Maciej Iłowiecki - Najdziwniejszy pomysł stulecia
Maciej Iłowiecki
Najdziwniejszy pomysł stulecia
W 1981 r. brytyjski fizjolog roślin,
Rupert Sheldrake, wydał w Londynie książkę pt. "A New Science of Life:
The Hypothesis of Formative Causation" ("Nowa
nauka o życiu: hipoteza przyczynowości formującej"). Podstawowe
tezy tej książki ogłosił równocześnie w czasopiśmie naukowym "New
Scientist".
Książka i artykuł wywołały w środowisku
naukowym wielki szok. Do maniaków, obalających teorię względności czy
wynajdujących nową wersję perpetuum mobile, naukowcy zdążyli się
przyzwyczaić. Ale już od bardzo dawna nie zdarzyło się, by ceniony
specjalista, uczony o uznanym dorobku, odważył się publicznie ogłosić
hipotezę tak absurdalną, tak całkowicie sprzeczną z tym, co dotąd uważano
za naukowe.
Miarą szoku mogła być reakcja sławnego
pisma brytyjskiego "Nature",
jednego
z najstarszych, najbardziej znanych i dostojnych pism naukowych na świecie. "Nature"
od ponad stu lat łączy godny podziwu obiektywizm naukowy ze znaną
angielską flegmatycznością i - czasem - ze szczyptą delikatnej ironii.
Redakcja nigdy nie kwapiła się do nazywania czegokolwiek pseudonauką bez
rzetelnie przeprowadzonej analizy. Jednym z wielu przykładów może być
spokojny i rzeczowy raport, jaki "Nature" swego
czasu poświęciła dziwnym zdolnościom sławnego "zginacza łyżeczek"
Uri Gellera. Raport nie rozstrzygnął wtedy wątpliwości, ale też jego
obiektywizm zaskoczył wszystkich - i tych, którzy uznali Gellera za cudotwórcę,
i tych, którzy okrzyczeli go oszustem. Wrócę kiedyś do tej sprawy; teraz chcę
tylko przypomnieć, iż wyprowadzenie "Nature"
z równowagi wydawało się zawsze niemożliwe.
I oto dostojną redakcję po raz pierwszy
poniosły nerwy. "Nature" w
artykule wstępnym nazwała książkę Sheldrake'a "przejawem
pseudonauki" i "oburzającym traktatem, najlepszą od wielu lat
kandydaturą do publicznego spalenia".
Nawoływanie do publicznego spalenia książki!
Tego już od dawna w Anglii nie było. Efekt był wszakże łatwy do
przewidzenia: teraz już wszyscy rzucili się do studiowania książki
Sheldrake'a. Wśród czytelników znaleźli się poważni uczeni, którzy
uznali, że sprawa warta jest zastanowienia; zaczęły też napływać
informacje o różnych dziwnych faktach, zdających się wspierać hipotezę
Sheldrake'a. Powiedzmy ostrożnie: zwrócono uwagę, iż pewne nie wyjaśnione
dotąd obserwacje m o g ą być wytłumaczone przy przyjęciu zasadności tej
hipotezy. To już w nauce coś znaczy, choć oczywiście nie przesądza niczego,
zawsze mogą się znaleźć wyjaśnienia prostsze lub lepiej uzasadnione.
Czas najwyższy, bym przedstawił pomysł, który
wywołał tyle szumu. Nie jest to łatwe, ponieważ... po prostu brakuje
odpowiednich pojęć. Jest to zresztą coraz częściej zmartwienie współczesnej
nauki - język bywa zbyt ubogi, by można było precyzyjnie wyrazić pewne
subtelności podsuwane przez rzeczywistość. Nowe pojęcia dopiero się tworzą,
zanim jednak zadomowią się w języku, zanim dobrze zrozumiemy ich sens, łatwo
o nieporozumienia. Zwróćmy uwagę, jak niewiele mówiące są określenia używane
przez samego Sheldrake'a: "hipoteza przyczynowości formującej" albo
"hipoteza rezonansu kształtotwórczego". Najogólniej chodzi o to, że -
zdaniem uczonego - jeśli jakaś struktura może wystąpić w przyrodzie w różnych
formach, jeśli zachowanie się istoty żywej może przebiegać w różny sposób,
jeśli cokolwiek może przybrać różne kształty - to owe kształty, formy
zachowania się o d w z o r u j ą to, co już kiedyś w przyrodzie
w y s t ą p i ł o. Zwróćmy uwagę, że Sheldrake zakłada istnienie takich związków
przyczynowych w przestrzeni i czasie, jakich fizyka dotąd nie uwzględniała...
Powiedzmy jeszcze inaczej. Prawa przyrody zakreślają
tylko pewne granice, pewne warunki, w jakich dane zdarzenia i dane formy mogą
wystąpić. W tych granicach jednak i formy, i zachowania mogą być różne (w
przeciwnym wypadku trzeba by przyjąć działanie nieubłaganego determinizmu,
który decyduje o wszystkim). Istnieją więc zwykle równoprawne możliwości
"zaistnienia" różnych form, ale spośród tych możliwości realizuje
się właśnie ta, która już raz - gdzieś i kiedyś - została zrealizowana.
To tak, jakby przyroda wolała szlaki już przetarte...
No cóż, czuję, że nadal nie wszystko
jest jasne. Najłatwiej można zrozumieć to na przykładzie, którym posłużył
się sam twórca hipotezy "rezonansu kształtotwórczego". Załóżmy
więc - pisze Sheldrake - że
jakieś zwierzęta, powiedzmy szczury, wyuczą się w jednej miejscowości
pewnej nowej sztuczki. Wówczas na całym świecie inne szczury tego samego
gatunku będą mogły łatwiej nauczyć się tej samej sztuczki, nawet jeśli
brak między nimi jakichkolwiek znanych środków łączności i przekazu.
Otóż przedstawiona sytuacja wydaje się niemożliwa,
nie zachodzi tu bowiem przekaz informacji ani przez uczenie się od innych
osobników, ani drogą genetyczną (przez odziedziczenie danej predyspozycji).
Sytuację taką jednak w rzeczywistości zaobserwowano - i to nie raz - w różnych
laboratoriach. Uczeni, badający zachowanie się szczurów, dawno już zauważyli,
że jeśli w jakimś laboratorium zaczyna się używać nowego typu labiryntu i
tamtejsze szczury w określonym czasie wyuczą się rozpoznawania w nim drogi,
to po zastosowaniu tego typu labiryntu w innych, odległych ośrodkach, zupełnie
inne szczury, nie mające żadnej styczności z poprzednikami ani też dotąd
nie znające tego labiryntu, już znacznie s z y b c i e j odnajdują w nim drogę.
Zjawisko takie było więc znane, ale ponieważ wydawało się n i e m o ż
l i w e nikt
nie ośmielił się poważnie o nim dyskutować. Jeśli w ogóle zastanawiano się
nad tym, myślano zwykle o jakichś omyłkach, przypadkach, zbiegach okoliczności
czy nawet oszustwach (zupełnie tak samo dzisiaj wielu uczonych myśli na przykład
o telepatii czy o tzw. bioterapii).
Sheldrake zaś oświadczył, że jeśli opisane
zjawiska istnieją (podał zresztą przykłady i innych, podobnych), to można
je wyjaśnić, zakładając, iż przyroda wykazuje tendencje do powtarzania
pewnych form i zachowań, które poprzednio już istniały. Tendencja ta
wynika - zdaniem Sheldrake'a - z istnienia w przyrodzie specyficznego pola
morfogenetycznego, pola kształtotwórczego. Pole to nie daje się zmierzyć ani
nawet ujawnić obecnie znanymi metodami fizycznymi, nie wiadomo, jak powstaje i
jak działa na obiekty materialne; jego "moc" - zdaniem Sheldrake'a - może
wzrastać, tego rodzaju pola kumulują się, zatem wpływ danego faktu na
rzeczywistość powinien być tym większy, im częściej ten fakt (proces)
zachodził w przeszłości.
Jak widać, pole Sheldrake'a nie jest obiektem,
który mógłby interesować dzisiejszą fizykę, ponieważ nie można w ogóle
wykazać jego istnienia metodami fizycznymi! Trudno się zatem dziwić uczonym,
iż nader podejrzliwie podchodzą do tej hipotezy...
Do dziwacznej hipotezy Sheldrake'a pasuje także
i taka obserwacja: otóż chemikom zajmującym się krystalizacją nowych związków
sztucznie syntezowanych (albo związków znanych, które jednak w naturalnych
warunkach nie występują w formie krystalicznej) znany jest fakt, że pierwsza
krystalizacja zachodzi zwykle najdłużej i najtrudniej, następne - krócej i
łatwiej. Nie badano nigdy dokładnie tego zjawiska; sądzono na ogół, że
jego przyczyną jest obecność mikroskopijnych zarodników nowych kryształów
w laboratoryjnym kurzu, na ubraniach lub włosach badaczy itd. Trudniej wytłumaczyć,
dlaczego substancja raz wykrystalizowana łatwiej już i szybciej przechodzi w
formę kryształu także w i n n y c h ośrodkach naukowych, powtarzających doświadczenie.
A i takie spostrzeżenia istnieją, choć raczej w formie żartobliwych opowieści
o różnych "dziwactwach" badanych związków chemicznych; zazwyczaj się
zresztą uważa, że po prostu powtórzenie doświadczenia jest zwykle łatwiejsze
niż wykonanie go po raz pierwszy. Jest to myśl niewątpliwie rozsądna, ale też
nikt dotąd nie zbadał, czy tak było rzeczywiście w omawianych przypadkach
krystalizacji nowych związków chemicznych. Sheldrake podobne fakty tłumaczy
swoją hipotezą: pierwsza krystalizacja zachodzi powoli i niełatwo, bo nie ma
jeszcze pola morfogenetycznego, które "podsuwałoby" cząsteczkom
chemicznym odpowiednie wzory, formy (ale nie próbujmy rozumieć owego
"podsuwania" jako jakiejś świadomej czynności!). Dokonana już
krystalizacja (zresztą każdy proces, który raz już zaszedł!) stwarza
odpowiedni "wzór", im zaś więcej takich samych zdarzeń, tym "pole
wzorotwórcze" staje się silniejsze, te same procesy zachodzą więc łatwiej...
Sheldrake nie przesądza c z y m mogłoby być nowe "pole morfogenetyczne";
pojęcie pola kojarzy się zwykle z jakimś rodzajem energii, ale w tym
wypadku nie musi to być energia. Być może chodzi tu w ogóle o pewną swoistą
strukturę samej rzeczywistości (strukturę, w której przyczyna i skutek są
połączone innymi związkami, niż sądziliśmy dotychczas).
Wszystko to wydaje się zupełnie niewiarygodne i
absurdalne. Być może jednak nie jest tak zupełnie absurdalne, skoro wybitny
fizyk brytyjski David Bohm, zajmujący się filozofią przyrody i znany z prac o
przyczynowości, jeszcze przed Sheldrake'em twierdził, że w przyrodzie musi
istnieć "ukryty porządek", jakiś ukryty wymiar, nie dostrzegany
jeszcze przez fizyków. Willis Harman, znakomity uczony amerykański, zajmujący
się badaniem świadomości społecznej, uważa, że hipoteza Sheldrake'a odegra
zasadniczą rolę "w zmianie naszych przekonań na temat funkcjonowania Wszechświata".
Harman pracuje w Instytucie Badawczym Stanforda w USA, a Instytut Stanforda ma
taką renomę, że należy liczyć się z opiniami jego pracowników.
Naturalnie, można też wymienić wielu
specjalistów, którzy hipotezę Sheldrake'a uważają po prostu za brednie.
Skoro jednak opinie uczonych są podzielone i są tak skrajne, najlepszym wyjściem
wydaje się propozycja tygodnika "New Scientist": "Trzeba wymyślać
eksperymenty, które mogłyby hipotezę Sheldrake'a weryfikować". Myśl
bardzo trafna i tylko na pozór oczywista - rzadko przecież specjaliści skłonni
są akceptować takie działania wobec zjawisk, które nie mieszczą się w
granicach ich dotychczasowej wiedzy lub nawet jej w pewien sposób zaprzeczają.
(Czasem lepiej jest takie zjawiska po prostu ignorować, uznać, że ich nie
ma).
Sheldrake przytacza różne takie doświadczenia,
już wykonane; prześledźmy niektóre, ponieważ pomagają pojąć istotę
hipotezy "rezonansu", nadto ich wyniki są ciekawe i trudne do wyjaśnienia,
niezależnie od samej hipotezy. To znaczy, że jeśli nawet pomysł Sheldrake'a
jest rzeczywiście bzdurą, to wyniki tych eksperymentów trzeba będzie i tak
jakoś wyjaśnić.
Otóż więc wybranym losowo ludziom, których
ojczystym językiem jest angielski, zaproponowano nauczenie się trzech wierszyków
japońskich, z których pierwszy był autentyczną japońską kołysanką, drugi
mało znanym wierszem poety japońskiego, trzeci bezsensownym, ale rytmicznym układem
japońskich słów. O charakterze wierszyków wiedzieli oczywiście tylko
eksperymentatorzy. Zgodnie z hipotezą Sheldrake'a ludzie nie znający japońskiego
powinni uczyć się najszybciej i najłatwiej wiersza pierwszego, ponieważ uczyły
się go przedtem miliony innych ludzi i w określony sposób "istniał" w
świadomości społecznej (w świadomości Japończyków jako ulubiona kołysanka
ich dzieciństwa). Ku zdumieniu badaczy, osoby poddane eksperymentowi rzeczywiście
ł a t w i e j zapamiętywały absolutnie nie znaną sobie kołysankę! "Otrzymane
wyniki były wysoce znaczące statystycznie" - pisze
Sheldrake. Ale zaraz też dodaje: "Rytmy kołysanek
mogą być same przez się łatwiejsze do zapamiętania. Przecież mogły się
one przyjąć jako kołysanki właśnie dzięki swej prostocie". Wątpliwości
dobrze świadczą o Sheldrake'u, widać, że ma on umysł krytyczny i tak też
ocenia własną hipotezę. Drugie doświadczenie miało inny przebieg. Posłużono
się obrazkami, które psychologom służą za testy, a zawierają ukrytą treść.
To znaczy rysunek jest tak wykonany, że na pierwszy rzut oka nie ujawnia swego
znaczenia, nieraz trzeba się długo wpatrywać, by dojrzeć jego treść (np.
portret pana z brodą albo pani w kapelusiku). Rozpoznanie następuje w sposób
nagły i potem już ktoś, kto dostrzegł treść rysunku, rozpoznaje go zawsze
z łatwością, dziwiąc się, że inni mają trudności.
Pewnego wieczoru telewizja brytyjska pokazała
odbiorcom w Anglii dwa takie rysunki-łamigłówki, potem zaś ujawniła rozwiązanie
tylko jednego z nich. Następnie eksperyment powtórzono w innych miejscach świata,
wybierając takie, gdzie telewidzowie nie mogli oglądać programu z Anglii ani
nawet dowiedzieć się o nim. Pokazano tam telewidzom znowu te same dwa rysunki,
ale już bez rozwiązania, i sprawdzono, ile osób rozpoznało treść każdego
z nich.
Wydaje się oczywiste - i jest zresztą
sprawdzone - że zawsze rozrzut rozwiązań jest proporcjonalny: tyle samo osób
rozpoznaje jeden z rysunków jako pierwszy, ile odczytuje drugi jako pierwszy (z
niewielkimi odchyleniami, rzędu najwyżej 10 proc.). Według zaś opisywanej tu
hipotezy - przy drugim pokazie rysunków-łamigłówek w innych rejonach świata
- więcej osób powinno rozpoznać ten rysunek, którego rozwiązanie poznało
już wcześniej parę milionów telewidzów w Wielkiej Brytanii (Przypominam:
telewidzowie w drugiej części eksperymentu nigdy nie widzieli rozwiązania!
Patrzyli na rysunki po raz pierwszy w życiu).
I oto okazało się, że liczba osób, które
dostrzegły ukrytą twarz w rysunku, przedtem rozszyfrowanym w nie znanej im
telewizji brytyjskiej, wzrosła proporcjonalnie aż o 76 proc.! Takiego wyniku w
żaden sposób nie można przypisać przypadkowi. Obecnie eksperyment ten -
jeszcze lepiej przygotowany i eliminujący możliwe omyłki i "zbiegi
okoliczności" - przeprowadzony będzie znowu, w innych miejscowościach;
zobaczymy, czy wyniki się potwierdzą.
Cokolwiek byśmy krytycznego powiedzieli o
opisanych doświadczeniach i o samej hipotezie Sheldrake'a, jedno wydaje się
pewne: rzetelny uczony nie może już uznać, iż mamy tu do czynienia z
"brednią". J a k i e ś wyjaśnienie tego rodzaju doświadczeń istnieć
musi. Być może rozwiązanie okaże się proste i nie będzie potrzeby
uciekania się do dziwacznej hipotezy pola morfogenetycznego i "mnożenia bytów
bez potrzeby". Być może - przyroda zaskoczy nas znowu.
Na koniec jeszcze informacja: w Nowym Jorku
przeznaczono dziesięć tysięcy dolarów na nagrodę za najlepszy pomysł doświadczenia,
które przyczyniłoby się do rozwiązania "zagadki Sheldrake'a" Może to
być rodzaj testu weryfikującego hipotezę "rezonansu kształtotwórczego",
może być coś innego, byleby wniosło do sprawy nowe elementy. No cóż,
zobaczymy, czy konkurs przyniesie godne uwagi pomysły. Myśl, by nauka
skorzystała czasem z wyobraźni nienaukowców, może być zupełnie niezła.
Niezależnie, jakie będą dalsze losy hipotezy
"rezonansu kształtotwórczego", trzeba przyznać, że jest to jeden z
tych pomysłów, którym nie można odmówić wyobraźni i śmiałości. A
wyobraźnia i śmiałość w nauce - podobnie jak w życiu - przynosiły najczęściej
dobre rezultaty.
Maciej Iłowiecki "Z tamtej strony
lustra", 1986
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Pomysł na naturę ogrody barokowe w Polsce33 pomysły na odzyskanie natchnieniaMonety pomorskie – pomysł na ciekawą i niepowtarzalną kolekcjęilowiecki zaby z chmurZwariowane pomysły na randkęwięcej podobnych podstron