Kaganow Leonid Homik

Leonid Kaganow

Homik


Stasik długo kręcił ołówkiem. Guma naciągała się, skręcała w korkociąg, potem pojawił się pierwszy baranek. Ręce omdlały. Sąsiad z ławki, wredny grubas Żenią Popów, przez cały czas zezował i obserwował przygotowania. „Jeśli zaraz zacznie mnie swędzieć nos - pomyślał Stasik

- to nie będę mógł się podrapać". W tej samej chwili nos zaswędział strasznie. Ale Stasik nie odpuścił i kręcił ołówkiem, przytrzymując wolną ręką linijkę. A nos swędział upiornie. „Ale Major Bogdamir wytrzymałby!" - myślał Stasik, zaciskając zęby. Kiedy Olga Dmitriewna przeszła do analizy trzeciego zadania, gumka już cala była pokryta barankami, i katapulta była gotowa.

- Potrzymaj linijkę - szepnął Stasik.

- Żeby mnie razem z tobą wypędzili? - Żenią odwrócił się w drugą stronę.

- Na przerwie masz blachę w czoło! Na sto procent!

- postraszył go Stasik.

Żenią Popów nic nie odpowiedział. Stasik nie miał wyboru, musiał przejść do szantażu.

- Powiem Oldze Dmitriewnie, że grzebałeś w jej biurku.

- Nie grzebałem! - obruszył się Zeńka Popów.

- No to co! Powiem, że grzebałeś.

- To nieuczciwe!

- Ale ciekawe!

Żenią Popów wyglądał po prostu żałośnie. Ale jeszcze się wahał. Wtedy Stasik nabrał powietrza do płuc i uniósł brodę, jakby zamierzał podnieść się i złożyć ważne oświadczenie.

- Gdzie trzymać? - pospiesznie zapytał Żenią. Stasik wskazał wolny koniec linijki. Żenią ukradkiem

zerknął na Olgę Dmitriewnę, wywodzącą swoje trele przy tablicy, odsunął długopis i planszetę, i docisnął linijkę łokciem. Teraz już można było się podrapać. Stasik schylił się pod ławkę i wyciągnął homika z plecaka. Jakby wyczuwając, że dzieje się coś niedobrego, homik niespokojnie poruszał puszystym noskiem i wszystkimi łapkami. Stasik starannie włożył go do papierowego kosza katapułty. Homik nie protestował.

- Rużenko, czym ty się tam zajmujesz? - ryknęła Olga Dmitriewna, patrząc w najdalszy kąt klasy.

- Notuję - pospiesznie powiedział Stasik.

- Co notujesz? - zaskrzypiała Olga Dmitriewna ohydnym tonem, najohydniejszym z tych, jakich używała. - Rozwiązałeś równanie?

- Rozwiązuję...

- Chodź tu i rozwiązuj na tablicy!

Stasik zerknął na Żenię, wzruszył ramionami, że niby nie jego wina, i ruszył do tablicy. Żenią został w ławce, nawet nie mając siły, by się poruszyć. Jego łokieć przytrzymywał naciągniętą katapultę. W oczach miał cierpienie.

Na ekranowej tablicy widniały ruiny równania. Stasik wziął z rąk nauczycielki jeszcze ciepły magnetyczny marker i znieruchomiał w niewiedzy.

- Gdzie tu jest zmienna? - wyskrzypiała Olga Dmitriewna. Stasik niespecjalnie zdecydowanie trącił markerem

dolny wiersz.

- Rużenko, zostawię cię na drugi rok! Pokaż mi zmienną! Stasik znieruchomiał, na chybił trafił wskazał górną

część linijki, ale z malującego się na twarzy nauczycielki obrzydzenia zrozumiał, że znowu spudłował.

- Kto mu pomoże? - zaskrzypiała Olga Dmitriewna.

- Sąsiad pomoże. Popów?

- Z prawej! - rzucił wystraszony Żenią Popów.

- Do odpowiedzi należy wstać!

- Przepraszam - wymamrotał Żenią, ale nie wstał. - To jest z prawej... iks minus trzydzieści dwa...

- Proszę mi wstać, jak rozmawiasz z nauczycielem!!! - rozjuszyła się Olga Dmitriewna.

Wszyscy odwrócili się do Popowa i nastała cisza. Żenią westchnął i wolno, z miną skazańca, podniósł się. Uwolniony koniec linijki ze świstem wyprostował się i zawibrował z drobnym stukotem. Homik wzbił się pod sufit, przeleciał przez całą klasę, z rozpędu plasnął w ciężką zasłonę i zawisł na niej, pod samym sufitem, wystraszony i wczepiony w tkaninę wszystkimi sześcioma łapkami. Mniej więcej to samo planował Stasik, ale nie w tej przecież chwili... W słonecznych promieniach wokół zasłony roztańczyły się drobinki kurzu. Homik zerknął w dół i rozdarł się. Pod nim na zasłonie rozpełzła się mokra plama - widocznie ze strachu. Klasa wybuchnęła śmiechem.

Olga Dmitriewna musiała trzy razy huknąć wskaźnikiem w biurko, zanim nastała cisza.

- Popów, zabieraj swojego homika, pakuj rzeczy i won za drzwi! - ryknęła.

Nastała pełna napięcia cisza. Stasik zmieszał się. Wyobraził sobie nagle majora Bogdamira - poważnego i nachmurzonego. Jedna potężna dłoń malowniczo założona za plecy, druga mocno ściskała karbowaną rękojeść atomowego nagana, wiszącego u pasa. Kołnierz skafandra niedbale rozpięty, odsłaniający potężną żylastą szyję. Oczy-lasery przeszywały kurteczkę Stasika, guziki topiły się i skapy-wały na podłogę. „Jestem major Bogdamir, wartownik Galaktyki! - wychrypiał major Bogdamir. - A ty jesteś tchórz i podlec! Jesteś gorszy od niegodziwca Paxtera!". Widzenie zniknęło. Stasikowi było strasznie wstyd. Westchnął i uniósł głowę.

- Olgo Dmitriewna, to ja zrobiłem. To mój homik.

- Czyli obaj za drzwi! - nie zmieniając intonacji, ryknęła Olga Dmitriewna. - Rużenko -jutro z rodzicami. A przed następną lekcją przesadzę cię. Będziesz siedział... - Rozejrzała się po klasie. - Będziesz siedział z Pieriepiełych!

- Nie będę siedział z dziewczyną! - oświadczył stanowczo Stasik.

Anna Maria Pieriepiełych prychnęła, gniewnie potrząsnąwszy grzywką. Całą sobą demonstrowała obrzydzenie, jakie ogarniają na samą myśl o siedzeniu w jednej ławce z Rużenką.

- Rużenko, ty jeszcze tu?! - Olga Dmitriewna zmierzyła go zadziwionym spojrzeniem, jakby dopiero teraz zobaczyła Stasika. - Zbieraj rzeczy i won z klasy!


Stasik odsunął jak najdalej swoje krzesło, usiadł odwrócony bokiem i przez pierwszą połowę lekcji patrzył w drugą stronę. Anna Maria też go nie zauważała. Ale nie było wyboru. Dlatego Stasik usiadł w końcu normalnie, wziął linijkę i położył ją w poprzek ławki.

- To granica - oświadczył. - To jest moje terytorium. A to - twoje.

- Udław się. - Anna Maria grzebała w małym pudełeczku i nie zwracała na Stasika uwagi.

- Granica jest strzeżona! - uprzedził ją Stasik. - Wejdziesz na mój teren i oberwiesz w łepek!

- Co się mnie czepiasz, zakochałeś się czy co? - syknęła przez zęby Anna Maria.

- Sama głupia jesteś! - obruszył się Stasik i ponownie na długo się odwrócił.

Ale wkrótce znudziło mu się bezczynne siedzenie. Zerknął na Annę Marię i trochę przesunął linijkę w jej stronę. Ta nie zauważyła ruchu - ciągle była zajęta grzebaniem w pudełeczku. Stasik przesunął linijkę jeszcze trochę w głąb wrażego terenu i wyczekująco popatrzył na Annę Marię. Dopiero teraz zobaczył, co ona właściwie robi. Anna Maria z uwagą przyglądała się homikowi w pudełku-klatce. Homika miała ładnego - biały brzuch, błękitna sierść, cztery łapki i dwa skrzydła, pokryte cienkimi pióreczkami.

- Twój lata? - zdziwił się Stasik.

Anna Maria nic nie odpowiedziała. Małym palcem drapała homika między skrzydłami, w oczach miała łzy. Homik niemrawo poruszał łapkami i ciągle usiłował zwinąć się w kłębek, wetknąć nosek w brzuch.

- Otorbia się - z przekonaniem oświadczył Stasik. - Widzisz, jaki senny!

- Ma dopiero dwa miesiące! - chlipnęła Anna Maria.

- Czasem otorbiają się wcześniej - oznajmił Stasik z miną znawcy.

Anna Maria westchnęła cicho, zamknęła pudełeczko i położyła głowę na rękach.

- Otorbia się! Otorbia! Otorbia! - zakpił Stasik. - Dasz zjeść? Czy sama zjesz?

Anna Maria bezgłośnie dygotała i Stasik zrozumiał, że dziewczyna płacze.

- No dobrze, już dobrze... - powiedział ugodowo. - Też mi wielkie co - homik. Zrobisz sobie nowego.

Anna Maria uniosła głowę. Przez grzywkę patrzyły zapłakane oczy.

- Już mi się taki nie uda! - chlipnęła. - Nie zachowałam kodu!

Nadeszła chwila triumfu Stasika. Wyprostował się dumnie, zmrużył oczy i rzekł, starając się naśladować majora Bogdamira:

- Nie bój się, jesteś ze mną! Dopasuję ci kod.

- Jak? - Oczy z nadzieją wpatrywały się w niego spod grzywki.

- Spoko. Zobaczysz.

- Jak?

- Pobiorę homikowi kropelkę śliny i włożę do inkubatora. W ślinie pływają komórki tego... epitelium. W każdej komórce jest kod.

- Tak się nie uda!

- W twoim się nie uda. A w moim się uda!

- Ja mam inkubator siódmej generacji! - obraziła się Anna Maria. - Tata mi z Korei przywiózł!

- Dlatego właśnie się nie udaje! - uśmiechnął się Stasik.

- Rużenko! - ryknęła Olga Dmitriewna. - Tu też nie uważasz? Pieriepiełych, przestań z nim rozmawiać! Gruchają sobie jak dwa gołąbki na ławeczce!

Klasa zachichotała.

- Narzeczony z narzeczoną! - rozległo się z tylnego rzędu. Nowa salwa śmiechu.

- Niedługo dzieci będą mieli!

Znowu rechot. Stasik poczuł, jak purpurowieją mu uszy. Był gotów zapaść się ze wstydu pod ziemię.

- Popów, przymknij tę swoją jadaczkę! - Olga Dmitriewna waliła z całej siły wskaźnikiem w biurko. - Nikogo tu nie trzymam na siłę! Kto nie jest zainteresowany, może wyjść z klasy. Prosto do dyrektora!

Znowu zapanowała cisza. A w tej ciszy spojrzenie zmrużonych oczu Olgi Dmitriewnej długo jeszcze pełzało po klasie, niczym laserowy celownik na atomowym naganie majora Bogdamira. Upewniwszy się, że dyscyplina została przywrócona, Olga Dmitriewna odwróciła się do tablicy i ponownie zaskrzypiała magnetycznym markerem.

Naprawdę możesz zrobić takiego samego homika?" - napisała Anna Maria na swojej planszecie i przysunęła ją do Stasika.

Ten dumnie wyprostował się i odpisał: „Ja wszystko mogę!!!".

A możesz zrobić tak, żeby się nie otorbil za trzy miesiące?" „Mogę!!!"

Jak??? Nauczysz mnie!!!" „Później!!! Gapi się na nas!!!"

- Pieriepiełych i Rużenko! Co to za jakieś wymienianie tą planszetą? - zagrzmiało od tablicy. - Rużenko, wstań i powtórz, o czym przed chwilą mówiłam!


Wyszli razem ze szkoły. Stasik biegał dokoła Anny Marii i kopał plastikową butelkę po mineralnej.

- Jestem kosmicznym ninja, major Bogdamir! - krzyczał. - Bdyng! Bdyng! Bdyng!

- Przestań się miotać. - Anna Maria skrzywiła nosek.

- Naprawdę potrafisz zrobić nieśmiertelnego ho- mika?

- Jestem władcą dobra, majorem Bogdamirem! - Stasik skinął głową. - Jestem zawsze tam, gdzie potrzebują mojej pomocy! To betka! Zwijasz z Sieci świeżą wykładzinę do inkubatora, i po robocie!

- A skąd ściągasz?

- No-o... trzeba znać pewne adresy!

- Do mojego inkubatora też będzie?

- Na tym się trzeba zna-a-ać... - powiedział Stasik z intonacją ojca.

- Pomożesz mi?

Stasik wzruszył ramionami, zamachnął się i kopnął butelkę daleko przed siebie.

- Jestem major Bogdamir, dystrybutor dobra - powtórzył. - Jestem zawsze tam, gdzie potrzebują mojej pomocy!

- Nie podoba mi się serial o Bogdamirze - skrzywiła się Anna Maria. - Podoba mi się o wróżce Elizabeth.

- Wróżka Elizabeth to kretynka i śpiewa nudne piosenki! - od razu zrecenzował Stasik.

- Sam jesteś kretyn! - odparowała Anna Maria.

Szli w milczeniu aż do garaży. Nagle ze szczeliny wyskoczył Żenią Popów z dwoma kolesiami - piegusem Biełkinem i wyrośniętym drugoroczniakiem Kuzią. Stasik i Anna Maria zatrzymali się.

- Ja cie! - powiedział Kuzia z udawanym zdziwieniem. - Narzeczony z narzeczoną.

- Sam jesteś narzeczony z narzeczoną! - obraziła się Anna Maria. - Nawet pogadać nie można!

- Cicho, chłopaki, oni zaraz się pocałują!

- I dzieci narodzą! - roześmiał się Biełkin, kretyńsko wymachując plecakiem.

- Popów, a po ryju? - groźnym tonem zapytał Stasik, zwracając się tylko do Żeni.

- Zaryzykuj - uśmiechnął się Popów, ale na wszelki wypadek obejrzał się na Kuzię i Biełkina.

Kuzia i Biełkin podeszli marynarskim rozkołysanym krokiem i obstąpili parę z obydwu stron.

- Uciekajmy! -Anna Maria pociągnęła Stasika za rękaw, ale ten wolno pokręcił głową.

- Major Bogdamir nie wie, co to ucieczka.

- Idź do domu, Pieriepiełych. My mamy tylko z Rużenką do pogadania. Schamiałeś, Rużenko, co?

Zamachnął się i trącił Stasika w ramię. Stasik poleciał metr do tyłu i upadł na jedno kolano. Żenią podszedł bliżej. Za nim podążali Kuzia i Biełkin.

- No i jak, Rużenko? Komu chcesz blachę w czoło dać? Stasik wolno podniósł się, wyjmując rękę zza pazuchy.

Z pięści sterczała mordka homika. Stasik lekko ścisnął pięść, a homik natychmiast rozwrzeszczał się, obnażając dwa ostre zęby.

- Stać mi tam!!! - nieoczekiwanie ryknął Stasik. - Podejdź tu!

Żenią Popów drgnął.

- Chłopaki, on nas swoim homikiem chce zastraszyć! - rozrechotał się Biełkin, ale pod władczym spojrzeniem Stasika zamilkł.

- Podejdź! - syknął Stasik, napierając na Żenię i wymachując zaciśniętą pięścią. - Mój homik ma zęby błotnej żmii! Trzy godziny krwawej biegunki, drgawki i śmierć!

Nogi Żeni drgnęły lekko, osłupiały otworzył usta i jak zaczarowany wpatrywał się w zaciśniętą pięść, z której sterczały dwa zaciśnięte zęby. Już mu się wydawało, że kapie z nich jad. Najszybszym refleksem wykazał się Biełkin.

- Chłopaki, w nogi! - krzyknął zdławionym głosem i pierwszy skoczył w szczelinę między garażami.

Za nim runął Kuzia. Żenią w końcu oprzytomniał, odwrócił się, wyciągnął przed siebie ręce i żałośnie wyjąc, rzucił się za kolesiami.

Stasik mściwie patrzył za nimi, potem wyprostował palce, dmuchnął na homika, wygładzając mu sierść. Troskliwie wsunął go za pazuchę i dopiero wtedy obejrzał się na Annę Marię. W jej oczach płonął nieudawany zachwyt.

- Jestem major Bogdamir, wartownik Galaktyki - przypomniał Stasik, drapiąc się po stłuczonym kolanie. - Bdyng! Bdyng! Bdyng!

I poszli dalej.

- Nie boisz się go nosić w kieszeni? - zapytała w końcu Anna Maria.

- W jakim sensie?

- No, nie ugryzie cię? Zębami jadowymi?

- Ma zwykłe, szczurze. Skłamałem... - niezbyt chętnie przyznał się do blefu Stasik. I widząc zdumione spojrzenie Anny Marii, wyjaśnił: - Poprzedniemu homikowi naprawdę chciałem zrobić żmijowe! Nawet ściągnąłem z Sieci genotyp. Potem pomyślałem - a co to ja chory jestem?


Inkubator siódmej generacji oszałamiał swoją wspaniałością - czarna półkula, przypominająca odwrócony kociołek, błyszczała nowiuteńkim plastikiem. Na przednim panelu widniał szereg przycisków, nad nimi znajdował się ekranik na niezrozumiałe liczby.

- Kulerski! - powiedział Stasik, zbliżając się do komputerowego stolika i z zachwytem dotykając palcem czarnej kopuły.

- Siódma generacja - przypomniała Anna Maria i machnęła ręką w stronę dziecinnego pokoju. - Chodź, to ci pokażę swoje homiki. Mam dwadzieścia trzy sztuki! Ze skrzydłami, ze skrzelami, rogami i...

- Instrukcję masz? - przerwał Stasik, nie spuszczając zachwyconego spojrzenia z inkubatora.

- Mam. - Anna Maria wstała i zaczęła grzebać w szafce. - Po angielsku i po chińsku...

- Nówka nieśmigana... - powiedział zachwycony Stasik i podważył palcem kwadratowy kawałek folii zakrywającej ekranik.

- Aj! Co robisz?! - pisnęła Anna Maria. - Przyklej z powrotem!

- Już się nie przyklei. A zresztą po co - będziesz go sprzedawała?

- Głupek! - pisnęła Anna Maria. - Zepsułeś!

- Ja mam inkubator w ogóle bez ekranu i przycisków. A śmiga jak marzenie!

- Zepsułeś! - Anna Maria tupnęła nogą.

- Nie zepsułem, tylko przygotowałem do poważnej pracy - odparł Stasik i podał kawałek folii. - Schowaj, jeśli potrzebujesz.

Anna Maria długo patrzyła na kwadracik folii, potem ostrożnie włożyła go do kieszonki bluzki. Stasik tymczasem skoncentrował się na wertowaniu instrukcji.

- No, nie wiem, co to znaczy siódma generacja - mruknął w końcu. - Według mnie, niczym się od mojego nie różni...

- Różni! - Anna Maria znowu tupnęła nogą. - Różni się, różni!

- A niby czym się różni?

- Wszystkim się różni!

- Przecież nie widziałaś mojego?

- I tak się różni! Mój ma więcej guzików!

- A na cholerę ci one? Będziesz temperaturę inkubacji ręcznie ustawiać? Przecież to trzeba raz wyciągnąć z kompa i zapomnieć!

- Mój ma komorę o pojemności dwóch kilogramów!

- Wielkie mi halo! - powiedział ze smutkiem Stasik, - A po co? Będziesz tam jaja strusie wkładać?

- Będę! - powiedziała Anna Maria.

- No to na zdrowie - powiedział ugodowo Stasik. - Chodźmy do Sieci, poszukamy parametrów!

- Tata nie pozwala mi włączać kompa.

- Co-o-o-o? - zdziwił się Stasik. - A to nie jest twój komp?

- Nie. Taty.

- Komp taty, a przystawka twoja?

- Inkubator też jest taty... - bąknęła Anna Maria.

- Walnij w łeb takiego tatę - powiedział Stasik.

- Nie mów tak! - obraziła się Anna Maria. - Ja mam fajnego tatę!

- Przypomina worek pierza kurzego!

- Nie mów tak! Tata powiedział, że jak skończę dziesięć lat, to będę mogła korzystać.

- Dziesięć lat? ? ? - zdumiał się Stasik. - Będziesz straszną staruchą!

- Nie będę, nie będę! - Anna Maria tupnęła nogą. Stasik cmoknął.

- Jak chcesz. Idę - burknął i wstał, ze smutkiem patrząc na aparaturę. - Modeluj sobie swoje homiki ze swoim tatą...

- Poczekaj! - Anna Maria chwyciła go za rękaw. - Poczekajmy po prostu na tatę?

- I razem z tatą będziemy ssali pirackie dane?

- A to są pirackie parametry?! - W oczach Anny Marii pojawiło się straszliwe rozczarowanie.

- Nie, szkolne.

Stasik wysunął język i skręcił taką minę, że Anna Maria zrozumiała: parametry są nie tyle pirackie, ile najprawdziwsze bandyckie, za które dorosłych wsadza się do więzienia czy do klasztoru, a potem informuje się o tym w wieczornych dziennikach. Bezradnie popatrzyła na inkubator, potem na Stasika, potem znowu na inkubator.

- Na pewno nie masz dziesięciu lat? - zapytała z nadzieją w głosie.

- Ja nie jestem Kuzią! - obraził się Stasik.

- Obiecałam tacie, że nie będę bez niego włączała kompa... - Anna Maria chlipnęła, ale zaraz doznała olśnienia i znowu złapała Stasika za rękaw. - Słuchaj, ale ty masz osiem i ja osiem, to razem szesnaście, nie?


Stasik wsadził nos w ekran, wyłączył się z rzeczywistości i przestał zauważać Annę Marię. Ta z nudów chodziła po pokoju tam i z powrotem, nosiła ze sobą swoje homiki, czasem zadawała Stasikowi pytania, ale nie rozumiała otrzymywanych odpowiedzi i to ją złościło.

- Możesz mi odpowiedzieć jak człowiek? - wykrzyknęła w końcu.

- Co?

Stasik oderwał się na chwilę od ekranu.

- Pytam, dlaczego homiki żyją tylko trzy miesiące?

- Taki mają program genetyczny... - wymamrotał Stasik, nie odwracając się i stukając w klawisze. - Ludzie mają osiemdziesiąt lat... koty piętnaście... homiki trzy miesiące...

- Ale dlaczego?

- Żeby się nie znudziły. Żeby robić sobie nowe. Przecież to zabawka dla dzieci.

-Ale one żyją!

- Żywa dziecinna zabawka. - Stasik wzruszył ramionami. - Konstrukt.

- A dlaczego po otorbieniu zmieniają się w czekoladowy batonik?

- Taki typ metamorfozy. Na pirackich parametrach można to wyłączyć, jeśli chcesz. Będziesz miała śmierdzącego trupka.

- Ale dlaczego zmieniają się w batonik?

- Żeby były smaczne, jak się je.

- A po co się je?

- Żeby dzieci spokojnie odnosiły się do życia i śmierci.

- Po co mamy się odnosić?

- Coś się mnie uczepiła? - Stasik odwrócił się rozeźlony. - Czy ja jestem szkolnym psychologiem?

- Myślałam, że wszystko wiesz... - Anna Maria wydęła usteczka.

- No... - Stasik zmieszał się. - Wiem. Ale to nie powód, żeby się czepiać!

- Znalazłeś pirackie parametry?

- Znalazłem, ściągają się. Ale automatycznie nie zadziała, masz na swoim modelu blokadę. Piszą, że należy rozkręcić inkubator i oderwać jedno łącze.

- Aj! - Anna Maria podskoczyła. - Tata nas zabije!

- Nie dowie się.

- Zróbmy tak: ja wyjdę z pokoju i nie będę wiedziała, co ty tam robisz - zaproponowała Anna Maria.

- Zróbmy tak. - Stasik skinął głową. - Zawołam cię, jak zmontuję z powrotem. Tylko przynieś mi płaski śrubokręt.

- Jaki?

- Albo nóż z kuchni!

- Słuchaj, a na pewno nic nie uszkodzisz? Stasik zmierzył ją wymownym spojrzeniem.

- Jestem major Bogdamir, władca orbity! - przypomniał.


Anna Maria otworzyła pudełeczko-klatkę, wyturlało się jej na dłoń małe jajeczko, porośnięte błękitnym futrem. Anna Maria obejrzała je ze wszystkich stron, ale nie znalazła żadnej szczeliny, jajo było jednolite - bez choćby aluzji do głowy, łatki czy ogona.

- No i koniec, spóźniliśmy się - powiedział Stasik, zerknąwszy jej ponad ramieniem. - Otorbił się. To trwa trzy godziny. Do rana będzie czekoladka...

Anna Maria chlipnęła, zasłoniła oczy rękawem i rozpłakała się.

- I-i... - szlochała. - I co-o... Nie można?

- Nijak - stwierdził Stasik. - On teraz nie ma pyska, śliny nie ma, krwi nie ma. To skąd wezmę komórkę?

- A jakby go prze-e-eciąć? - zaproponowała Anna Maria przez łzy.

- Póki nie jest czekoladką, będzie go bolało. - Stasik pokręcił głową. - Ciąłem kiedyś jednego takiego, to się szarpał.

Anna Maria jeszcze mocniej przylgnęła twarzą do swojego rękawa.

- Ale z ciebie beksa! - Stasik potrząsnął ją za ramiona. - Przestań!

- A-a-a-a... Wszystko nadare-e-e-mno-o-o... - zalewała się łzami Anna Maria.

- Przestań, przestań wreszcie! - powtórzył Stasik. - Masz inkubator na dwa kilo, możesz nawet słonika sobie wyhodować!

Anna Maria znieruchomiała i oderwała od oczu mokry rękaw.

- Słonika? - rozbłysły jej oczy. - Aj! Prawdziwego słonika? I będę mogła na nim do szkoły jeździć?

Stasik z namysłem przyjrzał się inkubatorowi.

- Takiego bardzo dużego słonika... to nie wiem... - powiedział z wątpliwością w głosie. - Na tym się trzeba znać... Na dwóch kilo nie uda się go utrzymać przy życiu, umrze...

Chociaż, poczekaj, jakby zaprogramować szybkościowe dorastanie...

- No wła-a-aśnie... -jęknęła Anna Maria.

- Osiołka małego można wyhodować, na sto procent. Tylko potrzebna jest ślina. Pieska można. Widziałem też w Sieci kulerskiego smoka, już gotowego. Można kod ściągnąć, tyle że to długo potrwa.

- Smoka? A co jeszcze można?

Stasik włożył palec do ust i zamyślił się. Anna Maria patrzyła na niego zniecierpliwiona. W końcu Stasik wyjął palec, popatrzył nań w roztargnieniu, wytarł o obicie fotela.

- Ludzika można.

- Ludzika? - Anna Maria radośnie zatrzepotała rzęsami. - Prawdziwego?

- Nie, plastikowego! - Stasik wysunął język i zrobił głupią minę.

- Chcę ludzika! - pisnęła Anna Maria. - Zobacz, będziemy mieli własnego ludzika!

- Lekko! - powiedział Stasik. - Jeśli tylko pamięci w kompie wystarczy. Ja ci ściągnąłem genom-redaktora, wersja sześć-zero!

- Tylko, zamawiam, to będzie nasz wspólny ludzik! - zapowiedziała poważnie Anna Maria.

- Wspólny - zgodził się Stasik.

- Dziewczynka! Żeby była jak wróżka Elizabeth!

- Bu-e-e... - Stasik skrzywił się i udawał, że wymiotuje. - Jak już coś robić, to żołnierza! Żeby był jak major Bogdamir - nogi wyrzutnie, oczy-lasery! Tylko jak się robi oczy-lasery?

- Elizabeth! Elizabeth! - zawołała Anna Maria i zaklaskała w dłonie. - Ubierzemy ją w sukienkę, a ona tak popatrzy na mnie i oczkami: klap-klap-klap! Klap-klap-klap oczkami! A ja powiem - co to za dziewczy-y-ynka taka? A ona mi...

- Zamiast oczu - lasery - kategorycznym tonem oświadczył Stasik. - To będzie zuch! Będzie miał czerwony płaszcz-skafander i będzie dowodził Gwiazdo- lotami!

- Nie będzie! Nie będzie dowodził! - tupnęła Anna Maria. Stasik zmierzył ją poważnym spojrzeniem.

- No to czekaj sobie na tatę! Usiadł w fotelu i zaczął majtać nogą.

- Wstrętny wstręciuch! - Anna Maria kopnęła fotel i rozpłakała się gorzko.

Stasik podniósł oczy do sufitu, wzruszył ze zrozumieniem ramionami, jakby z góry przyglądał mu się major Bogdamir, i odwrócił się do Anny Marii.

- Dobra, już dobra, nie jęcz. Zrobimy dziewczynkę. Niech ci będzie!

Anna Maria popatrzyła na niego szczęśliwymi, mokrymi oczami i jeszcze raz pociągnęła nosem.

- Niech ci będzie! - powtórzył Stasik i protekcjonalnie machnął ręką.

- No, jeśli tak chcesz... - powiedziała Anna Maria. - Skoro tak chcesz, to ja też ustępuję. Niech będzie po twojemu. Najpierw chłopczyka.

- A może, żeby było uczciwie, rzucimy kartę? - zaproponował Stasik.

- Dobra! - Poszukała w szufladzie i znalazła starą kartę mamy.

- Jeśli kod, to chłopczyk - powiedział Stasik. - Oczy- -lasery! f

- A jeśli herb banku, to wróżka Elizabeth! - Anna Maria podrzuciła kartę pod sufit.

Przyglądali się, jak karta, wirując, pikuje pod kanapę.

- Chłopiec! - radośnie zawołała Anna Maria spod kanapy.

- Klawo! - skinął głową Stasik. - Dawaj jajo, muszę do niego napluć!

- Dlaczego ty? - oburzyła się Anna Maria. - Ja też chcę pluć!

- Dlatego, że potrzebujemy genów chłopca - wyjaśnił Stasik.

- To nieuczciwe! - tupnęła nogą Anna Maria. - Umawialiśmy się, że chłopiec będzie wspólny!

- Jak może być wspólny? - Stasik zamyślił się. - Wspólny nie może być w żadnym wypadku...

- A jak się rodzą dzieci u rodziców?

- Nie wiem - szczerze przyznał Stasik. - U taty rodzą się chłopcy, u mamy - dziewczynki.

- Wszystkie dzieci rodzą się z mamy brzucha! - z mocą oświadczyła Anna Maria. - Ona ma tam inkubator.

Stasik z niedowierzaniem popatrzył na czarną półkulę i pokiwał głową.

- Na sto procent! - powiedziała z pewnością w głosie Anna Maria. - Mama ma inkubator.

- A mi mama mówiła, że dzieci znajduje się w Yahoo...

- A gdzie to jest?

- Nie wiem. Mnie się wydaje, że to bzdura.

- Bzdura! I to jaka! Mama ma inkubator. Wiem na sto procent.

- A skąd w takim razie biorą się synowie? - zapytał z wyraźną kpiną w głosie Stasik.

- Pewnie tata do mamy pluje, jak się całują - wyraziła przypuszczenie Anna Maria.

- Właśnie! - Stasik klepnął się dłonią w czoło. - Widziałem na filmie, że oni stykają się wargami i stoją tak!

- Nie wydaje ci się to ohydne? - skrzywiła się Anna Maria.

- Paskudztwo - zgodził się Stasik. - Ale my to zrobimy normalnie. Ty spluniesz i zeskanujemy twój genotyp. A potem ja splunę i zeskanujemy mój. Potem je złożymy.

-Jak?

- Przypomniałem sobie. W genom-redaktorze jest filtr do połączenia męskiego i żeńskiego kodu. Nawet zastanawiałem się, po licho on jest potrzebny?

- Klawo! - Anna Maria zaklaskała w dłonie i pobiegła do lodówki po jajo.

Wróciła do pokoju rozczarowana.

- Nie ma! Skończyły się homikowe jaja! - rozjęczała się.

- Nie mów, kurzych też nie ma?

- A kurze mogą być? - zdziwiła się Anna Maria.

- A myślałaś, że homikowe to nie kurze? Dokładnie te same, tylko poddane obróbce, oczyszczone z mikrobów i pomalowane. I kosztują drogo. No i mają firmowe pudełka.

- Homik wyrośnie z kurzego?

- Homik z każdego wyrośnie. Najważniejsze to ściągnąć z Sieci program bez blokady. Wybierz jakieś większe jajo. Masz od zwykłych kur czy modyfikowane?

- Są kurze ekstra! Kilogramowe, do sałatki! - skinęła głową Anna Maria.

- Fajnie, takich potrzebuję. Potrzebujemy trzech jaj: jedno większe dla dziecka, a dwa można zwyczajne - ugotuj je na twardo.

- Po co? - zdziwiła się Anna Maria.

- Przetniemy, spluniemy do środka i położymy do inkubatora do sczytania. Bez jaj nic nie będzie czytał, ma takie zabezpieczenie. Durne urządzenie.

- Jasne! - Anna Maria skinęła głową, popędziła do kuchni, po chwili stamtąd się rozległo: - Ja umiem dobrze gotować jajka!


Przygotowanie genotypu dla ludzika okazało się znacznie bardziej skomplikowane, niż Stasik sądził. Pierwszy kłopot pojawił się w chwili, kiedy Stasik włożył do inkubatora jajo ze swoją śliną i usiłował sczytać genotyp. Zwykle nie zajmowało to wcale dużo czasu, nawet na tak słabiutkim kompie, jakim dysponował Stasik, ale widocznie w tym przypadku kod był bardziej złożony. Genom-redaktor na długo zamarł, na ekranie wirował dębowy listek- maszyna pracowała. Stasik z niepokojem majtał nogą, rozglądając się na boki. Coś go niepokoiło. W końcu jego spojrzenie padło na wtyczkę na ścianie, intuicja podpowiedziała mu, by wyszarpnąć kabel połączenia z Siecią.

- Po co to? - zdziwiła się Anna Maria.

- Widziałem na filmie - burknął Stasik.

Tak naprawdę to sam nie potrafił odpowiedzieć, dlaczego odłączył się od Sieci, ale w tym momencie przetwarzanie skończyło się, komp pisnął i wyprowadził na display czerwone okienko z komunikatem: „Eksperymenty z genotypem człowieka są surowo zabronione z pomocą Boską! O waszych działaniach powiadomiono dyżurny oddział Zjednoczonego Kościoła!". Stasik znacząco popatrzył na Annę Marię i uśmiechnął się szyderczo. Zaraz pojawił się drugi komunikat: „Błąd podłączenia do Sieci! Proszę sprawdzić kabel informacyjny!". Stasik zrestartował naiwny komputer. Piracki wytrych do genom-redaktora znalazł w Sieci bez większego trudu, zainstalował go i znowu sczytał swój genotyp, odłączywszy uprzednio kabel. Ale to była przesadzona ostrożność, genom-redaktor już się nie wymądrzał.

Nad złączeniem genotypów też musiał się nabiedzić. Stasik przeczesał całą Sieć, czytając artykuły o mechanizmach chromosomowych. W końcu znalazł to, czego szukał: okazało się, że o płci istot żywych decyduje specjalny chromosom Y. Kto by pomyślał, że zwyczajne homiki są bezpłciowe! Jedyna rzecz, jakiej Stasik nie mógł znaleźć, to instrukcja wbudowania laserów w oczy. Po kilku próbach udało mu się wykonać kościane źrenice, ale komp ostrzegł, że istota nie będzie widziała. Stasik przywrócił poprzednie ustawienia.

- Do bani! - powiedział zły. - To nie będzie wojownik, tylko jakaś szmata... Może mu przynajmniej wstawmy zęby żmii albo - jeszcze lepiej - pustynnej giurzy? Już ściągnąłem nawet kod...

Przemknął palcami po klawiszach.

- Zwariowałeś? - Anna Maria klepnęła go w dłoń. - Ludzik może się ugryźć w język i umrzeć! Zróbmy mu lepiej skrzydełka! Mamy w kompie kod świetnych białych skrzydełek. Kiedy je z tatą modelowaliśmy...

- Skrzydełka... Dawaj te swoje skrzydełka... - zgodził się bez entuzjazmu Stasik. - Nie-e... Patrz, co piszą: „Wymagana będzie poważna przebudowa aparatu ruchu i systemu nerwowego. Obliczenia potrwają dziewięć godzin. Zacząć obliczenia?"

- Dziewięć godzin?!

Stasik i Anna Maria popatrzyli na siebie. Nie chciało im się czekać dziewięciu godzin.

- No to zróbmy mu przynajmniej taką gwiazdkę na skroni, jaką miała wróżka Elizabeth! - kapryśnym tonem zażądała Anna Maria.

- Co za brzydactwo - skrzywił się Stasik, ale włączył filtr ze znamionami i zaczął rysować gwiazdkę.

- Krzywa! Daj ją! - Anna Maria odepchnęła go i sama usiadła przy klawiaturze.

Wkrótce gwiazdka była gotowa. Stasik pokręcił postacią ludzika, przyczepił gwiazdkę na czole i znowu poobracał na wszystkie strony.

- Co za brzydactwo! - powiedział tak zmartwiony, że w oczach zaszczypało. Wstyd mu było za te łzy. - Przecież chcieliśmy zrobić bohatera! A wyszedł najzwyklejszy człowiek ze zwyczajnych genów!

- Wcale nie takich zwykłych! - zaprotestowała Anna Maria. - My też mamy geny starożytnych bohaterów. Mama opowiadała mi, że moi przodkowie byli wikingami.

- Mieli laserowe oczy? - ożywił się Stasik, pociągnąwszy nosem.

- Mieli długie okręty i duże żelazne noże, cięli nimi wrogów.

- Klawo! - Stasik z szacunkiem skinął głową. - A mieli czerwone płaszcze-skafandry?

- Na sto procent - przytaknęła Anna Maria po chwili namysłu.

- A moimi przodkami byli Słowianie - powiedział Stasik. - To też herosi?

- Pewnie, że tak! Walczyli z wikingami i jeździli na koniach.

- Konia możemy zrobić - powiedział Stasik i pomrugał, żeby szybciej wyschły łzy, póki nikt ich nie zauważył. - To nie problem zrobić konia.

W tym momencie komp pisnął.

- Hura! - Stasik podskoczył i przeczytał na głos: „Genotyp zaadaptowany do rozwoju w inkubatorze. Program rozwoju - przyspieszony. Proszę włożyć jajo do inkubatora i nacisnąć dowolny klawisz w celu zapisu genotypu do jaja".

Anna Maria rzuciła się do kuchni i przyniosła potężne kurze jajo wielkości sporej gruszki. Stasik własnoręcznie umocował je w gnieździe i opuścił pokrywkę. Genotyp zapisywał się długo, na inkubatorze kolejno migotały lampki

- skaner nie od razu znalazł w jaju jądro, a potem długo wypalał przypadkowe bakterie. W końcu pisnął znowu i zakomunikował, że wystartowała inkubacja.

- O-o-oj! - powiedziała rozczarowana Anna Maria. - Aż dziewięć tygodni?! Przecież to wieczność! Dlaczego nie sześć dni?

- Nie wiem, dałem najszybszy tryb. - Stasik też był zmartwiony. - Pewnie nie da się szybciej. Człowiek jest bardziej skomplikowany niż homik. Może w moim inkubatorze poszłoby szybciej?

- A już, akurat! - obraziła się Anna Maria. - To jest siódme pokolenie!

- Słuchaj! - Stasik coś sobie uświadomił. - A twoi rodzice nie zauważą, że inkubator tak długo jest zajęty?

- Jeśli nie będę marudziła tacie, to on sam nie siądzie do konstruowania homików. Tylko te lampki...

- Lampki możemy zakleić czarną taśmą - zaproponował Stasik. - Tato nie zauważy.


Na ten dzień Stasik i Anna Maria czekali z niecierpliwością. Anna Maria opowiadała, że czasem z głębi inkubatora dochodzą stukania i szmery, ale pewności nie miała. I oto dzień ten nastał. Po szkole Stasik i Anna Maria zasiedli obok inkubatora i zaczęli czekać. W końcu urządzenie szczęknęło jak toster, pokrywa się uchyliła, ze środka buchnęła kwaśna ciepła para. Stasik podniósł pokrywę i odskoczył. Anna Maria zajrzała mu przez ramię, na jej twarzy również odmalowało się rozczarowanie. Na wykładzinie komory w śliskich/odłamkach skorupki leżało malutkie dziecko. Malec szarpnął się, chlipnął, zamachał nóżkami i przenikliwie wrzasnął.

- Jak on strasznie się drze! - Anna Maria zmarszczyła nosek, zasłaniając uszy. - Homiki tak nie wrzeszczą.

- Co z niego za boha-a-ater... - z rozczarowaniem powiedział Stasik, z obrzydzeniem dotykając dziecko palcem.

- Goły, pomarszczony, cały pofałdowany. Gdzie płaszcz- -skafander?

Dziecko piszczało, zachłystywało się i, najwyraźniej, nie zamierzało się uspokajać.

- Może trzeba go nakarmić? - zamyśliła się Anna Maria. Stasik wziął z półki paczkę „Homikarmy", wytrząsnął na

dłoń trochę żółtawych okruchów i zaczął sypać na dziecko, starając się trafić w otwarte usta. Dziecko rozkaszlało się i rozdarło jeszcze głośniej.

- Coś żeśmy opuścili - wymamrotał Stasik. - Czegoś nie przewidzieliśmy. Na sto procent.

- Fuj, co za obrzydlistwo - skrzywiła się Anna Maria. - Zabierz go do siebie, bo moi rodzice wkrótce wracają.

- Do siebie nie mogę. - Stasik pokręcił głową. - Ja mam babcię.

- Może go odniesiemy do zoo? - zaproponowała Anna Maria.

- A już! Wywalą nas ze szkoły!

- Myślisz, że za to mogą wywalić? - Anna Maria zmarszczyła czoło. - Mam pomysł! Zatkamy mu gębę i zaniesiemy na strych. A w nocy pomyślimy, co z nim zrobimy? Możesz do mnie przyjść w nocy?

- Pewnie dam radę. - Stasik skinął głową. - Macie strych otwarty?


Nad miastem wisiał duży księżyc - żółty i wypukły niczym sadzone jajo. Stasik znowu wyjrzał zza krzaka, gwizdnął i już miał się ponownie ukryć, ale tym razem na siódmym piętrze otworzyło się okienko i pojawiła się znajoma grzywka. Anna Maria pomachała ręką i zniknęła. Po minucie pisnął domofon w bramie - Anna Maria otworzyła drzwi. Stasik wszedł do bramy i na palcach wszedł na siódme piętro, bał się wzywać windę. Anna Maria czekała na niego pod drzwiami mieszkania. Na nocną koszulę narzuciła zimową kurtkę, na nogach miała klapki.

- Tak będziesz szła? - zdziwił się Stasik.

- Jak będę szukała ubrania, to mama i tata się obudzą. Idziemy! - Anna Maria zdecydowanie pociągnęła Stasika za sobą; cicho stąpając, ruszyli po schodach. Klapa na strych była uchylona, panowała tam cisza. Ze szczeliny, poprzez kłaki zakurzonej waty i zardzewiałe zawiasy, sączyło się ciepłe powietrze, pachnące latem, drewnem i gołębiami. Anna Maria zapaliła czerwoną latareczkę i weszli na strych.

W najdalszym kącie stał karton, w nim na podłożu ze zmiętych gazet leżało dziecko. Chłopczyk miał zamknięte oczy, a ciałko w mętnym księżycowym świetle miało siny odcień. Anna Maria poświeciła latarką.

- Dotknij go! - poleciła szeptem.

- Sama dotknij! - powiedział również szeptem Stasik.

- Boisz się czy co?

- Nie wiem...

- No to dotknij!

Stasik ostrożnie pochylił się i położył palec na brzuchu malca. Brzuch był niemal zimny.

- Może go przykryć? - zapytał Stasik. - Gazetą?

- Nie umarł? - zaintrygowana Anna Maria oświetliła bladą twarz chłopczyka. - Weź go na ręce!

- Dlaczego ja? - obruszył się Stasik.

- Bo to ty jesteś naszym nieustraszonym bohaterem, majorze Bogdamir?

Stasik pociągnął nosem, ostrożnie włożył ręce do kartonu i wyjął małe ciałko.

- Oddycha? - zapytała Anna Maria. Stasik wolno podniósł ciałko do ucha.

- Nie wiem - powiedział. - Chyba nie. A może oddycha?


-----

LEONID KAGANOW

Urodził się w 1972 roku, ukończył Moskiewską Akademię Górniczą ; i Wydział Psychologu Uniwersytetu Moskiewskiego. Mieszka w Mostowe. Kawaler. Literat, scenarzysta, satyryk, pisze tez teksty piosenek. Członek Związku Pisarzy ROSJI. Od 1995 roku zarabia na życie, pisząc. Wydane książki: „Kommanda D" (1999). „Kommutdcija" (2002), „Charizma" (2002), „Djeń akademika Podielja" (2004). W naszym miesięczniku drukowaliśmy dwa opowiadania Kaganowa: „Żłoby" C„NF" 4/2003) i „Epos drapieżnika" („NF" 7/2003).

EGD

----


- Ciepły? - zapytała Anna Maria i nie czekając na odpowiedź, dotknęła malca dłonią. - Trochę ciepły. Zobacz, zobacz, krew! Gołębie mu nogi podziobały, biedny.

- Fuj. - Stasik włożył małego do pudła i wyprostował się. - Jeśli umarł, to trzeba go zakopać.

- A jeśli nie umarł?

Stasik zamyślił się. Anna Maria rozejrzała się i poświeciła dokoła latareczką.

- Mam pomysł! - powiedziała. - Położymy go na desce i niech spłynie po rzece! Tak postępowali wikingowie ze zmarłymi. Będzie bohaterem-wikingiem!.

- Klawo! - ucieszył się Stasik.


Stali na granitowym nabrzeżu, na stopniach schodzących do poziomu wody. Stasik, uzbrojony w szczapkę, z zapałem czyścił deskę z gołębiego pierza. Deska była bura i poplamiona, znaleźli ją w głębi strychu. Anna Maria trzymała dziecko na ręku. Stasik pomyślał, że w takim księżycowym świetle, na tle cichej wody kanału, Anna Maria bardzo ładnie wygląda - w białej nocnej koszuli i puchatej kurtce na ramionach, z małym łysym człowieczkiem na ręku. Na skroni niemowlęcia widniała gwiazdka - nie taka równa, jaką narysowali, ale dość wyrazista.

- Raz mi się wydaje, że oddycha, drugi raz, że nie... - powiedziała zamyślona Anna Maria, delikatnie kładąc dziecko na desce. - A jak go nazwiemy?

- Bohater - powiedział Stasik, spuszczając deskę na wodę. - Nasz bohater.

- Klasa. Niech płynie - uśmiechnęła się Anna Maria.

Deseczka spokojnie kiwała się na wodzie, przez co wydawało się, że malec porusza rękami. Stasik pochylił się nad wodą i już zamierzał trącić deseczkę, ale nagle Anna Maria chwyciła go za rękę.

- Poczekaj! Tak będzie ładniej! - Odwinęła z nadgarstka smycz latarki, włączyła ją i położyła na desce obok główki dziecka.

- Znakomicie! - uśmiechnął się Stasik i odepchnął deskę.

Deska odpływała coraz dalej od brzegu, a Stasik i Anna Maria stali, chwyciwszy się za ręce, i jak zaczarowani patrzyli na senną powierzchnię kanału i ginące w mroku widmowe światełko czerwonej latareczki.

- No to co, do domu?

- Do domu. - Stasik skinął głową. - Odprowadzę cię.

Wziąwszy się za ręce, weszli po schodach, przebyli bulwar i weszli w ulice. Miasto było ciche i puste, przejechał pierwszy robot-zamiatacz, buczał i migotał żółtą latarnią. Stasik i Anna Maria szli w milczeniu, trzymając się za ręce i uśmiechając. Czasem zatrzymywali się i patrzyli na księżyc, kiedy ten pojawiał się w lukach między domami.

Przed swoim blokiem Anna Maria odwróciła się do Stasika i poważnie popatrzywszy mu w oczy, majtnęła grzywką.

- Ale nie powiemy o .tym nikomu, co?

- Na sto procent nie powiemy - potwierdził Stasik.

- Nie martw się. - Anna Maria pokiwała głową. - Jak urośniemy, to zrobimy nowe dziecko. Naszego bohatera!

- Na sto procent - zgodził się Stasik. - Albo naszą wróżkę.

Postali jeszcze trochę w niezręcznym milczeniu, a potem Anna Maria nieoczekiwanie cmoknęła go w policzek, odwróciła się i pognała do bramy. Stasik wcale nie uznał tego za coś wstydliwego. Może dlatego, że nikt tego nie widział?


Moskwa 2003

Przełożył EuGeniusz Dębski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Łazar Mojsiejewicz Kaganowicz

więcej podobnych podstron