Historia z przymrużeniem oka i... lekkim zapaszkiem
Dodany przez: Redakcja KNM
Gospodarz, zapytany o powód zamknięcia „sławojki”, skonfundowany odpowiedział:
„Dzieciakom w szkołach poprzewracali we łbie i nie
chcą już chodzić za stodołę ino srają w wychodku. A tu musi być czysto dla komisyi”.
Zapewne większości rodaków „sławojka” kojarzy się z najczęściej wolnostojącą toaletą, w postaci drewnianej budki zamykanej na haczyk
lub zwykły gwóźdź od wewnątrz. Mało kto jednak wie, że polska nazwa tego spotykanego we wszystkich częściach świata przybytku,
przyjęła się w II Rzeczypospolitej od jednego z imion ministra spraw wewnętrznych, później premiera polskiego rządu, lecz przede
wszystkim lekarza, Felicjana Sławoja Składkowskiego. Prawdopodobnie „wymyślił” on ją w czasie pobytu w obozie internowanych legionistów w
Białobrzegach (dawniej Beniaminowie).
Mały Felicjan Sławoj już w wieku sześciu lat zainteresował się przyszłym zawodem po tym, jak w rodzinnym Gąbinie
uczestniczył w pogrzebie miejscowego lekarza. W 1904 r. przekroczył próg wydziału lekarskiego Uniwersytetu
Warszawskiego. Wkrótce jednak wyrzucono go ze studiów za uczestnictwo w demonstracji studenckiej. Naukę dokończył
na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie dyplom lekarski uzyskał w 1911 r. W 1914 r. wstąpił do strzelców Józefa
Piłsudskiego. Dalsze swoje losy związał z Legionami Polskimi. Jako lekarz wojskowy służył w 1., 7. i 5. pułku piechoty. W
okresie od 1 czerwca do 21 lipca 1917 r. stacjonował wraz z 5. pułkiem w koszarach w Zegrzu Południowym. Po
odmowie złożenia przysięgi na wierność Niemcom został internowany w obozie w Beniaminowie (koszary w
Białobrzegach), który opuścił dopiero w 1918 r.
Swój pobyt w obozie dokładnie opisał w książce „Beniaminów 1917 – 1918” wydanej w Warszawie w okresie
międzywojennym. W czasie internowania kapitan Składkowski był postacią aktywną. Oprócz pełnienia obowiązków
lekarza założył Beniaminowskie Towarzystwo Lekarskie, w którym prowadził odczyty. Pisywał też w „Biuletynie
Beniaminowskim”, którego redaktorem był Roman Starzyński, brat późniejszego prezydenta Warszawy Stefana
Starzyńskiego, również więźnia Beniaminowa.
W obozie bliskie były Składkowskiemu zwłaszcza sprawy higieny. Na przełomie 1917 i 1918 r. napisał „Podręcznik
hygjeny dla oficerów i podchorążych”, który wydał drukiem w 1919 r. Książkę poświęcił zdrowotnym aspektom żołnierskiego życia. Jeden z rozdziałów
dotyczył wychodków. Pisał w nim: „wychodki mają mieścić się osobno w odpowiedniej odległości od budynków koszarowych”. Dalej wskazywał, że powinny
być łatwo dostępne, widne i wietrzone, a nieczystości zbierane w wielkim wybetonowanym dole i zamykane „w celu zapobieżenia roznoszenia zarazków
przez muchy”. Nie ufając zbytnio żołnierskiej kulturze sanitarnej, przypominał o niezbędnej ilości papieru w wychodkach „celem uniknięcia niemożliwego w
swoim rodzaju zanieczyszczenia ścian”.
Po odzyskaniu niepodległości Składkowski był szefem Służby Sanitarnej Wojska Polskiego, a potem kierował Ministerstwem Spraw Wewnętrznych w rządzie
Bartla. W czasie szefowania w MSW nasiliła się działalność Składkowskiego na polu poprawy zdrowotności obywateli. Wydał wojnę brudowi i chorobom.
Niestety zarządzenia ministra często wykpiwano. Złośliwi twierdzili, że swoimi decyzjami kala godność członka rządu. To wówczas od jego imienia ukuto
nazwę szaletu. Niektórzy pozwalali sobie nawet na zmianę drugiej litery w nazwie „sławojka”, wyszydzając jeszcze perfidniej akcję sanitarną ministra.
Składkowski osobiście kontrolował wykonanie swoich zarządzeń. Podobno kiedyś podczas inspekcji powiatu ciechanowskiego zastał w jednej ze wsi
ubikację zabitą gwoździem. Gospodarz, zapytany o powód zamknięcia „sławojki”, skonfundowany odpowiedział: „Dzieciakom w szkołach poprzewracali we
łbie i nie chcą już chodzić za stodołę ino srają w wychodku. A tu musi być czysto dla komisyi.”
Złośliwe anegdoty nie zaszkodziły Składkowskiemu w karierze, gdyż wkrótce został premierem, a „sławojki” wrosły na trwałe w polski krajobraz. Niestety,
dyskretny urok budek z wyciętym serduszkiem w drzwiach coraz częściej zastępuje, nawet na wsiach, sterylność wykafelkowanych WC. Tylko czy aby na
pewno, niestety…?
Mirosław Pakuła
Zamknij okno
Strona 1 z 1