lubie zartowac










Edward Dwurnik - Lubię żartować, nie ranić - rozmowa







Rzeczpospolita - 31-12-2011

 Robert Mazurek

Lubię żartować, nie ranić

 Edward Dwurnik
- rozmowa  
Co to jest sukces?

Hm, bo ja wiem? Zagrać u Wajdy, dostać Oscara albo Nobla...

To kiepsko, bo Nobla i Oscara pan nie ma.

Z Wajdą też mam na pieńku, bo kiedyś namalowałem go z gołym
fiutkiem...

No, jakże mogłem zapomnieć, pański stary numer.

Okazało się, że pani Krysia Zachwatowicz, żona Wajdy, nie ma poczucia
humoru.

Oszpecił pan mistrza?

Nie, skądże! Miał na głowie Oscara i trzymał w muskularnych ramionach dwie
kobiety: Beatę Tyszkiewicz i Krystynę Zachwatowicz, no i ze spodni wysunąłem
mu członka. Może gdyby miał erekcję...

Nie, błagam. Ja chcę ten wywiad opublikować!

(śmiech) No dobrze, pan mnie zawsze powstrzymuje, a ja jestem bardzo spokojny i
przyzwoity. W każdym razie wszyscy się obrazili, kiedy muzeum w Słupsku, które
kupiło ten portret, zrobiło z nim kalendarz. A to był grzeczny obraz, który
można sobie powiesić w salonie.

Z triady: Wajda, Oscar, Nobel, niczego pan nie ma, a jednak sukces pan
osiągnął.
Bo namalowałem dużo obrazów i długo żyję. Choć przydałoby się
jeszcze ze 30 lat, jak Edward Munch.
On miał ledwie 81 lat, jak umarł.
Tak? Hm, ale za to miał fajne imię.
I odniósł sukces. Pan też, i to wymierny.
Odniosłem sukces, bo mnie chętnie kupują, dobrze się trzymam, może piję
trochę za dużo wina, ale dbam o siebie.
Uwielbia pan wkurzać kolegów opiniami, że dobry malarz musi być bogaty.
Oczywiście, że im bogatszy, tym lepszy! Michał Anioł chodził w jednych
sandałach, ale był bardzo bogaty. Zawsze mówię, że moim wzorem jest
rosyjski malarz Ilja Głazunow, który malował wszystkich sekretarzy partii od
Stalina przez Chruszczowa i Breżniewa, a teraz się załapał i maluje
Putina czy Miedwiediewa.
W dodatku jest rosyjskim hurrapatriotą.
I jest bardzo bogaty, bo jest świetny. Ja niestety nie jestem aż tak świetny.
Gdyby to było takie proste, najlepszymi polskimi malarzami byliby
surrealiści: Yerka, Sętowski...
No tak, o ich prace biją się dość specyficzni kolekcjonerzy, tylko co z tego,
skoro te obrazy są nic niewarte? Ale dzięki nim Sętowski ma w Częstochowie
cały dwór, z kucharzem i sprzątaczem, sekretarką i bogato urządzonym
wnętrzem.
Pan jest za to jedynym znanym mi człowiekiem, do domu którego
wchodzi się przez garaż.
Naprawdę?
Tak. Dzięki temu każdy wie, że pan nie kłamie, mówiąc o
samochodzie za 400 tysięcy.
Każdy mężczyzna w moim wieku marzy o takim. Miałem już różne auta, jeździłem
mercedesem SL z podnoszonym dachem, porszakiem, a teraz mam mercedesa AMG S 63.
Piękna rzecz: waży ze dwie tony, siedem biegów, 570 koni, wypasione wyposażenie...
Chcę kupić z narzeczoną jakąś małą toyotę dla niej, ale
jak tylko podjechaliśmy pod salon, to zaraz wybiegli podekscytowani faceci z serwisu
i zaczęli mnie wypytywać, czym przyjechałem.
Tylko po co to panu?
Żeby stało w garażu. Mam od półtora roku i chyba ze dwa razy takie
zobaczyłem.
Kłuje pan w oczy pieniędzmi.
Nie lubię tych dusigroszy, ciułaczy, którzy potem łapią jakieś świństwo,
umierają, nim zdążą się nacieszyć tym, co mają. Trzeba żyć, czerpać pełnymi
garściami!
I z fasonem podjeżdżać pod Zachętę?
A jak! Raz była tam jakaś wystawa o Warszawie i mnie nie zaproszono, więc
wziąłem mój obraz placu Zamkowego na dach porsche'a i zaparkowałem pod samym
wejściem do Zachęty, by pokazać, czyich prac zabrakło.
Jest pan celebrytą?
Ubieram się w sklepie dla celebrytów.
Wiem, wiem. Moja żona do dziś pamięta, jak zdejmował pan buty, by
pokazać jej, że to Prada.
I to najlepsza, bo z kultowego sklepu z Mediolanu! Jak powiedział jakiś
szaleniec modowy, każdy mężczyzna powinien mieć t-shirt za tysiąc złotych.
Pan się oczywiście z tym zgadza.
Za tysiąc?! Chyba euro albo funtów.
To niesamowite, jak pan wkręca ludzi.
Zadzwonili do mnie kiedyś z "Dziennika", pytając o ekologię, więc
odpowiedziałem, że od dawna mam takiego supernowoczesnego mercedesa na prąd i
na coś tam jeszcze, i że to bardzo wygodne, bo sobie jeżdżę nim po mieście,
zawsze mogę wpaść do "Zachęty", podłączyć się do kontaktu i podładować
auto. To poszło w gazecie i następnego dnia afera: wydzwaniały gazety,
telewizje chciały mnie pokazać w tym samochodzie, sensacja dnia. A w dodatku
zadzwonili do mnie z salonu Mercedesa, dopytując, co to za model i gdzie go
kupiłem.
Nie oszczędził pan nawet brata i siostry...
Mówiłem, że brat jest mafioso w Kanadzie, ma tam sieć pizzerii i hoduje
karłowate żyrafy.
To było niezłe, kobiety panu uwierzyły, jestem świadkiem. Ale była
też inna historia.
To powiem prawdę: mój brat był gołębiarzem, miał mnóstwo ptaków.
I jak matka chciała zrobić rosół, to wołała: "Edziu, skocz no tam, do gołębnika",
więc przynosiłem ze cztery najtłustsze, a jak miał wrócić ojciec na obiad,
to i z sześć gołębi. Szybciutko ukręcałem im łby, tak piorunem,
matka polewała wrzątkiem, skubała, i gotowe. Śmierdziało w całej kuchni,
ale za to był pyszny rosół. Brat niczego się nie domyślał i był bardzo
szczęśliwy.
A siostra?
Jest bardzo utalentowaną hafciarką, cały czas haftuje papieża i sprzedaje
na bazarze. Świetnie z tego żyje, naprawdę!
Pan by zawstydził barona Mnchhausena i Lejba Fogelmana razem wziętych. A
tak serio, nie zazdrości pan czasem kolegom poważania wśród krytyki?
Jakim kolegom? Takim jak Zbigniew Libera, który się skarży, że nie ma z czego
żyć, a bez stypendiów nie da rady? To niech się zrzucą ci wszyscy krytycy i
kolekcjonerzy, którzy go tak cenią, i dadzą mu 10 albo 20 tysięcy miesięcznie,
niech pracuje dwa lata, zobaczymy efekty.
Ale to oni lądują na pierwszych miejscach rankingów najlepszych
artystów.
Gdybym tam trafił, byłby to awans do grona truposzy artystycznych. Ja mam
nadzieję, że ciągle niepokoję krytykę i wzbudzam opór u tych wszystkich
artystycznych wykształciuchów oraz gniew instytucji. To mnie napędza, to mnie
ładuje! Gdyby mnie kochali, nie wiedziałbym, co robić.
Józefa Gierowskiego doceniają i krytyka, i odbiorcy.
Włodzimierza Zakrzewskiego, tego co to malował Leniny, też wszyscy
doceniali. Teraz pewnie doceniają jego syna Włodzimierza Jana Zakrzewskiego
- imię dostał po Leninie...
Jest ktoś, kogo pan nie obrażał?
Ludzie się obrażają, nawet jeśli ich nie obrażam.
Nie rozumiem.
Boli ich mój sukces. Młodzi artyści, których spotykam, są zachwyceni, że
mnie poznali, ale moi rówieśnicy bardzo się dystansują. Zazdroszczą mi.
Gruppa nie musi.
Właśnie oni zawłaszczają sztukę lat 80. w Polsce i próbują mnie stamtąd
usunąć. Ale to ja przetrwam, a z nich tylko kilka fajerwerków. Kiedyś
już panu mówiłem, że to bardzo zagubieni, nieszczęśni artyści. Sobczak i
Woźniak udają mądrali, Grzyb jest infantylny, a Pawlak robi za
konceptualistę, tylko sam nie wie, o co mu chodzi, i trzeba pytać Pawła
Kwieka, co znaczy to, co namalował. Taki jest ten polski konceptualizm od
siedmiu boleści.
Pan nie ceni nawet najbardziej znanego z Gruppy Jarosława
Modzelewskiego.
On nie potrafi malować farbą olejną, tylko tą swoją temperą!
Zresztą teraz oprócz mnie już mało kto potrafi posługiwać się
olejem.
Skoro nie potrafią, to pan im zamalowuje obrazy, jak Dobkowskiemu...
Janek Dobkowski to chodzące nieszczęście. Ma świetne dzieci, ale jak miałbym
taką żonę, tobym się powiesił już dawno. A..., już przepadłem, ale
trudno, chrzanię to.
Jak to jest z tym zamalowywaniem obrazów?
No, ze dwa, trzy to i panu zamalowałem, nie? Ale zachlapałem też
Korolkiewicza, Fałata, rysunki Kulisiewicza, na których był Bierut czy Róża
Luksemburg. Całą taką wystawę mogę mieć.
Najsłynniejszy byłby zamalowany Andrzej Wróblewski.
Kiedyś wymieniłem się z takim antykwariuszem na obraz Wróblewskiego
i przemalowałem mu przodownicę pracy na Hankę Sawicką! Niestety, odkupił to
Starmach i odgrażał się, że zdejmie efekty mojej pracy.
I pan się dziwi, że wszyscy się poobrażali...
Bo mnie powinni w rękę na powitanie całować, a nie się obrażać! Są
zresztą tacy, którzy mnie całują.
Życie artysty to ponoć wino, kobiety i śpiew.
Ze śpiewem u mnie najsłabiej, ale muzyką się interesuję. Od 50 lat chodzę
do Filharmonii Narodowej i faktycznie, poznałem tam dwie fajne skrzypaczki.
Teraz mieli piękną wiolonczelistkę, ale gdzieś zniknęła. Szkoda, że
w filharmonii nie muszą nosić minispódniczek, niestety...
Zostawmy tę filharmonię.
Wino? Właściwie od 50 lat piję cały czas - codziennie butelkę
czerwonego wina. Kiedyś byłem bardzo głupi i rozrywkowy, ale muszę się
oszczędzać.
Trudno w to uwierzyć.
Muszę mieć siły na taniec. Moja narzeczona bardzo lubi tańczyć, więc
mnie porywa na tańce.
Tak naprawdę straszny z pana kobieciarz.
Ze mnie?
Pamiętam pański obraz "Kobiety mojego życia". Tam tłum na
płótnie był!
E, bo ja jestem pompkarz... (śmiech) No wie pan, trenuję pompki. Kiedyś
miałem kochankę, która miała taką wadę anatomiczną...
A jednak musi pan szokować...
Czym? W tej chwili mam narzeczoną, 30 lat młodszą, z papugą, a raczej
papugiem, z którym się zaprzyjaźniłem. W dodatku narzeczona jest poważną
panią doktor, znakomicie wykształconą na amerykańskim uniwersytecie. To nie
żaden wyciruch z ASP czy Akademii Muzycznej!
Obraża pan całe roczniki studentek akademii, które tu spotykałem.
W takim razie wycofuję to zdanie, ale chciałem tylko powiedzieć, że do
d... jest polski system kształcenia artystycznego. Ci pożal się Boże
profesorowie akademii sami przyznają, że przyjmują głównie dziewczyny ładne.
A czy one coś potrafią, to ich nie interesuje.
Sam pan mówił, że poszedł na rzeźbę szukać dziewczyn i
znalazł żonę.
Rzeźbiarki są znacznie lepsze od malarek! Są bardzo sprawne manualnie, co
ma znaczenie. Nie boją się młotka, obcęgów, drutów, wspaniałe!
Pozostańmy przy sztuce, nie przy skandalizowaniu.
Tylko że takich rzeźbiarek już nie ma. Na tej słynnej Kowalni u Grzegorza
Kowalskiego na ASP wykuwa się wyłącznie filmowców tworzących te swoje
wideoklipy albo jak Katarzyna Kozyra stających się obiektem swojej sztuki.
Pan jest co najmniej krytyczny wobec tak zwanej sztuki krytycznej.
Te wszystkie marne wideoklipy to sztuka krytyczna?!
One są często bardzo zaangażowane.
Faktycznie, wie pan, nie zauważyłem wcześniej. Sztuką krytyczną jest to,
co zrobił Libera, który wykorzystał przed kamerą swoją babcię?!
Zbigniew Libera pokazał, jak zmieniał pampersy zniedołężniałej
babci i mówił, że chce pokazać swą miłość do niej...
Świetnie, ale niech będzie konsekwentny! Skoro to nie było wykorzystanie
starszej pani do tego, by szokować i zrobić wrażenie, to niech się zatrudni
przez rok w hospicjum i opiekuje się umierającymi. Ja mu wtedy sam dam
stypendium, a nawet kupię dla Muzeum Sztuki Współczesnej ten jego "Obóz
koncentracyjny" z klocków lego za 50 tys. euro i niech nie narzeka!
Albo Żmijewski...
W jego "Berku" nadzy ludzie grają w berka w komorze gazowej.
To są nadużycia! Mnie mogło się najwyżej spodobać, jak kazał maszerować
nago kompanii reprezentacyjnej Wojska Polskiego, bo to można było odczytać
jako polemikę z polską tradycją militarną czy z gen. Jaruzelskim.
Pan jako krytyk prowokatorów...
Ja szanuję człowieka! Mogę z niego zażartować, ale nie lubię go
ranić. Nie będę robił takich filmów jak Żmijewski czy akcji jak Żebrowska,
która wsadziła sobie do pochwy, a potem "urodziła" lalkę Barbie. Ale
to, co robi Żmijewski, to jakiś przemysł Holokaustu, świadome
wykorzystywanie zagłady Żydów w sztuce. Nigdy tego nie zrobię. Można poświęcić
temu swoje dzieła, bo to niesamowity temat, ale robienie z tego głupot i
jednoczesne zarabianie na tym jest straszne i tyle.
Dlaczego ludzie kupują właśnie pana?
Bo jestem najlepszym malarzem w Polsce.
To oczywiste, ale to nie wyjaśnia fenomenu.
Ja łączę sztukę wysoką ze sztuką zabawną, komercyjną. 40 lat
temu mówili mi, że zaistnieję tylko dzięki "Podróży autostopem"...
Czyli serii pańskich najbardziej znanych obrazów z pejzażami
miast.
A teraz do łask wracają "Sportowcy". Wtedy wszyscy krytykowali, że
maluję brzydkich roboli, a teraz słyszę, że to najlepsze z tego, co
zrobiłem.
Te "pollocki" też się sprzedają, prawda?
Bo abstrakcja dobrze wygląda w każdym wnętrzu, nad każdym łóżkiem,
pasuje do każdej kanapy. Trzeba tylko dobrać obraz do narzuty i załatwione.
Malarze nienawidzą takich rozmów i takich klientów.
Bo to są słabi malarze, mają jakieś zacofane myślenie, że są wybrańcami
bogów! Malarz to rzemieślnik. Mnie nie interesuje jego posłannictwo, idea, która
mu przyświeca, tylko czy dobrze wykonał swoją robotę, czyli namalował dobry
obraz.
Wielu weźmie pańską prowokację serio.
To jest serio.
Nie, bo to by odzierało sztukę z czegoś natchnionego, z talentu.
Obraz to coś więcej niż efekt kilku ruchów wyćwiczonej ręki.
Rzemiosło jest podstawą, punktem wyjścia do malarskiej rozmowy, do tematu.
"Dwurnik tyle maluje, bo tylko forsa mu w głowie".
Zupełnie się takimi opiniami nie przejmuję. Ja po prostu mam taką energię
w sobie, taką potrzebę malowania, a jednocześnie lekkość i łatwość
gestu, że muszę malować. To kwestia osobowości.
A nie pazerności?
Muszę malować, bo niczego innego nie potrafię, a w dodatku na nic innego
nie mam ochoty. Nawet książek mi się nie chce czytać, bo się powtarzają.
Jak pańskie obrazy.
One mogą być podobne tylko w swej masie, bo każdy ma swój niepowtarzalny
gest malarski, tak samo jak prace Edwarda Hoppera, też zresztą ładne imię,
które mają ten sam nastrój.
1800 "Autostopów" to nie ciut za dużo? Każda mieścina w
Polsce została już obmalowana.
Ci, którzy tak myślą, pewnie uważają też, że większą wartość ma
obraz Vermeera niż Picassa, bo Vermeer namalował ich chyba 80, a Picasso
pewnie 800 albo i 8 tysięcy. A poza tym u mnie ilość przechodzi w jakość!
Kto pana kupuje? Inni celebryci?
Głównie inteligenci: profesorowie uniwersyteccy, lekarze, architekci...
Nie biznes?
W żadnym wypadku. Jeśli już, to kupują mnie biznesmeni młodego
pokolenia, czasem jakieś agencje, ale nie towarzyskie, tylko reklamowe.
Tak też zrozumiałem.
Hm, chociaż agencje towarzyskie też powinny. W końcu przed Euro 2012 jest
ich wysyp...
Nie nadaje się pan: faceci z genitaliami na wierzchu nie wyglądają
zachęcająco, a i panie to zdecydowanie nie ten typ co w agencjach.
Naprawdę? Najwidoczniej moje obrazy erotyczne nie zawisną w agencjach
towarzyskich.
Wiszą w muzeach.
Dla mnie sukcesem byłaby duża wystawa w powstającym w Warszawie Muzeum
Sztuki Nowoczesnej.
Bez kpin.
Kiedy ja rzeczywiście z nich kpię i boki zrywam. Powiedziałem kiedyś,
że polską sztuką współczesną rządzą mafiosi spod znaku Fundacji Galerii
Foksal. A tak serio, to sukcesem dla mnie byłaby na przykład duża wystawa, na
przykład w Schaulagerze w Bazylei, ale wbrew temu, co słyszymy, polscy artyści
nie podbijają Europy.
Potrafiłby pan namalować jeszcze coś serio?
Maluję właśnie wielką pracę serio - "60 polskich kobiet masturbujących
się na przystanku autobusowym". Ma być pokazana wiosną, na otwarciu
mojej wystawy w Kielcach. Zadzwonił do mnie właściciel galerii i mówi:
"Panie Dwurnik, niech pan zrobi jakiś skandal". Ale jaki to skandal?! Co
ja jestem: bon vivant w koszulce za tysiąc złotych w jednym mokasynie i drugim
trampku, żebym wywoływał skandale? Zresztą skandalu nie będzie, bo tam i
tak nikt nie przyjdzie.
Może pan mieć rację.
Najgorsza jest ta obojętność tłumu, obojętność odbiorcy. On jest
odporny na skandale.
To może trzeba było te kobiety podpisać z imienia i nazwiska?
Wyobraża pan sobie: Kopacz, Suchocka i Grodzka masturbujące się na
przystanku autobusowym?
Zaklinam pana...
Dobrze, dobrze, ale przecież każda kobieta się masturbuje, a już na pewno
powinna się masturbować dwa razy dziennie. A jej partner powinien to docenić.
Nie wiem, czy zwrócił pan uwagę na pytanie, jakie zadałem: czy
potrafiłby pan jeszcze namalować coś serio? Z naciskiem na serio.
To nie było serio? O proszę, tu jest piękny obraz "Ustka" -
bardzo romantyczny, całkiem serio.
Jasne, tylko na pustym nabrzeżu psy siedzą w kręgu, a w środku
jeden kopuluje z drugim... Serio i romantycznie.
E tam, te psy domalowałem później, bo się wkurzyłem. Ale przecież
jest bardzo serio: zatoka, morze, śnieg, dwa żaglowce na redzie, piękny hotel
na nabrzeżu, w którym ludzie się pier....
Gdybym był burmistrzem Ustki, kupiłbym to, tylko kazał zamalować
te kundle.
Znajomym kundle się podobają.
Tworzył pan kiedyś serio. Pamięta pan jeszcze "Drogę na wschód"?
20 lat temu malował pan Katyń, Sybir, Workutę...
Bo to była wstrząsająca historia. Sowieci albo mordowali, albo brali ludzi
z ich pięknych mieszczańskich domów w Wilnie czy Lwowie, pakowali do
bydlęcych wagonów, wieźli tygodniami, wreszcie wyrzucali wycieńczonych na śnieg
i mówili: "Tu będziecie żyć". Ile w tym niesamowitych emocji, ile życia!
Musiałem to namalować w bardzo prosty, surowy sposób, bo tam, w pejzażu
polarnym, nic nie ma, jest tylko ślad, plama.
Albo przerażający, niemal zupełnie zapomniany cykl "Od grudnia
do czerwca"...
Tak, namalowałem wtedy zapomniane ofiary stanu wojennego zabite przez
"nieznanych sprawców".
Nie ma dziś niczego godnego pańskiego pędzla? Tylko kpina i
kopulujące psy w Ustce?
No, dobrze, to panu powiem, bo pan jest młody chłopak, młody jak ch... Pan
tego jeszcze nie wie, ale przykrą sprawą jest to, że kiedy wchodzi pan w
conradowską smugę cienia, to wszystko w życiu się powtarza. Zaczyna się po
raz drugi, trzeci przeżywać to samo, te same gesty i słowa, kobiety dają ci
to samo. Wszystkie przeżycia okazują się takie same jak 20, 30 lat wcześniej.
I człowiek zaczyna się zastanawiać: "Po ch... żyć?". Po co trzymać
się egzystencji zębami jak papuga klatki, skoro jutro przeżyjesz to samo?!
Nie ma nikogo śmieszniejszego niż starzec ze swoją agresją do życia
zawracający głowę wszystkim. Po co to wszystko przeżywać, po co doprowadzać
się do zgorzknienia i pretensji do świata. Dlatego poeci muszą umierać młodo,
a malarze muszą wiedzieć, kiedy umrzeć, by być piękni.
Chciałby pan przenieść te emocje na płótno?
Nie mam do tego dystansu, tak jak nie mam dystansu do tego wszystkiego, co się
dzieje wokół: do ataku na World Trade Center, wojen w Iraku czy Afganistanie,
do tragedii w Smoleńsku. To wszystko jest komentowane na żywo,
publicystycznie, ja nie potrafiłbym spojrzeć na to z dystansu.








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
2010 Lubie Gotowac
Lubię Gotować 2010 06
Koniec żartów z abonamentem przeczytajcie ostatni komentarz
Nie lubię nikogo Łzy

więcej podobnych podstron