POUL ANDERSON
KRÓLOWA
POWIETRZA I
MROKU
Przeło ył: Darosław J. Toru
2
Ostatnia po wiata ostatniego zachodu sło ca utrzyma si niemal do połowy
zimy. Jednak dnia ju nie b dzie i rado ogarn ła l dy północy. Otworzyły si
kielichy kwiatów; barwna jaskrawo na gał ziach cierniowca płomiennego;
bł kit stalowców, wyrosły z płaszcza broku i deszczorostów kryj cego wzgórza; w
dolinach nie miała biel niepocałujek. Pomi dzy nimi, na mieni cych si kolorami
skrzydłach, migały trzepotki; jele królewski potrz sn ł rogami i zaryczał.
Niebo mi dzy horyzontami pociemniało od purpury do czerni. Ksi yce stały ju
wysoko, oba niemal w pełni, mrozem połyskuj c na li ciach i blaskiem
rozpływaj c si po wodach. Zrodzone dzi ki nim cienie rozmazywały si w wietle
zorzy - wielkiej kurtyny jasno ci, obejmuj cej połow niebios.
Na Kurhanie Wolunda, tu pod wie cz cym go dolmenem, siedzieli chłopiec i
dziewczyna. Ich włosy, spływaj ce do połowy pleców, wyblakłe od letniego sło ca,
ja niały uderzaj co wyra nymi plamami. Ich ubrane tylko w girlandy ciała,
ci gle jeszcze br zowe po lecie, zlewały si z ziemi , krzewami i skałami. On grał
na ko cianej fujarce, ona piewała. Niedawno zostali kochankami. Mieli po jakie
szesna cie lat, ale o tym nie wiedzieli. Uwa ali si za Zewn trznych, a wi c
oboj tnych na upływ czasu. Z tego, jak yli kiedy w krainach ludzi, nie pami tali
nic albo niewiele.
Nuty z jego fujarki oplatały si wokół jej głosu:
Uwij czar,
Zamknij w nim
Ros i pył,
Noc i siebie.
Strumyk obok kurhanu, nios cy ksi ycowy blask ku ukrytej w ród wzgórz
rzece, odpowiadał im bystrzynami. Stado nietoperzy czarnym cieniem
przemkn ło pod zorz .
Przez Obłoczne Błonia podskokami zbli ała si jaka posta . Miała dwie r ce i
dwie nogi, jednak jej stopy były chwytne, a całe ciało, a po koniec ogona i
szerokich skrzydeł, pokrywały pióra. Jej twarz, na wpół ludzka, była niemal
całkowicie wypełniona wielkimi oczyma. Gdyby Ayoch potrafił stan prosto,
si gałby chłopcu do ramienia. Dziewczyna wstała.
- Niesie jaki ci ar - powiedziała. Jej wzrok nie był przystosowany do
ciemno ci tak dobrze, jak wzrok istot urodzonych na północy, nauczyła si
jednak korzysta ze wszystkich sygnałów, jakie otrzymywała od swych zmysłów.
Pomijaj c nawet to, e normalnie puk by frun ł, w jego spiesznych ruchach
wida było oci ało .
- I idzie z południa. - Chłopca ogarn ło podniecenie, nagłe jak zielony
płomie , który przeszedł przez gwiazdozbiór Lyrth. Pognał w dół zboczem
kurhanu.
- Ahoj, Ayoch! - zawołał. - Jestem tu. Pasterz Mgły!
- I ja. Cie Snu - dziewczyna za miała si , biegn c za nim. Puk zatrzymał si .
Jego oddech zagłuszał szmery w zaro lach wokół niego. Z miejsca, w którym stał,
uniósł si zapach roztartej yerby.
3
- Szcz liwe jest spotkanie u progu zimy - za wistał. - Pomó cie mi zanie go
do Carheddin.
Wyci gn ł przed siebie to, co niósł. Jego oczy przypominały dwie ółte
latarnie. Kształt w jego r kach poruszył si i zakwilił.
- O, dziecko - powiedział Pasterz Mgły.
- Takie samo jak ty kiedy , synu, takie samo. Co to było za porwanie, ho, ho! -
Ayoch nad ł si , dumny. - Było ich ze dwudziestu w tym obozie koło Martwego
Lasu, wszyscy uzbrojeni, i poza maszynami wartowniczymi mieli jeszcze wielkie,
okropne psy, biegaj ce wolno, kiedy spali. Ja jednak nadleciałem z góry - a
szpiegowałem ich, a do chwili kiedy si upewniłem, e garstka pyłu nasennego...
- Biedne male stwo. - Cie Snu wzi ła chłopca na r ce i przytuliła do swych
małych piersi. - Wci taki zaspany, prawda? - Chłopiec na lepo poszukał jej
sutki. U miechn ła si poprzez welon swych włosów. - Nie, jestem jeszcze zbyt
młoda, a ty ju za du y. Ale poczekaj, najesz si do syta, gdy si obudzisz w
Carheddin pod gór .
- Yo-ah - powiedział Ayoch mi kko i cicho. - Ona ju wyszła. Słyszała i
widziała. Nadchodzi.
Przykucn ł, skulił si ze zło onymi skrzydłami. Po chwili ukl kł i Pasterz
Mgły te ukl kł, a potem Cie Snu, nie wypuszczaj c jednak dziecka z r k.
Wysoka sylwetka przesłoniła ksi yce. Przez chwil Królowa przygl dała si
kl cz cej trójce i ich łupowi. D wi ki wzgórz i pól wycofały si z ich wiadomo ci,
a zacz ło im si wydawa , e mogliby usłysze , jak sycz wiatła północy. W
ko cu Ayoch szepn ł:
- Czy dobrze zrobiłem. Matko Gwiazd?
- Je eli ukradłe dziecko z obozu pełnego maszyn - odpowiedział pi kny głos -
to ukradłe je ludziom z dalekiego południa, którzy mog nie pu ci tego płazem
tak łatwo jak tutejsi.
- Ale co mog na to poradzi , Sypi ca niegiem? - spytał puk. - Jak nas
wy ledz ?
Pasterz Mgły podniósł głow i powiedział dumnie:
- Poza tym teraz oni równie czuj przed nami strach.
- To takie słodkie male stwo - powiedziała Cie Snu. - A my potrzebujemy
wi cej takich jak on, prawda, Gwiezdna Pani?
- Którego zmierzchu to musiało si zdarzy - zgodziła si ta, która stała
ponad nimi. - Zabierzcie go i otoczcie opiek . Przez ten znak - zrobiła znak -
nale y on do Mieszka ców.
Ich rado została uwolniona. Ayoch wywin ł kozła i wyl dował pod
trz soli ciem. Wspi ł si na jego pie , potem na gał , przysiadł, na wpół ukryty
za zasłon bladych, niespokojnych li ci, i rado nie zapiszczał. Chłopiec i
dziewczyna ponie li dziecko ku Carheddin, biegn c długimi, spokojnymi susami,
które jemu pozwalały gra , a jej piewa :
Wahali, wahaii!
Wayala, laii!
Skrzydło na wietrze
4
W niebiosach wysoko,
krzycz c i piszcz c
gnaj włócznie deszczu,
we wrzawie si zanurz,
i pły ku srebrem ksi yców posiwiałym drzewom
i cieniom pod nimi, ci kim od snów.
i zjednocz si , wkołysz w plusk fal na jeziorach,
w których gwiazd wiatło nurkuje i tonie.
Barbro Cullen weszła i mimo alu i gniewu, które j trawiły, zamarła z
osłupienia. W pokoju panował bałagan. Sterty gazet, ta m, szpul, kodeksów,
pudeł na fiszki, zabazgranych papierów pi trzyły si na ka dym stole. Niemal
wszystkie półki i zakamarki pokryte były kurzem. Pod jedn ze cian stał stół
laboratoryjny z mikroskopem i sprz tem. Zauwa yła; e ten sprz t był sprawny,
cho zaskakuj cy w biurze. Poza tym wydzielał delikatny, ale wyra nie
wyczuwalny zapach chemikaliów. Dywan był poprzecierany, meble zniszczone.
Taka miała by jej ostatnia szansa?
Potem nadszedł Eryk Sherrinford.
- Dzie dobry, pani Cullen - powiedział. Jego głos był suchy, u cisk dłoni
mocny i pewny. Miał na sobie wypłowiały kombinezon, ale to jej nie
przeszkadzało. Nie zdradzała przesadnej dbało ci nawet o swój własny wygl d,
mo e poza jakimi specjalnymi okazjami. (A czy kiedykolwiek b dzie jeszcze
jak miała, je eli nie odzyska Jimmiego?) Natomiast niczym kot przestrzegała
czysto ci osobistej.
Z kurzych łapek w k cikach jego oczu promieniował u miech.
- Prosz wybaczy mi kawalerski styl gospodarzenia. Na Beowulfie mamy, a w
ka dym razie mieli my, specjalne maszyny, wi c nie zdołałem nabra
odpowiednich przyzwyczaje . A nie chc nikogo wynajmowa , eby mi
przestawiał sprz t. Wygodniej pracowa poza domem, ni dba o oddzielne
biuro. Nie usi dzie pani?
- Nie, dzi kuj . Nie mogłabym - mrukn ła.
- Rozumiem. Jednak je li pani pozwoli, ja najlepiej funkcjonuj w pozycji
sprzyjaj cej relaksowi.
Opadł na fotel, zgi wszy si jak scyzoryk. Jedn z długich nóg przerzucił
przez kolano drugiej. Wyj ł fajk i nabił j tytoniem z kapciucha. Barbro
zdziwiła si , e Sherrinford pali tyto w tak przestarzały sposób. Gdzie jak gdzie,
ale na Beowulfie powinni mie nowoczesne urz dzenia, na jakie na Rolandzie
jeszcze nie mogli sobie pozwoli . No có , stare zwyczaje mogły oczywi cie
przetrwa . Jak pami tała z lektury, w koloniach było to nagminne. Ludzie ruszyli
ku gwiazdom w nadziei zachowania tak niemodnych rzeczy jak ojczysty j zyk,
rz dy konstytucyjne czy racjonalna cywilizacja techniczna...
Sherrinford wyrwał j ze zm conego zm czeniem, bezładnego zamy lenia.
5
- Musi mi pani przedstawi szczegóły swojej sprawy, pani Cullen. Powiedziała
mi pani tylko tyle, e pani syn został porwany, a wasza miejscowa policja nic w
tej sprawie nie zrobiła. Poza tym znam tylko kilka najbardziej oczywistych
faktów, takich jak to, e jest pani wdow , a nie rozwódk , e jest pani córk
pionierów z Ziemi Olgi Ivanoff, utrzymuj cych jednak cisł wi
telekomunikacyjn z Przystani Bo ego Narodzenia, e otrzymała pani
wykształcenie w jednej z dyscyplin biologicznych i e miała pani kilkuletni
przerw w podj tej ponownie dopiero ostatnio pracy w terenie.
Wpatrywała si ze zdumieniem w jego twarz, w wystaj ce ko ci policzkowe,
orli nos, szare oczy, czarne włosy. Zapalniczka zrobiła "skrrt" i rozbłysła
płomieniem, który zdał si wypełnia cały pokój. Na tej wysoko ci ponad miastem
panowała cisza, przez okna s czył si zimowy półmrok.
- Sk d, na kosmos, pan to wie? - usłyszała swoje pytanie. Wzruszył
ramionami.
- Moja praca - powiedział, przybieraj c poz , z której był znany, poz
wykładowcy podczas odczytu - polega na dostrzeganiu i kojarzeniu szczegółów.
W ci gu tych stu lat ludzie na Rolandzie, przy ich tendencji do ł czenia si w
grupy zgodnie z pochodzeniem i nawykami kulturowymi, wykształcili regionalne
ró nice akcentów. U pani słycha lady olga skiej gardłowej wymowy spółgłoski
"r", ale samogłoski wymawia pani nosowo, w sposób charakterystyczny dla
tutejszego regionu. Mimo e mieszka pani w Portolondonie. To sugeruje, e w
dzieci stwie miała pani stał styczno z wymow stołeczn . Wspomniała mi
pani, e była członkiem ekspedycji Matsuyamy i e zabrała pani ze sob swego
synka. Zwykłemu technikowi nie pozwolono by na to, a wi c pani musiała by na
tyle cenna, e przymkni to oczy na dziecko. Ekspedycja prowadziła badania
ekologiczne, st d wniosek, e jest pani zwi zana z naukami przyrodniczymi. Z
tego samego wnosz , e musiała pani mie wcze niejsze do wiadczenie w pracy w
terenie. Jednak pani skóra jest jasna, nie nosi ladów ogorzało ci, której si
nabiera podczas długotrwałego przebywania w promieniach tego sło ca. Musiała
wi c pani do długi okres przed wyruszeniem na t nieszcz sn wypraw sp dzi
głównie pod dachem. A co do wdowie stwa - nie wspomniała pani ani razu o
swym m u, a przecie miała pani m czyzn , którego do dzisiaj ceni pani na tyle,
by nosi zarówno obr czk , jak i pier cionek zar czynowy.
Jej oczy zaszły mgł i zapiekły. Ostatnie słowa znów przywołały obraz Tima -
ogromnego, łagodnego, wiecznie u miechni tego. Musi odwróci wzrok od tego
człowieka, spojrze w okno.
- Tak, ma pan racj - zdołała powiedzie .
Mieszkanie znajdowało si na szczycie wzgórza, wznosz cego si nad
Przystani Bo ego Narodzenia. Poni ej opadało miasto, cianami, dachami,
archaicznymi kominami, ja niej cymi wiatłem lamp ulicami, rozjarzonymi
lepiami pojazdów, coraz ni ej, a do portu, po łuk Zatoki miałków i statki,
płyn ce do i z Wysp Podsłonecznych oraz dalszych regionów błyszcz cego jak
rt w po wiacie znad zachodniego horyzontu Oceanu Północnego. Stoj cy w
pełni Olivier wznosił si szybko - c tkowana pomara czowa tarcza. Bli ej zenitu,
którego nigdy nie osi gnie, b dzie promieniował barw lodu. Alde, z pozoru
dwukrotnie wi kszy ni w rzeczywisto ci, był cienkim sierpem, wisz cym tu przy
6
Syriuszu, który z kolei, jak pami tała, znajdował si blisko Ziemi. Ale Ziemi nie
mo na zobaczy bez teleskopu...
- Tak - powiedziała poprzez dławi cy gardło ból - mój m nie yje ju od
czterech lat. Nosiłam nasze pierwsze dziecko, gdy zabił go uciekaj cy na o lep
monocerus. Wzi li my lub trzy lata wcze niej. Spotkali my si , gdy oboje
przebywali my na uniwersytecie - wie pan, transmisje z centrum szkolnego mog
zapewni tylko elementarne wykształcenie... Stworzyli my własny zespół,
przeprowadzaj cy zlecone badania ekologiczne... okre lanie, czy jaki obszar
mo e zosta zasiedlony przy utrzymaniu równowagi rodowiska naturalnego,
jakie zbo a si tam udadz , jakie wi
si z tym niebezpiecze stwa... tego typu
zagadnienia. No i tak... Potem wykonywałam prace laboratoryjne dla spółdzielni
rybackiej w Portolondonie, Ale ta monotonia, to zamkni cie... to mnie
wyka czało. Profesor Matsuyama zaproponował mi miejsce w zespole
organizowanym dla zbadania Ziemi Komisarza Hauncha. My lałam, niech mi
Bóg wybaczy, my lałam, ze Jimmy... Gdy testy wykazały, ze to b dzie chłopiec,
Tim zdecydował, e damy mu na imi James, po dziadku i dlatego, e "Timmy i
Jimmy" to si rymuje... no wi c my lałam, e Jimmy b dzie bezpieczny, e mog
go spokojnie zabra ze sob . Nie mogłam znie my li, e miałabym zostawi go
na kilka miesi cy, nie w jego wieku. Miałam pewno , e ani na chwil nie
wyjdzie z obozu. A co mogło mu si sta w obozie? Nigdy nie wierzyłam w te
historie o Zewn trznych, którzy kradn ludzkie dzieci. Uwa ałam, e rodzice
staraj si w ten sposób usprawiedliwi własn lekkomy lno , to, e pozwolili
dziecku zgubi si w lesie lub e go nie uchronili przed atakiem sfory szatanów
czy... no có , przekonałam si , e nie miałam racji, panie Sherrinford. Roboty
wartownicze omini to, psy zostały u pione, a gdy si zbudziłam, Jimmiego ju nie
było.
Przygl dał jej si przez obłok dymu z fajki. Barbro Engdahl Cullen miała
około trzydziestu lat (rolandyjskich, dodał w my lach, czyli dziewi dziesi t pi
procent analogicznej liczby lat ziemskich, nie to co lata na Beowulfie). Była du ,
postawn kobiet , szerok w ramionach, długonog , o pełnych piersiach.
Poruszała si lekkim, spr ystym krokiem. Miała szerok twarz o prostym nosie,
orzechowych, miało patrz cych oczach i mo e zbyt wydatnych, ale ruchliwych i
pełnych wyrazu ustach. Jej rudobr zowe włosy przyci te były tu poni ej uszu.
Miała na sobie proste, codzienne ubranie. Chc c uspokoi nerwowe ruchy jej
palców spytał ironicznie:
- Ale teraz ju pani wierzy w Zewn trznych?
- Nie. Chocia nie jestem tego tak pewna jak przedtem. - Odwróciła si ,
spogl daj c na niego z ukosa. - Poza tym znale li my lady.
- Okruchy skamielin - skin ł głow . - Kilka znalezisk typu neolitycznego.
Jednak wszystkie bardzo stare, jakby ich twórcy zmarli wieki temu. Nawet
dokładne poszukiwania nie zdołały dostarczy adnego niepodwa alnego dowodu
na to, e przetrwali.
- Jak dokładne mog by poszukiwania w tej latem sieczonej burzami, a zim
ciemnej i ponurej dziczy wokół Bieguna Północnego? - spytała wyzywaj co. - Gdy
jest nas - ile? - milion ludzi na całej planecie, z czego połowa stłoczona w tym
mie cie?
7
- A reszta na jedynym zamieszkanym kontynencie - podpowiedział.
- Arktyka zajmuje pi milionów kilometrów - rzuciła - z czego wła ciwa
Strefa Arktyczna a jedn czwart . Nie mamy dostatecznej bazy przemysłowej,
eby umie ci tam satelity obserwacyjne, zbudowa samoloty, na których mo na
by w tamtych regionach polega , przeprowadzi przez te przekl te pustkowia
drogi i zało y stałe bazy. eby je pozna i ujarzmi . Bo e, całe pokolenia
samotnych pionierów opowiadały historie o Szarowłosym i a do zeszłego roku
nie widział tego zwierz cia aden naukowiec!
- Mimo tego pani ci gle nie wierzy w realno Zewn trznych?
- A mo e to jaki tajemny kult w ród ludzi, zrodzony z odosobnienia i
ignorancji? Jego wyznawcy kryj si gdzie w dziczy, gdzie mog kradn c dzieci
dla jakich ... - przełkn ła lin . Opu ciła bezsilnie głow . - Ale to pan jest
uwa any za eksperta.
- Z tego, co mi pani powiedziała przez wizjofon, wynikało, e policja
portolondo ska kwestionuje dokładno zło onego przez wasz grup raportu.
Uwa a, e wi kszo z was uległa histerii, e po prostu nie zachowali cie
odpowiednich rodków ostro no ci i dzieciak sobie gdzie potuptał tak, e nie
mogli cie go odnale .
Beznami tno tych słów uwolniła j od przera enia.
Jak dziecko pierwszego lepszego osadnika? - powiedziała gwałtownie, nagle
zarumieniona. - Nie. Ja nie siadłam, eby wy z rozpaczy.. Skomunikowałam si z
archiwum. Nieco za du o tego typu wydarze jest zarejestrowanych, eby
nieszcz liwy wypadek był w pełni zadowalaj cym wytłumaczeniem. A czy mamy
zupełnie ignorowa te pełne strachu opowie ci o powrotach? Gdy jednak
wróciłam na policj z faktami, po prostu mnie spławili. Podejrzewam, e zrobili
tak nie tylko dlatego, e maj niedobory personelu. My l , e oni równie si
boj . Przecie rekrutuj si głównie ze wsi, a Portolondon le y tu przy skraju
nieznanego. Uszła z niej cała energia.
- Roland nie ma adnych centralnych sił policyjnych - zako czyła
bezbarwnym głosem. - Pan jest moj ostatni nadziej .
M czyzna dmuchn ł dymem w ciemno zmierzchu, potem, głosem ju
łagodniejszym, powiedział:
- Prosz za bardzo nie podsyca w sobie tej nadziei, pani Cullen. Jestem
jedynym prywatnym detektywem na tej planecie, bez adnego zaplecza i zasobów
poza sob samym i na dodatek przybyłem tu niedawno.
- To znaczy kiedy, jak długo pan tu jest?
- Dwana cie lat. Czas ledwo wystarczaj cy na pobie ne zapoznanie si ze
wzgl dnie cywilizowanym wybrze em. A interior Arktyki... Co wy - nawet wy -
osadnicy sprzed wieku lub z jeszcze dawniejszych czasów o nim wiecie? -
Westchn ł. - Wezm t spraw , licz c nie wi cej, ni b d musiał, głównie ze
wzgl du na do wiadczenie, jakie mi ona przyniesie. Ale pod warunkiem, e pani
b dzie moim przewodnikiem i asystentem. Bez wzgl du na ból, jaki to mo e pani
sprawi .
- Oczywi cie! Nie znosz bezczynnego oczekiwania. Ale dlaczego ja?
- Wynaj cie tutaj, na dziewiczej, dopiero zasiedlanej planecie, gdzie ka da
para r k ma tysi c pilnych zada do wykonania, kogo innego o równie wysokich
8
kwalifikacjach, niepomiernie podniosłoby koszty. Poza tym pani ma motywacj .
A ja jej potrzebuj . Jako kto urodzony w innym wiecie, zupełnie ró nym od
tego tutaj, z kolei zupełnie ró nego od Matki Ziemi, zbyt dobrze zdaj sobie
spraw , jak małe mamy szans .
Nad Przystani Bo ego Narodzenia g stniała noc. Powietrze ci gle było
łagodne, jednak snuj ce si po ulicach macki mgły, pod wietlane migotliwie,
miały w sobie co mro nego, a jeszcze mro niejsza była dr ca mi dzy ksi ycami
zorza. W ciemniej cym pokoju kobieta przysun ła si bli ej do m czyzny, z
pewno ci nie zdaj c sobie z tego sprawy, a do chwili, gdy on wł czył wiatło.
Dzielili t sam wiedz o samotno ci Rolanda.
Dla galaktyki, dla galaktycznych przestrzeni jeden rok wietlny to nie jest
du o. Mo na by go przej na piechot , w około 270 milionów lat, wyruszywszy
wtedy, gdy dinozaury nale ały jeszcze do odległej przyszło ci, gdzie w rodku
Permu, i id c a po dzie dzisiejszy, gdy statki kosmiczne przemierzaj nawet
bardziej rozległe przestrzenie. Jednak w naszym s siedztwie gwiazdy oddalone s
od siebie rednio o dziewi lat wietlnych i zaledwie jeden procent z nich, lub
nawet mniej, ma planety, na których mógłby zamieszka człowiek. A pr dko ci
statków s ograniczone, mniejsze od tych, z którymi poruszaj si promienie.
Pewn , niewielk pomoc słu y relatywistyczne spowolnienie czasu oraz
zawieszenie czynno ci yciowych podczas podró y. Sprawia to, e wydaj si one
krótkie, jednak poza statkiem historia nie wstrzymuje swego biegu.
Dlatego te w drówki mi dzy gwiazdami zawsze b d nale ały do rzadko ci.
Kolonistami b d tylko ci, którzy maj naprawd wa kie, ostateczne przyczyny,
by wyjecha . B d zabierali ze sob plazm zarodkow dla egzogenicznych
hodowli ro lin i zwierz t domowych - a tak e ludzkich dzieci - by przez szybki
przyrost populacji unikn wymierania kolonii wskutek zmian genetycznych.
Przecie nie b d mogli liczy na napływ nowych imigrantów. Dwa lub trzy razy
w ci gu stulecia zjawi si statek z jakiej innej kolonii. (Nie z Ziemi, Ziemia ju
dawno stała si obcym wiatem.) Przyleci z której z dawniej zasiedlonych planet.
Nowe osady nie s w stanie budowa i obsadza załog statków kosmicznych.
Samo przetrwanie tych osad jest w tpliwe, nie tylko ich ewentualny rozwój
techniczny. We wszech wiecie, niespecjalnie zaprojektowanym dla człowieka,
zało yciele kolonii musz przyjmowa to, co jest im dane.
Na przykład Roland. Jest to jedno z tych jak e rzadkich szcz liwych
znalezisk - planeta, na której ludzie mog y , oddycha , je miejscow ywno ,
pi wod , chodzi bez ubrania, je li taka ich wola, sia swoje zbo a, wypasa
zwierz ta, ry kopalnie, wznosi domy, wychowywa dzieci i wnuki. Warto było
przemierzy trzy czwarte wietlnego stulecia, by zachowa pewne drogie sercu
warto ci i zapu ci nowe korzenie w gleb Rolanda.
Jednak Gwiazda Karola Wielkiego jest typu F9, czterdzie ci procent
ja niejsza ni Soi - jeszcze intensywniej promieniuje w zdradzieckim ultrafiolecie
i smaga jeszcze dzikszymi wiatrami naładowanych cz steczek. Równie orbita
planety jest ekscentryczna. W rodku krótkiego, lecz prawdziwie okrutnego
północnego lata, podczas przej cia przez periastron, suma nasłonecznienia
dwukrotnie przewy sza t , któr otrzymuje Ziemia. A w gł bi długiej, północnej
zimy jest niewiele ni sza ni ziemska rednia.
9
Miejscowe ycie pleni si wsz dzie, bardzo obficie. Jednak człowiek, nie maj c
skomplikowanych urz dze , ekonomicznie niezdolny do ich konstrukcji na skal
wi ksz ni jednostkowa, mo e wytrzyma tylko w pasach o du ych
szeroko ciach geograficznych. Dziesi ciostopniowe nachylenie osi wraz z
nietypow orbit sprawiaj , e północne cz ci Arktyki przez połow swego roku
s całkowicie pozbawione wiatła słonecznego. Wokół południowego bieguna
rozci ga si pusty ocean.
Na pierwszy rzut oka wa niejsze mog si wydawa inne ró nice mi dzy
Rolandem a Ziemi . Roland ma dwa ksi yce, niewielkie, ale bliskie, które
wywołuj cieraj ce si ze sob pływy. Obraca si on wokół osi w ci gu
trzydziestu dwóch godzin, co subtelnie, lecz bezustannie zakłóca funkcjonowanie
organizmów wykształconych przez gigalata szybszego rytmu. Układy pogodowe
s całkowicie nieterra skie. Planeta ma zaledwie 9500 kilometrów rednicy,
grawitacja na jej powierzchni wynosi 0.42x 980 cm/s k., ci nienie na poziomie
morza lekko przekracza jedn atmosfer . (Ziemia jest w rzeczywisto ci
wybrykiem natury i człowiek istnieje tylko dzi ki temu, e kosmiczna katastrofa
zdmuchn ła z niej wi kszo gazu, który powinien by zatrzymany przez ciało tej
wielko ci - tak jak w przypadku Wenus).
Homo mo e by szczerze nazwany sapiens tylko wtedy, gdy praktykuje sw
specjalno bycia niewyspecjalizowanym. Jego ci gle ponawiane próby
zamro enia si we wszechobja niaj cych wzorcach, kulturach, ideologiach, czy
jakkolwiek to nazywał, powodowały ponawiaj ce si katastrofy. Postawiony
przed praktycznym, konkretnym zadaniem prze ycia, zwykle radzi sobie całkiem
nie le. Przystosowuje si , w pewnych granicach, do zreszt szerokich.
Te granice s ustalone przez takie czynniki jak potrzeba wiatła słonecznego,
jak to, e człowiek jest, nieodwołalnie i ostatecznie, cz ci ycia, które go otacza,
i e jest istot , która ma dusz .
Portolondon pchał si przystaniami, łodziami, maszyneri , składami do
Zatoki Polaris. Z tyłu, za tym wszystkim, tłoczyły si domy jego 5000 stałych
mieszka ców: betonowe mury, przeciwsztormowe okiennice, spiczaste, kryte
płytami dachy. Ich ró norakie barwy beznadziejnie gin ły w wietle lamp - to
miasto le ało za Kr giem Polarnym.
Mimo tego Sherrinford powiedział:
- Wesołe miejsce, co? Wła nie czego takiego szukałem przyje d aj c na
Rolanda.
Barbro nie odpowiedziała. Te dni sp dzone w Przystani Bo ego Narodzenia,
kiedy on prowadził swoje przygotowania, wyra nie j wyczerpały. Gapiła si
przez kopuł taksówki, mkn cej z nimi ku ródmie ciu od strony drogi wodnej,
która ich tu przywiodła. Przypuszczała, e Sherrinford miał na my li bujno
lasów i ł k wzdłu szosy, jaskrawe barwy i fosforescencj kwiatów w ogrodach,
trzepot skrzydeł nad głowami. W odró nieniu od ziemskiej flory ze stref zimnych
ro linno Arktyki sp dzała ka d rozja nion dniem godzin na gwałtownym
rozrastaniu si i gromadzeniu energii. Zakwitnie i zaowocuje dopiero wtedy, gdy
letnia gor czka ust pi miejsca łagodnej zimie, a przesypiaj ce lato zwierz ta
wyjd ze swych nor i w drowne ptaki wróc do domu.
10
Musiała przyzna , e widok był wspaniały: za drzewami rozległo wznosz ca
si ku dalekim wzgórzom, srebrnoszara w wietle ksi yca, i zorza - rozproszone
wiatło sło ca, kryj cego si tu poni ej horyzontu.
Wspaniałe jak poluj cy szatan - pomy lała - i równie przera aj ce. Ta dzicz
ukradła Jimmiego. Zastanawiała si , czy b dzie jej dane odnale przynajmniej
ko ci, by zanie je ojcu dziecka.
Nagle zdała sobie spraw , e ona i Sherrinford dotarli do hotelu i ze on mówił
o mie cie. Poniewa było ono drugie pod wzgl dem wielko ci po stolicy, ju
przedtem musiał cz sto tu bywa . Ulice były hała liwe i pełne ludzi, neony
migotały, muzyka buchała ze sklepów, barów, restauracji, centrów sportowych,
sal tanecznych; stłoczone samochody płyn ły wolno jak melasa; kilkupi trowe
biurowce płon ły wiatłami. Portolondon był ogniwem ł cz cym ogromne
obszary w gł bi kontynentu ze wiatem zewn trznym. Rzek Glorii spływały
tratwy ze z grubsza obrobionym drewnem; barki z rud i z plonami farm,
których wła ciciele powoli zmuszali rolandyjsk przyrod , by im słu yła; z
mi sem, ko mi i futrami, zebranymi przez my liwych w górach za Urwiskiem
Trolli. Od strony morza napływały przybrze ne frachtowce, rybackie floty,
produkty z Wysp Podsłonecznych, łupy z całych kontynentów, le cych dalej na
południu, gdzie ró ni miałkowie szukali przygód. Przybywaj cy z tym
wszystkim ludzie chcieli si wyszumie w Portolondonie, miali si ,, rozrabiali,
zmawiali, rabowali, wygłaszali kazania, chlali, puszczali pieni dze, harowali,
marzyli, po dali, budowali, niszczyli, umierali, rodzili si , byli szcz liwi,
gniewni, smutni, zachłanni, wulgarni, kochaj cy, ambitni, ludzcy. Ani blask
sło ca gdzie indziej, ani półroczny zmierzch tutaj - gł boka noc w rodku zimy -
nie były w stanie ich powstrzyma .
Przynajmniej tak wszyscy twierdzili.
Wszyscy z wyj tkiem tych, którzy osiedli w strefie ciemno ci. Barbro
przyjmowała za rzecz naturaln , e hołduj oni dziwnym obyczajom, tworz
legendy i ulegaj przes dom - umr one, gdy bezdro a zostan całkowicie
skartografowane i poskromione. Ostatnio jednak zaczynała w to w tpi . By
mo e przyczyniły si do tego wzmianki Sherrinforda o zmianie jego własnych
pogl dów, spowodowanej wynikami wst pnych bada .
A mo e po prostu potrzebowała tematu do rozmy la . Innego ni ten, jak
Jimmy, na dzie przed swym znikni ciem, gdy go spytała, czy woli kanapk z
ytniego czy z francuskiego chleba, z wielk powag odpowiedział: "Zjem
kromk tego, co my, ludzie, nazywamy F-chlebem"; ostatnio zaczynał
interesowa si alfabetem.
Prawie nie zauwa yła momentu wyj cia z taksówki, meldowania si w hotelu i
drogi do sk po umeblowanego pokoju. Jednak gdy si rozpakowała,
przypomniała sobie, e Sherrinford zaproponował poufn rozmow . Przeszła
przez korytarz i zapukała do jego drzwi. Jej palce stukały ciszej ni serce.
Otworzył drzwi i z palcem na ustach poprowadził j w róg pokoju. Zje yła si
wewn trznie, lecz po chwili na ekranie wizjofonu zobaczyła twarz komisarza
Dawsona. Sherrinford najwyra niej do niego dzwonił i miał zapewne powód,
eby trzyma j poza zasi giem kamery. Znalazła sobie krzesło i przygl dała si ,
wbijaj c paznokcie w kolana.
11
Długa posta detektywa ponownie zgi ta si w fotelu.
- Przepraszam za t przerw - powiedział. - Jakich facet pomylił numery.
Pijany, s dz c po oznakach. Dawson zachichotał.
- Mamy ich tu sporo.
Barbro przypomniała sobie, e komisarz jest zamiłowanym gaduł . Pogładził
brod - byt do niej tak przywi zany, jakby był pionierem, a nie mieszka cem
miasta.
- Zwykle s niegro ni, po prostu naładowani po tygodniach czy miesi cach
sp dzonych na pustkowiu, i musz si rozładowa .
- Stwierdziłem, e to otoczenie - Sherrinford ubił tyto w fajce - ró ni ce si
milionem mniej czy bardziej wa nych szczegółów od tego, które stworzyło ludzi -
e to otoczenie wyczynia dziwne rzeczy z ludzk osobowo ci . Oczywi cie wie
pan, e moja praca ogranicza si do miast i regionów podmiejskich. Odizolowane,
odległe osady rzadko potrzebuj prywatnych detektywów. Jednak teraz ta
sytuacja wydaje si ulega zmianie. Zadzwoniłem do pana, by prosi o rad .
- Pomog z przyjemno ci - powiedział Dawson. - Nie zapomniałem, co pan
dla nas zrobił w sprawie morderstwa de Tahoe. - I ostro niej: - Jednak niech pan
najpierw wyło y swój problem.
Sherrinford zapalił fajk . Zapach tytoniu przebił si przez aromaty zieleni,
które - nawet tutaj, par wyasfaltowanych kilometrów od najbli szego lasu -
przepływały ponad ulicznym zgiełkiem i wdzierały si przez przyciemnione
zmierzchem okno.
- To raczej misja naukowa ni poszukiwanie ukrywaj cego si dłu nika czy
szpiega przemysłowego - powiedział przeci gaj c słowa. - Stoj w obliczu dwóch
mo liwo ci: albo od dawna działa, kradn c niemowl ta, jaka organizacja
kryminalna, religijna czy jakakolwiek inna lub te , to druga mo liwo .
Zewn trzni z ludowych opowie ci to rzeczywisto .
- Co? - Barbro zauwa yła, e na twarzy Dawsona maluje si w równym
stopniu przera enie co zaskoczenie. - Chyba nie mówi pan tego powa nie?
- Dlaczego? - Sherrinford u miechn ł si . - Nie mo na odrzuca ot tak sobie
doniesie gromadzonych przez kilka pokole . Tym bardziej e ich ilo i
wzajemna zgodno wcale nie malej z biegiem czasu, wr cz przeciwnie - rosn .
Nie mo emy tak e ignorowa udokumentowanych zagini niemowl t i małych
dzieci; liczba takich przypadków przewy sza sto, a nigdy nie odnaleziono
najmniejszego ladu porwanych. Nie mo emy lekcewa y znalezisk, które
dowodz , ze Arktyk zamieszkiwały niegdy inteligentne stworzenia, by mo e
ci gle nawiedzaj ce interior.
Dawson wychylił si , jakby chciał wyj z ekranu.
- Kto pana wynaj ł? Ta kobieta, Cullen? Bardzo jej współczujemy,
oczywi cie, ale w tym, co mówiła, nie było zbyt wiele sensu. A kiedy zacz ła nas
jawnie obra a ...
- Czy jej koledzy, powa ani naukowcy, nie potwierdzili jej słów?
- Nie było co potwierdza . Prosz pana, ich obóz był otoczony ró nymi
detektorami i urz dzeniami alarmowymi, a poza tym trzymali dogi. To normalne
w okolicy, w której mo e si przypl ta jaki głodny sauroid czy cokolwiek. Nic
nie mogło si tam dosta niepostrze enie.
12
- To z ziemi. A co z zagro eniem z powietrza?
- Człowiek z wirolotem na plecach postawiłby na nogi cały obóz.
- Co , co ma własne skrzydła, mogło by cichsze.
- Lataj ce stworzenie, które potrafiłoby unie trzyletnie dziecko? Nic takiego
nie istnieje.
- Ma pan na my li, komisarzu, e nie zostało .opisane w literaturze naukowej.
Niech pan sobie przypomni Szarowłosego. Niech pan pami ta o tym, jak mało
wiemy o Rolandzie, o planecie, o całym tym wiecie. Na Beowulfie takie ptaki
istniej , i na Rustum, jak czytałem, te . Przeprowadziłem obliczenia, oparte na
tutejszym stosunku g sto ci powietrza do grawitacji i, tak, równie tutaj jest to w
pewnym stopniu mo liwe. To stworzenie mogło nie dziecko w powietrzu przez
krótki czas, zanim mi nie skrzydeł mu si zm czyły i musiało wyl dowa .
Dawson prychn ł.
- Najpierw wyl dowało i weszło do namiotu, w którym spali chłopie i jego
matka. Potem uniosło dziecko, a kiedy ju nie mogło lecie , poszło na piechot
Czy tak zachowuj si dzikie ptaki? A ofiara nie krzyczała, psy nie szczekały?
- W gruncie rzeczy - powiedział Sherrinford - te nielogiczno ci s najbardziej
interesuj cymi i przekonywaj cymi aspektami całej tej sprawy. Ma pan racj ,
trudno sobie wyobrazi , eby mógł si tam niepostrze enie dosta kidnaper -
człowiek, a z drugiej strony stworzenie typu orła nie działałoby w taki sposób.
Jednak adne z tych zastrze e nie odnosi si do obdarzonej skrzydłami istoty
inteligentnej. Chłopcu mógł zosta podany rodek nasenny. A psy niew tpliwie
wygl dały tak, jakby dostały co podobnego.
- Psy wygl dały tak, jakby zaspały. Nic im w tym nie przeszkodziło. Nie
przeszkodziłby im wła nie wał saj cy si chłopiec. Nie musimy tutaj snu
adnych przypuszcze , poza tymi, e po pierwsze chłopiec obudził si i
zniecierpliwił bezczynno ci , a po drugie, e urz dzenia alarmowe zostały
zamontowane nieco bezmy lnie i pozwoliły mu przekroczy granic obozu.
wiadczy to o tym, do jakiego, stopnia nie oczekiwano niebezpiecze stwa od
wewn trz. Wreszcie po trzecie, chocia naprawd przykro mi to mówi , musimy
zało y , e biedny brzd c umarł z głodu lub został zabity.
Dawson chwil milczał, potem dodał:
- Gdyby my mieli wi cej ludzi, mogliby my po wi ci tej sprawie wi cej
czasu, i oczywi cie zrobiliby my to. Dokonali my zwiadu powietrznego, ryzykuj c
ycie naszych pilotów. U yli my przy tym instrumentów, które wykryłyby
dzieciaka w promieniu pi dziesi ciu kilometrów. Chyba e był martwy. Wie pan,
jak czułe s analizatory termiczne. Rezultaty były zerowe. A mamy wa niejsze
zadania ni poszukiwanie rozrzuconych szcz tków jego ciała. Je eli to pani
Cullen pana wynaj ła - zako czył obcesowo - radz panu znale wymówk , by
si z tego wycofa . Tak b dzie lepiej równie i dla niej. Musi zacz liczy si z
rzeczywisto ci . Barbro zdusiła okrzyk, gryz c si w j zyk. :
- Ale to jedynie ostatnie z całej serii znikni - powiedział Sherrinford. Nie
potrafiła zrozumie , jak mógł mówi tak swobodnym tonem, podczas gdy Jimmy
był nie wiadomo gdzie.
- Zostało dokładniej opisane ni wszystkie poprzednie - kontynuował - przez
to bardziej działa na wyobra ni . Zwykle rodzina pionierów składała pełne
13
rozpaczy, lecz mało dokładne doniesienie o swym zaginionym dziecku, które, jak
utrzymywali, na pewno zostało porwane przez Dawny Lud. Czasami, w wiele lat
pó niej, opowiadali o tym, e je widzieli. Przysi gali, e to było ich zaginione
dziecko, wyro ni te, nie całkiem ju ludzkie; przysi gali, e widzieli, jak
przemyka w ciemno ciach, zerka przez okno lub płata im psoty. Utrzymuje pan,
e ani władze, ani naukowcy nie maj dostatecznego personelu czy rodków, z by
przeprowadzi odpowiednie dochodzenie. Ja jednak twierdz , e te sprawy s
warte wyja nienia, i by mo e prywatna osoba, jak ja, mo e si do tego
przyczyni .
- Niech pan posłucha, wi kszo z nas, policjantów, wychowała si na
bezdro ach. Je dzimy tam nie tylko na patrole i do wypadków, ale równie na
urlopy i wi ta rodzinne. Je eli gdzie w okolicy byłaby... jaka banda porywaczy
ludzi, wiedzieliby my o tym.
- Zgoda. Ale wiem równie , e w ród ludzi, z których si wywodzicie,
utrzymuje si gł boko zakorzeniona i bardzo rozpowszechniona wiara w istnienie
pozaludzkich istot o nadnaturalnych zdolno ciach. Wielu odprawia rytualne
modły i składa ofiary, eby te istoty sobie zjedna .
- Wiem, do czego pan zmierza - powiedział Dawson drwi co. - Słyszałem to
niejednokrotnie, od stu ró nych łowców sensacji. Aborygeni to Zewn trzni.
Miałem o panu lepsze mniemanie. Na pewno był pan w paru muzeach, na pewno
naczytał si pan literatury na temat wiatów, na których istniej tubylcy - do
diabła ci kiego, czy nigdy nie posługiwał si pan t swoj logik ?!
Wyci gn ł oskar aj ce palec.
- Niech pan pomy li - powiedział. - Co my my wła ciwie znale li? Kilka
kawałków obrobionego kamienia; kilka megalitów, które ewentualnie mog by
sztuczne; zadrapania na skałach, które wydaj si przedstawia zwierz ta i
ro liny, cho nie w ten sposób, w jaki przedstawiałaby je jakakolwiek istota
ludzka; lady ognisk i połamane ko ci; inne fragmenty kostne, które mog by
szcz tkami istot my l cych, by mo e pochodz cymi z chwytnych palców lub z
czaszek chroni cych du e mózgi. Je li nawet tak, to wła ciciele tych ko ci byli
zupełnie niepodobni do człowieka. Lub do aniołów, je li ju o to chodzi. Zupełnie!
Najbardziej antropoidalna z ogl danych przeze mnie rekonstrukcji
przedstawiała rodzaj dwuno nego krokodyla.
Chwileczk , niech mi pan pozwoli sko czy . Kiedy byłem dzieckiem,
wierzyłem w te historie o Zewn trznych. Słyszałem ich cał mas . Opowie ci
mówi ce o tym, e istniej inne istoty, niektóre skrzydlate, inne nie, niektóre na
wpół ludzkie, inne wygl daj zupełnie jak my, mo e s tylko zbyt przystojne na
ludzi. To wci i od nowa to samo - kraina ba ni ze starej Ziemi. Czy nie?
Kiedy si tym zainteresowałem i pogrzebałem w mikrofilmach Biblioteki
Dziedzictwa, i niech mnie wszyscy diabli, je eli nie znalazłem niemal
identycznych bajdurze , powtarzanych przez chłopców całe wieki przed lotami
kosmicznymi.
Nic z tego nie pasuje ani do tych nielicznych reliktów, jakie mamy, je eli s to
relikty, ani do prawdy głosz cej, e l d wielko ci Arktyki nie mo e wyda na
wiat tuzina ró nych inteligentnych gatunków, ani wreszcie... do diabła,
14
człowieku, ani do zdrowego rozs dku, który podpowiada, jak powinni zachowa
si tubylcy, gdy nadlecieli tu ludzie!
Sherrinford skin ł głow .
- Tak, oczywi cie - powiedział. - Nie jestem jednak tak gł boko jak pan
przekonany o tym, e zdrowy rozs dek istot niehumanoidalnych jest taki sam jak
nasz. Widziałem zbyt wiele ró nic nawet w ramach naszego gatunku. Ale, jasne,
pa skie argumenty s bardzo mocne. Tych niewielu znajduj cych si na
Rolandzie naukowców ma pilniejsze zadania ni tropienie ródeł czego , co
stanowi, jak pan to uj ł, o ywienie redniowiecznych przes dów.
Wzi ł w obie dłonie główk fajki i zajrzał do jej male kiego wn trza.
- By mo e najbardziej dla mnie interesuj ce - powiedział mi kko - jest to,
dlaczego poprzez otchła wieków, poprzez barier cywilizacji technicznej z jej
zupełnie odmiennym spojrzeniem na wiat i całkowitym odci ciem si od tradycji
- dlaczego tutejsi twardogłowi, technicznie zorganizowani, do dobrze
wykształceni koloni ci wskrzesili z grobu wiar w Dawny Lud?
- S dz , e w ko cu - je eli uniwersytet wreszcie powoła katedr psychologii, o
której tyle mówi - e kto w ko cu zajmie si opracowaniem odpowiedzi na
pa skie pytanie - powiedział Dawson nieco załamuj cym si głosem i przełkn ł
gło no, gdy Sherrinford odpowiedział:
- Proponuj zacz od razu. Na Ziemi Komisarza Hauncha, gdy wła nie tam
zdarzył si ostatni incydent. Gdzie mógłbym wynaj jaki pojazd?
- Hmm, to mo e by do trudne...
- Dobrze, dobrze... By mo e jestem ółtodziobem w tym wiecie, jednak
swoje wiem. W społeczno ciach niezbyt zasobnych w dobra zwykle nieliczni maj
ci ki ekwipunek. Ale poniewa jest on niezb dny, zawsze mo na go wynaj .
Potrzebny mi jest wóz kempingowy z silnikiem poduszkowym, dobry na ka dy
rodzaj terenu, i chc równie , aby zostało w nim zamontowane przywiezione
przeze mnie wyposa enie. Górna cz osłony ma by zast piona gniazdem
działka, obsługiwanego z siedzenia kierowcy. Bro ja dostarcz . Poza moimi
własnymi karabinkami i pistoletami udało mi si wypo yczy troch broni z
arsenału policji w Przystani Bo ego Narodzenia.
- Hej, widz , e pan naprawd przygotowuje si do wojny z... z mitem?
- Powiedzmy raczej, e w nie tak znów bardzo kosztowny sposób ubezpieczam
si przeciwko pewnym niezbyt prawdopodobnym przypadkom. A jeszcze, poza
poduszkowcem, czy dałoby si załatwi lekki, przewo ony na dachu samolocik do
zwiadów?
- Nie. - Tym razem głos Dawsona brzmiał bardziej pewnie ni dotychczas. -
To jest szukanie guza. Mo emy, gdy prognoza pogody b dzie sprzyjaj ca,
przewie pana do pa skiej bazy du ym samolotem. Jednak pilot b dzie musiał
natychmiast wraca , zanim pogoda znów si popsuje. Meteorologia nie jest zbyt
rozwini ta na Rolandzie. Powietrze o tej porze roku jest wyj tkowo zdradliwe, a
my nie mamy rodków do wyprodukowania samolotu, który wytrzymałby ka d
niespodziank . - Odetchn ł gł boko. - Nie ma pan, widz , poj cia, jak szybko
potrafi uderzy wir. Albo jaki grad mo e nagle run z czystego nieba czy te ...
Jak pan ju tam dotrze, lepiej niech pan trzyma si ziemi. - Zawahał si . - To
15
jedna z wa niejszych przyczyn, dla których nasze wiadomo ci o bezdro ach s
tak sk pe, a ich mieszka cy tak izolowani.
Sherrinford roze miał si ponuro.
- No có , s dz , e je li tam wszystko wygl da, jak przypuszczam, to i tak
przez cał drog b d musiał si czołga .
- Zmarnuje pan mas czasu - powiedział Dawson. - Nie wspominaj c o
pieni dzach klienta. Prosz posłucha , nie mog panu zabroni uganiania si za
cieniem, ale...
Dyskusja trwała jeszcze niemal godzin . Gdy ekran wreszcie pociemniał,
Sherrinford podniósł si , przeci gn ł i podszedł do Barbro. Jeszcze raz zwróciła
uwag na jego szczególny chód. Przybył z planety, na której ci enie było o jedn
czwart wi ksze od ziemskiego, a tutaj nie przekraczało nawet jego połowy.
Zadała sobie pytanie, czy Sherrinford miewa sny o lataniu.
- Przepraszam, e tak pani zaniedbałem - powiedział - ale nie oczekiwałem,
e dodzwoni si do niego tak szybko. Wcale nie kłamał, mówi c, jak bardzo jest
zaj ty. A gdy ju si z nim poł czyłem, wolałem mu o pani nie przypomina . Z
moim projektem mo e si nie liczy , mo e go spokojnie odrzuca jako czcze
mrzonki, z których szybko zrezygnuj . Gdyby jednak, obserwuj c pani ,
przekonał si , jak bardzo jeste my zdecydowani, stałby si zupełnie
nieprzyst pny, a by mo e nawet robiłby nam jakie przeszkody.
- A niby dlaczego miałby si tym przejmowa ? - spytała z gorycz .
- Strach przed konsekwencjami, tym wi kszy, e si do niego nie przyznaje,
tym bardziej przejmuj cy, ze nie dadz si one przewidzie . - Wzrok
Sherrinforda pow drował ku ekranowi, a stamt d przez okno ku zorzy,
pulsuj cej wysoko w górze lodowatym bł kitem i biel . - Zauwa yła pani chyba,
e rozmawiałem z człowiekiem przestraszonym. W gł bi duszy pod pozorami
szyderstw i konwenansów wierzy w Zewn trznych. Tak, gł boko w nich wierzy.
Stopy Pasterza Mgły frun ły ponad yerb , wyprzedzaj c niesione wiatrem
chwastoloty. Obok niego pi trzył si Nagrim nikor, czarny i niekształtny. Jego
wywołuj ce wstrz sy ziemi cielsko zostawiało za sob pokos zmia d onych ro lin.
Z tyłu blask kwiatów cierniowca płomiennego przebijał przez mglist , rozmazan
sylwetk Morgarela upiora.
Obłoczne Błonia wznosiły si tutaj fal wzgórz i zaro li. Powietrze było
spokojne, tylko od czasu do czasu przynosiło przytłumione odległo ci wycie
jakiej bestii. Było ciemniej ni zwykle na pocz tku zimy, gdy ksi yce stały
nisko, a zorza ledwie połyskiwała nad górami na północnym kra cu wiata.
Jednak dzi ki temu gwiazdy, którymi usiane było niebo, l niły ostro i wyra nie, a
Droga Duchów wieciła w ród nich jak spryskane kroplami rosy listowie gł boko
w dole.
- Tam! - rykn ł Nagrim. Wszystkie cztery ramiona wskazywały jeden punkt.
Grupka weszła wła nie na szczyt wzgórza. Daleko przed nimi płon ła iskierka
wiatła. - Hoah, hoah! Fdebczemy ich w ziemi od razu czy bofoli rozszarbiemy?
Nic takiego nie zrobimy, zakuty łbie - przemkn ła przez ich głowy odpowied
Morgarela. - Chyba e nas zaatakuj . A nie zrobi tego. je eli nie zdradzimy
swojej obecno ci. Według jej rozkazu mamy wy ledzi ich zamiary.
16
- Gr-r-rum-m-m. Znam ich zamiary. Bo cina drzefa, fpi bługi w ziemi ,
zasia sfe brzekl te ziarna. Brzeb dzimy ich do gorzkich wód, bo inaczej szybko
stan si dla nas za silni.
- Ale nie za silni dla Królowej! - z oburzeniem zaprotestował Pasterz Mgły.
Jednak maj nowe moce. jak si zdaje - przypomniał mu Morgarel. - Musimy
ich ostro nie wybada .
- Fi c czy mo emy na nich ostro nie nadebn ? - spytał Nagrim. Pytanie
wywołało u Pasterza Mgły szeroki u miech. Klepn ł pokryte łusk plecy.
- Ty lepiej nie mów - powiedział. - Bo mnie bol uszy. Ani nie my l, bo ciebie
boli głowa. Dalej, biegniemy!
Troch spokojniej - zbeształ go Morgarel. - Masz w sobie zbyt wiele ycia,
synu ludzi.
Pasterz Mgły wykrzywił twarz w stron upiora. Usłuchał jednak na tyle, eby
zwolni i wybiera drog tak osłoni t , jak tylko było to mo liwe.
Gnał przecie z misj od Najczystszej. Miał si dowiedzie , co tu przywiodło
t par miertelników.
Czy by szukali tego chłopca, którego ukradł Ayoch? (Ci gle jeszcze płakał za
matk , ale coraz mniej, .w miar jak przenikały go cuda Carheddin.) By mo e.
Statek ptak zostawił ich wraz z pojazdem w opuszczonym teraz obozie, z którego
wyruszyli rozszerzaj c si spiral . Gdy jednak w rozs dnej odległo ci nie
znale li adnego ladu dziecka, nie wezwali nikogo, z by ich odwiózł do domu. I
to nie dlatego, e pogoda nie pozwalała przenosi si falom ł czno ci. Nie.
Zamiast tego wyruszyli w stron Gór Ksi ycowego Rogu. Kurs, jakim zd ali,
powiedzie ich obok kilku odosobnionych gospodarstw naje d ców i dalej, wprost
na obszary nie odwiedzane dotychczas przez ich ras .
A wi c nie były to zwyczajne poszukiwania. A wi c co to było?
Pasterz Mgły rozumiał teraz, dlaczego ta, która panowała, kazała swym
adoptowanym miertelnym dzieciom poznawa czy te zachowywa j zyk swych
przodków. Nienawidził tych wicze , tak obcych obyczajom Mieszka ców, lecz
oczywi cie był jej posłuszny. I z czasem zrozumiał, jak była m dra...
Teraz pozostawił Nagrima za skał - nikor byłby u yteczny tylko w walce - i
poczołgał si od krzaka do krzaka, a znalazł si przy ludziach, w odległo ci nie
wi kszej ni wzrost człowieka. Deszczorost, kład c mi kkie li cie na jego nagiej
skórze, odział go w ciemno . Morgarel poszybował ku koronie trz soli cia, w
którego niespokojnej ruchliwo ci lepiej mógł ukry sw nikł sylwetk . On
równie b dzie niezbyt pomocny. I to wła nie było w tym wszystkim najbardziej
niepokoj ce. Upiory nale do tych, którzy potrafi nie tylko czyta i wysyła
my li, ale równie tworzy omamy. Morgarel powiedział, e tym razem jego moc
zdaje si odbija od zimnego, niewidzialnego muru, otaczaj cego samochód.
Kobieta i m czyzna nie ustawili adnych innych urz dze stra niczych i nie
mieli psów. Najpewniej s dzili, e nic takiego nie b dzie potrzebne, gdy spali w
długim poje dzie, którym podró owali. Ale takie lekcewa enie pot gi Królowej
nie mo e by tolerowane, nieprawda ?
Metal połyskiwał delikatnie w wietle ich ogniska. Usiedli po obu stronach
ognia, owini ci w palta dla ochrony przed chłodem, który nagiemu Pasterzowi
Mgły wydawał si łagodny. M czyzna pił dym. Kobieta patrzyła nieruchomo w
17
zmierzch, który jej o lepianym płomieniami oczom musiał si wydawa gł bok
ciemno ci . Ta cz ca po wiata wyra nie wydobywała z mroku jej sylwetk . Tak,
s dz c z opowie ci Ayocha, ona była matk tego nowego malca.
Ayoch równie chciał z nimi pój , ale Cudowna zabroniła. Puki s za mało
wytrwałe jak na potrzeby takich misji.
M czyzna poci gn ł fajk . Jego policzki cofn ły si przez to w cie , podczas
gdy na czole i nosie migotało wiatło. Wygl dał niepokoj co podobnie do
brzytwodzioba, który ma wła nie run na ofiar .
- Nie, powtarzam ci jeszcze raz, Barbro, nie mam adnych teorii - mówił. -
Kiedy ilo faktów jest niewystarczaj ca, teoretyzowanie jest mieszne w
najlepszym przypadku, a sprowadzaj ce na manowce w najgorszym.
- Jednak masz chyba jaki plan, co , czym si kierujesz - powiedziała. Było
oczywiste, e ju wcze niej niejednokrotnie to roztrz sali. aden Mieszkaniec nie
byłby tak natarczywy jak ona ani tak cierpliwy jak on. - Te instrumenty, które
zapakowałe , ten generator, który ci gle utrzymujesz w ruchu...
- Mam jedn czy dwie hipotezy robocze i one mi podpowiedziały, jakie
wyposa enie powinienem zabra .
- Dlaczego mi nie powiesz, co to za hipotezy?
- Z nich samych wynika, e obecnie to by było niewskazane. Ci gle jeszcze
szukam po omacku drogi w labiryncie. Ale nie miałem okazji poskłada
wszystkiego w cało . W rzeczywisto ci naprawd zabezpieczeni jeste my tylko
przed tak zwanym wpływem telepatycznym...
- Co? - Niemal podskoczyła. - Chcesz powiedzie ... te legendy, ze oni potrafi
równie czyta my li... - Słowa zamarły jej na ustach, wzrok przeszukał ciemno
poza jego ramionami.
M czyzna pochylił si do przodu. Ton jego głosu stał si mi kki i
przekonuj cy.
- Barbro, zam czasz si , rozdzierasz rany. To wcale nie pomo e Jimmiemu,
je li yje. Tym bardziej e mo esz by jeszcze bardzo potrzebna, pó niej. Mamy
przed sob dług w drówk , wi c lepiej we si w gar .
Skin ła szybko głow i zagryzła na moment warg . Potem odpowiedziała:
- Próbuj .
U miechn ł si , nie wyjmuj c fajki z ust.
- My l , e ci si uda. Nie robisz na mnie wra enia strace ca ani j czyduszy
czy te kogo napawaj cego si swym nieszcz ciem.
Jej dło opadła ku kolbie pistoletu przy pasie. Głos si zmienił, wydobywała
go z gardła jak nó z pochwy:
- Kiedy ich znajdziemy, dowiedz si , jaka jestem. Jacy s ludzie.
- Gniew tak e pow ci gnij - nalegał m czyzna. - Nie sta nas na emocje.
Przecie Zewn trzni, je eli rzeczywi cie istniej , jak to tymczasowo zakładam,
walcz o swoje domy. - I po krótkiej przerwie dodał: - Chciałbym wierzy , e
gdyby pierwsi zwiadowcy znale li tu inteligentnych tubylców, kolonizacja
Rolanda nie zostałaby podj ta. Ale teraz jest ju za pó no. Nie mo emy tego
cofn , nawet gdyby my chcieli. To walka do ko ca, z wrogiem tak zr cznym, e
udało mu si ukry przed nami nawet fakt, e wypowiedział nam wojn .
- A zrobił to? Przecie podkradanie si , przypadkowe porywanie dzieci...
18
- To cz mojej hipotezy. Podejrzewam, e to wcale nie jest zwykłe n kanie
nas, to cz taktyki, stosowanej w zatrwa aj co subtelnej grze strategicznej.
Ogie trzaskał i sypał iskrami. M czyzna palił przez chwil w zamy leniu, a
potem ci gn ł dalej:
- Wtedy w Przystani Bo ego Narodzenia, a potem w Portolondonie, gdy
musiała na mnie czeka , nie chciałem rozbudza w tobie zbytnich nadziei ani te
niepotrzebnie ci ekscytowa . Pó niej byli my zaj ci upewnianiem si , ze Jimmy
został uprowadzony na wi ksz odległo od obozu, ni zdołałby przej o
własnych siłach, wi c dopiero teraz mog ci powiedzie , jak starannie
przestudiowałem dost pne materiały na temat... Dawnego Ludu. Robiłem to
przede wszystkim z my l o weryfikacji i wyeliminowaniu ka dej wyobra alnej
mo liwo ci, bez wzgl du na jej absurdalno . Nie oczekiwałem innego ko cowego
wyniku ni negatywny. Przejrzałem jednak wszystko: relikty, analizy, opowie ci,
dziennikarskie podsumowania, monografie. Rozmawiałem z b d cymi akurat w
mie cie pionierami i z t garstk naukowców, która interesowała si tym
zagadnieniem. Ja si szybko ucz . Pochlebiam sobie, e stałem si ekspertem nie
gorszym ni ka dy inny - chocia Bóg jeden wie, e nie ma tu wła ciwie od czego
by ekspertem. Jestem stosunkowo obcy na Rolandzie i by mo e dzi ki temu
spojrzałem na ten problem wie ymi oczyma, i zauwa yłem w nim pewne
prawidłowo ci.
Je eli aborygeni wymarli, dlaczego tak niewiele po sobie zostawili? Arktyka
nie jest znów taka ogromna i stanowi doskonał kolebk dla rolandyjskiego ycia.
Powinna była sta si podstaw istnienia populacji, której pozostało ci
gromadziły si przez tysi clecia. Czytałem, e na Ziemi znaleziono, bardziej
przypadkowo ni na skutek bada archeologicznych, dosłownie dziesi tki tysi cy
paleolitycznych toporków.
No i wła nie - kontynuował. - Przypu my, e relikty i skamieniało ci zostały
wiadomie usuni te w czasie, który upłyn ł mi dzy wizyt ostatniej grupy
zwiadowczej a przybyciem pierwszych osadników. Pewne potwierdzenie tej
hipotezy znalazłem w dziennikach pierwszych badaczy Rolanda. Byli zbyt zaj ci
sprawdzaniem, czy planeta nadaje si do zamieszkania, by sporz dza katalogi
pomników prymitywu. Jednak e pewne ich zapiski wiadcz o tym, ze widzieli
znacznie wi cej ni grupy, które przybyły po nich. Przypu my, ze to, co jednak
znale li my, owi zacieracze ladów po prostu przeoczyli b d si do tego nie
dobrali. wiadczy to o skomplikowanej umysłowo ci, o zdolno ci do my lenia w
kategoriach długoterminowych, prawda? A to z kolei dowodzi, e Dawny Lud to
nie byli zwykli my liwi i neolityczni rolnicy.
- A jednak nikt nigdy nie widział budynków czy maszyn ani w ogóle niczego
takiego - sprzeciwiła si Barbro.
- Nie. Najprawdopodobniej tubylcy nie przeszli przez nasz metalurgiczno-
przemysłowy rodzaj ewolucji. Potrafi wyobrazi sobie inne, alternatywne drogi
rozwoju. Ich w pełni dojrzała cywilizacja mogła wzi pocz tek od nauk i
technologii biologicznych - rozpocz od nich, a nie na nich ko czy . Mogła
rozwija potencjał tkwi cy w systemie nerwowym, a u nich mo e by on wi kszy
ni u człowieka. Wiesz chyba, e równie my w pewnym stopniu posiadamy te
zdolno ci. Na przykład ró d karz rzeczywi cie wyczuwa zmiany lokalnego pola
19
magnetycznego, spowodowane ciekami wodnymi. Jednak w nas te moce s
szalenie rzadkie i niestałe. Skierowali my wi c sw uwag w mn stron . Komu
potrzebna jest, powiedzmy, telepatia, je eli ma pod r k wizjofon? Dawny Lud
mógł to widzie zupełnie inaczej. Wytwory ich cywilizacji mogły i dalej mog by
dla nas ludzi nierozpoznawalne.
- Jednak przecie nie musieli si przed nami ukrywa - powiedziała Barbro. -
Dlaczego si nie ujawnili?
- Mog sobie wyobrazi dowoln ilo powodów. Na przykład, ju wcze niej w
swej historii mieli złe do wiadczenia z go mi z kosmosu. Nasza rasa nie jest
jedyn , która ma statki mi dzygwiezdne. Jednak e, jak ju powiedziałem, nie
mam zwyczaju teoretyzowa bez pokrycia w faktach. Wystarczy, e stwierdzimy,
i Dawny Lud, je eli istnieje, jest dla nas obcy.
- Jak na posiadacza tak logicznego umysłu, nici wniosków, które snujesz, s
bardzo cieniutkie.
- Przyznałem przecie , e to wszystko prowizorka. - Mru c oczy popatrzył na
ni poprzez zasłon dymu z ogniska. - Przyszła do mnie, Barbro, utrzymuj c
wbrew temu, co twierdziły czynniki oficjalne, e twój syn został porwany. Ale ta
twoja historia o porywaj cej dzieci sekcie jest wr cz mieszna. Dlaczego wi c tak
ci ko ci uzna , e niehumanoidy istniej ?
- I to mimo tego, e od ich istnienia zale y ycie Jimmiego - westchn ła. -
Wiem. - Wzruszyła ramionami. - By mo e po prostu nie mam na to do odwagi.
- Dotychczas nie powiedziałem niczego, co nie było ju przedmiotem
spekulacji w ró nych publikacjach. Dyskredytuj cych spekulacji, to prawda.
Przez sto lat nikomu nie udało si znale niepodwa alnego dowodu na to, e
Zewn trzni s czym wi cej ni tylko przes dem. Mimo to kilku ludzi odwa yło
si stwierdzi , ze jest co najmniej prawdopodobne, i na nie zbadanych
dotychczas obszarach yj inteligentni tubylcy.
- Wiem - powtórzyła. - Nie wiem jednak, co spowodowało, ze tak nagle
zacz łe bra te argumenty powa nie.
- No có , gdy zmusiła mnie do my lenia nad tym, zrozumiałem, e
rolandyjscy pionierzy nie s całkowicie izolowanymi redniowiecznymi chłopami.
Maj ksi ki, ł czno telekomunikacyjn , narz dzia elektryczne, pojazdy
mechaniczne, a przede wszystkim dysponuj nowoczesnym, opartym na
solidnych naukowych podstawach wykształceniem. Dlaczego mieliby w takim
razie ulega przes dom? Musi by jaka tego przyczyna. - Przerwał. - Lepiej
b dzie, je li ju nic wi cej nie powiem. W swoich teoriach posuwam si jeszcze
dalej, ale je li s one słuszne, niebezpiecznie jest gło no je wypowiada .
Mi nie Pasterza Mgły st ały. W szablodziobej głowie czaiło si
niebezpiecze stwo, to pewne. Nosz ca Wieniec musi zosta ostrze ona. Przez
chwil zastanawiał si nad tym, czy nie wezwa Nagrima, z by zabił tych dwoje.
Je eli nikor skoczyłby na nich dostatecznie szybko, ich bro palna nie na wiele by
si zdała. Jednak nie. Mogli zostawi jak wiadomo w domu lub... Znowu
nastawił uszu. Rozmowa zeszła na inne tematy. Barbro mruczała: "...to dlaczego
zostałe na Rolandzie?"
M czyzna u miechn ł si w swój ponury sposób.
20
- No có , ycie na Beowulfie nie stanowiło ju dla mnie wyzwania. Heorot jest
lub był - przecie upłyn ły ju dziesi ciolecia - g sto zaludniony, sprawnie
zorganizowany, zuniformizowany i miertelnie nudny. Stało si tak cz ciowo
dlatego, e istniał zawór bezpiecze stwa - nizinne pogranicze, na które uciekali
niezadowoleni. Ja jednak nie miałem dostatecznie du ej tolerancji na dwutlenek
w gla, bym mógł tam w dole normalnie y . Przygotowywano ekspedycj maj c
odwiedzi kilka skolonizowanych wiatów, szczególnie tych, które nie miały
dostatecznego wyposa enia, eby utrzymywa wi laserow . Przypominasz sobie
jej oficjalny cel, zadeklarowany po przybyciu tutaj - poszukiwanie nowych idei
dla sztuki, nauk cisłych, socjologii, filozofii. Wszystkiego, co mo e si przyda .
Obawiam si , e na Rolandzie znale li niewiele rzeczy, które były przydatne dla
Beowulfa. Ja jednak, który fuksem dostałem si na ten statek, dostrzegłem w tym
wiecie perspektywy dla siebie i postanowiłem tutaj zało y swój dom.
- Czy na Beowulfie te byłe detektywem?
- Tak, w oficjalnej policji. To jest tradycyjne zaj cie w naszej rodzinie.
By mo e wzi ło si to z krwi Czirokezów, je li ta nazwa co ci mówi, płyn cej
w naszych yłach. Utrzymywali my równie , e jeste my potomkami jednego z
pierwszych zarejestrowanych prywatnych detektywów, jeszcze z Ziemi, sprzed
lotów kosmicznych. Bez wzgl du na to, ile w tym było prawdy, stwierdziłem, e
ten detektyw jest u ytecznym modelem. Wiesz, archetypem... - M czyzna
zamilkł. W jego rysach odbił si niepokój. - Lepiej chod my spa - powiedział. -
Rano czeka nas długa droga.
Kobieta omiotła wzrokiem ciemno .
- Tutaj nie ma ranków.
Udali si na spoczynek. Pasterz Mgły podniósł si i ostro n gimnastyk
przywrócił sprawno swym mi niom. Przed powrotem do Siostry Lyrth
zaryzykował spojrzenie przez szyb pojazdu. Koje były przygotowane, jedna przy
drugiej, i ludzie w nich le eli. Jednak m czyzna nie dotykał kobiety, chocia
miała atrakcyjne ciało, nic te si mi dzy nimi nie zdarzyło, co by sugerowało, e
ma zamiar to zrobi .
Okropno , ludzie. Zimni, podobni trupom, i oni maj opanowa ten pi kny,
dziki wiat? Pasterz Mgły splun ł z niesmakiem. To si nie uda. Ta, która panuje,
obiecała.
Ziemie Williama Ironsa były niezmiernie rozległe. Musiały by , gdy chc c
utrzyma siebie, swoj rodzin i zwierz ta przy pomocy lokalnych zbó , których
uprawa opanowana była jeszcze ci gle w niewielkim stopniu, potrzebował wło ci
i cie magnackich. Latem, a tak e w cieplarni hodował równie kilka gatunków
ziemskich ro lin. Ale to był luksus. Prawdziwy podbój Arktyki opierał si na
sianie z yerby, drewnie bathyrhizy, na pericoupie i glycophyllonie. A gdy rynek
rozrósł si wraz ze wzrostem populacji i przemysłu, tak e na chalcanthemum dla
miejskich kwiaciarzy i skórek bezdomników, hodowanych w klatkach, dla
miejskich ku nierzy.
Jednak ten podbój miał si ostatecznie dokona w przyszło ci, której Irons nie
spodziewał si do y . Sherrinford zastanawiał si , czy według Ironsa ktokolwiek
jej do yje.
21
Pokój był jasny i ciepły. Na kominku trzaskała wesoło . wiatło fluoropaneli
odbijało si od powierzchni r cznie rze bionych skrzy , krzeseł i stołów, od
kolorowych draperii i ustawionych na półkach naczy . Pionier siedział mocno w
swym wysokim krze le, zgrzebnie ubrany, z brod spływaj c na piersi. Jego
ona i córki przyniosły dla niego, dla go ci i dla jego synów kaw , której aromat
zmieszał si z zalegaj cymi w powietrzu zapachami pozostałymi po obfitym
obiedzie.
Na zewn trz hulał wicher, waliły pioruny, deszcz dudnił o dach i ciany i
strugami spływał w dół, by wi si w ród bruku podwórza. Szopy i stodoły
przykucn ły na tle ogromu ciemniej cego za nimi. Drzewa j czały; czy by to echo
zło liwego miechu przebito si przez ryk strwo onej krowy? Fala gradu uderzyła
w dachówki jak setki pukaj cych palców.
Teraz czujesz wyra nie, jak daleko s twoi s siedzi - pomy lał Sherrinford. -
A mimo tego s to ludzie, których widujesz najcz ciej - na ekranie wizjofonu,
przy okazji załatwiania codziennych interesów (wtedy gdy burze słoneczne nie
zmieniaj ich głosów w bełkot, a ich twarzy w chaos), albo ywych, przy okazji
przyj , plotek i intryg, na lubach we własnym gronie, i w ko cu to b d ludzie,
którzy ci pochowaj . wiatła nadbrze nych miast le niesko czenie dalej.
William Irons był silnym człowiekiem. Jednak gdy teraz przemówił, w jego
głosie pobrzmiewał strach.
- Wy naprawd idziecie przez Urwisko Trolli?
- Ma pan na my li Uskok Hansteina? - powiedział Sherrinford i było to
bardziej wyzwanie ni pytanie.
- aden pionier nie nazywa tego inaczej ni Urwisko Trolli - powiedziała
Barbro.
Jak mogła si odrodzi tego typu nazwa, lata wietlne i stulecia od ziemskich
Wieków Ciemnoty?
- My liwi, traperzy, poszukiwacze kruszców - pogranicznicy, jak ich
nazywacie - wyprawiaj si w te góry - stwierdził Sherrinford.
- W pewne ich cz ci - powiedział Irons. - Wolno to robi , według umowy
zawartej kiedy mi dzy Królow a człowiekiem, gdy człowiek pomógł Jasiowi-
spod-wzgórza, którego zranił szatan. Gdzie ro nie plumablanca, tam ludzie mog
chodzi , pod warunkiem, e zostawi swoje rzeczy na kamieniach-ołtarzach jako
zapłat za to, co stamt d zabior . Gdzie indziej... - jedna z pi ci zacisn ła si na
oparciu fotela, potem znów rozlu niła - niem drze jest chodzi .
- A jednak ludzie tam chodzili, prawda?
- O, tak. I niektórzy wrócili cało, przynajmniej tak si mówi, chocia
słyszałem, e potem ju nigdy nie byli szcz liwi. A inni nie wrócili, znikn li. A
niektórzy z tych, co wrócili, pletli o cudach i strachach i zostali półgłówkami do
ko ca swych dni. Mało komu dane było długo popisywa si odwag , łama
umow i narusza granice. - Irons spojrzał na Barbro niemal z gro b w oczach.
Jego kobieta i dzieci spojrzeli podobnie, nagle znieruchomiali. Wiatr gwizdał za
cianami i stukał osłonami przeciwburzowymi. - Wy te nie b d cie głupi.
- Mam powody s dzi , e tam jest mój syn - odpowiedziała Barbro.
- Tak, tak, mówiła pani. Przykro mi. Mo e co dałoby si zrobi . Nie wiem co,
ale ch tnie, och, zło yłbym tej zimy podwójn ofiar na Kurhanie Unvara i
22
modlitw , wyci t krzemiennym no em w darni. Mo e go zwróc . - Irons
westchn ł. - Jednak jak pami si ga, nigdy tego nie zrobili. Ale chłopakowi mógł
przypa gorszy los w .udziale. Czasem ich widywałem, jak gnali w ród
zmierzchu na złamanie karku. Wydawali si szcz liwsi ni my. Mo e to adna
przysługa zabiera chłopca z powrotem do domu.
- Jak w pie ni o Arvidzie - powiedziała jego ona. Irons skin ł głow .
- Aha. I w innych.
- Co to za pie ? - spytał Sherrinford.
Dotkliwiej ni przedtem poczuł, e jest tu obcy. Był dzieckiem miast i techniki,
a przede wszystkim dzieckiem sceptycznego umysłu. Ta rodzina wierzyła. Z
niepokojem dostrzegł w powolnym skinieniu głowy Barbro co wi cej ni tylko
cie ich wiary.
- Mamy tak sam ballad na Ziemi Olgi Ivanoff - powiedziała, a jej głos był
mniej spokojny ni słowa. - To jedna z tradycyjnych pie ni, piewanych w czasie
ta ca w kole na ł ce. Nikt nie wie, kto je skomponował.
- Zauwa yłam multilir w pani baga u, pani Cullen - powiedziała ona
Ironsa. Najwyra niej chciała zmieni temat, zako czy gro c wybuchem
rozmow o wyprawie, która stanowiła wyzwanie dla Dawnego Ludu. Pie ni
mogły w tym pomóc. - Czy zechciałaby nam pani za piewa ?
Barbro, blada i niespokojna, potrz sn ła głow . Najstarszy z chłopców
powiedział szybko:
- No có , to ja mog , je li go cie zechc posłucha .
- Z przyjemno ci , dzi kuj . - Sherrinford oparł si wygodnie i zacz ł nabija
fajk . Je li nie wynikn łoby to spontanicznie, sam doprowadziłby do podobnego
zako czenia tej rozmowy.
W przeszło ci nie miał motywacji do studiów nad folklorem bezdro y, i odk d
Barbro przyszła do niego ze swym kłopotem, udało mu si przeczyta zaledwie
nieliczne wzmianki na ten temat. Jednak coraz bardziej nabierał przekonania, e
musi dokładnie zrozumie - nie przez studia etnograficzne, ale przez zrozumienie
instynktowne, wczucie si - wzajemne stosunki mi dzy mieszka cami
rolandyjskich pograniczy a istotami, które ich nawiedzały.
Nast piła krz tanina, przestawianie-krzeseł, sadowienie si ; fili anki zostały
znów napełnione kaw , zaproponowano brandy.
- Ostatnia linijka jest refrenem - wyja nił chłopak. - Wszyscy si wł czaj ,
dobrze?
On równie wyra nie miał nadziej rozładowa w ten sposób napi cie.
Katharsis przez muzyk ? - zastanowił si Sherrinford. - Nie, raczej egzorcyzm.
Jedna z dziewcz t uderzyła w struny gitary. Chłopiec piewał w takt melodii
przebijaj cej si przez hałas burzy.
Do domu wracał Arvid,
W ród wzgórz szlak jego biegi,
Przez cienie trz solisci.
Wzdłu brzegów rw cych rzek.
Pod cierniowcem taniec si wije.
Wiatr nocy szeptał wokół,
23
Zapachy kwiatów nios c.
Ksi yce stały nad nim,
Wzgórza błyszczały ros .
Pod cierniowcem taniec si wije.
I marz c o kobiecie,
Co w sło cu go czekała,
Stan ł ol niony zorz
I dusza w nim załkała.
Pod cierniowcem taniec si wije.
Bo przed nim, przy kurhanie.
Co w niebo wznosił ziemi
Blask złoty, kryształowy -
Zewn trznych w ta cu plemi .
Pod cierniowcem taniec si wije.
'Zewn trznych ta czy plemi
Płomieniem, wiatrem, t cz ,
Przy mro nych d wi kach harfy.
I nigdy si nie zm cz .
Pod cierniowcem taniec si wije.
Podeszła do Arvida
Ze wiatłem gwiazd we wzroku.
Ta cz cych zostawiaj c.
Pani Powietrza i Mroku.
Pod cierniowcem taniec si wije.
Z miło ci , strachem, blaskiem
W jej nie miertelnym oku
Rzekła cicho do niego...
- Nie - Barbro zerwała si z krzesła. Pi ci miała zaci ni te, po policzkach
płyn ły jej łzy. - Nie mo ecie... udawa , e oni s tacy... te stwory, które ukradły
Jimmiego!
Uciekła z pokoju na gór , do go cinnej sypialni.
Jednak sama doko czyła t pie . Było to niemal siedemdziesi t godzin
pó niej, w obozie w ród urwisk, gdzie nawet pogranicznicy nie o mielali si
zapuszcza .
Niewiele ju słów zamienili z rodzin Ironsów po tym, jak oboje odrzucili
wielokrotnie powtarzane pro by o zostawienie zakazanej krainy w spokoju.
Milczeli te przez pierwsze godziny swej podró y na północ. Jednak powoli udało
mu si j skłoni , by opowiedziała mu o swym yciu. Po chwili, pogr ona we
wspomnieniach o rodzinnym domu, s siadach, niemal zapomniała o rozpaczy.
Wreszcie spostrzegła, e on, pod sw profesjonaln mask , jest smakoszem,
wielbicielem opery i e docenia jej kobieco . Zauwa yła, e i ona potrafi si
jeszcze mia i odnajdowa pi kno w dzikim krajobrazie wokół nich. Niemal z
poczuciem winy zdała sobie spraw , e ycie niesie wi cej nadziei ni tylko ta na
odzyskanie syna, którego dał jej Tim.
24
- Ostatecznie utwierdziłem si w przekonaniu, e on yje - powiedział
detektyw. Spowa niał. - Prawd mówi c zaczynam ałowa , e zabrałem ci ze
sob . My lałem, e ta wyprawa b dzie zwykłym zbieraniem faktów, a chyba
przeradza si w co znacznie powa niejszego. Je eli to ywe istoty ukradły
Jimmiego, spotkanie z nimi mo e si okaza naprawd niebezpieczne.
Powinienem chyba zawróci ku najbli szemu gospodarstwu i wezwa samolot,
aby ci st d zabrał.
- Kaktus mi na dłoni wyro nie, jak to zrobisz - odpowiedziała. - Potrzebny ci
jest kto , kto zna panuj ce na bezdro ach warunki. A ja jestem w tej roli lepsza
ni ktokolwiek inny.
- Hmmm... Wi załoby si to równie ze znaczn strat czasu, prawda? A poza
tym nawi zanie ł czno ci z jakimkolwiek lotniskiem mo liwe b dzie dopiero po
uspokojeniu si obecnego wybuchu promieniowania.
Nast pnej "nocy" rozpakował i zamontował reszt swego sprz tu. Niektóre
przedmioty, jak detektor termiczny, udało jej si rozpozna . Inne, zmontowane
pod jego nadzorem kopie nowoczesnych urz dze z Beowulfa, były jej zupełnie
nieznane. Niewiele na ich temat powiedział.
- Wyja niłem ci ju , e istoty, których szukamy, mog posiada zdolno ci
telepatyczne - dodał tonem usprawiedliwienia. Jej oczy rozszerzyły si .
- Chcesz powiedzie , e Królowa i jej poddani naprawd mog czyta my li?
- To jeden z powodów przera enia, jakie budzi legenda o nich, prawda? W
rzeczywisto ci w tym zjawisku nie ma nic nadnaturalnego. Było ono badane i
zupełnie nie le opisane ju wieki temu, na Ziemi. Przypuszczam, e te opisy
znajduj si w ród naukowych mikrofilmów w Przystani Bo ego Narodzenia.
Wy, rolandyjczycy, nie mieli cie po prostu okazji ich odszuka , podobnie jak nie
mieli cie jeszcze okazji przestudiowa zasad budowy przeka ników falowych czy
statków kosmicznych.
- No wi c jak ta telepatia działa?
Sherrinford zauwa ył, e pytanie zostało zadane w równym stopniu dla
podniesienia si na duchu, co z ciekawo ci. Odpowiedział wi c rozmy lnie sucho i
konkretnie:
- Organizm generuje niezmiernie długofalowe promieniowanie, które
teoretycznie mo e by modulowane przez system nerwowy. Niewielka moc tych
sygnałów oraz ich niska zdolno do przenoszenia informacji powoduj , e w
praktyce s one ulotne, trudne do wychwycenia i poddania pomiarom. Nasi
praludzcy przodkowie oparli si na bardziej niezawodnych zmysłach, jak słuch i
wzrok. Ta emanacja telepatyczna, któr w tej chwili wysyłamy, jest w najlepszym
razie szcz tkowa.
Ekspedycje badawcze natkn ły si jednak na pozaziemskie gatunki, które
lepiej przystosowały si do swych konkretnych rodowisk wła nie poprzez
rozwini cie tych zdolno ci. W ród tych gatunków znajduj si zapewne równie
takie, które stosunkowo rzadko poddaj si bezpo redniemu napromieniowaniu
słonecznemu - w rzeczywisto ci kryj si przed wiatłem dnia. Mogłyby one
rozwin zdolno ci telepatyczne w takim stopniu, e byłyby w stanie
wychwytywa z niewielkich odległo ci nawet tak słab emisj jak ludzka i
25
zmusza nasz prymitywny aparat odbiorczy do reagowania, zgodnego z tym, co
same przesyłaj .
- To by wiele tłumaczyło, prawda? - powiedziała Barbro cicho.
- Osłoniłem nasz samochód polem zagłuszaj cym - poinformował j
Sherrinford - jednak si ga ono tylko kilka metrów poza karoseri . Gdyby
znalazła si poza osłon , a w pobli u byłby jaki ich zwiadowca, mógłby odczyta
twoje my li. A je liby dokładnie wiedziała, co mam zamiar zrobi , mogliby
zosta w ten sposób ostrze eni. Ja mam dobrze wytrenowan pod wiadomo ,
która czuwa, bym my lał o tym po francusku, kiedy jestem na zewn trz.
Przesyłane my li musz mie okre lon struktur , aby były zrozumiane, a
struktura j zyka francuskiego wystarczaj co si ró ni od struktury angielskiego.
A poniewa angielski jest jedynym j zykiem u ywanym tutaj przez ludzi. Dawny
Lud na pewno nauczył si wła nie angielskiego.
Skin ła głow . Wyło ył jej swój ogólny plan, który był na tyle oczywisty, e i
tak nie mo na go było ukry . Główna trudno polegała na nawi zaniu kontaktu
z obcymi, oczywi cie o ile oni istnieli. Dotychczas byli widywani tylko przez
jednego lub najwy ej kilku traperów naraz, i to do rzadko. Niew tpliwie
pomagała im w tym zdolno wywoływania halucynacji. Trzymaliby si z daleka
od ka dej du ej, prawdopodobnie nie daj cej si obj kontrol ekspedycji, jaka
trafiłaby na ich terytorium. Jednak dwoje ludzi, którzy odwa yli si naruszy
wszelkie zakazy, nie powinno wyda im si na tyle powa nym zagro eniem, eby
ich mieli unika . A... to b dzie pierwsza grupa, która nie tylko działa z
zało eniem, e Zewn trzni istniej , ale równie jest wyposa ona w wytwory
nowoczesnej, innoplanetarnej techniki policyjnej.
W tym obozowisku nic si nie zdarzyło. Sherrinford powiedział, e wcale nie
oczekiwał, i co si zdarzy. Tutaj, tak blisko osad ludzkich. Dawny Lud wydawał
si szczególnie ostro ny. W swej własnej krainie pewnie b d odwa niejsi.
W ci gu nast pnej "nocy" ich pojazd wjechał do gł boko w t krain . Na
jakiej ł ce Sherrinford wył czył silniki i pojazd opadł na ziemi . Cisza napłyn ła
ku nim jak fala.
Wyszli na zewn trz. Ona ugotowała na promienniku posiłek, podczas gdy on
zbierał drewno na ognisko, przy którym pó niej b d mogli si ogrza . Od czasu
do czasu spogl dał na przegub r ki - lecz nie na zegarek. Zamiast zegarka nosił
na przegubie niewielki przyrz d, kontroluj cy drog radiow wszystko, co było
zarejestrowane przez instrumenty w samochodzie.
Kto mógłby tutaj potrzebowa zegarka?
Konstelacje powoli obracały si poza połyskuj c zorz . Ksi yc Alde stał
ponad o nie onym szczytem, zalewaj c go srebrem. Reszt gór krył tłocz cy si
wokół las. Drzewa w nim był to głównie trz soli i pierzastoblada plumablanca,
jak duch bielej ca w ród cieni. Kilka cierniowców płomiennych jarzyło si jak
grona przy mionych latarni. Poszycie było ci kie i słodko pachniało. Poprzez
bł kitny półmrok widziało si zaskakuj co daleko. Gdzie w pobli u zaszemrał
strumyk i ptak zagwizdał głosem fletu.
- Pi knie tutaj - powiedział Sherrinford. Wstali ju od kolacji, lecz jeszcze nie
zd yli rozpali ogniska ani usi
ponownie.
26
- Ale obco - równie cicho odpowiedziała Barbro. - Zastanawiam si , czy ten
wiat jest rzeczywi cie dla nas. Czy mo emy mie nadziej , e go posi dziemy.
Ustnikiem fajki wskazał gwiazdy.
- Człowiek dotarł do dziwniejszych miejsc ni to.
- Naprawd ? Ja... och, to pewnie lady mego dzieci stwa na bezdro ach, ale
wiesz, kiedy widz nad sob gwiazdy, wiec ce tak jasno, nie mog o nich my le
jak o kulach gazu, których energia została zmierzona i opisana, których planety
deptały najzwyklejsze stopy. Nie, one s małe i zimne, i magiczne. Nasze ycie jest
z nimi zwi zane. A gdy umieramy, szepcz do nas w naszych grobach. - Barbro
spu ciła wzrok. - Zdaj sobie spraw , e to idiotyzm.
Widziała poprzez zmierzch jego t ej c twarz.
- Wcale nie - powiedział. - Z punktu widzenia emocji wi kszym idiotyzmem
mo e by fizyka. W ko cu, jak s dz , po ilu pokoleniach my l pod y za emocj .
W gł bi duszy człowiek wcale nie jest racjonalist . Mo e przesta wierzy w
teorie naukowe, je li przestan mu si one wydawa wła ciwe. - Zamilkł na
chwil . - Ta ballada, która nie została doko czona w domu Ironsów ... -
powiedział nie patrz c na ni . - Dlaczego ona tak na ciebie podziałała?
- Nie mogłam dłu ej słucha , jak si ich gloryfikuje. Tak to w ka dym razie
wygl dało. Przepraszam za zamieszanie.
- Przypuszczam, e ta pie jest typowym przykładem pewnego rodzaju
ballad.
- No có , nigdy mi nie przyszło do głowy, z by je klasyfikowa . Etnografia jest
czym , na co nie mamy na Rolandzie czasu, a wła ciwie, co jest bli sze prawdy,
nawet nie pomy leli my, przy tym nawale innych zada , aby si ni zaj . Jednak
teraz, gdy o tym wspomniałe , tak, to zaskakuj ce, jak wiele pie ni i przekazów
zawiera motyw Arvida.
- Czy odwa yłaby si wyrecytowa t ballad do ko ca? Wysiłkiem woli
zmusiła si do miechu.
- Mog zrobi nawet wi cej, je li tego chcesz. Przynios multilir i za piewam.
Opuszczała jednak hipnotyczny refren, poza ostatni zwrotk . Sherrinford
patrzył na ni , jak stoi na tle ksi yca i zorzy.
Rzekła cicho do niego
Pani Powietrza i Mroku:
"Odpocznij ju , Arvidzie,
Przyjmie ci nasze plemi ,
Nie musisz by człowiekiem,
Zbyt ci kie jest to brzemi ".
Odwa y/ si powiedzie :
"Ucieka od was musz ,
W mym domu czeka dziewka,
Co mi odda/a dusz .
Czekaj te druhowie
I pracy moc została,
Bo kim e byłby Arvid
Nie trudz c swego ciała.
27
Wi c u yj swojej magii.
Niech si kamieniem stan .
Twój gniew mnie mo e zabi ,
Lecz wolnym pozostan ".
Stała, spowita w pi kno
I strach, i blask północy,
Pani Powietrza i Mroku.
I musiał spu ci oczy.
A potem si za miała
I wzgard głos jej brzmiał.
"Nie musz rzuca czarów,
By odt d zawsze łkał.
Do domu wrócisz z niczym
Oprócz dr cz cych wspomnie
O wietrze i muzyce,
O nocy, mgle i o mnie.
Pójd za tob wsz dzie,
Dzie ka dy za mi cieniem
I le e z tob b d ,
Gdy zmorzy ci znu enie.
Ból nagły d gnie ci w serce
I płaka b dziesz w głos,
Gdy wspomnisz, jaki jest,
A jaki mógł by los.
Sw t p , głupi on
Co noc w ramiona bierz.
Do domu wracaj, Arvid,
Człowiekiem b d , jak chcesz!"
Ze miechem, migotaniem
Zewn trznych taniec znikł,
Samotny został Arvid
I łkał po blady wit.
Pod cierniowcem taniec si wije.
Odło yła lir na bok. Li cie zaszemrały, poruszone wiatrem. Po długim
milczeniu Sherrinford zapytał:
- I takie opowie ci s cz ci ycia ka dego mieszka ca bezdro y?
- No có , chyba tak - odpowiedziała. - Jednak nie wszystkie s pełne istot
nadprzyrodzonych. Niektóre opowiadaj o bohaterstwie i miło ci. Tradycyjne
tematy.
- S dz , e wasz folklor nie narodził si tak po prostu, sam z siebie -
powiedział powa nym głosem. - Wiele z waszych pie ni i opowie ci, jak mi si
zdaje, nie zostało uło onych przez istoty ludzkie.
Zamkn ł gwałtownie usta i ju nic wi cej na ten temat nie powiedział.
Wcze niej poszli spa .
28
Kilka godzin pó niej poderwało ich buczenie alarmu.
D wi k nie był gło ny, jednak natychmiast ich. rozbudził. Na wszelki
wypadek spali w ubraniach. Po wiata nieba o wietliła ich przez przezroczysty
dach. Sherrinford zerwał si z koi, wskoczył w buty i przypi ł do pasa kabur z
pistoletem.
- Zostajesz tutaj - rozkazał.
- Co si dzieje? - Puls dudnił jej w skroniach. Rzucił okiem na wska niki
przyrz dów i porównał je z kontrolk na swym przegubie.
- Zwierz ta, trzy sztuki - policzył. - Jednak nie dzikie, które przypadkowo
t dy przechodz . Najwi ksze, ciepłokrwiste s dz c z podczerwieni, trzyma si
troch z tyłu. Nast pne... hmmm, niska temperatura, rozproszona i niestała
emisja, jakby było raczej jakim ... jakim rojem komórek, koordynowanych...
zapachowe...? unosi si w powietrzu, te w pewnej odległo ci. Ale trzecie jest
praktycznie tu przy nas, przemyka si przez krzaki, i jego charakterystyka
wygl da na ludzk .
Widziała, jak dr ał z niecierpliwo ci, ju nie wygl daj c jak profesor.
- Spróbuj go złapa - powiedział. - Gdy b dziemy mieli kogo wypyta ... -
B d gotowa szybko mnie wpu ci z powrotem. Ale sama nie wychod , cokolwiek
si zdarzy, i trzymaj palec na spu cie - podał jej naładowan wielkokalibrow
strzelb .
Przystan ł przy drzwiach, potem otworzył je gwałtownie. Powietrze z
zewn trz wdarło si do rodka, zimne, wilgotne, pełne woni i szmerów. Oliver
równie ju wzeszedł, dziel c niebo z Aldo. Blask obu był nierealnie jaskrawy, a
zorza s czyła si biel i lodowatym bł kitem.
Sherrinford znowu spojrzał na kontrolk na przegubie. Musiała wskazywa
kierunki, wiod ce do tych, którzy stali w ród pstrokatych li ci obserwuj c obóz.
Nagle skoczył przed siebie. Przebiegł obok popiołów ogniska i znikn ł pod
drzewami. R ka Barbro st ała na kolbie broni.
Eksplozja hałasu. Dwie sylwetki, sczepione w walce, wypadły na ł k .
Sherrinford zamkn ł w uchwycie tego drugiego, ni szego, człowieka. W
spływaj cym z góry srebrze i w t czowych pobłyskach Barbro widziała, e był to
m czyzna, nagi, długowłosy, gibki i młody. Walczył z demoniczn zaciekło ci ,
próbuj c u ywa z bów, stóp i długich, zakrzywionych paznokci. Co chwila wył
jak szatan.
W nagłym błysku zrozumienia poj ła, kim on jest: odmie cem, skradzionym
w dzieci stwie i wychowanym przez Dawny Lud. Ten stwór jest istot , w jak
zostałby zamieniony Jimmy...
- Ha! - Sherrinfordowi udało si odwróci przeciwnika i wbi usztywnione
palce w jego splot słoneczny. Chłopak zachłysn ł si powietrzem i zwiotczał.
Detektyw powlókł go w stron samochodu.
Spo ród drzew wynurzył si olbrzym. Sam mógłby by drzewem, czarnym i
pomarszczonym, z czterema s katymi konarami. Ziemia dr ała i huczała pod
jego nogokorzeniami, ochrypły ryk wypełnił niebiosa i czaszki.
Barbro wrzasn ła. Sherrinford błyskawicznie si odwrócił. Wyrwał pistolet z
kabury, strzelił i jeszcze raz strzelił - stłumiony trzask bata w półmroku. Wolne
rami trzymało przeciwnika w mocnym uchwycie. Olbrzymi kształt zachwiał si
29
pod ciosami kuł, odzyskał jednak równowag i znów ruszył naprzód, wolniej,
ostro niej, okr aj c Sherrinforda, eby odci mu drog do samochodu.
Detektyw nie mógł porusza si dostatecznie szybko, by tego unikn . Musiałby
wypu ci swego wi nia - jedynego przewodnika do Jimmiego, na jakiego mogli
liczy ...
Barbro wyskoczyła z samochodu.
- Nie! - krzykn ł Sherrinford. - Na miło bosk , nie wychod ! Potwór
zagrzmiał i wyci gn ł łapy w jej stron . Szarpn ła spust. Odrzut wbił jej kolb w
rami . Kolos okr cił si i upadł. Zdołał jednak jako si d wign i ci ko ruszył
w jej stron . Cofn ła si . Znowu strzeliła, i znowu. Zacharczał. Krew skapywała z
jego cielska i błyszczała olei cie mi dzy kroplami rosy. Odwrócił si i odszedł,
łami c gał zie, w zalegaj c poza drzewami ciemno .
- Schowaj si ! - wrzeszczał Sherrinford. - Jeste poza polem ochronnym!
Nad jej głow przepłyn ła mglisto . Niemal w tej samej chwili zobaczyła na
skraju polany now posta .
- Jimmy! - wrzasn ła.
- Mamo! - Wyci gn ł ku niej r ce. wiatło ksi yców skrzyło si w jego łzach.
Odrzuciła bro i pobiegła ku niemu.
Sherrinford skoczył w pogo . Jimmy cofn ł si w krzaki. Barbro wpadła tam
za nim, mi dzy szponiaste gał zki. Chwil potem została schwytana i uniesiona w
ciemno .
Stoj c nad swym wi niem Sherrinford wzmacniał nat enie fluoro- wiatła,
a las za oknem przestał by widoczny. Chłopak kr cił si niespokojnie pod t
kaskad bezbarwnej jasno ci.
- B dziesz mówił - powiedział m czyzna spokojnie, mimo surowo ci
maluj cej si na jego twarzy.
Chłopiec spojrzał przez zasłon spl tanych włosów. Na jego szcz ce
purpurowiało stłuczenie. W czasie, w którym Sherrinford gonił i utracił kobiet ,
chłopak niemal odzyskał zdolno do ucieczki. Po powrocie detektyw z trudem go
schwytał. Posiłki Zewn trznych mogły nadej w ka dej chwili, nie było wi c
czasu bawi si w uprzejmo ci. Sherrinford uderzył go pi ci i zaci gn ł do
wn trza pojazdu. Teraz chłopak siedział, przywi zany do obrotowego fotela.
Splun ł.
- Mówił z tob , błotniaku? - Jednak pot błyszczał mu na skórze i oczy skakały
niespokojnie po metalu, który był jego wi zieniem.
- Podaj jakie imi , którym mógłbym ci nazywa .
- eby rzucił na mnie czar?
- Moje brzmi Eryk. Je li nie .zostawisz mi wyboru, b d musiał ci nazywa ...
hmmm... Wilkołak.
- Jak? - Zwi zany, mimo e wygl dał tak dziwnie, był podobny do ka dego
chłopca w jego wieku. - A wi c Pasterz Mgły. - piewny akcent w jego angielskim
podkre lał jeszcze zły humor chłopaka. - To tylko znaczenie mego imienia, ale
ono nie brzmi w ten sposób. W ka dym razie takie jest moje mówione imi , adne
inne.
- Aha, imi , które uwa asz za prawdziwe, trzymasz w tajemnicy?
30
- Nie ja. Ona. Ja sam nie wiem, jakie ono jest. Ale Ona zna prawdziwe imiona
wszystkich.
Sherrinford uniósł brwi.
- Ona?
- Ta, która panuje. Niech mi wybaczy, ale nie mog wykona gestu szacunku,
gdy mam zwi zane r ce. Niektórzy naje d cy nazywaj j Królow Powietrza i
Mroku.
- Ach tak! - Sherrinford wydobył fajk i tyto . Cisza wzbierała, gdy j
zapalał. W ko cu powiedział: - Musz przyzna , e Dawni Ludzie mnie
zaskoczyli. Nie spodziewałem si , e w twojej grupie jest istota tak pot na. To,
czego si dotychczas dowiedziałem, wskazywało, e oni oddziałuj na moj ras -
i twoj równie , chłopcze - poprzez kradzie e, podst py i omamy.
Pasterz Mgły skin ł zaczepnie głow .
- Nasza Pani dopiero niedawno stworzyła pierwszych nikorów. Niech pan nie
my li, e ona ma w swym repertuarze tylko ogłupiaj ce sztuczki.
- Nie my l . Jednak porz dna, obleczona w stal kulka te nie le si sprawia,
prawda?
Sherrinford mówił nadal, mi kko, głównie do siebie:
- Ci gle jednak uwa am, e, hmm... nikory - i w ogóle wszystkie wasze
humanoidy - s po to, eby je pokazywa , a nie eby ich u ywa . Moc tworzenia
mira y na pewno jest w du ym stopniu ograniczona, zarówno pod wzgl dem
zasi gu, jak i ilo ci osobników, które j maj . W przeciwnym razie ona nie
musiałaby działa tak powoli i delikatnie. Nawet poza nasz tarcz ochronn
Barbro, moja towarzyszka, mogła si oprze omamowi, mogła pozosta
wiadoma, e to, co zobaczyła, było nierzeczywiste... gdyby tak bardzo nie uległa
emocjom i pragnieniu, gdyby była mniej wzburzona...
Sherrinford otoczył sw głow obłokiem dymu.
- Niewa ne, czego ja do wiadczyłem - powiedział. - Nasze odczucia nie mogły
by takie same. My l , e po prostu wydano nam rozkaz:
"Zobaczcie, jak to, czego najbardziej pragniecie, ucieka przed wami w gł b
lasu". Oczywi cie niedaleko zaszła, zanim nikor j pochwycił, a ja nie mogłem
przecie liczy na to, e uda mi si ich wy ledzi , nie jestem arktyka skim
traperem, a poza tym łatwo by im było zastawi na mnie pułapk . Wróciłem do
ciebie. - I gro niej: - Jeste nici , która mnie zaprowadzi do twej pani.
- My lisz, e ci zaprowadz do Starhaven lub Carheddin, błotniaku? Spróbuj
mnie zmusi !
- Chc ubi z tob interes.
- Podejrzewam, e chce pan czego wi cej - w odpowiedzi Pasterza Mgły kryła
si zaskakuj ca przenikliwo . - Co im pan powie po powrocie do domu?
- Taak, na tym wła nie polega cały problem, prawda? Barbro Cullen i ja nie
jeste my zastraszonymi pionierami. Pochodzimy z miasta. Przywie li my ze sob
sprz t nagrywaj cy. B dziemy pierwszymi lud mi, którzy zło sprawozdanie ze
spotkania z Dawnym Ludem i b dzie ono szczegółowe i wiarygodne. Wywoła
wiele szumu, za którym pójd działania.
31
- Wi c sam pan widzi, e nie boj si mierci - o wiadczył Pasterz Mgły, cho
usta lekko mu dr ały. - Je eli dopuszcz pana do mego ludu i pozwol podda go
pa skim ludzkim praktykom, nie mam po co y .
- Nie bój si na zapas - powiedział Sherrinford. - Ty jeste tylko przyn t .
Usiadł i przygl dał si chłopcu, pozornie chłodny i spokojny. (W rodku
wszystko w nim wyło: Barbro! Barbro!)
- Zastanów si . Twoja Królowa nie mo e pozwoli , bym spokojnie wrócił do
miasta, przyprowadzaj c swego wi nia, i opowiadał o tych, których ona wi zi.
B dzie musiała jako temu zaradzi . Mógłbym próbowa przedrze si sił - ten
pojazd jest lepiej uzbrojony, ni ci si wydaje - ale to nikogo by nie uwolniło, wi c
zostaj tutaj. Jej nowe oddziały dotr tu najszybciej, jak zdołaj . Zakładam, e
nie rzuc si lepo na karabin maszynowy, działko i miotacz promieni. Najpierw
b d pertraktowa , bez wzgl du na to, czy maj uczciwe zamiary czy nie. I w ten
sposób osi gn swój cel - uda mi si nawi za kontakt.
- Co pan zamierza zrobi ? - w głosie chłopca kryła si udr ka.
- Najpierw to, jako rodzaj zaproszenia - Sherrinford wyci gn ł r k , by
pstrykn wył cznikiem. - O wła nie. Wył czyłem pole chroni ce przed
czytaniem my li i iluzjami. Przypuszczam, e przynajmniej przywódcy b d w
stanie wyczu , e ju go nie ma. To powinno da im pewno siebie.
- A teraz?
- Teraz b dziemy czeka . Chciałby co zje czy si napi ? Przez nast pne
kilka godzin Sherrinford starał si zjedna sobie Pasterza Mgły, dowiedzie si
czego o jego yciu. Odpowiedzi, które otrzymywał, były lakoniczne. Przygasił
wiatła w samochodzie i usiadł przy szybie wpatruj c si w zmrok. To były
naprawd bardzo długie godziny.
Zako czyły si okrzykiem rado ci, niemal szlochem, który wyrwał si z piersi
chłopca. Z lasu wyszła grupa Dawnych Ludzi.
Niektórzy z nich byli widoczni tak wyra nie, e mogłoby si zdawa , i
ksi yce i gwiazdy zwielokrotniły dla nich swój blask. Ten na czele jechał na
białym jeleniu o rogach przybranych girlandami. Miał ludzkie kształty, był
jednak nieziemsko pi kny; srebrnoblond włosy spływały spod rogatego hełmu,
otaczaj cego dumn , zimn twarz. Płaszcz poruszał si na jego ramionach jak
ywe skrzydła. nie nosrebrna zbroja d wi czała, gdy si zbli ał.
Za nim, z jego lewej i prawej strony, jechali ci, co nie li miecze, na których
ostrzach ta czyły i chwiały si małe płomyki. Ponad nimi skrzydlate stada miały
si i piewnie nawoływały, wywracaj c koziołki w podmuchach wiatru. Gdzie z
boku unosiła si półprze roczysta mglisto . Innym, id cym mi dzy drzewami,
trudniej si było przyjrze . Jednak poruszali si ze srebrnopłynn gracj , w rytm
melodii granych na harfach i piszczałkach.
- Lord Luighaid - w głosie Pasterza Mgły brzmiała nabo na cze . - Jej pan.
Posiadaj cy Wiedz , we własnej osobie.
Sherrinford nigdy nie był w trudniejszej sytuacji ni teraz, kiedy siedział przy
pulpicie kontrolnym, z palcem przy guziku uruchamiaj cym pole ochronne,
którego nie uruchamiał. Opu cił cz dachu, aby głosy miały dost p do wn trza.
Podmuch wiatru uderzył go w twarz, przynosz c zapach ró z ogrodu jego matki.
32
Z tyłu, w głównej cz ci pojazdu. Pasterz Mgły napinał kr puj ce go wi zy, by
móc widzie nadchodz c grup .
- Zawołaj do nich - powiedział Sherrinford. - Spytaj, czy b d ze mn
rozmawia . Nieznane, piewnosłodkie słowa przefrun ły tam i z powrotem.
- Tak - przetłumaczył chłopiec. - On b dzie mówił. Lord Luighaid. Jednak
chc panu powiedzie , e oni nigdy st d pana nie puszcz . Niech pan z nimi nie
walczy. Niech si pan ukorzy. Idzie z nimi. Nie b dzie pan wiedział, co to znaczy
y , dopóki nie zamieszka pan w Carheddin pod gór .
Zewn trzni podeszli bardzo blisko.
Jimmy zamigotał i znikn ł. Barbro le ała w mocnych ramionach, opieraj c
si o szerok pier , i czuła ruch konia pod sob . To musiał by ko , mimo e
hodowano ich ju bardzo niewiele, do jakich specjalnych celów lub po prostu z
miło ci. Czuła poruszanie si mi ni pod skór , słyszała szelest rozgarnianego
listowia i głuche stuki, gdy kopyta uderzały o kamienie. Otaczało j napływaj c
przez ciemno ciepło i zapach ywego stworzenia.
Ten, który j niósł, powiedział łagodnie:
- Nie bój si , kochana. To był tylko mira . Ale on na nas czeka i jedziemy do
niego.
Zdawała sobie spraw , w jaki niewyra ny sposób, e powinna czu strach lub
rozpacz... Jednak jej wspomnienia pozostały gdzie za ni - nie była nawet pewna,
jak znalazła si tutaj - po prostu j wieziono i wypełniała j wiadomo , e jest
kochana. Spokój, spokój, odpoczywaj w cichym oczekiwaniu na rado ...
Chwil pó niej las si otworzył. Przeci li ł k , usłan kamieniami, biało-
szarymi w ksi ycowym wietle. Ponad rosn cymi na wolnych skrawkach ziemi
kwiatami ta czyły trzepotki, male kie komety. Przed nimi błyszczała góra ze
szczytem w koronie z chmur.
Oczy Barbro były skierowane w stron , w któr jechali. Zobaczyła głow
konia i, spokojnie zaskoczona, pomy lała: To przecie Sambo, którego miałam,
gdy byłam dziewczynk . - Spojrzała w gór , na m czyzn . Miał na sobie czarn
tunik i peleryn z kapturem, zaciemniaj cym jego twarz. Nie mogła gło no
krzykn , nie tutaj.
- Tim - wyszeptała.
- Tak, Barbro.
- Przecie ci pochowałam...
W jego u miechu była niesko czona czuło .
- Czy my lała , e jeste my tylko tym, co wraca do ziemi? Biedne, rozdarte
male stwo. Ta, która nas wezwała, jest Wszech-uzdrowicielk . Teraz odpoczywaj
i nij.
- ni - powiedziała i przez moment usiłowała si podnie . Jednak daremnie.
Dlaczego miałaby wierzy w te martwe opowie ci o... o atomach i energiach, z
niczym, co by wypełniało obszary pustki... opowie ci, których nie mogła sobie
przypomnie ... wierzy teraz, gdy Tim i ko , którego podarował jej ojciec, nie li
j do Jimmiego? Czy ta inna rzeczywisto nie była tylko złym snem, z którego
dopiero teraz po raz pierwszy si budzi?
M czyzna obok niej, jakby słysz c jej my li, powiedział cicho:
- Maj tak pie w krainie Zewn trznych. Pie Ludzi:
33
wiat egluje
Gnany niewidzialnym wiatrem.
Wokół dziobu wiruje wiatło.
Przebudzenie jest noc .
Jednak Mieszka cy nie znaj takiego smutku.
- Nie rozumiem - powiedziała. Skin ł głow .
- Jest wiele rzeczy, które b dziesz musiała zrozumie , kochana, i nie zobacz
ci znowu, a nauczysz si tych prawd. Jednak przez ten czas b dziesz z naszym
synem.
Próbowała podnie głow i pocałowa go. Powstrzymał j .
- Jeszcze nie teraz - powiedział. - Nie została przyj ta do ludu Królowej. Nie
powinienem był po ciebie przyje d a , ale ona była zbyt lito ciwa, by mi
zabroni . Odpoczywaj, odpoczywaj.
Czas przepływał obok nich. Ko galopował wytrwale w gór , nie potykaj c
si , nie gubi c rytmu. W pewnej chwili w oddali zauwa yła jad c w dół grup i
pomy lała, e zd aj oni na ostatni , rozstrzygaj c bitw przeciwko... komu...?
temu, który czekał, owini ty w elazo i smutek... Nie teraz, potem zada sobie
pytanie o imi człowieka, który przywiózł j do kraju Dawnych Prawd.
W ko cu strzeliste wie e wzniosły si mi dzy gwiazdy... gwiazdy, które s
małe i magiczne i których szepty kołysz nas, gdy umrzemy. Wjechali na
podwórzec, o wietlony nieruchomymi płomieniami wiec, wypełniony pluskiem
wody w fontannach i piewem ptaków. W powietrzu unosił si zapach broku i
pericoupu, a tak e ruty i ró , bo nie wszystko, co człowiek przyniósł, było
okropno ci . Mieszka cy, promieniuj cy pi knem, czekali, by j powita . Z tyłu,
za ich wspaniało ci , harcowały puki, nurzaj c si w zmierzchu, dzieci ganiały si
w ród drzew, beztroska i rado mieszały si z bardziej ju stateczn muzyk .
- Przyjechali my... - głos Tima wydał jej si nagle, niewytłumaczalnie,
skrzeczeniem. Barbro nie bardzo wiedziała, w jaki sposób zsiedli z konia. Stała
przed nim i widziała, jak on chwieje si na nogach.
Strach cisn ł jej gardło.
- Dobrze si czujesz? - chwyciła jego dłonie.
Były zimne i szorstkie. Gdzie si podział Sambo? Jej oczy przeszukiwały
ciemno pod kapturem. Chciała wykorzysta lepsze o wietlenie, eby wyra nie
zobaczy twarz m czyzny. Jednak była ona zamazana, ci gle si zmieniała.
- Co si stało, och, co si dzieje?!
U miechn ł si . Czy to był ten u miech, który tak kochała? Nie mogła sobie
dokładnie przypomnie .
- Ja... musz teraz odej - wyj kał tak cicho, e ledwie go słyszała. - Nasz czas
jeszcze nie nadszedł.
Wyrwał si z jej u cisku i oparł o zawini t w dług szat posta , która
pojawiła si przy jego boku. Ponad ich głowami wirowała mglisto .
34
- Nie patrz, jak odchodz ... jak wracam do ziemi - w jego głosie było błaganie.
- Dla ciebie to mier . A wróci nasz czas... Spójrz, nasz syn!
Musiała odwróci wzrok, szybko. Kl kaj c rozło yła szeroko r ce. Jimmy
uderzył w ni jak gor ca', masywna kula armatnia. Mierzwiła mu włosy,
całowała wgł bienie pod brod , miała si i płakała, i paplała jak idiotka; i nie był
to duch, wspomnienie, które rozpłyn ło si , gdy przestała patrze . Jej oczy,
skupione na szukaniu ladów krzywd, które go mogły spotka - głodu, choroby,
przera enia - i adnych nie znajduj c, od czasu do czasu chwytały obrazy tego, co
działo si wokół. Ogrody znikn ły. Ale to było niewa ne.
- Tak t skniłem za tob , mamo. Zostaniesz?
- Zabior ci do domu, najdro szy.
- Zosta . Tu jest przyjemnie. Poka ci. Ale ty zosta . Przez półmrok
zmierzchu przebiegł poszept. Barbro wstała. Jimmy przylgn ł do jej r ki. Stali
przed Królow .
Bardzo była wysoka w swych szatach utkanych ze wiateł północy i w swej
gwiezdnej koronie, i w girlandach niepocałujek. Jej twarz przywodziła na my l
Wenus z Milo, której zdj cie Barbro cz sto ogl dała w krainach ludzi, była
jednak bardziej wietlista i miała w sobie wi cej dostoje stwa. Ogrody wokół
Królowej znów zbudziły si do istnienia, wraz z nimi pałac Mieszka ców i
niebosi ne wie e.
- B d pozdrowiona i witaj - przemówiła głosem jak pie - ju na zawsze.
Przełamuj c wypełniaj cy j l k Barbro powiedziała:
- Matko Ksi yców, pozwól nam wróci do domu.
- To by nie mo e.
- Do naszego wiata, małego i ukochanego - Barbro niła, e błaga - który
zbudowali my dla siebie i hołubimy dla naszych dzieci.
- Do wi ziennych dni, nocy pełnych gniewu, pracy, która kruszy si w palcach,
do miło ci obracaj cych si w próchno lub kamie , lub chwastolot, do strat i
bólu, i pewno ci jedynej tego, e koniec b dzie tylko nico ci . Nie. Równie ty,
która si staniesz W druj c , b dziesz si radowa , gdy sztandary Poza wiata
przyb d z łopotem do ostatniego z miast i człowiek si wreszcie wypełni yciem.
Teraz id z tymi, którzy ci naucz .
Królowa Powietrza i Mroku wzniosła rami gestem wezwania. Zawisło w
powietrzu, jednak nikt si nie zjawił.
Spoza fontann i muzyki dobiegł złowrogi warkot. Buchn ły ognie, zagrzmiały
pioruny. Tłumy Jej sług pierzchły z krzykiem przed stalow gro b , z hukiem
wje d aj c na zbocze góry. Puki znikn ły w trzepocie przera onych skrzydeł.
Nikory rzucały swe cielska przeciw pseudo ywemu naje d cy i przepadały, a ich
Matka krzykn ła, aby uciekały.
Barbro przewróciła Jimmiego i zakryła go swoim ciałem. Wie e chwiały si i
rozpływały w dymie. Góra stała naga pod mro nymi ksi ycami, okryta tylko
osypiskiem kamieni, masywnymi głazami i w oddali lodowcem, w którego
gł biach pulsowało bł kitem wiatło zorzy. W skalnej cianie ciemniało wej cie do
jaskini. Tam kierował si strumie uciekaj cych, szukaj c schronienia w
podziemiach. Niektórzy z nich byli lud mi z urodzenia, niektórzy groteskowymi
stworami, jak upiory, puki czy nikory, jednak wi kszo stanowiły istoty małe i
35
chude, łuskowate, długoogoniaste i długopyskie, w niczym nie przypominaj ce
ani ludzi, ani Zewn trznych.
Przez kilka chwil - nawet gdy Jimmy zanosił si płaczem na jej piersi, by
mo e w równym stopniu dlatego, ze czar prysł, jak i dlatego, e Jimmy si bał -
Barbro było al Królowej, stoj cej samotnie ze sw nago ci . Pó niej równie i ta
istota uciekła i wiat Barbro rozsypał si na kawałki.
Strzały umilkły, pojazd zatrzymał si z chrz stem. Wyskoczył z niego
chłopiec, krzycz c dziko:
- Cieniu Snu, gdzie jeste ?' To ja. Pasterz Mgły! Chod tutaj, chod ! - a sobie
przypomniał, e j zyk, w którym zostali wychowani, nie był ludzki. Krzyczał wi c
dalej w tej innej mowie, a z krzaków, w których dotychczas si chowała,
wymkn ła si dziewczyna. Patrzyli na siebie poprzez kurz, dym i ksi ycow
po wiat . Pobiegła ku niemu.
Z samochodu inny głos zawołał:
- Barbro, szybciej!
Przystani Bo ego Narodzenia nieobce było wiatło dnia, krótkiego o tej porze
roku, a jednak: promienie sło ca, bł kitne niebo, białe chmury, połyskuj ca
woda, słona bryza na ruchliwych ulicach, i logiczny nieporz dek salonu Eryka
Sherrinforda.
Siedz c w fotelu krzy ował i rozstawiał swe długie nogi i pykał z fajki, jakby
chciał stworzy zasłon dymn . Powiedział:
- Jeste pewna, e ju wydobrzała ? Nie wolno ci ryzykowa nadmiernego
wysiłku.
- Czuj si znakomicie - odpowiedziała Barbro Cullen, mimo e jej głos był
jeszcze słaby i bezd wi czny. - Tak, jestem wci zm czona. Bez w tpienia wida
to po mnie. Nie mo na prze y czego takiego i w ci gu tygodnia by z powrotem
na nogach. Ale jestem czujna i gotowa. Szczerze powiedziawszy, my l , e zanim
b d mogła całkiem si uspokoi i odzyska siły, musz si dokładnie dowiedzie ,
co tam zaszło i co si dzieje tutaj. Nie docieraj do mnie adne wiadomo ci,
znik d.
- Rozmawiała o tej sprawie z innymi?
- Nie. Odwiedzaj cym mówiłam po prostu, ze jestem zbyt wyczerpana, aby
rozmawia . To niezupełnie było kłamstwo. Zało yłam jednak, e jest jaki powód
dla stosowania tej cenzury.
Sherrinfordowi jakby ul yło.
- Grzeczna dziewczynka. To ja domagałem si zachowania tajemnicy. Mo esz
sobie wyobrazi , jaka by wybuchła sensacja, gdyby to zostało podane do
publicznej wiadomo ci. Władze zgodziły si , e potrzebny jest im czas, eby
dokładnie przyjrze si faktom, pomy le i podebatowa w spokoju. Chc tak e
opracowa rozs dn polityk , eby j przedstawi wyborcom, którzy w
pierwszym okresie mog by skłonni do wpadania w histeri . - K ciki jego ust
uniosły si lekko ku górze. - A poza tym i ty, i Jimmy musicie przyj do siebie,
zanim rozp ta si nad wami dziennikarska burza. Jak on si czuje?
- Całkiem nie le. Ci gle domaga si , ebym mu pozwoliła pój do Pi knego
Miejsca bawi si z przyjaciółmi. Jednak, w jego wieku, wyzdrowieje... zapomni.
- B dzie mógł si z nimi spotka pó niej.
36
- Co? Nie zrobili my... - Barbro poruszyła si w swym krze le. - O tym te
zapomniałam. Niewiele pami tam z tych ostatnich kilku godzin. Przywiozłe
kogo z porwanych ludzi?
- Nie. Szok, którego doznali, był i tak wystarczaj co okrutny, bez rzucania ich
prosto w... w obj cia instytucji. Pasterz Mgły, w gruncie rzeczy bardzo rozs dny
chłopak, zapewnił mnie, e dadz sobie rad , przynajmniej pod wzgl dem
podstawowych potrzeb yciowych, do czasu a wszystko zostanie odpowiednio
przygotowane. - Sherrinford zawahał si . - Tylko nie bardzo wiem, co ma by
przygotowane. Nikt tego nie wie, na obecnym etapie. Jednak niew tpliwie
musimy zapewni tym ludziom - lub znacznej ich cz ci, szczególnie tym, którzy
jeszcze nie s doro li - ponowne przył czenie do rasy ludzkiej. Mimo e w
cywilizowanym wiecie mog nigdy nie czu si jak w domu. By mo e tak jest
najlepiej, z pewnego punktu widzenia, gdy w kontaktach z Mieszka cami
b dziemy potrzebowali akceptowanych przez obie strony ł czników.
Bezosobowo tych słów działała uspokajaj co na nich oboje.
- Czy zrobiłam z siebie straszn idiotk ? Pami tam, tak, pami tam, jak
wyłam i waliłam głow w podłog .
- Dlaczego, wcale nie. - Przygl dał si jej przez chwil , rozwa ał jej dum ,
potem wstał, podszedł i poło ył jej dło na ramieniu. - Została zwabiona i
wp dzona w pułapk przez umiej tn gr na twych najgł biej zakorzenionych
instynktach, i to w chwili, która sama w sobie była czystym koszmarem. Potem,
gdy ten ranny potwór doniósł ci na miejsce, najwyra niej przyszła do ciebie
jaka inna istota, kto , kto mógł manipulowa tob z pomoc sił
neuropsychicznych o niewielkim zasi gu. Ukoronowaniem tego wszystkiego było
moje przybycie i nagłe, brutalne, przerwanie wszystkich halucynacji. To musiało
by druzgoc ce. Nic dziwnego, e krzyczała z bólu. Jednak przedtem wniosła
Jimmiego i sama weszła do samochodu, nie przeszkadzaj c mi w niczym.
- A co ty zrobiłe ?
- Oczywi cie odjechałem stamt d najszybciej, jak to było mo liwe. Po kilku
godzinach warunki atmosferyczne poprawiły si na tyle, e mogłem poł czy si z
Portolondonem i za da natychmiastowego przysłania samolotu. Nie dlatego,
eby to było absolutnie niezb dne. Jakie oni mieli szans nas zatrzyma ? Nawet
nie próbowali... Jednak szybki transport oczywi cie si przydał.
- Wyobra ałam sobie, e wła nie tak to wszystko przebiegło. - Pochwyciła jego
szybkie spojrzenie. - To znaczy, chciałam powiedzie , jak nas tam znalazłe , na
tym pustkowiu?
Sherrinford odsun ł si od niej nieco.
- Moim przewodnikiem był mój wi zie . Nie s dz , abym rzeczywi cie zabił
kogo z tej grupy, która przyszła rozprawi si ze mn . Mam nadziej , e nie. Po
kilku ostrzegawczych strzałach samochód po prostu przebił si przez nich, a
potem zostawił ich daleko z tyłu. To była niezupełnie czysta gra - stal i paliwo
przeciwko nagiej skórze. Jednak przy wej ciu do jaskini musiałem naprawd
zastrzeli kilku z tych olbrzymów. Nie jestem z tego dumny.
Stał przez chwil w milczeniu. Potem:
37
- Była ich wi niem - powiedział. - Nie wiedziałem, co oni z tob zrobi , a ty
była dla mnie najwa niejsza. - I po kolejnej przerwie dodał. - Nie spodziewam
si ju innych aktów przemocy.
- Jak ci si udało skłoni tego... chłopca... do współpracy?
Sherrinford zrobił kilka kroków, od niej ku oknu. Zatrzymał si , patrz c na
Ocean Północy.
- Wył czyłem pole ochronne - powiedział. - Pozwoliłem tej grupie podej
bardzo blisko, wraz z cał wspaniało ci iluzji, w któr byli przybrani. Potem
wł czyłem pole z powrotem i obaj zobaczyli my ich tak, jak naprawd wygl dali.
Podczas drogi na północ wyja niłem Pasterzowi Mgły, w jaki sposób on i inni w
jego rodzaju byli oszukani, wykorzystywani, zmuszani do ycia w wiecie, który
wła ciwie nigdy nie istniał. Spytałem go, czy chciałby całe ycie, a do ko ca,
sp dzi w charakterze domowego zwierz cia. Owszem, maj c troch wolno ci,
tyle eby biega po wzgórzach, lecz zawsze na koniec trafia z powrotem do
pełnej snów zagrody. - Pykał w ciekle z fajki. - Niech mi ju nigdy nie b dzie
dane ogl da takiej goryczy. Nauczono go wierzy w to, e jest wolny.
Wróciła cisza, unosz c si nad odgłosami gor czkowego ruchu ulicznego.
Gwiazda Karola Wielkiego zbli yła si do horyzontu; na wschodzie niebo ju
pociemniało.
W ko cu Barbro spytała:
- Czy wiesz, dlaczego?
- Dlaczego dzieci były wykradane i wychowywane w ten sposób? Cz ciowo
dlatego, e to było zgodne z modelem ycia, jaki Mieszka cy tworzyli, ponadto
chcieli obserwowa przedstawicieli naszego gatunku i przeprowadza na nich
eksperymenty - na ich umysłach, nie ciałach. A równie dlatego, e ludzie s
wyposa eni w specjalne po yteczne zdolno ci, na przykład potrafi znosi wiatło
pełni dnia.
- Ale jaki był ostateczny cel tego wszystkiego? Sherrinford przechadzał si
tam i z powrotem.
- No có - powiedział - oczywi cie najwa niejsze, nadrz dne motywy
aborygenów pozostaj nie wyja nione. Mo emy zaledwie zgadywa , w jaki sposób
oni rozumuj , nie wspominaj c nawet o tym, jak czuj . Jednak nasze teorie zdaj
si zgadza z faktami.
Dlaczego si ukrywali przed człowiekiem? Podejrzewam, e oni, a raczej ich
przodkowie - gdy nie s to, jak wiesz, rozsiewaj ce blask elfy - s miertelni i
omylni, jak my. A wi c podejrzewam, e z pocz tku tubylcy byli tylko ostro ni,
ostro niejsi nawet ni prymitywni ludzie na Ziemi, którzy równie niech tnie
zdradzali sw obecno przed obcymi. Szpieguj c, podsłuchuj c my li.
Mieszka cy Rolanda nauczyli si naszego j zyka na tyle, eby z grubsza poj ,
jak bardzo człowiek jest od nich ró ny i jak jest pot ny. Zrozumieli równie , e
przyb dzie wi cej statków i nowi osadnicy. Nie przyszło im do głowy, e
mogliby my im przyzna pełne prawo do zachowania swych ziem. By mo e
ci gle przywi zuj znacznie wi ksz wag do podziałów terytorialnych ni my.
Zdecydowali si walczy na swój własny sposób. Przypuszczam, e gdy wreszcie
zaczniemy bli ej przygl da si ich mentalno ci, nasza psychologia przejdzie swój
przewrót kopernika ski. Zapłon ł w nim entuzjazm.
38
- I nie b dzie to jedyna rzecz, jakiej si nauczymy - kontynuował. - Oni musz
mie swoj własn nauk , nieczłowiecz , powstał w wiecie, który nie jest
Ziemi . Musz , dlatego e przeprowadzili obserwacje naszej rasy równie
starannie i dokładnie jak my sami. Dlatego, e opracowali skierowany przeciw
nam plan, którego wykonanie zaj łoby jeszcze sto albo i wi cej lat. Co jeszcze oni
umiej ? W jaki sposób bez widocznego rolnictwa czy naziemnych budynków, bez
kopalni lub w ogóle czegokolwiek utrzymuj swoj cywilizacj przy yciu? W
jaki sposób powołuj do ycia całe nowe gatunki inteligentnych istot? Milion
pyta , dziesi milionów odpowiedzi!
- Czy potrafimy si od nich uczy ? - spytała Barbro cicho. - A mo e b dziemy
tylko umieli ich zgnie i zniszczy , jak si tego boj ?
Sherrinford zatrzymał si , oparł łokie o gzyms nad kominkiem, nabił fajk i
powiedział:
- Mam nadziej , e oka emy wi cej miłosierdzia, ni zwykle okazuje si
pokonanemu wrogowi. Oni przecie s pokonanym wrogiem. Próbowali nami
zawładn i im si nie udało. A teraz my, w pewnym sensie, d ymy do
zawładni cia nimi, gdy b d zmuszeni do zawarcia pokoju z cywilizacj maszyn,
zamiast, co było ich celem, przygl da si , jak ona rdzewieje. A jednak nigdy nie
wyrz dzili nam krzywd tak okrutnych, jakie my sami sobie wzajemnie
wyrz dzali my w przeszło ci. Powtarzam raz jeszcze: oni mogliby nas nauczy
wspaniałych rzeczy. My równie mogliby my im przekaza nasz wiedz , gdyby
nauczyli si by bardziej tolerancyjni wobec innego stylu ycia.
- My l , e mo emy wydzieli im rezerwat - powiedziała Barbro i nie
wiedziała, dlaczego on si tak skrzywił i dlaczego odpowiedział tak szorstko.
- Zostawmy im godno , na któr sobie zasłu yli! Walczyli, aby uchroni
wiat, który zawsze znali, od tego... - wyci gn ł r k w stron miasta - i
prawdopodobnie lepiej byłoby dla nas samych, gdyby my mieli tego mniej.
Oklapł nieco, westchn ł.
- Przypuszczam jednak, e gdyby ta Kraina Elfów zwyci yła, ludzie na
Rolandzie powoli, mo e nawet szcz liwie, ale w ko cu by wymarli. yjemy ze
swymi archetypami, ale czy potrafiliby my y w nich?
Barbro potrz sn ła głow .
- Przepraszam, ale nie rozumiem.
- Słucham? - spojrzał na ni z zaskoczeniem, które usun ło w cie
melancholi sprzed chwili. Za miał si , a potem: - Có za głupiec ze mnie -
powiedział. - W ci gu ostatnich dni wyja niałem to tyle razy ró nym politykom i
naukowcom, i członkom komisji, i Bóg wie jeszcze komu, e zapomniałem, i
nigdy nie wyja niałem tobie. Wtedy gdy podró owali my, to był tylko pomysł,
do zreszt mglisty. Ale teraz, po spotkaniu z Zewn trznymi i zobaczeniu, jak
oni działaj , zyskałem pewno .
Mocniej ubił tyto w fajce.
- W ci gu całego zawodowego ycia - powiedział - korzystałem w pewnym
stopniu z pierwowzoru. Racjonalny detektyw. Nie była to wiadomie przyj ta
poza, zwykle był to po prostu obraz, który pasował do mojej osobowo ci i stylu
pracy. Jednak wywoływał on i wywołuje u wi kszo ci ludzi odpowiedni rezonans,
bez wzgl du na to, czy słyszeli o oryginale czy nie. To zjawisko nie jest
39
rzadko ci . Spotykamy ludzi, którzy przywodz na my l Chrystusa lub Budd ,
lub Matk Ziemi , czy, ze sfer mniej wzniosłych, Hamleta lub d'Artagnana. W
tych postaciach - historycznych, mitycznych czy fikcyjnych - krystalizuj si
podstawowe cechy ludzkiej psychiki i kiedy kogo takiego spotykamy w naszym
rzeczywistym wiecie, nasze reakcje rodz si gł biej ni tylko w wiadomo ci.
Człowiek tworzy równie archetypy, które nie s osobami, takie jak Anima
czy Cie , a tutaj - jak si zdaje - Poza wiat. Kraina magii i uroków - w
pierwszym, magicznym znaczeniu tego słowa - zamieszkana przez na wpół
ludzkie istoty, niektóre jak Ariel. inne jak Kaliban, jednak wszystkie wolne od
przypisanych miertelnikom słabo ci i smutków - przez co mo e troch beztrosko
okrutne, bardziej ni troch skłonne do psot. Mieszka cy zmierzchu i
ksi ycowego wiatła, niezupełnie bogowie, ale posłuszni rozkazom władców
dostatecznie pot nych i enigmatycznych, eby by bogami... O tak, nasza
Królowa Powietrza i Mroku dobrze wiedziała, jakie obrazy pozwoli widzie
samotnym ludziom, jakie od czasu do czasu wokół nich budowa iluzje, jakie
pie ni i legendy puszcza mi dzy nich w obieg. Zastanawiam si , ile ona i jej
poddani wzi li z ludzkich ba ni, ile jest ich własnym dziełem, a ile stworzyli
tutejsi ludzie, zupełnie od nowa, zupełnie bezwolnie, gdy zamieszkała w nich
wiadomo tego, e yj na kra cu wiata.
Wzdłu pokoju kładły si cienie. Wyra nie si ochłodziło, przycichły nieco fale
dobiegaj cego z ulic hałasu. Barbro spytała stłumionym głosem:
- I do czego to mogło prowadzi ?
- Pod wieloma wzgl dami - odpowiedział Sherrinford - tutejszy pionier
rzeczywi cie yje w redniowieczu. Ma niewielu s siadów, niewiele do niego
dociera wiadomo ci z szerokiego wiata, mozoli si , eby przetrwa na ziemiach,
które tylko cz ciowo rozumie, ziemiach, które ka dej nocy mog zesła na niego
nie daj ce si przewidzie katastrofy, i jest zewsz d otoczony ogromnymi
obszarami zupełnej dziczy. Ta cywilizacja techniczna, która przyniosła tutaj jego
przodków, dla niego samego jest co najmniej mglista i odległa. Mo e zagubi jej
spu cizn , tak jak redniowiecze zagubiło spu cizn staro ytnej Grecji i Rzymu i,
jak si wydaje, tak jak zgubiła j cała Ziemia. Pozwólmy, aby archetypowy
Poza wiat popracował nad nim, długo, intensywnie, zr cznie, a w ko cu zacznie
w gł bi duszy wierzy , e magiczna moc Królowej Powietrza i Mroku jest
pot niejsza od energii maszyn, i najpierw jego wiara, a potem równie jego
czyny poddadz si jej rozkazom. Och nie, to by nie nast piło szybko. Najlepiej,
aby ten proces był zbyt powolny, by mógł by zauwa ony przez zadowolonych z
siebie ludzi z miast. A gdy w ko cu rolnicze zaplecze, ju całkowicie opanowane
pierwotnymi zabobonami, cofni te do redniowiecza, odwróciłoby si od miast,
jak mogłyby one przetrwa ?
Barbro odetchn ła gł boko.
- Powiedziała mi, e gdy ich flagi załopocz nad ostatnim z ludzkich miast,
wszyscy si b dziemy radowa .
- My l , e tak by rzeczywi cie było, do tego czasu - przytakn ł Sherrinford. -
Pomimo tego wierz w prawo do wolnego wyboru własnego losu.
Wstrz sn ł si , jakby zrzucaj c jaki ci ar. Wystukał z fajki resztki
spopielałego tytoniu, potem przeci gn ł si , dokładnie, mi sie po mi niu.
40
- No, ale na szcz cie nie poznamy tej rado ci - powiedział. Spojrzała wprost
na niego.
- Dzi ki tobie.
Zaczerwienił si a po ko ce uszu.
- Jestem pewien, e z czasem kto inny by... Liczy si tylko to, co teraz
zrobimy, a ta decyzja jest zbyt powa na, aby mogła by podj ta przez jednego
człowieka czy nawet przez jedno pokolenie.
Wstała.
- Chyba e jest to decyzja osobista, Eryku - podpowiedziała, czuj c, jak płon
jej policzki.
Ciekawie było obserwowa jego onie mielenie.
- Miałem nadziej , e mo e... spotkamy si jeszcze.
- Oczywi cie!
Ayoch siedział na Kurhanie Wolunda. Zorza dr ała tak jasno ci , tak
wielkimi płatami wiatła, jakby chciała ukry bledn ce, znikaj ce ksi yce.
Kwiaty cierniowców ju opadły, zaledwie kilka płomieniło si w ród korzeni,
mi dzy wyschni tym brokiem, trzeszcz cym pod stopami i pachn cym jak dym z
ogniska. Powietrze było ci gle ciepłe, jednak z zachodniego horyzontu znikn ła
ju ostatnia po wiata.
- egnajcie, szcz liwej w drówki! - zawołał puk.
Pasterz Mgły i Cie Snu nie obejrzeli si . Wydawa by si mogło, e zabrakło
im odwagi. Szli ci kim krokiem, znikaj c ju z oczu, ku obozowi ludzi, którego
wiatła tworzyły na południu now jaskraw gwiazd .
Ayoch zwlekał. Czuł, e powinien ofiarowa po egnanie tej, która niedawno
doł czyła do cieni pi cych w tym kurhanie. Ju pewnie nikt tu nie b dzie
przychodził, by si kocha lub szepta magiczne zakl cia. Pami podsuwała mu
tylko jedn star strof , która pasowała do chwili. Wstał i cicho za piewał:
Spomi dzy jej piersi
kwiat wzniósł si do sło ca.
Spaliło go lato.
Pie dobiegła ko ca.
Potem rozpostarł skrzydła do długiego, dalekiego lotu.