Roger Żelazny
Is There a Demon Lover in the House?
Nocny krajobraz zamglonego miasta w listopadzie: migające plamy świateł ulicznych, chłód, wiatr ślizgający się po zapłakanych twarzach budynków, cisza.
Kształty są nieostre i łagodne; kontury się zagubiły, a sylwetki rozmyły. Materia krwawi na ulicach żywotnością. Czym są zwrotne punkty czasu? Czy to była jego strzała wpleciona w spiralę wilgoci, czy tylko zagubiony ptak nocy?
…Człowiek zwolnił kroku do normalnego tempa, jego radość zmieniła się w uczucie miłego spokoju. Jest w średnim wieku, średniego wzrostu, z ciemnymi bokobrodami. Nie patrzy ani w lewo, ani w prawo. Zgubił drogę, ale jego krok jest niemal sprężysty. Wypełnia go wielka miłość — wszechobecna, bezosobowa, czysta jak perłowy blask światła we mgle.
Dochodzi do rogu i przechodzi przez ulicę. Stoi tam samochód, który za chwilę odjedzie i pomknie przez skrzyżowanie; słyszy niski warkot tłumika i widzi blask reflektorów przecinających mrok. Tylne, czerwone światła falują, słabną, znikają; opony piszczą na niewidocznym zakręcie.
Człowiek przywarł plecami do ściany budynku i patrzy przez długą chwilę w kierunku, gdzie zniknął samochód. Potem wyjmuje z wewnętrznej kieszeni cygarniczkę i zapala cygaro. Ręce mu się trzęsą.
Moment paniki…
Rozgląda się wokół, wzdycha i podnosi małą, owiniętą w gazetę paczuszkę, która upadła przy krawężniku.
Bardzo ostrożnie przechodzi przez ulicę. Jego miłość jest znowu z nim.
Dalej mija zaparkowany samochód, przystaje obok na chwilę i widzi w środku obejmującą się parę. Inny samochód jedzie powoli ulicą. Człowiek widzi przed sobą blask świateł.
Rusza w kierunku iluminacji. To światła małej kawiarni i kilku okien wystawowych. Po środku błyszczą neony kina. Wszędzie jest pełno ludzi spacerujących po chodnikach, przechodzących przez ulicę. Samochody uwalniają swoich pasażerów. Wokół wyczuwa się słaby zapach smażonej ryby. Człowiek zauważa, że kino nazywa się Regent Street.
Zatrzymał się przed oświetloną reklamą:
DZIŚ O PÓŁNOCY
COŚ SPECJALNEGO I EGZOTYCZNEGO
POCAŁUNEK ŚMIERCI
Pykając cygaro, patrzy na serię zdjęć wiszących w szklanej gablocie. Obok przechodzi student medycyny, długowłosy, obsypany trądzikiem. Chce zobaczyć fotografie, niewinne, nieszkodliwe, a jednak podniecające.
— Myślałem, że nigdy tego nie pokażą — mruczy student.
— Słucham?
— Tego filmu. Wygrał proces w sądzie. Nie słyszał pan?
— Nie. Nie słyszałem. Ten właśnie?
— Zgadza się. Chce pan go obejrzeć?
— Nie wiem. A o czym to jest?
Student obraca się i patrzy na człowieka, przekrzywia głowę i uśmiecha się słabo. Widząc jego reakcję, człowiek również się uśmiecha. Student chichocze i wzrusza ramionami.
— Może to pana jedyna szansa, żeby zobaczyć ten film — mówi. — Założę się, że znowu zabronią go wyświetlać i sprawa pójdzie do sądu wyższej instancji.
— Może więc go obejrzę.
— Pogoda do chrzanu, co? Hej tam! jak to kiedyś wołali na polowaniach. Pewnie wtedy, jak chcieli się odnaleźć, no nie? — śmieje się student.
Człowiek odwzajemnia uśmiech i kiwa w odpowiedzi głową. Kontrolowana namiętność, która go pochwyciła, pcha go teraz w kierunku nowego doświadczenia.
— Tak, sądzę, że go obejrzę — stwierdza i rusza w kierunku kasy.
Podaje pieniądze, a mężczyzna zza szyby patrzy na niego uważnie.
— Jest pan pewien, że chce wydać tę monetę? Jest bardzo stara.
Człowiek potwierdza.
Kasjer odkłada monetę na bok, wręcza mu bilet i resztę.
Wszedł do holu, rozejrzał się i ruszył za innymi.
— Proszę tutaj nie palić. Takie są przepisy przeciwpożarowe.
— Och. Przepraszam.
Wrzuca cygaro do najbliższej popielniczki, podaje bilet i wchodzi. Zatrzymuje się przy rzędzie foteli, by popatrzeć na ekran. Potem przepycha się między widzami, znajduje swoje miejsce i siada.
Opiera się wygodnie i pozwala, by wypełniły go ciepłe uczucia. Jaka dziwna ta noc. Dlaczego, zagubiony, przyszedł właśnie tu? Żeby posiedzieć? Żeby się ukryć? Żeby się ogrzać w cieple bezosobowych ludzkich głosów? A może z ciekawości?
Chyba wszystko naraz, zastanawia się, a jego myśli szybują ponad różnorodnymi płaszczyznami życia; jego smutek blednie, zamienia się w czułość i wdzięczność.
Ktoś dotyka jego ramienia. Obraca się szybko.
— To ja — mówi student. — Seans zacznie się za kilka minut. Czytał pan kiedyś Markiza de Sade?
— Tak.
— I co pan o nim sądzi?
— Dekadencki dyletant.
— Och.
Student odsunął się, przybierając myślący wyraz twarzy. Mężczyzna spojrzał na ekran.
Po chwili światła przygasają stopniowo, zamierają. Wtedy rozświetla się ekran. Pojawia się napis Pocałunek śmierci, a potem postacie ludzkie. Pochylił się do przodu i zmarszczył brwi. Obrócił się, śledząc ukośną wiązkę światła strzelającą z okienka kabiny projekcyjnej i wijący się w niej kurz. Widzi fragment jakiegoś urządzenia. Obraca się z powrotem do ekranu i oddycha głęboko.
Czas płynie, a on przygląda się wszystkim scenom filmu, które prowadzą w końcu do wybuchu namiętności i pasji. W kinie jest zupełnie cicho. Wydaje mu się, że przeniósł się do magicznego świata. Ludzie wokół są jacyś nienaturalni, ich twarze bieleją w świetle padającym z ekranu. Czuje chłód na karku, a włosy zaczynają się jeżyć. Ciągle walczy z pragnieniem, by wstać i wyjść, bo jest coś przerażającego w tych obrazach. Jednak wydaje mu się ważne, aby zobaczyć wszystko do końca. Odchyla się i obserwuje z zapartym tchem; patrzy na dramat dokonujący się na jego oczach.
Poczuł nagły ucisk w żołądku, gdy uświadomił sobie, co się za chwilę stanie. Widzi nóż, wyraz twarzy dziewczyny, nagły ruch, paroksyzm bólu, krew. Akcja toczy się dalej, a on zaczyna gryźć palce i pocić się. To jest prawdziwe, tak prawdziwe…
— Nie do wiary! — mówi i odpręża się.
Czuje znowu ciepło, ale patrzy dalej, dopóki nie blednie ostatni kadr i nie rozbłyskują wszystkie światła.
— Jak się panu podobało? — słyszy dobiegający z tyłu głos.
Nie odwraca się.
— To zdumiewające — odpowiada w końcu — jak oni potrafią sprawić, że obrazy poruszają się na ekranie!?
Słyszy znajomy śmiech.
— Napije się pan ze mną kawy? — pyta student. — Albo drinka?
— Nie, dziękuję. Muszę już iść.
Wstaje i szybko wychodzi w osnute mgłą miasto, gdzie zgubił swoją drogę.
— Halo! Zapomniał pan paczki! Ale człowiek już nie słyszy. Odszedł.
Student podnosi zawiniątko, waży w dłoni, zastanawia się. Gdy wreszcie odwija gazetę, gwałtownie wciąga powietrze. W środku zobaczył ludzkie serce; był też „Times”, w który było ono zawinięte, pochodzący z listopada 1888 roku.
— O Boże! — jęknął. — Spraw, by znalazł on swą drogę do domu!
Na zewnątrz mgła zaczęła się już rozwiewać, cicho szumiał wiatr. Długi cień człowieka zagubionego w swojej miłości i zdumieniu, przesuwa się jak ostrze przez miasto, listopad i noc.
Przełożyli Magdalena i Piotr Hermanowscy