1012 Way Margaret Niania z Australii

background image
background image


MARGARET WAY

NIANIA Z AUSTRALII

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Marissa Devlin, jej siedmioletni brat przyrodni Riley i jego pies Dusty

podróżowali już od kilku dni. W czasie wyprawy z Brisbane przez żyzne
równiny Australii wierny Dusty wielokrotnie był gotów walczyć z ludźmi,
którzy zachowywali się wobec nich podejrzanie. Wystarczyło, by ktoś zbyt
długo przyglądał się nieustraszonej trójce podróżników.

Dusty był wspaniałym psem pasterskim. Na dodatek rozumiał słowa, czasem

całe zdania, a być może nawet potrafił mówić - przynajmniej tak twierdziła
Marissa. Dzięki temu pies uczestniczył w ich naradach. Marissa po prostu
potrzebowała wsparcia przy podejmowaniu trudnych decyzji. Ciągle obawiała
się, czy porzucenie tak zwanego normalnego życia, by ruszyć w nieznane, nie
okaże się wielkim błędem.

Natomiast Riley i Dusty byli zachwyceni. Uważali, że to świetna zabawa i

nie zdawali sobie sprawy z czyhających niebezpieczeństw.

Dawniej Dusty prowadził zwykłe pracowite życie psa rasy blue heeler,

zaganiając bydło na pastwiskach w północnej części stanu Queensland. Teraz
był już na zasłużonej emeryturze, lecz nadal opiekował się swą „przybraną
rodziną". Psy pasterskie zwykle słuchają tylko jednego pana. Ostatnio rea-
gował głównie na polecenia Marissy, choć oficjalnie należał do Rileya. Jak
było dawniej? Marissa unikała myślenia na ten temat - wspomnienia były zbyt
bolesne. Na szczęście teraz musiała skupić się na tym, co ich czeka.

Zapowiedź problemów ukazała się wkrótce w postaci drogowskazu. Był tak

stary i zniszczony, jakby pochodził z czasów prehistorycznych. Wskazywał
miejscowości, o których nigdy nie słyszała i nie potrafiłaby wymówić ich
nazw. Appilayarowie, Balukyambut, Cocatatocallen... Język Aborygenów.
Cóż, najwyraźniej znaleźli się w krainie legend.

Słup był poobijany przez samochody. Jakiś nieostrożny kierowca mógł

przekręcić drogowskaz i kierunki już dawno nie odpowiadały rzeczywistości.
Równie dobrze mogłaby zasłonić oczy Rileyowi i poprosić, by wskazał drogę.

Dziewczyno, gdzie twoja żądza przygód? - pomyślała. Miała nadzieję, że

odzyska ją następnego dnia. Tymczasem jej niepewność była większa niż
optymizm.

Po prawej stronie zauważyła dużą kępę eukaliptusów. Najwyższy czas na

odpoczynek, zdecydowała. Ręce zaczynały jej drżeć po wielu godzinach
trzymania kierownicy. Zdjęła nogę z gazu. Na pustej szosie samochód zaczął
zwalniać. Ich krwistoczerwona półciężarówka na drzwiach od strony kierowcy

background image

miała namalowaną czarną panterę w biegu. Wspaniała ozdoba pojazdu, jak
stwierdził sprzedawca samochodów.

Marissa zaparkowała w cieniu rozłożystego eukaliptusa. Któregoś dnia

wyczytała w gazecie, że w Australii rośnie sześćset gatunków tych roślin. Jako
że miała talent do zapamiętywania zbędnych informacji, również i ta na długo
utkwiła jej w głowie. Cóż, eukaliptusy dominują wśród drzew na tym
kontynencie i zapewne są największym darem, jaki Australia może ofiarować
światu. Co prawda w okresach gwałtownych pożarów lasów nikt nie zgodziłby
się z tą opinią.

W upale niebieskoszare Uście odwracały się końcami do słońca. Rzucały

cień, ale przede wszystkim wspaniale pachniały, co natychmiast poprawiało
nastrój. Marissa używała olejków zapachowych również w domu: skrapiała
nimi poduszkę przed zaśnięciem.

Przepadała za zapachem australijskiego buszu. Różnorodność roślin i woni

sprawiała jej przyjemność. Wczesną wiosną wybierała się na długie spacery po
łąkach pokrywających wzgórza w pobliżu domu w Brisbane.

Dojechali daleko na południowy zachód stanu. Okolica sprawiała wrażenie,

jakby znaleźli się na obcej planecie. Tu nie czekały na nich zielone łąki, ale
zrudziałe od słońca rośliny. Gdzieniegdzie sterczały w górę kępy szarych
łodyg, które migotały srebrem, odbijając światło. Zupełny koniec świata, gdzie
mieszkają duchy, pomyślała Marissa. Miała podświadome uczucie, że te
nierzeczywiste stwory obserwują ich z ukrycia. Mijał kolejny dzień, a oni nie
widzieli żadnego pojazdu, a tym bardziej ludzi.

Marissa urodziła się i wychowała w mieście, jednak niezwykła tajemniczość

tego dzikiego obszaru ją pociągała. Wydawało się, że nawet powietrze jest tu
przesycone tajemniczością. Teraz byli już blisko środka kontynentu. Dalsza
podróż miała zaprowadzić ich do Channel Country, krainy rzek i kanałów
nawadniających, gdzie rządzili wielcy hodowcy bydła, których stada pasły się
aż do obrzeży wielkiej Pustyni Simpsona.

Właśnie dlatego Marissa zdecydowała się na przyjazd w tę okolicę.

Zamierzała podjąć pracę w jednym z lokalnych miasteczek. Dzięki temu
mogłaby opiekować się Rileyem, dopóki chłopiec nie stanie się na tyle
samodzielny, by poradzić sobie w szkole z internatem. Troskę o najbliższych
przejęła po babci i nie traktowała tych obowiązków z przymrużeniem oka.
Poza tym była wdzięczna losowi, że Riley zjawił się w jej życiu.

Była wykwalifikowaną nauczycielką, może nawet zbyt wykwalifikowaną, by

uczyć najmłodsze dzieci. Uzyskała licencjat w dwóch specjalnościach

2

RS

background image

humanistycznych i pracowała, jednocześnie przygotowując pracę magisterską.
Gdy Riley wkroczył w jej życie, odłożyła ten ambitny zamiar przynajmniej na
jakiś czas. Eleanor Bell, dyrektorka szkoły Saint Catherine, gdzie Marissa
wykładała historię i ekonomię w klasach dziesiątej i dwunastej, z przykrością
zgodziła się na jej rezygnację.

- Marisso, zawsze znajdzie się u nas miejsce dla ciebie, jeśli tylko zechcesz

uczyć - powiedziała. - Nie traktujmy tego jak rozstania. Kochanie, życzę ci
szczęścia i czekam na wiadomości.

Marissa zamierzała dotrzymać obietnicy i wrócić. Eleanor Bell przy każdej

okazji starała się jej pomóc. Dzięki niej atmosfera w szkole była lepsza niż w
domu. Właściwie nazywanie domem rodzinnym budynku, w którym mieszkała
z wujem, ciotką i kuzynką Lucy, było sporą przesadą. Wylądowała tam po
śmierci mamy i została do dnia, gdy dostała się na studia. Przeniosła się wtedy
do akademika na terenie kampusu. Odetchnęła od problemów rodzinnych i
choć przez pewien czas mogła cieszyć się życiem. Wtedy dowiedziała się o
Rileyu i znów wszystko zupełnie się zmieniło.

Otrząsnęła się z zamyślenia i wysiadła z samochodu. Przeciągnęła się,

wyciągając ręce. Dusty zeskoczył ze skrzyni pojazdu i pognał przed siebie,
przeganiając stado białych papug. Obrażone unosiły się w powietrze, strosząc
żółte czuby i głośno protestując.

- Biegnij za nimi! - krzyknął Riley lekko ochrypłym głosem. Dusty długo

leżał senny z tyłu wozu. Teraz mógł wreszcie rozprostować kości i radośnie
biec przez pustkowie, pełen energii w silnych mięśniach.

- Riley, ty też rozprostuj nogi - powiedziała Marissa, pochylając się do

wnętrza kabiny.

Otworzyła schowek, by wyjąć mapę, a przy okazji przyjrzała się Rileyowi.

Chłopiec cierpiał na astmę. Starała się zawsze dyskretnie go obserwować, by
nie przegapić nadchodzących objawów. Po ostatnim silnym ataku poszła z nim
do specjalisty. Lekarz zapewniał ją, że Riley pewnie wyrośnie z tego około
trzynastego lub czternastego roku życia. Modliła się, by lekarz miał rację. Nie
rozstawali się z inhalatorem, i na razie wszystko wydawało się w porządku.
Marissa miała nadzieję, że suche powietrze outbacku zadziała niczym lek. Było
czyste, pozbawione pyłu i spalin miasta.

Riley posłuchał jej natychmiast. Nie sprawiał problemów. Jej ojciec dobrze

go wychował.

- Dobrze się czujesz? - spytała od niechcenia i lekko ścisnęła go za rękę.

3

RS

background image

Był niewysoki i drobny jak na swoje siedem lat. Dotychczas nie miał

łatwego życia. Domyślała się, że zdarzały mu się wyjątkowo trudne i bolesne
chwile, o których jej nie opowiadał. Jednak był odważny i nie poddawał się, co
potrafiło wzruszyć ją do łez. Zupełnie podbił jej serce. Dawno przestała
uważać go za brata przyrodniego.

- Jasne - odparł Riley z uśmiechem.
- Chyba masz lekką chrypkę - zauważyła.
- Zaschło mi w gardle - wyjaśnił. - Nie przejmuj się, Ma. Nic mi nie jest.

Powiem ci, kiedy będzie mi ciężko oddychać. Mogę się czegoś napić? -
zapytał.

- Oczywiście. W lodówce są butelki z wodą. Ja też chętnie się napiję, a tym

bardziej Dusty.

- Jeśli wróci! - zawołał Riley, biegnąc na tył auta. Po chwili wrócił z dwiema

małymi butelkami. Podał jedną siostrze i wskazał na drogowskaz.

- Nazwy aborygeńskie - stwierdził. Wiedział o wiele więcej na ten temat niż

Marissa, która wychowała się w mieście. - Jak myślisz, którędy do Wungalli?

- Możemy tylko zgadywać - przyznała. Wypiła wodę z taką miną, jakby to

był boski nektar. - Ten drogowskaz jest w takim stanie, że nie można być
niczego pewnym. Może Wungalla była już gdzieś po drodze, albo mamy do
niej jeszcze tysiąc kilometrów.

- To naprawdę duży kraj - stwierdził z dumą Riley. - Przyzwyczaisz się, Ma.
Znów powiedział do niej „Ma". Marissa nalegała, by zwracał się do niej

pełnym imieniem, ale Riley pozostał przy swoim. Domyślała się, o co mu
chodziło. Ma było dla niego skrótem od „mama", a nie „Marissa". Chłopiec
bardzo potrzebował matki i widział ją w przyrodniej siostrze. Gdy po drodze
zatrzymywali się w małych miasteczkach, ludzie uznawali Rileya za jej syna.
Cóż, kolejna młodociana samotna matka, która pewnie uciekła z domu. Jeśli
przedstawiała go jako młodszego brata, spoglądali na nią niedowierzająco.

Oczywiście Riley nie zamierzał nikogo wyprowadzać z błędu. Był

zachwycony, gdy ludzie uważali, że Marissa jest jego mamą. Wzruszył ją
wyznaniem, że o takiej matce mógłby tylko marzyć. Właściwie Marissa nie
dziwiła się ludziom. Rzadko się zdarza, by starsza siostra poświęcała się
wychowaniu przyrodniego rodzeństwa.

Teraz rozłożyła mapę na ziemi pokrytej zbrązowiałymi liśćmi i kucnęła

obok. Byłoby wygodniej oglądać mapę rozłożoną na masce samochodu, ale
blacha rozgrzała się tak bardzo, że można by smażyć na niej jajecznicę.

4

RS

background image

- Aha, jesteśmy tutaj - powiedziała tonem doświadczonego przewodnika. W

rzeczywistości miała niewielkie pojęcie na ten temat. Zadbała jednak o to, by
wzięli ze sobą duży zapas wody i jedzenia. - Na pierwszy rzut oka Wungalla to
dla tutejszych farmerów całkiem spore centrum - dodała. - Od Ransom trzeba
przejechać sto pięćdziesiąt kilometrów.

- Co za dziwaczna nazwa - odezwał się Riley, lekko odwracając głowę, by

widzieć, co robi Dusty. - Przecież „ransom" oznacza okup, jaki trzeba zapłacić
złemu człowiekowi, żeby uwolnił zakładnika.

- Zaskakujesz mnie. Czy istnieje jakieś słowo, którego jeszcze nie znasz? -

spytała z uśmiechem.

Była dumna z brata. Gdy dowiedziała się o jego istnieniu, przeżyła wstrząs i

początkowo nie mogła się z tym pogodzić. Wkrótce okazało się jednak, że
Riley jest prawdziwym darem losu. Ani ciotka Allison, ani kuzynka Lucy nie
okazywały jej serdeczności, natomiast Riley pokochał ją od pierwszego dnia i
oboje doskonale się rozumieli. Teraz próbował się roześmiać w odpowiedzi na
jej pytanie, ale zamiast tego rozległ się szloch. Natychmiast zakasłał, by ukryć
wzruszenie.

- Tata uczył mnie mnóstwa rzeczy - wyjaśnił w końcu.
Tata! Michael Devlin, kiedyś doskonały prawnik pracujący dla poważnych

korporacji, który popadł w alkoholizm, stoczył się na samo dno i zmarł w
przykościelnym schronisku dla ubogich gdzieś daleko w buszu. Tata Rileya i
jej ojciec. Kochała go bardzo, podobnie jak Riley, który płakał nocami w
poduszkę, choć od pogrzebu minęło już półtora roku. Marissa też cierpiała, ale
nie wylewała łez. Wydawało się jej, że wypłakała już swoje. Jednak wkrótce
przekonała się, że łzy potrafią płynąć przez całe życie.

Riley był sierotą, inteligentnym małym chłopcem, który przylgnął do niej jak

tonące dziecko chwytające się liny ratunkowej. Zobaczył ją na korytarzu małej
szkoły w buszu na północy Queenslandu, która nie należała do wykwintnych.

Wystarczyło mu jedno spojrzenie na Marissę, by domyślić się, że to rodzina.

Nie potrzebował zbędnych słów. Oboje odziedziczyli po ojcu Irlandczyku
kruczoczarne włosy, niebieskie oczy i porcelanową cerę. W najbliższym czasie
mógł spodziewać się jedynie przeniesienia do domu dziecka.

Marissa miała zaledwie dwadzieścia jeden lat i wielkie poczucie obowiązku,

które wynikało z pamięci o ukochanym ojcu. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo
skomplikuje sobie życie, podejmując się wychowania dziecka obcej kobiety.
Tamta porzuciła Rileya, gdy miał cztery lata. Zostawiła również jej ojca. Po
śmierci Michaela Devlina odnalezienie matki Rileya okazało się niewykonalne.

5

RS

background image

Młoda kobieta, która podobno pochodziła z Polinezji, zniknęła bez śladu. Jej
syn został sierotą. Do tego czasu Marissa nawet nie podejrzewała, że w czasie
któregoś z licznych wyjazdów ojciec związał się z jakąś kobietą i miał z nią
dziecko.

Życie Michaela Devlina, przez długi czas usłane różami, zmienił dramat.

Michael zaczął się staczać. Nie miał dość silnej woli, by się z tego wyrwać.

- Samobójstwo! To po prostu było samobójstwo! - wykrzyknął brat ojca

Bryan, gdy przeczytał zawiadomienie z przytułku. Pastor McCauley, który
zarządzał kościołem misyjnym, poinformował ich o śmierci Michaela.
Wspomniał również o jego synku, którym tymczasowo zaopiekował się wraz z
żoną.

- Nieudacznik! - stwierdziła Allison, żona Bryana. Zawsze surowo osądzała

innych, natomiast wobec siebie nie miała zastrzeżeń. - Michael odrzucił
wszystkie szanse. Mówię ci, Bryan, że to dziecko tu nie zamieszka.
Zlitowaliśmy się nad

Marissa i ją wychowaliśmy. Nie wyobrażaj sobie, że zajmę się kolejnym

dzieckiem Michaela. Nie powinien wiązać się z tą kobietą, a tym bardziej mieć
z nią dziecka. Jeśli nie można znaleźć matki, chłopiec musi pójść do
sierocińca.

Ciotka Ally nie rozumiała cierpienia innych. Nie szanowała niczyich uczuć.

Nigdy do końca nie pojęła, jak bardzo Michael kochał żonę i córkę. Poza tym
Ally zawsze zazdrościła urody Maureen, matce Marissy.

Rzeczywiście, wuj Bryan i ciotka Ally zaopiekowali się Marissa, gdy jej

ojciec wyruszył w nieznane. Jednak przedtem Michael pozostawił w banku
pieniądze, by pokryć koszty jej utrzymania oraz studiów. Ciotka Ally
zapominała wspomnieć o tym fakcie, jakby opieka nad Marissa stanowiła dla
nich poważny uszczerbek w budżecie. Nie stanowiła żadnego. Pod tym
względem ojciec należycie wywiązał się z obowiązków.

Michaela Devlina prześladowało poczucie winy. Rozpacz nie opuszczała go

od dnia, gdy jego ukochana młoda żona zginęła w wypadku samochodowym.
On siedział wtedy za kierownicą. Jakimś cudem wyszedł z wypadku z
drobnymi skaleczeniami, Maureen nie miała jednak szczęścia. Niespełna
dwunastoletnia Marissa miała jechać z nimi, ale w ostatniej chwili koleżanka z
klasy zaprosiła ją na urodziny.

Uniknęła tragicznego losu, ale nikt nie pomógł jej przetrwać najgorszych

chwil. Rodzina była załamana nieszczęściem, jednak nie znalazła się żadna na
tyle rozsądna osoba, by zapewnić psychiczne wsparcie dziecku, które tylko

6

RS

background image

przypadkiem nie zostało sierotą. Jej ojca zaś niemal dosłownie zżerało
poczucie winy. Niecały rok po tragedii porzucił pracę, zostawił córkę i zaczął
podróżować w złudnej nadziei, że w ten sposób uniknie popadnięcia w obłęd.

- Kochanie, jestem w takim stanie, że nie ma ze mnie żadnego pożytku -

powiedział jej na pożegnanie. - Będzie ci lepiej beze mnie, przynajmniej przez
jakiś czas. Ale zawsze pamiętaj, że cię kocham.

Wszyscy mieli nadzieję, że „jakiś czas" nie potrwa dłużej niż kilka miesięcy.

Przeciągnął się jednak na długie lata. Wuj Bryan, spokojny urzędnik
państwowy, był dobrym człowiekiem i pomagał bratanicy w trudnych
momentach. Natomiast jego żona troszczyła się wyłącznie o ich jedyną córkę,
Lucy.

Bryan zawsze podziwiał swego młodszego bystrego brata i - jak mówiono -

podkochiwał się w Maureen. Michael miał więc nadzieję, że przynajmniej brat
zapewni jego córce życzliwą opiekę. Poza tym Lucy była od niej starsza tylko
o dwa lata, więc dziewczęta powinny łatwo dojść do porozumienia.

Minęło dziesięć lat. Michael zapił się na śmierć,, nie dożywając nawet

pięćdziesiątki. Właściwie nie było szansy, by wziął się w garść. Kiedyś cieszył
się życiem, o którym można marzyć. Piękna kochająca żona, wspaniała córka,
doskonały zawód, wielki dom i luksusowe samochody. Potem już tylko czasem
odwiedzał brata i bratową, mając cierpienie wypisane na twarzy. Chwalił ich
za opiekę nad jego córką i znów znikał. Ciągle dręczyły go wyrzuty sumienia,
jakby popełnił morderstwo.

- Ile czasu zajmie nam podróż do Ransom? - odezwał się Riley, wyrywając

Marissę z zamyślenia. Pochylił się, by pogłaskać Dustyego, który przybiegł do
nich, radośnie poszczekując. Wilgotny język zwisał mu z pyska i wydawało
się, że spogląda z uśmiechem na swego pana. Po chwili odwrócił się i znów
zniknął.

- To już naprawdę ostatnia część podróży - zapewniła Marissa, wstając.
Przejechała dłonią po gęstych kręconych włosach Rileya. Był naprawdę

ładnym dzieckiem. Jak matka mogła go zostawić? W przeciwieństwie do ojca,
ta kobieta nie miała wyrzutów sumienia. Porzuciła małe dziecko, które już
wtedy cierpiało na astmę, a jedyną opiekę zapewnić mógł tylko nieszczęśliwy
ojciec alkoholik.

- Gdy dojedziemy, zjemy coś naprawdę dobrego - obiecała.
- Myślisz, że jest tam bar z hamburgerami? - spytał Riley z nadzieją w

głosie. Dla niego inne potrawy mogłyby nie istnieć.

Marissa złożyła mapę.

7

RS

background image

- W Ransom na pewno można zjeść hamburgera z frytka... - zaczęła i

spojrzała w dal. - Czy Dusty próbuje zagonić stado kangurów? - zawołała.

- Zaganianie zwierząt to jego praca! - Riley się roześmiał.
- Kangurom może się to nie spodobać - zauważyła Marissa rozbawiona. -

Dusty rzeczywiście niczego się nie boi, ale rozzłoszczony kangur może
kopnąć. Spróbuj na niego zagwizdać.

- Nie bój się o niego. Dusty wie wszystko o owcach, krowach i strusiach -

oświadczył Riley z dumą.

Zagwizdał i po chwili Dusty gnał w ich stronę.
Na tym etapie podróży miasteczko Ransom wydawało się dziwnie znajome.

Po drodze minęli wiele podobnych miejscowości. Wyglądały, jakby istniały od
zawsze i miały pozostać niezmienione do końca świata. Na głównej ulicy roz-
grzanej słońcem widać było pojedynczych przechodniów i zaparkowane
furgonetki lub samochody terenowe pokryte czerwonawym kurzem. Dalej
stacja benzynowa, otwarty warsztat, gdzie mechanik czasem naprawiał jakiś
pojazd, kilka sklepików, jednoosobowy posterunek policji, kafejka, bar, przed
którym na ławce siedzieli dwaj staruszkowie. Naprzeciw baru widać było
skromny park, prawdziwą oazę wśród pustynnego pyłu.

W parku ktoś z fantazją i znajomością rzeczy zasadził kiedyś brazylijskie

drzewa dżakarandy. Kilkanaście dorodnych okazów dobrze radziło sobie w
tutejszym gorącym klimacie. Był już koniec października i właśnie pokryły się
błękitnymi kwiatami. Płatki, spadając na ziemię, tworzyły piękny bajkowy
dywan.

- Ma, spójrz, jakie piękne drzewa - odezwał się Riley. Otarł się o nią

ramieniem. Czuł się niepewnie i potrzebował jej dotyku. - Do głowy by mi nie
przyszło, że coś takiego może rosnąć w piasku.

- Pochodzą z Brazylii, a tam rosną na pustynnych terenach - wyjaśniła

Marissa i objęła jego szczupłe ramiona. -

Im rok bardziej suchy, tym piękniej wyglądają. Nie znajdziesz ich w

okolicach, z których przyjechałeś, ale rosną w parkach w Brisbane. Australia
nie jest ich naturalnym środowiskiem. Ktoś musiał przywieźć je i zasadzić.
Wiesz coś na temat Brazylii? Stolica nazywa się Brasilia, ale największym
miastem jest Rio de Janeiro. Słyszałam, że jest piękne.

Starała się codziennie przekazać mu trochę wiedzy o świecie, a poza tym

uczyła go ze szkolnych podręczników.

Riley podziwiał kwitnące drzewa z widoczną przyjemnością.

8

RS

background image

- Brazylia leży w Ameryce Południowej - wyrecytował jak w czasie

odpowiedzi w klasie. - To naprawdę duży kraj, i mówi się tam po portugalsku.
- Nagle głos mu się zmienił. - Tata był najlepszym nauczycielem, jakiego
miałem oprócz ciebie. Kiedy byłem bardzo mały, zaczął uczyć mnie różnych
rzeczy, historii, geografii, gramatyki i matematyki. Starał się, żeby wszystko
było interesujące, ale często chorował i musiałem przenosić się do pastora
McCauleya i jego żony. Byli dla mnie bardzo mili.

To dobrzy ludzie - stwierdziła Marissa. Riley skinął głową.
- Pani McCauley mówiła, że ze wszystkich dzieci w szkole misyjnej ja

byłem najbystrzejszy. Tata zawsze mówił do mnie jak do starszego dziecka, a
nie jakiegoś malucha. Miał taki głos, że chciało się go słuchać. Ty też masz
taki głos. Tęsknisz za tą dużą szkołą?

Szkoła Saint Catherine zrobiła na nim wielkie wrażenie. Nie tylko sam

budynek, ale i rozległy teren. Marissa poczuła łzy napływające do oczu, ale
szybko się opanowała.

- Mam ciebie i zamierzam kontynuować to, co zaczął tata. Chcę, żebyś

chodził do jego dawnej szkoły. Jego nazwisko jest na tablicy pamiątkowej. Był
doskonałym uczniem, a potem studentem. Wiesz, że chcę pracować jako
nauczycielka lub opiekunka do dzieci na którejś z tych wielkich farm?

- Dostaniesz tę pracę - zapewnił Riley, jakby było to oczywiste. - Jesteś

dobrą nauczycielką i dzieci cię lubią.

- Nie wiemy, czy kogoś takiego potrzebują - zauważyła.
- Może ktoś właśnie zrezygnował? Nigdy nie wiadomo. Tutaj dzieci uczą się

w domu, a potem wyjeżdżają do szkół z internatem, prawda?

- Tak. Zwykle gdy skończą dziesięć lat. W tej okolicy mieszkają najwięksi

hodowcy. Mają mnóstwo ziemi i bydła. Channel Country to dobry teren na
pastwiska. Mnóstwo strumieni i sztucznych kanałów. Nawet podczas suszy tu
zawsze wystarcza wody.

- Wiem wszystko o deszczach i porze deszczowej - wtrącił Riley i skrzywił

się. - Kiedyś jechałem z tatą ciężarówką i rzeka zalała drogę. Było wszędzie
pełno błota. Musieliśmy czekać kilka dni, zanim wreszcie udało się nam
przejechać przez most. Kogo chcesz zapytać o pracę? - nagle zmienił temat.

- Zacznijmy od kafejki po tamtej stronie drogi - odparła Marissa. Nie chciała

go martwić, ale nie była pewna, czy znajdzie tu jakiekolwiek płatne zajęcie. -
Wygląda przyjemnie i czysto. Natomiast zupełnie nie rozumiem, dlaczego na-
zywa się River Cafe. Nigdzie w pobliżu nie widzę rzeki.

9

RS

background image

- Pewnie nazwali ją tak dla żartu - domyślił się Riley. - Co zrobimy z

Dustym? - zaniepokoił się.

- To co zwykle. Przywiążemy go na zewnątrz. Nie martw się. Zamówię dla

niego hamburgera.

- I dużo sosu pomidorowego. Gn przepada za pomidorowym sosem - rzekł

Riley z uśmiechem. - Mógłby go pić litrami!

- To wasz pies? - spytała kobieta, gdy weszli do środka. Obserwowała ich,

gdy go przywiązywali.

- Ma na imię Dusty! - oświadczył z dumą Riley.
- Australijski pies pasterski. Najlepsza rasa na świecie -powiedziała tamta z

dumą i wytarła dłonie w czysty fartuch. -Nie zapomnieliście dać mu wody?

- Nie. - Riley pokręcił głową. - Ma i ja dbamy o Dusty'ego. Kochamy go.

Chcemy zamówić dla niego hamburgera z sosem pomidorowym. Czy pani robi
hamburgery?

- Kochanie, ja wszystko robię - odrzekła, mrużąc do niego oko. Była niska i

bardzo tęga, miała spojrzenie pełne życzliwości do świata i ludzi. - Ty i mama
też macie ochotę na hamburgery?

- Z frytkami? - upewnił się Riley.
- Oczywiście - potwierdziła i skinęła głową.
- Super, dzięki - powiedział Riley. Najwyraźniej był zadowolony z potraw

oferowanych w tym lokalu.

- Kochanie, dokąd jedziecie? - Tym razem kobieta popatrzyła z sympatią na

Marissę.

Marissa uśmiechnęła się nieco rozbawiona.
- Powinniśmy się przedstawić. Jestem Marissa Devlin, a to mój młodszy

brat, Riley - powiedziała i wyciągnęła dłoń.

Kobieta uścisnęła ją z uśmiechem.
- Miło was poznać. Ja nazywam się Deidre O'Connell i jestem właścicielką

tego lokalu.

- Bardzo tu ładnie! - wtrącił Riley. Jak urodzony dyplomata potrafił w

odpowiedniej chwili powiedzieć komplement. - Skąd wzięła się nazwa River
Cafe?

- Przyszło mi to kiedyś do głowy i wydało mi się zabawne - wyjaśniła i

roześmiała się głośno.

- Bo jest - potwierdził Riley.
- Jesteś niezwykle miłym chłopcem. Mama dobrze cię wychowała.

10

RS

background image

Czy powtarzanie, że jestem jego starszą siostrą, ma w ogóle sens? -

pomyślała Marissa.

- Chciałabym znaleźć pracę jako nauczycielka na jakiejś dużej farmie -

powiedziała. - Deidre, na pewno znasz tu wszystkich. Czy ja w ogóle mam
szansę?

Tamta rozłożyła pulchne ręce, które okazały się zaskakująco gładkie i

delikatne.

- Kochanie, jesteś zbyt ładna. Podobnie zresztą jak twoje dziecko. Gdybyś

była żoną farmera, chciałabyś, żeby jakaś ślicznotka uczyła twoje dzieci i
kręciła się po twoim domu?

Riley wytrzeszczył oczy.
- Oczywiście - stwierdziła dobitnie Marissa. - Gdyby była to osoba

niewywołująca konfliktów i z odpowiednimi kwalifikacjami.

Deidre w zamyśleniu potarła palcem policzek.
- Prawda jest taka, że opiekunki zwykle zakochują się w swoich

pracodawcach.

- Ja nie mam takiego zamiaru! - oświadczyła Marissa i pokręciła głową.
- Za to twój szef straci dla ciebie głowę - zauważyła spokojnie Deidre. - Tak

czy owak, szukasz pracy?

- Owszem - odparła Marissa bez uśmiechu. - Jestem... byłam dobrą

nauczycielką. Mam odpowiednie referencje. Natomiast chciałabym, żeby Riley
był ze mną jeszcze przez kilka lat.

- Wcale ci się nie dziwię - rzekła Deidre, jakby było to oczywiste. - Co

potem?

- Pójdzie do szkoły z internatem. Deidre spojrzała na nią zaskoczona.
- Kochanie, to sporo kosztuje.
- Odłożyłam trochę - przyznała Marissa.
- Dzielna dziewczyna! Jednak „trochę" nie wystarczy na długo. Tak się

składa, że wiem, ile kosztuje szkoła z internatem. Fortunę. Czy ty przypadkiem
przed kimś nie uciekasz? Szuka cię słodki mężulek albo narzeczony? Tu
będziesz bezpieczna. Miasteczko Ransom figuruje tylko na bardzo szcze-
gółowych mapach.

- Deidre, ja nie uciekam, ale dzięki za troskę. Nie mam męża ani

narzeczonego.

- Tylko patrzeć, jak to się zmieni - zapewniła Deidre, mrużąc oczy. -

Chciałabym ci pomóc. - Zaśmiała się. - Widzę, że jesteś dziewczyną z klasą.
Zdaje się, że ostatnio jest ci trudno, zresztą podobnie jak nam wszystkim. Jak

11

RS

background image

wiesz, farmy ciągną się jedna za drugą na całym południowym zachodzie.
Najbliżej Ransom jest Wungalla, ale nie sądzę, żeby akurat Holt szukał
nauczycielki. Holt McMaster ma sześcioletnią córeczkę. Bystre dziecko, ale
nie lubi opuszczać domu i ojca. Cóż, to nie moja sprawa. Natomiast Holt jest
po prostu wspaniały! Jego żona Tara, a właściwie była żona, bo wzięli rozwód,
była bardzo wybuchowa i egzaltowana. Mała Georgia nie wrodziła się w żadne
z nich. Teraz opiekuje się nią ciocia Lois. Mieszka z nimi od dłuższego czasu. -
Deidre przewróciła oczami. - To siostra Tary. Domyślam się, że to ona zajmuje
się nauką Georgii. Sama rozumiesz, kochanie, że nikt tam na ciebie nie czeka.

Marissa skinęła głową. Starała się pogodzić z nie najlepszą wiadomością.
- Czas zająć się hamburgerami - oświadczyła Deidre, prostując się. - Młody

człowiek jest głodny. Trzeba go wzmocnić. Tym bardziej, że nie wygląda na
siłacza. To żadna aluzja. Na pewno jesteś dobrą mamą. Czego byś się napił,
synku? - spytała, patrząc na Rileya. - Tylko żadnych sztucznych świństw, które
psują zęby.

- Poproszę sok jabłkowy - rozsądnie wybrał Riley.
- Dobrze! Usiądź sobie tam - zarządziła Deidre. - Daj odpocząć nogom. Za

chwilę wszystko będzie gotowe. Masz ochotę na lody?

Riley uśmiechnął się szeroko.
- Czekoladowe lubię najbardziej - stwierdził. Starsza pani roześmiała się i

machnęła ręką.

- Jasne. Tak się domyślałam.
Usiedli naprzeciw siebie przy stoliku. Właściwie mogli wybrać dowolne

miejsca, bo bar był pusty.

- Deidre zapomniała spytać, na co ja mam ochotę - powiedziała cicho

Marissa, pochylając się nad stolikiem. - Była zbyt zajęta tobą.

- Nie masz ochoty na hamburgera? Przecież wszyscy je lubią - zauważył

Riley i odwrócił głowę, by sprawdzić, czy Deidre go słyszy.

- Może być - odparła Marissa, opierając się wygodnie. Kanapka z wołowiną

byłaby jeszcze lepsza, pomyślała. Ostatnio przez wiele nocy sypiali w
samochodzie, ale dziś postanowiła spytać Deidre, czy nie znalazłaby dla nich
pokoju.

W końcu zjawiło się jedzenie. Połówki bułek lekko opieczone od środka,

wołowina z plastrami żółtego sera, boczku i pomidora, liść sałaty oraz kawałek
gotowanego buraka, żeby mięso nabrało lekko słodkawego smaku. Do tego gó-
ra frytek. Riley dostał sok jabłkowy, a Marissa cappuccino z dwoma gorącymi,
kruchymi ciasteczkami. Na koniec Riley zajął się miseczką lodów.

12

RS

background image

- Deidre, muszę przyznać, że to było doskonałe - stwierdziła Marissa.
- W życiu nie jadłem lepszego hamburgera - poparł ją Riley, głaszcząc się po

brzuchu.

- Cieszę się, że wam smakowało - rzekła Deidre z zadowoleniem. - Może

zostaniecie tu przez dzień lub dwa? - zwróciła się do Marissy. - Rozejrzę się w
tym czasie za pracą dla ciebie, popytam ludzi. Rok szkolny już się kończy, ale
niektórzy rodzice chcą, żeby dzieci nadrobiły zaległości albo przygotowały się
lepiej przed wyjazdem do szkoły z internatem. Może jakaś nauczycielka
zrezygnowała? Nigdy nie wiadomo.

- Bardzo dziękuję - powiedziała Marissa, zaskoczona jej życzliwością. -

Sądzisz, że w pubie znajdzie się jakiś wolny pokój?

Deidre roześmiała się głośno.
- Kochanie, nie zauważyłaś, że jest już po sezonie? - spytała z uśmiechem. -

Nie ma problemu. Zajrzyj tam i wybierz pokój. Właścicielem jest mój brat
Denny. Jest przygłuchy, ale powinien cię usłyszeć. Najlepiej, gdyby jego żona
Marj była w domu. Powiedz im, że to ja cię przysłałam. A przy okazji, mam tu
derkę dla waszego psa. Najlepszy na świecie blue heeler z Queenslandu musi
mieć wygodę. Uważajcie, żeby nie złapał kogoś za piętę. Niektóre mają ten
niemiły zwyczaj. Zaczekajcie chwilę, dam wam trochę resztek.

- Deidre, ile jestem ci winna? - zawołała Marissa, gdy tamta zniknęła w

kuchni.

- Nic, kochanie - odpowiedziała Deidre, gdy w końcu wróciła. - Wszystko na

mój koszt. Chwilowo jesteście oboje w nie najlepszej sytuacji.

- Och, jeszcze nie jest tak źle - zaprotestowała Marissa, wyjmując portfel.
- Mam oczy i widzę, co się dzieje - odparła tamta, machając dłonią. -

Zapłacisz mi, gdy znajdziesz pracę.

W ten sposób zaczęła się ich przyjaźń.










13

RS

background image

ROZDZIAŁ DRUGI


Po wygodnie przespanej nocy świat wydawał się dużo lepszy. W

promieniach słońca wpadającego przez okno na piętrze Marissa przeciągnęła
się jak kot. Miała dobre przeczucia. Wierzyła w przeznaczenie i uznała, że los
rzucił ich tu nieprzypadkowo.

Wstała z łóżka i cicho podeszła do otwartych drzwi, by zerknąć na Rileya.

Spał spokojnie w sąsiednim pokoju. W pubie panowała nieskazitelna czystość,
podobnie jak w kafejce Deidre. Natomiast wyposażenie pokoi było bardzo
skromne. Pojedyncze łóżko, jakby nigdy nie nocowały tu małżeństwa, jedno
krzesło, szafa i niewielka komoda z szufladami, na której stało lustro. Poza tym
ładne firanki w oknach, dywanik na środku pomieszczenia, a na ścianie obra-
zek przedstawiający karawanę wielbłądów wspinających się na wysoką
wydmę.

Gospodarze, Denny i Marj, stanowili doskonale dobraną parę. On był

głuchy, a ona miała tak donośny głos, jakby przez całe życie zaganiała stada
bydła. Marissę i Rileya przyjęli tak, jakby znali ich od lat. Ustalono, że
śniadanie zjedzą u Deidre. Jej kafejka niewątpliwie stanowiła towarzyskie cen-
trum osady.

- Spróbujcie zdążyć przed godziną największego porannego ruchu -

doradziła wtedy Marj.

Marissa zdała sobie sprawę, że powinna się pospieszyć.
Deidre powitała ich w kolejnym nieskazitelnie czystym fartuchu, wskazała

miejsce przy stoliku i natychmiast zniknęła w kuchni.

- Ciekawe, czy to znaczy, że znów dostaniemy hamburgery? - zastanawiał

się Riley z nadzieją w głosie.

Rozejrzał się po sąsiednich stolikach. Niemal wszystkie miejsca były zajęte

przez robotników z farm, kierowców ciężarówek i przejezdnych gości.

- Mam nadzieję, że nie - zauważyła Marissa.
Starała się nie zwracać uwagi na zaciekawione spojrzenia wszystkich

obecnych tu mężczyzn.

- Deidre jest miła i na pewno znajdzie ci pracę - odezwał się Riley.
- I nie przeszkodzi jej nawet to, że nikt nie szuka pracowników - mruknęła z

uśmiechem. - Jesteś głodny?

- Tak, i chce mi się pić - przyznał Riley. - Mamy fajne przygody! Dobrze, że

Dusty polubił Marj. Widziałem, jak chodził za nią krok w krok.

- Żeby tylko nie próbował łapać jej za pięty.

14

RS

background image

- Ojej, na pewno na nią nie zapoluje - zachichotał Riley.
- Mam nadzieję, że jest na to za mądry - stwierdziła Marissa.
Na śniadanie dostali do wyboru sok brzoskwiniowy i z owoców mango,

potem po miseczce chrupiącego muesli z mlekiem i bananem, a następnie
gorący chleb pita z boczkiem i jajkami na twardo. Po takim posiłku powinno
wystarczyć mi energii na cały dzień, pomyślała Marissa. Oczywiście pod
warunkiem, że zdoła wstać.

Nie była przyzwyczajona do tak obfitych śniadań. Deidre kolejny raz

odmówiła przyjęcia zapłaty. W tej sytuacji Marissa uparła się, że gdy minie
godzina porannego szczytu, wróci i pomoże w kuchni. W tym czasie Riley
może usiąść przy stoliku i zająć się odrabianiem lekcji.

- To naprawdę miło z twojej strony - rzekła Deidre, spoglądając na nią z

uznaniem. - Tymczasem moglibyście przejść się po parku. Nie ma
piękniejszego widoku niż kwitnąca dżakaranda. Nie byłoby tych drzew, gdyby
nie babcia Holta, starsza pani McMaster. To ona zaplanowała park i do-
prowadziła sprawę do końca. Tutejsi ludzie nie mieli o tym pojęcia. Prawdziwa
dama, była dla nas jak królowa. Mówiła nam, co mamy robić, a my jej
słuchaliśmy. Cóż, rodzina Mc-Masterów jest tu zasiedziała od pokoleń i
miasteczko należy do nich. Wiecie, skąd wzięła się nazwa Ransom?

- Proszę, opowiedz - rzekł Riley, a tymczasem z tyłu rozległ się podniesiony

męski głos:

- Czy doczekam się wreszcie parówek z jajecznicą?
- Spokojnie, już do ciebie biegnę! - odkrzyknęła Deidre. - Riley, później ci

opowiem. Pewnie nie wiesz, że ransom to okup, który... Zresztą, mama ci
wyjaśni.

Marissa ujęła Rileya za rękę.
- Musisz wreszcie zacząć nazywać mnie - Marissa, bo ludzie naprawdę

myślą, że jestem twoją mamą.

- Pamiętasz, co ci powiedziałem? Jesteś dla mnie jak najlepsza mama na

świecie - mówił szeptem, pochylając się do niej. - Moja prawdziwa mama
często mnie biła. Raz uderzyła mnie tak mocno, że chyba miałem złamane
żebro. Tata bardzo się zdenerwował i nazwał ją jadowitą żmiją!

Marissa przymknęła oczy.
- Riley, nigdy mi o tym nie mówiłeś - odezwała się zrozpaczonym tonem.
- Nie lubię opowiadać o złych rzeczach - stwierdził i pokręcił głową. -

Niedługo potem Keile uciekła.

Marissa spojrzała na niego z konsternacją.

15

RS

background image

- Mówiłeś, że za nią nie tęsknisz, ale to chyba nie do końca prawda.

Ostatecznie jest twoją matką. Powiedz prawdę. Musimy rozmawiać ze sobą
szczerze.

- Nie chcę jej widzieć - odezwał się Riley po chwili i zwiesił głowę. - Taka

jest prawda. Niedaleko nas mieszkał taki facet, Nat. Nazywał ją pieprzoną
hipiską, ale tata powiedział, że Keile wyjechała właśnie z nim. Nata już nikt
potem nie widział. Tata złożył jej rzeczy na stertę i podpalił.

- Nikt nie płakał? - spytała Marissa, starając się spojrzeć mu w oczy.
- Nie. - Riley pokręcił głową. - Tata zaczął szukać nowego mieszkania i

przeprowadziliśmy się. Powiedział, że chce wziąć się w garść. Codziennie
powtarzał, jak bardzo mnie kocha. Nie tęskniłem za Keile. Nie pozwalała
nazywać się mamą i zawsze była niezadowolona. Jeśli zrobiłem coś źle,
wpadała we wściekłość. Jak mnie biła, starałem się zwinąć w kłębek i
czekałem na powrót taty.

- Mój Boże! - jęknęła Marissa. Cierpiała, słuchając jego wspomnień.
- Tata mówił, że to wszystko jego wina. Bardzo starał się nie pić, gdy

nachodziły go złe wspomnienia. Nazywał je duchami przeszłości. Ja i tata
byliśmy najlepszymi kumplami.

Marissa czuła, że wilgotnieją jej oczy.
- Był dla mnie najlepszym ojcem, dopóki nie umarła mama - odezwała się po

chwili. - Bardzo ją kochaliśmy. Zginęła w wypadku, tata prowadził wtedy
samochód. Od tamtego dnia zaczął pić. Przedtem nigdy mu się to nie zdarzało.
Nie mógł sobie wybaczyć i szukał zapomnienia.

Byli pogrążeni w rozmowie i nie zauważyli, że gdy wyszli z kafejki, ktoś

ruszył za nimi. Dogonił ich przy wejściu do parku. Mężczyzna ubrany był jak
robotnik.

- Witam! - odezwał się radosnym tonem, dotykając dłonią szerokiego ronda

kapelusza.

- Dzień dobry - odparł Riley, zawsze gotów, by się zaprzyjaźnić.
- Cześć, młody - powiedział tamten, spojrzał na Rileya, ale szybko zwrócił

spojrzenie w stronę Marissy.

Miał około trzydziestki, był muskularny, obie ręce ozdabiały mu misterne

tatuaże. Można by go uznać za przystojnego mimo grubych rysów i zimnego
spojrzenia szarych oczu. - Idziesz z mamą na spacer?

- To mój brat - wyjaśniła Marissa, starając się zachować spokój.
- Jak sobie chcesz - odparł z nieprzyjemnym uśmieszkiem. - Mogę się

przyłączyć?

16

RS

background image

Marissa wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. Zauważyła, że teraz na ulicy

kręci się sporo ludzi.

- Riley i ja chcielibyśmy pobyć ze sobą bez towarzystwa - powiedziała. Ten

człowiek niepokoił ją coraz bardziej, a zwłaszcza lodowate spojrzenie, jakim ją
obrzucał.

- Naprawdę? - spytał, unosząc brwi. - Jesteś bardzo wygadana jak na

włóczęgę z dzieckiem. Do tego całkiem ładna. Czarne włosy i fiołkowe oczy,
jak Liz Taylor w młodości. Co cię sprowadza do Ransom, jeśli można spytać?
Nazywam się Wade Pearson - dodał, wyciągając wielką dłoń.

Marissa spojrzała z niechęcią i cofnęła się o krok. Objęła Rileya za ramiona.

Poczuła, że drżał.

- Ojej, nie jestem dla ciebie dość dobry, co? - ciągnął Pearson. - Lubisz

zadzierać nosa?

Cały czas wodził wzrokiem po jej ciele. Miała na sobie białą bluzkę i szorty

w kolorze khaki, sięgające kolan. Ten strój tylko podkreślał szczupłość jej
sylwetki.

- Przepraszam, nie szukam kłopotów - powiedziała, odwracając się. Czuła na

plecach świdrujące spojrzenie obcego. Dlaczego nie ma z nimi Dustyego?

Pearson powoli ruszył za nią.
- Nie będziesz miała kłopotów, jeśli się uspokoisz i będziesz dla mnie miła -

mówił z lekkim uśmiechem, ale w jego głosie słychać było groźbę.

- Panie Pearson, nie mam ochoty na znajomość z panem -powiedziała,

zatrzymując się. Starała się mówić spokojnie, by nie sprowokować go do
agresji. - Proszę zostawić nas w spokoju.

- Dziewczyno, ja tylko chcę porozmawiać - stwierdził niewinnym tonem. -

Nie odchodź.

- Słyszał pan? - krzyknął nagle Riley, tracąc panowanie nad sobą. - Niech

pan sobie idzie, bo zawołam mojego psa!

- Poważnie mówisz, mały? - spytał Wade Pearson, z niedowierzaniem

spojrzał na Rileya i pokręcił głową. - Poradzę sobie z kilkoma takimi jak ty i z
twoim psem. Ale nie bój się, ja tylko chcę pogadać z twoją mamą. Przyszło mi
właśnie do głowy kilka pomysłów. Rzadko widujemy tu tak piękne kobiety.

Marissa zaczynała wątpić, czy ktokolwiek uwierzy, że nie jest matką Rileya.
- Mówiłam już, że Riley to mój brat. Mężczyzna roześmiał się chrapliwie.
- Trudno w to uwierzyć. Musiałaś być jeszcze dzieckiem, kiedy jakiś facet

dobrał się do ciebie - mówił, podchodząc bliżej. Wyprostował się, napinając

17

RS

background image

klatkę piersiową. Najwidoczniej uważał, że nadawało mu to groźnego
wyglądu.

Marissa zauważyła, że Rileyowi zaczynają drżeć usta. To dodało jej sił.
- Niech pan idzie swoją drogą, ale już! - powiedziała ostrym tonem.
W odpowiedzi skrzyżował ręce na piersi.
- Zadziorna jesteś. Lubię takie. Ciekawe, co mi zrobisz? Riley stanął między

Pearsonem a siostrą.

- Odejdź. Ma cię nie lubi i ja też. Pearson pochylił się i pociągnął go za ucho.
- Ale ja lubię twoją mamę - powiedział z kamienną twarzą. - Lepiej się nie

wtrącaj, mały.

- Nie boję się ciebie - stwierdził odważnie Riley, cofając się. Marissa objęła

go za ramiona i przytuliła do siebie. Jednocześnie zauważyła wysokiego
mężczyznę, który właśnie wszedł do parku. Szedł prosto w ich kierunku.
Kawaleria pędzi na ratunek!

Nawet z daleka widać było, że mężczyzna potrafi wzbudzać posłuch.

Sprawiał wrażenie człowieka, z którego autorytetem otoczenie musi się liczyć.
Pewnie to jeden z właścicieli wielkich farm...

- Pomoc już nadchodzi - zwróciła się do Pearsona z zaczepnym spojrzeniem.
Nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Mnie nie nabierzesz. - Podszedł tak blisko, że czuła jego zatęchły pot. -

Chyba nie chcesz, żeby dziecku stała się jakaś krzywda?

Marissa spojrzała na niego z pogardą.
- Spróbuj, a pożałujesz!
- Jesteś porąbanym dupkiem! - krzyknął Riley, z trudem łapiąc oddech.
- Zdaje się, że dzieciak potrzebuje nauczki - zauważył Pearson

beznamiętnym tonem i chwycił szczupłą rękę chłopca.

Marissa starała się nie wypuszczać Rileya z uścisku.
- Pearson, zostaw tego chłopca! - rozległ się nagle stalowy głos.
Pearson natychmiast wypuścił rękę Rileya i odwrócił się, starając się

przybrać radosną minę.

- Witam, szefie! - zawołał. - Właśnie pytałem tę młodą damę, czy mógłbym

jej w czymś pomóc.

- Kłamca! - żywo zaprzeczył Riley, który nagle odzyskał głos.
Szefowi Pearsona wystarczyło kilka długich kroków, by podejść bliżej.

Spojrzał na robotnika z zaciśniętymi ustami.

18

RS

background image

- Nie wyglądało na to, żeby zainteresowała ją twoja oferta. Nie chcę cię tu

widzieć. Masz pięć minut, żeby wziąć te zapasowe części z warsztatu. Potem
wracaj prosto na farmę. Jeszcze porozmawiamy.

- Szefie, przysięgam, że nic się nie stało - zapewnił Pearson, odgrywając rolę

skrzywdzonej niewinności. - Wyglądało na to, że ona potrzebuje pomocy.

- Chyba mnie nie zrozumiałeś. Odejdź stąd! - przerwał mu przybysz i

dotknął palcem jego piersi.

- Jasne, szefie.
Pearson nie czekał dłużej.
- Do zobaczenia, Riley! - zawołał, machając ręką.
- Niedoczekanie! - odkrzyknął chłopiec, usiłując powstrzymać się od kaszlu.
- Czego od was chciał? - spytał mężczyzna.
Patrzył na Marissę, niecierpliwie czekając na odpowiedź. Teraz mogła

przyjrzeć się mu uważniej. Miał ciemne błyszczące oczy, które życzliwie
spoglądały na świat. Najważniejsze jest pierwsze wrażenie, pomyślała.
Najwyraźniej zbyt długo zwlekała z odpowiedzią, bo Riley włączył się do roz-
mowy.

- Zaczepiał Ma - wyjaśnił. Jednocześnie pomyślał, że ten człowiek to

prawdziwy mężczyzna, o jakich czytał w opowiadaniach o kowbojach. Był
wysoki, silny, gotów do pomocy i miał głos podobny do taty. - Akurat dziś nie
było z nami Dusty'ego - dodał Riley.

- A Dusty to... ? - Mężczyzna spojrzał łagodnie na kręconą czuprynę Rileya.

- Nie mów, sam zgadnę. Twój pies?

- Prawdziwy pies pasterski - oświadczył Riley z dumą. -Dziękujemy panu za

pomoc - dodał.

- Nazywam się Holt McMaster - przedstawił się mężczyzna. - A wy kim

jesteście? - Uniósł brwi i spojrzał na Marissę.

Odchrząknęła. No cóż, Holt McMaster we własnej osobie. Onieśmielający,

ale na pewno nie ma zwyczaju zaczepiania kobiet. Raczej one go zaczepiają,
pomyślała.

- Marissa Devlin - odezwała się w końcu, wyciągając dłoń. - To mój brat

Riley.

- Witam. - Przyjrzał się jej uważnie, ale zupełnie inaczej niż Pearson. Jak

napomknęła Deidre, był bardzo przystojny, ale miał dość oschły sposób bycia.
Patrząc na niego, musiała przyznać, że jest bardzo interesujący i zapewne
pozostanie taki do późnej starości. Poczuła dreszcz, gdy zetknęły się ich dłonie.

Holt zerknął na Rileya.

19

RS

background image

- Synku, na pewno dobrze się czujesz? Wydaje mi się, że masz kłopoty z

oddychaniem.

- Riley ma astmę - przyznała Marissa i zaczęła nerwowo przeglądać

zawartość skórzanej torby, którą miała przewieszoną przez ramię. - Dobrze się
czuł, ale pana pracownik bardzo nas przestraszył.

- To było nieporozumienie - stwierdził McMaster. - Riley, teraz musisz się

uspokoić - mówił, obejmując go za plecy. - Potrafisz wziąć się w garść?

- Tak - zapewnił chłopiec chrapliwym głosem.
- Macie inhalator? - spytał i znów spojrzał na Marissę.
- Oczywiście.
Podała inhalator bratu, który natychmiast z niego skorzystał.
- Doskonale - pochwalił go Holt McMaster. - Za chwilę ci przejdzie. - Skinął

głową z aprobatą. - Co sprowadziło was do miasteczka? - zwrócił się do
Marissy, a ona się zaczerwieniła.

- Szukam pracy.
- Jakiej? - spytał krótko. Czuła, że nie pochwalał długiej podróży z

dzieckiem chorym na astmę.

- Jestem dyplomowaną nauczycielką. Mam doskonałe referencje. Liczę na

znalezienie pracy na jakiejś dużej farmie.

- Pan nie potrzebuje nauczycielki? - spytał Riley z nadzieją w głosie.
Holt McMaster uśmiechnął się szeroko. Surowy wyraz zniknął z jego

twarzy.

- Wiesz, Riley, nie myślałem o tym. Przynajmniej dotąd.
- Może zna pan jakiegoś ranczera, który poszukuje opiekunki do dzieci? -

spytała Marissa, starając się mówić obojętnym tonem.

Nie było to łatwe, bo McMaster zafascynował ją od pierwszej chwili.
- Może gdzieś razem usiądziemy - zaproponował. - Zamówimy coś do picia i

pogadamy. Mam wielką ochotę na kawę.

- Może u Deidre? - podpowiedział Riley. - Robi bardzo dobrą kawę i

hamburgery, i... wszystko.

- Masz rację. Chodźmy do Deidre - zgodził się Holt McMaster i pochylił

lekko, wskazując drogę.

Nadzieje Marissy zaczęły gwałtownie rosnąć. Instynktownie wyczuwała, że

mężczyzna zainteresował się jej sytuacją i być może zaczął szukać
rozwiązania. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? - pomyślała.

- Patrzcie tylko, któż to właśnie wszedł! - zawołała Deidre. - Cześć, Holt!

Miło cię widzieć.

20

RS

background image

- Witaj, Dee - odrzekł z szerokim uśmiechem. - Marzę o mocnej czarnej

kawie. - Spojrzał na Marissę i Rileya. - A wy?

- Jesteśmy po ogromnym śniadaniu, ale małego cappuccino nie odmówię -

powiedziała Marissa. - A ty, Riley? Już się lepiej czujesz?

- Nic mu nie jest - stwierdził Holt McMaster takim tonem, jakby miał ochotę

powiedzieć: nie bądź nadopiekuńcza. - Na co masz ochotę? - spytał,
odwracając się do chłopca.

- W moim brzuchu nic już się nie zmieści - stwierdził Riley z przekonaniem.
- W takim razie chodź do kuchni. Pomożesz mi, a mama spokojnie

porozmawia z panem McMasterem.

Marissa miała ochotę zaprotestować. Przecież nie jest niczyją mamą!

Ostatecznie jednak udała, że nie zwróciła uwagi na słowa Deidre. Tamta
wzięła Rileya za rękę, a on chętnie ruszył za nią.

- Zapomniałem, że Dusty został w pubie. Na pewno za mną tęskni.
- Nie martw się o niego - powiedziała Deidre. - Marj się nim opiekuje. Ona

lubi psy. Miała ich sporo. Zawsze pasterskie, do zaganiania bydła albo owiec.
Ja też kiedyś miałam owczarka. Wabił się Shorty... - zaczęła opowiadać.

- Riley to mój brat - powtórzyła Marissa kilka minut później przy tym

samym stoliku, przy którym rano jadła śniadanie. Deidre już zdążyła podać
dzbanek kawy i świeże kruche ciasteczka. - Właściwie brat przyrodni.

Holt spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie było to miłe.
- A co z rodzicami? - spytał, unosząc filiżankę.
- Nie żyją - stwierdziła krótko.
Unikała tego tematu, bo za każdym razem napływały jej łzy do oczu.
- Musieli być jeszcze młodzi? - drążył dalej.
- Właściwie tak - odpowiedziała wymijająco.
- No dobrze. Skąd przyjechałaś? Jesteś zaręczona, zamężna, zaangażowana?

- pytał, najwyraźniej przekonany, że starała się coś przed nim ukryć.

Marissa wyjrzała przez okno w stronę kwitnących drzew. Czuła się nieswojo

i niepewnie.

- Urodziłam się i wychowałam w Brisbane.
- Riley pewnie też? - spytał takim tonem, jakby próbował się z nią droczyć.
Marissa uznała, że sytuacja staje się niezręczna.
- Jasne - odpowiedziała. Nie widziała powodu, dla którego miałaby omawiać

z nim szczegóły swojego dzieciństwa i losy Rileya. - Z nikim nie jestem
związana. Oczywiście poza Rileyem. Zupełnie mi to wystarczy. Ma astmę, a
tutejsze suche powietrze podobno działa uzdrawiająco na tę chorobę.

21

RS

background image

McMaster zdjął kapelusz. Marissa zauważyła, że miał proste kruczoczarne

włosy, zaczesane do tyłu. Jednocześnie zdała sobie sprawę, że jego osoba
bardzo zaprząta jej myśli. Na szczęście nie zwrócił uwagi na jej zaciekawione
spojrzenie, więc odetchnęła z ulgą.

- Znam przypadki całkowitego wyzdrowienia - odezwał się po chwili. - Nie

jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale wydaje mi się, że u Rileya największe
znaczenie ma psychika. On jest delikatny i wszystko bardzo przeżywa.

Słuszne spostrzeżenie, pomyślała.
- Mam nadzieję to zmienić. Po śmierci ojca Riley zamieszkał u mnie, ale

ciągle brakowało mi dla niego czasu. Uczyłam w prywatnej szkole dla
dziewcząt. Miałam wiele dodatkowych zajęć i wracałam dosyć późno. Trudno
też było znaleźć kogoś do opieki nad nim, chyba głównie z powodu astmy.
Ludzie nie chcą brać na siebie odpowiedzialności.

- Cóż, nie dziwię się. W końcu zdecydowałaś, że najlepiej będzie przejechać

półtora tysiąca kilometrów na zachód i poszukać pracy opiekunki na farmie?

- Ogólnie biorąc, tak to właśnie wyglądało - przyznała ironicznym tonem.
Holt wypytuje ją o takie szczegóły, jakby ubiegała się o dwa miejsca na lot

orbitalny.

- Pani Devlin, czy wzięła pani pod uwagę, że właśnie nadchodzą wakacje i

raczej nikt nie szuka nauczycielki?

Dotychczas rzucała mu ukradkowe spojrzenia, teraz jednak zaczęła

przyglądać mu się otwarcie. Miał bardzo interesującą twarz, zmysłowe usta,
żywe i władcze spojrzenie. Wyglądał na zdecydowanego człowieka,
przyzwyczajonego do rządzenia.

- Słyszałam, że farmerom zależy na nauce dzieci niezależnie od wakacji. -

Starała się mówić z przekonaniem. - To bywa przydatne, kiedy dzieci mają
przenieść się do szkoły z internatem.

- Podjęłaś poważne ryzyko - zauważył. Marissa wzruszyła ramionami.
- Możliwe, ale nie miałam wyjścia. Może mi pan pomóc? Widać było, że się

zastanawiał.

- Ile lat ma Riley? - spytał. - Siedem? Zdaje się, że jest bardzo inteligentny

jak na swój wiek.

- To prawda - przyznała z dumą. - Mój ojciec... – zaczęła i głos się jej

załamał.

- Wasz ojciec? - wtrącił, kolejny raz rzucając jej badawcze spojrzenie.
- Trudno mi o nim mówić - powiedziała. Holt McMaster nie spuszczał z niej

wzroku.

22

RS

background image

- Marisso, chyba nie słyszałem jeszcze twojego nazwiska? -odezwał się

pozornie obojętnie.

- Devlin. Chyba już je wymieniłam.
- To prawda - przyznał z lekkim uśmiechem.
- Chciał mnie pan na czymś przyłapać? - zapytała.
- Na przykład na czym?
- Może chodzi o nazwisko prawdziwego ojca Rileya? - podpowiedziała. - W

takim razie powtarzam, że Riley jest moim przyrodnim bratem.

- Jesteście bardzo do siebie podobni.
- Co w tym dziwnego? Jesteśmy podobni do ojca.
- Mogę wiedzieć, ile masz lat? - zapytał.
- Dwadzieścia osiem - skłamała. - Uwierzy pan? - spytała zaczepnie.
- Z trudem - odparł, kręcąc głową. - Nie wyglądasz na osobę, która dawno

skończyła szkołę.

- Uniwersytet - poprawiła go. - Potem uczyłam w college'u dla dziewcząt w

Brisbane, co łatwo sprawdzić. Dyrektorką szkoły jest Eleanor Bell. Mam od
niej referencje. Chce pan zobaczyć?

- Dlaczego nie?
Wyciągnął opaloną dłoń, silną i zadbaną. Marissa sięgnęła do podręcznej

torby i z bocznej kieszeni wyjęła dokumenty. Holt szybko je przejrzał.

- Rzeczywiście robią wrażenie - przyznał. Miał przyjemny, dźwięczny głos

bez lokalnego akcentu. - Mam nadzieję, że nie napisałaś tego sama?

- Zupełnie niepotrzebnie pan to mówi - stwierdziła z niechęcią.
Spojrzał jej głęboko w oczy.
- Kobietom często zdarza się kłamać - zauważył.
- Ludziom zdarza się kłamać - podkreśliła. Chętnie dodałaby coś więcej, ale

nie mogła sobie pozwolić sobie na to, by się z nim kłócić. - Byłam dobrą
nauczycielką - dodała. - W czasie podróży uczyłam Puleya. Jego ogólna
wiedza jest chwilami zaskakująca. Mój ojciec... - zaczęła i zamilkła nagle.

- Dlaczego zaczynasz o nim mówić i nie kończysz?
- Nie pogodziłam się z jego śmiercią - odparła. - Nadal cierpię z tego

powodu, nie potrafię nad tym zapanować. Momentami ból staje się nie do
zniesienia. - Urwała na chwilę. - Czuł pan kiedyś coś takiego?

- Nie mam zwyczaju się zwierzać - stwierdził krótko.
- To tak jak ja - powiedziała, wyglądając przez okno na ulicę rozgrzaną

słońcem.

Spojrzał na nią.

23

RS

background image

- Więc masz dwadzieścia... trzy lata? - spróbował zgadnąć.
- Tak - odrzekła odruchowo.
Myślała o nim i przestała zwracać uwagę na to, jakie sama sprawia wrażenie.
Była jak przynęta, której nie sposób się oprzeć, pomyślał Holt, gdy zobaczył

ją po raz pierwszy. W tej niegościnnej części kraju wytrzymują tylko
najtwardsi. Samotna młoda kobieta z dzieckiem, delikatna, subtelna i wrażliwa,
jest tu zupełnie nie na miejscu. Wyglądała jak piękna bohaterka ro-
mantycznych powieści, a on oczywiście lubił piękno.

Z przyjemnością patrzył na jej czarne włosy, błyszczące oczy z długimi

rzęsami, nieskazitelną cerę, którą powinna chronić przed ostrym słońcem.
Stwarzała wrażenie niewinnej, co było bardzo pociągające, kobiece, wręcz
uwodzicielskie. Jednocześnie najwyraźniej nie zdawała sobie z tego sprawy.

Urodzenie dziecka nie zepsuło jej figury, pomyślał. Była wysoka i bardzo

szczupła, jakby nigdy nie miała dziecka. Jednak ten chłopiec traktował ją jak
matkę i patrzył na nią z miłością. Była między nimi duża różnica wieku. Albo
Riley rzeczywiście jest późnym dzieckiem jej rodziców, albo jest wynikiem
wpadki nastoletniej Marissy. Tak czy owak ta kobieta nie ma lekko.

Ona i chłopiec wyglądali na odważnych i to mu się podobało. Ten

parszywiec Pearson miał ochotę jeszcze bardziej ją skrzywdzić. Cóż, facet
dobrze zajmuje się bydłem, ale jeszcze jeden wyskok i będzie musiał odejść.

Marissa nie była przyzwyczajona do takich przesłuchań. McMaster nie

spuszczał z niej wzroku. Bardzo ją to peszyło.

- W kwietniu skończę dwadzieścia cztery - dodała. - Panie McMaster, czy

mogę liczyć na pana pomoc? - spytała z desperacją w głosie.

- Być może - odparł. - Sam mam dziecko - stwierdził posępnym tonem, co

wydało się jej trochę dziwne. - Georgia ma sześć lat. Miała dwie nauczycielki,
obydwie krótko. Nie był to sukces dla żadnej ze stron i musiałem się z nimi
rozstać. W tej chwili jej nauką zajmuje się ciotka. Mieszka w Sydney i już
niedługo będzie chciała wrócić do domu. A tak przy okazji, jestem
rozwiedziony - dodał bez emocji, jakby od dawna nie miało to dla niego
znaczenia.

Marissa oczywiście wiedziała o rozwodzie, ale miała dość rozsądku, by nie

wspominać, że rozmawiała z Deidre na jego temat.

- Bardzo współczuję - powiedziała.
W rzeczywistości najbardziej współczuła sześcioletniej Georgii.

24

RS

background image

- Naprawdę nie ma powodu - stwierdził krótko i znów przybrał ponurą minę,

jaką miał w chwili, gdy się poznali. Najwyraźniej nie zamierzał się przed nią
zwierzać.

Wtedy Marissa trochę się zagalopowała.
- Jak udało się panu przejąć opiekę nad dzieckiem? - spytała i natychmiast

odruchowo zakryła usta ręką.

Jak może wypytywać go o tak osobiste sprawy?
- To było proste - wyjaśnił z nieco wymuszonym uśmiechem. - Matka nie

była zainteresowana Georgią. Nie interesowało jej wychowywanie dziecka,
więc wyjechała.

- Biedna Georgia - powiedziała cicho. Zastanawiała się, dlaczego

małżeństwo Holta McMastera okazało się nieudane. Nie należał do ludzi,
którzy łatwo godzą się z przegraną.

- Okazało się, że popełniłem wiele błędów - odezwał się nagle. - Wydawało

mi się oczywiste, że matki kochają własne dzieci i dbają o ich dobro.
Wierzyłem, że jest to naturalny instynkt. Natomiast moja była żona nie czuła
nic. Była zupełnie obojętna wobec swojej córki.

- To się zdarza - szepnęła Marissa. Zdziwiła się, że mówił o „jej" a nie „ich"

córce. - Może była to depresja poporodowa? - zastanawiała się głośno. - To nie
są rzadkie przypadki. Szalejące hormony muszą być prawdziwym piekłem.

- Ja też myślałem, że to chwilowe. Jednak czas mijał i nic się nie zmieniało.

Cóż, staram się dbać o Georgię najlepiej, jak potrafię. Jej ciotka Lois, siostra
mojej byłej żony, bardzo lubi małą i często do niej przyjeżdża.

Doskonale ją rozumiem, pomyślała Marissa i się zawstydziła. Być może

dotychczasowe opiekunki również nie potrafiły oprzeć się jego urokowi. Holt
był bardzo pociągający. Przypominał bohaterów romantycznych powieści,
natomiast Marissa marzyła o wrażliwym, czułym i delikatnym mężczyźnie.
Holt McMaster należał do twardych, silnych i pewnych siebie. Związek z
takim partnerem mógłby okazać się dla niej emocjonalnie rujnujący.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że Holt jest atrakcyjny. Poza tym naprawdę

stara się jej pomóc. Najwyraźniej teraz zastanawia się poważnie nad
zatrudnieniem jej u siebie.

Nerwowo czekała na decyzję. Jeśli on odmówi, pozostanie jej tylko uronić

kilka łez. Rozumiała jego sytuację. Holt potrzebuje opiekunki, która córce
zastąpiłaby matkę, więc zadanie jest odpowiedzialne.

- Dobrze - rzekł z lekkim uśmiechem. - Przyjmę cię na próbę. Przekonamy

się, co z tego wyjdzie. Georgia bywa trudna i usiłuje terroryzować otoczenie,

25

RS

background image

nie zamierzam tego ukrywać. Od czasu do czasu będziesz musiała także trochę
poczytać mojej babci. Ma już za słabe oczy. Może czasem trzeba będzie
dotrzymać jej towarzystwa. To niezwykła kobieta, więc nie powinnaś cierpieć
w jej obecności. Co do dzieci... Georgia i Riley mogą uczyć się razem.
Nadchodzą wakacje, ale masz rację w sprawie przygotowania do wymagań w
nowej szkole. Czy to się uda, zależy nie tylko od ciebie. Już mówiłem, że
Georgia to nie anioł, ale jest bystra i pojętna. Miewa napady złości, gdy nie ma
mnie w pobliżu, a ja często bywam poza domem.

Przerwał na chwilę i spojrzał smutno w przestrzeń.
- Muszę dopilnować pracy na farmie i ciągle jest jeszcze coś do załatwienia

w innych miejscach. Zajmuje mi to czas od świtu do zmierzchu, a dodatkowo
muszę wyjeżdżać w sprawach związanych z biznesem. - Westchnął. - Od
ciebie nikt nie będzie wymagał prac domowych. Zajmuje się tym gospodyni,
Olly. Jest z nami od trzydziestu lat i zasłużyła sobie na największy medal.
Nadzoruje też osoby zatrudnione w domu. Głównie są to aborygeńskie
dziewczyny, które lubią pracę w „wielkim domu", jak go nazywają. Mam
nadzieję, że cię nie zniechęciłem? -spytał, patrząc na nią przekornie.

- Brzmi to jak cudowna odpowiedź na moje ciche marzenia - przyznała.
- Nie ma sensu myśleć w ten sposób. Zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
- Czy mogę spytać o wynagrodzenie? - odezwała się oficjalnym tonem.
Oparł się wygodnie i zmarszczył czoło.
- Cóż, dopóki nie poznamy się lepiej, nie powinnaś liczyć na pensję - rzucił

obojętnie.

Aha, on lubi robić drobne złośliwości.
- To żart, prawda?
- Prawda. - Skinął głową. - Miałem nadzieję, że się uśmiechniesz. Nie jestem

nieokrzesanym wilkołakiem z bajki, za jakiego mnie masz.

Marissa poczuła przyspieszone bicie serca, jakby właśnie wbiegła po

schodach na dziesiąte piętro.

- Nic takiego nie przyszło mi do głowy - zapewniła.
- Cieszę się, bo patrzyłaś na mnie bardzo krytycznie. O mój Boże, zauważył!

- pomyślała.

- Na pewno było to nieświadome - zapewniła go pospiesznie.
- Czyli szczere - podsumował. - Wróćmy do interesów. Oczywiście należy ci

się zakwaterowanie i pełne wyżywienie. Ile zarabiałaś w tej szkole dla
dziewcząt? - spytał.

26

RS

background image

Udzieliła mu odpowiedzi z niepewną miną. Zarabiała dobrze i nie

spodziewała się podobnego wynagrodzenia na farmie.

- Chyba nie powodziło ci się najlepiej z takimi dochodami? - zauważył,

wywołując w niej zdumienie.

- To była całkiem niezła pensja - powiedziała. - Pan zapewne jest bardzo

bogaty.

- Więc? - odezwał się, spoglądając jej prosto w oczy. Poczuła, że się

zaczerwieniła.

- Ojciec zostawił nam trochę pieniędzy. Chcę, żeby dzięki temu Riley zdobył

wykształcenie. Gdy skończy dziesięć lat, chcę wysłać go do dobrej szkoły z
internatem.

- Ambitny plan - oświadczył z lekko rozbawioną miną. - Istnieje jeszcze

możliwość, że znajdziesz bogatego męża - dodał.

- Pieniądze to nie wszystko - mruknęła z przekonaniem.
- Trudno się nie zgodzić. Co powiesz na...? - Tu rzucił kwotę, która była

znakomitą pensją, biorąc pod uwagę, że zapewniał im także utrzymanie.

- Świetna propozycja — stwierdziła i wreszcie uśmiechnęła się radośnie.
- Wspaniale! - powiedział, udając, że westchnął z wielką ulgą. - Bardzo

długo się nie uśmiechałaś - dodał, patrząc na nią z sympatią. - Pozostaje
jeszcze sprawa waszego psa. Co z Dustym?

- On jest cudowny - zapewniła Marissa. - Opiekował się nami i nas bronił.

Czy Dusty może z nami zostać? Jest przyzwyczajony do pracy, więc można
dać mu zajęcie. Riley naprawdę go kocha, ja też. Bardzo zależy mi na tej
pracy, ale jeśli Dusty nie może być z nami, to będę musiała zrezygnować.

Holt McMaster roześmiał się głośno i zaraźliwie.
- Pani Devlin, czy mogę prosić o powtórzenie? -Powiedziałam...
- Wiem, wiem. Przyznaję, że to bardzo wzruszające. Po prostu muszę wziąć

psa?

- Obawiam się, że tak.
- Jakie to szczęście, że rozmawia pani z miłośnikiem psów - powiedział,

opierając dłonie na stole. - Zgadzam się przyjąć panią, Rileya i waszego psa
pod warunkiem, że pani oraz Dusty podejmiecie pracę. Riley będzie miał
mnóstwo okazji, żeby się z nim bawić.

Cóż, szorstki sposób bycia kryje gołębie serce, pomyślała.
- Panie McMaster, jest pan wyjątkowo dobrym człowiekiem.
Skrzywił się lekko.

27

RS

background image

- O tym się dopiero przekonamy - mruknął. - Natomiast przyznaję, że lubię

młodych ludzi, którzy darzą uczuciem zwierzęta. Ludzie rzadko potrafią mnie
zaskoczyć, ale tobie się udało.

- Co było takie zaskakujące? - spytała, nie mogąc oderwać od niego wzroku.

Działał na nią jak magnes.

- Przede wszystkim zupełnie nie pasujesz do takiej okolicy. Tu słońce jest

niemiłosierne. Masz taki odcień skóry, który pasuje raczej do wilgotnej
Irlandii. Zabezpieczasz ją jakoś?

- Może trudno w to uwierzyć, ale jestem przyzwyczajona do ostrego słońca -

odparła spokojnym tonem, choć kłębiło się w niej mnóstwo sprzecznych uczuć.
- Brisbane też leży w strefie upałów. Dotychczas udało mi się tam przetrwać.
Ja i Riley jesteśmy odporni na słońce. Poza tym zawsze można użyć kremu z
filtrem i włożyć kapelusz z dużym rondem.

- Jeśli się o nim pamięta - wtrącił, spoglądając znacząco na jej odkrytą

głowę.

- Dziś rano po prostu zapomnieliśmy - wyjaśniła. - Kiedy mam zacząć

pracę? - spytała, nadal nie wierząc we własne szczęście.

Holt McMaster oparł się wygodnie i skrzyżował ręce na piersi.
- Myślę, że dziś jest właściwy dzień. - Najwyraźniej lubi szybko

podejmować decyzje. - Ty i chłopiec polecicie ze mną helikopterem. Mój
nadzorca weźmie wasz samochód i pojedzie nim na farmę. Domyślam się, że
to do was należy ta czerwona furgonetka z panterą dyskretnie wymalowaną na
drzwiach? - spytał, nie kryjąc złośliwości.

- Tak - przyznała. Cóż, samochód rzeczywiście rzucał się w oczy. - Cena

była wyjątkowo okazyjna, a sprzedawca przekonywał mnie, że pantera podnosi
wartość pojazdu. Skąd pan wie, że to nasz wóz?

Uśmiechnął się.
- Pani nauczycielko, drugiego takiego nie ma w promieniu wielu kilometrów

- powiedział, wstając. - Czy możecie się zebrać mniej więcej w ciągu godziny?
- spytał i spojrzał na zegarek.

Marissa szybko wstała.
- Żaden problem! - stwierdziła w euforii. Ma pracę, Riley będzie z nią, a

Dusty'emu też nie powinno niczego brakować.

- Pies pojedzie samochodem. Poproszę kluczyki - powiedział głosem

nieznoszącym sprzeciwu. - Nie możemy zabrać go do helikoptera.

- Nic mu nie będzie - zapewniła Marissa i skinęła głową. -Wszystko mu

wytłumaczę.

28

RS

background image

McMaster spojrzał na nią, jakby nagle zaczęła bredzić.
- To żart, prawda?
- Nie, mówię poważnie. Dusty doskonale rozumie, co do niego mówię. Poza

tym nie chcę, żeby pogryzł kierowcę.

Roześmiał się głośno.
- Pani Devlin, to mało prawdopodobne. Bart świetnie radzi sobie z psami.

Oprócz tego psy pasterskie instynktownie wyczuwają, kto jest ich wrogiem, a
kto przyjacielem.

- Bardzo się cieszę - powiedziała Marissa. - Bez przyjaciół nie da się żyć.
- Bardzo słusznie - stwierdził krótko.



























29

RS

background image

ROZDZIAŁ TRZECI


Riley był bardzo przejęty. Pierwszy raz leciał helikopterem! Dla Marissy

było to również wielkie przeżycie, ale ona zdołała zachować większą
powściągliwość. Gdyby jechali samochodem, zajęłoby im to co najmniej dwie
godziny, a upał był nieznośny. Natomiast helikopterem bardzo szybko dotarli
nad ogromną farmę, która ciągnęła się aż do skraju Simpson Desert,
pustynnego obszaru centralnej Australii.

Wielki srebrny hangar był coraz bliżej. Stał na skraju rozległego kompleksu

budynków, które sprawiały wrażenie niewielkiego miasteczka. Marissa
patrzyła zafascynowana. Na żółtym dachu hangaru wymalowano nazwę farmy
wielkimi granatowymi literami. Wydawało się, że budynek mógłby zmieścić
airbusa. Drugi żółty helikopter, podobny do tego, którym lecieli, stał niedaleko
wjazdu. Obok zaparkowano kilka ciężarówek i samochodów terenowych.

Marissa spodziewała się, że Holt McMaster wyląduje w pobliżu tego

skupiska, on jednak potoczył się w stronę domu otoczonego oazą zieleni.
Drzewa rzucały przyjemny cień, a dalej Marissa dostrzegła ogrodowe rabaty.
Była to dla niej prawdziwa niespodzianka, bo gęsta zieleń stanowiła ogromny
kontrast z pustynną okolicą. Wiedziała już, że farma w najdłuższym miejscu na
ponad sto sześćdziesiąt kilometrów. Nawet przejście piechotą od lądowiska do
domu byłoby nie lada wyczynem.

W czasie lotu podziwiała pajęczynę okresowych strumieni, zatoczki i

skomplikowaną sieć kanałów, które przecinały obszar, dostarczając
życiodajnej wody. W tej okolicy nie sposób było przewidzieć, kiedy spadnie
deszcz. Zwykle liczono na monsuny i potężne rzeki w północnej części kraju,
dzięki którym system wodny od dawna całkiem dobrze funkcjonował.

Region zaskakiwał kontrastem między niemal zawsze błękitnym niebem i

czerwonym odcieniem suchej ziemi, na której niczym duchy wyrastały drzewa
eukaliptusa z białymi pniami. Przestrzeń wydawała się rozciągać w nieskoń-
czoność. Prawdziwa tajemnicza Australia, pomyślała Marissa. Łatwo uległa
specyficznej urodzie tutejszego krajobrazu. Przyjechała tu, szukając pracy, i
jeszcze nie dotarło do niej, że zrobiła wielki krok w tworzeniu własnej
przyszłości.

Stali na podjeździe prowadzącym do domu. Holt przekazywał polecenia

ogorzałemu mężczyźnie w stroju ogrodnika. Marissa pomyślała jednak, że
pojedynczy ogrodnik nie byłby w stanie zadbać o otoczenie budynku,
wielkością przypominające ogród botaniczny.

30

RS

background image

- O rany, tu będziemy mieszkać? - spytał Riley, wytrzeszczając oczy. - Ten

dom jest jak pałac!

- Na pewno nie jest mały - zgodziła się Marissa, ściskając dłoń brata.
Farma Wungalla powstała w 1860 roku. Już na pierwszy rzut oka sprawiała

wrażenie kolonialnej zamożności i dostatku. Ciekawe, ile kosztowałoby dzisiaj
zbudowanie takiego domu? - pomyślała Marissa. Dom, w którym mieszkała w
dzieciństwie, został zaprojektowany przez uznanego architekta i do dziś
przyciągał oczy. Z kolei dom wuja Bryana był o wiele mniej reprezentacyjny,
ale dla Rileya stanowił jedyny znany mu wzór zamożnej architektury.

Duży dom w stylu georgiańskim stanowił teraz centralną część kompleksu. Z

dwóch stron odchodziły od niego identyczne jednopoziomowe skrzydła, które
powstały w późniejszym okresie. Szeroka weranda otaczała dom z trzech stron.
Wychodziły na nią oszklone drzwi. Natomiast główne wejście było teraz
szeroko otwarte. Prowadziło do niego kilka kamiennych schodków. Obok nich
mimo upału kwitły dwa rzędy żółtych róż.

Marissa i Riley rozglądali się z zachwytem.
- Mam nadzieję, że nas tu polubią - szepnął Riley.
- Nie mają wyjścia - zażartowała Marissa, by dodać mu odwagi, choć sama

czuła się niepewnie. Holt McMaster uprzedził ją przecież, że nie będzie łatwo.

- Wejdźmy do środka - zaproponował teraz, przyłączając się do nich. - Hal

wniesie wasze bagaże. Muszę przyznać, że nie ma ich wiele. Czyżbyście
zamierzali wpaść tu tylko na weekend?

Marissa zaczerwieniła się lekko.
- Nie miałam pewności, że znajdę pracę - wyjaśniła.
- Pani Devlin, w przyszłym tygodniu polecimy do Coorabri. Jest duża w

porównaniu z Ransom i ma dobrze zaopatrzony sklep z odzieżą.

- Skąd wezmę pieniądze na zakupy? - zastanowiła się głośno.
- Wpiszą na rachunek farmy - powiedział. - Tu na miejscu mamy w szafach

sporo ubrań, ale nic się nie nadaje dla małych chłopców i chudych podlotków.

Nie jestem żadnym podlotkiem, tylko pracującą kobietą z doświadczeniem

zawodowym!

- Czy ktoś się nas spodziewa? - zapytała.
- Tym się nie przejmuj.
- Czyli nikt o nas nie wie.
- Chciałem, żebyście sprawili wszystkim wielką niespodziankę - przyznał

Holt i spojrzał na Rileya. - Ruszaj pierwszy. Świat stoi przed tobą otworem!

Riley nagle spoważniał.

31

RS

background image

- Tata często tak do mnie mówił - powiedział drżącym głosem.
- I miał rację. A gdzie teraz jest twój tata? - spytał, obejmując go za ramię.
Marissa nie wytrzymała.
- Już mówiłam. Natomiast rozmowy na ten temat są dla Rileya bardzo

bolesne.

Holt pokręcił głową.
- Jest zbyt młody, żeby cierpieć w samotności. Nie słyszała pani

powiedzenia: Prawda cię wyzwoli?

- Powiedziałam prawdę - oświadczyła, czerwieniąc się ze złości.
- Nie musi pani rzucać mi takich spojrzeń, bo od razu widać, co pani o mnie

myśli. Teraz pospieszmy się, bo Olly niedługo wychodzi.

Marissa zatrzymała się na chwilę.
- Panie McMaster, jak mamy się do pana zwracać? - spytała.
Zaśmiał się krótko.
- Dla takich spojrzeń każdy mężczyzna chętnie zmieniłby nazwisko na

McMaster. Zostańmy na razie przy tej formie, żeby nie wywoływać zbędnych
komentarzy wśród tutejszych ludzi - powiedział i pogłaskał Rileya po
czuprynie.

We frontowych drzwiach pojawiła się kobieta z szerokim uśmiechem na

twarzy. Miała około sześćdziesięciu lat, a ubrana była w prostą niebieską
sukienkę z białymi mankietami i kołnierzykiem. Wysoka i szczupła, stanowiła
przeciwieństwo niskiej i pulchnej Deidre. Uśmiechała się życzliwie, tryskając
radością, i pod tym względem niczym się od tamtej nie różniła.

- Widzę, Holt, że przywiozłeś gości - odezwała się, spoglądając na Marissę i

Rileya z zainteresowaniem. - Podobni do siebie jak dwie krople wody.

McMaster uśmiechnął się.
- To prawda. Przywiozłem tu kilkaset osób w ciągu ostatnich lat, ale ta

dwójka to pierwsi goście, którzy zapracują na swój pobyt. Olly, chciałbym ci
przedstawić Marissę i Rileya Devlinów. Marissa będzie u nas nauczycielką i
opiekunką. Nie przyjechałaby tu bez Rileya, a on bez wiernego psa, który wabi
się Dusty. Riley i Georgia będą razem się uczyć. Natomiast Dusty dopiero
jedzie do nas w ich samochodzie, który prowadzi Bart. Pies również ma
nadzieję na znalezienie u nas zatrudnienia.

- Holt, na pewno mówisz poważnie? - spytała Olly, patrząc na niego z

komiczną miną.

- Olly, czy ja kiedykolwiek bywam niepoważny? - odpowiedział pytaniem.
- Zawsze, kiedy masz ochotę - stwierdziła. Było jasne, że się go nie boi.

32

RS

background image

Olly podeszła bliżej i przywitała się z Marissa i Rileyem, podając im rękę.
- Witajcie w Wungalli. Od lat nie mieliśmy tu prawdziwej guwernantki, a

przydałaby się - podkreśliła. - Pierwszy raz odwiedzasz ten region Australii? -
zwróciła się do Marissy, spoglądając z niepokojem na jej wyjątkowo jasną
cerę.

- Tak, i oboje jesteśmy zafascynowani tym, co już widzieliśmy - odparła.

Gospodyni okazała się przyjazna i życzliwa, co bardzo ją ucieszyło. - Mam
dobre kwalifikacje, pani... - zaczęła.

- Kochanie, mów mi Olly - wtrąciła gospodyni. - Ciebie, młody człowieku,

też to dotyczy. Teraz wejdźcie. Pewnie napilibyście się herbaty, chyba że
wolicie poczekać na lunch?

- Wolimy lunch - zdecydował Holt. - Tymczasem może pomożesz Marissie

wybrać pokoje? Gdzie wszyscy się podziali? - spytał.

Olly rozłożyła dłonie.
- Pani McMaster jest w swoim pokoju. Obawiam się, że to nie jest jej

najlepszy dzień. Panna Lois pojechała na konną przejażdżkę, ale wkrótce
powinna wrócić. Georgy jest w ogrodzie. Bawi się z Zoltanem. To jej
wymyślony przyjaciel - wyjaśniła, znacząco mrużąc oko do Rileya, który spoj-
rzał na nią zaskoczony.

- Ma wymyślonego przyjaciela? Ja też miałem. Nazywał się Nali. Należał do

plemienia Emu.

- Co się z nim stało? - spytała Olly takim tonem, jakby naprawdę zależało jej

na tak istotnej informacji.

Riley z żalem pokiwał głową.
- Nali chciał ze mną zostać, ale reszta plemienia postanowiła wyruszyć na

wędrówkę. On był takim chłopcem jak ja, ale jego wuj należał do starszyzny i
był czarownikiem. Nali musiał go posłuchać.

- Nie dziwię się. Nieposłuszeństwo wobec czarownika to nie żarty - wtrącił

Holt. - Tu w Wungalli mamy dawnego aborygeńskiego czarownika.
Podejrzewam, że nie zaprzestał dawnych praktyk. Któregoś dnia poznam was z
nim.

- Byłoby super!
Riley spojrzał na Holta z takim uwielbieniem i szacunkiem, że Marissa

poczuła zazdrość.

- Czy mogę iść poszukać Georgii? - spytał chłopiec. Marissa pokręciła

głową.

- Riley, przecież niedługo i tak ją poznasz.

33

RS

background image

- Nie martw się o niego. Poradzi sobie - odezwał się Holt. -Ona jest gdzieś w

ogrodzie.

Riley roześmiał się radośnie.
- Chciałbym się z nią zaprzyjaźnić.
Marissa powstrzymała się od uwag. Zaprzyjaźnienie się z kimś, kto miewa

gwałtowne napady złości, może okazać się niezwykle trudne. Jednak Riley
mógłby mieć na Georgię uspokajający wpływ. Był wyjątkowo pogodny, choć
los nie szczędził mu cierpień.

- W takim razie zmykaj - zdecydował Holt. - Jest tam mnóstwo miejsca do

zabawy. Tylko nie wychodź poza mur wokół ogrodu.

- Dobrze, proszę pana! - zawołał Riley, zbiegając po schodach.
- W porządku. Mam co prawda trochę spraw do załatwienia, ale nie

zamierzam zrezygnować z lunchu - oznajmił Holt. - Olly, o pierwszej będzie
dobrze? Tymczasem pomóż zagospodarować się pani Devlin.

- Chętnie - odpowiedziała tamta życzliwie.
Na razie wszystko idzie dobrze, pomyślała Marissa. Doszła do wniosku, że

być może nawet uda się jej przyzwyczaić do sarkastycznych uwag Holta.

- Kochanie, chodź za mną - odezwała się Olly. - A gdzie wasz bagaż?
- Hal zaraz go wniesie - wyjaśnił Holt. - Niewiele tego jest.
- Nie przejmuj się, kochanie - pocieszyła ją Olly. - W Coorabri jest bardzo

dobry sklep 7 nieświadomie powtórzyła słowa swego pracodawcy. - Na pewno
znajdziesz tam coś dla siebie i dla chłopca. Muszę przyznać, że jest ładnym
dzieckiem.

Marissa spodziewała się, że za chwilę kolejny raz trzeba będzie wyjaśniać,

że nie jest jego matką.

- Przede wszystkim ma dobry charakter - stwierdziła z dumą.
- Oby udzieliło się to Georgii - powiedział McMaster, zbiegając po

schodach.

Poruszał się energicznie jak sportowiec i harmonijnie jak tancerz. Marissa

nie mogła się oprzeć i zatrzymała na nim wzrok. Był najprzystojniejszym
mężczyzną, jakiego zdarzyło się jej spotkać. Oczywiście, nie licząc
ukochanego ojca.

Gdy się odwróciła, zauważyła badawcze spojrzenie Olly.
- Chodź, kochanie. Zdążysz wypakować rzeczy przed lunchem. Dziś nie

poznasz pani McMaster, babci Holta, ale Lois Aldridge, ciotka Georgii, wróci
na lunch. Jeździsz konno? -zapytała tonem, jakby z góry spodziewała się
zaprzeczenia.

34

RS

background image

- Jeżdżę - odparła Marissa, rozglądając się z zainteresowaniem po

obszernym holu.

Najbardziej rzucały się w oczy szerokie schody z mahoniowego drewna.

Podłogę tradycyjnie wyłożono czarnym i białym marmurem. W centralnym
miejscu leżał perski dywan, na którym z kolei stał solidny, okrągły stół. Pod
sufitem błyszczał zabytkowy, kryształowy żyrandol. Ogromny bukiet kwiatów
dodawał uroku temu wnętrzu. Dwa rzeźbione krzesła obok stołu i obrazy na
ścianach świadczyły, że bez wątpienia mieszka tu zapalony kolekcjoner
antyków.

- To bardzo dobrze - odezwała się Olly z wyraźną ulgą. -Ostatnia

dziewczyna nie miała pojęcia o jeździe konnej, a na takiej farmie to
podstawowa umiejętność. Riley też jeździ?

- Od dawna - stwierdziła Marissa.
- Jaka matka, taki syn - pochwaliła Olly.
Marissa czuła, że winna jest Olly wyjaśnienie.
- Riley to mój przyrodni brat.
Olly złożyła dłonie jak do modlitwy.
- Moje dziecko, w takim razie gdzie jest jego matka?
- Odeszła i nie wróci - odparła Marissa obojętnym tonem.
- Mój Boże, musi ci być bardzo ciężko. - Olly zatrzymała się na chwilę. -

Właściwie ile masz lat? Dwadzieścia dwa?

- Niecałe dwadzieścia cztery. Jest ciężko, ale mam też wiele radości.

Kocham Rileya. To przecież moja rodzina.

- Oczywiście, kochanie.
Olly nie zadawała więcej pytań. Wspinała się po schodach do galerii na

górze. Marissa nie miała pojęcia, czy jej uwierzyła. Riley ciągle nazywa ją
„ma", a to na pewno nie pomaga. Cóż, na razie nie udało się odzwyczaić go od
tego. Po prostu jest w wieku, gdy dziecko jeszcze bardzo potrzebuje matki.

Długie korytarze na piętrze miały błyszczące podłogi. Perskie chodniki na

środku tłumiły kroki. Na ścianach wisiały portrety przodków Holta
McMastera. Byli przystojni i pewni siebie, podobnie jak on. Olly zatrzymała
się w końcu korytarza.

- Tu jest szkolny pokój - powiedziała, otwierając drzwi i gestem zaprosiła

Marissę do środka.

- Chyba od bardzo dawna - zauważyła.
- Od dnia, gdy zbudowano ten dom - wyjaśniła Olly i skinęła głową. -

Uzbierałaby się całkiem spora grupka małych McMasterów, którzy pobierali tu

35

RS

background image

nauki. Oczywiście, Holt też do nich należy. Kochanie, myślisz, że będzie ci tu
dobrze?

Marissa odpowiedziała jej uśmiechem.
- Na pewno! Olly, nawet sobie nie wyobrażasz, jak jestem wdzięczna za tę

pracę. Riley jest ze mną i już samo to wystarczy mi do szczęścia.

Pokój wyglądał trochę ponuro, ale wystarczyłoby wprowadzić trochę

jasnych kolorów, by natychmiast stał się weselszy. Panował tu ład i porządek.
Wzdłuż ścian stały regały pełne książek. Z daleka widać było, że często z nich
korzystano. Duża czarna tablica wisiała obok okien. Dziesięć stolików i krzeseł
ustawiono w równych rzędach. Dwa wspaniałe wiekowe globusy na stojakach
dopełniały wystroju wnętrza.

- Czy lekcje Georgii odbywają się właśnie tutaj? - spytała Marissa.
Nie było żadnych śladów czyjejkolwiek obecności w tym pomieszczeniu, i

to od bardzo dawna.

- Panna Lois woli prowadzić lekcje w altanie - odparła Olly. W jej głosie

dało się wyczuć lekką dezaprobatę. - Tak między nami, zdradzę ci pewien
sekret: niewiele jest tych lekcji. Muszę cię ostrzec, jeśli Holt nie zdążył
powiedzieć o tym wcześniej, mała Georgy jest bardzo trudnym dzieckiem.

- Mając takiego ojca? Nigdy bym nie pomyślała - stwierdziła Marissa bez

zastanowienia.

- Co masz na myśli? - spytała Olly, unosząc brwi.
- Trudno wyobrazić sobie, żeby ktoś miał tyle odwagi, aby mu się

sprzeciwić.

Olly roześmiała się głośno.
- Holt potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji, ale Georgy to wyjątkowy

charakterek.

- Potrzebuje swojej matki - oświadczyła Marissa z przekonaniem.
Współczuła dzieciom, którym brakowało rodziców.
- Potrzebuje jakiejkolwiek matki - poprawiła ją Olly. - Smutna prawda jest

taka, że własnej matce nie jest do niczego potrzebna. Georgy jest jeszcze mała,
ale doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Dzieci potrafią instynktownie wyczuć
pewne rzeczy. Na pewno potrafisz to zrozumieć.

- Tak, dobrze to rozumiem - odrzekła, czując łzy pod powiekami. - Mam

nadzieję, że dzieci się polubią.

- Kochanie, nie oczekuj od razu cudów. Teraz chodź, pokażę ci pokoje. Są

na drugim końcu holu. Riley może mieć pokój obok twojego. Jeśli ci się
spodobają, każę je przewietrzyć i przynieść pościel.

36

RS

background image

Oba pokoje miały przyjemny widok na ogrody z tyłu domu. Co prawda tu

wszystkie pokoje mają taki widok, pomyślała Marissa.

Wtedy zauważyła za ogrodzeniem basen.
- To na pewno nie jest złudzenie? - spytała, patrząc na połyskującą w słońcu

turkusową wodę. Pływanie wzmocniłoby Rileya i na pewno kłopoty ze
zdrowiem mniej by mu dokuczały. Sama była dobrą pływaczką. Należała do
reprezentacji uniwersytetu.

Zerknęła na prawo od basenu. Na solidnych słupach stał tam obszerny dach,

obłożony pomarańczową terakotą. W cieniu widać było rozstawione krzesła,
stoły, plażowe łóżka.

- Codziennie z tego korzystają - poinformowała Olly od niechcenia. -

Przyjemne miejsce. Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby sobie poleniuchować.
Ojciec Holta zbudował to dla niego i dziewcząt.

- On ma siostry? Przepraszam, że się dopytuję, ale dopiero dziś poznałam

pana McMastera i nie wiem o nim zbyt wiele.

- Wygląda na to, że od razu cię polubił - stwierdziła Olly.
- Chyba nie. - Marissa pokręciła głową. - Po prostu chciał nam pomóc.
- To właśnie cały Holt - zauważyła Olly, wzruszając ramionami. -

Rzeczywiście, ma dwie siostry. Alex, właściwie Alexandra, jest starsza o trzy
lata. Wyszła za Stevena Baileya, bankiera, który zajął się polityką. Niektórzy
mówią, że zostanie premierem. Druga siostra, Franchie, jest młodsza o dwa
lata i robi karierę w bankowości. Jeszcze nie wyszła za mąż. Ojciec Holta
zginął w wypadku na farmie, niedługo po ślubie Holta. Jego matka wyszła za
mąż po raz drugi. Mieszka w Melbourne, ale często tu przyjeżdża.

Olly wzięła głęboki oddech i mówiła dalej:
- Babka Holta, Catherine, nie wyjeżdżała na dłużej z Wun-galli od czasu,

kiedy przyjechała tu jako panna młoda. Oczywiście, robiła mnóstwo
wycieczek. Ma rodzinę w Anglii, ale tu jest jej prawdziwy dom. Nie chce się
rozstawać ani z Holtem, ani z Wungalla. W ogóle imię Holt to w
rzeczywistości panieńskie nazwisko jego matki. W dokumentach figuruje jako
Douglas Holt McMaster, ale imię Douglas się nie przyjęło. Wuj Carson, brat
matki, pierwszy zaczął nazywać go Holt. Powiedział ci, że jest rozwiedziony? -
spytała Olly, badawczo patrząc jej w oczy.

- Wspomniał mimochodem - odparła Marissa. - Wiesz, Olly, po prostu nie

wierzę swemu szczęściu. Te pokoje są jak spełnienie marzeń.

Spojrzenie Olly złagodniało.

37

RS

background image

- Kochanie, nie będziesz też musiała biegać do łazienki przez cały hol.

Każda z dwunastu sypialni ma swoją małą łazienkę. Dawniej nie było tu takich
wygód, ale pomieszczenia są na tyle obszerne, że dokonano przebudowy. Jeśli
chcesz, żeby pokój wyglądał ładniej, znajdziesz mnóstwo rzeczy w
magazynku. Holt na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Chcemy, żeby
ci tu było dobrze.

Marissa poczuła ucisk w gardle.
- Ja też chciałabym wszystkim nieba przychylić - powiedziała. - Lubię uczyć

i mam nadzieję, że będzie z tego jakiś pożytek. Riley szybko przyswaja
wiedzę...

- Może zachęci to Georgię - wtrąciła Olly z westchnieniem.
- Domyślam się, że Georgia potrafi pływać? - spytała Marissa, spoglądając w

stronę basenu.

- Może kiedyś zacznie. Na razie nie znosi wody.
- Nie do wiary! - powiedziała zaskoczona. - Myślałam, że wszystkie dzieci

lubią się pluskać. Riley doskonale sobie radzi jak na swój wiek. Może, gdy
Georgia zobaczy, jaka to dla niego świetna zabawa, zdecyduje się w końcu
zmienić zdanie.

- Kochanie, nie ciesz się z góry. Aha, to pewnie Hal z twoimi rzeczami -

powiedziała nagle i ruszyła do głównego wejścia.

Hal, nie spiesząc się, wniósł dwie torby. Postawił je i spojrzał na Marissę.
- Widzę, dziewczyno, że nie wzięłaś tego wiele - stwierdził i uśmiechnął się.
Olly trąciła go łokciem w żebro.
- Hal, to nie twoje zmartwienie.
- Tylko mówię, co widzę - odrzekł. - A z ciebie, Olly, niezła hetera.
Olly odpowiedziała kolejnym szturchnięciem w żebro.
- Prawdę mówiąc, mam sporo ubrań, ale zostawiłam je w Brisbane. Właśnie

stamtąd przyjechałam.

- Panienka i ten mały chłopak? - odezwał się, dyskretnie mrużąc jedno oko.

Od razu domyśliła się, co chciał dać do zrozumienia.

- Riley to mój młodszy brat. Hal spojrzał znacząco na Olly.
- Jeśli panienka tak uważa... Taka delikatna, faktycznie nie wygląda na

mamę.

- Hal, czas już na ciebie. Ogród czeka - wtrąciła Olly stanowczym tonem.
- Już tam lecę. - Zamaszyście zasalutował i zniknął za drzwiami.
- Hal zawsze musi poplotkować jak stara baba - skomentowała Olly - ale

nikomu nie chce dokuczyć. Przechowałam ubrania, które zostawiła Fran -

38

RS

background image

zmieniła temat. - Już nie będzie ich nosić. Są w twoim rozmiarze, chociaż pew-
nie trochę za długie. Jest bardzo szczupła, a jednocześnie wysoka, jak cała
rodzina McMasterów. Znajdę ci coś odpowiedniego. '

Marissa była jej wdzięczna, ale trochę zażenowana.
- Olly, poradzę sobie do czasu, kiedy pan McMaster zabierze mnie na

zakupy.

- Dlaczego mają się zmarnować rzeczy, które są naprawdę w doskonałym

stanie? Fran nieustannie kupuje sobie coś nowego. Poza tym sama mówiłaś, że
musisz oszczędzać na szkołę dla Rileya.

- To prawda - przyznała i objęła Olly serdecznym gestem. -Jesteś dla mnie

wyjątkowo życzliwa. Dziękuję.

Olly zarumieniła się.
- Naprawdę nie ma za co, kochanie. Cóż, teraz rozgość się - powiedziała,

podchodząc do drzwi. - Lunch o pierwszej. Znajdź przedtem Rileya. Z ogrodu
nie dobiegają wrzaski i piski, więc dzieci jakoś się dogadały albo Riley jej nie
znalazł. Georgia ma tam ze sto miejsc, w których można się schować.

- Nie martw się - powiedziała Marissa i wyjrzała przez okno. - Szybko ich

znajdę. Riley jest zadziwiającym dzieckiem i Georgia tak łatwo nie sprowokuje
go do kłótni.

Olly spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Przykro mi to mówić, ale Georgy potrafi wyprowadzić z równowagi nawet

głaz. Momentami mam jej dość, a naprawdę się staram. Ona ma charakterek po
matce.

Gdy Marissa została sama, postanowiła szybko się odświeżyć. Potem

włożyła czerwoną haftowaną koszulkę z bawełny zamiast pasiastej, w której
przyjechała. Uczesała włosy i zaczęła rozpakowywać rzeczy. W pubie miała
okazję skorzystać z pralki i teraz część rzeczy wymagała prasowania.

Jeszcze raz z wyraźnym zadowoleniem obejrzała pokoje. Były obszerne,

stały w nich duże łóżka i wygodne fotele. Na ścianie nad jej łóżkiem wisiały
oprawione rysunki roślin, a w pokoju Rileya kolekcja grafik przedstawiających
rasy koni czystej krwi.

Zamierzała spytać, gdzie jest sypialnia Georgii, ale doszła do wniosku, że i

tak wkrótce się dowie. Wszystko wskazywało na to, że sześcioletnia Georgia
sprawia mnóstwo problemów. Próby zapanowania nad nią nie dają żadnego
rezultatu. Podobno odziedziczyła charakter po matce, która ją porzuciła,
zupełnie jak matka Rileya. Jednak chłopiec zdołał pogodzić się z tym faktem,
natomiast

Georgia

najwyraźniej

dostawała

z

tego

powodu

furii.

39

RS

background image

Prawdopodobnie wszystkie napady złości były próbą zwrócenia na siebie
uwagi.

Być może Holt doskonale wywiązywał się z obowiązków jako rodzic, ale

pewnie nie był przy tym nadzwyczajnie kochającym ojcem. Marissa nie mogła
się z tym pogodzić, bo dziewczynka potrzebowała przede wszystkim poczucia
bezpieczeństwa i miłości.

Czas ich poszukać! - pomyślała. Dzieci powinny umyć ręce, zanim usiądą do

posiłku. Zastanawiała się, jaka okaże się cioteczka Lois. Czy to kapryśna dama
jak jej siostra? Marissa miała nadzieję, że nie. Dobrze, że Riley zobowiązał się
nie opuszczać terenu wokół domu. Obiecał to Holtowi, więc na pewno
dotrzyma słowa.

Marissa właśnie zeszła na dół, gdy przez frontowe drzwi weszła młoda

kobieta. Zauważyła Marissę, zmarszczyła brwi i obejrzała ją od stóp do głów.

- A ty to kto? - spytała wrogo.
Kolejna niegrzeczna dziewczynka w tej rodzinie, pomyślała Marissa.
- Nazywam się Marissa Devlin - przedstawiła się. - Pan McMaster przyjął

mnie do opieki nad dzieckiem.

- Słucham?
Pytanie zabrzmiało tak, jakby ciotka Lois nie mogła uwierzyć własnym

uszom.

- Jestem nową nauczycielką Georgii - powtórzyła Marissa. Jej dobry nastrój

zniknął bezpowrotnie. - A pani jest zapewne jej ciocią Lois.

Niezwykle pewna siebie młoda kobieta uniosła dłoń wielkopańskim gestem.
- Chwileczkę. Przykro mi, że muszę się do tego wtrącić, ale dziś rano jadłam

śniadanie z Holtem i ani słowem nie wspomniał o zatrudnianiu jakiejkolwiek
opiekunki.

Och, naprawdę? - pomyślała Marissa. Gdyby cokolwiek wspomniał,

cioteczka niewątpliwie natychmiast wybiłaby mu to z głowy. Była atrakcyjną
blondynką o nieco zbyt ostrych rysach twarzy. Miała na sobie kosztowny strój
do konnej jazdy i była przeraźliwie chuda, zgodnie zresztą z panującą modą.

Marissa starała się jak najszybciej uspokoić kobietę, która wręcz kipiała z

oburzenia.

- Rano pan McMaster nic jeszcze o mnie nie wiedział. Poznaliśmy się w

Ransom. Szukałam pracy jako nauczycielka, a on mnie zaangażował.

- Skąd się wzięłaś w Ransom? Jakie masz kwalifikacje? Jak mam się

przekonać, czy mówisz prawdę? Nic z tego nie rozumiem - mówiła ciotka

40

RS

background image

Lois. Opanowała się w końcu i zmieniła taktykę. - Georgia świetnie sobie radzi
dzięki mojej pomocy - oświadczyła.

- Nie mam co do tego wątpliwości... - Marissa starała się za-żegnać

ewentualny konflikt - ale pan McMaster powiedział, że na stałe mieszka pani w
Sydney i zamierza tam wrócić.

Ciotka Lois miała minę, jakby zamierzała za chwilę zamordować Holta z

zimną krwią.

- Chętnie zobaczę dokumenty potwierdzające te rzekome kwalifikacje.
- Pan McMaster już je widział - odparła Marissa.
Lois najwyraźniej chciała ją onieśmielić, ale jej wysiłki spełzły na niczym.

Mimo wszystko Marissa nie była zachwycona przebiegiem spotkania.

Na podjeździe przed budynkiem rozległ się przeraźliwy krzyk małej

dziewczynki. Nie była to jednak złość ani strach. Marissa była przyzwyczajona
do takich odgłosów i szybko zorientowała się, że zabawa toczy się w najlepsze.
Po chwili dołączyło się szczekanie psa. Marissa nie miała wątpliwości: to może
być tylko Dusty. Kto mu pozwolił tu biegać? Ciotce Lois na pewno się to nie
spodoba.

- Co tu się dzieje? - zawołała rozzłoszczona Lois. Odwróciła się, by wyjść na

werandę, gdy tymczasem do holu wpadła jasnowłosa dziewczynka, za nią
Riley z niepewną miną, a za nimi rozbawiony Dusty.

Ciotka Lois krzyknęła z przerażenia.
- Riley, Dusty! - zawołała Marissa, starając się zapanować nad sytuacją, ale

nikt nie zwrócił na nią uwagi. Niewiele brakowało, by przewróciła ją
rozpędzona Georgia. Dusty dotrzymywał jej kroku z ozorem wywieszonym na
bok Był zachwycony zabawą z dziećmi. Marissa zamarła, przewidując szkody,
które mogły za chwilę nastąpić. Ta zabawa może zakończyć się utratą pracy.

- Siad! - rozległ się nagle donośny okrzyk Holta. Dusty zamarł w miejscu.

Dobrze wiedział, że przesadził.

- Cudowny pies, prawda? - zawołała Georgia i podbiegła do ojca. - Ma na

imię Dusty.

Holt McMaster położył dłoń na jej głowie uspokajającym gestem.
- Miałem już przyjemność poznać Dustyego, ale dziękuję, że mi go

przedstawiłaś. Dusty nie może, powtarzam, nie może biegać po domu. Wolno
mu wejść najwyżej na werandę. Słyszałeś, Riley? - spytał i spojrzał na chłopca,
który, sądząc po minie, najwyraźniej uważał, że zasłużył na wymówki.

- Tak, proszę pana. Przepraszam, że Dusty zaczął szaleć. Jak prawdziwy

dżentelmen nie dodał, że stało się to głównie z powodu zachowania Georgii.

41

RS

background image

- Holt, co tu się dzieje? - odezwała się ciotka Lois, demonstracyjnie

rozcierając skronie. - Ten wstrętny brutal niemal mnie przewrócił.

- Bardzo przepraszam, ale pies jest fajny! - zaprotestowała Georgia

najgłośniej, jak potrafiła. W odruchu złości kopnęła nogą przed siebie, ale na
szczęście nie wymierzyła w nikogo konkretnego.

- Jesteś dzikim dzieckiem! Nikogo nie słuchasz! - Ciotka Lois wyraźnie nie

szczędziła jej oskarżeń.

- Riley, wyprowadź Dustyego na dwór - powiedziała cicho Marissa. - Skąd

on się tu wziął?

- Bart pewnie go wypuścił - odezwał się Holt. Drobny domowy incydent

najwyraźniej nie wyprowadził go z równowagi.

- Riley, zaprowadź Dustyego na werandę - polecił. -Znajdę coś, żeby go tam

przywiązać. Teraz już jest wszystko w porządku i nie musisz się martwić.

- Tak, proszę pana.
Riley od razu odzyskał dobry nastrój, widząc, że Holt nie ma do niego

pretensji. Tymczasem Georgia podeszła do Marissy i przyjaźnie się
uśmiechnęła. Brak jedynki z daleka rzucał się w oczy.

- Jesteś mamą Rileya? - spytała tonem, który bez wątpienia świadczył o

zachwycie z powodu ich przyjazdu.

- Co takiego? - Głos ciotki Lois niemal zmienił się w skrzekliwy pisk.
- Lois, słuchaj i się ucz - powiedział Holt.
Marissa przykucnęła i uśmiechnęła się do piegowatej buzi. Dziewczynka

wyglądała na bystrą i energiczną. Zmierzwione włosy sterczały bezładnie na
wszystkie strony. Miały piaskowy odcień. Zielone oczy patrzyły na nią z
zaciekawieniem.

- Cześć, Georgy. Bardzo mi miło, że mogę cię poznać. Jestem Marissa -

powiedziała, wyciągając dłoń. Dziewczynka podała jej rączkę bez wahania,
jakby uczono ją tego od dzieciństwa. - Jestem siostrą Rileya, a nie mamą.
Przyjechałam, żeby pomóc ci w nauce. Riley będzie uczył się razem z tobą. Co
ty na to?

Radosny uśmiech nie zniknął z buzi Georgie.
- Zastanowię się nad tym - powiedziała, jakby rzeczywiście wszystko od niej

zależało. - Jesteś naprawdę bardzo ładna! - dodała. Niespodziewanie nadęła
policzki i powoli wypuściła ustami powietrze, naśladując syk balonu. - Riley
wygląda tak samo jak ty. Jeśli nie jesteś jego mamą, dlaczego nazywa cię
„ma"? - spytała roztropnie. - Dlaczego on jest mały, a ty duża?

Ciotka Lois wzniosła oczy do nieba.

42

RS

background image

- Przestań wypytywać! - powiedziała z wyrzutem. Marissa nie zwracała na

nią uwagi.

- Ma to zdrobnienie od Marissa - wyjaśniła dziecku. Wiedziała jednak, że

Riley mówił to tak, jakby zwracał się do własnej matki. - Riley urodził się,
kiedy już byłam duża. Mieliśmy tego samego tatę, ale inne mamy.

- To gdzie jest jego mama? - spytała Georgia, jakby spotkały się, by

poplotkować. - Powinna być tu z nim! - zakończyła, tupiąc twardym butem w
marmurową posadzkę.

-Tata chciał, żebym zaopiekowała się Rileyem. Rozumiesz, Georgio?
- Mów do mnie Georgy! - szybko poprawiła ją mała. -Masz miły głos -

dodała.

- Dziękuję - powiedziała Marissa z uśmiechem. - Riley lubi być ze mną i

chyba jest szczęśliwy.

- Bo on cię kocha! - zawołała Georgia z teatralną przesadą. - Mogę wyjść i z

nim porozmawiać?

Wyciągnęła dłoń i dotknęła włosów Marissy.
- Czy te loki są prawdziwe? Chciałam tylko sprawdzić.
Marissa skinęła głową.
- Riley i ja mamy kręcone włosy.
- Ładnie w nich wyglądasz - oświadczyła dziewczynka. -Nienawidzę swojej

fryzury - dodała z głębokim westchnieniem.

- Wiesz, może wystarczyłaby odrobina żelu, żeby nie fruwały na wietrze we

wszystkie strony. Masz w sobie tyle energii, że włosy za tobą nie nadążają.
Wystarczy, że weźmiesz trochę żelu na dłonie, a potem lekko wetrzesz we
włosy. Przekonasz się, że to działa.

- Jasne! - stwierdziła Georgia takim tonem, jakby od wielu lat czekała na

rozwiązanie tego problemu. - Musimy kupić żel - dodała i odwróciła się do
ciotki. - Dlaczego mi go nie kupiłaś? - spytała z wymówką w głosie.

- Twoje włosy wystarczy porządnie uczesać - stwierdziła tamta. -

Oczywiście, gdybyś potrafiła ustać przez chwilę w jednym miejscu.

Holt McMaster skrzywił się z niesmakiem.
- Skoro w końcu znaleźliśmy rozwiązanie, może przejdziemy dalej? -

zaproponował.

- Chwileczkę, Holt - wtrąciła Georgia z miłym uśmiechem i zwróciła się do

Marissy. - Może powinnam zmienić fryzurę? - spytała, unosząc brwi.

- Nie potrzebujesz nowej fryzury - oświadczyła dobitnie ciotka Lois.

Zupełnie niepotrzebnie uparła się kontynuować temat, który wszyscy

43

RS

background image

najchętniej uznaliby za zakończony. Nie mogła znieść, że siostrzenica
natychmiast polubiła kobietę, którą Holt przygarnął do swego domu.

- A ciebie kto pyta? - wrzasnęła Georgia. - Rozmawiam z Marissa, jasne?
- Holt, pozwolisz jej tak do mnie mówić? - spytała Lois.
- Przepraszam, zamyśliłem się - mruknął. - Georgy, dość tego. Przeproś

ciocię.

- Już się robi - rzekła Georgia i natychmiast zaczęła stepować. -

Przepraszam, ciociu! - zawołała i przerwała taniec z szeroko rozłożonymi
rękami.

- Na litość boską, Georgy, przestań wreszcie - jęknął Holt. - Zanim zaczniesz

zarabiać ciężkie pieniądze jako aktorka, pobiegnij do Rileya. Przywiążcie psa i
wróćcie, żeby umyć ręce.

- Tak, proszę pana.
Georgia uśmiechnęła się do niego na tyle słodko, na ile pozwalał jej brak

jedynki. Sposób, w jaki Riley zwracał się do Holta, najwyraźniej przypadł jej
do gustu.

Marissa wybuchnęła śmiechem. Dziewczynka miała prawdziwy talent

komiczny.

- Nie zachęcaj jej - poleciła ciotka Lois, patrząc na nią gniewnie.
- Bardzo przepraszam - szepnęła Marissa.
Dobrze wiedziała, że nie powinna się śmiać, ale nie potrafiła się

powstrzymać.

- Zachęcanie jej nie prowadzi do niczego dobrego - powtórzyła Lois,

czerwona ze złości.

- Już dobrze, Lois, poznaliśmy twoją opinię - odezwał się Holt, patrząc na

Georgię, która pobiegła na werandę. Na schodach siedział Riley.

Dziewczynka pogłaskała go po policzku. Może Riley zastąpi Zoltana, który

ciągle namawiał ją do złych rzeczy? - pomyślał.

- Domyślam się, że nie mówisz prawdy o sobie i tym chłopcu - odezwała się

Lois do Marissy.

- Dlaczego miałabym kłamać? - spytała Marissa.
Nie dała poznać po sobie, jak wielką przykrość sprawiła jej ta zaczepka.

Było to gorsze niż rozmowa z jej własną ciotką Allison.

Lois spojrzała na nią z politowaniem.
- Nawet sześcioletnie dziecko nie dało się nabrać.

44

RS

background image

- Marissa nie musi tego wysłuchiwać - wtrącił Holt zniecierpliwionym

głosem. Daremnie liczył na zawieszenie broni. - Poza tym, Lois, to nie twoja
sprawa.

Szwagierka złożyła dłonie zbolałym gestem.
- Po tym wszystkim, co zrobiłam? - zawołała rozzłoszczona. - Codziennie

znosiłam wrzaski Georgii, przekleństwa, kopniaki, bo tylko ja się o nią
troszczyłam.

Holt z trudem nad sobą zapanował.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda. Jestem ci bardzo wdzięczny za pomoc.

Mówiłem ci to już wielokrotnie. Natomiast teraz zapewne chętnie odpoczniesz
od opieki nad Georgią?

Marissa bez trudu odgadła, że ciotka Lois zniosłaby towarzystwo nawet

dziesięciorga nieznośnych bachorów, żeby być blisko Holta. A teraz okazało
się raptem, że ma odejść. McMaster to bezwzględny facet. Wszystko nagle
stało się jasne. Przyjął Marissę tylko dlatego, aby ciotka Lois nie miała
pretekstu, by tu mieszkać. Najzwyczajniej udawał dobrego człowieka!

Powód nagłego zatrudnienia Marissy stał się oczywisty także dla Lois.

Widać to było po jej minie.

- Ależ Holt, co ty mówisz? - spytała cicho, patrząc mu w oczy. Dla niej

musiał być najwspanialszym mężczyzną na świecie, choć teraz zachował się
brutalnie.

Czas na mnie, pomyślała Marissa.
- Proszę wybaczyć, ale gdzieś mam zapasową smycz dla Dustyego. Pójdę jej

poszukać - oznajmiła.

Nie potrafiłaby znieść dalszych błagań i jęków, tym bardziej że Holt miał

minę, jakby właśnie odciął się od wszelkich uczuć.

Marissa nie polubiła ciotki Lois, bo ta wyłącznie ją atakowała, natomiast

trochę jej współczuła. Zakochać się w byłym mężu siostry to prawdziwy pech.
Zapewne kochała go już, gdy była druhną na jego ślubie. Beznadziejna
sytuacja. Nagle niespodzianka, małżeństwo się rozpadło i pojawiła się okazja,
której nie można zmarnować. Jednak Marissa miała przeczucie, że ciotka Lois
nie ma szans.





45

RS

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY


Nie minęła nawet doba, a Georgia zdążyła już zdecydować, że chce się

wyprowadzić ze swej sypialni. Chciała przenieść się do Devlinów w
zachodnim skrzydle. Była przyzwyczajona, że ciągłym naleganiem można
osiągnąć cel. Powtarzała więc to samo w nieskończoność.

- Chcę się do was przenieść. Proszę, proszę, Marisso! Nie możemy być

porozrzucani w różnych miejscach. Powinniśmy być razem!

Riley niespokojnie przeczesał włosy palcami. Zastanawiał się, jak bardzo

ciągła obecność Georgii może skomplikować im życie. Z tak wybuchowym
dzieckiem jeszcze nigdy nie miał do czynienia.

- Mój Boże, jesteś nieznośna! - stwierdziła Lois podniesionym głosem, stając

w drzwiach klasy. Czuła się osobiście upokorzona faktem, że siostrzenica
podlizuje się guwernantce.

Marissa kręciła się po pomieszczeniu, przestawiając sprzęty zgodnie z

własną koncepcją. Dzieci w tym czasie siedziały w ławkach i miały zająć się
rysowaniem. W przypadku Rileya był to prom kosmiczny z astronautą w
kombinezonie. Natomiast Georgia stworzyła ponury obrazek, na którym
poskręcane drzewa wyrastały na bagnie zamieszkanym przez straszliwe,
czarne, czworonożne stwory. Riley stwierdził, że to groźne niedźwiedzie.

Na dźwięk głosu Lois rozmowa ucichła.
- Co ty możesz wiedzieć? - odezwała się do niej Georgia. Lois prześladowała

dziewczynkę ciągłym krytykowaniem, ale mała nie powinna tak się
zachowywać, pomyślała Marissa.

- Georgy, proszę, usiądź prosto i dokończ rysunek - powiedziała,

przybierając oficjalny ton nauczycielki. W szkole była to skuteczna metoda, ale
żadna z jej uczennic nie zachowywała się tak jak Georgia. - Jeśli chcesz, żeby
ktoś poważnie potraktował twoje życzenie, musisz zachowywać się uprzejmie.
Pokrzykiwanie na ciocię na pewno nie jest grzeczne.

- Dobrze, przepraszam - mruknęła Georgia i dorysowała wyjątkowo

paskudnego niedźwiedzia. - Powiedz jej, żeby też zachowywała się grzecznie i
nie wrzeszczała na mnie. Jeszcze jej nie słyszałaś. Holt też nie.

- Czy nie powinnaś nazywać go tatą? - spytał Riley. Nie mógł pojąć,

dlaczego Georgia zwraca się do ojca po imieniu.

Dziewczynka odwróciła się w jego stronę.
- On nie ma nic przeciwko temu - zapewniła. - Nawet to lubi.
Chłopiec nie był przekonany.

46

RS

background image

- Ja zawsze mówiłem do taty „tato".
- Dobrze. Będę mówiła do Holta „tato", jeśli ci na tym zależy.
Georgia nie miała zamiaru zniechęcać do siebie Rileya. Była nim po prostu

zachwycona. Wymyślony Zoltan zupełnie wyleciał jej z głowy.

- Bardzo go kocham - dodała. - Jest wspaniały. Chciałabym być chłopcem

jak ty. Wtedy kochałby mnie mocniej. Dlaczego chłopcy są tak cholernie
ważni? - spytała, z wyraźną przyjemnością wymawiając przekleństwo.

Marissa pokręciła głową.
- Georgy, nie przeklinaj. Dziewczynka skrzywiła się.
- A mogę mówić psiakrew i do diabła?
- Tylko gdy naprawdę musisz - wyjaśniła Marissa. - Na przykład, kiedy się

przewrócisz i skaleczysz, ale lepiej by było, gdybyś nie przeklinała. Będziemy
się uczyć bardzo wielu nowych słów. Zapewniam cię, że brzydkie słowa nie
będą nam potrzebne.

- To prawda - potwierdził Riley, spoglądając na rysunek Georgii. Przy nim

jego dzieło wydawało się nudne. Georgia właśnie dorysowała zasieki z drutu
kolczastego. - Lubię słowa - dodał.

- Ja też - przyznała szczerze. - Lubię też przeklinać - szepnęła, zasłaniając

usta dłonią. - Nie będę kląć przy tobie i Marissie, bo jesteście bardzo mili.

- Pani Devlin, czy możemy porozmawiać na osobności? -spytała nagle Lois.
- Oczywiście.
Marissa na chwilę odwróciła się do dzieci.
- Georgy, gdy skończysz rysować, pokaż Rileyowi swoje ulubione książki. A

Riley pokaże ci swoje. Muszę na chwilę wyjść.

- To mogę się przenieść bliżej was? - zawołała za nią Georgia.
- Porozmawiamy o tym z tatą - odparła Marissa. - Nie sądzę, żeby się

sprzeciwił, ale musimy go spytać.

- Nie spotkasz go dziś, chyba że go poszukasz - uprzedziła ją Georgia. -

Wiem, gdzie jest, i mogę ci powiedzieć. Chcę się przenieść jak najszybciej, bo
mamy z Rileyem mnóstwo rzeczy do zrobienia, prawda, Riley?

- Jasne! - potwierdził i roześmiał się radośnie, co w uszach Marissy

zabrzmiało jak muzyka.

- Zobaczymy, co da się zrobić - powiedziała. Zastanawiała się, czy

rzeczywiście powinna poszukać

Holta i załatwić sprawę do końca. Georgia na pewno nie zamierza ustąpić.
- Nie od razu Rzym zbudowano - przypomniała. - Riley, pamiętaj, że zawsze

musicie być blisko domu.

47

RS

background image

- Oczywiście, Ma! - zapewnił.
Lois czekała na Marissę w dalszej części korytarza. Obrzuciła ją chłodnym

spojrzeniem.

- Masz zamiar zadomowić się tutaj, prawda? Oswoiłaś już Holta, Olly, nawet

moją nieznośną siostrzenicę. Pewnie rzucisz się do stóp pani McMaster, gdy
tylko ją spotkasz?

Oddychaj głęboko i powoli. Policz do dziesięciu. Może do piętnastu,

powtarzała sobie Marissa.

- Pani Aldridge, dlaczego pani mnie nienawidzi? - spytała. - Nawet mnie

pani nie zna. Nie zależy mi na konflikcie z panią, wręcz przeciwnie. Na czym
polega problem? Georgy potrzebuje guwernantki i konsekwentnego
wychowania. Mam nadzieję zapewnić jej należytą opiekę.

Rozsądne argumenty nie wzruszyły Lois. Spoglądała z niechęcią na rywalkę

i nie szukała porozumienia. Chciała konfrontacji.

- Myślisz, że jeśli masz dziecko, to od razu wiesz, jak wychowywać

wszystkie? - spytała zaczepnie.

- Czyja ciągle muszę powtarzać to samo? - spytała Marissa z westchnieniem.

- Riley jest moim przyrodnim bratem. Czy to tak trudno zrozumieć?

Lois prychnęła pogardliwie.
- Łatwo to sprawdzić.
- Rozumiem, że potem mogę oczekiwać przeprosin? Lois milczała.
- O czym miałyśmy rozmawiać? - spytała Marissa. Nie zamierzała tracić

czasu na słowne przepychanki.

- Chcę cię tylko ostrzec - odezwała się Lois, patrząc jej prosto w oczy. -

Moja siostra co prawda zostawiła Georgię pod opieką Holta, ale nadal jest jej
matką i nadal go kocha, cokolwiek by mówiła. Nie próbuj za bardzo zbliżyć się
do niego, to wszystko.

Marissę ogarnęła irytacja.
- Pani Aldridge, nie zamierzam zbliżać się za bardzo, cokolwiek miałoby to

znaczyć. Może pani przekazać to siostrze. Na pewno składa jej pani dokładne
sprawozdania.

- A niby dlaczego nie? To moja siostra! - stwierdziła Lois, czerwieniąc się ze

złości.

Zapewne dobrze wie, że się kochasz w Holcie, i sprawia jej to mnóstwo

satysfakcji, pomyślała Marissa.

- Co? - spytała Lois gwałtownie, jakby potrafiła czytać w cudzych myślach.
- Nic nie powiedziałam - rzekła Marissa.

48

RS

background image

- Co chcesz zyskać, zaszywając się na takim odludziu? -spytała Lois. -

Zauważyłam, że jesteś niebrzydka - dodała. Nie potrafiła wykrztusić z siebie
szczerego komplementu.

- Chcę mieć przy sobie Rileya, dopóki nie podrośnie i nie pójdzie do szkoły

z internatem - spokojnie wyjaśniła Marissa. - W mieście to praktycznie
niemożliwe. Moja przyjaciółka wychowywała się na farmie i miała
guwernantkę. Podpowiedziała mi takie rozwiązanie na rok lub dwa. Riley był
załamany śmiercią naszego ojca. Na razie jestem mu potrzebna.

- Nadal upierasz się przy tej swojej historyjce? - spytała Lois.
Pojawienie się Marissy było dla niej jak grom z jasnego nieba i oznaczało

wyłącznie kłopoty.

- Pani Aldridge, nie zmyślam historyjek, tylko mówię prawdę. - Marissa

doskonale zdawała sobie sprawę, co Lois chodzi po głowie. - Muszę wracać do
dzieci.

- Na razie nie widzę żadnych szkolnych sukcesów - stwierdziła Lois z

satysfakcją.

- Sprawy wyglądają o wiele lepiej, niż się spodziewałam, i bardzo się z tego

cieszę. Teraz proszę wybaczyć...

Jednak Lois była jak zwykle pełna agresji, co wydawało się cechą całej jej

rodziny.

- Nie radzę rozmawiać z Holtem na temat przeprowadzki. Georgia ma

piękny pokój, który urządziłam osobiście. Nie życzę sobie żadnych zmian.

Boże, ratuj, pomyślała Marissa.
- Niewątpliwie jest pani dla niej bardzo dobrą ciotką, ale zatrudnił mnie pan

McMaster i przed nim odpowiadam. -Napastliwość Lois nie robiła na Marissie
wrażenia. - Potrzebowałam pracy, ale nie podjęłabym jej, gdybym nie miała
swobody.

- Swobody? - Lois spojrzała na nią z wściekłością. - Jak sobie chcesz, ale

jeśli wejdziesz w drogę mnie i mojej siostrze, to pożałujesz!

Zabrzmiało to jak groźba.
- Obawiam się, że przecenia pani swoje możliwości - powiedziała cicho.
Mogła dodać, że Holt już jej poradził, by się nie wtrącała, ale nie chciała się

nad nią znęcać. Lois najzwyczajniej jest w rozpaczy z powodu odrzuconej
miłości, i widać to z daleka.

- Niewątpliwie różnisz się od guwernantek, które tu zatrudnialiśmy -

odezwała się Lois roztrzęsionym ze złości głosem. - Jak śmiesz tak do mnie
mówić? Ja należę do rodziny, a ty zostałaś tu zatrudniona, i to nie na długo.

49

RS

background image

Możesz być tego pewna. Ja jestem tylko łagodną kotką w porównaniu z moją
siostrą. To prawdziwa tygrysica.

Marissa nie miała co do tego wątpliwości. Holt McMaster nie wziąłby ślubu

z łagodną kotką.

- Dlatego nie spodobała się jej pustynia? - spytała i odeszła.
Przed wyjściem z domu Marissa poszła po radę do Olly. Zastała ją w kuchni.
- Georgy chce się przenieść do innej sypialni - oznajmiła, przechodząc od

razu do rzeczy. - Chce mieszkać w naszym skrzydle. Najwyraźniej bardzo
polubiła Rileya.

- Nic dziwnego - stwierdziła Olly. - Usiądź sobie. To śliczny i pogodny

chłopiec, a wszystko zawdzięcza tobie.

- Dziękuję - powiedziała Marissa. - Co myślisz o tym wszystkim? - Usiadła i

spojrzała na zaniepokojoną minę Olly.

- Lois poświęciła dużo czasu i pieniędzy, żeby urządzić pokój Georgy -

odparła gospodyni, patrząc na Marissę ponad swymi okularami. - Jest zbyt
ekstrawagancki i dziwaczny jak na potrzeby małej dziewczynki. Jednak Lois
nie potrafi inaczej, a Tara była taka sama.

- Tara to była żona pana McMastera?
- Tak. Oczywiście byłoby lepiej, gdybyś miała dziecko na oku. Jeszcze

niedawno zdarzało się jej lunatykować.

Marissa spojrzała na nią z zaskoczeniem.
- To musiało być poważne zmartwienie? - spytała. Miała nadzieję, że Olly

powie coś więcej.

- Było, ale na szczęście minęło.
- Cóż, nadal powinno się ją obserwować. Chciałam zapytać pana McMastera

o pozwolenie, ale najpierw zależy mi na twojej opinii. Jeśli uważasz, że to zły
pomysł, to zrezygnuję. Pani Aldridge... nie proponowała, żebym nazywała ją
Lois...

- I nie zaproponuje - wtrąciła Olly.
- Więc pani Aldridge jest absolutnie temu przeciwna.
- Kochanie, chyba się nie dziwisz? A przy okazji, panna Lois jest bardzo

zainteresowana Holtem.

- Już zdążyłam to zauważyć - przyznała Marissa obojętnym tonem. -

Powiedziała, a właściwie ostrzegła mnie, żebym nie ośmieliła się zrobić
czegokolwiek, co mogłoby wyprowadzić z równowagi jej siostrę.

Olly cmoknęła i pokręciła głową.

50

RS

background image

- Tara jest dominująca. Lois to tylko blady cień starszej siostry. Dobiega

trzydziestki, a ciągle jest w nią zapatrzona.

Marissa oparła brodę na dłoni.
- Można jej tylko współczuć. W każdym razie przekazała mi informację:

jeśli wyprowadzę z równowagi matkę Georgii, natychmiast stąd wylecę.

- Coś takiego! - zawołała Olly, podchodząc bliżej. - Była pani McMaster nie

ma tu nic do gadania, kochanie. Lois cię nabiera. Cóż, czuje się zagrożona.
Zjawiasz się nie wiadomo skąd, wyglądasz jak świeży kwiat, więc nie ma się
co dziwić.

Marissa jęknęła.
- Olly, przyjechałam tu jako guwernantka, a nie w charakterze zagrożenia dla

kogokolwiek Mam dość własnych problemów.

- Na pewno, ale dzięki urodzie można wiele zyskać. Masz problemy, więc

bogaty mąż bardzo by się przydał.

- Jakoś mi się nie spieszy. Natomiast domyślam się, że poprzednia

opiekunka zakochała się w panu domu. Mam rację?

- I ta przed nią! Obie były zakochane po uszy. Jednak Holt nie spieszy się do

kolejnego ślubu. Nie można mu się dziwić. Gdyby chciał, miałby na zawołanie
kilkanaście kandydatek. Mówię tylko o tych, o których słyszałam.

Prawdopodobnie inne chętne musiałyby ustawić się w kolejce sięgającej aż

do Alice Springs, pomyślała Marissa.

- Jak poznał Tarę? - zapytała. - Aldridgebwie to posiadacze ziemscy?
Olly pokręciła głową.
- Nie. Holt poznał Tarę na przyjęciu w Sydney. Tam mieszka jej rodzina.

Ojciec to znany biznesman, który zawsze jest na liście najbogatszych. Ślub był
gigantyczny! Myślę, że po powrocie z miodowego miesiąca w Europie Holt
zaczął żałować swego kroku.

- Coś takiego! - nie wytrzymała Marissa. Czyżby nie sprawdził przed

ślubem, z kim się wiąże? - On nie sprawia wrażenia osoby, która popełnia tak
poważne błędy - skomentowała.

- Kochanie, wszyscy popełniamy błędy - rzekła Olly aluzyjnym tonem i

poklepała ją po dłoni.

Przekonanie kogokolwiek, że Riley nie jest jej dzieckiem, wydawało się

ponad siły.

Samochód od czasu do czasu podskakiwał na nierównościach. Zupełnie

płaska równina ciągnęła się aż po horyzont. Nic dziwnego, że gdy rzeki
wzbierały, powódź rozlewała się po dużym obszarze, pomyślała Marissa.

51

RS

background image

Jechała, wystawiając rękę przez okno, by czuć chłodny pęd powietrza. Z
zachwytem obserwowała stada ptaków. Jadący samochód płoszył ich tysiące.
Krążyły potem w górze z doskonałą koordynacją. Nie mogła oderwać od nich
oczu.

Nagle z wysokiej trawy wybiegło stado spłoszonych walabii. Zaskoczona,

gwałtownie wcisnęła pedał hamulca. Serce podeszło jej do gardła. Torbacze
zatrzymały się. Przez chwilę spoglądały na nią z zaciekawieniem, a potem
ruszyły w podskokach w stronę błyszczącej tafli wody.

Marissa doszła do wniosku, że bezpieczeństwo jest ważniejsze niż

obserwowanie nawet najpiękniejszych ptaków, i od tej chwili prowadziła już
uważniej.

Zgodnie ze wskazówkami Olly i Georgii starała się nie tracić z oczu

płytkiego kanału, którego brzegi porastały wielkie eukaliptusy. Meandrował z
prawej strony, gdzie przed chwilą zniknęły walabie.

Marissa zaczęła wypatrywać chmur czerwonego pyłu. Dzięki temu powinna

najłatwiej trafić do zagrody, gdzie dziś pracowała grupa robotników Holta. Dla
typowego mieszczucha okolica była niebezpiecznym miejscem, gdzie łatwo
zabłądzić i stracić życie. Na szczęście w pewnej chwili Marissa zauważyła
kłęby czerwonego pyłu. Skierowała pojazd w tamtą stronę. Była bardzo
zadowolona, że Holt dał jej do dyspozycji samochód terenowy. Dzięki temu
nie musiała tkwić w pobliżu domu.

Panował upał, ale znosiła go bardzo dobrze. Pomyślała, że w tropikach,

gdzie powietrze wydaje się ociekać wilgocią, taka temperatura byłaby
zabójcza. Tymczasem okazało się, że chmury pyłu znajdowały się dużo dalej,
niż jej się początkowo wydawało. Teren wzdłuż kanału był coraz bardziej
skalisty, a wystające ponad wodę korzenie tworzyły nieprzebytą plątaninę.

Z oddali słyszała już ryk bydła i szczekanie psów. Nagle zauważyła ruch w

wysokiej trawie. Kolejne walabie czy może pies dingo? - zastanawiała się.
Tymczasem dziwny kształt nieubłaganie sunął przed siebie. Niewiele wiedziała
na temat stworzeń zamieszkujących tę część Australii.

W następnej chwili nacisnęła hamulec i zamarła. Na ścieżkę wypełzła

olbrzymia jaszczurka, wyglądająca jak groźny smok. Miała ponad dwa metry
długości. Nie tylko jej wygląd budził strach. Wydawała z siebie odstraszający
syk. Olbrzymi waran... Te giganty bywają agresywne, przypomniała sobie.
Uznała, że będzie czekać choćby pół dnia, by ten relikt przeszłości zszedł jej z
drogi. Dookoła widziała mnóstwo miejsc, gdzie potwór mógłby znaleźć
kryjówkę. Być może jaszczurka broni gniazda? Potężny ogon poruszał się

52

RS

background image

groźnie na boki, zamiatając ziemię. Marissa miała nadzieję, że w razie
potrzeby samochód nawet w gąszczu okaże się szybszy od zwierzęcia.

Nagle stwór stanął na tylnych łapach. Nie miała pojęcia, że w ogóle to

potrafi. Spoglądał na nią jak na łakomy kąsek. Kurczowo ścisnęła kierownicę.
Nawet krokodyl nie przestraszyłby jej bardziej. Nie zamierzała dłużej czekać.
Skręciła kierownicę w prawo, wcisnęła gaz i gwałtownie ruszyła w stronę
wody. Grunt był tu nierówny. Marissa podskakiwała na wybojach, ryzykując,
że wypadnie z pojazdu.

Niecałe dwa kilometry dalej Holt uniósł głowę, słysząc silnik samochodu na

wysokich obrotach. Zamierzał pojechać do następnej zagrody, ale najpierw
sięgnął do jeepa po lornetkę. Wystarczyło jedno spojrzenie. Terenówka, którą
dał Marissie do dyspozycji, gwałtownie skręciła, wzbijając chmurę pyłu, i
ruszyła prosto w stronę zarośli rosnących wzdłuż brzegu. Do diabła, co tam się
dzieje? - pomyślał rozzłoszczony. Dlaczego ona nie trzyma się drogi? Czy to
jakieś wygłupy?

Jedno jest pewne: Marissa jedzie o wiele za szybko. Holt rzucił lornetkę na

tylne siedzenie, wskoczył za kierownicę i ruszył w stronę samochodu, który
właśnie zniknął wśród krzewów.

Wyobraźnia podsunęła mu obraz pojazdu ślizgającego się po stromym

brzegu, by w końcu przekoziołkować i wylądować w mule. Co jej przyszło do
głowy? - zastanawiał się. Sprawiała wrażenie spokojnej i zrównoważonej, a
teraz nagle gna jak szalona, wzbijając chmurę pyłu. Wszystko po to, by
przeżyć chwilę napięcia. Nie powinienem pozwolić jej na samodzielne wyjaz-
dy, powtarzał w myślach, zły na siebie. Kto opiekuje się dziećmi, kiedy ona
urządza sobie zabawy nad rzeką? Głupia baba! Dotychczas sądził, że ma
więcej rozumu.

W końcu ją odnalazł. Siedziała bezradnie w samochodzie, przednie koła

zapadły się w mule po osie. Gdy stwierdził, że nic się jej nie stało, odeszła mu
jakakolwiek ochota na współczucie.

- Czy mogę wiedzieć, co zaczęłaś tu wyrabiać? - zapytał ostrym tonem. -

Mogłabyś wysiąść. Samochód ci nie ucieknie - zapewnił.

Otworzył drzwi i podał jej rękę. Jej dłoń była delikatna i jedwabista. Marissa

nie wypuszczała jego ręki, dopóki nie odzyskała równowagi. Musiała nieźle się
przestraszyć, pomyślał, czując jej drżenie. Nagle przeszła mu złość.

- Zrobiłaś sobie coś? - spytał i przyjrzał się jej dokładnie. Bujne włosy

wyglądały wspaniale i kobieco, twarz była piękna jak zwykle, długie nogi,
delikatne ciało... Na pewno wszystko jest z nią w porządku. Natomiast on zdał

53

RS

background image

sobie sprawę, że właśnie po raz pierwszy w życiu spotkał kobietę, która
wywoływała w nim nieodparte pragnienie, by ją objąć i przytulić. Opamiętaj
się, człowieku, powtarzał sobie w myślach.

Marissa potrząsnęła głową.
- Przepraszam - powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Rzeczywiście powinnaś przepraszać, bo byłaś o krok od nieszczęścia.

Samochód mógł stoczyć się do rzeki.

- Wiem - stwierdziła, stojąc po kostki w wodzie. Buty miała przemoczone, a

teraz spodnie zaczęły nasiąkać wodą.

- Jak można być tak niemądrym? - odezwał się cicho, starając się nie myśleć

o tym, jakie zrobiła na nim wrażenie. Kobiety zawsze starają się wykorzystać
męską opiekuńczość, mówił sobie.

- Wiem, wiem... - zaczęła i poczuła, że ugięły się pod nią nogi.
- Do diabła! - wymknęło mu się, ale wykazał się refleksem i zdążył ją złapać,

zanim wylądowała w błocie. Obejmując ją, poczuł przyjemny dreszcz, choć
wydawało mu się, że uodpornił się na wdzięki kobiet. - Już dobrze. Trzymam
cię - rzekł uspokajającym tonem.

Szybko wspiął się na brzeg.
- Dobrze, już mi lepiej. Po prostu bardzo się przestraszyłam - mówiła. -

Może mnie pan postawić na ziemi.

- Całe szczęście, bo ważysz co najmniej tonę!
- Nieprawda! - zaprzeczyła odruchowo.
- Och, co za różnica? Usiądźmy na chwilę - zaproponował niezadowolonym

tonem.

Cóż, musiał przyznać, że Marissa działa na jego zmysły. Oczywiście, nie jest

ciężka, jak przed chwilą stwierdził, lecz krucha i delikatna. Jej skóra ma
zapach, który bardzo go pociągał.

Musi jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- Zdajesz sobie sprawę, jak głupim pomysłem było zjechanie z drogi?

Pędziłaś na łeb na szyję przez wysokie trawy, w których mogły być głazy,
doły, czy jakieś duże zwierzę...

Spojrzała na niego z ukosa.
- Był tam wielki waran. - Uznała, że czas wyjaśnić powody szaleńczej jazdy.

- Miał ze dwa metry długości i nagle stanął na tylnych łapach, gotów do ataku.
Nie wiedziałam, że jest zdolny do takich zachowań. Był dokładnie na środku
drogi. Nie mogłam jechać dalej. Przestraszył mnie bardziej niż krokodyl.

Holt roześmiał się głośno. Zupełnie zmienił mu się nastrój.

54

RS

background image

- Byłaś kiedyś aż tak blisko krokodyla? - spytał.
- Na tyle blisko, na ile miałam ochotę. Oglądałam je na pokazach dla

turystów.

- Rozumiem - stwierdził kpiącym tonem. - Lecąc helikopterem, można

zobaczyć ich tu setki w jeziorach, rzekach i na bagnach. Gdybyś spotkała
takiego z bliska, uznałabyś warana za zwierzę spokojne jak domowy kot czy
pies. Wystarczyło nacisnąć klakson. Oczywiście, nie przyszło ci to do głowy?

Jego kpiący ton zaczął wyprowadzać ją z równowagi.
- Byłam przerażona i nie chciałam go prowokować. Wyglądało na to, że

mógłby skoczyć na samochód. Wiem, że potrafią wchodzić na drzewa.

Holt spojrzał na nią i skinął głową.
- Cóż, może była to samica broniąca gniazda.
- Mnie też przyszło to do głowy - stwierdziła cierpko.
- Krótko mówiąc, nie były to z twojej strony żadne chuligańskie wygłupy.

Byłaś przekonana, że walczysz o życie - podsumował z rozbawieniem. -
Przyrzekam, że nikomu o tym nie powiem.

- Chciałabym w to wierzyć.
- Jeśli przyrzekam, to dotrzymuję słowa - powiedział, patrząc jej w oczy.
Do diabła, tracę przy nim resztki pewności siebie, pomyślała. Jeśli mam

zostać w jego domu na dłużej, muszę jakimś cudem wziąć się w garść.

- Nie ma co się śmiać. Przez chwilę nie byłam w stanie utrzymać

kierownicy. To wystarczyło, żeby samochód sam wybrał drogę prosto w
najgłębsze błoto, które oblepiło przednie koła jak cement.

- Miałaś szczęście. Ale bardziej interesuje mnie inna sprawa: po co tu w

ogóle przyjechałaś? - spytał, patrząc na jej usta jakby stworzone do
pocałunków.

Zauważyła to i nerwowo zwilżyła wargi. Holt z trudem powstrzymał

westchnienie.

- Wydawało mi się, że o tej porze powinnaś zajmować się dziećmi?
Zaczerwieniła się.
- Są teraz po opieką Olly. Przyjechałam tu, bo Georgy chce przenieść się do

sypialni w zachodnim skrzydle, bliżej mnie i Rileya.

- Naprawdę? - spytał, zastanawiając się, czy Marissa zdaje sobie sprawę,

jakie wywiera na nim wrażenie.

- Tak.
- I dlatego jechałaś taki kawał drogi?

55

RS

background image

- A kto mógłby podjąć decyzję? Pan jest jej ojcem. Ciotka Lois jest temu

absolutnie przeciwna.

- To oczywiste - powiedział, wyciągając się na piasku. Podparł się na łokciu.

- Zaprojektowała ten pokój... i wszystko na marne! Domyślam, się, że Georgy
życzy sobie podjęcia natychmiastowych działań? - spytał z domyślnym uśmie-
chem.

Marissa wzruszyła ramionami. To było jasne.
- Uparła się, ale pomysł nie jest wcale zły. Będę ją miała na oku, a poza tym,

jak pewnie pan zauważył, bardzo polubiła Rileya.

- I ciebie - dodał. - Jestem za to wdzięczny losowi. Zjawiłaś się znikąd, jak

spełnienie moich marzeń. Już ci lepiej?

Skinęła głową. Miała uczucie, że z dnia na dzień jej życie przyspieszyło

bieg.

- Wszystko w porządku. Martwię się tylko o samochód.
- Niepotrzebnie. Wyciągniemy go. Tymczasem podwiozę cię, żebyś mogła

wrócić do obowiązków.

Wstał, wyciągnął dłoń i pomógł jej wstać.
- Dziękuję za pomoc, chociaż właściwie mogłam pójść do zagrody na

piechotę.

Uniósł brwi.
- Nigdy tego nie rób, chyba że jestem w pobliżu.
Było to stanowcze polecenie, choć przekazane życzliwym tonem.
- Jak pan sobie życzy - powiedziała i roześmiała się po chwili. - Naprawdę

pan myślał, że postanowiłam trochę poszaleć, jeżdżąc po zaroślach?

- Przyznaję, że byłem zaskoczony - powiedział. Jej śmiech sprawił mu

wyraźną radość.

- A Georgia? Mam to zrobić?
- Co zrobić? - spytał, patrząc na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem.
- Przenieść jej rzeczy do zachodniego skrzydła. Skinął głową i ruszył dalej.
- Jeśli jej na tym zależy.
- Kocha pan córkę? - spytała nagle. Zatrzymał się.
- Słucham, pani Devlin?
- Przepraszam, ja wiem, że tak, tylko czasem bywa pan... jakby nieobecny.
- Uważnie mnie obserwujesz, prawda?
- Próbuję wyrobić sobie zdanie na temat ludzi, z którymi mam do czynienia.
- Ja też, pani Devlin. Żeby było łatwiej, od razu podpowiem, że mam dość

szorstki sposób bycia. Jeszcze jakieś pytania?

56

RS

background image

Marissa milczała przez chwilę.
- Czy mogę trochę zmienić pokój do nauki, żeby stał się odrobinę weselszy?
- Plakaty, baloniki, czy coś w tym stylu?
- Raczej trochę jasnej farby - rzekła odważnie. Odwrócił się i spojrzał na nią

z góry.

- Pamiętaj, że nie chcę żadnych kłopotów - powiedział powoli i stanowczo.
- Nie rozumiem - stwierdziła bez przekonania.
Już pierwszego dnia coś między nimi zaiskrzyło i doskonale zdawała sobie z

tego sprawę. Holt pokręcił głową.

- Myślę, że rozumiesz.
Z iloma mężczyznami spała? - zastanawiał się, wioząc ją w stronę domu. Ilu

dotykało tej nieskazitelnej jedwabistej skóry? Kim był jej pierwszy chłopak?
Poczuł złość i zazdrość, a jednocześnie zaskoczyła go własna reakcja. Z
jakiego powodu ją zatrudnił? Poczuł sympatię do niej i dziecka, czy raczej
chodziło o jej urodę? Już zdążyła zrazić do siebie Lois, która na pewno
doniesie o wszystkim Tarze. Było mu to zupełnie obojętne, ale z kolei Tara
może w tej sytuacji przyjechać do Wungalli.

Tego sobie nie życzył i nie wyobrażał. Właściwie w sprawie guwernantki

mógł się zwrócić do agencji. Na pewno znaleźliby kogoś odpowiedniego, o
przeciętnym wyglądzie. Taka dziewczyna nie wzbudzałaby niczyich emocji, w
odróżnieniu od Marissy Devlin.

Ile musiała mieć lat, gdy zaszła w ciążę? - myślał dalej. Pewnie piętnaście.

Właściwie to jeszcze dziecko. Teraz nadal wygląda bardzo niewinnie, ale na
pewno wielu mężczyzn wodzi za nią pożądliwym wzrokiem. Pearsonowi
zagroził nawet, że jeszcze jedno spojrzenie w jej kierunku, a natychmiast straci
pracę.

Musi mieć ciężki los jako samotna młoda matka. Gdzie podział się

kochanek, który zrujnował jej życie? Gdzie jest jej rodzina? Marissa była
dobrze wychowana, wykształcona i niewątpliwie pochodzi z dobrej rodziny.
Czyżby miała za sobą tak okropne przeżycia, że stara się je ukryć? Dlaczego tu
przyjechała? Ucieka przed jakimś prześladowcą? Lepiej, żeby ten ktoś nie
wkroczył na jego teren. W Wungalli Marissa jest bezpieczna.





57

RS

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY


Zaledwie Marissa przekroczyła próg, Olly natychmiast zjawiła się w holu.

Powiedziała, że pani McMaster czuje się dziś lepiej i chciałaby ją poznać.

- Kochanie, dlaczego jesteś boso? - spytała na koniec, spoglądając na jej

stopy.

- Mam kompletnie mokre buty. Zostawiłam je na werandzie. Historia jest

długa, więc opowiem ci później. Teraz przebiorę się w spódnicę. Spodnie też
mam mokre.

Olly uniosła brwi.
- Znalazłaś Holta?
- Raczej on mnie - odparła, wbiegając na schody. Nie chciała narażać pani

McMaster na czekanie. - Georgy ma zgodę na przeprowadzkę! - zawołała
przez ramię.

- Zaraz się tym zajmę, ale najpierw zaprowadzę cię do pani McMaster.

Georgy bardzo się ucieszy. Kiedy ciebie nie było, dzieciaki zachowywały się
wspaniale. Georgy stara się zrobić dobre wrażenie na Rileyu.

Oby jak najdłużej, pomyślała Marissa.
Catherine McMaster była drobną starszą panią z bujną siwą czupryną i

orzechowymi oczami, które w lekkim półmroku wydawały się błyszczeć.
Miała niezwykle cienką skórę, a mimo skończenia osiemdziesięciu dwóch lat
zachowała ślady dawnej urody. Była ubrana w długą, haftowaną, bawełnianą
bluzę, spodnie z białego lnu i cienkie pantofle przypominające baletki.

- Podejdź no tu, dziecko. Chcę ci się przyjrzeć - powiedziała zaskakująco

silnym głosem.

Należała do tutejszej elity, ale zachowywała się przyjaźnie i życzliwie.
- Bardzo mi miło panią poznać - odezwała się Marissa.
- Mnie również - rzekła starsza pani, wyciągając rękę na powitanie.
- Holt mówił mi, że jesteś ładna, ale jak widzę, był oszczędny w słowach -

stwierdziła i roześmiała się.

Marissa odpowiedziała jej uśmiechem, ale powstrzymała się od komentarzy.

Przyzwyczaiła się do uwag na temat swojej urody. Czasem bywało to niemiłe i
powodowało kłopoty, jak w przypadku Wadea Pearsona.

- Może usiądziemy? - zaproponowała Catherine, nie puszczając ręki

Marissy.

Powoli podeszły do sofy, z której przez oszklone drzwi rozciągał się widok

na werandę i na ogród. Marissa pomogła jej zająć miejsce.

58

RS

background image

- Dziękuję, kochanie. Łatwo się męczę. To jedna z wad podeszłego wieku, a

o ewentualnych zaletach jakoś mało się wspomina - stwierdziła z uśmiechem i
wskazała jej wygodny fotel.

Pokój był jasny i przytulny. Jedną ze ścian ozdabiała kolekcja obrazów

przedstawiających

bukiety

kwiatów.

Marissa

rozglądała

się

z

zainteresowaniem.

- Widzę, że podoba ci się mój pokój - stwierdziła Catherine.
- Bardzo. Panuje tu spokój i piękno.
- Wyrosłam w domu z pięknym ogrodem. Ludzie przychodzili specjalnie,

żeby popatrzeć na kwiaty. A ty lubisz ogrody? - zapytała.

- Oczywiście. Są interesujące przez cały rok. Cathrine chętnie słuchała jej

opowieści o ulubionych kwiatach i krzewach. Wiedziała od Holta, że
dziewczyna przyjechała tu z siedmioletnim chłopcem, który jakimś cudem
zaprzyjaźnił się z Georgią. Podobno był przyrodnim bratem Marissy, choć Holt
uważał, że jej synem.

- Spróbuj sobie wyobrazić, jak trudno było tu założyć ogród - odezwała się

Catherine. - Bardzo mi pomógł stary przyjaciel. Nie był zawodowym
projektantem, choć miał wrodzone zdolności. Razem przygotowaliśmy plany.

- Ogród jest wspaniały. Widziałam też park w Ransom - rzekła Marissa. -

Dżakarandy właśnie kwitną. Deidre O'Connell powiedziała mi, że to pani
stworzyła park i kazała zasadzić drzewa.

- Pięknie się przyjęły - zauważyła z dumą Catherine.- -Prawdę mówiąc, od

dawna nie miałam okazji odwiedzić parku - przyznała.

- Kwitnące dżakarandy to jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z

dzieciństwa - rozmarzyła się Marissa, jakby właśnie teraz to do niej dotarło. -
Mieliśmy piękny stary dom w kolonialnym stylu. Stał na wzgórzu, a okna wy-
chodziły na wszystkie strony. Wokół rosły wielkie dżakarandy, a kiedy
zakwitały, wydawało się, że jesteśmy w raju - mówiła, smutniejąc nagle.

Catherine spojrzała na nią z namysłem.
- Ile miałaś lat, kiedy się stamtąd wyprowadziliście? - spytała cicho. - To

było w Brisbane?

- Tak. - Marissa skinęła głową. - Miałam około ośmiu lat.
Jej dzieciństwo było wtedy pełne radości. Ojciec powtarzał często, że jest

najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

- Kilka lat później mama zginęła w wypadku samochodowym. Tata

prowadził.

59

RS

background image

- A potem już zawsze siebie winił za jej śmierć - dokończyła za nią

Catherine. - Bardzo ci współczuję. Wiem, co to znaczy cierpieć. Straciłam
wspaniałego męża, potem syna. To był ojciec Holta. Trzymałam się dzielnie po
śmierci męża, bo musiałam przejąć po nim obowiązki. Załamałam się dopiero,
gdy straciłam syna. Pociesza mnie tylko fakt, że nie stracę Holta, bo odejdę
dużo wcześniej.

- Proszę tak nie mówić. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy na długo.
Catherine spojrzała na nią wilgotnymi oczami.
- Tego jestem pewna. Chcę koniecznie poznać twojego młodszego brata. Ma

na imię Riley, prawda?

Wreszcie ktoś jej uwierzył. Marissa uśmiechnęła się radośnie.
- Tak. To miły chłopiec i ma dobry charakter. Nie sprawia kłopotu i od razu

zaprzyjaźnił się z Georgy.

- Właśnie słyszałam! Wiele przecierpiał, porzuciła go matka i podobnie było

z Georgy. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka Tara jest naprawdę.
Gdy odeszła, dziewczynka stała się nie do zniesienia. Jeśli teraz uspokoi się
pod waszym wpływem, będę naprawdę szczęśliwa.

Marissa wyszła z pokoju Catherine bardzo zadowolona z atmosfery i długiej

szczerej rozmowy. Starsza pani opowiedziała jej o rozstaniu z rodziną i
wyjeździe z Anglii, gdy szaleńczo zakochana wyruszyła z mężem, by zacząć
nowe życie na zupełnym odludziu w odległej Australii, o której niewiele
wiedziała.

Rodzina była przekonana, że ich związek nie ma szans na przetrwanie, a

jednak stało się inaczej. Wszelkie trudności tylko wzmagały jej upór. Wungalla
stała się jej pasją.

Minęło kilka dni. Dla Marissy najtrudniejsze były chwile, gdy w czasie

kolacji musiała siedzieć przy wspólnym stole z Lois. Czuła na sobie jej wrogie
spojrzenia. Niespodziewanie Holt zaproponował, że osobiście odwiezie Lois
do Sydney.

- Nie ma sensu, żebyś wynajmowała samolot - zauważył. - Mam tam kilka

spraw do załatwienia, więc chętnie cię zabiorę.

Odwrócił się w jej stronę, czekając na odpowiedź. Lois spojrzała na swój

kieliszek wina, jakby w nim kryła się prawda.

- Zabrzmiało to, jakbyś chciał się mnie pozbyć - powiedziała rozżalonym

tonem.

60

RS

background image

- Ależ Lois, bardzo się mylisz - Catherine włączyła się do rozmowy. -

Poświęciłaś Georgii mnóstwo czasu i troski, ale na pewno brakuje ci
miejskiego życia i kontaktu z przyjaciółmi.

Lois szybko zamrugała, jakby walczyła z napływającymi łzami.
- To bardzo miło z pani strony, ale czuję, że muszę jechać, bo nie jestem tu

mile widziana.

- Lois, na litość boską! - odezwał się zniecierpliwiony Holt, który już

widywał takie sceny. - Zaproszę cię, przyrzekam. Nie zdawałem sobie sprawy,
że tak bardzo polubiłaś życie na farmie. Dawniej cię to nie pociągało.

- Tara nie życzyła sobie moich odwiedzin.
Marissa odwróciła wzrok. Czy Lois nie może porozmawiać z nim sam na

sam?

- Słyszałem, że Tara gdzieś wyjechała? - Holt próbował zmienić temat.
Lois skinęła głową.
- Jest w Dubaju i bardzo jej się tam podoba. Niedługo wraca.
- Pewnie robi wielkie zakupy. Nie chcesz się z nią zobaczyć? Na pewno ma

dla ciebie coś zupełnie niepotrzebnego.

Lois rzuciła serwetkę.
- Nienawidzę cię!
- Lepsze to, niż gdybyś miała mnie kochać - stwierdził.
- Holt! - napomniała go Catherine.
- Lois, nie chcę sprawiać ci przykrości - zaczął o wiele spokojniej - jednak

wydaje mi się, że teraz będzie ci lepiej we własnym domu. Chętnie zobaczymy
cię tu na Boże Narodzenie.

- Przestań! - zawołała, zrywając się z krzesła. - To wszystko z jej powodu,

prawda? - spytała, wskazując palcem Marissę. - Tak ciężko pracowałam, ale
nie zostało to docenione. Zapamiętajcie moje słowa, że ta tu okaże się o wiele
gorsza od dwóch poprzednich.

- Ta tu ma na imię Marissa - podkreślił Holt. - Postanowiłem dać jej szansę,

żeby mogła się wykazać. A teraz zdenerwowałaś babcię, i tego nie będę
tolerował.

Lois zrobiła minę, jakby została spoliczkowana.
- Bardzo przepraszam, pani McMaster. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Jesteś bardzo zdenerwowana - odrzekła cicho Catherine. - Georgy

niewątpliwie dała ci się we znaki. Usiądź, kochanie. Nie chcę, żeby było ci
przykro, ale nie powinnaś też sprawiać przykrości Marissie. Niczym sobie na
to nie zasłużyła.

61

RS

background image

Lois wybuchnęła gorzkim śmiechem.
- Chyba nie wierzycie w to, co ona mówi o sobie?
- Ja wierzę w każde jej słowo - stwierdziła Catherine, wyprowadzona z

równowagi. - Jeśli chcesz odejść od stołu, nie będziemy cię zatrzymywać.

Lois odsunęła krzesło i ruszyła w stronę drzwi, ale nagle się odwróciła.
- Jak możesz jej ufać? - zwróciła się do Holta. - Ktoś taki ma uczyć Georgię i

mieszkać w twoim domu? Sprawdziłeś, kim naprawdę jest? Na pewno ma
niejedno na sumieniu.

Marissa na chwilę przymknęła oczy.
- Pani Aldridge, nigdy nie popełniłam żadnego przestępstwa, a pan

McMaster widział moje referencje. Mam też odpowiednie wykształcenie, żeby
uczyć pani siostrzenicę.

- Ty też mogłabyś nauczyć się czegoś od Marissy - wtrącił Holt.
Lois odwróciła się i zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez chwilę w pokoju

panowała cisza.

- Kiedy ostatnio Lois zachowywała się w ten sposób? - zapytała Catherine. -

Chyba dwa lub trzy lata temu?

- W czasie, gdy trwała sprawa rozwodowa - stwierdził Holt z

nieprzeniknioną miną.

- Naprawdę przesadziła, ale nie powinieneś jej dokuczać, kochanie.
- Dokuczać? Babciu, przecież ona chętnie rzuciłaby się na wszystkich z

pięściami. Nie obchodzi jej, jak wielką przykrość sprawiła tobie i Marissie. Po
prostu musiała to z siebie wyrzucić. Do jutra jej przejdzie. Bardzo cię
zdenerwowała?

- Nie, kochanie - odrzekła pospiesznie Catherine. - Jednak chciałabym się

położyć.

- Dobrze, pomogę ci wejść na górę - powiedział, wstając.
- Dziękuję - odparła i spojrzała na Marissę. - Spróbuj jej wybaczyć.

Obudziłaś w niej najgorsze cechy. Zwykle bywa czarująca i naprawdę starała
się zaopiekować Georgy.

- A przynajmniej wszyscy sobie to wmawiamy - wtrącił Holt. - Chcesz,

żebym cię zaniósł?

- Dziadek czasem tak robił - przyznała z filuternym uśmiechem.
- To jest prawdziwe wyzwanie dla mężczyzny, a ja je podejmę - stwierdził,

unosząc ją jak piórko.

Już po chwili uchyliły się kuchenne drzwi i weszła Olly. Widocznie

usłyszała podniesione głosy.

62

RS

background image

- O co chodziło? - spytała konspiracyjnym szeptem. Marissa wzięła głęboki

wdech. OUy traktowała ją jak pełnoprawnego członka rodziny.

- Holt zaproponował, że zawiezie Lois do Sydney swoim samolotem.
- No nie! - Olly z wrażenia oparła się o boazerię. - Więc o to chodzi! Założę

się, że nie była zachwycona?

- Wściekła się.
- Mam nadzieję, że nie zdenerwowała pani McMaster. Dla niej zejście po

schodach na kolację to poważny wysiłek. Lubi cię i zrobiła to dla ciebie.

- Ja też ją lubię. Bardzo chciałabym mieć taką babcię - oznajmiła.
- A co z twoimi własnymi dziadkami i babciami?
Olly już wcześniej doszła do wniosku, że Marissa dzielnie przetrwała trudne

dzieciństwo, ale nie uwolniła się od cierpienia. Rozmowy o bolesnych
wspomnieniach powinny jej pomóc, rozumowała.

- Babcia ze strony mamy była wspaniała, ale śmierć córki zupełnie ją

załamała - rzekła Marissa. - Mimo upływu lat nie doszła do siebie. W końcu
zmarła. Z kolei matkę mojego taty pochłaniało życie towarzyskie i nawet nie
potrafiłaby zająć się nieszczęśliwym dzieckiem. Zamieszkałam u wujostwa.
Brat taty i jego żona zapewnili mi opiekę do czasu studiów. Zamieszkałam
wtedy w uniwersyteckim kampusie.

- Wujostwo to dobrzy ludzie? - spytała Olly, która miała coraz więcej

życzliwości dla Marissy i Rileya.

Marissa spojrzała jej w oczy.
- Wuj Bryan jest życzliwy i uczynny. Bardzo mi pomógł.
- A ciotka?
Olly powoli domyślała się prawdy.
- Allison też się starała.
- A twój tata? - zaryzykowała Olly, ale Marissa obawiała się, że nie

powstrzyma łez, jeśli zacznie opowiadać. Pokręciła głową.

- Może kiedy indziej...
- Już dobrze, kochanie - rzekła Olly. Miała do siebie pretensję, że za

wcześnie zaczęła drążyć temat. - Jedzenie ci wystygło. Przyniosę z kuchni.

- Olly, jest pyszne, ale więcej nie mogę. Może kiedyś dasz mi kilka lekcji

gotowania? Ciotka Ally nie chciała mnie widzieć w kuchni. Miałam
wyznaczone tylko zmywanie i sprzątanie. Nie lubiła tego. Lucy zresztą też.

Olly przysiadła na krześle. - A Lucy to...?
- Cioteczna siostra. Dwa lata starsza ode mnie.
- Przyjaźniłyście się?

63

RS

background image

- Ani przez chwilę. Pewnie w dużym stopniu była to moja wina. Nie był to

najlepszy okres i zdarzało mi się płakać. Nie potrafię jak Georgy krzyczeć i
kopać, gdy stanie mi się krzywda. Nienawidziłam tamtego domu. Ciotka często
powtarzała mi, jaką jestem niewdzięczną egoistką.

- Co za przerażająca osoba - stwierdziła Olly.
Marissa roześmiała się.
- To prawda. To z jej powodu Lucy nie mogła dojść ze mną do

porozumienia. Myślę, że cierpiałyśmy obie. Ale dość. Nie lubię mówić o sobie.

- Kochanie, czasem trzeba zwierzyć się z problemów. Nie duś w sobie

wszystkiego, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

Holt stał przez chwilę w korytarzu, bez skrępowania podsłuchując ich

rozmowę. Dobrze rozumiał wysiłki Olly, by zachęcić Marissę do mówienia.
Dziewczyna miała zadziwiającą umiejętność zyskiwania sympatii otoczenia.
Jego babka i Olly przejęły się jej losem, a przecież on sam też nie pozostał
obojętny. Trudno było traktować ją jak obcą. Właściwie była dla nich ód
początku jak młoda osoba z rodziny, która znalazła schronienie w Wungalli.

- Dobry wieczór paniom - zawołał żartobliwym tonem, wchodząc do jadalni.
- Witam, witam. Jak tam pani McMaster? - spytała Olly.
- Już w porządku - zapewnił. - Słyszałaś naszą kłótnię?
- Musiałabym być całkiem głucha, żeby nie usłyszeć. Szkoda. Pani

McMaster miała taki dobry humor.

- Olly, nie martw się. Jeszcze nieraz zasiądziemy razem do posiłku. A ty jak?

- zwrócił się do Marissy.

- W porządku, dziękuję - odparła lekko speszona.
- Świetnie. W takim razie zjemy deser - zaproponował. - To najlepszy

sposób na skołatane nerwy. Potem możemy przejść się po ogrodzie.

Spojrzała na niego kompletnie zaskoczona.
- Czy to nie jest coś w rodzaju spoufalania się ze służbą?
- Chyba tak, ale stałaś się już przyjaciółką rodziny. Babcia przepada za tobą,

a to rzadkość. Na dodatek masz jakieś sekrety z Olly.

Zaczerwieniła się.
- Skąd pan wie?
Pochylił się do niej z uśmiechem.
- Lubię podsłuchiwać we własnym domu.
- Będę o tym pamiętać - stwierdziła i nerwowo zaczęła bębnić palcami po

stole.

64

RS

background image

- Szkoda, że ci powiedziałem. Możesz jednocześnie kręcić dłonią nad

głową? - spytał nagle.

Wytrzeszczyła na niego oczy.
- Słucham?
- Ja potrafię. To test na dobrą koordynację. - Zaczął uderzać w stół palcami

prawej ręki, a lewą kręcił kółka.

- Łatwizna - stwierdziła Marissa, naśladując go. Wtedy weszła Olly, niosąc

deser.

Marissa sprawdziła, czy dzieci śpią, i zeszła na dół. Spacer z właścicielem

Wungalli uważała za przesadę, ale on nalegał, a jej zależało na pracy.
Zastanawiała się, czy zabierał na spacery poprzednie opiekunki. A może Lois?
Ciekawe, czy byli kochankami? Na pewno myślał o powtórnym małżeństwie.
Mężczyźni zawsze chcą zostawić po sobie dziedzica, a do prowadzenia
ogromnej farmy przydałby się męski potomek.

- Pójdziemy ścieżką? - spytała.
- Wyłącznie.
- Moje poprzedniczki też zapraszał pan na spacer? Holt spojrzał na nią z

bliska.

- Zaprosiłem ciebie, ale to absolutnie nie znaczy, że zapraszałem inne.
- Panie McMaster, czy powinnam czuć się wyróżniona?
- Nie. Po prostu podziwiaj gwiazdy i nie nazywaj mnie panem McMasterem.
- Tak od razu?
- Zawsze musisz krytykować to, co mówię?
- Po prostu czuję się niezręcznie. Nie wiem, jaką rolę tu spełniam.
- Będę się starał traktować cię jako opiekunkę Georgii. Babcia może mieć w

tej sprawie własne poglądy - uprzedził. Chwycił ją za łokieć, by skręciła w
prostopadłą dróżkę. - Rano polecę z Lois i nie będzie mnie przez kilka dni,
może nawet tydzień. Babcia wspominała, że jeździsz konno. Powiedz szczerze,
jeździsz czy tylko potrafisz utrzymać się na bardzo spokojnym koniu?

- Jeżdżę. Pierwszego kucyka tata kupił mi, gdy miałam pięć lat. On... -

Urwała nagle.

- Nie możesz dokończyć?
- Powiedziałam już dość. Riley też dobrze jeździ.
- Georgy niestety boi się koni. Ma złe wspomnienia z wczesnego

dzieciństwa. Podobnie jest z pływaniem.

65

RS

background image

Marissa zastanawiała się, czy Holtowi mógł przyjść do głowy głupi pomysł,

by wrzucić dziewczynkę na głęboką wodę, w nadziei, że jakimś cudem odżyje
w niej instynkt pływania.

- Mam kilka pomysłów, jak jej pomóc, żeby pozbyła się lęku. Ale będę

działać powoli i z pomocą Rileya. On też dobrze pływa.

- Ty go uczyłaś?
- Nie - stwierdziła, poprawiając włosy.
Spojrzał na nią. Miała na sobie elegancką bluzkę. Spory wydatek jak na

samotną matkę, pomyślał. Właściwie mógłby łatwo sprawdzić jej prawdziwe
dane, ale chciał usłyszeć prawdę bezpośrednio od niej samej.

- Kto w takim razie?
- Mój ojciec. Nauczył Rileya wielu rzeczy. Gwiaździste niebo powinno

pomóc jej zapomnieć o problemach, jednak najwyraźniej pojawił się nowy.
Coraz bardziej interesował ją właściciel farmy.

- Nie pytałeś mnie o metody nauczania. Nie wiem też, czy jest jakiś

przedmiot, na którym ci najbardziej zależy?

- Codzienne zachowanie Georgy było dotychczas największym problemem.

Już osiągnęłaś bardzo wiele, więc metody są mi obojętne. Co złego działo się
w twoim domu? - nagle zmienił temat.

- Nic nadzwyczajnego. Chciałam być kochana.
- Wszyscy tego chcą.
- Twój rozwód musiał być strasznym przeżyciem... - zauważyła.
- Nie powinnaś o to wypytywać, ale szczerze powiem, że to była wielka

ulga. A jak twoje miłosne sprawy?

- Cóż, nigdy nie byłam szaleńczo zakochana - przyznała.
- Trudno w to uwierzyć.
- Riley naprawdę nie jest moim dzieckiem.
- Być może, ale w takim razie świetnie odgrywa rolę twojego syna.
- Cóż w tym dziwnego? Jest dzieckiem, które potrzebuje...
Zamilkła. Nie czuła się na siłach, by opowiadać Holtowi o ojcu,

alkoholizmie, odejściu matki Rileya.

- Może lepiej już wracajmy - powiedział, czując, że zaczęła drżeć.
- Ja nie kłamię - odezwała się po chwili.
- Powiedz mi tylko, czy obawiasz się kogoś? - spytał poważnie.
Miała wielką ochotę zawołać, że wyłącznie jego. Nie przestawała o nim

myśleć, a to jest groźne.

Holt uznał jej milczenie za potwierdzenie swych podejrzeń.

66

RS

background image

- Tu w Wungalli jesteście bezpieczni.
- Domyślam się i dziękuję. Jesteś dla nas bardzo życzliwy.
- Tak tylko wspomniałem, bo może nie zwróciłaś na to uwagi - zażartował,

uśmiechając się szeroko.

Gałęzie nad ich głowami tworzyły gęstą zasłonę. Nagle z wysokiego konaru

duży ptak sfrunął w ich stronę z głośnym krakaniem. Holt odruchowo uniósł
rękę w obronnym geście, a jednocześnie przyciągnął do siebie Marissę. Ptak
zaskrzeczał jeszcze raz i odleciał na drugi koniec ogrodu.

- Co to za ptaszysko? - spytała niepewnie, wyglądając zza ramienia Holta. -

Orzeł?

Holt roześmiał się.
- Tutejsze orły mogą rozłożyć skrzydła na szerokość dwóch metrów. Taki

osobnik potrafiłby cię unieść prosto do gniazda.

- Chciałam tylko powiedzieć, że był wielki - broniła się nieśmiało.
Teraz, w jego ramionach, czuła się bezpieczna. Holt nie spieszył się, by

wypuścić ją z objęć. Czuł delikatny zapach jej włosów i miał ochotę zanurzyć
w nich twarz. Jak na ironię musiał powstrzymać się od tego. Ona i dziecko są
pod jego opieką. Cofnął rękę, którą ją obejmował.

- Przykro mi, że ptak cię przestraszył. Teraz najlepiej będzie, jeśli

odprowadzę cię do domu.

















67

RS

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY


Pod koniec tygodnia Marissa potrafiła już pracować zgodnie z planem, który

sobie narzuciła. Co prawda Georgy zdarzały się jeszcze chwile, gdy donośnie
wrzeszczała, zdarzało się to jednak rzadko i trwało bardzo krótko. Nie
urządzała scen i nie obrażała się o byle co. Zachowywała się jak normalne
bystre dziecko, gotowe do wspólnej pracy i zabawy.

- Marissa, kochanie, to dzięki twojej cierpliwości - powtarzała Catherine. -

Zawsze uważałam, że Georgy jest mądra, ale nikt nie potrafił jej niczym
zainteresować.

- Zdaje się, że ja spełniam tu rolę łagodnego kucyka. Trenerzy

przyprowadzają je przed wyścigami, żeby uspokoić konie - odezwał się Riley.

- Gdzie o tym słyszałeś? - zdziwiła się Marissa.
- Od taty. Kiedyś nawet zabrał mnie na zawody przełajowe. Tutaj też bywają

wyścigi? - zwrócił się do Georgy.

- Mamy coś lepszego! - zawołała, wstając. - Prawdziwe mecze polo. Holt

świetnie gra. W zeszłym roku finały były w Wungalli, a potem był wielki bal.
Przyjechały moje ciocie. Była Alex i Lois, która kocha się w Holcie bez
wzajemności.

Marissa spojrzała na dziewczynkę.
- Ciekawe, kto to powiedział?
- Skąd wiesz, że nie ja?
- W ten sposób mówią dorośli. Lepiej tego nie powtarzać, bo może komuś

być przykro.

Georgy wzruszyła ramionami.
- To mówiła Tiffany, przyjaciółka cioci Lois. Czy ciocia jeszcze przyjedzie?
- Oczywiście - zapewniła ją Marissa. - Na pewno przyjedzie na święta.
- Ale wy musicie być tu zawsze. Jak dorosnę, wezmę ślub z Rileyem -

oświadczyła Georgy.

Riley zakrztusił się, powstrzymując chichot.
- Na razie usiądź i zajmiemy się dodawaniem - zaproponowała Marissa.
Późnym popołudniem Marissa i Riley poszli popływać. Georgy usiadła

niedaleko basenu. W końcu podeszła bliżej i zdecydowała się zamoczyć stopy
w płytkiej wodzie.

- Dlaczego nie wejdziesz dalej? - zawołał Riley. - Woda jest wspaniała. Będę

cały czas koło ciebie.

- Riley, nie zmuszaj jej - odezwała się Marissa, płynąc za nim.

68

RS

background image

- Nie mam kostiumu! - zawołała Georgy z żalem.
Ku zaskoczeniu Marissy nie zabrzmiało to jak wymówka.
- Nie martw się, znajdziemy coś ładnego. Twój tata wraca w niedzielę.
- Powiecie mu, że już się wyleczyłam? - spytała z nadzieją w głosie.
- Z czego? - spytał Riley, siadając obok niej na krawędzi basenu.
- Ze strachu przed wodą. Mama wrzucała mnie do basenu. Była podła, tak

jak twoja - oświadczyła dziewczynka. - Kiedy już nauczysz mnie pływać,
musisz nauczyć mnie siedzieć na koniu - dodała.

- A ty naucz mnie rysować tak ładnie jak ty - powiedział Riley.
- Podobają ci się moje rysunki?
Georgy spojrzała na niego z uśmiechem i zaczerwieniła się.
- Bardzo! - zapewnił Riley.
- Giocia Lois powiedziała, że powinien zobaczyć je psy... psy...
- Psychiatra? - podpowiedział Riley. - Jak dla niej, masz za dużą wyobraźnię

- ocenił.

Georgy cmoknęła go w policzek.
- Po podwieczorku coś wam zaśpiewam, bo jesteście moimi przyjaciółmi -

obiecała. - Na razie tylko Zoltan słyszał, jak śpiewam.

Holt wrócił do domu z uczuciem wielkiej ulgi. Lot w towarzystwie

nieszczęśliwej Lois był ciężkim przeżyciem. Oczywiście, dużo wcześniej
zdawał sobie sprawę z tego, co się święci. Tara złośliwie wyśmiewała siostrę
za jej plecami.

- Kochanie, jesteś wyłącznie mój i nie zapominaj o tym! - mawiała do niego.

Jednak to właśnie ona rozbiła ich małżeństwo.

Holt i jego ojciec byli wtedy za granicą jako członkowie komisji handlowej.

Tara wybrała się do Sydney na wesele przyjaciółki. Był tam zespół muzyczny,
w którym grał chłopak o wiele od niej młodszy. Gdy Tara była w odpowiednim
nastroju, nie potrafiła odmówić sobie uprawiania seksu. Zaszła wtedy w ciążę.
Najdziwniejsze, że nie czuła się winna.

- Ależ kochanie, on nic nie znaczył! - wyjaśniła potem Holtowi. - Taki

zwykły przystojny chłopak. To była szalona noc, a ja się upiłam.

Małżeństwo nie od razu się rozpadło, choć Holt już nigdy jej nie dotknął. Za

późno zorientował się, że Tara niczym zawodowa aktorka odgrywała przed
nim i jego rodziną jakąś rolę. Jedynie babci nie zwiodły jej gierki, lecz Holt nie
słuchał ostrzeżeń.

Tara ciągle miewała zmienne nastroje. Gdy Holt zauważył podobne

zachowania u Georgii, był przekonany, że odziedziczyła po matce wszystko co

69

RS

background image

najgorsze. Jednak teraz, po jego powrocie z Sydney, Georgia zachowywała się
jak każde szczęśliwe dziecko.

Marissa wspomniała mu o muzycznych zdolnościach Georgii. Ku jej

wielkiemu rozczarowaniu Holt nie miał ochoty posłuchać jej śpiewu. Spojrzała
na niego z wyrzutem.

Co mam ci powiedzieć? - pomyślał. Bardzo lubię Georgy, ale trzymam się

od niej na dystans, bo to nie moje dziecko? Wiele razy zastanawiał się, czy
tamten chłopak powinien wiedzieć, że został ojcem. Holt próbował rozmawiać
o tym z Tarą, ale urządziła mu karczemną awanturę. Nikt nie miał prawa o tym
wiedzieć. Uznała za oczywiste, że Holt zajmie się dzieckiem. Zgodził się, ale
zażądał rozwodu. Rozwścieczona Tara w końcu opuściła Wungallę.

- Nie chcę tego brzydactwa, nigdy jej nie chciałam! - zawołała na

pożegnanie. - Możesz ją sobie zatrzymać, ty cholerny świętoszku!

Holt uważał, że Georgy powinna kiedyś poznać prawdę, choć nie miał

pojęcia, kiedy i jak jej to powiedzieć.

Któregoś popołudnia Holt wrócił do domu z Dustym i zaproponował

wycieczkę do laguny, która nie wysychała przez cały rok, a teraz powinny tam
kwitnąć lilie wodne. Dzieci natychmiast zaczęły zabawę z psem.

- Dusty jest piękny, a Riley obiecał, że nauczy mnie pływać. Tato, muszę

mieć kostium. Marissa powiedziała, że mi kupisz - wyrecytowała Georgia.

Dziewczynka tak rzadko nazywała go tatą, że na chwilę zamilkł.
- Oczywiście - potwierdził w końcu.
Laguna okazała się bardzo urokliwym miejscem. Splątane gałęzie akacji

osłaniały brzeg od słońca. Lilie wodne wystawiały głowy spomiędzy szerokich
liści. Dzieci natychmiast zbiegły z Dustym nad wodę.

- Tu jest suche miejsce - Holt zwrócił się do Marissy, siadając na miękkim

piasku. - Zawsze marzyłaś, żeby zostać nauczycielką? - spytał.

- Raczej psychologiem dziecięcym. Rzeczywiście, zawsze chciałam

pracować wśród dzieci i pomagać tym, które mają problemy.

- Sama miałaś trudne dzieciństwo, więc rozumiem twój wybór. Dlaczego

ostatecznie nie zrealizowałaś marzeń?

- Stało się coś zaskakującego. Dowiedziałam się, że mam przyrodniego

brata, i moje życie się zmieniło. Co prawda nikt nie chce wierzyć, że to mój
brat...

- Sama jesteś temu winna, bo niewiele mówisz o swojej przeszłości.
Pokręciła głową.
- Byliśmy szczęśliwą rodziną. Ojciec bardzo kochał mamę.

70

RS

background image

- Jesteś do niej podobna?
- Nie. Ja i Riley jesteśmy podobni do taty. Mama była blondynką. Gdy

zginęła, zupełnie się załamał.

- Potrafię to zrozumieć - stwierdził.
- Na pewno? - spytała Marissa.
Spojrzała na niego i zrobiła coś niespodziewanego. Dotknęła palcem jego

policzka i odwróciła jego twarz, by spojrzał jej w oczy. Poczuł dreszcz. Gdyby
nie dzieci, natychmiast przyciągnąłby ją do siebie.

- Możesz mi wierzyć. Jeszcze niewiele wiesz na mój temat.
- Unikam rozmów o ojcu, bo ludzie zaraz chcą osądzać cudze postępowanie.

Załamał się, pił, związał z dużo młodszą kobietą, która w końcu porzuciła jego
i Rileya...

Holt uważnie słuchał jej opowieści. Powtarzał sobie co chwila, że nie może

wziąć jej w ramiona.

- Marisso, proszę, otrzyj łzy. Dzieci zaraz tu przybiegną -odezwał się

przyciszonym głosem. - Właściwie dlaczego pozwalasz, żeby Riley mówił do
ciebie Ma?

- Każde dziecko chce mieć matkę. On właśnie tak mnie traktuje. Widzisz,

Holt, nic nie jest tak proste, jak może się wydawać.

- Od teraz będziesz mówić do mnie Holt? - podchwycił natychmiast.
- Nie, jeśli sobie nie życzysz.
- W porządku. Chciałem się tylko upewnić. Natomiast Riley musi zacząć

nazywać cię po imieniu. Sama wiesz, że czas to przerwać. Jeśli chcesz,
porozmawiam z nim. Dobrze się dogadujemy.

- Sama mu o tym powiem - obiecała i machnęła dłonią. Na chwilę zapadła

cisza.

- Wstydziłaś się picia ojca? - spytał.
- Cóż, ciotka Allison wspominała o tym przy każdej okazji, żeby mi

dokuczyć. Myślę, że alkohol nie był jego problemem. To był tylko objaw.
Natomiast ciotka miała własny problem. Wujek Bryan kochał się w mojej
mamie, więc wyżywała się na mnie.

- Na dziecku? To nieprawdopodobne.
- Nie chciała mnie w swoim domu. Została do tego zmuszona.
- Bardzo mi imponuje, że zdecydowałaś się zaopiekować przyrodnim

bratem. Jego matka nie upomni się o niego?

Marissa pokręciła głową.

71

RS

background image

- Szukaliśmy jej na wszystkie sposoby. Pewnie wróciła, skąd przyszła. Riley

nie był jej potrzebny. Poza tym znęcała się nad nim.

- Mój Boże! - jęknął Holt. Natychmiast przypomniała mu się Tara i jej

sposób traktowania własnej córki. - Georgia potrzebuje matki podobnie jak
Riley, ale tęskni za taką, jaką sobie wyobraża, a nie za Tarą. Moja była żona jej
nie chce, a z kolei ja nie wyobrażałem sobie dalszego trwania w tym związku.
Jeszcze nie widziałem, jak jeździsz konno - zmienił nagle temat. Uśmiechnęła
się.

- Rozumiem, że nie dostanę szybkiego konia, dopóki nie sprawdzisz moich

umiejętności?

- Właśnie - przyznał.
Patrzył na nią z przyjemnością i marzył, by ją objąć. Już wcześniej zdał

sobie sprawę, że taka chwila nieuchronnie nadejdzie.

- Jeśli jutro wstaniesz o świcie, możemy spotkać się przy stajni i ruszyć na

przejażdżkę.

- Bardzo chętnie!
Po chwili nadbiegły roześmiane dzieci, a z nimi Dusty, radośnie machając

ogonem. Georgia wzięła Marissę za rękę.

- Chodźcie na spacer. Nie możecie tu siedzieć przez cały dzień - stwierdziła

dziewczynka z uśmiechem i kiwnęła głowa w stronę Rileya. - Powiedziałam
mu, żeby nie nazywał cię Ma, bo to brzmi, jakbyś była jego mamą. Jego mama
miała na imię Keile, prawda?

- Dużo jej opowiedziałem - wyjaśnił Riley i pobiegł oglądać pelikany, które

właśnie nadleciały. - Georgy, powinnaś je narysować!

- Spróbuję!
Zbliżało się Boże Narodzenie. Marissa czuła się coraz bardziej niespokojna i

podenerwowana. Była beznadziejnie zakochana. Wdzięczna losowi, że rzucił
ją do Wungalli, zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja nie może trwać w nie-
skończoność. Starała się o tym nie myśleć.

Cieszyło ją, że Riley dosłownie rozkwitł. Przybyło mu mięśni i nie miewał

już ataków astmy. Przestał nazywać ją Ma, zgodnie z życzeniem Georgii.
Dziewczynka z kolei stała się radosna, życzliwa i chętna do pomocy. Często
śpiewała, do czego zachęcali ją domownicy. Oboje przykładali się do nauki, a
Marissa starała się, by lekcje były interesujące.

Ku zaskoczeniu wszystkich Catherine poczuła się lepiej i często schodziła na

posiłki. Zaczęła jeździć z Marissa i dziećmi na wycieczki po okolicy. W końcu
nawet dała się przekonać do spacerów po ogrodzie w wózku inwalidzkim,

72

RS

background image

którego nie znosiła. W związku z tym Holt zarządził przycięcie wszystkich
gałęzi, które mogłyby zaczepiać o wózek.

- Powinniśmy podpisać wieloletnią umowę - powiedział do Marissy któregoś

wieczoru.

- Planujesz powiększenie rodziny? - spytała zaskoczona.
- Zastanawiam się nad tym - przyznał.
Cóż, było dla niej oczywiste, że Holt się ożeni, ale wyobrażanie sobie tego

stanowiło prawdziwą torturę.

Na tydzień przed świętami, gdy wydawało się, że na farmie zapanował błogi

spokój, w ich domu niespodziewanie zjawiła się Tara McMaster.

- Mój Boże! - wykrzyknęła przerażona Olly, zauważywszy jeepa mijającego

żelazną bramę i pędzącego w stronę domu. - Nadchodzą kłopoty! - dodała i
przeżegnała się, jakby w ten sposób mogła powstrzymać szatana.

Natychmiast pobiegła do oszklonej werandy od strony ogrodu, gdzie Marissa

z dziećmi kończyła śniadanie w towarzystwie Catherine.

- Olly, co się stało? - spytała starsza pani.
- Tara tu jedzie - wykrztusiła Olly.
- Mój Boże! Ma tupet po tym wszystkim, co... - przerwała Catherine,

przypominając sobie o obecności dzieci. Odwróciła się do Marissy. - Tylnym
wyjściem przejdź do stajni, weź konia i pędź po Holta. Wiesz, gdzie jest?

- Tak, ale nie chcę was zostawić...
- Nie martw się. Biegnij. Zatrzymam ją, dopóki nie wrócicie. Dzieci, proszę

szybko na górę do klasy. Weźcie kruche ciasteczka i bądźcie grzeczni.

- Dobrze, babciu - zawołała Georgia już w biegu. Marissa zdążyła jeszcze

pocałować Rileya, który otworzył szeroko oczy, przeczuwając coś niedobrego.

- Ona nie powinna tu przyjeżdżać! - zawołała Georgia i pociągnęła go za

rękę w stronę schodów.

Nabiła, piękna arabska klacz, zarżała na jej widok. Gdy Holt pozwolił

Marissie dosiąść jej po raz pierwszy, przekonał się, że radziła sobie doskonale.
Od tego dnia Nabiła była do jej dyspozycji.

- Jeździły na niej moje siostry - wyjaśnił Holt. - Nie lubi ostrego traktowania,

ale widzę, że jest teraz w dobrych rękach.

Zaufanie zobowiązuje, ale co robić, kiedy pojawia się zagrożenie? Tara na

pewno usłyszała od Lois mnóstwo poprzekręcanych informacji i przyjechała,
gotowa do działania. Czy stracę pracę? Co będzie z Georgy? - zastanawiała się
Marissa. A Catherine? Jak zniesie tę wizytę?

73

RS

background image

Gdy Holt zauważył samolot, od razu pomyślał o byłej żonie. Zapewne

wróciła niedawno z egzotycznych podróży, wysłuchała komentarzy Lois i
postanowiła użyć własnego dziecka jako argumentu w walce z byłym mężem.
Nie uznawała żadnych zasad moralnych, a Georgia była dla niej tylko
pionkiem, który może być dowolnie przestawiany.

Holt spojrzał na Barta i rzucił krótki komentarz na temat niespodziewanego

gościa. Bart pracował u niego ponad dwadzieścia lat. Przez ten czas ze
zwykłego pastucha awansował na nadzorcę. Na temat rodziny swego
pracodawcy wiedział prawie wszystko, ale zachowywał to dla siebie. Teraz
Holt zostawił go z robotnikami i wsiadł na konia.

Nie miał wyjścia. Musiał wrócić do domu. Tara stanowiła zagrożenie dla

spokoju całej rodziny, a głównym powodem jej przybycia niewątpliwie jest
Marissa. Na otwartej przestrzeni zachęcił konia do galopu. Szybko zauważył
jeźdźca gnającego z naprzeciwka. Rozpoznał Marissę. Musiał przyznać, że
jeździła lepiej od jego sióstr, a one naprawdę świetnie sobie radziły. Spotkali
się w pół drogi.

- Wysłała mnie Catherine. Musisz natychmiast wrócić -mówiła, dysząc. -

Zjawiła się twoja żona.

- Moja była żona - poprawił ją i z trudem powstrzymał uśmiech. Babcia

bardzo niewielu osobom pozwalała mówić do siebie po imieniu. Marissa
musiała jej wyjątkowo przypaść do serca. - Czy Tara zdążyła wejść do domu,
zanim wyjechałaś?

- Nie, ale teraz już na pewno tam jest.
- Marisso, nie ma powodów do obaw - mówił, patrząc jej w oczy. -

Wysłucham tego, co ma do powiedzenia, i odeślę ją do domu. Nie jest tu mile
widziana i dobrze o tym wie.

- Wszystko tak dobrze się układało. Myślisz, że chce zabrać Georgy?
Holt pokręcił głową.
- Byłoby to jej bardzo nie na rękę. Tara nie może w nieskończoność

utrzymywać się z oszczędności, więc zacznie się rozglądać za bogatym
mężem. Większość mężczyzn nie ma ochoty wychowywać cudzych dzieci -
stwierdził z przekonaniem.

To ją uspokoiło.
- Catherine bardzo się zdenerwowała, a Georgy jest wściekła, ale posłuszna.

Zrobiła wszystko, co jej kazano, bez żadnych protestów.

- Bardzo dobrze - ucieszył się. - Teraz wracam, a ty nie musisz się spieszyć.
- Wracam z tobą. Nabiła ma jeszcze mnóstwo siły.

74

RS

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY


Holt szybko wszedł do głównego holu. Marissa miała wejść po schodach na

górę, by uniknąć spotkania z byłą żoną Holta. Jednak Tara była szybsza. Mimo
że rozmawiała z Catherine, cały czas nasłuchiwała. Natychmiast wstała z
krzesła.

- Przepraszam, Catherine, ale zdaje się, że właśnie wrócił pan Wungalli! -

powiedziała, wybiegając z pokoju. - Holt, kochanie! - zawołała, wyciągając w
górę chude ręce. - Masz niespodziankę! Przyjechałam.

- Takie niespodzianki łatwo jest przewidzieć - powiedział, uchylając się

przed pocałunkiem.

- O, panna Devlin! - rzekła Tara, odwracając się w jej stronę. Marissa

zdążyła wejść zaledwie na pierwszy stopień schodów. - Jako matka Georgii
chciałabym zamienić słowo z jej nauczycielką. Holt, nie przedstawisz nas?

- Marisso, idź na górę - odezwał się Holt.
- Groźny pan, którego wszyscy słuchają - powiedziała Tara, marszcząc

czoło. - Jeśli chcesz mi utrudniać, kochanie, to trudno, ale chcę natychmiast
rozmawiać z panną Devlin!

- Albo się uspokoisz, albo zostaniesz wyrzucona z Wungalli - zagroził Holt.
- Pod tym względem wcale się nie zmieniłeś! - zawołała, lecz urwała na

widok Catherine, która z trudem weszła do holu.

- Wiesz, Taro, naprawdę powinnaś grać w teatrze. Urządzanie scen idzie ci

doskonale - oświadczyła.

- Zdaje się, że nie lubiłaś mnie od pierwszego dnia - zauważyła Tara

zgorzkniałym tonem.

- Ale próbowałam cię polubić - odparła starsza pani.
- Pomogę pani wejść na górę - zaproponowała Marissa.
- Bardzo chętnie skorzystam. Holt uniósł dłoń.
- Ja zajmę się babcią, a ty, Taro, przejdź do mojego gabinetu. Zaraz tam

będę.

- Oczywiście, kochanie - zapewniła go i skinęła głową. -Tymczasem panna

Devlin dotrzyma mi towarzystwa.

- Wolę, żeby Marissa zajęła się dziećmi - powiedział Holt, wchodząc na

schody.

Marissa przez chwilę nie wiedziała, na co się zdecydować. Nie zamierzała

uciekać przed Tarą, ale opieka nad dziećmi należała do jej obowiązków. Tara

75

RS

background image

podjęła decyzję za nią i chwyciła ją za rękę. Jest silna jak buldog, pomyślała
Marissa ze zdziwieniem.

- Panna Devlin poświęci mi tylko chwilę. On jest bardzo uparty, prawda,

Marisso? - spytała słodkim tonem i spojrzała na nią z nienawiścią.

- Oczywiście, tylko proszę puścić moją rękę. Bardzo się cieszę, że chce pani

rozmawiać o córce. Georgia to wyjątkowe dziecko.

Tara spojrzała na nią z niesmakiem.
- Nie próbuj mi się podlizywać. Georgia pod żadnym względem nie jest

wyjątkowa, poza brakiem urody i inteligencji.

Marissa poczuła chłodny dreszcz.
- Przykro mi to słyszeć. Georgia jest bardzo inteligentna i zdolna. Co do jej

wyglądu... Teraz, gdy panią poznałam, widzę podobieństwo.

Nie zamierzała prowokować Tary. Georgia w przyszłości zapewne również

będzie miała ostre rysy. Tara była elegancka i zwracała uwagę, ale nie należała
do piękności.

- Najwidoczniej masz kłopoty ze wzrokiem - syknęła. -To był najbrzydszy

noworodek, jakiego widziałam. Nie mogłam na nią patrzeć. Nic dziwnego, że
ją zostawiłam.

- Może była pani w szoku poporodowym i nie funkcjonowała rozsądnie?
Tara skinęła głową.
- Pewnie tak. Byłam zrozpaczona. Nasze małżeństwo rozpadło się z jej

powodu. Holt też jej nie znosi.

Marissa zaczęła tracić panowanie nad sobą.
- Zupełna bzdura!
- Co ty wiesz? Nie przyszło ci do głowy, że ktoś taki jak Holt McMaster

byłby bardzo, ale to bardzo rozczarowany dzieckiem niesprawnym umysłowo?

Marissa otworzyła drzwi do gabinetu Holta.
- Jestem naprawdę zaskoczona tym, co pani mówi. Nie ma pani racji.

Problemy Georgii wynikały wyłącznie z tego, że czuła się nieszczęśliwa i
porzucona.

Tara rozsiadła się w skórzanym fotelu. Argumenty Marissy zupełnie jej nie

interesowały.

- Była jak małe dzikie zwierzę. Drapała, gryzła, krzyczała, że mnie

nienawidzi. Nie miałam wyboru. Kto wyrzeka się własnego dziecka, jeśli nie
jest do tego zmuszony? Holt odwrócił się ode mnie. Stał się innym
człowiekiem. Zanim urodziła się Georgia, byliśmy tacy szczęśliwi.

- Naprawdę?

76

RS

background image

- Oczywiście!
Marissa nie była o tym przekonana.
- Pani McMaster, właściwie dlaczego pani przyjechała? Tara uniosła głowę i

zmarszczyła czoło.

- To nie powinno cię obchodzić - stwierdziła zaczepnym tonem.
- Cóż, ostatnio Georgia bardzo się zmieniła. Jest szczęśliwym dzieckiem.

Dobrze się uczy i robi to chętnie...

- Panno Devlin, bardzo trudno mi w to uwierzyć - przerwała Tara. - Georgia

nigdy nie zachowywała się jak normalne dziecko. Dlaczego? Bo nie jest
normalna.

- Jeśli od początku traktowała ją pani jak nienormalną, nie ma się co dziwić,

że wyrosła w przekonaniu, że jest niekochana.

- Doprawdy? - spytała Tara z miną, jakby za chwilę zamierzała rzucić się na

Marissę. - Kim ty jesteś, żeby analizować moje życie? Zastanów się, co
zrobiłaś ze swoim.

- Po co tu przyjechałaś? - odezwał się Holt, stając w progu.
- Odwiedzić własną córkę - stwierdziła, szeroko otwierając oczy. - Przy

okazji chciałam sprawdzić, cóż to za pomoc wynająłeś. Samotna matka?
Musiała zajść w ciążę jako dziecko. Cóż, jestem wyrozumiała...

- Siostra przekazała pani mylne informacje. Riley jest moim przyrodnim

bratem.

Tara spojrzała na nią z niesmakiem.
- Przeszłość panny Devlin jest właśnie teraz dokładnie sprawdzana. Holt, ja

znam ten rodzaj dziewczyn. Ta jest ładna, a zdaje się, że dla ciebie to
zasadnicza różnica, prawda?

- Jest wyjątkowo piękna - stwierdził Holt. - Marisso, możesz już iść.
- Tak, kochana, na górę - wtrąciła Tara, machając dłonią. -Już cię tu nie

potrzebujemy.

Holt odczekał chwilę i zajął miejsce za biurkiem.
- Powiedz, o co chodzi?
Tara rzuciła mu spojrzenie, które w zamyśle miało być uwodzicielskie. -
- Chciałam cię zobaczyć. Czy to tak trudno zrozumieć?
- Trudno - zgodził się. - Nie sądzę, żebyś w ogóle była zdolna do głębszych

uczuć.

- Straciłeś rozum. Kocham cię. Ty też mnie kochałeś i byłam wtedy

najszczęśliwsza na świecie.

77

RS

background image

- Tara, którą kochałem, to było tylko przedstawienie przed ślubem. Rodzina

chciała cię dobrze wydać za mąż, a ty chciałaś się obłowić.

- Jak możesz tak mówić? - wykrzyknęła i spokojnie poprawiła się w fotelu. -

Spałeś już z nią? Właściwie nie wygląda na łatwą. To pewnie skutek
przedwczesnej ciąży.

Holt nabrał powietrza w płuca.
- Taro, masz za sobą poważne problemy.
- Traktujesz mnie jak grzesznicę. Zdajesz sobie sprawę, jak dobrze byłoby

nam znów razem?

Roześmiał się.
- Próbowałem i nie chcę więcej. Po co przyjechałaś? Wiesz, że nie wrócimy

do siebie. Nie chcę, żebyś doprowadziła Georgię do histerii.

Wzruszyła ramionami.
- Zwykle to ona wyprowadzała mnie z równowagi.
- Lois złożyła ci sprawozdanie i dlatego mam zaszczyt cię oglądać?
Tara roześmiała się złośliwie.
- Oczywiście. To jej obowiązek jako mojej siostry. Natychmiast wyczuła

twoje zainteresowanie tą panienką.

- Ta panienka czyni cuda. Georgia jest zupełnie innym dzieckiem.

Codziennie dziękuję Bogu na kolanach...

- Już ja cię widzę na kolanach! - powiedziała, śmiejąc się.
- No cóż, nie będę ci utrudniał widzenia z córką ale musisz być dla niej miła.

Wiem, że to dla ciebie trudne. Można wiedzieć, kiedy wyjeżdżasz?

Tara zacisnęła usta ze złości.
- Pozwoliłeś, żeby głupia Lois tu przyjechała. Nie wiesz, że szaleje na twoim

punkcie?

- Udało mi się nie wpaść w depresję z tego powodu. Ostatnim razem

porozmawiałem z nią poważnie. Wytłumaczyłem jej, że takie marzenia nie
mają sensu. Chyba ją przekonałem, żeby zainteresowała się kimś innym.

- No proszę, guwernantka bardziej cię interesuje - powiedziała, wstając. -

Teraz chciałabym zobaczyć moje dziecko. Pewnie na jej widok znów
przypomnę sobie mój jednorazowy wyskok.

- Jeden z setek - poprawił ją Holt.
- Żaden nie dorównywał chwilom spędzonym z tobą. Prze-cudowna panna

Devlin twierdzi, że Georgia jest inteligentna, a ja tkwiłam w przekonaniu, że w
ogóle nie posiada rozumu.

Holt otworzył przed nią drzwi.

78

RS

background image

- Nigdy nie znałaś się na dzieciach.
Marissa zastała dzieci w klasie. Miały posępne miny. Usiadła obok nich.
- Spokojnie, Georgy, mama przyjechała tylko, żeby się z tobą zobaczyć.
- Nie! Przyjechała, żeby wszystkim narobić mnóstwo kłopotów.
- Czy o mnie też wie? - zapytał Riley.
- Tak, ale ty również nie masz powodu, żeby się martwić. Dzieci nie

potrafiły się uspokoić. Czekały w napięciu, obawiając się rozdzielenia.
Rozległo się pukanie do drzwi i wkroczyła Tara, rozkładając ręce teatralnym
gestem.

- Gdzie moja mała dziewczynka? - zapytała ociekającym słodyczą tonem.
- Tu jej nie ma - odparła Georgy wrogo.
- Na pewno? - przymilała się Tara. - Chodź uściskać mamę.
- Nie musisz całować się z mamą, ale możesz wstać i się przywitać - wtrącił

Holt.

Giorgia stanęła sztywno na baczność.
- Dobrze, tato.
Z nieznanego jej powodu Tara wybuchnęła śmiechem.
- Co w tym śmiesznego? - zapytała jej córka.
- A kim jest twój kolega? Dobrze, że zniknął ten potwór Zoltan.
- Sama jesteś potworem! - krzyknęła Georgia. - Jesteś najgorszą.
- Georgia, proszę cię! - ostrzegła ją Marissa. Dziewczynka miała niezwykle

bogaty słownik wyzwisk i przekleństw. Pozostawało tajemnicą, skąd się ich
nauczyła. Teraz poczerwieniała ze złości, ale ugryzła się w język.

- Zostaw Rileya w spokoju - poleciła matce. - On nie chce cię znać.
- Taro, sama widzisz, że nic z tego nie będzie - stwierdził Holt ponurym

tonem.

Tara przybrała smutną minę i pokręciła głową.
- Cóż, moim zdaniem Georgia nadal potrzebuje pomocy. Panna Devlin

zapewniała mnie, że to wzorowe dziecko, ale widzę, że jak dawniej każdy
drobiazg doprowadza ją do furii.

Marissa poczuła się w obowiązku bronić własnego zdania.
- Pani ją prowokuje.
- Nie próbuj mnie pouczać. Moja córka nie jest w lepszym stanie niż

przedtem. Najwyższy czas, żebym znalazła jej fachową pomoc. Powinnam
zabrać ją ze sobą do domu.

Zapadła cisza, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Holt powoli podszedł do

Georgii i wziął ją za rękę.

79

RS

background image

- Wydaje mi się, że to rozsądne rozwiązanie - stwierdził chłodno.
Marissa spojrzała na niego zdumiona. Nie mogła pojąć, dlaczego się zgodził.
- Oczywiście, zabierz ją - mówił dalej spokojnie. - Najlepiej od razu. Pani

Devlin błyskawicznie spakuje jej rzeczy, prawda? - zwrócił się do niej.

Marissa stała bez ruchu. Mężczyzna, którego pokochała, nie był więcej wart

jako ojciec niż jego była żona jako matka.

- Przykro mi. Nie mogę tego zrobić - powiedziała i głos się jej załamał.

Łatwo przewidzieć, że oznacza to utratę pracy. - Georgia nie zasłużyła na takie
traktowanie. Przecież to oczywiste, że nie chce jechać z matką.

Czyżbym się myliła? - pomyślała nagle, patrząc na dziewczynkę. Sytuacja

nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia. Georgia stała spokojnie, trzymając
za rękę ojca, który zgodził się oddać ją wyrodnej matce.

Czyżby ze strachu zaniemówiła? Nic na to nie wskazywało. Może jestem

kompletną idiotką i nic już nie rozumiem?

- Najlepiej będzie, jeśli spakuję nasze rzeczy - odezwała się z bólem serca. -

Chodź, Riley!

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła go Georgia. - Zobaczysz!
- Riley, idź z siostrą - powiedział Holt cicho, ale stanowczo.
- Dobrze, proszę pana.
Marissa wzięła brata za rękę i wyszła z klasy. Nie była tu potrzebna. Jej

marzenia legły w gruzach.

U siebie zajęła się pakowaniem, a Riley rzucił się na łóżko z książką w ręku.

Nie potrafił skupić się na lekturze. Od czasu do czasu zadawał siostrze pytania
i wzdychał, słuchając odpowiedzi.

- Nie rozumiem - stwierdził ponuro. - Georgia bardzo poważnie mówiła, że

nie chce widzieć matki. Teraz zgadza się na wyjazd z nią do Sydney.

- Życie jest pełne niespodzianek. Nie martw się. Coś wymyślę.
- Naprawdę wyjeżdżamy? - dopytywał się Riley załamany.
- Cóż, Georgy wyjeżdża, więc nauczycielka w domu nie będzie już

potrzebna. Pewnie matka wyśle ją do szkoły z internatem.

- Starsza pani McMaster bardzo lubi, gdy przychodzisz jej poczytać - nie

ustępował. - Mówiła mi. Będzie chciała cię zatrzymać.

Marissa pokręciła głową.
- Nie wydaje mi się, ale nie zamartwiaj się. Poradzimy sobie.
- Bardzo mi się tu podoba. Myślałem, że może tutaj zostaniemy. Georgy

mówiła, że nie pozwoli nam wyjechać, a teraz sama wyjeżdża.

- Riley, mama to dla każdego bardzo ważna osoba.

80

RS

background image

- To dlaczego moja wyjechała?
Przerwała pakowanie i spojrzała na niego. Zdała sobie sprawę, jak jest jej

bliski.

- Nie nauczyła się odpowiedzialności. Może sama miała nieszczęśliwe

dzieciństwo? Bardzo ci współczuję...

- Niepotrzebnie - odparł z uśmiechem. - Mam ciebie.
Myślałem, że Georgy jest moją przyjaciółką. Jest wesoła i będzie mi jej

brakować.

- Mnie też.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego pan McMaster zgodził się na wyjazd

Georgy. Wie, że matka jest dla niej bardzo zła.

- Może ma jej dość? - zastanawiała się Marissa.
- Nie wierzę - stwierdził Riley stanowczo, po czym wyprostował się, bo

rozległo się pukanie do drzwi.

Marissa pomyślała, że to może być Olly. Gdy odmówiła spakowania rzeczy

Georgii, ten obowiązek spadł na gospodynię. Otworzyła drzwi i stanęła
zaskoczona. Stał przed nią Holt. Ponad jej ramieniem spojrzał na Rileya.

- Mam prośbę - odezwał się. - Georgy jest z Olly w swojej dawnej sypialni.

Idź pogadać z nimi, a ja zamienię kilka słów z twoją siostrą.

- Jeśli ma pan pretensje do Marissy, to ja zostaję - powiedział chłopiec.
- Nie obawiaj się, Riley. Idź.
- Dobrze.
Tym razem już się nie ociągał.
- Georgy naprawdę wyjedzie z mamą? - spytał od drzwi.
- Jej matka tak uważa. Nie spodziewała się, że na to pozwolę.
- Ja też nie - wtrąciła Marissa, ocierając łzy.
- Wie pan, co ja o tym myślę? - spytał Riley.
- Powiedz to Georgy - poprosił Holt i poklepał go po ramieniu, po czym

odwrócił się do Marissy. - Wyjeżdżasz? - spytał takim tonem, jakby zamierzał
wezwać taksówkę.

- Nie jestem tu potrzebna.
- Może to jednak ja powinienem o tym decydować?
- Jak mogłeś to zrobić? Oddałeś Georgy Tarze jak jakąś rzecz!
Holt przysiadł na skraju łóżka.
- Przestań, bo powiesz coś, czego będziesz żałować - zauważył.
- Trudno. Nie zamierzam za nic przepraszać - odparła, składając koszulkę

Rileya trzęsącymi się rękami.

81

RS

background image

- Jak chcesz stąd wyjechać? - spytał, przyglądając się jej.
- Tak jak przyjechałam - stwierdziła krótko.
- Przylecieliśmy helikopterem - przypomniał.
- Słusznie. Mogę pojechać samochodem.
- Dokąd?
- Co za różnica? - spytała rozzłoszczona. - To już nie będzie twoja sprawa.
- Zostawisz ubrania? - Wskazał na otwartą szafę. - Mają mi przypominać, że

tu byłaś?

- Nie są moje. Należą do Fran. Olly pozwoliła mi z nich korzystać.
- Jesteś bardzo nieszczęśliwa?
- Ty, oczywiście, nie - stwierdziła i pokręciła z niedowierzaniem głową. -

Jesteś najgorszym ojcem, jakiego znałam. Miałam o tobie inne zdanie.
Straszne, że okazałeś się potworem.

Holt lekko się uśmiechnął.
- Czy ty mnie przypadkiem trochę nie kochasz?
- Nie bądź śmieszny! - zaprotestowała, choć nie wypadło to zbyt

przekonująco.

- Spójrz mi w oczy.
- Nie ma mowy.
- Chcę tylko sprawdzić, czy mówisz prawdę.
Zaczęła się przed nim cofać. Holt wyciągnął ręce i mocno ujął ją pod pachy.

Czuła się kompletnie zagubiona. Pragnęła go, a jednocześnie nie potrafiła mu
wybaczyć zachowania wobec Georgii.

- Powinnaś dostać porządnego klapsa za całe to gadanie, ale musi wystarczyć

pocałunek.

- Nie, zaczekaj!
Delikatnie objął dłońmi jej twarz.
- Czekałem już wystarczająco długo - stwierdził i ją pocałował.
Pomyślała, że to nie w porządku, że nic takiego nie powinno się wydarzyć.

Jednak równocześnie nie miała najmniejszej ochoty, by z nim walczyć. Holt
obejmował ją i całował, a ona odwzajemniła się tym samym. W pewnej chwili
uniósł ją i położył na łóżku. Oparła się na łokciu i patrzyła na niego,
oddychając szybko.

- Sam widzisz, że są różne powody, dla których nie powinnam zostać w tym

domu.

- Przecież sprawy między nami od początku zmierzały w tym kierunku -

odparł, zły na siebie.

82

RS

background image

- Od razu zdałeś sobie z tego sprawę? Skinął głową.
- Ty zresztą też.
- Mów za siebie, Holt.
- Na razie zostawmy ten temat - powiedział, siadając obok i obejmując ją. -

Jeśli to możliwe, przez resztę dnia siedź cicho jak mysz i nie wychodź z pokoju
- poprosił stanowczo.

- To jakieś szaleństwo. Chcesz mnie uwięzić?
- Jeśli będę musiał... Żeby się nie nudzić, możesz rozpakować rzeczy.

Nigdzie nie jedziesz.

- Rozumiem. Wymyśliłeś dla mnie nowe zajęcie - powiedziała, nie kryjąc

złośliwości.

- Tak.
- Odmawiam!
- Spokojnie, przecież mamy umowę.
- Sam ją zerwałeś. Wzruszył ramionami.
- Miałem nadzieję, że lepiej potrafisz oceniać ludzi i wydarzenia.
- Zupełnie nie wiem, o co chodzi - przyznała.
- Trudno. Sama musisz się domyślić.
- Zaczekaj. Proszę cię, błagam, nie odsyłaj Georgii - powiedziała, patrząc mu

w oczy.

Roześmiał się krótko.
- Pani Devlin, proszę pozwolić mi załatwić tę sprawę po swojemu - rzekł i

opuścił pokój.














83

RS

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY


Tara wkroczyła do pokoju córki, żądając dokładnych informacji, co się

dzieje. Dla Olly było to pytanie bez sensu, bo Tara doskonale wiedziała, że
rzeczy Georgii zostały właśnie spakowane do wyjazdu.

Wzruszyła ramionami i wstała z bujanego fotela. Spodziewała się Tary dużo

wcześniej. Holt podjechał jeepem do pasa startowego, by sprawdzić samolot.
Nie zamierzał gościć byłej żony. Tymczasem Olly miała zadbać o spokój w
domu. Dostała od niego dokładne instrukcje. Pod żadnym pretekstem nie
wolno było niepokoić babci. Marissa miała siedzieć w swoim pokoju. Jej
obecność działała na Tarę i Lois jak płachta na byka. Siostry uznały, że ta
dziewczyna jest dla nich pierwszym poważnym zagrożeniem od czasu
rozwodu.

- Co to ma być? - spytała Tara, wskazując palcem dwie walizki stojące obok

drzwi.

- Przecież to rzeczy Georgy! - wyjaśniła Olly, robiąc okrągłe oczy.

Udawanie zdumienia było jej mocną stroną. - Pan McMaster kazał je
spakować, bo ona jedzie z panią do Sydney, prawda?

- Mówiłaś, że mnie zabierasz! - przypomniała Georgia oskarżycielskim

tonem dziecka, któremu ktoś chce odmówić obiecanej przyjemności.

Przez chwilę Tara stała nieruchomo.
- Gdzie Holt? - spytała podniesionym głosem, wbijając, wzrok w Olly.
- Sprawdza samolot - znów zdziwiła się Olly. - Chce osobiście panią

zawieźć.

- Dzisiaj?
Tara roześmiała się, jakby pomysł był zupełnie niedorzeczny.
Georgy, Rilley i Olly spojrzeli na nią w milczeniu.
- Gdzie jest guwernantka? - spytała na granicy histerii. Olly przezornie

przesunęła się bliżej wyjścia.

- Pakuje rzeczy. Nic tu po niej, gdy Georgia wyjedzie.
- Czyżby? - odezwała się Tara zaczepnie. Chwyciła jedną z kolorowych

książek leżących na łóżku i rzuciła nią w oszklone drzwi werandy. - Chcę się z
nią widzieć. Muszę być pewna.

Ruszyła do drzwi, ale dzieci zabiegły jej drogę.
- Co to ma znaczyć? Zwariowaliście?

84

RS

background image

- Tata powiedział, że masz zostawić Marissę w spokoju -oświadczyła

Georgia, choć widok Tary z twarzą wykrzywioną złością przyprawiał ją o
szybsze bicie serca.

- Tata? - powtórzyła za nią Tara i pokręciła głową. - Precz mi z drogi, oboje!
Olly zawsze starała się panować nad sobą, ale tym razem nie wytrzymała.

Stanęła obok dzieci.

- Nie radzę podnosić na nie ręki! Tara rzuciła jej mordercze spojrzenie.
- A ty, stara idiotko, też straciłaś resztki rozumu? - wrzasnęła i odepchnęła

Rileya. - Wyrzuciłabym cię stąd natychmiast. Nigdy nie znałaś swojego
miejsca!

- I wzajemnie - odrzekła Olly, ale Tara już była na korytarzu i kierowała się

do zachodniego skrzydła budynku.

Nie miała najmniejszej ochoty opiekować się swoją nieznośną córką. Miała

zamiar zabrać ją do Sydney najwyżej na tydzień, żeby pozbyć się tej
guwernantki. Potem Holt zatrudniłby następną.

Marissa usłyszała odgłos kroków. Nerwy miała napięte jak postronki. Nagle

drzwi otworzyły się z hukiem i do jej pokoju wkroczyła Tara, nie bawiąc się w
pozory uprzejmości.

Za nią wbiegły dzieci w towarzystwie Olly.
- Wydawało mi się, że należy pukać, kiedy się do kogoś wchodzi -

zauważyła Marissa.

Tymczasem Georgia wysunęła się do przodu.
- Mówiliśmy jej, żeby tu nie przychodziła. Tata nie pozwolił ci

przeszkadzać.

- Przestań mówić „tata"! - odezwała się Tara, odsunęła córkę na bok i

zwróciła się do Marissy. - Podobno wyjeżdżasz. Nie widzę twojego bagażu! -
stwierdziła i bezceremonialnie zajrzała do szafy pełnej ubrań.

- Te rzeczy należą do Fran. Olly pozwoliła mi z nich skorzystać. Jaką pani

ma do mnie sprawę?

- Chcę się upewnić, że zostałaś zwolniona - oświadczyła Tara wrogo.
- Co prawda to nie pani sprawa, ale rzeczywiście wyjadę. Bez Georgii nie

ma tu dla mnie pracy.

Georgia odchrząknęła głośno i spojrzała na matkę.
- To prawda! - oświadczyła głośno.
- Rzeczywiście zabierze ją pani? - spytała Marissa.

85

RS

background image

- Oczywiście! - potwierdził Holt donośnym głosem, zaskakując obecnych.

Wszedł tak cicho, że nikt go nie zauważył. - Wszystko gotowe. Możemy
startować za godzinę.

Tara spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem, chwyciła z półki

porcelanową figurkę i roztrzaskała ją o podłogę.

- Cudownie! - stwierdził Holt, którego już nie zaskakiwały takie sceny.
Georgia podbiegła do matki.
- Jesteś najwstrętniejsza na świecie! - krzyknęła.
- Ty bezczelny bachorze! - zrewanżowała się Tara, unosząc rękę.
- Dość tego! - włączył się Holt. - Taro, masz rację - przyznał ponurym

tonem. - Georgia potrzebuje lekarza. Bardzo mi przykro, że muszę się z nią
rozstać, ale rzeczywiście nie radzimy sobie tu z tym dzieckiem. Mam tylko
nadzieję, że pozwolisz mi się z nią widywać.

Tara zdobyła się na uśmiech.
- Nie chcę mieć jej w domu na stałe - powiedziała. - Natomiast zamierzam

pójść z nią do psychologa lub nawet psychiatry.

- Co to za rozwiązanie? Każdy specjalista powie ci, że dziecko powinno być

z matką. Zabierz ją i niech zostanie z tobą, dopóki nie przestanie potrzebować
twojej pomocy.

Może do czasu gdy dostanie się na studia? - mówił, sięgając po walizki. -

Zejdźmy na dół. Georgy spokojnie pożegna się ze wszystkimi.

Tara była na tyle zaskoczona, że wyszła z pokoju razem z nim. Zapadła

cisza.

- Georgy, o co tu chodzi? - spytała Marissa.
- Powiedz wreszcie - domagał się Riley.
- Zaczekajcie jeszcze chwilę - poprosiła Olly, wystawiając głowę na

korytarz.

- Nie martwcie się. Na pewno się uda - zapewniła Georgia. - Lepiej już zejdę

na dół - dodała.

- Odprowadzę cię - powiedział Riley, biorąc ją za rękę. Marissa czuła

napływające do oczu łzy.

- Georgy, czy to jakiś przebiegły plan wymyślony przez tatę? - spytała.
- Tak - odparła dziewczynka z uśmiechem.
- A jeśli się nie uda?
- Uda się na pewno - stwierdziła Georgia z przekonaniem. Marissa mocno

objęła ją i pocałowała. Dziewczynka zarzuciła jej ręce na szyję.

- Kocham was oboje.

86

RS

background image

W tym momencie Marissa już nie potrafiła powstrzymać łez. Wyszła z

dziećmi na korytarz. Z dołu dobiegały krzyki Tary.

- Nie domagam się, żebyś był dla niej prawdziwym ojcem. Masz ją tylko

zatrzymać przy sobie.

- O rany, niezła kłótnia - stwierdziła Georgia. Marissa natychmiast zawróciła

dzieci do pokoju.

- Nie powinniście tego słuchać.
- Dobra. Niech będzie, ale ty idź posłuchać.
- Przecież to osobiste sprawy! - zaprotestowała Marissa.
- Trudno - wtrąciła Olly. - Musimy wiedzieć, co ona ma do powiedzenia.
- Jakie ja mam prawo uczestniczyć w tym wszystkim?
- Kochanie, zależy ci na Georgy, a jej na was.
- Tak - potwierdziła dziewczynka. - Lepiej żebyś wiedziała, co się święci.

Myślisz, że nie widzę, jak się martwisz?

Marissa wyszła cicho na korytarz. Głosy przycichły, więc zeszła na dół.
Holt i Tara byli w gabinecie.
- Jack się o tym nie dowie? - dociekała Tara.
- Może kiedyś trzeba będzie powiedzieć Georgii prawdę, ale do tego czasu

trzymaj dziób na kłódkę, jasne? Zawsze myślisz tylko o sobie. Co zyskasz,
mówiąc Georgii, że nie jest moim dzieckiem? Nic! A jej zrobisz krzywdę.
Zupełnie ci na niej nie zależy.

Pod Marissa ugięły się nogi. Wreszcie zrozumiała.
- Zależałoby, gdyby była ładna. Mogłabym ją pięknie ubrać i pochwalić się

znajomym...

- Georgy ma coś cenniejszego niż uroda. Jest bystra i inteligentna. Jeśli

spróbujesz mnie szantażować, poinformuję o tej sprawie twoją rodzinę, a
przede wszystkim Jacka Gamera. On ma już trzech dorosłych synów i na
pewno nie marzy o wychowywaniu cudzych dzieci. Zgadzasz się na moje
warunki?

- Tak, bydlaku! - mówiła Tara, udając szlochanie. - A tak cię kochałam.
Holt roześmiał się.
- Jesteś taka nieprawdziwa w tym, co robisz i mówisz...
- Nie ja jedna - stwierdziła krótko.
- Słusznie. Pora na nas - powiedział Holt ze zniecierpliwieniem. - Polecimy

do Longreach. Z tamtego lotniska masz połączenie do Sydney.

- Pewnie powinnam być ci wdzięczna?
- Lepiej nic już nie mów.

87

RS

background image

- Ta mała dziwka zawróciła ci w głowie. Udana mamusia. Pewnie ktoś ją

zgwałcił, gdy jeszcze była dzieckiem.

- Marissa tak samo jest matką Rileya, jak ja ojcem Georginy - stwierdził

chłodno i dobitnie.

Po wyjeździe Tary życie na farmie zaczęło wracać do normy. Georgia

opowiedziała im ze szczegółami o planie ojca. Holt przewidywał, że prędzej
czy później Tara zjawi się w Wungalli, by pokazać, na co ją stać. Przygotował
więc córkę do spotkania.

- Gdy tylko wziął mnie za rękę, wiedziałam, że zaczynamy przedstawienie -

stwierdziła z dumą.

Nadeszły święta. Dzieci bawiły się doskonale, ubierając choinkę, a potem

witając gości. Obiad świąteczny w Wungalli był rytuałem, którego nie
opuszczał nikt z rodziny. Przyjechały siostry Holta, Alex z mężem, Fran z
narzeczonym, wuj Carson Holt z liczną rodziną. Łącznie w jadalni zasiadło
dwadzieścia osób, w tym czworo dzieci. Przez następne dni trwały odwiedziny
znajomych i przyjaciół

Młode kobiety otwarcie flirtowały z Holtem. Spójrz na nie i na siebie,

myślała Marissa. To zupełnie inny świat. Czuła, że jest przez wszystkich
bacznie obserwowana. Miała obowiązek uczestniczyć we wszystkich posiłkach
i spotkaniach towarzyskich. Starała się z każdym zamienić kilka słów. Na-
tomiast Holt trzymał się nieco z daleka.

Wieczorem, gdy w domu zapanowała cisza, Marissa stanęła zamyślona

przed choinką i wspominała święta z dzieciństwa. Westchnęła głęboko, nie
zdając sobie z tego sprawy.

- Smutne wspomnienia? - spytał Holt, który cicho wszedł do pokoju.
- Cóż, nawet dawne radosne święta kojarzą mi się z ojcem. Brakuje mi go.
- Rozumiem cię doskonale i bardzo współczuję. Powiedz, dlaczego ostatnio

mnie unikałaś?

Marissa spojrzała na niego zaskoczona.
- Przecież to ty ciągle gdzieś przepadałeś.
- Może masz rację.
- Czuję, że jesteś na mnie zły. Właściwie to chyba złe słowo. Zachowujesz

się, jakbyś był mną rozczarowany.

- Dlaczego? Wykonujesz świetną pracę. Udało ci się nawet zachęcić Georgię

do nauki pływania.

- Chciałeś, żebym ci zaufała, a ja nie byłam w stanie - domyśliła się w

końcu.

88

RS

background image

- Właściwie masz rację - przyznał. - Usiądź, proszę. Czego się napijesz?

Kieliszek koniaku?

- Wystarczy woda mineralna.
- Ja i Georgia zyskaliśmy bardzo dużo dzięki temu, że jesteś z nami -

powiedział.

Marissa skinęła głową.
- Byłeś dla nas bardzo dobry - zrewanżowała się. - Czy to pożegnanie? -

spytała niepewnie. Od dawna prześladowała ją myśl, że nadejdzie taka chwila.
- Pocałowałeś mnie i teraz tego żałujesz?

Uśmiechnął się, patrząc jej w oczy.
- Zdajesz sobie sprawę, jak jesteś piękna? - spytał przyciszonym głosem.
Objął ją i delikatnie pocałował. Ku swemu zaskoczeniu Marissa zaczęła

myśleć o przyszłości. Jeśli wyniknie z tego romans, co dalej ze mną będzie?
Kocham go, ale nie mam pojęcia, co w nim siedzi!

- Powinnam już iść!
- Najpierw musisz uwolnić się ode mnie - powiedział, nie wypuszczając jej z

objęć.

- Chyba miałbyś skrupuły, kochając się z guwernantką córki? - zapytała,

podkreślając słowo „córka".

Natychmiast uwolnił ją z uścisku.
- Już zdążyłaś poznać prawdę? - spytał ponuro. - Domyślam się, że

podsłuchałaś kłótnię z Tarą?

- Każdy mógł ją słyszeć. Tara wrzeszczała na pół domu. Natomiast Georgia

była ciekawa, co dzieje się na dole. Błagała mnie, żebym poszła posłuchać.

Holt skrzywił się z niesmakiem.
- Od początku patrzyłaś na mnie niechętnie, bo uważałaś mnie za złego ojca.

Teraz znasz prawdę, ale nadal nie masz do mnie zaufania.

- Trochę już w życiu przeszłam i nauczyłam się ostrożności w lokowaniu

uczuć. Trudno zdobyć moje zaufanie, ale przyznaję, zakochałam się w tobie.

- Miłość bez zaufania? - zdziwił się.
- To działa w obie strony. Przecież nie wierzyłeś w moje zapewnienia, że

Riley nie jest moim synem. Już jest za późno, żeby coś zmienić.

- Dlaczego tak sądzisz? Mieszkamy w jednym domu - mówił. - Nie

potrzebujemy nikogo więcej.

- Jasne. Powinnam zostać twoją kochanką.
- Pragnę cię od chwili, kiedy zobaczyłem cię w tym parku. Nie wierzysz w

miłość od pierwszego wejrzenia?

89

RS

background image

- Tylko w pożądanie od pierwszego wejrzenia.
- Świętoszkowata wiedźma - mruknął pod nosem. - Czego chcesz?

Małżeństwa?

- Byłbyś strasznym mężem. Uśmiechnął się.
- Tego nie możesz wiedzieć. Natomiast zatrzymaj dla siebie informację na

temat Georgii. Jest za mała, żeby poznać prawdę.

- Do głowy by mi nie przyszło, żeby jej mówić cokolwiek na ten temat. Ona

cię bardzo kocha. Nie wiem, czy zniosłaby rozłąkę z tobą.

- W takim razie co mam zrobić?
- To co zawsze - odparła cicho. - Opiekuj się nią.



























90

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Święta okazały się dla Marissy najszczęśliwszym okresem w życiu. Rodzina

Holta dawała jej odczuć serdeczne zainteresowanie.

- Nie zdajesz sobie sprawy, jak jesteśmy ci wdzięczni - powiedziała do niej

Rachael, matka Holta.

Polubiła ją, gdy tylko ją poznała. Siedziały właśnie nad basenem, gdzie

dzieci wesoło rozrabiały.

- Nie zdawałam sobie sprawy, że dziecko może tak się zmienić. Marzę,

żebyście zostali tu na zawsze. Riley jest uroczym chłopcem.

Marissa spojrzała jej w oczy. Rachael mówiła najzupełniej szczerze.

Poznając kolejnych członków rodziny, Marissa doszła do wniosku, że
wszystkie starsze osoby wiedziały, że Holt nie jest ojcem Georgii.
Jednocześnie uznały, że temat nie jest wart rozmowy.

W końcu wszyscy kolejno wyjechali.
- Masz prawdziwy talent do zjednywania sobie ludzi - powiedział Holt, gdy

odleciał ostatni samolot z gośćmi. - Moja rodzina za tobą przepada.

- Są wspaniali - stwierdziła krótko.
- Znów zamierzasz mnie unikać? - spytał.
- Tylko wtedy, gdy naprawdę będę musiała.
Na cztery godziny przed przybyciem do Wungalli Lois poinformowała, że

jest w drodze. Holt nie zaprosił jej na święta, ale spędziła je z przyjaciółką Sue
Bedford w pobliskiej posiadłości Bedford Downs.

Teraz chciała osobiście dostarczyć Georgii gwiazdkowy prezent.
- Do diabła! Myślałem, że już się od niej uwolniłem - skomentował Holt. -

To babsko znów coś knuje.

Jednak Lois zachowywała się bardzo uprzejmie. Sue Bedford niewątpliwie

miała na nią uspokajający wpływ. Zresztą, była tu lubianą osobą, bo nawet
Catherine pofatygowała się, by ją przywitać.

Marissa zastała dzieci w ogrodzie. Georgia bujała się na huśtawce, którą

Riley wprawiał w ruch.

- Chodź, Georgy. Ciocia Lois przyszła cię odwiedzić - powiedziała Marissa.
- Nie mogę.
- Ma dla ciebie prezent.
- Nie chcę.
- Pokaż jej, że jesteś uprzejma. Masz już prawie siedem lat - wtrącił Riley.
- Dobrze, już dobrze. Żeby tylko nie zaczęła wrzeszczeć.

91

RS

background image

- Będzie miła, bo przyjechała z Sue Bedford.
- Fajnie. Sue potrafi rozmawiać z dziećmi. Oczywiście też jest zakochana w

tacie.

Marissa siedziała, czytając książkę i zerkając czasem na bawiące się dzieci.

Dusty wygodnie rozłożył się obok i obserwował okolicę.

- Tu jesteś! Nie chciałam wyjechać bez pożegnania - rozległ się donośny

głos Lois.

- Jestem naprawdę wzruszona - oświadczyła Marissa, zamykając książkę.
- Widzę, że dzieci nadal bawią się z tym wstrętnym psem.
- Lepiej go nie drażnić. Pamiętam, że nie przepadacie za sobą.
- Nie boję się byle kundla - zapewniła ją Lois.
- A własnej siostry? Mnie ona przeraziła.
- Nic dziwnego - odparła Lois. - Jesteś po prostu nikim, zerem. Nie masz

szans, żeby być w jej lidze.

- Dzięki Bogu - skomentowała Marissa.
Było jasne, że Lois właśnie przystąpiła do zaplanowanego ataku.
- Miałam z nim romans - skłamała bez najmniejszych oporów. - Trwał

bardzo długo.

- A potem nagle obudziłaś się ze snu? - zapytała słodko Marissa.
- Przekonałam się, że to nie jest mężczyzna dla mnie - odparła Lois.
- Zgadzam się.
- Georgia nie jest dzieckiem Holta - dodała Lois jadowicie.
- Najważniejsze, że uważa się za jego córkę - powiedziała Marissa.
- Zależy ci na niej, prawda? Chcesz, żeby była szczęśliwa? W takim razie

radzę ci wyjechać stąd jak najszybciej. Mam nadzieję, że to przejrzysta aluzja?

- Słucham? - spytała Marissa.
- Holt potrzebuje dziedzica, a Sue Bedford jest dla niego idealną kandydatką

na żonę. Będziemy ją wspierać, podobnie jak najgorsze plotki na twój temat.
Oczywiście, nie jesteśmy okrutne. Wypłacimy ci odprawę.

Marissa nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Rozumiem, że chcecie mścić się na mnie, choć nic złego nie zrobiłam.

Natomiast psychiczne znęcanie się nad dzieckiem jest po prostu nie do pojęcia.

- Nie będzie problemu, jeśli wyjedziesz - powiedziała Lois, wstając.
Sue Bedford, wyjeżdżając z Wungalli, usilnie zapraszała Holta na bal

noworoczny w posiadłości jej rodziny. Jednak on zaskoczył wszystkich, bo
oznajmił, że już wcześniej przyjął zaproszenie od swojej siostry Alex. Lois
poczerwieniała ze złości, natomiast Sue starannie ukryła niezadowolenie.

92

RS

background image

- Koniecznie pozdrów ją ode mnie - powiedziała, całując go w policzek.
- Wymyśliłeś to na poczekaniu? - spytała Marissa chwilę później.
- Nie. Po prostu nie uprzedziłem cię wcześniej, że pojedziemy do Alex.
- A co z dziećmi? Zresztą, nie powinnam z tobą się wybierać. Jestem tu tylko

opiekunką...

- Mam dziwne uczucie, że Lois solidnie się napracowała, żeby namieszać ci

w głowie. Nie chce słyszeć żadnych wymówek - oświadczył Holt.

Gdy zjawili się w posiadłości Baileyów w Melbourne, zabawa trwała już w

najlepsze. Alex natychmiast otoczyła Marissę opieką i poznała z kilkoma
osobami. Jej mąż, Steven, okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem.
Jednak Marissa szybko została porwana do tańca. Wyglądała pięknie i
atrakcyjnie w eleganckiej sukni.

Holt specjalnie zawiózł ją helikopterem na zakupy. Teraz patrzył na nią z

dumą. Podobnie zachwyceni byli kolejni partnerzy, zapraszający ją do tańca.

W końcu Holt zdołał porwać ją w ramiona.
- Nie udało mi się policzyć, z iloma dziewczynami już tańczyłeś -

powiedziała Marissa z uśmiechem.

- Naprawdę liczyłaś? - roześmiał się.
- Planujesz kolejny ślub? - spytała niepewnie.
- Jasne, ale tym razem wybiorę lepiej.
- Zabrzmiało to cynicznie.
- Cóż, po nieudanym małżeństwie człowiek staje się cynikiem - stwierdził i

ruszył z nią do kolejnego tańca.

O północy wszyscy zaczęli składać sobie życzenia.
- Zmieniłeś moje życie - powiedziała Marissa, obejmując go za szyję.
Holt przytulił ją do siebie.
- Kochanie, życzę ci wszystkiego najlepszego - powiedział, całując ją

gorąco.

Niedługo potem dyskretnie opuścili przyjęcie. Czekała na nich wynajęta

biała limuzyna, która zawiozła ich do hotelu. Po drodze nie rozmawiali, co
tylko wzmagało narastające między nimi napięcie.

- Idziemy do twojego czy mojego apartamentu? - spytał Holt już w hotelu.
Milczała, wyobrażając sobie, co stanie się za chwilę.
- Do twojego - zdecydował. - Będziesz się czuła bardziej komfortowo.
Odruchowo gotowa była odmówić, jednak marzyła o tym od dawna.
W apartamencie Holt objął ją, całował jej kark i szyję, a jednocześnie zaczął

zdejmować z niej ubranie. Pochylił się, szepcąc jej imię.

93

RS

background image

- Jesteś taka piękna - mówił cicho, dotykając jej jedwabistej skóry. -

Będziesz ze mną na zawsze!

Pomyślała, że Holt się myli.
Nie potrafiła sobie uświadomić, jak długo trwało, nim znów wróciła do

rzeczywistości. Holt leżał obok, obejmując ją.

- Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie - powiedział, patrząc jej w oczy i

uśmiechając się. - Marisso, naprawdę nie masz powodu do płaczu - zapewnił ją
i przytulił mocniej.

- Co masz na szyi? - spytała zdziwiona, kiedy poczuła, że coś ją uwiera.
Wtedy rozpiął złoty łańcuszek, na którym wisiał pierścionek zaręczynowy,

piękny szafir otoczony drobnymi brylantami.

- Zobacz sama. To przecież twoje - rzekł z uśmiechem.
- Holt, to niemożliwe!
- Masz już męża?
- Nie żartuj.
- Więc gdzie jest problem?
- Mój ślub z tobą byłby jednym wielkim skandalem. Holt jęknął.
- Miałem rację. Lois próbowała cię szantażować. Obie siostrzyczki są siebie

warte. Nie wypuszczę cię z łóżka, dopóki nie powiesz mi wszystkiego.


















94

RS

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


Alex radośnie powitała ich w drzwiach.
- Muszę przyznać, że oboje wyglądacie kwitnąco - zauważyła.
- Możesz mi pogratulować. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na

świecie. Marissa zgodziła się zostać moją żoną.

Alex była przejęta, choć nie wyglądała na bardzo zaskoczoną.
- Miałam nadzieję, że tak to się skończy - powiedziała i objęła ich oboje.
- Podoba ci się mój pierścionek? - spytała Marissa, rumieniąc się.
- Jest przepiękny. Babcia już wie? Holt skinął głową.
- Dowiedziała się jako pierwsza. Natomiast dzieciom powiemy o tym po

powrocie do domu. Gdzie jest Fran?

- U mnie. Wejdźcie dalej i powiedzcie jej sami.
W Sydney, w posiadłości Jacka Garnera, której okna wychodziły na zatokę,

zebrała się na drinka grupka znajomych. Pokojówka poprosiła do telefonu
panią McMaster.

Tara wstała i poklepała pana domu po ramieniu.
- Kochanie, odbierz w moim gabinecie - zaproponował Garner.
Lois, która oczywiście została tu zaproszona, poczuła niepokój. Czyżby

Marissa jednak poinformowała Holta o ich rozmowie? Tara była zdecydowana,
by za wszelką cene związać się z Garnerem, który był co prawda dużo starszy,
ale niezwykle zamożny. Lois zdawała sobie sprawę, że nieco przesadziła,
szantażując guwernantkę. Teraz pozostawało jej tylko cierpliwie czekać, by
siostra skończyła rozmowę.

Po chwili Tara wróciła.
- Lois, twoja głupota nie ma granic. Dzwonił Holt. Jest u siostry w

Melbourne. Je lunch z narzeczoną. Domyślasz się na pewno, co to za jedna?

- Więc?
- Wytłumaczyłam mu, że nie mam nic wspólnego z twoim głupim

pomysłem, żeby ją szantażować. Obiecałam, że z tobą porozmawiam. Zrozum
wreszcie, idiotko, że moja kochana córeczka ma zostać pod opieką Holta.
Jasne? - spytała, ściskając jej rękę aż do bólu.

- Jasne - zapewniła Lois.
Od dzieciństwa bała się siostry niepomiernie.
Następnego popołudnia Marissa i Holt polecieli do Wungalli. Olly czekała

na nich z dziećmi przy lądowisku.

- Nie mogłam zatrzymać ich w domu - wyjaśniła. Riley podbiegł do siostry.

95

RS

background image

- Wreszcie wróciłaś! - powiedział, jakby nie było jej przez miesiąc.
Georgia natomiast przywitała ją pocałunkiem.
- Pięknie wyglądasz - zauważyła. - Masz nową sukienkę i... coś na palcu! -

zawołała i zaczęła podskakiwać. - Pierścionek zaręczynowy!

- Naprawdę jesteście zaręczeni? - spytał Riley z niedowierzaniem.
- Tak - potwierdził Holt. - Kocham twoją siostrę, a ciebie chcę traktować jak

syna.

- Gratuluję! - wtrąciła Olly. - Holt, wreszcie znalazłeś wyjątkową

dziewczynę.

Marissa pocałowała ją w policzek.
- To nie w porządku! - zawołała Georgia, patrząc na uśmiechniętego Rileya.

- Przecież my mieliśmy wziąć ślub, jak będziemy starsi.

Dorośli wymienili uśmiechy ponad ich głowami. Marissa ze wzruszeniem

zdała sobie sprawę, że zapamięta tę chwilę do końca życia.

Holt pochylił się i ją pocałował.
- Teraz wsiadajcie do samochodu i jedziemy do naszego domu!

96

RS


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Way Margaret Pewnego razu w Australii 2
Way Margaret Uparty narzeczony
Way Margaret Dziewczyna bez skazy
561 Way Margaret Odzyskana miłość
Way Margaret Siostry McIvor 02 Nowa gwiazda
696 Way Margaret Dowód zaufania
Way Margaret Powrot do Macumby
844 Way Margaret Druga szansa
Way Margaret Moje serce nalezy do ciebie
696 Way Margaret Dowód zaufania
768 Way Margaret W krainie kwiatów
Way Margaret Koło fortuny 2
Way Margaret Dowod zaufania
Way Margaret Gwiazdka miłości 01 02 Gwiazdkowe prezenty
Way Margaret Dziewczyna o zielonych oczach(3)
Way Margaret Nie ufam tobie
R381 Way Margaret Moje serce należy do ciebie
258 Way Margaret Nie ufam tobie

więcej podobnych podstron