Smith Guy N Szatan

Guy N. Smith


Szatan


Przełożył Stefan Żebrowski



Dla Craiga i Jilli,

bez których zachęty i pomocy

pewnie nie powstałaby ta książka


KSIĘGA I ZMARTWYCHWSTANIE


I

Śmierć


Kieszow był martwy.

Tak przynajmniej uważał Siergiej Prokop. Było to coś więcej niż tylko przypuszczenie – trzeźwa ocena ludzi i sytuacji. Liczyło się nie to, o czym mówili na górze, lecz to, o czym milczeli.

Andriej Kieszow nie występował publicznie od końca lutego. Dopiero jednak po trzytygodniowej jego nieobecności podano w komunikacie, że przywódca jest niedysponowany z powodu ciężkiego przeziębienia.

Dwa tygodnie później „Prawda” poinformowała, że generalny sekretarz cierpi na zapalenie oskrzeli. Choroba ta często, lecz nie zawsze prowadzi do zapalenia płuc. Potem kolejne długie milczenie. Należało wierzyć w to, że stan chorego poprawia się, brak wiadomości to dobre wiadomości.

Pojawił się artykuł przedstawiający błyskotliwą karierę Andrieja Kieszowa, jego drogę po kolejnych szczeblach władzy – od stanowiska pierwszego sekretarza Komsomołu do przewodniczącego Komisji do spraw Kontroli Partyjnej. Kolejny znaczący krok naprzód – stanowisko szefa KGB, sekretarz CK i powołanie w szeregi politbiura – wszystko to w ciągu roku. Po walce wewnątrzpartyjnej, szczegóły której stosownie pominięto, pokonał kandydaturę Jurija Denanki i ku radości narodu zajął stanowisko generalnego sekretarza partii. Teraz, gdy był chory, ludzie znowu zaczęli myśleć o możliwości objęcia władzy przez despotycznego Denankę.

Prokop wyczuwał napięcie i niepewność na Kremlu, jednak nie był w stanie niczego się dowiedzieć. Podejrzenia zachowywano w tajemnicy.

Siergiej Prokop miał trzydzieści osiem lat. Był wysokim, szczupłym mężczyzną o ciemnych, rzednących już włosach. Mówił niewiele, bo tak było bezpieczniej. Uprzywilejowane stanowisko osiągnął dzięki nienagannej pracy w KGB. Karierę Prokopa przyśpieszono, ponieważ ojciec jego żony znał ministra obrony Wasilija Piętrowa. Siergiej miał teraz względnie łatwą, jeżeli nie nudną pracę, ponieważ takiej właśnie życzył sobie dla swojego zięcia Ignat Grinbat. Dzięki swojej pracy Prokop mógł korzystać z przywilejów przysługujących członkom nowej arystokracji, co było wiele warte.

Dotkliwe uczucie skrępowania towarzyszyło mu tego popołudnia, kiedy opuszczał Kreml, by przejechać dwie przecznice dalej na ulicę Granowskiego. Znalazł miejsce do parkowania pośród niedbale ustawionych samochodów. W większości były to czarne wołgi, w niektórych siedzieli kierowcy, inne ustawiono dwoma kołami na chodniku i zamknięto. Było to jawnym przekroczeniem zasad parkowania, lecz żaden milicjant nie miał zamiaru zajmować się tymi samochodami. Były nietykalne.

Siergiej wysiadł, trzasnąwszy drzwiami, po czym spróbował przybrać arogancką postawę. Jacyś przechodnie celowo odwrócili wzrok, przyspieszając kroku. Widzieli, lecz woleli udawać, że nie widzą.

Przeszedł na drugą stronę ulicy, zapukał do drzwi budynku, przeczytawszy tablicę, na której napisano: „W tym budynku 19 kwietnia 1919 roku Włodzimierz Lenin przemawiał do dowódców Armii Czerwonej, wyruszających na front”. Na drugiej widniał krótki napis: Biuro Przepustek.

Otwarto drzwi, i jakaś otyła twarz przyjrzała się Siergiejowi z podejrzliwością w małych, zapadniętych oczach. Prokop wyjął przepustkę, lecz tamten prawie na nią nie spojrzał.

Przeszedł do dużego pomieszczenia, które zajmowało większość parteru. Patrzył na wszystko z niedowierzaniem, mimo że był tu już trzeci raz. Przypominało mu to Londyn. Kryta hala targowa, nieskładnie poustawiane stoiska, sprzedawcy poubierani w ogrodnicze spodnie, za nimi wyładowane towarami stoły i półki. W pierwszym sektorze znajdowała się żywność i napoje, luksusowe towary, o których zwykły obywatel radziecki mógł sobie jedynie gdzieś poczytać. Wina, alkohole, zagraniczne artykuły oferowane elicie po obniżonej cenie. Świeże mięso, wędzony łosoś, kawior, amerykańskie papierosy, whisky Johnnie Walker Black Label.

Siergiej westchnął głęboko. Czuł się jak dziecko oglądające wystawę sklepu przystrojonego na Boże Narodzenie. Do głównego pomieszczenia przylegało wiele innych, nie miał jednak czasu na długie zakupy. Odzież, kosmetyki, artykuły dla domu, jeden z wielu sklepów przeznaczonych dla komunistycznej śmietanki.

Zakupy zrobił szybko; befsztyk, wino, dwa bochenki chleba, pół kilograma sera, pięć paczek cameli. Nie rozglądał się. Skrępowanie pomogła mu przezwyciężyć świadomość, że znajduje się w tłumie sobie podobnych ludzi. Pośród kupujących rozpoznał Anatolija Gmirię. Robienie zakupów z takim dygnitarzem wywoływało uczucie zakłopotania. Człowiek czuł się bardzo mały.

Siergiej przeszedł do drugiego stoiska i kupił butelkę blue nun oraz litr wódki dla Olgi. Jego żona piła coraz więcej. Mogło to niebawem ściągnąć na ich głowy kłopoty. Wprowadzony przez Gorbaczowa zakaz picia alkoholu wciąż obowiązywał. Oficjelom zabroniono publicznego picia. Inspektorzy dokonywali co rano obchodu melin, gdzie zaopatrywali się w wódkę milicjanci. Jeżeli chciałeś wypić, robiłeś to w domu, w tajemnicy. Jeśli w ogóle stać cię było na ten nałóg. Sklepy dla elity były prawdopodobnie jedynym miejscem, gdzie można się było swobodnie zaopatrzyć w cukier, bo ich klienci nie stawali wobec konieczności domowego pędzenia bimbru. Tak czy inaczej, pili wszyscy. Obostrzenia powodowały jedynie zepchnięcie nałogu do podziemia.

Wrócił na ulicę, podszedł szybkim krokiem do samochodu, niosąc pod pachą owinięty brązowym papierem pakunek. Szarzejące niebo miało ołowiany kolor, drobne płatki śniegu wirowały na lekkim wietrze. Zima jeszcze się nie skończyła.

Prokop jechał wolno do domu. Na pewno za kilka miesięcy przeniosą się do większego mieszkania, o czym mówiła Olga, powołując się z kolei na swego ojca. Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy, nie zadawaj zbędnych pytań, a nowe życie stanie przed tobą otworem. To twoja nagroda.

Andriej Kieszow utrzymywał się na szczycie pięć lat. Będąc pięćdziesięciolatkiem miał nadzieję „pobić” breżniewowskie osiemnaście lat władzy. Doskonale się trzymał. Mierząc metr dziewięćdziesiąt i ważąc sto kilogramów, utrzymywał swą muskularną sylwetkę w doskonałej kondycji, dzięki częstym polowaniom na dziki w Zawidowie. Trzy butelki wódki tygodniowo i czterdzieści papierosów wypalanych dziennie nie wydawały się mu szkodzić. Szeptano o wielu kochankach, lecz nie można było mówić o tym głośno, ponieważ był przywódcą. Można było tylko szeptać. Silny fizycznie, słaby moralnie – każdy o tym wiedział, począwszy od Jurija Denanki, kończąc na robotnikach fabrycznych. Wiedział o tym zwłaszcza Denanko, bo to on sprawował rządy od momentu objęcia stanowiska przez Kieszowa.

Świat był szachownicą. Denanko powiedział kiedyś Wasilijowi Pietrowowi o patowej sytuacji, trwającej już od kilku lat. Oto dlaczego potrzebowali u steru Kieszowa.

Osobowość generalnego sekretarza była kartą atutową Biura Politycznego. Bez problemu pozwalał sobą manewrować. Wystarczyło mówić do niego dostatecznie długo, by jego błyszcząca łysina zaczęła kiwać potakująco. W istocie nie powinien był wyjść poza stanowisko pierwszego sekretarza organizacji partyjnej Moskwy, lecz Denanko dołożył wszelkich starań, by stało się inaczej. Prawdą było, że to on pokierował tak wyborami, że Kieszow znalazł się tam, gdzie go najbardziej potrzebowano – marionetka, której sznurki pociągali członkowie politbiura.

Było to skuteczne. Nawet jeżeli Zachód nie dał się oszukać, zimna wojna została zakończona i odsunięto groźbę embarga handlowego.

Zeszłoroczna defilada pierwszomajowa była demonstracją rozbrojenia, co nie przeszło bez echa na Zachodzie. Wycofano kilka pocisków rakietowych, za którym to gestem podążyła Ameryka. Program gwiezdnych wojen został zamrożony. Kieszow złożył wizytę w Białym Domu, którą dobrze odebrano. W drodze powrotnej odwiedził Londyn – radziecki niedźwiedź, uśmiechający się do świata i chowający swoje kły.

Pierwszy Maja zbliżał się ponownie, a w sześć tygodni później miały się odbyć rozmowy pokojowe w Genewie. Kieszow mógł uspokoić wszystkich pozornym stanem bezpieczeństwa. „Później – Denanko uśmiechnął się do siebie – Związek Radziecki przykręci śrubę.” Bliski Wschód, z jego olbrzymimi zasobami ropy, wszystko to było gotowe do zajęcia jednym śmiertelnym uderzeniem, które można będzie przeprowadzić z terenu Afganistanu.

Lecz tego lutowego dnia wszystko runęło. Kieszow pojechał na polowanie w świerkowe lasy Zawidowa. Nie było to nic zorganizowanego, spontaniczna eskapada poprowadzona przez przywódcę otoczonego swoją strażą naganiaczy i myśliwych. Andriej wstał wcześnie rano, ubrał się odpowiednio: włożył ciepłe futro, ciężkie buty, a na głowę wcisną} swą ulubioną kozacką papachę. Przez noc spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu. Ranek był jasny, rześki i mroźny – idealne warunki na polowanie.

Myśliwi pojechali napędzanymi na cztery koła ładami. Igor, główny leśniczy, zaplanował dwa polowania – jedno przed, a drugie po obiedzie. Kieszow dostał najlepsze stanowisko – w miejscu, gdzie często przechodziły dziki.

Zarumienionego i drżącego z niecierpliwości zostawili naganiacze wspartego na pniu. Uśmiechnięty, strzelbę trzymał na kolanach. Miał do dyspozycji swoją ulubioną broń: dryling, firmy Tchieme and Schlegelmilsch, z lufą na pociski kalibru 7,3 milimetra. Przywódca radziecki załadował swą broń, dodatkowa lufa przeznaczona była do strzałów z większej odległości. W zeszłym roku udało mu się dokonać czynu, który przejdzie do historii strzelectwa. Ustrzelił trzy odyńce: lewego i prawego trafił ołowianymi brenekami, trzeci został zwalony kulą 7,3 milimetra. Było to jego największe dokonanie, którego opowiadaniem wciąż zanudzał Denankę.

Wyśmienity strzelec, trzeba go było widzieć w akcji: zręczne ruchy, szybki krok, oko pewniejsze od wielu młodszych od niego.

Tego dnia ustrzelił odyńca, zabijając go na miejscu. Naganiacze znaleźli martwe zwierzę w zagajniku, po tym jak pojedynczy strzał zakłócił ciszę zimowego poranka.

Kiedy zjawili się naganiacze, Kieszow wciąż siedział na pniu. Łagodny olbrzym, trzymający strzelbę na swoich kolanach. W jego sylwetce było jednak coś nienaturalnego. Nie podbiegł, by ich powitać, nie krzyczał, by puścili psy śladem zwierza. Siedział nieruchomo i patrzył na nich szklistymi oczyma, czekając aż podejdą.

Przerazili się widząc jego twarz. Głowa przekrzywiona była w jedną stronę, grube wargi drżały, spływała po nich ślina, gdy usiłował wydobyć z siebie głos. Usłyszeli jedynie niezrozumiałe słowa, dziecięce gaworzenie i gardłowy śmiech. Pozwolił Igorowi odebrać sobie strzelbę. Łuska wciąż znajdowała się w prawej komorze, nawet jej nie wyjął.

Kieszowa natychmiast zawieziono do szpitala w Kuncewie. Aleksander Zinderling, wezwany niezwłocznie z Moskwy, orzekł bez wahania, że przywódca doznał wylewu krwi do mózgu.

Jak długo? – niewzruszone zazwyczaj rysy Denanki wykrzywione były troską, niemal paniką.

Może przeżyć tydzień. – Zinderling przeszedł od łóżka do okna. – Może jednak doznać kolejnego wylewu dzisiejszej nocy albo jutro, a to na pewno go zabije.

Nie może umrzeć – Denanko powiedział to z naciskiem, przybliżając swą twarz do twarzy chirurga. – Słyszysz mnie, Aleksander? Musi być zdrów, musi czuć się na tyle dobrze, by pokazać się publicznie w sierpniu. Później będzie to bez znaczenia.

Zrobię, co w mojej mocy – odparł Zinderling, wiedząc doskonale, że w jego mocy będzie nie więcej niż rutynowa opieka szpitalna. Działanie ludzkiego mózgu było niezwykle złożone. Śmierć Kieszowa była tylko kwestią czasu.

Minął tydzień. Zmiana była niewielka. Zinderling, żeby sądzono, że robi wszystko, co w jego mocy, kazał przewieźć Kieszowa do szpitala pod Mińskiem, z którego kiedyś korzystał Stalin – nie było lepszego.

Dwa tygodnie później Kieszow zapadł w śpiączkę. Denanko zjawił się osobiście po telefonie Zinderlinga. Kieszow leżał bez ruchu, blady. Można by go było uznać za martwego, gdyby na zbliżonym do jego ust lusterku nie pojawiła się lekka mgiełka.

Musisz go uratować – syknął Denanko.

Nie ma żadnej nadziei – odrzekł Zinderling. – Szybko słabnie. Nic nie możemy zrobić.

Deputowany zamknął na chwilę oczy, przesunął dłonią po czole, po czym spojrzał na chirurga.

Musimy go przenieść. Z powrotem do jego apartamentu na prospekcie Kutuzowa.

Nie zniesie podróży. W najlepszym wypadku zostało mu kilka godzin.

Przenieście go!

Aleksander Zinderling skinął głową. Nie śmiał się sprzeciwiać rozkazowi.

Wezwę karetkę.

Nie, nie karetkę. Musi zostać przetransportowany prywatnym samochodem przy zachowaniu ścisłej tajemnicy. Zrozumiano?

Tak.

Zinderling nie rozumiał, ale nie miało to znaczenia. Wiedział, że podróż zabije Kieszowa, ale i tak by umarł – wcześniej czy później.

Andriej Kieszow zmarł, kiedy wioząca go wołga dojeżdżała do przedmieść Moskwy. Główna droga została oczyszczona przez milicję. Zatrzymali się przed numerem dwudziestym piątym, sześciopiętrowym domem, który przylegał do budynku zajmowanego niegdyś przez Leonida Breżniewa.

Dwóch umundurowanych strażników wyniosło zwłoki. Adiutanci starali się sprawiać wrażenie niosących chorego człowieka, nie zaś trupa. Wnieśli Kieszowa do środka, położyli na łóżku i włączyli ogrzewanie.

Po przybyciu uzbrojonego funkcjonariusza KGB natychmiast wyszli. Zgodnie z rozkazem wymazali z pamięci wydarzenia związane z ostatnią podróżą Kieszowa, z chwilą, gdy wyszli na zewnątrz w szalejącą nawałnicę. Od tego momentu wiedzieli, że przywódca radziecki leży tam, u góry złożony chorobą i pozostanie w apartamencie do czasu wyzdrowienia. Takie mieli rozkazy.

Przeczucie Siergieja Prokopa sprawdziło się: Andriej Kieszow, radziecki przywódca, był martwy.


II

Szpieg, który powrócił!


Siergiej Prokop nie cierpiał samej myśli o powrocie do domu pod koniec dnia. Gdyby działało zgrabne wytłumaczenie w postaci pracy po godzinach na Kremlu, na pewno by z niego skorzystał. Jednak tak późna obecność w biurze mogła wzbudzić podejrzenia, może nawet tajne dochodzenie, a na to nie mógł sobie pozwolić. W każdym razie nie teraz, po swoim pośpiesznym powrocie z Londynu.

Sama myśl o Londynie sprowadzała koszmary. Budził się w środku nocy zlany potem. Jego największy strach, strach każdego podwójnego agenta, powodowany był myślą, że mógłby sam się zdradzić, mówiąc przez sen. Oldze nie mógł ufać. Powiedziałaby o wszystkim ojcu, który doniósłby Wasilijowi Pietrowowi, który z kolei przekazałby wszystko Borysowi Kowakowi, szefowi Ósmego Wydziału KGB. System radziecki opierał się na strachu, stworzono naród, który bał się siebie samego.

Pech zaczął się w Londynie. Siergiej pojechał tam, jako kolejny szpieg. Życie wypełniały mu w większości rutynowe spotkania z agentami, z którymi miał kontakt, wymiana niewiele znaczących informacji. Tamtej nocy zadzwonił do niego Sanderson, agent radziecki, który mieszkał za miastem. Sanderson nalegał, aby Siergiej przyjechał do niego. Prokop zgodził się z wahaniem i wyjechał na Ml wynajętym mercedesem. Śnieżyca była oślepiająca.

Przed domem Sandersona zjawił się o dwudziestej trzeciej. Z głównej drogi wjechał na żwirowy podjazd, zatrzymał samochód i wygasił światła. Duży, wiejski dom stał w ciemnościach opuszczony. Siergiej wysiadł jednak z samochodu, podszedł do frontowych drzwi, które jak się okazało, były otwarte.

Kilka minut później znalazł Sandersona w kuchni, z głową przestrzeloną pociskiem kalibru 4,5, wystrzelonym z bliska. Pomieszczenie przypominało rzeźnię; krew ściekała szkarłatnymi strumykami po ścianie, tworząc na posadzce zakrzepłe kałuże. W chwilę później Siergieja już tam nie było. Miał nadzieję, że sprawa na tym się zakończy.

To nie był koniec. Dwa dni później przechwycili go ci z wywiadu brytyjskiego. Przesłuchiwano go dwie godziny bez przerwy. Oskarżano go o zamordowanie Sandersona, a następnie zaproponowano mu współpracę. Po krótkim wahaniu zgodził się. Wówczas wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Gdyby wykopano go z terenu Wielkiej Brytanii, pokazałby im figę i zapomniałby o całym interesie. Nie zrobili jednak tego. Zamiast tego dostał wezwanie do Moskwy. Ściągnięto go pośpiesznie bez podawania powodów. Dostał pracę w biurze na Kremlu. Nawet wtedy można było jeszcze o wszystkim zapomnieć, gdyby nie wieczór, kiedy posłała po Siergieja Urszula Ramaninowa. Była śpiewaczką operową w Teatrze Wielkim, piękną i znaną w całym Związku Radzieckim. Czego, u diabła, chciała, organizując spotkanie z kremlowskim urzędnikiem, skoro mogła być zerżnięta przez połowę polibiura, gdyby jej na tym zależało.

Niedługo potem Siergiej uzyskał odpowiedź na to pytanie. Kiedy leżeli w zmiętej pościeli w jej luksusowej sypialni, pocałowała go i wymruczała: – Ty również jesteś brytyjskim agentem, Siergieju? Zaniemówił na chwilę i poczuł, jak ogarnia go strach.

Mówią, że zastrzeliłeś Sandersona – zaśmiała się cicho. – Dobra robota. Wiesz o tym, że był podwójnym agentem? No, ale teraz, kiedy ty i ja mamy pracować razem, lepiej będzie, gdy uporządkujemy kilka spraw.

Tak czy inaczej – Prokop został złapany. Jeden fałszywy ruch i nie byłby w stanie się wywinąć. Nie było to nic w stylu filmów z gatunku płaszcza i szpady. Załatwiono by to w prosty sposób. Wiadomość dla KGB. Wymiana Siergieja na jakiegoś brytyjskiego szpiega, któremu się nie powiodło. „Zrobimy to tak i tak. Wsadźcie go w najbliższy samolot, odlatujący do Londynu, a w zamian weźcie sobie naszego człowieka w Moskwie. Nazywa się Siergiej Prokop.” Nie było to nic nowego.

Londyn zmienił sytuację w jego małżeństwie. Olga nagle stała się jego wrogiem. Gdyby tylko zwęszyła, ku czemu zmierzał, od razu doniosłaby o tym. Spanie z nią w jednym łóżku było dla Siergieja nie tylko wielkim ryzykiem, ale również wielkim rozczarowaniem – w porównaniu z Urszulą.

Chryste, jak on nienawidził powrotów do Olgi. Ona również zmieniła się podczas jego nieobecności. Zawsze miała tendencję do tycia, ale to, co zobaczył po powrocie z Londynu, zaszokowało go. Utyła prawie o dziesięć kilogramów. Grube uda, duże, obwisłe piersi, warstwa tłuszczu okalająca biodra, mięsisty podbródek i wyraz ciągłego niezadowolenia na twarzy – to była jego żona.

Alkohol sprawił, że Olga fizycznie i psychicznie zmieniła się na gorsze. Dopiero po tygodniu Prokop zorientował się, jak wielki to był problem. Obcięła włosy, chyba tylko po to, by zniszczyć resztki seksapilu, które w niej pozostały. Udało jej się to zrobić. Od jego powrotu kochali się tylko raz, i było to okropne.

Boże, kiedyś było inaczej. Dwoje młodych ludzi, bardzo w sobie zakochanych, którzy pożądali swych ciał. Co, u diabła, się stało? Byłoby znacznie lepiej, gdyby z kimś romansowała. Na początku właśnie tak myślał. Sądził, że jego ciało stało się dla niej odpychające. Teraz był pewien, że nikogo nie miała. Któż pragnąłby kobiety takiej jak ona? Alkohol stał się problemem, ale czy z powodu utraconej miłości?

Zaparkował samochód i poszedł do ich mieszkania, które było wygodne w porównaniu z dwuizbowymi klitkami, jakimi musiała zadowalać się większość robotników. Gładkie ściany malowane emulsją, dwie sypialnie, pokój gościnny, kuchnia z pralką i kuchenka. I gnat powiedział, że już niedługo przeniosą się do bardziej luksusowych pomieszczeń. Pieprzony Ignat, wyglądało na to, że powinni mu za wszystko być wdzięczni.

Kiedy wszedł, Olga siedziała, gapiąc się w telewizor. Oglądała jakiś program dokumentalny. Odwróciła się ku niemu, lecz jej zamglone oczy dopiero po chwili zaczęły trzeźwo patrzeć. Na stoliku obok stała pusta butelka.

Kupiłeś mi wódkę? – wymamrotała. Ktoś obcy mógłby nic nie zauważyć, Siergiej wiedział jednak, że piła. Kiedy wychodził rano, na szafce stało pół butelki wódki. Teraz nie było po niej śladu.

Tak – westchnął. – Kupiłem. Co na obiad?

Zupa. Jest w piecyku. Weź sobie, ja nie chcę.

Podniosła się, zachwiała lekko, odzyskała równowagę i skierowała się prosto do pakunku leżącego na stole. Spostrzegł, że drżały jej ręce, kiedy rozrywała papier, by wyjąć butelkę. Odkręciła butelkę i nalała sobie sporą porcję. Wypiła i odwróciła się, by spojrzeć na męża.

Widzisz, Kieszow żyje. Głupi jesteś z tymi swoimi przeczuciami. Gdyby mój ojciec się o tym dowiedział, rozzłościłby się na ciebie.

Do diabła z twoim ojcem.

Siergiej, ty świnio. Bez niego byłbyś nikim, skompromitowanym szpiegiem. Wysłaliby cię na Syberię. W najlepszym wypadku byłbyś robolem w fabryce.

Zastygł i zacisnął pięści, walcząc z ogarniającym go pragnieniem, by uderzyć ją w twarz. Odczekał chwilę, nim powiedział: – Dużo pijesz, Olga. Jesteś alkoholiczką.

Jeżeli jestem, to przez ciebie, przez ciebie i twoje głupie pomysły. Kieszow ma zapalenie oskrzeli. Kilka tygodni temu informowali o tym w radiu. Już jest z nim lepiej. Gdyby było inaczej, powiedzieliby o tym.

Ty idiotko – zaśmiał się głośno. – Znasz system bardzo dobrze. Jeżeli umiera przywódca, milczą czterdzieści osiem godzin, po czym zaczynają nadawać muzykę poważną, nim ogłoszą komunikat.

Nie było żadnej muzyki poważnej.

Jeszcze nie.

Kieszow choruje już bardzo długo. Musi mu się polepszyć.

Czyżby?

Oczywiście. Mój ojciec tak powiedział. Zostałby poinformowany, gdyby było inaczej. Pietrow powiedziałby mu. Czy nie dowiedzieliśmy się o śmierci Andropowa i Czernienki dwanaście godzin przed podaniem oficjalnego komunikatu?

W istocie, dowiedzieli się o tym od Ignata. Mimo tego, Prokop miał dziwne przeczucie w związku z Kieszowem, przeczucie, które powodowało lęk. System nie zadziałał zgodnie ze schematem. Siergiej wyczuwał na Kremlu rodzaj rosnącego napięcia, ową specyficzną atmosferę, jakby wszyscy znali prawdę, a nikt nie ośmielał się powiedzieć tego głośno. Jeśli Kieszow nie żył, to jego śmierć musiała nastąpić już wcześniej, a wciąż nie było żadnych wieści.

Siergiej jadł przy stole sam, podczas gdy Olga siedziała na kanapie, popijając wódkę i oglądając telewizję, gdzie nadawano dokumentalny film o życiu Stalina. Siergiej jęknął w duszy – pokazywali to przynajmniej trzy razy do roku, typowa propaganda. Zwrócił myśli ku Urszuli. Gdyby tylko mogła być z nim tutaj zamiast Olgi. Może pewnego dnia, ale kiedy i jak – nie wiedział. Ta nadzieja często podnosiła go na duchu. Może powinien porozmawiać z Urszulą o Kieszowie i innych rzeczach.

Anton Jefremow dobiegał sześćdziesiątki. Był niskim, szczupłym mężczyzną, o zniekształconych barkach, które nadawały mu wygląd garbusa. Jego próby zapuszczenia brody żałośnie spełzały na niczym, lecz ponawiał starania. Zarost na jego twarzy przypominał linienie. Garbaty nos i zepsute zęby, a zwłaszcza niechęć do higieny osobistej nie przyciągały do niego kolegów w Ósmym Wydziale KGB. W istocie był kimś w rodzaju wyrzutka w budynku przy placu Dzierżyńskiego.

Jeszcze kilka lat temu ścigała go instytucja, dla której teraz pracował. Jego działalność okultystyczną uznawano za niebezpieczną i destrukcyjną dla ideologii, podobnie jak za niebezpiecznych uważano tych, którzy byli członkami Kościoła i wszelkich sekt religijnych. Marszczono brwi, ale tolerowano to. Oficjele byli świadomi, że każda próba zniszczenia sekt zepchnęłaby je znowu do podziemia, stąd też woleli zdobyć się na tolerancję i jedynie obserwować wszystko bacznym okiem.

Anton Jefremow nigdy w sposób otwarty nie przekroczył prawa. Pracował w fabryce produkującej wiadra aluminiowe, gdzie zawsze wykonywano roczny plan, nawet jeśli pozostawały spore nadwyżki wiader, których nikt nie chciał kupić. Informatorzy donosili o jego pracowitości, wiadomo jednak było, że spotykał się z innymi, by czcić nie Boga, lecz, jak szeptano, Szatana. W społeczeństwie chrześcijańskim takie świętokradztwo sprowokowałoby gniew, lecz w kraju ateistycznym, gdzie zaprzeczano istnieniu Boga, należało również upomnieć tych, którzy czcili jego przeciwieństwo. Dlatego Jefremowa kilka razy wzywano na przesłuchanie, po czym zwalniano. Wielu zastanawiało się nad tym, jak zdołał uniknąć przymusowej hospitalizacji w klinice psychiatrycznej lub więzienia czy nawet wysłania do obozu. Jefremow był jednak zagorzałym komunistą, głoszącym cnoty Lenina i Stalina. Dwa razy pisał artykuły do „Literaturnoj Gazety”. Pozwolono mu więc na kultywowanie swojego wyznania. KGB obserwowało go jednak uważnie, gotowe zająć się jego zwolennikami, gdyby ci stali się zbyt liczni.

To Andropow zaproponował Jefremowowi przyłączenie się do KGB w pewnej niezwykłej roli. W czasie ostatniej wojny Adolf Hitler wykorzystywał siły okultystyczne dla reżimu nazistowskiego. Sowieci nie wierzyli w istnienie takich sił. Był to jednak niezły chwyt propagandowy, bo czyż Zachód nie żył w obawie przed siłami ciemności? Dodawano w ten sposób sprawie nowego wymiaru. Tkwiła w tym jeszcze jedna korzyść: ateistyczny reżim potępiał religię, a nie było lepszego sposobu na pognębienie wyznawców Boga niż popieranie kontrolowanego kultu Szatana. Było to oczywiście bzdurą, ale specjalny oddział okultystyczny przy placu Dzierżyńskiego był nowinką, która mogła zadziałać na korzyść systemu. A z pewnością nie mogła mu zaszkodzić.

Jefremow z obawą powlókł się wtedy do biura Borysa Kowaka w Wydziale Ósmym. Dzień był wietrzny jak zwykle w październiku. Ponury szef siedział za biurkiem, przyglądając się swojemu niechlujnemu gościowi oczyma, które rzadko mrugały za nie oprawionymi szkłami okularów.

Wasza działalność była przez nas uważnie obserwowana od jakiegoś czasu – głos Kowaka był spokojnym szeptem, złowróżbnym niczym syk węża. – Wyjaśnijcie mi dokładnie, co wy tam robicie na tych waszych spotkaniach.

Anton objaśnił wszystko przerywanym, drżącym głosem.

Czy kiedykolwiek kontaktowaliście się z ciemnymi mocami? Twarz Kowaka pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu. Sztuki przesłuchiwania nauczył się w KGB jeszcze w młodości.

Widziałem różne rzeczy – przyznał Jefremow nerwowo.

Jakiego rodzaju rzeczy?

Rozmawiałem z umarłymi.

Drżał teraz wyraźnie. Był pewien, że zarobi na więzienie. Borys Kowak wpatrywał się niewzruszenie w siedzącego przed nim, zgarbionego człowieka.

To bardzo dobrze.

Nie spieszył się, kiedy zapalał papierosa i wciągał dym. Minęła chwila, zanim ponownie się odezwał: – Mam dla was zadanie, towarzyszu Jefremow. Tu, w republikach radzieckich, dręczą nas ci wyznawcy Boga. Są mniejszością, lecz mimo to stanowią problem. Chcę, byście przystąpili do naszej ekipy i zaczęli pracę nad udowodnieniem, że nie istnieje coś takiego, jak Bóg. Możecie napisać artykuły, które opublikujemy. Zorganizujemy wywiady z wami dla TASS. Jeżeli oczywiście możecie udowodnić, że istnieją moce przeciwne...

Tak, tak – jąkał się Anton, niemal nie wierząc w swoje szczęście. – Zrobię wszystko, co pan powie, towarzyszu Kowak.

Tak zrodził się oddział okultystyczny Ósmego Wydziału. Małe, ciasne biuro, o ścianach ze sklejki, miało cztery metry kwadratowe powierzchni. Podłoga wyłożona była linoleum. Za czasów cara mieściło się tam towarzystwo ubezpieczeniowe. Obecnie na ścianach korytarzy porozwieszano portrety kolejnych szefów KGB: Dzierżyńskiego, Sierowa i Andropowa.

Przed Jefremowem ukazała się nowa szansa – przystąpił więc do pracy z wielką gorliwością. Odziano go w zielony mundur funkcyjny i dano mu pozwolenie na posiadanie broni, dziewięciomilimetrowego pistoletu automatycznego Makarowa. Nagle, w swoim mniemaniu, stał się bardzo ważną osobistością. Kilka tygodni później został członkiem nowej arystokracji, co oznaczało możliwość robienia zakupów w budynku numer dwa przy ulicy Granowskiego.

Życie było teraz dla Antona idyllą. Pracował nieprzerwanie. Napisał kilka pamfletów, które w znacznej mierze przepisał z dzieł Crowleya. Myślał nawet o napisaniu książki. Chciał zniszczyć wierzenia chrześcijańskie, prezentując cytaty ze „Zwojów z Morza Martwego”. Była to próba zaprzeczenia istnieniu Chrystusa.

Nie przeszkadzano mu. Jego obecność w KGB była niemal całkowicie ignorowana, co niezmiernie mu odpowiadało. Nadszedł jednak śnieżny wtorek 4 kwietnia.

Anton obawiał się wtorków. Przepowiedział sobie, że umrze we wtorek. Wtorek był jego nieszczęśliwym dniem.

Na biurku zadzwonił telefon. Jego ręka drżała, kiedy podnosił słuchawkę. Już w samym dźwięku telefonu było coś stanowczego i groźnego. Odezwał się Borys Kowak. Mówił jeszcze bardziej lakonicznie niż zazwyczaj. Było to coś więcej niż proste zawiadomienie – to był rozkaz. Samochód miał stawić się po Antona za dziesięć minut. Potrzebowano go na Kremlu. Jurij Denanko życzył sobie rozmowy z okultystą.

Jefremow przełknął ślinę. Zlany potem usiłował położyć słuchawkę na widełki, ale nie trafił i upuścił ją na biurko. Bzyczała niczym wściekły owad, póki drżącą ręką nie odłożył jej na miejsce.

Chwyciły go nagłe mdłości. Nerwowo zaczesał swoje zmierzwione włosy, poprawił krawat i otrzepał mundur. Kiedy wstał, jego nogi dygotały, jakby miały załamać się pod nim w każdej chwili. Nie miał najmniejszego pojęcia, czego mógłby chcieć od niego Denanko. Już samo wezwanie było złą nowiną.


III

Wskrzeszenie


Jefremow czekał prawie godzinę, nim umundurowany sekretarz wprowadził go do prywatnego biura Denanki. Było to częścią gry: osłabić człowieka, zagrać na jego nerwach, a połowa partii będzie już wygrana. Nie było to, oczywiście konieczne w przypadku Jefremowa, ale trudno jest zmienić przyzwyczajenia.

Biuro Denanki umeblowane było luksusowo, podłogę pokrywał gruby dywan Axminster. Dębowe meble, antyczne biurko, drewniane sekretarzyki – wszystko doskonale pasowało do wykładanych drewnem ścian. Kłóciła się z tym wszystkim jedynie duża popielnica, która w rzeczywistości była puszką po piwie z krzykliwą reklamą. Za biurkiem siedział sam deputowany. Miał ciężkie rysy jak u żaby, a jego zapadnięte oczy czujnie spoglądały na Jefremowa. Jego usta były grube, a obwisłą szyję ściskał czerwony krawat. Pulchna ręka poruszyła się po chwili, dając Jefremowowi sygnał by usiadł.

Mamy dla was zadanie – dudniący głos Denanki wydobył się z mięsistego gardła, a rozchylone usta ukazały rząd złotych koronek. – Zadanie jest bardzo ważne i nie wchodzi tu w rachubę jakiekolwiek niepowodzenie.

Anton przełknął ślinę. W ustach miał sucho. Nie ośmielił się nic powiedzieć. Skinął tylko głową i zaczął żałować, że teraz nie może już wyjść do toalety.

Andriej Kieszow nie żyje – Denanko mówił monotonnie, bez śladu żalu w głosie, stukał jedynie palcami o blat biurka. – Nie żyje już od jakiegoś czasu i zastanawiamy się, co robić? Potrzebujemy go, towarzyszu Jefremow, dlatego zostaliście wezwani. Ciało złożono w jego apartamencie na prospekcie Kutuzowa. Jest doskonale zachowane. Mam nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, lecz musimy się upewnić przed podjęciem decyzji.

Jeżeli nie żyje... – wymamrotał Anton.

Tu zaczyna się wasza rola. Musicie go wskrzesić.

Jefremow zacisnął dłonie na poręczy krzesła. Pokój wirował mu przed oczami, ogarnęły go mdłości, strach odjął mu mowę, patrzył tylko w nieludzkie, przenikliwe oczy Denanki.

Towarzyszu, to, o co prosicie, jest...

Rozsądną prośbą, chyba że ogłupialiście nas przez cały czas i oszukiwaliście, aby znaleźć sobie miłą posadę. Zwodziliście nas, żeby uzyskać przywileje niedostępne dla zwykłych obywateli. Czy to prawda? Takie krętactwa zasługują na surową karę długoletniego więzienia, ciężkich robót, może nawet na wysłanie na Syberię. To zbrodnia przeciwko państwu.

Nie, nie. Zapewniam was, że nie jestem oszustem.

W takim razie udowodnijcie to. Andriej Kieszow musi żyć, musi przyjąć honory podczas defilady pierwszomajowej za miesiąc i wziąć udział w rozmowach genewskich w lipcu. To proste, prosimy jedynie o przywrócenie go do życia. Miesiąc lub dwa wystarczą.

To nie będzie łatwe. – Jefremow poruszył nerwowo rękami, po czym spuścił wzrok na dywan.

Wasza pozycja nie oznacza łatwych zadań. Jeżeli Kieszow zostanie przywrócony do życia, będzie to dla was szansą na awans, jeżeli nie...

Zrobię, co w mojej mocy.

Jestem tego pewien – Denanko uśmiechnął się lekko. – Skoro podjęliśmy już decyzję, nie ma czasu do stracenia. W takim razie dzisiaj wieczorem. Gdzie dokonacie rytuału?

Apartament wystarczy – powiedział szybko Anton.

To i tak nie miało znaczenia. Prosili o rzecz niemożliwą, ale postanowił spróbować. Nie miał wyjścia. Jutro będzie już w drodze na Syberię.

Będę się jednak musiał przygotować – dodał.

Oczywiście. Zróbcie, co trzeba i bądźcie gotowi. Przyjedzie po was samochód.

Jefremow wsiadł do czekającego na niego samochodu. Politbiuro zażądało od niego rzeczy niemożliwej. Chociaż sam Crowley przywołał wiele lat temu w Paryżu istotę, która spowodowała, że trafił na kilka miesięcy do szpitala psychiatrycznego i uśmierciła jego towarzysza. Chrystus również wskrzeszał zmarłych, jak mówiła Biblia. Byli też inni. Nie dokonał tego jednak jeszcze Anton Jefremow.

Spędził resztę dnia, gorączkowo przeszukując archiwa. Miał do wyboru kilka sposobów. Myślał o kulcie voodoo. Mówiono o czarownikach z Haiti, że wskrzeszali zmarłych i wykorzystywali ich do pracy na plantacjach.

Nagle doznał olśnienia. Przyszedł mu do głowy pomysł atrakcyjniejszy od innych. Śmierć i zmartwychwstanie Kostrubonki.

Rosyjskie ceremonie pogrzebowe obchodzi się pod nazwami mitycznych postaci, takich jak Kostroma, Kostrubonko, Jariło i Lada. Rodzaj wielkanocnego zmartwychwstania, tyle że nie Chrystusa. To mogłoby wystarczyć wraz z kilkoma improwizacjami.

Opuścił budynek wcześniej. Poszedł do domu przygotować się. Wpędzili go w kozi róg, ale zamierzał bronić się do ostatka. Nie był oszustem. Rozmawiał z umarłymi, więc była szansa, jedna na milion, że uda mu się wskrzesić jednego z nich. Kiedy ceną za niepowodzenie była Syberia, należało w siebie wierzyć.

W apartamencie Kieszowa czuć było śmierć. Anton zauważył to z chwilą, gdy przestąpili próg – ostry, trupi odór drażnił nozdrza i powodował nudności. Było bardzo zimno. Mróz skrzył się na szybach za zasłonami. Jefremow zadrżał. Poczuł jakby powiew wszechogarniającego zła. Przyćmione światło ledwo rozpraszało cienie. Anton zerknął na swoich dwóch towarzyszy.

Iwan Aleksiejew był szefem KGB i członkiem politbiura. W tym półświetle wyglądał jak kościotrup, a okulary bez oprawek sprawiały, że jego oczy wydawały się ogromne. Uosobienie okrucieństwa. Legendą za życia uczyniła go perwersyjna skłonność do tortur w czasach, kiedy był szefem Pierwszego Wydziału. Zaniosło go to na szczyt KGB. Nawet Borys Kowak pokorniał wobec swojego przełożonego. Trzymał się blisko drzwi, gotów wymyślić jakiekolwiek usprawiedliwienie, by stamtąd odejść. Ci dwaj mieli być świadkami tego, co się będzie działo tej nocy.

Otwarto drzwi do sypialni. Kieszow, podparty na łóżku i wyglądający jak bezwłosy potwór, zdawał się zauważać swoich gości. Jego dolna szczęka była wykrzywiona na skutek paraliżu spowodowanego wylewem.

Odór śmierci był niezwykle intensywny. Zwłoki ziały lodowatą stęchlizną. Kieszow miał na sobie jaskrawą piżamę, pod którą widać było owłosiony tors. Aleksiejew i Kowak wyszli na zewnątrz. Trzymali się blisko siebie.

Anton nie mógł już dłużej zwlekać. Podszedł bliżej. Musiał zaczynać bez względu na rezultat. Spojrzał na tamtych, ale już zniknęli w cieniu. Mógłby przyprowadzić tu swoich wyznawców, ale byłoby to wobec nich nieuczciwe.

Światła przybladły jeszcze bardziej. Usiłował przekonać samego siebie, że przyciemnili je jego towarzysze. Zrobiło się zimniej. Atmosfera była odpowiednia. Sączyła się w jego wnętrze, gdzie jakiś cichy głos szeptał: „Dalej Anton, jesteś w stanie to zrobić. To możliwe”. Patrząc na Andrieja Kieszowa, wiedział, że tak rzeczywiście było. Był przerażony.

Sam na sam z trupem. Tamtych dwóch nigdzie nie było. Czas na odrodzenie starorosyjskiej tradycji, mieszaniny mitów i magii, w nadziei, że tamci po ciemnej stronie zrozumieją.

Wpatrywał się w Kieszowa; jego łysina błyszczała w przyciemnionym świetle, a martwe oczy zdawały się widzieć.

Kim jesteś? Jakim prawem mnie niepokoisz? Jestem martwy, zostaw mnie, bo inaczej...” Światło mamiło. Zdarzało się tak na wielu spotkaniach. Czasami zastanawiał się, czy nie jest oszustem nabierającym innych i siebie. Jefremow był świadom własnego przerażenia, żałował, że nie może się wycofać. Jeżeli nawet za oknem wciąż była zima, to czas był właściwy. Ziemia miała niebawem ponownie się obudzić. Anton poruszał się wokół łóżka. Jego usta szeptały ledwo słyszalne słowa. Bał się bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu.

Martwe, martwe jest nasze Kostrubonko.

Martwe, martwe jest drogie nasze.” Światła zamigotały, niemal zgasły, po czym zaświeciły znowu. Było ciemniej niż poprzednio. Było bardzo zimno. Zdawało mu się, że słyszy wyjący wiatr. Jakby wył demon rozwścieczony gwałtem popełnianym na pierwotnych rytuałach.

Jefremow przykucnął jak przerażone zwierzę. Ściany wydawały się powtarzać wypowiadane przez niego słowa.

Ożyj, ożyj nasze Kostrubonko.

Ożyj, ożyj drogie nasze.” Światła ledwo się jarzyły, martwa postać była jedynie cieniem. Rysy twarzy były niewidoczne. Oczyma wyobraźni Jefremow widział jednak jego wpatrzone w nicość martwe oczy, zniekształcone grymasem usta, które wściekle spytały: „Co mi chcesz zrobić? Zostaw mnie w spokoju!” Jefremow zastanawiał się, dokąd poszli jego przełożeni. Pewnie uciekli, żeby nie stracić życia lub rozumu. Nie był w stanie oderwać wzroku od Kieszowa, by ich odszukać.

Wiatr zawył ponownie, uderzył w okno. Płatki śniegu waliły o szyby, jakby chciały wedrzeć się do środka, by obejrzeć tę dziwną scenę. Okultysta skulił się ze strachu. „Co ja zrobiłem? – pomyślał. – Lepiej cierpieć tortury w obozie pracy lub być martwym. Ryzykuję nie życiem, lecz duszą.” Nagły szelest. Powiedział sobie, że to śnieżyca na zewnątrz, zima miotająca się z wściekłością. Mógł to jednak być szelest pościeli. Tak rzeczywiście było.

Coś głucho upadło na podłogę. Anton nie musiał widzieć, by wiedzieć, co to. Była to jedna z poduszek podpierających ciało.

Jęknął z przerażenia: – Boże, chroń mnie.

Bóg cię nie ochroni. Wzywałeś Szatana i On przybywa. Rytuał, nie zapomnij rytuału.” „Ożyj, ożyj nasz Kieszowie.

Ożyj, ożyj drogi nasz.” Ciemność była niemal całkowita. Anton Jefremow usłyszał poruszenie. Może byli to Aleksiejew i Kowak, którzy przyszli wszystko zobaczyć. Nie, cokolwiek to było, było to nie z tego świata. Kształt ciemniejszy od nocy, coś cuchnącego rozkładem, emanował chłód większy niż mrozy syberyjskiej pustki.

Anton skulił się ze strachu w rogu pokoju. Jego zadanie zostało wykonane. Czymkolwiek była ta istota, jej moc emanowała na całe pomieszczenie. Jakiś dziwny rodzaj mgły spowił łóżko, by ukryć przed oczyma śmiertelników to, co miało się wydarzyć. Słychać było odgłosy, których okultysta nie potrafił z niczym utożsamić. Nakrył uszy dłońmi, żeby nic nie słyszeć, lecz na niewiele się to zdało. Słyszał ciężki oddech, jakby wypełnione flegmą płuca zaczęły się oczyszczać, i bulgot śluzu w zapchanych nozdrzach. Struny głosowe były zbyt słabe, by wydać głos. Słyszał jednak świst oddechu, niski pomruk i skrzypienie łóżka.

Jefremow upadł na podłogę, kryjąc twarz w dłoniach.

Potężny, wzywałem cię i przyszedłeś. Oszczędź mnie.” Nie miał pojęcia jak długo tak leżał. Jego przerażenie sięgało szczytu, a umysł znajdował się na krawędzi szaleństwa. Leżał w ciemności, czując otaczające go Zło.

Wpatrywała się w niego twarz Kieszowa. Oczy płonęły wściekle, usta usiłowały wypowiedzieć słowa przekleństwa, lecz zamiast tego płynęła z nich ślina.

Jefremow korzył się. „To nie moja wina, oni mnie zmusili, to ten system” – szeptał bezgłośnie.

Wizja rozwijała się. Nastała ciemność, pustka, w której nic się nie poruszało. Nawet wiatr przycichł na zewnątrz i płatki śniegu nie uderzały już o szyby.

Jefremow wpadł w rodzaj śpiączki, stan w którym świadom był ruchów wokół niego, nie był jednak ani widzem, ani uczestnikiem tego wszystkiego: żywy porzucony przedmiot.

Zaczęło do niego docierać powoli, że w pokoju jest już jasno. Paliły się wszystkie światła. Byli tu jacyś ludzie, którzy stali odwróceni do niego plecami i rozmawiali. Rozpoznał nosowy głos Kowaka.

Towarzyszu generalny sekretarzu, czy dobrze się czujecie? Chorowaliście, ale teraz wracacie do zdrowia.

Kowak i Aleksiejew stali przy łóżku. Zasłaniali przywódcę. Anton nie chciał go widzieć. Jakaś siła kazała mu jednak powstać i zerknąć w tamtą stronę. Widok, jaki zobaczył, wywołał na jego twarzy wyraz przerażenia.

Wspartym na łóżku nie był Andriej Kieszow. Musiał to być jednak on. Bezwłosy gigant, o słowiańskich rysach, przypominających groteskową, gumową maskę, wykrzywił usta w zwierzęcym grymasie. Zapadnięte oczy wpatrywały się w niego, oglądały z nienawiścią innych zebranych. Kieszow usiłował przemówić, lecz zamiast tego zakasłał, wyrzucając z siebie żółtą flegmę. Jego łysina zlana była potem jak po ciężkim wysiłku fizycznym. W powietrzu unosił się kwaśny zapach potu i odór stęchłego oddechu. Nie był to już zapach śmierci. Jego potężna klatka piersiowa unosiła się z charkotem. Organizm uczył się oddychania, uczył się żyć ponownie.

Umysł Jefremowa szukał logicznego wyjaśnienia. Przywódca nie umarł, lecz był w stanie śpiączki, a teraz jakimś cudem powrócił do życia. Jego umysł musiał być porażony. Okultysta wiedział jednak, że okłamuje samego siebie. Najlepsi lekarze uznali, że Kieszow umarł, a teraz powrócił do świata żywych.

Andriej, będziesz musiał odpocząć. – W głosie Iwana Aleksiejewa wyczuwało się rodzicielski ton. – Wrócisz do zdrowia, ale trochę to potrwa. Wezwę Zinderlinga, by cię zbadał.

Niezrozumiała odpowiedź brzmiała jak bełkot szaleńca. Jefremow skrył się za Kowakiem, lecz Kieszow odszukał go wzrokiem. Jego oczy jarzyły się tak jak w wizji sprzed kilku chwil, jak oczy Zła, które wcieliło się w tego człowieka. Groziły!

Wasze zadanie zostało wykonane, towarzyszu Jefremow. – Aleksiejew zwrócił się do Antona z lekkim uśmiechem, który zakłócił jego zazwyczaj chłodny wyraz twarzy. – Czas na was. Zostaniecie zawiezieni do domu. Zadzwonimy, kiedy będziecie potrzebni.

Mógł sobie już pójść. Nie potrzebowano go więcej. Jego nagrodą było to, że wciąż miał pracę i życie. Tak samo miało być z Kieszowem.

Jefremow skinął głową. Jego umysł był otępiały. Przywódca radziecki nadal uporczywie wpatrywał się w niego.

Pójdę już, dziękuję.

Schodził niepewnie po schodach. Musiał trzymać się poręczy. Czuł nieprzepartą potrzebę ucieczki, chciał wybiec w tę śnieżycę i zniknąć. Wciąż miał przed oczami złośliwe spojrzenia Andrieja Kieszowa i wiedział, że nie ma dla niego ucieczki – Rosja, a nawet cały świat nie były wystarczająco wielkie dla uciekiniera, który wdarł się do innego świata.

Nawet śmierć nie była go w stanie uchronić, bo dzisiejszego wieczoru wezwał siły spoza grobu, które z pewnością upomną się o niego we właściwym czasie. Szatana nie wzywało się bezkarnie.

Tej nocy Jefremow nie spał. Skulił się w swoim mieszkaniu. Zawierucha biła w okna, jakby chciała wedrzeć się do środka i zemścić na nim za to, co zrobił. Światło wciąż się paliło, Anton drżał ze strachu za każdym razem, kiedy migotało, jakby miało zgasnąć. W nozdrzach miał zapach stęchlizny, smród chlewa, ostry odór odchodów, rozkładających się ciał i Zła.

Zakłócono spokój bramom piekieł.


IV

Nieoczekiwany zwrot


Mówiłam ci, że jesteś wariat. – Olga Prokop zaśmiała się i rzuciła mężowi w twarz ostatni numer „Prawdy”. – Zobacz sam. Kieszow żyje. Wyzdrowiał po ciężkiej chorobie i wróci do życia publicznego w przyszłym tygodniu. Przyjmie defiladę pierwszomajową, w lipcu weźmie udział w rozmowach na szczycie w Genewie. Będzie reprezentował nasz kraj. Siergiej, może modliłeś się o jego śmierć, żeby objął po nim rządy ten tyran Denanko?

Idiotka! – Siergiej zrzucił gazetę ze stołu.

Potem będziesz mówił, że TASS kłamie, że nasz przywódca nie żyje, a zamiast niego podstawili jakiegoś sobowtóra. – Olga piła dużo więcej niż zazwyczaj. Z głośnym śmiechem opadła na kanapę. – Nie wiem, dlaczego za ciebie wyszłam, naprawdę nie wiem.

Twój ojciec cię w to wpakował – odparł.

Kiedyś miałeś przed sobą wspaniałą karierę – powiedziała ze złością. – Po Londynie skończyło się dla ciebie wszystko. Teraz jesteś marnym gryzipiórkiem na Kremlu, przemądrzałym urzędasem w TASS i to właśnie ja mówię ci o wszystkich najistotniejszych sprawach.

W porządku. Kieszow żyje, przyznaję! – Prokop zwrócił się do niej ze złością. – Śmiej się, ile chcesz, ale dlaczego tak długo milczeli? Od tygodnia nie było żadnego biuletynu. O Andropowie i Czernience coś przynajmniej mówili.

Twój długi jęzor wpakuje się w kłopoty – powiedziała, pociągając spory łyk wódki. – Mój ojciec byłby bardzo zły, gdyby słyszał, co wygadujesz. TASS nie kłamie, powinieneś o tym wiedzieć.

Powstrzymał się od wygłoszenia kolejnej złośliwej repliki. TASS była centrum rozpowszechniania półprawd i kłamstw, kanałem propagandowym partii. Naród nie był tak naiwny, jak sądzono. „Prawda” wychodziła codziennie w dziesięciu milionach egzemplarzy. Rozwieszano gazetę na tablicach ogłoszeń, by społeczeństwo mogło sobie poczytać, czekając na autobus lub w kolejce do sklepu. W gazecie często pisano o skandalach – oszustwa i kradzieże, publiczne afery, tyle, na ile pozwalały władze. Była to broń systemu. Podawano do wiadomości to, o czym miało wiedzieć społeczeństwo. Jeżeli coś chciano ukryć, po prostu tego nie drukowano.

Siergieja przeszły ciarki. Nie mógł sobie wytłumaczyć niepokoju, który odczuwał. Może było to ostrzeżenie, ale przed czym?

Będę musiał wyjść dziś wieczorem – powiedział.

Olga nie zwróciła na te słowa uwagi. Kątem oka spostrzegł, że przegląda jakieś czasopismo ilustrowane. Nie obchodziło ją, czy gdzieś wychodził, czy zostawał. Przed Londynem padłoby pytanie. Teraz życie było z pewnością łatwiejsze, nie musiał nawet wymyślać alibi. Przeszedł do sypialni, by się przebrać. Podniecił się. Wystarczyła zaledwie myśl o Urszuli, by kończyło się to erekcją.

Mokre ulice odbijały światło. Dziś wieczorem Urszula będzie w domu, czwartkowe próby zawsze odbywały się po południu.

Premiera opery „Borys Godunow” miała nastąpić w przyszłym tygodniu. Będzie wystawiana do końca lata, przyciągając rzesze turystów. Z Teatru Wielkiego opera przeniesiona zostanie na dużą scenę w kremlowskim Pałacu Zjazdów z sześcioma tysiącami miejsc na widowni.

Prokop pojechał tramwajem. Kurs za trzy kopiejki. Wysiadł przy Parku Kultury. Do mieszkania Urszuli poszedł pieszo. Zaczęło mżyć, co przypomniało mu, że nadeszła już wiosna. Rzucał ukradkowe spojrzenia na przechodniów, tłumiąc potrzebę zerknięcia za siebie. Mąż zdradzający swoją żonę, wrogi agent pracujący na Kremlu, uciekinier w swoim własnym kraju – Siergiej nie ufał nikomu. Każdy ruch był niebezpieczny.

Mieszkanie Urszuli Ramaninowej mieściło się na parterze. Wysoki blok wyglądał z zewnątrz odpychająco; pobrudzony gołębimi odchodami stanowił jeszcze jedną fasadę, za którą skrywało się bogactwo nomenklatury. Nie trzeba było zajmować oficjalnego stanowiska, by być jej członkiem. Pisarze, poeci, aktorzy i piosenkarze przekraczali bariery oddzielające nową arystokrację od klasy robotniczej. To była ich nagroda – luksus za zamkniętymi drzwiami.

Siergiej zadzwonił cztery razy; dwa długie dzwonki, pauza, dwa krótkie. Czekał może piętnaście sekund nim usłyszał lekkie stąpanie kobiecych stóp. Serce biło mu w przyspieszonym rytmie. Klucz został przekręcony w zamku, otwarte drzwi ukazały duży hali, gdzie jedynym światłem była mała lampka zawieszona w głębi, przy schodach.

Zobaczył sylwetkę Urszuli. Jej wypielęgnowane włosy układały się na ramionach. Miała piękną twarz i niezwykle zgrabne ciało. Czuł odurzający zapach piżma wymieszany z jej pachnącym miętą oddechem.

Wszedł do wyłożonego parkietem hallu, po czym szybko zamknął drzwi. Odnaleźli swoje ręce i przylgnęli do siebie. Poczuł, że całe jej ciało jest napięte. Jej usta drżały, gdy dotknęły jego ust.

Siergiej. Dobrze, że przyszedłeś – wyszeptała podniecona. – Gdybyś tego nie zrobił, musiałabym ci jutro przesłać wiadomość, a to jest ryzykowne.

Co się stało? – teraz on był spięty. Tulił Urszulę mocno do siebie, jakby obawiał się, że straci ją na zawsze.

Czytałeś „Prawdę”?

Olga rzuciła mi ją przed nos, kiedy wróciłem dziś do domu. Masz na myśli Kieszowa?

Tak, wraca na Kreml w poniedziałek. To szaleństwo, niemożliwe. Szykują jakieś oszustwo.

Tak, tylko jakie?

Czy Kieszow będzie właśnie tym, który obejmie władzę?

Co masz na myśli?

Może to być ktoś podstawiony za niego. Rzeczywisty „Więzień Zendy”.

Nie odważyliby się na coś takiego. Oczy całego świata zbyt długo zwrócone były na Kieszowa. Nawet za granicą znają każdy rys jego twarzy, każdą manierę. Wydałoby się.

W takim razie zmierzają ku czemuś. – Nalała mu wódki, a sobie wody mineralnej. – Muszą coś wymyślić. Bez Kieszowa będą w kłopocie. Będą łgać przed światem, najpierw podczas pierwszomajowej defilady, potem w Genewie. Z Kieszowem jest to do zrobienia, bez niego ten cały misternie przygotowany plan rozpadnie się. Z chwilą zajęcia stanowiska generalnego sekretarza przez Denankę, Zachód zacząłby zwiększać wydatki na zbrojenia.

Będę czujny. – Siergiej zmarszczył brwi. – W chwili gdy się czegoś dowiem, automatycznie dam ci znać.

Od tej chwili będziemy musieli być jeszcze bardziej ostrożni. – Pionowa zmarszczka przecięła jej delikatne czoło. – Kiedy zaczniemy wystawiać operę, będę spędzała większość czasu na Kremlu; wygodnie, choć niebezpiecznie. Może jedyną szansą na to, byśmy się zobaczyli, będzie twoja obecność na widowni, a moja na scenie. Opracowałam pewien sposób porozumiewania się. – Wyjęła z kredensu złożoną kartkę. – Rodzaj semaforu. Chodzi o sposób, w jaki będziesz bił brawo. Ja będę dawała ci sygnały barwą głosu i ruchami rąk. Jest to sposób bardzo ograniczony, ale skuteczny. Przemyśl to, zniszcz i daj mi znać, co o tym sądzisz.

Jesteś genialna. – Wziął od niej kartkę i wsunął ją sobie do kieszeni. – Olga pije ostatnio bardzo dużo. Między nami wszystko skończone.

Wszyscy tak mówią. – Zaśmiała się i pochyliła, by go pocałować.

To jednak prawda. Sporo kłopotów mógłby mi narobić Ignat, jej ojciec. Zna dobrze Wasilija Piętrowa. Chryste, jak ja nienawidzę tego sukinsyna!

Zapomnij na kilka godzin o nim i o twojej żonie. – Nastrój Urszuli nagle się zmienił. Opadło z nie całe napięcie. Jej ciało rozluźniło się, kiedy pociągnęła go ku sobie. – Każda godzina spędzona razem jest bezcenna, Siergieju. Nie możemy jednak zapomnieć o naszych zadaniach.

Jedwabna pościel była miękka i ciepła. Siergiej czuł gorące, zmysłowe ciało Urszuli. Leżeli wtuleni w siebie i wyczerpani. Siergiej usiłował odsunąć w cień natrętne wspomnienie Olgi. Nie było dla niej miejsca tu, gdzie przez ostatnie dwie godziny kochał się z Urszulą. Niebawem będzie musiał iść, wrócić do swego małżeństwa, spać z kobietą, która odwracała się od niego, a jednak się go trzymała, ponieważ takie było życzenie jej ojca. Usiłował przekonać siebie, że Urszula była kimś więcej niż kochanką i szpiegiem pracującym dla tej samej organizacji, że będą kiedyś razem, bo się kochają. Nie było to łatwe.

Musimy uprzedzić Londyn, wpierw jednak trzeba dowiedzieć się prawdy o Kieszowie – słowa Urszuli przerwały długą ciszę. – Musimy mieć dowód. Od kiedy Kieszow jest generalnym sekretarzem w rzeczywistości rządzą Denanko i Aleksiejew. Przeprowadzą inwazję Pakistanu, reszta świata będzie protestować, nakładać sankcje na Związek Radziecki, choć tak naprawdę ucierpią tylko na tym robotnicy. A tak na marginesie, rozmawiałam wczoraj z Zuttenbergiem.

To mogło być niebezpieczne.

Józef Zuttenberg i jego rodzina byli dobrze znani w Moskwie jako Żydzi, którym od dwóch lat odmawiano pozwolenia na opuszczenie kraju. Niepokojono ich na wiele sposobów.

Tak czy inaczej, trzeba zaryzykować – odparła. – Żydzi drżą o swoje życie w całym Związku Radzieckim, tak jak bali się w hitlerowskich Niemczech. Skończy się tak samo: śmierć, tortury, obozy koncentracyjne i masowe prześladowania. Oczyszczą Związek Radziecki z Żydów, bo Izrael jest wrogim krajem. To się zbliża, Siergiej, chmury się gromadzą. Zachód nie odpłaci pięknym za nadobne, bo będą się bali wojny. Zaczną się groźby, wyścig zbrojeń, nikt jednak nie zareaguje. Niedźwiedź wie o tym. Nie mamy dużo czasu.

Zrobię, co będę mógł. – Pocałował ją i poszukał ręką swoich rzeczy. – Nie dowiem się wiele jako oficer łącznikowy TASS, ale mogę uzyskać informacje od Ignata Grinbata. Często jada obiad z Pietrowem, a kiedy sobie popije, lubi mi się zwierzać.

Oto dlaczego musisz sypiać z Olgą, Siergieju. – Zdawało mu się, że jej oczy zamigotały w przyćmionym świetle; właśnie tak powinno było wyglądać jego małżeństwo. – Twoje małżeństwo może się jeszcze na coś przydać, może pewnego dnia...

Pocałował ją po raz ostatni i wyszedł. Słyszał, jak drzwi zamykają się za nim delikatnie. Padało mocno, jednak zamiast jechać tramwajem, zdecydował się na spacer. Potrzebował czasu, by przemyśleć wszystko.

Andrieja Kieszowa zawieziono na Kreml tamtego wiosennego, poniedziałkowego poranka. Samochód wjechał wolno na Plac Czerwony przez bramę naprzeciw soboru świętego Bazylego, po czym stanął przed Wielkim Pałacem. Uzbrojeni strażnicy stali na swoich stanowiskach. Odziany w zielony mundur sierżant obserwował bacznym okiem swoich ludzi. Ukradkowe spojrzenie w kierunku radzieckiego przywódcy; za szybami samochodu widać było tylko sylwetkę, mimo tego sierżant czuł się bardzo nieswojo. Atmosfera napięcia była wyczuwalna nawet w postawie żołnierzy. Trudno było uwierzyć, że z tej limuzyny wysiądzie Andriej Kieszow.

Wszyscy byli przygotowani na jego śmierć, na to, że TASS lada chwila ogłosi żałobny komunikat, odbędzie się wielki pogrzeb i niedługo potem Denanko obejmie stanowisko generalnego sekretarza. Teraz Kieszow ponownie był pośród żywych i obawiano się tego bardziej niż tyrańskich rządów Denanki.

Przewodniczący wysiadł; olbrzym w granatowym płaszczu do kolan, w ciemnej, futrzanej czapie, skrywającej łysinę. Z tej odległości trudno było rozpoznać rysy twarzy, ale wrażenie, że jego przenikliwe spojrzenie biegnie wzdłuż rzędu żołnierzy, było nie do odparcia.

Wspinał się po szerokich schodach do wejścia. Pałac był niegdyś rezydencją carów. Dziś potężna fasada była równie imponująca, jak w tamtych czasach. Stalin celebrował tu zwycięstwo 1945 roku. Rząd radziecki z dumą pielęgnował tę budowlę.

Dzisiaj pałac był zamknięty dla wszystkich z wyjątkiem najwyższych dostojników państwowych; nikt nie miał prawa przeszkadzać im w jednej z narad. Kieszow przyjechał tutaj, zamiast jechać bezpośrednio do swojego biura, właśnie przez wzgląd na naradę.

Bez pośpiechu wracający do zdrowia poszkodowany, wciąż niepewny swoich fizycznych możliwości, szedł małymi krokami, zwiesiwszy ręce wzdłuż ciała. Gdy wszedł do wnętrza budynku, przyspieszył kroku. Szedł korytarzem, mijając drzwi prowadzące do sali świętej Katarzyny, ignorując strażników, aż otwarto przed nim drzwi sali świętego Jerzego. Zawahał się przez chwilę, jakby uderzony wspaniałością wnętrza, olśniewająco białymi ścianami, które były pokryte nazwami regimentów i nazwiskami oficerów udekorowanych dawno temu Krzyżem Świętego Jerzego. Długi stół, a przy nim twarze zwrócone ku niemu, które znał i nienawidził – zbyt długo był marionetką w rękach tych ludzi.

Szuranie krzeseł, zebrani wstali, mamrocząc słowa powitania. Wszystko takie fałszywe; był tu dlatego, że go potrzebowali. Denanko. Iwan Aleksiejew, Wasilij Pietrow, Rudolf Golicyn, Anatolij Gmina i inni. Starał się objąć ich wszystkich spojrzeniem. Minęło tyle czasu.

Witamy, towarzyszu generalny sekretarzu. – Denanko uśmiechnął się nienaturalnie i wskazał przywódcy główne miejsce za stołem.

Kieszow stał, przenosząc wzrok z jednej strony na drugą. Skinienie głowy, lekki ruch grubych warg. Umundurowany ordynans podszedł, by odebrać wierzchnie odzienie przywódcy, po czym opuścił dyskretnie salę. Kieszow przemówił: – Ufam, że wszystko przebiegało pomyślnie podczas mojej niefortunnej nieobecności.

Znakomicie – Denanko znów się uśmiechnął. – Raporty zostały przygotowane i są w każdej chwili do wglądu, towarzyszu generalny sekretarzu. – Pod maską służalczości w tonie Denanki wyczuwało się cień urazy, zbyt jednak silna była pozycja przywódcy, by ośmielił się okazać wyraźniej swe niezadowolenie.

Zebraliśmy się, aby przedyskutować szczegóły parady na Placu Czerwonym. Mam nadzieję, że opracowane przez nas plany nie wzbudzą zastrzeżeń.

Kieszow powoli usadowił w mahoniowym fotelu swoje potężne ciało. Tamci obserwowali go z uczuciem niepokoju, jakiego już wcześniej doświadczyli strażnicy. Trudno byłoby znaleźć logiczną przyczynę, jednak każdy z dwudziestu wpatrzonych w przywódcę mężczyzn czuł w głębi narastający lęk.

Kieszow włożył do ust czarnego papierosa i zapalił. Nie było żadnych zewnętrznych oznak ataku, jaki przeszedł. Jeżeli już, to zmieniły się trochę rysy jego twarzy – były teraz bardziej surowe i twarde. Obrzucił władczym spojrzeniem leżące przed nim papiery, z nieznaną wcześniej pewnością siebie wypuścił z rozszerzonych nozdrzy papierosowy dym. Czytał przez chwilę, mrużąc oczy i marszcząc krzaczaste brwi, a potem spojrzał na zebranych.

Dlaczego nasze oddziały zostały wycofane znad granicy z Pakistanem?

W skierowanym do Denanki pytaniu słychać było naganę.

Jest to posunięcie dyplomatyczne – odpowiedział tamten. – Pokojowy gest wobec świata. Gdy nadejdzie stosowny moment, wojska mogą być przemieszczone z powrotem w ciągu kilku dni.

Okazaliśmy w ten sposób tylko naszą słabość – warknął Kieszow. – Przygotowania do inwazji muszą być natychmiast wznowione.

Denanko był wyraźnie wstrząśnięty. Upłynęło dobrych kilka sekund zanim odpowiedział: – Nie, zostało uzgodnione, że...

Nie wyraziłem zgody. – Kieszow zacisnął potężną pięść, aż zbielały kostki. – Wydaje się, że przeoczyliście towarzysze jeden punkt. To ja jestem przywódcą. – Opuścił spojrzenie i zapisał coś na brzegu kartki. – Wojska powrócą nad granicę, przegrupowanie zacznie się jutro. Towarzyszu Aleksiejew, wy jesteście za to odpowiedziami.

Tak.

Przewodniczący KGB był przeraźliwie blady. Spojrzał na Denankę, oczekując sprzeciwu, lecz sprzeciwu nie było. Zapadła śmiertelna cisza. Wszyscy byli kompletnie ogłuszeni tą rewolucją na górze.

Jest wiele spraw, które musimy szczegółowo przedyskutować – mówił Kieszow, przerzucając papiery – lecz w tej chwili nie ma na to czasu. Głównym celem tego zebrania jest omówienie spraw związanych z defiladą. Towarzyszu Aleksiejew, proszę podać mi listę oddziałów i uzbrojenia.

Przewodniczący KGB wyciągnął rękę, nietrudno było zauważyć, że drżą mu palce. Był niczym uczeń, który oddając napisaną byle jak pracę, oczekuje gwałtownej reprymendy. Czekał, odwróciwszy wzrok.

Kieszow, czytając, zaciągnął się głęboko. Po chwili jego rysy stwardniały. Skończył, podniósł wzrok, omiótł spojrzeniem zebranych i zatrzymał je na Denance.

Uzbrojenie w większości przestarzałe – powiedział zjadliwie – i znaczne zmniejszenie ilości wojsk w stosunku do zeszłego roku. Tak na oko dziesięć procent mniej piechoty, dwadzieścia procent mniej pojazdów. Po co mamy okazywać światu słabość, towarzyszu Denanko?

Z tego samego powodu, dla którego wycofaliśmy wojska znad granicy z Pakistanem. – Przewodniczący bezskutecznie starał się nadać swej odpowiedzi gniewny ton. Odwrócił wzrok, głos drżał mu wyraźnie. – To z powodu czerwcowych rozmów w Genewie. Chcemy, żeby wiedziano, że...

Nasz kraj nie stracił swojej potęgi, nie będziemy ustępować innym – padły twardo wypowiedziane słowa. Wzrok Kieszowa ciskał błyskawice, mówił dalej opryskliwie: – Ta defilada ma wzbudzić grozę, być otwartą demonstracją siły. – Odwrócił się do Aleksiejewa, widząc, że tamten chce coś powiedzieć. Nie dopuścił mu go jednak do głosu. – Towarzyszu Aleksiejew, po zakończeniu zebrania będziecie mieli wiele do roboty. Nie tylko wydawać rozkazy w sprawie przegrupowania wojsk, lecz przygotować na l Maja największą w historii defiladę z udziałem wszystkich rodzajów broni. Odpowiadacie za to osobiście, przedstawicie mi zaktualizowaną listę.

Rzucił w stronę Aleksiejewa kartkę, która zawirowała w powietrzu i omijając rozpostarte ręce przewodniczącego spadła na podłogę. Upokorzony Aleksiejew chwycił ją i podniósł. Twarz ze złości i wstydu nabiegła mu krwią.

Kieszow obrzucił zebranych tryumfującym spojrzeniem. Rękawica została rzucona, lecz nikt, nawet Denanko jej nie podjął. Znów zapadła cisza. Wstał. Wszystkie oczy zwróciły się na niego, dręczący zebranych strach ujawnił się teraz z całą mocą. Nie ma już posłusznej marionetki, stali w obliczu charyzmatycznego przywódcy.

Kieszow mocnym, zdecydowanym krokiem opuścił salę. Nie dostrzegli ani śladu wahania, z tej postaci emanowała energia i siła. Uderzyło ich jeszcze coś innego: uczucie chłodu i bijącego w nozdrza zapachu stęchlizny, jakby po wielu latach otwarto wnętrze grobowca.

Powoli, każdy z obecnych zdał sobie sprawę z potęgi zła, jakie emanowało z człowieka, którego przywrócili do życia.


V

Prześladowani


Nie wierzę w to – powiedział Iwan Aleksiejew. – Ja w to nie wierzę.

Ani ja. – Rysy twarzy Denanki zdradzały strach. – To jednak prawda.

Kilkugodzinne spotkanie, które zazwyczaj było formalnością, zostało zakończone przed upływem dwudziestej minuty. Nie podjęto żadnych decyzji. Kieszow po prostu wydał rozkazy i nie było żadnych kwestii spornych.

On oszalał. – Aleksiejew zniżył głos, zerkając ze strachem na drzwi, jakby obawiał się, że za chwilę się otworzą i wejdzie do środka rozwścieczony Kieszow. – Ta zapaść dotknęła jego umysł. Nie nadaje się do rządzenia.

Zmienił się – Denanko skrzywił się boleśnie. – Nie zauważyłeś? Twarz jest ta sama, jednak jej wyraz, oczy – wszystko jest inne. Zmienił się jego głos. Osobowość także ma inną. Nie ma już poczciwego olbrzyma. Jego miejsce zajął... demon.

Nie możemy uczynić tego, czego żąda. – Aleksiejew zamachał rękoma z desperacji. – Skierować siły zbrojne do granicy, zwiększyć ilość wojsk i uzbrojenia na defiladzie. Zimna wojna sprzed dekady rozpocznie się ponownie. Nie możemy tego zrobić, Jurij!

Dostaliśmy rozkaz – jęknął Denanko. – Skończy się rewolucją, wojskowym puczem...

Dlaczego nie?

Nie bądź głupcem, Iwan. Rosja stałaby się areną wojny domowej. Kieszow ma swoich zwolenników, którzy czynią zeń Boga. Nie możemy dopuścić do rozlewu krwi. Maska spadła. Ten człowiek robi to, co zrobiłbyś ty czyja!

Odmawiam wykonania rozkazów. – Aleksiejew wydął kapryśnie wargi.

Jeżeli mu się sprzeciwisz, wylądujesz w więzieniu albo spotka cię coś jeszcze gorszego.

W takim razie, co robić? Powiedz mi, co?

Porozmawiam z nim. – Denanko zwilżył usta jak przed każdym zadaniem, którego realizacja nie należała do przyjemności. – Andriej wrócił zbyt szybko. Trzeba było przedłużyć to do miesiąca lub dwóch. Powinniśmy byli go przekonać, by pojechał do swojej daczy w Picundzie. Byłby daleko do chwili, gdy byłoby już po wszystkim. Tyle tylko, że bez niego nie moglibyśmy dać sobie rady. Gdyby nie dwa najbliższe miesiące, mógłby zostać martwy już na zawsze. Wygląda na to, że byłoby lepiej gdybyśmy postarali się przetrwać bez niego. Teraz już za późno. Może gdybym przedstawił mu całą sytuację, dostrzegłby w tym pewne racje. Do diabła, zrobimy to, czego chce, tylko delikatniej.

To porozmawiasz z nim?

Będę musiał. Na razie, nic nie rób, Iwan. Zadzwonię do niego i poproszę o prywatne spotkanie. Życz mi szczęścia.

Jurij Denanko odczuwał coś więcej niż tylko niepokój. Nie przyznałby się nikomu, że mięśnie brzucha ścisnął mu nerwowy skurcz. Ostami raz doświadczył tego za rządów Gorbaczowa, kiedy pełnił funkcję przewodniczącego Rady Ministrów. Wprowadzono wówczas akcję zwalczania alkoholizmu, niemal prohibicję. Jurij przebywał w Uljanowsku. Udało mu się przekupić urzędnika KGB. Sporo go to kosztowało, ale inaczej straciłby swoje stanowisko, przywileje, wszystko. Niewiele brakowało. Właśnie wtedy poczuł skurcz równy temu.

Kieszow kazał mu czekać. Spotkanie zostało umówione na 14.30. Denanko rozpoznał to zagranie, które często sam stosował, a którego padł teraz ofiarą. Jeszcze sześć miesięcy temu po prostu wszedłby do biura Andrieja, jednak biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się tego ranka, byłoby to teraz bardzo niebezpiecznym krokiem.

Denanko siedział za biurkiem, na którym leżał rozłożony egzemplarz „Prawdy”. „KIESZOW PONOWNIE NA KREMLU” – duże nagłówki zajmowały połowę pierwszej strony. Stare zdjęcie radzieckiego przywódcy – Andriej Kieszow w drodze na polowanie, machający ręką, uśmiechający się.

Jakby dla kontrastu opublikowano zdjęcie Urszuli Ramaninowej. Premiera miała odbyć się w kremlowskim Pałacu Zjazdów w przyszłym tygodniu. Większość członków Biura Politycznego miała być obecna, każdego wieczora zapowiadał się komplet publiczności.

Myśli deputowanego wróciły do osoby przewodniczącego. Wiele czasu minęło od momentu, kiedy Denanko obawiał się drugiego człowieka tak intensywnie, żeby z tego powodu pocić się obficie. Było tak, jakby ktoś cofnął zegar do czasów Stalina. Jurij nie mógł zapomnieć uczucia, jakie nim zawładnęło, gdy Kieszow zamknął posiedzenie i wyszedł pewnym krokiem. Miał to wszystko wciąż w pamięci. Andriej zastosował taktykę wstrząsu. Musiał mieć ku temu jakieś własne powody. A może to był zwykły brak humoru.

Denanko został wezwany do biura przywódcy po dwóch godzinach oczekiwania. Wszedł do pokoju wyłożonego miękkim dywanem. Stare dębowe meble pozostawały w dużym kontraście z kolorowymi telefonami i interkomami. Na biurku stała jeszcze jedna puszka po piwie, przerobiona na popielniczki.

Kieszow studiował te same dokumenty, które wręczono mu wcześniej podczas spotkania. Jego łysina błyszczała w świetle lampy stojącej na biurku. Po około dwóch minutach podniósł wzrok na gościa. Jurij Denanko przełknął ślinę i ponownie poczuł przejmujący chłód i mrowienie skóry. Oczy przywódcy pokryte były jakby błoną, ich matowy odblask po chwili jednak zniknął, zaczęły rosnąć i rozszerzać się, a dopiero potem zaczęły widzieć i rozumieć.

Chcieliście się ze mną widzieć.

Tak. – Deputowany chrząknął i zaczął z zakłopotaniem splatać swoje grube palce. – Chodzi o... defiladę.

Tak?

Widzicie, zaplanowaliśmy... przed waszą chorobą, może zapomnieliście...

Nie! – Kieszow nachmurzył się, z trudem opanowując wściekłość. – Pamiętam doskonale to, co zostało zaplanowane, nie wyraziłem jednak osobistej zgody! Pomysł jest mało przekonujący, w rzeczywistości chodzi tylko o to, by zachować twarz. Oszukujemy świat, powtarzając sobie, że to chytry dowcip, a naprawdę jest inaczej. Chcemy działać przez zaskoczenie, ale zawsze ma to być jutro. Jutro nadchodzi, myślimy o dniu następnym, i tak do chwili, aż się wycofamy. Tchórzostwo pod maską planu taktycznego. Komitet nie ma żadnej stanowczości. Jeżeli nie nastąpi demonstracja siły, już niebawem niektórzy jego członkowie zostaną zwolnieni, towarzyszu Denanko.

Oficjalny ton był zbyt wyraźny. Deputowany poczuł ciarki wzdłuż kręgosłupa. Westchnął, ponownie nerwowo splótł palce. Uświadomił sobie, że potakująco kiwa głową i czuje ten sam zapach stęchlizny, jaki czuł w sali świętego Jerzego. W pokoju było bardzo zimno.

Czy towarzysz Aleksiejew wydał rozkaz powrotu żołnierzy na granicę z Pakistanem? – pytanie było szorstkie. Sekretarz generalny pochylił się, przeszywając Denankę przenikliwym wzrokiem. Wydawał się czytać w jego myślach.

Jeszcze nie. Nie było czasu. On...

Musi to zostać natychmiast wykonane. Dzisiaj. Jeżeli nie, wówczas wydam rozkaz osobiście, a towarzysz Aleksiejew – usta Kieszowa przybrały bestialski wyraz – zostanie ukarany za niesubordynację. Osobiście będę przewodniczył sądowi wojskowemu!

Denanko był świadom tego, że ze strachu wciska się w krzesło.

Zostanie to wykonane, towarzyszu sekretarzu.

Dobrze. A uzbrojenie i wojska na defiladzie?

Zostanie to wykonane natychmiast. – Nienawidził siebie za to, że drżały mu ręce i że głos był niepewny. – Natychmiast porozmawiam z Aleksiejewem.

Są inne sprawy, którym musicie poświęcić uwagę. – Kieszow zapali) mocnego papierosa, zaciągnął się i wypuścił chmurę dymu.

Niestety, podczas mojej nieobecności, jak się wydaje, stosowano politykę rozprężenia, czego rezultatem jest bardzo zły bilans handlowy marca. Nasza polityka rolna wymaga natychmiastowych zmian. Słabe żniwa były wynikiem złej uprawy. Sprzęt rolniczy jest przestarzały i trzeba go wymienić – sprawdził kilka cyfr i wydął wargi – należy wykonać plany i ukarać winnych, jeżeli tak się nie stanie. Towarzyszu Denanko, kiedy Zachód nałoży embargo na Związek Radziecki, nie będziemy mogli sobie pozwolić na słabe żniwa. Nowe cele i surowe kary są na to odpowiedzią. Gospodarkę rozkładają pijawki. Żydzi! Denanko potakiwał.

Jak najbardziej, towarzyszu generalny sekretarzu. Ponad milion Żydów złożyło podania o pozwolenie na opuszczenie Związku Radzieckiego. Odmówiono im pozwolenia. Czy nie byłoby lepiej pozbyć się ich, wyrażając zgodę na wyjazd? Pojechaliby, a ci, którzy dotychczas nie odważyli się złożyć podań, również podążyliby za nimi.

Niech jadą! – Andriej Kieszow odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się głosem pozbawionym wesołości, będącym ucieleśnieniem okrucieństwa. Jurij Denanko poczuł oddech tamtego: śmierdzący wyziew, jakby pochodzący od wyjętego z grobu trupa, odór rozkładu i zła. – Niech jadą, towarzyszu? Czy postradaliście zmysły? Czy uświadamiacie sobie skutki takiego kroku? Wyzwolilibyśmy armię walczących przeciwko nam. Uciekłyby z nimi nasze tajemnice, bo pośród tych pijawek pełno jest szpiegów Zachodu. Rada jest tylko jedna. Obozy!

Denanko doświadczył nagłego przypływu mdłości i poczuł zawrót głowy. Przez ostatnie dwa lub trzy lata zainicjował prześladowania żydowskiej części populacji Związku Radzieckiego. Niektórzy znajdowali się już w więzieniu, inni zaginęli, tak że nawet ich najbliżsi przyjaciele i krewni nie znali miejsca ich pobytu. Zostało to przeprowadzone dyskretnie. Nie wyszło na jaw nic, co mogłoby spowodować protest Świata.

Oczywiście. – Zabrzmiało to wyświechtanie, ale żadna inna odpowiedź nie przyszła mu do głowy.

Wszystkie inne religijne sekty również! – Twarz Kieszowa emanowała fanatyzmem, była maską nienawiści i furii. – Zbyt długo rządzący Rosją tolerowali spiskowanie przeciwko państwu! Poprzedni przywódcy wykazywali niewytłumaczalną słabość wobec tych, którzy szukali pokrętnych sposobów zachwiania państwem. Chrześcijaństwo jest wrogiem ateistycznego państwa, tajnym planem zniszczenia komunizmu. Nawet Breżniew nie spróbował go zniszczyć. Tolerowałem to na początku swoich rządów, oceniając piastowany przeze mnie urząd. Rosja będzie rządzić światem w ciągu dekady, obiecuję to wam. Nie wcześniej jednak, aż podjęte zostaną zdecydowane kroki, by wyplenić raka, który ją drąży. Towarzyszu Denanko, za dziesięć lat ujrzycie nowy Związek Radziecki i jeżeli chcecie należeć do mojej administracji, to oczekuję od was pełnej współpracy. Ci, którzy nie są ze mną, są przeciwko mnie i postąpię z nimi w odpowiedni sposób.

Deputowany przywódca był zaszokowany, przerażony i ogłuszony niczym bokser zwisający na linach, modlący się o dźwięk gongu. Wstał, nie mogąc ukryć drżenia i przytrzymując się krzesła, świadom przenikliwości oczu, które na niego patrzyły. Za biurkiem siedział diabeł, od którego biła straszliwa moc.

Przekażę wasze rozkazy moim podwładnym, towarzyszu sekretarzu.

Dobrze. – Na twarz Kieszowa wrócił przerażający uśmiech. – Jeszcze jedno zanim wyjdziecie. Zamierzam przenieść swoje biuro. Nie przystoi przywódcy wielkiego państwa zajmować biuro, takie jak to. Od jutra zajmuję rezydencję Lenina!

Ale to jest przecież turystyczna atrakcja, to...

Turyści! Macie na myśli szpiegów, towarzyszu. Niedługo żaden obcokrajowiec nie uzyska pozwolenia na pobyt w naszym kraju. Każcie towarzyszowi Kowakowi otoczyć strażą przyległe części Kremla. Natychmiast. Zdecydowałem także, że mój apartament znajduje się zbyt daleko od miejsca pracy. Muszę być osiągalny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, dlatego należy zagospodarować te apartamenty, w których mieszkali niegdysiejsi władcy.

Wy, Aleksiejew, i inni, zamieszkacie na Kremlu, w sercu tego kraju, byśmy mogli lepiej nim rządzić. Nomenklaturę ogarnęła apatia. Wszystkich bardziej interesuje luksus niż spełnianie zadań. To wszystko.

Denanko zlany był potem, kiedy wychodził na korytarz. Uniknął spojrzenia strażnika. Całkowicie zdruzgotany. Należało doświadczyć mocy tego człowieka, by uświadomić sobie jej znaczenie. Ta siła atakowała z mocą tornada, rozbijała umysły, pozbawiała woli. Szaleniec w typie Stalina zawładnął Związkiem Radzieckim, diabeł wcielony, który będzie siał śmierć i spustoszenie, demon którego przywołali z piekielnych czeluści.

On oszalał – powiedział Denanko. – Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Maniak, który zniszczy Rosję i nas razem z nią, Iwan.

Armia go poprze – jęknął Aleksiejew. – Żołnierze czynią z niego boga. W razie niepokojów oddaliby za niego życie.

Możemy winić tylko samych siebie. – Denanko nalał kolejną porcję wódki do swojej szklanki. – Ja dałem mu władzę, a mogłem ją wziąć dla siebie. Umieściłem go na tym stanowisku dla nas. Umarł. Sprawiłem, że go wskrzeszono, a teraz...

Trzeba z tym skończyć nim będzie za późno – Iwan Aleksiejew westchnął. – Inaczej dojdzie do rewolucji!

Lecz jak z tym skończyć, Iwan, jak?

Można go... – przewodniczący KGB bał się wyrazić swą myśl słowami. Uczynił tylko gest dłonią. Przywódca deputowany zamknął oczy.

Nie, to zbyt niebezpieczne.

Nie ma innego wyjścia. Pies chory na wściekliznę zostaje uśmiercony, bo nie można inaczej.

Może – tamten wciąż nie rozumiał do końca – gdyby umieścić go – na powrót w szpitalu. Zapaść. Zinderling mógłby wszystko przygotować.

To umieść go tam, Jurij.

Porozmawiam z Zinderlingiem, lecz tymczasem musisz odesłać żołnierzy do granicy i zwiększyć ilość oddziałów biorących udział w defiladzie.

Nie odważę się.

Stracisz życie, jeżeli się przeciwstawisz. Kieszow wyda rozkaz, żeby cię aresztowano zanim uda mi się skonsultować z Zinderlingiem. Ten człowiek stał się w ciągu jednej nocy dyktatorem, Iwan. Nie jest już naszą marionetką, nie mamy nad nim żadnej władzy. Póki nie zostanie gdzieś bezpiecznie zamknięty, wystarczy by strzelił palcami, a wszystko zostanie wykonane. Zrobiliśmy z niego bohatera i nie uda się teraz zniszczyć tego w jeden dzień. Cokolwiek zrobimy, będzie to musiało być przeprowadzone w największej tajemnicy. Dlaczego nie zostawiliśmy go martwego?

Przewodniczący KGB opuścił Kreml i przeszedłszy przez plac Dzierżyńskiego, zatrzymał się z czcią tuż pod jego pomnikiem. Może to wyobraźnia, a może rzeczywiście twarz kamiennej figury pokrył cień. Znak, który wywołał u Aleksiejewa nerwowy skurcz. Wiał mroźny wiatr, a nad potężnym budynkiem gromadziły się ciemne chmury. Ludzie stali grupami, zrezygnowani, jakby wszyscy odgadli.

Pospieszył dalej. To wszystko musiało być zamysłem diabła wskrzeszonego przez ciemne moce. Diabeł rzezi, tortur i śmierci. Rozpad Związku Radzieckiego, może nawet świata. Totalna zagłada.

Tymczasem nie miał innego wyjścia niż wypełniać rozkazy wydane przez Andrieja Kieszowa.


VI

Czyż nie wiadomo ci, że umarli mogą ożyć?


Aleksander Zinderling był wyraźnie rozstrojony, kiedy usiadł w biurze Denanki. Po trzech kieliszkach wódki wciąż drżał.

No? – Jurij Denanko opanował swoje zniecierpliwienie aż do tej chwili. W rzeczywistości nie chciał znać rezultatu wizyty swego gościa u Kieszowa. Jasne było, że nowiny nie należały do dobrych, musiał jednak ich wysłuchać.

Nie wierzę w to, co widziałem. – Zinderling spojrzał na butelkę wódki.

Po prostu opowiedz mi o tym – przerwał chłodno Jurij.

Byłem u niego dzisiaj rano, zgodnie z tym, co zostało ustalone. Wpierw kazał mi czekać godzinę, po czym niemal odmówił poddania się badaniu. Przekonałem go w końcu, że jest to tylko rutynowa kontrola, więc się zgodził, bym zmierzył mu puls i posłuchał bicia serca. Nie mogę uwierzyć w to, co stwierdziłem.

Denanko poruszył się niespokojnie. Zegar na ścianie tykał zbyt głośno, może należało go przejrzeć.

Jego ciało było zimne jak lód – chirurg mówił szeptem – jakby zbyt długo poddane działaniu mrozu. Pomyślałem, że to złe krążenie, więc sprawdziłem tętno – Zinderling zaczął się jąkać. – Jurij... Andriej Kieszow nie ma ani tętna, ani... bicia serca... tak jakby był żywym trupem!

Cisza była przerażająca. Zegar wciąż tykał niczym bijące serce. Wydawał się kpić z tych dwóch mężczyzn.

Niemożliwe – powiedział w końcu Denanko – absolutnie niemożliwe. Na pewno popełniłeś jakiś błąd, Aleksander. Jesteś pijany.

Nie jestem pijany – odparł Zinderling. – Piłem dzisiaj po raz pierwszy od dwóch dni i potrzebowałem tego bardziej niż kiedykolwiek w moim życiu. Przysięgam ci, Jurij, że Kieszow nie żyje, chociaż sprawia zupełnie inne wrażenie. Nie ma innego wyjaśnienia. Stał się obraźliwy. Powiedział bym wyniósł się z jego biura do wszystkich diabłów. Kiedy już wychodziłem, zawołał mnie ponownie i powiedział, że ma dla mnie dużo pracy, którą nazwał „eksperymentalną”, ale nie wdał się w szczegóły. To, co powiedziałem jest prawdą.

Jurij Denanko podniósł słuchawkę, wykręcił numer, cmoknął zniecierpliwiony. W końcu ktoś odebrał telefon.

Przyślijcie tu natychmiast Antona Jefremowa – rzucił do słuchawki, po czym cisnął ją na widełki, zwracając się do Zinderlinga – Aleksander, jeżeli to, co mówisz jest prawdą, to lepiej będzie, jeżeli zamienimy kilka słów z Jefremowem. Sprawa wymknęła się nam spod kontroli, a on wydaje się być jedynym człowiekiem, który mógłby nam wytłumaczyć tę sytuację.

Minęło dziesięć minut nim rozczochrany, z trudem łapiący oddech Jefremow zjawił się na miejscu. Krople potu wystąpiły na jego pooranym zmarszczkami czole, miał rozwiązany krawat. Najprawdopodobniej szedł szybko lub biegł przez plac do budynku KGB. W jego oczach jawił się strach.

Co się stało? – wysapał, z trudem łapiąc oddech.

Kieszow – odpowiedział Denanko, siląc się na spokój. – Anton, jesteśmy w kłopocie. Na początku sądziliśmy, że pod wpływem śmierci zaszły zmiany w jego mózgu, ale jest inaczej. Powiedz mi, czy to możliwe, by u żywego człowieka nie biło serce i nie dało się wyczuć pulsu?

Jefremow zachwiał się. Upadłby, gdyby nie przytrzymał się oparcia stojącego opodal krzesła. Drżąc usiadł na nim i skrył twarz w dłoniach, z trudem łapiąc oddech i tłumiąc szloch.

No? – cały strach i napięcie Denanki zabrzmiały w tym jednym słowie.

Wyjaśnienie może być tylko jedno. – Okultysta spojrzał w górę zapadniętymi oczyma, pełnymi przerażenia. – Zrobiłem, co mogłem. Nie było żadnych gwarancji, towarzyszu Denanko. Rytuał Kostrubonki wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem. Trup został wskrzeszony, ale czy był nim Kieszow?

Co to, do diabła, ma znaczyć?

Mieliśmy jedynie jego ciało, jego dusza od dawna znajdowała się gdzie indziej. Ciało zostało oddzielone od ducha. Miliony istnień czekają na powrót na ziemię. Wezwaliśmy duszę, która zajęła jego ciało, ale być może dusza Kieszowa nie chciała lub nie mogła wrócić. Jakaś dusza powróciła, ale do kogo ona należała? Żyje wewnątrz ciała, a my nie mamy nad nią żadnej kontroli.

Zapadła długa cisza. Denanko i Zinderling usiłowali zrozumieć to, co mówił. Z wolna docierało do nich znaczenie jego słów. Było to zbyt przerażające, by mogło być prawdą. Nie mieli jednak innego wyjaśnienia, musieli więc przyjąć teorię Jefremowa.

Co, w takim razie, robimy? – powiedział głośno Denanko. – Ciało generalnego sekretarza opanowała siła, którą ty wezwałeś, Anton. Może powinniśmy go zabić?

Jefremow zaśmiał się ponuro.

Towarzyszu Denanko, nie można zabić kogoś, kto już jest martwy!

Czy nie możesz... nie możesz pozbyć się tego, bez względu na to, co to jest? Wysłać to tam, skąd przybyło?

Może mógłbym – Anton drżał niekontrolowanie – gdybym wiedział jak.

W takim razie dowiedz się.

To nie jest łatwe. Moglibyśmy spróbować egzorcyzmów, ale sam nigdy do tego nie przystępowałem. To sprawa talentu, daru, który albo się posiada, albo nie. Poza tym w trakcie egzorcyzmów ofiara musi być spętana. Z tego, co powiedzieliście o Kieszowie, wynika, że opętał go bardzo zły duch. Gdyby mi się nie udało... wszyscy z pewnością umrzemy.

W porządku, możecie odejść – Denanko odesłał go ruchem ręki. – Poślemy po was, jeżeli będziecie nam potrzebni, Jefremow. Na razie znajdźcie sposób, by pozbyć się tego diabła.

To zbyt szalone, by było prawdziwe – powiedział Zinderling, po tym jak Jefremow wyszedł. – Nie wierzę w taki aspekt sprawy. Wiem, że klinicznie Kieszow jest martwy. Gdybym nie wiedział o tym diabelskim wskrzeszeniu, powiedziałbym, że to tylko dziwny i niewytłumaczalny stan jego ciała. Nigdy nie wierzyłem w czarną magię i nie jestem pewien, czy wierzę teraz, ale to, wobec czego zostałem postawiony, wykracza poza moją wiedzę i zdolności rozumienia.

Jedyną rzeczą, którą ja rozumiem, jest to, że mamy problem, który przed dniem defilady nie będzie łatwy do rozwiązania.

1 Maja.

Jak na tę porę roku było bardzo ciepło. Większość osób zgromadzonych na Placu Czerwonym ubrana była jak latem. Tłum stojący za prowizorycznym ogrodzeniem składał się z tysięcy turystów, moskwiczan i okolicznej ludności. Kolejną barierę, odgradzającą największą w historii widownię od trasy defilady, stanowili uzbrojeni żołnierze o kamiennych twarzach. Największa widownia w historii, ale również największa demonstracja siły.

Siergiej Prokop czuł się dziwnie w cywilnym ubraniu, kiedy wmieszał się w tłum przy baszcie Nikołajewskiej. Olga została w domu, jak można się było spodziewać już wcześniej. Ciekawe, gdzie była teraz Urszula? Prawdopodobnie miała próbę. Dziś miała odbyć się premiera opery. Pomyślał o tym, że ją spotka. Nagle trzeba było przekonać wszystkich, że odbiło mu na punkcie opery, bo inaczej trudno byłoby usprawiedliwić dwie wizyty w teatrze tygodniowo.

Na Kremlu było niespokojnie – nie trzeba było tam pracować, by to spostrzec. Od trzech dni nagłówki w prasie mówiły o zwiększeniu liczby wojsk na granicy z Pakistanem. Zaistniała groźba inwazji. Zachód zaczął grozić nałożeniem embarga i restrykcjami handlowymi. Rozpoczęła się zimna wojna.

Siergiej przepychał się przez tłum do miejsca, z którego mógłby widzieć zarówno trasę defilady, jak i tych, którzy ją przyjmowali. W kieszeni miał teatralną lornetkę, która powinna była wystarczyć, by przyjrzeć się Andriejowi Kieszowowi. Od miejsca, z którego mieli obserwować defiladę honorowi goście, dzieliło Ptokopa nie więcej niż sto metrów. Na balkonie mauzoleum Lenina mieli się pojawić zaproszeni przedstawiciele republik, goście zagraniczni, najważniejsze persony Biura Politycznego i sam przywódca.

Prokop denerwował się. Ostatnim czasy każda chwila pełna była niebezpieczeństw. Mógł stracić kontakt z Urszulą, jej pozycja gwiazdy czyniła ją niemal niedostępną. Milczenie Olgi również było niepokojące. Może podejrzewała, że jej mąż ma kochankę? Jeżeli tak, to mogła zwrócić się o pomoc do swojego ojca. Wtedy ich wysiłki, zmierzające do udowodnienia mu małżeńskiej zdrady, mogłyby wydobyć na światło dzienne wiele innych spraw.

Wrzawa tłumów wyrwała go z zamyślenia. Balkon mauzoleum wypełniała rzędem grupa ludzi. Siergiej wyjął lornetkę z kieszeni, nastawił ostrość i zobaczył ponure postacie w dwurzędowych garniturach. Kapelusze o szerokich rondach osłaniały ich twarze przed jaskrawym światłem słonecznym. Stali kolejno: Anatolij Gmiria, Wasilij Pietrow, Rudolf Golicyn, Jurij Denanko, którego twarz nie zdradzała jakichkolwiek uczuć i Andriej Kieszow.

Siergiej wstrzymał oddech. Nawet z takiej odległości czuł moc tamtego, zło bijące od niego. Oczy nie mrugały. Wpatrywały się w tłum, szukały...

Ta twarz. Siergiej wpatrywał się w oczy Kieszowa jak zahipnotyzowany. Było to niedorzeczne, ponieważ przywódca radziecki nie był w stanie zauważyć go z takiej odległości, a jednak...

Było coś nienaturalnego w tej twarzy. Wpatrując się wystarczająco długo, można było spostrzec jej niezwykłą bladość. To prawda, że Kieszow długo chorował, lecz tu chodziło o coś innego, jakby odpłynęła z niej cała krew, a wraz z nią życie. To była twarz trupa.

Siergiejowi ścierpła skóra. Sekretarz generalny przypominał mu oślizłego gada, jadowitego węża, od którego trzeba trzymać się jak najdalej.

Warkot nadjeżdżających maszyn przerwał ten trans, wyzwalając go z nieprzyjemnego czaru, pod wpływem którego znajdował się przez moment Silniki chodziły na wolnych obrotach, wibracje rozchodziły się po betonowym podłożu tak, że odczuwały je tysiące zebranych widzów. Orkiestra na placu została zagłuszona przez narastający hałas przechodzący w ostre dudnienie. Tłumy wiwatowały. Defilada pierwszomajowa rozpoczęła się.

Siergiej stanął na palcach i zaparło mu dech na widok takiej masy uzbrojenia, choć widział tylko jego część. Wozy ciężarowe, pojazdy gąsienicowe, transportery – wszystko to toczyło się wolno, majestatycznie. Przyglądał się uzbrojeniu okiem wojskowego. Na defiladzie zaprezentowano wszystkie typy pojazdów, nawet te z czasów drugiej wojny światowej. Siergiej wiedział doskonale, że usunięto tylko to uzbrojenie, z którego nie dało się strzelać. Promienie słońca odbijały się od jadących wolno tysięcy ton metalu. Było to ostrzeżenie dla reszty świata. Żołnierze powrócili przecież na granicę z Pakistanem, a groźbę spotęguje jeszcze dzisiejsze widowisko. Prokop poczuł nagle suchość w ustach.

Czoło kawalkady było już na środku placu. Andriej Kieszow stał na baczność, przyjmując honory. Nieugięty olbrzym, potwór, który decydował o losach świata, ten, który mógł go zniszczyć jednym gestem. Wszystko stawało się jasne, gdy spojrzeć na niego z bliska. Siergiej wiedział, że coś było nie tak, że nie był to ten sam człowiek o łagodnym usposobieniu sprzed kilku tygodni. Nie był to jednak również sobowtór. Był to z pewnością Kieszow, lecz inny, zmieniony, budzący przerażenie.

Defiladę otwierały pociski konwencjonalne, tuż za nimi prezentowano rakiety nowszego typu, które zajęły ich miejsce. Na ogromnych ciągnikach, wieziono pociski balistyczne nowej generacji. Olbrzymie cielska rakiet lśniły w słońcu. Za bronią rakietową prezentowano artylerię i broń pancerną. Z chrzęstem gąsienic przesuwała się kolumna supernowoczesnych czołgów i transporterów. Za nimi jechały samobieżne haubice i działa przeciwlotnicze. Na końcu piechota: oficerowie, podoficerowie, szeregowcy i kadeci. Parada wszelkiego rodzaju mundurów. Niektórzy mieli nawet na sobie pełne umundurowanie zimowe, chyba za karę. Kobiety ubrane w szarozielone uniformy zamykały defiladę. Andriej Kieszow wciąż trzymał uniesioną rękę. Dla Siergieja bardzo dziwne było to, że przywódca, złożony chorobą przez ponad miesiąc, nie wykazywał teraz żadnych oznak zmęczenia, nie miał nawet śladu potu na czole. Prokop zaczął przepychać się przez tłum. Z trudem próbował uwolnić się od ogarniającego go przygnębienia. Miał zadanie, które musiał wykonać.

Każde z sześciu tysięcy miejsc kremlowskiego Pałacu Zjazdów było zajęte. Zjawił się komplet publiczności, by obejrzeć „Borysa Godunowa”. Tancerze mieli tutaj większą przestrzeń i lepsze możliwości niż w swoim rodzimym Teatrze Wielkim.

Ostatnim w tradycji wielkich basów był Imre Newski, grający Godunowa. Urszula Ramaninowa grała jego córkę, Ksenię. Scenografia pozostała niemal zupełnie nie zmieniona od początku wystawienia opery, zachowując jej tradycyjny kształt.

Siergiej Prokop wcześniej zajął swoje miejsce i obserwował, jak widownia powoli wypełnia się. Pozwolił, by swobodna atmosfera panująca na sali udzieliła mu się. Czuł jak znika jego wcześniejsze napięcie. Dzisiaj sprawi sobie przyjemność, oglądając Urszulę w jej najlepszej roli. Zastanawiał się, czy pośród publiczności znajduje się Ignat, ale powstrzymał chęć obejrzenia się do tyłu. Ignat był nieważny, Kieszow również. Na nich przyjdzie jeszcze odpowiedni czas.

Kurtyna poszła w górę, ukazując Klasztor Nowodziewiczy. Siergiej złapał się na tym, że szuka Urszuli, lecz za wcześnie jeszcze było na pojawienie się na scenie Kseni.

Toczyła się odwieczna walka o władzę. Mnich oszukiwał straże, wyskakiwał przez okno, by im uciec. Apartamenty cara na Kremlu; Siergiejowi przypominały biuro Lenina, do którego przeniósł się ostatnio Kieszow.

Na scenie pojawiła się Ksenia. Siergiej drżał z niecierpliwości, pragnął pobiec do niej. Urszula pełna była żalu, było to coś więcej niż tylko gra aktorska. Błagała: „Siergiej, muszę się z tobą zobaczyć”. Zniknął spokój, znowu był spięty. Jej rozpostarte ramiona przyzywały go, głos miała wibrujący, ale już na scenie dominował Imre Newski; okrucieństwo znamionowało każdy jego gest. Zwrócił się ku publiczności z rozrzuconymi rękoma, jego głos pełen był gwałtownych uczuć. „Czyż nie wiadomo ci, że martwi mogą ożyć?” Słowa te uderzyły Siergieja niczym prawdziwy cios, nie był w stanie poruszyć się. Patrzył na brodatą twarz aktora, którego ciemne oczy omiatały widownię. To szaleństwo, to niemożliwe. Jego wymęczony umysł płata mu nowe figle” – pomyślał, jednak głowa Urszuli zdawała się potakiwać. „Siergiej, to prawda, co on mówi, dlatego muszę się z tobą zobaczyć, nim będzie za późno.” Prokop nie był już w stanie się skoncentrować. Reszta opery przemknęła, stracił jej wątek, widział postacie poruszające się po scenie, wygłaszające kwestie, z których nic nie rozumiał. Carewicz Dymitr, syn Iwana Groźnego i następca tronu Rosji, został zamordowany przez Borysa Godunowa. Postać księcia obrosła legendą. Byli tacy, którzy utrzymywali, że carewicz wciąż żyje.

Publiczność opuszczała widownię; gwar rozmów niczym bzyczenie owadów pośród liści w letni dzień. Przedstawienie opery poruszyło każdego – zarówno turystów, jak i członków moskiewskiej elity. Siergiej wychodził razem z nimi nie rozglądając się. Kurtyna opadła, gdzieś zza sceny rozbrzmiewała łagodna muzyka. W uszach wciąż brzmiał mu głos Urszuli: „Musimy ich ostrzec, Siergiej, że umarli ożyli”.


VII

Ludzkie transporty


Rabin Awraam Rajkin przewidział zamknięcie moskiewskiej synagogi. Nie zdziwił go więc tamtego środowego poranka fakt, że miejsce, w którym oddawał cześć Bogu, zostało zamknięte. Na drzwiach i ścianach świątyni przybito antyżydowskie hasła. Dzień wcześniej radio podało komunikaty dotyczące trzech pozostałych synagog na terenie Związku Radzieckiego – w Kijowie, Odessie i Leningradzie. Wydawało mu się jasne, że zaaresztują go w przeciągu tygodnia.

Awraam był wysokim, przygarbionym mężczyzną, który skończył już pięćdziesiąt lat. Swoje szaty nosił jawnie i z dumą. Zobowiązany był do takiej postawy nie tylko wobec Boga, lecz również wobec trzech milionów Żydów, mieszkających w Rosji. Dobrze wiedział o tym, że niebawem miały się rozpocząć prześladowania, podobne do tych z czasów stalinowskich. Jedynym oparciem dla Żydów była ich wiara.

Rabin przymknął oczy. Czuł rozpacz. Na kilka sekund opanowała go bezsilność. Zganił siebie za chwilowy brak wiary. Nie będzie łatwo, lecz Bóg będzie z nimi przez cały czas. Jeszcze kilka miesięcy temu stanowisko Andrieja Kieszowa napawało nadzieją, spodziewano się większej tolerancji, otwarcia nowych synagog, mówiono nawet o otwarciu josziwy. Bez tych żydowskich instytucji nie można było kształcić nowych rabinów, co oznaczało, że w końcu religia żydowska zginęłaby bez śladu. W rezultacie zakazu wydawania tałesów wymarłoby także słowo drukowane. Był to subtelny i łagodniejszy sposób prowadzenia walki z semityzmem – wojna bez rozlewu krwi. Nagle zabrakło uśmiechniętej twarzy Kieszowa, a na jej miejsce pojawiło się bestialskie oblicze, podobne Stalinowi. Żydzi zaczęli ginąć; łapana ich w domach i na ulicy, ładowano do bydlęcych wagonów i wysyłano z Moskwy do Potmy, i dalej, aż do Baraszewa. Był to ciąg niemal czterdziestu obozów pracy, ukrytych przed oczami cywilizowanego świata.

Żydzi cierpieli niczym niewolnicy, umierali z zimna, byli rozstrzeliwani. Śmierć stała się dla nich wyzwoleniem z piekła na ziemi, gdzie cierpieli z powodu odmrożeń, głodu i epidemii tyfusu, będącej rezultatem strasznej wszawicy. Jedzono martwe szczury i myszy, ponieważ osiemset gramów czarnego chleba dziennie na osobę nie wystarczało do utrzymania się przy życiu. Żyli jedynie dzięki wierze, że pewnego dnia zostaną uwolnieni.

Tę mroczną tajemnicę Sowieci skrywali przed resztą świata, zachodnie państwa wiedziały jednak o wszystkim. Gorbaczow powiedział przecież Brytyjczykom, podczas swojej wizyty w ich kraju, by pilnowali własnego interesu, kiedy zapytali go o problem prześladowań religijnych. Nowy przywódca w chwili obejmowania władzy obiecał zająć się kwestią Żydów i dysydentów. Wówczas była jakaś nadzieja, teraz nie pozostało nic poza rozpaczą. Było to powtórzenie „spisku lekarzy”, jaki miał miejsce w 1953 roku na krótko przed śmiercią Stalina. Utrzymywano wówczas, że żydowscy lekarze spiskują przeciwko państwu i wydano rozkaz ich eksterminacji. Podobnie było teraz z Kieszowem. „Izrael jest wrogim państwem – powiedział przywódca podczas nadanego przez radio propagandowego przemówienia – a Żydzi spiskują po to, by zniszczyć naszą gospodarkę. To pijawki w naszym społeczeństwie. Rosja musi się ich pozbyć”.

Była to jawna groźba. Wrogość wobec Żydów była tradycją sięgającą momentu wydania przez Stalina ustawy antyżydowskiej. Wciąż o tym pamiętano, wciąż pluto w twarz. Podjudzano teraz otwarcie do nienawiści wobec każdego Żyda w Związku Radzieckim. Wyjątek oczywiście stanowili ci, którzy znajdowali się wewnątrz nomenklatury, mała grupa faworyzowanych osób, jak na przykład Urszula Ramaninowa czy Imre Newski.

Rajkin zastanawiał się nad tym, czy aresztowano już Józefa Zuttenberga. Jeżeli nie stało się tak dotychczas, to musiało to nastąpić niebawem. Podziwiał Józefa, lecz uważał, że ten młody człowiek jest głupcem, jawnie przeciwstawiając się zbrodniom politbiura przeciwko ludzkości. Niewykluczone, że działał w podziemiu. Awraam wiedział jednak, że kłóciło się to z charakterem tamtego. Jasne było, że prześladowania obejmą również inne wyznania, chrześcijan, muzułmanów i innych, ponieważ wiara w Boga czyniła dysydentem w każdym reżimie komunistycznym. Rabin zastanawiał się, czy Urszula zdołała przesłać jakieś informacje poza granice kraju, na niewiele mogło się to jednak zdać. Plotkowano, lecz Awraam był pewien, że to prawda, że tylko w zeszłym tygodniu w obozie Udarnyj, rozkazano pięciuset Żydom, by położyli się na ziemi, po czym przejechały po nich czołgi. Tysiąc innych więźniów otrzymało rozkaz pogrzebania tej krwawej masy w dole. Był to jeden z kaprysów komendanta obozu, który z pewnością uzyskałby poparcie Andrieja Kieszowa.

Nie było już synagog, ale Rajkin poprzysiągł sobie, że nabożeństwa będą się nadal odbywały. Spotkania w prywatnych mieszkaniach, w lesie, gdziekolwiek. Tylko całkowita zagłada Żydów była w stanie zniweczyć ich religijność. Dom rabina był otwarty dla każdego, kto chciał do niego wstąpić po radę, wspomożenie duchowe i ukojenie. Był zdecydowany służyć ludziom, nawet jeżeli miało to oznaczać obóz lub egzekucję.

Rabin usiadł w starym fotelu, stojącym przed wygasłym kominkiem w jego małym pokoiku i napełnił poczerniałą, wysłużoną fajkę pokruszonym tytoniem, który wyjął z małego woreczka. Zapalił ją i wypuścił chmurę ostrego dymu. Tytoń w fajce zaskwierczał i prysnęły z niego małe iskierki. Teraz pozostawało mu jedynie czekać.

Późnym wieczorem usłyszał ciężkie kroki i w chwilę później drzwi zostały otwarte silnym kopnięciem. Do środka wpadło dwóch agentów jewsekcji, tajnej policji Piątego Wydziału KGB. Byli specjalistami, jeżeli chodzi o metody postępowania. Starzejącego się rabina umiejętnie kopano w krocze, a kiedy zginał się w pół z powodu strasznego bólu, otrzymywał cios kantem dłoni w tył głowy, po czym padał bez przytomności. Dla nich takie działanie było kwestią kilku sekund. Żadnych problemów. Dumni byli ze swojej skuteczności.

Awraam odzyskał przytomność w nocy. Uzmysłowił sobie, że znajduje się w towarowym wagonie. Pociąg wlókł się powoli, trząsł niemiłosiernie, skrzypiąc i hałasując. Często się zatrzymywał i za każdym razem gwałtownie szarpał ruszając. Awraam czuł mdłości i zawroty głowy, minęło sporo czasu, zanim przypomniał sobie, co mu się przydarzyło. Zdziwił się, że nadal ma na głowie swoją czarną myckę – był przekonany, że spadła w trakcie szamotaniny.

Przeszkadzały mu panujące w wagonie ciemności. Odniósł wrażenie, że leży na jakiejś półce, zastanawiał się, dlaczego z niej nie spadł, kiedy był nieprzytomny. Pociąg zwalnia) mocno na zakrętach. Awraam był pewien, że jest przepełniony. Trochę później już wiedział, dlaczego nie zsunął się z półki – obok niego leżał ktoś, kurczowo trzymając się krawędzi. Jeżeli tamten by zasnął, mogliby spaść obaj. Z ciemności dochodziły jęki, ktoś szlochał głośno. Wewnątrz wagonu czuć było silny smród potu i odchodów.

Po dłuższym czasie Awraam postanowił działać – jego obowiązkiem było pomagać cierpiącym.

Nazywam się Rajkin! Jestem rabinem! – musiał krzyknąć, by go usłyszano. – Czy mógłbym komuś być pomocny?

Rabin Rajkin! – Z dołu dobiegł krzyk, w którym brzmiało niedowierzanie. – Och, mój Boże, złapali również rabina! Czy dla Żydów w Rosji jest jakaś nadzieja?

Uspokójcie się, moje dzieci – powiedział Rajkin. – Jest nas wielu i musimy trzymać się razem. W tym nasza siła i w Bogu.

Tak wielu z nas wysyłają do miejsc zagłady, nieprawdaż? – odezwał się inny głos. – A Bóg im w tym nie przeszkadza. To samo przecież spotkało ciebie. To ma być nagroda za to, że byłeś pobożnym Żydem? Jesteśmy traktowani na świecie jak trędowaci. Kiedy sytuacja staje się zła, to zsyła się nas do obozów. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie zajrzałbym do synagogi!

To bluźnierstwo, mój synu. Nie obarczaj winą Boga. To, co się dzieje, jest częścią jego planu...

Nie, to wszystko jest częścią planu Kieszowa. Potrzebuje kozła ofiarnego, by pokazać, że próbuje zaradzić trudnościom ekonomicznym. Wybić Żydów – to łatwe i spodoba się ludziom. Nie będzie miało żadnego wpływu na sytuację gospodarczą, ale pozwoli mu zyskać na czasie. Rabbi, nie mów mi o Bogu. Szkoda, że ten łotr Kieszow nie umarł. Mieliśmy nadzieję, że tak się stanie.

Wtedy rządziłby Denanko i Aleksiejew, którzy mogliby okazać się równie okrutnymi tyranami.

Wątpię. Człowieku, ten Kieszow jest szaleńcem, potworem w ludzkim ciele jak Stalin.

Jak dotąd doświadczamy tego okrutnego panowania i ani my, ani nikt inny nic nie może na to poradzić. Przy okazji, nie próbujcie przypadkiem wybijać dziury w podłodze wagonu, by wyskoczyć. Wzdłuż wagonów rozmieszczone są ostre kolce, więc nadziejecie się na nie z pewnością.

Ktoś zaśmiał się wymuszenie. Rajkin doszedł do wniosku, że w zatłoczonym wagonie przebywali wyłącznie mężczyźni. Bez wątpienia kobiety przewożono w innym.

Rabbi, czy wiesz, dokąd nas wiozą? – w głosie, który należał niewątpliwie do człowieka starszego, zabrzmiał gniew. – Nie kryj przed nami nawet najgorszej prawdy.

Do obozów pracy, do tych najcięższych, które mają opinię obozów śmierci.

To wiemy, ale do którego z nich konkretnie?

To pozostaje zagadką, która wyjaśni się, gdy dojedziemy na miejsce. Najprawdopodobniej do Czelabińska, Nowosybirska, Omska czy też Workuty, może nawet do Wiktoriewki. Modlę się do Boga, żeby tylko nie do tej ostatniej. Następną stacją po Wiktoriewce jest Udamyj, to już koniec drogi. Latem więźniowie produkują tam ręcznie cegły przez szesnaście godzin na dobę, zimą wegetują w malutkich, zatłoczonych ziemiankach. Racje żywnościowe są bardzo skąpe, panuje straszliwy głód.

Na chwilę przerwali rozmowę. Pociąg zatrzymał się.

Słyszeli głośne komendy – pociąg przetaczano; ostre szarpnięcia wagonów miotały stłoczonymi więźniami tam i z powrotem. Rajkin domyślił się, że znajdują się w Sarańsku. Znaczyło to, że dalej pojadą tak zwaną magistralą śmierci. Ta linia kolejowa oficjalnie nie istniała, próżno by jej szukać na sowieckich mapach. Prowadziła z Sarańska przez Kujbyszew, potem Liesnoj, Selkos i Lepuj. Na końcu było Baraszewo. Tu traciło się poczucie przynależności do rodzaju ludzkiego – pozostawała dzika, zwierzęca walka o byt. Większość ginęła, stoczywszy się przedtem na dno upodlenia. Nieliczni wracali, nieraz po wielu latach, tylko po to, by umrzeć. Kto raz dostał się w tryby tej piekielnej machiny – nie miał prawa przeżyć. Przedtem jednak odbierano mu wszystko oprócz duszy.

Rajkin zdziwiony był nagłym powrotem Kieszowa, jak również jego postępowaniem. Najpierw zapewniał Żydów o dobrym traktowaniu, a potem rozkazał przeprowadzenie masowej eksterminacji. Ten początkowy gest był niepotrzebny – mogli wyłapać Żydów, kiedy tylko chcieli, nie musieli stwarzać im fałszywego poczucia bezpieczeństwa.

Jeszcze raz pociąg zatrzymał się tej nocy – silne szarpnięcie zbudziło śpiących. Rajkin leżał i nasłuchiwał. Rozległy się głośne komendy, trzaskały przesuwane gwałtownie drzwi wagonów. Słyszał przeraźliwe krzyki i płacz kobiet. Domyślił się, że są upychane do wagonów z mężczyznami. Odtąd ponura podróż będzie przebiegać w jeszcze bardziej nieludzkich warunkach. Awraam poczuł ogarniający go gniew. Nie dość, że z rozkazu tego strasznego człowieka tak traktuje się ludzi, to jeszcze ciągle uchodzi mu to na sucho.

Wysyłanie listów protestacyjnych na Kreml okazało się tylko stratą czasu. Podobnie jak protestujące w demokratycznych krajach małe grupki pacyfistów łudziły się, że można rozwiązać problemy międzynarodowe, nawołując do rozbrojenia i oferując przyjazną współpracę. „Jak mało rozumieją – pomyślał ze smutkiem – taka działalność tylko zachęca Rosję do ekspansji. Tylko w jeden sposób można wzbudzić respekt rosyjskiego niedźwiedzia: ugryźć go mocniej, niż on potrafi. Mogłoby to jednak spowodować śmierć wielu ludzi.” Pociąg ruszył w dalszą drogę. Smród stawał się nie do zniesienia – widocznie nie wszyscy mogli docisnąć się do specjalnej dziury w podłodze. Rajkin marzył o tym, by mieć przy sobie swoją fajkę. Prawdopodobnie została na podłodze w jego domu. Upadła, gdy został uderzony przez agentów z jewsekcji. Pewnie nigdy już jej nie zobaczy.

Znów pomyślał z troską o losie Józefa Zuttenberga.

On jest kompletnie szalony!

Denanko i Aleksiejew spotkali się na Kremlu w apartamencie tego ostatniego. Przenosili się z jednego luksusowego pokoju do drugiego, przynajmniej na to nie mogli narzekać. Jednak swoboda w podejmowaniu decyzji i znaczne przywileje, którymi cieszyli się jako główni członkowie politbiura, zostały poważnie ograniczone. Oczywiście, nadal mogli zaopatrywać się w specjalnym sklepie przy ulicy Granowskiego, lecz nie posiadali już rzeczywistej władzy. Zmiany, które rozpoczął Gorbaczow wprowadzeniem sankcji dyscyplinarnych w celu ożywienia gospodarki były kontynuowane przez Kieszowa z wyjątkowym sadyzmem i zostały doprowadzone do przesady. Pijaków wsadzano do więzienia bez względu na to, czy byli to działacze partii, czy zwykli robotnicy. Tych, którzy zostali przyłapani na pędzeniu bimbru, czekała kara śmierci (kilku już zastrzelono w więzieniu na Butyrkach). Wyłapywanych Żydów, stłoczonych w towarowych wagonach, przewożono drogą śmierci na południowy wschód. Moskiewską synagogę, po pozbawieniu wszystkich religijnych symboli, zamieniono na magazyn towarów wybrakowanych. A już czystka przeprowadzona ostatnio na pewno wywołała wielkie oburzenie w krajach demokratycznych.

Powtarzam, to jest szaleństwo. – Twarz Jurija Denanki była poorana zmarszczkami, których próżno by szukać jeszcze kilka tygodni temu. – Z Żydami sprawa jest słuszna, ale chrześcijan powinno się traktować ostrożniej. Tymczasem pozostałe jeszcze świątynie zostały zamknięte, zabroniony jest druk i import Biblii. Stopniowo zatem postępuje proces niszczenia struktur Kościoła. Lecz wezwanie do wytępienia religii w ogóle jest równoznaczne z rozpoczęciem rewolucji. Może nawet wojny, do czego nie możemy teraz dopuścić.

Mamy przecież rozbudowane siły zbrojne. – Aleksiejew użył utartego stwierdzenia, zgodnego z przekonaniami wpojonymi przez system.

Tak, lecz nie jesteśmy gotowi. Gdy dojdzie do konfliktu, nie będziemy mogli importować zboża. Żniwa będą prawdziwą katastrofą, nie wypracowaliśmy jeszcze właściwej polityki rolnej i nie mamy nowoczesnych maszyn. Ten plan miał być najpierw zrealizowany, ale Kieszow popadł w skrajność. Z nadejściem zimy w kraju zapanuje głód. Myślisz Iwan, że on się tym przejmuje? Zupełnie jakby dążył do samozagłady. Mogę sobie wyobrazić, jaką reprymendę otrzymamy za dwa tygodnie w Genewie. Już wstrzymanie inwazji na Pakistan poprawiłoby sytuację. Przecież nawet on musi sobie zdawać sprawę, że decyzja o agresji była szaleństwem. Nie wycofamy się stamtąd tak łatwo jak z Afganistanu. Mamy do czynienia z dyktatorem, takim jak Stalin, tylko mniej przebiegłym. Politbiuro zostało całkowicie pozbawione władzy. Na wszystko to jest tylko jedna rada.

Aleksiejew skinął głową.

Lecz nie tutaj, nie w Moskwie. W Genewie. Andriej Kieszow zamordowany przez agentów obcego wywiadu. Uczyńmy Zachód kozłem ofiarnym.

Masz rację, Iwan, ale czy to jest możliwe? Wiesz przecież, co powiedział Jefremow. Nie można zabić kogoś, kto jest żywym trupem.

Musimy przynajmniej spróbować. Jeżeli to się nie uda... – Zamknął oczy na chwilę. – Wtedy będziemy musieli pomyśleć o czymś innym. Moim zdaniem trzeba teraz jeszcze raz pomówić z Jefremowem. Podniósł słuchawkę i wykręcił pojedynczą cyfrę.

Jefremow przybył w ciągu kwadransa. Odnieśli wrażenie, że postarzał się o dziesięć lat, od czasu, kiedy ostatnio go widzieli. Gdy mówił, słowa wydobywały się ze świstem, jakby nabawił się bronchitu.

Towarzyszu Denanko, wierzę, że nie ma problemów. – Próbował się uśmiechnąć, ale w rezultacie zadrżała mu tylko dolna warga.

Jest tylko jeden i ten sam, który mamy od ostatnich kilku tygodni – burknął przewodniczący. – No więc, czy dowiedzieliście się już, jak może być rozwiązany?

Anton Jefremow wiercił się nerwowo na krześle, wbijając wzrok w podłogę.

Jest taki sposób... nie jestem pewien... to wszystko zależy od... no, od tego, z jakiego rodzaju istotą mamy do czynienia.

Przestańcie mówić zagadkami. – Denanko postukał w biurko grubym palcem. – Można go zabić, czy nie?

Być może. Jeżeli jest to zwykły przypadek złego ducha, egzystującego w ludzkim ciele, to jestem przekonany, że musimy potraktować go jak wampira. Przebić serce drewnianym kołkiem...

Aleksiejew skrzywił wargi w szyderczym uśmiechu.

Towarzyszu Jefremow – rzekł – podarujmy sobie tę legendę z Siedmiogrodu. Andriej Kieszow nie jest ani wampirem, ani wilkołakiem. Nie jest żadnym mistycznym, ponadnaturalnym stworem.

Rzeczywiście, lecz niewiele się od nich różni. – Jefremow dramatycznym gestem rozłożył ręce. – Jakby na to nie spojrzeć, jest żywym trupem. Zewnętrzne funkcje ciała są zachowane, jednak nie bije serce i nie wyczuwa się pulsu. Nie może się zatem wykrwawić. Mamy do czynienia z diabłem, więc wszystko, co nam pozostało, to stare metody, choć mogą wydawać się śmieszne. Nic innego nie przychodzi mi do głowy, towarzyszu Aleksiejew.

Przewodniczący KGB spojrzał spod przymrużonych powiek na Denankę.

Jurij, decyzja należy do ciebie. Jeżeli to ma być kołek wbity w serce, to niech tak będzie. Nie ma skuteczniejszego mordercy niż nasz Georg Oborin.

Nie, Oborin nie – Denanko potrząsnął głową. – Przynajmniej nie tym razem. Są tacy ludzie w jewsekcji – Żukow i Ozierow – najbardziej bezwzględna para morderców, jaką znam. Im powierzyłbym to zadanie. W tym wypadku lepiej, żeby było dwóch. Andriej Kieszow będzie miał w Genewie dwuosobową ochronę. Można zaaranżować małą zamianę. Ci dwaj na pewno nie nawalą. Podczas rozprawy z Żydami wykonali znakomitą robotę. Któż inny mógłby porwać samego rabina i wysłać go do Workuty, czyniąc to tak, że nikt się nie zorientował, że tamten zniknął? Jestem przekonany, że byliby w stanie porwać z Waszyngtonu prezydenta i przywieźć go tutaj.

Możliwe, lecz czy poradzą sobie z Kieszowem? – Aleksiejew nie był całkowicie przekonany.

Zobaczymy – Denanko uśmiechnął się. – Pozwólmy im najpierw spróbować. Jeżeli to spali na panewce, będziemy musieli skorzystać z usług naszego wiernego Georga.

A jeżeli jemu również się nie powiedzie?

Jesteś pesymistą, Iwan. W ostateczności zlecimy to zadanie towarzyszowi Jefremowowi. Ostatecznie to on wskrzesił tego szatana.

Anton Jefremow zbladł. Zrozumiał, że w życiu czekają go rzeczy okropniejsze niż śmierć.


VIII

Mordercy


Żukow i Ozierow z KBG działali zawsze razem, mimo że krańcowo różnili się między sobą. Byli powszechnie znani w Moskwie. U jednych wzbudzali respekt, u innych – strach i nienawiść. Nikt spoza pracowników jewsekcji i Piątego Wydziału nie znał ich prawdziwych nazwisk.

Żukow był wysoki i sprawiał wrażenie otyłego. Aby jednak dostrzec nieco groszkowaty kształt jego ciała, trzeba było się dobrze przyjrzeć, a mógł to uczynić jedynie człowiek o mocnych nerwach. Każde ubranie, nawet z tych specjalnie zamawianych w sklepie przy ulicy Granowskiego, leżało na nim fatalnie. Również rzadko noszony mundur nie był dopasowany do jego nietypowej sylwetki, układał się w fałdy i zmarszczki. Te cechy jego wyglądu umykały jednak uwadze, gdy ktoś najpierw zatrzymywał spojrzenie na jego twarzy. Hipnotyczne wejrzenie jego oczu przypominało wzrok drapieżnika, który osaczył swą ofiarę.

Nieco spłaszczona głowa osadzona była na krótkiej szyi, co podkreślało szerokość barków. Ciemne włosy były przerzedzone, na szczycie głowy błyszczała łysina. Małe, ciemne, błyszczące oczka były umieszczone zbyt blisko siebie, co sprawiało wrażenie, że patrzy zezem. W połączeniu z haczykowatym nosem i wiecznie zaciśniętymi ustami, twarz ta, przywodziła na myśl gada. Powolne, pozornie niezgrabne ruchy zmyliły wielu przeciwników w jego krótkiej karierze bokserskiej, którą zakończył po przegranej z Amerykaninem Delaneyem w walce o złoto na olimpiadzie w Moskwie. Połączone atuty, siła i szybkość, czyniły z niego niezwykle niebezpiecznego przeciwnika.

Żukow był przy tym człowiekiem wyjątkowo bezwzględnym i całkowicie pozbawionym emocji. Przerażające było widzieć go w akcji, gdy zabijał i torturował ludzi niczym bezduszna bestia. Jedyną jego prawdziwie ludzką cechą wydawał się nawyk ciągłego żucia gumy.

Ozierow był drobniejszej budowy, elegancki – przy swoim potężnym towarzyszu wydawał się wątły. Był niewątpliwie przystojny, lecz panowała opinia, że jego kontakty z kobietami ograniczały się do wizyt w dzielnicach, gdzie kwitła prostytucja. Na jego ozdobionej cienkim wąsikiem twarzy często gościł uśmiech, któremu jednak brakowało ciepła. Cierpienie innych wyraźnie sprawiało mu przyjemność, by jednak ukryć sadystyczne spojrzenie, nisko opuszczał daszek mundurowej czapki, czy też szerokie rondo pilśniowego kapelusza.

Tak jak zwalista postać Żukowa zdawała się wykluczać szybkość jego ruchów, tak szczupłe ciało Ozierowa maskowało jego siłę. Miał dobrą muskulaturę, chociaż walkę wręcz dopuszczał w swoim działaniu dopiero w ostateczności. Niektórzy uważali, że w strzelaniu z pistoletu nie ma równego w kraju, chociaż nie brał ostatnio udziału w żadnych zawodach strzeleckich, gdzie mógłby zademonstrować swoje umiejętności. Był płatnym mordercą, działającym w majestacie prawa. Nadal używał pistoletu TT-33 systemu Tokariewa, mimo że dawno temu pojawiły się lepsze – Steczkina i Makarowa. Uwielbiał polowanie i z powodzeniem strzelał do dzików w Zawidowie. Chyba tylko dlatego nie wyrównał dotychczas rekordu Kieszowa (zabicie trzech odyńców przy jednym złożeniu się do strzału), że nie dysponował taką uniwersalną bronią, jaką miał przywódca: drylingiem firmy Thieme and Schlegelmilsch. Nawet jednak gdyby zaistniała taka możliwość, rywalizacja z dyktatorem byłaby postępowaniem wysoce nierozsądnym.

Ta para najbardziej bezwzględnych w ZSRR morderców odleciała tego dnia z Moskwy, pozornie strzegąc przywódcy systemu, któremu służyli. W ciągu najbliższego tygodnia mieli nie odstępować Kieszowa ani na krok, spać w przyległym pokoju i próbować wszystkich jego posiłków, w obawie przed trucizną, słowem: pełnić rolę żywych tarcz, przyjmujących wszystkie grożące mu ciosy. Ostatecznie mieli jednak potajemnie zabić go, podczas snu i zwalić winę na innych. Taka była ich misja i zaakceptowali ją bez słowa sprzeciwu. Nie okazali najmniejszego zdziwienia, gdy Aleksiejew krótko wtajemniczył ich w sprawę, obiecując szybki awans w KGB po wykonaniu zadania i szczęśliwym powrocie.

Panujący w Genewie upał łagodziła chłodna bryza znad Lemanu. Stojąca na szczycie wzgórza katedra św. Piotra zdawała się przeciwstawiać swoją tradycyjną architekturę nowoczesnemu hotelowi i kompleksowi budynków kongresowych.

Przyjeżdżali kolejni delegaci, eskortowani przez kawalkadę uzbrojonych policjantów na motorach. Wspaniałe limuzyny, o kuloodpornych i przyciemnionych szybach, wiozły czołowych polityków starego kontynentu. Widzowie dostrzegali znajome od lat sylwetki.

Budynki były zamknięte już dwa tygodnie przedtem, chyba nigdy nie sprawdzano ich tak dokładnie. Każde pomieszczenie przeszukiwano przy pomocy psów specjalnie szkolonych do wykrywania materiałów wybuchowych. Policja sprawdzała dokładnie wyposażenie hotelu przy pomocy wykrywaczy metali. W końcu stwierdzono, że nie ma żadnych pułapek. Teraz zadaniem policji była przez trzy dni ochrona przed terrorystami. Wprowadzono specjalne przepustki dla wszystkich, którzy z różnych powodów musieli znajdować się w promieniu stu metrów od kompleksów budynków. Kontrole tych dokumentów były bardzo dokładne. Centrum konferencyjne stało się luksusowym więzieniem dla dygnitarzy, nie było w tym jednak nic dziwnego – od ich bezpieczeństwa zależał pokój na świecie. Była to najważniejsza konferencja na szczycie w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Realizacja programu wojen gwiezdnych została wstrzymana, pojawiły się również wzmianki o możliwości wycofania rakiet Cruise z Wielkiej Brytanii. Dalsza poprawa stosunków międzynarodowych nastąpiła po apelu papieża i hierarchów innych Kościołów. Wydawało się, że zbliża się okres pokoju i względnej stabilizacji. Tak było do czasu, gdy sowieckie oddziały zostały skoncentrowane na granicy z Pakistanem. Spowodowało to natychmiastowy wzrost napięcia w stosunkach między mocarstwami. Zupełnie jak podczas inwazji w Zatoce Świń. Pokój zależał od powodzenia tej konferencji. Trzeba było wykorzystać nadarzającą się szansę i przekonać Rosjan, apelując do ich rozsądku, zrobić wszystko, co w ludzkiej mocy, aby rozładować sytuację. Oczy całego świata były w tych dniach zwrócone na Genewę.

Przejazd limuzyny Kieszowa ulicami miasta sprawił na zgromadzonych tłumach przygnębiające wrażenie. Policja musiała nawet rozpędzić nieliczną demonstrację, konfiskując prowokacyjne transparenty. Były gwizdy i szydercze, obelżywe okrzyki, najprawdopodobniej jednak sowiecki przywódca ich nie słyszał.

Narastało wrogie nastawienie tłumu. Bystrzejsi obserwatorzy spostrzegli sylwetkę łysego mężczyzny, który tak nagle i bezsensownie zagroził światu wojną. Stojący bliżej widzieli też Jurija Denankę i dwóch członków ochrony. Kierowca na widok zamieszania przyśpieszył, motocykliści ciaśniej otoczyli rollsa i wkrótce cała kawalkada dotarła do celu.

Wszędzie widać było uzbrojone posterunki, w razie potrzeby żołnierze mieli rozkaz użycia broni. Podniesiono szlabany i konwój zniknął z pola widzenia. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Na ulicy został zmięty, podarty transparent. Wiatr rozwinął go, i niezdarnie namalowane litery ułożyły się w hasło: CO Z PROBLEMEM ŻYDÓW?

Pytanie to pozostało bez odpowiedzi.

Delegacja sowiecka zajmowała najbardziej reprezentacyjne apartamenty na pierwszym piętrze – był to kurtuazyjny gest ze strony gospodarzy.

Kieszow otrzymał apartament z widokiem na jezioro, w przedpokoju ustawiono dwa łóżka – dla Żukowa i Ozierowa. Mieli czuwać na zmianę.

W przyległym apartamencie mieszkał Denanko, dalej znajdowały się pokoje dla niższych oficjeli, których spodziewano się później. Zapewniono maksymalny komfort, nie zaniedbano niczego, by dobrze usposobić rosyjskiego niedźwiedzia.

Kieszow pozostał do końca dnia w swoim pokoju. Żukow i Ozierow, dwa sępy z jewsekcji, czuwali, bacznie nasłuchując. Przez pewien czas słyszeli szelest papieru, jakby coś notował. Potem tylko jednostajny, ciężki oddech – pewnie spał. Nikt mu nie przeszkadzał, a oni też nie mieli śmiałości. Posiłki stawiano pod drzwiami na tacy, lecz jedzenie i wino pozostawały nietknięte.

Letnia noc nadchodziła powoli, niebo koloru szafranu nad górami stawało się coraz ciemniejsze, wody jeziora w świetle zachodzącego słońca przybrały odcień purpurowy. Widmo atomowego kataklizmu zawisło nad światem. Jutro miała się rozstrzygnąć przyszłość cywilizacji.

Gdy Żukow poruszył się, chcąc wstać, Ozierow, wiedziony wytrenowanym instynktem, ocknął się natychmiast. Spod przymrużonych powiek obserwował, jak tamten podniósł się i podszedł do walizki w rogu pokoju. Otworzył ją bezdźwięcznie i teraz grzebał wewnątrz wielką ręką. W końcu wyciągnął coś spomiędzy przemieszanych koszul i bielizny. Dopiero wtedy Ozierow usiadł, z emocji czując mrowienie w krzyżu. Zadanie, które mieli do wykonania, było zupełnie specyficzne, kojarzyło mu się trochę z dawnymi ćwiczeniami w jewsekcji. Branie w nich udziału było bowiem obowiązkowe, ale nikt jakoś nie zastanawiał się wtedy nad tym, że kiedyś naprawdę będzie musiał poderżnąć człowiekowi gardło lub jednym ciosem przetrącić mu kark. Teraz, obserwując w ręku Żukowa drewniany kołek, wiedział, że nadeszła pora działania, choć to, co ma się zdarzyć, z trudem docierało do jego świadomości. Przekonywano ich, że Kieszow jest tylko żywym trupem, jednak obserwując go, byli pewni, że to nieprawda. „Nic nie szkodzi – pomyślał – wkrótce uśmiercimy go rzeczywiście.” Prosty, dębowy, ostro zaostrzony kołek miał długość dwóch stóp. Czuł zapach drewna, gdy Żukow wygładzał go, nie mając po prostu co zrobić z rękami. Był dość gruby – nie dawał się objąć kciukiem i palcem wskazującym. Przywieziony z ZSRR miał teraz posłużyć jako narzędzie mordu.

Ozierow uczynił ruch ręką, markując wbijanie gwoździa. Tamten uśmiechnął się i potrząsnął głową, jakby dawał do zrozumienia: „Nie, przyjacielu, młotek nie będzie mi potrzebny”. Podniósł w górę potężną pięść i machnął nią w powietrzu. Ozierow po raz drugi tego wieczoru poczuł dreszcz. Usiedli wygodnie, czekając, aż przyjdzie pora.

Było już kompletnie ciemno. Tylko przez szparę pod drzwiami wyjściowymi przedostawało się do małego przedpokoju trochę światła. Pokój Kieszowa również pogrążony był w mroku. Chwilę nasłuchiwali bacznie, aż doszedł ich odgłos miarowego oddechu; dźwięk przypominał lekkie chrapanie. „Chore płuca” – pomyślał Ozierow i rozluźnił się przez moment. Zaraz jednak zmobilizował się znowu, i był teraz niczym potężna, ściśnięta sprężyna – gotów do akcji. Właśnie zbliżała się stosowna pora. Patrzył na Żukowa, lecz tamten tkwił nieruchomo, z twarzą ukrytą w cieniu.

Zabijanie było treścią ich życia. Zgodnie z rozkazem eliminowali po prostu kolejnych wrogów. Traktowali to jak normalną pracę – nie było ani się nad czym zastanawiać, ani o co pytać. Działali niczym niezawodne automaty.

Żukow gładził kołek grubymi palcami, jakby go pieścił. Szybko przyzwyczaił się do tej broni, był pewien, że będzie skuteczna w jego rękach. Podniósł się i wyprostował bezszelestnie. Stał tak przez chwilę.

Ozierow podniósł się również, zdając sobie sprawę, że jego oddech stał się płytki i nierówny. Opanował się szybko – efekt treningu. Skinął głową na znak, że jest gotów. Poruszał się cicho jak duch lub jadowi ty wąż, gotujący się do ataku w ciemnościach nocy.

Żukow uchylał drzwi bardzo powoli, obawiając się skrzypnięcia zawiasów. Przyciskając się do framugi, zajrzał do pokoju. Czekał chwilę, aż oczy przyzwyczają się do przenikającej z zewnątrz lekkiej, pomarańczowej poświaty. Pokój był naprawdę luksusowo wyposażony. Podłogę pokrywał wspaniały, puszysty dywan. Ogromne okno zajmowało prawie całą ścianę. Z drugiej strony stały, doskonale dopasowane szafy ścienne, obok za zasłoną natrysk.

Łóżko również wspaniałe, ciało śpiącego zdawało się tonąć w pościeli.

Andriej Kieszow, którego prasa zachodnia zdążyła już określić mianem „Bestii z Kremla”, leżał odkryty. Miał na sobie tylko nieco przyciasne spodnie od piżamy. Czarne włosy na potężnej klatce piersiowej silnie kontrastowały z bielą skóry, układając się na muskularnym ciele w dziwne, pogmatwane wzory. Ramiona miał szeroko rozrzucone, pierś unosiła się i opadała w miarowym, głośnym oddechu. Widzieli zarys łysej czaszki, lecz sama twarz ukryta była w cieniu. Znali ją tak dobrze, że mogli sobie wyobrazić bez trudu: grube wargi wilgotne od śliny, która spływała na pościel, rozszerzone nozdrza z wyrastającymi kępkami włosów. Woleli myśleć, że oczy będzie miał zamknięte – bali się w nie spojrzeć.

Żukow cicho posunął się do przodu, jak drapieżnik podchodzący swą ofiarę, wyprężony w niezgrabnej pozycji z kołkiem wzniesionym do góry niczym włócznia. „No, Kieszow, nadszedł twój koniec – pomyślał. – Wykonujemy tylko rozkaz Denanki, który od jutra będzie rządził krajem.” Zatrzymał się nagle, może stopę od łóżka, tak że Ozierow niemal wpadł na niego. Wtedy właśnie obaj poczuli dziwny chłód, jakby w pokoju gwałtownie spadła temperatura. Lodowate zimno przeniknęło ich tak silnie, że dostali gęsiej skórki. Natychmiast zastygli w bezruchu i spojrzeli po sobie – każdy wyczytał w oczach drugiego przerażenie. Poruszyli wargami bezgłośnie, lecz nie padło żadne pytanie – i tak nie znaleźliby sensownej odpowiedzi. Obaj doznali tego samego uczucia – że znajdują się wewnątrz grobowca.

Nagle poczuli dziwny, coraz intensywniejszy, przykry zapach rozkładających się zwłok. Silny, mdlący odór dławił w gardle i zmuszał do wstrzymania oddechu. Mieli wrażenie, że są w lochu pełnym szkieletów, gnijące mięso odpada od kości, a wokół biegają gromady żywiących się nim szczurów.

Ozierow poszukał pistoletu i z uczuciem ulgi oparł rękę na jego kolbie. Przekonywał siebie w duchu, że przy pomocy ulubionej broni rozprawi się z każdym wrogiem. Nie potrafił jednak pozbyć się strachu. Rozejrzał się po pokoju, sprawdzając każdą plamę cienia, lecz wzrok nieodparcie powracał do leżącej postaci. Kieszow wydawał się być zupełnie bezbronny. „Jeżeli nie zabije go kołek, to kula na pewno” – pomyślał, patrząc na nienaturalnie białe ciało. „Białe jak śmierć” – przemknęło mu przez głowę.

Znów spojrzał na towarzysza. Żukow tkwił nieruchomo w tej samej, nienaturalnej pozycji. „Zabij go! – rozkazywał mu w myśli Ozierow. – Albo ja to zrobię.” Żukow poruszył się w końcu, lecz tak powoli, jakby nagle ogarnęło go zmęczenie, a drewniany kołek był za ciężki, by podnieść go wyżej. Wyprostował prawe ramię, manewrując teraz skierowanym w dół kołkiem, szukając odpowiedniego miejsca na piersi, by uderzyć w samo serce. Wszystko to działo się tak, jak na zwolnionym filmie.

Ozierow miał ochotę wrzasnąć: „Zabij go lub pozwól mi go zastrzelić!” Nie mógł się doczekać, aż tamten wreszcie zada śmiertelny cios. Zobaczył, że Żukow unosi powoli trzymany teraz obiema rękami kołek, usłyszał jego gwałtowny wydech...

Kieszow powinien był umrzeć natychmiast, Ozierow wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom. Śmiertelne zdawałoby się pchnięcie, zostało zatrzymane tuż przed piersią. Usłyszał przeraźliwy krzyk Żukowa, a jego oczy ledwie zdołały uchwycić ruch potężnej, leżącej dotąd bezwładnie ręki. Chwyciła ona opadającą broń, zatrzymała ją i skierowała do góry!

Był to wręcz nieprawdopodobny wyczyn, demonstracja siły i szybkości. Żukow zachwiał się i z krzykiem upadł na łóżko. Znów wrzasnął przerażony, gdy ta sama ręka wyrwała mu trzymany w podwójnym uchwycie kołek i skierowała w jego stronę. Następny krzyk urwał się gwałtownie, gdy drewniane ostrze wbiło mu się w gardło. Ciało Żukowa zwiotczało i upadło bezwładnie, gruba szyja skręciła się tak, że głowa sterczała pod nienaturalnym kątem.

W każdej podobnej sytuacji Ozierow strzelałby natychmiast, opróżniłby cały magazynek z taką szybkością, że odgłos strzałów zlałby się w jedno, a każda kula tkwiłaby w celu. Był przecież mistrzem w posługiwaniu się pistoletem. Lecz tutaj, w komfortowym apartamencie genewskiego hotelu, uczynić tego nie był w stanie – oparł tylko omdlałe palce na kolbie, nawet nie próbując wydobyć broni z kabury.

Stał jak zahipnotyzowany, przyglądając się śmierci towarzysza. Kieszow szarpnął za kołek, który wyszedł z przebitego gardła Żukowa, uwalniając z postrzępionej rany fontannę krwi. Trysnęła na wytapetowaną ścianę – Ozierow niemal słyszał, jak spływa strumieniem. Groza śmierci przekraczała jego wyobraźnię. Widział, jak usta Żukowa wypełniły się krwią i jego towarzysz w agonii zwalił się z łóżka, pociągając za sobą kołdrę, która szybko zabarwiała się na czerwono.

Przywrócił go do rzeczywistości gardłowy, niemal zwierzęcy śmiech Kieszowa, jednak to, co zobaczył było dla niego zupełnie niepojęte. Żukow nie mógł tak zginąć, był przecież niepokonany, zabijał ludzi gołymi rękami, skręcał im karki i rzucał trupy na stos, kopniakami łamał kości. Jednak to właśnie Żukow leżał teraz na podłodze, ze straszliwie, jakby przez syberyjskiego wilka rozdartym gardłem. Krew nadal tryskała z rany. A sprawca tego, to groteskowe monstrum, ten półnagi olbrzym, który jeszcze przed chwilą spał spokojnie, właśnie podniósł się na nogi. Widok straszliwej dzikości, malujący się na jego twarzy przeraził Ozierowa do końca. To oblicze miało w sobie coś nieludzkiego. Kieszow był niczym Chimera, zrodzona przez jakąś potworną, nieziemską siłę. Zdawał się pochodzić z samego dna piekła.

Ozierow czuł jego lodowaty i cuchnący oddech, który zatykał i przyprawiał o mdłości. Widział nozdrza rozdęte jak u dzikiej bestii, która zwietrzyła kulącą się ze strachu ofiarę. Najokropniejsze były jednak oczy – półprzeźroczyste, żarzące się niczym dwa węgle. Czuł jak przenikają jego mózg, pozbawiają go zdolności rozumowania. Stał zupełnie nieruchomo, jak sparaliżowany. Straszliwe oczy, przy bladej twarzy Kieszowa, zdawały się mieć barwę krwistej czerwieni. Grube wargi rozchyliły się, obnażając zęby, długie niczym kły zwierzęcia. Świeciły na nich złote koronki. Z ust wyrwał się potok bluźnierczych słów, ryk wściekłości zakończony szaleńczym wybuchem śmiechu.

Głupcze! – Kieszow zbliżył do Ozierowa swą wykrzywioną złością twarz. – Myślałeś, że nie wiedziałem, co planujecie? Sądzisz, że mnie można zabić? Czy wiesz kim jestem?

Ozierow bezwiednie skinął głową, mamrocząc słowa bez związku. Przepraszał i błagał o wybaczenie, o darowanie życia. Przecież tylko wykonywał rozkazy.

Nigdy mnie nie zabiją! – ryczał Kieszow, a z jego rozdętych nozdrzy wydobywał się obficie śluz. – Wszyscy zginą we właściwym czasie. Ty, zdrajco, zginiesz pierwszy!

Ozierow znów widział wszystko jak na zwolnionym filmie. Drewniany kołek cofa się i podnosi, jego koniec jest unurzany we krwi, której krople kapią na cytrynowozielony dywan, mięśnie Kieszowa napinają się.

Odchyl głowę, zdrajco Ozierow, przygotuj się do egzekucji! Ozierow zupełnie machinalnie wykonał rozkaz, jego zimne i wilgotne od potu ręce splotły się kurczowo za plecami. Oczy wyszły mu na wierzch, z ust wyrwała się ostatnia daremna prośba o darowanie życia.

Aż do bólu wbił wzrok w zbliżający się zakrwawiony koniec drewnianego kołka. Kieszow wbił go ze straszliwą siłą.

Ozierow poczuł, jak kołek rozrywa jego odsłonięte gardło, przeraźliwy ból oślepił go natychmiast. Pochylił się do przodu, lecz nie upadł. Miał niejasne odczucie, jakby uniósł się do góry. Nogi w konwulsjach kopały powietrze – jak u wisielca. Czuł, jak krew zalewa go ciepłą falą.

Odzyskał na chwilę zdolność widzenia, i jak przez krwawą mgłę zobaczył twarz, która nie mogła należeć do Kieszowa, choć była do niej podobna. Gładkie oblicze otoczone sterczącą naokoło głowy gęstą, czarną czupryną, oczy żarzące się jak dwa rubiny. Ze skrzywionych, ledwie widocznych spoza kudłatej brody ust wydzierał się ryk wściekłości. Właśnie w momencie, gdy morderca z jewsekcji umierał, doświadczył jeszcze dodatkowego cierpienia. Jego dusza, istnienie której negowali przecież komuniści, została przemocą wyrwana z ciała. W jakiś niewytłumaczalny sposób dotarło również do świadomości Ozierowa, że jego zabójca nie jest człowiekiem.

Kieszow pozwolił, by krwawiące ciało mordercy upadło na podłogę. Tym razem zostawił tkwiący w gardle kołek; wiedział, że nie będzie mu już potrzebny.

Zaśmiał się cicho, opanowując pokusę podejścia do umywalki, by opłukać się, mimo że był zbryzgany krwią. Człowiek, którego właśnie usiłowano zamordować, przede wszystkim dzwoni po pomoc.

Stał tak, patrząc na skrwawione ciała, oświetlone pomarańczową poświatą. „To nie ich wina – pomyślał. – Wykonywali rozkazy. Okrutni, lecz wierni słudzy wielkiego narodu. Jednak również musieli zapłacić najwyższą cenę.” Zmarszczył brwi, przyszła mu do głowy niepokojąca myśl, czy tamci z politbiura domyślali się prawdy o nim. Czy była to zwykła próba usunięcia człowieka, który w ciągu jednej nocy stał się dyktatorem? Dość szybko się o tym przekona. W każdym razie jest jeszcze wielu, których trzeba będzie zlikwidować, oczywiście, we właściwym czasie. „Nie ma pośpiechu” – skonstatował.

Podszedł do stolika przy łóżku, podniósł słuchawkę i wybrał numer. Znów się uśmiechnął, tym razem cynicznie. Musiał przecież udawać głos człowieka, który przed chwilą cudem uszedł z życiem.


IX

Genewa


Jurij Denanko był śmiertelnie blady. Zajął swoje miejsce w małym biurze, przyległym do apartamentów delegacji radzieckiej w hotelu. Jedynie dzięki żelaznej woli był w stanie utrzymać stoicki wyraz twarzy. Człowiek, który stał przed nim, nie tylko przeżył zamach na swoje życie, lecz w jakiś sposób zdołał zabić Żukowa i Ozierowa, używając do tego broni, od której sam miał zginąć. Wszystko przez ten kretyński pomysł Jefremowa. Zamiast drewnianego kołka, niedoszli mordercy powinni byli użyć noża albo nawet pistoletu z tłumikiem i wpakować w te ogromną postać wystarczającą ilość ołowiu. Jeżeli zwykły kołek drewniany mógł zabić, to tym bardziej można było do tego użyć konwencjonalnej broni.

To wszystko jest częścią spisku zorganizowanego przez religijne sekty – pełen przekonania głos Kieszowa dudnił w jego potężnej klatce piersiowej. – Oczywiście Żydzi. Powiedziałem już wcześniej, towarzyszu Denanko, że ich zniszczenie jest sprawą nadrzędną. Trzeba zniszczyć nie tylko ich, ale także wszystkie inne religie działające w podziemiu na zgubę naszego systemu. Teraz oczywiście już to rozumiecie.

Tak – odpowiedział Denanko. Nie rozumiał tego, ale trzeba było jakiegoś winowajcy. Spuścił wzrok. Oczy Kieszowa zdawały się czytać w myślach.

Po powrocie do kraju musimy pozbyć się wszystkich Żydów. – Ręce Kieszowa drżały z podniecenia. – Mówię ci, Jurij, już niedługo obozy będą przepełnione, a więźniowie będą pracowali dwadzieścia cztery godziny na dobę, kopiąc groby dla swoich towarzyszy. No – przerwał, zerkając na swój zegarek – mamy tylko pół godziny do rozpoczęcia konferencji. Muszę jeszcze dokonać ostatnich przygotowań.

Denanko poczuł pilną potrzebę skorzystania z toalety. Obawiał się, że zwymiotuje. Ten szaleniec, ten piekielny demon miał zamiar rozpocząć dzieło samozniszczenia swojego kraju. Usiłowali go powstrzymać, ale nie udało im się, a teraz było już za późno.

Kiedy Kieszow i Denanko zajmowali miejsca przy ogromnym, owalnym stole, stojącym na środku wielkiej sali – w powietrzu czuło się wrogość wobec delegacji radzieckiej. Spojrzenia biegły ku nim nie tylko ze strony przywódców poszczególnych państw, ale również z galerii, którą zajmowali reporterzy z całego świata, skrzętnie notując swoje spostrzeżenia. Kieszow był zagrożeniem dla pokoju na ziemi. Członkowie NATO mieli w zanadrzu kilka zasadniczych pytań, Amerykanie mogli otwarcie przyjąć agresywną postawę. Oczy wszystkich spoczęły na bezwłosym potworze, który niedawno zamordował dwóch ludzi, a teraz uśmiechał się sympatycznie. Ten sam człowiek wydał rozkaz zniszczenia żydowskiej części społeczeństwa radzieckiego. Przydomek „Kremlowska Bestia” wydawał się odpowiedni dla niego.

Otwierające naradę przemówienia odbywały się zgodnie z programem – było to podsumowanie wydarzeń na świecie, z których najważniejszą sprawą była kwestia Pakistanu.

Wszyscy uczestnicy konferencji mieli możliwość przedstawienia swoich poglądów. Wnioski zawsze były takie same – winni byli Rosjanie. Przesłanie było bardzo jasne. Wycofajcie swoje wojska z granicy, zredukujcie uzbrojenie, a my podążymy waszym śladem. Zaniechajcie także tej bezsensownej eksterminacji Żydów w imię człowieczeństwa.

W głośnikach słychać było lekki trzask, kiedy włączono mikrofony delegacji radzieckiej. Andriej Kieszow wstał. Jego sylwetka i siła wyglądały jak symbol jego kraju. Wyraz jego twarzy zdradzał skłonności do sadyzmu. Złośliwy uśmiech co chwilę odsłaniał rząd zębów, na których błyskały złote koronki. Chwilę później rysy twarzy spochmurniały. W powietrzu wisiała burza. Zaczął przemawiać elektryzującym, strasznym głosem i wszyscy wiedzieli, że to, o czym mówi, nie jest tylko pustą groźbą.

Zbyt długo kraje bloku wschodniego obarczano winą za niepokoje na świecie. – Jego oczy spoglądały na każdego z zebranych. – To złośliwa propaganda. W rzeczywistości to Zachód ponosi winę. W Afganistanie zjawiliśmy się z pomocą, bo o to zostaliśmy poproszeni przez tamtejszy rząd, a wszyscy oskarżają nas o inwazję. Również Czesi prosili o naszą pomoc, co spowodowało protesty na całym świecie. Teraz mówicie nam, byśmy zredukowali uzbrojenie. Dlaczego? Po to, byśmy nie byli w stanie się obronić, kiedy nasz kraj zostanie napadnięty?

Ktoś krzyczał, że to kłamstwa, inni uciszali zebranych, przewodniczący zgromadzenia zastukał bez przekonania w stół. Okrzyki mogły doprowadzić do strasznego zamieszania, zmienić konferencję na szczycie w farsę. Przywódca komunistyczny miał prawo być wysłuchany.

Wy jesteście groźbą dla pokoju na ziemi. Stany Zjednoczone otwarcie wspomagają Izrael, który zdeklarował się jako nasz wróg. W naszym kraju roi się od podziemnych organizacji, chcących obalić nasz system. Jak zareagowalibyście na to, że wewnątrz waszego kraju działają szpiedzy? Pozbylibyście się tych ludzi.

Odmawiacie Żydom prawa do opuszczenia waszego kraju! – kanclerz niemiecki zerwał się z miejsca, krzycząc z oburzeniem. – Nikogo się u nas nie zamyka w obozach koncentracyjnych, nie torturuje, nie ma u nas masowych mordów! Jeżeli Żydzi chcą opuścić wasz kraj, to pozwólcie im to uczynić!

Proszę o spokój. – Stuknięcie w stół, po którym kanclerz z niechęcią zajął swoje miejsce. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Sporo kosztowało go przeciwstawienie się temu człowiekowi, który swą osobowością przypominał mu Hitlera.

Daliśmy im szansę wyjazdu. – Uśmiech na twarzy Kieszowa pełen był przebiegłości. – Utrzymują, że nie pozwalamy im wyjechać, bo w rzeczywistości chcą pozostać, by dokończyć procesu rozkładu naszego państwa, który już rozpoczęli. Nie ma u nas obozów koncentracyjnych, których posiadanie nam zarzucacie, tylko zwykłe więzienia dla kryminalistów.

A dysydenci? Co z Workutą?

Workuta nie istnieje. To wszystko kłamstwa i złośliwa propaganda. Powiem wam jedno: zredukujcie liczbę swoich pocisków, wycofajcie amerykańskie rakiety z terytorium Wielkiej Brytanii, do czego wciąż nakłaniają was pacyfiści w waszych krajach, a my zrobimy to samo. Nasi żołnierze są gotowi do wkroczenia na terytorium Pakistanu, ponieważ zostaliśmy poproszeni o to przez rząd pakistański. Może inaczej tę sprawę przedstawiają na Zachodzie, ale to już nie nasza sprawa. Udzielimy im pomocy na tej samej zasadzie, na jakiej Amerykanie pomagają Izraelowi, który jest naszym wrogiem. Weźcie przykład z Chin, które są naszym sąsiadem. Zredukowali liczebność wojska, by podratować swoją gospodarkę. Niegdyś nasi wrogowie są teraz naszymi przyjaciółmi. Mimo że są niemal bezbronni, nie zamierzamy ich krzywdzić, tak jak nie mamy zamiaru krzywdzić Zachodu. Nie ufacie nam jednak. Konflikt, jeżeli wybuchnie, spowodowany będzie działaniami Zachodu. Zostawcie nas w spokoju, a nie będzie konfliktu, spróbujcie się wmieszać, a poniesiecie konsekwencje!

Salę zaległa śmiertelna cisza. Niektórzy wciąż wpatrywali się w tego człowieka, który postawił ultimatum, zaszokowani i zahipnotyzowani samą jego obecnością. Inni szemrali. Rzucono rękawicę, której nikt nie miał odwagi podnieść.

Twarz Jurija Denanki była przerażająco blada. Odwracał wzrok od tych, którzy patrzyli na Rosjan ze strachem i złością. Kieszow i kłamał, i mówił prawdę. Kłamstwem było zaprzeczenie istnienia Workuty, gdzie masowo eksterminowano Żydów, prawdą było to, że Sowieci nie zajęli Chin. Wpierw chcieli zaatakować Zachód. Koncepcja rozbrojonego Zachodu była absurdem, ale gdyby rzeczywiście miało dojść do rozbrojenia, politbiuro nie czekałoby z wydaniem decyzji dotyczącej inwazji. Nie prowokuje się jednak wroga przed wypowiedzeniem wojny. Spryt i perfidia są lepszymi metodami. Kieszow wypowiedział wojnę. Teraz opuszczał salę konferencyjną. Powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Nie miał ochoty na wysłuchiwanie stanowiska innych. Postawił krzesło na miejscu, podniósł maszynopis „Wskazówek na temat pokoju na świecie”, podarł go i rzucił w powietrze. Skrawki papieru spadały na podłogę niczym martwe liście. Rzucił ostatnie spojrzenie na zebranych, skrzywił się, po czym skierował się ku wyjściu, a za nim niezdarnie podążył Denanko. W ciągu dziesięciu minut Rosjanie pozbawili sensu tę szeroko reklamowaną konferencję na szczycie. Zburzyli nadzieje wszystkich.

Podczas lotu do Moskwy Kieszow spał. Denanko zerkał na niego od czasu do czasu. Najpierw zabił tych, którzy mieli go zamordować, potem w ciągu kilku minut zniszczył psychologicznie wszystkie liczące się na świecie kraje. Trudno było oprzeć się myśli, że jest to nadczłowiek.

Deputowany przypomniał sobie Zinderlinga, mówiącego, że nikt nie jest w stanie żyć, nie mając tętna i bijącego serca, nikt z wyjątkiem żywego trupa.


X

Zaprzyj się swego Boga!


Wojna może wybuchnąć jeszcze przed końcem lata – powiedział ponuro Siergiej Prokop.

Spojrzał na siedzącą obok Urszule. Widział jej profil w przyćmionym świetle zatłoczonego kina Mertopol. Jeszcze sześć miesięcy wstecz, to co teraz można było obejrzeć w kronice filmowej, zostałoby wyśmiane – teraz gdy wizerunek systemu zmienił się, kraj na nowo przerażał swoją siłą militarną. Po kronice wyświetlano „Iwana Groźnego”, film z 1945 roku, gdzie w głównej roli występował Nikołaj Czerkasow. Siergiej zastanawiał się dlaczego właśnie ten film był teraz w programie. Może sądzono, że to dobry pomysł odtwarzać go, kiedy na deskach teatru wystawiano „Borysa Godunowa”. Bardzo interesowano się teraz morderstwem księcia sprzed pięciuset lat. Siergieja nie martwiły legendy czy fikcja, lecz teraźniejszość. Dookoła czaiła się śmierć. W nocy wywieziono z Moskwy kolejny transport Żydów. Jakaś kobieta chciała uciec i nabiła się na przymocowane do wagonu zaostrzone pręty. Gdy pociąg dojechał do Baraszewa, na prętach nie pozostało nic poza strzępami krwawej masy. Wojskowe psy miały co żreć. Całą historię relacjonowano z rozbawieniem na Kremlu dziś rano. Nieco zmienioną wersję podała „Prawda”.

Urszula Ramaninowa była przerażona. Siergiej był świadom tego, co czuła, kiedy mocno ściskała jego rękę. Kino było najbezpieczniejszym miejscem na spotkanie. Setki ludzi chodziły do kina co wieczór.

Słyszałam, że rabin Rajkin jest w Workucie – szepnęła, zwróciwszy lekko głowę ku Prokopowi.

A Józef?

Jest u mnie – powiedziała cicho ze strachem. – To ogromne ryzyko, ale inaczej mógłby już być martwy. Wszyscy z jego rodziny zostali aresztowani. Jeżeli znajdą go u mnie...

Zrobiłaś głupio, ale cię rozumiem. – Doznał uczucia zazdrości. Zabolała go myśl o tym, że w mieszkaniu Urszuli znajduje się inny mężczyzna. Nie pomagało logiczne wyjaśnianie sobie powodów tej sytuacji. Myśl o obecnych kłopotach wzięła jednak górę.

Kieszowa wskrzeszono z martwych. Wiem o tym. Wykorzystali do tego Jefremowa. Brzmi to szaleńczo, ale to jedyne wyjaśnienie. Wskrzesili jakiegoś demona, który zniszczy nie tylko Rosję, ale i cały świat. Siergiej, musimy znaleźć jakiś sposób, by zniszczyć tę bestię.

Na Kremlu mówi się, że w przyszłym tygodniu zostanie przeprowadzona inwazja na Pakistan – odrzekł. – Zachód rzuci groźby, zastosuje sankcje handlowe, miesiąc lub dwa zimnej wojny, a potem...

Żydzi, którzy wciąż są w Moskwie i nie należą do grona uprzywilejowanych, jak ja, ukrywają się – ciągnęła Urszula. – KGB nachodzi mieszkania, wrabiają wszystkich. Słyszałam, że dwóch młodych ludzi przesłuchiwano w Butyrkach. Chcieli udowodnić, że nie są Żydami, pokazując swoje nie obrzezane członki. Obrzezano ich, po czym dołączono do transportu, krwawiących, niemal pozbawionych przytomności.

We wszystkich większych miastach zostanie ogłoszona godzina policyjna. – Siergiej słyszał o tym na zasadzie plotki, ale plotki na Kremlu zawsze się sprawdzały.– Ruch turystyczny zostanie zabroniony. To będzie znaczyło koniec opery.

Nie – zaprzeczyła ruchem głowy. – „Borys Godunow” będzie wystawiany nadal. To straszne, Siergiej. Za każdym razem, kiedy Kieszow przychodzi na przedstawienie, czuję na sobie jego wzrok. Wygląda jak ktoś, kto mógłby odczytać nawet najskrytsze z moich myśli. Przeraża mnie to. Zdołałam przesłać wiadomość dla wywiadu brytyjskiego, ale to co podejrzewam, brzmi dla nich na pewno jak szaleństwo. Czuję się, jakbym im opowiadała o zmartwychwstaniu Drakuli.

Jest teraz takim samym dyktatorem, jakim był Stalin. Gdyby znaleźć jakiś sposób na zniszczenie go... ale – zmarszczył brwi – Ozierow i Żukow próbowali już tego. Może politbiuro spróbuje raz jeszcze, zależy im na jego śmierci, tak jak wszystkim, ale trzeba działać ostrożnie, bo inaczej znajdziemy się w kolejnym transporcie jadącym do Workuty.

Seans filmowy dobiegł końca. Zapalono wszystkie światła. Publiczność zaczęła opuszczać widownię. Prokop i Urszula wyszli osobno na ulicę.

Nie macie rozumu, towarzyszu Jefremow. – Iwan Aleksiejew wpatrywał się ze złością w człowieka, który siedział naprzeciwko, nerwowo kręcąc się na krześle. – Przez was straciliśmy dwóch naszych najlepszych agentów, a trup wciąż żyje. Czyste szaleństwo. Gdyby Żukow i Ozierow mieli wolną rękę, na pewno wykonaliby swoje zadanie. Przez te średniowieczne ceremonie zapłacili za to swoim życiem. Wy jesteście odpowiedzialni za ich śmierć. Mam już dla was odpowiednią karę.

Twarz Jefremowa miała ziemisty kolor. Czuł, że za chwile zwymiotuje na nowy dywan w biurze przewodniczącego KGB. Jakimś cudem opanował jednak atak mdłości.

Jedynym rozwiązaniem – Aleksiejew zaśmiał się okrutnie – jest zniszczyć tego demona, którego przywołaliście. Może wtedy wasza kara pozostanie w zawieszeniu. Wszystko zależy od was.

Denanko, który znajdował się tam również, nie odezwał się dotychczas ani słowem. Bezpieczniejszym miejscem dla spisku były teraz pomieszczenia KGB, a nie Kreml. Pod rządami Wieszowa-dyktatora nikt już nie był bezpieczny. Przywódca musiał odgadnąć, że próba morderstwa wyszła z jego własnej partii. Niewykluczone, że zdołał coś wycisnąć ze swoich niedoszłych zabójców, zanim sam ich zabił. Nikt nie był w stanie się dowiedzieć czegokolwiek na ten temat. Każdy członek Biura Politycznego znajdował się teraz w bardzo ryzykownej sytuacji. Denanko wciąż nie mógł zapomnieć ostatniej nocy. Worki pod oczami były dowodem na to, że nie spał. Miał zamiar nie spać tak długo, jak długo będzie mógł, póki nie zaśnie z wyczerpania snem, z którego może się już nie obudzi.

Nowe apartamenty na Kremlu były luksusowo wyposażone. Kieszow nie szczędził wydatków na komitet. Pokoje, w których kiedyś rezydowali carowie, które gościnnie zajmowały wielkie osobistości polityczne świata, nie zmieniły się niemal zupełnie. Było tam tak, jakby wszystko cofnięte było w czasie o setki lat. Wciąż w powietrzu unosiła się atmosfera dawnych dni, której nie zdołała zniszczyć rewolucja.

Denanko pracował do późna. Dopiero po północy wrócił do swojego mieszkania. Sterty oficjalnych papierów zatrzymywały go w biurze przez większość dnia. Za czasów Andropowa i Czernienki dokumenty te załatwiał przewodniczący Komisji do spraw Partii, teraz, za rządów Kieszowa musiał je rozpatrywać on. Trzeba to było robić niezwykle starannie, ponieważ później wszystkie dokumenty przeglądał generalny sekretarz, a czynił to niezwykle szczegółowo. Denanko przytłoczony był nadmiarem obowiązków, poza tym czuł, że stał się zwykłym urzędnikiem. W biurze Kieszowa miały miejsce spotkania, podczas których omawiano nawet najmniej istotne sprawy, za które odpowiedzialność ponosił deputowany.

Każdy następny dzień zapowiadał się równie męczący. Denanko obawiał się, że wrócą mu dawne bóle, które Kieszow mógłby potraktować jako wyraz słabości, co z kolei byłoby dobrym powodem do zwolnienia. Zaczął pić.

Jurij wrócił do siebie i postarał się znaleźć ukojenie w butelce wódki. Rozebrał się i położył do łóżka z nadzieją, że minie ten okropny ból głowy. Mimo ciemności nie mógł zasnąć. Mijały godziny, zaczął myśleć o tym i owym. Kieszow ustalił listę osób podejrzanych o szpiegostwo i rozkazał, by sprawdzono każdego z osobna. Pełno nazwisk, niektóre z nich absurdalne, ale i te trzeba było sprawdzić. Między innymi Siergiej Prokop. Żałośnie śmieszne; zięć Ignata Grinbata, rosyjski szpieg, którego odwołano z Londynu, ponieważ został wrobiony przez wywiad brytyjski. Szło mu tam dobrze, ale miał pecha. Denanko odłożył to między sprawy do załatwienia. Pomyślał, że porozmawia o tym jutro z Aleksiejewem. Wtedy...

Ktoś stał za drzwiami. Denanko znieruchomiał w ciemnościach i zaczął nasłuchiwać. Miał wrażenie, że słyszy jakiś szmer, jakby ktoś czaił się tam w samych tylko skarpetkach.

Usiłował dodać sobie otuchy. Nie miał prawa być to nikt obcy, ponieważ zamieszkałe skrzydło pałacu strzeżone było całą dobę przez uzbrojonych strażników. Dlatego Denanko nigdy nie zamykał drzwi na klucz. Żaden jednak strażnik nie pełnił swojej funkcji bez butów. Tam ktoś był.

Jurij słyszał czyjś stłumiony oddech, jakby tamten stojący za drzwiami obawiał się, że go złapią. W pokoju zrobiło się nagle strasznie zimno. Chciał krzyknąć. Otworzył usta, żeby to zrobić, ale zrezygnował. Niczym małe, przestraszone dziecko zamknął mocno oczy i naciągnął na siebie kołdrę. Nie chciał widzieć tego potwora. Nie chciał patrzeć ani słuchać, w nadziei, że cokolwiek to jest, pójdzie sobie. Odeszło. Tak czy inaczej nieco później Denanko już nic nie słyszał albo po prostu udało mu się nic nie słyszeć.

Zasnął krótko przed świtem niespokojnym snem, dręczony strasznymi marami. Wczesnym rankiem promienie słońca, oświetlające jego twarz, obudziły go z koszmaru. Wciąż pamiętał szmery i zimno w sypialni, i przerażony był na samą myśl o następnej nocy. Pomyślał, że koniecznie musi porozmawiać z Anionem Jefremowem.

Egzorcyzmy mogłyby zadziałać – powiedział bez przekonania okultysta – ale egzorcyzmowany musiałby cały czas być skrępowany, poza tym nie jestem pewien, czy nadaję się do tego. Jest to dar, który posiadają jednostki, zazwyczaj ludzie duchowni. Mówi się, że biskup Kniaziow przeprowadzał egzorcyzmy.

Aleksiejew zerknął na Denankę.

Mamy rozkaz rozpocząć prześladowanie chrześcijan. Kieszow zdecydował, iż rozpocznie się ono w przyszłym tygodniu. Do tego czasu w Związku Radzieckim zostaną tylko nieliczni Żydzi, po nich czas na następnych.

W takim razie musimy dotrzeć do biskupa, zanim dobiorą się do niego ci z GRU. Trzeba go aresztować i ściągnąć tutaj. Nie ma czasu do stracenia. Ta szansa musi być wykorzystana.

To jest do zrobienia – przewodniczący KGB skinął głową.

Dobra. W takim razie dzisiaj wieczorem zlecimy to zadanie Oborinowi. Nikomu innemu nie można ufać.

Poinstruuję towarzysza Kowaka, żeby całą sprawę przeprowadzono w największej tajemnicy. Gdyby biskup zawiódł, to może Oborin zdoła doprowadzić sprawę do końca – rzekł Aleksiejew i uśmiechnął się z wysiłkiem.

Chrześcijaństwo skoncentrowało się wokół małej garstki kościołów, rozrzuconych po całym terytorium Związku Radzieckiego. Dostojne sobory zamieniono na muzea, które dzięki turystom przynosiły dochód w twardej walucie. Na terenie Kremla zachowano w stanie prawie nienaruszonym sobory Archangielski i Objawienia.

Do wiary w Boga odnoszono się tu z wielkim krytycyzmem. Nie była ona zakazana, lecz starano sieją obrzydzić na wet najwierniejszym. Wydano zakaz drukowania Pisma Świętego, książeczek do nabożeństwa, śpiewników, nie wolno ich było także sprowadzać z zagranicy. Wierzono, że w ten sposób chrześcijaństwo zginie śmiercią naturalną. Kieszow wymyślił sobie jednak, że rosyjską cerkiew trzeba zniszczyć w sposób nieodwołalny jednego dnia.

Biskup Kniaziow był solą w oku dla komunistycznych oficjeli, zwłaszcza od momentu objęcia przez niego biskupstwa w Moskwie po zmarłym biskupie Torskim. Stale przeciwstawiał się ograniczeniom nakładanym na Kościół. Kiedyś udało mu się uzyskać posłuchanie u Czernienki, który zdobył się nawet na nutę współczucia. Dla chrześcijan zaświtała nowa nadzieja zniweczona szybko przez Gorbaczowa. Było jeszcze gorzej. Z Żydami „zrobiono już porządek” – „Prawda” donosiła, że wydalono ich do Izraela, a ci, którzy odmawiali opuszczenia terytorium Związku Radzieckiego zostali aresztowani i internowani; wkrótce miano ich deportować. Nadszedł czas na inne religie. Prześladowania miały rozpocząć się lada chwila. Kniaziow ogłosił list pasterski, w którym mówił, że społeczność chrześcijańska nie powinna brać udziału w jawnych mszach świętych, ponieważ istniało zagrożenie, że oficjele wydadzą rozkaz aresztowania wiernych. „Czcijcie Boga we własnych domach. Będę z wami w ciągłym kontakcie. Nie bójcie się, Bóg was wesprze” – głosił.

Kniaziow był wysokim, przygarbionym mężczyzną, o śnieżnobiałych włosach. Wyraziste rysy jego twarzy przypominały wizerunki świętych z cerkiewnych ikon. Był kimś więcej niż tylko miłym i uprzejmym człowiekiem, był świętym. Mając już sześćdziesiąt pięć lat, nie bardzo dbał o własne bezpieczeństwo. Ostatnie lata utwierdziły go w przekonaniu, że aresztując go, władze komunistyczne działałyby na własną niekorzyść. Biskup stałby się męczennikiem dla rzesz chrześcijan, którzy tym gorliwiej kultywowaliby swoją wiarę. Kieszow nie należał jednak do ludzi, którzy braliby pod uwagę takie następstwa. Rządził, szerząc strach, tortury i śmierć.

Żołnierze zaczęli już bezcześcić synagogi i cerkwie. Niszczono ołtarze, relikwie, obrazy i naczynia liturgiczne. Pozostały tylko budynki, które już niedługo miały stać się miejscem zebrań młodych komunistów, głoszących ateistyczne hasła. To było powodem, dla którego biskup Kniaziow zdecydował się po raz ostatni odwiedzić swoją świątynię. Myślał o tym długo i w końcu postanowił pobłogosławić cerkiew słowami, których nawet synowie Zła nie zdołają zniweczyć. Słowo Boga miało zwyciężyć ich diabelskie nauki.

Kniaziow pozostał cały dzień w domu w oczekiwaniu. Nikt jednak nie wtargnął do jego mieszkania, by go aresztować. Jeżeli nie przyszli dzisiaj, przyjdą jutro, jeżeli nie jutro, to któregoś następnego dnia. Przyjdą po niego na pewno, chociaż może to trochę potrwać. Patrzył, jak na białych ścianach w jego pokoju wydłużają się cienie i poczuł zniecierpliwienie. Czy naprawdę darowali mu jeszcze tę noc?

Było już ciemno, gdy ubrał się i wyszedł na ulicę. Szedł niepewnie po opustoszałej ulicy. Plotki o godzinie policyjnej sprawiły, że teraz nikt już nie wychodził późno z domu. Minął pospieszenie garstkę widzów, którzy wychodzili z kina Metropol. Wzdłuż brzegów rzeki Moskwy nie widać było ani żołnierzy, ani mieszkańców miasta, które teraz wyglądało jak miasto umarłych.

Wchodząc do kościoła, nie zapalił świateł. Nie musiał tego robić, gdyż znał tu każdy kąt, każdą ławkę czy zagłębienie w posadzce. Znajdował w tej ciemności spokój i nadzieje, kiedy przebywał tu sam na sam z Bogiem. Szelest szat, skrzypienie drewnianych stopni, prowadzących do ołtarza, pokłon, modlitwa; srebrny krucyfiks rozświetlało boskie światło. Modlił się bez pośpiechu. Nasłuchiwał kroków, ale nic nie mąciło atmosfery ukojenia. Biskup przymknął oczy i chłonął całym sobą ciszę miejsca, w którym słowo boże trwać miało zawsze. Modlił się o pomyślność dla cerkwi, by skończył się czas prześladowań, za naród radziecki, by pełen okrucieństwa przywódca zszedł z drogi szatańskiej i przyjął słowa Chrystusa...

Nagle zrobiło się bardzo zimno, jakby chłodne powietrze zaczęło wiać od otwartych na oścież drzwi. Biskup zadrżał pod wpływem tego zimna. W powietrzu nie czuło się już świeżego zapachu wieczoru, zapachu liści i rozkwitłych kwiatów, lecz zatęchły zapach rozkładu, coś jakby odór zgnilizny i... Zła! Otworzył oczy i spojrzał przed siebie. Krucyfiks poszarzał i utonął w cieniu. Stał się niemal niewidoczny. Kniaziow zaczął się modlić jeszcze gorliwiej, lecz zbierał myśli z wielkim trudem, a słowa zmieniły się w niezrozumiały bełkot. W głowie miał zupełną pustkę. Przeraziła go wrogość wisząca w powietrzu i ogarnął obezwładniający strach, że Bóg opuścił to miejsce.

W świątyni ktoś był. Coś czaiło się w ciemności, emanujące okrucieństwem, mroźne niczym syberyjska pustka. Powinien był zapalić światła, ale teraz było już na to za późno. Rozbiegane myśli przemykały przez jego umysł. Przypomniał sobie nagle bawarskiego chłopa opętanego przez diabła i swoje pierwsze egzorcyzmy, próbę wyrzucenia złego ducha z ciała tamtego biedaka. Bestialski grymas na jego twarzy, piana płynąca z ust, szaleńcze wrzaski. Kiedy diabeł został wyrzucony, nagle biskup stał się obiektem jego wściekłego ataku. Niemal uległ w tamtej walce, jednak przetrwał, bardzo osłabiony, ale zwycięski.

Teraz skulił się, świadom mocy, która zbliżała się do niego. „Precz, Szatanie. Niech Zło zniknie... niech zginie tyran... niech powróci Chrystus.” Zło zelżało, jakby odrzucone przez niego. Przygotował się na kolejny atak. Usłyszał wściekły ryk i padł tyłem do ołtarza.

Odwróć się od Boga człowiecze, nie może ci już pomóc!”

Ciemność rozjaśniała się stopniowo. Kłęby szarej mgły zaczęły unosić się ku górze, mroźne, duszące, wpychające mu z powrotem do gardła jego jedyną broń – słowa klątwy. Ujrzał nad sobą kształt diabła. Usiłował krzyknąć do tej piekielnej postaci, która tylko kształtem przypominała człowieka. Gnijące mięso odpadało od twarzy, oczy wciśnięte głęboko w oczodoły płonęły dziko, z nozdrzy, bulgocząc, wypływała flegma. Na zębach błyskało złoto koronek. Bezwłosa postać, podobna do ohydnej żaby, warczała z nienawiścią. Mgłę wypełniał zapach zgnilizny.

Kniaziow usiłował zdobyć się na jeszcze jedną modlitwę; błagał o to, by zachowano go od złych mocy, prosił o siłę, którą mógłby przeciwstawić diabłu, słabł jednak, nie był w stanie zebrać myśli. „Precz Szatanie!” Dziki, szyderczy śmiech zabrzmiał w całej świątyni. Biskup usiłował zasłonić uszy dłońmi, by nie słyszeć, ale nie zdało się to na nic. Śmiech rozbrzmiewał z nie słabnącą siłą. Dzika moc zaatakowała ponownie. „Wyprzyj się swego Boga, klecho!” – Nie, nie wyprę się! – wykrzyknął. Był niczym rozbitek, chwytający się ostatniej deski ratunku. – Zabij mnie, ale nie wyprę się Boga!

Wyprzyj się Boga, bo nie może cię już ochronić. Szatan jest najpotężniejszy!” Jego usta zaczęły poruszać się bezwolnie. Chciał powstrzymać wypowiadane słowa, cała jego twarz była niemym protestem, pod wpływem wewnętrznego napięcia żyły wystąpiły mu na skroniach. Usłyszał swój głos: – Wypieram się... swojego Boga... Jezusa Chrystusa... i Ducha Świętego.

Śmiech był ogłuszający. Dzika twarz podrygiwała z rozbawieniem, podczas gdy mgła z każdą chwilą gęstniała, przesłaniając wszystko.

Coś spadło na podłogę. Biskup Kniaziow wiedział, pomimo szaleństwa ogarniającego jego umysł, że to srebrny krucyfiks, który stał na ołtarzu. Bóg opuścił swój dom. Po raz ostatni krzyknął rozpaczliwie i zdarł z siebie szaty.

Teraz on sam szaleńczo śmiał się, a ściany cerkwi odbijały wykrzykiwane słowa: – Mój Boże, wypieram się Ciebie! Precz stąd i nie wracaj już nigdy! Chwała niech będzie Lucyferowi, synowi poranka, który wywyższony zostanie ponad boskie niebiosa! Lucyferze, będziesz miał tron ponad gwiazdami Boga, będziesz władcą nieba i ziemi!

Wyczerpany, ledwo dysząc, wciąż jeszcze chichotał. Wołał swego niedawnego gościa: – Gdzie jesteś mój przyjacielu? Wróć i razem wyprzemy się Boga!

Nasłuchiwanie. „Pewno sobie poszedł, a szkoda, bo był bardzo miły, taki wesoły, cały czas się śmiał. Miał rację z tym Bogiem. Nic innego tylko doktryna instytucji zwanej Kościołem. Opowiedz ludziom bajeczkę, a będą grzeczni, co było głupotą, bo można im przecież było opowiedzieć o prawdziwej potędze, o bezwłosym kolosie z płonącymi oczyma.” Biskup Kniaziow wciąż siedział w ciemności przed ołtarzem, kiedy usłyszał ponownie otwierające się drzwi i czyjeś kroki w głównej nawie. Chciał zawołać, ale efektem był jedynie głośniejszy chichot. Miał nadzieję, że wraca jego niedawny gość, po to, by zabrać go ze sobą.


XI

Ósmy Wydział


Georg Oborin został chwilowo odkomenderowany z KGB do Wydziału Ósmego. Przeznaczony do zadań specjalnych, rzadko nosił mundur i otrzymywał rozkazy bezpośrednio od przewodniczącego. Przywilej ten mocno drażnił Borysa Kowaka, lecz była to jedna z tych rzeczy, na które nic nie mógł poradzić.

W rzeczywistości Oborin był ponad prawem, znikał na całe tygodnie, a kiedy znów się pojawiał, nikt nie miał pojęcia, gdzie przebywał ani co robił. Często wyjeżdżał za granicę, jedna z wielu plotek głosiła, że był odpowiedzialny za morderstwo prezydenta Kennedy’ego w 1963 roku. Przypisywano mu, słusznie lub nie, inne ważne zabójstwa w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, z wyjątkiem tych, które się nie powiodły. Oborin miał bowiem reputację człowieka, który zawsze wykonuje zlecone mu zadanie. Wiek jego był trudny do określenia, lecz przypuszczalnie miał około pięćdziesięciu pięciu lat. Był niski, krępej budowy ciała, jego nerwowe ruchy robiły mylące wrażenie. W razie potrzeby mógł podjąć sprawną, skoordynowaną akcję – umiał rzucać nożem równie szybko i dokładnie, jak strzelać z dziewięciomilimetrowego automatycznego Makarowa. Jego ulubioną bronią była jednak garota – drut ze sprężystej stali o długości dwóch stóp. Pozbawiała życia szybko i cicho, a niekiedy wolniej, w zależności od okoliczności i ofiary.

Tego popołudnia zgłosił się do biura Aleksiejewa. Nie przejawiał ani zdenerwowania, ani służalczości, gdy prowadzono go do gabinetu przewodniczącego. Rozluźniony, zupełnie pozbawiony emocji, jak robot, który zabijał na żądanie. Rozsiadł się wygodnie na krześle, zapalił papierosa i pstryknął zapałkę do popielniczki. Iwan Aleksiejew mówił przez pół godziny przyciszonym głosem, uśmiechając się ze swą zwykłą pewnością siebie, jakiej nie doświadczał w ciągu kilku ostatnich tygodni.

Widzisz zatem, Georg, że wszystko zależy od ciebie. Wiem, że nie zawiedziesz. Dziś wieczór przyprowadź biskupa Kniaziowa do apartamentu towarzysza Denanki na Kremlu. Będziemy tam z Jefremowem. Następny krok to pokonanie Kieszowa. Przekonasz się wtedy, czy te egzorcyzmy są naprawdę skuteczne. Jeżeli tak, to wszystko w porządku, jeżeli nie...

Czy nie byłoby prościej zlecić mi zabicie Kieszowa? – w głosie Oborina zabrzmiała nutka cynizmu.

Możliwe – zamruczał Aleksiejew – lecz rezultat będzie ten sam. Jeżeli powiedzie się nam wyrzucenie tego ducha, to Kieszow umrze. Będzie trupem, jak wtedy, zanim zaczęła się ta idiotyczna sprawa. Jeżeli nie...

Zostawcie to mnie, towarzyszu, przyprowadzę biskupa. Czy chcecie, bym jego również załatwił?

Później. Nie możemy ryzykować, że coś wygada. Lecz wpierw przyprowadźcie go żywego i całego do apartamentu Denanki.

Oborin opuścił plac Dzierżyńskiego i spędził resztę popołudnia na bulwarze Maurice Thoreza, wpatrując się w płynącą Moskwę. Nie przyznawał się do tego, lecz rzeka fascynowała go. Była jakby poza upływem czasu, zawsze w ruchu, podążając przed siebie. Jak on.

Było już całkowicie ciemno, gdy przybył do domu biskupa. Wtopiony w ciemność jak duch, sprawdził drzwi. Nie były zamknięte, więc wszedł, zamykając je za sobą. Potrzebował około dwóch minut, by ustalić, że dom jest pusty. Czując zawód, przygryzł dolną wargę i zastanawiał się nad następnym posunięciem. Zachowanie księży dawało się przewidzieć, szczególnie biskupów. Gdy nie było ich w domu, powinni być w swoim kościele.

Poszedł teraz szybko, bo był już spóźniony. Nie mógł się z tym pogodzić, był bowiem znany z niezwykłej punktualności.

Kościół tonął w nieprzeniknionych ciemnościach. Również tu drzwi były otwarte; wszedł z ręką na kolbie pistoletu.

Natychmiast zorientował się, że biskup jest obecny – słyszał jakiś ruch przy ołtarzu. „Być może to jeden z tych zwariowanych rytuałów religijnych” – zastanawiał się. Postąpił kilka kroków do przodu i włączył latarkę. Z rozbawieniem gapił się na rozgrywającą się przed nim scenę.

Była to może jedna z nielicznych okoliczności w jego życiu, gdy był naprawdę zdumiony, wprost zaniemówił i nie miał pojęcia, jak się zachować. Przez moment zacisnął rękę na karbowanej kolbie, ale potem odprężył się. Ani pistolet, ani garota nie były tutaj potrzebne.

Biskup Kniaziow był praktycznie nagi, miał na sobie jedynie zabrudzone spodnie. Białe, chude ciało, którego każda kość zdawała się przebijać skórę. Siedział tam z głupim uśmiechem na twarzy, a podarte szaty liturgiczne leżały za nim na podłodze. Obok leżał pogięty i wyszczerbiony krucyfiks.

Zaprzyj się swego Boga! – przenikliwy krzyk poprzedzony był piskliwym śmiechem. – Dalej no, zaprzyj się swego Boga! – Kniaziow mrugał oczami w oślepiającym świetle latarki.

Jesteś szalony! – Patrząc na niego, Oborin poczuł mrowienie w krzyżu, odwrócił więc na chwilę światło latarki, ale zaraz znów skierował je na biskupa. Zrozumiał bowiem, że stało się coś bardzo złego, co mogło całkowicie pokrzyżować jego aktualny plan.

Tak więc oswobodźcie się z niewoli Na znak, że jesteście naprawdę wolni Będziecie nadzy, jak nakazuje tradycja.” Biskup śpiewał przechodzącym w falset, wibrującym głosem, który brzmiał niesamowicie w pustym kościele. Ślina ściekała mu po brodzie i kapała na kościstą pierś. Znów zaśmiał się.

Zamknij się! – Georg Oborin z trudem tłumił narastający gniew. Czuł obrzydliwy smród. „Pewnie ten stary zrobił pod siebie” – pomyślał.

Ubierz się, pójdziesz ze mną. Nie mamy zbyt wiele czasu.

Zaprzyj się swojego Boga, ponieważ ujrzałem moc większą!

Oborin postąpił krok do przodu. Jedną ręką postawił biskupa na nogi, a drugą odszukał w ciemności rozrzucone i porwane ubrania. Kniaziow opierał się słabo, lecz był jak szmaciana lalka w mocnym uchwycie agenta. Oborin z trudem go ubrał. Trzymał go cały czas, gdyż inaczej tamten by upadł.

No, pójdziesz teraz ze mną i zamknij się w końcu, rozumiesz?

Zaciśnięta na kościstej szyi biskupa ręka sprawiła, że zamilkł.

Kaszlał, miał torsje, pozwolił się jednak wyprowadzić na zewnątrz.

Człowieku, czyś ty oszalał?!

Blada twarz Aleksiejewa pokryła się rumieńcem gniewu. Rozszerzone, błyszczące oczy utkwił w niechlujnej postaci biskupa. Dostojnik Cerkwi Prawosławnej leżał rozwalony na sofie i właśnie znów zepsuł powietrze.

Ja nie, ale myślę, że on tak. – Oborin stał nieruchomo. Prosili, żeby przyprowadzić biskupa żywego i zadanie zostało wykonane. Georg nie był przecież odpowiedzialny za zdrowie duchownego.

Nie możemy się nim posłużyć! – przewodniczący KGB odwrócił się w stronę Denanki. – Przeżył jakiś szok i oszalał. Co my teraz zrobimy?

Jurij Denanko zamrugał oczami i przeniósł wzrok na Oborina.

Najpierw się go pozbędziesz. Potem zabijesz Kieszowa. W tej kolejności, rozumiesz?

Georg powoli skinął głową. Okazywał nie więcej emocji niż przy zwykłym rutynowym zadaniu. Podniósł biskupa z sofy, chwycił delikatnie za szyję, pamiętając, że tamten ma być cicho.

Słuchaj, nie możemy ulegać panice – zwrócił się Denanko do Aleksiejewa. – Sprawy potoczyły się źle, ale nie jest to jeszcze koniec świata. Oborin pozbędzie się Kniaziowa. Wszyscy musimy wrócić do swoich pokoi, jakby się nic nie stało. Wtedy Georg przyjdzie tu sam i zabije Andrieja Kieszowa przy pomocy takich środków, jakie uzna za stosowne. Następnie złoży raport wam, towarzyszu Aleksiejew, że misja się powiodła. Nie chcę nic o tym wiedzieć, dopóki nie będzie wykonane. Ani słowa więcej na ten temat. Co do was, Jefremow, to lepiej idźcie do domu i zapomnijcie o tym, coście tu widzieli. Może poślemy po was znów, a może nie.

On jest... – Jefremow drżącą ręką wskazywał na biskupa. – On jest... opętany!

Słuchajcie, Jefremow – Aleksiejew kipiał gniewem; zacisnął pięści, jakby chciał uderzyć okultystę – dość już mamy waszych sztuczek. Nie dość, że wpakowałeś nas w kabałę, to jeszcze nie jesteś w stanie nas z niej wyciągnąć. Musieliśmy w końcu wziąć Georga, by wykonał twoją robotę. Nie meldujcie się jutro w dowództwie. Zostańcie u siebie i czekajcie, aż po was poślemy. Muszę jeszcze pomyśleć, jak was ukarać. A teraz zabierajcie się stąd.

Anton Jefremow wyniósł się chyłkiem, chwilę później Oborin wyprowadził słaniającego się biskupa.

Uzbrojony strażnik w hallu na dole, nie okazał zdziwienia na widok tych nocnych wejść i wyjść. Biskupa na pewno przywieźli na przesłuchania; było to coś zwyczajnego w Moskwie w tych dniach burzliwych prześladowań religijnych. Nie obchodziło to żołnierza – jako ateista czuł się bezpieczny.

Znów rzeka Moskwa, gigantyczna, jakby oleista wstęga, połyskująca w brzasku poranka, falująca, torująca sobie drogę przez miasto. Georg Oborin rozluźnił uchwyt, Kniaziow natychmiast osunął się i byłby upadł, gdyby agent nie chwycił go powtórnie. Biskup wydawał się półprzytomny, mruczał coś do siebie, był psychicznie wyczerpany doznanymi przeżyciami.

Morderca z KGB wolną ręką wyciągnął z kieszeni płaszcza swoją pętlę z drutu. Stal połyskiwała w jego szczupłych palcach, żyła jakby własnym życiem, drgała jak drapieżny stwór, oczekujący z pożądaniem łupu.

Kołnierzyk dla biskupa – Georg zaśmiał się cicho, przekładając pętlę przez głowę więźnia i umieszczając ją na jego szyi. Zacisnął mocno, lecz nie do końca. Biskup wydał westchnienie i zesztywniał.

Oborinowi zaświeciły się oczy, poczuł przyśpieszony puls z podniecenia. Byłoby stanowczo zbyt prosto zepchnąć ofiarę z wysokiego brzegu rzeki i pozwolić, by wartki prąd dokończył dzieła. Ostateczny rezultat byłby ten sam. Straciłby jednak największą w życiu przyjemność – własnoręczne pozbawienie życia.

Jedno szarpnięcie i drut głęboko wcisnął się w umęczone, pomarszczone ciało. Te kilka sekund Georg Oborin lubił najbardziej. Nazywał ten czas „w zawieszeniu” – jego ofiara nie była jeszcze martwa, ale już nie była żywa, jakby zawieszona pomiędzy życiem doczesnym, a całkowitą próżnią, jaka istniała po śmierci.

Kniaziow zginął na stojąco, nawet martwy nie upadł na ziemię. Morderca podniósł go zupełnie tak, jak ojciec niesie zmęczone dziecko do łóżka. Schował garotę i bez wysiłku zbliżył się do stromego brzegu rzeki. Zatrzymał się na chwilę, delektując się przedłużającym się czasem tego morderstwa, jakby podświadomie odprawiał ceremoniał pogrzebowy. Plusk i ciało zniknęło w głębinie. Oborin stał i patrzył, lecz niczego już nie dostrzegał poza niewielkim zawirowaniem potężnego prądu. Odwrócił się, pogłaskał palcami tkwiącą w kieszeni śmiercionośną pętlę. Dobrze się spisała dzisiejszej nocy, lecz jej praca nie była jeszcze skończona. Dopiero teraz zmienił się tok jego myśli. Jakby wkroczył na nowy tor, przygotowując się do następnego zadania. Myśl o tym na moment przyśpieszyła mu puls. Morderstwa były różnego rodzaju. Te codzienne dawały niewiele satysfakcji prócz krótkiego uczucia przyjemności i były szybko zapominane. Zabójstw z prawdziwą klasą było mało i zdarzały się rzadko. Zostawiały one wspomnienia jakby o podłożu erotycznym, które trwały i sprawiały przyjemność latami. Zabójstwo Andrieja Kieszowa, tej „Bestii z Kremla”, do takich właśnie miało należeć.


XII

Ukrzyżowanie


Była 1.35 w nocy, gdy Georg Oborin powtórnie wchodził na Kreml, skinąwszy głową strażnikowi na zewnątrz Wielkiego Pałacu.

Mężczyzna był młodszy, pewnie nastąpiła zmiana warty, jednak przez moment tylko dało się zauważyć zdziwienie na jego twarzy. Był przyzwyczajony, że w takim miejscu nie zadaje się pytań. Zatrzymałby tylko zupełnie obcego. Oborin z przyzwyczajenia wszedł bocznym wejściem i tylnymi schodami. Był wyjątkowo skryty, chociaż i tak żaden ze strażników nie śmiałby go zatrzymać, nie mówiąc o zadawaniu pytań – był przecież wyszkolonym mordercą. Wystarczyło spojrzeć – rozdęte nozdrza, ręce głęboko ukryte w kieszeniach, jedna oparta na kolbie pistoletu automatycznego, druga bawiąca się garotą. Jej właśnie zdecydował się użyć. Będzie odczuwał przyjemność dusząc tę potężną szyję, widząc, jak ciało zapada się i sinieje, szeroko otwarte usta pragną złapać powietrze, a oczy zachodzą mgłą i stają się wyłupiaste, jak bańki tuż przed momentem pęknięcia. Może nawet będzie widział, jak pękają, choć nigdy nie był tego świadkiem.

Mały podest, jeszcze jedno piętro. Szeroki, wyłożony dywanem korytarz, po obu stronach szereg drzwi obitych dębową boazerią. Apartamenty Lenina, teraz Kieszowa. Legowisko bestii.

Liczył pokoje po lewej stronie, mając świeżo w pamięci plan, który pokazał mu Aleksiejew. Piąty po lewej – sypialnia z łazienką. Minął drzwi i zwolnił kroku, sprawdzając każdą deskę pod czerwonym dywanem, zanim przeniósł na nią ciężar ciała. Błyszczące, podwójne drzwi, wyłożone boazerią, mosiężna gałka. Spojrzał szybko na korytarz – nikogo w polu widzenia. Wyciągnął rękę i lekko chwycił gałkę. Stawiała opór przy próbie obrotu. Oborin uśmiechnął się do siebie. Stałby się podejrzliwy, gdyby drzwi były otwarte.

Wyciągnął garotę z kieszeni. Miała więcej niż jedno zastosowanie, skonstatował ponuro, wkładając koniec do dziurki od klucza. Była to umiejętność doprowadzona do perfekcji przez lata ćwiczeń – sztuka owinięcia drutu dookoła klucza z tamtej strony, zaciągnięcia i delikatnych ruchów wykonywanych w dół. Trzeba było umieć wytrzymać rosnące napięcie i być cierpliwym, gdy klucz nie obróci się za pierwszym razem. Tym razem obrócił się za drugim.

Czekał nasłuchując. Cisza. Dziesięć sekund później obrócił gałkę i pozwolił, by drzwi odchyliły się lekko. Powstała przerwa szerokości dwóch stóp – dokładnie na długość drutu. Oborin wśliznął się do środka, zręcznie odzyskał pętlę, włożył klucz z powrotem i zamknął drzwi.

Wewnątrz panowała teraz całkowita ciemność. Posuwał się ostrożnie do przodu, wykonując drobne ruchy rozpostartymi ramionami. Stwierdził, że znajduje się w szerokim hallu pachnącym politurą. Czuł jeszcze inną woń, lecz z początku nie mógł rozpoznać tego ostrego, gryzącego zapachu – mieszał się z poprzednim. Gdy już to zrobił, zaintrygowany zmarszczył czoło. Podobnie przecież śmierdziało w kościele. Może Andriej Kieszow też zrobił w spodnie. Georg uśmiechnął się. W tym momencie dał o sobie znać ten dodatkowy zmysł, który mają wyrobiony tylko doświadczeni agenci i przestępcy. Doznał uczucia, jakby na krzyż położono mu kostkę lodu. To ostrzeżenie zmusiło go do wyjęcia pistoletu z kieszeni. Poczuł, że w pomieszczeniu jest piekielnie zimno.

Drzwi do sypialni. Zatrzymał się, znów nasłuchując. Nie słyszał nic, co by przypominało rytmiczny oddech lub chrapanie. Może Kieszow spał tak cicho? Spał jak martwy...

Oborin ukląkł i zaczął na czworakach szukać alarmu. Co prawda Aleksiejew upewnił go, że nie ma tu żadnego, ale wiedział, że w tej grze każdy musi myśleć o sobie, bo inaczej skończy się ona dla niego pewnego dnia śmiercią.

Drzwi sypialni nie były zamknięte, pchnął je i wszedł. Posuwał się po omacku wzdłuż ściany, aż dotarł do wyłącznika.

Zastygł teraz w bezruchu, z jedną ręką przy wyłączniku i z pistoletem trzymanym w wyprostowanej drugiej. Nadal czekał nasłuchując. Zazwyczaj słuch dostarczał mu wszystkich potrzebnych informacji. Teraz jednak westchnął z rozczarowaniem, po czym włączył światło.

Luksusowy wystrój, rzeźbiony sufit. Olejny portret Lenina nad zimnym kominkiem, choć obok był i węgiel, i drewno na podpałkę. Dywan w kolorze kremowym. Łóżko z baldachimem, ze wszystkimi zasłonami zaciągniętymi, lecz zajrzał do środka.

Łóżko było puste. Czysta, biała kapa przykrywała różową kołdrę. Andrieja Kieszowa nie było dzisiaj w domu. Chociaż drzwi były zamknięte od wewnątrz.

Jurij Denanko zmusił się w końcu do wyłączenia światła. Każdy i wszystko powinno funkcjonować normalnie tej nocy. „Idź do łóżka – mówił sobie – a rano powinien być telefon. Aleksiejew będzie udawał szok i zdziwienie: Kieszow nie żyje, został zabity w swoim apartamencie. Na pewno robota CIA, wysokiej klasy agent wdarł się na Kreml. Sprawdźcie listy podejrzanych, zacznijcie przesłuchiwać ludzi. Przypiszcie tę sprawę jednemu z nich, jeżeli potraficie to uczynić przekonywująco. TASS może wstrzymać się z podaniem komunikatu przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny. Przywódca nie żyje, kilku ludzi bierze udział w śledztwie. Oczywiście, pogrzeb na koszt państwa, bardziej uroczysty niż kiedykolwiek. Zatarłoby to niekorzystne wrażenie z Genewy, a w tym czasie oddziały mogłyby zostać odwołane znad granicy z Pakistanem. W stosunkach międzynarodowych nastąpi odprężenie – rosyjski niedźwiedź będzie uśmiechał się przyjaźnie. Właściwie w tej chwili Kieszow powinien już nie żyć. Może dla pewności powinni mu wbić drewniany kołek w serce. Co, do licha, zaczynam myśleć jak Jefremow!” Wszystko mogłoby wrócić do normy w ciągu tygodnia. Denanko przez chwilę pomyślał o tym na zimno – przecież nie wszystko stracone. Oborin musi załatwić „Kremlowską Bestię”. Dokona tego na pewno, jest przecież najlepszy. Jednak Żukow i Ozierow nie byli wcale gorsi, a w dodatku było ich dwóch! Denankę znów ogarnął niepokój, przewracał się w łóżku z boku na bok, nie mogąc zasnąć. To beznadziejnie głupie, lepiej poproszę Aleksandra o środek nasenny. Po tej aferze będę potrzebował środków uspokajających, nerwy mam w strzępach. Tylko przesiedzieć tę noc, a wszystko będzie dobrze.” Nagle poczuł zapach, dochodzący z drugiego końca łóżka. Jakby zjełczały smród. Przypomniało mu to odór, który czuł w towarzystwie biskupa. Na pewno pozostał od czasu, kiedy biskup tu był, z zapachami tak bywa. Rano zadzwoni po służbę, by wywietrzyła pokój.

Jednak stanowczo ktoś znów znajdował się za drzwiami! Ten ktoś nawet nie starał się zachowywać cicho – Denanko słyszał ciężkie kroki. Przerażony usiadł na łóżku. Ktoś dobierał się do drzwi.

Były na szczęście zamknięte, więc kimkolwiek był ów ktoś, nie mógł wejść. Denanko mógłby zadzwonić po straż, byłoby jednak głupotą wzywanie KGB właśnie teraz, gdy ich główny morderca był w budynku, starając się zabić Kieszowa. „Siedź cicho – pomyślał – ktokolwiek to jest, odejdzie jak ostatniej nocy. To tylko zmora nocna.” Przekonywał siebie największym wysiłkiem woli. Czuł, że ma dreszcze – na pewno dostał gorączki. Wkrótce będzie się obficie pocił i przewracał nerwowo w łóżku, wyobrażając sobie mnóstwo niestworzonych rzeczy. Zamknął mocno oczy. Nadal ktoś był przy drzwiach, słyszał jego ciężki oddech, a także coś jakby drapanie. Drzwi były przecież zamknięte, więc powinien być bezpieczny. Właśnie, czy na pewno były? Naprawdę, nie pamiętał. Myślał, że były, a nawet jeżeli nie, to przecież na korytarzu był strażnik.

Nagle rozległ się głośny trzask. Natychmiast otworzył oczy. Wielkie nieba! Zobaczył, jak drzwi uchylają się i powoli szpara staje się coraz większa. Rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrywał się w stale powiększającą się szczelinę, przez którą wsuwała się do pokoju jakaś nierealna zjawa. Stopniowo nabrała ona kształtów ludzkich i ruszyła w kierunku łóżka! Niezgrabny stwór wyciągał przed siebie długie ramiona, wydzielał cuchnący, trupi zapach, jego oczy płonęły diaboliczną wręcz nienawiścią, a łysa czaszka połyskiwała.

W ciągu tych kilku sekund, zanim lodowatozimne palce monstrum zacisnęły się na gardle ofiary, mózg Jurija Denanki po prostu przestał funkcjonować. Podczas wyciągania z łóżka zachowywał się zupełnie jak obłąkany. Oszczędziło mu to następnych straszliwych przeżyć.

W obrębie murów Kremla rzucało się w oczy pięć strzelistych wież soboru Archangielskiego. Był on jakby wciśnięty pomiędzy sobory Zwiastowania i Wniebowzięcia. Nad soborem górowała masywna dzwonnica z czasów Iwana Wielkiego, ujmując mu nieco splendoru. Biel murów soboru przyciągała z daleka wzrok, zaś jego ogrom onieśmielał turystów, którzy widzieli go po raz pierwszy. Kiedyś był miejscem kultu, teraz tylko imponującym muzeum – znajdowały się tu grobowce władców Rosji, aż do wieku XVII.

Między innymi znajdował się tu grobowiec carewicza Dymitra, ostatniego syna Iwana Groźnego, zabitego, jak się powszechnie sądzi, przez bojara Borysa Godunowa. Był ostatnim z dynastii, która rządziła Rosją przez siedem wieków. Tę smutną historię rozpamiętywali niektórzy ludzie, wierząc, że duch młodego księcia nadal żyje. Wyznawcy tego tajemnego kultu mieli nadzieję, że po osiemdziesięciu latach okrutnego reżimu ustanowionego po rewolucji, możliwe jest jego obalenie.

Sobór był dostępny dla zwiedzających od dziesiątej rano. Uzbrojony strażnik pilnował, żeby nikt nie przekraczał barierek i nie robił zdjęć.

Tego ranka wszystko zaczęło się jak zwykle. Był to już rodzaj rytuału. Strażnik miarowym krokiem wszedł na stopnie, przekręcił klucz i wszedł do środka. Panował tu mrok, kontrastujący z jasnością słonecznego dnia. W nozdrza uderzył go smród stęchlizny. Po chwili poczuł jednak jeszcze inny, niezwykle intensywny i przykry zapach.

Bez żadnego logicznego uzasadnienia ogarnął go niepokój. Rozejrzał się nerwowo dookoła. Bał się zostać sam; odruchowo położył rękę na kolbie pistoletu. Idąc długą nawą, słyszał głośne echo swoich kroków. Żałował, że nie zostawił otwartego wejścia, by mogło wpaść trochę słońca. Musiał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku przed wpuszczeniem zwiedzających. „Dziś zapowiada się ciężki dzień – pomyślał – znów będzie tłum turystów.” Monotonny szmer ich rozmów rozpraszał zawsze ponury nastrój tego miejsca.

Na widok rzędu grobowców wzdrygnął się. Starał się nie myśleć o leżących w nich, zbutwiałych szkieletach i ich wysuszonych twarzach skrzywionych w ohydnym grymasie. Trupi odór był dziś wyjątkowo silny. „Tak ci tylko się wydaje – mówił w duchu do siebie. – To uczucie jest spowodowane twoim własnym nastrojem. Sprawdź ławki i wpuść zwiedzających. W południe zmieni cię następny strażnik i...” W tym momencie omal nie rzucił się z krzykiem do ucieczki. Tylko solidny, wojskowy trening sprawił, że nie popędził z powrotem na złamanie karku. Gapił się ze zgrozą i niedowierzaniem na widok, który miał przed sobą. Znał teraz przyczynę trupiego smrodu.

W poprzek grobowca Dymitra leżały pokaleczone zwłoki. Nie było wątpliwości, że człowiek ten umarł od zadanych mu ran; krew ściekała po nagrobku cienkimi strużkami, tworząc na marmurowej posadzce zakrzepłą kałużę. To jeszcze samo w sobie nie było najgorsze, lecz gdy przeniósł wzrok z powrotem na zwłoki, znów miał ochotę uciekać ze strachu. Zakrwawione ręce i stopy były mocno przybite do drewnianego krzyża, gwoździe wbito głęboko w nadgarstki i kostki. Ciężki krzyż – do jego dźwignięcia trzeba było z pewnością dwóch ludzi – był przewrócony w rozmyślnym geście bluźnierstwa.

Twarz pod maską z zakrzepłej krwi była zmiażdżona, jakby potężnym młotem. W miejscu gardła widniała ogromna krwawa dziura, naokoło której zwieszały się strzępy mięsa, głowa na złamanej szyi przekręcona w bok, jakby nawet po śmierci odwracała się z przerażenia.

Leżał pokaleczony i ukrzyżowany, zamordowany w miejscu, które kiedyś było święte, krew zbrukała biel nagrobka. Budzący odrazę trup był prawie nagi, jedynie strzępy porwanego stroju przylegały do ran; usta miał otwarte, jakby bezgłośnie wołał o pomoc.

Minęło kilka minut zanim trzęsący się, ze spopielałą z przerażenia twarzą strażnik zdołał wyjść na światło dzienne i zameldować o wszystkim drugiemu, który stał przed soborem Zwiastowania.

Krótko przed odkryciem zmasakrowanych i ukrzyżowanych zwłok znaleziono inne martwe ciało, tym razem w Pałacu Kremlowskim.

Strażnik pojawił się na posterunku o siódmej rano. Na próżno rozglądał się w poszukiwaniu tego, którego miał zmieniać. Trochę się zdziwił, lecz szybko znalazł logiczne wytłumaczenie. Teraz, kiedy członkowie politbiura mieszkali w Pałacu, strażnik mógł być wysłany na przykład po sprawunki. Żołnierze byli przecież po to, żeby przestrzegać prawa, ci zaś, którzy je ustalali – by nawet dla zwykłej zachcianki je łamać.

Strażnik sprawdził korytarze dwukrotnie i zajął swoje miejsce za biurkiem w dolnym hallu. Był to jeden z posterunków, gdzie nikt nie ośmieliłby się zapalić papierosa. Godziny upływały w pełnym napięcia oczekiwaniu na niespodziewane wezwanie rozbijające rutynowy rozkład dnia. Był chłopcem na posyłki, niewolnikiem członków politbiura. Zrywał się na każdy dzwonek telefonu. Osiem godzin ciągłego stresu. Język w ustach wysychał na wiór, jeżeli człowiek wcześniej już nie reagował nerwowo, to na pewno nabędzie tu tego zwyczaju.

Siedział tak, patrząc na pusty hali. W pewnym momencie siłą rzeczy wzrok jego spoczął na drzwiach szafki po przeciwnej stronie i po chwili przykuł jego uwagę widok przesączającej się spod jej drzwi gęstej, czerwonej cieczy. Na białej podłodze utworzyła się już duża, stale powiększająca się plama. Żołnierz, przyglądając się, odrzucił natychmiast przypuszczenie, że to krew. Uznał, że to niemożliwe, bo przecież szafka służyła za magazyn, były tam środki czyszczące i przybory do sprzątania, może jakieś graty. Może personel zostawił przewróconą puszkę farby...

Wiedział, że powinien to sprawdzić. Może mógłby to pozostawić następnej zmianie. Nie, do tego czasu wyciek mógłby zostać zauważony, co skończyłoby się naganą za brak czujności, a może nawet gorszą karą.

Wstał i powoli, niechętnie zbliżył się do szafki. To nie mogła być krew! Nie tutaj. Oczywiście wszystko na to wskazywało, lecz przecież nie... Jednak była. W momencie, gdy przekręcił gałkę, drzwi szafki otworzyły się, pchnięte jakimś ciężarem od wewnątrz. Z głośnym plaśnięciem wypadło z niej ciało w mundurze przesiąkniętym krwią. Odskoczył przerażony; omal nie zwymiotował z obrzydzenia. Zwłoki były bez głowy, szyja sterczała niczym poszarpany pniak. Głowa, jakby oderwana jakąś siłą, została w rogu szafki. Sterczała tam w kałuży krwi jak olbrzymi, mięsożerny, nażarty pająk. Na twarzy widać było zastygłe przerażenie; wytrzeszczone oczy i otwarte usta, na których zamarł krzyk. Wysunięty język ociekał krwią, wszystko skąpane było we krwi. Żołnierz zataczając się, dotarł do biurka, chwycił słuchawkę telefonu i wykręcił dwucyfrowy numer. Gdy po drugiej stronie odezwano się, z ust wydobył się mu jedynie bezsensowny bełkot.


XIII

Zniszczyć bestię!


O okropnym ukrzyżowaniu Jurija Denanki powiadomił Aleksiejewa Anatolij Gmiria. Właśnie minęła dziewiąta rano. W jego głosie brzmiał strach o własne życie.

Niedługo też możesz umrzeć – pomyślał przewodniczący KGB, odkładając słuchawkę drżącą ręką. – Wszechmocny Boże! Jurij ukrzyżowany w katedrze. To było dzieło szatana, żadna istota ludzka nie byłaby zdolna do takiej zbrodni. Nawet specjalnie wynajęty morderca.” Słyszał wycie milicyjnych syren. Znów zadzwonił telefon. Poinformowano go o znalezieniu ciała strażnika w Pałacu Kremlowskim. Zadzwonił natychmiast po Antona Jefremowa.

Zebranie odbyło się tego popołudnia w biurze Aleksiejewa w dowództwie KGB. Mała grupka bladych, wystraszonych ludzi – wszyscy członkowie politbiura, oprócz Borysa Kowaka, szefa Wydziału Ósmego, i Antona Jefremowa. Prawda, którą znali napawała ich lękiem.

Aleksiejew przenosił wzrok z jednej twarzy na drugą. Oto minister obrony, niepozorny, można by go wziąć za dyrektora fabryki. Żadnej osobowości, chuda twarz, przy każdym spojrzeniu na niego odwraca wzrok. Oto Rudolf Golicyn, przewodniczący Rady Najwyższej, otyły, z grubo ciosaną twarzą, kłótliwy, lubiący dyskutować. Dziś jednak się nie spierał. Oto Anatolij Gmiria, wysoki, z przerzedzoną czupryną, następca Denanki.

Wszyscy zebrali się tu z powodu dwóch ludzi, którzy umarli i tego jednego, który powinien był umrzeć, a nadal pozostawał przy życiu. Od niego zależał ich los, jak również los całego kraju.

Kieszow był nieobecny, gdy Oborin dostał się do jego apartamentu wczoraj w nocy – mówił Aleksiejew. – Z pewnością bestia była na polowaniu. Lecz skąd on wiedział?

W Rosji ściany mają uszy – odpowiedział mu Pietrow i dodał ściszając głos: – Niemniej dalszy ciąg zależy od Oborina. Jest za to całkowicie odpowiedzialny, musi działać szybko. Dopóki tego nie wykona, żaden z nas nie jest bezpieczny.

Wzrok obecnych obrócił się na Jefremowa. Oskarżał: „Sprawiliście, że ożył, towarzyszu. Kieszow, czy kimkolwiek on tam jest. Teraz nie możemy się go pozbyć. Zaczął nas po kolei zabijać”.

Kieszow wezwał mnie dziś rano – Aleksiejew przerwał, czując, że oblewa się zimnym potem. – Powiedział do mnie: „Towarzyszu Aleksiejew, to wasza sprawa znaleźć mordercę. Weźcie swoich najlepszych ludzi z KGB i niezwłocznie przedstawcie mi raport”. Właśnie tak powiedział. Nawet sugerował Oborina. Jak gdyby wiedział. Nie ma czasu do stracenia, Kniaziow nic nie zdziałał, teraz wasza kolej Jefremow. Jeżeli Oborinowi się nie uda, musicie próbować egzorcyzmów. Zrozumiano?!

Jefremow zbladł. Na jego poszarzałej twarzy pojawiły się kropelki potu. Ewentualny pobyt w obozie pracy wydawał się lepszym wyjściem niż narażanie się na gniew bestii. Kniaziow zginął obłąkany. Denanko padł ofiarą szatańskiej zbrodni. Sprawcą bez wątpienia jest Antychryst, niepokonany, wszechmocny. Cóż tu może poradzić zwykły okultysta, amator, dyletant. Można tylko modlić się do Boga – jeżeli Bóg jest – aby Oborin uwolnił ich od niego.

Zebranie skończyło się. Aleksiejew został przy biurku. Kieszow oficjalnie zlecił mu schwytanie mordercy Denanki. Musiał stworzyć pozory, że coś robi w tej sprawie. Trzeba podstawić jakiegoś naiwniaka, po prostu dla odwrócenia uwagi. Przewodniczący zamyślił się, położył rękę na słuchawce telefonu. Potrzebował przynęty i już zdecydował, kto nią będzie.

Siergiej Prokop miał wrażenie, że jego żołądek skurczył się do rozmiarów piłki krykietowej. Fizycznie czuł się fatalnie, a po otrzymaniu wiadomości po prostu wpadł w panikę. Kiedy przewodniczący KGB wzywa cię osobiście, niczego dobrego to nie wróży.

Równie dobrze mogliby go już aresztować bez tych wszystkich nonsensów. Aleksiejew nie potrzebował szpiega, przynajmniej w tym momencie. Siergiej nawet nie miał czasu porozumieć się z Ignatem, lecz on przypuszczalnie również by nic nie wiedział. Był tylko jeden sposób, żeby to wyjaśnić. Zebrał papiery z biurka i wsunął je do szuflady. Raport o zamordowaniu Denanki został przekazany Golicynowi do wyjaśnienia, zanim przejmie go TASS. O zabójstwie strażnika nie wspomniano. Nie było to godne wzmianki. Będąc już na placu Dzierżyńskiego, Siergiej nie mógł uwolnić się od natłoku myśli. Jakby czuł drwiące spojrzenie kamiennej postaci, mówiące: „Nie ma ratunku dla zdrajców, Prokop”. Naprzeciw dowództwa KGB znajdowało się słynne więzienie na Łubiance, co dodatkowo przygnębiło Siergieja. Może poszukiwali kozła ofiarnego, który gotów był sobie przypisać zabójstwo Denanki. Bawienie się w zgadywanie było tylko stratą czasu.

Martwił się o Urszulę. Jeżeli podejrzewali jego, to i ją mieli. Zuttenberga również. No cóż, trudno, wszystko potoczy się bardzo szybko. Powiodło mu się w życiu, nie mógł narzekać. Przynajmniej spotkało go wyróżnienie – będzie się tłumaczył przed najwyższą władzą.

Aleksiejew był równie spięty, jak on sam. Siergiej zauważył to, gdy drzwi zamknęły się za nim, a ręka wskazała fotel. Szef był zmartwiony, a to rokowało pomyślnie.

Macie dobrą opinię w Sekcji Zagranicznej – zaczął Aleksiejew, przerzucając papiery na biurku. – Złe się złożyło, że Anglicy was wrobili, lecz co innego mogli uczynić, gdy mieli podejrzenia przy braku dowodów.

Prokop poczuł ulgę, lecz nadal przypominało mu to zabawę w kotka i myszkę. Przestał jednak być podejrzliwy i rozluźnił się trochę.

Przenoszę was z powrotem do KGB – Aleksiejew uśmiechnął się, co zdarzało mu się rzadko. – Będziecie pracować w Wywiadzie Specjalnym. Funkcja jest nietypowa, dlatego podlegacie tylko Kowakowi i oczywiście mnie. – Rozmyślnie zrobił pauzę, żeby Prokop oswoił się z wiadomością. Jednocześnie obserwował jego reakcję.

Rozumiem – Siergiej był zmieszany, lecz zdobył się na uśmiech. – Czy wolno zapytać, jakie jest to specjalne zadanie?

Oczywiście. Na pewno wiadomo wam, że Jurij Denanko został zamordowany. Dostaniecie do przestudiowania szczegółowy raport. Nie będę wam sugerował spisku CIA, sami podejmijcie decyzję w tej sprawie. Kieszow osobiście domagał się przeprowadzenia drobiazgowego śledztwa. Musiałem znaleźć właściwego człowieka. Wybrałem was ze względu na wspaniałe osiągnięcia, o czym mowa w aktach.

Znów nastąpiła pauza. Prokop był zupełnie skołowany. Proponowano mu awans o sześć stopni w górę – przecież to bez sensu. Dlaczego właśnie on? Przede wszystkim doznał ogromnego uczucia ulgi. „Nie będziesz zamknięty na Łubiance ani zesłany do obozów pracy – pomyślał. – Dostałeś bardzo ważne zadanie do wykonania. Zdecyduj się na właściwy krok.

Dziękuję za zaufanie. Zapoznam się z materiałami i podejmę dochodzenie.

Opuszczał budynek niemal w euforii. Spojrzał na pomnik. „Widzisz, Feliks – pomyślał – wcale mnie nie dostali!” Po chwili dodał jednak: „Ale jeszcze dostaną”. Promienie słoneczne nadawały kamiennej postaci trochę niesamowity wygląd. To sprawiło, że Siergiej znów poczuł niepokój.

Gdy wszedł do pokoju, zastał Olgę przed telewizorem, tak jak się spodziewał. Nawet nie zadała sobie trudu, by schować pustą butelkę po wódce. Była wystrojona, co sugerowało, że mają gdzieś wyjść dziś wieczorem, albo raczej, że będą mieli gości. Na przykład Grinbata. Siergiej jęknął w duchu.

Dostałeś awans. – Spojrzała i zacisnęła wargi, co miało w jej pojęciu oznaczać uśmiech. – Wszystko zostało ci wybaczone – zaśmiała się.

Skąd, do diabła, o tym wiesz?

Dzwonił mój ojciec. Przyjdzie dziś do nas na uroczystą kolację. Dlatego, proszę, nigdzie nie wychodź.

Poczuł gniew. Wasilij Pietrow, rozgłaszając wiadomości, nie traci czasu. Bez względu na intencje, niebezpiecznie było mieć długi język.

Siergieju, mój ojciec jest z ciebie dumny. Spośród wielu innych wybrano właśnie ciebie – ton jej głosu złagodniał, podniosła się i podeszła ku niemu. – Może teraz między nami znów wszystko będzie jak dawniej.

Dlatego, że przywrócono mnie do łaski? – Z trudem powstrzymał się, by nie wymierzyć jej policzka.

Nie dlatego, tylko może będziesz mógł teraz poświęcać mi więcej uwagi. Wychodzisz gdzieś wieczorami i, o ile wiem, często bywasz w domach publicznych.

Głupia jesteś. Mam zadanie do wykonania. Nowe, ważne zadanie, a to oznacza, że od dziś nawet więcej czasu będę spędzał poza domem.

Och! – czknęła głośno. – Ostatecznie jest to warte zachodu. Siergiej, kochany...

Zanim zdążył się odsunąć, zawisła mu całym ciężarem na szyi. Poczuł nacisk jej dużych piersi i jej grube uda drgające na swoich. Owionął go przykry zapach, gdy szukała gorączkowo ustami jego ust.

Siergiej, tak dawno nie kochaliśmy się. Kochaj mnie teraz. Zanim ojciec przyjdzie. Niech to będzie... częścią naszej uroczystości.

Jego pierwszym odruchem było uczucie obrzydzenia, połączone z poczuciem winy wobec Urszuli. Jakby cudzołożył z własną żoną. Starał się odepchnąć ją od siebie, lecz gdy poczuł jej język w ustach, uległ. Przypomniał sobie, że zmuszony jest grać podwójną rolę. Dla Urszuli i jej rodziców, nawet dla siebie samego.

Miałaś przygotować posiłek – mruknął. – Może później, dziś w nocy, po wyjściu ojca, w łóżku.

Będziemy zbyt zmęczeni – zaśmiała się piskliwie – może również zbyt pijani. Teraz, Siergieju, proszę!

Olga, śmiejąc się, gorączkowo szarpała zamek. Zrzuciła żakiet, rozpięła spódnicę. Była już naga. W każdej innej sytuacji, Siergiej śmiałby się szczerze. Boże, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przybrała na wadze. Jej piersi wisiały nisko, kołysząc się niby w połowie nadmuchane balony. Pępek ginął w fałdach tłuszczu nad wystającym brzuchem, całe ciało miało kształt gruszkowaty. Rozwarła pożądliwie grube uda, chcąc go podniecić. Rzuciła się na kozetkę, która ugięła się pod nią i zatrzeszczała ostrzegawczo.

Podszedł do niej prawie niezdolny do oporu, poczuł jej palce błądzące po omacku. Gniotła i tarła jego ciało aż do bólu. Przewróciła go na siebie, znów owionął go jej oddech, przesycony alkoholem.

No chodź, Siergiej, jestem w rozpaczy. Wiesz, że nie miałam innego mężczyzny. Przysięgam.

Boże, gdyby choć miała, byłoby to dla niego bardziej podniecające. Zmuszała go brutalnie, by ją posiadł. Zamknął oczy, wiedział, że to jedyny sposób, lecz bynajmniej nie będzie to łatwe...

Urszula leżała w łóżku, skromna i kusząca. Była nagą nimfą, gotową umknąć w każdej chwili. Od ich pierwszego spotkania zawsze odgrywali tę żartobliwą scenę.

Weź mnie, Siergiej, wtedy nie będę mogła się rozwiać i zniknąć.

Ten pierwszy raz, nigdy go nie zapomni. Tak nierealny, jak erotyczny sen, którego nigdy nie możesz wytrzymać, i prawie zawsze budzisz się, czując ciepłą, mokrą plamę na prześcieradle. Urszula długo i namiętnie igrała z nim wtedy, dwa razy był już bliski orgazmu. Czuł, jak cały sztywnieje, gdy palce Urszuli pieściły go powoli. Jej twarde sutki drapały go w piersi, ciepłe, rozchylone uda zapraszały. Teraz wiedział, że może to uczynić. O, Boże, przecież to była Urszula! Nie mógłby tego robić z nikim innym.

Działał szybko, by zdążyć, zanim ponura rzeczywistość weźmie górę nad fantazją. Słyszał, jak coraz głośniej jęczała z rozkoszy, czuł zapach piżma i potu, tak jak zawsze z Urszulą.

Eksplozja rozkoszy. Złączeni razem drgali spazmatycznie. Upojne pocałunki. Wrócił nagle do rzeczywistości, nienawidził siebie za to, co zrobił.

Och, Siergieju, było tak cudownie! – Olga, leżąc, próbowała zgarnąć porozrzucane ubranie. – Kocham cię, Siergieju. Nigdy nie przestanę cię kochać. Powiedz, że również mnie kochasz. Pozwól mi usłyszeć to od ciebie.

Kocham cię – powiedział i jednocześnie pomyślał: „Jestem kłamcą, ale umiem kłamać. Jestem również dobrym aktorem”. – Wkrótce przyjdzie twój ojciec – dodał.

Usiadła z wysiłkiem. Zobaczył, jak tłuszcz na jej ciele układa się w szereg grubych fałd.

Tak przypuszczam. Chciałabym, żeby go tu nie było, moglibyśmy się kochać cały wieczór.

Przynajmniej raz dzięki Bogu za Grinbata, inaczej musiałbym pieprzyć jego córkę cały wieczór” – pomyślał i rzekł: – Co będziemy jedli?

Kawior, sałatka, kurczak na zimno.

Żadna z tych rzeczy nie wymagała gotowania, trzeba było tylko podać. Tak zawsze było u Olgi. Gdy ubierali się, unikał jej wzroku, zaś ona cieszyła się, widząc go nagiego, z radością przyglądała się, jak wciąga ubranie na muskularne ciało.

Ignat Grinbat spóźniał się. Dopiero o ósmej trzydzieści zabrzmiał dzwonek.

Gratuluję, synu. – Ignat ucałował Siergieja w oba policzki, uśmiechając się szeroko.

Przynajmniej gratulacje są szczere – pomyślał Siergiej. – Chyba, że jest jeszcze lepszym aktorem niż ja.” Grinbat był niski i krępy, miał naturalnie kręcone siwe włosy. W młodości musiał być przystojnym mężczyzną, obecnie twarz jego poorana była zmarszczkami. Dawał się lubić praktycznie każdemu, bowiem zgadzał się zawsze z rozmówcą prawie całkowicie, poza tym – co rzadko się zdarza – umiał słuchać. Wykazywał zrozumienie dla problemów państwowych, które czasem omawiał z nim minister obrony. Można powiedzieć, że zasługiwał na zaufanie. Jego jedyną słabością była ślepa miłość do córki. Starał się, by jej wady rekompensował powszechnie szanowany zięć. Chciał, żeby Siergiej znalazł się u szczytu kariery i pociągnął za sobą Olgę, inaczej nie miała żadnych szans. Już samo spojrzenie na nią utwierdzało w przekonaniu, że jest alkoholiczką, alkohol poczynił też głębokie zmiany w jej osobowości. Grinbat przeznaczył więc Siergiejowi ważną rolę do spełnienia.

Straszna sprawa. – Ignat przeszedł do gabinetu i nalał sobie wódki. – Oczywiście wiadomość nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona i nie wiemy, jak będzie przedstawiona. Jednego można być pewnym: to morderstwo. Sprawka CIA.

Czy rzeczywiście?

Siergiej, czy... ty naprawdę w to wątpisz?

A ty nie, Ignat?

Zmagali się tak ze sobą, próbując kolejnymi pytaniami zdobyć interesujące ich informacje.

Nie, nie wątpię. – Ignat upewnił się, czy córka poszła do kuchni, i ściszonym głosem powiedział: – Wiesz, co oni mówią między sobą? Mam na myśli członków politbiura. Podobno Kieszow został wskrzeszony z martwych i stał się wcieleniem szatana.

Czy oni są o tym przekonani?

To prawda, przynajmniej częściowo. Wasilij jest straszliwie przerażony. – Twarz Grinbata spochmurniała. – Siergiej, musisz być ostrożny. Gra, w której biorą udział wymknęła się im spod kontroli. Rozpaczliwie próbują pozbyć się Kieszowa, lecz ich działania spaliły na panewce. Żukow i Ozierow zostali zamordowani w Genewie, strażnik w Pałacu Kremlowskim, teraz Denanko. Pytanie, kto następny, mój chłopcze.

Myślisz, że to Kieszow zabija ich, jednego po drugim?

Nigdy tego nie powiedziałem – w chrapliwym szepcie czaił się lęk. Grinbat niespokojnie spojrzał w kierunku kuchni. – Niebezpiecznie jest nawet o tym myśleć, muszę cię jednak ostrzec, mój synu. Dlaczego wybrano ciebie? Co robi Jefremow, który podobno tak dobrze zna się na czarach? A Oborin, najstraszniejszy morderca w całym ZSRR? Dlaczego, do licha, potrzebują właśnie ciebie?

Będę miał się na baczności – obiecał Siergiej.

Z myślą o tobie będę miał oczy i uszy otwarte – solennie przyrzekł Grinbat. – Jeżeli będziesz mnie potrzebował, zadzwoń.

Siergiej przypomniał sobie Urszulę i wróciło poczucie winy. Był narzędziem w ręku politbiura, z kolei Grinbat był narzędziem w jego ręku. To wszystko było częścią tej śmiertelnej gry.

Olga właśnie wyszła z kuchni z tacą pełną przekąsek. Patrząc na nią, nie mógł pohamować ogarniającego go uczucia litości. Była nic nie znaczącym pionkiem w tej grze.


XIV

Niewidzialna śmierć


Telefon na biurku przewodniczącego KGB zaterkotał niecierpliwie i złowieszczo. Aleksiejew czuł nieprzyjemne drżenie ręki, gdy podnosił słuchawkę. Zabrzmiało hałaśliwe staccato dźwięków – łatwo rozpoznał głos ministra obrony.

Iwan, Kieszow chce dziś zwiedzić centrum badań biologicznych. Potrzebuję ochrony osobistej z KGB.

Oborin – odpowiedział bez wahania Aleksiejew i poczuł przyspieszone bicie serca. Być może sposobność, na którą czekali, nadarzała się wcześniej, niż mogli przewidzieć. Tylko Oborin będzie mógł to ocenić.

Spodziewałem się, że to powiesz. – Odpowiedź Piętrowa była wyważona. – Szczegóły operacji zostawiam wam, towarzyszu.

Przekażę wszystko Oborinowi – przewodniczący KGB zaśmiał się cicho i odłożył słuchawkę, po czym zaraz znów ją podniósł. Połączył się z oddziałem ochrony osobistej. Na wszelki wypadek rozkaz musiał być przesłany oficjalnymi kanałami.

Moskiewskie centrum naukowe do badań nad bronią biologiczną absolutnie nie zwróciłoby uwagi przechodzącego turysty. Nie leżało to bynajmniej w zamyśle jego twórców. Zajmowało obszar około dwóch akrów, otoczony gładkim murem wysokości ośmiu stóp. Wyglądało jak duży magazyn lub zbrojownia. Dopiero po wspięciu się na mur można było dostrzec, co się dzieje wewnątrz. To jednak udaremniliby uzbrojeni strażnicy z GRU, patrolujący na zewnątrz. Zajrzenie do środka uniemożliwiały również podwójne stalowe drzwi, pomalowane na przygnębiający, szary kolor. Otwierano je tylko za okazaniem specjalnej przepustki z pieczątką ministra obrony, Jurija Denanki lub innego z wysokich oficjeli. Nawet wtedy procedura przeciągała się, były wielokrotne kontrole. Te obostrzenia spowodowane były faktem, że miejsce to oficjalnie nie istniało. Ewentualny przeciek informacji o fabryce poza granice ZSRR spowodowałby oburzenie na świecie. Bez wątpienia zaowocowałoby to podjęciem ostrych sankcji gospodarczych ze strony stu dwunastu państw, które ratyfikowały konwencję o broni biologicznej, podpisaną przez ZSRR i USA w 1972 r.

CLV podejrzewało oczywiście istnienie takiej fabryki w ZSRR, ale brak było na to dowodów. Nie było zatem powodu drażnić rosyjskiego niedźwiedzia. Prawdę mówiąc, Amerykanie też mieli coś do ukrycia, na przykład projekt wyposażenia myśliwca F-111 w głowice z bronią biologiczną. Ciążyło również na nich odium wojny w Wietnamie, gdzie ludność cywilna poniosła ogromne straty w wyniku ataków z powietrza z użyciem broni biologicznej.

Na terenie ośrodka znajdowało się kilka niskich, masywnych, betonowych budynków, zupełnie pozbawionych okien. Mieściły się w nich laboratoria doświadczalne. Następna część centrum badawczego otoczona była murem o wysokości sześciu stóp. Tam, w podziemnych bunkrach, powstawał produkt finalny, efekt prac wielu naukowców z laboratoriów zewnętrznych. Wytwarzano tu i magazynowano bakterie śmiertelnie niebezpiecznych chorób, jak na przykład: cholery, tularemii, choroby wrzodowej czy też żółtaczki zakaźnej krętkowej, zwanej chorobą Weila. Zarazki te, w przypadku dostania się do atmosfery, mogły przynieść zagładę całym populacjom. Użycie głowic bojowych z tą bronią spowodowałoby skażenie rozległych obszarów na bezprecedensową skalę.

Na terenie Związku Radzieckiego znajdowało się wiele podobnych fabryk, lecz Kieszowowi najwygodniej było wizytować tę w Moskwie. Kirów na przykład położony był za daleko, ale i na niego miała przyjść pora. Wszystko w swoim czasie.

Georg Oborin przyjął polecenie z charakterystyczną dla siebie obojętnością. Może nieznacznie drgnęła mu powieka i nieco silniej zacisnął wargi, które znamionowały okrucieństwo. Lekko skinął głową na znak, że zrozumiał i wrócił do swego apartamentu. Włożył swój najlepszy garnitur i filcowy kapelusz z szerokim rondem. Pistolet automatyczny miał w specjalnej pochwie pod lewym ramieniem, garotę ukrył w głębokiej kieszeni na piersi. Jego zadaniem była ochrona Kieszowa, a jednocześnie podjęcie próby zgładzenia go, gdy nadarzy się sposobność. Wykonanie drugiego zadania zlecono mu poufnie.

Tym razem nie było żadnej kontroli przy wejściu, nie trzeba było okazywać przepustek. Strażnicy z GRU salutowali wchodzącym, a przed głównym laboratorium stała w równym szeregu delegacja naukowców. Wszyscy byli w białych fartuchach, ich twarze były zupełnie bez wyrazu. Nazwiska wymieniono, lecz natychmiast zostały zapomniane – w takim miejscu obowiązywała anonimowość. Przy produkcji śmiercionośnej broni indywidualność była niepotrzebnym balastem. Pracowały jedynie mózgi, jak gdyby pozbawione ciała, poddane indoktrynacji, działające tak, by spełnić polecenia systemu.

Podczas krótkiej podróży z Kremla, Georg Oborin siedział z tyłu limuzyny, obok Kieszowa. Od czasu oficjalnej prezentacji nie odezwali się do siebie. Goryl z KGB, pełen szacunku, lecz nie zdradzający onieśmielenia, dyskretnie żuł gumę, aby zachować wilgoć w ustach. Czujny, wyglądał przez przyciemnione, kuloodporne szyby, od czasu do czasu rzucając na generalnego sekretarza ukradkowe spojrzenia. Samochód był eskortowany przez milicję na motorach, uliczny ruch był zamknięty.

Kieszow miał na sobie źle dopasowany, szary garnitur. Jego ogromna postać zdawała się rozsadzać ubranie, guziki w napiętej kamizelce groziły zerwaniem. Łysą głowę przykrywał filcowy kapelusz, sprawiający wrażenie, że z trudem się na niej utrzymuje. Siedział sztywno, patrząc prosto przed siebie. Spojrzenie miał nieobecne, tak jakby wizyta w fabryce śmiercionośnej broni była rutynowym obowiązkiem, wykonywanym przy całkowitym braku entuzjazmu.

Grupa ludzi weszła do laboratorium. Na przedzie dwóch uczonych i Kieszow z trzymającym się blisko Oborinem, a za nimi reszta towarzystwa. Mijali szereg szklanych kabin, w których widzieli ubrane na biało postacie, ślęczące nad mikroskopami i różnymi pojemnikami. Epidemiolodzy, mikrobiolodzy, niektórzy byli uciekinierami z Zachodu – wszyscy pochłonięci badaniem chorób zakaźnych. Wiadomo było, że znajdowali się wśród nich więźniowie, niemożliwi jednak byli do rozpoznania ze względu na ubiory ochronne.

Naukowa terminologia nudziła Oborina. Zastanawiał się, jak przyjmuje to przywódca. Większość informacji miała charakter propagandowy, przeważały zwięzłe wyjaśnienia, nic jednak nie mówiące laikowi.

Obiad podano w części kantyny, specjalnie przedzielonej z tej okazji. Stoły uginały się pod ciężarem potraw: wędzony łosoś, kawior, duży wybór win importowanych. Nowe prawo o prohibicji tu nie obowiązywało.

Niewiele oczywiście jest do oglądania na produkcji – powiedział szef naukowców. Oborin wyczuł obawę w jego głosie. Swoją dezaprobatę uczony podkreślił ruchem ręki. – Fabryka i magazyn, nic nadzwyczajnego.

Mimo to chciałbym zobaczyć – mlaskając odrzekł Kieszow. Ton jego głosu brzmiał rozkazująco. Przewodniczący pociągnął tęgi haust wina.

Oczywiście, jeżeli sobie tego życzycie, towarzyszu generalny sekretarzu – powiedział uczony.

Tak, przecież powiedziałem.

Wobec tego konieczny będzie specjalny ubiór ochronny i aparat do oddychania.

Kieszow jadł w milczeniu, chrupiąc głośno. „Niedźwiedź” miał dzisiaj bez wątpienia wilczy apetyt.

Rozpoczęła się druga tura wycieczki. Zatrzymano się w pomieszczeniu, gdzie na ścianach wisiały rzędy gumowych ubiorów i akcesoria podobne do masek gazowych. Dziwnym trafem Oborin znalazł się teraz przed Kieszowem. Z wyciągniętą ręką czekał, aż zdenerwowany pomocnik poda mu nad małą ladą groteskowo wyglądającą osłonę na głowę.

Tylko bardzo bystry obserwator dostrzegłby w tym momencie malutki kawałek żyletki, ukryty pomiędzy trzecim i czwartym palcem prawej ręki Oborina. Pobrał dwie osłony, jedną wręczając sekretarzowi generalnemu. Praktycznie niezauważalnym ruchem wykonał lekkie nacięcie. W masce Kieszowa powstała szczelinka nie większa niż pół milimetra. Po założeniu masek Kieszow i jego goryl wyglądali jak mrówkojady. Zeszli jedną kondygnację w dół, poruszali się w przyciemnionym świetle betonowych korytarzy. Oborin ze zdziwieniem stwierdził, że może zupełnie swobodnie oddychać w masce. Wizjer ograniczał pole widzenia, dlatego uśmiechnął się do siebie. Natychmiast jednak spoważniał – na gratulacje było stanowczo za wcześnie. Dopiero zwłoki będą świadczyły o dobrym wykonaniu zadania.

Szersze korytarze wiodły w głąb podziemnej, ponurej fabryki. Gdzieś huczały maszyny, czuć było wibrację. Poprzez małe kwadratowe okienka mogli dostrzec poruszających się pracowników, skomplikowaną maszynerię, stosy metalowych puszek. Postacie o oczach jak żuki kierujące wózkami na niskich kółkach, które jeździły tam i z powrotem, przewożąc kolejne partie ładunku. Produktem finalnym tego nie kończącego się procesu była ukryta i strzeżona w puszkach śmierć.

Szef naukowców powiedział coś, czego Oborin nie dosłyszał. Kieszow twierdząco skinął głową i za kilka sekund masywne stalowe drzwi rozsunęły się cicho. Za nimi znajdował się podziemny hangar z wypukłym dachem, gdzie tuzin lub więcej robotników zdejmowało cylindryczne pojemniki z wolno przesuwającej się taśmy transportera. Umieszczali je w stalowych skrzyniach, zaklejanych następnie specjalną taśmą. Tak gromadzono środki do unicestwienia cywilizacji.

Oborin przypomniał sobie eksplozję w Swierdłowsku, która spowodowała uwolnienie do atmosfery zarazków wąglika, w wyniku czego tysiące ludzi zginęły – bolesne szczepienia przyszły za późno. Niektórzy przebąkiwali, że był to przeprowadzony z premedytacją diabelski eksperyment. Jakakolwiek by była przyczyna, nikt nie domagał się szczegółów. „Prawda” zamieściła tylko krótką wzmiankę. Taka tragedia mogła się powtórzyć na przykład tu w Moskwie. Gdziekolwiek. Wskutek przypadku lub planowanego działania.

Oborin starał się wypełniać swój obowiązek ochrony generalnego sekretarza dokładnie, lecz dyskretnie. Kieszow zaś z dużym zainteresowaniem oglądał proces produkcji. Gestykulował. Przynajmniej raz widać było, że jest naprawdę zadowolony.

Jednak naukowcy wydawali się zdenerwowani obecnością gościa. Być może dlatego, że na co dzień rzadko odwiedzali te niebezpieczne magazyny, pozostawiając kontrolowanie produkcji brygadzistom i personelowi pomocniczemu. Wyraźny niepokój naukowców dawał się zauważyć, mimo że ich twarze ukryte były pod maskami.

Kieszow przebywał w podziemiu już ponad godzinę, sprawdzając, czasem nawet wielokrotnie, każdy szczegół. Mówił mało, jakby napawał się ciszą.

O czwartej wrócili z Oborinem tymi samymi ponurymi schodami na górę, przeszli przez puste korytarze do kabiny dezynfekcyjnej, gdzie pozostawili ubiory ochronne. W chwilę później eskortowana przez motocyklistów rządowa limuzyna opuściła fabrykę.

Bardzo pomysłowe, nie sądzicie, Oborin. – W głosie przywódcy zabrzmiał odcień dumy, cieszył się jak dziecko, jego oczy błyszczały z podniecenia. – W jednej tylko sekcji mamy dość zarazków, by unicestwić Europę i Amerykę. Równie dobrze może być Pakistan.

Tak, towarzyszu sekretarzu generalny – odpowiedział Oborin. Rzadko bał się, lecz w tej chwili po jego plechach przebiegł lodowaty dreszcz.

Pomyślcie o tym. – Wzrok genseka, w mrocznym wnętrzu wozu, zdawał się przewiercać Oborina na wylot. – Obaj dziś otarliśmy się o śmierć. Tylko ubiory ochronne zabezpieczały nas przed atakiem tych strasznych chorób. Bakterie osaczały nas zewsząd, dobijały się, można powiedzieć, ze wszystkich stron. Najmniejsza szparka, szczelinka w naszych kostiumach spowodowałyby niechybną śmierć w potwornych męczarniach. Niewiele godzin życia pozostałoby przed nami. Nie wszystkie szczepionki mają gwarantowaną skuteczność. Przeciwko niektórym z tych zarazków w ogóle nie znaleziono jeszcze antidotum. Można powiedzieć, towarzyszu, że śmierć zajrzała nam dzisiaj w oczy.

Georg Oborin zdobył się na wymuszony uśmiech. Zastanawiał się, po jakim czasie ujawni się zabójcze działanie bakterii, zakładając, że przecięcie osłony spełniło swoją rolę. Czekanie będzie najgorszą częścią całego zadania. Dopiero jutro rano będzie znał odpowiedź na dręczące go pytanie: sukces czy porażka?

Dla Oborina zaczęły się długie godziny wyczekiwania. O dziewiątej wieczorem zjadł kolację i wypił kubek mocnej herbaty. Alkohol mu nie służył, ta jedna szklanka do obiadu spowodowała wyraźne przyśpieszenie pulsu – serce biło mu jak młotem. Czuł, że głowa mu dziwnie ciąży, może miał lekką gorączkę. Był u siebie, czuł się rozluźniony, zmęczenie i napięcie powoli opadało. W ciszy swojego apartamentu mógł sobie pozwolić na trochę ludzkiej słabości, którą skrzętnie ukrywał na co dzień. Ciało gwałtownie domagało się snu, bolały go wszystkie członki, gorączka narastała. Może złapał jakąś infekcję w zatłoczonym metrze? O dziesiątej rozebrał się. Tylko w koszulce i spodenkach rzucił się na łóżko. Sen przyszedł prawie natychmiast.

Gdzieś w środku nocy ocknął się z kamiennego snu. Nie było to jednak zwyczajne przebudzenie, lecz jakby z trudem wypływał na powierzchnię, pozostawał pewien czas w półśnie. Miał nieprzyjemną świadomość, że coś jest nie w porządku, lecz zamroczony umysł utrudniał postawienie dokładnej diagnozy. Nie był nawet pewien, czy już się obudził, czy też wszystko jest senną zmorą. Było to dziwne i okropne przeżycie; usiłował wyrwać się z trzymającego go niby w kleszczach sennego koszmaru, lecz bez skutku. Jak tonący desperacko wydobywał się na powierzchnię jakiejś gigantycznej rzeki, głębszej i groźniejszej niż Moskwa w zimie. Wydawało mu się, że już się wynurza, jeszcze tylko jeden zamach ramieniem, lecz nie miał dość siły, powierzchnia umykała i zapadał się znów w ciemną otchłań.

Pocił się straszliwie, mokra pościel kleiła się do ciała, ubranie uwierało.

Mimo wysiłku nie mógł sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Miejsce nie wydawało się znajome, było niepodobne do własnej sypialni, bardziej przypominało jakąś ciemną i zimną jaskinię o ścianach pokrytych wilgocią. Było duszno i zimno.

Walczył o każdy haust powietrza, potworny ból rozsadzał jego piersi, gdy płuca dostawały za mało tlenu. Czuł smród, który przyprawiał go o paroksyzm kaszlu. Próbował zawołać, wydawało mu się, że słyszy jakiś charkot, lecz nie mógł rozpoznać własnego głosu.

Przedmioty w pokoju poruszały się wokół niego w ciemności. Przypominały Gremliny w groteskowych gumowych maskach z przytwierdzonymi aparatami do oddychania. „Patrz Georg, możemy w tym oddychać. Powietrze jest pełne zarazków. Dlatego jesteś chory.” Ból głowy był nie do zniesienia, pulsowały mu skronie, usta miał wyschnięte, język spuchł i czuł, że się dławi. „Potrzebuję pomocy” – pomyślał.

Umrzesz tutaj, w łóżku. Dopiero rano cię znajdą” – sączyło się z ciemności.

Nie, zadzwonię po pomoc. Bezpośrednio do Aleksandra Zinderlinga. Przyjdzie na pewno. Sprowadzę go tu... w ciągu minuty.” Ten straszny smród wywoływał nudności i palący ból w gardle i w ustach. Czuł, jakby całe jego płuca płonęły. Miał wrażenie, że ktoś oprócz niego jest w pokoju, porusza się dookoła, podchodzi do łóżka i patrzy na niego. Ogarnęło go przenikliwe zimno, dostał dreszczy.

Czy to ty, Aleksandrze, przyszedłeś, aby mnie wyleczyć? Zobacz, nawet nie musiałem cię wzywać, wiedziałeś, że jestem chory. Daj mi najpierw choć trochę wody.” To nie był Zinderling. Nadzieja Oborina załamała się, postać była większa i barczysta, widział też zarys łysiny. Zupełnie jakby Andriej Kieszow. Lecz przecież radziecki przywódca nie zadawałby sobie trudu, by odwiedzać leżącego w łóżku podwładnego z KGB. Więc to nie mógł być on.

Kim jesteś? Czy jesteś lekarzem? Jeżeli tak, to daj mi coś.” Sylwetka rozmazała się w cieniu, tylko oczy żarzące się w ciemności jak oczy kota przeszywały go wzrokiem. Strach Oborina ustąpił miejsca okropnemu przerażeniu. Kuląc się w łóżku, próbował nakryć się pościelą, lecz nie miał siły.

Umrzesz Oborin!”

Nie, nie umrę. Zamierzam zadzwonić do Zinderlinga. Wtedy wszystko będzie dobrze. To tylko gorączka, może zapalenie płuc, lecz wyślą mnie do szpitala i wyzdrowieję.” Oczu nie było widać, jednocześnie Oborin poczuł przypływ sił. Nagle w jednej sekundzie ciało stało się rozpalone, potem jednak temperatura opadła, a ból głowy zelżał. Był słaby, lecz wiedział, że jeśli teraz nie uczyni wysiłku, nigdy już nie będzie w stanie. Zmobilizował wszystkie siły fizyczne i psychiczne. Stoczył się z łóżka na podłogę, przytrzymał rękami poręczy i nie zważając na tętno łomoczące w skroniach, powoli dźwignął się na nogi. Stał w ciemności, chwiejąc się i nie wiedząc, w którą stronę ruszyć. Zamachnął się ręką. Udało się, trafił na wyłącznik i pokój zalało przyćmione światło.

Zobacz – pomyślał – nikogo tu nie ma. Wracaj do łóżka Georg. Nie, muszę zadzwonić do Zinderlinga.” Telefon tkwił po przeciwnej stronie łóżka jak wielki potwór, świdrując go jednym okiem i naigrawając się: „Chodź i dosięgnij mnie, Georg. Jeżeli potrafisz!” „Pewnie, że potrafię. Lecz najpierw muszę iść oddać mocz.” Poczuł nagle, że pęcherz może pęknąć w każdej sekundzie; płyn pod napiętą skórą aż parzył. Znów mąciło mu się w głowie, a przed oczami falowała purpurowa mgła. Czując nasilające się zawroty głowy i nudności, gorączkowo grzebał w fałdach przepoconych spodenek bojąc się, że zemdleje, zanim zdąży się załatwić. Jedną ręką musiał trzymać się łóżka. „O, Boże, jaka ulga. Teraz o wiele lepiej.” Przypadkowo spojrzał w dół i z ust wydarł mu się okrzyk zgrozy. Purpurowy strumień opadał i połyskując w świetle rozbryzgiwał się, tworząc dziwaczne wzory na kremowym dywanie i powoli wsiąkając w wełniany puch. W końcu strumień krwi osłabł i kapały już tylko krople. Gapił się z niedowierzaniem i przerażeniem. „Boże, potrzebuję natychmiast pomocy!” Georg musiał wciąż przytrzymywać się łóżka, inaczej by upadł. Powoli posuwał się naprzód. „Za moment stracę przytomność” – pomyślał. „Musisz się trzymać, dopóki nie porozmawiasz z Zinderlingiem. Inaczej umrzesz” – usiłował się opanować.

Jakoś udało mu się dowlec do telefonu. Podniósł słuchawkę, trudno było mu utrzymać ją w ręku, wyślizgiwała się, jakby była kawałkiem lodu. Poczuł, że ogarnia go panika. Nie ma już szansy, nie poradzi sobie, życie powoli wycieka z niego. Ból głowy wrócił, widział też znacznie gorzej. Może to tylko problem znacznej utraty sił. Z nie znanego mu powodu, czuł się słaby jak nigdy dotąd. Nie mógł jednak zamykać oczu na fakt, że około pół litra krwi wypłynęło z moczem na podłogę.

Zadzwonię na pogotowie” – postanowił. „Lekarz, karetka pogotowia... szpital – powtarzał gorączkowo w myśli. – Tak, zadzwoń po lekarza lub karetkę. Muszę dostać się do szpitala! Umieram!” Chwiał się na nogach, oparł się całym ciężarem o stolik przy łóżku. Wykręcił dwie cyfry. Miał nadzieję, że są właściwe – nadal źle widział, a jego palec wskazujący z trudnością pokonywał opór tarczy...

Jednak udało się i przyłożył słuchawkę do ucha.

Upłynęło może dziesięć sekund, zanim zdał sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Nie słyszał sygnału, nawet szumu. Zupełna cisza. Telefon był głuchy. Zrozumiał, że jego chwile są policzone.

Był kompletnie załamany, słuchawka wyśliznęła mu się z palców i huśtała się na przewodzie tam i z powrotem, uderzając o stolik. Patrzył na to przez chwilę jak rozbitek na szczątki statku, unoszące się na morzu i tonące wraz z nim.

Nogi nie były w stanie utrzymać dłużej ciężaru ciała. Poczuł, że zginają się, rozpaczliwie próbował zachować równowagę, jednak upadł na wznak. Puszysty dywan zadziałał jak trampolina – Oborin odbił się od niego lekko, co pozwoliło mu uchwycić się łóżka i wczołgać się na nie.

Leżał, oddychając ciężko. W pokoju znów zrobiło się ciemniej, wyczuwał czyjąś obecność. Jeden z cieni był ciemniejszy, zdawał się poruszać, zbliżać się do nóg łóżka. Jakby patrzył na niego. Myśli kłębiły się w jego mózgu. Próbował jeszcze opanować sytuację, mimo że wymykała mu się z rąk.

Pistolet i garota znajdowały się w ubraniu wiszącym na drzwiach szafy. Zastanawiał się, czy mógłby ich dosięgnąć. Ale po co? Był zakłopotany – nigdy jeszcze nie miał problemów, których nie mógłby rozwiązać przy pomocy broni. Może nawet teraz, gdyby ją miał, sprawy wyglądałyby inaczej. Lecz był za słaby.

Dziwna postać znów się pojawiła, tym razem w masce przeciwgazowej. „Co on do cholery tu robi? Gdybym miał mój pistolet, to bym go...” Tamten zdjął maskę, ściągając ją przez głowę. Georg widział sylwetkę – ogromny łysy facet, który pocierał teraz brwi, jakby się spocił w tej masce. Nie mógł dostrzec twarzy, tylko wargi skrzywione w szyderczym uśmiechu.

Słuchaj, towarzyszu, jestem chory i potrzebny mi lekarz. Wezwij jakiegokolwiek. Zapłacę. – Oborin mówił z trudnością, słowa zlewały się w niewyraźny bełkot. Liczył na to, że może tamten zrozumie. Do licha, przecież to było oczywiste!

Intruz tymczasem wyciągnął rękę z maską i podsunął ją bliżej. Oborin wytężył wzrok. Poznał. Tak, to jedna z tych masek ochronnych, których używali przy zwiedzaniu fabryki. Potok myśli pod czaszką, sceny migające jedna za drugą. Duży mężczyzna, łysa czaszka. I te oczy... Znał je. Już prawie rozpoznał, lecz po chwili wszystko się zamazało w pamięci. Po prostu wielki mężczyzna, który uśmiecha się z okrucieństwem i każe mu spojrzeć na tę osłonę głowy.

Oborin widział teraz znowu wyraźniej, zauważył przecięcie w materiale. Prawie niewidoczne, dopóki nie przyjrzeć się dokładnie.

Oczy tamtego jarzyły się teraz na czerwono, pałały straszliwą nienawiścią, grymas przeszedł we wściekły pomruk. I nagle zjawa zaczęła maleć i rozpływać się w ciemności, aż znikła.

Oborin znów pocił się obficie i czuł, że jest mu z tego powodu zimno – wróciły dreszcze. Opuchnięte gardło powodowało nieznośny ból przy przełykaniu. Straszliwy łomot pod czaszką brzmiał jak echo tysięcy dzwonów. Wiedział, że ponownie będzie musiał oddać mocz.

Uczynił wysiłek, by wydostać się z łóżka, lecz nie mógł już wykonać żadnego ruchu. Omdlałe członki przebiegał dreszcz, tracił już resztki sił. Uświadomił sobie, że nie potrafi już utrzymać moczu. Poczuł gorący strumień cieczy na udach, prześcieradło zaczęło nasiąkać. Znów stracił krew.

Co za ironia – pomyślał i skrzywił spuchnięte wargi w słabym uśmiechu. Przychodząc na ten świat, moczysz pieluchy, odchodząc, również robisz pod siebie.” Wysilał bez skutku umysł, pragnąc przypomnieć sobie intruza, którego tu widział. Jakby znajomy. Był jednak jak błędny ognik – oddalał się tak, że nie mógł się mu dokładnie przyjrzeć.

Nie, nie mógł umiejscowić tego typa. Całe ciało swędziało go teraz, lecz nie miał siły, żeby się podrapać. Doprowadzało go to do szaleństwa. Znów oddał mocz. Słyszał, jak po przesiąknięciu przez pościel kapie na podłogę.

Ten dźwięk przypomniał mu o okropnym pragnieniu, przełknął ślinę i natychmiast poczuł ból, jakby wlewano mu wrzątek do gardła.

Nad ranem Georg Oborin już nie żył.



KSIĘGA II POWSTANIE



XV

Ten, który przeżył


Aleksander Zinderling przybył do biura Anatolija Gmirii późnym popołudniem następnego dnia. Chirurg wyglądał na zmęczonego: twarz poorana bruzdami, włosy zmierzwione, jakby nie miał czasu ich przyczesać, ubranie wymięte. Był po prostu wykończony. Gmiria dostrzegł, że lekarz jest czymś mocno zmartwiony, na jego twarzy widać też było strach.

Georg Oborin zmarł na leptospirozę – powiedział słabym głosem.

Co to takiego?

Nowy przywódca rady nie miał ochoty znać szczegółów, lecz okoliczności sprawy zmuszały go do tego. Będzie musiał przedstawić raport Kieszowowi i sprawdzić centrum badań biologicznych. Nie miał bowiem wątpliwości, że tam Oborin zaraził się śmiertelnym wirusem. Stracili jedynego człowieka, który był w stanie rozwiązać ich problemy.

Jest również znana jako choroba Weila. – Zinderling był małomówny. – Można się nią zarazić od zwierząt, przeważnie od szczurów. Zaczyna się gorączką, łupiącym bólem głowy, wysypką. Nerki zostają zaatakowane i chory oddaje mocz z krwią. Po zarażeniu się w zwykły sposób, od szczura, choroba ta jest uleczalna przy pomocy antybiotyków. Oborin otrzymał jednak niewiarygodnie dużą dawkę zarazków. Stykał się z nimi przez kilka godzin. W każdym razie wątpię, czy w tym wypadku dałoby się coś zrobić, by go uratować. Jest oczywiste, że zaraził się w centrum badawczym.

Ale jak? Przecież zabezpieczenie było szczelne.

Wygląda na to, że nie dość szczelne. Towarzyszu przewodniczący, musicie ich ostrzec, że gdzieś jest przeciek. Dziwię się tylko, dlaczego...

Kieszow?

Właśnie. Oborin był jego ochroną osobistą. Dlaczego zachorował Georg, a nie nasz okrutny przywódca. Powiem to wam, towarzyszu. Kieszow jest żywym trupem. Dlatego nie umarł razem z Oborinem. Lecz tym samym nasz problem pozostaje nie rozwiązany.

Myślę, że dobrze byłoby zasugerować Kieszowowi, aby poddał się badaniu. Po prostu na wszelki wypadek – Gmiria uśmiechnął się słabo. – Najlepiej jakbyście go sami obejrzeli, towarzyszu.

Zinderling zacisnął usta. Doskonale pamiętał, jak ostatnio badał sowieckiego przywódcę. Stwierdził brak tętna i akcji serca, niską temperaturę ciała.

Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne – powiedział.

Jednak nalegam, towarzyszu. – Gmiria podniósł słuchawkę i poprosił o połączenie. Chciał dowiedzieć się, czy w czasie wizyty, Kieszow i Oborin mieli na sobie właściwe ubiory ochronne. Jeżeli tak, to miał zamiar polecić sprawdzenie, czy całe wyposażenie ochronne było w porządku. Potem naczelny chirurg radziecki miał zbadać Kieszowa.

Andriej Kieszow mówił głębokim, nosowym głosem, jednocześnie bazgrając coś pośpiesznie w leżącym przed nim notatniku. Zinderling obserwował go uważnie. Twarz przywódcy była nienaturalnie blada, bez śladu rumieńców na policzkach, wargi również nie miały żywego koloru. Skóra na czaszce była matowa. Ciało wydawało się jedynie dobrze zakonserwowane, lecz nie sprawiało wrażenia żywej tkanki. Zupełnie jak nie zabalsamowane zwłoki. Chirurg zadrżał. Po latach praktyki lekarskiej był przekonany, że taki przypadek nie jest możliwy, lecz przecież dowód miał przed oczami. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było ponowne dotykanie tego zimnego ciała.

Oborin? – Kieszow skreślił coś w swoim notatniku i przepisał na nowo. Słuchał z roztargnieniem, jakby nie było to dla niego ważne. Może raczej udawał, unikał rozmowy, zasłaniając się nawałem pracy.

Wczoraj ochraniał was, towarzyszu generalny sekretarzu, podczas wizyty w centrum badań biologicznych.

Ach, tak. Pamiętam. Nie żyje, mówicie?

Na skutek zetknięcia się z dużą ilością śmiertelnych zarazków. To mogło się zdarzyć tylko podczas wizyty. Dlatego niepokoimy się o wasze bezpieczeństwo, towarzyszu generalny sekretarzu. Chciałbym pana zbadać, krótko i nie sprawiając kłopotu, aby upewnić się. Jestem pewien, towarzyszu generalny sekretarzu, że rozumie pan powagę sytuacji.

Kieszow przestał pisać, podniósł głowę. Sekunda czy dwie minęły, zanim ustąpiła ze źrenic dziwna mgiełka, w tym czasie wargi poruszyły się bezgłośnie, zupełnie jak na kiepskim dubbingu.

Nie będzie takiej potrzeby, jestem całkowicie zdrowy. Niemniej wyposażenie w centrum badań powinno być sprawdzone. Poproszę towarzysza Gmirię, by to zlecił.

To zostało już zrobione. – Zinderling zastanawiał się przez chwilę, czy udzielenie takiej informacji nie będzie poczytane za przejaw arogancji. Nie było w zwyczaju, by przywódca omawiał ze swoim lekarzem takie sprawy.

Doskonale. – Oczy Kieszowa były teraz znacznie jaśniejsze. Wpatrywał się uporczywie w chirurga, który wiercił się nerwowo na krześle. Ogromny pokój przytłaczał atmosferą dawnej świetności. Tak niedawno jeszcze był przecież atrakcją turystyczną. Sanktuarium Lenina, fotel wielkiego przywódcy.

Myślę, że wszystko już omówiliśmy, towarzyszu Zinderling. Dziękuję za troskę o moje zdrowie – Kieszow kpił teraz wyraźnie. – Jestem teraz bardzo zajęty.

Aleksander Zinderling opuścił gabinet możliwie najszybciej, lecz tak, by nie stracić godności. Znalazłszy się na zewnątrz, cieszył się blaskiem słońca. „Kiedyś ten pokój był biurem Lenina – pomyślał – teraz jest niejako częścią mauzoleum wielkiego człowieka. I jakby grobowcem, w którym przebywa żywy trup.” Krótko potem Zinderling znalazł się w biurze przewodniczącego rady. Gmiria nie ukrywał niepokoju, zestarzał się poważnie w ciągu kilku ostatnich godzin.

Maska, Aleksandrze! – wybuchnął natychmiast. – Po sprawdzeniu znaleziono dwie uszkodzone. Jedna była zupełnie zniszczona wskutek długiego używania i materiał przetarł się w jednym miejscu. Jeszcze jest dokładnie badana. Druga była przecięta, chyba nożem, ślad jest wyraźny.

To Georg... próbował...

Tak. I nie udało mu się. Na dodatek, przypuszczalnie zupełnie przypadkowo, miał uszkodzoną maskę. Bakterie, o których wspominałeś, przeniknęły przez obie zepsute maski. Jeden zmarł, bo był człowiekiem, drugi żyje, ponieważ...

Co my teraz zrobimy?

To zależy, co postanowi Aleksiejew. Osobiście myślę, że następnym kandydatem na ofiarę powinien być towarzysz Jefremow. To on wskrzesił szatana. Niech go teraz zniszczy, bo inaczej trafi do piekła!

Tej nocy Olga nie odsunęła się na drugą stronę łóżka. Leżała twarzą przy twarzy Siergieja i obejmowała go. Starał się nie zachowywać ozięble i przezwyciężyć niechęć, próbował udawać, że śpi. Niestety, bezskutecznie.

Zdjęła koszulę nocną, czuł miękkość i ciepło jej nagiego ciała. Przytulała się namiętnie, chcąc go obudzić, jakby naprawdę spał. Wreszcie westchnął i poddał się.

Siergiej?

No, co?

Czy to nie cudownie, że znów jest nam tak dobrze ze sobą? Mówiłam ojcu. Jest bardzo zadowolony.

Do diabła z Olgą i jej ojcem” – pomyślał. Powiedział „świetnie”, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Wszystko wskazywało na to, że jego życie od dziś skomplikuje się jeszcze bardziej. Widział już możliwość zerwania z Olgą w sposób niewymuszony – teraz znów wchodził w rolę skruszonego męża, ukrywającego romans z kochanką. Powodowało to narastające poczucie winy.

Siergiej – zaczęła znowu i przerwała, jakby chciała coś powiedzieć, lecz nie wiedziała, jak ubrać to w słowa. – Wiesz... to boża opatrzność sprawiła, że znów jesteśmy razem.

Co? Co takiego? – Z trudem powstrzymał się, by nie zerwać się z łóżka. Pokój zdawał się wirować w ciemności, był pewien, że źle usłyszał. Olga była pijana, to jasne.

Siergieju, jest coś... co muszę ci powiedzieć. Ja... zdradziłam cię.

Sama myśl o Oldze, oddającej się innemu mężczyźnie, wydawała się całkowicie niedorzeczna. Było to tak zabawne, że można było pęknąć ze śmiechu. Nic nie odpowiedział.

Nie znaczy to, że miałam innego mężczyznę, nic podobnego – mówiła gwałtownie, jakby chciała szybko rozproszyć jego wątpliwości. – Mam na myśli... to znaczy, nie zdradziłam ciebie, tylko mojego ojca i państwo. Jest to dla mnie wielki problem, dlatego ostatnio piję. Widzisz, to jest tak: odnalazłam drogę do Boga.

Naprawdę? – Czuł, jak obejmuje go drżącymi rakami. – Po co tak mówisz, Olga, przecież Boga nie ma. Jest to wymysł garstki ludzi. Ja ich rozumiem, nawet darzę sympatią. Lecz w końcu jest to próżna wiara, której wyznawanie ich zgubi.

Tu właśnie się mylisz. Podczas twojego pobytu w Londynie, zaczęłam chodzić do kościoła. Potajemnie oczywiście. Ciekawa byłam, czy to mogłoby pomóc. Po pewnym czasie uświadomiłam sobie, że tak. Modliłam się do Boga i zostałam wysłuchana.

Siergiej nie mógł pojąć tego, co mówiła. Jak to? Olga, córka Ignata Grinbata, przyjaciela Wasilija Piętrowa, ministra obrony, nawróciła się? To zupełnie tak samo, jakby Kieszow nagle obalił komunizm i zaczął tworzyć państwo kapitalistyczne. Jednak wierzył jej. Wiedział, że nie były to pijackie brednie. Przypuszczalnie powiedziała za dużo, lecz z pewnością nie pod wpływem alkoholu.

Czy ty... czy nadal... chodzisz do kościoła?

Czasem. Byłam bliska obłędu, gdy wysłano cię do Anglii. Rozmyślałam nad tym, jak żyć. Nie miałam celu w życiu, czułam się nikomu niepotrzebna. Modliłam się więc do Boga, by mi cię wrócił. I tak się stało. Niestety, przyjechał jakby inny Siergiej, zupełnie zmieniony, niedostępny, unikający każdej okazji do bliższego kontaktu. Rozmawiałam wtedy z Bogiem i powiedział mi, że to moja wina i że powinnam starać się, byś wrócił do mnie, okazać jak bardzo cię kocham. Tak się bałam, Siergieju, że... że ktoś inny pojawił się w twoim życiu. Ale... tak nie jest? Nie ma nikogo, prawda?

Nie ma – skłamał niemal automatycznie i nienawidził siebie za to. – Oczywiście, że nie ma – powtórzył.

Wiedziałam, chciałam się tylko upewnić. Ale martwię się z innego powodu. Prawie od tygodnia nikt nie widział biskupa Kniaziowa. Nie wiesz, co się z nim stało?

Nie mam pojęcia – powiedział i było to bliskie prawdy. Wiedział tylko, że biskupa przyprowadzono na przesłuchanie. – Dziś mnóstwo ludzi znika bez śladu – zauważył.

Chciałabym, byś dowiedział się, gdzie on jest.

Zrobię wszystko, co w mojej mocy, lecz najprawdopodobniej został zesłany do obozu pracy.

Poczuł, jak nagle zesztywniała, a jej palce zaczęły gnieść mu ciało aż do bólu.

To okropne, nieludzkie! – krzyczała. – Na przykład Żydzi! Wszyscy, którzy przeżyli, muszą się ukrywać lub są więzieni! Och, Siergieju, nie powinieneś brać udziału w tych prześladowaniach.

To nie moja sprawa. Muszę znaleźć mordercę Denanki.

Jego rządy byłyby równie okrutne i niesprawiedliwe. Naszą jedyną nadzieją jest Kościół.

To jest niebezpieczne – powiedział. Nie wolno ci uczęszczać do kościoła. Jeżeli już musisz się modlić, rób to w domu.

Muszę pójść do świątyni jeszcze ten jeden jedyny raz, zanim zostanie sprofanowana.

Powiedziałem: nie! Nie odezwała się więcej.

Cholera, to może skomplikować wszystkie sprawy” – pomyślał ze złością. Ostatnią rzeczą, jakiej mógłby pragnąć, byłoby uznanie Olgi za dysydentkę. Przytuliła się do niego, cała drżąca. Siergiej wolał, żeby wszystko układało się między nimi tak, jak w ciągu ostatnich kilku miesięcy. To by znacznie ułatwiło mu odgrywanie podwójnej roli. Wszystkie sprawy toczyły się natomiast nie po jego myśli. Urszula wydawała się oddalać od niego coraz bardziej.

Dochodziła siódma, gdy brzęczenie stojącego przy łóżku telefonu wyrwało go z głębokiej zadumy. Podniósł słuchawkę głównie po to, by przerwać ten dźwięk.

Prokop – mruknął sennym głosem.

Dzwonił Aleksiejew. Ton głosu szefa KGB był suchy i beznamiętny, jakby był przekonany, że nikt o tej porze spać nie powinien, jeżeli on nie śpi.

Jefremow potrzebuje psa.

Co takiego? – Prokop nie ukrywał zdziwienia.

Przecież mówię: psa. Nie pytajcie, po co, bo jest to związane z zadaniem, które ma wykonać. Zdobądźcie jakiegoś i dostarczcie do dowództwa. Ma to być pies obronny.

Według rozkazu, towarzyszu przewodniczący. Znajdę odpowiedniego.

Kto dzwonił? – Obudzona Olga obserwowała go bacznie.

Z dowództwa. Potrzebują psa obronnego. Muszę się o niego postarać.

Dlaczego akurat ty? To przecież podrzędne zadanie, dla jakiegoś żołnierza czy szofera? – nie ukrywała dezaprobaty.

Mam jeszcze inne obowiązki, oprócz siedzenia za biurkiem. I jeszcze jedno, Olgo – nakładał właśnie koszulę przez głowę, nie mogła więc widzieć wyrazu jego twarzy – mówisz, że czekałaś długo na to, by między nami wszystko było jak dawniej. Może raczej czekałaś, aż dostanę awans.

Odwróciwszy się od niego, ukryła twarz w poduszce.

Nie troszcząc się o śniadanie, wyszedł. Wiedział, gdzie znajdzie psa, który dokładnie odpowiada jego zamierzeniom. Ze względu na wyjątkową agresywność, pies ten przeznaczony był do uśpienia. Nie przestawał zastanawiać się, jaki to szatański podstęp szykuje teraz Jefremow.


XVI

Noc psa


Wybranym przez Prokopa psem był rodezyjski ridgeback. Potężne zwierzę, o rudej sierści, mierzące około siedemdziesięciu centymetrów w kłębie i ważące osiemdziesiąt funtów. Same mięśnie ani grama tłuszczu, siła i dzikość – wszystkie cechy drapieżnej bestii. Rasa ta hodowana była do polowań i ten jej przedstawiciel również nie zatracił łowieckiego instynktu. Wzdłuż grzbietu widniał dziwny pas sierści rosnącej w odwrotnym kierunku – wyglądający jak blizna – stąd rasa wzięła swą nazwę.

Jak głosiła legenda, dawno temu pies taki został podrapany przez lwa i pręga ta została do dziś. Wywodzący się od hotentockiego psa myśliwskiego, skrzyżowany z ogarem kubańskim, gatunek ten był bardzo pożyteczny dla człowieka. Myśliwi z Transwalu używali go do zawodów sportowych, a również jako tropiciela lub psa obronnego. Zupełnie inne zadanie przeznaczono temu pięknemu zwierzęciu teraz.

Jefremow trzymał psa w kuchni przez cały dzień. Zwierzę wydawało się dość łagodne, lecz prawdę mówiąc, Anton bał się go trochę. Niedawno w domu przyjaciela Prokopa pies pogryzł intruza, którym okazał się prowadzący właśnie śledztwo agent KGB. Skarga dotarła do Borysa Kowaka, lecz decyzji jeszcze nie podjęto. Wszystko wskazywało na to, że pies zostanie uśpiony. Jefremow wątpił, czy pies przeżyje najbliższą noc. Dobry czy zły, los zwierzęcia był przesądzony. „Lepiej zginąć w walce” – pomyślał Jefremow, traktując to jako żart.

Nie mógł, po prostu nie śmiał przedsięwziąć niczego przed zapadnięciem zmroku. Około południa wstawił za drzwi miskę z tłustym mięsem. Pies leżał koło zlewu, postawił uszy i obserwował go uważnie. Po chwili wstał, podniósł nogę przy lodówce i na podłogę popłynęła żółta struga moczu. Zaskamlał cicho, jakby rozumiał, co go czeka. „Przecież to niemożliwe” – pomyślał Jefremow. Nawet on nie rozumiał tu wszystkiego, wiedział jedynie, że w ciągu nadchodzącej nocy będzie musiał jakoś wypełnić swoje zadanie. Jeżeli Kieszow rano będzie żył jeszcze, Jefremow z pewnością zostanie zesłany do obozu. Aleksiejew ostrzegał go przecież – nie będą więcej tolerowali żadnej partackiej roboty.

Anion zamknął drzwi od kuchni i przeszedł do salonu. Dziś koniecznie powinien pościć – nie było to trudne, bowiem jedzenie było ostatnią rzeczą, o której mógłby teraz myśleć.

Ręce trzęsły mu się, jak przy ataku malarii, a gdy spojrzał w lustro, dostrzegł w oczach całkowitą rezygnację. Szansa była jedna na milion, lecz musiał spróbować. Ryzykował nie tylko życiem, również duszą. Kiedyś był człowiekiem religijnym, regularnie uczęszczał do kościoła, lecz jego szefowie zmusili go do zmiany tych tradycyjnych przekonań.

Oczywiście nie uprawiał teraz kultu szatana, o co przeciwnicy oskarżali go przy każdej okazji, raczej badał tajemnice natury. Bo czymże innym była magia, jak nie wiedzą o naturze, odkrywaniem sił, których istnienia dotychczas nikt nie podejrzewał. Zdobył rozgłos, który – jak uważał – nie był adekwatny do jego umiejętności.

Doprowadziło go to do obecnej, trudnej sytuacji. Zablefował i wygrał, dokonał rzeczy wydawałoby się ostatecznej – wskrzeszenia zmarłego. Teraz znów musiał posłużyć się blefem, postawić wszystko na jedną kartę, skorzystać z książki napisanej przed wiekami przez czarowników i znawców magii – modlić się, by to, czego kiedyś dokonali, nie okazało się zwykłym wymysłem.

Powinien teraz odpoczywać, magazynować energię, dziś w nocy bowiem, będzie zmuszony sięgnąć po ostatnie rezerwy, zarówno fizyczne, jak i psychiczne.

Leżąc na sofie, usiłował oddać się medytacji, pozwolić umysłowi zrelaksować się całkowicie, nie kontrolować myśli. Nie mógł jednak, mimo że walczył usilnie, uwolnić się od wizerunku strasznej twarzy Kieszowa, którą widział tamtej zimowej nocy, gdy nabierała oznak życia. Stworzył potwora niczym Frankenstein.

Ostatecznie zaniechał wszelkich prób medytacji. Położył się na podłodze, przećwiczył kilka pozycji jogi.

Nie mógł jednak rozluźnić ciała – wciąż było napięte i sztywne.

Marzył o papierosie, lecz zwalczył pokusę. Wiedział, że dziś powinien odmówić sobie palenia, podobnie jak jedzenia i picia. Czuł się jak skazaniec, któremu odmówiono ostatniego papierosa.

Staraj się myśleć pozytywnie – przekonywał siebie w duchu. I następna zasada: bądź panem swoich myśli, odrzuć wszystkie myśli negatywne.” Próbował to zrealizować.

Prawda” napomknęła ostatnio o pakcie między ZSRR a Libią. Dostarczone przez Rosję pociski z głowicami jądrowymi miały posłużyć do zaatakowania odwiecznego wroga Libii, Izraela. „Ten konflikt może być początkiem większego, na skalę światową” – ocenił.

Jefremow starał się wyobrazić sobie Kieszowa martwego – okaleczone zwłoki niemożliwe do rozpoznania. Oczywiście będzie uroczysty pogrzeb na koszt państwa, lecz trumna nie zostanie otwarta, gdyż widok byłby zbyt okropny. Wydało mu się to jednak nierealną mrzonką. Posunął się więc dalej w rozmyślaniach. Kim w rzeczywistości było wykreowane przez niego monstrum? Może było to drugie wcielenie Stalina? Nie było to niemożliwe z wyjątkiem faktu, że Stalin nie dążyłby z determinacją do zniszczenia państwa, które sam stworzył. To zupełnie nie pasowało. Pewnego dnia będzie musiał przestudiować archiwa w bibliotece centralnej w celu wyjaśnienia tej zagadki. „Pewnego dnia... przecież może nie doczekam już następnego dnia” – pomyślał.

Dochodzące z kuchni skomlenie psa przerwało tok myśli Jefremowa. Cienie na ścianach wydłużyły się – zbliżał się czas działania. Zapadł zmierzch. Jefremow, nie zapalając światła, ruszył cicho w kierunku kuchni. Pod drzwiami zaczął nasłuchiwać. Nie doszedł go żaden dźwięk. Być może pies znużony zasnął. Nerwowo przekręcił gałkę, uchylając drzwi.

Pies siedział na środku, patrząc na niego, jakby się spodziewał, że Jefremow przyjdzie. Oczy zwierzęcia jarzyły się w półmroku zielonym blaskiem. W pomieszczeniu śmierdziało moczem. „Na pewno chciałby wyjść” – pomyślał Jefremow, po czym wszedł i zatrzymując się przy drzwiach, powiedział: – Dobry piesek. Zaraz wyjdziemy. Chciałbyś pójść na spacer, prawda?

Pies nastawił uszu, ogon leciutko stukał o podłogę. Anton westchnął z ulgą. Zwierzę przynajmniej zachowywało się łagodnie, co w ogromnym stopniu powinno ułatwić mu zadanie.

No to za minutkę. – Zrobił krok do przodu i opadł na kolana. Głowa psa znajdowała się kilka stóp od niego. – Piesku, jakie ty masz wspaniałe oczy. Popatrzę w twoje oczy, a ty popatrz w moje, dobrze? Tak, właśnie tak. Takie łagodne spojrzenie, a potrafisz być bardzo dziki, prawda? Ten człowiek, którego zaatakowałeś był włamywaczem. Broniłeś tylko domu swojego pana. Teraz ja jestem twoim panem, więc musimy się bliżej poznać. Dobry piesek, popatrz teraz na mnie – przemawiał łagodnie, by uspokoić zwierzę. – No, a teraz, czy chciałbyś stać się człowiekiem? Ja stałbym się psem. Taka mała zamiana naszych osobowości.

Anton czuł, jak jarzące się zielone oczy psa przyciągają jego wzrok, spojrzenia ich spotkały się i nie odrywał już oczu. Koncentrował się. Musiał posłużyć się całą siłą woli. Oczy psa wydawały się ogromnieć i przyciągać go z ogromną siłą. Nie opierał się jej. Miał wrażenie, jakby opuszczał własne ciało – miał podobne uczucie, jak podczas jednego z eksperymentów ze swym ciałem astralnym.

To coś jak sen, choć wiesz, że dzieje się naprawdę – zdajesz się unosić w powietrzu, patrzysz z góry na swoje leżące nieruchomo ciało, przekonany, że udało ci się sprawić, by dusza uwolniła się z ziemskiej powłoki. Boisz się, że może nie będziesz w stanie wrócić.

Właśnie ten strach zakłócił poprzedni eksperyment Jefremowa i sprawił, że jego dusza powróciła do ciała. Tym razem nie mógł sobie na niego pozwolić.

Jestem wolny i zamierzam przybrać postać psa.” Przez kilka chwil zdawał się płynąć, unosić się bez celu w ciemnej pustce. Zatrzymał się. Patrzył teraz z góry na swoje leżące bezwładnie ciało.

Odpoczął chwilę, wiedząc już, że eksperyment się udał – czuł, jak nowe ciało drży z podniecenia. To takie (kiwnę wrażenie, czuć cztery nogi, które poruszają się według woli. Machanie ogonem było instynktowne. Chciał oddać mocz, lecz wiedział, że musi zrobić to na zewnątrz – wstydził się kałuży na podłodze.

Biegł truchtem. Tak łatwo zachowywał równowagę. Zbiegł po schodach i znalazł się na parterze. Wyszedł na ulicę. Po jej drugiej stronie płynęła Moskwa, a za nią znajdował się Kreml.

Dotychczas jego zdolność do swobodnego wnioskowania nie została w żaden sposób ograniczona. Tego właśnie obawiał się najbardziej, jednak jak na razie bezpodstawnie. Ostrożny, czaił się w cieniu, obserwując puste o tej porze ulice. Godzina policyjna była mu bardzo na rękę.

Jefremow ruszył, przebył biegiem ulicę. Włóczące się psy były na miejscu zabijane przez policję i wojsko, więc w wypadku spotkania patrolu nie miał szans. Był jednak przekonany, że może wywieść ich w pole. Mając po prawej ręce sobór św. Bazylego, skręcił w lewo i przekradł się na Kreml.

Żołnierz na warcie przy bramie palił papierosa, był odprężony. Ponudzi się trzy godziny i potem go zmienią. Przed nią widniał w bladym świetle gwiazd ponury i groźny Pałac Kremlowski. W niektórych oknach zamieszkałego skrzydła paliło się światło. Musiał czekać, było jeszcze za wcześnie.

Ostrożnie skierował się w kierunku carpuszki i leżącej obok niej ogromnej sterty kul armatnich. Idealna kryjówka – tu nikt nie będzie mu przeszkadzał. Za sobą zostawił sobór Dwunastu Apostołów, ale z przodu... ktoś zbliżał się ku niemu.

Jefremow doznał nowego zaskakującego uczucia – zesztywniał mu kark. Sierść zjeżyła mu się na grzbiecie i z trudnością powstrzymywał narastający w piersi charkot. Było to o tyle dziwne, że nie zauważył takiej reakcji swego nowego ciała, w czasie gdy przekradał się obok wartowników. Tak jakby miał wbudowany system alarmowy, nad którym jeszcze nie panował, czując zagrożenie przywarował.

Nadchodzący mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, szedł energicznie długimi krokami. Zatrzymał się, obejrzał i ruszył znowu. Teraz jego sylwetka pojawiła się wyraźnie na tle białych ścian soboru i w tym momencie Anton Jefremow poczuł skurcz strachu. W jego nozdrza uderzył ostry, nienaturalny odór – mieszanina kwaśnego oddechu i jakby trupiego zapachu ciała. Wtedy dostrzegł łysą czaszkę i przenikliwie, świecące w ciemności oczy. Wiedział już, że spotkał człowieka, którego szukał. W pierwszym odruchu omal nie odwrócił się i nie czmychnął z podwiniętym pod siebie ogonem.

Lecz rodezyjski ridgeback nie rejteruje w obliczu wroga, bez względu na to, jakie ma szansę. Odwagę odziedziczył po swym przodku Phu Quot, zanim jeszcze został skrzyżowany z ogarem kubańskim. Stając więc do walki na śmierć i życie, obnażył kły i naprężył wszystkie mięśnie swego potężnego ciała. Tym razem Jefremow pozwolił, by głuchy ryk wydarł się z jego piersi – wiedział, że straszliwy pojedynek jest nieunikniony.

Nadchodzący mężczyzna zatrzymał się i wysunął do przodu głowę, starając się przebić wzrokiem ciemność. Jego świecące oczy zamigotały, jak żarzące się węgle i zwęziły się. Przy kulach armatnich dostrzegł psa gotującego się do skoku, i jego wargi rozszerzył uśmiech.

Andriej Kieszow nie tylko widział. Również wiedział.

A więc teraz wysłali kundla – zaśmiał się chrapliwie.

Jefremow szybko pokonał krótkotrwałe uczucie strachu. Był psem i będzie walczył jak pies. Sprężył się do skoku i warcząc wściekle, wystrzelił jak pocisk w powietrze. Zderzył się z jakąś niewidzialną barierą, został odrzucony do tyłu, przekoziołkował i skomląc spadł na ziemię.

Zdawało mu się, że upłynęła wieczność zanim dotknął gruntu. Skulił się, oczekując wstrząsu, lecz nic takiego nie nastąpiło. Wylądował zupełnie łagodnie, potoczył się oszołomiony. Przez kilka sekund czuł w mózgu kompletną pustkę, a potem stopniowo, jak po przebudzeniu z głębokiego snu, zaczął odzyskiwać świadomość rzeczywistości. Strzępy ostatnich wydarzeń złożyły się w obraz, który przyprawił go o paroksyzm strachu. Skulił się, zaskamlał i podniósł wzrok. Napotkał straszliwe spojrzenie, które przeszywało na wylot, smagało jak biczem.

Ciemność dookoła kontrastowała z żarzącymi się czerwono oczyma, które zdawały powiększać się i wychodzić z orbit. Emanowało z nich samo zło. Próbował chociaż warknąć, lecz z gardła wydarł mu się tylko bezsilny skowyt – psie błaganie o litość.

Słyszał gruby, nosowy głos, lecz znaczenia słów nie rozumiał, dotkliwie jednak odczuwał zawartą w nich groźbę i nienawiść. Podwinięty ogon drżał konwulsyjnie, nie miał nad nim żadnej kontroli. Zmaltretowany błagał, spojrzeniem o śmierć, która skróciłaby tę mękę.

Potworne oczy zaczęły jednak maleć, znikać w ciemności – gasły jak gwiazdy, gdy nadchodzi świt. Cały drżał konwulsyjnie. Ostatnim uczuciem było wrażenie, jakby coś wydzierano mu z ciała. Potem ogarnęła go ciemność.

Anton Jefremow odzyskiwał świadomość powoli – jak wyczerpany człowiek, pragnący wyrwać się z ciężkiego snu. Trwał w półśnie, całe ciało przeszywał ból, powierzchnia, na której leżał, była twarda i zimna. Próbował sobie cokolwiek przypomnieć, lecz mózg nie był zdolny do działania.

Promienie słońca wpadały przez okno nad zlewem – ich ciepło obudziło go. Poruszył się i z wysiłkiem otworzył oczy. Patrzył, nic nie rozumiejąc. Nie mógł rozpoznać otoczenia. Usiadł z trudem. Zawrót głowy omal nie powalił go z powrotem na podłogę. Wtedy zobaczył psa. Piękne zwierzę leżało rozciągnięte na podłodze. Wydawało się, że śpi, lecz było coś nienaturalnego w ułożeniu jego ciała – dwie nogi wyprężone, ogon podwinięty i niewidoczny. Dopiero gdy spojrzał na łeb, zrozumiał, że pies nie żyje. W wytrzeszczonych oczach zastygł strach, z rozwartego pyska zwisał pokrwawiony język, przygryziony w agonii. Cały pysk pełen był zakrzepłej krwi zmieszanej ze spienioną śliną. Wyszła stamtąd mucha, zabrzyczała głośno i powróciła do przerwanej uczty.

Anton nie był zdziwiony, nie odczuwał też wyrzutów sumienia, po prostu siedział na podłodze i patrzył na martwego psa. Zrozumienie zaistniałej sytuacji po prostu przekraczało jego wyobraźnię. Opierając się o taboret, zdołał wstać. Przede wszystkim czuł palące pragnienie. Chwiejnym krokiem podszedł do zlewu. W niebieskiej, plastykowej misce było trochę brudnej wody, pozostałej po myciu naczyń. Tego właśnie szukał. Chwycił miskę, podniósł i zaczął pić łapczywie. Nie zważał na smak detergentu i resztki jedzenia, siorbał głośno, oblewając się przy tym. Teraz czuł się lepiej.

Gapił się przez okno; widział ludzi i ruch uliczny, lecz widok ten nie nasuwał mu żadnych skojarzeń. Nie rozumiał i, co więcej, nie czuł potrzeby rozumienia tej rzeczywistości. Nie bał się ani nie dziwił – był tylko widzem w tym obcym świecie, gdzie wszystko toczyło się swoimi torami, a jego sprawy nie miały znaczenia.

Wszystko było szalenie zabawne. Nie wiedział, dlaczego, po prostu było. Zaczął się śmiać, z początku cicho, potem odrzucił głowę do tyłu i śmiał się na całe gardło. Słone łzy popłynęły mu po twarzy, przechylił się nad zlewem i zwymiotował brudną wodę, którą niedawno wypił.

Nagle przestał się śmiać i zaczął nasłuchiwać cały spięty. Ktoś wchodził tylnymi schodami – powolne kroki odbijały się echem w pustej sieni. Po krótkiej przerwie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Anton Jefremow przestraszył się, po czym jednak znów zaczął się śmiać. „Dalej, wchodź no, kimkolwiek jesteś. Pies nie może uczynić ci krzywdy, bo jest martwy. A w ogóle wszystko jest takie cholernie zabawne.”



XVII

Nawrócenie


Przez cały ranek Olga Prokop wypiła tylko jednego drinka. Myślała o tym, aby pozostałą butelkę wódki roztrzaskać w koszu na śmieci, lecz nie mogła zdobyć się na to. „Alkoholizm powinien być z włączany stopniowo, podobnie jak palenie” – pomyślała.

Musiała wypić jeszcze jeden kieliszek, żeby dodać sobie odwagi przed działaniem, które planowała. Czuła konieczność odwiedzenia kościoła, rozmowy z Bogiem w Jego domu, jeszcze raz, zanim przybytek zostanie zbezczeszczony.

Bóg pomógł jej, lecz nadal Go potrzebowała. Sprawił, że Siergiej wrócił, lecz jej stosunki z mężem nie układały się najlepiej. Oczywiście, Siergiej wrócił do KGB, dostał nawet awans, lecz nadal ją lekceważył. Mogła być tylko jedna tego przyczyna – miał kochankę. Ta myśl rozgniewała ją, sprawiła również, że poczuła się głęboko dotknięta. Pomodliłaby się do Boga, żeby tej tajemniczej kobiecie przydarzył się jakiś nieszczęśliwy wypadek, żeby znikła bez rozgłosu. Jeżeli nic takiego nie przydarzyłoby się – zamierzała porozmawiać o tym z ojcem. On już będzie umiał ją znaleźć i kobieta zniknie potem razem z Żydami. „I chrześcijanami” – dodała w myśli i w tym momencie zadrżała. Nawet ona, córka Ignata Grinbata, nie była bezpieczna wobec tego rozpętanego „polowania na czarownice”.

Lecz mimo to musiała pójść do kościoła. Żeby tylko zastała biskupa Kniaziowa. On już wiedziałby, co robić. Drink pomógł jej zebrać niewesołe myśli – podniosła się z sofy, gotowa do działania. Musiała coś zrobić. Wizyta w kościele byłaby dobrym początkiem. Włożyła szary kostium, zapięła na szyi srebrny łańcuszek z krzyżykiem, wsunęła go pod sukienkę, by nie był widoczny i wyszła na ulicę.

Był upał, czuła intensywny zapach lata, woni kwiatów z ogrodów Pałacu Aleksandrowskiego. Z tyłu dostrzegła bryłę soboru Archangielskiego i, mimo gorąca, wstrząsnął nią dreszcz. Jeżeli Denanko mógł zniknąć w nocy z pałacu i zostać ukrzyżowany, to jaka może być nadzieja dla innych, dla całego kraju?

Poczuła dziwną słabość. Mogło to być spowodowane faktem, że ostatnio przez dłuższy czas nie wychodziła z domu. Mięśnie nóg bolały od wysiłku, a krótki spacer pod górę przyspieszył jej oddech. Może powinna była raczej pojechać tramwajem lub skorzystać z metra.

W ciągu pół godziny doszła do soboru. W tym czasie raz napotkała wóz milicyjny, który na chwilę zwolnił – zdrętwiała i omal nie rzuciła się do panicznej ucieczki. Na szczęście wóz przyspieszył i zniknął jej z oczu. „Jesteś dysydentką – pomyślała – wrogiem państwa. Nie, przecież nie jestem – przekonywała siebie – chciałam tylko rozmawiać z Bogiem.” W momencie gdy zbliżyła się do soboru, wyczuła, że jest pusty i opuszczony. Była zdziwiona, że drzwi nie są zamknięte. Uchyliły się ze zgrzytem zardzewiałych zawiasów. Zawahała się w obawie przed jakąś pułapką. Przez szparę zajrzała do wnętrza. Wszystko było jak zawsze: dwa rzędy ławek rozdzielone nawą, przybrany ołtarz z parą złotych świeczników, dumnie wyprostowanym, choć zmatowiały krzyż.

Olga nerwowo weszła do środka. Uczucie zabobonnego lęku, do którego była przyzwyczajona, znikło. To nie było już miejsce święte. „Bóg już tu nie przebywa, tracisz tylko czas” – mówiło coś jej w środku. Próbowała pozbyć się tego uczucia. Miała przecież nadal swoją wiarę, to było wszystko, co jej pozostało.

Było tu zimno w porównaniu z upałem na zewnątrz.

Dopiero gdy stanęła na stopniach ołtarza, zrozumiała, że spokój tego miejsca został zakłócony. Panowała cisza, lecz wyczuwało się w niej jakieś napięcie.

Marzyła o drinku. „Nie, to by nie pomogło, zbyt długo już zagłuszałaś swoje problemy w ten sposób. Jesteś zdenerwowana. Rozluźnij się i pomódl.” Uklękła, schyliła głowę. Instynktownie spojrzała za siebie, pamiętając, że nie zamknęła drzwi. „To nie ma znaczenia – pomyślała – nie zamierzam być tu długo.” „Dzięki ci, Panie, że mój mąż wrócił do mnie. Lecz czy naprawdę akceptujesz go takim, jakim jest obecnie? Staram się nas pojednać, robię wszystko, co w mojej mocy. Ostatniej nocy kochaliśmy się, lecz z jego strony był to jedynie akt fizyczny. Chciałabym, żeby był taki jak przed wyjazdem. Wiem, jestem przekonana o tym, że coś mu zrobili. Nastawili go przeciwko mnie. Kocham go.” „Kłamiesz Olgo. Kochasz jego pozycję w KGB i możliwości, które ona ze sobą niesie. Posiadania władzy i przywilejów z nią związanych. Twoja stara prawda umarła, gdy przyszłaś do świątyni w poszukiwaniu swej duszy. Czy, jeżeli Siergiej zostanie zwykłym urzędnikiem, będziesz go również kochała?” Zadrżała. „Spróbuję. Proszę cię, Boże, niech między mną i Siergiejem będzie jak dawniej. Myślę, że ma inną kobietę i chciałabym, żebyś...” „Przyszłaś tu, żeby prosić o możliwość zemsty!” Poczuła suchość w gardle, oczy ją piekły, lecz łzy nie chciały płynąć. Trzęsła się cała.

Nagle zesztywniała i zamarła w bezruchu. Ktoś był w soborze. Zakradł się i teraz stał tuż za nią. Zatrzęsła się gwałtownie.

Wstawaj kobieto! – słowa smagnęły ją jak biczem.

Głos był chrapliwy, nawykły do rozkazywania. Wstała, niezgrabnie opierając się o ławkę. Dopiero wtedy odwróciła głowę. Wiedziała, że to milicja, mimo że mieli na sobie cywilne ubrania – ciemne garnitury i wciśnięte na głowy filcowe kapelusze. Twarze bez wyrazu, takie, które zapomina się natychmiast, a w pamięci zostaje tylko obraz malującego się na nich okrucieństwa i bezczelności. Takie oblicza są wizytówką tajnej policji.

Pójdziesz z nami na posterunek.

Jeden z nich wydobył z kieszeni kajdanki.

Nie! – w okrzyku brzmiało raczej błaganie niż protest. Chwycili ją za ręce, na skórze poczuła chłód metalu. Czuła, że zaraz zemdleje. – Przestańcie! Nie wiecie, kim jestem!

Wkrótce się dowiemy.

Czekajcie! – zawołała.

Ciągnęli ją brutalnie do przodu. Upadłaby, gdyby jej nie trzymali.

Jestem Olga Prokop! – krzyczała histerycznie. – Moim mężem jest Siergiej Prokop z KGB, ojcem Ignat Grinbat, przyjaciel Wasilija Piętrowa, ministra obrony. Puśćcie mnie natychmiast!

Przez moment miała wrażenie, że ją uwolnią. Uchwyt zelżał, spojrzeli na siebie rozbawieni i uśmiechnęli się, a raczej wymienili szydercze grymasy – czuli się, jak rybacy, którzy zarzucili przynętę na pstrąga, a schwytali łososia.

Ostrzegam was, puśćcie mnie, bo jak mój mąż się o tym dowie...

Nie była w stanie dostrzec ciosu. Zaledwie go poczuła, w tym mgnieniu oka, gdy jej mózg eksplodował i wszystko utonęło w ciemnej pustce, w której nie było już bólu ani strachu.

Siergiej Prokop wiedział, że coś się nie powiodło. Jefremow nie zdołał zniszczyć złego ducha, który przebywał w ciele Kieszowa – po ósmej wieczorem widziano przywódcę na Kremlu. Prokopa ogarnęło uczucie rozpaczy – zdawał sobie sprawę, że obowiązek pozbycia się tej bestii spoczął teraz na jego barkach. Telefon od Aleksiejewa nie był zatem dla niego zaskoczeniem.

Idź i zobacz, co się przydarzyło temu głupcowi Jefremowowi i natychmiast złóż raport – usłyszał w słuchawce.

Parę minut po dziewiątej Siergiej zaparkował przy bloku, w którym mieszkał okultysta. Powoli piął się w górę obskurną klatką schodową, celowo odwlekając moment spotkania. Liczył na to, że w ostatniej chwili zdarzy się coś, co pozwoli mu uniknąć kłopotliwej konfrontacji.

Będąc na podeście trzeciego piętra, usłyszał coś, co ścięło mu krew w żyłach. Były to salwy obłędnego śmiechu, kaskady dźwięków – jakby ktoś próbował śpiewać gamy od tonów niskich do najwyższych i z powrotem. Gruby rechot przechodził stopniowo w przenikliwy pisk i wszystko powtarzało się od początku. Wyjął pistolet z kabury, kopnięciem otworzył drzwi i... oniemiał ze zdumienia, patrząc na rozgrywającą się przed nim scenę. Martwy pies leżał na podłodze skręcony w groteskowej pozie. Jefremow klęczał przy nim, próbując wepchnąć łyżką pokryte muchami mięso między sztywne szczęki zwierzęcia. Muchy bzyczały wściekle, obsiadając rozrzucone po podłodze kawałki jedzenia. Jefremow przez cały czas śmiał się i kaszlał, wydając zupełnie niesamowite dźwięki. Upuścił łyżkę, podniósł ją i starał się oblizać do czysta.

Ań ton! – wrzasnął Siergiej. – Anton, co do diabła...

Okultysta odwrócił głowę, nie okazując najmniejszego zdziwienia na widok przybyłego. Nie poznawał Prokopa. Świadczył o tym bezmyślny grymas na jego twarzy. Nadal oblizywał łyżkę, głośno mlaskając.

Anton, co... – słowa zamarły Prokopowi na ustach, wydawały się bezużyteczne. Odstąpił krok do tyłu.

Nieprzytomne spojrzenie obłąkanego Jefremowa wyjaśniało wszystko. „Boże – pomyślał Prokop – on zupełnie oszalał, przecież zachowuje się jak dzikie zwierzę.”

Rozluźnił palce zaciśnięte na rękojeści pistoletu – wiedział, że nie będzie mu potrzebny. Przemówił spokojnie: – Anton, myślę, że lepiej będzie, jak pójdziesz ze mną. Co powiesz na małą przejażdżkę?

Jefremow najwyraźniej nie zrozumiał, nawet jeżeli słyszał. Gryzł teraz łyżkę – zęby zgrzytały o metal – i mlaskał przy tym głośno.

Siergiej zdrętwiał. Nie ulegało wątpliwości, że to sprawa Kieszowa, tej bestii. Tak jak wcześniejsze ukrzyżowanie Denanki, makabryczna śmierć Żukowa i Ozierowa, a później Oborina.

Kto będzie następny? I oni chcą, żebym to ja zgładził ten czarci pomiot?” – pomyślał przerażony.

Lekko, lecz zdecydowanie wziął Jefremowa za rękę, kierując go w stronę drzwi. Ten nie protestował, bełkotał tylko niezrozumiale. Sprowadził go po schodach i ulokował w samochodzie.

Gdy przyjechali do dowództwa KGB okultysta spokojnie chrapał skulony na przednim siedzeniu.

Iwan Aleksiejew z kamienną twarzą śledził odjeżdżającą w kierunku placu Dzierżyńskiego karetkę. Za nim stał Siergiej Prokop. Obydwaj zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji, podobnie jak reszta politbiura, większość pracowników Wydziału Ósmego i może nawet spora część społeczeństwa. Nikt jednak nie mógł ujawnić swoich myśli i podejrzeń. Spaliła na panewce kolejna próba usunięcia piekielnego dyktatora.

Aleksiejew zwrócił się do Prokopa: – Obawiam się, że nigdy już nie usłyszymy o towarzyszu Jefremowie. Bardzo niewielu pacjentów szpitala psychiatrycznego im. Kaszczenki powraca do normalnego życia. Zostawiam to tobie, Siergiej. Teraz twoja kolej.

Nie wiem, co Anton próbował zrobić – powiedział Prokop, zapalając papierosa. – Cokolwiek by to nie było, dla psa skończyło się śmiercią, a Jefremow do cna postradał zmysły. Cóż należy czynić w tej sytuacji?

To wasza sprawa, towarzyszu. – Przewodniczący KGB stał się nagle oficjalny i przemówił rozkazującym tonem. Minął ten krótki moment, kiedy rozmawiali ze sobą prawie jak koledzy. – Waszym zadaniem jest pozbyć się Kieszowa. Jefremow nie dał rady, teraz wszystko zależy od was. Jesteście samodzielnym agentem, działajcie, jak wam najwygodniej. Tylko żeby były rezultaty.

Tak jest. – Prokop ruszył w kierunku drzwi. „Posłuchanie skończone – pomyślał. – Teraz idź i rób, co do ciebie należy.” Misja sama w sobie wydawała się prosta – zabij Kieszowa w dowolny sposób, jak potrafisz. Mógłby użyć podstępu, by dostać się w pobliże przywódcy, naszpikować go kulami, a politbiuro zatuszowałoby sprawę. Problem w tym, że nie można zabić kogoś, kto jest żywym trupem. Przecież próbowano i teraz z pewnością „Bestia z Kremla” ma się na baczności. Rozważał możliwość porozmawiania o tym z Grinbatem, lecz jaki to miało sens, jeżeli mógł pójść z tym wprost do Wasilija Piętrowa?

Otwierając drzwi swojego mieszkania, doświadczył swoistego uczucia – był przekonany, że jest puste. Rzeczywiście, Olgi nie było. Sprawdził wszystkie pokoje, zauważył na stole butelkę wódki, nadal do połowy wypełnioną. Ten właśnie fakt zmartwił go najbardziej.

O wpół do dziesiątej zadzwonił do Grinbata.

Tutaj jej nie ma – usłyszał. W głosie rozmówcy brzmiała panika. – Siergiej, do diabła, gdzie ona poszła?

Nie mam pojęcia – rzekł. Pomyślał, że mogła pójść do soboru, lecz nie widział powodu, by mówić o tym teściowi właśnie teraz. – Może odwiedza przyjaciół?

Ona nie ma żadnych przyjaciół.

Zadzwonię natychmiast, jak wróci.

Jeżeli nie pojawi się przed jedenastą, zawiadomię milicję. Niech to diabli porwą, Siergiej. Przecież jest godzina milicyjna, nie może więc włóczyć się po ulicach.

Prokop odłożył słuchawkę i przez moment miał zamiar zadzwonić do Aleksiejewa, szybko jednak zrezygnował. Najważniejszą sprawą jest teraz zabicie Kieszowa, powinien zatem przestać martwić się zniknięciem żony.

Czuł suchość w ustach i ssanie w żołądku. Poprzedniej nocy chciał się pozbyć Olgi, teraz jej nieobecność doprowadzała go prawie do szaleństwa. Niepokoił go sposób, w jaki zniknęła – tak po prostu wyszła, zostawiając na stole rozpoczętą butelkę wódki. Ostatnio działo się tak z wieloma ludźmi w Rosji. Nikt ich nigdy potem nie widział. Zapisywano ich jako zaginionych. Jego także spotka ten los, jeżeli nie wykona wyznaczonego zadania.

Dzwonek telefonu poderwał go na nogi. Była to Urszula Ramaninowa.

Cześć, Siergiej. – Gdy padało „cześć”, słuchał zawsze uważnie, wiedząc, że sprawa jest pilna. – Właśnie jest przerwa. Zarezerwowałam ci miejsce na czwartek wieczorem. Chciałabym wtedy z tobą porozmawiać.

Właśnie miałem zamiar wybrać się do opery. Również chciałbym z tobą porozmawiać.

Spektakl na pewno będzie ci się podobał – mówiła teraz niskim, lekko ochrypłym głosem. – Zwróć szczególną uwagę na Iwana. To wspaniała rola, nawet ty możesz się z niej wiele nauczyć.

Zesztywniał.

W porządku – rzekł. – Czy zobaczymy się potem?

Mam nadzieję. U mnie jak zwykle. Być może będzie jeszcze ktoś. Józef Zuttenberg jeszcze się ukrywa, dotychczas go nie znaleźli.

Olga zniknęła – powiedział. – Nie było jej, gdy wróciłem do domu dziś wieczorem.

To twój problem, Siergieju.

Tak, wszystko jest moim problemem” – pomyślał. Nie mógł jednak jej winić za tę bezceremonialność.

Do zobaczenia w czwartek – zakończył. Odłożył słuchawkę i nalał sobie szklankę wódki. „Jakbym dostał ją w spadku” – przemknęło mu przez głowę. Usiadł i czekał na telefon od Ignata.


XVIII

Tortury


Olga Prokop nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, wiedziała tylko, że jest w więziennej celi, o wymiarach sześć stóp na cztery. Otaczały ją ściany z nagiej cegły. Jedynie wysoko w górze, może osiem stóp nad ziemią, było małe, zakratowane okienko. Widoczny przez nie skrawek nieba przybrał kolor szafranu, zatem zbliżał się wieczór.

Jako posłanie służył wilgotny materac, zwinięty teraz i przywiązany sznurkiem w rogu. Aluminiowy kibel nie był opróżniany od czasu, kiedy korzystał z niego poprzedni więzień. Solidne drewniane drzwi były od wewnątrz pokryte wieloma wyżłobieniami i zadrapaniami. Sama nie wiedziała, czy chce, żeby ktoś przyszedł, czy nie. „Gdyby Siergiej lub ojciec byli tutaj, zadzwoniliby do Wasilija Piętrowa i ktoś by za to wszystko, co ją spotkało odpowiedział przed sądem wojennym” – pomyślała.

Jęknęła głośno z rozpaczy. Jej Bóg ją opuścił. To wszystko było podstępem, oszustwem, żerowaniem na naiwności ludzkiej. Miała nadzieję, że biskup Kniaziow sam teraz smaży się w piekle, przed którym zawsze ostrzegał.

Wówczas usłyszała, że ktoś nadchodzi. Strażnik był młody, miał twarz pokrytą trądzikiem. Mimo zdenerwowania Olga zwróciła uwagę na kolor jego munduru. Nie była to zwykła zieleń jak w KGB – uniform był brązowy, z zielonymi paskami na ramieniu, czapka z daszkiem miała zielony otok. To ją zaniepokoiło. Strażnik tylko skinął głową i machnął pistoletem. Poszli wąskimi korytarzami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Olga wiedziała, że znajdują się pod ziemią. Zastanawiała się, dokąd ją prowadzą. Aby podtrzymać się na duchu, starała się przekonać siebie, że zamierzają ją uwolnić i odesłać do domu.

Już słyszała: „Przepraszamy, to wszystko było pomyłką, nie wiedzieliśmy, że pani jest żoną Siergieja Prokopa”.

Bolała ją szyja – była tak sztywna, że prawie nie mogła obrócić głowy. Dostała zadyszki, drżały jej nogi. Strażnik popchnął ją tak, że omal nie upadła. Stłumiła wydzierający się z piersi szloch. „To zawdzięczasz swemu Bogu” – pomyślała.

Wepchnięto ją do małego pokoju, który pod względem wyposażenia niewiele się różnił od celi. Za małym stołem siedziało dwóch mężczyzn, z sufitu zwieszała się nie osłonięta żarówka. Ich mundury również były brązowe, z czerwonymi naszywkami. „To oficerowie” – przemknęło jej przez głowę. Złapała się na tym, że szuka wzrokiem krzesła. Nie było. Stała bezradnie przed stolikiem, czując na sobie spojrzenia obojętne aż wręcz okrutne.

Olga Prokop – rzekł ten, który wyglądał na szefa. Przerzucał papiery na stoliku, notując coś ołówkiem. – Żona Siergieja Prokopa, agenta KGB do zadań specjalnych. Córka Ignata Grinbata. – Z premedytacją zrobił długą pauzę. „Niech się spoci ta suka – pomyślał – to ułatwi przesłuchanie.” Oldze pociemniało w oczach. Wiedzieli! I wydawało się, że nie miało to dla nich żadnego znaczenia!

Dysydentka! – ton głosu był wyjątkowo zjadliwy. – Przyłapano cię na modlitwie w soborze? – oficer przeszywał ją wzrokiem.

Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, lecz było to ponad jej siły. „Zaraz zemdleję” – pomyślała. Zachwiała się, pokój zawirował jej przed oczami, zapadła w ciemność. Nawet nie poczuła uderzenia ciała o kamienną podłogę.

Po kilku sekundach błogiego niebytu ogarnął ją koszmar. Zdawało się jej, że tonie i lodowate wody Moskwy zamykają się nad jej głową. Wypluwając wodę, starała się krzyknąć: „Nie umiem pływać, ratujcie mnie!” Wtedy ciemność zaczęła rzednąć i poczuła jakieś ręce, które chwyciły ją brutalnie i ciągnęły.

Ocknęła się. Znów znajdowała się w tym okropnym pokoju, a żołnierz trzymał ją, szarpiąc gwałtownie. Mokre ubranie przylegało do ciała, powodując dreszcze.

Nie martw się. Za każdym razem, kiedy zemdlejesz, zostaniesz ocucona. – Osobnik za stołem uśmiechnął się ironicznie. – Ponieważ całe ubranie jest mokre, lepiej będzie, jak się go pozbędziesz.

Ja... – aż cofnęła się z przerażenia. – Nie, proszę, nie!

Ściągaj łachy, no już!

Nie była w stanie odpiąć guzików ani zamków trzęsącymi się rękoma. Bezradnie gmerała palcami, które wydawały się bezużyteczne – całkowicie straciła nad nimi kontrolę.

Niższy stopniem zaklął szpetnie i chwycił ją za ubranie. Ciągnął, szarpał i rozrywał zmięty kostium, odsłaniając nagie ciało. Całkowicie udaremniał słabnący opór ofiary. Zerwany stanik spadł na podłogę. Wrzasnęła, starając się ochronić podbrzusze, lecz na próżno – zahaczył palcami jej szare figi i ściągnął je brutalnie w dół. Kiedy, krzycząc, zasłaniała się rękami, wymierzył jej potężny policzek. Głowa Olgi odskoczyła do tyłu. Straciła równowagę i upadła.

Wstawaj!

Szlochając gramoliła się na nogi. Dygotała, widać było, jak trzęsą się grube fałdy tłuszczu na jej brzuchu. Bezradna gruba kobieta, kuląca się ze strachu.

Jestem pewien, że nie będziesz już sprawiała kłopotu. – Człowiek siedzący za stolikiem uśmiechnął się ponuro. Przypominał drapieżnego ptaka, który przed pożarciem ofiary napawa się jej przerażeniem.

Proszę o litość – szlochała. – Moim mężem jest Siergiej Prokop, oficer waszego KGB.

KGB? – tamten zaśmiał się piskliwie. – Chcesz nam wmówić, nieszczęsna kobieto, że my jesteśmy z KGB?

Patrzyła na niego w niemym zdumieniu, słowa docierały do niej z trudem.

To... to jest KGB, prawda?

Wargi wykrzywiły mu się w szyderczym uśmiechu.

Nie jesteśmy z KGB. Znajdujesz się siedzibie dowództwa GRU przy ulicy Milicji Ludowej.

Znów miała trudności ze zrozumieniem. Niełatwo odnajdywała w skołatanym umyśle właściwe znaczenie słów. „To nie KGB... jestem w GRU, G...R...U...” Mgliście przypominała sobie, że Siergiej wspominał o jakiejś mniejszej organizacji, może nawet odgałęzieniu KGB. Zrozumiała, że jest zgubiona – wpływy Siergieja nie sięgały tak daleko. Podjęła ostatnią, desperacką próbę wyrwania się z pułapki.

Domagam się... widzenia z Wasilijem Pietrowem – zabrzmiało to słabo przekonująco.

Domagasz się?

Złowiła jego bezczelne spojrzenie, prześlizgujące się po trzęsących się jak galareta fałdach tłuszczu na podbrzuszu. Przestraszyła się swej śmiałości. Proces łamania psychiki ofiary wkroczył w decydującą fazę.

Wasilij Pietrow jest przyjacielem mojego ojca – powiedziała już pokorniej.– Gdyby wiedział...

Właśnie, gdyby wiedział. – Pochylił się do przodu i wpatrywał się w nią z zaciśniętymi ustami. – Jednak nie wie i nie będzie wiedział.

Jakby dźgnięto ją ostrym nożem w brzuch. Resztka nadziei prysła; w świdrującym ją wzroku wyczytała nieubłagane przeznaczenie.

Żądam kilku informacji – głos był zupełnie bez wyrazu. – Podaj nazwiska innych ludzi uczęszczających do tego soboru.

Przełknęła ślinę, przez chwilę czuła w głowie całkowitą pustkę. – Nie... nie znam nikogo z nich.

Na początku wszyscy tak mówią – przesłuchujący mówił cicho, jednocześnie z kieszeni wyjął jakiś przedmiot i położył na stoliku. Spoczęły na nim trzy pary oczu. Olga starała się uzmysłowić sobie, co to jest. Przypominało jej to przyrząd, którym ojciec usuwał nagar ze swej dużej, zakrzywionej wrzoścowej fajki. Ten był tylko większy, dużo większy. Miał może osiemnaście centymetrów długości i siedem czy osiem średnicy.

Pokryty był małymi kolcami, nie dłuższymi niż pół centymetra. Powierzchnię pokrywała rdza, tak się przynajmniej Oldze wydawało. Patrzyła i nagle przedmiot skojarzył jej się z olbrzymim fallusem. Przerażenie odebrało jej mowę. Zemdlała.

Znów lodowato zimne wody Moskwy pozbawiły ją oddechu. Tym razem chciała utonąć. Tymczasem znowu jakieś ręce chwyciły ją i wyciągnęły. Postawiono ją na nogi i przytrzymano, by nie upadła.

Myślę, że nie muszę dokładnie wyjaśniać – syknął oficer. – Uprzedzam, ta rzecz była wielokrotnie w użyciu. Zatem, nazwiska!

Nie znam – jej głos wydawał się docierać do niej z daleka. – Poszłam sama. Potajemnie. Z nikim nie rozmawiałam. Chciałam tylko się pomodlić i potem wrócić do domu. Przysięgam. Jedyną osobą, z którą w ogóle rozmawiałam w soborze jest biskup Kniaziow.

Wiemy wszystko o biskupie. – Spojrzał znacząco na towarzysza. – On również zniknął. Może wiesz, gdzie się teraz znajduje?

Chciałabym, lecz nie wiem.

Myślę, że niedługo sobie przypomnisz i nam powiesz.

Dał znak drugiemu i Olga poczuła, jak tamten wykręca jej prawe ramię. Krzyknęła przeraźliwie, zanim zostało złamane. Tym razem nie zemdlała. Poczuła nudności, które jednak po chwili minęły. Śmierć nie wydawała się jej straszna wobec tortur, jakich się spodziewała. Lewe ramię miała unieruchomione jak w kleszczach, nie zdobyła się na najmniejszy odruch protestu – wszelki opór wydawał jej się daremny. Nacisk stopniowo wzrastał, kość była na granicy złamania.

No jak, zmieniłaś zdanie?

Mówiłam już, że nie wiem. Naprężyła się, usłyszała trzask pękającej kości i potworny ból przeszył jej ciało. Wymiotowała, na co oprawcy nie zwrócili uwagi. Teraz trzymali ją za włosy, połamane ramiona zwisały bezwładnie wzdłuż ciała – nie mogła ich już podnieść.

Nie wydaje mi się, byśmy czynili duże postępy. – Siedzący za stołem wstał. Nie był tak wysoki, jak się z początku Oldze wydawało. Raczej krępy, mocno zbudowany. – Zatem na stół z nią!

Szarpnęli ją brutalnie i podnieśli. Czuła, że wyrwali jej przy tym garść włosów z głowy. Płakała i krzyczała, bełkocząc coś bez związku. Młodszy trzymał ją, zaciskając rękę na gardle. Drugi siłą rozchylił jej uda. Trzymał w górze jakiś przedmiot – w mdłym świetle żarówki widać było, że jest to matowa i brudna, najeżona kolcami stalowa rurka.

Teraz do rzeczy. – Oficer trzymał teraz narzędzie za rączkę, znajdującą się na grubszym końcu, której poprzednio nie zauważyła. – Po pierwsze, chcemy informacji na temat biskupa. Następnie o twoim mężu, Prokopie. – Spojrzał do otwartego notesu, leżącego na krawędzi stołu. – Wtedy wszystko będzie dobrze i nie będziemy zadawać ci bólu. Niepotrzebne było łamanie ci ramion. Mogłabyś teraz mieć je nienaruszone, gdybyś na początku nie zachowywała się tak głupio – westchnął głośno. – Lecz tak właśnie jest z większością więźniów. Myślą, że mogą wytrzymać ból, lecz zapewniam cię, że nie są w stanie.

Narzędzie tortur opuszczono teraz tak, że go nie widziała. Czekali na jej reakcję. Nagle poczuła między udami straszliwy ból, krzyknęła dziko.

Wiła się rozpaczliwie, chcąc uwolnić się, lecz na próżno. Próbowała ścisnąć uda, lecz rozwierająca je ręka była zbyt mocna.

Wszystko o Kniaziowe, a potem o twoim mężu. To takie proste. Za dziesięć minut możesz być z powrotem w celi – seplenił. Zauważyła to już wcześniej. – Masz teraz pięć sekund. Raz...

Mój Boże, nienawidzę cię za to, że wpakowałeś mnie w tą pułapkę. Pokaż, że jesteś! Uratuj mnie!” – Dwa...

Biskupie Kniaziow, nie wiedzą, co się z tobą stało. Uciekłeś, zostawiwszy nas własnemu losowi. Niech cię piekło pochłonie.” – Trzy...

Siergieju, gdzie jesteś? Masz inną kobietę, prawda?” – Cztery...

Myślała o tym, żeby skłamać. W innych okolicznościach z pewnością wymyśliłaby coś, by zyskać na czasie. Teraz nie była w stanie przedstawić najbardziej trywialnej wymówki. Chciała stąd uciec, choć nie miała pojęcia dokąd.

Pięć.

Poczuła ostrzegawcze ukłucie potwornych kolców.

No więc? Czas się skończył. Teraz mów!

Próbowała powiedzieć cokolwiek, było jej wszystko jedno. Omdlałe wargi poruszały się już tylko instynktownie. Struny głosowe miała jakby sparaliżowane – nawet gdyby wiedziała, nie mogła już przekazać niczego. I stało się to najgorsze.

Ostatkiem sił, wydała z siebie straszny, nieludzki krzyk, wygięła się w pałąk i konwulsyjnie kopała nogami powietrze.

Szybko pogrążyła się w zapomnieniu i znów uniosły ją ciemne, głębokie i lodowate wody Moskwy. Jednak tym razem nie było już rąk, które mogły ją uratować.

Anton Jefremow już od dziesięciu godzin znajdował się w szpitalu dla psychicznie chorych. Dla niego mogło to równie dobrze być dziesięć minut, jak i dziesięć lat. Mgliście tylko uświadamiał sobie otaczającą go rzeczywistość. Inni pacjenci próbowali z nim rozmawiać, lecz po bezowocnych próbach nawiązania kontaktu, odchodzili, wzruszając ramionami.

Jefremow zachowywał się jak niemowa. Bezustannie mruczał, często śmiał się, lecz jego szaleńczy chichot odstraszał wszystkich pacjentów oddziału piątego. Nie potrafił korzystać z latryny (specjalnych otworów w podłodze) i kilka razy zabrudził się, lecz nikt nie przyszedł, żeby go umyć.

Pensjonariusze otrzymywali posiłki o dziewiątej rano i siódmej wieczorem. Na śniadanie była nie dogotowana ryba, przeważnie lekko nadpsuta, ponieważ nie przechowywano jedzenia w lodówce. Było cieplej niż bywa zwykle o tej porze roku i ryba śmierdziała, przyciągając muchy. Do popicia była kawa, czasem z dodatkiem mleka. Na kolację przeważnie podawano gęstą zupę z żylastymi kawałkami mięsa i czarny chleb. Potem kubek mocnej herbaty przed spoczynkiem, który zwykle zarządzano wcześniej niż o godzinie dziewiątej, chyba że na dyżurze był akurat ktoś z wyższego personelu medycznego. Było to wygodne dla personelu pomocniczego.

Jefremow miał trudności z utrzymaniem kubka zupy. Palce ślizgały mu się po gładkiej aluminiowej powierzchni i zupełnie nie rozumiał, do czego służy ucho kubka. Siorbał głośno, zwracając na siebie powszechną uwagę. Nagle upuścił kubek, który potoczył się, rozlewając zawartość. Rozległy się okrzyki i oklaski.

Będziesz głodny dziś w nocy, ty głupku – mówili mu cynicznie. Jefremow popatrzył zaskoczony na rozlaną zupę, następnie ukląkł i zaczął na czworakach zlizywać jedzenie, chrząkając przy tym głośno i nie zwracając uwagi na brud.

Pacjenci skupili się dookoła niego, śmiejąc się i szydząc. Nie zwracał uwagi na kpiny, cały czas na czwórkach pożywiał się żarłocznie, starając się zlizać wszystko, tak aby nawet ślad tłuszczu nie pozostał na kamiennej podłodze. W pewnym momencie podniósł głowę i wtedy stojący najbliżej niego pacjent skulił się ze strachu. Jefremow nie zachowywał się już jak nieszkodliwy gaduła z bezmyślnym uśmiechem na twarzy. Jego wargi ściągnęły się, obnażając zęby, a z piersi wydobył się głuchy ryk. Naprężył mięśnie rąk i nóg, jakby zamierzał skoczyć do gardła młodzieńcowi, który głośno naśladował psa. Warczał wściekle, na jego wargach pojawiła się piana.

Uważajcie! To wścieklizna! – krzyknął ktoś, lecz tym razem nikt się nie zaśmiał.

W tym momencie pojawiło się dwóch ludzi z personelu, którzy właśnie mieli kończyć swoją zmianę.

Co się dzieje? – zapytał wyższy z nich. Utkwił oczy w skulonym mężczyźnie i ogarnęła go wściekłość. Ten dureń tu błaznuje i może przysporzyć im kłopotów, przez co nie skończą dziś wcześniej pracy.

Wstawaj, ty sukinsynu.

Jefremow zawarczał groźnie. Nie podniósł się ani nie odwrócił. Wysoki spojrzał na towarzysza, szczupłego rudego młodzieńca w wyświechtanym, poplamionym krwią białym fartuchu.

Dziś na noc wpakujemy go do izolatki. Tam wybijemy mu z głowy te szaleństwa. No, dalej, bierzmy go.

Jefremow zwlekał z atakiem. Czekał, aż się zbliżą. Na początku poruszał się powoli, by ukryć siłę drzemiącą w wątłym ciele. Nagle skoczył w kierunku wyższego mężczyzny, przełamał opór jego wyciągniętych rąk i dosięgnął zębami barku. Ugryzł mocno, tak że trysnęła krew. Napadnięty wrzasnął i upadł na plecy. Jefremow znalazł się na nim i ugryzł powtórnie. W tym samym momencie jednak drugi pielęgniarz powalił go silnym ciosem w kark. Okultysta szarpnął się tylko i znieruchomiał.

Powinien być zabity jak wściekły pies.– Ranny pielęgniarz zrzucił z siebie bezwładne ciało Jefremowa i zajął się swoim barkiem. Zęby przecięły fartuch i koszulę, zostawiając na ciele krwawiącą ranę.

Zaciągnijmy go do izolatki zanim przyjdzie do siebie.

Może powinniśmy wezwać lekarza?

Może. – Piekący ból w barku powiększał jeszcze wściekłość pielęgniarza. – Ale najpierw izolatka.

Była to cela o długości stu czterdziestu pięciu centymetrów, z pryczą od ściany do ściany. Więzień nie mógł się więc swobodnie wyciągnąć. Jedynym sprzętem oprócz posłania był kibel. Jedzenie trzeba było zbierać z podłogi. Wrzucili Jefremowa na pryczę, związali paskiem jego podkurczone nogi, a ręce unieruchomili wyprostowane wzdłuż ciała.

Czekali teraz aż ich ofiara odzyska przytomność. Okultysta leżał spokojnie, jedynie jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała poruszana równomiernym oddechem.

Silniejszy z mężczyzn wydobył z kieszeni fartucha krótką, gumową pałkę. Pielęgniarze posiadali je w celu – jak twierdzono – zapewnienia bezpieczeństwa personelu w czasie wykonywania obowiązków służbowych. Według przepisów, przemocy mogli używać tylko w wyjątkowych wypadkach. W praktyce personel sam decydował o użyciu siły i rzadko było to kwestionowane. Wiadomo było, że umysłowo chorzy często są gwałtowni i dysponują czasami niespotykaną siłą.

Chyba nie jest to konieczne... – zaczął młodszy, lecz jego towarzysz uciszył go ruchem ręki.

Naprawdę? A co się stanie, kiedy tego szaleńca rozwiążemy? Znów zaatakuje. Uważaj, tym razem może tobie skoczyć do gardła.

Brutalny cios spadł na twarz Jefremowa, i ze złamanego nosa trysnęła mu krew. Drugi cios wybił mu przednie zęby. Teraz oprawca zajął się ciałem. Żebra pękały z trzaskiem, a z ust buchnęła fontanna krwi.

Człowieku! Zabijesz go! – krzyknął rudowłosy i złapał za rękę trzymającą pałkę. Udało mu się odciągnąć pielęgniarza. – Wystarczy – powiedział.

Może masz rację. – Starszy niechętnie schował pałkę. – Tak czy owak pacjenci zaświadczą, że mieliśmy powody. Widzieli przecież, co zrobił. Lepiej pomóż mi go rozebrać.

Poluźnili więzy i zaczęli ściągać z ofiary śmierdzące ubranie, odsłaniając pokryte ranami ciało. Świszczący oddech przypomniał im o połamanych żebrach.

Może teraz wezwiemy lekarza? – młodszy nie krył swego niepokoju. – Jeżeli płuca zostały przebite, może udławić się własną krwią.

Wystarczy, jak zrobimy to jutro – mruknął drugi. – Jeżeli nawet umrze, to co z tego? Dalej, pomóż mi go odwrócić. Powinien leżeć na brzuchu.

Z trudem przekręcili bezwładne ciało, zgięte nogi oparli o ścianę.

Teraz nic mu nie będzie, a nawet jeżeli, to się nie przejmuj. Wypełniając formularz, napisz, że w celi zaatakował nas ponownie.

W porządku. Ty, zobacz, co to jest?!

Obydwaj gapili się ze zdziwieniem na obnażony grzbiet Antona Jefremowa. Pomarszczona skóra pokryta była wągrami. Pośrodku, dokładnie wzdłuż kręgosłupa, ciągnęło się, szerokie na około trzy centymetry, dziwne pasmo ciemnych włosów. Wyglądało to jak długa, wąska szczotka.

Cóż to jest, do licha?

(To jakaś narośl, rodzaj deformacji. Nie mam pojęcia. Do cholery, nie jestem przecież lekarzem. Cokolwiek to jest, na pewno mu nie zaszkodzi, choć przypuszczam, że korzyści też nie przyniesie.

Gdy zamykali drzwi izolatki, młodszy z mężczyzn uświadomił sobie obecność dziwnego zapachu. Taki sam zapach wydzielał jego ulubiony kundel, zamknięty cały dzień w pokoju.


XIX

Odyniec


Anatolij Gmiria był bez śniadania. Dwa ryzy wymiotował i miał rozwolnienie. Był osłabiony i roztrzęsiony, ale nie chory. Tylko raz w przeszłości cierpiał w podobny sposób. Było to za rządów Gorbaczowa, który pozbawił go obiecanego wcześniej stanowiska, powierzając je komu innemu. Gmiria zamiast spełnionych nadziei doznał wtedy gorzkiego rozczarowania.

To jednak było zaledwie ciosem w dumę Gmirii i nie dawało się porównać ze śmiertelnym zagrożeniem, które niosło ze sobą zaproszenie na daczę Kieszowa. Przywódca zaprosił Anatolija do swojej podmiejskiej rezydencji na nadchodzący weekend.

Trzeba ci odpoczynku, Anatolij – pierwszy raz przywódca zwrócił się do nowego deputowanego w ten sposób. – Dobrze nam to zrobi. Nie układało się dotychczas najlepiej, to prawda, ale mam nadzieję, że wszystko się zmieni. Tylko my obaj. Gdybyśmy mieli żony, tym bardziej należałby nam się odpoczynek, ale skoro nie mamy, możemy więc odpocząć razem. Koniec z troskami, popływamy, połowimy ryby, może zagramy partię tenisa.

Ależ, towarzyszu generalny sekretarzu... – Gmiria szukał rozpaczliwie jakiejś wymówki. Po całym tygodniu pracy, rozmowach z przywódcą libijskim nic nie zapowiadało, że coś zakłóci mu koniec tygodnia.

Przestań być taki oficjalny – Kieszow zaśmiał się gardłowo. – Od czwartkowego wieczoru biedą tylko Anatolij i Andriej, pamiętaj. Jeżeli masz ochotę zabrać kogoś ze sobą, nie krępuj się. Powiem ci jednak, że wielu będzie nas tam oczekiwało.

Pierwszą reakcją Gmirii, kiedy odłożył słuchawkę, była panika. Tu, w pałacu, spał przynajmniej w zamkniętej na klucz sypialni, a i tak drzemał niespokojnie, często się budził i nasłuchiwał. Kroki patrolującego strażnika zmieniały się parę razy w ukradkowe stąpanie polującej bestii. Raz ktoś przekręcił nawet gałkę w drzwiach, ale Anatolij wmówił sobie, że to był żołnierz dbający o jego bezpieczeństwo. Na daczy zaś nie było uzbrojonych strażników, którzy czuwaliby w nocy, tylko słudzy Kieszowa.

Zastanawiał się nad zasymulowaniem jakiejś choroby, co nie byłoby trudne, zważywszy obecne niedomagania żołądkowe. Żołądek miał pusty, więc wymiotował samą ciecz, która paliła gardło.

Wiedział jednak, że będzie musiał tam pojechać. Zaproszenie było rozkazem. Postanowił to wszystko omówić z Aleksiejewem.

Iwan Aleksiejew słuchał z przejęciem, ściągając usta i marszcząc brwi. Słuchał uważnie, lecz bez strachu, bo to nie on został zaproszony, by spędzić weekend w podmoskiewskiej daczy z istotą, którą wskrzesili z martwych.

Będziesz musiał jechać, Anatolij – powiedział po długim namyśle szef KGB. – Myślę, że tam będziesz chyba nawet bezpieczniejszy niż na Kremlu. Spójrz na to obiektywnie, mógłby cię zabić w każdej chwili, bez wyciągania za Moskwę.

Wybiera nas jednego po drugim. – Deputowany był zrozpaczony. – Przeszkadzamy mu na drodze do władzy absolutnej. Nawet on musi być przebiegły, zrzucać winę na CIA, nie prowokować podejrzeń. Wyobraź sobie rewolucję, obalenie rządu. Nawet on by tego nie przetrzymał. Ukradkowe eliminowanie wszystkich ważnych osób, to co innego, potem droga wolna. Wówczas będzie mógł otwarcie negocjować z każdym krajem. Z Izraelem, Libią, z kim zechce. I wszyscy będą rozmawiali z nim jak z dyktatorem. Teraz wahają się, ponieważ myślą, że nie ma władzy. Mówię ci, że wykończy mnie w swojej daczy.

Dam ci ochronę. Masz do tego prawo.

Nie pomoże mi to zbytnio. Nawet najlepszy agent w całym Związku Radzieckim nie wytrzymał długo.

Zlecę to zadanie Prokopowi.

Prokopowi? Przecież to tylko trzeciorzędny szpieg, który dał się wrobić przez wywiad brytyjski, za co trzeba mu było zlecić pracę w biurze. Jaki z niego pożytek, Iwan?

Mówię ci, że jest najlepszy. – Aleksiejew podszedł do okna i spojrzał w dół na plac. – Nie doceniają go. Gdybym, nie daj Boże, znalazł się na twoim miejscu, wziąłbym ze sobą Prokopa. Moglibyśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Jedna wystarczy – Gmiria uśmiechnął się niewyraźnie. – Polegam na tobie, Iwan. Ufam ci, jeżeli chodzi o Prokopa. Jeśli jednak jesteś w błędzie, to wiesz, do diabła, że nie będzie już wyjścia.

Masz szansę, Siergiej – Iwan Aleksiejew starał się mówić przekonywająco. – Ofiara zaprosiła zabójcę do swojej rezydencji. Trzymaj się blisko Anatolija Gmirii i czekaj na właściwą okazję. Niczego nie zepsuj.

Siergiej wziął głęboki oddech i wolno wypuścił powietrze.

Sądzę, że macie rację. Jeszcze jedno. Nie ma Olgi. Nie wiem, co się z nią dzieje. Wyszła wczoraj i do dziś jej nie ma. Doniosłem o tym Borysowi Kowakowi.

Mój Boże – Aleksiejew wyglądał na lekko zdziwionego. – Kobiety są takie niestałe. Obserwujemy najwyższy w historii wskaźnik rozwodów w Związku Radzieckim. Przykro mi słyszeć o twoich problemach.

Olga nie jest taka, jak myślicie. Aleksiejew zaśmiał się łagodnie: – Każdy mąż tak myśli, Siergiej, póki nie odkryje, że jest inaczej. „Olga taka nie jest, bo kto miałby ochotę ją zerżnąć, nie wspominając o trwałym związku” – pomyślał Prokop, a głośno dodał: – Ignat zaczyna szaleć. Może należałoby to sprawdzić. Przez ostatnich kilka dni aresztowano sporo osób. Może została na czymś przyłapana.

Przeprowadzę dochodzenie. – Zapisał w swoim notatniku coś, czego Siergiej nie był w stanie dojrzeć. – Trochę to potrwa.

Chciałbym, żebyście sprawdzili w GRU – powiedział Prokop. – Przetrzymują u siebie wielu dysydentów.

Trudna sprawa.– Aleksiejew podrapał się po brodzie. – Oni, podobnie jak my, odpowiadają przed Radą Najwyższą. Zbyt wiele nie jestem w stanie zrobić.

Moglibyście zadzwonić do generała Iwanowa.

Aleksiejew ściągnął usta. Do cholery z tym facetem. Tyle kobiet było do wzięcia, skoro tak go przycisnęło. Kontakty z GRU były zawsze bardzo napięte. W praktyce była to bezwzględna walka o prymat w kraju. Potrzebował jednak pełnej współpracy ze strony Prokopa i jego lojalności. Miało dokonać się chyba najważniejsze zabójstwo w historii.

W porządku, zadzwonię do Iwanowa. – Podniósł słuchawkę i rzucił krótkie polecenie do centrali. Czekał.

Halo, Pietia? Co tam u ciebie? – fałszywa kurtuazja była jedynym sposobem na poruszenie delikatnej sprawy. – Czy byłbyś łaskaw zrobić coś dla mnie? Jeden z naszych, Siergiej Prokop, jego żona zaginęła. Tak, zgadza się. Zginęła wczoraj. Córka Ignata Grinbata. Czy mógłbyś zorganizować poszukiwania?

Siergiej słyszał głos w słuchawce, nie był jednak w stanie rozróżnić słów.

Tak, wiem, że to w tej chwili trudne – Aleksiejew zaśmiał się do słuchawki. – Potraktuję to jako osobistą przysługę. Sprawdź to dla mnie. Dziękuję. Czekam na telefon.

Sprawdzą – zwrócił się w stronę Prokopa z nadzieją, że to mu wystarczy. Ponieważ nie mógł uzyskać od Kieszowa pozwolenia na przeszukanie więzień GRU, to w tej sytuacji było to wszystko, co mógł zrobić. – Będę tego pilnował. Jeżeli nie zadzwoni w ciągu kilku dni, zacznę naciskać w związku z tą sprawą. To mamy już załatwione. Więc jedźcie na daczę Kieszowa. Miłego weekendu.

Kiedy Prokop wchodził do mieszkania, dzwonił telefon. Nie zareagował. Z pewnością telefonował Ignat, by podać kolejne miejsca, gdzie mogła udać się Olga. Siergiej wiedział dobrze, że została złapana. Sama się o to prosiła. Złapali ją albo ci z KGB, albo z GRU. Na nic nie mieli takiej ochoty, jak na przyłapanie córki Grinbata na zakazanych praktykach. Aleksiejew mógł nawet o tym wiedzieć. Kiedy pracowało się wewnątrz tej organizacji, stawało się jasne, że sama w sobie była polem walki.

Telefon przestał dzwonić. Siergiej, po wejściu do pokoju, nalał sobie wódki, którą zazwyczaj piła Olga. Nie czuł radości. Istniały inne sposoby, by rozwiązać małżeństwo. Musiał porozmawiać z Urszulą. W żadnym wypadku nie mógł pójść do opery. Dlaczego, do cholery, weekend w politbiurze nie rozpoczynał się tak jak wszędzie w piątki? Powinien wyjść późno, ponieważ było mało prawdopodobne, by Urszula zjawiła się w domu przed północą. Na razie poszedł się położyć, na wszelki wypadek, gdyby miał się zjawić Ignat. Miał już dosyć problemów.

Było już po północy, gdy zadzwonił do Urszuli. Długo nikt nie podnosił słuchawki. Józef Zuttenberg, nawet jeżeli tam był, nie odebrałby telefonu. Siergiej pomyślał, że mogła jeszcze nie wrócić, lecz wtedy właśnie usłyszał, jak ktoś podniósł słuchawkę i nieco zachrypnięty głos, zniżony niemal do szeptu, powiedział: – Halo.

Obawiam się, że nie będę mógł być w czwartek wieczorem – rzekł. – Wypadło mi coś pilnego.

Bardzo chciałam, żebyś zobaczył to przedstawienie.

Przykro mi. – Nerwowo bawił się kablem telefonu. – Dostałem ważne zadanie na najwyższym szczeblu. Musi zostać wykonane.

Przez chwilę milczała, wiedział, że zrozumiała sugestię.

Siergiej, musisz bardzo uważać. Nie masz zielonego pojęcia o tym, co się tutaj dzieje. Koniecznie musisz jeszcze raz zobaczyć operę. Chciałabym, żebyś przyjrzał się zwłaszcza Iwanowi Groźnemu. Obserwuj go!

Czy mogłabyś zdobyć dla mnie bilet na poniedziałek?

Tak, ale mam nadzieję, że nie będzie za późno.

Ciarki przeszły mu po piecach. Rozmowy telefoniczne były bardzo niebezpieczne. Nie rozumiał jej ostrzeżenia i obawiał się, że mógł je zrozumieć zbyt późno.

Będę w poniedziałek wieczorem – obiecał i odłożył słuchawkę.

Cztery dni, dzielące go od poniedziałku, były wiecznością, jeżeli miało się w perspektywie spędzenie ich na daczy Kieszowa.

Dacza Andrieja Kieszowa była oazą luksusu pośród podmoskiewskiego krajobrazu. Rzeka Jauza, zasilająca wody Moskwy, przepływała obok pałacu sportu ku północy. Zostawiając za sobą rozpełzające się moskiewskie przedmieście, zdawała się zachęcać do spacerów nad jej brzegiem. Okolica pełna tam była lasów i zielonych łąk, więc idealnie nadawała się na miejsce wypoczynku.

Wysokie drzewa iglaste osłaniały całą posesję od strony drogi. Potencjalnego intruza czekało spotkanie ze strażnikami jeszcze w dużej odległości od miejsca, z którego można było coś zobaczyć. Nie można było podejść zbyt blisko, nie uruchamiając jednego z wielu alarmów. Nikt nie był w stanie dostrzec ani dwóch basenów (jednego na wolnym powietrzu, drugiego krytego), ani kortów tenisowych, ani limuzyn zaparkowanych przed domem.

Na początku tego wieku właścicielem daczy był bogaty kupiec z Kaukazu. Od tamtego czasu wielu posiadało ten dom, a tym najznamienitszym ze wszystkich był Leonid Breżniew, który jeździł tu wypoczywać aż do śmierci. Członkowie politbiura korzystali z niej później jedynie sporadycznie. Wyżej notowana była jedynie dacza blisko Gagry nad Morzem Czarnym, z basenami wyłożonymi marmurem, z których jeden był wypełniony wodą morską, a drugi wodą słodką. Kieszow wolał jednak otoczoną fosą podmoskiewską posiadłość, ponieważ nie lubił jeździć daleko od stolicy.

Siergiej Prokop jechał razem z Anatolijem Gmirią, lecz po przejechaniu zwodzonego mostu, ich drogi rozeszły się.

Siergiejowi przydzielono jeden z pokojów dla służby, podczas gdy jego towarzysza zabrano do luksusowego apartamentu, mieszczącego się bezpośrednio nad apartamentem Kieszowa. Gmirią pobladł na tę wiadomość. Jego twarz była szara, a usta drżały, kiedy mówił do Prokopa: – Widzisz, chce nas rozdzielić. Przyjdź dzisiaj do mnie w nocy. Będziesz spał w moim łóżku, a ja będę spał na podłodze. Nie zawiedź mnie. Ma zamiar zabić mnie podczas snu.

Prokop skinął głową. Widział, jak odprowadzano Gmirię do przydzielonego mu apartamentu. Nie zapowiadało się na łatwą sytuację. Siergiej zaczął zastanawiać się nad tym, co wspólnego miał z całą sprawą Iwan Groźny. Pomyślał, że dowie się o wszystkim, jeżeli przetrwa do poniedziałku.

Został sam. Jedzenie było wspaniałe i obfite. Służba jadła w pomieszczeniu przylegającym do sali bankietowej. Mieli prawo korzystać z kortów tenisowych i basenu, gdy nie korzystała z nich elita. Było także pomieszczenie z telewizją i video.

Po posiłku Siergiej zrobił mały rekonesans wokół domu. Ktoś obserwujący go mógłby jedynie pomyśleć, że jest to spacer z nudów. Tymczasem starał się wyrysować w pamięci mapę terenu. Zastanawiał się, jak położone są pokoje Gmirii, względem pokoju, który sam zajmował, i w jaki sposób mógłby się tam przedostać, nie będąc przez nikogo zauważonym.

Anatolij Gmiria i Andriej Kieszow siedzieli sami przy wielkim stole w ogromnej sali bankietowej, której ściany wyłożone były drzewem świerkowym, a sufit obficie rzeźbiony. Miejsce ucztowania poprzednich znakomitości teraz należało do „Kremlowskiej Bestii”.

Kieszow był niezwykle swobodny, niemal jowialny, co prawie uspokoiło Gmirię. Wybór dań i win mógł rywalizować z propozycjami najznakomitszych hoteli na świecie. Służący pojawiali się jedynie po to, by coś przynieść lub wynieść.

Rosja jest bombą zegarową. – Kieszow popił Veuve Clicquot Ponsardin. – Nieliczni uświadamiają sobie, że jesteśmy na krawędzi rewolucji. Chruszczow był ostatnim z wielkich, Breżniew nie był już taki wybitny. Rozkład zaczął się za Gorbaczowa, którego najfatalniejszym posunięciem było odsunięcie od władzy Gromyki. Andriej Gromyko znany był na całym świecie. Był żelaznym człowiekiem, nie obawiającym się postawić na swoim. Szanowano go i odczuwano wobec niego respekt. Uśmiechnięty Szewardnadze miał złagodzić radziecki image z jednoczesnym wycofaniem połowy rakiet średniego zasięgu. Żmija pozbawiona jadu. Za bardzo zaczęto oglądać się na luksus w innych krajach. Nastąpiło rozluźnienie dyscypliny wewnątrz państwa. Rak rozprzestrzeniał się pod płaszczykiem religii. Wróg wewnętrzny zaczął organizować przewrót na Kremlu. Myślę, że zagrałem we właściwym czasie. Tysiące dysydentów wysłano do obozów, tysiące innych podążą za nimi. Wciąż mają jednak miejsce niepokoje. Niewykluczone, że zanim podbijemy świat, trzeba będzie wygrać wojnę domową. – Jego oczy świeciły w wieczornym świetle, które sączyło się do wnętrza przez okna.

Gmiria jadł niewiele. Dostrzegł fanatyzm u swego rozmówcy i znowu zaczął bać się o własne bezpieczeństwo.

Jestem po twojej stronie, Andriej – starał się mówić z entuzjazmem.– Możesz na mnie liczyć.

To dobrze, zresztą wiedziałem, że mogę na tobie polegać. Przy okazji, czy ustrzeliłeś tu kiedyś odyńca? Zmiana tematu zaskoczyła deputowanego.

Nie, dlaczego... nie miałem pojęcia, że dziki są tak blisko Moskwy.

Okolica była odpowiednia dla dzików. Carowie polowali tu namiętnie, trzebiąc zwierzynę. Nikita Chruszczow był równie wielkim konserwatystą, jak zagorzałym myśliwym, a nie zawsze miał czas na wycieczkę do Zawidowa. Przeniósł więc kilka dzików tutaj i pozwolił im się mnożyć. Wkrótce żyło tu spore stado. Letnimi wieczorami można było dostrzec zwierzęta, gdyż podchodziły bardzo blisko.

Kieszow zerknął za okno. Słońce wciąż było widoczne nad zalesionymi wzgórzami.

Muszę ci je pokazać, Anatolij – powiedział. – Do późnego wieczora jest jeszcze sporo czasu. Skończmy wpierw posiłek.

Gmiria skurczył się ze strachu. Jego towarzysz proponował mu spacer po lesie, a za niespełna dwie godziny będzie już zupełnie ciemno!

Ja... jestem zmęczony, Andriej. Głowa bolała mnie cały dzień.

Nie ma lepszego lekarstwa niż spacer po lesie – Kieszow uśmiechnął się. Błysnęły złote koronki na jego zębach. – Kłopot z tobą, Anatolij, polega na tym, że zbyt dużo czasu poświęcasz pracy za biurkiem.

Gmiria przełknął ślinę. Przez chwilę z przerażeniem myślał, że zwymiotuje. Znajdował się w pułapce bez wyjścia. Był tu całkowicie uzależniony od Kieszowa.

Myślę, że Prokop będzie chciał pójść z nami. Musiał pójść z nimi. Nie było innego rozwiązania.

Prokop? – Kieszow uśmiechnął się. – Jeżeli sobie tego życzysz, to proszę bardzo. Możesz wziąć ze sobą ochronę, ale zapewniam cię, że nie ma bezpieczniejszego miejsca niż to w całym Związku Radzieckim.

Na skraj lasu dotarli o zmierzchu. Letni wieczór zapowiadał ładną pogodę następnego dnia. Nie było wiatru, a na niebie widniała jeszcze smuga złota i czerwieni. Drzewa tworzyły zbitą masę cieni, mrocznych i odpychających. Las przypominał te z baśni, nawiedzane przez wróżki i złośliwe karły, siedlisko wilkołaków i wampirów.

Gmiria miał sucho w ustach, nogi niosły go niepewnie. Chciał uciec dokądkolwiek, wydostać się stamtąd.

Prokop szedł w odpowiedniej odległości za nimi. Cień pośród cieni. Ktoś, kto będzie ich cały czas miał na oku.

Dziki można zobaczyć na tutejszych ścieżkach tylko późnym wieczorem – wyszeptał Kieszow. – Są jednak czujne i mają bardzo czuły węch. Jeżeli chcemy zobaczyć choć jednego, musimy iść cicho i wolno nam rozmawiać jedynie szeptem.

Ich kroki tłumiło miękkie poszycie. Ścieżka prowadząca w głąb lasu wiła się to tu, to tam. Rododendrony, których zapach wciąż odurzał. Gmiria trzymał się z tyłu za Kieszowem.

No, dalej. – Kieszow wydawał się czytać w myślach tamtego. – Ja widziałem dziki wiele razy. Chcę, żebyś ty je zobaczył, Anatolij.

Deputowany spojrzał za siebie. Twarz Kieszowa skryta była w cieniu, można jednak było wyczuć na niej uśmiech. Prokop był około dziesięciu metrów za nimi. Gmiria czuł się osaczony. Teraz za nim szła bestia, którą wskrzesili z martwych, przed nim czaiły się dziki, agresywne stworzenia, znane z tego, że atakowały bez powodu, rozszarpując człowieka na strzępy. Nie chciał ich widzieć. Szedł jednak dalej, bo nie miał innego wyjścia. Czuł się tak, jakby jakaś niewidzialna siła pchała go naprzód.

Doszli do kolejnego zakrętu ścieżki. Deputowany usiłował wychylić się, by dojrzeć, co kryło się za tym murem listowia. Coś poruszyło się; prawdopodobnie zając, chociaż równie dobrze mógł to być szukający schronienia lis. Szelest liści i już go nie było.

Zrobiło się niezwykle chłodno. Słońce zaglądało tu bardzo rzadko. Nozdrza Gmirii drażnił zapach rozkładających się roślin.

Odwrócił się do Kieszowa, który znajdował się niecały metr za nim.

Myślę, że dzików dzisiaj nie ma tu»w okolicy, Andriej – szepnął prawie błagalnie.

Dziki są tutaj zawsze. Idź dalej, za chwilę zobaczysz jednego z nich. – W głosie przywódcy słychać było pewność. Zupełnie jakby wiedział, że nawet dzikie świnie są mu posłuszne.

Wówczas go zobaczyli. Zwierzę było niezwykle masywne, stało na środku ścieżki nie dalej niż piętnaście metrów przed nimi. Ryj gigantycznego odyńca był zwrócony w ich stronę, jakby dzik wyczuł, że się zbliżają. Miał ponad metr w kłębie, potężne bary i kły uniesione w geście wyzwania. Małe oczka, zagrzebane w szorstkiej, matowej sierści, błyskały złośliwie. Ciekawość zmieniła się nagle we wściekłość. „Co robicie na moim terenie? Jestem władcą tych lasów. Rządzę przez strach i śmierć. Wynoście się stąd, skoro jeszcze jesteście żywi.” Gmiria poczuł, jak całe jego ciało i każdy nerw zaczynają drżeć. Nogi stały niepewnie. W gardle miał duszącą go kulę. Czuł, że musi spojrzeć w te małe oczka i cofnąć się przed nimi. Jednak jakaś niewidzialna siła wciąż trzymała go w miejscu, moc nie dająca się przezwyciężyć.

Siergiej Prokop był cały napięty. Poczuł, jak zaczyna się pocić. Obserwował wszystko, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Może zwierzę odwróci się, zniknie w ułamku sekundy w mroku, zaciekawione, lecz bojące się stawić czoła ludziom. Siergiejowi wydało się, że usłyszał trzask łamanych gałęzi. Mógł się jednak mylić.

Delikatnie wsunął dłoń do wnętrza kurtki i położył ją na kolbie swojego automatu. Dziewięciomilimetrowy Makarow nie był bronią na dziki, chyba że umiało się trafić w któryś z witalnych punktów na ciele zwierzęcia. Mrok nie był w tej chwili sprzymierzeńcem. Zaczął wolno przesuwać się w lewo. Stał teraz w taki sposób, że Kieszowa miał na linii ognia. Przyszła mu do głowy pewna myśl – szybki strzał i Kieszow pada z kulą w głowie. Siergiej oblizał wargi, zaczął wyciągać pistolet.

Odyniec, kwicząc, cofnął się o krok, zrył ziemię kopytami i popatrzył na boki, jakby zastanawiał się nad ucieczką. Stanął w miejscu, a jego wibrujące oczka skupiły się przez sekundę na Anatoliju Gmirii. Spojrzenie zdawało się być pełne nienawiści. Potem zwierzę spojrzało na Kieszowa. Wyglądało to na niemą rozmowę między człowiekiem a bestią. Oczka znów spojrzały na Gmirię. Pełno w nich było tłumionej nienawiści i dzikiej furii, rosnącej z każdą sekundą. Jeszcze jedno chrząknięcie, ziemia ponownie zryta kopytem i nastąpił atak.

Rycząca, wściekła masa ruszyła przed siebie tak gwałtownie, że niemożliwe było dostrzec w półmroku poszczególne ruchy. Cielsko wydawało się koziołkować, głowa, zwieszona podczas biegu ku ziemi, nagle została podrzucona w górę i Anatolij Gmiria wydał okrzyk przerażenia, kiedy nabity został na dwa ostre kły. Potem spadł na grzbiet odyńca i zwisając dziwacznie, machał rozpaczliwie rękami. Tuman kurzu skrył to przerażające widowisko przed oczyma Kieszowa i Prokopa. Dopiero kiedy zaczął opadać, obaj mogli ujrzeć śmierć Gmirii. Ofiara przebita była na wysokości klatki piersiowej, a płynąca z rany krew plamiła sierść dzika. Żałosny jeździec zwisał ponuro, bezsilnie walcząc o to, by utrzymać się na grzbiecie szalejącego zwierzęcia.

Odyniec stanął nagle nieruchomo, po czym przetoczył się po ziemi. Słychać było kolejny krzyk, trzask łamanych kości i dzik porzucił swoją ofiarę na ścieżce. Anatolij Gmiria był teraz zmiażdżoną, zakrwawioną postacią, której kończyny wciąż lekko drgały. Odzież miał podartą na strzępy. Odyniec obszedł leżące ciało, przystanął i popatrzył z zadowoleniem. Zwierzę dotąd napastowane stało się napastnikiem. Ofiarą był człowiek. Andriej Kieszow stał cały czas nieruchomo. Prokop, patrzący z tyłu, miał wrażenie, że tamten znieruchomiał ze zdziwienia. Lufa wyciągniętego pistoletu wycelowana była w plecy przywódcy. Siergiej już miał naciskać spust, kiedy ody nieć zaatakował ponownie.

Chęć zachowania ludzkiego życia była silniejsza. Nie strzelał do tego momentu, w obawie, by nie trafić Gmirii. Miał okazję, kiedy bestia zrzuciła z siebie ofiarę, lecz myślał wtedy o zabójstwie. Na ocalenie życia Anatolijowi było już za późno. Makarow bluznął ogniem i jaskrawe snopy ognia rozświetliły zapadającą ciemność. Kwik zwierzęcia – jego umiejętności strzeleckie sprawdziły się, jednak nie do końca. Odyniec przewalił się na bok, machnął kopytami w górę i zakręcił się szaleńczo – było to za mało, by zatrzymać rozpędzone zwierzę. Nie sposób było dobrze trafić. Odyniec zbliżył się wystarczająco do leżącego, by jednym machnięciem kłów rozorać odsłonięty brzuch. Z ogromnej rany chlusnęła krew i wypłynęły wnętrzności. Oszalały odyniec znów stał nad swoją ofiarą, gotów rozszarpać ją do końca, zmiażdżyć i wdeptać w ziemię.

Prokop strzelał teraz nieprzerwanie, opróżniając magazynek. Słychać było, jak kule rozszarpują cielsko odyńca, który zwalił się z nóg, lecz wstał i skierował swój ryj na Prokopa. Zwierzę zastygło na moment, gotując się do jeszcze jednego ataku. Wtedy Siergiej usłyszał szczęk pustego magazynku. Coś w jego wnętrzu krzyczało, by uciekał, lecz nie wykonał żadnego kroku. Zmartwiały z przerażenia, słyszał chrapliwy oddech dzika, który ruszył do przodu. Naraz jednak zwierzę zwaliło się z nóg na ziemię, kopiąc w powietrzu nogami coraz wolniej, aż wreszcie znieruchomiało. Bestia była martwa. Kieszow wciąż żył.

Świetne strzały – Kieszow mówił łagodnie, spoglądając na rozszarpane i porzucone szczątki człowieka, który jeszcze kilkanaście minut wcześniej był deputowanym. – Zrobiłeś, co mogłeś. Natura jest bardzo okrutna.

Siergiej wpatrywał się w bezużyteczny pistolet, który trzymał w ręku. Zapasowe magazynki zostawił na daczy. Stracił szansę.

No cóż, widzieliśmy naszego odyńca – Kieszow zaśmiał się cicho. – Biedny Anatolij. Widać pisana mu była śmierć. Kiedykolwiek indziej zwierzę by uciekło. Nic tu po nas, lepiej wróćmy do domu. Służba posprząta ten bałagan jutro rano.

Prokop deptał po piętach olbrzymowi, który kroczył pewnie przed siebie jakby usatysfakcjonowany rezultatem wycieczki. Włosy stanęły mu na głowie. Odyniec przecież miał wystarczająco dużo siły, by zaatakować Kieszowa, ale padł martwy. Nie można zabić kogoś, kto już nie żyje.

Mam nadzieję, że ten niefortunny wypadek nie zepsuje ci twojego pobytu tutaj – powiedział Kieszow, kiedy zbliżali się do daczy.

Ja... – Siergiej stanął zdziwiony, wciąż trzymając swój pistolet. Skurczył się wewnątrz, kiedy oczy tamtego spoczęły na automacie. – Wrócę lepiej do Moskwy jutro rano. Byłem tu potrzebny dla bezpieczeństwa towarzysza Gmirii, a teraz...

Nonsens. – Kieszow był niewzruszony. – Zrobiłeś, co mogłeś. Życie trwa dalej. Bądź moim gościem. Pływaj, graj w tenisa, rób to, czego pragną młodzi ludzie. Służba jest do twojej dyspozycji. Dziewczyny zostały starannie wybrane – Kieszow śmiał się głośno, przechodząc przez olbrzymi hali i wspinając się po marmurowych schodach.

Siergiej był przerażony. Ten dom, to odludzie, rozszarpany człowiek i martwa bestia, pozostawieni w ciemnym lesie. Jeszcze jedno zabójstwo tak spreparowane, że nikt nie mógłby udowodnić czegoś innego niż wypadek. Nie można było zwalić winy na CIA. Teraz był sam na sam z diabłem, którego rozkazano mu zniszczyć. W Siergieju rosło przekonanie, że z myśliwego stawał się ofiarą.


XX

Nierządnica


Pierwszy raz w życiu Siergiej Prokop czuł się tak jak skazany w celi śmierci w noc przed egzekucją. Pod pewnym względem morderca miał więcej szczęścia; wiedział, że śmierć nastąpi w ciągu kilku godzin – Siergiej nie był tego pewien. Przypominało to pewien rodzaj wyrafinowanej, chińskiej tortury. Złapał się na tym, że nasłuchuje cichych kroków na korytarzu. A było ich wiele – służba wracała do swoich pokojów po nocnych libacjach. Słyszał szepty i przytłumione pijackie śmiechy. Czasem chichot kobiecy urywał się nagle, jakby usta zasłonięte dłonią. Na letnisku kończyło się potajemne, nocne życie. Na godzinę przed świtem wszystkie hałasy ucichły – nocni birbanci zapadli w pijacki sen lub też w ciszy oddawali się cielesnym uciechom w swoich pokojach. Siergiej leżał na łóżku w spodniach i koszuli. Będąc w piżamie, czy też śpiąc nago czułby się bezbronny. Pistolet z uzupełnionym magazynkiem położył obok na stoliku. Gdyby ktoś próbował sforsować drzwi czy okno, strzelałby bez wahania. Nie miał przecież innej możliwości obrony. Stracił wczoraj w lesie niepowtarzalną okazję zgładzenia Kieszowa; następnym razem na pewno nie będzie to łatwe. Wybór był prosty: zabić albo zostać zabitym. Był zmęczony i czuł ogarniającą go senność – powieki opadały. Przez moment omal nie zasnął. Tylko instynkt samozachowawczy sprawił, że się ocknął. Zapalił papierosa – nie smakował mu, lecz pomagał przedłużyć okres czuwania. Miał wrażenie, że od poniedziałku dzielą go całe wieki.

Słyszał narastający za oknem świergot ptaków. Te poranne śpiewy, zamiast nastrajać romantycznie, drażniły jego skołatane nerwy. Gdzieś z oddali dochodziło głośne krakanie – przypuszczalnie kruki znalazły już trupa Gmirii i zwoływały się na makabryczną ucztę. Czytał kiedyś, że najpierw wydziobują oczy. Zadrżał. Wydawało się, że wszyscy na letnisku wstają późno; może zwyczaj ten utrzymywał się od czasów carskich – dużo jedz i pij, śpij długo. Żeby wypocząć, zdecydował się zaryzykować. Zasnął. Obudził się o siódmej piętnaście. Leżał nasłuchując, lecz nie słyszał odgłosów krzątaniny. Oczy nadal go piekły, w skroniach czuł ostry ból. Jedynym lekarstwem na to całkowite wyczerpanie był sen. Znów zasnął. Była już dziewiąta, kiedy obudziły go głosy. Poruszył się. Światło słoneczne wdzierało się do pokoju przez częściowo odsłonięte zasłony. Zamrugał oczami, dokuczliwy ból głowy ustąpił. Noc minęła spokojnie i nawet pozwolił sobie na krótki wypoczynek. Wiedział, że jeszcze nadejdą trudne chwile. Z ogrodu dochodziły różne odgłosy; nie chciało mu się wstać, nasłuchiwał. Wyłowił niski dźwięk – to łada z napędem na cztery koła oddalała się od daczy. Warkot jej silnika brzmiał jak buczenie leniwego trzmiela i powoli zamierał. Dwadzieścia minut później usłyszał, jak powraca. Silnik ucichł i trzasnęły drzwi. Później odjechała znów, tym razem drogą w kierunku szosy. Prawdopodobnie służyła jako karawan; służba pojechała do lasu, by pozbierać doczesne szczątki Gmirii i włożyć je do plastykowego worka. Teraz rozszarpane ciało jest na pewno w drodze do Moskwy. To już któraś z kolei ofiara, a ile ich jeszcze będzie?” Nawet nie próbował odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Upał obezwładniał. Po śniadaniu Siergiej wybrał się na kolejny spacer – pozornie bez celu wałęsał się po terenie. Cały obszar otoczony był płotem wysokim na dwa metry czterdzieści centymetrów, zakończonym drutem kolczastym. Wzdłuż płotu ciągnął się głęboki rów, wypełniony brudną wodą. Strażnicy pełnili służbę dyskretnie – nie zauważył ani jednego. Dalsze obserwacje upewniły go o istnieniu elektronicznego systemu alarmowego. „Może wartownicy zmieniają się co dwadzieścia cztery godziny” – pomyślał. Było dla niego prawie zabawne, że zupełnie nikogo nie było widać w okolicy, nawet służby. Tak jakby wszyscy mieszkańcy willi zaraz po śniadaniu położyli się z powrotem do łóżek. Ta cisza odbierała mu odwagę, zaczął czuć niejasny lęk.

Basen w ogrodzie kusił lśniącą, niebieską taflą, obiecywał ochłodę i odosobnienie, szansę na relaks i odświeżenie się. Rozejrzał się, lecz w pobliżu nie było nikogo. Dom schowany był za linią sosen, posadzonych pewnie pół wieku temu właśnie w tym celu. Rozebrał się, starannie układając ubranie niedaleko krawędzi basenu. Jeżeli ktoś pojawi się w polu widzenia, będzie miał dość czasu, by się okryć. Ześliznął się do wody, przepłynął pół długości basenu i położył się na plecach. Zanurkował. Czuł, że obecność w podwodnym świecie przynosi mu ulgę, uwalnia od myślenia o dręczących go problemach. Pomyślał, że mógłby tu zostać na zawsze, lecz powietrze w płucach skończyło się i wypłynął na powierzchnię. Wtedy właśnie zauważył stojącą przy basenie dziewczynę.

Pierwszą jego reakcją było silne uczucie zażenowania. Podpłynął do drabinki i przywarł ciałem do ściany basenu, usiłując ukryć swą nagość. Było to o tyle głupie i bezsensowne, że dziewczyna również nie miała nic na sobie. Z grubsza ocenił jej wiek na dwadzieścia pięć łat. Była wysoka i szczupła. Długie, ciemne włosy spadały jej na ramiona. Miała małe, jędrne piersi, a lekko rozchylone uda prowokowały i zdawały się zapraszać. Jego wzrok spoczął na pokrytym delikatnym meszkiem łonie. Potem jednak uwagę Siergieja przyciągnęły jej duże, ciemne oczy – wyczytał w nich błaganie i strach.

Cześć, jestem Pasza – powiedziała. Siergiej uśmiechnął się szeroko.

Nie wziąłem ze sobą kąpielówek, a nie mogłem opanować pokusy zanurzenia się w basenie. Ale widzę, że można tu kąpać się nago – rzekł z uśmiechem, chcąc, by oboje poczuli się swobodniej.

Większość z nas robi to, gdy nikogo ważnego nie ma w pobliżu – na jej wargach również pojawił się cień uśmiechu. – Jesteś... z ochrony osobistej? Z KGB?

Skinął głową.

Przyjechałem tu, by chronić Gminę. Niezbyt dobrze wywiązałem się z zadania. Odwołano mnie do Moskwy, lecz sekretarz generalny nalegał, bym został do końca weekendu.

Zbladła i dostrzegł, że drży. Nie mogło to być z zimna w tym upale.

Tak bym chciała znaleźć się z powrotem w Moskwie – wyznała.

Nie podoba ci się tutaj?

To niebezpieczne wypowiadać się na ten temat.

Mnie możesz powiedzieć. Ja również chciałbym jak najszybciej opuścić to miejsce, po tym co wydarzyło się poprzedniej nocy.

Słyszałam, jak inni o tym mówili. – Usiadła na krawędzi basenu, zwieszając nogi do wody. – Mówili, że... nie, nie wolno mi tego powtarzać.

Że Kieszow zabił Gmirię?

Tak. – Pasza rozejrzała się nerwowo, lecz w pobliżu nie było nikogo. – Mówili również, że jest on w pewnym sensie żywym trupem, a przecież to bzdura, w którą trudno uwierzyć. Chyba, że śpi się z nim w jednym łóżku.

Ty oczywiście spałaś?

Nie mogłam inaczej. Co byś zrobił, mając do wyboru: życie na granicy nędzy i kolejki po chleb albo specjalne przywileje? Pogodziłam się już z takim sposobem zarabiania pieniędzy, lecz wolałabym umrzeć niż spędzić z nim jeszcze jedną noc.

Niech żywi nie tracą nadziei. – Przysunął się do niej. – Lepiej będzie jednak, gdy się z tym pogodzisz. Inaczej wyślą cię do obozu. Opowiedz mi, jak to było.

Zastanawiała się przez chwilę, rozważając: zaufać mu czy nie. Zaraz jednak zaczęła szybko mówić, jakby chciała wyrzucić to z siebie: – Siergieju, on nie jest zwykłym człowiekiem. Jest bestią, bestią o wyjątkowych cechach. Ma ciało bardzo silne, lecz zimne jak lód. Ostatniej nocy bardzo dużo wycierpiałam. On jest perwersyjnym sadystą. Nie mogę, nie chciałabym wdawać się w szczegóły, lecz boję się, że to wspomnienie prześladować mnie będzie aż do śmierci. Myśląc o tym, co musiałam zrobić, po prostu brzydzę się sobą. Mówiłam ci już, oddałabym życie, by tego uniknąć. Lecz, niestety, zażądał, bym przyszła do niego dziś w nocy. Nie mam jednak odwagi pozbawić się życia.

Jesteś za młoda, by umierać. – Poszukał ręką jej dłoni i uścisnął ją dla dodania otuchy. – I stanowczo zbyt piękna – dodał.

Było to coś więcej niż tylko fizyczne zbliżenie. – W oczach miała łzy. – Jestem dziwką politbiura. Kiedy żądają mego ciała, po prostu wyłączam się psychicznie i pozwalam im robić ze sobą, co chcą. Z nim było to niemożliwe. Jego pocałunki były ohydne, z ust wydobywał się wstrętny odór. Dotyk tego lodowatego ciała był wprost nie do zniesienia. Lecz nie to było najgorsze. Gdybyś tylko widział jego oczy! Płonęły w nich ognie piekielne, wzrok dosłownie przeszywał na wylot. Naprawdę, jestem głupia, że mówię to wszystko oficerowi KGB. Bez wątpienia doniesiesz na mnie, lecz może będzie to lepsze niż ponowne spotkanie z tym potworem.

Nie wydam cię, obiecuję – odpowiedział. – Prawdę mówiąc, chciałbym ci pomóc.

Pomóc mi możesz jedynie zabierając mnie stąd.

Tego nie mogę zrobić, bo właściwie sam jestem tu uwięziony. Są jednak inne sposoby.

Na przykład jakie?

Nienawidzisz go dosyć, by go zabić? Starczy ci odwagi, by tego dokonać?

Ależ to czyste szaleństwo!

Może to wszystko, co nam pozostało. Mógłbym dać ci nóż.

Milczała. Czuł, jak napręża się jej ciało, było to widocznym znakiem jej wewnętrznych zmagań. Może podejrzewała jakiś podstęp, chęć wrobienia jej?

Kieszow zabił Gmirię – mówił szeptem. – Wiem, byłem tam. Zwabił go do lasu, aby go zamordować. Normalnie dzik nie zaatakowałby, tylko by uciekł. To Kieszow w jakiś dziwny sposób wpłynął na jego zachowanie, zamienił go we wściekłą bestię.

Zatem przejrzy również twój spisek. – Ze zdenerwowaniem splotła ręce.

Niekoniecznie. Czasem piękna kobieta może całkowicie uśpić czujność mężczyzny. Obawiam się, że jeszcze jeden raz Już ostatni, będziesz musiała spędzić z nim noc. Poigraj z nim, podnieć, rozpal płomień namiętności. Wtedy...

Co się potem ze mną stanie?

Otrzymasz nagrodę. Obiecuję ci.

A więc to spisek?

Tysiące żydów i chrześcijan poparłyby ten zamiar, nie licząc milionów mieszkańców naszej ojczyzny. Przez tego szaleńca nasz kraj znalazł się na krawędzi wojny, która przyniesie nam zgubę. Cóż znaczy twoje lub moje życie wobec życia tylu ludzi?

Spróbuję – powiedziała, tępo patrząc w wodę. – Jeżeli nie mam dosyć odwagi, by popełnić samobójstwo, może wystarczy mi jej, by zabić Kieszowa.

Zdobędę dla ciebie nóż – powiedział.

Zamknął drzwi na klucz i dla pewności podstawił krzesło pod klamkę. Sprawdził okno i zaciągnął zasłony. Położył się na łóżku, kładąc pistolet w zasięgu ręki. Pokój skojarzył mu się teraz z celą śmierci, w odróżnieniu jednak od skazańca, Siergiej z niecierpliwością oczekiwał świtu.

Panował półmrok. O tej porze roku nigdy nie było całkowicie ciemno i to było pocieszające. Zmusił się, by nie spać całą noc. Była to już druga taka noc, a do poniedziałku czekała go jeszcze jedna. Po wypaleniu wielu papierosów, czuł kwaśny smak w ustach. Na myśl o jeszcze jednym postanowił rzucić palenie. Zastanawiał się, w którym z obozów może być Olga. Potrzebował jeszcze sporo czasu, by przyzwyczaić się do faktu, że jej nie ma.

Przypomniał sobie Urszulę. Zdawał sobie sprawę, że stanowczo za dużo obiecuje sobie po tym romansie. Sam fakt, że z nią sypiał, wcale nie upoważniał go do robienia sobie dalekosiężnych planów. „To tylko jej kaprys – pomyślał. – Niemożliwe przecież, żeby Józef, mieszkając u niej, sypiał w osobnym pokoju – uśmiechnął się gorzko – nawet jeżeli przebywał tam za dnia.” Może nowy kochanek przypadł jej do gustu i jak będzie miała już dosyć Siergieja, postara się przemycić Józefa za granicę. Nie miał Zuttenbergowi tego za złe. Na jego miejscu postępowałby dokładnie tak samo.

Złapał się na tym, że nasłuchuje własnego oddechu. Było cicho. Służba skończyła już swoje zwykle libacje, i wszyscy poszli spać.

Nikt mu nie przeszkadzał. Niepisane zasady zabraniały tu nachodzenia kogoś w nocy w jego pokoju.

Czuł się jak tchórz. Mając zadanie do wykonania, wyręczał się kimś innym. „Nie oszukuj się, Prokop. Głównym powodem jest fakt, że cholernie się boisz. Lecz czym jest życie zwykłej dziwki, wobec losu, jaki może spotkać całą Rosję, a może cały świat – przekonywał siebie. – A czymże jest twoje życie?” Po tym przyznaniu się przed samym sobą do winy, poczuł wyraźną ulgę. Gdyby mógł uciec z kraju, udałby się do Europy Zachodniej, żeby ubiegać się o azyl polityczny. Może zainteresowałby się nim wywiad brytyjski. Wiedział jedno – żadne problemy nie dawały się porównać z kłopotami, które miał tutaj. Gdy tak leżał, miał momentami wrażenie, że w ciemnościach pokoju czai się ulotny, nieuchwytny strach. Nagle zdrętwiał – ktoś próbował otworzyć drzwi! Najpierw poruszyła się gałka, jakby zamierzano ją delikatnie obrócić, potem coś mocno zgrzytnęło w drzwiach. Prokop usiadł i wpatrywał się w ciemność. Słyszał dochodzący zza drzwi głośny oddech, gałka poruszała się z trzaskiem tam i z powrotem. Intruz, nie mogąc wejść, najwyraźniej denerwował się. Drzwi zadrżały od uderzenia. Bardzo silne musiało być ramię, które wywołało ten wstrząs. Może było to kopnięcie?

Odejdź! Wynoś się! – krzyknął Siergiej, zeskoczywszy z łóżka. Oblał go zimny pot, czuł narastające skurcze żołądka, gdy trzęsącymi się rękoma chwycił ciężką, dębową komodę. Pchał ją z całej siły w kierunku drzwi. W tym momencie drzwi pękły z trzaskiem i wyłamany kawałek wypadł na podłogę. Dosłownie w ostatniej chwili Siergiej zablokował komodą powstały otwór. Wiedział, że jego barykada nie wytrzyma długo. Krzesło mogło się złamać w każdej chwili.

Chwiejnym krokiem wrócił do łóżka. Chciał się znaleźć jak najdalej od drzwi. Chwycił pistolet, krzycząc coś bez związku. Na drzwi sypał się teraz prawdziwy grad ciosów, cały pokój wibrował od uderzeń. Widać już było sypiące się drzazgi – zastawiony komodą otwór powiększał się. Szalony napastnik ani myślał zrezygnować. Kawałki drewna padały na podłogę, widział palce rozrywające wyrąbaną w drzwiach dziurę. W wyrwie pojawiło się prawdziwie diabelskie oblicze. Twarz była wykrzywiona z wściekłości, zęby zgrzytały, z ust spływała ślina. To bestia nadchodziła, by go zabić. W tym momencie zaczął strzelać. Pistolet podskakiwał mu w dłoni, widział, jak kule trafiają w drzwi. Atakujący wrzasnął, lecz bardziej ze złości niż z bólu – nawet się nie zachwiał; nadal z wściekłością wdzierał się do pokoju. Sucho trzasnęła iglica – magazynek był pusty. Upuścił na podłogę bezużyteczną już broń. Myśli kłębiły się pod czaszką. Zbliżał się tak długo oczekiwany koniec.

Błagam, niech to się stanie szybko” – pomyślał. Krzesło i komoda zostały odepchnięte, drzwi runęły. Za nimi odsłoniła się czarna, niezgłębiona pustka, przedsionek piekła, z którego wyłaniała się bestia. Straszliwa zjawa przerastała swoim potwornym wyglądem ludzkie wyobrażenie. Mózg Prokopa, nie mogąc znieść tego widoku, po prostu przestał funkcjonować. Siergiejowi zdawało się, że spada głową w dół, skulił się więc w oczekiwaniu na zderzenie, które jednak nie następowało. Owiewało go lodowate powietrze, w uszach miał okropny szum i czuł, że wciąż leci w przepaść. Gdzieś z tej przepastnej ciemności gonił za nim ryk wściekłego potwora i zdawało mu się jeszcze, że słyszał krzyk kobiety. Potem ciemność zamknęła się nad nim i unosił się w bezkresnej otchłani coraz dalej i dalej.

Odzyskiwał świadomość bardzo powoli. Stwierdził, że leży na podłodze w swoim pokoju. Był zesztywniały z zimna, lecz, jak się wkrótce przekonał, nie miał żadnych obrażeń. Spojrzał w kierunku drzwi. Znajdowały się na swoim miejscu podparte krzesłem, komoda również stała jak dawniej – przy ścianie. Podniósł głowę i zobaczył pistolet na stoliku. Zbadał go – był załadowany i ostatnio z niego nie strzelano. „Boże wszechmogący! – przypomniał sobie wszystko. – To było jednak straszliwe przeżycie.” Był już dzień i promienie słoneczne przesączały się przez niedokładnie zaciągnięte zasłony. Z zewnątrz dochodził świergot ptaków, lecz nie słyszał krakania kruków. W domu panowała zupełna cisza.

Pokonując opór sztywnego ciała wrócił na łóżko i zaczął rozglądać się za ubraniem. Było mu okropnie zimno – miał dreszcze. Nie wiedział, jak długo leżał na podłodze, lecz najważniejsze było to, że nadal żył. Przetrzymał następną noc w tym piekielnym miejscu. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że zatrzymał się o trzeciej dwadzieścia dwie w nocy. Potrząsnął nim i zobaczył, że wskazówka sekundnika ruszyła. „Moja głowa” – pomyślał. Straszliwie łupało go pod czaszką, w ustach czuł obrzydliwy smak. Drżąc nadal na całym ciele, dotarł do umywalki i wypił kubek zimnej wody. Przeżycia ostatniej nocy nie były zwykłym sennym koszmarem, w ogóle nie potrafił tego wyjaśnić. Wszystko było tak cholernie realne.

No, w porządku – skonstatował – to tylko omamy w moim mózgu.” Lecz jeżeli tak właśnie było, to było to bardzo niebezpieczne. Z wolna przejaśniało mu się w głowie.

Gorączkowo zaczął zastanawiać się nad losem Paszy. Rozważał możliwe warianty. Bał się, że zrezygnowała. Wtedy cała odpowiedzialność za wykonanie zadania znów spoczęłaby na jego barkach. Następne spotkanie z bestią mogło być znacznie groźniejsze.

Czuł nieodparte pragnienie wyjścia z tego pokoju i pójścia na spacer, by odetchnąć świeżym powietrzem i wziąć się w garść. Odsunął krzesło, otworzył drzwi i wyjrzał na korytarz. Nikogo nie było w pobliżu, czego się zresztą spodziewał. Zszedł schodami i wyszedł do patio.

Słońce stało wysoko, a jego promienie prażyły tak, że trawniki wyglądały jak po długiej suszy. Rododendrony tworzyły różowo-niebieską ścianę, a ich zapach unosił się w powietrzu. Spośród rosnących dalej sosen dochodziło kojące gruchanie dzikich gołębi. „Ten spokój jest aż nienaturalny, wróży jakieś nieszczęście” – pomyślał.

Na korcie tenisowym leżała para rakiet, jakby grający przerwali grę wraz z zapadnięciem zmroku i mieli teraz przyjść ją kontynuować. Przeszedł w kierunku basenu. Po chwili, tknięty przeczuciem, zwolnił kroku. Miał ochotę odwrócić się i odejść. Podchodził jednak ostrożnie, bojąc się spojrzeć w tamtą stronę, choć wiedział, że przecież musi to zrobić.

Woda nie była już jasnoniebieska, miała teraz kolor różowawy. W basenie unosiło się ciało kobiety; widział niesamowity grymas na jej twarzy. Z potwornej rany w gardle nadal sączyła się krew, barwiąc wodę. Nawet teraz jej rozrzucone nogi wyglądały prowokująco, a szeroko rozpostarte ramiona kołysały się wolno, kiwając zapraszająco. Zobaczył swój nóż, wbity w podbrzusze dziewczyny po samą rękojeść. Dostał mdłości i omal nie zwymiotował.

Nie miał żadnych wątpliwości, że to Pasza. Nagle poczuł się winny, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Odwrócił się i spojrzał w kierunku domu. Tam spała bestia, wypoczywając po pracowitej nocy. Pogrążony w rozmyślaniach, ruszył powoli ku domowi. Starał się przewidzieć, co może się zdarzyć następnej nocy.

To był wyjątkowo pechowy weekend – stwierdził Kieszow. Ubrany w przydługą piżamę w czerwono-zielone pasy palił śmierdzące cygaro. Uśmiechnął się blado, siedząc bez ruchu i patrząc, jak służba niosła poprzez trawniki ciało dziewczyny, zawinięte w  zakrwawione prześcieradło. – Nigdy nie można przewidzieć, jak się sprawy potoczą. Widzisz, Prokop, życie jest pełne niespodzianek, zaś jedyną pewną rzeczą jest śmierć.

Mimo słonecznego ciepła, Prokop poczuł przenikający go dreszcz. Dochodziło południe. Kieszow rzadko wstawał wcześniej, lecz dzisiaj pojawił się na dolnym tarasie, rozglądając się po okolicy. „Przypomina ogromnego, krwiożerczego sępa” – pomyślał Prokop.

Była wariatką – kontynuował przywódca. – Dawno powinna była znaleźć się w szpitalu. Cierpiała na różne urojenia i manię samobójczą. – Obrzucił Prokopa długim i twardym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: „Musisz mi wierzyć, bo jestem w tej chwili najpotężniejszym człowiekiem w całej Rosji”. – Niekiedy snuła się nocą samotnie po korytarzach, proponując męskiej części personelu swoje wdzięki. Tylko z litości dla niej nie składano oficjalnej skargi. Ubzdurała sobie, że jest prostytutką, lecz gdy mężczyzna zainteresował się nią, uciekała z krzykiem. Podobnie jak ktoś, kto często mówi o samobójstwie, prawie nigdy go nie popełnia. No, Pasza była widocznie wyjątkiem od tej reguły. Możemy jej jedynie współczuć – uśmiechnął się wyrozumiale. – Słuchaj, Prokop, jeżeli mówiła ci coś innego, to po prostu kłamała. Muszę skrócić swój weekend i wracać do Moskwy.

Siergiej starał się ukryć ogromną ulgę.

To wielka szkoda, towarzyszu generalny sekretarzu. Mam nadzieję, że to nie z powodu jakichś kłopotów.

Niestety tak. – Rysy Kieszowa stwardniały. – W mieście są rozruchy, a prawdę mówiąc w całym kraju. Protesty rozszerzają się jak zaraza. Wy stąpienia mas są zwiastunem nowej rewolucji. Było wiele starć, wojsko zastrzeliło parę osób. Rebelia musi być zdławiona, zanim przybierze na sile. Zaczęło się to wszystko już kilka miesięcy temu. Robotnicy żądali zbyt wiele, zapomnieli o swoim miejscu w systemie. Zamieszki muszą być zdławione szybko i bezwzględnie. Ulice Moskwy i innych miast muszą spłynąć krwią, jeżeli znów chcemy stać się wielkim narodem. To kolejne rządy słabych przywódców przyczyniły się do tego fermentu.

Siergiej poczuł ogarniającą go falę mdłości. Trzeba koniecznie zgładzić tę bestię” – pomyślał. Terror i chaos w kraju pogłębiały się z każdą godziną. Jego dwie kolejne próby spaliły na panewce, tymczasem bestia poczynała sobie wcale nieźle – zabójstwo Gmirii przez wściekłego odyńca, a teraz śmierć dziewczyny. Dobrze chociaż, że jemu udało się wyjść cało. Kieszow mógł zabić go w każdej chwili, mimo to pozwolił mu żyć. To właśnie było intrygujące. Czyżby był jak kot, który znęca się nad upolowaną myszą? Musiał wrócić do Moskwy i porozmawiać z Urszulą. Może ona będzie znała odpowiedź, jakiś klucz do tej potwornej łamigłówki. Jeżeli nie, to nie ma już żadnego rozwiązania.


XXI

Zabójstwo Józefa Zuttenberga


Na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić, że Józef Zuttenberg jest Żydem. Cerę miał raczej jasną, rysy jego twarzy nie były zbyt charakterystyczne, tak że można było je uznać za słowiańskie. Drobnej budowy ciała, lekko przygarbiony, jakby spędził życie, pochylając się nad jakąś maszyną w dusznej hali fabrycznej. Uśmiechał się bardzo rzadko, jego wygląd wskazywał jednak na to, że dopiero niedawno przekroczył czterdziestkę. Ostatnio nie golił się. Nie znaczyło to bynajmniej, że zapuszcza brodę, a raczej świadczyło o zaniedbaniu i niechlujstwie, co można było złożyć na karb ciężkich czasów.

Od tygodnia ukrywał się w małym pokoiku od strony podwórza, będącym częścią dużego mieszkania Urszuli Ramaninowej. Wszystko w tej klitce znał już na pamięć. Czasem zamykał oczy i usiłował pozbyć się tego obrazu – było to krótkim wytchnieniem od dręczącej go nudy. W dodatku wszystko wydawało mu się beznadziejnie szare. Zarówno ciemnozielone, cały czas zasunięte zasłony, jak i krzesło, stół i stara, zapadnięta sofa. Jedzenie było obfite, mógł dysponować wszystkim, co znajdowało się w spiżarni. Jadł tylko dla zabicia czasu, bo apetyt stracił już dawno. Dni jednak „wlokły się bez końca. Gubił poczucie czasu, wegetował, cały czas siedząc w jednym miejscu. Chyba tylko szaleństwo mogło wyrwać go ze stanu apatii. Z początku większość czasu spędzał na czytaniu. Sołżenicyn. „Archipelag Gułag”, „Pierwszy Krąg”, „Oddział Nowotworowy”. Potem zainteresowanie osłabło, zostawił książki i zaczął wertować gazety – „Prawdę” i „Trud”. To jednak tylko jeszcze bardziej go rozdrażniło, więc przerwał lekturę i siedział, tępo wpatrując się w ścianę. Katrina i dzieci nie żyły; starał się nie podtrzymywać w sobie nadziei, że jest inaczej. Na początku płakał z żalu, teraz jednak, wszystko co pozostało mu w życiu, to całodzienne oczekiwanie na przyjście Urszuli. Dwie noce wcześniej zrobił coś, za co gardził teraz sobą. Starał się jednak uspokoić sumienie, tłumacząc sobie, że każdy mężczyzna w jego sytuacji uczyniłby to samo. Słysząc skrzypienie sprężyn łóżka, na którym odpoczywała przed nocnym przedstawieniem, pod wpływem nagłego impulsu przekradł się przez pokój i delikatnie otworzył drzwi do sypialni.

Józefie, to ty? – zapytała.

Muszę z tobą pomówić.

Przycupnął na krawędzi łóżka. Urszula leżała na kocu. W półmroku widział smukły zarys jej ciała. Nie przykryła się, bo w pokoju było gorąco, i teraz nerwowo obciągała w dół prawie przezroczystą koszulę nocną.

Jestem zmęczona, Józefie. Miałam dziś dwa przedstawienia. – W jej głosie wyczuł napięcie, może domyśliła się jego intencji. Była kobietą inteligentną.

Kim jest dla ciebie Prokop?

W każdym innym przypadku postarałby się rozpocząć tę rozmowę nieco delikatniej, dziś jednak dużo rozmyślał o Prokopie i Urszuli. Zazdrość w połączeniu z podnieceniem seksualnym stanowczo utrudniała mu taktowne zachowanie.

Jest moim przyjacielem.

Może prywatnym agentem i zarazem kochankiem?

Powiedziałam: przyjacielem. A teraz Józefie pozwól mi zasnąć. Jestem zupełnie wyczerpana.

Czy zdajesz sobie sprawę, jak ważna jest dla mnie ta odpowiedź? – mówił cicho, lecz był bardzo zdenerwowany. – Czy zdajesz sobie sprawę? – powtórzył.

Nie – jej głos zabrzmiał teraz ostro, co sprawiło mu ból. – Józefie, ofiarowałam ci schronienie, żywię cię. Dla mnie i dla organizacji, dla której pracuję, wszystko to wiąże się z ogromnym ryzykiem. Nie mogę zrobić więcej. Tak nie powinien postępować człowiek, którego cała rodzina zaginęła.

Zaginęła? Chciałaś powiedzieć, że nie żyje! Nie mam nikogo na świecie. Oprócz ciebie, Urszulo.

Nie odpowiedziała. Słyszał jej przyśpieszony oddech.

Urszulo, nie mogę żyć bez ciebie. Muszę wiedzieć, czy Siergiej Prokop jest twoim kochankiem. – W tym momencie jego ręka poruszyła się wbrew jego, woli, i dotknął nagiego ramienia. Cofnęła się gwałtownie, jednocześnie chwytając go za przegub z siłą, której się zupełnie nie spodziewał. Czuł, jak jej palce wbijają mu się w ciało. Ostrym szarpnięciem odrzuciła jego rękę.

Józefie, jak śmiesz! Myślisz, że idę do łóżka z każdym, któremu udzielam schronienia?!

Cofnął się, błogosławiąc ciemność – był w cienkich szortach i łatwo spostrzegłaby erekcję. Ta ostra odprawa zapiekła go jak wymierzony policzek, ogarnęło go na chwilę uczucie wstydu.

Urszulo, tak mi przykro. To właśnie...

Józefie, idź do swego pokoju. Postarajmy się zapomnieć o tym, co się zdarzyło.

Odwróciła się twarzą do ściany. Stał jeszcze przez moment, lecz leżała nieruchomo. Wydawało się, że już zasnęła. „Idź, nic tu po tobie” – pomyślał.

Wyniósł się chyłkiem do swego pokoiku, rzucił się na sofę i przeleżał tak do rana, nie zmrużywszy oka. Odtąd jednak nie było już między nimi tak jak przedtem. Popsuły się nawet naturalne kontakty, jak między gospodynią i lokatorem. Na każdym kroku dawała mu do zrozumienia: „Możesz zostać jak długo zechcesz, korzystać z posiłków tak jak dawniej. Siedź jednak cały czas w swoim pokoju, nie chcę cię widzieć z wyjątkiem momentów, kiedy jest to absolutnie konieczne”. Wszystko to sprawiło, że Józef zdecydował się odejść.

W niedzielę „Borysa Godunowa” nie wystawiano. Urszula wstała późno; było już po południu, gdy Józef usłyszał jej krzątaninę i poczuł zapach jedzenia z kuchni. Zdziwił się trochę, gdy usłyszał leciutkie pukanie i drzwi uchyliły się trochę. Zobaczył Urszulę ubraną w sprane, jasnoniebieskie dżinsy i bluzkę w białoczerwoną kratkę. W jej powitalnym uśmiechu brakowało jednak ciepła. Ot, zwykły, konwencjonalny gest, wymuszona grzeczność.

Gotuję dzisiaj – już to samo w sobie było niezwykłe – może zjedlibyśmy coś lekkiego?

Dziękuję.

Był całkowicie zaskoczony i zaambarasowany. Potarł z zażenowaniem krótki zarost, jakby chciał przeprosić za to, że jest nie ogolony. Poruszał się niezdarnie. Skrępowany podążył za nią przez pokój, jakby nie czuł się pewnie wśród gustownie dobranych mebli.

Gmiria nie żyje – powiedziała, podając mu zupę ze szparagów. – Słyszałam przez radio. Przebywał u Kieszowa na daczy. Mówią, że zabił go dzik.

Tak? – Józef spojrzał na nią. Zauważył, że jest blada i wygląda na zmęczoną. – Tym razem dzika bestia została kozłem ofiarnym, a nie, jak zwykle, CIA.

Przez chwilę jedli w milczeniu, po czym Józef odezwał się, gryząc kawałek sera: – Zdecydowałem się odejść. Tak będzie najlepiej. Nie chcę cię obciążać dłużej moją obecnością, to po prostu nie ma sensu.

Dokąd pójdziesz? – Była lekko zaskoczona lub może tylko starała się ukryć ulgę.

Spróbuję dostać się do Polski. Mam tam kilku przyjaciół.

Myślisz, że ich tam jeszcze zastaniesz? Czystka, przeprowadzona przez Kieszowa, ma bardzo duży zasięg. W żadnym z krajów bloku sowieckiego wyznawcy jakiejkolwiek religii nie są bezpieczni.

Zobaczymy.

Nigdy nie zdołasz tam dotrzeć. Nie wiem, czy wystarczy ci sprytu, aby wydostać się z Moskwy. Głupie jest nawet snucie takich rozważań. Kiedy stąd wyjdziesz, to wpadniesz wprost w objęcia śmierci. Nawet ja nie byłabym w stanie zorganizować dla ciebie takiej podróży. Rosja jest skąpana we krwi. Czy nie słyszałeś wczoraj strzałów na ulicach?

Tak, słyszałem salwy.

Zginęło dwunastu ludzi, ranni wykrwawili się na bruku, bo nie wolno było udzielać im pomocy. Nowe prawo zabrania ludziom przebywania na ulicy w grupie większej niż sześć osób. Tamci stali w kolejce po chleb, żołnierze kazali im się rozejść. Nawet ludzie radzieccy mają pewną granicę wytrzymałości, szczególnie o pustyni żołądku. Kolejka stała nadal i żołnierze otworzyli ogień. Nie dali nawet strzałów ostrzegawczych. Józefie, jestem pewna, że nie dojdziesz dalej niż do prospektu Lenina. Lecz decyzja należy do ciebie, nie będę próbowała cię powstrzymać.

Jednak pójdę – uśmiechnął się poprzez gęsty zarost. – Nawet jeśli zginę, no to co? Nic mi już nie pozostało. Lepsza szybsza śmierć niż powolna agonia.

Zaczęła zmywać naczynia. Można powiedzieć, że przyczyniła się do podjęcia przez Józefa tej decyzji – fakt, że odrzuciła jego awanse dopełnił miary jego rozgoryczenia. Lecz teraz nie było już odwrotu. Śmierć Gmirii wstrząsnęła nią. Siergiej dalej przebywał tam na letnisku. Jeżeli coś by mu się stało, prawdopodobnie nie dowiedziałaby się o tym nigdy. Mogła jedynie kupić bilet na jutrzejsze wieczorne przedstawienie i czekać, czy pojawi się tam, czy nie. To oczekiwanie sprawiało jej ból, nie miała siły myśleć o losie Józefa.

Ku zdziwieniu Zuttenberga, ulice nie były wyludnione. Można było pomyśleć, że jest zwyczajna niedziela, przeczyły jednak temu twarze przechodniów. Spotkani ludzie natychmiast odwracali wzrok, ukradkiem i trwożliwie rozglądając się na boki. Nikt nikomu nie ufał, panowała atmosfera podejrzliwości i strachu. Wszyscy mieli świeżo w pamięci niedawną masakrę na ulicy Gorkiego.

Wielu pozostało w domach, lecz tam, podobnie jak na ulicach, nikt nie mógł czuć się bezpieczny.

Pojazdy wojskowe były w ciągłym ruchu, czasem złowieszczo zwalniały swój bieg, by za chwilę przyśpieszyć z rykiem silnika. Tym razem wojsko ostrzegało obywateli, by ciągle mieli się na baczności.

Zuttenberg skłamał Urszuli, mówiąc o przyjaciołach w Polsce. Nie znał tam nikogo, co więcej, wcale się do tego kraju nie wybierał. Nie miał żadnych planów, chciał po prostu opuścić mieszkanie Urszuli, nie tylko dlatego, że go odrzuciła. Miał wyrzuty sumienia, że pozostając pod jej dachem, naraża ją na niebezpieczeństwo. Uważał również, że bez sensu jest kurczowe trzymanie się życia, tylko po to, by wegetować w małym pokoiku. Myślał nawet o samobójstwie, lecz tego zabraniało prawo boże. Żałował czasem, że uciekł i nie podzielił losu swoich najbliższych, w obozie, czy nawet w celi śmierci. Ruch oporu praktycznie nie istniał, zresztą i tak nie zamierzał w nim uczestniczyć. Terror szalał podobnie jak za Stalina i nie było przed nim ucieczki.

Bez planów i bez nadziei żył z godziny na godzinę. Późnym popołudniem zdecydował się na przechadzkę do parku Gorkiego. Było pustawo, brakowało turystów, którzy zwykle tłumnie odwiedzali to miejsce. Zniknęła gdzieś niezwykła, tak charakterystyczna dla tego parku atmosfera. Ogromne koło karuzeli stało ciche i nieruchome, obok drzemał pusty amfiteatr.

Wszystkie restauracje były pozamykane. Park służył po prostu jako miejsce przechadzek. No, byli jeszcze szachiści. Żyli we własnym, zamkniętym świecie, nawet Kieszow zostawił ich w spokoju. Siedzieli w długim rzędzie, jeden naprzeciw drugiego, a czapki i kapelusze chroniły ich głowy przed słońcem. Zamyśleni, pochylali się nad szachownicami, przesuwając figury tam i z powrotem. Przeżywali swoje małe tryumfy i porażki.

Zatrzymał się nad brzegiem dużego stawu. Kaczki pływały wesoło, właśnie ich grupa w kształcie litery „v” zbliżała się do niego z głośnym kwakaniem, domagając się kawałka chleba. Zawiedzione, po chwili odpłynęły.

Znalazł się z powrotem na Placu Czerwonym. Nawet nie pamiętał, jak przyszedł. Popatrzył na GUM, oczywiście zamknięty w niedzielę. Ten wielki dom towarowy był dla zwykłych ludzi tym, czym dla elity ekskluzywny sklep na ulicy Granowskiego pod numerem drugim. GUM potocznie nazywano śmietnikiem, bo rząd wyrzucał do niego nadwyżki towarów. Tak właśnie realizowano ideały komunizmu – masy dostawały ochłapy, podczas gdy elita pławiła się w luksusie. Wydzielone sklepy, rozbudowany system przywilejów. Na frontonie GUM-u wisiał ogromny portret Lenina.

Zuttenberg stał, patrząc na to, lecz myślał o Urszuli. Gdyby byli razem, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej, mógłby nawet pogodzić się z istnieniem obecnego reżimu. Żyłby sobie wygodnie w przytulnym mieszkanku, tylko jadł, pił i sypiał z Urszulą – nawet myślenie o tym ostatnim podniecało go. Aż tu nagle zjawił się Siergiej i zniszczył mu wszystko. „Przeklęty Siergiej Prokop! Przeprowadził to wszystko, wykorzystując swoje liczne wpływy. Był przecież szpiegiem. Jakby go tu załatwić?..” – zastanawiał się. Nagle poczuł przyśpieszone bicie serca. „Mam! Mam świetny pomysł! Napiszę donos.” Bynajmniej nie życzył Siergiejowi śmierci – to już jego przełożeni zdecydują, zrobią, co będą uważali za stosowne. Potrzebował na to kilku minut. Z tyłu mauzoleum był jeszcze czynny kiosk. Obok „Prawdy” i „Trudu” leżało kilka miesięczników, były również materiały piśmiennicze. Kupił notes, plik kopert i długopis. Przeszył go dreszcz emocji – czuł się jak morderca lub terrorysta przygotowujący bombę. Miał możliwość okaleczyć lub zabić, zadać śmierć na odległość.

Usiadł na ławce i zaczął pisać list. Nie zastanawiał się, czy go podpisze, czy nie. Powinien być krótki, zwięzły. Polizał kopertę, zakleił i zaadresował do Borysa Kowaka, do dowództwa KGB. Ruszył na poszukiwanie skrzynki. Najszybciej byłoby przeciąć na ukos plac Dzierżyńskiego, lecz coś go powstrzymało. Szedł, ściskając list w ręku.

Przechodząc obok rzeki, zauważył kątem oka dwóch żołnierzy; wydało mu się, że idą za nim. Spojrzał za siebie. „Jakieś dwadzieścia metrów” – pomyślał. Właśnie wtedy przyśpieszyli kroku, jakby chcieli go zatrzymać. Puścił się biegiem, choć wiedział, że było to idiotyczne, bo i tak nie miał szans. Jednak uparcie uciekał. Krzyknęli coś do niego, lecz nie zareagował. Czuł, że traci oddech (już dawno nie uprawiał żadnych ćwiczeń fizycznych) i że mięśnie nóg odmawiają mu posłuszeństwa.

Nagle dojmujący ból przeszył ciało; potem dopiero do jego świadomości dotarł huk wystrzału. Uderzenie kuli zakręciło nim i podrzuciło do góry. List wypadł mu z ręki na ziemię i natychmiast porwał go wiatr. List przypominał teraz ogromnego motyla poruszającego się niezdarnym lotem. Zniesiony w kierunku rzeki, lekko osiadł na wodzie i natychmiast porwał go jej wartki prąd.

Józef leżał na betonie. Jego ciałem wstrząsały drgawki, czuł przyśpieszone bicie serca i widział wypływającą spod niego krew. Zdrętwiał zupełnie, ból powoli mijał. Odwrócono go na plecy. Widział błękitne niebo i przesuwające się po nim chmury – symbol nieosiągalnej wolności. Patrzyli na niego z góry, jak myśliwi na upolowaną zwierzynę. Czuł jeszcze znikający powoli zapach kordytu.

Wezwij ciężarówkę – wychrypiał jeden z żołnierzy do drugiego. – On jest uciekinierem.

Józef usłyszał trzask krótkofalówki i niezrozumiałe staccato rozmowy. „Dzięki Bogu, umieram – pomyślał. Zobaczę ich wszystkich, Katrinę i dzieci. Może również rabina Rajkina. Lecz przed śmiercią muszę im powiedzieć.” Poruszył wargami. „Cholerny Prokop! Już ja go załatwię!” Nie mógł wymówić słów. Układał wargi, lecz nie zdołał wydobyć z siebie dźwięku. Cichy szept ulatywał z wiatrem. Dławił się krwią.

Zdobył się na ostateczny wysiłek. Czuł, że jeszcze zdoła coś powiedzieć.

Słuchajcie... coś mam... powiedzieć... Sier...

Kolba karabinu spadła na otwarte, krwawiące usta, wybijając mu zęby. Zniszczyła wypowiedziane słowa tak skutecznie, jak rzeka porwała te napisane.


XXII

Rozpacz przy grobowcu


Aleksiejew dowiedział się o śmierci Gmirii w piątek rano. Był przerażony, chociaż w głębi ducha spodziewał się takiego obrotu sprawy. Było złudną nadzieją wierzyć, że Prokop unicestwi tego potwora, który wybijał ich po kolei. Zlecenie mu tego zadania było desperacką próbą rozwiązania problemu. Aleksiejew nie miał jednak wyjścia. Był jak generał armii w obliczu klęski – musiał bezustannie wysyłać ludzi na pierwszą linię, tak długo, aż będzie zmuszony sam zmierzyć się z wrogiem. A taka perspektywa stawała się bliższa z każdym dniem.

Wasilij Pietrow czekał w poczekalni biura szefa KGB, gdy wyraźnie wstrząśnięty Aleksiejew zjawił się tam o 8.30 rano. Spojrzał na Piętrowa i powiedział: – Z ciebie prawdziwie ranny ptaszek.

W ogóle się nie kładłem – odpowiedział Pietrow. – Czy ktoś z nas może teraz sypiać? Widzę, że już wiesz...

Tak, słyszałem. – Przewodniczący otworzył drzwi gabinetu, puszczając przodem Piętrowa. – Tym razem dzik. Czekam na wieści od Prokopa. Oczywiście, jeżeli jeszcze żyje.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego posłałeś właśnie Siergieja Prokopa – powiedział Pietrow, sadowiąc się wygodnie. – Z pewnością dysponujesz lepiej wyszkolonymi zabójcami.

Jest ich coraz mniej. – Aleksiejew wytrenowanym ruchem rzucił kapelusz na wieszak w rogu. – Prokop nadal jest jednym z najlepszych. Mam jeszcze nadzieję, dopóki razem z Kieszowem znajduje się na daczy. Zostały dwa dni, dużo może się wydarzyć.

Jednak czasu jest coraz mniej. Iwanie, jaki jest twój kolejny plan, a może pomysły całkowicie ci się już wyczerpały?

Załatwię to spokojnie – odparował Aleksiejew.

Wkrótce będziemy mieli w kraju rewolucję. – Pobladły Pietrow drżącymi rękami próbował zapalić papierosa. – Walczymy na kilku frontach jednocześnie, ale prawdziwa bitwa dopiero nas czeka. Nasze wojska są przygotowane do inwazji na Pakistan w przyszłym tygodniu, inne oddziały maszerują w kierunku granicy z Chinami. Jednocześnie musimy stawić czoła zdesperowanym z głodu tłumom, wyległym na ulice. Faktem jest, że kraje Zachodu usztywniły swoje stanowisko wobec nas, wycofując swoich ambasadorów. Jesteśmy na krawędzi samounicestwienia.

Musimy go zniszczyć – Aleksiejew ściszył głos – nawet gdybym miał to zrobić sam. – Odwrócił się w tym momencie, by towarzysz nie widział wyrazu jego twarzy.

Nagle za oknem wybuchła strzelanina, słychać było salwy karabinowe, szybki ogień broni maszynowej i przeraźliwy krzyk ludzi. Ruszył w stronę okna, czując, że Pietrow podąża za nim. Wyjrzeli, lecz nic nie było widać, tylko pomnik Dzierżyńskiego na pustym placu.

Zdaje się, że to z ulicy Milicji Ludowej – w głosie przewodniczącego KGB zabrzmiała ulga. To na pewno GRU. No cóż, oni nam nie podlegają.

Grinbat zrobił się ostatnio natrętny – powiedział Pietrow, zmieniając temat. – Zginęła jego córka, żona Siergieja Prokopa.

Tak, wiem. Prokop mi mówił. Jeżeli aresztowało ją GRU, to z pewnością nam o tym nie powiedzą. Zresztą, mamy poważniejsze problemy niż poszukiwanie zaginionych kobiet. Słuchaj, Wasilij, mam zadanie do wykonania...

Tak, tak, oczywiście. – Pietrow ruszył w kierunku drzwi. – Jeżeli Andriej Kieszow wróci do Moskwy, zdaję się całkowicie na ciebie, przyjacielu.

Aleksiejew, zamyślony, długo wpatrywał się w zamknięte drzwi. Kiedy podwładni zawodzą, odpowiedzialność zawsze spada na szefa.

Siergiej Prokop wrócił do Moskwy późnym popołudniem w niedzielę. Na ulicach widać było tylko pojazdy wojskowe. Wysiadając z samochodu, odniósł wrażenie, że w mieszkaniu ktoś jest. Przekręcając klucz, drugą rękę położył na kolbie pistoletu. „Może Olga wróciła – pomyślał. – Zatrzymali ją tylko na przesłuchanie i potem zwolnili.” Gwałtownym ruchem pchnął drzwi i wszedł do środka. Zobaczył teścia siedzącego w fotelu. Grinbat spojrzał na niego, w jego oczach malowała się rozpacz. Źle wyglądał – ciemne obwódki i worki pod oczami, twarz pobrużdżona siecią zmarszczek. Nerwowo splatał palce. W bladoniebieskich oczach nie było nawet iskierki nadziei, sprawiał wrażenie zupełnie zrezygnowanego, jakby chciał, by pozwolono mu tylko umrzeć w spokoju.

Siergieju, nie znaleziono jej – wyszeptał ochryple. – Na pewno już nie żyje.

Brak wiadomości, to dotrą wiadomość – odpowiedział. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.

Nadeszły takie czasy, że już nie można mieć nadziei. Strzelają do ludzi na ulicach, zupełnie jak w roku tysiąc dziewięćset siedemnastym. Nic nam już nie pozostało.

Prokop miał wielką ochotę wybuchnąć: „Ignat, dlaczego, do diabła, po prostu nie pójdziesz do domu?!”, lecz nagle poczuł litość.

Wkrótce znów będę musiał wyjść, mam zadanie do wykonania – powiedział.

Nawet jeżeli Grinbat usłyszał, nie pokazał tego po sobie. Tępo wpatrywał się w jeden punkt. W końcu odezwał się: – Jeden człowiek jest za to wszystko odpowiedzialny. Tak jak kiedyś Stalin.

Wiem, Ignat. Mówiłem ci jednak, że muszę zaraz wyjść. Zostań tu, jeśli chcesz, z tą sprawą musisz jednak poradzić sobie sam. W spiżarni jest dosyć jedzenia, obawiam się jednak, że zabrakło już wódki.

Była taką dobrą dziewczyną – słowa wymawiał z trudem, tłumiąc narastającą w nim wściekłość. – To on ją zabił. Musi umrzeć. Mój los jest mi obojętny.

Siergiej zatrzymał się w połowie drogi do sypialni.

Ignat, o czym ty mówisz?

Zamierzam... go zabić!

Chyba oszalałeś. Nie masz żadnej szansy.

Jeżeli umrę, to trudno. – Blade policzki starego zabarwił rumieniec. – Nie mam nic do stracenia.

Przez moment Siergiejowi błysnęła nadzieja – może mu się uda, odrzucił ją jednak natychmiast. To było szaleństwo. Starszy człowiek nie był żadnym przeciwnikiem dla szatana.

Poszedł do sypialni i zaczął się przebierać. Grinbat ciągle siedział na krześle, kiedy Siergiej wychodził. Opuścił głowę w dół i zdawało się, że śpi. Zamknąwszy za sobą cicho drzwi, Prokop wyszedł w ciemność.

Dziś miał na sobie mundur – tak łatwiej było poruszać się po ulicach w czasie godziny milicyjnej. Zwłaszcza że, jak na jego gust, patrolujący żołnierze zbyt łatwo sięgali po broń. Nie musiał iść do biura. Mógł przecież rano zadzwonić do Kowaka lub Aleksiejewa z domu i zdać im dokładne sprawozdanie. Z niechęcią jednak myślał o spędzeniu reszty wieczoru w towarzystwie teścia.

Była wonna letnia noc. Kiedyś lubił o tej porze wędrować po parku Gorkiego lub odpoczywać nad brzegiem Moskwy. Teraz jednak czuł się, jakby wszystko tutaj było mu wrogie. Zaparkował, lecz nie wysiadł z samochodu. Nie lubił pracy w biurze i nie chciało mu się tam wracać. Siedział, wpatrując się w ciemność, i myślał o Urszuli. Mógłby pójść do niej do domu, lecz taka wizyta była ryzykowna. Lepiej poczekać do jutrzejszego spotkania po przedstawieniu „Borysa Gorunowa”.

Starał się domyślić, jaką informację mogła mieć dla niego, kiedy mówiła, że musi koniecznie jeszcze raz obejrzeć tę operę, lecz zrezygnował. Uchylił drzwi samochodu, chcąc wysiąść i wtedy zobaczył człowieka idącego przez plac Dzierżyńskiego. Nie tyle sylwetka, ile raczej sposób poruszania się tamtego przykuł jego uwagę. Ten sztywny, wojskowy krok, potężna, wyprostowana postać, odkryta, łysa głowa. Andriej Kieszow!

Siergiej zesztywniał, ciarki przeszły mu po kręgosłupie. Poczuł nagłą chęć, by odjechać i zapomnieć o tym, co widział, lecz po chwili opanował się. Kieszow najwidoczniej wracał z dowództwa KGB, nie było w tym nic dziwnego. Kontrolował pewnie pracę swych podwładnych lub może był na konferencji z Aleksiejewem. Przywódca szedł zdecydowanie, pośpiesznie.

Prokop wyśliznął się z samochodu, zostawiając drzwi otwarte, aby nie stuknęły. Wiedział, co zrobi. Zaczął działać, zanim o tym pomyślał. Ukrył się w cieniu.

Wydawało mu się, że postępuje głupio – przecież śledzenie przywódcy nie miało teraz sensu. Najwyraźniej wracał do swego apartamentu na Kremlu. Siergiej zlekceważył jednak te obiekcje i zaufał swojemu przeczuciu, które wiele razy w przeszłości go nie zawiodło. „Odprowadzę Kieszowa – pomyślał. – To będzie taka nieoficjalna i niewidzialna eskorta. Potem wrócę do biura.” Siergiej trzymał się kilkadziesiąt metrów za nim. Odczekał, aż tamten przekroczy bramę, przy której stał oficer KGB. „Tylko tak dalej” – pomyślał. Wpatrywał się przed siebie, nie chcąc stracić z oczu sylwetki śledzonego. Ze zdziwieniem zauważył, że tamten skręcił w prawo zamiast w lewo. Poczuł dreszcz emocji, wiedział teraz, że przeczucie go nie myliło.

Biały sobór Archangielski wyłonił się przed nim z ciemności. Górował nad soborami Błagowieszczeńskim i Uspienskim, przewyższała go tylko wieża – dzwonnica Iwan Wielki. Nie ulegało wątpliwości, że Kieszow zmierzał prosto w kierunku wejścia do soboru.

Prokop uzbroił się w cierpliwość, czekał. Było zbyt ciemno, by stwierdzić, że śledzony wszedł do środka. Nie było uzbrojonych wartowników. Zaryzykował i podkradł się bliżej. Serce biło mu jak młotem, instynktownie położył rękę na kolbie pistoletu.

Główne wejście do soboru było otwarte. Wziął głęboki oddech i wkroczył do mauzoleum dawnych władców Rosji. Zatrzymał się nasłuchując.

Było niesamowicie zimno. W jego nozdrza uderzył ciężki zapach zgnilizny. Czekał, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Powoli zaczął rozpoznawać otoczenie. Gdzieś tam znajdował się Kieszow i myśl o tym niepokoiła Prokopa. Na razie nie słyszał niczego, poza coraz gwałtowniejszym biciem swego serca. Nagle dobiegł go jakiś dźwięk. Ktoś szlochał.

Dopiero wówczas zauważył Kieszowa w odległości kilkunastu metrów. Był pewien, że to on. Nie mógł to być nikt inny.

Kieszow klęczał, głowę miał pochyloną, a jego potężnym ciałem wstrząsały drgawki – płakał. W postawie pełnej pobożności i pokory pozostawał na klęczkach przed białym, marmurowym grobowcem carewicza Dymitra. Było to dokładnie w tym samym miejscu, w którym bluźnierczo ukrzyżowany został Denanko. Na tym ołtarzu śmierci stała szesnastowieczna ikona, z której zamordowany książę spoglądał błagalnymi oczyma. Prokopowi zdawało się, że wyczytał w nich niemą prośbę: „Odejdź natychmiast, zanim będzie za późno”.

Siergiej wycofał się w ciemność, wyjmując pistolet z kabury. Szerokie plecy Kieszowa były kuszącym celem, może nawet łatwiejszym teraz niż wtedy w sosnowym lesie w letnisku. To była następna szansa, lecz wiedział, że nie może z niej skorzystać. Ze względu na szacunek dla zamordowanego księcia, czy nawet dla Jurija Denanki. Był przyzwyczajony do zabijania, stanowiło to część zbrodniczego systemu, lecz nie w takim miejscu. Byłaby to zbrodnia, dokonana z najniższych pobudek. Zupełnie machinalnie schował broń i wycofał się. Nie miał poczucia winy.

Z ulgą znalazł się na zewnątrz. Odetchnął świeżym powietrzem, spojrzał na ciemne niebo i na gwiazdy – dalekie oazy wolności. Szedł szybkim krokiem, aż znalazł się na placu Dzierżyńskiego, z dala od Kremla. Scena, której był świadkiem, zdziwiła go i zarazem zaniepokoiła.

Wszedł do dowództwa KGB, skinąwszy głową wartownikowi. Chciał się natychmiast zobaczyć z Aleksiejewem. Jeżeli nie będzie go u siebie, zdecydowany był poszukiwać go telefonicznie. Prawie biegiem przebył ostatnie metry korytarza. W przedpokoju zwolnił i zmusił się, by kontrolować swoje ruchy. Potem zapukał cicho w ciężkie, dębowe drzwi, prowadzące do gabinetu przewodniczącego. Nie usłyszał odpowiedzi – najwyraźniej Aleksiejewa nie było. Siergiej z trudem powstrzymywał się, by nie walić pięściami w ciężkie, dębowe drewno, krzycząc: „Towarzyszu przewodniczący, muszę się z wami widzieć!” Zamiast tego spokojnie przekręcił gałkę i uchylił drzwi. Widok, jaki ujrzał, omal nie spowodował u niego załamania nerwowego. Wypadł na korytarz z krzykiem, przywołując straż. Przez moment umysł Siergieja znajdował się w stanie graniczącym z szaleństwem. Iwan Aleksiejew nie żył.


XXIII

Szczur zabójca


Iwan Aleksiejew został w biurze do późna. Nie chciał kłaść się tej nocy. Wiedział, że i tak nie zaśnie. Pobyt tutaj stwarzał przynajmniej pozory normalności, plik papierów przypominał dni, które kiedyś wydawały się nudne i monotonne. Biuro było dla niego miejscem bezpiecznym, fortecą.

Do diabła, gdzie jest Prokop? Może już nie żyje” – zastanawiał się Aleksiejew, ukrywszy twarz w dłoniach.

Zmusił się do pracy – przeglądał raporty, listy internowanych. Gdzieniegdzie stawiał swój podpis, niektóre papiery wyrzucał do kosza. Najróżniejsze wyroki śmierci; większość była zatwierdzana przez niego. Lecz już nie wszystkie. Kieszow przejmował władzę w KGB. Aleksiejew zachował tylko tytuł przewodniczącego, kto wie na jak długo.

Nagle doszedł go lekki odgłos skrobania. Najpierw pomyślał, że to pióro zaskrzypiało na papierze, nie zwrócił więc uwagi. Jednak dźwięk nie ustawał. Zaczął nasłuchiwać i jego początkowe zdziwienie przerodziło się w strach. Zdawało mu się, że to szczury. Ze zdenerwowania oblizał wargi. Nienawidził szczurów, unikał nawet rzadkich wizyt w centrum badań broni biologicznej. Ta fobia towarzyszyła mu już od dziecka.

Teraz już był pewien, że to szczur. Starał się ustalić, skąd dochodził dźwięk. „Może za półkami? Nie, dźwięk był za głośny, to musiało być bliżej. Pod biurkiem!” Instynktownie podniósł stopy z podłogi i skulił się na krześle. Niewidoczny przeciwnik nadal hałasował. Wyschło mu w ustach.

Szczury zawsze były w budynku. Próby likwidowania gryzoni przy pomocy pułapek z przynętą przynosiły tylko ten efekt, że ilość drapieżników utrzymywała się na stałym poziomie. Nie udało się jednak nigdy ich zlikwidować. Jeden z nich bez wątpienia znajdował się teraz w jego gabinecie.

Obrócił się na krześle, pilnując, by jego nogi nie dosięgły podłogi i próbował zajrzeć pod biurko. W ciemności coś się poruszyło. Nagle napotkał przenikliwe spojrzenie małych czerwonych oczu. Mój Boże, to rzeczywiście był szczur. Ogarnęło go obrzydzenie i napłynęła fala mdłości. W gardle poczuł skurcz. „Ohydny mały sukisyn!” Aleksiejew głęboko wciągnął powietrze. „Jak ten bydlak mógł przedostać się tutaj, do biura przewodniczącego KGB!” Jednak nie krzyknął, w porę przypomniawszy sobie o swojej randze i pozycji. Wyobraził sobie, jak wszyscy w KGB ze śmiechem opowiadają tę historię. Szef tajnej policji wpadł w panikę na widok zwykłego gryzonia. „Cholera, po prostu zabiję go!” – pomyślał.

Rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedniego przedmiotu, nogi cały czas trzymając na krześle. Jego spojrzenie zatrzymało się na ozdobnym nożu do papieru. Mówiono, że kiedyś należał do Stalina. Teraz pełnił rolę bibelotu; nigdy nie używano go zgodnie z przeznaczeniem. Był wystarczająco ostry, by nim zabić. Już wyciągnął po niego rękę, kiedy nagła myśl powstrzymała go. Żeby zabić szczura nożem, trzeba się do niego zbliżyć. Nie mógł się na to zdobyć. Przeszył go dreszcz.

Obok noża leżał masywny drewniany liniał. Ocenił, że jest wystarczająco mocny, by strzaskać czaszkę szczura, zamienić ją w krwawą miazgę. Wziął go do ręki.

Szczur gryzł coś dalej, teraz trochę ciszej – Aleksiejew słyszał chrupanie. Odwrócił się i spojrzał pod biurko. „Cholera – pomyślał – z tej pozycji nie mam żadnej możliwości zadania śmiertelnego ciosu.” Zastanowił się przez chwilę i zrozumiał, że musi szczura wypłoszyć. Pomacał ręką po biurku i trafił na tandetną popielniczkę z reklamą brytyjskiego piwa. Podniósł ją, spoglądając w dół. Napotkał spojrzenie zwierzęcia – w małych oczkach czaiła się kpina: „No, dalej, atakuj. Tylko na to czekam”. Niezgrabnie zamachnął się i rzucił. Popielniczka odbiła się od szczura i z brzękiem potoczyła się pod biurko. Gryzoń nawet się nie poruszył.

Aleksiejew wyprostował się, po twarzy spływał mu pot, koszula kleiła się do ciała. To przypominało raczej dziecięcą zabawę w polowanie na szczury. W ten sposób nic nie zdziała przez całą noc. „Trzeba zmienić taktykę” – uśmiechnął się ponuro i sięgnął po słuchawkę telefonu. Postanowił wezwać wartownika. Wmawiał sobie, że nie boi się. Po prostu to poniżej godności uganiać się za szczurem, gdy jest się szefem KGB.

W momencie gdy podniósł słuchawkę, miał wrażenie, że coś jest nie w porządku. Nie przestając zastanawiać się, co to takiego, nerwowo wykręcił jedną cyfrę. Dopiero wtedy zrozumiał – nie było sygnału! Telefon był martwym, bezużytecznym przedmiotem. Domyślił się, dlaczego i na myśl o tym poczuł dreszcz: szczur przegryzł kabel!

Starał się opanować. Musiał być jakiś sposób wezwania strażnika. Chociażby rzucić liniałem w okno. Hałas i grad odłamków z wybitej szyby na pewno zaalarmują straż i ktoś przybiegnie. Znów się zawahał, bo nagle szczur poruszył się, wyszedł chyłkiem spod biurka i podążył w stronę drzwi. Aleksiejew odczuł ulgę graniczącą z euforią. „Znudziło mu się i odchodzi. Na pewno gdzieś tam jest dziura, przez którą będzie mógł wydostać się z pokoju” – pomyślał. Lecz wtedy szczur zatrzymał się, usiadł i podniósł głowę, patrząc na Aleksiejewa. „Ha, myślałeś, że to koniec, prawda? – zdawał się mówić. – Nie, to dopiero początek. Mam dużo czasu.” – Wynoś się! – w krzyku przewodniczącego brzmiał strach i odraza. Poczuł, że zwierzę nie ma zamiaru odejść i miał rację.

Szczur był ogromny, może o połowę większy niż te, które się zwykle spotyka. Odrażające, tłuste bydlę. Najwidoczniej miał świerzb. Miejscami był wyliniały, widać było płaty różowej skóry. Jego głowa była zupełnie łysa. Aleksiejew omal nie zwymiotował na ten widok. Przyszła mu do głowy straszna myśl, że szczur uciekł z fabryki broni biologicznej. Było to nieprawdopodobne, ale przecież możliwe. Nie okazywał typowego dla szczurów lęku przy zbliżeniu się do człowieka. Nawet nie zesrał się ze strachu. Jakby chcąc natychmiast zaprzeczyć tej opinii, szczur podniósł zad i za chwilę odsunął się, zostawiając za sobą kupkę czarnego łajna.

Aleksiejew zacisnął szczęki. To wyglądało na działanie z premedytacją, jakby ten bydlak miał ludzki mózg, umiał myśleć i wyciągać wnioski.

Pokój wypełnił się ostrym, odrażającym smrodem, który aż dusił w gardle. Nie była to woń szczurzych ekskrementów, raczej rozkładającego się mięsa. Zwierzę było chore, zdawało się, że jego ciało gnije, a przecież żyło! Coś mu to przypominało. Nie mógł jednak sobie teraz przypomnieć, zresztą uważał, że nie ma to znaczenia.

Mocniej ścisnął liniał w ręku. „No, wkrótce zwierz będzie martwy” – pomyślał. Jednak, aby móc tego dokonać, musiał opuścić bezpieczne schronienie na krześle. Zastanawiał się, czy rzucając najsilniej jak może, zdoła jednocześnie trafić w cel. Zagryzł wargi. Wiedział, że ma tylko jedną szansę.

Światło przygasło. Wytężył słuch, licząc na to, że może gdzieś w pobliżu znajduje się straż. Niestety, nie słyszał nawet hałasu z ulicy, tylko tykanie zegara w sąsiednim pokoju. Tak jakby Moskwa i cała Rosja były pogrążone w głębokim, śmiertelnym śnie.

Boże, musi natychmiast coś przedsięwziąć. Miał dosyć siedzenia w tej niewygodnej pozycji, bolały go podkurczone nogi. Wlazł na biurko, zrzucając plik kartek, które spadały w dół jak gigantyczne płatki śniegu, cicho układając się na podłodze. Szczur nawet nie mrugnął okiem, jakby dawał mu do zrozumienia: „Obserwuję cię, Aleksiejew, i czekam”.

Stale słyszał tykanie zegara. Spojrzał w tamtym kierunku, lecz widział tylko niewyraźną plamę, nie mógł odczytać godziny. Wydawało mu się, że od czasu, kiedy to wszystko się zaczęło, upłynęła już wieczność. Wziął szeroki zamach i na chwilę zamarł w tej pozycji. Wtedy szczur poderwał się z pozornie leniwej pozycji i skoczył w powietrze jak wyrzucony z procy. Nadleciał jak pocisk. Aleksiejew zobaczył tylko kły w otwartej paszczęce. Nie wiedział, czy zdążył krzyknąć, uderzył tylko na ślepo swą bronią i usłyszał, jak trzasnęła o kant biurka. Ramię zdrętwiało mu, palce rozwarły się, liniał spadł z biurka na podłogę i zatrzymał się pod przeciwległą ścianą. Lecz on już tego nie widział, całą uwagę skupiwszy na zasłonięciu twarzy.

Szczur odbił się od krawędzi biurka i z głuchym odgłosem wylądował na podłodze. Umknął na poprzednie miejsce i teraz siedział tam, patrząc na niego. Wąsaty pysk rozdziawił w jakimś niezrozumiałym, szczurzym grymasie. Jakby chciał powiedzieć: „Ale cię zmyliłem, co? Mógłbym wskoczyć na biurko, gdybym chciał. Wytrąciłem ci jednak broń z ręki i teraz zaatakuję cię w dogodnej dla mnie chwili”.

Nie zbliżaj się! – słowa wypowiedziane chrapliwym szeptem były tylko czczą pogróżką.

Rozejrzał się za czymś, co mogłoby posłużyć do obrony, lecz oprócz pióra i porozrzucanych papierów, nie było dosłownie nic. Nagle przeraził się, spodziewając się następnego ataku, szczur bowiem powoli wstał i przeciągnął się leniwie. Z jego szyi oderwała się kępka zmierzwionej sierści i spadła na podłogę. Po chwili gryzoń ponownie się załatwił. Ciężki, duszący smród dotarł do skulonego człowieka, dławiąc go w gardle i zmuszając do kaszlu. Teraz Aleksiejew był pewien, że jest to jeden ze szczurów z laboratorium.

I wtedy zgasło światło.

Krzyknął i omal nie spadł z krzesła. Gdyby zwierzę przegryzło kabel, powinno było zginąć od porażenia prądem. Lecz przecież tak się nie stało, nadal widział czerwone, błyszczące punkciki oczu, słyszał ciężki oddech – szczur najwyraźniej przygotowywał się do nocnego polowania.

Przez okno wpadało światło lamp ulicznych – oczy Aleksiejewa stopniowo oswajały się z ciemnością. Mrok zaczął rzednąć i nieoczekiwanie cały pokój ogarnęła dziwna, delikatna poświata, sprawiająca niesamowite i złowróżbne wrażenie. Wokół szczura pojawiła się pulsująca, świetlista otoczka. Pysk gryzonia zmienił się w dziwny sposób – włosy zniknęły i przypominał teraz nalaną ludzką twarz. Była ona do kogoś podobna. Tak! To był zamieniony w gryzonia Andriej Kieszow!„Towarzyszu Aleksiejew – spiskowałeś przeciwko mnie, nasyłałeś partaczy, którzy podejmowali amatorskie, bezowocne próby zgładzenia mnie. Głupcze, myślisz, że nie wiedziałem? Wszyscy zginiecie jeden po drugim. Teraz twoja kolej.” „Nie, proszę, nie, to jakaś pomyłka. Nie miałem kontroli nad poczynaniami innych. Przysięgam, że...” „Ty kłamco!” Szczur skoczył i w mgnieniu oka znalazł się na biurku. Usadowił się na papierach i załatwił się na nich, jakby chciał dodatkowo pognębić swą ofiarę. Warknął krótko i natychmiast nastąpił atak – kły zagłębiły się w mięśniach lewej ręki Aleksiejewa i zazgrzytały o kość.

Napadnięty krzyknął dziko, próbując bezskutecznie uwolnić ramię. Bił rozpaczliwie szczura drugą ręką. Pod jego chorą sierścią czuł zadziwiająco mocne ciało. Gryzoń zwolnił uchwyt, by natychmiast skoczyć do szyi. Bez trudu rozerwał cienką skórę, i z szyi trysnęła fontanna krwi. To sprawiło, że stał się jeszcze bardziej zajadły. Aleksiejew wpadł w panikę, usiłował oderwać napastnika od siebie, ten jednak wyśliznął mu się z rąk i gryzł raz po raz. Gdy wargi i policzki ofiary były już całe poszarpane, żądny krwi drapieżnik oderwał mu całe ucho. Aleksiejew próbował palcami zatamować płynącą krew, wił się rozpaczliwie, kopał na oślep, w końcu upadł na podłogę. Przetoczył się, próbując zmiażdżyć rozszalałe zwierzę, lecz dziwnym trafem szczur wydostał się na wierzch, ani na chwilę nie przerywając ataku. Szarpał wściekle swą ofiarę, wygryzając mięso kawałkami, rozrywał pokrwawione ubranie, by natychmiast poranić obnażone w ten sposób ciało. Krew płynęła strumieniami z wielu głębokich ran. Szczur z pogardą oblał moczem swoją straszliwie poranioną ofiarę.

Atak ustał tak nagle, jak się rozpoczął. Aleksiejew, odwróciwszy głowę, dojrzał ocalałym okiem, jak zwierzę niespiesznymi susami zmierza w kierunku drzwi. Ciemność zdawała się wchłaniać szczura; tylko zakrwawiony, łuskowaty ogon znikał powoli niczym jadowity wąż wracający do legowiska.

Aleksiejew leżał, niezdolny do ruchu, zbyt słaby nawet, by zawołać o pomoc. Umierał w kałuży własnej krwi. Nagle drzwi otworzyły się i w słabym świetle, dochodzącym z przedpokoju, dostrzegł stojącą w nich postać.

Był to wysoki mężczyzna w garniturze, który wisiał na jego potężnej figurze jak worek. Jego twarz była całkowicie schowana w cieniu, lecz Aleksiejew nie musiał jej widzieć, by rozpoznać intruza. Łysa czaszka i te żarzące się, zupełnie jak przed chwilą u szczura, oczy; lekceważąca i nonszalancka postawa. Andriej Kieszow obserwował leżącego i czekał. W milczeniu spoglądali na siebie. Przewodniczący KGB umierał.

No cóż, towarzyszu – głos Kieszowa był aksamitny, przypominał pełne satysfakcji mruczenie. – Widzę, że mój młody przyjaciel dobrze wykonał rozkaz. To wspaniale. Twoje kolejne intrygi poniosły fiasko, zaś spiskowców jest już naprawdę niewielu. A propos, czy widziałeś Prokopa? Nie musisz mówić, domyślam się, że nie. Miał ci przedstawić raport, lecz przypuszczam, że zanim się tu zjawi, będzie już za późno. Tak przy okazji – oczywiście szczur był chory. To nie robi jednak żadnej różnicy. Umrzesz, zanim wirus zadomowi się na dobre w twojej krwi. To choroba Weila. Ja już się z nią zetknąłem i jestem uodporniony – zaśmiał się gardłowo. – Zapłaciłeś za zdradę, tak kończą wszyscy zdrajcy. Żegnaj towarzyszu.

Kieszow zniknął. W ciemnym dotychczas pokoju rozbłysło światło. Było silne, raziło go w ocalałe oko, jakby patrzył prosto w słońce. Nie mógł tego zrozumieć, wiedział tylko, że przegrał, a zemsta bestii była straszliwa.

Siergiej Prokop z przerażeniem wpatrywał się w potwornie okaleczone ciało Aleksiejewa. Miejscami ciało oderwane było aż do kości, krwawe strzępy zwieszały się na wszystkie strony, twarz przypominała koszmarną maskę i była prawie nie do rozpoznania. Jednak nawet pod tymi okropnymi obrażeniami widać było zastygły na niej wyraz straszliwego przerażenia; poszarpane usta były wciąż szeroko otwarte, jakby śmierć dosięgła przewodniczącego KGB podczas rozpaczliwego krzyku.

Dostrzegł szczurze łajno. Wiele razy był świadkiem czyjejś gwałtownej śmierci, nauczył się więc zwracać uwagę na szczegóły, a widok rozlanej krwi nie budził już w nim takich emocji. Nie mógł się mylić – najwidoczniej zgłodniałe szczury zainteresowały się zwłokami.

Wrócił do biura, z aparatu w przedpokoju zadzwonił do Borysa Kowaka. Czekając zwrócił uwagę na charakterystyczny smród, jaki czuł już wcześniej, obserwując Kieszowa w krypcie carów. Nie mógł on z całą pewnością pochodzić od ciała niedawno przecież zmarłego Aleksiejewa. Obejrzał się nerwowo, niecierpliwie oczekując, aż ktoś z tamtej strony podniesie słuchawkę. „Za kilka dni politbiuro przestanie istnieć – pomyślał. – Bestia nie spocznie, póki nie zdobędzie absolutnej władzy.” Błagał w duchu, żeby Urszula znalazła jakieś rozwiązanie tego problemu. Czas umykał z zatrważającą prędkością.


XXIV

Desperacki zamach


Grinbat wyszedł z mieszkania w godzinę po Siergieju i powoli, nie ukrywając się, przemierzał ulice Moskwy. Nie było śladu wojskowych patroli ani przypadkowych przechodniów. Miasto wyglądało jak wymarłe, spłoszył tylko poszukującego odpadków kundla.

Pogodził się z faktem, że Olga nie żyła, nie wierzył, że ujrzy ją jeszcze kiedykolwiek. Miał tylko nadzieję, że śmierć miała lekką – od kuli. Znacznie gorsze byłoby zesłanie do obozu. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało. Była dobrą dziewczyną, zawsze dostosowywała się do systemu, przestrzegała jego praw. Cokolwiek się stało, musiał być to jakiś wypadek. Może gdy robiła zakupy, skosiła ją oddana na oślep seria z broni maszynowej. Nie miała jednak powodu wystawać w kolejkach, bo nie brakowało jej niczego. Siergiej miał talon do sklepu na ulicy Granowskiego, a nawet gdyby chwilowo był nieobecny, to on, Grinbat, mógł jej dostarczyć wszystkiego. Bez wątpienia została w okrutny sposób zamordowana, a odpowiedzialnym za to, bezpośrednio czy pośrednio, był ten, który rządził teraz Rosją, stosując okrutny terror. „Kieszow musi umrzeć” – postanowił Grinbat.

Postanowienie to równało się samobójstwu. Ale dla człowieka, który utracił sens życia, nie miało to większego znaczenia. Licząc się z własną śmiercią, musiał się jednak jakoś przygotować.

Mieszkanie Grinbata było małe, lecz luksusowo umeblowane. Miał właśnie przeprowadzić się do większego, lecz po nagłej śmierci żony, nie miało to już sensu. Olga była wszystkim, co mu pozostało. Teraz odebrano mu również i tę radość. Był człowiekiem, który stracił wszelką nadzieję i płonęło w nim pragnienie zemsty.

Może Siergiej nie był dla Olgi odpowiednim mężem – myślał. Swego czasu jednak jego akcje stały wysoko, wydawało się, że osiągnie szczyty kariery. Ten wyjazd do Londynu miał być dla niego taką życiową odskocznią, a właśnie wtedy sprawy przybrały zły obrót. Po prostu wrobiono go, jak to się już wiele razy zdarzało wspaniały człowiek został uwikłany w pajęczą sieć intryg. Gdyby nie wpływy Piętrowa, mogło to skończyć się tragicznie – przegrani nie dostają nagród pocieszenia. Lecz Siergiej zdawał się nie dbać o to. Mój Boże, przez ostatnie kilka dni powinien usychać ze zmartwienia i żalu, on tymczasem znów miał do wykonania jakieś służbowe zadanie.” Grinbat uważał, że istniała jakaś granica poświęcenia się dla państwa. Fanatyzm rodził takie typy jak Andriej Kieszow. Bestii nie trzeba było tworzyć, można ją było sobie wychować.

Strzelba spoczywała na dnie szafy przez ostatnie pięć lat. Nie wyjmował jej z brezentowego pokrowca od czasu ostatniej wyprawy z Siergiejem na kaczki. Ustrzelili wtedy pięć sztuk, choć powinni byli mieć z tuzin. Polował sporadycznie, dlatego dorobił się tylko jednorurki Bajkał kaliber 12. Była to solidna broń. Co prawda nie cieszyła oka swoim wyglądem, lecz zrobiono ją po to, by była skuteczna. Na lufie widniały ślady rdzy – nie czyścił jej od czasu ostatniego używania. Teraz nie miało to żadnego znaczenia. Chłodna stal dała mu przez moment poczucie siły.

Przeniósł strzelbę do kuchni i położył na stole. Następnie tak długo szperał w dolnej szufladzie kredensu, aż znalazł piłkę do metalu. Również była zardzewiała, lecz gdy sprawdził brzeszczot kciukiem, pojawiła się na nim kropelka krwi. Była zatem wystarczająco ostra.

Grinbat pracował wytrwale, piłował metodycznie, aż spocił się cały i musiał zrobić przerwę dla nabrania oddechu. Serce biło mu jak młotem, czuł przyspieszone tętno w skroniach i szum w uszach. Bardzo dawno nie wykonywał takiej pracy. Obcinał lufę w odległości sześciu cali od zamka. Szło ciężko, piłka zgrzytała o metal, wiedział, że zabierze mu to dużo czasu. Odwrócił broń i zaczął z drugiej strony, licząc na to, że oba nacięcia zejdą się. Chwilami odnosił wrażenie, że praca nie posuwa się naprzód, sprawdzał wtedy i widział, że jednak ostrze piłki bardziej zagłębiło się w metalu. Z czoła kapały mu krople potu, na stole i spodniach rozsypane były opiłki. Przydałoby się teraz imadło, gdyż strzelba ślizgała się na gładkiej powierzchni stołu. Niestety, Grinbat nie posiadał go – nie zajmował się majsterkowaniem, bo zawsze znajdowali się chętni do tego rodzaju pracy.

Przepiłował w końcu lufę, i teraz miała już odpowiednią długość. Mruknął z satysfakcją, przeszedł do pokoju i nalał sobie solidną porcję wódki. Zabrał się do kolby. Nie miał kłopotu z przecięciem mahoniowego drewna. Starannie obrabiał skróconą rękojeść – teraz, gdy najważniejsza część zadania była wykonana, pracował z zapałem. Jeszcze dwadzieścia minut i prymitywny pistolet był gotów. Naciągnął kurek, spuścił i usłyszał trzask iglicy. Wszystko było w porządku. Szukał teraz naboi. W końcu, w głębi szafy pod starymi swetrami, natrafił na rozpoczętą paczkę. Położył je na stole obok przerobionej broni i poszedł do salonu.

Stwierdził, że jest czwarta trzydzieści w nocy, więc postanowił wyciągnąć się na sofie. Miał pięć godzin czasu. Wiedział, że nie będzie w stanie zasnąć, lecz przynajmniej trochę odpocznie. A rano...

Wasilij Pietrow westchnął, wznosząc oczy do góry.

Co, znów? O, nie! – jęknął.

Czeka na zewnątrz. – Ordynans z zażenowaniem przestępował z nogi na nogę. – Mówi, że musi się z wami widzieć, towarzyszu ministrze.

Dzień w dzień! – Pietrow ze złością uderzył dłonią w biurko. – Codziennie Grinbat przychodzi i pyta, czy mam jakieś wieści o jego córce! Przecież powiedziałem mu, że dam mu znać, gdy tylko czegoś się dowiem. Lecz to mu nie wystarcza. Bez przerwy mnie niepokoi.

Towarzyszu ministrze, powiedział, że nie odejdzie, dopóki nie zostanie przyjęty.

Wiem. No dobrze, powiedzcie mu, że teraz jestem zajęty. Przyjmę go, ale nie wcześniej niż za godzinę. Ordynans wyszedł.

Towarzysz Pietrow przyjmie was, gdy tylko będzie wolny – przekazał Grinbatowi.

Zdziwił się nieco, widząc go w długim płaszczu mimo słonecznej pogody. „Kto zliczy wszystkie kaprysy starców – pomyślał. Na pewno jest im zimno nawet w lecie.” – To może potrwać godzinę, a nawet dłużej. Czy nie moglibyście, towarzyszu, przyjść później?

Dziękuję, poczekam – Grinbat uśmiechnął się. – Chciałbym, jeśli można, nasycić oczy tymi wspaniałymi obrazami, które zdobią korytarze Kremla.

Oczywiście, proszę bardzo.

Grinbat poczekał, aż tamten odejdzie, i dopiero wtedy podniósł się. Poruszał się sztywno, częściowo z powodu artretyzmu, jednak głównie dlatego, że przeszkadzała mu ukryta w kieszeni płaszcza broń. Musiał podtrzymywać ją ręką, bo w przeciwnym razie, zwisające niesymetrycznie okrycie mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. Przesuwał się powoli, musiał bowiem udawać zainteresowanie dziełami starych mistrzów, które zdobiły ściany szerokich korytarzy. Oglądał zatem pilnie obrazy i starając się nie zwracać na siebie uwagi, poruszał się drobnymi krokami do przodu, upewniwszy się przedtem, że nikt go nie obserwuje.

Przez nikogo nie niepokojony, znalazł się blisko drzwi dawnego biura Lenina. Przeszedł go dreszcz, nie miał jednak wyboru – droga odwrotu była odcięta.

Podszedł do drzwi, wyłożonych dębową boazerią, rzeźbioną w identyczny wzór jak na drzwiach do sali posiedzeń rządu. Z przyzwyczajenia podniósł rękę, by zapukać, lecz zaraz zrezygnował – to nie był czas na konwenanse. Rozejrzał się jeszcze raz, lecz w polu widzenia nie było strażników. On, stary człowiek, przechytrzył obronę i dostał się do samego serca Kremla. Tak myśląc, wszedł do środka, wyjął broń z kieszeni i odwiódł kurek.

Znalazł się w małym, pustym korytarzu, w którym jedynie pod ścianą stała drewniana ławka. Jego dobry wzrok dostrzegł w głębi mniejsze, również pokryte dębiną drzwi. Postąpił ku nim i zatrzymał się na moment nasłuchując. W jego mózgu zrodziło się straszne podejrzenie – Kieszowa nie ma, biuro jest puste. Musiałby wtedy czekać, gdzieś się ukryć, warować na czatach może całymi dniami. Nagle dobiegł go jednak odgłos ciężkiego oddechu i skrzypnięcie krzesła – widocznie siedzący zmieniał pozycję. Grinbat wiedział już, że jego wyprawa nie była daremna.

Trzymając pistolet w prawej ręce, lewą przekręcił gałkę zamka, pchnął drzwi, by rozwarły się szeroko i przekroczył próg.

Kieszow siedział za biurkiem, przeglądając jakieś papiery, a jego łysina połyskiwała matowo, odbijając światło jarzeniówki. Miał na sobie szary garnitur, którego marynarka była rozpięta, ukazując przynajmniej o numer za małą koszulę, opinającą potężny tors. Rzucił pióro, podniósł głowę i na widok Grinbata, ściągnął krzaczaste brwi w grymasie niezadowolenia i rozdrażnienia.

Matowe oczy wyglądały początkowo jak u ślepca, stopniowo nabrały jednak połysku i wzrok stał się przenikliwy. Zapłonął w nim gniew.

Co to ma znaczyć? – powiedział donośnym głosem, obnażając przy tym pokryte złotem zęby.

Grinbat poczuł nieprzyjemny zapach, jak również dziwny chłód w pokoju.

Zamordowałeś moją córkę – syknął. – Tak samo jak pozbawiłeś życia tysięcy niewinnych obywateli.

Kieszow milczał. Spojrzał na pistolet i jego twarz rozciągnęła się w pogardliwym grymasie. Kiedy odezwał się, w jego głosie i postaci nie wyczuwało się cienia strachu: – Zatem przyszedłeś mnie zabić, żeby w ten sposób zakończyć całą sprawę?

Właśnie tak.

Rozumiem. Zostaniesz zesłany do obozu, staruszku, i tam umrzesz.

Grinbat czuł promieniującą od tamtego sile, jakby wyrosła między nimi niewidzialna bariera. Pomyślał, że może mimo wszystko się pomylił. Zwolnił palec na spuście; musiał użyć całej siły woli, by nie wypuścić pistoletu.

Wypalił. Huk wystrzału zdawał się rozsadzać pokój. Siła odrzutu pchnęła go brutalnie do tylu, niemal wytrącając mu broń z ręki. Skrócona lufa skoczyła do góry, wypluwając kłąb szarego dymu. Oczy zaszły mu łzami, zaś odbity od ścian grzmot wybuchu zupełnie go poraził. Gmerał palcami w kieszeni, gorączkowo poszukując następnego naboju, był bowiem przekonany, że chybił. Chmura dymu rozwiewała się powoli, odsłaniając stopniowo widok pokoju.

Większość ładunku trafiła Kieszowa w pierś, impet wyrwał go z krzesła i rzucił do tyłu, na ścianę. Przyduża marynarka była porwana, pomiędzy zwisającymi strzępami tkaniny widać było zakrwawioną pierś – mięso było poszarpane aż do kości. Grube palce Kieszowa zaciskały się na okropnej ranie, a na jego twarzy zastygł wyraz przerażenia i grozy. Warczał i klął z wściekłością, po czym zniknął za biurkiem.

Ignat Grinbat stał ciągle w tym samym miejscu. Patrzył na unoszącą się jeszcze z lufy smugę dymu i trudno mu było uwierzyć w to, co się stało. Jego zwariowany plan powiódł się całkowicie, teraz jednak będzie musiał ponieść tego konsekwencje. Głowa pękała mu od natłoku pogmatwanych myśli: „Ratuj życie, szybko, zanim będzie za późno”.

Próbował wygrzebać naboje z kieszeni, jednak zahaczyły o podszewkę. Gdy w końcu wyplątał jeden, wyśliznął mu się z palców, spadł na podłogę i potoczył się. Następnego, mimo prób, nie mógł wyjąć. Kiedy w końcu udało to mu się, ręce tak mu się trzęsły, że dopiero po kilku próbach otworzył zamek broni. Łuska nie chciała wyskoczyć – musiał coś zepsuć w wyrzutniku podczas swoich przeróbek. Rozpaczliwie szarpał mosiężną gałkę, raniąc palce do krwi. Bezskutecznie – potrzebował noża lub innego ostrego przedmiotu. Zdenerwowany cisnął broń precz i rzucił się do ucieczki. Zatrzymał się na chwilę zdezorientowany, nie wiedząc, w którą stronę pobiec. Zrozumiał, że nie miało to żadnego sensu – już wcześniej słyszał krzyki i zbliżający się tupot kroków. Zrezygnował więc z ucieczki i czekał.

Dwóch żołnierzy, z pistoletami gotowymi do strzału, pojawiło się na szczycie schodów. Nie rozumieli tego, co zobaczyli, lecz zupełnie im to nie przeszkadzało – uczono ich najpierw strzelać, potem zadawać pytania.

Korytarze Kremla rozbrzmiały echem wystrzałów. Obaj żołnierze byli strzelcami wyborowymi, cel był dobrze widoczny, więc żaden pocisk nie chybił.

Grinbat zwinął się gwałtownie, czując, jak kule uderzają w jego wątłe ciało, rozrywając je i miażdżąc przy tym kości. Padł do przodu, a następna salwa odrzuciła go do tyłu. Szeroko rozpostarte ramiona nawet nie drgnęły – nie żył już, gdy zwalił się na wypolerowaną posadzkę.

Żołnierze przeładowali broń, przekroczyli pokrwawione ciało i pospieszyli do biura, z którego kiedyś Lenin władał potężną Rosją.


XXV

Dylemat mordercy


Słuchaj, Prokop, twój teść próbował mnie zamordować – Kieszow powiedział to takim tonem, jakby oznajmiał: „Spotkałem twego teścia wczoraj na ulicy”. Uśmiechnął się przy tym spokojnie.

Prokop, słysząc to, czuł narastające sztywnienie całego ciała, które postępowało stopniowo, dochodząc do szyi i głowy, paraliżując nerwy i mięśnie. Po skórze przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Starał się opanować zdenerwowanie, lecz nie był nawet pewien, czy zdoła się odezwać. A więc jednak Ignat spełnił swoją groźbę! Przyglądał się bacznie siedzącemu za biurkiem Kieszowowi.

Koszula przywódcy była zapięta pod szyją. Na twarzy widniało pełno czerwonych plam. „Bez wątpienia są to rany od śrutu – pomyślał Prokop. – Skutki strzału oddanego z bliskiej odległości.” Żaden człowiek, po otrzymaniu takich ran, nie miał prawa przeżyć. W najlepszym wypadku Kieszow powinien teraz walczyć o swoje życie na oddziale intensywnej terapii. Tymczasem spokojnie siedział sobie w biurze i wszystko wskazywało na to, że oprócz poranionej twarzy, nie odniósł żadnych obrażeń. Wezwał do siebie Siergieja, co nie wróżyło nic dobrego. Mimo to Prokop zachował kamienny spokój. „Nie jestem przecież odpowiedzialny za poczynania mojego teścia” – skonstatował w myśli.

Uknuto przeciwko mnie spisek. – Kieszow odchylił się w fotelu, próbując się zrelaksować, może nawet chciał w ten sposób sprawić, by i Prokop poczuł się swobodniej. – Tak, już od pewnego czasu zdawałem sobie z tego sprawę. Ściśle rzecz biorąc, od czasu mojej choroby. Być może podżegaczem był Denanko, lecz tego nie dowiemy się nigdy. Różnymi sposobami usiłowano mnie się pozbyć. Jednak wszystkie próby spaliły na panewce.

Siergiej machinalnie skinął głową.

Wiem, że są powszechne zamieszki – powiedział.

To oczywiste – Kieszow uśmiechnął się „rozbrajająco”. – Każdy wybitny przywódca jest kontrowersyjny. Nawet Stalin miał swoich wrogów. Trzeba się z tym faktem pogodzić, nie można tego jednak tolerować. Masy są przygotowane do buntu i tylko przy pomocy broni można utrzymać je w ryzach. To głównie wróg wewnętrzny osłabia system. Dlatego właśnie cię potrzebuję, Prokop. Siergiej poczuł ssanie w żołądku i kompletny zamęt w głowie. Stan jego umysłu przypominał działanie komputera, do którego wprowadzono sprzeczne dane.

Chciałbym, żeby ci ludzie zniknęli – rzekł Kieszow i pokazał mu kartkę, na której nagryzmolone było siedem czy osiem nazwisk: PIETROW... KOWAK... GOUCYN...

Litery zawirowały mu przed oczami. Nie był w stanie czytać dalej. Był kompletnie zdezorientowany i nie mógł nad tym chwilowo zapanować. Kieszow trzymał kartkę około dziesięciu sekund, czekając, aż Prokop zapamięta jej treść. Nie było to trudne dla wytrenowanego umysłu szpiega.

Siergiej powtórnie skinął głową, obserwując, jak przywódca składa papier i chowa go do kieszeni.

Czas ucieka – Kieszow świdrował go wzrokiem. – Wybrałem ciebie, Prokop, do wykonania tego zadania. Ty jeden będziesz pracował bezpośrednio dla mnie. Musi tak być, gdyż nie mogę ufać tajnej policji. Teraz rozumiesz, dlaczego zostawiłem cię przy życiu tam, na letnisku.

Siergiej był jak zahipnotyzowany, wbrew jego woli przepełniło go uczucie lojalności i oddania dla przywódcy.

Zdenerwowanie i przygnębienie nie opuszczały go, dopóki nie znalazł się na zewnątrz w promieniach słońca. Szok po rozmowie z Kieszowem powoli mijał, przygniatała go jednak świadomość trudnej i niezręcznej sytuacji, w jakiej się znalazł. Nie dość, że musiał być podwójnym szpiegiem, to jeszcze teraz pojawił się problem zabójstwa. Czyje zlecenie miał wykonać? Życie stało się piekielnie skomplikowane. Mało tego, problemy, które miał do pokonania, napawały go po prostu przerażeniem. Nieoczekiwanie stał się ważną figurą w rozgrywkach między politbiurem a przywódcą.

Dopiero wówczas przypomniał sobie, że dziś wieczorem musi porozmawiać z Urszulą. Być może jedynie ona rozumiała, co się dzieje.

Wokół Pałacu Zjazdów nie było widać ludzi. Nawet w przyćmionym świetle trudno było nie zauważyć, że widownia również świeci pustkami. Zaledwie około sześćset osób znajdowało się na sali, która miała sześć tysięcy miejsc. Aktorzy jednak musieli występować – życie kulturalne toczyło się ustalonym trybem mimo grożącej rewolucji i wojny. Dekoracje na scenie przytłaczały swym ogromem. Była to makieta Kremla, z jego strzelistymi wieżami i bogato zdobioną fasadą. Monumentalne wejścia były wyłożone czerwonymi chodnikami, które wyglądały jak strumienie płynącej krwi. Aktorzy poruszali się po scenie nerwowo, jakby czegoś się obawiali. Wszystko to wydawało się przerażająco realne.

Siergiej Prokop odczuwał silne napięcie. Ponad nim, w zasłoniętej loży, siedział Kieszow, jak potwór przyczajony w swym legowisku. Na scenie królował Imre Newski. Jego okolona brodą twarz miała chmurny wyraz, a stentorowy głos rozbrzmiewał donośnie w ogromnej sali. Urszula co pewien czas posyłała siedzącym w cieniu widzom błagalne spojrzenie, przeszukując wzrokiem rzędy krzeseł w poszukiwaniu Siergieja.

Prokop był zaniepokojony. Zauważył, że nie może skoncentrować się na treści sztuki. Co chwilę spoglądał na świecący cyferblat zegarka – pragnął, by przedstawienie już się skończyło. „Zabijcie młodego księcia – myślał – i przerwijcie tę farsę, bo życie niektórych naprawdę jest zagrożone.” Podczas antraktu pozostał na swoim miejscu. Szybkie spojrzenie na lożę Kieszowa pozwoliło mu stwierdzić, że jest zasłonięta. Nie wiedział zatem, czy przywódca jest tam nadal, czy wyszedł. Ludzie przesuwali się tam i z powrotem, szurając nogami i przepychając się obok niego. Przerwa dziś przeciągała się, co przedłużało tylko katusze Siergieja.

Wreszcie nastąpiły dwie ostatnie sceny. Drzemiące dotąd w postaci Borysa Godunowa zło stawało się coraz bardziej widoczne – morderca przygotowywał się do zadania ciosu. Jego twarz, skrzywiona w grymasie nienawiści, stała się prawie purpurowa. Siergiej wiedział, że nie jest to zasługą charakteryzacji. Widział nabrzmiałe, pulsujące żyły, jakby aktor naprawdę nie posiadał się ze złości. „Znakomite przedstawienie – pomyślał. – Powinno znaleźć się w annałach narodowej sceny.” Artysta praktycznie utożsamiał się z odtwarzaną postacią.

Nagle zająknął się, lecz po chwili znów podjął przerwaną kwestię. Chwycił się za serce i widzowie nie mieli wątpliwości, że umiera. „Czyż nie wiadomo ci, że umarli mogą ożyć?” Siergiej zmartwiał. Wyprostował się i zwrócił szkła lornetki na Newskiego.

Wargi aktora były sine, poruszały się, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zesztywniał z wzrokiem utkwionym w lożę Kieszowa, po czym białka jego oczu wywróciły się. Zgięty w pół, znów trzymał się kurczowo za serce. Zdjęty przerażeniem zapomniał już tekstu. Jak wynikało z libretta opery, Borys Godunow miał teraz umrzeć. Na jego polecenie zamordowano carewicza Dymitra i sprawiedliwości musiało stać się zadość. Publiczność w milczeniu czekała na jego śmierć.

Przed oczami Siergieja stanęło ukrzyżowanie Denanki w soborze Archangielskim – biały marmurowy nagrobek księcia Dymitra spływający krwią. Potem przypomniał sobie wysokiego, łysego mężczyznę, klęczącego przy tym grobowcu, którego szerokimi plecami wstrząsał szloch.

Dymitr nie żyje, może rozpacz na jego grobie wskrzesi go? Imre Newski zachwiał się, stracił równowagę i upadł. Wił się w konwulsjach na scenie, lecz nadal nikt oprócz Siergieja, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Ten zaś, ściskając lornetkę w ręku, nie mógł zrozumieć rozgrywającej się przed nim sceny. „Dlaczego? Przecież nie było powodu. Kompletne szaleństwo. Podobno Musorgski, niedługo po napisaniu tej opery, zmarł w przytułku. Obłęd trwa nadal” – myślał pełen niepokoju.

Ze sceny dobiegły krzyki. Urszula Ramaninowa upadła na kolana przy leżącym aktorze. Z widowni dochodziły pomruki niezadowolenia, część widzów zaczęła opuszczać salę. Wtedy opadła kurtyna.

Imre Newski nie żyje – oznajmiła Siergiejowi blada i wyraźnie wstrząśnięta Urszula, dolewając sobie wódki. Dopiero o wpół do drugiej w nocy wróciła do mieszkania i znalazła czekającego na nią po ciemku Siergieja. – Zmarł na atak serca, ponieważ na jego polecenie zamordowano młodego Dymitra.

Przecież to absurdalne! – Siergiej był poważnie zaniepokojony, czy zmęczenie Urszuli nie odbiło się na jej zdrowiu.

Wczoraj nagle wszystko stało się przerażająco realne. Każdy z nas czuł dosłownie tchnienie śmierci. Byliśmy pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły jakby fatum. Wszyscy wiedzieliśmy, że dziś wieczorem komuś jest pisana śmierć. Ta obecność Kieszowa działała tak przytłaczająco. Emanowało z niego jakieś ślepe, atawistyczne zło, i czuliśmy się całkowicie pod jego kontrolą, a może raczej tej istoty, która mieszka w jego ciele – powiedziała szeptem, spoglądając w kierunku zamkniętych drzwi. – Jest coś, co chciałabym ci pokazać, Siergieju, i jestem przekonana, że nawet taki sceptyk jak ty nie będzie zaprzeczał rzeczom oczywistym.

Otworzyła szufladę kredensu, wyjęła grubą książkę i położyła ją na stole. Widać było, że jest stara – skórzana oprawa, bogato zdobiona złoceniami, była w wielu miejscach podrapana i uszkodzona, a grzbiet był zupełnie wytarty. Widniał na niej tytuł „Dzieje Heretyków” i data MDCCLXXX (1780).

Co to ma wspólnego z...

Tylko zobacz.

Ostrożnie przewracała stronice, aż dotarła do tej właściwej. Była tam akwaforta, portret brodatego mężczyzny. Lewą dłonią zasłoniła podpis, żeby nie dostrzegł nazwiska tego człowieka. Palce prawej zwinęła, zasłaniając bujną czuprynę postaci na rysunku.

Wyobraź go sobie jeszcze bez brody – leżące na książce ręce lekko drżały. – Popatrz na twarz, przede wszystkim na oczy, i powiedz mi, co myślisz, Siergieju.

Nie miał wątpliwości. Nawet ta brzydka, rozwichrzona czupryna nie byłaby w stanie zamaskować podobieństwa. Oczy wydawały się płonąć nawet na tej czarnobiałej rycinie. Mało widoczne w gęstwinie kudłatej brody usta, skrzywione były w jakimś diabelskim grymasie. Twarz była Prokopowi wyraźnie znajoma.

Mój Boże – powiedział wstrząśnięty. Z wahaniem zadał pytanie, na które czekała Urszula. – Któż to taki? Mam na myśli oczywiście ten rysunek. – Sam bał się wypowiedzieć słowami prawdę, której się domyślał.

Sam zobacz. – Zabrała ręce, odsłaniając rycinę.

Iwan Groźny!

Patrzył zdumiony, nie chciał wierzyć, lecz przecież był to niepodważalny dowód.

To kopia oryginalnego obrazu – powiedziała.

Iwan Groźny czy Andriej Kieszow? – zapytał.

Obydwaj. – Zatrzasnęła książkę z hukiem, aby nie oglądać hipnotyzujących oczu cara. Gdy włożyła ją z powrotem do szuflady, nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi.

Zupełnie nic nie rozumiem – powiedział.

Rozumiesz, tylko jesteś zbyt wielkim realistą, aby w to uwierzyć – uśmiechnęła się blado. – Czy nie zdajesz sobie sprawy, że ten podrzędny okultysta Jefremow stworzył właśnie tę jedyną sposobność, na którą Iwan Groźny czekał od wieków? Ten, którego na polecenie KGB przywołał do życia, to nie Kieszow, tylko Iwan Groźny. Na początku swego panowania car zrobił wiele dobrego, można powiedzieć, że odbudował Rosję. Potem jednak władza uderzyła mu do głowy i zaprowadził terror, porównywalny z tym, którego doświadczamy dzisiaj. Eliminował wszystkich, którzy stanowili dla niego chociaż cień zagrożenia. Lecz jego syn został zamordowany przez Borysa Godunowa i teraz duch Iwana przyszedł nie tylko, by zaspokoić pragnienie zemsty, lecz również, by kontynuować plany przerwane wtedy, gdy opuścił ten padół. Człowiek, którego znamy jako Andrieja Kieszowa, jest w rzeczywistości Iwanem Groźnym i nie spocznie, dopóki nie zniszczy kraju, który zbuntował się przeciwko jego ówczesnej tyranii. Dzisiaj mieliśmy dowód, że potrafi się zemścić. Spowodował śmierć Imre Newskiego, który na swoje nieszczęście przekonywająco zagrał rolę Borysa Godunowa.

Tak, to pasuje – powiedział Siergiej, opadając na najbliższe krzesło. – To jest szalone, wydaje się zupełnie niemożliwe, lecz fakty zgadzają się. Pomimo, nie uwierzyłbym, gdybym tego nie widział na własne oczy. Zatem to Iwan IV oglądał dzisiejsze przedstawienie.

Nie zdawałam sobie sprawy, co się może wydarzyć – powiedziała z malejącą pewnością siebie. – Och, Siergieju, było mi strasznie źle bez ciebie. W każdej chwili obawiałam się aresztowania. Podczas przedstawienia Kieszow nie spuszczał ze mnie oczu.

Gdzie jest Józef?

Odszedł. Po prostu wyszedł z domu, nie mogąc dłużej wytrzymać tego napięcia. Mówił, że przedostanie się do Polski, lecz jestem pewna, że mu się to nie udało. Czy są jakieś wieści o Oldze?

Potrząsnął przecząco głową.

Już dawno straciłem nadzieję. Ignat ruszył do ataku. Poszedł do biura Kieszowa i postrzelił go. – Siergiej zacisnął usta. – Trafił go w pierś. A on po prostu wstał, zmienił podarte ubranie i zachowywał się tak, jakby nic się nie stało! Nie wiem też, co zrobił z Aleksiejewem. Jego śmierć była straszna. Wyglądał, jakby jakieś drapieżniki, przypuszczalnie szczury, jadły go żywcem. Kieszow wydaje się być niedościgłym mistrzem w panowaniu nad istotami żywymi. Widziałem, jak skierował odyńca na Gmirię, potem zaś zatrzymał go, gdy zwierz chciał szarżować na niego. Albo ten martwy pies w mieszkaniu Jefremowa. Można oszaleć.

Musi istnieć jakiś sposób zabicia go.

Jeżeli jest, dam tysiąc rubli za podanie szczegółów – uśmiechnął się krzywo. – Lecz co mam robić do tego czasu. Politbiuro wynajęło mnie, abym zabił Kieszowa, ten zaś kilka dni później wydał mi specjalne polecenie, aby wykończyć ich, jednego po drugim. Oficjalnie nadal jestem sowieckim szpiegiem, lecz wywiad brytyjski spodziewa się, że będę pracował dla nich. A teraz w dodatku jeszcze jesteśmy pewni, że Andriej Kieszow jest w rzeczywistości wskrzeszonym Iwanem Groźnym.

Co zatem zamierzasz zrobić?

Nie mam zamiaru nikomu pomagać w wykańczaniu członków polibiura. Oznacza to zatem, że muszę spróbować znaleźć jakiś sposób na unicestwienie tej, jak mówią, „Bestii z Kremla”. Byłem wściekły na siebie za zmarnowanie dwóch szans, na letnisku i w soborze. Teraz, dzięki Grinbatowi, myślę inaczej. Strzelenie wtedy Kieszowowi w plecy, oznaczałoby mój koniec.

Musisz się więc ukryć.

To niczego nie załatwi.

Dlaczego nie? Jeżeli Kieszow dał ci wolną rękę w zabijaniu na jego polecenie, nie dokonasz tego, siedząc za biurkiem. Mordercy znikają czasem na całe tygodnie.

To prawda. – Zrozumiał, że nie ma już żadnego powodu, by wracać do siebie.

Bardzo proszę, Siergieju, zostań tutaj. Och, Boże, tak boję się powrotu do opery. Teraz, kiedy Imre już nie żyje, kto będzie następny? Przecież to tylko sztuka, mimo to zabójca księcia jest w oczach tego potwora prawdziwym mordercą. Cały czas patrzy na mnie. Jestem pewna, że on wie.

Jeżeli wie o tobie, to musi także wiedzieć i o mnie. Nie wiemy, jak daleko sięga jego moc. Może oboje jesteśmy pionkami i służymy określonemu celowi, a gdy ten zostanie zrealizowany, to... Jednak zostanę tutaj, przynajmniej na jakiś czas. – Pocałował ją. – Poświęcę ten czas na poszukiwanie wskazówek, jak możemy pozbyć się tego szatana. Z książki dowiedzieliśmy się, kim on jest. Może jest tam również jakaś informacja o tym, jak go zniszczyć.

Możliwe. – Wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę sypialni. Każda chwila spokoju była na wagę złota.

Może moglibyśmy uciec z Rosji – zaproponował.

To byłoby bez sensu. – Zdjęła sukienkę. – Iwan dąży do ostatecznej zagłady, z tych popiołów nie powstanie już żaden feniks. Świat znajduje się na krawędzi wojny. Nie będzie gdzie się ukryć, a lepiej umrzeć na ziemi ojczystej niż na obczyźnie. Ale nie traćmy nadziei. Jestem pewna, że w jakoś sobie poradzimy.

To było jak piękny sen. Znów czuł jej ciało mocno przytulone do swojego, na swoich wargach jej delikatne usta. Nad nimi jednak unosiło się wciąż ponure widmo, gotowe w każdej chwili obudzić ich brutalnie z tego snu. Starali się, chociaż na krótko, o nim zapomnieć.


XXVI

Śmiertelna gra


Sala Pałacu Zjazdów przypominała dziś Urszuli głęboką, ciemną, bezkresną otchłań. Gdzieś tam siedział Kieszow i patrzył. Urszula była o tym przekonana, czuła jego obecność, choć nie mogła go zobaczyć. Doznawała przenikającej ją z głębi ciemności potężnej siły zła.

Korsko był kiepskim dublerem Newskiego. Miał drobniejszą postać i słabszy głos. Jeszcze przed podniesieniem kurtyny wykazywał oznaki strachu. Grał bez polotu, miernie, nie potrafił wczuć się w rolę. Jego strach udzielał się innym, i w rezultacie cały zespół grał bez wyrazu. Opera wypadła sztampowo, była nudna, wszyscy czekali tylko na opadnięcie kurtyny. Swej roli Korsko nie przypłacił życiem, jak przed nim Newski, lecz przez cały czas makijaż spływał mu z twarzy wraz z potem i rozmazywał się, tworząc zacieki. Sprawiał wrażenie, jakby go zmuszono do prezentacji dzieła Musorgskiego.

Urszula przebierała się powoli, nie śpieszyła się również z usuwaniem makijażu. Czuła ulgę, że dziś odbyło się bez incydentu, z niepokojeni oczekiwała jutra. Każde przedstawienie stawało się dla niej ciężką próbą, czuła się osłabiona, lecz wiedziała, że będzie musiała znosić to jeszcze długo. Kieszow wydawał się mieć obsesję na punkcie tej opery. Nie mogła go dostrzec, gdyż siedział poza zasięgiem świateł ze sceny, lecz odczuwała jego obecność. Jak olbrzymi pająk, czyhający w rogu, po prostu patrzył. Na myśl o tym zadrżała.

Wyszła z garderoby i długim korytarzem skierowała się w stronę wyjścia dla aktorów. Na zewnątrz powinien był czekać samochód z kierowcą.

Należało to do porządku dnia. Odwoził ją do domu, w którym mieszkała i podczas krótkiej drogi nie zamieniali ze sobą ani słowa. Potem natychmiast odjeżdżał – para czerwonych świateł znikała jak robaczki świętojańskie o wschodzie słońca. Pojawiał się znów koło jedenastej rano. Traktowała go jak dobrego służącego, nie było sensu nawiązywać z nim bliższego kontaktu. Było to poza tym zawsze niebezpieczne, należało więc ograniczyć się do kontaktów niezbędnych.

Tym razem samochodu nie było. Mlasnęła językiem z rozdrażnieniem. Właśnie miała wrócić do środka i zadzwonić po taksówkę, gdy z ciemności wyłoniły się dwa cienie. Ponurzy faceci w przeciwdeszczowych płaszczach, których ruchy świadczyły o poczuciu władzy. Zbliżyli się, każdy z jednej strony. Poczuła na ramieniu mocny uchwyt, nie brutalny, lecz wystarczający, by ją zatrzymać.

Pójdziesz z nami – powiedział wyższy z nich gardłowym głosem.

Serce zakołatało jej rozpaczliwie, usłyszała swój przyśpieszony oddech.

Jestem Urszula Ramaninowa – powiedziała drżącym głosem. – Powinien tu na mnie czekać samochód.

Nie będzie potrzebny. To tylko krótki spacer. Nie zabieramy cię daleko.

Uchwyt na jej ramieniu stwardniał, jakby w przewidywaniu oporu. – Milicja – rzucił krótko.

Urszula była bliska omdlenia. Naprzeciwko wychylała się z cienia wieża Troicka. Z prawej widziała arsenał, niski, duży budynek, z dwoma rzędami okien – potwór, gapiący się na nią dziesiątką oczu. Przeszli obok niego. Nie pytała, dokąd ją prowadzą, gdyż nie chciała tego wiedzieć. Przecięli dziedziniec Granitowej Pałaty i zobaczyła Wielki Pałac Kremlowski.

Wiedząc już teraz, dokąd ją zabierają, zapragnęła umrzeć tu, na miejscu, na przykład na atak serca, jak Imre Newski.

Andriej Kieszow opuścił teatr w środku końcowego aktu i jego wyjścia nikt nie zauważył. Dyskretnie i cicho przebył przyciemnioną klatkę schodową i znalazł się w foyer. Strażnik obserwował go z kamienną twarzą. Odprowadził oczami jego zwalistą sylwetkę aż do drzwi, lecz nie zauważył, w którą stronę udał się przywódca.

Kieszow szedł szybko, gnany pożądaniem. Przeciął plac Iwanowskiego i z ciemności letniej nocy wyłonił się przed nim sobór Wniebowzięcia.

Jego centralna kopuła wznosiła się wysoko pomiędzy czterema mniejszymi. Wszedł łukowato sklepionym wejściem i cicho zamknął za sobą drzwi. Ściany i kolumny soboru pokryte były freskami. Panowała gęsta, prawie namacalna ciemność. Był zadowolony z faktu, że czuł przenikliwy chłód.

Stąpając cicho, spojrzał w górę. Ogromne, ciemne żyrandole zwisały ze wspaniałego sklepienia, w wysokich, wąskich oknach odbijał się pomarańczowy odblask nocnych świateł Moskwy.

W nikłym świetle majaczył wspaniale rzeźbiony, majestatyczny tron, otoczony kwadratowym ogrodzeniem z łańcuchów. Kieszow odczepił jeden z nich i zbliżył się. Wyprostowany, patrzył na tron, należący kiedyś do Iwana IV. Na swój tron. Odnawiał z nim dawną znajomość. Wyciągnął rękę i przesunął palcami po gładkiej powierzchni. Nie wierzył własnym oczom. Ten ołtarz czekał na niego przez pięć wieków, by znów stać się tronem władcy.

Kieszow usadowił się na nim, czując, że krew szybciej krąży mu w żyłach. Było to ekscytujące uczucie. Pomyślał, że powinien był powrócić wcześniej, lecz dopiero teraz jego walka zbliżała się do pomyślnego końca. Był na najlepszej drodze do pokonania fałszywego reżimu i restauracji prawowitej monarchii. Jeszcze tydzień, może mniej i ukoronują go. Tak jak kiedyś, będzie władcą absolutnym i nikt nie odważy się stanąć mu na drodze. Marionetki zostaną zlikwidowane, zaś jego armie ruszą na podbój świata. Zaśmiał się do siebie bezgłośnie.

Wówczas powrócił myślami do innych spraw, związanych z potrzebami ciała, które teraz posiadał, i przyjemnościami, do których każdy car miał prawo. Napłynęły wspomnienia o pięknej, czarnowłosej dziewczynie, która oddała się mu, a on zabił ją później i porzucił jej ciało w basenie. Wśród tych, które mógł mieć, była najpiękniejsza kobieta Moskwy, sławna artystka operowa, uległa, a jednocześnie wyrafinowana.

Wielu mężczyzn uwielbiało ją i nadskakiwało jej, lecz ona zachowywała się z rezerwą, mogli jedynie marzyć o zdobyciu jej. Wszyscy, ale nie on.

To z jej powodu nie przedłużał pobytu w miejscu przyszłej koronacji. Obserwował ją przez dwa przedstawienia i doświadczył przyjemnych wzruszeń, co zaowocowało pożądaniem. Był przekonany, że powinno być ono spełnione. Przywołał w myśli obraz jej zgrabnej figury, wyobraził sobie ją nagą, to znów odzianą w długie szaty księżnej. Jeszcze tylko tydzień lub dwa do koronacji, ale właśnie już dziś powinna dzielić z nim łoże i dostarczyć mu rozkoszy.

Zerwał się na nogi, starając się jednak opanować pośpiech. Powinna przecież cierpliwie czekać na niego.

Urszulo, jesteś bardzo piękna.

Kieszow siedział na krawędzi bogato zdobionego łoża z baldachimem. Miał na sobie ten sam garnitur, co w operze. Guziki koszuli były odpięte lub oderwane. Z odrazą dostrzegła poprzez materiał okropne rany na jego piersi. Dziwny, pełen pożądania wzrok przenikał ją prawie na wylot. Czuła się jak modelka demonstrująca kosztowną kreację. W końcu kazał jej wykonać piruet. Zakręciła go tak energicznie, że omal nie straciła równowagi.

No, teraz możesz się przebrać – jego głos był ochrypły z pożądania, które nadaremnie starał się ukryć.

Skinęła głową, manipulując palcami przy zamku od dżinsów. Czuła się teraz jak dziwka, spełniająca rozkazy bogatego klienta.

Już prawie naga, szybko zrzuciła ostatnią część garderoby. Nie czuła oczywiście żadnego podniecenia, chciała natomiast, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Obracała się wolno, pozwalając mu oglądać się z każdej strony. Lecz nie mógł przecież poprzestać na przyjemności oglądania. Pokiwał na nią palcem: „Chodź tu i pozwól mi się dotknąć!” Zamknęła oczy. Użyła całej siły woli, by nie cofnąć się, gdy wodził palcem po jej barkach i powoli przesuwał rękę w dół, aż zatrzymał ją na piersi. Była tak niesamowicie zimna, że Urszula miała wrażenie, jakby ocierała się o stalaktyt. Teraz ręka przesuwała się w dół, już bardziej natarczywie. Sama rozchyliła uda. Wiedziała, że jakikolwiek opór nie miał sensu.

Starała się wmówić sobie, że przechodzi rutynowe badanie lekarskie, jedno z tych, które były wymagane od artystów Teatru Wielkiego. Starała się odprężyć, lecz okazało się to niemożliwe.

Nagle zdała sobie sprawę, że Kieszow już jej nie dotyka. Słyszała jego ciężki oddech i szelest ubrania, po czym złapał ją za przegub i pociągnął ku sobie. Otworzyła oczy i powstrzymała cisnący się na usta krzyk. Wznosiła się przed nią góra okaleczonego mięsa i muskułów, nagie, białe, niezwykle silne ciało, całkowicie pozbawione owłosienia, z wyjątkiem tego na zniekształconej piersi. Nie chciała mu patrzeć w oczy, musiała więc oglądać jego rany.

Pierś była zupełnie rozerwana, po prostu wielka dziura otoczona strzępami skóry. Widziała białą kość mostka i czuła zapach rozkładającego się mięsa. Serce nie biło, mimo to Kieszow chodził i oddychał. „Po prostu żywy trup – pomyślała. – Rządzi teraz potężnym niegdyś narodem, a w tej chwili płonie czysto ludzkim pożądaniem. Czy nie wiadomo wam, że umarli mogą ożyć?” Jego oddech cuchnął okropnie, aż dławił w gardle, lodowaty dotyk przyprawiał o dreszcze. Była spięta i wiedziała, że stosunek w tych warunkach będzie bardzo bolesny. Za nic w świecie nie była jednak w stanie rozluźnić się przy kontakcie z tym monstrum. Przygniótł ją swoim ogromnym cielskiem, nieomal pozbawiając oddechu, i posiadł ją brutalnie. Ból i obrzydzenie wywołały w Urszuli stan półświadomości, który działał w pewnym stopniu znieczulająco.

Chwilę później zdała sobie sprawę, że jest już po wszystkim. Leżała w ciemności na szerokim łożu obok tego potwora. Lekko odwróciła głowę i zobaczyła, że nie śpi, lecz przygląda się jej w półmroku. Miała wrażenie, że ten wzrok przeszywają na wylot.

Jesteś naprawdę piękna – zabrzmiał jego chrapliwy szept. – Nie zdawałem sobie sprawy, że mogą istnieć tak cudowne istoty. Wynagrodzę cię, Urszulo, tak jak obiecałem. Rolę na scenie zamienisz na rolę cesarzowej, władczyni całego świata – zaśmiał się głośno.

Była przerażona jego szaleństwem. Doznała uczucia pogardy dla własnego, zhańbionego ciała, które cuchnęło teraz przejętym od niego przykrym zapachem.

Od dziś tu jest twój dom – mówił dalej. – Możesz dumnie chodzić po Wielkim Pałacu, a kto będzie próbował ci przeszkodzić, ściągnie na siebie mój gniew.

Ja... muszę wrócić do swego mieszkania. – Podniosła się, by wstać, lecz silna, lodowato zimna ręka popchnęła ją z powrotem na łóżko.

Dlaczego? Czyżby czekał tam na ciebie kochanek? – w gardłowym śmiechu wyczuwało się groźbę.

Nie, tylko moje rzeczy. Muszę...

Zostaną zabrane. Jutro wydam odpowiednie polecenia. Miała wrażenie, że pogrąża się w odmęcie czarnej rozpaczy.

Opera jest całym moim życiem – zaprotestowała.

Chcę, żebyś nadal występowała, będę oglądał każde z twoich przedstawień. – Zniżył głos do szeptu: – Wiesz, kim jestem, prawda?

Jesteś Iwanem IV, carem Rosji – odpowiedziała, drżąc w oczekiwaniu na jego reakcję.

Jak się tego dowiedziałaś?

Znalazłam twój wizerunek w książce „Dzieje Heretyków”. Podobieństwo nie ulegało wątpliwości.

Mądrość w jednej parze z urodą. – Odrzucił głowę do tyłu i śmiał się głośno, swobodnie.

Wiedziałem, co robię. Od początku wpadłaś mi w oko – jego głos stał się syczący. – Pięćset lat temu uczyniłem Rosję wielką.

Była krajem bogatym i dumą narodu. Lecz ludzie nie potrafili tego docenić, co więcej, usiłowali odebrać mi władzę. Zamordowali mego syna Dymitra, pozbawiając tym samym mój ród prawa do tronu. I zobacz, do czego to doprowadziło. Dziś niby rządzą komuniści, tymczasem bogaci mają coraz więcej, zaś biedni ubożeją. Nie ma wśród nich przywódcy z prawdziwego zdarzenia. Są to kolejne rządy marionetek, starych ludzi, którzy umierają parę lat po dojściu do władzy. Dlatego tak bardzo pragnąłem powrócić. I oto pewnego dnia umożliwiono mi to. Teraz muszą zapłacić mi za moje krzywdy, wszyscy zostaną unicestwieni. Wtedy zostaniemy tylko ty i ja i będziemy razem rządzić światem. Uczynię cię nieśmiertelną. Wiem jak tego dokonać, bowiem obcowałem ze śmiercią i posiadłem sekret nieśmiertelności.

Urszula zamknęła oczy. „To musi być tylko okropny sen, wkrótce się z niego obudzę i będzie przy mnie Siergiej.” Wtedy jednak poczuła dotyk Kieszowa i już wiedziała, że nie był to senny koszmar.

Nawiasem mówiąc, czy wiedziałaś, że Siergiej Prokop był szpiegiem?

Dostrzegła w ciemności jego złośliwy uśmieszek i poczuła nagły przypływ zdenerwowania.

Tak – odpowiedziała słabym głosem. Nie było sensu zaprzeczać. Trzęsła się cała i bała się, że zwymiotuje na tę wykwintną pościel.

Bardzo pożyteczny człowiek – Kieszow nie ukrywał dobrego humoru. – Znaczący pionek w grze. Ci skorumpowani członkowie politbiura usiłowali mnie zamordować. Muszą umrzeć jeden po drugim, lecz kilku zostawię, w roli bezwartościowych sługusów. Gdybym chciał, mógłbym ich wszystkich zniszczyć, lecz nie chcę. Zabawię się trochę ich kosztem. Ten Prokop został wynajęty przez KGB, aby mnie zabić. Jak myślisz, co zrobiłem? Poleciłem mu zlikwidować towarzyszy z politbiura! – znów wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zatrzęsło się łóżko. – Musi zatem działać na dwa fronty. Z przyjemnością będę obserwował, co z tego wymknie. Jeżeli uda mu się zabić kilku z nich, to w nagrodę... – Kieszow przerwał i uczynił szybki, jak przy cięciu, ruch ręką. – Nie spałem z przejęcia całą noc, tak mnie ucieszył ten pomysł. Cóż, moja droga, życie jest takie nudne, trzeba się trochę zabawić. Myślę, że spotkałaś już kiedyś tego człowieka, prawda?

Z trudnością zdobyła się na odpowiedź, po prostu nie mogła wydobyć z siebie głosu.

Tak, poznałam go.

Jest odważny i ma talent, co dodaje mojej grze pikanterii.

Wyciągnął się na łóżku. Urszula udawała, że śpi, modląc się w duchu, by zostawił ją w spokoju tej nocy. Nasłuchiwała. Oddech Kieszowa był ciężki, lecz regularny. Nie miała jednak pewności, czy śpi.

Wiedziała, że umarli mogą ożyć, lecz czy również zapadają w zwyczajny sen?


XXVII

Proroczy sen


Siergiej Prokop był tego wieczoru jakiś niespokojny. Żałował, że nie wszedł do opery. Mógłby wtedy czuwać nad bezpieczeństwem Urszuli.

Była już północ. Z niecierpliwością nasłuchiwał odgłosu przejeżdżającego samochodu. Powinna być w domu około wpół do pierwszej. Nie było powodu, by się spóźniła.

Dochodziła pierwsza. W samych skarpetkach zaczął nerwowo przemierzać pokój. „Musiało się wydarzyć coś złego” – gubił się w domysłach.

O drugiej trzydzieści pogodził się z faktem, że Urszula nie wróci dziś na noc. Z trudem opanował pokusę, by wyjść i spróbować jej poszukać. Nie mógł przecież sprawdzić w więzieniach bez wzbudzania podejrzeń. Rano dowie się w teatrze. Przypuszczalnie odpowiedzą mu: „Przykro nam, lecz nie możemy wam pomóc, kapitanie Prokop. Wczoraj po przedstawieniu wyszła o zwykłej porze. Od tego czasu nie mieliśmy od niej żadnej wiadomości”.

Jedno z tych nie wyjaśnionych zniknięć” – pomyślał. Jeżeli zgarnęło ją KGB, to Borys Kowak wie o tym. Jeżeli jednak aresztowania dokonało GRU, pozostanie to tajemnicą, tak jak w przypadku Olgi.

Przestał krążyć po pokoju, usiadł na sofie, a następnie położył się. Umiejętność odprężania się była sztuką, której nauczono go podczas specjalnego treningu. Chwilę później zapadł w niespokojną drzemkę.

Widział Olgę, minęła go na ulicy, nic nie mówiąc, wyraźnie spieszyła się. A niech idzie, nie potrzebował jej więcej. Przynajmniej dobrze, że żyje i nic jej nie jest. Następnie pojawiła mu się przed oczami scena ukrzyżowania w soborze. Teraz mógł dokładnie przyjrzeć się twarzy ofiary. Nie był to Denanko, lecz Grinbat. Twarz starego człowieka zastygła w postaci krwawej maski. Zmarły miał wbity w usta drewniany zaostrzony kołek, którego koniec wystawał z tyłu szyi. Kieszow to wynurzał się z cienia, to znikał, Siergiej nie mógł jednak dostrzec jego poranionej piersi. Za każdym razem, gdy się pojawiał, Prokop kulił się ze strachu. Oddziały wojskowe były w ciągłym ruchu, śródmieście huczało od wystrzałów. Ludzie uciekali i gromadzili się znowu.

Teraz widział tłum obdartusów – tysiące robotników, o ponurych twarzach i posępnym wejrzeniu. Ogień broni maszynowej rozpraszał ich, lecz za chwilę zbierali się ponownie i podążali na Kreml, szturmować wieżę Carów. Rzucali zapalone pochodnie. Powietrze było ciężkie od dymu, którego czarny słup wznosił się wysoko w niebo. Pałac Kremlowski płonął; z okien wypełzały języki ognia, słychać było krzyk uwięzionych wewnątrz ludzi.

Wtedy na balkonie pojawił się człowiek, cały w płomieniach. Widać było łysą czaszkę i wysoko podniesione w górę ręce. Prokop zobaczył twarz z bliska – zamieniające się w popiół oblicze diabła, który ryczał wściekle, na próżno usiłując zgasić płomienie. Kieszow dostrzegł jeszcze Prokopa w otaczającym płonący pałac tłumie. „To ty doprowadziłeś do tego!” – krzyczał. „Tak mi odpłaciłeś za zaufanie, którym cię obdarzyłem! Zdradziłeś mnie i teraz muszę znowu umrzeć!” Żar wzmagał się, z trzaskiem pękały ściany, na kamiennych murach pojawiały się kolejne rysy. Główny gmach runął, wzniecając chmurę dymu i kurzu, grzebiąc szatana pod gruzami.

Prokop obudził się. Jakiś czas leżał tępo wpatrzony w ścianę i obserwował, jak powoli rozjaśnia pokój szare światło dnia. W ustach czuł kwaśny smak, język miał wyschnięty na wiór, chwyciły go dreszcze. Wciągnął nosem powietrze – było czyste, ani śladu zapachu dymu. Zatem jeszcze jeden sen. Kieszow nadal żyje.

Przypomniał sobie ostatnie wydarzenia i jęknął głośno. Urszula dotąd nie wróciła. Zaczął tracić nadzieję, że ujrzy ją jeszcze. Był zupełnie zrozpaczony, nawet nie zadawał sobie trudu, by sprawdzić jej pokój. Kiedy spał, mogła oczywiście po cichu wśliznąć się do mieszkania. Wiedział jednak, że jej nie ma. Poszedł do kuchni i zrobił sobie kawę.

Cały czas był pod wrażeniem snu. Zamknąwszy oczy, dalej widział morze płomieni – cały Kreml w ogniu i Kieszowa miotającego się na balkonie. Widział to jak na jawie. Szatan ginący w płomieniach, unicestwiony.

Właśnie! Ogień! Dziwne, że nie pomyślał o tym wcześniej. To ogień od wieków uważany był za przekleństwo Kremla. Pierwsze fortyfikacje były drewniane – zbudowano je na polecenie księcia Jurija Dołgorukiego. Zostały całkowicie zniszczone przez pożar. Budowle kamienne wzniesiono w 1347 roku, natomiast wieże z cegły w roku 1485. Często wybuchały pożary, może stara klątwa nadal działała? Siergiej zastanawiał się chwilę: „Jakby nie było, warto spróbować. Lecz jak i kiedy?” Potrzebował bomby zapalającej – musiał podłożyć ją we właściwym miejscu i w odpowiednim momencie. Plan musiał się udać, gdyż druga okazja mogłaby się nie nadarzyć. Będzie to ostatni, desperacki atak i jeżeli się nie powiedzie, to...

Włączył radio, raczej z przyzwyczajenia, bo treść audycji nie interesowała go. Dopiero po zakończeniu wiadomości zwróciła jego uwagę. Wojska sowieckie przekroczyły granicę z Pakistanem „na prośbę rządu w Karaczi”. Siły wewnętrzne zaangażowano do uśmierzenia buntów i zamieszek w miastach. Biały Dom stanowczo domagał się wycofania wojsk radzieckich w wyznaczonym terminie. W przypadku jego zignorowania, ostrzegł, że konsekwencje mogą być nieobliczalne. Termin ten upływał w czwartek w nocy, czyli za niecałe czterdzieści osiem godzin. I wiadomość z ostatniej chwili: Rosja zgodziła się wysłać broń do Libii, co niektóre kraje mogły uznać za prowokację.

Wyłączył odbiornik i przeszedł do pokoju. W powietrzu czuł zapach własnego potu. Nie zwrócił jednak na to uwagi. Zdał sobie sprawę, że czas uciekał błyskawicznie. Wydawało się, że na jakiekolwiek skuteczne działanie jest już za późno.

Nadal dręczyły go pogmatwane obrazy ze snu. Czy rzeczywiście ogień mógłby zniszczyć Kieszowa? Ostatecznie jednak ciała poddawano kremacji i zostawała z nich wtedy tylko odrobina popiołu. Z pewnością nawet zły duch mściwego cara nie będzie mógł przebywać w kupce popiołu. Był przekonany, że ciało Kieszowa w ten sposób zostanie zniszczone – nie miał nic do stracenia, musiał podjąć próbę. Jeżeli zamiar się powiedzie, to jeśli potem nawet go zaaresztują i rozstrzelają, to i tak przynajmniej zapobiegnie ostatecznej katastrofie. Był ciekaw, czy istnieje Bóg, w którego wierzyła Olga. Rozważania na ten temat zaczynały go stopniowo fascynować. Jeżeli były złe duchy, diabły, jak obecnie Iwan IV, to z pewnością powinny były istnieć i istoty dobre, choćby dla zachowania równowagi. Tak, to było interesujące. „Cholera, wezmę się za tego Kieszowa porządnie – postanowił. – Wóz albo przewóz.” Nałożył mundur i wyszedł. Z dala dochodził grzechot broni maszynowej i warkot ciężkich wozów bojowych. Szedł szybko, aż znalazł się na placu Dzierżyńskiego. Zdawało mu się, że postać z pomnika obserwuje go uważnie, jak gdyby wiedziała, co zamierza i życzyła powodzenia w imieniu Rosji. Wszedł przez główne wejście i po schodach na piętro – do sekcji uzbrojenia Trzeciego Wydziału.

Słucham, towarzyszu kapitanie. – Młody sierżant pojawił się na dźwięk dzwonka.

Siergiej pokazał swój identyfikator i specjalną przepustkę, wydaną na polecenie Kieszowa, która uprawniała go do poruszania się po całym mieście bez ograniczeń. „Do cholery, niech tylko ktoś spróbuje się wykłócać albo przeszkadzać” – pomyślał z determinacją. Sierżant trzasnął obcasami.

Potrzebna mi jest bomba zapalająca – Siergiej patrzył mu prosto w oczy. – Taka z mechanizmem zegarowym i możliwie mała, by łatwo ją było przenosić.

Sierżant nieznacznie skinął głową, podniósł natomiast wysoko brwi. Jednak polecenia przywódcy nie mogły być kwestionowane. Nawet jeżeli stojący przed nim człowiek żądałby całego arsenału.

Wystawię tylko zapotrzebowanie do magazynu. – Wyrwał kartkę papieru z notatnika i zaczął pisać. – To może zająć trochę czasu.

Nie mam czasu. Proszę posłać kogoś, by to przyniósł.

Tak jest! – Sierżant odłożył papiery. – Postaram się załatwić to jak najszybciej – powiedział i odszedł.

Siergiej czuł, że poci się ze zdenerwowania.

W ciągu dwudziestu pięciu minut Prokop miał bombę. Była płaska, w plastykowej obudowie. Podziękował i wyszedł. Znów znalazł się na placu Dzierżyńskiego. To mógł być refleks promieni słonecznych na pomniku, lecz zdawało mu się, że Dzierżyński mruga do niego porozumiewawczo. „Świetnie, synu, teraz wysadź tego bękarta w powietrze.” Prokop wrócił do mieszkania Urszuli. Potrzebował miejsca, gdzie mógłby się chwilowo zatrzymać. Wiedział, że jeżeli KGB już go szuka, to złapią go równie łatwo tutaj, jak w jego własnym mieszkaniu. Mogli go przecież aresztować już w dowództwie.

Otworzył drzwi, wszedł i skamieniał.

Cześć, Siergiej – powiedziała Urszula, przerywając pakowanie rzeczy do małej torby, stojącej na stole. Była bardzo blada, jej długie, czarne włosy wyglądały na dawno nie czesane, na twarzy zostały ślady makijażu. Starała się uśmiechnąć na powitanie, lecz nie udało jej się to. – Bogu dzięki, że wróciłeś!

Co takiego...? Co się...? – wzruszenie odebrało mu mowę. Urszula wróciła, cała i zdrowa. Los zesłał mu niespodziewany prezent.

Szybko i chaotycznie opowiadała o tym, co zdarzyło się jej po ostatnim przedstawieniu. Nie chciała, żeby znał szczegóły. Na samo wspomnienie bolesny skurcz chwytał ją za gardło. Wciąż jeszcze miała w pamięci dotyk lodowatych palców i wstręt, jaki czuła, gdy tamten ją posiadł.

Nie powinnam tu przebywać – mówiła. – Kieszow powiedział, że przyśle samochód po moje rzeczy. Musiałam jednak przyjść.

Jest sposób. – Uścisnął ją za rękę. – Bestia nie jest niezniszczalna. Myślę, że jej piętą achillesową jest ogień.

Skąd to wiesz?

Śniło mi się ostatniej nocy.

Śniło ci się? To nie do wiary!

A jednak to prawda. Ogień niszczy większość rzeczy. Ciała zmarłych często poddawane są kremacji. Więc dlaczego on ma być wyjątkiem? Mam bombę.

To brzmi prawdopodobnie – mruknęła zamyślona.

Dziwnym zbiegiem okoliczności ogień zawsze był przekleństwem Kremla. Wiele razy pałac spłonął doszczętnie, może zdarzy się tak jeszcze raz?

Teraz jednak zbudowany jest z cegły i kamienia.

Wewnątrz pałacu jest dość łatwopalnych materiałów, by powstał straszliwy pożar.

No dobrze, zatem jak proponujesz zabrać się do tego? Korzystając z chwili nieuwagi Kieszowa, wsunąć mu bombę do kieszeni?

Przygryzł wargi. Rzeczywiście. Ta część planu nie była jeszcze gotowa. Zrealizował tylko pierwszą część zadania – zdobył bombę. Nie będzie łatwo ją podłożyć.

Mogę teraz swobodnie poruszać się po terenie Kremla – mówił to jednak niezbyt pewnie. – Jestem przecież wynajętym przez Kieszowa mordercą.

Wie o tym, że jesteś szpiegiem. – Zacisnęła ręce, aż zbielały kostki palców. – Również o tym, że politbiuro poleciło ci zabicie go. Mówił mi o tym wczoraj w nocy. To wszystko jest zaaranżowaną przez niego grą. Jeżeli ich zlikwidujesz, to...

Boże wszechmogący! W takim razie jestem osaczony ze wszystkich stron. Zatem na pewno wie także, że znasz jego tajemnicę.

Tak, lecz mnie nic nie grozi, ponieważ jestem jego kochanką. Mam zostać władczynią świata, gdy nastąpi upadek cywilizacji. Będę mogła dumnie przechadzać się pośród dymiących jeszcze jej szczątków, tłumacząc sobie, że zostałam przy życiu, bo oddałam swe ciało szatanowi. Siergieju, nie możesz pokazywać się na Kremlu. Musisz się ukryć. Myślę, że nawet tutaj nie jesteś bezpieczny.

Jednak muszę iść. Jutro upływa termin ultimatum postawionego przez USA. Cóż znaczy moje życie wobec wszystkich istnień na Ziemi?

To ja podłożę bombę – powiedziała spokojnie, biorąc do ręki mały pojemnik.

Nie!

Tak. Nie mamy wyboru. Pokaż mi jak ją uruchomić, a dziś w nocy umieszczę ją w sypialni. Wtedy...

Nie pozwolę ci na to! Przecież to pewna śmierć!

Nie, znajdę wymówkę, by opuścić pokój. Powiem, że pilnie muszę skorzystać z toalety i wtedy ucieknę, a on zginie w płomieniach.

Nie odpowiedział. Pomyślał, że logicznie rzecz biorąc, jest to jedyny sposób. Urszula była poza podejrzeniem. W tej chwili przypomniał sobie Paszę. Dał jej nóż, by zabiła Kieszowa w czasie snu a następnego dnia rano znalazł jej zwłoki w basenie. Bestia była nieśmiertelna, jej życie chroniły jakieś czary. Jeżeli nie powiedzie się im dziś w nocy, jutro wojna ogarnie cały świat, gdyż żadna siła nie zdoła zmusić Kieszowa do wycofania wojsk z Pakistanu. Nawet jeżeli oddziały te zostałyby odwołane, pozostaje zagrożenie ze strony Libii, która przygotowuje się do wojny, wyposażona w nowoczesną sowiecką broń. „Pokojowe gesty ze strony Chin są również grą pozorów – pomyślał. – Na jednej szali życie dwóch osób, na drugiej całej ludzkości.” W porządku, podłożysz bombę, lecz najpierw musimy się z nią dokładnie zapoznać. Jeżeli źle nastawimy mechanizm zegarowy, całe przedsięwzięcie obróci się w niwecz.

Konstrukcja bomby była prosta. Zapalnik czasowy połączony ze spłonką. Materiał wybuchowy znajdował się w plastykowym cylindrze. Całość doskonale mieściła się w dłoni.

Dziecko mogłoby to nastawić – powiedziała, obserwując, jak zamykał pokrywkę. – Myślę, że właśnie takie bomby dostarcza nasz rząd terrorystom na całym świecie.

Założę się, że masz rację – miał zawzięty wyraz twarzy. – Chciałbym położyć kres korupcji i demoralizacji wśród członków politbiura. Może któregoś dnia będę musiał uzupełnić listę, którą wręczył mi Kieszow.

Najpierw wykonajmy najważniejsze zadanie. – Pocałowała go szybko, nie chcąc przedłużać pożegnania. I tak pozostawała tu zbyt długo. – Muszę się pośpieszyć, bo czeka na mnie. O, Boże, dzisiejsze przedstawienie to będzie zupełne dno – westchnęła.

Zobaczymy się później. – Nie mógł opanować drżenia dolnej wargi. – Będę czekał tutaj. Wróć do mnie, kochanie.

Na pewno, obiecuję.

Odwróciła się i szybko wyszła. Na ulicy nie obejrzała się, wiedziała, że będzie obserwował ją przez okno.

Dziś w nocy miała zejść do piekła, co więcej – zamierzała dotrzymać obietnicy i stamtąd powrócić.


XXVIII

Przedsionek piekła


Znów siedział tam w ciemności. Urszula wyczuwała dziś obecność Kieszowa silniej niż kiedykolwiek, mimo że nie mogła go dostrzec. Niesamowita siła skupiła się na niej, kontrolowała każdy jej ruch. Miała wrażenie, jakby wszystkie figury i piruety wykonywała na jego specjalne życzenie. Było to bardzo męczące.

Przedstawienie zupełnie nie kleiło się. Aktorzy przypominali kukły, poruszane przy pomocy niewidzialnych sznurków. Urszula, podobnie jak inni, nie potrafiła nadać słowom ekspresji, powtarzała je bez uczucia.

Kurtyna podnosiła się i opadała na przemian i w końcu carewicz Dymitr ukłonił się publiczności. Teraz pewnie młody aktor przebierał się już w swojej garderobie.

To wszystko wydawało się grą. Jakby byli pionkami na gigantycznej szachownicy i mieli umrzeć, gdy gra się skończy. Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim ostami raz opadła kurtyna. Urszuli wydawało się, że zaraz zemdleje. Jakoś zdołała się opanować i chwiejnym krokiem weszła za kulisy.

Panno Ramaninow, czy pani jest chora?

Nie, tylko zmęczona – powiedziała, przeciskając się do garderoby.

Bombę podłożyła już dziś po południu. Udało jej się wśliznąć na krótko do sypialni Kieszowa i trzęsącymi się ze zdenerwowania rękami nastawić mechanizm na drugą w nocy. Być może późniejszy termin byłby bardziej dogodny, lecz sprawy z każdą godziną miały się gorzej i nie mogła tego lekceważyć.

Miała wrażenie, że jej ciało lepi się od brudu, nawet długa kąpiel nie przyniosła jej ulgi. Przebierając się unikała spojrzenia w lustro. Boże, jaką pogardę odczuwała dla swego ciała!

Zdenerwowana wyszła z teatru. Chmury całkowicie zakrywały niebo, nie widać było ani jednej gwiazdy. Sprawiało to przygnębiające wrażenie i uznała to za zły omen.

Na szczęście Kieszow nie wrócił jeszcze z Pałacu Zjazdów i miała krótką chwilę wytchnienia. Przysiadła na łóżku. Każda upływająca minuta była darem losu. Wtedy usłyszała kroki na korytarzu i trzask przekręcanej gałki u drzwi.

Wspaniałe przedstawienie! – Kieszow stał w drzwiach, uśmiechając się szeroko. – Najlepsze z dotychczasowych, moja miła. Dziś inspirowała cię świadomość, że praktycznie już jesteś żoną Iwana IV.

Może – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem, powstrzymując drżenie warg.

Miał na sobie wieczorowy garnitur, zauważyła na białej, nakrochmalonej koszuli czerwone plamki. Opłukał ręce nad umywalką.

Przepraszam, że kazałem ci czekać – powiedział.

W porządku – rzekła i pomyślała: „Chciałabym, żebyś wrócił dopiero rano”.

Musiałem załatwić pewną sprawę. – Odwrócił się do niej, lecz starała się unikać jego przenikliwego wzroku. – Zawalił to twój przyjaciel Prokop.

Nie mów mi, nie chcę wiedzieć” – jak błyskawica przeleciało jej przez głowę.

Nasz minister obrony okazał się zdrajcą. – Z twarzy Kieszowa zniknął uśmiech. – Bez upoważnienia próbował załagodzić stosunki z Amerykanami, bo zląkł się ich gróźb. Na szczęście przewidziałem jego zdradę – zaśmiał się hałaśliwie.

Przez moment miała ochotę wybiec z pokoju i rzucić się w dół ze szczytu schodów, prosząc Boga, aby dał jej szybką śmierć.

Jako chłopiec lubiłem ukręcać szyję kurczętom przeznaczonym do kuchni. Czasem używałem zbyt dużej siły i odrywałem główkę. To właśnie zdarzyło się dziś wieczorem. Wyobraź sobie taki widok: towarzysz Pietrow stoi nadal wyprostowany mimo oderwanej od tułowia głowy!

Urszula czuła, jak zbiera jej się na wymioty.

Masz pojęcie? Jego ciało zrobiło jeszcze krok, zanim upadło! To zupełnie nie do wiary. Chociaż pamiętam, że kiedyś kurczak biegał po podwórzu, mimo że trzymałem jego głowę w ręku. Tłumaczono mi wtedy, że to taka właściwość połączeń nerwowych – informacja nie dotarła jeszcze do kończyn. Tak chciałbym, żebyś mogła widzieć wtedy Piętrowa. Oczywiście wiesz, że zmarli mogą chodzić, prawda?

Przeszedł ją dreszcz, zamknęła oczy. W każdej chwili mógł dotknąć ją tymi rękami, ciepłymi jeszcze od krwi człowieka, którego zabił. Gdy zaczęła się rozbierać, przypomniała sobie o bombie tykającej cicho pod grubym materacem. Ta myśl pozwoliła jej wrócić do równowagi. Zostawiła na ręku swój zegarek – to była teraz kwestia życia i śmierci. O pierwszej pięćdziesiąt siedem musi przeprosić i wyjść do toalety, a potem uciec z pokoju.

Była już naga, czuła się jak prostytutka czekająca na klienta. Zachowanie Kieszowa było dzisiaj inne, jeszcze bardziej aroganckie. Denerwujący był już sam sposób, w jaki na nią patrzył – jakby była rzeczą, dmuchaną zabawką, przeznaczoną dla uprzyjemnienia mu czasu.

Wytarł ręce – na ręczniku zostały plamy krwi. Zaczął się rozbierać. Powolność jego ruchów zaniepokoiła ją bardziej niż okazywana poprzednio namiętność. Starała się nie spoglądać w kierunku łóżka. Miała nadzieję, że mechanizm zegarowy bomby został ustawiony właściwie i nie zatrzymał się. Co chwilę sprawdzała, czy nie słychać monotonnego tykania.

Głupcy! – wybuchnął. – Myśleli, że mogą mnie zabić. Mnie, Iwana, cara Rosji. Kiedyś zostałem unicestwiony, ale wtedy było inaczej. Ja byłem inny. Teraz wszystko się zmieniło. – Oczy zaszły mu mgłą i widziała, jak wilgotnieją. Po zniekształconych policzkach pociekły łzy. – Zęby tylko mój chłopiec był teraz tutaj. Lecz wkrótce pojawi się wśród nas. – Jego rozdrażnienie narastało. – Zabito go na polecenie Borysa Godunowa. Za tę zbrodnię musi zapłacić cała Rosja, wszyscy tego chcieli, zatem pośrednio przyczynili się do tego morderstwa. Potem wystarczyło zabić Iwana Groźnego, by jego ród zginął wraz z nim. Niedoczekanie ich! Dymitr narodzi się powtórnie! – Postąpił w jej kierunku. – Ty, moja miła, pomożesz mi wskrzesić mego ukochanego syna, dziedzica rosyjskiego tronu. Urodzisz mi syna, który będzie carewiczem Dymitrem!

Urszula czuła, że za chwilę zemdleje. Objął ją swymi lodowato zimnymi rękami i przycisnął do siebie. Woń cuchnącego oddechu owiała jej twarz, chciała krzyknąć, lecz zamknął jej usta pocałunkiem; gniótł palcami jej delikatne ciało.

Brutalnie zaciągnął ją do łóżka i poczuła na sobie ciężar jego ciała. Przyjrzała się ze strachem jego twarzy – oczy jarzyły się teraz diabelskim pożądaniem, przewiercały jej mózg na wylot.

O, Boże, on wie!” – przeleciało jej przez głowę. „Najwyżej umrzemy razem – pomyślała – a następnie odrodzimy się z tego piekła, już nieśmiertelni, aby panować nad martwym światem, stąpać po tlącym się popiele.” Czuła, że odchodzi od zmysłów. „Nie – postanowiła jednak. – Muszę walczyć z nim do samego końca. Jeżeli istnieje Bóg, pomodlę się do niego.” Rozpaczliwie broniła się; nie chciała począć i urodzić potwora. Nie była jednak w stanie się uwolnić – ich ciała splotły się ze sobą.

Wyczerpany, przygniatał ją swym cielskiem. Na szczęście nie widziała jego twarzy. Ostrożnie, bojaźliwie uwolniła lewe ramię i odwróciła głowę. Wyraźnie widziała świecące zielono cyfry: 1.35. „Za dwadzieścia pięć minut to łóżko ogarną płomienie” – pomyślała.

I wtedy zadzwonił stojący na stoliku telefon. Monotonny dźwięk sygnału przerwał ten niesamowity, surrealistyczny nastrój. Brzmiał natarczywie, wręcz złowieszczo. Poczuła, że Kieszow zesztywniał, lecz nie uczynił żadnego ruchu, by podnieść słuchawkę. Aparat zdawał się dzwonić coraz głośniej, miała ochotę zatkać uszy. „Nie wytrzymam tego dłużej – pomyślała – po prostu oszaleję, więcej: już jestem szalona!” Nagle dźwięk ustał.

Zapadła długa cisza. Zaczęła układać wymówkę, która pozwoliłaby jej opuścić pokój. Wiele razy przerabiała to w myśli w ciągu dnia, lecz nie było to proste – musiało zabrzmieć przekonująco. Na przykład: „Andriej, muszę wyjść do toalety”. Raz zdawało jej się, że Kieszow wie wszystko, za chwilę dochodziła do wniosku, że to niemożliwe. Chociaż... Jak zatem dowiedział się o Siergieju? „To wszędobylskie KGB – pomyślała ze złością. – Zupełnie jak plaga mrówek w mieszkaniu. Trudno, wtedy będę musiała umrzeć razem z nim. O, Boże, i zostanę wskrzeszona w takiej postaci?” Na samą myśl o tym doznała gwałtownego zawrotu głowy.

Leżał przy niej, wyraźnie spięty. Telefon wyprowadził go z równowagi, słyszała przyśpieszony oddech. I wtedy z korytarza dobiegł odgłos szybkich, niecierpliwych kroków. Ktoś zapukał do drzwi, najpierw słabo, bojaźliwie, potem głośniej.

Towarzyszu generalny sekretarzu!

Urszula wyczuła drżenie głosu, chociaż zdawał się dochodzić z daleka, jakby z dna głębokiej studni. Brzmiał w nim strach przed karą za zakłócenie spokoju przywódcy, naruszenie prywatności jego sypialni. Słyszała przytłumione głosy – pod drzwiami trwała gorączkowa narada, po czym zapukano ponownie.

Wynoście się! – Kieszow odwrócił się w stronę drzwi, wygrażając pięścią. – Co za bezczelność! Nie przeszkadzać! Idźcie precz!

Ale towarzyszu generalny sekretarzu...

Powiedziałem: precz!

Tamten głos przeszedł w szept, potem Urszula usłyszała oddalające się kroki, tłumione przez dywan. Wróciła cisza.

Głupcy – mruknął Kieszow, kładąc rękę na jej gładkiej piersi. – Przyszli powiadomić mnie, że Pietrow został znaleziony w swoim mieszkaniu, martwy i bez głowy. Teraz przerażeni uciekli. Pewnie zadają sobie pytanie, kto następny. Właśnie, kto? Ten niezwykle ciekawy problem odłożę na jutro. Chyba, że wcześniej pojawi się twój przyjaciel Prokop z jakimś interesującym pomysłem. Któż to może wiedzieć?

Strach chwycił ją za gardło – Kieszow najwyraźniej grał z nią w kotka i myszkę. „Gdy będzie to konieczne, zginę razem z nim” – postanowiła i spojrzała na zegarek: 1.45.

Naprawdę musiała skorzystać z toalety, kłamstwo nie było potrzebne. „Co za ironia” – pomyślała. Pełny pęcherz stawał się dokuczliwy; nie była pewna, czy wytrzyma jeszcze przez kilka minut, zaczynała odczuwać ból.

Andriej, natychmiast muszę skorzystać z toalety. Sprawdzała jego reakcję, czy sprzeciwi się jej żądaniu.

Jaka szkoda, że takie fizjologiczne sprawy muszą przeszkadzać naszej miłości – w jego nosowym głosie kryła się czułość, autentyczny żal. – Pod łóżkiem jest nocnik – mruknął po chwili, jakby dopiero teraz sobie o tym przypomniał.

Słowa te zamroziły jej krew w żyłach. Czuła, że ogarniają rozpacz.

Wolałabym do toalety – powiedziała ze ściśniętym gardłem. „Może weźmie jej strach za zahamowanie psychiczne” – łudziła się.

Twoje opory nie wróżą udanego małżeństwa – zaśmiał się cicho.

Teraz bardzo chciała dostrzec wyraz jego twarzy, by zorientować się, jak dalej będzie prowadził swoją wyrafinowaną grę.

Może później, jak już przyzwyczaimy się do siebie... Zanim zdążył odpowiedzieć, telefon zadzwonił ponownie. Kieszow usiadł, widziała malującą się na jego twarzy wściekłość.

Dosyć tego! – ryknął, uderzając aparat pięścią.

Słyszała trzask pękającej na kawałki plastykowej obudowy i zmiażdżony telefon spadł na podłogę. Dźwięk nie ucichł, przeciwnie – nie tłumiony obudową rozbrzmiewał jeszcze głośniej. Kieszow złapał przewód i szarpnął nim. Wyrwany kabel legł na podłodze wśród potrzaskanych szczątków niczym zdechły wąż.

Niech ich diabli! – wrzasnął. – Ktoś za to odpowie przed sądem wojennym!

Urszula ponownie spojrzała ukradkiem na zegarek: 1.56. Niemal wpadła w panikę, widząc, jak Kieszow spokojnie kładzie się na łóżku i pieści palcami jej udo.

Andrieju, koniecznie muszę iść do toalety. Nie mogę czekać już ani minuty. To boli.

Skorzystaj z nocnika. Jest ciemno, mogę się poza tym odwrócić.

Usiadła, spuszczając nogi z łóżka. Czuła, że są jak z waty. Nie miała pojęcia, czy zdoła wstać. „Uciekaj – przemknęło jej przez głowę – masz mniej niż cztery minuty czasu.” – Przykro mi, jednak pójdę – powiedziała drżącym głosem. – To tylko chwilka, zaraz wrócę.

Udało się jej stanąć na nogi. Drzwi majaczyły w odległości zaledwie kilku kroków. Za nimi był przedpokój, toaleta na prawo. „Otwórz drzwi do niej, następnie trzaśnij głośno. Skradaj się do drzwi wejściowych, wymknij się na korytarz i uciekaj, biegnij ile sił w nogach! Nie zwracaj uwagi na strażników, przedostań się na ulicę. Gdy zauważysz żołnierzy – ukryj się, jeśli nie – staraj się dostać do domu. Nie oglądaj się za siebie.” Może powinna była nałożyć koszulę nocną, miała ją pod ręką. Mogło to jednak wzbudzić podejrzenia, zwłaszcza że noc była taka ciepła. Zrobiła jeden krok, drugi. „Nie śpiesz się jeszcze” – pomyślała. Oddaliła się może o metr, gdy potężna ręka wystrzeliła z ciemności i lodowate palce zacisnęły się na jej przegubie, skręcając go tak brutalnie, że aż krzyknęła.

Musisz jeszcze nauczyć się posłuszeństwa – w głosie Kieszowa brzmiała z trudem tłumiona furia. Czuła z jego ust cuchnący oddech. – Kobieto, nie prowokuj mnie! Wiesz, gdzie jest nocnik!


XXIX

Spełnienie klątwy


Iwan Agajan mozolnie piął się w górę w hierarchii Ministerstwa Obrony, aby za Gorbaczowa dochrapać się stanowiska zastępcy Piętrowa. Drobny, małomówny Agajan czynił stałe postępy. Po cichu zazdrościł Pietrowowi stanowiska i marzył, aby je zająć.

Teraz, dosłownie w ciągu godziny, odpowiedzialność za losy świata spoczęła na jego barkach.

Pakistan został zaatakowany, libijskie rakiety były rozmieszczone na stanowiskach. Stanowczo nie doceniano armii chińskiej. Zmniejszenie zagrożenia poprzez redukcję broni konwencjonalnej oraz wycofanie połowy rakiet było po prostu częścią chytrego, drobiazgowo realizowanego planu. W rzeczywistości Chiny były gotowe do rozpoczęcia wojny poprzez wykonanie zaskakującego uderzenia. Czekały tylko, aż Rosja, zaangażowana gdzie indziej, zmniejszy swą czujność.

Właśnie sowiecki system ostrzegawczy wykrył nadlatujące rakiety. Telefon Piętrowa nie odpowiadał. Znaleziono go martwego w jego gabinecie – przewieszone przez biurko, skrwawione, pozbawione głowy zwłoki. Lecz to nie miało teraz żadnego znaczenia. Decydowały minuty. Zdesperowany Agajan dzwonił do Kieszowa, lecz bez skutku. Następnie delegacja politbiura nie została wpuszczona do apartamentu przywódcy i cała odpowiedzialność spadła tym samym na barki Agajana. W panice zaczął wydawać rozkazy: „Bronić się i natychmiast kontratakować!” Siergiej wiedział, że nie może pozostać w mieszkaniu. Łudził się, że doczeka powrotu Urszuli, lecz około północy nie mógł już znieść nerwowego napięcia.

Zdawał sobie sprawę, że nie pomoże jej, idąc na Kreml. Utracił wpływ na przebieg wydarzeń, zupełnie jak wtedy, na letnisku. Przeszedł do sypialni i włożył mundur. Tym razem był to wyjściowy, ciemnozielony uniform kapitana, z żółtymi paskami na ramionach. Łatwy do rozpoznania przy zetknięciu się z patrolem. Była drobna różnica między salutem, a kulą w plecy.

Kiedyś noszenie munduru było dla niego powodem do dumy, teraz przynosiło ujmę. Czuł się napiętnowany, jako marionetka dyktatora. Założył kaburę z pistoletem i obrzucił ostatnim spojrzeniem mieszkanie.

Wyszedł, nawet nie zamknąwszy drzwi. „Dziś w nocy wydarzy się coś strasznego” – pomyślał. Nie miał nadziei na odwrócenie złego losu. Na twarzy poczuł drobne krople deszczu, co dodatkowo wzmogło nastrój przygnębienia. „Lepiej by było, gdyby Kieszow zabił mnie wtedy na daczy. Wszystko skończyłoby się wcześniej” – skonstatował.

Celowo wybrał okrężną drogę, byłoby głupotą z jego strony iść teraz prosto na Kreml. Urszula musiała sama prowadzić swoją grę, aż do końca. Wszelkie działanie wydawało mu się pozbawione sensu; równie dobrze mógłby pójść do sklepu i kupić chomika. Nie mógł pozbyć się dominującego uczucia żalu; życie było tak okrutne.

Rzeka majestatycznie toczyła w ciemności swe wody. Nieustannie w ruchu aż do końca świata. „Tylu władców przeminęło, po Kieszowie też ślad zaginie – pomyślał. – Tylko ona opiera się niszczącemu działaniu czasu.” Szedł powoli wzdłuż bulwaru Kremlowskiego, minął wieżę Moskworiecką i wszedł na Plac Czerwony. Zatrzymał się przed mauzoleum Lenina i sprawdził czas: 0.58. Wydawało mu się, że najbliższa godzina trwać będzie dziesiątki lat. Czas jakby nagle stanął w miejscu.

Znów pomyślał o istnieniu Boga. Nie, jednak Olga myliła się. Po prostu odwołała się do jakiegoś symbolu, gdy Siergiej ją opuścił. Powinien był osłonić ją, lecz przeszkodziło mu istnienie systemu. Musiał spiskować dla niego i równocześnie przeciwko niemu. Zabić Kieszowa, usunąć także członków politbiura. To była jakaś makabryczna gra, której reguły określał może sam Bóg.

Była 1.32. Wszedł na Kreml poprzez bramę w wieży Nikołajewskiej. Strażnik zasalutował mu w ciemności. Rosnące wokół świerki tworzyły naturalną zaporę dookoła trzech soborów i dzwonnicy, ocieniały je. Mimo braku turystów, wszystkie inne obiekty były rzęsiście oświetlone. Prokop usiadł na ławce i czekał.

Spostrzegł, że dzieje się coś niezwykłego. Wcisnął się głębiej w cień, podświadomie obserwując Pałac Kremlowski. Widział żołnierzy biegających tam i z powrotem, wykrzykiwali komendy, których z powodu oddalenia nie rozumiał. „O, Boże – pomyślał – pewnie ten łajdak przejrzał jej plany.” Odruchowo wyciągnął pistolet, co było w tej sytuacji działaniem pozbawionym sensu, chyba że zamierzał strzelić sobie w łeb.

Wśród żołnierzy nadal trwała gorączkowa krzątanina, sprawiająca chwilami wrażenie paniki. Wtedy Prokop usłyszał pierwszą syrenę, a potem dwie następne. Alarm objął Moskwę i okolicę, na pewno został przekazany przez system komputerowy do innych miast, na cały kraj.

Coś się tu nie zgadzało. Prokop zmarszczył brwi i wcisnął się głębiej w cień. W dodatku mogło to zepsuć cały plan – zamęt mógł wywabić Kieszowa z sypialni przed wybuchem bomby. Starał się zrozumieć, co się dzieje. Przecież zostały jeszcze dwadzieścia trzy godziny do upływu postawionego przez Amerykanów ultimatum, a nawet potem na pewno wysłaliby jeszcze kilka ostrzeżeń! Był przekonany, że Jankesi uczynią wszystko, by wyjaśnić sytuację, i odpalą rakiety tylko w ostateczności.

Przypomniał sobie, jak to niedawno czas wydawał mu się stać w miejscu. Teraz z kolei było tak, jakby czas oszalał. Jęk syren stawał się coraz przenikliwszy, świdrując w uszach aż do bólu.

Był bliski szaleństwa i zdawało mu się, że wszystkich ogarnęło to samo. Była 1.58. W momencie kiedy spojrzał na zegarek, cały Kreml zamienił się w potwornym wybuchu w kulę ognia.

Urszula szarpała się desperacko, próbując uwolnić rękę, uścisk Kieszowa był jednak zbyt silny. Bolał ją wykręcany przegub, czuła silne pieczenie naciągniętej skóry. Usłyszała lekki trzask – to pękła bransoletka i zegarek upadł na dywan. Kątem oka dostrzegła migające zielono cyfry: 1.57.

Pozwól mi wyjść! – krzyknęła.

Ty głupia babo! – ryknął. Była pewna, że ją uderzy, w ostatniej chwili opuścił jednak rękę. – Myślisz, że możesz wyjść z mojego łóżka, kiedy masz na to ochotę?! Czyżbyś była zmęczona moją miłością?!

Nadal wyrywała się rozpaczliwie.

Muszę... wyjść... do toalety – błagała gorączkowo. Pomyślała, że jest już za późno, by ocalić życie. Jednocześnie poczuła, jak po udach spływa jej ciepła struga. – Czy proszę o zbyt wiele? Twierdzisz, że mnie kochasz. Czy to oznacza, że jestem twoim więźniem?

Tylko jeżeli tak to pojmujesz – warknął. – Jesteś głupia. Wydaje mi się, że planujesz ucieczkę. Myślisz, że miałabyś jakiekolwiek szansę? Nawet nie wydostałabyś się z budynku. Natychmiast przyprowadzono by cię z powrotem. Przecież to zaszczyt zostać kochanką Iwana Groźnego. No dobrze – mruknął i wygarnął nogą spod łóżka naczynie, przypominające gigantyczną filiżankę. – Na pewno będzie wygodny. Użyj go.

Westchnęła głośno. Poczuła wilgoć na stopach – już nie musiała się powstrzymywać. W tym samym momencie poddała się, przestała walczyć, oklapła.

Tak już lepiej – uśmiechnął się. – Wracajmy do łóżka. Widzisz, miałem rację, wcale nie musiałaś skorzystać z toalety.

Leżała z zamkniętymi oczami. Czuła, jak siedząc na niej okrakiem, rozwiera jej uda.

Starała się całkowicie wyłączyć, nie myśląc o niczym. Była przekonana, że spisek się nie udał. „Pewnie mechanizm zegarowy zawiódł” – pomyślała. Przeraziła ją świadomość, że do końca życia będzie musiała być nałożnicą szatana, który nazywał siebie Iwanem Groźnym. Jej rola skończy się zapewne z chwilą, gdy urodzi mu syna. Cała spięta, nie otwierając oczu, czekała na brutalne spełnienie aktu.

Nagle stało się coś zupełnie niesamowitego.

Poczuła ogarniający ją żar, jakby znalazła się zbyt blisko ogniska. Niemal jednocześnie zwaliło się na nią ogniste piekło, potworny podmuch wyrzucił ją z łóżka na podłogę. Wrzeszcząc z bólu, otworzyła oczy: cały pokój stał w ogniu, zewsząd strzelały języki płomieni, w oczy bił oślepiający, pomarańczowo-żółty blask, widziała jak jej ciało ogarniają płomienie i skóra zwęgla się w ogniu. Jedno z ostatnich spojrzeń trafiło na Kieszowa. Miotał się w konwulsjach, po ogarniętym płomieniami łóżku, w końcu, po wykonaniu rozpaczliwego skoku, zakrawającego wręcz na cyrkową akrobację, przywarł kurczowo do jednego ze słupków łóżka, rycząc nieludzko z bólu i wściekłości.

Ze zwęglającej się w ogniu twarzy spływały strużki płonącego tłuszczu. Ciało spalało się do kości, olbrzym malał, kurczył się coraz bardziej. Jeszcze bezgłośnie miotał plugawe przekleństwa rodem z samego piekła, sczerniałe usta skręcały się, cieknąca z nich ślina parowała w ogniu. Diabeł wcielony spalał się w ogniu piekielnym.

Został z niego niemal sam szkielet, a ciągle jeszcze żył. Kości pękały z trzaskiem. Kieszow powoli obracał się w nicość, aż zostały tylko oczy, nadal żarzące się nienaturalnym blaskiem w czarnych jamach oczodołów – emanowała z nich nienawiść i cierpienie. W końcu została z niego garstka popiołu, który rozsypał się w płomieniach i przepadł pod gruzami walących się murów.

Przez moment Siergiej gapił się z niedowierzaniem, aż fala podmuchu wyrzuciła go w powietrze. Jak huragan, który nagle nadleciał ze spalonej słońcem pustyni – gorący, z każdą sekundą coraz gorętszy. Upadł na ziemię, czuł, że ma złamane ramię. Piekący ból ogarnął całe jego ciało, jakby kąpał się w kwasie. Starał się zerwać z siebie tlące się ubranie, rozdzierając je zdrowym ramieniem i wrzeszcząc z bólu, w miarę jak materiał zajmował się ogniem. Wszędzie dookoła waliły się budynki. Przypominało to trzęsienie ziemi. Potworny ryk ogłuszał. Coś spadło z góry na Siergieja, nie dość ciężkiego, by go zmiażdżyć, lecz wystarczająco, by przygnieść go do ziemi. Może jeden z tych młodych świerków, które płonęły w pobliżu. „Och, Boże – pomyślał – jeżeli istniejesz, daj mi szybką śmierć!” Jego modlitwa nie została niestety wysłuchana. Żył i cierpiał nadal – jego mundur powoli spalał się na węgiel, przypiekając ciało. Zamknął oczy, lecz mimo to straszliwy blask wciąż go oślepiał.

To niemożliwe – przeleciało mu przez głowę – by ten kataklizm spowodowała jedna bomba zapalająca. I wciąż jeszcze...” Płonący Kreml runął, został błyskawicznie starty z powierzchni ziemi. Jakby wrócili rabusie sprzed wieków, przekraczając barierę czasu, by szukać pomsty na władcach nowej Rosji. Niczym demony ognia, maszerujące wojska władcy piekieł.

Siergiej usłyszał przeraźliwy syk, jakby kipiał ogromny kocioł. Woda w rzece gotowała się, zamieniając się w parę! Przez moment z oddali dobiegały jakieś krzyki, lecz zaraz ucichły.

Teraz jego zwęglony mundur cały stanął w ogniu, próbował zdusić płomienie, lecz zrozumiał, że jest zgubiony. Czarny, gryzący dym zasnuwał wszystko.

Tylko jeden budynek trzymał się jeszcze, choć przechylony, w każdej chwili mogący runąć. Był to sobór Archangielski. Pozostałe budowle dawno zmieniły się w dymiące rumowisko. Nagle sobór złożył się jak domek z kart i runął na ziemię, rozsypując szczątki bogato zdobionego wnętrza. Mignął kalejdoskop wielobarwnych fresków i potłuczonych witraży, mahoniowych rzeźb, natychmiast pożartych przez ogień.

Pośrodku ruin soboru tkwił nagrobek z białego marmuru, poszczerbiony, lecz jeszcze cały. Poczerniały od dymu pękał, jakby jego dawno zmarły lokator starał się utorować sobie drogę z zaświatów. Pomnik dźwignął się na moment w górę, by za chwilę zapaść się jeszcze głębiej, nieczuły już na przechodzącą właśnie gigantyczną kulę ognia. Zostanie już grobem na wieki z uwięzionym w nim duchem dziewięcioletniego chłopca, który chciał odpowiedzieć na wezwanie zmarłego ojca, lecz nie zdołał. Teraz skazany był na pozostanie w grobie na zawsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Smith Guy Szatan
Smith Guy N Zew krabów
Smith Guy N Fobia
Smith Guy N Odwet
Smith Guy Smiertelny lot
Smith Guy N Wyspa
Smith Guy Trzesawisko
Smith Guy N Noc krabów
Smith Guy N Las
Smith Guy N Cmentarne hieny
SmitH Guy N Krwawa bogini
Smith Guy Kajmany
Smith Guy Trzęsawisko 1 Trzęsawisko
Smith Guy N Śmiertelny lot
Smith Guy N Sabat 02 Krwawa bogini
Smith Guy Kajmany
Smith Guy N Śmiertelny lot
Smith Guy Smiertelny lot
Smith Guy Trzęsawisko 2 Wędrująca śmierć

więcej podobnych podstron