Trzy wieki tułaczki w świecie Utopii (twórczość braci Strugackich)
Fantastyka - czerwiec 1991 r.
Odpowiedzialność pisarza za słowo istnieje wszędzie, w każdym miejscu i
czasie, ale chyba tylko w naszym zakątku geograficznym weryfikacje dzieł
literackich przebiegają tak boleśnie. Niedawno zamieściliśmy szkic Jacka
Inglota o wpływach socrealistycznych w polskiej fantastyce; sam socrealizm
nie wytrzymał nawet pełnej dekady, gdy go zepchnięto w pogardzie do lamusa.
Publikujemy z kolei miażdżącą analizę twórczości Arkadija i Borysa
Strugackich, tym ciekawszą, że pochodzącą od krytyka radzieckiego (za
numerem 5 miesięcznika "Nowyj Mir" z 1989 roku). Artykuł wydobywa
zwłaszcza obecny w twórczości Strugackich podskórny komunizm, nie
przesądzając, czy jest to forma daniny wobec przodującego ustroju, czy też
trwałe przekonanie autorów. Tak czy owak czas, który nadszedł, wydaje się
przewartościowywać ich twórczość w sposób szczególnie dla obu zasłużonych
pisarzy dotkliwy. (Marek Oramus)
W. Serbinienko
Trzy wieki tułaczki w świecie Utopii
Czas i miejsce
W twórczości braci Strugackich zawsze widoczny był wpływ lat sześćdziesiątych.
Utopijny patos, który tak wiele znaczył w światopoglądzie pokolenia, szybko
stracił w ich twórczości swoje bezpośrednie, "naiwne" cechy, ale
tematowi utopii pisarze pozostali wierni, stworzywszy pod szyldem fantastyki cały
świat-laboratorium, w którym ze zdumiewającym uporem i pomysłowością były
poddawane próbie "na wytrzymałość" utopijne idee.
Należy zauważyć, że świat ten w ogólnych zarysach powstaje już na
stronach pierwszych książek. Okres wczesnej prozy fantastycznej Strugackich
obejmuje szereg powiązanych wzajemnie cykli: to bardziej lub mniej umowna współczesność
przełomu lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych ("Izwnie"), najbliższa
"świetlana przyszłość" ("W krainie purpurowych obłoków" i
przystające do niej opowiadania); XXI wiek - wiek "burzy i naporu"
komunistycznego jutra, stopniowo rozszerzającego się na cały świat ("Stażory",
"Droga na Amalteę", opowiadania "Indywidualne hipotezy", "Stan
alarmowy" i inne); i w końcu wiek XXII - okres zrealizowanej utopii, punkt
szczytowy jej ery kosmicznej ("Próba ucieczki", "Połdeń, XXII
wiek"). Strugaccy bezwzględnie ograniczają czas akcji do trzech stuleci i
później nie naruszają wytyczonych przez siebie granic; od samego początku mało
pociągały ich nieograniczone możliwości zabaw z czasem.Wszystkie tradycyjne kosmiczne atrybuty gatunku we wczesnej prozie
Strugackich są obecne: spotkania z przybyszami i pierwsze próby kontaktu, lot
na Wenus i ujarzmienie systemu słonecznego, po czym następują bohaterskie
czyny już w galaktycznych przestworzach. Temat kosmiczny traktują jednak
Strugaccy specyficznie. Tworzą oni i stopniowo zagospodarowują swój szczególny
świat, umiejscawiają go w czasie i przestrzeni. Nie tylko bohaterowie
pierwszych nowel i opowiadań powracają wielokrotnie, ale zachowują się
przestrzenne zarysy Utopii, naszkicowane we wczesnej prozie. Dotyczy to również
Ziemi, której obraz zachowuje swoje centralne znaczenie w zaproponowanym przez
Strugackich modelu Wszechświata (w tym sensie jest on absolutnie geocentryczny)
oraz obszarów peryferyjnych, wydawałoby się, nieistotnych. Pandora, ojczyzna
strasznego rakopająka i tajemniczych tachorgów, stopniowo przekształca się
w kurort-rezerwat dla Ziemian; raz i drugi wspomniane są Jajła, Leonida,
Tagora - jest niemało tych planet, tworzących krajobraz utopijnego świata
Strugackich, a każda z nich pozwala pisarzom nadać przestrzeniom Wszechświata,
w którym toczy się akcja, cechy znanego i dość już dobrze zagospodarowanego
kraju.
Aby ocenić drogę wybraną przez pisarzy, nie od rzeczy byłoby choć
w ogólnych zarysach przedstawić te kierunki, z których zrezygnowali. Jeden z
nich prowadził do szarego świata, w którym nieprzebrane armie bohaterów współczesnej
fantastyki naukowej dokonują nie kończących się przemieszczeń w czasie i
przestrzeni. Dla Bykowa, Jurkowskiego, Żylina i innych bohaterów Strugackich
istniało realne niebezpieczeństwo łatwego zagubienia się w tej "złej
nieskończoności", utraty dopiero zarysowującej się indywidualności.
Strugaccy przyszli z pomocą swoim bohaterom, z jednej strony zdecydowanie
zawracając ich z galaktycznych wędrówek na Ziemię, z drugiej zaś - z każdą
nową książką coraz bardziej otwarcie włączając umowny, obejmujący wiele
planet świat kosmicznych przygód do kręgu ziemskich idei i problemów.
W poszukiwaniu "nowego człowieka"
Strugaccy zaczęli tworzyć swoją kosmiczną epopeję od przedstawienia jej
początku. W opisie lotu Bykowa i jego przyjaciół na Wenus i w cechach
ziemskiego życia przedstawionych w "Krainie purpurowych obłoków", a
potem w "Stażorach" wyraźne są oddźwięki tej ideologicznej fali
niecierpliwego i podniosłego oczekiwania na fantastyczne osiągnięcia w najbliższej
przyszłości; fala ta zalała naszą społeczną świadomość na przełomie lat
pięćdziesiątych-sześćdziesiątych. Wenusjańska epopeja Strugackich
opowiada o pokoleniu, które według oficjalnej wersji miało aktywnie "żyć
i pracować" w mającym nastąpić w ciągu najbliższych dziesięcioleci
"komunistycznym jutrze". Zresztą sama ta bliska przyszłość opisana
jest w "Krainie purpurowych obłoków" nader powściągliwie. Właściwie
informacje o osiągniętych sukcesach praktycznie wyczerpują wyrwane cytaty z
gazety, którą Byków przegląda przed startem i chce wziąć z sobą w Kosmos
jako powiew oddechu Ziemi, potężnego
pulsu ojczystej planety. Śmielej wprowadzajmy ultradźwiękową orkę (wstępniak),
Wakacje islandzkich uczniów na Krymie, Dalekowschodnie podwodne sowchozy dadzą
państwu 30 mln ton planktonu ponad plan, Uruchomienie nowej ETJ, Wyścigi
mikrohelikopterów, Na lodowym torze 100-letni panczeniści...
Lakoniczność w opisie społecznego i technicznego postępu świadczy o tym,
że Strugaccy, złożywszy daninę ideologicznym frazesom ówczesnej SF, rozwiązywali
w swojej pierwszej książce zupełnie inny problem. W szerokim wachlarzu
utopijnych projektów ich uwagę przykuła jedna, fundamentalna idea - idea
"nowego człowieka". Nie tylko całkowicie określiła patos ich wczesnej
twórczości, ale i później zachowała znaczenie głównego, niemal stałego
tematu. Pierwsi "nowi ludzie" Strugackich, cała ta drużyna zdobywców
systemu słonecznego - to normalni "pozytywni bohaterowie", niezbyt
wyraziści, ale i nie jak ze świętych obrazów, niewiele różniący się od
takich samych pozytywnych bohaterów zwykłej radzieckiej prozy tamtych lat. Tę
swoją pozytywność musieli demonstrować w absolutnie bezkonfliktowej sytuacji
socjalnej komunistycznego jutra. Zadanie, co tu mówić, arcyzłożone.
Nadawszy pewne życiowe prawdopodobieństwo charakterom swoich bohaterów i prędko
wysławszy ich na Wenus, aby walczyli z "realnymi" trudnościami,
Strugaccy w jakiejś mierze poradzili sobie z nim. Na tle szeregu odzianych w śnieżnobiałe
szaty i obdarzonych wszystkimi możliwymi cnotami postaci, zapełniających książki
radzieckich twórców fantastyki, którzy zajęli się przyszłością, Byków i
jego przyjaciele wydają się ludźmi z krwi i kości. Zauważyli to, rzecz
jasna, wdzięczni czytelnicy SF.
Jednak Strugaccy zbyt serio i szczerze zabrali się za utopijny temat, aby -
przyjąwszy za pewnik wersję o nieuniknionych i rychłych narodzinach
"nowego człowieka" - ograniczyć się do opiewania jego bohaterskich
czynów i zalet. Ryzykownie zaproponowali swój wariant realizacji radzieckiej
utopii wzorca lat sześćdziesiątych, dając dostatecznie szeroki i jasny obraz życia w ukształtowanym komunizmie
XXI i XXII wieku.
W "Stażorach" Byków, Jurkowski, Żylin zmieniają się. Oczywiście,
jak wymaga tego gatunek, pozostali ludźmi czynu, w każdej chwili gotowi poświęcić
siebie (bohaterska apoteoza utworu - śmierć Jurkowskiego gdzieś w okolicy
Saturna), a mimo to ich emploi zmieniło się istotnie. Nie są to już
specjalnie wybrani do kosmicznych wyczynów rekruci. "Dwadzieścia lat później"
od nich samych wiele zależy, a Jurkowski, zaprowadzający porządek w
kosmicznych posiadłościach Ziemi w czasie inspekcyjnego lotu, jest oczywistym
przedstawicielem wyższego ziemskiego kierownictwa. Wprawdzie sam bohater nazywa
skromnie siebie i współbojowników stażystami, ale ma na myśli coś
bardziej uniwersalnego: Wszyscy jesteśmy
stażystami w służbie przyszłości. Uzyskawszy
status liderów, małomówni bohaterowie "Krainy purpurowych obłoków"
nie mogą uciec również od roli ideologów, broniących i propagujących
utopijne ideały. Na brak słuchaczy nie narzekają. Jednemu z takich słuchaczy
i, nawiasem mówiąc, młodemu stażyście w dosłownym znaczeniu, Borodinowi,
Strugaccy przeznaczyli rolę tradycyjnego "zastępowego pionierów",
przewodnika po Utopii.
Jaki jest ten "piękny nowy świat", po którym śmiało oprowadza
czytelnika rosyjski chłopiec Jura Borodin? To świat
bez wojen, bez broni atomowej, świat z otwartymi granicami i z nieograniczonymi
perspektywami podboju kosmosu. Zwycięstwo komunizmu na skalę ogólnoświatową
jest już przesądzone, w każdym razie nie ma wątpliwości, że zadanie
"dogonić i przegonić" dawno straciło swoją aktualność: Tak, tak,
komunizm jako system ekonomiczny wziął górę, to jasne, przyznaje w utworze jeden z zachodnich
specjalistów. - Gdzież one są teraz, te osławione imperia Morganów, Rockefellerów, Kruppów,
wszystkich Mitsui i Mitsubishi? Wszystkie runęły i są już zapomniane. Zostały
żałosne resztki w rodzaju "Space Pearl", solidnego przedsiębiorstwa
produkującego wymyślne materace dla wybrańców (bohaterowie utworu
"XXII wiek" będą jeszcze z łezką w oku wspominać te znakomite
materace, które ostatecznie zniknęły w mroku dziejów razem z działającymi
w Ameryce Północnej tak zwanymi firmami i monopolami).
Wprawdzie rozkładający się szybko Zachód jeszcze stawia pewien
ideologiczny opór: po radzieckim internacjonalistycznym porcie
kosmicznym włóczą się tłumy pijanych "wareskich gości" (Pijani
obcokrajowcy snuli się po chodnikach, objąwszy się... wywrzaskując nieznane piosenki), jednakże
nic prócz obrzydzenia w nikim nie wywołują. Zachód nie może sobie poradzić
nawet ze swoim instynktem własności i buntujący się na jednej ze stacji
kosmicznych zachodni robotnicy nie rozumieją, że bezlitośnie eksploatują ich
zupełnie już reliktowi mafioso z owej materacowej "Space Pearl".
Miejscowy komisarz, węgierski komunista Barabasz, wpada w panikę i żąda od
dowodzącego kosmicznym patrolem Jurkowskiego pełnomocnictw
do rozstrzeliwania gadów. Strzały padają, ale do egzekucji nie dochodzi. Jurkowski postępuje w duchu klasycznych
wzorców, demonstruje żelazne opanowanie i jednocześnie daje lekcję podstawowych wiadomości politycznych,
wyjaśniając zachodnim proletariuszom, że komuniści
są całkowicie za innymi robotnikami. Za robotnikami, a nie za drobnymi
posiadaczami.
Ale jak już było powiedziane, bohaterowie "Stażorów" nie tylko
działają i wygłaszają hasła - rozmyślają też o zasadniczych problemach
życia. Podstarzały rezerwista, pilot kosmiczny Dauge, zarzuca swojej byłej,
wciąż jeszcze kochanej żonie mieszczaństwo i tworzy łańcuszek argumentów,
które wydają mu się nie do obalenia: Człowiek
- to już nie zwierzę. Przyroda dała mu rozum. Rozum ten nieuchronnie powinien
się rozwijać. A ty tłumisz w sobie rozum... l jeszcze bardzo dużo ludzi na
Planecie, którzy tłumią swój rozum. To mieszczanie. Ta
wspaniała lekcja idzie jednak na marne. Beztroska dama odchodzi, jak wszystko
na to wskazuje z twardym zamiarem dalszego tłumienia
swojego rozumu, a weteran kosmosu patrząc w ślad za nią i dostrzegając zalety jej figury, myśli ze
smutną złością: Tak. Oto i całe jej życie: okryć wdzięki czymś drogim, pięknym, przyciągać
spojrzenia. Niemało jest takich kobiet i są nie do wytępienia.
Krytykując mieszczan XXI wieku słowami swoich bohaterów, Strugaccy, oczywiście,
działali zgodnie z duchem czasu, z duchem ogólnego antymieszczańskiego
patosu literatury lat sześćdziesiątych. W tym okresie przewartościowanie
wielu uprzednich "wartości", odrzucenie duchowej pustki mieszczańskiej
egzystencji było motywem określającym niejedną twórczą karierę.
Zajęci wizją "świetlanej przyszłości", Strugaccy przez krytykę
mieszczaństwa wiązali się z utopijnym ideałem wspomnianego wyżej "nowego
człowieka". W "Stażorach" mieszczanie to ci, którzy z uporem nie
chcą poświęcić się szlachetnej misji - służbie przyszłości i nie chcą
być stażystami. Mieszczanie to zawsze dla bohaterów "ci inni" - jakaś amorficzna masa,
z trudem poddająca się wychowaniu i, niestety,
liczna. Okazując "humanizm", komisarz Barabasz przyznaje, że mieszczanin
- to mimo wszystko też człowiek, chociaż jednocześnie i bydlę, i
wyraża nadzieję, że kiedy przeminie jedno pokolenie, drugie - w końcu
znikną. Młodzieńczo bezkompromisowy stażysta Jura
do mieszczańskiego stanu zalicza wszystkich, nawet tych, którzy go tylko drażnią,
a drażni go wielu, np. barman-obcokrajowiec, tępy
i pełen samozadowolenia.
Szczególną niechęć wywołują w nim przeciętni, którzy robią wszystko jak
ludzie, przeciętnie pracują, chodzą na grzyby i do tego mamroczą
coś o swoich prawach; nawet
bohaterski pilot kosmiczny Byków wydaje się Jurze podejrzanie przeciętnawy.
Zresztą ekstremizm młodego
komunarda niezwłocznie zostaje skarcony. Starszy kolega Iwan Żylin wygłasza
mowę w obronie maleńkich
przeciętnych ludzi, którzy uczciwie pracują tam,
gdzie postawiło ich życie i
trzymają (w zasadzie, uściśla Żylin) na swoich ramionach pałac
Myśli i Ducha. Żylin uczy Jurę cierpliwości i życzliwości do pożytecznych i nieszkodliwych maleńkich
ludzi, uczy odróżniać ich od wojujących
mieszczan i cała ta mająca
miejsce w kosmosie rozmowa bardzo przypomina dialog dwóch "półbogów",
zwłaszcza kiedy starszy i mądrzejszy z nich obwieszcza: Wcześniej
najważniejszą sprawą było zapewnienie człowiekowi swobody stania się tym,
kim chciałby być. A teraz najważniejsze to pokazać człowiekowi, jakim
powinien się stać, aby być po ludzku szczęśliwym.
Cienie, jak wiadomo, znikają w południe tylko na równiku. Przeżywająca
swoje "południe" Utopia Strugackich umieszczona jest jakby na naszej
szerokości geograficznej, ale nawet aluzji do "cienia" nie można tu
znaleźć. Pełni sił bohaterowie jeżdżą w południowym słońcu po samobieżnych
drogach, wracają na
Ziemię z kosmosu i znów odlatują dokonywać bohaterskich czynów. Prognoza komisarza
Barabasza okazała się prawdziwa i wraz ze zniedołężniałymi
i chorowitymi znikli w końcu
znienawidzeni przez stażystów
XXI wieku mieszczanie. Być
może dlatego rozmowy bohaterów stały się nudniejsze, cała ich filozofia
sprowadza się do wymiany haseł typu: Od pierwotnego komunizmu żebraków
przez głód, krew, wojny, przez szaloną niesprawiedliwość - do komunizmu
niezliczonych duchowych i materialnych bogactw. Z bogactwami materialnymi w
Utopii, wydaje się, rzeczywiście, wszystko jest w porządku, ale gdzie, w
jakim skarbcu są trzymane te niezliczone duchowe, nie dowiadujemy się.
O przeszłości kultury bohaterowie wspominają, jeśli się nie mylę, zaledwie
dwukrotnie: kiedy komentują w dopiero co zacytowanym urywku wstrząsającą ich
wyobraźnią, leninowską ideę spirali i kiedy widzą pomnik wodza na szczycie gigantycznej
bryły szarego
granitu.
Nowy i znamienny dla twórczości Strugackich motyw pojawia się w
"Dalekiej tęczy". Znów XXII wiek, kosmiczny komunizm, praktycznie ci
sami bohaterowie. Ale sytuacja już nie tak oczywista. Okazuje się, że postęp
wymaga ofiar nie tylko w dawnej przeszłości, w mrocznych czasach, kiedy
królowały szalone niesprawiedliwości
i kiedy, jak zauważa
jedna z głównych postaci, Gorbowski, ludzkość
chodziła jeszcze na czworakach (Trzy wieki
temu, mówi bohater, to jest w XIX wieku!). W wieku XXII służba
przyszłości również
wymaga krwawej daniny. Ginie planeta, oddana fizykom jako poligon do badań nad
nowymi sposobami podboju przestrzeni. Sytuacja jest dramatyczna i w zachowaniu
bohaterów przeważają ofiarność i szlachetność. Jednak nie wszyscy okazują
się do tego zdolni. Młody fizyk dokonujący cudów bohaterstwa, jednocześnie
popełnia przestępstwo, by ratować życie ukochanej. Kobieta, która nie może
rozstać się z synem, woli "zdezerterować" wraz z nim z ginącej
planety. Na tle wątpiących i walczących (nie zawsze z powodzeniem) z tym, co
przesadnie w nich ludzkie bohaterów, pojawia się symboliczna figura Kamila,
uosabiającego, według słów Gorbowskiego, ideę nowego człowieka,
który już nie będzie człowiekiem. Ten genialny
nadczłowiek-półrobot samym swoim istnieniem kusi mieszkańców Utopii, wczorajszych stażystów,
którzy nagle uświadomili
sobie własną ludzką słabość, popycha ich do ostatecznego i już
nieodwracalnego kroku na drodze postępu. Nieśmiertelny Kamil na zawsze
zostanie na ginącej planecie, jako odrzucona tym razem pokusa. Ale idea
nadczłowieka nie ginie tak łatwo i czytelnikowi przyjdzie w przyszłości nie
raz obserwować jej różnorodne wcielenia. Ziarno rzucone przez Strugackich w
utopijny grunt "Dalekiej tęczy" jeszcze wzejdzie.
Między utopią a antyutopią
Krytycy zazwyczaj oceniają najpopularniejsze "Chiszcznyje wieszczi
wieka" (1965) jako oczywistą antyutopię. l rzeczywiście wydaje się, że
w tym utworze (będącym, według mnie, pierwszym prawdziwym osiągnięciem
pisarzy) Strugaccy dokonali w swojej twórczości zwrotu o 180 stopni, przechodząc
od wyjątkowo idyllicznego opisu utopijnej przyszłości do jej totalnej
krytyki. Mieszczańskie królestwo, które wcieliło w życie marzenia o społeczeństwie
ogólnego dostatku, jest
przedstawiane jako odrażająca kloaka wszystkich możliwych socjalnych wad,
jako symbol duchowego i fizycznego zwyrodnienia człowieka. Jest tutaj również
rodzimy prorok-ideolog, doktor filozofii Opir, który pretenduje właśnie do
roli następcy i kontynuatora utopijnej tradycji i wyłazi ze skóry, dowodząc,
że w jego ojczyźnie idee wielkich marzycieli przeszłości zrealizowały się
ostatecznie i bezpowrotnie. Ale rzecz poległ na tym, że dla głównego bohatera
Iwana Żylina ten zapamiętały demagog to postać groteskowo karykaturalna,
oczywisty fałszywy prorok i fałszywy utopista. Jako nosiciel prawdziwych
utopijnych ideałów występuje w utworze sam Żylin, który na domiar okazuje
się posłańcem autentycznej i potężnej Utopii. Strugaccy całkiem
niedwuznacznie przeciwstawiają
idee bronione przez Żylina krytykowanej przez nich utopii. Tak więc utopijna
świadomość i w powieści "Chiszcznyje wieszczi wieka" mimo ogólnej
posępnie satyrycznej tonacji utworu, zachowuje swoje prawa.
Piętnując przywiązanie do dóbr materialnych, Strugaccy starali się
pokazać jego najbardziej absolutne, skrajne formy. Do tego celu najbardziej
pasował umowny Zachód XXI wieku: coraz to nowe i nowe rodzaje narkotyków,
doprowadzony do obłędu kult sukcesu, profesjonalizmu i zdrowej erotyki,
zastraszone nekrofilską literaturą dzieci,
intelektualiści - terroryści, korupcja, nie kończące się seriale
telewizyjne, ogłupiała w swoich - przepowiadanych przez pisarzy - dyskotekach (trzęsawkach)
młodzież i tak dalej. Niemniej liczni krytycy zaczęli podejrzewać
pisarzy o próbę "rzucenia cienia" za pomocą sprytnego kamuflażu,
przeprowadzenia niekorzystnie wypadających porównań itd.
Strugaccy wcale nie ukrywali, że wierzą w realność ogólnoludzkiego zła,
dla którego, niestety, różnice w "klasowej strukturze" nie stanowią
przeszkody nie do obalenia. Powszechna natura zła została przez nich wcielona
w życie w postaci owego doktora Opira. Wydawałoby się, że ten kokietujący młodzież,
pełen radości życia seksuolog, łatwo krzyżujący w swojej
filozofii neooptymizmu freudyzm z marksizmem,
jest karykaturalnym portretem ideologa typu Herberta Marcuse, apostoła młodzieżowej
kontrkultury lat sześćdziesiątych. Ale bez żadnych aluzji, otwartym tekstem,
pisarze ustami Żylina mówią o uniwersalnej naturze opirów: Byt dla mnie
jasny, ten doktor filozofii. Zawsze i w każdej
epoce istnieli tacy ludzie, całkowicie zadowoleni ze swojej pozycji w społeczeństwie
i dlatego są całkowicie zadowoleni z sytuacji społeczeństwa. Wygadani, z
wartkim piórem, o pięknych zębach... świetnie funkcjonujące organy płciowe.
Można mieć wątpliwości
co do precyzji fizycznej charakterystyki ideologa-koniunkturalisty, ale że mowa
o diable wyraźnie nie uznającym państwowych i czasowych granic - jest
całkowicie oczywiste.Nie ukrywali Strugaccy również tego, że ich bohater pozytywny Żylin przy
całym swoim oddaniu utopijnym ideałom jest bardzo daleki od jasnego rozumienia
dróg ich realizacji. To prawda, że rozmyślając na temat Człowieka
Niewychowanego, dochodzi do wniosku o potrzebie jakiejś naukowej
pedagogiki, której wprowadzenie powinno stać
się podstawowym celem rozwoju ludzkości w najbliższej epoce. Ale
w tym globalnym programie wychowania nie ma, w istocie, niczego prócz "oświeceniowych"
nadziei, wzmocnionych sentencjami typu: Jeśli
w imię idei człowiek popełnia podłość, to gówno warta jest taka idea. Bohater
stara się postępować zgodnie z tą maksymą i - na ogół - udaje mu się
to, ale wyraźnie nie wie, jak nawrócić innych na swoją racjonalistyczną
wiarę. l dlatego pytanie adresowane przez Żylina do mieszkańców Krainy Głupców
brzmi niemal rozpaczliwie: Dlaczego wiecznie słuchacie...
demagogów, głupców-opirów? Dlaczego tak nie chcecie myśleć? Jak nie możecie
zrozumieć, że świat jest ogromny, złożony i pasjonujący? W
poszukiwaniach wyjścia bohater coraz częściej zwraca się w swoich myślach
ku dzieciom, którym, jak ma nadzieję, przyjdzie w przyszłości zlikwidować przekleństwo
mieszczaństwa. O jakich
drogach jest tu mowa i jakie są koszta korzystania z nich, przyjdzie dowiedzieć
się z następnych utworów Strugackich.
Kosmiczna oligarchia
Niewątpliwie wiodący temat cyklu kosmicznego poruszony był już we
wczesnym utworze "Próba ucieczki", a potem jego różne wariacje
znajdujemy w powieściach "Trudno być bogiem", "Przenicowany świat",
"Żuk w mrowisku" i "Przyjaciel z piekła". W "Próbie
ucieczki" bohaterowie, wybrawszy się w kosmos ze swego bezchmurnego
utopijnego świata, nagle znajdują się w ciemnej i zahukanej przeszłości
i bezowocnie próbują nieść światło
mądrości wśród pogrążonych
w błędach humanoidalnych braci. W następnych utworach zajmują się tym już
całkiem świadomie i posuwając się w określonym kierunku, stają się progresorami
(progresor - to człowiek
Ziemi, którego działalność ukierunkowana jest na przyśpieszenie postępu
humanoidalnych cywilizacji). Z "Próby ucieczki"
dowiadujemy się również o podstawowej sprzeczności w
utopijnym programie przyszłych progresorów. Młodych wysłanników XXII
wieku Antona i Wadima informuje o
niej niejaki Saul, uciekinier do komunizmu z XX wieku. Jakie to
smutne, że nie sposób
wyrugować za jednym zamachem całej tępoty i okrucieństwa, nie niszcząc przy
tym człowieka. Później
i doroślejszemu Antonowi w "Trudno być bogiem", i Maksymowi
Kammererowi w "Przenicowanym świecie", i innym bohaterom przyjdzie
jeszcze nie raz pożałować nieprzystawalności
humanistycznych zakazów do efektywnej i błyskawicznej pomocy.
Już nie jedno pokolenie podrostków zdążyło wydorośleć, przeżywając
wspólnie cierpienia Antona, szlachetnego don Rumaty Estorskiego, któremu tak
trudno było być bogiem w zalanym falą średniowiecznego faszyzmu królestwie
Arkanar. Przeżywał męki nie mogąc chwycić za miecz w obronie poniżonych i
skrzywdzonych arkanarskich intelektualistów, prześladowanych przez bandy
miejscowego szarego i czarnego plugastwa. Wahał się nie bez
przyczyny: kiedy don Rumata zmuszony był mimo wszystko wziąć się do dzieła,
ucierpiał nie tylko ohydny tyran-faszysta don Reba - za plecami bohatera zostały
góry trupów. Cóż, jak przychylnie wyraził się jeden z krytyków, za to
można go rozgrzeszyć po ludzku.
Trudniej zrozumieć niektóre inne postępki "boga" Rumaty. Przyszło
mu grać rolę trudniejszą niż klasycznym bohaterom-zwiadowcom, którzy
zmuszeni byli na tyłach wroga stale strzec własnej cnoty. Na arkanarskich
"tyłach" Aborygeni, a szczególnie Aborygenki, wywołują wyjątkowe
obrzydzenie Ziemianina nie tyle nawet z powodu swoich obyczajów, co fizycznej
niechlujności. W rozpaczy bohater mówi: Brud lepszy niż
krew, ale to jeszcze o wiele gorsze! Jednak
obowiązek każe mu wejść w bezpośredni kontakt z brudnym średniowieczem.
l w końcu nieszczęsny Rumata udaje się do alkowy, by zdobyć państwowe
sekrety, po czym, nie potrafiąc przemóc świętego obrzydzenia i nie wypełniwszy
zadania, ucieka, zapomniawszy i o brudasce donnie Okanie, i o czekającej ją
nieuniknionej śmierci z rąk zazdrosnego i potężnego opiekuna."Nowi ludzie" Strugackich ze wszystkich sił starają się poradzić
sobie z trudną rolą sprawiedliwych i miłosiernych bogów, ratujących
nielicznych miejscowych nosicieli iskry mądrości,
którzy w przyszłości będą
mogli przyczynić się, jak marzy Anton, do stworzenia Arkanarskiej Republiki
Komunistycznej. Bardzo
nie chcą łamać humanistycznego tabu, co jest takie
proste w idealnym świecie Utopii i takie trudne za jej granicami, w świecie, o
którego mieszkańcach szlachetny don Rumata mówi, że wszyscy oni prawie
bez wyjątku nie byli jeszcze ludźmi we współczesnym znaczeniu tego słowa, lecz półfabrykatami,
bryłami, z których dopiero krwawe stulecia historii wykują kiedyś
prawdziwego, dumnego i wolnego człowieka... Co się tyczy ich psychologii,
niemal wszyscy byli niewolnikami. Niewolnikami wiary, niewolnikami sobie
podobnych, niewolnikami drobnych namiętności, żądzy zysku.
O tym, że sam jest niewolnikiem podwójnej moralności, dzielącej świat na
swoich i obcych; że postępując według niej "bogiem" być łatwo, a
zostać człowiekiem najtrudniej, Anton-Rumata nie myśli. l nic dziwnego, że w
swoich gorączkowych
snach Ziemianina, który przeżył 5 lat we krwi i smrodzie, często widział
siebie jako takiego właśnie Aratę (przywódca
powstańców - W.S.), co przeszedł
wszystkie piekła wszechświata i za to uzyskał wielkie prawo zabijania morderców,
torturowania katów i wydawania zdrajców. Romantyczny
bohater nie zauważył nawet, że nie będąc Aratą stał się zdolnym do
zdrady, nie "swoich", oczywiście, a tylko lubieżnej kotki - donny Okany. Prawo do zabójstwa dane mu zostało zupełnie zwyczajnie, przez najwyższe
ziemskie władze w osobie dona Condora: Zabić,
sprzątnąć fizycznie... W okolicznościach nadzwyczajnych jedynie nadzwyczajne
środki są skuteczne.
Oczywista nieosiągalność utopijnych celów za pomocą humanitarnych środków
zmusza do wahań młodego supermana, ukazując mu niemożność dokonania właściwego
wyboru. Brak podstawowej niezależności poglądów nieuchronnie prowadzi
bohatera do najbardziej bezpośredniej i grubiańskiej zależności. Półbóg
Rumata jest już niemal idealną śrubką w wirującej z kosmiczną prędkością
machinie.
Z rozpaczą i niedowierzaniem śledzi Maksym Kammerer ("Żuk w
mrowisku") rezultaty działania "podwójnej moralności" już nie na
obcym terytorium, a właśnie wewnątrz "pięknego nowego świata".
Zawodowy zabójca, szef służby bezpieczeństwa Rudolf Sikorski (nigdy nie
wyciągał broni, żeby
straszyć, grozić czy też po prostu robić wrażenie - tylko po to, by zabijać),
likwiduje
"swojego" Lwa Abałkina, podejrzewając w nim groźnego i wrogiego
"obcego". Progresorzy, jak można sądzić, już rozwiązali wszystkie
moralne problemy - to szczególna kasta ludzi, umiejących działać
zdecydowanie i skutecznie w dowolnej sytuacji i przy użyciu dowolnych środków.
Zdyscyplinowany i oddany współpracownik tego systemu Maksym nie lubi progresorów,
nie jest zadowolony z sytuacji w Utopii, jest mu po ludzku żal Abałkina,
takiego samego jak on w przeszłości (w "Przenicowanym świecie"),
samotnika, ale wyjścia bohater nie znajduje.
Utopia przeszła pewien cykl rozwojowy i czas samotnych i wątpiących
bohaterów odsunął się daleko w przeszłość. W życiu utopijnego świata
Strugackich zdecydowanie utrwalił się racjonalny program, racjonalność stała
się tego świata najwyższym prawem. Można sądzić, że archaiczna i
nieracjonalna okazała się również instytucja demokracji. W rozszerzonym
zebraniu Światowej Rady bierze udział 18 osób, a globalne dotyczące przyszłości
całej Utopii decyzje faktycznie podejmuje dwóch-trzech z nich, w pierwszej
kolejności pracownik kontrwywiadu Sikorski.
Próba wyjścia
Być może najbardziej surowym testom poddali Strugaccy utopijne idee w "Ślimaku
na zboczu" (1966), bezsprzecznie jednej z ich lepszych książek, która w
pełnym i skończonym wariancie dopiero teraz przedarła się do druku. Jak sami
pisali, najważniejszym
wątkiem w powieści są trudności w zrozumieniu przez Kandyda tego, co
zachodzi, ostateczny jego wybór. Co
rozumie i na co decyduje się bohater?
Przed czytelnikiem pojawia się świat nieprzerwanie tracący wszelką
jednolitość, w którym prawa rozdrabniania i alienacji działają nieuchronnie
i bezlitośnie. Mowa jest o rozpadzie świata człowieka. Działalność ludzi
ograniczona jest w "Ślimaku..." do trzech stref: to położony na
Czarcich Skałach - pewien Zarząd, Wsie zagubione w oceanie Lasu i Miasto
Kobiet. (Co prawda zakłada się, że Zarząd to część obszerniejszego
organizmu społecznego, ale wiemy o nim bardzo mało, a przy tym w ogóle nic
dobrego.) Wydaje się, że jedyne, co jakoś wiąże trzy zamknięte, pochłaniające się nawzajem światy, to niezmienny leśny
krajobraz i nieprzerwane, bynajmniej nie bezskuteczne wysiłki Miasta i Zarządu,
zmierzające do starcia Wsi z powierzchni ziemi.
Nie kończący się Las, który wcale nie chce zostać parkiem, pozostaje
"rzeczą samą w sobie", obojętny zarówno na poznawczą agresję człowieka,
jak i na jego nadzieje i wezwania. Co tyczy się Miasta i Zarządu, to te dwie
agresywne siły mają o sobie mgliste pojęcie: urzędnicy Zarządu słuchają
tylko ze strachem i ciekawością historii o leśnych rusałkach, a rusałki z
rzadka - o istnieniu na Czarcich Skałach jakiegoś reliktowego tworu, który
nie od rzeczy byłoby zniszczyć definitywnie. Są to systemy "typu zamkniętego":
bezskutecznie miota się w okowach
biurokratycznej machiny Zarządu "oddelegowany"
Pierec; wciąż szuka wyjścia z wciągającego go grzęzawiska "wiejskiego życia"
Kandyd. Pierec wyjścia nie znajduje. Znalazłszy się z woli absurdu na samym
szczycie Systemu, w fotelu Dyrektora, ten nonkonformista i reformator decyduje: Zarządu,
oczywiście, nie zlikwiduję, to byłoby głupie, po co likwidować dobrze
funkcjonującą organizację? Trzeba po prostu zmienić kurs, zająć się
autentyczną robotą. Ale
machina bez trudu wciąga reformatora w swoje tryby.
Inny jest los Kandyda. W odróżnieniu od Piereca nie jest on wcale człowiekiem
o odmiennych poglądach, outsiderem. Ale w czasie swojej długiej i
beznadziejnej podróży ze Wsi do Miasta "normalny" Kandyd zaczyna
rozumieć jakąś ogólną logikę otaczającego go szaleństwa. Odkrywa, że
istniejące na tle Lasu światy wcale nie są tak odległe od siebie, jak to się
wydaje ich mieszkańcom. Straszne baby-amazonki, kapłanki
partenogenezy, z ich
robotami-martwiakami prześladującymi nieszczęsnych wieśniaków, okazują się
bardziej niż prawdopodobną przyszłością tego świata, do którego należy
sam Kandyd. Gigantyczny rwetes w dżunglach, który zaczął się od
utopijnych haseł Wielkiego Przeorania Gleby
i Przezwyciężenia, przekształca się z czasem w stopniowe zatapianie i
niszczenie Wsi. Oprócz tego nowe amazonki w końcu
rozwiązały męczący utopistów wszystkich czasów problem mądrych i
sprawiedliwych stosunków między płciami w idealnym społeczeństwie, kastrując
swoich mężczyzn. Kastrowanie to ostatni, wieńczący dzieło krok w procesie
"bohaterskiego" ujarzmienia przyrody, krok prowadzący do ostatecznego
pozbawienia człowieka osobowości. To, że przyszłość jest bardzo blisko -
jest oczywiste. Dojrzewa ona w samym Zarządzie: w rusałkę przekształca się
stopniowo pewna wyemancypowana Rita; jest tu i praktycznie gotowa "przyjaciółka"
na kierowniczym stanowisku - Beatrycze Bach, naczelnik Grupy Pomocy
Tubylczej Ludności, marząca o specjalnych maszynach do
odławiania dzieci mieszkańców Wsi.
Wszystko to rozumie Kandyd, zwykły maleńki
człowiek, któremu udało
się mimo wszystko zobaczyć Zarząd z góry - dlatego, że w trakcie swojej tułaczki
znalazł odpowiedni punkt odniesienia: Co mnie obchodzi ich postęp, to nie jest mój postęp (...) Tu nie rozum wybiera. Tu
wybiera serce... Prawa rozwoju
(...) istnieją poza moralnością. Ale ja nie! Ideały, wielkie cele...
naturalne prawa natury... l w imię tego likwiduje się połowę ludności! Kandyd
dokonuje własnego wyboru i wraca do ludzi, niedoskonałych, słabych, ale żywych,
takich jak on sam. Wraca, by żyć ich życiem, walczyć z martwiakami
i, nie
zwracając uwagi na utopijne projekty, w miarę swoich sił pomóc wolno pełznącemu
ślimakowi ludzkiego postępu.
W istocie bohater ten dokonuje tego, co - według kanonów moralności, którą
wyznawali nowi ludzie Strugackich - było uważane, jak pamiętamy, za
nieomal najcięższy grzech: nie chce dołączyć do stażystów,
nie akceptuje ich bezwzględnej
i fanatycznej służby przyszłości. Jednakże odstępstwo samotnika Kandyda
nie odbiło się na ogólnym stanie rzeczy w międzygalaktycznych
przestrzeniach Utopii w żaden sposób.
Magiczne granice utopii
Kiedy zastanawiamy się nad magicznymi wątkami u Strugackich, przychodzą na
myśl przede wszystkim satyryczne utwory "Poniedziałek zaczyna się w sobotę"
(1965) i "Bajka o Trójce" (1968). Przeczytawszy te książki mogliśmy
się przekonać, że "poważni" fantaści posiadają wspaniałe poczucie
humoru.
Pochłonięci białą magią, pracujący "bez odpoczynku" czarodzieje
obrzucają otoczenie nie pozbawionym sarkazmu, ale w każdym razie nie tak posępnie
badawczym spojrzeniem, charakterystycznym dla kosmicznych stażystów i bogów-supermanów. l będąc dalej na wojennej stopie z mieszczanami, śmieją
się z
całego serca nie z "maleńkich", "szarych" ludzi, ale z rodzimych
szarlatanów-opirów, profesorów Wybiegałłów, starannie i stopniowo,
materialistycznie hodujących w swoich ideologicznych kolbach nowego człowieka
- super-konsumenta.
Przy tym magia nie jest dla bohaterów Strugackich jedynie sposobem ucieczki
od "prozy codzienności", naukowej rutyny i pseudonaukowej demagogii.
Zainteresowanie czarnoksięstwem miało i głębsze korzenie. Na ten temat już
całkiem serio rozprawia główny bohater "Poniedziałku..." i
"Bajki...", programista i początkujący mag Priwałow: Wszyscy jesteśmy
naiwnymi materialistami i racjonalistami. Nauka, w którą wierzymy (częstokroć
ślepo) z reguły na długo przedtem przygotowuje nas do przyszłych cudów -
szok psychologiczny wywołuje u nas jedynie zetknięcie się z czymś nieprzewidzianym. Rzeczywiście,
Priwałow i jego przyjaciele byli i są racjonalistami mimo tego, że ich drugi
zawód to magia. Pragnienie cudu - to swego rodzaju "nieszczęście"
racjonalistycznej świadomości, która dąży do obliczenia wszystkiego,
zmierzenia, otwarcia wszystkich drzwi. Kiedy zwykłe klucze okazują się
nieprzydatne (a to, niestety, zdarza się na każdym kroku: niewytłumaczalnych
zjawisk jest zawsze masa), pojawia się pokusa, częstokroć nie do opanowania,
wdarcia się do tajemnej, "najskrytszej" wiedzy za wszelką cenę, by
posiąść w końcu uniwersalny i wieczny wytrych.
Bracia Strugaccy są nie tylko artystami, ale i swoistymi badaczami gatunku
fantastyczno-utopijnego, natychmiast reagującymi na znamiona epoki. l byłoby
dziwne, gdyby nie przeprowadzili serii eksperymentów w dziedzinie
"magicznej" utopii. Jednym z takich doświadczeń są przygody "białych
magów" "Poniedziałku...". Ci bohaterowie-cudotwórcy w służbie
postępowi nie napotykają na szczególne trudności. Wierzą we własne siły,
"idą przez życie z uśmiechem na ustach" i magia potrzebna jest im
tylko do tego, by jak najszybciej rozprawić się z zapleśniałymi mieszczanami,
jak powiedzielibyśmy teraz: "wrogami pieriestrojki". O wiele bardziej
dramatyczne są magiczne eksperymenty w utworach traktujących o spotkaniach
Ziemian z kosmicznymi istotami rozumnymi.
Dla bohaterów-racjonalistów książek Strugackich poważne znaczenie mają
dwa typy kontaktu. Przede wszystkim to zetknięcie ze "słabo rozwiniętymi"
mieszkańcami niekomunistycznych i totalitarnych światów, w ten czy inny sposób
przeszkadzającymi kosmicznemu postępowi. O kontakcie utopijnych bohaterów na
Ziemi i w kosmosie z taką żywą i wrogą przeszłością już była mowa.
Jasne, że w istocie żaden kontakt nie miał miejsca. Język rozumu nie został
usłyszany ani w Krainie Głupców, ani w średniowiecznym Arkanarze, ani w
totalitarnym Przenicowanym Świecie. Nowym ludziom przyszło wziąć na
siebie wypełnienie "boskiego" zadania oddzielenia ziarna od plew,
czyli - mówiąc wprost - selekcji i ratowania nielicznych sobie podobnych. Wypełnienie
tej misji stało się okrutną próbą ich pierwotnej humanistycznej wiary. Ta
ostatnia coraz częściej wydaje im się przeżytkiem i niewybaczalną słabością
w obliczu stojących przed Utopią ogromnych zadań.
Stopniowo rodzi się i umacnia marzenie o kontakcie drugiego stopnia,
nadzieja na spotkanie z innym, stricte nieludzkim i autentycznie potężnym
rozumem. To początek nie kończącej się pogoni śladami tajemniczych i
nieuchwytnych Wędrowców, kosmicznych bogów wyższej kategorii, którzy daleko
wyprzedzili Ziemian i którzy nie byli wcale skłonni do nawiązania z nimi
braterskich stosunków. Perspektywa podobnego spotkania jednocześnie i nęci, i
przeraża obywateli Utopii. Lew Abałkin ("Żuk w mrowisku") ginie przy
pierwszym podejrzeniu, że jest agentem Wędrowców; wyznający wiarę w ludzkość
Gorbowski zatrzymuje Komowa ("Koniec akcji "Arka""), gotowego w
imię realizacji swojej teorii "pionowego postępu" na podobny kontakt za
wszelką cenę. Wszystko jednakże wskazuje, że przyszłość należy do adeptów "nowej
wiary", a tenże Komow jest jednym z uznanych młodych liderów Utopii,
i nie jest sam.
Tylko w jednej książce ("Miliard lat przed końcem świata"), której
akcja toczy się w naszych czasach, bohaterowie-racjonaliści są pozbawieni
nawet ostatniej nadziei. Hamowanie jawi im się ni mniej, ni więcej tylko
prawem samego Uniwersum, działającym nieodwracalnie i totalnie, i kładącym
kres wszystkim próbom "stworzenia nadludzkiej cywilizacji". Młodzi
intelektualiści wyraźnie zdający sobie sprawę ze swojego oderwania od
"ludzkiego stada" mogą liczyć w walce z tym globalnym hamulcem tylko na
siebie, l bohater utworu, rycerz postępu, rzeczywiście nie ma innego wyjścia,
jak dostać się na mistyczny Pamir i tam kontynuować zakazane przez
"mechanizm hamowania" badania. Inną drogę wybrał w nie mniej
beznadziejnej sytuacji, jak pamiętamy, Kandyd, ale to już nie była droga
Utopii. (...)
Najłatwiej czynić zarzuty pisarzom, posługując się znanym powiedzeniem
klasyka: "Straszą nas, a my się nie boimy". Ale rzecz w tym, że w książkach
Strugackich "nieczystej sile", wszystkim czarnym towarzyszom, tajemniczym
Wędrowcom i innym fantomom ziemskiego i kosmicznego pochodzenia wyznaczono do
odegrania rolę w duchu całkowicie tradycyjnej "demonologii". Nie tyle
straszą, ile prowokują i kuszą bohaterów. Jeśli już coś powinno straszyć,
to gotowość trzeźwych, wcale nie mistycznych, a prędzej nawet
superrealistycznie nastrojonych bohaterów do wstępowania w kontakt z byle kim
i czym, czy będzie to zupełnie obojętna na zło i dobro siła kosmiczna, czy
też szatan we własnej osobie. Pomińmy z lekka zwariowanego na punkcie UFO inżyniera
Łozowskiego, któremu i czarne psy-roboty nie potrafiły przeszkodzić w
przeniknięciu do "latającego talerza". Najlepszy pisarz-bard mocarstwa,
Baniew ("Pora deszczów") o nieładnej,
lecz mężnej twarzy wojownika, o kwadratowym podbródku omdlewa
od pochwał mokrzaka Zurtzmansona skłaniającego go do współpracy; doskonale
widzi, kogo ma przed sobą (Tfu... precz duchu nieczysty - mówi w myślach,
śledząc okropne przeistoczenia twarzy rozmówcy). Złudzenie optyczne,
łatwo uspokaja sam siebie Wiktor Baniew, okazując się wcale nie lepszym od
jawnego konformisty Apollona z "Drugiego najazdu Marsjan", który także
nie raczył zauważyć zielonych marsjańskich macek.W "Pikniku na skraju drogi" Strugaccy malują niemal wstrząsający
obraz tego, co wyszło z prób zastosowania kosmicznych podarunków, tych
wszystkich "czarcich puddingów" i innych. Bladym cieniem przeszłości
wydaje się być wiecznie pijany Murzyn-kaznodzieja Szuwaks ze swoimi
apokaliptycznymi proroctwami i wezwaniami, by zniszczyć
diabelskie zabawki. Ważny
jest tylko głos intelektualisty o wysokim czole, cynika Pillmana,
lekceważąco wypowiadającego się na temat masowego człowieka,
tak zwanego zdrowego rozsądku, prymitywności hipotezy o Bogu itd.
W istocie ten racjonalista ironizujący na temat czarów, zjaw i wilkołaków, wcale
nie mniej niż mag Priwałow z "Poniedziałku..." pragnie właśnie
cudu, tylko oczywiście nie w archaicznej, jaskiniowej postaci, a we współczesnej
pseudonaukowej formie "łamania zasady przyczynowości". Wydaje się, że
główny bohater powieści, sympatyczny stalker Red Shoehart zwycięsko
przechodzi wszystkie próby, skoro może w finale prosić Złotą Kulę o
szczęście dla
wszystkich za darmo. Ale
stalker składa jej hołd w postaci krwawej ofiary (jak to jest wymagane w
takich wypadkach - niewinnego pacholęcia), z głową wypełnioną dość
szczególnymi myślami: / znowu popełzły
przez świadomość jak na ekranie
maski, maski, maski... Należało zmienić wszystko. Nie jedno życie, nie dwa
życia, niejeden los i nie dwa losy - każda śrubkę tego smrodliwego świata
należało zmienić...
Co odpowie Kula na wezwanie zmęczonego i zrozpaczonego bohatera i jakie będzie
to darmowe szczęście dla wszystkich - nie wiemy, ale w "Porze deszczów"
przybysze odpowiedzieli na błagania pozbawionych wiary we własne siły Ziemian
i zabrali się na serio do urządzania ludzkiego życia.
Utopijny program realizują tu mokrzaki i pomagający im tajemniczy Ziemianie
w rodzaju Golema i wyemancypowanej, pełnej seksapilu pięknej Diany, dosłownie
wzdrygającej się z obrzydzenia do naszego "najlepszego ze światów'' i jego
mieszkańców (Wszyscy ludzie to meduzy i nic w nich takiego nie ma...
Meduzy, robaki w wychodku). Program ten wcale nie jest pozaziemskiego
pochodzenia. Przybysze kuszący i porywający ziemskie dzieci realizują
w nieco niesamowitych, mistycznych formach
stare utopijne marzenie o czystych, młodych
budowniczych "nowego świata". Ta idea, jak pamiętamy, natrętnie prześladowała
Iwana Żylina w Krainie Głupców, a potem znalazła w wariancie Strugackich
nowe życie w symbolicznych obrazach innej mrocznej legendy - o szczurołapie z
Hamelin, wyprowadzającym wraz ze szczurami również dzieci ze skazanego na zagładę
grodu. To nie tylko mokrzaki z akordeonami, ale i Wędrowcy ("Żuk w
mrowisku") wywabiają dzieci z ginącej planety za pomocą lalek-atrap, i w
końcu, w powieści "Koniec akcji "Arka"" - tworzą kosmicznego
Mowgliego, wychowanego w pewnym stopniu przez ośmiornice na nekrotycznej
Planecie i nagrodzonego za utratę ludzkich cech super-zdolnościami (superintelekt,
lewitacja i inne). Strugaccy wprowadzają okultystyczne motywy do tradycyjnych
dla SF tematów, oczywiście nieprzypadkowo i nie tylko celem wzmocnienia
efektu. Przedstawiają oni utopijny realizm w przełomowym dla niego momencie,
kiedy wątpliwości co do realizacji utopijnych ideałów osiągają szczyt i każda
pomoc "z zewnątrz" (wszystko jedno skąd - z kosmosu czy z
piekieł) zaczyna wydawać się skarbem.
Centralny bohater "Pory deszczów", niezależny artysta Baniew, cały
czas waha się, zaczyna mu się wydawać, że nowy świat obiecywany przez
mokrzaki nie jest wcale taki daleki od "nowego porządku", o który toczy
boje w powieści faszysta-intelektualista Pawor. Ale nie ma innego wyjścia, jak
tylko uwierzyć na słowo, że przyszłość będzie wyjątkowo humanistyczna.
Dookoła siebie widzi tylko mieszczan miotających się w deszczu, który zalał
miasto "drugim potopem". Sam niepewnie wspomina już nie tak oczywiste
argumenty na korzyść "zbyt ludzkiego": Czyż
nie obrzydliwe jest wszystko, co pozostało w człowieku od zwierzęcia? Nawet
macierzyństwo, nawet uśmiech Madonny, czułe, serdeczne ręce podające pierś
niemowlęciu... Naturalnie,
że temu mylącemu zwierzę z Madonną pisarzowi nietrudno było przekonać
siebie samego, że w osobie Zurtzmansora miał do czynienia ze zwiastunem
ratunku, a nie ze "złym duchem".
"Pora deszczów" kończy się jawną utopijną bajką: po zmytym przez
deszcz, przeobrażonym świecie kroczą młodzi ludzie jak bogowie. Czy
majaczy się to bohaterom, czy też mamy przed sobą najprawdziwszy ziemski raj,
powstały na skinienie kosmicznych czarodziejów, nie jest takie znów ważne.
Strugaccy pokazali w "Porze deszczów" nie utopię, a marzenie o niej.
Utopizm w swoich pretensjach do przyszłości traci ostatecznie ludzkie cechy,
spogląda na ludzkość jak na przykrą zawadę; czyni to obojętniej czy nawet
złośliwiej niż mogliby to zrobić obcy gatunkowo przybysze!
Koniec Eksperymentu?
W jednym z niedawnych wywiadów Strugaccy z właściwą im otwartością
opowiadają o trudnym okresie w ich twórczości, która już nie jest, jak to
było wcześniej, niezawodnym i starym źródłem radości. Sami też stawiają
diagnozę: naturalną koleją rzeczy starzeją się autorzy, starzeją
bohaterowie. Z drugiej strony dokładnie określona filozofia życiowa pisarzy
pozwala zaproponować również
inne, nie tak pozbawione perspektyw wyjaśnienia, idee i tematy, którym
Strugaccy pozostawali wierni w ciągu trzech dziesięcioleci - praktycznie
wyczerpały się. Antymieszczański patos młodych bohaterów wczesnej prozy, z
braku innego uzasadnienia oprócz utopijnych programów "przeróbki" człowieka,
znalazł wyraz u ich "następców" w negowaniu przeszłości ludzkości i
jej osiągnięć. Trudno przypuszczać, że między kryzysem twórczym, o którym
mówię Strugaccy, i smutnym stanem rzeczy w stworzonym przez nich utopijnym świecie
nie ma żadnego związku. Nieprzypadkowo mówią oni w wywiadzie o ideowej próżni,
pustce zagrażającej ich bohaterom. Jeśli więc idee, będące drogowskazem w
tułaczce po utopijnych drogach rzeczywiście zaprowadziły na manowce, to
widocznie konieczne są inne idee.W ostatnich więc swoich utworach, noweli "Chromaja sud'ba" i powieści
"Otiagoszczennyje złom", Strugaccy wyraźnie próbują zejść z
utartych szlaków Utopii. Co więcej, temat tradycji staje się tu bodajże
naczelnym. Jednak samo podejście, moim zdaniem, pozostało takie samo -
"utopijne": przeszłość jest pojmowana i oceniana jako prolog do "światłej"
i "postępowej" przyszłości. W takiej perspektywie tradycja również
traktowana jest li tylko jako cokół dla nadchodzącej doskonałości.
Strugaccy, jak można sądzić, nie mają wątpliwości co do swojego prawa i
swoich możliwości osądzania przeszłości kultury z jakiegoś "wyższego"
pułapu bycia na ty z jej twórcami. Tego, że na ich ostatnich książkach
leży cień słynnej powieści Bułhakowa, nie ma potrzeby dowodzić. Strugaccy
prowadzą dialog z lubianym przez siebie autorem i jego utworem, jak to się mówi,
bez zahamowań. W "Chromoj sud'bie" niejaki Michaił Afanasjewicz pojawia
się przed głównym bohaterem, pisarzem Sorokinem również po to, żeby
wprost i niedwuznacznie polemizować z poglądami zawartymi w "Mistrzu i Małgorzacie".
Ten Michaił Afanasjewicz zapewnia: Martwi umierają na zawsze. To jest tak pewne, jak
i to, że rękopisy spalają się do cna.
Nawet jeśli On twierdzi coś przeciwnego. Superpoważny
Michaił Afanasjewicz, poprawiający bohaterów Bułhakowa, dlatego jest parodią,
bo przypomina pewnego siebie intruza, próbującego działać w świecie dlań
obcym i mało znanym.
Rozpoczęta w "Chromoj sud'bie" próba bezpośredniej polemiki z bułhakowowską
powieścią była kontynuowana (chciałoby się powiedzieć: niestety) przez
Strugackich w utworze "Otiagoszczennyje złom". Nie ma tu Michaiła
Afanasjewicza, ale Woland działa bardzo aktywnie, uzyskawszy status ogólnokosmicznego
i wszechpogańskiego Demiurga (IImarhen, Wiszwakarman, Ptah i inni). Ambicje
Demiurga w powieści odpowiadają jego wielkim tytułom, ale przez wszystkie
"boskie" atrybuty wyraźnie prześwitują znajome "rogi i kopyta"
przybyszów-prowokatorów z licznych książek Strugackich. A - co najważniejsze
- autorzy niepotrzebnie zidentyfikowali się ze swoim bohaterem, pisarzem-bardem
Baniewem z "Pory deszczów", realizując pomysł, hołubiony przez niego
w duszy w trakcie "drugiego potopu": A właściwie
byłoby zajmujące opisać Chrystusa dzisiaj, nie tak, jak pisał o tym
Dostojewski, ale tak, jak pisał ten Łukasz z kumplami...
Bracia podjęli się wykonania tego zadania z pasją, jednak jego wynik był
z góry przesądzony z powodu potraktowania tematu, wziętego żywcem z ich
"utopijnych" zasobów. Apokryf jednouchego Agasfera Łukicza w powieści
"Otiagoszczennyje złom" jest - jak do tej pory - z pewnością największą twórczą
porażką pisarzy.
Jakże inaczej ocenić te wszystkie rubaszne i pretensjonalne historie o
ewangelicznych postaciach prawdziwych sukinsynów,
łajdaków-rozbójników? Mowa
o Janie Ewangeliście, którego imię według tradycji to symbol czystości, o
jego bracie Jakubie. O tragedii na Golgocie Strugaccy piszą: To była
drobna sprawa: zarżnęli podchmielonego mieszkańca miasta. W dossier
pseudo-Jana E. wspomniano również o sodomii. Rzecz jasna, pisarze nie mieli na
celu stworzenia jeszcze jednego utworu z cyklu "rubasznych Ewangelii",
jednak opowieść o pseudo-Janie E. w ich powieści i z ducha, i z charakteru
jest bliska, by zająć miejsce w tym właśnie szeregu.
Temu, że "Otiagoszczennych złom" pod względem artystycznym nie da
się w żaden sposób porównać z historią Jeszui Ha-Nocri, nikt chyba nie
zaprzeczy. Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica: Bułhakow wcale nie tworzył
apokryfu, jego opowiadanie o zdarzeniach w Jeruszalaim nie stanowi wersji
wydarzeń ewangelicznych, a zwłaszcza nie jest ich racjonalistycznym ujęciem.
To fantazja literacka nie negująca tradycji, ale zachowująca dystans w
stosunku do niej; dzięki swojej bezpretensjonalności staje się naprawdę
niezależna. Rękopis Mistrza zawiera prawdę, która pozostaje niezmienna bez
względu na okoliczności. Tak - w odróżnieniu od Michaiła Afanasjewicza z
"Chromoj sud'by" - uważał sam Bułhakow.
Co się tyczy opisanych w powieści Strugackich wydarzeń ze współczesności
XXI wieku, to tu pisarze po raz pierwszy zaproponowali alternatywny wariant
rozwoju swojej Utopii. Świat XXI wieku rozdzierany jest przez konflikt pomiędzy
młodymi nieformalnymi a urzędnikami i mieszczanami. Swojego miejsca w
tym świecie szukają inteligentni wychowankowie specjalnych liceów - to już
wyraźnie nie jest świat stażystów.
Ale w samym tekście
autentycznie nowego wcale nie ma tak wiele. Opisując nasze dzisiaj i prognozując
prawdopodobne jutro Strugaccy często i chętnie cytują samych siebie; nic
istotnego nie wniosła ta powieść do tradycyjnego dla nich mieszczańskiego
tematu. Utopijna idea wychowania jest w istocie taka sama jak przedtem, a obraz
pozytywnego bohatera - nauczyciela specliceum z dużymi ambicjami - zbyt
przypomina "mentorów", humanistów-krzewicieli oświaty z poprzednich
utworów. Woland-Demiurg, "poszukujący człowieka", faktycznie zajmuje
się zwyczajną dla przybyszów sprawą - prowokuje i kusi przy pomocy
nieposkromionego Agasfera Łukicza vel Jana E. wciąż tych samych słabych,
ostatecznie udręczonych życiem Ziemian.
Stosunkowo świeży wydaje się wątek nieformałów, chociaż flora, jeżozwierze,
pterodaktyle i inne młodzieżowe
ugrupowania różnią się od hippisów, punków, skinów zaledwie zapożyczonymi
ze świata zwierząt i roślin nazwami. (...)
Twórczość Strugackich zmusza do traktowania również ich ostatnich książek
nie tylko jako utworów z gatunku fantastyczno-przygodowego. Eksperymentów społecznych
w ostatnich dziesięcioleciach mieliśmy u siebie aż nadto. Strugaccy zaliczają
się do nielicznych, którzy serio, uparcie i konsekwentnie eksperymentowali w
tak zwanym okresie zastoju nie na kołchozowych polach i wielkich budowach, a w
swoim intelektualnym literackim laboratorium. Udało im się wyrazić wiele we
współczesnym utopizmie; chcąc tego czy nie, pokazali czytelnikowi mroczną
pustkę, ukrytą za dobrze nam znaną fasadą gromkich haseł i zbożnych życzeń.
Być może erozja dotknęła również głównej Idei - idei Eksperymentu i
czeka nas autentyczne przebicie się poza granice Utopii? Cóż, ostatecznie
jednej z postaci Strugackich, Kandydowi, taka "próba ucieczki" udała się.
Być może i dla pozostałych nie wszystko jeszcze stracone. Zawsze jest jakaś
szansa na ratunek i tylko od pomysłów i woli autorów zależy, czy l kiedy
podsuną ją swoim bohaterom.
Przełożyła Ewa Dębska
Fantastyka-naukowa - subiektywny wybór
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
W Serbinienko Trzy wieki tulaczki w swiecie Utopii (tworczosc braci Strugackich)plona ogniska w swiecieSwieci w Dziejach Narodu Polskiego6Tyszka Rodzina we współczesnym świecieM Swieciaszek Task 2 my comment (2)Wipszycka Kościół w świecie późnego Antyku www3ŚWIĘCI ŚWIĘTEGOwięcej podobnych podstron