SHERRYL WOODS
Randka z przeznaczeniem
ROZDZIAŁ 1
Mack Carlton, słynny wśród kibiców ze swych szybkich ruchów i
zręcznych uników na boisku, z powodzeniem wymykał się przez
większą część miesiąca także swej ciotce Destiny, ale w końcu
okazała się ona sprytniejsza niż wszyscy obrońcy liniowi, z którymi
Mack spotkał się w czasie kariery piłkarskiej. Z pewnością miała też
silniejszą niż oni motywację. Dopadnięcie go pozostawało więc tylko
kwestią czasu.
Parę tygodni wcześniej udało się jej ożenić jego starszego brata,
Richarda, teraz więc wszystkie wysiłki skupiła na następnym
bratanku. Nie starała się nawet zachować dyskrecji, prezentując mu
kolejne kandydatki na żonę.
Mnogość kobiet nie była dla Macka niczym nadzwyczajnym, bo
przecież opinia playboya przylgnęła do niego zasłużenie, ale żadna z
tych, które wybierała Destiny, nie była w jego typie. Miały wypisane
na twarzy, że znajomość traktują poważnie i perspektywicznie,
Mack zaś ani myślał angażować się poważnie i perspektywicznie.
Kto jak kto, ale właśnie ciotka powinna zdawać sobie z tego sprawę.
Podobnie jak jego starszy brat, wiedział, co to znaczy utracić
ukochaną osobę.
W przeciwieństwie do Richarda jednak, który na skutek tego
traumatycznego przeżycia bał się zaangażować uczuciowo, Mack
wolał myśleć, że jego niechęć do trwałych związków wynika raczej z
pragnienia poznania jak największej liczby kobiet niż z lęku przed
ewentualnym opuszczeniem.
Po cóż ograniczać się do jednego dania, skoro ma się do
dyspozycji cały bufet? Oczywiście, śmierć rodziców, którzy zginęli
podczas katastrofy małego samolotu w górach Blue Ridge, kiedy
Mack miał zaledwie dziesięć lat, wstrząsnęła nim, ale uraz nie
pozostał w nim tak długo jak w Richardzie.
Nie wiedział, na ile zdołał przekonać o tym swojego brata i
ciotkę, bo nawet młodszy brat, Ben, uważał, że cała ich trójka jest
emocjonalnie zachwiana na skutek przeżytej tragedii. Mack jednak
wiedział swoje, w każdym razie jeśli chodziło o niego samego. Po
prostu piekielnie lubił kobiety. Wysoko cenił odmienność ich
poglądów, ich podejście do życia, żywą inteligencję.
No tak, takie określenia są jak najbardziej na miejscu, tak właśnie
należy mówić, nawet jeśli
w pobliżu nie było nikogo
wtajemniczonego w jego prywatne, aż nadto męskie myśli.
Prawdę mówiąc bowiem, najwyżej cenił w kobietach sposób, w
jaki zachowywały się w jego ramionach, ich delikatną skórę i
namiętne
reakcje.
Sprawiała
mu,
oczywiście,
przyjemność
sympatyczna rozmowa, jak każdemu mężczyźnie, ale tak naprawdę to
uwielbiał intymność seksu, niezależnie od tego, jak okazywała się
złudna i ulotna.
Przesadą byłoby utrzymywać, że jest uzależniony od seksu, ale
trochę zamieszania w pościeli sprawiało, że krew zaczynała mu
żwawiej płynąć w żyłach. Może w tym właśnie kryje się sedno
sprawy? Może najbardziej lubi w seksie to, że pobudza go do życia i
pozwala zapomnieć o tym, czego dowiedział się już w dzieciństwie -
że życie jest krótkie, a śmierć czyha na każdym kroku? Być może,
rzeczywiście został mu jakiś uraz i lęk po wypadku rodziców.
Rozmyślania nad tym niezwykle ważnym odkryciem przerwało
mu wkroczenie Destiny do siedziby klubu, gdzie urządził sobie
spokojną przystań jako współwłaściciel drużyny, w której niegdyś
grał. Był tak zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się ciotki w
tym bastionie męskości, że znieruchomiał i wpatrywał się w nią
szeroko otwartymi oczami.
- Unikałeś mnie - przypomniała z figlarnym uśmiechem, siadając
naprzeciwko.
Miała na sobie jasnobłękitny kostium, doskonale podkreślający
kolor oczu. Jak zawsze, sprawiała wrażenie, że dopiero co wyszła z
salonu piękności, ale nie przypominała osoby ze zdjęć robionych w
okresie, gdy gdzieś na południu Francji zajmowała się malarstwem.
Wyglądała na nich trochę obco i egzotycznie.
Mack zastanawiał się niekiedy, czy ciotka tęskni za tamtymi
latami, czy żałuje życia, które porzuciła, by wrócić do Wirginii i zająć
się trzema osieroconymi bratankami. Jako dziecko nigdy nie odważył
się o to spytać, bo bał się, że jeśli przypomni jej to, co dla nich
poświęciła, popędzi z powrotem do Europy. Później zaś uznał, że jej
obecności i zadowolenia z życia, na które się zdecydowała, może już
być pewien.
Rzucił ciotce chłodne spojrzenie, zdecydowany nie dać po sobie
poznać, że jej przybycie wywarło na nim wrażenie. W stosunkach z
Destiny najlepszą taktyką było nieokazywanie nawet cienia słabości.
- Wydaje ci się - odparł beznamiętnie.
Destiny zachichotała.
- Czyżby? Nie wymknąłeś się wczoraj wieczór tylnymi drzwiami
od Richarda i Melanie? Przecież widywałam twoje plecy tak często na
boisku, że trudno by mi było pomylić je z czyimiś innymi.
Do licha! A już mu się wydawało, że tak sprytnie się ewakuował.
Oczywiście, istniała i taka możliwość, że to brat się wygadał. Richard
uważał bowiem, że Mack trochę za dobrze się bawił udanymi
manewrami Destiny, które doprowadziły do małżeństwa z Melanie, i
teraz bardzo chciał mu odpłacić pięknym za nadobne.
- Naprawdę mnie zauważyłaś, czy to Richard wszystko wypaplał?
- spytał otwarcie. - Wiem, że tylko czeka, bym podzielił jego los i
wpadł w jedną z tych twoich pułapek.
- Twój brat nie jest paplą! - obruszyła się Destiny. - A ja mam
doskonały wzrok. - Obrzuciła go taksującym spojrzeniem. - Czego się
właściwie boisz, Mack? - spytała.
- Myślę, że obydwoje znamy odpowiedź na to pytanie.
Podejrzewam także, że właśnie w tej sprawie składasz mi wizytę.
Przyznaj się więc, co masz w zanadrzu, Destiny. Zanim odpowiesz,
ustalmy, że moje życie osobiste jest wyłącznie moją sprawą, i że
doskonale daję sobie z tym radę.
- O tak. - Ciotka spojrzała na niego niewinnie. - Poznać już
choćby po tych wszystkich rubrykach plotkarskich. Cóż, to wysoce
niestosowne, Mack. Możesz nie mieć bezpośrednich kontaktów z
Carlton Industries, ale wiesz, że rodzina cieszy się szacunkiem w tym
mieście. Powinieneś o tym pamiętać, zwłaszcza że Richard
przymierza się do kariery politycznej.
Znał te argumenty, bo Destiny miała zwyczaj zagrywać kartą
rodzinną. Zdziwił się jednak, że znowu korzysta z taktyki, która już
kiedyś tak fatalnie ją zawiodła.
- Większość ludzi potrafi nie utożsamiać mego brata ze mną. A
poza tym jestem dorosły - przypomniał, jak już wielokrotnie
wcześniej. - Dorosłe są również kobiety, z którymi się spotykam.
Nikomu nic złego się nie dzieje, nikt nikogo nie krzywdzi.
- I jesteś zadowolony ze swego życia? - spytała Destiny z
niedowierzaniem.
- Oczywiście. Nie mógłbym czuć się szczęśliwszy - zapewnił.
Pokiwała głową z namysłem.
- No cóż, skoro tak... Wiesz, że twoje szczęście zawsze było dla
mnie najważniejsze. Twoje i twoich braci.
Mack obserwował ją spod zmrużonych powiek. Destiny nie
zrezygnuje ze swoich planów, dopóki istnieje choć odrobina nadziei.
Inaczej Richard nie byłby teraz żonaty. Mack powinien o tym
pamiętać.
- Doceniamy, że nas kochasz - zaczął ostrożnie. - Cieszę się
jednak, że podzielasz moje zdanie, jeśli chodzi o wybór dziewczyn, że
przyznajesz mi prawo do tego wyboru. Muszę przyznać, że
odetchnąłem z ulgą.
- Mogłam się tego domyślać - powiedziała Destiny, z trudem
kryjąc uśmiech. - Kobiety, z którymi ja bym cię chciała widzieć,
najwyraźniej ci nie odpowiadają, bo gustujesz w osóbkach raczej mało
skomplikowanych.
Puścił mimo uszu ten przytyk. Słyszał podobne słowa już nieraz.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał uprzejmie.
- Może potrzebujesz gadżetów klubowych na jedną ze swych
aukcji dobroczynnych?
- Nie, nie. Po prostu wpadłam, żeby cię wreszcie zobaczyć -
wyznała z rozbrajającą szczerością. - Przyjdziesz któregoś wieczoru
na kolację?
- Teraz, kiedy już wiem, że nie zamierzasz mieszać się w moje
życie osobiste, chętnie - odparł. - Czy na niedzielę przewidujesz
czyjąś wizytę?
- Oczywiście.
- A więc przyjdę - obiecał.
W końcu i tak będzie miała gości, jeśliby nawet do niedzieli
straciła chęć ujrzenia bratanka.
- Pójdę już, - Podniosła się z fotela.
Mack odprowadził Destiny do windy. Znowu uderzyło go, że
ciotka jest taka drobna, sięgała mu zaledwie do ramienia. Zawsze
stanowiła jednak siłę, z którą należało się liczyć, i przez to wydawała
się jakby wyższa.
On ma prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości, może
więc Destiny po prostu jest kobietą średniego wzrostu? A jeśli wziąć
pod uwagę jej dynamiczną osobowość i niewyczerpane wprost zasoby
energii, trzeba stwierdzić, że nie ma równych sobie wśród
wpływowych kobiet Waszyngtonu - czy to wysokich, czy całkiem
niskich.
Tuż przed drzwiami windy ciotka posłała mu jeden ze swych
najbardziej ujmujących uśmiechów, zarezerwowanych z reguły dla
dyrektorów korporacji, od których chciała wyciągnąć trochę dolarów
na działalność charytatywną. Mack natychmiast stał się podejrzliwy.
- Och, kochanie, byłabym zapomniała - rzuciła, sięgając do
torebki po jakąś karteczkę. - Czy mógłbyś po południu wstąpić do
szpitala? Dzwoniła do mnie doktor Browning z onkologii. Jeden z jej
małych pacjentów jest w bardzo kiepskim stanie. To twój zagorzały
wielbiciel, więc lekarka uważa, że twoje odwiedziny mogłyby go
podbudować psychicznie.
Mimo dzwonka alarmowego, który rozległ się nagle w głowie
Macka, wziął kartkę z adresem. Niezależnie od prawdziwych
zamiarów ciotki była to prośba, której nie sposób odmówić.
Destiny zdawała sobie zresztą z tego sprawę, bo przecież wyrobiła
we wszystkich swych trzech bratankach poczucie odpowiedzialności.
Sława piłkarska Macka zaś sprawiła, że spełnianie podobnych próśb
stało się częścią jego życia.
Zerknął na zegarek.
- Za dwie godziny mam spotkanie służbowe, ale po drodze
wstąpię do szpitala - obiecał.
- Dziękuję, kochanie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. -
Destiny rozpromieniła się. - Powiedziałam doktor Browning, że
przyjdziesz, choć na pewno nie przekazano ci, że dzwoniła w tej
sprawie do ciebie.
- A dzwoniła? - zdziwił się Mack.
- Myślę, że nieraz, dlatego też stałam się dla niej ostatnią deską
ratunku - dodała Destiny.
Mack uśmiechnął się pogodnie, bo jego podejrzenia co do
zamysłów ciotki rozwiały się bez śladu.
- Postaram się to wyjaśnić - przyrzekł. - Ludzie z klubu wiedzą, że
chodzę na takie spotkania, kiedy to tylko możliwe, zwłaszcza do
dzieci.
- Jestem pewna, że musiało nastąpić nieporozumienie -
powiedziała ciotka. - Najważniejsze jednak, że tam pójdziesz. A ja
będę się modlić w intencji tego chłopca. Opowiesz mi wszystko w
niedzielę. Niewykluczone, że będziemy w stanie coś jeszcze dla niego
zrobić.
Mack pochylił się i pocałował ciotkę w policzek.
- To ty powinnaś tam chodzić. Z twoją pogodą ducha i
optymizmem możesz poprawić humor każdemu choremu.
- Jakież to miłe słowa, Mack. - W oczach Destiny rozbłysły
radosne iskierki. - Zaczynam się domyślać, na czym opiera się twoje
powodzenie u kobiet.
Mack mógłby wyjaśnić, że to nie komplementy i słodkie słówka
podbijają serca kobiet, z którymi się umawia, ale zdawał sobie
sprawę, że nie o wszystkim może powiedzieć starszej pani, która w
dodatku jest jego ciotką. Jeśli więc chce wierzyć, że powodzenie u
kobiet bratanek zawdzięcza walorom towarzyskim, nie będzie jej
wyprowadzał z błędu. Zaoszczędzi sobie w ten sposób kolejnego
kazania.
- To przecież gra, na litość boską! - zniecierpliwiła się Beth
Browning, widząc oburzone spojrzenia kolegów z dziecięcego szpitala
onkologicznego. - Gra, której dorośli mężczyźni poświęcają czas, a
przecież powinni wykorzystywać przede wszystkim swe mózgi, a nie
mięśnie. Oczywiście pod warunkiem, że ich mózgi w ogóle
funkcjonują.
- Mówimy o futbolu zawodowym - zaprotestował radiolog Jason
Morgan, jak gdyby lekarka wypowiedziała ciężkie bluźnierstwo. -
Chodzi o wygrane i przegrane. To tak jak triumf dobra nad złem.
- Ciekawe, czy tego samego zdania będą chirurdzy, którym
przyjdzie składać kości dzieciaków po sobotnich meczach - zauważyła
Beth.
- Obrażenia w czasie meczu są nieomal rytuałem inicjacji - upierał
się Hal Watkins.
- I dobrodziejstwem dla was, ortopedów - uzupełniła Beth.
- Ejże, to nie fair. Nikomu nie sprawia radości widok rannego
dziecka.
- To trzymaj dzieci z daleka od boiska! - warknęła.
Jason wyglądał na zdumionego.
- No to kto będzie kiedyś grał zawodowo? - spytał bezradnie.
- Och, dajcie spokój, po co w ogóle ktoś miałby to robić? -
odparowała Beth, poruszona do żywego.
Czytała o Macku Carltonie i jego awansie z gwiazdy futbolu na
właściciela drużyny. Ten facet jest przecież prawnikiem z
wykształcenia. Co za marnotrawstwo! Beth nie była bynajmniej
wielbicielką prawników, zwłaszcza że to właśnie ich zachłanność
doprowadziła do podwyżek w ubezpieczeniach od błędów lekarskich,
ale przecież dyplom to dyplom.
- Bo to jest futbol, na litość boską! - wykrzyknął Hal, oburzony
tak, jakby piłka nożna była równie nieodzowna do życia jak tlen.
- Dajcie spokój, chłopcy. To tylko zabawa, ni mniej, ni więcej. -
Beth odwróciła się w stronę Peytona Langa, hematologa, który na
razie zachowywał milczenie. - Co ty o tym myślisz?
- Nie licz na to, że cię poprę. - Peyton uniósł ręce w obronnym
geście. - Mam po prostu w tej sprawie mieszane uczucia.
Niespecjalnie interesuję się futbolem, ale i nie robię problemu z tego,
że ktoś się nim pasjonuje.
- Nie uważasz za absurdalne, że tak dużo czasu, pieniędzy i
energii marnuje się po to, by zdobyć jakiś głupi tytuł? - drążyła temat
Beth.
- A mistrzostwa świata? - Jason obstawał przy swoim.
- Spójrzmy na to inaczej. Jest w tym mieście bogaty facet, który
ma dość pieniędzy, by kupić najlepszych zawodników, a oni zapewnią
mu ekscytujące chwile w niedzielne popołudnia - powiedziała
zjadliwie. - Gdyby Mack Carlton miał jakieś prawdziwe życie,
rodzinę, gdyby zajmował się czymś poważnym, nie traciłby przecież
pieniędzy na drużynę piłki nożnej.
Zamiast spodziewanych okrzyków protestu w szpitalnej kawiarni
zapanowała cisza. Koledzy, najwyraźniej speszeni, wymienili
zmieszane spojrzenia.
- Nie zmienisz zdania? - spytał Jason, patrząc na nią osobliwym,
błagalnym niemal wzrokiem.
- Dlaczego miałabym zmieniać? - Wzruszyła ramionami.
- Ponieważ jestem niemal pewny, że na początku rozmowy
wspomniałaś o ściągnięciu tutaj Macka Carltona, żeby odwiedził
Tony'ego Vitale'a - wyjaśnił Jason. - Chłopak wprost wariuje na jego
punkcie. Uznałaś, że spotkanie z Mackiem poprawi mu nastrój,
zwłaszcza że tak źle znosi chemioterapię.
- Tak? - Beth zmrużyła oczy. - Ten wasz wzór wszelkich cnót
piłkarskich, tak bardzo troszczący się o naszą społeczność, nawet się
nie pofatygował, żeby odpowiedzieć na mój telefon.
Jason ruchem głowy wskazał coś za plecami Beth Browning. Do
licha, pomyślała, ujrzawszy wysokiego, barczystego mężczyznę w
szytym na miarę garniturze. Pod okiem miał niewielką bliznę, która
wcale nie szpeciła przystojnej twarzy.
Przeciwnie, dodawała nawet charakteru idealnym rysom i
przyciągała uwagę do ciemnych oczu, tak nieprzeniknionych, że Beth
aż zadrżała. Cały wygląd przybyłego świadczył o jego zamożności,
dobrym guście i pewności siebie.
- Pani doktor Browning? - spytał z pewnym niedowierzaniem,
wskazującym, że oczekiwał kogoś znacznie starszego. Mimo że nie
usłyszał przed chwilą niczego miłego o sobie, zachowywał się
spokojnie i uprzejmie.
Beth gorączkowo starała się zebrać myśli i wypowiedzieć słowa
przeprosin, które się gościowi niewątpliwie należały, ale nie była w
stanie wydobyć z siebie głosu. Nigdy by nikogo przecież celowo nie
obraziła, nawet jeśli żywiła pogardę dla mężczyzn marnotrawiących
pieniądze na wyczyny sportowe.
- Zaraz się panem zajmie, niech tylko dojdzie do siebie po tej
gafie. - Jason przytomnie rozładował napięcie.
Wdzięczna koledze za pomoc, Beth wstała i wyciągnęła rękę.
- Witam, panie Carlton, nie spodziewałam się pana - powiedziała.
- To oczywiste. - Uśmiechnął się lekko. - Ciotka mówiła mi, że
nie mogła się pani ze mną skontaktować. Naturalnie, moi pracownicy
nie powinni byli odsyłać pani z kwitkiem. Przepraszam za nich.
Beth wiedziała z plotek zamieszczanych w lokalnej prasie, że
Mack to znany playboy. Teraz wiedziała również, skąd ta opinia. O ile
bowiem jego spojrzenie odebrało jej mowę, o tyle jego uśmiech
mógłby rozpalić emocje w każdej kobiecie.
Ekspiłkarz był tak skruszony i przepraszał tak szczerze, że z
pierwszej opinii Beth na temat tego człowieka nie pozostało ani śladu.
Nie spodziewała się po tego typu mężczyźnie takiej reakcji i wcale nie
była pewna, czy jest z niej zadowolona.
- Może napiłby... - Poirytowana tym, że nie może zebrać myśli,
głęboko zaczerpnęła powietrza i spróbowała jeszcze raz: - Może
napiłby się pan kawy?
- Mam niewiele czasu - powiedział. - Byłem w pobliżu, więc
postanowiłem wyjaśnić, że nie zignorowałem pani telefonów.
Pomyślałem też, że nadarza się dobra okazja do odwiedzenia
Tony'ego.
- Oczywiście - odparła pospiesznie, zdając sobie sprawę, ile ta
wizyta znaczy dla chłopca. Co prawda, pora odwiedzin jeszcze nie
nadeszła, ale Beth bez wahania zdecydowała się złamać przepisy. -
Zaprowadzę pana do niego. Będzie zachwycony.
Jason chrząknął znacząco i Beth uświadomiła sobie, że koledzy
chcą, by przedstawiła ich lokalnej legendzie futbolu. Zdumiewające,
że dorośli mężczyźni mogą tak samo uwielbiać Macka Carltona jak jej
dwunastoletni pacjent. Zatrzymała się więc i dokonała prezentacji.
Na tym się jednak nie skończyło. Wyglądało na to, że
zafascynowani lekarze mają zamiar do wieczora dyskutować o
futbolu.
- Nie zapomnieliście, że pan Carlton przyszedł tutaj, by odwiedzić
Tony'ego?- zapytała.
Mack posłał jej następny z serii uśmiechów, które mogłyby stopić
lody Grenlandii.
- A poza tym niebawem zanudzimy panią doktor na śmierć -
dodał kurtuazyjnie.
Beth nie ośmieliłaby się przyznać, że rozmowa ją nudzi, by nie
urazić gościa jeszcze bardziej. Nie miała jednak również ochoty
kłamać.
- Mówił pan, że nie ma dużo czasu - przypomniała.
- Rzeczywiście. A więc chodźmy, pani doktor. - Uśmiechnął się
szeroko.
Zadowolona, że wreszcie może zrobić coś konkretnego,
poprowadziła go szybkim krokiem w kierunku oddziału, na którym
dwunastoletni Tony spędził już znaczną część życia.
- Proszę mi coś powiedzieć na temat tego chłopca - poprosił
Mack.
- To dwunastolatek chorujący na białaczkę - odrzekła Beth,
usiłując opanować zdenerwowanie. Nie lubiła opowiadać o swych
pacjentach, zwłaszcza jeśli bitwa o ich życie zapowiadała się na
przegraną. - Jest tu już trzeci raz. Tym razem jednak nie reaguje tak
dobrze na chemioterapię jak wcześniej. Mieliśmy nadzieję, że
przygotujemy go do przeszczepu szpiku, nie mamy jednak
odpowiedniego dawcy, a ze względu na to, że źle znosi chemię,
obawiam się, że i tak nie byłoby to teraz możliwe.
Mack słuchał uważnie.
- Jakie są rokowania? - spytał.
- Kiepskie - odparła krótko.
- A pani traktuje to bardzo osobiście - zauważył.
- Wiem, że nie mogę wygrać każdej walki. - Beth potrząsnęła
głową. Powtórzyła słowa, które wcześniej tego dnia wypowiedziała do
psychologa, poważnie zaniepokojonego jej stanem. Niewiele osób
orientowało się, jak bardzo osobisty jest jej stosunek do Tony'ego.
Zaskoczyło ją więc, że Mack Carlton od razu się tego domyślił.
- Ale nienawidzi pani przegrywać - dodał.
- Jeśli w grę wchodzi śmierć pacjenta, oczywiście, że nie -
odparła. - Zdecydowałam się na studia medyczne po to, by ratować
życie.
- Dlaczego? - zapytał.
Zanim uzyskał odpowiedź, dodał:
- Wiem, że to nadzwyczaj szlachetny zawód, ale zajmowanie się
chorymi dziećmi to poważne obciążenie psychiczne. Dlaczego
właśnie pani? Dlaczego wybrała pani pediatrię?
Zaskoczyło ją to zainteresowanie.
- Pediatria pociągała mnie, od kiedy pamiętam - odrzekła, zdając
sobie sprawę, że brzmi to mało konkretnie.
- Ponieważ? - Najwyraźniej nie zadowoliło go to wyjaśnienie.
Znowu dowiódł, że jest bardzo wnikliwym obserwatorem.
- Dlaczego to pana interesuje? - spytała, wciąż unikając jasnej
odpowiedzi.
- Bo najwyraźniej interesuje to panią. - Patrzył uważnie.
Przenikliwość Carltona zaskoczyła Beth. Nie ulegało wątpliwości,
że ten mężczyzna nie zaprzestanie dociekań, dopóki nie dowie się
całej prawdy.
- No dobrze, powiem panu. Mój starszy brat zmarł na białaczkę,
kiedy miałam dziesięć lat - odparła, wyjawiając nowo poznanemu
człowiekowi więcej niż komukolwiek spoza rodziny. Członkowie
rodziny dobrze bowiem wiedzieli, czym się kierowała, wybierając
studia medyczne, ale nie popierali tej decyzji. Obawiali się, że praca z
chorymi dziećmi przysporzy Beth wielu cierpień. - Przyrzekłam sobie,
że poświęcę się ratowaniu innych dzieci.
Mack popatrzył na nią ze szczerą sympatią.
- Miałem więc rację: traktuje to pani bardzo osobiście - rzekł.
- Tak, chyba tak. - Westchnęła.
- Czy myśli pani, że wytrzyma pani długo, jeśli będzie się tak
bardzo przejmować każdym pacjentem?
- Wytrzymam tyle, ile będę musiała - odparła. - Mam niewielu
pacjentów, bo większość czasu pochłania mi praca naukowa. Nasze
metody leczenia są z każdym rokiem lepsze. - Tyle że nie w wypadku
Tony'ego, dodała w duchu. To dlatego poświęcała mu tyle uwagi.
- Tyle że nie pomagają Tony'emu. - Mack jakby czytał w jej
myślach.
Beth z trudem powstrzymywała łzy.
- Na razie nie - przyznała. - Ale wygramy i tę bitwę, na pewno -
podkreśliła z determinacją.
- Tak, myślę, że pani wygra. - Mack patrzył na nią z podziwem.
- Czy moja obecność naprawdę może chłopcu jakoś pomóc?
- W każdym razie powinna mu podnieść nastrój - zapewniła Beth.
- Ostatnio jest przygnębiony, a poprawa samopoczucia dziecka bywa
niekiedy najważniejszym elementem leczenia. Nie wolno dopuścić do
tego, żeby się załamało i poddało chorobie.
- A więc dobrze. - Mack skinął głową. - Chodźmy do niego i
pogadajmy o futbolu. - Rzucił jej zuchwałe spojrzenie. - Domyślam
się, że pani nie będzie zbyt rozmowna.
Beth roześmiała się mimo woli, stwierdzając, że czuje do Macka
sympatię. Mogła sporo wybaczyć komuś, kto ma poczucie humoru,
niezależnie od tego, czy żartuje z własnych dziwactw, czy z cudzych.
- Pewnie nie - przyznała.
- To dobrze. Wprawdzie nie zarabiam na życie leczeniem ludzi
ani badaniem kosmosu, ale nie lubiłbym, gdyby pani okazywała
lekceważenie dla mojego sposobu życia, zwłaszcza przy dziecku, dla
którego to, co robię, jest ważne.
Popatrzyła na niego zbulwersowana. Jej poglądy na temat futbolu
czy samego Macka Carltona nie miały przecież teraz żadnego
znaczenia.
- Oczywiście, panie Carlton. Powstrzymam się od wszelkich
komentarzy. Najważniejszy jest Tony.
- Proszę mi mówić „Mack". Tak jak moi fani - zaproponował.
- Nie zaliczam się do pańskich fanów.
- Nic straconego - zakpił. - Wszystko przed panią.
Tak, wszystko przed nią. Chociaż nie, Mack Carlton nie
potrzebował kolejnego podboju. Plotkarskie pisemka pełne były imion
kobiet przekonanych, że zapisały się na trwale w jego życiu. Bardzo
rzadko jednak te imiona się powtarzały. Beth nie miała ochoty
próbować szczęścia na tym zatłoczonym polu.
- Proszę na to nie liczyć, panie Carlton. Jedyną osobą, której
uznanie jest ważne, to Tony.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby i pani okazała mi choć
odrobinę uznania - powiedział Mack, spojrzawszy jej prosto w oczy.
Mimo że najwyraźniej chciał jedynie wprawić ją w zakłopotanie,
Beth poczuła, że już znajduje się pod jego urokiem. Bardzo ją to
irytowało.
- Dlaczego? Musi pan podbić każdą poznaną kobietę? - zapytała.
Wahał się przez chwilę i nagle w jego oczach pojawił się wyraz
lekkiego zmieszania.
- Dobrze zna pani moją ciotkę? - spytał, zmieniając temat.
Zaskoczyło ją to pytanie.
- Pańską ciotkę? - odpowiedziała pytaniem, a w jej głosie dało się
słyszeć zdziwienie.
- No tak, Destiny Carlton, kobietę, z którą się pani skontaktowała
i która obiecała, że zjawię się w szpitalu.
- Nie sądzę, byśmy się spotkały. - Beth potrząsnęła głową. - Choć
nazwisko nie jest mi obce. Wydaje mi się, że ta pani hojnie wspomaga
szpital, ale nigdy z nią nie rozmawiałam.
- Naprawdę jej pani nie zna? - Mack nie krył zdumienia.
- Naprawdę.
- I nie dzwoniła pani do niej?
- Nie. Skąd w ogóle te pytania?
Potrząsnął głową, zupełnie zbity z tropu.
- Nieważne.
Beth jednak odniosła wrażenie, że to bardzo ważne. Nie miała
tylko pojęcia dlaczego.
ROZDZIAŁ 2
Atmosfera szpitalna nie była Mackowi obca. W czasie występów
na boisku odniósł tyle obrażeń, że często gościł w izbie przyjęć, zanim
ciężka kontuzja kolana zmusiła go do zakończenia kariery. Jego życie
nigdy nie było w niebezpieczeństwie, nie znosił jednak woni środków
dezynfekcyjnych, krzątających się pielęgniarek, szumu aparatury
medycznej i pokrętnych wyjaśnień lekarzy, którzy nigdy nie patrzyli
w oczy, gdy przyszło im mówić o niepomyślnych rokowaniach.
Jeśli on, dorosły człowiek, tak tego nie cierpiał, to co dopiero
mówić o dziecku, zwłaszcza o dziecku, którego szanse na opuszczenie
szpitala były bardzo nikłe?
Kiedy Mack jeszcze uprawiał sport, odwiedzanie małych
pacjentów w szpitalach i wizyty w domach dziecka stanowiły stały
punkt jego programu. Uśmiech na dziecięcych twarzyczkach,
świadomość, że choć na chwilę oderwał malców od ich smutnej
rzeczywistości sprawiały, że jego własne problemy i dolegliwości
stawały się mniej dokuczliwe.
Teraz, gdy jego kariera piłkarska należała już do przeszłości,
rzadziej odbywał takie spotkania. Dzieci wolały czynnych
zawodników, a on, korzystając ze swej pozycji w klubie, załatwiał to,
i widywał silnych facetów, którzy po takich spotkaniach nie mogli
powstrzymać łez.
Ci niepokonani na boisku, twardzi mężczyźni zaczynali nagle
patrzeć inaczej na wiele spraw, które dotychczas wydawały im się
oczywiste lub pozbawione większego znaczenia.
Stanąwszy pod drzwiami sali, w której leżał Tony Vitale, Mack
przygotował się psychicznie na widok bladego, być może łysego
dziecka z udręczonym wyrazem oczu. Tak wiele razy się z tym
spotykał, że i teraz spodziewał się najgorszego. Zawsze wtedy czuł
ucisk w gardle i pieczenie pod powiekami. Nauczył się jednak niczego
po sobie nie pokazywać, co zdecydowanie nie było łatwe.
- Dobrze się pan czuje? - Beth spojrzała na niego z niepokojem. -
Chyba nie zemdleje mi pan za progiem? To nie byłoby najwłaściwsze.
- Spróbuję tego nie zrobić.
- Cóż, nie byłby pan pierwszym mężczyzną, który nie może
znieść widoku ciężko chorego dziecka - stwierdziła.
- Bywałem tu już - uspokoił ją.
Popatrzyła na niego ze zrozumieniem połączonym ze
współczuciem.
- Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem idzie już łatwiej -
pocieszyła go.
- Wątpię - odparł.
- Gotów do odwiedzin? - Zatrzymała wzrok na jego twarzy.
- Chodźmy.
Beth otworzyła drzwi, przywołując na twarz uśmiech.
- Cześć, Tony - zawołała z udaną beztroską. - Mam dla ciebie
niespodziankę.
- Lody? - odezwał się słaby głosik.
- Coś lepszego. - Odsunęła się na bok, by zrobić przejście dla
gościa.
Mack, podnosząc kciuk, aby dać lekarce znak, że wszystko w
porządku, energicznie wkroczył do pokoju.
Chłopiec leżał na kilku poduszkach, w otoczeniu pluszowych
zwierzątek. Miał na sobie o wiele za dużą koszulkę klubową z
numerem zawodniczym Macka. Do piersi przyciskał piłkę. Na widok
byłego sportowca uniósł się z trudem, oczy mu rozbłysły, po czym
opadł z powrotem na poduszki, najwidoczniej zbyt słaby, by się
utrzymać w pozycji siedzącej.
- Wielki Mack! - wyszeptał z niedowierzaniem, wpatrując się w
niego szeroko otwartymi oczami. - Naprawdę przyszedłeś.
- No jasne. Jeśli dzwoni do mnie śliczna pani doktor i mówi, że w
szpitalu leży mój największy fan, od razu pędzę. Nie trzeba mi tego
dwa razy powtarzać - odrzekł Mack, przezwyciężając znajomy ucisk
w gardle.
Pomyślał, że mocni mężczyźni, którzy co niedzielę wychodzą na
boisko, by walczyć z równie silnymi przeciwnikami, nie mają pojęcia,
co znaczy prawdziwe męstwo, takie jak wykazywane przez to
dziecko.
- Tak, jestem twoim największym fanem. - Tony pokiwał
entuzjastycznie głową. - Mam nagrane wszystkie twoje mecze.
- Nie było ich znowu tak wiele. Moja kariera trwała dość krótko -
przypomniał Mack.
- Ale byłeś fantastyczny, najlepszy ze wszystkich! - Tony aż
poczerwieniał z emocji.
- Lepszy niż Johnny Unitas z Baltimore? - zachichotał Mack. -
Lepszy niż John Elway z Denver czy Dan Marino z Miami?
- O wiele lepszy - zapewnił chłopiec z pełnym przekonaniem.
- Ten dzieciak zna legendy sportu - zwrócił się Mack do Beth.
Spojrzała na niego z ukosa.
- Oczywiście, wy dwaj zgadzacie się co do tego, że jest pan
najlepszy.
- On naprawdę taki jest, pani doktor - gorączkował się Tony. -
Proszę spytać, kogo tylko pani chce.
- Po cóż mam pytać, skoro mogę się o dowiedzieć z pierwszej... -
zawahała się nie spuszczając wzroku z Macka -...ręki - dokończyła.
Mack odniósł wrażenie, że niezupełnie tak chciała to ująć, że z
trudem powstrzymała się przed wygłoszeniem kąśliwej uwagi.
Najwyraźniej nie zdołał jej sobie zjednać, a w każdym razie - jeszcze
nie. To wyzwanie dopiero go czeka i chętnie je podejmie, ale na razie
trzeba zająć się Tonym.
- Może chciałbyś, żebym się podpisał na tej piłce? -
zaproponował.
- Och tak, to byłoby super! - Twarz chłopca pojaśniała. - Poczekaj
na moją mamusię - poprosił. - Przyjdzie wieczorem. Ona ogląda ze
mną twoje mecze. Założę się, że to jedyna mama, która zna wszystkie
wyniki.
Mack domyślił się, że chłopiec wychowuje się bez ojca.
Sięgnął do kieszeni i wyjął legitymację klubową z okresu, gdy
dopiero zaczynał karierę.
- Chcesz, żebym ją zadedykował twojej mamie czy tobie?
- Och! Widziałem tę legitymację w Internecie. Miała być
sprzedana, ale nie zebrałem takiej sumy. Zadedykuj ją mamusi,
proszę. Pokaże ją kolegom w pracy. Może nawet oprawi w ramkę i
postawi na biurku.
- Dobra decyzja. Następnym razem ty coś dostaniesz. Myślę, że
legitymację z okresu, kiedy szczyciłem się tytułem najlepszego
zawodnika drużyny. Jest jeszcze cenniejsza, zwłaszcza z dedykacją.
- Przyjdziesz znowu? - Chłopiec nie wierzył własnym uszom. -
Naprawdę? I będziemy rozmawiać o zawodnikach? I o tym obrońcy,
którego chcesz mieć w swojej drużynie?
- Ach, wiesz i o tym? - ucieszył się Mack.
- Podpisał kontrakt? - dopytywał się Tony.
- Jeszcze nie. Negocjujemy.
- Podpisze - powiedział chłopiec poufnym tonem. - Kto nie
chciałby grać w twojej drużynie? Nie rozumiem tylko, dlaczego nie
ściągnąłeś tego gracza z Ohio.
Mack roześmiał się.
- Może następnym razem zapoznam cię z tajnikami budżetu -
zaproponował.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę znowu do mnie przyjdziesz. -
Chłopiec był zachwycony.
- Będę przychodził i przychodził, aż w końcu ci się to znudzi -
zapowiedział Mack. - Nic mi nie sprawia takiej przyjemności jak
rozmowa z kimś, kto pamięta wszystkie moje mecze.
- A ja pamiętam - oświadczył dumnie Tony. - Każdy mecz. A
najlepiej ten, kiedy graliście z Orłami i miałeś kontuzję, ale grałeś
dalej, choć wszyscy uważali, że powinieneś zejść z boiska.
- O tak, to był wspaniały mecz - zgodził się Mack. - Wciąż
jeszcze boli mnie ramię na samo wspomnienie. Powinienem naprawdę
zejść z boiska, bo przecież mogliśmy przegrać przez moją kontuzję.
- Ale wygraliście. I to był supermecz! - Tony obstawał przy
swoim.
- Szkoda, że nie słyszałeś, co mój trener miał do powiedzenia.
Chciał mnie wykluczyć ze składu drużyny podczas następnego meczu.
- Naprawdę? - Chłopiec szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. -
Przecież to nie fair.
Mack przypatrywał się Tony'emu, który mimo podekscytowania
był teraz bledszy niż na początku rozmowy. Zerknął na Beth. Patrzyła
na swego pacjenta z zatroskaniem i niepokojem. Uznał, że czas się
pożegnać.
- Posłuchaj, Tony. Mam jeszcze ważne spotkanie, a ty powinieneś
teraz odpocząć. Następnym razem może zejdziemy do kawiarenki na
gorącą czekoladę? Słyszałem, że jest bardzo dobra.
- Naprawdę? - spytał Tony słabym głosem, jak gdyby walczył z
ogarniającym go snem.
- Oczywiście, jeśli pani doktor pozwoli - dodał Mack, rzucając
Beth pytające spojrzenie.
- Nie widzę przeszkód - odrzekła, ale nie wyglądała na
zadowoloną.
Mack lekko uścisnął rękę Tony'ego.
- Uważaj na siebie, synu.
Gdy puścił jego dłoń, chłopiec już spał. W chwilę później, gdy
znaleźli się już w holu, doktor Browning spojrzała na Macka z
nieukrywanym oburzeniem.
- Dlaczego pan to zrobił? - spytała z pretensją.
- Co zrobiłem?
Zdziwił się nagłą zmianą jej tonu. Był przekonany, że poprawił
chłopcu nastrój i oderwał na chwilę jego myśli od choroby. A czyż nie
taki właśnie był cel wizyty?
- Dlaczego powiedział mu pan, że jeszcze pan przyjdzie? -
spytała.
Zdenerwował go ton tego pytania, wskazujący, że lekarka nie
wierzy w jego ponowną wizytę.
- Dlatego, że, o ile się zdołałem zorientować, chłopak nie ma ojca
i potrzebuje kogoś, kto by mu dodawał otuchy - odparł. - Co w tym
złego?
- Tony nie jest osamotniony, słyszał pan przecież, co mówił o
matce. To wspaniała kobieta.
- To bez wątpienia wspaniała kobieta, ale teraz Tony ma i jeszcze
mnie.
- Mówi pan poważnie? - Beth zrozumiała, że Mack ma jak
najlepsze intencje.
- Tak.
- Dlaczego pan się na to decyduje?
- Bo wiem, co to znaczy wychowywać się bez ojca - wyznał - a na
pewno stokroć gorsza jest sytuacja chorego dziecka pozbawionego
ojca. Jeśli mogę choć trochę pomóc, przychodząc tu do niego, zrobię
to. Czy ma pani coś przeciwko temu, pani doktor?
Spojrzała na niego niepewnie.
- Nie mam nic przeciwko temu, jeśli go pan nie zawiedzie.
- Pani zajmuje się jego zdrowiem, pani doktor, a ja chcę mu dodać
chęci do życia - oznajmił.
Odwrócił się i odszedł, nie wiedząc, czy bardziej przygnębia go
sytuacja Tony'ego, czy też fakt, że lekarka nie wierzy w szczerość
jego intencji. W drodze na kolejne spotkanie zastanawiał się, czy
rzeczywiście Beth nie zna Destiny i nigdy z nią nie rozmawiała. Czy
mówiła prawdę? Nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby
kłamać.
Powód miała natomiast Destiny, jeśli tę wizytę w szpitalu
traktowała jako element swych planów, co zresztą początkowo
podejrzewał. W chwili gdy poznał lekarkę - ładną, inteligentną,
poważną - te podejrzenia odżyły, tym bardziej że ciotka nie uznała za
stosowne wspomnieć, iż doktor Browning to młoda i atrakcyjna
osoba.
Postanowił skontaktować się z ciotką.
- Kochanie, nie spodziewałam się tak szybko telefonu od ciebie -
ucieszyła się Destiny. - Jak było w szpitalu? Widziałeś się z Tonym?
- Tak, jest w kiepskim stanie - odrzekł.
- A więc twoje odwiedziny z pewnością sprawiły mu
przyjemność. Jestem z ciebie dumna i bardzo się cieszę, że znalazłeś
czas na tę wizytę.
- Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić.
Zamilkł na chwilę, niepewny, czy rozsądne będzie zagadnięcie
ciotki o doktor Browning. A nuż zacznie sobie za dużo wyobrażać?
Bardzo jednak chciał wiedzieć, co w trawie piszczy.
Czy aby Destiny nie umyśliła sobie, że zacznie ich swatać? Jeśli
tak, to lepiej, żeby od razu wybiła sobie ten pomysł z głowy. Beth nie
ma przecież pojęcia o futbolu, nie cierpi go, a to przecież nieodłączny
element życia Macka. Pani doktor ponadto zdaje się mieć kiepską
opinię o mężczyznach marnotrawiących w jej pojęciu pieniądze i czas
na grę w piłkę.
- Nawiasem mówiąc, doktor Browning nie jest specjalną
miłośniczką futbolu - rzucił od niechcenia.
- Naprawdę? - zdziwiła się Destiny.
Wyczuł w jej głosie fałszywy ton.
- Nie wiedziałaś o tym? - spytał podejrzliwie.
- A skąd miałabym wiedzieć?
- Mówiłaś, że rozmawiałaś z nią - przypomniał.
- Tak mówiłam? W zasadzie to chyba twoja sekretarka
wspomniała mi, że pani doktor telefonowała. - Destiny zaczynała
plątać się w zeznaniach.
Mack wiedział już, że jego podejrzenia nie były bezpodstawne.
- Destiny, to nie w twoim stylu zapominać, z kim rozmawiałaś. O
co tak naprawdę chodzi?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - broniła się. - Poprosiłam cię
po prostu, żebyś spełnił dobry uczynek. Spełniłeś go, i tyle. -
Zawahała się. - A może uznałeś doktor Browning, za atrakcyjną
kobietę?
- W pewnym sensie jest atrakcyjna - odrzekł, wiedząc, że
wygłasza opinię nieco na wyrost.
Beth miała wprawdzie ciepłe oczy o życzliwym wyrazie, jasne
półdługie włosy i delikatną cerę, ale nie robiła nic, by podkreślić swe
kobiece atuty, co było zwyczajem większości znanych mu kobiet.
Trudno mu zatem było pojąć, dlaczego mimo wszystko lekarka go
pociąga. Może po prostu stanowi nowe wyzwanie?
- Mack, czyż nie wpajałam ci, że nie strój zdobi kobietę? -
dopytywała się ciotka.
- Próbowałaś wpoić - sprostował ze śmiechem.
- Może powinieneś więc jeszcze raz to przemyśleć - zasugerowała
Destiny. - To cenna wiedza.
- Zapamiętam.
- Jeśli tylko tyle miałeś mi do powiedzenia, Mack, to skończmy tę
rozmowę. Mam chyba z tysiąc rzeczy do zrobienia, a będę miała
gościa.
- Czy to ktoś, kogo znam? - zainteresował się. Może jeśli ciotka
zajmie się własnym życiem towarzyskim, przestanie ingerować w
sprawy bratanków?
- To ktoś, kogo niedawno poznałam - odrzekła.
- Mężczyzna?
- Jeśli już musisz wiedzieć, to informuję cię, że nie.
- Fatalnie. Powiedz tylko słowo, a poznam cię z interesującym
kawalerem - obiecał.
- Większość twoich znajomych mogłaby być moimi synami. -
Ciotka roześmiała się. - Nie sądzę, żeby to był rozsądny pomysł. Nie
ma nic żałośniejszego niż stara kobieta, która udaje młódkę.
- Znam mnóstwo zamożnych, wpływowych mężczyzn, starszych
ode mnie, którzy cenią odpowiednie towarzystwo - odparł Mack. - A
szczerze mówiąc, uważam, że facet w moim wieku może cię uznać za
znacznie bardziej fascynującą niż niejedna z kobiet, z którymi się
spotyka.
- Ach, znowu lejesz miód na moje serce. Dzięki za komplementy,
kochanie, ale muszę kończyć.
Pożegnali się, po czym Mack powtórzył sobie w myślach całą tę
rozmowę. Czy Destiny w końcu wspomniała, że zna Beth, czy też nie?
Miał wrażenie, że ciotka próbuje coś przed nim ukryć, coś, o czym
powinien wiedzieć, zanim zostanie wciągnięty w jej knowania.
„Zawczasu ostrzeżony jest na czas uzbrojony". To powiedzenie
doprawdy godne uwagi.
Beth obserwowała starszą panią, siedząc naprzeciw niej przy
nakrytym stole. A więc to jest Destiny Carlton.
Kiedy po wizycie Macka wróciła do swego gabinetu i zastała
wiadomość od jego ciotki, że zaprasza ją na kolację, była kompletnie
zaskoczona, lecz, powodowana ciekawością, przyjęła zaproszenie.
Może dowie się, dlaczego Mack był zdziwiony, gdy usłyszał, że ona
nie zna pani Carlton?
Na razie jednak trwały niewinne pogaduszki, coraz bardziej
niecierpliwiące Beth. Odłożyła widelec i spojrzała Destiny prosto w
oczy.
- Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie, ale proszę mi
powiedzieć, czemu zawdzięczam to zaproszenie.
- Zastanawiałam się, kiedy pani o to spyta. - Błękitne oczy
Destiny rozbłysły radośnie. - Mówiono mi bowiem, że jest pani osobą
bardzo bezpośrednią.
Beth nie wiedziała, jak to rozumieć. Chyba Mack nie zdążył
jeszcze złożyć ciotce sprawozdania ze swego pobytu w szpitalu.
- Tak?
- To wszystko jest zupełnie proste - uspokoiła ją Destiny. - Jak
pani zapewne wie, staram się wspomagać szpital. Orientuję się więc,
kto ma osiągnięcia w badaniach naukowych, a w ostatnich miesiącach
często powtarzano pani nazwisko jako wschodzącej gwiazdy w tej
dziedzinie. Kiedy powiadomiono mnie, że próbuje pani skontaktować
się z moim bratankiem, uznałam, że czas, byśmy się poznały.
- Rozumiem. - Beth była trochę zakłopotana, ale korzystając z
okazji, spytała: - Czy jest pani zainteresowana finansowaniem
niektórych programów badawczych?
- Oczywiście, ale teraz głównym przedmiotem mojego
zainteresowania jest Mack. Mogłabym wiedzieć, co pani o nim myśli?
- Nie bardzo rozumiem to pytanie - odrzekła ostrożnie Beth.
- Ależ moja droga! - Destiny nie kryła rozbawienia. - Z tego, co
słyszałam, jest pani nadzwyczaj inteligentną osobą. Na pewno więc
doskonale wie pani, o co mi chodzi.
- Niezupełnie. - Beth obstawała przy swoim, nie będąc nawet
pewna, czy w ogóle powinna brnąć w tę rozmowę.
- Mack robi na ogół na kobietach piorunujące wrażenie -
powiedziała Destiny.
- Nie wątpię - odparła Beth.
Nie zamierzała zostać jedną z tych kobiet. Nie ma czasu na
poświęcanie go człowiekowi, który tak niepoważnie podchodzi do
życia. Od razu jednak przypomniała sobie jego stosunek do Tony'ego.
Może więc tylko pozuje na lekkoducha? Cóż, tak czy inaczej, nie jest
mężczyzną w jej typie, choć na dobrą sprawę nie wiedziała, jaki typ
wzbudziłby jej zainteresowanie.
Już nie. Od czasu kiedy odkryła, że mężczyźni, którzy ją
pociągają i którzy kochają medycynę tak bardzo jak ona, są z reguły
przewrażliwieni na swoim punkcie. Nie zaakceptowaliby zatem
rywalizacji z kobietą na polu zawodowym.
To dlatego właśnie straciła narzeczonego. Jej zespół przypadkowo
ubiegał się o tę samą dotację na badania naukowe co Thomas, i ona
wygrała. Nie zniósł tego. Straciła zresztą nie tylko jego, bo w miesiąc
później cofnięto dotację wskutek niewybrednych plotek, jakie Thomas
rozsiewał na temat jej metod badawczych. Beth była załamana tą
zdradą, ale wyciągnęła z niej cenną nauczkę: nie należy łączyć życia
zawodowego z osobistym.
- Na pani jednak Mack nie zrobił wrażenia - domyśliła się
Destiny.
Oho, wkraczamy na pole minowe, pomyślała Beth. Nie dość, że
obraziła Carltona, to teraz obrazi jego ciotkę, która daje miliony na
szpital. Beth nie uważała się za najlepszego dyplomatę na świecie, ale
nie zamierzała przecież urazić głównego sponsora.
- Szczerze mówiąc, niewiele czasu spędziliśmy razem - wyznała
zgodnie z prawdą.
- Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. Podoba mi się. - Destiny z
trudem pohamowała śmiech.
- Próbuje pani skojarzyć mnie ze swoim bratankiem? - spytała
Beth bez ogródek.
Destiny szeroko otworzyła oczy, przybierając pozę niewiniątka.
- Jakże mogłabym?! Pani i Mack już się poznaliście i albo coś
zaiskrzyło, albo nie. Jestem pewna, że wie pani o chemii co najmniej
tyle co ja, o ile nie więcej.
- O pewnych formach chemii tak - przyznała Beth. Sprawy
męsko-damskie jednak przekraczają mój zasób wiedzy.
- Mój bratanek byłby z pewnością znakomitym nauczycielem -
podsunęła chytrze Destiny.
- Nie sądzę, bym potrzebowała nauczyciela. - Beth roześmiała się.
- Czy Mack wie, co pani knuje za jego plecami?
- A cóż ja mogę knuć, skoro już się poznaliście? Jesteście
dorosłymi ludźmi, zdolnymi do podejmowania samodzielnych decyzji
- oświadczyła Destiny, jak gdyby nawet przez myśl jej nie przeszło
aranżowanie spotkań bratanków z kobietami.
- Ale nie byłoby źle pchnąć trochę sprawę do przodu, prawda? -
Beth przypomniała sobie przypuszczenie Macka, że Beth poznała jego
ciotkę już wcześniej. - Mack uważa, że pani z premedytacją wysłała
go dziś do szpitala, byśmy się spotkali, i że odwiedziny Tony'ego były
tylko środkiem prowadzącym do innego celu.
- Przecież pani dzwoniła do jego biura - przypomniała Destiny. -
Idąc do szpitala, spełnił tylko pani prośbę.
Trudno było temu zaprzeczyć.
- Czy równie ochoczo podjęłaby się pani pośrednictwa, gdyby o
wizytę znanego piłkarza poprosił jeden z moich kolegów?
- Oczywiście - zapewniła Destiny. - Przecież chodzi o chore
dziecko.
Beth nie była pewna, czy może jej dać wiarę, ani też tego, czy
uwierzyłby jej Mack.
- Proszę posłuchać, pani Carlton... - zaczęła.
- Mów mi Destiny, bardzo proszę.
- Doceniam to, co robisz, Destiny, czy też, co próbujesz robić, ale
myślę, że to kiepski pomysł - powiedziała Beth. - Nie jestem
zainteresowana bliższą znajomością z Mackiem, on również. I niech
tak zostanie.
Zamiast rozczarowania, którego się spodziewała, ujrzała, że jej
twarz rozjaśnia się uśmiechem.
- Doskonale - powiedziała Destiny.
- Słucham?
- Uważam, że to doskonała odpowiedź. Będziesz dla Macka nie
lada wyzwaniem - wyjaśniła Destiny. - Uwielbiam to. A co
najważniejsze, właśnie tego potrzeba memu bratankowi. Większość
kobiet aż nazbyt chętnie wskakuje mu do łóżka.
- Nie mam czasu na to, żeby wcielać się w rolę kobiety
stanowiącej wyzwanie dla twego bratanka, czego on podobno
potrzebuje - oświadczyła Beth, lekko zaniepokojona.
Miała przeczucie, że Destiny Carlton nie ustąpi łatwo, jeśli już raz
coś postanowi. Nawiasem mówiąc, wizja wskoczenia do łóżka Macka
nie wydawała się Beth odrażająca. Na wszelki wypadek postanowiła
jednak trzymać się z dala od obojga Carltonów. Mieli pieniądze i
władzę. Jedno z nich miało ponadto plany co do jej dalszego życia,
plany, które wydały się nieco niepokojące.
- Ależ kochanie - przekonywała Destiny - każdy ma czas na
miłość.
Miłość? Wielkie nieba, w jakiż to sposób od zdawkowej rozmowy
o spotkaniu z Mackiem przeszły do tematu miłości?
- Nie ja! - zaprotestowała gwałtownie Beth. - Ja absolutnie nie
mam czasu na żaden związek. Wierz mi, Destiny. Nie mam nawet
kwadransa wolnego. Moje dni są wypełnione co do minuty i ledwie
zdążam zrobić to, co powinnam.
- Znalazłaś w ostatniej chwili czas na kolację ze mną -
przypomniała Destiny. - Równie dobrze możesz więc mieć czas dla
Macka. Weź to pod uwagę, kiedy poprosi cię o spotkanie.
- On nie ma takiego zamiaru. - Beth zniżyła głos. - A jeśliby mu
to przyszło do głowy, odmówię.
Zdecydowanie odmówię. Wystarczy, że Mack mimo wszystko ją
pociąga, nie będzie tracić czasu na odpieranie ataków jego ciotki.
Destiny roześmiała się serdecznie.
- Daj spokój - powiedziała Beth, jakby czytała w jej myślach.
Czuła, że ciotka chce wrócić do tematu wyzwania. - Nie odmawiam
dlatego, żeby dać mu szansę zdobywania mnie. Robię to, ponieważ
nie jestem zainteresowana. Koniec, kropka. I nic tego nie zmieni.
Przecież twój bratanek nie narzeka na brak powodzenia wśród
kobiet, a więc nie będzie rwał włosów z głowy z powodu mojej
odmowy, oczywiście jeśli założymy, że w ogóle chciałby się ze mną
umówić. Prawdę powiedziawszy, nasze pierwsze spotkanie nie
zaczęło się najlepiej. Wyraziłam się o Macku dość obraźliwie, a on to
przypadkiem usłyszał.
- Obraziłaś go? - Destiny wydawała się przerażona.
- Nie miałam pojęcia, że stoi w progu - broniła się Beth.
- Och, nieważne! - prychnęła Destiny. - On naprawdę jest
mężczyzną na medal.
- Jestem tego pewna. Informuję cię tylko, że usłyszał mało
pochlebną opinię o sobie, byś wiedziała, dlaczego nie zechce się ze
mną umówić.
- Och, Mack ma już dość ukrywania się. Tak długo przecież był
osobą publiczną. Teraz jednak na pewno zechce się gdzieś z tobą
pokazać i nie zrazi go niefortunna uwaga na jego temat. - Destiny
pochyliła się ku Beth. - Proszę cię tylko, żebyś pochopnie nie
odrzucała zaproszenia.
- Dlaczego właśnie ja? - spytała Beth zbita z tropu. Dlaczego
kobieta, którą dopiero poznała, nabrała pewności, że ona nadaje się na
partnerkę dla jej ukochanego bratanka?
- Z czasem wszystko stanie się jasne - oznajmiła zagadkowo
Destiny. - Obiecaj mi tylko, że zostawisz mu furtkę.
- Nie mogę - wyznała uczciwie Beth.
W tym momencie rzeczywiście uważała, że najrozsądniejsze, co
może zrobić, to unikać wszelkich kontaktów z Mackiem Carltonem i
jego natrętną ciotką. Z drugiej jednak strony nie mogła się pozbyć
przeczucia, że nie powinna tego robić.
ROZDZIAŁ 3
Mack Carlton dotrzymał słowa. Ilekroć Beth wchodziła późnym
popołudniem do pokoju Tony'ego, zastawała go przy łóżku chłopca.
Zaczął budzić jej uznanie, choć nadal zdecydowana była mieć się
przed nim na baczności.
Czasami, gdy chłopiec spał, Mack siedział w milczeniu, czytając
książkę. Zauważyła, że gustuje w powieściach szpiegowskich, a nie w
książkach o tematyce sportowej, jak mogłaby przypuszczać. Kiedyś
zastała go nawet pogrążonego w lekturze wydanej ostatnio biografii
jednego ze sławnych polityków. Tego dnia znów zyskał nieco w jej
oczach.
Próbowała jednak powściągać te swoje odczucia, mając w
pamięci rozmowę z Destiny Carlton i jej plany.
Niekiedy bywała świadkiem gorących dyskusji Tony'ego z
Mackiem na temat najlepszych zawodników. Mack słuchał chłopca
uważnie i nawet jeśli się z nim nie zgadzał, starannie dobierał słowa,
starając się go nie urazić. Jego opinie traktował poważnie, analizował
je, co uszczęśliwiało Tony'ego. Był dumny, że jego idol rozmawia z
nim jak równy z równym.
Któregoś dnia Beth zastała ich przy grze komputerowej, którą
Mack przyniósł. Pochłonięci rozgrywką, nie zwracali na nią uwagi,
mogła ich więc przez chwilę poobserwować. Rozbawiło ją, że Mack z
takim samym jak Tony zapamiętaniem stara się wygrać, traktując
chłopca jak równorzędnego partnera.
Było coś niezmiernie pociągającego w jego rozwichrzonych
włosach, niedbałej pozie, fascynacji, z jaką wpatrywał się w mały
ekran.
Ku zaskoczeniu Beth, doskonale wyczuwał nastroje Tony'ego.
Wiedział, kiedy namówić chłopca na krótką drzemkę, a kiedy
pobudzić do większej aktywności. Zawsze wychodził wkrótce po
przybyciu jego matki, zdając sobie sprawę, że Maria Vitale chciałaby
być z synkiem sama.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła go pocieszającego w korytarzu
szpitalnym wyraźnie załamaną Marię, złapała się na tym, że szuka
oznak „iskrzenia" między tymi dwojgiem, chemii, o której
wspominała przy kolacji Destiny Carlton.
Gdyby chodziło o kogoś innego, uznałaby to zapewne za typowy
objaw zazdrości, ale w wypadku Macka byłoby to absurdalne. Nie
wiązało jej przecież zupełnie nic z tą eksgwiazdą futbolu. Swe
zainteresowanie uważała za czysto kliniczne, podyktowane chęcią
przekonania się, jak działa owa męsko-damska chemia.
A poza tym Mack to przecież stuprocentowy mężczyzna, cieszący
się opinią znawcy pięknych kobiet. Maria zaś była atrakcyjną kobietą
o oliwkowej cerze, ponętnym ciele, z burzą czarnych włosów. Jej
urodę zakłócało tylko widoczne w oczach znużenie.
Ale dla niektórych mężczyzn, pomyślała Beth, ten dowód
wrażliwości czyniłby ją jeszcze bardziej pociągającą. Zastanawiała
się, czy Mack zalicza się do nich.
Mimo jednak całej swej dociekliwości nie zauważyła z jego
strony ani śladu bliższego zainteresowania samotną matką. Nawet
kiedy ją pocieszał, ograniczał się do słów. A opuszczając pokój
Tony'ego, z reguły szukał Beth.
Upłynął zaledwie tydzień, a Beth już była pewna, że może na
niego liczyć. Nic nie wskazywało na to, by go pociągała, jednak
poświęcał jej znacznie więcej uwagi, niż mogła się spodziewać.
Usłyszawszy pukanie do drzwi gabinetu, znajdującego się obok
laboratorium, spojrzała na zegarek i stwierdziła, że właśnie minęła
szósta. O tej porze Mack zwykle do niej zachodził.
- Proszę - powiedziała, niezadowolona z gorąca, jakie ją oblało na
myśl o spotkaniu.
Drzwi otworzyły się i, tak jak oczekiwała, na progu stał Mack.
- Zajęta? - spytał.
Choć raz powinna potwierdzić, bo byłoby to najrozsądniejsza
reakcja. Te krótkie wizyty stały się jednak nieodłącznym elementem
dnia, bez nich czegoś by jej brakowało.
- Mam wolną chwilę - powiedziała zatem, przekonując samą
siebie, że nie ma nic złego w tym, że pozwala sobie w zaciszu
własnego gabinetu na krótki relaks w towarzystwie przystojnego
mężczyzny. To przecież nic nie znaczy. Dowodzi tylko, że jest młodą
kobietą, o czym w wirze codziennej pracy często zapomina.
- Tyle żeby wyskoczyć na kawę? - spytał z nadzieją w głosie
Mack. - Mnie trochę kofeiny dobrze zrobi. To był długi dzień, a czeka
mnie jeszcze służbowa kolacja o ósmej.
Zaskoczył ją. Nie bardzo wiedziała, jak potraktować to
zaproszenie. W swoim gabinecie czuła się bezpieczna, panowała nad
sytuacją. Natomiast w kawiarni, nawet tak mało romantycznej jak
szpitalna, gdzie Mack stawiałby kawę, równowaga sił mogła zostać
zachwiana.
- Zapraszam na kawę, pani doktor. - Mack roześmiał się, widząc
jej wahanie. - Przysięgam, że nie będę próbował pani uwieść za
automatem ze słodyczami.
- Myślałam po prostu o tym, co mam jeszcze dzisiaj zrobić, zanim
wyjdę - skłamała.
- Jeśli zamierza tu pani siedzieć do późnej nocy, kawa przyda się
pani tak samo jak mnie - przekonywał.
- Racja - zgodziła się, mówiąc sobie, że każda inna odpowiedź
byłaby nietaktowna. W końcu ten mężczyzna przychodzi niemal
codziennie, by podtrzymywać na duchu jednego z jej pacjentów.
Tylko tak może mu się za to odwdzięczyć.
- Ale ja stawiam - zastrzegła.
Propozycja najwyraźniej go rozbawiła, ale nic nie powiedział.
Kiedy szli korytarzem, Beth zauważyła spojrzenia pielęgniarek i
towarzyszące im podekscytowane szepty. Właśnie tego się obawiała.
Powinna wzbudzać szacunek personelu, a nie stać się obiektem plotek
i domysłów.
- Czy to się panu nie nudzi? - spytała, gdy mijali kolejne
wpatrujące się w niego kobiety.
- Co?
- Te kobiety, które na pana wciąż patrzą, rozmawiają o panu,
oglądają się za panem.
- Już tego nie zauważam.
Beth nie wiedziała, czy przemawia przez niego męskie ego, czy
swoista skromność. Zaczynała powoli wierzyć, że osobowość Macka
Carltona to fascynująca mieszanina sprzeczności. Co gorsza,
zaczynała mieć ochotę, by poznać je lepiej.
- Przykro mi, jeśli to panią denerwuje - dodał, obrzucając ją
bacznym spojrzeniem. - Nie przyszło mi do głowy, że moje
towarzystwo może postawić panią w niezręcznej sytuacji, ze względu
na nieuchronne plotki. Może pójdziemy gdzie indziej?
- Nie, zostańmy tutaj. - Potrząsnęła głową. - Nie musimy nigdzie
chodzić.
- Czy pani już coś jadła? - Spojrzał na nią z niepokojem.
- Nie, ale przegryzę coś później albo kupię kanapkę i zjem u
siebie.
Mack popatrzył na bufet.
- Mają tu klopsiki. Jak mogła pani nie zauważyć?
- Znam je! - Parsknęła śmiechem. - Proszę mi wierzyć, że w
niczym nie przypominają niczego, co kiedykolwiek jadł pan w domu.
- A więc precz z klopsikami. - Przyglądał się innym daniom. -
Sałatki wyglądają nieźle - skonstatował.
Zanim zdążyła zaprotestować, wziął dwie i ustawił na tacy, po
czym sięgnął jeszcze po dwie miseczki zupy.
- Krakersy? - spytał.
Skinęła głową, rezygnując z protestów.
- Sądziłam, że o ósmej umówił się pan na kolację - rzuciła.
- Owszem. Czeka mnie łykowaty kurczak i cały wieczór gadania.
Będę szczęśliwy, jeśli w ogóle uda mi się coś uszczknąć. Proszę mi
wierzyć, to wszystko tutaj jest o wiele bardziej apetyczne, a
towarzystwo stokroć lepsze.
Beth usiłowała zbagatelizować ten komplement, ale sprawił jej
przyjemność. Nic dziwnego, że kobiety szalały za Mackiem. Miał
przecież tyle uroku i wdzięku, a całe jego zachowanie było absolutnie
naturalne, bez przybierania pozy, o co skłonna go była wcześniej
podejrzewać.
Postawił na tacy dwa kawałki szarlotki i dwie filiżanki kawy,
szybko podszedł do kasy i niepomny zastrzeżeń Beth, zapłacił, po
czym skierował się do stolika w rogu sali, gdzie nie było tak tłoczno
jak na środku.
Gdy usiedli, Beth rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
- Zawsze robi pan, co chce? - spytała.
- Nie, dlaczego? - Spojrzał na nią zaskoczony.
- Bo nie zostawił mi pan ani sekundy na decyzję tam, przy bufecie
- odrzekła.
- Sądziłem, że woli pani być damą.
- Nie rozumiem... - Oczekiwała jakiejś szowinistycznej uwagi,
która pozwoliłaby jej znowu poczuć do niego niechęć.
- Przekonałem się, że większość kobiet raczej umarłaby z głodu,
niż przyznała się mężczyźnie, że chce im się jeść. Obawiają się, iż od
razu stwierdzimy, że zaczną przybierać na wadze. Ja zresztą lubię
kobiety, które mają apetyt i trochę ciała.
Beth w ostatniej chwili powstrzymała się od uwagi, że jej brakuje
zarówno jednego, jak i drugiego. Powinna była wiedzieć, że Mack nie
jest powściągliwy.
Obrzucił ją szybkim spojrzeniem.
- Powinna pani przybrać parę kilogramów, pani doktor -
zauważył. - Ludzie będą panią traktować poważniej, jeśli przestanie
pani sprawiać wrażenie, że trochę silniejszy wiatr panią przewróci.
- Ludzie, z którymi się liczę, i tak traktują mnie poważnie -
żachnęła się.
- Ale witaminy i minerały w pożywieniu są chyba ważne,
prawda? - Postawił przed nią talerz. - Połykanie gotowych preparatów
witaminowych i wypijanie energetyzujących napojów nie jest
właściwym sposobem odżywiania.
Beth omal się nie zakrztusiła. Skąd on, u licha, wie, co ona
zwykle jada?
- Czym pan się właściwie zajmuje? Podglądaniem mnie przez
dziurkę od klucza w porze posiłku? - obruszyła się.
- Skąd, nie muszę tego robić. - Zaśmiał się. - Duża butelka
kapsułek stoi na pani biurku, a kosz wypełniają puszki po tych
napojach. Jeśli chce pani znać moje zdanie, to prosta droga ku
chorobie.
- Widzę, że jest pan ekspertem w sprawach żywienia - zauważyła
poirytowana, ponieważ miał rację, ale ona nie zamierzała mu jej
przyznać.
- Destiny wpoiła nam podstawy, a reszty dokonali lekarze
klubowi, kiedy jeszcze byłem zawodnikiem - wyjaśnił. - Jedzenie to
paliwo. Bez właściwego paliwa organizm nie pracuje jak należy, w
każdym razie nie na dłuższą metę.
- Zapamiętam to! - warknęła.
- Powinna pani - stwierdził z powagą. - Tony i wiele innych dzieci
liczą na panią. Nie zdoła im pani pomóc, jeśli sama pani się
rozchoruje.
- Przyjęłam i to do wiadomości - powiedziała Beth i wzięła do ust
trochę sałatki, by dowieść, że zrozumiała intencje Macka.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A jak stan Tony'ego? Bez zmian? - spytał wreszcie.
- Sam pan pewnie zauważył, że chłopiec jest coraz słabszy.
Robimy wszystko, by go wzmocnić i zacząć następny cykl
chemioterapii, ale bez efektów. - Zasępiła się. - Może pan spróbuje go
jakoś zachęcić, bo on w ogóle przestał jeść.
- Wiem - powiedział. - Czy wolno mu jeść wszystko? - upewnił
się.
- Tak.
- I nie złamię regulaminu, jeśli coś mu przyniosę?
- Obronię pana przed każdym strażnikiem, jeśli tylko uda się panu
nakłonić Tony'ego, żeby coś zjadł - obiecała Beth.
- Załatwione. Chyba przyszedł mi do głowy dobry pomysł. Mogę
mu opowiedzieć tę historyjkę o paliwie.
- Dziękuję - ucieszyła się Beth. - W ostatnich dniach woli słuchać
pana niż mnie.
- To męskie sprawy. - Mack roześmiał się. - Oczywiście będę
musiał prosić, żeby wpadała pani do nas na pizzę czy frytki. Dzieci
przecież najlepiej się uczą na przykładzie.
- Wciąż próbuje mnie pan utuczyć?
- Tylko troszeczkę.
- Wydaje mi się jednak, że kobiety, z którymi się pana widuje,
mają figury modelek.
- Proszę nie wierzyć we wszystko, co pani zobaczy w gazetach. -
Mack spochmurniał.
- Chce pan powiedzieć, że te zdjęcia kłamią? Jakim cudem?
- Och, zdolny fotograf wiele potrafi. Nawet sobie pani nie
wyobraża, jakich manipulacji może dokonać.
Zanim Beth zdołała zareagować, zmienił temat.
- Nie mówmy zresztą o tym. Słychać coś nowego w sprawie
dawcy szpiku?
Beth nie wiedziała, dlaczego tak nagle zmienił temat. Zrozumiała
tylko, że on nie chce rozmawiać o kobietach w swoim życiu.
- Tony znajduje się na liście oczekujących, ale nie wysyłamy
ponagleń w sprawie dawcy, bo na razie jego stan i tak nie pozwoliłby
na przeszczep.
- Czy mógłbym coś zrobić? - spytał Mack.
- Po prostu niech pan go nadal odwiedza, bo tylko wtedy słyszę
jego śmiech - powiedziała Beth.
- A co z panią, pani doktor? Jak pani się czuje? Bardzo to pani
przeżywa, prawda? Myślę, że coraz silniej. Boi się pani?
Beth starała się stłumić uczucia, w obawie, że nią zawładną. Mack
tymczasem potrafił je wydobyć na powierzchnię, zmusić ją do
swoistej konfrontacji.
- Jestem przerażona - wyznała szczerze.
Ujął jej rękę.
- Nawet lekarzom wolno mieć uczucia.
- Nie, nam nie. - Szarpnęła rękę, choć dotyk jego dłoni działał tak
kojąco, że chętnie tak by pozostała. - Musimy kierować się
rozsądkiem.
- Dlaczego?
- To jedyny sposób, by móc wykonywać ten zawód.
- I nie załamać się, tak? To miała pani na myśli?
Skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Teraz ona
nie była zadowolona z tematu rozmowy.
- Nie możemy porozmawiać o czymś innym? - spytała. -
Wolałabym o tym nie mówić, nie dziś.
- Oczywiście. - Mack odchylił się na krześle. - Możemy
porozmawiać, o czym tylko pani zechce. - Zaśmiał się. - Może o
futbolu?
- Byłaby to najkrótsza rozmowa na świecie, chyba że tylko pan by
mówił.
- Zna pani nas, sportowców. O sporcie możemy mówić w
nieskończoność. Ale oszczędzę pani tego. Co by pani powiedziała na
politykę?
- Czytałam, że pański brat będzie kandydował do rady miejskiej -
powiedziała.
Mack zachmurzył się nieco.
- Cóż, spełnia wolę ojca.
Beth wyczuła w jego tonie irytację.
- Nie wydaje się pan zadowolony - zauważyła.
- Jeśli mój brat rzeczywiście by tego chciał, nie miałbym nic
przeciwko temu, ale prawda wygląda tak, że Richard całe życie stara
się zaspokoić oczekiwania rodziny. Takie poczucie obowiązku i
odpowiedzialności wpajano nam, gdy byliśmy dziećmi.
On potraktował to nadzwyczaj poważnie i bardzo się tym przejął.
Jeden z tych obowiązków to Koncern Running Carlton Industries. To
rodzinna firma, i on ją kocha. Jest zresztą jakby stworzony do
zarządzania. Ale polityka… Nie przypuszczam, by go interesowała.
Zajmie się nią z poczucia obowiązku wobec człowieka, który dawno
zmarł, i będzie to robić dobrze.
- Powiedział mu pan, co o tym myśli? - spytała Beth.
- Richard nie pozwoli sobie nic powiedzieć. - Wzruszył
ramionami. - To on mówi nam, co mamy robić.
- Ma mu to pan za złe?
- Skąd! Gdyby przed laty nie przestał wywierać na nas presji,
prawdopodobnie do dziś tkwiłbym za biurkiem w firmie, co
unieszczęśliwiłoby mnie, a firmę zapewne doprowadziło do upadku.
- Starania jednego człowieka przyniosłyby taki skutek? - spytała z
powątpiewaniem.
- Może i nie, ale na pewno tak by się stało, gdyby w firmie zasiadł
także Ben, nasz najmłodszy brat.
- Chyba czytałam gdzieś, że to artysta. Czy tak?
W oczach Macka pojawiły się wesołe iskierki.
- Czyżby nas pani sprawdzała, pani doktor?
- Nie, ale w lokalnej prasie trudno nie natknąć się na nazwisko
Carlton. Nawet o najmłodszym z braci zdarza mi się więc czegoś
dowiedzieć.
- Skoro tak... - Wzruszył ramionami.
- Czemu miałabym się jakoś szczególnie interesować waszą
rodziną? - dociekała Beth z rozdrażnieniem.
- No cóż, niektóre kobiety uważają, że jesteśmy fascynujący.
- Nie należę do nich - żachnęła się.
- A więc toleruje pani moją obecność tylko przez wzgląd na
Tony'ego?
- Tak.
Przez chwilę patrzył na nią z powątpiewaniem, aż się
zaczerwieniła. Dopiero gdy upewnił się, że ją rozzłościł, odwrócił
wzrok.
Beth oddychała szybko. Żaden mężczyzna nigdy nie wytrącał jej z
równowagi tak jak Mack Carlton. Nie wiedziała, dlaczego tak się
dzieje. Oczywiście miał ciało, które doskonale by się prezentowało w
kalendarzu ze zdjęciami kulturystów, oczywiście był uprzejmy i
wrażliwy, a obie te cechy bardzo ceniła w mężczyznach.
Miał zabójczy uśmiech, bystry umysł i dużo uroku. Po
podsumowaniu jego zalet nie powinna chyba zadawać sobie pytania,
dlaczego ten mężczyzna wytrąca ją z równowagi, ale zastanowić się,
dlaczego nie rzuca się w jego ramiona.
Choć w zasadzie sprawa była prosta. Mack Carlton to bogaty
playboy, były zawodnik, który nikogo i niczego nie traktuje poważnie.
Jego przygody są ogólnie znane, podczas gdy Beth, skromna lekarka,
nadzwyczaj ceniła prywatność i dbała o swą reputację.
A więc jeśli nawet to ciepłe spojrzenie, jakim od czasu do czasu ją
obrzuca, jest szczere, a krótkie spotkania w szpitalu świadczą o
niejakim zainteresowaniu z jego strony, nie może pozwolić, by
zaprowadziły ją dalej, zakładając naturalnie, że on oczekiwałby
czegoś więcej niż tylko wspólnego wypicia kawy czy zdawkowej
rozmowy pod koniec dnia.
Tym gorzej, uznała w duchu, bo coś jej mówiło, że Mack potrafił
nie tylko doprowadzać kobiety do utraty zdrowego rozsądku, ale
również rozpalić je do białości.
Dwa dni po wspólnym posiłku w szpitalnej kawiarni Mack
siedział w poczekalni, czekając, aż badanie Tony'ego dobiegnie
końca. Nagle zobaczył idącego ku niemu Richarda.
- A ty co tu robisz? - zdziwił się. - Nie widzę żadnych
potencjalnych wyborców. - Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu.
- Bardzo śmieszne. Byłem po prostu w sąsiedztwie, a Destiny mi
powiedziała, że mogę cię tu zastać - wyjaśnił Richard.
- Co się dzieje? O co chodzi? Po co tkwisz w poczekalni?
- Badają właśnie chorego chłopca, którego odwiedzam - odparł z
udaną obojętnością Mack.
Richard przyjrzał mu się bacznie.
- Podobno bywasz tu codziennie. Bardzo się widać przejąłeś tym
chłopcem.
- To nie tak - bronił się Mack. - Chłopak nie ma ojca. Uwielbia
futbol. Jedyne, co mogę dla niego zrobić, to wpaść na godzinkę.
- Podziwiam twoje zaangażowanie, ale czy naprawdę chodzi ci
tylko o to dziecko? - dopytywał się Richard.
Mack spojrzał na niego podejrzliwie.
- Co właściwie powiedziała ci Destiny? - spytał.
- Wspomniała, że lekarka, która opiekuje się chłopcem, jest
atrakcyjną kobietą o błyskotliwej inteligencji. - Twarz Richarda
rozjaśniła się uśmiechem. - Na co cię złapała, braciszku? Na ciało czy
na umysł?
- Na nic mnie nie złapała - zaprotestował Mack. - Co za bzdury!
Kiedy będziesz rozmawiał z Destiny, powiedz jej, żeby pilnowała
własnego nosa.
- Ejże, a jakie są na to szanse?
- Przyszedłeś tu, żeby triumfować, co? - Mack spojrzał na brata z
ukosa. - Myślisz, że nie wyplączę się z sieci rozstawionych przez
naszą kochaną Destiny.
- Żebyś wiedział - przytaknął Richard. - A jeśli tak, to chcę być
świadkiem każdej sekundy twej klęski.
- Destiny twierdzi, że nawet nie zna doktor Beth Browning -
powiedział Mack.
- Nigdy nie słyszałeś o niewinnych kłamstewkach? - zdziwił się
Richard. - Jakaż byłaby z naszej cioteczki manipulatorka, gdyby nie
stosowała każdej taktyki, jaka może służyć jej celom? W stosunku do
mnie i Melanie też nie była całkiem uczciwa. Wciągnęła nas w swoją
grę i ani przez chwilę nie miała wyrzutów sumienia.
- Cóż, tutaj nic podobnego nie wchodzi w rachubę. - Mack trwał
uparcie przy swoim. - Nie jestem w typie pani doktor ani też ona w
moim. Jeśli rzeczywiście za tym wszystkim kryje się Destiny, to na
darmo traci czas i energię.
- Zobaczymy. - Richard najwidoczniej nie czuł się przekonany. -
Nie ma szansy, by pani doktor tu zajrzała? Chętnie bym ją zobaczył.
Melanie zasypie mnie pytaniami na jej temat.
- Co za pech! Jestem pewien, że doktor Browning jest dziś na
konferencji naukowej na drugim końcu świata - powiedział Mack i w
tym samym momencie westchnął ciężko. Temat rozmowy zmierzał
właśnie w ich kierunku. - Niewykluczone jednak, że już wróciła.
Richard pokiwał głową i gwizdnął cichutko.
- Nie twój typ, co? Może powinieneś zbadać sobie wzrok.
Mack jeszcze raz spojrzał na Beth, starając się zobaczyć w niej to,
co dostrzegł jego brat. Reprezentowała naturalny, zdrowy typ urody,
ale w porównaniu z pięknościami, którymi zwykł się otaczać,
wydawała się zdecydowanie nieefektowna.
Miała proste włosy, starannie podcięte i uczesane, które aż
prosiły, by je trochę zwichrzyć. Bezpretensjonalny ubiór nie
podkreślał figury, którą zresztą Mack uznał za zbyt szczupłą.
Płaskie obcasy, odpowiednie dla kobiety, która cały dzień jest w
biegu, bynajmniej nie wydłużały jej nóg. Mack miał zdecydowaną
słabość do kobiet na wysokich obcasach, które sprawiały, że ich nogi
zdawały się nie mieć końca. Naprawdę nie wiedział, co takiego
Richard dostrzegał w Beth Browning.
W końcu spojrzał w oczy Beth, która patrzyła na niego z
zakłopotaniem. Odwrócił głowę z poczuciem winy.
- Myślałem, że może zechce pan wiedzieć, że może już pójść do
Tony'ego - powiedziała.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się.
Richard przeniósł wzrok z Beth na Macka i z powrotem.
Wzruszył lekko ramionami.
- Pani pozwoli, że się przedstawię - powiedział. - Jestem Richard,
brat Macka. Jemu chyba odebrało mowę. Czasami mu się to zdarza,
co mogę zrozumieć. Domyślam się, że w pani obecności nawet często.
- Jakoś nie zauważyłam. - Beth oblała się rumieńcem.
- A więc coś w tym musi być, jak mówiłem. - Richard popatrzył
kpiąco na brata.
Zanim jednak zdążył wytłumaczyć, co miała znaczyć ta uwaga, i
wprawić go w jeszcze większe zakłopotanie, Mack klepnął go po
ramieniu, trochę mocniej niż po bratersku.
- Dzięki, że wpadłeś, żeby mi przekazać tę wiadomość -
powiedział. - Wiem, jaki jesteś zajęty. Ucałuj ode mnie Melanie. Aha,
postaraj się pozyskać paru wyborców albo zbierz parę milionów na
kampanię. Będzie ci to potrzebne, bo ja zamierzam głosować na
twego rywala, ktokolwiek nim będzie.
Richard z trudem powstrzymał śmiech.
- Jeśli moja wygrana zależałaby od jednego głosu, to nie zasługuję
na zwycięstwo - stwierdził nieporuszony. - I wcale się nie spieszę,
mogę jeszcze chwilę zostać.
- Nie, nie możesz - zaprotestował Mack. - Odprowadzę cię do
wyjścia.
Ujął Richarda za ramię i skierował ku drzwiom.
- Proszę powiedzieć Tony'emu, że zaraz do niego przyjdę -
zwrócił się do Beth, odchodząc.
- Oczywiście. - Odprowadzała ich zdumionym wzrokiem.
Przy windzie Mack popatrzył bratu w oczy.
- Niech ci nic nie chodzi po głowie, okay? Nic, słyszysz,
braciszku? - ostrzegł.
Richard miał minę niewiniątka.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chciałem po prostu poznać
twoją nową przyjaciółkę.
- Nie wciskaj mi ciemnoty, stary - burknął Mack.
- Ani myślę, ale przecież widzę, jak iskrzy między tobą a panią
doktor.
- Zwariowałeś.
- Nie sądzę. Może zadzwonię do Melanie i powiem, żeby
zaaranżowała wspólną kolację - zaproponował.
- Tylko to zrób, a już będziesz martwy - ostrzegł Mack. Nie
chciał, by brat, ciotka czy ktokolwiek inny zawracał głowę Beth lub
jemu. - Daj sobie po prostu spokój. To nie jest tak, jak myślisz -
tłumaczył. - Od czasu do czasu wpadam do doktor Browning na
krótką pogawędkę, czasem wypijemy razem kawę, to wszystko. Nic
między nami nie ma i nie chcę, żeby było.
- Naprawdę? - Richard zmierzył go spojrzeniem.
- Co cię naprowadziło na te głupie domysły? - Mack patrzył
surowo.
Ku jego zaskoczeniu, Richard wybuchnął śmiechem.
- A niech mnie! - cieszył się. - Destiny znów się udało.
- Nic się jej nie udało! - zawołał Mack, gdy drzwi windy
zamykały się za bratem.
Niestety, jego protest bynajmniej Richarda nie przekonał. Nie
wiedział zresztą, czy on sam jest tego pewien.
ROZDZIAŁ 4
Po niespodziewanym spotkaniu z bratem Mack uświadomił sobie,
że w ciągu ostatnich tygodni nie umówił się na randkę. Może dlatego
był taki rozdrażniony i wytrącony z równowagi.
Niewykluczone, że dlatego tak bardzo tęsknił za towarzystwem
Beth, nie mogąc się doczekać tych paru chwil, które spędzali razem
pod koniec dnia.
Beth była spokojna, mało wymagająca i bardzo kobieca. Widząc
ją na co dzień w szpitalu, trudno było tego nie zauważyć. Zupełny
brak zainteresowania jego osobą przyjmował z prawdziwą ulgą po
wybujałych oczekiwaniach ze strony aż nazbyt wielu kobiet i po
własnych wysiłkach sprostania opinii znanego playboya.
Kiedyś nie miał nic przeciwko temu, ale ostatnio czuł się nią
znużony. Zaczęła mu dokuczać od momentu, gdy uzmysłowił sobie,
że wpłynęła negatywnie na jego wizerunek w oczach Beth.
Pocieszony myślą, że uwaga, jaką poświęca lekarce, nie ma nic
wspólnego z zainteresowaniem nią jako kobietą, przyrzekł sobie
wyjaśnić sytuację tak szybko, jak to okaże się możliwe, zanim jeszcze
ktokolwiek oprócz Richarda zacznie sobie coś roić. Fatalnie by było,
gdyby na przykład Destiny dowiedziała się o cowieczornych
pogawędkach z doktor Browning.
Zamiast od razu wrócić do szpitala, wyjął więc komórkę i
zadzwonił do atrakcyjnej pośredniczki nieruchomości, z którą łączyło
go trochę spraw służbowych i mnóstwo osobistych. W dziesięć minut
później był już umówiony na kolację późnym wieczorem u niej w
domu. Znając przebieg takich wizyt, można było przewidzieć, że
większość czasu spędzą na delektowaniu się deserem.
Zadowolony z posunięcia, które miało dowieść, że Richard
kompletnie się myli się co do jego stosunku do Beth, poszedł do
Tony'ego, by zająć go grą komputerową. Kiedy jednak otworzył
drzwi, zobaczył, jak Beth, skupiona, ze zmarszczonym czołem,
wpatruje się w monitor, usiłując grać. Serce mu żywiej zabiło na ten
widok, choć nie rozumiał dlaczego.
- Dalej, pani doktor - zachęcał Tony. - To nie takie trudne.
- Powiedz to komu innemu - mruknęła, nie odrywając wzroku od
małego ekranu. - Wykiwałeś mnie, Tony. Mówiłeś, że to proste.
- Bo jest proste. - Chłopiec roześmiał się. - Pokaż jej, Mack -
rzucił w jego stronę.
- Nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Beth.
- Ona chce zginąć już na samym początku gry. - Tony przewrócił
oczami.
- Ojej, to niedobrze. - Mack szybko podszedł do Beth.
Stanął za jej plecami i pochylił się, udzielając szeptem
wskazówek. Poczuł zmysłowe perfumy o lekkim zapachu piżma.
Zaskoczyło go to. Był przekonany, że Beth zazwyczaj roztacza lekki
kwiatowy zapach, połączony z wonią środków antyseptycznych. Ten
zapach był nowością, a on nie mógł tak od razu się zorientować, czy
mu to odpowiada. Od razu przyszły mu na myśl zmiętoszone
prześcieradła i intymne chwile w łóżku. To wszystko przez Richarda.
- Proszę odejść - powiedziała Beth, wciąż wpatrzona w ekran. -
Dam sobie radę.
Mack zachichotał, słysząc tę manifestację niezależności.
- Proszę bardzo. - Usiadł na brzegu łóżka.
Chłopiec śmiał się serdecznie.
- Kobiety... - westchnął Mack. - Musisz uważać, co do nich
mówisz. Powinieneś się tego nauczyć jak najwcześniej.
Beth wreszcie oderwała wzrok od monitora.
- Tony, nie słuchaj niczego, co ten mężczyzna będzie mówić o
kobietach - ostrzegła.
- Dlaczego? Widziała pani te babki, z którymi się spotyka? - Tony
popatrzył na nią ze zdziwieniem.
Ku niezadowoleniu Beth, Mack z trudem stłumił śmiech. Wyczuł,
że to nieodpowiednia chwila, by rozbudzać entuzjazm Tony'ego dla
niektórych aspektów życia towarzyskiego idola. Nie było też sensu
zaprzeczać, że ma stajnię „babek", bo żadne z tych dwojga i tak by nie
uwierzyło.
- Myślę, że pani doktor chodzi o to, że nie jestem najlepszym
przykładem do naśladowania w sprawach sercowych - powiedział.
- Tak? - Chłopiec nie spuszczał z niego wzroku.
- Tak, sam tego nie rozumiem, ale kobiety w takich sprawach są
bardzo dziwne. Kiedy indziej porozmawiamy na ten temat jak
mężczyzna z mężczyzną.
- Kiedy mnie tu nie będzie - dodała Beth. - Tony, musisz teraz
odpocząć.
- Ale ja nie jestem zmęczony! - zaprotestował chłopiec.
- Myślę, że pani doktor wolałaby, żebym wyszedł - wyjaśnił
Mack. - Prawdopodobnie zmyje mi głowę za to, że mam na ciebie zły
wpływ.
- Och, niech pan da spokój - powiedziała Beth. - Nie chodzi wcale
o pana, ale o to, że Tony nie powinien się tak forsować.
- Ejże, pani doktor. A kto z nim grał? Nie ja - przypomniał Mack.
Beth zmarszczyła brwi. Wstała, podeszła do drzwi i przytrzymała
je otwarte, patrząc znacząco na Macka. On zaś zwichrzył Tony'emu
włosy, obiecał, że przyjdzie następnego dnia, po czym oboje wyszli z
pokoju.
- Może mi pani powiedzieć, o co chodzi? - Patrzył na nią z
rozbawieniem. - Czyżby była pani zazdrosna?
Gdyby wzrok mógł zabijać, już by stracił życie.
- Nie sądzę - odparła chłodno.
- Musi być przecież powód, dla którego nie chce pani, żebym
opowiadał Tony'emu o kobietach.
- Nie uważa pan, że to może być niestosowne? Chyba pan
zapomniał, że on ma dwanaście lat. Poza tym nie powinien myśleć o
dziewczętach w taki sposób - zaznaczyła.
- Ja w jego wieku już umawiałem się z dziewczyną - odrzekł,
wspominając czule błękitnooką nastolatkę z kręconymi włosami.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - Beth wciąż była zdenerwowana.
- Coś mi mówi, że nie umawiała się pani z chłopakami jako
dwunastolatka. - Mack z trudem wstrzymywał śmiech.
- Nie umawiałam się również jako dwudziestolatka. To zresztą
żaden argument.
- A więc jaki jest ten argument? - Przypatrywał się jej bacznie. - I
dlaczego zwlekała pani tak długo? Przecież jest pani niebrzydka. -
Celowo użył tego określenia, żeby zobaczyć rumieńce na jej twarzy.
Już miała odpowiedzieć, ale się powstrzymała.
- Nie jest pani pewna?
Wzburzenie już nieco opadło. Popatrzyła na niego z lekkim
rozgoryczeniem.
- Niezupełnie.
- Cóż, mnie też się to czasem zdarza. Oczywiście najczęściej
wówczas, gdy zaskoczy mnie naprawdę seksowna kobieta. Czy to
właśnie stało się tutaj? Zaskoczyłem panią, adrenalina podskoczyła i
straciła pani wątek? - dopytywał się.
- Tylko w pana marzeniach. - Znowu ogarnęła ją złość. Okręciła
się na pięcie i odeszła szybko, zostawiając go podminowanego tą
wymianą zdań.
- Zaraz, zaraz, nie powiedziała mi pani, dlaczego tak późno
zaczęła - zawołał za nią.
Beth nawet się nie odwróciła. Z wysoko podniesioną głową
skręciła w boczny korytarz i znikła z pola widzenia. Nie wiedział,
które z nich właściwie zwyciężyło w tej potyczce. Miał wrażenie, że
Beth, choć chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka gra się toczy.
Wszystkie pozytywne wrażenia z ostatnich dni ulotniły się, gdy
Beth szybkim krokiem oddalała się od pokoju Tony'ego. Ten Carlton
doprowadza ją do białej gorączki. To po prostu niedojrzały bufon,
uganiający się za spódniczkami, a w dodatku dumy z tego.
Dawać Tony'emu rady w sprawach kobiet? A cóż on sobie myśli?
Gdyby Maria Vitale dowiedziała się o tym, prawdopodobnie
zabroniłaby mu raz na zawsze wstępu do pokoju syna.
A może nie? Westchnęła. Mack był dobry dla Tony'ego, potrafił
wywołać u niego serdeczny śmiech, i Beth byłaby w stanie wiele mu
wybaczyć za dokonanie tego cudu. Nie znaczy to, rzecz jasna, że musi
lubić Macka czy spędzać czas w jego towarzystwie. Lepiej trzymać
się od niego z daleka, co nie powinno być trudne. W końcu on nie
przesiaduje przez cały dzień w szpitalu.
Ma pracę, ważną pracę według niektórych łudzi, choć akurat ona
się do nich nie zalicza. Ma też rodzinę, inna rzecz, że jedna osoba z tej
rodziny jest po części odpowiedzialna za to, że Mack znalazł się nagle
w życiu Beth. Ma do wypełnienia mnóstwo zadań dla lokalnej
społeczności. No i bogate życie towarzyskie. Biorąc to wszystko pod
uwagę, dziwne się wydaje, że znajduje czas na wizyty w szpitalu.
Unikanie go nie będzie trudne.
Zadowolona ze swego postanowienia, weszła do gabinetu, ale nie
zdążyła jeszcze zamknąć drzwi, gdy pojawił się w nich Mack.
- Znowu pan! - wykrzyknęła, zaskoczona jego widokiem.
- Nie myślała pani chyba, że skończyliśmy rozmowę.
- Byłam przekonana, że tak - powiedziała. - Nie ma pan
przypadkiem randki czy czegoś w tym rodzaju?
- Prawdę mówiąc, tak - odparł - ale mam jeszcze czas na to.
- Na co? - spytała ostrożnie.
- Na to. - Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust.
Pocałunek był delikatny, niepewny, jakby Mack zamierzał
sprawdzić, co go spotka. Beth chciała go odepchnąć, tymczasem
chwyciła się kurczowo jego marynarki, żeby utrzymać się na nogach.
Kolana bowiem nagle się pod nią ugięły, serce zaczęło bić jak
szalone. Wewnętrzny głos szeptał jej, że to szaleństwo, głupota,
zagrożenie. Cała lista ostrzeżeń przebiegała jej przez myśl, aż
wreszcie rozsądek się wyłączył i górę wzięły zmysły.
Usłyszała cichy jęk rozkoszy i uzmysłowiła sobie, że to ona go
wydała. To źle, to bardzo źle.
Ale och... jak dobrze, uznała za moment, gdy Mack lekko odsunął
ją od siebie, jedną ręką podtrzymując jej plecy, drugą delikatnie
unosząc brodę.
Kiedy otworzyła oczy, napotkała jego zaniepokojone spojrzenie.
Nie była w stanie odwrócić wzroku, tak była oszołomiona.
- Co tu się, u diabła, wydarzyło? - spytał Mack.
Beth zorientowała się, że kieruje to pytanie bardziej do siebie
samego niż do niej. Cóż, jeśli nawet tak, to gotowa przyjąć
wyjaśnienie związane z „chemią", którym posłużyła się Destiny, a
którego sens Beth pojęła właśnie po raz pierwszy w życiu.
Przemknęło jej przez myśl pytanie, jak Mack by zareagował na wieść,
że ona i jego ciotka odbyły rozmowę na temat popędu seksualnego.
Wydawało jej się, że byłby zaszokowany.
- Pytałem, co się tutaj wydarzyło - przypomniał.
Ton jego głosu zirytował ją bardziej niż przekonanie, że może
sobie tak po prostu wejść za nią do gabinetu i zacząć ją całować.
- Myślę, że mężczyzna tak bywały w świecie doskonale
rozpoznaje pocałunek - syknęła, mimowolnie przechodząc na „ty".
Cofnęła się za biurko. - Myślę też, że powinieneś już iść.
Ku jej zaskoczeniu, Mack wyglądał na rozbawionego tą
odpowiedzią, a może jej reakcją.
- Pani doktor wycofuje się do narożnika? - zażartował.
- Próbuję zabrać się do pracy. I tak już straciłam przez ciebie dużo
czasu.
- Wspaniały pocałunek nigdy nie jest stratą czasu - odparował. -
Zwłaszcza dla kobiety, która zaczęła się umawiać na randki dopiero
po dwudziestce. Masz sporo do nadrobienia - dodał.
Wspaniały? Czyżby uważał ten pocałunek za wspaniały? Beth
również była tego zdania, ale przecież, jak jej właśnie przypomniał,
nie miała w tej dziedzinie takiego doświadczenia jak on. Czy to miało
być pochlebstwo? A może rzeczywiście uważa, że ona wspaniale
całuje? Na samą myśl o tym cała złość ją opuściła.
- Idź już - powtórzyła, przekonana, że jeśli pozwoli mu zostać, to
się źle skończy. Może ją kusić, by sprawdzić, czy można się całować
jeszcze lepiej.
Nagle przypomniała sobie słowa Macka, że jest umówiony.
Wybiera się na randkę, a całuje inną kobietę? Może takie
postępowanie jest dla niego normą, ale jej jest obce. Trochę to
wszystko podejrzane. Nie, nawet bardzo podejrzane. Zmarszczyła
czoło.
- Idź już - powtórzyła z naciskiem. - Nie powinieneś się spóźniać
na randkę.
- Randkę?- powtórzył jak echo.
- Mówiłeś przecież, że jesteś umówiony - rzuciła z przekąsem.
Mruknął coś i wyjął komórkę.
- Na terenie szpitala nie wolno używać telefonów komórkowych -
upomniała go.
Podniósł słuchawkę jej telefonu i wybrał numer. Ze wzrokiem
utkwionym w Beth wymyślił wymówkę na użytek rozmówcy i
odłożył słuchawkę.
- Odwołałeś spotkanie? - spytała z niedowierzaniem.
- Odwołałem spotkanie - potwierdził.
- Dlaczego?
- Bo idę z tobą na kolację - oznajmił.
- Raczej nie - odparła niepewnie.
- Ależ tak - rzekł z naciskiem. - To dla ciebie zmieniłem plany.
Możesz zrobić dla mnie przynajmniej tyle. Chyba nie zależy ci na
tym, żebym samotnie spędził ten wieczór, co?
Beth nie wiedziała, jak zareagować.
- Dobrze, ale przede wszystkim coś sobie wyjaśnijmy - zaczęła. -
Otóż nie odwołałeś tej randki dla mnie. Nie prosiłam cię o to.
- Nie, ale po tym pocałunku byłabyś zawiedziona, gdybym
postąpił inaczej.
- Nie wydaje mi się. Może pomyślałabym, że niezły z ciebie
krętacz. Ale od początku nie miałam o tobie najlepszej opinii, więc
nie powinno cię to zmartwić.
- Bardzo sprytne.
- Jeszcze nie skończyłam - ciągnęła. - Otóż mnie nic do tego, czy
spędzisz ten wieczór sam, czy też z jedną z tych jakże chętnie
towarzyszących ci kobiet.
- Byłem tego samego zdania jeszcze przed kilkoma minutami -
zgodził się uprzejmie.
- A co się stało, że zmieniłeś zdanie? - spytała ostrożnie.
- Pocałowałem cię i uznałem, że wolę spróbować zrobić to jeszcze
raz, niż iść na spotkanie. - Usiadł na krześle stojącym obok biurka. -
Jeśli masz jeszcze coś do załatwienia, poczekam.
Beth zastanawiała się, czy jego słowa należy traktować poważnie.
Uznała wreszcie, że jeśli to tylko tanie pochlebstwa, bezpieczniej
będzie je zlekceważyć.
- To może trochę potrwać. Naprawdę mam jeszcze sporo pracy.
Sięgnął po czasopismo medyczne, leżące na biurku.
- Nie spiesz się - powiedział. - To nie wygląda na łatwą lekturę, a
zatem przestudiowanie tego zajmie mi zapewne całe godziny.
Poczuła się bezradna.
- Naprawdę nie zamierzasz wyjść, prawda? - Popatrzyła na niego
niepewnie.
- Sam nie - odparł, kartkując czasopismo.
- Nie rozumiem cię.
Mack podniósł głowę i napotkał jej speszone spojrzenie.
- Prawdę rzekłszy, pani doktor, też nie bardzo rozumiem, o co w
tym wszystkim chodzi.
Poczuła nagle, że jej serce bije coraz szybciej.
- Myślę, że mogę przeznaczyć godzinę na kolację - powiedziała
krótko.
- A więc chodźmy. - Z ulgą odłożył czasopismo na biurko.
Wyprowadził ją z gabinetu, ująwszy lekko za łokieć. Beth
stwierdziła, że jego dotyk sprawia jej przyjemność. Kiedy zamiast do
kawiarni szpitalnej skierowali się do wyjścia, spojrzała na niego z
zaciekawieniem.
- Myślałam, że zjemy tutaj - powiedziała.
- Nie dzisiaj.
- Mamy tylko godzinę - przypomniała.
- Powiedziałaś to wystarczająco wyraźnie. Za godzinę
przyprowadzę cię z powrotem, choć będzie to wymagało sporej
zręczności.
W parę minut później zatrzymali się przed jedną z
najmodniejszych nowych restauracji w Waszyngtonie. Kroniki
towarzyskie pełne były nazwisk sławnych łudzi, którzy codziennie
wieczorem musieli odchodzić stąd z kwitkiem. Zaledwie jednak Mack
wyłączył silnik, podbiegł portier, wręczył mu bilet parkingowy i
pomógł Beth wysiąść.
- Proszę przyprowadzić wóz za pięćdziesiąt pięć minut - polecił
Mack.
Mężczyzna rzucił okiem na zegarek i wpisał adnotację na bilecie.
- Oczywiście, panie Carlton. Samochód będzie czekać.
W zatłoczonym holu Mack przyciszonym głosem powiedział coś
do szefa sali. Beth nie dosłyszała słów. Za chwilę już siedzieli przy
stoliku, po czym w okamgnieniu pojawiły się przed nimi dwa parujące
talerze i butelka wody mineralnej.
- Skoro musisz wracać do szpitala, uznałem, że nie zechcesz pić
szampana - powiedział Mack.
- Wystarczy woda. - Beth skinęła głową.
Patrzyła na łososia z rusztu, cieniutkie plasterki ziemniaków
posypanych pietruszką, zielony groszek, po czym popatrzyła na
Macka.
- To dopiero danie! Jak ci się udało osiągnąć to w ciągu... -
spojrzała na zegarek - ...niespełna pięciu minut?
- Bez trudu. - Wzruszył ramionami. - W takim miejscu wystarczy
znać, kogo trzeba.
- A ty znasz szefa sali? - domyśliła się.
- Między innymi.
- Właściciela? - pytała dalej.
- Także.
- Biorąc pod uwagę ten tłum pod drzwiami, podejrzewam, że
zajęliśmy stolik zarezerwowany dla kogoś innego. A może ktoś czeka
na to danie? - Rozejrzała się wokół z niepokojem.
- Nie rób sobie wyrzutów, kochanie. Prawdopodobnie ci ludzie
dostaną wino, żeby jakoś przetrwać.
- Prawdopodobnie? - Popatrzyła na niego zbulwersowana. Nie
była pewna, czy ma się śmiać, czy płakać z powodu absurdalności
sytuacji. - Naprawdę zwędziłeś komuś kolację? I chcesz go przekupić
winem?
- Nie ja - odparł znacząco. - Nawet na chwilę nie zostawiłbym cię
samej.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Jedz - zachęcił ją, chcąc przerwać tę wymianę zdań. - Zegar
nieubłaganie idzie naprzód, a ja zamierzam zamówić deser. Proponuję
lody z kremem i bitą śmietaną. Poleciłbym ci suflet czekoladowy, ale
nie zdążymy.
- Chyba że ktoś nieopatrznie już go zamówił - powiedziała
ściszonym głosem Beth, nie bardzo wiedząc, co ma myśleć o
mężczyźnie, który tylko pstryknie palcami i już to ma, przy czym nikt
nie czuje się urażony. To właśnie wprawiało ją w największe
zdumienie.
- Trafna uwaga - odrzekł Mack i skinął na kelnera.
- Jak możesz! - skarciła go.
- Wolisz lody z kremem?
- Myślę, że to lepszy pomysł - stwierdziła, choć kusiło ją, by
wybrać suflet. - W przeciwnym razie będziemy odpowiedzialni za
zamieszki w restauracji.
- Na deser prosimy lody z kremem i bitą śmietaną, John. Mamy
już tylko dwadzieścia minut.
- Tak jest, proszę pana. - Kelner nachylił się ku niemu. - Jeśli
mają państwo mało czasu, to za niecałe pół godziny będzie gotowy
suflet - powiedział konspiracyjnym szeptem. - Zmienię trochę
kolejność, dla tamtych państwa będzie następny, a ten zapakuję na
wynos.
Mack spojrzał na Beth.
- Co ty na to? Deser w twoim gabinecie?
Beth mogła pochwalić się silną wolą, ale gorący suflet
czekoladowy był w stanie złamać tę wolę. To czy owo mogło się jej w
Macku nie podobać, ale jeśli zdołał zdobyć dla niej ten deser, skłonna
była wiele mu wybaczyć.
- Czekolada jak najbardziej - powiedziała, ulegając pokusie.
Gdy kelner odszedł, Mack popatrzył na nią z zainteresowaniem.
- Dobrze wiedzieć - mruknął.
- Co?
- Że twoją słabością jest czekolada.
- Jedną z wielu - przyznała, gdyż nie miało sensu zaprzeczanie
oczywistości, zwłaszcza że porzuciła wszelkie skrupuły, by tylko
dostać na deser suflet.
- Za odkrycie twoich pozostałych słabości! - Mack wzniósł
szklankę z wodą. Nie spuszczał z Beth wzroku.
Odpowiedziała mu spojrzeniem, starając się zbagatelizować to, że
zachowuje się całkiem nie tak jak powinna. Wielkie nieba, czy istnieje
na świecie choć jedna kobieta, która pozostałaby obojętna na urok
tego mężczyzny? Modliła się w duchu, by to ona okazała się jedną z
tych nielicznych, ale nie widziała na to żadnej szansy.
ROZDZIAŁ 5
Mack nie mógł sobie uzmysłowić, jak to się stało, że wczorajszy
wieczór przybrał tak nieoczekiwany obrót. Wybierał się przecież na
randkę z kobietą, która teraz niewątpliwie nigdy już nie zechce mieć z
nim do czynienia, lecz nagle poczuł nieodpartą chęć pójścia do
gabinetu Beth, by ją pocałować.
Wyznanie Beth, że jako nastolatka nie umawiała się z
chłopakami, wyzwoliło w nim typowo męską reakcję. Gdyby nie znał
siebie, wziąłby to za pociąg do dziewiczej niewinności.
Cóż za nonsens. Nie dość, że Beth nie powiedziała niczego, co by
wskazywało, że jego domysły są słuszne, to na dodatek on
zdecydowanie wolał kobiety z pewnym doświadczeniem.
Nie powstrzymało go to jednak przed wystąpieniem w roli
wyrostka, który koniecznie chce dokonać kolejnego podboju.
Miał piekielne szczęście, że Beth nie odgadła podtekstów
kryjących się za tym pocałunkiem i potraktowała całe zajście ze
spokojem. Okay, pomyślał przełamując ołówek. To, co się stało, nie
świadczy o nim dobrze, ale on nadal nie potrafi sobie wytłumaczyć,
dlaczego w ogóle do tego doszło.
Kiedy, do diabła, przytrafiło mu się coś podobnego? Chyba nigdy.
Nie zwykł stracić kontroli nad sytuacją tak jak ostatniego wieczoru. Z
chwilą gdy dotknął wargami ust Beth, przeniósł się niemal w inny
wymiar, w miejsce, gdzie jego dominującym pragnieniem było
dawanie rozkoszy, i to nie w sposób przypadkowy, lecz w pełni
świadomy.
Nonsens, uznał, przełamując następny ołówek. Doszedł do
wniosku, że musi natychmiast opuścić biuro i przestać rozmyślać,
zanim zabrnie w niebezpieczne rejony, a w każdym razie nim zniszczy
większość materiałów piśmienniczych. Czy to nie on do tej pory
irytował się, że pracownicy nie dbają o sprzęt biurowy?
Wsiadł do samochodu i odruchowo ruszył w stronę szpitala,
zawrócił jednak i wybrał drogę wiodącą do Wirginii. Dawno nie
odwiedzał Bena. Towarzystwo brata artysty zwykle działało na niego
uspokajająco. Ben był człowiekiem bardzo tolerancyjnym, akceptował
ludzi takimi, jacy są.
Nie zadawał wielu pytań, szczególnie od momentu, gdy w jego
własnym życiu zapanował chaos. Nie miał też zwyczaju wtrącania się
w cudze sprawy. Tak, odwiedziny u Bena to zdecydowanie dobry
pomysł. Będzie mógł zapomnieć o niepokojącym wieczorze z Beth.
Kiedy zbliżał się do farmy, krajobraz Wirginii przesuwający się
za oknami samochodu stopniowo zaczął wywierać na niego magiczny
wpływ. Po raz pierwszy w pełni zrozumiał, co skłoniło Bena do
przeniesienia się tutaj po tragedii, którą przeżył. Trudno tu było
odczuwać cokolwiek poza podziwem dla piękna przyrody - gór
osnutych mgłą, soczyście zielonej trawy, rozłożystych dębów i
sylwetek koni pasących się za białymi ogrodzeniami.
Ponieważ Ben rzadko znajdował czas na przyrządzanie posiłków,
a jego lodówka przeważnie świeciła pustkami, Mack zatrzymał się
przed sklepem, gdzie kupił kanapki, frytki i soki, aby brat się nie
złościł, że przerywa mu pracę. Poprosił też o ciasto czekoladowe.
Będzie potrzebował trochę czasu, żeby odwrócić uwagę Bena od
powodu niezapowiedzianej wizyty.
Kiedy wreszcie zajechał pod dom, odsunął od siebie myśli o tym,
co się wydarzyło, jak też obraz Beth, który stał mu cały czas przed
oczami.
Zaparkował w cieniu dębu i poszedł prosto do pracowni,
mieszczącej się w zaadaptowanej na ten cel starej stajni. Nie usłyszał
zaproszenia w odpowiedzi na pukanie, ale wcale go to nie zdziwiło.
Kiedy Ben malował, nie zauważyłby nawet armatnich wystrzałów.
Wszedłszy do środka, zwrócił uwagę na to, że temperatura jest tu
co najmniej o dziesięć stopni niższa niż na dworze, chociaż przez
świetlik w dachu wpadały promienie słońca. Tak jak myślał, Ben stał
przed płótnem. Ręka z pędzlem zawisła w powietrzu, wzrok utkwiony
był w obrazie, lecz Mack odniósł wrażenie, że zamyślenie brata
wynika nie tyle z kontemplacji dzieła, ile ze wspominania smutnych
przeżyć, które skłoniły go do zrezygnowania z miejskiego życia i
zamieszkania na tym odludziu.
- Witaj, braciszku - powiedział.
Ben drgnął, słysząc jego głos, ale upłynęła dobra chwila, zanim
otrząsnął się z zadumy.
- Czyżby nawiedziło was trzęsienie ziemi? - zdziwił się. - To
chyba jedyne, co mogłoby cię skłonić do przyjazdu w ciągu tygodnia.
- O ile wiem, nic się nie stało. Po prostu stęskniłem się za tobą. -
Mack rozejrzał się po pracowni. - Miałem nadzieję, że ujrzę
atrakcyjną modelkę pozującą ci do aktu. - Westchnął zawiedziony.
Ben roześmiał się.
- Maluję pejzaże - przypomniał. - Wiedziałbyś, gdybyś nie był
takim ignorantem w dziedzinie sztuki.
- Cenię sztukę - obruszył się Mack. - Zwłaszcza twoją. Na
drzwiach lodówki mam nawet portret, który narysowałeś.
- Co za zaszczyt! Miałem chyba z sześć lat.
- Już wtedy dobrze się zapowiadałeś - powiedział Mack.
- Jestem pewien, że kiedy będziesz już bardzo sławny, ten
kawałek osiągnie zawrotną cenę - dodał.
- Jeśli nie poplamisz go musztardą albo keczupem - odparował
Ben. - O, przyniosłeś coś do jedzenia - dodał, spostrzegłszy torbę,
którą Mack trzymał w ręku. - Odwołuję wszystkie złośliwości
wypowiedziane pod twoim adresem, jeśli to lunch dla mnie. Gdy tylko
się obudziłem, przyszedł mi do głowy pomysł na obraz i na śmierć
zapomniałem o śniadaniu.
Mack spojrzał na płótno. Tak jak stwierdził Ben, nie był
ekspertem w dziedzinie malarstwa, ale zauważył, że ten obraz w
niczym nie przypomina innych prac brata.
- I co? - spytał. - Udało ci się namalować to tak, jak sobie
wyobrażałeś?
- Niezupełnie - wyznał Ben. - Zabierzmy się do jedzenia. Jeśli
jedna z kanapek jest z befsztykiem, chętnie ją zjem.
- Przewidziałem to i kupiłem dwie takie same - powiedział Mack.
Ben zachichotał.
- Długo trwało, zanim do tego doszedłeś. Przywiozłeś może sok
pomarańczowy?
- Myślałem, że wolisz grejpfrutowy. - Spojrzał na brata z
niewinną miną.
- Bardzo zabawne. Dawaj.
- Do diabła, ale jesteś pazerny! - Mack roześmiał się. - Co to się
stało głodującemu artyście?
- Nigdy nie byłem głodującym artystą - zaprotestował Ben. -
Dziękuję za to naszym rodzicom. Umieram z głodu, ale to coś
zupełnie innego. - Ugryzł kawałek kanapki z befsztykiem, sałatą i
pomidorem i westchnął z rozkoszą. - Nie ma nic lepszego na świecie
niż świeży pomidor w środku lata.
- No, może jeszcze kolba kukurydzy - dorzucił Mack - polana
masłem.
- Albo nadziewany kabaczek - rozmarzył się Ben.
Mack popatrzył na brata z zadumą.
- Uważasz, że udałoby się nam zasugerować Destiny, żeby
przyrządziła nam w niedzielę takie przysmaki?
- Mówiąc ściślej, jesteś zdania, że to ja powinienem podsunąć jej
tę myśl, czy tak? - Ben zorientował się, w czym rzecz.
- To ciebie kocha przecież najbardziej - przypomniał Mack
cierpko.
Ben nigdy by nie przyznał, że ciotka go faworyzuje, a ona sama
nawet na łożu śmierci by się tego wyparła.
- Poza tym ona uważa, że za mało jesz - ciągnął Mack. - Żal jej
ciebie. Wystarczy więc tylko jedno twoje słówko.
- A tobie mowę odjęło czy co? - Ben popatrzył na brata
podejrzliwie. - Nie miałeś dotąd oporów przed podsuwaniem ciotce
pomysłów na przygotowanie ci czegoś specjalnego.
- Prawdę mówiąc, staram się ostatnio jej unikać - rzucił Mack
jakby od niechcenia.
- Czy nie utrudnia ci to trochę dobierania się do tych wszystkich
przysmaków? - Ben spojrzał spod oka.
- Miałem nadzieję, że spakujesz trochę resztek i przyniesiesz mi -
przyznał się Mack.
- Akurat, myślałby kto! - Ben zachichotał. - Znalazła ci więc
kandydatkę na żonę. Czego jej brakuje? Ma krzywe zęby i nosi
okulary? A może po prostu nie odpowiada twojemu ideałowi damskiej
urody?
- Nie jestem aż tak powierzchowny, jak ci się wydaje - żachnął się
Mack. - A poza tym niczego jej nie brakuje. Niczego.
Ben obserwował go przez chwilę.
- Rozumiem - powiedział wreszcie. - Innymi słowy, tym razem
Destiny trafiła w dziesiątkę, a ty przerażony dałeś drapaka.
- Wypchaj się.
- Chcesz o tym pogadać? - Ben przypatrywał mu się z uwagą.
- Nie.
- Ale to strach cię tu przygnał, braciszku - domyślił się.
- Czy naprawdę nie można odwiedzić brata, żeby nie narazić się
na przesłuchanie? - obruszył się Mack.
- Można, ale nie było cię od tygodni, więc musisz mi wybaczyć tę
drobną podejrzliwość.
- A nie możemy pogadać o twoim życiu osobistym? - zapytał
Mack, marszcząc brwi.
- Nie, nie możemy. - Ben natychmiast spoważniał.
- Wybacz - zreflektował się Mack. - Chciałem ci przygadać, a nie
powinienem. Wciąż jeszcze rany się nie zabliźniły?
- Dajmy temu spokój - rzekł posępnie Ben.
Mack spojrzał na niego bezradnie.
- A może nie? Może by ci ulżyło, gdybyś zaczął o tym mówić -
przekonywał.
- Do diabła! Graciela nie żyje! O czym tu mówić? - wykrzyknął
ze złością Ben. Mack rzadko widział swego na ogół spokojnego brata
w takim stanie. - Dlaczego nikt z was tego nie może pojąć?
Mack bardzo chciał podejść do brata i przytulić go, ale wiedział,
że Ben nie zniósłby gestu współczucia czy pocieszenia. Wciąż
obwiniał siebie o śmierć Gracieli i był przekonany, że nie zasługuje na
niczyją sympatię. Miał rodzinie za złe każdą próbę przyjścia mu z
pomocą.
- Wybacz - powtórzył spokojnie Mack. - Nie miałem zamiaru
rozdrapywać twoich ran. To ostatnie, co by mi przyszło do głowy, gdy
tutaj jechałem.
- Niczego nie rozdrapujesz. - Ben posłał mu udręczone spojrzenie.
- To trwa i będzie trwało już zawsze.
Tłumaczenie Benowi, że Graciela nie była warta takiego poczucia
winy i takiego bólu, na nic by się zdało. Mack wiedział to. Nie miał
pojęcia, co musiałoby się stać, by wyrwać Bena ze stanu, w którym
się pogrążał. Z całych sił pragnął jednak, by to coś zdarzyło się jak
najprędzej. Stan przygnębienia, w jakim Ben wciąż tkwił, martwił
wszystkich jego bliskich. Niekiedy odzywał się w nim wprawdzie
dawny, beztroski Ben, ale zdarzało się to niezmiernie rzadko.
- Mógłbym ci jakoś pomóc? - Mack obserwował brata z
niepokojem.
- Nie - odparł Ben ze smutkiem. - Po prostu obiecaj mi, że
będziesz wpadał mimo mego zrzędzenia.
- Możesz być pewien - obiecał Mack.
Ben spojrzał na stół i twarz mu się nieco rozjaśniła.
- Skończysz tę kanapkę? - spytał.
Mack uśmiechnął się.
- Myślałem, że muskularny sportowiec jest w rodzinie tą osobą,
która ma niepohamowany apetyt - odparł, podsuwając bratu napoczętą
kanapkę. - Weź i frytki - zaproponował.
- Muszę wracać.
- Randka?
- Nie.
- Do diabła! Wiesz, że na swój sposób żyję tym, co przeczytam o
tobie w gazetach - powiedział Ben.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale teraz prowadzę życie
na zwolnionych obrotach.
- A więc kryje się za tym jakaś szczególna historia - domyślił się
Ben.
- Ale nie mam zamiaru się nią dzielić - uciął Mack.
- Powiedz przynajmniej, czy to ma coś wspólnego z tą kobietą,
którą znalazła ci Destiny? - Ben nie zamierzał dać za wygraną.
- Przyjechałem do ciebie, bo do tej pory nie wtrącałeś w cudze
sprawy.
- Ale ta wiadomość jest za dobra na to, by ją zignorować -
odparował Ben.
- Wracaj do swego malowidła - odciął się Mack. - Na razie
wygląda jak rozgnieciona dynia. Właśnie taki efekt zamierzałeś
osiągnąć?
- Barbarzyńca!- jęknął Ben.
- Oko mam jeszcze dobre - obruszył się Mack.
- Może na kobiety.
Mack
zmrużył
oczy
i
z
namysłem
przyglądał
się
niedokończonemu obrazowi.
- Bardzo szeroka tylna część ciała kobiety w pomarańczowym
dwuczęściowym kostiumie kąpielowym? - zaryzykował.
- Bliższa prawdy była koncepcja dyni. - Ben wybuchnął
śmiechem.
- No więc co to, u licha, ma być?
- Skoro tak cię bawi zgadywanie, myślę, że pozwolę ci zaczekać
na ostateczny efekt. Wtedy możesz spróbować jeszcze raz.
- Sądzę, że nie będę z tym czekać - stwierdził Mack. - A zatem
jeszcze raz. Na ogół malujesz realistycznie pola, drzewa, strumienie.
- To ma być eksperyment - przypomniał Ben.
Mack popatrzył na niego.
- Można ci coś doradzić? - spytał poważnie.
Ben skinął ostrożnie głową.
- Wsadź to sobie wiesz gdzie - powiedział Mack i uchylił się, gdy
Ben cisnął w niego butelką po soku.
Najważniejsze jednak, że prawie przez godzinę udało się bratu
utrzymać myśli Macka z dala od pewnej bardzo niepokojącej pani
doktor.
- Nie podobają mi się wyniki badania krwi Tony'ego Vitale -
powiedział hematolog. - Nie reaguje na leczenie tak, jak bym
oczekiwał. Myślę więc, że trzeba by się zastanowić nad transfuzją,
zanim jeszcze bardziej osłabnie.
Beth westchnęła. Nie umiała sformułować przekonujących
kontrargumentów, ale obawiała się, że wiadomość o transfuzji fatalnie
odbije się na samopoczuciu chłopca i jego matki. Od razu się
zorientują, że wszelkie inne środki zawiodły.
Transfuzje były wprawdzie powszechnym zabiegiem u dzieci w
takiej sytuacji jak Tony, ale żadne z nich nie było tym uszczęśliwione,
nawet jeśli potem przez pewien czas czuło się lepiej.
- Nie zgadzasz się? - spytał Peyton Lang.
- Nie tyle nie zgadzam się, ile wiem, jak bardzo to zniechęci
Tony'ego i jego matkę do dalszej terapii. Naprawdę miałam nadzieję,
że ten ostatni lek i smakołyki, które przynosi Mack, sprawią cud i
spowodują wzrost liczby krwinek przynajmniej na krótki okres.
- I ja miałem taką nadzieję - powiedział Peyton. - Wyczerpują się
jednak nasze możliwości.
- Nie możemy rezygnować! - W głosie Beth pobrzmiewała
histeria.
Peyton rzucił jej ostre spojrzenie.
- Tym razem możemy przegrać. Dobrze o tym wiesz, Beth.
Najwyższy czas, żebyś zaczęła się przyzwyczajać do tej
ewentualności. A może powinnaś się na jakiś czas wycofać, pozwolić,
by jeden z kolegów prowadził Tony'ego?
- Wykluczone - żachnęła się. - A poza tym to tylko ewentualność.
Ewentualność, z którą się nie pogodzę, dopóki są jeszcze jakiekolwiek
możliwości działania. On jest taki dzielny. Nie zasługuje na to, by
przegrać walkę.
- Żadne z nich nie zasługuje - zauważył smutno Peyton.
- No właśnie. - Beth była wyraźnie zmęczona tą rozmową. - A
więc dobrze. Zaplanuj transfuzję na rano. Ja porozmawiam wieczorem
z matką chłopca.
Hematolog chciał coś dodać, ale tylko wzruszył ramionami i bez
słowa wyszedł z pokoju. Są rzeczy, których nie da się powiedzieć
głośno, nawet jeśli dwie osoby myślą to samo. Żaden lekarz nigdy nie
przyzna, że zbliża się klęska.
Beth poczuła tak dobrze jej już znane uczucie bezsilnej złości.
Musi wrócić do laboratorium i przejrzeć jeszcze raz ostatnie wyniki
swoich badań. Pierwszy etap prac początkowo nie wyglądał
obiecująco, ale teraz dostrzegła pewne szanse.
Potrzebowała jednak więcej czasu, by zakończyć badania i
przyjść z pomocą Tony'emu oraz kilkorgu innym dzieciom. Miała
właśnie opuścić gabinet, gdy pojawił się Mack. Rzucił na nią okiem i
poprowadził z powrotem do biurka.
- Co się stało? - spytał. - Usiądź. Wyglądasz okropnie.
- To właśnie każda kobieta pragnie usłyszeć - mruknęła i opadła
na fotel. Była wdzięczna, że ją zatrzymał. Im bardziej uda się odwlec
rozmowę z Marią i Tonym, tym lepiej.
- Nie przyszedłem tu, by prawić ci komplementy.
- Oczywiście, że nie. Więc po co?
- Byłem u Tony'ego. Kiepsko wygląda - powiedział.
Beth skinęła głową. Skoro zauważył to nawet laik, jej decyzja
sprzed paru minut była słuszna.
- Musimy zrobić mu transfuzję, to pozwoli zyskać trochę czasu -
oznajmiła.
- Trochę czasu? - Mack znieruchomiał. - O czym mówimy, Beth?
O dniach? Tygodniach?
- O niczym więcej.
- A co z transplantacją szpiku?
- Teraz nie można by jej przeprowadzić. Zbyt wielkie ryzyko -
wyjaśniła.
- Przecież dopiero powiedziałaś, że on ma przed sobą kilka dni,
najwyżej tygodni. Może więc należałoby jednak podjąć to ryzyko? -
dopytywał się.
- Obowiązuje określony tryb... - zaczęła, ale urwała, bo w oczach
Macka odbiła się udręka. - Przykro mi.
- Nie przyjmuję tego do wiadomości - żachnął się.
- Nie mamy wyboru.
- Ja mam. Znajdziemy innego lekarza, inną metodę leczenia. Ten
chłopiec nie umrze, dopóki nie zrobimy wszystkiego, co w naszej
mocy.
Beth starała się nie przejmować faktem, że Mack nie ufa jej w
kwestii ratowania Tony'ego. Aż za dobrze znała to uczucie bezsilnej
złości. Jeśli choć przez chwilę uważałaby, że inny lekarz czy inna
terapia mogą poprawić rokowania chłopca, sama by poprosiła o
konsultację.
- Mack, właśnie w tym szpitalu możemy zrobić najwięcej -
zapewniła spokojnie.
- Ale rezygnujecie z ratowania go.
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Nigdy. Staram się tylko
patrzeć realnie.
- Do diabła z tym! - krzyknął, ale zaraz westchnął i popatrzył na
nią skruszony. - Wybacz. Wiem, że nie powinienem tak mówić. Wiem
też, jak bardzo starasz się mu pomóc. Zdaję sobie sprawę, ile cię to
kosztuje.
- W porządku. Wierz mi, bardzo dobrze cię rozumiem i nie mam
żalu.
- Teraz rozumiem, dlaczego wyglądasz na wykończoną. -
Popatrzył jej w oczy. - A więc jaki masz plan?
- Rano transfuzja, a potem będziemy czekać na skutek - wyjaśniła
Beth. - Nie zaszkodziłaby krótka modlitwa.
- Dobrze. - Mack skinął głową. - Pójdziesz ze mną do Tony'ego? -
Wyciągnął do niej rękę.
- Właśnie chciałam to zrobić - powiedziała.
Chwyciła jego dłoń, bo rozpaczliwie potrzebowała kontaktu z
kimś, kto dzielił jej niepokój. Pragnęła też, by ktoś dodał jej otuchy,
tak by niezależnie od tego, co się stanie z Tonym, mogła nadal
funkcjonować i walczyć o życie innych dzieci.
Mack ścisnął jej rękę.
- A może byśmy wstąpili do kaplicy? - zaproponował.
- Czytasz w moich myślach. - Uśmiechnęła się.
Zdarzało się to coraz częściej. Zaczęła już nawet uważać za
oczywiste, że łączy ją z Mackiem taka więź, przy której niepotrzebne
są słowa.
- Doktor Beth jest bardzo ładna, prawda? - Tony wpatrywał się w
twarz Macka.
Starał się zignorować pytanie, nie chcąc się wdawać w dyskusję
na ten temat. Podał chłopcu komiksy, o które ten prosił.
- Patrz, Tony - powiedział. - Nie miałem pojęcia, że jest tylu
nowych Supermanów.
- Nie odpowiedziałeś, Mack. - Chłopiec nie spuszczał z niego
wzroku. - Nie uważasz, że doktor Beth jest bardzo ładna?
- Owszem, jest - westchnął Mack.
- Może powinieneś się z nią umówić czy coś w tym rodzaju. Na
pewno się zgodzi.
Mack miał dość kłopotów z zabraniem Beth na szybki posiłek
poza szpitalem, tak że umówienie się na randkę w ścisłym tego słowa
znaczeniu przypuszczalnie w ogóle nie wchodziło w rachubę. Nie
chciał jednak burzyć swego wizerunku w oczach chłopca.
Tony obserwował go z zatroskaniem.
- Próbowałeś? Chyba cię nie odpędziła? - zaniepokoi się. -
Rozzłościłeś ją?
- Nic podobnego. Nic takiego nie zrobiłem, ale pani doktor jest
bardzo zajęta. Wykonuje przecież bardzo odpowiedzialną pracę.
- Wiem, ale myślę, że powinna się z tobą umówić, żeby trochę
odpocząć, i w ogóle. Wiesz, o co mi chodzi? Czasami jest taka
smutna. - Chłopiec patrzył na niego wyczekująco.
- Zauważyłem - przyznał Mack.
Istotnie, czasami zastanawiał się, jak Beth wytrzymuje tak
obciążającą pracę. Dzisiejszy dzień był chyba najgorszy ze wszystkich
od chwili, gdy się poznali. Nawet Mack byli wstrząśnięty
beznadziejną wizją przyszłości Tony'ego.
Kiedy z kaplicy zmierzali do pokoju chłopca, Beth otrzymała
wiadomość z izby przyjęć i szybko odeszła bez słowa wyjaśnienia.
Poszedł więc do Tony'ego sam, mając nadzieję, że ona za chwilę
wróci. Jeśli jednak wezwano ją do nagłego wypadku, być może będzie
tego wieczoru potrzebowała towarzystwa, może nawet kolacji w
miejscu, które pozwoli jej zapomnieć na chwilę o szpitalu.
Popatrzył uważnie na Tony'ego. Chłopiec wyraźnie słabł. Leżał
oparty o poduszki, zaledwie o ton bielsze od jego mizernej twarzy.
- Jak się czujesz, kolego? - spytał Mack.
- Trochę zmęczony.
Macka zaskoczyła ta odpowiedź. Na ogół Tony wręcz szarżował,
gdy chodziło o zdrowie. Przyznanie się do zmęczenia świadczyło o
tym, że jest wykończony. Mack przypomniał sobie, co mówiła Beth o
transfuzji, ale wiedział, że chłopiec nie zdaje sobie jeszcze sprawy z
tego, co go czeka.
- Prześpij się trochę - powiedział. - Musisz być w dobrej formie,
gdy przyjdzie mama.
- Ale przecież ty jesteś - słabo zaprotestował Tony. - I przyniosłeś
komiksy...
- Będą tu, kiedy się obudzisz, i ja też - obiecał. - A teraz zamknij
oczy i spróbuj się zdrzemnąć.
Tony walczył z opadającymi powiekami.
- Mack... - zaczął.
- Co, kolego?
- Mógłbyś przy mnie posiedzieć?
- Pewnie. - Mack ostrożnie przysiadł na brzegu łóżka.
Zauważył, że każdy ruch wywołuje na twarzy chłopca grymas
bólu. To kolejny znak, że jego stan się pogarsza. Zaledwie usiadł,
poczuł chłopięcą dłoń wsuwającą się w jego rękę. Łzy stanęły mu w
oczach.
- W porządku - rzekł uspokajająco. - Możesz spać, a ja posiedzę
przy tobie.
- Mogę ci coś powiedzieć? - spytał chłopiec.
- Oczywiście.
- Ale nie powiesz mamie ani doktor Beth?
- Nie - obiecał Mack.
- Czasami boję się zamknąć oczy - wyszeptał Tony. - Boję się, że
już się nie obudzę.
Mack z trudem powstrzymał łzy.
- Nie powinieneś się tym martwić - uspokoił go. - Nic ci się nie
stanie, kiedy ja tu jestem.
Tony otworzył oczy i popatrzył na niego poważnie.
- Może się stać, Mack - powiedział. - A jeśli się naprawdę stanie,
powiesz mamie, że ją kocham?
Mack z najwyższym trudem nad sobą panował.
- Myślę, że twoja mama o tym wie - powiedział - ale i tak jej
powiem.
Tony westchnął i zasnął, mocno trzymając rękę przyjaciela.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy Beth opuściła wreszcie oddział intensywnej terapii, czuła
się wykończona. Stan młodego pacjenta, którego przywieziono z
ciężką reakcją na chemioterapię, został w końcu ustabilizowany, tak
że można było zawieźć dziecko do sali chorych. Beth marzyła o tym,
żeby być już w domu, wejść do wanny, potem wsunąć się pod kołdrę i
spać przez miesiąc.
Musiała jednak odegnać od siebie tę wizję. Odetchnęła głęboko,
uspokoiła się nieco i poszła do pokoju Tony'ego, żeby przygotować go
na jutrzejszą transfuzję. Obawiała się spotkania z matką chłopca, która
usłyszała ostatnio tyle złych wiadomości, że ta mogła okazać się już
ponad jej siły.
W kącie korytarza obok pokoju Tony'ego stał ze zwieszonymi
ramionami i przymkniętymi oczami Mack. Opierał się o ścianę i
wyglądał na równie zmęczonego jak ona sama.
- Nic ci nie jest? - spytała.
Potrząsnął głową, wracając do szpitalnej rzeczywistości, i
uśmiechnął się smutno.
- Jak ty to wytrzymujesz dzień w dzień? - spytał ze szczerym
podziwem.
Odruchowo zerknęła na drzwi pokoju Tony'ego.
- Trudna sytuacja? - domyśliła się. Skinął głową.
- Można to tak określić. Tony poprosił mnie, żebym, jeśli umrze
w czasie snu, powiedział jego mamie, że ją kocha.
- O Boże - szepnęła Beth. - Tak mi przykro, Mack.
- Nie musi ci być przykro z mojego powodu - żachnął się. - Niech
ci będzie przykro z powodu Tony'ego. Żadne dziecko zresztą nie
powinno nigdy znaleźć się w takiej sytuacji. Nie powinno dźwigać
takiego ciężaru. Mój Boże, jak on to znosi?
Beth położyła dłoń na ramieniu Macka. Poczuła, że jego mięśnie
pod skórą się naprężają.
- Jestem jak najdalsza od tego, by nie przyznać ci racji, ale
przecież życie nie jest ani sprawiedliwe, ani godziwe. Jeśli nie możesz
przyjąć tego do wiadomości, lepiej nie wybieraj zawodu lekarza.
- A ty godzisz się z tym? - spytał z powątpiewaniem.
- Muszę - odparła. - Nie jest to łatwe, ale cóż mi pozostaje?
Skupiam całą uwagę na naszych zwycięstwach, a nie na przegranych
bitwach.
- Nie zazdroszczę ci. W porównaniu z twoimi przeżyciami
zawodowymi kontuzje, których doznawałem podczas niedzielnych
meczów, to kaszka z mlekiem.
Beth zmusiła się do uśmiechu.
- Może i ja powinnam kiedyś spróbować gry w piłkę?
- Myślę, że bardzo by ci w tym pomogły twoje zręczne ruchy.
Masz silne ręce?
- Jak u dziewczynki.
- No tak, wyobrażam sobie. - Popatrzył jej w oczy. - Wiesz, co
jeszcze chodziło dziś Tony'emu po głowie?
- Co? - spytała z lękiem.
- Uważa, że powinienem się z tobą umówić. - Mack z
niedowierzaniem potrząsnął głową. - Ten dzieciak jest tak chory, a
chce mu się bawić w swaty.
- To tylko jeszcze jeden dowód, że życie toczy się dalej. - Beth
uśmiechnęła się smutno. - Nawet takie dziecko jak Tony to widzi. -
Obserwowała napiętą twarz Macka i doszła do wniosku, że
zaangażował się w sprawę chłopca znacznie bardziej, niż można było
się spodziewać. - Wiesz co? Złamię ślubowanie i zaproszę cię na
randkę.
- Ślubowałaś, że mnie nie zaprosisz? - Patrzył na nią ze
zdumieniem.
- Ślubowałam, że nigdy nie zaproszę żadnego mężczyzny -
poprawiła.
- Miałaś szczególny powód?
- To daje mężczyźnie złudzenie, że zdobył przewagę - wyjaśniła.
- A ty wolisz panować nad sytuacją?
- Raczej tak.
- Ale jesteś skłonna zrobić dla mnie wyjątek? - upewniał się.
- No tak i nie każ mi tego żałować, co na pewno nastąpi, jeśli
zareagujesz tak, jak można by się spodziewać, znając ciebie. To tylko
kolacja, Mack. Nic więcej. Niech cię nie rozpiera męska duma.
- Myślę, że potrafię ją opanować. Podobnie jak własne hormony,
jeśli do czegoś dojdzie.
Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Widzę, że jesteś zdecydowany przekroczyć granicę. Uważaj, bo
mogę cofnąć zaproszenie.
- Nic podobnego. Żal ci mnie, a poza tym nie zamierzam
przekraczać żadnych granic, rozważałem rzecz czysto teoretycznie -
odrzekł. - Zwłaszcza że na samą wzmiankę o tym na twoje policzki
wróciły rumieńce.
Beth zmarszczyła brwi. Mack starał się wyglądać na skruszonego.
Prawdopodobnie tylko udawał, ale zbagatelizowała to.
- No dobrze. Zaczekasz, aż porozmawiam z panią Vitale? A
potem zabiorę cię gdzieś na kolację.
Popatrzył na nią pełen nadziei.
- Do domu? Właśnie tam chciałbym spędzić dzisiejszy wieczór.
W twoim, moim, bez znaczenia. Nie mam nastroju na przebywanie
wśród ludzi.
Doskonale go rozumiała. Ciągłe bycie w centrum zainteresowania
jest z pewnością uciążliwe nawet wówczas, gdy wszystko w życiu
układa się bez zarzutu. Ale znajdować się pod obstrzałem wtedy,
kiedy jest się przygnębionym, tak jak Mack dzisiejszego wieczoru,
musi być nie do zniesienia.
Usiłowała sobie przypomnieć, czy ma w domu coś do zjedzenia,
bo zakupy spożywcze nie były jej najmocniejszą stroną, po czym
skinęła głową.
- Znajdzie się coś, co wrzucę do garnka bez obawy, że się
otrujemy.
- To mi odpowiada.
- Zaczekaj kilka minut - poprosiła Beth.
- Nie spiesz się. - Uśmiechnął się. - Jeśli chcesz zrobić
przyjemność Tony'emu, powiedz mu, że zapraszasz mnie do siebie.
- Obawiam się, że za bardzo by go to zachęciło do dalszego
swatania! - Roześmiała się.
Mack nie mógł ochłonąć ze zdziwienia, że Beth go zaprosiła.
Musiał rzeczywiście sprawiać wrażenie bardzo przybitego, skoro
wzbudził takie jej współczucie. Niezależnie od oczywistej przyczyny
zaproszenia, cieszył się, że będzie miał okazję zobaczyć jej
mieszkanie i być może dostrzec coś, co pozwoli mu lepiej ją poznać.
Z każdym kolejnym spotkaniem wzrastało jego zainteresowanie tą
kobietą.
Taka osoba jak Beth, zaangażowana bez reszty w pracę, oddana
dzieciom znajdującym się w tragicznej sytuacji, była w świecie, w
którym się obracał, kimś niespotykanym. Z minuty na minutę wzrastał
jego podziw. On spełniał dobry uczynek, odwiedzając w wolnym
czasie Tony'ego, ona jednak wykonywała iście herkulesową pracę,
poświęcając chorym dzieciom swoje życie.
Kiedy wreszcie wyszła z pokoju Tony'ego, spojrzała na Macka z
roztargnieniem i skinęła, by za nią szedł.
- Zaraz idziemy, wezmę tylko torebkę i klucze - powiedziała. -
Zapiszę ci adres.
W chwilę później podała mu kartkę z adresem domu na obrzeżach
Georgetown. Miał wrażenie, że wybrała to miejsce nie tyle ze
względu na prestiżowe sąsiedztwo, ile na bliskość szpitala i szybki
dojazd w razie pilnego wezwania.
- Do zobaczenia za dziesięć minut - rzuciła, wsiadając do swego
samochodu. Auto Macka stało na parkingu dla gości.
Już miał tam pójść, gdy zobaczył wyraz wahania na jej twarzy.
- O co chodzi? - spytał.
- Usiłuję sobie przypomnieć, czy mam wino. Chyba nie. Jeśli
chciałbyś się napić, to wstąp po drodze do sklepu - poprosiła.
- Jestem za bardzo zmęczony na wino - odparł - ale może ty masz
ochotę?
- Nie, chyba że chodzi ci o to, żebym zasnęła nad talerzem. -
Potrząsnęła głową.
Obserwował jej drobną, delikatną twarz.
- Posłuchaj, Beth, naprawdę jestem ci wdzięczny za zaproszenie,
ale możemy z tym poczekać.
- Oboje powinniśmy coś zjeść - stwierdziła autorytatywnym
tonem lekarza. - Nie wlecz się tylko, bo każę ci jeść szpinak.
- Tak się składa, że uwielbiam szpinak. - Roześmiał się.
- O Boże, ciotka rzeczywiście dobrze cię wytresowała.
- Dajmy spokój ciotce. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Na
razie... - rzucił i musnął ustami jej czoło, zanim zdążyła zamknąć
drzwiczki samochodu. - Jedź ostrożnie.
W drodze ze szpitala Mack zatrzymał się przed kwiaciarnią, kiedy
więc zjawił się na progu małego domu z cegły, trzymał w rękach
ogromny bukiet kwiatów.
Dzwoniąc do drzwi, uświadomił sobie, że od dawna już nie czekał
na żadną randkę tak niecierpliwie.
Fakt, że inicjatorką tego niespodziewanego spotkania jest kobieta,
która, jak mu się początkowo zdawało, wcale go nie pociąga, tracił na
znaczeniu, podobnie jak i to, że w programie spotkania nie było seksu.
Cieszyła go po prostu perspektywa kolacji i interesującej rozmowy,
wszystkiego zresztą, co mogło opóźnić jego powrót do domu, gdzie
dręczyłyby go smutne myśli o Tonym.
Na widok kwiatów oczy Beth rozbłysły radością, co Macka
bardzo wzruszyło. Domyślił się, że niewielu mężczyzn obdarzało ją
kwiatami, gdyż jej chłodne, profesjonalne zachowanie mylnie
interpretowali jako odrzucenie kobiecych upodobań.
- Och Mack. - Uśmiechnęła się, wtulając twarz w kwiaty. - Co ci
strzeliło do głowy?
- Dżentelmen przychodzący z wizytą zawsze coś przynosi
gospodyni - wyrecytował.
- Przypomnij mi, żebym podziękowała twojej ciotce za wpojenie
ci dobrych manier - odparła. - Mam nadzieję, że znajdę dostatecznie
duży wazon. Wykupiłeś całą kwiaciarnię?
W zasadzie tak. Sprzedawca już zamykał, więc zależało mu, żeby
sprzedać jak najwięcej. Były lilie i róże, goździki i frezje, gerbery i
irysy, i całe mnóstwo innych, których nazw Mack nie znał. Pod
wpływem impulsu poprosił o wszystkie. Jeśli ktokolwiek na świecie
zasługiwał na to, by być rozpieszczanym, to z pewnością Beth, która
miała za sobą tak ciężki dzień. Życzyłby sobie tylko, żeby kwiaty
mogły poprawić i jego nastrój.
Zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić dla Beth. Może
powinien jej załatwić dzień odnowy biologicznej, o której kobiety tak
często rozmawiają?
- Mack?
- Słucham.
- Dokąd idziesz?
- Ach, rzeczywiście - zreflektował się i stanął na środku
przedpokoju. - Właśnie wyobrażałem sobie ciebie w okładach z alg.
- Masz bujną wyobraźnię - rzekła, wskazując mu drogę do kuchni.
- Robiłaś sobie kiedyś takie okłady? - zaciekawił się.
- Czas i budżet mi na to nie pozwalają - odparła, wyraźnie
rozbawiona. - A ty?
- Nie, skąd! - Wzdrygnął się. - Ale słyszałem, jak kobiety o czymś
takim rozmawiały. Pomyślałem, że może by ci się to spodobało.
- Kto wie? Może kiedyś spróbuję, jeśli trafi mi się wolny dzień. -
Zamyśliła się na moment. - Choć wydaje mi się to stratą czasu i
pieniędzy.
- Zrobienie sobie drobnej przyjemności nigdy nie jest stratą czasu
i pieniędzy zwłaszcza przy twoim charakterze pracy. Powinnaś trochę
bardziej o siebie dbać.
- Czy to twoja nowa misja? - Spojrzała na niego spod oka. - Nie
dość ci rozweselania Tony'ego, teraz chcesz sprawiać przyjemność i
mnie?
Tak właśnie było. Nie znaczyło to bynajmniej, że się w niej
zakochał. Zwykła przyzwoitość nakazuje przecież troszczyć się o
kogoś, kto spędza życie na opiekowaniu się innymi.
- Właśnie tak - odrzekł. - Zaraz przedstawię ci mój plan.
- Nie masz przypadkiem całej drużyny piłkarskiej na głowie?
Jedenastu mężczyzn? Bo chyba tylu ich jest, prawda?
- Na boisku tak, ale dochodzą jeszcze ci z ławki rezerwowych.
Aha, przypomnij mi, żebym ci przyniósł książkę wyjaśniającą zasady
futbolu.
- To na nic. Nawet do niej nie zajrzę. Ale nie wymiguj się od
odpowiedzi. Mówiłam, że masz własne obowiązki, które z pewnością
zajmują ci sporo czasu.
- To zupełnie co innego - odrzekł. - A poza tym ci chłopcy mają
trenerów, którzy dbają o ich odżywianie, treningi i ogólną sprawność.
A kto dba o ciebie?
- Ja jestem dorosła i jestem lekarzem. Doskonale mogę sama o
siebie zadbać.
- A robisz to? - spytał Mack.
- Oczywiście.
- Aha, a kiedy miałaś ostatnio wolny dzień? - Popatrzył na nią z
powątpiewaniem.
Długo się zastanawiała. Widział, że nie może sobie przypomnieć.
- Wystarczy. Od razu widać, że przed całymi tygodniami, jeśli nie
miesiącami.
- Właściwie to miałam wolne zeszłej niedzieli. - Westchnęła. -
Ale wezwano mnie około południa i już zostałam w szpitalu.
- Właśnie o tym mówię. Nie jesteś z żelaza. Co będzie, jeśli się
rozchorujesz?
- Nie rozchoruję się. - Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. -
Dziękuję ci za troskę, ale to niepotrzebne. - Wskazała na lodówkę. -
Masz do wyboru jajecznicę albo... - zawahała się - ...albo jajka
sadzone lub omlet, o ile ser jeszcze nadaje się do jedzenia. - Wyjęła
żałośnie wyglądający kawałek żółtego sera.
- Gdzie jest telefon? - spytał Mack.
- Za tobą, na ścianie. Dlaczego pytasz?
Mack już wybierał numer.
- Jadasz mięso? - rzucił przez ramię.
- Tak, ale co ty robisz?
- Nie widzisz? A pieczone ziemniaki?
- Uwielbiam.
- Witaj, Williamie - zaczął, gdy po drugiej stronie podniesiono
słuchawkę. - Możesz przygotować dwie porcje filet mignons,
pieczone ziemniaki w kwaśnym sosie, sałatkę cesarską i jakiś deser
czekoladowy?
- Oczywiście, proszę pana - odpowiedział szef jednej z restauracji
w Georgetown, należącej do przedsiębiorstwa Carlton Industries. -
Przysłać do pana?
- Nie, nie do mnie. - Mack podał adres Beth. - Wystarczy wam pół
godziny?
- Oczywiście. Już się robi, panie Carlton.
- Dziękuję, Williamie. Ratujesz mi życie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, sir.
- Ach, i jeszcze jedno - rzucił Mack.
- Słucham?
- Czy mógłbyś wstrzymać się przynajmniej do rana z
poinformowaniem o tym Destiny?
- Sir, nie przekazuję żadnych informacji pańskiej ciotce! -
obruszył się William.
- Oficjalnie nie - przyznał Mack. - Ale ona ma sposoby, żeby z
ciebie wszystko wyciągnąć, prawda?
William zachichotał.
- Pańska ciotka jest bardzo przebiegła - rzekł. - Potrafi dowiedzieć
się wszystkiego, co chce wiedzieć. Większość mężczyzn uważa, że
nie sposób jej się oprzeć.
- Oprzeć nie oprzeć, postaraj się jednak tym razem zachować
dyskrecję, bo inaczej moje życie zmieni się w koszmar - zaznaczył
Mack.
- To tylko dlatego, że pani Destiny bardzo troszczy się o pana i
pańskich braci - powiedział William. - Powinniście być szczęśliwi, że
macie taką ciotkę. Nie wiem jednak, czy to doceniacie.
- Zapamiętam, Williamie.
- Powinien pan, sir. Zaraz przyślę kolację.
Mack westchnął, żałując swej decyzji. Obawiał się, że tym
telefonem uruchomił całą machinę. Cóż, kiedy mimo swego długiego
języka William smażył najlepsze befsztyki w mieście.
Kiedy odwiesił słuchawkę, Beth popatrzyła na niego z lekkim
zdziwieniem.
- Dzwoniłeś do Williama z William's Steak House? - spytała.
Skinął głową.
- I mają ci przysłać zamówione danie w ciągu trzydziestu minut? -
Wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia.
- Tak.
- A potem, jak się bez trudu domyślam, doniosą wszystko twojej
ciotce?
Mack znów skinął głową.
- Żyjesz w fascynującym świecie - stwierdziła.
- Zdarzają się ciekawe momenty. - Mack skrzywił się lekko. -
Domyślam się, że twoja rodzina jest pod każdym względem normalna.
- Spojrzał pytająco.
Przez twarz Beth przebiegł cień, którego nie potrafił
zinterpretować.
- Niezupełnie? - spytał.
- To zależy, co się rozumie pod słowem „normalny" - odparła,
unikając jednoznacznej odpowiedzi.
- Mnie wychowywała ciotka, która życie traktuje jak wielką
przygodę, a mieszanie się w cudze sprawy podniosła do rangi sztuki.
Znam więc bardzo nieprecyzyjną definicję normalności. Masz
rodzeństwo? - spytał.
W oczach Beth pojawił się smutek i Mack natychmiast
przypomniał sobie o bracie, który jako dziecko zmarł na białaczkę.
- Wybacz, zapomniałem - zmitygował się.
- Nie szkodzi. Czasem wydaje mi się, że to się stało całe wieki
temu, a innym razem, że dopiero wczoraj.
- Ilekroć widzisz, jak umiera któryś z twoich pacjentów, czujesz
to tak, jakbyś znowu przechodziła przez śmierć brata.
- Chyba tak, ale gdy on zmarł, byłam jeszcze mała, więc
zdawałam sobie tylko sprawę, że ktoś, kogo bardzo kocham, ciężko
choruje, a potem odchodzi. Uczyniło to ogromną pustkę w moim
życiu, bo Tommy był wszystkim, co miałam.
- Chodzi ci o to, że nie miałaś innego rodzeństwa? - domyślił się
Mack.
Beth potrząsnęła głową.
- Chodzi mi o to, że po jego śmierci rodzice, którzy byli
naukowcami, całkowicie oddali się pracy. Nigdy nie lubili życia
towarzyskiego, rzadko wychodzili z domu, ale po śmierci Tommy'ego
odizolowali się zupełnie od ludzi. Pochłonęło ich poszukiwanie
odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Na ogół wracali do domu, kiedy
już spałam, a wychodzili, zanim wstałam. Rzadko ich widywałam.
Mack wyczuł w tych słowach bolesną nutę i następny element
puzzli wskoczył na swoje miejsce.
- A więc na wybór zawodu nie wpłynęła tylko choroba i śmierć
brata? Wiąże się on również z rodzicami?
Beth wydawała się wstrząśnięta tym stwierdzeniem i odetchnęła z
ulgą, gdy rozległ się dzwonek u drzwi. Nie musiała odpowiadać na to
pytanie.
- Wrócimy do tej rozmowy - zastrzegł Mack, idąc w kierunku
wejścia.
Gdy po chwili wrócił, Beth nakrywała do stołu. Postawił na nim
przyniesione dania i je rozpakował.
- Pachnie cudownie - zachwyciła się Beth nieco zbyt radośnie i
usiadła. - Musisz dużo zamawiać u Williama, żeby być tak
błyskawicznie obsługiwanym.
- Owszem, ale jest to również, na jakiejś tam zasadzie, restauracja
należąca do naszej firmy.
Beth obserwowała go przez chwilę.
- W rzeczywistości niezbyt cię to wszystko obchodzi, prawda?
- Tylko wtedy, gdy jest mi to na rękę, jak choćby dzisiaj - odparł.
- Dzięki Bogu, nie muszę się tym wszystkim zajmować. Firmą
znakomicie kieruje Richard.
- Nigdy nie miałeś ochoty zażądać swojej części rodzinnej
schedy? - zdziwiła się.
- Nie. Zarobiłem wystarczająco dużo grą w futbol, mimo że moja
kariera szybko się skończyła. Poczyniłem parę inwestycji, które
wykorzystałem, by kupić udziały w drużynie. Kocham futbol. Wciąż
jeszcze pasjonuje mnie strategia i taktyka gry. Nie interesują mnie
natomiast sprawy związane z przedsiębiorstwem, fabrykami,
restauracjami i czym tam jeszcze w Carlton Industries. - I nie próbuj
zmieniać tematu! - Pogroził jej palcem. - Nie zapomniałem, że
rozmawialiśmy o twojej rodzinie.
Nastrój Beth wyraźnie się pogorszył.
- Nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia - skwitowała.
- Próbujesz im coś udowodnić? Może w końcu zwrócić na siebie
ich uwagę, której ci nie poświęcali, gdy byłaś dzieckiem?
Beth podniosła do ust kawałeczek mięsa i przeżuwała go w
zamyśleniu.
- Bardzo możliwe - rzekła w końcu, zaskakując go tymi słowami.
- Czego się od nich nauczyłaś? - pytał dalej.
- Nauczyłam się wszystkiego o poświęceniu i obowiązkowości.
- Ależ oni zrobili ci krzywdę, Beth. Możesz to nazwać
nieszkodliwym zaniedbaniem, jeśli chcesz być wspaniałomyślna, ale
to w rzeczywistości krzywda. Naprawdę chcesz przeżyć życie, nie
zwracając uwagi na otaczających cię ludzi, rezygnując z życia
osobistego?
- Tak właśnie myślisz? - Beth była zdumiona. - Uważasz, że z
nikim się nie umawiam, bo próbuję naśladować rodziców?
- To przecież jasne jak słońce.
- Nie bądź taki Freud - odrzekła cierpko.
- Zaprzeczasz?
- Oczywiście. Ciężko pracuję, bo kocham swoją pracę, bo to, co
robię, jest dla mnie bardzo ważne.
- Na pewno twoi rodzice myśleli tak samo. Czy dzięki temu mniej
płakałaś, kiedy kładłaś się do łóżka i nikt nie opowiadał ci bajek ani
nie utulał na dobranoc?
- Nie wiem, o czym mówisz. - Beth upierała się przy swoim. -
Kiedy mój brat umarł, miałam dziesięć lat. Byłam już za duża na
bajki.
- Ale nie na pocałunek przed snem - podkreślił Mack,
przypominając sobie pocałunki Destiny, które rozdzielała, nawet gdy
protestowali, uważając, że są za dorośli na takie pieszczoty.
On i Ben zresztą uwielbiali to. Richard buntował się najbardziej z
całej trójki, ale Mack doszedł teraz do wniosku, że właśnie ten brat
najbardziej potrzebował zainteresowania, a ciotka instynktownie to
wyczuwała i ignorowała jego protesty.
- To wcale nie było ważne - upierała się Beth.
- Jeśli tak uważasz... - Mack wzruszył ramionami.
Spojrzał jej w oczy i dostrzegł zmieszanie i bezradność, które tak
bardzo starała się ukryć.
- Patrząc na moje życie, uważasz, że jestem w uprzywilejowanej
sytuacji, prawda?
Skinęła głową.
- Bo moja rodzina ma pieniądze?
- Oczywiście.
- Pieniądze ma, to nie ulega wątpliwości. One wiele ułatwiają, to
też nie ulega wątpliwości. Ale czy wiesz, co naprawdę uczyniło nasze
życie bogatym?
- Co?
- Raczej kto. Ciotka, która bez wahania zrezygnowała z życia,
które lubiła, z ukochanego mężczyzny i wróciła do Stanów, żeby się
zaopiekować trzema małymi chłopcami. Prawie ich nie znała, ale oni
jej potrzebowali. Od kiedy nasi rodzice zginęli, Destiny była przy nas
każdego wieczoru, by nas utulić do snu i zapewnić, że wszystko
będzie dobrze. Uczyła nas na swoim przykładzie, że zawsze można
cieszyć się życiem... dopóki się żyje. Nie uciekła, nie kryła się przed
nami, nie pozostawiła nas samych z naszym bólem.
Beth odłożyła widelec i popatrzyła mu w oczy.
- Twoja ciotka jest niezwykłą osobą, ale i moi rodzice starali się
być dla mnie jak najlepsi - przekonywała, choć ta obrona wypadła
blado.
- Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, nie byli dobrzy.
Zirytował się, wyobraziwszy sobie, jak przerażona i samotna
musiała być Beth po śmierci brata, jak bardzo musiała się bać, że i ją
spotka podobny los. Czy rodzice starali się ją uspokoić?
Prawdopodobnie nie. Pochłonięci własnymi sprawami, zapewne
nawet nie zauważyli, jak bardzo córce potrzeba poczucia
bezpieczeństwa. Może zresztą uważali jej lęk za słabość, co raz na
zawsze powstrzymało ją przed wyrażaniem własnych obaw.
- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała łamiącym głosem.
- Nikt nie ma. Nie było cię przy tym. Nie wiesz, czym była dla
nas śmierć Tommy'ego.
- Nie. Oczywiście, że nie, ale sama myśl o tym, co to oznaczało
dla ciebie, dobija mnie.
- Nic mi się nie stało - oznajmiła, ale łzy, które się pojawiły w jej
oczach, świadczyły o czymś przeciwnym.
- Ach, Beth - szepnął, wstając i biorąc ją w ramiona. - Wybacz.
Mogę oburzać się na to, co oni ci zrobili, ale za nic na świecie nie
chciałem doprowadzić cię do łez.
- Nie płaczę - wykrztusiła, wtulając twarz w jego pierś.
- No dobrze, nie płaczesz. - Czuł przez koszulę jej łzy.
- Nigdy nie płaczę - oświadczyła stanowczo.
Miał wrażenie, że spędziła życia na ćwiczeniu się, by to kłamstwo
brzmiało przekonująco.
- Wiem - powiedział, przytulając Beth do siebie, zdziwiony, że
ktoś tak wrażliwy i uczuciowy daje sobie radę w dramatycznych
sytuacjach, z jakimi styka się na co dzień. Miała więcej siły niż
niejeden z jego zawodników, a już z całą pewnością więcej niż on
sam.
Gdy podniosła głowę, ujrzał łzy lśniące na jej rzęsach. Nie mógł
się opanować. Pochylił się, by pocałować wilgotny ślad najpierw na
jednym, potem na drugim policzku. Słone łzy, delikatna jak płatki
róży skóra odurzyły go mocniej niż dobre wino. Musiał oprzeć się
pożądaniu, wypuścić Beth z objęć, zanim sprawy wezmą obrót,
którego żadne z nich nie przewidywało.
Ale w tym momencie Beth leciutko uniosła głowę i jej usta
odnalazły jego wargi. Był zgubiony.
ROZDZIAŁ 7
Beth nigdy tak bardzo jak teraz nie pragnęła męskiego dotyku. Co
prawda, nie spodziewałaby się, że marzyć będzie o znalezieniu się w
ramionach Macka, ale w tym momencie mogła myśleć tylko o tym,
jak położył dłonie na jej piersiach i delikatnie je pieścił.
- Jeszcze - poprosiła, gdy się odsunął, zdziwiony tak samo jak ona
tym, co zaszło.
- Beth, jesteś pewna, że chcesz tego? - Patrzył na nią bacznie. - To
był długi, męczący dzień, wolałbym nie wykorzystywać twojego
chwilowego nastroju, nie chcę, żebyśmy zrobili coś, czego jutro
możesz żałować. Do diabła, jeszcze parę minut temu nie miałem
pewności, czy mnie choćby lubisz.
- Przypuszczam, że teraz oboje już to wiemy - powiedziała
uszczypliwie.
Słyszała w jego głosie prawdziwą troskę, więc miała pewność, że
się nie myli. To, co powiedział, było prawdą. Zdenerwował ją i
zmęczył tymi wszystkimi pytaniami o stosunki z rodzicami. Otworzył
zabliźnione rany.
Do tej pory nikt tak bardzo nie starał się zajrzeć za mur, którym
się otoczyła. Magiczna więź połączyła ją z Mackiem, a tego wieczoru
na dodatek odczuwała pragnienie, by ulec zmysłom.
Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Chcę tego - zapewniła go. - Chcę czuć, że żyję, Mack. Wiem, że
ty też. Proszę, daj mi to...
Beth nie miała wątpliwości, że Mack musi być dobrym
kochankiem - nie darmo miał opinię playboya - ale nie spodziewała
się, że potrafi do niej dotrzeć. Tymczasem było tak, jakby obydwa
ciała wiedziały o czymś, czego nie wiedziały umysły, jakby łączyła je
bliska więź, która sprawiła, że wystarczyło dotknięcie, by ujawnić to,
co w obojgu było utajone.
- Do sypialni? - wyszeptał.
- Nie, tutaj! - krzyknęła, zdumiona własnym zachowaniem.
Chciała zapomnieć o bożym świecie, a to był jedyny sposób.
Wolała nie mieć czasu na myślenie, na analizowanie, zastanawianie
się, czy nie jest to przypadkiem akt rozpaczy, którego przyjdzie jej
ciężko żałować.
Mack w pośpiechu zerwał z Beth bluzkę. Schylił się i dotknął
piersi, całował je i ssał. Beth miała wrażenie, że od tej pieszczoty
rozpadnie się na drobne kawałeczki. Tymczasem Mack zręcznym
ruchem rozpiął stanik, podniósł spódnicę i ściągnął majteczki. Zaczął
pieścić źródło kobiecej rozkoszy, aż Beth krzyknęła.
Popatrzyła w oczy Macka i ujrzała w nich tę samą rozpaczliwą
potrzebę i to samo pożądanie, które ją trawiło. Szybkimi ruchami
założył prezerwatywę, po czym uniósł Beth i wypełnił ją sobą,
przyciskając plecami do ściany w kuchni.
Oplotła go nogami i pomyślała jeszcze tylko, że postura piłkarza i
siła kulturysty to niezaprzeczalne zalety mężczyzny. Czuła chłód
ściany, słyszała chrapliwy oddech Macka przy uchu, czuła, jak
porusza się w niej miarowo, jak tężeją mu mięśnie pod jej palcami,
chłonęła zapach wody po goleniu i zapach seksu.
Wszystko to było cudowne, zdumiewające, wszechogarniające... i
szokujące nieoczekiwaną intensywnością.
Gdy po raz drugi wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy, ogarnęła ją
słabość, jak gdyby została wyrzucona przez sztorm na brzeg morza.
Ale równocześnie czuła się upojona, jakby sięgnęła gwiazd.
Pomału, och, pomału. Ze wszystkich sił starała się opóźnić powrót
na ziemię - do rzeczywistości, która już nigdy nie będzie taka sama.
Dokoła leżały porozrzucane rzeczy, na podłodze wylądował talerz,
szklanka przewróciła się na stole i wysypały się z niej kostki lodu.
Mack sięgnął po jedną kostkę i lekko przeciągnął nią po jej piersi,
a potem niżej i niżej, podążając ustami tym samym tropem.
Dotknięcie lodu, a zaraz potem jego rozpalonych warg znowu
wprawiło ją w stan ekstatycznego podniecenia. Wtuliła się w Macka i
pozwoliła, by kolejny raz zawładnęły nią zmysły.
Później walczyła z własnym zażenowaniem, uciekając wzrokiem,
aż w końcu ujął za brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Wiesz co? Gdybym coś takiego wyczyniał z kimś innym,
bałbym się, że zemdleję - powiedział.
- A ze mną nie? - zaśmiała się.
- Nie. Domyślam się, że znasz się na reanimacji i masz
dostateczną motywację, by mnie uratować, a więc możemy to zrobić
jeszcze raz.
- Jeszcze raz? - Skrzywiła się w udawanym oburzeniu na ten
przejaw męskiej buty.
- Koniecznie! - Roześmiał się. - Może nie za dziesięć minut, ale
na pewno jeszcze raz.
- W takim razie chodźmy do sypialni.
Leżąc w środku nocy obok Beth, Mack próbował ogarnąć myślą
sytuację. Beth wydawała się równie zdumiona własną reakcją jak i on,
zastanawiał się więc, czy spodziewała się, jak to będzie, czy też
dopiero on rozbudził w niej ukrytą namiętność. Oczywiście wolałby to
drugie.
Niestety, zdawał sobie również sprawę z tego, że to, co wydawało
się naturalne i nieuniknione wieczorem, rano stanie się kłopotliwe dla
nich obojga, niezależnie od tego, jak bardzo by się tego wypierali.
Przemknęło mu przez myśl, by wymknąć się przed świtem, ale
odrzucił ten pomysł z paru względów. Po pierwsze, byłoby to
tchórzostwo. Po drugie, dręczyłoby go wyobrażenie wyrazu jej
twarzy, gdy odkryje, że uciekł. Po trzecie wreszcie, zdawał sobie
sprawę, że nie jest w stanie opuścić jej łóżka, nawet gdyby tego
chciał. Ma dość energii, żeby się kochać jeszcze i rano, i nie zamierza
rezygnować z tego po to tylko, by wykraść się z jej domu ukradkiem
niczym złodziej.
Po raz pierwszy od miesięcy, a może nawet lat, nie zasnął od razu,
gdy skończyli się kochać, bojąc się, że popełniłby w ten sposób błąd.
Nabrał też przeświadczenia, że postąpił dobrze. Był pewien, że po raz
pierwszy to, co robił, zasługiwało na określenie „kochać się".
Beth leżała z głową na jego piersi. Mack był wyczerpany, ale
wciąż czuł w sobie niespożyte zasoby energii. Był zafascynowany
kobietą, która okazywała lekceważenie wszystkiemu, co dla niego
było ważne. Najwyraźniej doszła do wniosku, że w końcu nie jest
złym facetem. A może po tym okropnym dniu tak samo rozpaczliwie
jak on pragnęła bliskości drugiej osoby.
Stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią grożącą dwunastoletniemu
chłopcu, którego zaczynał kochać, wstrząsnęło Mackiem. Zazwyczaj
życie go bawiło, a praca wydawała się przyjemnym zajęciem. Od
chwili zaś poznania Tony'ego coraz trudniej przychodziło mu
przyjmować do wiadomości, że wokół jest tyle nieszczęścia.
Ostatniego wieczoru coś w nim pękło.
Beth westchnęła i wtuliła się w niego jeszcze bardziej, głowę
wsunęła pod jego brodę, rękę ułożyła w niebezpiecznej bliskości
miejsca, na które starał się nie zwracać uwagi, by Beth mogła się
trochę przespać.
Poruszyła się i przesunęła nieco, po czym nagle, jakby pod
wpływem impulsu otworzyła oczy. Odsunęłaby się, gdyby jej nie
przytrzymał.
- Dokąd to się wybierasz? - spytał.
- Do... na moją stronę łóżka - wybąkała.
- Dobrze nam tu.
Spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę? - spytała ze zdziwieniem. - Nie przeszkadzam ci?
- Och, z pewnością mi przeszkadzasz - odparł. - To chyba widać?
Podążyła za jego wzrokiem i oblała się rumieńcem.
- Nie miałam pojęcia...
- Że znowu chcę się z tobą kochać?
- Że w ogóle jest to możliwe.
Ta uwaga powiedziała Mackowi wszystko, co chciał wiedzieć o
jej doświadczeniu z przeszłości. Czuł wcześniej zazdrość o
mężczyznę, który dawno temu ją zranił, ale teraz minęła bez śladu.
- Cóż, facet musiałby być z kamienia, żeby nie nabrać na ciebie
jeszcze większego apetytu po dwukrotnym posmakowaniu - zauważył.
Odwróciła wzrok, wyraźnie rozbawiona.
- Nie jestem pewna, czy to trafna uwaga. - Zachichotała. - W tej
chwili wyglądasz na twardego jak kamień. A tak dla ścisłości, to było
więcej niż dwa razy.
- Skoro już nie śpisz i tak sprawnie liczysz, może powinniśmy to
wykorzystać?
- Pozwolisz, że użyję terminologii medycznej. Taką właśnie
kurację zalecam - oznajmiła i przytuliła się do niego.
Nie zdziwiło go, że jest równie ochocza i gotowa jak on.
Dowiodła już, że jej apetyt na seks dorównuje jego apetytowi. Dziwiło
go tylko, że tak otwarcie okazuje uczucia. Byłby mniej zaskoczony,
gdyby go powstrzymała już po tym pierwszym razie, na dole.
Namiętność rozgorzała w nich na nowo, tym razem jednak
kochali się znacznie wolniej, jak gdyby wcześniejsze doznania dały
im teraz czas na smakowanie każdej pieszczoty. Mack nie spieszył się,
rozkoszując każdym gestem i ruchem. W oczach Beth widział te same
odczucia, gdy razem wspinali się na szczyt rozkoszy.
Gdy się tam znaleźli, a ich ciała zalśniły kropelkami potu i napięły
się, z ust obojga wyrwał się równoczesny okrzyk spełnienia.
Mack zamknął oczy i dopiero teraz zasnął, nie wypuszczając Beth
z objęć.
Beth nie była rannym ptaszkiem. Tylko samodyscyplina i
poczucie obowiązku kazały jej sięgnąć po dzwoniący budzik i
wcisnąć guzik.
Mack! Przypomniała sobie minioną noc, każde dotknięcie, każdy
pocałunek, każdą pieszczotę i krew zaczęła od razu szybciej płynąć w
jej żyłach. Uśmiechnęła się. To lepsze niż budzik, pomyślała. Poczuła
się pełna energii, ożywiona.
Szkoda, że nie ma czasu, by odpowiednio to spożytkować.
Wysunęła się z jego ramion. Spał kamiennym snem człowieka
zmęczonego. Znowu się uśmiechnęła, uświadomiwszy sobie, że to
ona doprowadziła go do takiego stanu. Coś podobnego!
Sprawny fizycznie zawodowy sportowiec - i playboy - niezdolny
do wykonania żadnego ruchu! Wchodząc pod prysznic, wciąż się
uśmiechała. Gdy zimna woda dotknęła jej rozgrzanej skóry, zasłona
prysznica odsunęła się i do kabiny wszedł Mack.
Nie wiedziała, czy jest gotowa na taką intymność nawet po
wspólnie spędzonej nocy.
- Co ty wyprawiasz?! - obruszyła się.
- Łóżko bez ciebie wydawało mi się puste - wyjaśnił. - A ponadto
nie mogę pozwolić, byś mi się wymknęła bez pocałunku na dzień
dobry.
- Zdaje mi się, że masz ochotę na coś więcej niż pocałunek -
zauważyła.
Roześmiał się i przyparł ją do kafelków pokrywających ścianę
kabiny.
- Jestem gotów do negocjacji - oświadczył.
- Należysz do rodziny Carltonów i negocjowanie to twoja druga
natura. Jestem pewna, że zawsze uzyskujesz to, o co ci chodzi.
- Przekonajmy się, jak nam pójdzie.
- Bardzo chętnie.
Kilkanaście minut później Beth z trudem utrzymywała się na
nogach, a całe jej ciało płonęło, mimo że lał się na nie strumień
zimnej wody. Popatrzyła Mackowi w oczy.
- Coś ty ze mną zrobił? - spytała. - Mam zwyczaj zaczynać dzień
od owsianki.
- Ale to jest zdrowsze - zauważył.
- No, nie wiem. Jakaś jestem słaba - stwierdziła.
Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Ubierz się, a ja przygotuję śniadanie. Myślę, że jajka, bo
potrzebujesz białka.
- Nie ma na to czasu - zaprotestowała, wychodząc spod prysznica.
Owinęła się ręcznikiem kąpielowym i pobiegła do sypialni. Rzut
oka na zegarek upewnił ją, że się nie myli.
- Zaczekaj. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia
- przekonywał Mack. - Jako lekarz, powinnaś o tym wiedzieć.
- Wiem, ale wiem też, że czeka mnie bardzo ciężki dzień, a już
jestem spóźniona.
- A zatem jeszcze dziesięć minut nie zrobi chyba większej
różnicy, prawda?
Beth starała się nie patrzeć, jak Mack wciąga slipy na umięśnione,
kształtne pośladki. Odwrócił spodnie na prawą stronę i szybko je
włożył, nie zapinając ich w pasie. A ponieważ nie miał na sobie nic
więcej, podziwiała jego zgrabną, muskularną sylwetkę, gdy opuszczał
pokój, nie tracąc czasu na dalsze dyskusje.
Sięgnęła do szafy po pierwszą z brzegu bluzkę i spódnicę, i
pospiesznie się ubrała. Przejechała szczotką po zwichrzonych
włosach, pociągnęła szminką wargi i już była gotowa. Gdy wchodziła
do kuchni, sprawiała wrażenie całkiem innej kobiety. Nic nie
wskazywało na to, że przeżyła zmysłową noc. Była na powrót panią
doktor, opanowaną, skupioną, profesjonalną.
Mack postawił na stole sok i właśnie zsuwał na talerz perfekcyjnie
usmażone jajka. Miał już na sobie koszulę, ale szczęśliwie jej nie
zapiął. Beth z przyjemnością więc na niego patrzyła, nabierając
przekonania, że łatwo by jej było uzależnić się od tego widoku, a to
mogłoby się okazać niebezpieczne.
- Siadaj - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu, co nawet miało
pewien urok.
- Tylko na pięć minut - zastrzegła.
Nie chciała się z nim spierać, zwłaszcza że rzeczywiście była
głodna, a jajka, które ona smażyła, nigdy nie wyglądały tak
apetycznie.
- Znalazłeś gdzieś pieczywo? - zdziwiła się na widok włączonego
opiekacza.
- Leżało w zamrażalniku - odrzekł. - Powinnaś tam czasem
zaglądać - dodał kąśliwie.
Położył przed nią posmarowaną masłem grzankę, po czym usiadł
naprzeciw z kubkiem kawy w ręku.
- Ty nie jesz? - spytała.
- Nie wystarczyło jajek. Zjem u siebie - powiedział.
- Możemy się podzielić - zaproponowała, podsuwając mu talerz.
- Nie. Przygotowałem je dla ciebie, ze specjalnym dodatkiem.
Zmarszczyła czoło.
- Chyba nie znalazłeś tu trucizny?
- Dlaczego miałbym cię otruć?
- Żebym nie mogła nikomu opowiedzieć o nocy spędzonej w
ramionach kobiety, która nie jest ani olśniewającą modelką, ani
seksowną aktorką - wyjaśniła. Wątpliwości ogarnęły ją wtedy, kiedy
Mack wychodził z sypialni. Teraz się nasiliły.
- Oszalałaś? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Nie masz
pojęcia, ile bym zyskał w oczach opinii publicznej, gdybym mógł
ogłosić, że spałem ze wspaniałą, inteligentną, oddaną swej pracy panią
doktor. Nic by tak nie poprawiło mego wizerunku. Należałoby więc
mówić o tym jak najgłośniej, a nie ukrywać. - Roześmiał się. - Co nie
znaczy, oczywiście, że będę to robić.
Beth poczuła rozpierającą ją radość. A więc nie wstydzi się, że
spędził z nią noc. Nie oczekiwała komplementów, ale było jej miło, że
usłyszała tak krzepiące słowa.
- Dlaczego tak mówisz? - Nie mogła się powstrzymać przed tym
pytaniem.
- Ludzie mogliby w końcu zauważyć, że mam również mózg.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, że sława piłkarza i playboya
może powodować, iż ludzie nie traktują Macka poważnie. A przecież
sama tak zareagowała. Dopóki go nie poznała lepiej, uważała, że jest
powierzchowny, zarozumiały, pozbawiony wrażliwości.
I nawet dyplom prawnika nie poprawiał tego jej wyobrażenia,
skoro z niego nie korzystał. Zastanawiała się nawet, czy nie
prześliznął się przez studia ze względu na pozycję rodziny. Na
szczęście udało się jej nie zdradzić tych myśli. Wciąż jeszcze ogarniał
ją wstyd na wspomnienie swojej uwagi, którą on usłyszał, gdy
przyszedł po raz pierwszy odwiedzić Tony'ego.
- Wybacz - powiedziała. - Nie przyszło mi do głowy, jak to
wszystko wygląda z twojego punktu widzenia - usprawiedliwiała się.
- A niby dlaczego miałoby przyjść? - Wzruszył ramionami. -
Nigdy zresztą nie broniłem się przed swą opinią, bo jeśli w końcu
pozwolę, by jakaś kobieta potraktowała mnie poważnie, będzie to
znaczyć, że w grę wchodzą prawdziwe uczucia - wyjaśnił.
W tonie, jakim wygłosił to oświadczenie, było coś, co wzmogło
jej czujność.
- Ostatnia noc nie powinna ci dawać powodów do niepokoju -
zapewniła. - Nie wiążę z nią żadnych oczekiwań. Po prostu dwoje
ludzi potrzebowało się nawzajem, i tyle.
- I tyle? - powtórzył, przyglądając się jej bacznie.
- A co w tym dziwnego? - Zmusiła się do obojętnego tonu.
- Nic, nic, po prostu wydawało mi się...
- Ależ Mack, nie rób z tego wielkiej sprawy! Nie musisz się
niczym martwić.
- Dobrze wiedzieć. - Pokiwał głową.
Beth spodziewała się ujrzeć ulgę w jego oczach, ale się jej nie
doczekała. Była przekonana, że zamiast ulgi w spojrzeniu Macka
widać rozczarowanie.
Może zresztą tak jej się tylko wydawało, ponieważ właśnie w tej
chwili poczuła się tak zawiedziona jak jeszcze nigdy w życiu. Gdyby
nie musiała iść do szpitala, zastanowiłaby się zapewne spokojnie, skąd
to odczucie.
Z drugiej strony perspektywa spędzenia w towarzystwie Macka
choćby paru następnych minut, gdy była tak rozbita i tak przeczulona,
wydawała się nie do zniesienia.
- Muszę pędzić - powiedziała, wstając od stołu. - Zatrzaśnij drzwi,
wychodząc.
Zanim zdążył zareagować, chwyciła torebkę, klucze i wypadła z
domu. Chciała jak najprędzej znaleźć się w samochodzie, sama i
bezpieczna, i ruszyć przed siebie, zanim na rzęsach pojawią się
zdradzieckie łzy.
ROZDZIAŁ 8
Jeszcze przez dłuższy czas po wyjściu Beth Mack nie ruszał się z
miejsca. Siedział przy stole, wpatrzony w ścianę, i zastanawiał się,
dlaczego po tak niewiarygodnej nocy czuje się podle.
Na pewno nie dlatego, że był wobec Beth szczery, że dał jej do
zrozumienia, by nie oczekiwała zbyt wiele po tym, co zaszło.
Odbywał taką rozmowę wiele razy, z dziesiątkami kobiet. Była to
część gry, tak samo rutynowa jak podrywanie, które z biegiem czasu
stało się jego drugą naturą. Zwykle odczuwał ulgę, gdy wszystko już
zostało jasno powiedziane.
Ale Beth nie była jedną z tych kobiet, z którymi miał dotychczas
do czynienia. One od pierwszej chwili znały reguły gry i akceptowały
je. Prawdę mówiąc, kierowały się też własnymi regułami,
określającymi poziom zaangażowania uczuciowego, na jakie miały w
danym momencie chęć.
Z Beth sprawy wyglądały inaczej. Choć pozowała na obojętną, a
nawet nonszalancką, w rzeczywistości, o czym zdążył się przekonać,
była tak krucha i delikatna, że wydawało się, iż pod byle mocniejszym
dotknięciem rozpadnie się na kawałeczki. Wystarczyło posłuchać jej
głosu, spojrzeć w oczy, by zorientować się, jak bardzo jest bezbronna
i wrażliwa.
Po raz pierwszy od dawna Mack nie czuł dumny z siebie i ze
swojej otwartości. Uważał ją teraz za wykręt, za sposób na uwolnienie
się od poczucia winy, że robi wyłącznie to, na co ma ochotę. Zdawał
sobie sprawę, że gdyby ciotka dowiedziała się o wszystkim, miałaby
wiele do powiedzenia na temat tego, jak potraktował Beth. On sam
zresztą miał o to do siebie pretensję.
Oczywiście on i Beth byli dorośli, świadomi swoich czynów. Ona
chciała, żeby stało się to, co się stało, tak jak i on. Tyle że, jak się
zorientował, dla niej ta noc wiele znaczyła. Do diabła, dla niego też,
ale nie zamierzał się przyznać ani podtrzymywać tej znajomości. Na
pierwszy sygnał ostrzegawczy, że może się zaangażować uczuciowo,
z zasady robił w tył zwrot i nie oglądał się za siebie.
Dotychczasowe doświadczenie podpowiadało mu, że gdyby miał
choć trochę oleju w głowie, zacząłby omijać szpital szerokim łukiem.
Nie może zaprzestać wizyt u Tony'ego, lecz może unikać spotkań z
Beth. Znał już na tyle jej rozkład zajęć, że powinno mu się to udać.
Koniec z wpadaniem do jej gabinetu tylko po to, by rzucić na nią
okiem. Koniec z kolacjami poza szpitalem. Nie miał wątpliwości, że
właściwie odczytała jego zachowanie tego ranka, ale trzeba je poprzeć
dalszym konsekwentnym postępowaniem.
Jeśli więc będzie się trzymał swego sprawdzonego schematu
działania... W tym momencie uświadomił sobie z przykrością, że
będzie się czuł jeszcze gorzej niż w tej chwili. Zaczął się obawiać, że
tym razem nie postępuje roztropnie.
Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie zareagował. Beth
wyjechała z domu później niż zwykle, a więc być może dzwonili ze
szpitala. Może to coś pilnego, przynajmniej powie im, że Beth jest już
w drodze. Czy jednak nie zaczną się plotki, jeśli w słuchawce
rozlegnie się męski głos? Jak ona by zareagowała, dowiedziawszy się,
że odebrał telefon?
Telefon nie przestawał dzwonić, więc wreszcie sięgnął po
słuchawkę.
- Halo, tu mieszkanie doktor Browning - odezwał się.
Odpowiedziała cisza.
- Słucham - powtórzył.
- Kim pan, u diabła, jest i dlaczego odbiera pan telefon Beth? -
usłyszał władczy męski głos, którego właściciel nie ukrywał wrogości.
To pytanie mogło prowadzić na ścieżkę, na którą nie zamierzał
wchodzić, zwłaszcza że rozmówca nie był uprzejmy się przedstawić.
- Jestem znajomym doktor Browning - zaczął ostrożnie. - Właśnie
pojechała do szpitala. Czy mam jej coś przekazać?
Znowu odpowiedziała cisza.
- Słucham? - powtórzył.
- Nie. Porozmawiam z nią, gdy wróci - powiedział w końcu
mężczyzna. - Zamierzam ją powiadomić, że z panem rozmawiałem.
Mack mimo woli uśmiechnął się, słysząc ostrzeżenie.
- Jak pan uważa - rzekł i odłożył słuchawkę.
Nie bardzo wiedział, czy ta pogróżka powinna go rozbawić, czy
raczej zaniepokoić. Wkrótce jednak się dowie. Jego postanowienie, by
unikać Beth, rozwiało się w momencie, gdy w głosie mężczyzny
zabrzmiał zaborczy ton. Jeśli inny mężczyzna ma prawo uważać Beth
za swoją, to co, u diabła, robiła tej nocy w jego ramionach?!
Poczuł ukłucie zazdrości. A że zdarzyło mu się to po raz pierwszy
w życiu, nie zamierzał go zlekceważyć.
Przez pierwsze dwie godziny w szpitalu Beth biegała od jednego
ciężkiego przypadku do drugiego. Zaczynała się zastanawiać, czy w
ogóle znajdzie choć chwilę na tak ważne dla niej badania w
laboratorium. Miała ponadto pewne kłopoty z koncentracją, co
dotychczas jej się nie zdarzało.
Gdy w grę wchodzili pacjenci, inne sprawy odsuwały się na
dalszy plan. Dziś jednak wyraźnie przeszkadzało jej wspomnienie
upojnej nocy i rozmowy przy stole.
O wpół do dwunastej miała dość tej szarpaniny. Potrzebowała
chwili przerwy. A także kofeiny. Kofeiny i czekolady. Być może
nawet dużo czekolady.
W bufecie wzięła kawę i sporą porcję słodyczy, znalazła stolik w
zacisznym miejscu, rozłożyła smakołyki na blacie i zaczęła się
zastanawiać, od którego batonika zacząć. Może od milky way, a może
od snikersa albo jeszcze lepiej od marsa?
- Jak widzę radykalnie zmieniłaś dietę - zauważył Jason, siadając
naprzeciwko.
- Pilnuj swojego nosa - burknęła.
- Miałaś ciężkie przedpołudnie? A może ciężką noc? - Radiolog z
trudem tłumił śmiech.
Patrzyła na niego, usiłując zgadnąć, co też on wie albo sądzi, że
wie.
- Jeśli masz coś konkretnego na myśli, to powiedz wprost. -
Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem. - Nie jestem w nastroju do
żartów.
- To widać - przyznał i uśmiechnął się szeroko. - Czekolada,
zwłaszcza przed lunchem, mówi sama za siebie. Takie napady nie
zdarzają ci się na ogół przed czwartą, po obchodzie. - Wskazał na
rozłożone słodycze. - Tym razem chyba lekko przesadziłaś.
Beth nie czuła się rozbawiona.
- Przyszedłeś, żeby mi podokuczać, czy też masz jakiś inny
zamiar? - spytała.
- A może być i jedno, i drugie? - Popatrzył na nią z miną
niewiniątka.
- Nie, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć - zagroziła. Otworzyła
kolejny batonik i łapczywie go ugryzła.
Jason jednak wcale się nie zniechęcił jej odpowiedzią. Wyglądał
na jeszcze bardziej rozbawionego.
- Dzwoniłem do ciebie do domu - powiedział. - Martwiłem się, bo
nie przyszłaś punktualnie, a to się pani doktor Beth Browning nie
zdarza. Nigdy jeszcze nie opuściła ważnego spotkania.
- Jakiego spotkania?! - przeraziła się.
- Peyton zwołał nas, żeby porozmawiać o Tonym - wyjaśnił
radiolog. - Chciał omówić parę spraw z całym zespołem przed
dzisiejszą transfuzją. Nie wiedziałaś?
- Do diabła! - zawołała Beth. - Oczywiście, że wiedziałam, tylko
zupełnie mi to wyleciało z głowy. Wściekał się?
- Właściwie chyba raczej odczuł ulgę. Był to bowiem znak dla nas
wszystkich, że ty również jesteś tylko człowiekiem.
Beth ukryła twarz w dłoniach.
- Co się ze mną dzieje?! Jak mogłam zapomnieć o takim
zebraniu? - martwiła się.
- Może miało to coś wspólnego z tym mężczyzną, który odebrał u
ciebie telefon? - zasugerował Jason. - Czy to możliwe?
Beth poczuła, że płoną jej policzki. Nie mogła chyba być bardziej
zażenowana.
- Ty, hmm... - Patrzyła w roześmiane oczy Jasona. - Ty
rozmawiałeś z moim gościem? - wykrztusiła w końcu, z trudem się
opanowując.
- Owszem - odparł Jason radośnie. - Zabawne, on był równie
lakoniczny jak ty.
- Może dlatego, że nie powinno cię obchodzić, kto to -
odparowała.
- Stawiam na Macka Carltona - oświadczył.
- A skąd ci to przyszło do głowy?
- Męska intuicja - wyjaśnił. - A poza tym poznałem po głosie.
- Przecież tylko raz go widziałeś.
Jason roześmiał się.
- Na razie pominę, że w zasadzie już przyznałaś, że to był Mack, i
powiem tylko, że znam jego głos, bo podczas sezonu piłkarskiego
bardzo często przeprowadzają z nim wywiady w telewizji. -
Spoważniał nagle. - Jesteś pewna, że dobrze robisz, Beth? Wiesz, jaką
ten facet ma opinię?
- No jaką? - mruknęła posępnie.
- Cóż, aniołem nie jest.
Beth rozpaczliwie pragnęła z kimś o tym porozmawiać, chciała
poznać męski punkt widzenia, a znając dobrze Jasona, wiedziała, że
zachowa dyskrecję.
- Obawiam się, że już na to za późno - wyznała.
- Chyba się w nim nie zakochałaś? - przeraził się.
- Nie! - wykrzyknęła tak stanowczo, że Jason od razu nabrał
podejrzeń, że nie jest szczera. - Och, zresztą sama nie wiem...
- To znacznie ogranicza moje możliwości w kwestii udzielenia ci
dobrej rady - powiedział.
- Okay, mów. - Beth westchnęła. - Tylko nie pozuj na
triumfującego macho - zastrzegła. - Pamiętaj, że jestem twoją
koleżanką po fachu i przyjacielem. Mack zaś to tylko idol kibiców
piłkarskich, z którym raz rozmawiałeś, i to krótko.
Jason już otworzył usta, ale zaraz je zaniknął. Wyglądał, jakby
zamienił się w słup soli.
- Jason? - ponagliła Beth.
- Myślę, że panu doktorowi odjęło mowę - włączył się Mack i
usiadł obok. - Mam rację?
- Nie da się ukryć - powiedział Jason. - Myślę, że pójdę zrobić
parę zdjęć albo naświetleń, a może zamknę się w ustronnym miejscu.
- Dzięki. - Mack rzucił mu wdzięczne spojrzenie. - Miło się z
panem rozmawiało. To pan dzwonił, prawda?
- Tak - bąknął Jason i czym prędzej umknął.
Beth więcej się spodziewała po koledze. Czyż nie ostrzegał jej
dopiero co przed Mackiem? Dlaczego więc zrejterował, zostawiając ją
samą w tak niebezpiecznym towarzystwie? Musi się za tym kryć
jakieś męskie tajne porozumienie.
- Odebrałeś rano telefon - stwierdziła oskarżycielsko. - Co cię
napadło?
- Dzwonił i dzwonił - wyjaśnił Mack, wzruszając ramionami. -
Pomyślałem, że to może coś ważnego, że szpital poszukuje cię w
pilnej sprawie.
- A nie przyszło ci do głowy, że to będzie dla mnie kłopotliwe?
- Uznałem, że bardziej kłopotliwe byłoby, gdybyś nie została
powiadomiona o jakimś przypadku.
- Zadzwoniliby na komórkę.
- Fakt, nie pomyślałem o tym. - Mack zrobił głową ruch w
kierunku, w którym oddalił się Jason. - Sprawiał wrażenie trochę
urażonego, że mnie u ciebie zastał. Jest między wami coś, o czym
powinienem wiedzieć? Sądziłem, że jesteście po prostu przyjaciółmi.
Mogłaby powiedzieć, że istotnie coś ją łączy z Jasonem, i tym
samym skończyć z Mackiem od razu, ale wtedy musiałby zastanawiać
się, co z niej za kobieta, skoro się z nim przespała. Może się pogodzić
z myślą, że nic więcej między nią i Mackiem nie zajdzie, ale nie chce,
żeby źle o niej myślał. Miała za wiele szacunku dla siebie samej, choć
takie rozwiązanie w tej akurat chwili byłoby najdogodniejsze.
- Przyjaźnimy się z Jasonem - przyznała. - Jeśli dawał do
zrozumienia, że łączy nas coś więcej, to pewnie martwi się, że stracę
dla ciebie głowę.
- Było w jego głosie coś zaborczego, co brzmiało tak, jakby miał
do ciebie prawo.
W głosie Macka również dały się słyszeć zaborcze tony. Przez
chwilę Beth zastanawiała się nad tym, aż w końcu dotarto do niej, w
czym rzecz. Otóż Mack był zazdrosny. Przez ułamek sekundy Wielki
Mack Carlton był zazdrosny, że w jej życiu może istnieć inny
mężczyzna. Z trudem się powstrzymała przed wybuchem śmiechu.
Tego się nie spodziewała!
- Jason i ja znamy się jeszcze ze studiów - ciągnęła. - Jest
opiekuńczy, nie zaborczy. Stara się mnie chronić.
- Myśli, że trzeba cię chronić przede mną? - spytał z
niedowierzaniem Mack.
- A nie?
- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - obruszył się.
Beth spojrzała mu prosto w oczy.
- Za późno - powiedziała spokojnie.
Zanim zdążył zareagować, wstała i skierowała się do najbliższego
wyjścia tak pospiesznie, że trudno byłoby za nią nadążyć. Oczywiście
mógłby ją bez trudu zatrzymać, gdyby chciał, ale fakt, że nie
próbował tego zrobić, był dla niej aż nadto wymowny.
W każdym razie przesłanie było jasne, pomyślała, gdy po
godzinie weszła do swego gabinetu i znalazła na biurku stos
czekoladek, które zostawiła w bufecie. Bardziej niepokojący był
jednak widok Macka na kanapie, na której zwykła odbywać drzemkę,
gdy nie mogła wyrwać się przed wieczorem ze szpitala. Na jego
piersiach leżało otwarte pismo medyczne, ale oczy miał zamknięte.
Równomierne unoszenie się i opadanie klatki piersiowej wskazywało,
że śpi.
Patrzyła na niego skonsternowana. Zbyt świeże okazało się
wspomnienie minionej nocy. Nagle zapragnęła położyć się obok
Macka i oddać cudownym przeżyciom. Właśnie dlatego jednak
stanowczym krokiem podeszła do biurka i usiadła na wysłużonym
krześle. Zaskrzypiało głośno. Mack otworzył oczy.
- A, wróciłaś - odezwał się. - Przypuszczałem, że prędzej czy
później tu przyjdziesz.
- Na Boga, przecież to mój gabinet - zauważyła cierpko. - Można
wiedzieć, co tu robisz?
Rzucił jej niepewne spojrzenie.
- Nie mam pojęcia - wyznał.
- Chyba ci się to zdarza po raz pierwszy.
- Żebyś wiedziała - zgodził się. - Peszysz mnie.
Uznała jego szczerość za nieco zbyt czarującą. Może to tylko
część jego gry?
- Jestem osobą prostolinijną - oznajmiła.
- Zorientowałem się już.
- Ale ty nie jesteś prostolinijny.
- Staram się być, w każdym razie wobec ciebie - zapewnił.
- Dlaczego? - spytała.
- Sam chciałbym wiedzieć. Kiedy rano wyszłaś z domu,
siedziałem i zastanawiałem się nad tym, ale nie doszedłem do żadnego
wniosku.
Beth miała już tego dosyć. Straciła dla Macka głowę i wcale nie
była z tego zadowolona. Spędzając z nim noc, popełniła
prawdopodobnie ogromny błąd. Graniczyła więc z szaleństwem chęć,
by go powtórzyć. I wcale nie działał na nią uspokajająco fakt, że
Macka dręczą wątpliwości. Jedno z nich musiało zachować trzeźwość
umysłu i wiedzieć, co się dzieje.
- Skoro tak trudno ci to zrozumieć, może powinieneś przestać się
głowić - podsunęła. - Spędziliśmy ze sobą noc, do niczego się
wzajemnie nie zobowiązując. Ty zresztą nigdy do niczego się nie
zobowiązujesz. Z tego, co o tobie czytałam, wynika, że nie umawiasz
się dwa razy z tą samą kobietą. Sprawa jest więc zakończona.
- Wszystko utrudniasz. - Zmarszczył czoło.
- Co mianowicie utrudniam? - Nie była w stanie ukryć
rozdrażnienia. - Daję ci wolną rękę, bez żadnych pretensji, wymówek.
Idź sobie, rób, co chcesz, byleś mi dał święty spokój.
- Tak będzie najrozsądniej - zgodził się.
- A więc zrób to - nalegała.
- Nie mogę. - Potrząsnął głową.
- Dlaczego? Drzwi są tam. Po prostu wstań i wyjdź. Nic
prostszego. - Wstrzymała oddech, czekając, aż to zrobi.
Ale on nie ruszał się z miejsca. Sposępniał. Beth westchnęła.
- O co chodzi, Mack? - spytała.
- Byłaś już na lunchu? - odpowiedział pytaniem.
- Wypiłam kawę i zjadłam coś słodkiego. Wystarczy.
- Ale nie mnie. Chodźmy.
- Nie mam czasu.
- Znajdziesz - przekonywał. - Za godzinę będziesz z powrotem,
jak zwykle.
- Jest wpół do pierwszej - broniła się. - W pobliżu nie ma
przyzwoitej restauracji, która nie byłaby o tej porze zatłoczona.
- Za godzinę będziesz z powrotem - powtórzył.
On zawsze dotrzymywał słowa, więc Beth w końcu się zgodziła.
A że ani kofeina, ani słodycze nie spełniły swego zadania, bo nie
odwróciły jej myśli od Macka, miała nadzieję, że może godzina
spędzona w jego irytującym towarzystwie pomoże jej się od niego
uwolnić.
- Dobrze, ale tylko godzina i nie będziemy rozmawiać o nas -
zastrzegła.
- Umowa stoi.
I tym razem, gdy podjechali do bardzo uczęszczanej restauracji
serwującej owoce morza, wolny stolik pojawił się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. W chwilę potem podano im dwie porcje
dymiących krabów z bukietem jarzyn.
- Wyobrażaj sobie, że walisz w moją głowę, a uda ci się z tym
uporać - powiedział Mack, wręczając jej drewniany młoteczek.
Rozłupywanie krabów wymagało pewnego wysiłku, ale trud się
opłacił. A uderzanie w czerwoną skorupkę, która miała zastąpić głowę
Macka, sprawiało Beth perwersyjną przyjemność. Odetchnęła,
uporawszy się wreszcie z kłopotliwym daniem, i dopiero wtedy
zauważyła, że Mack prawie nic nie zjadł.
- Nie byłeś głodny? - zdziwiła się. - Już drugi raz dzisiaj
obserwujesz mnie, kiedy jem.
- Usiłuję cię podtuczyć - zażartował.
- Chcesz mnie przygotować do uboju? - spytała, wpadając w jego
ton.
- Skąd! Chcę tylko poczuć trochę więcej ciała.
- Mack! - Zaczerwieniła się.
- Przepraszam. - Zmitygował się, choć nie wyglądał na
skruszonego. - Przyrzekłem, że nie będziemy rozmawiać o nas.
Domyślam się, że wyklucza to również rozmowę o seksie.
- To nas nie dotyczy - skwitowała, nie chcąc wdawać się w
dyskusję na ten temat.
- Tak właśnie myślałaś, prawda?
Popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, co chce przez to
powiedzieć.
- To znaczy?
- Że nie pasujemy do siebie. Ty jesteś poważna, a ja nie. Ty
inteligentna...
- Ty również - przerwała mu niecierpliwie, znużona już tym
pojedynkiem słownym. - Przestań robić z siebie tępego osiłka.
Skończyłeś prawo, mimo że przez cały okres studiów grałeś
zawodowo w futbol. Gdybyś nie był bystry, nie udałoby ci się to. I
trzeba chyba trochę inteligencji, żeby prowadzić z powodzeniem klub,
choć prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego to robisz.
- Dziękuję - odparł. - To chyba miał być komplement.
- Skoro tak chętnie wyliczasz różnice między nami, czemu nie
wspomnisz i o tym, że ja jestem walczącym o uznanie naukowcem i
lekarzem, a ty bardzo bogatym człowiekiem interesu, o ile można cię
tak określić.
- To zbyt oczywiste, ale i zupełnie bez znaczenia, chyba że starasz
się podjąć decyzję, czy uganiać się za mną dla pieniędzy. - Mack nie
krył rozbawienia.
Beth uznała, że to właściwy moment, by napomknąć o swoim
projekcie badawczym i przekonać się, czy byłby skłonny wesprzeć go
finansowo. Miała przy tym nadzieję, że on nie dojdzie do wniosku, że
rzeczywiście zainteresowała się nim tylko dla pieniędzy.
- Właściwie to próbuję podjąć decyzję, czy poprosić cię o
sfinansowanie nowego projektu badawczego - oznajmiła pogodnie.
- Po prostu powiedz, czego potrzebujesz - odparł rzeczowo.
Zaszokowała ją ta odpowiedź. Nie była przygotowana na to, że od
razu się zgodzi.
- Żartowałam - wykręcała się. - No, w każdym razie częściowo.
- Ja nie.
- O Boże - szepnęła, nie ośmielając się uwierzyć, że on mówi
serio. Dostała, co prawda, dotację, ale gdyby miała więcej pieniędzy,
mogłaby zatrudnić asystenta i praca postępowałaby znacznie szybciej.
- Cóż, zawdzięczasz to futbolowi i moim mądrym inwestycjom -
stwierdził. - Oczywiście, jeśli zdołasz się przemóc i wziąć pieniądze
zarobione w sposób tak głupi jak gra w piłkę - zauważył z przekąsem.
- Zastanowię się nad tym - odpowiedziała. - Gdy w grę wchodzi
życie dzieci, wyzbywam się dumy - dodała szybko. - Jeśli więc
rzeczywiście mówisz poważnie, naradzę się ze swoim zespołem i do
końca tygodnia przedstawię ci propozycję.
- Przyjdę, by ją zaakceptować.
Beth obserwowała go uważnie. Potrząsnęła głową, zdumiona
nieoczekiwanym obrotem spraw. Miała jeszcze jeden dowód na to, że
źle oceniła Macka. O ile mogła się po nim spodziewać atrakcyjnych
doznań seksualnych, o tyle jego hojność była dla niej zaskoczeniem.
- Jesteś całkiem inny, niż myślałam - wyznała.
- Nie taki głupi?
- Wydawało mi się, że tę sprawę już sobie wyjaśniliśmy. - Oblała
się rumieńcem. - Najważniejsze, że jesteś dobry dla Tony'ego. A co do
opinii playboya, to mam wrażenie, że kształtujesz swój wizerunek
specjalnie na użytek mediów, a w rzeczywistości jesteś zupełnie inny.
- Po ostatniej nocy doszłaś do tego wniosku? - spytał, patrząc na
nią z zaskoczeniem. - I po dzisiejszym poranku?
Beth pokiwała głową.
- Tak. Gdy teraz patrzę na te parę minionych tygodni,
uświadamiam sobie, że ani razu się nie umówiłeś. Każdy wieczór
spędzałeś w szpitalu.
Rzucił jej spojrzenie, pod wpływem którego serce zaczęło jej bić
przyspieszonym rytmem.
- A jak uważasz, co my obydwoje robiliśmy? - spytał spokojnie. -
Mam na myśli czas sprzed ostatniej nocy.
- Przełykaliśmy coś w biegu - przypomniała, zbita z tropu jego
rozbawioną miną.
- Były to spotkania wolnego mężczyzny z piękną, inteligentną,
wolną kobietą. Dla mnie zatem to były randki. - Uśmiechnął się
szeroko. - No i patrz, dokąd nas zaprowadziły.
- A niech mnie diabli! - Dziwnym trafem uważała wszystkie te
spotkania za przypadkowe, przyjacielskie, niezobowiązujące, podczas
gdy on najwyraźniej traktował je jak swego rodzaju grę wstępną.
- Wątpię, by cię diabli wzięli, chyba że pozwolisz, bym cię
wykorzystał - zakpił. - Nie ma szansy, by to się powtórzyło? Nie w tej
chwili, oczywiście, ale któregoś dnia, gdy nie będziesz musiała pędzić
natychmiast do szpitala.
Przed ostatnią nocą Beth uznałaby, że nie ma cienia szansy, by to
się stało. Jeszcze tego ranka, gdy przypomniał, że nie należy
traktować go poważnie, również powiedziałaby „nie".
Teraz, widząc jego wyczekujące, pełne nadziei spojrzenie,
domyślając się, ile go musiało kosztować zadanie tego pytania,
postanowiła przekonać się, dokąd to wszystko może ich doprowadzić.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparła wreszcie, czując, że serce
wyrywa jej się z piersi.
Mack roześmiał się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.
- Przyjmuję to za „tak" - rzekł.
- Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by jakaś kobieta ci odmówiła? -
spytała Beth.
- Częściej, niż ci się wydaje. Ale z drugiej strony zadawałem to
pytanie dużo rzadziej, niż sądzisz.
Ku swemu szczeremu żalowi, Beth bardzo pragnęła wierzyć w to
„częściej" oraz w to, że media przedstawiają go w fałszywym świetle.
Ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że nie ma dymu bez ognia.
A może jednak... Może miał to być rodzaj obrony przed
zaangażowaniem uczuciowym? W to również chciała wierzyć.
ROZDZIAŁ 9
Po odwiezieniu Beth do szpitala Mack poszedł prosto do biura
Destiny. Rzadko tam bywała, ale parę telefonów upewniło go, że tego
popołudnia ciotkę zastanie. Postanowił się z nią zobaczyć, bo potrafiła
trzeźwo patrzeć na rzeczywistość nawet wtedy, gdy w swoim
przekonaniu on stawał w obliczu niewiadomego. Teraz właśnie
zaistniała taka sytuacja. Od czasu poznania Beth dręczyło go uczucie
niepewności i dyskomfortu psychicznego.
Rozmowa przy lunchu okazała się nadzwyczaj pouczająca i wiele
mu wyjaśniła. Odkrył, że Beth jest większą ryzykantką, niż mógłby
się spodziewać. Obawiał się, że po jego propozycji spędzenia
wspólnie kolejnej nocy wyrzuci go za drzwi, zwłaszcza po tym, jak
się rano rozstali. Tymczasem ona wcale nie powiedziała „nie", co
wzmogło jego ciekawość i go zaintrygowało.
Nie bardzo wiedział, co Beth naprawdę o nim myśli i do jakich
wniosków doszła w sprawie ich wspólnej przyszłości. Może pomysł,
żeby zasięgnąć w tej kwestii rady Destiny, nie był najmądrzejszy, ale
postanowił spróbować.
Czuł się na swój sposób dłużnikiem ciotki, dzięki której przecież
poznał Beth. Nie zamierzał wspominać jej o tym, przeciwnie, gdyby
doszło do rozmowy na ten temat, zapewne by się wyparł, choć
wiedział, że ciotka jest na tyle bystra, by między wierszami wyczytać
z jego słów wszystko to, co przemilczy.
- Ostatnio rzadko cię widuję - powitała go, gdy pochyliwszy się,
ucałował ją w policzek. - Gdzie to się podziewasz wieczorami?
Mack nalał sobie kawy i zajął fotel, zastanawiając się, na jak
daleko posuniętą szczerość może sobie pozwolić. Niezależnie od tego,
co jej wyjawi, na pewno nie będzie ukrywała satysfakcji. Postanowił
więc najpierw ostrożnie wybadać, co już wie.
- Pytasz, jakbyś nie wiedziała. - Rzucił jej rozbawione spojrzenie.
Bardzo przekonująco odgrywała rolę niewiniątka, ale on już się
nie da nabrać. Zabawne byłoby, gdyby zdołał zmusić ją do przyznania
się do intrygi. Przekomarzanie się z Destiny i unikanie miłosnych
sideł, które na nich zastawiała, było nie lada wyzwaniem dla niego i
braci. Na ogół udawało mu się uniknąć.
Ale ciotka była godnym przeciwnikiem. Kto wie, czy Beth nie
dlatego tak go zafascynowała, że była pierwszą ze znanych mu kobiet,
która dorównywała bystrością i inteligencją Destiny, i podobnie jak
ona stanowiła prawdziwe wyzwanie. Na swój sposób coś je łączyło.
- Myślisz, że pytałabym, gdybym wiedziała? - odparowała
Destiny, nie wypadając z roli.
- Oczywiście. - Parsknął śmiechem. - Chcesz po prostu, bym ci
wszystko powiedział i żebyś mogła triumfować.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Mack. - Jej niewinna mina
wciąż była wzorcowa.
- Czy to nie ty nalegałaś parę tygodni temu, żebym odwiedził tego
chorego chłopca? - Spojrzał na nią uważnie, szukając choćby
najmniejszej reakcji.
Ale Destiny zachowywała twarz pokerzysty.
- Tony'ego Vitale'a? - spytała po chwili namysłu.
Ciotka naprawdę była niezłą aktorką. Wiedział, że nie musiała
sobie tego nazwiska przypominać, bo zapewne codziennie
przekazywano jej najświeższe wiadomości ze szpitala. Bóg
świadkiem, że wszędzie miała swoich informatorów.
- Właśnie - odparł.
- A więc nadal go odwiedzasz? - Ożywiła się. - To wspaniale! -
Popatrzyła na niego z uznaniem. - Jestem pewna, że bardzo mu to
pomaga. Kochanie, jestem z ciebie dumna.
- Jego stan jest bardzo ciężki. - Mack na moment zapomniał o
porachunkach z ciotką. - To bardzo dzielny chłopiec. Serce mi się
kraje, gdy na niego patrzę.
- Kiedy pierwszy raz rozmawiałam z jego lekarką, mówiła mi, że
to nie wygląda dobrze - powiedziała Destiny. - Nic się nie zmieniło?
- Owszem, na gorsze.
- Tak mi przykro. - Destiny szczerze się zasmuciła. - Jego matka
musi być zrozpaczona. Chyba jednak uda im się coś zrobić?
- Mam nadzieję. - Mack spojrzał jej w oczy z niewinną miną. -
Skoro tak się interesujesz tym chłopcem, to myślę, że zechcesz zasilić
fundusz na badania, który zakładam w jego imieniu - powiedział.
Ciotka uniosła brwi, co świadczyło o tym, że naprawdę udało mu
się ją zaskoczyć.
- Sponsorujesz projekt badawczy? - spytała. - Ależ Mack, to
wspaniały pomysł! Cudowny! Oczywiście, że możesz na mnie liczyć.
Który lekarz kieruje badaniami?
Mack roześmiał się głośno.
- Podejrzewam, że w ciągu sekundy sama wymienisz to nazwisko.
Destiny przez chwilę sprawiała wrażenie skonsternowanej.
- Naprawdę nie mam pojęcia - oświadczyła. - Jest tam wielu
doskonałych lekarzy.
- Spróbuj - nalegał Mack.
Destiny zastanawiała się przez moment.
- Chyba nie ta śliczna Beth Browning? A może...?
Mack podniósł kubek z kawą gestem, jakim wznosi się toast.
- Brawo - powiedział. - Trafiłaś.
- Domyślam się, że jest bardzo dobrym specjalistą - powiedziała z
pozorną obojętnością Destiny, jak gdyby mówiła o kimś, kto nie ma
nic wspólnego z jej bratankiem.
Nawet mrugnięciem oka nie zdradziła, że wybrała tę kobietę dla
Macka prawdopodobnie również ze względu na jej inteligencję i
wykształcenie.
- Jest też kobietą bardzo ładną i wolną, ale to, oczywiście, nawet
nie przyszło ci do głowy, kiedy mnie tam wysyłałaś, prawda?
Wydawało się, że Destiny nadal będzie grać komedię, ale w
końcu wzruszyła ramionami i poddała się.
- Może i przyszło - wyznała.
- Och, daj spokój! - Mack roześmiał się. - Znowu namieszałaś i
jesteś z tego cholernie dumna.
Destiny popatrzyła mu prosto w oczy.
- Naprawdę tak cię to irytuje, Mack? - spytała. - Przecież z
Richardem mi się udało, prawda? On i Melanie są szczęśliwi.
- Ale mnie małżeństwo nie interesuje - oświadczył, choć znacznie
mniej zdecydowanie, niż uczyniłby to jeszcze parę tygodni temu.
- Tak samo mówił Richard - przypomniała ciotka.
- Dlaczego uparłaś się, żeby nas pożenić? - zaciekawił się Mack. -
Zamierzasz wyjechać? Może myślisz o powrocie do Francji i do
dawnego stylu życia, kiedy już nas wszystkich pourządzasz? Dlatego
tak ci pilno?
- Nie chodzi o mnie - zaprotestowała. - Chodzi o was. Żaden z
was nic nie wie o miłości. Nie rozumiem, jak mogłam nie nauczyć
was tego, co w życiu najważniejsze. Uznałam, że najwyższy czas coś
w tej sprawie zrobić.
Było w jej głosie tyle żalu, że zrobiło mu się przykro, bo nie mógł
jej dać tego, na co tak czekała.
- Wiem, myślisz, że bez żon i dzieci nie będziemy szczęśliwi, ale
przecież kryteria szczęścia są różne - powiedział.
- Wymień choć jedno - zażądała.
- Nawet kilka - odparł. - Sukces, przyjaźń, rodzina.
- Właśnie o rodzinie mówię - rzuciła zniecierpliwionym tonem.
- Mamy siebie i mamy ciebie. O to mi chodzi. - Spojrzał na nią
przenikliwie. - Chyba że, jak powiedziałem, zamierzasz nas po tych
wszystkich latach opuścić i chcesz mieć pewność, że ktoś zajmie w
naszym życiu twoje miejsce.
- Nie bądź śmieszny - żachnęła się. - Jestem zadowolona ze swego
życia.
- Jak to? - Mack szeroko otworzył oczy. - Przecież w twoim życiu
nie ma mężczyzny.
Zmarszczyła brwi i spoważniała, jakby zaatakowano ją jej własną
bronią.
- Nie musisz być złośliwy, Mack - parsknęła.
- Po prostu zwracam ci uwagę, że przeczysz sama sobie.
- A więc skoro jesteś zdecydowany się nie ożenić, to dlaczego
widujesz się z Beth? - spytała.
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Beth przecież zupełnie nie
przypominała kobiet, z którymi zwykł się umawiać. Nie była
beztroska ani lekkomyślna, lecz poważna i refleksyjna i aż za bardzo
przejmowała się swoimi pacjentami.
W ostatnich tygodniach często czuł się zawstydzony, że tak
niewiele spraw traktował poważnie i tak łatwo szedł przez życie.
Pamiętał wprawdzie o dobrych uczynkach, bo Destiny wpoiła jemu i
braciom poczucie obowiązku wobec bliźnich, ale nigdy nie brał sobie
tego do serca tak bardzo, jak to czyniła Beth, którą los innych
naprawdę obchodził.
Oddawała się całym sercem swej pracy, a co ważniejsze, jej praca
naprawdę czemuś służyła. W porównaniu z tym jego zajęcia
wydawały się niepoważne i błahe. Nawet wizyty u Tony'ego nie
mogły przecież uratować chłopca, podczas gdy Beth i jej zespół byli
w stanie to uczynić.
Mack troszczył się, naturalnie, o braci i ciotkę, martwił się też o
Tony'ego Vitale'a i inne dzieci, ale zachowywał dystans do otoczenia.
Utrata rodziców w dzieciństwie sprawiła, że w sprawach uczuciowych
zachowywał daleko posuniętą ostrożność. Bał się pokochać kogoś, bo
nie sposób było przewidzieć, kiedy los zechce zabrać ukochaną osobę.
Lękał się, że miłość może sprowadzić nieszczęście. Zdawał sobie
sprawę, że to tylko reakcja dziecka na stratę bliskich, ale coraz
mocniej uświadamiał sobie, że wciąż jeszcze się z tym nie uporał. W
obliczu nasilającego się uczucia do Beth i przywiązania do Tony'ego
oraz lęków, jakie w nim tkwiły, zaczął powoli dochodzić do wniosku,
że przeszłość dręczy go tak samo, jak dręczyła jego braci.
- Mack - perswadowała Destiny - nie spotykałbyś się z taką
kobietą jak Beth Browning, gdybyś nie myślał o niej poważnie. Ona
nie jest jedną z tych sprytnych światowych kobiet, które możesz bez
problemu zostawić w każdej chwili.
Skinął głową potakująco, choć Beth, oczywiście, twierdziła coś
całkiem przeciwnego, stwarzając pozory, że i ona traktuje ich związek
niezobowiązująco.
- Wiem - powiedział.
Uznanie tego faktu znaczyło, że powinien niezwłocznie rozstać
się z Beth. To jedyne słuszne posunięcie, choć wymagające pewnych
wyrzeczeń. Kiedy wyobraził sobie jednak, jak puste stałoby się życie
bez Beth, nie mógł się zdecydować na ten krok.
- A więc? - drążyła Destiny.
Patrząc jej w oczy, podjął decyzję.
- Chciałbym któregoś dnia przyjść z nią do ciebie na kolację. Co
ty na to?
Oczy Destiny rozbłysły radością.
- Byłabym szczęśliwa! - wykrzyknęła. - Wiesz przecież, jak lubię
poznawać twoich przyjaciół. Dziś mam wolny wieczór. Odpowiada
ci?
Uznał, że to dobry pomysł. Niewykluczone, że ta wspólna wizyta
pomoże mu opanować zamęt w uczuciach.
- Odpowiada - odrzekł. - Porozumiem się z Beth i za jakąś
godzinę dam ci znać.
- Doskonale.
Widział w oczach ciotki znajomy wyraz pełnego nadziei
oczekiwania.
- Mam nadzieję, że nie wyciągniesz z tego spotkania pochopnych
wniosków - rzekł. - Rzadko przyprowadzałem do ciebie kobietę, bo
zawsze pojawiał się ten twój błysk w oczach, oznaczający, że słyszysz
już dźwięk weselnych dzwonów.
- Postaram się przyjąć Beth jak najlepiej i nie wyciągnę
czasopisma z radami dla nowożeńców - obiecała ciotka. - Nawet nie
zostawię żadnego na widocznym miejscu.
Mack dobrze wiedział, że jest całe mnóstwo innych zmyślnych
sposobów, by poruszyć temat małżeństwa.
- I nie będziesz pokazywała zdjęć ślubnych Richarda? - wymienił
jeden z nich.
- Na Boga, nie! - obruszyła się Destiny. - Jakże bym mogła
zmuszać kogoś do oglądania rodzinnych zdjęć? To takie nudne. -
Roześmiała się. - Choć jest takie jedno twoje zdjęcie w wannie, kiedy
miałeś dwa latka. Myślę, że mało kobiet nie wzruszyłoby się na jego
widok, takie jest słodkie. Patrząc na nie, można od razu wyobrazić
sobie, jakie śliczne będą twoje dzieci.
Mack rzucił ciotce przerażone spojrzenie.
- Zmieniłem zamiar - oświadczył. - Będę trzymać Beth z dala od
ciebie.
- Żartowałam, kochanie - zapewniła Destiny. - Nie będę cię
peszyć.
- Przysięgasz?
Ciotka położyła dłoń na piersi.
- Ani jednego niewłaściwego słowa - obiecała.
- Ciekawe, czemu mnie to nie przekonuje? - mruknął Mack.
- Bo masz naturę cynika - stwierdziła ciotka. - Chciałbyś, żebym
przygotowała coś szczególnego? Może jakąś moją specjalność
prowansalską?
- Cokolwiek - odparł, rozmyślając, czy jednak nie popełnia błędu,
poddając Beth ocenie Destiny i jej dociekliwym pytaniom. - Pamiętaj
tylko, że będę szczęśliwy, jeśli uda mi się wyrwać ją ze szpitala na
godzinę. To nie może być więc jedna z tych twoich pięciodaniowych
kolacji.
- Dobre jedzenie wymaga czasu. Nie można się spieszyć.
Doskonale o tym wiesz - przekonywała Destiny.
- Ale wiem również, że Beth nie przyjdzie, jeśli pomyśli, że to
oficjalna okazja. To będzie po prostu spotkanie we trójkę, bez tych
twoich wieczorowych strojów. Beth przypuszczalnie przyjedzie prosto
ze szpitala i zaraz potem tam wróci.
- Skoro nalegasz... - Destiny zerknęła spod oka. - Mam
przygotować hot dogi i fasolkę z puszki? To będzie i szybko, i tanio -
zauważyła sucho.
Mack wiedział, że ciotka nie musi żartować. Przestrzegała form
obowiązujących osobę z jej pozycją społeczną i towarzyską.
- Mam nadzieję, że wymyślisz coś lepszego - powiedział. -
Szczerze mówiąc, liczę na to.
Obserwowała go przez chwilę, wreszcie skinęła głową.
- A więc dobrze, ale mogę o coś spytać?
- Oczywiście.
- Dlaczego ta kolacja jest tak ważna, skoro Beth nic dla ciebie nie
znaczy?
- Czy nie możemy po prostu zjeść jej razem, w miłej atmosferze,
nie czyniąc z tego wstępu do zaręczyn? - zapytał żałosnym tonem.
- Ja mogę. - Destiny posłała mu wymowne spojrzenie. - A ty?
Ponieważ Mack nie był przygotowany na to pytanie, wstał i ruszył
do drzwi.
- A więc do wieczora - rzucił.
- Będę czekać, kochanie - zapowiedziała słodko Destiny.
- O tak, jestem pewien - odparł Mack, żałując, że uległ impulsowi
i zaproponował spotkanie we troje.
Tłumaczył sobie wprawdzie, że chciałby poznać opinię Destiny
na temat jego znajomości z Beth, ale niewykluczone, że prawda kryła
się gdzie indziej. Może miał nadzieję, że ukazanie wrażliwej,
praktycznej Beth realiów życia Carltonów przerazi ją i że nie będzie
musiał łamać jej serca, robiąc to co zawsze...
Beth miała fatalny dzień. Pacjent rozlał butelkę jasno-
pomarańczowego płynu antyseptycznego, niszcząc jej bluzkę. Peyton
zrugał ją za nieobecność na porannym zebraniu, choć zrobił to z
lekkim rozbawieniem. A Tony patrzył na nią z wyraźnym żalem, że
nie było jej w czasie transfuzji.
- Pani wie, że jak pani mi robi zastrzyk, to mniej boli - powiedział
z rozgoryczeniem. - Czekałem na panią.
- Wiem, kochanie, i bardzo cię przepraszam - tłumaczyła się, z
pewną ulgą stwierdzając, że chłopiec mówi silniejszym głosem, a jego
policzki wreszcie nabrały lekkich rumieńców.
- Gdzie pani była? - dopytywał się.
- Miałam same ciężkie przypadki - wyjaśniła. - Wiem, że to żadne
wytłumaczenie. Powinnam być tutaj.
- Macka też nie było - żalił się chłopiec.
Beth spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie było go dzisiaj? - zdziwiła się.
- Nie, chociaż obiecał, że przyjdzie.
To wszystko nie miało sensu. Mack był przecież rano w szpitalu.
Westchnęła, uświadomiwszy sobie, że większość tego czasu spędził z
nią.
- Jeśli powiedział, że przyjdzie, to na pewno przyjdzie -
przekonywała chłopca. - Zawsze dotrzymuje słowa, prawda?
- Tak. - Tony przyjrzał jej się bacznie. - Pani go lubi? - spytał.
- Jest wspaniałym przyjacielem - odparła wymijająco.
- Ale czy go pani lubi? - dociekał Tony. - Myślę, że on lubi panią
- dodał, nie czekając na odpowiedź.
Beth stłumiła śmiech. Mack uprzedził ją, że Tony interesuje się
ich znajomością, ale mimo to pytanie chłopca ją zaskoczyło.
- Chciałem, żeby się zakochał w mojej mamie - wyznał Tony. -
To by było fantastycznie. Ale on nie zwraca na nią uwagi. Jeśli nie
może być moim ojczymem, to byłoby super, gdyby był z panią, pani
doktor. Pani jest ładniejsza niż te jego wymalowane babki ze zdjęć w
gazecie. Pani jest taka prawdziwa, pani rozumie, o co mi chodzi?
- Dziękuję, Tony. Doceniam twoją lojalność, ale nie sądzę, bym
mogła konkurować z modelkami.
- Ależ jak najbardziej! - rozległ się głęboki męski głos.
Beth odwróciła się i zobaczyła w drzwiach Macka.
- Długo podsłuchujesz? - spytała podejrzliwie.
- Na tyle długo, by usłyszeć, że mój kumpel próbuje nas znowu
swatać. - Rzucił jej zuchwałe spojrzenie. - No i jak, doktorko? Chcesz
pójść dziś na kolację do mojej ciotki?
Nie pojmowała. Zaprasza ją do Destiny?
- Może porozmawiamy o tym później? - zaproponowała.
- Niech pani się zgodzi, pani doktor - zachęcał Tony.
- Nie codziennie może panią zaprosić taki facet jak Wielki Mack.
- Zobaczę - mruknęła i dodała: - Mogę cię na chwilę prosić,
Mack? Wyjdźmy na korytarz.
Mack mrugnął do Tony'ego.
- Mam nadzieję, że nie zamierza dać mi kosza. Odmowa nie jest
przyjemna.
Tony ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Dlaczego stawiasz mnie w takiej niezręcznej sytuacji? - napadła
na niego Beth, gdy tylko znaleźli się na korytarzu. - Destiny zaprosiła
nas na wieczór i obiecałem, że w ciągu godziny dam jej odpowiedź -
wyjaśnił. - Nie byłem pewny, czy cię znajdę, kiedy wyjdziesz już od
Tony'ego. A zresztą, o co chodzi? Był szczęśliwy, gdy usłyszał, że
proszę cię, byś ze mną poszła.
- To właśnie mnie martwi - potrząsnęła głową. - Te oczekiwania
Tony'ego wobec nas. A twoja ciotka? - Spojrzała na niego badawczo.
- Jesteś pewien, że naprawdę chce mnie widzieć u siebie?
- Prawdę mówiąc, to był mój pomysł - przyznał.
Beth była zaskoczona.
- Ty naprawdę chcesz nas poddać zakusom ciotki. Wydawało mi
się, uznajesz ją za mistrzynię w manipulowaniu ludźmi. Skąd ci
przyszło do głowy, żeby podsunąć jej taką okazję?
- To ona wymyśliła naszą znajomość.
Beth przypomniała swoją kolację z Destiny i wiedziała, że Mack
mówi prawdę.
- To dlaczego chcesz jej w tym pomóc? - Nie pojmowała jego
postępowania.
- Czy ja wiem?
- Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z irytacją. - Myślę, że
spasuję.
- I pozwolisz, by Destiny uznała cię za tchórza? Albo jeszcze
gorzej, aby doszła do wniosku, że już jesteś zaangażowana uczuciowo
i próbujesz zwalczyć to uczucie?
- Co? To zbyt zawiłe dla mnie. - Beth popatrzyła na niego
zdezorientowana.
- Ale nie dla Destiny - zapewnił. - Uprzedzam cię, że jeśli się
teraz wykręcisz, dopiero się zacznie. A tak po prostu zjemy z nią
kolację. Może ciotka dojdzie do wniosku, że nie pasujemy do siebie?
Nagle Beth zrozumiała, w czym rzecz. Nie wiedziała jeszcze, czy
jej się to podoba, ale zorientowała się, co kieruje Mackiem. Chciał się
wycofać i liczył na to, że jego ukochana ciocia utwierdzi go w tym,
dochodząc do wniosku, że Beth nie jest dla niego odpowiednią
partnerką. Wówczas spokojnie będzie mógł się ulotnić.
Popatrzyła mu w oczy.
- A więc o to ci chodzi? Chcesz, by Destiny uznała, że nie nadaję
się dla ciebie, bo pozwoli ci to nie widywać się ze mną.
- Chyba oszalałaś! - oburzył się, trochę za szybko i trochę za
gwałtownie.
- Czyżby? - spytała powątpiewająco. - Mack, rozumiem, że się
możesz bać, rozumiem też, że mogłeś wybrać taki sposób zakończenia
naszej znajomości. Nikt nie zdoła cię zmusić, byś był ze mną, a już na
pewno nie ja. Ja zresztą też nie skaczę z radości z powodu tego, co
zaszło między nami.
- Nie szukam sposobu zerwania - oświadczył Mack poważnie.
- Nie? Mieliśmy na siebie ochotę, owszem, ale ochota mija, nie
jest permanentna. Zamiast wpadać w panikę, powinniśmy oboje albo
płynąć z prądem, albo wycofać się od razu, zanim sprawy się
skomplikują. Nie mam zamiaru się obrazić, wiem, że jakoś przeżyję
twoje odejście.
Chciała mówić dalej, zrobić wszystko, żeby ułatwić mu zerwanie,
ale Mack pochylił się nagle i zamknął jej usta pocałunkiem. Od razu
zapomniała wszystko, co zamierzała powiedzieć.
Kiedy wreszcie odsunął się od niej, popatrzyła na niego całkiem
zdezorientowana.
- Co to miało znaczyć? - spytała.
- To był jedyny sposób, żeby ci przerwać - odrzekł. - Za dużo
rozmyślasz. Przestań się zastanawiać, co ja czuję. Skoro ja sam tego
nie wiem, skąd ty możesz wiedzieć?
Do Beth, pozostającej wciąż pod wrażeniem pocałunku, nie
bardzo dotarły te słowa.
- Całowanie mnie pod pokojem pacjenta, w korytarzu, gdzie w
każdej chwili może ktoś się zjawić, jest absolutnie niedopuszczalne -
oświadczyła sucho.
- Wybacz.
Szukała w jego twarzy choć cienia skruchy, ale niczego takiego
nie dostrzegła. Wręcz przeciwnie, wyglądał na bardzo zadowolonego
z siebie. To jego zachowanie, ta rozmowa, idiotyczny pomysł kolacji
u Destiny - tego już było za wiele. Odwróciła się.
- Muszę iść - oznajmiła, kierując się w stronę gabinetu.
- Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - zawołał.
- Nie.
- Bądź gotowa.
- Nie wybieram się na żadną kolację - oświadczyła stanowczo.
- Oczywiście, że się wybierasz.
Zawróciła i podeszła do Macka. Stali teraz twarzą w twarz. Jeśli
zajdzie potrzeba, zacznie krzyczeć i zrobi prawdziwą scenę.
- Nie zamierzam iść do twojej ciotki na kolację - powtórzyła.
- W porządku. - Skinął głową.
Zdumiała ją ta nagła ugodowość. Z mało zrozumiałego powodu
zirytowała ją nawet bardziej niż jego pewność, że przyjmie
zaproszenie.
- Może jednak pójdę - zmieniła zdanie.
- W porządku. - Mack sprawiał takie wrażenie, jakby z trudem
tłumił śmiech.
- Ale spotkamy się na miejscu - zastrzegła.
Zdziwił się, ale znów skinął głową.
- Dobrze, zostawię ci adres.
- Nie trzeba - rzuciła beztrosko, posyłając mu promienny uśmiech.
- Już tam byłam.
Spojrzał na nią tak, jakby oświadczyła, że zna drogę na Marsa.
- Kiedy, u diabła?!
- Parę tygodni temu - odrzekła.
- Zanim przysłała mnie tutaj, do Tony'ego? - pytał podejrzliwie.
- Nie, potem. Ściśle mówiąc, tego samego dnia, ale później.
Twoja ciotka ma nieomylne wyczucie. Zadzwoniła do mnie parę
minut po twoim wyjściu.
- Nie wspomniała o tym - powiedział, bardziej do siebie niż do
Beth. - Ty zresztą również nie uznałaś za stosowne mnie
poinformować o tej wizycie.
- Jestem pewna, że twoja ciotka nie spowiada ci się ze wszystkich
swoich spotkań towarzyskich - oznajmiła Beth. - I ja też nie
zamierzam tego robić.
- Dobrze wiedzieć. - Potrząsnął głową.
- Do zobaczenia o siódmej - rzekła. - Może zadzwonię do Destiny
i spytam, czy nie będzie miała nic przeciwko temu, żebym przyszła z
osobą towarzyszącą.
- Zrób to, a on zaraz będzie martwy - ostrzegł.
Roześmiała się. Po raz kolejny wzbudziła zazdrość w Wielkim
Macku Carltonie. I to nie byle jaką. Widząc jego minę, uznała, że
rozsądniej będzie nie poddawać go często takim testom. Poklepała go
po policzku.
- A więc dobrze, tylko ty i ja, przyjacielu.
- Nie jestem twoim przyjacielem - żachnął się. - Wybij to sobie z
głowy.
- Nie? A więc jak byś siebie określił? - zainteresowała się.
- Jestem mężczyzną, którego właśnie doprowadzasz do szału. -
Nagle uśmiechnął się szeroko. - Oczywiście, jeśli dobrze rozegrasz tę
partię, to około dziesiątej ja doprowadzę cię do szaleństwa.
- Fascynująca perspektywa. - Kiwnęła głową. - Zapamiętam to.
Jeszcze raz pocałował ją w usta.
- To na zachętę - wyjaśnił.
Wracając do pokoju Tony'ego, pogwizdywał cicho. Beth
odczekała, aż drzwi się za nim zamkną, i oparła się o ścianę. Ten
bezczelny, zarozumiały facet po raz kolejny doprowadził do tego, że z
trudem utrzymywała się na nogach. Może się tylko modlić, żeby
nigdy się nie dowiedział, jak łatwo mu to przychodzi. Ale zważywszy
na jego znajomość kobiet, trzeba przyjąć, że doskonale o tym wie.
ROZDZIAŁ 10
Mack krążył po domu Destiny niczym tygrys po klatce. Gdzie, u
licha, podziewa się Beth? Dzwonił przed godziną do szpitala i
dowiedział się, że wyszła o wpół do szóstej.
Domyślił się, że pojechała do domu, żeby się przebrać, gdyż
bluzkę miała poplamioną jakimś okropnym pomarańczowym płynem,
ale jak długo może trwać zmiana ubrania i przejazd mostem? W takich
sprawach nie miał żadnego doświadczenia, a to tylko potwierdzało,
jak mało obchodziły go zwyczaje kobiet, z którymi się spotykał.
Dochodziło wpół do ósmej. U kobiety tak punktualnej jak Beth
spóźnienie o całe pół godziny lub więcej było nie do pomyślenia.
- Może byś usiadł? - zaproponowała Destiny z wyraźną irytacją. -
Przyprawiasz mnie o ból głowy. Beth powiedziała, że będzie, to
będzie.
- Miała być pół godziny temu.
- Kochanie, jestem przekonana, że nie wystawi cię do wiatru.
Mack wyczuł delikatną aluzję, że tylko on ma powód do
niepokoju. A nie był wcale pewien, czy Beth w ostatniej chwili nie
zrezygnuje. To było prawdopodobne, jeśli chciała mu zagrać na nosie.
Nie podejrzewał jej o przebiegłość do chwili rozmowy w szpitalnym
korytarzu. Wciąż nie bardzo wiedział, jak się do tego ustosunkować,
zwłaszcza że dowiedział się o spotkaniu z Destiny.
- Nie wykazywała entuzjazmu - powiedział.
Destiny popatrzyła na niego poważnie.
- Ale ma bardzo dobre maniery - zauważyła. - Mogła nie dać znać
tobie, gdyby jej coś nagle wypadło, ale na pewno zadzwoniłaby do
mnie.
Nie podobała mu się sugestia, że być może w jakiejś mierze jest
winny nieobecności Beth.
- Nie obraziłem jej - zastrzegł się. - A swoją drogą, co ty wiesz o
jej manierach? Ach, prawda - dodał, nie czekając na odpowiedź. -
Przecież była u ciebie na sympatycznej kolacyjce jakiś czas temu. Na
kolacyjce, o której jakoś zapomniałaś powiedzieć, kiedy dziś
rozmawialiśmy.
- Powiedziała ci? - Destiny rzuciła mu zdumione spojrzenie.
- Z wielkim triumfem - odparł.
- Czy to nie interesujące?
- Co w tym takiego cholernie interesującego, że w końcu
przyznała się, że spiskujecie za moimi plecami? O ile się orientuję,
byłaś z nią w zmowie od dawna. Niewinne wyznanie to na pewno
wierzchołek góry lodowej.
- Nie zachowuj się melodramatycznie. - Ciotka zmarszczyła
czoło. - To była zwykła kolacja, nic ponadto. Nie robiłyśmy planów w
związku z tobą, nie knułyśmy spisku. Coś ci się roi? Przecież sam
podejmujesz decyzje w sprawach osobistych. Chyba nie sądzisz, że
zastawiam na ciebie pułapkę?
- Och, daj spokój. - Mack popatrzył na Destiny spod oka. - Już
dawno się nauczyłem, że nie wolno cię nie doceniać. Może ci się nie
uda doprowadzić mnie do ołtarza z wybraną przez ciebie kobietą, ale
na pewno nie zaniechasz prób.
- Uważasz, że Beth jest tak bezwolna, że pozwoli mi sobą
sterować?
Zastanawiał się już nad tym i wiedział, że to nieprawdopodobne.
Jeśli czegoś był pewien, to tego, że Beth jest osobą niezależną, która
doskonale wie, czego chce. Nikomu nie przyszłoby do głowy uznać
jej za istotę bezwolną. Bóg świadkiem, że nie wahała się mówić mu,
co myśli. Równie otwarta musiała być także wobec Destiny. Gdyby
więc ciotka zagadnęła ją o niego, Beth prawdopodobnie roześmiałaby
się jej w twarz.
- Nie jest bezwolna - odparł.
- Wiesz, Mack, mówiąc szczerze, dziwię się, że podtrzymałeś
propozycję wspólnej kolacji, kiedy już dowiedziałeś się o moim
spotkaniu z Beth. Skoro najwyraźniej węszysz spisek wszędzie, gdzie
się pojawię, to dlaczego nie odwołałeś dzisiejszego spotkania?
Doskonale wiedział, do czego Destiny zmierza, ale bawiły go jej
uwagi.
- No właśnie dlaczego? - spytał.
- Szukasz potwierdzenia, że Beth tutaj nie pasuje?
Chciał zaprzeczyć, ale ciotka za dobrze go znała. Poza tym Beth
podejrzewała to samo. Te dwie kobiety, które znały go lepiej niż inni,
przejrzały go na wylot.
- Przeszło mi przez myśl, że ona, być może, dojdzie do takiego
wniosku - przyznał Mack.
- I co wtedy? - Destiny nie spuszczała wzroku z jego twarzy,
czekając na odpowiedź. - Na pewno nie liczyłeś na to, że cię rzuci? -
spytała, kiedy się nie odezwał. - Na to właśnie liczyłeś, prawda? -
Patrzyła na niego uważnie.
- To nie tak, ale trudno chyba uznać mnie za szczególnie
pożądaną partię zwłaszcza dla kobiety, która chce wyjść za mąż i
stworzyć rodzinę.
- Przestań, to nie czas ani miejsce na fałszywą skromność -
skarciła go Destiny. - A zresztą, czy Beth wspominała o małżeństwie?
- Nie.
- Albo o tym, że chce stworzyć rodzinę?
- Nie.
- A więc czy aby nie uprzedzasz faktów? - Świdrowała go
wzrokiem. - A może jest odwrotnie? Może to ty zaczynasz myśleć o
małżeństwie? - W oczach Destiny zatańczyły wesołe iskierki. - O mój
Boże, nic dziwnego, że jesteś przerażony i chcesz się jak najprędzej
ulotnić. Więcej. Ponieważ sam nie wiesz, co z tym wszystkim zrobić,
masz nadzieję, że Beth cię wyręczy w podjęciu decyzji.
Nie mógł odmówić ciotce logiki. Wciąż jednak się niepokoił,
dlaczego Beth jeszcze nie ma.
- Chyba zadzwonię do niej na komórkę - powiedział wreszcie. -
Może stoi gdzieś w korku.
- Nie odpowiadając na pytanie, nie wykręcisz się - ciągnęła
ciotka. - Jeśli stałaby w korku, to chyba by zadzwoniła, prawda?
- Na wszystko masz odpowiedź.
Destiny roześmiała się uszczęśliwiona.
- Lubię tak myśleć - odrzekła w chwili, gdy rozległ się dzwonek
do drzwi. - Jeszcze się nie zorientowałeś? Rozchmurz się trochę, jeśli
nie chcesz przestraszyć naszego gościa, zanim przekroczy próg. -
Uśmiechnęła się kpiąco. - A może właśnie o to ci chodzi?
Gdy szedł do drzwi, wciąż czuł złość, choć sam nie wiedział, czy
złości się na ciotkę, czy na Beth. Otworzył, ale na widok Beth złość
mu przeszła. Wyglądała okropnie.
- Co ci się stało? - przeraził się, zwróciwszy jednak uwagę, że
zanim się ubrudziła, była perfekcyjnie wyszykowana na ten wieczór.
Wszystko, co na sobie miała, idealnie harmonizowało ze sobą i
pasowało świetnie do jej typu urody.
- Złapałam gumę - oznajmiła krótko.
Sądząc z jej wyglądu, musiała sama zmieniać koło.
- Nie mogłaś zadzwonić do warsztatu albo do mnie? - zdziwił się.
Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie.
- Umiem zmienić koło. Uznałam, że szybciej zrobię to sama, niż
doczekam się mechanika w godzinach szczytu. Powinnam wrócić do
domu, żeby się przebrać, ale i tak byłam spóźniona, więc
postanowiłam przyjechać.
Obrzucił ją wzrokiem.
- Na pewno nic złego sobie nie zrobiłaś?
Wyciągnęła ręce, żeby mógł je obejrzeć.
- Spójrz, ani śladu krwi. Żadnych skaleczeń. To tylko smar i kurz.
Mogłabym pójść do łazienki i trochę się ogarnąć?
- Chodźmy. - Poprowadził ją w głąb domu. - Mydło nie zmyje
tego brudu. Znajdziemy coś w garażu. Ben trzyma tam swój ukochany
samochodzik i wciąż coś przy nim dłubie. Wierz mi, w tym domu wie
się, co to olej i smar. Nie wiem tylko, czy uda mi się znaleźć coś do
oczyszczenia sukienki.
Beth spojrzała na kwiecisty jedwab i jęknęła.
- To nowa sukienka. Mam ją na sobie po raz pierwszy.
Mack nie mógł wyjść ze zdziwienia. Mogła się zranić,
manipulując przy kole, a ona martwi się sukienką.
- Kupię ci inną - rzekł niecierpliwie.
- Sama sobie kupię! - prychnęła.
- Ale to nie rozwiąże sprawy na teraz. - Podał jej szmatkę i
pojemnik ze środkiem czyszczącym. - Zabierz się do smaru, a ja
pogadam z Destiny. Na pewno znajdzie coś, co będzie na ciebie
pasować. Nosicie ten sam rozmiar. Zaraz wrócę i zaprowadzę cię do
łazienki.
Destiny poszła do garderoby i wyjęła odpowiednie rzeczy. Kiedy
Mack chciał je wziąć, zaprotestowała.
- Nie będziesz pomagał się jej rozbierać w moim domu -
oświadczyła.
- Spodziewałbym się raczej, że będziesz mnie do tego zachęcać -
powiedział rozbawiony.
- Możesz sprawdzić w tym czasie, czy kolacja się nie przypaliła. -
Ciotka spojrzała na niego groźnie. - I zmniejsz trochę płomień.
- Tak jest, proszę pani.
- Mack...
- Słucham.
Destiny rzuciła mu ciepłe, uspokajające spojrzenie.
- Mówiłam, że cię nie zostawi.
Westchnął, nie starając się nawet ukryć, jaką ulgę przyniosła mu
ta świadomość.
Beth pogładziła delikatną tkaninę sweterka, który Destiny jej dała,
by narzuciła na jedwabny topik. Nie mogła się nadziwić różnicy w
jakości między nim a swoimi rzeczami. Zawsze uważała, że
wydawanie pieniędzy na ciuchy nie ma sensu, ale teraz zrozumiała,
dlaczego zamożni ludzie to czynią. Doszła do wniosku, że takiego
sweterka w ogóle nie chciałaby zdejmować.
- Myślę, że powinnaś go zatrzymać - powiedziała Destiny. - W
tym bladoróżowym kolorze bardzo ci do twarzy. Prawda, Mack?
Mack skinął głową, nie w pełni świadomy, co się wokół niego
dzieje. Od chwili przyjścia Beth ogarnął go dziwny nastrój. Nie
potrafił go nazwać. Bardzo się niepokoił, czekając na Beth, i
odetchnął z ulgą, gdy wreszcie zobaczył ją w progu.
Ucieszył się, że nic się jej nie stało. Musiało jednak upłynąć
trochę czasu, zanim włączył się do rozmowy przy stole.
W niczym to jednak nie zmąciło atmosfery. Destiny po
mistrzowsku panowała nad wszystkim. Miała tysiące pytań na temat
Tony'ego i pracy Beth.
- Mack wspomniał, że zamierza sponsorować program badawczy
- zaczęła ostrożnie. - Mam nadzieję, że zgodzisz się i na mój udział.
Beth popatrzyła na nią z ogromną wdzięcznością.
- To wspaniałomyślny gest - powiedziała. - Wiem, że już
wspierasz nasz szpital. Na pewno chcesz się włączyć i teraz?
- Oczywiście. Gdy tylko przedstawisz nam projekt, Mack i ja
omówimy to z naszymi adwokatami. Carlton Industries też będzie
partycypować w programie. Twoje badania powinny być przyzwoicie
finansowane.
- Czyżbym słyszał wzmiankę o naszym przedsiębiorstwie i o
wydawaniu pieniędzy? - Richard z żoną nieoczekiwanie zjawili się w
jadalni akurat w chwili, gdy nadeszła pora deseru.
- Tak - potwierdziła Destiny - i żebyś ich nie skąpił. Praca Beth
jest bardzo ważna.
- Jesteś pewna, że nie próbujesz właśnie kupić Beth dla Macka? -
zażartował Richard.
Żona zgromiła go wzrokiem.
- O co chodzi? - obruszył się. - Przecież znasz Destiny.
- Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek kupował dla mnie kobietę ! -
wybuchnął Mack. - I tak mam ich za dużo.
- Ale żadnej odpowiedniej - zauważyła Destiny.
Żona Richarda popatrzyła na Beth ze współczuciem.
- Nie przejmuj się nimi - powiedziała. - Bardzo się cieszę, że
wreszcie mogę cię poznać.
- Tak? - Beth zdziwiła się, że Melanie Carlton już o niej wie.
- Chciałabym ci przekazać wyrazy solidarności.
- Nie rozumiem - zdziwiła się Beth.
Melanie wskazała wzrokiem Destiny.
- O ile się nie mylę, właśnie znalazłaś się na drodze walca
parowego rodziny Carltonów. Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miała
tego dość. Dam ci swój numer telefonu. Może nie potrafię cię ocalić,
ale chociaż omówimy parę manewrów.
Beth od razu wyczuła w Melanie bratnią duszę.
- Będzie mi to potrzebne, prawda? - spytała.
- Jeszcze jak. - Melanie znów rzuciła wymowne spojrzenie w
kierunku Destiny.
- Naprawdę nie uważam, żebyś miała powody do narzekania -
stwierdziła ciotka z błyskiem rozbawienia w oczach, świadczącym o
tym, że bynajmniej nie poczuła się dotknięta słowami żony Richarda.
- Teraz nie - przyznała Melanie, biorąc męża pod rękę. -
Wszystko zaczęło się dobrze układać, z chwilą gdy ustąpiliśmy i
zrobili to, czego Destiny chciała.
Mack przez całą tę wymianę zdań zachowywał milczenie, ale w
końcu nie wytrzymał.
- Co was tu właściwie sprowadza? - zwrócił się do brata. -
Czyżbyś, przejeżdżając obok, poczuł nagłą potrzebę odwiedzenia
ciotki?
- Prawdę mówiąc, zostaliśmy zaproszeni na deser. - Richard
uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę? - Mack spojrzał groźnie na Destiny. - Chyba czegoś
nie rozumiem.
- A cóż tu jest do rozumienia? - żachnęła się ciotka. - To przecież
mój dom i chyba mam prawo zaprosić bratanka z żoną, kiedy zechcę.
Pomyślałam, że czas, by poznali Beth.
- Richard nie wspominał, że połknął haczyk, który zarzuciłaś parę
tygodni temu? Pomknął prosto do szpitala, żeby poznać Beth.
Sądziłem, że zdał ci już dokładną relację ze swej bytności.
- Taak? - Destiny po mistrzowsku udała zaskoczenie.
- Cóż go do tego skłoniło? Na pewno nie zdawkowa uwaga, którą,
być może, uczyniłam.
- Przyszedł triumfować nade mną - odparł Mack, zanim Richard
zdołał otworzyć usta. - Pewno wyobrażał sobie, że już dokładnie
zaplanowałaś przebieg ceremonii ślubnej i chciał się przekonać, na ile
ci się to udaje.
- Czy z tobą było podobnie? - Beth zwróciła się do Melanie.
- Gorzej. Ożenek Richarda był pierwszą częścią wielkiego planu
Destiny, który wypróbowała na nas.
Beth ukryła twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia, że sytuacja tak
szybko wymknie się spod kontroli. W końcu zaczerpnęła tchu i
spojrzała na zebranych.
- Na mnie już czas - oznajmiła. - Wracam do szpitala.
- Masz rację - przytaknął gorliwie Mack, zrywając się z krzesła.
- Nie musisz mnie odwozić - powiedziała. - Mam przecież
samochód, zapomniałeś?
- Ale bez koła zapasowego. Kto wie, co się może stać. Pojadę za
tobą na wszelki wypadek.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Owszem, jest.
Uświadomiła sobie, że Mack nie ustąpi. Nie wiedziała tylko, czy
kieruje się troską o nią, czy raczej chęcią wyrwania się z grona
rodzinnego.
- A więc dobrze - zgodziła się. - Dziękuję za miły wieczór. I
jeszcze raz przepraszam za spóźnienie. Rzeczy odeślę jak najszybciej
- zwróciła się do pani domu.
- Nadal uważam, że powinnaś je zatrzymać - odparła Destiny. -
Bardzo ci w nich do twarzy.
- Nie, nie mogę. - Beth potrząsnęła głową. Nie chciała tej sprytnej
kobiecie zawdzięczać niczego.
- Jak sobie życzysz. - Destiny nie nalegała dłużej. - Ale zaczekaj
jeszcze chwilę. Przygotowałam deser czekoladowy. Wiem, że masz
słabość do czekolady.
- Ja też - skwapliwie wtrąciła Melanie. - Zjem za nią.
- Zanim wyjdziecie, chcielibyśmy z Melanie coś ogłosić -
oznajmił Richard.
Wszystkie oczy zwróciły się na niego.
- Będziemy mieli dziecko - powiadomiła uroczyście Melanie.
- A niech mnie! - wykrzyknął Mack. Chwycił brata w objęcia i
poklepał go po plecach. - Gratuluję!
Z oczu Destiny płynęły łzy wzruszenia, gdy całowała Melanie i
jej męża.
Melanie mrugnęła do Beth.
- Teraz my będziemy w centrum zainteresowania - powiedziała. -
Zmykajcie.
- O nie, najpierw wzniesiemy toast - zaprotestowała Destiny. -
Melanie dostanie napój jabłkowy, a my napijemy się szampana.
Beth zgodziła się, nie chcąc zepsuć Melanie i Richardowi tej
uroczystej chwili.
- Ja też poproszę o sok. Czeka mnie jeszcze praca.
- Co się dzieje, u diabła - zniecierpliwił się Mack. - Przygotuj sok
dla wszystkich. Zaraz siadam za kierownicą, więc nie powinienem pić
alkoholu.
- Richard, kochanie, pójdziesz ze mną do kuchni? - zwróciła się
Destiny do bratanka. - Pomożesz mi przygotować szklanki. A ty,
Mack, posprzątaj ze stołu i przynieś deser. - Zerknęła ku Beth. - Teraz
może się skusisz na krem czekoladowy?
- Oczywiście. - Beth skinęła głową. Pokusa była zbyt duża, by się
jej oprzeć.
- Wiedziałam. - Destiny rozpromieniła się.
- Powiedz mi, czy bardzo na ciebie naciskają? - zagadnęła
Melanie, gdy zostały same w pokoju.
- Właściwie nie jest tak źle - powiedziała Beth. - Mack i ja
zgadzamy się, że ani ja, ani on nie jesteśmy zainteresowani
małżeństwem.
- Naprawdę tak myślisz? - Melanie zachichotała.
- To przecież prawda - upierała się Beth.
- Jestem pewna, że on istotnie tak uważa - stwierdziła
pojednawczo Melanie. - I wiem, że ty chcesz w to wierzyć, ale
widziałam, jak on na ciebie patrzy. Mack jest w tobie na zabój
zakochany.
- Nonsens. - Beth wzruszyła ramionami. - Może to raczej
namiętność, czy ja wiem zresztą?
- W przypadku mężczyzn z rodziny Carltonów to niekiedy jedno i
to samo. Ja nie mówię o przejściowym zafascynowaniu. Mówię o
takiej namiętności, która trwa i z każdym dniem staje się
intensywniejsza.
Beth była zakłopotana szczerością Melanie i jej przenikliwością.
Przez cały wieczór starała się nie dać po sobie poznać, jak bardzo
Mack na nią działa. Nawet jeśli był w najwyższym stopniu irytujący,
nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że jeszcze tego
wieczoru doprowadzi ją do szaleństwa.
- Chyba nie zaprzeczysz, że tak samo jest z wami? - dopytywała
się Melanie.
- Nie powinnyśmy chyba rozmawiać na ten temat - powiedziała
Beth, zakłopotana trafną oceną sytuacji.
- Nie chciałam cię urazić, przepraszam - wycofała się Melanie. -
Powiedziałam to tylko dlatego, że sama przez to przeszłam i widzę, co
się święci. Jeśli Carlton już wpada, to po uszy. Zadzwoń, gdybyś
chciała o tym pogadać.
Wyjęła z torebki wizytówkę i zapisała na niej numer domowy.
- Proszę. Teraz masz już mój numer do biura i do domu. Wiesz,
Beth, jedyny sposób dla nas, by chronić niezależność, to trzymać się
razem. Byłabym szczęśliwa, wiedząc, że mam wsparcie psychiczne,
kiedy byłam w takiej sytuacji, w jakiej ty znalazłaś się teraz.
Beth roześmiała się.
- Chętnie zobaczę, jak to działa. - Schowała wizytówkę do
kieszeni. Wyczuwała, że mogłaby się zaprzyjaźnić z tą szczerą,
spontaniczną kobietą, która przejrzała Carltonów na wylot. Całe lata
upłynęły zarówno od czasu, gdy miała przyjaciółkę, której mogłaby
się zwierzać, jak i kiedy miała się z czego zwierzać.
Do jadalni wróciła Destiny z Richardem i Mackiem. Nieśli napoje
i deser.
Podczas wznoszenia toastu spojrzenia Macka i Beth spotkały się.
Okay, przyznała Beth w duchu, Mack ją podnieca, ale zakochać się na
poważnie w słynnym w mieście playboyu? Nie ma mowy. Nie wolno
do tego dopuścić.
Mack odwrócił się na bok i patrzył na Beth. Wyglądała tak
spokojnie i tak pięknie z zarumienionymi policzkami, z zaróżowioną
gładką skórą. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek przeżywał już taki
moment, takie absolutne spełnienie i zaspokojenie.
- Masz zamiar spędzić całą noc na przyglądaniu się, jak śpię? -
wymamrotała Beth.
- Nie miałem pojęcia, że wiesz o tym. Myślałem, że naprawdę
zasnęłaś, a ty tylko udajesz.
- Udawałam. Wykończyłeś mnie. Musiałam odpocząć.
- Jeśli ktoś musi odpocząć, to z pewnością ja. Myślałem, że
pojadę z tobą do szpitala, zostawię cię i wrócę do domu spędzić
spokojną noc we własnym łóżku. Jeszcze nie doszedłem do siebie po
ostatniej nocy. Dobrze, że już nie jestem zawodnikiem. Trenerzy
mieliby dużo do powiedzenia na temat mojej kondycji.
- Ha! Doskonale wiedziałeś, dokąd jedziemy po wyjściu od
Destiny. W końcu to ty jechałeś pierwszy.
- Cóż, byłem pełen nadziei - przyznał. - Cały czas zerkałem we
wsteczne lusterko, żeby sprawdzić, czy nie skręcasz do szpitala.
- Myślałam o tym - powiedziała Beth. - Z góry jednak było
wiadomo, co wybiorę.
- Cieszę się, że uznałaś mnie za bardziej interesującego od tej
twojej papierkowej roboty.
- Bo jesteś znacznie bardziej interesujący, a moje badania mogą
przyspieszyć bieg po twoje pieniądze.
- Powiesz mi, nad czym pracujesz? - spytał, uzmysłowiwszy
sobie, że interesuje się wszystkim, co jest dla niej ważne. Nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej obchodziło go coś
więcej niż czas, który spędzał z kobietą w łóżku.
- Wszystkiego dowiesz się z projektu - odrzekła. - Naprawdę
chcesz, żebym teraz o tym mówiła?
- Mógłbym cię słuchać w nieskończoność, niezależnie od tego, o
czym byś mówiła - odparł szczerze, nie mniej niż ona zdziwiony tym
wyznaniem. - Pasjonujesz się swoją pracą.
- A ty nie?
- Zapomniałaś już, co o tym mówiłaś? Że futbol to tylko gra -
przypomniał.
- Głupio powiedziałam. Bardzo ważne, by człowiek mógł robić to,
co jest mu bliskie i co lubi. Ty to robisz. Kto wie, może któregoś dnia
pozwolę ci zaprosić się na mecz i wysłucham, co robią ci wszyscy
dobrze zbudowani mężczyźni, biegający tam i z powrotem po trawie.
Mack nie wierzył własnym uszom.
- Nigdy nie byłaś na meczu piłki nożnej?
- Nigdy.
- Ale w telewizji oglądałaś? - dopytywał się.
- Nic na to nie poradzę, nie.
- A więc ta lekceważąca opinia nie wynikała z osobistych
doświadczeń? - upewniał się.
- No cóż, chyba masz rację.
- Jeśli znajdę gdzieś książkę na temat futbolu dla nowicjuszy, to ci
ją kupię. - Mack potrząsnął głową. - Kiedy już dowiesz się paru
rzeczy i pójdziesz kilka razy na mecz, wrócimy do uzupełniania tej
luki w twojej edukacji.
- Zrobisz mi test? - Zachichotała. - Jestem bardzo dobra w testach.
Usłyszał niską, kuszącą nutę w jej głosie i jego ciało natychmiast
zareagowało. Przyciągnął ją do siebie.
- A co powiesz na ten test? - mruknął. - Jesteś gotowa?
- O tak - odpowiedziała z entuzjazmem.
Przez resztę nocy ani futbol, ani manipulacje Destiny czy
przyszłość nie zaprzątały Mackowi głowy.
ROZDZIAŁ 11
Kiedy następnego dnia w porze lunchu Beth weszła do szpitalnej
kawiarni, powitały ją ukradkowe spojrzenia kolegów, którzy
wyglądali tak, jakby mieli coś na sumieniu. Jason próbował szybko
wsunąć pod stół gazetę, trzy osoby skinąwszy jej głową, podniosły się
i szybko wyszły z kawiarni. Został tylko Jason i Peyton.
To dziwne zachowanie miało niewątpliwie coś wspólnego z
gazetą. Beth zdecydowanym krokiem podeszła do Jasona i wyrwała
mu ją z ręki.
- Piszą coś ciekawego? - spytała, unosząc gazetę do oczu i
usiłując przebiec wzrokiem tytuły. Nie było to łatwe, bo Jason starał
się jej odebrać dziennik. Rzuciła mu groźne spojrzenie.
- Nic takiego - bąkał. - Jakieś głupoty.
Niestety, miał tak wymowną minę, że Beth od razu się
zorientowała w kłamstwie.
- To dlaczego nie chcesz, żebym to zobaczyła? - spytała. - A może
jest tam reklama agencji towarzyskiej albo środków na potencję, która
twoim zdaniem mogłaby mnie zgorszyć?
- Daj spokój, Beth. - Jason zaczerwienił się. - Wiesz przecież, że
takie rzeczy nas nie interesują.
- A więc o co chodzi?
Kiedy po raz kolejny sięgnął po gazetę, usunęła rękę i dokładniej
przyjrzała się stronie, którą byli pochłonięci, gdy weszła do kawiarni.
Jedyne, co mogło przykuć ich uwagę, to codzienna rubryka plotek
znanego z prasy bulwarowej reportera Pete'a Forsythe'a.
- Czytacie lokalne plotki? - spytała, nie wierząc własnym oczom. -
Myślałam, że jesteście ponad takie głupoty. Nie lepiej byłoby
przejrzeć prasę medyczną? Mamy jej pod dostatkiem.
- To jest o wiele ciekawsze i w jakimś sensie nas dotyczy -
powiedział Peyton z błyskiem w oku.
Tak rzadko można było widzieć tego poważnego hematologa
rozweselonego, że Beth przestała się irytować. Ważne, że w ogóle się
uśmiechał. Niestety, miała przeczucie, że nie może tego zlekceważyć.
Raz jeszcze rzuciła okiem na tytuł: „Nasz bohater zaginął w akcji".
Wciąż jeszcze nie wiedziała w tym nic intrygującego.
- No więc co was tak poruszyło? - Spojrzała pytająco na kolegów.
- Przeczytaj pierwszy akapit - rzekł Jason zrezygnowanym
głosem.
Przebiegła wzrokiem początek artykułu i zmartwiała.
„Znany playboy i zapalony sportowiec Mack Carlton, którego
zwykło się widywać wszędzie tam, gdzie należy się pokazać, zawsze z
jakąś pięknością u boku, znikł ostatnio z pola widzenia. Osamotnione
kobiety zaczynają się niepokoić.
Czyżby jakaś tajemnicza przyjaciółka wykradła go z wiru życia
towarzyskiego?
Udało nam się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Wielki Mack
spędza ostatnio dużo czasu w miejscowym szpitalu, i jak wieść głosi,
wcale nie na badaniach lekarskich. Jego uwagę zwróciła atrakcyjna
pani doktor, a on zabiega o jej względy z dala od wścibskich oczu
przedstawicieli lokalnej prasy.
Bądźcie spokojni, wielbiciele i wielbicielki Macka. Trzymamy
ręką na pulsie. Poinformujemy was pierwsi, jeśli były zawodnik, a
obecnie właściciel drużyny, zechce stanąć na ślubnym kobiercu. Z
tego, co się dowiedzieliśmy, powinno to nastąpić jeszcze przed
rozpoczęciem nowego sezonu piłkarskiego".
Beth przeczytała notatkę po raz drugi. Policzki jej płonęły. Mimo
że nie wymieniono nazwiska, mężczyźni przy stoliku - nie mówiąc o
tych, którzy na jej widok opuścili kawiarnię - doskonale wiedzieli,
kogo autor ma na myśli. W przeciwnym razie nie zareagowaliby tak i
nie starali się ukryć przed nią gazety.
- Bardzo mi przykro - tłumaczył się Jason. - Miałem nadzieję, że
tego nie zobaczysz. To bzdury, Beth, nie przejmuj się.
- Nikt tych głupot nie czyta - pocieszył ją Peyton.
- Och, przestańcie! - zirytowała się. - Jeśli wy to przeczytaliście,
to cały Waszyngton także - powiedziała. - Nawiasem mówiąc, to
dobrze, że zwróciliście mi uwagę.
- Co zamierzasz zrobić? - przeraził się Jason.
- Nie planuję w każdym razie zabicia Forsythe'a, nie obawiaj się -
odparła.
- I chyba nie zamierzasz zerwać z Mackiem? - spytał Jason z
niepokojem. - Miałem nadzieję, że wasz związek przetrwa
przynajmniej przez sezon piłkarski, bo mogłabyś mi wówczas
załatwiać bilety na mecze.
- Coś podobnego, a nie łaska pomyśleć o mojej reputacji?
- Ależ twoja reputacja pozostaje nieskalana - włączył się Peyton. -
Twoje nazwisko nie zostało wymienione. Tylko parę osób orientuje
się, o którą panią doktor chodzi.
- No jasne, tylko wy, chłopaki, rodzina Macka, wszyscy, którzy
nas tu widzieli, i parę osób w restauracji. Jak myślicie, ile czasu
trzeba, żeby ktoś ze zorientowanych powiadomił Forsythe'a? Ludzie
uwielbiają sprawiać wrażenie dobrze poinformowanych.
- A cóż to ma za znaczenie? - Peyton wzruszył ramionami. -
Oboje jesteście wolni. Spotykacie się, i co w tym złego?
Beth wiedziała, że wszystko to brzmi rozsądnie, ale czuła się
podle. Zdawała sobie sprawę, że wiele ryzykuje, wdając się w
znajomość ze znanym playboyem, ale gdy to już się stało, opuścił ją
zdrowy rozsądek. Ostatnio myślała tylko o tym, jak wspaniałe jest być
w jego ramionach.
Jeśli jednak przedtem spojrzenia innych tylko ją denerwowały, to
teraz upokarzały, tak jak wtedy, gdy jej były narzeczony rozpuszczał
kłamliwe plotki na jej temat.
- Muszę coś zrobić - upierała się. - Muszę położyć temu kres,
zanim sytuacja się pogorszy.
- Co możesz zrobić, żeby do tego nie dopuścić? - spytał Peyton.
- No właśnie - przytaknął Jason. - Jeśli zadzwonisz do Forsythe'a,
dostarczysz mu tej brakującej informacji, której potrzebuje, żeby
napisać następny artykuł.
Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście niewiele może zrobić,
Beth westchnęła ciężko i usiadła. Jason obserwował ją zatroskany,
wreszcie wstał.
- Czekoladę? - spytał.
- Wszystkie, które są w automacie - powiedziała. Nawet gdyby
automat został świeżo napełniony rano, prawdopodobnie i tego byłoby
jej mało. Sięgnęła po portmonetkę.
- O nie, ja stawiam - zaprotestował Jason. - Czuję się
odpowiedzialny za sprowokowanie tego czekoladowego napadu.
- Dołączam się - powiedział Peyton, wciskając koledze kilka
dolarów.
- Jestem tylko zniechęcona, ale nie w nastroju samobójczym -
wyjaśniła Beth, rozbawiona tym przejawem troski. - A może
zużylibyśmy część tych pieniędzy na wykupienie wszystkich
egzemplarzy tego szmatławca ze szpitalnych kiosków?
- Za późno - westchnął Peyton. - Wiesz, jak tu się rozchodzą
plotki. Wystarczy, że jedna osoba czegoś się dowie, a do lunchu
wiedzą już wszyscy.
Peyton miał rację. Tylko telewizja CNN była szybsza od
szpitalnej poczty pantoflowej.
- Weź też chipsy - zawołała Beth za Jasonem, który zmierzał do
automatu ze słodyczami.
- Chipsy? - Peyton zaniepokoił się nie na żarty. - Przecież ty
nigdy nie jesz chipsów.
- Podle się czuję.
- To plastikowe żarcie nic ci na to nie pomoże - rzucił.
- A co pomoże? - spytała.
- To zależy.
- Od czego?
- Od tego, czy jesteś zakochana w Macku Carltonie - odparł
Peyton.
Zaszokowana, że lekarz, tak bardzo zaabsorbowany swoją pracą,
mógł w ogóle wpaść na taki pomysł, poczuła się w obowiązku
zaprzeczyć.
- Oczywiście, że nie - obruszyła się, choć ten protest wypadł mało
przekonująco.
- Nie nabierzesz mnie, Beth. - Peyton potrząsnął głową. - To
zapewnienie musiałoby brzmieć bardziej wiarygodnie, żebym
uwierzył, a brzmi tylko żałośnie.
- Dlaczego w ogóle muszę cię przekonywać?
- Nie mnie. Siebie.
Ach tak. Trafił w sedno. Sama już przecież nie wierzy w swoje
protesty.
Mack wściekł się po przeczytaniu gazety. Beth wpadnie w szał.
On mógł czuć złość, ale przyzwyczaił się już do widoku swojego
nazwiska w prasie. Zdążył się też oswoić z tymi wszystkimi
półprawdami i insynuacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Nauczył się
traktować je jak cenę płaconą za sławę. Ale Beth? Nie zdążyła
wyrobić w sobie mechanizmów obronnych.
Nie zamieszczono wprawdzie w tekście jej nazwiska, ale to tylko
kwestia czasu. Każda z wielu wtajemniczonych osób może uzupełnić
te brakujące dane. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo cenił brak
zainteresowania mediów tą znajomością, dopóki nagle jego spokój nie
został zakłócony.
Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Beth. Zostawił wiadomość
na sekretarce, po czym spróbował dzwonić na pager. Wiedział, że w
szpitalu nie używa komórki. Dopiero po dziesięciu minutach
oddzwoniła. Było to dziesięć najdłuższych minut w jego życiu.
Zastanawiał się nawet, czy w ogóle zechce z nim rozmawiać.
- Tak mi przykro - zaczął, gdy wreszcie usłyszał jej głos. -
Powinienem cię ostrzec, że coś takiego może się zdarzyć.
- Mogłam się sama domyślić. - Westchnęła. - Nawiasem mówiąc,
czy to nie w tej rubryce widywałam niemal codziennie twoje
nazwisko? To dlatego się do ciebie uprzedziłam.
- Może i tak, ale sądziłem, że zachowujemy się dyskretnie. Nie
chciałem, żebyś się znalazła w centrum uwagi.
- To nie twoja wina - uspokoiła go.
Odetchnął z ulgą, bo zabrzmiało to szczerze.
- Dziękuję - powiedział.
- Za co?
- Że mi odpuściłaś.
- Posłuchaj, Mack, wiem, że zachowywaliśmy dyskrecję, ale nie
można powiedzieć, iż nigdzie razem się nie pokazywaliśmy.
Unikaliśmy jedynie miejsc, w których zwykle bywasz w godzinach
największej oglądalności, jeśli można to tak określić. Cóż, należało się
spodziewać, że prędzej czy później do tego dojdzie.
- Nie mogę się nadziwić, że się nie denerwujesz.
- Na ciebie? Nie. Wierz mi, nie zamierzam się w ogóle
przejmować. Jason i Peyton wykupili dla mnie całą czekoladę, jaka
była w automacie, żebym się uspokoiła, a poza tym przekonali mnie,
że mogło być o wiele gorzej.
- Jeszcze może być gorzej - ostrzegł ją Mack. - Jeśli Forsythe
weźmie coś na celownik, nie popuści. Spytaj Melanie, jaką rolę
odegrał w jej związku z Richardem.
- Skoro o tym wspomniałeś, to muszę powiedzieć, że pamiętam tę
sprawę. Zastanawiam się, kto teraz dał znać Forsythe'owi. W końcu
jestem tylko zwykłą lekarką, a nie jedną z twoich znanych w
towarzystwie flam.
- Przypuszczalnie właśnie dlatego tak go to intryguje - zauważył
Mack i nagle wpadło mu do głowy coś tak oczywistego, że powinien
od razu na to wpaść. - Do diabła! - zaklął pod nosem.
- Co? - zdziwiła się Beth.
- Posłuchaj, zobaczymy się później, okay? Muszę coś załatwić.
- Cóż to takiego ważnego, że nie możesz dokończyć rozmowy? -
zdziwiła się, pełna podejrzeń.
- Zamierzam uciąć sobie pogawędkę ze źródłem informacji
Forsythe'a - odparł.
- Wiesz kto to?
- Nie mam jeszcze pewności, lecz mogę się założyć, że się nie
mylę.
- Kto to?- spytała Beth.
- Destiny, oczywiście.
- Niemożliwe, nie zrobiłaby tego. - Beth była zaszokowana.
- Kochanie, to typowe dla cioteczki. Od tygodni miesza tę
potrawę pod nazwą „my". Po wczorajszej kolacji stwierdziła
najwidoczniej, że należy dodać trochę pieprzu i uznała, że najlepiej
będzie wciągnąć w to Forsythe'a. Już wcześniej go wypróbowała.
Pewno ma zapisany jego prywatny numer faksu, pod który wysyłała
mu te wszystkie smakowite kąski na temat Richarda i Melanie.
- Mówisz poważnie? - Beth była zbulwersowana. - Ona stała za
tym?
- O tak, i była z tego bardzo dumna - stwierdził Mack. - Znasz to
powiedzenie, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są
dozwolone. Cóż, Destiny uważa, że prowadzi wojnę o miłość, a
rubryka Forsythe'a jest jedną z broni, którą się posługuje.
- Jedziesz do niej?
- Jak tylko odłożę słuchawkę.
- Wstąp po mnie - poprosiła. - Chcę w tym uczestniczyć. Mam
więcej do stracenia niż ty.
- Będę za dwadzieścia minut - odparł, lekko ubawiony tym, że jest
tak żądna krwi.
- Czekam przed szpitalem.
- No, no, Destiny - mruknął do siebie, przewidując rozwój
wypadków. - Nie wykręcisz się tak łatwo.
Przynajmniej raz nie będzie musiał prowadzić z ciotką rozgrywki.
Usiądzie i poczeka, aż Beth załatwi za niego sprawę. Do diabła, to
będzie zabawniejsze niż obserwowanie dwóch seksownych kobiet
taplających się w błocie.
Destiny Carlton była jednak nieuchwytna. Złość Beth rosła z
każdym kolejnym telefonem Macka, pod którym informowano go, że
ciotka właśnie wyszła.
- Przyczaiła się - orzekł w końcu.
- Sprytna - powiedziała Beth nie bez podziwu. Destiny była
godnym przeciwnikiem. Nie ulegało wątpliwości, że tylko dlatego jej
bratankowi nie udało się wymknąć.
- Masz ochotę na lunch? - spytał Mack.
- W miejscu publicznym? - przeraziła się nie na żarty.
- Och, myślę, że potrafię to tak załatwić, żeby paparazzi nas nie
wytropili.
- Jak?
- Poznasz rękę mistrza - obiecał.
Odbył kilka rozmów telefonicznych, po czym przejechał
zatłoczonymi ulicami w tempie, którego pozazdrościłby mu niejeden
wyścigowy kierowca. Skręcił w zaułek i zatrzymał się pod
nieoznakowanymi drzwiami.
- Zaraz wracam - poinformował, polecając, by zaczekała w
samochodzie.
- Na pewno jestem tu bezpieczna? - zaniepokoiła się Beth.
- Jak najbardziej - odparł. - Możesz bać się najwyżej szczurów.
Zadrżała.
- Pospiesz się.
- Wrócę za pięć minut - zapewnił.
Beth siedziała jak sparaliżowana, wypatrując czyhającego
reportera. Na szczęście nie upłynęło nawet pięć minut, a Mack był już
z powrotem. Niósł pojemnik, z którego rozchodził się niebiański
zapach, wart chwil niepokoju spędzonych na oczekiwaniu.
- Czosnek - szepnęła w zachwycie. - Pomidory. Boże, skąd tyś to
wytrzasnął? Na drzwiach nic nie jest napisane.
- To najlepsze spaghetti, jakie jadłaś w życiu - powiedział. -
Jedziemy do ciebie?
Skinęła głową, wciąż łakomie łapiąc w nozdrza rozchodzącą się
woń.
- Uważaj, żeby pudełko się nie przewróciło - napominała go. -
Jedź już, bo mi ślinka leci.
Mack zerknął na nią kątem oka.
- Na swojej prywatnej liście afrodyzjaków obok czekolady
umieszczam włoskie dania na wynos.
- Koniecznie.
- Czy to znaczy, że dziś po południu zostanę uszczęśliwiony? -
spytał z nadzieją w głosie.
Beth rozważała tę propozycję około piętnastu sekund.
- Jeśli będzie czas - odparła z namysłem. - Wiesz przecież, że
muszę wracać do pracy. Peyton i Jason teraz mnie zastępują, ale w
końcu ludzie zaczną się dopytywać, gdzie się podziewam.
Mack wziął zakręt na dwóch kołach i za trzy minuty zatrzymał się
z piskiem opon przed domem Beth.
- Nigdy nie brałeś udziału w rajdach? - spytała.
- Nie, to nudne. Wolę manewrować po zatłoczonych ulicach. To
dopiero wyzwanie.
- Po prostu lubisz wyzwania - skonstatowała.
- Można tak to ująć.
Beth postawiła pojemnik na stole w kuchni i spojrzała mu w oczy.
- Tym właśnie dla ciebie jestem, Mack? Wyzwaniem?
Spodziewała się żartobliwej odpowiedzi, ale najwyraźniej
potraktował pytanie poważnie.
- Nie w takim sensie jak myślisz - odparł.
- A w jakim?
- Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć.
- Postaraj się - poprosiła.
Wyraz jego twarzy i poważny ton świadczyły, że to może być coś
naprawdę ważnego.
- Dobrze - zgodził się po chwili namysłu. - Oto, co myślę. Nie
chciałem zdobyć twego serca czy pójść z tobą do łóżka tylko po to, by
dowieść sobie, że to możliwe - mówił, patrząc jej w oczy. - Chodziło
mi raczej o to, żeby sprawdzić, jak silnie mogę się zaangażować,
zanim wpadnę w panikę.
Beth nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, nie była pewna, czy w
ogóle chwyta sens tych wyjaśnień.
- I co? - spytała.
Zaskoczyła go.
- Jeszcze do tego nie doszło - odrzekł.
Beth nadal nie widziała, co on właściwie ma na myśli.
- Dlaczego uważasz, że powinno w ogóle do tego dojść?
Westchnął i odwrócił wzrok.
- Nie wiem, Beth. Naprawdę. Natomiast wiem, że biorąc pod
uwagę wszystkie okoliczności, powinienem być przerażony jak diabli.
Wykonując tego popołudnia szpitalne obowiązki, Beth nie mogła
przestać myśleć o rozmowie z Mackiem. Czego on się tak boi? Że
zawładnie jego sercem, chociaż on się przed tym broni? A może mimo
niewiarygodnych wprost doznań seksualnych i coraz większej
intymności nie jest w stanie zaangażować się uczuciowo?
A czego ona chce? Ostatnio sama nie bardzo wie. Gdyby tylko
Destiny nie zaczęła tej afery z Pete'em Forsythe'em! Skończy się na
tym, że w ich związek wkradnie się prozaiczna rzeczywistość, zanim
jeszcze będą gotowi na taką konfrontację. A to może popsuć wszystko
- stępić podniecenie, osłabić fascynację, poddać egzaminowi uczucia.
Czy nie to właśnie przytrafiło się jej już kiedyś? Ubieganie się o
dotację wprowadziło w związek uczuciowy element rzeczywistości,
ujawniło prawdziwą naturę narzeczonego. Beth była na swój sposób
wdzięczna losowi, że odkryła drugie „ja" tego człowieka, zanim się
pobrali, ale było to dla niej bardzo bolesne przeżycie.
Teraz obawiała się, że związek z Mackiem nie przetrwa
bezboleśnie burzy, która nad nimi zawisła.
Kiedy otworzyła drzwi pokoju Tony'ego, zdziwiła się, zastawszy
Macka przy jego łóżku. Myślała, że tylko podrzucił ją do szpitala i
odjechał, tymczasem on tkwił tutaj, przeglądając komiksy, podczas
gdy Tony spał.
- Ciekawa lektura? - zażartowała. - Czy nie dlatego tu
przesiadujesz, by móc czytać to wszystko?
- Chyba nie - odparł, nie spuszczając z niej wzroku. - To dla
ciebie przychodzę. Myślałem, że to zrozumiałaś po naszej dzisiejszej
rozmowie.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Rzęsy
Tony'ego drgnęły, a to wskazywało, że tylko udaje sen, a tymczasem
pilnie nadstawia ucha.
- Później wrócimy do tego - oświadczyła.
- Nie, pani doktor, teraz - zaprotestował Tony, otwierając oczy. -
Tak dobrze się zaczęło.
- Myślałem, że śpisz - zdziwił się Mack.
- Spałem, ale się obudziłem - powiedział chłopiec, uśmiechając
się szelmowsko. - Wiedziałem, że lubisz doktor Beth. Nawet
powiedziałem o tym mamusi.
- Słuchaj, moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. - Mack
pogroził mu palcem.
- Dlaczego? - zdziwił się Tony. - Myślałem, że jesteśmy
przyjaciółmi.
- Oczywiście, że jesteśmy, ale większość dorosłych lubi sama
decydować o swoich sprawach - wtrąciła Beth.
- No tak, ale u was za długo to trwa - stwierdził Tony.
- Coś podobnego! A kto tak mówi? - spytał Mack.
- Ja. - Chłopiec posłał mu zadziorne spojrzenie. - Wiesz, że nie
mogę czekać w nieskończoność.
Powiedział to jak rzecz najbardziej oczywistą w świecie, z którą
dawno się już pogodził, ale Mackiem wstrząsnęły te słowa. Beth była
zdumiona, że Tony zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest chory, a
pozostaje wciąż tak opanowany.
- Przecież nie możesz tego wiedzieć! - zaprotestowała
gwałtownie, walcząc ze łzami napływającymi do oczu. Nie wolno jej
płakać przy Tonym i przy Macku. - Nie zostawię cię samego. Nie
pozwolę, byś się poddał.
Chłopiec ujął jej rękę.
- Już dobrze, pani doktor. To przecież nie pani wina - powiedział.
- Nie w tym rzecz. Będzie lepiej, Tony - zapewniła. - Musisz w to
wierzyć.
- Wcale nie chcę umrzeć - rzekł chłopiec - ale kiedyś trzeba
spojrzeć prawdzie w oczy.
- A prawda wygląda tak, że nie wiemy, co się zdarzy -
oświadczyła Beth. - Tylko Bóg wie. Tymczasem masz Peytona i mnie,
mamę i Macka oraz mnóstwo innych ludzi, którzy trzymają za ciebie
kciuki. - Wskazała na kolorowe obrazki, wiszące na ścianie dokoła
łóżka, namalowane przez kolegów z klasy. - Widzisz? Wszyscy twoi
koledzy o tobie myślą.
Tony westchnął i oparł się o poduszki.
- Wiem, ale nieraz wydaje mi się, że czas odejść. - Popatrzył
smutno na Macka. - Wiesz, co mam na myśli?
Choć równie wstrząśnięty jak Beth, Mack przysiadł na łóżku i
wziął go za rękę.
- Trzeba być bardzo dzielnym, żeby walczyć z tą chorobą -
oznajmił spokojnie. - A ty, Tony, jesteś najdzielniejszym
człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. - Zwrócił wzrok ku Beth. -
Ale nie wstyd powiedzieć „dość", gdy walka staje się zbyt trudna.
Nikt cię nie będzie za to winił.
Beth chciała krzyczeć na Macka za te słowa, ale wiedziała, że on
ma rację. I że to właśnie chciał usłyszeć Tony z ust swojego idola.
Wstrzymała oddech, modląc się, by Mack powiedział coś więcej, by
zapewnił chłopca, że ta chwila jeszcze nie nadeszła.
Mack ścisnął dłoń Tony'ego.
- Ale wiesz co? - dodał łagodnie. - Wierzę, że doktor Beth dobrze
wie, co mówi. Za wcześnie, by się poddać.
- Tak myślisz? - W oczach Tony'ego rozbłysła iskierka nadziei.
- Oczywiście - zapewnił Mack. - Sądzę, że masz jeszcze dużo sił
do walki. Przyrzekam, że będę cię w niej wspomagać. Jeśli jednak
nadejdzie dzień, kiedy nie będziesz mógł znieść dalszego leczenia czy
kolejnego zastrzyku, po prostu nam powiedz. Dobrze?
Tony skinął głową.
- I nie pozwolisz, żeby mamusia była bardzo smutna? - spytał.
Mack unikał wzroku Beth, bo i on walczył ze łzami.
- Z mamusiami to zupełnie inna sprawa - odparł. - Nie ma
sposobu na ich smutek, ale one wszystko rozumieją.
Tony zadrżał i przytulił się do niego.
- Kocham cię - wyszeptał.
Beth widziała, jak Macka obejmuje chłopca, ale nie dosłyszała
jego słów. Nie musiała jednak słyszeć, by wiedzieć, że powtórzył to,
co wyznał Tony.
I właśnie w tej chwili największej rozpaczy, gdy serce pękało jej z
bólu nad Tonym, poczuła, że wypełnia je jeszcze inne uczucie.
Zmuszona była przyznać sama przed sobą, że jest szaleńczo
zakochana w Macku Carltonie.
ROZDZIAŁ 12
Mack wyszedł z pokoju Tony'ego na wpół oślepiony łzami.
Nieświadomy, co się wokół niego dzieje, przeszedł szybko przez hol,
zbiegł schodami, przeskakując stopnie, i jak najprędzej opuścił teren
szpitala. Chciał uciec od tych przytłaczających emocji, zaczerpnąć
świeżego powietrza... do diabła, sam już nie wiedział, co jeszcze.
Nigdy dotąd tak się nie czuł, był całkowicie bezradny i wściekły, że
odkrył w sobie słabość.
Był również wstrząśnięty tym, jak łatwo udało się Tony'emu
skruszyć mur, którym się otoczył, broniąc się przed silniejszymi
emocjami. To, co się zaczęło jako dobry uczynek, a co później trwało,
by mógł widywać się z Beth, przekształciło się w końcu w szczere
uczucie do tego chłopca. Pokochał to dziecko o silnym charakterze,
bystrym umyśle i wielkim sercu. A dziś po raz pierwszy tak wyraźnie
uświadomił sobie, że może je stracić.
Był już w połowie drogi do samochodu, gdy usłyszał wołanie
Beth i uprzytomnił sobie, że za nim pobiegła. Zatrzymał się, by na nią
poczekać.
- Nie mogę o tym mówić - powiedział, gdy podeszła.
Nie zwróciła uwagi na te słowa. Wpatrywała się w niego z
napięciem.
- Wiem, że jesteś przygnębiony - zaczęła. - Któż by nie był?
- Beth, mówiłem, że nie zamierzam na ten temat rozmawiać -
powtórzył.
Był przekonany, że tego nie zniesie. Nie chciał uczuć zredukować
do słów, nie chciał roztrząsać swego stanu w spokojny, rzeczowy
sposób. Fakty o niczym nie świadczą.
Nic, co powiedziała Beth, choć dawało pewną nadzieję, nie mogło
zagwarantować przyszłości Tony'emu.
- Mack, wiem, że musisz mieć w głowie zamęt, ale chcę ci
powiedzieć, że świetnie sobie poradziłeś - kontynuowała, nie
zwracając uwagi na jego protesty. - Byłeś naprawdę wspaniały.
Potrafiłeś dodać mu otuchy i zachęcić do walki, nie owijając niczego
w bawełnę. Nie zbyłeś go. Niełatwo było tego słuchać, ale Tony
potrzebuje kogoś, przed kim może być zupełnie szczery, kogoś, kto
nie będzie się wzbraniał przed wysłuchaniem, co on naprawdę czuje.
Jest szczęśliwy, że ma ciebie.
Szczęśliwy? Jeśli uważa, że Tony w ogóle może być szczęśliwy, a
tym bardziej dlatego, że on go odwiedza, musi być szalona. Tony nie
potrzebuje wizyt, potrzebuje cudu.
Próbując pojąć, jak do tego doszła, obserwował ją zza okularów
przeciwsłonecznych. Nie były, co prawda, potrzebne w zapadającym
zmroku, ale tylko one pozwalały mu ukryć łzy. Mimo to był
przekonany, że Beth wie, w jakim on jest stanie, że go rozumie i
rozpaczliwie stara się dodać mu otuchy, a to przecież on powinien być
podporą. Dla niej ta rozmowa też nie była łatwa.
Zaczerpnął głęboko powietrza.
- Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żeby siedzieć przy nim i
nie przeklinać Boga, lekarzy i całego świata - odezwał się wreszcie.
- Ależ mam - zapewniła. - Jak sądzisz, czy ja się tak nie czuję
dziesiątki razy w ciągu dnia, tysiące razy w roku? Nie mogę jednak
zważać na siebie, muszę myśleć o dzieciach i o ich przeżyciach.
Najgorsze, co można zrobić, to zamknąć się na ich lęki. Wtedy
czułyby się jeszcze bardziej osamotnione.
Rodzice często nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy i wtedy zapada
cisza, która z każdą chwilą narasta. Myślę, że najgorzej jest wówczas,
gdy nikt tej ciszy nie przerwie, bo nikt nie będzie miał szansy
powiedzieć słów pożegnania.
Mack westchnął. Zdał sobie sprawę, że smutek i żal Beth
przeżywa codziennie.
- Czy wiesz, jak bardzo cię podziwiam i szanuję? - spytał.
Pragnął się do niej przytulić, ponieważ on też potrzebował
pociechy. Pohamował się, ponieważ Beth od dawna musiała sobie z
tym wszystkim radzić, i wiedział, że nie powinien się domagać, by i
jego wspierała. Owszem, cierpiał, ale chore dzieci i ich rodzice byli w
dużo gorszej sytuacji. Beth powinna dla nich oszczędzać swoje siły.
- To, co robisz jest ważne, a w dodatku robisz to z takim
oddaniem, tak wspaniale sobie radzisz w sytuacji, gdy wzlotom
niejednokrotnie towarzyszą upadki.
- Nie zliczyłbyś tych wszystkich kubków, które potłukłam w
ciągu roku - powiedziała ze smutkiem.
Widział, że stara się rozładować atmosferę, ale zrobiło mu się jej
jeszcze bardziej żal z powodu tej samotnej walki z przygnębieniem.
- Pomaga? - spytał.
- Ani trochę - przyznała.
- A co pomaga?
- Sukcesy - powiedziała. - Każde, nawet najmniejsze zwycięstwo
pozwala mi przetrwać do następnego razu.
- Tony potrzebuje takiego zwycięstwa - zauważył ze smutkiem
Mack.
- Będzie je miał - zapewniła Beth. - Wierzę w to, Mack.
- Szczerze? - spytał, obserwując ją z uwagą. - Czy może dlatego,
że to jedyny sposób, żebyś mogła rano wstać z łóżka?
- I jedno, i drugie. - Westchnęła. - Mogę ci jakoś pomóc? -
Popatrzyła na niego z troską. - Może chciałbyś wpaść na kolację?
Albo poszlibyśmy do kina, oderwalibyśmy się choć na dwie godziny
od rzeczywistości.
Mack potrząsnął głową. Mógł się łatwo przyzwyczaić do jej
obecności, potrzebował jej, ale to go przerażało. Podobnie jak Beth,
nauczył się sam sobie radzić z emocjami. Oczywiście na ogół
oznaczało to ignorowanie ich, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
- Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie - powiedziała pełna zrozumienia.
- Dzięki - odparł, pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło.
Musiał się opanować, by nie wziąć Beth w ramiona. - Wyśpij się
dzisiaj. Zobaczymy się rano.
Kiedy w parę chwil później wyjeżdżał z parkingu, wiedział, że
Beth wciąż tam stoi, odprowadzając go spojrzeniem pełnym troski i
niepokoju. Kusiło go, by zawrócić. Wiedział, że ona odczuwa taki
sam ból, tyle że potrafi go lepiej maskować.
Gdyby okazał słabość i zawrócił, przywarliby do siebie, może
nawet trochę by im to pomogło, ale w końcu okazałoby się, że nie
tego każde z nich w tej chwili potrzebuje. To, czego potrzebowali
naprawdę, to iskierki prawdziwej nadziei dla Tony'ego.
Albo siły, by wytrzymać jego odejście.
Beth z bólem w sercu obserwowała, jak Mack odjeżdża.
Rozumiała jego potrzebę samotności, ale czuła się opuszczona.
Sięgnęła do kieszeni, wyjęła wizytówkę Melanie Carlton i telefon
komórkowy.
- Beth! - ucieszyła się Melanie. - Nie spodziewałam się, że tak
szybko zadzwonisz.
- Chciałam cię prosić o przysługę - powiedziała Beth.
Zrelacjonowała rozmowę z Tonym. - Mack bardzo to przeżył.
Myślisz, że Richard mógłby do niego zajrzeć? Mówił, co prawda, że
chce być sam, ale myślę, że rozmowa z bratem dobrze by mu zrobiła.
- Oczywiście - odrzekła Melanie bez wahania. - Możesz chwilę
zaczekać? Porozumiem się z Richardem. Wtedy my mogłybyśmy coś
zaplanować dla siebie. Wydaje mi się, że i ty potrzebujesz
przyjaznego ucha.
- Dziękuję. - Beth była Melanie wdzięczna za zrozumienie.
Po krótkiej chwili Melanie wróciła do telefonu.
- Załatwione - oznajmiła. - Richard już dzwoni do Bena, a potem
wytropi Macka. Nie pozwolą, żeby im się wymknął.
- Wiedziałam, że mogę na was liczyć.
- Zawsze - zapewniła Melanie. - A skoro chłopcy będą zajęci
sobą, może zjadłybyśmy razem kolację? Myślę, że nie tylko Macka
należy podtrzymać na duchu.
Beth doszła do wniosku, że mimo zmęczenia jest to dobra okazja,
by dowiedzieć się czegoś więcej o mężczyźnie, który zawładnął jej
sercem. Nie powinna jej zmarnować. Poza tym Melanie miała rację.
Beth rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa.
Po raz kolejny intuicja podpowiedziała jej, że Melanie stanie się
jej serdeczną przyjaciółką.
- Powiedz gdzie i kiedy.
- Przyjadę po ciebie - zaproponowała Melanie. - W Georgetown
jest takie miejsce, które oboje z Richardem bardzo lubimy. -
Wymieniła nazwę restauracji nieopodal domu Beth. - Spotkajmy się o
szóstej. Dobrze?
- Świetnie.
- Aha, i jak wiesz, nie będę się w nic wtrącać - zapewniła
niepytana Melanie. - Jeśli zechcesz mi coś powiedzieć o sobie i
Macku, z przyjemnością wysłucham, jeśli nie, to nie.
Beth ubawiło to zapewnienie, bo świadczyło o tym, że Melanie
nie posiada się z ciekawości.
- Trzymam cię za słowo.
- Do licha, chyba będę musiała cię upić, żebyś zapomniała o
mojej obietnicy. - Melanie roześmiała się.
- Wiedziałam, że nie zamierzasz jej dotrzymać - powiedziała
Beth.
- A jednak nadal chcesz się ze mną spotkać. Dzielna dziewczynka
- zażartowała Melanie.
- Nie taka dzielna - zaprotestowała Beth. - Po prostu przekonana,
że z tobą sobie poradzę. Destiny to co innego.
- A więc nie proponuję, byśmy ją zaprosiły - odrzekła Melanie. -
A poza tym miło będzie choć raz dowiedzieć się wcześniej niż ona, co
się dzieje w rodzinie - dodała. - Przysięgam, że ta kobieta wszystko
widzi i słyszy.
- Skoro już o tym mowa, przypomnij mi, żebym cię spytała o
Pete'a Forsythe'a - powiedziała Beth.
- Och, mogę ci od razu powiedzieć. To zasługa Destiny - orzekła
Melanie poufnym tonem. - Założyłabym się o własne dziecko, co w
mojej obecnej sytuacji wcale nie jest lekkomyślnym stwierdzeniem.
- Mack też jest pewien, że to jej sprawka - zauważyła Beth. -
Próbowaliśmy się z nią skontaktować, ale dziwnym trafem stała się
nagle nieuchwytna.
- Nie wątpię! - Melanie zachichotała. - Z pewnością kazała
mówić, że jej nie ma. A wszyscy pracownicy ją uwielbiają. Będą ją
chronić do upadłego, nawet przed własną rodziną. Zastanawiam się,
czym ona sobie zasłużyła na taką lojalność.
- To niezwykła kobieta - stwierdziła Beth.
- Niezwykła i przebiegła - dodała Melanie. - Na pewno nie jesteś
dla niej równorzędną partnerką, zwłaszcza teraz, w tak drażliwej
sytuacji. Spróbuję popracować nad tobą podczas kolacji. A więc do
zobaczenia.
Poczuwszy się nieco raźniej, Beth skierowała się do pokoju
Tony'ego, by sprawdzić przed wyjściem, jak on się czuje. Wolała się
też upewnić, że Maria Vitale jest z synem.
Tony i jego matka siedzieli pochyleni nad grą scrabble. Nie
zauważyli jej, więc cicho zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą, że
chłopiec jest spokojny i lepiej się czuje. Jutro będzie czas, by się
martwić.
Gdy Richard zadzwonił, Mack od razu domyślił się, że to sprawka
Beth. Richard, od kiedy się ożenił, nigdy sam z siebie nie proponował
męskich wypadów, a i przedtem nie był do tego skory. Co do Bena,
trzeba było nie lada sztuczek lub wyraźnego polecenia Destiny, by go
wyciągnąć z jego samotni na farmie w Middleburgu.
Ponieważ Richard uznał wieczorne spotkanie za umówione,
Mackowi nie pozostało nic innego jak pojechać do restauracji
znajdującej się w połowie drogi między Alexandrią a Middleburgiem.
- Z jakiej okazji to spotkanie? - spytał starszego brata, który
czekał już przy stoliku w głębi sali. Bena jeszcze nie było.
- Ben miał ochotę na chińszczyznę, a ja uznałem, że zasługuje na
to, by mu dotrzymać towarzystwa, skoro od razu zgodził się
przyjechać - wyjaśnił Richard. - Nawiasem mówiąc, w takim miejscu
trudno byłoby prowadzić poważną rozmowę. Myślę, że skończy się na
pogawędce. - Popatrzył bacznie na Macka. - Sądzę, że to ci
odpowiada.
Mack skinął głową.
- Im głupsza rozmowa, tym lepiej - zgodził się zadowolony, że
brat zna go tak dobrze.
- Jasne, ale czy nie chciałbyś mi powiedzieć, co się dzieje w
twoim życiu, zanim przyjdzie Ben?
- Nie - uciął Mack. - Chcę się natomiast napić.
Richard skinął na kelnerkę.
- Whisky? - spytał brata.
- Podwójną.
Starszy brat już miał wygłosić ostrzeżenie na temat
niebezpieczeństwa nadużywania alkoholu, gdy do stolika podszedł
Ben.
- Widzisz, na jakie poświęcenie się dla ciebie zdobywam? - spytał
i wbił wzrok w Macka. - Dobrze się czujesz?
Mack skinął głową.
- Umówmy się - powiedział. - Nie zadam ci żadnego osobistego
pytania, jeśli ty oszczędzisz sobie pytań dotyczących mojego życia.
- Umowa stoi - zgodził się szybko Ben, nie chcąc, by bracia
dopytywali się, czy doszedł już do siebie po przeżytej tragedii.
- Założę się, że Melanie i Beth plotkują w najlepsze, a my mamy
tak siedzieć bez słowa? - odezwał się Richard. - Czy też może
zaczniemy rozmowę na temat futbolu? Albo korupcji w polityce? A
może terroryzmu?
- Beth jest z twoją żoną? - Mack był zaskoczony.
- O tak - odparł Richard, uradowany, że mógł przekazać bratu tę
wiadomość. - Melanie nie mogła się doczekać. Spodziewa się nie lada
rewelacji.
- Już po tobie, braciszku. - Ben wyszczerzył zęby w uśmiechu. -
Przestań się więc przejmować i zabierz się do chińszczyzny.
- Zamknij się - burknął Mack. - Byłoby znacznie gorzej, gdyby
umówiła się z Destiny. - Przypomniał sobie, jak bardzo Beth się
zdenerwowała z powodu ciotki. - Wiecie, jaki numer ciotka wycięła?
Przekazała informację o nas Forsythe'owi. Beth była wściekła.
Wyobrażam sobie, co czeka Destiny.
- Dużo bym dał, żeby uczestniczyć w ich spotkaniu - zapalił się
Richard.
- Jeśli będzie okazja, zarezerwuję ci miejsce w pierwszym rzędzie
- obiecał Mack.
Właśnie dopijał drinka, gdy zobaczył, że oczy Bena rozszerzają
się, a Richard zastyga z otwartymi ustami. Powoli się odwrócił. Do
ich stolika zmierzała Cassandra, top modelka, z którą zerwał parę
miesięcy temu.
Była skąpo odziana i prowokująco wypinała imponujący biust.
Podeszła wolnym, kołyszącym się krokiem i pocałowała go w usta.
Jeszcze niedawno taki pocałunek nie pozostawiłby go obojętnym.
- Witaj, kochanie - wyszeptała zmysłowo, ignorując jego braci. -
Tęskniłam za tobą.
Mack usiłował odsunąć jej rękę, manipulującą wokół klamry u
jego paska.
- Cass, chciałbym ci przedstawić moich braci - powiedział. -
Richard, Ben - wskazał. - A to Cassandra.
Zdziwiona jego brakiem entuzjazmu, zatrzymała przez chwilę
wzrok na jego twarzy, po czym przeniosła spojrzenie na braci.
- Miło mi was poznać, panowie - rzekła. - Do zobaczenia wkrótce,
Mack.
Wydęła wargi, urażona brakiem ich reakcji i odeszła od stolika,
prezentując kształtne pośladki opięte spódniczką, która więcej
pokazywała, niż zakrywała. Richard i Ben odprowadzili ją wzrokiem,
po czym popatrzyli z rozbawieniem na Macka.
- Do diabła, nie ma to jak być tobą - zauważył Richard.
- Kobiety, zainteresowanie, media. - Ben potrząsnął głową ze
współczuciem. - Istne przekleństwo, co?
Mack uniósł kieliszek.
- Wiecie co? Mógłbym się napić w domu i mieć to z głowy.
- Ale dlaczego? - spytał Richard. - Tutaj masz miłość braterską,
chińskie jedzenie i niezły program rozrywkowy.
- Jedna kobieta zatrzymująca się przy stoliku to jeszcze nie
program rozrywkowy - zaprotestował Mack.
- A gdyby tak trzy? - spytał Ben, wskazując głową w kierunku, z
którego nadchodziły dwie inne. - Do diabła, niezła zabawa.
Mack posłał w kierunku kobiet gniewne spojrzenie. Zawróciły
natychmiast. Kochał swoich braci. Doceniał, że chcieli mu
uatrakcyjnić wieczór, ale myślami był gdzie indziej. Powinien zabrać
Beth na kolację czy do kina, jak mu proponowała. Może jeszcze nie
jest za późno? Może do niej zadzwonić, żeby przysłała tu Melanie, i
spotkać się z nią?
Wspaniały plan, tyle że mało realny. Beth jest inna niż on. Nie
zostawi osoby, z którą się umówiła, żeby spotkać się z kimś innym.
Co nie znaczy, że on musi tu tkwić.
Odsunął krzesło i wstał.
- No, chłopcy, kocham was i doceniam to, co dla mnie zrobiliście,
ale muszę iść - oznajmił.
- Dokąd? - zdziwił się Richard.
- Wszystko jedno, byle jak najdalej od tych wszystkich harpii
polujących na mężczyznę - odparł.
Bracia spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- On jest naprawdę zakochany - stwierdził Ben.
- Na to wygląda - zgodził się z nim Richard.
- Zamknijcie się - warknął Mack.
W tym momencie uświadomił sobie, że jego bracia trafili w
sedno. Jest zakochany w Beth. Zwlekał z przyznaniem się do tego,
spodziewał się, że wpadnie w panikę, a tymczasem poczuł ulgę, że
wreszcie nazwał swoje uczucie. Siadając za kierownicą, uśmiechał się
pogodnie.
- A niech mnie diabli - mruknął, jadąc do domu. Może Destiny ma
rację? Biorąc pod uwagę, jak bardzo jest na nią wściekły, upłynie
jeszcze dużo wody, zanim jej to powie.
Mack wciąż jeszcze był pogrążony we śnie, gdy rozległ się
dzwonek telefonu przy łóżku.
- Słucham? - Podniósł słuchawkę na wpół przytomny.
- Co ty sobie właściwie myślisz? - rozległ się zaniepokojony głos
Destiny.
- Co? - Usiadł na łóżku.
- Nie widziałeś porannych gazet?
- Obudziłaś mnie - odparł. - Co sobie wyobrażasz? - zareagował
ostrzej, niż wypadało. Może być zły na ciotkę, ale nie powinien być
niegrzeczny.
- Weź gazetę i zadzwoń do mnie, gdy przeczytasz Forsythe'a -
powiedziała i rozłączyła się.
Mack przez chwilę wpatrywał się w aparat, po czym odłożył
słuchawkę. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio Destiny była w
takim nastroju. Wciągnął dżinsy, wziął zza drzwi gazetę i rzucił okiem
na rubrykę plotek.
„Mack wrócił!" - oznajmiał tytuł, jak gdyby nagle wrócił z
kosmosu. „Być może pogłoski o zafascynowaniu Macka Carltona
panią doktor były przedwczesne" - czytał. „Wczorajszego wieczoru
nasz fotoreporter wyśledził Macka w towarzystwie jego dawnej
kochanki, supermodelki Cassandry Wells".
Mack popatrzył na zdjęcie obok notki. Przedstawiało jego i
pochyloną ku niemu Cassandrę. Fotograf zrobił takie ujęcie, że bracia
nie byli widoczni. Teraz zrozumiał oburzenie Destiny. Sam zresztą
poczuł złość, bo wiedział, co rzeczywiście zaszło ubiegłego wieczoru.
Podniósł słuchawkę i wykręcił numer ciotki.
- To nie tak jak myślisz - powiedział. - To zdjęcie nie ma nic
wspólnego z rzeczywistością.
- Może to fotomontaż? - wycedziła Destiny. - Proszę cię, Mack,
nie pleć bzdur.
- Nie fotomontaż, ale wycięli Richarda i Bena - tłumaczył.
- Twoi bracia również tam byli? - spytała Destiny po chwili
milczenia.
- Tak.
- Myślę, że pogadam z nimi na temat zachowania w miejscu
publicznym - oświadczyła Destiny, bynajmniej nie uspokojona
wyjaśnieniami.
Gdyby nie zabrzmiało to tak poważnie, pewno by się roześmiał.
- Destiny, myślę, że jesteśmy trochę za starzy na lekcje
wychowawcze - zauważył.
- Na pewno nie! - parsknęła. - Jak zamierzasz wyjaśnić to Beth?
Musi być zdruzgotana. Upokorzyłeś ją publicznie.
- Destiny - przerwał. - Tego już za wiele. Jeśli ktokolwiek jest
odpowiedzialny za upokorzenie Beth, to zgodzisz się chyba, że ty.
Pete Forsythe nie dowiedziałby się o niej, gdybyś mu nie powiedziała.
- Masz rację. - Ciotka westchnęła ciężko. - To był chyba błąd.
- Chyba? To z pewnością był błąd - oświadczył Mack z emfazą.
- Kochanie, zapytam cię więc po raz kolejny. Dlaczego się z nią
nadal spotykasz? Miałam nadzieję, że tym razem to coś poważnego, a
ty się pokazujesz z dawną dziewczyną.
- Czy ty nie słuchasz, co do ciebie mówię? - zniecierpliwił się. -
Nie pokazuję się z żadną dziewczyną. Cassandra przysiadła się na
moment, ale to wystarczyło, by fotoreporter sfotografował, jak mnie
całuje. To nie ma nic wspólnego z Beth - przekonywał. - Będę jednak
szczęśliwy, jeśli w ogóle zechce ze mną rozmawiać.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Myślę, że już dość namieszałaś. Sam sobie poradzę.
- Mack, zanim się zobaczysz z Beth, zastanów się, czego
naprawdę chcesz. Jeśli nie masz wobec niej uczciwych zamiarów, to
lepiej się z nią rozstań.
- Chcesz, żebym zerwał?
- Skąd! Wcale nie chcę, ale może to najlepsze wyjście? Co do
wczorajszego wieczoru, to przepraszam, że wyciągnęłam pochopne
wnioski - kajała się. - Po prostu wściekłam się, widząc cię z byle kim,
skoro mógłbyś mieć taką kobietę jak Beth. No, ale to już twoja
sprawa.
Mack uśmiechnął się słysząc o „byle kim". Fotografie Cassandry
zdobiły okładki niemal wszystkich liczących się magazynów mody.
- Doceniam twoją troskę - powiedział - ale może pozwolisz,
żebym sam zajął się swoim życiem?
- Oczywiście. Wiem, że zrobisz wszystko jak najlepiej - odparła
potulnie Destiny.
- Dziękuję - odrzekł Mack, zdając sobie sprawę, że ta uległość nie
potrwa dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
- Kocham cię.
- A ja ciebie.
Gdy tylko skończył rozmowę, zadzwonił do kwiaciarni i zamówił
bukiet z dwunastu róż, zlecając, by przesłano go Beth do szpitala.
Oczywiście, istnieje nikła nadzieja, że Beth nie widziała porannej
gazety. Wtedy róże przysporzą mu dodatkowych punktów, pozwalając
na spędzenie następnej nocy w łóżku Beth i uchronią przed
roztrzaskaniem wazonu na jego głowie.
ROZDZIAŁ 13
Kiedy po porannym obchodzie Beth wróciła do gabinetu,
spostrzegła na biurku bukiet białych róż w kryształowym wazonie, a
także Jasona, który siedział z ponurym wyrazem twarzy na jej krześle.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się. - Chyba nie chodzi o któreś z
dzieci? Właśnie skończyłam obchód. Wydaje się, że wszystko w
porządku.
- Nie chodzi o dzieci. - Jason potrząsnął głową.
- A więc o co?
- Myślę, że powinnaś usiąść.
Uniosła brwi i patrzyła na niego znacząco. Nie zorientował się, o
co jej chodzi.
- Siedzisz na moim krześle - wyjaśniła.
Ustąpił jej miejsca, a sam przysiadł na krześle stojącym obok
biurka.
- No więc usiadłam - powiedziała Beth, bacznie mu się
przypatrując i starając się odgadnąć przyczynę tego dziwnego
zachowania. - Co się dzieje, Jason? Zazwyczaj nie bywasz taki
tajemniczy.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o Macku - stwierdził, nie
spuszczając z niej poważnego spojrzenia.
Było to tak nieoczekiwane oświadczenie i tak niepasujące do
Jasona, że Beth nie bardzo wiedziała, jak zareagować.
- Chcesz porozmawiać o Macku? - powtórzyła z namysłem. - Czy
chodzi o bilety na mecz?
- Daj spokój z tymi cholernymi biletami! - zaperzył się. -
Uważam, że powinnaś przestać się z nim widywać.
Nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby Jason zaproponował jej
małżeństwo.
- Dlaczego nagle interesują cię moje spotkania z Mackiem?
Wydawało mi się, że będziesz zadowolony - powiedziała. - Przecież
błagałeś, żebym z nim nie zrywała, przynajmniej do zakończenia
sezonu piłkarskiego.
Wzruszył lekceważąco ramionami w sposób typowy dla
większości mężczyzn, którzy potrafią w parę sekund twierdzić coś
całkiem innego, niż mówili przed chwilą.
- Zmieniłem zdanie - oświadczył.
- A mógłbyś powiedzieć, z jakiego powodu? - zainteresowała się.
Skrzywił się jak mały chłopak zmuszany do doniesienia na
kolegę.
- Muszę?
- Tak, Jason. Jeśli chcesz, żebym przestała się widywać z
Mackiem, powinieneś mi powiedzieć dlaczego - tłumaczyła. -
Przypuszczam, że znasz jakiś ważny powód. A więc o co chodzi?
- On się dla ciebie nie nadaje, Beth. Ty jesteś wartościową,
wspaniałą osobą, a on... - Przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. -
Okay, on jest playboyem, draniem i... Jak to powiedzieć? Łajdakiem,
tak, skończonym łajdakiem.
- Też mi nowina! - Beth parsknęła śmiechem. - Wydaje mi się, że
wszyscy byliśmy tego świadomi, zanim jeszcze pojawił się w szpitalu.
- Ale on nadal jest playboyem - nie dawał za wygraną Jason. -
Nawet jeśli może ci się wydawać, że jest tobą zainteresowany.
Zmartwiała, gdy dotarł do niej wreszcie sens słów Jasona.
Przecież Mack wciąż obracał się w swoim świecie. Beth myślała, że
są ze sobą związani, pokochała szczerze Macka, a on zdawał się to
uczucie odwzajemniać. A może, co najbardziej prawdopodobne,
zaczął o nią szczególnie dbać właśnie dlatego, że znowu spotyka się z
inną kobietą... zakładając, że Jason ma rację.
- Skąd wiesz? - spytała.
Wyjął z kieszeni gazetę.
- Coś mi mówi, że to wyjaśnia, skąd te kwiaty - odparł, wręczając
jej gazetę.
Beth popatrzyła na zdjęcie zrobione poprzedniego wieczoru. Była
pewna, że Mack jest ze swoimi braćmi. Najwyraźniej wybrał
skuteczniejszy sposób na poprawienie sobie humoru. Zrobiło jej się
słabo na widok tej wyzywającej kobiety, oplatającej go ramionami.
Zgniotła gazetę i cisnęła ją do kosza. Popatrzyła na Jasona
obojętnie. Duma kazała jej ukryć uczucia nawet przed przyjacielem.
- No i co? - rzuciła, siląc się na nonszalancki ton.
- Jak to co? Nie obchodzi cię, że spotkał się z jakąś modelką?
- Do niczego się wobec mnie nie zobowiązywał - odpowiedziała
rzeczowo, choć miała wrażenie, że serce rozpadnie się jej na drobne
kawałeczki. - Poza tym ta fotografia, być może, wprowadza w błąd -
dodała, nie wierząc we własne słowa.
- To dlaczego przysłał ci kwiaty? Czuje się winny. Beth, wiem,
jak postępują mężczyźni. W końcu sam jestem mężczyzną.
Rzuciła okiem na bukiet. Niewątpliwie o czymś świadczy, uznała.
Najchętniej cisnęłaby kwiatami o podłogę, ale nie chciała tego robić
przy Jasonie. Przyjemnie jednak będzie rozbić wazon na głowie
Macka.
Zanim zdążyła odpowiedzieć Jasonowi, rozległ się dzwonek
telefonu. Spojrzała na wyświetlacz. To był numer Macka. Nie ma
mowy, by rozmawiała z nim w obecności Jasona.
- Nie odbierzesz? - spytał.
- Nie.
- To Mack, prawda? - domyślił się.
Nie było sensu zaprzeczać. Gdyby dzwonił któryś z lekarzy czy
rodziców, natychmiast podniosłaby słuchawkę.
- Tak.
- Metoda uników niczego nie załatwi - zauważył.
- A co proponujesz? - spytała. - Żebym odebrała telefon i
powiedziała, co o nim myślę, nie dając mu nawet szansy na
wytłumaczenie się? Tylko to mogłabym zrobić w twojej obecności.
Gdybym zachowała się inaczej, straciłbyś dla mnie szacunek.
- Skądże! - gwałtownie zaprotestował. - Jestem twoim
przyjacielem i będę nim niezależnie od decyzji, jaką podejmiesz.
Jestem wściekły, to prawda, bo przez ostatnie tygodnie byłaś
szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Choć byłem zaskoczony,
dowiedziawszy się o was, ze względu na ciebie chciałem, żeby to
trwało.
- No cóż, wszyscy wiemy, że nie jestem w typie Macka. - Beth
usiłowała zrobić dobrą minę do złej gry.
Te parę miłych tygodni to dar losu, ale prędzej czy później
musiały się skończyć. Ludzie niedobrani często zbliżają się do siebie
w sytuacjach krytycznych, ale rzadko kiedy taki związek wytrzymuje
próbę czasu. Gdyby tylko nie była tak pewna, że mają szansę.
A była pewna zwłaszcza po tym, co usłyszała poprzedniego
wieczoru od Melanie Carlton. Była przeświadczona, że między nią a
Mackiem zaczyna się coś szczególnego.
- Czy ty naprawdę możesz to znieść tak spokojnie? - spytał Jason
niedowierzająco.
- Muszę, prawda? - Była to jedyna szczera odpowiedź, jakiej mu
mogła udzielić.
Mack był sfrustrowany. Beth nie odpowiadała na jego telefony, co
znaczyło, że widziała to nieszczęsne zdjęcie i że nawet po otrzymaniu
kwiatów jej gniew nie minął. Nie mógł mieć jej tego za złe, ale
świadomość, że nie może natychmiast wyjść z biura, by pobiec do niej
i wszystko wyjaśnić, doprowadzała go do szału.
Gdyby nie to, że kończył właśnie z adwokatem i agentem
omawiać warunki zaangażowania obrońcy do drużyny, wymknąłby
się pod byle pretekstem. Na szczęście spotkanie dobiegało końca.
Popatrzył na dokumenty. Może mógłby wynegocjować lepsze
warunki, ale w tym momencie było mu wszystko jedno. Podniósł
głowę i obrzucił wzrokiem obu mężczyzn.
- Panowie, myślę, że możemy uznać sprawę za załatwioną - rzekł.
W pierwszej chwili przestraszyli się, ale po sekundzie spojrzeli na
siebie wyraźnie usatysfakcjonowani.
- Do licha, myślałem, że będzie pan walczył o każdego centa -
powiedział znany agent sportowy Lawrence Miller. - Miło załatwia się
sprawy z takim partnerem jak pan.
- Pozwoliłem, żebyście mi docisnęli śrubę - Mack zaśmiał się - ale
to się już nie powtórzy. Proszę mi jednak wybaczyć, mam coś bardzo
pilnego do załatwienia. - Podniósł się z krzesła.
- Interesy z panem to prawdziwa przyjemność - stwierdził
adwokat Jerry Warren. - Zdobył pan znakomitego zawodnika.
- W pełni to doceniam. - Mack mrugnął do agenta. - Zanim
zaczniecie triumfować, powinniście wiedzieć, że byłem przygotowany
na zaoferowanie jeszcze miliona jako premię za podpisanie kontraktu.
Zanim mężczyźni zdążyli zareagować, opuścił gabinet i ruszył
prosto do windy. Dochodziła czwarta. Jeśli się pospieszy,
prawdopodobnie zastanie Beth u Tony'ego, a tam trudno by jej było
żądać jego głowy.
Beth uniosła głowę znad łóżka Tony'ego, którego właśnie badała i
zobaczyła w drzwiach Macka. Serce podeszło jej do gardła. Przez cały
dzień powtarzała sobie, że Mack tak naprawdę nic dla niej nie znaczy.
- Będziesz musiał przyjść później - zakomunikowała oschle.
- Ojej, pani doktor, proszę, niech Mack zostanie - zaprotestował
słabym głosem Tony. - Cały dzień na niego czekałem.
- Będę na korytarzu - obiecał Mack. - Wrócę, jak tylko pani
doktor zapali dla mnie zielone światło.
Beth rozpoznała w tych słowach wyraźne przesłanie. Nie
pozbędzie się go łatwo, zwłaszcza że przez cały dzień ignorowała jego
telefony.
- Och, zostań - zgodziła się niechętnie. - Już kończę.
- Jesteś pewna? - Mack nie spuszczał z niej wzroku.
- Oczywiście - odpowiedziała, mając nadzieję, że zabrzmiało to
naturalnie.
Ale gdy tylko wszedł, oblała ją fala gorąca. Wyglądał
rewelacyjnie. Miał na sobie jeden z tych popielatych, doskonale
skrojonych garniturów i o ton ciemniejszy krawat. Stanowił
ucieleśnienie biznesmena, który może się poszczycić samymi
sukcesami, o sylwetce sportowca i opalonej twarzy.
Zanim poznała Macka, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
pociągające może być to połączenie. Westchnęła z żalu, że Mack już
nie należy do niej. Nigdy zresztą nie należał. Nie powinna o tym
zapominać. Ostatnie tygodnie były tylko iluzją.
Skończyła badanie Tony'ego, wpisała uwagi do jego karty i
odwróciła się, by wyjść.
Mack zastąpił jej drogę.
- Dostałaś kwiaty?- spytał.
- Wysłałeś pani doktor kwiaty? - Oczy Tony'ego rozbłysły z
podniecenia. - To fantastycznie. Dlaczego mi pani nie powiedziała?
- Może uznała, że jej sprawy osobiste nie są twoimi sprawami -
zauważył cierpko Mack.
- A może uznałam, że nie warto o tym mówić. - Beth patrzyła
Mackowi prosto w oczy.
Zrozumiał aluzję.
- Musimy porozmawiać - powiedział półgłosem.
- Nie ma o czym - odparowała.
- Beth, nie rób tego. Powinnaś dać mi szansę na wytłumaczenie
się - poprosił.
- Ja powinnam ci dać szansę? - zdumiała się.
- Tak. Jesteś nam to winna. Może wpadnę do ciebie za godzinę?
Przyniosę coś na kolację. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać i
wszystko wyjaśnić, zanim ta idiotyczna sytuacja jeszcze bardziej się
zagmatwa.
Beth walczyła ze sobą. Z jednej strony chciała uchronić resztki
dumy, z drugiej zaś wiedziała, że uczciwość nakazuje go wysłuchać,
nawet gdyby uznała, że on nie ma do powiedzenia nic, co by było
warte wysłuchania.
- Nie przynoś kolacji, ale wpadnij - zgodziła się. - Choć nie
myślę, żeby to coś zmieniło.
- Może i nie, ale muszę spróbować. - Mack uniósł jej podbródek i
spojrzał prosto w oczy. - To ważne, Beth. To bardzo ważne.
Poczuła mrowienie na skórze od tego niewinnego dotyku, co tylko
świadczyło o tym, że choćby była nie wiadomo jak zła, wciąż jeszcze
na nią działał. Powinna mu zdecydowanie powiedzieć „nie". Problem
jednak polegał na tym, że było już na to za późno.
Mack mówił bez przerwy od chwili, gdy tylko przekroczył próg.
Beth słuchała uważnie każdego słowa i ż najwyższym trudem
powstrzymywała się przed przyjęciem przeprosin, tym bardziej że co
chwila jej dotykał, niby przypadkowo, co wzmagało jej pragnienie, by
poddać się i przyjąć wszystkie wyjaśnienia.
- Czy dociera do ciebie to, co mówię? - spytał wreszcie. - Nic się
nie działo. Nie umówiłem się z Cassandrą. Byłem z Benem i
Richardem, a ona zatrzymała się na chwilę przy naszym stoliku.
Spytaj ich, potwierdzą.
- Już to mówiłeś - przypomniała. - To z pewnością znów się
zdarzy. Cassandrą to tylko element twojej przeszłości. Nie wiem, czy
potrafiłabym żyć z takim obciążeniem. Nie chcę każdego ranka
zastanawiać się, co znowu przeczytam w rubryce plotek.
Mack pokiwał głową.
- Masz rację, zdaję sobie sprawę, jak to może wyglądać -
przyznał. - Nawet jeśli nie będę miał nic na sumieniu. - Popatrzył ze
smutkiem. - Może Destiny ma rację.
- W jakiej sprawie?
- Rozmawiałem z nią rano, zadzwoniła, gdy tylko zobaczyła to
zdjęcie. Była wściekła. Wiedziała, że bardzo cię to zmartwi. I
znienacka zmieniła zdanie.
- Na jaki temat? - zainteresowała się Beth.
- Nasz - odparł.
- W jakim sensie? - Beth zadrżała.
Przecież Destiny najbardziej sprzyjała ich związkowi. To ona była
inspiratorką pierwszego spotkania. Jeśli więc zmieniła zdanie, to
zgasła wszelka nadzieja. Nikt nie znał Macka lepiej niż ciotka.
- Przypomniała mi, że nie powinienem prowadzić z tobą żadnych
gierek, bo nie jesteś taka jak kobiety, z którymi się spotykałem, a więc
powtórzyła to wszystko, co mówiła wcześniej - powiedział Mack. -
Tym razem była poważnie zaniepokojona, że mogę złamać ci serce.
Nie chce, żeby tak się stało. Oczywiście stwierdziła, że w sprawach
uczuć jestem ignorantem.
Beth zesztywniała. Bardziej od tego, co myśli Destiny,
interesowało ją, co zamierza zrobić Mack. Popatrzyła mu w oczy.
- Abstrahując od wczorajszego incydentu, chciałabym wiedzieć,
jakie masz zamiary. Czy bawiłeś się mną? Czy to była tylko gra?
Myślałam, że już to wyjaśniliśmy, ale może coś się zmieniło?
Postanowił nie owijać w bawełnę. Ujął jej ręce i popatrzył na nią
z poważnie.
- Naprawdę tak nie uważałem, ale może powinienem jasno
określić swoje stanowisko, o ile nie zrobiłem tego wcześniej. Nie chcę
tego przeciągać. Nie mogę. Spróbowałem, ale nie mogę.
Beth zaniepokoiła się jeszcze bardziej.
- Zaskoczyłeś mnie - rzekła, zmuszając się do mówienia
spokojnym, rzeczowym tonem. - Choć w zasadzie, sądząc po twoim
dotychczasowym życiu, nie powinnam się dziwić. Nawet jeśli to tylko
wrażenie. - Zastanawiała się, czy można wierzyć wrażeniom. Teraz
już znała odpowiedź.
- To fakt, nie tylko wrażenie - powiedział, potwierdzając jej
przypuszczenia.
Beth ujrzała w oczach Macka niepokój. Jak na ironię, teraz, gdy
wszystko stało się jasne, nie była już przekonana, że rozstanie, mające
uchronić ich obydwoje przed zadawaniem sobie bolesnych ran,
stanowi najlepsze rozwiązanie.
- To wszystko dlatego, że jako dziecko straciłeś rodziców i boisz
się zaangażować, żeby znowu nie stracić ukochanej osoby -
powiedziała łagodnie. - Dlatego nie chcesz skorzystać z szansy.
Nie wyglądał na zaskoczonego jej oceną sytuacji. Skinął głową.
- Wydawało mi się, że jestem uodporniony na urazy, jakie mogła
spowodować śmierć rodziców, ale okazuje się, że nie - wyznał. -
Zawsze wyszukiwałem sobie jakieś powody, które pozwalały mi się
wycofać, gdy tylko związek zaczynał wyglądać poważnie. Myślałem
jednak, że z tobą będzie inaczej.
Wiesz, co do ciebie czuję. Dziś rano, gdy sobie uświadomiłem, że
mógłbym cię stracić przez to głupie zdjęcie w gazecie, wpadłem w
panikę, ale nie minęła chwila, a już uzmysłowiłem sobie, że nie mogę
się zdecydować na następny krok.
- Jaki krok? Masz na myśli małżeństwo? - spytała Beth.
- Tak. - Skinął głową. - Ogarnia mnie lęk na sam dźwięk tego
słowa. Jak w tej sytuacji nie mam brać pod uwagę możliwości, że to z
powodu wczesnej utraty rodziców?
Beth też się obwiała, ale z drugiej strony ona również zaznała,
czym jest pustka po utracie ukochanej osoby. Jej rana się zabliźniła,
ale to nie znaczy, że zabliźniła się rana Macka. Tak czy inaczej,
rozpaczliwie starał się być wobec niej uczciwy. Doceniała to.
- Nie musisz nic więcej mówić. Jestem ci wdzięczna za szczerość
- powiedziała, zdecydowana jednak nie rezygnować bez oporu.
Zdawała sobie sprawę, że łączący ich związek nie jest idealny,
choć zaczynali dobrze się rozumieć. Od kiedy się poznali, Mack wciąż
czymś ją zaskakiwał. Trochę ją zasmuciło, że tym razem stało się
inaczej, że zachował się zgodnie z jej przewidywaniami - cofając rękę,
zanim zdążył się oparzyć.
- Powinniśmy przestać się spotykać - powiedział po chwili. - I to
od razu, zanim zranię cię jeszcze mocniej.
- Tego właśnie chcesz? - spytała zduszonym głosem. Jeśli tak,
będzie musiała się z tym pogodzić. Nie ma innego wyjścia.
- Nie.
Odetchnęła z ulgą. Będzie się musiała zastanowić dlaczego, ale to
już kiedy indziej. Tego wieczoru chciała czuć ramiona Macka,
obejmujące jej ciało, pragnęła jego pieszczot i pocałunków. Sprawiły,
że przez ostatnie tygodnie czuła się jak nowo narodzona. Potem może
będzie musiała pozwolić mu odejść, ale jeszcze nie teraz.
- Cóż, dobrze - stwierdziła lekko, by zamaskować swoje uczucia.
- Ja też nie chcę rozstania. A ty chyba zapomniałeś, że i ja straciłam
kogoś, kogo kochałam, brata. Wiem, jak takie przeżycie może
człowieka złamać, może też odbić się na jego dalszych losach.
- Ale...
- Byłeś wobec mnie szczery, Mack - przerwała mu. - I bardzo
dobrze. Jestem dorosła i sama mogę ocenić, kiedy ryzyko staje się za
duże. Nie ty powinieneś podejmować decyzję, w każdym razie nie w
moim imieniu.
Dotknął lekko jej policzka.
- Nie zniósłbym, gdybym cię zranił, gdybym ci zniszczył życie -
powiedział.
- Może tak się stanie. - Wstała z krzesła i przytuliła się do Macka.
- Ale nie dziś. Nie dzisiejszej nocy. Chyba że chcesz natychmiast
wyjść, nie kochając się ze mną.
Przypatrywał jej się przez chwilę, po czym po jego twarzy
przemknął lekki uśmiech.
- Nie masz na to szans, kochanie. Żadnych.
Minęło parę dni. Mack siedział w swoim gabinecie, zastanawiając
się nad przebiegiem wydarzeń, dzięki któremu Beth pozostała w jego
życiu. Przez chwilę uważał, że wszystko się skończyło, że musiało się
skończyć. Był zdziwiony, że tak bardzo go to martwiło.
Dopóki Destiny nie skontaktowała się z Pete'em Forsythe'em,
Beth była jedyną kobietą w jego życiu, o której istnieniu media nie
miały pojęcia. Teraz, gdy znowu znalazł się w blasku fleszów, jeszcze
bardziej cenił tamte dni. Okazało się, że niezwykle przyjemnie mieć
życie prywatne niedostępne dla opinii publicznej.
Na szczęście jego ostrzeżenia powstrzymały ciotkę przed
wyjawieniem tożsamości Beth. Pomyślał, że może zdjęcie z
Cassandrą było prawdziwym zrządzeniem losu, bo odwróci uwagę
Forsythe'a od tajemniczej lekarki, ale się mylił. Właśnie pół godziny
wcześniej zadzwonił Jason, by mu powiedzieć, że reporter od rana
węszy w szpitalu.
Dobrze się stało, że ci, którzy orientowali się w rodzaju
znajomości łączącej go z Beth, chcieli ją uchronić przed wścibstwem
łowcy sensacji. Jason zapewnił go, że ani on czy Peyton, ani pozostali
lekarze i pielęgniarki zajmujący się Tonym nie pisną ani słowa. Tony
byłby wprawdzie uszczęśliwiony, gdyby mógł wyjawić ten sekret, ale
szpital był zobowiązany do chronienia danych osobowych chorego
dziecka, które Mack odwiedzał.
Poprzedniego dnia, gdy Forsythe spotkał Macka przed szpitalem,
ten uciął wszelkie próby rozmowy krótkim oświadczeniem „bez
komentarza" i wbiegł do środka, zanim zdążyli go dopaść
fotoreporterzy czyhający przy wejściu. Wiedział, że taka odpowiedź
wzmoże ich ciekawość, gdyż był znany z tego, że chętnie
współpracował z prasą.
Nie uważał reporterów za przeciwników, raczej za gwarantów
swojej popularności. Kobiety, z którymi go widywano, pławiły się w
jego popularności. Tymczasem Beth nie pociągało zainteresowanie
mediów. Była z nim mimo to, a nie dlatego, że chętnie go
fotografowano.
Jego związek z Beth był jego osobistą sprawą, nie mediów ani
fanów. Dziwił się niekiedy, że można być z kobietą przez całe
tygodnie z dala od świateł reflektorów i nie odczuwać znudzenia czy
zniecierpliwienia.
Mieli mnóstwo wspólnych tematów, oprócz futbolu, oczywiście,
co też zresztą okazało się miłą odmianą. Przebywając z Beth, musiał
korzystać z szarych komórek, żeby jej dorównać, i stwierdził, że
sprawia mu to przyjemność.
Rozmyślania przerwał mu telefon.
- Dzwoni doktor Browning - poinformowała sekretarka. - Mówi,
że to pilne.
Z drżeniem serca podniósł słuchawkę.
- Beth? Co się stało? Nic ci nie jest?
- Chodzi o Tony'ego - powiedziała oficjalnym tonem. - Nastąpiło
nagłe pogorszenie.
Kiedy? Jak? Dlaczego? Tysiące pytań cisnęło mu się na usta, ale
Mack zdawał sobie sprawę, że nie ma czasu na dyskusję.
- Już jadę! - zawołał. - Trzymaj się! I przekaż Tony'emu, żeby się
trzymał.
- Pospiesz się, Mack - poprosiła.
ROZDZIAŁ 14
- Jeśli nie znajdziemy dawcy szpiku, chłopiec nie ma szans -
powiedział do Beth jakiś nieznany Mackowi lekarz. Peyton i Jason
stali obok, bardzo przygnębieni. - Gdybyśmy mieli możliwość
transplantacji, podalibyśmy wyższą dawkę chemii i przygotowali go
do zabiegu. Nic innego nie wchodzi już w rachubę.
- Nikogo odpowiedniego na liście dawców? - spytała Beth tym
samym rzeczowym tonem, jakim rozmawiała z Mackiem przez
telefon.
Mówiła tak jakby chodziło o kogoś, kogo ledwie zna, a nie o
chłopca, którego pokochała tak jak Mack.
Obserwował ją z niepokojem. Była blada, pod oczami miała sińce.
Zachowywała się w sposób wyważony i profesjonalny, ale wyraźnie
nie było to naturalne. Musiała być równie przybita jak on.
Jason dał mu znak, żeby do nich dołączył. Podszedł więc do Beth,
położył rękę na jej ramieniu i lekko ścisnął, jakby chciał dodać jej
otuchy. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, w którym malowała się
wdzięczność.
Gdy pogrążyła się w rozmowie z lekarzami, Mack odwrócił się i
przez uchylone drzwi zobaczył w korytarzu Marię Vitale. Oparła
czoło o ścianę i płakała cicho. Nigdy nie widział nikogo tak
zrozpaczonego i osamotnionego. Uznał, że może zrobić choć tyle, by
podtrzymać ją na duchu w tej dramatycznej sytuacji.
- Porozmawiam z Marią - powiedział, pochyliwszy się ku Beth. -
Będę w korytarzu, gdybyś mnie potrzebowała.
Po raz drugi popatrzyła na niego z wdzięcznością. Podszedł do
pani Vitale.
- Mario...- powiedział cicho.
Uniosła głowę, twarz miała mokrą od łez.
- Och, Mack, jak dobrze, że jesteś. Nie wiem, jak to wytrzymam.
On już nie chce walczyć. Powiedział, że ty zrozumiesz, że wszystko
mi wytłumaczysz, że na niego już czas, ale przecież nie mogę mu
pozwolić odejść. To moje dziecko. Jak mogę pozwolić mu odejść?
Mack rzadko bywał w kościele, nie miał powodu, by wdawać się
w układy z Panem Bogiem. Kiedy gazety doniosły o wypadku
samolotu, było na to za późno. Modlitwy na nic by się zdały.
- Mario, to nie od ciebie zależy - przemówił łagodnie. - Bóg ma
własne plany wobec Tony'ego. Tylko on może zadecydować, co dalej.
- Po co Bogu moje dziecko? - spytała gniewnie, z trudem
powstrzymując szloch. - Tony jest wszystkim, co mam.
Wobec tego stwierdzenia Mack poczuł się bezradny.
- Co ci powiedziała doktor Browning? - spytał.
- Jeśli szybko nie znajdzie się dawca, nie będzie już żadnej
nadziei. - Popatrzyła na niego z rozpaczą. - Dawcy nie ma.
Oddałabym memu dziecku własne życie, ale oni mówią, że to
niemożliwe. Nie ma zgodności tkankowej czy coś takiego. A jego
ojciec... - Machnęła ręką. - Nigdy niczego Tony'emu nie dał od dnia,
w którym mały przyszedł na świat. Nawet nie wiem, gdzie teraz jest.
- Nie masz innej rodziny?
- Nie na tyle bliskiej, by prosić o pomoc - odpowiedziała przybita.
Mack wreszcie uzmysłowił sobie, co mógłby zrobić. Powinien na
to wpaść parę tygodni wcześniej, ale jakoś nie przyszło mu do głowy,
że mógłby pomóc w ten właśnie sposób. Ścisnął dłoń Marii.
- A więc pozwól, bym się przekonał, czy nie mogę dać Tony'emu
trochę nadziei. Wracaj do niego, rozmawiaj z nim. Powiedz mu, że go
kochasz. Powiedz mu, że ja również niedługo przyjdę. Musi wiedzieć,
że jesteś przy nim i że wiele osób robi coś dla niego.
Skinęła głową i otarła łzy. Wyprostowała się i podniosła głowę.
- Wyszłam na korytarz, bo nie chciałam, żeby widział, jak płaczę.
Prosił, żebym tego nie robiła. Taki już jest. Nie martwi się o siebie,
tylko o mnie. Moje kochane dziecko.
- A więc koniec z łzami - powiedział Mack. - W każdym razie
dopóki jest nadzieja.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem. - Maria uśmiechnęła się
smutno. - Nigdy nie zapomnę, że przychodziłeś do niego każdego
dnia. To było dla Tony'ego jak spełnienie snów. Jeśli to jego ostatnie
dni, to dzięki tobie były szczęśliwe.
- Pozwól, żebym sprawdził, czy mogę zrobić dla niego coś
naprawdę ważnego.
Gdy Maria wchodziła do pokoju syna, Mack zerknął do środka.
Chłopiec był bledszy niż zwykle, miał zamknięte oczy. Sprawiał
wrażenie tak słabego, że wydawało się, iż życie już z niego uszło.
Mackowi serce się ścisnęło, ale to go tylko utwierdziło w
postanowieniu.
Zamknął cicho drzwi i udał się do wyjścia, gdzie mógł skorzystać
z telefonu komórkowego. Może już za późno, ale musi przecież coś
zrobić. Nie chodzi o jakieś dziecko, chodzi o Tony'ego, którego w
ciągu minionych tygodni pokochał jak własnego syna. Nie może go
stracić.
Nagle znów był chłopcem i wraz z Richardem i Benem słuchał,
jak jakiś obcy człowiek mówi im, że rodzice nie żyją.
Gosposia stała, płacząc cicho, gdy podawano suche fakty o
katastrofie samolotu w górach. Ben płakał razem z nią, a milczący
Richard wyglądał jak ogłuszony. Mack rozumiał, co to śmierć, ale
wtedy jeszcze nie pojmował całej jej grozy. Nie miał pojęcia, jak
przeraźliwie będą osamotnieni.
Dopiero po pogrzebie zaczęło do niego docierać, że już nigdy nie
ujrzą matki ani ojca. A kiedy sprowadziła się Destiny, starając się, by
życie wróciło do normy, pojął w pełni, że już nic nie będzie tak jak
przedtem. Ciotka była zupełnie inna niż rodzice, ale na swój sposób
sympatyczna i umiejąca zjednać sobie ludzi. Często się śmiała, była
nieprzewidywalna, gotowa na nowe doświadczenia. Dzięki niej
łatwiej było udawać, że wszystko jest w porządku.
Ale nie było. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nigdy nie było
dobrze, że lęk przed utratą bliskich zakorzenił się w nim niezmiernie
głęboko. Dotarło to do niego teraz, gdy zastanawiał się, czy na skutek
głupiego incydentu nie utraci Beth, czy z wyroku losu nie straci
Tony'ego.
Nie myślał jednak wyłącznie o sobie. Nie chciał, aby Maria Vitale
stanęła w obliczu takiej tragedii, jaka odcisnęła trwałe piętno na jego
życiu. Nie mógł patrzeć, jak Beth usiłuje stawić czoło sytuacji tak
bardzo przypominającej śmierć ukochanego brata.
Idąc korytarzem, przeglądał w myślach listę osób, którą naprędce
sporządził. Gdy mijał Beth, rzuciła mu pytające spojrzenie.
Poinformował ją, że będzie na zewnątrz gmachu. Skinęła głową i
wróciła do rozmowy z kolegami. Zastanawiali się, jak przedłużyć
Tony'emu życie choć o parę dni czy nawet o parę godzin.
Pół godziny potem wciąż jeszcze rozmawiał przez komórkę. Beth
skończyła naradę i poszła go poszukać. Wziął ją za rękę i uśmiechnął
się ze znużeniem, kończąc ostatnią rozmowę.
- Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się, widząc, w jakim jest
stanie.
- Jak mogę się dobrze czuć? - odpowiedział pytaniem, zdziwiony,
że ona ma jeszcze siłę, żeby martwić się o innych, podczas gdy sama
potrzebuje wsparcia.
Podniosła rękę i dotknęła jego policzka.
- Nie przeżywaj tego aż tak - powiedziała. - Wiedzieliśmy, że to
może nastąpić.
Drażnił go jej spokój, ciche pogodzenie się z klęską.
- Nie możemy do tego dopuścić - rzucił gniewnie. - Nie
zamierzam słuchać, że się poddajesz, że rezygnujesz z walki.
- Niekiedy robisz wszystko, co możesz, a to i tak nie wystarcza -
stwierdziła rzeczowo.
- Nie pogodzę się z tym - powtórzył. - Dzwoniłem już do kilku
osób.
- Do kogo?
- Do chłopców z drużyny.
- Po co? - zdziwiła się.
- Tony potrzebuje szpiku do transplantacji, prawda? To jego
jedyna nadzieja?
Skinęła głową.
- Ale szanse... - zaczęła.
- Wezwałem wszystkich, których znam, żeby przyszli na badanie
jako potencjalni dawcy - przerwał jej, zniecierpliwiony ciągłymi
wątpliwościami. - Czy laboratorium sobie poradzi?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, lecz w jej oczach
błysnęła iskierka nadziei.
- Tak - odparła. - Zaraz ich zawiadomię. Ale czy na pewno
wyjaśniłeś im, że to nie jest zwykłe badanie krwi?
- Wiedzą o tym - zapewnił. - Rozumieją, że to jedyna szansa na
uratowanie życia chłopca. - Spojrzał jej w oczy. - Możesz zacząć od
razu, ode mnie. Powinienem to zrobić już dawno, ale nie przyszło mi
to do głowy.
Beth łzy napłynęły do oczu.
- Och, Mack. Ścisnął jej rękę.
- A więc zaczynajmy. Nie ma czasu do stracenia. Ten chłopiec
musi żyć, Beth. Musi.
Beth mogłaby przysiąc, że wyczerpała cały zapas łez, kiedy umarł
jej brat. Od tamtego czasu pozostawały suche w obliczu każdej
śmierci, z jaką się zetknęła. Mogła być wstrząśnięta, tracąc pacjenta,
mogła być załamana przegraną walką, ale nigdy nie uroniła łzy.
Nawet dziś, gdy była zmuszona pogodzić się z faktem, że dla
Tony'ego nie ma już żadnej szansy, jej oczy pozostały suche.
Ale teraz, patrząc, jak pojawiają się kolejni zawodnicy, by poddać
się badaniu, nie była w stanie powstrzymać łez. Mack poszedł w
końcu do kiosku i wrócił z największym pudełkiem chusteczek
higienicznych, jakie dostał.
Łzy znów napłynęły jej do oczu, gdy spostrzegła brata Macka,
Richarda, któremu towarzyszył nieznany mężczyzna. Domyśliła się,
że to musi być trzeci Carlton, ten artysta samotnik, Ben. Towarzyszyła
im Destiny.
Mack podszedł do ciotki z otwartymi ramionami.
- Nie musiałaś przychodzić - powiedział. - Prosiłem tylko, żebyś
się skontaktowała z Richardem i Benem.
- Ależ musiałam! - żachnęła się Destiny. Uścisnęła lekko dłoń
Beth, chcąc dodać jej otuchy. - Ja również chcę się poddać badaniu.
- Nie, Destiny - zaprotestowała Beth.
- Dlaczego? Jest jakiś powód, dla którego miałabym być
zdyskwalifikowana jako dawca?
- Nie, ale nikt od ciebie tego nie oczekuje.
- Ja oczekuję tego od siebie - skwitowała Destiny. - Dokąd mam
iść?
Beth popatrzyła na Macka, spodziewając się, że zaprotestuje, ale
on się do tego nie kwapił. Wręcz przeciwnie, objął ciotkę i przycisnął
do siebie.
- Czy mówiłem ci już, jak bardzo cię podziwiam? - spytał.
- Nie musiałeś - odparła. - Żaden z was nie musiał. Wiem, że
waszym zdaniem bywam nie do wytrzymania, że was denerwuję, we
wszystko się wtrącam, ale wiem również, że mnie kochacie.
- Rzeczywiście tak jest i nic tego nie zmieni - rzekł Mack. - Ale
podziw i szacunek to coś, na co zasługujesz niezależnie od naszej
miłości.
- Mack ma rację - poparł go Ben. - Jesteś nadzwyczajną kobietą,
Destiny.
- Och, przestańcie! - zażądała. Wzięła od Beth chusteczkę i otarła
oczy. - Widzicie, coście narobili? Płaczę przez was.
- A przecież wiemy, jak bardzo dbasz o makijaż - zażartował
Richard.
- Zwłaszcza w takim miejscu jak szpital - zauważyła cierpko
ciotka. - Tylu wokół przystojnych lekarzy. Chciałabym wyglądać jak
najlepiej.
- Mam cię zaprowadzić gdzieś, gdzie mogłabyś się przypudrować,
zanim pójdziemy do laboratorium? - spytała żartobliwie Beth. -
Peyton Lang jest niezły, a do tego wolny - dodała poufnym szeptem.
- Naprawdę? - Oczy Destiny rozbłysły. Mrugnęła do Macka. -
Widzisz, kochanie, to nie jest całkiem bezinteresowne z mojej strony.
- Opowiadaj te bajki komu innemu, Destiny - odparł. - Połowa
mężczyzn z Waszyngtonu leży u twoich stóp, a ty żadnego nie
zaszczyciłaś nawet, spojrzeniem.
- Też coś, sami politycy i bankierzy. - Ciotka wzruszyła
lekceważąco ramionami. - Lekarz to coś zupełnie innego. Osoba w
białym kitlu zapewnia poczucie bezpieczeństwa. - Mrugnęła
porozumiewawczo do Macka.
Wzniósł oczy ku niebu.
- Myślę, że zaczekam tutaj - powiedział. - Nie wiem, czy
mógłbym spokojnie patrzeć, jak Destiny trzepocze zalotnie rzęsami na
widok Peytona.
- Ja również - zgodził się z nim Ben. - Zaczekam z Mackiem, aż
mnie zawołają. - Przeniósł wzrok na Richarda. - A zanim cokolwiek
powiesz, braciszku, uprzedzam, że nie zamierzam się wycofać.
Obiecałem i słowa dotrzymam.
- Nie przyszło mi nawet do głowy, że mógłbyś postąpić inaczej. -
Richard zwrócił się do Macka. - Na wszelki wypadek bądź czujny -
rzekł. - Wiesz, jak Ben reaguje na widok igły.
- Potrzebne będą igły? - Ben przeraził się nie na żarty.
- Jedna, ale duża - potwierdził Mack.
Beth roześmiała się, chociaż sytuacja, z powodu której się tu
znaleźli, nie była wesoła.
- Ben, nie słuchaj, co oni wygadują. Mack zgrywa się na bohatera,
ale nawet on zzieleniał w czasie badania.
- Och, to mnie pociesza - uznał Ben. - Do diabła, wytrzymam.
Chodźmy. Beth, prowadź. Jeśli Mack mógł to zrobić, to i ja mogę.
- Ja to robię tylko dla czekolady i pocałunku Beth - wyjaśnił
Mack. - Wy będziecie musieli zadowolić się cukierkiem.
- Niekoniecznie. - Beth znów się roześmiała. - Jestem w nastroju
do rozdawania pocałunków.
- Może lepiej, że większość zawodników już sobie poszła -
zauważył Mack.
- Zazdrosny, co? - zadrwił Ben.
- Jak cholera - odparł Mack bez wahania.
Serce Beth przepełniła radość. Życie jest nieprzewidywalne,
pomyślała. Nawet w chwili skrajnej rozpaczy los może
nieoczekiwanie się uśmiechnąć. Może po dzisiejszym badaniu
wszystko między nią a Mackiem dobrze się ułoży, a może nie.
Była jednak pewna, że nigdy nie zapomni tego pochodu ludzi,
którzy przyszli na prośbę Macka. Tylko ktoś naprawdę wyjątkowy
mógł kilkoma telefonami spowodować taką manifestację dobrej woli.
Cokolwiek stanie się z Tonym, niezależnie od tego, jak tragicznie
to wszystko może się dla chłopca zakończyć, już zawsze będzie
myśleć o nim jak o kimś, kto jej uświadomił, że nie może pozwolić
Mackowi odejść, w każdym razie bez walki.
Gdy wyszli już ostatni ochotnicy, kiedy pożegnali się bracia
Macka oraz Destiny, Mack wciąż jeszcze niecierpliwie przemierzał
szpitalny korytarz, czekając na wyniki testu. Na pewno ktoś z jego
listy okaże się dawcą. Wiedział, że szanse na to są niewielkie - Beth i
Peyton nie robili dużych nadziei - ale wciąż liczył na cud i modlił się
o dobre wieści.
- Powinieneś iść do domu - powiedziała Beth. - To jeszcze
potrwa.
- A ty zostajesz? - spytał.
- Tak.
- To ja też. Może pójdziemy na kawę? - zaproponował.
- Chyba nie dam rady wypić jeszcze jednej - powiedziała - ale
chętnie zjadłabym kawałek czekolady. Chodźmy do kawiarni.
- Potrzebujesz czegoś pożywniejszego niż czekolada - zauważył
Mack, gdy znaleźli się przy bufecie. - Może sałatkę? Albo zupę?
- Coś mi się wydaje, że ściągnąłeś mnie tu pod pretekstem kawy.
A tymczasem chciałeś, żebym to ja coś zjadła, prawda?
Nie próbował zaprzeczać.
- To był bardzo długi i wyczerpujący dzień, a ty nic nie jadłaś.
- Jestem do tego przyzwyczajona.
- To niedobrze - stwierdził, ustawiając na tacy pełne talerze. - Co
byś powiedziała na ciasto? Nieźle wygląda. Z jagodami czy
brzoskwiniami?
- Mack, nie zasnę przez pół nocy, jeśli zjem to wszystko - broniła
się.
- Sądzę, że i tak nie będziemy spać przez pół nocy - zauważył. -
Wezmę obydwa kawałki. Spróbujesz każdego.
Podeszli do kasy
- Słyszałam, co pan zrobił dla tego chłopca, panie Carlton -
zagadnęła kasjerka. - Mam nadzieję, że znajdzie się dawca. - Zwróciła
wzrok ku Beth. - Jeśli nie dziś, to jutro, pani doktor - dodała.
- Jutro? - powtórzyła Beth, nie rozumiejąc, co kasjerka chce przez
to powiedzieć.
- Nie oglądała pani dziennika? - zdziwiła się tamta. - Mówili, że
Mack Carlton ściągnął na badanie całą drużynę. Prowadzący
zaapelował, żeby się zgłaszać. Mówiono mi, że w naszej centrali
telefon wprost się urywa, tylu jest chętnych do oddania szpiku. Rejestr
dawców powiększy się o mnóstwo osób.
Beth łzy napłynęły do oczu.
- Pojęcia o tym nie miałam - wyznała.
- Ja również - powiedział Mack. - Ale to dobra wiadomość,
prawda? Są przecież inni chorzy, którzy czekają na szpik.
- Tak.
Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, wspięła się na palce i
pocałowała Macka. Był to długi, zapierający dech pocałunek, który
sprawił, że nieliczni o tej porze goście zaczęli klaskać.
Kiedy wreszcie Beth oderwała się od niego, Mack obrzucił ją
zaskoczonym spojrzeniem.
- Za co to było?
- Za to, że zrobiłeś coś nadzwyczajnego. Nigdy już nie będę
narzekać na media, które nie dają ci spokoju.
Mack zastanowił się przez chwilę. Choć raz jego sława okazała
się pożyteczna. Przyniosła Tony'emu, a może i innym chorym, szansę
na walkę o życie.
- Ja też nie - stwierdził. - Do diabła, może nawet poślę
Forsythe'owi butelkę whisky na znak pokoju.
- No, no, nie posuwaj się za daleko.
Mack przeszedł przez kawiarnię i wybrał stolik w rogu sali.
Obserwował bacznie, czy Beth je, czy tylko grzebie w talerzu. Prawie
skończyła ciasto, gdy do kawiarni wpadł uszczęśliwiony Peyton.
- Mamy dawcę!- zawołał już od drzwi.
W kawiarni rozległy się oklaski i okrzyki radości. Oczy Macka
napełniły się łzami, policzki Beth były mokre.
- Kto? - spytała Beth.
- Ja? Któryś z zawodników? - niecierpliwił się Mack, mając
nadzieję, że to on. Nie dlatego, że był żądny chwały, ale z tego
powodu, że stworzyłoby to między nimi a Tonym trwałą więź.
Peyton potrząsnął głową.
- Twoja ciotka, Mack - oznajmił. - Ona będzie dawcą.
ROZDZIAŁ 15
Mack wciąż jeszcze był w szoku po usłyszeniu wiadomości
przyniesionej przez Langa. Destiny, kobieta, która uratowała jego i
braci od pogrążenia się w rozpaczy po śmierci rodziców, teraz miała
uratować innego małego chłopca, tym razem od śmierci. Powinien się
domyślić, że tylko ciotka może utrzymać przy życiu Tony'ego.
Martwił się jednak bardzo, czy Destiny wytrzyma fizycznie
procedurę przeszczepienia szpiku. Ona roześmiałaby mu się w nos na
wzmiankę, że nie jest już młoda. Prawdę mówiąc, mając niewiele
ponad pięćdziesiątkę, rzeczywiście była w lepszej kondycji niż
niejedna kobieta znacznie od niej młodsza.
A jednak Mack się martwił.
- Peyton, jesteś pewien, że ona to wytrzyma? - spytał.
- Musimy, oczywiście, przeprowadzić jeszcze kompleksową
ocenę, ale nie widzę powodu, dla którego nie miałaby dobrze znieść
zabiegu - powiedział hematolog.
- Chciałbym po prostu mieć pewność, że nie ma ryzyka.
- Minimalne - zapewnił go Peyton. - Chcesz do niej zadzwonić,
żeby powiadomić ją o wyniku testu, czy też ja mam to zrobić? Musi
się do nas zgłosić jak najprędzej na dalsze badania, zanim zaczniemy
następną chemioterapię u Tony'ego i wyznaczymy termin
transplantacji.
- Wstąpię do niej wieczorem - obiecał Mack. - Wybrałabyś się ze
mną? - zwrócił się do Beth. - We dwoje łatwiej nam będzie ją
powstrzymać przed natychmiastowym przyjazdem do szpitala.
- Jestem pewna, że zdołamy przekonać Destiny, że jutro rano nie
będzie za późno. A co z panią Vitale? - Popatrzyła pytająco kolegę. -
Przekazałeś jej dobrą wiadomość?
Peyton pokręcił głową.
- Pomyślałem, że pewnie wy zechcecie to zrobić - odparł. - To
dzięki wam mamy teraz poważną szansę ocalenia Tony'ego.
- Och tak! - zawołała Beth z entuzjazmem. - Mack, zrobisz to?
Nagłe to wszystko go przytłoczyło. Miał ogromną chęć krzyczeć z
radości, ale równocześnie chciało mu się płakać. Cieszył się jak chyba
jeszcze nigdy w życiu, że jest nadzieja na szczęśliwą przyszłość
Tony'ego, z drugiej jednak strony gnębił go lęk o Destiny.
- Może powinnaś pójść tam sama? - powiedział do Beth. - Nie
wiem, czy zdołam się opanować.
- Wcale nie musisz, Mack. - Beth ścisnęła jego dłoń. - To cud.
Zdarzył się cud. A nawet twardym zawodnikom wolno płakać w
obliczu cudu.
- Lekarzowi też - dodał Peyton, patrząc ze zrozumieniem na Beth.
- Później, kiedy Tony będzie bezpieczny. A poza tym wylałam już
wszystkie łzy - dodała, unikając jego wzroku.
Peyton rzucił jej znaczące spojrzenie, które tylko dla drugiego
lekarza było czytelne. Mack nie wiedział, jak je rozumieć.
- Ukrywacie coś przede mną? - spytał wprost.
- Nie - zapewniła Beth. - Mamy wszelkie przesłanki, by wierzyć,
że w chorobie Tony'ego nastąpi zwrot. Przeszczep szpiku powinien
spowodować remisję i jeśli wszystko dobrze pójdzie, chłopiec jeszcze
z nami zostanie. Będzie pod stałą kontrolą, będziemy przeprowadzać
częste badania krwi, żeby się upewnić, że liczba białych ciałek
wzrasta. Zrobimy wszystko, co się da, by w przyszłości mógł żyć
normalnie.
Mack nie wiedział, czy wierzyć w słowa Beth, ale wziął je za
dobrą monetę. Był bardzo zmęczony wątpliwościami i obawami, które
dręczyły go przez cały dzień.
Na korytarzu stanął z boku, gdy Beth i Peyton przekazywali dobrą
wiadomość Marii Vitale. Kiedy wreszcie dotarło do niej, że dla syna
zaświtała nadzieja, podbiegła do Macka i rzuciła mu się na szyję. Nie
oczekiwał takiego wybuchu uczuć i po raz kolejny tego dnia musiał
powstrzymywać łzy.
Po chwili przestał się hamować.
- Mario, proszę mi nie dziękować - błagał zakłopotany. - Niczego
nadzwyczajnego nie zrobiłem.
- Jak to? Przecież to ty ściągnąłeś tu tych wszystkich ludzi -
mówiła rozgorączkowana. - I to twoja ciotka uratuje mego syna. Do
końca życia będę błogosławić i ciebie, i ją.
- Najważniejsze, że teraz Tony zyskuje szansę na dalszą walkę -
powiedział Mack. - Nic nie mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić.
- Co teraz będzie? - Maria zwróciła się do Beth.
- Myślę, że doktor Lang wyjaśni to pani najlepiej. Mack i ja
pojedziemy do Destiny, żeby ją powiadomić i przygotować na dalsze
badania.
Już mieli wychodzić, gdy Maria podeszła do Macka i popatrzyła
mu w oczy.
- Proszę, powiedz swojej ciotce, że będę się za nią modlić.
- Powiem, Mario - obiecał. - Możesz być spokojna.
W milczeniu jechali do Destiny. Beth nieśmiało próbowała
nawiązać rozmowę, ale Mack był za bardzo zmęczony, żeby
odpowiadać.
- Masz jeszcze wątpliwości? - spytała w końcu.
- Wątpliwości? Skąd ta myśl? - zdziwił się. - A poza tym ja już
nie mam z tym nic wspólnego. Teraz wszystko nie tyle w rękach, ile
w szpiku Destiny.
- Pytam, bo ciągle milczysz. Bałam się, że może się martwisz o
Destiny, i uważasz, że jeśli coś się jej stanie, to z twojej winy. Nikt nie
miałby do ciebie pretensji, gdybyś tak właśnie myślał. Ja zawsze się
boję, kiedy zalecam pacjentowi ryzykowne leczenie, nawet jeśli to
jego jedyna szansa. To naturalna reakcja.
- Skłamałbym, mówiąc, że nie odczuwam lęku, ale nie mam
wątpliwości, że podjęła właściwą decyzję. Jeśli Destiny zechce, będę
przy niej.
- Nic nie może się jej stać - uspokajała go Beth.
- Kochanie, oboje wiemy, że nie ma żadnej gwarancji, ale nie
mogę się cofnąć. I nie chcę. Tony musi otrzymać swoją szansę.
- Mogę ci coś powiedzieć? I nie będziesz zły? - Dotknęła jego
ręki.
- Przekonaj się - zachęcił.
- Kocham cię. Jeśli nawet nie kochałam cię do tej pory, to teraz
kocham - oznajmiła.
Mack chciał odpowiedzieć, zdobyć się na wyznanie, ale nie
zdołał.
- W porządku. Ja wiem. - Beth uśmiechnęła się.
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym skinął głową.
Ona wie. To właśnie jest niezwykłe w tej kobiecie. Wie, co się dzieje
w jego sercu, nawet jeśli nie potrafi tego sam wyrazić.
Któregoś dnia znajdzie właściwe słowa. Beth zasługuje na to,
żeby je usłyszeć.
Od nich zależy ich przyszłość.
- Nie rozumiem, o co ten cały hałas - powiedziała Destiny, gdy po
paru dniach rodzina spotkała się u niej na kolacji. - To całkiem prosta
procedura. Ten przystojny doktor Lang wszystko nam dzisiaj
wyjaśnił.
- Prosta dla lekarza, który to wykonuje rutynowo - zauważył
Mack. - Ty nigdy przedtem tego nie robiłaś.
- Cóż, na szczęście będę miała obok siebie doświadczonych
lekarzy, którzy zrobią to, co najtrudniejsze - przypomniała ciotka. - A
teraz przestańcie. Podjęłam decyzję. Gdybym nawet nie zrobiła tego
wcześniej, to po dzisiejszej wizycie u Tony'ego na pewno. To
zdumiewający chłopak! Mam nadzieję, że nasze kontakty nie skończą
się na przeszczepie.
- Cieszę się, że tak uważasz - powiedział Richard. - Żaden z nas
nie mógłby spokojnie żyć, gdyby coś ci się stało.
- A więc przekonajmy się, że nic się nie stanie. - Destiny nie
okazywała niepokoju. Popatrzyła na Melanie. - Jak się czujesz?
Miewasz poranne mdłości?
Mack westchnął. Ben i Richard również. Było oczywiste, że na
ten wieczór temat transplantacji został wyczerpany.
Destiny podjęła postanowienie już przed paru dniami, kiedy tylko
usłyszała, że może być dawcą. Zamierzała stawić się w szpitalu o
szóstej rano, niezależnie od tego, co powiedziałby każdy z nich.
Maszyna poszła w ruch, Tony otrzymał dużą dawkę chemii i został
przygotowany do zabiegu. Nie było odwrotu. Mack odetchnął z ulgą,
a równocześnie - wciąż się bał.
- Czuję się świetnie. - Melanie odpowiedziała na pytanie Destiny.
- Może dlatego, że Richard nie pozwala mi podnieść nic cięższego od
szklanki. - Roześmiała się.
- Ciesz się z tego, póki możesz - poradziła Destiny. - Kiedy
dziecko się urodzi, Richard znowu wpadnie w pracoholizm i będziesz
zdana tylko na siebie. - Odsunęła talerz. -A teraz chcę wam coś
powiedzieć - zwróciła się do swoich gości. - Bardzo się cieszę, że
przyszliście, ale muszę się wyspać, jeśli mam wstać rano. Zatem
dobranoc wszystkim, zobaczymy się rano w szpitalu.
- Ja zostaję - oświadczył Ben wyzywająco.
- My także - dodał Richard.
Destiny spojrzała na nich ze zniecierpliwieniem, ale w końcu
poddała się.
- Skoro ma was to uszczęśliwić... - Wzruszyła ramionami. -
Ponieważ będę pod tak dobrą opieką, to może pójdziesz do Beth? -
zwróciła się do Macka. - Towarzystwo dobrze jej zrobi. Nie jestem
tylko pewna, czy rozumiem, dlaczego odrzuciła moje zaproszenie.
- Uważała, że to powinno być spotkanie czysto rodzinne -
wyjaśnił Mack.
- Ona też należy do rodziny - odparła Destiny. - Albo będzie
należała. Jeśli ktoś, kogo znamy, wszystkiego nie popsuje.
- Skończ z tym swataniem, Destiny! - zdenerwował się Mack. -
Wszystko w porządku.
- Naprawdę? - Twarz Destiny rozjaśniła się w uśmiechu.
- A co? Pozwoliłabyś, żeby było inaczej? - Ben popatrzył na nią z
powątpiewaniem.
Mack nachylił się i pocałował ciotkę w policzek.
- Jestem ci to winien - wyjaśnił.
- Jak zwykle. Dobranoc kochanie. - Uśmiechnęła się. - Przekaż
ode mnie pozdrowienia Beth i powiedz, że liczę na nią. Jestem pewna,
że zdoła szczęśliwie przeprowadzić przez to wszystko i Tony'ego, i
mnie.
- Na twoim miejscu zachowałbym te słowa dla siebie - rzekł
Richard.
- Wierz mi, nie idę do Beth po to, żeby ją stresować.
- A co będziesz robić, braciszku? - spytał znacząco Ben.
Destiny rzuciła mu karcące spojrzenie.
- To nie twój interes, młody człowieku - powiedziała. - Sądziłam,
że lepiej cię wychowałam.
- Czasami nie mogę się oprzeć pokusie pogmerania w życiu
osobistym Macka - odpowiedział Ben, bynajmniej nie zakłopotany. -
Żyję poniekąd jego życiem.
Destiny przyjrzała mu się z namysłem. Mack wiedział, co
przyszło jej na myśl. Jeśli Ben szuka pośrednich podniet, to może
niedługo będzie gotów do ponownego związku z kobietą?
- Jestem przekonany, że zanim Destiny wyjdzie ze szpitala po
jutrzejszym zabiegu, znajdzie ci jakąś uroczą pielęgniarkę -
powiedział.
Ben uniósł ręce w obronnym geście.
- Mam nadzieję, że nie - odparł. - Przecież nie doprowadziła
jeszcze do końca twojej sprawy, prawda?
- Jesteś pewna, że naprawdę chcesz to zrobić? - spytała Beth po
raz dziesiąty, ciągle nie mogąc uwierzyć, że cud jest na wyciągnięcie
ręki. Nie mogła się powstrzymać przed zadawaniem tego pytania,
choćby nawet Destiny miała stracić cierpliwość.
- Daj spokój, Beth - poprosiła Destiny. - Moi bratankowie dość
mnie wczoraj wymęczyli. Nie ma mowy, bym zmieniła zdanie. -
Ścisnęła dłoń lekarki i popatrzyła na Macka. - Wiedziałam już od
dawna, że twoje i moje życie będzie splecione na zawsze. Myślę, że
Mack w końcu też to zrozumiał, prawda, kochanie?
Mack posłał jej uroczy uśmiech.
- Przestań się za mnie oświadczać, Destiny. Dam sobie radę sam. I
zrobię to tutaj, kiedy będziesz leżeć na szpitalnym łóżku, żebyś mogła
usłyszeć każde słowo.
- O czym wy mówicie? - Beth nie mogła się połapać.
- Wrócimy do tego później - obiecał. - Teraz najważniejszy jest
Tony.
- To jednak sprawa zbyt ważna, by można było czekać -
zauważyła Destiny.
Mack rzucił na nią okiem i sięgnął do kieszeni.
- Myślę, że równie dobrze mogę zrobić to teraz - powiedział,
zwracając się do Beth. - Przecież Destiny nie pójdzie do sali
operacyjnej, dopóki nie zobaczy tego na twoim palcu.
Beth wciąż nie miała pojęcia, o co chodzi. A może po prostu
trochę się bała, że nie jest jeszcze gotowa na to, by usłyszeć te ważne
słowa?
- Mack, co się dzieje? - spytała ostrożnie.
Patrzył jej w oczy tak długo, aż zapomniał, gdzie się znajduje. Nie
pamiętał o szpitalu, o Destiny, siedzącej tuż obok. Była tylko Beth i
on.
- Strach, że możemy stracić Tony'ego, uświadomił mi, iż życie
jest za krótkie, by marnować choć minutę na rozważania, co by było
gdyby - powiedział. - Nie wiemy, co się zdarzy w przyszłym roku, w
przyszłym miesiącu czy nawet jutro.
Serce Beth zaczęło bić jak oszalałe. On na pewno nie zamierza
tego zrobić, nie tutaj, nie teraz! Bardzo pragnęła, by to się stało,
jednak obawiała się, że nie jest na to przygotowana.
- Wiem jednak, że pragnę, byś była przy mnie, cokolwiek się
stanie - mówił. - Kocham cię, Beth, i zawsze będę kochał.
Zapadło milczenie. Mack czekał na odpowiedź.
- No i...? - włączyła się Destiny, trącając Beth. - On czeka.
Odpowiedz mu.
Beth nie spuszczała wzroku z Macka.
- Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła? - odezwała się w końcu.
- Może nie jestem obiektywna, ale wydawało mi się, że wyraził
się zupełnie jasno - wtrąciła się znów Destiny. - Nie każ mu tego
powtarzać, bo może stchórzyć.
- Wykluczone - zapewnił Mack. - Nie wtedy, kiedy chodzi o coś
tak ważnego. Jeśli trzeba, będę pytał w nieskończoność.
Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że istotnie jest na do
zdecydowany. Nagle Beth uświadomiła sobie, że czuje to samo co on.
Jeśli więc on zdobył się na wyznanie, nie będzie trzymać go w
niepewności.
- Tak - szepnęła, ocierając łzy radości. - Tak.
- Włóż jej pierścionek - poleciła Destiny.
Rzucił jej gniewne spojrzenie.
- Myślę, że poradzę sobie bez twoich rad. W końcu powiedziała
„tak", prawda?
- Ale czas ucieka - przypomniała. - Zaraz po mnie przyjdą, a
chciałabym mieć pewność.
Mack ujął dłoń Beth i wsunął na jej palec pierścionek z
brylantem.
- Teraz już przepadło - powiedział.
- Nie wycofasz się?
- Nigdy - przyrzekł. - Carltonowie są uczciwi i honorowi, wierz
mi.
- Chyba wiem o tym od dawna - uśmiechnęła się Beth.
- Może nie od dawna - przypomniał jej Mack - ale od czasu, gdy
te cechy mogły się ujawnić. - Mrugnął porozumiewawczo. - Teraz idę
do Tony'ego, by przekazać mu dobrą wiadomość, zanim go zabiorą do
sali operacyjnej. Obiecałem chłopcu, że jeśli powiesz „tak", będzie
naszymi drużbą.
- Co takiego? - zdumiała się Beth.
- Kochanie, Destiny może i była inicjatorką naszego związku, ale
rola rozgrywającego przypadła Tony'emu. Zasługuje na to, by
wiedzieć, że odniósł sukces.
- Mógłbyś mu powiedzieć po operacji - zauważyła Beth.
Mack skinął głową i posmutniał nagle.
- Wiem, ale na wypadek...
- Nie ma mowy! - przerwała mu. - Tony to twardy zawodnik.
Jestem pewna, że zatańczy na naszym weselu.
Twarz Macka rozjaśniła się.
- W porządku. To zapewnienie mi wystarczy.
Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim Beth i Peyton
opuścili wreszcie salę operacyjną i oznajmili, że zakończono
transplantację. Mack z braćmi, Melanie i Maria Vitale siedzieli w
poczekalni, pijąc kawę za kawą i modląc się, żeby wszystko
przebiegło bez zakłóceń.
- Oboje dobrze się czują? - Mack wpatrywał się w Beth. Jeśli coś
by przebiegło nie tak, jak przewidywano, poznałby to po jej oczach.
Były jasne i radosne.
- Doskonale - zapewniła go.
- Kiedy będziemy wiedzieć, czy operacja przyniosła oczekiwany
skutek i Tony'emu nic już nie grozi? - spytał.
- Za chwilę. Są wszelkie powody do optymizmu.
Mack pomyślał o swojej obietnicy, że Tony będzie drużbą na ich
ślubie. Odciągnął na bok Beth.
- Czy nie powinniśmy ustalić daty ślubu jak najwcześniej? -
spytał.
- Z jakich powodów tak ci pilno do ożenku? - Patrzyła na niego
zaskoczona.
- Wiesz, o czym mówię.
- A ja ci powiedziałam, że są wszelkie powody do optymizmu.
Niczego przed robą nie ukrywam, Mack.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął z ulgą.
- Może jednak nie powinniśmy odkładać ślubu? - zastanawiał się.
- Dlaczego?
- Byłbym niepocieszony, gdybyś zmieniła zdanie, kiedy kryzys
minie - wyjaśnił.
- Nie licz na to. A jeśli już o to chodzi, to raczej ja powinnam się
tego obawiać.
Mack wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Po raz pierwszy w
życiu miał pewność, że jego uczucia są szczere, silne i prawdziwe.
- Kochanie, niczego nie musisz się obawiać - zapewnił. -
Powiedziałem ci kiedyś, że nigdy w życiu nie złamałem słowa, jeśli w
grę wchodziły ważne interesy.
- Uczciwość Carltonów - skomentowała.
- To również - przyznał. - A ponadto to najważniejszy interes w
moim życiu.
- Ważniejszy niż kontrakt z nowym obrońcą?
- Wiesz o tym? - Był wyraźnie zaskoczony.
- Czytam dział sportowy w gazecie.
- Od kiedy?
- Od chwili, gdy zakochałam się w słynnym zawodniku, którego
nazwisko pojawia się tam niemal codziennie - poinformowała.
- Nie mogę dopuścić, by cały świat wiedział o tobie więcej niż ja.
- To ci nie grozi, kochanie.
EPILOG
Był pierwszy piątek października, gdy doktor Beth Browning
brała ślub z Mackiem Carltonem w obecności licznie zgromadzonych
lekarzy, ludzi nauki, hałaśliwych piłkarzy, kochającej rodziny i wciąż
zdumionych przyjaciół. Przed kościołem zebrał się tłum ciekawskich,
zwabionych informacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Reporter,
oczywiście, znał wszystkie szczegóły, choć Destiny utrzymywała, że
nie ma z tym nic wspólnego.
Drużbą był Tony Vitale, który miał zdrową cerę i szeroko się
uśmiechał. Czekał przed ołtarzem u boku Macka. Szepnął mu coś do
ucha i Mack spojrzał w kierunku drzwi. Jego twarz również rozjaśniła
się uśmiechem.
Zanim panna młoda na dźwięk pierwszych taktów weselnego
marsza postawiła pierwszy krok w stronę ołtarza, zatrzymała przez
chwilę wzrok na obu swoich chłopcach. Jeśli Tony ma przed sobą
perspektywę długiego, zdrowego życia, to zawdzięcza ją Mackowi i
Destiny. Rodzina, której częścią Beth miała się zaraz stać, była
naprawdę niezwykła.
Destiny siedziała blisko ołtarza, obok matki Tony'ego. Po
transplantacji obie panie bardzo się zaprzyjaźniły. Destiny zaczęła
nawet matkować Marii i jej synowi, żeby zapewnić im choć trochę
łatwiejsze życie.
Richard i Ben stali w pobliżu brata i Tony'ego. W smokingach
prezentowali się bardzo efektownie, choć Ben wyglądał na lekko
zaniepokojonego, jakby przeczuwał, że teraz, kiedy Mack pożegna się
z kawalerskim stanem, ciotka zajmie się jego życiem osobistym.
Już tylko ceremonia ślubna dzieliła Beth od przyszłości, o której
nawet nie marzyła w dniu, w którym Mack Carlton, wchodząc do
szpitalnej kawiarni, wkroczył zarazem w jej życie. Ceremonia i
miodowy miesiąc, pomyślała, i krew szybciej zaczęła krążyć jej w
żyłach.
Miodowy miesiąc wymagał z jej strony pewnych kompromisów.
Ponieważ nie chcieli czekać ze ślubem do oficjalnego zakończenia
sezonu piłkarskiego w styczniu, miesiąc miodowy zaplanowano
według terminarza rozgrywek - najpierw San Francisco, potem St.
Louis. Beth kupiła książkę poświęconą futbolowi i dziesięć czasopism
naukowych, żeby mieć zajęcie, gdy Mack wybierze się na mecz.
Czas między rozgrywkami również dokładnie zaplanowała.
Nieważne, w jakim znajdą się mieście. I tak nie zamierzała
opuszczać pokoju hotelowego aż do godziny rozpoczęcia kolejnego
meczu.