Gwzidki zbliżającej się śmierci
20 lat temu Rwanda spłynęła krwią. W 100 dni zamordowano milion osób. To wychodzi ) tys. dziennie, 417 na godzinę, 7 na minutę. Morderstwo co 8 i pół sekundy. Takie było tempo ludobójstwa. Po 100 dniach „kraj tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów” zamienił się w kraj miliona śmierdzących trupów.
Masakra w Rwandzie trwała około 100 dni, od 6 kwietnia 1994 do połowy lipca. Ofiarami byli głównie Tutsi, mordowali głównie Hutu. Sąsiedzi zabijali swoich sąsiadów. Palili żywcem. Zarzynali maczetami. Obcinali ręce i stopy. Zabijali maczugami. Obcinali uszy, wydłubywali oczy. Rąbali siekierami, nożami i motykami na oczach ich najbliższej rodziny. Dzieci rozbijali o ścianę, ścinali maczetą w ramionach matek.
Mordowali codziennie od godziny 9 do około 16.30. Zbierali się rano, ustalali plan na kolejny dzień, a potem ze śpiewem na ustach szli zabijać. Najpierw rozlegały się gwizdki, a potem w ruch szły maczety. Wieczorem gwizdek ogłaszał koniec „pracy”. Zaczynało się ucztowanie i dzielenie łupów. Zabijanie bogatych Tutsi okazało się całkiem intratnym zajęciem. Mordowali wszystkich po kolei: kobiety, dzieci, mężczyzn.
Miałem 21 lat, mamę, tatę, liczne siostry, braci. Patrzyłam, żołnierze po kolei ich zabijali. Dużo dzieci mieliśmy w rodzime, śliczne były. Mordercy bali się, że pouciekają. Związali je wszystkie, jednym sznurem nogi, drugim rączki. Były jak wielkie korale, maleństwa słodkie. Żywe wrzucili je rzeki, która płynęła za domem, Chciałabym wymazać z głowy ich krzyk, tylko tego chcę.
Ściąć wysokie drzewa
Od wieków istniał jeden naród Banyaruanda. Mówiący tym samym
językiem, wyznający tę samą religię (Tutsi i Hutu to katolicy),
który wyrósł na tej samej kulturze. Przed skolonizowaniem Rwandy
nie dochodziło do waśni, przynajmniej takich, które zasługiwałyby
na zapamiętanie.
Sielanka skończyła się, kiedy do Rwandy
przyszedł biały człowiek. To Belgowie wymyślili, że ten piękny
kraj zamieszkują trzy plemiona: Hutu, Tutsi i Twa. To belgijski
kolonizator wprowadził
dowody osobiste, w którym każdy
Rwandyjczyk miał wpisaną rasę. Kilkadziesiąt lat później, w
1994 r., od tego wpisu w dowodzie zależało życie lub śmierć.
Przez wieki w Rwandzie rządzili Tutsi, kasta bogata, wykształcona, uprzywilejowana. Dopiero w XX w., przy pomocy kolonizatorów, do władzy doszli Hutu. Apogeum nienawiści przypadło na lata 1990-1993, lata wojny w Rwandzie.
Ludobójstwo w Rwandzie zostało świetnie przygotowane, było omawiane w parlamencie i oklaskiwane. Eksterminacja miliona Tutsi w trzy miesiące to efekt planu, który spokojnie zrealizowano na oczach świata. Od grudnia 1993 r. o planach masakry wiedziało ONZ i ambasady państw zachodnich. Rzezi mieli dokonać zwykli ludzie, sąsiedzi, którym najpierw trzeba było wyprać mózgi. Dlatego apokalipsę poprzedziła fala nienawistnej propagandy. Ogłoszono, że Tutsi nie są ludźmi. To karaluchy, pełzające robactwo, ohydne insekty. Można je zabić jednym prostym ruchem. W tym celu za państwowe pieniądze sprowadzono z Chin 581 tysięcy lśniących, ostrych maczet za 750 tysięcy dolarów. Miliony dolarów wydano na amunicję, granaty, karabiny, moździerze, broń dostarczały mordercom m.in. Francja, Wielka Brytania, a także Izrael, Egipt i RPA.
6 kwietnia 1994 r. nad stolicą Rwandy Kigali zestrzelono samolot z prezydentem kraju. Do dziś nie wiadomo, kto stał za tym zabójstwem. Wiadomo za to, jak je odczytano: Tutsi zamordowali naszego prezydenta. Radio ogłosiło początek nieodwracalnego: ściąć wysokie drzewa. Zaczęła się apokalipsa. Bojówki Hutu mordowały każdego napotkanego Tutsi. Rzezie błyskawicznie objęły cały kraj. Nie było dokąd uciekać, sąsiad mordował sąsiada. Wczoraj razem pili piwo, dziś jeden drugiemu ścinał głowę.
Ustawiano mężczyzn i chłopców w dwudziestu długich, równoległych kolejkach. Do dwudziestu Interahamowie. Każdy trzymał w ręku maczetę. I uderzał nią w kark. Kark po karku. Następny i następny. Sterta ciał rosła i rosła. I następny. Cięcie, cięcie, cięcie. Patrzyłem na to wszystko z krzaków. Wieczorem przyjechały ciężarówki. Zabrali ciała i zawieźli je do jeziora. Codziennie pijemy tę wodę.
Morderca mówi: jak się masz?
Do wydarzeń w Rwandzie sprzed 20 lat zabiera nas Wojciech Tochman w książce „Dzisiaj narysujemy śmierć”. To okrutna podróż w czasie do kraju, w którym kwestie winy, kary i odpowiedzialności są ciągle nierozstrzygnięte, w którym ofiary nadal boją się katów, a oprawców można spotkać na sąsiedniej ulicy.
Morderca moich synów wyszedł już z więzienia. Mieszka trzy domy dalej. Wita mnie na co dzień: amakuru – jak się masz?
Książka Tochmana nie jest lekturą łatwą miłą i przyjemną. Może dlatego, że została napisana w sposób niezwykły - emocjami rozmówców, tych którzy ocaleli z ludobójstwa. Ich doświadczeniem, ich strachem, ich piekłem. Tochmanowi udało się dotrzeć nie tylko do ofiar, ale także do katów i świadków apokaliptycznych zdarzeń. Książka jest bolesną opowieścią o tamtych 100 dniach w Rwandzie. O wydarzeniach, których nie da się pojąć, ogarnąć ludzkim rozumem. Jest tak bardzo realistyczna, że długo po przeczytaniu widzi się mężczyzn z rozłupanymi maczetą czaszkami i dzieci umierające z głodu przy ciałach zamordowanych matek. Bo bywało, że niemowląt nie zabijano, zabijano matki. Dzieci ssały martwe piersi i konały z głodu.
Po co Tochman napisał tę wstrząsającą książkę? Sam zresztą chce wiedzieć: „Dlaczego chcę o tym opowiadać? Komu i po co? Tym, którzy powiedzą że nie wiedzieli, że nie znali prawdy?” A teraz, kiedy już poznali to co niewyobrażalne, kiedy już wiedzą czy coś się zmieniło?
Turlają się czaszki
W każdym mieście i niemal w' każdej wsi w Rwandzie są zbiorowe mogiły pomordowanych Tutsi. Bezimiennych. Po większości z nich nie ma żadnego śladu, zdjęcia, nazwiska. Cięto całe rodziny, nie ma komu za nimi tęsknić, nikt ich nie szuka, nikt ich nie pamięta. Mordercy palili dowody osobiste, a potem szli do lokalnych urzędów i kancelarii parafialnych, żeby zniszczyć spisy ludności Tutsi. Wymazać, unicestwić na zawsze. Tochman pisze, że o pomordowanych pamięta tylko ziemia. Bo jest nie tylko żywicielką, ale i cmentarzyskiem. W okolicach Kibuje na 10 Tutsi w 1994 r. zamordowano 9. Większości zbrodni nikt poza sprawcami nie widział. Nie ma świadków. Tylko ziemia jest. I ziemia świadczy. Ziemia teraz o ciałach przypomina. Ruszysz motyką, a ona cię oskarża... Wszędzie kości. Sterczą. Turlają się czaszki. Jednakowo pocięte.
Na początku ludobójstwa ofiary słuchały radia, czekały na reakcję świata. Ale świat milczał.
Na początku ludobójstwa ofiary krzyczały i płakały, zanim spadło na nie ostrze maczety. A potem, kiedy perspektywa śmierci była już tak pewna, zapadła cisza. Tutsi umierali bez słowa sprzeciwu.
Czasem ktoś błagał, żeby go zabić szybko, jednym ciosem. Takim robiono na złość, obcinano im ręce i nogi i pozostawiono, żeby wykrwawili się w męczarniach.
Ojcu pod jakimś liściem udało się przeżyć aż pięć dni. Piątego dnia zgłodniał. Zobaczył przyjaciela. Wyszedł z krzaków: przyjacielu! Przyjaciel ma teraz dożywocie, Bo wtedy powiedział: z karaluchem człowiek się nie przyjaźni. I pokazał kolegom, jak traktować insekta. Ciął ojcu ręce. Po plasterku, jak tnie się kiełbasę.
Umarły wtedy, już nie żyją
Jeszcze przed ludobójstwem ułożono 10 przykazań Hutu, z których jasno wynikało, że wrogiem jest każdy Tutsi, ale największym wrogiem jest kobieta Tutsi. Kiedy więc zaczęli mordowanie, kobieta była ich głównym celem. W przeciwieństwie do mężczyzny i dzieci, jej najczęściej nie zabijano od razu. Miała umierać powoli, w cierpieniu. W Rwandzie zgwałcono ponad 250 tysięcy kobiet. Ćwierć miliona w trzy miesiące. Gwałcono je grupowo, wielokrotnie, publicznie. Gwałconym kobietom mordercy obcinali ręce - żeby się nie broniły. Na to patrzyły rodziny ofiar i oprawców. Kobiety Hutu rozbierały kobiety Tutsi, biły, okaleczały i podsuwały swoim mężom, podjudzając do gwałtów. W całej Rwandzie działały specjalne oddziały gwałcicieli chorych na AIDS, dlatego większość kobiet z tych, które przeżyły, zostało zarażonych wirusem HIV.
W „Dzisiaj narysujemy śmierć” Tochman pisze: Wszystkie zgwałcone mówiły, że już ich nie ma, że umarły wtedy, że nie żyją. Ich nieżywe dusze wciąż mieszkały w żywych, okaleczonych ciałach.
Wymyślili sobie ludobójstwo
Po latach kaci umniejszają swoje zbrodnie, udają że nigdy nie mieli maczety w ręku. Wymyślili sobie to cale ludobójstwo. Oskarżyli nas o zbrodnie, których nie popełniliśmy. Mnie zarzucili zabijanie i gwałty. A na naszej blokadzie nikt przecież nie zginął. Fakt, ciała leżały wszędzie. Ale na moich oczach nikogo nie zabili.
I teraz opowiadają, że milion zabitych. Co za bzdura! Przecież miliona martwych ciał nie idzie sobie nawet wyobrazić.
Nie ma w Rwandzie rodziny, w której nie byłoby sprawcy ludobójstwa. Albo ofiary. Rodzin sprawców, rzecz jasna, jest znacznie więcej.
Ktoś mnie oskarżył o bezczeszczenie zwłok. Że był stos ciał? Że brałam w rękę kamień po kamieniu? Że rzucałam kamieniami w zwłoki? W otwarty masowy grób? Że spod spodu słyszałam płacz dziecka? Że znałam tę dziewczynkę? Była śliczna. Że dookoła stali ludzie? Dorośli, nikt nie reagował. (...) I że później tamtego płaczu nie pamiętałam? Spałam spokojnie przez 12 lat.
Rwanda to kraj, gdzie ofiary, mimo upływu lat, wciąż się boją a kaci śpią spokojnie.
Klęska humanizmu i hańba świata
Po co pamiętać o zamordowanych w Rwandzie w 1994 r.? Ludobójstwo w Rwandzie to klęska humanizmu, który uległ przed takimi słowami, jak: zgładzić, eliminować, zlikwidować, wytępić, wytłuc, ściąć, pociąć, posiekać, zarąbać, raz na zawsze. To hańba ONZ, łącznie ze specjalnie powołanymi siłami UNAMIR.
I hańba świata, który nie reagował na gwizdki śmierci. Czy brak działania był przyzwoleniem na zabijanie, na zło? Czy bezczynne patrzenie na śmierć miliona ludzi zwalnia od odpowiedzialności? „Francuzi dobrzy byli, dawali nam biszkopty. Ale w zabijaniu nie przeszkadzali” - mówi jeden z bohaterów książki Tochmana. A inny dodaje, że na masowym grobie w Murambi francuscy żołnierze grali w siatkówkę, nie zważając na uginającą się ziemię.
Dziś Rwanda prowadzi politykę poprawności i pojednania. O ludobójstwie w 1994 r. nie mówi się wprost. Tak już jest, że po każdym ludobójstwie ludzie powtarzają że to się już nigdy nie powtórzy. Ale ludobójstwa się powtarzają...
Wszystkie cytaty pochodzą z książki W. Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć”