SPIRIT OF '69
Czasy zupełnie się zmieniły, jakby to Bob Dylan mógł stwierdzić, nadszedł koniec dla swingujących lat
60-tych. Dawno odeszli w zapomnienie oryginalni nastoletni rozrabiacy, chłopaki z pałkami, tnący
siedzenia tedsi ze swoją diabelską muzyką, nawet rokersi i modsi przeżywali kiedyś lepsze chwile.(...) Obie
subkultury fatalnie podupadły po burzliwych, letnich miesiącach 64-tego.
Przez jedną okropną chwilę wydawało się, że najlepsza część brytyjskiej młodzieży może przyłączyć się
do hipisowskich komun i studenckich marszów. 1967 zafundował nam lato miłości, a małolaty z klasy
średniej wszędzie mówiły do widzenia rzeczywistości.(...) Cóż, aż w końcu tatuś znalazł im stałą pracę w
biurze. Hippisi naprawdę przesłodzili z tymi swoimi błyskotkami i kwiatowym manifestem dla nowej
promiennej przyszłości. Wszystko teraz stawało się miłością i pokojem, wymalowane w kalejdoskopie
psychodeli i dzikich paisleyowskich wzorów. Idealizm był zawsze częścią dorastanie, ale siedzenie na polu
w St.Ives z długimi zatłuszczonymi włosami, w brudnym kaftanie, z uncją haszu i egzemplarzem Oz z
trudem było można nazwać tworzeniem nowego, dzielnego świata. Wyłączenie się tak naprawdę znaczyło
stchórzenie (*”wyłącz się” ze społeczeństwa, było w owych czasach sztandarowym hasłem hippisów) (...).
Po prostu obejrzyj kilka starych video Jethro Tull a zobaczysz jak głupie było to wszystko.
A jakby nie dość było narkomańców studenci próbowali posunąć to jeszcze dalej, mówiąc - zmieniajmy
świat, działajmy. Zwykle brygady „wełnianych palt” były z góry odrzucane przez młodzież ulicy -
uważano ich za kujonów, nawet hippisi ich nienawidzili za to, że byli zbytnio bojowymi jak na ich gust.
Ale oni tu byli w 1968, maszerowali tu, tam, wszędzie... Nie obsadzali barykad tak jak w wesołym Paryżu,
niemniej zarzucali nas rewolucyjnymi materiałami. W każdym bądź razie my byliśmy na to ubezpieczeni.
Życie nie było takie słodkie w rozległych dzielnicach robotniczych. Nigdy nie było możliwe by wrócić
do domu na Bethnal Green (*dzielnica robotnicza we wschodnim Londynie) i powiedzieć swojemu tacie,
że chce się mieszkać w wigwamie. Prawda, niektórym dzieciakom z klasy robotniczej udało się trafić na
wyższe uczelnie, a jakiś jeden czy dwóch odcięło się od reszty i wyniosło się w afgańskim płaszczu by
spróbować szczęścia jako hippis - w narkotykach i wolnej miłości, ale nie zawsze znajdowali tam pokój i
nowy, wspaniały świat. Natomiast zdecydowana większość po opuszczeniu szkoły rozpoczynała życie
polegające na monotonnej pracy. Te liche zajęcia czekały na nich w wielkich ilościach, ale wsadzały im za
to trochę pieniędzy do kieszeni i dawały powód do narzekań przed nadchodzącym poniedziałkowym
porankiem.
Odezwy do robotników by przyłączyli się do swych towarzyszów studentów w obalaniu
kapitalistycznych świń padały na bardzo głuche uszy. Naprawdę niewielu ludzi chciało podać studentom i
hippisom pomocną dłoń, raczej kopa w dupę ciężkim glanem dziesiątką. Wszystko to było już jasne kiedy
studenckie plakaty wrzeszczały „Zniszcz państwo” albo „Zwycięstwo Wietnamowi”, a na stadionie
Chelsea śpiewano „Studenci, studenci, ha, ha, ha !”
Pokazały to jasno okoliczności wielkiego marszu solidarnościowego z Wietnamem w październiku 1968.
Wówczas Tariq Ali i jego niedzielni rewolucjoniści wreszcie otrzymali odpowiedź. Fabryki i stadiony
piłkarskie zostały zarzucone ulotkami by wyciągnąć zwykłego robotnika na ulicę i nadszedł wreszcie ten
wielki dzień, kiedy 30 000 studentów i powiązanych z nimi leniwych bastardów pląsało po Londynie, nie
powodując niczego więcej poza zakłóceniami ruchu ulicznego. Tak, a 200 niezbyt skorych do grzeczności,
wygolonych bootboysów w kolorach FC Millwall biegło obok śpiewając "Enoch, Enoch !" (*polityk
sprzeciwiający się napływowi imigrantów z byłych koloni brytyjskich) i powodując generalnie na tyle dużo
kłopotów, że gazety miały o czym pisać następnego dnia. Zapomnijcie wasze wojny w południowo-
wschodniej Azji, skinheadzi nadeszli !
Skinhead, skinhead, tu i tam
Jak to jest nie mieć włosów ?
Czy to ciepło, czy to zimno
Jak to jest - BYĆ ŁYSYM !
Piosenka stadionowa z wczesnych lat 70-tych
Miejcie na uwadze, że może być dużym błędem stawianie znaku równości pomiędzy pojawieniem się
skinheadów w nagłówkach gazet, a powstaniem subkultury. (...) Co więcej 1968 jako data narodzin mógłby
tylko przysłużyć się kłamstwu, że pojawienie się skinów było niczym więcej jak reakcją na powstanie
ruchu hippisów, a tego byśmy nie chcieli, prawda ?
Słowo skinhead nie weszło do powszechnego użytku przed 1969, ale młodzieńców noszących glany i
krótko ostrzyżone po sportowemu włosy widywano w kręgach modsów już w 1964. Oni byli zapowiedzią
nadejścia subkultury skinhead. To powoli rozwijało się wśród „szeregowych” modsów postępując naprzód
od tego właśnie roku. Wszystkie te pierdy o pokoju i miłości nadeszły dopiero 3 lata później, tak więc
argumentacja, że skini byli jakąś reakcją na hippisów jest mocnym przegięciem. Odrzucenie być może, ale
nigdy reakcja.
W 1965 The Who zrealizowali My Generation, ale już wtedy dni modsów były policzone. Cała uwaga
mediów która otaczała zamieszki z okazji świąt w '63 i '64 spowodowała, że modsów dotknęło coś w
rodzaju kryzysu tożsamości. Przedtem zawsze byli zadowolonymi z siebie, modnymi dzieciakami
będącymi po prostu o krok do przodu przed innymi. Ale teraz nastąpił masowy napływ młodych modsów
na których często patrzono jak na pozerów ponieważ nie mieli najmniejszego pojęcie o klasie czy stylu i
musieli chodzić na High Street, żeby im tam powiedziano w co się mają ubierać. I oczywiście idea
roztrzaskiwania leżaków na czyjejś głowie przyciągała do ruchu niemiłe charaktery, które dalej
zapaskudzały to co mod znaczył wcześniej.
Po co istniejemy ? Naprawdę po nic. Jesteśmy po prostu grupą gości, nie istniejemy dla
czegokolwiek. / Chris Bridges, 16 letni skinhead z Brighton
Ruch mod był na złym kursie i w sposób łatwy do przewidzenia rozszczepił się i poddał różnym
oddziaływaniom. Wielu modsów było w koledżach i na uniwersytetach, tak więc poddani pod wpływy tego
co się wokół nich działo przyłączyli się do szmaciarskiej armii hippisów i studentów na ich drodze do
lekkich narkotyków, progresywnego rocka, kwiaciastych koszul i pop-artu.
Na szczęście recepta jak postąpić nie była dla każdego modsa taka sama. Na północy Anglii, na przykład
działo się to na różne sposoby. Mod rozpoczął swoją egzystencję pod koniec lat 50-tych w klubach i
kafejach londyńskiego Soho, ale jego zasięg był o wiele szerszy i przyjął się nawet na północy Wielkiej
Brytanii. Jednakże północna scena przetrwała o wiele dłużej skupiona wokół klubów fanatycznych
skuterowców, a później nocnych potańcówek przy soul w miejscach takich jak słynny Casino Club w
Wigan czy The Torch w Stoke.
Zawsze byłem skinheadem. Byłem nim nawet zanim wynaleziono te słowo. Kiedy miałem 12 czy 13
lat zdecydowałem, że nie chcę być długowłosym i obciąłem włosy. Glany, szelki i crombie zawsze były
częścią mego życia. / Wolfgang von Jurgen, 22 letni skinhead z Londynu
Najważniejszym jednak dla ruchu skinhead był wzrost liczby modsowskich gangów, które skradały się
po miejskich dżunglach brytyjskich metropolii. Znani także jako hard mods (twardzi modsi) ochoczo
uczestniczyli w tworzeniu pełnego przemocy i agresji wizerunku post'64-mod-ernizmu i zaczęli
odpowiednio do tego się ubierać. Eleganckie garnitury były zdejmowane na noce i bijatyki toczono w
koszulach i dżinsach. Podobnie jak drogie buty zostały zastąpione przez glany, które były znacznie lepsze
do rozbijania głów, a włosy stawały się krótsze i krótsze, a gdy francuski typ strzyżenia wszedł do mody
przesunięto skalę na maszynce fryzjerskiej z 4 do 1.
Londyński East End był domem licznych gangów takich właśnie modsów. Wielu z nich zostało
wciągniętych do zorganizowanej przestępczości i skończyło po niewłaściwej stronie więziennych krat. To z
pewnością nie był zbieg okoliczności, że dobrze ubrani gangsterzy z londyńskiego świata przestępczego
byli ojcami, wujami, braćmi czy po prostu idolami wielu modsów. A ci którzy nie byli z tym wszystkim
związani lubili udawać, że w jakiś sposób są. To wszystko było częścią uroku mającego związek z
modsowską przeszłością i oglądaniem zbyt wielu filmów gangsterskich.
W Youth!Youth!Youth! Garry Bushell mówi o modsach znanych jako suits (garnitury), że reprezentują
-"spartański odłam modsów, który zaczął pojawiać się w londyńskich klubach gdzieś około 1965 i był
elegancką, o robotniczym rodowodzie, alternatywą wobec wątpliwej, kuszącej psychodelii" i postrzega ich
jako bezpośrednich przodków ruchu skinhead. Rzeczywiście, skini którzy przebierali się na nocne
potańcówki w Mecca często byli nazywani suits w okresie gdy ruch przechodził swój największy rozkwit
w 1969 i 1970, zresztą nie tylko w Londynie. Inne miasta jak Birmingham, Liverpool czy Newcastle mogły
się pochwalić dużą liczbą twardych modsów, jednak najwięcej ich było z pewnością w Glasgow - tym
nieprzeciętnym mieście gdzie gangi zawsze były częścią dorastania dla każdego dziecka ulicy od czasów
razor gangs (gangi brzytew) w latach 30-tych. Modsi z Glasgow zawsze słynęli z przemocy, organizowali
się we fleets (floty) i teams (drużyny), (nazwy wciąż używane przez przypadkowe dzisiejsze gangi) do
obrony swych terytoriów.
Miejsca które dzięki modsom zyskały złą sławę jak Maryhill's Valley, Barnes Road w Possilpark i inne są
obecnie częścią folkloru miejskiego Glasgow, a ludzie o nerwowym usposobieniu wciąż trzymają się od
nich z daleka.
Nazwa ich subkultury jest dziwaczna, prawie że śmieszna - skinhead. Ale oni nie traktują tego jako
negatywne określenia. Oni są z tego dumni...i z całej tej trwogi jaką wywołują u swoich rodziców,
autorytetów i brytyjskich Pakistańczyków, przeciw którym prowadzą niekończącą się i bezmyślną
vendettę. / Eugene Hugo, dziennikarz o równie śmiesznym imieniu, 1970
Muzyka wciąż grała dużą rolę w życiu modsów, ale nie aż tak wielką jak w początkowym okresie ruchu.
Nie było poszukiwań nowych ekscytujących form muzycznych, a amerykański soul i jamajskie ska stały
się podstawą dla większości.
Jamajska muzyka dostała szansę rozwoju w UK dzięki osiadłym tu imigrantom z Karaibów. Młodzi
modsi wkrótce byli stałymi gośćmi na bluesowych zabawach i w nielegalnych melinach, które znajdowały
się w Północnym Kent, Sheffield, Birmingham, Bristol i takich dzielnicach Londynu jak Notting Hill czy
Brixton. Mieli dzięki temu sposobność by usłyszeć najnowsze dźwięki, a to z kolei popchnęło ich do
regularnych kontaktów z czarną młodzieżą. Wielu z tych młodych czarnych miało swój własny styl
ubierania się oparty na strojach gangów rude boys z Kingstown (*stolica Jamajki), znanych z agresywności
w swoim rodzinnym mieście. Wygląd rude boysa skupiał się wokół eleganckiego garnituru ze spodniami
skróconymi w ten sposób by sięgały tuż ponad kostkę oraz z przydługimi rękawami aż za przegub. Do tego
dochodziły gładko wypolerowane buty i ciemne okulary.
Zarówno modsi jak i później skinheadzi czerpali inspirację ze stylu rude boys. Jest nawet przyjemna
historyjka o jamajskim wokaliście Desmondzie Dekkerze i narodzinach ruchu skinhead opowiedziana
przez Tonego Cousina. Tony od koniec lat 60-tych kierował agencją muzyczną Creole, która była
fundamentem dla udanej wytwórni płytowej o tej samej nazwie. -"Kiedy sprowadziliśmy Desmonda
Dekkera, daliśmy mu garnitur a on uporczywie domagał się by skrócić spodnie o 15cm. Wkrótce dzieciaki
zaczęły go naśladować, podwijały spodnie i obcinały krótko włosy".
Dekker został sprowadzony do UK przez Creole w 1967 w celach promocji swojego singla 007 (Shanty
Town), który dostał się do pierwszej dwudziestki krajowej listy przebojów jako produkt wytwórni Pyramid.
The Ethiopians z Train To Skaville (Rio), The Skatalites z Guns Of Navarona (Island) i Prince Buster z
Al Capone (Blue Beat) także dostali się na listy tego roku, jamajska muzyka zaczęła stawać się popularna
dzięki masowemu poparciu undergroundu.
Z pewnością pojawienie się Desmonda Dekkera i jemu podobnych pomogło wizerunkowi rude boysa
wydostać się poza społeczność imigrantów z Karaibów, a typowe dla niego ubranie zaczęło trafiać do szaf
nowej białej publiczności. Ale oprócz muzyki był jeszcze jeden bardzo ważny czynnik który przyczynił się
do rozwoju ruchu skinhead, często pomijany przez samozwańczych ekspertów do spraw młodzieży. Futbol.
Zdobycie przez Anglię w 1966 mistrzostwa świata spowodowało, że kibice znowu tłumnie zgromadzili
się na stadionach, frekwencja na wszystkich czterech ligach gwałtownie wzrosła. Dużo więcej młodzieży
zostało przyciągniętej do piłki niż kiedykolwiek wcześniej, tyle że teraz chodzili na mecze ze swoimi
kumplami, a nie ojcami czy wujami jak to było w tradycji przez lata. Dzięki temu, że nie było wówczas
problemów z pracą ich kieszenie były zasobne w gotówkę, tak więc mogli też jeździć na mecze wyjazdowe
zmieniając w ten sposób stary zwyczaj chodzenia tylko na stadion swojej drużyny.
Sprawianie problemów nie jest naszą jedyną rozrywką. Lubimy też reggae, ciuchy, futbol,
dziewczyny i gdy daje się nam święty spokój. / Paul Thomson, londyński skinhead, 1969
Nadeszła era podróży kibiców, a wraz z nią możliwość manifestowania, że się jest lepszym od swoich
przeciwników zarówno na, jak i poza boiskiem. Przemoc w futbolu była zawsze częścią tej gry, ale dopiero
pod koniec lat 60-tych zaczęła przybierać zorganizowane formy, gdy rywalizujące strony urządzały dobrze
przemyślane bitwy. Stadionowi chuligani przyjęli jako własny styl ubierania się ciężkie glany, dżinsy,
koszule - coś jak twardzi modsi, którzy wówczas wcale nie byli rzadkością na stadionach. To byli
futbolowi bootboysi z których szeregów rekrutowało się wielu pierwszych skinheadów w 1967 i 1968, i
którzy znowu stali się popularni gdy ruch skinhead był u swego szczytu.
Z gangów modsów na ulicach, bootboysów na stadionach i rude boysów w dance-hallach wyłonił się
ruch skinhead. Na początku nieokreślonej subkulturze dawano różne nazwy : noheads, baldheads (łyse
głowy), cropheads (krótko ostrzyżone głowy), suedeheads (zamszowe głowy), lemons (cytryny), prickles
(odstające uszy), spy kids (młodzi szpiedzy), boiled eggs (ugotowane jajka) a nawet peanuts (orzeszki
ziemne) - prawdopodobnie dlatego, że silnik skutera wydaje dźwięki które komuś mogą przypominać
grzechoczące orzeszki w puszce. Nawet jeszcze w 1969 roku gdy ruch skinhead wyodrębnił się na dobre ze
swoich poprzedników, skini wciąż byli nazywani modsami.
Ktokolwiek wątpi, że modsi współtworzyli historię ruchu skinhead powinien zwrócić uwagę na cytat z
Chrisa Welsha opisujący klasycznych skinów -"widok ostrzyżonych krótko głów i dźwięk ciężkich glanów
wchodzących o północy do Wimpy Bar czy do dance-hallu jest naprawdę przyczyną nieprzyjemnych uczuć
w żołądku" a wzięty z artkułu o "modsach" publikowanego w Melody Maker w lutym '69.
To czego potrzebują, to dobre lanie. / gospodyni domowa z Bournemouth, 1970
Jakkolwiek już wtedy jedno określenie na ten agresywny, "nowy", młodzieżowy kult stało się coraz
bardziej popularne. A latem tego roku słowem tym na ustach wszystkich był skinhead. Nawet premier
Harold Wilson z Partii Pracy skinął swą fajką, gdy nazywał pewnych torysów "skinheadzi z
Surbition"(*Surbition to eleganckie przedmieście Londynu). A działo się to ni mniej ni więcej tylko w
Izbie Gmin.
Każda młodzieżowa subkultura może być określona przez modę i styl jakie jej towarzyszą, ze
skinheadami nie było inaczej. Przez '69 rozwinął się określony styl ubierania się i rozpowszechnił po całej
Brytanii, ale w początkowym okresie cokolwiek byś nie zakładał to było to OK. Po prostu tak długo jak
miałeś glany mogłeś nazywać siebie skinheadem.
Co dziwniejsze, długość włosów nie była wówczas aż tak ważna jak w dniu dzisiejszym. Przez 1969
większość młodzieży robiła regularne wycieczki do fryzjera, stosując się do nazwy skinhead, ale w latach
panowania ruchu mogłeś ujść w tłumie mając włosy z tyłu czy po bokach, a nawet w ogóle dłuższe włosy.
Oto dlaczego skinhead przeistoczył się później w fazy suedehead i smooth z taką łatwością. Ostrzyżone
krótko włosy na poborowego czy skazańca miały tę określoną przewagę, że nadawały ci "mocnego"
wyglądu, stąd więc ich masowa popularność, Nie wzbudzały także zdziwienia. De facto widok krótko
obciętych, schludnych włosów był mile widziany zarówno przez rodziców jak i pracodawców, a młodzież
zdawała się to lubić bo nie musiała używać grzebienia.
Słowo skinhead wzięło się stąd, że można było zobaczyć skórę przez krótko ostrzyżone włosy. W
załogach obcinano się nawzajem i nie było to niczym nowym, ale wśród młodzieży kombinacja glanów i
krótkich włosów stała się tak powszechna, że pojawiło się zapotrzebowanie na odpowiednie tego
określenie. Niektórzy twierdzą, że sposób obcięcia i nazwa zostały zaczerpnięte z fryzury popularnej wśród
amerykańskich żołnierzy, ale to był zupełnie odmienny od skinowskiego typ strzyżenia. Jankeska wersja
polegała na tym, że wygolony był tył i boki, natomiast na czubku włosy były nieco dłuższe - tak jak u
Richarda Gere w filmie An Officer And A Gentelman.
Większość elektrycznych maszynek fryzjerskich miało ponumerowane nasadki - 1 oznaczało najkrótsze
włosy, 4 albo 5 najdłuższe. Wybór nasadki zmieniał się zależnie od czasu i miejsca. Ktoś powiedzmy
chciał pokazać się w szkole po obcięciu przez nasadkę numer 2, a w ciągu kilku dni wszyscy szli za jego
przykładem. Niektórzy skinheadzi odważali się ciąć tak krótko jak to było możliwe używając brzytwy lub
maszynki bez żadnej nasadki, ale kompletnie łysa glaca nigdy nie był popularna. Chodziło o to by
wyglądać ostro i elegancko, a nie by eksponować odstające uszy. Fryzjerzy musieli uwielbiać te regularne
wizyty skinów, szczególnie w okresie kiedy mnóstwo strzyżonych nawet nie myło swoich włosów
pozwalając by zostały obcięte. Nie wszyscy fryzjerzy pracowali brzytwami, zdarzały się też nożyczki -
użyte odpowiednio dawały bardzo elegancki wygląd.
Nie było zbyt wielu możliwości na oryginalność z krótko ostrzyżonymi włosami, ale zdarzały się różne
urozmaicenia. Tył na przykład mógł być ścięty jak reszta, zaokrąglony albo kwadratowy w bostońskim
stylu. Wszystkie trzy warianty miały swoich wyznawców. Kolejnym urozmaiceniem było strzyżenie z
przedziałkiem (na szerokość ołówka a nie cholernego śladu po motorze), który biegł od przodu po ciemię i
tradycyjnie tylko z lewej strony głowy. Przedziałki dawały posmak klasy do tego co było zasadniczym
obcięciem, a idea ta została zapożyczona od karaibskiej młodzieży, której własna wersja ostrzyżenia była
zwana skiffle.
W tym czasie bardzo modne stały się też baki, przodował w tym Charlie George z Arsenalu, który miał
olbrzymie bokobrody.
Baranie kożuchy zostały zaadoptowane przez tych skinów, którzy jeszcze nie podrośli, ponieważ
stwarzały wrażenie, że się jest starszym niż w rzeczywistości, ponadto miały bardzo "uliczny" wygląd. To
był prawdopodobnie najdroższy ciuch na jaki stać było jeszcze skinheada.
Do krótkich włosów dodaj parę glanów i też mogłeś być skinem. Każda para sznurowanych, skórzanych
glanów była dobra jeśli wyglądała odpowiednio. A im cięższa tym lepsza. Wielu skinów nosiło nawet buty
o numer czy dwa za duże by stwarzać groźne wrażenie. Najbardziej popularne były glany z blachami w
czubkach z wystawionym kawałkiem metalu, który mógł być też pomalowany na biało albo w barwach
ulubionego klubu piłkarskiego, po to by wydawały się jeszcze groźniejsze. Można było nawet dostać glany
używane w przemyśle z czubami już pomalowanymi. Buty górnicze, wojskowe i im podobne także były w
szerokim obiegu. Ośmio lub dziesięciodziurkowe glany były wówczas normą, tendencja by sięgały ci jak
najwyżej weszła dopiero za czasów punka. Posiadanie przyzwoitej pary butów, takiej że nikt inny nie miał
podobnych gwarantowało, że mogłeś liczyć na słowa uznania ze strony kumpli.
Powszechne obecnie wszędzie buty Doktora Martensa nie grały wówczas aż takiej roli, do czasu gdy
blachy został zakwalifikowane przez policję jako broń ofensywna i zakazane na stadionach piłkarskich.
Martensy ceniono z tego względu, że lepiej wyglądały po pastowaniu niż inne gatunki i były naprawdę
wygodne do noszenia.
Ubrani w wybielinkowane levisy podtrzymywane przez wąskie szelki, kraciaste koszule, ciężkie
glany, płaszcze crombie z jedwabną chusteczką w kieszeni przypiętą inkrustowaną szpilką i z
barwami Chelsea. / opis stylu skinhead przez Iaina Stewarta w "The Boys That Got Big By
Bovvering"
Spodnie noszono od zielonych bojówek po sztruksy, ale bez wątpienia w kręgach skinhead najbardziej
lubiane były dżinsy. Były one podwijane w ten sposób, żeby było widać błyszczącą parę glanów - efekt
prawie dwóch godzin polerowania (w każdym razie tak mówiłeś swoim kumplom). Czasami odsłonięty był
cały but, ale zwykle spodnie sięgały tuż ponad kostkę.
Najczęściej widziało się dżinsy z czerwonymi etykietami Levisa. Zdobyły one popularność już w czasach
modsów, ponieważ były nieco droższe, a przez to bardziej ekskluzywne niż zwykłe dżinsy. Skinheadzi
lubili je z tego samego powodu. Oryginalne 501 zaczęto robić z o wiele mocniejszego drelichu niż to co
było w sprzedaży na High Street przez z górą dwadzieścia lat. Mocniejszy drelich sprawiał, że dżinsy były
trwałe na wieki. Często Levisy 501 kurczyły się w praniu, idea była więc taka, że kupowało się parę
większą o jeden czy dwa rozmiary i wskakiwało w nich do wanny - spodnie powinny wówczas skurczyć
się na tobie do właściwego rozmiaru. To może wydawać się śmieszne, ale one mogły przy następnych
praniach znowu się skurczyć i trzeba było wówczas nieźle się nagimnastykować na łóżku by je wciągnąć
na siebie. W dodatku nieraz przeklinano niebieski barwnik, który schodząc z dżinsów zostawiał ślady na
twoich nogach albo na wannie. Nic dziwnego, że w końcu Levis sensownie zaczął sprzedawać już zwężone
501-ki.
Levisy robiono w ten sposób, żeby były noszone na biodrach. Ale każdy podciągał je aż do talii i
potrzebował czegoś do podtrzymania. W ten sposób do skinowskiej garderoby trafiły szelki.
Innymi firmami popularnymi wśród skinheadów były Wrangler i Lee, szczególnie poza Londynem.
Stylem bardzo przypominały Levisy tyle, że były trochę luźniejsze i zawczasu zwężone.
Wysoka jakość dżinsów w tych czasach miała też swoje słabe strony. Mocniejszy materiał powodował,
że trzeba było trochę czasu, żeby się do spodni przyzwyczaić i je znosić oraz cholernie dużo czasu by je
sprać na jaśniejszy kolor. A każdy lubił sprawiać wrażenie, że swoje dżinsy nosi od dawna, a nie od zeszłej
soboty. W powszechnym użyciu była więc bielinka z zasobów skinowskich mam. Można było włożyć
swoje błękitne dżinsy do wiadra z roztworem bielinki na minutę, a następnie wyciągnąć gotowe,
rozjaśnione spodnie. Można też było pochlapać bielinką dżinsy tak by stworzyć niepowtarzalne wzory i
wyprodukować w ten sposób spodnie-plamiaki. Podobnie można też było potraktować dżinsową kurtkę, ale
bielinkowanie miało i złe strony - materiał stawał się słabszy i szybciej niszczał, tak więc wybielinkowana
garderoba zwykle nie miała długiego żywota. Poza tym niektórzy uważali, że to może ich ośmieszać.
Brałem udział w walkach, używałem glanów i zostawałem przepędzany przez gliniarzy. / Chris
Harward, 15 letni skinhead ze Streatham, 1969
Ostatnim uzupełnieniem krystalizującego się stylu ubierania skinheadów były koszule i weszły na dobre
w 1969. Wzory w kwiaty oczywiście nie wchodziły w grę, ale poza tym każdy rodzaj koszuli mógł być
noszony w początkowym okresie. Wkrótce jednak dwa style zaczęto cenić najbardziej. Pierwszy to
koszulka w wyraźnym kolorze bez kołnierza, czasem w paski, drugi to klasyczna amerykańska koszula z
guzikami spopularyzowana przez modsów w latach 60-tych. Najbardziej popularną zapinana koszulą był
Ben Sherman. Od początku były robione z bardzo wygodnego oxfordzkiego płótna, z guzikiem z tyłu
kołnierza, plisowaniem z tyłu i pętelką by móc koszulę zawiesić. Pod względem stylu nic nich nie było w
stanie przebić. Kołnierze miały po 10 cm szerokości. Spotykało się rozmaite konfiguracje kratki i kolorów,
a napis Bennies pojawił się na początku 1970. Po prawdzie to Ben Sherman naśladował często inne firmy
we wzorach kratki, a jego wczesne produkcje były po prostu okropne.
To było wspaniałe. Kiedy wychodziło się na noc ubranym w koszulę Bena Shermana, levisy,
martensy czy squires. A kiedy jechało się na weekend do Margate spotykało się podobnych ludzi.
Wszyscy wyglądaliśmy tak samo, jak w mundurach, ubrani w baranie kożuchy, białe dżinsy i glany. /
Andrew McClelland, skinhead z Woolwich, 1971
Jedna rzecz wymaga wyjaśnienia, a mianowicie sprawa białych shermanek. Większość prób znalezienia
informacji o pierwszych skinheadach nie wykracza poza szybkie przewertowania The Painthouse - książki
o małym gangu skinheadów z londyńskiego East Endu.
Tak się złożyło, że nie nosili oni białych shermanek i zostało to odebrane w ten sposób, że skinheadzi
nigdy się w takie koszule nie ubierali. Prawda jest taka, że białe Ben Shermans były popularne wśród
skinów w całej Brytanii tylko w różnych miejscach w innych okresach - uważano je za tak samo elegancki
jak inne koszule, szczególnie gdy były robione z materiału zwanego tonic. Koniec historyjki.
Ben Sherman był może najpopularniejszym rodzajem koszuli wśród skinów, ale na pewno nie jedynym.
Brutus na przykład oferował przyzwoity wybór koszul, a w szkocką kratę nie było lepszych niż jego.
Ceniono też Jaytex, niektórzy uważają, że produkował najlepsze koszule jakie były dostępne na rynku.
Również Permanent Sex robił trochę przyzwoitych koszul, a jego zapinane na guziki bluzy były
szczególnie lubiane przez płeć piękną. Nawet Arnold Palmer, gracz w golfa, sygnował swoim nazwiskiem
pewien typ koszuli z guzikami. Tak naprawdę zapotrzebowanie na ten rodzaj garderoby było tak duże, że
lokalni krawcy często szyli swoje własne wersje by sprzedawać je skinheadom.
Innym typem koszulki często noszonym przez skinów był stary dobry Fred Perry - polo z krótkimi
rękawkami. Tablice reklamowe mówiły "Koszulka Freddego, wystarczy powiedzieć" i to było gwarantem,
że dostajesz odzież najwyższej jakości. Stare typy perówek były mocniejsze i miały trzy albo cztery
guziczki. Najpopularniejsze były z kołnierzami i wydawały się naśladować barwy klubów - biało-
granatowe dla kibiców Tottenhamu, bordowo-niebieskie dla West Ham i tak dalej.
To byłeś właśnie TY. Ubrany w najnowszą modę klasy robotniczej i gotowy by zdobywać świat.
Wszystko co musiałeś wtedy zrobić, to wyciągnąć trochę forsy od starego i ruszyć na ulice z kumplami. W
owym czasie większość skinów była poniżej 20 lat, tak więc tylko ci najstarsi mogli nacieszyć się w pełni
urokami miasta w nocy.
W każdym bądź razie wszędzie można było znaleźć co najmniej jedną knajpę gdzie skinheadzi mogli
wydudlić kilka kufli piwa i pograć w bilard. Albo odwiedzali taką knajpę nocą albo przenosili się do
pobliskiego dance-hallu czy kina. Sale taneczne zostały opanowane przez reggae i soul, spotykano się tam i
prowadzono rozmowy o dziewczynach i rozróbach, a każdy następny kufel przynosił dalsze opowieści o
odwadze i wytrzymałości. To był właśnie ten czas kiedy zakładało się swoje najlepsze ubranie, a kwiat
skinowskiej młodzieży mógł dać powód jakiemuś modsowi czy innemu dżentelmenowi do wydania
większej sumy pieniędzy w wyścigu, który zwał się elegancją. Podczas gdy tytuły gazet pełne były glanów
i szelek, zapominano że skinheadzi prezentowali jeden z najbardziej świadomych stylów jaki kiedykolwiek
stworzyła młodzież.
To jest prawie tak jakby oni rozmyślnie stylizowali się na młodzież bez perspektyw i przedwojennych
żuli. Nasz gang zrobił się tak paskudny jak karykatury z komiksów. To nie było już śmieszne. / Alen
Brien, 1969
Dżinsy i glany były zdejmowane na mecze piłkarskie i zastępowane sta-pressami levisa, moherowymi
garniturami, brogues (rodzaj pantofli) i tym podobną imponująca odzieżą, a wszystko z przesadną
starannością i dbałością o szczegóły, tak że można było zostać wziętym za modsa. W trzyguzikowych
garniturach dolny guzik pozostawał zawsze rozpięty. Liczba kieszeni i guzików na rękawie oraz wycięcie
zależało od indywidualnego gustu. Idealnie złożona chusteczka była przymocowana złotą szpilką,
dochodziła do tego jeszcze zdobiona papierośnica. Dziewczyny ze swoimi fryzurami feathercuts (*typ
obcięcia na skin-pannę, dosłownie fryzura „na ptaka”), w mini-spódniczkach i pończochach zamiast
dżinsów, wyglądały absolutnie oszałamiająco. Mogły mieć też dłuższe kurtki, krótką spódniczkę, która od
tyłu przypominała kształtem dziurkę od klucza albo coś równie wyzywającego. Mówimy tu o
skinheadzkim raju !!!
Wszyscy już przebrani więc trzeba gdzieś iść. Gdy przychodziłeś do lokalów takich jak Mecca Ballroom,
The Palais, The Locarno czy im podobnych to miałeś gwarancje dobrej zabawy, picia i tańczenia przez
całą noc. Dance-halle zapełniały się skinheadami przychodzącymi tam by słuchać rządzących dźwięków
reggae, ska czy soul.
Na brytyjskiej scenie muzycznej szczególnie popularne zaczęło stawać się reggae co można bezpośrednio
przypisać uwielbieniu skinów dla tego rodzaju muzyki. Prasa muzyczna i rozgłośnie radiowe z pewnością
nie udzielały jej odpowiedniego wsparcia, odrzucając ją jako "surową" i "prostą". Z powodu tego co ją
łączyło ze skinheadami nazywano ja nawet yobbo music (*yobbo to wyraz slangowy pochodzący od słowa
yob czyli boy pisane od końca, nazywano tak często młodzież z nizin społecznych).
To było błędne koło. Ponieważ ze względu na brak zainteresowania prasy muzycznej i radia, większość
sklepów płytowych nie miało w sprzedaży tego typu muzyki, więc na listy przebojów też nie mogła się
przebić. A ponieważ stacje radiowe, a szczególnie Radio One miały zawsze ogromny wpływ na listy
przebojów, które miały odpowiadać powszechnym upodobaniom, więc bardzo rzadko puszczały taką
muzykę. Reggae Time w londyńskim BBC Radio i Reggae, Reggae w Radio Birmingham były jedynymi
audycjami poświęconymi jamajskim rytmom. Jednak generalnie trudno było złapać reggae w eterze nawet
w czasach gdy regularnie sprzedawano dziesiątki tysięcy reggaowych singli.
Wspaniałą rzeczą jaka wiąże się z reggae i generalnie z tymi typami muzyki jest to, że publiczność
jest zupełnie zintegrowana, biali razem z czarnymi. Jeżeli potrafimy w ten sposób doprowadzić do
rasowej harmonii, to nie sądzę byśmy odwalali złą robotę. / Tony Cousin, promotor reggae, 1969
To powodowało, że największa rola w popularyzacji reggae przypadła dance-hallom i agentom
specjalizującym się w sprzedaży tego gatunku muzyki (często był to po prostu jakiś stragan z nagraniami).
Nawet piosenki które podbiły listy jak słynne Israelites Dekkera dokonały tego dopiero po miesiącach
puszczania w klubach i pubach. Ale przed 1969 takie właśnie było reggae - czysty underground. Wkrótce
jednak te małe kluby przestały być wystarczające. Później w czasie weekendów na sanktuaria reggae
przekształcano ratusze czy łaźnie publiczne, a najlepsze londyńskie kluby nocne jak Flamingo czy The
Roaring Twenties podawały taką muzykę fanom.
Bardzo ważna rolę w skinhead reggae odegrał Trojan, wytwórni która powstała w 1968 z Island Records
i The Beat & Commercial Company. Island od dawna zaangażowana była w promocję jamajskiej muzyki w
UK i już w 1964 czarnoskóra wokalistka Millie dotarła na drugie miejsce list przebojów z kawałkiem My
Boy Lollipop. Ale przed 1968 jej właściciel Chris Blackwell zdecydował się przekształcić Island w dużą
wytwórnię rockową z artystami w stylu Free, Fairport Convention czy King Crimson. By tego dokonać
Island musiała pozbyć się swojego wizerunku specjalistycznej, nastawionej na wąski krąg odbiorców
wytwórni, tak więc zwolniła wszystkich wykonawców reggae za wyjątkiem Jimmiego Cliffa. The Beat &
Commercial Company była własnością Lee Goptala, buchaltera z zawodu, którego zafascynowała jamajska
muzyka. B & C początkowo zajmowała się dystrybucją płyt poprzez sieć swoich sklepów muzycznych -
Musicland i Music City, a także przez zwykłe stragany w takich częściach Londynu jak Stoke Newington,
Brixton czy Shepherd's Bush.
Założenie Trojan Records było najlepszym rozwiązaniem by rozwinąć to co robiły zarówno B & C jak i
Island. Trojan kontynuowała politykę Island w nastawianiu się na realizacje pop-reggae, po to by
rozpropagować jamajską muzykę poza społecznością imigrantów z Karaibów. Źle nagrane, ostre i szorstkie
jamajskie produkty zostawały wygładzone, dodawano instrumenty smyczkowe, a czasami nawet całe chóry
tak by się stały strawne dla brytyjskiego przemysłu muzycznego. Single, ballady i przeróbki znanych hitów
soul i pop zalały za sprawą Trojan rynek, a ich powodzenie w końcu skłoniło niektóre stacje radiowe by
nadawać muzyczne produkty wytwórni i jej licznych filii. W efekcie między 1969 a 1972 do pierwszej
dwudziestki brytyjskiej listy przebojów trafiło 17 nagrań z Trojan Records.
Trojan był także jedną z pierwszych wytwórni sprzedających tanie albumy w celu pozyskania szerszego
grona odbiorców. Kompilacje takie jak Tighten Up czy seria Reggae Chartbusters kosztowały zaledwie 14-
16 pensów (później 99 p) i rozchodziły się w nakładach przekraczających 60 000 sztuk, co było sporą
ilością jak na rynek całkowicie zdominowany przez dinozaury rocka.
Razem ze swoimi czterdziestoma filiami Trojan kontrolował 80% rynku reggae i w pewnym okresie
czasu realizowano w nich 180 nagrań tygodniowo. Oczywiście była to znaczna ilość jak na warunki reggae,
ale na listach przebojów jeszcze większe sumy wchodziły w grę i mimo sukcesów garstki czołowych
artystów, jamajskie dźwięki pozostały w większości częścią undergroundu. Co więcej zamiłowania
wyznawców skinhead reggae nie zawsze pokrywały się z gustem przypadkowych nabywców, tak więc
piosenki które robiły furorę w klubach często mogły pozostać zupełnie niezauważone przez przeciętnego
słuchacza czy media muzyczne. Dla skinheadów nazwiska takie jak Derrick Morgan czy Pat Kelly
znaczyły bardzo dużo, jeśli nie więcej niż Desmond Dekker czy Jimmy Cliff.
Nastolatek płci męskiej, który obcina sobie bardzo krótko włosy, często stosuje przemoc, dysponuje
ubogim słownictwem i w ogóle nie mówi zbyt dużo. / definicja skinheada w "The Dictionary Of The
Teenage Revolution And Its Aftermath"
Jedynym prawdziwym rywalem Trojan była wytwórnia Pama Records i jej dwanaście filii. Została
założona w 1967 przez trzech braci Palmer w celach promocji rock-steady, zrealizowała później kilka
bardzo popularnych numerów skinhead reggae i cieszyła się jak najlepszą opinią ze względu na brzmienie
jej produktów. Pama bardziej niż Trojan była ukierunkowana na rynek etniczny, a szczególnie na ruch
skinhead.
Jamajscy producenci, którzy nigdy nie uchodzili za specjalnie uczciwych z radością czerpali korzyści z
rywalizacji pomiędzy dwoma największymi wytwórniami reggae. Często zdarzało się, że przyjeżdżali do
Londynu i podpisywali umowę na te same nagrania zarówno z Trojanem jak i z Pamą i w ogóle z każdym
kto był tym zainteresowany. To nieuchronnie musiało prowadzić do tarć pomiędzy wytwórniami, a
kulminacja nastąpiła pod koniec 1969 kiedy Trojan wypuścił Skinhead Moonstomp Symaripu, będący inną
wersją, wchodzącego właśnie na listy, przeboju Derricka Morgana Moonhop, wydanego przez należącą do
Pamy wytwórnię Crab. Kłopoty zaczęły się ponieważ Bunny Lee podpisał umowę na nagranie kawałka
Derricka Morgana Seven Letters zarówno z Jackpol - nowozałożoną filią Trojan jak i Crabem czyli z
Pamą. Tak więc gdy zanosiło się na to, że Pama będzie mogła zbierać kasę ze swojego największego hitu
jaki był w tym czasie Moonhop, Trojan natychmiast zaskoczył wszystkich realizując własną wersję
piosenki wykonywanej przez The Pyramids, którzy nagrali ją pod nazwą Symarip. Oczywiście pozbawiło
to Pamę niemałych zysków. O ironio, Skinhead Moonstomp postrzegany jest dzisiaj jako klasyk muzyki
skinhead reggae podczas gdy o oryginale czyli Moonhop prawie zapomniano. Wszystko jeszcze pogarszał
fakt, że Bunny Lee był przyrodnim bratem Derricka Morgana! Takie historie zaśmiecały jamajską muzykę.
Po prawdzie to Moonhop też był oparty na innej piosence - I Thank You zrealizowanej przez soulowy duet
Sam & Dave z Memphis. A The Pyramids, którzy byli bardzo doświadczonym studyjnym bandem często
nagrywali pod innymi nazwami, w tym okresie zrealizowali też nagrania jako The Alterations, The Bed
Bugs i The Rough Riders.
Lubię przemoc, przemoc, no i...tego... przemoc. / anonimowy skinhead w wywiadzie dla telewizji,
1969
Ostatecznie Pama i Trojan realizowała w UK mnóstwo materiałów angażując często białych muzyków
sesyjnych oraz jamajskich wokalistów, którzy osiedli w Brytanii, albo właśnie po niej podróżowali. Laurel
Aitken, jeden z czołowych artystów Pamy, mówił że podczas nagrywania jakiegoś kawałka reggae często
był jedynym murzynem w studio.
Oczywiście Skinhead Moonstomp nie był pierwszym nagraniem reggae sławiącym skinów - najbardziej
żarliwych fanów tej muzyki. The Pyramids poszli za ciosem i zrealizowali jako Symarip piosenki takie
jak klasyczne Skinhead Girl czy Skinhead Jamboree, powstało także wiele innych piosenek, niektóre z nich
były wspaniałe, niektóre wręcz okropne. Do historii przeszli The Mohawks ze Skinhead Shuffle (Pama),
Laurel Aitken ze Skinhead Train (Nu Beat), The Hot Rod Allstars ze Skinhead Don't Fear oraz Skinhead
Moondust (Torpedo), Joe The Boss ze Skinhead Revolt (Joe), Desmond Riley ze Skinhead, A Message To
You (Downtown) a i tak nie jest to koniec listy.
Reggae było tak atrakcyjne dla skinów, ponieważ miało wspaniały, łatwo udzielający się taneczny rytm.
Teksty nigdy nie były specjalnie ważne, po części dlatego, że niewielu ludzi mogło zrozumieć jamajski
slang. Singiel Desmonda Dekkera Israelites sprzedano w 8 milionach kopii, ale gdyby się zapytano
dwanaście przypadkowych osób o czym jest ten kawałek, to by się otrzymało dwanaście różnych
odpowiedzi. Charakterystyczne partie wokalne i instrumentalne były popularne ze względu na
najważniejsza ze wszystkiego, pociągającą melodię.
Oczywiście dźwięki z przeszłości jak rock-steady i ska zostały wówczas odkurzone i przypomniane przez
didżejów, ale pod koniec lat 60-tych było tak wielu cenionych artystów, że reggae zawsze wydawało się
być dla skinheadów pozycją numer jeden.
Innym popularnym gatunkiem muzyki był amerykański soul, odkryty przez takie wytwórnie jak Tamla
Motown, Stax czy Atlantic. Soul już we wczesnych latach 60-tych podbijał wyspy brytyjskie, a świętej
pamięci, wspaniałemu Otisowi Reddingowi poświęcono nawet cały epizod w telewizyjnym pop-show
Ready! Steady! Go! Pod koniec lat 60-tych soul na nowo stał się popularny, czołowi jego wykonawcy
gościli w UK, a ich płyty, często reedycje, podbijały listy przebojów.
W przeciwieństwie do reggae, media darzyły soul pełnym kredytem zaufania, uważając go za muzykę
klasyczną - i faktycznie nią był. Gazety regularnie poświęcały artykuły artystom takim jak Aretha
Franklin, Smokey Robinson & The Miracles czy Brooker T & The MGs, a częste nadawanie soul w
audycjach radiowych było możliwe dzięki sukcesom tej muzyki na listach przebojów. Jamajscy artyści tez
często sięgali po soul, przodowali w tym zwłaszcza The Mohawks i Jimmy Cliff.
Noce z reggae i soulem przestały już kogokolwiek dziwić, a co lepsi tancerze wśród skinów mogli
popisywać się przy jakiś soulowych dźwiękach. Co do reggae to każdy mógł wstać i stąpać wokoło przy tej
muzyce. Zwykle chłopcy tańczyli z chłopcami, a dziewczęta ze swoimi torebkami, ale wolniejsze soulowe
numery, które puszczano pod koniec nocy powodowały, że panienki miały na co czekać. Większość
przyzwoitych tancerzy to były dziewczyny, a jeśli jakiś gość próbował zbytnio zabłysnąć, to zwykle
kończył na podłodze na swojej dupie.
Najlepsze ze wszystkiego były jednak koncerty. Sukcesy reggae w UK spowodowały napływ najlepszych
artystów z Jamajki, a wielu z nich postanowiło osiedlić się tu na stałe. W Londynie można było pójść na
koncert reggae prawie każdej nocy do przepełnionych dymem klubów takich jak The Ska Bar, The Ram
Jam Club, The Golden Star Club czy The Cue Club w których regularnie występowali czołowi jamajscy
artyści. Nowej modzie nie oparł się nawet słynny stadion Wembley i w 1970 gościł dziewięciotysięczny
tłum, który przybył na Festiwal Muzyki Karaibskiej. Cale wydarzenie zostało sfilmowane i pokazywano je
później pod jakże oryginalnym tytułem Reggae w z góry ograniczonej ilości kin, wypełnionych szczelnie
przez skinheadów.
Na prowincji koncerty były nieliczne, dzieliły je duże odległości, tak więc jeśli ktoś taki jak Derrick
Morgan grał na przykład w Bristol to miał pewność, że spotka go fanatyczne przyjęcie ze strony
miejscowych skinheadów, a bilety na koncert zostaną szybko rozprzedane. Często się zdarzało, że grupy
artystów reggae miały wspólną trasę po dużych i małych miastach, tak więc jednej nocy można było
zobaczyć na scenie pięciu czy sześciu znanych Jamajczyków, a przerwy między ich występami wypełniały
sound systemy.
Wielu skinheadów stało się prawdziwymi kolekcjonerami jamajskiej muzyki, poświęcając jej każdą
wolną chwilę, nie mówiąc już o każdym zaoszczędzonym pensie, poszukując najnowszych nagrań w
lokalnym sklepie z płytami reggae. Każdy wiedział w jakim dniu tygodnia do sklepu przychodzi nowa
dostawa i był to najlepszy dzień by je zdobyć i zrobić wrażenie na swoich kumplach. Najbardziej lubiano
materiały importowane z Jamajki, ponieważ zanim nagrania studyjne reggae stały się powszechne w UK,
nie było do tej muzyki szerszego dostępu. Idol skinów Judge Dread schodził nawet do doków razem z
innymi operatorami sound systemów by kupować płyty prosto ze statków i wyprzedzać w ten sposób
konkurencję. Posiadanie przyzwoitej kolekcji płytowej było powodem do dumy, a powszechna praktyką
stało się wówczas wyskrobywanie z singli nazw piosenek i imion wykonawców, przez co twoi kumple nie
mogli łatwo się zorientować jakie są twoje ulubione kawałki. Stary chwyt zaczerpnięty z czasów wojen
między sound systemami w latach 60-tych na Jamajce. Niektórzy skini otworzyli nawet swoje własne
sound systemy, które miały konkurować z tymi bardziej doświadczonymi, prowadzonymi przez czarnych.
Linia basu w reggae mogła zagłuszyć nawet najbardziej hałaśliwych mówców, kiedy rywalizujące sound
systemy walczyły między sobą o uwagę publiczności.
Młodsi skini czyli generalnie większość skinów musiała słuchać płyt w domach kumpli albo w lokalnym
klubie młodzieżowym. Niektóre sound systemy obsługiwały nawet szkolne potańcówki. Kiedy była po
temu okazja, skini wystawali przed koncertami, słuchali muzyki i starali się sprawiać jak najlepsze
wrażenie i udawać, że są tak twardzi jak starsi załoganci. Jeśli nic się nie działo, najlepszym miejscem do
wystawania wydawały się rogi ulic. Do momentu gdy jakiś dziadyga nie zatelefonował po policję by was
stamtąd przepędzić.
Kolejną rzeczą, którą nie zawsze udawało się młodemu skinowi zdobyć była odpowiednia garderoba.
Niewielu starszych skinheadów miało pieniądze na zakup pełnej szuflady Ben Shermanów, a jeśli tkwiło
się ciągle w szkole to było to szczególnie trudne. Wciąż można było jednak czekać na dzień urodzin czy
Boże Narodzenie. A na nadchodzącą sobotę wszystko czego potrzebowałeś to była para glanów i forsa na
bilet na mecz, albo trochę sprytu by się prześlizgnąć pod kołowrotkiem.
Potencjalni zadymiarze, głównie skinheadzi z ogolonymi głowami, w ogromnych, bulwiastych
glanach i podciągniętych spodniach podtrzymywanych przez wąskie szelki, zostali poddani dokładnej
policyjnej kontroli zanim weszli na stadion. Policjanci szukali szmuglowanych na trybuny butelek,
gwoździ, pilników, kawałków ołowiu, cegieł i haków rzeźnickich. Niektórzy posiadacze glanów z
blachami też nie zostali wpuszczeni. / Dermot Purgavie, relacja z meczu Arsenal - Chelsea, 1969
Stadion piłkarski był tym wyjątkowym miejscem gdzie wszyscy skinheadzi z miasta czy dzielnicy
trzymali się razem. Każdego innego dnia tygodnia, w miarę możliwości kręciłeś się ze swoją załogą,
spotykając innych tylko na potańcówkach albo po to by wyrównać rachunki. Ale przychodziła sobota i
wszystkie lokalne spory zostawały na tą chwilę odsuwane na bok, kiedy wartość i siła waszej drużyny
piłkarskiej i miasta zostawały poddawane próbie przez przyjezdnych fanów.
Pierwsze grupy skinheadów włączyły się do akcji w sezonie 1968/69, a drużynami które wydeptywały
szlak były Leeds United, Liverpool i Everton. Nic bardziej nie rozpowszechniło stylu skinhead niż
podróżujące na mecze wyjazdowe załogi, które mogły wejść do akcji zarówno przed, po jak i w trakcie
spotkania. Przed rozpoczęciem nadchodzącego sezonu nawet wcześniejsze układy i sztamy poszły w
diabły, a kłopoty objęły wszystkie cztery ligi plus ligę szkocką.
Około 150 skinheadów, podczas drogi powrotnej do domu z meczu Arsenal - West Ham
rozgrywanego na Highbury zdemolowało skład metra, kiedy odjeżdżał ze stacji Farringdon przy
Holburn Circus. Rozbito okna i oświetlenie powodując straty rzędu 250 funtów. / relacja prasowa z
1969
Każda drużyna z południa miała kibolską załogę skinheadów, tak samo większe kluby z północy.
Pierwsze łupy w sezonie zdobyli chłopaki z Portsmouth polując po towarzyskim meczu na długowłosych
neandertalczyków z Manchester City po całym Fratton Park, a następnie wszczynając dymy w Blackpool w
dniu otwierającym sezon. Nie minął tydzień a The Football Mail dał na pierwszą stronę artykuł o
"skinowskim zagrożeniu", a poziom przemocy napędził kanapowym strażnikom moralności niezłego
stracha.
Drużyny takie jak Manchester United ze swoją niesławną Red Army czy duże londyńskie kluby mogły
liczyć swoich skinowskich zwolenników na tysiące, a nawet mniejsze kluby jak Crystal Palace były
regularnie odwiedzane przez kilkuset łysych. Na północy futbol był dla ruchu skinhead o wiele ważniejszy
niż muzyka, tak więc strój ze stadionu czyli koszula, dżinsy i glany stał się normą również na noce.
Drużyny jak Sunderland i Newcastle, pomiędzy którymi była wielka rywalizacja, miały po 2 000 skinów
gotowych na walki podczas derbów.
Awantury początkowo koncentrowały się wokół zajmowania przez przyjezdnych trybuny na której
zwykle siedzieli miejscowi fani lub rozpoczynania zbrojnej inwazji w nadziei, że przeciwnicy zechcą
zrobić to samo. Zajęcie trybuny zależało od dostania się tam przed grupami miejscowych co zmuszało ich
do stania gdzie indziej. Zdarzało się też, że przeganiano ich w trakcie meczu, zwykle po zdobytym golu.
Początkowo policja reagowała bardzo ślamazarnie, ale wkrótce nauczyła się rozdzielać rywalizujące
grupy z większą skutecznością, tak więc chuligani zaczęli organizować walki poza stadionami. Robiono
zasadzki na dworcach kolejowych, niszczono puby, miejscowi ze schowanymi barwami klubowymi
czatowali na uboczu na przyjezdnych i vice versa.
Przy okazji meczów używano regularnie różnych rodzajów broni. Mogły to być butelki, roztrzaskane
cegły, rzutki, ostrza brzytew w pomarańczach, metalowe gwiazdki do rzucania, gazrurki czy inne podobne
narzędzia (...). W użyciu były nawet śrutówki czy dubeltówki. Najlepszą ze wszystkich broni była jednak
para glanów z blachami w czubkach, nic dziwnego że wkrótce policja zakwalifikowała je jako broń
ofensywną i trzeba je było niechętnie zostawiać w domach.
Glany szybko stały się obiektem dużego zainteresowania ze strony glin. Na początku konfiskowano
regularnie sznurówki, co utrudniało możliwość biegu czy walki. Doszło do zabawy w kotka i myszkę,
kiedy skini zastępowali sznurówki kabelkami czy zapasową para ukrytą w kieszeni, albo biegli po nowe do
najbliższego sklepu. Policja zaczęła zakazywać sprzedaży sznurówek w sklepach w okolicy stadionu i
dokładnie przetrząsała ci kieszenie.
Wkrótce wymyśliła jednak środek, który ostatecznie zniechęcił skinów do zakładania ciężkich butów na
mecze. Kiedy skinheadzi wychodzili ze stadionu ustawiano ich w szereg i kazano ściągać glany. Buty
zostały rzucane na wielki stos, a ich właściciele musieli stać w skarpetkach, aż przyjezdni fani zostaną
przeeskortowani ze stadionu na bezpieczną odległość. Oczywiście to dawało bystrzejszym skinom szansę
na złapanie lepszej pary butów, gdy już wolno było je założyć, ale najgorsze z tego wszystkiego było to, że
stos glanów miał zadziwiające właściwości mieszania obuwia niczym pralka. To jest dość wkurzające
kiedy wrzucasz do prania parę skarpetek a wypływa tylko jedna, a podskakiwanie ze stadionu do domu w
jednym bucie nie było w końcu takie zabawne.
Normą stało się przeszukiwanie przez policje przy kołowrotkach i w tym momencie ważną role zaczęły
odgrywać dziewczyny. Mogły wnosić broń na mecze stosunkowo łatwo, ponieważ były rzadko
przeszukiwane z powodu braku kobiet-policjantek na służbie przed stadionem. Tylko policjantki mogły
należycie obszukać dziewczynę i było łatwo tego uniknąć podążając do wejścia przy którym ich nie było.
Nie to było jednak głównym powodem dla którego dziewczyny przychodziły na stadiony. Większość po
prostu towarzyszyła swojemu chłopakowi albo miała nadzieję znaleźć sobie nowego. Innym podobał się
jakiś gracz albo naprawdę lubiły futbol. Ale najlepsza historia jaką kiedykolwiek słyszałem była o
futbolowym gangu złożonym wyłącznie z dziewczyn, które mogły się mierzyć z najlepszymi gangami
chłopaków. Oczywiście, na stadionach było dużo dziewuch, które potrafiły pomóc swojemu chłopakowi w
kłopotach, a niektóre uderzały lepiej niż niejeden gość, ale co się tyczy tych mocnych amazonek, to każdy
słyszał o jakiejś, ale faktycznie nigdy nie widział żadnej w akcji. Pomyślcie tylko, było mnóstwo
"twardzieli", którzy zwiewali jak panienki, więc może stąd się to wzięło.
Mimo, że broń na stadion był wnieść coraz trudniej, kibice mieli swoje sposoby. Zwijano na przykład
mocno gazetę, by uformowała tak zwaną millwalską cegłę, a następnie owijaną nią metalowe monety i
powstawał przyzwoity kastet. Trudno cię było zatrzymać za posiadania garści drobniaków w kieszeni i
Daily Mirror pod pachą.
Największą radochę dawała podróż na mecz wyjazdowy. Kibice futbolu jadący do nie odkrytych lądów,
obrzucanie obelgami rywali podczas drogi na stadion i szczęśliwe uwolnienie się od policyjnej eskorty,
dzięki czemu można było toczyć bitwy z przeciwnikami. Często taka "bitwa" kończyła się na rzucaniu
butelkami, ganianiu się i wyzwiskach, ale niektóre awantury na stadionach przybierały formę prawdziwych
zamieszek.
Skinheadzi znowu dali o sobie znać podczas tego weekendu. Toczyli walki z policją i straszyli kibiców
na meczach piłkarskich. Szukali zadym do których mogliby się przyłączyć. Przerwali mecz w
Rochdale i wszczeli awantury na meczu rugby w Leeds transmitowanym przez telewizję / The Sun,
1970
Normą stało się demolowanie pociągów w drodze powrotnej, co (jeśli nie coś innego) zmusiło koleje
brytyjskie do zmiany terminu przydatności na swoje tabory kolejowe, gdy coraz więcej starych wagonów
zostawało wycofywanych z użytku. Walki skinheadów podczas meczów były pożywką dla prasy, a
potępiające artykuły tylko przydawały temu reklamy i rozpowszechniały futbolowy chuliganizm.
Wszystkie te liche teorie o rozbitych domach, kiepskich szkołach i zepsutych dzielnicach może i miały w
sobie trochę racji, ale prawda była taka, że młodzież lubiła i nadal lubi futbolowy chuliganizm przede
wszystkim dlatego, że sprawia im to przyjemność. Proste jak drut.
Propozycje wychodzące od tego zatroskanego społeczeństwa jak temu zaradzić były bardziej
przepełnione przemocą niż sam problem. "Wybatorzyć ich publicznie podczas przerwy, wychłostać ich,
przywrócić obowiązkową służbę wojskową, włożyć więcej dyscypliny w ich życie". Wspaniały materiał.
Nie tylko na stadionach były przyjemniaczki. Chrońmy się od nich okopami. Bobby Robson z Ipswich
Town poszedł nawet tak daleko, że przemawiał za użyciem miotaczy ognia przeciw awanturnikom z
Millwall! (*londyński klub słynący z najbardziej agresywnych chuliganów). A zrobiono z niego później
menedżera reprezentacji Anglii!
Głupkowaci socjologowie, którzy uważali, że skini w ogóle nie interesowali się tym co się działo na
boisku, byli w grubym błędzie. Mogli powiedzieć, że nie byli prawdziwymi kibicami, ale niektórzy
skinheadzi byli bardziej lojalnym zwolennikami swojej drużyny, zarówno u siebie jak i na wyjeździe niż
zwykli futbolowi chuligani.
Telewizja na trwałe zmieniała piłkę, robiąc ją grą ciągłych powtórek, gdzie każdy ruch jest analizowany.
Jeśli tym miał być futbol to kto do diabła chciałby oglądać co tydzień takie gówno jak Maidstone United?
Może ci usadowieni bezpiecznie w swoich kabinach mają czas by biernie śledzić każdy ruch, ale życie na
trybunach to zupełnie inna historia. Tam gdzie gra to nie tylko podania, wrzutki i strzały, ale gdzie
namiętność, zaangażowanie i zamiłowania są równie ważne. Poza tym zawsze znajdzie się jakiś wielki
bastard, który stanie przed tobą, tak że na pewno nie zobaczysz wszystkiego.
Skinowskie walki nie ograniczały się wyłącznie do stadionów, do tego było jeszcze daleko. Większość z
nich była związana z lokalnymi gangami skinów pochodzącymi z pewnych części miasta, osiedla czy wsi.
Czasami gangi mogły wywodzić się nawet z danej ulicy czy składać się z gości, którzy odwiedzali
regularnie jakiś pub, kafeję czy frytkarnię. Terytorium było wszystkim.
Skinowska odzież reprezentowała podstawowe uniformy gangu. To było stylizowane na twardy,
robotniczy wygląd, ale nie musiałeś być skinem, żeby prezentować podobną filozofię. Dla niektórych był
to styl, dla niektórych moda, ale nie mogłeś ostrzyc włosów, założyć glany i przyłączyć się do armii
skinheadów bez zaakceptowania niektórych ich wartości. Bycie w gangu dawało potężne poczucie
przynależności, a z tego brał się szacunek i lojalność wobec swoich kumpli oraz duma z reputacji twego
gangu. Prawo dżungli jest honorowane przez przestępców. A jeśli nie byłeś skinem, ani nie należałeś do
żadnego gangu, czułeś się bardzo samotnym.
W każdej grupie zawsze znajdziesz liderów, zabijaków, bawidamków, klaunów oraz frajerów i głupków
wioskowych którzy obrywają za innych. Rdzeń gangu był zawsze oparty na tych którzy wciąż szukali
sposobności do walki i na tych którzy byli w tym dobrzy. Oddział w glanach który atakował pierwszy i
wychodził z walki najlepiej, kumple którzy byli z tobą na dobre i na złe. Oczywiście każdy wiedział, że ich
gang jest najlepszy. Jeżeli dostawało się lanie to dlatego, że przeciwników było więcej, byli sprytniejsi,
albo działali z zaskoczenia, ale nigdy nie pokonano was w uczciwej walce. Nawet porządne lanie można
było uważać za jakiś rodzaj zwycięstwa, jeśli zdołałeś uciec do domu by wylizać rany. Dwa pęknięte żebra
i złamany nos, być może, ale to ty śmiałeś się ostatni gdy uciekając bełkotałeś "bastardy !". No i
oczywiście był zawsze następny raz.
Nienawidzę kudłaczy... Tego całego gadania o miłości i pokoju i tych wszystkich ciuchów. Oni są
złodziejami. Chodzi mi o to, że ja zarabiam na swoje utrzymanie, a także na ich zasiłek. Większość z
nich ma nienaganny akcent i chodziła do prywatnych, ekskluzywnych szkół. / Jimmy, 17 letni
skinhead z Bethnal Green, East London
Gangi skinów wynajdowały problemy wszędzie tam gdzie się pojawiły. W parku po szkole, w wesołym
miasteczku, obok taniego sklepu, odwiedzając jarmark... A jeśli kłopoty nie znalazły ciebie to oczywiście
ty szedłeś ich szukać. Odwiedzanie terytorium innego gangu, czy podrywanie ich dziewczyn dawało ci
pewność jak w banku, że skończy się to zadymą. Albo to, albo można było wybrać się na kogoś kto
wyglądał tak, że zasługiwał na lanie. Każdy kto nie pochodził z twojego terytorium mógł być potencjalnym
celem skinowskiego ataku, a to znaczyło każdego gościa z rywalizującego z wami gangu i każdą
nieszczęśliwą duszę na twej drodze, która była po prostu w złym miejscu, o złym czasie. Takie cele różniły
się w zależności od dzielnicy. W okolicach koszar najchętniej tłuczono wojskowych, mimo że wielu
skinów też się zaciągało do armii, w miasteczkach uniwersyteckich polowano na studentów i tak dalej.
Pedały i każdy kto choć trochę ich przypominał byli często obiektami ataków, szczególnie gdy przeciw
jednemu było dziesięciu chętnych do zorganizowania małej zadymki. Gazety rozpisywały się pewnego
razu o dziadku klozetowym pobitym przez skinheadów, ponieważ wzięli go za starego świńtucha, który nie
powinien włazić do toalety dla mężczyzn.
Odpowiednim celem byli też hippisi. zawsze postrzegano ich jako nic więcej niż brudasy, nie uczesane
pasożyty, buntownicy bez powodu i totalni dziwacy niechętni wobec pospolitych, tradycyjnych wartości,
którym hołdowali skini. Niezbyt wielu przechodziło przez skinowskie terytoria z własnej woli, ale nawet ci
którzy się tam nie zapuszczali często byli celami skinowskich poszukiwań i niszczycielskich misji.. Nie
było trudno ich wytropić, wystarczyło znaleźć lokalny squat, albo udać się na festiwal muzyki pop, by
dobrać się im do skóry.
De facto to właśnie bicie hippisów sprawiło, że o skinheadach zaczęto pisać w gazetach. Głośnym
wydarzeniem we wrześniu 69-tego było przejęcie przez hippisów wielkiego domu w Londynie, a na
zewnątrz tłumy gapiów mieszały się z policją i gangami skinheadów, którzy tym razem mieli jednak
wspólny cel - rozwalenie squatu. Tylko pojawienie się Hell's Angels na Picadilly 144 powstrzymało
skinów od zaatakowania budynku.
Na festiwalach muzyki pop nie można było się przepchać przez tłumy hippisów, szczególnie gdy był
darmowy wstęp. Ogromny koncert The Rolling Stones w Hyde Park w lipcu '69 przyciągnął 250 000
ludzi. Również tu zapłacono Hell's Angels by pilnowali porządku, ale to nie powstrzymało skinheadów
przed daniem wycisku paru hippisom. Przez następny rok bezpłatne festiwale pop organizowane były
dosłownie wszędzie, między innymi ponownie w Hyde Park, na wyspie Wight czy w Bath, a na każdy
tłumnie spieszyli hippisi. Oczywiście miejscowi skinheadzi próbowali doprowadzić ulicy do porządku i
czystości, ale było to niewdzięczne zadanie. Nawet krytyk muzyki pop, Jonathan King, który sam w sobie
nie był żadnym przyjacielem skinów określił tłum w Bath jako "szary, brudny, ponury i nachmurzony" oraz
" śmierdzący od nie zmienionych skarpetek i nie pranej bielizny" W dodatku jasne było dla wszystkich, że
Bóg jest po stronie skinheadów, bo przy okazji takich imprez zawsze lało i długowłose bastardy były
przemoczone do suchej nitki.
Często słyszało się o rozejmach zawartych między skinheadami a hippisami, ale tak naprawdę nigdy nie
sięgały one dalej niż poza strony International Times, a że większość skinów nie czytała tych
hippisowskich bzdur, to pomysł umierał tuż po narodzeniu. Ot, gadanie.
Nie istniała też przyjaźń pomiędzy skinami i Hell's Angels nawet gdy wokół nie było hippisów. Częste
starcia miały miejsce w nadmorskich kurortach i miastach, w których istniały załogi angelsów czy jakieś
inne motorowe gangi. Toyah Wilcox, ta znana jako gwiazda muzyki pop, opowiadała raz o rywalizacji
pomiędzy skinami i angelsami w zachodniej części kraju, która oczywiście skończyła się nagle, kiedy
pewnego ranka znaleziono odciętą wygoloną głowę na przejściu dla pieszych. Nic dziwnego, że później
wyjechała na owczą farmę do Barnet. W Whitby w hrabstwie Yorkshire angels został zasztyletowany na
śmierć przez skinheada za podkradnięcie mu dziewczyny. Jeden do jednego.
Nie lubimy greaserów bo się nie myją i noszą te skóry i tłuste włosy. Oni są po prostu brudni, a ich
dziewczyny jeszcze brudniejsze. Więc kiedy się ich spotyka ma się ochotę im przywalić. / 16 letni skin
z Margate, 1969
Prawdę powiedziawszy, większość skinheadów odczuwało podziw pomieszany z zazdrością wobec
prawdziwych motocyklistów ze względu na styl życia jaki prowadzili i tego w co wierzyli. I nie było zbyt
wielu czternastoletnich skinów na tyle odważnych by wszczynać z nimi bójki. (...) Ale zmotoryzowani
młodzieńcy ubrani w skóry, z piosenki Peter & The TTB, którzy myśleli, że są Hell's Angels to zupełnie
inna sprawa.
Tak jak modsi toczyli bitwy z rokersami, tak skinheadzi walczyli z greasersami (*greaser - angl. flejtuch,
brudas od słowa greasy - zatłuszczony, brudny). Greaser był oczywiście potomkiem rokersa, choć obydwaj
byli prawdopodobnie tym brakującym ogniwem pomiędzy człowiekiem a małpą, którego antropolodzy
szukają w skamieniałościach. Chodzi mi o to, że jedni i drudzy to brudne mordy. Greaser po prostu kochał
brud.
Co śmieszniejsze skinheadzi od pewnymi względami mieli więcej wspólnego z greasersami niż z
modsami. W brutalnej rzeczywistości skinowskiego świata nie było oczywiście miejsca na wymodelowane
włosy, podnoszenie leżących niedopałków czy makijaż u chłopaków. Podczas gdy jednak duch mods leżał
w indywidualności to skinheadzi bezsprzecznie dążyli w kierunku uniformizacji, która brała się z
przynależności do jakiegoś supergangu. Z drugiej strony greaser podzielał skinowski punkt widzenia na
takie sprawy jak męskość, męska dominacja i męska solidarność, ale to w zasadzie było już wszystko, bo
pod każdym innym względem obie grupy podążały swoimi własnymi ścieżkami. Mieli zasadniczo
odmienne poglądy na styl ubierania się, muzykę, schludność czy środki transportu. Podczas gdy greasersi
używali zazwyczaj motorowerów, skinheadzi jeździli Fordami Anglia, na skuterach, albo po prostu
autobusami czy pociągami. Nienawiść skinów wobec greasersów sięgała zenitu podczas walk z okazji
świąt w nadmorskich kurortach po całym kraju. Skinheadzi zawsze liczebnie przewyższali greasersów, ale
byli zwykle od nich młodsi, tak więc siły były bardziej wyrównane niż by się to mogło wydawać na
pierwszy rzut oka. Nie było niczego co gang skinheadów lubił bardziej od dorwania samotnego greasera,
wówczas potrzebny był mu do odganiania się każdy centymetr łańcucha z jego motoroweru.
Zadymy na meczach i podczas świąt były idealne by wstrząsać środkami masowego przekazu, ale
skinowska przemoc, która wzbudziła największe zainteresowanie była skierowana przeciw azjatom
żyjącym w Brytanii. Istotnie źle się działo, a paki-bashing (tłuczenie Pakisów) stało się na tyle głośne, że
było w tym czasie jednym z ważniejszych tematów w rozmowach pomiędzy brytyjskim a pakistańskim
rządem.
Przywódcą Stepney Mob jest Mickey Steal, 18 letni syn nadzorcy z fabryki herbaty. W jego gangu
jest 50 młodzieńców, niektórzy z nich są kolorowi, co zadaje kłam sugestiom, że paki-bashing jest
spowodowane wyłącznie rasową nienawiścią. / Eugene Hugo, 1970
Atakowano nie tylko Pakistańczyków. Hindusi, Bengalczycy i inni azjaci określani byli mianem "Pakis" i
wszyscy byli potencjalnymi ofiarami skinowskich napaści. Ale to nie były zwykłe rasistowskie ataki jak
uważało wielu komentatorów.
W istocie brali w nich udział nie tylko skinheadzi i biała młodzież, ale również młodzi Grecy, imigranci z
Karaibów i inni kolorowi. Problem był naprawdę złożony. Z jednej strony Brytania dotknięta była histerią
o to, że kraj jest zalewany przez cudzoziemców, podsycaną w dodatku przez tyrady Enocha Powella w
kwietniu 1968. Przez to stracił on swoje miejsce w gabinecie cieni, ale nie ma wątpliwości, że pochwycił
panujące wówczas wśród brytyjczyków nastroje, co znalazło potwierdzenie w dniu wyborów. Powell
otrzymał dziesiątki tysięcy listów poparcia, a zarówno dokerzy jak i tragarz maszerowali z East Endu do
Gmachów Parlamentu by zamanifestować, że się z nim zgadzają.
Z drugiej strony był duży napływ imigrantów ze środkowej Azji czy Ugandy, którzy trzymali się mocno ze
sobą w zamkniętych wspólnotach i nie byli naprawdę zainteresowani staniem się częścią społeczeństwa w
którym się znaleźli. Azjaci mieli swoje własne kafeje, kina i meczety do których chodzili i byli tu tylko by
znaleźć pracę i posyłać pieniądze do swoich rodzin do ojczyzny. Większość nawet nie potrafiła mówić po
angielsku, a co gorsza nie potrafili grać w piłkę nożną. Kolor ich skóry powodował, że łatwo można było z
nich zrobić kozły ofiarne za problemy nawiedzające kraj, który co prawda wygrał wojnę, ale nie potrafił
wygrać pokoju. Azjatów postrzegano jako konkurentów, którzy mogą zabrać pracę i domy, w czasie kiedy
w przemyśle ciężkim następowały masowe zwolnienia, a tradycyjne robotnicze społeczności były
zagrożone ze strony planistów miejskich, którzy zamierzali zrezygnować z budowy tanich,
wielopiętrowych bloków. Wszystko to oraz fakt, że Azjaci nie organizowali samoobrony robiło z nich
będący pod ręką cel, który można było łatwo grzmotnąć w usta.
Wielu młodych skinów mogło uważać starego Enocha za bohatera, ale dla większości ich związki ze
zorganizowaną polityką kończyły się na poczęstunku herbatą i ciastkami u młodych liberałów w Skegness
podczas świąt. Większość skinów była za młoda by móc głosować, ale bez wątpienia najpopularniejszym
wyborem była lewicowa Partia Pracy. Paki-bashing czy Paki-rolling (walcowanie Pakisów), jak często
nazywano obijanie Azjatów, nie było z pewnością częścią jakiegoś skrajnie prawicowego spisku. Azjaci
byli po prostu kolejna pozycją na liście skinowskich wrogów tak samo jak hippisi, pedały, zboczeńcy,
greasersi i każdy kto spojrzał na ciebie krzywo.
Na jakimś squacie była ta obrzydliwa dziewczyna. To była najgrubsza rzecz jaką widziałem w
życiu... i najbrzydsza. Wyglądała, że jest od Hell's Angels. Cóż, pomyślałem, że dla skinheada
posunąć dziewczynę Hell's Angels to straszne przeżycie. Oto dlaczego znalazłem się w szpitalu
Stratford. / John Butler, 20 letni skin z East Ham, 1970
Karaibów już wtedy wchłonął brytyjski styl życia i oczywiście ogniwem łączącym była muzyka reggae.
Powiedzmy jednak szczerze, że sprawy nie zawsze wyglądały tak słodko i różowo. Gangi czarnych skinów
często zwanych afro boys mogły ścierać się z gangami białych czy nawet gangami wielorasowymi, ale to
wszystko wynikało raczej z walki o terytoria niż z koloru skóry.
Kiedy nikt nadający się do zaczepki nie wychodził z ostatniego pociągu, wówczas skini kierowali swoja
energię na wyrządzanie jakiś innych szkód. W niektórych miejscach popularne były przejażdżki
podkradzionymi na jedna noc samochodami, można było też kręcić się wokół lokalnego sklepu na rogu
ulicy, a każdy kto roznosił gazety mógł ci powiedzieć, gdzie jest coś do podwędzenia bez zbytniego
wysiłku. Na murach wisiały automaty z papierosami i słodyczami, w ciągu paru sekund zrywano taką i
zabierano w ustronne miejsce do wypatroszenia. Można było wówczas zobaczyć kto w załodze jest
głupkiem. Podczas gdy ty byłeś zajęty pakowaniem do swoich kieszeni pieniędzy, oni zbierali gumy do
żucia.
Drobne przestępstwa nie były domeną wyłącznie skinheadów. To była po prostu część dorastania i wciąż
jest to popularne wśród dzieciaków, bardziej niż to zgredy podejrzewają. Awantury były częścią
przesadnego podejścia skinów do robotniczego poglądu na życie. Zdarzało się, że było to na tyle złe, że
mogło prowadzić do zabójstwa, ale zasadniczo ograniczało się do niegroźnego zuchwalstwa.
Skinheadzi uwielbiali swój pełny przemocy wizerunek. Trafianie na łamy gazet jest zawsze dobre dla
poprawy stanu ducha. Nawet bycie zaaresztowanym miało swoje dobre strony, bo gdy wychodziłeś to
traktowano cię jak osobę królewską, oczywiście jeśli nie trafiłeś tam na dłużej, bo po wyjściu twoi kumple
byli już żonaci, uspokoili się, albo wyprowadzili gdzieś indziej.
Bycie skinheadem wkrótce stało się niebezpieczne w samym sobie i nie mogłeś wyrzucić nawet papierka
od cukierka by nie zostać spałowanym. Glinom wystarczyło tylko, że zobaczą ostrzyżoną głowę i glany.
Uważano, że sprawiasz kłopoty nawet gdy zajmowałeś się wyłącznie swoimi sprawami. A jeśli stanąłeś
przed sądem, a sędziemu przed tygodniem jakiś małoletni skin porysował samochód, to miałeś gwarancje,
że wyrok nie będzie dla ciebie korzystny.
Kiedy nie ma butelek ani brzytew, a są tylko glany, jest fajnie się przejść. Chodzi mi o to, że każdy
może wtedy zebrać niezłe kopy. / Georgie, 16 letni skin z Londynu
Pod koniec 1970 wielu starszych skinheadów zaczęło się wyłamywać. Ruch zaczął składać się z
przemocy i małolatów, którzy myśleli, że to w skinhead jest właśnie najważniejsze. Skinheadzi z Luton nie
mogli nawet wychodzić na ulicę, po tym jak gliny wprowadziły dla nich godzinę policyjną po serii
incydentów z Azjatami, greasersami i rywalizującymi skinowskimi gangami. Niektórzy skini może szukali
problemów, ale im byłeś starszy tym się bardziej uspakajałeś i bardziej istotne rzeczy zaprzątały twoją
uwagę. Po co szukać zadymy, kiedy rodzice twojej dziewczyny właśnie wychodzą na całą noc?
Wszystko co dobre prędzej czy później się kończy, a ruch skinhead zaczynał już śpiewać swoją łabędzią
pieśń. Ale wciąż tlił się płomień, a skini nie wyrzekli się tego wszystkiego tak łatwo. Glany i szelki może
zostały zdjęte, ale duch 69-tego był wciąż żywy.
Suplement do Spirit of '69
Artykuł Chrisa Welcha z Melody Maker z 1969 opisujący subkulturę "mods". De facto chodzi o
skinheadów, których wówczas zwano jeszcze od czasu do czasu twardymi modsami.
OTO MOD, MOD, MOD, ŚWIAT MOD
- Co to jest mod ? Mod nie ma korzeni, tradycji czy kultury w przeciwieństwie do innych
ważniejszych plemion dżungli społeczności brytyjskich nastolatków jak na przykład rokersi.
- Modsi nie są zainteresowani chronieniem rock'n'rolla, ubóstwianiem idoli, jeżdżeniem,
pielęgnowaniem i kochaniem motorów.
- Modsi są apatyczni, aż do granic ignorancji w stosunku do rock'n'rolla. Nie mają idoli, a jeśli
chcą podróżować to robią to autobusem, skuterem albo wczesnym modelem Forda Zephyr.
- Nie mają wzniosłych ideałów jak hippisi, rokersi czy fribblersi. Hippisi tęsknią za przyszłością,
rokersi za przeszłością, podczas gdy fribblersi chcą jedynie dobrze bawić się w teraźniejszości.
- Modsi są podzieleni na dwa obozy - wybaczcie te określenie - agresywnych i nieagresywnych.
- Pierwsi przodują w popełnianiu aktów niczym nieusprawiedliwionej przemocy, podczas gdy ci
drudzy są jedynie młodzieńcami, zainteresowanymi modą (strojem) i wykazują zamiłowanie do
muzyki i narkotyków.
- To ciekawe, że kiedy sędzia, naczelny gazety, dyrektor szkoły czy inny filar naszego
społeczeństwa chce ciskać kamienie na niespokojna młodzież to zaczyna kipieć ze złości na
długowłose ciamajdy, niedbaluchów, hippisów, studentów itd.
- Widok krótko ostrzyżonych głów i stukot ciężkich glanów wchodzących o północy do Wimpy Bar
czy do dancehallu jest naprawdę przyczyną nieprzyjemnych uczuć w żołądku.
- Nieprzyjemny hałas nożyczek, mowa pełna przekleństw, maniakalność, śmiech bez poczucia
humoru, czarne, wypatrujące ofiary oczy, powinny troszczyć naszych lordów protektorów bardziej
niż pokojowi hippisi i ordynarni rokersi.
- Ale panowie protektorzy mocni na Fleet Street i w Izbie Gmin wiedzą tylko o aktywistach, którzy
potrafią czytać i pisać, o elokwentnych członkach młodzieżowej społeczności.
- Ponure, szare hordy modsów są poza ich świadomością, mimo chmur zwiastujących wojnę,
które zbierają się nad terytoriami modsów we wschodnim i południowym Londynie.
- Nie wszyscy modsi są pełni przemocy w słowie i uczynku, ale ten typ ubrania daje wielu
młodzieńcom sposobność na wyładowanie swojej agresji i frustracji, pomaga nawet utrzymać
wykrętną tożsamość osobistą.
- Musisz być wychowankiem szkoły średniej i mieć predyspozycje do czytania ciężkich książek by
zostać hippisem.
- Musisz lubieć wino z jabłek, stary jazz, Marty Feldmana i kurtki candystriped żeby być
fribblesem.
- Potrzebujesz tylko pary ciężkich glanów by zostać modsem.
- Jak jeszcze można rozpoznać modsa? Poskarż się lepiej na serio zmartwionym prawnikom i
naczelnym redaktorom gazet.
- Charakterystyczny ubiór modsa to wybielinkowane dżinsy z czerwonymi szelkami oraz ciężkie
glany z blachami w czubkach. Zakładają też zielone drelichy i brązowe sztruksy Levisa. Modsi
skuterowcy noszą parki z Dave-Dagenham na plecach.
- Starsi modsi wolą niebieskie moherowe garnitury i zwani są często suits (garnitury). Są zwykle
bardzo niebezpieczni, szczególnie przerażający są suits, którzy noszą okropne okulary dające im
iluzję inteligencji.
- Krótkie włosy są obowiązkowe. (...) Ta łysość jest oznaką męskości, ponieważ każdy wie, że kto
nosi długie włosy jest oczywiście "inny" i podejrzany.
- Język jest mocno ograniczony. Choć bitnicy z filmów używają słów w rodzaju „człowieku !” itp. ,
prawdziwi modsi mówią „fuck”.
- Ulubione narkotyki to pigułki i mocne piwo. Suits piją nadmierne ilości wódki albo whisky.
Marihuana znana ze swoich pacyfistycznych efektów jest odrzucana - jak można stosować
przemoc odczuwając lenistwo.
- Ich muzyczne zamiłowania to soul i ska. Soul jest ceniony mimo, że wydaje się być już trochę
niemodnym, najlepszą muzyką dla ciężko stąpających butów są blue beat, reggae, rock-steady i
ska.
- (...) Co najdziwniejsze, wydaje się, że modsi prędzej uspokoją się i przystosują niż inne
subkultury, ponieważ tak naprawdę nie wierzą w nic, łącznie w sens bycia modsem. Może
dlatego społeczeństwo woli ich od długowłosych myślicieli.
THE PAINT HOUSE
Czy pierwsi skinheadzi pojawili się w londyńskim East Endzie czy też gdzie indziej jest tematem
do dyskusji, w każdym bądź razie jest to dobre miejsce na określenie terenu narodzin subkultury.
W 1972 wydawnictwo Penguin opublikowało książkę pod tytułem The Painthouse,
opowiadająca o gangu skinheadów z Bethnal Green. Był to okres kiedy ruch skinhead przeżywał
znaczny regres, ale książka ta nie była opisem subkultury, jeśli już to raczej analizą
socjologiczną. Jest to jednak jeden z niewielu wartościowych zapisów na papierze dotyczący
pierwszych skinów i dlatego warto mu poświęcić kilka wolnych godzin.
Zasadniczym tematem książki są rozważania i zachowanie się skinów z załogi Collinwood
nazwanej tak od osiedla po którym się włóczyli. The Painthouse był młodzieżowym domem
kultury, który został zniszczony, by następnie stać się drugim domem dla skinów z Collinwood.
Nosili oni typowe skinowskie uniformy składające się z glanów, dżinsów, shermanek, tank tops
(bluzo-sweterki bez rękawów bardzo popularne na przełomie lat 60-tych i 70-tych) oraz płaszcze
crombie już w 1968 i byli jedną z pierwszych skinowskich załóg, ale nie pierwszą jak uważają
autorzy, ponieważ sami młodzieńcy przyznają, że naśladowali styl starszych chłopaków.
Książka zagłębia się w rozmaite aspekty z życia gangu, od szkoły po stadion, od zadym po
stosunek do imigrantów. Obala przy tym wiele mitów o skinach, m.in. to że od początku byli oni
rasistami. Paki-bashing odbywało się tak jak w innych rejonach, ale w gangu byli także czarni.
Niestety książka tworzy też trochę mitów, szczególnie dla tych, którzy odbierają ją jako coś w
rodzaju dokładnej analizy ruchu.
Jednak autorzy nie mieli wcale takich intencji, a opinie członków Collinwood pokrywają się z
opiniami przeciętnego nastolatka z ulicy. Nie trzeba mieć krótkich włosów by nie lubić szkoły czy
dać komuś po łbie na meczu. W końcu skini z Collinwood byli po prostu dorastającymi
młodzieńcami z klasy robotniczej dobrze bawiącymi się w swoim towarzystwie. A to, że kibicując
Tottenhamowi mieli mało czasu na reggae nie znaczy, że każdy skinhead postępował w podobny
sposób, do tego było jeszcze daleko.
WIELKIE WOJNY REGGAE
Reggae wiele zawdzięcza swoim najwierniejszym fanom - skinheadom, którzy zaadoptowali tę
muzykę jako własną. Wielkie przeboje jak Wet Dream Maxa Romeo odnosiły oszałamiające
sukcesy w knajpach i pubach na długie miesiące zanim trafiły na ogólnokrajową listę przebojów.
Sound systemy prowadzone przez ludzi takich jak Sir Neville The Enchanter szybko zaczęły
funkcjonować poza społecznościami imigrantów z Karaibów i często trafiały do klubów, do
których uczęszczała prawie wyłącznie biała młodzież, by tam prezentować swoje płyty. Naturalnie
za nimi podążali ich pierwotni fani i w ten sposób biała i czarna młodzież mogła przetańczyć
razem całą noc i nie wynikały z tego żadne problemy.
Pokój nie trwał jednak długo. W 1970, w tego typu klubach, przez 9 miesięcy szalała tak zwana
"wielka wojna reggae" i zdarzało się, że brały w niej udział nawet dziewczyny.
W południowolondyńskim klubie reakcją skinheadów na piosenkę dua Bob & Marcia - Young,
gifted & black (młody, utalentowany i czarny) było przecięcie kabla od mikrofonu, rozpoczęcie
awantury i odśpiewanie własnej wersji utworu - Young, gifted & white.
Od 1971 reggae zaczęło tracić swój urok dla białej młodzieży, zmiana w kierunku śpiewania o
babilonie, Jah i wszystkich tych afrykańskich sprawach spowodowała, że większość skinheadów
znalazła się na lodzie. Jamajskie dźwięki ponownie zostały ograniczone do społeczności
karaibskich imigrantów.
SŁODKI SOUL
W latach 60-tych czarni amerykańscy muzycy soulowi współzawodniczyli z jamajskimi
gwiazdami o serca i roztańczone nogi skinheadów. Noce z reggae i soul miały miejsce po całej
Brytanii, a wielu Jamajczyków coverowało na żywo, na scenie soulowe kawałki. Tak naprawdę, to
do 1969, Jimmy Cliff uważał się za artystę soulowego, a kompozycje reggae, które tworzył,
przekazywał innym trojanowcom.
Soul i reggae miały ze sobą wiele wspólnego, nic dziwnego, rozwinęły się przecież z tego
samego gatunku muzyki - rhythm & bluesa. W czasie gdy świat podbijał rock'n'roll, jamajska
muzyka rozwinęła się w ska, podczas gdy amerykański rhythm & blues spłodził słodką muzykę
soul.
Każde duże miasto Stanów Zjednoczonych mogło się pochwalić własnym, unikalnym
brzmieniem. Z Detroid pochodziła wytwórnia Tamla Motown ciesząca się wielkim powodzeniem w
połowie lat 60-tych i ponownie pod koniec tej dekady. W Memphis stworzono metalowe brzmienie
wytwórni Stax, która przyjęła pod swoje skrzydła późniejsze sławy jak Otis Redding czy Booker T
& The MGs.
Na początku lat 70-tych soul znowu stał się popularny w UK, duże soulowe rewie miały trasy po
wyspach, a na listach przebojów pełno było soulowych klasyków.
SUNDERLAND - NEWCASTLE
(Artykuł opisujący problemy z kibicami przed meczem pierwszoligowych drużyn angielskich)
Gang skinheadów próbował wczoraj przemycić przerażające uzbrojenie na jeden z
najważniejszych meczów sezonu. Składało się ono z ponad 50 sztuk broni - w tym butelek, noży,
gwoździ, widelców, nożyczek, dłut, młotków i gazrurek. Celem skinheadów była zadyma z okazji
setnego derby płn.-wsch. Anglii pomiędzy AFC Sunderland a Newcastle United. 5 godzin przed
rozpoczęciem meczu na stadionie Roker Park w Sunderlandzie bandziory przerzuciły worek z
bronią nad 4-metrowym murem otaczającym stadion. Ale ich plan się nie powiódł dzięki
policyjnemu kierowcy. Kierowca zaczął coś podejrzewać, kiedy zobaczył grupę około 12
młodzieńców skupionych przy ogrodzeniu. Zatrzymał się, a młodzieńcy, którzy nosili czerwono-
białe szaliki Sunderlandu uciekli. Policjant wówczas przeszukał stadion i znalazł worek pełny
broni.
Komisarz Ronald Kell powiedział później -"To była naprawdę przerażająca kolekcja... w złych
rękach mogłaby spowodować znaczne szkody i rany. Młodzieńcy musieli domyśleć się, że
zostaną przeszukani przed wejściem, więc zdecydowali się przemycić broń w ten sposób."
Kolejny oficer policji powiedział -"Najdziwniejszym przedmiotem był drewniany tłuczek do kartofli,
który został zaostrzony tak by zadawać rany po rzuceniu nim."
Inne rodzaje broni w tym naćwiekowane pasy i łańcuchy rowerowe zostały dołączone do
kolekcji po kontroli policyjnej przed wejściami na stadion. Przed meczem nastoletni fani
Newcastle wtargnęli do supermarketu i kiedy nie mogli dostać się do kafejki na pierwszym
piętrze, zaczęli rzucać puszkami. Stłuczono 5 szyb. Natomiast w czasie meczu, który zakończył
się wynikiem 1:1, tłum 51 950 widzów nie sprawiał kłopotów.
SONS OF SKINHEAD
Czasy dla ludzi wciąż były nie najlepsze, szczególnie się to tyczyło młodzieżowych ruchów. Wbrew
zuchwałym i nieprzemyślanym deklaracjom, że się zostanie skinheadem przez całe życie, każdy wiedział,
że przyjdzie w końcu dzień, kiedy zawiesi swoje szelki i odstawi glany na dobre. Tak dzieje się z każdą
subkulturą i bardzo mało jest wyjątków od tej złotej reguły. Dziwaczny punk może dał powód do pisania
dla gazet w jakiś spokojny dzień, ale traktowano go zawsze z taką wiarygodnością jak potwora z Loch
Ness. Czasami nawet z mniejszą.
Trzeba jednak powiedzieć, że jest coś szczególnego w przynależności do młodzieżowej subkultury, coś
co zostaje w tobie przez resztę twego życia. Możesz wyglądać zupełnie inaczej w wieku 30 lat, ale kawałek
twego serca jest nadal przepełniony wiarą do sprawy, aż do dnia w którym umrzesz. Gdybym dostawał 10
pensów za każdym razem, gdy jakiś pijany gość zaczepiał mnie z historyjką -"...też byłem skinheadem",
nie musiałbym się martwić jak wypadnie cotygodniowe losowanie totolotka.
Zostałem skinheadem ze względu na modę i żeby mieć co robi każdej nocy. To była tylko moda.
Chodzi mi o to, że teraz noszę błyszczące spodnie - pozbyłem się crombie / Alan Timms, ex-skinhead
z Archway, 1971
Wszyscy musimy dorosnąć, zmieniają się też dla nas priorytety. Nic innego jak gra w Pana i Panią Domu
powoduje, że wyzbywasz się swoich młodzieńczych ideałów. Jednego roku będziesz szukał po
miejscowych straganach koszuli Brutusa, a następnego pchał wózek dziecięcy. Poza tym jest praca, w
której albo podrosną ci włosy, albo będziesz musiał sobie szukać czegoś innego by zarobić na swoje
utrzymanie. Dodaj do tego jeszcze fakt, że młodzieżowe subkultury mają tendencję by wchodzić i
wychodzić z mody bardzo szybko. (...)
Subkultura skinhead była tak silnie związana z młodzieżą klasy robotniczej, gdy wchodziła w lata 70-te,
że wydawało się niemożliwym by którejś nocy to wszystko znikło. Jacyś spóźnialscy, zwykle na jakimś
wiejskim zadupiu, dopiero zaczynali strzyc swoje włosy i zakładać glany, podczas gdy reszta była
całkowicie zadowolona z tego kim jest i w co się bawi, przynajmniej jeszcze przez najbliższy rok czy dwa.
Ale wkrótce coraz więcej zaczęło się wyłamywać i stało się jasne, że starsi skinheadzi nie zostawią ruchu
takim jaki go zastali swoim młodszym braciom i siostrom.
Gazetom udało się stworzyć wizerunek skinheada jako coś niewiele więcej niż bezmózgi, zły bandzior.
Niektórzy faktycznie byli właśnie tacy, wielu robiło co tylko mogło by być w zgodzie z tą etykietką, ale
nikomu nie przyniosło to przychylności z jakiejkolwiek strony. Bycie zgarnianym przez policję zanim w
ogóle doszedłeś do stadionu nie było takie znowu zabawne, szczególnie 3 razy pod rząd, tak samo jak
dostawanie kosza od każdej choć w połowie przyzwoitej dziewczyny w mieście. Udawanie głupka, a bycie
oskarżanym przez całe życie, że się jest grupą diabłów i ludzkim śmieciem to zupełnie inna para kaloszy.
Wielu skinheadów zaczęło zapuszczać trochę dłuższe włosy, tak że na pierwszy rzut oka nie wyglądali
jak członkowie chuligańskiej brygady. Garnitury i pantofle, które były tylko ekskluzywnym strojem
wieczorowym stały się normą na każdą porę dnia. Nigdy typowy, skinowski wygląd nie znikł zupełnie, ale
nie było sporu o to kto jest nowym królem na zamku - nazywał się suedehead.
Suedeheadzi byli wytworem wielkich miast i miasteczek i często wyprzedzali swoich krajowych
pobratymców stylem. Niewielu skinheadów ubierało się w to co stało się charakterystycznym strojem
sudeheada, ale tylko do końca 1969, kiedy suedeheadzi zaczęli przyjmować tożsamość ruchu jako własną,
szczególnie w Londynie i na południu.
Nazwa suedehead (zamszowe głowy) wzięła się z troszkę dłuższej niż u skinów fryzury, która nadawała
wygląd zamszu. Włosy były nieco dłuższe i można było już używać do nich grzebienia, wszystko jednak
pozostało w zgodzie z eleganckim, krótkim strzyżeniem przejętym od skinheadów. Również sudehead-girls
miały nieco dłuższe włosy. Trzeba przy tym zaznaczyć, że tak naprawdę to niewiele skin-panien miało
króciutko przystrzyżone włosy, choć niektóre chodziły do męskich fryzjerów by obcinać włosy krótko i
zaoszczędzić trochę pieniędzy, ponieważ damski fryzjer był droższy. Wiele miało włosy zupełnie
normalne, dłuższe i tak samo było w czasach suedehead. W featherheads i Jean Shrimpion's (typy obcięcia
na skin-pannę) zaczęto dopuszczać dłuższe włosy i bardziej puszyste fryzury, a na odpowiedniej
dziewczynie efekt był oszałamiający.
Pamiętam to rozszerzyło się na lekkie, błyszczące ubrania, a ludzie nie udawali, że są tak głupi /
Chris Lightbrown, West Ham Skinhead
Odzież dla obu płci stała się generalnie bardziej elegancka i trochę wyzywająca. Może nawet jak w stylu
mods. Ubranie sueda mogło składać się z loafersów (pantofle), sta-pressów levisa (spodnie), perówki i
harringtonki (lekka kurtka). Na jakąś szczególną noc, żaden wydatek nie był zbyt wielki. Wychodziło się w
błyszczących brogues (pantofle), garniturze, shermance i płaszczu crombie.
Garnitury wciąż były symbolem subkultury, ale zmienił się ich wygląd, zaczęto nosić te robione z
błyszczącego materiału. Większość skinowskich garniturów była w matowych odcieniach z moheru i tonics
(dwubarwny materiał zmieniający kolory zależnie od kąta widzenia), albo substytutów tych materiałów
jeśli nie stać cię było na oryginalną odzież. Sudeheadzi skłaniali się ku jaśniejszym odcieniom brązu i
koloru niebieskiego, a nawet błękitnego oraz bajecznym, krzykliwym kombinacjom dwubarwnego tonics.
Można też było pokazać się w garniturze we wzory, albo w kratkowanej spódniczce Prince of Wales, a
minispódniczki typu dogstooth stały się ostatnim krzykiem mody. Szelki zostały zastąpione przez pasy, a
kolejną ulubioną rzeczą suedów stał się blezer (typ kurtki) z herbem klubu piłkarskiego.
Niektórzy suedeheadzi nosili nawet parasolki i meloniki, a ich strój nie różnił się już wiele od stroju
przeciętnego angielskiego dżentelmena. Teraz każdy już wie, że prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje
parasolki, ale to nie było tak pretensjonalne jakby się mogło wydawać. Niewątpliwie, łażenie napuszonym
jak paw z parasolką w dłoni niewiele miało wspólnego z twardym wyglądem dokera doskonalonym przez
skinów kilka miesięcy wcześniej, ale to nie było tylko dla ozdoby. Niektóre miały zaostrzone metalowe
czubki i mogły przynieść więcej pożytku niż wymachiwanie pięściami. Poza tym kiedy padało chroniły
twoje crombie przed przemoknięciem - całkiem dobry powód by je nosić, jeśli kiedykolwiek spotkało cię
to nieszczęście, że czułeś smród przemoczonego crombie.
Crombie był idealnym płaszczem do eleganckiego garnituru i obok skromnej harringtonki, był wprost
niezbędny dla szanującej się skinheadzkiej garderoby. Oczywiście, niewielu skinów mogło pozwolić sobie
na oryginalny płaszcz abercrombie, ale reszta chodziła do krawca, by zrobił im coś w tym stylu i nikt w to
nie wnikał, jeśli twoja podróbka wyglądała elegancko. Wciąż były popularne baranie kożuchy, które tak
naprawdę nigdy nie wyszły z mody. Tak samo jak baranie kożuchy, płaszcze crombie były noszone w
kręgach skinheadów już w 1968, ale największy popyt przyszedł na nie dopiero w 1970. Był nawet odłam
zwany crombie-boys, nosili oni odpowiednią odzież, byli skinami albo suedami, ale mieli włosy do
kołnierza, a czasami nawet dłuższe. Był to popularny wygląd w niektórych rejonach, szczególnie w płn.
Kent. Biała gwiazda skinhead reggae, Judge Dread, miał falujące loki, kiedy śpiewał o skinach, podobnie
jak wielu jego wielbicieli, którzy byli skinami pod każdym względem z wyjątkiem krótkich włosów.
Wkrótce nawet suedeheadzi zaczęli pozwalać swoim włosom by były jeszcze dłuższe i gdzieś na wiosnę
1971 wielu z nich stało się smoothami (smooth - wygładzony). Określenie dokładnych dat jest bardzo
trudne, gdyż style zmieniały się w różnym tempie zależnie od miejsca. W niektórych rejonach smoothsi
pojawili się już w lecie 1970, podczas gdy w innych faza glanów i szelek nigdy się na dobre nie
zakończyła, jeszcze gdzieś indziej skini, suedzi, smoothsi i boot boysi współistnieli obok siebie w tym
samym czasie.
Nie było się skinem, następnie suedem czy smoothsem. To wszystko się mieszało, ubierałeś się
zależnie od okazji / Roddy Moreno (The Oppressed)
Smoothsów nazywano tak ze względu na ich typ strzyżenia, który polegał na tym, że włosy były krótkie
na czubku głowy, ale po bokach i z tyłu sięgały aż do kołnierza. Takie same włosy miał biedny Rod
Stewart. Nazywano ich też tak, ponieważ nosili bardzo wygładzone pantofle bez żadnych wzorów czy
wydzielonych czubków. Zakładali też obrzydliwe pantofle w układające się faliście wzory zwane
norwegami (nic dziwnego, ponieważ nigdy nie zdobyły żadnego wyróżnienia w europejski konkursie
obuwia).
Smoothsi ubierali się o wiele bardziej przypadkowo niż ich suedeheadcy odpowiednicy, optując za
koszulami z okrągłym kołnierzem, sztruksami, spodniami a la Miś Rupert (*bohater komiksu dla dzieci),
bluzkami i swetero-bluzkami bez rękawów zwanymi tank tops, które zwykle spotykało się w kolorach
zestawionych w okropne kombinacje. Jednak na noce w szerokim użyciu wciąż były garnitury i crombies.
Po raz pierwszy dziewczyny miały dla siebie odrębne określenie. Smoothie-girls zwane były sorts. Ruch
skinhead początkowo był zorientowany głównie na płeć męską, ale z biegiem czasu skin-panny rozwinęły
własny, unikalny styl ubierania się. To było kontynuowane przez suedehead-girls, a od 1971 dziewczyny
wypracowały zupełnie własny styl, wspomniany sort. Włosy były znowu nieco dłuższe, a najwyższym
priorytetem jak zwykle elegancja - standardowy strój składał się z dwuguzikowego garnituru Trevira,
koszuli Brutusa, wzorzystych trykotowych spodenek albo spódniczek i tych niezgrabnych butów a la
pielęgniarka.
Dla wielu ludzi smoothsi wyglądali całkiem normalnie, bez jakiegoś oczywistego uniformu czy
identyfikatora. W porównaniu do poprzednich subkultur przechodzili prawie niezauważeni przez kogoś
patrzącego z poziomu ulicy. Faktycznie, wszystkie więzi z ich przodkami skinami wydawały się zaniknąć,
mimo że większość smoothsów była parę lat wcześniej skinheadami. Ta subkultura nigdy nie zdobyła też
masowej popularności jaka była wcześniej udziałem skinów, nawet mimo faktu, że poziom przemocy w
futbolu osiagnął w sezonach 1970/71 i 1971/72 niespotykany dotąd poziom. Koło zatoczyło pełny obrót,
nadeszła druga fala boot boysów.
To śmieszne, im dalej wchodziłeś na terytoria czarnych gangów tym widziałeś starszy styl. Niektórzy
z nich wciąż nosili glany podczas gdy my zakładaliśmy już brogues. Gliny zatrzymywały nas jeśli
chodziliśmy w glanach. Brogues wyglądają raczej niewinnie, ale też można nimi nieźle dokopać /
Bob, 18 letni "porucznik" z załogi boot boysów - Birmingham's Quinton
Podczas gdy smoothsi zdawali się przejąć takie aspekty kultury skinhead i suedehead jak styl, to boot
boysi ograniczyli się do zwyczajów stadionowych. Suedzi i smoothsi byli początkowo subkulturami
wyłącznie z południa, choć ich typ ubierania się (a szczególnie płaszcze crombie) rozpościerał się o wiele
dalej. Z drugiej strony boot boysów można było znaleźć po całej Brytanii i byli oni z pewnością
naturalnym rozwinięciem się ruchu skinhead.
Muzyka i moda grały w życiu boot boysów drugorzędną rolę, wszystko sprowadzało się do zadym i bitw
o terytoria - mogła to być wieś, miasto, stadion czy pub. Soul i reggae wciąż były popularne, ale wielu
słuchało po prostu tego co było na listach przebojów, albo tego co słuchano tam gdzie mieszkali.
Subkultura miała więcej wspólnego z życiem gangu niż z czymkolwiek innym.
Gangi boot boysów były zwykle zwane mobs (banda, grupa). Młodsi formowali mniejsze grupy zwane
stars (gwiazdy) skupione wokół rdzenia złożonego ze starszyzny. Tak więc mogła istnieć Holmesdale mob
w skład której wchodziło Holmesdale star. Trochę tak jak są zorganizowani chuligani piłkarscy w
teraźniejszości. Co więcej zdarzały się nawet boot girls, które formowały własne mobs, często nawet z
nazwą.
Większość boot boysów było wcześniej skinheadami, choć raczej nie przechodziło przez fazy suedehead
i smooth. Najczęściej byli w wieku około 20 lat i postrzegali się jako coś lepszego od skinów - starsi i
mądrzejsi. Po prawdzie to ci skinheadzi, którzy przetrwali do lat 70-tych byli zwykle odrzucani przez boot
boysów jako zacofany relikt przeszłości. Chodziło o to, że skini kiedy chcieli dostać się do pobliskiego
miasta, zbierali się i zastanawiali jakim autobusem tam pojechać, tymczasem boot boysi potrafili
zorganizować całą flotyllę samochodów i busów.
Najważniejszą rzeczą w egzystencji każdego boot boysa był futbol. W tym okresie białe fartuchy
rzeźnickie, często z wymalowaną na plecach nazwą drużyny, poplamione dla większego efektu krwią stały
się najpopularniejszym ubiorem na stadionach. Legenda mówi, że to szaleństwo zostało zapoczątkowane
na stadionie Chelsea - Shed, ale wkrótce stało się to ulubionym strojem wariatów na stadionach całej
Anglii. Do tego były jeszcze mniejsze armie „drużków”, którzy przejęli białe garnitury z filmu
Mechaniczna Pomarańcza ze względu na ultra-przemoc jaka się z tym filmem wiązała.
Klubem który cieszył się największym poparciem chuliganów był Manchester United, zostawiając w tyle
takie drużyny jak Tottenham, Stoke City czy West Ham. Media potęgowały to jeszcze i wiele meczów
kończyło się awanturami, szczególnie z udziałem manchesterskiej Red Army. Kamery wiadomości
telewizyjnych zawsze starały się przy tym być, a każdy próbował się przed nimi popisać. Wciąż było wiele
rywalizujących ze sobą grup i zwykłemu miłośnikowi futbolu nic nie groziło, póki zajmował się własnymi
sprawami i nie włączał do awantury. Nawet chuligani nie demolowali tak często jak w czasach, gdy
zmieniali wygląd kolei brytyjskich, choć jeden z pociągów został porwany !
Nie licząc glanów i zadym, stadionowi boot boysi nie mieli wiele wspólnego ze skinheadami, którzy
panowali w poprzednich sezonach, a od 1972 wszelkie ślady stylu skinhead zostały w zasadzie ograniczone
do północy kraju, gdzie subkultura przetrwała aż do 1974. Oczywiście, ruch nigdy nie zamarł totalnie, ale
jego sztandar nosiły już tylko jednostki.
Zawsze będę pamiętał jak chodziłem ze swoim starszym bratem do wesołego miasteczka. Tam zawsze
grali muzykę ska jak Live Injector czy Monkey Spanner. Nie takie gówno jak dzisiaj. Tak samo było
ze stadionowymi piosenkami, które miały teksty pod muzykę najbardziej popularnych wówczas
przebojów. Co się stało z tymi wszystkimi wspaniałymi piosenkami ? / Martyn Sears, skin z
Sittingbourne
Sklepy na High Street miały na swoich półkach nową odzież, by przyciągnąć następną generację,
próbująca odnaleźć swoje miejsce w skomplikowanym, nastoletnim świecie. Reggae straciło swój urok dla
białej młodzieży gdy zaczęło skupiać swoje talenty w kierunku śpiewania o Jah, rastafarianiźmie i Afryce.
Nowym szaleństwem stała się muzyka glam, a wielu chuliganów zainteresowało się takim yobbo ekipami
jak Slade czy Mott The Hoople. Nawet soul został usunięty w cień przez funk i disco, a w biznesie
muzycznym największą rolę zaczęli odgrywać ludzie tacy jak John Travolta. Skinhead nie poszedł jednak
w kompletne zapomnienie. A gdy Judge Dread realizował w wytwórni Cactus album Last of The Skinhead
(Ostatni Skinhead) i swój klasyk Bring Back The Skins (Niech powrócą skini) na pewno nie przypuszczał,
że jego za parę lat jego życzenie stanie się rzeczywistością.
Suplement do Sons Of Skinhead
OTO NADCHODZI JOHNNY REGGAE
Dla niektórych Jonathan King był nikim więcej niż znanym gadułą, ale przyznajmy mu to co
należne. W końcu zawsze mówił to co chciał powiedzieć, a nie to co inni chcieli usłyszeć i z tego
choćby względu zasługuje na trochę szacunku.
Pod koniec lat 60-tych i na początku 70-tych King prowadził podejrzany muzyczny interes.
Podczas gdy wszystkie pretensjonalne, stare pryki pracowały nad koncepcjami swoich albumów,
Pan King wydawał mnóstwo papkowatych przebojów pop, mając więcej pseudonimów niż
przeciętny człowiek ciepłych obiadów w życiu.
W 1970 jednym z najbardziej zaskakujących hitów (3 miejsce na listach) był kawałek Johnny
Reggae wykonywany przez The Piglets (wytwórnia Bell). Opowiadał on o "naprawdę
eleganckim, starszym gościu", który nosił "ubranie w prążki z dwubarwnego tonics" i patrzył w
oczy swojej dziewczynie "kiedy strzelał". Oczywiście The Piglets nie istniało poza studiem, a
uważniejsze przyjrzenie się eleganckiemu drukowi na singlu objaśnia nam, że nagranie zostało
"wymyślone, stworzone i wyprodukowane pod kierownictwem Jonathana Kinga". Kapela była
niczym więcej jak początkującą piosenkarką, podrabiającą londyńską gwarę i udającą 13 letnią
dziewczynę.
Co śmieszniejsze King miał nadzieję, że nagranie będzie ostatnim gwoździem do trumny
reggae, ale o ironio jest on postrzegane dziś przez wielu skinheadów jako klasyk reggae. // A oto
jedna z reakcji na produkcję Kinga // Jonathan King pokazał w końcu ile jest wart. Nie pojmuję jak można
chwalić skinheadów za to, że są czyści i prostolinijni. Codziennie czytamy w gazetach jak gangi tych
"niewiniątek" biją ludzi. Proponuję, że jeśli on tak lubi skinów to niech pójdzie na stadion Shed i stanie
wśród fanów Chelsea w szaliku drużyny przyjezdnej. Chętnie przyjdę i zobaczę co się wtedy stanie.
Powstańcie hippisi i zobaczcie ilu nas jest ! / C.Brooks.
RICHARD ALLEN
Prawdopodobnie najsłynniejszym skinheadem wszechczasów jest Joe Hawkins. Niezły wyczyn
jak na bovver boya (*bovver boy to slangowe określenie niektórych subkultur jak tedsi, modsi czy
skinheadzi, pochodzi od słowa bother - niepokoić, wymawianego w cockneyu jako bovver), który
istniał tylko na kartkach wątpliwej jakości, gazetowych broszur zapisanych przez jego stwórcę,
Richarda Allena.
Joe pojawia się po raz pierwszy w 1970 w noweli Skinhead opublikowanej przez New English
Library. Subkultura była wówczas u szczytu swego powodzenia, a przygody starego Joe
Hawkinsa musiały być czytane przez każdego szanującego się skinheada. Sprzedano tysiące
egzemplarzy książki, a rozgłos jaki jej towarzyszył jeszcze zwiększył popyt. Pod koniec roku
Skinhead był w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się książek, a tak czy siak najwięcej
na tym skorzystał Richard Allen (prawdziwe nazwisko James).
Wkrótce Allen wydał kontynuacje tematu pod tytułem Suedehead, w której Joe zgodnie z
duchem czasu zmienia się razem z całą subkulturą. Później co parę miesięcy wychodziła kolejna
książka, próbująca wykorzystać najnowszą fantazję młodzieży. Smoothies, Boot Boys, Terrace
Terror (Stadionowy Terror), aż po Punk Rock i Mod Rule.
Obecnie panuje trend by uważać nowele Richarda Allena za bezwartościowe śmiecie. Jeżeli
Joe nie jest w łóżku z jakąś panienką, to właśnie używa swych glanów na jakimś biednym
bastardzie, poza tym uprawia paki-bashing, albo planuje jakąś kradzież, czy coś w tym stylu.
Niech mnie licho, ale nie wiem jak on mógł jeszcze znaleźć czas by zabić gliniarza. Cóż, już
przed końcem każdej noweli mogłeś liczyć na starego Joego i wszystko musiało skończyć się dla
niego dobrze.
Mnóstwo postaci podlega też regułom tego dwuwymiarowego świata, szczególnie dotyczy to
płci żeńskiej. Większość z nich miała maślane nogi i była dobra jedynie do tego by padać Joemu
do nóg.
Oczywiście fikcja to fikcja i mógł trafić się jakiś rozdział opisujący Joego, jak idzie w środowy
wieczór do frytkarni by zobaczyć, że jest zamknięta. Ale historyjki stawały się co raz bardziej
fantastyczne w miarę jak ich twórca rozwijał wątek. W Top Gear Skins wyszedł daleko poza
granice rzeczywistości. Nowela ta opowiada o amerykańskim chłopcu Royu Bairdzie, który
zaczyna opiekować się gangiem skinów i wciąga ich do wyścigu automobilowego. Ot gadki o
zeskrobywaniu błota z cylindrów. Ale do tego czasu nowele Richarda Allena stały się częścią
pop-kultury, tak że znalazły się nawet w spisie lektur na szkolny egzamin z literatury angielskiej.
Teraz łatwo można je odrzucić, ale na początku lat 70-tych, to były najlepsze książki na jakie
stać było skinów. Czytanie jak w każdym rozdziale Joe uprawia seks, lejąc kogoś w
międzyczasie, było materiałem, który najlepiej wyrażał skinowskie marzenia. Między 10 a 21
rokiem życia nie trzeba ci więcej.
Joe był dumny ze swych glanów... grubo podzelowanych, podkutych, tak że ciężko było je
nosić, ale jeszcze ciężej dostać nimi w żebra / Richard Allen, Skinhead
Przyznajmy Allenowi co mu należne. Przedarł się przez subkulturowy labirynt i udokumentował
zmieniające się fazy ruchu skinhead, nawet jeśli jego książki nie wgłębiały się w szczegóły i
muzykę. Ale czy to ważne co leciało w radio, przynajmniej dopóki dostawałeś dawkę soft porno
gdy Joe wsiadał na swoją kolejną zdobycz.
Nowele Richarda Allena to : Skinhead, Suedehead, Skinhead Escape, Skinhead Girls, Boot
Boys, Smoothies, Trouble For Skinhead, Sorts, Top Gear Skin, Demo, Skinhead Farewell, Glam,
Terrace Terror, Dragon Skins, Knuckle Girls, Punk Rock i Mod Rule.
FOOTBALL GUIDE
Fragmenty przewodnika dla piłkarskich chuliganów sporządzonego przez londyńskiego ex-
skinheada Chrisa Lightbrowna, który później rozpoczął pracę w dziale sportowym The Sunday
Times.
LIVERPOOL - Wszystko co słyszałeś o kibicach Liverpoolu i ich The Kop to prawda. Są
przyjacielscy, gościnni i dowcipni. Jest tu 30 000 gości, którzy mogą zabrać cię na drinka i
wytłumaczyć ci, dlaczego twoja drużyna dostanie baty tego popołudnia. Ale sorry, ludzie, jest tu
coś takiego jak The Young Kop, którzy specjalizują się w nagłym wpadaniu na dworzec kolejowy
Lime Street przed i po meczach w celu poturbowania przyjezdnych. Ale nie przejmuj się, nie są
aż takim niebezpieczeństwem jak na takie miasto jak Liverpool, a mogą być jeszcze mniej skłonni
do ryzyka, gdy powstrzymuje ich megafon na Lime Street zapowiadający - "kibice z Londynu
wysiadają właśnie na peronie 8".
EVERTON - Zupełne przeciwieństwo ich sąsiadów, od których dzieli ich 500 metrów parku
Stanleya. Przyjeżdżasz na Goddison i spędzasz popołudnie w towarzystwie najbardziej
żałosnych dziadów w pierwszej lidze. Ich gangi chuliganów są tak podzielone między sobą, że
nie mogą skupić się na przyjezdnych cokneyach czy innych gościach. Prawdopodobnie mógłbyś
nawet wleźć na zajmowaną przez nich trybunę - Gladwys St. Sobotnie popołudnia na Goddison
są jak herbatka u Królowej.
NEWCASTLE - To znajduje się gdzieś po środku krainy zwanej nigdzie. Ktoś wreszcie mógłby im
powiedzieć, że ruch skinhead już się skończył. Przyjezdny z południa może pomyśleć, że cofnął
się trzy lata wstecz, oczywiście jeśli przeżyje okropną podróż i ceny biletów. Do tego panuje tu
takie dziwactwo, że możesz znaleźć się w dużym niebezpieczeństwie jeśli jesteś po niewłaściwej
stronie wieku 30 lat. Tu jest tradycja, że walki zaczynają się gdy chłopcy (którzy wszędzie są w
tym czasie chuliganami) stają się mężczyznami.
MANCHESTER UNITED - Najbardziej niebezpieczne miejsce w Anglii dla przyjezdnych. Kiedy
wysiadasz na dworcu Piccadilly szybko się z niego wydostań. Kiedy idziesz na stadion - NIE IDŹ
przez Stratford End, to miejsce gdzie kanibalizm na Wyspach Brytyjskich jest najbliższy
spełnienia. Uważaj na puby i nie wchodź do żadnego baru. Nie noś żadnego szalika, a jeśli
mówisz londyńską gwarą zapomnij ją na te popołudnie. Weź raczej słownik angielsko-
manchesterski...
SLADE
Jeśli przychodzi określić jak nazywała się pierwsza skinheadzka kapela, to zazwyczaj ludzie
wskazują na Slade z Wolverhampton. Reggae i soul należały do skinów ale tylko od strony
muzycznej. Większość artystów była czarnymi Amerykanami i Jamajczykami, którzy poza
miłością do dobrej muzyki mieli niewiele wspólnego ze swoimi wielbicielami - skinheadami.
W tym czasie większość białych muzyków była zainteresowana tworzeniem muzyki
odpowiedniej jedynie dla hippisów, a jedyny kontakt jaki mieli ze skinheadami to gdy tamci chcieli
przerwać ich występy. Slade z drugiej strony byli młodymi, białymi chłopakami z klasy robotniczej
i stali się pierwszą grupą ubierającą się według mody skinhead. Spójrzcie tylko na ich zdjęcia z
pierwszego albumu Play It Loud (Polydor), a zobaczysz, że są łysi jak należy i noszą glany i
szelki.
Skini są po prostu zwykłymi dzieciakami, zarabiającymi w końcu na własne utrzymanie.
Nosimy glany i szelki bo lubimy je nosić. / Noddy Holder, Slade
Sorry za rozwiewanie złudzeń, ale Slade to nie byli skini, którzy sformowali kapelę i stali się
dzięki temu znani. Prawda jest taka, że gdy skini po raz pierwszy zaabsorbowali opinię publiczną
w 1969, Slade w ogóle nie przebywali w kraju. Jako grupa wynajętych muzyków grali reggae i
soul przez 4 miesiące w rezydencji na Bahamach, co więcej, do końca nienawidzili obu
wymienionych stylów muzyki !
Kiedy Ex-Animals Chris Chandler zobaczył ich po raz pierwszy w londyńskim Rasputin Club,
byli ni mniej ni więcej kapelą grającą same covery. Jest nawet trochę zdjęć a tego okresu i na
wszystkich mają długie włosy. Nie dzięki temu ktoś zwrócił na nich jednak uwagę, ponieważ w
ciągu kilku miesięcy odkąd Chandler został ich menadżerem, chłopaki przeistoczyli się w skinów.
Na początku kapela nie chciała się na to zgodzić, ale Chandler wyperswadował im, że
skinheadzi płaczą za grupą z którą mogliby się identyfikować, a to miał być ich paszport do
wielkich sukcesów.
Slade istniał już od 1966 i nie zaszedł od tego czasu zbyt daleko. Nie mieli więc nic do
stracenia i nawrócili się w ciągu jednej nocy do sprawy skinhead. Tak naprawdę niewiele im to
pomogło, ponieważ swój pierwszy przebój, cover Little Richarda, Get Down And Get With It
wylansowali dopiero w 1971. A do tego czasu zdążyli już zdystansować się od skinów i byli na
swojej drodze do stania się długowłosymi ciurami glam rocka, których tak dobrze znamy i
kochamy.
Reszta to historia, w której Slade starał się jak tylko potrafił zmordować zasady gramatyki
angielskiej tytułami takimi jak Skweeze Me Pleeze Me czy Mama Weer All Crazee Now.
Następnym razem nazwę Slade skojarzono ze skinheadami dopiero w 1978 kiedy grali podczas
Graet British Music Festival, gdzie bitwy między skinami a modsami podczas występu The Jam,
skończyły się wypadkiem śmiertelnego zranienia nożem.
CLOCKWORK ORANGE
Niewiele filmów wzbudziło tyle kontrowersji co Mechaniczna Pomarańcza Stanleya Kubricka.
Oparta na książce pod tym samym tytułem opowiadała o ultra-przemocy, ale jej głównym
przesłaniem była wolność wyboru. Niestety, nie potrafili tego dostrzec cenzorzy i jak dotąd, choć
film jest niewątpliwie wybitny, nożyczki cenzorskie są nadal w akcji.
Realizację Mechanicznej Pomarańczy ukończono ostatecznie w 1971, tuż po Straw Dogs
(Nędzne Psy), kolejnym filmie który spowodował podskakiwanie strażników narodowej
moralności. Część władz lokalnych zaczęła zakazywać projekcji i podniósł się taki rwetes, że
Kubrick wycofał Mechaniczną z szerokiego rozpowszechniania po 61 tygodniach od premiery.
Były nawet pogłoski, że zrobił to ponieważ grożono mu śmiercią, ale bardziej prawdopodobne
wydaję się, że miał dość stałego cenzurowania filmu.
Film był utrzymany w specyficznym klimacie, fascynującym ówczesnych skinów i wielu, którzy
obejrzeli film, zrobiło to nie jeden ale kila razy. W tym czasie media grzmiały, że film prowokuje
kłopoty, a każdy akty przemocy nazywano od razu "mechaniczną zbrodnią".
Kubrick nakręcił Mechaniczną w osławionych londyńskich dzielnicach położonych w pobliżu
Tamizy. Filmowa wersja wiernie oddawała to co było zawarte w książce, a jedyną zasadniczą
zmianą było to, że starsza dziewczyna zastąpiła dycholatkę w scenie gwałtu. (no cóż, nie
zgodziłbym się z autorem Skinhead Bible, że była to jedyna poważna zmiana). Dycholatka to było
jedno ze słów używanych przez młodych chuliganów, którzy porozumiewali się w języku zwanym
nadsat, częściowo pochodzącym od londyńskiej gwary - cockney, a częściowo z rosyjskiego. Na
początku może się to wydać trochę pogmatwane, ale później szybko się w tym połapiesz.
Głównym bohaterem filmu jest Alex Delarge, lider gangu świrusów. Trafia on w końcu do
więzienia oskarżony o liczne zbrodnie, ale zostaje wypuszczony pod warunkiem, że zgodzi się
poddać nowej kuracji dla kryminalistów. Oparta na praniu mózgu i podawaniu narkotyków kuracja
zaszczepia w nim wstręt do przemocy, który objawia się bólem gdy chce jej użyć. Grupa liberałów
twierdzi, że został pozbawiony możliwości swobodnego wyboru i historia toczy się dalej z naszym
Alexem w roli pionka w politycznej rozgrywce.
Alex i jego kompani ubierali się zgodnie ze stylem, który Kubrick określił jako koktajl elegancji
miejskiego dżentelmena i stroju ówczesnego boot boysa. Z drugiej strony, Mechaniczna też
wpłynęła na kształtowanie się ulicznego stylu i spowodowała, że niewielki odłam subkultury
skinhead zaczął się ubierać jak bohaterowie filmu. Pokazywali się na meczach ubrani w białe
garnitury, glany i meloniki, a po meczach ruszali do akcji w prawdziwym stylu horrorshow.
Wycofanie filmu z rozpowszechniania w 1972 zwiększyło jeszcze jego złą sławę, a pamięć o
Mechanicznej Pomarańczy przetrwała dzięki nadejściu ery video. Film pojawił się ponownie, tyle
że na pirackich kopiach i tak zaczęło się kopiowanie z kopii, aż do dziś gdy tylko nieliczni skini nie
mają filmu w swojej kolekcji. Niewielu ma wersję kryształowej jakości, ale jest całkiem sporo kopii,
które są nienajlepszej jakości tylko w pewnych fragmentach i wciąż się cieszą dużą
popularnością. Przynajmniej tak słyszałem.
Jak na dzisiejsze warunki, to sex i przemoc z Mechanicznej nie szokują już tak bardzo i wiele
kin pokazywało film pod zmienionym tytułem, choć nie zawsze z najlepszym skutkiem. W 1986,
30 ubranych w meloniki skinheadów rozrabiało podczas pokazu Mechanical Fruit, tak że kino
zrezygnowało z dalszych projekcji przewidzianych na cały tydzień ograniczając się tylko do tego
jednego razu.
Nadal jednak Clockwork Orange musi być jednym z najbardziej popularnych filmów na scenie
undergroundowej, szczególnie wśród kapel skinowskich. The Violators, Blitz i Clockwork
Soldiers wykorzystywali motywy filmu z dobrym skutkiem. Singiel The Angelic Upstarts
Teenage Warning wyszedł z pomarańczą i kluczem na okładce. Last Resort nagrali jako The
Warriors kawałek Horrorshow, a Major Accident z Darlington bardzo udanie wykorzystali
clockworkowe wątki.
Jednak najbardziej znaną clockworkową kapelą jest The Adicts. Ubierają się jak bohaterowie
filmu i grają punkową wersję 5 symfonii Ludviga von słuchanego przez Alexa. Zatytułowali nawet
jeden ze swych albumów Smart Alex.
Angels with dirty Faces
Kiedy punk zaczynał swoją krucjatę by przewrócić porządek świata to musiała być sobota albo niedziela.
To jest jednoznaczne, ponieważ punk nigdy nie był spontaniczną uliczną rebelią, wbrew narosłym wokół
tego mitom. Był bardziej jakimś niedzielnym szokowaniem, zachowaniem wyrosłym z jakże ogólnej mody
i akademii sztuk. A wszystko to miliony kilometrów od zasmarkanych dzieciaków, zbyt zajętych kopaniem
piłki by przyłączyć się do punkowej brygady.
Punk był po prostu największym rock'n'rollowym szwindlem. Trzeba jednak przyznać, że grupy takie jak
Sex Pistols czy The Clash przynajmniej dały będącemu w zastoju przemysłowi muzycznemu tak
potrzebnego kopa w jaja, tworząc ożywczą alternatywę wobec papkowatego popu i dinozaurów rocka. A
kto zdobędzie majtki Mary Whitehouse (*znana strażniczka moralności), na tego od razu głosuję, ale to nie
jest wielka zdobycz, nieprawdaż ? Kilka przekleństw podczas spokojnego pod każdym innym względem
telewizyjnego wywiadu Billy Grounda z Sex Pistols nie stanowiło doprawdy jakiegoś strasznego
pogwałcenia prawa i porządku. Idź na boisko pierwszej lepszej podstawówki, a usłyszysz gorsze słowa, ale
to wystarczyło by Pistolsi znaleźli się na pierwszej stronie każdej gazety, a ich Anarchy In The UK podbiło
listy przebojów. Nieźle jak na kapelę zebrana w krótkim czasie przez ich menadżera Malcolma McLarena,
po to by wedrzeć się na koncerty do szkół artystycznych i wypromować jego sklep Sex z drogimi ciuchami
przy King's Road.
Nic dziwnego, że ten punk stał się bardzo szybko częścią ustalonego porządku, którym wydawał się tak
bardzo pogardzać. Kiedy zrobiła się z niego moda z High Street z cenami z High Street, stał się rezerwatem
bardziej dla tych których było na to stać, niż dla tych którzy to naprawdę czuli. Kupowanie gotowych,
poszarpanych spodni za 30 funtów na King's Road trudno było nazwać przeciwstawianiem się systemowi,
tak samo jak płacenie 5 funtów za porwaną, siatkowaną koszulkę. Chodzi mi o to, że raz prawie byłem już
punkiem, ale odrzuciłem naszywkę z anarchią raz na zawsze.
Przed 1978 wszystko wydawało się już jasne. PUNK IS DEAD. Kolejne skurwione pióro w kapeluszu
przemysłu muzycznego. To stało się bardziej pluciem na kapele niż buntowaniem się przeciw
społeczeństwu. Nawet nie nazywano tego już punkiem. Nowa fala była najnowszym krzykiem mody.
Inspirujący punkowy zin Sniffin' Glue wydał swój ostatni numer, The Roxy zamknęła swoje drzwi. W The
Roundhouse zbierali się miłościwi hippisi, a Johnny Rotten podsumował to wszystko na pożegnalnym
koncercie Pistols w San Francisco pytając się publiczności -"Czy nie mieliście uczucia, że właśnie
zostaliście oszukani ?". Nawet grupy jak The Stranglers, które dały nam punkowe hymny jak No More
Heroes porzuciły małe kluby, by grać w Ally Pally i innych chujowo-rockowych miejscach, w których
można było upakować 6 000 lemingów.
To mogło być końcem tego wszystkiego, gdyby nie to, że tysiące dzieciaków pozostało na lodzie. Karta
uprawniająca do pobierania co 2 tygodnie zasiłku nigdy nie była przepustką do świata projektantów. Ale to
nie miało znaczenia, ponieważ garstka kapel wciąż była postrzegana, jako grająca punk tak jakby on nadal
żył. I żadna z nich nie wykrzykiwała o anarchii. Żadna nie grała na tyle ciężarówki (*znane kapele
punkowe jak Clash często grały na ciężarówkach jadących na czele jakiś pochodów czy manifestacji)
dopóty miała zapewniony kolorowy telewizor w hotelu i wannę pełną ciepłej wody. To był właśnie punk,
najbardziej uczciwy i orzeźwiający, wypływający prosto z serc grup takich jak Sham 69, Cock Sparrer,
Menace i Skrewdriver.
Takie grupy były zwykle schowane na samym dole plakatu reklamującego koncert i podążały typową
drogą większości kapel supportowych. Do nikąd. Ale nie można było tak łatwo zignorować tą wesołą
bandę. Oni przyszli do ciebie z całą subtelnością kija bejsbolowego. A pod koniec '77 nadszedł czas Jimmy
Purseya i jego kompani, gdy zaczęli zapełniać kluby według swoich własnych praw, grając takiego punka,
jakim powinien on być od samego początku. Uliczna muzyka dla dzieciaków z ulicy.
Nadejście street punka oznaczało również renesans skinheadów. Jakkolwiek odrodzony ruch nie był
kopią przez kalkę i poza nazwą miał niewiele wspólnego ze swoimi przodkami z '69. De facto większość
nowych skinheadów zaczynało jako nic więcej niż łyse punki, którzy postanowili szokować trochę inaczej
by zdystansować się od tego całego zamieszania klasy średniej jakim zaczął stawać się punk.
Powrót skinowskiego wyglądu po prostu nie miał miejsca. Dużo wody upłynęło w rzekach i owa
generacja odzwierciedlała czasy w których żyła. Zamiast krótkich włosów (po nasadce nr 2 lub 3) normą
stał się meszek na głowie albo nawet kompletnie łysa glaca. Nadal noszono glany tak jak wcześniej, ale
były one eksponowane w całości, spodnie podwijano aż do końca cholewy buta. Co więcej, popularne stały
się glany od 14 do 22 dziurkowych, a w niektórych przypadkach sięgały prawie kolan, zanim je zawiązałeś
nie było już po co wychodzić.
A zamiast standardowych tatuaży umieszczanych na ramieniu, subkulturę nawiedziły tatuaże robione na
twarzach. Teraz oczywiście, tatuaż jest sprawą indywidualnego wyboru, ale wystarczy powiedzieć, że
większość dzieciaków łażących z tatuażem MADE IN BRITAIN na swoim czole później mocno żałowała
swojej decyzji. Co gorsze, większość profesjonalnych studiów nie chciała robić dziarg na twarzach, tak
więc liche egzemplarze były wykonywane przez niezbyt uzdolnionych typków z bocznych uliczek. W jakiś
zły dzień sprawy mogły potoczyć się jeszcze gorzej, szczególnie gdy pozwoliłeś swojemu pijanemu
kumplowi by wziął się do roboty z igłą i butelką tuszu. Ała ! A przy tatuażach nie dostawałeś drugiej
szansy jeśli został zrobiony jakiś błąd ortograficzny, albo źle wybrano odstępy i kończyło się tym, że
miałeś wydziargane na końcu mocno ściśnięte słowo.
"Ten jeden jest dla ciebie !" - Jimmy Pursey wskazał palcem na studenta, który był wśród
publiczności, zaopatrzonego w ciuchy z King's Road, wydającego zina, śmierdzącego klimatem klasy
średniej. Kawałek nazywał się "Hey Little Rich Boy" / Tony Parson, NME, 1977
Słowo BRITTISCH biegnące przez środek czoła w żaden sposób nie przynosiło ruchowi skinhead
chwały, a tylko przyczyniało się do przydawania wiarygodności wątpliwym szokująco-przerażającym,
gazetowym historyjkom. Po prawdzie to niektóre typki uważające się za skinheadów powinny lepiej dać
sobie wytatuować domowe adresy na tych swoich szpetnych gębach, na wypadek gdy zapomną gdzie
mieszkają. Łyse punki, boneheadzi, nazywaj ich jak chcesz. Nie mieli nic wspólnego z duchem '69, który
polegał zawsze na ubieraniu się ostro, ale elegancko.
Co więcej ci nieliczni skinheadzi, którzy przetrwali jałowe lata glamu, disco i rocka nie mieli z tym nic
wspólnego. Subkultura nigdy zupełnie nie zniknęła, ale nawet w dużych miastach jak Londyn, spotkanie
skina którego się nie znało, było tak prawdopodobne jak wygrana w totolotka. Jeżeli więc się to zdarzyło
przerywałeś to co miałeś do roboty i ucinaliście sobie pogawędkę przy kuflu czy trzech. Coś takiego nigdy
się nie przyjęło wśród skinów będących pod wpływem punka. Jeśli jakiś zawędrował przypadkiem do pubu
tradycyjnych skinów pokazywano mu szybko gdzie są drzwi. A głowa wylatywała pierwsza. Prawdziwi
skinheadzi mieli o wiele więcej poczucia dumy z tego kim są, by patrzeć na pryszczatego chłopaka, który
wykorzystywał swoje skinostwo do straszenia starych bab i sępienia dziesięciopensówek od zdumionych
przechodniów.
Jimmy Pursey powiedział raz, że gdyby punk pojawił się gdzieś koło 1969, skini mogliby go pokochać,
ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że odrzuciliby go jak muzykę greasersów i hippisów. Z pewnością
każdy osobnik w skórzanej kurtce i mokasynach zostałby potraktowany glanem, jako część skinowskiej
rozrywki z okazji świąt.
Podobnie, nic nie denerwowało dobrze ułożonego tedsa bardziej niż parszywy urwis punk, łażący wokół
w podartej i pogniecionej kurtce z mnóstwem suwaków. Nic w tym zaskakującego, obaj byli produktami
Malcolma McLarena, który miał mnóstwo tedsowskiej odzieży, która pozostała od czasów kiedy Sex został
przemianowany na Let It Rock i obsługiwał nastoletnich brytyjskich buntowników.
Oto jest pasja i złość zbuntowanego młodzieńca / Adrian Thrills o Jimmym Purseyu, NME, 1978
Latem 1977 kiedy bitwy pomiędzy punkami a tedsami na King's Road stały się regularna atrakcją
turystyczną na weekendy, tradycyjni skini często wspomagali tedsów podczas gdy nowa generacja stanęła
po stronie punków. Duma i tradycja przeciw szyderczemu lekceważeniu wszystkiego i wszystkich. Zwykle
kończyło się na wzajemnym obrzucaniu się mnóstwem obelg i na pojedynczych bójkach, gliny doskonale
to rozumiały, ale pismaki a nawet część prasy muzycznej zrobiły z tego prawie III wojnę światową.
Szkoda, że jedna kapela nie została w domu tego lata - punkowa załoga z Blackpool - Skrewdriver. To
była ich pierwsza trasa po wyspach i gdy załadowywali sprzęt do samochodu po koncercie w The Roxy
zostali zaatakowani przez grupę tedsów. Najgorzej na tym wyszedł perkusista grupy Grinton, który stracił
kilka zębów i musiano mu założyć 23 szwy po tym jak dostał mikrofonem w usta. Następnego dnia
skradziono samochód grupy wraz z całym sprzętem, a Ian i chłopaki zostali z 82 pensami bez środku
transportu i możliwości powrotu do domu. Nic dziwnego, że swój drugi singiel Anti-social zadedykowali
tedsom.
Skrewdriver pojawili się na naszym koncercie w Camned wkrótce po tym jak przyjechali do
Londynu, oni wyglądali jak hippisi. Następnym razem gdy ich zobaczyliśmy oni byli już skinheadami
! / Steve Burgess (Cock Sparrer)
Mijały miesiące, punk zaczynał być powszechnie akceptowany, a nowa generacja skinheadów zaczynała
się od niego dystansować i potrzebowała własnej tożsamości. Powrócił stary styl, a crombies, szermanki,
stapressy i brogues przemieszały się swobodnie z glanami i plamiakami. Wygląd z '69 z akcentami z '76.
większość zaczęła też czerpać więcej dumy ze swego wyglądu. preferując elegancję ponad wymyślone
przez punk błazeństwo. Nawet skinhead reggae zostało ponownie odkryte, a didżeje puszczali je pomiędzy
występującymi kapelami.
Uwagę nowej generacji skinów skupiły kapele street punk. Od początku 1978 przyłączali się do nich
pozbawieni iluzji punkowcy, którzy zaczęli nosić krótkie włosy i glany, żeby zdystansować się od
plastikowych punków i zamanifestować swoje poparcie grupom takim jak Sham. Skinheadzi zwykle byli
na koncertach mniejszością, a większość publiki tworzyli punkowcy i herbertsi (ci drudzy to dzieciaki
ulicy, którym podobała się ta muzyka, ale nie dało się ich sklasyfikować jako punków czy skinów). Tylko
w Londynie i tylko na niektórych koncertach skinheadzi byli najliczniejszą grupą i tylko dlatego, że miasto
to było miejscem narodzin subkultury i tam ona najdłużej przetrwała.
Żadna z czołowych kapel street punk nie była sama w sobie skinowską. Muzycy z Cock Sparrer
uważani przez wielu za ojców street punka, często pojawiali się na scenie w glanach, koszulach i sta-
pressach, ale nie mieli krótko obciętych włosów. Podobnie Jimmy Pursey, który był skinheadem przed
założeniem Sham 69, ale gdyby nagle kapela zaczęła się przebierać na koncerty za skinów, każdy by
wiedział, że to tylko poza. W każdym bądź razie Sham nigdy nie był czysto skinowską grupą. Oni chcieli
dotrzeć do zwykłej młodzieży - ostrzyżonej czy nie. Tylko Skrewdriver zaniechali punkowego wyglądu i
falujących loków na korzyść stroju skinhead i prawdopodobnie zrobili najwięcej by uaktywnić
szeregowych skinów.
Trzeba powiedzieć, że skinheadzi zaadoptowali kapele street punkowe jako swoje własne, a żadną
bardziej od swoich ulubieńców Sham 69. Próba ograniczenia grupy takiej jak Sham 69 do stron tej książki
to jak próba zmuszenia Jimmiego Purseya do tego by się zamknął. Na obydwie rzeczy nie starczyło by
życia, a i robienie tego nie zakończyło by się wielkim sukcesem. Teksty piosenek jak Borstal Breakout czy
If The Kids Are United może wyglądają na proste i naiwne na papierze, ale nie zostały napisane do udziału
w konkursie poetyckim i tylko na żywo odgrywają naprawdę swoją rolę, a ich brzmienie jest ostre jak
miecz Stanleya.
Duma i pasja z jaką Jimmy wykrzykiwał swoje trzyminutowe arcydzieła i sposób w jaki tłum
jednomyślnie powtarzał ich słowa pokazują to najlepiej jak to tylko możliwe. Pójście na koncert Sham 69
dawało poczucie, że jest się częścią czegoś szczególnego, częścią Sham, częścią najlepszej chyba grupy,
która opowiadała o tym jak się toczy uliczne życie. A jeśli nie potrafisz zrozumieć dumy młodzieńca
noszącego z tyłu swojej harringtonki naklejony napis Sham Army to już twoja strata. Ty po prostu nie żyłeś
nigdy na poziomie ulicy.
Powiedziałem do kolesi, którzy byli w pierwszym składzie kapeli, "Słuchajcie, czy naprawdę
wierzycie w to o czym śpiewamy ?". Odpowiedzieli mi, że nie. Cóż, nie mogłem tego zaakceptować.
Robię to bo w to wierzę...inaczej bym tego nie robił / Jimmy Pursey
Nic bardziej nie oddało charakteru Sham niż koncert, który grali na otwarcie punkowego klubu Vortex w
Londynie na Hanway Street w październiku '77. Jimmy z kumplami wlazł na dach by wyśpiewać zgodnie z
życzeniami tłumu kawałki takie jak George Davis Is Innocent (pierwotnie piosenkę te śpiewali jako
Cockney Kids, Glasgow Kids czy nawet Sham Is Innocent) i What Have We Got ? powodując ogólną
radość wśród zebranych na dole na ulicy punków i skinów oraz pracowników biurowych wystających z
pobliskich okien. Niestety dach, który Sham wybrał do grania nie należał do Vortexu, a jego właściciel i
gliny nie zostali zauroczeni przez kapelę.
W końcu biedny Jimmy został zatrzymany za niebezpieczne zachowanie i tak rozpoczęło się ciągłe
przerywanie koncertów Sham w połowie. W każdym bądź razie to nie zaszkodziło w sprzedaży
debiutanckiego singla grupy I Don't Wanna, który dopiero co został zrealizowany w wytwórni Small
Wonder.
Po okresie pierwszych prób Sham pojawił się na scenie w listopadzie 1976 w kinie Walton's. W
następnym roku grali zwykle jako kapela supportowa przed bardziej znanymi grupami, jednak szybko
zdobyli uznanie i opinię jednego z najlepszych bandów na żywo na scenie, głownie dzięki swojemu
liderowi Jimmiemu Purseyowi. Wszystko zaczęło iść naprzód właściwie dopiero od czerwca tego roku
kiedy Jimmy wyrzucił z zespołu większość jego członków za to, że nie wierzyli w to co robią i przyjął
Dave'a Parsansa na gitarę, Marka Caina na perkusję, a kilka miesięcy później Dave Tregann zastąpił na
basie Albiego Slidera, który z kolei został menadżerem grupy.
Wszystko to było o tyle proste do przeprowadzenia, że właściwie Sham 69 to był Jimmy Pursey. Nie
chodzi tu o umniejszanie roli innych muzyków, oni sami przyznali że nigdy nie pretendowali do żadnych
muzycznych wyróżnień. Prawda jest taka, ze bez małego człowieka z wielkimi ustami nie byłoby Sham
69.
Usta Jimmiego nie były tylko jego największym atutem, były też największym problemem. On potrafił je
otworzyć i wyrzucić wszystko co mu leży na sercu. Co gorsza, często zdarzało mu się pleść coś bez sensu,
to był notoryczny gaduła. Nie było to jego wina. Nie otrzymał nawet przyzwoitego wykształcenia, a każdy
wydawał się myśleć, że on ma odpowiedzi na pytania od których politycy uchylali się od 30 lat.
Oczywiście Jimmy zawsze odpowiadał na zadane mu pytanie, ale czy rzeczywiście odpowiedzi były
prawidłowe już wydawało się być czystym przypadkiem. Dochodziło do zabawnych sytuacji. Ktoś mógł
zadać mu pytanie i wsłuchiwać się w każde słowo przez następne 5 minut, podczas gdy nasz Jimmy plótł
kompletne bzdury. Jakaś przypadkowa przerwa może by wystarczyła, żeby to przemyśleć, ale po co
zawracać sobie głowę kiedy twoje usta pracują z szybkością karabinu maszynowego.
Wiem, że nie zmienię świata. Gdybym w to wierzył byłbym zupełnym szaleńcem. Jedyne co mogę
zrobić to wleźć na scenę, śpiewać o tym i dawać ludziom radość kiedy tego słuchają. Nie jestem
politykiem, nie jestem liderem, jestem po prostu gościem, który włazi na scenę i śpiewa rock'n'roll /
Jimmy Pursey
Kiedy Jimmy znajdował się na scenie to była zupełnie inna sprawa. Ten gość był po prostu naturalny,
niczym fliper z błyskającymi wszystkimi światłami, cały czas w akcji i zawsze pełen energii. Piosenka za
piosenką o życiu na samym dnie, takim jakie naprawdę jest, przy wtórze śpiewów publiki w stadionowym
stylu. Sham Army dawało ujście furii Jimmiego. Tell Us The Truth, Hurry Up Harry, I Don't Wanna, The
Cockney Kids Are Innocent. Każda była najlepsza, to był po prostu szczyt góry lodowej zwanej Sham 69.
Kiedy on krzyczał "What Have We Got ?" jego małe aniołki z brudnymi twarzami ryczały prosto z mostu.
"Fuck All !" było ogłuszającą odpowiedzią.
Nasuwał się też wątpliwości czy Jimmy nie wkładał za wiele serca w niektóre sprawy. Nikt nie może go
winić za taką postawę, za wyjątkiem tego, że przesadnie ufał swoim fanom, a szczególnie popierającym go
skinom. On naprawdę wierzył, że Sham może coś zmienić. Nie świat, on nigdy nie był na tyle głupi, ale
może wielu z wielbicieli kapeli. To mogło nawet mieć miejsce, ale tylko przez te półtorej godziny kiedy
Sham dostarczał im rozrywki na scenie, ale nie przez resztę tygodnia w świecie bez przyszłości.
Nie miało to nic wspólnego z uwielbieniem jakim się darzy rockowe gwiazdy. Koncerty traktowano
raczej jak familijne zloty podczas których klan Shamów przybywał do miasta. Każdy śpiewał wraz z
kapelą i zwykle większa część publiki kończyła na scenie obok muzyków. Nawet garderoba była cały czas
dostępna, a piwo i jedzenie dla zespołu szybko znikało bo każdy mógł za darmo z niego korzystać. A
czasami Jimmy siedział tam jeszcze kilka godzin po koncercie rozmawiając i sprzeczając się z fanami.
Nigdy nie było takiej grupy jak Sham 69 z takimi oddanymi wielbicielami jak banda Hersham Boys, a
przecież wszystko skończyło się w fatalny sposób. (...) Inwazję na scenę zaczęły wymykać się spod
kontroli, więc organizatorzy wprowadzali metalowe barierki. Większości publiki nie sprawiało to żadnej
różnicy. Ludzie płacili pieniądze by zobaczyć Shamów, a oglądali jakiegoś grubego bastarda wiszącego na
drobnym Jimmim i udającego, że zna słowa piosenki i śpiewa wraz z kapelą.
Władza uwielbia te podziały. Kiedy tedsi walczą z Hell's Angels, kiedy biją się skinheadzi i tak dalej,
i tak dalej... Ale gdyby oni kiedykolwiek pomyśleli, że młodzież mogłaby mieć gdzieś różnice w
ubraniach i poglądach i skierowałaby się wyłącznie przeciw jednej rzeczy - im, to byli by naprawdę
przerażeni. W ten sposób przy 27 różnych tożsamościach wiedzą, że nas pokonają. / Jimmy Pursey
Ale na koncertach coraz częściej zaczęło dochodzić do problemów, szczególnie w Londynie i okolicach.
Koncert w Kingston, The London School of Economics, Middlesex Poly i innych miejscach były
przerywane z zastraszająca regularnością. A w sierpniu '78 na festiwalu w Reading Jimmy opuścił scenę
we łzach po tym jak jego fani zamienili imprezę w jedną ogromną zadymę.
Jimmy robił co mógł by nie dopuścić do awantur, ale koncert Shamów zaczęły stawać się po prostu
polami bitewnymi, a krew mogła się polać w imię twego miasta, klubu piłkarskiego czy przekonań
politycznych. Część młodzieży pojawiała się na koncertach wyłącznie z intencją wszczynania bójek, czy
grali U.K.Subs w Londynie, The Poison Girls w Stratford czy Ian Dury w Oxfordzie. Tak więc nie
tyczyło się to wyłącznie koncertów Sham 69.
Ostrzyżone włosy oznaczają fana Shamów, ale to dyskredytuje to wszystko za czym zawsze
występowałem. / Jimmy Pursey
Kiedy Cock Sparrer grali swój ostatni koncert przed zawieszeniem działalności w Fulham Grayhound
jacyś idioci podpalili tapety zanim grupa w ogóle weszła na scenę, a kiedy muzyce opuścili pub scena
została kompletnie zdemolowana, a w samochodzie kapeli poprzecinano opony. Z podobnymi problemami
na koncertach zetknęły się również Menace i inne kapele street punkowe, a nawet wiele bandów w ogóle
nie związanych z tą sceną. To były po prostu takie czasy i ich smutne odzwierciedlenie, a wielu
prawdziwych fanów zbytnio się bało by chodzić na koncerty swoich ulubionych zespołów.
Prawie wszystkie rozróby były wywoływane przez skinheadów i nietrudno znaleźć tego przyczynę.
Kiedy dochodziło do zadym na punkowym koncercie skini z radością przyłączali się do awantury
potęgując ją jeszcze. Nie wszyscy a nawet nie większość skinów była zainteresowana wandalizmem, w
końcu płacili swoje pieniądze by słuchać muzyki, ale wystarczy łyżka dziegciu by zepsuć beczkę miodu.
Było też mnóstwo pseudo-skinheadów gotowych by przyładować ci w nos jeśli nie pasowała im twoja
twarz, znaczek czy fryzura. Ulubioną rozrywką stało się napierdalanie punkowców jak i modsów, a wizja
Jimmiego by zjednoczyć młodzież okazała się mrzonką.
Przejrzyj jakiekolwiek stare materiały z koncertów Sham a zaskoczą cię fryzury jakie zobaczysz, cóż
kiedy w rzeczywistości nie odgrywało to większej roli. Sham stał się znany jako grupa skinowska i
dochodziło do coraz większej eskalacji przemocy na ich koncertach. Gazety również dołożyły swoją
cegiełkę by kojarzono grupę ze skinami, a skinów z agresją. Każdy kretyn wraz ze swoim psem kupował
więc bilet kiedy Sham przyjeżdżał do jego miasta. Niektórzy nawet przychodzili specjalnie w oczekiwaniu
na zadymę i wracali do domu rozczarowani jeśli nie doszło do żadnej.
Jeśli się trochę zastanowić to część z tych kłopotów można by było uniknąć. Tak jak w L.S.E. gdzie
spowodowano straty na blisko 8 000 funtów. Tam w ogóle nie było ochrony za wyjątkiem paru nerwowych
studentów wolentariuszy, a piwo zamiast w plastikowych kubeczkach sprzedawano w szklankach i
oczywiście Jimmy nalegał by wpuścić wszystkich, którzy stali na zewnątrz, mimo że w środku był już
komplet. Obecność kamer BBC nie mogła zapobiec zadymie, tak samo jak przybycie nie istniejących już
specjalnych oddziałów policji SPG, które, mhm, dostosowały się do reszty swoimi unikalnymi manierami.
To co zniszczyło Sham nie było jednak przemocą samą w sobie. Odosobnione wybuchy mogły zostać
opanowane, ale sterowana przemoc w imieniu polityki to zupełnie inna sprawa. Wielu skinów chodzących
na koncerty Sham i innych street punkowych grup popierało National Front i British Movement, dwie
skrajnie prawicowe organizacje cieszące się w owym czasie znaczną popularnością. Większość traktowało
te partie w taki sam sposób jak palenie papierosów za budą na rowery, ponieważ to miało posmak czegoś
nielegalnego, ale władze żądały od Shamów by ich potępili i usunęli ze swoich koncertów.
To tak łatwo ludziom takim jak Tom Robinson śpiewać, że nie chcą być nazistami. Ale ja muszę stać
naprzeciwko tysiąca skinheadów, którzy z wyciągniętymi nożami przypierają mnie do muru w
garderobie, oskarżają o to, że jestem komuchem. / Jimmy Pursey
Na początku Jimmy Pursey miał opory by robić coś ponadto co robił do tej pory. Każdy wiedział, że
Sham 69 nie był zainteresowany polityką w wydaniu NF i BM, a kapela nie zrobiła nic by zachęcić ich do
przychodzenia na swoje koncerty i tyle samo co inni by ich zniechęcić. Ale w tym okresie Jimmy nie chciał
odwrócić się od żadnego ze swoich fanów zakazując im wstępu na koncerty. On wolał przedstawiać swoje
poglądy zarówno na jak i poza sceną w nadziei, że ich przekona.
Można się sprzeczać czy to miało sens czy nie, ale to i tak lepsze niż stanowisko lewicowców, którzy
nawracali już nawróconych. Przemawianie do tłumu ludzi noszących znaczki Rock Against Racism jest
piękne i dobre, ale tak naprawdę nie zyskuje dla sprawy wielu nowych serc i głów.
W każdym bądź razie im to nie wystarczało. Pisma muzyczne, lewicowe grupy nacisku i inni dobrani
wszystkowiedzący chcieli by Sham 69 wziął udział w koncertach Rock Against Racism razem z innymi
kapelami street punk. A ci którzy nie chcieli się podporządkować mogli się pożegnać z wywiadami
prasowymi, puszczaniem w radio, promocyjnymi koncertami, ze wszystkim. To wszystko powodowało, że
sam byłeś ciekawy kto w końcu jest prawdziwym faszystą, jednak Jimmy poddał się i grupa zagrała na
benefitowym koncercie RAR z zespołem reggae Misty w Central London Polytechnic w lutym '78. W
kwietniu Jimmy wspomógł na scenie The Clash na karnawale zorganizowanym przez Anti-Nazi League w
Hackney, ale pod koniec roku kapela musiała wycofać się z udziału w podobnych imprezach ponieważ ich
pojawienie się przyciągało kłopoty. Sham lepiej funkcjonował poza tym wszystkim. Wszystko to znaczyło,
że zamiast prawicy wykorzystała ich lewica. A jedynymi przegranymi byli Sham 69.
Naprawdę jestem przerażony tym co robi obecnie National Front... Zarówno ze względu na młodzież
jak i na mnie. Mogę zrozumieć przyczyny wzrostu jego popularności. Chodzi mi o to, że łatwo być
anty-nazi gdy nigdy nie dostało się od czarnej młodzieży i nie mieszka nikt podobny obok ciebie. /
Jimmy Pursey
Od kiedy grupę zaczęto kojarzyć ze sztandarem RAR wzrosła aktywność i liczba aktów przemocy
dokonywanych przez prawicowców na koncertach Sham, szczególnie w Londynie gdzie poparcie dla NF i
BM było najsilniejsze. Co smutniejsze skinheadzi byli w samym centrum tego wszystkiego, używani jako
pionki w politycznych bitwach, które powinny rozgrywać się na przedwyborczych spotkaniach, a nie na
koncertach. I tak zaczął się upadek Sham 69.
Promotorzy uciekali od nich jak od ognia bojąc się kłopotów, a tam gdzie pozwolono im grać publiczność
była mniej liczna z tych samych powodów. Mimo, że grupie bezczelnie pozwolono pokazać się w
programie Tops Of The Pops ich dni były już policzone. Nikt nie potrzebował całego tego obciążenia, a
nieustanne wołanie o to by przestano walczyć między sobą to po prostu tłuczenie przez Jimmiego głową o
ścianę. Grupa nie mogła grać w UK bez obaw przed kłopotami, a Pursey nie chciał grać zagranicą, podjęto
więc decyzję o zakończeniu działalności.
Zapowiedziano pożegnalny koncert w Apollo w Glasgow, a dzień przed ich przyjazdem zaczęto mówić o
jeszcze dwóch koncertach - jednym w Londynie i jednym w Finlandii. Glasgow Sham Army dało kapeli
wiele powodów do dumy kiedy skini, punki, herbertsi pokonali podziały jakie między nimi istniały i
pokazali, że jeśli włoży się trochę wysiłku to młodzież może być naprawdę zjednoczona. Sham został
wsparty na scenie przez Jonesa i Cooka co spowodowało pogłoski o narodzinach nowej supergrupy Sham
Pistols.
Kiedy Sham wchodził na scenę w London's Raibow Theatre przy dźwiękach muzyki z filmu Odyseja
Kosmiczna 2001, stało się oczywiste, że występ kapeli będzie o jedną kartkę za dużo w "Księdze
Pożegnalnych Koncertów" Garrego Glittera. Już dwie grupy supportowe Little Roosters i The Low
Numbers nie miały łatwej roboty na scenie, ale najgorsze czekało na Sham.
To co powinno być najlepszymi dziewięćdziesięcioma minutami w historii Sham 69 zaczęło się dość
dobrze, grupa grała tak świetnie jak zawsze. Koncert zaczął się od What Have We Got ?, ale przy czwartym
numerze Angels With Dirty Faces sprawy zaczęły przyjmować zły obrót. Jakiś skinhead próbował wejść na
scenę i został powstrzymany przez ochronę. Wybuchła bójka, a Jimmy chcąc wszystko załagodzić pozwolił
skinowi przyłączyć się do kapeli. To było sygnałem dla innych skinheadów by szturmować barierki,
przełamano kordon ochrony a Sham opuścił scenę.
Przez następne 20 minut opanowywano chaos, a w międzyczasie 200 skinheadów zorganizowanych
prawdopodobnie przez BM, przepływało do tyłu i do przodu jak pędzący czołg, podczas gdy inni
przyłączali się do śpiewów sighajlując ze sceny. Ostatecznie gdy zaprowadzono jako taki porządek Sham
powrócił na scenę by dokończyć swój występ, ale znowu został on szybko przerwany przez grupę
zasrańców, którzy wznowili próby wdarcia się na scenę. Kiedy im się to udało Jimmy eksplodował,
rozwalił bęben od perkusji i darł się do mikrofonu "Ja was kurwa kochałem ! Ja kurwa zrobiłem dla was
wszystko ! A wszystko czego chcieliści to była walka !".
Ostatni występ Shamów okazał się naprawdę ostatnim, a Jimmy dostał nożem w plecy od tak zwanych
fanów grupy. On chciał dać Londynowi jeszcze jedną szansę, a oni rzucili mu ją w twarz, wykańczając
najlepszą rzecz jaką kiedykolwiek mieli. Następnego dnia stu skinheadów rozwaliło koncert pod hasłem
Praca Dla Młodych organizowany przez Young Socialists na którym grały The Ruts i Misty.
W końcu mogę powiedzieć, że ja próbowałem, a wy kopaliście mnie w twarz / Jimmy Pursey
Potem przeszło do ataków słownych. Mówiono, że Sham 69 się sprzedał, że Jimmy Pursey jest z klasy
średniej. Puszczano plotki, że Jimmy kupił sobie pałac z basenem za 130 000 funtów. Jimmy nie wychował
się pośród bloków East Endu. I cóż z tego ? Nikt nie powinien być odrzucany ze względu na miejsce
swoich urodzin. Poza tym on mieszkał w wozie campingowym zanim jego rodzice oszczędzili na własny
dom.
Skin tłucze modsa, a jaka jest między nimi różnica ? Dwa centymetry włosów. / Grant Flemming
(Kidz Next Door)
I nie ma nic w tym złego. Gdzie jest napisane, że klasa robotnicza musi być raz na zawsze związana z
blokowiskami i zasiłkami dla bezrobotnych. Jesteśmy zbyt dumni na to i nadchodzi czas, że niektórzy z nas
powstana z kolan i zrealizują to. A co do pieniędzy, które grupa zarobiła, to ich szczęście. Na pewno na nie
zasłużyli ciężką pracą.
Jimmy również wydał wiele ze swoich pieniędzy na pomaganie innym grupom by mogły wystartować w
muzycznym biznesie i w końcu dwie z nich zajęły miejsce opuszczone przez Sham 69. Mowa oczywiście o
Angelic Upstarts i Cockney Rejects. I nie ma wątpliwości, że uczyniły to dzięki wsparciu Sham 69.
Oszukany ? Taaa... Pewnie, że czuję się zdradzony. To jakby wszystko wróciło do tego co było w '74
czy '75. Ale feeling ponownie zaczął się na East Endzie. Feeling znowu powrócił. / Micky Geggus,
1979
Upstarts pochodzili ze społeczności stoczniowców z Tyneside a Rejects byli prawdziwymi londyńskimi
Eastendczykami. Obydwie grupy grały chropowaty punk rock, obydwie znalazły szybko fanów wśród
skinheadów i obydwie zwróciły na siebie uwagę czymś więcej niż tylko swoją agresywnością.
Angelic Upstarts powstało latem 1977, ale połowa ich oryginalnego składu odeszła po kłopotach jakie
miały miejsce po pierwszym koncercie w Jarrow. Ich debiutancki singiel Murder of Liddle Towers,
zrealizowany pierwotnie przez Dead Records, a następnie przez Small Wonder (za pośrednictwem Rough
Trade) przyniósł grupie masę problemów z najmniej oczekiwanej strony. Towers był miejscowym trenerem
boksu, który zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w policyjnym areszcie, a kapela chciała zwrócić
uwagę na jego śmierć. Oczywiście nie spodobało się to zbytnio miejscowej policji, tak samo jak rozbijanie
świńskich głów na koncertach zespołu* (w UK na gliny woła się nie psy tylko świnie).
Policja zaczęła pojawiać się na każdym koncercie Upstarts czekając tylko by Mensi i chłopaki
przekroczyli granicę prawa. Mimo, że policja była temu przeciwna, efektem była niemożność grania przez
kapelę w ich rodzinnej północno-wschodniej Anglii, żaden promotor nie chciał ryzykować narażenia się
siłom prawa i porządku. To dotyczyło też koncertów dobroczynnych i benefitowych.
Wówczas Upstarts wziął pod swoje skrzydła Pursey, podpisał z nimi umowę i zainteresował nimi
wytwórnię Polydor. Jednak zanim zrealizowano jakiekolwiek nagrania Polydor zdążył wywalić Upstarts
po tym jak bitwa na śnieżki skończyła się przypierdoleniem w zęby ochroniarzowi wytwórni. Pursey był
wściekły tym w jaki sposób Polydor potraktował Angelic i w proteście połamał srebrną płytę, jaką
wytwórnią nagrodziła go za drugi album Sham That's Life. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie
wyszło i maruderzy Mensiego podpisali wkrótce kontrakt z inną dużą wytwórnią - Warner Brothers.
Angelic Upstarts byli kolejną kapelą której polityka przyniosła więcej nieszczęść niż cokolwiek innego.
Chociaż byli punkowym bandem początkowo postrzegano ich jako grupę skinowską co prowadziło do tych
samych starych oskarżeń o zachęcanie do prawicowej działalności na koncertach. Nawet sami muzycy byli
oskarżani o to, że są faszystami z powodu piosenek takich jak Spandau czy England, podczas gdy
naprawdę byli staromodnymi ulicznymi socjalistami, którzy byli po prostu dumni ze swego kraju.
Podobnie jak w przypadku Sham nie było sposobu by trzymać członków NF i BM z dala od ich
koncertów, zresztą na początku Upstarts w ogóle tego nie chcieli robić. Kapela raczej wolała porozmawiać
z nimi i spróbować ich zrozumieć, wierząc że ignorowanie ich i odepchnięcie jest o wiele bardziej
niebezpieczne, ale to znowu dla niektórych okazało się niewystarczające. Lewica chciała by wybrali
między nią a prawicą, podczas gdy dla grupy bardziej istotna była różnica pomiędzy dobrem a złem.
Zagrali na jednym koncercie dla RAR a nawet na jednym dla CND podczas trasy po Szkocji, ale polityka
nigdy nie była dla Upstarts najważniejsza. Na koncercie dla CND poproszono Mensiego by powiedział do
zebranych tłumów kilka słów popierających kampanię. "Uprawiajcie miłość, a nie wojny. Dziewczyny
ustawcie się do nas w kolejce po koncercie" - zaryczał jak słoń swoim przeciągłym akcentem z Geordie
zanim rozpoczął nową piosenkę.
Jesteśmy tym czym ludzie myśleli, że Sham jest. Jesteśmy po prostu czterema gośćmi z East Endu.
Nie znajdziesz drugiej grupy tak prawdziwej jak my, czy myślącej jak my. / Micky Geggus
W czerwcu '79 50 aktywistów NF zaatakowało grupę na koncercie w Wolverhampton, w wyniku czego
menadżerowi kapeli musiano założyć 6 szwów po zranieniu szklanką. Napastnikami nie byli jednak
skinheadzi, tylko jacyś zwykli goście, ale to był początek długotrwałej kampanii polegającej na rozbijaniu
ich koncertów ponieważ prawica zarzucała im komunizm. Jeżeli to miała być prawda to nie sądzę by
kapela nawoływałaby do wysyłania broni dla afgańskich rebeliantów ani nie popierała polskiej
"Solidarności", ale o takich rzeczach nie myślano za często. Jeśli nie jesteś naziolem to jesteś komuchem, a
jeśli nie jesteś komuchem to musisz być naziolem. Prostacki nonsens który dawał obu obozom powodów
do istnienia.
Pewnego razu jakiś program telewizyjny próbował powiązać Cockney Rejects z BM, ale zadymiarska
historia kapeli miała mało wspólnego z polityką. Byli z East Endu, tej części Londynu z której
przypuszczano, że pochodzi taka kapela jak Sham 69. Rejects to było uosobienie kłopotów. Dwaj bracia
Geggus, którzy założyli grupę, byli przyzwoitymi amatorskimi bokserami, a starszy Micky był nawet w
kadrze Anglii. Wkrótce dołączył do nich wielki Vince Riordan, który pracował wcześniej dla Shamów
zanim zaczął grać na basie w The Dead Flowers. Wszyscy trzej przyczynili się do twardego wizerunku
grupy jako ruck'n'rollowego bandu (my bijemy - ruck, a ty się toczysz - roll) co pociągnęło za sobą
bezgraniczne poparcie ze strony starych fanów Sham i Menace jak również zwolenników modsowskiej
kapeli Secret Affair.
Jimmy Pursey sra na nas, a my sramy na Sham 69. On posługuje się ludźmi. Kiedy były awantury po
koncercie, on był gdzieś z tyłu, a my zostawaliśmy nie zważając na niebezpieczeństwa. / Vince
Riordan
W maju '79 Mick i jego brat Geoff znany powszechnie jako Stinky Turner wpadli w pubie na pismaka z
Sounds Garrego Bushella i dali mu taśmę ze swoimi nagraniami. Wywarła ona na nim wystarczające
wrażenie by skontaktować ich z Jimmym Purseyem, który z kolei zgodził się wydać ich pierwsze demo.
Demo, które po obróbce i wygładzeniu pojawiło się na winylu w sierpniu tego roku jako epka Flares And
Slippers w, no tak, wiecie to, wytwórni Small Wonder.
Kiedy na koncertach rozpoczynały się jakieś problemy kapela i jej zwolennicy potrafili ostro zaatakować
przeciwnika i natychmiast je zakończyć. Tak jak gdy grali przed Angelic Upstarts w Electric Ballroom. To
przyniosło im dużo szacunku, ale Rejects posunęli się o jeden krok za daleko. Wszyscy członkowie kapeli
byli chuliganami West Ham Utd. i robili wszystko by nikt nie miał wątpliwości jaki zespół popierają. Na
swoich koncertach eksponowali flagę brytyjską z herbem West Ham w środku, a na większości ich płyt są
kolory bordowy i niebieski. Zrealizowali nawet własną wersję I'm Forever Blowing Bubbles by uczcić
dotarcie Młotów* (przydomek West Ham wzięty od ich herbu) do finału Pucharu Anglii. W futbolowym
duchu utrzymane były też We Are The Firm oraz Trouble On The Terraces. Efektem było przeniesienie
futbolowej przemocy na sale koncertowe i szybko zaczęło się to im wymykać spod kontroli.
Traktowaliśmy punk jako muzykę boot boysów. Harringtonki, glany, proste włosy. Oto na czym to
polegało. / Stinky Turner
Miesiąc po wydaniu Bubbles, koncert Rejects w Cedar Club w Birmingham zakończył się zadymą, która
o mało co nie spowodowała rozpadu grupy. Ponad 200 skinheadów przyszło by uregulować rachunki z
kapelą z powodu wydarzeń jakie miały miejsce na poprzednim koncercie Rejects w tym mieście, jak
również ze względu na poparcie zespołu dla West Ham. Podczas drugiego numeru na grupę zaczęły lecieć
plastikowe kubki, a zanim Stinky zdążył zaoferować rzucającym walkę, kapela została po prostu zasypana
szklankami, popielniczkami i meblami. Muzycy i około tuzina związanych z nią załogantów zaatakowało
przeciwników i skończyło się na totalnej bitwie z birminghamskimi skinami. W efekcie Micky wylądował
w miejscowym szpitalu gdzie założono mu 9 szwów, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Samochód
kapeli został zniszczony a cenny sprzęt, po części w ogóle nie ubezpieczony, został skradziony.
Kapelą supportową tej nocy było Kidz Next Door w której grał brat Jimmiego Purseya - Robbie, a na
basie jeden z założycieli Sham 69, bohater filmu BBC pod tytułem Grant's Story. Grant był weteranem
rozrób takich jak w Hendon czy Rainbow gdy grał razem z Sham czy w Hatfielfd z Madness, ale twierdził
że to co się stało w Cedar Club przebiło wszystko.
Następnego dnia wszyscy pojechali do Huddersfield gdzie miał się odbyć następny koncert, za wyjątkiem
Granta i Mickiego, którzy zostali by zobaczyć czy nie da się odnaleźć ukradzionego wcześniej sprzętu.
Obaj wpadli w jeszcze większe tarapaty, zostali zaaresztowani i wyglądało na to, że Micky posiedzi dłużej
za używanie metalowego prętu podczas ulicznej bójki którą wszczęli.
Po 9 miesiącach zmagania się z sądami Micky dostał 6 miesięcy w zawieszeniu i 500 funtów grzywny.
Granta skazano na 150 godzin pracy społecznej i wybulenie 200 funtów. Gdyby Micky poszedł do
więzienia kapela przestałaby istnieć. Dzięki temu, że stało się inaczej pozostali w muzycznym biznesie, ale
trudno już było im się pozbył agresywnego wizerunku. Ich trasa jesienią 1980 musiała zostać przerwana ze
względu na masę problemów na pierwszych koncertach, szczególnie tyczyło się to październikowego
występu w Liverpoolu. Od tej pory było dla nich prawie niemożliwością by grać gdzieś poza Londynem,
bo zawsze ktoś się chciał do nich dobrać. Jednak winić za taki stan rzeczy mogli wyłącznie siebie.
Wydawało się, że nadszedł już czas do muzycznych zmian w kapeli i Rejects wciągał coraz bardziej
świat heavy metalu. Mieli swój dzień i teraz nadeszła kolej na nowe street punkowe grupy by przejąć po
nich scenę. Ale to kolejna historia na kolejny rozdział.
Cock Sparrer - może nigdy nie byli skinheadami, ale dla wielu to właśnie oni są ojcami street
punka. Dawali koncerty już na rok przed założeniem Sex Pistols, a kiedy nastąpiła eksplozja
punka byli pomijani przez wytwórnie płytową, ponieważ grali ze sobą "zbyt długo". Ale Sparrer to
artykuł naprawdę pierwszej jakości i dano im szansę by to udowodnić wraz za nadejściem Oia.
Na pewno grupy takie jak Cockney Rejects zawdzięczają wiele Cock Sparrer, a większość kapel
street punk ma ich na liście kapel, które wywarły wpływ na ich muzykę.
Street Feeling
Granie jako kapela suportowa na trasie znanej grupy jest zwykle odskocznią do osiągnięcia czegoś
więcej. Oczywiście jeśli nie runiesz w dół niczym ołowiany balon, jak to się stało z grupą z Coventry
Special AKA, grająca z The Clash podczas ich trasy On Parole w 1978. (...)
Wysiłki kapeli by dokonać mariażu pomiędzy punkiem i reggae spełzły na niczym. Raz prosili publikę by
tańczyła, następnym by pogowała i w końcu tłum przestawał robić cokolwiek. Jak mieli fartowną noc to
dziewczyny szybko wycofywały się w kierunku baru dla bezpieczeństwa i czekały na The Clash. Jak nie, to
czekało ich powitanie zwykle zarezerwowane dla kapel suportowych na całym świecie - leciały na nich
obraźliwe słowa i puste szklanki.
Po zakończeniu trasy The Specials wrócili do Coventry z podkulonymi ogonami. (...) Grupa spędziła
ostrą, mroźną zimę grając na tyłach pubów i próbując uporządkować swoje sprawy.
Najważniejszym człowiekiem w Special AKA był klawiszowiec Jerry Dammers. Bez przednich zębów, z
głupawym uśmiecham na twarzy wyglądał zawsze jak gość bez piątej klepki, ale prawda była dokładnie
odwrotna. Nasz Jerry był nie w ciemię bity i mimo zewnętrznego wyglądu Głupiego Jasia jego mózg
pracował non stop na najwyższych obrotach.
Kiedy pojawił się SHAM 69 obciąłem swoje włosy / Suggsy (Madness)
To on doprowadził do zebrania grupy w przeciągu poprzednich 2 lat. Horace Panter uczęszczał z nim do
tej samej szkoły plastycznej i grał na basie w miejscowej kapeli soulowej o nazwie Breaker. Co też ważne,
potrafił prowadzić półciężarówki. Lynval Golding grał wcześniej na gitarze w kapeli Pharoah's Kingdom
(razem między innymi z dwoma przyszłymi członkami grupy The Selecter). Terry Hall był wokalistą i
mistrzem plucia w punkowej kapeli Squad, a Roddy "Radiation" Byers grał i śpiewał wraz z The Wild
Boys. Dwa brakujące miejsca uzupełnili John Bradbury, który miał wspomóc grupę tylko na sesję
nagraniową, ale już jej nie opuścił oraz Neville Staples, który pojechał na trasę ze Special AKA jako
pomocnik, ale w końcu wylądował na scenie obok Terrego.
Grupa nie miała zbyt wielu ofert po On Parole Tour, ale nauczyli się paru rzeczy pracując z Bernim
Rhodesem, ówczesnym menadżerem The Clash. Na początku potrzebowali wygładzić swoje brzmienie, a
to było dla nich w zasięgu ręki.
Dammers wpadł na pomysł by zaniechać grania reggae na korzyść wczesnego jamajskiego ska, mając
nadzieję, że wyklaruje się poprzez to muzyczne brzmienie grupy. Na papierze ta zmiana nie wydaje się być
aż tak drastyczna, ale w praktyce zmieniło to kompletnie stan rzeczy. Efektem było zaraźliwe ska
pomieszane z energią punka, dźwięk który miał nieoczekiwanie podbić cały kraj w ciągu kilku najbliższych
miesięcy.
Kolejną sprawą było to, że kapela zadbała nie tylko o stronę muzyczną. Wygląd był tak samo ważny jak
brzmienie. 1979 okazał się rokiem młodzieżowych subkultur. Jeśli wchodziłeś wówczas do jakiejś klasy w
szkole średniej to twoje oczy witały się z takim wesołym asortymentem jak glany, parki, agrafki, loki i
naszywki Mötorhead.
The Specials grali punk zainfekowany ska, nic więc dziwnego, że zaadoptowali wizerunek jamajskiego
rude boysa z lat 60-tych, uzupełniony kilkoma dodatkami i wykończeniami z końca lat 70-tych w stylu
mod i suedehead. Kapelusz Pork Pie, ciemne okulary, moherowy garnitur, zapinane koszule, białe
skarpetki i czarne pantofle zwane loafers, wszystko to stanęło na porządku dnia kiedy puszczono pogłoskę
o powołaniu do życia Walta Jabsco, który wkrótce stał się słynnym logo wytwórni 2-Tone.
Reszta grupy pewnie była by bardziej niż szczęśliwa gdyby dostała choć trochę uznania przez lata
spędzone na podążaniu do nikąd na muzycznej scenie środkowej Anglii, ale Dammers chciał więcej. On
chciał by grupa osiągnęła pełny sukces, ale nie po to by zyskać sławę czy dorobić się majątku. Jedno i
drugie było na samym dole jego listy priorytetów. To czego on pragnął naprawdę to stworzenie kapeli na
modłę The Who, The Small Faces, Slade i Sex Pistols. Grupy, która poprowadzi inne i będzie miała w
sobie coś szczególnego, coś co wykracza daleko poza zwykłe sukcesy na listach przebojów i pojawienie się
w programie Tops of The Pops.
Wizja Dammersa przyczyniła się do wykreowania nowego ruchu, skupionego wokół wytwórni płytowej,
tak jak Stax czy Tamla rozpropagowały soul w latach 60-tych. Debiutancki singiel grupy Gangsters
zrealizowany w marcu '79 oznaczał narodziny takiej właśnie wytwórni. Jej nazwa brzmiała 2-Tone, a przez
następny rok czy dwa zebrała pod swoimi skrzydłami najlepsze brytyjskie grupy ska i ich zwolenników.
Jeśli chodzi o czasy to The Specials nie mogli wybrać lepszej chwili by wciągnąć na maszt obozu 2-Tone
flagę w szachownicę. To modsi w połowie lat 60-tych pierwsi odnieśli się ciepło do muzyki ska, a pierwsi
skinheadzi też znali co nieco stary blue beat. Fakt, że obydwie subkultury przeżywały odrodzenie i wzrost
liczebności pod koniec lat 70-tych dawał gwarancje sukcesu dla The Specials i innych kapel które wkrótce
zaczęto kojarzyć z brzmieniem 2-Tone.
Sham i podobne kapele może dały skinheadom nowe terytoria pod dzierżawę, ale to 2-Tone zaserwowało
im bardziej odpowiednie dźwięki do tańca. Po prawdzie to The Specials zebrali wielu ze swoich
skinowskich zwolenników grając jako grupa suportowa przed kapelami punkowymi, pozyskując
ówczesnych łysych swoim magicznie brzmiącym ska.
Byłem pod wpływem tego stylu suedehead. Okropnie dużo piłem i byłem wandalem. Upijałem się na
maxa i rozbijałem butami wystawy sklepowe. / Jerry Dammers
Jeden z ich pierwszych koncertów w Londynie odbył się w The Lyceum w kwietniu '79 kiedy grali przed
The Damned i U.K.Subs. U.K.Subs mieli wówczas wielu zwolenników wśród skinheadów, którzy od razu
życzliwie ustosunkowali się do The Specials. Ci sami skinheadzi bardzo szybko zaczęli pojawiać się na
koncertach kapeli i wkrótce za grupą podążało tyle par glanów ile wytwórni płytowych chciało podpisać z
nią kontrakt.
Chociaż The Specials nie wiedzieli o tym nie byli jedyną kapelą w UK grającą ska. W Birmingham
grupy takie jak The Beat i UB 40 podążały podobną drogą, a Londyn też miał dwie takie kapele, Madness
i Bad Manners, tyle że wszystkie te grupy znane były jedynie w swojej okolicy. Kiedy The Specials
dokonali przełomu było tylko kwestią czasu kiedy przed resztą uchylą się wrota przytulnego świata
przemysłu muzycznego by przywrócić modę na muzykę do tańca.
W ciągu paru miesięcy od realizacji Gangsters The Specials nie musieli już drukować swojej nazwy pod
plakatami reklamującymi koncerty punkowych grup. Byli autorami największego zamieszania odkąd
Johnny Rotten otworzył swoje usta w imieniu Sex Pistols i teraz oni ustalali reguły. Pod koniec lipca 2-
Tone zorganizowało koncert w Camden Town's Electic Ballroom na którym obok The Specials grali
Madness i kolejna kapela z Coventry The Selecter. Szeregi skinów, modsów i punków przed klubem
spowodowały zagrożenie zablokowania autostrady do Camden, a dla każdego stało się jasne, że jest to
początek masowego ruchu.
Koncert odbywał się w Londynie więc Madness byli u siebie w domu, cieszyli się też największą liczbą
skinowskich zwolenników spośród wszystkich grup ska. Mieli tą przewagę nad innymi od samego
początku ponieważ wielu ich kumpli, którzy słuchali kapeli, nosiło glany i szelki od paru lat. Jeden skin
Chas "Smash" Smythe nawet znalazł się w kapeli, co prawda nie pograł zbyt długo na basie bo robił to
wyjątkowo kiepsko, ale w sumie pozostał w kapeli i znalazł swoje miejsce w roli mistrza ceremonii na
koncertach, dzięki fantastycznym umiejętnością skankerskim swoich nóg.
Po prawdzie to problemy z utrzymaniem stałego składu rozpoczęły się już od momentu narodzin grupy w
1977 kiedy nazywali się jeszcze The North London Invaders. Wokalista Graham "Suggs" McPherson
został nawet na pewien czas wywalony z zespołu za to, że chodził na mecze swojego ulubionego Arsenalu
zamiast pokazywać się na próbach, z kolei Lee Thompson nie był zbyt godnym zaufania saksofonistą.
Pozostałymi muzykami byli Mike Barsons na klawiszach, Chrissy Boy Foreman na gitarze, Mark
Bedford na basie i Dan Woodgate na perkusji. W 1979 The Invaders zmienili nazwę na Madness i wtedy
właściwie wszystko się zaczęło - prawdziwy Madness.
Szczęśliwym trafem Suggs wpadł raz na koncert The Specials w Hope & Anchor, gdzie udało mu się
porozmawiać z Jerrym Dammersem. To było na długo przed tym jak obie kapele pojawiły się na wspólnym
plakacie reklamującym koncert w The Nashville.
Na długo przed tym jak Madness zyskał sławę jako skinowska kapela, a na imprezy z ich udziałem
waliły tłumy nutty skins by podskakiwać i kołysać się przy heavy, heavy monster sound, grupa
londyńczyków z Norf, Bad Manners, miała w swych szeregach pewnego gościa, który również odniósł
natychmiastowy sukces wśród wyznawców wiary skinhead, a osobiście był chyba najgrubszym z nich.
Nazywał się Doug Trendle, choć każdy znał go jako Bustera Bloodvessela. Jego znakiem szczególnym,
nie licząc szyderstw prasy z 30 big maków zjedzonych za jednym razem i długiego na 30 centymetrów
języka, była kompletnie łysa glaca. Popularność na i poza sceną niewątpliwie zawdzięczał błyszczącej
czaszce i potężnej sylwetce. Ponad 100 kilogramów skinheada w jednym ciele.
Kiedy skakał dokoła w glanach i dżinsach, wylewając z siebie wiadra potu i śpiewając o skinheadach,
grubasach i pijaństwie, otaczali go muzycy, którzy wyglądali jak włóczędzy ubrani w używaną odzież z
wyprzedaży. Parszywa banda bajerantów, trudno by było spotkać podobną. Buster był ubrany niewiele
lepiej. Kiedy Bóg rozdawał brudne podkoszulki w paski z dużymi dziurami nasz grubas musiał być
jedynym człowiekiem w kolejce.
W przeciwieństwie do Madness, którzy wydali swój debiutancki singiel The Prince w 2-Tone, Manners
zdecydowali się pójść własną drogą i podpisali kontrakt z wytwórnią Magnet. To nie przeszkodziło im by
dostać się na listy przebojów z kawałkami takimi jak Lip Up Fatty i Special Brew czy później pojawić się
na trochę rozczarowywującym filmie z kapelami 2-Tone Dance Craze.
Skinheadzi zareagowali na nowe dźwięki ska jak kaczki na wodę. To było bardziej jak przywitanie się z
dawno nie widzialnym przyjacielem niż odkrywanie nowych grup, szczególnie dla tych starszych, którzy
pamiętali jeszcze stare, dobre czasy skinhead reggae.
Jednak granie przed publicznością, która składała się głównie ze skinheadów, co działo się regularnie w
Londynie, wciąż było przerażającym przeżyciem dla wielu kapel. Chłopaki z Birmingham, The Beat,
którzy zrealizowali w 2-Tone Tears of A Clown, byli kompletnie wytrąceni z równowagi kiedy przyszło im
stanąć twarzą w twarz z morzem ogolonych głów na koncercie. Szybko się jednak do tego przyzwyczaili,
co nie było znowu takie trudne, bo obcięcie na skina było w tym czasie najbardziej popularne wśród
młodzieży i nie dużo brakowało by dorównać stanowi łysych głów z 1970.
Stało się tak dlatego ponieważ sukces The Specials, Madness i innych grup był oparty na dezerterach z
Sham Army. Kapele te przyciągnęły też do ruchu zupełnie nową generację skinów, z których wielu w
ogóle nie interesowało się muzyką punk. Woleli poświęcać całą swoją energie najnowszym dźwiękom ska
oraz staremu skinhead reggae, które szybko się odradzało powracając do klubów i sal koncertowych.
Każdy zwala wszystko na skinheadów, ale nie zwraca się uwagi na ich dobre strony. W Dingwalls, na
przykład, to skini powstrzymali problemy. / Chas Smash
Mnóstwo pozostałej młodzieży nie będącej skinami nazywało siebie rude boys i rude girls. W tym
okresie była to głównie biała młodzież, której uwielbienie dla tego typu muzyki wychodziło nieco dalej niż
poza zespoły z 2-Tone. Obowiązkowymi kolorami były biały i czarny, a pod koniec lata ulice zapełniły się
tysiącami sobowtórów Walta Jabsco.
Jak siebie nazywałeś nie było wówczas aż takie ważne. Często jedyną różnicą między skinheadem, rude
boysem i modsem były znaczki jakie nosili, ale to są właśnie te subtelności, które charakteryzują trzecie
formy życia. Jeśli zobaczyłeś kolesia idącego ulicą, który miał krótkie włosy, harringtonkę, dżinsy i
mokasyny, łatwo mogłeś go przypisać do każdej z tych subkultur. A co jeszcze bardziej wszystko
gmatwało to fakt, że wielu skinów, modsów i rudies trzymało się razem.
Szybkość z jaką ska pokryło Brytanię czarno-białą szachownica była zdumiewająca. Od czasu
rozpoczęcia długiej, składającej się z 50 koncertów trasy 2-Tone w Top Rank w Brighton (10 lat wcześniej
było to miejsce nocy z reggae i soulem) co najmniej 3 kapele z 2-Tone były zawsze na listach przebojów.
A zanim trasa się skończyła Specials, Madness i Selecter pojawiły się w tej samej edycji Tops of The
Pops. To nie było wejście, to było przejęcie.
Mimo tego życie ich nie było usłane różami, a to za przyczyną skinowskiej przemocy, która znowu
stawała się zagrożeniem zdolnym wszystko popsuć. Jak wspomniano wcześniej koncerty często kończyły
się zadymami niezależnie od rodzaju wykonywanej muzyki, ale dla grup z 2-Tone nie była to żadna
pociecha. Znowu powtarzała się ta sama stara historia z walkami wybuchającymi z powodu piłki nożnej,
polityki czy przynależności do danej subkultury. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają i wciąż przychodzili
ludzie, którzy czekali jedynie na przerwanie koncertu. Lekkie potrącenie łokciem przy barku często mogło
wywołać totalną zadymę.
Siedziałem pewnego dnia w pubie, a dwóch starszych gości grało na harmoniach i wszystko
przerwała bójka. Tak więc to nie przytrafiało się wyłącznie na naszych koncertach. /Louis Alphonso
(Bad Manners)
Podczas 2-Tone Tour zdarzały się odosobnione wybuch przemocy, ale żaden z nich nie równał się do
tego co wydarzyło się w Hatfield Poly na tydzień przed tourne. W połowie występu The Selecter 30
osobowa banda wdarła się do klubu przez wyjście ewakuacyjne i zaatakowała publiczność przy pomocy
brzytew i noży Stanleya.
Tych samych gości nie wpuszczono wcześniej do środka ponieważ mieli flagi obwieszczające, że są The
Hatfield Mafia i Hatfield Anti-Fascist League i było oczywiste, że przybyli w poszukiwaniu zwolenników
National Front. A za takiego uważali każdego kto miał krótkie włosy i glany, ponieważ to skinheadzi stali
się głównym celem ataku, a nikt nie miał czasu pytać się o przekonania. W rezultacie 10 osób wylądowało
w szpitalu, 11 w areszcie, a studencki budynek w którym odbywał się koncert też poważnie ucierpiał.
Oczywiście wielu skinheadów słuchających kapel 2-Tone nie popierało ani NF ani British Movement.
Większość w ogóle nie interesowało się polityką, ale mimo oczywistej wielorasowej natury grup, duża
część publiki na koncertach wykrzykiwała swoje poparcie dla skrajnej prawicy. Nie ma co udawać, że było
inaczej.
Wielu skinheadów nie widziało sprzeczności w tym, ze tańczą przy The Beat mając zrolowany
egzemplarz Bulldoga (pismo neonazistów) w tylnej kieszeni. Oni po prostu tego nie przemyśleli, ale takie
są niedole i cierpienia związane z wiekiem dorastania.
Nawet ludzie, którzy powinni wykazać więcej wiedzy nie potrafili dostrzec nic poza czubka własnego
nosa. Większość gazet kojarzyło 2-Tone ze skinheadami i dorzucało je gdy wspominało o jakimś
faszystowskim ruchu muzycznym. Londyński Evening News wydrukował nawet zdjęcie The Selecter z
podpisem "Nie tańcz przy sieghajlerach". Biorąc pod uwagę, że na siedem osób w kapeli tylko Neol Davies
był biały to nawet trzyletnie dziecko mogłoby ci powiedzieć, że Selectersi nie są najlepszymi kandydatami
na członków NF. Ruch Rock Against Racism także zaatakował kapele ska za to, że nie robią wystarczająco
dużo by zwalczać rasizm, ale to bardziej świadczy o małostkowości RAR, niż o zespołach takich jak The
Specials.
To nie wystarczy byś antyrasistą w samym sobie. Musisz być pozytywnym anty-rasistą. Musisz
stanąć przeciw temu, bo w przeciwnym razie nic się nie zmieni./ Jerry Dammers
Nie mogło być lepszej reklamy harmonii rasowej niż zobaczenie czarnych i białych twarzy razem na
scenie, szczególnie gdy sceną było telewizyjne studio, a publicznością miliony telewidzów w domach.
Może wielu skinów było w tym czasie zwolennikami NF, ale gdyby nie 2-Tone to mógłbyś postawić
ostatnie pieniądze, że popierało by go tysiące skinheadów więcej.
Najwięcej krytyki spadło na Madness ponieważ wszyscy w zespole byli biali. Gdyby był jakiś czarny
wątek, albo Lee Thompson przebrałby się za murzyna to może zrobiłoby to jakąś różnicę. Ska i faszyzm
nigdy nie dzieliły ze sobą łoża, a Madness jasno wyrażali się, że nie są NF i nie mają nic wspólnego z
jakąkolwiek polityką. Co więcej powiedzieli swoim fanom, że jeśli nie zaprzestaną używać przemocy to
kapela da sobie z tym wszystkim spokój i zakończy działalność.
To nie powstrzymało skinów z NF od przychodzenia na koncerty. Chas popełnił gafę kiedy w wywiadzie
dla NME powiedział, że grupa wcale nie zamierza odwodzić ich od tego, ale reszta zespołu szybko
zdystansowała się od jego stanowiska. Może nie było to co prasa chciał słyszeć, ale taki był właśnie jego
punkt widzenia.
Większość młodzieży, która należała do NF robiła to ze względu na modę, a jeśli nie mieli wytatuowane
na swoim czole "I am NF" to jak można było stwierdzić kto jest na koncercie a kogo nie ma ?
Nie chodzi o to, że Madness nie przejmował się tym. To był problem, którego nie można było rozwiązać
tak łatwo jak część prasy sobie to wyobrażała. Jeśli zakazało się wszelkich insygniów NF, oni po prostu
mogli przyjść bez nich. Jeśli zakazałeś wstępu skinheadom, oni pozwalali by podrosły im trochę włosy.
Poza tym nie powstrzymywało to modsów z NF czy zwolenników BM od przychodzenia na koncerty.
Może więc lepiej gdy wpuszczało się ich do środka gdzie mogli usłyszeć ska i reggae i może ocenić, że
lepiej jest być skinheadem niż sighajlować prawą ręką.
Madness nie byli jedynymi, którzy tak uważali. Rankin' Roger z The Beat wierzył, że lepiej jest
porozmawiać z dzieciakami, którzy uważają siebie za NF i spróbować przeciągnąć ich do obozu
antyfaszystowskiego. Lynval Golding z The Specials robił to samo, nawet po tym jak trafił do szpitala jako
ofiara rasistowskiego ataku na zewnątrz The Moonlight Club w 1980.
Może to nie było to o co chodziło RAR, ale zapytaj kogokolwiek z obozu 2-Tone co im utkwiło w
pamięci najbardziej z tego okresu to najczęściej opowiedzą ci historyjkę o tym jak jakiś rasistowski skin
rozmawiał z Lynvalem czy innym czarnym muzykiem i odchodził już bez znaczka NF.
Nikt nie chciał przemocy na koncertach, ale kapele nie chciały też odwracać się plecami od swoich
skinowskich zwolenników. To skini pomogli grupom wspiąć się na pierwszy szczebel drabiny kariery.
Wiele klubów ubezpieczało się przed zadymami wywieszając na swych drzwiach zakaz wstępu
skinheadom, a w dowodzie zaufania skinom, grupy od The Specials po The Bodysnatchers odmawiały w
nich grania. Wszystkie były z tego nielicznego gatunku zespołów stawiających swoich fanów przed
możliwością zarobku.
W każdym bądź razie przemoc na koncertach 2-Tone nie była umotywowana polityką, a Hatfield drugi
raz się już nie powtórzył. Wiele zadym było spowodowanych występami grup suportowych, które nie
miały ze ska nic wspólnego i z pojawianiem się ich fanów, tak jak było z Echo & The Bunnymen, którym
skinheadzi nie pozwolili dokończyć występu w The Electric Ballroom, czekając na następne grupy którymi
były Madness i Manners. To samo przytrafiło się kapeli Red Beans And Rise która grała przed Madness
kilka miesięcy później znowu W The Ballroom, a Holly & The Italians byli zmuszeni zrezygnować ze
wspólnej trasy z The Selecter po tym jak wielu ich fanów stało się celami ataków na koncertach.
Nie wszystkie koncerty kończyły się rozróbami. Tak jak wcześniej za czasów Sham i później w okresie
Oi! wiele koncertów mijało bez żadnych kłótni, a policja nie opuszczała swoich wozów, które przy takich
okazjach zawsze były zaparkowane po drugiej stronie ulicy czekając na koniec imprezy.
Co więcej na wielu koncertach można było zobaczyć modsów i skinów bawiących się razem a nie we
własnych gronach, a to przecież w tym wszystkim chodziło. Ska przełamało bariery pomiędzy
subkulturami bardziej niż jakakolwiek inna muzyka, poza tym wielu modsów i skinów miało przymierze
zawarte na czas zadym z okazji świąt toczonych przeciw tedsom i rokersom.
Wybrzeża Southend i Kent były regularnie nawiedzane przez skinów wyjeżdżających na weekendy.
Brighton, Scarborough, Great Yarmouth, Rhyl i faktycznie każde inne miasto przy którym była plaża i
porozstawiane parawany w stylu Pocałuj-Mnie-Szybko, również mogło trafić do wieczornych wiadomości
z okazji wizyty bovver brigade.
Regularne bitwy modsów przeciw skinom nie miały miejsca do czasu gdy 2-Tone ustąpiła miejsca Oi!,
ale to nie było tak jak to widziały gazety. Dla nich wszystko i wszyscy byli potencjalnym celem
skinowskiej napaści i bynajmniej nie zwlekały by dać o tym znać swoim czytelnikom. Armie złożone ze
skinów, modsów i rudies tworzyły ogromną masę, tak jak w czasach gdy prowadziły wojny przeciw
greasersom w latach 60-tych.
Innego dnia w innym miejscu mogłeś zobaczyć jak modsi walczą z tedsami, skini walczą z
motorowerzystami, modsi biją się ze skinami, kibice walczą ze skinami czy nawet modsi biją się między
sobą. To wszystko zależało z kim szedłeś i na kogo wszedłeś.
Wiele razy inwazja armii skinów nie sięgała dalej niż do nadmorskiej stacji kolejowej. Gliny potrafiły
czekać na nich, wsadzać z powrotem do pociągu i wsadzać w ich rodzinnym mieście, pomagając sobie przy
tym co nieco pałkami.
Pałowanie skinów musiało dawać glinom niemałą satysfakcję, a glany, sznurowadła i szelki były
rutynowo konfiskowane. Oni musieli być chorzy i zmęczeni tymi młodymi chuliganami i udaremnianiem
ich weekendowych wyjazdów i na pewno dawali ci to odczuć.
Faktycznie każdy skinhead który zostawał aresztowany chwalił się tym później przed kumplami, a
oczywiście starsi skini ruszali do ucieczki później niż ci małoletni, ale kiedy do akcji włączano psy każdy
zwiewał jakby był małym dzieckiem.
Większość aresztowań była za błahe przewinienia jak rozrabianie po pijaku, niebezpieczne zachowanie i
tym podobne. Biorąc pod uwagę liczbę młodzieńców przyjeżdżających nad morze dla awantury, było
bardzo mało poważnych uszkodzeń ciała, przy tym najbardziej powszechne były chyba poparzenia przy
opalaniu się. Działo się tak dlatego ponieważ wszystko zwykle ograniczało się do obrzucania wyzwiskami
rywalizującej załogi, która stała po drugiej stronie ulicy, a jeśli dopisało wam szczęście to ganialiście ich
wzdłuż promenady. Policja dobrze się w tym orientowała i jedyną szansa by komuś dokopać, albo samemu
zebrać lanie było rozdzielenie się i polowanie w małych grupkach.
Wracając do sceny muzycznej Madness zdołali uciec od przemocy jadąc na trasę po Stanach, a po
powrocie kapela świadomie zaczęła dystansować się od skinowskiej publiczności. Brzmienie grupy
rozwinęło się w kierunku muzyki pop dalekim od ska, a posunięcie to zapewniło im pozycję jednego z
najlepszych popowych bandów lat 80-tych. Grali też koncerty o wcześniejszych godzinach co dawało
młodszym fanom możliwość obejrzenia swych bohaterów bez groźby powrotu do domu z rozkwaszonym
nosem. Wszystko to spowodowało, że stali się ulubieńcami nastolatków na cotygodniowe potańcówki i
dzięki temu uniknęli losu Sham 69.
Nie wszyscy zaakceptowali te bardziej popowe brzmienie, a niektórzy postrzegali to nawet jako kolejną
kapelę, która się sprzedała. Pozwól skinheadom by wynieśli cię na szczyty, a następnie pozbądź się ich
kiedy wygląda na to, że mogą ci przeszkodzić w dalszych sukcesach. Ale w tym wypadku to nie było
zasadniczą przyczyną, a skini przychodzili na Madness aż do czasu gdy The Ghost Train zasygnalizował
rozpad kapeli w październiku 1986. I nigdy nie wracali do domów bez usłyszenia starych kawałków jak
One Step Beyond, Night Boat To Cairo czy My Girl.
Realizując to wszystko Madness zrobili kolejne udane posunięcie na drodze kariery. Podpisali kontrakt z
wytwórnią Stiff opuszczając 2-Tone, do którego z kolei latem 1980 trafiło The Bodysnatchers, zaledwie
rok po tym jak Gangsters trafił do pierwszej 20 list przebojów. Kilka miesięcy wcześniej 2-Tone
naprawdę było tam gdzie pisała muzyczna prasa. Ale tak szybko jak cię wyniosą w górę tak szybko powalą
cię z powrotem na ziemię i nagle wytwórnia zaczęła stawać się przeżytkiem, a każdy czekał pierwszych
zwiastunów upadku.
Bad Manners już wcześniej spotykali się ze zgryźliwymi uwagami ze strony mediów. Ich gatunek
przyjemnej muzyczki i zbzikowanych melodii w stylu Ne Ne Na Na Na Na Nu Nu nie odpowiadał
wykształconym dziennikarskim gustom, oni raczej czerpali radość z ekspediowania piosenek Manners do
pudełka z napisem nonsens.
Oczywiście niektórzy ludzie mają problemy by się dobrze bawić. A kiedy szedłeś zobaczyć Bad
Manners na żywo to dobrej zabawy dostawałeś na pęczki. Może nie stworzyli piosenek które mogłyby się
równać z kompozycjami The Specials czy The Selecter jeżeli chodzi o ich społeczne przesłanie, ale co do
rozrywki to grubas i jego załoga nie byli wcale gorsi.
Jeżeli zdarzyło się, że istniała jakaś mała prowincjonalna kapela ska, która miała nadzieję wybicia się to
lepiej żeby o tym natychmiast zapomniała. Płyty zrealizowane przez grupy takie jak Mobster czy Ska
Dows zostały odrzucone zanim w ogóle zostały zrecenzowane. Trzeba przyznać, że część z nich była
naprawdę bardzo słaba i był to efekt rzeczywiście beznadziejnej roboty, ale odrzucanie wszystkiego co nie
wyszło z 2-Tone doprowadziło do przeoczenia kilku prawdziwych perełek.
Kontrola jakości 2-Tone jest na wakacjach, czy co ? / Recenzja The Swinging Cats w NME
Kapela z Hull - Akrylykz zrealizowała wspaniały Spyderman (w Red Rhino), była też wejściem w
muzyczny biznes Rolanda Gifta (później w Fine Young Cannibal). Arthur Kay & The Originals z
Herne Bay też byli nieźli ze swoim Ska Wars (Red Admiral), a lider kapeli znalazł więcej uznania dopiero
w oiowej kapeli The Last Resort. Jest też mnóstwo produkcji grup takich jak Boss, Headline, Cairo czy
The Gangsters które zasługiwały na o wiele większy kredyt zaufania niż ten jaki otrzymały.
Prędzej czy później uderzenie musiało też sięgnąć samej 2-Tone. Oczywiście o jeden dziennikarz za dużo
miał przykre doświadczenia w metrze pełnym skinheadów, a The Bodysnatchers wyglądały na łatwy cel
by się zemścić.
Ta niedoświadczona, złożona wyłącznie z płci pięknej kapela znalazła się na listach przebojów szybciej
niż większość zespołów znajduje miejsce na stałe próby i spowodowało to kilka cierpkich opinii by
wracały na swoje miejsce. Ich Let's Do Rock Steady był przeróbką wspaniałego standardu Dandy
Livingstona i było oczywiste, że te tak zwane "Two Tone Tessies" nie były upadłymi dziewczętami jak
tego oczekiwała prasa.
Kolejny ich singiel Easy Life był tak samo dobry jak inne produkty wytwórni z szachownicą w herbie, a
prawdziwą klapę zrobiły dopiero kapele The Swinging Cats, The Higsons i The Appolinaires. Wszystkie
one były drugorzędnej jakości i nic dziwnego, że zostały odrzucone przez masy wyznawców 2-Tone.
Co do coverów to prawda była taka, że nie było kapeli ska która nie korzystałaby ze starych nagrań by
zdobyć większą popularność. Epka The Specials Too Much Too Young zawierała 4 klasyki skinhead
reggae a nawet tytułowy kawałek był przeróbką Birth Control Lloyda Terrella. The Selecter miał w swoim
repertuarze Murder Owena Graya i Carry Go Bring Come, który wykonywali kiedyś Justin Hinds & The
Dominoes, a Madness oczywiście musieli mieć szeroki dostęp do nagrań Prince'a Bustera. The Beat
coverowali Tears of A Clown zespołu The Miracles, a chyba każda grupa przynajmniej raz grała Madness
Bustera. UB 40 skończyli zarabiając na życie jako kapela grająca głównie covery - przykładem ich album
Labour of Life.
To wszystko miało oczywiście swoje dobre strony. Przywrócono do życia wiele klasycznych piosenek,
które mogłyby zostać zapomniane i oddano je w dzierżawę nowej generacji skinheadów. To z kolei
zrodziło zapotrzebowanie na oryginalne wersje, a było to na długo przed tym jak wytwórnie takie jak
Trojan czy Island zaczęły szperać po swoich piwnicach by móc wydać reedycje tych nagrań. Skinhead
Moonstomp trafiło ponownie na listy przebojów choć na bardziej odległe pozycje, a Prince Buster,
Desmond Dekker, Judge Dread i inni ponownie znaleźli się w studiach nagraniowych. Laurel Aitken
wprowadził nawet po raz pierwszy swoją piosenkę na listy przebojów, a była to Rudi Got Married (w I
Spy), największą jednak radością była szansa zobaczenia ludzi takich jak Laurel z powrotem na scenie do
której należeli.
Przez cały 1980 Jimmy Cliff, Desmond Dekker, The Hertones, Toots & The Maytals, Judge Dread i inni
dumnie obnosili swoje produkcje po całej Brytanii przed uwielbiającą ich publicznością. A wszyscy mogli
dziękować za to 2-Tone, która przywróciła do życia jamajskie dźwięki.
2-Tone w samym sobie stało się monstrum nad którym nikt już nie miał kontroli. Z pewnością
przerodziło się w coś o wiele większego niż Dammers i spółka kiedykolwiek śnili, ale cała sprawa zaczęła
bardziej przypominać nocy koszmar niż bajeczny sukces. Pierwotne plany i zamierzenia wytwórni zostały
pogrzebane pod stosem kiepsko przyszytych naszywek i tanich, czarnych krawatów, a dla The Selecter
było już za wiele tego wszystkiego.
Początkowo próbowali zamknąć 2-Tone, a gdy The Specials nie chcieli o tym słyszeć, opuścili
wytwórnię i podpisali kontrakt z Chrysalis. Zrealizowali tam parę singli i swój drugi LP - Celebrate The
Bullet, ale kapela uważana za jedną z najlepszych w latach osiemdziesiątych nie dokonała już nic po 1981.
The Specials również odczuwali zmęczenie i chcieli zerwać więzy z przeszłością by spróbować
sprawdzić się na nowych muzycznych terytoriach. Album More Specials podkreślał zmianę kierunku.
Wciąż pozostały w tym elementy ska, ale dodano też sporą dawkę soul, rockabilly i czegoś co Jerry
określał jako muzak. Płyta była o wiele łagodniejsza niż ich debiutanckie produkcje, a kapele odstawiła do
szaf garnitury i loafersy na rzecz bardziej przypadkowego wyglądu, który lepiej harmonizował z ich
bardziej katolicką muzyką.
Wizja studentów kradnących naszą muzykę na pewno zaniepokoiła wielu skinów, ale kiedy płyta ujrzała
światło dzienne okazało się, że jest naprawdę przyzwoita zawiera kilka przebojów, a kapela nie zaprzestała
wyśpiewywania na koncertach ulubionych kawałków publiczności w stylu Rat Race, A Message To You
Rudi czy Concret Jungle.
2-Tone stało się monstrum, jak Frankenstein.. Jest tak duże zagrożenie, że może się
skomercjalizować. Ludzie nam nie wierzą ale my robimy to dalej, tak czy siak. / Jerry Dammers
Każdy muzyk ma prawo rozwijać wypracowane przez siebie brzmienie. To musi być trochę nudnawe
wygrywanie tych samych, starych melodii noc po nocy, a jeżeli jesteś usatysfakcjonowany graniem tego
samego materiału do końca swego życia to lepiej zgłoś się od razu do kapeli w stylu Yes. Z drugiej strony
fani mają prawo powiedzieć "Dziękuję", albo "Nie, dzięki !". A widok setek muzak-skinów napełniających
i przepełniających parkiety na koncertach 2-Tone był tak mało prawdopodobny jak Dollar śpiewająca
przeróbkę Wet Dream.
Mimo tego The Specials potrafili zapełnić każdą salę koncertową w kraju i choć ich brzmienie było teraz
bardziej zróżnicowane, publiczność zaczęła coraz bardziej składać się z samych subkultur. Do końca 1980
jej przeważającą większość stanowili skinheadzi, modsi, rudies i trochę punków. Tak zwani normalni
często nie przychodzili na koncerty ze strachu przed byciem wybranym do wypróbowanie czyichś glanów.
Kolejnym problemem były inwazje na scenę. To stało się czymś w rodzaju tradycji na imprezach ska, ale
tak samo jak to było z Sham 69 zaczęło się to coraz bardziej wymykać z od kontroli. Kiedy tylko Specials
pojawiali się na scenie, natychmiast młode dziewczyny próbowały się do nich przyłączyć, doszło nawet do
tego, że przerywano piosenki ponieważ muzycy mieli zbyt mało miejsca na scenie by móc grać.
Kim ja jestem by mówić im żeby nie wchodzili na scenę ? Oni płacą swoje 3 funty i jeśli o mnie
chodzi to mogą robić co im się podoba. / Terry Hall
Zamiast zainstalować barierki grupa uciekała od problemu budując dla siebie na scenie coraz większe
podwyższenia, przynajmniej więc mogli kontynuować granie. Kończyło się tym, że w lecie 1980 w
Skegnes pod ciężarem połowy publiczności zawaliła się scena.
W takim wypadku ktoś mógł łatwo stracić życie, podjęto więc bardzo niechętnie decyzję, że scena
podczas każdego występu ma być pusta. Posunięcie to spowodowało zadymę w Dublinie kiedy grupa grała
w The Emerald Isle. Fani przybyli do The Starlight Ballroom stoczyli bitwę z ochroną by dostać się na
scenę, a kilka dni później klub został spalony.
W przeciwieństwie do Madness, Specialsom zmiana brzmienia nie pomogła w zakończeniu rozrób na
koncertach. W czasie trasy More Specials były kłopoty w Cardiff, Edynburgu i Newcastle. To samo
zdarzyło się w Cambridge, gdzie około 30-40 młodych fanów dla których zabrakło biletów wdarło się siłą
do ogromnego namiotu w Midsummer Common, gdzie było stłoczonych 3.500 widzów oczekujących na
swoich bohaterów z 2-Tone. Zadymy wybuchały początkowo z odmiennych sympatii futbolowych, ale
później zawsze-pełni-taktu porządkowi przyłączyli się do awantur i sprawy zaczęły przybierać coraz
gorszy obrót.
The Specials zrobili co w ich mocy by uspokoić napiętą atmosferę i opuszczali scenę przy wielu
okazjach, ale nawet oni nie byli przygotowani by stać i patrzeć jak jakiś dzieciak dostaje lanie od
bramkarzy-neandertalczyków. W końcu przyjechała policja i oczyściła namiot z ludzi, a Dammers i
wokalista Terry Hall zostali oskarżeni o podburzanie do zamieszek i obaj musieli zapłacić po 1000 Funtów
grzywny - oto jak działa najbardziej legalny system na świecie.
Tego było już za wiele nawet dla The Specials. W obozie 2-Tone wszystko zaczęło ucichać, a każdy
członek kapeli pracował nad własnymi projektami. Rozpad grupy był tuż tuż, ale wcześniej zespół przeżył
jeszcze swoje najwspanialsze chwile w czasie długiego, gorącego lata 1981.
Bezrobocie było cały czas wysokie, a brytyjskie miasta stawały w płomieniach zadym, ale cóż to za
różnica. Kiedy każdy cieszył się na myśl ślubu pary królewskiej wyszła na jaw inna atrakcja, gdy z
helikoptera lecącego za królewską procesją zobaczono, kiedy przelatywał nad wielopiętrowym parkingiem
samochodowym, wymalowany na dachu ogromnymi literami napis - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO
DLA CHAS I DI - SKINÓW Z WEST HAM. A obok relacji z całej tej pompy stacje radiowe puszczały
nowy kawałek The Specials - Ghost Town.
Żadna piosenka nie mogła ująć stanu państwa tak celnie jak ta trzyminutówka z 2-Tone. Los generacji No
Future z 1976 nie był nawet w połowie tak ciężki jak młodzieży żyjącej na farmie Maggie 5 lat później, ale
to co proponowało 2-Tone nie polegało nigdy na leżeniu i akceptowaniu swojego losu.
Weźcie The Specials. Nie stworzyliśmy grupy w ciągu miesiąca by nagle odnieść sukces. The
Bodysnatchers i The Swinging Cats nie musieli przez to wszystko przechodzić. Moim zdaniem The
Swinging Cats byli po prostu leniwi. / Lynval Golding
Po Ghost Town i decyzji kapeli by zakończyć działalność skończyła się też historia 2-Tone, mimo że
wytwórnia działała jeszcze do 1985 roku. Ale przez dwa wspaniałe lata wypełniła ona zwykłe żywota
niezliczonej młodzieży czymś naprawdę wartościowym i choćby z tego powodu zasługuje na zaszczyt
bycia najbardziej lubianą wytwórnią w skinowskim świecie.
Przez większość 1981 w centrum uwagi skinów znalazł się Oi! szczególnie, że 2-Tone zamilkło na
pierwszą połowę roku. A razem z oiem subkultura skinhead dorobiła się swojego własnego Ghost Town
(miasta duchów), które zwało się Southall.
Welcome To The Real World
Jedne prawo dla nich, a inne prawo dla nas. Oto jak The 4-Skins podsumowali następstwa Southall. I nie
bez powodu. Noc podczas której poszła z dymem The Hambrough Tavern przyniosła zestaw grubych nici
do uszycia steku kłamstw. Muzyka Oi!, kapele które grały na koncercie i ich skinowscy zwolennicy spełnili
rolę kozłów ofiarnych, nie trzeba więc nawet było wskazywać palcem by pokazać dokładny kierunek.
Łatwo jest obwiniać, a skini niewątpliwie uchodzili za kogoś kto jest winny wszystkich nieszczęść w
promieniu najbliższych 15 kilometrów. Na liście narodowej grozy plasowali się gdzieś pomiędzy
wielokrotnymi mordercami a diabelskimi psami. Jeśli ogolisz swoją głowę i zasznurujesz parę martensów
to stajesz się częścią jakiejś niebezpiecznej, obcej formy życia.
Zadymy zawsze były częścią skinowskiego życia i nikt nie rości pretensji, że było inaczej. Większość
skinów akceptowała to jako część terytorializmu i nie chciała by było inaczej. Który skin nie ma nad
łóżkiem stosu wycinków z gazet mówiących o zamieszkach z okazji świąt czy meczów. Oczywiście duża
część z tego to były bzdury wymyślone przez goniących za sensacjami pismaków, ale to było i tak dość dla
podstarzałych moralistów i daleko temu też do tego co zostało napisane o Southall.
Tym razem oni posunęli się dalej niż zwykle, nie ograniczając się tylko do kilku tytułów wziętych ze
świata fikcji. Na tyle daleko, że prawie ukradli ruchowi Oi! serce i duszę i byli bliscy całkowitego go
zniszczenia. Gdyby się to im udało to byłby straszliwy wstyd, ponieważ to co media mówiły o Oi! było w
najlepszym razie oparte na półprawdach, w najgorszym na jawnych kłamstwach.
Oi! to było prawdziwe brzmienie ulicy. Prawdopodobnie pierwszy raz ludzie na scenie byli tacy sami jak
ci na parkiecie. Przed koncertem kapela mogła siedzieć przy barze i stukać się z innymi kuflami. To był
świat w którym żyli ludzie z prawdziwymi charakterami, powoli zdobywający zaufanie ulicy. Większość z
nich mogła zbić fortunę przechodząc na komercję i nic dziwnego, że niektórzy wkrótce tak właśnie
postąpili.
Przed Southall Oi! był na najlepszej drodze by odnieść wielki sukces. Jego nazwę zaczerpnięto z piosenki
Cockney Rejects Oi! Oi! Oi! i nalegań Stinkiego by "oi! oi! oi!" zastąpiło zwyczajowe "raz, dwa, trzy"
przed każdą piosenką. Oi! to było hasło bojowe dla nowych street punkowych kapel, które pojawiły się na
miejscu opuszczonym przez Sham i przyjaciół.
Grupy jak Sex Pistols może kiedyś odegrały ważną rolę, ale jeśli w punku początkowo chodziło o to, że
jego drzwi są otwarte dla każdego nastolatka z gitarą i właściwą postawą wobec życia, to Oi! mówił o
problemach, które ich nurtowały.
Człowiekiem który wylansował nazwę Oi! był ex-menadżer Rejects i dziennikarz pisma muzycznego
Sounds Garry Bushell. Przejrzał mnóstwo punkowych fanzinów w tym słynny Napalm i okazał się jednym
z niewielu pismaków, których zainteresowała muzyka ulicy. Kiedy skryby z pomniejszych gazet dopiero
zaczęły zwracać uwagę na rozwój street punka Bushell już dawno był orędownikiem tej sprawy.
Kapele i materiał już były wcześniej, The Cockney Rejects i ich zwolennicy, którzy sami założyli
własne grupy. Wszystko co zrobiłem, to tylko opisałem całą rzecz, co być może dało temu bodziec do
rozwinięcia się w coś większego / Garry Bushell.
W dodatku był cholernie dobrym pisarzem nawet jeśli trochę za bardzo zauroczyła go mityczna
londyńska gwara cockney i świat honorowych nikczemników, puby Królowej Wikci, niezamknięte drzwi
frontowe i to, że na każdego wołano tam John. John. Co gorsza on kibicował Charlton Athletic. Obecnie
Charlton nie jest terytorium w centrum Londynu, ale jeśli coś miało cię skłonić do pomyślenia, że Londyn
nie jest tak wspaniały jak on w to wierzył, to właśnie wybór jego ulubionej drużyny.
Często się mówi, że to Bushell wynalazł Oi!, ale przypisywanie mu tego to dla niego za wielki zaszczyt,
poza tym umniejsza to role kapel. Jeśli to zostało by wymyślone na stronach Sounds to Oi! nigdy by nie
powstał z kolan bez kręgosłupa jakim byli jego zwolennicy wywodzący się z cockney. Były czasy gdy
wszystko stało się zbyt zorientowane na Londyn, a większość oiowych albumów było całkowicie
poświęconych muzyce ze stolicy, ale dzięki grupom jak Upstarts z Geordielandu, Criminal Class z
Coventry czy Blitz z Manchesteru, stało się jasne, że dzieję się coś w skali krajowej. I zaczęto mówić, że
East End jest wszędzie.
Przyznajmy jednak Bushellowi co mu należne. Zebrał on przezornie nowe punkowe grupy pod parasolem
oia, dając im poprzez to możliwość rozwoju jako jeden ruch. Nie ma wątpliwości, że niektóre kapele
osiągnęłyby sukces jeśli by kontynuowały to co robiły stare punkowe grupy, ale nowa nazwa potrafi
dokonywać cudów w świecie gdzie każdy szuka jakiejś wspaniałej nowości. Zapytajcie tylko Cock
Sparrer.
Oni nawet nie słyszeli o Oi! zanim nie powiedziano im, że ich kawałek Sunday Stripper znalazł się na
Oi! The Album, street punkowej kompilacji, do zrealizowania i sfinansowania której Bushell namówił
Sounds i EMI w listopadzie 1980. Grupa istniała od 1975, choć od 1977 w ogóle nic nie nagrywała i raczej
w nic się nie angażowała.(...)
Kiedy byliśmy punkami w 1977, byli też skini którzy się z nami trzymali i nazywało się ich skunks /
Chubby Chris, Combat 84.
Większość pozostałych kapel które umieściły swoje nagrania na płycie też trudno by określić jako
początkujące. Znalazł się tam stary dobry Slaughter z Where Have All The Bootboys Gone ?, także
Angelic Upstarts dali niedoświadczonemu oiowi swoje błogosławieństwo parą piosenek. Nawet Cockney
Rejects zdołali trafić na kompilację z 3 nagraniami - dwoma pod nazwą The Postmen i jedną jako The
Terrible Twins. I tak jak na każdym oiowym albumie oprócz mocnych były też bardzo słabe punkty.
Splodgenessabounds zaatakowali okropnym Isubeleene. Nie dało się tego porównać z ich najlepszym
kawałkiem tego lata, gaszącym pragnienie - Two Pints of Lager And A Packet of Crips (Dream).
Barney & The Rubbles ze swoim kawałkiem Bootboys wpisali do albumu trochę wartości
chuligańskich, ale była jedna kapela, której produkcję przebiły wszystkie inne, zarówno te stare jak i te
nowe, mowa o The 4-Skins, którzy trafili na płytę z dwoma piosenkami Wonderful World i Chaos. Oto
pojawiła się świeża, niedoświadczona siła i talent czekający na odkrycie.
Kapela została założona w 1979 prze czterech zaprzyjaźnionych skinów. Byli to Hoxton Tom McCourt
(gitara), Garry Hodges (wokal), Steve "H" Harmer (bass) i Gary Hitchcock (menadżer). Ich
zainteresowanie punkiem brało się z podziwu dla kapel takich jak Sham, Menace, Skrewdriver czy
Rejects, byli też fanami ulubionej kapeli modsów Secret Affair. Grupa był dla jej członków wyłącznie
zabawą i mimo, że mieli okazję zaczepić się w muzycznym biznesie grając przed The Damned i Cockney
Rejects w The Bridge House (na perkusji zagrał z nimi Micky Geggus), to 4-Skins nie traktowali przez
długi czas życia na serio, delikatnie mówiąc. Oni nie mieli nawet sprzętu by przeprowadzić chodź w
połowie przyzwoite próby.
Oi! The Album dał im kopa w dupę jakiego potrzebowali i od następnego roku byli gotowi by
poprowadzić Oi! i przedstawić ewangelię glanów i pijaństwa przed wyczekująca publicznością. Doszło
przed tym do kilu zmian personalnych w zespole. "H" opuścił kapele i zaczął pracować dla Rejects jako
roadie (*roadie to po prostu członek ekipy technicznej podczas tras koncertowych), jego miejsce zajął
Hoxton Tom, gitarę przejął Rockabilly Steve Pear, a na perkusję przyjęto Johna Jacobsa.
Szybko narodził się pomysł by seria punkowych koncertów zaprezentowała najlepsze skinowskie i
punkowe grupy. Na ich miejsce wyznaczono Southgate, The Bridge House w Canning Tow i Acklam Hall.
Ale co to za narodziny bez bólu i cierpienia, dwa z tych koncertów zakończyły się rozróbami.
Na pierwszy ogień poszedł Southgate w północnym Londynie. Koncert odbywał się na początku stycznia
w Alan Pullenger Center - szykowna nazwa dla miejsca które było czymś więcej niż tylko młodzieżowym
klubem. 300 osób przybyło by obejrzeć wywodzących się z najbliższej okolicy Infa Riot, Criminal Class
z Coventry i Angelic Upstarts, których udało się ściągnąć w ostatniej chwili kiedy okazało się, że nie
wystąpią 4-Skins. "H" właśnie opuścił grupę by przygotować się do częstych wizyt na komisariacie
spowodowanych atakiem na policjanta, a kapela jeszcze nie znalazła następcy by móc grać dalej.
Wokalistą Criminal Class był Craig St. Leon, który już od dawna był skinheadem, ale gdy zakładano
kapelę w 1979 ich muzyczne zainteresowania skupiały się wokół kapel takich jak Sham, Skrewdriver i
Slade, a nie wokół starego reggae i soula. Na ich brzmienie miał też silny wpływ wczesny Upstarts a
przed nadejściem Oi! to co grali było określane w środkowej Anglii jako bandycki rock. To była pierwsza
wizyta grupy w Londynie i wypadli dość dobrze przed zgromadzonymi w klubie punkami, skinami i
herbertami.
Jedyną różnicą między skinami a punkami jest to, że skini wciąż szokują / Mackie, Blitz.
Następnie na scenie pojawili się maruderzy Mensiego by zagrać wybrane kawałki ze swego repertuaru,
po czy nadszedł czas na miejscowych chłopaków czyli Infa Riot by dumnie zaprezentowali swój materiał.
Dwóch członków grupy, Lee i Floyd Wilsonowie, było braćmi pochodzącymi z zachodu kraju, którzy
przeprowadzili się do północnego Londynu w dobrym okresie na założenie kapeli, co stało się w lutym
1980 z udziałem dwóch miejscowych młodzieńców - Barrego Damery'ego i Garego McInery'ego. Zanim
pojawili się w Southgate zdobyli reputację jednej z najbardziej obiecujących grup street punk grając przed
takimi zespołami jak Upstarts czy przed grupą Johnego Lydona 4 Be 25, bez obaw bo w swoich rejonach.
Nieźle jak na zespół dwóch 17-latków i dwóch uczniaków.
Niestety, prawie nie dostali szansy by móc wywrzeć na kimkolwiek wrażenie w Alan Pullenger Center.
Zdołali zagrać tylko Brick Wall i Riot Riot (Zamieszki, zamieszki) zanim klub nie eksplodował tym o czym
był ten ostatni kawałek. Ale tym razem to nie skinheadzi rozpoczęli zadymę. Starsi goście rwali się do
walki przez całą noc, w końcu dopięli swego i mało co nie zamienili narodzin oia w aborcję.
Zupełnym przeciwieństwem był koncert w The Bridge House, zresztą było mało prawdopodobne, że
impreza tam się odbywająca zostanie przerwana. To było terytorium Cockney Rejects i nieraz
udowadniano, ze jest najlepszym miejscem do spędzenia nocy bez żadnych problemów. 4-Skins w swoim
nowym składzie byli atrakcją wieczoru, grając zgodnie z życzeniami tłumu wszystkie swoje najlepsze
kawałki w tym nowy Clockwork Skinhead, na przeciw 450 dobranych urwisów z ulicy. Suportowymi
kapelami były punkowy band z Bristol Vice Squad, prowadzony przez nikogo innego jak królową oia
Bekki Bondage oraz południowolondyński Anti-Establishment, który zagrał chyba z pół tuzina piosenek o
przemocy. Wspaniały towar. A na dodatek w tym doskonałym cieście był jeszcze jeden rodzynek, na
koncercie wystąpił gościnnie Judge Dread by dać wyraz swojej aprobaty dla nowej generacji skinheadów.
A teraz pora na Acklam Hall w zachodnim Londynie. Koncert otworzyli ponownie Anti-Establishment,
ale zrobili bardzo mało by udoskonalić swój Oi! kawałkami takimi jak zagrali w The Bridge House. O
wiele lepiej wypadli The Last Resort, którzy swoją nazwę wzięli od słynnego sklepu dla skinheadów,
który znajdował się w Aldgate tuż przy London's Petticoat Lane.
Grupą kierował Micky French, który prowadził sklep The Last Resort wraz ze swoją żoną Margaret, ale
większość decyzji dotyczących kapeli było podejmowanych na stadionie Millwall - The Den. Swoją drogą
w połowie lat 80-tych sklep stał się mekką dla skinheadów z całej Europy, dla wielu z nich był to nawet
drugi dom. Sklep miał szeroki wybór odzieży dla punków i skinów, ale to nie z tego względu musiałeś tam
coś kupić. Szybko stał się regularnym miejscem spotkań gdzie można było sobie pogawędzić czy wypalić
fajka, a wszystko za aprobatą zarówno Mickiego jak i Margaret, którzy cieszyli się dużym szacunkiem w
kręgach skinheadów.
Sklep zaczął podupadać rok czy dwa po Southall, szczególnie jeśli chodziło o sprzedaż wysyłkową, a
dzieciaki dostawały słodką Fanny Adams w zamian za pieniądze, które wysłali. Wreszcie sklep zamknął
swoje drzwi na dobre po tym jak Micky musiał wyjechać z Londynu i tak skończył się jeszcze jeden
rozdział skinowskiej historii.
Grupa Last Resort powstała w słonecznym Herne Bay na wybrzeżu Kent, chociaż wszyscy pochodzili z
Londynu i okolic. Wokalista Roy Pearce pracował wcześniej jako roadie dla najlepszej kapeli supportowej
Shamów czyli Menace, podczas gdy basista Arthur "Bilko" Kitchener, Piotruś Pan oia, 32 letni staruch był
weteranem muzycznego biznesu już od czasu swingujących lat 60-tych. Pozostali dwaj gitarzysta Charlie
Duggan i perkusista Andy Benfield mogli być łatwo wzięci za jego dzieci.
Dzieciaki które grają w kapelach są takie jak te które przychodzą ich słuchać / Garry Bushell.
Tak jak The 4-Skins, The Last Resort byli czysto skinowską kapelą. De facto tylko Arthur nie był
skinem, kto jednak mógł się tego domyśleć skoro zwykle występował w kapeluszu, a zgodnie ze skinowską
tradycją większość ich piosenek traktowała o zadymach i ulicznym życiu.
Wróćmy jednak do Acklam Hall, Last Resort zakończyli swój występ i ustąpili miejsca dla Infa Riot,
ale znowu jakieś nędzne bastardy nie pozwoliły im zagrać. Zanim pojawili się na scenie miejscowy gang
skinheadów i soul boys zwany Ladbroke Grove nie pozwolił i by przeszli przez hall rozpoczynając
straszliwą awanturę. Kapela i jej zwolennicy zareagowali na to zabarykadowywując się aż do przyjazdu
glin, którzy przywrócili porządek i pomogli przewieźć siedem poszkodowanych osób do szpitala.
Załoga Ladbroke Grove mylnie stwierdziła, że na koncercie pojawiła się załoga z West Ham, ale to było
niemożliwe bo Młoty grały tego wieczoru mecz w pucharach na Upton Park. Przynajmniej kłopoty wzięły
się ze spraw nie związanych z koncertem, co podkreślało fakt, że przemoc nie ogranicza się wyłącznie do
ruchu Oi! jak chcieli niektórzy, ale obejmowała społeczeństwo jako całość. A co do tego całego gadania, że
muzyka drugiej fali punka jest tylko po to by tłuc ludzi to przynajmniej Oi! robił co w jego mocy by
utrzymać porządek w swoich szeregach.
Co więcej te wysiłki zakończyły się sukcesem. Problemy na koncertach punkowych były normą od czasu
występu Skrewdriver w Vortex w 1977, ale to właśnie oiowe kapele zrobiły wszystko co w ich mocy by
to opanować. Większość z nich miała zwolenników skupionych wokół klubów piłkarskich, co oznaczało,
że nie da się uniknąć pojawiania się na koncertach rywalizujących z nimi grup, ale każdy widział co
przytrafiło się Rejects, kiedy zbytnio grali kartą futbolowych chuliganów i nikt nie chciał powtórzyć ich
błędów. Od czasu do czasu oiowe koncerty zostawały przerywane ze względu na różnice zdań w temacie
piłki nożnej (między innymi koncert The Business i The Oppressed w Cardiff), ale najczęściej unikano
kłopotów prosząc o rozejm na jedną noc, albo zatrudniano ochronę do rozdzielenia rywalizujących
chuligańskich grup.
Oiowe kapele były ciągle oskarżane o prowokowanie przemocy tekstami niektórych swoich piosenek.
Faktycznie przemoc była chyba najbardziej ulubionym tematem, kawałki takie jak Someone's Gonna Die
(Blitz), Violence (Combat 84), Violence In Our Minds (Last Resort), Smash The Discos (Business) czy In
For A Riot (Infa Riot) były tylko szczytem góry lodowej. Jednak grupy zawsze twierdziły, że nie
przemawiają za przemocą, a jedynie śpiewają o realiach życia na ulicy. Co więcej wiele z tych piosenek
faktycznie wypowiadało się przeciw przemocy, ale zawsze znajdzie się jakiś neandertalczyk dla którego
będą one sygnałem do użycia swoich ramion.
A jeśli chciałeś naprawdę zobaczyć dawkę bezmyślnej przemocy to wszystko co musiałeś zrobić to
podążyć za stadem baranów kierujących się do modnych nocnych klubów w każdy piątkowy i sobotni
wieczór. Było o wiele bardziej prawdopodobne, że zobaczysz jak nóż idzie w ruch tam a nie na koncercie
muzyki Oi!, ale z jakiś dziwnych powodów takie ataki nie były chętnie odnotowywane przez gazety.
Skinheadów wciąż można było znaleźć w samym środku większości zadym. No, w każdym bądź razie
byli to krótko ostrzyżeni młodzieńcy w glanach. Trudno, żeby stał jakiś kontroler przed drzwiami
prowadzącymi do subkultury skinhead i decydował kto może wejść, a kto nie. Każdy mógł uważać, że jest
skinheadem tak długo jak wyglądał odpowiednio. Któż mógł stwierdzić, że nie jest ? I obok wszystkich
swoich dobrych stron Oi! miał też dar przyciągania do subkultury najgorszych szumowin.
Styl skinhead pogrążył się w poniżeniu w niektórych kręgach związanych z Oi!, gdzie torba z klejem
zastępowała wszelkie przejawy posiadania mózgu. Kiedy wąchało się klej to już było wystarczająco źle,
ale niektórzy skinheadzi wąchali wszystko co wpadło w ich brudne łapska od inhalatorów przeciw astmie
po puszki z sodą.
Nie było w tym nic dziwnego, że brak jakichkolwiek norm nie spotykał się z akceptacja wszystkich
skinów. Wielu pozostało wiernych tradycji ubierania się ostro ale elegancko, tak jak to było na początku
ruchu. Podczas gdy inni wstąpili na drogę niedbale ubranych gości, którzy szybko ze skinheadów stawali
się członkami stadionowych armii. The Leeds Service Crew, Millwall Bushwackers czy West Ham I.C.F.
miały wszystkie w swoich szeregach ex-skinów. Chodzenie ubranym w przypadkowy sposób oszczędzało
ci mieszania się z prostakami, chroniło cię także od wzrastającego zainteresowania jakie policja
wykazywała w stosunku do dzieciaków bez włosów i w ciężkich glanach.
Rozpierdalanie subkultury od zewnątrz wciąż miało miejsce na koncertach w Londynie, choć na północy
skini i punkowcy dążyli by żyć ze sobą dobrze. Mentalność Wattiego wyrażona w Fuck A Mod
doprowadziła nawet do tego, że niektórzy skini odcięli się zupełnie od swoich korzeni prowadząc wojny z
modsami z okazji świąt. Nawet John Jacobs z 4-Skins nie oparł się pokusie i musiał zapłacić 175 funtów
grzywny za swoje wyczyny w Hastings podczas Świąt Wielkanocnych.
Oi! to rock’n’roll, piwo, sex, chodzenie na koncerty, dobra zabawa, zadymy, to nasze życie, nasze
przedstawienie, nasz świat, to jest droga życia / Garry Johnson.
I oczywiście te straszne słowo - polityka - znowu podniosło swoją wstrętną głowę. Zawsze się znajdą
tacy, którzy w spotkaniu dwóch skinheadów widzą zjazd młodych hitlerowców i trudno coś na to poradzić.
Oi! też został wpuszczony w te maliny, a co smutniejsze to Oi! rzeczywiście był umotywowany
politycznie. Spójrzcie tylko uważnie na tył epki Bollock To Christmas, a zobaczycie niezbity na to dowód.
Znajdziecie tam manifest, który każda partia polityczna mogłaby dumnie obnosić po całym kraju. No, w
każdym bądź razie mogła to robić Monster Raving Loony Green Giant Party (Potworna Oszalała
Zbzikowana Zielona Gigantyczna Partia). Znacjonalizować browary, obniżyć ceny piwa do 10 pensów za
kufel i zlikwidować bezrobocie poprzez stworzenie nowych miejsc pracy przy produkcji oiowych
albumów, to trzy z ich, eee, większej ilości propozycji...
Oi! polegał na dobrej zabawie i wygłaszaniu tego co się myśli, polityka rodem z ulicy, a nie z urny
wyborczej. The Gonads podsumowali to kawałkami takimi jak Pubs Not Jails i Hitler Was An Omo,
ponieważ każdy wiedział, że niezależnie jakiej orientacji będzie rząd to i tak miałeś zagwarantowane, że
klasa robotnicza zawsze będzie na samym dole struktury społecznej. Większość kapel i ich fani nie byli
zainteresowani żadnymi partyjnymi, politycznymi bzdurami i robili wszystko by zdystansować się od
ekstremistów zarówno z prawicy jak i lewicy.
Kiedy grali The Last Resort przychodzącym na koncert mówiono, żeby zdjęli swoje polityczne znaczki
jeśli chcą być wpuszczeni do środka. Infa Riot poszli nawet tak daleko, że usunęli ze swojego repertuaru
kawałek Britain's Not Dead z powodu którego przypuszczano, że wiążą ich jakieś koneksje z National
Front, a były to czasy kiedy nawet piskliwy Spandau Ballet był opisywany na łamach Bulldoga (pismo
młodych NF) z powodu swojej nazwy. A Bushell co tydzień piętnował w Sounds zarówno polityków-
oszustów jak i przemoc.
A jeśli jakaś część publiczności zaczynała sighajlować, najczęściej spotykało się to z szyderczą reakcją ze
sceny. Max Splodge zwykle mówił -"Nie widzę żadnych mew !", a kiedy Tom "Panther" Cummins przejął
rolę frontmana w The 4-Skins rzucał zwykle krótkie -"Nie ma potrzeby machać rękami".
W porównaniu do czasów Sham 69, Oi! naprawdę nie odwracał wzroku kiedy nadchodziła przemoc czy
skrajna prawica. 25 urodziny Bushella w Bridge House w kwietniu 1981 podkreśliły, że Oi! szybko staje
się sprawa rodzinną. 600 herbertów, w tym członkowie tuzina czy nawet więcej grup było ściśniętych w
pubie by obejrzeć The Business, The Last Resort, zreformowany tylko na jeden dzień Cock Sparrer i
The 4-Skins. A przez całą noc nie uderzyła w złości żadna pięść. Nawet wysiłki gazet by skłonić
uczestników koncertu do sighajlowania przed aparatami fotograficznymi spełzły na niczym. Malkontenci
mogą mówić co im się podoba, ale tak jak pewnego razu stwierdził Micky Fitz z The Business, Oi! był
niczym więcej jak punkiem bez pozerów.
Wydawało się, że wszystko idzie naprawdę dobrze kiedy drugi Oi! album Strenght Thru' Oi! (Dream)
podbijał ulice w połowie maja. Tym razem by wesprzeć wasze pijaństwo, podniecenie i wyzwolenie Garry
Bushell zaserwował pełny talerz dzięki pomocy 4-Skins, Last Resort, Infa Riot, Cock Sparrer, Splodge,
Strike i innych.
Koncerty Oi! odbywały się po całym kraju i od razu rzucał się w oczy brak na nich jakichkolwiek
problemów, a wraz ze zbliżaniem się lata Oi! zaczął robić wielki postępy. Zostały zaplanowane dwa
wielkie festiwale na lipiec - w Manchesterze i Bradford i złożono obietnice, że w następnej kolejności
podobne wydarzenia będą też miały miejsce w Szkocji i Londynie. W międzyczasie organizowano serię
mini-festiwali, których promotor Dave Long miał nadzieję, że "udowodnimy w ten sposób, że w Oi! nie
chodzi o bezmyślną przemoc".
Los jednak chciał, że jeden z takich mini-festiwali miał miejsce na początku lipca w Hambrough Tavern
w Southall. Na plakacie były 4-Skins, Business i Last Resort które grały razem już wiele koncertów ze
zmieniającą się kolejnością występowania. Grupy skorzystały z szansy pokazania się w zachodnim
Londynie z powodu skarg, że grają jedynie na East Endzie, a jeśli nie było się stamtąd, to można było mieć
problemy z transportem i powrotem do domu po koncercie. Tak więc koncert w Southall dawał fanom z
innych części miasta szansę na zobaczenie grup tym razem u siebie.
Southall sam w sobie był (i wciąż jest) całkiem spokojnym przedmieściem zachodniego Londynu i kapel
sądziły, że będzie to taki sam koncert jak wszystkie inne. To prawda, żyła tam liczna społeczność Azjatów,
ale to nie znaczyło, że to był teren na który nie było wstępu. Oiowe kapele dawały koncert w miejscach
które potencjalnie były o wiele bardziej niebezpieczne jak Deptford, Hackney, Moss Side czy Bradford, a
nie było tam nawet śladu zadym.
Tej nocy kapele przyjechały parę godzin przed koncertem by wypróbować brzmienie klubowego sprzętu i
przygotować się do występu. Ostatni przybyli The Business, których bus stał się celem w żaden sposób nie
uzasadnionego ataku ze strony gangu młodych Azjatów, gdy wjeżdżał do centrum miasta. Kierowca
zjechał na drugą stronę ulicy i szybko odjechał (jadąc pod prąd) dzięki czemu bus dotarł na miejsce w
jednym kawałku. Kiedy podjechali pod The Tavern, po drugiej stronie drogi stał już tłum około 300
Azjatów i mające na nich oko dwa tuziny policjantów.
Mniej więcej od siódmej - wpół do ósmej, na koncert zaczęli się zjeżdżać ludzie wraz z nowinami o tym
co się stało po drodze. Kilku zostało zaatakowanych gdy jechało na koncert, jakiś innych obrzucono
wyzwiskami. Jednego skina wywleczono nawet z autobusu i pobito, a reszta ostrzegała się nawzajem, że
może to ich czekać później w nocy. Najgorsze co się stało to kilku skinów wybijających tanią wystawę
sklepową, ale nawet to nie byłą ścieżka po której miało coś nadejść.
Z jakiś powodów okoliczni Azjaci oczekiwali problemów i byli na nie dobrze przygotowani. Nikt nie
robi zapasu butelek z benzyna ot tak sobie. Może stawiali znak równości pomiędzy oiem a skinheadami i
pomiędzy skinheadami a National Front i postrzegali koncert jako próbę zamanifestowania supremacji
białej rasy w środku ich społeczności. W 1979 demonstracja Anti-Nazi League przed mityngiem NF
odbywającym się w ratuszu w Southall zakończyła się zadymami i śmiercią jednego antyfaszystowskiego
aktywisty Blaira Peacha. Nie było to tak dawno, więc oni mogli wciąż o tym pamiętać. Tak samo jak częste
ataki na Azjatów dokonywane przez skinów, szczególnie na East Endzie.
Ale jeśli to były powody, nie usprawiedliwia to scen jakie miały potem miejsce, ani całej tej histerii jaka
z tego wynikła. Poza tym mówiło się, że gdyby ten koncert nie został rozbity, to doszłoby do tego samego
podczas występu The Meteors zapowiedzianego na przyszły tydzień. A przecież kapela psychobilly taka
jak Meteors nie miała wśród swoich zwolenników ani skinheadów, ani rasistów.
Na koncert przyjechały dwa autokary ze sklepu The Last Resort, ale według prasy, kiedy Southall trafił
na pierwsze strony gazet, autokarów było sześć i zostały zorganizowane przez National Front. Prawda była
taka, że to Micky French je zamówił i była to normalna praktyka stosowana gdy Last Resort grali gdzieś
dalej i wiedziano, że fani będą chcieli pojechać wraz z kapelą.
Mówiło się także, że na autokarach były insygnia National Front. Tak chyba musiały zostać odebrane
flagi brytyjskie należące do The Last Resort, które powieszono na tylnych szybach autokarów. To
prawdopodobnie prowokowało miejscowych, ale chyba tylko w naszym kraju noszenie narodowej flagi
może być postrzegane jako wyzywające. Ta sama flaga powstrzymała Hitlera i jego kumpli podczas II
w.św.
Poza tym każdy zapomina, że NF nie wykupił praw na wyłączność do używania Union Jack, zresztą nie
ma powodów dla których miano by mu ją oddać. Właściwie wszyscy skini są patriotami, ale to nie znaczy,
że wszyscy są rasistami, do tego jest jeszcze daleko.
Wszystkie te problemy wynikły poza koncertem i nie miały nic wspólnego z The 4 Skins / Gary
Hodges, 4 Skins.
Nie ma co mówić, że na koncercie nie było zwolenników NF czy BM, bo byli. Ale tak samo przyszli
lewicowi skini, irlandzcy skini, a nawet (o zgrozo) paru czarnych skinów, fanów The Last Resort. Media
próbowały stworzyć iluzję, że było to nic więcej jak rasistowskie zebranie, ale ci goście wyraźnie do tego
nie pasowali. A nawet gdyby to była prawda inne grupy byłyby w planie na koncert (niektóre kapele Oi!
jak The Elite czy The Ovaltinies dawały dupy skrajnej prawicy w tym okresie) i na pewno ściągnęłyby na
koncert o wiele więcej potencjalnych nacjonalistów.
Zresztą tylko połowa 500 osobowej publiczności to byli skinheadzi. Było też trochę punków, fanów
rockabilly i wielu normalnych typów, którzy przyszli głównie po to by się napić piwa i pobawić. Było też
kilkoro dzieciaków które przyjechały z kapelami i około 100 kobiet na koncercie. A kiedy mówię kobieta
to właśnie o to dokładnie mi chodzi. Nie jakieś skinpanny bokserki, które by mogły walczyć z
powodzeniem na ringu z pitbullami, ale żony i dziewczyny muzyków i tak dalej. Ogółem, nie była to więc
armia sighajlerów jak duża część mediów chciała to przedstawić.
Kiedy tłum na zewnątrz pubu liczył tylko kilkaset osób, policja powinna interweniować i zażegnać
wybuchową sytuację jaka się wytwarzała. Zamiast tego woleli stać z tyłu i pozwalać na przybywanie
posiłków, aż zebrało się ponad 2 000 Azjatów, przez co znacznie wzrosło prawdopodobieństwo, że
rozpoczną się problemy. Błąd taktyczny, który okazał się bardzo kosztowny, ale o tym media prawie nie
wspominały.
Jeśli byli zaniepokojeni mogli powiedzieć o tym władzom, zamiast tego wzięli prawo we własne ręce.
To oni spalili pub i to oni rzucali butelki z benzyną na policję / Micky French, The Last Resort.
Mimo zagrożenia zdecydowano, że koncert się odbędzie. Gdyby go odwołano, duża część przybyłych na
imprezę czekałaby na zewnątrz na autokary by wrócić nimi do domów. A gdyby to się stało, dwa wrogo
nastawione do siebie tłumy dałyby policji i dziennikarzom naprawdę dużo zajęcia. Tak przynajmniej
policja wiedziała dobrze gdzie kapele i ich fani się znajdują.
Bar został zamknięty, drzwi zaryglowano i opuszczono zasłony i przez większą część nocy koncert nie
różnił się wiele od innych. Na początku grał The Business z południowego Londynu. Kapela została
założona w październiku '79 z Mickym Fitzem na wokalu, Nickiem Cunninghamem walącym w bębny,
Stevem Kentem na gitarze i Martinem Smithem na basie, ale nawet jeszcze za czasów Southall nie
akceptowano ich do końca w kręgach Oi! z powodu ich skłonności do popu. De facto dało im to przewagę
nad innymi punkowymi grupami, ponieważ uzyskali dzięki temu czystsze brzmienie i wkrótce okazali się
jedną z najlepszych grup Oi! jakie kiedykolwiek istniały.
W Hamborugh zagrali tak dobrze jak zwykle, podają piosenki, które wkrótce stały się oiowymi
klasykami jak Harry May i Suburban Rebels. Do tego ostatniego kawałka tekst ułożył poeta Oi! Garry
Johnson. Gatunek pijackiego rocka w wykonaniu The Business powinno się puszczać w każdym pubie w
kraju.
Następnie na scenie pojawili się The Last Resort, którzy już zdążyli stać się faworytami fanów muzyki
Oi! Zaserwowali publiczności jej ulubione kawałki jak King of The Jungle i Working Class Kids po czym
ustąpili miejsca wielkim The 4-Skins, którzy zapodali numery jak A.C.A.B. i Wonderful World. Według
relacji, gdyby nie problemy na zewnątrz klubu, byłby to wspaniały koncert.
Przez całą noc kapele robiły co w ich mocy by wszystko szło gładko a fani trzymali się z dala od okien.
Jednak w pewnym momencie na policję zaczęło lecieć z tłumu zgromadzonych Azjatów coraz więcej
przedmiotów, a gdy 4-Skins grali Chaos, zaczęto tłuc okna należące do pubu. Na policję i knajpę poleciały
cegły i butelki, a w środku wybuchło istne piekło, gdy zarówno muzycy jak i fani zaczęli łapać wszystko co
nadawało się do obrony.
Ponownie członkowie kapeli i ich zwolennicy próbowali utrzymać w pubie jakiś porządek, ale ludzi
raniły odłamki tłuczonego szkła, a The Tavern została właśnie zaatakowana od zaplecza. Kiedy wyglądało
na to, ze zarówno miejsce może stać się obiektem szturmu, a za kamieniami przez okna polecą koktajle
Mołotowa, tuż przed jedenastą otworzono drzwi i podjęto decyzję o ewakuacji.
Policja robiła co w jej mocy by trzymać azjatów i publiczność koncertu z dala od siebie. Prawda, że parę
cegieł i butelek zostało odrzuconych w tłum azjatów, ale oskarżenia mediów, ze skinheadzi zaatakowali
policję były po prostu sfabrykowane. Niektórzy starsi goście podnosili nawet porzucone tarcze policyjne i
stawali obok policji, żeby chronić pub i umożliwić kapelom wyniesienie sprzętu.
Tłum okazał się zbyt liczny. The 4-Skins ledwo zdążyli wynieść swoje rzeczy kiedy skinheadzi i policja
zostali wyparci z pubu. Podpalono policyjną furgonetkę i staranowano nią wejście do tawerny. W tym
czasie większość publiki była już w drodze powrotnej do stacji Hayes & Harlington. Policja zablokowała
całą okolicę i po tym jak zawróciła autokary, pociąg był jedynym środkiem transportu do domu. Na
miejsce przybyły też oddziały S.P.G., które jeszcze pogorszyły złą sytuację, nastąpiły aresztowania po obu
stronach, głównie pod zarzutem naruszenia porządku publicznego. Arthur z Last Resort był jednym z tych
nieszczęśliwców których pochwycono tej nocy.
Zamiast ścigać przyjezdnych idących na stację, azjaci wydawali się być całkowicie ukontentowani
wyładowywaniem swojej furii na glinach i pubie. The Hambrough Tavern była knajpą do której chodzili
tylko biali i on okazał się głównym celem ataku, a koncert oiowy dał azjatom tylko wymówkę. Co więcej,
walki pomiędzy miejscowymi, a policją trwały jeszcze długo po tym jak kapele i ich zwolennicy byli w
domach, opatuleni w swoich łóżkach.
Kiedy po raz pierwszy zaatakowano pub wielu ludzi myślało, że przyszedł na nich czas. Ktoś mógł łatwo
ponieść śmierć tej nocy, ale patrząc z perspektywy czasu było też kilka zabawnych momentów. Akustyk
spiął swój sprzęt łańcuchami bojąc się, że skinheadzi mogą mu go ukraść. Zabezpieczanie okazało się
zdradliwe i całe wyposażenie spłonęło razem z pubem, bo nie mógł na czas odczepić łańcuchów.
Ktoś z publiczności przyprowadził małe dziecko, które miało zabawkowy pistolet maszynowy. Jakiś
skinhead zabrał mu go, wybił szybę i zaczął „strzelać” do tłumu na zewnątrz. Paru azjatów i gliniarzy
zaczęło uciekać w przeciwnym kierunku krzycząc „oni mają karabin !”. A kiedy pub stał już w
płomieniach, jeden z muzyków 4-Skins, nie wymieniajmy lepiej jego imienia, pytał się właściciela pubu o
pieniądze za koncert!
Dodajmy jeszcze do tego historie jaka się przytrafiła Rockabilly Stevowi, który wyskoczył przez okno by
uciec przed ogniem, był goniony przez bandę azjatów przez ogrody, dostał od jakiegoś gościa patelnią po
łbie, kiedy wleciał do niego do mieszkania, a na koniec wylądował w policyjnej furgonetce i został
wywieziony na krańce miasta. A mówi się, że nieszczęścia zawsze chodzą parami.
Następnego dnia sprawy nie wyglądały jednak wesoło, z której by strony nie patrzeć. Mniejsza o to co ich
do tego skłoniło, ale ludźmi odpowiedzialnymi za zamieszki w Southall byli miejscowi, młodzi azjaci,
którzy zaatakowali pub a następnie toczyli walki z policją przez całą noc. Można by pomyśleć, że to
wszystko nie podlegało dyskusji. Naturalnie, gdyby cała sprawa przebiegała odwrotnie, to znaczy gdyby
grupa skinów zaatakowała koncert azjatów, a następnie brała udział w rozruchach aż do wczesnych godzin
rannych, media i politycy nie wahaliby się, żeby wskazać oskarżycielsko palcem winnego.
Ale gdy następnego dnia otwierałeś gazetę to czytałeś zupełnie inną historię. Zaczynałeś się nawet
zastanawiać czy prasa nie składa doniesień z zupełnie innych zamieszek. Mówiły one o rasistowskich
skinheadach szalejących po obejrzeniu koncertu nazistowskich zespołów na zjeździe Frontu Narodowego.
Ale nie, chodziło o tą samą Hambrough Tavern, ten sam Southall i te same zamieszki.
Kapele i ich zwolennicy nie zostali oskarżeni przez media o spowodowanie zamieszek, oni zostali za to
powieszeni, wypatroszeni i poćwiartowani. (...) Tylko The Times i The Guardian zamieściły rzetelne
relacje z wydarzeń takimi jakie one naprawdę były. Gazety oczywiście cieszyły się z każdej minuty
zamieszek, stało się to dla nich wydarzeniem dnia.
Najgorzej na tym wyszli, będący wizytówką ruchu Oi! The 4-Skins. W marcu pojawili się obok Infa-
Riot w Sunday Times w artykule o młodzieży i faszyzmie. Ponieważ nie można było powiedzieć wprost, że
grupy są rasistowskie, dano to do zrozumienia, co mogło je kosztować niemożnością koncertowania.
Kapele wydały oświadczenia, że ani nie są faszystami, ani nie pragną mieć rasistów wśród swoich
zwolenników i wyglądało na to, że cały epizod był niczym więcej jak burzą w szklance wody. Przecież
Infa-Riot brali nawet udział w koncertach organizowanych przez Rock Against Racism.
Ale gazety natychmiast skwapliwie przypomniały te zarzuty, jakby były one jakimś dowodem na to, że 4-
Skins są faszystami. I oczywiście oskarżenia te zostały poprzekręcane, tak jak wtedy gdy pojawiły się po
raz pierwszy. Większość gazet oskarżała kapele, że podburzały skinheadów i sighajlowały ze sceny.
Wszystko było stekiem kłamstw.
Doszło nawet do tego, że chcąc dodać wiarygodności tym bredniom, mówiono, że na plakatach
reklamujących koncert byli też Infa-Riot. Garry Bushell także został poddany krytyce mimo, że nie był w
ogólne na tym koncercie. Kiedy prasa donosiła o Southall, on przebywał w Newcastle razem z Angelic
Upstarts. Ku swojemu ogromnemu zdumieniu, nawet Cock Sparrer trafili na łamy lokalnych gazet jako
grupa, która prawdopodobnie wywołała zamieszki.
Kolejną starą publikacją, którą wyciągnięto by pognębić 4-Skins, był artykuł o skinheadach w Sounds w
którym menadżer kapeli, Gary Hitchcock, przyznaje, że należał kiedyś do British Movement. Pominięto
jednak oczywiście fakt, że powiedział też, że skinheadzi, którzy zostali wciągnięci przez politykę to
frajerzy, czy to, że artykuł pochodził z czasów zanim kapela w ogóle zaczęła funkcjonować.
Kolejny klasyczny przykład to fotografia, która została zamieszczona w kilku gazetach, a przedstawiającą
parę nowych ulotek National Frontu leżących na tlącej się kupie ruin The Tavern. Albo NF wynalazł
ognioodporny papier, albo ktoś położył te ulotki już po zamieszkach. Wysuwano oskarżenia, że podczas
koncertu rozdano setki ulotek NF, ale to też nie odpowiadało prawdzie. Dwóch skinów próbowało
rozdawać ulotki White Natonalist Crusaders, ale powstrzymał ich roadie The Business, Steve Cooper.
Większość ludzi nawet ich nie widziała.
Album Strenght Thru’ Oi! okazał się kolejną nieprzyjemną sprawą. Nie tylko dlatego, że tytuł płyty
przypominał nazistowski slogan Strenght Thru’ Joy (to samo nie wyrządziło żadnej szkody kapelom takim
jak Joy Division), ale okazało się również, że skinheadem z jego okładki jest Nicky Crane, jeden z
czołowych aktywistów British Movement. Prawda była taka, że pierwotnie na okładce miał się znaleźć
gość zwany Carlton Leech, typ dobrze zbudowanego soul boysa, ale zdjęcie nie przyszło na czas.
Zdecydowano się więc użyć fotografii jakiegoś skinheada i zanim się zorientowano było już za późno. W
każdym bądź razie taką wersję przedstawił Bushell.
Oi! to nie jest skinowska muzyka. To dobre dla punków bez włosów i z małymi móżdżkami / Darren,
skin ze Stoke, 1981.
Media nie potrafiłyby wykopać więcej brudów, nawet jakby miały nadzieję, że się przekopią do Australii.
A to czego nie potrafili znaleźć to wymyślali sami. W ciągu jednej nocy Oi! przeniósł się z poziomu
ulicznej subkultury na pierwsze strony gazet. Został natychmiast skreślony jako bezmyślna muzyka dla tak
samo bezmyślnej publiczności, a każdy kto w jakiś sposób był związany z ruchem został natychmiast
napiętnowany jako rasista.
Tymczasem politycy nie mogliby szybciej starać się przypodobać społeczności azjatów z Southall. Ken
Livingstone (The G.L.C.) i premier Margaret Thatcher szybko uwierzyli w to co musieli im powiedzieć
azjaci, ale nikt nie był zainteresowany w spotkaniu się z przedstawicielami kapel by usłyszeć ich wersję
wydarzeń. Nawet Labour Party, która przypuszczano, że jest partią klasy robotniczej. Takie jednostronne
spojrzenie na całą sprawę mogło spowodować, że pomyślałeś, że to skinheadzi zaatakowali pub w którym
kilku azjatów bawiło się przy kuflu piwa.
Nawet wersje azjatów dotyczące zajść w Southall zostały zasypane stekiem bzdur wyrzyganym przez
media, tak więc prawdziwe przyczyny zamieszek prawdopodobnie nigdy nie zostaną poznane. Branie na
cel może wygląda jak pomyłka, ale kapele które grały w Southall robiły to wyłącznie dla muzyki i
obwinianie ich za zamieszki jest po prostu parodiowaniem sprawiedliwości.
Oi! wyszedł z całej sprawy umazany jedną, wielką swastyką, a przemysł muzyczny nie mógłby odwrócić
się od niego szybciej. Wytwórnia Deram natychmiast wycofała się ze sprzedaży albumu Strenght Thru’
Oi!, a właśnie wchodził od do pierwszej 50 list przebojów, nie pytając się nawet kapel jaka jest ich wersja
wydarzeń. Oi! Festiwal który miał mieć miejsce w Mayfield w Manchesterze został najpierw przełożony na
sierpień z powodu „zwiększonego zainteresowania”, a później w ogóle odwołany. To samo przytrafiło się
temu planowanemu w Bradford Tiffany’s. O ironio, gość organizujący festiwal w Bradford był azjatą,
wołano na niego Oi! The Turban.
Promotorzy odwoływali masowo inne koncerty, Oi! mógł się pożegnać z jakąkolwiek szansą by
puszczano go w radiu, a zarówno 4-Skins jak i The Business utraciły możliwość podpisania kontraktu z
najważniejszymi wytwórniami płytowymi. Sklepy również odmawiały przyjmowania oiowych realizacji,
puszczono nawet pogłoskę, że poproszono sklepy by nie podawały na listy przebojów liczby albumów
oiowych jakie sprzedały. Wszystko to miało określony cel, rzucić ruch na kolana.
Kapele widziały to jednak inaczej. Kilka dni po tym sądzie ostatecznym i ciemnościach, każdy zabrał się
ostro do robienia porządków. Najwięcej gówna zostało wylanego na 4-Skins, więc prawdopodobnie przed
nimi stało najtrudniejsze zadanie. Zaoferowali, że zagrają koncert benefisowy na rzecz policjantów
zranionych przez azjatów z Southall, powiedzieli również, że mogą zagrać niezależny koncert
antyrasistowski, żeby pokazać, że nie żywią urazy.
Z powodu kawałka A.C.A.B. (*Wszyscy gliniarze to bastardy) w repertuarze grupy, wielu ludzi uważało,
że kapela jest anty-policyjna, ale prawda nie była do końca taka. Z pewnością do każdego dociera fakt, ze
społeczeństwo potrzebuje jakiejś policji jeśli chce przetrwać. To przeciwko czemu występowały grupy
takie jak 4-Skins czy Upstarts to było złe używanie przez policję swojej władzy. Gliniarze podczas
wydarzeń w Southall znaleźli się dokładnie w samym środku całego zamieszania i w końcu najbardziej ze
wszystkich ucierpieli. Benefit był więc wysiłkiem ze strony kapeli by załagodzić stosunki z lokalną
społecznością i siłami prawa, ale i tak odmówiono im jednego i drugiego. Można powiedzieć, ze
przynajmniej próbowali.
Zorganizowano również utrzymany w tajemnicy koncert w południowo londyńskim pubie Prince of
Wales, na który zaproszono telewizję BBC, która na własne oczy mogła się przekonać, że Oi! wcale nie
musi oznaczać kłopotów. 4-Skins byli zapowiedziani na ten wieczór jako kapela country z zachodu
kraju, zwąca się The Skans, a suportową grupą tej nocy byli The Bollyguns, lepiej znani jako The
Business. Wieczór minął bez żadnych awantur, wszystko jednak popsuło nagłośnienie, podczas występu 4-
Skins cały czas rwał się dźwięk. Wszystko skończyło się więc małym fiaskiem, kiedy połowa publiczności
wlazła na scenę i próbowała skompensować to, że nie było słychać wokalisty.
Nie mając większych szans na podpisanie jakiegokolwiek kontraktu, The 4-Skins postanowili
zrealizować swój debiutancki singiel One Law For Them we własnej wytwórni Clockwork Fun. Był ona
atakiem na system klasowy, który przenikał również do brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości - doskonała
odpowiedź na to wydarzyło się po Southall. Jeśli nasz brytyjski wymiar sprawiedliwości jest najlepszy na
świecie, to niech Bóg ma was w opiece wy zagraniczne bastardy. Mimo problemów z dystrybucją i
odmową niektórych sklepów by prowadzić jego sprzedaż był to jeden z najlepiej sprzedających się
punkowych singli tego roku.
Oiowe towarzystwo ze swej strony próbowało pomóc kapelom, rozwiązać stojące przed nimi problemy,
ale skończyło się na gadaniu. Jedyne co się udało osiągnąć to zgoda wytwórni Secret by produkować i
sprzedawać przyszłe oiowe realizacje, w tym kolejny oiowy album zatytułowany trafnie Carry On Oi!,
który wyszedł na światło dzienne w październiku.
W październiku też, Oi! poczynił znaczące kroki by odzyskać straconą reputację. Infa-Riot i The
Business pojechały na trasę promująca ich debiutanckie single, odpowiednio Kids of The Eighties oraz
Harry May (oba w Secret) i zagrały na dwóch koncertach antyrasistowskich, jednym w Sheffield i jednym
w Manchesterze. Ten pierwszy odbywał się pod hasłem „Oi! Against Racism, Political Extremism but Still
Against The System” (Oi! przeciw rasizmowi, politycznemu ekstremizmowi, ale wciąż przeciw systemowi)
i miał miejsce tydzień po koncercie który odbył się pod egidą Rock Against Racism. Krócej, ale nie tak
słodko
Wszystko jeszcze pogmatwał fakt, że Infa-Riot grali na obu tych koncertach, ale kapele jak 4-Skins czy
The Business nie chciały mieć nic wspólnego z RAR, ponieważ było to wejście z deszczu pod rynnę.
Sham zrobił to co im powiedziano i w końcu stał się narzędziem w ich rękach. Nikt nie był na tyle głupi,
żeby znowu wyciągać za nich kasztany z ognia. Naprawdę nie trzeba było powiewać flagą SWP (*partia
trockistowska) żeby udowodnić, że się nie jest rasistą.
Kiedy pojawił się punk, władze starały się uciszać wszystko co postrzegały jako główne zagrożenie,
zamieniano go w New Wave i wchłaniano w muzyczny biznes. Objawiło się to propagowaniem Elvisa
Costello, The Police czy im podobnych. Oi! był rebelią przeciwko tej zdradzie / Steve Burgess, Cock
Sparrer.
Kolejną kapelą związaną z oiem był Blitz i choć zawsze mówiło się, że są z Manchesteru tak naprawdę
pochodzili z New Mills i Buxton w hrabstwie Derby, oba miasta są zresztą blisko Manchesteru.
Czteroosobowa grupa - dwóch punków i dwóch skinów, powstała w marcu 1980 i była już dobrze znana
przed Southall, ponieważ stale zachwycał się nimi Bushell, a także dlatego, że byli jedną z kilku kapel,
które miały zakaz grania w The Mayflower Club w Manchesterze. Widocznie kilku bramkarzy musiało
dostać wpierdol, kiedy próbowało powstrzymać inwazję na scenę podczas kawałka Fuck You.
W sierpniu 1981 w nowopowstałej wytwórni No Future został zrealizowany ich debiutancki singiel. Ku
ogromnemu zaskoczeniu, a chyba najbardziej samej grupy i wytwórni, All Out Attack został sprzedany w
ponad 25 tysiącach egzemplarzy, co dało pieniądze dla No Future na rozszerzenie działalności.
W październiku Blitz zagrał w Bradford na koncercie pod hasłem „prawo do pracy”, jak również na
firmowanym przez No Future „Skunk Day” razem z The Partisans i The Samples. Skunk było nazwą dla
muzyki przeznaczonej zarówno dla punków i skinów, wymyśloną na pierwszym oiowym zlocie w
londyńskim Conway Hall, jeszcze przed Southall, po to by zakończyć walki na koncertach między obiema
subkulturami.
Nawet The 4-Skins, o których myślano, że po Southall już nigdy nie zagrają na żywo, pokazali się na
scenie pod koniec roku. Gary Hodges musiał opuścić grupę wkrótce po koncercie w Mottingham, a przed
ich come backiem w Brannigan w Leeds na odejście zdecydował się też Steve Pear. Pozostali zdecydowali
się by grupa nadal działała, a nazwa żeby pozostała ta sama. Ówczesny roadie grupy, Panther Cummings,
przejął obowiązki wokalisty, John Jacobs wziął się za gitarę, a za bębnami usiadł były perkusista Conflictu
Peter Abbots.
Jedyną kapelą która się zbytnio nie wysilała był Last Resort. Ten zespół z pewnością osiągnąłby bardzo
dużo gdyby nie wydarzył się Southall, każdy kto ich widział czy miał z nimi coś wspólnego mógł ci to
powiedzieć. Ale zamiast jeździć po kraju i zdobywać sławę, wciąż grali po południowym Londynie, wciąż
przed tymi samymi pijakami, raz za razem.
W końcu zdecydowali się zakończyć działalność na początku ’82, po tym jak podczas ich koncertu w
King’s Lynn bijatyki pomiędzy skinheadami, a miejscowymi soul boysami doprowadziły do zdemolowania
pubu w którym grali. Po wszystkim, gdy każdy już poszedł do domu, został aresztowany menadżer grupy,
ale zwolniono go nie wysuwając przeciw niemu żadnych oskarżeń.
W kwietniu, w wytwórni Last Resort prowadzonej przez Mickiego Frencha, został jeszcze pośpiesznie
nagrany i wydany album grupy A Way of Life - Skinhead Anthems. W jednoznaczny sposób został on
zorientowany na skinowski rynek tak by szybko przynieść pieniądze, a nie by pokazać światu, że już nie
ma kapeli. Stąd tytuł płyty, kiepska jakość nagrań i włączenie kawałków takich jak Red, White & Blue czy
Last Resort Bootboys kosztem Soul Boys czy Johnny Barden.
Kolejnym rozczarowaniem była książka Oi! A View From The Dead-End of The Street (Babylon Books).
Miała to być prawdziwa historia ruchu Oi!, ale zamierzenie wyraźnie chybiło celu. Po prawdzie to książka
była napisana w kiepskim stylu, pretensjonalnie i bezładnie, tak jakby Garry Johnson zabrał się do niej po
pijaku. Może lepiej byłoby pozostawić te zadanie wyobraźni Garrego The Bushella.
Ci wszyscy lewicowcy z punkowej debaty uważają, że media nie są nic warte, ale wierzą im kiedy te
mówią o Southall, ponieważ to pokrywa się z ich stereotypami / Hoxton Tom, 4 Skins.
1982 był doprawdy rokiem upadków i wzlotów. W lutym Infa-Riot zainaugurowali otwarcie klubu
Skunx w Islington w Londynie, który wkrótce stał się tym miejscem w stolicy gdzie regularnie grały
punkowe i skinowskie kapele. Do tego czasu Infa-Riot znacznie odeszli od oia w kierunku sceny
punkowej. Zabrali się z The Exploited na ich trasę Apocalypse Now jako kapela suportowa, przyłączyli się
też do nich w Apollo Theatre podczas koncertu pod hasłem „Gathering of The Clan” (zebranie klanu) wraz
z innymi nadziejami punka. Teatr z miejscami wyłącznie do siedzenia nie był jednak najlepszym miejscem
na tego typu imprezy, w dodatku barmy army modsów z Glasgow zadeklarowała wojnę z punkami, więc
lepiej chyba byłoby urządzić zebranie w rodzinnym mieście Exploited Edynburgu. No cóż, uczysz się
przez całe życie.
4 Skins zrealizowali singiel Yesterday’s Heroes, a następnie debiutancki album The Good, The Bad &
The 4 Skins. Także oni podpisali kontrakt z wytwórnią Secret, która nie była zbytnio znana z szastanie
pieniędzmi. Końcowy produkt był po prostu marnej jakości, a ich muzyka wydawała się stracić całą moc.
Po za tym kilka rzeczy mogło się wydać dość zaskakującymi (Plastic Gangsters równie dobrze mógłby
wyjść z pod rąk Madness).
4 Skins ruszyli na trasę promującą album, ciągnąc za sobą Combat 84, ale przed listopadem z kapeli
odeszło kolejnych dwóch panów - Abbots i Jacobs. Na ich miejsce przyszli Paul Swain i Ian Davies, którzy
poprzednio grali w oiowym bandzie z Hatfield - Criminal Damage. Znowu doszło do kilku incydentów na
koncertach, m.in. w słynnym The 100 Club, a grupa wciąż musiała żyć z piętnem Southall.
Miejskie władze zakazały im występu w Keighley Funhouse ze sztuką Trevora Griffithsa - Oi! For
England. Sztuka, która w końcu została pokazana, miała oczywistą anty-faszystowską wymowę, ale takie
były kaprysy lokalnych władz. Miejscowy związek studencki zdecydował się wystawić sztukę, ale oni
odmówili by wystąpili w niej 4 Skins, ponieważ też ich uważali za faszystów. A później chcieli wiedzieć
dlaczego skinheadzi tak ich nienawidzą.
Dziesięć typowych odpowiedzi dlaczego nie możesz wejść do pubu albo klubu...
1.Spierdalaj !
2.Też byłem skinem, ale...
3.Niech się wam nawet nie śni, chłopaki.
4.Gdyby to zależało ode mnie...
5.Mamy komplet, przykro mi.
6.Dziś wieczorem tylko dla członków.
7.Pary tylko.
8.Nie podobałoby się wam tutaj.
9.Tylko w koszulach i pod krawatem.
10. Nie ! (nie gangom, nie dżinsom, nie podkoszulkom, nie ma wejścia !)
Wraz z realizacją Oi! Oi ! That’s Yer Lot, ostatniego albumu oiowego który wyszedł w Secret i artykułem
Bushella w Sounds, co prawda o ironicznym wydźwięku, a zatytułowanym Punk Is Dead, wyglądało na to,
że Oi! się skończył. Całej sprawie nie pomagały też wytwórnie takie jak Riot City wydające jakieś gówno z
czterema mohikanami na okładce.
Przed końcem roku rozpadł się Blitz, wkrótce po tym jak ich album Voice of A Generation doszedł bez
żadnej promocji do 27 miejsca krajowej listy przebojów, a koniec Blitza oznaczał też koniec No Future. To
samo zrobili The Business z powodu różnic zdań na tematy muzyczne.
Wciąż jednak Oi! nie chciał się poddać. Micky Fitz powrócił na scenę i na początku ’83 przywrócił do
życia Business, który teraz wyglądał jednak zupełnie inaczej. Na bas trafił Mark Brennan, na gitarę Steve
Whale z kapeli Blackout z Lewisham i w końcu na perkusję Kevin Boyle z tej samej grupy, po nieudanych
początkach z Jonhnem Fisherem z Combat 84. A kiedy grupa nagrywała swój album Suburban Rebels w
Secret, nowym hasłem bojowym stał się „prawdziwy punk”. Płyta dotarła do 37 miejsca krajowej listy
przebojów, mimo że dostała nieprzychylne recenzje w Sounds od twórcy oia.
Tak jak inne kapele Oi! The Business nie poszli na żadne kompromisy i nie ustąpili nawet na centymetr
na swojej drodze. Grali mnóstwo benefisowych koncertów (o wiele więcej niż te wszystkie, modne,
lewicowe grupy) i zawsze odmawiali występowania jeśli część ich zwolenników miała zakaz wstępu. (tak
jak w The Marquee, gdzie nie wpuszczano skinów) albo gdy ceny biletów i piwa były zbyt wysokie (tak
jak w The Lyceum). Tak jak wiele innych grup The Business doskonale rozumieli ducha oia - dobra
zabawa przy kawałkach takich jak Drinkin’ & Drivin’ oraz przekaz w zabójczych numerach jak
Guttersnipes, klasyczny song przeciw gazetom w stylu nieśmiertelnego kawałka Sparrerów - The Sun
Says.
The Last Resort zdołali wkraść się na album Oi! Oi! That’s Yer Lot z kawałkiem Horrorshow jako The
Warriors. Jednooki bohater, Joy Pearce, znowu pojawił się w zagrodzie oia, zastępując Panthera na
wokalu w The 4-Skins. Pearce trzymał się z Hoxtonem Tomem i chłopakami aż do czasu kiedy 4-Skins
definitywnie zakończyli działalność w 1984.
Oni mieli już po dziurki w nosie tego, że nie mogą grać tyle razy ile chcą, z grupy wyrzucono też Paula
Swaina i Iana Daviesa. Zespół pożegnał się ze wszystkimi albumem koncertowym From Chaos To 1984
(Syndicate). Wszystkie klasyki, z wyjątkiem Sorry, stały się odpowiednim wynagrodzeniem pracy tej
kapeli Oi! numer jeden.
I co to byłby za rok bez żadnego oiowego albumu. Chociaż poprzednie wydawnictwo Secret miało być
już ostatnim z tej serii, okazało się, że wytwórnia ma jeszcze coś w zanadrzu. W listopadzie 1983, dzięki
wytwórni Syndicate wyszła płyta Son of Oi!, na której znalazło się część materiału przejętego od Secret.
Nie był to z pewnością najlepszy oiowy album w historii, a wiele kapel nie istniało dłużej niż na czas sesji
nagraniowej, ale przynajmniej ktoś podtrzymywał sztandar.
Niewielu dawało oiowi szansę na przetrwanie po Southall, ale wbrew wszelkim przeciwnością Oi!
przeżył a nawet się rozwinął. Londyński Evening News nazwał go nawet najdłużej dzielącym się wspólnym
mianownikiem, ale tak jak inni, oni też nie mieli pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. A chodziło o
dobrą zabawę i przekaz Ale było też w tym coś o wiele ważniejszego. Oi! był głosem młodzieży ulicy, tym
głosem który nigdy nie zostanie stłumiony, nawet przez knebel Southall.
Neither Washington Nor Moscow
Nie ma nic lepszego niż trochę przemocy by uatrakcyjnić jakiś film, nic więc dziwnego, że kamery
pracowicie rejestrowały wszystko na szpuli kiedy stoły i krzesła zaczęły latać po całym Benn’y Bar w
Harlow. Utrwalenie na celuloidowej taśmie tego jak rywalizujące załogi skinheadów walczą między sobą
musi być wielkim marzeniem niejednego producenta filmowego. Szczególnie jeśli jego produkcja ma za
zadanie szokować.
Kamery znalazły się w Benny’s by zarejestrować występ na żywo londyńskiej kapeli Combat 84 dla
odcinka dokumentalnej serii BBC 40 Minutes pod tytułem Skinheads. Zanim doszło do porozumienia z
Combat 84 twórcy programu namawiali do tego wiele innych kapel, ale albo nie były one zainteresowane
graniem dla telewizji albo były zbyt mało kontrowersyjne. Idealni do tego zadania wydawali się The
Business, którzy mogliby przedstawić prawdziwe oblicze ruchu skinhead i siebie samych, ale 40 Minutes
mieli inne pomysły.
Po wypadkach w Southall oni chcieli czegoś jeszcze bardziej kontrowersyjnego, jeszcze bardziej
pikantnego. W końcu czym byłby program o skinheadach bez odrobiny rasizmu i obietnic wpierdolenia
jakimś biednym bastardom ? A kto miał ku temu lepsze zdolności niż Chubby Chris Henderson, wokalista
Combat 84, dobrze znany w całym mieście rasistowski bandzior ?
Chubby Chris nigdy nie zaprzeczał swoim politycznym poglądom i może to był jego największy błąd.
Inni którzy flirtowali ze skrajną prawicą siedzieli z tym cicho i do czegoś doszli. A oczywiście jeśli ktoś
otarł się o skrajną lewicę to nikt na to nie mrugnął nawet okiem.
Co do awantur, to za każdym razem gdy w Londynie przerywano jakiś koncert a powodem byli
skinheadzi, to mogłeś postawić ostatnie pieniądze, że ktoś wskaże na Chubby’ego Chrisa jako głównego
winowajcę. Przyznajmy, że gość ten brał udział w sporej ilości zadym i z pewnością nie był niesłusznie
oskarżanym niewiniątkiem, ale zdarzało się, że był obwiniany za chuliganienie na koncertach, na których w
ogóle go nie było.
O ironio, Combat 84 skończyli już swój występ i oglądali kumpli z The Elite kiedy w Benny’s
wybuchły walki. Co więcej, razem z pochodzącym z Harlow Garym Hitchcockiem, Chris robił wszystko co
w jego mocy by powstrzymać zadymę, apelując do skinów ze sceny i rozdzielając rywalizujące załogi na
parkiecie.
Z Chubbym Chrisem jako liderem Combat 84 byli często skreślani w pewnych kręgach jako
prawicowa kapela oznaczająca kłopoty. Wszystko to musiało być sporym zaskoczeniem dla reszty zespołu,
ponieważ nikt z nich nie podzielał politycznych przekonań Chrisa.
Prawda jest taka, że kapela robiła wszystko by trzymać politykę i futbol z dala od swojej muzyki i
tyczyło się to tak samo Chrisa jak i pozostałych. Zachęcanie do jednego i drugiego na koncertach było jak
wyśpiewywanie dla siebie wyroku śmierci, szczególnie po Southall.
Jeśli na scenie jest czterech punków noszących swastyki to są po prostu punkową kapelą. Ale jeśli
jest to czterech skinów noszących zwykłe ubrania to są oni automatycznie prawicowcami. / Chubby
Chris, Combat ‘84
Jak nic innego film Skinheads pokazał jasno, że kapela tak samo jak subkultura skinhead jest złożona z
indywidualności, a każdy ma swoje własne przekonania i opinie. Basista Deptford John powiedział, że
nigdy nie interesował się żadną polityką i nie jest żadnym rasistą, w przeciwności do perkusisty Andy The
Geeka. Groch z kapustą. Co do Chrisa to więcej czasu poświęcał mówieniu o edukacji, adopcjach i zupach
w proszku niż udzielał się politycznie
To spotyka mnie ze wszystkich stron. Niektórzy skinheadzi nie mogą uwierzyć jak mogę być jednym
z nich z powodu koloru mojej skóry. Z kolei czarni podchodzą do mnie i mówią „jesteś hańbą dla
naszej rasy”. / Darryl, czarnoskóry skinhead z Bourneouth
Wciąż jednak byli tacy którzy widzieli tylko to co chcieli zobaczyć, a Combat 84 nie przedstawiał dla
nich żadnej wartości. Na skutek pogłosek łączących przez cały okres kariery kapelę z polityką i zadymami
utracili możliwości koncertowania, zrobienia trasy a nawet wydania materiału w Secret.
Jedyną rzeczą której nigdy nie stracili było masowe poparcie fanów, którzy zawsze szczelnie wypełniali
punkowe kluby w Londynie i okolicach kiedy tylko grał tam Combat i dzięki którym debiutancka epka
zespołu Orders of The Day dotarła do 11 miejsca niezależnej listy przebojów, po tym jak została sprzedana
w około 5000 egzemplarzach. Nieźle jak na wydaną we własnej wytwórni Victory, finansowaną z własnej
kieszeni produkcję, kiepsko rozprowadzaną i prawie całkowicie zignorowaną przez prasę.
W październiku 1983, dobry rok po tym jak w TV puszczono Skinheads, Combat 84 rozpadł się
podczas nagrywania swego debiutanckiego albumu Send In The Marines. Deptford John i gitarzysta Jim
mieli po dziurki w nosie prawicowego wizerunku jaki przylgnął do kapeli i odeszli by pracować jako
roadie dla U.K.Subs. Combat stał się kolejna ofiarą polityki w ruchu skinhead.
W doskonałym świecie każdy może mieć takie przekonania polityczne jakie chce i zachować je do
czasu, gdy będzie je mógł wrzucić do urny wyborczej albo wyjawić gdy się ktoś o nie zapyta. To właśnie
próbował robić Combat 84, ale równie dobrze mogliby sikać pod wiatr i tak samo by na tym wyszli.
Rzeczywistość jest taka, że każdy ma prawo do własnych opinii, ale niektórzy mają tego prawa więcej niż
inni.
Każdy ma jakiś krzyż do niesienia, a od końca lat 70-tych subkultura skinhead męczy się z
politycznymi skłonnościami, szczególnie z tymi najgorszej jakości. Zarówno lewica jak i prawica z różnym
powodzeniem próbowały wykorzystywać skinheadów i dzieje się tak do dziś, a polityczny ekstremizm stał
się częścią subkultury tak samo jak buty Doktora Martensa.
Pierwsi skinheadzi nie wykazywali zainteresowania zorganizowaną polityką i nigdy nie kojarzono ich
ze skrajną prawicą. Kiedy jesteś młody i możesz kogoś pogonić, pokopać piłkę czy masz róg ulicy którego
musisz bronić to nie interesuje cię co wyprawiają politycy. W końcu nie ważne na kogo głosujesz, bo
jakiego rządu nie wybiorą to nie będzie on oferował fryzjerów za darmo i tanich glanów, nieprawdaż ?
Fakt, wśród skinów 69 zdarzali się też zwolennicy idei Enocha Powella, ale byli też tacy którzy
popierali Partię Pracy, Partię Konserwatywną, a nawet liberałów. Kilka zabłąkanych owieczek myślało
nawet, że to hippisi mają rację. Ale koniec końców polityka była zawsze na samym dole listy skinowskich
priorytetów i nigdy nie była przyczyną podziałów.
To National Front pierwszy wprowadził politykę w szeregi skinów. Przed 1976 bardzo mało ludzi
traktowało NF poważnie, więc wałęsał się po obrzeżach angielskiej polityki.
Wszystko to miał się zmienić po napływie uciekinierów z Malajów tego lata. Ich liczba była zresztą
mikroskopijna, ale gazety zrobiły z kilku tuzinów prawdziwy potop i rozpętały prawie histerię
opowiastkami jakoby azylanci mieszkają w pięciogwiazdkowych hotelach i idą na ich utrzymanie
olbrzymie sumy z budżetu państwa.
National Front zobaczył, że karta narodowa staje się kartą atutową i z niczego stał się nagle partią do
której zgłaszały się setki nowych kandydatów, a w wyborach lokalnych w 1977 dostali 250.000 głosów.
Sukcesy skrajnej prawicy przyjęto obojętnie, a ludzie zaczęli nawet mówić o tym, że Front zajmie miejsce
liberałów i stanie się trzecią siłą w Brytanii.
Tak jak i inne partie National Front angażował się we wszystkie aspekty polityki, ale różnił się od
wszystkich swoim politycznym programem najlepiej streszczonym w sloganie - IF THEY ARE BLACK
SEND THEM BACK (Jeśli są czarni to odeślijmy ich z powrotem). W owym czasie emigracja stała się
kluczową kwestią brytyjskiej polityki, co zaowocowało w końcu tym, że Margaret Thatcher została
pierwszą brytyjską kobietą na stanowisku premiera. Ona dosłownie wyciągnęła dywan spod nóg NF
poprzez skorzystanie z kwestii rasowych dla swoich własnych korzyści.
Ale to było parę lat później. Na razie Front zyskiwał na poparciu, szczególnie wśród młodzieży i to nie
tylko skinheadzi odpowiadali na zawołania NF by zasilać jego szeregi. Punki, tedsi, modsi, długowłosi i
normalni również zaczęli zgłaszać chęć służenia Frontowi, chociaż niewielu potrafiło powiedzieć coś
więcej o tej partii za wyjątkiem powtórzenia paru sloganów, a jeszcze mniej miało prawa wyborcze.
Krótkotrwały flirt punka z nazistami doprowadził do powstania Anti-Nazi League i jej muzycznego
odgałęzienia - Rock Against Rasism. Wobec imponującego pochodu NF obie organizacje wzmogły swoje
wysiłki by zapobiec jego sukcesom, szczególnie wśród młodzieży. Po tym jak pod koniec 1977 założono
Young National Front szkoły, stadiony, koncerty i kluby młodzieżowe stały się polami bitew, a młodzież
została wykorzystana w charakterze pionków przez obie strony.
Wśród białej młodzieży z klasy robotniczej YNF miał wyraźną przewagę Często mówienie, że się jest
NF było jakimś rodzajem udawania twardziela, kiedy biegło się razem z napakowanymi gościami po
boisku śpiewając „National Front”. To była po prostu część dorastania, tak jak szybko palone papierosy w
kiblu czy zrywanie się ze szkoły by nie iść na dwie godziny francuskiego. To, że Anti-Nazi League prosiła
nauczycieli i w ogóle wszystkich ludzi by wypowiadali się przeciw Frontowi naprawdę niewiele pomagało.
Co mogło być lepszą zachęta do wydania swoich 10 pensów na egzemplarz Bulldoga ?
Skinheadzi stali się obiektem potencjalnej rekrutacji do NF szczególnie w czasach Sham 69. Podczas
gdy wszyscy potępiali futbolowy chuliganizm i inne skinowskie rozrywki, Young National Front odnosił
się do nich przychylnie nazywając ich stadionowymi wojownikami, a Bulldog regularnie publikował
poświęconą im kolumnę pod tytułem League of Louts. To była partia, która nie mówiła do ciebie tylko
rozmawiała z tobą i nie patrzyła na ciebie z góry tylko traktowała jako najlepszą część brytyjskiej
młodzieży.
Tak jak punkowcy paradowali z anarchiami tak skinheadów zaczęto powszechnie identyfikować z
National Front. Dla większości była to możliwość wymachiwania brytyjską flagą i pokazywanie reszcie
społeczeństwa wyciągniętych palców w jednoznacznym geście „Fuck you !”, czasami tylko było to czymś
więcej. I oczywiście możliwości zadym z antyfaszystami podczas zjazdów i marszów też były dla skinów
dobrymi powodami by się przyłączać do NF.
Anti-Nazi League też cieszyła się uznaniem wśród młodzieży. Nic zresztą w tym dziwnego skoro po jej
stronie było wiele znanych kapel, które pokazywały się na organizowanych przez ligę zjazdach. W
kwietniu ’78 osiemdziesiąt tysięcy ludzi przyszło na ich Carnival Against The Nazis po to by posłuchać
kapel takich jak The Clash, Tom Robinson Band czy Steel Pulse. Pomysł utworzenia Rock Against Nazis
był tak udany, że YNF postanowił szybko powołać do życia konkurencyjny Rock Against Communism.
Myślę, że NF i Partia Pracy są takie same. Kiedy przychodzi co do czego, nikt nam nie pomaga. /
Tommy, skinhead z Manchesteru, 1979
Największym błędem ANL była próba zapędzenia NF w kozi róg. To spowodowało, że stał się on
jeszcze bardziej atrakcyjny dla buntujących się dzieciaków i spowodowało utrwalenie się postawy typu
„nikt nas nie lubi ale to nas nie obchodzi” bardzo rozpowszechnionej wśród YNF skinheadów. Trzeba
jednak powiedzieć, że nawet w dniach największej popularności liczba członków NF nigdy nie
przekraczała 15.000 i po części jest to zasługa ANL i innych, podobnych antyfaszystowskich organizacji.
W Brytanii po raz pierwszy pojawił się termin paki-bashing w zeszłą sobotę. Grupa skinheadów
chełpiła się przed kamerami telewizyjnymi, że bije kolorowych emigrantów we wschodnim Londynie
dla rozrywki. / Sunday Mirror, 1969
Co śmieszniejsze, koneksje ze skinami spowodowały, że National Front stracił więcej głosów niż
uzyskał nowych. Rezultaty wyborów w 1979 nie były nawet zbliżone do tych tak udanych dla Frontu
sprzed dwóch lat, a partia szybko przestała się liczyć, w znacznej mierze dzięki prowadzonej przeciwko
nim kampanii. Zaszkodziła im też seria artykułów prasowych przedstawiających kilku czołowych
aktywistów NF jako klozetowych nazistów, homoseksualistów czy skazanych za seks z dziećmi
zboczeńców.
Wielu skinów zdezerterowało w tym czasie z Frontu. Część z przyczyn przedstawionych powyżej, a
cześć ponieważ na horyzoncie pojawiły się jeszcze bardziej skrajnie prawicowe organizacje. By się tam
znaleźć zmieniano kartę przynależności do YNF na insygnia British Movement czy Anti-Paki League. Inni
zaczęli przyłączać się do paramilitarnych organizacji w stylu Section 88 czy National Socialist Action
Party.
British Movement wzrost liczby swoich członków do 8.000 zawdzięczał głównie napływowi
skinheadów. To była już jawnie nazistowska organizacja i ku radości jej członków była o wiele bardziej
zainteresowana bezpośrednimi akcjami ulicznymi niż czekaniem na to by przewodniczący komisji
wyborczej oznajmił im, że zebrali w wyborach 326 głosów, o 15 mniej niż Partia Przynieś Flaszkę.
Do czasu Southall wszystko to jednak przeszło do historii. Poparcie skinów dla National Front i British
Movement wyraźnie osłabło. Obydwie partie zajęły się sporami o przewodzenie skrajnej prawicy, a było to
tak interesujące jak oglądanie bezbramkowego meczu piłkarskiego toczonego w ulewnym deszczu
pomiędzy czwartoligowymi drużynami.
Nie ma wątpliwości, że wielu skinheadów popierało NF i BM ponieważ taka była wówczas moda. Jak
powiedział Max Splodge, większość z nich zanim doszła do wieku w którym mogła głosować zdążyła z
tego wyrosnąć. W końcu jednak zawsze znajdą się tacy, skinheadzi czy nie, którzy naprawdę wierzą w
skrajną prawicę, tak samo jak są ludzie podążający zupełnie innymi torami polityki. A dla tych którzy
nadal zamierzali walczyć za naród i rasę odrodzenie kapeli Skrewdriver było tratwą ratunkową której
szukali.
Grupa zakończyła działalność i powróciła latem ’78 do Lancashire kompletnie rozczarowana
muzycznym biznesem. W przeciwieństwie do Shamów Skrewdriver odmówili zdystansowania się od
rasistowskich elementów wśród swoich zwolenników i zapłacili za to słoną cenę. Żadnych wywiadów,
żadnych koncertów i żadnych kontraktów z wytwórniami płytowymi.
Gdzieś pod koniec 1979 wokalista Ian Stuart i basista Ian McKay przeprowadzili się do Manchesteru i
wskrzesili kapelę razem z dwoma miejscowymi muzykami - Glenem Jonesem na gitarze i Martinem
Smithem na perkusji. Koncertowali w mieście i okolicach, zrealizowali nawet epkę Knock Down, Built Up
w lokalnej wytwórni niezależnej TJM, jednak jakiekolwiek nadziej na osiągnięcie większych sukcesów
były tylko mrzonkami, ponieważ nadal uważano, że kapele łączą związki z National Front. Pod koniec
1980 Skrewdriver rozpadł się po raz drugi.
Kiedy kapela ponownie wypłynęła na powierzchnię pod koniec 1981 ze starego składu pozostał tylko
wokalista Ian Stuart. W sierpniu tego roku przeprowadził się do Londynu i z pomocą sklepu Last Resort
zreformował Skrewdriver. Przyłączyli się do niego Mark French i Geoff Williams grający do tej pory w
The Elite oraz Mark Nelson. Na początku ’82 zrealizowali w Last Resort Sounds singiel Back With A
Bang który trafił nawet na niezależną listę przebojów i zaczęli koncertować w Londynie i okolicach
regularnie zapełniając takie kluby jak Skunx czy 100 Club.
Wciąż pojawiały się wątpliwości co do politycznych koneksji kapeli, ale wkrótce wszystko stało się
jasne. Skrewdriver oskarżano o to, że był grupą popierającą National Front już w ’77, ale w owym czasie
nikt z zespołu nie należał do tej partii. Wszystko co robili to po prostu odmowa potępienia wzrastającej
liczby naziskinów przychodzących na ich koncerty. Ian Stuart przyłączył się dopiero do Frontu po
rozpadzie grupy i powrocie do Blackpool.
The Elite sami w sobie nie byli nikim obcym dla skrajnej prawicy, a w nowym składzie polityczna
postawa Skrewdrivera zaczęła się coraz bardziej klarować. Do repertuaru włączyli piosenki takie jak
White Power czy Smash The IRA, a Stuart zaczął ze sceny wygłaszać przemowy na rzecz Frontu. Prasa
muzyczna dalej atakowała grupę i próbowała wywrzeć nacisk na kluby by nie organizowały im koncertów.
Czytacie w gazetach, że wszyscy skinheadzi to bezmózgie, faszystowskie bandziory. Ja nie jestem
bezmózgim, faszystowskim bandziorem. Czy są tutaj jakieś bezmózgie, faszystowskie bandziory ? /
Mick z The Burial podczas koncertu w Stockton w 1985. Nie było twierdzących odpowiedzi.
Początkowo kluby nie chciały się na to zgodzić, głównie dlatego, że nazwa Skrewdriver oznaczała
brzęczące pieniążki wpływające do kasy, ale cała sprawa sięgnęła zenitu kiedy wybuchła bójka pomiędzy
członkami i obsługą Skrewdriver i Infa Riot. Promotorzy zostali poddani ostrej krytyce za angażowanie
kapel takich jak Skrewdriver czy Combat 84 i miarka się przebrała. Z drugiej strony Skunx nadal robił
koncerty Skrewdrivera aż do czasu kiedy naciski policji doprowadziły pod koniec roku do zamknięcia
jego drzwi raz na zawsze.
Nie mając żadnego miejsca na granie i szans na zaistnienie w mediach Skrewdriver zwrócił się do
jedynych przyjaciół jacy mu pozostali, do National Front. Razem z organizatorem YNF, Joem Pearcem, Ian
Stuart reaktywował RAC i zaczął organizować koncerty po całym Londynie. Obok Skrewdrivera pod
sztandarem RAC zaczęły grać inne skinowskie kapela jak The Ovaltinies, Peter & The Wolves, The Die-
Hards czy Brutal Attack. Po to by poprowadzić własny muzyczny biznes, NF założył wytwórnię White
Noise i wydał singiel Skrewdrivera White Power.
Skinheadzi są proamerykańscy. Naziści nie popierają Ameryki. / Dan Jones, 20 letni skinhead w
służbie US Marines
Przez 1983 i 84 zarówno White Noise jak i RAC rosły w siłę, a przeciętna frekwencja na ich koncertach
wynosiła 500 osób mimo braku reklamy, jeśli nie liczyć ustnych przekazów. Wzrost popularności
podkreśliła epka This Is White Noise na której znalazły się Skrewdriver, ABH, Die-Hards i Brutal
Attack z Return of St. George.
ABH zdołali też trafić na drugą i ostatnią składankę Oi! Wydaną przez Syndicate - The Oi! Of Sex z
kawałkiem Don’t Mess with The SAS, wyraźnie jednak do niej nie pasowali. Aby zdystansować się od NF,
obie płyty sygnowane przez Syndicate miały mocno lewicowe zabarwienie, szczególnie tyczyło się to
oiowej poezji. Znalazł się tam nawet męski chór pod nazwą League of Labour Skins który wyśpiewał
patriotyczną wersję Jerusalem.
The League istniała tak długo jak niektóre z tych pięciominutowych, tajemniczych kapel, które
pojawiały się na oiowych albumach i nikt już więcej o nich nie słyszał. To samo tyczyło się organizacji
Skins Against Nazis, która została założona w lipcu ’78 i która stała się znana tylko dzięki artykułowi na
pół strony w Sounds. W rzeczywistości to nie było nic więcej jak znaczek do noszenia, taki sam jak
Skateboards Against Nazis, a organizacja nigdy nie osiągnęła szerszego poparcia.
Biorąc jednak pod uwagę poparcie jakie miał w tym czasie NF, trzeba zdjąć kapelusze z głów przed
młodymi skinami ze wschodniego Londynu, którzy mieli na tyle ikry by założyć Skins Against Nazis.
Do 1984 ruch skinhead rozpadł się faktycznie na pół, przedzielony zarówno polityką jak również coraz
bardziej muzyką i strojem. Cała sytuacja została podsumowana przez dwa listy jakie ukazały się w Sounds
po zadymach na koncercie Broken Bones w Hereford. Pierwszy był napisany przez punkówę, która
skarżyła się, że skinheadzi atakowali każdego kto odważył się tańczyć. Przyniosło to szybką odpowiedź ze
skinowskiego fanzinu Hard As Nails, która mówiła, że prawdziwi skini nie przyszli na koncert Broken
Bones i obarczała odpowiedzialnością za problemy łysych punków.
Hard As Nails skupiał wokół siebie skinów przeciwnych nazizmowi tak jak White Noise zrobił to z
naziskinami. Kampania zina na rzecz prawdziwych skinheadów i wytwórni płytowej Sussed zaznaczyła
linię frontu tak wyraźnie jak nigdy dotąd. Przesłanie towarzyszące Hard As Nails proklamowało, że
oryginalni skinheadzi są za stylem i muzyką, a przeciwko polityce, a ci którzy popierają Skrewdriver i
towarzystwo to nic więcej jak naćpane klejem sighajlujące strachy na wróble, które tylko twierdzą, że są
skinheadami.
Ale nawet strony Hard As Nails nie były wolne od sprzeczności. Mimo, że winiono w nim punków za
upadek skinowskich wartości to strona muzyczna była zdominowana przez Oi!. Co więcej, trafiały się tam
grupy w stylu Indecent Exsposure, ponieważ zakładano, że kapela nie jest rasistowska tylko patriotyczna,
pomimo paradowania z flagami brytyjskimi i grania na jednych koncertach ze Skrewdriverem czy Brutal
Attack.
Nie ma nic złego w patriotyzmie, szczególnie w kręgach skinów, a fanzin częściej podejmował próby
jednoczenia subkultury niż jej dzielenia. Ale poprzez ataki na Skrewdriver i odnoszenie się z aprobatą w
stosunku do ulicznych antyfaszystów jak Red Action czy bycie orędownikiem kapel takich jak The
Redskins powodowały, że Hard As Nails też wlokło się po mrocznym świecie polityki, czy tego chciało
czy nie. I szybko upadły nadzieje, że subkultura znowu zostanie zjednoczona pod wspólnym sztandarem.
The Redskins, początkowo nazywający się No Swastikas, od samego początku mieli otwarcie
polityczną postawę. Co więcej, to nie było zwykłe antyfaszystowskie stanowisko. Dwóch członków kapeli,
wokalista Chris Dean i basista Martin Hewes, było członkami regularnie opłacającymi składki w
komunistycznej Socialist Workers Party i jawnie używali kapeli by propagować partyjną linię.
Po prawdzie to dogmatyczne poparcie jakie Redskins udzielali SWP było przyjmowane bardzo
niechętnie przez wielu skinheadów będących zwolennikami kapeli. Większość przychodziła na ich
koncerty by posłuchać muzyki i napić się piwa, a nie słuchać rewolucyjnych wystąpień pomiędzy
występującymi kapelami.
Z drugiej strony nie każdy kto przychodził na koncert Skrewdrivera był rasistą. Nawet dziś wielu
skinów, którzy nie chcą tracić czasu na coś takiego jak Blood & Honour, uważa wczesny Skrewdriver za
jedną z lepszych kapel punkowych.
Skinhead o imieniu Fat Jim powiedział pewnego razu zdumionym ludziom w zapełnionej furgonetce, że
lubi Skrewdrivera ze względu na muzykę a nie politykę. Mimo, że kłamał trafił w sedno sprawy. Inni
skinheadzi w furgonetce uwielbiali The Redskins, ale wcale to nie znaczyło, że zamierzają życzliwie
ustosunkowywać się do SWP.
The Redskins nigdy nie byli typowo skinowską kapelą, w tym znaczeniu, że wśród ich zwolenników
było wielu nie-skinów, mimo ich nazwy i tego jak się ubierali. W Londynie na ich koncertach pojawiało się
wielu fanów rockabilly, no i oczywiście studentów z SWP zawsze było ponad przyjętą miarę. Tak samo
było gdy pojawiali się w innych częściach kraju.
Dla wielu skinheadów wyglądało na to, że Redskins zaadoptowali ten styl by łatwiej sprzedać swoje
produkty, a sama kapel też przyznawała, że podjęła wysiłki by wyglądać jak najbardziej skinowsko.
Perkusista Paul Hookham miał jedynie krótkie włosy kiedy opuszczał niezależną grupę popową The
Woodentops by zasilić Redsów. Ciężko byłoby powiedzieć, że urodził się by zostać skinem.
Do Chrisa Deana też można byłoby mieć wiele zastrzeżeń, a jego upodobanie by na każdy koncert
podczas trasy zakładać harringtonkę innego koloru stało się powodem wielu żartów. Fani kapeli zakładali
się nawet w jakim kolorze pojawi się danego wieczoru. Ale tak jak Martin Hewes, on ubierał się jak
skinhead od dawna, tak więc nie chodziło tu tylko o modę.
Po zrealizowaniu dwóch singli w wytwórni CNT z Leeds, kapela podpisała kontrakt z Decca i kilka
razy dotarła do niższych miejsc krajowej listy przebojów z płytami takimi jak Keep On Keeping On, The
Powers Is Yours czy It Can Be Done. Morał z tego był taki, że jeśli byłeś lewicowcem to mogłeś mieszać
muzykę z polityką, ale jeśli byłeś prawicowcem to musiałeś o tym zapomnieć.
Bardziej istotnym od tego był fakt, że Redskins zaoferowali zupełnie nowe, odświeżające brzmienie, w
momencie kiedy skinowskiej muzyce groziło zdegenerowanie się w przebrzmiały, drugorzędny punk
zabarwiony heavy metalem. Na kapele duży wpływ wywarły soulowe wytwórnie płytowe jak Tamla i Stax,
a pomysły zapożyczali też z rockabilly czy grup w stylu The Fall.
Czy było się skinem czy nie, ciężko było powiedzieć o jakiejś miłości pomiędzy obozami White Noise
Club a The Redskins i to na długo przed tym jak wzajemna nienawiść eksplodowała przemocą. W czerwcu
1984 Greater London Council zorganizował ogromny festiwal pod hasłem „Jobs For A Change” (sprawy
które trzeba zmienić) w Jubilee Gardens. Na plakacie obok Billego Bragga, Aswada i The Smiths pojawili
się też The Redskins, ale nie dane im było ukończyć swojego występu.
W połowie kawałka Lean On Me na kapelę poleciała jakaś butelka i stało się to sygnałem do ataku na
scenę dla około 50 skinheadów z NF i chuliganów z Chelsea Headhunters. W wynikłym chaosie gitara
basowa przeleciała przez bęben, pękały głowy, tłuczono butelki, a wszystko przy akompaniamencie
sprzężeń sprzętu i odgłosów sighajlowania. Anty-nazi skini i inni zwolennicy Redskinsów przeciwstawili
się naziolom, ale większość tłumu w tych swoich jakże modnych koszulkach „Uwolnić Nelsona Mandelę”,
odwróciła się w przeciwnym kierunku i uciekała tak szybko jak tylko ich wątłe nóżki mogły na to
pozwolić. To tyle co do solidarności.
Podczas meczów futbolowych, tłum bezrobotnych młodych mężczyzn, z których wielu ma ogolone
głowy i nosi nazistowskie symbole, spędza sobotnie popołudnia zamieniając najpopularniejszy w
Europie sport w kompletną dewastację. / Newsweek, 1988
Tocząca się bitwa przeniosła się na ulice wokół Jubilee Gardens, a widok skinheadów napierdalających
skinheadów dawał wielu ludziom powodów do zastanawiania się kto jest po której stronie. Walki
prowadzono jeszcze wzdłuż Waterloo Station a nawet w pobliskim szpitalu Św. Tomasza, dokąd zabierano
poszkodowanych.
Sala dla poszkodowanych w wypadkach z pewnością wypełniła się zgodnie co do swojej funkcji, a
jeszcze tej samej nocy osławiony prawicowy pub w Islington został zaatakowany przez szukających zemsty
lewicowców.
Po wydarzeniach w Jubilee Gardens na koncertach Redskinsów zawsze była trochę paranoiczna
atmosfera, szczególnie w Londynie, gdzie anty-nazi skini stali przed wejściem by rozpoznawać nazioli
próbujących dostać się do środka. Przeważnie jednak kapela dla bezpieczeństwa decydowała się na granie
na koncertach studenckich, co przypomniało wielu ludziom, że są na złej drodze.
Trudno przechodzi przez gardło mówienie o skinowskiej kapeli grającej głównie dla studentów z klasy
średniej, których zainteresowanie lewicową polityką trwa dopóki dostają czeki zasiłkowe. Z drugiej strony,
kapela mogła sobie dzięki temu zapewnić, żeby ceny biletów i piwa były naprawdę niskie (dla tych którym
pozwolono wejść), dawało to też możliwość uzyskania większych sum pieniędzy podczas koncertów
benefisowych, ponieważ związki studenckie chętnie dawały wyższe stawki za noc niż normalni
promotorzy.
Nikt nie grał więcej koncertów benefisowych od The Redskins, szczególnie w okresie strajków
górników, co więcej, kiedy Decca odmówiła zrealizowania epki Kick Over The Statues jako płyty z której
dochód miał być przeznaczony na organizacje anty-apartheidowe, kapela stanęła twardo przy swoim i
płytka została wydana w wytwórni Abstract, w której swoje produkcje realizowali też The Three Jones z
Yorkshire.
Wracając do White Noise Club to zaplanowano w nim własny festiwal RAC, który miał się odbyć na
prywatnej posiadłości, na odludziu w Suffolk. Była to pierwsza impreza z wielu organizowanych przez
Front na wolnym powietrzu, a skinheadzi przyjechali z całej Brytanii by zobaczyć Skrewdriver i 5 innych
kapel.
Do tego czasu Skrewdriver zdążył przejść kolejne zmiany składu, do Iana Stuarta dołączyło dwóch
Australijczyków i jeden Włoch, a producent grupy Geoff Williams zasiadł za perkusją. Nowy
międzynarodowy skład podkreślał fakt, że reputacja i popularność kapeli nie ograniczała się wyłącznie do
Wielkiej Brytanii.
Na początku lat 80-tych subkultura skinhead dotarła do wielu miejsc na świecie, rekrutując nowych
zwolenników w Europie, Ameryce Pn, Australii a nawet w tak zaskakujących miejscach jak Japonia czy
Ameryka Pd. Przez swoje pierwsze lata subkultura skinhead była sprawą wyłącznie brytyjską, a jedyny
wyjątek od reguły stanowiła właśnie Australia.
Do lat 80-tych Australia także dorobiła się rasistowskich skinów, którzy z ochotą przyjęli Skrewdriver
i kumpli do swoich serc. Większość skinheadów spoza wysp brytyjskich nie wiedziała nic o początkach
subkultury i było już dobrze jeśli mieli jakieś pojęcie o Sham 69. Większość myślała, że ruch powstał w
czasach Oi!, obecnie jego orędownikami są kapele z White Noise Club, a faszyzm to część bycia skinem.
Realizacja singla Invasion i drugiego albumu grupy Hail The New Dawn w niemieckiej wytwórni Rock-
O-Rama pokazała, że Skrewdriver jest bardziej niż szczęśliwy widząc jak ich walka na rzecz White Power
przybiera ogólnoświatowe rozmiary. Rock-O-Rama mogła zaoferować o wiele lepsze warunki niż White
Noise Club kiedykolwiek był w stanie i pozwoliła kapeli wywrzeć bardzo zły wpływ na gwałtownie
rozrastającą się niemiecką scenę.
Brytyjskie załogi przenosiły styl skinhead do zachodnich Niemiec już w okresie Sham 69 i 2 Tone i
zanim nadszedł czas Oia, skinowska scena dobrze się tam rozrosła, a drużyny takie jak Hamburger SV
mogły liczyć na 200 łysych na każdym meczu granym na własnym stadionie. Subkultura wciąż jednak
miała bardzo brytyjski charakter, wielu skinów nosiło naszywki z brytyjką czy emblematy West Hamu, a
często niemieccy załoganci popijali w weekendy z brytyjskimi żołnierzami.
Z biegiem czasu niemieccy skini wypracowali sobie własne poczucie dumy i zaczęli rozwijać własną
scenę z własnymi kapelami. Jedna grupa w szczególności, Bohse Onkelz, skupiła na sobie uwagę
niemieckich skinów, ale tak samo jak ich brytyjscy odpowiednicy zespół wciąż miał wiele problemów.
Kiedy jakiś niemiecki punk został pobity przez skinheadów podczas podróży do Londynu, obie
subkultury przystąpiły do wojny przeciw sobie, a walki wybuchały najczęściej na koncertach Bohne
Onkelz. The Onkelz nie byli naprawdę zainteresowani zorganizowaną polityką, ale ich patriotyzm był
często postrzegany przez media jako nacjonalizm, co przeszkodziło grupie w zdobyciu szerszej
popularności. Chociaż kapela została założona w 1979 to ich pierwsza płyta Der Nette Man wyszła w
Rock-O-Ramie dopiero w 1984.
Do tego czasu subkulturę skinhead przekręcono w polityczną formację, a wielu młodzieńców
postrzegało skinowski styl jako jednoznaczny z powrotem młodych nazistów. To odnosiło się szczególnie
do NRD gdzie opozycja wobec komunizmu i nawoływania do zjednoczenia Niemiec stały się bardziej
wymowne. W tym samym czasie było też wielu skinów, którzy przeciwstawiali się odradzaniu nazizmu,
były też skinowskie załogi które czerpały radość ze zwalczania zarówno lewicy jak i prawicy.
Powiązania z Rock-O-Ramą przynosiły korzyści także dla White Noise Club co zaowocowało
współpracą przy wydawaniu składankowego albumu No Surrender. Znalazły się na nim znane
nacjonalistyczne kapele jak również kilka nowych formacji, w tym okropna grupa electro-pop z
Southampton The Final Sound. W żaden sposób nie można sobie wyobrazić co to miało wspólnego ze
skinheadami. Nawet biorąc pod uwagę, że wiele skinowskich kapel, nie tylko nacjonalistycznych, odeszło
daleko od muzyki Oi!, a coraz bardziej narzucał się trash i heavy metal, zabierając muzykę skinheadów z
krainy punka w królestwo hippisów i greasersów.
Chociaż wciąż zdarzały się przypadki określania przez niektórych organizatorów Skrewdrivera jako
kapeli Oi!, to oni sami widzieli się bardziej jako zespół rockowy, co wkrótce stało się normą dla innych
kapel z WNC. Coverowanie piosenek Lynyrd Skynrd Sweet Home Alabama przez Skrewdriver, granie
przez Skulhead swojej wersji Silver Machine Hawkind czy piosenki Mötorhead We Are The Road Crew
przez Sudden Impact w kręgach skinheadów z ’69 pierdolnęło by o ziemie tak szybko jak ołowiany balon.
Stary Joe Hawkins musiał przewracać się w grobie.
Koneksje WNC z Rock-O-Ramą nie skończyły się najlepiej, szczególnie dla mających w tym udział
kapel. W 1986 nastąpił kolejny rozłam w National Front i wówczas okazało się, że kapele zaangażowane w
WNC zostały okradzione. Należne im honoraria nigdy nie zostały zapłacone, a dług za sprzedawane przez
Club płyty wobec Rock-O-Ramy wyniósł 3000 Funtów.
Skinheadzi przeciwko rasowym uprzedzeniom to sprzeczność jak na dzisiejsze warunki. Ruch
skinhead może i powstał jako wielorasowa subkultura słuchająca muzyki czarnuchów, ale teraz to
droga życia dla prawdziwych białych ludzi. / Flubs, Sudden Impact
W rezultacie Rock-O-Rama odmówiła dostarczania więcej płyt czy realizowania nowego materiału
przez kapele z WNC zanim nie dostanie swoich pieniędzy. Jak zwykle ostatnimi, którzy się o tym
dowiedzieli byli ludzie którzy wysłali kasę na płyty i nie dostali nic w zamian, nic dziwnego, że wiele grup
opuszczało White Noise Club mocno zdegustowana.
Pierwszy wyłamał się Skrewdriver razem z dwoma londyńskimi kapelami No Remorse i Sudden
Impact. Wkrótce dołączył do nich Brutal Attack, który nie grał przez ostatni rok i w rezultacie czołowe
zespoły RAC z południa poszły własną drogą, podczas gdy większość grup z północy pozostała wiernych
WNC.
Oczywiści obie strony obrzucały się najgorszymi epitetami. WNC oskarżył Skrewdrivera o rozbicie
ruchu dla osobistych korzyści oraz oświadczył, że członkowie kapeli są jedynie zainteresowani robieniem
pieniędzy. Co więcej kapele które opuściły WNC były jawnie nazistowskie i National Front nie chciał być
z nimi już dłużej kojarzony.
Po części przyczyną rozłamu były właśnie różnice zdań w kwestiach politycznych, chociaż NF był
bardziej niż szczęśliwy z tego, że kapele które znajdowały się w jego WNC przyciągały do partii nowych
członków, nie dbając o to czy są nazistami czy nie.
Cała sprawa wywołała niemałe zamieszanie ponieważ obie formacje które wyłoniły się z NF nadal
używały nazwy National Front, a odłam który kontrolował WNC zaczął iść w kierunku który nazywali
narodową rewolucją. Zdumiewające, ale doszło nawet do tego, że ich gazetka National Front News zaczęła
się ukazywać z czarną zaciśniętą pięścią na okładce i słowami ZWALCZAJ RASIZM. Nawet libijski
pułkownik Kadaffi stał się dla nich nieoczekiwanym bohaterem.
Nie było więc w tym nic dziwnego, że Skrewdriver i podobne kapele zaczęły grać na rzecz tak zwanej
trzeciej drogi - prądu politycznego, który zawładnął drugim odłamem Frontu. Zaczęli też wysuwać
oskarżenia, że przeciwna odnoga NF została opanowana przez homoseksualistów i zboczeńców i nazywali
ich Nutty Fairy Party (pomylona, zaczarowana partia). W rywalizacji z WNC kapele rozłamowe założyły
Blood & Honour, białą muzyczną organizację skupioną wokół magazynu o tej samej nazwie.
Blood & Honour nie pozostawiał żadnych złudzeń co do swojej wiary w narodowy socjalizm, wręcz
przeciwnie. W 2 numerze opisano go jako „jedyny niezepsuty ideał”. Szczególnie No Remorse nie godzili
się na żadne kompromisy w swej nazistowskiej postawie, odkąd kapela powstała w 1987 roku, co szybko
spowodowało wzrost ich popularności w kręgach RAC i niesławę poza nimi.
B&H postrzegał siebie jako niezależny głos RAC i chętnie przyjmował nowe kapele do organizacji,
niezależnie czy byli nazistami, nacjonalistami, patriotami, antykomunistami czy white power. Co więcej,
odmawiał łączenia się wyłącznie z jedną partią, preferując ofiarowywanie swojego poparcia różnym
organizacjom takim jak odrodzony British Movement, British National Party, Ku Klux Klan, czy odłamowi
NF pod nazwą Flag.
WNC uchylał się kilka miesięcy od podziękowania lojalnym kapelom i fanzinom, które nie uwierzyły,
że jest to skorumpowana i umierająca organizacja. Najbardziej znaną grupą powiązaną z nimi był wciąż
Skullhead z Consett założony w 1984. Ich wokalista, Kev Turner, był w więzieniu w czasie rozłamu i tak
jak pozostała część WNC grupa odmówiła brania udziału w rozgrywkach pomiędzy NF a B&H.
Po jego zwolnieniu kapela nadal grała na koncertach organizowanych przez WNC. De facto kiedy
Turner dostawał przepustkę z więzienia na weekendy, często występował z kapelą, co budziło zgrozę
antyfaszystowskich organizacji i lokalnych władz. W końcu jednak nawet cierpliwość Skullhead została
wyczerpana, kiedy NF przeciągnął strunę decydując się na zamknięcie WNC i powołanie na jego miejsce
organizacji pod nazwą Counter Culture.
Określiłbym siebie jako brytyjskiego narodowego socjalistę, nie niemieckiego, więc myślę, że
pozostaję w zgodzie z brytyjskimi patriotami. / Ian Stuart, Skrewdriver
CC miała za zadanie dotrzeć do szerszej rzeszy wielbicieli muzyki o zróżnicowanych upodobaniach, co
oznaczało, że Skullhead czy inne kapele z WNC jak Violent Storm z Cardiff znalazły się w jednym
worku z operą i innymi nieprawdopodobnymi współtowarzyszami. Doszło w końcu do tego, że
skinowskim kapelom powiedziano by zaniechały ubierania się w glany i paramilitarne stroje nas rzecz
bardziej eleganckiego ubrania.
Nic dziwnego, że Counter Culture okazało się niewypałem, a Skullhead opuścili ją by założyć własne
Unity Productions, które nie wiązało się z żadną konkretną organizacją polityczną, ale propagowało
nordycką, pogańską religię odonizm. Unity nigdy nie miała takich wpływów jak B&H ale pomogła
zjednoczyć nacjonalistyczną scenę wieloma dobrze zorganizowanymi koncertami.
Wkrótce Unity zaczęło organizować wspólne koncerty z B&H, tak jak w dniu Św. Jerzego w 1990 w
Newcastle, kiedy Skrewdriver, Brutal Attack, Skullhead, Squadron, Battlezone, English Rose i Close
Shave przyszło obejrzeć 400 ludzi.
Kapele musiały przed tym wykonać objazd w poszukiwaniu miejsca na koncert. Antyfaszystowskie
organizacje takie jak Cable Street Beat, Anti Fascist Action czy magazyn Searchlight zawsze robiły co w
ich mocy by uniemożliwić nacjonalistycznym zespołom granie na żywo i Newcastle też nie stało się
wyjątkiem od tej reguły.
B&H może nie byli supermądrzy, ale nie byli też takimi głupolami jak to sobie wyobrażała lewicowa
prasa i koncerty dość często dochodziły jednak do skutku. Oni zamawiali prowizorycznie wiele sal, często
pod fałszywymi nazwami, a właściwe miejsce było trzymane w tajemnicy aż do ostatniej minuty (*choć w
oryginale akapit ten jest opisany w czasie teraźniejszym zdecydowałem się użyć czasu przeszłego,
ponieważ aktywność B&H znacznie osłabła po śmierci Iana Stuarta, w dodatku grupy antyfaszystowskie
obrały skuteczniejszą taktykę niedopuszczania do koncertów kapel nazistowskich, atakując nazi-skinów już
w punktach zbornych).
Atmosfera na koncertach B&H wytwarzana przez grupy jak Skrewdriver czy Brutal Attack
przypominała mini zjazdy z Norymbergii sprzed kilkudziesięciu lat. Setki skinheadów wrzeszczących
„Sieg Hail! Sieg Hail!” podczas gdy Stuart czy Kev McLellan śpiewali swoje kawałki za Adolfa i kraj.
Wbrew obiegowej opinii większość imprez organizowanych przez Blood & Honour kończyła się bez
najmniejszych śladów zadymy.
Ale od każdej reguły są wyjątki. Na koncercie w Breście we Francji w maju 1988 doszło do
ogromnych awantur. Oprócz No Remorse miał tam grać francuskie kapele Brutal Combat, Bunker ’84,
Legion 88 i Skinkorps. Jednak policja zakazała przeprowadzenia koncertu na godzinę przed otwarciem
drzwi, co spowodowało, że kilkuset skinów, z których wielu przyjechało z Niemiec czy UK, znalazło się na
lodzie. Złość eksplodowała przemocą, a bandy oszalałych skinheadów biegały po ulicach bretońskiego
miasta. Efekt - liczne poranienia i aresztowania.
Granie poza granicami Brytanii dawało nacjonalistycznym kapelom możliwość zetknięcia się z większą
i bardziej żarliwą publicznością, a koncerty RAC odbywały się regularnie w Niemczech, Włochach,
Szwecji, Holandii i innych europejskich krajach. Wszyscy też chcieli zagrać w USA ale udało się to tylko
No Remorse którzy wpadli do Wuja Sama na Aryan Festival w Oklahomie w 1990. Skrewdriverowi i
innym grupom odmawiano wjazdu do Stanów pod różnymi pretekstami.
Jeśli jesteś skinheadem, to jesteś pierwszy do piwa i ostatni do opuszczenia imprezy. / Dwayne,
czarnoskóry skin z Chicago
Pomyślcie tylko, Jankesi postępowali u siebie bardzo subtelnie w sprawach nazi-skinheadów. W latach
80-tych rasistowskie ataki dokonywane przez skinów były czasami ważnymi tematami dla wiadomości, ale
od 1988 media diametralnie zmieniły front i dawały szerokiej reklamy każdemu kto nosił krótkie włosy i
opaskę ze swastyką. Wszystkie ważniejsze gazety zamieszczały o nich materiały, dołączył do nich też
magazyn Rolling Stones z artykułem Skinhead Nation, a programy typu talk-show prowadzone przez
popularne osobistości jak Oprah Winfrey czy Geraldo Rivera stały się dla nazistów czymś w rodzaju
drugiego domu.
Nie licząc wspólnego języka, Stany są krajem bardzo różnym od Wielkiej Brytanii. Wielu
amerykańskich skinów to biała młodzież z klasy średniej, którą stać by się buntować (Martensy tam są trzy
razy droższe niż w Anglii) i którą pociągają rasistowskie organizacje takie jak Aryan Nations, White Aryan
Resistance czy Ku Klux Klan ze względu na możliwość rozrabiania pod ich szyldem.
Kolejna różnica to poziom przemocy jaką stosują skini. W UK zranienie nożem może i jest
powszechnym zjawiskiem, ale wypadek śmiertelny w ulicznej bójce jest wciąż czymś co bardzo porusza
ludzi. Po drugiej stronie Atlantyku pięści i noże są regularnie zastępowane przez broń palną czy granaty i
faktycznie musisz być dwugłowym wielokrotnym mordercom by komuś drgnęła powieka. Zaczynasz
zupełnie inaczej pojmować słowo skrajność gdy słyszysz, że w Sacramento gość został przybity
gwoździami do drewnianych desek za to, że próbował wystąpić z rasistowskiego gangu. A kiedy jakaś
skin-panna chciało zrobić to samo w Chicago, została we własnym domu pobita tak bestialsko, że jej krew
została użyta do namazania swastyki na ścianie.
Raz jeszcze uwaga mediów, z ich regularnymi wycieczkami w świat półprawdy i przesadnych
twierdzeń, zdołała przyciągnąć masę świrów do skinowskich szeregów. Czasami przez rozmyślną pogoń za
sensacją, czasami po prostu przez ignorancję. Tak jak San Francisco Chronicle która napisała, że
rasistowscy skini „wzorują się na Teddy Boys, którzy pojawili się w Anglii pod koniec lat 60-tych” i dalej
twierdziła, że „jedyną różnicą między skinami z UK a USA jest to, że amerykańscy noszą koszulki Freda
Perrego, ponieważ są one modne w Kalifornii”.
Szacuje się, że w Stanach jest pomiędzy 3 a 5 tysiącami rasistowskich skinów, a największym
poparciem z ich strony jest obdarzony Youth Aryan Movement - młodzieżowe skrzydło White Aryan
Resistance. Ugrupowanie to nie było szerzej znane w kręgach skinów dopóki Skrewdriver nie
zareklamował ich na tylnej stronie okładki jednego ze swoich albumów, ale od tego czasu WAR zrobił
najwięcej ze wszystkich podobnych grup by zabiegać o rozrastający się ruch skinhead.
Jego lider, Tom Metzger, widział skinów jako swoich „wojowników z pierwszej linii frontu” w bitwie o
supremacje białej rasy, ale niektórzy wzięli jego przesłanie o oczyszczaniu ulic bardziej dosłownie niż
tylko formując „odśmiecające patrole”. Po rasistowskich morderstwach dokonanych przez skinów z WAR
w San Jose i Remo, 3 skinheadów z Rastside Pride pobiło na śmierć etiopskiego studenta w Portland.
Orzeczono długoletnie wyroki, ale sąd zdecydował się pójść o wiele dalej niż tylko oskarżać tych którzy
trzymali kije bejsbolowe.
Była pełna zgodność co do tego, że WAR był uwikłany w morderstwo w Portland, ponieważ zachęcał i
popierał promowanie rasistowskiej przemocy w tych okolicach. Rodzinie zamordowanego zostało
przyznane ponad 12 milionów $ odszkodowania, co w efekcie doprowadziło Metzgera do bankructwa i
wyłączyło WAR z gry.
Oprócz gangów rasistowskich skinów w USA jest około 10 000 skinheadów, których bardziej niż
cokolwiek innego interesuje hard core i 2 000 skinów antyrasistów, z których wielu pochodzi z etnicznych
mniejszości.
Podczas gdy nazi-skini zaadaptowali i przerobili uniform subkultury na podobny do paramilitarnego
ubiór, hard core skini byli podobni do swoich brytyjskich odpowiedników tyko tym, że nosili glany i
krótko ostrzyżone włosy. Niewielu skinów poza kręgami hard core nosi skórzane kurtki czy uważa
deskorolki za coś ważnego.
Kapele takie jak Agnostic Front czy Warzone zaczęły przyciągać hard core skinów na koncert już pod
koniec lat 70-tych, a Harley Flanagan, swego czasu skinhead i wokalista Cro-Mags, zaczął nawet szerzyć
w kręgach nowojorskich skinów wiarę w Hare Krishnę.
Bardziej styl i tradycje brytyjskich skinheadów zdają się naśladować skini anty-rasiści. Elegancie
ubranie jest na porządku dziennym, a reggae, ska i soul dogadzają ich muzycznym zamiłowaniom, do tego
dorzucają też trochę punka i Oi!. Wielu hardcoreowców i łysych punków działa aktywnie jako
antyfaszyści, ale prawdopodobnie porównywalna liczba udziela się jako white power.
Efektem cyrku jaki media urządziły wokół sceny white power było to, że w powszechnej opinii każdy
skinhead zaczął być postrzegany jako rasista. Prawda była taka, że wcale nie było aż tak dużo skinów
którzy przekonali się do nazizmu, ale za to naziści przekonali się do skinheadów powodując, że oba słowa
stały się dla wielu ludzi synonimami. Pociągnęło to za sobą anytyskinowską kampanię i dotknęło całą
subkulturę, nie tylko brygady white power, co zmusiło skinów przeciwnych rasizmowi do zabrania głosu w
całych Stanach
Największą siłą Skinhead Against Racial Prejudice (SHARP) było to, że ruch był apolityczny. Jedynym
celem było pokazanie światu, że nie wszyscy skinheadzi są rasistami. De facto to wielu sharpowców
okazywało dumę z tego, że są Amerykanami, wielu służyło w wojsku i miało kłopoty z licznymi
lewicowymi, antyrasistowskimi organizacjami, które postrzegały anty-rasizm jako jedyną z wielu spraw za
które warto walczyć.
Żaden prawdziwy skinhead nie jest rasistą. Bez jamajskiej kultury ruch skinhead by nie istniał. To
ich kultura razem z kulturą brytyjskiej klasy robotniczej uformowała ruch skinhead w to czym on
się stał. / Roddy Moreno, The Oppressed
Przez używanie sloganu duma bez przesądów oraz gwiazd i pasów w swoim logo, sharp skini byli
regularnie oskarżani o to, że wymachują rasistowską flagą i przez to popierają ludobójstwo rdzennych
Indian ! Tymczasem jednym z najważniejszych sharpowców w Santa Cruz był rodowity Apacz, ale
niektórzy ludzie nigdy nie mają dość.
Inni byli rozczarowani gdy odkrywali, że antyrasistowscy skini nie wyrzekli się przemocy. De facto to
wielu chwaliło się bitwami stoczonymi przeciw nazi-skinom i innym gangom, a niejeden brał udział w
atakach na gejów i hippisów, które postrzegano jako część tradycyjnych skinowskich wartości. Oni nie
chcieli przejść do historii jako dobre chłopaki ale po prostu jako skinheadzi bez rasistowskich symboli na
swoich ramionach.
Idea SHARP została przywieziona do Europy i rozpropagowana przez Roddego Moreno, wokalistę
walijskiej kapeli Oi! The Oppressed. Podczas wizyty w Stanach gdzie przyjechał zobaczyć amerykańskie
kapele, które mógłby wydać w swojej wytwórni Oi! Records, Moreno trafił na ulotkę SHARP i postanowił
zabrać ten pomysł ze sobą do domu. Chociaż prawica zawsze oskarżała go o bycie komunistą, prawda była
taka, że Roddy nie interesował się żadną polityką (hasłem jego wytwórni było „ani czerwony ani
rasistowski”) i po prostu chciał zwalczać zainteresowanie mediów Blood & Honour, które prowadziło do
tego, że każdego skinheada postrzegano jako rasistowskiego zbira.
W całej Brytanii powstało dużo oddziałów SHARP i wielu pojedynczych skinów popierało ich dążenia,
ale nigdy nie osiągnięto takiego sukcesu jak w Ameryce. Jednym z problemów było to, że ruch postrzegano
jako polityczny, przez co odrzuciła go spora część skinów, którzy widzieli jak subkultura była rozbijana
przez chciwych polityków od czasów Sham 69.
Kolejną sprawą było to, że pomimo nazwy, każdy kto zgadzał się z ideą SHARP mógł się przyłączyć
do ruchu. Doszło więc do tego, że za sharpowców uważali się hippisi, punkowcy, normalni czy jeszcze
inni, co wydawało się być totalnym minięciem z celem. Jeśli chcieli występować przeciw rasizmowi, to
było mnóstwo innych organizacji do których mogli się przyłączyć zamiast zmieniać SHARP w
pośmiewisko. Jeden oddział SHARP miał pół tuzina członków, ale tylko dwóch z nich było skinheadami.
Nawet mimo tego wszystkiego, idea SHARP, szczególnie w amerykańskim wydaniu, miała o wiele
więcej wspólnego z tradycją pierwszych skinheadów niż Blood & Honour. Trudno przemawiać za white
power kiedy twoją wielką miłością jest skinhead reggae wykonywane głównie przez czarnych artystów. Co
więcej, bardzo niewielu skinów w ’69 przyjęłoby ciepło motocyklistów i Hell’s Angels, którzy regularnie
pojawiali się na stronach Blood & Honour, to samo tyczyło się sighajlowania na koncertach, kiedy było się
wciąż dumnym z tego jak Brytania potraktowała Hitlera w czasie II Wojny Światowej.
Przez Blood & Honour subkultura skinhead odeszła w oczywisty sposób bardzo daleko od swoich
korzeni. Na tyle daleko, że powszechnie zaczęto używać słowa bonehead (*tępak) na określenie typowego
zwolennika Skrewdrivera, odzianego w czarnego flajersa, wysokie glany i z kompletnie łysa glacą. Prawie
jakby to była zupełnie inna subkultura.
Trudno żeby przepaść pomiędzy oryginalnymi skinheadami a tymi popierającymi B&H była większa
jeśli chodzi o styl ubierania się, muzykę i politykę, ale jeśli życie byłoby naprawdę takie łatwe to może od
zaraz wielu obecnych skinów przylepiłoby sobie na plecach etykietki mówiące kim są.
To prawda, że są skinheadzi w zapinanych koszulach, sta-pressach i brogues, przychodzący na
odrodzone noce przy reggae, ale są także łyse bastardy w czternastodziurkowych glanach i czarnych
flajersach, którzy naprawdę nienawidzą Blood & Honour ! Z kolei nawet Ian Stuart przyznał się do
posiadania trochę rzeczy z wytwórni Trojan ukrytych w swojej kolekcji płytowej, a nie jest rzeczą
niezwykła zobaczyć artykuł o Skrewdriverze obok artykułu o Desmondzie Dekkerze, szczególnie w
skinzinach spoza Brytanii i nie musisz przejść miliona mil by znaleźć sharp skinheada, który może nie żywi
żadnych urazów, ale nie miałby też nic przeciwko położeniu kresu napływowi imigrantów do jego kraju.
Z około pięcioma tysiącami skinowskich zwolenników w ponad 20 krajach Blood & Honour bez
wątpienia jest najgrubszą kromką w skinowskim chlebie. Ale idea, że wszyscy skini są nazistami to po
prostu odwracanie kota ogonem, nawet w kręgach B&H.
Jest o wiele łatwiej obwiniać jakąś charakterystyczną grupę jak skinheadzi za rasizm, ponieważ łatwo z
nich zrobić kozły ofiarne. Mimo wszystko subkultura skinhead musi być najbardziej przerażającym i
znienawidzonym ruchem jaki kiedykolwiek istniał w tym społeczeństwie, a ci wszystkowiedzący mogą
wreszcie skakać do góry, wymachiwać pięściami i zapominać, że to społeczeństwo ma takie problemy, a
nie gangi dzieciaków w glanach i dżinsach.
Polityka nigdy nie przyniosła subkulturze skinhead żadnych korzyści i nie ma co do tego najmniejszych
wątpliwości. I tyczy się to zarówno prawicy jak i lewicy. W jakiś sposób zdołała się ona wcisnąć w serca
wielu skinheadów tak skurwiając ten ruch. A ciągłe przedstawianie skinów przez media jako
ekstremistyczne, polityczne zwierzęta jeszcze utrwaliło złudzenie, że aby być skinheadem musisz albo
wyznawać faszyzm, albo faszystów nienawidzić
To wydaje się znowu modne być politycznym. Noszenie swastyki i sighajlowanie nie ma nic
wspólnego z moim pojęciem bycia Anglikiem. Jedyne co mnie drażni to, że gdy się wypowiadam w
taki sposób, ci wszyscy zwolennicy NF twierdzą, że muszę być czerwonym lewicowcem czy gównem
podobnego rodzaju. / Colin Hoskin, Croptop skinzine, 1986
W demokracji każdy ma prawo do własnego punktu widzenia, bez poczucia potrzeby wbijania go do
głowy każdemu biednemu bastardowi. Może nadejdzie znów taki dzień kiedy skinheadzi odrzucą politykę,
kiedy pójdą na koncert albo zabawę i może mało znaczący politycy, którzy wygłaszają nadęte mowy, a
później odwracają się do ciebie tyłem znajdą jakiś innych frajerów, którzy będą toczyć za nich bitwy. Jak
to śpiewał nasz Jimmy o tym, że dzieciaki są zjednoczone ?
NF - No Future
Nie ma w tym nic dziwnego, że zwolennicy skrajnie prawicowych kapel przyciągali wzmożoną
uwagę antyfaszystowskich grup i pism. Walka o serca i umysły młodzieży wydawała się być
najważniejszą kwestią porządku dnia dla obu stron, mogłeś więc postawić ostatniego pensa, że
znajdziesz coś o skinheadach w każdym takim piśmie.
Antyfaszystowski magazyn Searchlight poświęcił wiele ze swych stron na dokładne śledzenie
poczynań kapel white power i skinheadów z całego świata, był także aktywny w próbach
udaremniania koncertów i imprez. Chociaż ich przeciwnicy pewnie by się z tym nie zgodzili,
większość z tego co zamieszczano w magazynie oznaczało się znajomością sprawy, zdołali oni
też z łatwością przełamać ochronę prawicowych grup przy wielu okazjach.
Jednak tak jak mnóstwo innych gazet Searchlight poddawał się powszechnym stereotypom gdy
pisał artykuły o skinheadach. Wyglądało na to, że każdy kto ma krótko ostrzyżone włosy jest
nazistą jeśli nie udowodni, że jest inaczej. Sprawiedliwość nie najlepszej jakości, ale życie toczyło
się dalej.
Lepiej zachowywały się antyrasistowskie grupy jak Red Action, Anti Fascist Action czy Cable
Street Beat, zresztą wszystkie miały skinheadów w szeregach swoich zwolenników. Zamiast
powtarzać błędy Rock Against Racism i szydzić z białej klasy robotniczej pod ochroną
studenckich związków, oni raczej byli przygotowani na chodzenie do robotniczych dzielnic i
przekonywanie do swojej sprawy.
Może czarnym nie było łatwo, ale tak samo wielu białym, a antyfaszystowskie grupy zaczęły
sobie uświadamiać, że jeśli bitwa ma być wygrana to muszą zdobyć poparcie i nawiązać
współpracę z białą młodzieżą z klasy robotniczej, która w przeciwnym razie może wylądować w
obozie rasistów.
Blood & Honour
Punktem ogniskującym poczynania dzisiejszych kapel nacjonalistycznych jest magazyn Blood
& Honour, który swoją nazwę wziął od inskrypcji umieszczanych na sztyletach hitlerowskiego SS.
Jako „niezależny głos Rock Against Communism” cała jego treść jest faktycznie poświęcona
nacjonalistycznej scenie muzycznej. Jest trochę wywiadów, ale większość z tuzina stron zajmują
fotki, listy ulubionych nagrań czytelników i reklamy. Rzeczywiście, trudno jest tym się ubawić po
pachy przez pół godziny, a co gorsza to wszystko pojawia się ponownie w następnym numerze.
Wielu czytelników to skinheadzi, ale dokonuje się prób pozyskania szerszego grona odbiorców.
Od czasu gdy Ian Stuart pracował z The Klansmen szczególnie fani rockabilly postrzegani są
jako potencjalni rekruci i poświęca się im trochę artykułów. Generalnie filozofią pisma wydaje się
być taka, że każdy kto wyraża dumę z przynależności do białej rasy zasługuje na uwagę. Może to
zaskakujące, ale dotyczy to też japońskich skinheadów - tak długo jak są antykomunistami i
siedzą w swoim kraju nie wydaje się by było to problemem.
Pierwsi skinheadzi nie wiedzieliby prawdopodobnie co z tym wszystkim zrobić. W wielu
numerach obok zdjęć skinów pojawiały się fotografie motocyklistów, wszystko w imię białej
solidarności. Niezbyt popularne przesłanie w czasach bitew w nadmorskich kurortach w 1970. A
przedstawianie heavy metalu jako muzyki skinheadów też doprowadziło by niektórych do
wytrzeszczania ze zdumieniem oczu.
Magazyn jest w zasadzie dostępny tylko za zamówieniami pocztowymi i na koncertach,
szczególnie od czasu gdy antyfaszyści pikietowali handlarzy wzdłuż Carnaby Street. Warto
zauważyć, że celem nie był żaden stary sklep tylko te regularnie odwiedzane przez skinheadów.
Oczywiście Blood & Honour nie jest nielegalny, ale lewicowcy zdają się popierać wolność słowa
tylko wtedy, kiedy zgadzają się z tym co mówisz. Zresztą mniejsza o to, że prawica narzeka z
tego powodu. Stary Adolf nie był wielkim adwokatem swobody wypowiedzi w czasach
nazistowskich Niemiec. Niech spierają się o to między sobą. Ale gdy pikiety krzyczały na
zdumionych skinheadów robiących zakupy w sobotnie popołudnie, w odległości mniejszej niż 100
metrów jakiś Azjata sprzedawał takie ilości nazistowskich pamiątek, że wystarczyłyby one do
ponownego puszczenia w ruch Trzeciej Rzeszy. I nie było widać wokół niego lewicowych
plakatów.
Skinhead Resurection
Nie licząc tych, którzy trzęśli się za naród i rasę w swoim White Noise Club, niewiele się działo w
środowisku skinheadów w połowie lat 80-tych. Najlepsze grupy Oi! pożegnały się już z ruchem, a 2-Tone
było zaledwie blednącym wspomnieniem i gdyby nie zjazdy skuterowców sprawy wyglądałyby naprawdę
ponuro.
Prawdziwy duch mods nigdy nie umarł na północy Anglii, głównie dzięki nocom soulowym i klubom
skuterowym. Nieśmiertelny Wigan Casino trzymał swoje drzwi otwarte dla entuzjastów muzyki soul aż do
1981 i pod koniec swego istnienia mógł się pochwalić 80 tysiącami członków.
Każdy kto chodził wówczas do Casino może ci powiedzieć, że nie przedstawiał on miłego widoku. Źle
położona, świeża warstwa farby i zawsze szczyn po kostki w toaletach, ale jedyne co się wówczas
naprawdę liczyło to dotarcie na parkiet. W tym czasie w USA nie mogli się pozbyć starych płyt soulowych,
a anegdota mówi, że używano ich jako balastu w statkach pływających przez Atlantyk i sprzedawano w
Brytanii za guziki. To nie zmienia faktu, że rzadkie, poszukiwane single zmieniały swoich właścicieli za
sumy sięgające tysiąca funtów.
W centrum północnej sceny soulowej znajdowały się kluby skuterowe. Faktycznie to każde miasto w
hrabstwach Lancashire i Yorkshire mogło się pochwalić takim klubem, często liczącym ponad 200
członków. W latach 70-tych kluby organizowały regularne wyjazdy nad morze w weekendy, a pod koniec
dekady, dzięki odrodzeniu się ruchu mods, przekształciły się one w masowe zloty.
Wielu wkrótce odpadło, po tym jak plastikowi modsi znaleźli sobie jakieś nowe szaleństwo za którym
mogliby podążać, ale braterstwo skuterowców stało się jeszcze silniejsze niż w poprzednich latach. Wielu
skuterowców porzuciło modsowski styl ubierania się, ale wcale nie chciało przehandlować swojego
Lemmy na drugorzędną Skodę, a zjazdy stały się domem bardziej dla prawdziwych entuzjastów niż dla
zwolenników nowej mody.
Wkrótce liczba skuterowców znowu zaczęła rosnąć, a w całej Brytanii powstawały nowe kluby. To co w
jednym roku było dziecinną jazda z kumplami szybko rozrosło się w zjazdy fatalistów i hałaśliwą zabawę
tysięcy dzieciaków, które uwielbiały taką rozrywkę. Co więcej zjazdy szybko się stały mozaikami
młodzieżowych subkultur, a nie tylko modsów, przez co obozowiska stawały się chwilowymi domami dla
skinheadów, sajkowców, modsów, drobnych rozrabiaków i zwyczajnych, starych skuterowców. Było
nawet wiele pogłosek, że przyłączało się wielu przypadkowych posiadaczy dwóch kółek, co z pewnością
przypominało pogoń za włoskim wzorcami.
Skini skuterowcy byli częścią północnej sceny już od lat 70-tych, choć nie stanowili zbyt wielkiej liczby.
Do 1984 wszystkie duże kluby jak Mansfield Monsters, The Soldiers of Fortune, The Mercenaries czy
Stafford Boro Upsetter miały wśród swoich członków krótko ostrzyżonych osobników. Do tego dochodziły
też czysto skinowskie kluby w postaci Cardiff Cougars, The Birmingham Bulldogs czy The Union Jack
Club z Cumbrii.
Doprowadziłam moją mamę do płaczu, kiedy obcięłam swoje włosy / Cathy Price, skinpanna z
Worcester.
Choć prawie zupełnie ignorowana przez najważniejsze media, scena skuterowa znalazła się w centrum
uwagi ludzi ulicy. Największy świąteczny zjazd przyciągnął 15 tysięcy ludzi. Miałeś tam oczywiście
zagwarantowaną dobrą zabawę, kiedy tańczyłeś i piłeś w drodze do miejsca docelowego, a lokalne władze
zapewniały ci oficjalne pole biwakowe.
Im zjazdy były większe tym lepiej je organizowano, urządzano potańcówki i koncerty na żywo. To z
kolej przyciągało coraz więcej ludzi, łącznie z wieloma przypadkowymi typami, którzy nie byli naprawdę
zainteresowani skuteringiem, poza podjeżdżaniem na i ze zlotu na tylnych siedzeniach skuterów swoich
kumpli. Niektórzy ludzie nie przejmowali się nawet charakterem zjazdów i przyjeżdżali samochodami,
furgonetkami czy pociągami. Wielu postrzegało to jako modne wycieczki z okazji świąt, a w miarę jak
wszystko zaczęło tracić swój pierwotny charakter zaczęły się pierwsze kłopoty.
Na przełomie 1984/85 dużym problemem stało się złodziejstwo. Wykonywane specjalnie na zamówienie
i chromowane części były kradzione na prawo i lewo, tak samo jak drogie rury wydechowe, boczne panele
czy koła zapasowe. Sam to możesz ocenić. Jeśli coś dało się odkręcić kluczem, to każdy mógł to ukraść, a
jeśli czegoś nie dało się zrobić przy pomocy kompletu narzędzi, to wszystkim czego potrzebowałeś była
czyjaś pomoc by przenieść cały skuter, załadować do furgonetki i odjechać.
Jakby tego była mało, zawsze niewiele brakowało do zadymy. A cóż to by była za zadyma bez udziału
skinheadów ? Początek zrobiono w Keswick już w ’84, po tym jak rzucono kilka koktajli Mołotowa w
kierunku przedstawicieli miejscowej policji, ale na prawdziwe fajerwerki trzeba było zaczekać do 1986.
Pierwszym zlotem tego roku był zjazd wielkanocny w jednym z ulubionych miejsc skuterowców - Graet
Yarmouth. Zjechało się 6500 osób i wszystko szło pięknie, aż do niedzielnej nocy. Miejscowy Night Club
Tiffany gościł wówczas Desmonda Dekkera i nic dziwnego, ze był kompletnie zapchany. Każdy świetnie
się bawił, aż do chwili gdy Desmond zaczął śpiewać ulubiony kawałek publiczności Israelities. To musiał
być w oczywisty sposób zaplanowany atak, kiedy 30 skinheadów z NF, zaskoczonych nikłą ochroną,
wdarło się na scenę. Cóż za dzielni chłopcy, zaczęli okładać gwiazdę reggae, zanim nie musieli szybko
ewakuować się z klubu, bici przez skuterowców.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nikt nie wiedział co się właściwie stało i tylko nieliczni rzucili się
Desmondowi na pomoc, tak więc ta noc miała bardzo przykre zakończenie. W dodatku wielu ochroniarzy
samemu było skinami z NF i dla większości obecnych wyglądało na to, że pomagali oni raczej w inwazji
na scenę niż starali się jej zapobiec. Trzeba jednak powiedzieć, że reszta ochroniarzy robiła co w ich mocy
by zachować porządek i nie dostali za to nawet słowa podziękowania.
Wielu ludzi obwiniało za atak przybyszów z zewnątrz, skinheadów, którzy przybyli tylko po to by
sprawiać kłopoty i nie byli zainteresowani skuteringiem W taki sposób przedstawiał to też magazyn
Scootering, ale prawda nie do końca wyglądała w ten sposób. Wielu skinów było całkowicie oddanych
scenie skuterowej, czy to się komuś podobało czy nie i tyczyło się to również skinów z NF.
Zabiorę do grobu skinowskie wspomnienie, kiedy w moim mieście będzie jednej nocy więcej niż
dwóch skinów ! / Arfur, skin z Wokingham.
To smutne, ale Great Yramouth był piknikiem pluszowego misia w porównaniu do tego co zdarzyło się
na wyspie Wight w sierpniu tego roku. Tamtejszy zjazd był zawsze jednym z najbardziej popularnych, a co
za tym idzie masowo odwiedzanym i 1986 nie był pod tym względem wyjątkowy. Nawet zakaz wjazdu dla
furgonetek, „wspaniała” brytyjska pogoda i brak pewności co do tego czy będzie oficjalne pole biwakowe,
nie powstrzymały hord od przyjazdu. W końcu kamping został jednak udostępniony, ale 7 funtów za osobę
to było dużo ponad normę, a w namiocie-piwiarni pobierano śmiesznie wysokie ceny za puszki z
mocniejszymi alkoholami.
Sobotnia noc minęła całkiem udanie, a ulubieniec skuterowców, Edwin Starr, zabawiał wszystkich i
każdego z osobna klasykami z Motown i o jedną wersją za dużo swojego własnego przeboju War. Ale
niedziela to była zupełnie inna para kaloszy. Atrakcją wieczoru miał być występ The Business wraz z
Vicious Rumours i Condemned 84. Wszystkie te grupy były dobrze znane na scenie Oi!, ale żadna nie
zaliczała się do faworytów skuterowców i także na tę noc nie stała się ich wyborem. Koncert jednak minął
bez żadnych awantur, tym więc razem nie można było obwiniać oia za nieszczęścia które wkrótce
nadeszły.
Wczesnym poniedziałkowym rankiem, kilku wesołych młodzieńców stwierdziło, że oczywiście dobrze
będzie wypić sobie po kufelku czy dwóch i postanowiło przetrząsnąć namiot-piwiarnię. Jego właściciel
wydoił już ze wszystkich pieniądze i wielu skuterowców pomagało samym sobie w stylu Robin Hooda,
okradając bogatych by nakarmić biednych (czyli siebie). Mało kogo to wszystko obchodziło dopóki ktoś
nie zdecydował się podpalić namiotu. W mgnieniu oka cała konstrukcja stała w płomieniach, eksplodowały
cylindry z gazem, a miejscowi strażacy pędzili do pożaru.
Gdyby wszystko skończyło się w ten sposób, jedynym człowiekiem roniącym łzy byłby właściciel
namiotu, ale w końcu zdążył sobie nieźle nabić kabzę. Jednak gdy namiot-piwiarnia spłonął, niektórzy
skuterowcy zwrócili swoją uwagę na budy z jedzeniem i stragany handlowe, z których wiele było
prowadzonych przez skuterowców i nie były to towary przynoszące im duże zyski. Ci którzy próbowali
chronić swoje dobra byli atakowani i przepędzani, nawet straż ogniowa została przywitana niczym nie
usprawiedliwionymi atakami. Jakby tego było mało, oddziały straży obywatelskiej zbierały się by bić
każdego kto wyglądał na podejrzanego osobnika A po całym dniu chlania każdy wyglądał bardziej niż
trochę podejrzanie.
Wszystkie kłopoty ograniczyły się do kampingu i pomimo przesadnych, prasowych historyjek w stylu
„bitwy modsów przeciw Hell’s Angels” nie miały poważnego wpływu na opinię publiczną. Głównie
dlatego zjazdy skuterowe były kontynuowane, ale problemy pojawiły się również w Porthcawl i Margate,
tak samo jak wcześniej w Great Yarmouth, na początku sezonu i finałowy zlot w Stoke musiał zostać
odwołany. W następnym roku odjęto decyzję, że wstęp do obozowisk będą mieli wyłącznie członkowie
National Run Commitee, zabroniono koncertów na żywo, a wszystko by przywrócić dawny charakter
zlotów. Wielu tradycyjnych skinheadów zaczęło od tego czasu jeździć na zjazdy modsów, aby
zdystansować się od kundli psujących ich dobre imię.
Liczba skuterowców znowu zaczęła się zmniejszać, ale pomogło to zlikwidować złodziejstwo i kłopoty.
Część skuterowców uważała, że zmiany poszły w dobrą stronę, inni potrzebowali więcej rozrywek. W
końcu trzeba było niemałego poświęcenia by myśleć, że siedzenie na jakimś polu przez cały weekend jest
najfajniej spędzonym czasem w ciągu miesiąca, z drugiej strony jest bardzo męczące ciągnąć swój skuter
do domu, kiedy jakiś bastard przeciął ci tylne koło.
To nie powstrzymało skinów od przyjeżdżania na zloty, nieważne czy byli apolityczni czy nie, grupami
czy samotnie. Skutery stały się częścią naszej subkultury już pod koniec lat 60-tych i wygląda, że jeszcze
pozostaną nią przez długi czas.
Jednak atak na Desmonda Dekkera w Yarmouth pokazał, jak daleko pewna część skinheadów odeszła od
swoich korzeni. Gdyby to zależało od pierwszych skinów to urodziny Desmonda byłyby narodowym
świętem. Jego, albo kogokolwiek innego, o kim oni myśleli, wiadomo o co chodzi. Co więcej, wielu
skinheadów wciąż myślało tak samo i robiło co w ich mocy by zachować subkulturę w jej tradycyjnej
formie.
Flagą skinheadzkich tradycji powiewał dumnie Hard As Nails i garstka innych fanzinów, które podążały
jego śladem. Nie ma wątpliwości, że to były chude lata dla każdego skinheada, który nie interesował się
prawicowymi kapelami, a nigdzie nie było to bardziej oczywiste niż w Londynie. Większość skinów ze
stolicy to byli chłopcy z White Noise, a jedyną prawdziwą alternatywę wobec nich stanowiła załogą
związana z Hard As Nails oraz London Legion of Trojan Skins. Ta sama historia powtarzała się na całych
wyspach, gdzie miasta jak Dublin, Glasgow, Cardiff, Plymouth czy Newcastle były jedynymi
prawdziwymi twierdzami tradycyjnych skinowskich wartości.
Stopniowo wielu skinheadów znowu zaczęło podążać za starymi wartościami, a skinziny stały się
idealnymi źródłami wiadomości o koncertach czy imprezach, dawały też możliwość nawiązania kontaktu z
ludźmi z innych regionów, tak samo jak to robiły zloty skuterowców, dzięki czemu wkrótce stworzono
nieoficjalną sieć kontaktową po całym kraju, która zaczęła rozciągać się też i na inne państwa.
Potańcówki organizowano bardzo nieregularnie, ale ściągały one skinheadów z całego kraju. Pomiędzy
1985 a 1987 legendarny One Up Bar we wschodnim Glasgow udzielał gościny miejscowej załodze
Glasgow’s Spy Kids oraz skinom z całej Brytanii czy nawet z zagranicy, którzy przyjeżdżali spędzać noce
przy moonstompingowych dźwiękach, a w Cardiff, do pubów takich jak Casa Gill czy Lexington
przychodziło w weekendy po 400 skinów, a w dni powszednie co najmniej setka.
Ci którzy byli zwolennikami tak zwanego Ducha ’69 mieli mało wspólnego ze skinami z WNC i
generalnie skreślali ich z góry jako boneheadów i palantów, z kolei white power skins postrzegali swoich
tradycyjnych odpowiedników jako komuchowskie śmieci. Subkultura rozleciała się na dwie części, a
przepaść była zbyt szeroka żeby można było postawić most. Oba odłamy ubierały się odmiennie, słuchały
innych kapel i wyznawały totalnie odmienne wartości.
Kiedy starsi skinheadzi walczyli z młodymi klejarzami na Barry Island w 1984, została ustalona norma,
która przyjęła się też w innych regionach, gdzie rywalizujące gangi skinheadów rozstrzygały swoje różnice
zdań na temat polityki nad kilkoma rozbitymi kuflami.
Ponowny rozkwit subkultury skinhead wolnej od prawicowej polityki był możliwy dzięki renesansowi
muzyki Oi! oraz pojawieniu się zupełnie nowej generacji kapel ska, którym przewodzili Potato 5.
Droga życia Trojan skina była podobna do Sussed skina - duma z subkultury, ze swojego wyglądu i
pogląd, że dobra polityka to brak polityki / Steve Goodman, skinzin Chargesheet.
W 1985 The Business dokonali jakże oczekiwanego powrotu, wykorzystując sukces swojego
podwójnego albumu Back To Back (Wonderful World). Pomyślcie, grupa została zreformowana, ale nie
zmienił się jej charakter i wkrótce pokazali całą swoją klasę singlem Drinkin’ & Drivin’ („zespół powinien
być ścigany sądownie za podjudzanie do zabijania ludzi” wrzeszczał głupkowaty, stary profesor) i budzącą
grozę realizacją poświęconą pamięci Jeffreya Archera - „pomyłki sądu”, zatytułowaną Caned And Able.
Jeszcze śmieszniejsza była histeryczna reakcja mediów, kiedy jakaś grupa próbowała używać tej samej
nazwy i skończyło się na tym, że autentyczna kapela szybko się z nimi rozprawiła. Bez żadnych
wątpliwości okazało się, że The Business są wciąż „Business” (Najlepsi).
Co więcej oni nie byli sami. Nadchodziły inne kapele gotowe i chętne do podniesienia oiowej batuty.
Nowej fali przewodziła grupa z Ipswich, Condemned 84 wraz z Section 5 ze Stoke, Vicious Rumours z
Londynu i The Betrayed ze słonecznego Folkestone.
Po objechaniu wielu brytyjskich pubów i klubów, Condemned zebrali na tyle dużo zwolenników, żeby
ich pierwsza płyt Battle Scared dotarła do 21 miejsca na niezależnej liście, a następna Oi! Ain’t Dead do
24.
Battle Scared została zrealizowana w Oi! Records, wytwórni założonej w 1985 przez skinheada słynnego
z występów w The Oppressed, Roddego Moreno. Od pewnego czasu nosił się on z myślą powołania do
życia street punkowej wytwórni i trafiła się ku temu sposobność, kiedy nieoczekiwanie otrzymał pieniądze
z ubezpieczenia po wypadku samochodowym. Dostał także darowiznę od władz, ale cofnięto ją, kiedy
Roddy skrytykował ten schemat w jakimś wywiadzie. Kiedy dają ci coś jedną ręką, to drugą mają już
gotową by ci to zabrać.
Przez parę lat była to właściwie jedyna wytwórnia dająca szansę młodym kapelom oiowym. Szybko stała
się też znana dzięki promowani muzyki dla punków i skinów na albumach splitach z serii Skins’n’Punks i z
kompletnie pozbawionych wyobraźni wzorów na ich okładkach. Ten co je rysował musiał być niezłym
ryzykantem, ale to właśnie było Oi! Records. Żadnych kontraktów, żadnej prasy i oczywiście żadnego
rwetesu. A kiedy jego ulubiony program zaczynał lecieć w telewizji, w czasie gdy załatwiał interesy,
Roddy potrafił położyć słuchawkę telefoniczna tak szybko jak ty podnosisz znaleziony dziesięciofuntowy
banknot.
W 1987 pojawiła się kolejna uliczna wytwórnia, która tak samo jak Oi! Records była bardziej
zainteresowana propagowaniem muzyki niż zarabianiem pieniędzy. Basista The Business, Mark Brennan i
ich stary menadżer Lol Pryor założyli Link Records, która wydała pierwszą oiową składankę (nie licząc
produkcji Roddego) od czasu The Oi! of The Sex (Syndicate). Oi! The Resurrection (zmartwychwstanie
oia), oto co ona proklamowała. To była zapowiedź nadejścia prawdziwej wytwórni ulicy, która realizowała
płyty punkowe, psychobilly i oczywiście Oi! jeszcze na długo po tym jak przestała działać Oi! Records w
1990.
Link miał tą przewagę nad Oi! Records, że jego założyciele mieli szerokie kontakty na całym świecie oia,
a przez to dostęp do odsuniętej w niepamięć przeszłości. Nikt nie mógł odmówić, ażeby sięgnąć do swojej
pamięci i Link szybko zaczął zdobywać pieniądze z reedycji starych materiałów. Trzeba powiedzieć, że
większość zysków była z powrotem inwestowana w wytwórnię (większość, ponieważ resztę przepijał
Mark), a część została przekazana na pomoc młodym, wschodzącym street grupom i to nie tylko tym
brytyjskim.
O ironio, zarówno subkultura skinhead jak i muzyka Oi! cieszyły się większym powodzeniem za granicą
niż w miejscu swoich narodzin, a większość płyt była eksportowana. Kraje takie jak Włochy mogły się
pochwalić tuzinem, czy nawet więcej, oiowych kapel, w okresie kiedy brytyjskie zespoły z łatwością
można było policzyć na palcach jednej ręki. To samo było w Stanach, Niemczech, Francji, a na mniejsza
skalę nawet w tak nieprawdopodobnych krajach jak Argentyna, Chile czy Polska. Nawet w Grecji było
wystarczająco dużo skinheadów, żeby mogli się zbierać każdego lata na tydzień na wyspie Ios.
Nic więc dziwnego, ze wielu kapelom było łatwiej koncertować za granicą niż u siebie w kraju.
Condemned 84 grali około 100 koncertów, w tym wiele za Atlantykiem, w Stanach, a także we Francji,
Belgii i Holandii, a kapele takie jak Red London podróżowały chyba częściej niż większość stewardes z
brytyjskich linii lotniczych.
Kilku strasznie eleganckich modsów na ich zlocie skuterowym powiedziało mi, że skinpanny
wyglądają o wiele bardziej elegancko niż modsówy / Mandy Jarman, skinpanna z Walsall.
Niewielu brytyjskich promotorów miało ochotę wspierać Oi!, tak więc koncerty, które odbywały się w
UK były zwykle organizowane przez same kapele lub jakichś skinheadów, ale to z innych względów
należały się im duże podziękowania. Można było stracić tygodnie pracy na planowanie i organizowanie
odpowiedniego koncertu, po to tylko by pojawił się jakiś najebany gość z pojemnikiem z gazem łzawiącym
i zniszczył wszystko w ciągu pięciu minut. Albo to, albo toalety były rozbijane z jakiś głębokich,
psychologicznych powodów czy czegoś tam. To wszystko wina tego gościa Freuda.
Main Event - najważniejsze wydarzenie 1988 roku było dobrym przykładem jak próbowano
zorganizować rozrywkę tylko po to by wszystko zostało rozwalone. Policja zezwoliła żeby koncert odbył
się w Astorii pod warunkiem, że bilety będą sprzedawane wyłącznie na zamówienia pocztowe i według
zasady, że na jedno zamówienie można dostać tylko jeden bilet. Co więcej nie zezwolono by The Business
wystąpili jako najważniejsza kapela wieczoru, tak więc rola ta przypadła Angelic Upstarts.
1 500 osób wypełniło tej nocy salę by zobaczyć i usłyszeć Vicious Rumours, Section 5, Condemned 84,
holenderską nadzieję The Magnificent, tajemniczą grupę o nazwie The Oi! Allstars, The Business oraz
The Upstarts. Dla ponad 200 fanów zabrakło biletów i zostali odprawieni z kwitkiem, a na koncercie
pojawił się nawet Judge Dread by uświetnić noc kilkoma hymnami rude boysów.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem zanim na scenę nie weszli The Upstarts. Od czasu ataku w
Wolverhampton grupa miała wiele przejść ze zwolennikami NF i przez ten czas stała się jedną z
najbardziej otwarcie anty-faszystowsko nastawionych kapel. Razem z takimi zespołami jak The Blaggers,
regularnie grywali na anty-nazistowskich koncertach w poparciu dla organizacji typu Cable Street Beat czy
Anti Fascist Action, wspierali też inne formy anty-faszystowskiej działalności.
Obecni w Astorii prawicowcy sprzeciwili się paru kawałkom The Upstarts i postanowili rozbić koncert.
Stało się to na co liczyli malkontenci i występ grupy został gwałtownie przerwany, a długie ręce prawa
mocno uchwyciły 16 kołnierzy
Oi! bez wątpienia jeszcze przez lata będzie związany z zadymami, ale czy zdoła osiągnąć takie sukcesy
jak w ’81 to się dopiero zobaczy. Oczywiści, żadna z nowszych kapel nie stworzyła kawałków, które
mogłyby rywalizować z dokonaniami Sham 69, The 4 Skins czy innych street punkowych zespołów, a
jeśli im się to w końcu nie uda, nigdy nie zdobędą popularności wykraczającej poza granice subkultury.
Problem leży w tym, że Oi! rozgałęził się na wiele kierunków. The Burial, pochodzący z krainy
niezliczonych skałek i oślich gówien, znanej jako Scarborough, dali dwa kawałki na Oi! of The Sex, jeden
oiowy i jeden ska. Rezultatem końcowym ich muzycznych eksperymentów był przelotny punk i soulowy
koktajl przypominający trochę mieszankę The Redskins i Madness. Rodzaj muzyki jakiego mogłeś
spodziewać się bardziej po wytwórniach Go!Disc, Zarjazz, a nawet Paul Weller’s Respono, gdyby tylko
któraś z nich miałaby dość ikry lub rozsądku by podpisać z nimi kontrakt.
Kolejna kapela z Yorkshire, Skin Deep, zaniechała robienia hałasu jaki zamieścili na Oi! The
Ressurection i skończyła z brzmieniem podobnym do The Burial. Może w tym czasie na północy coś im
dosypywali do wody. Jedynym problemem było to, że stanęli pośrodku drogi pomiędzy swoimi starymi
oiowymi zwolennikami, a ostrzejszym ska i w rezultacie grupa rozpadła się, kiedy okazało się, że raczej nie
odniosą sukcesów. Może to i lepiej, bo z popiołów Skin Deep powstała jedna z najbardziej autentycznych
obecnie kapel ska 100 Men.
1987 był świadkiem nadejścia trzeciej fali ska. Odrodzenie nie jest najlepszym słowem, ponieważ zawsze
znajdą się tacy, którzy uważają, że ska nigdy nie umarło, można raczej mówić o odrodzeniu się
powodzenia tej muzyki.
Jako skinhead najlepiej bawiłem się na pewnej, świetnej imprezie, tyle tylko, że byłem zbyt pijany,
by zapamiętać z niej wiele / Olivier Bauer, skinhead z Norymbergii.
Oi! Records postanowiło założyć filię o nazwie Ska Records, która zaczęła zatrudniać głównie
amerykańskie kapele jak The Toasters, Bim Skala Bim czy N.Y. Citizens. Również Link postąpił
podobnie i powołał do życia wytwórnie Skank, która z kolei przyciągnęła część najlepszych brytyjskich
zespołów ska jak The Loafers, The Hotknives czy The Riffs. Nawet modsowski Unicorn prawie
całkowicie nastawił się na ska promując przede wszystkim kapele z Europy jak niemiecki The Busters czy
włoski Spy Eyes, zanim nie porozumiał się ze sławami takimi jak Laurel Aitken czy Derrick Morgan.
Tak, raz jeszcze staruchy pojawiły się by pokazać młodym szczeniakom jak to się robi. Nieoczekiwanie
nawet Prince Buster pojawił się na pierwszym (i najlepszym) International Ska Festival w Londynie, który
odbył się w jednym z najlepszych miejsc koncertowych, w Finsbury Park. A nawet po fiasku koncertu
oiowego w Astorii, powrócił na scenę entuzjastycznie witany Judge Dread.
Tej nocy gdy ska wypełniło Finsbury Park i następnej w Brixton’s Fridge, każdy miał wrażenie, że
pojawiło się coś szczególnego, coś masowego. Na obu koncertach pełno było elegancko ubranych skinów i
rudies, a ska zdawało się znowu ruszać naprzód.
I tak właśnie się stało, choć nikt nie wiedział w jakim kierunku to zacznie zmierzać. Na początku 1989 to
było jednak dostępne dla każdego, problem polegał jednak na tym, że bez promocji radiowej i sukcesów na
listach, ciastko te nie byłoby na tyle duże żeby jeść je bez końca.
Większe wytwórnie nie były zainteresowane taką muzyką, a mniejsze, zaangażowane w pracę dla sceny,
też niewiele pomagały sprawie, realizując wszystkich i wszystko co mogłoby, w szerokim tego słowa
znaczeniu, być określone jako ska. Tak samo jak mnóstwo kapel white power zrealizowało więcej
albumów niż grało koncertów, tak wiele produkcji ska było drugorzędnymi demówkami przeniesionymi na
winyl. I oczywiście tym kto tracił na tym najwięcej był frajer, który wyrzucił siedem funciaków w błoto
kupując jedną z tych płyt.
Kapele które osiągnęły jakąś namiastkę komercyjnego sukcesu zrobiły to w Niemczech alb Stanach, a
prawda jest taka, że koncert w Londynie odbywałyby się prawie bez publiczności, gdyby nie przyjezdni z
zagranicy. Czasami na imprezie było więcej Australijczyków niż londyńczyków.
Ja nie lubię jak skini przychodzą na moje koncert. Ja to uwielbiam / Laurel Aitken.
O ironio, grupy które zasługiwały na największe uznanie zostały przeoczone w gorączce złota jaka
ogarnęła głupców. Kapela nie musi być na liście przebojów, by spędzić na jej koncercie wspaniałą noc (de
facto, najczęściej jest wprost przeciwnie), nie ma jednak wątpliwości, że jakaś namiastka sukcesu pozwala
uporać się z widmem problemów.
Prawdopodobnie najlepsze imprezy, na których można było się świetnie bawić, odbyły się zanim
ktokolwiek mógł śnić o pojawieniu się w programie Tops of The Pops. Występy Potato 5 (ziemniak 5) w
1986 i 87 były tak samo dobre jak te późniejsze. Te kartofle to była prawdopodobnie najlepsza kapela jaką
brytania miała przywilej wydać na świat, wliczając w to również „paczkę” z 2-Tone. Ich debiutancki album
i pasmo singli pokazały, że są jedną z najbardziej klasycznych grup grających w tym czasie, a ich wczesne
koncert były wypełnione przez doskonale ubranych skinów i skinpanny. Garnitury z tonics, shermanki,
wiśniowe pantofle, chusteczki w kieszonkach, the works. Co więcej na ich koncertach atmosfera była
zawsze wspaniała, a dosłownie z każdym byłeś tam w dobrych stosunkach, ba, traktowałeś ich jak
najlepszych przyjaciół. A jednak Potato 5 pożegnało się ze sceną, po tym jak nie doczekali się szerszego
zainteresowania, za wyjątkiem wielbicieli wywodzących się z subkultury. To po prostu kryminalna sprawa.
Inne londyńskie grupy jak Maroon Town, całkowicie żeńskie The Deltones czy The Trojans
zasługiwały na o wiele większy kredyt zaufania niż kiedykolwiek otrzymały. Może gdyby Gaz Mayall z
The Trojans, syn słynnego bluesmana Johna Mayalla i główny inicjator tysięcy wspaniałych nocy w Gaz’s
Rockin’ Blues, przehandlowałby słynne image grupy w stylu „wszyscy w kapeluszach” na coś bardziej
chwytliwego to zdobyliby większą popularność.
Wciąż jednak nowa generacja skinheadów potrafiła docenić wartość jamajskiej muzyki i dzięki temu
podłożyć fundamenty pod nadejście nowej przerażającej „paczki”. Co więcej, subkultura teraz na trwałe
była obwarowana w miastach i miasteczkach na całym świecie i przybrało to takie rozmiary, że większość
z nich mogła się pochwalić większymi załogami, od tych które spotykałeś na ulicach Brytanii.
Na wyspach, stary dobry skinhead stał się czymś w rodzaju syna marnotrawnego, źli młodzieńcy stali się
dobrymi. Subkultury pojawiają się i znikają, ale żadna z nich nie kroczyła po świecie tak długo jak
skinhead. I pomimo ich reputacji zadymiarzy, nagle skini stali się niespodziewanie aktorami w świecie
reklam. Może nigdy nie byli tacy źli, po prostu trudna młodzież, chłopaki z sąsiedztwa (...).
Ciężko w to uwierzyć, ale i tak jest to o wiele lepsze niż pogodzenie się z myślą o punkowcach -
studentach, zakładających sobie konta w bankach. Skinheadzi, którzy mówią ci, że czytują The Guardian
(*gazeta konserwatywna) i kupują Persil Automatic są oddaleni o miliony mil od życia ulicy, ale w tym
kierunku to właśnie zmierza. Była mała nadzieja, że podobnie dzieje się na kontynencie, gdzie ludzie
dowiadywali się rzeczy o ruchu z pierwszej ręki.
Koło zatoczyło pełny obrót, skini znowu zaczęli sprawiać problemy na stadionach, tłukąc się z innymi
gangami po całej Europie. Kluby takie jak St. Etienne, Barcelona, Inter Mediolan czy Lokomotiv Lipsk
miały swoje drogie stadiony obsadzone przez setki skinów ! Aż trudno uwierzyć, że typowo brytyjska i
robotnicza subkultura zaczęła rządzić na bocznych uliczkach na całym świecie. Jeśli mowa o najlepszym
towarze eksportowym, to skinhead powinien być umiejscowiony na samym szczycie brytyjskich wyrobów.
Skinhead to krew która płynie w twoich żyłach, to powietrze którym oddychasz, to po prostu droga
życia / Simone Carline, skinpanna z Worcester.
Oczywiście, subkultura przeszła długą drogę od czasów swoich narodzin w robotniczych dzielnicach
Brytanii pod koniec lat 60-tych. Czasy się zmieniały, a razem z nimi ewoluował ruch, czasami na lepsze, o
wiele częściej na gorsze. Z pewnością wielu pierwszym skinheadom nie chciałoby się nawet przejść na
drugą stronę ulicy by nasikać na niektórych z dzisiejszych okazów, gdyby ktoś ich podpalił. Ale kto ich za
to potępia ? Z drugiej strony, inni nie mogliby uwierzyć, że minęło ponad 20 lat, a młodzież wciąż znajduje
przyjemność w szwędaniu się po ulicach w glanach i baranich kożuchach. I nie tylko w Birmingham czy
Londynie, ale także w Berlinie czy Los Angeles.
Biorąc pod uwagę jego obecną liczebność, nie ma najmniejszych wątpliwości, że ruch skinhead będzie
istniał i miał się dobrze jeszcze w XXI wieku. Nie wszystkim to się podoba, ale to nie zależy od polityków,
społeczników czy wykładowców uniwersyteckich, którzy mówią nam co dobre, a co złe. Pod tym
względem każdy musi postępować według własnych przekonań, ale jest jedna rzecz, która nigdy nie
powinna zostać zapomniana - braterstwo krótko ostrzyżonych głów.
Skinhead zawsze był dumny z tego kim jest, dumny ze swego miasta, dumny ze swego pochodzenia i
dumny ze swego kraju. Może nie zostałeś potraktowany najlepiej w tej grze, którą Bóg nazwał dowcipnie
życiem, ale nikt, nigdy nie może ci tego zabrać, jeśli sam nie zdecydujesz by to z siebie wyrzucić.
Jeśli chcesz możesz wziąć wszystkich modsów, punków, długowłosych, tedsów czy normalnych, ale
nigdy nie było młodzieżowej subkultury, która mogłaby nami poruszyć. I nigdy nie będzie, tak długo jak
skinheadzi pamiętają swoje tradycje i przekazują je dalej.
TRWAJ W WIERZE,
NIECH ŻYJE DUCH ’69 !
Hard As Nails
Kiedy w sierpniu 1983 wyszedł pierwszy numer Hard As Nails na pewno nie wstrząsnął on
światem. Co prawda sprzedano tylko 75 kopii, ale to wystarczyło by położyć fundament pod
powrót tradycyjnych skinowskich wartości i nadejście dla nich lepszych czasów.
Głównym celem zina było skupienie uwagi tak zwanych sussed skinheadów, skinheadów którzy
ubierali się elegancko i byli tym co najlepsze w tej subkulturze. Po artykule w Sounds, który
zwrócił na nich uwagę, zin zaczął się rozchodzić w setkach egzemplarzy, a co ważniejsze, sześć
numerów Hard As Nails, które ukazały się pomiędzy 1983 a 85, stały się inspiracją dla wielu
naśladowników takiego sposobu myślenia Backs Against The Wall, Bovver Boot, Tell Us The
Truth, Crophead, ich lista jest długa...
Większość tak zwanych skinheadów to po prostu łyse punki. Skini nie mają nic wspólnego
z łysymi glacami, wąchaniem kleju i z panienkami w 18-dziurkowych martensach / Ian,
Hard As Nails
Wydawanie Hard As Nails zostało zapoczątkowane przez małą załogę skinów z Canvey Island
w Essex, którzy mieli dość pomysłów sklepu Last Resort i gazety The Sun, na to czym jest ruch
skinhead. Chcieli przywrócić czasy eleganckiej skinowskiej odzieży, schludnego trybu życia i
dobrej muzyki. Oczywiście, czasy się zmieniły, szczególnie w tym znaczeniu, co teraz skinheadzi
uważali za dobrą muzykę, więc kapele w stylu The Oppressed, The Burial czy Red London
były zamieszczane na łamach zina równie chętnie jak Desmond Dekker i inni starzy ulubieńcy.
Była nawet mowa o wydaniu składanki oiowej pod tytułem Oi! Tighten Up, na której mieli
znaleźć się Condemned 84, Allegiance To No One, Winston & The Churchills, The Burial i
kilka innych grup, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, a zin wkrótce zakończył swój żywot.
A-Z Of Skinwear
Ruch skinhead nigdy nie polegał na przyczepianiu etykietek, a ten przewodnik nie jest próbą
ustanowienia reguł na to co powinieneś nosić, a czego nie. To po prostu przewodnik po ciuchach, które się
nosi powszechnie w dzisiejszych czasach i które nosiło się w przeszłości. Nie ma miejsca na snobizm w
subkulturze, gdzie tak ważne jest poczucie dumy z przynależności do klasy robotniczej i to, że masz pełną
szafę garniturów z tonics i koszul brutusa nie robi cię nawet trochę lepszym od dzieciaka z jedną
shermanką czy parą glanów. W końcu każdy palant z pieniędzmi w kieszeni może przebrać się za
skinheada, ale tak naprawdę liczy się to co jest w twoim sercu.
Airtex - typ koszuli
Astronauts - swego czasu popularne 11-dziurkowe glany, nazywane tak ponieważ wbudowane w nie
poduszki powietrzne powodowały, że chodziło się w nich jak po Księżycu. W każdym bądź razie tutaj się
je tak nazywa.
Blazers -tak, standardowe blazery, kurtki ze srebrnymi guzikami były ulubiona odzieżą suedeheadów.
Często w kolorach klubów piłkarskich i z naszywką klubu na kieszonce na piersi.
Blooding (deptanie butów) - każdy kto miał nowe buty ryzykował, że go spotka to ze strony kumpli, którzy
robili wszystko co w ich mocy by je podeptać, tak by zostały zabrudzone. Zwano to też christening
(chrzczenie).
Bomber jacket - flajers
Boots - początkowo podkute, wojskowe glany z metalowymi czubkami, także NCB boots i tzw. Monkey
boots, aż w końcu największą popularność zdobyły martensy, w dużym stopniu dlatego, że blachy w
butach zostały przez policję zakwalifikowane jako broń ofensywna. Powodzeniem cieszyły się
szczególnie wiśniowe i czarne, choć dla wielu te drugie straciły swój urok kiedy powszechnie zaczęła je
kupować reszta społeczeństwa. Spotyka się też glany w kolorach brązowym i orzechowym.
Bowler hat (melonik) - nakrycie głowy suedeheadów i clockworkowców.
Braces (szelki) - niby są po to by podtrzymywać twoje spodnie, ale noszono je zwykle by podkreślić
skinowski styl. Dla komfortu raczej się ich nie zakłada, bo spodnie cisną ci wtedy jaja. Czasami noszone
na cienkim pulowerze albo tank topie. Początkowo miały szerokość na około ćwierć cala (2/3 cm), dzisiaj
w użyciu 1 a nawet 2 calowe. Zanim pojawił się punk szelki zazwyczaj nosiło się na ramionach, a nie
wiszące na dupie.
Brogues - sznurowane pantofle z dziurkami poprzebijanymi przez język i dookoła buta w ten sposób by
układały się we wzory. Czarne, brązowe albo burgundowe. W niektórych wersjach dodatkowo blachy w
czubkach. W Stanach nazywa się je powszechnie cordivans i są tam noszone przez FBI. Uważane za
bardzo eleganckie obuwie.
Brutus - typ koszuli, swego czasu robione z najlepszego materiału w kratę. Wspaniałym przykładem
zapinanej na guziki koszuli był brutus gold. Firma robiła też dżinsy, ale nigdy nie stały się one popularne
w kręgach skinheadów.
Cardigan - rozpinany, wełniany sweter. Robił je Fred Perry więc musiały być OK. Te w serek, z
kieszeniami wyglądały najlepiej, ale trzeba było pamiętać żeby dolny guzik pozostawał zawsze rozpięty.
Combats - wojskowe kamuflaże, kurtki i spodnie początkowo noszone przez skinów, ale obecnie
popularne głównie w kręgach zboczeńców i boneheadów. Wstyd.
Combs (grzebienie) - nie były specjalnie w użytku kiedy się miało ostrzyżona głowę. Ale w ’69 skinheadzi
często mieli włosy na tyle długie by móc je czesać. Powodzeniem cieszyły się przede wszystkim
grzebienie metalowe, które po zaostrzeniu mogły być użyte jako broń. Trzymało się je w tylnej kieszeni
spodni, tak by wszyscy kumple widzieli, że posiadasz własny egzemplarz.
Corduroy (sztruksy) - (...) sztruksowe kurtki i spodnie robione przez Levisa, Lee i Wranglera były całkiem
popularne na początku lat 70-tych.
Cravats (krawaty) - zwykle w paisleyowskie wzory i zatknięte za kołnierz koszuli czy bluzy. Noszone
tylko na śluby, pogrzeby czy do szkoły. (*autor chyba zapomniał wspomnieć o krawatach rude boysów z
czasów 2-Tone)
Crombie - typ płaszcza. Mimo tego wszystkiego co o nich słyszałeś czy czytałeś, crombie to nie jest
odzież post-1970-suedeheadowska. Przez lata była domeną różnych ciemnych typków i gangsterów, a
subkultura skinhead zaadoptowała je na początku ’68. Obejrzyj sobie film z ’69 Bronco Bullfrog jeśli nie
wierzysz. Nazwa to skrót od abercrombie, oryginalne robione były na miarę, ale ich cena była chyba
tylko dla kogoś kto obrobił bank. Większość to były jednak imitacje z podszewką z taniej czerwonej
satyny. Nawet wśród takiej garderoby trafia się dobra i gówniana jakość, więc jeśli chcesz zakupić
crombie to wskazana jest rozwaga. Na wysokości lewej piersi powinna być kieszeń do której można
włożyć chusteczkę. Fajnym dodatkiem są też welwetowe kołnierze
Donkey jacket - typ kurtki. Dobre dla dokerów, górników i robotników - to i dobre dla ich synów i córek.
Najlepsze mają wodoodporny, pomarańczowy albo czarny plastik na ramionach i górnej części pleców,
fajny dodatek to NCB albo inne oznakowanie w tym stylu.
Earrings (kolczyki) - chłopaki zaczęły nosić po jednym kolczyku w uchu na początku lat 70-tych, później
nawet po dwa. Dziewczyny wszystko co dało się włożyć w przebite przez uszy dziurki, do ośmiu sztuk,
w obu uszach. Na długo przed punkiem skini z Sunderlandu nosili małe kolczyki w nosach. Było to
jednak dziwactwo lokalnej mody, tak jak choćby w Maidstone gdzie skini paradowali w lato z
olbrzymimi plastikowymi uszami, które można kupić w sklepach ze śmiesznymi rzeczami. Itp itd.
Falmers - rodzaj luźnych dżinsów popularnych wśród smoothsów.
Feathercut (dosł. „strzyżenie na ptaka”) - dziewczęca fryzura. Początkowo włosy były dużo dłuższe, a
fryzura bardziej subtelna, niż to co możesz zobaczyć dziś u niektórych skinpanien. W oryginale góra była
ostrzyżona, ale nie ogolona. Często dłuższe włosy (z tyłu, grzywka i pejsy) są farbowane na odmienny
kolor od tych na czubku głowy. (...)
Harry Fenton - w połowie lat 60-tych dobrze znany krawiec, który robił przyzwoite koszule na guziki.
Miał też wysokiej klasy materiał w kratę.
Fishnet stockings (kabaretki) - cóż więcej trzeba u skinpanny by spełnić marzenia każdego skinheada.
Noszone są też inne rajstopy i pończochy, w tym także te we wzorki, ale oczywiście nie są tak popularne
i sexy. Do tego skarpetki do kostek, zwykle białe, noszone na kabaretki.
Flat cap (kaszkiet, oprychówka) - rzecz niezbędna dla każdego skina.
Flight / Flying jacket (flajers) - obecnie chyba najbardziej popularna kurtka w szerokiej sprzedaży.
Oliwkowa zieleń wygrała zawody z innymi kolorami, chociaż często spotyka się też czarne fleki, co
śmieszniejsze popularne głównie wśród zwolenników „białej siły”, poza tym wszystkie inne kolory jak
choćby niebieski. Za oryginalne uważa się typ MA1 noszony przez amerykańskich lotników, ale to nie
jest do końca prawda, bo mają one epolety na ramionach. W końcu każdy uważa za oryginalny taki
flajers, który ma metalowy suwak, zapinaną na suwak kieszeń na lewym przedramieniu, wewnętrzne
kieszenie i przyzwoite ściągacze przy mankietach i kołnierzu - o wiele lepszy egzemplarz od tego śmiecia
sprzedawanego na syfiastych straganach i tym podobnych sklepach. Zawsze dostajesz to za co płacisz. Te
bardziej eleganckie są gładsze, ale często z jakimiś skuterowymi naszywkami, czy udekorowane innymi
znakami czy haftami. Teoretycznie można nosić je na drugą stronę, po której jest jaskrawy
pomarańczowy materiał (dzięki któremu łatwiej jest odnaleźć zaginionych w akcji pilotów).
Gloves (rękawiczki) - aby wyglądać bardzo modnie noszono często rękawiczki bez palców, poza tym
najbliższe subkulturze skinhead są te rękawice, których używa się na ringu bokserskim.
Greens (bojówki) - wojskowe spodnie robione z mocnego, zielonego materiału. Tanie i wytrzymałe.
Handerchiefs (chusteczki do nosa) - miły akcent do uzupełnienia eleganckiego wyglądu marynarki od
garnituru albo kieszeni crombie. Najlepszy jedwab. Składane na wiele sposobów i przymocowywane
spinką, często z herbem klubu piłkarskiego
Harrington - lekkie kurtki nazywane tak od bohatera telewizyjnego serialu Peyton Place, Rodneya
Harringtona, który zawsze w nich chodził. Zapinane na suwak, a kołnierz na guziki. Zawsze dostępne w
wielu kolorach, czarne, czerwone i płowe są najbardziej popularne. Z podszewką w kratę, ale tak jak
wiele innych rzeczy sprzedawane obecnie egzemplarze nie mają tej jakości co towar z ’69. Uwielbiali je
suedzi, ale w połowie lat 70-tych stało się to modą rodem z High Street (*ulica z Londynie pełna drogich
butików).
Identity bracelets (bransoletki z imieniem) - popularna pozycja ze sklepu jubilerskiego w czasach
pierwszych skinheadów, ale noszona wtedy chyba przez wszystkich.
Jaytex - typ koszuli, warty wzmianki ze względu na wspaniałe, bardzo wytrzymałe guziki.
Laces (sznurówki) - kolor sznurówek w glanach spowodował więcej sprzeczek niż ślepi sędziowie
piłkarscy. Problem leży w tym, że różne kolory oznaczają różne rzeczy. Białe mogły być znakiem NF w
jednym mieście, a w innym symbolizowały anarchię. W Montrealu żółte oznaczały postawę zabójcy
gliniarzy. Co gorsza zawsze znajdzie się jakiś wszystkowiedzący który twierdzi, że wie najlepiej. To
naprawdę nie jest sprawa która wstrząsnęła światem.
Lambswool jumpers - wełniane bluzy. Bardzo eleganckie i bardzo wygodne. Aaaach... czy raczej
powinno być beee...
Lee - typ dżinsów, szczególnie popularny na północy zanim w szerokiej sprzedaży pojawiły się levisy,
zresztą tak samo dobre.
Levi’s - 501 z czerwoną etykietką i kurtka to obowiązkowa rzecz dla każdego skinheada. Najczęściej na
guziki choć niektórzy, w tym ja, preferują zamki błyskawiczne. 505 mają zamki i są tego samego kroju
co 501. Dżinsy z pomarańczowymi etykietkami w niektórych kręgach są przyjmowane z dezaprobatą, ale
bóg raczy wiedzieć dlaczego. Dżinsy początkowo były dużo szersze, a te przylegające do skóry pojawiły
się dopiero w czasach punka.
Loafers - Gładkie, wsuwane pantofle, zwykle z frędzlami wokół języka. (...) W typowych dla butów
kolorach, ale dzięki 2-Tone najbardziej popularne są czarne. Jeśli interesuje cię dobra firma to sprawdź
Frank Wright’s. Były też tzw. penny loafers, ponieważ dziewczęta często przyczepiały do swoich pantofli
jednopensówki.
Lonsdale - to wytwórnia produkująca wyposażenie dla bokserów. Ich podkoszulki, bluzy i swetry stały się
popularne wśród modsów i skinheadów bez wątpienia dzięki sklepowi Lonsdale przy Carnaby Street. (...)
Mac - elegancki płaszcz przeciwdeszczowy zarzucany w czasach modsów. Bardziej była to odzież suedów
i nigdy tak naprawdę nie cieszyła się popularnością. Obecnie służą do perwersyjnych wyczynów starym
świntuchom.
Doctor Martens - nazywane też Doc albo DMs, najsławniejszy typ butów i glanów dzięki poduszce
powietrznej wynalezionej przez dobrego, austriackiego doktora. Bardzo wygodne, stąd ich popularność.
Dostępne 8, 10, 12, 14 a nawet 20 dziurkowe i w większości rozmiarów, w tym dla małych dzieci.
Najbardziej lubiane 8-12 dziurkowe, chociaż boneheadzi wolą te co sięgają im do kolan. Standardem są
czarne i wiśniowe, dostępne też wersje z blachami.
Mini-skirts (minispódniczki) - teraz dopiero jest o czym mówić! Różne typy jak denim (często przerabiane
ze starych 501), dogstooth, Prince of Wales, plain, tonic. Bardzo eleganckie z dopasowana marynarką,
koszulą i pończochami.
Moccasins (mokasyny, cichobiegi) - swego czasu popularne obuwie, jeszcze nawet w ’79, ale obecnie
rzadko spotykane. Prawdopodobnie dlatego, że wasze mamy mają podobne, tyle że puszyste, noce
pantofle.
Mohair (moher) - drogi materiał wyrabiany z wełny (z angory). Idealny na garnitur jeśli stać cię by
zapłacić rachunek.
Monkey boots - glany do kostek z napisem monkey na zelówce. Popularne wśród młodszych chłopców i
dziewcząt, ponieważ łatwo było dostać mniejsze rozmiary.
Norwegians - pantofle z plecionką popularne wśród smoothsów, szczególnie typ selatio.
Oxfords - zwykłe, gładkie buty ze skóry z kwadratowym językiem.
Arnold Palmer - typ koszuli, krzykliwa kratka w niezwykłe kombinacje, ale nie zawsze na guziki.
Permanent sex - typ koszuli, wspaniałe były te dla dziewcząt, z guzikami. Także spodnie, które nigdy nie
wymagały spotkania z żelazkiem.
Fred Perry - wybór odzieży dla tenisistów, zawdzięczający swoją nazwę najlepszemu brytyjskiemu
tenisiście w historii. Koszulki z krótkimi rękawkami były popularne wśród modsów w latach 60-tych, a
obecnie są standardem skinowskiego stroju. Początkowo produkowane z 4 guzikami, później z 3, obecnie
pojawiają się zwykle tylko 2, a obecnie robione są z lżejszego materiału. Początkowo w dość łagodne
kolory, elegancji przy tym dodawały paseczki na kołnierzu i rękawkach. Obecnie dostępne w 52 barwach
- smutna próba rywalizowania z Benettonem. Minęły już czasy kiedy reklamy zachęcały „koszulka Freda,
tyle powiem”. Inna odzież ze słynnym logo w postaci wieńca laurowego to swetry, golfy i kurtki w stylu
harringtonki.
Polish (polerowanie butów) - użytkownicy Propera i kupcy pasty do butów - to właśnie skinheadzi. Kiedyś
uważałem, że nikt nie lubi pastować swoich butów, ale znam kilku typów którym zawsze jest tego mało.
Faktycznie, jeśli odczuwasz dumę ze swego wyglądu to nie możesz wyjść na dwór jeśli twoje buty czy
glany nie błyszczą, nawet jeśli wcześniej zostały wdeptane w ziemie na koncercie.
Pork pie - kapelusz z wąskim rondem. Czasami zwany tez blue beat albo stingy brim. Wszystkie kolory
dopuszczalne, ale czarny najbardziej popularny. Przyzwoity egzemplarz przetrwa o wiele dłużej niż tania
odmiana z bazaru.
Royals (pantofle) - przedsiębiorstwo Faith Royals było tym które wprowadziło styl brogues, przez co takie
buty często nazywane są od firmy royals.
Scarf (szalik) - konieczny na zimę jeśli nie mieszkasz na Hawajach (i zanim nawet się zapytasz to są skini
którzy tam żyją). Te piłkarskie są najbardziej popularne, a najbardziej cenionym z nich jest szalik
Gillingham FC (*to oczywiście żart Marshalla, który kibicuje temu klubowi), także w paisleyowskie
wzory.
Shaver - elektryczne maszynki do obcinania włosów są w szerokiej sprzedaży, a ich koszt zwraca się po
kilkunastu strzyżeniach. Czołową firmą jest Wahl, sprzedająca maszynki z kompletnym wyposażeniem w
które wchodzą plastikowe nakładki, tak więc możesz wybrać sobie długość na jaką chcesz się obciąć.
Przechowuj maszynkę dobrze naoliwioną jeśli chcesz z niej długo korzystać.
Sheepskin (kożuch barani) - okrycie noszone przez szerokich w barach chłopaków i menadżerów
piłkarskich na całym świecie, że nie wspomnę o tysiącach skinheadów. Drogie, ale warte każdego
wydanego pensa. Poza tym zawsze można na nie trafić w sklepach z używaną odzieżą, Najbardziej
lubiane te co zakrywają ci dupę. Kolory do wyboru, od płowych po ciemnobrązowe.
Shirts (koszule) - zapinane na guziki koszule w amerykańskim stylu, do kupienia bez problemów i
najbardziej popularne. Zawsze noszone z rozpiętym guzikiem przy szyi i podwiniętymi rękawami.
Perówki noszone zwykle z zapiętymi wszystkimi guzikami.
Ben Sherman - najbardziej popularna koszula wśród skinheadów, nic w tym zresztą dziwnego, bo
najłatwiej ją dostać. Ben Sherman był Kanadyjczykiem, który zaczął sprzedawać na początku lat 60-tych
swój własny typ koszuli w amerykańskim stylu. Wkrótce jego wyroby stały się popularne wśród
modsów, ale to skinheadzi zrobili temu gościowi miejsce na mapie. Zapinany kołnierz miał także guzik z
tyłu, do tego dochodziła pętelka do wieszania koszuli. Typ z kieszenią na lewej piersi jest symbolem
stylu skinhead. Wcześniejsze, z krótkimi rękawkami, miały 2 guziki i wycięcia w rękawkach w kształcie
litery V, później 2 guziki, a obecnie tyko jeden. Często zwane też bennies i dostępne w wersjach
gładkich, w paski i w kratę.
Skull caps - wełniane czapki dzięki którym twojej głowie było naprawdę ciepło. Często nazywane Benny
hat za dobrotliwym grubaskiem z opery mydlanej Crossroads, która swego czasu było obowiązkowo
oglądana przez skinów w Brytanii. Miss Diano, gdzie jesteś !?
Socks (skarpetki) - gładkie, białe, sportowe skarpetki cieszą się uniwersalna popularnością. O wiele
większą niż czerwone.
Sta-Prest - spodnie które nigdy nie potrzebują prasowania, są do tego bardzo eleganckie. Robione przez
wiele firm, ale żadne nie równają się do levisów, szczególnie białe biją wszystkie inne na głowę. Dobre
były też Ever-Presty. Popularne kolory to biały, czarny, burgundowy, bladoniebieski i płowy.
Steelies (blachy) - glany z metalowymi czubkami były bardzo popularne ze względu na ich możliwość
zastosowania w awanturach. Jeden kop w jaja i niewielu się znajdzie takich którzy poproszą o jeszcze.
Ale od kiedy zostały zakwalifikowane jako broń ofensywna inne glany zajęły ich miejsce.
Style (styl) - to czym czuć dobrze ubranego skinheada.
Suits (garnitury) - 3 lub 4 guzikowe, z wąską klapą, do tego wycięcie z tyłu przez środek, a czasami dwa
symetryczne wycięcia (na długość 18 cali) - tak wygląda standardowy skinowski garnitur. Kieszenie to
kolejny fajny dodatek. Zawody na najlepszy garnitur powodowały, że miałeś 2 kieszenie z jednej strony,
a z drugiej jedną, albo 3 z jednej, a 2 z drugiej strony i tak dalej. Kolejnym znakiem dobrego stylu były
guziki na rękawach, przy czym trzy to było minimum, a czasami współzawodnictwo na guziki kończyło
się na łokciu. Dolny guzik zwykle zostawał nie zapięty, a spodnie były na tyle krótkie by widać było
buty, a nawet skarpetki. Robione z prawdziwego moheru albo taniego trewiru, a minispódniczki w stylu
Prince of Wales albo z tonic. Letnie kolory skłaniały się ku ciemnoniebieskiemu, zielonemu albo
granatowemu, natomiast w zimę noszono czarne i brązowe (...). Skinpanny początkowo nosiły marynarki
do garniturów długości trzy czwarte
T-shirt (podkoszulka) - noszone przez dzieciaki od lat 50-tych, skinheadzi nie stanowili tu wyjątku Poza
tym nie każdy mógł sobie pozwolić na bóg wie ile shermanek. Logo kapeli, kluby piłkarskie, flaga
brytyjska i tym podobne były najbardziej popularne.
Tank top - sweterki bez rękawów popularne we wczesnych latach 70-tych. Zwykle we wzory, czasami
naprawdę okropne. Noszono na nie też szelki.
Tattoos - mnóstwo skinheadów ma tatuaże. Kluby piłkarskie, kapel, miłości, kraje, załogi, tu wszystko
może się pojawić. Wielu londyńskich skinów miało swego czasu gwiazdę na środku lewej dłoni. Inną
popularną dziarą były cztery kropki tworzące kwadrat pomiędzy kciukiem a pozostałymi palcami,
robione sobie przez gości, którzy siedzieli. ACAB. Tatuaże mogą wyglądać naprawdę elegancko, albo
naprawdę ohydnie, zależy kto je robił. Musisz jednak pamiętać, że tatuaż będziesz miał do końca życia,
tak więc decyzja by sobie jakiś zrobić musi należeć do ciebie.
Tonic - materiał w dwóch odcieniach, który zmienia kolor w zależności od padającego światła. Bardzo
elegancki na garnitur.
Trevira - materiał na ubrania podobny do moheru, ale tańszy. Popularne są robione z niego garnitury.
Trim fit - koszula firmy Brutus, szczególnie lubiana przez dziewczęta. Nie da się jej założyć na brzuch
piwosza.
Umbrella (parasolka) - z akcesoriów suedeheada, często z zaostrzonym szpicem do awantury.
Union shirt - koszula bez kołnierza często zwana grandad shirt. Pochodzi z czasów kiedy kołnierze były
odczepialne i zdejmowano je do ciężkiej pracy. W sprzedaży gładkie i w paski, z kieszenią na lewej
piersi.
Windcheater - lekka koszula damska. Kiedyś bardzo popularna, ale dziś już rzadko spotykana. Miała być
nieprzemakalna i ciepła, ale deszcz i wiatr z łatwością przez nią przenikały.
Wrangler - kolejna popularna firma robiąca dżinsy i kurtki, szczególnie lubiana przez skinów z północy.