Marice Druon
Aleksander
Wielki
Tytuł oryginału
ALEXANDRE LE GRAND
Kraków 1976, 1992
Wydanie II
Wstęp
Natchnęły mnie dzieła Plutarcha. Pierwsza para Żywotów równoległych, czyli Tezeusza i Romulusa, to biografie bastardów.
„Zdaje mi się - wywodzi Plutarch - że Tezeusz i Romulus mają wiele podobieństwa: obaj bowiem zostali spłodzeni po kryjomu, a nie w związku małżeńskim; szła o nich fama, że obaj zrodzili się z nasienia bogów... obaj mieli trzeźwy umysł i siłę cielesną, a z obu najświetniejszych miast świata jeden założył Rzym, drugi zaś zespolił w jedno miasto oddzielne siedziby mieszkańców Aten. Tak jeden, jak i drugi porywali kobiety; ani jeden, ani drugi nie uniknął nieszczęścia sporów z otoczeniem i splamienia się krwią najbliższych krewnych, a nadto tak jeden, jak i drugi pod koniec życia ściągnęli na się złość i nienawiść swych rodaków”.
Opis ów zawiera zasadnicze rysy biograficzne sławnych synów nieprawego łoża; te same cechy charakteru albo analogiczne wydarzenia możemy odnaleźć w życiu niemal wszystkich sławnych bastardów opisywanych przez historię, a zwłaszcza starożytną.
Stwierdzenie synowskiej więzi ze światem nadzmysłowym, prorocze zdolności, mesjanistyczne powołanie, wyjątkowa odporność ciała, bystry umysł, bunt przeciw rodzinnemu środowisku, spory z krewnymi, zmienność nastrojów, gniew prowadzący do zabójstw, ucieczki, żądza podbojów i władania tak ziemią, jak i kobietami, zakładanie miast, państw lub tworzenie doktryn, skłonność do tyranii politycznej lub duchowej, która szybko stawała się wręcz nie do zniesienia, tragiczna śmierć, często przedwczesna lub w osamotnieniu i rozpaczy, oto cechy bardziej czy mniej zaakcentowane, zależnie od indywidualności lub epoki, a pojawiające się nieustannie w tych fascynujących życiorysach.
Często wysuwano hipotezę, że Mojżesz był nieślubnym dzieckiem; w koncepcji tej tkwi więcej niż sam domysł. Mojżesz był Egipcjaninem i - najprawdopodobniej - z rodu faraonów, a zatem z krwi uważanej za boską. Imię jego, Mose, oznaczające w języku egipskim: „czyjeś dziecko”, na pewno musiało być pierwotnie złączone, podobnie jak w Thot-mose, z imieniem bóstwa. Złożenie na falach, ocalenie, następnie adopcja czy też pseudoadopcja przez kapłankę, córkę faraona, skrywają nielegalne narodziny. Biblijna opowieść, zbyt zwięzła i niejasna, ujawnia zaskakujące podobieństwo z tekstem sprzed około tysiąca pięciuset lat, tyczącym króla Sargona, założyciela dynastii babilońskiej: „Jam jest Sargon potężny, król Akkadu. Matką moją była dziewica kapłanka, nie znałem mego ojca... Matka poczęła mnie w mieście Azupirani nad brzegiem Eufratu. W ukryciu wydała mnie na świat, umieściła w koszyku z sitowia i zasmołowawszy szpary puściła z nurtem, który mnie nie zatopił. Nurt zaniósł mnie do Akki, czerpacza wody. Akki, czerpacz wody, w dobroci swej ocalił mnie z wód. Akki, czerpacz wody, wychował mnie jak własnego syna...”
W owych czasach złożenie na falach, pozostawienie na wzgórzu to najczęstsze sposoby, by usunąć owoc grzesznych miłostek kapłanki albo też, by powierzyć opiece boskiej, innymi słowy „żywiołów”, życie, które wedle proroctw czy wróżb zagrażało władzy królewskiej. Fakt taki mógł wiązać się z Mojżeszem. Matka jego była zręczniejsza albo miała skuteczniejszą pomoc niż matka Sargona. Upozorowała opuszczenie i rzekome odnalezienie wśród trzcin. Wedle Biblii dziecko w ten sposób odnalezione zostało powierzone mamce ze szczepu hebrajskiego, innymi słowy, ukryte w dzielnicy ubogich. Po czym królewna sprawująca urząd kapłanki mogła zabrać do siebie dziecko, „wychować jak własnego syna” i pomóc mu w karierze.
Jeśli rzucimy okiem na starożytny Egipt, jeśli wyobrazimy sobie święty majestat otaczający rodzinę królewską i sztywny ceremoniał, który pętał życie całego pałacu, każda inna hipoteza wydaje się nie do pomyślenia.
Mojżesz, po wtajemniczeniu w świątyniach oraz osiągnięciu najwyższych szczebli religijnej i wojskowej hierarchii, sprzągł się z herezją lub co najmniej schizmą, poróżnił się z królewskimi krewniakami, popełnił zabójstwo, uszedł na pustynię - a tam Najwyższy objawił mu, czego odeń oczekuje - pociągnął za sobą uciśniony lud, który go żywił w niemowlęctwie, a potem ustanowił najsurowszą, najbardziej despotyczną z teokracji.
Aleksander Wielki, niby meteor zabłysnąwszy nad planetą, zadecydował o hellenizacji całego świata starożytnego od Indusu po Atlantyk; on również był bastardem boskiego rodu; w dzieciństwie szeptała mu o tym matka, zarazem księżniczka i kapłanka, w czasach młodzieńczych przeciwnicy rzucali mu ten fakt prosto w twarz, a on sam z pychą go głosił, gdy wyrocznia na libijskiej pustyni potwierdziła jego boskie pochodzenie. Proroczo zapowiedzianym zadaniem jego życia było: wyzwolić Egipt i wskrzesić kult Amona.
Narodziny Jezusa Chrystusa otacza podobna tajemnica. Choć Pismo Święte powściągliwe o tym mówi, jednak dość wyraźnie: „A narodzenie Jezusa Chrystusa takie było: Albowiem gdy Maryja, matka jego, poślubiona była Józefowi, pierwej niżeli się zeszli, znaleziona jest brzemienna z Ducha Świętego. Ale Józef, mąż jej, będąc sprawiedliwym i nie chcąc jej osławić, chciał ją potajemnie opuścić...” (Święty Mateusz)* [*Przekład według Biblii Świętej... Filadelfia 1943.].
W zadziwiający sposób opis Plutarcha daje się zastosować do Jezusa. Został spłodzony „poza prawnie zawartym małżeństwem” i od pierwszej chwili na mocy oświadczenia matki uznano jego boskie pochodzenie, jak Romulusa, jak Aleksandra. Zresztą nie narodził się w środowisku nieznanym i ubogim, jak się pospolicie myśli. Rodzina matki należała do wysokiej kasty kapłańskiej, ojciec Marii był bogatym właścicielem ziemskim, a wuj czy kuzyn sprawował jeden z najwyższych urzędów religijnych. Maria zaś należała do grona dziewic poświęconych świątyni. W dwunastym roku życia Jezus zbija z tropu doktorów swą niesłychaną przedwczesną dojrzałością w tłumaczeniu Pisma. Życie, które wiedzie, głosząc słowo Boże, a także jego posty, czuwanie i wędrówki świadczą o nadludzkiej wytrzymałości. Skłonność do gwałtownego gniewu ujawnia się wobec kupców w świątyni i w złorzeczeniu Jerozolimie. Będąc rewolucjonistą występuje jako reformator prawa mojżeszowego i sieje zamęt w synagogach. Wcale nie objawia tkliwości krewniakom, a nawet jakby go drażniły wszelkie więzy rodzinne: „Któraż jest matką moją i którzy są bracia moi?” (Święty Mateusz). „Jeśli kto idzie do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr...” (Święty Łukasz). „Bom przyszedł, abym rozerwanie uczynił między synem a ojcem jego i między córką a matką jej” (Święty Mateusz) ) * [*Przekład według Biblii Świętej... Filadelfia 1943.].
Założył państwo, olbrzymie państwo bez murów, a setki milionów jego mieszkańców rozsianych po całym świecie słucha tego samego prawa. Choć nie porywał kobiet, duchowy jego urok działał ponad wszystkie inne na kobiece dusze. Bohaterskim czynom Tezeusza lub Aleksandra, uważanym za dowód ich nadludzkiego pochodzenia, talentom czarodzieja, jakie posiadał Mojżesz, odpowiadają cudowne uleczenia i uzdrawiająca moc Nazarejczyka. Wreszcie nienawiść współobywateli wysyła go na krzyż.
Przeto każda z pięciu śródziemnomorskich cywilizacji, które nas zrodziły, a dzieła i historia stanowią fundament naszej kultury, prawa zaś dotąd panują w naszych instytucjach albo dogmaty są czczone, każda z owych pięciu cywilizacji: hebrajska, ateńska, rzymska, aleksandryjska, chrześcijańska, miała swego założyciela, znanego duchowego wodza, lecz narodziny owych założycieli, wszystkich pięciu, zawierają tajemnicę otoczoną mistycznym obłokiem.
Ostatnim w czasie z boskich synów jest Jezus Chrystus. Po nim chrześcijańska koncepcja kosmosu oddziela porządek boski od ludzkiego. Bóg ostatecznie wycofuje się w głąb nieba. Choć wszechobecny, jest jakby widzem i sędzią; stając się jedynym, a zarazem abstrakcyjnym bogiem, zatracił wielorakie uczestnictwo w ludzkim życiu przypisywane mu w epoce przedchrześcijańskiej. Niektóre jego bezpośrednie interwencje objawiają się jedynie w zjawiskach sprzecznych z naturalnym porządkiem rzeczy: niewytłumaczalnych uzdrowieniach, ranach pojawiających się w równie niewytłumaczalny sposób, wizjach, jednym słowem - w cudach; lecz nigdy nie dopuszcza się myśli, że owoc nieprawego związku łączy się z działaniem bóstwa, czyli z przeznaczeniem.
Średniowieczny kościół nie ufa bastardom; z wyjątkiem rzadko udzielanej dyspensy wzbrania im dostępu do kapłaństwa, tym sposobem potwierdzając osobliwy i poniżający stan prawny narzucony przez świeckie prawodawstwo. Dzieci naturalne, nieślubne, z cudzołożnego związku otacza niepokojąca hańba i podejrzliwa ciekawość. Synowie grzechu budzą przerażenie, a jednocześnie stanowią pokusę. Nieomal można by powrócić wobec nich do pojęcia przedchrześcijańskiego, lecz w odwrotnym sensie: chętnie by się ich uważało za dzieło szatana. Tajemnica ich pochodzenia pobudza wyobraźnię i sączy się z ucha do ucha z utajonym upodobaniem; nieprawy stan stroi ich w podejrzane dostojeństwo; ludowe odczucie wynajduje im czy też przyjmuje, wskazując na nich, określenie: „dzieci miłości”. Miłość, mglisty bóg, zapładniająca potęga, wciąż pożądana i groźna, w której łączą się i stapiają królewskie namiętności Zeusa, wyuzdanie Posejdona, brutalność Marsa i oślepiający promień Amon-Re lub Adonai, którego właściwego imienia nie wolno wypowiadać.
Dlaczego od zamierzchłych czasów, od początku istnienia zorganizowanych społeczeństw, jakiekolwiek były założenia moralne czy religijne owych społeczeństw, istniały dwa stany prawne, jeden dla dzieci prawych, drugi dla dzieci nieprawych?
Znamienna jest terminologia prawnicza. Dziecko naturalne, aby zostać uznanym za prawe, musi być uznane, a nie przygarnięte, przyjęte, przybrane, wybrane, nie wystarcza potwierdzić jego pochodzenia, lecz właśnie je uznać; aż dotąd nie było identyczne z innymi dziećmi.
Nic więc dziwnego, że ludzie mogący spodziewać się wyłącznie miłosierdzia, w ustalonym ładzie społecznym doznawali pokusy, pragnęli nowego ładu, łatwo buntowali się przeciw miejscowemu prawu; chętnie łączyli się z każdym, kto na skutek temperamentu lub zrządzenia losu pozostawał poza prawem, i uchodzili, podobnie jak Romulus, wiodąc za sobą łotrów, złodziei, niewolników i wydziedziczonych, aby gdzie indziej założyć nowe miasto, żywili wrogie uczucia do matki, ponieważ urodziła ich w hańbie, i tą urazą ogarniali cały niewieści rodzaj; pragnęli uwodzić królowe i poniżać je do stanu ladacznic; sędziowie, władcy, urzędnicy, rządcy i kapłani byli im solą w oku; wreszcie obywali się bez wstawiennictwa kapłanów, pytając bezpośrednio boga, czy powierzył im, czy też nie, ważne posłannictwo, a w wypadku, gdy odpowiedź wydawała im się negatywna, wręcz mu zaprzeczali.
W tym bowiem tkwi ostateczne zagadnienie, nie rozstrzygnięte w ciągu tysiącleci. Czy są wyłącznie i po prostu owocem przygodnej namiętności, czy też istniał dla nich przymus narodzin? Na to pytanie odpowiada tylko rozgłos ich czynów.
Starożytność, zdaje się, liczyła na te czyny.
Z ludzi nieprawego pochodzenia wywodziły się pokaźne zastępy wojowników, zdobywców i kondotierów; bunt, nieprawowierność, wyzywający sposób bycia, nieprzejednanie zawsze w jakiś sposób cechowały dzieła tych nieprawych. Skuteczniej dokonywali przewrotów, karczowali i wskazywali drogi, niż rządzili zdobyczą, i przedkładali trud nad plony, czyn bohaterski nad użytkowanie. W pewnych epokach byli oczekiwani i niezbędni. A mędrcy w głębi świątyń kierowali wzrok ku losom tych bastardów, niekiedy nawet przed ich urodzeniem.
Ze wszystkich sławnych, boskich bastardów świata starożytnego Aleksander Macedoński jest dla nas postacią najbardziej urzekającą a uchwytną. Należy do historii, a nie legendy. Wyabstrahowane dogmaty nie przesłoniły mu oblicza. Mimo pewnych cieni tajemnicy jego oszałamiające życie rozpościera się przed nami bardzo wyraźnie. Z pozoru obłędne marsze wytyczyły nową drogę cywilizacji. Tkwiąca w nim moc zdawała się posiadać inne wymiary, niż zazwyczaj przypisujemy ludzkim siłom.
Nie bez powodu w całym świecie od dwudziestu trzech wieków zachowała się o nim pamięć zadziwiająco żywa. Piasek jeszcze nie przysypał śladu jego kroków; z dwudziestu czterech założonych przezeń miast wiele istnieje nadal i wciąż nosi jego imię; granice jego podbojów aż do dziś stanowią granice państw.
Przełożeni wyroczni mieszczących się wokół całego Morza Śródziemnego uważali Aleksandra Wielkiego od poczęcia przez całe trzydzieści trzy lata jego życia za wcielenie Zeusa-Amona. Ateńczycy, a w ślad za nimi większość greckich państw i nawet Rzymianie, uznali go oficjalnie za trzynastego boga Olimpu i wznosili mu posągi w swoich świątyniach; Egipcjanie koronowali go na faraona, Babilończycy - na króla. Żydzi widzieli w nim zapowiedzianego proroctwem Daniela jednego z książąt świata, poprzednika Mesjasza. Rysy jego twarzy natchnęły niektóre indyjskie ludy, by obdarzyć nimi Buddę, który przed wkroczeniem zdobywcy nie posiadał wizerunku. Pierwotne chrześcijańskie Kościoły uznały go za świętego. Islam zaliczył go w poczet swych bohaterów raz pod imieniem Iskandera, raz Dhulkarneina, dwurogiego męża, ponieważ Arabowie pamiętali o jego wizerunkach zdobnych w atrybuty Amona, boga-barana. W takiej postaci figuruje w Koranie. Średniowieczni władcy Rosji podawali się za jego potomków. Wciąż budził ciekawość magów, okultystów i wróżbiarzy, a tradycja podaje, że pod koniec XV wieku doktor Faust wywołał jego ducha w obecności cesarza Maksymiliana.
Gdyby Aleksander żył o trzydzieści czy trzydzieści pięć wieków wcześniej, przed wynalezieniem pisma, może ujrzano by w okruchach legendy jedynie mit słoneczny lub symbol wiosny!
Współcześni Aleksandrowi sami sobie ustawicznie zadawali pytanie: „Jestli to człowiek? Jestli to bóg?” Tyleż, zdaje się, było odpowiedzi twierdzących, ile zaprzeczeń.
Dla nas, oddzielonych wielu warstwami czasu i wskutek tkwiącej jak reumatyzm w naszej kulturze nieufności do wszelkiej metafizyki, zagadnienie nieco inaczej się przedstawia: „Cóż w owych epokach oznaczało być bogiem wśród ludzi? Kim był w istocie bóg-człowiek?”
Wielu towarzyszy Aleksandra, podległych mu dowódców, wykonawców zleceń, powierników dni i nocy podjęło się po zgonie bohatera opisania jego losów i czynów. Nie mniej niż dwadzieścia osiem relacji zredagowali świadkowie jego życia, prawie tyleż, ile powstało ewangelii.
Zaginęły wszystkie teksty prócz jednego: morskiej opowieści Nearcha. Lecz zanim uległy zniszczeniu tak całkowitemu, iż wydaje się ono nie być dziełem jedynie przypadku, pozostawały jeszcze do wglądu pięciu starożytnych pisarzy: Diodora z Sycylii, PompejuszaTrogusa, Kwintusa-Kurcjusza, Plutarcha z Cheronei i Arriana z Nikomedii; dzieła ich stanowią wspólne źródło dla wszystkich prac naukowych i powieści poświęconych Aleksandrowi.
Dotarły do nas i przeto są nam znane: wygląd, usposobienie, czyny, rodzaj umysłu, wypowiedzi, osądy nie tylko Aleksandra, lecz nawet jego towarzyszy.
Jednakże jeden z głównych świadków nie ujawnił swych wspomnień, a właśnie on najwięcej wiedział. Tak historycy, jak pisarze i dramaturdzy na ogół nie dostrzegają tej postaci czy też ją pomijają, a przecie była ona obecna przy narodzinach Aleksandra, po części kierowała jego wychowaniem, towarzyszyła mu w wyprawach, tłumaczyła sny, wróżyła przed bitwą, wkraczała z nim do świątyni, a wreszcie stała przy nim w chwili śmierci. Od świtu do zmierzchu śledziła całą orbitę tej planety i zdaje się, że często korygowała jej bieg.
Tą osobistością był Aristander z Telmissos, urzędowy wieszczbiarz królów Macedonii. Przetrwało wiele z jego przepowiedni, które wyraźnie nam mówią o wybitnej roli, jaką odegrał.
Usiłowałem odtworzyć „pamiętnik” Aleksandrowego wieszczbiarza, przedkładam czytelnikowi dzieje Aleksandra opowiedziane, naświetlone przez jego własnego wieszczbiarza.
Wiem dobrze, jakie ryzyko błędów podobne poczynania mogą zawierać, jakie pole otwierają do sporów, jak zawsze w tej dziedzinie. Lecz wydaje mi się niemożliwe zrozumienie życia Aleksandra bez pobieżnej choćby znajomości starożytnych misteriów i bez niejakiego wglądu w ich skuteczną magię.
Przestrzegałem jedynie tej reguły: nie mijać się nigdy z prawdą historyczną, natomiast śmiało wysuwać hipotezy.
Jeśli zaś ktoś się zdziwi, że po tylu już opublikowanych życiorysach Aleksandra pojawia się nowa biografia, odpowiadam jak przed siedemnastu wiekami Arrian z Nikomedii i w tejże sprawie:
„Może nas zadziwić, iż nowy historyk po tylu innych opisuje te dzieje, gdy porówna dzieła tamtych z jego własnym”.
Moi następcy będą mogli powiedzieć to samo, temat jest niewyczerpany.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział I
Stela Aristandra
Jam jest Aristander z Telmissos, a oto moja stela.
Byłem doskonały wśród doskonałych, mędrcem wśród mędrców, uczonym wśród uczonych. Światło we mnie zstąpiło; bogowie mnie wyznaczyli, abym posiadł wiedzę; od wczesnych lat uznano mnie za godnego wykonywania dzieł wyjątkowych.
Czasy moje nie wydały światlejszego wieszczbiarza; rozgłos mój zaćmił sławę przodków i można mnie tylko porównać z Tejrezjaszem z Teb, który żył w wiekach starożytnych.
Uczyłem się w świątyni mego kraju na wybrzeżach Licji i w bardzo młodym wieku odbyłem podróż do Egiptu, gdzie się pobiera i uzupełnia wszelaką wiedzę. Podobnie jak Tales i Pitagoras udałem się do świętych przybytków nad Nilem, aby uczyć się medycyny, geometrii, astronomii i boskich praw rządzących każdą rzeczą i całym życiem w wiecznym wszechświecie. Lecz wiedzy, którą zgłębiali w zamiarze nauczania Tales i Pitagoras, a po nich boski Plato, ja się uczyłem, aby działać.
Byłem młodzieńcem bez skazy; dostąpiłem oczyszczenia wodą; nigdy nie spożywałem wzbronionego jadła. Jawne mi były tajemnice Hermesa.
Jako wielki kapłan, który widzi boga i wkracza do sanktuarium świątyni, niosąc swego mistrza, postępując za swym mistrzem, wraz z innymi prorokami uczestnicząc w świętych obrzędach, jak również prorok boga Amona odczytywałem wróżby i wyznaczałem czyny za panowania trzech królów Macedonii; owi królowie często mnie sadowili na tronie równie wysokim jak ich własny.
Podobnie do najmędrszego Asklepiosa przy wielce wspaniałym Zozerze, jak Amenhotep przy Amenofisie, zostałem umieszczony przy Aleksandrze, królu i faraonie, aby się przezeń wypełniły boskie zamierzenia. Byłem jego ręką i głową, aby ciałem się stały jego zamiar i myśl. Przeto imienia Aristandra nie odłączą od Aleksandra.
Mam duszę spokojną, bom sprawiedliwy był w mych dziełach. Własną dłonią ułożyłem epitafium na mej steli i już nie powrócę w nowym wcieleniu.
Rozdział II
Królowie Macedonii
Powierzono mi obowiązki pierwszego wyświęconego doradcy i urzędowego wieszczbiarza w tym mniej więcej czasie, gdy Filip Macedoński kazał zamordować swą matkę, królową Eurydykę. Byłem jeszcze bardzo młody, ledwo przekroczyłem dwudziesty rok życia, a ów, któremu miałem służyć radą, jakkolwiek również młody, był ode mnie starszy; lecz, gdy się jest najdoskonalszym, nie ma potrzeby starzeć się na niższych stanowiskach, nim się dostąpi najwyższych urzędów. Każdemu człowiekowi, skoro tylko stanie się dojrzały, można powierzyć obowiązki, do których przeznaczyła go własna natura.
Gdy umarł ostatni wieszczbiarz macedońskiego dworu, zebrało się kolegium królewskiej świątyni w Afitis, dokąd mnie wysłali moi egipscy przełożeni, i wyznaczyli mnie, najmłodszego, abym sprawował urząd najznamienitszy po królu.
Wieszczbiarz winien być pouczony o przeszłości, aby rozróżniał znaki przyszłości.
Wieszczbiarz królestwa winien znać jego dzieje i pod jakimi gwiazdami się narodziło, bo narody żyją i umierają jak ludzie.
Dusze narodów żyją w swych królach. Oto historia królów Macedonii.
Na początku był Zeus, ojciec i pradziad wszystkich ziemskich królów. Zeus wśród swych synów miał Heraklesa, a Herakles wśród synów miał Hyllosa, jego synem był Kleodemos, tego zaś synem był Arystomachos, mający za syna bohatera Argos Temenosa, z niego zasię pochodzą trzej bracia nazwani: Gajanos, Aeropos i Perdikkas.
Trzej bracia, przebiegając kraje za sławą, osiedli w górnej Macedonii u władcy miasta, który powierzył najstarszemu pieczę nad końmi, drugiemu nad wołami, a najmłodszy Perdikkas pilnował kóz i wieprzy.
Perdikkas wyróżniał się urodą. Pan rychło dostrzegł, że z trzech chlebów, codziennie wypiekanych dla pasterzy przez jego żonę, chleb wysyłany pięknemu Perdikkasowi jest największy i najśliczniej wyzłocony. Podejrzewał żonę o zdradę, i mimo że z śmiałością wrodzoną niewiernym małżonkom odparła, że tak się dzieje na skutek czarów, gdyż chleb Perdikkasa podwaja objętość pod palcami, ledwo zaczyna miesić ciasto, pan postanowił wygnać trzech braci. Owi zażądali zapłaty za pracę; pan odparł wskazując na promień światła zstępujący ze środka stropu przez otwór dla ujścia dymu: „Oto płaca, na jaką zasługujecie. Weźcie to słońce jako zapłatę”.
Sądził, że ich wykpił, lecz Perdikkas miał bystry rozum, ku osłupieniu braci odparł, że się zgadza, i kredą zakreślił granice świetlistego kręgu. Następnie wstąpił w koło, trzykrotnie wskazał na swą obnażoną w słońcu pierś, a ponieważ koło znajdowało się w środku domu, oświadczył, że odtąd jest właścicielem wszystkich dóbr swego byłego przełożonego.
Pan porwał się, by trzech braci zabić, lecz zdołali umknąć. Nagle wezbrana burzą rzeka - bo Zeus zawsze chroni swe potomstwo - ułatwiła im ucieczkę. Perdikkas osiadł w pobliżu, sprzymierzył się z sąsiadującymi szczepami, a ponieważ odznaczał się talentem wodza, powierzano mu władzę nad coraz większymi obszarami; gdy już dostatecznie wzrósł w potęgę, zagarnął posiadłość swego byłego pana i w końcu kazał się ukoronować na króla.
Perdikkas I spłodził Argajosa, ten spłodził Filipa I, ten spłodził Aeroposa I, ten spłodził Alketasa, ten spłodził Amyntasa I, którego synem był Aleksander I * [*Podaną genealogię macedońskich królów opracował, na podstawie dzieł Herodota i Tukidydesa, Artur Weigall, jeden z najlepszych współczesnych historyków Aleksandra i najlepszy znawca rodowodu tego zdobywcy. Przy interpretacji źródeł starożytnych, a zwłaszcza przy opisie panowania Filipa Macedońskiego, dzieła Weigalla często służyły mi za podstawę. Opisując młodość Aleksandra korzystałem głównie z tekstów Plutarcha, a przy opisie wypraw azjatyckich - z dzieł Kurcjusza Rufusa.].
Wszyscy ci królowie przez cały okres swego panowania najpierw walczyli z sąsiadami w Macedonii, a gdy ją całkowicie zagarnęli we władanie, z jej sąsiadami: Ilirią, Epirem, Lynkestis i Tracją.
Macedonia to kraj lodowaty zimą, skwarny latem, a na wiosnę przesiąknięty wodą. Rodzi silnych ludzi.
W toczeniu się świata wzrastanie każdego ludu odpowiada dalekosiężnym zamierzeniom. Los przeznaczył maleńkie królestwo Macedonii do pokonania w przyszłości ogromnego imperium Persów i Medów; lecz olbrzym nigdy nie dostrzega w nowo narodzonym dziecięciu przeciwnika, który go powali.
Pierwszy rzucił Wschodowi wyzwanie Aleksander syn Amyntasa, kiedy to kazał zabić pijanych siedmiu posłów wysłanych przez Wielkiego Króla do Macedończyków z żądaniem posłuchu i haraczu. Wtedy Grecy, nieustannie zagrożeni przez Persów, jęli kierować wzrok na mały lud zwany barbarzyńskim, zamieszkały po drugiej stronie śnieżnego Olimpu.
Mord posłów nastąpił z rozkazu Aleksandra, pierwszego tego imienia, gdy był dopiero następcą tronu. Zostawszy królem dowiódł on wielkiej politycznej roztropności, początkowo udawał, że się waha między Persami a Grekami, a nawet w czasie bitwy pod Maratonem, pożaru Aten i morskiej walki pod Salaminą zawarł sojusz z Dariuszem i Kserksesem; ale w przeddzień bitwy pod Platejami nagle opuścił Persów na rzecz Ateńczyków; dlatego po zwycięstwie otrzymał przydomek Filhellenosa - „przyjaciela Greków”.
Synem Aleksandra Filhellenosa był król Perdikkas II, on to miał zaszczyt często gościć sławnego Hipokratesa, ponad wszystkich biegłego w sztuce leczenia i również potomka Heraklesa. W pałacu macedońskich królów Hipokrates spisał część swych nauk rozpoczynających się słynnymi słowami:
„Życie jest krótkie, sztuka długotrwała, sposobność szybko się wymyka, eksperymenty są niebezpieczne, rokowania trudne”.
Następcą Perdikkasa Drugiego był Archelaos; nie był on prawym synem, lecz bastardem zrodzonym w nie poświęconym związku. Archelaos zabiwszy prawych dziedziców, swych przyrodnich braci, został królem; okazał się on jeszcze świetniejszym władcą niż jego poprzednicy. Poniechał dawnej stolicy Ąjgaj i wybrał na nową siedzibę królów miasto Pellę. Leżało ono nad jeziorem połączonym z morzem rzeką Lydias; przeto kupieckie statki mogły dowozić towary zarzucając kotwicę pod wałami miasta.
Archelaos wyposażył Macedonię w drogi, prawa, świątynie, silną armię. Rozpowszechniał wśród ludu sztukę i naukę; za jego panowania Macedonia jęła tracić piętno barbarzyństwa. Wysłał kapłanów na naukę do Egiptu. Przyjmował na swym dworze poetów i ofiarował gościnę Eurypidesowi, gdy ów musiał uchodzić z Aten oskarżony o bezbożność. Właśnie w Pelli zmarł Eurypides, przypadkowo pożarty przez pałacowe psy.
Pragnąc ozdobić nową siedzibę Archelaos zawezwał najsławniejszego malarza swoich czasów imieniem Zeuksis. Ten był tak płodny w swe dzieła, iż w końcu musiał rozdawać obrazy, bo nikt nie był dość bogaty, by za nie płacić. Ów Zeuksis był niesłychanie zarozumiały, na swych szatach miał wyhaftowane wysokimi złotymi literami własne imię. Istotnie tak celował w sztuce, że nie tylko ludzie się mylili, ale i zwierzęta, a ptaki przylatywały dziobać winne grona, wymalowane przezeń na murze.
Podobnie jak często zdarza się bastardom, którzy po wymordowaniu krewniaków narzucają swą władzę, tak i Archelaos zginął zamordowany. Nadmiar siły często przeradza się w anarchię; przez dziesięć lat po śmierci Archelaosa zamęt panował w Macedonii.
Po owych dziesięciu latach Amyntas Drugi, kuzyn Archelaosa, ale z prawego łoża, pochwycił władzę w swe ręce, lecz nie szczęściło mu się w rządach; nie tylko musiał walczyć z sąsiadami, którzy chwilowo strącili go z tronu, ale i we własnym domu winien był znosić nienawiść swej żony Eurydyki; zginął z jej ręki.
Ową Eurydykę, lynkestyjską księżniczkę, matkę sławnego króla Filipa, widywałem w mych młodych latach, gdy przybyłem do Macedonii; Eurydyka zasługuje, aby ją napiętnować za okrucieństwo, zaciętą ambicję i potworne zbrodnie. Rzadko szał mordowania tak całkowicie wciela się w niewieście kształty. Zabójstwo było jej zwykłą bronią i rozkoszą.
Eurydyka miała z mężem czworo dzieci: córkę i trzech synów. Córkę bardzo młodo wydano za Ptolemeusza z Aloros. Eurydyka wnet zapałała szaloną namiętnością do Ptolemeusza i została kochanką swego zięcia. Wówczas na rodzinę jęły spadać klęski.
Pierwszą ofiarą ciosu padł zdradzony mąż, sam król Amyntas. Ponieważ jeszcze nie wiedziano, do jakich przestępstw zdolna jest Eurydyka, wpierw się wahano, czy obwinie ją o zbrodnię. Lecz wkrótce Eurydyka kazała otruć własną córkę, by pozbyć się rywalki w łożu swego zięcia. Tym sposobem zadowoliła swą namiętność, lecz nie zaspokoiła ambicji ani własnej, ani kochanka.
Najstarszy z synów został koronowany na króla jako Aleksander Drugi. Chcąc odebrać mu władzę, Eurydyka i Ptolemeusz w taki sposób go zamordowali, iż do zbrodni dodali świętokradztwo. Podczas rytualnego tańca, w którym uczestniczył młody król przystrojony w kapłańskie insygnia, Ptolemeusz pozorując wraz z żołnierzami rzekomą bitwę, rzucił się na młodego monarchę i przeszył go mieczem. Wymógł wiarę w wypadek.
Wtedy Perdikkas, drugi syn Eurydyki, został królem, lecz tylko z imienia, bo regencję sprawował Ptolemeusz z Aloros, trzeci zaś syn, Filip, został wygnany do ojczyzny matki, Lynkestis, a następnie przekazany Tebom jako zakładnik i rękojmia sojuszu.
Po kilku latach, wciąż zagrożony utratą życia i w istocie pozbawiony władzy, Perdikkas III zdołał zabić złowrogiego Ptolemeusza. Filip wnet powrócił z Teb, by wspomóc brata, Eurydyka musiała ratować się ucieczką, rodzimy szczep dał jej schronienie, jednak nie złożyła broni. Miała duszę wodza i zamyśliła powieść wojowników do walki. Zebrała wojska, najechała Pellę i pomściła zabójstwo kochanka każąc w bitwie zgładzić Perdikkasa.
Ród macedoński nie ma czego zazdrościć ni Atrydom, ni Labdakidom. Lynkestyjska Eurydyka przewyższyła w zbrodniach Klitajmestrę, a syn, który wyżył, winien był przewyższyć Edypa.
Ów ostatni syn Filip aż za dobrze wiedział, jaki los go czeka; uprzedził zakusy i kazał zamordować swą matkę. Ogniwa się zahaczyły, koło zamknęło, matkobójstwo zrównoważyło dzieciobójstwo.
W tymże czasie potęga Macedonii wciąż rosła, niemal na przekór książętom. Zawsze budzi podziw widok ludu, gdy dociera on do pierwszego szeregu narodów, choć władcy jego wzajem się unicestwiają, tragedie zaś okrwawiają pałacową posadzkę. Lecz niesłuszne jest owo zadziwienie; działa w narodzie rosnąca siła. Silny jest zawsze agresywny; ta sama moc, co wynosi królestwo na szczyty jego przeznaczenia, pcha przywódców do wzajemnej rywalizacji. Przeto gdy współzawodnictwo, oskarżenia, procesy, banicje czy mordy wstrząsają początkami młodego narodu, nigdy nie sądźcie, że brak mu tchu, że przedwcześnie wyczerpał swe siły; przeżywa on gorączkę wzrostu.
Tegoż roku, gdy Filip obejmował władzę, na tron egipski wstępował nowy faraon Nektanebo wyniesiony przez bunt, który obalił jego ojca Teosa; w Persepolis zaś bastard Artakserkses III, kazawszy zamordować braci, następował po Artakserksesie II * [*Chcąc pokrótce umiejscowić w czasie chwilę objęcia władzy przez Filipa Macedońskiego (359 p.n.e.) wystarczy przypomnieć, że: Sokrates zmarł przed czterdziestu laty, zaś przed ośmiu Dionizjusz Starszy, tyran Syrakuz; Platon miał jeszcze żyć pięć lat i przebywał wówczas na dworze Dionizjusza Młodszego na Sycylii; Galowie przed trzydziestu laty zajęli Rzym, który teraz walczył z ludami środkowej Italii, plebejusze objęli konsulat; Marsylczyk Pyteas za trzydzieści lat odkryje wybrzeża Morza Północnego; w Egipcie panuje właściwie ostatnia dynastia egipska; przed około stu dwudziestu laty zmarli Budda i Konfucjusz.].
Potężne rozdźwięki zamącały niebiosa. W tym właśnie czasie wezwano mnie, bym wyjaśniał znaki i zasięgał rad bogów w sprawach Macedonii.
Rozdział III
Świątynia i księga
Nasze świątynie to kamienne księgi; ale pełnia ich treści nie jest przeznaczona dla uszu kapłanów najniższych stopni, a tym bardziej dla świeckich.
W egipskich Tebach, w świątyniach, gdzie się uczyłem, niektóre ściany są pokryte napisem w szachownicę - jedna płyta gładka, druga zapisana. Napis na płycie rytej łatwo się czyta i tworzy tekst zrozumiały. Czytający są pewni, iż go pojęli. Lecz wcale tak nie jest. Chcąc go zrozumieć, trzeba wejść do następnej sali. Na odwrocie ściany każda płyta nie zapisana w poprzedniej posiada napis, który stanowi ciąg dalszy i podaje właściwą treść tego, co wyryte na drugiej stronie.
Jeśli nie dopuszczono cię, byś czytał po obu stronach ścian, nie możesz znać prawdy. Należę do tych, którym zezwolono czytać wszystkie kamienne płyty.
Moja księga jest zapisana jak świątynie w Tebach.
Księga bowiem jest również obrazem świata, gdzie każda rzecz ma dwojakie znaczenie: jedno jawne, drugie ukryte. Niektórzy odczytają zaledwie historię, ale nieliczni potrafią czytać poprzez mury.
Rozdział IV
Filip regentem
Śmierć Eurydyki zamknęła koło; owoc powrócił do nasienia, wąż zwinął się wokół siebie, aby znów rozwinąć swe pierścienie.
Pod imieniem Amyntasa III ukoronowano dzieciątko, jedynaka nieszczęsnego Perdikkasa; lecz Macedończycy wnet wyznaczyli na regenta królestwa jego stryja Filipa, który ich uwolnił od złej królowej. Istotnie natychmiast uznano Filipa za rzeczywiście sprawującego królewską władzę; oddawano mu najwyższe honory wraz z przynależnymi tytułami, on zaś zachowywał się jak prawdziwy król, którym po ośmiu latach miał zostać z prawa i namaszczenia, za powszechną zgodą.
Wówczas Filip miał dwadzieścia trzy lata. Był to piękny atleta bardzo wysokiego wzrostu, o potężnych ramionach, po przodkach góralach odziedziczył krzepę i był zaprawiony w ćwiczeniach cielesnych; oczy miał czarne, bardzo błyszczące, zarost ciemny i twardy, nosił spiczastą brodę i krótko przycięte włosy. Niewątpliwie wywierał urok na kobiety i mężczyzn, nim w ostatnich latach życia wino, rozpusta i odniesione na wojnach rany nie nadały mu odrażającego wyglądu. Dźwięczny śmiech, przystępność, jowialność, prostota, z jaką schodził na arenę, by obalać najsilniejszych zapaśników lub prześcigać najszybszych biegaczy, poufałe rozmowy z namiestnikami, żołnierzami, gośćmi niezwłocznie zjednywały mu przyjaciół, których pośpiesznie zdradzał. Niewątpliwie bowiem był to najbardziej podstępny człowiek, jaki deptał ziemię; dwulicowość była mu tak wrodzona jak oddech; lubował się w oszustwie jak w sprawnym ćwiczeniu, a niekiedy nawet nie dostrzegał, iż oszukuje, tak kłamstwo stanowiło część jego istoty.
Nieumiarkowany w rozkoszach, był zręcznym mówcą, lecz wrzaskliwym po trzech wychylonych czaszach, i graczem, jakby się urodził z kością w ręku, przy tym nadmiernie uganiał się za kobietami, aż stało się to przysłowiowe. Żadna o zgrabnej nodze, giętkim biodrze, obfitej piersi nie mogła przejść w zasięgu jego wzroku, aby wnet nie pomknął za nią niby za łowną zwierzyną, ale niechby przejawiła choć krztę zalotności, a już się stawał jej łupem. Owa, którą kiedyś gonił aż do najskrytszej komnaty, dobrze go znała, gdy mu odrzekła: „Daj mi spokój, wszystkie kobiety są takie same, kiedy lampa zgaśnie”. Bo w istocie wszystkie kobiety były dlań do siebie podobne, lecz nigdy nie chciał uznać tej właściwości swej natury, zawsze oczekiwał czegoś nadzwyczajnego w obiektach swej namiętności.
Wielbił wszystko, cokolwiek było rodem z Aten, i nie istniała dlań większa radość, niż uchodzić za Ateńczyka. Usiłował naśladować attyckie obyczaje, język, modę; ale nie mogąc długo nad sobą panować albo się przymuszać, nie łudził długo i rychło okazywał się tym, kim był - prostackim chytrusem.
Najlepszą część swego wychowania zawdzięczał latom spędzonym jako zakładnik w Tebach, i chcąc uchodzić za Ateńczyka zachowywał się jak prawdziwy Beota * [* W starożytnej Helladzie Beoci uchodzili za tak bardzo nieokrzesanych, aż to się stało przysłowiowe].
Przede wszystkim zatroszczył się o wojsko i zorganizował, na wzór słynnej tebańskiej falangi, falangę macedońską, składającą się z dziesięciu, a nawet szesnastu szeregów ustawionych jeden za drugim. Wojownicy z pierwszych trzech rzędów mieli broń krótką, w czwartym zaś nosili włócznie długości czternastu, a nawet trzydziestu stóp. Opuszczali je nad ramionami przednich szeregów, stawiając przed wrogiem płot najeżony dzidami. Te właśnie falangi stanowiły o zwycięstwach Filipa.
W pierwszych tygodniach regencji wyćwiczył tym sposobem dziewięciotysięczną armię, użył jej najpierw przeciw rodakom matki, zabijając ich siedem tysięcy; resztę odepchnął w góry Lynkestis.
Stawiło się pięciu pretendentów do tronu żądając korony, różnili się między sobą siłą i mieli różnych popleczników; Filip tylko po to uznał swego bratanka za króla, by sobie zapewnić władzę, przeto zmusił do ucieczki trzech pretendentów, czwartego skazał na śmierć, wojska ostatniego rozgromił.
Posiadając władzę i wojsko, teraz potrzebował złota, by opłacić wojsko i zachować władzę. Tedy zagarnął kopalnie na złotodajnej górze Pangajon, należące do ateńskiej kolonii; przeprosił Ateńczyków zapewniając ich, że tak postąpił, aby właśnie oni mieli mocniejszego sprzymierzeńca, i przejął na własność kopalnie; tak pięknie je użytkował, iż macedońskie złoto z wizerunkiem Filipa rozpowszechniło się w całej Grecji, następnie w dalszych krajach aż po brzegi wielkiego zachodniego oceanu.
Miał zatem wszystko, co król winien posiadać; brak mu było jedynie zgody bogów, bez której niedługo utrzymać się może zgoda ludów. Te zaś burzą się, pod zbyt silną ręką i szybko zapominając, chętnie zarzucają swym władcom te same czyny, za które poprzednio ich chwaliły.
Filip wyzwolił Macedonię od zbrodni Eurydyki i napaści Lynkestów, jednakże pozostał matkobójcą.
Aby zmazać winę, o której poszeptywano w kramach przy każdym nowo ogłoszonym edykcie, doradziłem Filipowi, by odbył pielgrzymkę do Samotraki, gdzie ofiary złożone bogom Kabirów oczyszczają każdego winowajcę z grzechu przelania krwi, jakakolwiek by była natura czy przyczyna zabójstwa.
Wpierw nim zachęciłem go do podróży, często zbierało się kolegium kapłanów; badaliśmy gwiazdy, medytowaliśmy nad proroctwami, obliczaliśmy „czasy”. Gościliśmy wysłanników innych wyroczni. Wiedzieliśmy, że Filip nie powróci z Samotraki sam.
Rozdział V
Czas Amona
Należy wiedzieć, iż istnieją lata niebiańskie, podobnie jak istnieją lata ziemskie.
Wielki rok kosmiczny obejmuje około dwudziestu pięciu tysięcy naszych ziemskich lat i dzieli się na dwanaście miesięcy, liczących około dwa tysiące sto lat każdy. Oblicza się te miesiące wedle przesuwania się punktów równonocy po pasie zwierzyńca niebieskiego. Miesiące kosmiczne następują po sobie w porządku odwrotnym niż ziemskie. Przeto w miesiącach ziemskiego roku Panna następuje po Lwie, a Koziorożec po Strzelcu, zaś w roku kosmicznym Strzelec następuje po Koziorożcu, a Lew po Pannie.
Należy wiedzieć, że każdy miesiąc wielkiego roku kosmicznego zwie się erą lub „czasem”, a „czasem” rządzi jeden ze znaków Zodiaku.
Ziemski rok kończy się w Rybach i odradza w Baranie; rok kosmiczny wygasa w Baranie i rozpoczyna się w Rybach. Przejście od ery Barana do Ryb zaznacza na niebie układ gwiazd zwany konfiguracją „końca czasów”; nie świadczy on, że świat ulegnie unicestwieniu, ale że upłynęło dwanaście „czasów”. Jednak temu przejściu towarzyszą wielkie wstrząsy.
Należy wiedzieć, że sprawy, o których tu opowiadam, toczyły się w ostatniej części dwunastej ery, to jest „czasu” Barana, że nastąpiła ona przed siedemnastu wiekami, po „czasie” Byka, i pozostało tylko około trzystu pięćdziesięciu lat przed przyszłym wielkim rokiem kosmicznym.
Należy wiedzieć, że istotę znaku Barana zwą Amonem, rysując ją na wizerunkach jako Amona. Ale nie należy głosić, że Amon i Amon-Re oznaczają to samo. Re bowiem to boskość władająca wielkim rokiem, ujawniająca się w słońcu; zaś Amon-Re to połączenie obu zasad, szczególne cechy przejawiające się w „czasie” Barana.
Należy także wiedzieć, że Zeus-Amon stanowi w Grecji odpowiednik Amona-Re w Egipcie, jak zresztą Amona-Najos i zbrojnego w piorun Min-Amona i Bel-Marduka w Babilonii; są to oblicza tego samego boga „czasu”, lecz czczone w różnych krajach * [* Kult Amona - bóstwa o głowie barana - nagle pojawia się w Egipcie około roku dwutysięcznego przed naszą erą, to jest u progu astrologicznego „czasu” Barana.
Wówczas faraonowie zmieniają tytuły, odrzucają imię Mentuhotep (Mentu albo Montu - byk) przybierając imię Amenemhat albo Amenemmes, później zaś Amenhotep. Rdzeń Montu już nigdy się nie pojawia w imieniu, natomiast bardzo często spotyka się rdzeń: Amon. Zamiana ta następuje w okresie Średniego Królestwa, pomiędzy XI a XII dynastią.
Również zachowana chronologia dynastii babilońskich zaczyna się - jak można stwierdzić - około roku 2000 p.n.e., podobnie chronologia królów Asyrii.
Pojęcie ery astrologicznej stanowi w starożytności nieodłączną część gwiezdnej teologii. Rządzi ono kultami, inspiruje proroctwa, kształtuje wiedzę ezoteryczną i pojmowanie historii.
Apokalipsy egipskie przewidziały koniec ery Barana, nie tylko żydowscy prorocy przewidzieli przyjście Mesjasza [zapowiedź ery Ryb], pierwsi chrześcijanie w dowód uznania nowej ery wzięli jako symbol „Ryby”, zanim przyjęli symbol krzyża.
Zmianom ery - jak się zdaje - towarzyszą zaburzenia atmosferyczne i w skorupie ziemskiej. Trzęsienie ziemi w czasie męki Chrystusa nie było odosobnionym wypadkiem. Apokryfy ewangeliczne podają, że w czasie pobytu Jezusa w Egipcie zawaliło się wiele świątyń.]. Kapłani we wszystkich sanktuariach Amona-Re i Zeusa-Amona stale się ze sobą porozumiewali; a w tym okresie na skutek proroctw częściej niż kiedykolwiek.
Bo egipscy mędrcy wiedzieli o wszystkim, cokolwiek się wydarzyło w wiekach starożytnych i co ma się wydarzyć w przyszłych wiekach. Od początku swego istnienia Egipt wiedział, jaki będzie jego koniec; Hermes Potrzykroć Wielki tymi słowy objawił go boskiemu Asklepiosowi:
„... nadejdzie czas, gdy będzie się wydawało, że próżno czczono bogów; okażą się nieskuteczne i zawiodą święte modły, i pozbawione będą owocu... Obcokrajowcy zaleją ten kraj. Tedy świętą ziemię, ojczyznę sanktuariów i świątyń, pokryją groby i zmarli. O, Egipcie, Egipcie, pozostaną tylko baśnie o twej wierze i obrzędach, a twoje dzieci później nawet i w to nie uwierzą; nic nie przetrwa prócz słów wyrytych na kamieniach, które opowiadają o twych pobożnych czynach”. * [* Wyciąg z Traktatów Hermetycznych (apokalipsa Asklepiosa), których pierwsze greckie redakcje pochodzą sprzed około dwóch wieków p.n.e., oparte są na księgach egipskich co najmniej o dwa tysiące lat wcześniejszych.
Termin „hermetyczny”, oznaczający w naszym języku „tajemniczy, niejasny, zamknięty”, pierwotnie oznaczał naukę objawioną przez boga Thota, zwanego również Hermesem (od Hor-mes - narodziny człowieka).
Stwierdza się wielkie podobieństwo tekstów Hermesa Trismegista do niektórych fragmentów dzieł Platona, a zwłaszcza Timajona. Platon przez kilka lat studiował w Egipcie, podobnie jak Pitagoras, który tam przebywał przez przeszło dwadzieścia lat, a jeszcze wcześniej Tales z Miletu. Dzieła ich, będące podstawą całej myśli zachodniej, były przesiąknięte egipską wiedzą inicjacyjną.]
Już kilkakrotnie Persowie najeżdżali Egipt, w rumowiska obracali sanktuaria Amona i prześladowali kapłanów. Z pomocą greckich wojsk wypędzono Persów. Lecz było zapowiedziane, iż powrócą, a nowy faraon Nektanebo Drugi nie zakończy życia na tronie swych ojców, wiedzieliśmy, a i on sam wiedział, bo zostało przepowiedziane, że będzie ostatnim faraonem z egipskiego rodu.
Jednak kult Amona jeszcze nie zagaśnie, ponieważ „czas” jego nie przeminął. Wiedzieliśmy o przyjściu nowego wcielenia boskiego, które po raz ostatni wskrzesi Amona, nim on zniknie poza Rybami.
Najświętsza z świętych, wyrocznia nad wyroczniami znajduje się w oazie Siwa w Libii. Lecz istnieje sanktuarium Zeusa-Amona w Afitis, inne zaś w epirockiej Dodonie wśród dębowego lasu. Oczy nasze przyciągał los książąt Epiru i Macedonii.
W oparciu o proroctwa dokonano obliczeń; Wskrzesiciel - wcielony promień miał być poczęty jesienią w ostatnim roku sto piątej greckiej olimpiady.
Wszystkie proroctwa nie wypełniają się same przez się i nie zapowiadają tylko zdarzeń, które nieodzownie winny nadejść. Często prorocy mają uprzedzić wtajemniczonych, co należy zrobić, aby się spełniły rzeczy, które mają się ziścić.
Rozdział VI
Olimpias
W początkach jesieni ostatniego roku sto piątej olimpiady Filip Macedoński odbył pielgrzymkę do Samotraki. Ja mu towarzyszyłem.
W świcie Filipa jechał również najświetniejszy jego wódz Antypas zwany Antypatrem; Filip obdarzał go pełnym zaufaniem, i słusznie, bo nikt i nigdy z takim samozaparciem nie był mu oddany.
Wierny aż do obrzydzenia, tak się troszczył o swego księcia, będąc odeń starszy o dwadzieścia lat, że odważał się nawet ganić go publicznie i uzyskał przydomek Antypatra Mądrego. Przedwcześnie wyłysiał od ciągłego noszenia hełmu. Kiedy nań patrzyłem, widziałem, że przeżyje Filipa, że będzie posiadał najwyższy wpływ na losy Macedonii, zaś nieprzychylny los zaćmi schyłek jego dni. Nie był zbyt bystry ani wykształcony; lecz rozumu starczyło mu akurat na to, aby rządzić w zastępstwie i mieć ślepy posłuch wśród żołnierzy. Nie lubił mnie, nigdy mnie nie lubił, bo nic nie pojmował z boskiej wiedzy. Filip w głębi ducha trochę się go obawiał, bo Antypater był dlań wcieleniem sumienia, które władca sam przecie powinien posiadać. Kiedy Filip zatopiony w grze widział wchodzącego do namiotu Antypatra, czym prędzej chował kości i kubek pod łóżko. Wyrażał mu wielkie uznanie mówiąc: „Spałem spokojnie, bo Antypater czuwał”.
Z Pelli nad morze jechaliśmy konno, po czym wsiedliśmy na statek płynący do archipelagu.
Rankiem na wprost dzioba statku wyłoniła się z fal wyspa Samotraka, stożkowata, wysoka, skalista, spowita w mgły. Gdy przybiliśmy do brzegu, w porcie Paleopolis było tłoczno i rojno od tłumu, bo obchody misteriów miały się rozpocząć nazajutrz i zewsząd ściągały pielgrzymów. Filipa powitano z honorami należnymi księciu krwi, oprowadzono go po świątyniach i pokazano dzielnicę kapłanów i heter świątynnych.
- Wyznaczyliśmy ci towarzyszkę misteriów, o ile twój wieszczbiarz przystanie na nasz wybór; pochodzi ona z królewskiego rodu, zowie się Olimpias i ma szesnaście lat - rzekł do Filipa arcykapłan. - Ojcem jej był Neoptolemos, zmarły król Epiru, a bratem jest Aleksander Molos, obecny król sąsiadującego z wami państwa. W żyłach jej płynie krew Achillesa, od dziecka kształcono ją w świątyni w Dodonie, a od kilku miesięcy przebywa w naszych murach. W ciągu dziewięciu dni poświęci się wyłącznie tobie i nie będzie musiała jak inne hetery obdarzać sobą różnych pielgrzymów.
Później w jednej ze świątyń uczestniczyłem w długiej, zbiorowej medytacji. Zgromadzili się tu nie tylko przełożeni kultu Kabirów, lecz także kapłani z innych świątyń, wśród nich dwaj przybyli z Dodony i jeden mag z Efezu w Lidii, a także Egipcjanin, wysłannik naczelnego proroka Amona. Zasiedliśmy na ziemi w krąg tworząc przepisowe koło i weszliśmy w stan medytacji.
- Jest kapłanką Zeusa-Amona, wielbicielką boga, a ziemską jego małżonką * [*Tytuły arcykapłanki w świątyniach Amona.
Urząd ten w Egipcie często powierzano księżniczkom z rodu faraonów, podobnie jak wielokrotnie w średniowieczu córki z panujących domów przeznaczano na opatki wielkich klasztorów.
Różnica polega na tym, że w starożytności kapłanki, zależnie od świątyni i związanego z nią kultu, ślubowały bądź czystość (westalki), bądź uprawiały świętą prostytucję. Tylko zadziwia nas fakt, że córka króla Epiru przebywała w otoczeniu wyświęconych prostytutek, gdzie uzyskiwała wtajemniczenie. W każdym razie teksty mówią jednoznacznie o rodzaju funkcji, jaką pełniła Olimpias, i o zapale, z jakim się jej oddawała.] - wyrzekł jeden z kabirskich kapłanów. - Przekazaliśmy jej węża, który swym bezruchem symbolizuje początek i koniec, a wijąc się odtwarza podwójny ruch wszechświata.
- Czy to ona? - zapytał mnie arcykapłan.
Zamknąłem oczy, by poznać.
- Tak, to ona - odrzekłem. - Czy zna swój los?
- Została o nim pouczona. Rzecz jej wyłożono i zna inwokacje.
Złączywszy dłonie na kolanach ponownie weszliśmy w stan medytacji.
- Czy widzisz ją przy nim? - padło jeszcze pytanie.
- Widzę ją od dawna.
Wtedy przemówił Egipcjanin.
- Północne królestwo będzie niby jajo, które wyżywi Wskrzesiciela. Lecz nie będzie jego ojcem ów, którego ojcem zwać będą. Bo promień Amona nie może zstąpić w księcia Północy, ponieważ ten książę sam nie jest synem Amona.
- Promień Amona może zstąpić w jego kapłanów - rzekł po chwili mag z Efezu.
- Może, jeśli nie przeznaczono faraonowi spłodzić następcy i jeśli Amon wyda rozkaz niebiańskiemu garncarzowi - odparł Egipcjanin.
Po czym się rozstaliśmy.
Nazajutrz wieczorem, gdy zapadły ciemności, kapłani, hetery i pielgrzymi zgromadzili się na wielkim świątynnym placu, gdzie stoją posągi czterech bóstw kabirskich: Aksiery i Aksiokersy, Aksiokersosa i Kadmosa o podniesionych fallusach, dwie zasady żeńskie i dwie męskie, zwane także Demetrą, matką życia, i Persefoną, wskrzeszeniem życia po przejściu przez płomień otchłani, Hadesem, upadkiem człowieka, i Hermesem, odrodzeniem człowieka.
Misteria to wielkie widowiska, które przypominają teatr, tym się jednak od niego różnią, że odbywają się bez widzów, lub raczej ci, co mają się za widzów, nieświadomie stają się aktorami; ten bowiem teatr odtwarza samo życie; symboliczny rytuał i magia gestów wiernie odpowiadają cyklom życia, my zaś mocą obrazu zostajemy rozgrzeszeni z niesprawiedliwych czynów, któreśmy popełnili, ze zbrodniczych porywów, którym ulegliśmy, i przywracamy w sobie boski ład.
Teatr w naszych miastach, gdzie tłumy zasiadają na stopniach, to tylko świecka forma misteriów. Teatr uwalnia nas wyłącznie od pożądań, podczas gdy misteria wyzwalają nas z jarzma własnych czynów.
Misteryjne gesty mają dla wtajemniczonych swe głębokie znaczenie, którego nie wolno ujawnić profanom, lecz to nie szkodzi, bo magiczne symbole same przez się działają i wpływają na obecnych poza ich świadomością i zrozumieniem.
Misteria Kabirów rozpoczęły widowiska zabójstwa i śmierci. Następnie arcykapłan Kojes, obdarzony mocą rozgrzeszania, przechodził obok każdego uczestnika i oczyszczał go z winy przerwania boskiego cyklu życia. Długo trzymał dłonie na czole i ramionach Filipa; potem przystanął przed Antypatrem, który, jak każdy żołnierz zabijając i każąc zabijać, sądził, że wolny jest od grzechu. Kojes stał nieruchomo. Nagle ujrzeliśmy, że roztropny Antypater wpada w szał, jak to niekiedy zdarza się podczas obrzędu, rzuca się do przodu, nagą dłonią wali w ziemię, pastwi się nad niewidzialnym trupem, z pianą na ustach szamoce się na ziemi, jakby sam umierał śmiercią nieznanego wroga. Powstał dopiero, gdy Kojes nałożył na niego dłonie, lecz dygotał aż do chwili wejścia heter.
Zbliżyły się przy dźwiękach fletów, potrząsając sistrami i krotalami, uderzając w cymbały i bębenki; u wejścia do świątyni rozsunęły się zasłony i w olbrzymiej masce wychyliła się głowa kapłana, który uosabiał Adama, pierwszego człowieka, początek rodzaju ludzkiego.
Wiedziałem, że w ślad za nim pojawi się boska nosicielka węża. Zamknąłem oczy, aby zobaczyć ją po raz ostatni taką, jaką kilkakrotnie widywałem w mych widzeniach, i osądzić, gdy uniosę powieki, czym się nie pomylił. Wygnałem myśli; dopuściłem, by pod moim czołem utworzył się czarny krąg, szarawy na brzegach, do którego środka my wieszczbiarze wzywamy dalekie twarze i postacie. Po czym ponownie otwarłem oczy.
Olimpias stała tu, przede mną, rzeczywista i bardziej podobna do mej wizji, niż się spodziewałem, smukła i szczupła, jedynie w krótkiej przeźroczystej szarfie opasującej biodra. Mimo że wszystkie pochodnie były opuszczone ku ziemi, wydawała się obramowana światłem. Nagie jej ciało oplatał wąż Amona, jego łuskowata głowa spoczywała na jej ramieniu niby olbrzymi żywy klejnot. Olimpias miała śnieżne ciało, twarz wąską i doskonale zakreślone brwi, lecz przede wszystkim widziałem jej oczy, szeroko rozwarte, o metalicznym połysku, oczy te kilkakrotnie pojawiały się w środku mego czarnego koła, skrzące niby mika, patrząc z uporczywym wyrazem przeznaczenia. Olimpias była mała, lecz wiotkie jej członki ożywiała wyjątkowa siła, skoro mogła unosić ciężar wielkiego węża. Zbliżyła się do mnie, aż niemal musnęła głową wielkiego płaza; zauważyłem na niej trzy znamiona: na czole, ramieniu i piersi, trzy punkty, które się namaszcza przy koronacji faraonów. W blasku pochodni włosy jej połyskiwały miedzią.
Podszedłem do posępnego Filipa; stał przed tym zjawiskiem oszołomiony; szepnąłem:
- To ta jest tobie przeznaczona.
Już się odwróciła.
Druga część misteriów odtwarza narodziny życia; tym sposobem cichnie zamęt, jaki zbrodnia wprowadziła w boski porządek. Misteria przeto uczą, że nowe życie winno zastąpić każde życie przerwane, że grzech pozbawienia życia winien być odkupiony jego tworzeniem, że jedynie miłość zmazuje zbrodnię i życie bez ustanku zahacza o śmierć.
Olimpias podeszła do kapłana uosabiającego Adama, który stał w środku dziedzińca; przed nim tańczyła wraz z wężem, a sposób, w jaki zbliżała wargi do rozdwojonego języka płaza, owijała grube zielonawe pierścienie wokół swej szyi, gardła i delikatnego łona, wsuwała cielsko węża między uda, rozwijała go, aby się znów nim owinąć, mógł wzbudzić tylko trwożny podziw. Pozostałe hetery potrząsały muzycznymi instrumentami i pouczone przez kapłanów śpiewały w rytmie, który odtwarza tworzenie życia; wszyscy zaś pielgrzymi nieświadomie oddychali w tym rytmie.
Pochodnie bez ustanku opuszczały się i wznosiły; kolejno cień i blask przemykały po ciele Olimpias, która teraz już leżąc odtwarzała ruchy miłości tak namiętnie i z taką godną podziwu doskonałością, że obecni nie mogli powstrzymać okrzyków. Adam krążył wokół niej, opisując wpierw szerokie koła, potem coraz węższe; gdy zaś niemal wirował tuż przy niej, porwał ją w ramiona i uniósł za świątynne zasłony. Za nimi wąż poczołgał się po kamieniach.
Po chwili pojawiła się Olimpias bez Adama i bez węża. Misteria się zakończyły, zwykli pielgrzymi odeszli do dzielnicy heter.
Podprowadziłem Olimpias do Filipa; spędził z nią noc, lecz nie zezwoliła, aby ją posiadł, bo nosicielka boskiego węża przez cały czas misteriów może należeć tylko do boga. Jednakże wtajemniczyła Filipa - zazwyczaj nieokrzesanego i spiesznego w rozkoszy - w dotychczas nie znane mu pieszczoty. Kapłani nauczyli Olimpias sztuki rozkoszy, stanowiącej jedno z dojść do odczucia bóstwa.
Noc po nocy, przez cały czas trwania misteriów, które wprowadzają pielgrzymów w świętą ekstazę i wiodą poza czas, uwalniając ich od nie przeczuwanej męki, Olimpias uchylała przed Filipem tajne furty między ciałem a duszą. Jak przewidywaliśmy, zakochał się w niej bez pamięci.
W nadmiarze ostrożności rzucaliśmy na Filipa zaklęcia zmuszające do złączenia. Był to zbędny trud; sama Olimpias mocą rozkoszy, jaką go obdarzała, a także pobożną odmową swego ciała zaczarowała regenta Macedonii.
Filip rozstawał się z nią jedynie po to, aby jej oczekiwać. Wzrok jego już się nie zatrzymywał na żadnej dziewczynie; od świtu do zmierzchu w oczach tkwiło mu wspomnienie ostatniej nocy; niecierpliwość, z jaką udawał się na misteria, długie westchnienie zarazem ukojenia i nadziei, wyrywające mu się z piersi na widok bladej i wiotkiej Olimpias, owiniętej w mieniące się sploty węża, dostatecznie świadczyły o jego wobec niej uległości.
Co wieczór zmieniał się kapłan przystrojony w atrybuty Adama. Pewnego razu, w chwili gdy kapłan unosił w swych ramionach Olimpias poza zasłonę, stałem tuż przy wejściu do świątyni. Na dziedzińcu brzmiały rytmy sister i krotali, lecz z wnętrza świątyni dotarł do mnie pogłos inwokacji Olimpias, odbity o marmurowe ściany:
- Duchowy blasku Amona, zstąp w swą służebnicę, zaszczyć twoją małżonkę. Obdarz ją synem tobie poświęconym, obdarz ją synem, który będzie twoim ramieniem na ziemi. Niech włada ludźmi, niech rządzi ludami. Duchowy blasku Amona, duchowy blasku Zeusa, zstąp w twoją służebnicę. Niech syn twój będzie potężny, niech syn twój będzie szlachetny, niech syn twój będzie królem, niech zamieszka w nim twoja potęga, niech będzie obrońcą twej czci, władcą królestw, podobny bogom.
Później wypowiadała już tylko imię Amona, nieustannie je powtarzając w świętych tonacjach, aż zakończyła długą, pełną szczęścia skargą.
Dziewiąta noc zakończyła misteria. Olimpias posłuszna naszym zaleceniom zgodziła się oddać Filipowi; ów rankiem oświadczył, że pojmie ją za ślubną żonę.
Na tę wieść mądry Antypater jął krzyczeć, że Filip oszalał, że go zaczarowano, wykorzystując jego skłonność do rozpusty.
- Zabierz ją jako konkubinę, jeśli tak bardzo ci się podoba - wołał. - A jak cię znam, ręczę, że długo podobać ci się nie będzie.
Filip odparł, że to stać się nie może, ponieważ Olimpias jest zarazem księżniczką i kapłanką; jeśli pragnie ją zmusić do opuszczenia świątyni, winien ją poślubić.
- Zostaw ją więc kapłanom, dla których jest stworzona - mówił Antypater. - Czy chcesz wprowadzić pod swój dach zaklinaczkę węży, czarownicę? Co cię obchodzi, że jest księżniczką? Ty, najwyższy dostojnik Macedonii, chcesz zaślubić dziewczynę, która zawodowo uprawiała nierząd na stopniach świątyni i oddawała się przed tobą innym, i na pewno potem także będzie się innym jeszcze oddawała? Czyś oślepł? Pięknie będziesz wyglądał, kiedy któryś z obecnych tu podróżnych zawita na dwór w Pelli i przypomni sobie, że widział twoją żonę z nagim brzuchem i rozchylonymi udami tarzającą się po ziemi wśród setek prostytutek, jej sióstr, i tyluż krzykaczy spod znaku Priapa!
Wówczas przejęty oburzeniem Filip zarzucił Antypatrowi świętokradztwo i bluźnierstwo. Cokolwiek tu się dzieje, jest czyste i święte i nic nie ma wspólnego ze zwykłą rozpustą. Czy on, Antypater, zapomniał, jak się sam zachował podczas misteriów? Łącząc politykę z miłością Filip oświadczył, że nie mógłby zawrzeć korzystniejszego związku. Epir, ojczyzna Olimpias, sąsiaduje z Macedonią. Przeto zapewni sobie sojusz z Aleksandrem Molosem. Zażądał, abym się poradził gwiazd i wyroczni; potwierdziły one to, co już wpierw wiedziałem.
Olimpias była przejęta zachwytem na wieść, że się ma spodziewać zapowiedzianego jej syna Amona. Nie czuła do Filipa ani miłości, ani odrazy. Jakiż mężczyzna mógłby ją wzruszać, skoro żyła w mistycznym związku z bogiem? Jednakże jak każdą szesnastolatkę olśniewał ją przedziwny los, który wiodąc ją przez las Dodony i świątynię Kabirów miał ją uczynić pierwszą księżniczką Macedonii.
Natychmiast wysłano posła do Epiru.
Rozdział VII
Tebańskie zwiastowanie
W Egipcie uczeń wielkiej tebańskiej świątyni zostaje dopuszczony do sali, gdzie na ścianach wyobrażone zostało wszystko, co dotyczy narodzin faraona. Oto, co w tej komnacie uczeń może odczytać i pojąć.
Najpierw kapłani Amona obliczają czas i dzień, gdy promień Amona w sposób doskonały wcieli się w panującego króla, aby owego dnia król spłodził swego następcę. Już w głębi niebios bóg-garncarz Chnum kształtuje zarazem przyszłego faraona i jego sobowtóra zwanego Ka. Gdy dzień ów nadejdzie, zwiastujący kapłan odwiedza żonę króla i mówi: „Nadszedł czas, byś poczęła syna”. Syn ów nie zawsze winien być pierworodny.
Podczas obcowania obecny w królu Amon łączy się z królową. Owładnięta jego mocą głośnym wołaniem wymienia ona godności, cechy, zalety, jakie winien posiadać syn.
Podczas całej ciąży Ka mającego się narodzić dziecka zasiada na kolanach Amona, który ustala bieg jego losu; wszyscy zaś bogowie i geniusze królestw, powierzonych w przyszłości jego rządom, czuwają nad łonem chroniącym jego ziemski kształt.
Gdy w końcu ciąży królewskie dziecię, syn króla, przychodzi na świat, Ka opuszcza kolana Amona, aby się złączyć z ziemskim ciałem.
Wtedy polewa się dziecko źródlaną wodą spływającą nań z dwóch amfor* [* Z obrazu poczęcia i narodzin Amenofisa III na murach Luksoru wnioskujemy, że zwiastowanie, a także sakrament chrztu nie były wyłącznym przywilejem Nowego Testamentu.
Były one stale praktykowane przy okazji następstwa po królu lub kapłanie.
W Ewangelii mówią nam o zwiastowaniu Marii, a także Zachariaszowi i Elżbiecie przed narodzinami Jana Chrzciciela (zob. Ew. św. Łukasza).
Stary Testament przytacza również wiele przykładów.
Mityczne narodziny cytowane w Biblii nasuwają podobieństwo do narodzin faraonów. Wtajemniczone kobiety wygłaszają błagalną, ezoteryczną formułę pragnąc uzyskać dziecko, w które zstąpią boskie siły; dzieci te już w łonie matki były poświęcone służbie bożej. Zwano je „Nazarejczykami”.
Matka Samuela tak oto blaga Przedwiecznego:
„Jeślić wejrzysz na mnie, a nie zapomnisz służebnicy Twojej i dasz służebnicy Twej dziecię płci męskiej, tedy dam je Panu po wszystkie dni żywota jego i brzytwa nie postoi na głowie jego”.
Jeremiasz zaś, by potwierdzić swe święte posłannictwo, powiada:
„Słowo Pańskie do mnie przemówiło: Pierwej, niźlim cię utworzył w żywocie matki twojej, znałem cię; pierwej, niźliś wyszedł z jej żywota, poświęciłem cię, za proroka narodom dałem cię”.
Między stwierdzeniem pojawiającej się tutaj preegzystencji duszy a symbolem sobowtóra przyszłego dziecka zasiadającego na kolanach Amona istnieje w istocie tylko różnica stylu.
Maria, matka Chrystusa, również była dzieckiem mistycznie uproszonym i poświęconym Panu w łonie matki. Ojciec jej Joachim (według Protoewangelii Jakuba, potwierdzonej przez Pseudo-Mateusza) był człowiekiem bardzo bogatym i składał dwakroć wyższe ofiary, niż był powinien, lecz wypominano mu, że nie ma potomstwa; żona jego Anna, już czterdziestoletnia, wciąż była bezpłodna. Oboje się modlili do Boga. Gdy Anioł stanął przed Anną mówiąc, że prośba jej zostanie wysłuchana i że urodzi dziecko, odrzekła:
„Jeślić urodzę czy to dziecię płci męskiej, czy żeńskiej, poświęcę je memu Panu i Bogu i będzie mu ono poświęcone przez wszystkie dni żywota jego”.
Maria wedle tych samych tekstów wychowywała się w świątyni aż do czasu swej dojrzałości. Rodzina jej należała do kasty, którą nazwalibyśmy dzisiaj „arystokracją sutannową”.
Te same źródła podają, że w czasie religijnej uroczystości kapłani wybrali jej męża „...arcykapłan rzekł Józefowi: wybrany zostałeś, aby w pieczę swą przyjąć dziewicę Pańską”, a Józef się wymawiał: „Mam synów i stary jestem, ona zaś jest dzieweczką; nie chciałbym stać się pośmiewiskiem synów Izraela”.
Indyjska tradycja również zna zjawisko zwiastowania. Nie należy zapominać, iż ptak w świetlistej aureoli pojawił się niepokalanej matce odkupiciela Kriszny. Dziewica Dvarki urodziła syna po ośmiu miesiącach. Spotykamy zresztą na drodze Aleksandra do Indii wyznawców sekty Dvarki.].
Tym sposobem kształtuje się ów, co ma panować i stać się najdoskonalszym obrazem Człowieka swych czasów.
Jedynie kapłani i prorok Amona posiadają moc przekazywania promienia Amona, jeśli istnieją przeszkody, by faraon to uczynił.
Rozdział VIII
Przykre wesele
Filip tak bardzo się śpieszył, iż ślub jego z Olimpias odbył się w Pelli już w następnym miesiącu.
W przeddzień uroczystości Olimpias miała sen: piorun wypadł z nieba, ugodził ją w brzuch i olbrzymie płomienie wystrzeliły z jej łona sięgając chmur. Wrzasnęła. Do komnaty przybiegły przerażone kobiety. Rankiem cały pałac mówił o jej wizji. Piorunem włada Zeus, i wszyscy zgodnie dostrzegli w tym znaku zapowiedź potomka przeznaczonego do najwyższego posłannictwa.
Zaślubiny odbyły się wedle rytuału macedońskiego. Cała w bieli Olimpias, z twarzą osłoniętą lekkim welonem i czołem uwieńczonym liśćmi, weszła na wóz zaprzężony w sześć białych byków o długich rogach w kształcie liry. Obok niej zajął miejsce Filip.
Niewolnicy wyprzedzali wóz niosąc zgaszone pochodnie; orszak wiedli: efeb-fletnista i dziewica z próżną amforą w dłoniach. Wzdłuż drogi tłumy machały gałązkami wawrzynu. Wszystkim pilno było ujrzeć wybrankę regenta, księżniczkę, o której szeptano przedziwne wieści.
Pochód udał się do świątyni Demetry, gdzie kapłanka odczytała oblubieńcom formułę ślubną; dziecko podało nowożeńcom kosz z poświęconym chlebem, który wspólnie przełamali na znak połączenia.
Po czym orszak z płonącymi już teraz pochodniami na czele wrócił do pałacu. Biesiadnicy, po dwóch lub trzech ległszy na łożach, ucztowali do późna. Filip pił więcej niż przystało i dla uczczenia swej radości rozpijał gości.
Olimpias wówczas doznała rozczarowania po raz pierwszy. Nieruchoma pod wielkimi freskami Zeuksisa patrzyła na książąt macedońskich, pijusów, krzykaczy, gburów, jakimi byli w rzeczywistości. Filip, jak zawsze, gdy sobie podpił, wypowiadał słowa, które lepiej by przemilczał. Za wiele mówił o Samotrace, przed każdym chciał odsłaniać wdzięki swej małżonki i dąsał się, gdy odmówiła zrzucenia szat i okazania, że właśnie ona mogłaby pouczać tancerki wynajęte na uroczystość.
Antypater był zasępiony i podane mu wina ledwo kosztował.
Wreszcie Filip uniósł żonę w ramionach; postanowił udać się do ślubnej komnaty. Śpiewając odprowadzili ich biesiadnicy. W komnacie krewniaczka umieściła poświęconą pochodnię - symbol boskiej opieki. Później podwoje zamknięto i kto chciał, powrócił na dalszą pijatykę.
Nie wydaje się, aby owa noc dostarczyła Filipowi spodziewanej rozkoszy. Już nazajutrz utyskiwał przede mną; żona okazała się dlań oziębła, on zaś nie odczuł wzruszeń, które w Samotrace tak natarczywie skłaniały go do małżeństwa. Rozczarowanie swe składał na karb wina. Ponadto on również miał niepokojący sen.
Śnił, że pieczętuje woskową pieczęcią łono swej młodej żony, a na pieczęci widniał wizerunek lwa. Prosił mnie o wyjaśnienie tego snu.
- Panie - odparłem - nie zapieczętowuje się próżnego bukłaka.
- Dobrze to zrozumiałem - rzekł Filip. - Niepotrzebnyś mi, jeśli takie masz dawać odpowiedzi. Chciałbym wiedzieć, kto napełnił bukłak.
Niebawem jęły go nawiedzać podejrzenia, a zaślepienie już minęło.
Namyślałem się, rozważając odpowiedź. Chciałem, żeby nie była kłamliwa, a jednak żeby pytający nie mógł wykryć prawdy.
- Sen twój - rzekłem - nie może budzić wątpliwości. Oznacza, że już pierwszej nocy po ślubie żona twoja była zapłodniona i urodzi syna o sercu lwa.
Wyjaśnienie wcale nie rozwiało niepokoju Filipa, zwłaszcza że się dołączyło wzajemne rozczarowanie obojga małżonków. Głucha niechęć wkradła się w ich noce. Olimpias pozbawiona ekstazy misteriów stała się niedostępna miłosnym wzruszeniom. W przestworzach niebiańskich doznawszy zachwytu, iż bóg ją posiada, z pogardą patrzyła na nieokrzesanego żołnierza, który chciał w niej widzieć tylko służkę swej lubieżności. Wybranka Amona, nosicielka umiłowanej przez się tajemnicy obrażała się, że nie jest traktowana jako kapłanka, Filip zaś szorstko jej wypominał wspomnienia z Samotraki. Ale wzruszała ramionami i w myśli pokpiwała z męża zdradzonego już przed zawarciem małżeństwa, a którego poślubiła jedynie posłuszna wyższej woli. Co rano Filip opuszczał komnatę mając zatroskaną minę człowieka nie pojmującego wcale, co mu się to wydarzyło.
Pewnej zaś nocy, gdy spoczywał obok Olimpias i przysunął do niej nogę, zdumiało go, że odczuwa lodowate udo.
- Jak możesz twierdzić, że mam lodowate udo - ironicznie odparła Olimpias - skoro go nawet nie dotknąłeś.
Wówczas Filip odrzucił prześcieradła i wrzasnął na sam widok tego, co ujrzał. W łożu wtulony między nich oboje spał wielki wąż. Pobiegł po sztylet. Ale Olimpias skoczyła ku mężowi i pochwyciła go za ramię. Ten wąż do niej należy, to zwierzę święte, kapłani go jej podarowali. Filip nastawał, ale ona krzyknęła, że musi być nędznym tchórzem, skoro się lęka nieszkodliwego zwierzęcia, które ona, kobieta, chowa oswojone; że to świętokradztwo podnosić na nie rękę. Czyż nie wie, że święty wąż służy za siedzibę Zeusowi-Amonowi, gdy się bogu spodoba przybrać jego postać? Jeśli zabije jej węża, nigdy do siebie nie dopuści Filipa, on zaś może oczekiwać najstraszliwszej kary. W końcu podrapała mu twarz. Przerażony tak gniewem Olimpias, jak i własnym odkryciem, uciekł z pokoju z szatą w ręku; na jego wrzaski zbiegł się cały dwór. „Nie dość - krzyczał - że zaślubiłem ladacznicę, jeszcze okazała się czarownicą i obłąkaną”; nie będzie dzielił swych nocy z wężem, i poszedł się przespać przy konkubinie, gratulując sobie, że ją zachował.
Nazajutrz postawił straże przy drzwiach Olimpias; odtąd żyła pod nadzorem, bo teraz w niczym jej nie dowierzał i sądził, że pod pozorem rzekomych praktyk religijnych zdolna jest uprawiać nierząd. Tylko w dzień - i to uzbrojony - składał krótkie, pełne podejrzeń wizyty. Nim zaś wszedł, zwykł przykładać oko do szpary w drzwiach i przez długą chwilę podpatrywać. W taki sposób ujrzał raz na łożu własną żonę nagą, obejmującą w uścisku ukochanego węża, który spełniał zamiast niego, Filipa, małżeńskie obowiązki.
Wstrząśnięty tym Filip kazał mnie zawezwać.
- Mam wrażenie - powiedział - że gram we własnym domu rolę Amfitriona. Czy to wszystko wypływa z fantazji i przewrotności, czy też coś przede mną się ukrywa? Dlaczego Olimpias za każdym razem, kiedy ją widzę, usiłuje ze mnie szydzić; zapewnia, że mało ją odchodzi trzymanie pod strażą, ponieważ dziecko, które nosi, będzie silniejsze niż jakiekolwiek inne od czasów Heraklesa, że we wszystkim mnie ono przewyższy i w niczym nie będzie do mnie podobne? Zmęczyły mnie te oszustwa, chcę znać prawdę.
- Zwróć się więc bezpośrednio do bogów - doradziłem - ślij po radę do wyroczni.
Wysłano do Delf dworskiego sekretarza Kerona z Megalopolis, by opowiedział kapłanom o wszystkich wydarzeniach i spytał Pytię o radę. Po kilku dniach Keron powrócił przywożąc odpowiedź wyroczni podaną w interpretacji kapłanów: „Filip nade wszystkich bogów Zeusa-Amona czcić winien i obawiać się kary za zaskoczenie boga złączonego z własną małżonką” * [* Odpowiedź delfickich kapłanów nie powinna dziwić ani też nasuwać podejrzeń o mistyfikację. W antycznych religiach symbol węża wciąż się powtarza. Wprawdzie w Biblii wąż występuje wyłącznie jako kusiciel, lecz inna tradycja, judejska, wywodząca się z Talmudu babilońskiego, a więc z roku około 600 p.n.e., i pochodząca z kraju, w którym panował kult Amona, a Żydzi byli w niewoli, opisuje, że wąż kusił Ewę, skłonił ją do cudzołóstwa i miał z nią stosunek płciowy.
Tradycja owa pojawia się w Protoewangelii Jakuba; Józef „powracając ze swych warsztatów” (co nasuwa domysł, że nie był ubogim cieślą, jak się sądzi) poczyna lamentować widząc Marię w szóstym miesiącu ciąży. „Z jakim obliczem ważę się spojrzeć na mego Pana i Boga? Jakże modlić się mam za tę dzieweczkę? Oto jako dziewicę wziąłem ją ze świątyni, a nie czuwałem nad nią. Kto w moim domu popełnił to wszeteczeństwo i skalał tę dziewicę? Dlaczego powtórzyła się ze mną Adamowa historia? Oto wąż zjawił się, znalazł Ewę i ją uwiódł, a mnie się również to przydarzyło” (wg interpretacji tekstów Nowego Testamentu w wydaniu krytycznym Vangeli Apocrifi Ojca Giuseppe Bonaccorsi. Florencja 1948).
Rolę analogiczną do wypowiedzi wyroczni pełnią słowa anioła, który pojawia się Józefowi we śnie i mówi: „aby się nie obawiał tej dzieweczki, bo urodzi syna, który ocali lud”.].
Odtąd triumf Olimpias nie znał granic. Z dumą nosiła swe brzemię, teraz już widoczne, i nie krępowała się w obwieszczaniu każdemu, ktokolwiek się do niej zbliżał, że mające się narodzić dziecko jest dziełem Zeusa. Powiększyła ilość pobożnych ofiar i długie godziny spędzała w modlitewnej ekstazie, by kształtować duszę dziecka.
Usiłowałem wprowadzić cokolwiek ładu w jej gorliwość. Lecz nie mogłem przeszkodzić, by przy każdej sposobności nie okazywała swej pogardy Filipowi i nie wystawiała go na pośmiewisko. Przyodziana we własnych oczach w boską nietykalność, przypominała raczej osę niż kobietę i wciąż go kłuła żądłem. Wielu z ciężkim sercem patrzyło na kruczowłosego atletę potężnego wzrostu, w pełni sił cielesnych, w pełni sił umysłowych, dobrego prawodawcę, dzielnego wojownika, przedsiębiorczego architekta, przebiegłego polityka wydanego na pastwę wzgardliwej szesnastolatki o zbyt błyszczących oczach, zbyt delikatnych ramionach, a która grzeszyła brakiem skromności w obliczu losu. Wiedziałem, że przygotowuje sobie nieszczęśliwe życie.
Z dnia na dzień Filip posępniał; od owego incydentu do jego trosk dołączył się przesądny lęk; ze spojrzeń domowników usiłował odgadnąć ich myśli. Przestrzegano, by w jego obecności przemilczać pewne słowa. Choć nie zgłębiał wiedzy religijnej, znał ją dostatecznie, aby wiedzieć, że dziecko o boskiej naturze posiada również ziemskiego ojca, a boska moc wciela się w męskie nasienie. Dręczył go sen o zapieczętowanym bukłaku.
Doradziłem mu, aby nie przykładał zbytniej wagi do powiedzeń Olimpias; młodziutka kobietka lubi opowiadać o sobie niezwykłe historie. Podsunąłem regentowi Macedonii najlepszą odpowiedź na jego wątpliwości: nic nie przeczy temu, że jest ziemskim ojcem, i zaiste wyróżnienia go przez Zeusa należy upatrywać w tym wyborze. Wersję tę rozgłaszałem na równi z kapłanami. Bardzo pobożni pod wpływem wróżb w to uwierzyli, ale inni - nie. Filip zgodził się i nią zadowolił, aby skończyć z własnym niepokojem i zachować honor wobec dworu i ludu. Zresztą nie miał żadnych dowodów ani za, ani przeciw. Uspokoiłaby go jednak najdrobniejsza oznaka miłości ze strony Olimpias.
Burze wzdłuż wybrzeża i kilkakrotne trzęsienie ziemi zamąciły wiosnę; niektóre domy się zawaliły. Filip upatrywał w tych katastrofach tajemniczej więzi ze swym małżeństwem, jakby go one tyczyły osobiście. Każda zła wieść zda się potwierdzała błąd, jaki popełnił poślubiając zaklinaczkę węży.
Skorzystał z pierwszej sposobności, aby się oddalić od trosk domowych. Sąsiedzi Macedonii wichrzyli na granicach, przeto wysłał na północ wojska pod wodzą Parmeniona, sam zaś w oparciu o moje pomyślne przepowiednie wyruszył z wyprawą na Chalkis. W czasie połogu Olimpias, u początku lata, Filip był nieobecny.
Rozdział IX
Ów znaczony piętnem barana...
Jedenaście i pół tysiąca lat minęło, odkąd ostatni żyjący na ziemi bogowie objawili ludziom tajemne prawa wszechświata i obdarzyli ich wiedzą o Zodiaku, aby umieli czytać w losach. * [* Gdy w pierwszej połowie V wieku p.n.e. Herodot udał się na studia do Egiptu, kapłani zapewniali go, że od jedenastu tysięcy trzystu czterdziestu lat żaden bóg nie zstąpił na ziemię.
Precyzja tej wypowiedzi skłania do wyobrażania sobie złotego wieku ludzkości i epoki olbrzymów, zwłaszcza jeśli ją połączymy z odwieczną tradycją. Wydaje się, że starożytne religie żywiły pojęcie, tak dobre jak każde inne, że ludzkość podlega prawom wielkiego roku kosmicznego, który liczy dwadzieścia cztery czy dwadzieścia pięć tysięcy lat, posiada pory martwoty i pory rozkwitu; najwyższy szczyt osiąga między erą Wagi a Panny, a zima następuje przy przejściu od Barana do Ryb. Między tymi dwoma krańcami szczytu i osłabienia - w ciągu połowy cyklu - przez około dwanaście tysięcy lat ludzkość winna przeżywać powolny schyłek swego triumfalnego pochodu, aby w drugiej połowie cyklu wznosić się ku szczytowi swoich możliwości.
Przyjmując tę tezę można sobie wyobrazić rozwój cywilizacji nie według uproszczonej i wiecznie odrzucanej koncepcji rozwoju po linii prostej, lecz jako ruch podwójny: ewolucji i inwolucji. Zezwala to również na wyobrażenie sobie ogólnego losu ludzkości w postaci spirali pochylonej, lecz skierowanej wzwyż, przeto po upływie dwudziestu czterech tysięcy lat punkt szczytowy znajduje się wyżej niż w poprzednim okresie.
W każdym razie wydaje się nie ulegać wątpliwości istnienie wielkiej światowej, obejmującej całą naszą planetę cywilizacji przedhistorycznej, posiadającej wielki zakres wiedzy i władania materią. W istocie zbyt wiele pozostało śladów rozsianych po całej ziemi; ta sama technika i ta sama symbolika używana w tych samych celach. Znamy tylko resztki śladów owej wielkiej cywilizacji, tak dalece nie potrafimy odcyfrować systemu jej myślenia, że jesteśmy skłonni zaprzeczać jej istnieniu; owa cywilizacja znajdowała się u szczytu swego rozwoju prawdopodobnie przed dwunastu lub czternastu tysiącami lat i w tym czasie należałoby umiejscowić źródło tak zwanej przez wszystkie religie tradycji objawionej.
Określenie „noc czasów” nie jest czczą metaforą; może to my właśnie jesteśmy pogrążeni w ciemnościach.
Wśród wszystkich śladów przedhistorycznej cywilizacji najbardziej wstrząsająca jest znajomość Zodiaku, istniejąca we wszystkich antycznych kosmogoniach, bardziej wstrząsająca niż mowa piramid, umieszczanie obelisków w już wybudowanych świątyniach, ścienne malowidła w grotach pozbawionych źródła światła. W istocie ustawienie na niebie Zodiaku nakazuje przypuszczać, że albo w ciągu dwudziestu czterech tysięcy lat obserwowano niebo na podstawie jakiejś genialnej hipotezy, albo też na podstawie tejże hipotezy dokonano nieskończenie wielu wyliczeń, co świadczyłoby o cudownym rozwoju myśli matematycznej. Nie dotarły do nas ani obserwacyjna aparatura, ani klucz do owych wyliczeń.
Wiadomo tylko, że znaki Zodiaku stopniowo się przesuwają w stosunku do noszących te same nazwy gwiazdozbiorów, że owo przesuwanie się według wstecznego ruchu punktów równonocy stanowi podstawę do obliczania epok, o czym wyżej mówiliśmy. Pokrywanie się znaków i gwiazdozbiorów trwa około dwóch tysięcy lat na dwadzieścia cztery tysiące, kiedy to zodiakalny Baran opisawszy koło na niebie powraca do gwiazdozbioru Barana.
Resztki najstarszej symboliki związanej z epoką, znalezione w fundamentach niektórych egipskich świątyń, poprzedzają erę Byka i tyczą czasu Bliźniąt między 6000 a 4000 lat p.n.e. Jest to najdalszy punkt, do którego możemy sięgnąć, świadczący o używaniu systemu zodiakalnego.].
Zodiak to wielka obręcz doskonale wykreślona na niebie, po nim podobne biegaczom na torach stadionu poruszają się Słońce, Księżyc i planety zwane władcami. Ponieważ zaś we wszechświecie wszystko, od największego do najmniejszego, podlega tym samym prawom, liczbom i ruchom, można odgadnąć losy narodów i ludzi, jeśli się umie odczytać związki między gwiazdami.
Zodiakalny pierścień dzieli się na dwanaście części zwanych znakami, po nim krążą władcy, on zaś obraca się wokół Ziemi. Każdy człowiek w swej istocie odtwarza związki między gwiazdami w chwili swego urodzenia i przez całe życie los jego odzwierciedla ruch owych gwiazd po dwunastu znakach pierścienia. Ponieważ każda natura jest dwoista, jedność rodzi się z koniunkcji lub opozycji dwóch sił, na każdej pozostawiają piętno dwa znaki: ów, w którym podczas narodzin znajduje się Słońce, król gwiazd, oraz znak wschodzący na horyzoncie w miejscu i chwili, gdy dziecko wydaje pierwszy okrzyk. Przeto nie znamy losu, jeśli znamy tylko jeden znak.
Znaki wiążą się z czterema żywiołami: ognia, ziemi, powietrza i wody, a każdy z nich pojawia się w pierścieniu trzykrotnie. Baran jest pierwszym ognistym znakiem. Oznacza triumf Słońca nad nocą, wynurzenie się twórczych sił przyrody i zwycięstwo życia. Ponieważ wszystkie narody na ziemi otrzymały to samo objawienie, wszędzie znak ów pod różną nazwą pojawia się w tej samej postaci: rogatego barana, jagnięcia lub runa.
Człowiek spod znaku Barana ma u nasady czoła dwie znaczne wypukłości, jakie widuje się na łbach baranów w naszych owczarniach. Brwi tworzą wyraźne łuki często zrośnięte, jakby symbolizując hieroglif znaku. Oczy ma z lekka rozstawione. Dumnie nosi głowę, lecz ją lekko pochyla, bo zawsze jest gotów do ataku. Rzuca się do walki ze spuszczoną głową, pędzi na czele, by zabijać. Przed niczym się nie cofnie dążąc do zaspokojenia swych pragnień lub spełnienia posłannictwa, które sobie obrał; nic go nie powstrzyma w poczynaniach mogących graniczyć z szaleństwem. Grożą mu ciosy i rany w głowę. Często w krótkim czasie dążąc do wymarzonego celu spala się w życiu, wyczerpany ubytkiem sił zbyt szybko strawionych. Śmierć w gorączce pisana mu w losie, ponieważ płomień, którym podpala świat, z kolei pożera i jego.
Baran winien był wycisnąć swe piętno na wskrzesicielu kultu Amona, ale potrzebny był również inny znak, znak potęgi i panowania nad światem. Pieczęć swą wycisnął na nim Lew.
Rozdział X
Przebłyski Jutrzenki
W komnacie, do której wniesiono wazy i miednice, kapłanka Demetry kazała palić kadzidło, zamówione muzyczki dmuchały w trzcinowe flety, śpiewaczki melodyjnie recytowały, by przyczynić się do uśpienia połogowych bólów, a pod kierunkiem lekarza Filipa z Akarnanii matrony przygotowywały się do spełnienia swego obowiązku. Strwożone spojrzenie podkrążonych sińcami oczu Olimpias, powiększonych świętą ekstazą i lękiem przed bólem, nieustannie przesuwało się po otaczających ją twarzach. Czekaliśmy od zmierzchu i już złożyłem ofiary w obecności ródki.
Olimpias pierwsza usłyszała trzask piorunu na niebie. Uniosła twarz ku stropowi i wyszeptała: „Zeus... Zeus...” Znak ów wstrząsnął obecnymi, potwierdzał bowiem sen, który ją nawiedził w przeddzień ślubu.
Gdy nadszedł czas, by matrony podniosły Olimpias i podtrzymywały ją pod pachy, żeby rodziła w kucki, wszedłem na dach pałacu, gdzie już czekali wybrani przeze mnie: kapłan, który wypatruje godziny, i kapłan-astrolog. Błyski piorunów przecinały niebo; poprzez rozwarte chmury z trudem chwilami dostrzegaliśmy gwiazdy. Dął wiatr omiatając nas ciepłym podmuchem letniej nocy. Skierowaliśmy wzrok na wschód.
Zdyszany sługa wpadł na taras, oznajmił, że narodzone dziecko jest chłopcem i wydało pierwszy okrzyk. Błyskawice nadal rozdzierały obłoki * [*Działo się to w nocy z 22 na 23 lipca 356 r. p.n.e.
Choć wersja związana z burzą i dwoma orłami tradycyjnie się powtarza, wokół dokładnej daty narodzin Aleksandra toczą się spory. Wszyscy starożytni autorzy zgodnie twierdzą, że wypadły one w początkach miesiąca Hekatombaion zwanego po macedońsku Loiis. Amyot tłumacząc Plutarcha pisze: „6 czerwca”. Lecz nowożytni autorzy spierają się nadal o sprecyzowanie daty w odniesieniu do naszego kalendarza.
Istotnie sprawa jest nader zawiła. Każdy kraj w Grecji miał swój własny kalendarz, który również ulegał zmianom, podobnie własną rachubę czasu posiadał Egipt, a także Babilończycy i Żydzi. Greckie kalendarze opierały się dla wygody na miesiącach księżycowych, a te nie pokrywały się z rokiem słonecznym; dopasowywano je dodając w niektórych okresach jeden miesiąc co dwa lub trzy lata albo trzy miesiące co osiem lat. Korekta nie była dokładna, radzono więc sobie odejmując miesiąc co sto sześćdziesiąt lat. W końcu postanowiono włączać dodatkowych siedem miesięcy co dziewiętnaście lat, lecz wciąż istniała niedokładność w granicach kilku dni. Zobaczymy, że również Aleksander po zajęciu Tyru zarządził wprowadzenie jednej z takich poprawek.
Żydzi dodawali miesiąc co jakiś czas, a wreszcie przyjęli babilońską rachubę czasu opierającą się na włączaniu siedmiu miesięcy co dziewiętnaście lat.
W Egipcie, gdzie astronomia była najdokładniejsza, ludowy kalendarz w stosunku do kalendarza uczonych opóźniał się tylko o jeden miesiąc na sto dwadzieścia lat.
Za panowania Filipa rok macedoński rozpoczynał się jesienią w różnych datach między 19 września a 16 października, rok ateński rozpoczynał się w miesiącu Hekatombaion, czyli między 25 czerwca a 23 lipca. Ale w następnym wieku początek tego miesiąca przypadał między 6 czerwca a 5 lipca. Kiedy w Koryncie był dzień dziesiąty danego miesiąca, w Atenach wypadał - piąty. W okresie Związku Korynckiego Filip dokonał zmiany kalendarzy greckich na wzór ateńskiego, lecz obowiązywał początek roku według kalendarza macedońskiego.
Wreszcie rachuba czasu na podstawie igrzysk olimpijskich została oficjalnie przyjęta dopiero w połowie III wieku p.n.e. Nie powinna więc dziwić różnorodna interpretacja daty urodzin Aleksandra. Jedynie rok 356 - jest pewny.
Artur Weigall oraz inni historycy umiejscawiają datę urodzin jesienią w początkach października, biorąc za podstawę wyścigi olimpijskie rozpoczynające się w tym roku 27 września, a na których koń (lub wóz) Filipa miał zwyciężyć w dniu urodzin dziecka. Istotnie rok 356 był rokiem Olimpiady; lecz igrzyska wcale nie wypadały w Hekatombaionie. Należy więc założyć, że albo odbywały się w Olimpii jakieś wyścigi poza igrzyskami co cztery lata, albo też zawody rozgrywały się gdzie indziej (np. na igrzyskach istmijskich, które prawdopodobnie odbyły się w tymże roku), albo też - i to jest najbardziej prawdopodobne - starożytni historycy przybliżyli do siebie dwa fakty odległe o kilka tygodni.
Glotz opierając się na obrachunku miesiąca Hekatombaion opowiada się za tradycją, która ustala datę na koniec lipca. Owa tradycja daje najpoważniejszą rękojmię dokładności. Prócz tego świetnie odpowiada podróży Filipa na Samotrakę. Jeśli Aleksander urodził się pod koniec lipca, poczęcie musiało nastąpić w końcu ubiegłego października. Otóż w świątyniach takich jak na Samotrace istniały stowarzyszenia świątynnych prostytutek (w Eris na Sycylii, w Koryncie, Fenicji) i odbywały się tam wielkie uroczystości związane z kultem Afrodyty około 23 kwietnia i 25 października.
Wielu astrologów poszukiwało daty urodzin Aleksandra, aby obliczyć jego horoskop. Opracowany w Londynie w 1662 r. przez Gadbury’ego przyjmuje jako podstawę początek lipca. Lecz wnioski najpoważniejsze wyciąga niemiecki astrolog, który po długich obrachunkach, korekcie horoskopów godzinowych i kwartalnych ustala datę urodzin Aleksandra na noc z 22 na 23 lipca, pomiędzy godziną 22 a północą; słońce wchodziło wówczas w znak Lwa, a znakiem ascendentu na wschodzie był Baran.
A oto opis mieszanego typu Barana-Lwa podany przez André Barbaulta, jednego z najlepszych współczesnych teoretyków astrologii:
„Ognisty temperament wszechwładnie panuje, potężnie promieniując walecznością, odwagą, hojnością. Wola jest przemożna i wszechwładna. Przejawia się ona w niezależności charakteru, wrodzonym zmyśle wodzostwa, zwłaszcza gdy jest przepojona poczuciem pełnienia wysokiego posłannictwa. Rozpłomieniają ją szlachetne myśli, urzeczywistnianie powszechnego dobra, olśniewające czyny, sprawy czci i honoru. Dorzućcie namiętną potrzebę rozwijania całej swej siły w poczuciu godności i porywającego entuzjazmu”.
Nikt w historii - zdaje się - nie był bardziej podobny niż Aleksander do owego wizerunku, nikt w większej chwale nie nosił na sobie gwiezdnego znamienia.].
Nie mogłem powstrzymać okrzyku zwycięstwa, który się zlał z grzmotem; bo my, wieszczbiarze, jesteśmy podobni do innych ludzi, w naszych tajnych pracach doznajemy tych samych wątpliwości, co inni ludzie w swych jawnych poczynaniach. Napełnia nas święte uniesienie, gdy siły, któreśmy pobudzili, zaczynają działać.
Była dokładnie północ; Słońce dokonując obiegu po drugiej stronie świata wkraczało w tejże chwili w roczny znak Lwa, a Baran wschodził na horyzoncie. Amon wyciskał piętno na swym synu.
Gdy kończyliśmy nasze obserwacje, jął padać ulewny deszcz; zeszliśmy przemoczeni do nitki. Kiedy wszedłem na wewnętrzny dziedziniec, kuzyn Olimpias, dość ubogi, lecz surowych obyczajów, zatrzymał mnie i palcem wskazał dwa czarne kształty usadowione na pałacowym dachu.
- Wieszczu, czyś widział te ptaki, co się tu schroniły?
- Widziałem - odrzekłem. - To dwa orły. Zwiastują, że nowo narodzone dziecię będzie władało dwoma państwami.
Natychmiast wysłano gońca do Filipa, oblegającego wówczas Potydaję. Goniec stawił się tegoż dnia, gdy Filip zajął miasto, które umacniało jego panowanie nad Morzem Trackim. Jednocześnie inny goniec przybył z Ilirii i zawiadomił Filipa, że wódz Parmenion wygrał wielką bitwę; nieco później następny goniec miał mu oznajmić, że jeden z jego wozów na wyścigach konnych zdobył nagrodę.
Filip rozradowany zwycięstwami pomyślnie przyjął wiadomość o narodzinach. Minęło pełnych dziewięć miesięcy od podróży na Samotrakę, a to zezwoliło mu zdusić wątpliwości albo je tłumaczyć w sposób dla siebie najbardziej pochlebny. Wszyscy twierdzili, że syn urodzony w takiej glorii na pewno będzie wielkim wodzem. Pragnął okazać się zadowolonym rodzicem, nawet jeśli musi dzielić z Zeusem zaszczyt ojcostwa.
Zapytał o imię dziecka.
- Za twoim przyzwoleniem, panie - odparł posłaniec - został nazwany Aleksandros, jak najstarszy z twych zmarłych braci i król Epiru, brat twej małżonki.
- Cała więc rodzina będzie zadowolona... Każ przynieść wina na libację ku czci mego syna... i jego ojca - rzekł Filip łyskając okiem ku słońcu, aby pokazać, że bierze rzecz z dobrej strony.
Po czym myślał tylko, jak się umocnić w nowej warowni i kontynuować podboje.
Imię Aleksandros oznacza równocześnie: Człowiek-Opiekun i Człowiek-Podopieczny.
Rozdział XI
Pożar w Efezie
Niebawem po narodzinach Aleksandra przebywałem w Afitis, w świątyni, gdzie wraz z kapłanami Amona odczytywałem z gwiazd przyszłość, kiedy jakiś człowiek zakołatał do drzwi przybytku. Nigdy go nie widzieliśmy; był przyodziany w długą szatę Azjatów i wyglądał na bogatego podróżnika.
Powiedział nam, że pochodzi z Miletu w Karii, po drugiej stronie morza, lecz przybywa z Efezu, dokąd pojechał w interesach, jest bowiem kupcem. Powiedział nam, że mieszkańców owej krainy dotknął bolesny cios, bo szóstej nocy bieżącego miesiąca spłonęła i rozpadła się w gruzy wielka świątynia Artemidy, ośrodek kultu tej bogini.
- Polecili mi efescy magowie, ponieważ jechałem w wasze strony, abym przekazał wam tę wiadomość. Powiedzieli mi, abym wam powtórzył słowo w słowo: „Tej nocy gdzieś na świecie zapłonęła pochodnia, która podpali cały Wschód”. Wieść tę powierzyli innym posłańcom do różnych krajów.
Po czym mieszkaniec Miletu pokłonił się, a my patrzyliśmy, jak odchodzi drogą wijącą się między dębami wokół świątyni”* [*Trudno nie porównać proroctwa rozpowszechnianego przez wysłańców magów z Efezu z odwiedzinami królów-magów w Judei w czasie narodzin Chrystusa. Panuje tendencja, by te odwiedziny traktować jako legendę lub wymysł mający na celu potwierdzić proroctwa o przyjściu Mesjasza, a jednakowoż ich analogia za tym przemawia.
Przede wszystkim chrześcijańskie Pisma mówią o magach, nie zaś królach-magach; niewątpliwie ludowa fantazja obdarzyła ich koroną. Nieśli kadzidło i mirrę - składniki o charakterze wyraźnie liturgicznym.
Następnie pierwotna pisemna tradycja (a za nią i pierwsze artystyczne malowidła) podaje, że magowie przybyli, gdy Jezus kończył dwa lata, a nie w dzień jego urodzin, co jest o wiele bardziej przekonywające i udziela czasu tym wędrownym kapłanom na odbycie podróży. Jeden z nich miał przybyć z Persji, drugi - z krańców Indii, trzeci zaś - z wybrzeży arabskich, miejsc geograficznie niedokładnie określonych, lecz należących do starożytnego imperium perskiego. Mogli oni w różnym czasie wędrować przez Judeę albo też spotkać się w związku ze służbą kapłańską i przerwą w podróży. Zgodne ich oświadczenia z pewnością musiały zaniepokoić Heroda, tak jak proroctwa zaniepokoiły faraona w czasie narodzin Mojżesza; nic nie zaprzecza przypuszczeniu, że magowie przyszli uznać dziecko, podobnie jak tybetańscy kapłani idą uznać nowego dalajlamę.
Wreszcie słowa Pisma „Widzieliśmy gwiazdę jego wstającą na wschodzie...” mówią o związku oczywistym z nauką astrologii; podobnie jak w wypadku Aleksandra, chodzi tu o wyjątkowe narodziny dostrzeżone z dala, na podstawie obliczeń astronomicznych.].
Rozdział XII
Strzała Amona
Bogowie nieustannie zadają ludziom zagadki, człowiek ucieka Się do wieszczbiarzy, aby mu je rozwiązali, ale bogowie lubią i wieszczbiarzy zwodzić.
Gdy się udałem do Olimpias, by jej opowiedzieć o proroctwie efeskich magów, przywiodła mnie do kolebki z dzieckiem i zapytała:
- Wieszczu, jakże wyjaśnisz ten znak?
Początkowo nie wiedziałem, o co jej chodzi. Zobaczyłem dziecko o jasnej cerze, okrągłej główce pokrytej puchem złocistym, Z rudawym odcieniem, podbródku już zarysowanym i dwóch malutkich wypukłościach w okolicy brwi. Podziwiałem, że taki Właśnie kształt wybrał sobie przyszły władca świata. Bo co innego Czytać w gwiazdach cudowne przeznaczenie jakiejś istoty, a zupełnie co innego oglądać ją w pierwszych dniach jej życia, w maleńkim Ciałku podobnym do wszystkich ludzkich dzieci. Tajemnicą był dla mnie nie tyle bieg planet, ile ta krucha oddychająca drobina, jeszcze pozbawiona myśli.
Niemowlę otwarło oczy i spojrzało na mnie. Wtedy zobaczyłem, że oczy ma niejednakowej barwy; lewe było jasne i niebieskie, a prawe ciemne i brązowe.
- Nie wiem - odrzekłem Olimpias - co to oznacza. Nie pouczyły mnie o tym ani księgi, ani świątynie. Mogę ci tylko powiedzieć, że dziecko to na pewno będzie sławniejsze niż wieszczbiarze, skoro od urodzenia zadaje im pytania, na które nie potrafią Odpowiedzieć. I przez całe swe życie, na kogokolwiek spojrzy, oczy jego zadadzą mu pytanie, i będzie władcą tych, na których popatrzy, bo gdy się będą dziwili i usiłowali rozwiązać zagadkę, poniekąd owładnie ich wolą.
Wówczas Filip był daleko. Przez półtora roku przebywał poza Pellą, nadal wojował i zdobywał; sprawiało mu to prawdziwą rozkosz. Nie śpieszył poznać syna urodzonego przez młodą małżonkę. Zresztą nie było to pierwsze jego ojcostwo. Kobieta z Północy imieniem Audata - która przez pewien czas umilała mu noce jeszcze wówczas, gdy walczył w górach Lynkestis ze stronnictwem swej matki - urodziła mu córkę, trzyletnią już teraz Cynnę; kazał ją wychowywać w gyneceum i nigdy się o nią nie zatroszczył. Inną swą kochankę, Arsinoe, spiesznie wydał za mąż za jednego ze swych dowódców, niejakiego Lagosa, który szybko awansował raczej dzięki temu małżeństwu niż osobistym zaletom. Pierwszy syn Lagosa i Arsinoe, imieniem Ptolemeusz, powszechnie uchodził za syna Filipa.
Gdy ów znużył się jakąś kobietą, jednocześnie przestawał się interesować poczętym dzieckiem, a ponieważ szybko przechodził od miłostki do miłostki, dziecko się jeszcze nie urodziło, a on już o nim nie pamiętał.
Olimpias nie kochała Filipa, ale ją drażniło, gdy się dowiadywała, że spotkał na swej drodze jakąś nową kochankę; nie pragnęła powrotu Filipa, jednak ją obrażało, że będąc o kilka dni konnej jazdy od Pelli nie przyjechał, by ją odwiedzić; postępowała tak, iż mógł powątpiewać w swe ojcostwo, lecz teraz zarzucała Filipowi, że się okazał nieczułym ojcem. Choć od niedawna była zamężna, już odczuwała urazy i rozgoryczenia właściwe starym, poróżnionym stadłom. Wiedziała, że przebywa pod zbyt surowym nadzorem, by myśleć o nowych miłostkach, zresztą mało ją one obchodziły. W osiemnastym roku życia wypełniła swe zadanie, dla którego los ją stworzył. Czegokolwiek się odtąd podejmie, wszystko się dla niej obróci w nieszczęście; nieszczęście istnienia, gdy się człowiek stał niepotrzebnym dla losu. Osamotniona wśród kobiet, większą część czasu spędzała przed ołtarzykiem Zeusa-Amona, który kazała wstawić do swej komnaty, paliła przed nim kadzidło, nuciła hymny, tańczyła dawne tańce przed tym niewidzialnym kochankiem, który już nigdy nie miał jej odwiedzić, albo przed swym dzieckiem, synem boga, usadowionym na kobiercu. Patrzył na nią oczyma o dwóch różnych barwach i nic nie pojmował.
Piastunką Aleksandra była Hellanike, córka szlachetnego rodu, siostra jednego z dowódców straży pałacowej. Aleksander okazywał jej wielką czułość, a ona kochała go na równi z własnymi dziećmi, o ile nie więcej.
Cały koniec tego roku i przez cały rok następny Filip wojował najpierw na północy ze szczepami w Peonii, później na wschodzie, by zadać ostateczną klęskę ludom Ilirii, w końcu przeszedł całe swe państwo ze wschodu na zachód, zstąpił ku wybrzeżom Morza Egejskiego, aby zająć kolonię ateńską Metone, wraz z miastem Pydną tworzącą niezależną enklawę w południowej Macedonii. Ku zdumieniu Filipa miasto się nie poddało. Zamknęło bramy zmuszając go do oblężenia. Działo się to w środku zimy; Filip rozdrażniony obozował w chłodzie i błocie. Wezwał mnie do wojska. Gdy przybyłem, szalał ze złości na wieszczbiarza, którego zabrał był ze sobą; mówił, że jest głupcem tyleż zdolnym do wróżenia z wątroby ofiarnych zwierząt, ile wioskowy rzeźnik.
- Chcę zająć to miasto - krzyczał. - Oddam za to, co mam najcenniejszego.
Tak przemawiają ludzie nieświadomi tego, co mówią. Złożywszy ofiary, zbadałem wnętrzności zwierząt, pilnie przestudiowałem przepowiednie i odrzekłem Filipowi:
- Jeśli ci tak bardzo zależy, zajmiesz to miasto. Nie szukaj tego, co masz poświęcić; bogowie zatroszczą się o to sami. Zawsze coś się traci, by uzyskać to, czego się pożąda. Jutro możesz przypuścić atak.
Filip tak pragnął zakończyć oblężenie, że nazajutrz, gdy tylko żołnierze stanęli na wałach, kazał odrzucić ustawione za nimi drabiny, zmuszając ich do zwycięstwa, jeśli nie chcieli stoczyć się w przepaść.
Rozgorączkowany, sam wiodąc do ataku, zapomniał się osłonić. Strzała wypuszczona przez Metończyka - którego później odnaleziono, a zwał się on Aster - dosięgła go w twarz, zerwała powiekę, rozorała policzek i uczyniła jednookim. Filip zdobył miasto, ale zdobył je oszpecony.
Oczekiwano, że przez zemstę każe wyrżnąć całą ludność. Jednak potrafił się opanować i pomyśleć o następstwach, jakie taka decyzja mogłaby wywołać ze strony Aten. Zmusił się więc do darowania życia ateńskim kolonom z Metony i zezwolenia im na ucieczkę, gdy w ślad za nimi palił miasto. Tym razem zawrócił do Pelli.
W drodze powrotnej, gdy rana jeszcze krwawiła i bolała, rozważał odpowiedź wyroczni delfickiej i rozmyślał o przyobiecanej mu karze za przyłapanie węża w towarzystwie żony.
- To właśnie oko przywarło do zamka - zwierzał się domownikom.
Wielu zaś nie wątpiło, że palec Zeusa-Amona pokierował strzałą Metończyka.
O dziwo, gdy Filip spotkał Olimpias, nie okazał jej urazy. Przeciwnie, rana jakby go zbliżyła do żony. Gdy stanął przed nią z przewiązaną twarzą, gdy zdjął opaskę, aby pokazać martwe oko z poszarpaną powieką, zapewnił ją, iż żałuje dawnych kłótni i surowości, jaką jej okazywał. Pogratulował jej urody i przejawiał czułość. Może nawet nie tyle miłość go wiodła, ile ostrożność czy też obawa, że się nie spodoba innym kobietom; okaleczony zwycięzca prosił o pokój.
Olimpias zaś poczuła jakby odruch całkiem nowej tkliwości do tego księcia, który wracał do niej poniżony, pełen skruchy, a jego zraniona twarz była oznaką jej własnego triumfu. Jeśli kiedykolwiek go kochała, to właśnie w ciągu tych tygodni.
Filip zachowywał się wobec małego Aleksandra jak mężczyzna rad, że znalazł syna w domu. Zdawało się go nawet krzepić, że widzi go różowym i pulchnym, podobnym do wszystkich na świecie malców, gdyby nie osobliwe oczy.
- Ejże, chłopcze - mawiał - masz jedno oko jasne, drugie ciemne; a ja, widzisz, miałem dwoje oczu tego samego koloru, a teraz mam tylko jedno.
Malec uciekał z wrzaskiem przed tym mężczyzną w pancerzu, czarnobrodym, z przewiązanym czołem, patrzącym nań swym jedynym okiem. Filip się martwił i z uporem właściwym ludziom, którzy wzbudzają lęk w dzieciach, a chcą zdobyć ich miłość, gonił Aleksandra aż do ramion piastunki i na siłę go pieścił.
- Wyraźnie widzę - mawiał doń Filip - że mnie nie kochasz. Jednak musisz się przyzwyczaić do mnie.
W owym czasie Olimpias oddalała węża nocą ze swej komnaty, by spał gdzie indziej. Po długim osamotnieniu ta kobieta, zbyt wcześnie wtajemniczona we wszystkie miłosne praktyki, rozkoszowała się zwykłym ludzkim szczęściem czując przy sobie ciało mężczyzny. Wkrótce znów zaszła w ciążę; tym razem ojcostwo Filipa nie mogło budzić wątpliwości.
Istoty nie stworzone, aby wspólnie żyć w harmonii, krótko się łudzą, że odnalazły do siebie drogę. Ledwie małżonkowie zaspokoili swe pożądanie, waśń ponownie zagościła w książęcym domu. Gniew ogarniał oboje na sam widok, jakimi są w rzeczywistości. Prostackie obyczaje Filipa, coraz bardziej nieokrzesane wskutek obozowego życia, raziły Olimpias, okrwawione oko jęło szybko wzbudzać w niej obrzydzenie. Przesadna pewność Olimpias, że należy do świata bogów, rychło się stała dla Filipa nieznośna. Zamiast węża w łożu małżonków zagnieździła się zazdrość. Pałac rozbrzmiewał odgłosem ich kłótni. Filip wymawiał żonie, że ongiś uprawiała nierząd; próżno mu odpowiadała, że wiedział o tym przed ślubem, że nic go nie zmuszało do małżeństwa, a zresztą by go nie zawarł, gdyby sam nie był skłonny do mało pobożnych lubieżności. Jednakże dosyć była sprytna, by nie podawać w wątpliwość prawego pochodzenia syna i odważnie stawić czoło tak podejrzeniom, jak bluźnierstwom.
Przed nadejściem lata regent Filip znów pojechał na wojnę; córka jego Kleopatra urodziła się jesienią.
Rozdział XIII
Drugi garncarz
Powiedziałem, że Chnum, bóg-garncarz, wspomagany przez boginię Izydę kształtuje w niebie Ka boskiego dziecka, składa je na kolanach Amona, podczas gdy ciało dziecka rozwija się na ziemi.
Lecz gdy Ka połączy się z ciałem i dziecko przyjdzie na świat, jest ono jeszcze bezsilne i bezradne, potrzebuje więc następnego garncarza, by jak glinę ugniatał bieg jego dni i nadał im kształt. Los bowiem człowieka podobny jest do Ka, które go wyprzedza, a z którym łączy się on na każdym kroku. Każdy dzień tym sposobem to jakby nowe narodziny.
Ukształtowanie losu człowieka polega nie tylko na przygotowaniu go do przyszłych zadań; oznacza również przygotowanie ludzi, który będą mu służyli; należy dobrać przyjaciół, sojuszników, towarzyszy, a także oddalić tych, którzy mogliby przynieść mu nieszczęście.
Dzieło takie wymaga poznania ludzi nie tylko z horoskopów, ale także z ich twarzy i serc.
Przy pomocy Olimpias, jak Chnum wspomagany przez Izydę, pełniłem przy Aleksandrze obowiązki drugiego garncarza.
Rozdział XIV
Klejtos i Arridaeus
Pierwszym towarzyszem Aleksandra był Klejtos, młody dowódca ze straży pałacowej, brat piastunki Hellanike. Zwano go „Czarnym”, był bowiem kruczowłosy i bardzo śniady.
Choć ciemna karnacja Filipa przerażała małego księcia, wygląd Klejtosa Czarnego nie płoszył go, wprost przeciwnie, ledwo Aleksander potrafił stanąć na nóżkach, już biegał po salach za Klejtosem, bawił się pochwą jego miecza lub czepiał rzemyków u sandałów. Opuszczał ramiona piastunki tylko po to, by ująć Klejtosa za rękę, w której czuł ciepło tej samej krwi.
Mówiłem Olimpias:
- Młody Klejtos kocha cię potajemnie. Nigdy mu nie ulegnij, nawet w kwietniowe noce, nawet w noce październikowe, gdy Afrodyta w tobie namiętniej się uskarża; lecz okazuj mu przyjaźń, daj do zrozumienia, że i ty mogłabyś go kochać, gdyby was nie dzieliły zbyt wysokie mury; wtedy swe przywiązanie przeniesie na twego synka i zawsze go będzie chronił. Widzisz, już teraz okazuje mu większą czułość niż Proteasowi, dziecku rodzonej siostry. Gdy gładzi czoło Aleksandra, poniekąd pieści własne marzenia. Często powierzaj mu syna. Dziecko w pierwszych latach nie potrzebuje zbyt uczonego nauczyciela; potrzebny mu człowiek o prawym sercu, w którym bez lęku będzie podziwiał odwagę i polubi naśladować jego gesty. Pozwalaj Aleksandrowi biegać przy Klejtosie, niech mu on pokazuje kamienie na drodze, orzeźwiające źródła i uczy rozkoszy tarzania się po zielonej trawie. Nie trzeba wybitnego umysłu, by was uczyć słów: zboże, liście, ptak, owoc, ale trzeba człowieka, który by kochał was, kochał życie i chciał, byście i wy je kochali.
W ciągu czterech lat, od drugiego do szóstego roku życia, wciąż widywano Aleksandra przy boku Klejtosa: patrzył wraz z nim, jak się opatruje konie w pałacowych stajniach lub poleruje broń, albo też na wyładunek wozów z łupem przysłanym przez Filipa.
- Twój ojciec to wielki wódz - mawiał dziecku Klejtos.
Ale chwilami młody dowódca niecierpliwił się i wstydził, że w pełni sił tkwi w spokojnej stolicy, gdy wojska walczą daleko.
- Klejtosie - mówiłem - zaufaj wieszczbiarzowi. I tobie przypadnie należna część walk i zwycięstw, najsławniejsi dziś będą ci kiedyś zazdrościli. Lecz chwałę, która rozsławi twoje imię, nie przy Filipie zdobędziesz, ale przy tym malcu raczkującym u twoich nóg. Nie usiłuj wyprzedzić samego siebie.
Wtedy Klejtos brał na ręce Aleksandra, sadzał go na łagodnego konia, każąc mu stępa objeżdżać bieżnię, albo zabierał go na wieś, by pokazać szaraka pomykającego polem, albo wydobywał pisklęta z gniazda; kiedy ich widywałem powracających o zmierzchu, dziecko wyczerpane zdrowym zmęczeniem, śpiące w ramionach dowódcy, ściskało mi się serce, bo dostrzegałem kroczący za nim Los; widziałem, że kiedyś to dziecko stanie się sprawcą śmierci młodzieńca, do którego przyciska swą złocistą główkę.
Często i ja spędzałem chwilkę przy Aleksandrze i pokazywałem mu różne czarodziejskie sztuczki, jakie wykonują ku zdumieniu tłumów w dnie targowe niektórzy kuglarze w Egipcie, Judei lub Babilonii; nie sprawiają nam one trudności i stanowią godziwą rozrywkę naszego stanu kapłańskiego. Dokonywałem, że przedmioty znikały sprzed jego oczu, to brałem jeden chleb, a pokazywałem mu dwadzieścia. Ciąłem sznur na drobne kawałki i zwracałem mu nietknięty. Zmieniałem barwę wody w dzbanie. Nadawałem kamykom zapach róży. Przekłuwałem sobie igłą policzek. Mag zawsze po trosze jest magikiem. Tym sposobem budziłem w myślach Aleksandra łaknienie cudów.
Niebawem jąłem zabierać go do świątyni i uczyć imion bogów. Uczyłem wymawiania ich imion wzorem kapłanów, nadając świętym zgłoskom intonację, dzięki której uruchamia się ich potęga. Bo słowo to moc. Kazałem Aleksandrowi przyglądać się składaniu ofiar i wtajemniczałem go w badanie ich wnętrzności. Nim zdołał czytać księgi, już umiał z grubsza rozpoznać na wątrobie ofiarnego zwierzęcia wróżebne znaki.
Koniec dnia malec zawsze spędzał przy Olimpias. Lubił przybiec do młodej matki, tak pięknej; siedziała na stołku o nóżkach z kości słoniowej i przędła wełnę patrząc zawsze w przestrzeń. Gdy się zjawiał, odkładała kądziel i brała go w ramiona. Choć mało okazywała zainteresowania córką Kleopatrą - najczęściej pozostawiając ją pod opieką służek - Olimpias troszczyła się o najdrobniejsze postępki syna; spędzała długie chwile wpatrując się w niego jakby w powściągliwym, bałwochwalczym uwielbieniu. Wówczas jej oczy skrzyły się metalicznym, błękitnawym połyskiem. Prowadziła dziecko przed ołtarz w głębi pokoju, gdzie w noc i dzień płonęły lampki oliwne i pachnidła. Przysiadłszy na piętach, z rozpuszczonymi włosami, w rytualnej pozie, wyciągała ręce odwróciwszy dłonie i niskim głosem skandowała zaklęcia, a ich wibrująca melodia przypominała dziecku słowa zasłyszane w świątyni.
- Co robisz, mamo? - pytał.
- Wzywam twego ojca i błagam go o błogosławieństwo dla ciebie.
- Gdzie jest mój ojciec?
- Tutaj - wskazując ołtarz odpowiadała Olimpias - jak i wszędzie w świecie, w słońcu i gwiazdach.
Aleksander nie rozumiał, jakim sposobem ojciec - o którym słyszał wiele opowieści - mógł przebywać zamknięty w ciasnej skrzynce na marmurowym stole, a jednocześnie być zwycięskim wodzem z opaską na oku, który pojawiał się od czasu do czasu i wzbudzał w nim lęk. Ale wkrótce uznał, że każdy człowiek może mieć dwóch ojców: jednego na ziemi, a drugiego w niebiosach.
Tymczasem Filip z uszczerbkiem dla ateńskich kolonii rozszerzył panowanie Macedonii wzdłuż Morza Egejskiego i po raz pierwszy miał wkroczyć do samej Grecji.
Wielka Rada amfiktionii delfickiej, skupiająca najsilniejsze narody środkowej Grecji we wspólnocie mającej na celu obronę ich interesów i swobód - we wspólnocie zresztą częstokroć skłóconej - znalazła się w stanie wojny z Fokidą i Tesalią. Armia tebańska, najlepsza, jaką posiadał związek, poniosła klęskę. Wobec grożącego niebezpieczeństwa Wielka Rada po raz pierwszy wezwała na pomoc Macedonię * [* Trudno sobie wyobrazić, jaką rolę odgrywała rada amfiktionii (etymologiczna nazwa oznacza: rada wokół zamieszkałych), nie porównując jej z naszymi współczesnymi organizacjami międzynarodowymi: Radą Bezpieczeństwa przy ONZ, Radą Europejską, Paktem Atlantyckim, rozmaitymi wspólnotami. Również trudno określić jej zasadnicze założenia, działalność była skomplikowana, a skuteczność równie wątpliwa.
Rada składała się z przedstawicieli około dwunastu państw środkowej Grecji; obradowała ona w Delfach dwukrotnie w ciągu roku, aby zbadać spory między członkowskimi państwami, pokojowo rozstrzygnąć konflikty, osądzać różne sprawy, a zwłaszcza naruszenie praw obywatelskich i świątynnych. Mogła zastosować sankcje, którym skazane państwo poddawało się nader niechętnie, i powołać pod broń koalicyjne wojska przeciw wrogowi z zewnątrz, względnie przeciw państwom członkowskim wyłamującym się spod wyroku - właśnie był to casus Fokidy i Tesalii, w którym interweniował Filip, a źródłem sporu była zwierzchność terytorialna.
Wypowiedziana przez Radę wojna zwała się wojną świętą. Ale długotrwałe obrady, powolność w wykonaniu decyzji, zwłoka w mobilizacji wojska, trudności z ustanowieniem jednolitego dowództwa groziły bezsilnością, o ile nie klęską, instytucji, której nie brakowało skądinąd cennych zalet. Beocja, ze stolicą w Tebach, państwo militarnie najsilniejsze, była leaderem i współzawodniczyła z Tesalią, posiadającą największe terytorium, lecz będącą na niższym stopniu rozwoju.].
Filip dostrzegł sposobność uznania jego własnych zdobyczy w Tracji przez szlachetne ludy greckie, a zarazem wkroczenia jako zbawca do ich związku. Macedonia już nie będzie uchodzić za ziemię wpółbarbarzyńską, lecz bratni kraj ziem helleńskich. Widział się już wybawicielem i sędzią wkraczającym w palmowym wieńcu do Wielkiej Rady, do świątyni delfickiej.
Zebrał swe wojska, pomaszerował na południe i tak spiesznie natarł na ludy Tesalii, że poniósł klęskę i musiał się cofnąć aż do granic Macedonii. Załamanym żołnierzom i gorzko zawiedzionym sojusznikom Filip oświadczył, że wykonał jedynie manewr strategiczny i - podobnie do barana, który wyłamuje bramy twierdzy - cofnął się jedynie po to, aby uderzyć z tym większą siłą. O dziwo, nie tylko to powiedział, ale i wykonał.
Rozkazał żołnierzom niby świętym wojownikom uwieńczyć się laurem, natchnął ich pobożnym zapałem - bo był dobrym mówcą - sam zaś, jednooki i brodaty, idąc na czele jako obrońca ludów i wolności, zawrócił na wroga i zdruzgotał go nad Zatoką Pagazów. Onomarchos, naczelny wódz Fokijczyków, skoczył w morze, mając nadzieję, że wpław dotrze do neutralnego statku żeglującego po pełnym morzu; lecz łucznicy przeszyli Onomarchosa strzałami i przywiedli go na brzeg. Filip rozkazał go ukrzyżować jako świętokradcę i tegoż dnia skazał na szubienicę lub utopienie trzy tysiące jeńców.
Wnet się okazało, jakie korzyści chciał uzyskać z wyprawy. Wyraźne się stało, ile kosztuje jego pomoc. Wypędziwszy tyrana Tesalii, sam zajął jego miejsce, zagarnął cały kraj i przyłączył całe wybrzeże aż po Eubeę; tym sposobem zawładnął północną Grecją od morza aż do Epiru, ojczyzny swej żony.
Gotów był iść nawet dalej pod pozorem, że udaje się po należne mu godności w Radzie delfickiej, a zamierzał zbrojnie przejść przez Termopile. Wówczas Ateńczycy, z trwogą patrząc na zwycięstwa tego wybawcy, wysłali wojska, aby broniły sławnego wąwozu.
Antypater, potwierdzając swój przydomek mądrego i nie skąpiąc wysiłków, nawoływał do rozsądku Filipa; ów wreszcie zdał sobie sprawę z rzeczywistości i zadowolił się zachowaniem dotychczasowych zdobyczy.
Dowiedział się, że w Atenach pewien człowiek wypłynął jako jego przeciwnik; był nim mówca Demostenes, przywódca licznego stronnictwa; miał on wielki wpływ na tłumy i wykorzystując swój talent słynnego obrońcy przekonywał współobywateli o niebezpieczeństwie, jakie stanowi dla nich ekspansja Macedonii. Demostenes wciąż lamentował nad utraconymi koloniami ateńskimi: górą Pangajon, Potydają, Metoną... i żądał energicznej obrony zagrożonych kolonii. Filip raczej wolał się powstrzymać od zebrania laurów delfickich, niż narazić się na wybuch nowej wojny świętej, lecz tym razem skierowanej przeciw niemu. Rozgościł się w Larysie, stolicy Tesalii, by utworzyć zarząd zdobytych terytoriów. A tam wedle swego zwyczaju znów się zakochał.
Piękna Filemora osładzała mu tesalskie noce. Filip tak się w niej rozkochał, z taką dumą ją pokazywał, tak chętnie ulegał jej zachciankom, iż zapewniano, że go zaczarowała. Wprowadził ją na dwór jako oficjalną konkubinę i przywiózł brzemienną do Pelii. Kiedy Tesalkę przedstawiono Olimpias, ta przyjrzawszy się rywalce oświadczyła, że taka uroda sama w sobie jest czarem i może się obyć bez jakiejkolwiek magii. Życzliwość ta jednak była udana.
- Zaczekajmy - rzekła domownikom Olimpias - aż się Filip nią znudzi, jak tylu innymi i jak mną, niechaj tylko odjedzie.
Nie trzeba było długo czekać. Filip spędził kilka tygodni w Pelli na biciu złotej monety, wytyczaniu dróg i pijatykach w pałacu, po czym wyjechał do Tracji, pozostawiając piękną Filemorę bliską rozwiązania.
Wydała na świat syna imieniem Arridaeus. Gwiazdy w chwili jego urodzenia zapowiadały rywalizację z gwiazdami Aleksandra, lecz było to współzawodnictwo pozbawione prawdziwej siły, osłabione znakiem wczesnego nieszczęścia.
Olimpias rzekła mi:
- Zgładź go.
Przekonałem ją, że zabójstwo to czyn w tym wypadku zbędny i bardziej niebezpieczny niż korzystny, skoro można postąpić w inny sposób. Po co obciążać się zbrodnią, a zwłaszcza zbrodnią chybioną?
- Gwiazdy tego dziecka - dorzuciłem - zda się wyznaczają mu życie mniej więcej równie długie jak twego syna. Darujmy mu życie, lecz tak smutne, że w każdej chwili będzie jak kret obok orła, a jego cień niech tym mocniej uwydatnia blask Aleksandra.
Podobnie jak przepisy, by wzmocnić zdrowie i bystrość, istnieją także inne, by osłabić rozum i żywotność, a łatwiej uczynić kogoś gamoniem, niż ukształtować księcia. Powolnie działające trucizny podawano dziecku konkubiny. Już w kolebce mgła głupoty, z której nigdy nie miał się otrząsnąć, spowiła jego umysł i przyćmiła rysy. Takim go zastał Filip, gdy w roku następnym powrócił, zdobywszy trzydzieści dwie nowe kolonie greckie i posunąwszy granice państwa aż po Hellespont, niemal do granic wielkiego królestwa Persów. Jeśli kiedykolwiek rozważał, by uczynić Arridaeusa współzawodnikiem Aleksandra, myśl ta na długo została mu odjęta.
Rozdział XV
Wróg, który w nas gości...
Mądrość bogów została przekazana ludziom ustami Hermesa, a takie oto słowa Hermesa czytamy:
„Zło niewiedzy zalewa ziemię; znieprawia duszę uwięzioną w ciele.
Winieneś podrzeć kawałek po kawałku przyodziewek, który cię obleka, tkaninę niewiedzy, podporę chytrości, łańcuch znieprawienia, unicestwić mroczne więzienie, żyjącą śmierć, czującego trupa, grobowiec, który wszędzie za sobą nosisz, złodzieja zamieszkałego w twym domu, towarzysza, który cię nienawidzi z powodu rzeczy, które kocha, a z powodu rzeczy, których nienawidzi, zazdrości tobie. Oto wróg, w którego się oblekłeś na kształt odzienia”.
Trzeba po siedem tygodni medytować nad każdym z dziesięciu określeń oznaczających wroga, którym jesteśmy dla nas samych; po czym dopiero wtedy możemy się podjąć nauczania innych.
Rozdział XVI
Achilles i srebrna kula
Ludy zawsze będą się dziwić patrząc, jak szybko powstaje państwo i jak powoli zmierza do upadku. Państwa bowiem podobne są wielu ludziom, którzy wyrastając z długiego okresu chłopięctwa, po kilku miesiącach zdobywają stanowiska i aż do końca sędziwego wieku wykorzystują swą chwilową sławę lub potęgę zdobytych bogactw.
Po ośmiu latach rządów Filip potroił terytorium Macedonii i uczynił zeń jedno z pierwszych państw. Od ośmiu lat lud widział w nim prawdziwego króla. Rozgłos zwycięstw opromieniał go chwałą i każdy jego powrót do Pelli witano burzliwą radością.
Ale twarz pokryta bliznami, przebywanie w obozach, noce spędzone przy winie i na rozpuście zmieniły jego wygląd. Uwieńczony czarną opaską przecinającą czoło, w trzydziestym trzecim roku życia już się stawał ociężały i otyły. Podstępnie wkradał się weń rozkład. Nadal był siłaczem, lecz gdy po raz pierwszy zapaśnik powalił go na obie łopatki, powstał bardziej zdumiony niż nierad i patrząc na odcisk ciała na piaszczystej arenie po prostu wyrzekł:
- Na Heraklesa! Jak mało miejsca zajmuję na ziemi, a chciałbym w całości ją posiadać.
Myśl ta trawiła go przez kilka dni.
Bez miary rzucał złotem, które nic go nie kosztowało, bo je kradł. Rozrzutność jego stała się legendarna; lecz tak sypane złoto zdobywa popleczników lub czyni niewolnikami, natomiast nie stwarza prawdziwych przyjaciół i raczej wznieca zawiść.
Jeśli Filip miał zachować władzę nienaruszoną, aby ją kiedyś przekazać prawowitemu następcy, należało go uznać za króla wedle świętego prawa.
Przeszła kometa; oto właśnie była sposobność. Zgoda ludu poparła oświadczenia kapłanów, iż ów znak nakazuje przekazać koronę Filipowi.
Bratanek jego Amyntas III był jeszcze dzieckiem i nie odznaczał się mocnym charakterem; odesłano go do cichej rezydencji, a Filip oficjalnie został monarchą Macedonii, Tesalii oraz innych krain.
Jednocześnie na pozór, jeśli nie rzeczywiście, zbliżył się do Olimpias, przynajmniej zaś okazywał jej większe względy, odkąd została królową. Zmienił się również jego stosunek do Aleksandra, domniemanego dziedzica tronu.
Gdy Aleksander ukończył lat sześć, Filip postanowił dać mu nauczyciela i wyznaczył na to stanowisko Lizymacha, który musiał uciekać z dworu w Epirze z powodu miłosnego skandalu.
Wybór może budzić zastrzeżenia, bo i osoba nauczyciela niezbyt odpowiednia do kształcenia młodego księcia; Filip jednakże miewał odruchy skłaniające go do zatrudniania ludzi, którzy go bawili. Czyż nie obdarzył wysokim, dworskim stanowiskiem byłego niewolnika, niejakiego Agatoklesa, który dwuznacznymi żarcikami pobudzał go do niefrasobliwego śmiechu? Czyż nie opłacał ateńskich skrybów, by dlań spisywali krążące w ich mieście dowcipy?
Lizymach był chełpliwym głupcem, pyszałkowatym samochwałą, podawał się za ofiarę miłości i recytował, jakby stał na teatralnej estradzie. Sprośna uciecha napełniała Filipa na myśl, że zaloty zmusiły rozpustnika do ucieczki z kraju, by umknąć przed pomstą zdradzonego męża. Na szczęście ów Lizymach, choć mało co umiał, na pamięć znał Homera i nie dając się prosić recytował strofy. Nie był mu obcy żaden szczegół Iliady czy Odysei; wyspecjalizował się w genealogii bogów i królów, opowiadał o bohaterach, jakby należeli do jego najbliższej rodziny. Przeto rzec można, że pierwszym nauczycielem Aleksandra był nie Lizymach, lecz Homer.
Poezja to właściwa dla umysłu droga od poznawania przyrody do zgłębiania wiedzy. Ćwiczy pamięć, przyzwyczaja ucho do harmonii dźwięków i uczy zasadniczych symboli.
Lizymach zwykł aż do przesady wynajdywać w każdym, kogo spotkał, podobieństwo do bohaterów Homera. Również tym sposobem okazywał dworską uprzejmość. Ponieważ rodzina Olimpias pochodziła od Achillesa, zapewniał, iż należy widzieć w Aleksandrze ponowne wcielenie zwycięzcy spod Troi. Przeto wszyscy słyszeli, jak mówił do ucznia:
- Młody Achillesie, pokaż ćwiczenia boskiej Tetydzie, twojej matce, i twemu ojcu, niezwyciężonemu Peleusowi. Później pójdziemy na przechadzkę i przekroczymy Skamander.
Filip rad był słyszeć, że zwą go Peleusem, i za każdym razem uśmiechał się od ucha do ucha.
Jeśli Aleksander upadł i skaleczył sobie kolano, Lizymach wnet wykrzykiwał:
- Achillesie, nie płacz!
I Aleksander połykał łzy. Przeto zbroja Achillesa wciąż tkwiła mu przed oczami i niecierpliwie czekał, aż na tyle wyrośnie, aby nań pasowała.
Lizymach, dzieląc role, o sobie też nie zapomniał. Przybierał imię Fojniksa, ilekroć o sobie opowiadał, bo Fojniks Homera, wypędzony z Epiru za niefortunną przygodę miłosną z kochanką króla, szukał opieki w Tesalii u Peleusa, króla Myrmidonów, który mu powierzył wychowanie syna. W taki oto sposób teraźniejszość odtwarzała boską epopeję.
Manie są zaraźliwe; przez kilka miesięcy dwór w Pelli brał udział w zabawie. Nadawano sobie imię Nestora, Laertesa albo Diomedesa; wrogów Macedonii zwano wyłącznie Priamem, Hektorem lub Parysem; siłacza - Ajaksem, małżonka, który postradał honor - Menelaosem, sprytnego doradcę - nowym Odysem. Wiedziałem, że to o mnie chodzi, gdy słyszałem za sobą okrzyk: „Hejże, Kalchasie!”
Owe zabawy trwały przez cały czas, który po koronacji Filip spędził w Pelli. Niebawem opuścił swe gyneceum, liczniejsze teraz o dwie nowe konkubiny, i wyjechał na Półwysep Chalcydycki, spostrzegł się bowiem, że jeszcze mu się nie poddała ostatnia ateńska kolonia - potężne miasto Olint.
Ledwie przekroczył bramy Pelli, Olimpias ukróciła wpływy Lizymacha i wybrała synowi innego nauczyciela. Mianowała wychowawcą swego kuzyna Leonidasa, ubogiego krewniaka, którego ongiś w swej świcie przywiozła z Epiru.
Ludzie są skłonni szczycić się nieszczęśliwym losem. Leonidas wielce respektował swe ubóstwo i każdemu doradzał oszczędność, wstrzemięźliwość w jadle, skromność w stroju, jakby one były objawem najwyższej ludzkiej wartości, nie zaś przymusem niedoli. Taki wychowawca był bardzo pożyteczny dla Aleksandra; najgorsza bowiem rzecz dla spadkobiercy możnego człowieka to korzystać z przywilejów bogactwa nie podjąwszy żadnego wysiłku, by je usprawiedliwić.
Pod władzą Leonidasa Aleksander musiał wcześnie wstawać, co dzień spotykać się ze mną przy składaniu ofiar o wschodzie słońca, zadowalać się jadłem pożywnym, lecz niezbyt smakowitym, przyodziewać w grube płótno, odbywać w szybkim tempie długie marsze, odpoczywać krótko, lecz o stałej porze, nie poddając się zmęczeniu ćwiczyć w konnej jeździe, a jeszcze przed snem medytować na moralne tematy. Przy takim regulaminie nogi mu zjędrniały, ramiona się wzmocniły, pierś rozszerzyła.
Leonidas przeszukiwał skrzynie - gdzie chłopak chował okrycia i odzież - aby się upewnić, czy Olimpias nie dorzuciła czegoś zbędnego. Wyborne potrawy przygotowywane w pałacowych kuchniach Aleksander znał wyłącznie z zapachu; nieufny nauczyciel polował na słodycze, które zacna piastunka Hellanike lub jakiś rozczulony pachołek mogliby wsunąć w rękę ucznia.
Później Aleksander mawiał:
- Leonidas dostarczył mi najlepszych, jacy istnieją, kucharzy, aby mi przygotowywali posiłki, a mianowicie: przechadzkę o świcie zamiast porannego śniadania, wieczorem zaś lekkie śniadanie zamiast obiadu.
Gdy kiedyś w świątyni Aleksander palił kadzidło rzucając je garściami, Leonidas ostro go zganił za zbędne marnotrawstwo.
- Nie ma ofiary zbyt drogiej ani zbyt obfitej dla bogów - odparł Aleksander, w którym się budził duch przekory.
- Będziesz palił tyle kadzidła, ile ci się spodoba - napomniał nauczyciel - gdy zdobędziesz kraje, skąd ono pochodzi. Wolno królowi Filipowi, jeśli zechce, rozrzucać złoto; zdobył złotodajną górę Pangajon.
Jednakże taki człowiek, oschły, surowy, nieznużony, potrzebny był chłopakowi, który przechodził od marzeń do wybuchów gniewu, mógł długie godziny spędzać z głową pochyloną na lewe ramię, zapatrzony w niebo, i nagle, gdy jego zachcianki spotykały się z oporem, z wściekłością tupał, potrząsał złocistymi włosami i tarzał po ziemi okładając się kułakami. Leonidas pamiętał o wróżbie dwóch orłów siedzących na pałacowym dachu i jakieś tajemnice były mu również objawione. U jego boku Aleksander nabrał przekonania, że nic nie będzie doń należało, o ile tego sam nie zdobędzie, i że nawet majestat królewski co dzień się zdobywa.
Jeśli później podczas swych wypraw Aleksander na pozór nigdy nie cierpiał z powodu pragnienia, głodu czy długich marszów, jeśli potrafił władać innymi, ponieważ wpierw sobą zawładnął, zawdzięczał to nie tylko wyjątkowej sile, jaką był obdarzony od urodzenia, ale także naukom Leonidasa.
Matka wychowała go w mistycznym związku ze światem bogów, Homer - w bohaterskich porywach, ja wtajemniczyłem go w wiedzę kapłańską, Leonidas wdrożył go do wytrwałości, jaką winni posiadać zdobywcy; przeto Aleksander z miesiąca na miesiąc wzbudzał coraz większy podziw wśród wszystkich, co śledzili jego rozwój.
Wieczorem padał ze zmęczenia; w tej właśnie porze Leonidas podsuwał mu sentencję dając godzinę czasu na medytację.
- Znużenie ciała - powiedział - nie powinno wpływać na sprawność myśli.
Leonidas podarował Aleksandrowi srebrną kulę i misę, aby nie zapadał w sen. Dzieciak musiał lec na łożu z ręką zwieszoną nad misą i trzymać w dłoni kulę. Jeśli zasypiał, ręka się otwierała, a kula padając zrywała go ze snu.
Była to jedyna zabawka, jaką kiedykolwiek Leonidas podarował swemu uczniowi; upadek srebrnej kuli wyznaczał rytm dni Aleksandra aż do dziesiątego roku życia.
Rozdział XVII
Wyraz i słowo
Chcesz wiedzieć, synu, czym się różni wyraz od słowa. Tedy posłuchaj.
Człowiek ambitny, bystrego umysłu, a uważający się za przywódcę współobywateli, w ciągu długich dni przygotowuje wielką mowę mającą jego zdaniem przekonać tłum, pobudzić miasto do powzięcia postanowienia i zmienić bieg wypadków. Waży on swe argumenty, szuka w historii przykładów, wygładza zdania, ćwiczy się w ich recytacji, staje na agorze i długo przemawia do współobywateli, zarzuca im obojętność bądź zaślepienie, krytykuje, co się stało, wskazuje, co należy przedsięwziąć, i wzywa miasto do natychmiastowego działania. Zgromadzenie słucha, jedni go chwalą, inni ganią, wszyscy dyskutują i nikt nic nie postanawia... Oto, synu, czym jest wyraz.
Człowiek wykształcony w świętej wiedzy siada na dziedzińcu świątyni i nie zwracając uwagi na przechodzący tłum, zamknąwszy oczy, trzykrotnie wypowiada imię Amona tak, jak winno być wypowiedziane, aby dźwięk wprawił w ruch niewidzialne fale. Wtedy zstępuje nań natchnienie, obraz przyszłości kształtuje się w myśli, cała jego istota promieniuje twórczą siłą i może pójść do przełożonego miasta, aby mu powiedzieć: „Oto, co winno się wydarzyć; rozkaż uczynić to, unikaj tamtego. Szukaj tego sojuszu, który dzisiaj wydaje ci się jałowy, bo potężny stanie się lud, który ci go ofiarowuje, w tym roku nie wydawaj żadnej bitwy...” Oto, synu, czym jest słowo.
Nadchodzi zaś czas, gdy ludzie znać będą tylko wyraz, w pełni mu zawierzą i wciąż będą się dziwili, że tak mało jest skuteczny. A ponieważ utracą zdolność posługiwania się słowem, nawet nie będą wiedzieli, co ono oznacza, i będą wzruszać ramionami, gdy ktoś im przypomni, że na początku było słowo. Nastąpi, synu, czas czarny i nieszczęsny, a człowiek będzie wówczas błąkał się wśród dźwięków własnej mowy jako dzieciątko zagubione w leśnej gęstwinie.
Rozdział XVIII
Demostenes
Filip prawie trzy lata oblegał Olint. Miasto było obronne, obwarowane potężnymi wałami i drogą morską zaopatrywało się w żywność. Bogaci sojusznicy przysyłali mu posiłki. Strzały Filipa łamały się o kamienie i tarcze. Bezczynna macedońska jazda deptała pole, gdzie trawa była wyskubana po korzenie. Choć Olintianie nie mogli się uwolnić z macedońskich kleszczy, Filip nie zdołał wkroczyć do miasta.
W tym zaś czasie w Atenach pewien mówca wiódł zaciętą walkę przeciw Filipowi i usiłował wciągnąć miasto w wojnę w obronie kolonii. Owym sławnym już mówcą był Demostenes.
Profesję swą począł uprawiać w bardzo młodych latach, występując we własnym procesie o dziedzictwo; w końcu proces wygrał, lecz majętności nie odzyskał. Aby zarobić na życie, został logografem, innymi słowy, pisywał przemówienia obrończe ludziom bądź nie obeznanym z prawem, bądź zbyt mało wykształconym, by potrafili sami podjąć się obrony * [*W Atenach nie istniała pomoc adwokata; w procesach, a zwłaszcza w procesach cywilnych, pozwani sami musieli się bronić. Większość, nie czując się na siłach, przekazywała sprawę logografom (pisarzom przemówień) takim, jak Demostenes, a ci przygotowywali mowę obrończą. Wielcy logografowie byli równie sławni i poszukiwani jak nasi wielcy, współcześni adwokaci i pobierali znaczne honoraria.]. Początkowo zarabiał na dość szpetnych sprawach, wyspecjalizował się bowiem w procesach o zniesławienie, w których jego spryt i brak skrupułów w doborze argumentów często doprowadzały do skazania ofiary i triumfu winowajcy. Okazał się również zręcznym doradcą w sposobach przekupywania opinii i sędziów. Był bardzo bystry, uczył się u najlepszych nauczycieli i retorów, a słuchając wykładów Platona zdobył dość ogłady, aby nadać cechy błyskotliwości własnym przemówieniom.
Rozgłos jego ściągał doń klientelę spośród ludzi, którzy w Atenach wzbogacili się na handlu z nadmorskimi koloniami. Jednocześnie wplątał się w wiele politycznych procesów, a to wszystko wyniosło go na arenę polityczną, od lat dziecięcych stanowiącą jego marzenie.
Był to człowiek w najwyższym stopniu dotknięty chorobą pychy, co skłaniało go do udowadniania swych racji wbrew oczywistej prawdzie, a nawet wbrew własnej naturze.
Ponieważ był jąkałą, pałał żądzą zdobycia sławy mówcy, ćwicząc głos w piwnicy. Ponieważ język potykał mu się o niektóre głoski, zbierał nad morzem kamyki, wypychał nimi usta, by zwłaszcza w wietrzne dni przekrzykiwać ryk burzy. Ponieważ miał krótki oddech, recytował Ajschylosa wspinając się na wzgórza. Ponieważ mówiąc wykrzywiał całą postać i podrzucał ramię nerwowym ruchem, zawiesił u stropu swej pracowni ciężarek z brązu i pod nim stawał wygłaszając przemówienie; uderzenie miało przywracać mu samokontrolę.
Ponieważ nie grzeszył urodą, chciał się okazać uwodzicielskim, niemal jak kobieta troszczył się o swe stroje i wygląd. Jednakże gdy miał opracować mowę, a natchnienie zstępowało nań powoli i z trudem, golił połowę głowy, skazując się tym samym na zamknięcie, aby nie pokazywać oszpeconej twarzy. Przyjaciele mówili, że prace jego zalatują oliwą do lampy oświetlającej nocne czuwanie.
Nie udało mu się przezwyciężyć jedynej cechy, a mianowicie skłonności do kobiet; posiadał ją w nadmiarze, choć bez wzajemności. W głowie mu się kręciło od arcydrobnego sukcesu, choćby u arcypospolitej niewiasty. Przeto jego sekretarz powiadał:
- Jak można powierzyć Demostenesowi poważniejszą sprawę? Cokolwiek przemedytuje w ciągu całego roku, kobieta postawi pod znakiem zapytania po jednej nocy.
Niewątpliwie w tej dziedzinie należałoby szukać przyczyn jego dziwacznego zachowania się i zaciętych ambicji.
Wszystkie o nim plotki wzbudzały ciekawość; a ponieważ miał jadowity język, a pięknie wystylizowane mowy podobały się ludziom wykształconym, tłok panował podczas jego wystąpień. Był głęboko przekonany, że interesy klientów lub własne łączą się z interesami miasta. Opłacany przez ateńskie kolonie, aby doprowadzać do przegłosowania korzystnych dla nich praw, mianował się ich obrońcą przed Macedonią. Kpił z honoru Aten, ze świętych praw Greków. Nic go nie obchodziło, że kolonie te powstały niedawno, że kolonowie siłą zdobyli te osady, miejscową ludność sprzedali w niewolę, a Filip pojawiał się często jako wybawca.
Filip opłacał w Atenach innych mówców, przeto w oczach Demostenesa był wrogiem, którego należy unicestwić. Niechże nadejdzie wieść o upadku jakiegoś miasta w Tracji lub w Chaldikike, wnet Demostenes wdrapuje się na mównicę i zaczyna ponuro się szczycić, że przewidział tę klęskę, zapowiada jeszcze gorsze w bliskiej przyszłości, wylicza popełnione błędy, piętnuje swych rodaków i wzywa do bezzwłocznego działania:
- Jak to się dzieje - woła - że nasze posiłki zawsze przybywają za późno do Metony, Pagazji, Potydei? Dlatego, że w sprawach wojny, w militarnych przygotowaniach panuje bezład, brak kontroli, improwizacja. Nadchodzi do nas wieść, wyznaczamy obywateli do zaopatrzenia statków, jeśli się uchylają, badamy, czy odmowa ich jest uzasadniona, rozprawiamy o funduszach na wydatki. Po czym postanawiamy zaokrętować rezydentów-obcokrajowców i wyzwoleńców, później zamiast nich obywateli, a następnie znów poprzednich. A gdy się tak wahamy, cel wyprawy zostaje zagarnięty, bo czas działania zaprzepaściliśmy na przygotowania, lecz wypadki toczą się bez względu na naszą zwłokę czy wahania, a posiłki, które w tym czasie uważaliśmy za dostateczne, okazują się w potrzebie niezdolne do niczego.
Czy nie wstyd wam, Ateńczycy, oszukiwać siebie, odkładać na jutro wszelkie trudności, działać wciąż z opóźnieniem!
Kiedy wysyłacie tylko jednego stratega z jałowym dekretem i ustnymi obietnicami, nie dzieje się nic z tego, co się stać powinno; wówczas kpią z nas wrogowie, a sprzymierzeńcy umierają ze strachu na widok naszych statków.
Godzicie się, by wami kierował Filip, z własnej inicjatywy nie podejmujecie żadnych wojennych kroków; nic nie przewidujecie, zanim rzecz się nie dokona albo jest już w trakcie dokonywania się. Czy wolno wam było tak działać do tej pory? Może. W każdym razie nadeszła ostateczna chwila, gdy już to nie jest możliwe * [* Wyjątki z Pierwszej Filipiki.].
I Demostenes wylicza niezbędne statki, obrachowuje koszt wyprawy, wytycza trasę i staje się - wciąż słownie - finansistą, żeglarzem i strategiem. Uprzedza współobywateli o groźbie ciążącej nad Olintem, kiedy Filip już rozpoczął oblężenie.
Poglądy Ateńczyków są podzielone; przyjmują posłów z Olintu, uchwalają pomoc, lecz nie ruszają na wyprawę. Docierają bowiem do nich inne głosy, które wypowiadają przeciwstawne poglądy, a wśród nich głos starego Izokratesa, sławnego mówcy, obecnie liczącego już dziewięćdziesiąt lat. Nie przemawia on już na zgromadzeniach, ale w pismach rozpowszechnia swe myśli. Zdaniem Izokratesa jedynym wrogiem jest nadal królestwo perskie, a jedyne ocalenie Grecji upatruje w połączeniu jej państw. W ciągu całego życia Izokrates szukał miasta, księcia, ludu, który by nareszcie zdołał połączyć w jeden wielki związek rozproszone republiki, wciąż ze sobą skłócone w sprawach drugorzędnej wagi i swym podziałem skazujące się na wspólny upadek. Nareszcie w Filipie widzi wymarzonego przez się człowieka, którego potęga zmusi państwa greckie do niezbędnych wyrzeczeń. Dla niego Filip nie jest ani barbarzyńcą, ani obcym, ale czystej krwi Grekiem, skoro pochodzi od Heraklesa. Izokrates zwraca się do króla Macedonii, kreśli mu plan działania, zaleca prawa, jakie winien ogłosić, reformy, jakie winien przeprowadzić, wskazuje go ludom helleńskim jako nowego Agamemnona i zbawcę ich cywilizacji.
Demostenes miał czas kilkakrotnie ogolić sobie połowę głowy. Mógł do woli miotać na wietrze obelgi na Filipa, oskarżać go o wiarołomstwo, przywary i krzywoprzysięstwo. Po trzech latach Filip zajął Olint, nawet nie dostrzegłszy Ateńczyków.
Zdobył zresztą miasto nie bronią, lecz złotem, przekupiwszy dostatecznie wielu Olintian, aby otwarli przed nim bramy. Wyrównał sobie straty sprzedając w niewolę większą część obywateli. Po czym na czele swych wojsk udał się do Dionu na północ od Olimpu, aby uczcić doroczne święto Zeusa.
Wtedy Ateńczycy ogarnięci przerażeniem spiesznie zaofiarowali mu zawarcie traktatu pokoju i przyjaźni. Często się zdarza, że ci, co przewidywali klęskę, bywają mianowani, aby układać się o złagodzenie jej skutków. Demostenes wchodził w skład poselstwa.
Przeto w drugim roku sto ósmej Olimpiady * [*W 346 r. p.n.e. Aleksander miał dziesięć lat. Izokrates opublikował swe przemówienie Do Filipa. W poprzednim roku zmarł Platon.] ujrzeliśmy w Pelli sześciu przedstawicieli Aten, wśród nich Ktesifona, Aischinesa i Filokratesa. Filip zgotował im wspaniałe przyjęcie, wydawał uczty, igrzyska, którym towarzyszyły recytacje i tańce, aby udowodnić Ateńczykom, że nie jest - jak wieść głosiła - ciemnym, nieokrzesanym barbarzyńcą. Istotnie oczarował uprzejmością wysłanników, a niektórzy wręcz oświadczyli, że Filip jest najwytworniejszym w świecie człowiekiem. Jedynie Demostenes był nadal zasępiony; oczy mu zapadły, rysy się zaostrzyły, cera pożółkła nad krótką brodą, usta się wykrzywiły, a na czole brwi zbiegły tworząc głębokie bruzdy; okazywał butną pogardę, jakby świadczone mu względy stanowiły obelgę.
W czasie podróży posłów przygotowywał swe przemówienie, dopasowywał skargi do żądań; zapewniał, że w rokowaniach zamknie usta Filipowi, zmusi go do przeprosin i odszkodowań. Tak był pewien swego, że nakłonił towarzyszy, aby zabierali głos wedle wieku, począwszy od najstarszego, co mu dawało przywilej przemawiania jako ostatni, bo jeszcze nie ukończył czterdziestu lat.
Kiedy zaś przyszła nań kolej wygłoszenia tak oczekiwanej mowy, słowa uwięzły mu w gardle. W obecności króla, którego z dala tak często lżył i któremu często urągał, głos jego stał się mozolnym, niedosłyszalnym bełkotem i prawie natychmiast zamilkł. Rzekłbyś, że poszły na marne wszystkie wysiłki, by zostać oratorem; próżno przeżuwał kamyk, przekrzykiwał fale, wspinał się na wzgórza. W upokarzający sposób strach znów uczynił go jąkałą.
Filip spokojnie siedząc patrzył nań ironicznie swym jedynym okiem z udaną życzliwością; a im wyraźniej czytałeś ironię na obliczu króla, tym bardziej plątał się język Demostenesowi. Trzymał w ręku tabliczki z notatkami, lecz nie potrafił ich uporządkować. Wypadły mu z rąk. Wyczerpany, okryty wstydem, zdołał tylko wyjąkać, że nie jest w stanie mówić. Filip zachęcającym tonem doradził mu, aby odpoczął i przemawiał od początku.
- Wszystko, co o tobie mi mówiono, sławny Demostenesie - rzekł - wyraźnie dowodzi, że jesteś ponad tego rodzaju słabość.
Ale należało przerwać posłuchanie, bo Demostenes nie zdołał się opanować.
Odszedł pieniąc się z wściekłości i upokorzenia; dopiero poza obrębem pałacu odzyskał mowę i jęczał wśród rodaków, że nie pojmuje, co mu się wydarzyło, zapewniając, że zawiązano mu język jakąś sztuczką czarodziejską.
Po czym na uczcie zachował się nader grubiańsko. Łoża rozstawiono w sali ozdobionej przez Zeuksisa. Zasiadała tu Olimpias w stroju królowej, a także konkubiny: Audata z Lynkestis, piękna Tesalka Filemora, córka trackiego księcia Meda, Nikesis z Ferai, również Tesalka, Fila, Macedonka szlachetnego rodu, oraz dwie jej siostry Dardas i Makatas, które Filip także zaszczycił swymi względami.
Popis takiego szczęścia w miłości ustokrotnił w Demostenesie urazę. Upił się i mimo wysiłków swych towarzyszy zelżył gospodarza i biesiadników arcygrubiańsko. Gdy trzeba było, Filip potrafił okazać cierpliwość, zachował się wytwornie i pobłażliwie; natomiast Ateńczyk dowiódł, że jest barbarzyńcą. Dopiero się uspokoił, gdy mu wepchnięto w ramiona tancerkę.
- Ten człowiek - rzekłem Filipowi - był twoim przeciwnikiem, choć cię nie znał; ale teraz znienawidził cię po ostatni dzień swego życia.
Nazajutrz Filip przedłożył warunki ugody i zadziwił posłów akceptując ich wszystkie propozycje. Zaofiarował im nie tylko pokój: „zresztą - rzekł - nigdy nie zamierzałem z wami wojować”; zaproponował im sojusz zaczepno-odporny i zapewnił, że uważa za wielkie dobrodziejstwo bogów, iż zostaje przyjacielem i sprzymierzeńcem Aten.
Posłowie odjechali, aby przedłożyć współobywatelom warunki ugody. Kiedy zgromadzenie je rozważało, Filip miał czas ponownie wyruszyć na wyprawę, zająć kilka miast i wrócić do Pelli, gdy ciż sami posłowie przybyli na ratyfikację traktatu. W obronie paktu występowali Filokrates i Ajschines, natomiast Demostenes widział w nim osobistą klęskę, którą musiał parafować. Znienawidził wszystko, cokolwiek trąciło Macedonią. Ledwo ujrzał Aleksandra, już nabrał doń wstrętu, w wyjątkowych zaś zdolnościach dziesięciolatka widział jedynie parodię wiedzy. Ponieważ Aleksander recytował przed posłami strofy Homera i wraz z towarzyszami odegrał scenę z jakiejś komedii, Demostenes wróciwszy do Aten oświadczył, że Filip wychowuje syna na histriona. Opowiadał również, że młody książę spędza cały czas swój na badaniu wnętrzności ofiarnych zwierząt, że nabija mu się głowę czczymi wiadomościami, on zaś już się uważa za arcykapłana, będąc w rzeczywistości tylko pyszałkowatym głupcem.
Ślepy Demostenesie! Aleksander na pewno poznał głębiej niż ty boskie prawa!
Po zawarciu przymierza z Atenami Filip uczuł, że ma wolne pole, i ponownie wszedł z wojskiem do Fokidy, posunął się aż do Termopil, przekupił strzegące wąwozu straże, którym nawet w głowie nie postało walczyć; po czym w triumfalnym, a zarazem pokojowym marszu dotarł do Delf, aby zasiąść w Wielkiej Radzie amfiktionii, związkowe państwa zaś jednogłośnie przekazały mu przewodnictwo.
Pierwszym w Grecji państwem stała się Macedonia.
Rozdział XIX
O przekazywaniu władzy
Egipscy kapłani uczą, że bóg Thot, syn Hermesa, gdy otrzymał od swego ojca objawienie, wynalazł liczby i arytmetykę, geometrię, astronomię, a także tryk-traka oraz grę w kości, wreszcie znaki pisma.
Udał się do Teb do króla Tamuza panującego w obu egipskich krainach i przedłożył mu swe wynalazki. Król go wypytał, do czego każdy z nich służy, i zależnie od otrzymanych wyjaśnień to je ganił, to chwalił. Poczynił wiele uwag i zachowała się dostojna wymiana słów między Thotem a Tamuzem.
Gdy rzecz doszła do znaków pisma, Thot wyrzekł:
„Oto, królu, umiejętność, która zapewni Egipcjanom więcej wiedzy i wspomnień, znalazł się bowiem lek na błędy pamięci i brak wiedzy”.
Na co król odpowiedział:
„O Thocie, niezrównany odkrywco sztuk, inny jest ów, kto potrafi wydobyć na światło dnia posługiwanie się sztuką, inny zaś ów, kto potrafi ocenić, czy przyniesie ona szkodę czy pożytek ludziom powołanym, aby z niej korzystali! Oto teraz tobie jako ojcu znaków pisma spodobało się obdarzyć twe dziecię władzą przeciwstawną do tej, jaką ona posiada. Ten wynalazek bowiem, uwalniając ludzi od ćwiczenia pamięci, spowoduje niepamięć w duszach tych, którzy nabędą tej umiejętności, ufni bowiem w pismo, będą usiłowali za pomocą obcych znaków wywoływać wspomnienia, a nie szukać ich we własnym wnętrzu i dzięki sobie samym. Przeto wynalazłeś nie lek na błędy pamięci, ale raczej sposób, w jaki należy sobie przypominać. Dostarczasz twym uczniom nie prawdziwej, ale złudnej wiedzy, gdy zaś dzięki tobie bez pouczeń zdołają się zaopatrzyć w obfite wiadomości, będą się uważali za uczonych w wielu dziedzinach, kiedy w większości takowymi wcale nie będą; prócz tego staną się nieznośni w stosunkach z ludźmi, bo zamiast być mędrcami, w istocie będą wyłącznie mędrkami” * [* Platon, Fajdros.].
Tak mówił Tamuz, wieszczbiarz Amona.
Ludzie łatwo zapominają, że znaki pisma nie mogą zastąpić żywego głosu ani księga nie zastąpi nauczyciela. Nauczyciel przekazując wiedzę staje się ojcem, a jego uczeń synem. Księga bez nauczyciela zaiste tworzy duchowe sieroctwo.
Rozdział XX
Arystoteles za konia
Aleksander kończył trzynaście lat. Wkraczał w wiek, gdy dziecko niecierpliwi się pragnąc już być dorosłym. W wielu dziedzinach posiadał wiadomości rozleglejsze niż większość ludzi dojrzałych i dumny ze świeżo nabytej wiedzy chętnie występował jako wykładowca. Z każdym dyskutował, dokuczał głupcom, drażnił uczonych i pragnął, aby go miano za takiego, jakim będzie w przyszłości.
Mimo że przemilczano w jego obecności, iż w prostej linii pochodzi od Zeusa, pamiętał, że w dzieciństwie o tym słyszał, i tym bardziej akcentował swą wyniosłą postawę. Przede wszystkim drażnił samego króla Filipa, który w tym okresie nie żył w zgodzie ze swym następcą, ofukiwał go przy każdej sposobności i miał za czczą próżność ową przedwczesną samoświadomość Aleksandra. Nie spodobało się Filipowi, gdy się dowiedział, że na wieść o każdym z jego zwycięstw Aleksander zamiast okazywać radość, poczyna tupać z krzykiem.
- Ojciec wszystko zdobędzie i nie będę miał nic do roboty!
Kiedyś o wiosennym poranku, gdy król przebywał w Pelli, pewien tesalski kupiec imieniem Filonikos przyszedł, by mu pokazać wielkiego konia czarnej maści, rzadko spotykanej siły i piękności; zwano go Bucefałem, bo na łbie miał białą plamę w kształcie głowy byka. Kupiec opowiadał o wierzchowcu tysiączne cuda, rumak miał wspaniały rodowód i był jeszcze bardzo młody. Filonikos żądał zań trzynaście talentów. * [*Trudno ustalić równowartość starożytnego pieniądza w stosunku do współczesnego. Obniżyła się bowiem nie tylko w ciągu wieków jego siła nabywcza, ale również zmieniła się od starożytności istotna wartość towarów; niektóre z nich bardzo drogie w starożytności, dziś stały się dla wszystkich łatwo dostępne, i na odwrót - niektóre wzrosły w cenie, zależnie od podaży, trudności w ich wytwarzaniu, kosztów transportu i popytu. Np. nie może służyć jako czynnik porównawczy koszt budowy, gdyż bardzo się różni cena siły roboczej. Czynnik porównawczy więc zawodzi, a obliczenia są mylące. Biorąc pod uwagę powyższe zastrzeżenia można z grubsza szacować, że jeden talent wynosił 5000 franków w złocie. Cena trzynastu talentów za Bucefała - czyli 130 000 do 150 000 franków w naszym współczesnym pieniądzu (1968), bądź 13 do 15 milionów w dawnych frankach - dowodzi, że wierzchowiec wysokiej klasy wart był tyle, ile obecnie koń wyścigowy.]
Tak cenny koń wzbudził ogromną ciekawość; zbiegło się wielu dowódców, by ocenić jego zalety, a Filip mnie zawezwał, bo zamierzał go nabyć pod własne siodło i chciał zasięgnąć mej rady, czy koń mu przyniesie szczęście.
Zeszliśmy na równinę, która służyła za ujeżdżalnię. Był tu i Aleksander. Pociągnął mnie za szatę, wzrok mu lśnił pożądaniem.
- Jaki piękny ten koń - szepnął. - Bardzo bym chciał mieć go na własność. Bardzo bym chciał, żeby ojciec go kupił i pozwolił mi na nim jeździć! Czy widziałeś tę głowę byka na jego łbie? Co to oznacza?
Spojrzałem na wierzgającego konia i odpowiedziałem Aleksandrowi:
- Przypomnij sobie, czego cię nauczyłem o niebiańskim kole i w jakim porządku idą po sobie znaki, i jak wzajem sobie rozkazują.
Filip chcąc się przekonać o sprawności wierzchowca kazał go dosiąść koniuszym, lecz żaden nie zdołał utrzymać się na grzbiecie, a niektórzy nawet go dosiąść, koń okazał się tak narowisty, dziki i porywczy; pysk przy wędzidle okrywał się pianą, stawał dęba z rozwianą grzywą, bijąc w powietrzu kopytami; wspaniale wyglądał w blaskach słońca, lecz nie znosił ani ciężaru, ani ręki jakiegokolwiek jeźdźca.
- Co za wspaniały koń; zrażają go do siebie, bo nie są dość przemyślni ani odważni, żeby go okiełznać! - rzekł nagle Aleksander.
Król wzruszył ramionami nie racząc odpowiedzieć. Gdy zawiedli koniuszowie, rozkazał, by z kolei wypróbowali rumaka dowódcy słynący jako najlepsi jeźdźcy, ale im również się nie udało.
Aleksander ponowił:
- Bogowie, co za żałość! Taki piękny koń i nie móc go dosiąść z braku zręczności i odwagi.
Jednakże dowódcy podjudzali się do współzawodnictwa. Każdy z nich śpieszył do zwycięstwa, gdy nie udało się przyjaciołom, lecz po chwili wracał zdyszany, wściekły, okryty kurzem.
Filip już czynił wymówki kupcowi Filonikosowi, że naraził go na stratę czasu.
- Możesz go sobie zabrać! Piękny jest, to prawda, ale najpiękniejszy koń nic niewart, skoro nie można go dosiąść.
- Szkoda, wielka szkoda. Brak zręczności, brak odwagi - powtarzał Aleksander.
Filip rozdrażniony uwagami ofuknął chłopca.
- Przestań wreszcie nam dokuczać twoją próżnością - zawołał. - Krytykujesz starszych od siebie i bardziej doświadczonych, jakbyś sam potrafił lepiej jeździć konno.
- Ależ na pewno - odparł Aleksander. - Jestem pewien, że uda mi się dosiąść tego konia zręczniej niż oni.
- Chcesz więc spróbować? Dalejże, chłopcze, zmierz swoje siły. Ale jeśli nie uda ci się lepiej niż innym, ile jesteś gotów zapłacić za swą zuchwałość? Pozwalam ci wyznaczyć stawkę.
- Zgoda - rzekł Aleksander. - Zapłacę cenę konia.
Obecni jęli się naśmiewać z trzynastolatka.
- Widzę, że na długo się zadłużyłeś - powiedział Filip.
- Ale jeśli wygram - odparł Aleksander - czy koń będzie mój?
- Na pewno, będziesz go mógł sobie zabrać i na nim jeździć.
Wtedy Aleksander podszedł do konia, chwycił uzdę, jął go głaskać i łagodnie obrócił łbem ku słońcu. W pewnej chwili zauważył bowiem, że koń szaleje, gdy słońce świeci nań z tyłu; przerażał go cień własny i jeźdźca. Wszyscy zaś dowódcy, aby blask nie raził ich w oczy, ustawiali go przed przerażającym widmem.
Tymczasem Aleksander przemawiał do konia, który potrząsając łbem jakby mu odpowiadał chrapiąc jeszcze z gniewu, rozdrażniony, że tylu ciężkich jeźdźców czuł na grzbiecie. Po czym chłopak z wolna skrócił uzdę, gdy zaś Bucefał zdawał się znosić jego rękę, powoli zrzucił płaszcz i jedną ręką trzymając uzdę, a z drugą na kłębie lekkim skokiem dosiadł konia. Ów zadrżał, stanął dęba, wściekle wierzgnął, lecz Aleksander był lekki i miał mocne kolana, zdołał się więc utrzymać. Zapanowała cisza. Nagle Aleksander popuścił uzdę, ścisnął nogami Bucefała i puścił go w cwał przez pole, by wygasić w nim płomień buntu.
Filip wykrzyknął:
- Czemuż mu pozwoliłem, on się zabije!
Wszyscy zamarli z przerażenia. Czarny rumak pędził, pędził szalonym cwałem unosząc uczepionego na grzbiecie dzieciaka. W istocie, nikt nigdy nie widział szybszego konia, lecz i równie niebezpiecznego. Wreszcie dostrzegliśmy, że zwalnia biegu, lecz Aleksander jeszcze go popędził ścisnąwszy piętami, dopiero gdy odczuł, że wysiłek uspokoił wierzchowca, kilkakrotnie okrążył pole i stępa przywiódł go przed Filipa. Zeskoczył; twarz, choć zlana potem, jaśniała dumą; widzowie krzyczeli z podziwu.
Filip ponad wszelkie inne cechy cenił fizyczną siłę; odtąd przestał wątpić, że Aleksander jest jego synem. Wzruszony aż do łez w swym jedynym oku, otwarł ramiona, przygarnął chłopaka, ucałował w czoło i rzekł:
- Synu mój, gdzie indziej będziesz musiał szukać godnego ciebie królestwa, bo nie wystarczy ci Macedonia, za mała jest dla ciebie. Tymczasem bierz Bucefała; uczciwie go zarobiłeś.
Od owego dnia zmienił się jego stosunek do Aleksandra. Z nagłą troską, właściwą ludziom, którzy późno w sobie wykrywają zainteresowanie dzieckiem, zadbał o należyte wykształcenie syna, o to, czy nauczyciele spełniają swe obowiązki, jaką jeszcze winien nabyć wiedzę, aby chwalebnie sprawować władzę królewską. Ponieważ Aleksander potrafił okiełznać najlepszego konia, Filip postanowił dać mu najlepszego nauczyciela; rozpaczał, że Platon niedawno zmarł, bo chętnie wydałby następnych trzynaście talentów w złocie, aby go sprowadzić.
Ale wieść głosiła, że Platon pozostawił godnego siebie następcę, najświetniejszego ze swych uczniów, a ten na szczęście dobrze znał Macedonię, spędził bowiem w niej swą młodość.
Arystoteles pochodził ze Stagiry, greckiej kolonii, w czasie ostatnich podbojów zmiecionej przez Filipa z powierzchni ziemi; należał do rodu wywodzącego się od Asklepiosa, po którym sztuka lekarska przechodziła z ojca na syna. Ojciec Arystotelesa, Nikomach, przez długi czas przebywał w Pelli jako lekarz króla Amyntasa III, ojca Filipa.
Filip i Arystoteles, prawie rówieśnicy, towarzysze dzieciństwa, nie widzieli się od dwudziestu lat.
Podczas gdy Filip, zakładnik Tebańczyków, uczył się u nich sztuki wojennej, Arystoteles wyjechał do Aten, gdzie w gajach Akademosa uczęszczał na wykłady Platona. Niebawem wyróżnił się wśród uczniów, na wzór swego mistrza napisał Dialogi i sam podjął się wykładów. Wyzwoleniec Hermejas, który po ukończeniu nauk został władcą miasta Aternaus w Mizji, wezwał go na swój dwór jako pierwszego doradcę; lecz Hermejas na rozkaz króla Persji został skazany na śmierć; pozostawił po sobie siostrę, którą Arystoteles poślubił.
Przeto filozof był teraz pozbawiony i opiekuna, i pracy, ale w trzydziestym ósmym roku życia został uznany za duchowego spadkobiercę Platona i był żonaty z siostrą króla. Filip zaofiarował mu przyjaźń, siedzibę, bogactwa i zaszczyty w zamian za przygotowanie Aleksandra do sprawowania władzy królewskiej. „Jestem szczęśliwy - napisał do niego - że Aleksander urodził się w twoich czasach i może zostać twym uczniem”.
Powrócił więc do Pelli ów mąż wszechwiedzący, bardziej dufny w majestat swego umysłu niż królowie we władzę w swych państwach. Rozmawiał z ludźmi patrząc im ponad głowy i miał lekką wadę wymowy przy świszczących głoskach. Gardził każdą myślą poza własną. Nawet Platon pod koniec życia uskarżał się nań z uśmiechem.
Arystoteles - mawiał traktuje mnie z lekceważeniem jak źrebak klacz.
Arystoteles, mimo że był przekonany, iż przewyższa swego mistrza, jednak we wszystkim usiłował go naśladować. Zresztą losy ich były poniekąd podobne. Platon w osiemnastym roku życia jął uczęszczać na wykłady Sokratesa, Arystoteles w tymże wieku poznał Platona. Obu poszukiwali potężni władcy. Platona Starszy i Młodszy Dionizjos z Syrakuz, Arystotelesa - Hermejas, później zaś Filip. Obu prześladowały podobne przeciwności losu. Platon cierpiał z powodu mściwości Dionizjosa Starszego i ledwo uniknął niewoli; Arystoteles po śmierci Hermejasa musiał uchodzić z Atarny...
Arystoteles uważał, że panujący nad ludźmi nie mogą zapłacić dość wysokiej ceny za naukę panowania nad sobą. Pierwszym darem Filipa był rozkaz odbudowy Stagiry, której przypadł zaszczyt ujrzenia narodzin filozofa. Mieszkańcy uzyskali zezwolenie powrotu do miasta, ponieważ wśród nich znalazło się kilku krewniaków Arystotelesa; nawet Stagirczycy sprzedani w niewolę zostali wykupieni i powrócili do swej dawnej ojczyzny.
Można by wątpić, czy Arystoteles i Filip mieli jakiekolwiek wspólne zamiłowania, tak dalece różnił się olbrzymi, brodaty, opasły król od szczupłego, wątłego filozofa, który nienawidził cielesnych ćwiczeń. Łączyło ich jednak wspólne upodobanie: stół, Arystoteles bowiem był zarówno smakoszem, jak wybrednym w stroju; kuchnię miał wyborną, lubił wino, a pod koniec posiłku nieznużenie wysłuchiwał arcysprośnych piosenek. Umysł mu wypoczywał.
Wyjaśnił królowi, że podobnie jak Platon musi wykładać na świeżym powietrzu, że nie może nauczać mając tylko jednego ucznia, potrzebna mu szkoła. Filip, który znów wyruszał na wojnę, zaprosił go do Miezy w pobliżu Stagiry i postanowił, że młodzieńcy z najszlachetniejszych rodów w królestwie będą wraz z Aleksandrem słuchać nauk filozofa.
W gaju ongiś poświęconym nimfom, tak zwanym nimfejonie, wzniesiono piękne budowle dla mistrza, jego małżonki, uczniów oraz sług; jakby książęcy dwór, gdzie królował filozof. Wyrąbano szerokie aleje, a w środku gaju również wybudowano okrągły portyk, gdzie miał zasiadać Arystoteles i nadal rozprawiać, gdyby się znużył przechadzką; wokół nauczyciela znajdowały się miejsca dla uczniów. Ów zwyczaj dyskusji podczas przechadzki zachował Arystoteles w szkole, którą później założył w Atenach, w gimnazjonie - Likejon; dlatego też szkoła jego w końcu otrzymała nazwę szkoły perypatetyków, czyli tych, co się przechadzają.
W nimfejonie towarzyszami Aleksandra byli: kuzyn jego z Lynkestis, mleczny brat Proteas, syn szlachetnej piastunki Hellanike, Hektor i Nikanor, najmłodsi synowie wodza Parmeniona, Ptolemeusz syn Lagosa, chociaż uchodził za rodzonego syna Filipa, oraz inni młodzi arystokraci, między nimi Leonnatos, w przyszłości przyboczny Aleksandra, Harpalos, później obdarzony przezeń najwyższymi godnościami, Marsjasz z Pelli, ów, co następnie opisał dzieje ich wychowania, i wreszcie piękny Hefajstion, który tak wielką rolę odegrał w życiu zdobywcy. Iluż przyszłych królów i wielkich wodzów wśród tych młodzieńców! Jakaż nawet nie przeczuwana przez nich przygoda tu się rozpoczęła!
Aleksander posiadał wyjątkowe zdolności, wdrożony zaś do praktyk kapłańskich szybko pojmował wszelaką wiedzę. Arystotelesowi wystarczyły trzy lata, by młodego księcia nauczyć wszystkiego, co powinien był znać z geometrii, geografii, astronomii, etyki, prawa, fizyki, medycyny, historii i filozofii, aby w dniu, gdy obejmie tron, był królem nie tylko z imienia, lecz mógł się mierzyć z każdym swym poddanym, niezależnie jaki zawód uprawiałby jego rozmówca. Zresztą Arystoteles wzorował się na naukach Platona, gdy ów mawiał: „ubliża królom, gdy nie są zdolni nadążać za lekarzem, filozofem, geometrą, prawnikiem w ich specjalnościach i nie mogą służyć im swą radą!”
Ową „sztukę królewską” złożoną z dostatecznego poznania wszelkich innych sztuk Aleksander posiadł w ciągu trzech lat pobytu w Miezie, i to z łatwością, jaka świadczyła o wyższości jego natury.
Arystoteles dostosowywał system nauczania do temperamentu i zdolności każdego ucznia. Jednemu udzielał pouczeń w dyskusji, drugiemu innym sposobem. Wszystkich pragnął obdarzyć wiedzą praktyczną, wciąż potrzebną w życiu. Często posługiwał się urywkami z eposów Homera jako ilustracją do wykładów lub tematem do rozmyślań. Aleksander dzięki Lizymachowi niemal na pamięć znał Iliadę, przeto bez trudu pojmował rozważania nauczyciela. Jedynie w dziedzinie metafizyki i wiedzy spekulatywnej Arystoteles poniósł porażkę wychowując swego królewskiego ucznia. Umysł Aleksandra niezbyt się nadawał do subtelnych wątpliwości lub do czysto abstrakcyjnych dyskusji.
Część pouczeń Arystotelesa opierała się na przyjaźni i na potrzebie, jaką żywi każdy człowiek, aby w innym człowieku odnaleźć uzupełniające go uczucia. W tej dziedzinie naśladował Platona, który gardził towarzystwem kobiet, a nawet zbliżeniem do nich. Arystoteles, choć żonaty, choć miał dzieci, w związku małżeńskim nie doznał wystarczającego rozkwitu uczuć. Lubił przebywać wśród młodzieńców. Skłaniał każdego z uczniów, aby do niezbędnego dialogu, który każdy z nich musiał wciąż prowadzić, wybrał sobie towarzysza będącego jakby jego sobowtórem i zwierciadlanym odbiciem.
Umysł bowiem nie potrafi się wypowiedzieć, w pełni siebie przekazać, jeśli ciało będące jego siedzibą nie uczestniczy w tym oddaniu. To, czym bogowie obdarzyli człowieka, posiada dwoisty aspekt: jeden - jawny, drugi - ukryty. Przeto i miłość ma dwa aspekty: jeden z nich, oczywisty i prostacki, skłania człowieka do prokreacji; ukryty aspekt wyższej natury doprowadza go do stanów połączenia się i poznania niedostępnych inną drogą.
Wśród towarzyszy z nimfejonu Aleksander wybrał sobie jako obiekt swej młodzieńczej miłości Hefajstiona, chłopca o czarnych, podłużnych oczach, ciemnych wijących się lokach, profilu, który od czoła aż po podbródek zdawał się wpisany w doskonały owal.
Miłość nie może się obyć bez wzajemnego podziwu. Hefajstion był wyższy od Aleksandra i bezbłędnie zbudowany. Natomiast jego umysł nie wykraczał ponad przeciętną miarę i Aleksander przewyższał go bystrością.
Najpierw obaj młodzieńcy, odczuwając wzajemną ku sobie skłonność, nazwali się niby dla zabawy Achillem i Patroklem, później tkliwość, jaką w nich budziła sama ich obecność, uścisk dłoni, objęcie się wpół lub za ramiona, rozkosz, jaką odczuwali razem biegnąc równym krokiem, oraz rozważania na ten sam temat dowiodły im, że są dla siebie stworzeni, i wzbudziły w nich pragnienie, aby się nigdy nie rozłączać. Zwierzali się sobie z marzeń, wymieniali tajemne przysięgi. O dziwo, spełnili swe marzenia, dotrzymali przysiąg. Zawsze piękny Hefajstion stał przy Aleksandrze niby jaśniejący cień.
Można Arystotelesa osądzać w różnoraki sposób, oburzać się jego arogancją, wyniosłością, z jaką mówił o każdej rzeczy i wszelakiej wiedzy, jakby sam ją stworzył, ganić nieustanną troskę o własną osobę, co skłoniło go pewnego dnia do zapytania uczniów, jak by wobec niego postąpili, gdyby już objęli swe dziedzictwo. Na to jeden z nich odpowiedział:
- Tak bym, mistrzu, postępował, aby każdy ci świadczył szacunek i cześć.
Inny zaś rzekł:
- Wziąłbym cię za pierwszego doradcę.
Aleksander milczał, później przynaglany odparł:
- Jak możesz, mistrzu, zadawać mi podobne pytanie i skąd mogę wiedzieć, co kryje przed nami przyszłość? Zaczekaj, aż zostanę królem, a wtedy zobaczysz, jak cię będę traktował.
Prócz tych wad, które poniżały wyłącznie Arystotelesa, był on wymarzonym nauczycielem dla Aleksandra; a zasługa jego podwójnie jest cenna; po pierwsze doszedł w swych dziełach do szczytów wiedzy, a po drugie wychował księcia, który idąc nieznużonym krokiem rozsiewał ową wiedzę w całym świecie.
W szesnastym roku życia Aleksander był wspaniałym młodzieńcem średniego wzrostu, ale o szerokiej piersi i pięknie zarysowanych mięśniach, karnację miał jasną, prawie mleczną, jedynie na podbródku i podbrzuszu lekko zaróżowioną. Głowę o płomiennych włosach nieco skłaniał na ramię, jak zwykł zawsze to czynić i co mu pozostało na zawsze; oczy różnej barwy, jedno brązowe, drugie błękitne, wciąż pilnie badały niebo. Otaczał go słodki, nie dający się określić zapach, który porównywano do tchnienia różnych kwiatów; bóg winien pięknie pachnąć. Kapłani na ogół posiadają magiczną sztukę nadawania tkaninie lub jakiemuś przedmiotowi zapachu róży, mirry, jaśminu, trudniejsza sztuka magiczna to przepoić nim żywe ciało.
Chociaż Aleksander ćwiczył sztukę wymowy, nigdy w niej nie dorównał Filipowi; natomiast głos jego odznaczał się inną zaletą: głęboką wibracją; a gniew lub nadzieja mogły go natchnąć do godnych podziwu przemówień. Chodził zazwyczaj bardzo szybko; krok ów zawdzięczał Leonidasowi, a później wyćwiczył w nim swe zastępy. Wiadomo, jak potrafił okiełznać konia. Celował w rzucie oszczepem i władaniu wszelaką bronią.
W szesnastym roku życia posiadał krzepę Spartanina, kulturę Ateńczyka, wiedzę egipskiego kapłana i ambicje barbarzyńcy. Gdy przechodził, wzbudzał powszechny podziw i trudno było uwierzyć, że nie jest synem boga.
Pewnego dnia przybył do Miezy goniec znad Hellespontu: król Filip wzywał Aleksandra do przybycia pod Perynt - miasto, które oblegał. Młodzieniec udał się do Pelli, by zabrać świtę, pożegnać matkę i wraz ze mną złożyć ofiarę bogom. Po czym wyruszył na wojnę w stronę wschodzącego słońca.
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział I
Proroctwo o faraonach
Kiedy u Arystotelesa w nimfejonie nauka Aleksandra dobiegała końca, kiedy Filip Macedoński usiłował zagarnąć ostatnie greckie kolonie nad Hellespontem, król Persów Artakserkses III Ochos rzucił swe wojska na Egipt, zajął deltę Nilu, zmusił do kapitulacji święte miasto Memfis i popełnił niezliczone świętokradztwa w świątyniach Amona. Faraon Nektanebo Drugi, potomek trzystu pięćdziesięciu królów, uszedł boską rzeką i dotarł w głąb Etiopii, gdzie ślad po nim na zawsze zaginął.
Niebawem po jego ucieczce pierwszy prorok Amona wygłosił następującą przepowiednię:
„Faraon odszedł, ale powróci do ziemi egipskiej nie w postaci starca, lecz w rozkwicie młodości, i wypędzi z naszej ziemi perskiego najeźdźcę”.
Proroctwo zostało wyrzeczone i znano je w świątyniach. Północne słońce miało wychylić się zza chmur.
Rozdział II
Od Peryntu do regencji
Po przybyciu do Peryntu Aleksander stwierdził, że Filip bardzo się zmienił i postarzał. W ciągu ostatnich wypraw był on dwukrotnie ranny; jeden cios strzaskał mu obojczyk, drugi złamał ramię po tejże stronie; straciwszy wpierw jedno oko, teraz dotkliwiej okaleczał, bardzo nieudolnie władał lewą dłonią.
Pił coraz więcej i stawał się ociężały. Coraz częściej się niecierpliwił, wpadał w gniew, bo od wielu miesięcy stał w miejscu przed potężnie obwarowaną twierdzą; zdołał zdobyć tylko zewnętrzne mury, lecz nie potrafił odciąć dostępu do morza; Persowie zaopatrywali mieszkańców w żywność. Grecy dostarczali wojska.
Filip posępnym okiem przyjrzał się młodzieńcowi, nie wyjaśnił, dlaczego wezwał go do obozu, dał mu namiot obok własnego, lecz nie powierzył żadnego dowództwa.
- Pozostaniesz przy mnie - rzekł.
Aleksander jął wieść obozowe życie wśród grubiańskich i rozwiązłych dowódców, przyzwyczajonych wzorem wielu zwycięzców pędzić niczym nie skrępowany żywot; bezczynne noce szybko zmieniały się w orgie. Nie tylko branki i prostytutki zaspokajały ich lubieżność, ale również podwładni dowódcy, żołnierze; miłostki bowiem między mężczyznami cieszyły się wielkim poważaniem w tym wojsku wyćwiczonym na sposób tebański, za bohaterski wzór służył im święty Hufiec tebański, w którym wojownicy żyli ze sobą parami, jak kochanek z kochanką czy mąż z żoną, i wzajem sobie przysięgali, że jeden nie przeżyje drugiego.
Część z otaczających Filipa wojowników, bez uszczerbku zresztą dla ich waleczności, ostentacyjnie naśladowała Tebańczyków; skropieni pachnidłami, przyodziani w cenne tkaniny ozdabiali klejnotami pierś i włochate ramiona, pielęgnowali brody jak kobiety włosy i chętnie publicznie się obejmowali.
Dla człowieka nie obeznanego z owymi obyczajami obóz nastręczał widok zaskakujący i błazeński. Obrażał on wielce Aleksandra wychowanego w atmosferze podniosłych nauk Arystotelesa, znał on bowiem miłość jedynie w postaci czystej tkliwości łączącej go z Hefajstionem. Pijackie sceny widywane co wieczór nie tylko go nie zachęcały do brania w nich udziału, lecz budziły w nim wstręt i odrazę. Odrzucał zaloty obnażonych kurtyzan i agresywnych dowódców, czekał, aż wino dostatecznie zamąci im głowy, żeby chyłkiem wymknąć się do swego namiotu i czytać tam Homera marząc o Achillu, Patroklu i Bryzeidzie. Filip widząc odchodzącego w milczeniu młodego cenzora wzruszał ramionami mówiąc:
- Bogowie, jakiż mruk z tego chłopaka. Cóż pocznę w moim wojsku z drugim Antypatrem!
Pod murami Peryntu często zdarzały się potyczki, raz oblężeni pokusili się o wypad, to znów Macedończycy pragnęli wypróbować opór wroga. Wkrótce po przybyciu Aleksander stoczył swą pierwszą walkę. Była to ledwie ostrzejsza potyczka, lecz dla młodzieńca nabrała wagi wielkiej bitwy. Brał w niej udział przy boku ojca i pragnął dowieść weteranom swej siły i zapału. Skoro wodzowie pokpiwali z niego, ponieważ nie uczestniczył w ich rozpasanych zabawach, on pokaże, że w walce z łatwością im dorówna.
Na polu poprzecinanym zburzonymi fortyfikacjami nie można było użyć konnicy; walczono pieszo, na miecze i topory. Aleksander runął na wroga; silny, zwinny, odważny, z pasją uderzał, ranił, zabijał, budząc powszechny podziw. Zdawał się mieć dziesięć ramion; kiedy go zapytano, co odczuwa, odrzekł:
- Nie wiem, przestałem myśleć!
Wieczorem po owej potyczce Filip okazał Aleksandrowi takąż tkliwą czułość jak wówczas, gdy okiełznał Bucefała.
- Mało pijesz - rzekł - jednakże jesteś godny być moim synem.
Chcąc mu sprawić przyjemność Aleksander wychylił wielką czarę wina.
W Peryncie Aleksander pojął, że król prowadząc wojnę, na dwie godziny walki sto innych poświęca na troskę o wyżywienie, zwiad, na przyjmowanie posłów, rządy, korespondencję z obcymi państwami. Pojął, iż w namiocie ustawionym na gołej ziemi może rządzić królestwem, byle posiadał sprawną łączność i nawet z dala wzbudzał szacunek dla swej siły. Filip zaś w tym celował. Wiedział, co robią dzień po dniu jego zarządcy we wszystkich prowincjach, wysyłał im osobiste rozkazy, o ile napotykali trudności. Regularnie otrzymywał wiadomości o tym, co się dzieje w Atenach, gdzie Demostenes bez ustanku judził swych rodaków do wojny z Macedonią, a nawet im doradzał zawarcie sojuszu z Persją, odwiecznym ich wrogiem.
Demostenes wołał: „Ateńczycy, nie wierzcie, że poddani Filipa radują się tym, co go cieszy. Przeciwnie, powiedzcie sobie: on wzdycha do sławy, oni pragną tylko pokoju. Jeśli on nie może osiągnąć swego celu nie narażając się na niebezpieczeństwa, oni chcą tylko pozbyć się przymusowej rozłąki ze swymi dziećmi, rodzicami, żonami”. Demostenes twierdził: „Nie tylko sprzymierzeńców Filipa przepełnia podejrzliwość i niezadowolenie, lecz w jego własnym królestwie brak jedności i zgody”. Gdy Demostenes to głosił, wcale nie mijał się z prawdą, a Filip o tym wiedział.
Przykre wieści docierały z Macedonii. Od dziewiętnastu lat Filip rządził, zaś dziewiętnaście lat nieustannych wojen, nawet owocnych, nuży i zwycięzców. Filip rozumiał, że powinien zaprzestać być dla własnych poddanych dalekim cieniem, wciąż żądającym świeżych żołnierzy, z których wielu już nigdy nie wracało. Rozumiał, że powinien wrócić do Pelli na kilka miesięcy, ująć lud w garść, uciszyć niezadowolonych lub ich ukarać. Lecz nie mógł się zdobyć na opuszczenie Peryntu, a po Peryncie Bizancjum, ponieważ decyzja powrotu stanowiłaby dla niego pierwszą porażkę. Potrzebował więc kogoś, kto by w jego imieniu i zamiast niego przez jakiś czas sprawował władzę w Pelli. A któż mógłby to czynić lepiej i z większym majestatem niż następca tronu, jeśli był do tego zdolny? Aleksander szybko pojął, po co Filip go sprowadził. W czasie pobytu w obozie Filip wciąż go przy sobie zatrzymywał, gdy wykonywał różnorodne prace związane z rządami w królestwie - pragnął go wypróbować i wciąż pytał:
- Co byś zrobił w podobnym wypadku? Jak myślisz, jak należałoby postąpić?
Za każdym razem Aleksander zdumiewał go zdrowym rozsądkiem i dojrzałością umysłu. Filip osądził, że zbędna jest dalsza zwłoka i już może się posłużyć zdolnościami syna. Po kilku tygodniach z pełnomocnictwem regenta odesłał go do Macedonii.
Aleksander, poprzedzony rozgłosem swej waleczności, triumfalnie wjechał do Pelli i bardzo poważnie pełnił obowiązki regenta. Rozgościł się w pałacu i wszędzie występował wraz z matką, która nigdy tak nie królowała, jak w ciągu tych miesięcy. Filip często i publicznie szydził z Olimpias; teraz ona brała odwet przy boku syna.
Klejtos Czarny, który ongiś prowadził za rączkę małego Aleksandra i kierował jego pierwszymi zabawami, teraz został mianowany dowódcą osobistej straży młodego regenta; Arystoteles i ja pełniliśmy funkcje doradców.
Lud zawsze pokłada nadzieje w nowym mężu stanu, a Macedończycy mieli wszelkie powody, aby pokochać szesnastoletniego księcia. Pamiętali o przepowiedniach związanych z jego narodzinami. Choć nikt nie mógł przeniknąć tajemnicy, jednakże wszyscy wiedzieli, że tajemnica istnieje. Rozprawiano o tym począwszy od najbogatszego domu aż do najpodlejszej oberży. Dalekie wspomnienia wyłaniały się z pamięci, podsycone nowym bodźcem. Każdy głosił swą opinię opartą na słowach sąsiada. Kto znał pałacową służbę, ten wiedział, że wszystkie współzawodniczące ze sobą nałożnice występują przeciw Olimpias i zaprzeczają ojcostwu Filipa. Zależnie od tego, czy miłowano, czy też nie miłowano Filipa, powiadano, że Aleksander przypomina go we wszystkim albo nie jest doń podobny w niczym.
Dwie sposobności były dane młodemu księciu, by potwierdził swą powagę w okresie regencji.
Najpierw przybyło perskie poselstwo, aby prowadzić z Filipem rokowania w sprawie kolonii nad Hellespontem. Posłów przyjął Aleksander.
Persja, potęga perska, stanowiła jego obsesję. Jako kapłan Zeusa-Amona wiedział, że Persowie wszędzie obalają kult Amona. W nienawiści do Persów wychował go Arystoteles, ów bowiem nie przebaczył Wielkiemu Królowi śmierci Hermejasa. Poza tym Aleksander czytał pisma Izokratesa. Jeśli Filip nie zdoła wykonać zadania, do którego zachęcał go Izokrates, nie zjednoczy państw helleńskich i nie zniszczy azjatyckiego imperium, wówczas on, Aleksander, spełni ten obowiązek i okryje się chwałą.
Wobec perskich posłów okazał się znakomitym dyplomatą; wspaniale ich przyjmował, wydawał uczty oraz igrzyska, otaczał ich szacunkiem, a zwłaszcza nie skąpił im względów, którym nie oprze się żaden człowiek, polegających bowiem na uwadze, jaką się przywiązuje do jego słów. Mówił nie tyle tonem rokowań, ile przyjaźni; okazywał namiętną ciekawość i podziw wobec wszystkiego, o czym mówili; bardzo sumiennie wypytywał o organizację perskiego imperium, jego obszar, stan dróg, trakty wiodące od miasta do miasta, siły militarne, zasoby skarbca, nawet o samą osobę Artakserksesa i jego wojskowe talenty. Przeto dowiadując się o przeciwniku wszystkiego, co mu podsuwała ambicja, sprawiał na posłach wrażenie, iż przemawia jako sojusznik; i tak ich urzekł inteligencją, mądrością, sposobem bycia, iż oświadczali każdemu, ktokolwiek chciał ich wysłuchiwać, że syn Filipa już przerasta swego ojca.
Tymczasem Filip, do cna wyczerpany oblężeniem Peryntu, ruszył na Bizancjum, ale i tu zawiodło go szczęście. Gdy spodziewając się, że nocnym zaskoczeniem zdobędzie twierdzę, rozkazał przypuścić atak, wszystkie w mieście psy zaczęły wyć i obudziły mieszkańców, którzy pobiegli na wały. Bizancjum okazało się równie trudne do zdobycia jak Perynt.
Teraz armia jęła szemrać, skarbiec świecił pustką, a żołnierze chcieli wracać. Filip pragnął łatwego odwetu, powrotu w aueroli zwycięzcy, przeto zawrócił na północ ku brzegom Euksynu i pokonał nad ujściem Isteru starego, liczącego już dziewięćdziesiąt lat króla Scytów.
W tymże czasie zbuntowali się Majdowie, szczep zamieszkały na północo-wschód od Macedonii, w krainie, przez którą prowadziła powrotna droga Filipa * [*Majdowie zamieszkiwali część współczesnej Bułgarii na południe od dzisiejszej Sofii. Filip powracał z wybrzeży Morza Czarnego i znad ujścia Dunaju.] Aleksander, choć poznał sztukę wojowania dopiero w jednym starciu, a gdyby nie był synem króla, nie otrzymałby w swoim wieku dowództwa nawet nad jedną falangą, oto tenże Aleksander zwołał wojska, swoją pierwszą armię, i wyruszył z Pelli marszem już mającym pozory triumfu. Poszedł na północ. Towarzyszyłem mu w tej wyprawie, była ona krótka i łatwa.
Plemiona Majdów były waleczne, lecz słabo zorganizowane. Oczekiwały przybycia zastępów Filipa, które - jak wieść głosiła - były zmęczone i bliskie buntu; tymczasem ujrzały nadciągającego z innej strony młodego księcia, już ubóstwianego przez żołnierzy, który szybkim marszem wiódł wypoczęte wojska.
- Baran bodzie łbem - powiedziałem Aleksandrowi. - W bitwie idź zawsze na czele.
Rada niemal zbędna, tak dalece Aleksander był skłonny postępować w ten właśnie sposób. Przyśpieszył marsz i uderzył wprost na miasto, gdzie przebywał wódz zbuntowanych plemion. Majdowie zwykli walczyć raczej w otwartym polu niż w oblężeniu; gdy Aleksander otoczył miasto, zdobył je niemal natychmiast, wypędził zeń ludność i w tymże dniu, gdy je zajął, postanowił zmienić w kolonię macedońską i nazwać Alcksandropolis, naśladując Filipa, który nadał swe imię miastu opodal gór Rodope.
Wieść o zwycięstwie napełniła radością królową Olimpias i wszystkich Macedończyków, lecz zadowolenie Filipa przyćmił cień niepokoju. Gdy on powracał z długiej wyprawy, niezbyt pomyślnej, w której po raz pierwszy zostały poddane krytyce jego strategiczne zdolności, gdy on musiał odstąpić od oblężenia, jego następca tymczasem okrył się nieoczekiwaną sławą. Laur ozdobił inne czoło.
Filip rozkazał Aleksandrowi bezzwłocznie dołączyć się na północy do własnych wojsk. Nie chciał zezwolić, aby młody zwycięzca sam święcił triumf. Tedy wracali, jadąc strzemię w strzemię, jednooki olbrzym, nieco przygarbiony, i młody książę o apolińskiej urodzie, na karym Bucefale.
Pewnego dnia w górskim wąwozie wpadli w zasadzkę zastawioną przez szczepy. Odosobnili się podczas walki. Włócznia, dobrze wycelowana, przeszyła zarazem brzuch konia Filipa i udo jeźdźca. Koń padł przygniatając rannego króla. Aleksander zeskoczył z Bucefała, osłonił ojca tarczą i walczył sam z dwunastu napastnikami, aż nadeszła odsiecz. Gdyby nie Aleksander, owego dnia zginąłby Filip Macedoński. Chętnie to przyznał i wobec wszystkich gorąco podziękował Aleksandrowi.
Ale do długu wdzięczności domieszała się szczypta goryczy. Gdy wojska weszły do Pelli, Aleksander jechał konno, Filip zaś w lektyce.
Po ostatniej ranie król okulał. Już się przyzwyczaił do jednego oka, a także złamanego obojczyka i bezwładnej ręki, lecz odczuwał żal do losu za skróconą nogę. Tak często się uskarżał, że kiedyś Aleksander chcąc go pocieszyć powiedział:
- Jak możesz uskarżać się na wypadek, skoro każdy krok przypomina ci twą waleczność?
Filip zamilkł, pokiwał głową młodzieńcowi; nie był pewny, czy go obdarzył życiem, lecz teraz zawdzięczał mu swoje własne; zażądał wina, aby zapomnieć, że czas jego młodości już dlań przeminął.
Rozdział III
O skromności
Nikt nie powinien uchodzić za innego, niż jest w istocie.
Jeśli, synu,- od wczesnego dzieciństwa mówiono ci o twym doniosłym posłannictwie lub jeśli w głębi siebie jesteś przekonany o tej doniosłości, odrzuć precz wszelką skromność. Ona bowiem u innych ludzi stanowi cnotę i dowód, że przykładają do siebie właściwą miarę, u ciebie zaś byłaby błędem.
Jeśli masz rządzić, przewodzić lub panować, nie ulegaj kłamliwej pokorze, w rzeczywistości nie odczuwasz jej wobec ludzi. Zachowaj w myślach pokorę wobec bogów.
Jakżeż ludzie, którymi jesteś powołany przewodzić, uwierzą w twoją wyższość, skoro ty sam zdajesz się w nią wątpić? Nie dawaj nędznej jałmużny udając, że ich przewyższasz.
Jako prorok, dostojnik lub król wymagaj należnych ci hołdów. Kochaj sławę i niech cię wieńczą laurem. Cudzy pokłon wyjawia twoją chwałę.
Możesz także nie dbać o pospolite miłostki, samotność jest twoim losem. Czyż ci potrzebna, aby się umocnić, cena, jaką przywiązuje do ciebie jedna kobieta, skoro jesteś cenny dla całych ludów?
Rozdział IV
Kaliksena
W siedemnastym roku życia Aleksander okazał, że potrafi dowodzić wojskiem i rządzić państwem, ale jeszcze trwał w dziewictwie.
Młodzieńcza cnota zawsze razi rozpustnych, starzejących się mężczyzn; z każdym dniem utrwalała się rozbieżność między Aleksandrem a Filipem, aż poczęła budzić w królu dawne wątpliwości. Okazywana przez księcia obojętność wobec miłosnych igraszek, a nawet brak zaciekawienia miłostkami, były tak niepojęte dla Filipa który wcześnie począł wieść rozwiązłe życie - iż wzbudziły w nim niepokój o męskość Aleksandra i przyszłość dynastii.
Olimpias również niepokoiła się czystością syna. Podobnie jak większość matek obrażała ją niewierność męża, lecz pragnęłaby, żeby jej syn uwodził wszystkie kobiety świata. Skoro urodziła młodego boga-zdobywcę, oczekiwała, aby i na tej drodze dowiódł swych zalet. W Pelli nie brakowało dziewic, wdów i mężatek, które by chętnie oddały się Aleksandrowi, lecz on przechodził obok nie dostrzegając zalotnych minek, nie odwzajemniając spojrzeń. Dawni towarzysze z nimfejonu, Hektor, Nikanor, Marsjasz, Ptolemeusz, już współzawodniczący w miłosnych zapasach, pokusili się kiedyś, aby niespodziewanie pchnąć go do łoża zamężnej kobiety, lecz on się oparł i zlekceważył bardzo rozczarowaną mężatkę, gotową do cudzołóstwa.
Pragnąc wtajemniczyć Aleksandra w sztukę miłości, Olimpias wybrała Kałiksenę, piękną dwudziestopięcioletnią Tesalkę, wychowankę kapłanek Afrodyty; Kaliksena opuściła stan kapłański i należała do grona najznamienitszych w stolicy heter. Miała wspaniałe zęby, które chętnie odsłaniała w uśmiechu, dumny podbródek, ciało pełne i gorące. Wzorem słynnych ateńskich heter dom swój ozdabiała cennymi darami i najwybitniejsi mężczyźni lubili u niej gościć. Chybioną miał podróż znakomity cudzoziemiec opuszczający Pellę, jeśli nie poczęstowała go wieczerzą. Kaliksena nie oddawała się byle komu, miewała w tym samym czasie po kilku kochanków, lecz nigdy jedynego; wszyscy zaś zachowywali dla niej przyjaźń. Goście sławili czar jej głosu i powab rozmowy z nią, ci, co ujrzeli Kaliksenę bez osłony, porównywali ją do najpiękniejszych rzeźb, a ci, których raczyła wziąć w ramiona, zapamiętali ją na zawsze.
Przeto Olimpias zaprosiła Kaliksenę do pałacu i zwierzyła się ze swych zamysłów. Kurtyzana odpowiedziała na nie skwapliwie, a nawet z wdzięcznością. Olimpias, księżniczka Epiru, którą świątynna prostytucja zawiodła do tronu, była dla wszystkich heter niedoścignionym wzorem i poniekąd sublimacją ich zawodu. Uczyniona propozycja wzbudziła w pięknej Tesalce poczucie, że spływa na nią królewski majestat.
W omówiony wieczór Olimpias osobiście zawiodła heterę do komnat młodzieńca. Aleksander, wobec ostrych wymówek matki, wyraził zgodę.
Kaliksena znała różnych mężczyzn, a nawet trwających w dziewictwie, drżących, olśnionych, samochwałów, atakujących w rozkoszy niby w bitwie, wstydliwych, którzy nie znoszą światła, a także tych, co się tulą jak w odnalezionych ramionach matki. Lecz nigdy nie spotkała podobnego młodzieńca: wyniosły, obojętny, chodził tam i z powrotem, mówił do siebie urywanymi zdaniami, jakby ona była niegodna wysłuchać wniosków. Zaofiarowała się zdjąć zeń szaty; zezwolił to uczynić. Sama się obnażyła; patrzał na nią niby na martwy przedmiot. Przyciągnęła go na skraj łoża, wzięła za rękę, lecz on jej nie uścisnął; dłoń tę przytuliła do swej piersi. Aleksander rozmyślał, usiłował zastosować pouczenia filozofów, aby zrozumieć, co się dzieje w tym ciele tak różnym od męskiego, medytował nad dwoistością natury, dwoma zasadami we wszechświecie: męską i żeńską. Miękkie i wilgotne kobiece ciało budziło w nim lekką odrazę.
Noc upływała: Kaliksena chciała doprowadzić Aleksandra do celu ich spotkania; wodząc ręką chwaliła kształt jego mięśni; odpowiadał jej opisując wojskowe ćwiczenia, pokazywał w jaki sposób rzut oszczepem rozwija skośne mięśnie brzucha. Tak wielka obojętność poczęła ją obrażać; wchodził w grę jej honor kurtyzany. Stała się władcza i chcąc go przynaglić, użyła całego kunsztu miłosnego, by wzbudzić pożądanie w tym młodym, gadatliwym bogu; udało się jej ale z trudem; akt miłosny trwał krótko, nie zadowolił żadnego z obojga. Aleksander pozostał obojętny obserwując zarazem swą partnerkę i własną osobę.
Kaliksena otrzymała od Olimpias królewski podarunek, lecz zanim Aleksander ponownie zbliżył się do kobiety, upłynęło dobrych kilka lat.
Rozdział V
Kraje i królowie
Gwiazdy rządzą każdym miejscem na ziemi podobnie jak każdym człowiekiem. Dlatego każdy człowiek, od najuboższego do najmożniejszego, posiada miejsce dlań szczęśliwe, inne zaś grożące mu nieszczęściem. Niektóre okolice będą dlań zawsze zgubne, inne zawsze korzystne; natomiast nie zależy wyłącznie od jego woli omijanie pierwszych, by działać jedynie dla drugich.
Oto co naucza Asklepios o imieniu króla:
„Przeto królem jest nazwan, ponieważ lekką stopą opiera się na władzy najwyższej i panem jest słowa, które pokój czyni. Dlatego często samo imię króla posiada moc zmuszania wrogów do odwrotu”.
Rozdział VI
Wojna Demostenesa
Kiedy Filip w swym pałacu, otoczony troskliwymi lekarzami, goił ostatnią ranę, rozmyślał o swej porażce nad Hellespontem i czynił sobie wymówki, że nie poszedł dalej za radami Izokratesa, że się narażał na Wschodzie stawiając czoło Persom, zanim pod swą władzą nie zjednoczył Grecji.
Następnej wiosny Rada amfiktionii zażądała, aby użył swej władzy wobec sąsiadującej z Delfami Amfissy, która zagarnęła ziemie od wieków poświęcone wyroczni Apollina.
Filip wezwany do odzyskania dóbr świątynnych zebrał wszystkie swe wojska, poszedł przez Tesalię, przekroczył Termopile i założył obóz w Elatei na granicy Beocji, o sześć dni marszu od Aten.
Natychmiast Demostenes pojawia się na agorze. Tym razem odnoszą triumf jego argumenty, tylekroć powtarzane. Wedle jego słów Filip zerwał rzekomy pokój, którym się wykpił Ateńczykom, i zbliża się jedynie z zamiarem wydarcia wolności wszystkim Grekom.
Mówca Demades, który nie czyniąc z tego tajemnicy otrzymywał od Filipa pokaźne zasiłki na poparcie stronnictwa przychylnego Macedonii, znajduje się w mniejszości i popada niemal w stan oskarżenia. Demostenes widzi, że nadchodzi czas jego chwały. W porywie nagłego entuzjazmu zgromadzenie uchwala wojnę, której on żądał od ośmiu lat.
Ale Demostenes nie ogranicza swej działalności tylko do własnego miasta; jedzie do Teb, wymyśla, że na Ateny szykuje atak goszczące w Tebach poselstwo macedońskie, które prowadzi rokowania o stworzenie w przyszłości związku. Przemawia na tebańskiej agorze, schlebia Beotom, rozwija cały swój kunszt, aby ich oczarować, przeraża niebezpieczeństwem, jakie im grozi, jeśli zachowają neutralność; w ciągu kilku dni rozbija odwieczny sojusz Teb z Macedonią. Tebańczycy sposobili się wpierw do polubownej roli pośredników, teraz wdają się w wojnę z ich stałym sprzymierzeńcem. Demostenes działa. Przemawia, podburza, zabiega, wysyła wszędzie posłów, nadaje swej wojnie miano świętej. Eubea, Akarnania, Korf, Leukadia, Achaja, Korynt, Megara, część Poloponezu i dalekie Bizancjum łączą się z Attyką i Beocją, potępiają interwencję Macedonii. Jedynie Sparta i Arkadia trzymają się na uboczu od koalicji.
Filip zdumiony zasięgiem reakcji, lękając się, że wrogowie wciągną go dalej, niżby tego pragnął, każe atakować Amfissę - powód całego wzburzenia. Lecz tebańskie i ateńskie wojska zadają klęskę dziesięciotysięcznej armii wysłanej na to miasteczko. Tym sposobem, o dziwo, Ateny i Teby w imię obrony greckich ludów przychodzą z odsieczą miastu potępionemu przez Radę amfiktionii - swój najwyższy trybunał.
Aż do lata Filip stoi w miejscu. Jak zawsze, gdy armia nie wieńczy zwycięstwem jego poczynań, ucieka się do podstępu. Pisze przyjacielski list do Antypatra, zwierza mu się, donosi, że bunt w Tracji zmusza go do niezwłocznego odejścia na północ wraz z większą częścią wojska; wysyła gońca z tym listem, każąc mu wpaść w ręce wrogów.
Te wieści napełniają przeciwników radością; obrońcy Amfissy, od wielu miesięcy stojący w pogotowiu, natychmiast odkładają broń, wielu odjeżdża na wypoczynek. Filip zaś, który wedle ich mniemania już odjechał, nocą przekracza góry, atakuje miasto i bez trudu zwycięża uszczuploną i śpiącą załogę. Wówczas Delfy obwołują go swym zbawcą, a wyrocznia przepowiada nieszczęścia i klęski temu, kto chwyci za broń przeciw królowi Macedonii.
Filip wszystkim ofiarowuje pokój, wysyła heroldów do wszystkich sprzymierzonych miast; Teby są gotowe do układów, ale nie Demostenes. Nie zmuszą go do ustąpienia ani heroldowie, ani wyrocznie. Dzisiaj jest pierwszym z Ateńczyków; jeśli pokona Filipa, będzie pierwszym z Greków. Wojska sojusznicze są już teraz zgromadzone. Człowiek większej miary niż Demostenes mógłby się wyrzec wyprawy; on nic nie dostrzega - ani rzezi, ani kirów, ani ruin, widzi tylko własny posąg w wawrzynach zwycięzcy. Wszystkie nadzieje Demostenesa, a jednocześnie siły całej Grecji zostaną wystawione na próbę w jednej, jedynej bitwie.
Na równinie pod Cheroneą, nad brzegami rzeki Kefizos, wieczorem pod koniec sierpnia cała sojusznicza armia stanęła w szeregach przecinając trakt do Teb. Na lewo dziesięć tysięcy ateńskich hoplitów oraz sześciuset konnych; w środku zastępy małych państewek wzmocnione pięciu tysiącami zaciężnych; na prawo tebańskie falangi w liczbie dwunastu tysięcy, ze słynnym świętym Hufcem na czele. Następnego ranka frontem do nich trzydziestotysięczna macedońska armia rozwinęła szyk bojowy, młody Aleksander dowodził konnicą walczącą z Tebańczykami.
Pierwsi zaatakowali Atericzycy, przeszli rzekę wrzeszcząc „Na Macedonię!” i ugięła się Macedonia.
Tymczasem na drugim skrzydle Tebańczycy, słynni jako najświetniejsi w całej Grecji wojownicy, cofnęli się pod straszliwym natarciem. Aleksander na czele swych przyjaciół z nimfejonu: Hefajstiona, Hektora, Nikanora, Marsjasza, Ptolemeusza i wszystkich młodych macedońskich arystokratów, którzy w owym dniu zdobyli piękne miano „Hetajrów” * [*Hetajrowie - z gr. hetajroi (towarzysze).], runął wprost na święty Hufiec, z wściekłością wyrąbywał drogę wśród wojowników-kochanków, których najwyższym prawem było nigdy się nie rozłączać i razem umierać. Żołnierze Hufca dotrzymali przysięgi; koń Aleksandra wspinał się po wzgórzu trupów.
Przyłożywszy dłoń do czoła nad swym jedynym okiem i dostrzegłszy odwrót Teb, Filip, aby ujarzmić Grecję, nakazał wojskom wykonać ten sam manewr, który ongiś pomógł Aleksandrowi okiełznać Bucefała; kazał zawrócić wojskom, aż właściwie zamienili się stanowiskiem z wrogiem; przeciwnik stanął czołem na południe, blask raził go w oczy. Wtedy Filip w gwałtownym kontrataku rzucił swe oddziały na Ateńczyków oślepionych słońcem, zmęczonych bezładnym pościgiem.
Załamała się sojusznicza armia; pierwsze prysły szeregi wojsk sprzymierzonych, wkrótce w ślad za nimi poszli zaciężni; Ateńczycy, przyparci do stoku góry, w większości musieli się poddać; pozostali szukali ocalenia w spiesznej ucieczce. Wśród zbiegów pędził Demostenes, nagle poczuł, że ktoś go chwyta za odzież, podniósł ręce i wrzasnął błagając o litość. Wedle słów świadków otaczali go wyłącznie rodacy, a zaczepił się tylko o krzak. Zostawił na kolcach kawał tuniki i pomknął co sił w nogach.
Ostatni ustąpili Tebańczycy, Aleksander na czele jazdy gonił ich po równinie, kosił jak łan zboża. Święty Hufiec obrócił się wniwecz, unicestwił go Aleksander.
Gdy słońce zaszło, Macedonia została władczynią Grecji, lecz Aleksander zabłysnął jako zwycięzca spod Cheronei; już mówiono w macedońskich szeregach: „Filip jest naszym wodzem, ale prawdziwym królem Aleksander”.
W różny sposób Filip potraktował zwyciężonych. Ponieważ Tebańczycy złamali stare przymierze, odmówił im nawet prawa do pochowania zmarłych. Ponieważ Ateńczycy zawsze z nim współzawodniczyli, zaprosił na ucztę wodzów pojmanych w niewolę. Choć Parmenion doradzał mu już nazajutrz wyruszyć, aby Ateny obrócić w perzynę, Filip odmówił.
- Po cóż - rzekł - miałbym zniszczyć serce mej chwały?
Uczta pod Cheroneą zasłynęła ponad wszystkie uczty, jakie wydał największy w historii pijus. Wobec ateńskich wodzów Filip zachował się niemal godnie, chcąc się okazać wytwornym. Ale ledwo odeszli, począł czcić swe zwycięstwo upijając się w najstraszliwszy sposób. Nie zadawał sobie trudu, by wino trafiało w usta. Ściekało mu po brodzie i mieszało się na piersi z kurzem po bitwie. Zerwawszy opaskę z krwawego oka wygłaszał arcyohydne sprośności, dziękował wodzom całując ich w usta albo przemocą wlewał w nich wino, jakby napełniał bukłaki.
Aleksander od dawna odszedł od stołu i wrócił do swego namiotu. Głuchy na wrzaski biesiadników, owładnięty snem po bitwie, spał na księdze Homera.
Tymczasem dwaj biesiadnicy zachęcali Filipa do pijaństwa, dwaj osobnicy świadomi, że szybciej zdobywa się łaski możnych podzielając ich narowy, niż wykonując ich wielkie zamysły.
Pierwszy, Attalos, świeżo mianowany wódz, osiągnął swój awans dzięki temu, że był równie tęgim opojem jak Filip i mógł mu dotrzymywać towarzystwa do świtu, gdy inni padali pijani na umór.
Drugi, Pauzaniasz, należał do królewskiej straży - był młodym żołnierzem, niemal chłopięciem; Filip, odkąd okulał, zwykł wspierać się na jego ramieniu. Lubił odczuwać przy sobie to młode ciało; podczas ostatniej wyprawy młokos niekiedy zastępował hetery królowi pozbawionemu swych nałożnic.
Pauzaniasz był osobliwym młodzieńcem o ciemnych, pałających oczach, ruchliwej twarzy; wciąż niespokojny, dotknięty był najgorszą chorobą, jaka może trawić człowieka, żądzą osiągnięcia sławy bez żadnych po temu zdolności. Zazdrosny o każdego, gotów do najgorszych podłości, aby możni dopuścili go do swego towarzystwa, nienawidził nawet tych, którym służalczo się wysługiwał, i opadał z sił pozostając aż do końca orgii, chciał bowiem zaspokajać każdą zachciankę króla.
Tuż przed świtem, gdy na wschodzie szare pasmo obrzeżyło horyzont, naszła Filipa chętka przejść się po swym polu chwały. Z Attalosem i Pauzaniaszem, na czele kilku pachołków niosących pochodnie, król Macedonii, zwycięzca Grecji, śpiewając, wrzeszcząc, kulejąc, tańcząc, zataczając się radował się lżeniem martwych Ateńczyków. Rzucał ciężkim sandałem w bezwładne zwłoki, brodził w błocie z krwi i ziemi; wzdymały się brzuchy zabitych koni, mdły odór wydalin i rozpoczynającego się rozkładu zatruwał powietrze.
- Gdzie ten Demostenes? - krzyczał Filip. - Chcę go zobaczyć, zanim kruki rozdziobią jego ścierwo!
Próżno Attalos powtarzał, że Demostenes wziął nogi za pas, Filip z uporem pijaka szukał go nadal, podnosił za brody umarłych i przysuwał do płomienia pochodni. Okrwawione oblicza, ucięte ręce, wywrócone w oczodołach białka, przekłute piersi; widok tej trupiarni wzbudzał w nim tylko uciechę i śmiech. Wreszcie stanął na trupie i sikając jął recytować dekret, który Ateńczycy przegłosowali za namową Demostenesa. Nagle w cieniu nocy zabrzmiał dźwięczny głos:
- Królu - wyrzekł - los przeznaczył ci rolę Agamemnona, czy nie wstyd ci grać rolę błazna?
Filip zamilkł. Głos rozległ się z grupy ateńskich jeńców umieszczonych opodal.
- Kto mówi? Kim jesteś, człowieku? Zbliżyć pochodnie! - krzyknął Filip.
- Jestem Demadesem - odparł Ateńczyk.
Ongiś żeglarz, był on obrońcą Filipa na ateńskiej agorze, przywódcą macedońskiego stronnictwa, mówcą znienawidzonym przez Demostenesa; Demades dołożył sporo wysiłków, aby uniknąć tej wojny, lecz musiał lojalnie walczyć w szeregach ojczystego miasta.
Wstyd nieco otrzeźwił Filipa; wrócił do namiotu krokiem, jego zdaniem, majestatycznym, jednym zamachem ramienia omiótł stół i rozkazał przyprowadzić Demadesa.
Gdy jeniec przed nim stanął, powiedział:
- Dowiodę ci, Demadesie, że jestem królem. Zwracam ci wolność, a wraz z tobą wszystkim Ateńczykom; możecie wracać do swych domów i opowiedzcie Demostenesowi, jak z wami postąpiłem. Ale Tebańczyków... ich zatrzymam w niewoli, i to na zawsze.
Byłem przy tym, kończyłem obserwacje ostatnich spadających gwiazd. Patrzyłem na Filipa, gdy ociężały i chwiejny, z trudem mówił podtrzymywany przez Pauzaniasza i Attalosa; widziałem go jakby wspartego na ramionach śmierci.
Później padł na łoże i spał aż do południa.
Rozdział VII
Dialog
- Wieszczu, czy moja sława dorówna sławie Achilla?
- Przewyższy sławę Achillesa, jeśli dokonasz wyboru między życiem krótkim i pełnym chwały a życiem długim i pozbawionym sławy.
- Wyboru dokonałem.
- Taki jest również wybór bogów. Wartość, którą zwiemy wolnością, to gotowość dana nam przez bogów, aby z czynów nam przedłożonych wybrać te, których winniśmy dokonać.
Rozdział VIII
Ateny
Demades przeto wrócił do Aten i ujrzał swych rodaków przerażonych, usiłujących spiesznie obwarować miasto. Wieści, które im przyniósł, napełniły ich ogromną ulgą. Macedońskie załogi zajmą całą Beocję; ale Ateńczykom Filip narzuca tylko układ sojuszniczy. Ów zaś układ przedłoży im przeuroczy poseł, książę następca tronu, sam Aleksander wraz z dwoma wodzami, mądrym Antypatrem i obrotnym Alkimachem.
Filip zadowolił się odebraniem Atenom wschodnich kolonii; w innych sprawach pozostawił im pozornie całkowitą niezależność polityczną; nawet nie nałożył na nich żadnej kontrybucji; nie wymagał haraczu. Ateny zachowają przodujące miejsce wśród greckich ludów.
Taka łaskawość była niespodzianką dla miasta oczekującego najazdu, pożarów, zmiecenia z powierzchni ziemi. Filipa cechowała wyjątkowa przebiegłość, niezmiernie rzadka u zdobywców, a polegająca na olśnieniu pokonanego wroga nieoczekiwaną hojnością. Ludy rzadko potrafią się jej oprzeć i poddają się władzy zwycięzcy z równym zapałem, z jakim go zwalczały.
Młodego Aleksandra witano raczej jako wybawcę niż triumfującego przeciwnika.
Jednakże zwolennicy Demostenesa, bardzo uszczupleni, z uporem dopatrywali się w tak łagodnych warunkach pokojowych jedynie powodu do niepokoju. Lękali się niektórych zarządzeń dołączonych do traktatu, a które godziły w całą Grecję. Filip bowiem wyzyskał koalicję stworzoną przez Demostenesa; powstał wielki związek wszystkich greckich państw pod wodzą Macedonii. Rada amfiktionii delfickiej zachowa nadal stanowisko najwyższego trybunału rozjemczego, natomiast inna Rada, o szerszym zasięgu władzy, pod przewodnictwem Filipa obradująca w Koryncie między Attyką a Peloponezem, będzie rzeczywistym organem kierującym koalicją. Związek mający pozory sojuszu obronnego miał pomóc Filipowi do przygotowania wielkiej wyprawy na perskie imperium.
Przypuszczałbyś, że Izokrates ucieszy się widząc, iż nareszcie spełnia się to, co zachwalał przez całe życie; przeciwnie, stary retor, zrozpaczony bitwą pod Cheroneą, zawiódłszy się na Filipie, że krok za krokiem nie wypełniał nakreślonego przezeń planu, skazał się na śmierć głodową w dziewięćdziesiątym ósmym roku życia.
Podczas trwających rokowań Aleksander przeżył w Atenach jedyne w swym życiu chwile wypoczynku, jedyną pokojową podróż, jakby wakacje rozjaśnione sławą. Ów książę już legendarnej odwagi, piękny jak Alkibiades, a który potrafił z pamięci cytować Homera, Ajschylosa, Eurypidesa, szybko zdobył popularność w Atenach. Ciekaw był wszystkiego i gotów do entuzjazmu; w owym rozległym mieście liczącym dwieście pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców wychowanemu przez Arystotelesa w duchu dzieł wielkich Ateńczyków każdy krok przywoływał na pamięć jego studia, jak pielgrzym wędrował od domu Sokratesa do akademii Platona; trwał w zachwycie przed murem Temistoklesa, świątynią Nike, schodami Propylejów, przed stu laty wzniesionym Partenonem.
Kilkudniowy pobyt w obcym mieście wystarczy człowiekowi wyższej miary, aby się przepoić jego duchową treścią. Wkrótce Aleksander poczuł się w Atenach Ateńczykiem.
Wraz z pięknym Hefajstionem nieznużenie przebiegał miasto, na rynkach włączał się w tłum attyckich chłopów sprzedających kwiczoły, zające, warzywa i owoce, w ciżbę rybaków z Pireusu i Faleronu krzykliwie zachwalających tuńczyki z Euksynu, węgorze morskie, barweny i dorady, a także wędrownych masarzy kupczących dymiącym mięsiwem z rożna, maklerów, handlarzy waz, tabliczek, kwiaciarek, ptaszników, płatnerzy, piekarzy, sprzedawców pachnideł. Tłum na jego widok rozstępował się z szacunkiem, najśmielsi zaś w owym mieście ludzi wolnych - gdzie każdy miał się za księcia, z tytułu, że był obywatelem - wołali z przyjazną poufałością: „Witaj, młody królu!”
Ze szczytu Akropolu, mierząc wzrokiem widniejące w dali Pantelikon i Likabet, wdychał złotawe powietrze kończącego się lata i zezwalał sobie marzyć o przyszłej sławie.
Tymczasem Filip w triumfalnym pochodzie objeżdżał pozostałe greckie państwa. Okazał się przezorny, dzieląc tym sposobem swe obowiązki. Zamiast osobiście pokazać się Ateńczykom, wolał wysłać do nich swego uroczego następcę, piękniejszego od siebie sobowtóra. Gdy Ateńczycy w porywie entuzjazmu po tak pięknie zakończonej klęsce postanowili nadać Filipowi obywatelstwo Aten i wznieść mu posąg na agorze, już wówczas czcili Aleksandra.
Gdy Filip okazywał swą potęgę słabym ludom, gotowym się pokłonić przed tak wielkim zdobywcą, wolał nie mieć przy boku zbyt pięknego młodzieńca, przy którym wydawał się bardziej ociężały, ułomny i nieokrzesany, niż był w istocie.
Jedyne miasto wzbroniło mu wstępu: Sparta. Była królowa wojny zacięła się w butnej neutralności. Zda się, że Spartanie z dawnych cnót zachowali tylko lakoniczną mowę. Na żądanie Filipa, aby otwarli bramy, odparli krótko:
- Jeśli sobie wyobrażasz, że zwycięstwo uczyniło cię większym, zmierz własny cień.
Filip zaś, choć zwyciężył całą Grecję, przeszedł obok zezwalając Spartanom chylić się do upadku.
Rozdział IX
O nieprawości
Z pouczeń Hermesa zapisanych w świętych księgach godne zapamiętania są te oto słowa:
„Cokolwiek istnieje na ziemi, opatrzność chroniąca prawdę zachowała w nieprawości, wciąż w nią spowija i zawsze w niej zachowa. Bez rozkładu nie mogą istnieć narodziny, rozkład jest nieodzowny, aby się rodziły nowe istoty. Zaprawdę, cokolwiek się rodzi, nieuchronnie ulega zepsuciu, aby nie było przerwy w ciągłości pokoleń. Uznaj to za pierwszą, jawną przyczynę powstawania istot.
Toteż istoty zrodzone z nieprawości są tylko kłamstwem. Nic bowiem, co nie tworzy jedności ze sobą, nie jest prawdą. Człowiek jest pozornym obrazem ludzkości, dziecko - dziecka, młodzieniec - młodzieńca, dojrzały - dojrzałego, starzec - starca. Gdy rzecz się zmienia, kłam sobie zadaje. Jednakże należy sobie uświadomić, że nawet kłamliwe przemiany tu na dole są zależne od tego, co istnieje tam na górze, a złuda sama w sobie jest dziełem prawdy”.
Owe słowa powiadają pogrążonemu w medytacji, że zepsucie, które zwiemy złem, jest równie niezbędne do życia jak to, co zwiemy dobrem; gdyby istoty nie ulegały rozkładowi, nie mogłyby umierać i nie mogłoby powstać życie będące ciągłym ruchem.
Nie należy się więc dziwić, że człowiek miłuje to, co znieprawia jego istnienie: pijak - wino, gwałtownik - gniew, rozpustnik - rozpustę. Bogowie zezwolili na rozwój naszych narowów, aby nam pomogły umrzeć. Człowiek lęka się śmierci, gdy o niej rozmyśla; ale jej nie widząc miłuje swoją śmierć w każdym z czynów wiodących go do własnego i nieodzownego zniszczenia.
Rozdział X
Siostrzenica Attalosa
Każda wojna nastręczała Filipowi Macedońskiemu sposobności do nowej miłostki. Zda się, dopóty jego wyprawy nie były zakończone, dopóki do jego łoża nie weszła nowa kobieta. Konkubiny niby trofea zdobiły jego pałac.
Zwycięstwo nad grecką koalicją oznaczało dopełnienie jego wyroków; na niebie świadczył o tym powrót tych samych gwiazd, które w czasie zabójstwa matki oznaczały świt jego potęgi.
Miłostki zaś także podlegają cyklicznemu prawu. Filip odczuwał w duszy te same skłonności, co przed dwudziestu laty w czasie podróży do Samotraki; znów się one pojawiły, by go przygotować do ostatniej miłości.
Attalos, wódz, który począwszy od uczty poprzez orgie zdobywał przyjaźń króla, miał osiemnastoletnią siostrzenicę imieniem Kleopatra. Była ciemnowłosa, rozpuszczone włosy sięgały jej poniżej kolan; podłużne oczy pałały ciemnym żarem. Ledwie Filip począł okazywać ku niej skłonność, ambitny Attalos pojął wszystkie korzyści, jakie mógłby wyciągnąć z tego związku. Ponieważ Kleopatra była taką samą intrygantką jak wuj, słuchała jego rad. Młodość maską niewinności osłaniała przewrotność.
Na zaloty króla odpowiadała oznakami rzekomo wielce wzniosłej miłości; na przemian bywała niespokojna, olśniona, zmieszana i smutna; patrzyła na tego sylena kulawego, o jednym oku, jakby w nim widziała wdzięki Adonisa połączone z talentem Orfeusza; słuchała jego o sobie opowiadań i wyolbrzymiała przechwałki, które wyśpiewywał na swoją cześć; schlebiała mu okazując zazdrość o wszystkie byłe kochanki, ale się nie oddawała, tym sposobem dowodząc, że się od nich różni.
Filip, przyzwyczajony do łatwiejszych zdobyczy, z zapałem połknął przynętę odmowy. Wkrótce nabrał przekonania, że spotkał wyjątkową kobietę i nie może być bez niej szczęśliwy. Pożądanie przeszło w troskę, następnie w obsesję.
Co ranek Filip biegł do domu Attalosa, gdzie Kleopatra kazała mu czekać, aż skończy się stroić. Jeśli szedł przez miasto, każdy klejnot dostrzeżony w kramie złotnika wydawał mu się wyrzeźbiony dla Kleopatry. Upolowane dziki przynoszono Kleopatrze, która nie lubiła dziczyzny, ale udawała, że jest na nią łasa.
Wieczory król spędzał w towarzystwie dziewczęcia, ale nigdy nie pozostawali sam na sam. Krewniacy, służki, domownicy widywali władcę Grecji u kolan osiemnastolatki, ale u kolan, które się nie rozchylały. Bo mimo coraz większych zaszczytów, jakimi Filip obdarzał Attalosa, mimo darów, którymi obsypywał jego siostrzenicę, trwała ona w uporze. Udawała, że bez błogosławieństwa kapłanów pobożność nie zezwala jej wejść do łożnicy Filipa.
Gdy spostrzegła, że on aż drży z namiętności, jęła atakować Olimpias. Zapewniała bowiem, że królowa stanowi jedyną zawadę do osiągnięcia przez nich szczęścia. Czyż tak wszechwładny król jak Filip nie może wypędzić kobiety, której już od dawna nie kocha i nigdy nie kochał? Czy Filip wie, co lud mówi o pochodzeniu Aleksandra? Jak może zezwalać na zwodzenie go bajką, która go ośmiesza?
Filip aż nadto był skory do słuchania podobnych wypowiedzi; zachowanie jego bardzo niepokoiło dwór, Antypater zaś jak zwykle szorstko mu powiedział:
- Czyż nie wstyd ci, królu, wobec dworu i ludu być igraszką dziewczyny-równolatki twojej własnej córki?
Wnet Attalos otrzymał stanowiska, których aż dotąd Antypater z nikim nie dzielił.
Wreszcie Filip, całkowicie już zaślepiony, zawezwał mnie i obsypując darami i chwaląc poprosił, żebym zapytał gwiazd i wyroczni, czy jego małżeństwo z Kleopatrą przyniesie mu szczęście.
Zeusie-Amonie, wzbudź pokorę w twym słudze, mógłby bowiem żywić złudzenie, że wszystko sam uczynił, podczas gdy wyłącznie przekazywał twą wolę tak wyraźnie objawioną!
W obraz nieba Kleopatry małżeństwo, wdowieństwo i śmierć wpisały się przed dwudziestym rokiem życia. Zaś w ofiarnych zwierzętach wątroba byka była chora i paskudnie pocętkowana, wątroba maciory - czarna i prążkowana w złowieszcze pasma, wątroba barana - gładka i zdrowa. Czas Filipa mijał; zbliżał się czas Aleksandra.
Przyniosłem królowi odpowiedź, jakiej się spodziewał; doradziłem mu małżeństwo zapewniając, że będzie opływał w radości aż do końca swego życia. Wnet Filip urzędowo ogłosił, że się wyrzeka Olimpias i poślubia Kleopatrę.
Następne dni w pałacu były straszne. Powstały dwa klany; wielu dworaków wahało się, nie chcieli bowiem od razu zaprzeć się dawnej przyjaźni, a równocześnie opóźniać wejścia w łaski przyszłej królowej. Wszystkie nałożnice poczuły się zagrożone i kładąc kres dawnemu współzawodnictwu stanęły po stronie Olimpias. Filip na oczy jej nie chciał widzieć. Nie mógł jednak uniknąć stawienia czoła Aleksandrowi, który czynił mu wyrzuty z powodu obelżywego znieważenia matki, a również i jego osobiście. Był to pierwszy jawny objaw antagonizmu między nimi. Filip ledwie raczył słuchać młodego księcia; stracił bowiem całkowicie zdrowy rozsądek. Zapomniał, że Aleksander ocalił mu życie na naddunajskich równinach, że zawdzięczał mu zwycięstwo pod Cheroneą i wskrzeszenie swego majestatu.
Gdy Aleksander zapragnął wyraźnego potwierdzenia swego prawa do dziedziczenia tronu wobec dzieci, które Filip mógłby mieć ze swą nową małżonką, król odpowiedział mu pogardliwie:
- Dając tobie współzawodników, dostarczam ci pięknej sposobności, żebyś dowiódł swych zalet.
Tym sposobem podał w wątpliwość prawa księcia do tronu. Ale poza tym Filip zażądał od Aleksandra uczestnictwa w uroczystościach weselnych, dając mu do zrozumienia, że jeśli odmówi, własnowolnie wyrzeknie się dziedzictwa.
Dołożyłem wielu wysiłków, by ułagodzić i Aleksandra, i Olimpias, przekonać ich, aby się nie uciekali ani do żelaza, ani trucizny, aby się także nie posłużyli woskiem i szpilami, ani odwoływali do czarnych magów, mniej ode mnie uczonych i mniej umiejętnych w działaniu. Wszystko bowiem zawiedzie, o cokolwiek się pokuszą przeciw Filipowi, i obróci im na niekorzyść.
- Ten rok - powiedziałem Aleksandrowi - jest dla ciebie niepomyślny, jedyny w twoim losie, na który pada cień Saturna. Widnieją w nim przeciwności losu i wygnanie. Przeżyj go cierpliwie, bo w udrękach, które ci przyniesie, kłują się twoje przyszłe triumfy. Oczekuj końca przyszłego lata.
Odbyło się uroczyste wesele Filipa z Kleopatrą. Ostatni przybył na ucztę Aleksander. Skierowały się nań wszystkie spojrzenia. Bardzo troskliwie zadbał o swój wygląd i pojawił się w całej krasie młodego boga. Wraz ze mną i Hefajstionem prawie jedyny nie nosił brody, wbrew zwyczajowi powszechnie przyjętemu przez Macedończyków i większość Greków.
Owo dokładne golenie się w wieku, gdy młodzieńcy zazwyczaj chełpią się zarostem na brodzie, wywoływało uśmiech u Filipa i starych wodzów, przekonanych, że Aleksander chce się wyróżniać i zabawiać w arcykapłana. Nie wiedzieli, że Egipcjanie usuwają z twarzy i ciała każdy włosek jako nieczystość, a broda, którą podczas uroczystości nosi faraon, jest przyprawiona. Ja zaś, sługa Amona, nigdy nie dopuściłem, by mi broda rosła; również doradziłem Aleksandrowi, aby mnie w tym naśladował. Hefajstion pierwszy poszedł w ślad za przyjacielem. W przyszłości miało przyjąć ten zwyczaj otoczenie Aleksandra i prawie cała jego armia.
W tym dniu Aleksander olśniewał wyjątkowym urokiem, bo do urody dołączył się hamowany gniew; na jego widok po twarzy oblubienicy przemknął wyraz żalu. Spoczywała na środkowym łożu przy Filipie, który przez całą ucztę odsuwał rękę od półmisków tylko po to, by badać kształty swej najbardziej opornej zdobyczy. Obecnie, gdy ślub uwieńczył triumf Kleopatry, już mniej się troskała o swą cnotliwość i lubowała się w okazywaniu, że to ona jest prawdziwą władczynią królestwa, skoro całkowicie ujarzmiła króla.
Na łożu na prawo Attalos jaśniał świeżo zdobytą chwałą opływającego w łaski wuja. Na lewo spoczywali Aleksander, Antypater i Parmenion. Awans Attalosa bardzo zbliżył Aleksandra do starych wodzów; w obszernej, zdobnej we freski sali starzy weterani mieli ponure miny.
A młody Pauzaniasz, w ciągu cheronejskiej wyprawy usłużny towarzysz wieczorów Filipa, teraz odesłany do straży przy drzwiach, tak wyraźnie okazywał swój zawód, jakby król się właśnie jego wyrzekł.
W miarę trwania uczty coraz głośniej rozbrzmiewały głosy, napięcie coraz bardziej wzrastało w sali. Zbyt wiele tu się nagromadziło zawiści, współzawodnictwa, intryg, lęku o niełaskę i przemilczanych krytyk. Wybuch nie omieszkał nastąpić. Filip już miał dobrze w czubie, w ciasnym uścisku trzymał siostrzenicę Attalosa, którego wciąż podjudzał do wyrzeczenia decydujących słów. Ponieważ każdy z biesiadników kolejno wstawał, by wznieść toast na cześć oblubieńców, Attalos powstał i tracąc wszelką powściągliwość zawołał:
- Proszę bogów, Filipie, żeby pobłogosławili twój związek i wreszcie obdarzyli cię prawym następcą tronu.
Aleksander skoczył:
- Psie, więc masz mnie za bastarda! - zakrzyknął.
Zanim ktoś go zdołał powstrzymać, rzucił ciężką czarą w głowę Attalosa. Ów uchylił się od ciosu, lecz wino chlusnęło mu w twarz. Odpowiedział tymże ruchem. Wszyscy powstali; zawrzało. Rzucono się rozłączać przeciwników biegnących już ku sobie. Runęły stoły; potoczyły się po ziemi dzbany i konwie. Wszyscy goście krzyczeli, nareszcie wolni od zbyt długiego przymusu; jedni stanęli za Aleksandrem, inni za Attalosem; nowe bójki już miały wybuchnąć, gdy nagle wstał Filip, powiódł po walczących swym jedynym okiem, czerwonym od pijaństwa i wściekłości; chwycił za miecz, runął ku Aleksandrowi, wrzasnął, że go zabije.
W śmiercionośnym geście Filipa wyładowały się wszystkie podejrzenia nagromadzone od Samotraki, wszystkie zawody w pierwszym małżeństwie, zazdrość, jaką w nim budziły triumfy Aleksandra. Ale nie zawiodły go daleko, potknął się kulawą nogą i potoczył po flizach zachlapanych winem. Ogłuszony upadkiem, niezdolny sam powstać, tkwił tam gramoląc się i powarkując. Wtedy w wielkiej ciszy, jaka nastała, Aleksander zwrócił się do tego powalonego opoja i krzyknął:
- Patrzcie, Macedończycy, patrzcie uważnie! Oto człowiek, który chce was poprowadzić z Europy do Azji, a sam nawet nie potrafi przejść od stołu do stołu!
Wyszedł z sali, wnet udał się do matki i wraz z nią, eskortowany przez kilku wiernych mu towarzyszy, w mrokach nocy pomknął do Epiru.
Rozdział XI
O duszach królów
Gdy Horus zapytał swą matkę, boginię Izydę, o pochodzenie dusz ludzkich, oto co mu odpowiedziała bogini Izyda:
„We wszechświecie istnieją cztery sfery; każda z nich podlega niezłomnej władzy. Owe sfery to: niebiosa, eter, powietrze i ziemia.
Niebiosa zamieszkują bogowie, a z nimi jak każdą istotą rządzi niepojęty stwórca wszechświata, usta zaś nie są godne wypowiedzieć jego imienia. Stwórca jest królem bogów.
Eter zamieszkują gwiazdy, rządzi nimi największa i najjaśniejsza - słońce. Słońce jest królem gwiazd.
Powietrze to sfera, gdzie krążą dusze; rządzi nimi księżyc. Księżyc jest królem dusz.
Na ziemi żyją ludzie, rządzi nimi ów, który na określony czas narodził się królem; albowiem bogowie, synu, płodzą ludzi godnych być ich potomkami na ziemi. W zasadzie król jest najniższym z bogów, lecz pierwszym wśród ludzi. W swej istocie bardzo się oddalił od boskiej natury, lecz w porównaniu z ludźmi posiada cechę wyjątkową, która upodabnia go do bogów. Dusza weń zesłana pochodzi ze sfery wyższej niż ta, z której zstępują dusze innych ludzi”.
Od zamierzchłych czasów wtajemniczano każdego króla Egiptu w ową wiedzę. Gdy Aleksander zapytał swą matkę, odpowiedziała mu podobnie jak bogini Izyda.
Rozdział XII
Zły rok
Olimpias znów ujrzała Epir - kraj lat dziecięcych, masywny pałac ojców, sanktuarium Zeusa-Amona w Dodonie, gdzie kapłani w szumie dębów na wietrze słyszą głos wyroczni.
Minęło dwadzieścia lat, odkąd opuściła ów las, aby pójść na spotkanie swego przeznaczenia. Upłynął najszczęśliwszy okres jej życia. Miesiące spędzone na Samotrace tkwiły w jej pamięci jako najpiękniejsze ze wszystkich, które przeżyła, od dwudziestu lat żywiła się ich wspomnieniem i żalem po nich. Dlaczego nie pozostała nadal kapłanką Kabirów! Rozczarowana na męża, upokorzona, opuszczona już w pierwszych dniach małżeństwa, odczuwała radość tylko zatapiając się w mistycznej ekstazie lub patrząc, jak rośnie jej syn o boskim znamieniu. I oto wracała tam, skąd odjechała; kiedy już minęła jej młodość, wracała odtrącona, wyzuta z praw małżonki i królowej; nawet jej syn był zbiegiem, bardzo dalekim od panowania nad światem, które mu przyrzekli magowie.
Czy Amon opuścił swą służebnicę? Czy wieszczbiarze się pomylili, czy też się nią posłużyli dla swych oszukańczych celów? Jęła wątpić we wszystko, w pouczenia kapłanów, a nawet w samych bogów, skoro się okazali tak nieprzyjaźni; w listopadowym wichrze gnącym gałęzie dębów Olimpias słyszała jedynie echo swego nieszczęścia.
Jednak nie oddawała się bezczynności i przygnębieniu. W sercu jej zagnieździła się chęć zemsty, rozmyślała nad knuciem intryg, zabójstwem, nawet wojną.
Aleksander także przeżywał ciężkie dni. Oskarżenie o nieprawe pochodzenie, jawnie mu rzucone, budziło w jego myślach setki pytań. Odtąd będą mu wciąż zaprzeczać praw; wspominał nauki Leonidasa, który mu powtarzał, że winien się przygotować do posiadania wyłącznie tego, co sam zdobędzie; musi dowieść, że jest najsilniejszy i najlepszy. Rozpytywał Olimpias; patrzał na nią inaczej i podejrzliwie. Nigdy przed nim nie ukrywała, że ma on boga za ojca, i wychowywała go jako syna Zeusa-Amona. Ale kto był jego ziemskim ojcem? Młody książę teraz wymagał innych odpowiedzi niż w latach dziecięcych. Olimpias zaś z trudem mogła mu udzielić wyjaśnień, ponieważ nawet dla niej zdarzenia i przeżycia na Samotrace były częściowo przyćmione, ponieważ przysięgła jako kapłanka dochować tajemnicy misteriów, wreszcie ponieważ wstydziła się opisywać synowi swe dawne życie.
Dwuznaczne odpowiedzi Olimpias nie dały synowi nic prócz wątpliwości. Ale ponieważ mógł być synem Filipa, własny interes nakazywał mu to przypuszczenie uważać za oficjalny pewnik.
Matka i syn usiłowali namówić króla Epiru, brata Olimpias, do pomszczenia rodowego honoru; lecz Aleksander Epirocki był władcą spokojnym, rozważnym, żywił odrazę do wojennych rozgrywek i nie miał chęci wciągać swej nielicznej armii w walkę z potężnym, macedońskim szwagrem. Zadowolił się wysłaniem posła do Filipa, aby protestował przeciw ciężkiej obeldze i zamanifestował jego stanowisko, lecz sam nie ruszył się z miasta.
Wówczas Aleksander, zniechęcony do wuja poczciwiny, udał się do Lynkestis, gdzie skłócony z Filipem wódz szczepu Pleurias odmawiał płacenia daniny. Aleksandrowi towarzyszyło tylko kilku rówieśników, którzy postanowili dzielić z nim wygnanie, a on nigdy nie zapomniał o ich wierności; wśród nich znajdowali się: Nearchos, Harpalos i Ptolemeusz, który jak brat szedł ręka w rękę z młodym księciem, chociaż to raczej on, nie Aleksander, był rzeczywistym synem Filipa.
W Lynkestis Aleksander doznał cieplejszego przyjęcia. Górale zachowali ogromną urazę do Filipa, nigdy mu nie przebaczyli zabójstwa Eurydyki ani siedmiu tysięcy poległych - ofiar z czasów jego wojennej wyprawy. Każda rodzina zachowała pamięć o jednym albo i kilku z poderżniętym gardłem.
Filip zwietrzył ponownie grożące mu niebezpieczeństwo w tych okolicach; na czele kilku lekkozbrojnych zastępów ruszył wraz z Attalosem. Sądził, że wystarczy mu się pokazać, aby zaprowadzić ład w tym kraju. Lecz wpadł w zasadzkę i o mało nie poległ. Zawdzięczał ocalenie li tylko poświęceniu jednego ze swych młodych strażników, który osłonił go jak tarczą własnym ciałem i padł z piersią przeszytą kilku włóczniami.
Gdy Attalos pochylił się nad nim prosząc, aby wyraził swe ostatnie życzenie, ów młody bohater, zanim wyzionął ducha, zażądał jako jedynej nagrody przyrzeczenia pomsty na Pauzaniaszu, który publicznie go znieważył obelżywymi słowy.
Filip, bardzo przejęty owym zajściem - acz dotąd wykazywał tyle odwagi i stanowczości - wolał wycofać się niby przed ostrzeżeniem losu. Wyliczał swe rany: oko, obojczyk, ramię, noga; pozostała mu jedynie możność utraty życia; brakowało tylko jednej chwili, uratowała go wyjątkowa ofiarność. Przedwcześnie postarzały wskutek kalectwa, pijaństwa i miłostek, nie miał już serca do gonitwy po górach w pościgu za garstką buntowników czy rozgniewanym synem. Po co narażać życie w głupich poczynaniach, do których nikt go nie zachęcał prócz Attalosa, skoro miał w swej władzy całą Grecję, a do zdobycia Azję Mniejszą?
Udając, że odwołują go poważne troski o tę daleką wyprawę, powrócił do Pelli. Tu oczekiwał go od dawna mu znany koryntianin Demaratos z wiadomościami od Wielkiej Rady. Ponieważ Filip chełpił się przywróceniem harmonii wśród greckich miast, ów mędrzec mu odrzekł:
- Czy masz prawo mówić o harmonii w Grecji, skoro w twym własnym domu panują waśnie i niesnaski?
Sąd ten wypowiedziany przez doświadczonego męża, który zawsze Filipa popierał i wiernie mu służył, wywarł na królu wielkie wrażenie. Wysłuchał, co ów chciał mu powiedzieć, przyjął naganę, potwierdził, że zły przykład daje ludom, w końcu powierzył Demaratosowi misję pojednania go z Aleksandrem. Po kilku tygodniach Aleksander i jego matka, postawiwszy swe warunki, wrócili do stolicy.
Olimpias, jako matka księcia następcy tronu, zachowała stanowisko królowej. Sprawa ta nie obyła się bez skarg i oporów ze strony Attalosa i jego siostrzenicy. Lecz Filip już nie płonął chęcią ulegania woli swej nowej małżonki. Z wiekiem coraz bardziej go nużyły miłostki, podobnie jak nużyły go wojny. Kleopatra była w ciąży, a Filip znów przemawiał jako władca.
W Pelli ponownie utworzyły się dwie kliki: nowej i dawnej królowej. Pauzaniasz, faworyt, który popadł w niełaskę, oczywiście wśliznął się do drugiej koterii i stał się zausznikiem Olimpias. Rozpowszechniał arcyzjadliwe słuchy o Filipie, Kleopatrze, Attalosie. Szpiegował, podsłuchiwał, powtarzał, wymyślał. Dostarczanie strawy nienawiści możnym stanowiło dlań jedyny sposób, by żyć w ich otoczeniu.
Pojednanie Filipa z Aleksandrem było tylko pozorne. Aleksander cierpiał z powodu bezczynności, zdawało mu się, że zły rok nigdy się nie zakończy. Trzymany na uboczu od wyprawy na Wschód rozważał, czy będzie dopuszczony do wzięcia w niej udziału. Miał dziewiętnaście lat, a chwilami sądził, że jego życie dobiega końca.
Odrodziły się niesnaski z powodu związków małżeńskich, którymi Filip postanowił złączyć członków swej rodziny. Najpierw wydał Cynnę - swą najstarszą córkę z nieprawego łoża, poczętą z Audatą z Lynkestis - za Amyntasa, swego siostrzeńca zdetronizowanego przed czternastu laty, o którym już nikt nie pamiętał. Nagłe pojawienie się tego spokojnego młodzieńca bez ambicji i wybitnych zalet, lecz mogącego kiedyś prawnie żądać odebranej mu korony, zdało się nową kłodą u nóg Aleksandra.
Wkrótce po tym małżeństwie Filip wbił sobie do głowy pomysł zapewnienia stanowiska Arridaeusowi, bastardowi po Tesalce, zidiociałemu na skutek magii. Wysłał poselstwo do Piksodara, który panował we wspaniałym mieście Halikarnasie, a podlegał królowi Persji. Poselstwu przewodniczył Arystokrytos, jemu to powierzył misję starania się o rękę najstarszej córki satrapy dla Arridaeusa. Filip zamyślił posłużyć się w swych planach podboju Azji Mniejszej potężnym sojusznikiem z wrogiego obozu. Satrapia Karyjska, podobnie do królestwa Egiptu, przechodziła w dziedzictwie po linii żeńskiej, przeto książę małżonek pierworodnej Piksodara rządziłby w następstwie Karią. Tym samym Filip wyznaczał Arridaeusa na dziedzica zdobytych w przyszłości państw.
Aleksander postanowił utrącić ten zamysł. Wysłał do satrapy własne poselstwo w osobie słynnego aktora imieniem Tessalos. Czy Piksodaros pragnąłby zięcia z Macedonii? W tym wypadku on sam, Aleksander, proponuje siebie i nie wątpi, że satrapa spojrzy nań łaskawszym okiem niż na bastarda, którego matka pochodzi z gminu, on sam zaś jest niedorozwinięty. Zaniepokoił Piksodara wizerunek Arridaeusa, ogłupiałego jąkały o zapadniętych ustach, odmalowany przez świetnego mima Tessalosa; rokowania utknęły. Ale Tessalos i Arystokrytos spotkali się w Halikarnasie. Gdy Filip dowiedział się o postępowaniu syna, wpadł w gwałtowny gniew tyleż prawdziwy, ile udany.
- Czy nie wstyd ci - rzekł do Aleksandra - wbrew mojej woli szukać sojuszu z barbarzyńcą? Ciebie przecież pragnę uważać za prawowitego po mnie następcę! Za pilnie słuchasz złych rad twojej matki, która usiłuje mi szkodzić, i bezmózgich niedorostków, jakimi się otaczasz.
Zabawił się w znieważonego ojca, którego uczuć nie doceniono. Małżeństwo przewidziane dla Arridaeusa niegodne jest Aleksandra; ci, co użyczyli mu swej pomocy, zostaną ukarani. Filip zażądał od Koryntian, aby w drodze powrotnej pochwycili Tessalosa i wydali go ze związanymi rękami i nogami. Skorzystał ze sposobności, by wygnać z Macedonii niebezpiecznych w jego mniemaniu przyjaciół Aleksandra: Harpalosa, Nearcha, Erygijosa i Ptolemeusza. Sądził, że utnie głowę koterii Olimpias i położy kres intrygom knutym przez gadatliwe kobiety i niecierpliwych młokosów.
Jednocześnie, chcąc zrównoważyć szale, postanowił ofiarować królowi Epiru, bratu Olimpias, rękę ich córki Kleopatry, młodszej siostry Aleksandra. Czyż mógł okazać większą przychylność rodzinie Olimpias niż swatając siostrzenicę z wujem i stając się teściem własnego szwagra?
Dopieroż klika Attalosa i nowej królowej, drugiej Kleopatry, oburzyła się tą osobliwą łaską! Ale ich oskarżenia jęły nużyć Filipa. Chcąc położyć kres żądaniom Attalosa mianował go współdowódcą Parmeniona i wysłał do armii obozującej nad Hellespontem.
Przed odjazdem Attalos przypomniał sobie o przyrzeczeniu danym młodzieńcowi z osobistej straży Filipa, któremu ów przed kilku tygodniami ocalił życie w górskiej zasadzce. Attalos miał dość poważnych osobistych racji, by pragnąć pomsty na Pauzaniaszu. Nie traktował poważnie byłego faworyta, jednakże pragnął mu odpłacić za intrygi, obelgi, donosy, przechwałki; jako karę wybrał upokorzenie.
Udał, że chce pozyskać przyjaźń Pauzaniasza, i zaprosił go na wieczerzę; ów pobiegł do niego, już pewny, że jest wybitnym mężem, z którym rywale pragną pertraktować. Attalos hojnie częstował go winem, a gdy spostrzegł, że gość ma dostatecznie w czubie, zawezwał swych pachołków-koniuchów, którzy się rzucili na młodzieńca, obnażyli go i mimo krzyków ułożywszy płasko na brzuchu przywiązali do łoża; po czym każdy z nich kolejno wypełnił rozkaz pana w arcybezwstydny sposób, i to na oczach zaproszonych współbiesiadników, którzy wtórowali tym wyczynom śmiechem i wrzaskiem. Następnie odwiązano Pauzaniasza i z odzieniem w ręku wyrzucono na dwór.
Posiniaczony, zalany łzami Pauzaniasz pośpieszył ze skargą do króla i żądał odszkodowania za wyrządzoną mu haniebną sromotę. Tarzał się u stóp króla, jęczał, krzyczał jakby w ataku obłędu. Czy Filip może znieść, aby to ciało, które niegdyś pieścił, było wydane na pastwę wyuzdanych koniuchów i przez nich skalane? Czy ta obelga i w króla nie godzi? Pauzaniasz żądał ukarania Attalosa.
Ale Filip raczej miał ochotę śmiać się z zajścia; sądził, że dostatecznie pocieszy młokosa dając mu drobny, srebrny upominek i przyrzekając awans w straży.
Całą swą nienawiść Pauzaniasz skupił odtąd na Filipie.
Rozdział XIII
Pouczenie
Książę, nigdy nie zabijaj sam, jeśli zamiast twojej inna ręka może ugodzić.
Rozdział XIV
Na odległość piersi
Aleksander właśnie kończył dwadzieścia lat. Minął miesiąc, a nowa małżonka Filipa zległa i powiła syna. Obdarzono go imieniem Karanosa, dalekiego praszczura królów Macedonii, słynnego z licznych bohaterskich czynów. W taki sposób Filip okazał, jak wielką wagę przywiązuje do owych narodzin; nie ukrywał radości, a z wielu oznak można było sądzić, że przewiduje obdarzyć ledwo urodzone dziecię miejscem uprzywilejowanym w następstwie tronu.
Dobiegała końca roczna zwłoka, którą zaleciłem Aleksandrowi. Bałem się, że niecierpliwość i narodziny maleńkiego rywala skłonią go do popełnienia jakiegoś szaleństwa. Rzekłem mu:
- Dzieli cię od tronu tylko odległość piersi. Los kroczy naprzód. Pozwól działać bogom.
Wkrótce miał nastąpić uroczysty ślub króla Epiru z siostrą Aleksandra.
W tymże czasie Pauzaniasz przebiegał miasto, a jako że rozeszła się wieść o jego przygodzie, mówił o niej każdemu, kogo spotkał. Setki razy powtarzał opowieść o swej sromocie i brał ludzi na świadków niewdzięczności Filipa. Czy taka zdrada o pomstę nie woła, czy długo jeszcze Macedonia ma znosić króla tak podłego, znieprawionego i tak na postronku kobiety?
Olimpias wysłuchiwała go życzliwie. Odtrącona królowa okazywała mu współczucie i podsycała urazę. Dawała do zrozumienia, że nie poskąpi wdzięczności temu, kto przez szczęśliwy zbieg okoliczności uwolni ją od niewiernego małżonka. Nie było mowy o morderstwie w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz aluzje stanowiły dostateczną zachętę.
Marzenia o słusznej zemście upajały ambitnego Pauzaniasza, łączył on własną hańbę z wszelką urazą w królestwie. Wybrał się do Aleksandra, by wybadać uczucia księcia, błagał go o radę pytając, na kim się pomścić, w jaki sposób zmyć obrazę. Aleksander zadowolił się cytatem ze strofy Eurypidesa:
- I sprawca zaślubin, i małżonka, i małżonek * [*„Wiersz z tragedii Eurypidesa Medea.]
Tymi słowy wskazywał każdemu, kto chciałby pojąć, nie tylko na Filipa i Kleopatrę, lecz także na Attalosa, który uknuł ich związek, podobnie jak Kreon wydał swą córkę za Jazona zmuszając go, by się wyrzekł Medei.
Chcąc urosnąć w oczach własnych i cudzych, Pauzaniasz poradziwszy się książąt pragnął zasięgnąć rady mędrców. Tedy zapytał filozofa Hemokrata - który miał swą szkołę w Pelli i nie ukrywał nieprzyjaznych uczuć do Filipa - jaki najpewniejszy sposób ma wybrać człowiek, aby przekazać swe imię potomności. Hemokrates zmierzył wzrokiem młokosa, osądził, co jest wart, i w odpowiedzi na własną skrytą myśl wyrzekł:
- Ten, o kim mówisz, nic lepszego nie może uczynić, niż zabić człowieka, który dokonał arcysławnych czynów; przeto za każdym razem, gdy się wspomni ofiarę, będzie wypowiedziane i jego imię.
Po czym nie nastręczały się żadne trudności, aby przekonać Pauzaniasza, że bogowie także żądają czynu, nad którym i on rozmyślał.
Chyba Filip był głuchy nie zwracając uwagi na osobliwe zachowanie się młodego dowódcy swej straży; pogłoski o zamachu dotarły aż do Aten i nic nie stało na przeszkodzie, by wtrącić Pauzaniasza do więzienia; lecz Filip pogardzał tak marnym przeciwnikiem. Na podobieństwo zwycięskich królów, kiedy nadchodzi ich koniec, okazywał zdumiewającą beztroskę wobec krążących mętnych pogróżek. Lekceważą oni przestrogi, nie chcą, by mniemano, iż wątpią w swą szczęśliwą gwiazdę i drżą o życie tak często ongiś narażane; kiedy nadchodzi ich kres, pcha ich nieświadoma, ślepa moc, aby po raz ostatni zmierzyli się z losem, i każe im jakby z własnej woli dążyć do grobu* [* Istnieje zadziwiające podobieństwo między śmiercią Filipa Macedońskiego a Henryka IV, króla Francji. W obu wypadkach zabójca od dawna głosił swe zamiary, a jego poczynania cechował obłęd; wielu współuczestników dodawało mu odwagi lub przyglądało się w milczeniu; dwór był ostrzeżony; obce miasta wiedziały o zbrodni, nim została popełniona. Król lekceważył przepowiednie i ostrzeżenia, które mu przekazywano; pod wpływem pogardy połączonej z zuchwalstwem odrzucał troskę o bezpieczeństwo i przezwyciężał własne przeczucia. Zawładnęła nim jakby obca wola, aby go wieść ku zgubie, zaś jego morderca, niemal jak i on nieświadomy, nawet się zadomowił na pałacowym dziedzińcu. W obu wypadkach zamach zbiega się ze wspaniałymi uroczystościami w przeddzień wielkiej wojskowej wyprawy.].
Filip postanowił ślub swej córki ze swym szwagrem z Epiru przekształcić we wspaniałe igrzyska - przygrywkę do wyprawy na Azję; dowiodłyby one w całej okazałości jego, potęgi. Postanowił wyprawić wesele w Ajgai, dawnej stolicy, gdzie macedońscy królowie mają swą nekropolię.
Warowne miasto w dzikiej okolicy góruje nad doliną rzeki Aksios, dokąd spływają obfite, kręte potoki i nieustannie szemrząc przelewają się po górskich stokach. Ajgaja na przeciąg kilku dni odzyskała zamierzchłą świetność. Spoza Olimpu przybyli posłowie z całej Grecji niosąc dary dla oblubieńców i samego Filipa. Wysłannicy republik i kolonii łączyli się z tłumem kapłanów, poetów, aktorów i zapaśników przybyłych ze wszystkich krain.
Filip wybierając Ajgaję dowiódł swego sprytu; nowa królowa, świeżo po połogu, jeszcze nie mogła opuścić Pelli, a wuj jej Attalos przebywał nad Hellespontem. Przeto Filip stwarzał pozory całkowitego pojednania się ze swą epirocką rodziną. Wraz z nim przybywała Olimpias, a także Aleksander.
Pierwszego dnia uroczystości przebiegały w ustalonym porządku; gdy już poświęcono związek małżeński, każdy z posłów składał przyniesione dary. Posłowie ateńscy, przedstawiciele miasta najznamienitszego w federacji, szli w ostatnim szeregu, a ich herold wręczając Filipowi ofiarowany mu przez swych rodaków złoty wieniec przeczytał świeżo przegłosowaną uchwałę:
„My, Ateńczycy, jako wyraz szacunku i poważania żywionych do Filipa, syna Amyntasa, króla Macedonii i hegemona * [*Hegemon był urzędowym tytułem Filipa w Związku Korynckim. Hegemon, słowo pochodne od czasownika heghestai - przewodzić, prowadzić - ma podobną treść co duce lub Führer.]. Hellenów, ogłaszamy, że jeśliby ktokolwiek spiskował przeciw jego życiu, będzie uznany za krzywoprzysięzcę i zdrajcę Grecji. Gdyby zbrodniarz szukał schronienia w Atenach, przyrzekamy wydać go sądom w Macedonii, aby został ukarany wedle praw tego kraju”.
Zasępił się Filip słuchając uchwały. Zaprawdę zbytek troski okazywali mu Ateńczycy! Czy tak jawnie mówiono w ich mieście o jego śmierci, że zamierzają się uniewinnić z udziału w spisku ci, którzy zapewne po kryjomu go podsycali? Wątpliwe, czy Demostenes ze szczerym sercem głosował za uchwałą.
Jak nakazywał zwyczaj przy wielkich uroczystościach, zasięgnięto rady wyroczni delfickiej. Wysłannicy Delf publicznie ogłosili odpowiedź Pytii ubraną w słowa przez kapłanów Apollina:
„Girlandy wieńczą byka, koniec mu bliski, zaś ofiarnik gotów”.
Słowa te dopuszczały pomyślną zapowiedź: król Persów poniesie wielką klęskę, ofiarnikiem będzie Filip, a wyprawa na Azję Mniejszą zakończy się zwycięstwem. Takim sposobem wyjaśniono proroctwo, przynajmniej urzędowo, z pozornymi oznakami wielkiego zadowolenia. Jednakże ktokolwiek wiedział, jakim Filip jest kosterą, zmysłowcem, uparcie chciwym ziemi i posiadania, dla tego nosił on znamię Byka, odpowiedź Pytii zaś mogła zawierać całkiem inną treść. Dostrzeżono, że Filip kilkakrotnie przesunął ręką po czole, jakby się poczuł zatroskany i zmęczony.
W czasie uczty, która niebawem nastąpiła, poprosił o recytację poematu swego gościa Neoptolemosa, sławnego ateńskiego aktora. Neoptolemos chcąc schlebić królowi w jego wojennych zamysłach wybrał urywek tragedii mówiący o bliskiej śmierci zdobywcy rządzącego wielkimi królestwami. I znów dostrzeżono, że Filip przesuwa dłonią po opasce: po czym skierował wzrok ku drzwiom, jakby chcąc się upewnić, czy straże czuwają. Pauzaniasz z krótkim mieczem u pasa stał za królem, na uboczu.
Mało zmieniona przez czas piękna twarz Olimpias ani nie drgnęła. Aleksander również trwał niewzruszony.
Wieczorem Filip zwierzał się dworzanom ze swego zmęczenia. Czy w jego wieku stać go na wielką wyprawę, jaką zamierzał przedsięwziąć? Nagle jął mówić o wypoczynku, miłym życiu w pokojowym państwie wśród szczęśliwych poddanych i zgodnej rodziny. Czyżby ślub córki wzbudził w nim, jak w każdym ojcu, ten smętek? Niepokój dręczył go całą noc.
Nazajutrz rano, zanim poszedł do amfiteatru, gdzie miały się odbyć igrzyska, wydał rozkazy związane z własnym bezpieczeństwem. Chciał iść sam, z dala od rodziny i dworu, jedynie pod osłoną swej straży. Żołnierze mieli być rozstawieni wzdłuż drogi, aby nie dopuścić doń tłumu.
Lud już całkowicie zapełnił stopnie, gdy przybył królewski orszak. Najpierw ze sklepionego przejścia wiodącego do amfiteatru wyłonili się król Epiru wraz z oblubienicą, przywitały ich radosne okrzyki. Później wśród grzmotu wiwatów pojawili się: strojna w złoto Olimpias i Aleksander w zielonej tunice, na której tle miedzią płonęły jego włosy. Przechodząc pod mrocznym sklepieniem oboje zauważyli Pauzaniasza; w pancerzu dowódcy przewodził strażnikom rozstawionym co pięć kroków wzdłuż murów. Pauzaniasz wydawał się spokojny i jedynie baczny na swe służbowe obowiązki. Następnie minęły dość długie chwile. Na stopniach amfiteatru wszystkie głowy wychyliły się w tę samą stronę. Żołnierze wyprostowali się szczękając bronią. Muzycy czekali na znak przełożonego. Król Macedonii, hegemon Hellenów, wszedł do tunelu wiodącego do amfiteatru.
Tego ranka w amfiteatrze nie byłem. Blisko na godzinę przed rozpoczęciem igrzysk wstąpiłem do świątyni na akropolu. Zażądałem od kapłana-ofiarnika, aby przygotował mi kurczę oraz dostarczył minę * [*Mina stanowi równoważnik dawnego francuskiego funta, ważyła 432 gramy.] dziewiczego wosku, po czym zamknąłem się w komnacie służącej do medytacji, jakbym miał odprawiać wróżby.
Na kamiennym stole rozpłaszczyłem dziewiczy wosk w taki sposób, aby po rozciągnięciu utworzył trójkąt podstawą zwrócony ku mnie, wierzchołkiem do amfiteatru.
Wyjąłem wnętrzności z rozpłatanego kurczęcia, ułożyłem je na dziewiczym wosku, skupiłem nad podstawą trójkąta. Wypowiedziałem święte zaklęcia, powtarzałem je przepisową ilość razy. aż poczułem, jakbym wychodząc z siebie opuszczał mą własną ziemską powłokę i był zdolny przenieść me siły w inne miejsce, inną istotę.
Trwałem tak długie minuty wpatrzony w jelita kurczęcia, aż wreszcie w mieniących się zwojach zobaczyłem to. co się spodziewałem zobaczyć. Ujrzałem jakby wejście do tunelu i Filipa zbliżającego się ku wejściu, a w mroku Pauzaniasza. Obrazy były malutkie, ale wyraźne.
Jąłem z obu stron naciskać dłońmi jelita, posuwać je ku wierzchołkowi woskowego trójkąta.
Jednocześnie głosem wspomagając mą wolę wiodłem ruchami obu mężczyzn, w których przelałem własną istotę, i śledziłem ich wizerunki na połyskującej perłowo powierzchni.
Gdy wepchnąłem jelita w wierzchołek trójkąta, ścisnąłem je ze wszystkich sił; rozjarzyło się światło, w którym ujrzałem błysk broni, po czym - mrok; jelita pękły okrywając mi dłonie żółcią i kałem.
Odczułem nagłą niemoc, jakby życie mnie odbiegło, jakbym stał się zarazem mordercą oszalałym z trwogi i ofiarą w agonii.
Rozwarłem dłonie, aby na kamiennym stole utworzyć nowy trójkąt, tym razem o podstawie skierowanej ku górze, żeby moc, która wyrwała się z ciała, przeszła w inne ciało, aby wyzwoloną potęgę wchłonął ów, który miał się nią odtąd posługiwać.
Wytarłem ręce, wyszedłem na świątynny dziedziniec, obróciłem się w stronę amfiteatru. Z ogromnej wrzawy, która stamtąd dochodziła, pojąłem, iż Macedonia zmieniła króla.
Widzowie w oddalonych rzędach pojęli pierwsze okrzyki jako wiwaty i ze stopni rozbrzmiała głośna owacja życząc długiego życia człowiekowi, który przed chwilą skonał. Po czym uciechę zastąpił wrzask przerażenia.
Filip nie wyszedł z tunelu. Pod sklepieniem leżało ciało króla, broda w kurzu, nad sercem tunika zabarwiona szkarłatem, porowate kamienie wchłaniały jego krew. Gdy padał, zsunęła się opaska, odsłaniając dawną ranę, którą mu zadał Amon.
Kilku ze straży rzuciło się w pościg za mordercą. Wyprzedził ich Pauzaniasz pędząc ku wejściu. Czekał nań koń uzdą przywiązany do zewnętrznego muru; zdążył nań wskoczyć, lecz wpadł na konar drzewa, którego nie zauważył, cios ugodził go w pierś; stoczył się na ziemię.
Ten, kto ma umrzeć, a kogo oślepia cudza siła, wszystko może przewidzieć ku własnemu ocaleniu; nie zauważy gałęzi w poprzek swej drogi. Zanim Pauzaniasz, oszołomiony upadkiem, zdążył powstać, już ścigający doń doskoczyli; przeszyło go dziesięć mieczy.
Aleksander nie zwlekał ani chwili, by dowieść, że jest królem. Natychmiast zawezwał wodzów i doradców, lecz nie po to, by zasięgać ich rady albo żądać obwołania go monarchą, ale żeby im wydać rozkazy jako władca, jakby to była rzecz sama przez się zrozumiała; bez słowa wszyscy okazali mu posłuch.
Zwłoki Filipa przeniesiono do pałacu, a trup mordercy zawisł na krzyżu pośrodku agory; miał tam pozostać aż do pogrzebu.
Tegoż dnia Olimpias otoczona liczną świtą wyjechała do Pelli. Dotarła tam po długiej konnej podróży, gdy już noc zapadała,.i poszła wprost do komnaty nowej królowej. Kleopatra jeszcze osłabiona połogiem spoczywała na łożu; krucze włosy były rozsypane na pościeli.
Olimpias odwiązała swą szarfę, podała ją rywalce i rzekła:
- Możesz się powiesić, nasz małżonek zginął. Jeśli brak ci odwagi, zawezwę me straże.
Zostawiła Kleopatrę samotną za drzwiami; zastawiły je włócznie.
Po kilku chwilach, gdy żaden szmer stamtąd nie dochodził, otwarto podwoje. Siostrzenica Attalosa zakończyła swe życie, a ciało jej zwisało z muru.
Wówczas Olimpias rozkazała, by jej przyniesiono małego Karanosa; wzięła na ręce kilkudniowe niemowlę, które zamierzano uczynić rywalem jej syna; otoczona służebnicami udała się do świątyni Amona, na ofiarnym ołtarzu kazała podsycić ogień i rzuciła w płomienie dzieciątko jako przebłagalną ofiarę.
Złoty wieniec, przysłany przez Ateńczyków Filipowi, odnaleziono nazajutrz rano w Ajgai na głowie rozpiętego na krzyżu mordercy.
Później nastąpił uroczysty pogrzeb; kapłani pragnąc ułagodzić bogów polecili spalić zwłoki Filipa i Pauzaniasza na tym samym stosie. W nekropolii królów spoczęły ich zmieszane popioły.
Rozdział XV
Syn Amona
Chwała bogom, albowiem zsyłają na swe sługi natchnienie do właściwego czynu we właściwej chwili.
Skoro tylko Aleksander został królem, pouczyłem go o tajemnicy jego narodzin i celu jego istnienia. Objawiłem mu istotę misteriów samotrackich i okoliczności jego poczęcia.
Opowiedziałem o związanych z nim proroctwach oraz w jaki sposób współradzili kapłani Amona, aby się one wypełniły. Powiedziałem mu, jak weń zstąpił boski promień oraz jak wybrano Filipa, aby został jego ojcem-żywicielem. Matka w długiej z nim rozmowie potwierdziła moje słowa * [*Starożytni historycy umieszczają datę poufnej rozmowy Olimpias z synem, omawiającej jego narodziny, na krótko przed wyruszeniem wyprawy na Azję. Nie ulega wątpliwości, że właśnie w tym czasie zostały mu udzielone wyjaśnienia, które spowodowały w następstwie, że Aleksander uważał siebie za istotę boską i zaprzeczał ojcostwu Filipa. Odwiedziny wyroczni w Pustyni Libijskiej (szczegóły poznamy w tekście) miały za zadanie jedynie je potwierdzić. Wybranie Egiptu jako pierwszego celu podbojów, jak i zachowanie się Aleksandra w tym kraju wyraźnie świadczą, że już przed opuszczeniem Macedonii doskonale był poinformowany o swej godności „syna Amona”, innymi słowy - wyznaczonego na faraona.].
Powiedziałem również Aleksandrowi, że nie powinien długo przebywać w Grecji, ponieważ odtąd krok jego winien być jako piorun, w Egipcie zaś oczekuje go korona wskrzesiciela - syna Amona.
Powiedziałem mu, że dopóki nie osiągnie celu swego życia, dopóty w swej publicznej działalności winien nadal czcić pamięć Filipa jako rodzonego ojca, aby nie podawać w wątpliwość Macedończykom i Grekom prawowitości swej władzy. W tej dziedzinie niech będzie podobny wielu innym ludziom, którzy przejmują dziedzictwo po ojcu, nigdy przez takowego nie spłodzeni. Ale winien także wiedzieć i nigdy nie zapomnieć, że prawo swe do tronu dzierży wprost z woli bogów.
Gdy jutrzenka rozproszyła cienie nocy, która słyszała nasze słowa, uchyliłem przed Aleksandrem wszystkie zasłony oprócz jednej.
Aleksander poprosił mnie, abym został jego wieszczbiarzem i wiódł go ku ziemiom Amona.
Rozdział XVI
Krok piorunu
Grecja uwolniona spod jarzma Filipa mniemała, że ręka Aleksandra będzie dla niej lżejsza. Ledwie minął tydzień, a już w Tesalii pojawiły się oznaki buntu; jednocześnie jedna z kolonii na południe od Epiru wygnała macedońską załogę; Arkadia i Etolia wypowiedziały traktaty stanowiące o ich podległości; wrzała Fokida, Teby gotowały się do powstania.
W Atenach strojny w świąteczne szaty i uwieńczony kwiatami Demostenes przypisywał sobie zaszczyt posiadania ostrzegawczych snów i żądał przyznania laurowego wieńca ku czci Pauzaniasza. Na to mówca z przeciwnego obozu, niejaki Fokion, odpowiedział mu, że armii macedońskiej zabrakło na razie tylko jednego żołnierza.
Ale Demostenes nie ograniczał się tylko do słownych triumfów; wszedł w porozumienie z Attalosem, dowódcą połowy wojsk Filipa nad Hellespontem, i judził go do buntu. Tak zachęcony Attalos wysłał poselstwo do Pelli, lecz nie po to, by się podporządkować władzy Aleksandra, lecz uznać za monarchę jego kuzyna, byłego króla Amyntasa III, ongiś złożonego z tronu przez Filipa. W odpowiedzi Aleksander wysłał nad Hellespont jednego ze swych dowódców, Hekatosa, z rozkazem zgładzenia Attalosa; co nastąpiło już w godzinę po przybyciu wysłannika. Tak wypełniła się przepowiednia zapisana w strofach Eurypidesa: po małżonku i małżonce zginął sprawca zaślubin.
Korespondencja Demostenesa z Attalosem wpadła w ręce Aleksandra, a treść jej zezwoliła mu niezwłocznie skazać na śmierć swego kuzyna Amyntasa. Jednocześnie powiesiła się z rozpaczy Tesalka Filemora, nałożnica Filipa, matka Arridaeusa; sam zaś Arridaeus dlatego tylko uniknął śmierci, iż nikt nie przywiązywał najmniejszego znaczenia ani najmniejszej wagi do istnienia tego urodzonego półgłówka.
Odtąd nikt nie mógłby współzawodniczyć w dochodzeniu praw do tronu, nie będąc uprzedzony, jaki los go oczekuje. A gdyby starzy wodzowie kiedyś zapragnęli stawać dęba, wiedzieliby, jaka spotka ich kara.
Po zastraszeniu ludzi należało teraz ujarzmić ludy.
Aleksander zbiera trzydziestotysięczną armię i wyrusza, aby pokazać się Grekom w postaci nowego hegemona zesłanego im przez bogów. Gdy dowódcy pytają go, jaką drogą ma iść armia, Aleksander odpowiada: „Achillesową”. Prowadzi swe wojsko między Olimpem a morzem, wkracza do Tesalii, przed wojskiem wysyła kopaczy, którzy rozszerzają kozie ścieżki na górze Ossa, podąża za nimi wzdłuż wybrzeża Magnezji i wkracza do kraju narodzin Achillesa.
Tesalczycy widzą się okrążeni i odcięci od reszty Grecji; gdy spodziewając się srogiej kary przybywają, aby się poddać, ze zdumieniem dowiadują się z ust Aleksandra, że ku czci Achillesa odtąd uwalnia się ich od daniny. Zdobywszy w ten sposób wdzięczność Tesalczyków, Aleksander przekracza Termopile i przybywa do Delf akurat podczas trwania Rady amfiktionii. Osobiście zjawia się w czasie narady i każe siebie uznać za dziedzica i następcę Filipa, ongiś piastującego godność najwyższego opiekuna amfiktionii.
Wszyscy myślą, że on w Delfach, a on już pod Tebami. Przerażone Ateny wysyłają poselstwo, a wraz z nim Demostenesa, lecz ów po drodze ucieka w panice i opuszcza resztę wysłanników, którzy - o dziwo - słyszą wyłącznie słowa pokoju. Aleksander nic nie narzuca Ateńczykom prócz potwierdzenia ugody, którą zawarł w imieniu swego ojca przed dwoma laty. W szale ulgi ateński lud, który przed kilku tygodniami uchwalił ofiarować złoty wieniec Filipowi, a drugi takiż wieniec ku pamięci jego mordercy, teraz tenże lud ofiarowuje oba wieńce Aleksandrowi.
Ów podąża do Koryntu, gdzie zwołuje radę sojuszniczą; raz jeszcze każe potwierdzić swe przywileje dziedzica i następcy Filipa. Państwa pozostaną niezależne, lecz dostarczą uprzednio przewidziane wojskowe kontyngenty na wyprawę do Azji.
W tymże Koryncie Aleksander gwoli zabawy zapragnął zobaczyć Diogenesa, starego szaleńca, który się rozsławił dowcipnym lżeniem ludzi.
Sługa bogatej rodziny z Koryntu, którą bawiło, że przed ich progiem siaduje na ławce ów błazen, spędzał bezczynnie czas chełpiąc się swym ubóstwem, odstręczającym wyglądem, bijącym odeń smrodem, a w księżycowe noce miał się za brytana strzegącego mądrości.
Oczekiwano, co też powie Aleksandrowi. Zaprawdę nie na wiele się zdobył.
- Odsłoń mi słońce! - burknął stary gbur, gdy młody król poprosił go, aby wyraził swe życzenie.
Szczytu mądrości upatrywano w owym grubiaństwie i doszukiwano się również na wszelkie sposoby, co miała oznaczać odpowiedź Aleksandra.
- Gdybym nie był królem, chciałbym być Diogenesem.
A słowa te po prostu oznaczały, że gdyby nie był pierwszym wśród ludzi u szczytu sławy i potęgi, wolałby zostać ostatnim człowiekiem, żyć w skrajnej samotności i ubóstwie, nikogo nie kłopotać i nie mieć nic do stracenia.
Powracając przez Delfy Aleksander pragnął zasięgnąć rady Pytii. Stara kapłanka, sprawująca wówczas tę funkcję, odpoczywała. Pytie bowiem nie prorokują bezustannie; nim zasiądą na swym trójnogu, muszą w ciągu kilku dni pościć, przygotowywać się, wdychać dymy przepisanych kadzideł i pić określone napoje. Lecz Aleksandrowi było spieszno, kazał wskazać sobie siedzibę Pytii, pchnął drzwi niby młody, triumfujący bóg, przemówił do ucha staruszce, urzekł ją, przekonał, objął wpół, powiódł ku świątyni.
- Synu - rzekła doń z uśmiechem - nie można się tobie oprzeć.
Aleksander stanął.
- Nie trzeba iść do świątyni - zawołał. - Wracaj do siebie, matko. Wyrzekłaś, com chciał usłyszeć; wypowiedziałaś swoje proroctwo.
Jesień minęła na tych podróżach. Wróciwszy do Pelli Aleksander znów się zajął przygotowywaniem wyprawy na Azję, przede wszystkim zaś musiał zaradzić pustce w skarbcu, bo wskutek rozrzutności Filipa pozostało w nim tylko sześćdziesiąt talentów w złocie - pięciokrotna cena Bucefała - na pokrycie pięciuset talentów długów * [*Wedle uprzednio podanych wyliczeń Filip pozostawił w macedońskim skarbcu sumę równą 600 000 franków (600 milionom dawnych franków) na opłacenie armii i administracji królestwa, skarbiec zaś był zadłużony na sumę dziesięciokrotnie większą. Trudno sobie wyobrazić bardziej katastrofalną sytuację.]. Taki to spadek odziedziczył Aleksander. Długi szybko spłaci, a ponadto uzyska pożyczkę w wysokości ośmiuset talentów, nieodzownych, by wyruszyć na wojnę.
Ale do Aleksandra dotarła wieść o rozruchach wśród północnych szczepów. Pozostawia Antypatrowi rządy w stolicy, bierze ze sobą dwadzieścia tysięcy żołnierzy, pod koniec zimy maszeruje przez jeszcze ośnieżone góry, daje nauczkę barbarzyńcom zamieszkałym na granicy jego państwa. Z pierwszego szczepu zabija pięciuset mężczyzn, z górskich osiedli zgromadza kobiety i dzieci, wysyła je na targi niewolników nad Hellespontem; resztę łupu rozdaje wojsku, aby zakosztowało smaku zwycięstw pod jego wodzą.
Część macedońskich statków stała zgromadzona na Wschodzie; Aleksander wysyła rozkaz, by podniosły żagle i popłynęły w górę Isteru, dokąd sam zmierza; za tą rzeką rozciągają się nie znane nam kraje. Po kilku zwycięskich bojach toruje mu drogę sława; pewnego dnia gromadzi tratwy i barki, staje na drugim brzegu Isteru; bawi tu krótko, tyle ile trzeba, by uczcić olbrzymią ofiarą Zeusa i przyjąć hołd Scytów, barbarzyńskich, nieustraszonych plemion, które nie znają naszych bogów i żywią jedynie lęk, by niebo nie spadło im na głowę - wedle ich słów - jeśli złamią przysięgę. W taki to sposób Aleksander zakreśla północną granicę ziem podległych kultowi Amona * [*W południowej Europie Aleksander był pierwszym władcą, który kiedykolwiek przekroczył Dunaj. Rzeka ta nawet w epoce legendarnych półbogów stanowiła granicę starożytnych kultów śródziemnomorskich.].
W końcu maja dociera wieść: król Ilirii maszeruje na Macedonię. W Pelli Antypater posiada dość wojska, aby odeprzeć napaść, lecz Aleksander chce zwyciężać sam. W ciągu kilku dni przebywa z armią osiemset stadiów * [*Około 160 kilometrów. Stadion wynosi 6 pletrów, czyli 600 stóp, i jest miarą zmienną; zależnie od kraju liczy od 162 do 198 metrów. Dla uproszczenia rachunku przyjęliśmy tę ostatnią miarę, czyli kilometr liczył około 5 stadiów.]. i z północy spada na miasto Pellion. gdzie się obwarował król Ilirii.
Tymczasem inna armia, złożona z górali, przybywa na odsiecz Ilirii, zachodzi tyły wojskom Aleksandra; ów zostaje ściśnięty między armią na równinie a warownią, odcięty od swych tylnych straży. Wówczas przed frontem osłupiałych Ilirów każe swym zastępom maszerować na prawo, na lewo, rozwija szyk bojowy, wstrzymuje ich, znów każe maszerować, trzykrotnie udaje atak; zbici z tropu wrogowie pomykają z jednego krańca równiny na drugi oczekując ciosu, który nie spada. Kiedy wreszcie Aleksander dostrzega, że brak im tchu, rzuca swe falangi i zadaje klęskę rozprzężonym hordom. Na noc wycofuje się z wąwozu, a nazajutrz znów wraca pod Pellion. Próżno król Ilirów złożył swym bogom w ofierze trzech młodzieńców, trzy dziewczątka i trzy czarne barany; żołnierze uciekają z Pellionu; sami podpalają miasto.
W walce Aleksander po raz pierwszy został ranny w głowę. Dosięgnął go kamień z procy i cios maczugą, obie rany lekkie. Kiedy dobija rozpierzchłych górali, wieść o jego ranie rozchodzi się po całej Grecji i rosnąc z miasta do miasta wkrótce się zmienia w wiadomość o jego zgonie.
W Atenach Demostenes znów triumfuje; przedstawia na agorze człowieka, który przysięga, że widział Aleksandra martwego, i tak zawzięcie peroruje, aż Demades później powie:
- Zupełnie jakby Demostenes przyciągnął trupa Aleksandra tuż przed nasze oczy.
Znów się buntuje Beocja, zachęcona tak pewną wiadomością. Po trzynastu dniach uśmiercony przez Demostenesa pojawia się pod Tebami.
Krótki dialog następuje między zbuntowanymi Tebańczykami a młodym bohaterem, którego nic nie powstrzyma - ni śniegi, ni góry, ni rzeki, ni przestrzeń, ni wojska, ni mury, ani nawet rany. Aleksander ofiarowuje miastu pokój pod warunkiem, że ono wyda dwóch wodzów kierujących buntem: Fojnikosa i Protytesa. Tebańczycy wzorem butnych Spartan odpowiadają, że wydadzą obu przywódców Aleksandrowi, jeśli ów im wyda dwóch swoich wodzów, Antypatra i Filotasa, pierworodnego Parmeniona.
- Królu - rzekłem Aleksandrowi - zawsze dwukrotnie ofiarowuj pokój, bo trzeba przeciwnikowi pozostawić czas, by ukorzył swą pychę. Lecz jeśli za drugim razem nie posłucha ciebie, karz bezlitośnie.
Aleksander ponowił propozycję; przyrzekł Tebańczykom, którzy się stawią w jego obozie, że nie grozi im żadna kara i będą się cieszyć wolnością przysługującą wszystkim Grekom. Tebańczycy odpowiedzieli ogłoszeniem uchwały:
„Wszyscy Grecy, którzy się do nas przyłączą, aby wspólnie walczyć z Aleksandrem, będą życzliwie powitani w naszych murach”.
Za poduszczeniem Demostenesa ogłaszają, że są jawnymi sprzymierzeńcami Persów.
Przypadkowa utarczka otworzyła żołnierzom Aleksandra jedną z siedmiu bram miasta, walka na ulicach trwała do zmierzchu i przeistoczyła się w straszliwą rzeź. Sześć tysięcy Tebańczyków zabitych, trzydzieści tysięcy jeńców, z tych osiem tysięcy zostanie sprzedanych w niewolę. Kobiety i chorzy zamordowani w świątyniach, dokąd się schronili; oto tak sczezł tebański lud.
Nie wystarczyło unicestwienie ludu; miasto musiało zniknąć z powierzchni ziemi. Prócz świątyni i domu poety Pindara wszystkie domy zburzono po ostatni kamień. Kapłani i fletniści kroczyli w procesji, podczas gdy żołnierze burzyli mury. Starożytny gród założony przez Kadmosa, brata Europy, wieczne miasto Edypa i Kreona, Eteokla i Polineika, Megareosa i Antygony, krwawe miasto nienawiści i zbrodni, płodne w tragedie i bohaterów, tak często opiewane przez poetów, zamieszkane przez najlepiej uzbrojony lud Grecji, gdzie Filip nauczył się sztuki wojowania, pozostało już tylko kamienną pustynią, nad którą krążyły ptaki milczenia.
Cała Grecja ugięła karku. Rozłupany na dwoje Olimp nie wprawiłby w takie osłupienie.
Wszędzie miasta śpieszyły powołać do władzy ludzi przychylnych Macedonii; wczoraj ich miały za zdrajców, a dziś czciły w nadziei, że uzyskają łaskawość młodego króla. Zewsząd śpieszyli posłowie z pismami pełnymi pochwał i słów przyjaźni.
List nadesłany przez Ateńczyków Aleksander zmiął, rzucił na ziemię i przydeptał na oczach wysłanników. Jeśli Ateny nie życzą sobie losu Teb, winne mu wydać przywódców stronnictwa wrogiego Macedonii, a przede wszystkim Demostenesa. Ateny wysłały Demadesa, jeńca spod Cheronei, który na polu bitwy potrafił zawstydzić pijanego Filipa, Fokiona, który po śmierci Filipa odpowiedział, że Macedonii zabrakło tylko jednego żołnierza; tacy ludzie mieli błagać Aleksandra o łaskę dla drżącego ze strachu Demostenesa.
- Królu, dwukrotnie zaofiaruj pokój...
I Aleksander przyrzekł Ateńczykom, że pozostawi ich w spokoju, jeśli usuną Demostenesa z życia politycznego i jednocześnie wytoczą śledztwo w sprawie sum, które pobrał od Persów. Hańba Demostenesa była jedynym haraczem, jakiego Aleksander zażądał od Aten.
Od Dunaju po Peloponez, od Ilirii po Hellespont cały grecki lud poddał się całkowicie temu królowi liczącemu dwadzieścia jeden lat życia. Lęk, jaki w nim zasiał, przetrwa aż do końca jego panowania.
Rozdział XVII
Mąż ze złotym nożem
Pewnego ranka przywołał mnie Aleksander i opowiedział mi sen, który zamącił mu noc.
- Widziałem idącego mi na spotkanie męża w wysokiej czapie na kształt stożka, przyodziany był jakby w opończę z białego lnu zdobną w złoty haft, w ręku zaś dzierżył nóż o złotym ostrzu z wyrytymi na nim znakami w nieznanej mowie. Człowiek ów rzekł mi, abym bez lęku przekroczył Hellespont, bo on będzie na czele mej armii i pomoże mi zdobyć królestwo Persów.
Na chwilę zamknąłem oczy, po czym odpowiedziałem Aleksandrowi:
- Posłuchaj, synu. Kiedyś owego męża spotkasz na swej drodze.
Rozdział XVIII
Święto muz
Aleksander spędził jesień i zimę między Pellą a obozem w Amfipolis, gdzie gromadził greckie wojska na wojnę z Azją. Postanowił ruszyć w drogę w miesiącu Barana.
Wielu starych Macedończyków zaklinało Aleksandra, aby odłożył wyprawę, aż się ożeni i spłodzi syna. Wzruszał ramionami. Co go obchodzi przyszłość macedońskiej dynastii, skoro on zstąpił z królestwa bogów! Ziemia, na której dorastał, była ojczyzną przybraną. Poczęty przez boga, niepodobny był do innych królów, nie czuł żadnych zobowiązań wobec cielesnych przodków i potomków. Wpojono weń, co winien wypełnić, a owo posłannictwo jest wyższego rzędu niż ciągłość rodu lub dziedziczenie władzy. Synowie bogów to samotnicy na ludzkim padole.
Ziemskiej rodzinie, która go wyżywiła, sługom z lat dziecięcych, nauczycielom, którzy ukształtowali jego umysł, rozdał swą ziemię, przychody, klejnoty, podzielił między nich całą swoją własność. Nie pragnął zatrzymać nic z dziedzictwa po Filipie, prócz godności króla; wszystko inne zostało mu wypożyczone, przeto je zwracał. Wódz imieniem Perdikkas, zdumiony tą szaloną rozrzutnością zawołał:
- Królu, cóż zatrzymasz dla siebie?
Aleksander odpowiedział mu z uśmiechem:
- Nadzieję.
Nim odjechał, wszystkiego się wyzbył, jak winni czynić bądź królowie, bądź prorocy, gdy idą wypełniać duchowe posłannictwo.
W Pelli Aleksander pozostawił Olimpias jej atrybuty królowej, lecz regencję powierzył Antypatrowi Mądremu. Dwanaście tysięcy wojowników, oto wszystko, co dał regentowi, by utrzymał ład w całej Grecji, dwanaście tysięcy wojowników i lęk, jaki wzbudzała młoda o nim legenda.
Nie tylko żagiew wojny miał zanieść do królestwa Persów, ale również kult bogów i grecką sztukę. Dlatego, na krótko przed odjazdem, w Dionie u stóp Olimpu, mieście poświęconym Zeusowi, kazał uczcić muzy trwającymi dziewięć dni wspaniałymi uroczystościami; jeden dzień dla każdej z muz.
Pierwszy dzień był poświęcony Kaliope, muzie poezji epickiej, w imię epopei, jaką przeżyją macedońskie i greckie wojska.
Drugi dzień należał do Klio, muzy historii, bo otwierał się nowy rozdział dziejów.
Trzeci był dniem Euterpe, muzy poezji lirycznej, która sprawia, że człowiek staje się wrażliwy na piękno świata.
Czwarty dzień czcił Melpomenę, a wraz z nią tragedię obecną i nieuniknioną w każdym sławnym losie.
Piąty dzień przypadł w udziale Terpsychorze, najwyższej opiekunce tańca, który odzwierciedla boski ruch i rytm.
Szósty dzień chwalił poezję miłosną i jej muzę Erato, bo nie podoba się bogom człowiek, skoro uchyla się od miłości.
W siódmym dniu ofiarę złożono Polihymnii w podzięce za opiekę nad świętą pieśnią, człowiek bowiem we własnym głosie słyszy głos bogów.
Ósmy dzień sławił Uranię, muzę astronomii, rozdawczynię wiedzy jedynej, która pomaga zharmonizować nasze czyny z obrotami we wszechświecie.
Wreszcie w dziewiątym dniu odegrano komedię, której panią jest Talia, aby przypomnieć, że wszyscy jesteśmy niedoskonali, a postać nasza jest li tylko złudzeniem, i należy być zdolnym zawsze podrwiwać z własnej niedoskonałości i złudzeń.
Przeto uczczono i uwielbiono dziewięć sióstr, córek Zeusa i Mnemozyny, takoż córy nieba i ziemi. Najsławniejsi w Grecji aktorzy, śpiewacy, muzycy i poeci brali udział w tych widowiskach * [* Opisane uroczystości przypominają nasze współczesne festiwale muzyczne, teatralne i tańca. Widowiska urządzone w Dionie wedle wskazanego przez nas porządku wyróżniały się okazałością i przepychem; nie wydaje się jednakże, aby Aleksander je zapoczątkował, już Filip organizował tego rodzaju „festiwale”, odbywały się one w całej Helladzie, niektóre - regularnie, co rok albo co dwa lata, i nie zawsze w stolicy, ale często w starożytnym grodku lub w „mieście sztuki”. Jak za naszych czasów sprowadzano na nie słynnych artystów, a dla przybyłych widzów stanowiły one okazję do podróży lub wypoczynku.]. Otaczali Aleksandra jego towarzysze z nimfejonu, obecnie dwudziestoletni dowódcy o gładkich, wygolonych policzkach; mieli oni niebawem podbić cały świat. Po swej prawicy Aleksander usadowił Olimpias, tak jeszcze piękną w trzydziestym siódmym roku życia, z oczyma promieniejącymi dumą, obsypaną królewskimi klejnotami; po lewicy zaś zasiadał regent Antypater.
Ostatniej nocy w wielkim, z białego płótna namiocie, wzniesionym pod kwietniowymi gwiazdami, Aleksander wydał ucztę dla przełożonych miast, posłów, wodzów; trzystu biesiadników zajęło miejsca na przeszło stu łożach.
Po czym wróciliśmy do Pelli. A pewnego ranka, gdy w świątyni Aleksander już złożył ofiary Zeusowi, ruszyła armia, która miała podbić świat.
Na pałacowym dachu otoczona służkami Olimpias zamyślona i ze ściśniętym sercem patrzyła na odjazd. Zobaczyła, jak wsiada na swego wielkiego, czarnej maści konia urodzony przez nią złotowłosy bohater. Ujrzała regenta Antypatra, całującego dłoń młodego króla. Następnie Aleksander uniósł ramię i zagrały trąbki.
Zastępcą Aleksandra w armii został stary wódz Parmenion, dziś już sześćdziesięciotrzyletni. Jego pierworodny Filotas dowodził ciężkozbrojną piechotą macedońską w hełmach, żelaznych nagolennicach, dźwigającą miecze i długie włócznie. Młodszy syn Parmeniona, Nikanor, wiódł lekką piechotę w wielkich, filcowych kapeluszach, zbrojną w krótkie włócznie; Klejtos Czarny otrzymał dowództwo nad szlachetnymi Hetajrami, konną gwardią; na czele tesalskich oddziałów stał Kalas, wódz sprzymierzonych wojsk greckich zwał się Antygonos, Pochód zamykali kreteńscy łucznicy, za nimi tracka jazda w hełmach z końskim ogonem na czubie i pancerzach obrzeżonych skórzaną frędzlą.
Pod rozkazami mistrza Diadesa znajdowała się artyleria oblężnicza i polowa, materiały do budowy ruchomych wież, beluard, lekkich katapult wyrzucających strzały z brązu, ciężkich katapult miotających kamienne pociski, a także oddziały kopaczy i budowniczych.
Na przełożonego osobistego sekretariatu oraz łączności z królestwem i sojusznikami Aleksander powołał Eumenesa z Kardii, męża wielkiej wiedzy i energii, a na jego pomocnika Diodora z Erytrei, Epimeletos kierował zaopatrzeniem wojska, Leonnatos zaś został przybocznym króla. Jako historiografa zabrał Aleksander Kallistenesa z Olintu, siostrzeńca Arystotelesa, a także towarzyszył mu pierwszy jego nauczyciel, Lizymach, fanatyk poezji Homera.
Hefajstion miał pozostawać przy boku króla, by dzielić z nim trudy i wspierać go w boju. Ptolemeusz, Nearch, Herpalos, Krateros, Perdikkas, Meleager stanowili wyższe dowództwo, a przyszłość w różnoraki sposób miała rozsławić ich imiona.
Jadąc na podbój Azji Mniejszej i Egiptu Aleksander wiózł na miesiąc żywności i żołdu.
Na czele wojska kroczyli muzycy i tancerze, za nimi kapłani.
Ja, Aristander z Telmissos, prorok Amona i wieszczbiarz Macedonii, jechałem za nimi na białym rumaku tuż przed królem. Z trzydziestu pięciu tysięcy ludzi, których krok za nami wstrząsał drogą, ja jedyny wiedziałem, że Aleksander nie powróci już nigdy.
CZĘŚĆ TRZECIA
Rozdział I
Królestwo Persów
Kto zamierza pokonać lud, winien znać jego dzieje; kto zamierza rzucić wyzwanie królowi, winien poznać jego ród; kto zamierza zdobyć kraj, winien znać jego bogów. Historia stanowi część świętej wiedzy.
Urodziłem się na wybrzeżu Azji Mniejszej nad zatoką Glaukos. Moje rodzinne miasto podlegało satrapie Persów. Po drugiej stronie morza, w które wpatrywałem się jako dziecię, znajduje się ujście Nilu. Ponad zatoką Glaukos i ponad Nilem w tych samych godzinach przesuwają się te same gwiazdy.
Uczono mnie dziejów Persji:
Persowie uczą się, że objawienie zesłał im Hom, wysłannik niebios; Hom zaś to Hermas albo Hormes, albo Horus-si-Isis, albo też Hor-Amon; bo jakkolwiek wydaje się, że objawienia zsyła sto głosów, wszystkie te głosy wychodzą z tych samych ust.
Hom przekazał prawdę królowi, ojcu Dżemszida, ojciec przekazał ją synowi. Kiedy zaś Dżemszid został królem, osądził, ponieważ prawda została mu objawiona, że on sam jest wcieleniem prawdy, że on stworzył strawę, sen, radość, że na jego rozkaz rośnie trawa, że on starł śmierć z powierzchni ziemi. Zapragnął, aby go czczono jako stwórcę wszechrzeczy, źródło Jedyne, i kazał nadawać sobie imiona, które służą, by wzywać Niepojętego. Naonczas perska ziemia przestała rodzić, wyschły studnie, wymarły stada, ludność ginęła w krwawych walkach i zakończył się złoty wiek.
Długie stulecia musieli czekać Persowie, aż się pojawi Zoroaster, który na podobieństwo Imhotepa-Asklepiosa podjął słowa Hermasa i nauczał, że jedynie wiedza o tym, co istnieje na górze, i magiczna moc dźwięków mogą odwrócić zło od świata i człowieka. Nauczał też, że wieczna walka trwa między Ormuzdem i jego siedmioma archaniołami światła a Arymanem i jego siedmioma demonami ciemności; ze wszystkich stworzeń jedynie człowiek posiada wolność wyboru między Ormuzdem a Arymanem, przyczynienia się do triumfu dobra albo triumfu zła.
Dzięki mądrości Zoroastra odrodzili się Persowie oraz stali się mocni i potężni pod władaniem królów: Cyrusa, Kambyzesa, Dariusza, Artakserksesa; ale grzech Dżemszida ciążył nad nimi nadal; przesłonił im rozum, przeszkadzał poznać, iż bogowie innych ludów to ich bogowie, kształtem oraz imieniem dostosowani do różnych krain.
Gdy Aleksander wyruszał z Macedonii, największym na świecie państwem było imperium perskie. Rozciągało się od Euksynu po Indus i od rzeki Jaksartes po pustynię nad Nilem * [*Państwo perskie obejmowało: współczesną Turcję, Syrię, Liban, Izrael, Jordanię, Egipt, część Libii i Cyrenajki, Irak, Iran, Armenię, Azerbejdżan, Gruzję, Turkmenię, Uzbekistan, część Kirgizji, Afganistan i Pakistan. Państwo perskie dzieliło się na wiele satrapii pod władzą dziedzicznych wicekrólów, którzy rządzili jak prawdziwi monarchowie pod ogólnym zwierzchnictwem Wielkiego Króla.].
Nie władał już nim Artakserkses III Bastard, ów król, który wstąpił na tron w tymże roku, gdy w Macedonii Filip obejmował władzę. Artakserkses, który najechał Egipt, wypędził faraona Nektanebo, kazał zabić byka Apisa, aby zjeść zeń pieczeń, zrabował annały i urządził oślą stajnię w świątyni boga Ptaha, nie przeżył swych niecnych czynów. Otruł go chiliarcha * [*Funkcje chiliarchy odpowiadają czynnościom wielkiego wezyra lub premiera.], eunuch imieniem Bagoas, któremu przekazał całą swą władzę. Eunuch trucizną pozbył się wszystkich synów króla prócz jednego Arsesa i osadził go na tronie.
Ale Arses panował ledwie dwa lata, bo i jego z kolei zgładził eunuch Bagoas. Następcą po Arsesie wybrał Bagoas księcia z młodszej gałęzi rodu, Kodomana, sądząc, że on będzie bardziej posłuszny, i włożył mu na głowę tiarę darząc imieniem Dariusza III. Pierwszym czynem Dariusza Kodomana było podanie Bagoasowi - w czasie uroczystości koronacyjnych - czary, do której domieszał trucizny.
Tenże rok, który oglądał wstąpienie na tron Dariusza, ujrzał też objęcie władzy przez Aleksandra. Odtąd losami Persji i Macedonii miały rządzić te same gwiazdy.
Ani Artakserkses Bastard, ani Arses, ani Dariusz nie byli koronowani na faraonów; nie uznawali się za synów egipskich bogów i na ziemi prawdy prawdę ciemiężyli.
Wojska Dariusza były równie wielkie jak obszar jego państwa. Miał sto tysięcy wojowników z Azji Mniejszej, czterdzieści tysięcy z Armenii, Cylicji, Syrii i Egiptu, tyleż greckich zaciężnych, a powiadano, że Indie mogą mu dostarczyć aż milion żołnierza.
Rozdział II
Bitwa Achillesa
Po dwudziestu dniach stanęliśmy nad Hellespontem.
Podczas gdy Parmenion kierował przeprawą większości wojska przez cieśninę, Aleksander wziąwszy ze sobą tylko oddział Hetajrów wsiadł na statek akurat w tym samym miejscu naprzeciw przylądka Sigejon, skąd ongiś grecką flotę powiódł Agamemnon * [*Ludy żywią uparte marzenia. Postać Agamemnona była tym dla Grecji, czym Karol Wielki dla Europy; przy każdym usiłowaniu zjednoczenia Hellenów powoływano się na pamięć Agamemnona, tak samo jak wspomnienie o Karolu Wielkim towarzyszyło wszystkim wysiłkom zjednoczenia Europy.]. Homer opiewał każdy zakątek tej ziemi, każdą dolinę, każdy pagórek; Aleksander wciąż się odwracał do swego pierwszego nauczyciela Lizymacha i przez całą drogę na przemian recytowali strofy Iliady.
Aleksander przywdział zbroję wykutą z metalu tak jasnego, że lśniła niby srebro, biały pióropusz wieńczył jego hełm. Na pokładzie królewskiego okrętu zasiadł przy sterniku, dłoń położył na sterze. Pośrodku cieśniny musiałem złożyć ofiarę z byka, aby ułagodzić boga mórz Posejdona i uczcić nimfę Tetydę, matkę Achillesa, a więc boską prababkę Aleksandra. Młody król wziął szczerozłotą czarę, napełnił ją winem i rzucił w fale.
Gdy się zbliżyliśmy do brzegu, Aleksander wszedł na dziób statku, a kiedy kil jął zgrzytać o piasek, rzucił oszczepem w nabrzeżny piach na znak, że prawem zdobywcy bierze ten kraj w posiadanie; pierwszy skoczył na ziemię azjatycką; miał dwadzieścia jeden lat i dziewięć miesięcy.
Wzniesiono trzy ołtarze, gdzie ofiarą uczciłem Zeusa-Amona, Heraklesa, przodka królów macedońskich, Atenę, opiekunkę Greków. Później wstępowaliśmy w procesji po zboczu starożytnego Ilionu i poszliśmy do świątyni, która” przechowała zbroję Achilla. Mieszkańcy nowożytnego miasta oglądali nas z szacunkiem, ale i zdziwieniem. Aleksander odczepił od świątynnego muru zardzewiałą tarczę - jak wieść głosiła, należącą do Achillesa - i na jej miejscu zawiesił własną, inkrustowaną złotem. Później zeszliśmy na równinę Skamandra, aby uczcić groby bohaterów. Wedle starożytnego rytuału Aleksander, Lizymach, Hefajstion i dowódcy Hetajrów obnażyli się, namaścili ciała oliwą, wylali wino na grób Achillesa, złożyli kwiaty i z włócznią w dłoni ze śpiewem obiegli grób.
- Szczęśliwy Achilles - nagle zawołał Aleksander - za życia miał przyjaciela tak wiernego jak Patrokles, a po śmierci pieśniarza takiego jak Homer.
Wnet piękny Hefajstion obiegł grób Patrokla; tegoż wieczoru Kallistenes z Olintu, siostrzeniec Arystotelesa, jął utrwalać na swych tabliczkach czyny i słowa Aleksandra.
Nazajutrz w Abydos dołączyliśmy do większości wojska; Aleksander zrobił przegląd armii, nim ją skierował na południe.
Dariusz Kodoman ze swej dalekiej stolicy Suzy nie raczył się ruszać, mimo że znał już od dawna przygotowania do wyprawy tego pyszałkowatego młodzieńca; lecz chcąc wniwecz obrócić nadzieje młodego króla Macedonii, kazał zebrać stutysięczną armię pod wodzą Spitridatesa, satrapy Lidii, i Rodyjczyka Memnona, najświetniejszego dowódcy owego czasu.
Memnon doradzał: wypalać ziemię przed najeźdźcą, niszczyć zbiory, zatkać studnie, uprowadzić stada i wycofać się dostatecznie daleko w głąb kraju; niech zastępy Aleksandra wymrą z pragnienia, głodu i wyczerpania. Ale satrapa i możni posłowie odmówili posłuchu tym radom, kosztowałoby ich to za wiele; słabe liczebnie macedońskie oddziały nie zdawały się uzasadniać aż takiej ofiary. Woleli zastąpić mu drogę do Frygii i oczekiwać przeciwnika nad brodem pierwszej rzeki Granikos.
W drodze Aleksander spotkał posła Dariusza, wysłannik przekazał mu list i szkatułę z darami. Na dary złożyły się: bicz, piłka i kilka złotych monet. Złote monety - wyjaśniał w swym piśmie Dariusz - posłużą Aleksandrowi na drobne wydatki; wiadomo bowiem, że dno przeziera w jego skarbcu, piłka, bo niech raczej nią się bawi, niż zabawia w żołnierza; w końcu bicz oznacza, że jak dzieciak zasługuje na chłostę. Wielki Król radził Aleksandrowi, aby co rychlej wracał i skrył się na łonie matki, jeśli nie chce skończyć na krzyżu; obiecywał mu wybaczenie, jeśli odpłynie i nie będzie mu się dłużej naprzykrzał.
Po pięciu dniach, po południu, Aleksander stanął nad brzegiem Graniku.
Na drugim brzegu zgromadziła się perska armia; mrowie zbrojnych, koni i namiotów. Zawiadomiono Aleksandra, że wśród skrzącej się konnicy przeciwnika znajdują się: syn, zięć i szwagier Dariusza. Młody król wnet rozkazuje przywieść Bucefała, ustawić się w bojowym szyku. Parmenion aż skoczył z przerażenia. Ów dzielny wódz, mający za sobą czterdzieści lat wojowania, chciał, aby wojsko odpoczęło, chciał zbadać teren, wysłać zwiad, przygotować plan bitwy.
- Królu - rzekł do Aleksandra - w ciągu ostatnich dni nasi żołnierze przeszli pięćset stadiów, jest nas po jednym na trzech wrogów, i mimo że rzeczka wydaje się płytka, w każdym razie ten nurt trzeba przebyć. Nie można atakować przed jutrzejszym rankiem.
- Jutro będzie mi słońce świeciło w oczy, a teraz oślepia ono Persów - odparł Aleksander. - Wróżby z dzisiejszego ranka są nam pomyślne.
Skoczył na koń, przecwałował wzdłuż rzeki przed frontem armii, aby się pokazać swoim przeciwnikom i aby wróg poznał biały pióropusz na jego hełmie. Sam zobaczył naprzeciw swego prawego skrzydła perską arystokrację na koniach; właśnie na tej stronie zgromadził Hetajrów, swą wyborową konnicę, i stanął na jej czele. Zabrzmiały trąby. Parmenion, zmuszony wydać rozkaz swym obu synom, aby ruszyli hoplici i lekkozbrojna piechota, skłonny był teraz podzielić mniemanie Dariusza, a mianowicie że Aleksander zasługuje na chłostę.
Lecz Aleksander, jak Grecy pod Troją wrzeszcząc: „Enyalios! Enyalios!”* [* [Enyalios - jeden z przydomków boga wojny Aresa. Przydomek Enyalios spotykamy kilkakrotnie w Iliadzie, lecz nigdy w Odysei]., rzucił się do rzeki, woda strugą trysnęła wokół Hetajrów, padli pierwsi, nim dotarli do brzegu; lecz Aleksander już staje na ziemi; szeregi Persów rozstępują się przed tym szaleńcem, który wszystko obala.
W boju konie macedońskie znają tylko cwał; straszliwe zderzenie piersi rumaków wstrząsa powietrzem. Aleksander otwiera sobie drogę ku wrogim książętom, krewniakom Wielkiego Króla, widzi ich spiczaste hełmy, skrzące w słońcu pancerze usiane cennymi kamieniami. Nagle, w najgęstszym tłoku, pęka mu w dłoni oszczep, chwyta inny, podany mu przez sąsiada, korynckiego jeźdźca, i rzuca się na Dariuszowego zięcia, Mitrydatesa, który nadjeżdża z uniesioną zakrzywioną szablą. Aleksander zabija Mitrydata ciosem oszczepu prosto w twarz.
Ale i sam jest ranny. Nie zdążył w porę uchylić się przed ciosem brata Mitrydata, a ten mu kruszy piękny hełm. Czy Aleksander choć odczuł cios? Dobywa miecza, wbija go w pancerz wroga. W tejże chwili najeżdża go Spitridates, wódz perskiej armii, satrapa Lidii. Nie dojrzał go Aleksander i krzywa szabla Spitridata zalśniła nad jego głową; lecz tuż jest Klejtos Czarny, chroniąc króla, którego wykarmiła jego siostra, a on sam nosił w ramionach, Klejtos spina konia i ucina mieczem dłoń satrapy.
Aleksander nie wiedział, kiedy utkwił w jego zbroi oszczep; wyrywa go, krwawi, nie zważa na nic.
W tymże czasie oddziały piechoty Filotasa i Nikanora zajęły brzeg, włócznie najeżone nad brzegiem tarcz odepchnęły wrogie szeregi. Persowie widzą odwrót swej konnicy, padających książąt, ustępują pola, mieszają się, wpadają w panikę, pierzchają w popłochu. Tylko greccy najemnicy, opłaceni przez Dariusza, w strachu, że nikt ich nie oszczędzi, przez chwilę stawiają opór, lecz i oni się załamują.
Bucefał się zmęczył, lecz nie Aleksander. Zmienia konia; pada pod nim nowy rumak; dosiada trzeciego i pędzi dobijać greckich najemników. Rąbie uciekających Persów. Obala, tratuje, miażdży. Pole bitwy zmienia się w krwawą jatkę. Aleksander, okryty piaskiem, potem i krwią, przebiega w triumfie zasłaną trupami równinę nad Granikiem.
Za pogardę okazaną młodemu bogowi z północy daleki Dariusz w ciągu kilku godzin zapłacił utratą syna, zięcia, szwagra; zginął satrapa Spitridates, Arsites, jeden z najlepszych perskich dowódców, popełnił samobójstwo, a sam Memnon Rodyjczyk, zrozpaczony, z resztą wojska ucieka na wschód.
Aleksander każe zdjąć z trupów trzysta najpiękniejszych zbroi i wysłać w darze Atenom.
Rany jego są powierzchowne, wnet po ich opatrzeniu, niezdolny usiedzieć na miejscu, odwiedza po kolei rannych, omawia z lekarzami zabiegi, jakie należy stosować. Sekretarze Eumenes z Kardii i Diodor z Erytrei z trudem nadążają z zapisaniem wszystkich rozkazów, jakie wydaje, aby olśnić cały świat swoim zwycięstwem: pojmanych greckich wojowników Dariusza sprzedać w niewolę; padło w walce dwudziestu pięciu Hetajrów, więc posągi ich zamówić u rzeźbiarza Lizypa i ustawić w Dionie u stóp Olimpu, tam gdzie uczczono muzy; następne miasto nazwane jego imieniem założyć w okolicach Ilionu, niech Aleksandria Troas utrwali pamięć nowego Achillesa. Olimpias, swej matce, Aleksander chce wysłać najpiękniejsze kobierce, złote czary i szaty z purpury znalezione w perskich taborach. Aleksander jest spragniony, podczas zachodu słońca nad Troją kilku czar wina nie starcza, aby ugasić jego pragnienie.
Tego wieczoru Aleksander pojął, dlaczego Filip tak dużo popijał po bitwie.
Rozdział III
Wóz Gordiosa
W sercu frygijskich gór leży miasto Gordion, tak nazwane od imienia Gordiosa, który w zamierzchłych czasach z prostego chłopa przedzierzgnął się w sławnego króla tej krainy i był ojcem króla Midasa.
Gdy Gordios orał pole, na pługu spoczął orzeł; pragnąc wyjaśnić ową wróżbę Gordios pojechał do miasta wozem zaprzężonym w parę wołów, dyszel zaś był przywiązany do jarzma węzłem z jarzębinowego łyka tak przemyślnie, wielokrotnie, tak dokładnie przeplecionym, że nie można go było rozplatać, a nawet dostrzec końców.
Ongiś wyrocznia przepowiedziała Frygijczykom, że dopiero wtedy ustaną oblężenia i walki wykrwawiające lud, kiedy pojawi się człowiek na wozie, a oni wybiorą go na króla. Frygijczycy rozpoznali w Gordiosie wysłannika Zeusa, oracz zaś, który tak zręcznie wiązał łyko, dowiódł, że równie zręcznie potrafi rozwikłać kłopoty publiczne. Uczynił Frygię kwitnącym państwem.
Wóz jego zachował się w świątyni wewnątrz warowni, a to z powodu innego proroctwa, istniała przepowiednia: kto zdoła odłączyć dyszel od jarzma, ten zostanie panem Azji.
Gordyjscy kapłani znali tajemnicę węzła, a gdy taśmy z łyka poczynały się rozluźniać, od czasu do czasu je umacniali. Jak daleko sięga pamięć, od wieków nikt się nie pokusił o rozwiązanie węzła.
Rozdział IV
Triumfalna droga
Po zwycięstwie nad rzeką Granikos ludy jęły się kłonić przed Aleksandrem niby trawa ścieląca się pod stopą olbrzyma.
Witały go jako wybawcę przybrzeżne greckie kolonie gnębione haraczem opłacanym Persom. W głębi kraju ludność widziała w nim rosnący majestat Grecji. Chociaż mędrcy nadal jeździli do Egiptu, aby czerpać wiedzę u jej źródeł, to we wszystkim, co wiązało się ze sztuką w miastach, rozkoszą umysłu, ozdobą pałaców, zbytkiem i handlem, wzrok kierował się ku Helladzie.
Książęta znad Euksynu już swatali swe siostry i córki z greckimi wodzami, poszukiwali do swych haremów kurtyzan z Peloponezu, stroili je w klejnoty kupowane w Grecji, chronili kupców z Koryntu i Megary, bili na monetach rysunki ateńskich rzeźbiarzy; w całej tej części świata można było płacić monetami ze złota z góry Pangajon, na których widniał wizerunek Filipa, a wkrótce wyłącznie będą krążyć srebrne tetradrachmy z podobizną Aleksandra* [*Wobec trudności finansowych, z jakimi spotykał się Aleksander obejmując władzę, przeprowadził on reformę monetarną równie ważną i efektowną jak reforma Filipa Pięknego [we Francji]. Ujednolicił wartość greckiego pieniądza biorąc za podstawę wartość srebra, w które Grecja obfitowała; zastąpił nim złoto, którego ogromne zapasy posiadała Persja i wobec tego mogła je wykorzystać, by załamać rynek handlowy konkurenta. Monetę Aleksandra o wartości czterech drachm, czyli tetradrachmę, bito we wszystkich częściach jego państwa za jego życia i długi czas po jego śmierci; była ona powszechnie używanym środkiem płatniczym. Tetradrachma stanowiła piętnastą część talentu, a wartość jej wynosiła sześć francuskich franków (czyli sześćset dawnych franków fr.).].
Bankierzy z Frygii, Lidii, Pamfilii jeździli na wykłady Platona, a dziś wysyłają synów, aby słuchali nauk Arystotelesa. Zachęcani przez tych filozofów zakładają w swych stolicach akademie i licea; każdy budował nową siedzibę wyłącznie wedle projektów greckich architektów, szczodrze opłacano attyckich malarzy i rzeźbiarzy, a dzieła ich zapełniały miasta, dla niejednego tyrana dwadzieścia talentów w złocie za list Izokratesa nie stanowiło zbyt wysokiej ceny. Mówcy, poeci, aktorzy nie mogli nastarczyć zaproszeniom i jeździli na występy od miasta do miasta. Każdy bogacz zamawiał sobie sarkofag rzeźbiony w marmurze z Pentelikonu, aby nawet po śmierci okazać się Grekiem.
Choć w oczach niektórych Ateńczyków Macedonia była nadal krajem prostaków, Aleksander Macedoński, hegemon Grecji, uosabiał dla Wschodu wielbioną kulturę. Dziewięć muz kroczyło drogą otwartą jego mieczem, a on sam jawił się niby wcielenie Hellady.
Pozostawiwszy Parmenionowi dalsze obejmowanie władzy nad zachodnią Frygią, zdobywca wyruszył na Lidię, gdzie dawna stolica Krezusa, Sardes, bez walki otworzyła przed nim bramy. Aleksander zabawił tu krótko, tylko tyle czasu, ile należało, aby położyć pierwszy kamień pod sanktuarium na wzgórzu, gdzie w dzień jego przybycia rozszalała się burza.
Na miejsce satrapy Spitridatesa, którego Klejtos zabił nad Granikiem, mianował rządcą jednego ze swych dowódców, Asandra, krewniaka Parmeniona. Po czym po paru dniach dotarł do Efezu, gdzie główna świątynia spłonęła w dniu jego narodzin.
Pragnąc upamiętnić proroctwa związane z owym pożarem, Aleksander ustanowił, że podatki dotychczas płacone przez Efezjan królowi Persji mają odtąd wpływać do świątynnego skarbca. Naonczas dwaj sławni artyści pracowali nad odbudową tego przybytku, architekt Dinokrates i malarz Apelles. Aleksander wielce podziwiał ich dzieła; przyobiecał sobie, że wezwie Dinokratesa, skoro tylko postanowi budować nowe miasto, i zgodził się trzykrotnie pozować malarzowi, który wykonał jego wizerunek na Bucefale i z piorunem Zeusowym w dłoni. Początkowo portret niezbyt zadowolił Aleksandra; uważał zwłaszcza, że koń nie jest podobny, i zamierzał świetnego mistrza uczyć jego sztuki, lecz Apelles był uraźliwy.
- Królu - odparł - lepiej byś nie mówił o tych rzeczach, bo do śmiechu pobudzasz moich uczniów. Twój koń lepiej niż ty zna się na malarstwie.
Aleksander łaskawie wysłuchiwał kpin, o ile nie szydził zeń jakiś król; uważał je za objaw szczerości. Niebawem zaprzyjaźnił się z Apellesem i zarządził, że odtąd żaden inny malarz nie wykona jego portretu, a jedynie Lizyp będzie miał prawo utrwalać jego rysy w marmurze lub brązie.
Następnie miasto Milet - przy ujściu Meandra - drogo miało zapłacić za ogłoszenie neutralności. Milezyjczycy zapowiedzieli, że port ich będzie otwarty zarówno dla floty Aleksandra, jak i króla Persji, floty złożonej z czterystu statków zgromadzonych w pobliżu.
Parmenion już się dołączywszy do Aleksandra radził wydać bitwę na morzu; Aleksander zarzucał mu, że źle sobie tłumaczy przepowiednię o orle, który znad morza spadł na wybrzeże; odmówił powierzenia swego losu falom i wybrał atak od strony lądu. Zdobyto miasto w zaciętym boju; zginęli w nim Proteas, mleczny brat Aleksandra, oraz drugi syn piastunki Hellanike, czyli dwaj siostrzeńcy Klejtosa Czarnego, lecz obrońcy Miletu tanim kosztem wywinęli się od zguby, bo zapłacili tylko trzystu greckimi najemnikami Dariusza, których Aleksander po wzięciu do niewoli wcielił do swych szeregów. Po czym rozpuścił na pewien czas flotę. Nikanor zaś chwilowo sprawujący nad nią dowództwo znów stanął na czele lekkozbrojnej piechoty.
O pięć stadiów na południe Memnon pokonany nad Granikiem zamknął się z resztką swej armii w Halikarnasie; stary rodyjski wódz, pragnąc dać Dariuszowi rękojmię swej wierności, odesłał doń jako zakładników swe dzieci i żonę Barsinę; Dariusz zaś przekazał mu w zarząd całą Azję Mniejszą.
Aleksander ruszył potem na Halikarnas, owo miasto, dokąd przed trzema laty, w czasie sporu z Filipem, wysłał był w poselstwie aktora Tessalosa, aby prosił dlań o rękę księżniczki przeznaczonej dla jego przyrodniego brata Arridaeusa.
W arcybogatej stolicy Karii, ojczyźnie Herodota, wznosił się ukończony ledwo przed dziesięciu laty słynny grobowiec, wybudowany przez królową Artemizę, aby upamiętnić jej małżonka i brata, króla Mauzolosa. Trzydzieści sześć kolumn dźwigało kolosalną piramidę, gigantyczną tę budowlę poczytywano za jeden z sześciu cudów świata, siódmy bowiem w owym czasie jeszcze nie istniał.
Młodsza siostra Artemizy, stara, zdetronizowana królowa Ada, odsunięta od władzy przez satrapów Piksodara i Orontobatesa, przybyła do Aleksandra z propozycją sojuszu, oczarowana nim nazwała go swym synem i tak się litowała nad jego skromnym jadłem, że jęła mu obficie dostarczać potrawy korzenne, słodzone, wyszukane, sporządzone w jej własnych kuchniach. W końcu postanowiła go adoptować, przekazać dziedzictwo i wydała mu Alindy, jedyny gród, jaki zachowała.
Choć Aleksander miał królową, której mógłby zwrócić tron w Halikarnasie, samo miasto zda się wcale nie było skłonne, aby się poddać. Broniły je mocne mury, otaczały głębokie fosy, które należało zasypać, zaś wieże i katapulty mistrza Diadesa wyrządziły znikome szkody; ataki były bezowocne, groziło, że oblężenie potrwa długo, gdyby nie przypadek: dwaj pijani żołnierze macedońscy kłócąc się, kto z nich jest większym bohaterem, pobili się pod wałami. Żołnierze Memnona wypadli, by ich schwytać w niewolę; towarzysze opojów przybiegli na pomoc; z obu stron pośpieszono z odsieczą; nastąpiła ostra utarczka i niebawem Macedończycy przemocą wtargnęli do miasta. Memnon widząc, że nie zdoła utrzymać miasta, rozkazał je podpalić i żołnierze szli przez żar w dławiącym dymie.
Ostatecznie Memnon schronił się w porcie na wybrzeżu i stamtąd wymknął się do Mityleny na wyspie Lesbos, tam postanowił zebrać wojska i podjąć wojnę na morzu. W Halikarnasie dzieło zniszczenia rozpoczęte przez ogień Aleksander kazał dokończyć motyką i oddał królowej Adzie miasto, w którym pozostały tylko świątynie i grobowiec Mauzolosa.
Dzieł tych dokonał Aleksander w dwudziestym drugim roku życia.
Po zdobyciu Karii poddały się bez oporu Licja, Pizydia, Pamfilia. Kilka potyczek przedniej straży, kilka ataków na słabe wały jedynie przerywało ten triumfalny pochód.
Dzień po dniu niezliczone miasta poddawały się Aleksandrowi lub jego dowódcom. Władcy perscy uciekali albo śpieszyli, by z nim pertraktować; ludność wychodziła na spotkanie zwycięzcy, niekiedy zaś wzorem Faselidy ofiarowywała mu złoty wieniec.
W takich okolicznościach pewnego wieczoru wjechałem do Telmissos, mego rodzinnego miasta, którego nie widziałem blisko trzydzieści lat. Telmissos zawsze na wschodzie słynęło z wieszczbiarzy powszechnie uważanych za nieomylnych; w niektórych rodzinach dar prorokowania jest dziedziczny, a nawet posiadają go kobiety i dzieci. Właśnie dziewczynę z Telmissos, z rodu proroków, pojął za żonę frygijski król Gordios i miał z nią syna Midasa.
Moi krewniacy, towarzysze lat młodości, padli mi do nóg i prosili o przepowiednie, rada miasta Telmissos uchwaliła postawić mi posąg u wejścia do świątyni jako najsławniejszemu z jego synów.
Nadeszła zima. Poprzez śnieżne zawieruchy omiatające wysokie płaskowyże szła armia, aby się zgromadzić w sercu Frygii, Gordionie. Od wyjazdu na wiosnę z Pelli wojska przeszły trzynaście tysięcy stadiów.
Nazajutrz po przybyciu do Gordionu Aleksander wszedł na akropol, aby złożyć ofiary i zobaczyć słynny wóz zachowany w świątyni Zeusa. Znał proroctwo. Chwilę oglądał węzeł z łyka i zobaczywszy, że nie poradzi cierpliwością, dobył miecza i za jednym zamachem przeciął, odłączając jarzmo od dyszla, po czym zawołał:
- Patrzcie, rozwiązany!
Następnej nocy wybuchła straszliwa burza, przez dwie godziny niebo jarzyło się od piorunów. Wkrótce Aleksander otrzymał dwie ważne wiadomości: Memnon Rodyjczyk zmarł na Lesbos, Antypater odniósł na morzu wielkie zwycięstwo nad perską flotą.
Aleksander wysłał Ptolemeusza, Kojnosa i Meleagra po nowozaciężne oddziały z Macedonii i Hellady; a gdy na wiosnę wysłali te posiłki, zwinął obóz w Gordionie i podjął zwycięski marsz, najpierw na wschód przez Ancyrę, później na południe przez Kapadocję i wysokie góry Taurus.
Na przełęczy zwanej Bramą Cylicji, a znanej już Ksenofontowi, wojska stanęły przed wąskim wąwozem, gdzie ledwo czterech ludzi mogło iść rzędem. Parmenion, jak zawsze przezorny, doradzał obejść górę. Aleksander pozostawił go z większą częścią wojska przed wejściem do górskiej gardzieli, sam zaś z garstką żołnierzy ciemną nocą przeszedł przełęcz, rozgromił perskie straże - którym starczyłoby stoczyć kilka głazów, aby go zmiażdżyć - i otworzył drogę swej armii.
Był tam właśnie, gdy nadeszła wieść, że satrapa Tarsu, Arsames, zamierza spalić miasto, nim je opuści. Aleksander zaś szukał miejsca na odpoczynek dla wojska, a Tarsos, starożytne miasto założone przez Sardanapala, było bogate i świetnie nadawało się na dłuższy postój; wraz ze swą jazdą puścił się po zboczach, żeby uprzedzić pożar, i od świtu do zmierzchu przebył czterysta stadiów dzielących go od Tarsu. Na tętent konnicy Persowie uciekli w popłochu nie zdążywszy nawet użyć swych pochodni.
Kto zbiegł z góry, temu powietrze na wybrzeżu wydaje się duszne. Aleksander zmęczony całodziennym cwałem przystanął na brzegu rzeki Kydnos, obnażył się i wykąpał. Woda spływająca z gór była lodowata. Po dwóch dniach ogarnęła Aleksandra silna gorączka i wszyscy sądzili, że umrze; przerażenie zapanowało w obozie * [*W czasie wypraw krzyżowych ta sama rzeka spowodowała zgon cesarza Fryderyka Barbarossy, który zmarł po kąpieli w lodowatej wodzie.].
Często stawałem przy wezgłowiu Aleksandra. Pielęgnowało go kilku lekarzy obeznanych ze sztuką magii nieodłączną od wiedzy medycznej. Wśród tych lekarzy ulubieńcem Aleksandra był Filip z Akarnanii, przyjął go na świat, leczył jego dziecięce dolegliwości i jechał w jego świcie.
Tymczasem Aleksander otrzymał od Parmeniona tajne pismo z radą, aby się pilnie wystrzegał tego Filipa i przepisanych przezeń leków, krąży bowiem pogłoska, że lekarz został srebrem przekupiony przez Persów i należy do spisku. Aleksander zachował ten list między tomem Homera a tarczą Achillesa. Kiedy Filip z Akarnanii przyszedł do niego z lekarstwem, które osobiście przyrządził, i obiecywał znaczne po jego zażyciu polepszenie, Aleksander podał list lekarzowi, jednocześnie biorąc czarę; gdy ów przeczytał pismo, Aleksander zbliżył napój do ust i pijąc patrzył lekarzowi prosto w oczy. Nazajutrz gorączka opadła i wszyscy zobaczyli, że król jest uratowany.
Wówczas obsypano pochwałami Filipa z Akarnanii, a i mnie ich nie szczędzono, przepowiedziałem bowiem, że gorączka, acz zaznaczona w gwiazdach Aleksandra, w tym roku nie grozi mu śmiercią.
Jednakże król potrzebował długiego czasu, aby całkowicie powrócić do zdrowia, i przez całe lato przebywał w Tarsos. Wojska miały czas, by rozmyślać nad treścią napisu na grobowcu Sardanapala w Anchialos koło Tarsu:
„Sardanapal, syn Anakindarakasa, pewnego dnia założył Anchialos i Tarsos. Przechodniu, jedz, pij i zażywaj miłości, reszta to czcza próżność”.
Dopiero pod koniec września Aleksander znów ruszył na wyprawę idąc krótkimi etapami wzdłuż wybrzeża. Już około tygodnia był w drodze, przekroczył Pyramos i dotarł do Soloi na granicy Fenicji, kiedy nadleciał konny łącznik. Aleksander powitał go zwrotem, jakim często zwykł przemawiać do wysłanników:
- Hejże, zuchu, co za wieść cudowną mi niesiesz? Czy Homer powstał z grobu?
Goniec go powiadomił, że Dariusz Kodoman z wojskiem, które oblicza się na sto sześćdziesiąt tysięcy ludzi, zachodzi mu tyły od północy.
Wedle doniesień szpiegów widziano tę kolosalną wojenną procesję, złożoną ze wszystkich ludów wielkiego imperium: Armeńczyków, Medów, Chaldejczyków, Irańczyków, mieszkańców Kaukazu, Scytów, wojowników z Baktrii i greckich najemników, rozciągniętą na dziesiątki stadiów, sunącą powoli w surowym rytualnym ordynku przez pustynię i góry Asyrii.
Najpierw na barkach niewolników posuwały się srebrne ołtarze z płonącymi zniczami; za nimi postępowali magowie śpiewający hymny i tyluż ich młodych pomocników, ile rok liczy dni; później toczył się rydwan słońca zaprzężony w białe konie, a za nim kroczył wielki, jak z baśni biegun zwany rumakiem słońca, w biel przyodziani stajenni trzymali w dłoniach złote rózgi. Następnie pojawiło się dziesięć bojowych wozów inkrustowanych złotem i srebrem, później trzon konnicy wybranej z dwunastu narodów, następnie dziesięć tysięcy wojowników, zwanych „Nieśmiertelnymi”, w złotych naszyjnikach i szatach ze złotogłowiu o rękawach obsypanych drogimi kamieniami; w odległości trzydziestu kroków szło piętnaście tysięcy królewskich kuzynów, za nimi kopijnicy sprawujący pieczę nad garderobą króla, a na końcu, na rydwanie ozdobionym posągami bogów i złotych orłów jechał sam Wielki Król na tronie. Na głowie miał błękitną tiarę opasaną warkoczem splecionym z purpury i bieli; na purpurowej w srebrzyste pasy tunice nosił wierzchnią szatę usianą drogocennymi kamieniami, na której dwa wyhaftowane jastrzębie zdawały się spadać z obłoków; u złotego pasa zwisała krzywa szabla w pochwie sporządzonej z jednego szlachetnego kamienia. Otaczało króla dwustu „krewniaków” i dziesięć tysięcy włóczników tworzących straż, poprzedzali oni trzydzieści tysięcy piechurów. Za nimi szło czterysta koni do osobistego użytku władcy.
Dalej jechały pojazdy matki Dariusza i jego żony Statejry, służebne i małe dzieci na wózkach; później trzysta sześćdziesiąt pięć nałożnic w królewskich powozach. Trzysta wielbłądów i sześćset mułów wiozło wojenny skarbiec pod strażą łuczników. Księżniczki, różni panowie, nałożnice wielkich dostojników, eunuchowie, ciury obozowe, słudzy, niezliczeni wojownicy zamykali pochód, ponaglani przez oddziały tylnej straży, mającej rozkaz popędzać maruderów i zabijać zbiegów.
Ledwie Aleksander wysłuchał opisu wojsk nieprzyjaciela, a już nadbiegli następni gońcy z wieścią, że Persowie rozgromili tylną straż pozostawioną w Issos między górami a morzem.
I znów wybuchł spór między Aleksandrem a Parmenionem. Wódz chciał iść dalej na południe, rozbić obóz na wielkiej równinie, przygotować teren i oczekiwać bitwy.
- Ależ właśnie chcesz wykonać zamysł Dariusza - zawołał Aleksander - bo Persowie tym sposobem wykorzystają swoją przewagę liczebną i mogą nas ogarnąć i schwytać jak w sieć. Odwrotnie, to my im wyjdziemy naprzeciw i spadniemy na Dariusza, kiedy jego olbrzymia armia, obciążona kobietami i taborem, będzie ściśnięta na wąskim terenie.
Zgromadziły się zastępy, Aleksander do nich przemówił. Natchnęła go bliskość rozstrzygającej bitwy. Wyjaśnił przewagę, jaką posiadają w starciu mimo słabszej liczebności oni, doświadczeni wojownicy, nad Azjatami odzianymi jak kobiety, oni, ludzie wolni, nad niewolnikami, Hellenowie walczący przeciw barbarzyńcom. Potrafił obdarzyć pochwałą każdą falangę, każdego dowódcę. Chwalił Parmeniona za wierność i rozum, Filotasa za odwagę nad Granikiem, Perdikkasa, bo pierwszy wdarł się do Halikarnasu, dziękował Klejtosowi za ocalenie mu życia w starciu ze Spitrydatem. Hefajstion, Nikanor, Krateros, Meleager, Nearch, Diades, Ptolemeusz - wszyscy w przemowie zostali uwieńczeni laurem. Po czym Aleksander polecił wydać obfity posiłek, przygotować się na koniec popołudnia. Zawrócił na północ, nocą przeszedł przełęcz, gdzie nikt go się nie spodziewał, nazajutrz, jak pragnął, stanął naprzeciw Dariusza między górą a morzem na wąskiej równinie Issos.
Rozdział V
Imiona królów
Niedowiarkowie, wątpicie w magiczną moc znaków i dźwięków, a pomyślcie, z jakiej przyczyny królowie z pokolenia na pokolenie przybierają te same imiona, kiedy przekazują trony? A wy, dlaczego nadajecie waszym dzieciom imiona sławnych mężów albo przodków, których pamięć czcicie, czyż nie dlatego, że wiążecie z owymi imionami nadzieję przekazania dobroczynnych mocy?
Rozdział VI
Obóz Dariusza
Aleksander pił z czary wziętej z łupów, a cena jej starczyłaby na zakup pałacu. Rozgościwszy się w namiocie Dariusza, rozłożony na łożu Dariusza spoglądał od czasu do czasu na wielką plamę krwi, czerwieniejącą na opatrunku nałożonym na udo, i nie mógł sobie przypomnieć, skąd się u niego wzięła ta rana.
Również i tym razem przeżył całą bitwę jakby w transie. Wojna zawsze wyzwalała jego ducha lub raczej wprowadzała w stan świętego uniesienia jak Pytię, gdy prorokuje, pieśniarza, kiedy układa podniosły hymn, albo jak Pitagorasa, gdy się myślą zatapiał w swej trójcy. Tajemniczy współdźwięk nieświadomy a bezpośredni sprzęgał jego czyny z tajemniczymi mocami wszechświata. Teraz, gdy się skończył trud zwycięstwa, chciał, aby mu opowiedziano o przebiegu bitwy, którą słabo pamiętał.
W południe, gdy Macedończycy już zbiegli po zboczu góry, stanęli naprzeciw wrogiej armii Persów, obwarowanej za drewnianym ostrokołem. W oddali stał na swym rydwanie Dariusz, daleki, a jednak rozpoznawalny; w pancerzu inkrustowanym szlachetnymi kamieniami, płonącym w słońcu tysiącem ogni, Dariusz Kodoman górował nad wojskiem. Aleksander rozkazał hoplitom rozwinąć szyk bojowy; stanąć w szesnastu rzędach; na lewe skrzydło wzdłuż morza wysłał tesalską jazdę pod wodzą Parmeniona, każąc mu za wszelką cenę utrzymać wybrzeże. Nagle ogłuszający wrzask ze stu tysięcy piersi zagrzmiał nad wąską równiną, odbił się echem w sąsiednich dolinach. Trzydzieści tysięcy Macedończyków odpowiedziało gromkim, wojennym okrzykiem. Od tej chwili Aleksander już nic nie pamiętał.
Leżąc obok niego opowiadał piękny Hefajstion.
- Byłeś wśród nas, Hetajrów, na prawym skrzydle; ledwieś zobaczył Dariusza, jużeś się nie posiadał z niecierpliwości i rwał do ataku; kopyta naszych koni wzbijały tumany piasku.
- Słońce stało nad nami - rzekł Aleksander - oślepiało Persów.
Hefajstion podjął:
- Wydawałeś się szczęśliwy. Pierwszy przebyłeś ujście rzeczki dzielącej nas od Persów; spiąłeś Bucefała, skoczyłeś przez ostrokół, my przy twoim boku, a ty już byłeś w ogniu bitwy. Ciąłeś na prawo, na lewo, jeźdźcy spadali z koni; nikt się tobie nie oparł, a my, idąc tuż za tobą, z trudem nadążaliśmy, tak głęboko się wdarłeś we wrogie szeregi.
- Czy widziałeś, Hefajstionie, jak wielki jest Dariusz?
Wszyscy widzieliśmy męża, który kazał się zwać królem królów, olbrzyma o twarzy jakby z brązu pokrytego śniadą patyną i o długiej, kruczej i krętej brodzie, nieruchomego niby bóstwo wśród posągów na rydwanie.
- Ale Persowie dzielnie się bronili - ciągnął Hefajstion. - Im więcej ich zabijano, tym więcej powracało. Zmieniali się, aby bronić dostępu do rydwanu króla. A ty wciąż rąbałeś bez ustanku jak drwal w lesie, gdzie drzewa odrastają po każdym uderzeniu topora. Zabiłeś kilku perskich książąt, wśród nich satrapę Egiptu. Jak to się stało, że ciebie nie zabili? Masz naprawdę w żyłach krew bogów.
- Chciałem zabić Dariusza - rzekł Aleksander. - Dlaczego mi się wymknął?
Pamięć jego zachowała to jedyne wspomnienie z przebiegu bitwy, przyćmiło ono resztę przeżyć; bezustannie do niego powracał. Znów widział dziwną sylwetkę pół człowieka, pół boga w hełmie na kształt tiary. Przez chwilę spojrzenia ich się skrzyżowały. Aleksander wyczytał jakby majestatyczny smutek w podłużnych, czarnych oczach wroga; ani śladu okrucieństwa w tym spojrzeniu, lecz wyraz - Aleksander nie umiał go sobie wytłumaczyć - jakby ostatecznego znużenia. Roziskrzony, w tiarze, olbrzym przyciągał go niby magnes. Aleksander oczywiście chciałby go zabić, lecz przede wszystkim pragnął, aby mu Dariusz wyjawił, choćby jeszcze jednym spojrzeniem, przyczynę tego wyrazu rozpaczy, a także dlaczego nie odczuwał, jak on, tej wściekłej pasji walki. Nieruchoma postać króla Persów, zda się, kryła jakąś tajemnicę.
- Lękaliśmy się o twoje życie, kiedy perski żołnierz ranił cię w udo - mówił Hefajstion - krew poczęła się toczyć, ale ty, ty rąbałeś nadal, jakbyś nic nie czuł. Jak Achilles nie ulegasz ranom.
Aleksander uśmiechnął się, lubił być porównywany z bohaterami, upajały go pochwały.
To prawda, nie czuł rany; walczył nadal w gąszczu zbrojnych. Już się zbliżał do wielkiego, srebrzystego wozu, już przyprzężone konie stawały dęba, gdy nagle Dariusz znikł. Aleksander stał przed pustym wozem. Nic przed początkiem bitwy nie zapowiadało takiego odruchu, król Persów skoczył na jednego z koni trzymanych w odwodzie przez stajennych, jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej ukrył się w burzliwym przypływie własnych oddziałów. Jego nagłe zniknięcie niemal nasuwało wątpliwości, czy rzeczywiście aż dotąd stał na rydwanie.
Czy jakieś przepowiednie magów, czy jakieś proroctwa, czy jakieś bezpośrednie utajone przeczucie pchnęło do powzięcia takiego postanowienia Wielkiego Króla, słynącego siłą we wszystkich jego państwach, wojownika znanego z odwagi w całym jego królestwie. Czyż nawet jego oczy nie mówiły, że się nie lęka śmierci?
Popłoch, który ogarnął perskie wojsko, osłonił jego własną ucieczkę. Ze wszystkich stron rozlegały się okrzyki: „Król uciekł, król uciekł”. Parmenion, poważnie zagrożony, ujrzał, że piechota przeciwnika nagle ustępuje, po czym bezładnie się cofa. Aleksander pojął, że wygrał bitwę, kiedy spostrzegł własne wojsko w pościgu za olbrzymim oszalałym stadem, które porzucając broń i tabory z wrzaskiem zmykało. Ujrzał „Nieśmiertelnych” zmieszanych z piechurami, a kuzynów króla ze stajennymi i niewolnikami.
Aż do nocy Aleksander uparcie gonił Dariusza, szukał go w górach, gdzie trupy tarasowały dostęp do każdego wąwozu. Wielki Król umknął niepojętą drogą. Aleksander wrócił do obozu, gdzie się rozgrywały straszliwe sceny.
Jeśli chce się zaprawić psy do łowów, należy im pozostawić paprochy, mniej więcej to samo dzieje się z żołnierzami. Ale tego wieczoru to, co się widziało, przewyższyło w gwałtowności i okropieństwie najokrutniejsze wspomnienia jakiegokolwiek wojownika.
Wprawdzie część książęcych rodzin, większa część taborów i skarbiec wojenny pozostały w Damaszku, lecz znaczna liczba żon dostojników, nałożnic, służących, eunuchów, pachołków doszła za wojskiem aż do Issos i wpadła w ręce zwycięzców. Srodzy Macedończycy, górale z Ilirii, Tesalii i Tracji, Achajowie, nawet Ateńczycy rzucali się na żywy łup, wyciągali go z wozów, wydzierali z namiotów. W nocnych ciemnościach rozlegał się skowyt kobiet, biegały obdarte z odzieży i klejnotów i próżno usiłowały wymknąć się żołnierzom, na każdą waliło się po dziesięciu pancernych. Gwałcili na trupach ociekających świeżą krwią; wojownicy, którzy dość szybko nie rzucili się, by schwytać kobietę, mścili się bezczeszcząc młodych pachołków i sługi kapłanów albo zastępując lubieżność mordem zarzynali rannych, jeńców, dzieci.
Wojsko uszanowało tylko namioty Wielkiego Króla i kobiet z jego rodziny. Te namioty i cała ich zawartość prawem wojny należały do Aleksandra.
Wstrząsający kontrast istniał między obozem wydanym na pastwę rozpasanych instynktów zwycięzców a obszerną z cennej tkaniny budowlą, dokąd wkroczył Aleksander, wszystko tu pozostało nie tknięte, odkąd Dariusz wyszedł, aby wstąpić na swój rydwan. Perscy słudzy zapalili pochodnie. Padli na twarz, dotykając czołem kobierców, przed nowym panem, którego im zesłał los wojny; podali Aleksandrowi posiłek przygotowany dla Dariusza.
Podczas gdy wszyscy omawiali przebieg bitwy, a Parmenion troszczył się o jutrzejsze rozkazy, Aleksander rozglądał się wokół siebie, patrzył na przepyszne kobierce, inkrustowane sprzęty, szczerozłotą zastawę, w której mu podano posiłek, baśniowy zbytek widoczny w najmniejszych drobiazgach. Przed bitwą zapewniał żołnierzy, że łatwo im będzie zwyciężyć Persów, obciążonych bogactwami; ale teraz, gdy się rozgościł wśród tych skarbów, nie mógł powstrzymać zachwytu i czuł się niemal zmiażdżony.
- Oto, co się zowie być królem - powiedział w zamyśleniu. - Chciałbym, żeby dziś wieczorem zmartwychwstał Attalos i mnie tutaj zobaczył.
Wśród przepychu perskiego majestatu myślał o człowieku, który ongi potraktował go jako bastarda.
Obudziły go z zamyślenia lamenty w sąsiednim namiocie, zamieszkanym przez matkę Dariusza. Posłał dowódcę po wiadomości. To krzyczały perskie królowe oraz ich służebnice. Jedna z kobiet zobaczyła przejeżdżający, połamany wóz Dariusza, a na nim pozostawioną przez Wielkiego Króla broń i płaszcz z purpury, który niesiono Aleksandrowi. Myślały, że Dariusz został zabity, i opłakiwały jego zgon.
Wzruszony tą rozpaczą Aleksander, choć cały dzień zabijał, a chrapliwe jęki rannych jeszcze napełniały dolinę, wnet posłał swego pierwszego przybocznego Leonnatosa, żeby pokrzepił królewskie branki. Kiedy Leonnatos stanął u wejścia do ich namiotu, nie zjawił się żaden sługa, aby go poprowadzić, wszedł przeto sam i zobaczył wiele kobiet w odzieży porwanej na znak żałoby, sypiących sobie popiół na głowy.
Syzygambis królowa-matka i Statejra żona Dariusza objąwszy się stały w kącie; kiedy zobaczyły zbliżającego się zbrojnego dowódcę, pomyślały, że wybiła ich ostatnia godzina. Wszystkie kobiety jęły wyć w głos, a królowa-matka mimo swego wieku i godności padła do stóp wysłannika Aleksandra i szlochając błagała, żeby jej zezwolono pochować syna wedle perskiego ceremoniału, potem król Greków może rozporządzać jej własnym życiem i wszystkich jej krewnych. Mówiła po persku, trzeba było poszukać tłumacza; znaleziono eunucha, który zdołał przetłumaczyć jej słowa, a następnie potrzebny był długi czas, nim jej wyjaśniono, że syn jej nie zginął, że Aleksander wcale nie zamierza skazać na śmierć ani jej, ani też żadnej krewnej księżniczki. Leonnatos pomógł wstać starej królowej, na co się zgodziła, bo posiadała wrodzony majestat.
Nazajutrz rano Aleksander odwiedził rannych, szedł z trudem, wskutek rannego uda. Towarzyszący mu Parmenion sądził, że go pochwali mówiąc:
- Królu, kulejesz dziś jak twój sławny ojciec Filip.
Lecz Aleksandra chyba uraziła ta uwaga, bo odwrócił się odeń nierad. Później wezwał Hefajstiona i poszli do branek.
Sądząc z opowiadań o Aleksandrze, królowe wyobraziły sobie, że jest on mężczyzną bardzo wysokiego wzrostu; przeto Syzygambis pokłoniła się przed Hefajstionem, ponieważ był wyższy. Bardzo się zmieszała, kiedy eunuch zwrócił jej uwagę na pomyłkę, a i Hefajstion okazał się stropiony, lecz Aleksander kilku słowy potrafił wybawić ich z kłopotu.
- Nie omyliłaś się, królowo - rzekł - bo on również jest Aleksandrem.
Syzygambis była taką królową, jaką lubią malować poeci. O szlachetnej postawie, dumnym, szczerym spojrzeniu, o twarzy, którą lata obdarzyły majestatem, ponadto cała jej postać tchnęła godnością. Wiek czyniąc powolnymi jej ruchy wzbudzał szacunek, syn jej uciekł, wojska ojczystego kraju rozgromiono, tysiące trupów jeszcze zaścielało równinę, ona zaś sama w niewoli, a jednakże gdy minęło wczorajsze przerażenie, mimo całej ruiny królestwa, zachowała w swej rozpaczy wzruszającą godność. Aleksander pragnął okazać równie wielki majestat jak zwyciężeni.
- Nigdy nic złego nie życzyłem twemu synowi - rzekł królowej-matce - uczciwie z nim walczę; wiem, że jest dzielnym wodzem, słynnym odwagą. Los wojny oddał cię w moje ręce, ale chcę cię traktować jak własną matkę i rozkażę, aby obchodzono się z tobą, jakbyś nią była rzeczywiście. Możesz przeto pochować twych zmarłych wedle przynależnego im ceremoniału i oddać cześć, jak nakazuje ojczysty ich obyczaj.
- Dziękuję ci, Aleksandrze, za twoją łaskawość - powiedziała Syzygambis - zasługujesz, abyśmy, ja, a także moje córki, wznosiły za ciebie modły jak za Dariusza. Zechciej mnie zwać twoją matką, a ja cię zwać będę moim synem; wielkość twego ducha czyni cię godnym, abyś nim został.
Tedy przedstawiła mu sześcioletniego chłopczyka.
- Oto syn twego wroga - dorzuciła - chcę wierzyć, że będziesz dla niego ojcem, jak jesteś dla mnie synem.
Aleksander pochylił się, podniósł chłopca, który wcale się nie dąsał i objął go za szyję.
- Pragnąłbym, aby ojciec był ze mną w takiej przyjaźni jak jego syn - rzekł z uśmiechem Aleksander - a skończyłyby się wszystkie nasze zmartwienia.
Następnie kazano podejść obu córkom Dariusza, trzynastoi dziesięcioletniej.
Królowa Statejra, małżonka Dariusza, była obecna przy rozmowie, ale osłonięta welonem kryła się na uboczu w cieniu namiotu, aby się nie wydawało, że się ofiarowuje zwycięzcy. Aleksander nie zażądał obejrzenia jej z bliska, mimo że słynęła z niezwykłej piękności. Sądziła, że będzie zmuszona dzielić posłanie Aleksandra i że podobny los spotka starszą jej córkę, również o imieniu Statejra, która już dorosła do małżeństwa i rozkwitała młodocianą urodą. Aleksander bardzo zadziwił swe branki, a także własnych dowódców, bo nie wykorzystał praw zwycięzcy, lecz kazał je otaczać baczną opieką. Zbyt wielką budziło w nim odrazę zachowanie się własnych żołnierzy - wyjaśnił - nieuchronne następstwo zwycięstw, żeby sam miał popełniać czyny, które ganił u innych.
Był to jeden ze sposobów, aby się wyróżnić z ogółu mężczyzn, a mianowicie: nie ulegać płochym żądzom, nie zezwolić, aby kiedykolwiek kobieta objęła nad nim panowanie. W owych czasach często twierdził, że wymogi ciała oraz potrzeba snu to drażniące znaki, w których widzi cechy swej śmiertelnej natury; przezwyciężać je uważał za swój punkt honoru. Czyż nie zauważono, że w czasie uczty wyrzekł się wspaniałej tancerki, której powab nań działał, bo wyznał mu jeden z Hetajrów, że się w niej namiętnie zakochał? A w innym wypadku postąpił jeszcze bardziej zdumiewająco. Poprosił Apellesa o namalowanie portretu nagiej kobiety imieniem Pankasta, która przez pewien czas była jego kochanką; lecz niebawem spostrzegł, że malarz pracując przy obrazie zakochał się w modelce. Zamiast odczuć złość i zazdrość Aleksander oddał Pankastę Apełlesowi życząc mu wszelkiego z nią szczęścia. Mimo to uległ urokowi miłości wcześniej, niż się spodziewał.
Jako wzór cytowano jego zachowanie się wobec perskich księżniczek i zdobyło dlań ono wiele szacunku; w następstwie słyszałem oświadczenia wielu osób, że gdyby zachował taką wstrzemięźliwość do końca życia, gdyby poskramiał w sobie pychę i gniew, nie był tak skory do uśmiercania, niekiedy własnoręcznie, niektórych ze swych najlepszych przyjaciół, byłby najgodniejszy całkowitego uwielbienia.
Ale na to musiałby posiadać nieśmiertelność, nie nosić w sobie, jak wszystkie przemijające istoty, nawet jeśli wywodzą się od bogów, zarodków własnego zniszczenia.
Ku pamięci swego zwycięstwa nad królem Persów założył trzecie miasto: Aleksandrię pod Issos.
Rozdział VII
Bryzeida
Pewnego wieczoru po bitwie pod Issos Aleksander zdając się na przypadek otworzył księgę boskiego Homera. Dłoń jego zatrzymała się na urywku, w którym Bryzeida, pięknowłosa branka podobna złocistej Afrodycie, wypowiada te oto słowa:
„W dniu, gdy chyży Achilles zabił mego małżonka i splądrował gród boskiego Mynesa, nie pozwoliłeś mi wylewać potoków łez, lecz przyrzekłeś mi, że niebawem boski Achilles pojmie mnie za prawą małżonkę, uwięzie na swych statkach do Ftyi w kraju Myrmidonów”.
Powiedziałem Aleksandrowi, iż należy w tym widzieć wróżbę, która niebawem się spełni. Ponieważ myśli Aleksandra były naonczas całkowicie pochłonięte Dariuszem, pomyślał, iż żartuję wskazując mu małżonkę wroga.
Statejra mimo swej urody nie budziła w nim pożądania, a ponieważ Dariusz jeszcze nie umarł, niezbyt zaufał mej wróżbie.
Rozdział VIII
Córka Artabazosa
Aleksander dowiedziawszy się, że Dariusz pozostawił swój wojenny skarbiec w Damaszku, spiesznie tam wysłał przez dolinę Orontu Parmeniona z wojskiem; sam zaś ruszył w pochód, po drodze obejmując w posiadanie wybrzeże.
Satrapa zarządzający Damaszkiem na wieść o zbliżaniu się macedońskiego wodza kazał załadować skarbiec na juczne zwierzęta, zgromadzić satrapów i perskich dostojników oraz kobiety powierzone jego opiece; sam zaś wyszedł z miasta, wolał bowiem udać, że został zaskoczony w murach. Omówił warunki swego poddania się - co inni mogli nazwać zdradą - i niby przez nieuwagę skierował olbrzymie tabory ku naszym wojskom.
Przerażenie ogarnęło perskie tabory na widok żołnierzy Parmeniona idących w bojowym szyku; rozbiegli się dowódcy, straże, niewolnicy i tragarze pozostawiając konwojowane przez się bogactwa; woźnice wyskoczyli z wozów, a rozszalałe konie rozsiewały po drodze ładunki. Złote monety toczyły się jak ziarno z rozprutych worów; szaty z purpury zrzucone z tylu ramion walały się po polach; cenne wazy wydobywano z kolein, a z zarośli pasy wysadzane kosztownymi kamieniami.
Szybko schwytano zaplątane w ciężkie szaty kobiety, które wrzeszcząc, ciągnęły za rączki swoje dzieci; kilkaset, o sławnych w Persji imionach, pojmano w niewolę, aby je wysłać do obozu Aleksandra. Zagarnięte srebro tak w surowcu, jak i w monetach wynosiło prawie siedemset tysięcy talentów * [*Oznacza to siedemset miliardów dawnych franków [francuskich], podczas gdy Aleksander wyruszył z Macedonii z pożyczką w wysokości ośmiuset milionów.]. Zdobyto siedem tysięcy jucznych zwierząt i wielką ilość wozów. Parmenion tegoż dnia wysyłając Aleksandrowi spis łupów dopisał: „Zastałem trzysta dwadzieścia dziewięć nadwornych muzykantek i tancerek, czterdziestu sześciu splataczy wieńców, dwustu siedemdziesięciu pięciu kucharzy do szykowania potraw i dwudziestu dziewięciu do wypieku, trzynastu mleczarzy, siedemnastu podczaszych do mieszania napojów i siedemdziesięciu do grzania wina, czterdziestu perfumiarzy do sporządzania balsamów”.
Parmenion pojmał również posłów ze Sparty, Beocji, a przede wszystkim z Aten, wpadły mu w ręce najświeższe archiwa perskie z korespondencją, którą z Dariuszem wiodło nadal aż do bitwy pod Issos wiele greckich państw lub stronnictw. Dwulicowość tu ujawniona obejmowała tak wiele osób, że Aleksander poniechał jakiejkolwiek kary i uwolnił posłów.
Kiedy przedstawiono Aleksandrowi branki z Damaszku, a wśród nich siostrzenice Dariusza, a także wdowę po Artakserksesie Bastardzie i jego córki, zaskoczyło młodego króla, gdy usłyszał jedną z kobiet przemawiającą do niego po grecku, a nawet w greckim dialekcie, jakim mówią Macedończycy.
- Nigdy sobie nie wyobrażałam, królu - rzekła - że po piętnastu latach znów przed tobą stanę, i to jako twoja branka. Los dziwnymi i okrężnymi stąpa drogami. Nazywam się Barsina. Jestem córką Artabazosa: kiedyś się rodził, ojciec mój chronił się u twego ojca, ja zaś spędziłam w twoim kraju osiem lat mego dzieciństwa. Jestem także wdową po Memnonie Rodyjczyku.
Aleksander odnalazł w pamięci dalekie wspomnienie o Artabazosie, zbuntowanym perskim księciu, któremu ongiś nie udało się obalić Artakserksesa Ochosa, zaś Filip gościł go przez kilka lat w Pelli. Aleksander tak dobrze Barsiny sobie nie przypominał. Ona natomiast doskonale pamiętała Olimpias, piastunkę Hellanike i wiele osób z macedońskiego dworu, wzruszyła Aleksandra wspominając przeszłość. Zaprosił ją na wieczerzę, a później z wieczoru na wieczór coraz bardziej lubował się w jej towarzystwie.
Barsina miała dwadzieścia osiem lat, czyli była o pięć lat starsza od Aleksandra. Ojciec jej, Artabazos, powrócił do łask po śmierci Artakserksesa, a teraz był jednym z najwyższych dostojników w perskim państwie; zarządzał wschodnimi prowincjami. Ona zaś była już dwukrotnie zamężna i dwukrotnie owdowiała. Ostatni jej mąż, słynny wódz Memnon zmarły na Lesbos, pozostawił ją na dworze Dariusza jako rękojmię wierności; w taki sposób wpadła w ręce żołnierzy Parmeniona.
Aleksander zachował wielki szacunek dla pamięci Memnona za waleczność wielkiego przeciwnika i prawość jego serca. Barsina wyjawiła Aleksandrowi, że i Memnon żywił dla niego nie mniejszy podziw. Opowiedziała mu, iż pewnego dnia grecki najemnik chcąc wkraść się w łaski użył obelżywych słów mówiąc o Aleksandrze; Memnon uderzył żołnierza drzewcem włóczni i powiedział: „Płacę ci, żebyś z nim walczył, a nie, byś go lżył”.
Barsina miała głos uroczy; okazała się wykształcona, znała zarówno kulturę perską, jak i grecką; matka jej była Greczynką, ona zaś odznaczała się ową trwałą urodą, będącą wynikiem skrzyżowania ras. Posiadała wielką wiedzę - owoc rozlicznych podróży - tkliwość serca, jakiej się nabywa w zmartwieniach na wygnaniu i przez wczesne oswojenie się z nieszczęściem. Umiała słuchać, potrafiła marzyć, bez słowa znosić przeciwności losu, ale i z zachwytem witać nawroty szczęścia. Powodowana obowiązkiem kochała starego Memnona i szczerze go żałowała. Lecz jej piękne, złotawe oczy szybko się zamgliły pod spojrzeniem pół mrocznym, pół niebiańskim młodego zdobywcy. Dobrze znała wróżby, przepowiednie związane z Aleksandrem i była gotowa uznać w nim półboga. Gdy głowa zwycięzcy zaciążyła na jej piersi, uczuła się u szczytu szczęścia. Objęła go ramionami kobiety dojrzałej o ciele jędrnym i namiętnym i po raz pierwszy Aleksander uległ czarowi niewieściej miłości.
Na wybrzeżach Fenicji zima była łagodna. Wojsko zdawało się cieszyć widząc wodza zakochanym. Lizymach nie omieszkał widzieć w Barsinie Bryzeidy nowego Achillesa. Czyż nie została branką na tychże wybrzeżach Azji Mniejszej, gdzie Achilles pojmał w niewolę Bryzeidę uprzednio zwyciężywszy jej małżonka?
Aleksander uznał, że niesłusznie wątpił w moją przepowiednię i brał ją za żart.
Nawet sam Parmenion, zważywszy, że Barsina pochodzi z królewskiego rodu, zachęcał Aleksandra, by ją pojął za żonę, nie uważał bowiem, że znajdzie lepszą towarzyszkę życia. Proszono mnie o wróżby tyczące tego związku, okazały się pomyślne. Aleksander przeto poślubił Barsinę, jednak nie uczynił jej królową, bo tylko on sam był godny nosić koronę. Barsina daleka była od jakichkolwiek żądań, z wdzięcznością przyjmowała to, czym ją obdarzano.
Hefajstion nie okazał rozczarowania ani urazy widząc, że Aleksander pojął żonę, jeśli ona posiadała noc, on zachował dzień; nadal pozostał powiernikiem najbliższym, najtkliwszym przyjacielem, jakby sobowtórem Aleksandra; młody król pragnąc dowieść swemu Patroklowi, że on jest skarbnicą wszystkich jego myśli, kiedy wysyłał poufny list, zawsze kazał go przeczytać Hefajstionowi; po czym przykładał do ust przyjaciela pierścień z wyrytą swoją pieczęcią, zanim ją wycisnął na wosku.
W taki oto sposób wspólnie się zaznajomili z pełnym pychy pismem Dariusza, w którym ten, nawet nie tytułując go królem, ofiarowywał tyle srebra, ile tylko zdoła pomieścić Macedonia, za powrót matki, żony i dzieci, oraz przepowiadał, że przypadkowy pomyślny zwrot fortuny Aleksandra długo nie potrwa, i doradzał mu rozsądnie wrócić do królestwa swoich przodków.
W obecności Hefajstiona Aleksander podyktował swą słynną odpowiedź rozpoczynającą się słowami: „Aleksander Król Dariuszowi”, przypominał w niej wrogowi wszystkie czyny wojenne, napaści, wyprawy, łupieże i zbrodnie, którymi zawinili wobec Grecji królowie Persji począwszy „od owego dawnego Dariusza, którego imię on nosi.” Aleksander oświadczał, że nie po to wkroczył do Azji, aby rozpalić wojnę, lecz ją wygasić. „Bogowie - dorzucił - popierając słuszną sprawę okazali przychylność moim wojskom, na których czele zmusiłem do posłuszeństwa wobec mnie znaczną część Azji, tobie w otwartej bitwie zadałem klęskę i mimo że niczym nie powinienem cię obdarzać, o co mnie prosisz, ponieważ nie wojowałeś ze mną uczciwie, jeśli jednak przybędziesz do mnie jako błagalnik, poręczam mym słowem, że oddam ci twą matkę, żonę i dzieci bez okupu, bo pragnę ci dowieść, że umiem zwyciężać i zobowiązywać do wdzięczności zwyciężonych. Ale jeśli raz jeszcze do mnie napiszesz, pamiętaj, że piszesz nie tylko do króla, lecz do twojego króla”.
Rozdział IX
Syriusz
Syriusz to najdalsza z gwiazd, ale w naszych oczach jaśnieje najpodobniej do Słońca, za którym idzie jako wierny pies. Przeto Syriusz zwań jest Psią Gwiazdą.
Co roku na długie tygodnie blask Psiej Gwiazdy tonie w blasku Słońca; obie gwiazdy razem wschodzą i zachodzą, i w czasie tych tygodni zasada Syriusza stapia się z zasadą Re.
Po czym blask Syriusza odłącza się od Słońca, egipscy kapłani bacznie obserwują ową chwilę, gdy na wschodzie Syriusz staje się widzialny; obserwują go przede wszystkim dlatego, że z przejściem owej gwiazdy łączą się wylewy Nilu, a także dlatego, że heliakalny wschód Syriusza służy za podstawę ustalenia rzeczywistego roku.
Zanim Aleksander wkroczył do Egiptu, zmienił grecki kalendarz, aby czas człowieczy był zgodny z czasem Syriusza.
Rozdział X
Prace Heraklesa
W tym czasie dobrowolnie poddało się Aleksandrowi Byblos, wielkie miasto, gdzie kult bogów pokrewny jest obrzędom egipskim. Następnie poddał się Sydon, kolejno drugie najświetniejsze z fenickich miast; słynące na wszystkich morzach mnogością swych statków i odwagą żeglarzy.
Król Sydonu uciekł. Troskę o mianowanie nowego władcy Aleksander powierzył Hefajstionowi. Zaś Hefajstion rozgościł się w domu dwóch młodzieńców, dwóch braci, zaliczanych w mieście do najbogatszych i najwytworniejszych; mając ich za roztropnych i dobrze obeznanych z krajowymi sprawami, a nadto za Greków z umysłu i obyczajów, Hefajstion zaofiarował koronę temu z nich, który zechce ją przyjąć; lecz obaj młodzieńcy odmówili, bo prawa ich - oświadczyli - wzbraniają tronu każdemu, kto nie pochodzi z królewskiego rodu. Podziwiając ową odmowę i mniemając - jako im odrzekł - iż więcej kryje się wielkości ducha w odrzuceniu korony niż w jej posiadaniu, Hefajstion na nich zdał wybór króla. Obaj doradzili, aby powierzyć władzę niejakiemu Abdalonymowi z królewskiego rodu, lecz tak skromnemu, tak dalekiemu od intryg, a nawet wszelakiej ambicji, iż był zmuszony wynajmować się do pracy ogrodniczej, aby zapewnić sobie strawę.
Gdy wybrali się doń obaj młodzieńcy niosąc insygnia królewskie i witając go jako króla, okopywał on drzewa pomarańczowe w ogrodzie na przedmieściu Sydonu; Abdalonym początkowo myślał, iż zastawiają nań złośliwą pułapkę, i długo musieli go przekonywać, aby się zgodził porzucić pracę, rzeźwy cień ogrodu i woń drzew pomarańczowych. Nowy król był wyjątkowo brudny; przede wszystkim należało go wykąpać, aby oczyścić z wiekowego brudu, którym zarósł. Następnie przymuszono go wdziać tunikę purpurową w złote pasy i raczej zawleczono, niż doprowadzono przed oblicze Aleksandra. Ów wielce go wychwalał za tak cierpliwe znoszenie biedy.
- Oby bogowie raczyli zezwolić, abym z takąż pogodą dźwigał brzemię królowania, którym mnie obarczasz - odrzekł Abdalonym - aż do dziś moje ręce starczały mi na wszystkie moje potrzeby, a ponieważ nic nie miałem, niczego mi nie brakowało.
Aleksander o wiele bardziej podziwiał tę odpowiedź niż grubiańskie błazenady Diogenesa. Kazał wydzielić nowemu monarsze część Dariuszowego skarbca i sprzętów.
Poddało się Byblos, Sydon otwarł bramy. Teraz przed Aleksandrem wyłonił się Tyr, władca mórz, miasto o dwóch portach, założyciel Kartaginy, Masalii i wielu innych kwitnących kolonii. Jego okręty naładowane kadzidłem, korzeniami, oliwą, tkaniną, drogimi kamieniami, niewolnikami wiozły wzdłuż wybrzeża prawdziwą fortunę. Zbudowany był na wyspie, wprawdzie oddalonej od lądu o cztery stadia, lecz o stromych zboczach, które wieńczyła świątynia Melkarta - Baala, w istocie identycznego z Heraklesem.
Kiedy Aleksander obozował na wybrzeżu, na przedmieściu zwanym Starym Tyrem, miejska starszyzna wysiadłszy z ukwieconych barek przybyła, aby przekazać mu złoty wieniec jako znak przymierza; ale gdy Aleksander wyraził życzenie udania się do ich świątyni, aby uczcić Heraklesa, Tyryjczycy oschle odmówili, twierdząc, iż zwykł zabierać zbyt wiele wojska do składania ofiar bogom.
- Jednakże, aby ci się przypodobać - dorzucili - zaręczamy, że podobnie jak twoich, nie dopuścimy do naszych portów również statków perskich.
Wypowiedź ta aż nadto przypominała replikę mieszkańców Miletu. Aleksander wpadł w gwałtowny gniew, podeptał ofiarowany mu przed chwilą wieniec, ale Tyryjczycy spokojnie mu wskazali odnogę morza chroniącą miasto i opasujące je wały, a także przypomnieli, że oblegali miasto: król Niniwy i Chaldei Salmanassar przez pięć lat, a sam Nabuchodonozor przez lat trzynaście i nie zdołali nim zawładnąć.
Oblężenie Tyru przez Aleksandra Macedońskiego trwało miesięcy sześć.
Nigdy nie musiałem tyle wróżyć, ile podczas tych miesięcy, nigdy tylekroć nie odwoływano się do mego stanu kapłańskiego, bo i przedsięwzięcie było niepewne, a cudów bez liku. Przede wszystkim po swym wybuchu gniewu na Tyryjczyków Aleksander miał sen. Długo leżał nie mogąc zasnąć; ale ledwo zadrzemał, przyśnił, że Herakles bierze go za rękę i wiedzie do miasta. Natychmiast kazał mnie obudzić i spytał, co też ów sen oznacza. Wyjaśniłem mu, iż na pewno zdobędzie miasto, lecz po dokonaniu czynów godnych Heraklesa.
Wtedy to właśnie powziął zamiar zasypania morza, aby zdobyć Tyr.
Już nazajutrz żołnierze musieli się przedzierzgnąć w drwali, kamieniarzy, murarzy, aby pod kierunkiem Diadesa usypać olbrzymią groblę, wiodącą od brzegu aż do wyspy. Z gór libańskich sprowadzono cedry, wbijano w dno potężne z nich pale. Na wybrzeżu zmieciono z powierzchni ziemi Stary Tyr, a wszystkie kamienie zniknęły w morzu, by posłużyć za fundament. Na razie grobla rosła dość szybko, lecz niebawem na swych statkach jęli się zbliżać Tyryjczycy i zasypywali żołnierzy chmarą strzał. Aleksander, chcąc zabezpieczyć pracujących przed obstrzałem wroga, kazał wznieść na budowanej grobli drewniane wieże z katapultami oraz zawiesić między nimi olbrzymie osłony ze zszytych ze sobą skór wołów. Wtedy Tyryjczycy zmienili taktykę i kierowali na wieże płonące barki, wioślarze zaś w ostatniej chwili wyskakiwali z tych płonących ognisk i wpław wracali na wyspę.
Pewnej zimowej nocy burza zniszczyła już na wpół ukończoną budowlę i trzeba było wszystko rozpoczynać od nowa. Postanowiono, że nowa droga będzie dwakroć szersza, aby po obu jej stronach wznieść ochronne mury.
Tymczasem żołnierz spożywający swój posiłek, gdy rozkroił chleb, zobaczył spływające zeń krople krwi. Wnet ludzie przerwali pracę, a i sam Aleksander się przeląkł, gdy go powiadomiono o tym cudzie. Spiesznie mnie przywołano. Wypytałem żołnierza, obejrzałem miejsce i przesłuchałem świadków, bo w przerażeniu chleb już wrzucono do morza.
Zdarzało mi się widywać posągi okrywające się potem, a inne broczące krwią* [*Podobny cud zdarzył się mianowicie podczas uroczystego święta muz w Dionie, gdzie z nagła jął się pocić posąg Orfeusza. Zapytany wówczas wieszczbiarz Aristander zawołał: „Odwagi, Aleksandrze. Twoje bohaterskie czyny wywołują pot na czole poetów!”], to są w magii znane sprawki, ale żeby chleb krwawił - nigdy. Często sobie zadawałem pytanie, kto w wojsku potrafiłby dokonać takiego czarodziejskiego figla, czy też głupawy żołnierz przestraszył się krwi jakiegoś stworzonka uwięzionego w nie dopieczonym chlebie i zaraził strachem swych towarzyszy.
W końcu odpowiedziałem, że jakakolwiek by była przyczyna, cud ten należy uważać za pomyślną wróżbę; w istocie, gdyby krew kapała na chleb, wróżba byłaby złowieszcza dla oblegających, ale ponieważ krew wypływała z miąższu, zapowiadała ruinę i śmierć oblężonych.
Aleksander nie szczędził siebie pragnąc przyśpieszyć oblężenie; często widywano go dźwigającego kosze z piaskiem aż na koniec grobli; kilkakrotnie udał się w góry, by przynaglić drwali ścinających cedry i ochronić ludzi przed napaścią koczowniczych szczepów zaludniających okolice. W jednym z takich wypadów bardzo naraził własne życie z winy swego nauczyciela Lizymacha.
Tam gdzie Achilles, winien przebywać Fojniks; przeto Lizymach pragnąc wiernie naśladować swój Homerowy ideał nalegał, aby uczestniczyć we wszystkich wyprawach. Ale już się postarzał, ciężko dyszał, nogi odmawiały mu posłuszeństwa i więcej sprawiał kłopotu, niż udzielał pomocy. Pewnego wieczoru, gdy szli górami, Lizymach wlókł się drogą, aż wreszcie pozostał w tyle. Nie widząc go zaniepokojony Aleksander wrócił własnym śladem; ponieważ noc już nadeszła, a zapada ona raptownie w owej porze roku, nikt nie zwrócił uwagi na jego nieobecność. Ludzie na przodzie sądzili, że pozostał w tyle, a ludzie na tyłach, że jest na przodzie. Aleksander odnalazł starego nauczyciela leżącego na skraju ścieżki; dreszcz nim wstrząsał, oburącz trzymał się za pierś i jęczał, iż czuje się bliski zgonu. Król go podniósł, chciał go podprowadzić, lecz ów nie mogąc ustać na nogach, prosił go, żeby się próżno nie narażał i pozwolił mu umrzeć.
Zapewne umarłby w tę lodowatą noc, gdyby Aleksander nie dostrzegł płonącego w pobliżu ogniska. Zbliżył się doń pełzając; przy ogniu grzało się dwóch wojowników z koczowniczych szczepów nękających jego oddziały; Aleksander dobył sztyletu, wpadł na ludzi, zabił ich i skradł głownie, które zaniósł i położył obok Lizymacha. Na odgłos krzyków sąsiadujący koczownicy wybiegli z namiotów i znaleźli trupy, jednak w obawie, że napotkają silny oddział, nie śmieli iść dalej i nie dowiedzieli się nigdy, że król Macedonii znajduje się o kilka kroków, rozdmuchując głownie, by uratować życie wielbiciela Homera. O świcie żołnierze Aleksandra przeszukując góry znaleźli go śpiącego, przytulał Lizymacha owinąwszy go we własny płaszcz.
Jednakże nie starczyło wszystkich cedrów z Libanu i wszystkich kamieni ze Starego Tyru, aby zmusić Tyryjczyków do uległości. Wzmacniali własne fortyfikacje i oczekiwali posiłków z Kartaginy. Bez licznej floty, by okrążyć przykopy, nie było co marzyć o daniu im rady.
Aleksander wyjechał do Sydonu, aby zgromadzić morską armię, ongiś rozpuszczoną po zdobyciu Miletu, a której mu teraz okrutnie brakowało. Zaś w sydońskim porcie znalazł dziesięć trójrzędowców właśnie przybyłych z Rodos, dokąd doszła wieść o jego zwycięstwie nad Dariuszem. Prawie jednocześnie stawiło się ponadto dziesięć statków z Faselidy, trzy z Sycylii oraz jeden z Macedonii. Było to więcej, niż się Aleksander spodziewał, ale wciąż zbyt mało, niż potrzebował. Jak z dwudziestu czterema statkami pokusić się o napaść na władcę mórz? Już był gotów uruchomić warsztaty do budowy, gdy raptem pojawiło się osiemdziesiąt wojennych statków należących do różnych fenickich kolonii; przed kilku miesiącami zawezwał je Dariusz, a teraz powiększyły one flotę Aleksandra.
Ale w Sydonie los uśmiechnął się do młodego króla. Jakby cudem, bo akurat po dwóch dniach, w blaskach jutrzenki ukazało się na morzu sto dwadzieścia cypryjskich statków pod wodzą Pnytagorasa z Salaminy, który zdezerterował z perskiego stronnictwa. Działo się to w dwudziestą czwartą rocznicę urodzin Aleksandra.
Z dwustu dwudziestu statkami - tak zgromadzonymi w ciągu jednego tygodnia - Aleksander już mógł zaatakować Tyr. Poza tym otrzymał z Grecji od Antypatra zaciężnych przywiedzionych przez Kleandra: cztery tysiące świeżych wojowników. Jednocześnie dla Tyryjczyków los okazał się niełaskawy; Kartagińczycy odmówili pomocy macierzystemu miastu, usprawiedliwiając się własną wojną z Syrakuzami.
Wróciwszy z Sydonu Aleksander zastał groblę już daleko wysuniętą w morze; brakowało tylko kilku łokci do wałów; lecz na jej krańcach co chwila rozgrywały się straszliwe i okrutne sceny. Żołnierze Diadesa pracowali tu pod obstrzałem oblężonych, których wyobraźnia była płodna w różne okrucieństwa: rzucali płonące pociski, kawały rozpalonego do czerwoności żelaza, na katapultach kołysały się olbrzymie szufle z piaskiem uprzednio rozgrzanym w wielkich piecach; palący piasek dusił robotników, wnikał w ich odzież, przeto zdzierali z siebie zbroje, tuniki; nadzy i obłąkani biegali na wsze strony lub rzucali się do wody, Tyryjczycy zaś godzili w nich strzałami.
Opuszczone na długich żerdziach rybackie sieci, żelazne chwytaki, harpuny unosiły ludzi z grobli; nie minął ani dzień, ani godzina, żeby Macedończycy nie zobaczyli któregoś ze swych towarzyszy porwanego w powietrze, szamocącego się z wrzaskiem, nim został pozbawiony męskości i zarżnięty na wałach Tyru przemienionych w trupiarnię.
Wreszcie grobla dosięgła wyspy i Diades mógł posunąć beluardy z drzewa i brązu, ale nawet zaprzęgnięte w dwie setki ludzi osłoniętych dachem z pancerzy beluardy nic nie mogły zdziałać, bo w czasie gdy Macedończycy sypali groblę, Tyryjczycy pogrubili mury.
Aleksander zmienił taktykę; kazał wznieść wieże na swych najcięższych statkach, powiązanych parami, aby załadować na nie beluardy, po czym zrobić wyrwę w murze od strony morza za królewskim pałacem.
Co chwila pytano mnie o radę, przy każdym ruchu floty, przy wyborze każdego statku, a zwłaszcza o datę końcowego ataku. Ponieważ wszyscy byli zmęczeni, zdarzało się, że powątpiewano w moje odpowiedzi; przerywano mi obrachunki, kazano przyśpieszyć składanie ofiar. Pewnego dnia, na zebraniu dowódców, rozdrażniony poprosiłem, żeby raczyli zaufać mojej wiedzy, skoro twierdzę, że miasto zostanie zdobyte przed końcem miesiąca. Na to dowódcy wybuchnęli śmiechem, ponieważ był to ostatni dzień miesiąca i nie było żadnej możliwości w ciągu kilku ostatnich godzin przypuścić atak.
Wówczas musiałem wyjaśnić sens mej przepowiedni i udowodnić, że nie była tak niemądra, jak się im wydawało. Istotnie ponaglany pytaniami odpowiedziałem wedle kalendarza egipskiego obliczonego na podstawie powrotów Syriusza, a na tym właśnie kalendarzu opiera się obrachunek przyszłych wydarzeń; tym razem pominąłem zwykłą poprawkę, aby dostosować moją odpowiedź do kalendarza greckiego, który się różni od roku prawidłowego o siedem dni.
Często omawiałem z Aleksandrem tę kwestię, skorzystał on ze sposobności, aby dopasować grecki kalendarz, a jednocześnie okazać szacunek, jakim mnie otaczał, zarządził, by bieżący miesiąc przedłużyć o tydzień, a obecny dzień ma być dwudziestym trzecim dniem miesiąca, a nie trzydziestym.
Pod koniec tego dorzuconego tygodnia zgodnie z moją przepowiednią można było przypuścić generalny atak. Aleksander pierwszy rzucił się w otwarty wyłom w murze za pałacem. Walczył na wałach, ciął mieczem, miażdżył tarczą; Hetajrowie i on wkrótce broczyli krwią własnych ofiar. Pod wieczór Aleksander zdobył miasto, które stawiało opór Nabuchodonozorowi przez całe trzynaście lat.
Pięć tysięcy jeńców wojennych pojmanych tego dnia ścięto, zaduszono lub utopiono; trzy tysiące skazano na ukrzyżowanie, trzydzieści tysięcy - poszło w niewolę. Beluardy, które zwycięstwu otworzyły drogę, złożono w ofierze Melkartowi-Heraklesowi, ustawiając je w tejże świątyni, do której Tyryjczycy ongiś śmieli wzbronić wstępu Aleksandrowi. Podczas wspaniałej uroczystości ku czci tego boga, na wybrzeżu naprzeciw miasta, spalono tyle kadzidła, aż chmury unoszące się z ołtarzy na chwilę przesłoniły słońce. Po drugiej stronie grobli wznosiły się również dymy, ale pożaru trawiącego Tyr.
Cała armia maszerowała wybrzeżem, a flota równolegle płynęła morzem przed nie kończącym się szeregiem trzech tysięcy krzyży, na których skazańcy charczeli w agonii.
Tyr został zburzony; ocalały tylko świątynie i fortyfikacje. Ale potężna grobla usypana na rozkaz Aleksandra, ta grobla przetrwała. Prądy i fale nanosiły piasek, osadzały go na kamieniach i cedrach z Libanu; niebawem po obu stronach ziemia wyparła wodę; zmienił się zarys wybrzeża i skrawek lądu, który od zamierzchłych czasów był wyspą, stał się przylądkiem.
W tym oto czasie Barsina powiła syna, nazwano go Heraklesem.
Rozdział XI
Pokusa
Upadek Tyru wstrząsnął całym światem, po czym Aleksander otrzymał od króla Persów nową propozycję zawarcia pokoju. Tym razem Dariusz tytułował Aleksandra królem, a list, który doń napisał, zawierał następujące słowa:
„Prócz dziesięciu tysięcy talentów w złocie, które jestem gotów zapłacić jako okup za mą rodzinę, ofiarowuję ci za żonę moją najstarszą córkę Statejrę, dając jej w posagu kraj od Hellespontu po rzekę Halys, sobie zaś zachowam tylko ziemie na wschodzie * [*Terytoria zaofiarowane przez Dariusza obejmowały około połowy współczesnej nam zachodniej Turcji; granica ich biegła od ujścia rzeki Kizilirmak do Morza Czarnego aż po Morze Śródziemne, przechodząc nieco na wschód od Ankary do łańcucha gór Taurus. Ziemie te były bardzo bogate, obejmowały bowiem wszystkie greckie kolonie oraz satrapie: Frygię, Bitynię, Paflagonię, Mizję, Karię, Lidię, Pizydię, Licję i Cylicję, a jednakże stanowiły ledwie jedną dwudziestą część państwa Persów.].
Jeślibyś czynił trudności w przyjęciu tej propozycji, wspomnij, że Los nigdy nie stoi w miejscu, im wyżej ludzi wynosi, tym bardziej naraża ich na zawiść. Należy się obawiać, abyś wzorem ptaków, które wrodzona lekkość unosi w obłoki, nie wzbił się na skrzydłach szalonej pychy łacno porywającej młodych śmiałków. W twoim wieku to rzecz arcytrudna dźwigać aż tak wielkie powodzenie.
Mimo strat, jakie poniosłem, pozostało mi jeszcze dość wiele szczątków po mojej klęsce, nie będę wciąż tkwił uwięziony między skałami, wtedy będziemy musieli spotkać się na otwartym polu, gdzie w obliczu mych wojsk, którym rozkażę stanąć w szeregach, będzie ci wstyd pojawić się z garstką twych żołnierzy. Zanim mnie dosięgniesz, będziesz musiał przekroczyć Eufrat, Tygrys, Arakses, Hydaspes, stanowiące jak tyleż obronnych murów fortyfikacje mego państwa. Gdy przejdziesz Medię, Karmanię, Baktrię, będziesz jeszcze musiał wkroczyć w sąsiadujące z oceanem Indie, między ludy, których nazwy ledwie są znane; zdążysz posiwieć jedynie przechodząc przez te krainy, nawet jeśli nie spotkasz oporu, aby tam posuwać się naprzód. Zresztą nie pośpieszaj na spotkanie ze mną, ponieważ zawsze ono wypadnie dla ciebie zbyt wcześnie”.
Gdy rada dowódców omawiała te propozycje, zabrał głos i długo przemawiał Parmenion, przedstawiając niebezpieczeństwo wyprawy i doradzał zawarcie pokoju.
- Pomyśl, Aleksandrze - powiedział - przed pięciu laty zadowoliłbyś się córką satrapy Halikarnasu i skromną nadzieją odziedziczenia Karii; dzisiaj Dariusz ofiarowuje ci własną córkę i całą Azję Mniejszą. Ja bym się zgodził, gdybym był Aleksandrem.
- I ja bym tak uczynił, gdybym był Parmenionem - odrzekł z pogardą Aleksander.
Przyklasnęli mu wszyscy młodzi wodzowie, on zaś polecił Eumenesowi z Kadrii taką Dariuszowi wygotować odpowiedź:
„Zaprawdę okazujesz zbyt wiele względów ofiarowując mi to, co do ciebie już nie należy, i pragnąc dzielić się tym, co już całkowicie utraciłeś. Ziemie, które mi ofiarowujesz, są owocem mych zwycięstw; zwycięzca ustanawia prawa, zwyciężony jest im powolny. Jeśli ty, jedyny, nie pojmujesz, który z nas dwu jest władcą, możemy to rozstrzygnąć w bitwie. Nie potrzebujesz mi wyznaczać ilości pieniędzy, bo sam wezmę od ciebie tyle, ile mi będzie trzeba. Twoja córka zaś jest w moich rękach, mogę ją poślubić, kiedy zechcę i bez twojego przyzwolenia. Wiedz przeto, żem nie przekroczył Hellespontu ze skromnymi roszczeniami i że nie poczyniłem tak wielkich przygotowań, aby się ograniczyć do tak znikomych zdobyczy. Gdziekolwiek byś uciekł, pójdę trop w trop za tobą, niewiele mnie przerażają twoje rzeki, skoro przekroczyłem morza. Na podobieństwo ziemi, która nie może mieć dwóch słońc, Azja nie może posiadać dwóch królów”.
Począwszy od wymiany tych listów Aleksander, którego celem aż dotąd i zgodnie z wolą bogów był Egipt, jął marzyć o panowaniu nad Azją. Powtarzał jak słowa pieśni nazwy rzek i dalekich krajów: Eufrat, Tygrys, Arakses, Hydaspes, Karmania, Baktria, Indie... Wówczas pojąłem, że tak się zbliżył do szczytu swego przeznaczenia, iż list Dariusza wsączył weń pokusę sięgnięcia po rzeczy niemożliwe do ziszczenia. Tak oto bogowie kryją w naszych triumfach przynętę wiodącą nas do nieuchronnego upadku.
- Królu - rzekłem Aleksandrowi - przed jakimkolwiek innym poczynaniem pamiętaj o dokonaniu na ziemi Amona dzieła, jakiego po tobie się oczekuje.
Rozdział XII
Bramy Egiptu
Na drodze do Egiptu ostatnia stawiła opór Gaza, stolica Filistynów, miasto kadzidła, mirry i wonności. Władał nią Batis Bebemhes, czarny eunuch, sądził on, że ma dość wojska w koszarach, a zapasów w spichrzach, aby wytrzymać oblężenie. Miasto niby orle gniazdo wznosiło się na urwistych skałach, dokąd nie dałoby się podprowadzić machin Diadesa. Aleksander postanowił wybudować długi, wznoszący się ku szczytowi pomost zakończony szerokim gankiem opasującym mury. Budowa wymagała kilku tygodni; lecz skoro Aleksander zmienił linię wybrzeża, mógł również zmienić zarys góry.
Pewnego ranka, gdy o wschodzie słońca Aleksander składał na ołtarzu ofiary, wielki sęp z owej krainy upuścił grudkę ziemi przyczepioną do unoszonego przezeń łupu, bryłka upadła na ramię króla, po czym ptak uwiązł w smołowanych powrozach od lekkiej wieży wznoszonej na wprost murów.
Wróżba była wyraźna i najmniej uczony z moich pomocników mógłby ją wyjaśnić. Powiedziałem Aleksandrowi, że na pewno zdobędzie twierdzę, lecz poważnie zagraża mu rana, i doradzałem, aby tego dnia zachował wszelkie środki ostrożności. Jednakże zapragnął zlustrować postępy robót. Strzała z ustawionej w mieście katapulty przebiła mu tarczę, zbroję i dość głęboko zraniła ramię, wskutek czego stracił sporo krwi. Ponieważ ganiłem go za zlekceważenie moich ostrzeżeń, odpowiedział mi ze śmiechem:
- Przepowiedziałeś mi ranę i zwycięstwo; ponieważ jedno mnie już spotkało, mogę oczekiwać tylko drugiego.
Jednakże nadto był osłabiony i jeszcze nie całkiem zdrów, kiedy oblegani pokusili się o wypad, aby spalić oblężnicze machiny. Chcąc skorzystać z otwarcia bram Aleksander wnet rozkazał przypuścić generalny atak. Lekarz Filip z Akarnanii znając jego stan pozwolił mu kierować atakiem pod warunkiem, że nie weźmie w nim udziału osobiście.
Aleksander w pobliżu śledził posuwanie się swych oddziałów, gdy jeden z nieprzyjacielskich dowódców, rodem z arabskiego szczepu, podbiegł do niego z uniesionymi rękami na znak, że chce się poddać królowi. Dowódcę dopuszczono; ukląkł u stóp Aleksandra, po czym nagle się nań rzucił ze sztyletem w dłoni; Aleksander błyskawicznie uniknął ciosu i mieczem na odlew uciął nadgarstek arabskiemu dowódcy. Lecz wnet zapomniał o wskazówkach lekarza i runął w bój. Rana się otwarła. Wyczerpany upływem krwi padł na kolana; trzeba go było podnieść, zanieść na wóz i spiesznie zmienić opatrunki; jakby nieświadomy leżał tam aż do chwili, gdy go zawiadomiono, że Gaza zdobyta. W dowód zwycięstwa przyprowadzono doń Batisa Bebemhesa, również rannego i broczącego krwią.
Czarny eunuch zawzięcie walczył do ostatka i nawet w obliczu zwycięzcy nie chciał się ukorzyć i wypowiedzieć jednego słowa. Aleksander wściekły, że tak długo mu się opierał, zawrzasnął:
- Jeśli nie wyciągnę z ciebie słowa, wydobędę chociaż jęki.
Kazał przeciągnąć rzemień przez pięty Batisa i przywiązać go do wozu. Ująwszy lejce, podobny do Achilla włóczącego Hektora wokół Troi, puścił konie w cwał i okrążył Gazę pozostawiając na kamieniach strzępy wroga.
Gaza była w tej części świata największą składnicą kadzidła. Aleksander polecił załadować statek do pełna i wysłać w darze swemu byłemu nauczycielowi, surowemu Leonidasowi, do którego tak napisał:
„Już nie będziesz mógł mnie ganić za marnotrawstwo kadzidła, bo zdobyłem kraj, skąd ono pochodzi i mogę nim teraz do woli szafować. Ty zaś także nie skąp go bogom”.
Otwarły się przed nim bramy Egiptu.
Rozdział XIII
Proroctwo w Jerozolimie
Kiedy Aleksander był pochłonięty oblężeniem Tyru i wielce potrzebował współdziałania jak największej ilości wojska, wtedy zwrócił się jednocześnie do Samarii i Jerozolimy z żądaniem takiejże pomocy, jakiej dotąd udzielały swemu władcy Dariuszowi.
Samarytanie przysłali mu osiem tysięcy ludzi posiłku i Aleksander ich zapewnił, że nie pożałują, iż przedłożyli jego przyjaźń nad króla Persów.
Natomiast Żydzi z Jerozolimy odpowiedzieli, że ich władca, wielki ofiarnik Jaddua, złożył przysięgę Dariuszowi, iż nigdy nie podniesie nań miecza, przeto nawet nie mogą myśleć o jej złamaniu za życia Jaddui.
Aleksander w okrutnym gniewie kazał zawiadomić wielkiego ofiarnika, iż natychmiast po zdobyciu Tyru ruszy wraz z wojskiem na Jerozolimę. Gdy po Tyrze padła Gaza, dotrzymał obietnicy - wziął ze sobą silny oddział i poszedł na Jerozolimę, która była oddalona o pięć dni marszu. Gdy jerozolimscy Żydzi dowiedzieli się o jego zbliżaniu, byli przekonani, że nadszedł ich koniec, popłoch ogarnął ulice, domy, świątynie. Wielki ofiarnik zaś całą noc spędziwszy na medytacji polecił im nazajutrz wysłać miasto kwieciem, otworzyć na ścieżaj bramy i w niczym nie lękać się Aleksandra, bo ów książę ich ochroni. Rozkazał kapłanom przywdziać liturgiczne szaty, ludowi odziać się w biel; sam zaś włożył tiarę, narzucił lazurowy, złotem haftowany ornat, wziął szczerozłoty nóż z wyrytymi nań imionami ich boga i na czele tłumów wyszedł naprzeciw Aleksandra.
Gdy Aleksander zobaczył tłumną procesję i wiodącego ją kapłana okazał głębokie wzruszenie, przywołał mnie i powiedział wskazując wielkiego żydowskiego ofiarnika:
- To on, to człowiek ze złotym nożem, jego widziałem w moim śnie w Dionie.
Aleksander odłączył się od nas, poszedł na spotkanie wielkiego ofiarnika i przed nim ukląkł. Otaczający króla Hetajrowie posądzili go o utratę rozumu, a pierwszy Parmenion przynaglił go do powstania pytając, dlaczego on, skoro zmusza wszystkich do pokłonów, sam pada przed żydowskim kapłanem, któremu groził karą wedle wojennego prawa.
- Padam nie przed kapłanem - odparł Aleksander - ale przed jego bogiem, którego jest prorokiem; bo zanim opuściliśmy Macedonię, mąż ów już ukazał mi się we śnie przyodziany tak, jak widzisz, a głos jego mi oznajmił, że zwyciężę króla Persów, ponieważ jego bóg stanie na czele mego wojska. Aristander mi przepowiedział, że spotkam tego męża na mej drodze do Egiptu; cud się spełnił. Przeto odtąd nie mogę wątpić, że zwyciężę Dariusza, zniszczę państwo Persów i wszystko mi się spełni wedle moich pragnień.
Po czym uścisnął arcykapłana oraz pozostałych ofiarników wśród radosnej wrzawy tłumu, życzącego królowi Greków wszelakiej pomyślności. Gdy na zlecenie Jaddui przetłumaczono mu słowa Aleksandra, odpowiedział, że nic dziwnego, iż król widział go we śnie.
- Bo nasi prorocy - rzekł - znali cię przed twym urodzeniem i zapowiedzieli twoje przyjście.
W orszaku kapłanów Aleksander wkroczył do Jerozolimy, wstąpił do żydowskiej świątyni i złożył ofiary wedle pouczeń wielkiego ofiarnika. Następnie rozwinięto zwoje świętych ksiąg i przetłumaczono Aleksandrowi związaną z nim przepowiednię w widzeniu proroka Daniela. A oto słowa owej przepowiedni * [*Starożytny historyk Józef Flawiusz opisuje dosyć szczegółowo marsz Aleksandra na Jerozolimę, jego spotkanie z wielkim ofiarnikiem Judduą, a także rozmowę Aleksandra z Parmenionem i wzajemne uściski. „Ów najwyższy kapłan - pisze Józef - okazał mu następnie Księgę Daniela, w której było napisane, że pewien grecki książę zniszczy państwo Persów, po czym ów kapłan oświadczył, iż wcale nie wątpi, że to proroctwo właśnie o nim mówi”.
Ostatnio współczesne naukowe autorytety w dziedzinie studiów biblijnych przypisują Księdze Daniela datę powstania w przybliżeniu o dwa wieki późniejszą od okresu rządów Aleksandra. Jednakże prorok nie rodzi się z czystej fantazji i mamy prawo sądzić, że jeden czy kilku redaktorów tej księgi opierało się na tradycji pisemnej zawierającej przepowiednie tyczące Aleksandra.]:
„A przy skończeniu tego czasu będzie się z nim potykał król z południa, ale król północny jako burza nań przyjdzie z wozami i z jezdnymi, i z wielą okrętów, a wtargnie w ziemię, i jako powódź przejdzie. Potem przyciągnie do ziemi ozdobnej i wiele krain upadnie; wszakże ci ujdą rąk jego, Edomczycy i Moabczycy i pierwociny synów Anionowych. A gdy rękę swą ściągnie na krainy, ani ziemia egipska tego ujść nie będzie mogła. Bo opanuje skarby złota i srebra, i wszystkie rzeczy drogie egipskie, a Libijczycy i Murzynowie za nim pójdą. Wtem wieści od wschodu słońca i północy przestraszą go; przetoż wyciągnie z popędliwością wielką, aby wygubił i zamordował wielu. I rozbije namioty pałacu swego między morzami na górze ozdobnej świątobliwości; a gdy przyjdzie do końca swego, nie będzie miał nikogo ku pomocy” * [*Przekład według Biblii Świętej... z greckiego i hebrajskiego. Filadelfia 1943.].
Przeczytane proroctwo napełniło Aleksandra wielką radością i nazajutrz kazał zgromadzić ludność, aby się dowiedzieć, jakich łask od niego oczekują.
Wówczas Jaddua wyłożył Aleksandrowi, że jeśli chciał uszanować przysięgę złożoną Dariuszowi, czynił to nie z miłości do tego monarchy, ale z wierności bogu Żydów, którego przykazania wzbraniają krzywoprzysięstwa. Ale opowiedział też Aleksandrowi, ile Żydzi wycierpieli pod panowaniem Medów i Persów, historia zaś tego ludu nie tyle była długa, ile długo obfitowała w cierpienia. Wieki przynosiły im tylko prześladowania, niewolę, rozproszenie, bezczeszczenie obrzędów i ruinę świątyń. Przeto ów, kto ich wyzwala spod perskiego jarzma, pojawia się jako wysłannik ich boga. Jedynie pragną, aby wolno im było żyć wedle prawa przodków i co siódmy rok nie płacić haraczu opłacanego w pozostałych latach. Jaddua prosił także Aleksandra - skoro podbije on zgodnie z proroctwem Babilonię i Medię - aby pozwolił Żydom osiedlonym w tych krajach żyć wedle świętych przykazań, a także, aby zezwolił Żydom, którzy się zaciągną do jego wojska, składać nadal ofiary zgodnie z ich religią.
Aleksander zgodził się na wszystkie prośby: wówczas wielu Żydów widząc w nim wybawcę prosiło o przyjęcie do jego wojska.
Rozdział XIV
Faraon
Armia lądowa i armia morska sunęły równolegle. HefajstionT przyjaciel króla, dowodził armią morską płynącą wzdłuż wybrzeża, po czym statki wpłynęły na Nil. Król Aleksander szedł po piaskach na czele swych oddziałów. Perskie załogi pierzchały niby ptaki przed myśliwym, a która dość szybko nie uciekła, tę rozgromiono. Egipski satrapa Mazakos * [*Następca Sabakesa, zabity pod Issos.] wydał bez oporu twierdzę Peluzjon strzegącą bram świętej krainy i przekazał ze skarbca osiemset talentów w złocie.
Lud Egiptu pouczony przez kapłanów, że wreszcie zakończył się czas niewoli i pogardy bogów, tłumnie wylęgał na spotkanie wybawcy, którego pochód przeistoczył się w długą procesję pełną radości i uwielbienia. Wojsko otrzymało zakaz rabunku.
Armia morska i armia lądowa spotkały się w Heliopolis, mieście poświęconym słońcu, w pobliżu wielkich piramid. Król Aleksander założył swe kwatery w świętym mieście Memfis.
Ja, Aristander z Telmissos, długo rozważałem z kapłanami, aby stwierdzić, czy wypełniły się proroctwa. Kapłani z Memfis nadali mi imię: „Ów, który wiódł odnalezionego syna Amona”.
Pierwszym publicznym aktem religijnym Aleksandra było złożenie ofiary bykowi Apisowi, kapłani ogłosili przed ludem, że po upływie dziesięciu lat bez monarchy nareszcie powrócił zapowiedziany faraon. W wyznaczonym dniu, wśród zgromadzonych olbrzymich tłumów, Aleksander został namaszczony i ogłoszono go faraonem.
Kapłani z Memfis, pierwszy prorok Amona, umyślnie przybyły z Teb, wielbicielka boga, ziemska małżonka Amona i przełożeni głównych świętych przybytków powiedli Aleksandra do świątyni boga Ptaha, najwyższego zwierzchnika ludzkiej działalności. Owa świątynia zwie się „domem sobowtóra Ptaha” - „Hait-Ga-Ptah”, skąd się wywodzi nazwa Egiptu.
Namaszczenie odbyło się w domu sobowtóra Ptaha jedynie w obecności wtajemniczonych. Arcykapłan Ptaha, wielki przełożony nad rzemiosłem, z pomocą licznych kapłanów oraz sług świątynnych rozdział Aleksandra. Po czym ten otrzymał oczyszczenie wodą; arcykapłan Ptaha nałożył nań dłonie i namaszczono Aleksandra w te miejsca, gdzie krążą prądy życia, rozumu, siły i woli.
Obleczono Aleksandra w królewskie szaty i powiedziono przed tron Ptaha, gdzie zasiadł. Na szyję i ramiona włożono naszyjniki i bransolety. Głowę okryto najpierw czapą Horusa, następnie Amona-Re z tarczą słoneczną ponad rogami barana, po czym białą koroną królestwa Południa i czerwoną koroną królestwa Północy, a wreszcie królewską tiarą sporządzoną z dwóch połączonych koron z kobrą w godle.
W dłonie Aleksandra włożono berło zakończone głową barana oraz krzyż życia. Podczas palenia przed nim kadzidła po raz pierwszy zostały wypowiedziane imiona nowego faraona - te, które będą wyryte na murach świątyń i wszystkich budowlach, jakie rozkaże wznieść lub odnowić w czasie swego panowania:
„Król-jastrząb, książę zwycięstwa, król-trzcina i król-osa, umiłowany przez Amona, wybraniec boga-słońca, Alexandros, władca obu krain i władca wstępowania na szczyty, obdarzony wiecznym życiem, jako bóg-słońce, na całą wieczność”.
Świątynia rozbrzmiała hymnami.
Następnie Aleksander padł przed posągiem poprzedniego faraona, Nektanebo Drugiego, i przyłożył swe usta do ust posągu, aby zaczerpnąć oddechu jak z ust ojca * [*Ów gest, z pewnością liturgiczny, posłużył do utwierdzenia pogłoski podanej przez Kallistenesa, a krążącej wówczas w Egipcie, wedle której Aleksander miał być rzeczywiście synem ostatniego faraona. Baśnie ludowe zapewniają, że Nektanebo II udał się do Macedonii w roku poprzedzającym narodziny Aleksandra i używając magicznych sposobów wkradł się do komnaty Olimpias, aby z nią spłodzić swego następcę. Choć historia stanowczo odrzuca tę legendę, niemniej baśń ta tłumaczy, dlaczego tak witano w Egipcie Aleksandra oraz jaką wagę przypisywano jego przybyciu.].
Zająwszy miejsce na procesjonalnym tronie faraonów, unoszony przez dwunastu nosicieli, nowy faraon opuścił świątynię, aby tłumy mogły uwielbić żywego boga i boskiego orędownika. Wtajemniczeni, wdrożeni w ogląd zjawisk zwykle niewidzialnych, dostrzegli wokół jego czoła aureolę, szeroki złocisty nimb o promieniach otaczających głowę aż po ramiona.
Pochód sunął wedle obowiązującego ceremoniału: najpierw szli śpiewacy, ich zaś przełożony znał obie księgi Hermesa zawierające święte hymny i biografie królów; następnie wieszczbiarze pod przewodnictwem wieszczbiarza Ptaha, ów zaś umiał na pamięć cztery księgi o obrotach gwiazd, a niósł on zegar i palmę astronomów; pisarzy wiódł hierogramata - czyli znający znaki pisma - trzymający w dłoniach księgę, paletę, inkaust i trzcinę do pisania; za nimi stolista * [* Stolista (z gr. stolistes) - kapłan sprawujący pieczę nad szatami boga.] z poświęconym łokciem - miarą architektów i wazą do libacji, bo stolista zna wszystkie tajemnice związane ze składaniem ofiar, otwarciem uroczystości oraz ceremoniałem procesji; dwunastu urzędników niosło przed królem sędziowskie berło, miecz, łuk, laskę, bicz oraz inne atrybuty monarszej władzy, spoczywające na złotem haftowanych poduszkach; dwunastu wachlarzystów chłodziło powietrze wokół faraona powiewając długimi wachlarzami ze strusich piór. Niżsi kapłani kołysali kadzielnicami wzdłuż drogi obrzeżonej dwoma płotami żołnierzy. W białych kapłańskich tiarach i z piersią zdobną w symboliczne cenne kamienie postępowali za królem: przełożony kapłanów Ptaha i pierwszy prorok Amona, obaj mający dostęp do dziesięciu ksiąg świętej wiedzy, a za nimi kroczyli dostojnicy królewskiego dworu, kolegia kapłańskie, na ostatku zaś grupy rzemieślników z godłami swego zawodu * [*Ceremoniał i symbol koronacji faraonów dotrwały aż do dziś i nadal nie wychodzą z użycia.
Tron papieża - sedia gestatoria, na którym niosą Ojca Świętego podczas uroczystych procesji, jest dokładnie wzorowany na procesjonalnym tronie faraonów, zresztą zwanym sed.
Wielkie wachlarze ze strusich piór poruszane przed najwyższym zwierzchnikiem Kościoła, i to w kraju, gdzie ani zbytni upał, ani nadmiar owadów nie zmusza do ich używania, przypominają wachlarz władców Egiptu.
Kształt papieskiej tiary odtwarza jedno z kapłańskich okryć głowy faraonów. Warto podkreślić, że aż do początków XIV wieku tiarę papieską zdobiono tylko podwójną koroną; dopiero Jan XXII, papież biegły w magii i we wtajemniczeniach, dodał symbol trzeciego królestwa.
Napierśne ozdoby książąt Kościoła również stanowią pozostałość egipskiej starożytności.
Namaszczenie królów Francji w wielu szczegółach przypomina koronacyjny ceremoniał faraonów. Nawet w sakrze obecnej królowej Anglii - znanej całemu światu za pośrednictwem telewizji lub filmu - można zauważyć wiele liturgicznych elementów występujących podczas koronacji Tutenchamona czy Ramzesa II.].
Nocą na jeziorach za świątynią odbywały się widowiska; zachwycone oczy oglądały wielkie, iluminowane barki wiozące świątynne tancerki i muzykantów.
Nazajutrz po koronacji faraon Aleksander, władca obu krain, zatwierdził w swych prawach pierwszego proroka Amona, przełożonego podwójnego domu złota i srebra, przełożonego podwójnego spichrza, przełożonego nad wykonywaną pracą oraz całym rzemiosłem w Tebach. Przekazał mu złote pierścienie oraz bursztynową laskę; wysłannik króla wyjechał, aby rozgłosić w całym Egipcie, iż przybytek Amona został bogu zwrócony wraz z całym jego dobytkiem i wszystkimi ludźmi.
Takież samo zadośćuczynienie otrzymali: przełożony kapłanów Ptaha, arcykapłan Ozyrysa oraz arcykapłani wszystkich obrządków. W tymże czasie Aleksander wydał edykt wzbraniający komukolwiek odbierać gwałtem jakąkolwiek rzecz ofiarowaną bogom, torturować poborców świątynnych podatków, pobierać opłaty od ziem poświęconych bogom. Rozkazał architektom niezwłocznie przystąpić do odbudowy tebańskich świątyń - splądrowanych przez perskiego najeźdźcę - aby przybytki Amona zostały odnowione w dawnej ich świetności.
Rozdział XV
Aleksandria
Aleksander niebawem opuścił Memfis i wziąwszy ze sobą tylko część wojska wyruszył w pokojowy pochód; zachodnią odnogą Nilu popłynął w dół rzeki aż do morskiego wybrzeża. Tutaj bowiem postanowił założyć miasto, aby wzorem swych poprzedników, wielkich faraonów, uświetnić wiekopomnym dziełem swe władztwo nad Egiptem.
Miała to być w miejsce Tyru nowa królowa mórz, która zaćmiłaby swym bogactwem oraz działalnością zarazem Rodos i Pireus, Kartaginę i Syrakuzy.
Za wyspą Faros, skutecznie chroniącą brzeg przed falami, leżała skromna rybacka wioska, Rakotis. Aleksander na Bucefale, uniósłszy się w siodle rzucił na tę ziemię swój biały płaszcz.
Plan miasta miał opracować Dejnokrates, architekt, który odnowił Efez, narysował on kontur miasta biorąc za wzór krój płaszcza Aleksandra - krótkiej, zaokrąglonej peleryny macedońskich jeźdźców. Aleksander osobiście długo oglądał szkic przyszłego miasta przeciętego olbrzymią aleją, szerokości stu stóp Drogą Kanopijską, obrzeżoną portykami o licznych kolumnach. Starannie zostały wybrane miejsca pod świątynie, pałac i ogrody, teatry, a nawet pod składy towarowe. W planie były dwa porty: handlowy i królewski, na wyspie Faros w tym samym stylu co świątynie wystrzeli w niebo kolosalna czworokątna wieża z białego marmuru zwieńczona drugą wieżą ośmioboczną, na której szczycie między kolumnami będzie płonął w każdą noc wielki ogień, aby naprowadzać okręty.
Po wróżbach, w dwudziestym piątym dniu piątego miesiąca egipskiego roku w pierwszym dekanacie Barana odbyła się liturgiczna uroczystość założenia miasta. Zabrakło kredy zwykle do tego celu używanej, przeto białą mąką wyznaczono na ziemi zarys murów i głównych ulic. Wedle uświęconego w Egipcie zwyczaju towarzyszył nam ślepiec. Przystawaliśmy na miejscach przeznaczonych pod świątynie, aby ofiarą godnie uczcić bogów Egiptu, rozwinięto zwój papirusu na miejscu przeznaczonym pod przyszłą bibliotekę, która zawrze całą ludzką wiedzę, a tam, gdzie miał stanąć teatr, aktorzy odegrali dramat.
Gdy wszyscy brali udział w owych uroczystościach, znad rzeki i sąsiedniego jeziora nadleciały chmarą ptaki, rzuciły się na rozsypaną mąkę i ją wydziobały. Każdy z obecnych rozważał, co oznacza owa wróżba, niektórzy zaś uważali ją za złowieszczą. Zaprzeczyłem: nie można byłoby oczekiwać pomyślniejszego znaku: miasto rozkwitnie nad inne, ponieważ same ptaki zarys miasta przeniosły do nieba.
Aleksander już widział inne cuda świata; Zeusa Olimpijskiego dłuta Ateńczyka, resztki świątyni w Efezie, grobowiec Mauzolosa, wielkie piramidy; w granicach jego państwa wznosił się kolos rodyjski, a niebawem wkroczy do wiszących ogrodów Babilonu; ale nigdy nie będzie mu dane oglądać siódmego cudu, którym sam obdarzył świat: latarni morskiej w Aleksandrii * [*[Historycy podają, że kolos rodyjski został wzniesiony ok. roku 281 p.n.e.].].
Rozdział XVI
Wyrocznia na pustyni
Pustynna droga wiedzie z Libii, jak okiem sięgnąć, rozciągają się piaski. Po założeniu egipskiej Aleksandrii król wziąwszy ze sobą tylko oddział Hetajrów szedł wybrzeżem na zachód. Po dziesięciu dniach marszu spotkał posłów z Cyreny, którzy przybyli poddać mu cały kraj aż po granice Kartaginy.
Później zawróciliśmy na południe i przez dalsze dziesięć dni szliśmy w głąb pustyni. Tam zagroziła nam utrata życia, ponieważ zerwała się gwałtowna, piaskowa burza, zaciemniła niebo i odwiodła nas od traktu, który biegnie przy studniach. Przez długie godziny, które się wydawały ciągnąć w nieskończoność, przeżuwaliśmy piasek wnikający w gardło; wyczerpani z pragnienia musieliśmy przedzierać się przez nieziemską wichurę, kiedy nie poznałbyś, czy to noc, czy dzień. Wreszcie wicher ustał, pustynne piaski opadły i pojęliśmy, żeśmy stracili drogę. Wtedy dostrzegłem na niebie dwa kruki zabłąkane jak i my podczas burzy. Doradziłem, aby iść śladem ich lotu. Później uciekając przed nami śmignęły dwa węże. Rzekłem, aby iść śladem wężów, które tu zesłał Zeus-Amon, aby nas wywiodły z pustyni.
Gdy dotarliśmy na szczyt wydmy, ujrzeliśmy rozciągający się u naszych stóp prawdziwy ogród bogów. Zeszliśmy do oazy o stu tysiącach palm, kroczyliśmy między dwustu dwudziestu ośmiu źródłami, niektóre z nich są błękitne i mają smak soli, inne są żółte koloru siarki, a jeszcze inne czerwone, bo zabarwione żelazem.
Gdy w księgach czytamy, że prorocy odeszli na pustynię, oznacza to, że się udali do Siwy; gdy się powiada, że zostało im zesłane objawienie, to właśnie w Siwie go dostąpili. Ta misa pełna kwiatów, tchnąca słodyczą i świeżością, z nagła ujrzana po jałowiźnie rozpaczliwie pustych piasków jest jawnym świadectwem obecności bogów i nakłania duszę do uznania przejawów woli najwyższej.
Przed Aleksandrem faraonowie rzadko odwiedzali Siwę; otrzymywali stamtąd przepowiednie, lecz nie wybierali się tam osobiście. Ale żaden faraon nie doszedł do egipskiego tronu tak, jak Aleksander, który na nim zasiadł jedynie z mocy proroctwa.
Natychmiast udaliśmy się do świątyni, do siedziby sobowtóra Amona, tak dobrze ukrytej wśród oliwnych ogrodów, tak chronionej przez palmy, otoczonej tak obfitą zielenią, że ledwo promień słońca tam przenika. Kapłani świątyni przyodziani w biel, z ogolonymi głowami już nas oczekiwali na dziedzińcu.
Arcykapłan, pierwszy prorok Siwy, podszedł do Aleksandra, nazwał go „swym synem” i powitał trzykrotnym pokłonem w imieniu ojca króla, boga Amona. Gdy Aleksander zdziwił się, że w głębi pustyni spotkał człowieka tak płynnie mówiącego po grecku, arcykapłan mu odrzekł:
- Bywałem w twych ojczystych świątyniach oraz wielu innych; znam Dodonę, Afitis, a także Samotrakę.
Następnie arcykapłan powitał mnie przypominając, że już spotykaliśmy się i w innych miejscach.
Po czym kapłani rozstąpili się i z głębi świątyni wyłonił się sobowtór samego Amona unoszony w swej barce. Dwie nagie dziewice grając na flecie tanecznym krokiem wiodły orszak. Łódź spoczywała na tronie podobnym do procesjonalnego tronu faraonów, a dziewczęta z przybytku Amona dźwigały nosze. Z noszy zwisało mnóstwo czarek obróconych dnem do góry, które w czasie pochodu dźwięczały niby dzwoneczki.
Sobowtór boga posiada ciało nagiego mężczyzny, lecz z brzucha, gdzie zwykle widać pępek, sterczy fallus tworząc kąt prosty z osią ciała. Fallus boga jest pozbawiony jąder i mierzy około jednej szóstej wysokości całego posągu. Sobowtór Amona ma głowę barana o złotych rogach, czoło i pierś okrywają szmaragdy; dwa drogocenne kamienie tworzą oczy.
Barka unosząca ten posąg roziskrzony błyskami zieleni i złota porusza się wedle rytmu, jaki jej nadają nosicielki odurzone muzyką, napojami i kadzidłem. Z wstrząśnięć boga kapłani wyczytują prorocze odpowiedzi * [*Wiele egipskich sanktuariów posiadało tak zwaną „wyrocznię na barce”; posąg służył za magiczną siedzibę boga; przeto w określone dnie obnoszono barkę i na przeróżne pytania - tyczące spraw administracyjnych, handlowych, miłosnych, procesów, fałszywych zeznań świadków itp. - udzielano odpowiedzi na podstawie interpretacji pozycji i ruchów unoszonego posągu. Ale wyrocznia najsłynniejsza, wielka wyrocznia znajdowała się w Siwie; kilku starożytnych autorów obszernie pisze o pytaniach zadanych jej przez Aleksandra.
Opis sobowtóra Amona możemy odtworzyć na podstawie świadectw starożytnych autorów. Zaznaczamy, że w kairskim muzeum znajduje się sala, gdzie kilka półek zapełniają posążki boga w czapach Amona. Osobliwą cechę tych posążków stanowi wzniesiony fallus wystający z pępka, bez jąder i tworzący kąt prosty z osią ciała. Wizerunki tego samego bóstwa znajdujemy wyrzeźbione na ścianach sal wtajemniczeń w świątyni Amona w Luksorze.
Przypuszczalnie należy widzieć w tych wizerunkach upostaciowanie twórczego prapierwiastka rodzaju ludzkiego. Jest to bóg „ojciec swej matki” zwany Kamutef albo Amon-Re-Kamutef.
Uczeni dalecy są od wyjaśnienia, co oznacza owa osobliwa, symboliczna postać. Ale niewątpliwie tkwi w niej klucz do najtajniejszych koncepcji religijnej wiedzy Egiptu.].
Arcykapłan zachęcił Aleksandra, aby zadał wybrane przez siebie pytanie. Młody faraon na początek zapytał:
- Czy Amon mnie obdarzy panowaniem nad światem?
Służebnice Amona cisnęły się pod noszami ciężkiej barki, a niekiedy potykały się w świętym upojeniu; czarki uderzały o siebie.
Głowa boga w długim skłonie pochyliła się naprzód ku wschodowi, zaś arcykapłan, który głęboko i rytmicznie oddychał, wpatrzony w te ruchy wyrzekł:
- Bezsprzecznie, mój synu, Amon cię uczyni władcą swego państwa.
Tedy Aleksander zadał próbne pytanie, które mu wpierw podsunąłem; zapytał, czy mordercy jego ojca ponieśli karę. Arcykapłan obserwował bezładne i porywcze w gniewie ruchy boga; po czym odpowiedział, a słowa jego wywarły wielkie wrażenie na słuchaczach.
- Oburzyłeś sobowtóra Amona wyrażając się w niewłaściwy sposób; bo żaden śmiertelny nie może zabić twego ojca. Jeśli zamierzałeś mówić o Filipie, po którym odziedziczyłeś królestwo, wszystko się dopełniło zgodnie ze sprawiedliwością i najwyższą wolą.
Następnie zaprosił Aleksandra do wkroczenia wraz z nim do świątyni, aby wyjaśnić królowi znaki wyryte w siedzibie boga i ujawnić to, czego nie wolno wypowiadać jawnie.
W tym czasie Hetajrowie zapytywali wyrocznie o własne losy. Głosy ich drżały niepewnie, bo tych surowych wojowników ogarnął lęk wobec przejawów z zaświatów. Pierwszy przemówił Hefajstion pragnąc się dowiedzieć, czy wszyscy mają uważać Aleksandra za istotę boską i oddawać mu honory należne nieśmiertelnym. Jeden z obecnych proroków odpowiedział, że byłaby to największa przyjemność dla Amona. Pytanie powtórzyli inni przyjaciele Aleksandra; za każdym razem wyrocznia udzielała tej samej odpowiedzi uzupełniając, że tym sposobem przysłużą się własnemu szczęściu.
Słowo „szczęście” rozbudziło we wszystkich ambicję i pytania stały się śmielsze i bardziej zdecydowane. Większości Hetajrów wyrocznia przepowiedziała sławę i dojście do władzy. Szczególnie wyraźna okazała się wobec Ptolemeusza. Hektorowi, najmłodszemu synowi Parmeniona, zapowiedziała, że granica jego pomyślnego losu leży na Nilu, i Hektor wnet wywnioskował, że otrzyma w zarząd zachodnią część Egiptu.
Po czym Aleksander wyszedł ze świątyni, głowę pochylił na ramię, wzrok utkwił w niebie, w ręku trzymał dwa rogi barana przekazane mu przez pierwszego proroka Amona.
Tej nocy, gdy dowódcy słuchali pieśni świątynnych śpiewaczek, on wraz ze mną pogrążył się w medytacji przy słonecznym źródle; owo źródło toczy rankiem wodę lodowatą, letnią w południe i parzącą wieczorem. Długo poprzez palmy wpatrywał się w gwiazdy większe i jaśniejsze niż na greckim niebie.
Nazajutrz podyktował Diodorowi z Erytrei list do matki, w którym jej opisywał swe odwiedziny u wyroczni, a zakończył tymi słowy:
„Na sekretne pytania udzielono mi odpowiedzi, lecz nie chcę ich powierzać przypadkowemu posłańcowi. Przekażę ci je osobiście, gdy wrócę do Macedonii”.
Albowiem jeszcze wierzył, że tam powróci. Prorocy nigdy nie ujawniają końca życia tym, którym owo objawienie mogłoby przeszkodzić w wypełnieniu ich losu. Odpowiedź wyroczni na pustyni pozostała dla Olimpias wieczną tajemnicą.
Rozdział XVII
Wieści nadchodzą ze wschodu...
Natychmiast po swej podróży do przybytku Amona w Libii Aleksander jął nosić przy uszach Amonowe rogi przyczepione do misternej złotej siatki ujmującej jego płomieniste włosy, a także zarządził, aby bito monety z jego nowym wizerunkiem jako Dwurogiego.
Również kiedy powrócił z Siwy, przestał - tak w publicznych przemówieniach, jak i w pismach - oficjalnie uznawać Filipa za swego ojca; w liście do Ateńczyków wypowiadał:
„Ów, który w przeszłości zwany był moim ojcem, król Macedonii...”
Aleksander zabawił w Egipcie dłużej niż w jakimkolwiek innym kraju, bo pozostał tu przeszło osiem miesięcy. Z Memfis, gdzie zakwaterował swój dwór, począł organizować cały kraj; przywrócił kapłanom dawną ich potęgę, w każdej prowincji mianował dowódców wojskowych i rządców cywilnych. Rozkazał zbudować most na Nilu i doprowadzić do pierwotnego stanu kanały. Powrócił do Aleksandrii, żeby zlustrować postępy budowy. Wysłał wojskową wyprawę do Sudanu. Tam sprawdziło się proroctwo Żydów; po Libijczykach poddali mu się Etiopowie. Uczonym, których wysłał z wojskiem, polecił zbadać przyczyny wylewów Nilu, od zamierzchłych czasów okrytych tajemnicą. Dostarczone wiadomości o porach deszczowych w głębi Afryki były tak zadowalające, że mógł napisać do Arystotelesa: zagadka została rozwiązana.
Jednocześnie polecił Aleksander chwytać, ile się da, okazów spotkanej fauny, aby je wysłać do Arystotelesa opracowującego wówczas księgę o zoologii. Choć tym sposobem Aleksander nadal wspomagał swego byłego nauczyciela, choć okrywał go dobrodziejstwami, jednak nie szczędził mu wymówek. „Niesłusznie postąpiłeś - pisał Aleksander - przekazując twe ustne nauki księgom, bo czym teraz górujemy nad innymi, skoro te dziedziny, w których jesteśmy szczególnie kształceni, stają się każdemu dostępne? Zapewniam cię, że z mej strony wolałbym raczej przewyższać innych znajomością rzeczy wzniosłych niż zakresem mej władzy i mego panowania”.
Aleksander bowiem przejął się naukami świątyń egipskich. Pojął, że tajemnica, jaką Egipcjanie otaczają wiedzę, nie ma na celu ukrywania jej przed ludźmi ani dopuszczenia kilku uprzywilejowanych na skutek wykształcenia do nadmiernego górowania nad nieświadomymi; trudności w dostępie do wzniosłych nauk mają li tylko cel wyselekcjonowania umysłów godnych tej wiedzy, ponadto zapobiegając, aby ludzie nie posługiwali się nią samolubnie i na cudzą szkodę.
Znacząco o tym mówią przestrogi Hermesa:
„Unikaj rozmów z tłumem. Nie dlatego, byś miał zazdrośnie ukrywać swą wiedzę, ale raczej dlatego, abyś się nie naraził na śmiech pospólstwa. Między ludźmi odmiennymi przyjaźń istnieć nie może; te oto nauki są przeznaczone wyłącznie dla bardzo małego grona słuchaczy. Prócz tego posiadają one szczególną właściwość: pobudzają złych do niecnych uczynków. Przeto należy wystrzegać się tłumu, bo nie pojmuje on doskonałości tej nauki”.
Ale Macedończycy i na ogół wszyscy Grecy w zastępach Aleksandra nie rozumieli przemiany, jaka nastąpiła w osobowości ich wodza. Zaskoczyło ich w równej mierze tak namaszczenie na faraona, jak i edykty religijne. Niektórzy byli zgorszeni, inni drwili. Ów, którego znali jako druzgocącego wszystkie przeszkody na swej drodze, w cwale na czele swych konnych zastępów, nagle jął wydawać li tylko zarządzenia pokojowe i tak się zachowywał, jakby przestał być królem żołnierzy, aby zostać królem kapłanów. Po bytności w Siwie Filotas, pierworodny Parmeniona, napisał ironicznie do Aleksandra gratulując mu, że wszedł pomiędzy bogi. „Ale współczuję - dodał - tym, którym obecnie się zdarzyło znaleźć pod panowaniem króla wyniesionego ponad ludzkość”. I wielu weteranów ganiło Aleksandra za wyparcie się Filipa i szczycenie, że jest bastardem.
Pragnąc zadowolić nawyki armii, której tyle zawdzięczał, i okazać żołnierzom, że pamięta o swym greckim pochodzeniu, Aleksander zorganizował wspaniałe uroczystości, igrzyska i świetne zawody poetyckie, na które zaprosił najsławniejszych greckich artystów. W taki sposób egipski lud poznał sztukę Hellady.
Podczas tych świąt na wodnych igrzyskach utopił się w Nilu Hektor, młodszy brat Filotasa. Tedy Hetajrowie, którzy byli w Siwie, przypomnieli sobie daną Hektorowi odpowiedź wyroczni: „Granicą twego pomyślnego losu będzie Nil”. Odtąd każdy z nich począł przywiązywać większą wagę do przepowiedni w Siwie i usiłował głębiej przeniknąć jej treść.
Aleksander polecił pogrzebać z przepychem syna swego pierwszego wodza, a to stworzyło sposobność do nowych uroczystości i odmalowało Hetajrom obraz honorów, jakie zostaną im oddane, jeśli zginą w służbie swego króla.
Ale niebawem nadeszły wieści, również zapowiedziane jerozolimskim proroctwem, a które miały zatrwożyć Aleksandra.
Daleko na wschodzie Dariusz znów gromadził wojska. Wiadomości ze wszystkich stron państwa Persów wskazywały na pobór wojska i przemarsze zastępów. Satrapowie obwarowywali swe prowincje, a drogi całej Azji rozbrzmiewały krokiem zbrojnych, podobnym do pomruku nadchodzącego przyboju.
W połowie wiosny Aleksander żegnany modłami całego Egiptu błagającego o zwycięstwo dla faraona, opuścił Memfis i znów ruszył wzdłuż wybrzeża.
Rozdział XVIII
Zwycięstwo barana
Po miesięcznym marszu przybyliśmy pod Tyr, od niedawna wsławiony swym starciem z powierzchni ziemi.
Na poświęconym trójrzędowcu przybyło poselstwo z Aten i tutaj przekazało Aleksandrowi złoty wieniec, a także list od Demostenesa, który pragnął uzyskać przebaczenie. Postój ten obfitował w wojskowe defilady, uroczystości religijne, zawody muzyczne i poetyckie, gdzie uczestnicy otrzymali szczodre dary.
Ale żołnierzom było spieszno do spotkania z wojskami Dariusza; pamiętali o bajecznych łupach zdobytych pod Issos i w Damaszku, a od dawna roztrwonionych na zabawy. W Egipcie był im wzbroniony wszelki rabunek i jakkolwiek żołd był hojnie wypłacany, to jednak nie mógł zastąpić ani uciechy grabieży, ani budzenia przestrachu, ani rozpasanego panoszenia się, nie pozwalał im w pełni zadowolić pożądania zbytku i wschodnich kobiet, w czym zasmakowali podczas wojny.
Tam, gdzie słońce wschodzi, były im przyobiecane nowe bogactwa i nowe kochanki; wyruszyli wrzeszcząc z uciechy, niby psy gończe wypuszczone w trop za zwierzyną.
Droga przez syryjską pustynię w słonecznym skwarze, trzy tysiące stadiów w pełni lata, ziemia spękana jak stara skóra rychło przygasiły ten zapał; przed oczami powietrze kipiało.
Za wojskiem jechały w pojazdach perskie królowe przykute do losu swego zdobywcy. Piękna Barsina również towarzyszyła wyprawie, a także nałożnice wielu wodzów, niekiedy pojmane księżniczki, a niekiedy byłe hetery, jak Atenka Tais, kochanka Ptolemeusza. Już bowiem zakorzeniły się w tym wojsku nawyki satrapów.
Pragnienie, gorączka, opętanie wciąż uciekającym widnokręgiem przygnębiało ludzi; lekarze już nie liczyli tych, którzy padali nagle porażeni w czoło lub kark strzałami słońca lub w obłędzie poczynali wyć i chwiejnym krokiem uciekać przez pustynię.
Aleksander nie znużony szedł pieszo na czele piechoty krokiem szybkim, wdrożonym mu przez Leonidasa.
Tak doszliśmy do Eufratu, pierwszej rzeki, którą w swym dawnym liście Dariusz chciał zastraszyć Aleksandra. Dwa tysiące zaciężnych wnet uciekło, skoro zoczyło kurz wzbijany przez macedońską konnicę. Traccy budowniczowie mostów pod kierunkiem Diadesa przerzucili pontonowy most, przez który bez zbytnich przeszkód przeszli żołnierze, konie, wozy, wojenne machiny, tabory, branki królewskie, kochanki wodzów, kupcy, rzemieślnicy i prostytutki. Przystanęliśmy na kilka tygodni na brzegu rzeki, nareszcie w cieniu drzew.
Na brzegu Eufratu Aleksander obchodził dwudziestą piątą rocznicę swoich urodzin.
Niebawem nadeszła wieść, że Dariusz przebywa na północnym wschodzie w pobliżu Asyrii. Ale Asyria jest olbrzymia. Czterdzieści pięć tysięcy ludzi chwyciło za broń i przez kraj Kurdów ruszyło na poszukiwanie dwustu tysięcy.
Po przejściu dwóch tysięcy stadiów doszli do drugiej Dariuszowej rzeki - Tygrysu. Nazwa ta po persku oznacza „strzałę”, taki rzeka ma chyży i kręty nurt. Bród, przed którym przystanęliśmy, był bardzo głęboki, a woda gwałtownie się kotłowała. Najodważniejsi drżeli przed zanurzeniem w tę kipiel, dowódcy zapewniali, że armia pieszo nie przejdzie. Poradzono się Diadesa; ów oświadczył, że przerzucić most to rzecz niemożliwa; gdyby nawet budowniczowie potrafili pracować w tych wściekłych wirach, prąd wnet uniesie cały ich trud.
Wtedy Aleksander podzielił konnicę, umieścił ją powyżej brodu, aby otoczyć wojska; sam nie chciał dosiąść Bucefała, na brzegu zrzucił szaty i trzymając broń i odzież nad głową pierwszy wszedł do wody wskazując oddziałom trasę brodu, którą pomógł mu wybrać jego zmysł odkrywcy, jakby tamtędy przechodził sto razy. Pływać nie umiał.
Walcząc z prądem, spychany przez fale, które chwilami zalewały mu włosy, wrzeszczał, aby ratować tylko broń, że wynagrodzi utratę dobytku i odzieży. Piechota ponaglana przez dowódców zanurzyła się krzycząc w głos z przerażenia. Ludzie ślizgali się na kamieniach, tłoczyli się, padali na siebie starając się przytrzymać i jeszcze więcej wyrządzali sobie szkody, niż szkodziła im kipiel; na rzece widniały płynące tuniki, a niektórzy się potopili chcąc odzyskać resztki swego dobytku. Wpółżywe ze strachu kobiety przeprawiono bądź na rękach, bądź na wózkach do połowy zanurzonych w wodzie. Gdyby Mazajos, Dariuszowy satrapa zarządzający tą krainą, wybrał ten dzień na atak, Tygrys położyłby kres życiu Aleksandra.
Wreszcie stanęliśmy na drugim brzegu, gdzie rozbiliśmy obóz. Ale kraj był spustoszony, bo Mazajos wprowadzając w czyn rady Memnona kazał palić wszystkie osady na drodze Aleksandra. Później, podczas jednej z następnych nocy na księżyc w pełni nagle padł cień. Wkrótce znikł zupełnie i gęsty mrok legł nad obozem. Panika ogarnęła zagubioną na dalekich ziemiach armię, która czyż po to przeszła przez skwarną pustynię i o mało nie utopiła się w rwącej rzece, aby pogrążyć się w okrutnych ciemnościach? Wnet strach przerodził się w bunt. Po raz pierwszy wojsko odmówiło posłuchu Aleksandrowi; rozproszyły się falangi, ludzie rozbiegli na oślep uciekając z obozu. Niektórzy sądzili, iż słyszą cwał perskiej konnicy; wielu krzyczało, że zaciągnięto ich na koniec świata wbrew oczywistej woli bogów; że wrogie się dla nich stały i rzeki, i ziemia, że nawet niebo okazuje swoją surowość, że to obłęd prowadzić tylu ludzi na śmierć z powodu ambicji jednego człowieka, który gardzi własną ojczyzną, zapiera się rodzonego ojca i w swej szalonej pysze chce uchodzić za boga.
Wobec rosnącego buntu Aleksander spiesznie zawezwał mnie, a także egipskich wieszczbiarzy przywiedzionych przezeń z Memfis; szybko się naradziliśmy; później dowódcy zdołali zebrać żołnierzy, aby mnie wysłuchali, bo wyglądało, że ja jedyny zdołam uspokoić przerażonych.
- Żołnierze - rzekłem - nie lękajcie się; tej nocy zaćmił się księżyc, bo przekątny cień rzuciła nań ziemia, ale przyrzekam wam, że znów ujrzycie jego blask. Ufajcie waszym kapłanom umiejącym wyczytać losy z gwiazd, nie drżyjcie z powodu nagłych ciemności, ale raczej radujcie się, bo słońce to gwiazda Greków, która ich chroni, natomiast księżyc to gwiazda Persów. Nie bywało, aby zaćmienie księżyca nie groziło Persji jakąś wielką katastrofą. Wiadoma to rzecz Egipcjanom, którzy w przeszłości mieli kilka przykładów; wy zaś, Grecy, przywołajcie wspomnienia waszych ojców; księżyc skrył się w czasie wielkiej bitwy pod Salaminą, gdy Kserkses został rozgromiony * [*Aristander wzmiankował o zaćmieniu księżyca 2 października 480 r. p.n.e., opisanym przez Herodota. Bitwa pod Salaminą została stoczona w owym miesiącu.
Żołnierze Aleksandra oglądali zaćmienie Księżyca 20 września 331 r. p.n.e., dziesięć dni przed klęską Dariusza.]. Przeto nowe zwycięstwo rodzi się dla was w tym mroku, a tej nocy winni drżeć Persowie.
Po czym rozkazałem niezwłocznie złożyć ofiary bóstwom słońca, księżyca i ziemi; znów porządek nastał w armii.
- Żadnego z moich wodzów nie cenię wyżej niż ciebie - rzekł mi tej nocy Aleksander.
I skorzystał z uspokojenia się żołnierzy, aby już o świcie wyprawić wojsko w pochód.
Po czterech dniach zwiadowcy donieśli, że Dariusz przebywa bliżej, niż pierwotnie sądzono, a oddział jego konnicy zmierza ku armii. Wnet Aleksander wysłał zastęp Hetajrów, którzy spotkali perskich jeźdźców, pokonali ich i zmusili do ucieczki. Ariston, macedoński dowódca, naśladując Aleksandra wyzwał na pojedynek dowódcę Persów, walcząc na koniu jednym ciosem miecza ściął mu głowę i zbroczoną krwią przyniósł królowi.
W owej potyczce na tyle pobrano jeńca, że można było się wywiedzieć, gdzie przebywa Dariusz, że główną bazę założył w Arbelach, a jego kolosalna armia obozuje o pięćset stadiów od owego miasta nad rzeką Mados, na wielkiej równinie pod Gaugamelą, co oznacza „postój wielbłądów”.
Aleksander powiódł swe oddziały i przystanął w odległości dwóch godzin marszu od wroga. Tu pozostał cztery dni, aby założyć własny obóz, umocnić go ostrokołem, czuwać nad dopływem taborów. W tych właśnie dniach zmarła małżonka Dariusza, królowa-branka Statejra, wyczerpana jazdą za swym zdobywcą, trawiona gorączką i niepokojem o los bliskiej bitwy. Grecy upatrywali w tym zgonie jakby pierwszy objaw niepowodzeń czekających króla Persów, zapowiedzianych zaćmieniem księżyca. Lecz Aleksander okazał prawdziwy smutek i przy boku królowej Syzygambis - mimo że największym jego pragnieniem było zabić jej syna - szczerze opłakiwał śmierć kobiety, której małżonka gotował się unicestwić. Rozkazał pogrzebać z wielkimi honorami Statejrę, a sam wedle perskiego obyczaju pościł cały dzień na znak żałoby, jakby należał do rodziny.
Następnej nocy po pogrzebie wymknął się z obozu Tyreos, eunuch Statejry, i dotarł do nieprzyjacielskich linii, aby zanieść wiadomość swojemu królowi. Wedle opowieści, które później do nas doszły, Dariusz począł jęczeć z bólu i bić się pięściami po głowie. „Czyż nie dość - lamentował - że królowa znosiła hańbę niewoli, jeszcze teraz skonała w nędzy i bez oddania należnej jej czci przy pogrzebie”. Ponieważ Tyreos zapewniał, że Statejra nie była pozbawiona żadnych przywilejów przynależnych jej dawnemu stanowisku „prócz światła jego obecności”, że została pochowana z godnymi honorami i sam Aleksander wylewał obfite łzy, Dariusza ogarnęła pełna podejrzeń zazdrość.
- Aleksander - rzekł - mógł tak wyróżniać żonę swego wroga li tylko z powodów, które mnie bezczeszczą.
I chciał wymusić na eunuchu zeznanie, że Aleksander zrobił ze Statejry swą kochankę. Lecz Tyreos padł na kolana i wielokrotnie przysięgając błagał go, aby się uspokoił, oraz zapewniał, że Aleksander jest godny podziwu, ponieważ tyleż okazywał szacunku perskim kobietom, ile męstwa wobec Persów. Wtedy Dariusz okrył głowę połą płaszcza i wziąwszy na świadków otaczających go satrapów, wodzów i sług jął wołać:
- Ormuździe, Ormuździe błagam ciebie i siedmiu książąt światła, abyście mi przywrócili moje panowanie, lecz jeśli wasz wyrok już zapadł, sprawcie tedy, aby Azją nie władał żaden król, jeno ten nieprzyjaciel tak sprawiedliwy i zwycięzca tak wspaniałomyślny.
Następnej nocy Aleksander doprowadził swe zastępy o trzydzieści stadiów i o świcie ujrzał ze szczytu wzgórza czerniejące mrowie perskich wojsk. Spodziewano się, że Aleksander swoim zwyczajem natychmiast rozkaże atakować. Ale ten, nareszcie przezorny, rozkazał falangom obozować w szyku, w jakim się ustawią podczas bitwy. Cały dzień poświęcił na rozpoznanie terenu i zebranie wiadomości o siłach nieprzyjaciela. Zwiadowcy i szpiedzy donieśli mu, że Dariusz zamierza ustawić w szeregu dwieście bojowych wozów o kołach uzbrojonych w długie, obracające się kosy, że opróżnił swe stadniny, by ponownie zaopatrzyć się w liczną konnicę, że kuzyn jego Bessos, satrapa Baktrii, przywiódł mu mnóstwo wojowników z Indii, że znajdują się tu wszystkie siły Scytów, Medów, Partów, Mezopotamijczyków, Babilończyków, Arabów i w końcu dostrzeżono piętnaście słoni zaprawionych do walki. Persowie żłobili najeżone kolcami paści, aby osłonić skrzydła armii, a gdzie indziej niwelowali teren przed frontem wojska, aby ułatwić szarżę konnicy.
Wobec takiej armii, posiadającej druzgocącą przewagę liczebną i tym razem niezbędną przestrzeń do rozwinięcia bojowego szyku, Parmenion uważał, że należy atakować nocą, aby wykorzystać moment zaskoczenia, posługując się zdyscyplinowanymi falangami macedońskich żołnierzy wdrożonych do manewrowania w ciemnościach po prostu na głos rozkazu.
- Nie chcę kraść zwycięstwa - odparł Aleksander. - Słońce jest gwiazdą Greków.
Przemówił do starszyzny zapowiadając walkę na następny ranek; rozkazał wydać wojsku posiłek i wypocząć, po czym wrócił do namiotu, ale nie mógł usnąć.
Po obfitym posiłku macedoński obóz pogrążył się w ciszy. Ów spokój zaniepokoił Persów, którzy rozumując podobnie do Parmeniona wyczekiwali nocnego ataku i całą noc stali pod bronią. Na równinie widniały niezliczone ognie, a z obozu dochodziła wrzawa podobna do szumu morza. Dariusz konno lustrował szeregi i dodawał odwagi.
Około północy Aleksander mnie przywołał. Zobaczyłem, że jest podniecony i zatrwożony jak nigdy. Ledwo zdołałem go uspokoić. Pojmował, że jutrzejsze słońce zaświeci nad jego najsroższą walką, tą walką, w której stawką będą wszystkie dotychczasowe zdobycze. Rozważał, czy nie powinien był zgodzić się na rokowania z Dariuszem. Zapewniałem go, że nie może przegrać tej bitwy; nadal był niespokojny. Zapragnął, byśmy wspólnie złożyli ofiary. Przy świetle pochodni zbadaliśmy wnętrzności ptaków i wątrobę złożonego w ofierze jagnięcia. Wskazałem mu wszystkie pomyślne znaki, które i sam mógł rozpoznać. Później w misie z czystą wodą wywołałem przed nim wizerunek Dariusza i zobaczył, że twarz ta zasnuwa się mgłą i czernieje. W końcu Aleksander uspokoił się i zasnął.
O świcie, gdy cały obóz już stał pod bronią, Parmenion musiał potrząsnąć Aleksandrem, aby go obudzić z głębokiego snu. Otworzył oczy uśmiechnięty, opanowany i radosny jak w świąteczny poranek. Wkrótce się zjawił w krótkiej tunice z białego lnu, z mieczem z Cypru na pendencie z Rodos i w hełmie z białym pióropuszem; przyboczny Peukestas niósł za nim tarczę Achillesa. Pragnął okazać szacunek, jakim mnie otacza, i zaskarbić łaskę bogów, zaprosił, abym razem z nim dokonał przeglądu zastępów. Opasałem głowę kapłańskim wieńcem. Aleksander na karym Bucefale i ja na białym rumaku przejechaliśmy przed czołem armii witani gromkimi okrzykami. Wydawało mi się, że ten piasek, po którym stąpał jego koń, znam od dwudziestu pięciu lat.
Nagle przed grecką piechotą Aleksander podniósł prawicę i zawołał:
- Bogowie, okażcie dzisiaj, żem jest synem Zeusa-Amona obdarzając Helladę zwycięstwem.
Nakazał wszystkim dowódcom, aby w czasie marszu ich oddziały zachowały ciszę, żeby wyraźniej słyszeć jego rozkazy. Szeroka wstęga kurzu wskazywała nam czoło perskiej armii. Jak nad Granikiem, jak pod Issos Aleksander wraz z Hetajrami stanął na prawym skrzydle; lecz perska armia zajmowała o tyle szerszą przestrzeń, iż skrzydło zastępów Aleksandra ledwo sięgało środka nieprzyjacielskiego wojska, gdzie stał sam Dariusz. Aleksander musiał oczekiwać nieuchronnego okrążenia z tego boku. Pragnąc temu zaradzić umieścił za sobą peońską konnicę, kreteńskich łuczników oraz inne wojskowe jednostki, aby móc je kolejno wprowadzać do walki zależnie od przebiegu bitwy. Podobne rozkazy wydał lewemu skrzydłu, którym dowodzili Krateros i Parmenion. Przeto armia grecka już po rozwinięciu szyku nie tworzyła frontu wzdłuż linii prostej, lecz raczej klin skierowany w głąb nieprzyjacielskich szeregów.
Manewr odbył się w głębokiej ciszy, którą przecinały tylko rozkazy Aleksandra. W miarę zbliżania się do Persów osłaniające oddziały jeden po drugim występowały po prawej stronie króla idącego wprost na Dariusza i jego słonie.
Bitwę rozpoczęła kilkakrotnie powtórzona szarża Baktrów; zgodnie z przewidywaniem Bessosa uderzała na flankę, jednak ataki odparto. Dopiero wtedy Dariusz rzucił w bój zbrojne wozy, które ze straszliwym turkotem runęły na naszą piechotę; lecz Macedończycy wyćwiczeni w szybkich obrotach rozstąpili się, by przepuścić wozy, a jednocześnie jęli wrzeszczeć i walić włóczniami w tarcze, żeby spłoszyć konie; oszalałe konie stawały dęba; łamały dyszle, woźnice padali na ziemię, toczyli się pod własne zaprzęgi, gdzie siekły ich kosy; po czym Macedończycy stanęli naprzeciw siebie w podwójnym szeregu i zamknęli ludzi i konie między potężnymi kratami najeżonych włóczni. Szybko dwieście bojowych wozów, w których Dariusz pokładał nadzieję zwycięstwa, zmieniło się w kupy drewna i pokręconego metalu ociekającego krwią ze zwisającymi strzępami ciał ludzkich i zwierzęcych.
Chcąc powetować klęskę król Dariusz uruchomił rezerwową jazdę; lecz ów manewr utworzył w jego szeregach wyłom, w który natychmiast wdarł się Aleksander wraz z oddziałami konnicy Klejtosa Czarnego. I znów dwaj królowie stanęli oko w oko. Znów Aleksander zobaczył przed sobą okrytego klejnotami olbrzyma z utrefioną brodą, stojącego na srebrnym rydwanie. Za Dariuszem podobna do szarego wału piętnastka bojowych słoni w łańcuchach ryczała machając trąbami. Ale nic nie mogło przestraszyć Aleksandra, nawet te potężne bestie, które w przeraźliwym ryku otwierały różowe paszcze. Patrzał tylko na potomka wielkiego Cyrusa, na żywe bóstwo - wcielenie ziem azjatyckich. Wszyscy stojący między nimi byli z góry skazani na śmierć. Rozłupując czaszki, przeszywając piersi, sunąc między dwoma szeregami śmiertelnego charkotu Aleksander szedł zafascynowany, ciągnięty niby przez magnes owym spojrzeniem, w jakim nie zobaczyłbyś ani nienawiści, ani lęku, przyciągany przez owego olbrzyma, który górował nad polem bitwy i nie walczył. Dariusz stał nie dalej niż o rzut oszczepem. Rzekłbyś, iż w nieruchomego uderzysz...
- Nagle zobaczyłem, że się uśmiecha - opowiadał później Aleksander - zobaczyłem, że po jego twarzy przemyka dziwny, smutny uśmiech.
I nagle, jak pod Issos, bóstwo w tiarze znikło z rydwanu. Dariusz skoczył był na konia i rozpłynął się w oślepiającej kurzawie bitwy. I znów jak pod Issos, Aleksander przysięgał, że Dariusz mu nie umknie, że nie zdołają go uratować jego straże ani dziesięć tysięcy „Nieśmiertelnych”, ani słonie; lecz w tej chwili nadleciał goniec Parmeniona. Satrapa Mazajos na czele indyjskiej jazdy przedarł się przez środek greckiej piechoty i wtargnął do obozu, gdzie już szaleją rzeź i pożar. Jeśli Aleksander nie nadbiegnie z pomocą, całemu skrzydłu Parmeniona i Kratera grozi zagłada. Przeto obie armie były w takiej samej sytuacji: obie na poły zwycięskie, obie na poły pokonane. Panował niesłychany tumult, na wszystkich twarzach widniały maski z potu, kurzu i krwi. Aleksander rycząc z wściekłości pociągnął za sobą Hetajrów na pomoc Parmenionowi. W tej wściekłej szarży został ranny Hefajstion. Lecz tam, gdzie szedł Aleksander, szło także zwycięstwo. Persowie rozsypali się w popłochu.
Aż do zmierzchu śmierć kosiła na polu bitwy pod Gaugamelą, krew całej Azji tocząc się z gardeł wsiąkała w piaski.
Wnet po ocaleniu swej piechoty Aleksander z garstką Hetajrów znowu puścił się w pogoń za Dariuszem.
Pędził, dopóki było jasno; przystanął, by konie odpoczęły, znów ruszył o północy i przejechawszy cwałem pięćset stadiów przybył rano przed perski obóz w Arbelach. Znalazł tu znów skarby, znów sługi, znów kobiety; ale Dariusz, eskortowany przez Bessosa i jeźdźców z Baktrii, umknął inną drogą ku Ekbatanie, na Wschód.
Rozdział XIX
Babilon
Babilon to ziemia Amona. Dynastia starożytnych królów panuje od początku ery Barana. Jej bóg opiekuńczy Bel-Marduk to inna postać Amona. Persowie gnębili Babilonię, znieważali jej świątynie. Dariusz Pierwszy częściowo zniszczył miasto; Kserkses skradł szczerozłoty posąg Bela-Marduka i rozwalił jego świątynie.
Toteż gdy Aleksander przeszedłszy całą Asyrię z północy na południe znów przekroczył Tygrys, Babilon powitał go nie jako zdobywcę, lecz wybawcę. Szczodrze obdzieliwszy żołnierzy łupem zagarniętym w obozie w Arbelach wzbronił im rabunku. Satrapa Mazajos, ten sam, który wystawił Parmeniona na niebezpieczeństwo pod Gaugamelą, poddał się Aleksandrowi i wydał miasto bez walki. Kapłani, magowie, wieszczbiarze, muzykanci Bela i wszyscy mieszkańcy potrząsając girlandami szli procesją na spotkanie Aleksandra, króla i faraona.
Wkroczyliśmy do Babilonu ulicami zasłanymi kwieciem; powietrze było nasycone zapachem kadzidła, rozbrzmiewały radosne hymny. Armia przedefilowała po wałach z różowej cegły tak szerokich, że dwa czworokonne wozy mogły jechać równolegle. Aleksander kazał sobie pokazać wszystkie cuda miasta, którym teraz zawładnął. Przebiegł wiszące ogrody, o których opowiadali podróżni na drugim końcu świata, olbrzymie, oparte na kolumnach tarasy zasadzone niezwykłymi drzewami, jakie dawny król sprowadził gwoli miłości swej kochanki.
Aleksander kazał się zawieść na most nad Eufratem, jeden z największych na świecie, a potem do zbudowanego nad rzeką pałacu Nabuchodonozora. Ciężkie podwoje z hebanu, cedru i cyprysu, obłożone złotem i srebrem, inkrustowane kością słoniową otwierały się przed nim ukazując odrzwia z lapis-lazuli. W końcu udał się do zrujnowanej świątyni Bela, do gigantycznej wieży, którą jeszcze nie tkniętą oglądali Żydzi w czasach swej niewoli; jej imponujące ruiny dorównywały rozmiarami najwyższym piramidom. I Aleksander wsunął dłoń w rękę Bela.
Babilon był dla żołnierzy, po sześciu miesiącach ciężkich doświadczeń, miejscem obfitującym w rozkosze. W licznych karczmach ucztowali żołnierze zaopatrzeni w złoto. Miasto nie skąpiło rozrywek wodzom, wyższym dowódcom, budowniczym, uczonym i sławnym artystom otaczającym Aleksandra.
Bogaci Babilończycy byli gościnni, nie żałowali jadła ani napoju, a uczty ich słynęły nie tylko cennym winem toczącym się obficie. W istocie kobiety pojawiały się na tych ucztach najpierw wspaniale odziane, ale już po chwili zrzucały zasłony i wierzchnie szaty, w miarę podawania potraw odrzucały kolejno resztę odzieży i całkiem nagie zasiadały przy słodyczach. Wcale to nie były dziewki publiczne ani nawet hetery, czy też wynajęte tancerki, lecz najbardziej czcigodne małżonki, najbogatsze dziedziczki, które ich ojcowie lub mężowie ofiarowali takim sposobem współbiesiadnikom w dowód najwyższej uprzejmości.
Aleksander został ukoronowany w Babilonie jak poprzednio w Memfis i wedle takiegoż ceremoniału stwierdzającego jego święte prawa. Zachował Mazajosa jako wicekróla i nakazał odbudowę świątyni.
Na cześć swego zwycięstwa obdarzył wolnością wszystkie miasta w Grecji i południowej Italii, ongiś uczestniczące w wojnach przeciw Persom. Niebawem jednak opanował go zamysł nowych wypraw.
- Królu - rzekłem, kiedy mi się zwierzył - wypełniłeś posłannictwo, dla którego cię stworzył Amon. Jesteś hegemonem Grecji, faraonem Egiptu, królem Babilonu. Dokonałeś obiegu po obwodzie trójkąta.
- Ależ Dariusz jest w Ekbatanie i usiłuje odrodzić swą armię odwołując się do wschodnich satrapii. Takoż inne miasta leżą przede mną i mogę je zdobyć bez trudu.
- Te kraje nie są poświęcone Amonowi. Tu jest kres ziem Amonowych. Zaczekaj, aż Dariusz wyda ci bitwę lub zaofiaruje pokój. Nie wiesz, jakie są wobec niego zamiary bogów.
- Już nie okazuje, że chce pokoju, który mi ongiś ofiarowywał. A dopóki Dariusz żyje albo dopóki nie przekaże mi swej korony, nie będę się czuł prawdziwym królem.
Zażądał od egipskich wieszczbiarzy, od magów z Babilonu, aby zapytali gwiazd i odprawili wróżby. Wszystkie odpowiedzi zgodnie mu zapowiedziały nowe triumfy. Posłużył się tym, by mnie pognębić, i czynił wymówki, iż chcę położyć kres jego pomyślnym losom. Nie mogłem zaprzeczyć, bo wynikało z moich własnych wróżb, iż czeka go obfity plon zwycięstw. W jaki sposób go przekonać, że tak pięknie zapowiadające się jutro powiedzie go li tylko do trudów, tułaczki i nieszczęścia?
Choć niepokój towarzyszył mu na drodze nie budzącej najmniejszych wątpliwości, teraz zawładnęła nim nadmierna pewność siebie. W tej dziedzinie przypominał tylu porwanych ambicją śmiałków, którzy czerpią ufność ze spełnionych nadziei, kiedy właśnie owo spełnienie winno by ich nakłaniać do roztropności. Olśnieni własnymi czynami, przez pozorne sukcesy zdążają ku nie przeczuwanej klęsce.
Każdy śmiertelny, choćby syn bogów, musi dojść do wyznaczonego im kresu, zdąża ku niemu z własnej woli.
Po miesiącu spędzonym na babilońskich rozkoszach wojska Aleksandra znów ruszyły w pochód.
Część czwarta
Rozdział I
Perskie trony
Czasy, które nadejdą, nie zatrą śladu kroków Aleksandra po zajęciu Babilonu, czynów jego zarówno wielkich, jak i znikomych, najdrobniejszych wydarzeń losu.
Eumenes z Kardii, który wspomagał go w rządach i piastował urząd chiliarchy, Diodor z Erytrei, jego pomocnik Kallistenes, siostrzeniec Arystotelesa, wybrany przez Aleksandra na dziejopisa, Dikajarch z Messeny, drugi siostrzeniec Arystotelesa oraz pisarz Marsjasz z Pelli, towarzysz Aleksandra od czasów nimfejonu, Nearch, przyjaciel z lat młodzieńczych, rządca satrapii i główny wódz jego floty, Onezikritos, sternik królewskich statków Ptolemeusz, który w przyszłości miał odziedziczyć tron egipski - wszyscy oni pisali wspomnienia związane ze swym królem; podobnie czynili Aristobulos z Kasandrii, Hieronim z Kardii, Chares z Mityleny, Klearch, Anaksimenes, dowódcy pod jego rozkazem, a także Efippos z Olintu, Aristos z Cypru, Polikleitos z Larysy, Hegesjasz z Magnezji, Timajos z Tauromenium, Filarchos z Naukratis, Hermippos ze Smyrny, Durys z Samos, Karystios z Pergamonu, Satyros z Aleksandrii, Agatarchid, Asklepiades, Androstenes, Medios i Hegesander. Mężowie ci znali Aleksandra z bliska, służyli mu, stanowili jego otoczenie, opisali jego życie, jedni - by go chwalić, inni - by ganić, zależnie od tego, jak byli traktowani; wszyscy jednak usiłowali podkreślić wagę własnej osoby, a po jego śmierci wyciągnąć korzyści z pozostałej po nim chwały.
Począwszy od Babilonu moja rola straciła na wadze. O rady już mnie tak często nie proszono. Nie spotykały się one z szacunkiem jak ongiś. Potrafiłem zdusić w sobie odruchy próżności, bo wiedziałem, że moje zadanie zbliża się ku końcowi.
Podobnie jak z Memfis przywiódł Aleksander kapłanów egipskich, tak z Babilonu zabrał z sobą magów chaldejskich; w tenże sposób postępował nadal, biorąc z każdego kraju wieszczbiarzy, by powiększyć swą świtę magów. Tak postępując miał słuszność w tym znaczeniu, że potrzebował porady ludzi obeznanych z magią właściwą krainie, w którą wtargnął; natomiast błądził w tym znaczeniu, że same te krainy stały się dlań zgubne.
Przyglądałem się przeto, jak los się jego wypełnia; niekiedy ostrzegałem świadomy, że moje ostrzeżenia doń nie dotrą; a najczęściej zezwalałem, aby los się dopełnił.
W boskiej duszy, jaka zstąpiła w Aleksandra, były zawarte zarodki jego zguby.
Baran uderza na wodza nieprzyjaciół i nie spocznie, pokąd go nie obali; Aleksander przywrócił kult Amona, lecz król Persów mu się wymknął; zakończyła się walka między bogami, trwała walka między ludźmi.
Rzekłbyś, że od chwili zdobycia Babilonu „Aleksander uważał raczej swe czyny za normę sprawiedliwości, niż sprawiedliwość za normę swych czynów”. Pojawiło się rozprzężenie sił, jakby początki rozkojarzenia przezierały przez jego decyzje. Na ogół postępował, jakby był nieśmiertelnym, i zwycięstwa stały się dlań pobudką do dalszych szaleństw; nie widział granic swych możliwości, wkraczał w przyszłość z pasją zawładnięcia imperium, którego kresu nawet sobie już nie wyobrażał. Po czym nagła apatia przypominała mu niekiedy, że jest istotą przemijającą. Pogrążał się w rozpaczy.
Świadomość pochodzenia z nieprawego łoża, która w pełni go zadowalała, gdy nosił tiarę faraona, powracała, by go niepokoić i dręczyć, gdy nocą pod nieznanym niebem Azji czuł się tylko człowiekiem. Syn Amona dokonał swego dzieła, teraz ludzki bastard szedł dalej swoją drogą z rozpierającą serce, umysł, ciało nadludzką energią, którą czuł potrzebę z siebie wyrzucić.
Następnym jego etapem była Suza, druga z kolei stolica Dariusza. Aleksander postanowił pozostawić tu starą królową Syzygambis, której przywrócił jej królewskie przywileje. Matkę Dariusza traktował jak swą rodzoną matkę i czynił to z ostentacją, która wielu zadziwiała. Macedoński obyczaj wzbraniał synowi siadać w obecności matki bez jej zezwolenia; Aleksander zawsze tak postępował wobec starej władczyni. Rzekłbyś, iż żałuje, że nie jest jej synem.
Syzygambis, pragnąc go zrozumieć, poczęła się uczyć języka greckiego. Pewnego dnia, w dowód czci podarował jej tkaninę sporządzoną przez Olimpias, a nawet dołączył w upominku kądziel i surową wełnę, aby wzorem księżniczek macedońskich księżniczki perskie mogły prząść w wolnych chwilach. Ujrzawszy ów dar Syzygambis wzdrygnęła się z odrazy, a w oczach jej stanęły łzy.
- Czy Aleksander - rzekła - jest kłamcą czy oszustem? Przychodzi do mnie, aby zapewnić o swej przyjaźni, nazywa matką i oto traktuje mnie jak niewolnicę, zmuszając do przędzenia wełny i chce mnie przyodziewać w tkaninę, która służy wyłącznie kobietom z ludu. Któż by śmiał tak mnie lżyć w czasach, gdy byłam królową tego kraju?
Aleksander wnet do niej pośpieszył z tysiącem przeproszeń; ale jednocześnie ujrzał dystans, jaki dzieli królową Macedonii od monarchini Persów, a także jego własną osobę od tiary Dariusza.
W olbrzymim suzańskim pałacu Aleksander nie czuł się swobodnie. Niezliczeni słudzy uparcie zachowywali wobec niego perski ceremoniał, którego nie znał, i co chwila dawali mu odczuć, że widzą w nim parweniusza.
Ileż to razy, gdy polecał zmienić sprzęty w którejś komnacie, przyśpieszał ceremoniał posiłku, czy też gdy sam wykonywał jakiś zwykły domowy gest, podchwytywał na twarzy eunucha wyraz pogardy. Pachołkowie potrafią często upokorzyć dotkliwiej niż królowie.
Przepych pałacu wydawał się równie wrogi Aleksandrowi, jak i jego nowi słudzy. Widziało mu się, że w olbrzymich komnatach, w ciągnących się bez końca korytarzach spotyka wzgardliwe cienie Kserksesa i Kambyzesa. Tego, co zdobył, nie posiadał był naprawdę, bo nic nie było wedle jego miary. Szydziły zeń nawet sprzęty sporządzone dla olbrzymów z perskiej dynastii. Gdy chciał usiąść na tronie Dariusza, świadom był, że się ośmiesza, bo nogi zwisały mu w próżni. Gorliwy dworzanin podsunął mu kiedyś niski stół, by oparł na nim stopy; lecz wnet rozpłakał się obecny przy tym eunuch; Aleksander zapytał, co nim tak wstrząsnęło.
- Bo przy tym stole mój pan zwykł spożywać posiłki - odparł eunuch - a teraz ty wycierasz oń stopy.
Wtedy Aleksander rozkazał usunąć sprzęt; ale ktoś zauważył, że - przeciwnie - szczęśliwa to wróżba deptać własność wroga. Aleksander postanowił używać stołu jako stołka.
Nastał czas, by zorganizować zdobyte obszary, objąć w zarząd państwo tak rozległe i tak szybko utworzone, a także zatroszczyć się o nowiny z Grecji.
Sparta postanowiła podnieść miecz na Macedonię; Demostenes uzyskawszy przebaczenie znów jął podburzać Ateny. Nawet w Pelli trwała ciągła walka między Olimpias a regentem Antypatrem; oboje wzajem oskarżali się o zdradę.
Gdy Antypater przysłał Aleksandrowi w posiłku piętnaście tysięcy zaciężnych, ów posłał mu znaczną sumę pieniędzy na wyprawę przeciw Sparcie; jednocześnie doradzał regentowi, by pilnie baczył na własne bezpieczeństwo. Po czym, gardząc dalszą troską o Helladę, ruszył ku Persepolis, trzeciej stolicy Dariusza. W Suzie przy Syzygambis pozostawił swą żonę Barsinę z synkiem Heraklesem.
Ruszył w drogę zimą, powodowany jedynie żądzą podbojów. Forsować góry dzielące Suzjanę od Persji w najzimniejszej porze roku to przedsięwzięcie zgoła zuchwałe. Przełęcze leżą na wysokości przeszło sześciu tysięcy stóp; wojska, które ubiegłego lata przeszły pustynię podczas najgorszych upałów, musiały przejść góry w czasie najsurowszych mrozów. Nieliczna spotykana ludność patrzyła nie tyle z przerażeniem, ile w osłupieniu na żołnierzy w zbrojach, z nagimi łydkami, zmierzających ku śniegom. Pod wodzą przygodnych przewodników armia zapadała się w śnieżne doliny, wdzierała w milczący chaos lodowców, szła po opustoszałych górskich grzbietach, gdzie żołnierze rozważali, czy nie padną przeszyci wskroś chłodem.
Aleksander podzielił wojsko na dwie części: jedna pod wodzą Parmeniona poszła drogą południową, dłuższą, lecz dogodniejszą, którą można było wyprawić tabory, sam zaś wybrał trasę najkrótszą i najbardziej uciążliwą.
W górskich gardzielach zwanych Bramami Perskimi, mając przy sobie tylko oddział przybocznej straży, natknął się na wąwóz zatarasowany murem, broniony przez pięć tysięcy perskich żołnierzy. Gdy mu się nie udało przełamać atakiem zapory, pozostawił tam większość swego oddziału pod wodzą Kratera, a sam na czele szczupłej eskorty obszedł górę, by zajść Persom tyły. Nocą, wydając straszliwe okrzyki spadł na nich ze skalistych szczytów. Persowie, stłoczeni i oszołomieni podwójnym atakiem, uciekli lub zostali zmasakrowani. Po oswobodzeniu przejścia Aleksander tak szybko pomknął ku Persepolis, iż dowódcy Wielkiego Króla nie zdążyli nawet upozorować obrony ani wywieźć skarbca.
Persepolis, serce Dariuszowego państwa, było miastem rdzennie perskim, gdzie Aleksander nie mógł udawać wybawcy. Przeto pozwolił wojsku do woli rabować i dał mu całkowicie wolną rękę. Nastąpiła straszliwa rzeź; krwawa orgia przewyższyła w gwałtowności i okropieństwie wszystko, cokolwiek dotąd widziano. Żołnierze otrzymali rozkaz oszczędzenia tylko dwóch budowli: królewskiego pałacu, który dla siebie zastrzegł Aleksander, i pałacu chiliarchy dla Parmeniona.
Tyle nabrano monet złotych i srebrnych, tyle klejnotów, tyle zastaw, że Aleksander opisując Macedonii swe zwycięstwo mógł zaznaczyć, że dwadzieścia tysięcy mułów i pięć tysięcy wielbłądów nie zdołałoby udźwignąć łupów.
Uratowało się niewielu mieszkańców. Spędzonym jeńcom tysiącami natychmiast podrzynano gardła. Na ulicach, podwórzach, po dachach nastąpił pościg za kobietami; żołnierze jak drapieżne bestie walczyli między sobą o tę zdobycz, a gwałt poprzedzał śmierć. Mnóstwo kobiet popełniło samobójstwo, bo przerażone wolały rzucić się ze szczytów domów; przez chwilę powiewały przed oczami ich zasłony, nim rozległ się stuk czoła miażdżonego o bruk.
Owe okrucieństwa, które Aleksander ongiś tolerował jako zło nieuniknione, dziś go już nie oburzały i niemal do nich zachęcał. Upatrywał w nich jeśli nie przejaw chwały, to chociaż siły; nie zdoławszy pojmać Dariusza lubował się w deptaniu wszystkiego, co stanowiło bogactwo i potęgę przeciwnika.
Umazany po kostki we krwi, wszedł Aleksander do pałacu po warstwie trupów. W pewnej chwili natknął się na leżący w poprzek wielki posąg Kserksesa, który żołnierze właśnie obalili; przystanął nad posągiem i przemówił doń jak do żywej istoty:
- Czy mam cię, Kserksesie, tak pozostawić leżącego tu na ziemi, aby cię ukarać za wojnę, którą prowadziłeś z Grecją, czy też kazać cię podnieść ze względu na szacunek dla twej wielkości?
Po czym przeszedł obok nic nie postanowiwszy i zasiadł na perskim tronie pod złotym baldachimem.
Parmenion, który uważał grabież za słuszną nagrodę dla żołnierzy, lecz potępiał zbędne niszczycielstwo, zażądał odeń rozkazu ukrócenia łupieży.
- Wszystko zburzyć, zmieść, zetrzeć z powierzchni ziemi - odparł Aleksander z wyżyn swego tronu, zbyt dlań wysokiego. - Ode mnie rozpoczyna się historia Persji.
Postój w Persepolis był szczytem arcyszalonego marnotrawstwa. Aleksander rozrzucał złoto pełnymi garściami; ofiarowywał wodzom najwspanialsze upominki, a niekiedy obdarowywał nieznajomych, na których przez chwilę padł jego wzrok. Spotkawszy raz zwykłego hoplitę z Macedonii, uginającego się pod ciężarem wora ze złotem przeznaczonym do królewskiego skarbca, powiedział:
- Masz nagrodę za swój trud; zabierz sobie to złoto, ja ci je daję.
Przeto w wojsku, od najwyższego wodza po prostego ciurę, rozpowszechniał się nawyk przepychu wraz z całym obłędem, jaki może zrodzić w ludziach nieograniczone bogactwo. Każdy widział się drugim Aleksandrem. Joński wódz zamawiał sobie trzewiki o podeszwach nabijanych czystym srebrem; przyboczny Leonnatos sprowadził z dalekiego Egiptu osobliwie miałki piasek, na którym się gimnastykował; Filotas, pierworodny Parmeniona, żądał, by na polowaniach rozciągano mu sieci, długie na dwanaście tysięcy kroków, jakby chciał w nie schwytać wszystkie pod niebem ptaki. Nikt nie używał do kąpieli zwykłej oliwy, każdy się zlewał cennym i wonnym olejkiem, jaki zwykle naparstkiem się odmierza przy namaszczaniu królów lub posągów bogów.
Lecz w Persepolis grunt już palił się pod stopami Aleksandra. Powiódł nieliczne oddziały na krótką wyprawę, podczas której znów trzeba było brnąć przez śniegi, znów ciosać stopnie w lodzie, później wyrąbywać drogę toporem przez leśne gąszcze; pozwoliła mu ona poznać wybrzeże głębokiej zatoki okalającej perską ziemię, lecz uspokoiła nie na długo.
Już myślał o czwartej stolicy Dariusza, o leżącej na północy Ekbatanie, dokąd się schronił perski monarcha. Ucieszyła się armia na wieść o wymarszu, bo przyrzeczono żołnierzom, że zaraz po zwyciężeniu Dariusza powrócą do Grecji, by tam wesoło marnotrawić swoje skarby i korzystać z własnej legendy.
W przeddzień odjazdu z Persepolis Aleksander w największej pałacowej sali wydał wspaniałą ucztę, zaprosił na nią wszystkich dowódców i przyjaciół, a także ich konkubiny i nałożnice. Z Suzy, Babilonu, Tyru, a nawet z Memfis, drogami obecnie bacznie strzeżonymi, o licznych postojach dla gońców, przybyły wszystkie towarzyszki stałe czy przygodne, a wraz z nimi wszystkie hetery, które spotkali ci wędrowcy w swym triumfalnym pochodzie, a za nimi przybyło kilka małżonek porwanych mężom, kilka strąconych z tronu księżniczek, kilka pocieszonych wdów. Była to uczta raczej kurtyzan niż wodzów. Zjawił się na niej Filotas ze swą macedońską kochanką, Antygoną, i Ptolemeusz z Tais, byłą ateńską prostytutką, która go już nie opuszczała.
Rychło nastąpiła orgia. Aleksander coraz bardziej lekce sobie ważył wstrzemięźliwość, którą ongiś się pysznił, i zasmakował w trunkach, co tak bardzo potępiał u Filipa. Owego wieczoru, uwieńczony kwiatami, był nie mniej pijany niż współbiesiadnicy, gdy naraz, z rozplecionymi włosami i obnażoną piersią powstała Atenka Tais i rozochocona winem, z czarą w ręku, jęła przemawiać:
- Ach! godniem pomszczona - wołała - sowicie jestem wynagrodzona za trudy, jakie wycierpiałam idąc po azjatyckich drogach za twoim wojskiem, Aleksandrze, ponieważ dostąpiłam łaski ucztowania, picia i oddawania się miłości w tym pałacu i znieważam dzisiaj pysznych królów Persji. Ale jeszcze bardziej byłabym rada, gdybym podłożyła ucieszny ogień pod tę siedzibę Kserksesa, który spalił moje rodzinne Ateny; chciałabym sama podłożyć ogień i przed oczami takiego króla jak ty, Aleksandrze, rozpalić pożar, aby w czasach, które nadejdą, można było rzec, że kobiety w obozie Aleksandra drożej kazały zapłacić Persom za męki, jakie zadali Grecji, niż kiedykolwiek uczynili to twoi wodzowie na lądzie i na morzu.
Przemówienie było nieco chaotyczne, ale treść - dobitna. Patriotyczna pasja to uczucie pospolite u kurtyzan i kobiet lekkich obyczajów, zwłaszcza pod koniec biesiady. Wszystkie obecne niewiasty hucznie przyklasnęły owej Tais stojącej niby Erynia z rozwichrzonym włosem i piersią wstrząsaną gniewem.
- Królu - krzyczały, obracając się do Aleksandra - pozwól nam pomścić Grecję, pozwól podpalić pałac Persów.
Aleksander powstał i ze śmiechem im odpowiedział, że da im to zadośćuczynienie.
- Podać mi pochodnie! - zawołał.
Wtedy wszyscy rzucili się do pochodni. Kobiety walczyły o płomień lub wyrywały obecnym na uczcie muzykantom flety, cymbały i bębny. Pijani wodzowie, półobnażone kurtyzany z wrzaskiem i śpiewem potrząsając pochodniami, bijąc w miedź podążali za młodym królem w wieńcu kwiatów, nagle przeistoczonym w podpalacza. Tais pierwszej przypadł osobliwy zaszczyt podłożenia ognia pod obicia; później przechodząc z sali do sali wszyscy skwapliwie siali zniszczenie. Płomienie zajęły cenne boazerie, cedrowe belki i wkrótce trysnęły przez okna, rozświetlając noc olbrzymią łuną. Nadbiegli wartownicy, by gasić pożar, ale zobaczywszy, że jest on dziełem samego króla, jego wodzów oraz ich pięknych nałożnic, wzięli udział w zabawie, odstawili wiadra z wodą i poszli podpalać niezliczone budynki tworzące pałacowy zespół. Szał ogarnął całe miasto. Persepolis, już wypatroszone grabieżą, skonało w potwornym ognisku.
Gdy nazajutrz, około południa, Aleksander przebudził się w namiocie rozbitym dlań w ogrodach, spojrzał na miasto i go nie poznał. Zawaliły się dachy, a także mury wzniesione z lekkiego budulca. Stały tylko w nie kończącym się szeregu wysokie, kamieńne odrzwia patrzące w nicość. Gryzący swąd dymu przesycał powietrze.
Aleksander nic nie pamiętał. Trzeba mu było opowiedzieć o tym, co w nocy się działo.
- Czyżem ja to uczynił? - zapytał.
I pozostał w nim jedynie pośpiech: wyruszyć w pochód i dopaść Dariusza.
Rozdział II
Nienawiść
Nienawiść wspiera duszę i syci myśl na podobieństwo miłości. Każda walka wzmacnia tę więź. O ile ktoś dostatecznie nienawidzi jak ów, który stracił żonę lub kochankę.
Rozdział III
W pogoni za Dariuszem
Ekbatana jest równie odległa od Persepolis, jak Persepolis od Babilonu. Trasę tę Aleksander pokonał w ciągu jednego miesiąca. Było to pod koniec wiosny. Lecz gdy przybył do czwartej stolicy Dariusza, już go tam nie zastał. Król Persów nie zdoławszy zgromadzić armii dostatecznie licznej, by wydać regularną bitwę, wycofał się ku odległym ziemiom swego kuzyna Bessosa, satrapy Baktrii. Osobliwą analogią losów, podczas gdy Aleksander miał w swej władzy matkę Dariusza i darzył ją synowskimi względami, Dariuszowi towarzyszył w odwrocie jeden z ostatnich wiernych mu książąt - Artabazos, ojciec Barsiny, teść Aleksandra.
W Ekbatanie, uległej i bezużytecznej, Aleksander zabawił kilka dni, jakby zbity z tropu. Tam oto doszła go wieść o zwycięstwie w Grecji Antypatra, który rozgromił Spartan. Lecz myśl Aleksandra błądziła gdzie indziej, nie doświadczył żadnej radości.
- Wojna myszy - rzekł tylko.
Dariusz stanowił jego jedyną troskę. Wojsko było znużone, a rozczarowanie żołnierzy było nie mniejsze niż ich wodza. Wyznaczono im Ekbatanę jako cel ostateczny; wielka bitwa jak pod Issos czy Gaugamelą wzbudziłaby mniejszy niepokój niż nieznane drogi, na które - wedle swych przewidywań - zostaną znów rzuceni.
Aleksander postanowił zwolnić Tesalczyków, najdotkliwiej odczuwających nostalgię za ojczyzną, a także większość greckiej konnicy. Polecił im wypłacić, prócz należnego żołdu, dwa tysiące talentów, aby odjechali do Hellady, korzystali z tych bogactw i opowiadali o swych walecznych czynach. Innym oddziałom przyobiecał, że i one z kolei odjadą.
Ale sam dokąd miał ruszyć? Wydawał się wahać. Często mówił o powrocie do Macedonii, jak mówi wzbogacony człowiek o powrocie do rodzinnej lepianki. Cała ta Grecja była dlań teraz za mała, zasłużyła się w jego oczach tym jedynie, iż wyżywiła w dzieciństwie półboga i dostarczyła mu żołnierza do odnoszenia zwycięstw. Ujrzeć ją, stanowiło jeden z tych snów, jaki wystarczy prześnić, który się pieści w myślach i nigdy nie urzeczywistnia.
Persepolis było spalone, Suzy Aleksander nie lubił. Ale posiadał Babilon i Memfis, stolicę Amona, a przede wszystkim Aleksandrię egipską, swą imienniczkę, już się zaludniającą, a w niej królewski pałac już prawie na ukończeniu.
- Tam pojadę... gdy schwytam Dariusza - mawiał - bo dopóki nie straci korony, dopóty moje dzieło nie jest zakończone.
Umieścił skarbiec w warownej Ekbatanie, pieczę nad nim powierzył swemu przyjacielowi Harpalowi i oddał mu w zarząd medyjską satrapię, dwakroć bardziej rozległą niż Grecja i Macedonia razem wzięte. Podzielił wojska na trzy części; jedną pozostawił w Ekbatanie. Parmenion miał wieść większą część armii spokojną drogą na wschód. Aleksander z lotną kolumną poszedł przodem. Jego niepewność trwała nie dłużej niż tydzień.
W Medii w ciągu letnich miesięcy panuje skwar nie do zniesienia. Tylko nocą można jechać przez kraj na pół bezludny, który słońce przeistacza w palenisko.
Zbiegowie i maruderzy z perskich oddziałów poddawali się bez oporu, wyczerpani, z błędnym wzrokiem, podobni do zgonionej zwierzyny. Armia Dariusza strzępiła się niby zniszczona tkanina i pozostawiała swe skrawki w górach, na ścieżkach, opustoszałych płaskowyżach. Lecz wszyscy jeńcy twierdzili, że sam Dariusz zbyt się posunął, aby go dogonić, a kolumna Aleksandra również traciła dech, dyszała w ciągu tych nocnych marszy i dusznych dni.
Pięciodniowy postój nastąpił w Ragai. Aleksander wahał się, czy niezwłocznie ma wtargnąć w wąwozy Bram Kaspijskich, gdy doszła doń oszałamiająca wieść: Dariusz już nie jest królem.
Znaczna grupa perskich dowódców nagle przybyłych, by się poddać, opowiedziała szczegóły dramatu, który się rozegrał ledwo o dwadzieścia tysięcy kroków przed Aleksandrem.
Dariusz widząc, że ranek po ranku maleje jego przewaga nad ścigającymi, a nawet świadom, że Aleksander idzie na czele tylko szczupłej kolumny, postanowił zebrać wszystkie siły, jakie miał w pobliżu, i w miarę możności jak najszybciej wydać bitwę. Lecz chiliarcha Nabarzanes przeciwstawił się i w obecności zebranych perskich wodzów wyłożył swój plan - owoc spisku knowanego od kilku dni.
Zdaniem chiliarchy niezwłoczna bitwa zakończy się wyłącznie klęską. Jedyna nadzieja ratunku spoczywa w ucieczce do Baktrii, gdzie Bessos, kuzyn Dariusza, zachował nietkniętą władzę, a także swoje osobiste sojusze ze scytyjskimi i hinduskimi ludami. Ponieważ zaś Dariusz wskutek niezliczonych niepowodzeń postradał zaufanie wojska, tiarę należy przekazać Bessosowi - aż do klęski nieprzyjaciela.
Wobec tej zdrady, tak otwarcie wyrażonej, Dariusz wydobył swój bułat z pochwy wysadzanej cennymi kamieniami, aby zabić chiliarchę, który zawdzięczał swe ocalenie jedynie szybkiej ucieczce. Chiliarcha zebrawszy natychmiast własne oddziały wycofał się z obozu, a współwinowajca Bessos uczynił to samo; w ślad za nimi poszła większość pozostałych perskich satrapów.
Przy Dariuszu pozostał tylko Artabazos, ostatni z wiernych perskich wodzów. Usiłował on uśmierzyć gniew Wielkiego Króla i zalecał mu ostrożność. Artabazos przebiegał obóz od satrapy do satrapy i zawiadamiał, iż Dariusz jest gotów wszystkim udzielić przebaczenia. Bessos i chiliarcha Nabarzanes wrócili do namiotu Dariusza, padli przed nim na twarz i zapewnili o swym przywiązaniu. Ale już nazajutrz wykorzystali marsz do otoczenia Dariusza własnymi zastępami, zaś na postoju następnym - ponieważ Artabazos zamierzał straż przy królu zastąpić własnymi żołnierzami - spiskowcy wtargnęli nocą do namiotu Dariusza, schwytali go i skrępowali sznurami. Później wrzucili króla na chłopski wózek i uwieźli. Bessos pragnąc co rychlej się ukoronować, zamyślał zawrzeć z Aleksandrem traktat, w którym ów, w zamian za wydanie Dariusza, uznałby jego zwierzchność nad wschodnimi prowincjami.
Artabazos, odtąd niepotrzebny Dariuszowi, w obawie o własne życie wycofał się na północ, podczas gdy inni perscy dostojnicy odmawiając uznania Bessosa wrócili, aby się poddać Aleksandrowi.
Ów, gdy zebrał te wiadomości, kazał natychmiast osiodłać Bucefała i zgromadził tysiąc najbardziej rześkich jeźdźców. Tym razem gdy wyjeżdżał z Ragai, nikt nie mógłby rzec, co istotnie go pchało i czy wola pojmania Dariusza nie zmieniła się w chęć jego ocalenia. Oburzyła go zdrada satrapów; odczuł ją jako osobistą obrazę; stał się niby współodpowiedzialny za swego wroga, jak za własne dobro, które mu ukradziono.
Aleksander pędził cwałem całą noc, a rano zatrzymał się na postój w górach aż do wieczora, odjechał, ledwo cokolwiek się odświeżyło, i o następnym brzasku dotarł do wioski, gdzie nastąpił był ów bunt satrapów. Cały dzień przespał i dosiadł konia wnet, gdy słońce się obniżyło. Nazajutrz w południe, przystanąwszy tylko jeden raz w ciągu osiemnastu godzin, przybył wyczerpany do gródka, gdzie w przeddzień obozowali konni Bessosa. Chłopi mu rzekli, iż widzieli, jak przejeżdżał olbrzym o długiej, kruczej brodzie, o półprzytomnej i zrozpaczonej twarzy, potrząsany na wózku, woźnice zaś bez przerwy chłostali konie.
Zbiegowie również jechali w nocnych godzinach, między zmierzchem a brzaskiem, przeto pościg mógł trwać w tym tempie w blasku gwiazd aż na kraniec świata. Aleksander zdobył się na najwyższy wysiłek i postanowił jechać nadal w dzień, mimo upału. Z tysiąca zebranych ludzi zachował tylko pięciuset na koniach, które jeszcze mogły iść pod rozżarzonym niebem, przez wrogi kraj całkiem mu nie znany i obcy, drogami mętnie wskazanymi; jechał przez pustynne obszary od południa do północy i od północy do ranka, nie zwracając uwagi ani na Hetajrów spadających za nim z wierzchowców, ani na konie, które nagle padały tryskając z chrap żywą krwią.
Gdy czwarta jutrzenka rozbłysła nad tym szaleńczym pochodem, pozostało nie więcej niż sześćdziesięciu Macedończyków; jedynie siłą nawyku trzymali się w siodłach. Wtedy spotkali tylną straż Bessosa. Wystarczyłaby garstka ludzi, aby ich pokonać; ręce i nogi drżały im ze zmęczenia, wzrok się mącił i czuli, że im serce pęka.
Lecz kilka tysięcy Baktrów było równie wyczerpanych; przywidziało im się, że to nie sześćdziesięciu konnych, lecz cała armia Aleksandra; z wrzaskiem szukali schronienia na górskich zboczach, nie myśląc nawet, by sięgnąć po broń.
Na drodze Macedończycy potknęli się o zwłoki dwóch zabitych niewolników w strojach sług królów Persji. Wkrótce Aleksander usłyszał okrzyki z sąsiedniej dolinki; przyzywało go kilku jego towarzyszy. Przystanął tu wiejski wózek bez woźnicy, zaprzężony w dwa oszalałe konie; a w wózku leżał Dariusz, martwy.
Z piersią przeszytą ciosami oszczepu król Babilonu, Suzy, Persepolis i Ekbatany, były pan Egiptu, Fenicji, Hellespontu i ziem azjatyckich, władca połowy świata, syn Ormuzda i siedmiu książąt światła oddał ducha. W głębi cichej dolinki ciało olbrzyma leżało skąpane w kałuży krwi. W rękach Aleksandra Bessos pozostawił tylko trupa.
- Chciał z tobą rozmawiać, królu, wymówił twoje imię - rzekł macedoński dowódca, który przybył pierwszy - oddał ostatnie tchnienie, gdy już słyszeliśmy tętent twego konia.
Aleksander pochylił się zataczając, by po raz ostatni próżno zapytać te olbrzymie, czarne oczy, których spojrzenie ciągnęło go od wybrzeży Morza Śródziemnego poprzez Azję, a teraz było nieruchome i otwarte na milczące światy. Łzy spłynęły z oczu Aleksandra zmywając grubą warstwę kurzu okrywającą mu twarz. Wziął w ramiona ciało Dariusza, przycisnął je, ucałował w czoło, przemówił doń, jakby ten mógł go jeszcze usłyszeć.
- Przysięgam ci, przysięgam, że tego nie chciałem - powtarzał.
Po czym zsunął z długiej martwej ręki ciężki pierścień, który służył Dariuszowi za pieczęć.
Z głębi wąwozów przybywali jeden po drugim jeźdźcy, konie ich potykały się o kamienie. Aleksander zarządził postój na miejscu, spoczął na ziemi w cieniu Dariuszowego wózka. Spał tam okrągłe dziesięć godzin.
Gdy się obudził, przypomniał sobie, że ten dzień to dwudziesta szósta rocznica jego urodzin.
Rozdział IV
Zgon Parmeniona
Podczas gdy zwłoki Dariusza, już zabalsamowane, jechały pod eskortą wspaniałej procesji do Suzy, aby tam zostać przekazane królowej Syzygambis i złożone w nekropolii królów, Aleksander po przejściu Hekatompylów skierował się dalej na północo-wschód i założył swe kwatery w Zadrakarcie w Hyrkanii, niedaleko od Morza Kaspijskiego.
W tym obozie spędził początek jesieni. Tam począł nosić diadem perskich królów, czerwoną przepaskę w białe prążki, i przywdziewać wschodnie szaty. Do pieczętowania listów przeznaczonych dla azjatyckich prowincji Aleksander używał teraz pierścienia z pieczęcią, który zdjął z palca zmarłego Dariusza, żądał od poddanych swego byłego wroga, by padali przed nim czołem dotykając kobierców, jak czynili to ongiś przed Dariuszem. Grecy byli wolni od tego rytuału, który ich drażnił i śmieszył, nawet wykonywany przez innych.
Również w Zadrakarcie dołączył się do Aleksandra jego teść Artabazos, właściwie mu nie znany. Powitał z wielkimi honorami starego, perskiego księcia oraz jego synów, gorąco chwalił za wierność Dariuszowi i dopuścił do rodzinnej zażyłości. Artabazos i jego krewniacy bardzo się przyczynili do zakorzenienia na dworze Aleksandra wschodnich obyczajów i nawyków, które tak raziły weteranów.
Pragnąc się odprężyć Aleksander lubił wraz z Filotasem polować na dzikie zwierzęta. Czyż nie widziano, że w ubiegłym roku w babilońskiej pustyni sam stawił czoło lwu i zachował jego skórę niby trofeum Heraklesa? Albo też szedł siać przerażenie wśród jakiegoś szczepu na wybrzeżu Morza Kaspijskiego, zdobywał atakiem warowne gródki i ucinał kilka głów, aby nauczyć ludność nowego imienia jej pana.
Wojska zaś czekały na powrót do Grecji. Szły od czterech i pół roku, i to jakimiż drogami! Wielokrotnie im oświadczano, że upadek Dariusza oznacza kres ich trudów. Dariusz oto zmarł; Aleksander w pełni postępował jako jego następca, przeto cel wyprawy został osiągnięty. Wśród czeredy kupców, maklerów, handlarzy koni, muzykantów, miejscowych śpiewaczek, niewolnic, prostytutek, wśród których zdarzało się spotkać perskie księżniczki, cioteczne prawnuczki dawnych monarchów. Wśród tej cudacznej ciżby sprzedajnej lub służalczej, która towarzyszyła armii i szerzyła rozpustę, żołnierze zażywali odpoczynku poprzedzającego zwolnienie z wojska i dziwili się, że tak długo czekają na rozkaz odjazdu.
Parmenion podzielał nastroje wojska.
- Królu - powiedział Aleksandrowi - walczę blisko pięćdziesiąt lat; Filip zawdzięczał mi pierwsze swe zwycięstwo i liczba stoczonych przeze mnie bitew przekracza setkę; wiem, co można, a czego nie można żądać od ludzi. Czas, abyś się zatrzymał, zwalniał falangę po falandze i odsyłał je do domu.
- To nie ludzie są znużeni, ale ty, Parmenionie - odparł Aleksander. - Zapewne, niczego nie można wymagać od żołnierzy, skoro wodzowie pierwsi chcą wracać. W istocie, już długo służysz w wojsku; wierzę, że potrzebujesz wypoczynku.
Przeto Parmenion został wysłany do Ekbatany, aby tam kierować wojskiem rezerwowym, podczas gdy dowództwo po nim objął Krateros. W istocie Parmenion był znużony. Miał prawie siedemdziesiąt trzy lata i mimo krzepy wzbudzającej powszechny podziw w ciągu nie kończących się marszów, wzdychał do odpoczynku na stare lata. Sławny strateg musiał uznać, że Aleksander od początku podbojów nigdy nie szedł za jego radą, a jednakże zawsze zwyciężał. Poza tym w czasie wyprawy Parmenion stracił dwóch synów. Hektor utopił się w Nilu, a Nikanor ostatnio chorował i zmarł. Jedyny, który mu pozostał, Filotas, wielce upojony własnym powodzeniem, miał odtąd dowodzić Hetajrami zamiast Klejtosa Czarnego, przeznaczonego na inne stanowisko. Parmenion niełaskę przyjął jako wyzwolenie.
Stary wódz właśnie niedawno wyjechał do Ekbatany, kiedy pewnego dnia, z powodu zwolnienia kilku greckich jeźdźców, Macedończycy osądzili, że został wydany rozkaz ogólnego odjazdu. Wnet żołnierze zwinęli namioty, złożyli bagaże i wydając głośne okrzyki radości załadowali wozy. Aleksander zwabiony wrzawą zobaczył to widowisko i osłupiał. Niezwłocznie wezwał dowódców, kazał im zgromadzić oddziały i przemówił do tysięcy ludzi ustawionych w szeregu.
Przypomniał im, niczego nie szczędząc, pochody, walki, ich znużenie oraz ich zwycięstwa.
- Ale czy tyle zrobiliśmy i tyle znieśliśmy - wołał - na rzecz zdrajcy, który zabił swego króla, aby objąć po nim tron? Bo ostrzeżono mnie, że uzurpator Bessos chce odtąd panować nad Persami pod imieniem Artakserksesa Czwartego. Czyż się tak trudziliśmy tylko dla tego łotra, który, ledwo się odwróciliśmy, już zagarnął dziedzictwo po Dariuszu? Czy zamiast skończyć z Bessosem w krótkiej wyprawie, mamy wracać raczej jako zwyciężeni niż zwycięzcy, tracąc wszystko, cośmy zdobyli, i przywożąc tylko hańbę, żeśmy nie ukończyli dzieła, którego świat się po nas spodziewał? Odjeżdżajcie, skoro wasza wola odjechać, nikogo nie zatrzymuję, nie przeszkodzę nikomu, nikogo nie ukarzę! Jedźcie więc, jeśli już nie stać was na odwagę; cóż szkodzi, jeśli podczas waszego odwrotu barbarzyńcy świadomi, że poniechaliście zwycięstw, napadną na was, natrą jak na słabe kobiety! Ale bogów biorę za świadków, że kiedy mogłem całą ziemię poddać Macedończykom, moi Macedończycy mnie opuścili, mnie, moich przyjaciół i kilku żołnierzy, którzy zapragnęli dzielić mój los.
Łzy rozpaczy lśniły w jego oczach, a urok, który wywierał na ludzi, był wciąż potężny. Macedończycy zgotowali mu owację krzycząc; aby wiódł ich, dokąd chce.
Wnet armia wraz z wcielonymi perskimi oddziałami wyszykowała się do odmarszu na wschód, a z nią świta kupców i dziewek publicznych. Wojowników nie było więcej niż dwadzieścia trzy tysiące. Kiedy Aleksander zobaczył olbrzymie tabory uwożone przez oddziały mniej liczne niż te, z którymi opuścił Macedonię, rozkazał dowódcom pozostawić na miejscu sprzęty, kobierce, odzież, całe domy, jakie za sobą wlekli. Sam dał przykład podpalając własny strój wschodniego monarchy. Po czym z obnażoną głową, złocistymi włosami wijącymi się na karku, w krótkiej chlamidzie i sandałach z rzemieniami, poszedł pieszo taki sam, jak ongiś wyruszał z Pelli. Klejtos Czarny, Hefajstion, Krateros, Filotas, Eumenes - kanclerz, Leonnatos - przyboczny oraz ja, jego wieszczbiarz, jak ongiś szliśmy przy nim. Peukestas niósł tarczę Achilla.
Chwilowy zapał ponownie pchnął naprzód żołnierzy; ale w wielu zagnieździła się wątpliwość w potrzebę tej nowej wyprawy. Dowódcy szeptali wzdłuż jednostajnej drogi, czy pościg za Bessosem nie będzie podobny do pogoni za Dariuszem?
Marsz trwał a trwał. Od października do grudnia przeszliśmy kraj Partów, Arię i Drangianę. Każdy dzień liczył dwadzieścia tysięcy kroków. Dobrowolnie lub pod przymusem poddawali się Aleksandrowi miejscowi władcy, zatwierdzał ich na stanowiskach lub skazywał na śmierć, zależnie czy dochowali wierności Dariuszowi, czy go zdradzili. Postępował jak mściciel byłego wroga. Takim sposobem nakazał egzekucję Barsaentesa, satrapy Drangiany, który wspomagał bunt Bessosa.
Kolumny jeńców odjeżdżały na śródziemnomorskie targi niewolników. Szczepy, które nie śpieszyły z pokłonem, były wyrzynane. Jeden z nich uparcie stawiał opór, szukał schronienia w górskim lesie. Ponieważ wiatr dął w ich stronę, Aleksander kazał las podpalić; trzy tysiące mężczyzn, kobiet i dzieci zginęło, mając do wyboru płomień lub przepaść. Fetor palonego ciała długo unosił się w tych okolicach zmieszany ze swądem zwęglonych drzew.
Aleksander wkroczył w ów wiek, gdy dla zdobywców zbyt nawykłych do zwycięstw ludzkie życie już nie posiada ni wagi, ni ceny. Stawał się posępny, często i nagle wpadał w gniew.
Po drodze założył Aleksandrię Arianę, piąte z miast o jego imieniu, ale nie zwłóczył nawet, by ujrzeć, jak rosną mury. Pozostawił tu tylko jednego z dowódców z czterdziestu Hetajrami, aby rządzili tym obszarem trzykroć bardziej rozległym niż Grecja * [*Piąta Aleksandria to współczesne miasto Herat. A zatem Aleksander przebył w ciągu jesieni szlak od wybrzeży irańskich nad Morzem Kaspijskim do współczesnego Afganistanu, który w całości przeszedł kierując się na południe, następnie na północo-wschód.].
Kobiety nadążały z trudem; coraz mniej ich towarzyszyło wojsku; wielu dowódców wróciło do tebańskich obyczajów. W taki sposób ujawnił się spisek uknuty przeciw Aleksandrowi przez ludzi z jego straży.
Młody żołnierz, jeden ze świeżych rekrutów imieniem Nikomachos, był kochankiem Dymnosa, dowódcy oddziału Hetajrów. Ów Dymnos w dowód miłości i pod przysięgą dochowania tajemnicy zwierzył się młodzieńcowi, iż kilku Hetajrów, a wśród nich i on, pragnąc wrócić do Grecji, postanowiło zgładzić Aleksandra żelazem lub trucizną, zamysł swój mieli wykonać za trzy dni. Znużeni byli marszem, sądzili, że ich pokrzywdzono przy rozdawaniu nagród; zabójstwo Dariusza posłużyło im za przykład.
Młody Nikomachos przerażony śpiesznie złamał tajemnicę, którą zaprzysiągł, i pobiegł uprzedzić swego starszego brata Kelibana, żołnierza z sąsiedniej falangi. Kelibanos uważał za swój obowiązek ostrzec nowego wodza Hetajrów, Filotasa; lecz ów zdawał się lekce sobie ważyć sprawę. Obaj bracia tym razem wspólnie i z naciskiem ponownie ostrzegli Filotasa. Filotas okazał tę samą obojętność i nic nie rzekł królowi. Zbliżał się termin wyznaczony przez spiskowców, Kelibanowi udało się uprzedzić samego Aleksandra.
Aleksander raczej osłupiał, niż się wzruszył czy rozgniewał, gdy się dowiedział o zamierzonym zamachu na jego życie. Natychmiast kazał aresztować Dymnosa. Ów, gdy tylko dostrzegł straż, wnet przebił się sztyletem; czyn ten stanowił jawne wyznanie. Następnie przywleczono młodego żołnierza Nikomacha przed oblicze Aleksandra. Ten chwycił go za gardło sądząc, że i on jest współwinowajcą; Nikomachos w dowód swej uczciwości ujawnił parokrotne zabiegi poczynione u Filotasa w dniach poprzednich.
Wtedy przełożony Hetajrów musiał wytłumaczyć się przed królem. Usprawiedliwiał swe milczenie podając jako powód, iż nie przywiązywał wagi do denuncjacji, ponieważ Dymnos był dość miernym dowódcą, znanym z oskarżeń i wyskoków humoru. Dopiero samobójstwo Dymnosa przekonało go, iż rzecz była poważniejsza, niż pierwotnie myślał.
Aleksander niczym nie ujawnił uczuć, jakie w nim wzbudziła dziwna postawa Filotasa. Udał, że z nim rozmawia bardzo szczerze; zatrzymał go nawet na posiłek, jak często zwykł czynić, i nie szczędził objawów przyjaźni. Po czym w środku nocy rozkazał Hefajstionowi, Kraterowi oraz innym pojmać Filotasa; zastali go śpiącego w namiocie i nałożyli mu pęta.
O świcie Filotas, pierworodny Parmeniona, jeden z wodzów Aleksandra, skrępowany i z zasłoniętą twarzą, został doprowadzony przed wszystkich Macedończyków i Greków razem zgromadzonych. Aleksander zabrawszy głos wybuchnął długim oskarżeniem, zarzuty datowały się od czasu wyprawy na Egipt i nikt nie mógłby sobie wyobrazić, że się tak nagromadziły i zaciążyły na jego pamięci. Zwłaszcza przypomniał list, w którym po bytności w Siwie Filotas szydził z odpowiedzi wyroczni, a tym samym okazał brak lojalności. Przedstawił przechwycony list, w którym stary Parmenion pisał do syna: „Przede wszystkim troszcz się o siebie, potem o swoich, w ten sposób dojdziemy do naszego celu”.
Aleksander ogłosił zwierzenia Antygony, kochanki Filotasa, w której ów tak się zakochał, iż kazał jej iść za armią od czterech lat i stało się wiadome, że od czterech lat, dzień po dniu szpiegowała swego kochanka na rzecz króla.
To ujawnienie poraziło Filotasa; waliły się nań wszelakie nieszczęścia; zachwiał się między strażnikami i przez kilka chwil ów wojownik trwał w omdleniu.
Ileż to razy oświadczał Antygonie, że chwała wszystkich bohaterskich czynów w czasie wojny przypadała jego ojcu i jemu? Ileż to razy krytykował decyzje Aleksandra i twierdził, że bez Parmeniona i Filotasa nie cieszyłby się długo tytułem króla?
Filotas z natury był próżny. Objawy przelotnego rozdrażnienia i chełpliwości całkiem bez znaczenia między kochankami i w ciszy łoża, wypowiedziane przed tłumem w biały dzień stały się myślami zbrodniczymi. Własny szwagier Filotasa, Kojnos, tak się oburzył, że chwycił kamień, aby pierwszy kamienować krewniaka; lecz Aleksander go powstrzymał. Większość żołnierzy zdawała się bowiem wahać.
Wszystkim wydawało się oczywiste, że Filotas poważnie zawinił zaniedbawszy prześledzenia spisku, który mu ujawniono. Ale wątpili, aby wódz tak mężny, który tyle razy narażał życie za Aleksandra, chciał umyślnym milczeniem zachęcać do przestępstwa, a tym bardziej w nim uczestniczyć. Jednocześnie dowiedzieli się z nie mniejszym zdziwieniem, że Aleksander kazał potajemnie szpiegować dowódców, nawet swych najbliższych, a to nie omieszkało wielu z nich zaniepokoić.
Wtedy Filotas przemówił w swej obronie. Jakie przeciw niemu mają dowody? Czy jego imię wymieniono wśród organizatorów spisku? Czy kiedykolwiek publicznie ujawnił swą krytykę króla i czy sam Aleksander nie prosił go, aby zawsze wypowiadał się szczerze?
Cały dzień żołnierze zawzięcie rozprawiali, jedni oświadczali się za winą, inni za niewinnością. Jak często w podobnych procesach, prawda była pośrodku.
W nocy Aleksander rozkazał poddać Filotasa torturom. Zastosowano chłostę, później przypalanie rozżarzoną głownią. Zwyciężony bólem Filotas wykrzyknął do Kratera kierującego oprawcami krzątającymi się przy jego towarzyszu broni:
- Co chcesz, żebym ci powiedział?
Przyznał się wtedy, że jest współwinowajcą, że współwinowajcą jest jego ojciec Parmenion, że kilku dowódców straży podzielało jego zamysł i że znienawidził Aleksandra, odkąd ów twierdził, że jest synem Amona. Następnego ranka okrwawionego, niezdolnego ustać na nogach Filotasa przywleczono przed armię, aby powtórzył swe zeznania i palcem wskazał dowódców, których ujawnił. Rzutem kamieni i oszczepów zabili go wczorajsi przyjaciele i właśni żołnierze.
Niezwłocznie wysłał Aleksander jednego z dowódców, Polydamasa, do Ekbatany, dokąd ów przybył po jedenastu dniach jazdy na grzbiecie wielbłąda; skierował się wprost do pałacu. Parmenion przechadzał się po ogrodzie. Polydamas podał mu list Aleksandra; gdy Parmenion jął czytać, przeszył mu pierś mieczem. W dowód wypełnionej misji Polydamas odesłał Aleksandrowi uciętą głowę Parmeniona.
Choć wyrok na Filotasa armia uznała za sprawiedliwy, zabójstwo przez zaskoczenie starego wodza, którego los splótł się z chwałą Macedonii, żołnierze źle przyjęli, zwłaszcza weterani. Nikt poza pochwałą nie śmiał głośno wypowiadać swego zdania o boskim pochodzeniu Aleksandra, o jego dawnych czynach i nowych postanowieniach. Skwapliwiej padano przed nim na twarz, ale już w niczyim spojrzeniu prócz kilku nielicznych zaufanych, jak Hefajstion czy Klejtos, nie dojrzałbyś ufności.
Rozdział V
Układ gwiazd
- Królu, już nie mogę czytać losów na niebie. Gwiazdy zmieniły swe miejsca, światło ich już ciebie nie dotyczy.
Lecz Aleksander wzruszył ramionami, gdy go o tym uprzedziłem, i zażądał od innych wieszczbiarzy, aby mu dostarczyli odpowiedzi, jakich sobie życzył.
Rozdział VI
Aleksandria na krańcu świata
„Zdążysz posiwieć, nim przejedziesz moje państwa”.
Nieraz Aleksander rozpamiętywał te słowa Dariuszowego pisma, kiedy po śmierci przeciwnika upierał się ścigać samozwariczego Bessosa, dążąc najpierw na południe, później na wschód, przechodząc z Drangiany do Arachozji, z Arachozji do Parapamisos, krajów znanych nam jedynie z legendarnych nazw, zanim tam dotarliśmy.
Bessos-Artakserkses wciąż umykał, przekraczał rzeki, doliny, płaskowyże. Zaś armii Aleksandra widziało się, że błądzi we śnie bez kresu wśród gór wysokich na dziewięć tysięcy stóp, w środku zimy.
Hefajstion, Klejtos i Krateros, którzy teraz podzielili między siebie najwyższe dowództwo, z trudem utrzymywali w pochodzie te wyczerpane, przemarznięte oddziały, nieświadome, dokąd się je prowadzi. Bo Aleksander chcąc zyskać na czasie, gardził okrążaniem górskich masywów i żądał przemarszu przez najwyższe przełęcze. Na tych dachach świata żołnierze padali na goły lód i pogrążali się w wieczny sen. Albo z odmrożonymi rękoma i nogami wlekli się wciąż dalej i dalej w rozpaczliwym poszukiwaniu dymu, który by im wskazał jakąś chatę, gdzie by mogli się schronić, bo woleli raczej wydać siebie na pastwę zbuntowanych szczepów, niż zaufać okrutnej przyrodzie. Byle co brali, by się bronić przed chłodem, okrywali się kobiecą odzieżą albo runem baranów wykradzionych nielicznym chłopom. Skóra rąk często pozostawała przymarznięta na grotach oszczepów lub żelaznych zbrojach. Wielu padało z porażonym wzrokiem. Aleksander stracił w tym upiornym pochodzie więcej ludzi niż w najbardziej morderczych bitwach.
Żołnierze, którzy w Ekbatanie marzyli o powrocie do Grecji, dziś mówili o Ekbatanie jako o utraconej ojczyźnie i ziemi szczęśliwości. Jakie odtąd znaczenie miałyby moje wróżby! Jeśli byłyby złe, Aleksander już by i tak ich nie słuchał.
Zbliżałem się wtedy do pięćdziesiątki i jakkolwiek miałem wystarczające siły uzyskane dzięki mojemu wtajemniczeniu, a zwłaszcza magiczny sposób utrzymywania własnego ciepła, niekiedy podejrzewałem mych egipskich przełożonych, że pobłądzili w przepowiedniach dotyczących mego losu. Często myślałem, że zemrę wśród śniegu indyjskiego Kaukazu i całymi dniami moją jedyną troską było iść dalej i przeżyć.
Gdy zbyt surowa aura lub krańcowe wyczerpanie wojska zmuszały Aleksandra do postoju, spędzał czas na zakładaniu miast, jakby chciał przyszłym wiekom przekazać ślady swej szaleńczej wyprawy. Przeto tej zimy, gdy tylu ludzi marło, on rzucił posiew pod dwie nowe Aleksandrie i pozostawił budowniczych, by je wznosili * [*Oba te miasta to Aleksandria Arachozyjska (Alexandria Arachosia), obecnie Kandahar w Afganistanie, i Aleksandria Kaukaska, czyli Nikaja na północ od Kabulu.].
Wreszcie na wiosnę zeszliśmy na baktryjską równinę; lecz nie nadszedł jeszcze kres cierpień armii, bo Bessos kazał spustoszyć kraj i wojska po okrutnych chłodach musiały znosić głód. Nie znalazłbyś ni wina, ni zboża, ni oliwy, ni stad, ni ebroku; ziarnko pszenicy sprzedawano za cenę ziarnka kadzidła. Na nic było całe złoto nagromadzone przez żołnierzy, którzy zdobyli tyle skarbów.
Bessos-Artakserkses już nie przebywał w swej stolicy, Baktrze; uszedł na północ za rzekę Oksos. Któryż z nich upora się z przeciwnikiem, ścigający czy ścigany? Czy Aleksander zmusi do biegu Bessosa niby łowne zwierzę, czy Bessos schwyta Aleksandra w sidła przestrzeni?
Nie wstrzymały Aleksandra najwyższe góry; nie zwolniła pogoni rzeka najszersza ani najburzliwsza. Bessos uchodząc kazał spalić lub zatopić wszystkie barki przy brzegach Oksosu. Aleksander przeprawił się na tratwach z pni okrytych skórami wołów. Omal nie zatopił przerażonej armii. A kiedy stanął na przeciwległym brzegu, zaskoczyła go wieść, że Bessosa-Artakserksesa spotkał los podobny do Dariuszowego. Pierwszy z jego wodzów, Spitamenes, wspomagany przez kilku dowódców rzucił się na uzurpatora i zdarł zeń tiarę; przynajmniej Bessos zachował życie, bowiem Spitamenes, uciekając, zostawił go w ręku przednich macedońskich straży.
Nagi, z głową ujętą w drewnianą obręcz, chłostany po grzbiecie przez straże, został Bessos zawleczony przed oblicze Aleksandra, który wnet kazał uciąć mu nos i uszy, czyli zastosował karę perską. W ten sposób karał go nie dlatego, że się mu opierał, lecz że zdradził on Dariusza. Potem wysłał tak okaleczonego Bessosa do Ekbatany, rozkazując powoli go wieźć i pokazywać ludności, a wreszcie przekazać Dariuszowemu bratu, który miał dopilnować egzekucji.
W Ekbatanie przywiązano samozwańca za ręce i nogi do dwóch drzewek, których wierzchołki przygięto sznurami, po czym sznury przecięto, a drzewka nagle się prostując rozdarły ciało.
Po ujęciu Bessosa wojska raz jeszcze mniemały, że nastąpi koniec ich ciężkich doświadczeń. Owa wyprawa wedle obietnic Aleksandra poczynionych w Zadrakarcie miała być szybka i ostateczna, a trwała przeszło rok. Przeto gdy obozując nad Oksosem oznajmił, że pociągnie dalej na północ, aby zająć Sogdianę, weterani byli bliscy buntu. Chcieli wracać wprost do Ekbatany, a z Ekbatany najkrótszą drogą do Hellady.
Akurat wtedy przybyły do Aleksandrii liczne posiłki ściągnięte z różnych prowincji jego państwa; skorzystał więc, aby rozpuścić najbardziej sterane jednostki bojowe; teścia swego Artabaza mianował królem Baktrii, a sam ze znacznie odmłodzoną armią ruszył znad Oksosu do Marakandy aż nad rzekę Jaksartes * [*Marakanda to starożytna nazwa Samarkandy. Jaksartes albo Araks to Syr-daria (zob. mapę). Aleksander więc opuścił Afganistan i wkroczył do Turkiestanu.].
Całe państwo Dariusza należało do niego, pragnął - jak mawiał - poznać jego granice. Dwa tysiące pięćset stadiów doszło do dziesiątków tysięcy, któreśmy już przeszli. Jąłem pojmować, jaką cenę należy płacić idąc za człowiekiem, w którego wcieliły się niebiańskie siły. Już prawie przed trzema laty wypełnił swe posłannictwo odnowiciela kultu Amona, lecz nie sposób było zatrzymać tego półboga, jak nie można powstrzymać huraganu. Aż w głowie się mąci, gdy piszę o tych wydarzeniach, a wyobraźcie sobie, co to było je przeżyć!
Podczas wyprawy na Sogdianę Aleksander zburzył kilka miast, i to z różnych przyczyn: jedno, ponieważ stawiło mu opór; inne, ponieważ mieszkało tam kilku potomków Greków z Azji Mniejszej, którzy przed stu pięćdziesięciu laty zdradzili Grecję na rzecz Persów, Aleksander zaś zapragnął ukarać prawnuków za winy praojców. W czasie tego ostatniego starcia dosięgła go strzała i naruszyła kość w nodze. Przez kilka tygodni trzeba go było nieść w lektyce. Przy tej sposobności wydarzyła się rzecz dość osobliwa, świadcząca wyraźnie o nastrojach wojska. Wśród tych samych żołnierzy, grożących mu tak często buntem, Aleksander liczył tylu rozmiłowanych w jego sławie i osobie, iż falangi jęły bić się między sobą o zaszczyt, aby go nieść. Należało wyznaczyć kolejność, aby każda falanga otrzymała ów przywilej. Stosunek Aleksandra do armii przypominał stosunek kochanka do kochanki, wciąż się sprzeczali, wciąż godzili, to porwani gniewem, to nieziemską radością. I tak miało trwać aż do końca.
Po dotarciu nad brzeg Jaksartesu, stanowiącego granicę Wielkiego Państwa, Aleksander założył nowe miasto; nazwał je Aleksandrią na Krańcu Świata, miasto wzniesiono w całości, obwarowania, świątynie i domy, w ciągu dni siedemnastu. Wszystkich żołnierzy, wszystkich jeńców, wszystkich niewolników zaprzężono do pracy, aby wybudowane miasto ofiarować w darze Aleksandrowi w dwudziestą siódmą rocznicę jego urodzin.
Lecz kiedy ta armia murarzy kładła ostatnie dachówki, zbuntowała się na naszych tyłach sogdiańska satrapia. Spitamenes, perski wódz, który obalił był Bessosa, obiegł załogę w Marakandzie, równocześnie podjął walkę i przechwycił władzę.
Aleksander został odcięty od swych baz, już nie mogła dotrzeć doń żywność, sygnalizację optyczną przerwano, gońcy już nie przybywali. Bez posiłków ani wiadomości, zagubiony na krańcu znanych ziem, nigdy nie był w tak niepewnej sytuacji. Natychmiast odwrócił kierunek marszu, jeszcze kulejąc po zadanej mu ranie zdobył, rozgromił, zniszczył siedem miast, siejąc śmierć wśród kobiet w długich bufiastych szarawarach i mężczyzn w spiczastych czapach, którzy umykali przed jego konnicą. Krew gasiła bunt, przynajmniej w okolicach sąsiadujących z obozem. Ale podczas jednego z ataków ugodził Aleksandra, tym razem w głowę, ciężki kamień wyrzucony z procy. Stracił przytomność i w ciągu kilku dni wzrok miał zmącony.
Miasto, skąd padł strzał z procy, znikło z powierzchni ziemi.
Aleksander sądził, że do oswobodzenia załogi w Marakandzie starczy posłać półtora tysiąca pieszych i ośmiuset jeźdźców pod dowództwem Medemenesa, jednego z najdzielniejszych Hetajrów. Sam zaś osłabiony po dwóch ranach, z trudem trzymając się na nogach, ponadto cierpiąc na poważne dolegliwości jelitowe, których się nabawił wskutek upału i złej wody, oświadczył, że się przeprawi przez Jaksartes.
Gdy leżąc w łóżku, wychudły, w gorączce, powiadomił mnie o tym szaleństwie, usiłowałem go przekonać, aby się tego wyrzekł.
- Doszedłeś do granic państwa Dariusza, do których tak bardzo pragnąłeś dotrzeć - powiadam. - Uważaj, byś ich nie przekroczył.
- A właśnie - odparł - chcę iść jeszcze dalej i podporządkować sobie ziemie na końcu świata. Męczy mnie, gdy widzę na drugim brzegu rzeki tych Scytów, którzy kpili ze mnie przez cały czas, kiedy się budowało miasto * [*Scytami nazywano w starożytności wszelkie plemiona zamieszkałe na nieznanych północnych ziemiach - czy to na północ od Bałkanów lub Kaukazu, czy też na północ od Pamiru. Aleksandria na Krańcu Świata (grecka Alexandria Eschate, łacińska - Alexandria Ultima) to późniejsze miasto Chodżent [od 1936 r. Leninabad]. Scytowie przebywający na drugim brzegu Syr-darii, którzy do takiej wściekłości doprowadzali Aleksandra swym wrzaskiem, szyderstwem, śmiechem i niezrozumiałymi dla Greków wyzwiskami, należeli albo do szczepów kirgiskich, albo - co jest bardziej prawdopodobne - do uzbeckich z okolic Taszkentu.].
- Koniec świata - dorzuciłem - leży dalej, niż sobie wyobrażasz.
Odczytałem wróżebne znaki: były złowieszcze. Ostrzegłem Aleksandra, a także zwierzyłem się z mej troski kilku wodzom. Jednakże on upierał się przy szykowaniu wyprawy i w nowiutkim mieście polecił urządzić igrzyska i wyścigi oraz złożyć solenne ofiary. Lecz będąc chory nie mógł osobiście brać udziału w uroczystościach. Zebrał wokół łoża dowódców i wpółprzymknąwszy powieki, ciężko dysząc, z trudem mówiąc zwrócił się do nich w następujących słowach:
- Moi towarzysze! Spotkał mnie najgorszy zbieg okoliczności, najpomyślniejszy zarazem dla moich wrogów. Ale wojna ma swoje żelazne prawa. Nie zawsze ma się korzystną sytuację. Sogdianie i część Baktrów zbuntowali się na naszych tyłach; po drugiej stronie rzeki Scytowie lżą nas, odkąd tu przybyliśmy. Baktrowie muszą się nauczyć na przykładzie Scytów, co potrafimy zrobić. Jeśli teraz się wycofamy, ci nieokrzesani barbarzyńcy, obozujący na drugim brzegu rzeki, będą nami gardzić i wciąż nam grozić; ale jeśli ich zaatakujemy i rozgromimy, na co się nawet Persowie nie zdobyli, wtedy wzbudzimy powszechny lęk i szacunek. To, co powiedziałem, jest nieodwołalne. Myślicie, żem osłabł, ponieważ jeszcze nie dźwignąłem się po mych ranach; ale jeśli zechcecie pójść za mną, jużem zdrów. A jeżeli śmierć mi sądzona w tej wyprawie, nie widzę sławniejszej sposobności, by zginąć.
Wodzowie skamienieli. Nawet Krateros, nawet Hefajstion milczeli; Erigyjos, jeden z najmędrszych Hetajrów, wziął na odwagę i rzekł:
- Wiesz, że bogowie nie pochwalają przedsięwzięcia i grozi ci poważne niebezpieczeństwo, jeśli przejdziesz rzekę; Aristander tego przed nami nie ukrywał.
Wtedy Aleksander odzyskując w gniewie siły, obrócił się ku mnie i zaprawiając obelgami wymówki oskarżył mnie o powierzanie innym tajemnic, które powinienem był zachować jedynie dla niego. Wedle jego słów, siałem w wojsku popłoch, nakłaniałem do buntu, a tłumaczyć wróżby na mój sposób strach mi tylko kazał.
- Aleksandrze - odrzekłem nie twierdziłem, że będziesz zwyciężony. Oznajmiłem tylko, że poczynania są niebezpieczne i uciążliwe, a owoce mogą być wyłącznie gorzkie. Nie tyle moja sztuka, ile moje oddanie wzbudza we mnie troskę; widzę, że twoje zdrowie jeszcze się nie wzmocniło, i boję się, że masz więcej odwagi niż siły.
- Bogowie nie ograniczyli mojej sławy do podboju Azji - odparł. - Czyś ty, czy jam jest synem Amona?
- Istotnie, będąc bogiem możesz zmienić przepowiednie.
Znów ubiłem ofiarne zwierzęta i doniosłem mu, że wróżby, zgodnie z jego wolą, są znakomite.
Prawdę mówiąc obawiałem się, aby nie uprzedził czasu wyznaczonego na swój zgon, a po jego śmierci, żeby nie zanikły ani ufność, jaką natchnął swe falangi, ani lęk, jaki wzbudził wśród wrogów. Gdyby umarł, nie mielibyśmy żadnej możliwości ujść z życiem z tych krańców świata. Miałem wątpliwość, czy my wszyscy - prorokowie, wieszczbiarze, astrolodzy, od Samotraki po Siwe, nie pomyliliśmy się w naszych obrachunkach i widzeniach użyczając mu życia poza dwudziesty ósmy rok, w który właśnie wkroczył...
Aleksander rozkazał ustawić katapulty wzdłuż rzeki i zgromadzić wszystkie możliwe do znalezienia łodzie, a także dwanaście tysięcy tratw, które kazał pozbijać.
Lekarze już zrzekali się odpowiedzialności w wypadku, gdyby opuścił łoże, i oświadczyli, że wiedza ich jest bezsilna. Powierzyli mi Aleksandra, abym zastosował ostatnie sposoby magii. W tych dniach Aleksander nie był mi życzliwy, wciąż podejrzewał, że chcę go zdradzić. Nabawiłem się gorączki, aby obniżyć jego własną; moje dłonie długo nań nałożone ukoiły ból wnętrzności, przywróciłem mu jasność wzroku.
Mimo mych wysiłków noc spędził niespokojną, wstawał niemal co godzina, aby unieść zasłonę namiotu i liczyć na drugim brzegu nieprzyjacielskie ogniska.
Rano rozpoczął się ostrzał z katapult, który zasypując przeciwnika gradem kamieni i chmarą strzał miał osłonić przeprawę wojska. Na przygodnych łodziach, na tratwach, związanych pniach lub po prostu na ogromnych pękach siana żołnierze, na klęczkach, trzymając tarcze nad głowami, by się uchronić przed ulewą strzał, zdołali się przeprawić przez fale Jaksartesu. Tę przeprawę należy zaliczyć raczej do cudów niż bohaterskich czynów.
Gdy pierwsze oddziały zahaczyły o przeciwległy brzeg, wnet rozgorzała krwawa bitwa, w której Aleksander, mimo wszystkich ostrzeżeń, osobiście chciał dowodzić. Natychmiast znów gorączka go chwyciła. Wykrzykiwał zdania bez związku, chwiał się w siodle, nie wiedział, gdzie uderza. Przyboczni musieli siłą go uprowadzić, podczas gdy bredził i szamotał się w ich ramionach. Można rzec, że bez niego wygrano bitwę.
Wróg stracił przeszło tysiąc żołnierza; ale Macedończycy także liczyli przeszło tysiąc zabitych i rannych. Jazda Klejtosa jednym pędem posunęła się w głąb o osiemdziesiąt stadiów i uprowadziła w łupie osiemset koni. U schyłku dnia, kiedy Aleksander odzyskał przytomność, Hetajrowie mu donieśli, że przekroczyli tak zwane „słupy Dionizosa”, czyli olbrzymie, pionowo stojące kamienie, ustawione szeregiem wśród gigantycznych drzew.
Wkrótce potem przybyli posłowie króla Scytów; było ich dwudziestu, mieli skośne oczy, nosili czapy z futra i haftowane szaty. Zażądawszy rozmowy z królem, konno przejechali obóz; gdy ich prowadzono przed oblicze Aleksandra, a ów poprosił, aby usiedli, długą chwilę trwali bez słowa, wpatrując się weń bacznie, jakby chcieli osądzić, czy jego wygląd odpowiada sławie.
Wreszcie najstarszy rozpoczął przemówienie, które miał wygłosić; wcale nie czytał, a słowa zdawały się wydobywać wprost z pamięci czy też z wyczucia chwili. Często czynił przerwy, aby tłumacz miał czas przełożyć Aleksandrowi te oto słowa:
„Jeśli bogowie obdarzyli cię ciałem odpowiednim do twych dążeń, cały wszechświat będzie dla ciebie za mały; jedną dłonią dotknąłbyś Wschodu, a drugą Zachodu i nierad z tego, chciałbyś iść w ślad za słońcem i dowiedzieć się, gdzie słońce zapada.
Takim, jakim jesteś, nie ustaniesz, a będziesz wciąż łaknął tego, co jest dla ciebie nieosiągalne. Gdy ujarzmisz cały rodzaj ludzki, wydasz wojnę rzekom, lasom i dzikim zwierzętom.
Ale czyżbyś nie wiedział, że wielkie drzewa długo rosną, a wystarczy jedna godzina, aby je wyrwać? To szaleństwo pragnąć zrywać z nich owoce nie oszacowując wysokości. Bacz, byś w chęci wejścia aż na wierzchołek nie spadł wraz z gałęźmi, w których uwięźniesz.
Lew służy niekiedy za pokarm malutkim ptaszkom, a nawet żelazo trawi rdza. Wreszcie nie istnieje nic tak mocnego, aby rzecz najsłabsza nie mogła tego zniszczyć.
Jakie my z tobą mamy zatargi? Nigdy nie postawiliśmy stopy w twoim kraju. Czyż tym, którzy zamieszkują nasze ziemie, nie wolno wiedzieć, kim jesteś i skąd przychodzisz?
Nie chcemy ani nikogo słuchać, ani nikomu rozkazywać; ażebyś wiedział, jakimi jesteśmy ludźmi, dowiedz się, że otrzymaliśmy z nieba cenne dary: jarzmo dla wołu, lemiesz u pługa, strzałę, oszczep i czarę. To wszystko nam służy, tak dla naszych przyjaciół, jak i przeciw naszym wrogom.
Zboże - wynik pracy naszych wołów - dajemy naszym przyjaciołom; wspólnie z nimi ofiarowujemy bogom wino w czarze. A naszych wrogów zwalczamy z dala strzałą, z bliska - oszczepem.
Ty się chełpisz, że przybyłeś, by wytępić złodziei; ty sam jesteś największym na świecie złodziejem. Ograbiłeś i złupiłeś ludy, któreś zwyciężył, i jeszcze przychodzisz zabrać nam nasze stada. Twoje ręce próżno są pełne, wciąż szukają nowych zdobyczy.
Co poczniesz z nawałem bogactw, które tylko wzmagają twoje łaknienie? Tyś pierwszy zaznał niedosytu w obfitości. Zwycięstwo dla ciebie to zalążek nowej wojny.
Jakkolwiek jesteś walecznym książęciem, wcale nie jest miło mieć obcego jako władcę. Posuwaj się nadal złą drogą, na jaką wkroczyłeś, a zobaczysz rozległość naszych równin.
Próżno pójdziesz w ślad za Scytami, ręczę, że ich nie dosięgniesz. Nasze ubóstwo zawsze będzie bardziej chyże niż twoje wojska obciążone łupami tylu ludów, a kiedy pomyślisz, że jesteśmy daleko, zobaczysz nas znów na swym tropie, bo równie szybko jak uchodzimy przed wrogiem, my go ścigamy.
Wierz mi, szczęście jest śliskie, mocno je trzymaj, by ci się nie wymknęło; będziesz miał kłopoty, by je zatrzymać; jeśli zechce cię opuścić, przynajmniej nałóż nań wędzidło, aby cię nie uniosło.
Wreszcie jeśliś bogiem, jak twoi powiadają, winieneś czynić dobro śmiertelnym, a nie porywać im własność. Ale jeśli jesteś człowiekiem, wciąż rozmyślaj, kim jesteś, bo to szaleństwo myśleć jedynie o rzeczach, które nam każą o nas samych zapominać.
Jeśli pozostawisz nas w spokoju - będziemy dla ciebie dobrymi przyjaciółmi, ponieważ między ludźmi sobie równymi istnieje najtrwalsza przyjaźń; nie wyobrażaj sobie, że przez ciebie zwyciężeni mogą cię miłować; nie istnieje przyjaźń między panem a niewolnikiem, a w łonie pokoju zawsze tkwi zaródź wojny.
Wiedz także, że do zawarcia sojuszu zbędne są dla nas jakiekolwiek przysięgi, uroczystości i wnoszenie zastrzeżeń, podpisy pod umową lub wzywanie bogów na świadków; kto się nie wstydzi złamać słowa danego człowiekowi, ten nie ma skrupułów w oszukiwaniu bogów; dla nas uczciwość to cała nasza religia.
Przeto rozważ, co wolisz: mieć nas za przyjaciół czy wrogów” * [*Przemowę scytyjskiego posła, której zasadniczą treść odtwarzamy, podaje Kurcjusz Rufus. Zbyt się ona różni duchem i stylem od przemówień greckich, aby mogła być dorobiona. Cechuje ją oryginalny sposób myślenia, poetycka metafora, zrównoważona mądrość, od tysięcy lat właściwe Azjatom. Kurcjusz Rufus podkreśla zresztą zdziwienie, jakie owa przemowa wzbudziła wśród Greków. Podaje on, że scytyjscy posłowie przybyli przed przekroczeniem Jaksartesu; Arrian natomiast pisze, że stawili się po przeprawie, co jest bardziej prawdopodobne, a raczej Arrian mówi o dwóch poselstwach, jednym przed, a drugim po przeprawie przez rzekę. Aluzja do „wytępienia złodziei” dotyczy pretekstu, jakim się posłużył Aleksander, aby zaatakować te plemiona.].
Przemowa zaskoczyła Aleksandra. Grek na pewno połowy by nie wypowiedział, a spotkałaby go śmierć. Lecz Aleksander zezwolił posłowi w futrzanej czapie do woli mówić. Wykrył, że Scytowie nie są tak nieokrzesanymi barbarzyńcami, za jakich ich uważał, zda się nieźle wiedzieli, kim jest, poprzedziła go jego sława; dowiedział się równocześnie, że ich kraj jest bardziej rozległy, niż sobie wyobrażał, i nie styka się z Zewnętrznym Oceanem otaczającym ziemię.
Na razie jakby zadowoliło zdobywcę, iż pchnął swe wojska dalej, niż doszedł Dionizos. Stan jego zdrowia, a także państwa nareszcie go natchnęły do powzięcia rozsądnego postanowienia; zgodził się na dobrosąsiedzki pokój nieco brutalnie mu zaofiarowany; odłożył na później powrót w te okolice, aby dotrzeć do północnego krańca ziemi.
Dobrze uczynił, bo ledwie przeprawił się z powrotem przez Jaksartes, doszły doń wieści już zapowiedziane moją wróżbą. Dwa tysiące ludzi wysłane na pomoc Marakandzie legło wyciętych w pień w górach, a sam Medemnes zabity. Opuściwszy tedy Aleksandrię na Krańcu Świata, zlecając Kraterowi doprowadzenie piechoty, Aleksander na czele swej konnicy w ciągu jednego dnia przebywał po pięćset stadiów, po drodze natknął się na stosy trupów żołnierzy Medemnesa, rozkazał ich pogrzebać i wreszcie dotarł pod Marakandę, aby uratować załogę i zmusić do ucieczki Spitamenesa.
Nigdy w historii bunt nie został surowiej ukarany niż w Sogdianie i Baktrii. Od września do następnego lata Aleksander, podzieliwszy wojsko na kilka oddziałów, wykorzystując nowozaciężnych, by ich przyzwyczaić do widoku krwi, pędził od jednej do drugiej grupy, przeprawiał się tam i z powrotem przez Oksos i kazał zabijać wszystkich spotkanych mieszkańców. Tego roku zginęło przeszło sto tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. Znużeni mordem żołnierze zabijali już ze wstrętem. Na tej ziemi rozpaczy Aleksander założył ósmą Aleksandrię * [*Aleksandria Margiana, obecnie Marwa.], aby uczcić dwudziestą ósmą rocznicę swych urodzin. Postanowił wznieść sześć warowni, aby chroniły drogę do Ekbatany, i odbudować obronne mury Baktry. Do tej prowincji dwakroć bardziej rozległej niż Macedonia, a z jego rozkazu wyludnionej, wezwał osadników z kilku sąsiednich krain, aby utworzyć nowy lud, który by rozpowszechniał grecką kulturę. Mówiąc o tej ziemi twierdził, że będzie ona bogata i kwitnąca, ponieważ pewnego dnia, kiedy maszt jego namiotu wbijano nad Oksosem, nagle wytrysło źródło oliwy ziemnej, a oliwa to dar bogów.
Rozdział VII
Dionizos
Zeus, król bogów, pokochał wiośnianą Semele i wnikając w nią zapładniającym deszczem uczynił ją matką. Podczas gdy rosło w niej dziecko boga, Semele nierozważnie zapragnęła ujrzeć swego kochanka w pełnym blasku jego chwały; lecz poraziły ją płomienie i letnie błyskawice otaczające Zeusa. Umierając uroniła z łona niedojrzały owoc. Zeus pochylił się, podniósł płód i zamknął w swym udzie pod złotymi agrafami, aż nadeszła jesienna pora dojrzałości owocu. W taki oto sposób narodził się Dionizos, czyli Zeus-Nysa, i stąd się wywodzi francuski ludowy zwyczaj określania ludzi, którzy wyrażają nieco przesadne mniemanie o sobie czy swym rodzie, iż się narodzili z Zeusowego uda.
W Indiach czczą boga Somę dwukrotnie narodzonego; bo kiedy przedwcześnie wytrysnął z ognia, mocą kapłańskich inwokacji został przeniesiony do nieba i zamknięty w udzie Indry, ducha dnia i eteru.
Nimfy - wodne boginki - czuwały nad dziecięcymi laty Dionizosa i karmiły go w grocie na szczycie góry Nysa; w pobliżu groty zwisały grona dzikiej winorośli; Dionizos wycisnął z nich sok i wynalazł wino.
Żydzi znają wybrańca swego Boga; w czasie potopu schronił się on na wysokiej górze i sporządził z soku winogron swój upajający napój.
Gdy Dionizos osiągnął młodzieńcze lata, jął się błąkać tu i ówdzie po głębokich, zadrzewionych jarach, uwieńczony listowiem winorośli, bujnymi gałązkami bluszczu i wawrzynu. Postępował za nim orszak nimf, a wrzawa ich pochodu rozbrzmiewała po olbrzymich lasach, później wyruszył w świat i stał się niedoścignionym zdobywcą, przezwyciężał wszelkie przeszkody, wszystkie niebezpieczeństwa. Dokonał wielu bohaterskich czynów natchniony przez Zeusa, swego ojca, który wołał doń: „Evohee”, co oznacza: „odwagi”. Wymknął się tyreńskim piratom i przebywał w Egipcie.
Egipcjanie składają ofiary Ozyrysowi, który ich nauczył uprawiać winorośl.
Wszędzie gdziekolwiek kroczył Dionizos, w Karii, Lidii, Kapadocji, Arabii, a także w Tracji, Tesalii, na Eubei i w Beocji istnieje góra Nysa. Dionizos gwałtem poślubił Ariadnę, opuszczoną na wyspie Naksos, mocą swej miłości uczynił ją boginią i przeniósł do niebios. Najechał Indie na czele mężczyzn i kobiet zbrojnych nie we włócznie i strzały, lecz w tyrsy obciążone winnym gronem.
Wspaniały i nagi jechał na wozie zaprzężonym w tygrysy, lwy i pantery. Czoło swe zdobił rogami i pił z byczego rogu. Przyjaciołom składał w darze słodkie wino; na widok nieprzyjaciół wpadał w dziką pasję i zadawał im straszliwe kary, bo jego siła była nie do pokonania i krok za krokiem cały świat uległ jego władzy.
W czasie świąt dionizyjskich, tuż po winobraniu, uczestnicy niosą na czele pochodu amforę z młodym winem oraz winne grono, następnie kroczy kozioł, później dziewica z koszykiem fig w dłoni i niewolnik niosący podobiznę wzniesionego fallusa. Nocą kobiety biegają po górach; wieńczą się liśćmi, potrząsają pochodniami, owiniętymi we wstęgi tyrsami uderzają w skały i wysokim głosem śpiewają przy wtórze fletów i cymbałów. Mężczyźni po uczcie, gdy trąbki głoszą libację, ścigają kobiety po zboczach i dolinach; a nadchodzący dzień zastaje bachantki zamilkłe i bijące czołem przed znów jaśniejącym słońcem.
„Szczęśliwy - pisze poeta - szczęśliwy śmiertelny, wtajemniczony w boskie misteria, który uświęca swe życie oddając się na górze zbożnemu uniesieniu i oczyszcza swą duszę! Szczęśliwy, kto uroczyście obchodzi czcigodne orgie i z tyrsą w dłoni, a głową uwieńczoną bluszczem poświęca siebie służbie Dionizosa” * [*Eurypides - Bachantki.
W micie dionizyjskim i w obrzędach z nim związanych znajdują swój wyraz: inicjacyjna symbolika wspólna wszystkim antycznym ludom od Indii po Grecję, a także wspomnienie o pradawnym zdobywcy z zamierzchłej przeszłości, podobnym do Aleksandra. Owego zdobywcę uważano za wcielenie Zeusa, Zeus (czyli Dios) Nysa.
„Boską mą postać przemieniłem w śmiertelną” - mówi Dionizos Eurypidesa.
Źródło tradycji dionizyjskiej wyraźnie pochodzi z ery Byka, zapożycza z niej symbole i je odtwarza.
„Był bogiem o rogach byka” - pisze Eurypides o Dionizosie.
Rozliczne są wizerunki Dionizosa; raz jest to efeb o niewieścich kształtach, to znów opasły pijus, czy też monstrum o byczym kopycie albo byk wychylający się z konstelacji Plejad, to znów wojownik na triumfalnym rydwanie.
Lokalne obrzędy, narodowe cechy, legendarne wspomnienia z różnych krain, wyobraźnia poetów w ciągu długich wieków starożytności wciąż wzbogacały mit dionizyjski, ale również wprowadzały spore zamieszanie.].
Rozdział VIII
Śmierć Klejtosa
Lądując przed Troją Aleksander czuł, że zamieszkały w nim moce Achilla. Pod Tyrem wyczuł w sobie siły Heraklesa. Odkąd przekroczył Jaksartes, był przekonany, że jest ponownym wcieleniem Dionizosa, najpotężniejszego z Zeusowych synów. W taki oto sposób, we własnych oczach kolejno wstępował po szczeblach boskości. A skoro Dionizos zasłynął zdobyciem Indii, gdzie czczą go pod innym imieniem, Aleksander postanowił skierować swe kroki w tę stronę.
Lecz przedtem musiał zaprowadzić ład w rozległych prowincjach, których podbój kosztował go tyle trudów. Sędziwy i znużony Artabazos poprosił o zwolnienie go z jego funkcji. Podczas pobytu w Marakandzie wśród zgromadzonych wojsk Aleksander postanowił powierzyć w zarząd - łącznie Sogdianę i Baktrię - wiernemu Klejtosowi, mianując go wicekrólem tych obu satrapii. Owym wyróżnieniem zamierzał wynagrodzić brata swej piastunki, przyjaciela swych dziecięcych zabaw, wodza swej osobistej straży, mężnego towarzysza bitew; pragnął tym sposobem ustrzec go przed, niebezpieczeństwem, jakiego się dlań obawiał.
W istocie zaniepokoił Aleksandra sen, w którym zobaczył Klejtosa Czarnego siedzącego pośród trzech synów Parmeniona, wszystkich trzech zmarłych. Następna złowieszcza zapowiedź: pewnego ranka przeszkodziło Klejtosowi w składaniu przezeń ofiar wezwanie Aleksandra, a trzy barany już skropione poświęconym winem odwróciły się od ołtarza i poszły w ślad za nim.
Aleksander bał się, że gdyby Klejtos pozostał na czele Hetajrów, zginąłby w pierwszej utarczce. A ja również zalecałem Aleksandrowi, aby się rozstał z Klejtosem, myśląc, że odwrócę od niego los, który mi się objawił przed laty. Moją radą tylko mu dopomogłem. Śmierć czekała na Klejtosa wieczorem w Marakandzie, a nasze fortele jedynie przysłużyły się wypełnieniu nieuchronnego fatum.
W przeddzień odjazdu Aleksander wydał w pałacu wielką ucztę, jak zwykł to czynić przed każdym wyruszeniem w drogę. Był to dzień święta Dioskurów, Kastora i Polluksa, łączący się także z obchodem ku czci Dionizosa. Lecz Aleksander wskutek osobliwej skromności, bardziej pysznej niż jakakolwiek pycha, kazał uczcić tylko Dioskurów i nie zanosić żadnych modłów do Dionizosa, ponieważ - mówił - byłoby to jakby oddawanie czci jego osobie.
Na tej uczcie Aleksander traktował Klejtosa jako honorowego gościa, aby uczcić jego godność wicekróla i publicznie okazać mu wdzięczność. Ale Klejtos był posępny. Wcale mu się nie uśmiechało nagle opuszczać życie pełne przygód i zwycięstw, aby zarządzać prowincjami, nawet niebezpiecznymi. Nie śmiał odtrącić rządów, którymi go obdarzano, lecz cierpiał nad tym, że Aleksander wybrał rozłąkę. Nie wiedział o zasadniczych i tajnych powodach owego postanowienia; a w wyniesieniu na stanowisko, które wszystkim wydawało się olśniewające, upatrywał wyłącznie niełaskę. Odczuwał zazdrość starego sługi wobec tych, co odtąd będą czuwali nad jego wychowankiem i władcą.
Czy uważano go za zbyt starego? Miał ledwo pięćdziesiąt lat i mógł dowieść, że łatwiej sprosta zmęczeniu niż wielu odeń młodszych. Podczas posiłku wiele pił.
Świeżo przybyli i wcieleni do straży przybocznej króla młodzi Macedończycy ze szlachetnych rodów byli obecni na uczcie. Dumni z dopuszczenia do najbliższych królowi, prześcigali się w pochwałach zdobywcy, prosili go, aby im opowiadał o swych czynach, i korzystali z każdej sposobności, aby mu schlebiać. Ich zachowanie drażniło Klejtosa.
Gdy padło imię króla Filipa i wspomniano o jego zwycięstwach, Aleksander za wiele podpiwszy zawołał z drwiną:
- Jedyne prawdziwe jego zwycięstwo, to pod Cheroneą, właśnie ja odniosłem. Inne bitwy częściej wygrywał podstępem niż odwagą, a zwyciężał tylko słabszych od siebie wrogów.
Młodzi pochlebcy spiesznie to potwierdzili i podkreślili chwalbą, porównując Filipa z Tyndarem, królem dość zabawnym, zwłaszcza znanym z miłości jego żony Ledy z Zeusem, których owocem byli Kastor i Polluks, właśnie czczeni tego dnia.
Pijany i urażony Klejtos ofuknął nowozaciężnych.
- Filip był prawdziwym mężczyzną i wielkim człowiekiem, a jednocześnie wielkim królem - rzekł dość głośno, aby wszyscy zgromadzeni mogli go usłyszeć. - Wy młokosi, wyście go nie znali, ale jego zwycięstwa są tyleż warte co Aleksandra. Gdyby Filip nie podbił Grecji, nie byłoby nas tu dzisiaj i nikt by nie znał imienia Aleksandra. Żołnierze Filipa podbili Grecję. Bez Parmeniona, beze mnie i wielu innych Aleksander nigdy nie wyszedłby poza Halikarnas, a nawet nie przekroczyłby Hellespontu.
Po czym, w ferworze przemowy wyrecytował słynną strofę Eurypidesa:
Żołnierz krwią własną zwycięstwo zdobywa,
Lecz zwyczaj przewrotny każe na trofeach
Imię zwycięskiego wypisywać króla.
Z wyżyn majestatu gardzi swoim ludem,
On, co ludu pozbawion, byłby tylko niczym.” * [*[Strofa z Andromachy Eurypidesa].]
Aleksander hamując gniew prosił go, by zamilkł.
- Zamilknę, kiedy zechcę - krzyczał Klejtos - mam takie samo prawo mówić jak ci, którzy ciebie otaczają. Niech wtedy mówią, kiedy zdziałają tyleż co ja; a ty sam mógłbyś dopuścić mnie do słowa, bo gdybym nie uciął wzniesionej nad twą głową ręki Spitrydata, nie siedziałbyś tutaj, aby się zapierać twego ojca i głosić, że jesteś synem Zeusa.
- Tym razem dość powiedziałeś, Klejtosie - zawołał Aleksander. - Twoja przemowa trąci zdradą i zasługujesz na karę.
- Karę? - huknął Klejtos. - Czy nie sądzisz, że jestem dostatecznie ukarany widząc, że zachowujesz się jak Pers, przebierasz się w niewieście szaty i czekasz, aż Macedończycy padną plackiem przed tobą?
Kilku dowódców usiłowało odciągnąć Klejtosa, wyraźnie widząc, że postradał rozum. Ale nic nie powstrzyma człowieka zdążającego ku swej zgubie, gdy nadszedł już jego czas.
- Dlaczego zapraszasz nas na biesiadę - ciągnął Klejtos - skoro nie możesz znieść, aby ludzie wolni mówili, co myślą?
Aleksander chwycił z tacy jabłko i cisnął nim w Klejtosa, trafiając go w twarz.
- Dalejże, dalej, synu Amona! - wrzeszczał nadal Klejtos. - Wierz więc we wszystko, co się mówi, aby cię można było upodobnić do łba barana. Nie wiem, czyim jesteś synem, lecz nie zakażesz mi myśleć, żeś jest synem kobiety i zwykłego śmiertelnika. Wykarmiła cię swoim mlekiem kobieta, moja siostra. Możeś o tym zapomniał. Nie było w tobie śladu boga, kiedy ledwo trzymałeś się na nogach i ja cię nosiłem w ramionach. Trzeba, żeby ci to wreszcie ktoś powiedział, a dziś wysłuchałeś więcej prawdy, niż usłyszałeś od wszystkich na ziemi wyroczni.
Klejtos przekroczył dozwoloną miarę. Aleksander usłyszawszy więcej, niż mógł znieść, wyrwał oszczep z rąk strażnika. Hefajstion, Ptolemeusz, Perdikkas, Leonnatos, a nawet stary Lizymach chwycili króla wpół, błagając go, aby się uspokoił i zważył, że Klejtos się upił; zdołali go zmusić, by wypuścił oszczep. Wtedy Aleksander zaczerwieniony huknął, że dowódcy postępują z nim jak ongiś Bessos z Dariuszem; rozkazał trębaczowi ogłosić alarm, a gdy żołnierz się wahał, Aleksander oswobodziwszy się powalił go ciosem pięści. Po czym rozkazał opróżnić salę i podjąwszy oszczep rzucił się w pościg za Klejtosem, którego wleczono przez korytarze.
- Gdzie jest ten zdrajca? - krzyczał Aleksander. Klejtos wyrwawszy się z rąk przyjaciół rozsunął zasłony i biegiem wrócił, by stawić czoło Aleksandrowi.
- Tu jest Klejtos, tum jest! - wołał.
To były jego ostatnie słowa.
- Idź więc do Filipa, Parmeniona i Attalosa - rzekł Aleksander godząc weń bronią * [* Znamienny jest fakt, że w czasie pijackiej bójki powróciło na myśl Aleksandrowi imię Attalosa. Świadczy to wyraźnie, że Klejtos zatrącił o pochodzenie Aleksandra. A wściekłość, jaka ogarniała króla, gdy ktoś podawał w wątpliwość, iż jest synem Amona, dobitniej niż wybujała pycha świadczy o trwałej obsesji, aby uszlachetnić swe nieprawe pochodzenie.].
Zaświstało drzewce i Klejtos padł z przeszytą piersią.
Za jednym zamachem opadły z Aleksandra pijacki szał i wściekłość, ustępując miejsca śmiertelnej rozpaczy. Pochylił się nad Klejtosem; ów leżał już martwy. Wówczas wyrwał oszczep z serca przyjaciela, oparł drzewce o ścianę i zamierzył się we własną pierś ostrzem zbroczonym krwią. Trzeba go było rozbroić.
- Nie, nie! - krzyczał. - Nie zasługuję, aby żyć po tak haniebnym czynie.
Padł na ziemię, bił czołem o posadzkę, darł paznokciami twarz i jęczał w szlochu:
- Klejtos, Klejtos, Klejtos...
Trzy dni z rzędu ani jadł, ani pił, ani spał, ani się mył. Kazał przenieść trupa Klejtosa do swej komnaty i z nim się zamknął. Całymi godzinami powtarzał:
- Twoja siostra mnie karmiła, twoje ręce mnie podtrzymywały, twoi dwaj siostrzeńcy polegli za mnie w Milecie, a tyś ocalił mi życie. Nie zechce już nikt przy mnie pozostać. Jestem tylko potworem. Jestem tylko potworem, dziką bestią!
Przyłożywszy twarz do posadzki walił w nią pięściami, nie odpowiadał na żadne pytanie. Każdy go chciał przywieść do przytomności. Kallistenes miał doń długą przemowę w duchu moralnych zasad Arystotelesa. Filozof Anaksarchos, wówczas u niego goszczący, potraktował go bardziej szorstko dowodząc, że jeśli chce siebie wynosić ponad ludzkie prawa, musi posiadać odwagę swych czynów i przestać ze swych żalów urządzać widowisko tak poniżające. Aleksander wcale nie słuchał. Dopiero ja musiałem przyjść i przypomnieć mu przepowiednię i ujawnić moje niegdysiejsze widzenie. Od dziecięcych lat wiedziałem, że Aleksander będzie sprawcą śmierci Klejtosa.
- Było to - rzekłem królowi - przeznaczenie zawarte w przędziwie Park, nim ty się urodziłeś i zanim sam Klejtos przyszedł na świat.
Wówczas Aleksander zgodził się powstać i poniechać żałoby; ale już nigdy nie był taki sam jak dawniej.
- Żadne nieszczęście, jakie może mnie spotkać - mawiał - nie będzie dość wielkie, abym odpokutował za tę zbrodnię.
Ta zaś pokuta dziwnym zrządzeniem losu doprowadziła go do następnych zbrodni; osobliwa logika człowieka skruszonego zmuszała odtąd Aleksandra, aby nie karał żadnej obrazy mniej okrutnie, niż ukarał Klejtosa. Tak na swój sposób czcił pamięć ofiary.
Tam, w dalekiej Pelli, Olimpias wykorzystywała swój wolny czas, aby knuć intrygi przeciw Antypatrowi. Ukrywała w swym pałacu młodzieńców, których chciała ustrzec przed służbą w wojsku, lecz była oczarowana podbojami syna i wciąż się zachwycała, że urodziła boga.
Rozdział IX
Półbogowie
Cierpienie półbogów tkwi nie tyle w znużeniu własną działalnością, ile w niemożności pogodzenia przeciwstawnych dążeń i losów wynikających z ich dwoistej natury. Siłą i geniuszem podobni są bogom, ale po człowieku dziedziczą zwątpienie.
Rozdział X
Roksana
Od czasu zabójstwa Klejtosa zagadnienie, czy Aleksander posiada boską naturę, czy też nie, było przedmiotem nieustannych dyskusji, zarówno wśród wodzów, jak i żołnierzy. Bezustanne szczęście, niesłychana rozległość podbojów, niespożyta siła, zadziwiająco szybkie gojenie się ran, a zwłaszcza zwycięstwa, zawsze wieńczące najbardziej szaleńcze poczynania, słusznie skłaniały wielu z nich do uznania w nim istoty nadludzkiej. Natomiast inni rozważając, że posiada krew czerwoną jak każdy śmiertelny, że kamień może go powalić, zła strawa skręcać kiszki i nadmiar wina upoić, twierdzili, że jest człowiekiem i niczym więcej.
Umysł mniej kompromisowy niż jego mógłby poprzestać na tym, iż stanowi temat rozpraw i znaleźć w nich wystarczające potwierdzenie swej wyższej natury, lecz sam Aleksander w skrytości ducha doznawał dwoistych uczuć dotyczących własnej osoby i wciąż go nękały te same wątpliwości, które różniły jego otoczenie. Aby okazać swą boską moc tym, którzy powątpiewając wpajali weń zwątpienie, często przyspieszał ich zgon.
Usunął wielu wodzów, ponieważ zezwolili sobie na uśmiech, gdy arystokraci z Medii lub Baktrii padali na twarz przed paradnym łożem, na którym spoczywał przyodziany w złotogłów z Amonowymi rogami na uszach. Zresztą nieustannie napływali na jego dwór Egipcjanie, Fenicjanie, Persowie, wskutek tradycji bardziej od Greków skłonni do uznania w królu boskiej istoty. Pewnego dnia zdarzyło się, że Aleksander schwycił za włosy jednego z najstarszych dowódców i tłukąc jego czołem o ziemię zmusił do oddania mu należnej czci. Każda uczta, każda uroczystość, każde przyjęcie posłów było powodem nowych zgrzytów. Młodzi Macedończycy ze szlachetnych rodów, niektórzy żywiąc prawdziwe uwielbienie, inni wskutek dworactwa, przyjęli zwyczaj przyklękania. Aleksander dziękował im pocałunkiem.
Kallistenes, siostrzeniec Arystotelesa i dziejopis Aleksandra, uważał, że jest człowiekiem zbyt dojrzałym i zbyt dostojnym, aby się poddawać takiemu ceremoniałowi.
- Świetnie, mogę żyć uboższy o jeden pocałunek - oświadczył.
Żył krótko.
Kiedy odrzekł Aleksandrowi, że od niego, Kallistenesa, i od tego, co on napisze, ostatecznie zależy, czy ludy w przyszłych wiekach uwierzą, czy nie uwierzą w jego boskość, Aleksander go znienawidził. Młody przyboczny, wychłostany raz za uchybienie wobec królewskiego rytuału, oraz inni niezadowoleni uknuli spisek pod wpływem postawy i słów Kallistenesa. Pisarz w nim nie uczestniczył, lecz po jego ujawnieniu okazało się, że był przez spiskowców uważany za ich przywódcę. Kallistenes wtrącony do więzienia zmarł po kilku miesiącach. Stosunki między Aleksandrem a Arystotelesem, już od dawna nie najlepsze, ostatecznie się popsuły; sam Arystoteles w Atenach przez chwilę drżał o własne życie.
Mając na względzie wyprawę na Indie, której przygotowanie pochłaniało uwagę Aleksandra przez cały kwartał, wcielił on do wojska trzy tysiące Baktrów, a także inne oddziały zwerbowane w różnych częściach imperium. Tym sposobem zaopatrzył się w świeże wojska i zapewnił sobie zakładników, którzy stanowili rękojmię posłuchu w dalekich prowincjach.
Mijałoby się z prawdą, gdyby nie zaznaczyć, że niezły porządek panował w państwie Aleksandra; niemały był to cud, że te rozległe kraje tak pośpiesznie się poddały zdobywcy, który szybko je przeszedł i nieustannie się od nich oddalał. Należy podkreślić, że Aleksander zawsze przykładał wagę, by drogi w jego państwie były przejezdne, przeprawy strzeżone, postoje stałe, aby liczni gońcy krążyli i blisko siebie rezydowały załogi. Choć w bitwie jedynym jego manewrem był atak, a jedyną strategią - ryzykanctwo, w czasie pokoju odznaczał się rzutką mądrością wielkiego króla. Roztropność cechowała go w okresie pokoju.
Przeto kupcy, budowniczowie, poeci, aktorzy, mędrcy i kapłani bez ustanku krążyli po drogach dalekich, lecz bezpiecznych, wszędzie nawiązując stosunki handlowe i rozpowszechniając sztukę; w czasie panowania Aleksandra ludzie nauczyli się lepiej siebie poznawać. Ludy, raz przezeń ujarzmione, już się nie buntowały. Walki wynikały jedynie z jego obecności.
Dwie kobiety wielce się przyczyniły do uspokojenia Baktrii: zbrodniarka i miłośnica.
Perski wódz Spitamenes, który ostatnio obalił Bessosa, oblegał Marakandę i zadał tak ciężkie straty armii Aleksandra, zaciął się, aby prowadzić dalej wojnę. Ślubna małżonka owego Spitamenesa, kobieta jeszcze młoda, o charakterze posępnym a gwałtownym, znużyła się ciągłą wędrówką wśród wojennego rozgardiaszu. Zbrzydło jej także, iż mąż ją zaniedbuje dla zbyt wielu nałożnic. Zapragnęła zmienić pana i uwieść Aleksandra ofiarowując mu dar, jakiego arcygorąco mógł pożądać. Błaganiem, łzami i szelmowsko udając tkliwość dopięła, że pewnej nocy małżonek zapałał do niej żądzą, co już od dawna się nie zdarzało; a tej nocy, ukrywszy sztylet pod suknią, ucięła mu głowę.
Przybyła do obozu Aleksandra jeszcze okrwawiona, a niewolnik niósł za nią głowę Spitamenesa owiniętą w płaszcz. Aleksander przyjął dar, lecz kobietę kazał wypędzić, taką wzbudził w nim odrazę sposób zemsty, którym się nazbyt chełpiła.
Śmierć Spitamenesa spowodowała poddanie się wszystkich książąt Baktrii prócz jednego Oksyartesa; był on dość potężny i bogaty, aby samodzielnie nadal stawiać opór. Aleksander wyprawił się nań zimą i cała armia, którą wiódł, omal nie zginęła w czasie śnieżnej zawieruchy. Wielu ludzi zabłąkanych w białej zamieci straciło drogę wśród gór i zaginęło z chłodu lub połamało kości na dnie wąwozów. Przy wielkim ognisku rozpalonym wśród drzew Aleksander siedział na polowym tronie, który teraz wszędzie za nim noszono, i czekał, aż minie huragan. Nagle dostrzegł żołnierza z Macedonii wyczerpanego, z wpółodmrożonymi kończynami, pełznącego z jękiem ku ognisku. Podniósł żołnierza, posadził na własnym tronie, jął go rozcierać, by ogrzać. Gdy żołnierz oprzytomniawszy ujrzał, na czym siedzi, wrzasnął i zerwał się drżąc nie tyle z chłodu, ile z przerażenia. Aleksander go uspokoił gratulując, że jest Macedończykiem, a nie Persem.
- Bo Pers istotnie, zasiadłszy przez pomyłkę na tym królewskim tronie, byłby niechybnie skazany na śmierć; ale ponieważ ty jesteś Macedończykiem, zapamiętasz, że ów tron przywrócił ci życie.
Gdy burza minęła, Aleksander podążył ku twierdzy osadzonej na górze, a było wiadomo, że Oksyartes pozostawił tam swą żonę i córki. Twierdza słynęła jako niezdobyta. Gdy Aleksander wysłał heroldów z żądaniem, aby warownia się poddała, jej dowódca ze śmiechem wskazał na przepaście u stóp wałów; wysłannikom zaś polecił, aby donieśli swemu panu, że wtedy zdobędzie gród, kiedy sprawi, by żołnierzom wyrosły orle skrzydła.
Aleksander zwoławszy swych ludzi przyrzekł dwanaście talentów w nagrodę temu, kto pierwszy dotrze na szczyt. Zgłosiło się do wspinaczki trzystu ochotników. Trzydziestu z nich zginęło w czasie podejścia, ale twierdza została zdobyta, żona Oksyartesa dostała się do niewoli, a wraz z nią jego córki. Jedna z nich, Roksana, odznaczała się wyjątkową pięknością postaci i rysów, miała podłużne, czarne oczy, bardziej lśniące niż jedwab, prosty nos łagodnie opadający ku wardze i smukłą szyję, wdzięku rąk mógłby jej pozazdrościć najpiękniejszy posąg. Ci, co ją ujrzeli zstępującą z górskiej warowni, spokojną i szlachetną, uznali Roksanę za najurodziwszą kobietę, jaką spotkali w całym perskim państwie.
Od trzech lat Aleksander nie widział Barsiny, zamieszkałej w Suzie, gdzie wychowywała ich syna Heraklesa; nie myślał wzywać jej do siebie. Aleksander nadal rzadko odczuwał miłosne pożądanie i zaspokajał je przygodnie.
Roksana pod marzycielskim wyglądem kryła twardy charakter i królewskie ambicje. Być ukochaną władcy świata, wybranką jego serca, czy nie żywiły obecnie tej skrytej nadziei wszystkie księżniczki Wschodu, nadziei tym bardziej płonnej, że było wiadomo, iż Aleksander mało ulega kobietom? Roksana odniosła zwycięstwo nad zwycięzcą tylu królów. I księżniczka, zdobyta w twierdzy słynącej jako niedostępna, zawładnęła tym sercem, dotąd nie zdobytym.
Kiedy Oksyartes wreszcie zgodził się poddać, zadziwiły go względy, jakimi go otoczono, jeszcze bardziej był zaskoczony, gdy się dowiedział, że Aleksander pragnie go mieć za teścia. Ślub się odbył, jednakże Aleksander, podobnie jak Barsinie, nie przyznał Roksanie godności prawdziwej królowej.
Ale miłość Roksany dostarczyła mu tego, czego nie zdołały dlań uzyskać jego armie; Oksyartes wystąpił jako pośrednik, aby pokonać na granicach państwa ostatnie opory. Ludy Baktrii, wzruszone małżeństwem ich pięknej księżniczki, przyłączyły się do swego zdobywcy i wreszcie Aleksandrowy pokój zapanował w tej części świata.
Król mógł tedy ruszyć w drogę ku Indiom, było to w połowie wiosny.
Rozdział XI
Wojna słoni
Kiedy Aleksander wędrował - to bez oporu, to walcząc - przybyło doń kilku indyjskich książąt, a wśród nich Ambhi, władca Taksile, często zwany Taksilem od nazwy swego królestwa rozciągającego się od Indusu po Hydaspes. Król ów zasłyszawszy o wielu bohaterskich czynach Aleksandra, szukał w nim wsparcia w wojnie, którą zamierzał wydać Porosowi, swemu potężnemu sąsiadowi spoza Hydaspu. Działo się to około dwudziestej dziewiątej rocznicy narodzin Aleksandra.
Lecz ziemie Taksila były wtedy jeszcze odległe; aby do nich dotrzeć, należało przejść między szczepami, które choć przepuściły indyjskich książąt, wzbraniały wstępu wojskom Aleksandra. Zmuszenie ich do uległości wymagało dziewięciomiesięcznych trudów. Aleksander podzielił armię na dwie części, jedną pod wodzą Hefajstiona, a drugą pod swym osobistym dowództwem. Podczas kampanii często widywano Aleksandra w pogiętym hełmie, z mieczem lub włócznią zbroczoną krwią; stał się ponownie takim, jakim był w czasie swych pierwszych bitew; wyraźnie dowiódł, że nie stracił ani siły, ani zręczności, ani zapału do pojedynczej walki wręcz. Straty w żołnierzach były ogromne, łupieże częste, rzezie bezlitosne. Niejeden z wodzów odniósł rany, a wśród nich Ptolemeusz, który się odznaczył wielkim męstwem. Górskie plemiona mogły wytrzymać w skalnych kryjówkach długie oblężenie, bo wystarczała im do życia skąpa strawa, a wody nigdy nie brakowało, ponieważ czerpały ją topiąc śnieg.
Zwłaszcza Massaga, miasto pod panowaniem królowej Kleofis, na długo powstrzymało pochód naszego wojska. Gdy wreszcie miasto padło, spodziewano się, iż poniesie ono przykładną karę. Ale kiedy brankę, królową Kleofis, przywiedziono do Aleksandra, ów się zdziwił, że młodziutka i bardzo piękna kobieta kierowała obroną swego ludu z takim uporem i wojskowym talentem. Kleofis potrafiła dostatecznie zainteresować zwycięzcę, aby spędził z nią całą noc. Odezwało mu się w pamięci, że jest mężczyzną, a kobietę ujarzmia się w inny sposób niż mieczem. Ona przypomniała sobie, że jest kobietą, a nawet branka nie jest pozbawiona broni. Rankiem Kleofis uwiozła obietnicę, że zachowa swoje królestwo, uwiozła także przyszłego króla, bo po dziewięciu miesiącach powiła syna i nazwała go Aleksandrem.
Podczas tejże kampanii zostały zdobyte: warownia Aornos, słynna z oporu, jaki w czasach starożytnych stawiła indyjskiemu bogu Krisznie, oraz góra Meros, gdzie rosną winorośl i bluszcz, zaś nazwa ta oznacza „udo”. W nieznanych krajach, przez które szliśmy, Grecy usiłowali odnaleźć bogów podobnych do ich własnych. W czci oddawanej Krisznie upatrywali kult Heraklesa, przeto Aleksander mógł się chełpić, że zwyciężył tam, gdzie Heraklesowi się nie powiodło; góra Meros, bujną roślinnością bardzo przypominająca ogrody poświęcone Dionizosowi, radowała ich swym widokiem jako miejsce, gdzie Zeus zamknął syna w udzie. Przez dziesięć dni Aleksander oraz jego towarzysze, uwieńczeni bluszczem i winoroślą, tańcząc, śpiewając, pijąc wpadali w świętą ekstazę, głosili się prorokami i wciągając kobiety w świętą orgię obchodzili najbardziej szaleńcze bachanalia, jakie kiedykolwiek widziano.
Następnej wiosny, a więc po roku marszu od wyjazdu z Baktrii i po czterdziestu tysiącach stadiów przebytych od czasu śmierci Dariusza, dotarliśmy nad Indus. Tę rzekę tak szeroką, że oko z trudem dostrzega przeciwległy brzeg, przeszliśmy po moście zbudowanym ze statków pod kierunkiem Hefajstiona. Na drugim brzegu, gdzie odprawiono uroczyste nabożeństwo, Taksiles oczekiwał Aleksandra i przyniósł mu w darze dwieście srebrnych talentów oraz przywiódł trzy tysiące wołów, dwieście tysięcy baranów i trzydzieści bojowych słoni.
Wówczas wkroczyliśmy w bajeczne kraje, gdzie kora jest tak miękka, iż można na niej pisać jak na wosku, rzeki niosą złoty piasek, wnętrza gór rodzą cenne kamienie, a perły lęgną się w łonie mórz okalających wybrzeże. Stoją tu liczne świątynie o spiczastych dachach, bardzo wysokie, na wzór piramid, lecz zdobne w tysiące kamiennych posągów i malowane w bardzo jaskrawe i różnorodne barwy. Tamtejsi kapłani, a także świątynne tancerki przywodzą na myśl egipskie obrzędy. Kraje te zamieszkują mędrcy, magowie i lekarze, których wiedza w pełni dorównuje naszej. Sporo z owymi mędrcami przeprowadziłem rozmów i pojąłem, że wiedzę swą czerpią z tego samego źródła boskiego objawienia.
Mieszkańcy tych krain przywdziewają długie po kostki szaty, lekkie sandały, a głowy okrywają im zawoje. Ci, których ród czy bogactwo wyniosły ponad pospólstwo, noszą kolczyki z cennymi kamieniami i złote bransolety. Jedni mają twarze wygolone, inni brodę wokół podbródka, a jeszcze inni zapuszczają całkowicie zarost i nigdy nie strzygą włosów. Splendor królów o wiele przewyższa nawet przepych dworu perskich monarchów. Tedy jak daleko byśmy poszli, świat zawsze ma czym nas olśniewać.
Gdy indyjski król raczy pokazać się publicznie, dworzanie kołyszą nad nim srebrnymi kadzielnicami i sycą wonnością drogę, którą się posuwa; spoczywa on w złotej lektyce ozdobionej perłami zwisającymi ze wszystkich stron, a sam przyodziany jest w lnianą szatę zdobną w złoto i purpurę; za nim postępują strażnicy, część z nich niesie gałęzie pełne ptaków, które nauczyli przeróżnego świergotu.
Splendoru pałacowi przydają kolumny złocone lub owinięte winoroślą ze złota; każdy ma wolny wstęp do siedziby króla; a podczas gdy go czeszą, odziewają, skrapiają wonnościami, on udziela audiencji posłom albo sądzi poddanych. Ściągają zeń sandały, a stopy namaszczają cennym olejkiem. Gdy wyjeżdża niezbyt daleko, dosiada konia, ale na długie podróże używa pojazdu zaprzężonego w słonie. Te kolosalne zwierzęta są całkowicie okryte złotem albo złotymi czaprakami. Na końcu jedzie za nim w lektykach długi orszak nałożnic; owa świta jest oddzielona od pochodu królowej, który nie ustępuje jej ani w splendorze, ani wspaniałości pojazdów. Kobiety szykują posiłki królowi i one mu nalewają wino; gdy jest senny, konkubiny zanoszą go do jego komnaty wznosząc modły do bogów i śpiewając hymny * [*Elementy tego opisu, oparte na opowieściach towarzyszy Aleksandra, a zaczerpnięte z dzieł Kurcjusza Rufusa, dość dokładnie odtwarzają wyobrażenia, jakie starożytni mieli o Indiach.].
W taki oto sposób powitał nas król Ambhi w królestwie Taksile, gdzie żołnierze spędzali czas na wytchnieniu, podczas gdy trwały przygotowania do wojny z Porosem. Najpierw zza Hydaspu wysłani zostali doń posłowie z wezwaniem do płacenia daniny i powitania Aleksandra na granicy królestwa. Poroś odpowiedział, iż na pewno zadośćuczyni jednemu z tych żądań i wyjedzie na spotkanie Aleksandra, lecz na czele stu tysięcy piechurów, czterech tysięcy konnych, czterystu wozów i trzystu słoni.
Od Gaugameli i klęski Dariusza armia nigdy nie zmierzyła się z przeciwnikiem tak potężnym i tak licznym. Największy niepokój wzbudzały w żołnierzach bojowe słonie. W istocie, piętnaście słoni ongiś odebranych Dariuszowi, a począwszy od Asyrii w małej odległości postępujących za armią, pojmano bez walki i nigdzie się nimi nie posłużono; trzydzieści innych podarowanych przez Taksila, mimo że szły w sojuszniczych szeregach, wzbudzało więcej lęku niż zaufania. Konie szalały widząc te potwory. Toteż stawianie czoła trzystu słoniom w szeregu niezbyt się uśmiechało piechurom.
Aleksander kazał specjalnie przećwiczyć część swych żołnierzy, których zaopatrzył w topory i kosy; dla pozostałych zamówił zbroje ze wszystkich stron najeżone długimi kolcami ze stali, a zaopatrzył tych żołnierzy w długie i ciężkie dzidy, aby godzili nimi zwierzę w oczy, w okolice piersi, a gdyby zdołali je zawrócić - w najwrażliwsze części brzucha. Tych wojowników, zwanych katafraktami, przydzielił do różnych falang * [*Wiadomości zaczerpnięte ze starożytnych tekstów przez byłego pułkownika artylerii, kawalera P. Armandi, a umieszczone w jego dziele: Histoire militaire des éléphants [Słonie w historii wojskowości].].
Na wschodnim brzegu Hydaspu obozowała olbrzymia armia Porosa. Kazał on zniwelować równinę, aby ułatwić obroty swym wozom i słoniom. W ciągu kilku dni Aleksander nękał wroga różnymi manewrami, to szedł w górę, to w dół rzeki; pozorował rzekomą przeprawę. Przy każdym ruchu Macedończyków cała armia Porosa wykonywała ruch analogiczny, zmieniała pozycje wzdłuż rzeki w tempie nadanym przez trzysta słoni.
Następnie Aleksander wykonał manewr, który by się wydał Parmenionowi wręcz szaleńczy. Pozostawiwszy Kraterowi wiekszość oddziałów w bojowym ordynku oraz jednego z dowódców przebranego w królewską zbroję i w hełmie z białym pióropuszem, sam, tylko z dwunastu tysiącami ludzi na pięćdziesiąt będących pod jego rozkazami, udał się o dwadzieścia stadiów na pomoc w poszukiwaniu brodu. Marsz ten odbył nocą; ale gdy doszedł nad brzeg Hydaspu, rozszalała się straszliwa burza, podczas której kilku ludzi poraził piorun. Ponieważ panika jęła ogarniać Greków, Aleksander zawołał:
- Ateńczycy, Ateńczycy, wy, którzy stoicie tam na agorze, czyż możecie sobie wyobrazić, na jakie wystawiam się niebezpieczeństwa, aby zasłużyć na wasze pochwały?!
Potoki spływały z nieba; miało tak trwać przez trzy miesiące, lecz my jeszcze nie wiedzieliśmy, że w tych krajach cały kwartał leją deszcze. Wody Hydaspu nagle wezbrały. Wojsko przemoczone i drżące wsiadło na tratwy i byle jakie czółna, a gdy w świetle błyskawic lądowało na brzegu, spostrzegło, że to, co brało za przeciwległy brzeg, jest tylko wyspą. Przeto dwanaście tysięcy ludzi zostało odciętych od reszty i otoczonych ryczącą rzeką. Przypadek wskazał bród na drugim krańcu wyspy, przez który mimo dość silnego prądu ludzie wraz z końmi zdołali się przeprawić. Lecz dzień zaświtał; deszcz na chwilę ustał i zwiadowcy indyjscy zatrąbili na alarm.
Najpierw zaatakował Aleksandra syn Porosa z dwoma tysiącami jeźdźców i stu dwudziestoma wozami, idący na spotkanie ich sojusznika, króla Kaszmiru, którego przybycia oczekiwał. Indyjska konnica została rozgromiona, a wozy przechwycono. Później nastąpił atak na Porosa.
Gdy ów zauważył zbliżającego się przeciwnika, ustawił na równinie w szeregu słonie, za nimi piechotę, jazdą i wozami osłaniając flanki. Aleksander powtórzył bojowy manewr, który tylekroć mu się udawał, i umieścił piechotę przed słoniami, połowę jazdy pod wodzą Kojnosa, szwagra zmarłego Filotasa, posłał do ataku z lewa, a sam ruszył od tyłu z prawa na straszliwe słonie. Bitwa rozgorzała na przemoczonej ziemi, którą piach rozsypany przez żołnierzy Porosa zmienił w błoto. Macedońska konnica zyskała przewagę nad wozami, które się ślizgały i grzęzły. Kojnos okrył się chwałą kierując atakiem na lewym skrzydle. Aleksander jak zawsze w środku walki zacięcie torował sobie drogę do Porosa, olbrzyma jeszcze wyższego niż Dariusz, a który - niby wielobarwny bóg ze szczytu góry - kierował bitwą z wieży umieszczonej na największym słoniu.
Lecz indyjskie zastępy były tak gęste, a konie zbliżając się do słoni tak szybko się płoszyły, że macedońska jazda mimo ponawianych ataków nie zdołała otworzyć sobie przejścia. Tym razem piechota zadecydowała o zwycięstwie.
Wkroczyli do bitwy żołnierze w zbrojach z żelaznymi kolcami oraz uzbrojeni w kosy i topory; porażone słonie wpadały w szał i ryczały straszliwie; niektóre z uciętej trąby polewały walczących strugami krwi; łucznicy godzili w jeźdźców i siedzących na grzbietach żołnierzy. Wkrótce trzysta bestii oszalałych z bólu i trwogi, już nie słuchając nikogo i usiłując uciec poprzez własne wojska, tratowało indyjskie oddziały zmieniając je w ohydną miazgę. Pod ogromnymi nogami głowy pękały jak owoce. Poroś został zwyciężony raczej przez słonie niż przez Greków.
Tymczasem Krateros wysadził na brzeg Fenicjan, Persów, Medów i Baktrów stanowiących główny trzon armii. Indyjscy żołnierze pierzchnęli w całkowitym popłochu. Poroś poważnie ranny, otoczony kilku łucznikami walczył do końca i próżno usiłował zgromadzić swe zastępy. Słoń jego wycofał się ostatni po ośmiu godzinach walki.
Aleksander już zamierzał rzucić się za nim w pościg, gdy raptem ugięło się pod nim siodło i spadł na ziemię, Bucefał runął i już nie powstał; Bucefał zginął nagle wyczerpany, niby rażony piorunem. Z twarzą mokrą od łez Aleksander stał przy bezwładnych zwłokach karego konia. Była to jego pierwsza zdobycz, cudowny towarzysz przygód; nauczył go nie lękać się cieni, a on od młodości przez siedemnaście lat niósł go od bitwy do bitwy i od zwycięstwa do zwycięstwa. Ach, jakże daleko pozostała równina Pelli, głos tesalskiego kupca i drwiny Filipa! Jak wart był trzynastu talentów ów koń, który kochał wojnę.
Aleksander wysłał Taksila, aby żądał poddania się Porosa. Gdy ów zobaczył nadchodzącego wroga, który wzywał go do układów, podniósł ostatnią swą dzidę i natarł na niego na słoniu; jedynie chyżości wierzchowca Taksiles zawdzięczał swe ocalenie. Wysłano następnych książąt. Poroś brocząc krwią, wyczerpany pragnieniem, zgodził się przystanąć i kazał się zsadzić na ziemię. Niebawem przybył Aleksander i za pośrednictwem tłumacza zapytał go, jak pragnie być traktowany.
- Po królewsku - odparł Poroś.
Aleksander nalegał pragnąc się dowiedzieć, co on przez te słowa rozumie.
- Wszystkie sprawy - rzekł Poroś - są zawarte w tych słowach: „po królewsku”.
Aleksandra zdjął podziw dla tego nie znającego lęku męża o bajecznym wzroście, który miał takie poczucie własnej godności. Zdawało mu się, że odnajduje u Porosa pewne cechy Dariusza, owego wroga, którego śmierci nie przestał żałować. Porosa i Taksila, odwiecznych przeciwników, zmusił do zgody i nic nie narzucił zwyciężonemu prócz przywrócenia do dawnego stanu armii, by ją przyłączyć do własnej. Wówczas władcy trzydziestu siedmiu księstw zgłosili mu swą uległość.
Aleksander założył w tych okolicach dwa miasta, jedno nazwał Bucefalą, drugie Nikają, aby upamiętnić swego konia i swe zwycięstwo. Kazał też zbudować nową rzeczną flotę do spływu Hydaspem oraz Indusem. Prawie przez dziewięć tygodni szedł w potokach deszczu jeszcze dalej na wschód, przeprawił się przez następne dwie rzeki, Akesines i Hydraotes, obiegł i po krwawym szturmie zdobył Sangalę, a następnie dotarł do rzeki Hyfazis. i dowiedział się, że ziemia tu się nie kończy. Powiedziano mu, że na północy wznoszą się góry dwakroć wyższe, pięćkroć rozleglejsze niż Kaukaz, że na wschodzie płynie rzeka Ganges, szersza niż wszystkie, które dotąd przekraczał, że Ocean Zewnętrzny znajduje się daleko na południu, a wreszcie, że ziemie leżące poza Hyfazem należą do króla o imieniu Ksandramas. Ów Ksandramas, syn balwierza, uwiódłszy małżonkę prawego władcy, zabił go i przywłaszczył sobie tron; posiada on armię złożoną z dwustu pięćdziesięciu tysięcy ludzi i kilku tysięcy słoni; państwo jego jest dziesięciokrotnie większe niż królestwa Taksila i Porosa. Wówczas Aleksander postanowił zaatakować Ksandramasa; lecz tym razem wojsko odmówiło posłuchu i cały obóz rozbrzmiewał protestem. Aleksander zbliżał się do trzydziestej rocznicy swych urodzin.
Rozdział XII
Przemowa na brzegu rzeki
Od siedemdziesięciu dni padał deszcz.
Aleksander zgromadził wszystkich wodzów w swym namiocie, przy wejściu. A kiedy wszyscy przed nim stanęli, on, siedząc na tronie, zwrócił się do nich z następującym przemówieniem:
- Doskonale mi wiadomo, że Indowie rozsiewają różnorakie kłamstwa, aby siać lęk w moim wojsku, ale wy już znacie tego rodzaju podstępy. Persowie także nam mówili, że posiadają niezliczone armie, rzeki nie do przebycia, prowincje, których krańca nie dostrzec, a jednak rozbiliśmy ich armie, przebyliśmy ich rzeki i przekroczyliśmy granice ich państwa. Czy sądzicie, że Indowie mają tyle słoni, ile kóz biega po Macedonii? Wiedzcie, że te zwierzęta spotyka się rzadko, pojmać je trudno, a jeszcze trudniej oswoić. Co więc was przeraża: ogrom zwierząt czy ilość ludzi? Widzieliście, że wystarcza zranić kilka słoni, aby resztę zmusić do ucieczki; co więc was obchodzi, czy jest ich trzysta, czy trzy tysiące? Natomiast co do ludzi, to czy po raz pierwszy stawicie czoło mrowiu, czyście się nie przyzwyczaili do widoku, że mała ilość pokonuje nawet największą? Gdyśmy przekroczyli Hellespont, mogło was przerazić, że jest nas tylko garstka; ale teraz, gdy są z nami Scytowie, Baktrowie, Sogdianowie, Indowie Taksila i Porosa - czy teraz macie dygotać?
Grzmot przewalił się pod dżdżystym niebem. Wszyscy dowódcy mieli spuszczone głowy.
- Nie jesteśmy u progu naszych trudów - ciągnął dalej Aleksander - raczej zbliżamy się do ich końca; bo niebawem dojdziemy do oceanu i kraju, gdzie wschodzi słońce; jeśli więc nie przeszkodzi wam tchórzostwo, w triumfie wrócimy do naszego kraju, rozszerzywszy nasze państwo po krańce ziemi. Czy mamy wskutek naszego niedołęstwa stracić plon gotowy do zbioru? Nagroda przewyższa niebezpieczeństwo. Mamy do czynienia z ludami zarazem bogatymi i tchórzliwymi, wiodę was raczej na grabież niż wojnę. Stać was na odwagę, aby sięgnąć po wszystko. Proszę was, zaklinam na waszą sławę, na moją, na uczucie, jakie do siebie żywimy, ja do was i wy do mnie, zaklinam was w przeddzień owładnięcia przez was światem, nie opuszczajcie waszego towarzysza broni! Już nie mówię „waszego króla”, bo aż dotąd korzystałem z mej władzy, ale dzisiaj wam nie rozkazuję, ja was proszę. I zważcie, kto do was zanosi tę prośbę, do was, co osłanialiście mnie waszą tarczą, broniliście waszym mieczem! Nie kruszcie tej chwały spoczywającej w mych dłoniach, która postawi mnie na równi z Heraklesem i Dionizosem. Ustąpcie moim prośbom i przełamcie to ponure milczenie. Gdzie są te okrzyki, zwykłe świadectwo waszej uciechy, gdzie wesołe twarze moich Macedończyków? Żołnierze, już was nie poznaję!
Lecz nie podniosło się ani jedno czoło, ani jedne usta się nie otwarły. Żaden z najstarszych Hetajrów, Krateros, Perdikkas, Ptolemeusz, Eumenes, Leonnatos, Kojnos, Meleager, Nearch - żaden z nich nie drgnął. Spoza nich, poprzez szum ulewy i pomruki burzy, dochodziła wrzawa obozu. Wtedy Aleksander zawołał:
- Cóż wam uczyniłem, że nie raczycie nawet na mnie spojrzeć? Czy nikt nie ma odwagi mi odpowiedzieć? O cóż was proszę? Jedynie o to, abyście pomyśleli o własnej sławie i o waszym honorze! Gdzie są ci, których ongiś widziałem walczących o przywilej niesienia waszego rannego króla? Jestem opuszczony, jestem sprzedany, wydano mnie moim wrogom. Zostawcie mnie więc na łasce dzikich zwierząt i rozszalałych rzek! Wydajcie mnie na pastwę ludom, których sama nazwa was przeraża! Znajdę jeszcze takich, co pójdą za mną, kiedy wy mnie opuścicie. Moi wczorajsi wrogowie będą mi wierniejsi aniżeli wy; zrobię z nich moich żołnierzy. A jeśli śmierć mi pisana, wolę ją niż królowanie we wstydzie i zależności od was.
Przyłbice, hełmy trwały pochylone, nieruchome. Wtedy Aleksander schwycił oburącz czoło i ujrzano najpotężniejszego w świecie księcia we łzach przed wodzami.
W końcu Kojnos, szwagier Filotasa, bohater bitwy z Porosem, postąpił krok naprzód, zdjął hełm i powiedział:
- Musisz nas zrozumieć, Aleksandrze. Nie jesteśmy tchórzami; myśmy się nie zmienili, jesteśmy gotowi nadal walczyć za ciebie i narażać się na tysiące niebezpieczeństw. Sam wiesz, ilu Macedończyków i Greków wyruszyło wraz z tobą i jaka garstka nas pozostała. Jedni osiedli, i to nie zawsze z własnej woli, jako kolonowie w miastach, któreś założył, inni zginęli w bitwach, jeszcze inni zostali odesłani do domu z powodu ran; ci pozostali jako załoga od jednego po drugi kraniec Azji; większość wymarła na skutek chorób, tak że z wielu pozostała tylko garstka, a ta nieliczna ma wyczerpane i ciała, i dusze.
Wszyscy Hetajrowie potwierdzili skinieniem głowy i wszyscy byli wzruszeni, bo Kojnos, wychudły i trawiony uporczywą gorączką, należał właśnie do tych wynędzniałych chorych, o których mówił. Przemawiał dalej jako człowiek, który czuje, że już nie ma czego się spodziewać ni lękać.
- Wielkość twoich czynów nie tylko zwyciężyła twych wrogów, ale i samych żołnierzy. Szukasz nowych Indii nie znanych Indom. Chcesz wywabić z kryjówek ludzi mieszkających wśród węży i dzikich zwierząt; chcesz, aby twe zwycięstwa oglądały ziemie, których słońce nawet nie oświeca. Może taki zamysł tobie dogadza, ale nasza moc już wygasła. Spójrz na wynędzniałe twarze twoich żołnierzy, na ciała pokryte bliznami. Stępiły się nasze dzidy, wyszczerbiła nasza broń; jesteśmy odziani po persku, bo nie możemy dowieźć naszej macedońskiej odzieży. Który z nas ma jeszcze zbroję? Czyj koń, jeśli go jeszcze zachował, ma nie starte kopyta? Poszukaj tych, co mają jeszcze niewolników! Wszystko zdobyliśmy, a jednak brak nam wszystkiego. To nie przepych i rozpusta doprowadziły nas do tej nędzy, ale wojna, która strawiła owoce naszych zwycięstw. Pohamuj, jeśli możesz, żądzę pustej gonitwy po świecie, bo my doszliśmy już tam, dokąd los mógł nas zawieść. My cię teraz błagamy: wróć do twej matki i ziemi twoich przodków. Potem, jeśli zapragniesz, będziesz mógł znów wyruszyć, nasi synowie będą ci towarzyszyli, ale my, my już tylko wzdychamy do wypoczynku. I wolę, żeby te słowa wyszły z moich ust, aniżeli je wypowiedzieli żołnierze.
Podniosły się hełmy i wszyscy dowódcy jednym ruchem wyciągnąwszy dłonie zakrzyknęli królowi, że Kojnos wyraził ich wspólne uczucia.
Teraz z kolei Aleksander pochylił czoło i zacisnął wargi. Jednym gestem odprawił Hetajrów i wzbronił komukolwiek wstępu do swego namiotu. Trzy dni tkwił tam w zamknięciu, przygnębiony i samotny. Nawet Roksanie zabronił uchylać zasłony namiotu. Hefajstion przebywał daleko na ziemiach Porosa. A deszcz padał nadal.
Trzeciego dnia Aleksander zawezwał egipskich kapłanów, chaldejskich magów, babilońskich wieszczbiarzy i mędrców indyjskich towarzyszących jego armii. Polecił im zapytać bóstw, czy ma przejść rzekę. Wróżby były identyczne, bogowie wszystkich krajów odpowiedzieli: nie. Aleksander w końcu i mnie zapytał, jakby u mnie szukał ostatniej pomocy.
- Królu - rzekłem - odpowiedzi udzieliłem ci już w Babilonie.
I syn Amona pojął, że ojciec go opuścił, ponieważ postąpił wbrew jego woli.
Rozdział XIII
Strzała Mallów
Na wybrzeżu Hyfazu Aleksander, pragnąc oznaczyć granice swego marszu na wschód, polecił wznieść dwanaście kolosalnych, kamiennych ołtarzy ku czci dwunastu bogów Olimpu. Złożono wspaniałe ofiary, a potem nastąpiły igrzyska, wyścigi i uroczystości, aby postanowieniu powrotu nadać pozór triumfu. Wojsko nie musiało zadawać sobie trudu, aby okazać ogromną uciechę; był to naprawdę odmarsz zwycięzców.
Aleksander rozkazał także sporządzić łoża dwukrotnie dłuższe niż zwykle i żłoby tak wysokie, że żaden koń nie mógłby sięgnąć po obrok; a postawił tam te łoża i żłoby po to, aby ci, co je znajdą, uwierzyli, iż armia olbrzymów gigantycznego wzrostu obozowała na tych brzegach. Po czym wróciliśmy nad Hydaspes.
Deszcz ustał. Przybyły posiłki i tabory wysłane przez Harpala: siedem tysięcy ludzi, sześć tysięcy koni, dwadzieścia pięć tysięcy pełnych zbroi i leki dla chorych. Ale te leki przyszły za późno, nie uratowały Kojnosa, który wkrótce zmarł. Pogrzeb miał wspaniały.
Flota zbudowana na rozkaz Aleksandra była już gotowa; składała się z osiemdziesięciu wojennych okrętów i dziewięciuset lekkich czółen. Nearch otrzymał nominację na wodza tej floty. Aleksander wsiadł na statek oraz zaokrętował osiem tysięcy żołnierzy, tyleż koni i większość taboru. Krateros otrzymał dowództwo nad kolumną, która miała się posuwać wzdłuż wschodniego brzegu Hydaspu, podczas gdy Hefajstion wzdłuż przeciwległego brzegu miał wieść pozostałe wojska i słonie. Taksilowi i Porosowi Aleksander powierzył rządy w jego imieniu nad wszystkimi królestwami w północnych Indiach.
Spływ rzeką rozpoczął się jak przyjemna przejażdżka, Aleksander łatwo przekonał dowódców, iż powrót drogą, którą przybyli, zbyt by przypominał odwrót zwyciężonych. Zapewniał ich, że zawierzając rzecznym prądom łatwo dopłyną do bliskiego południowego oceanu, jeśli nawet dotrą do oceanu, bo owa rojąca się od krokodyli rzeka może równie dobrze wpadać do Nilu i bez trudu ich zanieść do Memfis i egipskiej Aleksandrii. Na tym odcinku drogi Aleksander przede wszystkim otaczał się uczonymi, którzy uczestniczyli w wyprawie, wraz z nimi studiował przybrzeżną roślinność oraz zwierzęta zamieszkałe w okolicy.
Wszystko zaczęło się psuć przy burzliwym zlewisku Hydaspu z Akesinem, gdzie statki schwytane w wiry i prądy wymknęły się spod kontroli załóg; wzajem się obijały, okręcały wokół siebie, wirowała cała flota, jakby ogarnięta szałem. Zatonęło kilka czółen, a wraz z nimi i ludzie, a sam Aleksander, który nadal nie umiał pływać, o mało nie rzucił się do wody.
Pokonawszy przeszkody przyrody trzeba było pokonywać przeszkody stawiane przez ludzi. Mieszkańcy okolic znad Akesinu, zwani Mallami, wcale nie chcieli się poddać. Aleksander wysadził wojska na ląd żądając od nich, aby się zdobyły - jak im wyjaśnił - na ostatni wysiłek.
Dwie drogi wiodły do stolicy Mallów: jedna długa, kręta i łatwa; druga szła przez czterysta stadiów bezwodnej pustyni. Właśnie tę drogę wybrał Aleksander. Przebył ją wraz z jazdą w jeden dzień i jedną noc, po czym runął na miasto, którego mieszkańcy nigdy nie widzieli żadnej napastniczej armii nadchodzącej z pustyni. Rzeź ludzi zaskoczonych i bezbronnych, jaka nastąpiła z rozkazu Aleksandra, wystarczyła, by zapewnić bezpieczną drogę. Lecz znów ogarnięty nawykiem gwałtu i żądzą podboju zawzięcie ścigał zbiegów. Gdy się doń przyłączyła piechota, ruszył na święte miasto. Pięć tysięcy zamieszkałych tu kapłanów, zamiast narażać się na wojenną zniewagę i profanację uświęconego miejsca, wolało podłożyć ogień pod budowle i dobrowolnie spłonąć w świątyniach.
Kiedy Aleksander zawładnął tą kupą popiołów, zapragnął jeszcze zdobyć twierdzę, o której mu powiedziano, że się znajduje w pobliżu. Żołnierze za nim poszli, ale niechętnie; do rozpaczy doprowadzała go ich zła wola.
Pod murami warowni, przekonany, iż żołnierze zbyt powoli przynoszą drabiny, sam chwycił pierwszą, jaka znalazła się pod ręką, i ruszył do ataku, można by rzec samotnie. Poszedł tylko za nim przyboczny Leonnatos, wierny Peukestas, który nadal nosił tarczę Achillesa, oraz zwykły hoplita imieniem Abreas. Przystawił drabinę do wału, wspiął się i wkrótce czterech ludzi stanęło samoczwart na okalającej twierdzę trasie rontu do walki z całą załogą.
Chmara strzał otoczyła hełm z białym pióropuszem Aleksandra. Macedończycy widząc, na jakie naraża się niebezpieczeństwo, odzyskali zapał, spiesznie przystawili następne drabiny, ale wtedy tak tłumnie się na nie rzucili, że się załamały pod ich ciężarem. Z podnóża muru dowódcy wołali, aby Aleksander zeskoczył, a oni schwytają go w ramiona; lecz on w odpowiedzi rzucając im obelgi osłaniał się tarczą przed strzałami i zrobił rzecz nigdy nie słyszaną w historii bitew. Ze szczytu wału zeskoczył do miasta.
Miał szczęście, że spadł na nogi, gotów się bić z nadbiegającymi hurmem wrogami. Peukestas, Leonnatos i Abreas zeskoczyli obok i wszyscy czterej oparci o mur i rosnące tu stare drzewa rozpoczęli walkę mieczem, podczas gdy ze wszech stron sypał się grad strzał i oszczepów. Abreas padł pierwszy, trafiony strzałą w czoło; prawie natychmiast maczuga spadła na hełm Aleksandra; pod jej ciosem obniżył tarczę i wtedy strzała dosięgła go w środek piersi; Peukestas usiłował osłonić go tarczą Achillesa, lecz wkrótce sam padł na zemdlonego Aleksandra, przeszyty kilku strzałami; w końcu upadł Leonnatos, trafiony w szyję. Jednej chwili brakowało, aby Macedończycy, którzy teraz kupą przeskakiwali wał, nie przybyli za późno.
Oswobodzili Aleksandra leżącego bez życia, a wszystkich, kto żyw był w warowni, wycięli w pień.
Przeniesiono Aleksandra ze strzałą jeszcze utkwioną w piersi. Trzeba było odpiłować drzewce od strzały, aby zdjąć mu zbroję, lecz grot był najeżony kolcami; należało wokół wyciąć ciało. Krateros, który dokonał operacji, zażądał, aby przytrzymano ręce i nogi Aleksandra, lecz ów zabronił.
- Nie ma potrzeby - rzekł - trzymać nieruchomo tego, kto sam potrafi trzymać się w ryzach.
Jednak pod nożem trzykrotnie tracił przytomność; a następnie w ciągu kilku dni był bliski śmierci. Wielka panika ogarnęła żołnierzy, którzy rozważali, kto by teraz mógł ich wyprowadzić z tego okropnego kraju. W ciągu tych dni skupiali się wokół mnie lekarze oraz magowie i potrzebna była cała nasza połączona sztuka, aby zachować życie w tym ciele.
Począwszy od Babilonu każda choroba czy rana Aleksandra była coraz cięższa, ta ostatnia i bez pomocy magii dla każdego człowieka o innej niż on naturze byłaby śmiertelna.
Zaniesiono Aleksandra aż nad rzekę, później na statek, złożono na łożu ustawionym na pomoście, aby mogły go zobaczyć wszystkie oddziały tak na łodziach, jak i obozujące na brzegu. Ale ponieważ się nie ruszał, wojska były przekonane, że pokazują jego zwłoki, i rozległ się olbrzymi lament. Wówczas on uniósł rękę, aby dowieść, iż żyje; wnet z obu brzegów, a i z samej rzeki zamiast łkania wzniósł się radosny wrzask.
Owacja jakby go wskrzesiła; zapragnął wrócić do namiotu konno. Po zejściu na ląd kazał, aby usadowiono go w siodle, mimo niesłychanego bólu i niebezpieczeństwa, jakim mu groził każdy ruch. Szał ogarnął żołnierzy, tłoczyli się, by uścisnąć mu kolana, całowali płaszcz nie pojmując, iż tak go gniotąc narażają na śmierć; wielu weteranów płakało, inni rzucali przed nim kwiaty. Okrzyki miłości rozlegały się ze wszech stron, podczas gdy on zsiadł z konia, wszedł do namiotu i bez niczyjej pomocy dotarł aż do łoża.
To zwycięstwo nad śmiercią było ostatnim z jego prawdziwych triumfów.
Rozdział XIV
Indus i ocean
Przez cały koniec zimy Aleksander wracał do zdrowia. Poddali się mu bez oporu Mallowie, których na trwałe poraziła błyskawiczna wyprawa. Na wiosnę znów podjął spływ rzeką. Gdy przybył Oksyartes, ojciec Roksany, Aleksander zawczasu mianował go wicekrólem wszystkich ziem Indów, które zamierzał przebyć.
U zlewiska Akesinu z Indusem założył następną z kolei Aleksandrię; potem nadal obejmował we władanie olbrzymi ten kraj; prowincje przyjmował pod swą władzę albo ją narzucał, tu wieszając na nadbrzeżnych drzewach króla wraz z całą starszyzną, tam przyjmując w darze surowe żelazo, szylkret i żywe tygrysy; w początkach lata dotarł Aleksander do miasta Patala, skąd zbiegł monarcha wraz z całą ludnością.
Szliśmy przez miasto nietknięte i wymarłe; przerażająca cisza towarzyszyła stąpaniu armii. Cała wokół wieś również była opustoszała - świat roślin i zwierząt, skąd ludzie zniknęli doszczętnie. Aleksander tak się zachwycił tym miastem wśród ogrodów, iż wysłał posłów, aby skłonili mieszkańców do powrotu bez obawy; kazał odnowić warownie i wybudować most na rzece.
Właśnie tu dowiedział się Aleksander, że Indus nie wpada do Nilu, natomiast morze jest blisko. Udał się tam na wojennych okrętach i przybył, gdy zbliżała się trzydziesta pierwsza rocznica jego urodzin. Przy ujściu Indusu dzielącego się na kilka odnóg, podobnie egipskiej rzece, kazał zarzucić kotwice i wpatrywał się w ocean, do którego z trudem dotarł, a stanowiący dlań kres świata.
Lecz morza w tych stronach różnią się od naszych; podczas gdy Aleksander patrzył na horyzont, morze nagle się wzdęło, wezbrało i we wściekłych bałwanach posunęło ku wybrzeżu; wstrząsnęło statkami, zderzyło je, zerwało liny i cumy. Żołnierze, którzy spiesznie byli wylądowali, szybko z powrotem wsiedli na statki, zdjęci lękiem przed tym nagłym gniewem Posejdona. Wielu krzyczało, że pochłonie ich morze karzące szaloną pychę króla; nawet Aleksander pomyślał, że nadeszła jego ostatnia godzina.
Tymczasem wkrótce cofnęło się huczące morze; marynarze ujrzeli fale odpływające równie szybko, jak nadbiegły, i przerażenie zapanowało ogromne. Okręty pod kilem pozbawione wody wywracały się na piach. Żołnierze spodziewali się, że zobaczą łuskowate potwory, które się wyłonią z fal i rzucą na nich, podobne do owego, jaki spowodował śmierć syna Tezeusza.
Pośpiesznie wysłano mnie po radę do indyjskich kapłanów, a po rozmowie z nimi mogłem z całą pewnością zapowiedzieć: okręty nie są stracone, ponieważ morze wróci po dwunastu godzinach i wyniesie je na wodę. Ten ocean jest posłuszny księżycowi.
Aleksander zamknął się wraz ze mną, aby złożyć ofiarę swemu ojcu Amonowi; później, gdy nazajutrz nastąpił przypływ, na oczach przerażonych załóg wsiadł na królewski okręt i rozkazał drżącym żeglarzom, aby go zawieźli na pełne morze aż tam, skąd ląd nie będzie widoczny. Tu złożyliśmy w ofierze Posejdonowi kilka byków, wylaliśmy wino, aby uczcić morskie bóstwa, i rzuciliśmy na fale złote czary. Potem Aleksander wrócił na brzeg dowiódłszy tym sposobem Grekom, iż Ocean Zewnętrzny jest żeglowny i można się odważyć po nim płynąć. Postanowił w tej okolicy wybudować port, aby zapewnić morski handel z Indiami * [* Łatwo pojąć przerażenie żołnierzy Aleksandra. Aż do tego czasu znali oni jedynie morza wewnętrzne, których poziom jest właściwie niezmienny, i nagle ujrzeli oceaniczny przypływ i odpływ. Prócz tego z oceanami, a raczej Oceanem Zewnętrznym - bo tym jedynym mianem określano w starożytności wody okalające ląd stały - związane były przerażające legendy; miał się on roić od olbrzymich morskich płazów, hydr i smoków.
Port założony przez Aleksandra przy ujściu zachodniej odnogi delty Indusu znajdował się w pobliżu dzisiejszej stolicy Pakistanu - Karaczi.
Znamienny zresztą fakt, że granica tego niedawno utworzonego państwa zbiega się prawie dokładnie z krańcowym szlakiem wschodnich podbojów Aleksandra.].
Rok już minął, odkąd przyrzekł żołnierzom, że odprowadzi ich do Grecji; w czasie tropikalnego lata wojsko jęło szemrać, bo wciąż kazał maszerować na południe, lecz nigdy na zachód. Rozkaz odjazdu przywrócił ład. Najliczniejsza i najbardziej obciążona kolumna łącznie ze słoniami i materiałem oblężniczym miała pod rozkazami Kratera wracać przez Arachozję i Drangianę, kraje znane, zbadane i uległe. Flota nadal pod wodzą Nearcha miała płynąć wzdłuż wybrzeża, aż odnajdzie ujścia rzek, którymi powróci do Hellespontu. Sam zaś Aleksander z około dwudziestu tysiącami żołnierzy pójdzie drogą równoległą do szlaku floty przez pustynną Gedrozję, skąd od czasu do czasu będzie wysyłał oddziały, by na wybrzeżu umieszczały żywność niezbędną dla zaprowiantowania statków.
Wiodła go skryta myśl, z - której zwierzył się tylko bardzo szczupłemu gronu zaufanych. Na wschodzie szedł tak daleko, jak mógł, podbił królestwa za Indusem i odsunął w głąb Azji granice imperium Dariusza Wielkiego. Wojsko przeszkodziło mu w marszu w tym kierunku, połowicznie wyprowadził je w pole, przez miesięcy dwanaście wiodąc na południe, aby dojść do oceanu. Teraz raz jeszcze zamierzał zmylić swych żołnierzy, podstępnie nadużyć ich zaufania i odejść oczywiście na zachód, ale po to, żeby dotrzeć do wybrzeży Afryki, okrążyć cały kontynent, którego zarysów nie znał, podbić ludy i wrócić na Morze Śródziemne między słupami Heraklesa.
Wkroczył więc ze swymi dwudziestu tysiącami ludzi na pustynię, gdzie królowa Semiramida i wielki Cyrus postradali ongiś swe armie. Owo wspomnienie nie potrafiło przerazić Aleksandra, lecz raczej go kusiło. Dopiąć swego tam, gdzie się nie udało boskiej królowej Asyrii i najsławniejszemu monarsze Persji, wydawało mu się jedynym właściwym czynem, aby zatrzeć upokorzenie powrotu. Ale czyż musiał dla własnej sławy zezwolić żonom dowódców, ich dzieciom, służebnicom, prostytutkom, kupcom, aby się dołączyli do kolumny żołnierzy, których wiódł swym wciąż szybkim krokiem ku śmierci na bezwodnej pustyni?
Rozdział XV
Piachy śmierci
Gedrozyjska pustynia jest najbardziej jałowa ze wszystkich, jakie istnieją na świecie. Najbliższe studnie dzielą dwa dni marszu, jeśli w ogóle się je odnajdzie, a znalazłszy stwierdzi, że wyschły. Jesienny skwar dotkliwie daje się we znaki.
Wody jęło brakować około dziesiątego dnia, żywność wyczerpała się około dwudziestego; marsz trwał dni sześćdziesiąt. Głód, pragnienie, mór napastowały zataczające się mrowie, które nocą sunęło po ziemi jeszcze rozpalonej dziennym żarem. Spożyto juczne zwierzęta, a wózki pozostawiono na pustyni; skarby Indów zalegały piach. A należało odkładać żywność nawet z tej odrobiny, jaką się posiadało, aby wysłać oddziały z ziarnem i suszonym mięsem na wybrzeże, gdzie próżno oczekiwane statki Nearcha wciąż się nie pojawiały.
Kolumna rozciągała się, zamykał ją długi ogon konających, kobiety, dzieci, mężczyźni jęli padać z popękanymi wargami i przewróconymi oczyma. Ręce rozpaczliwie się wyciągały, lecz nie pochylała się ku nim żadna dłoń; każdy dla siebie szczędził siły. Jęki, błagania gasły w ciszy pustyni. W dzień krążyły nad nimi sępy; nocą towarzyszące nam szakale zwoływały się do padliny.
Pewnego ranka, gdy rozbiliśmy namioty w łożysku wyschłego potoku, w górach rozszalała się burza i woda, cudem zesłana woda, tak upragniona, jęła się toczyć z takim naporem, że zaskoczyła kolumnę we śnie, zatopiła wiele kobiet, schwytanych niby w więcierze w obalone namioty, i uniosła resztki taboru łącznie z osobistymi rzeczami Aleksandra. W dniach następnych wielu ludzi, którzy rzucili się, aby pić, umarło w straszliwych bólach wnętrzności.
Owe góry, skąd w złowrogiej chwili spłynęła woda, zatarasowały nam przejście; trzeba je było od północy okrążać i wyrzec się posyłania żywności na wybrzeże. Nieco później przewodnicy oznajmili, że zabłądzili. Wówczas sam Aleksander z piątką żołnierzy pojechał na chybił trafił, odnalazł zarazem szlak i źródło. Ludzi nie było stać, ani by mu dziękować, ani go przeklinać; spadła na nich kara przekraczająca ich siły. Znaleźli się szaleńcy, którzy otwierali sobie żyły i pili własną krew.
Gdy na sześćdziesiąty dzień dotarliśmy do Pury, kolumna zmniejszyła się o połowę. Dziesięć tysięcy trupów zalegało cztery tysiące przebytych stadiów i można było odnaleźć drogę armii idąc wyłącznie śladem szkieletów * [*Przeciętna strata w ludziach w stosunku do przestrzeni przebytej podczas marszu przez pustynię Beludżystanu i południowego Iranu przekracza jednego zmarłego na każde sto metrów.]. Lecz Aleksander przewyższył i Cyrusa Wielkiego, i Semiramidę.
Pura była obficie zaopatrzona w żywność, wino i kobiety. Choć nigdy nie widziała swego zwycięzcy, wiedziała, że jest pod panowaniem Aleksandra, jak wszystkie prowincje dawnego imperium Persów. Miejska starszyzna pośpieszyła, by godnie przyjąć władcę świata, który uczynił im zaszczyt i do nich zawitał. Wyczerpani bohaterowie myśleli, że przybyli na Pola Elizejskie.
Aleksander kazał wynieść na wszystkie skrzyżowania ulic gliniane dzbany z winem i rozpalić ogniska, aby armia mogła aż do przesytu się napaść.
W czasie krótkiego tam postoju rozkazał zgromadzić tyle wózków, ile tylko można było znaleźć, i załadować na nie prowiant. Po czym kolumna wyruszyła w drogę. Ale rozdano tyle jadła i wina, a ludzie tak się sycili, aby zapomnieć o swych cierpieniach, uczcić swe ocalenie i przepędzić wstyd, iż tak cieszą się życiem, podczas gdy ich kochanki, dzieci i tylu najdroższych przyjaciół zginęło, iż żołnierze i dowódcy byli pijani na umór już w chwili odjazdu. Nadal pili w ciągu drogi, a nawet sam Aleksander ich do tego zachęcał.
Święte opowieści związane z Dionizosem opisują jego powrót z Indii jako triumfalną uroczystość. Przeto Aleksander nakazał sporządzić z dwóch połączonych wózków wiejski wóz triumfalny. Tam rozłożony, osłonięty przed słońcem baldachimem z listowia, uwieńczony winoroślą, biesiadował w towarzystwie swych najlepszych przyjaciół. Czary krążyły z rąk do rąk, na śpiew odpowiadał przyśpiew. Naśladowali go jadący za nim wodzowie, otoczeni nielicznymi kobietami, które wyżyły, a teraz popadały w szał, iż wyrwały się z upiornej pustyni.
Wszystkie prostytutki z Pury, dla których przemarsz armii stanowił niebywałą gratkę, dołączyły się do wojska, tańczyły wokół wózków przy wtórze fletów i bębenków, a marsz wojskowy zgoła przeistaczały w szaloną procesję. Żołnierze pozbywszy się broni złożonej w stosy na furgonach, biegali do wózków ze strawą, gdzie bez przerwy toczyło się wino, podstawiali kubki, gonili dziewki i dołączali się do ich pląsów.
Te wędrowne bachanalia trwały dni siedem. Na każdym postoju obóz zamieniał się w obozowisko pijusów, a wystarczyłoby pojawienie się kilkuset konnych, aby doszczętnie rozgromić resztki armii, która podbiła pół świata.
Przy wkraczaniu do Karmanii, czyli na poziomie cieśniny łączącej Ocean Indyjski z Morzem Perskim, spotkali Aleksandra: Krateros z większą częścią armii, później oddziały pozostawione przed pięciu laty w Ekbatanie, a w końcu flota Nearcha, o której tak długo nie było wieści, a która płynąc wzdłuż wybrzeża odkryła dziwne kraje. Załoga bez ustanku opowiadała o poznanych ludach, olbrzymich rybach dostrzeżonych za okrętami, nieznanych ptakach latających nad wybrzeżem. W taki oto sposób powracając do Persji, Aleksander widział całą swą potęgę już zgromadzoną w całości.
Pociągnął aż do Persepolis, do olbrzymich ruin jeszcze czarnych od pożaru roznieconego przez Atenkę Tais. Pozostawił tu swego przybocznego Peukestesa, mianując go królem w podzięce, że tak długo nosił tarczę Achillesa. Wreszcie przybył do Suzy, gdzie spotkał królową Syzygambis, która go powitała z macierzyńską czułością, a Barsina, jego pierwsza żona, przedstawiła mu pięknego ośmiolatka, ich syna Heraklesa. Barsina i Roksana zawarły znajomość; Barsina okazała Roksanie wymuszoną przyjaźń; Roksana od pierwszej chwili znienawidziła Barsinę.
W Suzie Aleksander nie bez okrucieństwa ujął w garść rządy w swym państwie. Wezwał wszystkich wicekrólów i rządców do przedstawienia mu rachunków i dokładnie wypytywał, w jaki sposób w czasie jego nieobecności sprawowali władzę. Dwóch wodzów i kilku dowódców poniosło śmierć za grabież świątyni w Ekbatanie. Gdy syn Abulitesa, wicekról Suzjany, stanął przed nim oskarżony o kradzież i przeniewierstwo, Aleksander tak bardzo się uniósł, iż jednocześnie obarczył siebie i wyrokiem, i egzekucją; przed trybunałem zabił księcia uderzeniem dzidy; natychmiast skazał też samego Abulitesa na stratowanie kopytami koni ze swej świty.
Harpalos - jeden z najdawniejszych przyjaciół Aleksandra, towarzysz z nimfejonu - któremu powierzył kontrolę nad wszystkimi satrapiami w Azji Mniejszej, a jednocześnie pieczę nad skarbcem w Ekbatanie, arcypotężny Harpalos uciekł w samą porę.
Z dala od Aleksandra zapomniał, iż ów mógłby pewnego dnia powrócić. Upojony władzą wynoszącą go ponad królów, zachowywał się jak posiadacz złota, którym tylko zarządzał, zbyt nagłe szczęście pchnęło go w najgorszą rozwiązłość. Nie było w Ekbatanie arystokratycznej rodziny, która by się nie uskarżała, iż skalało ją jego bezeceństwo. Grecka kurtyzana Potymia, zwerbowana przez ateńską rajfurkę, wspomagała go w potwornej rozpuście, w której jej zachciankom musieli ulegać chłopcy, dziewice i zamężne kobiety. Owej kurtyzanie, bez ustanku obsypywanej królewskimi darami, Harpalos kazał wznosić ołtarze, gdzie czczono ją pod imieniem Afrodyty-Potymii; gdy zaś umarła, wycieńczona orgiami, kazał wybudować dla niej dwa grobowce, jeden w Azji, drugi w Grecji, każdy za trzydzieści talentów. Ale Harpalos, rychło pocieszony, wezwał inną prostytutkę, niejaką Glykerę, a parodia kultu znów została ustanowiona, by uczcić ową Glykerę, której Harpalos wzniósł posąg obok Aleksandrowego.
Kradzieże, nadużycia władzy i świętokradztwa starczały, by skazać Harpala na niechybną śmierć. Ledwo się dowiedział, że Aleksander wrócił, zwołał wszystkich swoich rządców i odjechał z sześciu tysiącami ludzi, by się schronić w Atenach. Tam sprzymierzył się z Demostenesem - który tylko czyhał na podobną sposobność - i rozrzucając garściami uwięzione złoto usiłował podburzyć Ateny i greckich sojuszników przeciwko ich zdobywcy. Ale kiedy Aleksander zagroził, że wyśle przeciw miastu Nearcha wraz z flotą i Antypatra z macedońskimi falangami, Ateńczycy się przelękli. Demades raz jeszcze wziął górę nad Demostenesem. Harpalos wygnany z Aten jął błąkać się po wyspach; nieco później zginął na Krecie, zamordowany.
Aleksander zaś w tym samym czasie, kiedy zdawał się troszczyć o swe królestwa jako monarcha bezwzględny, lecz trzeźwy, jął sam zdradzać objawy stałego obłędu. Również i on skłaniał się do uprawiania publicznie rozpusty i ulegał kaprysowi wszechwładzy.
Ów król mający dwie żony i przyjaciela od serca gwałtownie się zakochał w perskim eunuchu Bagoasie, niejednokrotnie widywano, że z nim tańczył i podczas uczt całował * [*Zachodzi pewna analogia pomiędzy zachowaniem się Aleksandra w owym czasie, a Nerona pod koniec życia, kiedy to rzymski imperator na domiar złego zakochał się w niewolniku. A jednak obaj wstępując na tron byli początkowo świetnymi władcami, zwłaszcza Neron dawał dowody ludzkich uczuć i takiego poszanowania życia człowieka, jakich Aleksander nigdy nie miał.]. Począł się stroić jak bóstwo. Już nie tylko przywdziewał szaty królów Persji; lubił pokazywać się wsparty na maczudze - jak Herakles, okryty skórą lwa, którego zabił w Babilonii; nazajutrz przebierał się za kobietę strojąc w atrybuty bogini Artemidy: łuk, kołczan, półksiężyc na włosach i w krótką tunikę odsłaniającą mu pierś; później powracał do swego ulubionego wcielenia - do Dionizosa i urządzał pijackie zawody, ofiarowując złoty talent temu, kto wychyli najwięcej czar wina; kilku dowódców zmarło po tego rodzaju występach.
Również z Suzy, po klęsce spisku Harpala, wysłał poselstwa do greckich miast z żądaniem uznania w nim syna Zeusa-Amona i prawdziwego boga. Grody w większości pośpiesznie go usłuchały.
- Niechaj tam Aleksander będzie bogiem, skoro mu na tym zależy! - odrzekli nawet Spartanie, którzy zachowali bolesne wspomnienie klęski zadanej im przez Antypatra.
Megalopolis wzniosło Aleksandrowi-bogu prawdziwe sanktuarium. W Atenach Demostenes drwiąc z roszczeń zdobywcy zaproponował przehandlować ten przywilej; Ateny zgodzą się uznać Aleksandra za istotę boską pod warunkiem, że on zmusi miasta - jak zamierzał - do przyjęcia z powrotem niektórych politycznych wygnańców. Skończyło się na tym, że sam Demostenes został wygnany za to, iż dał się przekupić złotem Harpala, zaś Atericzycy umieścili w swych świątyniach Aleksandra jako trzynastego króla Olimpu.
Jedynie Macedonia została zwolniona z ustanowienia kultu swego króla. Przez chwilę Aleksander zamyślał umieścić matkę między boginiami; ale się tego wyrzekł jakby przez zemstę, bo Olimpias przyczyniała mu zbyt wiele kłopotów.
Gdy zmarł Aleksander Epirocki, brat Olimpias, żona jego a siostra Aleksandra, Kleopatra - której ślub stanowił sposobność do zabójstwa Filipa - objęła po mężu rządy w Epirze. Ale Olimpias, której ciążyła bezczynność, i cierpiała, iż posiada zbyt mały udział w sławie syna, wbiła sobie do głowy wykorzystanie swych dziedzicznych praw siostry, uważając je za bardziej uzasadnione niż prawa małżonki. Współzawodnicząc więc z własną córką o tron, który teraz wydawał się malutki, dopięła swego i kazała się uznać za królową Epiru, Kleopatrę zaś wysłała na swe miejsce do Pelli.
W ojczystym Epirze Olimpias czuła się bezpieczniejsza w knowaniu intryg przeciw Antypatrowi. Czas wciąż utrwalał nienawiść między starym regentem a starzejącą się królową, a odgłos ich sporów rozbrzmiewał w całej Grecji.
Aleksander tracił cierpliwość wobec matki, nie oglądanej już od jedenastu lat, a której kłótnie wystawiały na niebezpieczeństwo pokój w Macedonii, ponadto zbliżając się do pięćdziesiątki Olimpias wyraźnie odzyskiwała zamiłowanie do miłosnych praktyk. Pewnego dnia, gdy odpieczętowywał list, w którym jak zwykle obrzucała go skargami i żądaniami, nie zdołał powstrzymać okrzyku:
- Zaprawdę, za droga to opłata za dziewięciomiesięczne mieszkanie!
Rozdział XVI
Stos Kalanosa
Istnieje w Indiach sekta mędrców, którzy chodzą całkiem nago, a ciało ich, dzięki tajemnym praktykom, wdrożone jest do wszelakich postów i arcywielkiej wytrzymałości; tak samo duch ich wdrożony jest do całkowitego oderwania się od świata * [*Byli to wyznawcy Dvarki, niepokalanej matki Kriszny.].
Podczas spływu Indusem Aleksander posłał wysłannika do przełożonego owej sekty, aby mu powiedział, iż syn Zeusa-Amona pragnie z nim przeprowadzić rozmowę. Nagi mędrzec kazał mu odpowiedzieć, że on nie pragnie tej rozmowy; rzekł także, że Aleksander, podobnie jak i on, nie jest synem Zeusa-Amona, albo też synami boga są oni obaj, a w takim wypadku nie mają sobie wzajemnie nic do powiedzenia. Uzasadnił swą odmowę oświadczając, że zdobywca niczym nie może obdarzyć tego, kto wzniósł się ponad ziemskie pożądania, a także nic mu nie może odjąć, albowiem nawet śmierć w jego oczach jest wyswobodzeniem z niewygodnej siedziby.
Ponieważ Aleksandrowi zależało na werbowaniu kapłanów z każdej religii, inny mędrzec indyjski, z mniej surowej sekty, zgodził się dołączyć do kapłańskiego kolegium króla. Kapłan ów miał na imię Sfines, ale zwano go Kałanosem, ponieważ wszystkich witał tym słowem. Miał siedemdziesiąt trzy lata i szedł za armią od Indusu aż do Suzy; rzadko zabierał głos, nigdy się nie uskarżał, a na swe otoczenie patrzył z pogodną obojętnością.
Po przybyciu do Suzy po raz pierwszy w życiu doznał okrutnych boleści żołądkowych. Lekarze nie byli w stanie ukoić bólów; zaofiarowałem mu swoje usługi, lecz on spokojnie mi odpowiedział, że skoro jego własna znajomość magii nie może mu przynieść ulgi, tym bardziej moja będzie bezskuteczna. Poszedł do Aleksandra, aby mu wyjaśnić, że nie chce powoli ginąć i pragnie umrzeć, zanim cierpienia naruszą mu charakter i zmienią zwykły bieg myśli. Gdy Aleksander błagał go, by nic nie czynił, Kalanos odparł, iż w jego przekonaniu byłoby wielką nikczemnością zezwolić chorobie na zamącenie spokoju jego duszy, zgon zaś niczym go nie przygnębia; lecz - dorzucił - gdyby Aleksander chciał obdarzyć go ostatnią łaską, niech rozkaże wznieść dla niego piękny stos i sprowadzić, o ile to możliwe, słonie - zwierzęta z jego ojczystego kraju. Aleksander widząc go tak stanowczym, nie mógł sprzeciwić się jego woli.
Stos wzniosły straże Ptolemeusza, a o wyznaczonej godzinie falangi przywdziawszy zbroje ustawiły się wokół. Przemaszerowały jazda i piechota, a także słonie, zanim stanęły w czworoboku. Przyniesiono amfory z kadzidłem, złote czary i królewskie szaty, aby je rzucić na stos.
Sam Kalanos przybył w lektyce, nie miał bowiem już siły, aby jechać konno; lecz uwieńczył się kwiatami i cichutko śpiewał hymny w ojczystym języku. U stóp stosu z każdym się pożegnał prosząc, aby uczczono jego pamięć radośnie świętując ów dzień. Jednemu dał w upominku swego konia, innemu czary, z których jadał, a także rozdał odzież, całkiem się obnażywszy. Na ostatku pożegnał się z Aleksandrem i patrząc mu na czoło wyrzekł:
- W roku przyszłym spotkamy się w Babilonie.
Po czym skropił się poświęconą wodą, uciął kosmyk włosów i wspinał się powoli chudy i nagi, znów rozpoczynając śpiewać. Gdy stanął na szczycie stosu, ukląkł i zwrócił twarz ku słońcu. Zbliżono pochodnie, zadźwięczały trąby, armia wzniosła okrzyk bojowy, zaryczały słonie; a niebawem płomienie ogarnęły nieruchomego mędrca, którego ostatnie słowa były prorocze.
Rozdział XVII
Zaślubiny Wschodu
Aleksander - bóg Greków mocą własnego dekretu, bóg Egipcjan, Babilończyków i Persów, którzy w nim widzieli inkarnację boskiego promienia wcielającego się w króla - zapragnął mocniej zespolić swe imperium z własną osobą i stworzyć monarszą rodzinę na obraz swych państw.
Postanowił połączyć swą krew z krwią królów Persji i jednocześnie poślubić dwie żony. Jedna z nich Statejra, pierworodna Dariusza, miała teraz dwadzieścia dwa lata, a druga Parysatyda, najmłodsze dziecię Artakserksesa - Ochosa, niespełna dwadzieścia. Tym sposobem Aleksander zamierzał pogodzić we własnym łożu dwa współzawodniczące ze sobą odgałęzienia dynastii.
Barsina, obecnie już trzydziestopięcioletnia, na skutek burzliwego życia od dzieciństwa nawykła tak do zwrotów losu, jak i wymogów władzy, bez oporu przyjęła to postanowienie. Syn jej był na razie jedynym prawym spadkobiercą Aleksandra i zawsze mu będzie przysługiwał przywilej pierworództwa, myślała przeto, że dzięki temu zachowa godne stanowisko. Natomiast bezdzietna Roksana widziała w tym nowym i podwójnym małżeństwie osobistą niełaskę i rozchwianie się własnych marzeń. Nie ulegało wątpliwości, że Statejra zostanie pierwszą małżonką. Zbyt przebiegła, by ujawniać czczy opór, Roksana okazywała zgodę i miłosną uległość wobec politycznych zamiarów małżonka; w głębi serca skryła cierpliwą żądzę odwetu.
Ale własne królewskie związki zdały się Aleksandrowi niewystarczające, by na zawsze utrwalić jedność imperium. Chciał, aby się jawiły nie tylko jako symbol, lecz i wzór. Wyraził życzenie, aby Hetajrowie i żołnierze poszli w ślad za nim i pojęli za żony Persjanki. Życzenie to było rozkazem, nad którego wykonaniem bacznie czuwał.
Hefajstion, którego traktował jako swego sobowtóra, miał poślubić młodszą siostrę Statejry, Drypetis. Dla Kratera, swego pierwszego stratega, sprawującego obecnie funkcje ongiś należące do Parmeniona, Aleksander wybrał Amastrinę, bratanicę Dariusza.
Ptolemeuszowi i Eumenesowi z Kardii przeznaczył siostry Barsiny - Artakamadę i Artonidę. Siostrzenicą Memnona Rodejczyka, byłego męża Barsiny, obdarzył Nearcha, podczas gdy córkę Spitamenesa, byłego satrapy Sogdiany, przeznaczył Seleukosowi, instruktorowi nowej perskiej armii. Wreszcie Perdikkas, jeden z najwierniejszych Hetajrów, otrzymał w ślubnym darze córkę Atropatesa, wicekróla Medii.
Podobne małżeństwa polecił zawrzeć dziewięćdziesięciu dwu innym wodzom. I skłonił dziesięć tysięcy niższych dowódców oraz żołnierzy do zaślubin z dziesięciu tysiącami młodych perskich dziewcząt. Upodobania osobiste nie wchodziły tu w rachubę, a miłość małą odgrywała rolę w tych związkach. Chodziło o dopełnienie nigdy dotąd nie oglądanego politycznego aktu. o wesele dwóch kontynentów, zaślubiny Zachodu ze Wschodem, o stworzenie nowej rasy, w której by krew Macedonii i Grecji połączyła się z krwią całej Azji. W ten sposób zmniejszy się, zakończy w potomstwie - gwarantując tym pomieszaniem ras spoistość królestwa - pradawny antagonizm między ludami Hellady i Medii. Taki akt bardziej niż posągi, ołtarze i morderstwa ujawniał w Aleksandrze boga.
Wszystkie małżeństwa zostały zawarte równocześnie, tego samego dnia w czasie świąt Afrodyty, w połowie wiosny. Nigdy dzieje nie oglądały podobnego wesela.
W suzańskich ogrodach wzniesiono olbrzymi namiot, pałac z płótna długi na cztery stadia. Baldachim u wejścia, sporządzony ze złotogłowiu, unosiło pięćdziesiąt kolumn ze srebra zwykłego i złoconego. Tkaniny i kobierce w głębi, zdobne w obrazy z życia bogów, tworzyły i zamykały sto ślubnych komnat. W biesiadnej sali stało sto łóż o srebrnych nogach, a pośrodku loże wyższe, o nogach złotych, dla króla. Wokół rozstawiono stoły dla dziewięciu tysięcy biesiadników.
Wszystkie w armii trąby ogłosiły początek uroczystości, a mężczyźni weszli, by zająć swe miejsca. Następna fanfara powitała wkroczenie króla, który pierwszy ulał wina na cześć bogów, wszyscy nowożeńcy za jego przykładem ujęli złote czary ofiarowane każdemu z nich w darze.
Wówczas trąby oznajmiły przybycie narzeczonych; zawoalowane weszły długą procesją i dołączyły się do wyznaczonych im małżonków. Statejra i Parysatyda strojne we wspaniałe szaty księżniczek królewskiej krwi spoczęły na łożu o złotych nogach, po obu stronach Aleksandra, który je obdarzył ślubnym pocałunkiem.
Uczta trwała do późna w noc; wodzowie z nowo zaślubionymi małżonkami odeszli do komnatek przygotowanych w głębi namiotu; inne pary rozpierzchły się po obozie i mieście. Rano nastąpił dalszy ciąg świąt, a trwały one całych pięć dni.
Przy tej sposobności Aleksander okazał się niesłychanie hojny wobec swego wojska. Nie tylko wyposażył każdą perską dziewczynę połączoną z jednym z jego żołnierzy, nie tylko rozdał złote wieńce, najskromniejszy o wartości jednego talenta, każdemu, kto w czasie walk odznaczył się męstwem, ale jeszcze postanowił spłacić wszystkie długi zaciągnięte w czasie wypraw przez dowódców i żołnierzy. Przed wielkie stoły obciążone monetami w srebrze i złocie zwołano dostawców i kupców, aby przedstawili dowody swych wierzytelności; imienia dłużnika nawet nie wnoszono do rejestrów. Ponadto zwrócono wszystkie należności żołnierzom, którzy udzielili pożyczek swoim kolegom, a także dowódcom, którzy ze swego żołdu lub łupów wypłacili zaliczki swym ludziom. Na to wielkie oczyszczenie rozrachunków poszło dwadzieścia tysięcy talentów.
Rzecz zadziwiająca, armia okazała mało wdzięczności za tę całą szczodrość. Przyjmowała złoto bez podziękowania, zaszczyty bez entuzjazmu, nie cieszyły jej prawdziwie uroczystości. Zwłaszcza starzy macedońscy weterani, tak wierni w trudnych sytuacjach, stawali się niesubordynowani, kiedy Aleksander obsypywał ich dobrodziejstwami. Wszystko, co im dawano, uważali za powinna im należność i nic nie mogło ich zadowolić. Zarzucali królowi, że ceremoniał perskiego przepychu oddalił go od nich, że zwyciężone ludy traktuje się zbyt łaskawie. Chcieliby wciąż czuć się zdobywcami i traktować jako niewolników podbite ludy.
Pierwsze zamieszki, jeszcze nieznaczne, nastąpiły, gdy Seleukos przedstawił w Suzie nową część perskiej armii, którą sam wyćwiczył; trzydzieści tysięcy nowozaciężnych wykonywało zwroty po macedońsku, okazało na ćwiczeniach tyleż wytrwałości, ile sprężystości. I weteranów ogarnęła zazdrość, doświadczali upokorzenia stwierdzając, że zwyciężone przez nich ludy mogą dostarczyć wojska tak wyćwiczonego, które promieniowało młodością i było przeznaczone, aby ich kiedyś zastąpić.
Po czym Aleksander założył na wybrzeżu Zatoki Perskiej nową Aleksandrię, dwudzieste czwarte z kolei stworzone przezeń miasto. A po kilku tygodniach wyruszył w górę Tygrysu, każąc po drodze odbudowywać warownie.
Zabrał swych złorzeczących Greków, rozgniewanych Macedończyków, którzy skarżyli się na zbyt długie marsze i uchylali od nakazanych im prac budowlanych.
- Niech więc król bierze swoich Persów, skoro ich tak kocha - wyrzekali żołnierze.
A wielu wodzów podzielało uczucia wojska, ponieważ widzieli w otoczeniu Aleksandra coraz więcej azjatyckich dostojników piastujących godności i naczelne stanowiska.
Armia zgromadziła się w Opis, gdzie krzyżują się cztery wielkie trakty Azji Mniejszej - do Suzy, Ekbatany, Babilonu i Tyru. Tam Aleksander oznajmił, że zwalnia ze służby dziesięć tysięcy weteranów, tych, którym włosy pobielały, wiek zgiął grzbiet, a rany utrudniały marsze, tych, którzy szemrali począwszy od Indusu.
Wtedy wybuchł otwarty bunt. Ci sami żołnierze, dziwnie niekonsekwentni, którzy tylekroć żądali powrotu do Grecji, teraz się buntowali, gdy zaofiarowano im wolność; odrzucali zwolnienie partiami; chcieli, żeby odesłano albo wszystkich razem, albo nikogo. Aleksander - mówili - chce się ich pozbyć teraz, gdy już nie są mu potrzebni, aby ich zastąpić Persami, bo odtąd - jak wszystko wskazuje - bardziej miłuje Persów niż swych towarzyszy broni. Przeto zwyciężeni ciągną więcej zysków ze swych klęsk niż oni, zwycięzcy, ze swych trudnych zwycięstw. Ponadto krzyczeli, że Aleksander jednocześnie zaparł się tak ich, jak i własnego kraju; sprzeciwiali się odjazdowi, jeśli z nimi nie powróci, albo grozili, że się rozpierzchną i pozostawią go samego z Persami.
W istocie sami nie wiedzieli, czego chcą. Czas spoczynku, który nadszedł dla dziesięciu tysięcy z nich i miał następować kolejno dla jednych po drugich, wydawał im się nie do zniesienia. Nie zgadzali się na starość, na wypoczynek, na skończenie z przygodami, a gniew ich, który wybuchał z byle powodu, miał jako istotną przyczynę zwykły tok ludzkiego losu; ale obracali go przeciw królowi, który przeszło dziesięć lat wiódł ich ku owemu przeznaczeniu. Tumult był wielki i weterani jęli potrząsać bronią.
Słysząc wrzawę rozlegającą się z macedońskiego obozu, uprzedzony o tym, co się tam dzieje, Aleksander rozkazał zgromadzić na pałacowym dziedzińcu dowódców i przedstawicieli żołnierzy. Stanął przed wyjącą zgrają, wśród której poznał wielu ze swej przybocznej straży, a także i najdzielniejszych wojowników. Chciał przemawiać, ale po raz pierwszy głos jego utonął we wrzawie. Twarz mu zbielała z gniewu. Zgromadzeni wokół niego Hefajstion, Eumenes, Perdikkas, Ptolemeusz, Krateros błagali go, aby zachował ostrożność, bo tłum naprawdę gotów go ukamienować. Ale on zszedł po schodach, zbliżył się do buntowników, podczas gdy przerażona osobista straż gromadziła się, by go osłaniać. Wśród wrzasków i wygrażających gestów podszedł wprost do przywódców, schwycił ich za włosy i wściekle tłukł głową o głowę, aż mało im czaszki nie popękały. W ten sposób dwunastkę rzucił w ręce strażników.
- Na śmierć! - huknął Aleksander.
Rozkazał ich zabić natychmiast, na dachu pałacu. Reszta wichrzycieli odruchowo cofnęła się przerażona i zapadła cisza. Wtedy Aleksander wrócił na schody.
- Teraz mnie wysłuchacie! - krzyknął.
Głosem nabrzmiałym gniewem przypomniał im, co mu zawdzięczają, a najpierw, w jakim stanie znalazł ich Filip.
- Byliście w większości nędznymi prostakami; odziani w bydlęce skóry paśliście po kilka owiec i aby je bronić, walczyliście bez wielkiego powodzenia z górskimi szczepami. Filip was przywiódł do miast i miasteczek; zastąpił wasze bydlęce skóry zbroją wojowników; nadał wam prawa i nauczył obyczajów cywilizowanych ludów. Zbyt wielka błogość z pewnością was zgubiła; już nie pamiętacie o waszym dawnym życiu. Nie dlatego wysyłam was więcej, niż zatrzymuję, że zaczęliście wyć jak szaleńcy; zło przychodzi z góry i coś jest, co was znieprawia w mojej służbie. Może blask złota i srebra razi was w oczy; musicie odnaleźć drewnianą miskę, wiklinową tarczę i podły, zardzewiały miecz z zarania waszego życia. Bo Filip was uczynił panami barbarzyńców, którzy was otaczali; zdobył dla was kopalnie złota na Pangajonie; obdarzył was handlem, otworzył morze przed waszymi statkami; rozciągnął wasze panowanie na Trację, Tesalię, Teby, Ateny, Peloponez i całą Grecję. Ale to wszystko, jakkolwiek wielkie samo w sobie, jest niczym w porównaniu z tym, coście uzyskali dzięki mnie. Często poszeptujecie, że żałujecie Filipa; zapomnieliście, że kiedy umierał, już nie miałby za co was żywić. Co znalazłem w skarbcu prócz kilku złotych czar? Sześćdziesiąt talentów obok pięciuset talentów długu. I jeszcze musiałem dopożyczyć osiemset i z tym zdobyłem dla was świat.
Znana była jego piękna wymowa przed bitwą; lecz nigdy nie słyszano, aby przemawiał donośniejszym głosem, potężniejszym słowem niż w owej chwili, gdy za przeciwników miał własnych żołnierzy.
Powiodłem was przez Hellespont, gdy Persowie dzierżyli władztwo na morzach. Nad Granikiem rozgromiłem satrapów Dariusza; skupiłem pod waszą władzą wszystkie prowincje Azji Mniejszej; szturmem zdobyłem wiele miast, a inne mi się poddały; rozdałem wam znajdujące się tam bogactwa. Dobra Egiptu i Cyreny, które zdobyłem bez bitwy, wpadły wam do rąk. Syria, Palestyna, Mezopotamia stanowią waszą własność; do was należy Babilon, Baktra i Suza, wasze są bogactwa Lidyjczyków, przepych Persów, skarby Indów; wasz jest Ocean Zewnętrzny! Jesteście dowódcami, jesteście wodzami, jesteście wicekrólami! A co ja zachowałem dla siebie, za cenę tych wszystkich trudów, prócz tej szaty z purpury i tego oto diademu? Nic nie wziąłem na własność, nikt nie może wskazać skarbów, które by do mnie należały, prócz tych, co zachowuję dla was wszystkich, a stanowiących nasze wspólne dobro. Na co mi zresztą zdałoby się gromadzić bogactwa? Jem tę samą strawę co i wy; stół moich podkomendnych często jest obficiej zastawiony niż mój. Sypiam w namiocie, jak i wy i nie użyczam sobie dłuższego wypoczynku. Często mi się zdarza trwać nocą bez snu, aby czuwać nad waszymi sprawami i waszym ocaleniem, podczas gdy wy spokojnie śpicie. Czy choć jeden jest spośród was, kto może sobie wyobrazić, że przecierpiał większe męki, niż ja dla niego wycierpiałem? Dalejże! Niech który bądź z was, kto był ranny, obnaży się i pokaże swoje blizny; ja pokazuję własne!
Oburącz rozdarł przy szyi tunikę z purpury i wystawił pierś poznaczoną przez oszczep pod Issos, pocisk pod Gazą, strzałę Mallów.
- Ani jedno miejsce na moim ciele, przynajmniej z przodu, nie jest wolne od rany! Miecz, dzida, pocisk z katapulty, kamień z procy, groty strzał i maczuga; nie ma broni, której ciosów bym nie doznał z miłości dla waszego istnienia, dla waszej chwały i zdobycia wam bogactwa! Mimo to wiodę was zawsze jako zwycięzców przez lądy i morza, przez rzeki, góry i równiny. Świętowałem wasze śluby na równi z własnymi; wasze dzieci będą spokrewnione z moimi. Spłaciłem wszystkie wasze długi nie usiłując wnikać, jak wyście je mogli zaciągnąć, skoro otrzymywaliście tak wysoki żołd i uwieźliście tyle łupów. Większość z was otrzymała zaszczytny wieniec. Uroczyście chowano każdego, kto poległ w bitwie. Spiżowe posągi wielu zmarłych wzniesiono w ich rodzinnym kraju; rodzice ich są wolni od wszelakich posług i wszelakich podatków. Nikt pod moimi rozkazami nie zaznał hańby śmierci w ucieczce. A teraz zamierzałem odesłać do domów wszystkich niezdatnych do służby, okrywając ich tylu dobrodziejstwami, że wzbudziliby zazdrość sąsiadów. Ale ponieważ wszyscy pragniecie odjechać, idźcie precz wszyscy! Nie po to, aby wam przeszkodzić, przemawiam do was po raz ostatni. Możecie iść, gdzie chcecie, mało mnie to obchodzi. Wracajcie do siebie i oświadczcie waszym krewniakom, waszym przyjaciołom, jak się obeszliście z Aleksandrem, zwycięzcą Persów, Medów, Baktrów i Scytów, który przekroczył Kaukaz i Bramy Kaspijskie, przeprawił się przez Oksos, Jaksartes i Indus, który jedynie Dionizos przed nim przeszedł, a także przekroczył Hydaspes, Akesines, Hydraotes i jeszcze przebyłby Hyfasis, gdybyście wy nie cofnęli się w strachu, a ponadto posunął się dwoma ujściami Indusu aż do Oceanu Zewnętrznego, wkroczył w głąb pustyni Gedrozji, skąd żadna armia się nie wydostała, i przez Karmanię przywiódł was do Persji. Idźcie precz i opowiedzcie, jak po powrocie do Suzjany opuściliście waszego króla, oddając go pod opiekę zwyciężonych obcokrajowców. Jaką sławę uzyskacie u ludzi i jaką zasługę u bogów? Odjeżdżajcie. Nie chcę was już widzieć, żadnego z was.
Ciżba osłupiała, zamilkła i drżąca ujrzała go powracającego w rozdartej szacie do pałacu. Trzy dni tkwił w nim zamknięty, nie dopuszczając do siebie nikogo prócz Hefajstiona, ale nawet i jemu nie odpowiadał. Rozpacz nastała w obozie, gdzie każdy się błąkał zbity z tropu, nie wiedząc, jakie powziąć postanowienie. Weterani nie wyobrażali sobie, że ich pogróżki wywqłają taki skutek. Rozstać się z własnym królem, i to w taki sposób, wydawało się im niemożebne.
Nagle trzeciego dnia Aleksander wezwał wszystkich perskich dowódców i dostojników, aby ich mianować na różne urzędy i stanowiska. Wielu z tych panów otrzymało tytuły „krewniaków króla”, na wzór „kuzynów króla” ongiś otaczających Dariusza. Aleksander postanowił utworzyć falangi, które miały się zwać: „perska wierna piechota”, „perska wierna konnica”, „perska falanga o srebrnej tarczy”, „perska konnica z orszaku króla”, mające zastąpić przyboczną straż macedońską.
Kiedy rozeszła się ta nowina, wszyscy Macedończycy zebrali się przed pałacem, rzucali broń u progu błagając króla, aby się pojawił, przyrzekali wydać mu przywódców buntu, krzyczeli, że składają własne życie w jego ręce, że może ich wieść, dokąd chce, lecz oni nie odstąpią od drzwi ani w dzień, ani w nocy, póki im nie przebaczy. Stali tu kilka godzin, aż wreszcie pojawił się Aleksander i Macedończycy z płaczem rzucili mu się do stóp. Dał znak, że chce przemawiać, lecz nie mógł; sam był tak wzruszony, że głos mu uwiązł w gardle. Stojący w pierwszym szeregu jeden z najstarszych wśród Hetajrów dowódców, Kallines, zawołał:
- Smuci nas najbardziej, Aleksandrze, że zwiesz Persów twoimi „krewniakami” i darzysz ich powitalnym pocałunkiem, a my nie mamy prawa do tego zaszczytu.
Aleksander mu przerwał:
- Ależ wy wszyscy, bez wyjątku, jesteście moimi krewniakami, stanowicie moją rodzinę. Odtąd nie będę was inaczej nazywał.
Kallines wnet rzucił mu się w ramiona, aby otrzymać pocałunek króla - powód tylu zamieszek. A wszyscy obecni chcieli uzyskać go również, pchali się do Aleksandra w straszliwym tłoku, ściskali go aż niemal dusząc, przyciskali usta do jego policzków, ust, rąk, szat, dopóki każdy go nie dotknął; po czym podjęli broń i wydając radosne okrzyki utworzyli wokół niego szaleńcze koło.
Po kilku dniach - zgodnie z postanowieniem - dziesięć tysięcy zwolnionych weteranów odjechało do domów, ale z płaczem i obsypując króla błogosławieństwami. Przewodził im Krateros, który został mianowany regentem Macedonii na miejsce Antypatra. Olimpias dopięła celu uzyskując dymisję starego regenta. Siedemdziesięcioletni Antypater miał wyruszyć w drogę. Natychmiast po zastąpieniu go przez Kratera musiał przywieść do Suzy świeży kontyngent rekruta; miał także złożyć sprawozdanie z jedenastu lat swych rządów.
Rozdział XVIII
Śmierć Patrokla
Potem Aleksander wyjechał do Ekbatany, aby spędzić lato w zwykłej siedzibie perskich monarchów na czas upalnej pory roku. Trzydziestą drugą rocznicę swych urodzin obchodził w królewskim pałacu o dachu pokrytym srebrem i salach wykładanych złotem. Tam naprawił szkody spowodowane rządami Harpala, przede wszystkim zaś zajął się przygotowaniem do wielkiej afrykańskiej wyprawy, o której rozmyślał od wielu miesięcy. Rozkazał zbudować flotę złożoną z tysiąca okrętów. Zawrzała praca w portach nad Morzem Egejskim, Fenicldm, Perskim. Przystąpiono do budowy nadbrzeżnej drogi, która miała biec z egipskiej Aleksandrii do Cyreny, z Cyreny zaś ku Kartaginie. Podczas gdy sam Aleksander będzie okrążał Afrykę, część armii pójdzie tą drogą, a część nowo wybudowanej floty popłynie, by zmusić do uległości Kartaginę, otworzyć drogę królowi do triumfalnego powrotu i oczekiwać go przy słupach Heraklesa.
Jakkolwiek wiekopomne są dzieła dokonane przez geniuszy, pamiętajmy, że są niczym wobec tych, jakie sobie wymarzyli. Wspólna to cecha zdobywców, poetów, uczonych i budowniczych; życie ich w oczach ogółu zdaje się niesłychanie intensywne, ale tak dla nich, jak i z racji tkwiącej w nich energii ich prace zawsze okazują się nie zakończone, a zamierzony cel odległy.
Nastał dla Aleksandra czas snucia kolosalnych projektów we wszystkich dziedzinach. Pożerała go gorączka działania, pośpiech zaś w urzeczywistnianiu tych marzeń aż nadto świadczył o niepokoju, iż dysponuje czasem, niestety, ograniczonym.
Posłał wyprawę, aby zbadała północne wybrzeże Morza Hyrkańskiego, inaczej zwanego Kaspijskim. Przypomniał sobie, co Macedonia i on sam zawdzięczają królowi Filipowi, i postanowił wznieść mu w Pelli piramidę wyższą niż egipskie. Polecił wybudować sześć olbrzymich świątyń: dwie ku czci Zeusa-Amona w Dionie i Dodonie, dwie poświęcone Atenie, w podzięce za zdobycie Troady i Cyreny, dwie Apollinowi za proroctwa w Delfach i Delos.
Trzy tysiące architektów, budowniczych, uczonych, malarzy, rzeźbiarzy, poetów, filozofów i muzyków gościło wówczas na ekbatańskim dworze. Dejnokrates, budowniczy egipskiej Aleksandrii, przedłożył plan całkowitego wyrzeźbienia skalistego cypla góry Atos, przekształcając go w posąg Aleksandra. Posąg ten miał do połowy ciała wyłaniać się z Morza Egejskiego, z lewej dłoni spływałaby rzeka, a ręka prawa, otwarta, unosiłaby miasto wybudowane dla dziesięciu tysięcy mieszkańców. Zupełnie poważnie omawiano ten pomysł, kiedy jesienią, podczas świąt dionizyjskich umarł Hefajstion.
Hefajstion nie pojawiał się na uroczystościach, gorączkował uraczywszy się suto na uczcie. Aleksander zmuszony do przebywania na stadionie, aby patronować igrzyskom, niezbyt się tym niepokoił; lekarz Glaukos, również zasiadający na stopniach, zapewnił go, że chory już wraca do zdrowia. W istocie Hefajstion czuł się lepiej, bo odzyskawszy apetyt skorzystał z nieobecności lekarza, by naruszyć jego zalecenia. Zjadł całą pulardę i wypił wielki puchar wina. Po godzinie konał. A gdy Aleksander za późno uprzedzony przybył do jego wezgłowia, Hefajstion już nie żył.
Ból Aleksandra przekroczył ludzkie granice. Całe trzy dni tkwił zamknięty w pogrzebowej komnacie leżąc obok trupa, nie jadł, nie spał, bez ustanku jęczał; a gdy trzeba było zabrać już rozkładające się ciało, wołania króla stały się przerażające, zaiste podobne do wrzasków obłąkańca.
Aleksander opłakiwał Hefajstiona jak żaden na świecie człowiek nie opłakiwał swego przyjaciela, żadna miłośnica swego kochanka, żaden brat brata. Z twarzą zarośniętą, umazaną łzami, w poszarpanej odzieży, obciąwszy sobie nożem włosy, Aleksander osobiście wiódł za wodze konie uwożące zwłoki Hefajstiona; ponieważ zaś konie miały, wedle zwyczaju, ostrzyżone grzywy i ogony, rozkazał, aby zgolono grzywy wszystkim w armii koniom i wszystkim mułom. Zabronił, by muzyka rozbrzmiewała w mieście, kazał zdjąć blanki z murów, wygasić ognie w świątyniach, jak po śmierci króla; a lekarza Glaukosa skazał na ukrzyżowanie.
Dwa grobowce zamierzał wznieść Hefajstionowi: jeden w Babilonie, aby złożyć tam ciało, drugi w egipskiej Aleksandrii, aby chronił jego Ka. Bo Aleksander również wysłał posła do wyroczni w Siwie z zapytaniem, czy należy oddawać Hefajstionowi cześć boską i czy ma on być wyniesiony do panteonu bogów.
Żałoba trwała trzy miesiące. Aleksander jeszcze się nie otrząsnął z dręczącej go rozpaczy, kiedy na początku zimy pociągnął do Babilonu. W drodze zawiadomiono go, że jakiś szczep odmawia płacenia podatków. Cały szczep kazał wyrżnąć, krótko wyjaśniając, że to ofiara złożona cieniom Hefajstiona.
Zbliżając się do Babilonu dowiedział się, że oczekują go tam poselstwa od wielu ludów jeszcze przezeń nie podbitych, które uprzedzone o jego wielkiej wyprawie na zachód, pośpieszyły przedłożyć mu propozycje pokojowe. Etiopowie, czarne ludy z wnętrza Afryki, Kartagińczycy, Iberowie, Etruskowie, Sycylijczycy, Rzymianie, a nawet Galowie, wszystkie na ziemi rasy wyprawiły poselstwa, aby poznać zamierzenia zdobywcy, pozyskać jego życzliwość i okazać mu nagle przyjaźń, która się objawiała wraz z lękiem. Samo echo jego planów nie dawało im żyć w spokoju. Ludy nigdy nie nadążają za swym przeznaczeniem, tak jak ich nieświadomość czy domysły wtrącają je w ruinę, kiedy się rozpoczyna wzlot poskromiciela, tak samo zaślepia ich obawa rodząc w nich przezorność, gdy ów poskromiciel jest u schyłku życia i mogą się lękać wyłącznie jego dawnego cienia.
Aleksander triumfalnie wjechał do miasta i z przepychem przyjął posłów dalekich ludów. Tego dnia mógł się czuć wszechwładnym panem świata.
W czasie całej wiosny nadal przygotowywał swą okrężną podróż afrykańską, reorganizował wojsko, zbroił nowozaciężnych, gromadził nową flotę i osobiście lustrował warsztaty w perskich portach.
W tym samym czasie przystąpiono do budowy grobowca Hefajstiona, zaplanowanego tak, aby przewyższył sławą i wspaniałością grób Mauzołosa. Grobowiec miał posiadać pięć pięter, pierwsze spoczywałoby na olbrzymich pilastrach, drugie na dwustu czterdziestu dziobach okrętów wyrzeźbionych w kamieniu i okrytych złotymi płytami; trzecie zdobiłyby złote lwy, czwarte - centaury, piąte - na przemian byki i pancerze; a na samym szczycie miały stać puste wewnątrz posągi syren, w których mogliby przebywać śpiewacy hymnów.
Śmierć Hefajstiona ułatwiła Roksanie ponowne zdobycie władzy nad Aleksandrem. Tak dobrze potrafiła udawać ból, jakby straciła najdroższego krewniaka, tak pilnie usiłowała dzielić miłosną rozpacz swego małżonka, łączyć z jego łzami własne łzy, wysłuchiwać jego zwierzeń o minionym czasie, a nawet głosić boskość zmarłego, że stała się królowi bliska. Rozmawiając z nim o Hefajstionie przywłaszczyła sobie te godziny, które król niegdyś jemu poświęcał. Zaćmiła w łaskach Aleksandra nie tylko Barsinę, ale także Statejrę i Parysatydę, świeżo zaślubione perskie małżonki. A po kilku tygodniach uzyskała tę nad nimi przewagę, że zaszła w ciążę.
W tym czasie przybył z Grecji Kassander, pierworodny Antypatra. Ojciec jego, wiodący nowe kontyngenty wojska, wysłał syna, aby go bronił przed wniesionym przeciw niemu oskarżeniem. Antypater w istocie wiedział, że kilku wysłanych przez Olimpias macedońskich arystokratów, i to o nie najmniejszym znaczeniu, już przybyło do Babilonu, aby ich zgubić, jego oraz synów.
Przy pierwszym posiłku, na którym Kassander był obecny, jeszcze nieświadom zwyczajów na dworze Aleksandra, nie mógł powstrzymać uśmiechu widząc padających plackiem perskich dostojników. Aleksander powstał ze swego paradnego łoża, schwycił za włosy Kassandra, starszego odeń o piętnaście lat, i kilkakrotnie uderzył jego głową o ścianę.
Nazajutrz, gdy Kassander chciał przemówić w obronie swego ojca, Aleksander przerwał mu wyjaśnienia.
- Czy ludzie - rzekł - przybyli tu, aby was oskarżyć, zadaliby sobie trud tak długiej podróży, gdyby nie doznali byli żadnej krzywdy?
- Przybywając tu - odparł Kassander - właśnie oddalili się od tych, którzy mogliby dowieść, że ich donosy to tylko oszczerstwa.
- Sofizmaty Arystotelesa! - zawołał Aleksander. - Bo można także powiedzieć, że oskarża się własny pośpiech, aby się oczyścić z winy. Oświadczam wam, że twój ojciec i ty poniesiecie karę, jeśli wam się udowodni jakąś najdrobniejszą niesprawiedliwość.
Wyraz twarzy Aleksandra, gdy to wypowiadał, był jeszcze groźniejszy niż jego słowa. Kassander był pewien, że wyrok nań już zapadł. Nie śmiał uciekać, bo sam by siebie skazał przybierając pozory winnego. Przybył do mnie prosząc, abym dokonał wróżb. Nie widzieliśmy się od wymarszu z Macedonii; mówił z wahaniem. Pokrzepiłem go.
- Nic się nie lękaj - powiedziałem - bogowie wkrótce cię ocalą.
Młodszy brat Kassandra, Jollas, był podczaszym Aleksandra i zwykle podawał mu napoje. Wyraźnie poleciłem Kassandrowi, aby jego brat nie ważył się na żaden zbrodniczy zamach, który mogłoby mu ułatwić jego stanowisko, bo to nie zdałoby się na nic. Kassander obruszył się, jakby podobny zamiar nawet nie postał mu w głowie. Lecz ja czytałem jego myśli, a to jeszcze wzmogło w nim trwogę. Tym sposobem powstrzymałem go od działania i niewątpliwie uratowałem.
Ale strach, jakiego w tych dniach się nabawił, był tak wielki, że po latach, gdy zdobywca od dawna już nie żył, napadało go drżenie, ledwo zoczył posąg Aleksandra.
Rozdział XIX
Ostatnie proroctwa
Kiedy przed kilku miesiącami Aleksander w drodze powrotnej z Ekbatany przybył pod bramy Babilonu, kapłani Bela-Marduka, którzy wyszli mu na spotkanie, doradzali, aby nie wjeżdżał do miasta, twierdząc, że tu go oczekuje wielkie nieszczęście. Aleksander wietrząc podstęp zmierzający do ukrycia przed nim jakiegoś sprzeniewierzenia albo marnotrawstwa złota, pozostawionego na odbudowę świątyni, zadrwił z nich odpowiadając wierszem Eurypidesa:
- Najlepszy to prorok, co szczęście przepowiada.
Jednakże chaldejscy magowie nalegali:
- Przynajmniej nie wjeżdżaj do miasta patrząc na zachód. Okrąż miasto, aby wkroczyć, oczy skierowawszy na wschód.
Oznaczało to nadto wyraźnie, że winien się wyrzec wyprawy do Afryki i że jedynie przeszłość do niego należy. Lecz dla tego, kto przestał pojmować, nic już nie jest jasne.
Aleksander wahał się chwilę. Gdyby miał usłuchać magów, musiałby przeprawić się przez Eufrat w górze rzeki i dość długą drogą obejść bagna. Spieszno mu było, wolał posłuchać sofisty Anaksarcha, który mu radził gardzić podobnymi przesądami.
Babilońscy magowie w istocie pragnęli uchronić miasto przed nieszczęściem, jakie nie omieszkałoby na nie spaść, gdyby Aleksander tu umarł.
Ów jednakże wszystkie swe siły poświęcał zamierzonym podbojom, których nigdy nie dokona, zamiast troszczyć się o przyszłość podbitych krajów. Zapowiedzi zaś mnożyły się i wszystkie potwierdzały proroctwo Kalanosa z ubiegłego roku oraz ostrzeżenia kapłanów Bela.
Kassander nie był jedynym dostojnikiem, który z trwogą radził się wyroczni. Kapłańskiego rodu Pitagoras z Amfipolis, brat greckiego stratega wezwanego przed królewski trybunał, dwukrotnie badał wnętrzności ofiarnych zwierząt, raz przed śmiercią Hefajstiona, a drugi raz po niej. Z pierwszych badań wysnuł wniosek o śmierci Hefajstiona, co nastąpiło po kilku dniach, a drugi raz o bliskim zgonie samego Aleksandra. W obu wypadkach brakowało u ofiarnych zwierząt górnej części wątroby. Aleksandra uprzedził o tym osobiście ów pozwany strateg, który chciał dowieść swej lojalności i przywiązania. Aleksander go wysłuchał, podziękował i odprawił okazując mu życzliwość.
Ale wówczas Aleksander począł lękać się Babilonu, możliwie najczęściej wyjeżdżał i przyśpieszał przygotowania do wielkiej wyprawy.
Pewnego dnia, gdy wracał z lustracji kanału Pallakopulos, biegnącego przez arabskie ziemie, żeglował po jeziorze porośniętym wysoką trzciną; raptem podmuch wiatru zerwał mu z głowy słomkowe okrycie i rozwiązał wstęgę królewską splecioną z purpury i złota. Fenicki żeglarz wnet rzucił się do wody, wyłowił wstęgę i nie mając nic złego na myśli włożył ją sobie na głowę, żeby mieć swobodne ręce przy pływaniu. Perscy słudzy Aleksandra dostrzegli w tym świętokradczym geście złowieszczą wróżbę i zaklinali swego pana, aby żeglarza skazał na śmierć. Aleksander uważając, że człowiek działał tak z gorliwości, zadowolił się skazaniem go na chłostę.
Ale innym razem, wkrótce potem, w czasie przeglądu w upalny dzień defilady nowozaciężnych oddziałów, chcąc się przez chwilę wykąpać w pobliskim basenie, złożył na swoim tronie płaszcz z purpury i diadem. Gdy powrócił, zobaczył siedzącego na tronie obłąkańca, który się ubrał w królewskie insygnia. Perscy eunuchowie bili się w piersi i rozdzierali własne szaty. Człowiek ten, całkiem pozbawiony rozumu, wymknął się straży, która go zatrzymała za jakieś poprzednie przestępstwa. Aleksander go przepytał. On zaś oświadczył, że zwie się Dionizos i działa na rozkaz boga, który mu kazał przywdziać ten płaszcz, włożyć na głowę koronę, zasiąść na tronie i milczeć. Obłąkaniec został ukrzyżowany.
Tyle znaków nie omieszkało zamącić spokoju Aleksandra. Nękany myślą o podobieństwie swego losu z Achillesowym - który z takim zapałem przyjął - dobrze wiedział, że umrze młodo. Jego Patrokles już zmarł, przeto nie mógł się spodziewać, iż go przeżyje długo.
Jednak Aleksander nie wierzył w swój tak bliski zgon i postępował, jakby miał jeszcze przed sobą kilka lat życia. Umrzeć młodo dla żadnego człowieka nie oznacza umrzeć jutro. Złudna wiara w przyszłość trwa aż po ostatnią chwilę przed nieuchronnym zgonem.
Rozdział XX
Słońce zachodzi w Babilonie
Siedem tygodni dzieliło Aleksandra od trzydziestej trzeciej rocznicy jego urodzin. Zakończono już przygotowania do wyprawy afrykańskiej, termin odjazdu został wyznaczony. Całe miasto rozbrzmiewało wojenną wrzawą. Odprawiano wspaniałe obrzędy pogrzebowe, aby uświęcić wyniesienie Hefajstiona między bogów, zapytane bowiem wyrocznie orzekły, iż wolno go uwielbić. Przy tej sposobności dziesięć tysięcy wołów i baranów, zabitych w ofierze, rozdano wojsku na sute biesiady.
Piętnastego dnia miesiąca dajzjos, zwanego również skiroforionem, Aleksander wydał wspaniałą ucztę na cześć Nearcha, głównodowodzącego floty, która zgromadzona na Eufracie czekała na rozkaz rozwinięcia żagli. Uczta zakończyła się późno w noc, a następnie Medios, wódz tesalskiej przybocznej jazdy i książę Larissy, zaprosił króla do siebie na dalszą biesiadę. Aleksander zaproszenie przyjął i raczył się winem aż do świtu. Towarzystwo było tak wesołe i przyjemne, że przyrzeczono sobie spotkać się następnej nocy. Aleksander wrócił do pałacu, zażył kąpieli i cały dzień spał ciężkim snem.
Wieczorem, zgodnie z obietnicą, wrócił do Mediosa i pod koniec uczty pił za zdrowie każdego z biesiadników wychylając raz po raz wielki puchar wina. Przy dwudziestym poczuł ostry ból, niby cios dzidą przeszywający go między łopatkami, przez kilka minut stał bez tchu, po czym jął dygotać. W gorączce zażądał kąpieli, kazał się zanieść w lektyce na poranną ofiarę przy wschodzie słońca, co rzadko zaniedbywał, nawet jeśli był pijany; następnie wrócił do biesiadnej sali, jeszcze jadł i pił, usnął na miejscu i przespał dzień cały. Gorączka i bóle głowy zdały mu się zwykłym następstwem nadużycia stołu. O zachodzie słońca polecił zanieść się nad Eufrat, przeprawił się czółnem i spędził całą noc w pawilonie, w słynnych wiszących ogrodach.
Na czwarty dzień wyglądał lepiej; wykąpał się, złożył swą codzienną ofiarę, pograł w kości z Mediosem i wyznaczył na dzień następny odprawę wszystkich wodzów, aby im wydać przedwyjazdowe rozkazy. Zjadł sutą wieczerzę, lecz gorączka natychmiast się wzmogła i noc miał ciężką. Jednakże następnego dnia zawiadomił Nearcha, że flota w wyznaczonym terminie odbije od brzegu, licząc od dziś trzeciego ranka.
Ale na szósty dzień choroby, gdy Nearch przybył złożyć mu raport i zawiadomić, że okręty stoją gotowe do odjazdu, załogi na pokładach, a żywność w ładowniach, Aleksander uskarżał się, że cierpi dotkliwiej. Bez ustanku wstrząsały nim dreszcze, kąpiel, którą wziął, jeszcze je wzmogła. Jednak przekonany, że w nocy wyzdrowieje, utrzymał w mocy rozkaz odjazdu. Nawet rozmawiał z Nearchem o jego morskiej podróży z Indusu i powiedział mu, iż cieszy go bliska nadzieja podobnych przygód. Postanowił wydać rozkaz odroczenia podróży w ranek przewidziany na odjazd dopiero w ostatniej chwili, kiedy miał wejść na pokład. Nie mógł utrzymać się na nogach. Już mówił z trudem, niejasnymi zdaniami, i podkomendni, do których się zwracał, byli przerażeni widząc, iż majaczy. Upał nasilał bóle, wzmagał gorączkę; ponownie kazał się zanieść do ogrodów w pobliżu pływackiego basenu. Powietrze było tu przesycone zapachem wszystkich letnich kwiatów.
Tam oto rozmawiał z Roksaną żądając od niej pomocy w zdumiewającym przedsięwzięciu. Pewny, że wkrótce umrze, chciał, aby po kryjomu wyniosła go nad rzekę i rzuciła do wody; w ten sposób nagle zniknie bez śladu i żołnierze uwierzą, iż porwali go bogowie. Roksana odmówiła w obawie, że oskarżają o zabójstwo, a ponadto miała nadzieję, że on sporządzi testament na korzyść dziecka, którego się spodziewała.
- Wyraźnie widzę - rzekł Aleksander - iż mi się zazdrości chwały bogów.
I musiał przystać, iż umrze jako człowiek.
Dziewiątego dnia po raz ostatni był obecny na ofierze o wschodzie słońca; później wrócił do pałacu i poprosił wodzów, aby przy nim zostali na wszelki wypadek, gdyby miał im wydać polecenia; ale ledwo już mówił.
Pielęgnujący go lekarze wyznali, że nie są w stanie zażegnać choroby; kapłańska magia wydawała się jedynym ratunkiem. Odpowiedziałem, że nie ma co próbować, gdyż pewien gruczoł życiowy pękł we wnętrznościach Aleksandra. Dodałem, iż od narodzin Aleksandra wiedziałem o grożącym mu śmiercią układzie gwiazd, jaki się utworzy w trzydziestym trzecim roku jego życia, i gdybyśmy nawet zdołali wbrew proroctwom i wbrew woli bogów przedłużyć to istnienie poza wyznaczony kres, nastąpiłyby wydarzenia znacznie gorsze od śmierci. Lepiej, aby Aleksandra strawiła gorączka sądzona ludziom spod znaku Barana, niż aby popadł w obłęd - druga groźba losu - i zniszczył całe swe dzieło odnowiciela kultu Amona.
W ciągu dwóch dni trwałem nieruchomo u jego wezgłowia, nie aby wrócić mu życie, lecz pomóc umrzeć; kierowałem jego majaczeniem i usiłowałem złagodzić świadomość bólu. Twarz miał czerwoną i wychudłą, złote włosy ściemniały zlepione potem; wokół ciemnych i rozszerzonych źrenic widniała wąska otoczka, jedna barwy miodu, druga barwy ziemi.
Nigdy nie miałem dziecka i mieć go nie będę; lecz żaden ojciec, który widział umierającego syna, nie mógłby odczuć dotkliwszego niż ja bólu.
Na dwunasty dzień rozeszła się w wojsku pogłoska, że król umarł. Wszyscy macedońscy Hetajrowie sądząc, że ukrywa się przed nimi prawdę, pobiegli do pałacu i obiegli drzwi. Błagali, aby im zezwolono zbliżyć się do Aleksandra. Trzeba im było ustąpić i dopuszczać jednego po drugim; sunęli przez komnatę milczącym szeregiem. Aleksander, już niezdolny wypowiedzieć słowa, mógł ich tylko pożegnać słabym ruchem głowy i prawej ręki. Wojownicy znad Graniku, z Bram Kaspijskich i znad Indusu wychodzili we łzach.
Tej nocy sześciu przyjaciół Aleksandra, a wśród nich Peukestas, nosiciel świętej tarczy, udało się w mieście do świątyni Serapisa, słynnej z cudownych uzdrowień. Chcieli tam zanieść Aleksandra. Lecz kapłani odrzekli, aby nic nie czynili i lepiej dla Aleksandra, aby pozostał tam, gdzie przebywa.
Nazajutrz każdy już był przekonany, iż Aleksander nie przeżyje dnia. Chwilami tylko odzyskiwał przytomność. W jednej z tych chwil, przypomniawszy sobie, że wojsko i całe rozległe jego państwo oczekuje na rozkazy, które zwykł wysyłać co wieczór, wyciągnął prawą rękę do Perdikkasa, aby ten zdjął pierścień, którym król pieczętował swe depesze i zarządzenia.
Był to ten sam Perdikkas, który przed jedenastu laty, nim wyruszyliśmy z Macedonii, zapytał go, co zachowuje dla siebie, zaś Aleksander odpowiedział: „Nadzieję”.
Wszyscy pojęli, iż król czuje zbliżającą się śmierć, i pomyśleli, że chce wyjawić swą ostatnią wolę. Któryś z obecnych wodzów zapytał, gdzie pragnie być pochowany. Obecni sądzili, że odczytali na jego ustach słowo: „Amon”. Padło ostatnie, najważniejsze pytanie - to, które wszystkich dręczyło. Komu przekazuje swój tron i swe królestwa? Wargi Aleksandra znów się poruszyły. Wymknęło się niewyraźne tchnienie; jedni usłyszeli: „Heraklesowi”, co oznaczało syna Barsiny, a inni: „Najdzielniejszemu”, co otwierało wszystkim pole do współzawodnictwa o władzę.
W chwili, gdy słońce zniknęło za horyzontem, w trzynastym dniu choroby, Aleksander, ostatni syn Zeusa-Amona, trzynasty bóg Olimpu, zmarł w trzynastym roku swego panowania i na trzy tygodnie, zanim ukończył trzydziesty trzeci rok życia * [*13 czerwca 323 r. p.n.e. Starożytni pisarze pozostawili nam przebieg choroby Aleksandra dzień po dniu i niemal godzina po godzinie; czerpali oni swe wiadomości z dokumentów pozostawionych przez naocznych świadków, zwłaszcza z kronik panowania prowadzonych przez Diodora z Erytrei i pamiętników Nearcha. Między obecnymi przy śmierci od razu wystąpiła różnica zdań co do ostatniego słowa Aleksandra, które mogło oznaczać kratisto (najdzielniejszy) lub „Herakles”, ale też mogło to być jakiekolwiek inne słowo o podobnym brzmieniu, może nawet nie związane z zadanym pytaniem, król bowiem miał już przyćmioną świadomość. Jaka była przyczyna śmierci? Chyba należy całkowicie odrzucić oskarżenie o otrucie wniesione przeciw podczaszemu Jollasowi i jego bratu Kassandrowi przez nienawidzącą ich obu Olimpias. Choroba trwała zbyt długo, aby mogła być dziełem trucizny; używane w starożytności zabójcze środki działały bardzo szybko, a nawet piorunująco. Część autorów podaje, że Aleksander zmarł na malarię, ale i to nam się wydaje wątpliwe. Gwałtowny, wskroś przeszywający ból w plecach, który zapoczątkował chorobę, raczej może oznaczać ciężkie obrażenia w górnych okolicach brzucha: przebicie wrzodu lub ostre zapalenie trzustki.
[Autor podaje, że Aleksander zmarł na trzy tygodnie przed ukończeniem 33 roku życia, co oznaczałoby, że dzień narodzin wypada 4 lub 5 lipca].].
Natychmiast w całym pałacu rozbrzmiały krzyki i lamenty, popłynęły wzbierając przez miasto i obóz. Rozpacz wypełniła noc, jakby słońce już nigdy wzejść nie miało.
Należało obsadzić najwyższe dowództwo, bo żołnierze żądali ogłoszenia imienia tego, kto im odtąd będzie przewodził. Heroldowie ze straży natychmiast zwołali do pałacu wodzów i dowódców; cała armia tam pośpieszyła. Dowódca ze spisem w ręku wykrzykiwał ze szczytu schodów, że wejść mogą tylko ci, których wezwie, lecz teraz, gdy zabrakło władcy, drwiono z takich zakazów.
Arcyosobliwe zgromadzenie zebrało się na obszernym dziedzińcu; weterani i nowozaciężni, perscy arystokraci, kupcy z wszelakich warstw i różnych ras tłoczyli się bliscy uduszenia. Wodzowie wprost nie mogli przecisnąć się przez tę ciżbę, aby dotrzeć do wielkiego stołu, za którym zasiadali główni dowódcy Aleksandra, ci, którzy byli filarami jego potęgi, tworzyli rodzaj trybunału. Obrady trwały siedem dni bez przerwy. Ktokolwiek na chwilę odszedł, by się pośpiesznie pożywić, tego inny wnet zastępował. A w ciągu tych siedmiu dni ciało Aleksandra spoczywało w pogrzebowej komnacie, zamkniętej i strzeżonej. W tym czasie na dziedzińcu zmieniali się mówcy, intrygi snuto w salach i na korytarzach, a każdy w celu zabezpieczenia władzy przedkładał takie rozwiązanie, jakie mu dogadzało.
Perdikkas, ponieważ otrzymał pierścień królewski z ręki Aleksandra, przewodniczył zebraniu. Położył pierścień na stole; on sam uważał, a także i wielu ludzi, że król ostatnim swym gestem powierzył mu władzę regenta. Podał wniosek, aby odroczyć ostateczną decyzję aż do bliskiego połogu Roksany i jeśli nowo narodzone dziecko okaże się synem, ogłosić je królem. Seleukos gorąco poparł Perdikkasa.
Natomiast Nearch wygłosił przeciwstawny pogląd; wedle niego syn Barsiny, Herakles, zaraz powinien być koronowany; zaofiarował się na jego opiekuna. Meleager, przełożony macedońskiej piechoty, niesłychanie gwałtownie zaprotestował przeciw uznaniu za następcę syna którejkolwiek z perskich małżonek. Dla jego żołnierzy i dla niego osobiście królem może być tylko Macedończyk. Eumenes z Kardii usiłował pogodzić przeciwników; Ptolemeusz podsuwał, aby nie wyznaczać króla, lecz by władzę sprawowało kolegium złożone z głównych wodzów.
Wówczas jakiś człowiek, nikomu nie znany, zabrał głos na tym zebraniu władców świata; powiedział, że istnieje król najbardziej odpowiedni, zwie się on Arridaeus i jest nieślubnym synem Filipa i Tesalki. Większość zebranych zaprotestowała. Arridaeus jest umysłowo niedorozwinięty, nie potrafi przyzwoicie się zachować i wypowiedzieć składnie dwóch słów. Ongiś Aleksander usuwając swych ewentualnych rywali do tronu pozostawił go przy życiu wyłącznie ze względu na tę głupotę, która czyniła go nieszkodliwym. Lecz Arridaeus - jak nam wówczas powiedziano - był już w Babilonie. Jakie tajemne zamysły przywiodły tutaj akurat w tę porę owego księcia bez rozeznania ani woli? Meleager wnet po wystąpieniu nieznajomego, który zdawał się działać za jego podszeptem, gorąco poparł wybór Arridaeusa. Rozdrażniony tym Perdikkas ostentacyjnie wziął ze stołu pierścień królewski, jakby zamierzał go zabezpieczyć. Meleager w odruchu gniewu opuścił zebranie, po czym zgromadził swe falangi i pociągnął je na grabież Babilonu.
Wybuchł jawny bunt i nie istniała żadna władza zdolna go opanować. Każdy szedł za wodzem przez siebie wybranym. Różne oddziały jęły walczyć ze sobą. Konnica wierna Perdikkasowi oraz Seleukosowi opuściła miasto i wzbraniała doń dostępu grożąc, że wyda na pastwę głodu tak wojsko, jak i ludność. Wybierano królów, których panowanie trwało ledwo godzinę. Ugoda zawarta rano - wieczorem już była nieważna. Imperium Aleksandra, podczas gdy trup króla wciąż spoczywał na łożu, zdawało się bliskie samounicestwienia w walkach, które przeciwstawiały sobie tych, co je zbudowali.
Eumenes nie szczędził wysiłków, by doprowadzić do zgody. Skłonił konnych do przyjęcia kandydata piechurów, który został ogłoszony królem jako Filip-Arridaeus, ale przy zachowaniu jednakże ewentualnych praw dziecka Roksany, które wspólnie z Arridaeusem już od urodzenia miało nosić tytuł króla. Przeto siłą rzeczy została przyjęta zasada regencji, ponieważ z obu królów, na których strony się zgodziły, jeden miał się dopiero urodzić, a drugi na zawsze pozostać głupcem.
Perdikkas dopiął swego, iż uznano go za regenta, lecz pod warunkiem, że będzie dzielił swą władzę z Leonnatosem. Poza tym w Macedonii miał być ustanowiony rodzaj królewskiego namiestnictwa o niejasno określonych prawach w stosunku do regencji, władzę mieli tam wspólnie sprawować Krateros i Antypater.
Nikt nie sądził, że owe uchwały będą trwałe, ale też nikt nie posiadał dostatecznej powagi, by przejąć na swe barki władzę po Aleksandrze. Absolutni władcy nie zezwalają, aby w ich otoczeniu wyrastał jakikolwiek autorytet, przeto po ich śmierci nie ma nikogo, kto by ich mógł zastąpić; to również stanowi o kruchości dokonanych przez nich dzieł.
W końcu, po upływie tygodnia pomyślano, aby sprawić królowi pogrzeb. Gdy weszliśmy do komnaty, gdzie spoczywał jakby w zapomnieniu, ujrzeliśmy ciało nietknięte, mimo letniego upału, który w Mezopotamii zwykle rozkłada zwłoki w ciągu niewielu godzin. Ciało i rysy były tak doskonale zachowane, że wezwani chaldejscy balsamiści wahali się chwilę przed przyłożeniem doń ręki, odmawiali wiary, że umarł. Doskonale piękny spał snem bogów. Tymczasowy grobowiec wzniesiono w Babilonie.
Między kobietami rozgorzała walka nie mniej zawzięta niż między mężczyznami; była ona nawet okrutniejsza. Natychmiast po śmierci Aleksandra, Roksana będąca w siódmym miesiącu ciąży, nie przebaczywszy zaślubin w Suzie, kazała zgładzić Statejrę, a także jej siostrę Drypetis, wdowę po Hefajstionie. Zwłoki obu córek Dariusza wrzucono do studni.
Stara perska królowa-matka Syzygambis gorzej zniosła śmierć Aleksandra niż zgon własnego syna. Kiedy się o niej dowiedziała, odeszła do swej komnaty i tam po pięciu dniach umarła z głodu i rozpaczy.
Podczas następnych tygodni, miesięcy, lat zaszły znaczne zmiany na gorsze w łonie rady babilońskiej; zmiany te pociągnęły za sobą nowe waśnie, nowe walki, nowe zabójstwa. Najpierw Leonnatos utracił współudział w regencji, Meleager zastąpił go przy Perdikkasie. Lecz kiedy Perdikkas uzyskał dostateczną władzę w azjatyckich prowincjach, pośpiesznie kazał zgładzić Meleagra, nigdy mu nie przebaczywszy jego buntu. Zaś Filip-Arridaeus swą niedołężną ręką podpisał wyrok śmierci na człowieka, któremu zawdzięczał swą fikcyjną koronę.
W tymże czasie satrapie zostały rozdane między różnych wodzów. Jedynie wschodnie prowincje zachowały swych wicekrólów, mianowanych przez Aleksandra. Lecz Leonnatos otrzymał Frygię nad Hellespontem, a fanatyk Homera, pierwszy nauczyciel Aleksandra Lizymach - Trację. Mądry Eumenes wybrał Kapadocję; ponieważ w części jeszcze się nie poddała, przeto nikt nie myślał wieść o nią sporów. Gdziekolwiek szedł Eumenes, tam kazał wznosić baldachim, pod którym spoczywały Aleksandrowa korona, berło i płaszcz z purpury; a co rano, po złożeniu ofiary, przychodził odbierać rozkazy od cienia swego króla.
Inni kazali sobie przyznać albo po prostu przywłaszczyli Medię, Syrię, Licję i Pamfilię. Ptolemeusz, nieprawy syn Filipa, Ptolemeusz, kochanek Tais, zdołał przywłaszczyć sobie jeden z najlepszych działów, zagarnął bowiem pod swą władzę Egipt i Libię.
Wieszczbiarze często przysparzają bogactw królom, ale król nigdy nie pomyśli, aby obdarzyć satrapią wieszczbiarza. Powierzono mi tylko pieczę nad grobowcem Aleksandra; moje zadanie zostało zakończone i niczego już nie pragnąłem.
W ciągu tych dwóch lat budowano triumfalny rydwan, który miał przewieźć śmiertelną powłokę Aleksandra do jego ostatecznego grobowca. Bo nawet toczono spory o miejsce tego grobowca. Gdy w czasie agonii króla padło pytanie, z ust Aleksandra wymknęło się imię Amona; wedle niektórych oznaczało ono oazę w Siwie, wedle innych różne świątynie Amona. jak komu dogadzało. Każdemu zbyt zależało, aby stać się depozytariuszem boskiej mumii. W końcu do Macedonii ruszył wspaniały pogrzebowy kondukt. Lecz po drodze, gdy szliśmy przez Syrię, wypadł z Egiptu Ptolemeusz wraz ze swym wojskiem, porwał olbrzymi złocony wóz oraz cenną relikwię. Nieobce mi były zamiary przewiezienia ciała Aleksandra do Egiptu, wybranej ziemi Amona.
To porwanie było przyczyną wojny, którą sobie wydali Ptolemeusz i Perdikkas; gdy ów dotarł do Memfis, zginął w swym namiocie zamordowany przez własnych podkomendnych.
Każdy wicekról rządził w swej satrapii jak niezależny monarcha i wszczynał walki z sąsiadami. Zbuntowali się kolonowie w Baktrii i wybrali sobie własnego księcia. Leonnatos udał się z Frygii do Grecji, aby tam ukrócić bunty podsycane przez Ateny, i został zabity w tesalskich bagnach. Krateros, zamiast rządzić w Pelli, pośpieszył do Arabii, by pokonać Eumenesa, i jednocześnie stracił tam swą armię i własne życie. Wówczas stary Antypater na czele silnej armii pojawił się osobiście w Azji Mniejszej, kazał sobie przyznać całą władzę regenta i przystąpił do ponownego podziału prowincji. Seleukos otrzymał Babilonię i wkrótce wszczął wojnę z Eumenesem.
W nieskończoność ciągnie się szereg walk i zabójstw, które okrwawiły rozdarte imperium Aleksandra. Nigdy żadne na świecie dziedzictwo tak nie rozpaliło ludzkich ambicji.
Roksana wydała na świat syna. W Macedonii Olimpias wzięła go pod swą opiekę i kazała uznać dziecko królem pod imieniem Aleksandra IV. Olimpias i Roksana tym sposobem zawarłszy sojusz porozumiały się, aby zamordować słabego na umyśle Arridaeusa oraz jego żonę.
Po czym Olimpias oskarżyła Antypatra i obu jego synów o zabójstwo Aleksandra. Mnóstwo osób zostało włączonych w denuncjacje królowej-matki. Zdaniem jej Arystoteles dostarczył trucizny; Kassander przewiózł ją w kopycie muła aż do Babilonu; Jollas, brat Kassandra, obarczył się wlaniem jej do napoju. Nawet sam Medios, u którego w gościnie Aleksander uczuł pierwszy atak bólu, należał do spisku... Wyłącznie ci, którym zależało na rozpowszechnianiu tej bajki, udawali, że w nią wierzą.
Jedyny Antypater, albo prawie on jedyny z wodzów Aleksandra, umarł naturalną śmiercią; miał wówczas siedemdziesiąt cztery lata. Syn jego Kassander nadal walczył o Macedonię zarówno przeciwko Olimpias, jak i przeciw całej zbuntowanej Grecji. Ale już zabrakło Demostenesa, aby podsycać bunty; mówca tylko o rok przeżył Aleksandra.
Kassander wszędzie zdobywał przewagę. Olimpias oblężona w Pydnie, dokąd się schroniła wraz ze swymi ostatnimi zwolennikami, zgodziła się poddać w zamian za przyrzeczenie zachowania życia; spiesznie ją osądzono i wyrok wykonano. Tak zakończyła życie księżniczka Epiru, świątynna tancerka, matka zdobywcy.
Po niej zostali zamordowani: Roksana wraz ze swym synem, następnie Herakles, syn Barsiny, i Kleopatra, siostra Aleksandra.
O tych sprawach dowiedziałem się w egipskiej Aleksandrii, gdzie w królewskim grobowcu spoczął sarkofag ze śmiertelnymi szczątkami zdobywcy. Przed grobowcem stanęła świątynia.
Ptolemeusz został koronowany na faraona. Ów los widniał w jego gwiazdach. On jedyny reprezentował ciągłość władzy.
Ja, Aristander z Telmissos, otrzymałem urząd arcykapłana w świątyni Aleksandra-boga.
Co dzień, o wschodzie słońca, idę złożyć ofiarę i padam na twarz przed Ka tego, którego znałem, zanim został poczęty, kierowałem nim, gdy pojawił się na ziemi, i losy jego wiodłem. Własną ręką napisałem inskrypcję na jego steli.
Rozdział XXI
Stela Aleksandra
Jam jest Aleksander Wielki, syn Amona, król Macedonii, hegemon Greków, faraon ziemi egipskiej, monarcha Babilonii, Persji i Medii, władca ziem Azji oraz Indii aż po krainę Pięciu Rzek.
Zapowiedziane były moje narodziny. Pojawiłem się w ostatnim znaku, aby wskrzesić kult Amona Przenajwyższego, aż dopełnią się czasy.
Poeci opiewali mą urodę. Moja siła i odwaga były niezrównane; szczęścia, które mi sprzyjało w poczynaniach, z niczyim nie można porównać. Kłoniły się przede mną ludy trzech lądów. Życie i śmierć nie miały w mych dłoniach zwykłej wagi.
Nikt szybciej ode mnie nie stworzył bardziej rozległego państwa, nie stoczył więcej bitew, nie założył więcej miast, nikt liczniejszych ludów nie obdarzył swym prawem.
Zwyciężonym tylko przez siebie. Połączyłem się w wiecznym wszechświecie z bogami Achillem, Heraklesem i Dionizosem. Kadzidło płonęło na mych ołtarzach; nieprzebrane jest mnóstwo moich czcicieli. Przykład mój będzie przyświecał wiekom, lecz nikt go nie zdoła przewyższyć.
Gdy kresu dobiegnie panowanie Amona i mrok zstąpi na świątynie Egiptu, nieodgadnioną tajemnicą pozostaną mój rodowód i moja istota.
Tablica chronologiczna
okresu panowania królów Macedonii
Filipa II i Aleksandra III
359 p.n.e, śmierć króla Macedonii Perdikkasa III.
Na tron wstępuje jego syn Amyntas IV.
Filip obejmuje władzę oraz regencję i każe zamordować swą matkę, Eurydykę.
Wyprawa na Lynkestis.
Persja: zabójstwo Artakserksesa II; na tron wstępuje Artakserkses III Ochos (bastard).
Egipt: upadek faraona Irmaatenre Dżeher (Teós).
Na tron wstępuje jego syn Cheperkare Nechtnebef (Nektanebo II).
358 Filip tworzy macedońską armię.
Zdobycie złotodajnej góry Pangajon.
357 Filip odbywa pokutniczą podróż na Samotrakę. Ślub Filipa z Olimpias, siostrą Aleksandra, króla Epiru.
356 Narodziny Aleksandra Wielkiego (22 lipiec).
355 Poddanie się Peonii (Bułgaria) oraz Ilirii (Jugosławia i Albania).
Oblężenie Metony (nad Zatoką Salonicką).
354 Narodziny Kleopatry, siostry Aleksandra.
353 Wyprawa na kolonie greckie na wybrzeżu Tracji. Filip po raz pierwszy pojawia się w Grecji.
352 Zwycięstwo nad koalicją tesalijską koło Zatoki Pagazów (port i miasto Wolos).
Zajęcie Magnezji.
Ateńczycy wzbraniają Filipowi przejścia Termopilów.
Tesalia poddaje się Filipowi.
351 Narodziny Arridaeusa (nieprawego syna Filipa i Filemory z Larissy). Druga wyprawa na Trację i zdobycie trzydziestu dwóch greckich osad.
Demostenos wygłasza I Filipikę.
350 Filip strąca z tronu swego bratanka Amyntasa i każe się koronować na króla Macedonii.
Lizymach i Leonidas nauczycielami Aleksandra.
349 Wyprawa na Półwysep Chalcydycki. Napaść na Olint.
Demostenes wygłasza I mowę Olintyjską.
348 Oblężenie Olintu.
347 Zdobycie Olintu.
Śmierć Platona.
346 Demostenes w poselstwie do Pelli.
Druga wyprawa Filipa na Grecję.
Filip zasiada w Radzie Amfiktionii Delfickiej.
345 Druga wyprawa Filipa na Ilirię. Dalszy podbój Tracji aż po Hellespont (Turcja
europejska).
344 Filip przeprowadza zmiany organizacyjne w Tesalii.
343 Arystoteles nauczycielem Aleksandra.
Wyprawa Artakserksesa III Ochosa na Egipt.
Upadek i ucieczka faraona Nektanebo II.
342 Wyprawa Filipa nad Ister (Dunaj).
341 Ponowna wyprawa nad Hellespont.
340 Aleksander bierze udział w oblężeniu Peryntu (nad morzem Marmara).
Filip mianuje go regentem.
339 Po nieudanej wyprawie Filipa na Perynt spełza na niczym wyprawa na Bizancjum. Wyprawa na wybrzeża Euksynu (Morze Czarne).
Pierwsza wyprawa Aleksandra przeciw Majdom (dolina rzeki Struma pod Sofią).
Koalicja Demostenesa.
338 Filip i Aleksander pokonują pod Cheroneą grecką koalicję.
Śmierć Izokratesa.
Aleksander posłem w Atenach.
337 Organizacja Związku Korynckiego.
Drugie małżeństwo Filipa z Kleopatrą, siostrzenicą Attalosa.
Aleksander i Olimpias uchodzą do Epiru.
Persja: śmierć Artakserksesa III Ochosa, na tron wstępuje Arses.
336 Powrót Aleksandra do Macedonii.
Ślub Kleopatry, córki Filipa, z jej wujem Aleksandrem Epirockim.
Zabójstwo Filipa; na tron wstępuje Aleksander (koniec lipca).
Rzeź pretendentów do tronu.
Persja: zabójstwo Arsesa, na tron wstępuje Dariusz III Kodoman.
335 Aleksander wyrusza z wyprawą na Bałkany i przekracza Ister (Dunaj).
Aleksander ukróca bunt w Grecji. Zniszczenie Teb. Poddanie się Aten oraz wszystkich helleńskich miast.
334 Wymarsz na wyprawę azjatycką (wiosna).
Przejście Hellespontu i podbój Troady. Zwycięstwo nad Granikiem (początek czerwca). Zdobycie Efezu, Miletu i Halikarnasu. Podbój wybrzeża i krain wewnątrz Azji Mniejszej.
Aleksander przecina węzeł gordyjski.
333 Zwycięstwo nad Dariuszem pod Issos (12 listopada).
Zajęcie Damaszku. Ślub Aleksandra z Barsiną.
Podbój Syrii i Fenicji.
332 Oblężenie Tyru (styczeń-lipiec).
Oblężenie Gazy (wrzesień i październik) oraz odwiedziny Jerozolimy.
Wkroczenie do Egiptu; w Memfis koronacja Aleksandra na faraona.
Założenie egipskiej Aleksandrii.
Poddaje się Cyrena; Aleksander odwiedza wyrocznię w Siwie.
331 Wymarsz z Egiptu (wiosną). Przejście Pustyni Syryjskiej, Eufratu i Tygrysu.
Zwycięstwo pod Gaugamelą (1 października).
Grecja: Antypater zwycięża pod Megalopolis króla Sparty Agisa.
Aleksander zajmuje Babilon i Suzę.
330 Pożar Persepolis. Zajęcie Ekbatany.
Satrapa Bessos zabija Dariusza (lipiec). Zdobycie wschodnich satrapii: Hyrkanii (na płd. od Morza Kaspijskiego), kraju Partów (we wschodnim Iranie), Arii, Drangiany, Arachozji (w Afganistanie). Poddanie się Gedrozji (w Beludżystanie).
Egzekucja Filotasa i Parmeniona.
329 Przejście gór Parapamisos (Hindukusz).
Podbój Baktrii (północnego Afganistanu).
Przejście Oksosu (Amu-darii). Podbój Sogdiany (w Turkiestanie) i zajęcie Marakandy (Samarkandy). Egzekucja Bessosa.
Przejście Jaksartesu (Syr-daria).
328-327 Ukrócenie buntów w Sogdianie i Baktrii.
Zabójstwo Klejtosa.
Ślub Aleksandra z Roksaną.
Spisek młokosów i śmierć Kallistenesa.
Wymarsz na wyprawę indyjską (wiosną 327).
Przejście gór Hindukusz.
Sojusz z Taksilem.
326 Przejście Indusu (wiosną).
Przejście Hydaspu (Dżihlamu) i zwycięstwo nad Porosem (w lipcu).
Przejście Akesinu (Czenabu) i Hydraotu (Rawi).
Przybycie nad Hyfasis (Bias). Bunt armii.
Powrót i spływ Hydaspem.
Zajęcie stolicy Mallów (Multan).
Spływ Akesinem oraz Indusem.
325 Przejście gedrozyjskiej pustyni (Mekranu).
Podróż morska Nearcha wzdłuż wybrzeża Oceanu Indyjskiego.
324 Powrót do Persepolis i Suzy.
Śluby w Suzie; Aleksander, podlegli mu wodzowie i dziesięć tysięcy greckich żołnierzy poślubiają Persjanki.
Bunt w Opis.
Śmierć Hefajstiona w Ekbatanie (październik).
323 Powrót do Babilonu.
Przygotowania do wielkiej wyprawy na Afrykę.
Śmierć Aleksandra (13 czerwca).
Tajemnica grobu Aleksandra Wielkiego
Postać Aleksandra Wielkiego zajmowała od wieków, i to już od czasów starożytnych, i zajmować będzie w dalszym ciągu umysły badaczy, pisarzy, poetów. Dla każdego z wielkich zdobywców po Aleksandrze Wielkim zawsze był on niedościgłym wzorem. Fascynacja jego osobowością jest tym bardziej zrozumiała, że do dziś jeszcze, mimo wnikliwych studiów wybitnych specjalistów, wiele spraw z jego życia, dotyczących przede wszystkim podejmowanych przez niego decyzji, jest nie wyjaśnionych. Aleksander Wielki Maurice’a Druona, autora powieści historycznych i romansów mitologicznych, należy do najbardziej znanych opowieści o Wielkim Macedończyku. Wydana po raz pierwszy w roku 1958, do roku 1969 doczekała się sześciu wydań francuskich, dwóch szwajcarskich w języku francuskim, oraz tłumaczeń na języki: angielski, niemiecki, hiszpański, portugalski, grecki, fiński, holenderski i węgierski.
O ile się nie mylę, ostatnią biografią Aleksandra Wielkiego w języku polskim jest doskonała książeczka Józefa Modrzejewskiego, wydana przez „Książkę i Wiedzę” w roku 1958, w serii Światowida. Obecnie czytelnik dostaje obszerny tom, który nie jest tylko wierną relacją wypraw wojennych Aleksandra Wielkiego, ale ciekawą i oryginalną próbą interpretacji postaci wielkiego wodza jako „syna Amona”. Chodzi o to, że autor, zresztą nie on pierwszy, punkt ciężkości swoich rozważań skierował na te właśnie aspekty z życia Aleksandra Wielkiego, które mają charakter dość tajemniczy.
A zaczyna się to od samych narodzin Aleksandra. Już jego współcześni podawali w wątpliwość ojcostwo Filipa Macedońskiego. Tych nie wyjaśnionych faktów z życia Aleksandra jest znacznie więcej. Autor usiłuje znaleźć na nie wytłumaczenie w tradycji astrologicznej. Muszę przyznać, że czyni on to bardzo pomysłowo, zgrabnie, a zgromadzony w przypisach na końcu książki materiał naukowy może wywołać u czytelnika wrażenie, że właśnie było tak, a nie inaczej, że wszystkie niejasności czy wątpliwości zostały już ostatecznie wyjaśnione, że nawet misteria na wyspie Samotrace odsłoniły już przed nami swoje tajemnice.
W koncepcji Maurice’a Druona - o życiu i działaniu Aleksandra Wielkiego decydowali raczej kapłani boga Amona w Egipcie niż on sam lub warunki społeczno-polityczne, istniejące w ówczesnym „świecie”. Licentia poetica nie tylko rozgrzesza, ale nawet upoważnia pisarza - nigdy zaś badacza - do dokonania wyboru z obfitego materiału faktów historycznych pewnych elementów, które służą mu dla udokumentowania twórczej wizji danej postaci historycznej. W ten sposób bohater powieści nabiera cech atrakcyjnych i zrozumiałych dla współczesnych autorowi czytelników, akcja powieści i tło dziejowe stają się bardziej plastyczne. Jeśli więc, jak w tym wypadku, nie ma kompletnego zafałszowania istotnych i sprawdzonych historycznie faktów, to pewna jednostronność ujęcia może posiadać nawet charakter bardzo pozytywny. Tym bardziej jeśli chodzi o zwrócenie przez autora uwagi na dotychczas nie dość silnie podkreślane lub czasem pomijane wydarzenia z życia i działalności wielkiej postaci historycznej. Dlatego też uważam książkę Druona za niezwykle interesującą i sugestywną opowieść, którą się czyta jednym tchem. A jeśli dzięki podanym z talentem faktom czytelnik zainteresuje się nimi i zapragnie dowiedzieć się, co było potem, znaleźć odpowiedź na pytanie, do czego to wszystko doprowadziło - to tę odpowiedź znajdzie w doskonałej książce naukowej, ale bardzo przystępnie napisanej, naszej polskiej autorki, profesor Anny Świderek, pt. Hellada królów, PIW, 1967.
Trudno wymagać od autora, który nie jest egiptologiem, aby ustrzegł się od błędów. Tak na przykład: greckiego imienia Hermes nie można tłumaczyć z egipskiego Hor-mes jako „narodziny człowieka”, a co najwyżej jako „zrodzony przez Horusa”. Słynna scena poczęcia i narodzin Amenofisa III jest przedstawiona na reliefach jednej z kaplic świątyni w Luksorze, a nie w Karnaku. Takich drobnych nieporozumień można znaleźć więcej, ale nie umniejszają one bynajmniej wartości książki.
A książka ta ukazuje się bardzo na czasie. Jeśli dawniej o postaci Aleksandra Wielkiego dowiadywaliśmy się z badań obcych autorów, to dziś posiadamy do tego okresu dziejów i do postaci wielkiego bohatera zupełnie inny, bardziej bezpośredni stosunek. Stało się to dzięki naszym wykopaliskom archeologicznym w mieście założonym przez Aleksandra Wielkiego, na wybrzeżu morskim, niedaleko ujścia Nilu, na miejscu małej wioski egipskiej - Rakotis.
Dotychczas w stolicy Ptolemeuszów egipskich, a dzisiejszej drugiej stolicy nowożytnego Egiptu, żadna z zagranicznych misji archeologicznych nie miała prawa prowadzić samodzielnych wykopalisk. Archeolodzy europejscy, jeśli kopali, to tylko w ramach licencji Muzeum Grecko-Rzymskiego w Aleksandrii. A prowadzenie wykopalisk w Aleksandrii nie jest rzeczą łatwą. Los tej aglomeracji miejskiej został przypieczętowany w latach czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy Mohammed Ali wydał decyzję o budowie nowego miasta na ruinach starożytnej stolicy. Dwumilionowa dziś Aleksandria pokryła cały obszar starożytnej zabudowy tego jednego z największych miast starożytności; kopiąc fundamenty pod nowe budynki natrafia się tu na ruiny starożytnych budowali i grobowców. Tylko w bardzo nielicznych wypadkach udało się zapobiec zniszczeniu zabytków. Ale Aleksandria pomimo tych trudności stanowiła w czasach nowożytnych i stanowi do chwili obecnej przedmiot zainteresowania nie tylko archeologów i miłośników tej nauki, ale i prasy światowej łaknącej sensacji. Miasto to bowiem kryje w sobie wielką tajemnicę - grób Aleksandra Wielkiego.
Na ten temat napisano już wiele naukowych i pseudonaukowych rozpraw. Żadna z nich nie przyczyniła się do rozwiązania zagadki położenia grobu tego znakomitego wodza. Amatorskie poszukiwania czynione na terenie miasta nie tylko nie przyniosły żadnego rezultatu, lecz przyczyniły się do skompromitowania nawet naukowych poczynań zmierzających do odnalezienia miejsca spoczynku wielkiego zdobywcy, „syna Amona” i założyciela miasta. Każdy archeolog bawiący choćby okresowo w Aleksandrii jest przez miejscowych poszukiwaczy śladów starożytności uważany za potencjalnego odkrywcę tej tajemnicy. Najmniejszy nawet sondaż archeologiczny wykonywany przez miejscową służbę starożytności uważany jest za poszukiwanie grobu Aleksandra Wielkiego. I my, rozpoczynając badania naukowe w Aleksandrii w 1958 roku, jeszcze przed założeniem Polskiej Stacji Archeologii Śródziemnomorskiej w Kairze, nie oparliśmy się panującej tam sugestywnej atmosferze i dokonaliśmy kilku sondaży, które nie przyniosły naturalnie oczekiwanych wyników. Skoncentrowaliśmy więc wówczas poszukiwania nad badaniami teoretycznymi, które jakkolwiek nie doprowadziły na razie do odkrycia grobowca Wielkiego Macedończyka - to jednak przyczyniły się do ustalenia z dużym prawdopodobieństwem wyglądu tej budowli sepulkralnej * [*M. L. Bernhard, Topographie d’Alexandrie: Le tombeau d’Alexandre et le mausolée d’Auguste, Revue Archéologique, XLVII (1955), s. 129-156; także Quellques remarques sur Alexandrie, Revue Archeologique, 1972, nr 2 - Mélanges Devambez, s. 317-320.].
Jedna z wersji, uporczywie występująca w licznych publikacjach, a także w ustnej tradycji, sugerowała, że grobowiec Aleksandra Wielkiego znajdował się pod wzniesionym za czasów ekspedycji Bonapartego sztucznym wzgórzem, zwanym Kom el-Dikka, a na którego szczycie zbudowano cytadelę * [*M. L. Bernhard, Le „tombeau d’AIexandre” des Arabes, Etudes et Travaux, VII (1973), s. 127-136.]. Z biegiem czasu burzliwy rozwój nowoczesnego miasta spowodował, że wzgórze to znalazło się w samym centrum nowej zabudowy miejskiej. W roku 1960 władze egipskie postanowiły zniwelować je wraz z cytadelą, a powstały na tym miejscu plac przeznaczyć pod budowę wielkich gmachów użyteczności publicznej, między innymi teatru, muzeum i budynku administracyjnego. Otrzymałem wówczas od rządu egipskiego propozycję dokonania sondaży weryfikacyjnych na tym placu, zanim zostanie on oddany pod zabudowę, której plany były już zresztą wcześniej dokładnie opracowane. Niezwłocznie przystąpiliśmy do pracy i już po kilku tygodniach odkryliśmy ruiny monumentalnych łaźni rzymskich, które nadawały się do konserwacji.
W rok później, opodal, na tym samym placu, dokonaliśmy jeszcze ważniejszego odkrycia o bardziej spektakularnym znaczeniu * [*K. Michałowski, Etudes et travaux (1966), s. 6-22.]. Chodzi o marmurowy teatr, również z czasów rzymskich, który stanowi dziś najlepszą naszą wizytówkę przy wjeździe do Egiptu. Dla Aleksandrii, miasta właściwie pozbawionego (poza nekropolami) jakichkolwiek ruin z okresu starożytnego, nasze odkrycia posiadają szczególne znaczenie i stanowią wielką atrakcję turystyczną. Ale grobu Aleksandra na Kom el-Dikka nie było, a jeśli nawet tam się znajdował, to dziś jest już nie do odkopania. Poziom wód zaskórnych podniósł się od czasów starożytnych znacznie, zresztą podniosło się również zwierciadło wody na wybrzeżu Aleksandrii, skutkiem czego starożytne urządzenia portowe znajdują się dziś pod wodą. Na terenie Kom el-Dikka, jak stwierdziliśmy, warstwy zabudowy ptolemejskiej są częściowo zachowane w podmokłym gruncie. Istnieje więc bardzo małe prawdopodobieństwo, aby grób Aleksandra Wielkiego mógł być kiedykolwiek odkopany na terenie Aleksandrii, ale zwłoki Aleksandra pochowane były nie tylko w tym mieście...
Maurice Druon w jednym z ostatnich rozdziałów bardzo plastycznie opisuje dramatyczne wypadki, które towarzyszyły pogrzebowi Aleksandra Wielkiego. Wiadomą jest rzeczą, że jego spadkobiercy nie mogli się pogodzić, jeśli chodziło o wybór miejsca wiecznego spoczynku Aleksandra. Wiadomo jest nam również, że sprawę rozstrzygnął mieczem Ptolemeusz, objąwszy po śmierci Aleksandra władzę nad Egiptem. Egipt miał otrzymać zaszczyt przechowywania na swoim terenie ziemskich szczątków greckiego „syna Amona”. Że grobowiec Aleksandra Wielkiego został wzniesiony w Aleksandrii, o tym również wiemy dobrze z przekazów starożytnych. Nastąpiło to nie dlatego, że miasto to założył i nadał mu swoje imię sam Wielki Macedończyk. W czasie swoich podbojów w Azji założył on wiele miast swego imienia, nie wyłączając nawet Indii i dzisiejszego Pakistanu, gdyż współczesne Karaczi, pierwsza stolica obecnego Pakistanu, nazwane zostało po jego założeniu portem Aleksandra. Aleksandria egipska dlatego miała poszczycić się grobem swego założyciela, gdyż leżało to w interesie dynastycznych perspektyw Ptolemeusza, obierającego to miasto za nową stolicę swego państwa.
Czy jednak Aleksandria była pierwszym miejscem pochówku zwłok Aleksandra na ziemi egipskiej? Chyba nie. Miasto nie było od razu gotowe na przyjęcie tak cennych „świętości”. O jakimś prowizorycznym pochówku w stolicy państwa, które miało kontynuować tradycje kultu faraonów, nie mogło być mowy. Władcy Egiptu, jak wiadomo, za życia budowali lub kuli w skałach swoje grobowce, ażeby spocząć w nich zaraz po śmierci. Niektóre źródła wskazują na to, że pierwszym miejscem pochówku Aleksandra Wielkiego w Egipcie było Memfis - najstarsza stolica połączonych królestw Dolnego i Górnego Egiptu - rezydencja faraonów Starego Państwa.
Dotychczasowe badania wykopaliskowe na wielkiej nekropoli memfickiej, zwanej dziś Sakkara, pomijały całkowicie ten problem, jakkolwiek rozległe to cmentarzysko było eksplorowane od przeszło stu lat przez wybitnych egiptologow i szereg misji wykopaliskowych, mogących poszczycić się odkryciami o wielkiej wadze dla dziejów i kultury starożytnego Egiptu. Nikt jednak nie poszukiwał w Sakkara grobu Aleksandra Wielkiego ani żaden z uczonych dotychczas nie zwrócił uwagi na fakt, że jedno ze znalezisk w Sakkara może stanowić bardzo cenną wskazówkę dotyczącą pierwszego grobowca Aleksandra Wielkiego w Egipcie. Chodzi tu o zespół słynnego Serapeum, odkopanego przez Mariette’a w latach 1850-1853. Odkrywca zmarł przed publikacją swoich badań. Dopiero w roku 1882 jego następca Gaston Maspero opublikował rezultaty wykopalisk w Serapeum * [*G. Maspero, Le Sérapeum de Memphis par Auguste Mariette-Pacha, Cairo 1882.]. Jest to zespół zabytków znajdujących się przy tzw. dromos, tj. szerokiej drodze wyłożonej płytami, prowadzącej do podziemnego grobowca byków Apisów. Po obu stronach tej alei Mariette odkopał ruiny świątyń, kaplic i pomników, wśród których na szczególną uwagę zasługiwała grupa marmurowych rzeźb w stylu greckim, ustawionych na podmurowaniu półkolistym, tzw. exedrze. Tym zabytkom poświęcili wiele uwagi bardzo wybitni badacze kultury klasycznej. Ostatnia publikacja na ten temat, pióra najwybitniejszego ówczesnego archeologa francuskiego Charles’a Picarda, ukazała się w roku 1955 * [*J. Ph. Lauer, Ch. Picard, Les statues ptolémaiques du Sarapeion de Memphis, Paryż 1955.].
Uszkodzone pomniki nastręczały badaczom wiele trudności w interpretacji tego zespołu. Wydaje się, że dopiero przed dwoma laty jednemu z moich uczniów powiodło się w pracy doktorskiej prawidłowo wyjaśnić treść ikonograficzną hellenistycznych rzeźb zdobiących exedrę - tak bardzo grecki element dekoracyjny, kłócący się nieomal z zespołem sąsiadujących z nim pomników i architektury w par excellence staroegipskim stylu * [*M. Pietrzykowski, Rzeźby greckie z Serapeum memfickiego, Warszawa, Wyd. UW.].
Enigmatyczna dotychczas grupa rzeźb staje się zupełnie czytelna i zrozumiała, jeśli połączymy ją z miejscem pierwszego pochówku Wielkiego Macedończyka w Egipcie. Rozpoznanie terenu, które przeprowadziliśmy niedawno z autorem wspomnianej hipotezy - Michałem Pietrzykowskim, w Sakkara przy dromosie w Serapeum, pozwala na uściślenie miejsca, gdzie mogły spoczywać zwłoki Aleksandra Wielkiego przez kilkadziesiąt lat, zanim Ptolemeusz II zdecydował się przewieźć je do wykończonego wówczas grobowca w Aleksandrii.
Jakkolwiek grobowce królewskie i zespoły sepulkralne tej rangi co Serapeum zastrzeżone są do eksploatacji Egipskiego Urzędu Archeologii, to jednak uzyskaliśmy już licencję na dokonanie sondaży weryfikacyjnych w miejscu, w którym spodziewamy się odkryć szczątki budowli stanowiącej pierwszy grobowiec Aleksandra Wielkiego w Egipcie.
Kazimierz Michalowski