2. Fenomenologia zła
Wykład ten będzie próbą wprowadzenia pewnej systematyki, porządku, do samej terminologii. Pojęcie zła (malum) ma bowiem bardzo szeroki zakres.
Niech za punkt wyjścia posłuży nam dyskusja, jaka miała miejsce w Krakowie na początku lat 90-tych. Wśród książek, które polecam, znajduje się praca autorstwa Mariana Zdziechowskiego O okrucieństwie (Kraków 1993), gdzie mowa jest m.in. o okrucieństwie w świecie przyrody, wśród zwierząt. Na jej podstawie prof. Maria Podraza-Kwiatkowska napisała esej Przeciw okrucieństwu, co z kolei wywołało polemiczny głos Czesława Miłosza. W tomie Na brzegu rzeki (Kraków 1994) znajdujemy wiersz zatytułowany Do Pani Profesor w obronie kota i nie tylko. Przytoczę go, gdyż uważam, że dobrze wprowadzi nas w problem.
Mój miły pomocnik, nieduży tygrysek,
Śpi słodko na biurku obok komputera
I nic nie wie, że Pani jego ród obraża.
Koty bawią się myszą czy półżywym kretem,
Myli się jednak Pani, to nie z okrucieństwa.
Po prostu widzą rzecz, która się rusza.
Bo jednak zważmy, że tylko świadomość
Umie na chwilę przenieść się w to Inne,
Współ-odczuć mękę i panikę myszy.
I tak jak kot, jest cała przyroda,
Obojętna niestety na zło i na dobro,
Obawiam się, że kryje się tutaj dylemat.
Historia naturalna ma swoje muzea.
Nie prowadźmy tam dzieci. Po co im potwory,
Ziemia gadów i płazów przez miliony lat?
Natura pożerająca, natura pożerana,
Dzień i noc czynna rzeźnia dymiąca od krwi.
I kto ją stworzył? Czyżby dobry bozia?
Tak, niewątpliwie, one są niewinne:
Pająki, modliszki, rekiny, pytony.
To tylko my mówimy: okrucieństwo.
Nasza świadomość i nasze sumienie
Samotne w bladym mrowisku galaktyk
Nadzieje pokładają w ludzkim Bogu.
Który nie może nie czuć i nie myśleć,
Który jest nam pokrewny i ciepłem, i ruchem,
Bo Jemu, jak oznajmił, jesteśmy, podobni.
Ale jeżeli tak, to lituje się
Nad każdą schwytaną myszą, skaleczonym ptakiem.
Wszechświat dla Niego jak Ukrzyżowanie.
Oto, ile wynika z ataku na kota:
Teologiczny augustiański grymas,
Z którym chodzić po ziemi, wie Pani, jest trudno.
Oczywiście wiersz ów zawiera mnóstwo myśli i założeń. Nie będę komentował go wprost, a Państwa odsyłam do tomu Na brzegu rzeki, gdzie na prośbę autora znalazły się dwa komentarze: profesora Kołakowskiego i mój. Dla mnie najważniejszy był ten jeden wers, do którego będziemy w naszych wykładach powracać: Wszechświat dla Niego jak Ukrzyżowanie. Skoro Bóg aż taką ofiarę złożył swemu stworzeniu, to na pewno cierpienie nie jest Mu obojętne. Ale wiersz Miłosza ma służyć nam nie tyle jako przewodnik, co raczej ma pobudzić naszą refleksję.
Mówi się, że problem zła jest odwieczny. To banalne stwierdzenie, zło oczywiście dotyczy każdego człowieka. A jednak w niektórych epokach ta problematyka schodziła na dalszy plan, stawała się mniej przejmująca. To takie obszary geograficzne i okresy historyczne, w których wydawało się, iż wszystko przebiega prawidłowo, spokojnie. Myślę, że taka spokojna i syta była Europa Zachodnia w latach 60-tych i 70-tych. Panowało w niej przekonanie, że to, co złe, dzieje się gdzieś daleko, na południu, w Afryce, czy w Azji. Aż w końcu wybuchła wojna w Jugosławii, tak bardzo blisko, za sąsiednią granicą. Także Ameryka po 11 września 2001 stała się zupełnie inna. Ludzie stracili poczucie bezpieczeństwa, w którym dotąd żyli. Innymi słowy, problem zła nie jest problemem akademickim. Dotyczy naszego życia w sensie bardzo osobistym, ale dotyka nas także w wymiarze społecznym i politycznym.
Z kolei nadmiar zła, które atakuje nas na rozmaite sposoby, czy też samych informacji o nim, powoduje, iż wypracowujemy w sobie rozmaite metody wycofywania, zamknięcia, różne mechanizmy obronne. Dobrze zauważył to Leszek Kołakowski: Do wybitnie wyróżniających rysów naszej cywilizacji należy przeświadczenie, praktykowane raczej niż wypowiadane, że bezpieczeństwo od cierpienia warte jest każdej ceny; że w szczególności dobra, których wartości wymierzyć niepodobna, a których bezboleśnie zarazem nie da się nabyć, są wymysłem maniaków, lub popłuczyną po zabobonach. Są dobra trudne, wymagają wysiłku. Czy należy je odrzucić?
Myślę, że bardzo szczególne miejsce w refleksji nad złem zajmuje współczesna myśl żydowska, porażona doświadczeniem Shoahu. Oczywiście to straszliwe doświadczenie nie było jedynym doświadczeniem zła w XX wieku, tym nie mniej chyba właśnie myśliciele żydowscy zmagali się z nim w sposób szczególnie wnikliwy. Dla mnie samego ważnym świadkiem jest Georg Steiner, krytyk literacki o wykształceniu filozoficznym, który podkreślał nieproporcjonalność naszego języka, który nie jest zdolny do opisania zła. Steiner analizował listy, notatki zapisane w więzieniach, na ścianach cel śmierci i zwrócił uwagę na niesłychaną ich banalność w dysproporcji do sytuacji stanięcia wobec perspektywy śmierci, która jest jak najdalsza od banalności, będąc straszliwą, niepowtarzalną i jedyną, tak jak niepowtarzalny jest każdy człowiek. Wydaje się więc, że ból i groza tego doświadczenia są takie, iż nasz język nie potrafi go unieść.
Ważne jest podkreślenie, że zmagając się z doświadczeniem zła, myśliciele żydowscy zmagali się jednocześnie bardzo mocno, wręcz „na pięści”, z problemem Boga i pytaniem, jaki On jest, skoro zło jest możliwe. Ta obserwacja pozwala nam sformułować tezę ogólniejszą: cała dramatyczność problemu zła rodzi się szczególnie ostro tam, gdzie myśl zmaga się z Bogiem, zarówno pytanym o to, czy jest, jak i gdy pytamy, jaki jest. Jeżeli bowiem nie ma Boga, a zło posiada jedynie wymiar psychologiczny, socjologiczny i polityczny, to bardzo łatwo popada się w banalność. Zgadzam się z myślicielami, którzy twierdzą, że przeciwieństwem sacrum jest nie tyle profanum, co banał. Tam, gdzie sacrum ginie w jakimś wymiarze kultury, pozostaje nam banalizacja życia, a także banalizacja zła.
Hannah Arendt, znakomita uczennica Martina Heideggera, zajmująca się przede wszystkim filozofią społeczną, napisała książkę o Adolfie Eichmannie, jednym z głównych wykonawców polityki Shoahu. Pojęcie banalizacji zła jest w niej mocno obecne. Zło uczynione przez owego urzędnika polegało bowiem na tym, że z wielką dokładnością i precyzją wypisywał dokumenty i stawiał stempelki. Nie zadawał śmierci własną ręką, lecz tylko podpisywał papiery. Był po prostu banalnym i głupim urzędasem. Dramatyczność pytania o zło jawi się więc wtedy, gdy jednocześnie w świadomości zadajemy je jakiemuś trybunałowi, który obiecywał nam sprawiedliwość.
Rozmawiałem z kimś, kto wychował się w Oświęcimiu, w pobliżu obozu Auschwitz. Celowo odróżniam zacne miasto Oświęcim od obozu Auschwitz. Mój rozmówca zwrócił uwagę na to, że w czasach komunistycznych, gdy urządzono tam muzeum, wyzbyte jakichkolwiek akcentów o charakterze sakralnym, człowiek stawał właściwie bezradny wobec na przykład wielu tysięcy butów, par okularów, czy zwojów włosów tam zebranych. Stawały się dla niego przedmiotami czysto fizycznymi, bardzo banalnymi, choć zniszczonymi. Gdzie podziała się cała dramatyczność?
Ale nawet jeżeli pytanie unde malum? postawione Bogu, Opatrzności, nabiera szczególnej dramatyczności właśnie w odniesieniu do adresata tego pytania, to nie znaczy, że religie rozwiązują ów problem automatycznie. Wręcz przeciwnie: często wikłają się beznadziejnie w usiłowaniu udzielenia odpowiedzi na to bolesne pytanie.
Na początku nowożytności myśliciel szkocki David Hume, sceptyk, zastanawiał się: Stare pytanie Epikura pozostaje ciągle jeszcze bez odpowiedzi. Czy Bóg chce zapobiec złu, lecz nie może? Zatem jest bezsilny. Czy może, ale nie chce? Zatem jest zły. Czy i może, i nie chce zarazem? Skąd zatem bierze się zło? Spróbujmy przybliżyć (a nie zdefiniować) pojęcie zła, narysować mapę, która pomogłaby nam poruszać się na tym bardzo grząskim i niebezpiecznym terenie. Często bowiem posługując się terminem „zło” w języku potocznym używamy go na określenie bardzo różnych rzeczywistości. Mówię na przykład, że spotkało mnie zło, ponieważ zostałem skrzywdzony przez jakiegoś człowieka. Byłem dobrze przygotowany, ale egzaminator miał zły nastrój i wyrzucił mnie razem z indeksem, w którym przedtem wpisał mi dwóję. Oto zło, które mnie spotkało. Ale mówimy też, że zło stało się naszym udziałem w wyniku jakiejś choroby, nieszczęśliwego wypadku. Używamy również tego pojęcia oceniając czyjeś postępowanie, na przykład „to, co zrobiłeś, jest złe”.
Posłużmy się metodą opisu, za pomocą którego spróbujemy wyróżnić pewne obszary, w jakich posługujemy się pojęciem zła. W tym sensie, może nie do końca słusznie, nazwałem ten wykład „fenomenologią zła”. Fenomenologia jest przede wszystkim sztuką opisu. Dobrą intuicję, zmierzającą do takiego właśnie opisu, znajdujemy już w prostych słowach św. Augustyna z Wyznań: Albowiem złem jest to, czego się boimy, albo złem jest to, że się boimy. Mamy tu do czynienia z próbą wyróżnienia dwóch obszarów: pierwszy uświadamia nam, że istnieje coś, jakaś rzeczywistość, zewnętrzna w stosunku do mnie (chociaż niekoniecznie, ale przynajmniej niezależna od mojej woli), której nie mogę zlikwidować. Ta rzeczywistość stanowi zagrożenie dla mnie, dla mojej integracji duchowej, psychicznej i fizycznej, dla mojego życia. Różnie może być ona - i była - pojmowana. To coś, czego się boimy, może być jakąś substancją, czymś istniejącym pozytywnie, realnie, jak na przykład w wielu tradycjach materia. Złem jest to, że zostaliśmy wpisani w materię. Myśliciele, którzy na tej drodze próbują znaleźć rozwiązanie problemu zła, są najczęściej myślicielami dualistycznymi. Dualizm uznaje, iż istnieją dwa równorzędne pierwiastki współtworzące świat. Druga klasyczna odpowiedź poszukująca tego czegoś, czego się boimy, zakłada, iż jest to jakieś kalectwo bytu, dotkliwa ułomność towarzysząca bytowi. Inaczej mówiąc jest to jakiś brak dobra, co zakłada tzw. prywacyjna teoria zła. Brak dobra przynależy mi z pewnej konieczności, z tego właśnie powodu, że jestem człowiekiem.
Po pierwsze zatem: złem jest to, czego się boimy, co każe nam poszukiwać przyczyny tego lęku, próbować wskazać na coś, przez co dzieje się zło. Po drugie: złem jest samo to, że się boimy. To, że się boimy, może być mocno związane z istnieniem tego, czego się boimy. Jeżeli źródło cierpienia stanowi właśnie fakt mojej ułomności, wpisania w materię, to będę się bać wszelkich możliwych zagrożeń, na przykład utraty zdrowia. Ale są myśliciele, którzy upatrują źródła zła w samej bojaźni. Twierdzą, że zło posiada jedynie realność psychologiczną. W tym duchu mówi stoik Epiktet: Nie same rzeczy bynajmniej, ale mniemania o rzeczach budzą w ludziach niepokój. Pozbawiona sensu jest na przykład obawa przed śmiercią, jak twierdzą epikurejczycy. Gdy przyjdzie śmierć, to już przecież ciebie nie będzie, a jeżeli jesteś i myślisz, to śmierć jeszcze nie nadeszła. Cały problem tkwi w samym lęku i jest to problem opanowania. Temu przekonaniu dały wyraz różne wielkie szkoły duchowe. Cierpimy dlatego, że w naszym życiu daliśmy się uwikłać jakiejś ułudzie. Rozwiązanie leży więc nie w teoretycznych rozważaniach, skąd wzięło się zło, ale polega na pokazaniu drogi, która wyprowadziłaby nas ze świata pełnego bolesnego i dotkliwego cierpienia. To głosi na przykład wielka mądrość buddyzmu. W sposób bardziej filozoficzny ujął to europejski „odpowiednik buddyzmu”, stoicyzm, który zalecał całkowite opanowanie emocji. Taka byłaby pierwsza, bardzo jeszcze zgrzebna, próba opisania postaci, jakie przybiera zło.
Mówiąc o złu, nie sposób pominąć klasycznego podziału, wprowadzonego przez Leibniza. Nie wszyscy się z nim zgadzają, ale dla celów poznawczych powinniśmy o nim powiedzieć. Leibniz wyróżnił trzy rodzaje zła: zło fizyczne, metafizyczne i moralne. Zło fizyczne to cierpienie i śmierć. Nie przychodzi ono do mnie za moją sprawą, lecz na mnie spada. W przypadku zła fizycznego jestem jego ofiarą. Przychodzi ono z zewnątrz. Nie jestem jego sprawcą, przynajmniej bezpośrednio. Często zło fizyczne budzi skargę, lament w wymiarze tragicznym. Proszę sobie przypomnieć lament Hioba dotkniętego złem w sensie fizycznym i pytającego: dlaczego? Wielu myślicieli, w tym również polskich, na przykład ks. prof. Tischner i pani prof. Skarga, powiada, że w tym wypadku nie ma mowy o złu, lecz o nieszczęściu. Ich zdaniem określanie cierpienia czy choroby terminem „zło” wprowadza tylko bałagan w naszym myśleniu. Nie zgadzają się oni z tym klasycznym podziałem leibnizjańskim.
Od zła fizycznego, pojmowanego jako cierpienie, Leibniz odróżnił zło metafizyczne. Metafizyka to refleksja nad bytem jako bytem, nad tym, co to znaczy istnieć. Nazwa jest dość przypadkowa, uczeń Arystotelesa porządkując pisma, układał je w kolejności: najpierw fizyczne, potem te, które nie należały do fizyki i te drugie nazwał meta-fizycznymi. My będziemy zamiennie stosować w tym przypadku termin „ontologia”. Zło metafizyczne to jakby ontologiczna kruchość tego, co jest, co przejawia się w czasowości, w przemijalności. To, co jest, czego doświadczam i na co patrzę, ma istnienie utracalne, przemijalne. Znany jest następujący cytat z Pascala: Człowiek jest tylko trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Nie trzeba, by cały wszechświat uzbroił się, aby go zmiażdżyć; mgła, kropla wody wystarcza, aby go zabić. Ale gdyby nawet wszechświat miał go zmiażdżyć, człowiek byłby i tak czymś szlachetniejszym niż to, co go zabija, ponieważ wie, że umiera i zna przewagę, którą to wszechświat ma nad nim. Wszechświat nie wie o tym nic. Mgła czy kropla wody wystarcza więc, aby mnie zabić, ale przynajmniej mam tę świadomość. Ale być może byłoby lepiej, gdybym nie miał tej świadomości, gdybym nie wiedział, że jestem śmiertelny i umrę.
Gdzie szukać źródła zła? Odkrywam kruchość mego istnienia, fakt, że jestem, jak powiedział Heidegger, Sein zum Tode, „bytowaniem-ku-śmierci”. Nie dałem sam sobie życia i życie zostanie mi odebrane. Moje relacje do innych są również naznaczone tą kruchością, czyli przemijaniem. Wszystko, co mnie otacza, co stwarza ramy dla mojego życia, fizyczna struktura mojego organizmu, narażają mnie na cierpienie. W tym sensie można chyba powiedzieć, że to zło metafizyczne stanowi źródło zła fizycznego. Moja kruchość bytowa, przemijalność, fakt, że stale jestem narażony na zmienne warunki społeczne, historyczne, w których przyszło mi żyć, wszystko to sprawia, że jestem ciągle podatny na ciosy, które padają zewsząd.
Trzecim wyróżnionym przez Leibniza rodzajem zła jest zło moralne. W języku religijnym określa się je terminem „grzech”. Jest to zło, które ja popełniam. Istnieje zawsze sprawca czynu, ów podmiot działający, któremu dany czyn można przypisać. Popełniając grzech łamię pewien kod moralny, niezależnie od tego, w jaki sposób w różnych kulturach będzie on nazywany: Dekalog, zbiór zasad, hierarchia wartości. Ten kod wyraża przekonanie, że zło moralne jest wyrządzaniem krzywdy, przede wszystkim drugiemu człowiekowi. Nasuwają się skojarzenia z ostatnimi tragicznymi wydarzeniami w północnej Osetii, w Biesłanie. Spowodowały one ogromny szok, ponieważ wydawało się, że upadła tam jedna z ostatnich, niepodważalnych norm, głosząca, iż nie zadaje się cierpień dzieciom dla celów walki politycznej. Żyjemy w czasach, w jakich przełamuje się różne normy, uważane za krępujące. Widać to na przykład w estetyce i sztuce, ale upadają także normy moralne. Co to jest zło moralne? Dla mnie osobiście najczystszą formą zła moralnego jest zadać świadomie i bezinteresownie cierpienie bezbronnemu, na przykład dziecku. Wydaje się, że zakaz takiego postępowania nie jest kwestią umowy, lecz zupełnie fundamentalnej wrażliwości. W tradycyjnych kulturach zło moralne, wyrządzane świadomie i dobrowolnie, niosło w sobie zawsze groźbę kary.
Jak jeszcze inaczej można byłoby opisać różne przejawy zła? Spróbujmy to zrobić w oparciu o antropologię. Aby opisać człowieka, należy wskazać na trzy przestrzenie, w których istnieje. Po pierwsze fizyczną, czyli wszystko, co nas otacza. Po drugie międzyludzką. To oczywiście metafora, ale chyba czytelna. Mówiąc o kimś, że jest mi bliski, nie mam na myśli człowieka, który nadepnął mi na nogę w tramwaju. I wreszcie - przynajmniej dla wielu osób - być człowiekiem, to żyć nie tylko w przestrzeni międzyludzkiej, ale takiej, która jest otwarta na to, co boskie. Na tym opierają się wszystkie religie: uważają, że język, jakim się posługują, symbole, gesty i zachowania, otwierają na jakąś przestrzeń boską. W każdej z tych przestrzeni napotykamy zło. Najpierw jest to zło, które czynię, na przykład sobie. Może to być zło fizyczne, gdy niszczę moje życie biologiczne, paląc na przykład cztery paczki papierosów dziennie. Zadaję sobie zło, kiedy nie rozwijam się przez skrajne lenistwo. Dalej: zło, które zadaję drugiemu człowiekowi, określane terminem „krzywda”. To jest chyba najbardziej oczywista postać zła moralnego. Myślę, iż należy nazwać złem również to, co nieraz czynimy z otaczającym nas światem. Dla mnie bardzo bolesne jest oglądanie obrzeży naszych lasów, czy brzegów strumieni, które są strasznie zaśmiecone. Zanieczyszczanie świata jest też chyba jakimś złem.
Zło rozpatrujemy zawsze w odniesieniu do jakiejś najwyższej instancji. Zło, które czynię, będzie grzechem. Zło, którego doznaję od siebie, jest tożsame z tym, które czynię. Zło, którego doznaję od drugiego człowieka, czyli krzywdę, można rozpatrywać w wymiarze indywidualnym, zadając pytanie: dlaczego mnie krzywdzisz? Ale istnieje także dość często anonimowe źródło krzywdy: struktury społeczne, które uniemożliwiają rozwój człowieka w kulturze, itp., co w sposób istotny doprowadza nas do ponownego sformułowania naszego pytania: skąd zło? Czy istnieje jakiś związek pomiędzy złem, które czynię, a złem, którego doznaję? Harold Kushner opisał interesującą historię, kiedy, jako młodego rabina, posłano go do pewnej rodziny, należącej do jego gminy. Było to małżeństwo w średnim wieku, które miało bardzo ładną, zdolną i inteligentną, dziewiętnastoletnią córkę. Studiowała na jednym z zachodnioamerykańskich uniwersytetów. Któregoś dnia rano otrzymują telefon z uniwersytetu z wiadomością, że córka nagle zemdlała w drodze na wykłady, zawieziono ją natychmiast do szpitala, ale już nie żyje, prawdopodobnie wskutek pęknięcia naczynia krwionośnego w mózgu. Osoba telefonująca zakończyła tę relację typowo po amerykańsku, stwierdzeniem: bardzo nam przykro. Rabina Kushnera zdumiało jednak, że rodzice przyjęli to bardzo spokojnie. A przecież stracili jedyną córkę, z którą wiązali ogromne nadzieje. Ojciec dziewczyny odpowiedział mu: to dlatego, rebe, że nie dochowaliśmy postu w Jom Kippur. Pobożny Żyd był zobowiązany do postu w tym dniu, Dniu Sądu, kiedy prosi się o wybaczenie. Ponieważ nie dochowali tego, ponieśli zasłużoną karę. Wynikałoby z tego, że związek pomiędzy złem, które ja uczyniłem, a złem, którego doznałem, jest bardzo jasny. Zło, którego doznałem, jest karą za zło, które popełniłem. Podobny wniosek wysnuwają przyjaciele Hioba w Księdze Hioba, jednej z najbardziej kontrowersyjnych ksiąg biblijnych. Hiob stawia pytanie: dlaczego zostałem poddany takiemu cierpieniu, skoro nie popełniłem żadnej winy? Jego przyjaciele, zacni teologowie, tłumaczą mu przez cały czas, że jeśli doznaje cierpienia, to sam musiał na nie zasłużyć. Hiob musiał popełnić jakieś zło, grzech, skoro go to wszystko spotyka. Ale on protestuje przeciwko temu. To jeden z najbardziej klasycznych tekstów podnoszących to zagadnienie.
Czy rzeczywiście to, co potocznie nazywa się karą boską, stanowi zawsze przyczynę ludzkiego cierpienia? Podejmiemy jeszcze ten temat w oparciu o Braci Karamazow Dostojewskiego. Iwan Karamazow zwraca Bogu bilet nie dlatego, iż neguje Jego istnienie. On oddaje bilet na życie. Nie zgadza się na świat, w którym cierpią niewinne dzieci. Oto dziedzic poszczuł małego chłopca psami, które go zagryzły na oczach matki. Czy diagnoza stwierdzająca ścisły związek pomiędzy złem, które czynię, a złem, którego doznaję jako kary, jest trafna? Przewija się właściwie przez wszystkie tradycje religijne, nie tylko chrześcijańską. W jakim kierunku powinno zmierzać poszukiwanie odpowiedzi? Wciąż jesteśmy zdani na zmaganie się z Księgą Hioba, jeżeli dodamy do tego jeszcze Ewangelie.
Pojawia się również kolejne pytanie: co robić? Czy można zastosować jakąś terapię wobec zła? Myśl chrześcijańska proponuje coś w rodzaju takiej terapii, to znaczy zachętę do życia uczciwego, zgodnego z prawem boskim, dając nadzieję zbawienia. Teraz cierpisz, ale potem będziesz zbawiony. Inne tradycje pokazują zupełnie odrębną drogę, mianowicie ucieczkę z tego świata. Stoicy, epikurejczycy pojmowali ucieczkę nie jako defensywę, uchylenie się od rozwiązania problemu, lecz rozumienie świata i warunków życia jako czynników, od których nie możemy spodziewać się żadnego rozwiązania. Należy po prostu odejść od tego, ponieważ świat leży w złu i ono ma charakter radykalny, czyli sięga do korzeni i nic nie można zmienić.
Liczni myśliciele sądzili, iż możliwe jest zbudowanie systemu, w którym, nawet jeżeli zło nie będzie unicestwione zupełnie, to przynajmniej znacznie ograniczone. Jean Jacques Rousseau, francuski myśliciel oświeceniowy, twierdził, że całe zło tak naprawdę zaczęło się wówczas, gdy ludzie rozpoczęli budowanie kultury. Zło rodzi się tylko z przestrzeni międzyludzkiej. Kiedy biegaliśmy wszyscy na golasa po wspólnej łące, byliśmy dobrzy. Odkąd ktoś po raz pierwszy wbił w ziemię palik i powiedział, że dotąd jest jego teren, a następnie wygnał mnie stamtąd, zaczęło się całe zło. Czy chrześcijaństwo, lub inne tradycje głoszące nadzieję na nowe życie, nową ziemię i niebo, są jedynie jakąś utopią, czy jest nią raczej wizja Rousseau?
Czy można badać zło? Myślę, że aby mówić naprawdę poważnie o problemie zła w trzech wymiarach wskazanych przez Leibniza (mimo wszelkiej krytyki przyjmuję wprowadzony przez niego podział), wymagane są dwie rzeczy: wrażliwość i myślenie. Przy czym warto zajmować się nim w świetle refleksji antropologicznej. Wrażliwość to świadomość, że zło nie jest rzeczywistością daleką ode mnie. Warto przypomnieć w tym kontekście podział, jakiego dokonał Gabriel Marcel, francuski egzystencjalista, odróżniając problem od tajemnicy. Problem to zagadnienie, które stawiam przed sobą i rozważam. Na przykład uczestnicząc w zajęciach seminarium z prawa karnego, rozważamy problem kary śmierci, argumenty za i przeciw. Z tajemnicą mamy do czynienia wtedy, gdy siedzisz w celi śmierci i zastanawiasz się, kiedy po ciebie przyjdą. Wtedy, kiedy to ciebie osobiście dotyczy, kiedy cię angażuje i nie sposób tego zanurzenia wyłączyć. W tym sensie wrażliwość pojmuję nie jedynie jako emocjonalną „cienkość”, lecz świadomość, że dotykamy jakiejś rzeczywistości, która nie jest w stosunku do nas zewnętrzna. Te uwagi dotyczy także człowieka myślącego. Protestuję przeciwko dość rozpowszechnionemu przekonaniu, że człowiek wrażliwy i człowiek myślący to dwóch różnych ludzi. Chciałbym Państwa przekonać do tego, iż można być wrażliwym i zarazem myślącym.
W naszych wykładach zajmiemy się przede wszystkim myślą filozoficzną, włączając pewne odniesienia do myśli religijnej, ale przynajmniej dla porządku warto przypomnieć, iż problem zła badany jest przez bardzo różne dziedziny. Siłą rzeczy zajmuje się nim medycyna. Przy tej okazji chciałbym opowiedzieć o moim doświadczeniu, kiedy zostałem poproszony do piętnastoletniego chłopca, który umierał na raka. Kiedy wszedłem do sali szpitalnej, w której leżał, miał akurat silny atak bólu i płakał. Lekarz zrobił mu wtedy zastrzyk, po którym chłopiec usnął. Powiedziałem wtedy: panie doktorze, ja panu zazdroszczę, że pan może zrobić coś konkretnego - dać zastrzyk. A on mi odpowiedział: proszę księdza, ja mogę dać tylko zastrzyk. Odpowiedź tego lekarza chodzi cały czas za mną.
Oczywiście złem zajmuje się też i psychologia. Ostatecznie psychoterapia nie jest niczym innym, jak próbą pomocy człowiekowi, który sam nie może sobie poradzić z rozmaitymi doznaniami, różnego rodzaju cierpieniem. Wielki problem zła istnieje również w historii i socjologii, dotyczy bowiem bardzo istotnej sprawy, mianowicie legitymizacji życia. Życie społeczne musi być jakoś uzasadnione, uprawomocnione. Jak uprawomocnić życie społeczne, w którym jest zło? Czy jest możliwy taki układ społeczny, w którym zło mogłoby zostać całkowicie wyeliminowane? Istnieją bardzo niebezpieczne pokusy stwarzania takiego systemu, w którym wszyscy byliby dobrzy. Ale w procesie legitymizacji życia społecznego pojawia się od razu problem teodycei. Jak Bóg może uprawomocniać świat dopuszczając zło? Czy taki świat jest uzasadniony? Czy sama struktura świata nie jest usprawiedliwieniem zła i bezradności człowieka?
1