Jako gdy Aleksander walczył z Porem, krolem indyskiem
A wsiadwszy na swoj koń Ducfał nieuczony, Aleksander i stanął na przodku przed rycermi w zbroi. I przykazał medyskiem i perskiem ludziem, iżeby przod poczęłli walkę, a on sam z Macedony i z Greki stał naprzeciw, jakoż zwykł czynić. A Perse byli bici od onych słoniow, iże żadnem obyczajem nie śmieli przystępi<ć> ku wojsku. A gdy Aleksander rozmyśli<ł> się tym mądrzej o onych słoniach i kazał poczynić obrazy mosiądzowe, i kazał w nie ognia nakłaść, iżeby dawały zapalenie, gorącość, i nasypał w nie ognia piołno z wąglami rozpalonymi, iżeby jich krasa żadnem obyczajem nie byłaby uśmiercona. I uczynił też woz żelazny, ktory by mogł znosić ony obrazy, i kazał przynieś<ć> przed słonie ony obrazy. A gdy uźrzeli słoniowie ony obrazy i mnimali, iżeby byli ludzie, i ściągali k nim swoje paszczęki, aby je podług zwyczaju ogarniali, a na tych miast dla wielgigo ciepła byli paleni; a obracając się nazad żadnem obyczajem nie przystąpili ku bitwie. A gdy uźrzeli ludzie we zbroji, uciekali, by nie wpadli w jich moc, jako ony obrazy czyniły. A ubaczywszy to krol Porus i zasmucił się barzo. A Perse z strzełami i z jinszymi przyprawami i [poczęli] uczynili siłę [i] na lud indyski, i pobili je. A tako ustawicznie dzień pole dnia przeze dwadzieścia dni była walka, na ktorej to walce Medy i Perses wielkie uciśnie<nie> cirpieli. A ubaczywszy to Aleksander, iże jich nie staje, rozniewał się jest barzo, a siedząc na swojim koniu Ducfale i wjechał miedzy wojs<ki>, i począł walczyć mocnie; Grekowie i Macedonowie poczęli bić indyski lud mocnie. A na tych miast poczęło nie dostawać Indow, ktoreż to Porus ubaczyw, iże jich nie dostaje, i uciekł, i Indowie, ktorzy byli zostali, takież.
Jako gdy Aleksander nalazł ludzie i żonki nago chodząc
Potym ruszywszy zastępu i wyszli na pole z onych lasow, i naleźli mieśćce, z ktorego wyszła ona rzeka Tamar, i nalazł ludzie i żonki nagie mając ciała kosmate jakoby zwierzęta, ktorzy zwykli mieszkać w rzece jakoby na ziemi. A gdy uźrzeli oni ludzie zastęp Aleksandrow, na tych miast ponurzyli się w one rzekę. A jidąc z onego mieśćca przez pięćnaście dni i weszli w lasy, w ktorych było [drzewa] wiele Rinocefalus, tako rzeknących ludzi; a gdy uźrzeli zastępy oni ludzie Rinocefali i rzucili się na nie, Aleksander i jego rycerze z włoczniami i strzełami pobili je. A jidąc z tego mieśćca i szli szterdzieści dni, i przyszli na pola puste, na ktorych żadna wysokość nie mogła być widziana ni gor, ni czego jinego. A na tych miast o jenejnaście godzinie począł wiatr wiać, eurus tako mocny, iże wszytki szatry i jinsze rzeczy drały się od onego wiatru eurus. Skry teże ogniowe około nich okrążały je, dla ktorych wszytek zastęp barzo się smucił. Tedy rycerze mowili miedzy sobą potajemnie, iże gniew bogow zstąpi<ł> na nas dla tego, iże nad zwyczaj szukaliśmy [w] słońca wschodu. Ale Aleksander począł je pociszać, mowiąc: "Rycerze moji wszytcy, społem namocniejszy, nie bojcie się, nie <z>stąpił na was gniew bogow, ale dla zrownania nocy ze dniem w jesieni to się przygodziło". A gdy się uciszył on wiatr, tedy na tych miast rycerze zebrali ony wszytki rzeczy, ktore wiatr rozmiatał, a ruszywszy zastępu i szli przez dwadzieścia dni i pięć, i przyszli do niektorego miesca vallem, i stanowili się tamo. I przykazał Aleksander, iżeby naczyniono ogniow wiele, bowim poczęło się wielkie zimno ukazować, padały wielkie śniegi tako, jakoby wełna. A tako bojąc się Aleksander, iżeby się nie mnożył bolszy śnieg, kazał ji deptać nogami swojim rycerom, ale jim wiele pomogły ony ogni rozpalone. A wszekoż dla onego wielkiego śniegu zmarło pięć set rycerow, ktoreż to Aleksander kazał pochować. Potym przyszedł wielki deszcz na nie i pomierzknienie tako, aż przez t<rz>y dni słońca nie widzieli. I poczęły jeszcze padać z nieba pochodnie gorające, tako iż wszytki rzeczy gorały. A na tych miast Aleksander począł ofierować swojim bogom, a gdy się on moglił, tedy ono powietrze od wszelkiego obłoku było oczyściono.
Jako gdy Aleksander nalazł drzewa, ktore się rodziły z słońcem
Potym ruszywszy zastępu i przyszed<ł> na drugie pole, na ktorem były drzewa wielmi wielkie, ktore z słońcem wschodzi<ły> i z słońcem zachodziły. A od pierwszej godziny na dzień wychodziły ony drzewa z ziemie aliż do szostej godziny rosły wysokie, a od szostej godziny aliż do słońca zachodu tako barzo schodziły, iż żadnem obyczajem nie mogły być widziany pod ziemią, a zawsze barzo rozkoszne owoce dawały ony to drzewa. A ty drzewa gdy ujrzał Aleksander, przykazał niekto remu rycerzu, iżeby jemu rożdżk przyniosł. A gdy on chciał wolą uczy<nić> swego pana, na tych miast go dyjabeł zabił i zdech<ł> tuż przed wszytkimi. I usłyszeli głos na powietrzu mowiąc: "Kto by kolwie blisko tego przystąpił, ten zemrze nagłą śmiercią". A byli też ptacy na onym polu barzo pokorni. A gdy je kto chciał ułapić, na tych miast z nich ogień wychodził i spalił onego.
Rękopis Biblioteki Narodowej w Warszawie sygn. Cim. 79. Zawiera przełożony z łaciny pseudohistoryczny romans pt. Historyja Aleksandra Wielkiego, krola macedońskiego, o walkach. Kopistą rękopisu (a może i tłumaczem) był Leonard z Bończy, który zakończył swą pracę w roku 1510.
Cyt. za wydaniem: W. Wydra, W.R. Rzepka, Chrestomatia staropolska, s. 225-227.