Rodowód
Przedwiośnie rozpoczyna się słowami:
Nie chodzi tutaj – u kaduka! – o herb ani o szeregi przodków podgolonych, z sarmackimi wąsami i przy karabelach – ani wydekoltowane prababki w fiokach. Ojciec i matka – otóż i cały rodowód, jak to jest u nas, w dziejach nowoczesnych ludzi bez wczoraj. Z konieczności wzmianka o jednym dziadku, z musu notka o jednym jedynym pradziadku. Chcemy uszanować nasyconą do pełna duchem i upodobaniem semickim awersję ludzi nowoczesnych do obciążania sobie pamięci wiadomościami, w którym kościele czy na jakim cmentarzu dany dziadek spoczywa. |
Głównym bohaterem powieści jest Cezary Baryka, syn Seweryna Baryki i Jadwigi Dąbrowskiej, „rodem z Siedlec”. Pani Barykowa, chociaż od wielu lat podróżowała z mężem i synem po całej Rosji, nie nauczyła się dobrze mówić po rosyjsku, czym czasem przysparzała mu kłopotów. Gdziekolwiek by się nie znajdowała, myślami zawsze była w Siedlcach. Istotne było dla niej tylko to, co wiązało się z ukochanym miastem oraz najbliższymi – mężem i synem. Seweryn Baryka nie posiadał specjalistycznego wykształcenia, parał się różnymi zajęciami. Robił wszystko, co przynosiło odpowiedni dochód, a nie wymagało łamania zasad przyzwoitości. W ten sposób pan Seweryn, pnąc się po szczeblach kariery osiągnął niezłą pozycję. Nie roztrwaniał jednak pieniędzy, ale inwestował w kosztowności: dywany, meble, książki, które nie zawsze służyły do czytania. Spośród tych ostatnich wyróżniała się jedna – pamiętnik z wojny 1831 roku, w którym pojawiało się nazwisko jego pradziada – Kalista Grzegorza Baryki. Książka zawierała informację, że w wyniku powstania protoplasta rodziny Baryków stracił cały majątek:
Tekst wiadomości o tym fakcie, podany sucho, bez tkliwości, lecz szczegółowo, był z obu stron kartki zakreślony przez syna owego dziada Kaliksta a ojca Seweryna. Dwaj ostatni z powołanej wyżej Sołowijówki z przyległościami posiadali już tylko wersję przytoczoną w broszurze oraz ustnie podawaną legendę. Sołowijówka stała się mitem rodzinnym, klechdą, podawaną w coraz to innej postaci, o czymś dalekim, sławnym, dostojnym, przeogromnym. |
Z czasem Baryka i jego
rodzina przenieśli się do Baku. Żona tęskniła wciąż za krajem,
chciała wracać. Mąż przychylał się do tego pomysłu, marząc o
domu na Wisłą, ale wciąż nie umiał opuścić świetnie płatnej
posady i kraju, w którym dobrobyt był w zasięgu ręki. Państwo
Barykowie całą miłość i majątek inwestowali w
jedynego syna – Czarusia.
Mimo iż rodzice pielęgnowali w chłopcu polskość, to wpływ
szkoły spowodował, że Czaruś o wiele lepiej mówił po rosyjsku
niż po polsku.
Część 1: Szklane domy
Czaruś dostał był właśnie promocję z klasy czwartej do piątej i skończył czternasty rok życia, gdy Seweryna Barykę jako oficera zapasowego powołano do wojska. – Wojna wybuchła. – Szybko, w ciągu paru dni, idylla rodzinna została zdruzgotana. |
Cezarek wraz z
matką odprowadził ojca na statek do Astrachania. Tylko przez chwilę
poczuł jakiś przejmujący smutek z powodu odjazdu pana Seweryna,
przede wszystkim cieszyła go swoboda, jakiej teraz mógł zaznać.
Całe wakacje włóczył się z kolegami po Baku i chuliganił. Po
powrocie do szkoły wciąż bojował z belframi, przeciwstawiał się
uciskowi, wagarował. Matka drżała o syna, nie umiała nad nim
zapanować, nie wiedziała, jak go zatrzymać w domu. Całe noce
czuwała nad jego snem. W te bezsenne noce pani Jadwiga uciekała
myślami do Siedlec i do Szymona
Gajowca – swojego dawnego
ukochanego. Ich miłość była równie pełna, wspaniała, jak
niema. Nigdy nie usłyszała od Szymona wyznania, ale dobrze
wiedziała o uczuciu, jakie do niej żywił. Ich związek był z góry
skazany na przegraną – Gajowiec był biednym kancelistą, a
Jadwiga panną z bogatego domu. Gdy jako konkurent pojawił się
Seweryn, wydano mu ją za mąż. Gajowiec wysłał do niej list, w
którym błagał o rezygnację z małżeństwa. Pani Jadwiga podarła
go wtedy, ale słowa Gajowca wciąż były dla niej jak wyrzut
sumienia.
Tymczasem pan Seweryn pisał z frontu dość
często.
„Był na linii bojowej, gdzieś w Prusach Wschodnich, ponad Mazurskimi Jeziorami. Listy jego były jednostajne, niemal urzędowe, suche i zawierające zawsze te same zwroty.” |
Żona ukrywała przed mężem złe
zachowanie syna i chwaliła urwisa. Seweryn słał wtedy pochwały
dla syna, które powodowały w Czarku chwilową, ulotną skruchę.
Raz tylko – śpiewając solo „starą, pospolitą pieśń” w
kościele - Cezary poczuł szczerą tęsknotę za ojcem, którą
jednak szybko zrównoważyła świadomość, że kiedy głowa rodziny
powróci, skończy się słodka, chłopięca swoboda.
Seweryn
nie zostawił rodziny bez zabezpieczenia finansowego, część
pieniędzy zakopał wraz z biżuterią w piwnicy „na wszelki
wypadek”, część ulokował na koncie bankowym. Cezary wiedział
dobrze, jak wykorzystać te pieniądze: spełniał każdą swoją
zachciankę, bez problemu przekonując matkę do swoich pomysłów.
Właściwie to Cezary teraz rządził w domu. Jego beztroskę
przerwał dopiero brak wieści z frontu. W pewnym momencie listy ojca
stały się coraz rzadsze, aż w końcu zupełnie przestały
przychodzić. Nikt nie wiedział, gdzie się znajduje major
„Siewierian Griegoriewicz Baryka”. Rozpacz żony żołnierza była
ogromna.
Rok 1917 przyniósł rewolucję
– choć nikt jeszcze nie wiedział do końca co to znaczy.
Największym rewolucjonistą czuł się Cezary, który wsławił się
tym, że złoił laseczką po uszach dyrektora gimnazjum, za co
otrzymał „wilczy bilet” do wszystkich szkół w państwie.
Chłopak i tak nie chciał już chodzić do żadnej szkoły.
Rewolucja rozgorzała na dobre, miasto zostało przejęte przez
komisarza rewolucyjnego, brakowało żywności, banki przestały
dokonywać wypłat, a Ormianie i Tatarzy – dwa odwiecznie wojujące
ze sobą ludy Baku – zaprzestali walki i korzystali z sytuacji.
Cezary był coraz bardziej zafascynowany rozgrywającymi się na jego
oczach przemianami - chodził na wiece i publiczne egzekucje, Potem
dzielił się wrażeniami z matką, która starała się uzmysłowić
synowi niegodziwość rewolucji. Młodego zapaleńca napawało to
gniewem. W niedługim czasie władze wydały dekret o konfiskacie
ukrytych skarbów oraz mieszkań. Cezary „w imię idei” oddał
skarb zakopany przez ojca w ogrodzie, nie wiedział jednak, że
przezorna matka wcześniej wykopała jego większą część i
umieściła w nowej kryjówce. Kobieta co jakiś czas jeździła na
wieś i za bajońskie sumy kupowała trochę mąki, by upiec synowi
chleb (na rynku dostępne były tylko ryby i kawior). Po tym jak obcy
ludzie zamieszkali w domu Baryków, pozostawiając im tylko
najmniejszy pokój, Cezary powoli zaczął zmieniać myślenie.
Dostrzegł w końcu poświęcenie i wyczerpanie matki, odkrył jej
potajemne wyprawy na wieś. Postanowił poprawę, zaczął pomagać
matce, mówiąc przy tym, że tak teraz trzeba, bo w nowych czasach
wszyscy muszą pracować. Oboje zbliżyli się wtedy do siebie,
chodzili razem do portu szukać wśród podróżnych Seweryna. Cezary
nie wyjawił matce, że urzędnicy zawiadomili go o śmierci ojca. Na
przekór temu wciąż miał nadzieję na jego powrót.
Podczas
wypraw do portu Czarek patrzył z politowaniem i pogardą na tych,
którzy uciekali przed rewolucją. Pewnego razu Barykowa dostrzegła
w tłumie uciekinierów pięć obdartych i wyniszczonych kobiet. Z
wrodzonej litości podeszła do nich i zaczęła rozmowę. Okazało
się, że były to księżna
i księżniczki Szczerbatow-Mamajew.
Kobietom odebrano cały majątek i przez długi czas przetrzymywano
je w więzieniu. Pani Jadwiga zaprosiła emigrantki do swojego
pokoju. Kiedy księżniczki już spały, księżna zwierzyła się
Barykowej, że ma przy sobie ukryte wokół nóg cenne bransolety,
które nieustannie ją ranią. Pani Jadwiga pomogła księżnej zdjąć
biżuterię i ułożyła ją na piecu. Niestety w nocy wpadli z
rewizją rewolucjoniści (emigrantki musiały być śledzone),
zabrano skarby, kobiety wysłano do więzienia, a panią Barykową
skazano na ciężkie roboty, które ostatecznie doprowadziły do jej
zgonu. Cezary próbował pomóc chorej matce, ale jedyne, co udało
mu się wyjednać to krótki pobyt w szpitalu oraz pochówek w
pojedynczej mogile na katolickim cmentarzu. Było to i tak dużo, bo
matka miała zostać pochowana we wspólnym grobie dla
kontrrewolucjonistów. Po śmierci matki Cezary po raz pierwszy w
życiu poczuł się samotny.
W urzędzie dowiedział się, że ojciec dawno przeszedł na stronę
wroga, wstępując do polskiego oddziału, a tam na pewno już dawno
zaginął. Chłopakowi odebrano też ostatni pokój w starym
mieszkaniu. Cezary tęsknił za matką, chodził często na cmentarz
i tłumaczył umarłej z miłością i cierpliwością zawiłości
rewolucyjnej ideologii. Nie chciał być ciemiężycielem ludu, nie
chciał pić wina, chodzić po luksusowych dywanach i nosić pięknej
odzieży. Tymczasem w Baku nadchodziły kolejne zmiany. Rewolucja
upadła, za to rozpętała się wojna Ormian z Tatarami. Młody
Baryka mieszkał teraz w piwnicy swego starego domu wraz z kilkoma
towarzyszami. Przymierał głodem, chodził prawie nagi i wciąż
czekał, aż jakiś pocisk trafi właśnie w niego. Codziennie
patrzył na śmierć – egzekucje, mordy i napaści. Śmierć stała
mu się zupełnie obojętna, włóczył się po
najniebezpieczniejszych zakątkach miasta. Latem 1918 roku Cezary
trafił do broniącej Baku armii ormiańskiej. Jesienią kazano mu
już wracać „do domu”, Tatarzy zwyciężali.
(...) nastało zaprawdę piekło na tym dymiącym padole. W ciągu czterech dni Tatarzy wzięli odwet mordując siedemdziesiąt kilka tysięcy Ormian, Rosjan i wszelkich innych, jacy się na placu znaleźli, a byli podejrzani o sprzyjanie Ormianom. |
Cezary ocalał cudem, dzięki
polskiej legitymacji. Turcy zabrali go ze sobą i zatrudnili do pracy
przy uprzątaniu trupów z pobojowiska. Po ormiańskiej rzezi miasto
spływało krwią. Cezary przyzwyczaił się do widoku trupów, ale
pewnego dnia coś go poruszyło. Zobaczył ciało młodej, pięknej
Ormianki i wtedy, w cichej rozmowie z umarłą, pojął w pełni
okrucieństwo rewolucji i wojny. Baku było teraz pełne żebraków i
głodujących, którzy szukali jakiegokolwiek jedzenia w pobliżu
obozowiska tureckiego. Wśród nich Cezary dostrzegł dziwnego
brodatego i kudłatego chłopa. Nie wiedział dlaczego właśnie na
niego zwrócił uwagę. Łachmaniarz śpiewał dziwną piosenkę
brzmiącą jakby: „Czaruś, Czaruś...”. Cezary podszedł i
rozpoznał w brodaczu ojca. Okazało się, że Seweryn Baryka przybył
odnaleźć rodzinę. Wcześniej walczył w legionach polskich, a
teraz ukrywał się. Mężczyźni umówili się na nocną schadzkę i
wyprawę na grób matki Cezarego. Turcy na mocy postanowień traktatu
wersalskiego zostali zmuszeni do opuszczenia Baku. Spokój jednak nie
trwał długo, bo wkrótce w mieście pojawili się bolszewicy.
Tymczasem syn i ojciec gotowali się do wyjazdu. Zbierali pieniądze,
ubrania. Seweryn marzył o walizce, słynnym pakunku wojennym
(znajdowała się tam między innymi ukochana książka Baryki),
który zostawił w Moskwie u przyjaciela. Ojciec Cezarego nie czuł
się najlepiej, na ciele miał wiele blizn po odniesionych ranach.
Najbardziej doskwierała mu rana głowy.
Wyruszyli w zimie na statku zdążającym do Carycyna jako dwaj robotnicy, którzy pracowali w kopalniach nafty, a teraz wskutek przewrotów i zawieszenia robót wracają do siebie, do Moskwy. Mieli fałszywe paszporty, wydane im przez pewne czynniki sprzyjające sprawie ich powrotu. Odziani w typową odzież robotniczą, mówiący pomiędzy sobą doskonałą ruszczyzną, której arkana posiadali w stopniu niezrównanym, ostrzyżeni w sposób obrzędowy, byli doskonałymi „towarzyszami” nowego porządku rzeczy na rozłogach sowieckich. |
Gdy wysiedli ze statku, przez
długi czas jechali pociągiem towarowym. Podróż była ciężka i
długa, przerywana wieloma postojami. Młody Baryka wiedział, że
jadą z ojcem po walizkę. Zastanawiał się, co zrobią potem.
Okazało się, że celem podróży jest Polska. Seweryn opowiedział
synowi o swoim kuzynie, lekarzu, który porzucił praktykę, by
budować nad Bałtykiem nową cywilizację – cywilizację
„szklanych domów”. Czystą, tanią, zelektryfikowaną, bez
chorób i biedy. W Polsce nawet „burżuje” wolą mieszkać w
szklanych robotniczych domach niż w swoich dawnych, pełnych
przepychu kamienicach czy willach. Cezary odnosił się do nowej
cywilizacji z lekkim niedowierzaniem, zdaniem młodego rewolucjonisty
najpierw trzeba zniszczyć źródło zła (burżujstwo), a dopiero
potem budować nowy, lepszy świat.
W Moskwie panowie
przeobrazili się w „prawdziwych ludzi”. Walizka zawierająca
bieliznę, leki, mydło i pamiątkę po dziadku Kalikście okazała
bezcennym skarbem. Z Moskwy syn i ojciec wyruszyli pociągiem do
Charkowa. Ten odcinek sprawiał wrażenie jeszcze trudniejszego niż
poprzedni. Pociąg wyładowany był Polakami udającymi się do
ojczyzny z różnych zakątków Rosji. Większość miała ze sobą
cały swój dobytek. Maszynista co jakiś czas zatrzymywał pociąg
na mały remontik (remoncik), który trwał tak długo, dopóki
maszynista nie otrzymał odpowiedniej zapłaty. Ostatni postój
wypadł „dziesięć wiorst przed Charkowem”, wtedy duża
część pasażerów (również Barykowie) postanowiła dotrzeć do
miasta na piechotę. W Charkowie nie dość, że musieli długo
czekać na pociąg do Polski, to jeszcze ukradziono im walizkę z
cennym dobytkiem. Obaj znowu imali się najróżniejszych prac, żeby
nie umrzeć z głodu. W końcu, po kilku tygodniach oczekiwania,
rozeszła się wiadomość o przybyciu pociągu jadącego do Polski.
Okazało się jednak, że pociąg jest już przeładowany i nikogo z
Charkowa nie zabierze. Barykowie się nie poddawali, wyczekiwali na
stacji dzień i noc, dopóki nie udało im się wsiąść do pociągu.
Dostali się do wagonu tylko dzięki pomocy nieznajomego, który
ulitował się nad nimi. Ukrywali się pod kożuchami. Niestety z
ojcem było coraz gorzej, był bardzo chory i wyczerpany. W niedługim
czasie zmarł, nakazując wcześniej synowi, by nie oglądał się na
niego i podążał konsekwentnie do Polski, a tam odnalazł Szymona
Gajowca, dawnego przyjaciela matki, który z pewnością mu pomoże.
Ojca wyniesiono podczas jednego z kolejnych remontików z
wagonu i pochowano pod kościołem w niedalekim miasteczku. Okazało
się, że ubrany na czarno nieznajomy to ksiądz.
Dalsza
droga naznaczona była ciągłymi rewizjami i okrucieństwem
żołnierzy, Baryka nie mógł zrozumieć, dlaczego przedstawiciele
rewolucji tak dręczą biednych ludzi – przecież to żadni
burżuje, żadna arystokracja, ale zwykli robotnicy. W końcu ukazała
się granica, wypuszczono podróżnych z wagonów. Pierwsze, co
ujrzał młody Baryka po przekroczeniu granicy, to zrujnowane, brudne
miasteczko. Zaczynało się przedwiośnie i wszędzie było pełno
grząskiego błota. Czarek był bardzo zawiedziony takim widokiem
Polski, która miała być przecież, zgodnie z tym, co mówił
ojciec, krajem dobrobytu.
„Gdzież są twoje szklane domy? – rozmyślał brnąc dalej. – Gdzież są twoje szklane domy?...” |
Część 2: Nawłoć
Dotarłszy do najrdzenniejszej Polski, bo do stolicy – Warszawy – ani po drodze, ani w tym mieście Cezary Baryka nie znalazł szklanych domów. Nie śmiał o nie nawet nikogo zapytać. Zrozumiał, że zmarły ojciec boleśnie zeń przede śmiercią zażartował sobie. Jednak – być może pod wpływem tej tak naiwnej legendy, a być może pod wpływem głównego jej bohatera, „kuzyna Baryki”, Cezary postanowił wstąpić na medycynę w Warszawie. Nie miał swych bakińskich papierów, lecz po egzaminie dość pobieżnym został przyjęty i począł chodzić na wykłady. Z zapałem krajał truposze, uczył się osteologii, chemii, botaniki itp. Zawarł nowe znajomości z „Polakami” i dość sobie w tych nowych ludziach podobał, choć go nieraz swą „nieszczerością” ranili. |
W Warszawie Cezary przebywał pod opieką Gajowca, który był teraz ważnym urzędnikiem w formującym się Ministerstwie Skarbu. Mężczyzna znalazł dla Baryki odpowiednią posadę, poza tym obdarzył go przyjaźnią. Przyznał się młodzieńcowi, że niegdyś kochał jego matkę i chętnie słuchał opowieści o nieboszczce. Niestety, niebawem wybuchła wojna polsko-bolszewicka i Baryka podobnie jak inni jego koledzy poszedł walczyć, choć nie do końca pragnął bić się z Sowietami. Do wstąpienia do wojska zachęcił go powszechny entuzjazm Polaków, którzy z wielkim zapałem i poświęceniem szli bić się z najeźdźcą. Cezary okazał się świetnym żołnierzem, szybko zyskał szacunek kolegów.
W kompanii zaprzyjaźnił się specjalnie z pewnym młodzieńcem, również studentem Warszawskiego Uniwersytetu a obecnie tęgim żołnierzem, imieniem Hipolit, nazwiskiem Wielosławski. W pewnej przygodzie w okolicach Łysowa pod Łosicami Cezary wyratował tego Wielosławskiego z opresji. W potyczce Wielosławski wpadł między bolszewików, został poźgany bagnetami, potłuczony kolbami i porzucony w lesie zwanym Rogacz. Cezary, nie znalazłszy go w kompanii, wrócił się co tchu do lasu, wyszukał kolegę, wziął go na ramię i odniósł między swoich. |
Hipolit nie zapomniał
przysługi przyjaciela. Kiedy w niedługim czasie wojna się
skończyła i obaj zostali zwolnieni ze służby, zaprosił go do
swojego rodzinnego domu, który znajdował się w
Nawłoci niedaleko Częstochowy.
Cezary i Hipolit jechali do posiadłości najpierw
pociągiem, potem bryczką brawurowo powożoną przez młodego
panicza. Szalona jazda została przerwana wywrotką, na szczęście
nikomu nic się nie stało. Obu panów z radością powitało liczne
nawłockie towarzystwo:
Hipolit przedstawił Barykę zebranym na ganku. Ten kłaniał się wielekroć, całował rękę damy starszej, jak się okazało, matki Hipolita, podawał rękę do uścisku młodemu księdzu, jak się okazało, przyrodniemu bratu Hipolita, młodej pannie, Karolinie Szarłatowiczównie, jego siostrze ciotecznej, oraz starszemu panu, wujowi Skalnickiemu. Wszyscy bardzo przychylnie witali „tego” Barykę, przypatrywali mu się z ciekawością, jak na „wyższe” towarzystwo dość prowincjonalną, a nawet zaściankową. Cezary robił swobodnego i światowca, choć wspomnienie o powalanych ineksprymablach i zrujnowanym kołnierzu stawało mu na przeszkodzie w zadawaniu szyku. |
Zapanował gwar, przedrzeźniano się, żartowano wesoło, wypytywano o wszystko przybyłych żołnierzy. Następnie stary służący Maciejunio podawał do stołu, a towarzystwo wciąż rozmawiało. Baryka wypytywany o różne szczegóły, opowiadał o śmierci rodziców. Czaruś został bardzo ciepło przyjęty przez Wielosławskich:
Jeszcze obiad do swej połowy nie dobiegł, a już Cezary – „Czaruś” – pił bruderszaft na śmierć i życie z księdzem Nastkiem, z wujciem Michasiem, a nawet trącał się kieliszkiem z obydwiema podstarzałymi ciotkami i młodocianą panną Karusią. Gorszyło to cokolwiek starszą panią, matkę rodu, ale tego wieczora wszelki porządek z zawias się wyrwał i wszelka dystynkcja została zniweczona. |
Odurzeni alkoholem goście
wyszli przed ganek, gdzie służba witała ukochanego Hipolita. Gdy
wieczorna zabawa już się zakończyła, Cezary został odprowadzony
do „Arianki” przez pannę Karolinę. Młodzieniec czarował
piękną, ale nieugiętą dziewczynę. Następnego ranka, wychodząc
na dziedziniec, ujrzał inną pannę, uciekającą przed
rozwścieczoną perliczką. Rozbawiony Czaruś poszedł do dworu,
licząc na spotkanie z Karoliną. Spotkała go miła przygoda –
ujrzał pannę w negliżu, pląsającą przy kominku. Jak
Mickiewiczowska Zosia, tak panna Karolina czmychnęła wystraszona
przez zachwyconego obserwatora. Potem do obiadu chorowała.
Tymczasem Czaruś i Hipolit wybrali się na poranną
przejażdżkę, podczas której spotkali wdowę Laurę Kościeniecką
z narzeczonym. Sąsiadka zaprosiła młodzieńców na śniadanie.
Niezwykłej urody kobieta zrobiła na Baryce ogromne wrażenie. Po
powrocie do Nawłoci panowie usłyszeli muzykę – to panna Wanda
Okszyńska grała na fortepianie. Ofiara perliczki została wysłana
na wieś przez matkę, po tym jak nie zdała do szóstej klasy,
narażając się tym bardzo ojcu. Wanda mieszkała teraz u ciotki,
która pracowała u Wieloslawskich. Jedyną rzeczą, do której miała
prawdziwy talent, była właśnie gra na fortepianie, dlatego państwo
Wielosławscy pozwalali jej korzystać z nawłockiego instrumentu.
Młodzieńcy, gdy tylko usłyszeli jej grę, postanowili poznać
młodą wirtuozkę. Speszona, przestała grać, ale zachęcona przez
Cezarego, który zaproponował grę na cztery ręce, ośmieliła się
zupełnie. Po skończeniu utworu uciekła. Tymczasem zasiadano do
obiadu. Podawała panna Karolina. Cezary dostrzegł oschłość, z
jaką się do niego odnosiła. Potem zorganizowano przejażdżkę, w
której wzięli udział Czarek, Karolina, ksiądz Atanazy i Hipolit.
Cezary myślał o Żydzie i chłopach, których mijali po drodze.
Kiedy towarzystwo dojechało do dworku w Chłodku, Cezary i Karolina
poszli razem nad staw. Tam Karolina opowiedziała nowemu
przyjacielowi o losie swych rodziców, którzy zginęli „od
bolszewików”:.
Matka umarła w Warszawie z wyczerpania sił, w ciężkiej biedzie. Ojciec szczęśliwszy, bo zaraz po wyjściu z więzienia w Kijowie. |
Baryka wyznał Karolinie, że
chciałby zostać młynarczykiem lub pisarczykiem w Chłodku, na co
ona odpowiedziała drwiną i zdziwieniem.
Ludzi bym tu chciał poznać. Własnymi oczyma zobaczyć wszystko. Tych prostych. Chłopów, Żydów, robotników, rzemieślników, rybaków, pracowitych i urwipołciów, dobrych i złych, mądrych i głuptasów. Chciałoby mi się gadań o ich życiu. Nażyć się z nimi! |
Z planu zostania pisarczykiem
nic jednak nie wyszło. Hipolit wytłumaczył bowiem przyjacielowi,
że ośmieszyłby siebie i jego, przyjmując taką posadę. Mimo to
Baryka w chwilach wolnych od śniadań, obiadów i kolacji chodził
do stodół i poznawał chłopskie życie. W tym czasie ulubioną
rozrywką domowników stało się zbieranie i segregowanie jabłek.
Zajęcie to było bardziej zabawą niż pracą:
W tych to zabawach strychowych, gonitwach i skokach poprzez pełne sąsieki i góry jabłek zdarzało się Cezaremu dopadać panny Karoliny, chwytać ją i trzymać w objęciach. Raz nawet zdarzyło mu się trzymać ją znacznie dłużej, niż nakazywały okoliczności i prawo zwycięstwa – tudzież zdarzyło mu się dotknąć w przelocie ustami jej policzka, różowego i świeżego jak jabłko najkraśniejsze i najwonniejsze. Po tym ostatnim wypadku nastały kwasy, dąsy, parogodzinne: „stanowczo nie rozmawiam z panem” – lecz nadeszło również i ułaskawienie z zastrzeżeniem najmocniejszego usiłowania poprawy. |
Tymczasem pani Laura, by
zebrać pieniądze na protezy dla ofiar wojny, urządzała wielki
piknik charytatywny. Oczywiście do pomocy w pracach organizacyjnych
zatrudniła również młodego Barykę, który, w związku ze
zbliżającym się balem, miał jeden podstawowy problem – nie
posiadał niezbędnego na taką okazję fraka. Wiedział o tym
wspaniałomyślny Hipolit, który potajemnie zafundował
przyjacielowi strój, zamawiając go u częstochowskiego „mistrza
Poola”. Kiedy Cezary, odkrywszy podarek, przymierzył frak i z
upodobaniem przeglądał się w lustrze, dostrzegł pannę Karolinę.
Uchylił drzwi i zwabił ją do swego pokoju, gdzie obdarował ją
namiętnymi pocałunkami. Dziewczyna początkowo opierała się, ale
potem uległa. Całą scenę oglądała z ukrycia panna Wanda, która
od czasu wspólnej gry na fortepianie potajemnie kochała się w
Czarku. To była istna choroba, która z jednej strony odbierała jej
zdolność rozumnego myślenia:
Ten widok cisnął w nią jakby
oszczepem diabła i utkwił w piersiach jak grot o trzech węgłach,
którego już z piersi nic wydrzeć nie zdoła. Zaciskała oczy,
zamierała, konała od tego widoku. Pakowała sobie całą chustkę w
usta, żeby nie skomleć i nie szczekać, gdy się to widowisko wciąż
i wciąż przed jej oczyma roztwierało. Któregoś razu Cezary
znalazł się sam na sam z Laurą w Odolanach. Młodzieniec nie miał
jak wrócić do Nawłoci, więc pani Laura zaproponowała mu, ze go
podwiezie. Zanim wsiedli do bryczki, Czarek zapewnił swoją
wybawicielkę, że z nią będzie najwięcej tańczył w czasie balu,
nie bacząc na zazdrość jej narzeczonego. W bryczce niewinny flirt
przerodził się w płomienny romans:
Konie gnały szeroką, piaszczystą
drogą alei. Światła latarni rzucały nagłe strzały popłochu
między wielkie pnie lip i topoli. Kareta na wybojach kołysała
się to tam, to sam, jak łagodna kolebka. Czarne jej pudło i
lustrzane okna, zasłonięte firankami, rzucały tajemnicze
lśnienia i przecinały noc jesienną, która szybko zeszła na
mokre łąki i zwiędłe pola. W tej dzikiej niespodziance
rozkoszy, w niebezpieczeństwie, w locie pośród pól, w
kołysaniu i drżeniu była |
Cezary nie mógł zrozumieć,
czemu Laura wychodzi za człowieka, którego nie kocha. Kochanka
obiecała mu to później wyjaśnić. Rozstali się. Ale w kilka dni
później Cezary odwiedził Laurę w jej domu, kiedy akurat był tam
również Barwicki. Zuchwały kochanek przeczekał jego wizytę i
spędził noc z Laurą.
Tymczasem przygotowania do balu
dobiegły końca i nadszedł czas wspanialej zabawy. Baryka był tego
dnia wyraźnie zadowolony ze swego wyglądu, patrząc w lustro
stwierdził, że wygląda „cwanie”. Tak wystrojony udał się na
fetę, podczas której nie spuszczał z oczu Laury. Pani Kościeniecka
wyglądała tego dnia jeszcze bardziej olśniewająco niż zwykle.
Niestety, towarzyszył jej Barwicki. Kiedy zjawiły się panny z
Nawłoci, Cezary poprosił pannę Karolinę do shimmy.
Karolinie serce mocniej zabiło, ale Baryka myślał tylko o Laurze.
Podczas zabawy pito toasty, tańczono i prowadzono liczne
konwersacje. Wspaniałym urozmaiceniem okazał się występ Wandy,
która popisowo zagrała na fortepianie. Kiedy była pensjonarka
rozpoczęła „jedną z ostatnich sonat Beethovena”, Laura
potajemnie skinęła na Cezarego i kochankowie wykradli się do
ogrodu. Dostrzegła to Karolina, od jakiegoś czasu bacznie
obserwująca niepokojące zainteresowanie ukochanego inną. Teraz,
kiedy odkryła ich tajemnice, była zdruzgotana i zraniona.
Najgorsze, że kiedy weszła z powrotem do sali balowej, wywołano
ją, by zatańczyła kozaka. Prowokacyjnie poprosiła do tańca
Barykę. Wyglądali razem imponująco, co zauważyła chora z
zazdrości Wanda:
Przymrużone jej oczy mierzyły każdy skok Cezarego i Karoliny i liczyły każdy uśmiech obojga. |
Nad ranem wszyscy powrócili
do Nawłocia. Po pikniku nastały dni nudne. Baryka wciąż szukał
pretekstu, by odwiedzić Laurę, by wymknąć się do niej choć na
chwilę. Nudę i zniecierpliwienie zabijał między innymi grą na
cztery ręce z Wandą, która podczas jednego z ich wspólnych
koncertów wyznała mu miłość, jednak została odrzucona. To
zdarzenie jeszcze podsyciło szaleńczą zazdrość o
Karolinę.
Pewnego dnia, gdy Cezary wrócił do domu
Hipolita z wyprawy, zastał wiadomość, że jest wzywany do
Karoliny. Przybiegł ksiądz, powiadamiając go, że panienka umiera
i chce się przed śmiercią widzieć właśnie z Baryką. Ksiądz
Anatazy dodał, że wie o jego „grzechach”. Cezary wpadł do
pokoju Karoli, która leżała na łóżku, wijąc się bólu.
W pokoju nie było nikogo. Z nagła
wszedł ksiądz Anastazy. Szlochając, gestem nie znoszącym
przeczenia wsunął prawą rękę Cezarego w zimną, drgającą
dłoń Karoliny, okręcił obiedwie ręce stułą i począł
szepcąc łacińską modlitwę kreślić znaki krzyża nad tymi
rękami związanymi. |
Ksiądz Anastazy, który spowiadał Karolinę przed śmiercią, oświadczył, że to nie było samobójstwo. Truciznę podała Wanda, ale nie było na to dowodów. Cezary mógł właściwie ujawnić motyw, który pogrążyłby morderczynię, ale był zbyt zajęty romansem z Laurą. Poza tym nie chciał ujawniać swoich zalotów do Karoliny. Baryka zachowywał się, jakby zupełnie nie był poruszony śmiercią Karusi. Pewnej nocy, tuż przed Bożym Narodzeniem, młody amant jak zwykle biegł przez pola do domu swej kochanki, tym razem jednak czekał tam na niego wściekły narzeczony – Barwicki. Doszło do awantury, Cezary zranił Barwickiego, za co kochanka wyrzuciła zdezorientowanego młokosa z domu.
– Wyjdźże pan stąd! Wyjdź stąd!
Wyjdź stąd! |
Po tym wszystkim zrozpaczony
i oszołomiony Baryka włóczył się po polach, rozmyślając
chaotycznie o ostatnich wypadkach. Nieświadomie dotarł na grób
Karoliny, gdzie spotkał księdza Anatazego. Mężczyźni starli się.
Ksiądz zrzucił na Cezarego winę za śmierć panny
Szarłatowiczówny. Cezary nie pozwolił mu rozporządzać swoim
sumieniem. Udał się do swego pokoju w domu Wieloslawskich. Tam
naszedł go Hipolit, chcący pomóc przyjacielowi. Ten jednak nie
chciał zdradzić, co się z nim dzieje. Hipolit pozwala mu wyjechać
na jakiś czas do Chłodka, dodając jednak:
Ech, ty głupcze! Ty dardanelski ośle! Zmarnowałeś Karusię! Uradziliśmy byli tutaj w rodzinie, żeby Karusię jakoś wyposażyć. Postanowiliśmy dać jej ten Chłodek w posagu. Zdawało się, że ty ją lubisz. Marzyłem: pobiorą się, osiądą na tym Chłodku. Myślałem, że będziemy przez życie nasze sąsiadami. Ech, ty głupcze!... |
Następnego dnia Cezary
wyjechał do Chłodka, odprowadzany tylko przez Hipolita, bo reszta
domowników od czasu śmierci Karusi nie była mu zbyt przychylna. We
wsi zamieszkał u ekonoma Gruboszewskiego, zapoznawał się tam z
pracą i życiem chłopów. Najbardziej zadziwiało go to, że mimo
swej sytuacji chłopi nigdy się nie buntują. Któregoś dnia
przybył Hipolit z wiadomością o ślubie Laury. Zaraz po tym Cezary
postanowił powrócić do Warszawy. Część 3: Wiatr od wschodu
Po
powrocie do Warszawy Cezary na nowo rozpoczął studia medyczne.
Zamieszkał razem z kolegą Buławnikiem w nędznym pokoju przy ulicy
Miłej.
Pokój mu się jednak nie podobał. Był mały – na jakie dziesięć lat przed wojną europejską pomalowany na kolor zupy pomidorowej – jakiś nieporęczny a nadto przewiewny. Nie wiało jednak z okna i ze drzwi czyste powietrze, lecz zapach pewnych niezbędnych ubikacji, które mieściły się na dole wprawdzie, lecz właśnie pod oknem tego pokoju. Nadto stał tuż za murem blaszany komin piekarni, który, jak zawzięty diabeł, walił wciąż w okno studenckie kłębami burego dymu. W nocy słychać było nieustający hurgot wózków z pieczywem, pędzonych ręcznie z pieca chlebowego, od czego cienkie, choć tak stare mury drżały jak w febrze. Nie był to, słowem, pokój przyjemny. I Buławnik nie był przyjemnym towarzyszem: egoista i skąpiec za dnia, prześmiewca i ordynus wieczorem, w nocy chrapał za dziesięciu. Lecz Baryka nie miał wyboru. Musiał korzystać z układu z tym kolegą, gdyż pustki miał w kieszeni. |
Przez jakiś czas utrzymywał się z pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży fraka. Potem, gdy nastąpił finansowy kryzys, postanowił odnowić znajomość z Gajowcem. W pokoju, w którym został przyjęty przez starego przyjaciela, dostrzegł trzy portrety wielkich „warszawiaków”: Mariana Bohusza, Stanisława Krzemińskiego oraz Edwarda Abramowskiego. Ponieważ młodzik nie miał pojęcia, kim oni są, Gajowiec rozpoczął opowieść o bohaterach. Każdy z nich oddał życie w imię krzewienia takich ideałów, jak patriotyzm czy rozwój oświaty. Gajowiec chciał, aby teraz Polska rozwijała się zgodnie z tymi ideałami:
Żeby to nas zostawiono w spokoju na parę lat! Żeby się to nami przestali zajmować rozmaici zewnętrzni dobrodzieje! Tamci ludzie, których widzisz na tych podobiznach, żyli podczas najsroższej zimy. Patrzyli na życie dalekie poprzez obmarznięte kraty. Jakże mieli dać nam prawdziwą wiadomość o życiu ludzi spracowanych w warsztatach i po norach? I my sami jeszcze nie wiemy, co i jak, gdyż dopiero pierwszy wiosenny wiatr powiał w nasze twarze. To dopiero przedwiośnie nasze. Wychodzimy na przemarznięte role i oglądamy dalekie zagony. Bierzemy się do własnego pługa, do radła i motyki, pewnie że nieumiejętnymi rękami. Trzeba mieć do czynienia z cuchnącym nawozem, pokonywać twardą, przerośniętą caliznę. |
Jednak dla Baryki te zmiany zachodziły zbyt wolno, czego nie omieszkał powiedzieć Gajowcowi. Uwaga młodzieńca poza nauką na uniwersytecie skupiała się teraz na biedocie warszawskiej. Codziennie przechodził przez najnędzniejsza dzielnicę żydowską, obserwował uważnie życie tej społeczności i czuł coraz większy sprzeciw wobec niesprawiedliwości, której doświadczają. Tymczasem Gajowiec poza pracą urzędował, pisał książkę o Polsce nowożytnej, w której rysował projekt wszechstronnego rozwoju kraju: społecznych, ekonomicznych i politycznych reform. Ponieważ gromadził ogromne ilości materiałów niezbędnych do swego dzieła, zatrudnił Cezarego do porządkowania papierów. Młodzieniec cieszył się z pracy, która zapewniała mu utrzymanie w Warszawie, ale coraz bardziej ciążyło mu towarzystwo Gajowca, bo ten, jak każdy starzec, lubił wracać do przeszłości, co niezmiernie drażniło Barykę. W tych czasach mieszkanie Baryki i Buławnika zaczął odwiedzać Antoni Lulek – student prawa, osobnik niezwykle chorowity i anemiczny, ale obdarzony nieprzeciętną umysłowością. Lulek nie lubił rozmawiać z Buławnikiem, bo jego zbyt prosty, racjonalny umysł był mu zbyt odległy, za to dobrze dogadywał się Baryką podatnym na mgliste, komunistyczne idee. Ufny Cezary zwierzył się owemu koledze ze swych niedawnych przejść z Nawłocia i Leńca, Lulek wykorzystał te informacje, by wzbudzić i pogłębić w młodym zapaleńcu nienawiść wobec „klasy uprzywilejowanej” i państwa polskiego.
Rzeczywiście jednak ten chorowity człowiek psuł sobie zdrowie żywiąc zupełną już wrogość i nosząc w sercu zemstę względem nowopowstałej Rzeczypospolitej Polskiej. Każde niepowodzenie, pośliźnięcie, klęska czy żywiołowe nieszczęście państwa i rządu polskiego jako całości, jako jestestwa politycznego i społecznego, budziło w piersi Lulka, w jego sercu radosny śmiech. On szczerze i pilnie czyhał na śmierć tego tworu, który stale nazywał „najreakcyjniejszym skirem ludzkości”. To – o czym dowiadywał się od Baryki, na przykład o pracach Gajowca – nieciło w jego duszy zgryzotę śmiertelną, mękę serdeczną, astmę duchową, która podkopywała jego zdrowie fizyczne bardziej niż choroba sama. To mogło zaciemnić jego ideał, a w praktyce odwlec nieunikniony zgon Polski. |
W marcu Cezary dostał list od Laury. Była kochanka chciała się z nim spotkać „w Ogrodzie Saskim obok fontanny o godzinie drugiej po południu”. Nastąpiły tłumaczenia i wyjaśnienia. Uczucia odżyły, kochankowie wyznawali sobie miłość, ale sprawa była już przegrana. Laura nie chciała kontynuować romansu, a wzburzony Baryka odszedł. Nastał pierwszy dzień przedwiośnia.
Tego dnia właśnie od Nowego Światu, przez plac Trzech Krzyżów ciągnęła wielka manifestacja robotnicza w stronę Belwederu. Bezrobotni wskutek fabrykanckiego lokautu, strajkujący wskutek drożyzny i niemożności wyżycia z płacy zarobkowej tak nędznej, jaka była ich udziałem – i uświadomieni komuniści. Ci trzymali prym, młoda gwardia, a raczej awangarda Sowietów. |