Henryk Sienkiewicz "Potop"
J臋zyk polski:
Henryk Sienkiewicz 揚otop"
Pewnego jednak dnia przyby艂a do Taurog贸w z konwojem kilkudziesi臋ciu 偶o艂nierzy panna Anna Borzobohata-Krasie艅ska.
Braun przyj膮艂 j膮 bardzo uprzejmie, bo musia艂, gdy偶 mu tak nakazywa艂 list Sakowicza, przez samego Bogus艂awa podpisany, a polecaj膮cy wszelkie dla respektowej panienki ksi臋偶nej Gryzeldy Wi艣niowieckiej mie膰 wzgl臋dy. Panienka te偶 by艂a pe艂na fantazji; od pierwszej chwili przyjazdu pocz臋艂a w Brau nie 艣widrowa膰 oczkam i, a偶 pos臋pny Niemiec rozrusza艂 si臋, jakoby go kto ogniem przypiek艂; pocz臋艂a tak偶e komenderowa膰 innymi oficerami, s艂owem, rozporzadza膰 si臋 w Taurogach jak we w艂asnym domu. Tego samego dnia wieczorem pozna艂a si臋 z Ole艅k膮, kt贸ra patrzy艂a wprawdzie na ni膮 z nieufno艣ci膮, lecz przyjmowa艂a j膮 grzecznie, w nadziei, i偶 nowin od niej zaczerpnie.
Jako偶 Anusia mia艂a ich pod dostatkiem. Rozmowa pocz臋艂a si臋 od Cz臋stochowy, bo tych wie艣ci najchciwsi byli taurogscy je艅cy. Miecznik szczeg贸lnie pilnie os艂ania艂 uszy r臋koma, by 偶adnego s艂owa nie uroni膰, przerywaj膮c tylko od czasu do czasu opowiadanie Anusi okrzykami:
- Chwa艂a na wysoko艣ci Panu!
- Dziwno mi to - rzek艂a wreszcie przyjezdna panienka -偶e wa膰pa艅stwa dopiero niedawno wiadomo艣膰 o tych cudach Naj艣wi臋tszej Panienkí dosz艂a, bo to ju偶 dawna historia, i ja by艂am jeszcze wtedy w Zamo艣ciu, i pan Babinicz jeszcze po mnie nie przyjecha艂 - hej! na ile偶 to tygodni by艂o przedtem... Potem ju偶 zacz臋li Szwed贸w wsz臋dy bi膰, i w Wielkopolsce, i u nas, a najgorzej pan Czarniecki, przed kt贸rego imieniem samym uciekaj膮.
- A! pan Czarniecki! - krzykn膮艂 zacieraj膮c r臋ce miecznik - ten im da pieprzu! S艂ysza艂em jeszcze o nim z Ukrainy jako o wielkim 偶o艂nierzu.
Anusia tylko r膮czkami strzepn臋艂a sukienk臋 i tak sobie, jakby o najmniejsz膮 rzecz sz艂o, zawo艂a艂a z niechcenia:
- Oho! ju偶 po Szwedach!
Stary za艣 pan Tomasz nie m贸g艂 wytrzyma膰, wi臋c porwawszy j膮 za r膮czk臋, ca艂kiem pogr膮偶y艂 on臋 malutk膮 w swych ogromnych w膮sach i pocz膮艂 ca艂owa膰 zawzi臋cie, wreszcie zakrzykn膮艂:
- A, moje 艣liczno艣ci! Patoka p艂ynie z ust wa膰panny, jak mi B贸g mi艂y!... Nie mo偶e inaczej by膰, jeno anio艂 przyjecha艂 do Taurog贸w!
Anusia zaraz pocz臋艂a kr臋ci膰 palcami ko艅czyki warkoczyk贸w obwi膮zane r贸偶owymi wst膮偶eczkami i strzyg膮c spod czo艂a oczyma odrzek艂a:
- Ej, daleko mnie do anio艂贸w! Ale ju偶 i hetmani koronni pocz臋li Szwed贸w bi膰, i wszystkie wojsko kwarciane z nimi, i wszystkie rycerstwo, i uczynili konfederacj臋 w Tyszowcach, i kr贸l do niej przyst膮pi艂, i wydali uniwersa艂y, i nawet ch艂opstwo Szwed贸w bije... i Naj艣wi臋tsza Panienka b艂ogos艂awi...
Tak za艣 m贸wi艂a, jakoby ptak szczebiota艂, ale od tego szczebiotania w mieczniku serce zmi臋k艂o zupe艂nie, wi臋c cho膰 niekt贸re z tych nowin by艂y ju偶 mu wiadome, rykn膮艂 wreszcie z rado艣ci jak 偶ubr; po twarzy Ole艅kí pocz臋艂y tak偶e p艂yn膮膰 艂zy ciche a du偶e.
Widz膮c to Anusia, a maj膮c od natury serce dobre, skoczy艂a zaraz ku niej, a obj膮wszy j膮 r臋koma za szyj臋 pocz臋艂a m贸wi膰 szybko:
- Nie p艂acz, wa膰panna... mnie wa膰panny 偶al i nie mog臋 na to patrze膰... Czego p艂aczesz?. . .
Tyle by艂o szczero艣ci w jej g艂osie, 偶e nieufno艣膰 Ole艅ki znik艂a zaraz, ale za to rozp艂aka艂a si臋 biedna dziewczyna jeszcze serdeczniej.
- Wa膰panna taka 艣liczna... - pociesza艂a j膮 Anusia - czego p艂aczesz?
- Od rado艣ci - odrzek艂a na to Ole艅ka - ale i ze strapienia, bo my tu w ci臋偶kiej niewoli jeste艣my, dnia niepewni ani godziny...
- Jak偶e to? U ksi臋cia Bogus艂awa?
- U tego zdrajcy! u tego heretyka! - hukn膮艂 pan miecznik.
Na to Anusia:
- To samo i mnie si臋 przygodzi艂o, a dlatego nie p艂acz臋 Nie neguj臋 wa膰panu dobrodziejowi, 偶e ksi膮偶臋 zdrajca i heretyk, ale dworny kawaler i p艂e膰 nasz膮 respektuj膮cy.
- Bodaj go tak samo w piekle respektowalil - odpar艂 miecznik: - Panna go jeszcze nie znasz, bo na wa膰pann臋 tak nie nastawa艂 jako na t臋 dziewczyn臋. Arcy to szelma jest, a 贸w Sakowicz drugi! Da艂by B贸g; 偶eby pan hetman Sapieha obu pogr膮偶y艂!
- 呕e pogr膮偶y, to pogr膮偶y... Ksi膮偶臋 Bogus艂aw chory okrutnie i pot臋g臋 ma niewielk膮. Prawda, 偶e nagle nast膮pi艂 i kilka chor膮gwi zni贸s艂, i Tykocin zagarn膮艂, i mnie, ale nie jemu mierzy膰 si臋 z pana Sapie偶y艅sk膮 si艂膮. Mo偶ecie mi wa膰pa艅stwo wierzy膰, bom obie pot臋gi widzia艂a..: Przy panu Sapie偶e najwi臋ksi kawalerowie si臋 znajduj膮, kt贸rzy sobie z ksi臋ciem Bogus艂awem wnet poradz膮.
- A widzisz! nie m贸wi艂em ci? - rzek艂 miecznik zwracaj膮c si臋 do Ole艅ki.
- Ksi臋cia Bogus艂awa znam z dawna - m贸wi艂a dalej Anusia - bo to obojga ksi臋stwa Wi艣niowieckich i pa艅stwa Zamoyskich powinowaty; przyje偶d偶a艂 on raz do nas do 艁ubni贸w, wtedy kiedy sam ksi膮偶臋 Jeremi na Tatar贸w w Dzikie Pola chodzi艂. Dlatego i teraz mnie szanowa膰 kaza艂, bo pami臋ta艂, i偶em tam domow膮 by艂a i ksi臋偶nej pani najbli偶sz膮. Ot, taka, taka jeszcze by艂am malutka! nie to co dzi艣!... M贸j Bo偶e, kto by si臋 to wtedy spodzia艂, 偶e z niego zdrajca b臋dzie. Ale nie frasujcie si臋 i tak, mili pa艅stwo, bo albo on ju偶 nie wr贸ci, albo te偶 my si臋 jako st膮d wydostaniemy.
- Ju偶 my tego pr贸bowali - odrzek艂a Ole艅ka.
- I nie uda艂o si臋 wam?
- Jak si臋 mia艂o uda膰? - rzek艂 miecznik. - Spu艣cili艣my si臋 ze sekretu przed jednym oficyjerem, o kt贸rym rozumieli艣my, 偶e nam sprzyja, a pokaza艂o si臋, 偶e on got贸w przeszkodzi膰, nie pom贸c. Najstarszy nad nimi jest tu Braun, tego za艣 i sam diabe艂 nie przejedna.
Anusia spu艣ci艂a oczki.
- Mo偶e by mnie si臋 uda艂o. Trzeba tylko, 偶eby pan Sapieha tu przyszed艂, aby by艂o si臋 do kogo schroni膰.
- Daj go Bo偶e jak najpr臋dzej - odpowiedzia艂 pan Tomasz - bo te偶 i mi臋dzy jego lud藕mi si艂a mamy krewnych, znajomych i przyjaci贸艂... Ba! tam偶e przecie s膮 i dawni towarzysze spod wielkiego Jeremiego, panowie Wo艂odyjowski, Skrzetuski i Zag艂oba.
- Znam ich - odrzek艂a ze zdziwieniem Anusia - ale ich u pana Sapiehy nie masz. Ej, 偶eby to byli ! a zw艂aszcza pan Wo艂odyjowski (bo pan Skrzetuski 偶onaty), to by mnie tu nie by艂o, gdy偶 pan Wo艂odyjowski nie da艂by si臋 ogarn膮膰 jako pan Kotczyc.
- Wielki to kawaler! - zawo艂a艂 miecznik.
- Chluba ca艂ego wojska! - doda艂a Ole艅ka.
- Dla Boga! czy tylko nie polegli, 偶e艣 ich wa膰panna nie widzia艂a?
- Ej, nie! - odrzek艂a Anusia - przecieby g艂o艣no by艂o o 艣mierci takich rycerzy, a nie m贸wiono mi nic... Wa膰pa艅stwo ich nie znacie... Nie dadz膮 si臋 oni nigdy... chyba kula mo偶e ich zabi膰, bo 偶aden cz艂owiek im nie poradzi, ani panu Skrzetuskiemu, ani panu Zag艂obie, ani panu Micha艂owi. Chocia偶 pan Micha艂 ma艂y, ale pami臋tam, co ksi膮偶臋 Jeremi o nim powiada艂, 偶e gdyby los ca艂ej Rzeczypospolitej zawis艂 od bitwy jednego z jednym, to by pana Micha艂a do niej wybra艂. On偶e Bohuna usiek艂... 0, nie! pan Micha艂 zawsze sobie da rady.
Miecznik kontent, 偶e ma z kim gaw臋dzi膰, pocz膮艂 chodzi膰 szerokimi krokami po komnacie zapytuj膮c:
- Prosz臋, prosz臋! To wa膰panna znasz tak dobrze pana Wo艂odyjowskiego?
- Bo艣my tyle lat razem byli...
- Prosz臋!... To pewno si臋 i bez afekt贸w nie obesz艂o?
- Ja temu nie winna - rzek艂a Anusia przybieraj膮c skromn膮 postaw臋- ale do tej pory pewnie i pan Micha艂 si臋 o偶eni艂.
- A w艂a艣nie 偶e si臋 nie o偶eni艂.
- Cho膰by si臋 i o偶eni艂... to偶 mi wszystko jedno!...
- Daj wam Bo偶e, aby艣cie si臋 zeszli... Ale to mnie martwi, co mi wa膰panna m贸wisz, 偶e ich u pana hetmana nie masz, bo z takimi 偶o艂nierzami wiktorie 艂atwiejsze.
- Jest tam kto艣, co za nich wszystkich stanie.
- Kt贸偶 to taki?
- Pan Babinicz z Witebskiego... Wa膰pa艅stwo o nim nie s艂yszeli?
- Nic, co mi i dziwno.
Anusia pocz臋艂a opowiada膰 histori臋 swego wyjazdu z Zamo艣cia i wszystko, co si臋 jej w drodze przygodzi艂o. Pan Babinicz za艣 wyr贸s艂 w jej opowiadaniu na tak wielkiego bohatera, 偶e miecznik w g艂ow臋 zachodzi艂, kto by to by艂 taki.
- To偶 ja znam ca艂膮 Litw臋 - m贸wi艂. - S膮 tu wprawdzie domy podobnie si臋 nazywaj膮ce, jak: Babonaubk贸w, Babi艂艂贸w, Babinowskich, Babi艅skich i Babskich, ale o Babiniczach nie s艂ysza艂em... i mniemam, 偶e to musi by膰 nazwisko przybrane, bo tak wielu czyni z tych, kt贸rzy s膮 w partiach, a偶eby za艣 nieprzyjaciel nie m艣ci艂 si臋 na substancji i rodzinach. Hm! Babinicz!... Ognisty to jaki艣 kawaler, skoro i pana Zamoyskiego umia艂 tak splantowa膰.
- Oj! jak ognisty! ach! - zawo艂a艂a Anusia.
Miecznik wpad艂 w dobry humor.
- Tak偶e to? - spyta艂 staj膮c przed Anusi膮 i bior膮c si臋 w boki.
- Bo wa膰pan dobrodziej mo偶e sobie zaraz B贸g wie co suponujesz?
- Bo偶e uchowaj, nic nie suponuj臋!
- A pan Babinicz, ledwo艣my z Zamo艣cia wyjechali, zaraz mi powiedzia艂, 偶e jego serce kto inny w dzier偶awie trzyma... i chocia偶 mu tenuty nie p艂aci, przecie dzier偶awcy zmienia膰 nie my艣li...
- I wa膰panna temu wierzysz?
- Ju偶 ci, 偶e wierz臋 - odpar艂a z wielk膮 偶ywo艣ci膮 Anusia - musi on by膰 po uszy zakochany, skoro przez tyle czasu... skoro... skoro...
- Oj! jako艣 nieskoro! - odrzek艂 艣miej膮c si臋 pan miecznik.
- A ja m贸wi臋, 偶e skoro - odrzek艂a tupi膮c n贸偶k膮 - bo skoro o nim us艂yszymy...
- Daj to B贸g!
- I powiem wa膰panu, dlaczego... Oto, ile razy pan Babinicz o ksi臋ciu Bogus艂awie wspomnia艂, to a偶 mu twarz biela艂a, a z臋bami tak skrzypia艂 jak drzwiami.
- To ju偶 b臋dzie nasz przyjaciel!... - odrzek艂 pan miecznik.
- Pewnie!... I do niego uciekniemy, byle si臋 pokaza艂!
- Bylem si臋 st膮d wyrwa艂, b臋d臋 mia艂 w艂asn膮 parti臋, i wa膰panna zobaczysz, 偶e mi tak偶e wojna nie pierwszyzna i 偶e ta stara r臋ka jeszcze si臋 na co艣 przyda.
- To id藕 wa膰pan pod komend臋 pana Babinicza.
- Wa膰panna masz wi臋ksz膮 ochot臋 i艣膰 pod t臋 komend臋...
D艂ugo jeszcze przekomarzali si臋 w ten spos贸b i coraz weselej, tak 偶e i Ole艅ka, zapomniawszy o swych zgryzotach, rozweseli艂a si臋 znacznie, a Anusia pocz臋艂a w ko艅cu parska膰 na miecznika jak kotka. 呕e za艣 by艂a
wypocz臋ta, bo na ostatnim noclegu w niedalekich Rosieniach wyspa艂a si臋 dobrze, odesz艂a wi臋c dopiero p贸藕n膮 noc膮.
- Z艂oto, nie dziewka ! - rzek艂 po jej odej艣ciu pan miecznik.
- Szczere jakowe艣 serce... i my艣l臋, 偶e pr臋dko przyjdziemy do konfidencji - odpowiedzia艂a mu Ole艅ka.
- A postawi艂a艣 jej oto z pocz膮tku koz艂a na czole.
- Bom mniema艂a, 偶e to kto艣 nas艂any. Czy ja wiem wreszcie? Wszystkiego si臋 tu boj臋!
- Ona nas艂ana?... chyba przez dobre duchy!... A wykr臋tne to licho jak 艂asica... 呕ebym tak by艂 m艂odszy, nie wiem, do czego by przysz艂o, cho膰 i tak cz艂ek jeszcze jary...
Ole艅ka rozweseli艂a si臋 zupe艂nie i wspar艂szy r膮czki na kolanach, przekr臋ci艂a na bok g艂贸wk臋, na艣laduj膮c Anusi臋 i patrz膮c z ukosa na miecznika:
- Tak to, stryjaszku?! Stryjn臋 mi chcecie z tej m膮ki wypiec?
- No, cicho! no! - odrzek艂 miecznik.
Ale u艣miechn膮艂 si臋 i pocz膮艂 ca艂膮 gar艣ci膮 w膮sa w g贸r臋 podkr臋ca膰.
Po chwili za艣 doda艂:
- Przecie i takow膮 sensatk臋, jak ty, rozrusza艂a. Pewien jestem, 偶e si臋 okrutna amicycja mi臋dzy wami pocznie.
Jako偶 nie myli艂 si臋 pan Tomasz; bo w nied艂ugim czasie zawi膮za艂a si臋 przyja藕艅 mi臋dzy dziewcz臋tami bardzo 偶ywa i ros艂a coraz bardziej, mo偶e dlatego w艂a艣nie, 偶e obie stanowi艂y zupe艂ne wzgl臋dem siebie przeciwie艅stwo. Jedna mia艂a powag臋 w duszy, g艂臋boko艣膰 uczu膰, niez艂omn膮 wol臋 i rozum; druga, przy dobrym sercu i czysto艣ci my艣li, by艂a dzierlatk膮. Jedna ze swej cichej twarzy, jasnych warkocz贸w, z niewys艂owionego spokoju i uroku wysmuk艂ej postawy do staro偶ytnej Psyche by艂a podobn膮; druga, istna czarnuszka, przypomina艂a raczej och艂臋, kt贸ra nocami na wertepy ludzi wyprowadza i z frasunku ich si臋 艣mieje. Oficer贸w pozosta艂ych w Taurogach, kt贸rzy na obie co dzie艅 patrzyli, bra艂a ochota ca艂owa膰 Billewicz贸wny nogi, Anusi usta.
Ketling maj膮cy dusz臋 szkockiego g贸rala, zatem melancholii pe艂n膮, czci艂 i ub贸stwia艂 Ole艅k臋, a od pierwszego wejrzenia pocz膮艂 nie znosi膰 Anusi, kt贸ra zreszt膮 wyp艂aca艂a mu si臋 wzajemno艣ci膮 wetuj膮c poniesione straty na Braunie i wszystkich pozosta艂ych, nie wy艂膮czaj膮c samego pana miecznika rosie艅skiego.
Ole艅ka w kr贸tkim czasie uzyska艂a wielk膮 przewag臋 nad sw膮 przyjaci贸艂k膮, kt贸ra z ca艂膮 szczero艣ci膮 serca mawia艂a do pana Tomasza:
- Ona w dw贸ch s艂owach wi臋cej powie, ni偶 ja przez ca艂y dzie艅 wytrajkocz臋.
Z jednej wszelako przywary nie mog艂a powa偶na panna wyleczy膰 swojej pustej przyjaci贸艂ki, mianowicie z zalotno艣ci. Bo niech jeno Anusia us艂yszy brz臋k ostr贸g na korytarzu, wnet udaje, 偶e czego艣 zapomnia艂a, 偶e chce obaczy膰, czyli nowiny o panu Sapie偶e nie przyby艂y, wypada na korytarz, leci wichrem i wpad艂szy na oficera wykrzykuje:
- Ach! jak mnie pan przestraszy艂!
Po czym wszczyna si臋 rozmowa przeplatana kr臋ceniem fartuszka, spogl膮daniem spod czo艂a i rozmaitymi innymi minkami, za pomoc膮 kt贸rych najtwardsze serce m臋skie snadnie pogr膮偶one by膰 mo偶e.
I tym bardziej bra艂a jej za z艂e Ole艅ka owo ba艂amuctwo, 偶e Anusia po kilku dniach znajomo艣ci przyzna艂a si臋 jej do cichego afektu dla pana Babinicza. Nieraz ze sob膮 o tym rozmawia艂y.
- Inni jako dziady 偶ebrali - m贸wi艂a zatem Anusia - a ten smok wola艂 na swoich Tatar贸w ni偶 na mnie spogl膮da膰, a za艣 nie m贸wi艂 inaczej, jak rozkazuj膮c: 揥a膰panna wysi膮d藕! wa膰panna jedz! wa膰panna pij!" 呕eby przy tym by艂 grubian, ale nie by艂; 偶eby nie by艂 troskliwy, ale by艂! W Krasnymstawie zaraz powiedzia艂am sobie: 揘ie patrzysz na mnie - czekaj!.. A to ju偶 w 艁臋cznej mnie sam膮 tak rozebra艂o, 偶e strach. Tu powiem ci, 偶em mu w te siwe oczy jeno patrza艂a, a gdy si臋 roze艣mia艂, to ju偶 i mnie rado艣膰 bra艂a, jakobym owo niewolnic膮 jak膮 by艂a...
Ole艅ka zwiesi艂a g艂ow臋, bo i jej siwe oczy przysz艂y na pami臋膰. I tamten by tak samo m贸wi艂, i tamten komend臋 wiecznie mia艂 na ustach, dzielno艣膰 w obliczu, jeno sumienia nie mia艂 ni boja藕ni bo偶ej.
A Anusia, id膮c za w艂asn膮 my艣l膮, m贸wi艂a dalej :
- Kiedy z buzdyganem na koniu po polach lata艂, to my艣la艂am, 偶e orze艂 albo hetman jaki. Tatarowie si臋 go gorzej ognia bali. Gdzie przyjecha艂, pos艂uch musia艂 by膰, a jak si臋 bitwa zdarzy艂a, to ognie na niego z ochoty na krew bi艂y. Si艂a ja godnych kawaler贸w w 艁ubniach widzia艂am, ale takiego, 偶eby mnie strach przed nim bra艂, nigdym nie widzia艂a.
- Je偶eli ci go Pan B贸g przeznaczy艂, to go dostaniesz, a偶eby za艣 ciebie nie lubi艂, temu si臋 wierzy膰 nie chce...
- Lubi膰 to on mnie lubi艂... troszeczk臋... ale inn膮 wi臋cej. Sam mi nieraz m贸wi艂: 揝zcz臋艣cie to Wa膰panny, 偶e ni zapomnie膰, ni odkocha膰 si臋 nie mog臋, bo inaczej lepiej by wilkowi koz臋 powierzy膰 ani偶eli mnie tak膮 dziewczyn臋."
- C贸偶e艣 mu na to?
- M贸wi艂am mu tak: 揝k膮d偶e wa膰pan wiesz, 偶ebym mu by艂a wzajemn膮?"
A on odpowiada艂: 揓a bym nie pyta艂!" I r贸b tu, co chcesz, z takim !... G艂upia tamta, kt贸ra go nie pokocha艂a, i sam膮 zatwardzia艂o艣膰 musi mie膰 w sercu. Pyta艂am go, jak jej imi臋, nie chcia艂 powiedzie膰. 揕epiej - m贸wi艂-tego nie tyka膰, bo to bol膮czka, a druga (powiada) bol膮czka to Radziwi艂艂y... zdrajcy!" I zaraz tak straszn膮 twarz czyni艂, 偶e by艂abym wola艂a do mysiej jamy si臋 schowa膰. Po prostu ba艂am si臋 go!... Ale co tam! nie dla mnie on, nie dla mnie!
- Pro艣 o niego 艣wi臋tego Miko艂aja; wiem od ciotki, 偶e najlepszy to w takich terminach protektor. Bacz jeno, by艣 go nie obrazi艂a, innych ba艂amuc膮c.
- Ju偶 nigdy nie b臋d臋, jeno tyle! odrobin臋!
Tu Anusia pokazywa艂a na palcu, ile sobie pozwoli, i ma艂膮 sobie wyznacza艂a porcj臋, co najwi臋cej na p贸艂 paznokcia, by 艣wi臋tego Miko艂aja nie obrazi膰.
- Ja nie przez pust膮 swawol臋 to czyni臋 - t艂umaczy艂a si臋 panu miecznikowi, kt贸ry tak偶e pocz膮艂 jej ba艂amuctwo do serca bra膰 - ale musz臋, bo je偶eli nam ci oficyjerowie nie pomog膮, to si臋 nigdy st膮d nie wydostaniem.
- Ba! Braun nigdy nie dopu艣ci.
- Braun pogr膮偶on! - odrzek艂a cienkiem g艂osikiem i spuszczaj膮c oczy.
- A Fitz-Gregory?
- Pogr膮偶on! - odrzek艂a jeszcze cieniej.
- A Ottenhagen?
- Pogr膮偶on !
- Avon Irhen?
- Pogr膮偶on!
- Niech偶e wa膰pann臋 las ogarnie!... To widz臋 z jednym Ketlingiem tylko nie umia艂a艣 sobie da膰 rady...
- Nie cierpi臋 go! Ale kto inny da sobie z nim rady. Zreszt膮, obejdzie si臋 bez jego pozwolenia.
- I wa膰panna my艣lisz, 偶e jak zechcemy ucieka膰, to oni nie przeszkodz膮?
- P贸jd膮 z nami!... - odrzek艂a wyci膮gaj膮c g艂贸wk臋 i mru偶膮c oczy Anusia.
- Dla Boga! to czemu tu siedzimy? Dzi艣 bym chcia艂 by膰 daleko!
Ale z narady, kt贸ra zaraz nast膮pi艂a, wypad艂o, 偶e nale偶y czeka膰, p贸ki si臋 losy Bogustawowe nie rozstrzygn膮 i p贸ki pan podskarbi albo pan Sapieha nie zbli偶膮 si臋 w okolic臋 呕mudzi. Inaczej grozi艂a sroga zguba nawet od swoich. Towarzystwo cudzoziemskich oficer贸w nie tylko nie stanowi艂oby obrony, ale powi臋ksza艂o jeszcze niebezpiecze艅stwo, lud bowiem prosty tak strasznie by艂 na cudzoziemc贸w zawzi臋ty, 偶e ka偶dego, kto polskich szat nie nosi艂, mordowa艂 bez mi艂osierdzia. Polscy bowiem dygnitarze nosz膮cy obce suknie, nie m贸wi膮c o dyplomatach austriackich i francuskich, nie mogli podr贸偶owa膰 inaczej, chyba pod os艂on膮 pot臋偶nych oddzia艂贸w wojskowych.
- Wa膰pa艅stwo mi wierzcie, bom ja przejecha艂a ca艂y kraj - m贸wi艂a Anusia - w pierwszej lepszej wsi, w pierwszym lepszym lesie grasanci wymorduj膮 nas, nim spytaj膮, kto艣my tacy. Nie mo偶na inaczej ucieka膰, jeno do wojsk.
- Ba, b臋d臋 mia艂 w艂asn膮 parti臋.
- Nim j膮 wa膰pan zbierzesz, nim do znajomej wsi dojedziesz, szyj臋 stracisz.
- Wie艣ci o ksi臋ciu Bogus艂awie powinny wkr贸tce nadej艣膰.
- Panu Braunowi kaza艂am, by zaraz mi wszystko donosi艂.
Braun jednak przez d艂ugi czas nic jej nie donosi艂.
Ketling natomiast pocz膮艂 odwiedza膰 Ole艅k臋, bo pierwsza, spotkawszy go pewnego dnia, wyci膮gn臋艂a do艅 r臋k臋. M艂ody oficer 藕le wr贸偶y艂 z tej g艂uchej ciszy. Wedle niego, ksi膮偶臋, ze wzgl臋du na elektora i Szwed贸w, nie zamilcza艂by o najmniejszym powodzeniu i raczej byje przesadza艂, ani偶eli milczeniem znaczenie rzeczywistych przewag os艂abia艂.
- Nie przypuszczam, 偶eby mia艂 by膰 ju偶 zniesiony ze szcz臋tem - m贸wi艂 m艂ody oficer - ale pewnie znajduje si臋 w ci臋偶kim po艂o偶eniu, z kt贸rego wyj艣cie znale藕膰 trudno.
- Wszystkie wie艣ci przychodz膮 tu tak p贸藕no - odrzek艂a Ole艅ka- a najlepszy dow贸d na Cz臋stochowie, o kt贸rej cudownej obronie dowiedzieIi艣my si臋 szczeg贸艂贸w dopiero od panny Borzobohatej.
- Ja, pani, wiedzia艂em ju偶 o tym dawniej, ale nie rozumiej膮c, jako cudzoziemiec, waloru, kt贸ry dla Polak贸w ma to miejsce, nawet nie wspomina艂em pani o tym. Bo 偶e si臋 w tak wielkiej wojnie jakowy艣 zameczek na czas obroni i kilka szturm贸w odeprze, to si臋 zawsze zdarza i zwykle nie przywi膮zuje si臋 do tego wagi.
- A przecie by艂aby to dla mnie najmilsza nowina!
- Widz臋 istotnie, 偶e 藕le uczyni艂em, bo z tego, co jak teraz s艂ysz臋, po owej obronie zasz艂o, miarkuj臋, 偶e to rzecz wa偶na, kt贸ra na ca艂膮 wojn臋 wp艂yn膮膰 mo偶e. Wszelako, wracaj膮c do podlaskiej ksi臋cia ekspedycji, to inna sprawa. Cz臋stochowa daleko, Podlasie bli偶ej. A gdy ksi臋ciu powodzi艂o si臋 pocz膮tkowo, pami臋tasz, pani, jak pr臋dko przychodzi艂y nowiny... Wierzaj mi, pani: jestem m艂odym cz艂owiekiem, ale od czternastego roku 偶ycia 偶o艂nierzem, i do艣wiadczenie mi m贸wi, 偶e owa cisza 藕le wr贸偶y.
- Raczej dobrze - odrzek艂a panna.
Na to Ketling:
- Niech b臋dzie dobrze!... Za p贸艂 roku ko艅czy si臋 moja s艂u偶ba!... Za p贸艂 roku rozwi膮zuje si臋 moja przysi臋ga!...
W kilka dni po tej rozmowie nowiny nareszcie nadesz艂y.
Przywi贸z艂 je pan Bies herbu Kornia, zwany na dworze Bogus艂awowym Cornutusem. By艂 to szlachcic polski, ale scudzoziemcza艂y zupe艂nie, bo od pachol臋cych niemal lat w wojskach zagranicznych s艂u偶膮c, prawie po polsku zapomnia艂, a przynajmniej m贸wi艂 jak Niemiec. Dusz臋 mia艂 tak偶e scudzoziemcza艂膮, dlatego wielce do osoby ksi臋cia by艂 przywi膮zany. Jecha艂 on z wa偶n膮 misj膮 do Kr贸lewca, w Taurogach za艣 zatrzyma艂 si臋 tylko dla wypoczynku.
Braun z Ketlingiem przyprowadzili go zaraz do Ole艅ki i Anusi, kt贸re obecnie mieszka艂y ju偶 i sypia艂y razem.
Braun stan膮艂 frontem przed Anusi膮, po czym zwr贸ci艂 si臋 do pana Biesa i rzek艂 :
- To jest krewna pana Zamoyskiego, starosty ka艂uskiego, zatem i ksi臋cia pana, dla kt贸rej kaza艂 wszelkie mie膰 atencje, a kt贸ra 偶yczy sobie nowiny z ust naocznego 艣wiadka pos艂ysze膰.
Pan Bies z kolei wyprostowa艂 si臋 jak po s艂u偶bie i czeka艂 pytania.
Anusia nie zaprzecza艂a pokrewie艅stwa z Bogus艂awem, bo bawi艂y j膮 ho艂dy wojskowych, wi臋c skin臋艂a r臋k膮 na pana Biesa, by usiad艂, co gdy uczyni艂, spyta艂a :
- Gdzie ksi膮偶臋 obecnie si臋 znajduje?
- Ksi膮偶臋 cofa si臋 ku Sok贸艂ce, daj Bo偶e szcz臋艣liwie! - odrzek艂 oficer.
- M贸w wa膰pan szczer膮 prawd臋, jak mu idzie?
- Powiem szczer膮 prawd臋 - odrzek艂 oficer - i nic nie zataj臋, mniemaj膮c, 偶e jej dostojno艣膰 znajdziesz w duszy swej fundament do wys艂uchania nowin mniej pomy艣lnych.
- Znajd臋! - odrzek艂a Anusia stukaj膮c pod sukni膮 korkiem o korek z ukontentowania, 偶e j膮 zw膮 jej dostojno艣ci膮 i 偶e nowiny s膮 搈niej pomy艣lne".
- Z pocz膮tku wszystko nam sz艂o dobrze - m贸wi艂 pan Bies. - Starli艣my po drodze kilka kup rebelizant贸w, rozbili艣my pana Krzysztofa Sapieh臋 i wyci臋li艣my dwie chor膮gwie jazdy oraz regiment piechoty dobrej; nikogo nie 偶ywi膮c... Za czym znie艣li艣my pana Horotkiewicza, i偶 sam ledwie uszed艂, a inni powiadaj膮, 偶e zabit... Za czym zaj臋li艣my ruiny tykoci艅skie...
- To ju偶 wszystko wiemy, powiadaj pr臋dko wa膰pan niepomy艣lne nowiny! - przerwa艂a nagle Anusia.
- Racz tylko pani wys艂ucha膰 ich spokojnie. Doszli艣my a偶 do Drohiczyna i tam naraz odwin臋艂a sie karta... Mieli艣my wie艣膰, 偶e pan Sapieha jeszcze daleko; tymczasem dwa nasze podjazdy jakoby w ziemi臋 wpad艂y. Nie wr贸ci艂 ni 艣wiadek kl臋ski. Wtem pokaza艂o si臋, 偶e jakie艣 wojska id膮 w przodku przed nami. Wielka st膮d powsta艂a konfuzja. Ksi膮偶臋 pan pocz膮艂 my艣le膰, 偶e wszystkie poprzednie relacje by艂y fa艂szywe i 偶e pan Sapieha nie tylko nast膮pi艂, ale i drog臋 przeci膮艂. Pocz臋li艣my si臋 tedy cofa膰, bo w ten spos贸b mo偶na by艂o przydyba膰 nieprzyjaciela i do walnej bitwy, kt贸rej koniecznie chcia艂 ksi膮偶臋, go zmusi膰... Ale nieprzyjaciel nie dawa艂 pola, jeno ci膮gle napada艂 i napada艂. Posz艂y zn贸w podjazdy i wr贸ci艂y poszarpane. Odt膮d pocz臋艂o nam wszystko w r臋ku topnie膰, nie mieli艣my spokoju we dnie ni w nocy. Drogi nam psuto, groble przecinano, przejmowano wiwend臋. Pocz臋艂y chodzi膰 s艂uchy, 偶e sam pan Czarniecki nas gn臋bi; 偶o艂nierz nie jad艂, nie spa艂, duch upad艂; w samym obozie gin臋li ludzie, jakoby ich ziemia po偶era艂a. W Bia艂ymstoku nieprzyjaciel zachwyci艂 zn贸w ca艂y podjazd, kredensy i karoce ksi膮偶臋ce, i dzia艂a. Nigdy nic podobnego nie widzia艂em. Nie widziano te偶 tego w poprzednich wojnach. Ksi膮偶臋 wpad艂 w alteracj臋. Chcia艂 jednej walnej bitwy, a musia艂 stacza膰 co dzie艅 po dziesi臋膰 mniejszych... i przegrywa膰. 艁ad rozprz臋ga艂 si臋. A c贸偶 dopiero wyrazi膰 zdo艂a nasz膮 konfuzj臋 i strach, gdy艣my si臋 dowiedzieli, 偶e sam pan Sapieha jeszcze nie nast膮pi艂 i 偶e to tylko pot臋偶ny podjazd przedosta艂 si臋 przed nas i tyle niewypowiedzianych kl臋sk nam zada艂...
W podje藕dzie tym by艂y wojska tatarskie...
Dalsze s艂owa oficera przerwa艂 pisk Anusi, kt贸ra rzuciwszy si臋 nagle Ole艅ce na szyj臋 zakrzykn臋艂a:
- Pan Babinicz!
Oficer zdumia艂, us艂yszawszy nazwisko, ale s膮dzi艂, 偶e to przestrach i nienawi艣膰 wyrwa艂y dostojnej pannie z piersi ten okrzyk, wi臋c dopiero po chwili tak m贸wi膰 pocz膮艂:
- Komu B贸g da艂 wielko艣膰, da艂 mu i si艂臋 do zniesienia ci臋偶kich termin贸w, wi臋c racz si臋, pani, uspokoi膰! Tak istotnie zowie si臋 ten piekielnik, kt贸ry los ca艂ej wyprawy podkopa艂 i nieobliczonych jeszcze szk贸d sta艂 si臋 przyczyn膮. Nazwisko jego, kt贸re jej dostojno艣膰 z tak膮 zdumiewaj膮c膮 bystro艣ci膮 odgad艂a艣, powtarzaj膮 teraz wszystkie usta z przera偶eniem i w艣ciek艂o艣ci膮 w naszym obozie...
- Tego pana Babinicza widzia艂am w Zamo艣ciu - odrzek艂a pr臋dko Anusia - i gdybym by艂a odgad艂a...
Tu umilk艂a, i nikt nie dowiedzia艂 si臋, co by w takim razie zasz艂o...
Oficer po chwili milczenia tak znowu m贸wi膰 pocz膮艂:
- Nasta艂y odwil偶e i ciep艂a, wbrew, mo偶na rzec, przyrodzonemu natury porz膮dkowi, bo mieli艣my wiadomo艣膰, i偶 na po艂udniu Rzeczypospolitej zima trzyma si臋 jeszcze t臋ga, a my zasi臋 brodzili艣my w roztopach wiosennych, kt贸re nasz膮 ci臋偶k膮 jazd臋 do ziemi przyku艂y. On za艣, maj膮c ludzi lekkich, tym bardziej doje偶d偶a艂. Co krok ronili艣my wozy i dzia艂a, tak 偶e w ko艅cu komunikiem i艣膰 przysz艂o. Mieszkaniec okoliczny w 艣lepej zaciek艂o艣ci swej jawnie sprzyja艂 napastnikom... B臋dzie, co B贸g zdarzy, ale w desperackim stanie zostawi艂em ca艂y ob贸z i samego ksi臋cia pana, kt贸rego w dodatku febra z艂o艣liwa nie opuszcza i po ca艂ych dniach si艂 pozbawia. Bitwa jeneralna wszak偶e nast膮pi wkr贸tce, ale jak si臋 to obr贸ci, B贸g wie... i pokieruje... Cud贸w nale偶y si臋 spodziewa膰.
- Gdzie艣 wa膰pan zostawi艂 ksi臋cia?
- Na dzie艅 drogi od Sok贸艂ki; ksi膮偶臋 ma zamiar okopa膰 si臋 w Suchowoli lub tamtejszym Janowie i bitw臋 przyj膮膰. Pan Sapieha jest o dwa dni drogi. Gdym wyje偶d偶a艂, mieli艣my troch臋 wolniejszego oddechu, bo od schwytanego j臋zyka dowiedzieli艣my si臋, 偶e sam Babinicz odjecha艂 do g艂贸wnego obozu, bez niego za艣 Tatarowie nie 艣miej膮 tak nast臋powa膰, kontentuj膮c si臋 szarpaniem podjazd贸w. Ksi膮偶臋, kt贸ry jest w贸dz niezr贸wnany, wszystkie nadzieje na walnej bitwie gruntuje, ale to gdy zdr贸w, a gdy go febra chwyci, musi inaczej my艣le膰, czego najlepszy dow贸d w tym, i偶 mnie wys艂a艂 do Prus.
- Po co tam wa膰pan jedziesz?
- Albo ksi膮偶臋 bitw臋 wygra, albo przegra. Je偶eli przegra, ca艂e Prusy elektorskie pozostan膮 bez obrony i snadnie mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e pan Sapieha przejdzie granic臋, aby elektora do decyzji sk艂oni膰... Ow贸偶 (m贸wi臋 to, gdy tajemnicy nie ma 偶adnej) jad臋 ostrzec, by jakow膮艣 obron臋 tamtym prowincjom obmy艣lono, bo nieproszeni go艣cie mog膮 wzbyt licznej kompanii nadci膮gn膮膰. Elektora to sprawa i Szwed贸w, z kt贸rymi ksi膮偶臋 pan jest w przymierzu i od kt贸rych r贸wnie偶 ma prawo ratunku wygl膮da膰.
Oficer sko艅czy艂.
Anusia zarzuci艂a go jeszcze mn贸stwem pyta艅, z trudno艣ci膮 utrzymuj膮c nale偶yt膮 powag臋, za to gdy wyszed艂, da艂a sobie folg臋 zupe艂n膮, pocz臋艂a r臋koma po jubce uderza膰, na korkach si臋 jak fryga okr臋ca膰, Ole艅k臋 po oczach ca艂owa膰, pana miecznika za wyloty ci膮gn膮膰 i wo艂a膰:
- A co? a co m贸wi艂am? Kto zgn臋bi艂 ksi臋cia Bogus艂awa? mo偶e pan Sapieha?... fig臋 pan Sapieha! Kto Szwed贸w tak samo gn臋bi? kto zdrajc贸w wypleni? kto najwi臋kszy kawaler, najwi臋kszy rycerz? Pan Andrzej! Pan Andrzej !
- Jaki pan Andrzej?... - spyta艂a nagle, bledn膮c, Ole艅ka.
- To ci nie m贸wi艂am, 偶e jemu Andrzej na imi臋? Sam mi to powiada艂. Pan Babinicz! Pan Babinicz! Niech 偶yje pan Babinicz!... Ju偶 i pan Wo艂odyjowski lepiej by nie potrafi艂!... Co tobie, Ole艅ko?
Billewicz贸wna otrz膮sn臋艂a si臋, jakby pragn膮c zrzuci膰 z siebie brzemi臋 ci臋偶kich my艣li.
- Nic! My艣la艂am, 偶e to imi臋 sami zdrajcy nosz膮. Bo by艂 kto艣, kt贸ry kr贸la podejmowa艂 si臋 偶ywego lub umar艂ego Szwedom albo ksi臋ciu Bogus艂awowi sprzeda膰, i na imi臋 mia艂 tak偶e... Andrzej.
- Niech go B贸g pot臋pi! - hukn膮艂 miecznik. - Co tam zdrajc贸w po nocy wspomina膰. Radujmy si臋 lepiej, gdy jest czego!
- Niech tylko tu pan Babinicz nadci膮gnie! - doda艂a Anusia.-Ot贸偶 tak! B臋d臋, umy艣lnie b臋d臋 jeszcze bardziej Brauna ba艂amuci艂a, by ca艂e prezydium pobuntowa艂 i z Iud藕mi, z ko艅mi i z nami razem do pana Babinicza przeszed艂.
- Uczy艅 to wa膰panna! uczy艅! - zawo艂a艂 rozochocony miecznik.
- A p贸藕niej figa tym wszystkim Niemcom... Mo偶e te偶 on o tej niegodnej zapomni i mnie po... ko...
Tu znowu pisn臋艂a cieniuteczko, zakry艂a oczy r臋koma, nagle gniewna my艣l musia艂a jej przyj艣膰 do g艂owy, bo uderzy艂a pi臋stk膮 w pi臋stk臋 i rzek艂a:
- Jak nie, to za pana Wo艂odyjowskiego p贸jd臋!
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
83 porady dla inwestorow (ISBN 83 7085 979 8)83?Mazowieckie Studia Humanistyczne r1997 t3 n2 s61 83wi臋cej podobnych podstron