Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem

background image

background image

SHERRYL WOODS

Randka z przeznaczeniem

background image

ROZDZIAŁ 1

Mack Carlton, słynny wśród kibiców ze swych szybkich ruchów i

zręcznych uników na boisku, z powodzeniem wymykał się przez

większą część miesiąca także swej ciotce Destiny, ale w końcu

okazała się ona sprytniejsza niż wszyscy obrońcy liniowi, z którymi

Mack spotkał się w czasie kariery piłkarskiej. Z pewnością miała też

silniejszą niż oni motywację. Dopadnięcie go pozostawało więc tylko

kwestią czasu.

Parę tygodni wcześniej udało się jej ożenić jego starszego brata,

Richarda, teraz więc wszystkie wysiłki skupiła na następnym

bratanku. Nie starała się nawet zachować dyskrecji, prezentując mu

kolejne kandydatki na żonę.

Mnogość kobiet nie była dla Macka niczym nadzwyczajnym, bo

przecież opinia playboya przylgnęła do niego zasłużenie, ale żadna z

tych, które wybierała Destiny, nie była w jego typie. Miały wypisane

na twarzy, że znajomość traktują poważnie i perspektywicznie,

Mack zaś ani myślał angażować się poważnie i perspektywicznie.

Kto jak kto, ale właśnie ciotka powinna zdawać sobie z tego sprawę.

Podobnie jak jego starszy brat, wiedział, co to znaczy utracić

ukochaną osobę.

W przeciwieństwie do Richarda jednak, który na skutek tego

traumatycznego przeżycia bał się zaangażować uczuciowo, Mack

wolał myśleć, że jego niechęć do trwałych związków wynika raczej z

pragnienia poznania jak największej liczby kobiet niż z lęku przed

ewentualnym opuszczeniem.

background image

Po cóż ograniczać się do jednego dania, skoro ma się do

dyspozycji cały bufet? Oczywiście, śmierć rodziców, którzy zginęli

podczas katastrofy małego samolotu w górach Blue Ridge, kiedy

Mack miał zaledwie dziesięć lat, wstrząsnęła nim, ale uraz nie

pozostał w nim tak długo jak w Richardzie.

Nie wiedział, na ile zdołał przekonać o tym swojego brata i

ciotkę, bo nawet młodszy brat, Ben, uważał, że cała ich trójka jest

emocjonalnie zachwiana na skutek przeżytej tragedii. Mack jednak

wiedział swoje, w każdym razie jeśli chodziło o niego samego. Po

prostu piekielnie lubił kobiety. Wysoko cenił odmienność ich

poglądów, ich podejście do życia, żywą inteligencję.

No tak, takie określenia są jak najbardziej na miejscu, tak właśnie

należy mówić, nawet jeśli

w pobliżu nie było nikogo

wtajemniczonego w jego prywatne, aż nadto męskie myśli.

Prawdę mówiąc bowiem, najwyżej cenił w kobietach sposób, w

jaki zachowywały się w jego ramionach, ich delikatną skórę i

namiętne

reakcje.

Sprawiała

mu,

oczywiście,

przyjemność

sympatyczna rozmowa, jak każdemu mężczyźnie, ale tak naprawdę to

uwielbiał intymność seksu, niezależnie od tego, jak okazywała się

złudna i ulotna.

Przesadą byłoby utrzymywać, że jest uzależniony od seksu, ale

trochę zamieszania w pościeli sprawiało, że krew zaczynała mu

żwawiej płynąć w żyłach. Może w tym właśnie kryje się sedno

sprawy? Może najbardziej lubi w seksie to, że pobudza go do życia i

pozwala zapomnieć o tym, czego dowiedział się już w dzieciństwie -

background image

że życie jest krótkie, a śmierć czyha na każdym kroku? Być może,

rzeczywiście został mu jakiś uraz i lęk po wypadku rodziców.

Rozmyślania nad tym niezwykle ważnym odkryciem przerwało

mu wkroczenie Destiny do siedziby klubu, gdzie urządził sobie

spokojną przystań jako współwłaściciel drużyny, w której niegdyś

grał. Był tak zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się ciotki w

tym bastionie męskości, że znieruchomiał i wpatrywał się w nią

szeroko otwartymi oczami.

- Unikałeś mnie - przypomniała z figlarnym uśmiechem, siadając

naprzeciwko.

Miała na sobie jasnobłękitny kostium, doskonale podkreślający

kolor oczu. Jak zawsze, sprawiała wrażenie, że dopiero co wyszła z

salonu piękności, ale nie przypominała osoby ze zdjęć robionych w

okresie, gdy gdzieś na południu Francji zajmowała się malarstwem.

Wyglądała na nich trochę obco i egzotycznie.

Mack zastanawiał się niekiedy, czy ciotka tęskni za tamtymi

latami, czy żałuje życia, które porzuciła, by wrócić do Wirginii i zająć

się trzema osieroconymi bratankami. Jako dziecko nigdy nie odważył

się o to spytać, bo bał się, że jeśli przypomni jej to, co dla nich

poświęciła, popędzi z powrotem do Europy. Później zaś uznał, że jej

obecności i zadowolenia z życia, na które się zdecydowała, może już

być pewien.

Rzucił ciotce chłodne spojrzenie, zdecydowany nie dać po sobie

poznać, że jej przybycie wywarło na nim wrażenie. W stosunkach z

Destiny najlepszą taktyką było nieokazywanie nawet cienia słabości.

background image

- Wydaje ci się - odparł beznamiętnie.

Destiny zachichotała.

- Czyżby? Nie wymknąłeś się wczoraj wieczór tylnymi drzwiami

od Richarda i Melanie? Przecież widywałam twoje plecy tak często na

boisku, że trudno by mi było pomylić je z czyimiś innymi.

Do licha! A już mu się wydawało, że tak sprytnie się ewakuował.

Oczywiście, istniała i taka możliwość, że to brat się wygadał. Richard

uważał bowiem, że Mack trochę za dobrze się bawił udanymi

manewrami Destiny, które doprowadziły do małżeństwa z Melanie, i

teraz bardzo chciał mu odpłacić pięknym za nadobne.

- Naprawdę mnie zauważyłaś, czy to Richard wszystko wypaplał?

- spytał otwarcie. - Wiem, że tylko czeka, bym podzielił jego los i

wpadł w jedną z tych twoich pułapek.

- Twój brat nie jest paplą! - obruszyła się Destiny. - A ja mam

doskonały wzrok. - Obrzuciła go taksującym spojrzeniem. - Czego się

właściwie boisz, Mack? - spytała.

- Myślę, że obydwoje znamy odpowiedź na to pytanie.

Podejrzewam także, że właśnie w tej sprawie składasz mi wizytę.

Przyznaj się więc, co masz w zanadrzu, Destiny. Zanim odpowiesz,

ustalmy, że moje życie osobiste jest wyłącznie moją sprawą, i że

doskonale daję sobie z tym radę.

- O tak. - Ciotka spojrzała na niego niewinnie. - Poznać już

choćby po tych wszystkich rubrykach plotkarskich. Cóż, to wysoce

niestosowne, Mack. Możesz nie mieć bezpośrednich kontaktów z

Carlton Industries, ale wiesz, że rodzina cieszy się szacunkiem w tym

background image

mieście. Powinieneś o tym pamiętać, zwłaszcza że Richard

przymierza się do kariery politycznej.

Znał te argumenty, bo Destiny miała zwyczaj zagrywać kartą

rodzinną. Zdziwił się jednak, że znowu korzysta z taktyki, która już

kiedyś tak fatalnie ją zawiodła.

- Większość ludzi potrafi nie utożsamiać mego brata ze mną. A

poza tym jestem dorosły - przypomniał, jak już wielokrotnie

wcześniej. - Dorosłe są również kobiety, z którymi się spotykam.

Nikomu nic złego się nie dzieje, nikt nikogo nie krzywdzi.

- I jesteś zadowolony ze swego życia? - spytała Destiny z

niedowierzaniem.

- Oczywiście. Nie mógłbym czuć się szczęśliwszy - zapewnił.

Pokiwała głową z namysłem.

- No cóż, skoro tak... Wiesz, że twoje szczęście zawsze było dla

mnie najważniejsze. Twoje i twoich braci.

Mack obserwował ją spod zmrużonych powiek. Destiny nie

zrezygnuje ze swoich planów, dopóki istnieje choć odrobina nadziei.

Inaczej Richard nie byłby teraz żonaty. Mack powinien o tym

pamiętać.

- Doceniamy, że nas kochasz - zaczął ostrożnie. - Cieszę się

jednak, że podzielasz moje zdanie, jeśli chodzi o wybór dziewczyn, że

przyznajesz mi prawo do tego wyboru. Muszę przyznać, że

odetchnąłem z ulgą.

- Mogłam się tego domyślać - powiedziała Destiny, z trudem

kryjąc uśmiech. - Kobiety, z którymi ja bym cię chciała widzieć,

background image

najwyraźniej ci nie odpowiadają, bo gustujesz w osóbkach raczej mało

skomplikowanych.

Puścił mimo uszu ten przytyk. Słyszał podobne słowa już nieraz.

- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał uprzejmie.

- Może potrzebujesz gadżetów klubowych na jedną ze swych

aukcji dobroczynnych?

- Nie, nie. Po prostu wpadłam, żeby cię wreszcie zobaczyć -

wyznała z rozbrajającą szczerością. - Przyjdziesz któregoś wieczoru

na kolację?

- Teraz, kiedy już wiem, że nie zamierzasz mieszać się w moje

życie osobiste, chętnie - odparł. - Czy na niedzielę przewidujesz

czyjąś wizytę?

- Oczywiście.

- A więc przyjdę - obiecał.

W końcu i tak będzie miała gości, jeśliby nawet do niedzieli

straciła chęć ujrzenia bratanka.

- Pójdę już, - Podniosła się z fotela.

Mack odprowadził Destiny do windy. Znowu uderzyło go, że

ciotka jest taka drobna, sięgała mu zaledwie do ramienia. Zawsze

stanowiła jednak siłę, z którą należało się liczyć, i przez to wydawała

się jakby wyższa.

On ma prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości, może

więc Destiny po prostu jest kobietą średniego wzrostu? A jeśli wziąć

pod uwagę jej dynamiczną osobowość i niewyczerpane wprost zasoby

energii, trzeba stwierdzić, że nie ma równych sobie wśród

background image

wpływowych kobiet Waszyngtonu - czy to wysokich, czy całkiem

niskich.

Tuż przed drzwiami windy ciotka posłała mu jeden ze swych

najbardziej ujmujących uśmiechów, zarezerwowanych z reguły dla

dyrektorów korporacji, od których chciała wyciągnąć trochę dolarów

na działalność charytatywną. Mack natychmiast stał się podejrzliwy.

- Och, kochanie, byłabym zapomniała - rzuciła, sięgając do

torebki po jakąś karteczkę. - Czy mógłbyś po południu wstąpić do

szpitala? Dzwoniła do mnie doktor Browning z onkologii. Jeden z jej

małych pacjentów jest w bardzo kiepskim stanie. To twój zagorzały

wielbiciel, więc lekarka uważa, że twoje odwiedziny mogłyby go

podbudować psychicznie.

Mimo dzwonka alarmowego, który rozległ się nagle w głowie

Macka, wziął kartkę z adresem. Niezależnie od prawdziwych

zamiarów ciotki była to prośba, której nie sposób odmówić.

Destiny zdawała sobie zresztą z tego sprawę, bo przecież wyrobiła

we wszystkich swych trzech bratankach poczucie odpowiedzialności.

Sława piłkarska Macka zaś sprawiła, że spełnianie podobnych próśb

stało się częścią jego życia.

Zerknął na zegarek.

- Za dwie godziny mam spotkanie służbowe, ale po drodze

wstąpię do szpitala - obiecał.

- Dziękuję, kochanie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. -

Destiny rozpromieniła się. - Powiedziałam doktor Browning, że

background image

przyjdziesz, choć na pewno nie przekazano ci, że dzwoniła w tej

sprawie do ciebie.

- A dzwoniła? - zdziwił się Mack.

- Myślę, że nieraz, dlatego też stałam się dla niej ostatnią deską

ratunku - dodała Destiny.

Mack uśmiechnął się pogodnie, bo jego podejrzenia co do

zamysłów ciotki rozwiały się bez śladu.

- Postaram się to wyjaśnić - przyrzekł. - Ludzie z klubu wiedzą, że

chodzę na takie spotkania, kiedy to tylko możliwe, zwłaszcza do

dzieci.

- Jestem pewna, że musiało nastąpić nieporozumienie -

powiedziała ciotka. - Najważniejsze jednak, że tam pójdziesz. A ja

będę się modlić w intencji tego chłopca. Opowiesz mi wszystko w

niedzielę. Niewykluczone, że będziemy w stanie coś jeszcze dla niego

zrobić.

Mack pochylił się i pocałował ciotkę w policzek.

- To ty powinnaś tam chodzić. Z twoją pogodą ducha i

optymizmem możesz poprawić humor każdemu choremu.

- Jakież to miłe słowa, Mack. - W oczach Destiny rozbłysły

radosne iskierki. - Zaczynam się domyślać, na czym opiera się twoje

powodzenie u kobiet.

Mack mógłby wyjaśnić, że to nie komplementy i słodkie słówka

podbijają serca kobiet, z którymi się umawia, ale zdawał sobie

sprawę, że nie o wszystkim może powiedzieć starszej pani, która w

dodatku jest jego ciotką. Jeśli więc chce wierzyć, że powodzenie u

background image

kobiet bratanek zawdzięcza walorom towarzyskim, nie będzie jej

wyprowadzał z błędu. Zaoszczędzi sobie w ten sposób kolejnego

kazania.

- To przecież gra, na litość boską! - zniecierpliwiła się Beth

Browning, widząc oburzone spojrzenia kolegów z dziecięcego szpitala

onkologicznego. - Gra, której dorośli mężczyźni poświęcają czas, a

przecież powinni wykorzystywać przede wszystkim swe mózgi, a nie

mięśnie. Oczywiście pod warunkiem, że ich mózgi w ogóle

funkcjonują.

- Mówimy o futbolu zawodowym - zaprotestował radiolog Jason

Morgan, jak gdyby lekarka wypowiedziała ciężkie bluźnierstwo. -

Chodzi o wygrane i przegrane. To tak jak triumf dobra nad złem.

- Ciekawe, czy tego samego zdania będą chirurdzy, którym

przyjdzie składać kości dzieciaków po sobotnich meczach - zauważyła

Beth.

- Obrażenia w czasie meczu są nieomal rytuałem inicjacji - upierał

się Hal Watkins.

- I dobrodziejstwem dla was, ortopedów - uzupełniła Beth.

- Ejże, to nie fair. Nikomu nie sprawia radości widok rannego

dziecka.

- To trzymaj dzieci z daleka od boiska! - warknęła.

Jason wyglądał na zdumionego.

- No to kto będzie kiedyś grał zawodowo? - spytał bezradnie.

background image

- Och, dajcie spokój, po co w ogóle ktoś miałby to robić? -

odparowała Beth, poruszona do żywego.

Czytała o Macku Carltonie i jego awansie z gwiazdy futbolu na

właściciela drużyny. Ten facet jest przecież prawnikiem z

wykształcenia. Co za marnotrawstwo! Beth nie była bynajmniej

wielbicielką prawników, zwłaszcza że to właśnie ich zachłanność

doprowadziła do podwyżek w ubezpieczeniach od błędów lekarskich,

ale przecież dyplom to dyplom.

- Bo to jest futbol, na litość boską! - wykrzyknął Hal, oburzony

tak, jakby piłka nożna była równie nieodzowna do życia jak tlen.

- Dajcie spokój, chłopcy. To tylko zabawa, ni mniej, ni więcej. -

Beth odwróciła się w stronę Peytona Langa, hematologa, który na

razie zachowywał milczenie. - Co ty o tym myślisz?

- Nie licz na to, że cię poprę. - Peyton uniósł ręce w obronnym

geście. - Mam po prostu w tej sprawie mieszane uczucia.

Niespecjalnie interesuję się futbolem, ale i nie robię problemu z tego,

że ktoś się nim pasjonuje.

- Nie uważasz za absurdalne, że tak dużo czasu, pieniędzy i

energii marnuje się po to, by zdobyć jakiś głupi tytuł? - drążyła temat

Beth.

- A mistrzostwa świata? - Jason obstawał przy swoim.

- Spójrzmy na to inaczej. Jest w tym mieście bogaty facet, który

ma dość pieniędzy, by kupić najlepszych zawodników, a oni zapewnią

mu ekscytujące chwile w niedzielne popołudnia - powiedziała

zjadliwie. - Gdyby Mack Carlton miał jakieś prawdziwe życie,

background image

rodzinę, gdyby zajmował się czymś poważnym, nie traciłby przecież

pieniędzy na drużynę piłki nożnej.

Zamiast spodziewanych okrzyków protestu w szpitalnej kawiarni

zapanowała cisza. Koledzy, najwyraźniej speszeni, wymienili

zmieszane spojrzenia.

- Nie zmienisz zdania? - spytał Jason, patrząc na nią osobliwym,

błagalnym niemal wzrokiem.

- Dlaczego miałabym zmieniać? - Wzruszyła ramionami.

- Ponieważ jestem niemal pewny, że na początku rozmowy

wspomniałaś o ściągnięciu tutaj Macka Carltona, żeby odwiedził

Tony'ego Vitale'a - wyjaśnił Jason. - Chłopak wprost wariuje na jego

punkcie. Uznałaś, że spotkanie z Mackiem poprawi mu nastrój,

zwłaszcza że tak źle znosi chemioterapię.

- Tak? - Beth zmrużyła oczy. - Ten wasz wzór wszelkich cnót

piłkarskich, tak bardzo troszczący się o naszą społeczność, nawet się

nie pofatygował, żeby odpowiedzieć na mój telefon.

Jason ruchem głowy wskazał coś za plecami Beth Browning. Do

licha, pomyślała, ujrzawszy wysokiego, barczystego mężczyznę w

szytym na miarę garniturze. Pod okiem miał niewielką bliznę, która

wcale nie szpeciła przystojnej twarzy.

Przeciwnie, dodawała nawet charakteru idealnym rysom i

przyciągała uwagę do ciemnych oczu, tak nieprzeniknionych, że Beth

aż zadrżała. Cały wygląd przybyłego świadczył o jego zamożności,

dobrym guście i pewności siebie.

background image

- Pani doktor Browning? - spytał z pewnym niedowierzaniem,

wskazującym, że oczekiwał kogoś znacznie starszego. Mimo że nie

usłyszał przed chwilą niczego miłego o sobie, zachowywał się

spokojnie i uprzejmie.

Beth gorączkowo starała się zebrać myśli i wypowiedzieć słowa

przeprosin, które się gościowi niewątpliwie należały, ale nie była w

stanie wydobyć z siebie głosu. Nigdy by nikogo przecież celowo nie

obraziła, nawet jeśli żywiła pogardę dla mężczyzn marnotrawiących

pieniądze na wyczyny sportowe.

- Zaraz się panem zajmie, niech tylko dojdzie do siebie po tej

gafie. - Jason przytomnie rozładował napięcie.

Wdzięczna koledze za pomoc, Beth wstała i wyciągnęła rękę.

- Witam, panie Carlton, nie spodziewałam się pana - powiedziała.

- To oczywiste. - Uśmiechnął się lekko. - Ciotka mówiła mi, że

nie mogła się pani ze mną skontaktować. Naturalnie, moi pracownicy

nie powinni byli odsyłać pani z kwitkiem. Przepraszam za nich.

Beth wiedziała z plotek zamieszczanych w lokalnej prasie, że

Mack to znany playboy. Teraz wiedziała również, skąd ta opinia. O ile

bowiem jego spojrzenie odebrało jej mowę, o tyle jego uśmiech

mógłby rozpalić emocje w każdej kobiecie.

Ekspiłkarz był tak skruszony i przepraszał tak szczerze, że z

pierwszej opinii Beth na temat tego człowieka nie pozostało ani śladu.

Nie spodziewała się po tego typu mężczyźnie takiej reakcji i wcale nie

była pewna, czy jest z niej zadowolona.

background image

- Może napiłby... - Poirytowana tym, że nie może zebrać myśli,

głęboko zaczerpnęła powietrza i spróbowała jeszcze raz: - Może

napiłby się pan kawy?

- Mam niewiele czasu - powiedział. - Byłem w pobliżu, więc

postanowiłem wyjaśnić, że nie zignorowałem pani telefonów.

Pomyślałem też, że nadarza się dobra okazja do odwiedzenia

Tony'ego.

- Oczywiście - odparła pospiesznie, zdając sobie sprawę, ile ta

wizyta znaczy dla chłopca. Co prawda, pora odwiedzin jeszcze nie

nadeszła, ale Beth bez wahania zdecydowała się złamać przepisy. -

Zaprowadzę pana do niego. Będzie zachwycony.

Jason chrząknął znacząco i Beth uświadomiła sobie, że koledzy

chcą, by przedstawiła ich lokalnej legendzie futbolu. Zdumiewające,

że dorośli mężczyźni mogą tak samo uwielbiać Macka Carltona jak jej

dwunastoletni pacjent. Zatrzymała się więc i dokonała prezentacji.

Na tym się jednak nie skończyło. Wyglądało na to, że

zafascynowani lekarze mają zamiar do wieczora dyskutować o

futbolu.

- Nie zapomnieliście, że pan Carlton przyszedł tutaj, by odwiedzić

Tony'ego?- zapytała.

Mack posłał jej następny z serii uśmiechów, które mogłyby stopić

lody Grenlandii.

- A poza tym niebawem zanudzimy panią doktor na śmierć -

dodał kurtuazyjnie.

background image

Beth nie ośmieliłaby się przyznać, że rozmowa ją nudzi, by nie

urazić gościa jeszcze bardziej. Nie miała jednak również ochoty

kłamać.

- Mówił pan, że nie ma dużo czasu - przypomniała.

- Rzeczywiście. A więc chodźmy, pani doktor. - Uśmiechnął się

szeroko.

Zadowolona, że wreszcie może zrobić coś konkretnego,

poprowadziła go szybkim krokiem w kierunku oddziału, na którym

dwunastoletni Tony spędził już znaczną część życia.

- Proszę mi coś powiedzieć na temat tego chłopca - poprosił

Mack.

- To dwunastolatek chorujący na białaczkę - odrzekła Beth,

usiłując opanować zdenerwowanie. Nie lubiła opowiadać o swych

pacjentach, zwłaszcza jeśli bitwa o ich życie zapowiadała się na

przegraną. - Jest tu już trzeci raz. Tym razem jednak nie reaguje tak

dobrze na chemioterapię jak wcześniej. Mieliśmy nadzieję, że

przygotujemy go do przeszczepu szpiku, nie mamy jednak

odpowiedniego dawcy, a ze względu na to, że źle znosi chemię,

obawiam się, że i tak nie byłoby to teraz możliwe.

Mack słuchał uważnie.

- Jakie są rokowania? - spytał.

- Kiepskie - odparła krótko.

- A pani traktuje to bardzo osobiście - zauważył.

- Wiem, że nie mogę wygrać każdej walki. - Beth potrząsnęła

głową. Powtórzyła słowa, które wcześniej tego dnia wypowiedziała do

background image

psychologa, poważnie zaniepokojonego jej stanem. Niewiele osób

orientowało się, jak bardzo osobisty jest jej stosunek do Tony'ego.

Zaskoczyło ją więc, że Mack Carlton od razu się tego domyślił.

- Ale nienawidzi pani przegrywać - dodał.

- Jeśli w grę wchodzi śmierć pacjenta, oczywiście, że nie -

odparła. - Zdecydowałam się na studia medyczne po to, by ratować

życie.

- Dlaczego? - zapytał.

Zanim uzyskał odpowiedź, dodał:

- Wiem, że to nadzwyczaj szlachetny zawód, ale zajmowanie się

chorymi dziećmi to poważne obciążenie psychiczne. Dlaczego

właśnie pani? Dlaczego wybrała pani pediatrię?

Zaskoczyło ją to zainteresowanie.

- Pediatria pociągała mnie, od kiedy pamiętam - odrzekła, zdając

sobie sprawę, że brzmi to mało konkretnie.

- Ponieważ? - Najwyraźniej nie zadowoliło go to wyjaśnienie.

Znowu dowiódł, że jest bardzo wnikliwym obserwatorem.

- Dlaczego to pana interesuje? - spytała, wciąż unikając jasnej

odpowiedzi.

- Bo najwyraźniej interesuje to panią. - Patrzył uważnie.

Przenikliwość Carltona zaskoczyła Beth. Nie ulegało wątpliwości,

że ten mężczyzna nie zaprzestanie dociekań, dopóki nie dowie się

całej prawdy.

- No dobrze, powiem panu. Mój starszy brat zmarł na białaczkę,

kiedy miałam dziesięć lat - odparła, wyjawiając nowo poznanemu

background image

człowiekowi więcej niż komukolwiek spoza rodziny. Członkowie

rodziny dobrze bowiem wiedzieli, czym się kierowała, wybierając

studia medyczne, ale nie popierali tej decyzji. Obawiali się, że praca z

chorymi dziećmi przysporzy Beth wielu cierpień. - Przyrzekłam sobie,

że poświęcę się ratowaniu innych dzieci.

Mack popatrzył na nią ze szczerą sympatią.

- Miałem więc rację: traktuje to pani bardzo osobiście - rzekł.

- Tak, chyba tak. - Westchnęła.

- Czy myśli pani, że wytrzyma pani długo, jeśli będzie się tak

bardzo przejmować każdym pacjentem?

- Wytrzymam tyle, ile będę musiała - odparła. - Mam niewielu

pacjentów, bo większość czasu pochłania mi praca naukowa. Nasze

metody leczenia są z każdym rokiem lepsze. - Tyle że nie w wypadku

Tony'ego, dodała w duchu. To dlatego poświęcała mu tyle uwagi.

- Tyle że nie pomagają Tony'emu. - Mack jakby czytał w jej

myślach.

Beth z trudem powstrzymywała łzy.

- Na razie nie - przyznała. - Ale wygramy i tę bitwę, na pewno -

podkreśliła z determinacją.

- Tak, myślę, że pani wygra. - Mack patrzył na nią z podziwem.

- Czy moja obecność naprawdę może chłopcu jakoś pomóc?

- W każdym razie powinna mu podnieść nastrój - zapewniła Beth.

- Ostatnio jest przygnębiony, a poprawa samopoczucia dziecka bywa

niekiedy najważniejszym elementem leczenia. Nie wolno dopuścić do

tego, żeby się załamało i poddało chorobie.

background image

- A więc dobrze. - Mack skinął głową. - Chodźmy do niego i

pogadajmy o futbolu. - Rzucił jej zuchwałe spojrzenie. - Domyślam

się, że pani nie będzie zbyt rozmowna.

Beth roześmiała się mimo woli, stwierdzając, że czuje do Macka

sympatię. Mogła sporo wybaczyć komuś, kto ma poczucie humoru,

niezależnie od tego, czy żartuje z własnych dziwactw, czy z cudzych.

- Pewnie nie - przyznała.

- To dobrze. Wprawdzie nie zarabiam na życie leczeniem ludzi

ani badaniem kosmosu, ale nie lubiłbym, gdyby pani okazywała

lekceważenie dla mojego sposobu życia, zwłaszcza przy dziecku, dla

którego to, co robię, jest ważne.

Popatrzyła na niego zbulwersowana. Jej poglądy na temat futbolu

czy samego Macka Carltona nie miały przecież teraz żadnego

znaczenia.

- Oczywiście, panie Carlton. Powstrzymam się od wszelkich

komentarzy. Najważniejszy jest Tony.

- Proszę mi mówić „Mack". Tak jak moi fani - zaproponował.

- Nie zaliczam się do pańskich fanów.

- Nic straconego - zakpił. - Wszystko przed panią.

Tak, wszystko przed nią. Chociaż nie, Mack Carlton nie

potrzebował kolejnego podboju. Plotkarskie pisemka pełne były imion

kobiet przekonanych, że zapisały się na trwale w jego życiu. Bardzo

rzadko jednak te imiona się powtarzały. Beth nie miała ochoty

próbować szczęścia na tym zatłoczonym polu.

background image

- Proszę na to nie liczyć, panie Carlton. Jedyną osobą, której

uznanie jest ważne, to Tony.

- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby i pani okazała mi choć

odrobinę uznania - powiedział Mack, spojrzawszy jej prosto w oczy.

Mimo że najwyraźniej chciał jedynie wprawić ją w zakłopotanie,

Beth poczuła, że już znajduje się pod jego urokiem. Bardzo ją to

irytowało.

- Dlaczego? Musi pan podbić każdą poznaną kobietę? - zapytała.

Wahał się przez chwilę i nagle w jego oczach pojawił się wyraz

lekkiego zmieszania.

- Dobrze zna pani moją ciotkę? - spytał, zmieniając temat.

Zaskoczyło ją to pytanie.

- Pańską ciotkę? - odpowiedziała pytaniem, a w jej głosie dało się

słyszeć zdziwienie.

- No tak, Destiny Carlton, kobietę, z którą się pani skontaktowała

i która obiecała, że zjawię się w szpitalu.

- Nie sądzę, byśmy się spotkały. - Beth potrząsnęła głową. - Choć

nazwisko nie jest mi obce. Wydaje mi się, że ta pani hojnie wspomaga

szpital, ale nigdy z nią nie rozmawiałam.

- Naprawdę jej pani nie zna? - Mack nie krył zdumienia.

- Naprawdę.

- I nie dzwoniła pani do niej?

- Nie. Skąd w ogóle te pytania?

Potrząsnął głową, zupełnie zbity z tropu.

- Nieważne.

background image

Beth jednak odniosła wrażenie, że to bardzo ważne. Nie miała

tylko pojęcia dlaczego.

ROZDZIAŁ 2

Atmosfera szpitalna nie była Mackowi obca. W czasie występów

na boisku odniósł tyle obrażeń, że często gościł w izbie przyjęć, zanim

ciężka kontuzja kolana zmusiła go do zakończenia kariery. Jego życie

nigdy nie było w niebezpieczeństwie, nie znosił jednak woni środków

dezynfekcyjnych, krzątających się pielęgniarek, szumu aparatury

medycznej i pokrętnych wyjaśnień lekarzy, którzy nigdy nie patrzyli

w oczy, gdy przyszło im mówić o niepomyślnych rokowaniach.

Jeśli on, dorosły człowiek, tak tego nie cierpiał, to co dopiero

mówić o dziecku, zwłaszcza o dziecku, którego szanse na opuszczenie

szpitala były bardzo nikłe?

Kiedy Mack jeszcze uprawiał sport, odwiedzanie małych

pacjentów w szpitalach i wizyty w domach dziecka stanowiły stały

punkt jego programu. Uśmiech na dziecięcych twarzyczkach,

świadomość, że choć na chwilę oderwał malców od ich smutnej

rzeczywistości sprawiały, że jego własne problemy i dolegliwości

stawały się mniej dokuczliwe.

Teraz, gdy jego kariera piłkarska należała już do przeszłości,

rzadziej odbywał takie spotkania. Dzieci wolały czynnych

zawodników, a on, korzystając ze swej pozycji w klubie, załatwiał to,

i widywał silnych facetów, którzy po takich spotkaniach nie mogli

powstrzymać łez.

background image

Ci niepokonani na boisku, twardzi mężczyźni zaczynali nagle

patrzeć inaczej na wiele spraw, które dotychczas wydawały im się

oczywiste lub pozbawione większego znaczenia.

Stanąwszy pod drzwiami sali, w której leżał Tony Vitale, Mack

przygotował się psychicznie na widok bladego, być może łysego

dziecka z udręczonym wyrazem oczu. Tak wiele razy się z tym

spotykał, że i teraz spodziewał się najgorszego. Zawsze wtedy czuł

ucisk w gardle i pieczenie pod powiekami. Nauczył się jednak niczego

po sobie nie pokazywać, co zdecydowanie nie było łatwe.

- Dobrze się pan czuje? - Beth spojrzała na niego z niepokojem. -

Chyba nie zemdleje mi pan za progiem? To nie byłoby najwłaściwsze.

- Spróbuję tego nie zrobić.

- Cóż, nie byłby pan pierwszym mężczyzną, który nie może

znieść widoku ciężko chorego dziecka - stwierdziła.

- Bywałem tu już - uspokoił ją.

Popatrzyła na niego ze zrozumieniem połączonym ze

współczuciem.

- Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem idzie już łatwiej -

pocieszyła go.

- Wątpię - odparł.

- Gotów do odwiedzin? - Zatrzymała wzrok na jego twarzy.

- Chodźmy.

Beth otworzyła drzwi, przywołując na twarz uśmiech.

- Cześć, Tony - zawołała z udaną beztroską. - Mam dla ciebie

niespodziankę.

background image

- Lody? - odezwał się słaby głosik.

- Coś lepszego. - Odsunęła się na bok, by zrobić przejście dla

gościa.

Mack, podnosząc kciuk, aby dać lekarce znak, że wszystko w

porządku, energicznie wkroczył do pokoju.

Chłopiec leżał na kilku poduszkach, w otoczeniu pluszowych

zwierzątek. Miał na sobie o wiele za dużą koszulkę klubową z

numerem zawodniczym Macka. Do piersi przyciskał piłkę. Na widok

byłego sportowca uniósł się z trudem, oczy mu rozbłysły, po czym

opadł z powrotem na poduszki, najwidoczniej zbyt słaby, by się

utrzymać w pozycji siedzącej.

- Wielki Mack! - wyszeptał z niedowierzaniem, wpatrując się w

niego szeroko otwartymi oczami. - Naprawdę przyszedłeś.

- No jasne. Jeśli dzwoni do mnie śliczna pani doktor i mówi, że w

szpitalu leży mój największy fan, od razu pędzę. Nie trzeba mi tego

dwa razy powtarzać - odrzekł Mack, przezwyciężając znajomy ucisk

w gardle.

Pomyślał, że mocni mężczyźni, którzy co niedzielę wychodzą na

boisko, by walczyć z równie silnymi przeciwnikami, nie mają pojęcia,

co znaczy prawdziwe męstwo, takie jak wykazywane przez to

dziecko.

- Tak, jestem twoim największym fanem. - Tony pokiwał

entuzjastycznie głową. - Mam nagrane wszystkie twoje mecze.

- Nie było ich znowu tak wiele. Moja kariera trwała dość krótko -

przypomniał Mack.

background image

- Ale byłeś fantastyczny, najlepszy ze wszystkich! - Tony aż

poczerwieniał z emocji.

- Lepszy niż Johnny Unitas z Baltimore? - zachichotał Mack. -

Lepszy niż John Elway z Denver czy Dan Marino z Miami?

- O wiele lepszy - zapewnił chłopiec z pełnym przekonaniem.

- Ten dzieciak zna legendy sportu - zwrócił się Mack do Beth.

Spojrzała na niego z ukosa.

- Oczywiście, wy dwaj zgadzacie się co do tego, że jest pan

najlepszy.

- On naprawdę taki jest, pani doktor - gorączkował się Tony. -

Proszę spytać, kogo tylko pani chce.

- Po cóż mam pytać, skoro mogę się o dowiedzieć z pierwszej... -

zawahała się nie spuszczając wzroku z Macka -...ręki - dokończyła.

Mack odniósł wrażenie, że niezupełnie tak chciała to ująć, że z

trudem powstrzymała się przed wygłoszeniem kąśliwej uwagi.

Najwyraźniej nie zdołał jej sobie zjednać, a w każdym razie - jeszcze

nie. To wyzwanie dopiero go czeka i chętnie je podejmie, ale na razie

trzeba zająć się Tonym.

- Może chciałbyś, żebym się podpisał na tej piłce? -

zaproponował.

- Och tak, to byłoby super! - Twarz chłopca pojaśniała. - Poczekaj

na moją mamusię - poprosił. - Przyjdzie wieczorem. Ona ogląda ze

mną twoje mecze. Założę się, że to jedyna mama, która zna wszystkie

wyniki.

Mack domyślił się, że chłopiec wychowuje się bez ojca.

background image

Sięgnął do kieszeni i wyjął legitymację klubową z okresu, gdy

dopiero zaczynał karierę.

- Chcesz, żebym ją zadedykował twojej mamie czy tobie?

- Och! Widziałem tę legitymację w Internecie. Miała być

sprzedana, ale nie zebrałem takiej sumy. Zadedykuj ją mamusi,

proszę. Pokaże ją kolegom w pracy. Może nawet oprawi w ramkę i

postawi na biurku.

- Dobra decyzja. Następnym razem ty coś dostaniesz. Myślę, że

legitymację z okresu, kiedy szczyciłem się tytułem najlepszego

zawodnika drużyny. Jest jeszcze cenniejsza, zwłaszcza z dedykacją.

- Przyjdziesz znowu? - Chłopiec nie wierzył własnym uszom. -

Naprawdę? I będziemy rozmawiać o zawodnikach? I o tym obrońcy,

którego chcesz mieć w swojej drużynie?

- Ach, wiesz i o tym? - ucieszył się Mack.

- Podpisał kontrakt? - dopytywał się Tony.

- Jeszcze nie. Negocjujemy.

- Podpisze - powiedział chłopiec poufnym tonem. - Kto nie

chciałby grać w twojej drużynie? Nie rozumiem tylko, dlaczego nie

ściągnąłeś tego gracza z Ohio.

Mack roześmiał się.

- Może następnym razem zapoznam cię z tajnikami budżetu -

zaproponował.

- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę znowu do mnie przyjdziesz. -

Chłopiec był zachwycony.

background image

- Będę przychodził i przychodził, aż w końcu ci się to znudzi -

zapowiedział Mack. - Nic mi nie sprawia takiej przyjemności jak

rozmowa z kimś, kto pamięta wszystkie moje mecze.

- A ja pamiętam - oświadczył dumnie Tony. - Każdy mecz. A

najlepiej ten, kiedy graliście z Orłami i miałeś kontuzję, ale grałeś

dalej, choć wszyscy uważali, że powinieneś zejść z boiska.

- O tak, to był wspaniały mecz - zgodził się Mack. - Wciąż

jeszcze boli mnie ramię na samo wspomnienie. Powinienem naprawdę

zejść z boiska, bo przecież mogliśmy przegrać przez moją kontuzję.

- Ale wygraliście. I to był supermecz! - Tony obstawał przy

swoim.

- Szkoda, że nie słyszałeś, co mój trener miał do powiedzenia.

Chciał mnie wykluczyć ze składu drużyny podczas następnego meczu.

- Naprawdę? - Chłopiec szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. -

Przecież to nie fair.

Mack przypatrywał się Tony'emu, który mimo podekscytowania

był teraz bledszy niż na początku rozmowy. Zerknął na Beth. Patrzyła

na swego pacjenta z zatroskaniem i niepokojem. Uznał, że czas się

pożegnać.

- Posłuchaj, Tony. Mam jeszcze ważne spotkanie, a ty powinieneś

teraz odpocząć. Następnym razem może zejdziemy do kawiarenki na

gorącą czekoladę? Słyszałem, że jest bardzo dobra.

- Naprawdę? - spytał Tony słabym głosem, jak gdyby walczył z

ogarniającym go snem.

background image

- Oczywiście, jeśli pani doktor pozwoli - dodał Mack, rzucając

Beth pytające spojrzenie.

- Nie widzę przeszkód - odrzekła, ale nie wyglądała na

zadowoloną.

Mack lekko uścisnął rękę Tony'ego.

- Uważaj na siebie, synu.

Gdy puścił jego dłoń, chłopiec już spał. W chwilę później, gdy

znaleźli się już w holu, doktor Browning spojrzała na Macka z

nieukrywanym oburzeniem.

- Dlaczego pan to zrobił? - spytała z pretensją.

- Co zrobiłem?

Zdziwił się nagłą zmianą jej tonu. Był przekonany, że poprawił

chłopcu nastrój i oderwał na chwilę jego myśli od choroby. A czyż nie

taki właśnie był cel wizyty?

- Dlaczego powiedział mu pan, że jeszcze pan przyjdzie? -

spytała.

Zdenerwował go ton tego pytania, wskazujący, że lekarka nie

wierzy w jego ponowną wizytę.

- Dlatego, że, o ile się zdołałem zorientować, chłopak nie ma ojca

i potrzebuje kogoś, kto by mu dodawał otuchy - odparł. - Co w tym

złego?

- Tony nie jest osamotniony, słyszał pan przecież, co mówił o

matce. To wspaniała kobieta.

- To bez wątpienia wspaniała kobieta, ale teraz Tony ma i jeszcze

mnie.

background image

- Mówi pan poważnie? - Beth zrozumiała, że Mack ma jak

najlepsze intencje.

- Tak.

- Dlaczego pan się na to decyduje?

- Bo wiem, co to znaczy wychowywać się bez ojca - wyznał - a na

pewno stokroć gorsza jest sytuacja chorego dziecka pozbawionego

ojca. Jeśli mogę choć trochę pomóc, przychodząc tu do niego, zrobię

to. Czy ma pani coś przeciwko temu, pani doktor?

Spojrzała na niego niepewnie.

- Nie mam nic przeciwko temu, jeśli go pan nie zawiedzie.

- Pani zajmuje się jego zdrowiem, pani doktor, a ja chcę mu dodać

chęci do życia - oznajmił.

Odwrócił się i odszedł, nie wiedząc, czy bardziej przygnębia go

sytuacja Tony'ego, czy też fakt, że lekarka nie wierzy w szczerość

jego intencji. W drodze na kolejne spotkanie zastanawiał się, czy

rzeczywiście Beth nie zna Destiny i nigdy z nią nie rozmawiała. Czy

mówiła prawdę? Nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby

kłamać.

Powód miała natomiast Destiny, jeśli tę wizytę w szpitalu

traktowała jako element swych planów, co zresztą początkowo

podejrzewał. W chwili gdy poznał lekarkę - ładną, inteligentną,

poważną - te podejrzenia odżyły, tym bardziej że ciotka nie uznała za

stosowne wspomnieć, iż doktor Browning to młoda i atrakcyjna

osoba.

Postanowił skontaktować się z ciotką.

background image

- Kochanie, nie spodziewałam się tak szybko telefonu od ciebie -

ucieszyła się Destiny. - Jak było w szpitalu? Widziałeś się z Tonym?

- Tak, jest w kiepskim stanie - odrzekł.

- A więc twoje odwiedziny z pewnością sprawiły mu

przyjemność. Jestem z ciebie dumna i bardzo się cieszę, że znalazłeś

czas na tę wizytę.

- Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić.

Zamilkł na chwilę, niepewny, czy rozsądne będzie zagadnięcie

ciotki o doktor Browning. A nuż zacznie sobie za dużo wyobrażać?

Bardzo jednak chciał wiedzieć, co w trawie piszczy.

Czy aby Destiny nie umyśliła sobie, że zacznie ich swatać? Jeśli

tak, to lepiej, żeby od razu wybiła sobie ten pomysł z głowy. Beth nie

ma przecież pojęcia o futbolu, nie cierpi go, a to przecież nieodłączny

element życia Macka. Pani doktor ponadto zdaje się mieć kiepską

opinię o mężczyznach marnotrawiących w jej pojęciu pieniądze i czas

na grę w piłkę.

- Nawiasem mówiąc, doktor Browning nie jest specjalną

miłośniczką futbolu - rzucił od niechcenia.

- Naprawdę? - zdziwiła się Destiny.

Wyczuł w jej głosie fałszywy ton.

- Nie wiedziałaś o tym? - spytał podejrzliwie.

- A skąd miałabym wiedzieć?

- Mówiłaś, że rozmawiałaś z nią - przypomniał.

background image

- Tak mówiłam? W zasadzie to chyba twoja sekretarka

wspomniała mi, że pani doktor telefonowała. - Destiny zaczynała

plątać się w zeznaniach.

Mack wiedział już, że jego podejrzenia nie były bezpodstawne.

- Destiny, to nie w twoim stylu zapominać, z kim rozmawiałaś. O

co tak naprawdę chodzi?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - broniła się. - Poprosiłam cię

po prostu, żebyś spełnił dobry uczynek. Spełniłeś go, i tyle. -

Zawahała się. - A może uznałeś doktor Browning, za atrakcyjną

kobietę?

- W pewnym sensie jest atrakcyjna - odrzekł, wiedząc, że

wygłasza opinię nieco na wyrost.

Beth miała wprawdzie ciepłe oczy o życzliwym wyrazie, jasne

półdługie włosy i delikatną cerę, ale nie robiła nic, by podkreślić swe

kobiece atuty, co było zwyczajem większości znanych mu kobiet.

Trudno mu zatem było pojąć, dlaczego mimo wszystko lekarka go

pociąga. Może po prostu stanowi nowe wyzwanie?

- Mack, czyż nie wpajałam ci, że nie strój zdobi kobietę? -

dopytywała się ciotka.

- Próbowałaś wpoić - sprostował ze śmiechem.

- Może powinieneś więc jeszcze raz to przemyśleć - zasugerowała

Destiny. - To cenna wiedza.

- Zapamiętam.

background image

- Jeśli tylko tyle miałeś mi do powiedzenia, Mack, to skończmy tę

rozmowę. Mam chyba z tysiąc rzeczy do zrobienia, a będę miała

gościa.

- Czy to ktoś, kogo znam? - zainteresował się. Może jeśli ciotka

zajmie się własnym życiem towarzyskim, przestanie ingerować w

sprawy bratanków?

- To ktoś, kogo niedawno poznałam - odrzekła.

- Mężczyzna?

- Jeśli już musisz wiedzieć, to informuję cię, że nie.

- Fatalnie. Powiedz tylko słowo, a poznam cię z interesującym

kawalerem - obiecał.

- Większość twoich znajomych mogłaby być moimi synami. -

Ciotka roześmiała się. - Nie sądzę, żeby to był rozsądny pomysł. Nie

ma nic żałośniejszego niż stara kobieta, która udaje młódkę.

- Znam mnóstwo zamożnych, wpływowych mężczyzn, starszych

ode mnie, którzy cenią odpowiednie towarzystwo - odparł Mack. - A

szczerze mówiąc, uważam, że facet w moim wieku może cię uznać za

znacznie bardziej fascynującą niż niejedna z kobiet, z którymi się

spotyka.

- Ach, znowu lejesz miód na moje serce. Dzięki za komplementy,

kochanie, ale muszę kończyć.

Pożegnali się, po czym Mack powtórzył sobie w myślach całą tę

rozmowę. Czy Destiny w końcu wspomniała, że zna Beth, czy też nie?

Miał wrażenie, że ciotka próbuje coś przed nim ukryć, coś, o czym

powinien wiedzieć, zanim zostanie wciągnięty w jej knowania.

background image

„Zawczasu ostrzeżony jest na czas uzbrojony". To powiedzenie

doprawdy godne uwagi.

Beth obserwowała starszą panią, siedząc naprzeciw niej przy

nakrytym stole. A więc to jest Destiny Carlton.

Kiedy po wizycie Macka wróciła do swego gabinetu i zastała

wiadomość od jego ciotki, że zaprasza ją na kolację, była kompletnie

zaskoczona, lecz, powodowana ciekawością, przyjęła zaproszenie.

Może dowie się, dlaczego Mack był zdziwiony, gdy usłyszał, że ona

nie zna pani Carlton?

Na razie jednak trwały niewinne pogaduszki, coraz bardziej

niecierpliwiące Beth. Odłożyła widelec i spojrzała Destiny prosto w

oczy.

- Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie, ale proszę mi

powiedzieć, czemu zawdzięczam to zaproszenie.

- Zastanawiałam się, kiedy pani o to spyta. - Błękitne oczy

Destiny rozbłysły radośnie. - Mówiono mi bowiem, że jest pani osobą

bardzo bezpośrednią.

Beth nie wiedziała, jak to rozumieć. Chyba Mack nie zdążył

jeszcze złożyć ciotce sprawozdania ze swego pobytu w szpitalu.

- Tak?

- To wszystko jest zupełnie proste - uspokoiła ją Destiny. - Jak

pani zapewne wie, staram się wspomagać szpital. Orientuję się więc,

kto ma osiągnięcia w badaniach naukowych, a w ostatnich miesiącach

często powtarzano pani nazwisko jako wschodzącej gwiazdy w tej

background image

dziedzinie. Kiedy powiadomiono mnie, że próbuje pani skontaktować

się z moim bratankiem, uznałam, że czas, byśmy się poznały.

- Rozumiem. - Beth była trochę zakłopotana, ale korzystając z

okazji, spytała: - Czy jest pani zainteresowana finansowaniem

niektórych programów badawczych?

- Oczywiście, ale teraz głównym przedmiotem mojego

zainteresowania jest Mack. Mogłabym wiedzieć, co pani o nim myśli?

- Nie bardzo rozumiem to pytanie - odrzekła ostrożnie Beth.

- Ależ moja droga! - Destiny nie kryła rozbawienia. - Z tego, co

słyszałam, jest pani nadzwyczaj inteligentną osobą. Na pewno więc

doskonale wie pani, o co mi chodzi.

- Niezupełnie. - Beth obstawała przy swoim, nie będąc nawet

pewna, czy w ogóle powinna brnąć w tę rozmowę.

- Mack robi na ogół na kobietach piorunujące wrażenie -

powiedziała Destiny.

- Nie wątpię - odparła Beth.

Nie zamierzała zostać jedną z tych kobiet. Nie ma czasu na

poświęcanie go człowiekowi, który tak niepoważnie podchodzi do

życia. Od razu jednak przypomniała sobie jego stosunek do Tony'ego.

Może więc tylko pozuje na lekkoducha? Cóż, tak czy inaczej, nie jest

mężczyzną w jej typie, choć na dobrą sprawę nie wiedziała, jaki typ

wzbudziłby jej zainteresowanie.

Już nie. Od czasu kiedy odkryła, że mężczyźni, którzy ją

pociągają i którzy kochają medycynę tak bardzo jak ona, są z reguły

background image

przewrażliwieni na swoim punkcie. Nie zaakceptowaliby zatem

rywalizacji z kobietą na polu zawodowym.

To dlatego właśnie straciła narzeczonego. Jej zespół przypadkowo

ubiegał się o tę samą dotację na badania naukowe co Thomas, i ona

wygrała. Nie zniósł tego. Straciła zresztą nie tylko jego, bo w miesiąc

później cofnięto dotację wskutek niewybrednych plotek, jakie Thomas

rozsiewał na temat jej metod badawczych. Beth była załamana tą

zdradą, ale wyciągnęła z niej cenną nauczkę: nie należy łączyć życia

zawodowego z osobistym.

- Na pani jednak Mack nie zrobił wrażenia - domyśliła się

Destiny.

Oho, wkraczamy na pole minowe, pomyślała Beth. Nie dość, że

obraziła Carltona, to teraz obrazi jego ciotkę, która daje miliony na

szpital. Beth nie uważała się za najlepszego dyplomatę na świecie, ale

nie zamierzała przecież urazić głównego sponsora.

- Szczerze mówiąc, niewiele czasu spędziliśmy razem - wyznała

zgodnie z prawdą.

- Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. Podoba mi się. - Destiny z

trudem pohamowała śmiech.

- Próbuje pani skojarzyć mnie ze swoim bratankiem? - spytała

Beth bez ogródek.

Destiny szeroko otworzyła oczy, przybierając pozę niewiniątka.

- Jakże mogłabym?! Pani i Mack już się poznaliście i albo coś

zaiskrzyło, albo nie. Jestem pewna, że wie pani o chemii co najmniej

tyle co ja, o ile nie więcej.

background image

- O pewnych formach chemii tak - przyznała Beth. Sprawy

męsko-damskie jednak przekraczają mój zasób wiedzy.

- Mój bratanek byłby z pewnością znakomitym nauczycielem -

podsunęła chytrze Destiny.

- Nie sądzę, bym potrzebowała nauczyciela. - Beth roześmiała się.

- Czy Mack wie, co pani knuje za jego plecami?

- A cóż ja mogę knuć, skoro już się poznaliście? Jesteście

dorosłymi ludźmi, zdolnymi do podejmowania samodzielnych decyzji

- oświadczyła Destiny, jak gdyby nawet przez myśl jej nie przeszło

aranżowanie spotkań bratanków z kobietami.

- Ale nie byłoby źle pchnąć trochę sprawę do przodu, prawda? -

Beth przypomniała sobie przypuszczenie Macka, że Beth poznała jego

ciotkę już wcześniej. - Mack uważa, że pani z premedytacją wysłała

go dziś do szpitala, byśmy się spotkali, i że odwiedziny Tony'ego były

tylko środkiem prowadzącym do innego celu.

- Przecież pani dzwoniła do jego biura - przypomniała Destiny. -

Idąc do szpitala, spełnił tylko pani prośbę.

Trudno było temu zaprzeczyć.

- Czy równie ochoczo podjęłaby się pani pośrednictwa, gdyby o

wizytę znanego piłkarza poprosił jeden z moich kolegów?

- Oczywiście - zapewniła Destiny. - Przecież chodzi o chore

dziecko.

Beth nie była pewna, czy może jej dać wiarę, ani też tego, czy

uwierzyłby jej Mack.

- Proszę posłuchać, pani Carlton... - zaczęła.

background image

- Mów mi Destiny, bardzo proszę.

- Doceniam to, co robisz, Destiny, czy też, co próbujesz robić, ale

myślę, że to kiepski pomysł - powiedziała Beth. - Nie jestem

zainteresowana bliższą znajomością z Mackiem, on również. I niech

tak zostanie.

Zamiast rozczarowania, którego się spodziewała, ujrzała, że jej

twarz rozjaśnia się uśmiechem.

- Doskonale - powiedziała Destiny.

- Słucham?

- Uważam, że to doskonała odpowiedź. Będziesz dla Macka nie

lada wyzwaniem - wyjaśniła Destiny. - Uwielbiam to. A co

najważniejsze, właśnie tego potrzeba memu bratankowi. Większość

kobiet aż nazbyt chętnie wskakuje mu do łóżka.

- Nie mam czasu na to, żeby wcielać się w rolę kobiety

stanowiącej wyzwanie dla twego bratanka, czego on podobno

potrzebuje - oświadczyła Beth, lekko zaniepokojona.

Miała przeczucie, że Destiny Carlton nie ustąpi łatwo, jeśli już raz

coś postanowi. Nawiasem mówiąc, wizja wskoczenia do łóżka Macka

nie wydawała się Beth odrażająca. Na wszelki wypadek postanowiła

jednak trzymać się z dala od obojga Carltonów. Mieli pieniądze i

władzę. Jedno z nich miało ponadto plany co do jej dalszego życia,

plany, które wydały się nieco niepokojące.

- Ależ kochanie - przekonywała Destiny - każdy ma czas na

miłość.

background image

Miłość? Wielkie nieba, w jakiż to sposób od zdawkowej rozmowy

o spotkaniu z Mackiem przeszły do tematu miłości?

- Nie ja! - zaprotestowała gwałtownie Beth. - Ja absolutnie nie

mam czasu na żaden związek. Wierz mi, Destiny. Nie mam nawet

kwadransa wolnego. Moje dni są wypełnione co do minuty i ledwie

zdążam zrobić to, co powinnam.

- Znalazłaś w ostatniej chwili czas na kolację ze mną -

przypomniała Destiny. - Równie dobrze możesz więc mieć czas dla

Macka. Weź to pod uwagę, kiedy poprosi cię o spotkanie.

- On nie ma takiego zamiaru. - Beth zniżyła głos. - A jeśliby mu

to przyszło do głowy, odmówię.

Zdecydowanie odmówię. Wystarczy, że Mack mimo wszystko ją

pociąga, nie będzie tracić czasu na odpieranie ataków jego ciotki.

Destiny roześmiała się serdecznie.

- Daj spokój - powiedziała Beth, jakby czytała w jej myślach.

Czuła, że ciotka chce wrócić do tematu wyzwania. - Nie odmawiam

dlatego, żeby dać mu szansę zdobywania mnie. Robię to, ponieważ

nie jestem zainteresowana. Koniec, kropka. I nic tego nie zmieni.

Przecież twój bratanek nie narzeka na brak powodzenia wśród

kobiet, a więc nie będzie rwał włosów z głowy z powodu mojej

odmowy, oczywiście jeśli założymy, że w ogóle chciałby się ze mną

umówić. Prawdę powiedziawszy, nasze pierwsze spotkanie nie

zaczęło się najlepiej. Wyraziłam się o Macku dość obraźliwie, a on to

przypadkiem usłyszał.

- Obraziłaś go? - Destiny wydawała się przerażona.

background image

- Nie miałam pojęcia, że stoi w progu - broniła się Beth.

- Och, nieważne! - prychnęła Destiny. - On naprawdę jest

mężczyzną na medal.

- Jestem tego pewna. Informuję cię tylko, że usłyszał mało

pochlebną opinię o sobie, byś wiedziała, dlaczego nie zechce się ze

mną umówić.

- Och, Mack ma już dość ukrywania się. Tak długo przecież był

osobą publiczną. Teraz jednak na pewno zechce się gdzieś z tobą

pokazać i nie zrazi go niefortunna uwaga na jego temat. - Destiny

pochyliła się ku Beth. - Proszę cię tylko, żebyś pochopnie nie

odrzucała zaproszenia.

- Dlaczego właśnie ja? - spytała Beth zbita z tropu. Dlaczego

kobieta, którą dopiero poznała, nabrała pewności, że ona nadaje się na

partnerkę dla jej ukochanego bratanka?

- Z czasem wszystko stanie się jasne - oznajmiła zagadkowo

Destiny. - Obiecaj mi tylko, że zostawisz mu furtkę.

- Nie mogę - wyznała uczciwie Beth.

W tym momencie rzeczywiście uważała, że najrozsądniejsze, co

może zrobić, to unikać wszelkich kontaktów z Mackiem Carltonem i

jego natrętną ciotką. Z drugiej jednak strony nie mogła się pozbyć

przeczucia, że nie powinna tego robić.

background image

ROZDZIAŁ 3

Mack Carlton dotrzymał słowa. Ilekroć Beth wchodziła późnym

popołudniem do pokoju Tony'ego, zastawała go przy łóżku chłopca.

Zaczął budzić jej uznanie, choć nadal zdecydowana była mieć się

przed nim na baczności.

Czasami, gdy chłopiec spał, Mack siedział w milczeniu, czytając

książkę. Zauważyła, że gustuje w powieściach szpiegowskich, a nie w

książkach o tematyce sportowej, jak mogłaby przypuszczać. Kiedyś

zastała go nawet pogrążonego w lekturze wydanej ostatnio biografii

jednego ze sławnych polityków. Tego dnia znów zyskał nieco w jej

oczach.

Próbowała jednak powściągać te swoje odczucia, mając w

pamięci rozmowę z Destiny Carlton i jej plany.

Niekiedy bywała świadkiem gorących dyskusji Tony'ego z

Mackiem na temat najlepszych zawodników. Mack słuchał chłopca

uważnie i nawet jeśli się z nim nie zgadzał, starannie dobierał słowa,

starając się go nie urazić. Jego opinie traktował poważnie, analizował

je, co uszczęśliwiało Tony'ego. Był dumny, że jego idol rozmawia z

nim jak równy z równym.

Któregoś dnia Beth zastała ich przy grze komputerowej, którą

Mack przyniósł. Pochłonięci rozgrywką, nie zwracali na nią uwagi,

mogła ich więc przez chwilę poobserwować. Rozbawiło ją, że Mack z

takim samym jak Tony zapamiętaniem stara się wygrać, traktując

chłopca jak równorzędnego partnera.

background image

Było coś niezmiernie pociągającego w jego rozwichrzonych

włosach, niedbałej pozie, fascynacji, z jaką wpatrywał się w mały

ekran.

Ku zaskoczeniu Beth, doskonale wyczuwał nastroje Tony'ego.

Wiedział, kiedy namówić chłopca na krótką drzemkę, a kiedy

pobudzić do większej aktywności. Zawsze wychodził wkrótce po

przybyciu jego matki, zdając sobie sprawę, że Maria Vitale chciałaby

być z synkiem sama.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyła go pocieszającego w korytarzu

szpitalnym wyraźnie załamaną Marię, złapała się na tym, że szuka

oznak „iskrzenia" między tymi dwojgiem, chemii, o której

wspominała przy kolacji Destiny Carlton.

Gdyby chodziło o kogoś innego, uznałaby to zapewne za typowy

objaw zazdrości, ale w wypadku Macka byłoby to absurdalne. Nie

wiązało jej przecież zupełnie nic z tą eksgwiazdą futbolu. Swe

zainteresowanie uważała za czysto kliniczne, podyktowane chęcią

przekonania się, jak działa owa męsko-damska chemia.

A poza tym Mack to przecież stuprocentowy mężczyzna, cieszący

się opinią znawcy pięknych kobiet. Maria zaś była atrakcyjną kobietą

o oliwkowej cerze, ponętnym ciele, z burzą czarnych włosów. Jej

urodę zakłócało tylko widoczne w oczach znużenie.

Ale dla niektórych mężczyzn, pomyślała Beth, ten dowód

wrażliwości czyniłby ją jeszcze bardziej pociągającą. Zastanawiała

się, czy Mack zalicza się do nich.

background image

Mimo jednak całej swej dociekliwości nie zauważyła z jego

strony ani śladu bliższego zainteresowania samotną matką. Nawet

kiedy ją pocieszał, ograniczał się do słów. A opuszczając pokój

Tony'ego, z reguły szukał Beth.

Upłynął zaledwie tydzień, a Beth już była pewna, że może na

niego liczyć. Nic nie wskazywało na to, by go pociągała, jednak

poświęcał jej znacznie więcej uwagi, niż mogła się spodziewać.

Usłyszawszy pukanie do drzwi gabinetu, znajdującego się obok

laboratorium, spojrzała na zegarek i stwierdziła, że właśnie minęła

szósta. O tej porze Mack zwykle do niej zachodził.

- Proszę - powiedziała, niezadowolona z gorąca, jakie ją oblało na

myśl o spotkaniu.

Drzwi otworzyły się i, tak jak oczekiwała, na progu stał Mack.

- Zajęta? - spytał.

Choć raz powinna potwierdzić, bo byłoby to najrozsądniejsza

reakcja. Te krótkie wizyty stały się jednak nieodłącznym elementem

dnia, bez nich czegoś by jej brakowało.

- Mam wolną chwilę - powiedziała zatem, przekonując samą

siebie, że nie ma nic złego w tym, że pozwala sobie w zaciszu

własnego gabinetu na krótki relaks w towarzystwie przystojnego

mężczyzny. To przecież nic nie znaczy. Dowodzi tylko, że jest młodą

kobietą, o czym w wirze codziennej pracy często zapomina.

- Tyle żeby wyskoczyć na kawę? - spytał z nadzieją w głosie

Mack. - Mnie trochę kofeiny dobrze zrobi. To był długi dzień, a czeka

mnie jeszcze służbowa kolacja o ósmej.

background image

Zaskoczył ją. Nie bardzo wiedziała, jak potraktować to

zaproszenie. W swoim gabinecie czuła się bezpieczna, panowała nad

sytuacją. Natomiast w kawiarni, nawet tak mało romantycznej jak

szpitalna, gdzie Mack stawiałby kawę, równowaga sił mogła zostać

zachwiana.

- Zapraszam na kawę, pani doktor. - Mack roześmiał się, widząc

jej wahanie. - Przysięgam, że nie będę próbował pani uwieść za

automatem ze słodyczami.

- Myślałam po prostu o tym, co mam jeszcze dzisiaj zrobić, zanim

wyjdę - skłamała.

- Jeśli zamierza tu pani siedzieć do późnej nocy, kawa przyda się

pani tak samo jak mnie - przekonywał.

- Racja - zgodziła się, mówiąc sobie, że każda inna odpowiedź

byłaby nietaktowna. W końcu ten mężczyzna przychodzi niemal

codziennie, by podtrzymywać na duchu jednego z jej pacjentów.

Tylko tak może mu się za to odwdzięczyć.

- Ale ja stawiam - zastrzegła.

Propozycja najwyraźniej go rozbawiła, ale nic nie powiedział.

Kiedy szli korytarzem, Beth zauważyła spojrzenia pielęgniarek i

towarzyszące im podekscytowane szepty. Właśnie tego się obawiała.

Powinna wzbudzać szacunek personelu, a nie stać się obiektem plotek

i domysłów.

- Czy to się panu nie nudzi? - spytała, gdy mijali kolejne

wpatrujące się w niego kobiety.

- Co?

background image

- Te kobiety, które na pana wciąż patrzą, rozmawiają o panu,

oglądają się za panem.

- Już tego nie zauważam.

Beth nie wiedziała, czy przemawia przez niego męskie ego, czy

swoista skromność. Zaczynała powoli wierzyć, że osobowość Macka

Carltona to fascynująca mieszanina sprzeczności. Co gorsza,

zaczynała mieć ochotę, by poznać je lepiej.

- Przykro mi, jeśli to panią denerwuje - dodał, obrzucając ją

bacznym spojrzeniem. - Nie przyszło mi do głowy, że moje

towarzystwo może postawić panią w niezręcznej sytuacji, ze względu

na nieuchronne plotki. Może pójdziemy gdzie indziej?

- Nie, zostańmy tutaj. - Potrząsnęła głową. - Nie musimy nigdzie

chodzić.

- Czy pani już coś jadła? - Spojrzał na nią z niepokojem.

- Nie, ale przegryzę coś później albo kupię kanapkę i zjem u

siebie.

Mack popatrzył na bufet.

- Mają tu klopsiki. Jak mogła pani nie zauważyć?

- Znam je! - Parsknęła śmiechem. - Proszę mi wierzyć, że w

niczym nie przypominają niczego, co kiedykolwiek jadł pan w domu.

- A więc precz z klopsikami. - Przyglądał się innym daniom. -

Sałatki wyglądają nieźle - skonstatował.

Zanim zdążyła zaprotestować, wziął dwie i ustawił na tacy, po

czym sięgnął jeszcze po dwie miseczki zupy.

- Krakersy? - spytał.

background image

Skinęła głową, rezygnując z protestów.

- Sądziłam, że o ósmej umówił się pan na kolację - rzuciła.

- Owszem. Czeka mnie łykowaty kurczak i cały wieczór gadania.

Będę szczęśliwy, jeśli w ogóle uda mi się coś uszczknąć. Proszę mi

wierzyć, to wszystko tutaj jest o wiele bardziej apetyczne, a

towarzystwo stokroć lepsze.

Beth usiłowała zbagatelizować ten komplement, ale sprawił jej

przyjemność. Nic dziwnego, że kobiety szalały za Mackiem. Miał

przecież tyle uroku i wdzięku, a całe jego zachowanie było absolutnie

naturalne, bez przybierania pozy, o co skłonna go była wcześniej

podejrzewać.

Postawił na tacy dwa kawałki szarlotki i dwie filiżanki kawy,

szybko podszedł do kasy i niepomny zastrzeżeń Beth, zapłacił, po

czym skierował się do stolika w rogu sali, gdzie nie było tak tłoczno

jak na środku.

Gdy usiedli, Beth rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.

- Zawsze robi pan, co chce? - spytała.

- Nie, dlaczego? - Spojrzał na nią zaskoczony.

- Bo nie zostawił mi pan ani sekundy na decyzję tam, przy bufecie

- odrzekła.

- Sądziłem, że woli pani być damą.

- Nie rozumiem... - Oczekiwała jakiejś szowinistycznej uwagi,

która pozwoliłaby jej znowu poczuć do niego niechęć.

- Przekonałem się, że większość kobiet raczej umarłaby z głodu,

niż przyznała się mężczyźnie, że chce im się jeść. Obawiają się, iż od

background image

razu stwierdzimy, że zaczną przybierać na wadze. Ja zresztą lubię

kobiety, które mają apetyt i trochę ciała.

Beth w ostatniej chwili powstrzymała się od uwagi, że jej brakuje

zarówno jednego, jak i drugiego. Powinna była wiedzieć, że Mack nie

jest powściągliwy.

Obrzucił ją szybkim spojrzeniem.

- Powinna pani przybrać parę kilogramów, pani doktor -

zauważył. - Ludzie będą panią traktować poważniej, jeśli przestanie

pani sprawiać wrażenie, że trochę silniejszy wiatr panią przewróci.

- Ludzie, z którymi się liczę, i tak traktują mnie poważnie -

żachnęła się.

- Ale witaminy i minerały w pożywieniu są chyba ważne,

prawda? - Postawił przed nią talerz. - Połykanie gotowych preparatów

witaminowych i wypijanie energetyzujących napojów nie jest

właściwym sposobem odżywiania.

Beth omal się nie zakrztusiła. Skąd on, u licha, wie, co ona

zwykle jada?

- Czym pan się właściwie zajmuje? Podglądaniem mnie przez

dziurkę od klucza w porze posiłku? - obruszyła się.

- Skąd, nie muszę tego robić. - Zaśmiał się. - Duża butelka

kapsułek stoi na pani biurku, a kosz wypełniają puszki po tych

napojach. Jeśli chce pani znać moje zdanie, to prosta droga ku

chorobie.

background image

- Widzę, że jest pan ekspertem w sprawach żywienia - zauważyła

poirytowana, ponieważ miał rację, ale ona nie zamierzała mu jej

przyznać.

- Destiny wpoiła nam podstawy, a reszty dokonali lekarze

klubowi, kiedy jeszcze byłem zawodnikiem - wyjaśnił. - Jedzenie to

paliwo. Bez właściwego paliwa organizm nie pracuje jak należy, w

każdym razie nie na dłuższą metę.

- Zapamiętam to! - warknęła.

- Powinna pani - stwierdził z powagą. - Tony i wiele innych dzieci

liczą na panią. Nie zdoła im pani pomóc, jeśli sama pani się

rozchoruje.

- Przyjęłam i to do wiadomości - powiedziała Beth i wzięła do ust

trochę sałatki, by dowieść, że zrozumiała intencje Macka.

Przez chwilę jedli w milczeniu.

- A jak stan Tony'ego? Bez zmian? - spytał wreszcie.

- Sam pan pewnie zauważył, że chłopiec jest coraz słabszy.

Robimy wszystko, by go wzmocnić i zacząć następny cykl

chemioterapii, ale bez efektów. - Zasępiła się. - Może pan spróbuje go

jakoś zachęcić, bo on w ogóle przestał jeść.

- Wiem - powiedział. - Czy wolno mu jeść wszystko? - upewnił

się.

- Tak.

- I nie złamię regulaminu, jeśli coś mu przyniosę?

- Obronię pana przed każdym strażnikiem, jeśli tylko uda się panu

nakłonić Tony'ego, żeby coś zjadł - obiecała Beth.

background image

- Załatwione. Chyba przyszedł mi do głowy dobry pomysł. Mogę

mu opowiedzieć tę historyjkę o paliwie.

- Dziękuję - ucieszyła się Beth. - W ostatnich dniach woli słuchać

pana niż mnie.

- To męskie sprawy. - Mack roześmiał się. - Oczywiście będę

musiał prosić, żeby wpadała pani do nas na pizzę czy frytki. Dzieci

przecież najlepiej się uczą na przykładzie.

- Wciąż próbuje mnie pan utuczyć?

- Tylko troszeczkę.

- Wydaje mi się jednak, że kobiety, z którymi się pana widuje,

mają figury modelek.

- Proszę nie wierzyć we wszystko, co pani zobaczy w gazetach. -

Mack spochmurniał.

- Chce pan powiedzieć, że te zdjęcia kłamią? Jakim cudem?

- Och, zdolny fotograf wiele potrafi. Nawet sobie pani nie

wyobraża, jakich manipulacji może dokonać.

Zanim Beth zdołała zareagować, zmienił temat.

- Nie mówmy zresztą o tym. Słychać coś nowego w sprawie

dawcy szpiku?

Beth nie wiedziała, dlaczego tak nagle zmienił temat. Zrozumiała

tylko, że on nie chce rozmawiać o kobietach w swoim życiu.

- Tony znajduje się na liście oczekujących, ale nie wysyłamy

ponagleń w sprawie dawcy, bo na razie jego stan i tak nie pozwoliłby

na przeszczep.

- Czy mógłbym coś zrobić? - spytał Mack.

background image

- Po prostu niech pan go nadal odwiedza, bo tylko wtedy słyszę

jego śmiech - powiedziała Beth.

- A co z panią, pani doktor? Jak pani się czuje? Bardzo to pani

przeżywa, prawda? Myślę, że coraz silniej. Boi się pani?

Beth starała się stłumić uczucia, w obawie, że nią zawładną. Mack

tymczasem potrafił je wydobyć na powierzchnię, zmusić ją do

swoistej konfrontacji.

- Jestem przerażona - wyznała szczerze.

Ujął jej rękę.

- Nawet lekarzom wolno mieć uczucia.

- Nie, nam nie. - Szarpnęła rękę, choć dotyk jego dłoni działał tak

kojąco, że chętnie tak by pozostała. - Musimy kierować się

rozsądkiem.

- Dlaczego?

- To jedyny sposób, by móc wykonywać ten zawód.

- I nie załamać się, tak? To miała pani na myśli?

Skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Teraz ona

nie była zadowolona z tematu rozmowy.

- Nie możemy porozmawiać o czymś innym? - spytała. -

Wolałabym o tym nie mówić, nie dziś.

- Oczywiście. - Mack odchylił się na krześle. - Możemy

porozmawiać, o czym tylko pani zechce. - Zaśmiał się. - Może o

futbolu?

- Byłaby to najkrótsza rozmowa na świecie, chyba że tylko pan by

mówił.

background image

- Zna pani nas, sportowców. O sporcie możemy mówić w

nieskończoność. Ale oszczędzę pani tego. Co by pani powiedziała na

politykę?

- Czytałam, że pański brat będzie kandydował do rady miejskiej -

powiedziała.

Mack zachmurzył się nieco.

- Cóż, spełnia wolę ojca.

Beth wyczuła w jego tonie irytację.

- Nie wydaje się pan zadowolony - zauważyła.

- Jeśli mój brat rzeczywiście by tego chciał, nie miałbym nic

przeciwko temu, ale prawda wygląda tak, że Richard całe życie stara

się zaspokoić oczekiwania rodziny. Takie poczucie obowiązku i

odpowiedzialności wpajano nam, gdy byliśmy dziećmi.

On potraktował to nadzwyczaj poważnie i bardzo się tym przejął.

Jeden z tych obowiązków to Koncern Running Carlton Industries. To

rodzinna firma, i on ją kocha. Jest zresztą jakby stworzony do

zarządzania. Ale polityka… Nie przypuszczam, by go interesowała.

Zajmie się nią z poczucia obowiązku wobec człowieka, który dawno

zmarł, i będzie to robić dobrze.

- Powiedział mu pan, co o tym myśli? - spytała Beth.

- Richard nie pozwoli sobie nic powiedzieć. - Wzruszył

ramionami. - To on mówi nam, co mamy robić.

- Ma mu to pan za złe?

background image

- Skąd! Gdyby przed laty nie przestał wywierać na nas presji,

prawdopodobnie do dziś tkwiłbym za biurkiem w firmie, co

unieszczęśliwiłoby mnie, a firmę zapewne doprowadziło do upadku.

- Starania jednego człowieka przyniosłyby taki skutek? - spytała z

powątpiewaniem.

- Może i nie, ale na pewno tak by się stało, gdyby w firmie zasiadł

także Ben, nasz najmłodszy brat.

- Chyba czytałam gdzieś, że to artysta. Czy tak?

W oczach Macka pojawiły się wesołe iskierki.

- Czyżby nas pani sprawdzała, pani doktor?

- Nie, ale w lokalnej prasie trudno nie natknąć się na nazwisko

Carlton. Nawet o najmłodszym z braci zdarza mi się więc czegoś

dowiedzieć.

- Skoro tak... - Wzruszył ramionami.

- Czemu miałabym się jakoś szczególnie interesować waszą

rodziną? - dociekała Beth z rozdrażnieniem.

- No cóż, niektóre kobiety uważają, że jesteśmy fascynujący.

- Nie należę do nich - żachnęła się.

- A więc toleruje pani moją obecność tylko przez wzgląd na

Tony'ego?

- Tak.

Przez chwilę patrzył na nią z powątpiewaniem, aż się

zaczerwieniła. Dopiero gdy upewnił się, że ją rozzłościł, odwrócił

wzrok.

background image

Beth oddychała szybko. Żaden mężczyzna nigdy nie wytrącał jej z

równowagi tak jak Mack Carlton. Nie wiedziała, dlaczego tak się

dzieje. Oczywiście miał ciało, które doskonale by się prezentowało w

kalendarzu ze zdjęciami kulturystów, oczywiście był uprzejmy i

wrażliwy, a obie te cechy bardzo ceniła w mężczyznach.

Miał zabójczy uśmiech, bystry umysł i dużo uroku. Po

podsumowaniu jego zalet nie powinna chyba zadawać sobie pytania,

dlaczego ten mężczyzna wytrąca ją z równowagi, ale zastanowić się,

dlaczego nie rzuca się w jego ramiona.

Choć w zasadzie sprawa była prosta. Mack Carlton to bogaty

playboy, były zawodnik, który nikogo i niczego nie traktuje poważnie.

Jego przygody są ogólnie znane, podczas gdy Beth, skromna lekarka,

nadzwyczaj ceniła prywatność i dbała o swą reputację.

A więc jeśli nawet to ciepłe spojrzenie, jakim od czasu do czasu ją

obrzuca, jest szczere, a krótkie spotkania w szpitalu świadczą o

niejakim zainteresowaniu z jego strony, nie może pozwolić, by

zaprowadziły ją dalej, zakładając naturalnie, że on oczekiwałby

czegoś więcej niż tylko wspólnego wypicia kawy czy zdawkowej

rozmowy pod koniec dnia.

Tym gorzej, uznała w duchu, bo coś jej mówiło, że Mack potrafił

nie tylko doprowadzać kobiety do utraty zdrowego rozsądku, ale

również rozpalić je do białości.

Dwa dni po wspólnym posiłku w szpitalnej kawiarni Mack

siedział w poczekalni, czekając, aż badanie Tony'ego dobiegnie

końca. Nagle zobaczył idącego ku niemu Richarda.

background image

- A ty co tu robisz? - zdziwił się. - Nie widzę żadnych

potencjalnych wyborców. - Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu.

- Bardzo śmieszne. Byłem po prostu w sąsiedztwie, a Destiny mi

powiedziała, że mogę cię tu zastać - wyjaśnił Richard.

- Co się dzieje? O co chodzi? Po co tkwisz w poczekalni?

- Badają właśnie chorego chłopca, którego odwiedzam - odparł z

udaną obojętnością Mack.

Richard przyjrzał mu się bacznie.

- Podobno bywasz tu codziennie. Bardzo się widać przejąłeś tym

chłopcem.

- To nie tak - bronił się Mack. - Chłopak nie ma ojca. Uwielbia

futbol. Jedyne, co mogę dla niego zrobić, to wpaść na godzinkę.

- Podziwiam twoje zaangażowanie, ale czy naprawdę chodzi ci

tylko o to dziecko? - dopytywał się Richard.

Mack spojrzał na niego podejrzliwie.

- Co właściwie powiedziała ci Destiny? - spytał.

- Wspomniała, że lekarka, która opiekuje się chłopcem, jest

atrakcyjną kobietą o błyskotliwej inteligencji. - Twarz Richarda

rozjaśniła się uśmiechem. - Na co cię złapała, braciszku? Na ciało czy

na umysł?

- Na nic mnie nie złapała - zaprotestował Mack. - Co za bzdury!

Kiedy będziesz rozmawiał z Destiny, powiedz jej, żeby pilnowała

własnego nosa.

- Ejże, a jakie są na to szanse?

background image

- Przyszedłeś tu, żeby triumfować, co? - Mack spojrzał na brata z

ukosa. - Myślisz, że nie wyplączę się z sieci rozstawionych przez

naszą kochaną Destiny.

- Żebyś wiedział - przytaknął Richard. - A jeśli tak, to chcę być

świadkiem każdej sekundy twej klęski.

- Destiny twierdzi, że nawet nie zna doktor Beth Browning -

powiedział Mack.

- Nigdy nie słyszałeś o niewinnych kłamstewkach? - zdziwił się

Richard. - Jakaż byłaby z naszej cioteczki manipulatorka, gdyby nie

stosowała każdej taktyki, jaka może służyć jej celom? W stosunku do

mnie i Melanie też nie była całkiem uczciwa. Wciągnęła nas w swoją

grę i ani przez chwilę nie miała wyrzutów sumienia.

- Cóż, tutaj nic podobnego nie wchodzi w rachubę. - Mack trwał

uparcie przy swoim. - Nie jestem w typie pani doktor ani też ona w

moim. Jeśli rzeczywiście za tym wszystkim kryje się Destiny, to na

darmo traci czas i energię.

- Zobaczymy. - Richard najwidoczniej nie czuł się przekonany. -

Nie ma szansy, by pani doktor tu zajrzała? Chętnie bym ją zobaczył.

Melanie zasypie mnie pytaniami na jej temat.

- Co za pech! Jestem pewien, że doktor Browning jest dziś na

konferencji naukowej na drugim końcu świata - powiedział Mack i w

tym samym momencie westchnął ciężko. Temat rozmowy zmierzał

właśnie w ich kierunku. - Niewykluczone jednak, że już wróciła.

Richard pokiwał głową i gwizdnął cichutko.

- Nie twój typ, co? Może powinieneś zbadać sobie wzrok.

background image

Mack jeszcze raz spojrzał na Beth, starając się zobaczyć w niej to,

co dostrzegł jego brat. Reprezentowała naturalny, zdrowy typ urody,

ale w porównaniu z pięknościami, którymi zwykł się otaczać,

wydawała się zdecydowanie nieefektowna.

Miała proste włosy, starannie podcięte i uczesane, które aż

prosiły, by je trochę zwichrzyć. Bezpretensjonalny ubiór nie

podkreślał figury, którą zresztą Mack uznał za zbyt szczupłą.

Płaskie obcasy, odpowiednie dla kobiety, która cały dzień jest w

biegu, bynajmniej nie wydłużały jej nóg. Mack miał zdecydowaną

słabość do kobiet na wysokich obcasach, które sprawiały, że ich nogi

zdawały się nie mieć końca. Naprawdę nie wiedział, co takiego

Richard dostrzegał w Beth Browning.

W końcu spojrzał w oczy Beth, która patrzyła na niego z

zakłopotaniem. Odwrócił głowę z poczuciem winy.

- Myślałem, że może zechce pan wiedzieć, że może już pójść do

Tony'ego - powiedziała.

- Dziękuję. - Uśmiechnął się.

Richard przeniósł wzrok z Beth na Macka i z powrotem.

Wzruszył lekko ramionami.

- Pani pozwoli, że się przedstawię - powiedział. - Jestem Richard,

brat Macka. Jemu chyba odebrało mowę. Czasami mu się to zdarza,

co mogę zrozumieć. Domyślam się, że w pani obecności nawet często.

- Jakoś nie zauważyłam. - Beth oblała się rumieńcem.

- A więc coś w tym musi być, jak mówiłem. - Richard popatrzył

kpiąco na brata.

background image

Zanim jednak zdążył wytłumaczyć, co miała znaczyć ta uwaga, i

wprawić go w jeszcze większe zakłopotanie, Mack klepnął go po

ramieniu, trochę mocniej niż po bratersku.

- Dzięki, że wpadłeś, żeby mi przekazać tę wiadomość -

powiedział. - Wiem, jaki jesteś zajęty. Ucałuj ode mnie Melanie. Aha,

postaraj się pozyskać paru wyborców albo zbierz parę milionów na

kampanię. Będzie ci to potrzebne, bo ja zamierzam głosować na

twego rywala, ktokolwiek nim będzie.

Richard z trudem powstrzymał śmiech.

- Jeśli moja wygrana zależałaby od jednego głosu, to nie zasługuję

na zwycięstwo - stwierdził nieporuszony. - I wcale się nie spieszę,

mogę jeszcze chwilę zostać.

- Nie, nie możesz - zaprotestował Mack. - Odprowadzę cię do

wyjścia.

Ujął Richarda za ramię i skierował ku drzwiom.

- Proszę powiedzieć Tony'emu, że zaraz do niego przyjdę -

zwrócił się do Beth, odchodząc.

- Oczywiście. - Odprowadzała ich zdumionym wzrokiem.

Przy windzie Mack popatrzył bratu w oczy.

- Niech ci nic nie chodzi po głowie, okay? Nic, słyszysz,

braciszku? - ostrzegł.

Richard miał minę niewiniątka.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chciałem po prostu poznać

twoją nową przyjaciółkę.

- Nie wciskaj mi ciemnoty, stary - burknął Mack.

background image

- Ani myślę, ale przecież widzę, jak iskrzy między tobą a panią

doktor.

- Zwariowałeś.

- Nie sądzę. Może zadzwonię do Melanie i powiem, żeby

zaaranżowała wspólną kolację - zaproponował.

- Tylko to zrób, a już będziesz martwy - ostrzegł Mack. Nie

chciał, by brat, ciotka czy ktokolwiek inny zawracał głowę Beth lub

jemu. - Daj sobie po prostu spokój. To nie jest tak, jak myślisz -

tłumaczył. - Od czasu do czasu wpadam do doktor Browning na

krótką pogawędkę, czasem wypijemy razem kawę, to wszystko. Nic

między nami nie ma i nie chcę, żeby było.

- Naprawdę? - Richard zmierzył go spojrzeniem.

- Co cię naprowadziło na te głupie domysły? - Mack patrzył

surowo.

Ku jego zaskoczeniu, Richard wybuchnął śmiechem.

- A niech mnie! - cieszył się. - Destiny znów się udało.

- Nic się jej nie udało! - zawołał Mack, gdy drzwi windy

zamykały się za bratem.

Niestety, jego protest bynajmniej Richarda nie przekonał. Nie

wiedział zresztą, czy on sam jest tego pewien.

ROZDZIAŁ 4

Po niespodziewanym spotkaniu z bratem Mack uświadomił sobie,

że w ciągu ostatnich tygodni nie umówił się na randkę. Może dlatego

był taki rozdrażniony i wytrącony z równowagi.

background image

Niewykluczone, że dlatego tak bardzo tęsknił za towarzystwem

Beth, nie mogąc się doczekać tych paru chwil, które spędzali razem

pod koniec dnia.

Beth była spokojna, mało wymagająca i bardzo kobieca. Widząc

ją na co dzień w szpitalu, trudno było tego nie zauważyć. Zupełny

brak zainteresowania jego osobą przyjmował z prawdziwą ulgą po

wybujałych oczekiwaniach ze strony aż nazbyt wielu kobiet i po

własnych wysiłkach sprostania opinii znanego playboya.

Kiedyś nie miał nic przeciwko temu, ale ostatnio czuł się nią

znużony. Zaczęła mu dokuczać od momentu, gdy uzmysłowił sobie,

że wpłynęła negatywnie na jego wizerunek w oczach Beth.

Pocieszony myślą, że uwaga, jaką poświęca lekarce, nie ma nic

wspólnego z zainteresowaniem nią jako kobietą, przyrzekł sobie

wyjaśnić sytuację tak szybko, jak to okaże się możliwe, zanim jeszcze

ktokolwiek oprócz Richarda zacznie sobie coś roić. Fatalnie by było,

gdyby na przykład Destiny dowiedziała się o cowieczornych

pogawędkach z doktor Browning.

Zamiast od razu wrócić do szpitala, wyjął więc komórkę i

zadzwonił do atrakcyjnej pośredniczki nieruchomości, z którą łączyło

go trochę spraw służbowych i mnóstwo osobistych. W dziesięć minut

później był już umówiony na kolację późnym wieczorem u niej w

domu. Znając przebieg takich wizyt, można było przewidzieć, że

większość czasu spędzą na delektowaniu się deserem.

Zadowolony z posunięcia, które miało dowieść, że Richard

kompletnie się myli się co do jego stosunku do Beth, poszedł do

background image

Tony'ego, by zająć go grą komputerową. Kiedy jednak otworzył

drzwi, zobaczył, jak Beth, skupiona, ze zmarszczonym czołem,

wpatruje się w monitor, usiłując grać. Serce mu żywiej zabiło na ten

widok, choć nie rozumiał dlaczego.

- Dalej, pani doktor - zachęcał Tony. - To nie takie trudne.

- Powiedz to komu innemu - mruknęła, nie odrywając wzroku od

małego ekranu. - Wykiwałeś mnie, Tony. Mówiłeś, że to proste.

- Bo jest proste. - Chłopiec roześmiał się. - Pokaż jej, Mack -

rzucił w jego stronę.

- Nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Beth.

- Ona chce zginąć już na samym początku gry. - Tony przewrócił

oczami.

- Ojej, to niedobrze. - Mack szybko podszedł do Beth.

Stanął za jej plecami i pochylił się, udzielając szeptem

wskazówek. Poczuł zmysłowe perfumy o lekkim zapachu piżma.

Zaskoczyło go to. Był przekonany, że Beth zazwyczaj roztacza lekki

kwiatowy zapach, połączony z wonią środków antyseptycznych. Ten

zapach był nowością, a on nie mógł tak od razu się zorientować, czy

mu to odpowiada. Od razu przyszły mu na myśl zmiętoszone

prześcieradła i intymne chwile w łóżku. To wszystko przez Richarda.

- Proszę odejść - powiedziała Beth, wciąż wpatrzona w ekran. -

Dam sobie radę.

Mack zachichotał, słysząc tę manifestację niezależności.

- Proszę bardzo. - Usiadł na brzegu łóżka.

Chłopiec śmiał się serdecznie.

background image

- Kobiety... - westchnął Mack. - Musisz uważać, co do nich

mówisz. Powinieneś się tego nauczyć jak najwcześniej.

Beth wreszcie oderwała wzrok od monitora.

- Tony, nie słuchaj niczego, co ten mężczyzna będzie mówić o

kobietach - ostrzegła.

- Dlaczego? Widziała pani te babki, z którymi się spotyka? - Tony

popatrzył na nią ze zdziwieniem.

Ku niezadowoleniu Beth, Mack z trudem stłumił śmiech. Wyczuł,

że to nieodpowiednia chwila, by rozbudzać entuzjazm Tony'ego dla

niektórych aspektów życia towarzyskiego idola. Nie było też sensu

zaprzeczać, że ma stajnię „babek", bo żadne z tych dwojga i tak by nie

uwierzyło.

- Myślę, że pani doktor chodzi o to, że nie jestem najlepszym

przykładem do naśladowania w sprawach sercowych - powiedział.

- Tak? - Chłopiec nie spuszczał z niego wzroku.

- Tak, sam tego nie rozumiem, ale kobiety w takich sprawach są

bardzo dziwne. Kiedy indziej porozmawiamy na ten temat jak

mężczyzna z mężczyzną.

- Kiedy mnie tu nie będzie - dodała Beth. - Tony, musisz teraz

odpocząć.

- Ale ja nie jestem zmęczony! - zaprotestował chłopiec.

- Myślę, że pani doktor wolałaby, żebym wyszedł - wyjaśnił

Mack. - Prawdopodobnie zmyje mi głowę za to, że mam na ciebie zły

wpływ.

background image

- Och, niech pan da spokój - powiedziała Beth. - Nie chodzi wcale

o pana, ale o to, że Tony nie powinien się tak forsować.

- Ejże, pani doktor. A kto z nim grał? Nie ja - przypomniał Mack.

Beth zmarszczyła brwi. Wstała, podeszła do drzwi i przytrzymała

je otwarte, patrząc znacząco na Macka. On zaś zwichrzył Tony'emu

włosy, obiecał, że przyjdzie następnego dnia, po czym oboje wyszli z

pokoju.

- Może mi pani powiedzieć, o co chodzi? - Patrzył na nią z

rozbawieniem. - Czyżby była pani zazdrosna?

Gdyby wzrok mógł zabijać, już by stracił życie.

- Nie sądzę - odparła chłodno.

- Musi być przecież powód, dla którego nie chce pani, żebym

opowiadał Tony'emu o kobietach.

- Nie uważa pan, że to może być niestosowne? Chyba pan

zapomniał, że on ma dwanaście lat. Poza tym nie powinien myśleć o

dziewczętach w taki sposób - zaznaczyła.

- Ja w jego wieku już umawiałem się z dziewczyną - odrzekł,

wspominając czule błękitnooką nastolatkę z kręconymi włosami.

- Dlaczego mnie to nie dziwi? - Beth wciąż była zdenerwowana.

- Coś mi mówi, że nie umawiała się pani z chłopakami jako

dwunastolatka. - Mack z trudem wstrzymywał śmiech.

- Nie umawiałam się również jako dwudziestolatka. To zresztą

żaden argument.

background image

- A więc jaki jest ten argument? - Przypatrywał się jej bacznie. - I

dlaczego zwlekała pani tak długo? Przecież jest pani niebrzydka. -

Celowo użył tego określenia, żeby zobaczyć rumieńce na jej twarzy.

Już miała odpowiedzieć, ale się powstrzymała.

- Nie jest pani pewna?

Wzburzenie już nieco opadło. Popatrzyła na niego z lekkim

rozgoryczeniem.

- Niezupełnie.

- Cóż, mnie też się to czasem zdarza. Oczywiście najczęściej

wówczas, gdy zaskoczy mnie naprawdę seksowna kobieta. Czy to

właśnie stało się tutaj? Zaskoczyłem panią, adrenalina podskoczyła i

straciła pani wątek? - dopytywał się.

- Tylko w pana marzeniach. - Znowu ogarnęła ją złość. Okręciła

się na pięcie i odeszła szybko, zostawiając go podminowanego tą

wymianą zdań.

- Zaraz, zaraz, nie powiedziała mi pani, dlaczego tak późno

zaczęła - zawołał za nią.

Beth nawet się nie odwróciła. Z wysoko podniesioną głową

skręciła w boczny korytarz i znikła z pola widzenia. Nie wiedział,

które z nich właściwie zwyciężyło w tej potyczce. Miał wrażenie, że

Beth, choć chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka gra się toczy.

Wszystkie pozytywne wrażenia z ostatnich dni ulotniły się, gdy

Beth szybkim krokiem oddalała się od pokoju Tony'ego. Ten Carlton

doprowadza ją do białej gorączki. To po prostu niedojrzały bufon,

uganiający się za spódniczkami, a w dodatku dumy z tego.

background image

Dawać Tony'emu rady w sprawach kobiet? A cóż on sobie myśli?

Gdyby Maria Vitale dowiedziała się o tym, prawdopodobnie

zabroniłaby mu raz na zawsze wstępu do pokoju syna.

A może nie? Westchnęła. Mack był dobry dla Tony'ego, potrafił

wywołać u niego serdeczny śmiech, i Beth byłaby w stanie wiele mu

wybaczyć za dokonanie tego cudu. Nie znaczy to, rzecz jasna, że musi

lubić Macka czy spędzać czas w jego towarzystwie. Lepiej trzymać

się od niego z daleka, co nie powinno być trudne. W końcu on nie

przesiaduje przez cały dzień w szpitalu.

Ma pracę, ważną pracę według niektórych łudzi, choć akurat ona

się do nich nie zalicza. Ma też rodzinę, inna rzecz, że jedna osoba z tej

rodziny jest po części odpowiedzialna za to, że Mack znalazł się nagle

w życiu Beth. Ma do wypełnienia mnóstwo zadań dla lokalnej

społeczności. No i bogate życie towarzyskie. Biorąc to wszystko pod

uwagę, dziwne się wydaje, że znajduje czas na wizyty w szpitalu.

Unikanie go nie będzie trudne.

Zadowolona ze swego postanowienia, weszła do gabinetu, ale nie

zdążyła jeszcze zamknąć drzwi, gdy pojawił się w nich Mack.

- Znowu pan! - wykrzyknęła, zaskoczona jego widokiem.

- Nie myślała pani chyba, że skończyliśmy rozmowę.

- Byłam przekonana, że tak - powiedziała. - Nie ma pan

przypadkiem randki czy czegoś w tym rodzaju?

- Prawdę mówiąc, tak - odparł - ale mam jeszcze czas na to.

- Na co? - spytała ostrożnie.

- Na to. - Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust.

background image

Pocałunek był delikatny, niepewny, jakby Mack zamierzał

sprawdzić, co go spotka. Beth chciała go odepchnąć, tymczasem

chwyciła się kurczowo jego marynarki, żeby utrzymać się na nogach.

Kolana bowiem nagle się pod nią ugięły, serce zaczęło bić jak

szalone. Wewnętrzny głos szeptał jej, że to szaleństwo, głupota,

zagrożenie. Cała lista ostrzeżeń przebiegała jej przez myśl, aż

wreszcie rozsądek się wyłączył i górę wzięły zmysły.

Usłyszała cichy jęk rozkoszy i uzmysłowiła sobie, że to ona go

wydała. To źle, to bardzo źle.

Ale och... jak dobrze, uznała za moment, gdy Mack lekko odsunął

ją od siebie, jedną ręką podtrzymując jej plecy, drugą delikatnie

unosząc brodę.

Kiedy otworzyła oczy, napotkała jego zaniepokojone spojrzenie.

Nie była w stanie odwrócić wzroku, tak była oszołomiona.

- Co tu się, u diabła, wydarzyło? - spytał Mack.

Beth zorientowała się, że kieruje to pytanie bardziej do siebie

samego niż do niej. Cóż, jeśli nawet tak, to gotowa przyjąć

wyjaśnienie związane z „chemią", którym posłużyła się Destiny, a

którego sens Beth pojęła właśnie po raz pierwszy w życiu.

Przemknęło jej przez myśl pytanie, jak Mack by zareagował na wieść,

że ona i jego ciotka odbyły rozmowę na temat popędu seksualnego.

Wydawało jej się, że byłby zaszokowany.

- Pytałem, co się tutaj wydarzyło - przypomniał.

Ton jego głosu zirytował ją bardziej niż przekonanie, że może

sobie tak po prostu wejść za nią do gabinetu i zacząć ją całować.

background image

- Myślę, że mężczyzna tak bywały w świecie doskonale

rozpoznaje pocałunek - syknęła, mimowolnie przechodząc na „ty".

Cofnęła się za biurko. - Myślę też, że powinieneś już iść.

Ku jej zaskoczeniu, Mack wyglądał na rozbawionego tą

odpowiedzią, a może jej reakcją.

- Pani doktor wycofuje się do narożnika? - zażartował.

- Próbuję zabrać się do pracy. I tak już straciłam przez ciebie dużo

czasu.

- Wspaniały pocałunek nigdy nie jest stratą czasu - odparował. -

Zwłaszcza dla kobiety, która zaczęła się umawiać na randki dopiero

po dwudziestce. Masz sporo do nadrobienia - dodał.

Wspaniały? Czyżby uważał ten pocałunek za wspaniały? Beth

również była tego zdania, ale przecież, jak jej właśnie przypomniał,

nie miała w tej dziedzinie takiego doświadczenia jak on. Czy to miało

być pochlebstwo? A może rzeczywiście uważa, że ona wspaniale

całuje? Na samą myśl o tym cała złość ją opuściła.

- Idź już - powtórzyła, przekonana, że jeśli pozwoli mu zostać, to

się źle skończy. Może ją kusić, by sprawdzić, czy można się całować

jeszcze lepiej.

Nagle przypomniała sobie słowa Macka, że jest umówiony.

Wybiera się na randkę, a całuje inną kobietę? Może takie

postępowanie jest dla niego normą, ale jej jest obce. Trochę to

wszystko podejrzane. Nie, nawet bardzo podejrzane. Zmarszczyła

czoło.

background image

- Idź już - powtórzyła z naciskiem. - Nie powinieneś się spóźniać

na randkę.

- Randkę?- powtórzył jak echo.

- Mówiłeś przecież, że jesteś umówiony - rzuciła z przekąsem.

Mruknął coś i wyjął komórkę.

- Na terenie szpitala nie wolno używać telefonów komórkowych -

upomniała go.

Podniósł słuchawkę jej telefonu i wybrał numer. Ze wzrokiem

utkwionym w Beth wymyślił wymówkę na użytek rozmówcy i

odłożył słuchawkę.

- Odwołałeś spotkanie? - spytała z niedowierzaniem.

- Odwołałem spotkanie - potwierdził.

- Dlaczego?

- Bo idę z tobą na kolację - oznajmił.

- Raczej nie - odparła niepewnie.

- Ależ tak - rzekł z naciskiem. - To dla ciebie zmieniłem plany.

Możesz zrobić dla mnie przynajmniej tyle. Chyba nie zależy ci na

tym, żebym samotnie spędził ten wieczór, co?

Beth nie wiedziała, jak zareagować.

- Dobrze, ale przede wszystkim coś sobie wyjaśnijmy - zaczęła. -

Otóż nie odwołałeś tej randki dla mnie. Nie prosiłam cię o to.

- Nie, ale po tym pocałunku byłabyś zawiedziona, gdybym

postąpił inaczej.

background image

- Nie wydaje mi się. Może pomyślałabym, że niezły z ciebie

krętacz. Ale od początku nie miałam o tobie najlepszej opinii, więc

nie powinno cię to zmartwić.

- Bardzo sprytne.

- Jeszcze nie skończyłam - ciągnęła. - Otóż mnie nic do tego, czy

spędzisz ten wieczór sam, czy też z jedną z tych jakże chętnie

towarzyszących ci kobiet.

- Byłem tego samego zdania jeszcze przed kilkoma minutami -

zgodził się uprzejmie.

- A co się stało, że zmieniłeś zdanie? - spytała ostrożnie.

- Pocałowałem cię i uznałem, że wolę spróbować zrobić to jeszcze

raz, niż iść na spotkanie. - Usiadł na krześle stojącym obok biurka. -

Jeśli masz jeszcze coś do załatwienia, poczekam.

Beth zastanawiała się, czy jego słowa należy traktować poważnie.

Uznała wreszcie, że jeśli to tylko tanie pochlebstwa, bezpieczniej

będzie je zlekceważyć.

- To może trochę potrwać. Naprawdę mam jeszcze sporo pracy.

Sięgnął po czasopismo medyczne, leżące na biurku.

- Nie spiesz się - powiedział. - To nie wygląda na łatwą lekturę, a

zatem przestudiowanie tego zajmie mi zapewne całe godziny.

Poczuła się bezradna.

- Naprawdę nie zamierzasz wyjść, prawda? - Popatrzyła na niego

niepewnie.

- Sam nie - odparł, kartkując czasopismo.

- Nie rozumiem cię.

background image

Mack podniósł głowę i napotkał jej speszone spojrzenie.

- Prawdę rzekłszy, pani doktor, też nie bardzo rozumiem, o co w

tym wszystkim chodzi.

Poczuła nagle, że jej serce bije coraz szybciej.

- Myślę, że mogę przeznaczyć godzinę na kolację - powiedziała

krótko.

- A więc chodźmy. - Z ulgą odłożył czasopismo na biurko.

Wyprowadził ją z gabinetu, ująwszy lekko za łokieć. Beth

stwierdziła, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Kiedy zamiast do

kawiarni szpitalnej skierowali się do wyjścia, spojrzała na niego z

zaciekawieniem.

- Myślałam, że zjemy tutaj - powiedziała.

- Nie dzisiaj.

- Mamy tylko godzinę - przypomniała.

- Powiedziałaś to wystarczająco wyraźnie. Za godzinę

przyprowadzę cię z powrotem, choć będzie to wymagało sporej

zręczności.

W parę minut później zatrzymali się przed jedną z

najmodniejszych nowych restauracji w Waszyngtonie. Kroniki

towarzyskie pełne były nazwisk sławnych łudzi, którzy codziennie

wieczorem musieli odchodzić stąd z kwitkiem. Zaledwie jednak Mack

wyłączył silnik, podbiegł portier, wręczył mu bilet parkingowy i

pomógł Beth wysiąść.

- Proszę przyprowadzić wóz za pięćdziesiąt pięć minut - polecił

Mack.

background image

Mężczyzna rzucił okiem na zegarek i wpisał adnotację na bilecie.

- Oczywiście, panie Carlton. Samochód będzie czekać.

W zatłoczonym holu Mack przyciszonym głosem powiedział coś

do szefa sali. Beth nie dosłyszała słów. Za chwilę już siedzieli przy

stoliku, po czym w okamgnieniu pojawiły się przed nimi dwa parujące

talerze i butelka wody mineralnej.

- Skoro musisz wracać do szpitala, uznałem, że nie zechcesz pić

szampana - powiedział Mack.

- Wystarczy woda. - Beth skinęła głową.

Patrzyła na łososia z rusztu, cieniutkie plasterki ziemniaków

posypanych pietruszką, zielony groszek, po czym popatrzyła na

Macka.

- To dopiero danie! Jak ci się udało osiągnąć to w ciągu... -

spojrzała na zegarek - ...niespełna pięciu minut?

- Bez trudu. - Wzruszył ramionami. - W takim miejscu wystarczy

znać, kogo trzeba.

- A ty znasz szefa sali? - domyśliła się.

- Między innymi.

- Właściciela? - pytała dalej.

- Także.

- Biorąc pod uwagę ten tłum pod drzwiami, podejrzewam, że

zajęliśmy stolik zarezerwowany dla kogoś innego. A może ktoś czeka

na to danie? - Rozejrzała się wokół z niepokojem.

- Nie rób sobie wyrzutów, kochanie. Prawdopodobnie ci ludzie

dostaną wino, żeby jakoś przetrwać.

background image

- Prawdopodobnie? - Popatrzyła na niego zbulwersowana. Nie

była pewna, czy ma się śmiać, czy płakać z powodu absurdalności

sytuacji. - Naprawdę zwędziłeś komuś kolację? I chcesz go przekupić

winem?

- Nie ja - odparł znacząco. - Nawet na chwilę nie zostawiłbym cię

samej.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Jedz - zachęcił ją, chcąc przerwać tę wymianę zdań. - Zegar

nieubłaganie idzie naprzód, a ja zamierzam zamówić deser. Proponuję

lody z kremem i bitą śmietaną. Poleciłbym ci suflet czekoladowy, ale

nie zdążymy.

- Chyba że ktoś nieopatrznie już go zamówił - powiedziała

ściszonym głosem Beth, nie bardzo wiedząc, co ma myśleć o

mężczyźnie, który tylko pstryknie palcami i już to ma, przy czym nikt

nie czuje się urażony. To właśnie wprawiało ją w największe

zdumienie.

- Trafna uwaga - odrzekł Mack i skinął na kelnera.

- Jak możesz! - skarciła go.

- Wolisz lody z kremem?

- Myślę, że to lepszy pomysł - stwierdziła, choć kusiło ją, by

wybrać suflet. - W przeciwnym razie będziemy odpowiedzialni za

zamieszki w restauracji.

- Na deser prosimy lody z kremem i bitą śmietaną, John. Mamy

już tylko dwadzieścia minut.

background image

- Tak jest, proszę pana. - Kelner nachylił się ku niemu. - Jeśli

mają państwo mało czasu, to za niecałe pół godziny będzie gotowy

suflet - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Zmienię trochę

kolejność, dla tamtych państwa będzie następny, a ten zapakuję na

wynos.

Mack spojrzał na Beth.

- Co ty na to? Deser w twoim gabinecie?

Beth mogła pochwalić się silną wolą, ale gorący suflet

czekoladowy był w stanie złamać tę wolę. To czy owo mogło się jej w

Macku nie podobać, ale jeśli zdołał zdobyć dla niej ten deser, skłonna

była wiele mu wybaczyć.

- Czekolada jak najbardziej - powiedziała, ulegając pokusie.

Gdy kelner odszedł, Mack popatrzył na nią z zainteresowaniem.

- Dobrze wiedzieć - mruknął.

- Co?

- Że twoją słabością jest czekolada.

- Jedną z wielu - przyznała, gdyż nie miało sensu zaprzeczanie

oczywistości, zwłaszcza że porzuciła wszelkie skrupuły, by tylko

dostać na deser suflet.

- Za odkrycie twoich pozostałych słabości! - Mack wzniósł

szklankę z wodą. Nie spuszczał z Beth wzroku.

Odpowiedziała mu spojrzeniem, starając się zbagatelizować to, że

zachowuje się całkiem nie tak jak powinna. Wielkie nieba, czy istnieje

na świecie choć jedna kobieta, która pozostałaby obojętna na urok

background image

tego mężczyzny? Modliła się w duchu, by to ona okazała się jedną z

tych nielicznych, ale nie widziała na to żadnej szansy.

ROZDZIAŁ 5

Mack nie mógł sobie uzmysłowić, jak to się stało, że wczorajszy

wieczór przybrał tak nieoczekiwany obrót. Wybierał się przecież na

randkę z kobietą, która teraz niewątpliwie nigdy już nie zechce mieć z

nim do czynienia, lecz nagle poczuł nieodpartą chęć pójścia do

gabinetu Beth, by ją pocałować.

Wyznanie Beth, że jako nastolatka nie umawiała się z

chłopakami, wyzwoliło w nim typowo męską reakcję. Gdyby nie znał

siebie, wziąłby to za pociąg do dziewiczej niewinności.

Cóż za nonsens. Nie dość, że Beth nie powiedziała niczego, co by

wskazywało, że jego domysły są słuszne, to na dodatek on

zdecydowanie wolał kobiety z pewnym doświadczeniem.

Nie powstrzymało go to jednak przed wystąpieniem w roli

wyrostka, który koniecznie chce dokonać kolejnego podboju.

Miał piekielne szczęście, że Beth nie odgadła podtekstów

kryjących się za tym pocałunkiem i potraktowała całe zajście ze

spokojem. Okay, pomyślał przełamując ołówek. To, co się stało, nie

świadczy o nim dobrze, ale on nadal nie potrafi sobie wytłumaczyć,

dlaczego w ogóle do tego doszło.

Kiedy, do diabła, przytrafiło mu się coś podobnego? Chyba nigdy.

Nie zwykł stracić kontroli nad sytuacją tak jak ostatniego wieczoru. Z

chwilą gdy dotknął wargami ust Beth, przeniósł się niemal w inny

background image

wymiar, w miejsce, gdzie jego dominującym pragnieniem było

dawanie rozkoszy, i to nie w sposób przypadkowy, lecz w pełni

świadomy.

Nonsens, uznał, przełamując następny ołówek. Doszedł do

wniosku, że musi natychmiast opuścić biuro i przestać rozmyślać,

zanim zabrnie w niebezpieczne rejony, a w każdym razie nim zniszczy

większość materiałów piśmienniczych. Czy to nie on do tej pory

irytował się, że pracownicy nie dbają o sprzęt biurowy?

Wsiadł do samochodu i odruchowo ruszył w stronę szpitala,

zawrócił jednak i wybrał drogę wiodącą do Wirginii. Dawno nie

odwiedzał Bena. Towarzystwo brata artysty zwykle działało na niego

uspokajająco. Ben był człowiekiem bardzo tolerancyjnym, akceptował

ludzi takimi, jacy są.

Nie zadawał wielu pytań, szczególnie od momentu, gdy w jego

własnym życiu zapanował chaos. Nie miał też zwyczaju wtrącania się

w cudze sprawy. Tak, odwiedziny u Bena to zdecydowanie dobry

pomysł. Będzie mógł zapomnieć o niepokojącym wieczorze z Beth.

Kiedy zbliżał się do farmy, krajobraz Wirginii przesuwający się

za oknami samochodu stopniowo zaczął wywierać na niego magiczny

wpływ. Po raz pierwszy w pełni zrozumiał, co skłoniło Bena do

przeniesienia się tutaj po tragedii, którą przeżył. Trudno tu było

odczuwać cokolwiek poza podziwem dla piękna przyrody - gór

osnutych mgłą, soczyście zielonej trawy, rozłożystych dębów i

sylwetek koni pasących się za białymi ogrodzeniami.

background image

Ponieważ Ben rzadko znajdował czas na przyrządzanie posiłków,

a jego lodówka przeważnie świeciła pustkami, Mack zatrzymał się

przed sklepem, gdzie kupił kanapki, frytki i soki, aby brat się nie

złościł, że przerywa mu pracę. Poprosił też o ciasto czekoladowe.

Będzie potrzebował trochę czasu, żeby odwrócić uwagę Bena od

powodu niezapowiedzianej wizyty.

Kiedy wreszcie zajechał pod dom, odsunął od siebie myśli o tym,

co się wydarzyło, jak też obraz Beth, który stał mu cały czas przed

oczami.

Zaparkował w cieniu dębu i poszedł prosto do pracowni,

mieszczącej się w zaadaptowanej na ten cel starej stajni. Nie usłyszał

zaproszenia w odpowiedzi na pukanie, ale wcale go to nie zdziwiło.

Kiedy Ben malował, nie zauważyłby nawet armatnich wystrzałów.

Wszedłszy do środka, zwrócił uwagę na to, że temperatura jest tu

co najmniej o dziesięć stopni niższa niż na dworze, chociaż przez

świetlik w dachu wpadały promienie słońca. Tak jak myślał, Ben stał

przed płótnem. Ręka z pędzlem zawisła w powietrzu, wzrok utkwiony

był w obrazie, lecz Mack odniósł wrażenie, że zamyślenie brata

wynika nie tyle z kontemplacji dzieła, ile ze wspominania smutnych

przeżyć, które skłoniły go do zrezygnowania z miejskiego życia i

zamieszkania na tym odludziu.

- Witaj, braciszku - powiedział.

Ben drgnął, słysząc jego głos, ale upłynęła dobra chwila, zanim

otrząsnął się z zadumy.

background image

- Czyżby nawiedziło was trzęsienie ziemi? - zdziwił się. - To

chyba jedyne, co mogłoby cię skłonić do przyjazdu w ciągu tygodnia.

- O ile wiem, nic się nie stało. Po prostu stęskniłem się za tobą. -

Mack rozejrzał się po pracowni. - Miałem nadzieję, że ujrzę

atrakcyjną modelkę pozującą ci do aktu. - Westchnął zawiedziony.

Ben roześmiał się.

- Maluję pejzaże - przypomniał. - Wiedziałbyś, gdybyś nie był

takim ignorantem w dziedzinie sztuki.

- Cenię sztukę - obruszył się Mack. - Zwłaszcza twoją. Na

drzwiach lodówki mam nawet portret, który narysowałeś.

- Co za zaszczyt! Miałem chyba z sześć lat.

- Już wtedy dobrze się zapowiadałeś - powiedział Mack.

- Jestem pewien, że kiedy będziesz już bardzo sławny, ten

kawałek osiągnie zawrotną cenę - dodał.

- Jeśli nie poplamisz go musztardą albo keczupem - odparował

Ben. - O, przyniosłeś coś do jedzenia - dodał, spostrzegłszy torbę,

którą Mack trzymał w ręku. - Odwołuję wszystkie złośliwości

wypowiedziane pod twoim adresem, jeśli to lunch dla mnie. Gdy tylko

się obudziłem, przyszedł mi do głowy pomysł na obraz i na śmierć

zapomniałem o śniadaniu.

Mack spojrzał na płótno. Tak jak stwierdził Ben, nie był

ekspertem w dziedzinie malarstwa, ale zauważył, że ten obraz w

niczym nie przypomina innych prac brata.

- I co? - spytał. - Udało ci się namalować to tak, jak sobie

wyobrażałeś?

background image

- Niezupełnie - wyznał Ben. - Zabierzmy się do jedzenia. Jeśli

jedna z kanapek jest z befsztykiem, chętnie ją zjem.

- Przewidziałem to i kupiłem dwie takie same - powiedział Mack.

Ben zachichotał.

- Długo trwało, zanim do tego doszedłeś. Przywiozłeś może sok

pomarańczowy?

- Myślałem, że wolisz grejpfrutowy. - Spojrzał na brata z

niewinną miną.

- Bardzo zabawne. Dawaj.

- Do diabła, ale jesteś pazerny! - Mack roześmiał się. - Co to się

stało głodującemu artyście?

- Nigdy nie byłem głodującym artystą - zaprotestował Ben. -

Dziękuję za to naszym rodzicom. Umieram z głodu, ale to coś

zupełnie innego. - Ugryzł kawałek kanapki z befsztykiem, sałatą i

pomidorem i westchnął z rozkoszą. - Nie ma nic lepszego na świecie

niż świeży pomidor w środku lata.

- No, może jeszcze kolba kukurydzy - dorzucił Mack - polana

masłem.

- Albo nadziewany kabaczek - rozmarzył się Ben.

Mack popatrzył na brata z zadumą.

- Uważasz, że udałoby się nam zasugerować Destiny, żeby

przyrządziła nam w niedzielę takie przysmaki?

- Mówiąc ściślej, jesteś zdania, że to ja powinienem podsunąć jej

tę myśl, czy tak? - Ben zorientował się, w czym rzecz.

background image

- To ciebie kocha przecież najbardziej - przypomniał Mack

cierpko.

Ben nigdy by nie przyznał, że ciotka go faworyzuje, a ona sama

nawet na łożu śmierci by się tego wyparła.

- Poza tym ona uważa, że za mało jesz - ciągnął Mack. - Żal jej

ciebie. Wystarczy więc tylko jedno twoje słówko.

- A tobie mowę odjęło czy co? - Ben popatrzył na brata

podejrzliwie. - Nie miałeś dotąd oporów przed podsuwaniem ciotce

pomysłów na przygotowanie ci czegoś specjalnego.

- Prawdę mówiąc, staram się ostatnio jej unikać - rzucił Mack

jakby od niechcenia.

- Czy nie utrudnia ci to trochę dobierania się do tych wszystkich

przysmaków? - Ben spojrzał spod oka.

- Miałem nadzieję, że spakujesz trochę resztek i przyniesiesz mi -

przyznał się Mack.

- Akurat, myślałby kto! - Ben zachichotał. - Znalazła ci więc

kandydatkę na żonę. Czego jej brakuje? Ma krzywe zęby i nosi

okulary? A może po prostu nie odpowiada twojemu ideałowi damskiej

urody?

- Nie jestem aż tak powierzchowny, jak ci się wydaje - żachnął się

Mack. - A poza tym niczego jej nie brakuje. Niczego.

Ben obserwował go przez chwilę.

- Rozumiem - powiedział wreszcie. - Innymi słowy, tym razem

Destiny trafiła w dziesiątkę, a ty przerażony dałeś drapaka.

- Wypchaj się.

background image

- Chcesz o tym pogadać? - Ben przypatrywał mu się z uwagą.

- Nie.

- Ale to strach cię tu przygnał, braciszku - domyślił się.

- Czy naprawdę nie można odwiedzić brata, żeby nie narazić się

na przesłuchanie? - obruszył się Mack.

- Można, ale nie było cię od tygodni, więc musisz mi wybaczyć tę

drobną podejrzliwość.

- A nie możemy pogadać o twoim życiu osobistym? - zapytał

Mack, marszcząc brwi.

- Nie, nie możemy. - Ben natychmiast spoważniał.

- Wybacz - zreflektował się Mack. - Chciałem ci przygadać, a nie

powinienem. Wciąż jeszcze rany się nie zabliźniły?

- Dajmy temu spokój - rzekł posępnie Ben.

Mack spojrzał na niego bezradnie.

- A może nie? Może by ci ulżyło, gdybyś zaczął o tym mówić -

przekonywał.

- Do diabła! Graciela nie żyje! O czym tu mówić? - wykrzyknął

ze złością Ben. Mack rzadko widział swego na ogół spokojnego brata

w takim stanie. - Dlaczego nikt z was tego nie może pojąć?

Mack bardzo chciał podejść do brata i przytulić go, ale wiedział,

że Ben nie zniósłby gestu współczucia czy pocieszenia. Wciąż

obwiniał siebie o śmierć Gracieli i był przekonany, że nie zasługuje na

niczyją sympatię. Miał rodzinie za złe każdą próbę przyjścia mu z

pomocą.

background image

- Wybacz - powtórzył spokojnie Mack. - Nie miałem zamiaru

rozdrapywać twoich ran. To ostatnie, co by mi przyszło do głowy, gdy

tutaj jechałem.

- Niczego nie rozdrapujesz. - Ben posłał mu udręczone spojrzenie.

- To trwa i będzie trwało już zawsze.

Tłumaczenie Benowi, że Graciela nie była warta takiego poczucia

winy i takiego bólu, na nic by się zdało. Mack wiedział to. Nie miał

pojęcia, co musiałoby się stać, by wyrwać Bena ze stanu, w którym

się pogrążał. Z całych sił pragnął jednak, by to coś zdarzyło się jak

najprędzej. Stan przygnębienia, w jakim Ben wciąż tkwił, martwił

wszystkich jego bliskich. Niekiedy odzywał się w nim wprawdzie

dawny, beztroski Ben, ale zdarzało się to niezmiernie rzadko.

- Mógłbym ci jakoś pomóc? - Mack obserwował brata z

niepokojem.

- Nie - odparł Ben ze smutkiem. - Po prostu obiecaj mi, że

będziesz wpadał mimo mego zrzędzenia.

- Możesz być pewien - obiecał Mack.

Ben spojrzał na stół i twarz mu się nieco rozjaśniła.

- Skończysz tę kanapkę? - spytał.

Mack uśmiechnął się.

- Myślałem, że muskularny sportowiec jest w rodzinie tą osobą,

która ma niepohamowany apetyt - odparł, podsuwając bratu napoczętą

kanapkę. - Weź i frytki - zaproponował.

- Muszę wracać.

- Randka?

background image

- Nie.

- Do diabła! Wiesz, że na swój sposób żyję tym, co przeczytam o

tobie w gazetach - powiedział Ben.

- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale teraz prowadzę życie

na zwolnionych obrotach.

- A więc kryje się za tym jakaś szczególna historia - domyślił się

Ben.

- Ale nie mam zamiaru się nią dzielić - uciął Mack.

- Powiedz przynajmniej, czy to ma coś wspólnego z tą kobietą,

którą znalazła ci Destiny? - Ben nie zamierzał dać za wygraną.

- Przyjechałem do ciebie, bo do tej pory nie wtrącałeś w cudze

sprawy.

- Ale ta wiadomość jest za dobra na to, by ją zignorować -

odparował Ben.

- Wracaj do swego malowidła - odciął się Mack. - Na razie

wygląda jak rozgnieciona dynia. Właśnie taki efekt zamierzałeś

osiągnąć?

- Barbarzyńca!- jęknął Ben.

- Oko mam jeszcze dobre - obruszył się Mack.

- Może na kobiety.

Mack

zmrużył

oczy

i

z

namysłem

przyglądał

się

niedokończonemu obrazowi.

- Bardzo szeroka tylna część ciała kobiety w pomarańczowym

dwuczęściowym kostiumie kąpielowym? - zaryzykował.

background image

- Bliższa prawdy była koncepcja dyni. - Ben wybuchnął

śmiechem.

- No więc co to, u licha, ma być?

- Skoro tak cię bawi zgadywanie, myślę, że pozwolę ci zaczekać

na ostateczny efekt. Wtedy możesz spróbować jeszcze raz.

- Sądzę, że nie będę z tym czekać - stwierdził Mack. - A zatem

jeszcze raz. Na ogół malujesz realistycznie pola, drzewa, strumienie.

- To ma być eksperyment - przypomniał Ben.

Mack popatrzył na niego.

- Można ci coś doradzić? - spytał poważnie.

Ben skinął ostrożnie głową.

- Wsadź to sobie wiesz gdzie - powiedział Mack i uchylił się, gdy

Ben cisnął w niego butelką po soku.

Najważniejsze jednak, że prawie przez godzinę udało się bratu

utrzymać myśli Macka z dala od pewnej bardzo niepokojącej pani

doktor.

- Nie podobają mi się wyniki badania krwi Tony'ego Vitale -

powiedział hematolog. - Nie reaguje na leczenie tak, jak bym

oczekiwał. Myślę więc, że trzeba by się zastanowić nad transfuzją,

zanim jeszcze bardziej osłabnie.

Beth westchnęła. Nie umiała sformułować przekonujących

kontrargumentów, ale obawiała się, że wiadomość o transfuzji fatalnie

odbije się na samopoczuciu chłopca i jego matki. Od razu się

zorientują, że wszelkie inne środki zawiodły.

background image

Transfuzje były wprawdzie powszechnym zabiegiem u dzieci w

takiej sytuacji jak Tony, ale żadne z nich nie było tym uszczęśliwione,

nawet jeśli potem przez pewien czas czuło się lepiej.

- Nie zgadzasz się? - spytał Peyton Lang.

- Nie tyle nie zgadzam się, ile wiem, jak bardzo to zniechęci

Tony'ego i jego matkę do dalszej terapii. Naprawdę miałam nadzieję,

że ten ostatni lek i smakołyki, które przynosi Mack, sprawią cud i

spowodują wzrost liczby krwinek przynajmniej na krótki okres.

- I ja miałem taką nadzieję - powiedział Peyton. - Wyczerpują się

jednak nasze możliwości.

- Nie możemy rezygnować! - W głosie Beth pobrzmiewała

histeria.

Peyton rzucił jej ostre spojrzenie.

- Tym razem możemy przegrać. Dobrze o tym wiesz, Beth.

Najwyższy czas, żebyś zaczęła się przyzwyczajać do tej

ewentualności. A może powinnaś się na jakiś czas wycofać, pozwolić,

by jeden z kolegów prowadził Tony'ego?

- Wykluczone - żachnęła się. - A poza tym to tylko ewentualność.

Ewentualność, z którą się nie pogodzę, dopóki są jeszcze jakiekolwiek

możliwości działania. On jest taki dzielny. Nie zasługuje na to, by

przegrać walkę.

- Żadne z nich nie zasługuje - zauważył smutno Peyton.

- No właśnie. - Beth była wyraźnie zmęczona tą rozmową. - A

więc dobrze. Zaplanuj transfuzję na rano. Ja porozmawiam wieczorem

z matką chłopca.

background image

Hematolog chciał coś dodać, ale tylko wzruszył ramionami i bez

słowa wyszedł z pokoju. Są rzeczy, których nie da się powiedzieć

głośno, nawet jeśli dwie osoby myślą to samo. Żaden lekarz nigdy nie

przyzna, że zbliża się klęska.

Beth poczuła tak dobrze jej już znane uczucie bezsilnej złości.

Musi wrócić do laboratorium i przejrzeć jeszcze raz ostatnie wyniki

swoich badań. Pierwszy etap prac początkowo nie wyglądał

obiecująco, ale teraz dostrzegła pewne szanse.

Potrzebowała jednak więcej czasu, by zakończyć badania i

przyjść z pomocą Tony'emu oraz kilkorgu innym dzieciom. Miała

właśnie opuścić gabinet, gdy pojawił się Mack. Rzucił na nią okiem i

poprowadził z powrotem do biurka.

- Co się stało? - spytał. - Usiądź. Wyglądasz okropnie.

- To właśnie każda kobieta pragnie usłyszeć - mruknęła i opadła

na fotel. Była wdzięczna, że ją zatrzymał. Im bardziej uda się odwlec

rozmowę z Marią i Tonym, tym lepiej.

- Nie przyszedłem tu, by prawić ci komplementy.

- Oczywiście, że nie. Więc po co?

- Byłem u Tony'ego. Kiepsko wygląda - powiedział.

Beth skinęła głową. Skoro zauważył to nawet laik, jej decyzja

sprzed paru minut była słuszna.

- Musimy zrobić mu transfuzję, to pozwoli zyskać trochę czasu -

oznajmiła.

- Trochę czasu? - Mack znieruchomiał. - O czym mówimy, Beth?

O dniach? Tygodniach?

background image

- O niczym więcej.

- A co z transplantacją szpiku?

- Teraz nie można by jej przeprowadzić. Zbyt wielkie ryzyko -

wyjaśniła.

- Przecież dopiero powiedziałaś, że on ma przed sobą kilka dni,

najwyżej tygodni. Może więc należałoby jednak podjąć to ryzyko? -

dopytywał się.

- Obowiązuje określony tryb... - zaczęła, ale urwała, bo w oczach

Macka odbiła się udręka. - Przykro mi.

- Nie przyjmuję tego do wiadomości - żachnął się.

- Nie mamy wyboru.

- Ja mam. Znajdziemy innego lekarza, inną metodę leczenia. Ten

chłopiec nie umrze, dopóki nie zrobimy wszystkiego, co w naszej

mocy.

Beth starała się nie przejmować faktem, że Mack nie ufa jej w

kwestii ratowania Tony'ego. Aż za dobrze znała to uczucie bezsilnej

złości. Jeśli choć przez chwilę uważałaby, że inny lekarz czy inna

terapia mogą poprawić rokowania chłopca, sama by poprosiła o

konsultację.

- Mack, właśnie w tym szpitalu możemy zrobić najwięcej -

zapewniła spokojnie.

- Ale rezygnujecie z ratowania go.

- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Nigdy. Staram się tylko

patrzeć realnie.

background image

- Do diabła z tym! - krzyknął, ale zaraz westchnął i popatrzył na

nią skruszony. - Wybacz. Wiem, że nie powinienem tak mówić. Wiem

też, jak bardzo starasz się mu pomóc. Zdaję sobie sprawę, ile cię to

kosztuje.

- W porządku. Wierz mi, bardzo dobrze cię rozumiem i nie mam

żalu.

- Teraz rozumiem, dlaczego wyglądasz na wykończoną. -

Popatrzył jej w oczy. - A więc jaki masz plan?

- Rano transfuzja, a potem będziemy czekać na skutek - wyjaśniła

Beth. - Nie zaszkodziłaby krótka modlitwa.

- Dobrze. - Mack skinął głową. - Pójdziesz ze mną do Tony'ego? -

Wyciągnął do niej rękę.

- Właśnie chciałam to zrobić - powiedziała.

Chwyciła jego dłoń, bo rozpaczliwie potrzebowała kontaktu z

kimś, kto dzielił jej niepokój. Pragnęła też, by ktoś dodał jej otuchy,

tak by niezależnie od tego, co się stanie z Tonym, mogła nadal

funkcjonować i walczyć o życie innych dzieci.

Mack ścisnął jej rękę.

- A może byśmy wstąpili do kaplicy? - zaproponował.

- Czytasz w moich myślach. - Uśmiechnęła się.

Zdarzało się to coraz częściej. Zaczęła już nawet uważać za

oczywiste, że łączy ją z Mackiem taka więź, przy której niepotrzebne

są słowa.

- Doktor Beth jest bardzo ładna, prawda? - Tony wpatrywał się w

twarz Macka.

background image

Starał się zignorować pytanie, nie chcąc się wdawać w dyskusję

na ten temat. Podał chłopcu komiksy, o które ten prosił.

- Patrz, Tony - powiedział. - Nie miałem pojęcia, że jest tylu

nowych Supermanów.

- Nie odpowiedziałeś, Mack. - Chłopiec nie spuszczał z niego

wzroku. - Nie uważasz, że doktor Beth jest bardzo ładna?

- Owszem, jest - westchnął Mack.

- Może powinieneś się z nią umówić czy coś w tym rodzaju. Na

pewno się zgodzi.

Mack miał dość kłopotów z zabraniem Beth na szybki posiłek

poza szpitalem, tak że umówienie się na randkę w ścisłym tego słowa

znaczeniu przypuszczalnie w ogóle nie wchodziło w rachubę. Nie

chciał jednak burzyć swego wizerunku w oczach chłopca.

Tony obserwował go z zatroskaniem.

- Próbowałeś? Chyba cię nie odpędziła? - zaniepokoi się. -

Rozzłościłeś ją?

- Nic podobnego. Nic takiego nie zrobiłem, ale pani doktor jest

bardzo zajęta. Wykonuje przecież bardzo odpowiedzialną pracę.

- Wiem, ale myślę, że powinna się z tobą umówić, żeby trochę

odpocząć, i w ogóle. Wiesz, o co mi chodzi? Czasami jest taka

smutna. - Chłopiec patrzył na niego wyczekująco.

- Zauważyłem - przyznał Mack.

Istotnie, czasami zastanawiał się, jak Beth wytrzymuje tak

obciążającą pracę. Dzisiejszy dzień był chyba najgorszy ze wszystkich

background image

od chwili, gdy się poznali. Nawet Mack byli wstrząśnięty

beznadziejną wizją przyszłości Tony'ego.

Kiedy z kaplicy zmierzali do pokoju chłopca, Beth otrzymała

wiadomość z izby przyjęć i szybko odeszła bez słowa wyjaśnienia.

Poszedł więc do Tony'ego sam, mając nadzieję, że ona za chwilę

wróci. Jeśli jednak wezwano ją do nagłego wypadku, być może będzie

tego wieczoru potrzebowała towarzystwa, może nawet kolacji w

miejscu, które pozwoli jej zapomnieć na chwilę o szpitalu.

Popatrzył uważnie na Tony'ego. Chłopiec wyraźnie słabł. Leżał

oparty o poduszki, zaledwie o ton bielsze od jego mizernej twarzy.

- Jak się czujesz, kolego? - spytał Mack.

- Trochę zmęczony.

Macka zaskoczyła ta odpowiedź. Na ogół Tony wręcz szarżował,

gdy chodziło o zdrowie. Przyznanie się do zmęczenia świadczyło o

tym, że jest wykończony. Mack przypomniał sobie, co mówiła Beth o

transfuzji, ale wiedział, że chłopiec nie zdaje sobie jeszcze sprawy z

tego, co go czeka.

- Prześpij się trochę - powiedział. - Musisz być w dobrej formie,

gdy przyjdzie mama.

- Ale przecież ty jesteś - słabo zaprotestował Tony. - I przyniosłeś

komiksy...

- Będą tu, kiedy się obudzisz, i ja też - obiecał. - A teraz zamknij

oczy i spróbuj się zdrzemnąć.

Tony walczył z opadającymi powiekami.

- Mack... - zaczął.

background image

- Co, kolego?

- Mógłbyś przy mnie posiedzieć?

- Pewnie. - Mack ostrożnie przysiadł na brzegu łóżka.

Zauważył, że każdy ruch wywołuje na twarzy chłopca grymas

bólu. To kolejny znak, że jego stan się pogarsza. Zaledwie usiadł,

poczuł chłopięcą dłoń wsuwającą się w jego rękę. Łzy stanęły mu w

oczach.

- W porządku - rzekł uspokajająco. - Możesz spać, a ja posiedzę

przy tobie.

- Mogę ci coś powiedzieć? - spytał chłopiec.

- Oczywiście.

- Ale nie powiesz mamie ani doktor Beth?

- Nie - obiecał Mack.

- Czasami boję się zamknąć oczy - wyszeptał Tony. - Boję się, że

już się nie obudzę.

Mack z trudem powstrzymał łzy.

- Nie powinieneś się tym martwić - uspokoił go. - Nic ci się nie

stanie, kiedy ja tu jestem.

Tony otworzył oczy i popatrzył na niego poważnie.

- Może się stać, Mack - powiedział. - A jeśli się naprawdę stanie,

powiesz mamie, że ją kocham?

Mack z najwyższym trudem nad sobą panował.

- Myślę, że twoja mama o tym wie - powiedział - ale i tak jej

powiem.

Tony westchnął i zasnął, mocno trzymając rękę przyjaciela.

background image

ROZDZIAŁ 6

Kiedy Beth opuściła wreszcie oddział intensywnej terapii, czuła

się wykończona. Stan młodego pacjenta, którego przywieziono z

ciężką reakcją na chemioterapię, został w końcu ustabilizowany, tak

że można było zawieźć dziecko do sali chorych. Beth marzyła o tym,

żeby być już w domu, wejść do wanny, potem wsunąć się pod kołdrę i

spać przez miesiąc.

Musiała jednak odegnać od siebie tę wizję. Odetchnęła głęboko,

uspokoiła się nieco i poszła do pokoju Tony'ego, żeby przygotować go

na jutrzejszą transfuzję. Obawiała się spotkania z matką chłopca, która

usłyszała ostatnio tyle złych wiadomości, że ta mogła okazać się już

ponad jej siły.

W kącie korytarza obok pokoju Tony'ego stał ze zwieszonymi

ramionami i przymkniętymi oczami Mack. Opierał się o ścianę i

wyglądał na równie zmęczonego jak ona sama.

- Nic ci nie jest? - spytała.

Potrząsnął głową, wracając do szpitalnej rzeczywistości, i

uśmiechnął się smutno.

- Jak ty to wytrzymujesz dzień w dzień? - spytał ze szczerym

podziwem.

Odruchowo zerknęła na drzwi pokoju Tony'ego.

- Trudna sytuacja? - domyśliła się. Skinął głową.

- Można to tak określić. Tony poprosił mnie, żebym, jeśli umrze

w czasie snu, powiedział jego mamie, że ją kocha.

- O Boże - szepnęła Beth. - Tak mi przykro, Mack.

background image

- Nie musi ci być przykro z mojego powodu - żachnął się. - Niech

ci będzie przykro z powodu Tony'ego. Żadne dziecko zresztą nie

powinno nigdy znaleźć się w takiej sytuacji. Nie powinno dźwigać

takiego ciężaru. Mój Boże, jak on to znosi?

Beth położyła dłoń na ramieniu Macka. Poczuła, że jego mięśnie

pod skórą się naprężają.

- Jestem jak najdalsza od tego, by nie przyznać ci racji, ale

przecież życie nie jest ani sprawiedliwe, ani godziwe. Jeśli nie możesz

przyjąć tego do wiadomości, lepiej nie wybieraj zawodu lekarza.

- A ty godzisz się z tym? - spytał z powątpiewaniem.

- Muszę - odparła. - Nie jest to łatwe, ale cóż mi pozostaje?

Skupiam całą uwagę na naszych zwycięstwach, a nie na przegranych

bitwach.

- Nie zazdroszczę ci. W porównaniu z twoimi przeżyciami

zawodowymi kontuzje, których doznawałem podczas niedzielnych

meczów, to kaszka z mlekiem.

Beth zmusiła się do uśmiechu.

- Może i ja powinnam kiedyś spróbować gry w piłkę?

- Myślę, że bardzo by ci w tym pomogły twoje zręczne ruchy.

Masz silne ręce?

- Jak u dziewczynki.

- No tak, wyobrażam sobie. - Popatrzył jej w oczy. - Wiesz, co

jeszcze chodziło dziś Tony'emu po głowie?

- Co? - spytała z lękiem.

background image

- Uważa, że powinienem się z tobą umówić. - Mack z

niedowierzaniem potrząsnął głową. - Ten dzieciak jest tak chory, a

chce mu się bawić w swaty.

- To tylko jeszcze jeden dowód, że życie toczy się dalej. - Beth

uśmiechnęła się smutno. - Nawet takie dziecko jak Tony to widzi. -

Obserwowała napiętą twarz Macka i doszła do wniosku, że

zaangażował się w sprawę chłopca znacznie bardziej, niż można było

się spodziewać. - Wiesz co? Złamię ślubowanie i zaproszę cię na

randkę.

- Ślubowałaś, że mnie nie zaprosisz? - Patrzył na nią ze

zdumieniem.

- Ślubowałam, że nigdy nie zaproszę żadnego mężczyzny -

poprawiła.

- Miałaś szczególny powód?

- To daje mężczyźnie złudzenie, że zdobył przewagę - wyjaśniła.

- A ty wolisz panować nad sytuacją?

- Raczej tak.

- Ale jesteś skłonna zrobić dla mnie wyjątek? - upewniał się.

- No tak i nie każ mi tego żałować, co na pewno nastąpi, jeśli

zareagujesz tak, jak można by się spodziewać, znając ciebie. To tylko

kolacja, Mack. Nic więcej. Niech cię nie rozpiera męska duma.

- Myślę, że potrafię ją opanować. Podobnie jak własne hormony,

jeśli do czegoś dojdzie.

Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.

background image

- Widzę, że jesteś zdecydowany przekroczyć granicę. Uważaj, bo

mogę cofnąć zaproszenie.

- Nic podobnego. Żal ci mnie, a poza tym nie zamierzam

przekraczać żadnych granic, rozważałem rzecz czysto teoretycznie -

odrzekł. - Zwłaszcza że na samą wzmiankę o tym na twoje policzki

wróciły rumieńce.

Beth zmarszczyła brwi. Mack starał się wyglądać na skruszonego.

Prawdopodobnie tylko udawał, ale zbagatelizowała to.

- No dobrze. Zaczekasz, aż porozmawiam z panią Vitale? A

potem zabiorę cię gdzieś na kolację.

Popatrzył na nią pełen nadziei.

- Do domu? Właśnie tam chciałbym spędzić dzisiejszy wieczór.

W twoim, moim, bez znaczenia. Nie mam nastroju na przebywanie

wśród ludzi.

Doskonale go rozumiała. Ciągłe bycie w centrum zainteresowania

jest z pewnością uciążliwe nawet wówczas, gdy wszystko w życiu

układa się bez zarzutu. Ale znajdować się pod obstrzałem wtedy,

kiedy jest się przygnębionym, tak jak Mack dzisiejszego wieczoru,

musi być nie do zniesienia.

Usiłowała sobie przypomnieć, czy ma w domu coś do zjedzenia,

bo zakupy spożywcze nie były jej najmocniejszą stroną, po czym

skinęła głową.

- Znajdzie się coś, co wrzucę do garnka bez obawy, że się

otrujemy.

- To mi odpowiada.

background image

- Zaczekaj kilka minut - poprosiła Beth.

- Nie spiesz się. - Uśmiechnął się. - Jeśli chcesz zrobić

przyjemność Tony'emu, powiedz mu, że zapraszasz mnie do siebie.

- Obawiam się, że za bardzo by go to zachęciło do dalszego

swatania! - Roześmiała się.

Mack nie mógł ochłonąć ze zdziwienia, że Beth go zaprosiła.

Musiał rzeczywiście sprawiać wrażenie bardzo przybitego, skoro

wzbudził takie jej współczucie. Niezależnie od oczywistej przyczyny

zaproszenia, cieszył się, że będzie miał okazję zobaczyć jej

mieszkanie i być może dostrzec coś, co pozwoli mu lepiej ją poznać.

Z każdym kolejnym spotkaniem wzrastało jego zainteresowanie tą

kobietą.

Taka osoba jak Beth, zaangażowana bez reszty w pracę, oddana

dzieciom znajdującym się w tragicznej sytuacji, była w świecie, w

którym się obracał, kimś niespotykanym. Z minuty na minutę wzrastał

jego podziw. On spełniał dobry uczynek, odwiedzając w wolnym

czasie Tony'ego, ona jednak wykonywała iście herkulesową pracę,

poświęcając chorym dzieciom swoje życie.

Kiedy wreszcie wyszła z pokoju Tony'ego, spojrzała na Macka z

roztargnieniem i skinęła, by za nią szedł.

- Zaraz idziemy, wezmę tylko torebkę i klucze - powiedziała. -

Zapiszę ci adres.

W chwilę później podała mu kartkę z adresem domu na obrzeżach

Georgetown. Miał wrażenie, że wybrała to miejsce nie tyle ze

background image

względu na prestiżowe sąsiedztwo, ile na bliskość szpitala i szybki

dojazd w razie pilnego wezwania.

- Do zobaczenia za dziesięć minut - rzuciła, wsiadając do swego

samochodu. Auto Macka stało na parkingu dla gości.

Już miał tam pójść, gdy zobaczył wyraz wahania na jej twarzy.

- O co chodzi? - spytał.

- Usiłuję sobie przypomnieć, czy mam wino. Chyba nie. Jeśli

chciałbyś się napić, to wstąp po drodze do sklepu - poprosiła.

- Jestem za bardzo zmęczony na wino - odparł - ale może ty masz

ochotę?

- Nie, chyba że chodzi ci o to, żebym zasnęła nad talerzem. -

Potrząsnęła głową.

Obserwował jej drobną, delikatną twarz.

- Posłuchaj, Beth, naprawdę jestem ci wdzięczny za zaproszenie,

ale możemy z tym poczekać.

- Oboje powinniśmy coś zjeść - stwierdziła autorytatywnym

tonem lekarza. - Nie wlecz się tylko, bo każę ci jeść szpinak.

- Tak się składa, że uwielbiam szpinak. - Roześmiał się.

- O Boże, ciotka rzeczywiście dobrze cię wytresowała.

- Dajmy spokój ciotce. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Na

razie... - rzucił i musnął ustami jej czoło, zanim zdążyła zamknąć

drzwiczki samochodu. - Jedź ostrożnie.

W drodze ze szpitala Mack zatrzymał się przed kwiaciarnią, kiedy

więc zjawił się na progu małego domu z cegły, trzymał w rękach

ogromny bukiet kwiatów.

background image

Dzwoniąc do drzwi, uświadomił sobie, że od dawna już nie czekał

na żadną randkę tak niecierpliwie.

Fakt, że inicjatorką tego niespodziewanego spotkania jest kobieta,

która, jak mu się początkowo zdawało, wcale go nie pociąga, tracił na

znaczeniu, podobnie jak i to, że w programie spotkania nie było seksu.

Cieszyła go po prostu perspektywa kolacji i interesującej rozmowy,

wszystkiego zresztą, co mogło opóźnić jego powrót do domu, gdzie

dręczyłyby go smutne myśli o Tonym.

Na widok kwiatów oczy Beth rozbłysły radością, co Macka

bardzo wzruszyło. Domyślił się, że niewielu mężczyzn obdarzało ją

kwiatami, gdyż jej chłodne, profesjonalne zachowanie mylnie

interpretowali jako odrzucenie kobiecych upodobań.

- Och Mack. - Uśmiechnęła się, wtulając twarz w kwiaty. - Co ci

strzeliło do głowy?

- Dżentelmen przychodzący z wizytą zawsze coś przynosi

gospodyni - wyrecytował.

- Przypomnij mi, żebym podziękowała twojej ciotce za wpojenie

ci dobrych manier - odparła. - Mam nadzieję, że znajdę dostatecznie

duży wazon. Wykupiłeś całą kwiaciarnię?

W zasadzie tak. Sprzedawca już zamykał, więc zależało mu, żeby

sprzedać jak najwięcej. Były lilie i róże, goździki i frezje, gerbery i

irysy, i całe mnóstwo innych, których nazw Mack nie znał. Pod

wpływem impulsu poprosił o wszystkie. Jeśli ktokolwiek na świecie

zasługiwał na to, by być rozpieszczanym, to z pewnością Beth, która

background image

miała za sobą tak ciężki dzień. Życzyłby sobie tylko, żeby kwiaty

mogły poprawić i jego nastrój.

Zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić dla Beth. Może

powinien jej załatwić dzień odnowy biologicznej, o której kobiety tak

często rozmawiają?

- Mack?

- Słucham.

- Dokąd idziesz?

- Ach, rzeczywiście - zreflektował się i stanął na środku

przedpokoju. - Właśnie wyobrażałem sobie ciebie w okładach z alg.

- Masz bujną wyobraźnię - rzekła, wskazując mu drogę do kuchni.

- Robiłaś sobie kiedyś takie okłady? - zaciekawił się.

- Czas i budżet mi na to nie pozwalają - odparła, wyraźnie

rozbawiona. - A ty?

- Nie, skąd! - Wzdrygnął się. - Ale słyszałem, jak kobiety o czymś

takim rozmawiały. Pomyślałem, że może by ci się to spodobało.

- Kto wie? Może kiedyś spróbuję, jeśli trafi mi się wolny dzień. -

Zamyśliła się na moment. - Choć wydaje mi się to stratą czasu i

pieniędzy.

- Zrobienie sobie drobnej przyjemności nigdy nie jest stratą czasu

i pieniędzy zwłaszcza przy twoim charakterze pracy. Powinnaś trochę

bardziej o siebie dbać.

- Czy to twoja nowa misja? - Spojrzała na niego spod oka. - Nie

dość ci rozweselania Tony'ego, teraz chcesz sprawiać przyjemność i

mnie?

background image

Tak właśnie było. Nie znaczyło to bynajmniej, że się w niej

zakochał. Zwykła przyzwoitość nakazuje przecież troszczyć się o

kogoś, kto spędza życie na opiekowaniu się innymi.

- Właśnie tak - odrzekł. - Zaraz przedstawię ci mój plan.

- Nie masz przypadkiem całej drużyny piłkarskiej na głowie?

Jedenastu mężczyzn? Bo chyba tylu ich jest, prawda?

- Na boisku tak, ale dochodzą jeszcze ci z ławki rezerwowych.

Aha, przypomnij mi, żebym ci przyniósł książkę wyjaśniającą zasady

futbolu.

- To na nic. Nawet do niej nie zajrzę. Ale nie wymiguj się od

odpowiedzi. Mówiłam, że masz własne obowiązki, które z pewnością

zajmują ci sporo czasu.

- To zupełnie co innego - odrzekł. - A poza tym ci chłopcy mają

trenerów, którzy dbają o ich odżywianie, treningi i ogólną sprawność.

A kto dba o ciebie?

- Ja jestem dorosła i jestem lekarzem. Doskonale mogę sama o

siebie zadbać.

- A robisz to? - spytał Mack.

- Oczywiście.

- Aha, a kiedy miałaś ostatnio wolny dzień? - Popatrzył na nią z

powątpiewaniem.

Długo się zastanawiała. Widział, że nie może sobie przypomnieć.

- Wystarczy. Od razu widać, że przed całymi tygodniami, jeśli nie

miesiącami.

background image

- Właściwie to miałam wolne zeszłej niedzieli. - Westchnęła. -

Ale wezwano mnie około południa i już zostałam w szpitalu.

- Właśnie o tym mówię. Nie jesteś z żelaza. Co będzie, jeśli się

rozchorujesz?

- Nie rozchoruję się. - Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. -

Dziękuję ci za troskę, ale to niepotrzebne. - Wskazała na lodówkę. -

Masz do wyboru jajecznicę albo... - zawahała się - ...albo jajka

sadzone lub omlet, o ile ser jeszcze nadaje się do jedzenia. - Wyjęła

żałośnie wyglądający kawałek żółtego sera.

- Gdzie jest telefon? - spytał Mack.

- Za tobą, na ścianie. Dlaczego pytasz?

Mack już wybierał numer.

- Jadasz mięso? - rzucił przez ramię.

- Tak, ale co ty robisz?

- Nie widzisz? A pieczone ziemniaki?

- Uwielbiam.

- Witaj, Williamie - zaczął, gdy po drugiej stronie podniesiono

słuchawkę. - Możesz przygotować dwie porcje filet mignons,

pieczone ziemniaki w kwaśnym sosie, sałatkę cesarską i jakiś deser

czekoladowy?

- Oczywiście, proszę pana - odpowiedział szef jednej z restauracji

w Georgetown, należącej do przedsiębiorstwa Carlton Industries. -

Przysłać do pana?

- Nie, nie do mnie. - Mack podał adres Beth. - Wystarczy wam pół

godziny?

background image

- Oczywiście. Już się robi, panie Carlton.

- Dziękuję, Williamie. Ratujesz mi życie.

- Cała przyjemność po mojej stronie, sir.

- Ach, i jeszcze jedno - rzucił Mack.

- Słucham?

- Czy mógłbyś wstrzymać się przynajmniej do rana z

poinformowaniem o tym Destiny?

- Sir, nie przekazuję żadnych informacji pańskiej ciotce! -

obruszył się William.

- Oficjalnie nie - przyznał Mack. - Ale ona ma sposoby, żeby z

ciebie wszystko wyciągnąć, prawda?

William zachichotał.

- Pańska ciotka jest bardzo przebiegła - rzekł. - Potrafi dowiedzieć

się wszystkiego, co chce wiedzieć. Większość mężczyzn uważa, że

nie sposób jej się oprzeć.

- Oprzeć nie oprzeć, postaraj się jednak tym razem zachować

dyskrecję, bo inaczej moje życie zmieni się w koszmar - zaznaczył

Mack.

- To tylko dlatego, że pani Destiny bardzo troszczy się o pana i

pańskich braci - powiedział William. - Powinniście być szczęśliwi, że

macie taką ciotkę. Nie wiem jednak, czy to doceniacie.

- Zapamiętam, Williamie.

- Powinien pan, sir. Zaraz przyślę kolację.

background image

Mack westchnął, żałując swej decyzji. Obawiał się, że tym

telefonem uruchomił całą machinę. Cóż, kiedy mimo swego długiego

języka William smażył najlepsze befsztyki w mieście.

Kiedy odwiesił słuchawkę, Beth popatrzyła na niego z lekkim

zdziwieniem.

- Dzwoniłeś do Williama z William's Steak House? - spytała.

Skinął głową.

- I mają ci przysłać zamówione danie w ciągu trzydziestu minut? -

Wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia.

- Tak.

- A potem, jak się bez trudu domyślam, doniosą wszystko twojej

ciotce?

Mack znów skinął głową.

- Żyjesz w fascynującym świecie - stwierdziła.

- Zdarzają się ciekawe momenty. - Mack skrzywił się lekko. -

Domyślam się, że twoja rodzina jest pod każdym względem normalna.

- Spojrzał pytająco.

Przez twarz Beth przebiegł cień, którego nie potrafił

zinterpretować.

- Niezupełnie? - spytał.

- To zależy, co się rozumie pod słowem „normalny" - odparła,

unikając jednoznacznej odpowiedzi.

- Mnie wychowywała ciotka, która życie traktuje jak wielką

przygodę, a mieszanie się w cudze sprawy podniosła do rangi sztuki.

background image

Znam więc bardzo nieprecyzyjną definicję normalności. Masz

rodzeństwo? - spytał.

W oczach Beth pojawił się smutek i Mack natychmiast

przypomniał sobie o bracie, który jako dziecko zmarł na białaczkę.

- Wybacz, zapomniałem - zmitygował się.

- Nie szkodzi. Czasem wydaje mi się, że to się stało całe wieki

temu, a innym razem, że dopiero wczoraj.

- Ilekroć widzisz, jak umiera któryś z twoich pacjentów, czujesz

to tak, jakbyś znowu przechodziła przez śmierć brata.

- Chyba tak, ale gdy on zmarł, byłam jeszcze mała, więc

zdawałam sobie tylko sprawę, że ktoś, kogo bardzo kocham, ciężko

choruje, a potem odchodzi. Uczyniło to ogromną pustkę w moim

życiu, bo Tommy był wszystkim, co miałam.

- Chodzi ci o to, że nie miałaś innego rodzeństwa? - domyślił się

Mack.

Beth potrząsnęła głową.

- Chodzi mi o to, że po jego śmierci rodzice, którzy byli

naukowcami, całkowicie oddali się pracy. Nigdy nie lubili życia

towarzyskiego, rzadko wychodzili z domu, ale po śmierci Tommy'ego

odizolowali się zupełnie od ludzi. Pochłonęło ich poszukiwanie

odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Na ogół wracali do domu, kiedy

już spałam, a wychodzili, zanim wstałam. Rzadko ich widywałam.

Mack wyczuł w tych słowach bolesną nutę i następny element

puzzli wskoczył na swoje miejsce.

background image

- A więc na wybór zawodu nie wpłynęła tylko choroba i śmierć

brata? Wiąże się on również z rodzicami?

Beth wydawała się wstrząśnięta tym stwierdzeniem i odetchnęła z

ulgą, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. Nie musiała odpowiadać na to

pytanie.

- Wrócimy do tej rozmowy - zastrzegł Mack, idąc w kierunku

wejścia.

Gdy po chwili wrócił, Beth nakrywała do stołu. Postawił na nim

przyniesione dania i je rozpakował.

- Pachnie cudownie - zachwyciła się Beth nieco zbyt radośnie i

usiadła. - Musisz dużo zamawiać u Williama, żeby być tak

błyskawicznie obsługiwanym.

- Owszem, ale jest to również, na jakiejś tam zasadzie, restauracja

należąca do naszej firmy.

Beth obserwowała go przez chwilę.

- W rzeczywistości niezbyt cię to wszystko obchodzi, prawda?

- Tylko wtedy, gdy jest mi to na rękę, jak choćby dzisiaj - odparł.

- Dzięki Bogu, nie muszę się tym wszystkim zajmować. Firmą

znakomicie kieruje Richard.

- Nigdy nie miałeś ochoty zażądać swojej części rodzinnej

schedy? - zdziwiła się.

- Nie. Zarobiłem wystarczająco dużo grą w futbol, mimo że moja

kariera szybko się skończyła. Poczyniłem parę inwestycji, które

wykorzystałem, by kupić udziały w drużynie. Kocham futbol. Wciąż

jeszcze pasjonuje mnie strategia i taktyka gry. Nie interesują mnie

background image

natomiast sprawy związane z przedsiębiorstwem, fabrykami,

restauracjami i czym tam jeszcze w Carlton Industries. - I nie próbuj

zmieniać tematu! - Pogroził jej palcem. - Nie zapomniałem, że

rozmawialiśmy o twojej rodzinie.

Nastrój Beth wyraźnie się pogorszył.

- Nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia - skwitowała.

- Próbujesz im coś udowodnić? Może w końcu zwrócić na siebie

ich uwagę, której ci nie poświęcali, gdy byłaś dzieckiem?

Beth podniosła do ust kawałeczek mięsa i przeżuwała go w

zamyśleniu.

- Bardzo możliwe - rzekła w końcu, zaskakując go tymi słowami.

- Czego się od nich nauczyłaś? - pytał dalej.

- Nauczyłam się wszystkiego o poświęceniu i obowiązkowości.

- Ależ oni zrobili ci krzywdę, Beth. Możesz to nazwać

nieszkodliwym zaniedbaniem, jeśli chcesz być wspaniałomyślna, ale

to w rzeczywistości krzywda. Naprawdę chcesz przeżyć życie, nie

zwracając uwagi na otaczających cię ludzi, rezygnując z życia

osobistego?

- Tak właśnie myślisz? - Beth była zdumiona. - Uważasz, że z

nikim się nie umawiam, bo próbuję naśladować rodziców?

- To przecież jasne jak słońce.

- Nie bądź taki Freud - odrzekła cierpko.

- Zaprzeczasz?

- Oczywiście. Ciężko pracuję, bo kocham swoją pracę, bo to, co

robię, jest dla mnie bardzo ważne.

background image

- Na pewno twoi rodzice myśleli tak samo. Czy dzięki temu mniej

płakałaś, kiedy kładłaś się do łóżka i nikt nie opowiadał ci bajek ani

nie utulał na dobranoc?

- Nie wiem, o czym mówisz. - Beth upierała się przy swoim. -

Kiedy mój brat umarł, miałam dziesięć lat. Byłam już za duża na

bajki.

- Ale nie na pocałunek przed snem - podkreślił Mack,

przypominając sobie pocałunki Destiny, które rozdzielała, nawet gdy

protestowali, uważając, że są za dorośli na takie pieszczoty.

On i Ben zresztą uwielbiali to. Richard buntował się najbardziej z

całej trójki, ale Mack doszedł teraz do wniosku, że właśnie ten brat

najbardziej potrzebował zainteresowania, a ciotka instynktownie to

wyczuwała i ignorowała jego protesty.

- To wcale nie było ważne - upierała się Beth.

- Jeśli tak uważasz... - Mack wzruszył ramionami.

Spojrzał jej w oczy i dostrzegł zmieszanie i bezradność, które tak

bardzo starała się ukryć.

- Patrząc na moje życie, uważasz, że jestem w uprzywilejowanej

sytuacji, prawda?

Skinęła głową.

- Bo moja rodzina ma pieniądze?

- Oczywiście.

- Pieniądze ma, to nie ulega wątpliwości. One wiele ułatwiają, to

też nie ulega wątpliwości. Ale czy wiesz, co naprawdę uczyniło nasze

życie bogatym?

background image

- Co?

- Raczej kto. Ciotka, która bez wahania zrezygnowała z życia,

które lubiła, z ukochanego mężczyzny i wróciła do Stanów, żeby się

zaopiekować trzema małymi chłopcami. Prawie ich nie znała, ale oni

jej potrzebowali. Od kiedy nasi rodzice zginęli, Destiny była przy nas

każdego wieczoru, by nas utulić do snu i zapewnić, że wszystko

będzie dobrze. Uczyła nas na swoim przykładzie, że zawsze można

cieszyć się życiem... dopóki się żyje. Nie uciekła, nie kryła się przed

nami, nie pozostawiła nas samych z naszym bólem.

Beth odłożyła widelec i popatrzyła mu w oczy.

- Twoja ciotka jest niezwykłą osobą, ale i moi rodzice starali się

być dla mnie jak najlepsi - przekonywała, choć ta obrona wypadła

blado.

- Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, nie byli dobrzy.

Zirytował się, wyobraziwszy sobie, jak przerażona i samotna

musiała być Beth po śmierci brata, jak bardzo musiała się bać, że i ją

spotka podobny los. Czy rodzice starali się ją uspokoić?

Prawdopodobnie nie. Pochłonięci własnymi sprawami, zapewne

nawet nie zauważyli, jak bardzo córce potrzeba poczucia

bezpieczeństwa. Może zresztą uważali jej lęk za słabość, co raz na

zawsze powstrzymało ją przed wyrażaniem własnych obaw.

- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała łamiącym głosem.

- Nikt nie ma. Nie było cię przy tym. Nie wiesz, czym była dla

nas śmierć Tommy'ego.

background image

- Nie. Oczywiście, że nie, ale sama myśl o tym, co to oznaczało

dla ciebie, dobija mnie.

- Nic mi się nie stało - oznajmiła, ale łzy, które się pojawiły w jej

oczach, świadczyły o czymś przeciwnym.

- Ach, Beth - szepnął, wstając i biorąc ją w ramiona. - Wybacz.

Mogę oburzać się na to, co oni ci zrobili, ale za nic na świecie nie

chciałem doprowadzić cię do łez.

- Nie płaczę - wykrztusiła, wtulając twarz w jego pierś.

- No dobrze, nie płaczesz. - Czuł przez koszulę jej łzy.

- Nigdy nie płaczę - oświadczyła stanowczo.

Miał wrażenie, że spędziła życia na ćwiczeniu się, by to kłamstwo

brzmiało przekonująco.

- Wiem - powiedział, przytulając Beth do siebie, zdziwiony, że

ktoś tak wrażliwy i uczuciowy daje sobie radę w dramatycznych

sytuacjach, z jakimi styka się na co dzień. Miała więcej siły niż

niejeden z jego zawodników, a już z całą pewnością więcej niż on

sam.

Gdy podniosła głowę, ujrzał łzy lśniące na jej rzęsach. Nie mógł

się opanować. Pochylił się, by pocałować wilgotny ślad najpierw na

jednym, potem na drugim policzku. Słone łzy, delikatna jak płatki

róży skóra odurzyły go mocniej niż dobre wino. Musiał oprzeć się

pożądaniu, wypuścić Beth z objęć, zanim sprawy wezmą obrót,

którego żadne z nich nie przewidywało.

Ale w tym momencie Beth leciutko uniosła głowę i jej usta

odnalazły jego wargi. Był zgubiony.

background image

ROZDZIAŁ 7

Beth nigdy tak bardzo jak teraz nie pragnęła męskiego dotyku. Co

prawda, nie spodziewałaby się, że marzyć będzie o znalezieniu się w

ramionach Macka, ale w tym momencie mogła myśleć tylko o tym,

jak położył dłonie na jej piersiach i delikatnie je pieścił.

- Jeszcze - poprosiła, gdy się odsunął, zdziwiony tak samo jak ona

tym, co zaszło.

- Beth, jesteś pewna, że chcesz tego? - Patrzył na nią bacznie. - To

był długi, męczący dzień, wolałbym nie wykorzystywać twojego

chwilowego nastroju, nie chcę, żebyśmy zrobili coś, czego jutro

możesz żałować. Do diabła, jeszcze parę minut temu nie miałem

pewności, czy mnie choćby lubisz.

- Przypuszczam, że teraz oboje już to wiemy - powiedziała

uszczypliwie.

Słyszała w jego głosie prawdziwą troskę, więc miała pewność, że

się nie myli. To, co powiedział, było prawdą. Zdenerwował ją i

zmęczył tymi wszystkimi pytaniami o stosunki z rodzicami. Otworzył

zabliźnione rany.

Do tej pory nikt tak bardzo nie starał się zajrzeć za mur, którym

się otoczyła. Magiczna więź połączyła ją z Mackiem, a tego wieczoru

na dodatek odczuwała pragnienie, by ulec zmysłom.

Spojrzała mu głęboko w oczy.

- Chcę tego - zapewniła go. - Chcę czuć, że żyję, Mack. Wiem, że

ty też. Proszę, daj mi to...

background image

Beth nie miała wątpliwości, że Mack musi być dobrym

kochankiem - nie darmo miał opinię playboya - ale nie spodziewała

się, że potrafi do niej dotrzeć. Tymczasem było tak, jakby obydwa

ciała wiedziały o czymś, czego nie wiedziały umysły, jakby łączyła je

bliska więź, która sprawiła, że wystarczyło dotknięcie, by ujawnić to,

co w obojgu było utajone.

- Do sypialni? - wyszeptał.

- Nie, tutaj! - krzyknęła, zdumiona własnym zachowaniem.

Chciała zapomnieć o bożym świecie, a to był jedyny sposób.

Wolała nie mieć czasu na myślenie, na analizowanie, zastanawianie

się, czy nie jest to przypadkiem akt rozpaczy, którego przyjdzie jej

ciężko żałować.

Mack w pośpiechu zerwał z Beth bluzkę. Schylił się i dotknął

piersi, całował je i ssał. Beth miała wrażenie, że od tej pieszczoty

rozpadnie się na drobne kawałeczki. Tymczasem Mack zręcznym

ruchem rozpiął stanik, podniósł spódnicę i ściągnął majteczki. Zaczął

pieścić źródło kobiecej rozkoszy, aż Beth krzyknęła.

Popatrzyła w oczy Macka i ujrzała w nich tę samą rozpaczliwą

potrzebę i to samo pożądanie, które ją trawiło. Szybkimi ruchami

założył prezerwatywę, po czym uniósł Beth i wypełnił ją sobą,

przyciskając plecami do ściany w kuchni.

Oplotła go nogami i pomyślała jeszcze tylko, że postura piłkarza i

siła kulturysty to niezaprzeczalne zalety mężczyzny. Czuła chłód

ściany, słyszała chrapliwy oddech Macka przy uchu, czuła, jak

background image

porusza się w niej miarowo, jak tężeją mu mięśnie pod jej palcami,

chłonęła zapach wody po goleniu i zapach seksu.

Wszystko to było cudowne, zdumiewające, wszechogarniające... i

szokujące nieoczekiwaną intensywnością.

Gdy po raz drugi wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy, ogarnęła ją

słabość, jak gdyby została wyrzucona przez sztorm na brzeg morza.

Ale równocześnie czuła się upojona, jakby sięgnęła gwiazd.

Pomału, och, pomału. Ze wszystkich sił starała się opóźnić powrót

na ziemię - do rzeczywistości, która już nigdy nie będzie taka sama.

Dokoła leżały porozrzucane rzeczy, na podłodze wylądował talerz,

szklanka przewróciła się na stole i wysypały się z niej kostki lodu.

Mack sięgnął po jedną kostkę i lekko przeciągnął nią po jej piersi,

a potem niżej i niżej, podążając ustami tym samym tropem.

Dotknięcie lodu, a zaraz potem jego rozpalonych warg znowu

wprawiło ją w stan ekstatycznego podniecenia. Wtuliła się w Macka i

pozwoliła, by kolejny raz zawładnęły nią zmysły.

Później walczyła z własnym zażenowaniem, uciekając wzrokiem,

aż w końcu ujął za brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

- Wiesz co? Gdybym coś takiego wyczyniał z kimś innym,

bałbym się, że zemdleję - powiedział.

- A ze mną nie? - zaśmiała się.

- Nie. Domyślam się, że znasz się na reanimacji i masz

dostateczną motywację, by mnie uratować, a więc możemy to zrobić

jeszcze raz.

background image

- Jeszcze raz? - Skrzywiła się w udawanym oburzeniu na ten

przejaw męskiej buty.

- Koniecznie! - Roześmiał się. - Może nie za dziesięć minut, ale

na pewno jeszcze raz.

- W takim razie chodźmy do sypialni.

Leżąc w środku nocy obok Beth, Mack próbował ogarnąć myślą

sytuację. Beth wydawała się równie zdumiona własną reakcją jak i on,

zastanawiał się więc, czy spodziewała się, jak to będzie, czy też

dopiero on rozbudził w niej ukrytą namiętność. Oczywiście wolałby to

drugie.

Niestety, zdawał sobie również sprawę z tego, że to, co wydawało

się naturalne i nieuniknione wieczorem, rano stanie się kłopotliwe dla

nich obojga, niezależnie od tego, jak bardzo by się tego wypierali.

Przemknęło mu przez myśl, by wymknąć się przed świtem, ale

odrzucił ten pomysł z paru względów. Po pierwsze, byłoby to

tchórzostwo. Po drugie, dręczyłoby go wyobrażenie wyrazu jej

twarzy, gdy odkryje, że uciekł. Po trzecie wreszcie, zdawał sobie

sprawę, że nie jest w stanie opuścić jej łóżka, nawet gdyby tego

chciał. Ma dość energii, żeby się kochać jeszcze i rano, i nie zamierza

rezygnować z tego po to tylko, by wykraść się z jej domu ukradkiem

niczym złodziej.

Po raz pierwszy od miesięcy, a może nawet lat, nie zasnął od razu,

gdy skończyli się kochać, bojąc się, że popełniłby w ten sposób błąd.

background image

Nabrał też przeświadczenia, że postąpił dobrze. Był pewien, że po raz

pierwszy to, co robił, zasługiwało na określenie „kochać się".

Beth leżała z głową na jego piersi. Mack był wyczerpany, ale

wciąż czuł w sobie niespożyte zasoby energii. Był zafascynowany

kobietą, która okazywała lekceważenie wszystkiemu, co dla niego

było ważne. Najwyraźniej doszła do wniosku, że w końcu nie jest

złym facetem. A może po tym okropnym dniu tak samo rozpaczliwie

jak on pragnęła bliskości drugiej osoby.

Stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią grożącą dwunastoletniemu

chłopcu, którego zaczynał kochać, wstrząsnęło Mackiem. Zazwyczaj

życie go bawiło, a praca wydawała się przyjemnym zajęciem. Od

chwili zaś poznania Tony'ego coraz trudniej przychodziło mu

przyjmować do wiadomości, że wokół jest tyle nieszczęścia.

Ostatniego wieczoru coś w nim pękło.

Beth westchnęła i wtuliła się w niego jeszcze bardziej, głowę

wsunęła pod jego brodę, rękę ułożyła w niebezpiecznej bliskości

miejsca, na które starał się nie zwracać uwagi, by Beth mogła się

trochę przespać.

Poruszyła się i przesunęła nieco, po czym nagle, jakby pod

wpływem impulsu otworzyła oczy. Odsunęłaby się, gdyby jej nie

przytrzymał.

- Dokąd to się wybierasz? - spytał.

- Do... na moją stronę łóżka - wybąkała.

- Dobrze nam tu.

Spojrzała mu w oczy.

background image

- Naprawdę? - spytała ze zdziwieniem. - Nie przeszkadzam ci?

- Och, z pewnością mi przeszkadzasz - odparł. - To chyba widać?

Podążyła za jego wzrokiem i oblała się rumieńcem.

- Nie miałam pojęcia...

- Że znowu chcę się z tobą kochać?

- Że w ogóle jest to możliwe.

Ta uwaga powiedziała Mackowi wszystko, co chciał wiedzieć o

jej doświadczeniu z przeszłości. Czuł wcześniej zazdrość o

mężczyznę, który dawno temu ją zranił, ale teraz minęła bez śladu.

- Cóż, facet musiałby być z kamienia, żeby nie nabrać na ciebie

jeszcze większego apetytu po dwukrotnym posmakowaniu - zauważył.

Odwróciła wzrok, wyraźnie rozbawiona.

- Nie jestem pewna, czy to trafna uwaga. - Zachichotała. - W tej

chwili wyglądasz na twardego jak kamień. A tak dla ścisłości, to było

więcej niż dwa razy.

- Skoro już nie śpisz i tak sprawnie liczysz, może powinniśmy to

wykorzystać?

- Pozwolisz, że użyję terminologii medycznej. Taką właśnie

kurację zalecam - oznajmiła i przytuliła się do niego.

Nie zdziwiło go, że jest równie ochocza i gotowa jak on.

Dowiodła już, że jej apetyt na seks dorównuje jego apetytowi. Dziwiło

go tylko, że tak otwarcie okazuje uczucia. Byłby mniej zaskoczony,

gdyby go powstrzymała już po tym pierwszym razie, na dole.

Namiętność rozgorzała w nich na nowo, tym razem jednak

kochali się znacznie wolniej, jak gdyby wcześniejsze doznania dały

background image

im teraz czas na smakowanie każdej pieszczoty. Mack nie spieszył się,

rozkoszując każdym gestem i ruchem. W oczach Beth widział te same

odczucia, gdy razem wspinali się na szczyt rozkoszy.

Gdy się tam znaleźli, a ich ciała zalśniły kropelkami potu i napięły

się, z ust obojga wyrwał się równoczesny okrzyk spełnienia.

Mack zamknął oczy i dopiero teraz zasnął, nie wypuszczając Beth

z objęć.

Beth nie była rannym ptaszkiem. Tylko samodyscyplina i

poczucie obowiązku kazały jej sięgnąć po dzwoniący budzik i

wcisnąć guzik.

Mack! Przypomniała sobie minioną noc, każde dotknięcie, każdy

pocałunek, każdą pieszczotę i krew zaczęła od razu szybciej płynąć w

jej żyłach. Uśmiechnęła się. To lepsze niż budzik, pomyślała. Poczuła

się pełna energii, ożywiona.

Szkoda, że nie ma czasu, by odpowiednio to spożytkować.

Wysunęła się z jego ramion. Spał kamiennym snem człowieka

zmęczonego. Znowu się uśmiechnęła, uświadomiwszy sobie, że to

ona doprowadziła go do takiego stanu. Coś podobnego!

Sprawny fizycznie zawodowy sportowiec - i playboy - niezdolny

do wykonania żadnego ruchu! Wchodząc pod prysznic, wciąż się

uśmiechała. Gdy zimna woda dotknęła jej rozgrzanej skóry, zasłona

prysznica odsunęła się i do kabiny wszedł Mack.

Nie wiedziała, czy jest gotowa na taką intymność nawet po

wspólnie spędzonej nocy.

background image

- Co ty wyprawiasz?! - obruszyła się.

- Łóżko bez ciebie wydawało mi się puste - wyjaśnił. - A ponadto

nie mogę pozwolić, byś mi się wymknęła bez pocałunku na dzień

dobry.

- Zdaje mi się, że masz ochotę na coś więcej niż pocałunek -

zauważyła.

Roześmiał się i przyparł ją do kafelków pokrywających ścianę

kabiny.

- Jestem gotów do negocjacji - oświadczył.

- Należysz do rodziny Carltonów i negocjowanie to twoja druga

natura. Jestem pewna, że zawsze uzyskujesz to, o co ci chodzi.

- Przekonajmy się, jak nam pójdzie.

- Bardzo chętnie.

Kilkanaście minut później Beth z trudem utrzymywała się na

nogach, a całe jej ciało płonęło, mimo że lał się na nie strumień

zimnej wody. Popatrzyła Mackowi w oczy.

- Coś ty ze mną zrobił? - spytała. - Mam zwyczaj zaczynać dzień

od owsianki.

- Ale to jest zdrowsze - zauważył.

- No, nie wiem. Jakaś jestem słaba - stwierdziła.

Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Ubierz się, a ja przygotuję śniadanie. Myślę, że jajka, bo

potrzebujesz białka.

- Nie ma na to czasu - zaprotestowała, wychodząc spod prysznica.

background image

Owinęła się ręcznikiem kąpielowym i pobiegła do sypialni. Rzut

oka na zegarek upewnił ją, że się nie myli.

- Zaczekaj. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia

- przekonywał Mack. - Jako lekarz, powinnaś o tym wiedzieć.

- Wiem, ale wiem też, że czeka mnie bardzo ciężki dzień, a już

jestem spóźniona.

- A zatem jeszcze dziesięć minut nie zrobi chyba większej

różnicy, prawda?

Beth starała się nie patrzeć, jak Mack wciąga slipy na umięśnione,

kształtne pośladki. Odwrócił spodnie na prawą stronę i szybko je

włożył, nie zapinając ich w pasie. A ponieważ nie miał na sobie nic

więcej, podziwiała jego zgrabną, muskularną sylwetkę, gdy opuszczał

pokój, nie tracąc czasu na dalsze dyskusje.

Sięgnęła do szafy po pierwszą z brzegu bluzkę i spódnicę, i

pospiesznie się ubrała. Przejechała szczotką po zwichrzonych

włosach, pociągnęła szminką wargi i już była gotowa. Gdy wchodziła

do kuchni, sprawiała wrażenie całkiem innej kobiety. Nic nie

wskazywało na to, że przeżyła zmysłową noc. Była na powrót panią

doktor, opanowaną, skupioną, profesjonalną.

Mack postawił na stole sok i właśnie zsuwał na talerz perfekcyjnie

usmażone jajka. Miał już na sobie koszulę, ale szczęśliwie jej nie

zapiął. Beth z przyjemnością więc na niego patrzyła, nabierając

przekonania, że łatwo by jej było uzależnić się od tego widoku, a to

mogłoby się okazać niebezpieczne.

background image

- Siadaj - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu, co nawet miało

pewien urok.

- Tylko na pięć minut - zastrzegła.

Nie chciała się z nim spierać, zwłaszcza że rzeczywiście była

głodna, a jajka, które ona smażyła, nigdy nie wyglądały tak

apetycznie.

- Znalazłeś gdzieś pieczywo? - zdziwiła się na widok włączonego

opiekacza.

- Leżało w zamrażalniku - odrzekł. - Powinnaś tam czasem

zaglądać - dodał kąśliwie.

Położył przed nią posmarowaną masłem grzankę, po czym usiadł

naprzeciw z kubkiem kawy w ręku.

- Ty nie jesz? - spytała.

- Nie wystarczyło jajek. Zjem u siebie - powiedział.

- Możemy się podzielić - zaproponowała, podsuwając mu talerz.

- Nie. Przygotowałem je dla ciebie, ze specjalnym dodatkiem.

Zmarszczyła czoło.

- Chyba nie znalazłeś tu trucizny?

- Dlaczego miałbym cię otruć?

- Żebym nie mogła nikomu opowiedzieć o nocy spędzonej w

ramionach kobiety, która nie jest ani olśniewającą modelką, ani

seksowną aktorką - wyjaśniła. Wątpliwości ogarnęły ją wtedy, kiedy

Mack wychodził z sypialni. Teraz się nasiliły.

- Oszalałaś? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Nie masz

pojęcia, ile bym zyskał w oczach opinii publicznej, gdybym mógł

background image

ogłosić, że spałem ze wspaniałą, inteligentną, oddaną swej pracy panią

doktor. Nic by tak nie poprawiło mego wizerunku. Należałoby więc

mówić o tym jak najgłośniej, a nie ukrywać. - Roześmiał się. - Co nie

znaczy, oczywiście, że będę to robić.

Beth poczuła rozpierającą ją radość. A więc nie wstydzi się, że

spędził z nią noc. Nie oczekiwała komplementów, ale było jej miło, że

usłyszała tak krzepiące słowa.

- Dlaczego tak mówisz? - Nie mogła się powstrzymać przed tym

pytaniem.

- Ludzie mogliby w końcu zauważyć, że mam również mózg.

Nigdy nie przyszło jej do głowy, że sława piłkarza i playboya

może powodować, iż ludzie nie traktują Macka poważnie. A przecież

sama tak zareagowała. Dopóki go nie poznała lepiej, uważała, że jest

powierzchowny, zarozumiały, pozbawiony wrażliwości.

I nawet dyplom prawnika nie poprawiał tego jej wyobrażenia,

skoro z niego nie korzystał. Zastanawiała się nawet, czy nie

prześliznął się przez studia ze względu na pozycję rodziny. Na

szczęście udało się jej nie zdradzić tych myśli. Wciąż jeszcze ogarniał

ją wstyd na wspomnienie swojej uwagi, którą on usłyszał, gdy

przyszedł po raz pierwszy odwiedzić Tony'ego.

- Wybacz - powiedziała. - Nie przyszło mi do głowy, jak to

wszystko wygląda z twojego punktu widzenia - usprawiedliwiała się.

- A niby dlaczego miałoby przyjść? - Wzruszył ramionami. -

Nigdy zresztą nie broniłem się przed swą opinią, bo jeśli w końcu

background image

pozwolę, by jakaś kobieta potraktowała mnie poważnie, będzie to

znaczyć, że w grę wchodzą prawdziwe uczucia - wyjaśnił.

W tonie, jakim wygłosił to oświadczenie, było coś, co wzmogło

jej czujność.

- Ostatnia noc nie powinna ci dawać powodów do niepokoju -

zapewniła. - Nie wiążę z nią żadnych oczekiwań. Po prostu dwoje

ludzi potrzebowało się nawzajem, i tyle.

- I tyle? - powtórzył, przyglądając się jej bacznie.

- A co w tym dziwnego? - Zmusiła się do obojętnego tonu.

- Nic, nic, po prostu wydawało mi się...

- Ależ Mack, nie rób z tego wielkiej sprawy! Nie musisz się

niczym martwić.

- Dobrze wiedzieć. - Pokiwał głową.

Beth spodziewała się ujrzeć ulgę w jego oczach, ale się jej nie

doczekała. Była przekonana, że zamiast ulgi w spojrzeniu Macka

widać rozczarowanie.

Może zresztą tak jej się tylko wydawało, ponieważ właśnie w tej

chwili poczuła się tak zawiedziona jak jeszcze nigdy w życiu. Gdyby

nie musiała iść do szpitala, zastanowiłaby się zapewne spokojnie, skąd

to odczucie.

Z drugiej strony perspektywa spędzenia w towarzystwie Macka

choćby paru następnych minut, gdy była tak rozbita i tak przeczulona,

wydawała się nie do zniesienia.

- Muszę pędzić - powiedziała, wstając od stołu. - Zatrzaśnij drzwi,

wychodząc.

background image

Zanim zdążył zareagować, chwyciła torebkę, klucze i wypadła z

domu. Chciała jak najprędzej znaleźć się w samochodzie, sama i

bezpieczna, i ruszyć przed siebie, zanim na rzęsach pojawią się

zdradzieckie łzy.

ROZDZIAŁ 8

Jeszcze przez dłuższy czas po wyjściu Beth Mack nie ruszał się z

miejsca. Siedział przy stole, wpatrzony w ścianę, i zastanawiał się,

dlaczego po tak niewiarygodnej nocy czuje się podle.

Na pewno nie dlatego, że był wobec Beth szczery, że dał jej do

zrozumienia, by nie oczekiwała zbyt wiele po tym, co zaszło.

Odbywał taką rozmowę wiele razy, z dziesiątkami kobiet. Była to

część gry, tak samo rutynowa jak podrywanie, które z biegiem czasu

stało się jego drugą naturą. Zwykle odczuwał ulgę, gdy wszystko już

zostało jasno powiedziane.

Ale Beth nie była jedną z tych kobiet, z którymi miał dotychczas

do czynienia. One od pierwszej chwili znały reguły gry i akceptowały

je. Prawdę mówiąc, kierowały się też własnymi regułami,

określającymi poziom zaangażowania uczuciowego, na jakie miały w

danym momencie chęć.

Z Beth sprawy wyglądały inaczej. Choć pozowała na obojętną, a

nawet nonszalancką, w rzeczywistości, o czym zdążył się przekonać,

była tak krucha i delikatna, że wydawało się, iż pod byle mocniejszym

dotknięciem rozpadnie się na kawałeczki. Wystarczyło posłuchać jej

background image

głosu, spojrzeć w oczy, by zorientować się, jak bardzo jest bezbronna

i wrażliwa.

Po raz pierwszy od dawna Mack nie czuł dumny z siebie i ze

swojej otwartości. Uważał ją teraz za wykręt, za sposób na uwolnienie

się od poczucia winy, że robi wyłącznie to, na co ma ochotę. Zdawał

sobie sprawę, że gdyby ciotka dowiedziała się o wszystkim, miałaby

wiele do powiedzenia na temat tego, jak potraktował Beth. On sam

zresztą miał o to do siebie pretensję.

Oczywiście on i Beth byli dorośli, świadomi swoich czynów. Ona

chciała, żeby stało się to, co się stało, tak jak i on. Tyle że, jak się

zorientował, dla niej ta noc wiele znaczyła. Do diabła, dla niego też,

ale nie zamierzał się przyznać ani podtrzymywać tej znajomości. Na

pierwszy sygnał ostrzegawczy, że może się zaangażować uczuciowo,

z zasady robił w tył zwrot i nie oglądał się za siebie.

Dotychczasowe doświadczenie podpowiadało mu, że gdyby miał

choć trochę oleju w głowie, zacząłby omijać szpital szerokim łukiem.

Nie może zaprzestać wizyt u Tony'ego, lecz może unikać spotkań z

Beth. Znał już na tyle jej rozkład zajęć, że powinno mu się to udać.

Koniec z wpadaniem do jej gabinetu tylko po to, by rzucić na nią

okiem. Koniec z kolacjami poza szpitalem. Nie miał wątpliwości, że

właściwie odczytała jego zachowanie tego ranka, ale trzeba je poprzeć

dalszym konsekwentnym postępowaniem.

Jeśli więc będzie się trzymał swego sprawdzonego schematu

działania... W tym momencie uświadomił sobie z przykrością, że

background image

będzie się czuł jeszcze gorzej niż w tej chwili. Zaczął się obawiać, że

tym razem nie postępuje roztropnie.

Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie zareagował. Beth

wyjechała z domu później niż zwykle, a więc być może dzwonili ze

szpitala. Może to coś pilnego, przynajmniej powie im, że Beth jest już

w drodze. Czy jednak nie zaczną się plotki, jeśli w słuchawce

rozlegnie się męski głos? Jak ona by zareagowała, dowiedziawszy się,

że odebrał telefon?

Telefon nie przestawał dzwonić, więc wreszcie sięgnął po

słuchawkę.

- Halo, tu mieszkanie doktor Browning - odezwał się.

Odpowiedziała cisza.

- Słucham - powtórzył.

- Kim pan, u diabła, jest i dlaczego odbiera pan telefon Beth? -

usłyszał władczy męski głos, którego właściciel nie ukrywał wrogości.

To pytanie mogło prowadzić na ścieżkę, na którą nie zamierzał

wchodzić, zwłaszcza że rozmówca nie był uprzejmy się przedstawić.

- Jestem znajomym doktor Browning - zaczął ostrożnie. - Właśnie

pojechała do szpitala. Czy mam jej coś przekazać?

Znowu odpowiedziała cisza.

- Słucham? - powtórzył.

- Nie. Porozmawiam z nią, gdy wróci - powiedział w końcu

mężczyzna. - Zamierzam ją powiadomić, że z panem rozmawiałem.

Mack mimo woli uśmiechnął się, słysząc ostrzeżenie.

- Jak pan uważa - rzekł i odłożył słuchawkę.

background image

Nie bardzo wiedział, czy ta pogróżka powinna go rozbawić, czy

raczej zaniepokoić. Wkrótce jednak się dowie. Jego postanowienie, by

unikać Beth, rozwiało się w momencie, gdy w głosie mężczyzny

zabrzmiał zaborczy ton. Jeśli inny mężczyzna ma prawo uważać Beth

za swoją, to co, u diabła, robiła tej nocy w jego ramionach?!

Poczuł ukłucie zazdrości. A że zdarzyło mu się to po raz pierwszy

w życiu, nie zamierzał go zlekceważyć.

Przez pierwsze dwie godziny w szpitalu Beth biegała od jednego

ciężkiego przypadku do drugiego. Zaczynała się zastanawiać, czy w

ogóle znajdzie choć chwilę na tak ważne dla niej badania w

laboratorium. Miała ponadto pewne kłopoty z koncentracją, co

dotychczas jej się nie zdarzało.

Gdy w grę wchodzili pacjenci, inne sprawy odsuwały się na

dalszy plan. Dziś jednak wyraźnie przeszkadzało jej wspomnienie

upojnej nocy i rozmowy przy stole.

O wpół do dwunastej miała dość tej szarpaniny. Potrzebowała

chwili przerwy. A także kofeiny. Kofeiny i czekolady. Być może

nawet dużo czekolady.

W bufecie wzięła kawę i sporą porcję słodyczy, znalazła stolik w

zacisznym miejscu, rozłożyła smakołyki na blacie i zaczęła się

zastanawiać, od którego batonika zacząć. Może od milky way, a może

od snikersa albo jeszcze lepiej od marsa?

- Jak widzę radykalnie zmieniłaś dietę - zauważył Jason, siadając

naprzeciwko.

background image

- Pilnuj swojego nosa - burknęła.

- Miałaś ciężkie przedpołudnie? A może ciężką noc? - Radiolog z

trudem tłumił śmiech.

Patrzyła na niego, usiłując zgadnąć, co też on wie albo sądzi, że

wie.

- Jeśli masz coś konkretnego na myśli, to powiedz wprost. -

Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. - Nie jestem w nastroju do

żartów.

- To widać - przyznał i uśmiechnął się szeroko. - Czekolada,

zwłaszcza przed lunchem, mówi sama za siebie. Takie napady nie

zdarzają ci się na ogół przed czwartą, po obchodzie. - Wskazał na

rozłożone słodycze. - Tym razem chyba lekko przesadziłaś.

Beth nie czuła się rozbawiona.

- Przyszedłeś, żeby mi podokuczać, czy też masz jakiś inny

zamiar? - spytała.

- A może być i jedno, i drugie? - Popatrzył na nią z miną

niewiniątka.

- Nie, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć - zagroziła. Otworzyła

kolejny batonik i łapczywie go ugryzła.

Jason jednak wcale się nie zniechęcił jej odpowiedzią. Wyglądał

na jeszcze bardziej rozbawionego.

- Dzwoniłem do ciebie do domu - powiedział. - Martwiłem się, bo

nie przyszłaś punktualnie, a to się pani doktor Beth Browning nie

zdarza. Nigdy jeszcze nie opuściła ważnego spotkania.

- Jakiego spotkania?! - przeraziła się.

background image

- Peyton zwołał nas, żeby porozmawiać o Tonym - wyjaśnił

radiolog. - Chciał omówić parę spraw z całym zespołem przed

dzisiejszą transfuzją. Nie wiedziałaś?

- Do diabła! - zawołała Beth. - Oczywiście, że wiedziałam, tylko

zupełnie mi to wyleciało z głowy. Wściekał się?

- Właściwie chyba raczej odczuł ulgę. Był to bowiem znak dla nas

wszystkich, że ty również jesteś tylko człowiekiem.

Beth ukryła twarz w dłoniach.

- Co się ze mną dzieje?! Jak mogłam zapomnieć o takim

zebraniu? - martwiła się.

- Może miało to coś wspólnego z tym mężczyzną, który odebrał u

ciebie telefon? - zasugerował Jason. - Czy to możliwe?

Beth poczuła, że płoną jej policzki. Nie mogła chyba być bardziej

zażenowana.

- Ty, hmm... - Patrzyła w roześmiane oczy Jasona. - Ty

rozmawiałeś z moim gościem? - wykrztusiła w końcu, z trudem się

opanowując.

- Owszem - odparł Jason radośnie. - Zabawne, on był równie

lakoniczny jak ty.

- Może dlatego, że nie powinno cię obchodzić, kto to -

odparowała.

- Stawiam na Macka Carltona - oświadczył.

- A skąd ci to przyszło do głowy?

- Męska intuicja - wyjaśnił. - A poza tym poznałem po głosie.

- Przecież tylko raz go widziałeś.

background image

Jason roześmiał się.

- Na razie pominę, że w zasadzie już przyznałaś, że to był Mack, i

powiem tylko, że znam jego głos, bo podczas sezonu piłkarskiego

bardzo często przeprowadzają z nim wywiady w telewizji. -

Spoważniał nagle. - Jesteś pewna, że dobrze robisz, Beth? Wiesz, jaką

ten facet ma opinię?

- No jaką? - mruknęła posępnie.

- Cóż, aniołem nie jest.

Beth rozpaczliwie pragnęła z kimś o tym porozmawiać, chciała

poznać męski punkt widzenia, a znając dobrze Jasona, wiedziała, że

zachowa dyskrecję.

- Obawiam się, że już na to za późno - wyznała.

- Chyba się w nim nie zakochałaś? - przeraził się.

- Nie! - wykrzyknęła tak stanowczo, że Jason od razu nabrał

podejrzeń, że nie jest szczera. - Och, zresztą sama nie wiem...

- To znacznie ogranicza moje możliwości w kwestii udzielenia ci

dobrej rady - powiedział.

- Okay, mów. - Beth westchnęła. - Tylko nie pozuj na

triumfującego macho - zastrzegła. - Pamiętaj, że jestem twoją

koleżanką po fachu i przyjacielem. Mack zaś to tylko idol kibiców

piłkarskich, z którym raz rozmawiałeś, i to krótko.

Jason już otworzył usta, ale zaraz je zaniknął. Wyglądał, jakby

zamienił się w słup soli.

- Jason? - ponagliła Beth.

background image

- Myślę, że panu doktorowi odjęło mowę - włączył się Mack i

usiadł obok. - Mam rację?

- Nie da się ukryć - powiedział Jason. - Myślę, że pójdę zrobić

parę zdjęć albo naświetleń, a może zamknę się w ustronnym miejscu.

- Dzięki. - Mack rzucił mu wdzięczne spojrzenie. - Miło się z

panem rozmawiało. To pan dzwonił, prawda?

- Tak - bąknął Jason i czym prędzej umknął.

Beth więcej się spodziewała po koledze. Czyż nie ostrzegał jej

dopiero co przed Mackiem? Dlaczego więc zrejterował, zostawiając ją

samą w tak niebezpiecznym towarzystwie? Musi się za tym kryć

jakieś męskie tajne porozumienie.

- Odebrałeś rano telefon - stwierdziła oskarżycielsko. - Co cię

napadło?

- Dzwonił i dzwonił - wyjaśnił Mack, wzruszając ramionami. -

Pomyślałem, że to może coś ważnego, że szpital poszukuje cię w

pilnej sprawie.

- A nie przyszło ci do głowy, że to będzie dla mnie kłopotliwe?

- Uznałem, że bardziej kłopotliwe byłoby, gdybyś nie została

powiadomiona o jakimś przypadku.

- Zadzwoniliby na komórkę.

- Fakt, nie pomyślałem o tym. - Mack zrobił głową ruch w

kierunku, w którym oddalił się Jason. - Sprawiał wrażenie trochę

urażonego, że mnie u ciebie zastał. Jest między wami coś, o czym

powinienem wiedzieć? Sądziłem, że jesteście po prostu przyjaciółmi.

background image

Mogłaby powiedzieć, że istotnie coś ją łączy z Jasonem, i tym

samym skończyć z Mackiem od razu, ale wtedy musiałby zastanawiać

się, co z niej za kobieta, skoro się z nim przespała. Może się pogodzić

z myślą, że nic więcej między nią i Mackiem nie zajdzie, ale nie chce,

żeby źle o niej myślał. Miała za wiele szacunku dla siebie samej, choć

takie rozwiązanie w tej akurat chwili byłoby najdogodniejsze.

- Przyjaźnimy się z Jasonem - przyznała. - Jeśli dawał do

zrozumienia, że łączy nas coś więcej, to pewnie martwi się, że stracę

dla ciebie głowę.

- Było w jego głosie coś zaborczego, co brzmiało tak, jakby miał

do ciebie prawo.

W głosie Macka również dały się słyszeć zaborcze tony. Przez

chwilę Beth zastanawiała się nad tym, aż w końcu dotarto do niej, w

czym rzecz. Otóż Mack był zazdrosny. Przez ułamek sekundy Wielki

Mack Carlton był zazdrosny, że w jej życiu może istnieć inny

mężczyzna. Z trudem się powstrzymała przed wybuchem śmiechu.

Tego się nie spodziewała!

- Jason i ja znamy się jeszcze ze studiów - ciągnęła. - Jest

opiekuńczy, nie zaborczy. Stara się mnie chronić.

- Myśli, że trzeba cię chronić przede mną? - spytał z

niedowierzaniem Mack.

- A nie?

- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - obruszył się.

Beth spojrzała mu prosto w oczy.

- Za późno - powiedziała spokojnie.

background image

Zanim zdążył zareagować, wstała i skierowała się do najbliższego

wyjścia tak pospiesznie, że trudno byłoby za nią nadążyć. Oczywiście

mógłby ją bez trudu zatrzymać, gdyby chciał, ale fakt, że nie

próbował tego zrobić, był dla niej aż nadto wymowny.

W każdym razie przesłanie było jasne, pomyślała, gdy po

godzinie weszła do swego gabinetu i znalazła na biurku stos

czekoladek, które zostawiła w bufecie. Bardziej niepokojący był

jednak widok Macka na kanapie, na której zwykła odbywać drzemkę,

gdy nie mogła wyrwać się przed wieczorem ze szpitala. Na jego

piersiach leżało otwarte pismo medyczne, ale oczy miał zamknięte.

Równomierne unoszenie się i opadanie klatki piersiowej wskazywało,

że śpi.

Patrzyła na niego skonsternowana. Zbyt świeże okazało się

wspomnienie minionej nocy. Nagle zapragnęła położyć się obok

Macka i oddać cudownym przeżyciom. Właśnie dlatego jednak

stanowczym krokiem podeszła do biurka i usiadła na wysłużonym

krześle. Zaskrzypiało głośno. Mack otworzył oczy.

- A, wróciłaś - odezwał się. - Przypuszczałem, że prędzej czy

później tu przyjdziesz.

- Na Boga, przecież to mój gabinet - zauważyła cierpko. - Można

wiedzieć, co tu robisz?

Rzucił jej niepewne spojrzenie.

- Nie mam pojęcia - wyznał.

- Chyba ci się to zdarza po raz pierwszy.

- Żebyś wiedziała - zgodził się. - Peszysz mnie.

background image

Uznała jego szczerość za nieco zbyt czarującą. Może to tylko

część jego gry?

- Jestem osobą prostolinijną - oznajmiła.

- Zorientowałem się już.

- Ale ty nie jesteś prostolinijny.

- Staram się być, w każdym razie wobec ciebie - zapewnił.

- Dlaczego? - spytała.

- Sam chciałbym wiedzieć. Kiedy rano wyszłaś z domu,

siedziałem i zastanawiałem się nad tym, ale nie doszedłem do żadnego

wniosku.

Beth miała już tego dosyć. Straciła dla Macka głowę i wcale nie

była z tego zadowolona. Spędzając z nim noc, popełniła

prawdopodobnie ogromny błąd. Graniczyła więc z szaleństwem chęć,

by go powtórzyć. I wcale nie działał na nią uspokajająco fakt, że

Macka dręczą wątpliwości. Jedno z nich musiało zachować trzeźwość

umysłu i wiedzieć, co się dzieje.

- Skoro tak trudno ci to zrozumieć, może powinieneś przestać się

głowić - podsunęła. - Spędziliśmy ze sobą noc, do niczego się

wzajemnie nie zobowiązując. Ty zresztą nigdy do niczego się nie

zobowiązujesz. Z tego, co o tobie czytałam, wynika, że nie umawiasz

się dwa razy z tą samą kobietą. Sprawa jest więc zakończona.

- Wszystko utrudniasz. - Zmarszczył czoło.

- Co mianowicie utrudniam? - Nie była w stanie ukryć

rozdrażnienia. - Daję ci wolną rękę, bez żadnych pretensji, wymówek.

Idź sobie, rób, co chcesz, byleś mi dał święty spokój.

background image

- Tak będzie najrozsądniej - zgodził się.

- A więc zrób to - nalegała.

- Nie mogę. - Potrząsnął głową.

- Dlaczego? Drzwi są tam. Po prostu wstań i wyjdź. Nic

prostszego. - Wstrzymała oddech, czekając, aż to zrobi.

Ale on nie ruszał się z miejsca. Sposępniał. Beth westchnęła.

- O co chodzi, Mack? - spytała.

- Byłaś już na lunchu? - odpowiedział pytaniem.

- Wypiłam kawę i zjadłam coś słodkiego. Wystarczy.

- Ale nie mnie. Chodźmy.

- Nie mam czasu.

- Znajdziesz - przekonywał. - Za godzinę będziesz z powrotem,

jak zwykle.

- Jest wpół do pierwszej - broniła się. - W pobliżu nie ma

przyzwoitej restauracji, która nie byłaby o tej porze zatłoczona.

- Za godzinę będziesz z powrotem - powtórzył.

On zawsze dotrzymywał słowa, więc Beth w końcu się zgodziła.

A że ani kofeina, ani słodycze nie spełniły swego zadania, bo nie

odwróciły jej myśli od Macka, miała nadzieję, że może godzina

spędzona w jego irytującym towarzystwie pomoże jej się od niego

uwolnić.

- Dobrze, ale tylko godzina i nie będziemy rozmawiać o nas -

zastrzegła.

- Umowa stoi.

background image

I tym razem, gdy podjechali do bardzo uczęszczanej restauracji

serwującej owoce morza, wolny stolik pojawił się jak za dotknięciem

czarodziejskiej różdżki. W chwilę potem podano im dwie porcje

dymiących krabów z bukietem jarzyn.

- Wyobrażaj sobie, że walisz w moją głowę, a uda ci się z tym

uporać - powiedział Mack, wręczając jej drewniany młoteczek.

Rozłupywanie krabów wymagało pewnego wysiłku, ale trud się

opłacił. A uderzanie w czerwoną skorupkę, która miała zastąpić głowę

Macka, sprawiało Beth perwersyjną przyjemność. Odetchnęła,

uporawszy się wreszcie z kłopotliwym daniem, i dopiero wtedy

zauważyła, że Mack prawie nic nie zjadł.

- Nie byłeś głodny? - zdziwiła się. - Już drugi raz dzisiaj

obserwujesz mnie, kiedy jem.

- Usiłuję cię podtuczyć - zażartował.

- Chcesz mnie przygotować do uboju? - spytała, wpadając w jego

ton.

- Skąd! Chcę tylko poczuć trochę więcej ciała.

- Mack! - Zaczerwieniła się.

- Przepraszam. - Zmitygował się, choć nie wyglądał na

skruszonego. - Przyrzekłem, że nie będziemy rozmawiać o nas.

Domyślam się, że wyklucza to również rozmowę o seksie.

- To nas nie dotyczy - skwitowała, nie chcąc wdawać się w

dyskusję na ten temat.

- Tak właśnie myślałaś, prawda?

background image

Popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, co chce przez to

powiedzieć.

- To znaczy?

- Że nie pasujemy do siebie. Ty jesteś poważna, a ja nie. Ty

inteligentna...

- Ty również - przerwała mu niecierpliwie, znużona już tym

pojedynkiem słownym. - Przestań robić z siebie tępego osiłka.

Skończyłeś prawo, mimo że przez cały okres studiów grałeś

zawodowo w futbol. Gdybyś nie był bystry, nie udałoby ci się to. I

trzeba chyba trochę inteligencji, żeby prowadzić z powodzeniem klub,

choć prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego to robisz.

- Dziękuję - odparł. - To chyba miał być komplement.

- Skoro tak chętnie wyliczasz różnice między nami, czemu nie

wspomnisz i o tym, że ja jestem walczącym o uznanie naukowcem i

lekarzem, a ty bardzo bogatym człowiekiem interesu, o ile można cię

tak określić.

- To zbyt oczywiste, ale i zupełnie bez znaczenia, chyba że starasz

się podjąć decyzję, czy uganiać się za mną dla pieniędzy. - Mack nie

krył rozbawienia.

Beth uznała, że to właściwy moment, by napomknąć o swoim

projekcie badawczym i przekonać się, czy byłby skłonny wesprzeć go

finansowo. Miała przy tym nadzieję, że on nie dojdzie do wniosku, że

rzeczywiście zainteresowała się nim tylko dla pieniędzy.

- Właściwie to próbuję podjąć decyzję, czy poprosić cię o

sfinansowanie nowego projektu badawczego - oznajmiła pogodnie.

background image

- Po prostu powiedz, czego potrzebujesz - odparł rzeczowo.

Zaszokowała ją ta odpowiedź. Nie była przygotowana na to, że od

razu się zgodzi.

- Żartowałam - wykręcała się. - No, w każdym razie częściowo.

- Ja nie.

- O Boże - szepnęła, nie ośmielając się uwierzyć, że on mówi

serio. Dostała, co prawda, dotację, ale gdyby miała więcej pieniędzy,

mogłaby zatrudnić asystenta i praca postępowałaby znacznie szybciej.

- Cóż, zawdzięczasz to futbolowi i moim mądrym inwestycjom -

stwierdził. - Oczywiście, jeśli zdołasz się przemóc i wziąć pieniądze

zarobione w sposób tak głupi jak gra w piłkę - zauważył z przekąsem.

- Zastanowię się nad tym - odpowiedziała. - Gdy w grę wchodzi

życie dzieci, wyzbywam się dumy - dodała szybko. - Jeśli więc

rzeczywiście mówisz poważnie, naradzę się ze swoim zespołem i do

końca tygodnia przedstawię ci propozycję.

- Przyjdę, by ją zaakceptować.

Beth obserwowała go uważnie. Potrząsnęła głową, zdumiona

nieoczekiwanym obrotem spraw. Miała jeszcze jeden dowód na to, że

źle oceniła Macka. O ile mogła się po nim spodziewać atrakcyjnych

doznań seksualnych, o tyle jego hojność była dla niej zaskoczeniem.

- Jesteś całkiem inny, niż myślałam - wyznała.

- Nie taki głupi?

- Wydawało mi się, że tę sprawę już sobie wyjaśniliśmy. - Oblała

się rumieńcem. - Najważniejsze, że jesteś dobry dla Tony'ego. A co do

background image

opinii playboya, to mam wrażenie, że kształtujesz swój wizerunek

specjalnie na użytek mediów, a w rzeczywistości jesteś zupełnie inny.

- Po ostatniej nocy doszłaś do tego wniosku? - spytał, patrząc na

nią z zaskoczeniem. - I po dzisiejszym poranku?

Beth pokiwała głową.

- Tak. Gdy teraz patrzę na te parę minionych tygodni,

uświadamiam sobie, że ani razu się nie umówiłeś. Każdy wieczór

spędzałeś w szpitalu.

Rzucił jej spojrzenie, pod wpływem którego serce zaczęło jej bić

przyspieszonym rytmem.

- A jak uważasz, co my obydwoje robiliśmy? - spytał spokojnie. -

Mam na myśli czas sprzed ostatniej nocy.

- Przełykaliśmy coś w biegu - przypomniała, zbita z tropu jego

rozbawioną miną.

- Były to spotkania wolnego mężczyzny z piękną, inteligentną,

wolną kobietą. Dla mnie zatem to były randki. - Uśmiechnął się

szeroko. - No i patrz, dokąd nas zaprowadziły.

- A niech mnie diabli! - Dziwnym trafem uważała wszystkie te

spotkania za przypadkowe, przyjacielskie, niezobowiązujące, podczas

gdy on najwyraźniej traktował je jak swego rodzaju grę wstępną.

- Wątpię, by cię diabli wzięli, chyba że pozwolisz, bym cię

wykorzystał - zakpił. - Nie ma szansy, by to się powtórzyło? Nie w tej

chwili, oczywiście, ale któregoś dnia, gdy nie będziesz musiała pędzić

natychmiast do szpitala.

background image

Przed ostatnią nocą Beth uznałaby, że nie ma cienia szansy, by to

się stało. Jeszcze tego ranka, gdy przypomniał, że nie należy

traktować go poważnie, również powiedziałaby „nie".

Teraz, widząc jego wyczekujące, pełne nadziei spojrzenie,

domyślając się, ile go musiało kosztować zadanie tego pytania,

postanowiła przekonać się, dokąd to wszystko może ich doprowadzić.

- Nigdy nic nie wiadomo - odparła wreszcie, czując, że serce

wyrywa jej się z piersi.

Mack roześmiał się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.

- Przyjmuję to za „tak" - rzekł.

- Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by jakaś kobieta ci odmówiła? -

spytała Beth.

- Częściej, niż ci się wydaje. Ale z drugiej strony zadawałem to

pytanie dużo rzadziej, niż sądzisz.

Ku swemu szczeremu żalowi, Beth bardzo pragnęła wierzyć w to

„częściej" oraz w to, że media przedstawiają go w fałszywym świetle.

Ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że nie ma dymu bez ognia.

A może jednak... Może miał to być rodzaj obrony przed

zaangażowaniem uczuciowym? W to również chciała wierzyć.

ROZDZIAŁ 9

Po odwiezieniu Beth do szpitala Mack poszedł prosto do biura

Destiny. Rzadko tam bywała, ale parę telefonów upewniło go, że tego

popołudnia ciotkę zastanie. Postanowił się z nią zobaczyć, bo potrafiła

trzeźwo patrzeć na rzeczywistość nawet wtedy, gdy w swoim

background image

przekonaniu on stawał w obliczu niewiadomego. Teraz właśnie

zaistniała taka sytuacja. Od czasu poznania Beth dręczyło go uczucie

niepewności i dyskomfortu psychicznego.

Rozmowa przy lunchu okazała się nadzwyczaj pouczająca i wiele

mu wyjaśniła. Odkrył, że Beth jest większą ryzykantką, niż mógłby

się spodziewać. Obawiał się, że po jego propozycji spędzenia

wspólnie kolejnej nocy wyrzuci go za drzwi, zwłaszcza po tym, jak

się rano rozstali. Tymczasem ona wcale nie powiedziała „nie", co

wzmogło jego ciekawość i go zaintrygowało.

Nie bardzo wiedział, co Beth naprawdę o nim myśli i do jakich

wniosków doszła w sprawie ich wspólnej przyszłości. Może pomysł,

żeby zasięgnąć w tej kwestii rady Destiny, nie był najmądrzejszy, ale

postanowił spróbować.

Czuł się na swój sposób dłużnikiem ciotki, dzięki której przecież

poznał Beth. Nie zamierzał wspominać jej o tym, przeciwnie, gdyby

doszło do rozmowy na ten temat, zapewne by się wyparł, choć

wiedział, że ciotka jest na tyle bystra, by między wierszami wyczytać

z jego słów wszystko to, co przemilczy.

- Ostatnio rzadko cię widuję - powitała go, gdy pochyliwszy się,

ucałował ją w policzek. - Gdzie to się podziewasz wieczorami?

Mack nalał sobie kawy i zajął fotel, zastanawiając się, na jak

daleko posuniętą szczerość może sobie pozwolić. Niezależnie od tego,

co jej wyjawi, na pewno nie będzie ukrywała satysfakcji. Postanowił

więc najpierw ostrożnie wybadać, co już wie.

- Pytasz, jakbyś nie wiedziała. - Rzucił jej rozbawione spojrzenie.

background image

Bardzo przekonująco odgrywała rolę niewiniątka, ale on już się

nie da nabrać. Zabawne byłoby, gdyby zdołał zmusić ją do przyznania

się do intrygi. Przekomarzanie się z Destiny i unikanie miłosnych

sideł, które na nich zastawiała, było nie lada wyzwaniem dla niego i

braci. Na ogół udawało mu się uniknąć.

Ale ciotka była godnym przeciwnikiem. Kto wie, czy Beth nie

dlatego tak go zafascynowała, że była pierwszą ze znanych mu kobiet,

która dorównywała bystrością i inteligencją Destiny, i podobnie jak

ona stanowiła prawdziwe wyzwanie. Na swój sposób coś je łączyło.

- Myślisz, że pytałabym, gdybym wiedziała? - odparowała

Destiny, nie wypadając z roli.

- Oczywiście. - Parsknął śmiechem. - Chcesz po prostu, bym ci

wszystko powiedział i żebyś mogła triumfować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Mack. - Jej niewinna mina

wciąż była wzorcowa.

- Czy to nie ty nalegałaś parę tygodni temu, żebym odwiedził tego

chorego chłopca? - Spojrzał na nią uważnie, szukając choćby

najmniejszej reakcji.

Ale Destiny zachowywała twarz pokerzysty.

- Tony'ego Vitale'a? - spytała po chwili namysłu.

Ciotka naprawdę była niezłą aktorką. Wiedział, że nie musiała

sobie tego nazwiska przypominać, bo zapewne codziennie

przekazywano jej najświeższe wiadomości ze szpitala. Bóg

świadkiem, że wszędzie miała swoich informatorów.

- Właśnie - odparł.

background image

- A więc nadal go odwiedzasz? - Ożywiła się. - To wspaniale! -

Popatrzyła na niego z uznaniem. - Jestem pewna, że bardzo mu to

pomaga. Kochanie, jestem z ciebie dumna.

- Jego stan jest bardzo ciężki. - Mack na moment zapomniał o

porachunkach z ciotką. - To bardzo dzielny chłopiec. Serce mi się

kraje, gdy na niego patrzę.

- Kiedy pierwszy raz rozmawiałam z jego lekarką, mówiła mi, że

to nie wygląda dobrze - powiedziała Destiny. - Nic się nie zmieniło?

- Owszem, na gorsze.

- Tak mi przykro. - Destiny szczerze się zasmuciła. - Jego matka

musi być zrozpaczona. Chyba jednak uda im się coś zrobić?

- Mam nadzieję. - Mack spojrzał jej w oczy z niewinną miną. -

Skoro tak się interesujesz tym chłopcem, to myślę, że zechcesz zasilić

fundusz na badania, który zakładam w jego imieniu - powiedział.

Ciotka uniosła brwi, co świadczyło o tym, że naprawdę udało mu

się ją zaskoczyć.

- Sponsorujesz projekt badawczy? - spytała. - Ależ Mack, to

wspaniały pomysł! Cudowny! Oczywiście, że możesz na mnie liczyć.

Który lekarz kieruje badaniami?

Mack roześmiał się głośno.

- Podejrzewam, że w ciągu sekundy sama wymienisz to nazwisko.

Destiny przez chwilę sprawiała wrażenie skonsternowanej.

- Naprawdę nie mam pojęcia - oświadczyła. - Jest tam wielu

doskonałych lekarzy.

- Spróbuj - nalegał Mack.

background image

Destiny zastanawiała się przez moment.

- Chyba nie ta śliczna Beth Browning? A może...?

Mack podniósł kubek z kawą gestem, jakim wznosi się toast.

- Brawo - powiedział. - Trafiłaś.

- Domyślam się, że jest bardzo dobrym specjalistą - powiedziała z

pozorną obojętnością Destiny, jak gdyby mówiła o kimś, kto nie ma

nic wspólnego z jej bratankiem.

Nawet mrugnięciem oka nie zdradziła, że wybrała tę kobietę dla

Macka prawdopodobnie również ze względu na jej inteligencję i

wykształcenie.

- Jest też kobietą bardzo ładną i wolną, ale to, oczywiście, nawet

nie przyszło ci do głowy, kiedy mnie tam wysyłałaś, prawda?

Wydawało się, że Destiny nadal będzie grać komedię, ale w

końcu wzruszyła ramionami i poddała się.

- Może i przyszło - wyznała.

- Och, daj spokój! - Mack roześmiał się. - Znowu namieszałaś i

jesteś z tego cholernie dumna.

Destiny popatrzyła mu prosto w oczy.

- Naprawdę tak cię to irytuje, Mack? - spytała. - Przecież z

Richardem mi się udało, prawda? On i Melanie są szczęśliwi.

- Ale mnie małżeństwo nie interesuje - oświadczył, choć znacznie

mniej zdecydowanie, niż uczyniłby to jeszcze parę tygodni temu.

- Tak samo mówił Richard - przypomniała ciotka.

- Dlaczego uparłaś się, żeby nas pożenić? - zaciekawił się Mack. -

Zamierzasz wyjechać? Może myślisz o powrocie do Francji i do

background image

dawnego stylu życia, kiedy już nas wszystkich pourządzasz? Dlatego

tak ci pilno?

- Nie chodzi o mnie - zaprotestowała. - Chodzi o was. Żaden z

was nic nie wie o miłości. Nie rozumiem, jak mogłam nie nauczyć

was tego, co w życiu najważniejsze. Uznałam, że najwyższy czas coś

w tej sprawie zrobić.

Było w jej głosie tyle żalu, że zrobiło mu się przykro, bo nie mógł

jej dać tego, na co tak czekała.

- Wiem, myślisz, że bez żon i dzieci nie będziemy szczęśliwi, ale

przecież kryteria szczęścia są różne - powiedział.

- Wymień choć jedno - zażądała.

- Nawet kilka - odparł. - Sukces, przyjaźń, rodzina.

- Właśnie o rodzinie mówię - rzuciła zniecierpliwionym tonem.

- Mamy siebie i mamy ciebie. O to mi chodzi. - Spojrzał na nią

przenikliwie. - Chyba że, jak powiedziałem, zamierzasz nas po tych

wszystkich latach opuścić i chcesz mieć pewność, że ktoś zajmie w

naszym życiu twoje miejsce.

- Nie bądź śmieszny - żachnęła się. - Jestem zadowolona ze swego

życia.

- Jak to? - Mack szeroko otworzył oczy. - Przecież w twoim życiu

nie ma mężczyzny.

Zmarszczyła brwi i spoważniała, jakby zaatakowano ją jej własną

bronią.

- Nie musisz być złośliwy, Mack - parsknęła.

- Po prostu zwracam ci uwagę, że przeczysz sama sobie.

background image

- A więc skoro jesteś zdecydowany się nie ożenić, to dlaczego

widujesz się z Beth? - spytała.

Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Beth przecież zupełnie nie

przypominała kobiet, z którymi zwykł się umawiać. Nie była

beztroska ani lekkomyślna, lecz poważna i refleksyjna i aż za bardzo

przejmowała się swoimi pacjentami.

W ostatnich tygodniach często czuł się zawstydzony, że tak

niewiele spraw traktował poważnie i tak łatwo szedł przez życie.

Pamiętał wprawdzie o dobrych uczynkach, bo Destiny wpoiła jemu i

braciom poczucie obowiązku wobec bliźnich, ale nigdy nie brał sobie

tego do serca tak bardzo, jak to czyniła Beth, którą los innych

naprawdę obchodził.

Oddawała się całym sercem swej pracy, a co ważniejsze, jej praca

naprawdę czemuś służyła. W porównaniu z tym jego zajęcia

wydawały się niepoważne i błahe. Nawet wizyty u Tony'ego nie

mogły przecież uratować chłopca, podczas gdy Beth i jej zespół byli

w stanie to uczynić.

Mack troszczył się, naturalnie, o braci i ciotkę, martwił się też o

Tony'ego Vitale'a i inne dzieci, ale zachowywał dystans do otoczenia.

Utrata rodziców w dzieciństwie sprawiła, że w sprawach uczuciowych

zachowywał daleko posuniętą ostrożność. Bał się pokochać kogoś, bo

nie sposób było przewidzieć, kiedy los zechce zabrać ukochaną osobę.

Lękał się, że miłość może sprowadzić nieszczęście. Zdawał sobie

sprawę, że to tylko reakcja dziecka na stratę bliskich, ale coraz

mocniej uświadamiał sobie, że wciąż jeszcze się z tym nie uporał. W

background image

obliczu nasilającego się uczucia do Beth i przywiązania do Tony'ego

oraz lęków, jakie w nim tkwiły, zaczął powoli dochodzić do wniosku,

że przeszłość dręczy go tak samo, jak dręczyła jego braci.

- Mack - perswadowała Destiny - nie spotykałbyś się z taką

kobietą jak Beth Browning, gdybyś nie myślał o niej poważnie. Ona

nie jest jedną z tych sprytnych światowych kobiet, które możesz bez

problemu zostawić w każdej chwili.

Skinął głową potakująco, choć Beth, oczywiście, twierdziła coś

całkiem przeciwnego, stwarzając pozory, że i ona traktuje ich związek

niezobowiązująco.

- Wiem - powiedział.

Uznanie tego faktu znaczyło, że powinien niezwłocznie rozstać

się z Beth. To jedyne słuszne posunięcie, choć wymagające pewnych

wyrzeczeń. Kiedy wyobraził sobie jednak, jak puste stałoby się życie

bez Beth, nie mógł się zdecydować na ten krok.

- A więc? - drążyła Destiny.

Patrząc jej w oczy, podjął decyzję.

- Chciałbym któregoś dnia przyjść z nią do ciebie na kolację. Co

ty na to?

Oczy Destiny rozbłysły radością.

- Byłabym szczęśliwa! - wykrzyknęła. - Wiesz przecież, jak lubię

poznawać twoich przyjaciół. Dziś mam wolny wieczór. Odpowiada

ci?

Uznał, że to dobry pomysł. Niewykluczone, że ta wspólna wizyta

pomoże mu opanować zamęt w uczuciach.

background image

- Odpowiada - odrzekł. - Porozumiem się z Beth i za jakąś

godzinę dam ci znać.

- Doskonale.

Widział w oczach ciotki znajomy wyraz pełnego nadziei

oczekiwania.

- Mam nadzieję, że nie wyciągniesz z tego spotkania pochopnych

wniosków - rzekł. - Rzadko przyprowadzałem do ciebie kobietę, bo

zawsze pojawiał się ten twój błysk w oczach, oznaczający, że słyszysz

już dźwięk weselnych dzwonów.

- Postaram się przyjąć Beth jak najlepiej i nie wyciągnę

czasopisma z radami dla nowożeńców - obiecała ciotka. - Nawet nie

zostawię żadnego na widocznym miejscu.

Mack dobrze wiedział, że jest całe mnóstwo innych zmyślnych

sposobów, by poruszyć temat małżeństwa.

- I nie będziesz pokazywała zdjęć ślubnych Richarda? - wymienił

jeden z nich.

- Na Boga, nie! - obruszyła się Destiny. - Jakże bym mogła

zmuszać kogoś do oglądania rodzinnych zdjęć? To takie nudne. -

Roześmiała się. - Choć jest takie jedno twoje zdjęcie w wannie, kiedy

miałeś dwa latka. Myślę, że mało kobiet nie wzruszyłoby się na jego

widok, takie jest słodkie. Patrząc na nie, można od razu wyobrazić

sobie, jakie śliczne będą twoje dzieci.

Mack rzucił ciotce przerażone spojrzenie.

- Zmieniłem zamiar - oświadczył. - Będę trzymać Beth z dala od

ciebie.

background image

- Żartowałam, kochanie - zapewniła Destiny. - Nie będę cię

peszyć.

- Przysięgasz?

Ciotka położyła dłoń na piersi.

- Ani jednego niewłaściwego słowa - obiecała.

- Ciekawe, czemu mnie to nie przekonuje? - mruknął Mack.

- Bo masz naturę cynika - stwierdziła ciotka. - Chciałbyś, żebym

przygotowała coś szczególnego? Może jakąś moją specjalność

prowansalską?

- Cokolwiek - odparł, rozmyślając, czy jednak nie popełnia błędu,

poddając Beth ocenie Destiny i jej dociekliwym pytaniom. - Pamiętaj

tylko, że będę szczęśliwy, jeśli uda mi się wyrwać ją ze szpitala na

godzinę. To nie może być więc jedna z tych twoich pięciodaniowych

kolacji.

- Dobre jedzenie wymaga czasu. Nie można się spieszyć.

Doskonale o tym wiesz - przekonywała Destiny.

- Ale wiem również, że Beth nie przyjdzie, jeśli pomyśli, że to

oficjalna okazja. To będzie po prostu spotkanie we trójkę, bez tych

twoich wieczorowych strojów. Beth przypuszczalnie przyjedzie prosto

ze szpitala i zaraz potem tam wróci.

- Skoro nalegasz... - Destiny zerknęła spod oka. - Mam

przygotować hot dogi i fasolkę z puszki? To będzie i szybko, i tanio -

zauważyła sucho.

Mack wiedział, że ciotka nie musi żartować. Przestrzegała form

obowiązujących osobę z jej pozycją społeczną i towarzyską.

background image

- Mam nadzieję, że wymyślisz coś lepszego - powiedział. -

Szczerze mówiąc, liczę na to.

Obserwowała go przez chwilę, wreszcie skinęła głową.

- A więc dobrze, ale mogę o coś spytać?

- Oczywiście.

- Dlaczego ta kolacja jest tak ważna, skoro Beth nic dla ciebie nie

znaczy?

- Czy nie możemy po prostu zjeść jej razem, w miłej atmosferze,

nie czyniąc z tego wstępu do zaręczyn? - zapytał żałosnym tonem.

- Ja mogę. - Destiny posłała mu wymowne spojrzenie. - A ty?

Ponieważ Mack nie był przygotowany na to pytanie, wstał i ruszył

do drzwi.

- A więc do wieczora - rzucił.

- Będę czekać, kochanie - zapowiedziała słodko Destiny.

- O tak, jestem pewien - odparł Mack, żałując, że uległ impulsowi

i zaproponował spotkanie we troje.

Tłumaczył sobie wprawdzie, że chciałby poznać opinię Destiny

na temat jego znajomości z Beth, ale niewykluczone, że prawda kryła

się gdzie indziej. Może miał nadzieję, że ukazanie wrażliwej,

praktycznej Beth realiów życia Carltonów przerazi ją i że nie będzie

musiał łamać jej serca, robiąc to co zawsze...

Beth miała fatalny dzień. Pacjent rozlał butelkę jasno-

pomarańczowego płynu antyseptycznego, niszcząc jej bluzkę. Peyton

zrugał ją za nieobecność na porannym zebraniu, choć zrobił to z

background image

lekkim rozbawieniem. A Tony patrzył na nią z wyraźnym żalem, że

nie było jej w czasie transfuzji.

- Pani wie, że jak pani mi robi zastrzyk, to mniej boli - powiedział

z rozgoryczeniem. - Czekałem na panią.

- Wiem, kochanie, i bardzo cię przepraszam - tłumaczyła się, z

pewną ulgą stwierdzając, że chłopiec mówi silniejszym głosem, a jego

policzki wreszcie nabrały lekkich rumieńców.

- Gdzie pani była? - dopytywał się.

- Miałam same ciężkie przypadki - wyjaśniła. - Wiem, że to żadne

wytłumaczenie. Powinnam być tutaj.

- Macka też nie było - żalił się chłopiec.

Beth spojrzała na niego zaskoczona.

- Nie było go dzisiaj? - zdziwiła się.

- Nie, chociaż obiecał, że przyjdzie.

To wszystko nie miało sensu. Mack był przecież rano w szpitalu.

Westchnęła, uświadomiwszy sobie, że większość tego czasu spędził z

nią.

- Jeśli powiedział, że przyjdzie, to na pewno przyjdzie -

przekonywała chłopca. - Zawsze dotrzymuje słowa, prawda?

- Tak. - Tony przyjrzał jej się bacznie. - Pani go lubi? - spytał.

- Jest wspaniałym przyjacielem - odparła wymijająco.

- Ale czy go pani lubi? - dociekał Tony. - Myślę, że on lubi panią

- dodał, nie czekając na odpowiedź.

Beth stłumiła śmiech. Mack uprzedził ją, że Tony interesuje się

ich znajomością, ale mimo to pytanie chłopca ją zaskoczyło.

background image

- Chciałem, żeby się zakochał w mojej mamie - wyznał Tony. -

To by było fantastycznie. Ale on nie zwraca na nią uwagi. Jeśli nie

może być moim ojczymem, to byłoby super, gdyby był z panią, pani

doktor. Pani jest ładniejsza niż te jego wymalowane babki ze zdjęć w

gazecie. Pani jest taka prawdziwa, pani rozumie, o co mi chodzi?

- Dziękuję, Tony. Doceniam twoją lojalność, ale nie sądzę, bym

mogła konkurować z modelkami.

- Ależ jak najbardziej! - rozległ się głęboki męski głos.

Beth odwróciła się i zobaczyła w drzwiach Macka.

- Długo podsłuchujesz? - spytała podejrzliwie.

- Na tyle długo, by usłyszeć, że mój kumpel próbuje nas znowu

swatać. - Rzucił jej zuchwałe spojrzenie. - No i jak, doktorko? Chcesz

pójść dziś na kolację do mojej ciotki?

Nie pojmowała. Zaprasza ją do Destiny?

- Może porozmawiamy o tym później? - zaproponowała.

- Niech pani się zgodzi, pani doktor - zachęcał Tony.

- Nie codziennie może panią zaprosić taki facet jak Wielki Mack.

- Zobaczę - mruknęła i dodała: - Mogę cię na chwilę prosić,

Mack? Wyjdźmy na korytarz.

Mack mrugnął do Tony'ego.

- Mam nadzieję, że nie zamierza dać mi kosza. Odmowa nie jest

przyjemna.

Tony ze zrozumieniem pokiwał głową.

- Dlaczego stawiasz mnie w takiej niezręcznej sytuacji? - napadła

na niego Beth, gdy tylko znaleźli się na korytarzu. - Destiny zaprosiła

background image

nas na wieczór i obiecałem, że w ciągu godziny dam jej odpowiedź -

wyjaśnił. - Nie byłem pewny, czy cię znajdę, kiedy wyjdziesz już od

Tony'ego. A zresztą, o co chodzi? Był szczęśliwy, gdy usłyszał, że

proszę cię, byś ze mną poszła.

- To właśnie mnie martwi - potrząsnęła głową. - Te oczekiwania

Tony'ego wobec nas. A twoja ciotka? - Spojrzała na niego badawczo.

- Jesteś pewien, że naprawdę chce mnie widzieć u siebie?

- Prawdę mówiąc, to był mój pomysł - przyznał.

Beth była zaskoczona.

- Ty naprawdę chcesz nas poddać zakusom ciotki. Wydawało mi

się, uznajesz ją za mistrzynię w manipulowaniu ludźmi. Skąd ci

przyszło do głowy, żeby podsunąć jej taką okazję?

- To ona wymyśliła naszą znajomość.

Beth przypomniała swoją kolację z Destiny i wiedziała, że Mack

mówi prawdę.

- To dlaczego chcesz jej w tym pomóc? - Nie pojmowała jego

postępowania.

- Czy ja wiem?

- Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z irytacją. - Myślę, że

spasuję.

- I pozwolisz, by Destiny uznała cię za tchórza? Albo jeszcze

gorzej, aby doszła do wniosku, że już jesteś zaangażowana uczuciowo

i próbujesz zwalczyć to uczucie?

- Co? To zbyt zawiłe dla mnie. - Beth popatrzyła na niego

zdezorientowana.

background image

- Ale nie dla Destiny - zapewnił. - Uprzedzam cię, że jeśli się

teraz wykręcisz, dopiero się zacznie. A tak po prostu zjemy z nią

kolację. Może ciotka dojdzie do wniosku, że nie pasujemy do siebie?

Nagle Beth zrozumiała, w czym rzecz. Nie wiedziała jeszcze, czy

jej się to podoba, ale zorientowała się, co kieruje Mackiem. Chciał się

wycofać i liczył na to, że jego ukochana ciocia utwierdzi go w tym,

dochodząc do wniosku, że Beth nie jest dla niego odpowiednią

partnerką. Wówczas spokojnie będzie mógł się ulotnić.

Popatrzyła mu w oczy.

- A więc o to ci chodzi? Chcesz, by Destiny uznała, że nie nadaję

się dla ciebie, bo pozwoli ci to nie widywać się ze mną.

- Chyba oszalałaś! - oburzył się, trochę za szybko i trochę za

gwałtownie.

- Czyżby? - spytała powątpiewająco. - Mack, rozumiem, że się

możesz bać, rozumiem też, że mogłeś wybrać taki sposób zakończenia

naszej znajomości. Nikt nie zdoła cię zmusić, byś był ze mną, a już na

pewno nie ja. Ja zresztą też nie skaczę z radości z powodu tego, co

zaszło między nami.

- Nie szukam sposobu zerwania - oświadczył Mack poważnie.

- Nie? Mieliśmy na siebie ochotę, owszem, ale ochota mija, nie

jest permanentna. Zamiast wpadać w panikę, powinniśmy oboje albo

płynąć z prądem, albo wycofać się od razu, zanim sprawy się

skomplikują. Nie mam zamiaru się obrazić, wiem, że jakoś przeżyję

twoje odejście.

background image

Chciała mówić dalej, zrobić wszystko, żeby ułatwić mu zerwanie,

ale Mack pochylił się nagle i zamknął jej usta pocałunkiem. Od razu

zapomniała wszystko, co zamierzała powiedzieć.

Kiedy wreszcie odsunął się od niej, popatrzyła na niego całkiem

zdezorientowana.

- Co to miało znaczyć? - spytała.

- To był jedyny sposób, żeby ci przerwać - odrzekł. - Za dużo

rozmyślasz. Przestań się zastanawiać, co ja czuję. Skoro ja sam tego

nie wiem, skąd ty możesz wiedzieć?

Do Beth, pozostającej wciąż pod wrażeniem pocałunku, nie

bardzo dotarły te słowa.

- Całowanie mnie pod pokojem pacjenta, w korytarzu, gdzie w

każdej chwili może ktoś się zjawić, jest absolutnie niedopuszczalne -

oświadczyła sucho.

- Wybacz.

Szukała w jego twarzy choć cienia skruchy, ale niczego takiego

nie dostrzegła. Wręcz przeciwnie, wyglądał na bardzo zadowolonego

z siebie. To jego zachowanie, ta rozmowa, idiotyczny pomysł kolacji

u Destiny - tego już było za wiele. Odwróciła się.

- Muszę iść - oznajmiła, kierując się w stronę gabinetu.

- Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - zawołał.

- Nie.

- Bądź gotowa.

- Nie wybieram się na żadną kolację - oświadczyła stanowczo.

- Oczywiście, że się wybierasz.

background image

Zawróciła i podeszła do Macka. Stali teraz twarzą w twarz. Jeśli

zajdzie potrzeba, zacznie krzyczeć i zrobi prawdziwą scenę.

- Nie zamierzam iść do twojej ciotki na kolację - powtórzyła.

- W porządku. - Skinął głową.

Zdumiała ją ta nagła ugodowość. Z mało zrozumiałego powodu

zirytowała ją nawet bardziej niż jego pewność, że przyjmie

zaproszenie.

- Może jednak pójdę - zmieniła zdanie.

- W porządku. - Mack sprawiał takie wrażenie, jakby z trudem

tłumił śmiech.

- Ale spotkamy się na miejscu - zastrzegła.

Zdziwił się, ale znów skinął głową.

- Dobrze, zostawię ci adres.

- Nie trzeba - rzuciła beztrosko, posyłając mu promienny uśmiech.

- Już tam byłam.

Spojrzał na nią tak, jakby oświadczyła, że zna drogę na Marsa.

- Kiedy, u diabła?!

- Parę tygodni temu - odrzekła.

- Zanim przysłała mnie tutaj, do Tony'ego? - pytał podejrzliwie.

- Nie, potem. Ściśle mówiąc, tego samego dnia, ale później.

Twoja ciotka ma nieomylne wyczucie. Zadzwoniła do mnie parę

minut po twoim wyjściu.

- Nie wspomniała o tym - powiedział, bardziej do siebie niż do

Beth. - Ty zresztą również nie uznałaś za stosowne mnie

poinformować o tej wizycie.

background image

- Jestem pewna, że twoja ciotka nie spowiada ci się ze wszystkich

swoich spotkań towarzyskich - oznajmiła Beth. - I ja też nie

zamierzam tego robić.

- Dobrze wiedzieć. - Potrząsnął głową.

- Do zobaczenia o siódmej - rzekła. - Może zadzwonię do Destiny

i spytam, czy nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym przyszła z

osobą towarzyszącą.

- Zrób to, a on zaraz będzie martwy - ostrzegł.

Roześmiała się. Po raz kolejny wzbudziła zazdrość w Wielkim

Macku Carltonie. I to nie byle jaką. Widząc jego minę, uznała, że

rozsądniej będzie nie poddawać go często takim testom. Poklepała go

po policzku.

- A więc dobrze, tylko ty i ja, przyjacielu.

- Nie jestem twoim przyjacielem - żachnął się. - Wybij to sobie z

głowy.

- Nie? A więc jak byś siebie określił? - zainteresowała się.

- Jestem mężczyzną, którego właśnie doprowadzasz do szału. -

Nagle uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, jeśli dobrze rozegrasz tę

partię, to około dziesiątej ja doprowadzę cię do szaleństwa.

- Fascynująca perspektywa. - Kiwnęła głową. - Zapamiętam to.

Jeszcze raz pocałował ją w usta.

- To na zachętę - wyjaśnił.

Wracając do pokoju Tony'ego, pogwizdywał cicho. Beth

odczekała, aż drzwi się za nim zamkną, i oparła się o ścianę. Ten

bezczelny, zarozumiały facet po raz kolejny doprowadził do tego, że z

background image

trudem utrzymywała się na nogach. Może się tylko modlić, żeby

nigdy się nie dowiedział, jak łatwo mu to przychodzi. Ale zważywszy

na jego znajomość kobiet, trzeba przyjąć, że doskonale o tym wie.

ROZDZIAŁ 10

Mack krążył po domu Destiny niczym tygrys po klatce. Gdzie, u

licha, podziewa się Beth? Dzwonił przed godziną do szpitala i

dowiedział się, że wyszła o wpół do szóstej.

Domyślił się, że pojechała do domu, żeby się przebrać, gdyż

bluzkę miała poplamioną jakimś okropnym pomarańczowym płynem,

ale jak długo może trwać zmiana ubrania i przejazd mostem? W takich

sprawach nie miał żadnego doświadczenia, a to tylko potwierdzało,

jak mało obchodziły go zwyczaje kobiet, z którymi się spotykał.

Dochodziło wpół do ósmej. U kobiety tak punktualnej jak Beth

spóźnienie o całe pół godziny lub więcej było nie do pomyślenia.

- Może byś usiadł? - zaproponowała Destiny z wyraźną irytacją. -

Przyprawiasz mnie o ból głowy. Beth powiedziała, że będzie, to

będzie.

- Miała być pół godziny temu.

- Kochanie, jestem przekonana, że nie wystawi cię do wiatru.

Mack wyczuł delikatną aluzję, że tylko on ma powód do

niepokoju. A nie był wcale pewien, czy Beth w ostatniej chwili nie

zrezygnuje. To było prawdopodobne, jeśli chciała mu zagrać na nosie.

Nie podejrzewał jej o przebiegłość do chwili rozmowy w szpitalnym

background image

korytarzu. Wciąż nie bardzo wiedział, jak się do tego ustosunkować,

zwłaszcza że dowiedział się o spotkaniu z Destiny.

- Nie wykazywała entuzjazmu - powiedział.

Destiny popatrzyła na niego poważnie.

- Ale ma bardzo dobre maniery - zauważyła. - Mogła nie dać znać

tobie, gdyby jej coś nagle wypadło, ale na pewno zadzwoniłaby do

mnie.

Nie podobała mu się sugestia, że być może w jakiejś mierze jest

winny nieobecności Beth.

- Nie obraziłem jej - zastrzegł się. - A swoją drogą, co ty wiesz o

jej manierach? Ach, prawda - dodał, nie czekając na odpowiedź. -

Przecież była u ciebie na sympatycznej kolacyjce jakiś czas temu. Na

kolacyjce, o której jakoś zapomniałaś powiedzieć, kiedy dziś

rozmawialiśmy.

- Powiedziała ci? - Destiny rzuciła mu zdumione spojrzenie.

- Z wielkim triumfem - odparł.

- Czy to nie interesujące?

- Co w tym takiego cholernie interesującego, że w końcu

przyznała się, że spiskujecie za moimi plecami? O ile się orientuję,

byłaś z nią w zmowie od dawna. Niewinne wyznanie to na pewno

wierzchołek góry lodowej.

- Nie zachowuj się melodramatycznie. - Ciotka zmarszczyła

czoło. - To była zwykła kolacja, nic ponadto. Nie robiłyśmy planów w

związku z tobą, nie knułyśmy spisku. Coś ci się roi? Przecież sam

background image

podejmujesz decyzje w sprawach osobistych. Chyba nie sądzisz, że

zastawiam na ciebie pułapkę?

- Och, daj spokój. - Mack popatrzył na Destiny spod oka. - Już

dawno się nauczyłem, że nie wolno cię nie doceniać. Może ci się nie

uda doprowadzić mnie do ołtarza z wybraną przez ciebie kobietą, ale

na pewno nie zaniechasz prób.

- Uważasz, że Beth jest tak bezwolna, że pozwoli mi sobą

sterować?

Zastanawiał się już nad tym i wiedział, że to nieprawdopodobne.

Jeśli czegoś był pewien, to tego, że Beth jest osobą niezależną, która

doskonale wie, czego chce. Nikomu nie przyszłoby do głowy uznać

jej za istotę bezwolną. Bóg świadkiem, że nie wahała się mówić mu,

co myśli. Równie otwarta musiała być także wobec Destiny. Gdyby

więc ciotka zagadnęła ją o niego, Beth prawdopodobnie roześmiałaby

się jej w twarz.

- Nie jest bezwolna - odparł.

- Wiesz, Mack, mówiąc szczerze, dziwię się, że podtrzymałeś

propozycję wspólnej kolacji, kiedy już dowiedziałeś się o moim

spotkaniu z Beth. Skoro najwyraźniej węszysz spisek wszędzie, gdzie

się pojawię, to dlaczego nie odwołałeś dzisiejszego spotkania?

Doskonale wiedział, do czego Destiny zmierza, ale bawiły go jej

uwagi.

- No właśnie dlaczego? - spytał.

- Szukasz potwierdzenia, że Beth tutaj nie pasuje?

background image

Chciał zaprzeczyć, ale ciotka za dobrze go znała. Poza tym Beth

podejrzewała to samo. Te dwie kobiety, które znały go lepiej niż inni,

przejrzały go na wylot.

- Przeszło mi przez myśl, że ona, być może, dojdzie do takiego

wniosku - przyznał Mack.

- I co wtedy? - Destiny nie spuszczała wzroku z jego twarzy,

czekając na odpowiedź. - Na pewno nie liczyłeś na to, że cię rzuci? -

spytała, kiedy się nie odezwał. - Na to właśnie liczyłeś, prawda? -

Patrzyła na niego uważnie.

- To nie tak, ale trudno chyba uznać mnie za szczególnie

pożądaną partię zwłaszcza dla kobiety, która chce wyjść za mąż i

stworzyć rodzinę.

- Przestań, to nie czas ani miejsce na fałszywą skromność -

skarciła go Destiny. - A zresztą, czy Beth wspominała o małżeństwie?

- Nie.

- Albo o tym, że chce stworzyć rodzinę?

- Nie.

- A więc czy aby nie uprzedzasz faktów? - Świdrowała go

wzrokiem. - A może jest odwrotnie? Może to ty zaczynasz myśleć o

małżeństwie? - W oczach Destiny zatańczyły wesołe iskierki. - O mój

Boże, nic dziwnego, że jesteś przerażony i chcesz się jak najprędzej

ulotnić. Więcej. Ponieważ sam nie wiesz, co z tym wszystkim zrobić,

masz nadzieję, że Beth cię wyręczy w podjęciu decyzji.

Nie mógł odmówić ciotce logiki. Wciąż jednak się niepokoił,

dlaczego Beth jeszcze nie ma.

background image

- Chyba zadzwonię do niej na komórkę - powiedział wreszcie. -

Może stoi gdzieś w korku.

- Nie odpowiadając na pytanie, nie wykręcisz się - ciągnęła

ciotka. - Jeśli stałaby w korku, to chyba by zadzwoniła, prawda?

- Na wszystko masz odpowiedź.

Destiny roześmiała się uszczęśliwiona.

- Lubię tak myśleć - odrzekła w chwili, gdy rozległ się dzwonek

do drzwi. - Jeszcze się nie zorientowałeś? Rozchmurz się trochę, jeśli

nie chcesz przestraszyć naszego gościa, zanim przekroczy próg. -

Uśmiechnęła się kpiąco. - A może właśnie o to ci chodzi?

Gdy szedł do drzwi, wciąż czuł złość, choć sam nie wiedział, czy

złości się na ciotkę, czy na Beth. Otworzył, ale na widok Beth złość

mu przeszła. Wyglądała okropnie.

- Co ci się stało? - przeraził się, zwróciwszy jednak uwagę, że

zanim się ubrudziła, była perfekcyjnie wyszykowana na ten wieczór.

Wszystko, co na sobie miała, idealnie harmonizowało ze sobą i

pasowało świetnie do jej typu urody.

- Złapałam gumę - oznajmiła krótko.

Sądząc z jej wyglądu, musiała sama zmieniać koło.

- Nie mogłaś zadzwonić do warsztatu albo do mnie? - zdziwił się.

Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie.

- Umiem zmienić koło. Uznałam, że szybciej zrobię to sama, niż

doczekam się mechanika w godzinach szczytu. Powinnam wrócić do

domu, żeby się przebrać, ale i tak byłam spóźniona, więc

postanowiłam przyjechać.

background image

Obrzucił ją wzrokiem.

- Na pewno nic złego sobie nie zrobiłaś?

Wyciągnęła ręce, żeby mógł je obejrzeć.

- Spójrz, ani śladu krwi. Żadnych skaleczeń. To tylko smar i kurz.

Mogłabym pójść do łazienki i trochę się ogarnąć?

- Chodźmy. - Poprowadził ją w głąb domu. - Mydło nie zmyje

tego brudu. Znajdziemy coś w garażu. Ben trzyma tam swój ukochany

samochodzik i wciąż coś przy nim dłubie. Wierz mi, w tym domu wie

się, co to olej i smar. Nie wiem tylko, czy uda mi się znaleźć coś do

oczyszczenia sukienki.

Beth spojrzała na kwiecisty jedwab i jęknęła.

- To nowa sukienka. Mam ją na sobie po raz pierwszy.

Mack nie mógł wyjść ze zdziwienia. Mogła się zranić,

manipulując przy kole, a ona martwi się sukienką.

- Kupię ci inną - rzekł niecierpliwie.

- Sama sobie kupię! - prychnęła.

- Ale to nie rozwiąże sprawy na teraz. - Podał jej szmatkę i

pojemnik ze środkiem czyszczącym. - Zabierz się do smaru, a ja

pogadam z Destiny. Na pewno znajdzie coś, co będzie na ciebie

pasować. Nosicie ten sam rozmiar. Zaraz wrócę i zaprowadzę cię do

łazienki.

Destiny poszła do garderoby i wyjęła odpowiednie rzeczy. Kiedy

Mack chciał je wziąć, zaprotestowała.

- Nie będziesz pomagał się jej rozbierać w moim domu -

oświadczyła.

background image

- Spodziewałbym się raczej, że będziesz mnie do tego zachęcać -

powiedział rozbawiony.

- Możesz sprawdzić w tym czasie, czy kolacja się nie przypaliła. -

Ciotka spojrzała na niego groźnie. - I zmniejsz trochę płomień.

- Tak jest, proszę pani.

- Mack...

- Słucham.

Destiny rzuciła mu ciepłe, uspokajające spojrzenie.

- Mówiłam, że cię nie zostawi.

Westchnął, nie starając się nawet ukryć, jaką ulgę przyniosła mu

ta świadomość.

Beth pogładziła delikatną tkaninę sweterka, który Destiny jej dała,

by narzuciła na jedwabny topik. Nie mogła się nadziwić różnicy w

jakości między nim a swoimi rzeczami. Zawsze uważała, że

wydawanie pieniędzy na ciuchy nie ma sensu, ale teraz zrozumiała,

dlaczego zamożni ludzie to czynią. Doszła do wniosku, że takiego

sweterka w ogóle nie chciałaby zdejmować.

- Myślę, że powinnaś go zatrzymać - powiedziała Destiny. - W

tym bladoróżowym kolorze bardzo ci do twarzy. Prawda, Mack?

Mack skinął głową, nie w pełni świadomy, co się wokół niego

dzieje. Od chwili przyjścia Beth ogarnął go dziwny nastrój. Nie

potrafił go nazwać. Bardzo się niepokoił, czekając na Beth, i

odetchnął z ulgą, gdy wreszcie zobaczył ją w progu.

Ucieszył się, że nic się jej nie stało. Musiało jednak upłynąć

trochę czasu, zanim włączył się do rozmowy przy stole.

background image

W niczym to jednak nie zmąciło atmosfery. Destiny po

mistrzowsku panowała nad wszystkim. Miała tysiące pytań na temat

Tony'ego i pracy Beth.

- Mack wspomniał, że zamierza sponsorować program badawczy

- zaczęła ostrożnie. - Mam nadzieję, że zgodzisz się i na mój udział.

Beth popatrzyła na nią z ogromną wdzięcznością.

- To wspaniałomyślny gest - powiedziała. - Wiem, że już

wspierasz nasz szpital. Na pewno chcesz się włączyć i teraz?

- Oczywiście. Gdy tylko przedstawisz nam projekt, Mack i ja

omówimy to z naszymi adwokatami. Carlton Industries też będzie

partycypować w programie. Twoje badania powinny być przyzwoicie

finansowane.

- Czyżbym słyszał wzmiankę o naszym przedsiębiorstwie i o

wydawaniu pieniędzy? - Richard z żoną nieoczekiwanie zjawili się w

jadalni akurat w chwili, gdy nadeszła pora deseru.

- Tak - potwierdziła Destiny - i żebyś ich nie skąpił. Praca Beth

jest bardzo ważna.

- Jesteś pewna, że nie próbujesz właśnie kupić Beth dla Macka? -

zażartował Richard.

Żona zgromiła go wzrokiem.

- O co chodzi? - obruszył się. - Przecież znasz Destiny.

- Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek kupował dla mnie kobietę ! -

wybuchnął Mack. - I tak mam ich za dużo.

- Ale żadnej odpowiedniej - zauważyła Destiny.

Żona Richarda popatrzyła na Beth ze współczuciem.

background image

- Nie przejmuj się nimi - powiedziała. - Bardzo się cieszę, że

wreszcie mogę cię poznać.

- Tak? - Beth zdziwiła się, że Melanie Carlton już o niej wie.

- Chciałabym ci przekazać wyrazy solidarności.

- Nie rozumiem - zdziwiła się Beth.

Melanie wskazała wzrokiem Destiny.

- O ile się nie mylę, właśnie znalazłaś się na drodze walca

parowego rodziny Carltonów. Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miała

tego dość. Dam ci swój numer telefonu. Może nie potrafię cię ocalić,

ale chociaż omówimy parę manewrów.

Beth od razu wyczuła w Melanie bratnią duszę.

- Będzie mi to potrzebne, prawda? - spytała.

- Jeszcze jak. - Melanie znów rzuciła wymowne spojrzenie w

kierunku Destiny.

- Naprawdę nie uważam, żebyś miała powody do narzekania -

stwierdziła ciotka z błyskiem rozbawienia w oczach, świadczącym o

tym, że bynajmniej nie poczuła się dotknięta słowami żony Richarda.

- Teraz nie - przyznała Melanie, biorąc męża pod rękę. -

Wszystko zaczęło się dobrze układać, z chwilą gdy ustąpiliśmy i

zrobili to, czego Destiny chciała.

Mack przez całą tę wymianę zdań zachowywał milczenie, ale w

końcu nie wytrzymał.

- Co was tu właściwie sprowadza? - zwrócił się do brata. -

Czyżbyś, przejeżdżając obok, poczuł nagłą potrzebę odwiedzenia

ciotki?

background image

- Prawdę mówiąc, zostaliśmy zaproszeni na deser. - Richard

uśmiechnął się szeroko.

- Naprawdę? - Mack spojrzał groźnie na Destiny. - Chyba czegoś

nie rozumiem.

- A cóż tu jest do rozumienia? - żachnęła się ciotka. - To przecież

mój dom i chyba mam prawo zaprosić bratanka z żoną, kiedy zechcę.

Pomyślałam, że czas, by poznali Beth.

- Richard nie wspominał, że połknął haczyk, który zarzuciłaś parę

tygodni temu? Pomknął prosto do szpitala, żeby poznać Beth.

Sądziłem, że zdał ci już dokładną relację ze swej bytności.

- Taak? - Destiny po mistrzowsku udała zaskoczenie.

- Cóż go do tego skłoniło? Na pewno nie zdawkowa uwaga, którą,

być może, uczyniłam.

- Przyszedł triumfować nade mną - odparł Mack, zanim Richard

zdołał otworzyć usta. - Pewno wyobrażał sobie, że już dokładnie

zaplanowałaś przebieg ceremonii ślubnej i chciał się przekonać, na ile

ci się to udaje.

- Czy z tobą było podobnie? - Beth zwróciła się do Melanie.

- Gorzej. Ożenek Richarda był pierwszą częścią wielkiego planu

Destiny, który wypróbowała na nas.

Beth ukryła twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia, że sytuacja tak

szybko wymknie się spod kontroli. W końcu zaczerpnęła tchu i

spojrzała na zebranych.

- Na mnie już czas - oznajmiła. - Wracam do szpitala.

- Masz rację - przytaknął gorliwie Mack, zrywając się z krzesła.

background image

- Nie musisz mnie odwozić - powiedziała. - Mam przecież

samochód, zapomniałeś?

- Ale bez koła zapasowego. Kto wie, co się może stać. Pojadę za

tobą na wszelki wypadek.

- Nie ma takiej potrzeby.

- Owszem, jest.

Uświadomiła sobie, że Mack nie ustąpi. Nie wiedziała tylko, czy

kieruje się troską o nią, czy raczej chęcią wyrwania się z grona

rodzinnego.

- A więc dobrze - zgodziła się. - Dziękuję za miły wieczór. I

jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. Rzeczy odeślę jak najszybciej

- zwróciła się do pani domu.

- Nadal uważam, że powinnaś je zatrzymać - odparła Destiny. -

Bardzo ci w nich do twarzy.

- Nie, nie mogę. - Beth potrząsnęła głową. Nie chciała tej sprytnej

kobiecie zawdzięczać niczego.

- Jak sobie życzysz. - Destiny nie nalegała dłużej. - Ale zaczekaj

jeszcze chwilę. Przygotowałam deser czekoladowy. Wiem, że masz

słabość do czekolady.

- Ja też - skwapliwie wtrąciła Melanie. - Zjem za nią.

- Zanim wyjdziecie, chcielibyśmy z Melanie coś ogłosić -

oznajmił Richard.

Wszystkie oczy zwróciły się na niego.

- Będziemy mieli dziecko - powiadomiła uroczyście Melanie.

background image

- A niech mnie! - wykrzyknął Mack. Chwycił brata w objęcia i

poklepał go po plecach. - Gratuluję!

Z oczu Destiny płynęły łzy wzruszenia, gdy całowała Melanie i

jej męża.

Melanie mrugnęła do Beth.

- Teraz my będziemy w centrum zainteresowania - powiedziała. -

Zmykajcie.

- O nie, najpierw wzniesiemy toast - zaprotestowała Destiny. -

Melanie dostanie napój jabłkowy, a my napijemy się szampana.

Beth zgodziła się, nie chcąc zepsuć Melanie i Richardowi tej

uroczystej chwili.

- Ja też poproszę o sok. Czeka mnie jeszcze praca.

- Co się dzieje, u diabła - zniecierpliwił się Mack. - Przygotuj sok

dla wszystkich. Zaraz siadam za kierownicą, więc nie powinienem pić

alkoholu.

- Richard, kochanie, pójdziesz ze mną do kuchni? - zwróciła się

Destiny do bratanka. - Pomożesz mi przygotować szklanki. A ty,

Mack, posprzątaj ze stołu i przynieś deser. - Zerknęła ku Beth. - Teraz

może się skusisz na krem czekoladowy?

- Oczywiście. - Beth skinęła głową. Pokusa była zbyt duża, by się

jej oprzeć.

- Wiedziałam. - Destiny rozpromieniła się.

- Powiedz mi, czy bardzo na ciebie naciskają? - zagadnęła

Melanie, gdy zostały same w pokoju.

background image

- Właściwie nie jest tak źle - powiedziała Beth. - Mack i ja

zgadzamy się, że ani ja, ani on nie jesteśmy zainteresowani

małżeństwem.

- Naprawdę tak myślisz? - Melanie zachichotała.

- To przecież prawda - upierała się Beth.

- Jestem pewna, że on istotnie tak uważa - stwierdziła

pojednawczo Melanie. - I wiem, że ty chcesz w to wierzyć, ale

widziałam, jak on na ciebie patrzy. Mack jest w tobie na zabój

zakochany.

- Nonsens. - Beth wzruszyła ramionami. - Może to raczej

namiętność, czy ja wiem zresztą?

- W przypadku mężczyzn z rodziny Carltonów to niekiedy jedno i

to samo. Ja nie mówię o przejściowym zafascynowaniu. Mówię o

takiej namiętności, która trwa i z każdym dniem staje się

intensywniejsza.

Beth była zakłopotana szczerością Melanie i jej przenikliwością.

Przez cały wieczór starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo

Mack na nią działa. Nawet jeśli był w najwyższym stopniu irytujący,

nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że jeszcze tego

wieczoru doprowadzi ją do szaleństwa.

- Chyba nie zaprzeczysz, że tak samo jest z wami? - dopytywała

się Melanie.

- Nie powinnyśmy chyba rozmawiać na ten temat - powiedziała

Beth, zakłopotana trafną oceną sytuacji.

background image

- Nie chciałam cię urazić, przepraszam - wycofała się Melanie. -

Powiedziałam to tylko dlatego, że sama przez to przeszłam i widzę, co

się święci. Jeśli Carlton już wpada, to po uszy. Zadzwoń, gdybyś

chciała o tym pogadać.

Wyjęła z torebki wizytówkę i zapisała na niej numer domowy.

- Proszę. Teraz masz już mój numer do biura i do domu. Wiesz,

Beth, jedyny sposób dla nas, by chronić niezależność, to trzymać się

razem. Byłabym szczęśliwa, wiedząc, że mam wsparcie psychiczne,

kiedy byłam w takiej sytuacji, w jakiej ty znalazłaś się teraz.

Beth roześmiała się.

- Chętnie zobaczę, jak to działa. - Schowała wizytówkę do

kieszeni. Wyczuwała, że mogłaby się zaprzyjaźnić z tą szczerą,

spontaniczną kobietą, która przejrzała Carltonów na wylot. Całe lata

upłynęły zarówno od czasu, gdy miała przyjaciółkę, której mogłaby

się zwierzać, jak i kiedy miała się z czego zwierzać.

Do jadalni wróciła Destiny z Richardem i Mackiem. Nieśli napoje

i deser.

Podczas wznoszenia toastu spojrzenia Macka i Beth spotkały się.

Okay, przyznała Beth w duchu, Mack ją podnieca, ale zakochać się na

poważnie w słynnym w mieście playboyu? Nie ma mowy. Nie wolno

do tego dopuścić.

Mack odwrócił się na bok i patrzył na Beth. Wyglądała tak

spokojnie i tak pięknie z zarumienionymi policzkami, z zaróżowioną

gładką skórą. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek przeżywał już taki

moment, takie absolutne spełnienie i zaspokojenie.

background image

- Masz zamiar spędzić całą noc na przyglądaniu się, jak śpię? -

wymamrotała Beth.

- Nie miałem pojęcia, że wiesz o tym. Myślałem, że naprawdę

zasnęłaś, a ty tylko udajesz.

- Udawałam. Wykończyłeś mnie. Musiałam odpocząć.

- Jeśli ktoś musi odpocząć, to z pewnością ja. Myślałem, że

pojadę z tobą do szpitala, zostawię cię i wrócę do domu spędzić

spokojną noc we własnym łóżku. Jeszcze nie doszedłem do siebie po

ostatniej nocy. Dobrze, że już nie jestem zawodnikiem. Trenerzy

mieliby dużo do powiedzenia na temat mojej kondycji.

- Ha! Doskonale wiedziałeś, dokąd jedziemy po wyjściu od

Destiny. W końcu to ty jechałeś pierwszy.

- Cóż, byłem pełen nadziei - przyznał. - Cały czas zerkałem we

wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy nie skręcasz do szpitala.

- Myślałam o tym - powiedziała Beth. - Z góry jednak było

wiadomo, co wybiorę.

- Cieszę się, że uznałaś mnie za bardziej interesującego od tej

twojej papierkowej roboty.

- Bo jesteś znacznie bardziej interesujący, a moje badania mogą

przyspieszyć bieg po twoje pieniądze.

- Powiesz mi, nad czym pracujesz? - spytał, uzmysłowiwszy

sobie, że interesuje się wszystkim, co jest dla niej ważne. Nie

przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej obchodziło go coś

więcej niż czas, który spędzał z kobietą w łóżku.

background image

- Wszystkiego dowiesz się z projektu - odrzekła. - Naprawdę

chcesz, żebym teraz o tym mówiła?

- Mógłbym cię słuchać w nieskończoność, niezależnie od tego, o

czym byś mówiła - odparł szczerze, nie mniej niż ona zdziwiony tym

wyznaniem. - Pasjonujesz się swoją pracą.

- A ty nie?

- Zapomniałaś już, co o tym mówiłaś? Że futbol to tylko gra -

przypomniał.

- Głupio powiedziałam. Bardzo ważne, by człowiek mógł robić to,

co jest mu bliskie i co lubi. Ty to robisz. Kto wie, może któregoś dnia

pozwolę ci zaprosić się na mecz i wysłucham, co robią ci wszyscy

dobrze zbudowani mężczyźni, biegający tam i z powrotem po trawie.

Mack nie wierzył własnym uszom.

- Nigdy nie byłaś na meczu piłki nożnej?

- Nigdy.

- Ale w telewizji oglądałaś? - dopytywał się.

- Nic na to nie poradzę, nie.

- A więc ta lekceważąca opinia nie wynikała z osobistych

doświadczeń? - upewniał się.

- No cóż, chyba masz rację.

- Jeśli znajdę gdzieś książkę na temat futbolu dla nowicjuszy, to ci

ją kupię. - Mack potrząsnął głową. - Kiedy już dowiesz się paru

rzeczy i pójdziesz kilka razy na mecz, wrócimy do uzupełniania tej

luki w twojej edukacji.

- Zrobisz mi test? - Zachichotała. - Jestem bardzo dobra w testach.

background image

Usłyszał niską, kuszącą nutę w jej głosie i jego ciało natychmiast

zareagowało. Przyciągnął ją do siebie.

- A co powiesz na ten test? - mruknął. - Jesteś gotowa?

- O tak - odpowiedziała z entuzjazmem.

Przez resztę nocy ani futbol, ani manipulacje Destiny czy

przyszłość nie zaprzątały Mackowi głowy.

ROZDZIAŁ 11

Kiedy następnego dnia w porze lunchu Beth weszła do szpitalnej

kawiarni, powitały ją ukradkowe spojrzenia kolegów, którzy

wyglądali tak, jakby mieli coś na sumieniu. Jason próbował szybko

wsunąć pod stół gazetę, trzy osoby skinąwszy jej głową, podniosły się

i szybko wyszły z kawiarni. Został tylko Jason i Peyton.

To dziwne zachowanie miało niewątpliwie coś wspólnego z

gazetą. Beth zdecydowanym krokiem podeszła do Jasona i wyrwała

mu ją z ręki.

- Piszą coś ciekawego? - spytała, unosząc gazetę do oczu i

usiłując przebiec wzrokiem tytuły. Nie było to łatwe, bo Jason starał

się jej odebrać dziennik. Rzuciła mu groźne spojrzenie.

- Nic takiego - bąkał. - Jakieś głupoty.

Niestety, miał tak wymowną minę, że Beth od razu się

zorientowała w kłamstwie.

- To dlaczego nie chcesz, żebym to zobaczyła? - spytała. - A może

jest tam reklama agencji towarzyskiej albo środków na potencję, która

twoim zdaniem mogłaby mnie zgorszyć?

background image

- Daj spokój, Beth. - Jason zaczerwienił się. - Wiesz przecież, że

takie rzeczy nas nie interesują.

- A więc o co chodzi?

Kiedy po raz kolejny sięgnął po gazetę, usunęła rękę i dokładniej

przyjrzała się stronie, którą byli pochłonięci, gdy weszła do kawiarni.

Jedyne, co mogło przykuć ich uwagę, to codzienna rubryka plotek

znanego z prasy bulwarowej reportera Pete'a Forsythe'a.

- Czytacie lokalne plotki? - spytała, nie wierząc własnym oczom. -

Myślałam, że jesteście ponad takie głupoty. Nie lepiej byłoby

przejrzeć prasę medyczną? Mamy jej pod dostatkiem.

- To jest o wiele ciekawsze i w jakimś sensie nas dotyczy -

powiedział Peyton z błyskiem w oku.

Tak rzadko można było widzieć tego poważnego hematologa

rozweselonego, że Beth przestała się irytować. Ważne, że w ogóle się

uśmiechał. Niestety, miała przeczucie, że nie może tego zlekceważyć.

Raz jeszcze rzuciła okiem na tytuł: „Nasz bohater zaginął w akcji".

Wciąż jeszcze nie wiedziała w tym nic intrygującego.

- No więc co was tak poruszyło? - Spojrzała pytająco na kolegów.

- Przeczytaj pierwszy akapit - rzekł Jason zrezygnowanym

głosem.

Przebiegła wzrokiem początek artykułu i zmartwiała.

„Znany playboy i zapalony sportowiec Mack Carlton, którego

zwykło się widywać wszędzie tam, gdzie należy się pokazać, zawsze z

jakąś pięknością u boku, znikł ostatnio z pola widzenia. Osamotnione

kobiety zaczynają się niepokoić.

background image

Czyżby jakaś tajemnicza przyjaciółka wykradła go z wiru życia

towarzyskiego?

Udało nam się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Wielki Mack

spędza ostatnio dużo czasu w miejscowym szpitalu, i jak wieść głosi,

wcale nie na badaniach lekarskich. Jego uwagę zwróciła atrakcyjna

pani doktor, a on zabiega o jej względy z dala od wścibskich oczu

przedstawicieli lokalnej prasy.

Bądźcie spokojni, wielbiciele i wielbicielki Macka. Trzymamy

ręką na pulsie. Poinformujemy was pierwsi, jeśli były zawodnik, a

obecnie właściciel drużyny, zechce stanąć na ślubnym kobiercu. Z

tego, co się dowiedzieliśmy, powinno to nastąpić jeszcze przed

rozpoczęciem nowego sezonu piłkarskiego".

Beth przeczytała notatkę po raz drugi. Policzki jej płonęły. Mimo

że nie wymieniono nazwiska, mężczyźni przy stoliku - nie mówiąc o

tych, którzy na jej widok opuścili kawiarnię - doskonale wiedzieli,

kogo autor ma na myśli. W przeciwnym razie nie zareagowaliby tak i

nie starali się ukryć przed nią gazety.

- Bardzo mi przykro - tłumaczył się Jason. - Miałem nadzieję, że

tego nie zobaczysz. To bzdury, Beth, nie przejmuj się.

- Nikt tych głupot nie czyta - pocieszył ją Peyton.

- Och, przestańcie! - zirytowała się. - Jeśli wy to przeczytaliście,

to cały Waszyngton także - powiedziała. - Nawiasem mówiąc, to

dobrze, że zwróciliście mi uwagę.

- Co zamierzasz zrobić? - przeraził się Jason.

background image

- Nie planuję w każdym razie zabicia Forsythe'a, nie obawiaj się -

odparła.

- I chyba nie zamierzasz zerwać z Mackiem? - spytał Jason z

niepokojem. - Miałem nadzieję, że wasz związek przetrwa

przynajmniej przez sezon piłkarski, bo mogłabyś mi wówczas

załatwiać bilety na mecze.

- Coś podobnego, a nie łaska pomyśleć o mojej reputacji?

- Ależ twoja reputacja pozostaje nieskalana - włączył się Peyton. -

Twoje nazwisko nie zostało wymienione. Tylko parę osób orientuje

się, o którą panią doktor chodzi.

- No jasne, tylko wy, chłopaki, rodzina Macka, wszyscy, którzy

nas tu widzieli, i parę osób w restauracji. Jak myślicie, ile czasu

trzeba, żeby ktoś ze zorientowanych powiadomił Forsythe'a? Ludzie

uwielbiają sprawiać wrażenie dobrze poinformowanych.

- A cóż to ma za znaczenie? - Peyton wzruszył ramionami. -

Oboje jesteście wolni. Spotykacie się, i co w tym złego?

Beth wiedziała, że wszystko to brzmi rozsądnie, ale czuła się

podle. Zdawała sobie sprawę, że wiele ryzykuje, wdając się w

znajomość ze znanym playboyem, ale gdy to już się stało, opuścił ją

zdrowy rozsądek. Ostatnio myślała tylko o tym, jak wspaniałe jest być

w jego ramionach.

Jeśli jednak przedtem spojrzenia innych tylko ją denerwowały, to

teraz upokarzały, tak jak wtedy, gdy jej były narzeczony rozpuszczał

kłamliwe plotki na jej temat.

background image

- Muszę coś zrobić - upierała się. - Muszę położyć temu kres,

zanim sytuacja się pogorszy.

- Co możesz zrobić, żeby do tego nie dopuścić? - spytał Peyton.

- No właśnie - przytaknął Jason. - Jeśli zadzwonisz do Forsythe'a,

dostarczysz mu tej brakującej informacji, której potrzebuje, żeby

napisać następny artykuł.

Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście niewiele może zrobić,

Beth westchnęła ciężko i usiadła. Jason obserwował ją zatroskany,

wreszcie wstał.

- Czekoladę? - spytał.

- Wszystkie, które są w automacie - powiedziała. Nawet gdyby

automat został świeżo napełniony rano, prawdopodobnie i tego byłoby

jej mało. Sięgnęła po portmonetkę.

- O nie, ja stawiam - zaprotestował Jason. - Czuję się

odpowiedzialny za sprowokowanie tego czekoladowego napadu.

- Dołączam się - powiedział Peyton, wciskając koledze kilka

dolarów.

- Jestem tylko zniechęcona, ale nie w nastroju samobójczym -

wyjaśniła Beth, rozbawiona tym przejawem troski. - A może

zużylibyśmy część tych pieniędzy na wykupienie wszystkich

egzemplarzy tego szmatławca ze szpitalnych kiosków?

- Za późno - westchnął Peyton. - Wiesz, jak tu się rozchodzą

plotki. Wystarczy, że jedna osoba czegoś się dowie, a do lunchu

wiedzą już wszyscy.

background image

Peyton miał rację. Tylko telewizja CNN była szybsza od

szpitalnej poczty pantoflowej.

- Weź też chipsy - zawołała Beth za Jasonem, który zmierzał do

automatu ze słodyczami.

- Chipsy? - Peyton zaniepokoił się nie na żarty. - Przecież ty

nigdy nie jesz chipsów.

- Podle się czuję.

- To plastikowe żarcie nic ci na to nie pomoże - rzucił.

- A co pomoże? - spytała.

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego, czy jesteś zakochana w Macku Carltonie - odparł

Peyton.

Zaszokowana, że lekarz, tak bardzo zaabsorbowany swoją pracą,

mógł w ogóle wpaść na taki pomysł, poczuła się w obowiązku

zaprzeczyć.

- Oczywiście, że nie - obruszyła się, choć ten protest wypadł mało

przekonująco.

- Nie nabierzesz mnie, Beth. - Peyton potrząsnął głową. - To

zapewnienie musiałoby brzmieć bardziej wiarygodnie, żebym

uwierzył, a brzmi tylko żałośnie.

- Dlaczego w ogóle muszę cię przekonywać?

- Nie mnie. Siebie.

Ach tak. Trafił w sedno. Sama już przecież nie wierzy w swoje

protesty.

background image

Mack wściekł się po przeczytaniu gazety. Beth wpadnie w szał.

On mógł czuć złość, ale przyzwyczaił się już do widoku swojego

nazwiska w prasie. Zdążył się też oswoić z tymi wszystkimi

półprawdami i insynuacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Nauczył się

traktować je jak cenę płaconą za sławę. Ale Beth? Nie zdążyła

wyrobić w sobie mechanizmów obronnych.

Nie zamieszczono wprawdzie w tekście jej nazwiska, ale to tylko

kwestia czasu. Każda z wielu wtajemniczonych osób może uzupełnić

te brakujące dane. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo cenił brak

zainteresowania mediów tą znajomością, dopóki nagle jego spokój nie

został zakłócony.

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Beth. Zostawił wiadomość

na sekretarce, po czym spróbował dzwonić na pager. Wiedział, że w

szpitalu nie używa komórki. Dopiero po dziesięciu minutach

oddzwoniła. Było to dziesięć najdłuższych minut w jego życiu.

Zastanawiał się nawet, czy w ogóle zechce z nim rozmawiać.

- Tak mi przykro - zaczął, gdy wreszcie usłyszał jej głos. -

Powinienem cię ostrzec, że coś takiego może się zdarzyć.

- Mogłam się sama domyślić. - Westchnęła. - Nawiasem mówiąc,

czy to nie w tej rubryce widywałam niemal codziennie twoje

nazwisko? To dlatego się do ciebie uprzedziłam.

- Może i tak, ale sądziłem, że zachowujemy się dyskretnie. Nie

chciałem, żebyś się znalazła w centrum uwagi.

- To nie twoja wina - uspokoiła go.

Odetchnął z ulgą, bo zabrzmiało to szczerze.

background image

- Dziękuję - powiedział.

- Za co?

- Że mi odpuściłaś.

- Posłuchaj, Mack, wiem, że zachowywaliśmy dyskrecję, ale nie

można powiedzieć, iż nigdzie razem się nie pokazywaliśmy.

Unikaliśmy jedynie miejsc, w których zwykle bywasz w godzinach

największej oglądalności, jeśli można to tak określić. Cóż, należało się

spodziewać, że prędzej czy później do tego dojdzie.

- Nie mogę się nadziwić, że się nie denerwujesz.

- Na ciebie? Nie. Wierz mi, nie zamierzam się w ogóle

przejmować. Jason i Peyton wykupili dla mnie całą czekoladę, jaka

była w automacie, żebym się uspokoiła, a poza tym przekonali mnie,

że mogło być o wiele gorzej.

- Jeszcze może być gorzej - ostrzegł ją Mack. - Jeśli Forsythe

weźmie coś na celownik, nie popuści. Spytaj Melanie, jaką rolę

odegrał w jej związku z Richardem.

- Skoro o tym wspomniałeś, to muszę powiedzieć, że pamiętam tę

sprawę. Zastanawiam się, kto teraz dał znać Forsythe'owi. W końcu

jestem tylko zwykłą lekarką, a nie jedną z twoich znanych w

towarzystwie flam.

- Przypuszczalnie właśnie dlatego tak go to intryguje - zauważył

Mack i nagle wpadło mu do głowy coś tak oczywistego, że powinien

od razu na to wpaść. - Do diabła! - zaklął pod nosem.

- Co? - zdziwiła się Beth.

- Posłuchaj, zobaczymy się później, okay? Muszę coś załatwić.

background image

- Cóż to takiego ważnego, że nie możesz dokończyć rozmowy? -

zdziwiła się, pełna podejrzeń.

- Zamierzam uciąć sobie pogawędkę ze źródłem informacji

Forsythe'a - odparł.

- Wiesz kto to?

- Nie mam jeszcze pewności, lecz mogę się założyć, że się nie

mylę.

- Kto to?- spytała Beth.

- Destiny, oczywiście.

- Niemożliwe, nie zrobiłaby tego. - Beth była zaszokowana.

- Kochanie, to typowe dla cioteczki. Od tygodni miesza tę

potrawę pod nazwą „my". Po wczorajszej kolacji stwierdziła

najwidoczniej, że należy dodać trochę pieprzu i uznała, że najlepiej

będzie wciągnąć w to Forsythe'a. Już wcześniej go wypróbowała.

Pewno ma zapisany jego prywatny numer faksu, pod który wysyłała

mu te wszystkie smakowite kąski na temat Richarda i Melanie.

- Mówisz poważnie? - Beth była zbulwersowana. - Ona stała za

tym?

- O tak, i była z tego bardzo dumna - stwierdził Mack. - Znasz to

powiedzenie, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są

dozwolone. Cóż, Destiny uważa, że prowadzi wojnę o miłość, a

rubryka Forsythe'a jest jedną z broni, którą się posługuje.

- Jedziesz do niej?

- Jak tylko odłożę słuchawkę.

background image

- Wstąp po mnie - poprosiła. - Chcę w tym uczestniczyć. Mam

więcej do stracenia niż ty.

- Będę za dwadzieścia minut - odparł, lekko ubawiony tym, że jest

tak żądna krwi.

- Czekam przed szpitalem.

- No, no, Destiny - mruknął do siebie, przewidując rozwój

wypadków. - Nie wykręcisz się tak łatwo.

Przynajmniej raz nie będzie musiał prowadzić z ciotką rozgrywki.

Usiądzie i poczeka, aż Beth załatwi za niego sprawę. Do diabła, to

będzie zabawniejsze niż obserwowanie dwóch seksownych kobiet

taplających się w błocie.

Destiny Carlton była jednak nieuchwytna. Złość Beth rosła z

każdym kolejnym telefonem Macka, pod którym informowano go, że

ciotka właśnie wyszła.

- Przyczaiła się - orzekł w końcu.

- Sprytna - powiedziała Beth nie bez podziwu. Destiny była

godnym przeciwnikiem. Nie ulegało wątpliwości, że tylko dlatego jej

bratankowi nie udało się wymknąć.

- Masz ochotę na lunch? - spytał Mack.

- W miejscu publicznym? - przeraziła się nie na żarty.

- Och, myślę, że potrafię to tak załatwić, żeby paparazzi nas nie

wytropili.

- Jak?

- Poznasz rękę mistrza - obiecał.

background image

Odbył kilka rozmów telefonicznych, po czym przejechał

zatłoczonymi ulicami w tempie, którego pozazdrościłby mu niejeden

wyścigowy kierowca. Skręcił w zaułek i zatrzymał się pod

nieoznakowanymi drzwiami.

- Zaraz wracam - poinformował, polecając, by zaczekała w

samochodzie.

- Na pewno jestem tu bezpieczna? - zaniepokoiła się Beth.

- Jak najbardziej - odparł. - Możesz bać się najwyżej szczurów.

Zadrżała.

- Pospiesz się.

- Wrócę za pięć minut - zapewnił.

Beth siedziała jak sparaliżowana, wypatrując czyhającego

reportera. Na szczęście nie upłynęło nawet pięć minut, a Mack był już

z powrotem. Niósł pojemnik, z którego rozchodził się niebiański

zapach, wart chwil niepokoju spędzonych na oczekiwaniu.

- Czosnek - szepnęła w zachwycie. - Pomidory. Boże, skąd tyś to

wytrzasnął? Na drzwiach nic nie jest napisane.

- To najlepsze spaghetti, jakie jadłaś w życiu - powiedział. -

Jedziemy do ciebie?

Skinęła głową, wciąż łakomie łapiąc w nozdrza rozchodzącą się

woń.

- Uważaj, żeby pudełko się nie przewróciło - napominała go. -

Jedź już, bo mi ślinka leci.

Mack zerknął na nią kątem oka.

background image

- Na swojej prywatnej liście afrodyzjaków obok czekolady

umieszczam włoskie dania na wynos.

- Koniecznie.

- Czy to znaczy, że dziś po południu zostanę uszczęśliwiony? -

spytał z nadzieją w głosie.

Beth rozważała tę propozycję około piętnastu sekund.

- Jeśli będzie czas - odparła z namysłem. - Wiesz przecież, że

muszę wracać do pracy. Peyton i Jason teraz mnie zastępują, ale w

końcu ludzie zaczną się dopytywać, gdzie się podziewam.

Mack wziął zakręt na dwóch kołach i za trzy minuty zatrzymał się

z piskiem opon przed domem Beth.

- Nigdy nie brałeś udziału w rajdach? - spytała.

- Nie, to nudne. Wolę manewrować po zatłoczonych ulicach. To

dopiero wyzwanie.

- Po prostu lubisz wyzwania - skonstatowała.

- Można tak to ująć.

Beth postawiła pojemnik na stole w kuchni i spojrzała mu w oczy.

- Tym właśnie dla ciebie jestem, Mack? Wyzwaniem?

Spodziewała się żartobliwej odpowiedzi, ale najwyraźniej

potraktował pytanie poważnie.

- Nie w takim sensie jak myślisz - odparł.

- A w jakim?

- Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć.

- Postaraj się - poprosiła.

background image

Wyraz jego twarzy i poważny ton świadczyły, że to może być coś

naprawdę ważnego.

- Dobrze - zgodził się po chwili namysłu. - Oto, co myślę. Nie

chciałem zdobyć twego serca czy pójść z tobą do łóżka tylko po to, by

dowieść sobie, że to możliwe - mówił, patrząc jej w oczy. - Chodziło

mi raczej o to, żeby sprawdzić, jak silnie mogę się zaangażować,

zanim wpadnę w panikę.

Beth nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, nie była pewna, czy w

ogóle chwyta sens tych wyjaśnień.

- I co? - spytała.

Zaskoczyła go.

- Jeszcze do tego nie doszło - odrzekł.

Beth nadal nie widziała, co on właściwie ma na myśli.

- Dlaczego uważasz, że powinno w ogóle do tego dojść?

Westchnął i odwrócił wzrok.

- Nie wiem, Beth. Naprawdę. Natomiast wiem, że biorąc pod

uwagę wszystkie okoliczności, powinienem być przerażony jak diabli.

Wykonując tego popołudnia szpitalne obowiązki, Beth nie mogła

przestać myśleć o rozmowie z Mackiem. Czego on się tak boi? Że

zawładnie jego sercem, chociaż on się przed tym broni? A może mimo

niewiarygodnych wprost doznań seksualnych i coraz większej

intymności nie jest w stanie zaangażować się uczuciowo?

A czego ona chce? Ostatnio sama nie bardzo wie. Gdyby tylko

Destiny nie zaczęła tej afery z Pete'em Forsythe'em! Skończy się na

background image

tym, że w ich związek wkradnie się prozaiczna rzeczywistość, zanim

jeszcze będą gotowi na taką konfrontację. A to może popsuć wszystko

- stępić podniecenie, osłabić fascynację, poddać egzaminowi uczucia.

Czy nie to właśnie przytrafiło się jej już kiedyś? Ubieganie się o

dotację wprowadziło w związek uczuciowy element rzeczywistości,

ujawniło prawdziwą naturę narzeczonego. Beth była na swój sposób

wdzięczna losowi, że odkryła drugie „ja" tego człowieka, zanim się

pobrali, ale było to dla niej bardzo bolesne przeżycie.

Teraz obawiała się, że związek z Mackiem nie przetrwa

bezboleśnie burzy, która nad nimi zawisła.

Kiedy otworzyła drzwi pokoju Tony'ego, zdziwiła się, zastawszy

Macka przy jego łóżku. Myślała, że tylko podrzucił ją do szpitala i

odjechał, tymczasem on tkwił tutaj, przeglądając komiksy, podczas

gdy Tony spał.

- Ciekawa lektura? - zażartowała. - Czy nie dlatego tu

przesiadujesz, by móc czytać to wszystko?

- Chyba nie - odparł, nie spuszczając z niej wzroku. - To dla

ciebie przychodzę. Myślałem, że to zrozumiałaś po naszej dzisiejszej

rozmowie.

Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Rzęsy

Tony'ego drgnęły, a to wskazywało, że tylko udaje sen, a tymczasem

pilnie nadstawia ucha.

- Później wrócimy do tego - oświadczyła.

- Nie, pani doktor, teraz - zaprotestował Tony, otwierając oczy. -

Tak dobrze się zaczęło.

background image

- Myślałem, że śpisz - zdziwił się Mack.

- Spałem, ale się obudziłem - powiedział chłopiec, uśmiechając

się szelmowsko. - Wiedziałem, że lubisz doktor Beth. Nawet

powiedziałem o tym mamusi.

- Słuchaj, moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. - Mack

pogroził mu palcem.

- Dlaczego? - zdziwił się Tony. - Myślałem, że jesteśmy

przyjaciółmi.

- Oczywiście, że jesteśmy, ale większość dorosłych lubi sama

decydować o swoich sprawach - wtrąciła Beth.

- No tak, ale u was za długo to trwa - stwierdził Tony.

- Coś podobnego! A kto tak mówi? - spytał Mack.

- Ja. - Chłopiec posłał mu zadziorne spojrzenie. - Wiesz, że nie

mogę czekać w nieskończoność.

Powiedział to jak rzecz najbardziej oczywistą w świecie, z którą

dawno się już pogodził, ale Mackiem wstrząsnęły te słowa. Beth była

zdumiona, że Tony zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest chory, a

pozostaje wciąż tak opanowany.

- Przecież nie możesz tego wiedzieć! - zaprotestowała

gwałtownie, walcząc ze łzami napływającymi do oczu. Nie wolno jej

płakać przy Tonym i przy Macku. - Nie zostawię cię samego. Nie

pozwolę, byś się poddał.

Chłopiec ujął jej rękę.

- Już dobrze, pani doktor. To przecież nie pani wina - powiedział.

background image

- Nie w tym rzecz. Będzie lepiej, Tony - zapewniła. - Musisz w to

wierzyć.

- Wcale nie chcę umrzeć - rzekł chłopiec - ale kiedyś trzeba

spojrzeć prawdzie w oczy.

- A prawda wygląda tak, że nie wiemy, co się zdarzy -

oświadczyła Beth. - Tylko Bóg wie. Tymczasem masz Peytona i mnie,

mamę i Macka oraz mnóstwo innych ludzi, którzy trzymają za ciebie

kciuki. - Wskazała na kolorowe obrazki, wiszące na ścianie dokoła

łóżka, namalowane przez kolegów z klasy. - Widzisz? Wszyscy twoi

koledzy o tobie myślą.

Tony westchnął i oparł się o poduszki.

- Wiem, ale nieraz wydaje mi się, że czas odejść. - Popatrzył

smutno na Macka. - Wiesz, co mam na myśli?

Choć równie wstrząśnięty jak Beth, Mack przysiadł na łóżku i

wziął go za rękę.

- Trzeba być bardzo dzielnym, żeby walczyć z tą chorobą -

oznajmił spokojnie. - A ty, Tony, jesteś najdzielniejszym

człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. - Zwrócił wzrok ku Beth. -

Ale nie wstyd powiedzieć „dość", gdy walka staje się zbyt trudna.

Nikt cię nie będzie za to winił.

Beth chciała krzyczeć na Macka za te słowa, ale wiedziała, że on

ma rację. I że to właśnie chciał usłyszeć Tony z ust swojego idola.

Wstrzymała oddech, modląc się, by Mack powiedział coś więcej, by

zapewnił chłopca, że ta chwila jeszcze nie nadeszła.

Mack ścisnął dłoń Tony'ego.

background image

- Ale wiesz co? - dodał łagodnie. - Wierzę, że doktor Beth dobrze

wie, co mówi. Za wcześnie, by się poddać.

- Tak myślisz? - W oczach Tony'ego rozbłysła iskierka nadziei.

- Oczywiście - zapewnił Mack. - Sądzę, że masz jeszcze dużo sił

do walki. Przyrzekam, że będę cię w niej wspomagać. Jeśli jednak

nadejdzie dzień, kiedy nie będziesz mógł znieść dalszego leczenia czy

kolejnego zastrzyku, po prostu nam powiedz. Dobrze?

Tony skinął głową.

- I nie pozwolisz, żeby mamusia była bardzo smutna? - spytał.

Mack unikał wzroku Beth, bo i on walczył ze łzami.

- Z mamusiami to zupełnie inna sprawa - odparł. - Nie ma

sposobu na ich smutek, ale one wszystko rozumieją.

Tony zadrżał i przytulił się do niego.

- Kocham cię - wyszeptał.

Beth widziała, jak Macka obejmuje chłopca, ale nie dosłyszała

jego słów. Nie musiała jednak słyszeć, by wiedzieć, że powtórzył to,

co wyznał Tony.

I właśnie w tej chwili największej rozpaczy, gdy serce pękało jej z

bólu nad Tonym, poczuła, że wypełnia je jeszcze inne uczucie.

Zmuszona była przyznać sama przed sobą, że jest szaleńczo

zakochana w Macku Carltonie.

ROZDZIAŁ 12

Mack wyszedł z pokoju Tony'ego na wpół oślepiony łzami.

Nieświadomy, co się wokół niego dzieje, przeszedł szybko przez hol,

background image

zbiegł schodami, przeskakując stopnie, i jak najprędzej opuścił teren

szpitala. Chciał uciec od tych przytłaczających emocji, zaczerpnąć

świeżego powietrza... do diabła, sam już nie wiedział, co jeszcze.

Nigdy dotąd tak się nie czuł, był całkowicie bezradny i wściekły, że

odkrył w sobie słabość.

Był również wstrząśnięty tym, jak łatwo udało się Tony'emu

skruszyć mur, którym się otoczył, broniąc się przed silniejszymi

emocjami. To, co się zaczęło jako dobry uczynek, a co później trwało,

by mógł widywać się z Beth, przekształciło się w końcu w szczere

uczucie do tego chłopca. Pokochał to dziecko o silnym charakterze,

bystrym umyśle i wielkim sercu. A dziś po raz pierwszy tak wyraźnie

uświadomił sobie, że może je stracić.

Był już w połowie drogi do samochodu, gdy usłyszał wołanie

Beth i uprzytomnił sobie, że za nim pobiegła. Zatrzymał się, by na nią

poczekać.

- Nie mogę o tym mówić - powiedział, gdy podeszła.

Nie zwróciła uwagi na te słowa. Wpatrywała się w niego z

napięciem.

- Wiem, że jesteś przygnębiony - zaczęła. - Któż by nie był?

- Beth, mówiłem, że nie zamierzam na ten temat rozmawiać -

powtórzył.

Był przekonany, że tego nie zniesie. Nie chciał uczuć zredukować

do słów, nie chciał roztrząsać swego stanu w spokojny, rzeczowy

sposób. Fakty o niczym nie świadczą.

background image

Nic, co powiedziała Beth, choć dawało pewną nadzieję, nie mogło

zagwarantować przyszłości Tony'emu.

- Mack, wiem, że musisz mieć w głowie zamęt, ale chcę ci

powiedzieć, że świetnie sobie poradziłeś - kontynuowała, nie

zwracając uwagi na jego protesty. - Byłeś naprawdę wspaniały.

Potrafiłeś dodać mu otuchy i zachęcić do walki, nie owijając niczego

w bawełnę. Nie zbyłeś go. Niełatwo było tego słuchać, ale Tony

potrzebuje kogoś, przed kim może być zupełnie szczery, kogoś, kto

nie będzie się wzbraniał przed wysłuchaniem, co on naprawdę czuje.

Jest szczęśliwy, że ma ciebie.

Szczęśliwy? Jeśli uważa, że Tony w ogóle może być szczęśliwy, a

tym bardziej dlatego, że on go odwiedza, musi być szalona. Tony nie

potrzebuje wizyt, potrzebuje cudu.

Próbując pojąć, jak do tego doszła, obserwował ją zza okularów

przeciwsłonecznych. Nie były, co prawda, potrzebne w zapadającym

zmroku, ale tylko one pozwalały mu ukryć łzy. Mimo to był

przekonany, że Beth wie, w jakim on jest stanie, że go rozumie i

rozpaczliwie stara się dodać mu otuchy, a to przecież on powinien być

podporą. Dla niej ta rozmowa też nie była łatwa.

Zaczerpnął głęboko powietrza.

- Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żeby siedzieć przy nim i

nie przeklinać Boga, lekarzy i całego świata - odezwał się wreszcie.

- Ależ mam - zapewniła. - Jak sądzisz, czy ja się tak nie czuję

dziesiątki razy w ciągu dnia, tysiące razy w roku? Nie mogę jednak

zważać na siebie, muszę myśleć o dzieciach i o ich przeżyciach.

background image

Najgorsze, co można zrobić, to zamknąć się na ich lęki. Wtedy

czułyby się jeszcze bardziej osamotnione.

Rodzice często nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy i wtedy zapada

cisza, która z każdą chwilą narasta. Myślę, że najgorzej jest wówczas,

gdy nikt tej ciszy nie przerwie, bo nikt nie będzie miał szansy

powiedzieć słów pożegnania.

Mack westchnął. Zdał sobie sprawę, że smutek i żal Beth

przeżywa codziennie.

- Czy wiesz, jak bardzo cię podziwiam i szanuję? - spytał.

Pragnął się do niej przytulić, ponieważ on też potrzebował

pociechy. Pohamował się, ponieważ Beth od dawna musiała sobie z

tym wszystkim radzić, i wiedział, że nie powinien się domagać, by i

jego wspierała. Owszem, cierpiał, ale chore dzieci i ich rodzice byli w

dużo gorszej sytuacji. Beth powinna dla nich oszczędzać swoje siły.

- To, co robisz jest ważne, a w dodatku robisz to z takim

oddaniem, tak wspaniale sobie radzisz w sytuacji, gdy wzlotom

niejednokrotnie towarzyszą upadki.

- Nie zliczyłbyś tych wszystkich kubków, które potłukłam w

ciągu roku - powiedziała ze smutkiem.

Widział, że stara się rozładować atmosferę, ale zrobiło mu się jej

jeszcze bardziej żal z powodu tej samotnej walki z przygnębieniem.

- Pomaga? - spytał.

- Ani trochę - przyznała.

- A co pomaga?

background image

- Sukcesy - powiedziała. - Każde, nawet najmniejsze zwycięstwo

pozwala mi przetrwać do następnego razu.

- Tony potrzebuje takiego zwycięstwa - zauważył ze smutkiem

Mack.

- Będzie je miał - zapewniła Beth. - Wierzę w to, Mack.

- Szczerze? - spytał, obserwując ją z uwagą. - Czy może dlatego,

że to jedyny sposób, żebyś mogła rano wstać z łóżka?

- I jedno, i drugie. - Westchnęła. - Mogę ci jakoś pomóc? -

Popatrzyła na niego z troską. - Może chciałbyś wpaść na kolację?

Albo poszlibyśmy do kina, oderwalibyśmy się choć na dwie godziny

od rzeczywistości.

Mack potrząsnął głową. Mógł się łatwo przyzwyczaić do jej

obecności, potrzebował jej, ale to go przerażało. Podobnie jak Beth,

nauczył się sam sobie radzić z emocjami. Oczywiście na ogół

oznaczało to ignorowanie ich, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.

- Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie - powiedziała pełna zrozumienia.

- Dzięki - odparł, pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło.

Musiał się opanować, by nie wziąć Beth w ramiona. - Wyśpij się

dzisiaj. Zobaczymy się rano.

Kiedy w parę chwil później wyjeżdżał z parkingu, wiedział, że

Beth wciąż tam stoi, odprowadzając go spojrzeniem pełnym troski i

niepokoju. Kusiło go, by zawrócić. Wiedział, że ona odczuwa taki

sam ból, tyle że potrafi go lepiej maskować.

Gdyby okazał słabość i zawrócił, przywarliby do siebie, może

nawet trochę by im to pomogło, ale w końcu okazałoby się, że nie

background image

tego każde z nich w tej chwili potrzebuje. To, czego potrzebowali

naprawdę, to iskierki prawdziwej nadziei dla Tony'ego.

Albo siły, by wytrzymać jego odejście.

Beth z bólem w sercu obserwowała, jak Mack odjeżdża.

Rozumiała jego potrzebę samotności, ale czuła się opuszczona.

Sięgnęła do kieszeni, wyjęła wizytówkę Melanie Carlton i telefon

komórkowy.

- Beth! - ucieszyła się Melanie. - Nie spodziewałam się, że tak

szybko zadzwonisz.

- Chciałam cię prosić o przysługę - powiedziała Beth.

Zrelacjonowała rozmowę z Tonym. - Mack bardzo to przeżył.

Myślisz, że Richard mógłby do niego zajrzeć? Mówił, co prawda, że

chce być sam, ale myślę, że rozmowa z bratem dobrze by mu zrobiła.

- Oczywiście - odrzekła Melanie bez wahania. - Możesz chwilę

zaczekać? Porozumiem się z Richardem. Wtedy my mogłybyśmy coś

zaplanować dla siebie. Wydaje mi się, że i ty potrzebujesz

przyjaznego ucha.

- Dziękuję. - Beth była Melanie wdzięczna za zrozumienie.

Po krótkiej chwili Melanie wróciła do telefonu.

- Załatwione - oznajmiła. - Richard już dzwoni do Bena, a potem

wytropi Macka. Nie pozwolą, żeby im się wymknął.

- Wiedziałam, że mogę na was liczyć.

background image

- Zawsze - zapewniła Melanie. - A skoro chłopcy będą zajęci

sobą, może zjadłybyśmy razem kolację? Myślę, że nie tylko Macka

należy podtrzymać na duchu.

Beth doszła do wniosku, że mimo zmęczenia jest to dobra okazja,

by dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, który zawładnął jej

sercem. Nie powinna jej zmarnować. Poza tym Melanie miała rację.

Beth rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa.

Po raz kolejny intuicja podpowiedziała jej, że Melanie stanie się

jej serdeczną przyjaciółką.

- Powiedz gdzie i kiedy.

- Przyjadę po ciebie - zaproponowała Melanie. - W Georgetown

jest takie miejsce, które oboje z Richardem bardzo lubimy. -

Wymieniła nazwę restauracji nieopodal domu Beth. - Spotkajmy się o

szóstej. Dobrze?

- Świetnie.

- Aha, i jak wiesz, nie będę się w nic wtrącać - zapewniła

niepytana Melanie. - Jeśli zechcesz mi coś powiedzieć o sobie i

Macku, z przyjemnością wysłucham, jeśli nie, to nie.

Beth ubawiło to zapewnienie, bo świadczyło o tym, że Melanie

nie posiada się z ciekawości.

- Trzymam cię za słowo.

- Do licha, chyba będę musiała cię upić, żebyś zapomniała o

mojej obietnicy. - Melanie roześmiała się.

- Wiedziałam, że nie zamierzasz jej dotrzymać - powiedziała

Beth.

background image

- A jednak nadal chcesz się ze mną spotkać. Dzielna dziewczynka

- zażartowała Melanie.

- Nie taka dzielna - zaprotestowała Beth. - Po prostu przekonana,

że z tobą sobie poradzę. Destiny to co innego.

- A więc nie proponuję, byśmy ją zaprosiły - odrzekła Melanie. -

A poza tym miło będzie choć raz dowiedzieć się wcześniej niż ona, co

się dzieje w rodzinie - dodała. - Przysięgam, że ta kobieta wszystko

widzi i słyszy.

- Skoro już o tym mowa, przypomnij mi, żebym cię spytała o

Pete'a Forsythe'a - powiedziała Beth.

- Och, mogę ci od razu powiedzieć. To zasługa Destiny - orzekła

Melanie poufnym tonem. - Założyłabym się o własne dziecko, co w

mojej obecnej sytuacji wcale nie jest lekkomyślnym stwierdzeniem.

- Mack też jest pewien, że to jej sprawka - zauważyła Beth. -

Próbowaliśmy się z nią skontaktować, ale dziwnym trafem stała się

nagle nieuchwytna.

- Nie wątpię! - Melanie zachichotała. - Z pewnością kazała

mówić, że jej nie ma. A wszyscy pracownicy ją uwielbiają. Będą ją

chronić do upadłego, nawet przed własną rodziną. Zastanawiam się,

czym ona sobie zasłużyła na taką lojalność.

- To niezwykła kobieta - stwierdziła Beth.

- Niezwykła i przebiegła - dodała Melanie. - Na pewno nie jesteś

dla niej równorzędną partnerką, zwłaszcza teraz, w tak drażliwej

sytuacji. Spróbuję popracować nad tobą podczas kolacji. A więc do

zobaczenia.

background image

Poczuwszy się nieco raźniej, Beth skierowała się do pokoju

Tony'ego, by sprawdzić przed wyjściem, jak on się czuje. Wolała się

też upewnić, że Maria Vitale jest z synem.

Tony i jego matka siedzieli pochyleni nad grą scrabble. Nie

zauważyli jej, więc cicho zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą, że

chłopiec jest spokojny i lepiej się czuje. Jutro będzie czas, by się

martwić.

Gdy Richard zadzwonił, Mack od razu domyślił się, że to sprawka

Beth. Richard, od kiedy się ożenił, nigdy sam z siebie nie proponował

męskich wypadów, a i przedtem nie był do tego skory. Co do Bena,

trzeba było nie lada sztuczek lub wyraźnego polecenia Destiny, by go

wyciągnąć z jego samotni na farmie w Middleburgu.

Ponieważ Richard uznał wieczorne spotkanie za umówione,

Mackowi nie pozostało nic innego jak pojechać do restauracji

znajdującej się w połowie drogi między Alexandrią a Middleburgiem.

- Z jakiej okazji to spotkanie? - spytał starszego brata, który

czekał już przy stoliku w głębi sali. Bena jeszcze nie było.

- Ben miał ochotę na chińszczyznę, a ja uznałem, że zasługuje na

to, by mu dotrzymać towarzystwa, skoro od razu zgodził się

przyjechać - wyjaśnił Richard. - Nawiasem mówiąc, w takim miejscu

trudno byłoby prowadzić poważną rozmowę. Myślę, że skończy się na

pogawędce. - Popatrzył bacznie na Macka. - Sądzę, że to ci

odpowiada.

Mack skinął głową.

background image

- Im głupsza rozmowa, tym lepiej - zgodził się zadowolony, że

brat zna go tak dobrze.

- Jasne, ale czy nie chciałbyś mi powiedzieć, co się dzieje w

twoim życiu, zanim przyjdzie Ben?

- Nie - uciął Mack. - Chcę się natomiast napić.

Richard skinął na kelnerkę.

- Whisky? - spytał brata.

- Podwójną.

Starszy brat już miał wygłosić ostrzeżenie na temat

niebezpieczeństwa nadużywania alkoholu, gdy do stolika podszedł

Ben.

- Widzisz, na jakie poświęcenie się dla ciebie zdobywam? - spytał

i wbił wzrok w Macka. - Dobrze się czujesz?

Mack skinął głową.

- Umówmy się - powiedział. - Nie zadam ci żadnego osobistego

pytania, jeśli ty oszczędzisz sobie pytań dotyczących mojego życia.

- Umowa stoi - zgodził się szybko Ben, nie chcąc, by bracia

dopytywali się, czy doszedł już do siebie po przeżytej tragedii.

- Założę się, że Melanie i Beth plotkują w najlepsze, a my mamy

tak siedzieć bez słowa? - odezwał się Richard. - Czy też może

zaczniemy rozmowę na temat futbolu? Albo korupcji w polityce? A

może terroryzmu?

- Beth jest z twoją żoną? - Mack był zaskoczony.

background image

- O tak - odparł Richard, uradowany, że mógł przekazać bratu tę

wiadomość. - Melanie nie mogła się doczekać. Spodziewa się nie lada

rewelacji.

- Już po tobie, braciszku. - Ben wyszczerzył zęby w uśmiechu. -

Przestań się więc przejmować i zabierz się do chińszczyzny.

- Zamknij się - burknął Mack. - Byłoby znacznie gorzej, gdyby

umówiła się z Destiny. - Przypomniał sobie, jak bardzo Beth się

zdenerwowała z powodu ciotki. - Wiecie, jaki numer ciotka wycięła?

Przekazała informację o nas Forsythe'owi. Beth była wściekła.

Wyobrażam sobie, co czeka Destiny.

- Dużo bym dał, żeby uczestniczyć w ich spotkaniu - zapalił się

Richard.

- Jeśli będzie okazja, zarezerwuję ci miejsce w pierwszym rzędzie

- obiecał Mack.

Właśnie dopijał drinka, gdy zobaczył, że oczy Bena rozszerzają

się, a Richard zastyga z otwartymi ustami. Powoli się odwrócił. Do

ich stolika zmierzała Cassandra, top modelka, z którą zerwał parę

miesięcy temu.

Była skąpo odziana i prowokująco wypinała imponujący biust.

Podeszła wolnym, kołyszącym się krokiem i pocałowała go w usta.

Jeszcze niedawno taki pocałunek nie pozostawiłby go obojętnym.

- Witaj, kochanie - wyszeptała zmysłowo, ignorując jego braci. -

Tęskniłam za tobą.

Mack usiłował odsunąć jej rękę, manipulującą wokół klamry u

jego paska.

background image

- Cass, chciałbym ci przedstawić moich braci - powiedział. -

Richard, Ben - wskazał. - A to Cassandra.

Zdziwiona jego brakiem entuzjazmu, zatrzymała przez chwilę

wzrok na jego twarzy, po czym przeniosła spojrzenie na braci.

- Miło mi was poznać, panowie - rzekła. - Do zobaczenia wkrótce,

Mack.

Wydęła wargi, urażona brakiem ich reakcji i odeszła od stolika,

prezentując kształtne pośladki opięte spódniczką, która więcej

pokazywała, niż zakrywała. Richard i Ben odprowadzili ją wzrokiem,

po czym popatrzyli z rozbawieniem na Macka.

- Do diabła, nie ma to jak być tobą - zauważył Richard.

- Kobiety, zainteresowanie, media. - Ben potrząsnął głową ze

współczuciem. - Istne przekleństwo, co?

Mack uniósł kieliszek.

- Wiecie co? Mógłbym się napić w domu i mieć to z głowy.

- Ale dlaczego? - spytał Richard. - Tutaj masz miłość braterską,

chińskie jedzenie i niezły program rozrywkowy.

- Jedna kobieta zatrzymująca się przy stoliku to jeszcze nie

program rozrywkowy - zaprotestował Mack.

- A gdyby tak trzy? - spytał Ben, wskazując głową w kierunku, z

którego nadchodziły dwie inne. - Do diabła, niezła zabawa.

Mack posłał w kierunku kobiet gniewne spojrzenie. Zawróciły

natychmiast. Kochał swoich braci. Doceniał, że chcieli mu

uatrakcyjnić wieczór, ale myślami był gdzie indziej. Powinien zabrać

Beth na kolację czy do kina, jak mu proponowała. Może jeszcze nie

background image

jest za późno? Może do niej zadzwonić, żeby przysłała tu Melanie, i

spotkać się z nią?

Wspaniały plan, tyle że mało realny. Beth jest inna niż on. Nie

zostawi osoby, z którą się umówiła, żeby spotkać się z kimś innym.

Co nie znaczy, że on musi tu tkwić.

Odsunął krzesło i wstał.

- No, chłopcy, kocham was i doceniam to, co dla mnie zrobiliście,

ale muszę iść - oznajmił.

- Dokąd? - zdziwił się Richard.

- Wszystko jedno, byle jak najdalej od tych wszystkich harpii

polujących na mężczyznę - odparł.

Bracia spojrzeli na niego ze zdumieniem.

- On jest naprawdę zakochany - stwierdził Ben.

- Na to wygląda - zgodził się z nim Richard.

- Zamknijcie się - warknął Mack.

W tym momencie uświadomił sobie, że jego bracia trafili w

sedno. Jest zakochany w Beth. Zwlekał z przyznaniem się do tego,

spodziewał się, że wpadnie w panikę, a tymczasem poczuł ulgę, że

wreszcie nazwał swoje uczucie. Siadając za kierownicą, uśmiechał się

pogodnie.

- A niech mnie diabli - mruknął, jadąc do domu. Może Destiny ma

rację? Biorąc pod uwagę, jak bardzo jest na nią wściekły, upłynie

jeszcze dużo wody, zanim jej to powie.

background image

Mack wciąż jeszcze był pogrążony we śnie, gdy rozległ się

dzwonek telefonu przy łóżku.

- Słucham? - Podniósł słuchawkę na wpół przytomny.

- Co ty sobie właściwie myślisz? - rozległ się zaniepokojony głos

Destiny.

- Co? - Usiadł na łóżku.

- Nie widziałeś porannych gazet?

- Obudziłaś mnie - odparł. - Co sobie wyobrażasz? - zareagował

ostrzej, niż wypadało. Może być zły na ciotkę, ale nie powinien być

niegrzeczny.

- Weź gazetę i zadzwoń do mnie, gdy przeczytasz Forsythe'a -

powiedziała i rozłączyła się.

Mack przez chwilę wpatrywał się w aparat, po czym odłożył

słuchawkę. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio Destiny była w

takim nastroju. Wciągnął dżinsy, wziął zza drzwi gazetę i rzucił okiem

na rubrykę plotek.

„Mack wrócił!" - oznajmiał tytuł, jak gdyby nagle wrócił z

kosmosu. „Być może pogłoski o zafascynowaniu Macka Carltona

panią doktor były przedwczesne" - czytał. „Wczorajszego wieczoru

nasz fotoreporter wyśledził Macka w towarzystwie jego dawnej

kochanki, supermodelki Cassandry Wells".

Mack popatrzył na zdjęcie obok notki. Przedstawiało jego i

pochyloną ku niemu Cassandrę. Fotograf zrobił takie ujęcie, że bracia

nie byli widoczni. Teraz zrozumiał oburzenie Destiny. Sam zresztą

poczuł złość, bo wiedział, co rzeczywiście zaszło ubiegłego wieczoru.

background image

Podniósł słuchawkę i wykręcił numer ciotki.

- To nie tak jak myślisz - powiedział. - To zdjęcie nie ma nic

wspólnego z rzeczywistością.

- Może to fotomontaż? - wycedziła Destiny. - Proszę cię, Mack,

nie pleć bzdur.

- Nie fotomontaż, ale wycięli Richarda i Bena - tłumaczył.

- Twoi bracia również tam byli? - spytała Destiny po chwili

milczenia.

- Tak.

- Myślę, że pogadam z nimi na temat zachowania w miejscu

publicznym - oświadczyła Destiny, bynajmniej nie uspokojona

wyjaśnieniami.

Gdyby nie zabrzmiało to tak poważnie, pewno by się roześmiał.

- Destiny, myślę, że jesteśmy trochę za starzy na lekcje

wychowawcze - zauważył.

- Na pewno nie! - parsknęła. - Jak zamierzasz wyjaśnić to Beth?

Musi być zdruzgotana. Upokorzyłeś ją publicznie.

- Destiny - przerwał. - Tego już za wiele. Jeśli ktokolwiek jest

odpowiedzialny za upokorzenie Beth, to zgodzisz się chyba, że ty.

Pete Forsythe nie dowiedziałby się o niej, gdybyś mu nie powiedziała.

- Masz rację. - Ciotka westchnęła ciężko. - To był chyba błąd.

- Chyba? To z pewnością był błąd - oświadczył Mack z emfazą.

- Kochanie, zapytam cię więc po raz kolejny. Dlaczego się z nią

nadal spotykasz? Miałam nadzieję, że tym razem to coś poważnego, a

ty się pokazujesz z dawną dziewczyną.

background image

- Czy ty nie słuchasz, co do ciebie mówię? - zniecierpliwił się. -

Nie pokazuję się z żadną dziewczyną. Cassandra przysiadła się na

moment, ale to wystarczyło, by fotoreporter sfotografował, jak mnie

całuje. To nie ma nic wspólnego z Beth - przekonywał. - Będę jednak

szczęśliwy, jeśli w ogóle zechce ze mną rozmawiać.

- Mogę ci jakoś pomóc?

- Myślę, że już dość namieszałaś. Sam sobie poradzę.

- Mack, zanim się zobaczysz z Beth, zastanów się, czego

naprawdę chcesz. Jeśli nie masz wobec niej uczciwych zamiarów, to

lepiej się z nią rozstań.

- Chcesz, żebym zerwał?

- Skąd! Wcale nie chcę, ale może to najlepsze wyjście? Co do

wczorajszego wieczoru, to przepraszam, że wyciągnęłam pochopne

wnioski - kajała się. - Po prostu wściekłam się, widząc cię z byle kim,

skoro mógłbyś mieć taką kobietę jak Beth. No, ale to już twoja

sprawa.

Mack uśmiechnął się słysząc o „byle kim". Fotografie Cassandry

zdobiły okładki niemal wszystkich liczących się magazynów mody.

- Doceniam twoją troskę - powiedział - ale może pozwolisz,

żebym sam zajął się swoim życiem?

- Oczywiście. Wiem, że zrobisz wszystko jak najlepiej - odparła

potulnie Destiny.

- Dziękuję - odrzekł Mack, zdając sobie sprawę, że ta uległość nie

potrwa dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.

- Kocham cię.

background image

- A ja ciebie.

Gdy tylko skończył rozmowę, zadzwonił do kwiaciarni i zamówił

bukiet z dwunastu róż, zlecając, by przesłano go Beth do szpitala.

Oczywiście, istnieje nikła nadzieja, że Beth nie widziała porannej

gazety. Wtedy róże przysporzą mu dodatkowych punktów, pozwalając

na spędzenie następnej nocy w łóżku Beth i uchronią przed

roztrzaskaniem wazonu na jego głowie.

ROZDZIAŁ 13

Kiedy po porannym obchodzie Beth wróciła do gabinetu,

spostrzegła na biurku bukiet białych róż w kryształowym wazonie, a

także Jasona, który siedział z ponurym wyrazem twarzy na jej krześle.

- Coś się stało? - zaniepokoiła się. - Chyba nie chodzi o któreś z

dzieci? Właśnie skończyłam obchód. Wydaje się, że wszystko w

porządku.

- Nie chodzi o dzieci. - Jason potrząsnął głową.

- A więc o co?

- Myślę, że powinnaś usiąść.

Uniosła brwi i patrzyła na niego znacząco. Nie zorientował się, o

co jej chodzi.

- Siedzisz na moim krześle - wyjaśniła.

Ustąpił jej miejsca, a sam przysiadł na krześle stojącym obok

biurka.

- No więc usiadłam - powiedziała Beth, bacznie mu się

przypatrując i starając się odgadnąć przyczynę tego dziwnego

background image

zachowania. - Co się dzieje, Jason? Zazwyczaj nie bywasz taki

tajemniczy.

- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o Macku - stwierdził, nie

spuszczając z niej poważnego spojrzenia.

Było to tak nieoczekiwane oświadczenie i tak niepasujące do

Jasona, że Beth nie bardzo wiedziała, jak zareagować.

- Chcesz porozmawiać o Macku? - powtórzyła z namysłem. - Czy

chodzi o bilety na mecz?

- Daj spokój z tymi cholernymi biletami! - zaperzył się. -

Uważam, że powinnaś przestać się z nim widywać.

Nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby Jason zaproponował jej

małżeństwo.

- Dlaczego nagle interesują cię moje spotkania z Mackiem?

Wydawało mi się, że będziesz zadowolony - powiedziała. - Przecież

błagałeś, żebym z nim nie zrywała, przynajmniej do zakończenia

sezonu piłkarskiego.

Wzruszył lekceważąco ramionami w sposób typowy dla

większości mężczyzn, którzy potrafią w parę sekund twierdzić coś

całkiem innego, niż mówili przed chwilą.

- Zmieniłem zdanie - oświadczył.

- A mógłbyś powiedzieć, z jakiego powodu? - zainteresowała się.

Skrzywił się jak mały chłopak zmuszany do doniesienia na

kolegę.

- Muszę?

background image

- Tak, Jason. Jeśli chcesz, żebym przestała się widywać z

Mackiem, powinieneś mi powiedzieć dlaczego - tłumaczyła. -

Przypuszczam, że znasz jakiś ważny powód. A więc o co chodzi?

- On się dla ciebie nie nadaje, Beth. Ty jesteś wartościową,

wspaniałą osobą, a on... - Przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. -

Okay, on jest playboyem, draniem i... Jak to powiedzieć? Łajdakiem,

tak, skończonym łajdakiem.

- Też mi nowina! - Beth parsknęła śmiechem. - Wydaje mi się, że

wszyscy byliśmy tego świadomi, zanim jeszcze pojawił się w szpitalu.

- Ale on nadal jest playboyem - nie dawał za wygraną Jason. -

Nawet jeśli może ci się wydawać, że jest tobą zainteresowany.

Zmartwiała, gdy dotarł do niej wreszcie sens słów Jasona.

Przecież Mack wciąż obracał się w swoim świecie. Beth myślała, że

są ze sobą związani, pokochała szczerze Macka, a on zdawał się to

uczucie odwzajemniać. A może, co najbardziej prawdopodobne,

zaczął o nią szczególnie dbać właśnie dlatego, że znowu spotyka się z

inną kobietą... zakładając, że Jason ma rację.

- Skąd wiesz? - spytała.

Wyjął z kieszeni gazetę.

- Coś mi mówi, że to wyjaśnia, skąd te kwiaty - odparł, wręczając

jej gazetę.

Beth popatrzyła na zdjęcie zrobione poprzedniego wieczoru. Była

pewna, że Mack jest ze swoimi braćmi. Najwyraźniej wybrał

skuteczniejszy sposób na poprawienie sobie humoru. Zrobiło jej się

słabo na widok tej wyzywającej kobiety, oplatającej go ramionami.

background image

Zgniotła gazetę i cisnęła ją do kosza. Popatrzyła na Jasona

obojętnie. Duma kazała jej ukryć uczucia nawet przed przyjacielem.

- No i co? - rzuciła, siląc się na nonszalancki ton.

- Jak to co? Nie obchodzi cię, że spotkał się z jakąś modelką?

- Do niczego się wobec mnie nie zobowiązywał - odpowiedziała

rzeczowo, choć miała wrażenie, że serce rozpadnie się jej na drobne

kawałeczki. - Poza tym ta fotografia, być może, wprowadza w błąd -

dodała, nie wierząc we własne słowa.

- To dlaczego przysłał ci kwiaty? Czuje się winny. Beth, wiem,

jak postępują mężczyźni. W końcu sam jestem mężczyzną.

Rzuciła okiem na bukiet. Niewątpliwie o czymś świadczy, uznała.

Najchętniej cisnęłaby kwiatami o podłogę, ale nie chciała tego robić

przy Jasonie. Przyjemnie jednak będzie rozbić wazon na głowie

Macka.

Zanim zdążyła odpowiedzieć Jasonowi, rozległ się dzwonek

telefonu. Spojrzała na wyświetlacz. To był numer Macka. Nie ma

mowy, by rozmawiała z nim w obecności Jasona.

- Nie odbierzesz? - spytał.

- Nie.

- To Mack, prawda? - domyślił się.

Nie było sensu zaprzeczać. Gdyby dzwonił któryś z lekarzy czy

rodziców, natychmiast podniosłaby słuchawkę.

- Tak.

- Metoda uników niczego nie załatwi - zauważył.

background image

- A co proponujesz? - spytała. - Żebym odebrała telefon i

powiedziała, co o nim myślę, nie dając mu nawet szansy na

wytłumaczenie się? Tylko to mogłabym zrobić w twojej obecności.

Gdybym zachowała się inaczej, straciłbyś dla mnie szacunek.

- Skądże! - gwałtownie zaprotestował. - Jestem twoim

przyjacielem i będę nim niezależnie od decyzji, jaką podejmiesz.

Jestem wściekły, to prawda, bo przez ostatnie tygodnie byłaś

szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Choć byłem zaskoczony,

dowiedziawszy się o was, ze względu na ciebie chciałem, żeby to

trwało.

- No cóż, wszyscy wiemy, że nie jestem w typie Macka. - Beth

usiłowała zrobić dobrą minę do złej gry.

Te parę miłych tygodni to dar losu, ale prędzej czy później

musiały się skończyć. Ludzie niedobrani często zbliżają się do siebie

w sytuacjach krytycznych, ale rzadko kiedy taki związek wytrzymuje

próbę czasu. Gdyby tylko nie była tak pewna, że mają szansę.

A była pewna zwłaszcza po tym, co usłyszała poprzedniego

wieczoru od Melanie Carlton. Była przeświadczona, że między nią a

Mackiem zaczyna się coś szczególnego.

- Czy ty naprawdę możesz to znieść tak spokojnie? - spytał Jason

niedowierzająco.

- Muszę, prawda? - Była to jedyna szczera odpowiedź, jakiej mu

mogła udzielić.

background image

Mack był sfrustrowany. Beth nie odpowiadała na jego telefony, co

znaczyło, że widziała to nieszczęsne zdjęcie i że nawet po otrzymaniu

kwiatów jej gniew nie minął. Nie mógł mieć jej tego za złe, ale

świadomość, że nie może natychmiast wyjść z biura, by pobiec do niej

i wszystko wyjaśnić, doprowadzała go do szału.

Gdyby nie to, że kończył właśnie z adwokatem i agentem

omawiać warunki zaangażowania obrońcy do drużyny, wymknąłby

się pod byle pretekstem. Na szczęście spotkanie dobiegało końca.

Popatrzył na dokumenty. Może mógłby wynegocjować lepsze

warunki, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Podniósł

głowę i obrzucił wzrokiem obu mężczyzn.

- Panowie, myślę, że możemy uznać sprawę za załatwioną - rzekł.

W pierwszej chwili przestraszyli się, ale po sekundzie spojrzeli na

siebie wyraźnie usatysfakcjonowani.

- Do licha, myślałem, że będzie pan walczył o każdego centa -

powiedział znany agent sportowy Lawrence Miller. - Miło załatwia się

sprawy z takim partnerem jak pan.

- Pozwoliłem, żebyście mi docisnęli śrubę - Mack zaśmiał się - ale

to się już nie powtórzy. Proszę mi jednak wybaczyć, mam coś bardzo

pilnego do załatwienia. - Podniósł się z krzesła.

- Interesy z panem to prawdziwa przyjemność - stwierdził

adwokat Jerry Warren. - Zdobył pan znakomitego zawodnika.

- W pełni to doceniam. - Mack mrugnął do agenta. - Zanim

zaczniecie triumfować, powinniście wiedzieć, że byłem przygotowany

na zaoferowanie jeszcze miliona jako premię za podpisanie kontraktu.

background image

Zanim mężczyźni zdążyli zareagować, opuścił gabinet i ruszył

prosto do windy. Dochodziła czwarta. Jeśli się pospieszy,

prawdopodobnie zastanie Beth u Tony'ego, a tam trudno by jej było

żądać jego głowy.

Beth uniosła głowę znad łóżka Tony'ego, którego właśnie badała i

zobaczyła w drzwiach Macka. Serce podeszło jej do gardła. Przez cały

dzień powtarzała sobie, że Mack tak naprawdę nic dla niej nie znaczy.

- Będziesz musiał przyjść później - zakomunikowała oschle.

- Ojej, pani doktor, proszę, niech Mack zostanie - zaprotestował

słabym głosem Tony. - Cały dzień na niego czekałem.

- Będę na korytarzu - obiecał Mack. - Wrócę, jak tylko pani

doktor zapali dla mnie zielone światło.

Beth rozpoznała w tych słowach wyraźne przesłanie. Nie

pozbędzie się go łatwo, zwłaszcza że przez cały dzień ignorowała jego

telefony.

- Och, zostań - zgodziła się niechętnie. - Już kończę.

- Jesteś pewna? - Mack nie spuszczał z niej wzroku.

- Oczywiście - odpowiedziała, mając nadzieję, że zabrzmiało to

naturalnie.

Ale gdy tylko wszedł, oblała ją fala gorąca. Wyglądał

rewelacyjnie. Miał na sobie jeden z tych popielatych, doskonale

skrojonych garniturów i o ton ciemniejszy krawat. Stanowił

ucieleśnienie biznesmena, który może się poszczycić samymi

sukcesami, o sylwetce sportowca i opalonej twarzy.

background image

Zanim poznała Macka, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo

pociągające może być to połączenie. Westchnęła z żalu, że Mack już

nie należy do niej. Nigdy zresztą nie należał. Nie powinna o tym

zapominać. Ostatnie tygodnie były tylko iluzją.

Skończyła badanie Tony'ego, wpisała uwagi do jego karty i

odwróciła się, by wyjść.

Mack zastąpił jej drogę.

- Dostałaś kwiaty?- spytał.

- Wysłałeś pani doktor kwiaty? - Oczy Tony'ego rozbłysły z

podniecenia. - To fantastycznie. Dlaczego mi pani nie powiedziała?

- Może uznała, że jej sprawy osobiste nie są twoimi sprawami -

zauważył cierpko Mack.

- A może uznałam, że nie warto o tym mówić. - Beth patrzyła

Mackowi prosto w oczy.

Zrozumiał aluzję.

- Musimy porozmawiać - powiedział półgłosem.

- Nie ma o czym - odparowała.

- Beth, nie rób tego. Powinnaś dać mi szansę na wytłumaczenie

się - poprosił.

- Ja powinnam ci dać szansę? - zdumiała się.

- Tak. Jesteś nam to winna. Może wpadnę do ciebie za godzinę?

Przyniosę coś na kolację. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać i

wszystko wyjaśnić, zanim ta idiotyczna sytuacja jeszcze bardziej się

zagmatwa.

background image

Beth walczyła ze sobą. Z jednej strony chciała uchronić resztki

dumy, z drugiej zaś wiedziała, że uczciwość nakazuje go wysłuchać,

nawet gdyby uznała, że on nie ma do powiedzenia nic, co by było

warte wysłuchania.

- Nie przynoś kolacji, ale wpadnij - zgodziła się. - Choć nie

myślę, żeby to coś zmieniło.

- Może i nie, ale muszę spróbować. - Mack uniósł jej podbródek i

spojrzał prosto w oczy. - To ważne, Beth. To bardzo ważne.

Poczuła mrowienie na skórze od tego niewinnego dotyku, co tylko

świadczyło o tym, że choćby była nie wiadomo jak zła, wciąż jeszcze

na nią działał. Powinna mu zdecydowanie powiedzieć „nie". Problem

jednak polegał na tym, że było już na to za późno.

Mack mówił bez przerwy od chwili, gdy tylko przekroczył próg.

Beth słuchała uważnie każdego słowa i ż najwyższym trudem

powstrzymywała się przed przyjęciem przeprosin, tym bardziej że co

chwila jej dotykał, niby przypadkowo, co wzmagało jej pragnienie, by

poddać się i przyjąć wszystkie wyjaśnienia.

- Czy dociera do ciebie to, co mówię? - spytał wreszcie. - Nic się

nie działo. Nie umówiłem się z Cassandrą. Byłem z Benem i

Richardem, a ona zatrzymała się na chwilę przy naszym stoliku.

Spytaj ich, potwierdzą.

- Już to mówiłeś - przypomniała. - To z pewnością znów się

zdarzy. Cassandrą to tylko element twojej przeszłości. Nie wiem, czy

potrafiłabym żyć z takim obciążeniem. Nie chcę każdego ranka

zastanawiać się, co znowu przeczytam w rubryce plotek.

background image

Mack pokiwał głową.

- Masz rację, zdaję sobie sprawę, jak to może wyglądać -

przyznał. - Nawet jeśli nie będę miał nic na sumieniu. - Popatrzył ze

smutkiem. - Może Destiny ma rację.

- W jakiej sprawie?

- Rozmawiałem z nią rano, zadzwoniła, gdy tylko zobaczyła to

zdjęcie. Była wściekła. Wiedziała, że bardzo cię to zmartwi. I

znienacka zmieniła zdanie.

- Na jaki temat? - zainteresowała się Beth.

- Nasz - odparł.

- W jakim sensie? - Beth zadrżała.

Przecież Destiny najbardziej sprzyjała ich związkowi. To ona była

inspiratorką pierwszego spotkania. Jeśli więc zmieniła zdanie, to

zgasła wszelka nadzieja. Nikt nie znał Macka lepiej niż ciotka.

- Przypomniała mi, że nie powinienem prowadzić z tobą żadnych

gierek, bo nie jesteś taka jak kobiety, z którymi się spotykałem, a więc

powtórzyła to wszystko, co mówiła wcześniej - powiedział Mack. -

Tym razem była poważnie zaniepokojona, że mogę złamać ci serce.

Nie chce, żeby tak się stało. Oczywiście stwierdziła, że w sprawach

uczuć jestem ignorantem.

Beth zesztywniała. Bardziej od tego, co myśli Destiny,

interesowało ją, co zamierza zrobić Mack. Popatrzyła mu w oczy.

- Abstrahując od wczorajszego incydentu, chciałabym wiedzieć,

jakie masz zamiary. Czy bawiłeś się mną? Czy to była tylko gra?

Myślałam, że już to wyjaśniliśmy, ale może coś się zmieniło?

background image

Postanowił nie owijać w bawełnę. Ujął jej ręce i popatrzył na nią

z poważnie.

- Naprawdę tak nie uważałem, ale może powinienem jasno

określić swoje stanowisko, o ile nie zrobiłem tego wcześniej. Nie chcę

tego przeciągać. Nie mogę. Spróbowałem, ale nie mogę.

Beth zaniepokoiła się jeszcze bardziej.

- Zaskoczyłeś mnie - rzekła, zmuszając się do mówienia

spokojnym, rzeczowym tonem. - Choć w zasadzie, sądząc po twoim

dotychczasowym życiu, nie powinnam się dziwić. Nawet jeśli to tylko

wrażenie. - Zastanawiała się, czy można wierzyć wrażeniom. Teraz

już znała odpowiedź.

- To fakt, nie tylko wrażenie - powiedział, potwierdzając jej

przypuszczenia.

Beth ujrzała w oczach Macka niepokój. Jak na ironię, teraz, gdy

wszystko stało się jasne, nie była już przekonana, że rozstanie, mające

uchronić ich obydwoje przed zadawaniem sobie bolesnych ran,

stanowi najlepsze rozwiązanie.

- To wszystko dlatego, że jako dziecko straciłeś rodziców i boisz

się zaangażować, żeby znowu nie stracić ukochanej osoby -

powiedziała łagodnie. - Dlatego nie chcesz skorzystać z szansy.

Nie wyglądał na zaskoczonego jej oceną sytuacji. Skinął głową.

- Wydawało mi się, że jestem uodporniony na urazy, jakie mogła

spowodować śmierć rodziców, ale okazuje się, że nie - wyznał. -

Zawsze wyszukiwałem sobie jakieś powody, które pozwalały mi się

background image

wycofać, gdy tylko związek zaczynał wyglądać poważnie. Myślałem

jednak, że z tobą będzie inaczej.

Wiesz, co do ciebie czuję. Dziś rano, gdy sobie uświadomiłem, że

mógłbym cię stracić przez to głupie zdjęcie w gazecie, wpadłem w

panikę, ale nie minęła chwila, a już uzmysłowiłem sobie, że nie mogę

się zdecydować na następny krok.

- Jaki krok? Masz na myśli małżeństwo? - spytała Beth.

- Tak. - Skinął głową. - Ogarnia mnie lęk na sam dźwięk tego

słowa. Jak w tej sytuacji nie mam brać pod uwagę możliwości, że to z

powodu wczesnej utraty rodziców?

Beth też się obwiała, ale z drugiej strony ona również zaznała,

czym jest pustka po utracie ukochanej osoby. Jej rana się zabliźniła,

ale to nie znaczy, że zabliźniła się rana Macka. Tak czy inaczej,

rozpaczliwie starał się być wobec niej uczciwy. Doceniała to.

- Nie musisz nic więcej mówić. Jestem ci wdzięczna za szczerość

- powiedziała, zdecydowana jednak nie rezygnować bez oporu.

Zdawała sobie sprawę, że łączący ich związek nie jest idealny,

choć zaczynali dobrze się rozumieć. Od kiedy się poznali, Mack wciąż

czymś ją zaskakiwał. Trochę ją zasmuciło, że tym razem stało się

inaczej, że zachował się zgodnie z jej przewidywaniami - cofając rękę,

zanim zdążył się oparzyć.

- Powinniśmy przestać się spotykać - powiedział po chwili. - I to

od razu, zanim zranię cię jeszcze mocniej.

- Tego właśnie chcesz? - spytała zduszonym głosem. Jeśli tak,

będzie musiała się z tym pogodzić. Nie ma innego wyjścia.

background image

- Nie.

Odetchnęła z ulgą. Będzie się musiała zastanowić dlaczego, ale to

już kiedy indziej. Tego wieczoru chciała czuć ramiona Macka,

obejmujące jej ciało, pragnęła jego pieszczot i pocałunków. Sprawiły,

że przez ostatnie tygodnie czuła się jak nowo narodzona. Potem może

będzie musiała pozwolić mu odejść, ale jeszcze nie teraz.

- Cóż, dobrze - stwierdziła lekko, by zamaskować swoje uczucia.

- Ja też nie chcę rozstania. A ty chyba zapomniałeś, że i ja straciłam

kogoś, kogo kochałam, brata. Wiem, jak takie przeżycie może

człowieka złamać, może też odbić się na jego dalszych losach.

- Ale...

- Byłeś wobec mnie szczery, Mack - przerwała mu. - I bardzo

dobrze. Jestem dorosła i sama mogę ocenić, kiedy ryzyko staje się za

duże. Nie ty powinieneś podejmować decyzję, w każdym razie nie w

moim imieniu.

Dotknął lekko jej policzka.

- Nie zniósłbym, gdybym cię zranił, gdybym ci zniszczył życie -

powiedział.

- Może tak się stanie. - Wstała z krzesła i przytuliła się do Macka.

- Ale nie dziś. Nie dzisiejszej nocy. Chyba że chcesz natychmiast

wyjść, nie kochając się ze mną.

Przypatrywał jej się przez chwilę, po czym po jego twarzy

przemknął lekki uśmiech.

- Nie masz na to szans, kochanie. Żadnych.

background image

Minęło parę dni. Mack siedział w swoim gabinecie, zastanawiając

się nad przebiegiem wydarzeń, dzięki któremu Beth pozostała w jego

życiu. Przez chwilę uważał, że wszystko się skończyło, że musiało się

skończyć. Był zdziwiony, że tak bardzo go to martwiło.

Dopóki Destiny nie skontaktowała się z Pete'em Forsythe'em,

Beth była jedyną kobietą w jego życiu, o której istnieniu media nie

miały pojęcia. Teraz, gdy znowu znalazł się w blasku fleszów, jeszcze

bardziej cenił tamte dni. Okazało się, że niezwykle przyjemnie mieć

życie prywatne niedostępne dla opinii publicznej.

Na szczęście jego ostrzeżenia powstrzymały ciotkę przed

wyjawieniem tożsamości Beth. Pomyślał, że może zdjęcie z

Cassandrą było prawdziwym zrządzeniem losu, bo odwróci uwagę

Forsythe'a od tajemniczej lekarki, ale się mylił. Właśnie pół godziny

wcześniej zadzwonił Jason, by mu powiedzieć, że reporter od rana

węszy w szpitalu.

Dobrze się stało, że ci, którzy orientowali się w rodzaju

znajomości łączącej go z Beth, chcieli ją uchronić przed wścibstwem

łowcy sensacji. Jason zapewnił go, że ani on czy Peyton, ani pozostali

lekarze i pielęgniarki zajmujący się Tonym nie pisną ani słowa. Tony

byłby wprawdzie uszczęśliwiony, gdyby mógł wyjawić ten sekret, ale

szpital był zobowiązany do chronienia danych osobowych chorego

dziecka, które Mack odwiedzał.

Poprzedniego dnia, gdy Forsythe spotkał Macka przed szpitalem,

ten uciął wszelkie próby rozmowy krótkim oświadczeniem „bez

komentarza" i wbiegł do środka, zanim zdążyli go dopaść

background image

fotoreporterzy czyhający przy wejściu. Wiedział, że taka odpowiedź

wzmoże ich ciekawość, gdyż był znany z tego, że chętnie

współpracował z prasą.

Nie uważał reporterów za przeciwników, raczej za gwarantów

swojej popularności. Kobiety, z którymi go widywano, pławiły się w

jego popularności. Tymczasem Beth nie pociągało zainteresowanie

mediów. Była z nim mimo to, a nie dlatego, że chętnie go

fotografowano.

Jego związek z Beth był jego osobistą sprawą, nie mediów ani

fanów. Dziwił się niekiedy, że można być z kobietą przez całe

tygodnie z dala od świateł reflektorów i nie odczuwać znudzenia czy

zniecierpliwienia.

Mieli mnóstwo wspólnych tematów, oprócz futbolu, oczywiście,

co też zresztą okazało się miłą odmianą. Przebywając z Beth, musiał

korzystać z szarych komórek, żeby jej dorównać, i stwierdził, że

sprawia mu to przyjemność.

Rozmyślania przerwał mu telefon.

- Dzwoni doktor Browning - poinformowała sekretarka. - Mówi,

że to pilne.

Z drżeniem serca podniósł słuchawkę.

- Beth? Co się stało? Nic ci nie jest?

- Chodzi o Tony'ego - powiedziała oficjalnym tonem. - Nastąpiło

nagłe pogorszenie.

Kiedy? Jak? Dlaczego? Tysiące pytań cisnęło mu się na usta, ale

Mack zdawał sobie sprawę, że nie ma czasu na dyskusję.

background image

- Już jadę! - zawołał. - Trzymaj się! I przekaż Tony'emu, żeby się

trzymał.

- Pospiesz się, Mack - poprosiła.

ROZDZIAŁ 14

- Jeśli nie znajdziemy dawcy szpiku, chłopiec nie ma szans -

powiedział do Beth jakiś nieznany Mackowi lekarz. Peyton i Jason

stali obok, bardzo przygnębieni. - Gdybyśmy mieli możliwość

transplantacji, podalibyśmy wyższą dawkę chemii i przygotowali go

do zabiegu. Nic innego nie wchodzi już w rachubę.

- Nikogo odpowiedniego na liście dawców? - spytała Beth tym

samym rzeczowym tonem, jakim rozmawiała z Mackiem przez

telefon.

Mówiła tak jakby chodziło o kogoś, kogo ledwie zna, a nie o

chłopca, którego pokochała tak jak Mack.

Obserwował ją z niepokojem. Była blada, pod oczami miała sińce.

Zachowywała się w sposób wyważony i profesjonalny, ale wyraźnie

nie było to naturalne. Musiała być równie przybita jak on.

Jason dał mu znak, żeby do nich dołączył. Podszedł więc do Beth,

położył rękę na jej ramieniu i lekko ścisnął, jakby chciał dodać jej

otuchy. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, w którym malowała się

wdzięczność.

Gdy pogrążyła się w rozmowie z lekarzami, Mack odwrócił się i

przez uchylone drzwi zobaczył w korytarzu Marię Vitale. Oparła

czoło o ścianę i płakała cicho. Nigdy nie widział nikogo tak

background image

zrozpaczonego i osamotnionego. Uznał, że może zrobić choć tyle, by

podtrzymać ją na duchu w tej dramatycznej sytuacji.

- Porozmawiam z Marią - powiedział, pochyliwszy się ku Beth. -

Będę w korytarzu, gdybyś mnie potrzebowała.

Po raz drugi popatrzyła na niego z wdzięcznością. Podszedł do

pani Vitale.

- Mario...- powiedział cicho.

Uniosła głowę, twarz miała mokrą od łez.

- Och, Mack, jak dobrze, że jesteś. Nie wiem, jak to wytrzymam.

On już nie chce walczyć. Powiedział, że ty zrozumiesz, że wszystko

mi wytłumaczysz, że na niego już czas, ale przecież nie mogę mu

pozwolić odejść. To moje dziecko. Jak mogę pozwolić mu odejść?

Mack rzadko bywał w kościele, nie miał powodu, by wdawać się

w układy z Panem Bogiem. Kiedy gazety doniosły o wypadku

samolotu, było na to za późno. Modlitwy na nic by się zdały.

- Mario, to nie od ciebie zależy - przemówił łagodnie. - Bóg ma

własne plany wobec Tony'ego. Tylko on może zadecydować, co dalej.

- Po co Bogu moje dziecko? - spytała gniewnie, z trudem

powstrzymując szloch. - Tony jest wszystkim, co mam.

Wobec tego stwierdzenia Mack poczuł się bezradny.

- Co ci powiedziała doktor Browning? - spytał.

- Jeśli szybko nie znajdzie się dawca, nie będzie już żadnej

nadziei. - Popatrzyła na niego z rozpaczą. - Dawcy nie ma.

Oddałabym memu dziecku własne życie, ale oni mówią, że to

niemożliwe. Nie ma zgodności tkankowej czy coś takiego. A jego

background image

ojciec... - Machnęła ręką. - Nigdy niczego Tony'emu nie dał od dnia,

w którym mały przyszedł na świat. Nawet nie wiem, gdzie teraz jest.

- Nie masz innej rodziny?

- Nie na tyle bliskiej, by prosić o pomoc - odpowiedziała przybita.

Mack wreszcie uzmysłowił sobie, co mógłby zrobić. Powinien na

to wpaść parę tygodni wcześniej, ale jakoś nie przyszło mu do głowy,

że mógłby pomóc w ten właśnie sposób. Ścisnął dłoń Marii.

- A więc pozwól, bym się przekonał, czy nie mogę dać Tony'emu

trochę nadziei. Wracaj do niego, rozmawiaj z nim. Powiedz mu, że go

kochasz. Powiedz mu, że ja również niedługo przyjdę. Musi wiedzieć,

że jesteś przy nim i że wiele osób robi coś dla niego.

Skinęła głową i otarła łzy. Wyprostowała się i podniosła głowę.

- Wyszłam na korytarz, bo nie chciałam, żeby widział, jak płaczę.

Prosił, żebym tego nie robiła. Taki już jest. Nie martwi się o siebie,

tylko o mnie. Moje kochane dziecko.

- A więc koniec z łzami - powiedział Mack. - W każdym razie

dopóki jest nadzieja.

- Jesteś prawdziwym przyjacielem. - Maria uśmiechnęła się

smutno. - Nigdy nie zapomnę, że przychodziłeś do niego każdego

dnia. To było dla Tony'ego jak spełnienie snów. Jeśli to jego ostatnie

dni, to dzięki tobie były szczęśliwe.

- Pozwól, żebym sprawdził, czy mogę zrobić dla niego coś

naprawdę ważnego.

Gdy Maria wchodziła do pokoju syna, Mack zerknął do środka.

Chłopiec był bledszy niż zwykle, miał zamknięte oczy. Sprawiał

background image

wrażenie tak słabego, że wydawało się, iż życie już z niego uszło.

Mackowi serce się ścisnęło, ale to go tylko utwierdziło w

postanowieniu.

Zamknął cicho drzwi i udał się do wyjścia, gdzie mógł skorzystać

z telefonu komórkowego. Może już za późno, ale musi przecież coś

zrobić. Nie chodzi o jakieś dziecko, chodzi o Tony'ego, którego w

ciągu minionych tygodni pokochał jak własnego syna. Nie może go

stracić.

Nagle znów był chłopcem i wraz z Richardem i Benem słuchał,

jak jakiś obcy człowiek mówi im, że rodzice nie żyją.

Gosposia stała, płacząc cicho, gdy podawano suche fakty o

katastrofie samolotu w górach. Ben płakał razem z nią, a milczący

Richard wyglądał jak ogłuszony. Mack rozumiał, co to śmierć, ale

wtedy jeszcze nie pojmował całej jej grozy. Nie miał pojęcia, jak

przeraźliwie będą osamotnieni.

Dopiero po pogrzebie zaczęło do niego docierać, że już nigdy nie

ujrzą matki ani ojca. A kiedy sprowadziła się Destiny, starając się, by

życie wróciło do normy, pojął w pełni, że już nic nie będzie tak jak

przedtem. Ciotka była zupełnie inna niż rodzice, ale na swój sposób

sympatyczna i umiejąca zjednać sobie ludzi. Często się śmiała, była

nieprzewidywalna, gotowa na nowe doświadczenia. Dzięki niej

łatwiej było udawać, że wszystko jest w porządku.

Ale nie było. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nigdy nie było

dobrze, że lęk przed utratą bliskich zakorzenił się w nim niezmiernie

głęboko. Dotarło to do niego teraz, gdy zastanawiał się, czy na skutek

background image

głupiego incydentu nie utraci Beth, czy z wyroku losu nie straci

Tony'ego.

Nie myślał jednak wyłącznie o sobie. Nie chciał, aby Maria Vitale

stanęła w obliczu takiej tragedii, jaka odcisnęła trwałe piętno na jego

życiu. Nie mógł patrzeć, jak Beth usiłuje stawić czoło sytuacji tak

bardzo przypominającej śmierć ukochanego brata.

Idąc korytarzem, przeglądał w myślach listę osób, którą naprędce

sporządził. Gdy mijał Beth, rzuciła mu pytające spojrzenie.

Poinformował ją, że będzie na zewnątrz gmachu. Skinęła głową i

wróciła do rozmowy z kolegami. Zastanawiali się, jak przedłużyć

Tony'emu życie choć o parę dni czy nawet o parę godzin.

Pół godziny potem wciąż jeszcze rozmawiał przez komórkę. Beth

skończyła naradę i poszła go poszukać. Wziął ją za rękę i uśmiechnął

się ze znużeniem, kończąc ostatnią rozmowę.

- Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się, widząc, w jakim jest

stanie.

- Jak mogę się dobrze czuć? - odpowiedział pytaniem, zdziwiony,

że ona ma jeszcze siłę, żeby martwić się o innych, podczas gdy sama

potrzebuje wsparcia.

Podniosła rękę i dotknęła jego policzka.

- Nie przeżywaj tego aż tak - powiedziała. - Wiedzieliśmy, że to

może nastąpić.

Drażnił go jej spokój, ciche pogodzenie się z klęską.

- Nie możemy do tego dopuścić - rzucił gniewnie. - Nie

zamierzam słuchać, że się poddajesz, że rezygnujesz z walki.

background image

- Niekiedy robisz wszystko, co możesz, a to i tak nie wystarcza -

stwierdziła rzeczowo.

- Nie pogodzę się z tym - powtórzył. - Dzwoniłem już do kilku

osób.

- Do kogo?

- Do chłopców z drużyny.

- Po co? - zdziwiła się.

- Tony potrzebuje szpiku do transplantacji, prawda? To jego

jedyna nadzieja?

Skinęła głową.

- Ale szanse... - zaczęła.

- Wezwałem wszystkich, których znam, żeby przyszli na badanie

jako potencjalni dawcy - przerwał jej, zniecierpliwiony ciągłymi

wątpliwościami. - Czy laboratorium sobie poradzi?

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, lecz w jej oczach

błysnęła iskierka nadziei.

- Tak - odparła. - Zaraz ich zawiadomię. Ale czy na pewno

wyjaśniłeś im, że to nie jest zwykłe badanie krwi?

- Wiedzą o tym - zapewnił. - Rozumieją, że to jedyna szansa na

uratowanie życia chłopca. - Spojrzał jej w oczy. - Możesz zacząć od

razu, ode mnie. Powinienem to zrobić już dawno, ale nie przyszło mi

to do głowy.

Beth łzy napłynęły do oczu.

- Och, Mack. Ścisnął jej rękę.

background image

- A więc zaczynajmy. Nie ma czasu do stracenia. Ten chłopiec

musi żyć, Beth. Musi.

Beth mogłaby przysiąc, że wyczerpała cały zapas łez, kiedy umarł

jej brat. Od tamtego czasu pozostawały suche w obliczu każdej

śmierci, z jaką się zetknęła. Mogła być wstrząśnięta, tracąc pacjenta,

mogła być załamana przegraną walką, ale nigdy nie uroniła łzy.

Nawet dziś, gdy była zmuszona pogodzić się z faktem, że dla

Tony'ego nie ma już żadnej szansy, jej oczy pozostały suche.

Ale teraz, patrząc, jak pojawiają się kolejni zawodnicy, by poddać

się badaniu, nie była w stanie powstrzymać łez. Mack poszedł w

końcu do kiosku i wrócił z największym pudełkiem chusteczek

higienicznych, jakie dostał.

Łzy znów napłynęły jej do oczu, gdy spostrzegła brata Macka,

Richarda, któremu towarzyszył nieznany mężczyzna. Domyśliła się,

że to musi być trzeci Carlton, ten artysta samotnik, Ben. Towarzyszyła

im Destiny.

Mack podszedł do ciotki z otwartymi ramionami.

- Nie musiałaś przychodzić - powiedział. - Prosiłem tylko, żebyś

się skontaktowała z Richardem i Benem.

- Ależ musiałam! - żachnęła się Destiny. Uścisnęła lekko dłoń

Beth, chcąc dodać jej otuchy. - Ja również chcę się poddać badaniu.

- Nie, Destiny - zaprotestowała Beth.

- Dlaczego? Jest jakiś powód, dla którego miałabym być

zdyskwalifikowana jako dawca?

- Nie, ale nikt od ciebie tego nie oczekuje.

background image

- Ja oczekuję tego od siebie - skwitowała Destiny. - Dokąd mam

iść?

Beth popatrzyła na Macka, spodziewając się, że zaprotestuje, ale

on się do tego nie kwapił. Wręcz przeciwnie, objął ciotkę i przycisnął

do siebie.

- Czy mówiłem ci już, jak bardzo cię podziwiam? - spytał.

- Nie musiałeś - odparła. - Żaden z was nie musiał. Wiem, że

waszym zdaniem bywam nie do wytrzymania, że was denerwuję, we

wszystko się wtrącam, ale wiem również, że mnie kochacie.

- Rzeczywiście tak jest i nic tego nie zmieni - rzekł Mack. - Ale

podziw i szacunek to coś, na co zasługujesz niezależnie od naszej

miłości.

- Mack ma rację - poparł go Ben. - Jesteś nadzwyczajną kobietą,

Destiny.

- Och, przestańcie! - zażądała. Wzięła od Beth chusteczkę i otarła

oczy. - Widzicie, coście narobili? Płaczę przez was.

- A przecież wiemy, jak bardzo dbasz o makijaż - zażartował

Richard.

- Zwłaszcza w takim miejscu jak szpital - zauważyła cierpko

ciotka. - Tylu wokół przystojnych lekarzy. Chciałabym wyglądać jak

najlepiej.

- Mam cię zaprowadzić gdzieś, gdzie mogłabyś się przypudrować,

zanim pójdziemy do laboratorium? - spytała żartobliwie Beth. -

Peyton Lang jest niezły, a do tego wolny - dodała poufnym szeptem.

background image

- Naprawdę? - Oczy Destiny rozbłysły. Mrugnęła do Macka. -

Widzisz, kochanie, to nie jest całkiem bezinteresowne z mojej strony.

- Opowiadaj te bajki komu innemu, Destiny - odparł. - Połowa

mężczyzn z Waszyngtonu leży u twoich stóp, a ty żadnego nie

zaszczyciłaś nawet, spojrzeniem.

- Też coś, sami politycy i bankierzy. - Ciotka wzruszyła

lekceważąco ramionami. - Lekarz to coś zupełnie innego. Osoba w

białym kitlu zapewnia poczucie bezpieczeństwa. - Mrugnęła

porozumiewawczo do Macka.

Wzniósł oczy ku niebu.

- Myślę, że zaczekam tutaj - powiedział. - Nie wiem, czy

mógłbym spokojnie patrzeć, jak Destiny trzepocze zalotnie rzęsami na

widok Peytona.

- Ja również - zgodził się z nim Ben. - Zaczekam z Mackiem, aż

mnie zawołają. - Przeniósł wzrok na Richarda. - A zanim cokolwiek

powiesz, braciszku, uprzedzam, że nie zamierzam się wycofać.

Obiecałem i słowa dotrzymam.

- Nie przyszło mi nawet do głowy, że mógłbyś postąpić inaczej. -

Richard zwrócił się do Macka. - Na wszelki wypadek bądź czujny -

rzekł. - Wiesz, jak Ben reaguje na widok igły.

- Potrzebne będą igły? - Ben przeraził się nie na żarty.

- Jedna, ale duża - potwierdził Mack.

Beth roześmiała się, chociaż sytuacja, z powodu której się tu

znaleźli, nie była wesoła.

background image

- Ben, nie słuchaj, co oni wygadują. Mack zgrywa się na bohatera,

ale nawet on zzieleniał w czasie badania.

- Och, to mnie pociesza - uznał Ben. - Do diabła, wytrzymam.

Chodźmy. Beth, prowadź. Jeśli Mack mógł to zrobić, to i ja mogę.

- Ja to robię tylko dla czekolady i pocałunku Beth - wyjaśnił

Mack. - Wy będziecie musieli zadowolić się cukierkiem.

- Niekoniecznie. - Beth znów się roześmiała. - Jestem w nastroju

do rozdawania pocałunków.

- Może lepiej, że większość zawodników już sobie poszła -

zauważył Mack.

- Zazdrosny, co? - zadrwił Ben.

- Jak cholera - odparł Mack bez wahania.

Serce Beth przepełniła radość. Życie jest nieprzewidywalne,

pomyślała. Nawet w chwili skrajnej rozpaczy los może

nieoczekiwanie się uśmiechnąć. Może po dzisiejszym badaniu

wszystko między nią a Mackiem dobrze się ułoży, a może nie.

Była jednak pewna, że nigdy nie zapomni tego pochodu ludzi,

którzy przyszli na prośbę Macka. Tylko ktoś naprawdę wyjątkowy

mógł kilkoma telefonami spowodować taką manifestację dobrej woli.

Cokolwiek stanie się z Tonym, niezależnie od tego, jak tragicznie

to wszystko może się dla chłopca zakończyć, już zawsze będzie

myśleć o nim jak o kimś, kto jej uświadomił, że nie może pozwolić

Mackowi odejść, w każdym razie bez walki.

Gdy wyszli już ostatni ochotnicy, kiedy pożegnali się bracia

Macka oraz Destiny, Mack wciąż jeszcze niecierpliwie przemierzał

background image

szpitalny korytarz, czekając na wyniki testu. Na pewno ktoś z jego

listy okaże się dawcą. Wiedział, że szanse na to są niewielkie - Beth i

Peyton nie robili dużych nadziei - ale wciąż liczył na cud i modlił się

o dobre wieści.

- Powinieneś iść do domu - powiedziała Beth. - To jeszcze

potrwa.

- A ty zostajesz? - spytał.

- Tak.

- To ja też. Może pójdziemy na kawę? - zaproponował.

- Chyba nie dam rady wypić jeszcze jednej - powiedziała - ale

chętnie zjadłabym kawałek czekolady. Chodźmy do kawiarni.

- Potrzebujesz czegoś pożywniejszego niż czekolada - zauważył

Mack, gdy znaleźli się przy bufecie. - Może sałatkę? Albo zupę?

- Coś mi się wydaje, że ściągnąłeś mnie tu pod pretekstem kawy.

A tymczasem chciałeś, żebym to ja coś zjadła, prawda?

Nie próbował zaprzeczać.

- To był bardzo długi i wyczerpujący dzień, a ty nic nie jadłaś.

- Jestem do tego przyzwyczajona.

- To niedobrze - stwierdził, ustawiając na tacy pełne talerze. - Co

byś powiedziała na ciasto? Nieźle wygląda. Z jagodami czy

brzoskwiniami?

- Mack, nie zasnę przez pół nocy, jeśli zjem to wszystko - broniła

się.

- Sądzę, że i tak nie będziemy spać przez pół nocy - zauważył. -

Wezmę obydwa kawałki. Spróbujesz każdego.

background image

Podeszli do kasy

- Słyszałam, co pan zrobił dla tego chłopca, panie Carlton -

zagadnęła kasjerka. - Mam nadzieję, że znajdzie się dawca. - Zwróciła

wzrok ku Beth. - Jeśli nie dziś, to jutro, pani doktor - dodała.

- Jutro? - powtórzyła Beth, nie rozumiejąc, co kasjerka chce przez

to powiedzieć.

- Nie oglądała pani dziennika? - zdziwiła się tamta. - Mówili, że

Mack Carlton ściągnął na badanie całą drużynę. Prowadzący

zaapelował, żeby się zgłaszać. Mówiono mi, że w naszej centrali

telefon wprost się urywa, tylu jest chętnych do oddania szpiku. Rejestr

dawców powiększy się o mnóstwo osób.

Beth łzy napłynęły do oczu.

- Pojęcia o tym nie miałam - wyznała.

- Ja również - powiedział Mack. - Ale to dobra wiadomość,

prawda? Są przecież inni chorzy, którzy czekają na szpik.

- Tak.

Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, wspięła się na palce i

pocałowała Macka. Był to długi, zapierający dech pocałunek, który

sprawił, że nieliczni o tej porze goście zaczęli klaskać.

Kiedy wreszcie Beth oderwała się od niego, Mack obrzucił ją

zaskoczonym spojrzeniem.

- Za co to było?

- Za to, że zrobiłeś coś nadzwyczajnego. Nigdy już nie będę

narzekać na media, które nie dają ci spokoju.

background image

Mack zastanowił się przez chwilę. Choć raz jego sława okazała

się pożyteczna. Przyniosła Tony'emu, a może i innym chorym, szansę

na walkę o życie.

- Ja też nie - stwierdził. - Do diabła, może nawet poślę

Forsythe'owi butelkę whisky na znak pokoju.

- No, no, nie posuwaj się za daleko.

Mack przeszedł przez kawiarnię i wybrał stolik w rogu sali.

Obserwował bacznie, czy Beth je, czy tylko grzebie w talerzu. Prawie

skończyła ciasto, gdy do kawiarni wpadł uszczęśliwiony Peyton.

- Mamy dawcę!- zawołał już od drzwi.

W kawiarni rozległy się oklaski i okrzyki radości. Oczy Macka

napełniły się łzami, policzki Beth były mokre.

- Kto? - spytała Beth.

- Ja? Któryś z zawodników? - niecierpliwił się Mack, mając

nadzieję, że to on. Nie dlatego, że był żądny chwały, ale z tego

powodu, że stworzyłoby to między nimi a Tonym trwałą więź.

Peyton potrząsnął głową.

- Twoja ciotka, Mack - oznajmił. - Ona będzie dawcą.

ROZDZIAŁ 15

Mack wciąż jeszcze był w szoku po usłyszeniu wiadomości

przyniesionej przez Langa. Destiny, kobieta, która uratowała jego i

braci od pogrążenia się w rozpaczy po śmierci rodziców, teraz miała

uratować innego małego chłopca, tym razem od śmierci. Powinien się

domyślić, że tylko ciotka może utrzymać przy życiu Tony'ego.

background image

Martwił się jednak bardzo, czy Destiny wytrzyma fizycznie

procedurę przeszczepienia szpiku. Ona roześmiałaby mu się w nos na

wzmiankę, że nie jest już młoda. Prawdę mówiąc, mając niewiele

ponad pięćdziesiątkę, rzeczywiście była w lepszej kondycji niż

niejedna kobieta znacznie od niej młodsza.

A jednak Mack się martwił.

- Peyton, jesteś pewien, że ona to wytrzyma? - spytał.

- Musimy, oczywiście, przeprowadzić jeszcze kompleksową

ocenę, ale nie widzę powodu, dla którego nie miałaby dobrze znieść

zabiegu - powiedział hematolog.

- Chciałbym po prostu mieć pewność, że nie ma ryzyka.

- Minimalne - zapewnił go Peyton. - Chcesz do niej zadzwonić,

żeby powiadomić ją o wyniku testu, czy też ja mam to zrobić? Musi

się do nas zgłosić jak najprędzej na dalsze badania, zanim zaczniemy

następną chemioterapię u Tony'ego i wyznaczymy termin

transplantacji.

- Wstąpię do niej wieczorem - obiecał Mack. - Wybrałabyś się ze

mną? - zwrócił się do Beth. - We dwoje łatwiej nam będzie ją

powstrzymać przed natychmiastowym przyjazdem do szpitala.

- Jestem pewna, że zdołamy przekonać Destiny, że jutro rano nie

będzie za późno. A co z panią Vitale? - Popatrzyła pytająco kolegę. -

Przekazałeś jej dobrą wiadomość?

Peyton pokręcił głową.

- Pomyślałem, że pewnie wy zechcecie to zrobić - odparł. - To

dzięki wam mamy teraz poważną szansę ocalenia Tony'ego.

background image

- Och tak! - zawołała Beth z entuzjazmem. - Mack, zrobisz to?

Nagłe to wszystko go przytłoczyło. Miał ogromną chęć krzyczeć z

radości, ale równocześnie chciało mu się płakać. Cieszył się jak chyba

jeszcze nigdy w życiu, że jest nadzieja na szczęśliwą przyszłość

Tony'ego, z drugiej jednak strony gnębił go lęk o Destiny.

- Może powinnaś pójść tam sama? - powiedział do Beth. - Nie

wiem, czy zdołam się opanować.

- Wcale nie musisz, Mack. - Beth ścisnęła jego dłoń. - To cud.

Zdarzył się cud. A nawet twardym zawodnikom wolno płakać w

obliczu cudu.

- Lekarzowi też - dodał Peyton, patrząc ze zrozumieniem na Beth.

- Później, kiedy Tony będzie bezpieczny. A poza tym wylałam już

wszystkie łzy - dodała, unikając jego wzroku.

Peyton rzucił jej znaczące spojrzenie, które tylko dla drugiego

lekarza było czytelne. Mack nie wiedział, jak je rozumieć.

- Ukrywacie coś przede mną? - spytał wprost.

- Nie - zapewniła Beth. - Mamy wszelkie przesłanki, by wierzyć,

że w chorobie Tony'ego nastąpi zwrot. Przeszczep szpiku powinien

spowodować remisję i jeśli wszystko dobrze pójdzie, chłopiec jeszcze

z nami zostanie. Będzie pod stałą kontrolą, będziemy przeprowadzać

częste badania krwi, żeby się upewnić, że liczba białych ciałek

wzrasta. Zrobimy wszystko, co się da, by w przyszłości mógł żyć

normalnie.

background image

Mack nie wiedział, czy wierzyć w słowa Beth, ale wziął je za

dobrą monetę. Był bardzo zmęczony wątpliwościami i obawami, które

dręczyły go przez cały dzień.

Na korytarzu stanął z boku, gdy Beth i Peyton przekazywali dobrą

wiadomość Marii Vitale. Kiedy wreszcie dotarło do niej, że dla syna

zaświtała nadzieja, podbiegła do Macka i rzuciła mu się na szyję. Nie

oczekiwał takiego wybuchu uczuć i po raz kolejny tego dnia musiał

powstrzymywać łzy.

Po chwili przestał się hamować.

- Mario, proszę mi nie dziękować - błagał zakłopotany. - Niczego

nadzwyczajnego nie zrobiłem.

- Jak to? Przecież to ty ściągnąłeś tu tych wszystkich ludzi -

mówiła rozgorączkowana. - I to twoja ciotka uratuje mego syna. Do

końca życia będę błogosławić i ciebie, i ją.

- Najważniejsze, że teraz Tony zyskuje szansę na dalszą walkę -

powiedział Mack. - Nic nie mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić.

- Co teraz będzie? - Maria zwróciła się do Beth.

- Myślę, że doktor Lang wyjaśni to pani najlepiej. Mack i ja

pojedziemy do Destiny, żeby ją powiadomić i przygotować na dalsze

badania.

Już mieli wychodzić, gdy Maria podeszła do Macka i popatrzyła

mu w oczy.

- Proszę, powiedz swojej ciotce, że będę się za nią modlić.

- Powiem, Mario - obiecał. - Możesz być spokojna.

background image

W milczeniu jechali do Destiny. Beth nieśmiało próbowała

nawiązać rozmowę, ale Mack był za bardzo zmęczony, żeby

odpowiadać.

- Masz jeszcze wątpliwości? - spytała w końcu.

- Wątpliwości? Skąd ta myśl? - zdziwił się. - A poza tym ja już

nie mam z tym nic wspólnego. Teraz wszystko nie tyle w rękach, ile

w szpiku Destiny.

- Pytam, bo ciągle milczysz. Bałam się, że może się martwisz o

Destiny, i uważasz, że jeśli coś się jej stanie, to z twojej winy. Nikt nie

miałby do ciebie pretensji, gdybyś tak właśnie myślał. Ja zawsze się

boję, kiedy zalecam pacjentowi ryzykowne leczenie, nawet jeśli to

jego jedyna szansa. To naturalna reakcja.

- Skłamałbym, mówiąc, że nie odczuwam lęku, ale nie mam

wątpliwości, że podjęła właściwą decyzję. Jeśli Destiny zechce, będę

przy niej.

- Nic nie może się jej stać - uspokajała go Beth.

- Kochanie, oboje wiemy, że nie ma żadnej gwarancji, ale nie

mogę się cofnąć. I nie chcę. Tony musi otrzymać swoją szansę.

- Mogę ci coś powiedzieć? I nie będziesz zły? - Dotknęła jego

ręki.

- Przekonaj się - zachęcił.

- Kocham cię. Jeśli nawet nie kochałam cię do tej pory, to teraz

kocham - oznajmiła.

Mack chciał odpowiedzieć, zdobyć się na wyznanie, ale nie

zdołał.

background image

- W porządku. Ja wiem. - Beth uśmiechnęła się.

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym skinął głową.

Ona wie. To właśnie jest niezwykłe w tej kobiecie. Wie, co się dzieje

w jego sercu, nawet jeśli nie potrafi tego sam wyrazić.

Któregoś dnia znajdzie właściwe słowa. Beth zasługuje na to,

żeby je usłyszeć.

Od nich zależy ich przyszłość.

- Nie rozumiem, o co ten cały hałas - powiedziała Destiny, gdy po

paru dniach rodzina spotkała się u niej na kolacji. - To całkiem prosta

procedura. Ten przystojny doktor Lang wszystko nam dzisiaj

wyjaśnił.

- Prosta dla lekarza, który to wykonuje rutynowo - zauważył

Mack. - Ty nigdy przedtem tego nie robiłaś.

- Cóż, na szczęście będę miała obok siebie doświadczonych

lekarzy, którzy zrobią to, co najtrudniejsze - przypomniała ciotka. - A

teraz przestańcie. Podjęłam decyzję. Gdybym nawet nie zrobiła tego

wcześniej, to po dzisiejszej wizycie u Tony'ego na pewno. To

zdumiewający chłopak! Mam nadzieję, że nasze kontakty nie skończą

się na przeszczepie.

- Cieszę się, że tak uważasz - powiedział Richard. - Żaden z nas

nie mógłby spokojnie żyć, gdyby coś ci się stało.

- A więc przekonajmy się, że nic się nie stanie. - Destiny nie

okazywała niepokoju. Popatrzyła na Melanie. - Jak się czujesz?

Miewasz poranne mdłości?

background image

Mack westchnął. Ben i Richard również. Było oczywiste, że na

ten wieczór temat transplantacji został wyczerpany.

Destiny podjęła postanowienie już przed paru dniami, kiedy tylko

usłyszała, że może być dawcą. Zamierzała stawić się w szpitalu o

szóstej rano, niezależnie od tego, co powiedziałby każdy z nich.

Maszyna poszła w ruch, Tony otrzymał dużą dawkę chemii i został

przygotowany do zabiegu. Nie było odwrotu. Mack odetchnął z ulgą,

a równocześnie - wciąż się bał.

- Czuję się świetnie. - Melanie odpowiedziała na pytanie Destiny.

- Może dlatego, że Richard nie pozwala mi podnieść nic cięższego od

szklanki. - Roześmiała się.

- Ciesz się z tego, póki możesz - poradziła Destiny. - Kiedy

dziecko się urodzi, Richard znowu wpadnie w pracoholizm i będziesz

zdana tylko na siebie. - Odsunęła talerz. -A teraz chcę wam coś

powiedzieć - zwróciła się do swoich gości. - Bardzo się cieszę, że

przyszliście, ale muszę się wyspać, jeśli mam wstać rano. Zatem

dobranoc wszystkim, zobaczymy się rano w szpitalu.

- Ja zostaję - oświadczył Ben wyzywająco.

- My także - dodał Richard.

Destiny spojrzała na nich ze zniecierpliwieniem, ale w końcu

poddała się.

- Skoro ma was to uszczęśliwić... - Wzruszyła ramionami. -

Ponieważ będę pod tak dobrą opieką, to może pójdziesz do Beth? -

zwróciła się do Macka. - Towarzystwo dobrze jej zrobi. Nie jestem

tylko pewna, czy rozumiem, dlaczego odrzuciła moje zaproszenie.

background image

- Uważała, że to powinno być spotkanie czysto rodzinne -

wyjaśnił Mack.

- Ona też należy do rodziny - odparła Destiny. - Albo będzie

należała. Jeśli ktoś, kogo znamy, wszystkiego nie popsuje.

- Skończ z tym swataniem, Destiny! - zdenerwował się Mack. -

Wszystko w porządku.

- Naprawdę? - Twarz Destiny rozjaśniła się w uśmiechu.

- A co? Pozwoliłabyś, żeby było inaczej? - Ben popatrzył na nią z

powątpiewaniem.

Mack nachylił się i pocałował ciotkę w policzek.

- Jestem ci to winien - wyjaśnił.

- Jak zwykle. Dobranoc kochanie. - Uśmiechnęła się. - Przekaż

ode mnie pozdrowienia Beth i powiedz, że liczę na nią. Jestem pewna,

że zdoła szczęśliwie przeprowadzić przez to wszystko i Tony'ego, i

mnie.

- Na twoim miejscu zachowałbym te słowa dla siebie - rzekł

Richard.

- Wierz mi, nie idę do Beth po to, żeby ją stresować.

- A co będziesz robić, braciszku? - spytał znacząco Ben.

Destiny rzuciła mu karcące spojrzenie.

- To nie twój interes, młody człowieku - powiedziała. - Sądziłam,

że lepiej cię wychowałam.

- Czasami nie mogę się oprzeć pokusie pogmerania w życiu

osobistym Macka - odpowiedział Ben, bynajmniej nie zakłopotany. -

Żyję poniekąd jego życiem.

background image

Destiny przyjrzała mu się z namysłem. Mack wiedział, co

przyszło jej na myśl. Jeśli Ben szuka pośrednich podniet, to może

niedługo będzie gotów do ponownego związku z kobietą?

- Jestem przekonany, że zanim Destiny wyjdzie ze szpitala po

jutrzejszym zabiegu, znajdzie ci jakąś uroczą pielęgniarkę -

powiedział.

Ben uniósł ręce w obronnym geście.

- Mam nadzieję, że nie - odparł. - Przecież nie doprowadziła

jeszcze do końca twojej sprawy, prawda?

- Jesteś pewna, że naprawdę chcesz to zrobić? - spytała Beth po

raz dziesiąty, ciągle nie mogąc uwierzyć, że cud jest na wyciągnięcie

ręki. Nie mogła się powstrzymać przed zadawaniem tego pytania,

choćby nawet Destiny miała stracić cierpliwość.

- Daj spokój, Beth - poprosiła Destiny. - Moi bratankowie dość

mnie wczoraj wymęczyli. Nie ma mowy, bym zmieniła zdanie. -

Ścisnęła dłoń lekarki i popatrzyła na Macka. - Wiedziałam już od

dawna, że twoje i moje życie będzie splecione na zawsze. Myślę, że

Mack w końcu też to zrozumiał, prawda, kochanie?

Mack posłał jej uroczy uśmiech.

- Przestań się za mnie oświadczać, Destiny. Dam sobie radę sam. I

zrobię to tutaj, kiedy będziesz leżeć na szpitalnym łóżku, żebyś mogła

usłyszeć każde słowo.

- O czym wy mówicie? - Beth nie mogła się połapać.

background image

- Wrócimy do tego później - obiecał. - Teraz najważniejszy jest

Tony.

- To jednak sprawa zbyt ważna, by można było czekać -

zauważyła Destiny.

Mack rzucił na nią okiem i sięgnął do kieszeni.

- Myślę, że równie dobrze mogę zrobić to teraz - powiedział,

zwracając się do Beth. - Przecież Destiny nie pójdzie do sali

operacyjnej, dopóki nie zobaczy tego na twoim palcu.

Beth wciąż nie miała pojęcia, o co chodzi. A może po prostu

trochę się bała, że nie jest jeszcze gotowa na to, by usłyszeć te ważne

słowa?

- Mack, co się dzieje? - spytała ostrożnie.

Patrzył jej w oczy tak długo, aż zapomniał, gdzie się znajduje. Nie

pamiętał o szpitalu, o Destiny, siedzącej tuż obok. Była tylko Beth i

on.

- Strach, że możemy stracić Tony'ego, uświadomił mi, iż życie

jest za krótkie, by marnować choć minutę na rozważania, co by było

gdyby - powiedział. - Nie wiemy, co się zdarzy w przyszłym roku, w

przyszłym miesiącu czy nawet jutro.

Serce Beth zaczęło bić jak oszalałe. On na pewno nie zamierza

tego zrobić, nie tutaj, nie teraz! Bardzo pragnęła, by to się stało,

jednak obawiała się, że nie jest na to przygotowana.

- Wiem jednak, że pragnę, byś była przy mnie, cokolwiek się

stanie - mówił. - Kocham cię, Beth, i zawsze będę kochał.

Zapadło milczenie. Mack czekał na odpowiedź.

background image

- No i...? - włączyła się Destiny, trącając Beth. - On czeka.

Odpowiedz mu.

Beth nie spuszczała wzroku z Macka.

- Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła? - odezwała się w końcu.

- Może nie jestem obiektywna, ale wydawało mi się, że wyraził

się zupełnie jasno - wtrąciła się znów Destiny. - Nie każ mu tego

powtarzać, bo może stchórzyć.

- Wykluczone - zapewnił Mack. - Nie wtedy, kiedy chodzi o coś

tak ważnego. Jeśli trzeba, będę pytał w nieskończoność.

Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że istotnie jest na do

zdecydowany. Nagle Beth uświadomiła sobie, że czuje to samo co on.

Jeśli więc on zdobył się na wyznanie, nie będzie trzymać go w

niepewności.

- Tak - szepnęła, ocierając łzy radości. - Tak.

- Włóż jej pierścionek - poleciła Destiny.

Rzucił jej gniewne spojrzenie.

- Myślę, że poradzę sobie bez twoich rad. W końcu powiedziała

„tak", prawda?

- Ale czas ucieka - przypomniała. - Zaraz po mnie przyjdą, a

chciałabym mieć pewność.

Mack ujął dłoń Beth i wsunął na jej palec pierścionek z

brylantem.

- Teraz już przepadło - powiedział.

- Nie wycofasz się?

background image

- Nigdy - przyrzekł. - Carltonowie są uczciwi i honorowi, wierz

mi.

- Chyba wiem o tym od dawna - uśmiechnęła się Beth.

- Może nie od dawna - przypomniał jej Mack - ale od czasu, gdy

te cechy mogły się ujawnić. - Mrugnął porozumiewawczo. - Teraz idę

do Tony'ego, by przekazać mu dobrą wiadomość, zanim go zabiorą do

sali operacyjnej. Obiecałem chłopcu, że jeśli powiesz „tak", będzie

naszymi drużbą.

- Co takiego? - zdumiała się Beth.

- Kochanie, Destiny może i była inicjatorką naszego związku, ale

rola rozgrywającego przypadła Tony'emu. Zasługuje na to, by

wiedzieć, że odniósł sukces.

- Mógłbyś mu powiedzieć po operacji - zauważyła Beth.

Mack skinął głową i posmutniał nagle.

- Wiem, ale na wypadek...

- Nie ma mowy! - przerwała mu. - Tony to twardy zawodnik.

Jestem pewna, że zatańczy na naszym weselu.

Twarz Macka rozjaśniła się.

- W porządku. To zapewnienie mi wystarczy.

Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim Beth i Peyton

opuścili wreszcie salę operacyjną i oznajmili, że zakończono

transplantację. Mack z braćmi, Melanie i Maria Vitale siedzieli w

poczekalni, pijąc kawę za kawą i modląc się, żeby wszystko

przebiegło bez zakłóceń.

background image

- Oboje dobrze się czują? - Mack wpatrywał się w Beth. Jeśli coś

by przebiegło nie tak, jak przewidywano, poznałby to po jej oczach.

Były jasne i radosne.

- Doskonale - zapewniła go.

- Kiedy będziemy wiedzieć, czy operacja przyniosła oczekiwany

skutek i Tony'emu nic już nie grozi? - spytał.

- Za chwilę. Są wszelkie powody do optymizmu.

Mack pomyślał o swojej obietnicy, że Tony będzie drużbą na ich

ślubie. Odciągnął na bok Beth.

- Czy nie powinniśmy ustalić daty ślubu jak najwcześniej? -

spytał.

- Z jakich powodów tak ci pilno do ożenku? - Patrzyła na niego

zaskoczona.

- Wiesz, o czym mówię.

- A ja ci powiedziałam, że są wszelkie powody do optymizmu.

Niczego przed robą nie ukrywam, Mack.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął z ulgą.

- Może jednak nie powinniśmy odkładać ślubu? - zastanawiał się.

- Dlaczego?

- Byłbym niepocieszony, gdybyś zmieniła zdanie, kiedy kryzys

minie - wyjaśnił.

- Nie licz na to. A jeśli już o to chodzi, to raczej ja powinnam się

tego obawiać.

Mack wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Po raz pierwszy w

życiu miał pewność, że jego uczucia są szczere, silne i prawdziwe.

background image

- Kochanie, niczego nie musisz się obawiać - zapewnił. -

Powiedziałem ci kiedyś, że nigdy w życiu nie złamałem słowa, jeśli w

grę wchodziły ważne interesy.

- Uczciwość Carltonów - skomentowała.

- To również - przyznał. - A ponadto to najważniejszy interes w

moim życiu.

- Ważniejszy niż kontrakt z nowym obrońcą?

- Wiesz o tym? - Był wyraźnie zaskoczony.

- Czytam dział sportowy w gazecie.

- Od kiedy?

- Od chwili, gdy zakochałam się w słynnym zawodniku, którego

nazwisko pojawia się tam niemal codziennie - poinformowała.

- Nie mogę dopuścić, by cały świat wiedział o tobie więcej niż ja.

- To ci nie grozi, kochanie.

EPILOG

Był pierwszy piątek października, gdy doktor Beth Browning

brała ślub z Mackiem Carltonem w obecności licznie zgromadzonych

lekarzy, ludzi nauki, hałaśliwych piłkarzy, kochającej rodziny i wciąż

zdumionych przyjaciół. Przed kościołem zebrał się tłum ciekawskich,

zwabionych informacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Reporter,

oczywiście, znał wszystkie szczegóły, choć Destiny utrzymywała, że

nie ma z tym nic wspólnego.

Drużbą był Tony Vitale, który miał zdrową cerę i szeroko się

uśmiechał. Czekał przed ołtarzem u boku Macka. Szepnął mu coś do

background image

ucha i Mack spojrzał w kierunku drzwi. Jego twarz również rozjaśniła

się uśmiechem.

Zanim panna młoda na dźwięk pierwszych taktów weselnego

marsza postawiła pierwszy krok w stronę ołtarza, zatrzymała przez

chwilę wzrok na obu swoich chłopcach. Jeśli Tony ma przed sobą

perspektywę długiego, zdrowego życia, to zawdzięcza ją Mackowi i

Destiny. Rodzina, której częścią Beth miała się zaraz stać, była

naprawdę niezwykła.

Destiny siedziała blisko ołtarza, obok matki Tony'ego. Po

transplantacji obie panie bardzo się zaprzyjaźniły. Destiny zaczęła

nawet matkować Marii i jej synowi, żeby zapewnić im choć trochę

łatwiejsze życie.

Richard i Ben stali w pobliżu brata i Tony'ego. W smokingach

prezentowali się bardzo efektownie, choć Ben wyglądał na lekko

zaniepokojonego, jakby przeczuwał, że teraz, kiedy Mack pożegna się

z kawalerskim stanem, ciotka zajmie się jego życiem osobistym.

Już tylko ceremonia ślubna dzieliła Beth od przyszłości, o której

nawet nie marzyła w dniu, w którym Mack Carlton, wchodząc do

szpitalnej kawiarni, wkroczył zarazem w jej życie. Ceremonia i

miodowy miesiąc, pomyślała, i krew szybciej zaczęła krążyć jej w

żyłach.

Miodowy miesiąc wymagał z jej strony pewnych kompromisów.

Ponieważ nie chcieli czekać ze ślubem do oficjalnego zakończenia

sezonu piłkarskiego w styczniu, miesiąc miodowy zaplanowano

według terminarza rozgrywek - najpierw San Francisco, potem St.

background image

Louis. Beth kupiła książkę poświęconą futbolowi i dziesięć czasopism

naukowych, żeby mieć zajęcie, gdy Mack wybierze się na mecz.

Czas między rozgrywkami również dokładnie zaplanowała.

Nieważne, w jakim znajdą się mieście. I tak nie zamierzała

opuszczać pokoju hotelowego aż do godziny rozpoczęcia kolejnego

meczu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
115 Woods Sherryl Bogaci kawalerowie 02 Randka z przeznaczeniem

więcej podobnych podstron