Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Gosti’noor
(NIE) WIELKA UCIECZKA
czyli
Legenda o B ękitnookim Ch opcu
3
Gosti’noor
(NIE) WIELKA UCIECZKA
czyli
Legenda o Błekitnookim
Chłopcu
4
Opracowanie cało ci: Wydawnictwo „Drzewo Laurowe”
Ilustracje ( rodek i okładka): Szymon Skurzy ski
Copyright© by „Drzewo Laurowe” & Gosti’noor, Zielona Góra 2011
Wszelkie prawa zastrze one. Zabronione jest powielanie
i rozpowszechnianie za pomoc dowolnych rodków, w tym
kopiowanie, reprodukcja czy odczyt jakiegokolwiek fragmentu
tej ksi ki na wszelkich polach eksploatacji bez pisemnej zgody
posiadaczy praw autorskich.
All rights reserved, including the right of reproduction in whole
or part in any form.
e-Book Wydanie I
Zielona Góra 2011
ISBN: 978-83-62468-27-0
Wydawnictwo „Drzewo Laurowe”
Zielona Góra
Ksi garnia Internetowa „Skryby”
e-mail: redakcja@skryby.pl
www.skryby.pl
5
Rozdział I
Nieoczekiwana propozycja,
czyli co może się wydarzyć nazbyt nudnego popołudnia
N
ie by m odocianym czarodziejem, ch opcem pa-
jąkiem, zamaskowanym superbohaterem czy znie-
wie cia ym zabójcą wampirów. Nie przypomina mutanta
ninja, ani tym bardziej zielonego, czajnikog owego wo-
jownika gadającego do zegarka. Zegarka zresztą nie no-
si , bo ostatni tak sam z siebie, pęk (jak i pięć poprzed-
nich). Zamiast kosmitów mia normalnych rodziców,
ziemian z dziada pradziada i babki prababki, a zamiast
skrzyde zwyk e ramiona. Banalnie, bo tylko dwa. Nie
wygra olimpiady ani programu Idol, Miliard w Rozumie
mia u niego zawsze o sze ć zer mniej, nie uwa ano go
za genialne dziecko. Choć za mato ka tak e nie ucho-
dzi . By zwyk ym, przeciętnym ch opcem, jak większo ć
dzieci. Pewnie dlatego doro li zauwa ali go tylko wów-
czas, gdy im wchodzi pod nogi, a starsi koledzy kiedy
chcieli podokuczać komu s abszemu.
Wyglądem te się nie wyró nia . Mia czarne, kędzie-
rzawe w osy czesane raz na dwa dni, piwne oczy, w któ-
rych b yska y ywe iskierki, nieco zadarty nos i mo e
z metr sze ćdziesiąt wzrostu. Czyli jak na swój wiek nie
by ani za ma y, ani zbyt wyro nięty. Wytarte na kolanach
spodnie i lady li ci oraz pajęczyn na bluzie wiadczy y,
i nie chadza wygodnymi, utartymi cie kami. Nazywa
się... Chocia jest to najmniej wa ne, bowiem nieoczeki-
6
wany splot wydarze obdarzy go nowym imieniem.
Przygoda, jaką chcia bym wam opowiedzieć, zaczę a
się w po owie maja. Dok adnie dwunastego, w piątek,
kwadrans po zako czeniu zajęć szkolnych. Tego dnia po-
goda wyjątkowo dopisa a. Mimo silnych porywów wiatru,
s o ce przygrzewa o, drzewa zieleni y się i kwieci y. Ka -
dy podmuch zrywa z nich tysiące bia oró owych p atków,
wirujących tumanami wzd u ulicy. Z daleka na ladowa y
nie ną zawieruchę, lecz w bezpo rednim kontakcie a-
skota y, pachnia y i ukradkiem wdziera y się do ust. Albo
do nosa, tak e z g o nym parsknięciem trzeba je by o
odksztuszać. Fajna zabawa, o ile kto nie jest alergikiem.
Aha, i jeszcze ptaki wiergota y a do zdarcia garde .
A miasto nawiedzi y takie ich gromady, jakich dawno
nie widziano. Mo na by rzec, e lato się po pieszy o, aby
wszystkich ucieszyć. Jednak nasz bohater na zadowolone-
go nie wygląda .
Jaka szko a jest g upia! mrucza do siebie masze-
rując, w a ciwie wlokąc się chodnikiem ze spuszczoną
g ową. Mo na by pomy leć, i przygniata go do ziemi
wy adowany ksią kami plecak symbol klasowego znie-
wolenia. Ale gdyby mu się tak uwa niej przyjrzeć, to mo -
na by zauwa yć lekko siną obwolutę prawego oka, kilka
zadrapa na rękach i kieszenie wypchane nierozpozna-
walnymi przedmiotami. Wszystko to razem wskazywa o,
i raczej wolnego czasu nie przeznacza na wkuwanie
matematyki... Jaka szko a jest g upia! powtórzy z za-
cięciem. I nie chodzi o mu nawet o to, e w poniedzia ek
by sprawdzian z języka polskiego podsumowujący ca y
rok, dnia następnego sprawdzian z matmy, a w czwartek
odpytywanie z historii. Niewielkie znaczenie mia te fakt,
i w a nie dosta kolejną uwagę za tak zwaną nadpobu-
7
dliwo ć ruchową , bo zdą y do tego rodzaju uwag przy-
wyknąć. Po prostu uwa a szko ę za miejsce, w którym
doro li uczą dzieci zabijać marzenia.
Ze z o cią kopną le ącą na ziemi puszkę, a ta z g o-
nym oskotem odbi a się od trotuaru i wypad a na ulicę,
wprost pod ko a pędzącego samochodu. Ch opiec widząc,
e kierowca zatrzymuje się z jednoznacznym zamiarem
zrobienia awantury, szybko umkną w boczną uliczkę.
eby meteor runą na budę i by się spali a, albo eby
polonistkę porwali kosmici rozmarzy się. Nie by wcale
takim z ym dzieckiem, jak by się mog o z pozoru wy-
dawać i tak naprawdę nie yczy nikomu nic z ego. Ale
ortogra a nie nale a a do jego mocnych stron. Wiedzia ,
e musi się dobrze przygotować do najbli szego spraw-
dzianu, mającego wydatnie wp ynąć na ko cową ocenę
z polskiego, co oznacza o, i nie będzie móg pój ć w so-
botę na trening karate. Treningi, na równi z grami kom-
puterowymi by y jego największą pasją (prawie najwięk-
szą, zaraz po uroczej Ani z VI c, ale tsss..., to tajemnica).
Ostatnio zresztą pasją jedyną, bo od dwóch tygodni mia
szlaban na komputer, za jakie niesprawiedliwie wysta-
wione jedynki z przyrody.
Wydawa oby się, e przywlecze ponury nastrój do
domu, kiedy niespodziewane spotkanie zmieni o mu hu-
mor. Otó natkną się na weso ego kundelka, który apor-
towa swojemu panu kijek niemal równy mu wielko cią
(psu, nie panu).
Biedny piesku, ile się musisz natrudzić ch opiec
pochyli się i pog aska zwierzaka.
eby wiedzia . Ca y miesiąc straci em, eby nauczyć
mojego pana rzucać kijkiem odpar kundelek.
Po miali się do siebie i rozeszli ka dy w swoją stronę.
8
Zbli ając się do wie owca... Uwierzyli cie? To musicie być
bardzo naiwni. Wprawdzie do spotkania z pieskiem do-
sz o, ale by to zwyk y pies: szczekający i weso o merda-
jący ogonem, a ca y dialog nasz bohater sobie wymy li .
Mia bujną wyobra nię i potra korzystać z tego daru,
by rozweselić innych i siebie.
Szkoda, e nigdy nie spotyka mnie nic niezwyk ego.
Jaka niebezpieczna przygoda ze skarbami, walką i mę
-
ską przyja nią. Jak w ameryka skim lmie czy w Tomb
Riderze rozmarzy się, oczyma wyobra ni widząc siebie
w glorii nieustraszonego zdobywcy, odkrywcy i zakrywcy.
Zbli ając się do wie owca, w którym mieszka , wzmóg
czujno ć, uwa nie wypatrując, czy nie widać w pobli u
Zygi lub jego kumpli. Niby typki starsze tylko o dwa lata,
ale bardzo niemi e. Oględnie mówiąc. A mniej oględnie,
to Zyga lubi znęcać się nad m odszymi i wymuszać od
nich op aty za prawo przej cia.
Tym razem ostro no ć by a zbyteczna, przed wej-
ciem wygrzewa się jedynie wylinia y kocur, który na
widok nadchodzącego czmychną przez okienko do piw-
nicy. Ch opiec sprawdzi jeszcze czy Darek spod ósemki
nie wydrapa dla niego na drzwiach wej ciowych nowej
wiadomo ci i nie czekając na windę, wbieg na czwarte
piętro. Wpad do mieszkania i cisną plecakiem o pod o-
gę, a z jego wnętrza wysypa y się szkolne podręczniki
i uniwersalny zeszyt. Uniwersalny, bowiem s u y do za-
pisywania wszystkich przedmiotów, rysunków i bazgro-
ów, jakie bezwiednie wychodzi y spod o ówka podczas
nudnawych lekcji.
No adnie! rozleg się przyt umiony, skrzeczący
g os.
Bracio? zdziwi się ch opiec wiedząc, e jego starszy
9
brat dopiero co wyjecha z klasą na kilkudniową majów-
kę. Raczej nie móg to więc być bracio . Ani mama, ani
tata, ani gadająca papuga, chocia takowej nie posiada-
li. Mieszkanie by o puste, telewizor wy ączony, w cibska
pani Franka sąsiadka, nie zagląda a przez drzwi. Nawet
w lodówce nikt się nie ukrywa , czego nasz bohater nie
omieszka sprawdzić.
Jeszcze trochę, a zacznę wierzyć w krasnoludki! Albo
w duchy pomy la , wracając do swojego pokoju i zdzi-
wi się jeszcze bardziej, widząc po rodku pomieszczenia
mglistą po wiatę. L niące pasemka zdawa y się wydoby-
wać ze szczelin w parkiecie, formując mleczny ob ok. Co-
raz większy, coraz gę ciejszy... a wewnątrz ob oku zama-
jaczy a niepozorna postać. Z razu malutka i niewyra na,
z ka dą chwilą większa i wyrazistsza. Chwia a się przy
tym na boki, jakby sz a... Co biorąc pod uwagę okolicz-
no ć, i w a ciwie wcią tkwi a po rodku niewielkiego
pokoju, wydawa o się mocno niewiarygodne. No ale czy
wiarygodną by a sama mg a, bez zaproszenia i bez powo-
du wpraszająca się do domu?
Mój dom jest nawiedzony! ch opcu od razu przypo-
mnia y się wszystkie horrory, jakich nie powinien, a któ-
re ogląda potajemnie wraz z bratem na video. Na wszelki
wypadek cofną się i wyciągną spod ó ka kij baseballo-
wy ( eby cie tylko le nie pomy leli kij by mu napraw-
dę potrzebny, bo grywa w szkolnej ma ej lidze).
Tymczasem mg a gęstnia a, a tajemnicza postać pod-
chodzi a..., a raczej z ka dym kolebnięciem stawa a się
coraz bardziej wyrazistsza. Wreszcie ukaza a się w pe -
ni okaza o ci. Tyle, e okaza o ta by a do ć mizerna.
Ch opiec przez chwilę wytrzeszcza w zdumieniu oczy,
po czym opu ci kij i wybuchną niepohamowanym
10
miechem. Ka dy by się roze mia , widząc istotę wzrostu
trzecioklasisty, lecz z twarzą w asnego pradziadka. Istotę
o wielkiej, ysej g owie, z boków której zwisa y dwie rur-
ki s uchowe, rozszerzające się przy ko cach na kszta t
lejków. O owalnej twarzy, pomarszczonej niczym zesch e
jab uszko, ozdobionej wielkimi, ó wimi oczami, wąskimi
ustami bez warg i sp aszczonym nosem, przypominają-
cym trójkątny ryjek. W a ciwie po bli szych oględzinach
trzeba by stwierdzić, i by to ryjek. W dodatku ów dziwo-
ląg odziany by w starą, wyp owia ą szatę, która szczelnie
okrywa a go od stóp, po szyję. I pewnie odziedziczy ją po
znacznie większym krewniaku, bowiem d ugie po y szaty
spięte by y u pasa, aby przypadkiem na nie nie nastąpić,
za szerokie rękawy mia y zaszyte wyloty, w których po-
zostawiono jedynie otwory na palce. Wygląda y niczym
skrzyd a i przydawa y nieznajomemu wygląd nietoperza,
choć mia y bardzo praktyczne zastosowanie (o czym jed-
nak przekonamy się znacznie pó niej). No co, nie miali-
by cie się, widząc kogo takiego?
Dziwny go ć odczeka , a miech przycichnie i ponow-
nie odezwa się g osem:
Huczne powitanie, znaczy się, nas tu lubią.
Przepraszam, na co dzie się tak nie mieję... ch o-
piec poczu się lekko zawstydzony, ale przybysz nie da
mu szansy na przeprosiny.
Sprawy nie ma, są wa niejsze rzeczy ni mówienie:
Dzie dobry, jak mi o cię widzieć , Jak się masz czy
Przybij piątkę . Z taką rzeczą przychodzimy. Pomocy,
pomocy szukamy. Wiosną koty chadzają w asnymi dro-
gami. No? No...!? rozemocjonowany stworek pokiwa
g ową, a jego rurkowate uszy podskoczy y kilka razy,
przy opadnięciu wydając ciche klapnięcia.
11
12
e co robią?
Ty powiniene wiedzieć?
O kotach?
A o czym? No... Wiosną koty chadzają w asnymi dro-
gami!
A czarny kotek wlaz na p otek odpar ch opiec
uznawszy, e albo zasz a jaka kosmiczna pomy ka, albo
kto usi uje sobie z niego za artować, albo te usną znu-
ony ciep em i wszystko to mu się ni. I e w ka dym
z tych przypadków odpowied i tak nie będzie mieć ad-
nego znaczenia, a mo e być jedynie elementem zabawy.
Dlaczego czarny?
Bo wylaz z komina.
Aha, to nawet ma sens. Dobrze e pamięta e odzew
na has o, bo mi jako ć wylecia z g owy. Skoro formalno-
ci mamy z g owy, to zbieraj się i chod z nami.
Gdzie, jak, po co?
Nie spodziewa em się, e ch opiec twojego pokroju
będzie tyle marudzi ! przybysz pokręci z dezaprobatą
g ową, lecz s owa twego pokroju wymówi z takim unie-
sieniem i pietyzmem, jakby to by a modlitwa. Dobrze,
przypomnę wszystko w skrócie. Tam, skąd pochodzimy,
paru przyjació ma k opoty. Jasne, nie?! Niestety, nie je-
ste my w stanie pomóc im wbrew przepowiedni, więc
przyszli my do ciebie, bo przepowiednia g osi, e w kra-
ju za mg ą yje ch opiec, który jest w stanie zmieniać
przepowiednię. A w tej chwili przepowiednie dla naszych
przyjació nie brzmią optymistycznie.
Zaraz, zaraz, ju się pogubi em z tymi przepowied-
niami. Czy wy..., znaczy się, czy ty jest z telewizji!? Za
chwilę zdejmiesz maskę i powiesz: u miechnij się, jeste-
my w ukrytej kamerze! . Tra em? ch opiec ucieszy
13
się z w asnej przenikliwo ci.
Jak kulą w p ot. A w a nie, dlaczego kotek wlaz na
ten p otek? Hmmm, zaprawdę zastanawiające... Do rze-
czy jednak. Jestem tym, na kogo wyglądam: zabawną,
tajemniczą istotą ze wiata równoleg ego, zajmującą się
zwalczaniem Czarnego W adcy, w wolnych chwilach do-
rabiającą sobie drobnymi, magicznymi sztuczkami niby
na zaakcentowanie ostatnich s ów, w d oni mówiącego
pojawi się bukiet sztucznych kwiatów. Nie trzeba jednak
by o wielkiej bystro ci by dostrzec, i stworek wyciągną
je z rękawa. Natomiast to samo ć i wygląd mojego to-
warzysza są ci le poufne.
A gdzie on jest?
Dobrze ukryty przybysz dyskretnie poklepa się
po bocznej kieszeni i zakaszla , by st umić dobiegający
stamtąd pisk. To tylko w waszym zwariowanym wiecie
rzeczy nie są takimi, na jakie wyglądają i jakimi powinny
być. Ale co do ciebie, nie mam wątpliwo ci, e jeste tym,
kim jeste . Czyli B ękitnookim.
Ja, B ękitnookim?! Jakim B ękitnookim?
Tym s awnym. Z przepowiedni! Sam pos uchaj:
L ni wró ebnie kamie nocy,
krwawy blask roztacza wszędzie,
nic nie umknie jego mocy,
póki istnieć u nas będzie.
Blady strach kroczy po dworze,
z gór spadają mroki,
uratować mo e nas tylko
B ękitnooki!
14
Wró bie serce wyrwie z czarem,
lecz nie olbrzym wcale on,
ch opcem jest co yje w kraju,
który skryty jest za mg ą.
Pó niej przyjdzie... albo pójdzie...? Zaraz, jak to by o?
stworek (a w a ciwie Stworek, bo tak będziemy go na-
zywali, póki nie poznamy jego imienia) podrapa się po
g owie. Największy k opot z tymi przepowiedniami jest
taki, i d u ą się jak przemówienia Czarnego W adcy
i nie sposób ich spamiętać w ca o ci. Chyba, e się ma
dobrą pamięć. Albo je eli się je wcze niej zapisze, o czym
zapomnia em, bo do zapisywania te trzeba mieć dobrą
pamięć. A ja ju taki m ody nie jestem i wszystkiego nie
mogę spamiętać... tu przerwa na chwilę i raz jeszcze
podrapa się po g owie, tym razem z drugiej strony. Co
to ja jeszcze zapomnia em powiedzieć...? Aha, mo esz mó-
wić do mnie Ax.
To imię?
Raczej zdrobnienie. Tak naprawdę nazywam się
Axcemilleundusuplimiuss Junior III. Ale wszyscy wo ają
na mnie Ax.
Junior III? mimo szczerych chęci, ch opiec zwany
od tej chwili B ękitnookim nie móg ukryć rozbawienia.
Moi przodkowie nie byli zbyt pomys owi mrukną
niechętnie Ax. No, zbierajmy się, bo czas ucieka.
Ch opiec poczu powiew przygody. Wystarczy o uchy-
lić drzwi, by do ączyć do grona ulubionych bohaterów:
Pottera, Aragorna, Gordona Freemana. Ale choć mia
wielką ochotę wyruszyć z dziwnym przybyszem ku nie-
znanemu, co nakazywa o mu pozostać. To co cisnę o
mu gard o, zamieni o nogi w galaretę i przyku o stopy do
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie