Marilyn Kaye Replika 06 Nieoczekiwane spotkanie

background image

Kaye Marilyn

Nieoczekiwane spotkanie

Replika 06








Dla kuzynów z listopada 1998:

Alice Clerc, Augustina Clerc,

Zoe Huybrechts

background image

Rozdział pierwszy

a stole kuchennym stały talerze z resztkami nie-
dzielnego śniadania, ale Erie nie zauważał ich, mimo

ż

e on i Tasha już dawno powinni byli zanieść je do

zlewu. Chłopiec oglądał rozłożony na blacie prospekt
reklamowy. Jego treść znał już praktycznie na pamięć,
ale nie mógł się napatrzyć na zamieszczone w nim
kolorowe zdjęcia.

Jedno zafascynowało go szczególnie. Widać było na

nim przechylony ponton, unoszący się na rwącej rzece.
Dwaj chłopcy i dziewczyna, z wiosłami w rękach,
przedzierali się przez wzburzoną kipiel. Fotografowi
znakomicie udało się uchwycić napiętą atmosferę
chwili. Po plecach Erica przeszedł przyjemny dreszcz
emocji.

Siostra zajrzała mu przez ramię.

7

N

background image

-

Co ci ludzie robią? - spytała.

-

Spływają górską rzeką. Kurczę, nie mogę się

doczekać, kiedy i ja zrobię coś takiego.

-

Dlaczego?

-

Bo to jest rewelacyjne! Niesamowite przeżycie!

-

E tam, niesamowite - skwitowała dziewczyna. -

Ten ponton wygląda, jakby miał się zaraz wywrócić.
Pewnie dwie sekundy po zrobieniu zdjęcia te dzieciaki
wpadły do wody i się utopiły.

Erie żachnął się.

-

Wcale się nie utopiły, Tasba. Jeszcze nikt nie

zginął na obozach Dzikiej Przygody.

-

Jak dotąd - rzuciła jego siostra posępnym tonem. -

Zawsze musi być ten pierwszy raz. A propos, będę
mogła wziąć sobie twoją wieżę, jeśli się utopisz?

Chłopiec puścił to pytanie mimo uszu i wskazał jej

inne zdjęcie.

-

Widzisz tę dziewczynę? Na pewno nie jest od

ciebie starsza, a zobacz tylko, co robi.

-

Wspina się. No i co z tego?

-

Nie chciałabyś zdobywać najwyższych szczytów?

- Nie - ucięła rozmowę Tasha i wyszła z kuchni.
Erie westchnął. W gruncie rzeczy nie obchodziło

go, czy siostra pojedzie na ten obóz, czy nie, lecz Amy
uparła się, by wziąć ją ze sobą. Nie miał więc wyjścia i
od dłuższego czasu usilnie starał się namówić Tashę do
wyjazdu. Niestety, była zdeklarowaną doma-torką.

Po raz pierwszy usłyszał o Dzikiej Przygodzie we

wrześniu, od kolegów ze szkoły, którzy właśnie wrócili
z letniej wyprawy, w czasie której chodzili po górach i
skałach. Od tamtej pory trwał w postanowieniu, by
doświadczyć tego samemu. Dzika Przygoda propono-

8

background image

wata nastolatkom wyjazdy w góry, na pustynię, a także
spływy pontonami, odbywające się na obszarze całych
Stanów Zjednoczonych i Kanady. Wśród oferowanych
atrakcji były wspinaczki górskie, nurkowanie, jazda na
nartach i pływanie na wszelkiego rodzaju łodziach.
Wyprawy mogły trwać od jednego weekendu aż po
cały miesiąc.

Erie nie od razu zaczął namawiać rodziców, by

pozwolili mu na taki wyjazd. Dokładnie wszystko
zaplanował. Najpierw zebrał dostępne informacje o Dzi-
kiej Przygodzie oraz pochlebne opinie na jej temat,
wydane przez znane organizacje młodzieżowe. Udało
mu się nawet znaleźć film dokumentalny, przedstawia-
jący uroki wakacji spędzonych na łonie natury. Uzbro-
jony w to wszystko oraz w numery telefonów rodziców,
których dzieci uczestniczyły już w wyjazdach organi-
zowanych w ramach Dzikiej Przygody, przedstawił
rodzicom swój plan.

Nakreślił cele tych imprez, opowiedział o nacisku

kładzionym przez organizatorów wypraw na rozwijanie
ambicji, pewności siebie, zaradności i odpowiedzial-
ności uczestników. Rodzice byli pod wrażeniem. Erie
przezornie nie wspomniał, że on osobiście zamierza
przede wszystkim dobrze się bawić.

Ktoś zapukał w szybę. Chłopiec podniósł głowę i

otworzył tylne drzwi. Na progu stała Amy.

-

Co robisz? - spytała, wchodząc do kuchni.

-

Oglądam prospekt -przyznał, nieco zawstydzony.

-

Znowu? - Jej uśmiech świadczył o tym, że dos-

conale go rozumiała. Podsunęła sobie krzesło, usiadła
obok Erica i zaczęła przeglądać zdjęcia. - Pony śl,
jeszcze tydzień, i to my będziemy na ich niejscu.

9

background image

-

Ciągle jeszcze trudno mi uwierzyć, że matka

puściła cię na ten obóz.

-

Szczerze mówiąc, nadal niejest zbyt zadowolona -

powiedziała Amy. Nancy Candler była nieco nadopie-
kuńcza, bardziej niż inne matki, ale Erie znał tego
przyczynę. Jej córka nie była zwyczajną dziewczyną.

-

Wiesz, prawdopodobnie będziesz bezpieczniejsza

na tym odludziu niż tu, w Los Angeles - zauważył. -
Znajdziemy się na zupełnym pustkowiu. Te bandziory
nie będą mogły cię obserwować.

-

To prawda - przyznała Amy. -- Ale moja mama

denerwuje się z tych samych powodów co zwykli
rodzice. Łażenie po skałach, spływ pontonem... to
niebezpieczne sporty.

-

Dla ciebie? - spytał chłopiec z niedowierzaniem. -

Niemożliwe.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

- Możliwe, możliwe. Wiesz, nie jestem nieznisz

czalna.

-' Tylko że trochę trudniej cię uszkodzić niż innych

ludzi - przekomarzał się z nią Erie. - Co stanie się z
klonem, który spadnie w przepaść?

- Połamie sobie kości jak wszyscy. W końcu jestem

człowiekiem. Tyle że... tyle że... - Zająknęła się, jakby
nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa, którym mog
łaby siebie opisać.

Erie pospieszył jej z pomocą.

- Silniejsza. Mądrzejsza i szybsza. śe nie wspo

mnę o tym, że masz lepszy słuch i wzrok niż zwykli
ludzie. ,

Amy nie mogła temu zaprzeczyć.

-

Mów trochę ciszej - szepnęła.

-

Moich rodziców nie ma - zapewnił ją chłopiec. -

10

background image

Zostałem sam z Tashą. Nie bój się, nie wydam nikomu
twojego sekreciku.

Amy uniosła brwi.

- Mojego „sekreciku"?

Erie rozumiał jej zdziwienie. To, że ktoś nie przyszedł

na świat w normalny sposób, lecz został sklonowany z
najwyższej jakości materiału genetycznego - no cóż,
trudno to nazwać „sekrecikiem". Było to wielką tajem-
nicą i bynajmniej nie dlatego, że Amy wstydziła się
swojego pochodzenia.

Erie do tej pory pamiętał, 'jak zareagował, kiedy

opowiedziała jnu o sobie. To dopiero było zasko-
czenie! Jak się okazało, jego ładna sąsiadka, dzie-
wczyna, którą znał praktycznie od zawsze, najlepsza
przyjaciółka jego siostry, była prześladowana przez
ludzi pragnących stworzyć przy jej udziale wyższą
rasę.

Nie była nawet pewna, kim oni są. Wiedziała tylko,

ż

e należą do organizacji, która dwanaście lat wcześniej

finansowała eksperyment z klonowaniem. Prowadzący
go naukowcy byli przekonani, że ich badania pomogą
w rozpoznaniu przyczyn i umożliwią eliminację wad
genetycznych. Kiedy poznali prawdziwe motywy dzia-
łania organizacji, natychmiast zniszczyli laboratorium
i wszystkie efekty swojej pracy - z wyjątkiem małych
klonów. Niemowlęta zostały rozesłane po całym świecie
w nadziei, że - adoptowane i wychowane na normal-
nych ludzi - nigdy nie poznają prawdy o sobie. Nikt
nic przewidział, że po wejściu w okres dojrzewania
dwanaście sklonowanych Amy zacznie uświadamiać
sobie swoją inność.

Amy znalazła się pod opieką Nancy Candler, jednej

z uczestniczek tajnego projektu. Podobnie jak jej współ-

11

background image

pracownicy, Nancy była przekonana, że organizacja
uwierzy, iż wszystkie klony zginęły w wybuchu labo-
ratorium. Jednak wydarzenia ostatnich miesięcy do-
wodziły, że podstęp naukowców się nie udał. Amy nie
mogła czuć się w pełni bezpieczna.

Nic więc dziwnego, że Erie był nieco zaskoczony, iż

pani Candler pozwoliła córce pojechać na tę letnią
wyprawę.

-

Założę się, że dokładnie sprawdziła Dziką Przy-

godę - stwierdził.

-

A żebyś wiedział - przytaknęła Amy. - Całe

szczęście, że to taka znana firma. A mimo to mama
dzwoniła chyba do tryliarda osób, zanim nabrała pew-
ności, że wszystko gra. Teraz ciągle mi powtarza,
ż

ebym była ostrożna.

-

Też się ma czym martwić! Przecież to jasne, że

będziesz najlepiej wysportowana w całej grupie. -W
głosie chłopca brzmiała nieskrywana duma.

-

I na tym polega cały problem - przypomniała mu

Amy. - Wiesz, co mama zawsze mi powtarza. „Nie
bądź za dobra", „Nie wyróżniaj się". Nie wolno mi
ś

ciągać na siebie uwagi.

Erie już nieraz słyszał tę skargę z jej ust.

-

No cóż, jeśli w naszej grupie nie będzie jakiegoś

superbohatera, ty i tak będziesz najlepsza - powiedział
z przekonaniem.

-

Niewykluczone. Ale muszę pamiętać, żeby się nie

popisywać. Nikt nie może się dowiedzieć, że jestem w
stanie robić rzeczy, których inni nie potrafią.

-

A jeśli będziesz musiała się popisać swoimi umie-

jętnościami? - spytał Erie.

- Jak to?

-

Powiedzmy, że właśnie weszliśmy na szczyt góry

12

background image

i stoimy na krawędzi przepaści. Nagle potykam się,
tracę równowagę i lecę w przód. Już mam runąć w
otchłań, na spotkanie ze śmiercią, kiedy ty łapiesz
mnie za nogę i wciągasz z powrotem na górę. Nor-
malna dwunastolatka nie miałaby dość sił, by to zrobić,
zgadza się? Wszyscy dowiedzieliby się więc, że jesteś
inna. Amy powoli pokiwała głową.

-

To prawda.

-

Chyba nie pozwoliłabyś mi spaść tylko dlatego,

ż

eby zachować swoją tajemnicę? - spytał z udawanym

niepokojem.

Dziewczyna*zrobiła poważnąminę, jakby rzeczywiś-

cie rozważała ten dylemat.

-

Mam lepsze rozwiązanie. - Nagle uśmiechnęła się

szeroko. - Nie potykaj się.

-

Wielkie dzięki. - Erie roześmiał się. - Mam jesz-

cze jedno pytanie. Czy ktoś, kto został sklonowany z
doskonałego materiału genetycznego, jest superod-
porny na łaskotki? - Nie czekając na odpowiedź, po-
stanowił sam się przekonać.

-

Przestań! - Piszcząc i chichocząc, Amy odepchnę-

ła go, po czym siadła mu na kolana.

-

Co was tak bawi? - spytała Tasha, wchodząc

niespiesznie do kuchni.

-

Erie jest zły, bo myśli, że nie uratowałabym go,

gdyby spadł w przepaść - wyjaśniła jej Amy. - A,
twoim zdaniem, co powinnam zrobić?

Tasha nie zastanawiała się nad odpowiedzią ani

sekundy.

- Nic- rzuciła.

Erie spojrzał na nią spode łba. Amy pieszczotliwie

zmierzwiła mu włosy.

13

background image

-

Nie bój się, Erie, zaopiekuję się tobą. Nawet

gdyby przez to wszyscy mieii dowiedzieć się, że wśród
nich jest klon.

-

Ile osób będzie w waszej grupie? - spytała Tasha.

-

Nie wiemy jeszcze na pewno ~ odparła Amy. -

Według tego, co piszą w prospekcie, grupy na ogół są
małe, nie większe niż ośmioosobowe. Plus opiekuno-
wie. Jeden na trzech uczestników. Podobno są dosko-
nale wykwalifikowani. Zanim zostają wysłani w teren,
przechodzą cała, masę jakichś strasznie ciężkich testów.

-

A gdyby ktoś naprawdę spadł w przepaść? -

myślała Tasha na głos.

-

Nie, coś takiego nie może się zdarzyć - powie-

działa jej przyjaciółka bez wahania. - Jest mnóstwo
zabezpieczeń, liny i inne rzeczy. Nie spadłabyś, nawet
gdybyś skoczyła.

-

No dobrze, ale przecież ktoś mógłby się potknąć i

rozwalić sobie głowę o kamień - zauważyła Tasha.

-

Wszyscy opiekunowie przechodzą takie samo

szkolenie jak członkowie jednostek ratowniczych -
oświadczyła Amy. - Tak jest napisane w prospekcie.
Zresztą, Tasha, przecież możesz rozbić sobie głowę na
schodach przed własnym domem! Na obozie będziesz
pewnie nawet bezpieczniejsza niż tutaj, bo tam w razie
potrzeby opiekunowie od razu ci pomogą.

-

Na schodach nie mogę wypaść z pontonu i się

utopić.

Amy jęknęła.

- Tasha, zastanów się. Myślisz, że tysiące ludzi

wysyłałyby swoje dzieci na takie obozy, gdyby to nie
było bezpieczne?

Erie wiedział, co Amy knuje. Nadal próbowała

przekonać jego siostrę, by pojechała z nimi. Ta na

14

background image

pewno też zdawała sobie z tego sprawę, ale zignorowała
słowa przyjaciółki i otworzyła lodówkę.

-

Chcecie coś? - spytała.

-

Dopiero co jedliśmy śniadanie - rzekł Erie.

-

Tak, wiem - mruknęła jego siostra i zamknęła

lodówkę.

-

Tasha - odezwała się Amy przymilnym tonem. -

Posłuchaj, czy to nie brzmi super? - Wzięła prospekt
ze stołu i zaczęła czytać na głos: - „Wznieście się na
wyżyny swoich umiejętności! Stawiajcie sobie nowe
wyzwania! Zrealizujcie swój potencjał! Osiągnijcie
sukces i poznajcie samych siebie!".

-

Właściwie to chętnie napiłabym się soku pomarań-

czowego - powiedziała Tasha, ponownie otwierając
lodówkę.

Amy czytała dalej:

- „Rozwijajcie umiejętności, o których nawet nie

wiedzieliście, że je macie. Podejmujcie ryzyko, ojakim
nigdy się wam nie śniło". Tasha, słuchasz mnie?

Tym razem jej przyjaciółka zatrzasnęła z hukiem

drzwi lodówki.

-

A ty mnie słuchasz?! - krzyknęła. - To nie dla

mnie! Nie jestem wysportowana!

-

A kto mówi, że musisz być? - upierała się Amy. -

Posłuchaj. - Znów zaczęła czytać. - „Wyprawy Dzikiej
Przygody przeznaczone są dla młodych, zdrowych
ludzi o przeciętnej kondycji. Nie są wymagane żadne
szczególne umiejętności". Widzisz, wystarczy, żebyś
by lii normalna!

Normalna? - powtórzył Erie. - E, Tasha, to rze-

czywiście nie dla ciebie. Au!

Amy uszczypnęła go w ramię tak mocno, jakby

zapomniała, jak bardzo jest silna. A może pamiętała

15

background image

o tym. Tak czy inaczej chłopiec postanowił już nie

włączać się do dyskusji.

Ona jednak nie zamierzała się poddać. Wstała, wciąg-

nęła Tashę do sąsiedniego pokoju i zasunęła drzwi.
Erie nie słyszał rozmowy przyjaciółek.

Może i lepiej. Choć wmawiał sobie, że nie obchodzi go,

czy siostra z nimi pojedzie, czy nie, tak naprawdę był
nieco poirytowany jej tchórzostwem. Jej zachowanie
wydawało mu się dziwne, Tasha potrafiła bowiem w
pewnych sytuacjach wykazać się nie lada odwagą. Nie
bała się pisać kontrowersyjnych artykułów do gazetki
szkolnej, bronić swojego punktu widzenia czy przeciwsta-
wiać się osobom, które ją obrażały. Przypomniała mu się
ich wizyta w Nowym Jorku, w czasie której Amy została
otruta. Kiedy Tasha nabrała podejrzeń, że przyjaciółka
jest w niebezpieczeństwie, była gotowa przypuścić szturm
na szpital, w którym ją trzymano. Jednak co prawda to
prawda: siostra Erica nie była sportsmenką. Nie lubiła
wuefu, a niedawno zrezygnowała z uprawiania gimnasty-
ki, ponieważ ćwiczenia stały się dla niej za trudne.

Dlatego też Erie miał wrażenie, że rozumie, czemu

siostra nie chce jechać na obóz. Nie chodziło jej o
ż

adne rzeczywiste czy wydumane zagrożenia. Przede

wszystkim bała się, że inni będą się z niej śmiali. Amy
traciła czas.

Tym większe było jego zaskoczenie, kiedy dziew-

częta wyłoniły się z jadalni i Amy oznajmiła;

-

Tasha jedzie z nami.

-

ś

artujesz! - krzyknął Erie.

Siostra nie śmiała spojrzeć mu w oczy.

- Amy powiedziała, że mi pomoże, kiedy tylko

będę tego potrzebowała, choćby miała przez to ujawnić
swoje umiejętności.

16

background image

- Ach tak? - Erie spojrzał na Amy. - Mam przez

to rozumieć, że dla niej jesteś gotowa zdradzić swoją
tajemnicę, a dla mnie nie?

Amy objęła jego siostrę.

- Wiesz, była moją najlepszą przyjaciółką na długo

przed tym, jak ty zostałeś moim chłopakiem.

Erie zwrócił się do Tashy;

-

I to wszystko? Zmieniłaś zdanie tylko dlatego, że

obiecała ci pomóc?

-

No, jest coś jeszcze - przyznała jego siostra. -

Powiedziała, że jeśli ja nie pojadę, to ona też nie.

-

Co takiego?! - wykrzyknął Erie z niedowierza-

niem.

-

Dlatego powinieneś całować mnie po rękach z

wdzięczności za to, że zmieniłam zdanie. Muszę
sprawdzić, czy te stare traperki nadal na mnie pasują. -
Tasha zostawiła brata i przyjaciółkę w kuchni i pobiegła
na górę.

Erie wbił wzrok w Amy.

- Chyba nie mówiłaś tego serio, co? Nie zostawi

łabyś mnie samego, ot tak!

Dziewczyna uśmiechnęła się słodko.

- Czy to ważne? Tasha jedzie z nami, więc wszyst

ko gra.

Chłopiec przewrócił oczami.

-

Niech ci będzie. - Zaraz jednak uderzyła go inna

myśl. - Chwileczkę, przecież może nie być dla niej
miejsca w naszej grupie. Założę się, że wszystkie już
są zajęte.

-

O to się nie martw - odparła Amy, wyraźnie z

siebie zadowolona. - Tasha została wciągnięta na lisię
razem z nami. Powiedziałam twoim rodzicom, że ją
namówię.

17

background image

-

Jak mogłaś być tego pewna?

Amy uśmiechnęła się szeroko.
-

Jestem superprzekonująca, i tyle.

Po raz nie wiadomo który Erie pokręcił głową z

podziwem i pomyślał o tym, jakie ma szczęście. Iłu
chłopaków mogłoby poszczycić się tym, że ich dziew-
czyny bezustannie czymś ich zadziwiają?

background image

Rozdział drugi

my wyjrzała przez szybę furgonetki winnebago,
pędzącej autostradą. Ruch był niewielki, a ostatnie

zabudowania miasta zostały daleko z tyłu. Siedząca
obok kierowcy młoda kobieta w drucianych okularach,
o twarzy okolonej aureolą jasnych kręconych włosów,
odwróciła się i spojrzała na grupkę zajmującą miejsca z
tyłu.

-

Jak się czujecie? - spytała z szerokim, ciepłym

uśmiechem.

-

Ś

wietnie - odparło sześć osób unisono.

-

Nikomu nie jest niedobrze?

-

Nie - odpowiedział chór.

-

To macie szczęście - stwierdziła młoda kobieta. -

Dla mnie to najtrudniejszy etap każdej wyprawy. Mogę
przejść po rozhuśtanej linie wiszącej kilkadziesiąt

19

A

background image

metrów nad skałami, ale kiedy długo jadę samochodem,
kręci mi się w głowie. A wy wszyscy sporo się dziś
najeździliście, prawda?

Amy mogła z czystym sumieniem przytaknąć w

imieniu swoim, Tashy i Erica. Wyjechali z domu o
ósmej rano. Matka Amy zawiozła ich na lotnisko,
gdzie wsiedli do samolotu lecącego do San Francisco.
Tam czekali na nich opiekunowie z Dzikiej Przygody,
Flora i Dallas, a także trzej inni uczestnicy wyprawy.
W dalszą drogę ruszyli furgonetką i jechali przez
siedem godzin. W tej chwili przekraczali granicę stanu
Oregon.

-

Kiedy będziemy na miejscu? - spytała ładna dzie-

wczyna, siedząca naprzeciwko Amy.

-

Za niecałe dwie godziny wysiądziemy z wozu -

powiedziała Flora. -A potem czeka nasjeszcze dziesięć
kilometrów marszu.

Amy zauważyła, że Tasha z trudem tłumi jęk roz-

paczy. Flora najwyraźniej też to spostrzegła i znów
błysnęła ciepłym uśmiechem.

-

Nie martw się, to nie jest trudna trasa.

-

To prawda - przytaknął Dallas, który siedział za

kierownicą. - Pod warunkiem, że nie masz nic prze-
ciwko wspinaniu się na pionowe ściany.

Flora parsknęła śmiechem i iekko uderzyła go w

ramię.

-

Przestań - skarciła go żartobliwym tonem, po

czym zwróciła się znów do grupy: - Nie słuchajcie go,
pierwszy raz jest opiekunem. Tak naprawdę droga do
obozu jest łatwa, prawie przez cały czas biegnie po
równym terenie. Nie chcemy was zamęczyć od razu
pierwszego dnia.

-

A potem? - To pytanie zadał wysoki, chudy chło-

20

background image

pak o cerze niezwykle bladej jak na mieszkańca Ka-
lifornii.

- No cóż, jesteś tutaj po to, by stawić czoło własnej

słabości, prawda? - spytała go Flora.

Nie odpowiedział, ale z jego oczu wyzierał niepokój.

-

Skorzystajmy z okazji, by lepiej się poznać -

zaproponowała Flora. -Najpierw sprawdzę, czy dobrze
zapamiętałam wasze imiona. - Kiwnęła głową w stronę
ładnej dziewczyny. - Ty jesteś Brooke, zgadza się?

-

Tak.

Następnie zwracała się po kolei do pozostałych.

-

Andy, Willard, Amy, Erie i Tanya. Nie pomyliłam

się?

-

Tasha - poprawiła ją Tasha. - Nie Tanya.

-

Przepraszam. Ale mogę cię zapewnić, że więcej

się to nie powtórzy. To jedna z zasad Dzikiej Przygody.
Każdy może się pomylić, ale nikomu nie wolno dwa
razy popełnić tego samego błędu.

-

Od jak dawna jesteś opiekunką? - spytała Amy.

-

Od sześciu lat - powiedziała Flora i dodała z nie-

skrywaną dumą; - Zaliczyłam pięćdziesiąt wypraw! W
tym cztery w ramach tego programu.

-

To twoja pierwsza ekspedycja, Dallas? - spytał

Erie.

-

Och, nie - odrzekł szybko Dallas. - Aż takim

ż

ółtodziobem to ja nie jestem! Ale pełnoprawnym

opiekunem zostałem dopiero pół roku temu i to mój
pierwszy wyjazd na tę trasę. Dlatego przydzielono mi
do pomocy bardziej doświadczonego członka organi-
zacji.

Amy miała przeczucie, że nie był to jedyny powód,

dla którego właśnie tych dwoje wyznaczono do opieki
nad tą grupą, nie umknęły jej uwagi bowiem spojrzenia,

21

background image

jakie co pewien czas wymieniali. W taki sam sposób
ona i Erie patrzyli na siebie, kiedy nikt ich nie widział.
Zdaniem Amy, opiekunów łączyło coś więcej niż tylko
Dzika Przygoda. Tym lepiej; może będą wyrozumiali,
jeśli ona i Erie od czasu do czasu odłączą się od
pozostałych.

Jak dotąd, wszyscy robili na niej korzystne wrażenie.

Brooke, o roziskrzonych oczach i rozjaśnionych słoń-
cem włosach spiętych w kucyk, wyglądała na wyspor-
towaną, Amy nie spodobało się to, jak jej nowa koleżan-
ka wpijała się wzrokiem w Erica, kiedy przedstawiali
się sobie, ale cóż, najwyraźniej była typem kokietki.
Zresztą, Brooke tak samo spojrzała na Andy'ego.

Tylko na Willarda tak nie patrzyła. On jednak nie

prezentował się zbyt imponująco. Wysoki i chudy,
wyglądał tak, jakby z dnia na dzień urósł o kilkanaście
centymetrów i stracił panowanie nad swoimi rękami i
nogami. Na brodzie miał pryszcze. Amy nie uznawała
tego za jakąś wielką wadę - nawet Ericowi od czasu do
czasu coś wyskakiwało. Miała nadzieję, że jej
wyjątkowe geny ochronią ją przed trądzikiem.

Andy pryszczy nie miał. Był przystojnym chłopakiem

o ciemnoniebieskich, przysłoniętych ciężkimi powie-
kami oczach i jasnych włosach ze spłowiałymi od
słońca pasemkami. Niewiele mówił w czasie podróży,
ale pozostali też właściwie się nie odzywali. Uznała, że
to rezultat nerwowości, strachu przed nieznanym i
naturalnej nieśmiałości wobec obcych.

- Niech każdy z was powie coś o sobie - zapropo

nowała Flora. - Willard, skąd jesteś?

Willard podał nazwę miasta, o którym Amy nigdy

nie słyszała, ale opiekunka pokiwała głową z aprobatą.

- Wymarzone miejsce dla narciarzy!

22

background image

-

Być może - powiedział Willard. - Ja nie jeżdżę na

nartach.

-

A co lubisz robić?

-

Grać na komputerze - odparł. - Zbieram też ko-

miksy.

-

Jakie? - spytał Erie.

-

Z Supermanem, Batmanem i Spider-Manem.

-

Czyli interesują cię superbohaterowie - stwierdziła

Hora.

-

No.

Brooke zwróciła się twarzą do Willarda.

- Czy to dlatego postanowiłeś się zgłosić do Dzi

kiej Przygody? śeby samemu poczuć się superboha-
terem?

Amy miała wrażenie, że Brooke nabija się z Wil larda,

choć w jej głosie nie słychać było ironii. Niezdrowo
blada cera chłopca świadczyła o tym, że spędzał nie-
wiele czasu na powietrzu. Amy domyślała się, że
pewnie w ogóle nie chciał jechać na obóz, że zmusili
go do tego rodzice. Tak czy inaczej, w odpowiedzi na
pytanie Brooke tylko wzruszył ramionami, dając do
zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę.

Flora taktownie zmieniła temat.

- Brooke, może ty powiesz nam coś o sobie?
Dziewczyna najwyraźniej lubiła mówić. W ciągu

następnych kilku minut jej współpasażerowie dowie-
dzieli się, że jest ósmoklasistką z miasta położonego
niedaleko San Francisco i że interesuje się wszystkim
od nurkowania po gimnastykę.

-

Od niedawna zajmuję się speleologią- dodała.

-

Co to takiego? - spytała Amy.

-

Badanie jaskiń - wyjaśniła Brooke.

-

To chyba dość niebezpieczne -wykrztusiła Tasha.

23

background image

- Kocham ryzyko - powiedziała Brooke. - Niebez

pieczeństwo to coś dla mnie.

Amy niemalże poczuła, jak przyjaciółkę przechodzi

dreszcz. Myślała, że Flora będzie zadowolona ze słów
Brooke, ale opiekunka, o dziwo, lekko spochmur-niała.

-

Czasami trzeba ryzykować, ale tylko wtedy, gdy

jest choćby niewielka szansa na sukces - rzekła. -Nikt
nie powinien rozmyślnie narażać się na niebez-
pieczeństwo. Pamiętajcie, że jest ogromna różnica
między odwagą a głupotą. Co o tym sądzisz, Erie?

-

Spróbuję nie zachowywać się zbyt głupio - po-

wiedział chłopiec i uśmiechnął się szeroko. - Ale nie
wiem, jak bardzo będę odważny!

-

Nikt tego nie wie, dopóki jego odwaga nie zostanie

poddana próbie - wtrącił Dallas, nie odwracając się.

Flora skinęła głową.

-

Co jeszcze możesz nam o sobie powiedzieć, Erie?

-

No cóż, lubię biegać. Jestem w szkolnej drużynie

lekkoatletycznej. Gram też w drużynie koszykarskiej
na pozycji skrzydłowego.

Brooke spojrzała na niego błyszczącymi oczami.

-

W liceum?

-

Nie, w gimnazjum.

-

Aha. - Odwróciła wzrok.

Erie zaczerwienił się lekko. Ku zadowoleniu Amy,

Brooke najwyraźniej przestała się nim interesować.
Flora tymczasem pokiwała głową z aprobatą.

-

Umiejętność pracy zespołowej bardzo się przyda

w czasie naszej przygody - powiedziała do Erica. -
Andy, a co ty powiesz o sobie?

-

Chodzę do drugiej klasy liceum w San Francisco -

zaczął chłopiec. - Sporo gram w tenisa.

24

background image

-

Wiedziałam! - oznajmiła triumfalnie Brooke. -Od

razu pomyślałam, że jesteś tenisistą.

-

Czemu? - spytała ją Tasha.

-

Spójrz na jego ręce! Masz świetnie rozwinięte

mięśnie, Andy.

Amy przemknęło przez myśl, że ta dziewczyna

narobi mu wstydu, aie sama musiała przyznać, że
chłopiec jest zbudowany lepiej od przeciętnego na-
stolatka.

Andy tylko się uśmiechnął.

-

Nie jestem zawodowcem czy kimś takim. Mój tata

trzyma w piwnicy hantle, którymi czasami się bawię.

-

Kiedyś mieszkałam w San Francisco -napomknęła

Brooke. - Do której szkoły chodzisz?

-

Clayton Academy.

-

Och! - Otworzyła szeroko oczy, ale nie powie-

działa nic więcej.

Potem przyszła kolej na Tashę.

-

Chodzę do siódmej ki asy gimnazjum Parkside w

Los Angeles. Piszę artykuły dla szkolnej gazetki i... i...
nie wiem, co jeszcze o sobie powiedzieć.

-

Jest moją najlepszą przyjaciółką -wtrąciła Amy. -

1 siostrą Erica. I bardzo fajną dziewczyną.

Tasha uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

- Chyba powinnam wszystkich od razu uprzedzić,

ż

e jestem dość fajtłapowata. Długo chodziłam na gim

nastykę, ale nie znoszę wuefu. Dlatego trochę się
denerwuję.

Fiora próbowała dodać jej otuchy.

- To normalne - rzekła. - Ta wyprawa będzie dla

ciebie wyzwaniem, ale dzięki niej nabierzesz więcej
pewności siebie, niż wydawałoby ci się to możliwe.
Amy?

25

background image

- Ja też chodzę do siódmej klasy gimnazjum Park-

side w Los Angeles - oznajmiła Amy. - Tak jak
Tasha.

Flora uśmiechnęła się.

- I czy tak jak ona powiedziałabyś o sobie, że jesteś

fajtłapowata?

Dziewczyna umknęła przed wzrokiem Erica i zaczęła

się zastanawiać nad odpowiedzią. Opiekunka jednak
ź

le zinterpretowała jej milczenie.

- To dla ciebie wspaniała okazja, by wspiąć się na

wyżyny swoich umiejętności - powiedziała. - Obie
cuję wam jednak, że nikogo nie będziemy zmuszać
do robienia czegoś, czego nie potrafi. Pamiętajcie,
najważniejsze dla nas jest to, żebyście się dobrze
bawili.

W tej chwili Dallas zjechał z autostrady i zatrzymał

wóz na parkingu obok małego sklepu.

- Wysiadka! - krzyknął. - Ubikacje są za sklepem.

Pamiętajcie, że musimy zaopatrzyć się w zapas wody
na dzisiejszą wędrówkę.

Amy, Tasha i Brooke stanęły razem przy umywal-

kach i zaczęły myć ręce. Amy szukała w myślach
jakiejś błahej uwagi, która pozwoliłaby na nawiązanie
rozmowy.

- Nasza grupa jest mała - zauważyła w końcu. -

Mniejsza, niż się spodziewałam.

Brooke pokiwała głową.

- Miały z nami jechać dwie moje koleżanki, ale

zachorowały na grypę i musiały w ostatniej chwiii
zrezygnować.

Amy nie chciała, by dziewczyna poczuła się osamot-

niona.

- I tak będziesz się dobrze bawić.

26

background image

-

Na pewno. Wygląda na to, że mamy fajną, grupę.

Ten Willard to oferma, ale Erie wydaje się w porządku.

-

To za mało powiedziane - mruknęła Amy.

-

A Andy jest super - zachwycała się Brooke. -To

niesamowite, że chodzi do Clayton Academy.

-

Dlaczego? - spytała Tasha. - To jakaś niezwykła

szkoła?

Brooke skinęła głową.

~ Dla wybitnie uzdolnionych. śeby się do niej

dostać, trzeba zdać strasznie trudne egzaminy. Zawsze
myślałam, że tam chodzą same kujony. Ale on na
takiego nie wygląda.

-

Może nie oceniajmy innych tylko na podstawie

wyglądu - powiedziała Amy, myśląc o nieszczęsnym
Willa rdzie.

-

Ja znam się na ludziach - poinformowała ją

Brooke. - Wszyscy mi tak mówią. Bardzo szybko ich
rozszyfrowuję. Dlatego nikt niczego przede mną nie
ukryje. - To rzekłszy, wytarła ręce i wyszła z łazienki.

Tasha spojrzała na przyjaciółkę z niepokojeni.

- Mam nadzieję, że nie będzie próbowała ciebie

rozszyfrować.

Amy nie wyglądała na przejętą.

- Myślę, że zajmie się raczej rozszyfrowywaniem

Andy'ego.

Po powrocie na parking uczestnicy wyprawy zauwa-

ż

yli, że ich plecaki zostały wyjęte z furgonetki. Ponie-

waż przed wyjazdem każdy otrzymał ścisłe instrukcje,
co kupić i wziąć ze sobą, wyglądały identycznie:
zielone, z nylonu, z aluminiowym stelażem. Amy była
przekonana, że pozostali mają w plecakach to co ona -
ubrania, jedzenie i sprzęt do gotowania w dużej prze-

27

background image

gródce; przybory do higieny osobistej, jak mydło i
szczoteczki do zębów, w mniejszych kieszonkach. Do
stelaży przypięte były zwinięte w rulon śpiwory.
Ustawione na ziemi, plecaki wydawały się wielkie i
nieporęczne, ale kiedy Amy wzięła swój na plecy,
okazało się, że jest całkiem wygodny; był niezbyt
ciężki i dopasowany kształtem do linii kręgosłupa i
bioder.

-

No i co, dacie radę? - spytał Dallas.

-

Na razie - powiedział Erie. - Zapytaj mnie o to za

godzinę!

Opiekun uśmiechnął się szeroko.

-

Mówisz jak doświadczony wędrowiec!

-

Przez najbliższe dwa tygodnie - zaczęła Flora -

zauważycie, że między wami a waszymi plecakami
powstanie bardzo interesująca więź. Jesteście od nich
całkowicie uzależnieni, potrzebujecie ich, by przeżyć,
więc musicie je kochać. Z drugiej strony, noszone przez
dłuższy czas, staną się dla was ciężarem. Będą
przygniatać barki i ocierać się boleśnie o plecy. Wtedy
obudzi się w was nienawiść. Minie trochę czasu, zanim
się do nich przyzwyczaicie i niekiedy będziecie w nich
widzieć najgorszych wrogów, ale z czasem zrozumiecie,
ż

e tak naprawdę są waszymi najlepszymi przyjaciółmi.

Amy przysunęła się do swojej prawdziwej najlepszej

przyjaciółki.

-

Nie jest ci za ciężko? - spytała.

-

Nie - odparła Tasha, ale nie miała zbyt pewnej

miny.

-

W razie czego znajdziemy jakiś sposób, żeby

przerzucić część twoich rzeczy do mojego plecaka -
szepnęła jej Amy na ucho. - Mogę dźwigać większe
ciężary niż większość ludzi.

28

background image

Tasha zdobyła się na uśmiech.

-

Nie mów o tym reszcie, bo skończysz z sześcioma

plecakami na grzbiecie.

-

Wszyscy gotowi? - spytała Flora.

-

Tak - odpowiedzieli, ale w ich głosach bnzmiała

niepewność.

-

No to w drogę! - krzyknął Dallas i poprowadził

ich szeroką ścieżką w głąb lasu.

background image

rzez pierwszą godzinę marszu ścieżka była na tyle
szeroka, że cała grupa mogła iść razem. Potem

jednak leśna dróżka zwęziła się, więc uczestnicy
wyprawy musieli ustawić się parami. Pół godziny
później szli już gęsiego. Flora była na czele, a Dallas
na końcu. Amy zajęła miejsce za Tashą, w samym
ś

rodku grupy, tam gdzie powinna być, zdaniem jej

matki. Przeciętni ludzie nie ściągają na siebie uwagi.

Amy nie sądziła jednak, by wśród drzew ukrywali

się członkowie organizacji, zajęci wypatrywaniem nad-
chodzących klonów. Prawdę mówiąc, już dawno nie
czuła się tak wolna od wszelkich trosk jak w tej chwili,
kiedy szła przed siebie w przedzierających się przez
liściaste sklepienie jasnych promieniach słońca. Powie-

30

P

background image

trze miało czysty i świeży zapach, pogoda była idealna -
ciepło, ale nie gorąco - a do tego wiał łagodny wietrzyk.
Wszyscy szli w milczeniu. Tasha obejrzała się przez
ramię.

-

Zupełnie jak na koloniach -powiedziała. -Tylko

ś

e powinniśmy coś śpiewać. Wiesz, coś w stylu „Jak

dobrze nam zdobywać góry" czy „Gdzie strumyk
płynie z wolna".

-

Może później, kiedy poczujemy się trochę swobod-

niej w swoim towarzystwie. - Amy nie miała nic
przeciwko temu, że nikt się nie odzywa. Dzięki temu
słyszała trzask zeschłych gałązek pod nogami, cichy
szelest liści, śpiew ptaków. Tu, z dala od odgłosów
ulicy, wycia syren, alarmów czy głośnej muzyki, spły-
wało na nią poczucie głębokiego ukojenia.

Po pewnym czasie jednak trzaski i szmery nieco jej

się znudziły, a wolne tempo marszu zaczęło działać na
nerwy. Okazało się, że Flora lubi obserwować ptaki,
więc gdy tylko wypatrzyła jakiś ciekawy okaz, mówiła

0 tym Andy'emu, a on przekazywał tę informację
osobie idącej za nim, Kiedy wiadomość docierała do
Amy, ptaka już nie było.

Obejrzała się na Erica.

-

Jak twoje buty? - spytała. Kupił przed wyjazdem

nowe traperki i przez ostatni tydzień praktycznie ich
nie zdejmował, żeby je rozchodzić.

-

W porządku. Przynajmniej mnie nie uwierają.

Szkoda tylko, że tak się wleczemy.

Amy spojrzała w kierunku czoła szeregu.

- To chyba Wiliard wszystkich wstrzymuje. Strasz

nie wolno idzie.

Po kilku minutach ścieżka znowu się rozszerzyła

1 nie trzeba już było iść gęsiego. Erie poszedł na

31

background image

tył, by porozmawiać z Dallasem o programie wyprawy.
Tashy zrobiło się żal ponurego i powolnego Willarda,
próbowała więc wciągnąć go do rozmowy. Brooke i
Flora zawzięcie o czymś dyskutowały, a przed nimi
szedł Andy. Amy przyspieszyła kroku i podeszła do
nich.

Jak się okazało, Brooke i Flora odkryły, żcobie lubią

jeździć na nartach.

-

A byłaś na stokach Mount Coral? - spytała ta

pierwsza. - Kolejki do wyciągu są strasznie długie, ale
warto poczekać.

-

Tak, to znakomite miejsce -przytaknęła opiekun-

ka. -Niestety, szwendało się tam za dużo dzieciaków,
które jeździły na snowboardach, chociaż tego nie
potrafiły.

-

Och, mnie też denerwują niektórzy snowboar-

dziści. Powinno się im zakazać wstępu na najlepsze
stoki.

Amy nigdy w życiu nie jeździła na nartach, więc nie

mogła włączyć się do rozmowy. Dlatego też wy-
przedziła Florę i Brooke, po czyni podeszła do An-
dy'ego.

- Widzę, że nie interesują cię narty - rzekł z uśmie

chem.

Dziewczyna potrząsnęła głową.

-

Jestem z południowej Kalifornii. Nie lubię zimna.

-

Ja też nie przepadam za sportami zimowymi.

Wolę letnie. Nie ma to jak świeże powietrze i palące
słońce.

-

Grasz w baseball? - spytała Amy.

-

Kie. Prawdę mówiąc, nie przepadam za sportami

zespołowymi.

-

To tak jak ja. -Amy zniżyła głos. -Mam nadzieję,

32

background image

ż

e poradzę sobie na tej wyprawie. W prospekcie było

napisane, że organizatorzy kładą nacisk na pracę ze-
społową.

-

Mnie też to zaniepokoiło - przyznał Andy. -Zwy-

kle wszystko robię sam.

-

Ja też.

Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu.

-

Uprawiasz jakiś sport? -spytał wreszcie chłopiec.

-

Lubię pływać - odparła Amy. - Kiedyś chodziłam

na gimnastykę.

-

Czemu przestałaś?

Takich właśnie pytań nie znosiła - tych, na które nie

mogła udzielić szczerych odpowiedzi. Nie mogła
powiedzieć Andy'emu, że była wspaniałą gimnastycz-
ką, obdarzoną tak wielkim talentem, że trener chciał
wystać ją na zawody. I że z tego właśnie powodu mama
kazała jej zrezygnować. Za wszelką cenę musiała
unikać rozgłosu: nie wolno jej było publicznie demon-
strować swoich umiejętności.

Musiała jednak jakoś odpowiedzieć na pytanie.

-

No cóż, rywalizacja w gimnastyce jest bardzo

ostra, a...

-

A ty nie lubisz rywalizacji? - Chłopiec spojrzał na

nią z zainteresowaniem. - Ja też. Dla mnie sport to
zabawa. Nie muszę zdobywać medali.

-

No właśnie - powiedziała Amy z ulgą, choć wcale

się z nim nie zgadzała. Tak naprawdę uwielbiała
rywalizację, lecz musiała jej unikać, by nie narażać się
na niebezpieczeństwo.

-

Mój ojciec mnie nie rozumie - ciągnął Andy. -

Kiedy był w moim wieku, zdobył sporo medali w pływa-
niu. Pewnie jest mną trochę zawiedziony, tym bardziej
ż

e jestem jego jedynym dzieckiem.

33

background image

-

Ja też jestem jedynaczką. Nie jest lekko, kiedy

cała uwaga rodziców skupiona jest na tobie, co?

-

A żebyś wiedziała. W dodatku ja mam tylko ojca.

Mama umarła, kiedy byłem mary.

-

Naprawdę? Mnie też wychowuje tylko jedno z ro-

dziców. Moja mama.

-

Czy twój ojciec umarł?

Taka była oficjalna wersja wydarzeń, więc Amy

skinęła głową.

-

Wydaje mi się, że dla jedynaków to szczególnie

trudna sytuacja - powiedziała, - Rodzic nie ma part-
nera, o którego mógłby się martwić.

-

Dlatego wszystkie jego niepokoje skupiają się na

tobie - stwierdził Andy.

-

No właśnie. - Wymienili znaczące uśmiechy. -A

ja muszę martwić się o swoją mamę. Na przykład o to,
czy czuje się samotna, kiedy mnie nie ma?

Chłopiec pokiwał energicznie głową.

-

A kiedy wychodzi na randkę, martwisz się, kim

jest człowiek, z którym się umówiła.

-

To prawda - powiedziała Amy z naciskiem, wspo-

minając pewnego mężczyznę, z którym spotykała się
jej matka, a który, jak się okazało, bardziej interesował
się córką. Amy i Andy znowu uśmiechnęli się do siebie.

-

Hej, wy! - dobiegł głos zza ich pleców. - Zwol-

nijcie trochę!

Zatrzymali się i odwrócili. W ich stronę biegł zasa-

pany Dallas.

- Gdzie się pali? - spytał.

Amy uświadomiła sobie, że nie widzi pozostałych

uczestników wyprawy. Jej towarzysz też był zasko-
czony.

- Nie wiedziałem, że idziemy tak szybko - rzekł.

34

background image

- Co wy, trenujecie chód sportowy czy jak? -burk

nął Dallas. - Mamy się trzymać razem.

Oddychał ciężko, a jego policzki były czerwone z

wysiłku. Wyglądał na silnego i zdrowego mężczyznę,
ale Amy zaczęła powątpiewać, czy rzeczywiście ma
dobrą kondycję. Przecież nie mogli iść aż tak szybko.
Ona była w stanie jeszcze przyspieszyć tempo marszu,
ale wtedy Andy nie dotrzymałby jej kroku. Ani on, ani
nikt inny. Może z wyjątkiem drugiej Amy.

-

Zaczekamy tu na pozostałych - zwróciła się do

opiekuna. Zapewne jednak widać było po niej, jak
bardzo nie ma na to ochoty, bo Dallas zmiękł.

-

No cóż, stąd do obozu jest prosta droga - stwier-

dził. - Nic się nie stanie, jak pójdziecie tam razem.

-

Dzięki - powiedział Andy i ruszyli przed siebie w

normalnym tempie. - Dallas wydaje się sympatyczny -
zauważył. - Mam nadzieję, że nie łamie jakiegoś
poważnego przepisu, pozwalając nam odłączyć się od
grupy. Nie chciałbym, żeby miał przez to jakieś kłopoty.
W końcu dopiero od niedawna jest opiekunem grup
młodzieżowych,

Amy pomyślała, że to miło z jego strony, że martwi

się takimi sprawami.

-

Nie będzie miał kłopotów - zapewniła go. -\

przynajmniej nie ze strony Flory.

-

Skąd wiesz?

-

Widzę, jak na siebie patrzą. - Zauważyła, że

chłopiec nadal nie rozumie, w czym rzecz. - Jestem
prawie pewna, że chodzą ze sobą.

-

O kurczę, nigdy bym nie zgadł. Dziewczyny

rzeczywiście są bardziej wrażliwe na uczucia niż
chłopaki.

35

background image

-

No, nie wiem. Może po prostu nam jest łatwiej

mówić o tym, co czujemy. Nie zgrywamy twardzieli.

-

Tak, to prawda - przyznał Andy. - Chłopcy za-

wsze próbują, pokazać, jacy to oni są silni. Trudno mi
to zrozumieć. - Uśmiechnął się z lekkim wstydem. -
Pewnie głupio robię, mówiąc dziewczynie takie rzeczy.
Teraz pomyślisz sobie, że jestem jakimś mięczakiem.

-

Gdzie tam! Dziewczyny lubią wrażliwych chło-

paków. - Amy pomyślała o Ericu. Zwykle nie miał
kłopotów z rozpoznawaniem uczuć innych ludzi. Po
prostu nie lubił o tym mówić. Powiedział jej, że ją
kocha, tylko raz, kiedy śmierć zaglądała im w oczy. A
potem udawał, że o tym zapomniał.

-

Patrz, to pewnie obóz - powiedział Andy, wycią-

gając przed siebie rękę. Znaleźli się na polanie, na
której leżały linki, maszty i płachty. -Umiesz rozbijać
namiot?

-

Nie, ale szybko się uczę. - Przyjrzała się, jak

chłopiec łączy ze sobą rurki i przywiązuje do nich
płachtę. Następnie powtórzyła wszystkie te czynności.

-

Uważaj, te maszty są dość ciężkie - ostrzegł ją

Andy, kiedy podniosła jeden z nich. Oczywiście, nie
wydał jej się ciężki, ale uznała, że na wszelki wypadek
nie powinna dać tego po sobie poznać. Stęknęła głośno,
ale jej nowy kolega nie zwrócił na to uwagi. Doszła do
wniosku, że nie może bez końca ukrywać przed innymi
swoich zdolności. Chciała po prostu dobrze się bawić.

Dallas, Flora i pozostali weszli na polanę w chwili,

kiedy Amy i Andy skończyli rozbijać czwarty namiot.

- Szybko się uwinęliście- powiedziała opiekunka

po tym, jak obeszła obozowisko i obejrzała efekty ich
pracy. - 1 dobrze się spisaliście.

36

background image

Dailas, mimo że też patrzył na nich z podziwem,

nie byt aż tak skory do komplementów.

-

Powinniście byli zaczekać na resztę.

-

Niekoniecznie - powiedziała Flora. - Jak widać,

ci dwoje mają duże doświadczenie w stawianiu na-
miotów. Praca zespołowa nie zawsze oznacza dzielenie
się pracą. Czasami polega na pracy dla dobra grupy.

Dallas nie odezwał się, ale Amy odniosła wrażenie,

ż

e opiekun nie lubi, gdy ktoś się z nim nie zgadza.

Wyglądał na jednego z tych twardzieli, o których
rozmawiała z Andym,

Flora podniosła oczy ku niebu.

- Właściwie to dobrze, że namioty są już rozsta

wione. Szliśmy dłużej, niż się spodziewałam, zaraz
zrobi się ciemno.

Brooke spojrzała znacząco na Willarda i zmarszczyła

czoło. Erie też był zasępiony, ale nie z powodu Willarda.
Podszedł do Amy i odciągnął ją na bok,

-

Zwariowałaś? - rzucił.

-

O co ci chodzi?

- Wiesz, jak szybko szłaś?
Amy przewróciła oczami.

-

Och, Erie, nie przesadzaj. Andy dotrzymywał mi

kroku.

-

Tak, ale to chłopak. Jest dwa razy większy od

ciebie i przynajmniej trzy lata starszy. Szkoda, że nie
słyszałaś, co mówili inni.

-

Co, na przykład?

-

Dallas powiedział, że jeszcze nigdy nie widział

tak szybko chodzącej dziewczyny. Flora na to, że jesteś
doskonale wysportowana jak na swój wiek i budowę
ciała.

Amy, której próżność została mile połechtana, nic

37

background image

mogła się powstrzymać od uśmiechu. Bruzdy przeci-
nające czoło Erica pogłębiły się.

- To nie jest żart - powiedział surowym tonem. -

Wiesz, co mówi twoja matka. Lepiej, żeby inni o tobie
nie rozmawiali.

Dziewczyna uniosła brew.

-

Od kiedy to stajesz po stronie mojej matki?

-

Odkąd poprosiła mnie, żebym miał cię na oku -

odparł.

Teraz to Amy się nachmurzyła. Miała ochotę przypo-

mnieć mu, że to ona raczej będzie jego pilnować, a nie na
odwrót, ale się nie odezwała. Nie powiedziałaby, że Erie
udaje twardziela, ale zachowywał się jak typowy facet.

-

Dobrze, już dobrze - powiedziała, dając za wy-

graną. - Spróbuję być ostrożniejsza.

-

Widzieliście tę platformę na drzewie? - spytała

Tasha, która właśnie do nich dołączyła.

Amy podniosła głowę. Były tam dwie platformy,

jedna na wysokości około trzech i pół metra, druga
metr niżej. Do górnej przyczepiona była drabinka
sznurowa, której drugi koniec leżał na ziemi.

-

Jak myślisz, do czego to służy? - spytała Tasha

nerwowo.

-

Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale jestem pew-

na, że kiedyś się tego dowiemy. O, spójrzcie tam. -
Amy pokazała im gruby, długi kloc, zawieszony między
dwoma drzewami na wysokości około dwóch i pół
metra.

Jej przyjaciółka tak wyglądała, jakby ją zemdliło.

- Chyba nie będziemy musieli po tym chodzić, co?
Amy próbowała dodać jej otuchy.

- Pamiętasz, co mówiła Flora? Jeśli nie chcesz

czegoś robić, to nie musisz. Powinnaś jednak stawić

38

background image

czoło własnej słabości. W razie czego spróbuj sobie
wmówić, że jesteś na równoważni. Ja będę na dole i
złapię cię, gdybyś spadła.

-

Właśnie czegoś takiego nie powinnaś robić -

ostrzegł ją Erie. -Nie popisuj się!

-

Dobrze, dobrze - mruknęła Amy. Czy on będzie

jej o tym przypominał przez cały tydzień?

Następne pół godziny zajęły sprawy organizacyjne.

Okazało się, że namioty zostały z góry rozdzielone
między uczestników i Amy miała zamieszkać z Brooke,
Tasha nie miała chyba nic przeciwko temu. Trafiła do
namiotu Flory, którą bardzo polubiła. Erie zamieszkał
z Dallasem, a Andy z Willardem. Amy i Brooke weszły
do swojego namiotu, by się rozpakować.

- O czym rozmawiałaś z Andym, kiedy byliście tu

sami? - spytała Brooke, kładąc dużą latarkę w kącie
namiotu.

Amy nie dała się zwieść jej niedbałemu tonowi.

-

O niczym szczególnym. Jest miły.

-

I przystojny - powiedziała Brooke, a kiedy jej

współlokatorka przytaknęła, dodała: - Wiesz, wszystko
może się świetnie ułożyć. Ty jesteś z Erikiem, ja będę
z Andym, a Tasha może sobie wziąć Willarda.

Amy nie sądziła, by jej przyjaciółka poszła na taki

układ. Uklękła, by rozłożyć śpiwór, i snop światła padł
na jej wisiorek.

- Jaki ładny - zachwyciła się Brooke. - Co to?

Księżyc?

Amy skinęła głową.

-

Półksiężyc. Zrobił go dla mnie przyjaciel rodziny.

On już nie żyje, więc to bardzo cenna pamiątka.

-

Na twoim miejscu zdjęłabym go i gdzieś scho-

wała - poradziła jej nowa koleżanka. - Mógłby się

39

background image

o coś zaczepić i wpaść w jakieś krzaki albo do rzeki.
Już byś go nie znalazła.

Amy uśmiechnęła się, ale nie zdjęła naszyjnika.

Nigdy się z nim nie rozstawała. Towarzyszył jej w sy-
tuacjach o wiele trudniejszych niż wspinaczka po
skałach czy jazda na rowerze górskim.

Kiedy wyszły z namiotu, zauważyły, że reszta grupy

zebrała się wokół ogniska. Flora mieszała coś w garnku.
Amy poczuła znajomy zapach.

-

Mmm, chili - powiedziała.

-

Czujesz to z takiej odległości? - zdziwiła się

Brooke.

Amy przygryzła wargę.

- No bo... tego... mam bardzo dobry węch. - Nie

przyszłojej dotąd do głowy, że oprócz wzroku i słuchu
także inne jej zmysły mogą być bardziej wyostrzone
niż u zwykłych ludzi. Zadowolona z tego, że poznała
kolejną swoją zaletę, usiadła przy ognisku i wzięła
ciepłą miskę chili. Wszyscy wyglądali na zmęczonych,
ale tylko Willard narzekał.

- Nogi mnie bolą. Jak długi dystans przeszliśmy?
Dallas wbił wzrok w mapę.

-

Jedenaście kilometrów - oznajmił. - Kilometr to

trochę więcej niż pół mili,

-

Dokładnie sześćdziesiąt dwie setne - dodała Flo-

ra. - To oznacza, że licząc w milach, przeszliśmy... Ma
ktoś kartkę i ołówek? Albo kalkulator?

-

Sześć osiemdziesiąt dwie setne mili - powiedziała

Amy bez namysłu. Ogień dawał niewiele światła, lecz
mimo to zauważyła karcące spojrzenie, jakim obrzucił
ją Erie.

Po posiłku padła sugestia, by zagrać w gry słowne,

ale większość uczestników wyprawy była zbyt zmę-

40

background image

czona, by mieć siły na cokolwiek poza jedzeniem i
spaniem. Jeden po drugim wymykali się do namiotów
- najpierw Tasha, potem Brooke, a następnie Erie i
Willard.

Flora grzebała w palenisku, gasząc resztki żaru.

Dallas zwrócił się twarzą do Amy.

- Jesteś geniuszem matematycznym? - spytał

uprzejmym tonem.

Dziewczyna nie była pewna, co powiedzieć, ale na

szczęście w tym właśnie momencie rozległ się okrzyk
Andy'ego.

- O rany, spójrzcie na te gwiazdy!

Podniosła głowę i zaparło jej dech w piersi. Nigdy

jeszcze nie widziała czegoś tak zachwycającego. Niebo
upstrzone było grupkami drobnych światełek, przypo-
minających brylanty rozrzucone po granatowym ak-
samicie.

-

Dlatego właśnie lubię spędzać czas na łonie na-

tury - powiedział Andy. - W mieście nie zobaczy się
takiego widoku.

-

Rzeczywiście robi wrażenie - przyznała Flora. -

Ale niebo najpiękniejsze jest w czasie pełni.

Po chwili Andy poszedł do swojego namiotu, a Dallas

wstał od ogniska zaraz po nim. Amy też była już dość
ś

piąca, lecz nie mogła napatrzyć się na niebo.

Tej nocy wisiał na nim półksiężyc. Dłoń dziewczyny

powędrowała odruchowo do wisiorka.

- Amy, lepiej to zdejmij -poradziła jej opiekunka. -

Naszyjnik mógłby się zaczepić o jakiś krzak i pęknąć.
Albo nawet cię udusić. Uczestnicy Dzikiej Przygody
nie noszą biżuterii.

To było już drugie ostrzeżenie. Dziewczyna wes-

tchnęła.

41

background image

- Dobrze, zdejmę to. - Ziewnęła. - Chyba lepiej

już pójdę spać.

- Dobranoc! -krzyknęła Flora, kończąc gasić ogień.
Brooke spała już, kiedy jej współlokatorka wśliznęła

się do namiotu. Na zewnątrz panowały nieprzeniknione
ciemności. Amy wymacała zacisk na karku i rozpięła
naszyjnik. Czuła się bez niego naga, ale nie chciała go
zgubić. Wciąż pamiętała słowa wypowiedziane przez
córkę doktora Jaleskiego w chwili, kiedy wręczała Amy
naszyjnik: „Zrobił to dla ciebie, żebyś nigdy nie
zapomniała, kim jesteś".

No cóż, przynajmniej nadal miała znak na plecach -

półksiężyc, taki sam jak ten, który trzymała w dłoni.
Wiedziała, że nigdy się z nim nie rozstanie. Przed
dwunastoma laty, kiedy Amy zostały stworzone, znak
ten został zakodowany w ich skórze i uwidocznił się w
okresie dojrzewania. Dziewczyny, które widziały
półksiężyc na plecach Amy, gdy ta przebierała się
przed wuefem, myślały, że to tatuaż. Sama zawsze
mówiła, że to znamię - co w pewnym sensie było
prawdą.

Schowała naszyjnik do kieszeni plecaka, włożyła

koszulę nocną i wśliznęła się do śpiwora. Już zapadała
w sen, gdy nagle usłyszała jakiś dźwięk.

Otworzyła oczy. Czyżby wyobraźnia płatała jej

figle? Nie, w pobliżu namiotu rozlegał się wyraźny
szelest.

Usiadła z bijącym sercem. Oczami duszy zobaczyła

wielkie czarne niedźwiedzie... A może w tej okolicy
ż

yły pumy? Nigdy jeszcze nie miała okazji sprawdzić

swoich sił w walce z dzikim zwierzęciem.

Tej nocy jednak los jej tego oszczędził.

- Amy! - rozległ się szept. - Spisz?

42

background image

Wygrzebała się ze śpiwora i wyszła z namiotu.

-

Erie, co się stało?

-

Nic - odparł. - Chciałem ci tylko powiedzieć, że...

-

ś

e co? - Czyżby miał zaproponować jej roman-

tyczny spacer w blasku księżyca?

-

No, że niepotrzebnie na ciebie nakrzyczałem.

Obiecuję, że więcej nie będę się czepiać.

-

Nic sie nie stało.Wiem, że robisz to z troski o mnie.

-

Do zobaczenia rano - rzucił chłopiec i poszedł w

stronę swojego namiotu,

-

Dobranoc. - Amy posłała mu całusa, którego

pewnie nawet nie zauważył. Następnie wśliznęła się
do namiotu i wczołgała do śpiwora. Spacer w blasku
księżyca byłby całkiem miły, ale to nie w stylu Erica.

background image

Rozdział czwarty

astępnego ranka po śniadaniu w grupie toczyły się
ożywione rozmowy. Wszyscy czekali niecierpliwie

na pierwszą prawdziwą przygodę. Amy była tak podeks-
cytowana, że cokolwiek zaplanowaliby Flora i Dallas,
zrobiłaby to z entuzjazmem; jednak w głębi ducha miała
nadzieję, że tego dnia będzie mogła przelecieć się lotnią.
Bezustannie przypominała Ericowi i Tashy, źe mimo
swojej niezwykłej siły i innych zdolności nie jest
superbohaterką. Jej umiejętności nie miały nic wspól-
nego z magią. Nie potrafiła czytać w myślach ani
przepowiadać przyszłości. Nie mogła zmieniać prze-
szłości ani latać. Była w stanie robić tylko to co
wszyscy ludzie, tyle że o wiele lepiej. Jednak czasami
marzyła o tym, by wzbić się w niebo, nad zaśnieżone
wierzchołki gór, wyżej i wyżej, w chmury...

44

N

background image

Nie sądziła jednak, by już teraz, bez żadnego przy-

gotowania, opiekunowie pozwolili uczestnikom obozu
wyruszyć na podbój przestworzy. Tym bardziej że
nieszczęsna Tasha zdecydowanie nie miała ochoty na
coś tak śmiałego. Amy właściwie było wszystko jedno,
co przewidziano na dzisiaj. I tak na pewno będzie to
bardzo emocjonujące.

A może nie. Flora rozwiała jej nadzieje, oznajmiając,

ż

e ten dzień poświęcony zostanie na ćwiczenia. Potem

opiekunka roześmiała się, słysząc jęk zawodu, który
wyrwa! się z ust jej podopiecznych.

-

Nie chodzi mi o przysiady i podskoki - wyjaśniła.

- Będą to ćwiczenia przygotowujące do czekających
was przygód i obydwoje uważamy, że uznacie je za
bardzo interesujące.

-

O ile przeżyjecie - dodał Dallas ze złośliwym

uśmiechem. Reakcją na jego słowa był nerwowy
chichot.

Flora uśmiechnęła się, ale posłała mu lekko karcące

spojrzenie.

- Nie straszmy ich - powiedziała. - Tak naprawdę

nie ma się czego bać. Nie zamierzamy sprawdzać, czy
jesteście wysportowani. Dziś bardziej zależy nam na
tym, żebyście się ze sobą zgrali, nauczyli działać
w grupie. A do tego nade wszystko potrzebne jest
zaufanie. Zanim Dallas i ja postawimy przed wami
prawdziwe wyzwania, musimy być pewni, że możecie
na sobie polegać.

Amy nie bardzo wiedziała, o czym Flora mówi. Po

co mają sobie nawzajem ufać? Rozejrzała się i zauwa-
ż

yła, że wszyscy tak jak ona łypią oczami na boki.

Nikt nie miał zbyt pewnej miny.

- A teraz popatrzcie - ciągnęła opiekunka - mam

45

background image

do Dallasa pełne zaufanie. - Podeszła do niego i od-
wróciła się plecami. - Ufam mu na tyle, że mogę się
przewrócić, bo wiem, że złapie mnie, nim upadnę na
ziemię. - Wyprostowała się i opuściła ręce. A potem
powoli przechyliła się do tyłu.

Dallas ją złapał. Członkowie grupy popatrzyli po

sobie, niepewni, jak zareagować. W końcu to, co
zrobili, nie wydawało się aż tak trudne.

- Kto zgłosi się na ochotnika na moje miejsce? -

spytała Flora. - Kto ufa Dallasowi równie mocno
jak ja?

Tasha podeszła do przyjaciółki.

- Łatwo jej mówić -mruknęła. -On jest jej facetem,

na pewno nie pozwoli, by rozwaliła sobie głowę.

Brooke najwyraźniej uznała, że Dallas jest godny jej

zaufania. Wyszła przed szereg i przyjęła tę samą
pozycję co Flora. Jednak kiedy przechyliła się do tyłu,
odruchowo poruszyła ręką, by zamortyzować upadek -
na wypadek gdyby opiekun jej nie złapał.

Oczywiście, zrobił to, ale Flora jasno dała jej do

zrozumienia, że dziewczyna źle wykonała ćwiczenie.

- Kiedy wyciągasz rękę w tył, oznacza to, że nie

wierzysz, źe on cię złapie - rzekła. - A chodzi nam
o to, żebyś nauczyła się w pełni polegać na innych.
Rozumiesz? Wstańcie wszyscy.

Dobrała ich w pary - Brooke z WiUardem, Amy z

Andym, Tashęz Erikiem. Amy usłyszała westchnienie
ulgi, które wyrwało się z piersi przyjaciółki. Choć
często kłóciła się z bratem, najwyraźniej była pewna,
ż

e nie pozwoli, by roztrzaskała sobie głowę o kamienie.

Amy też była spokojna. Nie znała Andy'ego tak

dobrze jak Tasha Erica, ale poprzedniego dnia zrobił
na niej dobre wrażenie. Teraz tylko musiała pamiętać,

46

background image

ż

eby nie wyciągnąć odruchowo ręki w tył w obronnym

geście.

Stanęła prosto, tak jak Tasha i Brooke.

- Wszyscy gotowi? - spytała Flora. - Raz, dwa,

trzy, upadamy!

Nie było to łatwe, lecz Amy powstrzymała się przed

próbą zamortyzowania upadku. Do tej pory uczucie
bezbronności było jej nieznane i na chwilę, kiedy
leciała w tył, ogarnął ją autentyczny strach, taki sam,
jaki czuła w o wiele groźniejszych sytuacjach. Dlatego
ulga, która spłynęła na nią w chwili, kiedy pochwyciły
ją silne ręce Andy'ego, była równie wielka jak zawsze,
gdy zagrożenie mijało, Tyle że zwykle sama ratowała
się z wszelkich opresji. Dziwnie się czuła, zmuszona
na kimś polegać.

Potem dziewczyny zamieniły się miejscami z chło-

pakami. Willard był wyraźnie zaniepokojony.

-

Brooke jest mniejsza ode mnie - poskarżył się. -

Nie udźwignie mnie.

-

Nie będzie musiała dźwigać całego twojego cię-

ż

aru - wyjaśniła mu Flora. - Ma za zadanie tylko

zamortyzować twój upadek.

-

Ale skąd mogę wiedzieć, że to zrobi?

-

Musisz jej zaufać - tłumaczyła cierpliwie opiekun-

ka. - Taki jest cel tego ćwiczenia.

Amy i Andy uśmiechnęli się do siebie. Było coraz

bardziej oczywiste, że z Willarda jest nie lada maruda.

-

Nie bój się - zwróciła się Amy do swego part-

nera. - Złapię cię.

-

Wiem.

Zabrzmiało to bardzo sympatycznie -jakby napraw-

dę jej ufał. Kiedy poleciał do tyłu sztywno, nie próbując
amortyzować upadku, poczuła, że wytworzyła się mię-

47

background image

dzy nimi więź. Potem uczestnicy wyprawy dwukrotnie
zmieniali partnerów, tak by każdy łapał i był łapany
przez wszystkich pozostałych. Amy nie bała się, kiedy
przyszło jej ćwiczyć z Tashą i Erikiem, ale stojąc przy
Willardzie i Brooke odczuwała lekki niepokój. Oby-
dwoje co prawda złapali ją w porę, ale nie odniosła
wrażenia, by zadzierzgnęła się między nimi jakaś
szczególna więź.

Następnie opiekunowie zaprowadzili ich pod kloc

umieszczony między dwoma drzewami, który poprzed-
niego dnia zwrócił uwagę Amy. Wisiał na wysokości
około dwóch i pół metra, miał trzydzieści centymetrów
ś

rednicy i na oko pięć metrów długości. Tasha bała się,

ż

e wszyscy będą musieli po nim przejść, ale ćwiczenie

polegało nie na tym.

- Będzie to sprawdzian pracy zespołowej - wyjaś

niła Flora. - Celem jest przeprowadzenie całej grupy
górą na drugą stronę kloca.

Willard stanął pod nim i podniósł ręce.

-

To niemożliwe - oświadczył. - Jestem tu najwyż-

szy i nie sięgam tego kloca.

-

Istnieje pewne rozwiązanie tego problemu - po-

wiedziała opiekunka. - Ale nic więcej nie powiem.
Sami musicie do niego dojść. - Odeszli z Dallasem
kilka metrów dalej, usiedli na dużym kamieniu i zaczęli
przyglądać się podopiecznym.

Uczestnicy obozu stanęli w kręgu. Przyjrzeli się

przeszkodzie w milczeniu.

- Może dałoby się wdrapać na to drzewo? - za

stanawiała się Brooke na głos.

Andy podszedł bliżej i je obejrzał.

- Nie - stwierdził autorytatywnie. - Gałęzie są za

wysoko, Nikt z nas ich nie dosięgnie.

48

background image

-

Może przeskoczylibyśmy nad klocem za pomocą

tyczki - zasugerował Erie, - Trzeba by tylko znaleźć
odpowiednio długi i solidny kij.

-

Nie, to nic nie da - powiedziała Amy. - Nawet

gdybyśmy umieli skakać o tyczce, po drugiej strome
nie ma nic miękkiego, na co można by spaść. Po-
zabijalibyśmy się.

-

Staram się tylko pomóc - burknął Erie i Amy

zaczęła się zastanawiać, czy nie była dla niego zbyt
surowa.

-

Muszą gdzieś tu być jakieś połamane gałęzie -

włączyła się do rozważań Tasha. - Moglibyśmy na-
zbierać ich trochę, dorzucić kamienie i usypać stos.
Potem wdrapalibyśmy się na jego szczyt i przeszli na
drugą stronę.

Był to ciekawy pomysł, ale zanim uczestnicy obozu

zdołali wcielić go w życie, usłyszeli głos Flory.

- Zapomniałam wam powiedzieć: wolno wam po

sługiwać się tylko własnymi ciałami. śadnych drabin,
sznurów czy innego sprzętu. Ale możecie skorzystać
z Dallasa i ze mnie.

Grupa zamilkła i popadła w zamyślenie. Nagle Amy

przyszedł do głowy pewien pomysł.

Nie był całkowicie oryginalny. Prawdę mówiąc,

opierał się na propozycji Tasby, by zbudować stos, na
który można by się wspiąć, lecz zamiast kawałków
drewna i kamieni uczestnicy wyprawy wykorzystaliby
własne ciała. Po chwili namysłu doszła do wniosku, że
to niegłupia myśl, ale zawahała się, czy przedstawić ją
innym. Musiała ukrywać przed nimi zarówno swoją
niezwykłą siłę, jak i błyskotliwy umysł.

- A co powiecie na coś takiego? - rzekł powoli

Andy. - Moglibyśmy się wspiąć po sobie samych.

49

background image

-

To znaczy? - spytał Erie.

-

Utworzymy piramidę. Cztery osoby staną na ziemi.

Dwie wejdą im na ramiona. Pozostałe dwie wdrapią się
po nich na kloc. Potem ci, którzy będą już na klocu,
pomogą podnieść pozostałych.

Amy wciągnęła powietrze do ust. To niesamowite -

wpadł na dokładnie ten sam pomysł co ona! Może
wcale nie była taka bystra, jak jej się wydawało.

Po krótkiej dyskusji ustalili, jak piramida będzie

wyglądać. Przyj ej formowaniu trzeba było uwzględnić
wagę i wzrost poszczególnych osób. Andy zawołał
opiekunów, po czym wziął się za ustawianie wymyś-
lonej przez siebie konstrukcji.

Dallas, Willard, Flora i Erie znaleźli się pod klocem.

Erie i Flora pochylili się, by Amy mogła wejść im na
ramiona, a Dallas i Willard wzięli na barki Tashę.
Brooke i Andy wspięli się na szczyt piramidy, dzięki
czemu mogli bez trudu sięgnąć kloca. Usiedli na nim
okrakiem, po czym wyciągnęli ręce do Amy. Wspól-
nymi siłami udało im się ją podnieść.

- No i co teraz? - Amy usiadła na klocu.

- Dasz radę stąd zeskoczyć? - spytał Andy.
Kloc znajdował się raptem dwa i pół metra nad

ziemią, ale była to wystarczająco duża wysokość, by
ktoś, kto źle wyląduje, mógł zrobić sobie krzywdę.
Ona nie musiała się jednak tego obawiać.

- śaden problem. -Zsunęła się z kloca i wylądowała

po drugiej stronie.

Tasha miała z tym więcej kłopotów. Brooke i Andy

złapali ją za ręce, ale mimo to musiała długo wierzgać
nogami, zanim wreszcie wgramoliła się na górę: I nie
była zbyt zachwycona, gdy usłyszała, że ma zeskoczyć
w dół.

50

background image

-

Zamortyzuję twój upadek - obiecała Amy.

To nie uspokoiło jej przyjaciółki.
-

A złapiesz mnie? - spytała, przerażona.

Amy nie wiedziała, co powiedzieć. Oczywiście, że

byłaby w stanie ją złapać - mogła przyjąć na siebie jej
ciężar i nawet nie przewróciłaby się na ziemię. Ale
wtedy zademonstrowałaby wszystkim swoje umiejęt-
ności - i co by sobie pomyśleli?

Chciała powiedzieć Tashy, że nic jej się nie stanie,

ale ta miała tak przerażoną minę...

- No dobrze. - Amy dała za wygraną. - Złapię cię.

Tashą,zacisnęła powieki i zsunęła się z kloca. Przy-

jaciółka złapała ją i od razu postawiła na ziemi. Miała
nadzieję, że zrobiła to na tyle szybko, że nikt niczego
nie zauważył. Wyglądało na to, że się udało - żaden z
uczestników wyprawy nie skomentował jej wyczynu.
Przez ułamek sekundy miała jednak wrażenie, że Dallas
spogląda na nią dziwnie.

Potem Willard wdrapał się na ramiona opiekuna, a

Flora stanęła na barkach Erica. Andy i Brooke
wyciągnęli ręce w dół i przenieśli najpierw ją, a potem
jego na drugą stronę. Wreszcie Erie wgramolił się na
ramiona Dallasa i bez większego trudu wspiął się na
kloc, a następnie zeskoczył zeń z drugiej strony.

- A ja? - spytał Dallas. - Pamiętajcie, wszyscy

muszą przejść przez kloc.

Rzeczywiście, był to pewien kłopot. Jednak i tym

razem Andy znalazł rozwiązanie. Przez chwilę na-
radzał się z Brooke. Następnie powoli przeszli na
przeciwne strony kloca i zwiesili się z niego, wy-
ciągając ręce w dół.

- Złap nas za nadgarstki - zwrócił się chłopiec do

opiekuna. - Wciągniemy cię.

51

background image

Dallas, z wyrazem powątpiewania na twarzy, zrobił,

co mu kazano. Jednak kiedy się unosił, był przechylony
w bok - Brooke nie miała dość siły, by go podźwignąć.

Erie wpadł na pewien pomysł.

-

Wejdę z powrotem na górę i zajmę miejsce

Brooke! - krzyknął.

-

Nie - odparł Andy. - Dam sobie radę. Dallas, puść

ją i złap mój drugi nadgarstek. - Ku zdumieniu
wszystkich, chłopcu udało się podnieść opiekuna na
taką wysokość, że ten mógł chwycić kloc i prze gramolić
się na drugą stronę. Potem Andy i Brooke zeskoczyli
na ziemię, a pozostali zamortyzowali ich upadek.

Grupa zaczęła wiwatować.

- Udało nam się! Udało się!

Brooke spojrzała na Andy'ego z nieskrywanym

podziwem.

- Ależ ty jesteś silny!

Flora też była pod wrażeniem.

-

Chyba jeszcze nikt nie rozwiązał tego problemu

w taki sposób.

-

No - przytaknął Dallas, patrząc na chłopca w za-

myśleniu. - To było niesamowite.

Andy zarumienił się lekko.

- Chodzę na siłownię - wymamrotał.

Przeszli do następnego ćwiczenia. Po przybyciu do

obozu Tasha zastanawiała się, do czego służą dwie
platformy zamontowane na drzewie. Teraz się to
wyjaśniło.

- Musicie wejść po drabinie na górną platformę -

powiedziała Flora. - Stamtąd będziecie zeskakiwać na
dolną.

Amy nie wydało się to zbyt trudne. Platformy były

blisko siebie, więc skok nie powinien sprawić nikomu

52

background image

trudności. Nawet Tasha nie wyglądała na zbyt zanie-
pokojoną.

- Chcesz być pierwsza? - spytał ją Dallas z uśmie

chem.

Tasha zaróżowiła się.

-

Dobrze. - Weszła po drabinie na górną platformę.

-

Gotowa do skoku?! - krzyknęła Flora.

Ale Tasha nawet nie drgnęła. Stała w bezruchu,

patrząc w dół.

- No, skacz! - zawołał opiekun.

Amy była ciekawa, czy ktoś oprócz niej widzi strach

wypisany na twarzy przyjaciółki.

- Skacz, skacz, skacz! - zaczęli wołać pozostali

członkowie grupy.

Ale Tasha nie chciała - albo nie mogła - się ruszyć.

Odsunęła się od krawędzi platformy, powoli osunęła
się na kolana i chwyciła drabinkę sznurową. Dygocząc,
zeszła na dół.

- Co się stało? - spytała Brooke.

Tasha nie odpowiedziała; odeszła na bok. Amy

zastanawiała się, czy ktoś prócz niej słyszy szloch
przyjaciółki. Natychmiast ruszyła w stronę Tashy, ale
Flora dotknęła jej ramienia.

- Niech Dallas z nią pomówi - szepnęła.
Opiekun podszedł do Tashy, objął ją i zaczął po

cichu coś mówić.

- Może teraz ty wejdziesz na górę, Amy? - za

proponowała Flora.

Amy niepewnie rzuciła okiem na przyjaciółkę, lecz

ta była już wyraźnie spokojniejsza.

- Dobrze - powiedziała Amy i weszła na drabinę.
Kiedy znalazła się na górnej platformie, od razu

zorientowała się, dlaczego Tasha wpadła w panikę.

53

background image

Z dołu wydawało się, że zadanie jest dziecinne proste.
Jednak patrząc z góry, odnosiło się wrażenie, że dolna
platforma nagle się skurczyła. Miała nie więcej niż pół
metra długości i tyle samo szerokości. Wydawało się,
ż

e jest bardzo daleko. I że można w nią nie trafić.

Nawet Amy poczuła, że serce zaczyna jej szybciej

bić. Platforma, na której stała, wisiała na o wiele
większej wysokości niż kloc. Dziewczyna odetchnęła
głęboko, skoncentrowała się i skoczyła.

Wylądowawszy na dolnej platformie, uświadomiła

sobie, że zadanie jest o wiele łatwiejsze, niż wydawało
się na pierwszy rzut oka. Obserwując pozostałych
członków grupy, widziała jednak, jak rzedną im miny,
kiedy patrzyli z góry na dolną platformę. Najbardziej
denerwował się nieszczęsny Willard. Trafiwszy w cel,
przykucnął i przytrzymał się krawędzi platformy, jakby
się bał, że spadnie.

.. ' .'.

Erie był następny. Amy chciała udzielić mu kilku

wskazówek.

- Wyciągnij ręce w bok, nie trzymaj ich za blisko

ciała -powiedziała. -Wtedy łatwiej ci będzie utrzymać
równowagę i nie zaczniesz się chwiać jak Willard.

Ale chłopiec nie podziękował jej za te rady.

-

Porównujesz mnie z nim? - spytał.

-

Nie, mówię ci tytko, co zrobić, żeby ci dobrze

wyszedł skok.

-

Poradzę sobie sam.

Czemu on się tak zachowuje? - zastanawiała się

Amy. Czyżby chciał pokazać, jaki jest męski?

Wszyscy wykonali zadanie - z wyjątkiem Tashy.

Kiedy jednak Dallas przyprowadził ją z powrotem do
grupy, oświadczyła drżącym głosem, że spróbuje jesz-
cze raz. Wdrapała się na platformę. Amy i tym razem

54

background image

wyczytała z jej twarzy strach. Jednak przyjaciółka
znalazła w sobie dość odwagi, by skoczyć. I cała i
zdrowa wylądowała.

Członkowie grupy zgotowali jej prawdziwą owację.

Po zejściu na ziemię Tasha wciąż jeszcze drżała, ale z
jej twarzy biła duma. Amy podbiegła do niej i wzięła ją
w ramiona.

- Wspaniale! - powiedziała. - Gratulacje!
Oczy Tashy błyszczały.

-

To dzięki Dalłasowi. Namówił mnie do tego. Jest

taki cudowny!

-

Nie, to ty jesteś cudowna- powiedziała Amy. -To

ty to zrobiłaś!

Szybko jednak stało się jasne, że Tasha jest... cóż,

jeśli nie zakochana, to na pewno zauroczona. Patrzyła
na opiekuna z nieskrywanym uwielbieniem. W drodze
do miejsca, w którym miało się odbyć następne ćwi-
czenie, nie odstępowała go ani na krok. Amy spojrzała
na Florę, która uśmiechnęła się i z żalem pokręciła
głową.

- Dallas świetnie radzi sobie z dziewczętami. Wszyst

kie go uwielbiają i są dla niego gotowe dać z siebie
wszystko.

- To chyba dobrze - stwierdziła Amy.
Opiekunka potrząsnęła głową.

- Lepiej, żeby dawały z siebie wszystko z własnej

inicjatywy, kierując się poczuciem własnej wartości.
To dobrze, że pomógł Tashy, ale nie powinna robić
czegoś tylko po to, by zyskać w jego oczach.

Amy wiedziała, o co jej chodzi. Postanowiła później

porozmawiać o tym z przyjaciółką.

Grupa zatrzymała się pod sporym głazem.

- Teraz potrenujemy wspinaczkę - powiedziała Flo-

55

background image

ra. - A jutro zaczniemy się wdrapywać na prawdziwe
skały.

-

Myślałem, że jutro będzie spływ - rzucił Erie.

-

Na razie taki jest plan. - Flora spojrzała na za-

chmurzone niebo. - Ale wygląda na to, że dziś wie-
czorem będzie padać, przez co poziom wody w rzece
może jutro okazać się za wysoki. Poczekamy, zobaczy-
my. Teraz zajmiemy się wspinaczką i asekuracją.

-

Ase-czym-acją? - spytał Willard z pełną obaw

miną, do której wszyscy już zdążyli się przyzwyczaić.

Dallas wyjaśnił podopiecznym, że wspinający prze-

wiązuje się liną w biodrach, a asekurujący go stoi na
szczycie skały, wciąga linę i baczy, by partner nie
zsunął się ze ściany. Opiekunowie zademonstrowali
członkom grupy, na czym to polega. Flora wdrapała
się na szczyt głazu, a Dallas zszedł na dół, na półkę
skalną, i zaczął się wspinać.

Kiedy przyszła kolej na nią, Amy uświadomiła sobie,

jak ważna jest rola asekurującego. Znalazła się w parze
z Wiłlardem i to on naprężał iinę - a przynajmniej miał
to robić. Nie wysilał się jednak za bardzo, przez co sznur
co chwila wiotczał. Dziewczyna przytrzymywała się
skały, lecz partner ani trochę jej nie pomagał.

Na szczęście Flora pokazała mu, co robi źle. Amy

zaczęła wspinać się po pionowym występie skalnym.

Kiedy to jej przypadła rola asekurującego, obok niej

stał Erie. Z jej pomocą Brooke wdrapała się na szczyt
głazu. Potem Erie miał asekurować WiHarda.

-

Lina musi być naprężona - poinstruowała swego

chłopaka Amy. - Willard nie jest zbyt silny.

-

Wiem - odburknął Erie.

Willardowi szło jeszcze gorzej, niż można się tego

było spodziewać.

56

background image

-

Zaraz spadnę! - zawołał. Erie

zaczynał się denerwować.
-

Nie spadniesz! -odkrzyknął. -Trzymaj się i tyle!

-

Lina jest za luźna! - skarżył się Willard.

Amy sprawdziła, jak Erie trzyma linę.

-

Wiesz, gdybyś obrócił nadgarstek, mógłbyś ją

mocniej chwycić - powiedziała.

-

Od kiedy to jesteś ekspertem od trzymania liny?

-

Próbuję ci tylko pomóc.

-

Tak, wiem, że potrafisz wszystko lepiej ode mnie -

powiedział Erie przez zaciśnięte zęby. - Ale nie musisz
okazywać tego przy wszystkich!

Amy przewróciła oczami.

-

Och, przepraszam. - Co go ugryzło? - zastana-

wiała się. Przecież zawsze był dumny z jej umiejętności.

-

Spadam! - pisnął Willard.

Amy złapała linę i zaczęła ją ciągnąć.

- Hej! - rzucił Erie. - Przecież wiem, co robię! -

I odtrącił Amy łokciem.

Dziewczyna była zaszokowana.

- Erie! - krzyknęła. On jednak zajęty wciąganiem

Willarda na głaz, zignorował ją. Jak rzadko kiedy,
czuła się bezbronna i zdezorientowana.

background image

ego wieczoru Brooke rozpływała się w namiocie w
zachwytach nad Andym.

- Widziałaś, jak podniósł Dallasa? Od razu zauwa

ż

yłam, że jest świetnie zbudowany, ale nie wyobrażałam

sobie, że może być aż tak silny! Przecież Dallas też
swoje waży. Wyglądali jak akrobaci na trapezie. A do
tego jest bardzo inteligentny. Nigdy nie przyszłoby mi
do głowy, żeby stworzyć piramidę z ludzi.

Ainy mruknęła coś pod nosem na znak, że słucha, i

włożyła koszulę nocną. Andy i na niej zrobił duże
wrażenie, ale w tej chwili myślała o czym innym.

-

Ciekawe, czy ma dziewczynę - ciągnęła Brooke. -

Wiesz, mieszka niedaleko ode mnie. Mam koleżankę w
San Francisco. Czasami jeżdżę do niej na weekend.

-

Mmm - wymamrotała Amy, wsuwając się do

58

T

background image

ś

piwora. Miała nadzieję, że współlokatorka nie będzie

trajkotać przez całą noc. Dzień był długi i wyczer-
pujący.

Na szczęście, rzuciwszy jeszcze kilka uwag na temat

urody i przecudnych niebieskich oczu Andy'ego,
Brooke zabrakło komplementów i wkrótce rozległ się
jej głęboki, równy oddech. Ani chybi zapadła w sen.

Amy, choć strasznie zmęczona, nie mogła zasnąć.

Pod powiekami zamkniętych oczu widziała wykrzy-
wioną gniewem twarz Erica. Wciąż była zdumiona
jego zachowaniem. Przecież pogodził się już z faktem,
ż

e jest od niego lepsza we wszystkim, i nigdy nie

zazdrości?jej umiejętności. A ona nie popisywała się
na tyle, by narazić się na niebezpieczeństwo. Dlaczego
więc zdenerwował się na nią? Musiał istnieć jakiś inny
powód...

Wiedziała, że nie zaśnie, dopóki nie uzyska od-

powiedzi choć na część intrygujących ją pytań. Wy-
gramoliła się ze śpiwora, narzuciła sweter na ramiona
i chyłkiem wymknęła się na zewnątrz.

Namiot, w którym mieszkali Erie i Dallas, znajdował

się po przeciwnej stronie polany. Amy ostrożnie omi-
nęła wygaszone ognisko, na wypadek, gdyby popiół
był jeszcze gorący. Nie wiedziała, jak wywołać Erica,
by nie usłyszał jej opiekun, i zaczęła się zastanawiać,
jak to zrobić, gdy nagle uświadomiła sobie, że problem
sam się rozwiązał. Obydwaj mieszkańcy namiotu nie
spali. Słyszała ich szepty. Zatrzymując się, przypo-
mniała sobie, że już jakiś czas temu postanowiła nie
podsłuchiwać rozmów. Choć było to kuszące, wiedziała,
ż

e nie ma prawa wykorzystywać swojego doskonałego

słuchu do mieszania się w cudze sprawy. O czymkol-
wiek by rozmawiali, to nie twój interes, ostrzegła się

59

background image

w duchu. Jak poczułaby się, gdyby to Erie zaczął ją,
szpiegować?

Wtedy jednak usłyszała swoje imię. I choć chciała

postępować fair, była tylko człowiekiem - w pewnym
sensie. Więc z pewnym wysiłkiem uciszyła sumienie i
nadstawiła uszu.

Mówił Dallas.

-

Jest twoją dziewczyną, tak?

-

No.

-

Ma silny charakter, co?

-

Co masz na myśli?

-

Wygląda mi na pewną siebie. No i jest silna jak

na dziewczynę o takiej budowie ciała.

Amy z trudem dosłyszała potwierdzający pomruk z

ust Erica. Nie obawiała się. Wiedziała, że nie powie
opiekunowi, dlaczego jest tak silna. Mogła być pewna
jego lojalności. Nawet gdyby był na nią nie wiadomo
jak wściekły, nie zdradziłby jej.

-

Jest też bystra - ciągnął Dallas. - Nie do wiary, jak

szybko potrafi robić obliczenia w pamięci. Jest jakimś
geniuszem czy kimś takim?

-

Nie - powiedział szybko Erie. - Jest dobra z mat-

my. Ma same piątki.

-

Pewnie jest ci ciężko - stwierdził Dallas.,

Erie albo nie odpowiedział, albo zrobił to tak cicho,

ż

e Amy tego nie usłyszała.

- Wiem, jak to jest-ciągnął opiekun. -Trudno jest

wytrzymać z dziewczyną, która zachowuje się tak,
jakby wszystko wiedziała najlepiej. Zwłaszcza kiedy
robi to przy innych.

Tym razem Amy usłyszała mruknięcie Erica: „Uhm".

A więc chodziło o to. Erie nie uznawał jej zdolności

za coś okropnego. Po prostu nie chciał, by inni wiedzieli,

60

background image

ż

e jest od niego silniejsza, mądrzejsza i lepsza we

wszystkim. Pokręciła głową. Ach, te chłopaki!

No cóż, przynajmniej poznała odpowiedź, o którą

jej chodziło. Mogła wrócić do namiotu i zacząć myśleć,
jak wprawić Erica w lepszy humor. Nie oparła się
jednak pokusie, by jeszcze przez chwilę posłuchać
Dallasa.

- Coś ci poradzę, Erie. Nie możesz pozwolić, by

twoja dziewczyna była zbyt zarozumiała. Wierz mi,
znam się na tym. Flora rozstawia mnie po kątach, bo
ona tu jest szefową. Nie cierpię jednak, kiedy okazuje
to przy was.

Amy była nieco zdumiona. Słowa opiekuna nie

zaskoczyły jej -w końcu zauważała ponure spojrzenia,
jakimi od czasu do czasu obrzucał Florę. Dziwne
jednak było to, że zwierza się ze swoich uczuć właśnie
Ericowi. Ani chybi się zaprzyjaźnili. Amy miała na-
dzieję, że jej chłopak pod wpływem Dallasa nie zacznie
zgrywać twardziela.

Musiała się zastanowić, jak uśmierzyć jego frustrację.

Mogła go przeprosić, ale nie była pewna, czy to
pomoże. Kto wie, może w ten sposób tylko przypo-
mniałaby mu, że zawsze będzie od niego lepsza. Może
przez pewien czas powinna zachowywać swoje poglądy
dla siebie...

Zatopiona w myślach, nie od razu zwróciła uwagę

na cichy dźwięk. Kiedy w końcu uświadomiła sobie,
ż

e coś słyszy, zatrzymała się i rozejrzała. Był to ludzki

głos, dochodzący od strony głazu, na który uczestnicy
wyprawy wspinali się tego dnia. Amy miała nadzieję,
ż

e jest tam Flora, i przyszło jej do głowy, że nie

miałaby nic przeciwko temu, by porozmawiać o chło-
pakach ze starszą, bardziej doświadczoną kobietą.

61

background image

Podeszła ścieżką do głazu. Kiedy zza gałęzi wyłoniła

się wysoka skała, Amy od razu zauważyła, że siedzi na
niej nie Flora, lecz Andy.

Obserwowała go przez chwilę. Wpatrywał się w

niebo, nucąc cicho jakąś melodię. Potem spojrzał na
Amy z uśmiechem na twarzy. Znowu poczuła więź,
która zdawała się ich łączyć. Jego uśmiech był wręcz
hipnotyzujący. Dziewczyna podeszła do głazu.

Nie okazał zdumienia na jej widok.

-

Cześć. Też nie mogłaś zasnąć?

Skinęła głową.
-

Co robisz?

Uśmiechnął się do niej z lekkim wstydem.

-

Obserwuję gwiazdy. To tak jakby moje hobby.

-

Naprawdę? Masz w domu teleskop?

-

Nie, nie traktuję tego aż tak poważnie. Lubię

patrzeć na gwiazdozbiory, A ty?

-

Kiedyś byłam na wycieczce w planetarium ze

swoją klasą-powiedziała Amy. -Ale prawdę mówiąc,
miałam kłopoty z wypatrzeniem jakichkolwiek wzorów
na niebie. Przypominało mi to zabawę w łączenie
kropek, niestety nie mogłam użyć ołówka, więc wi-
działam mnóstwo świetlnych punkcików i nic poza tym!

Andy parsknął śmiechem.

- Chodź tu na górę, pomogę ci je połączyć.
Amy wdrapała się na głaz, a chłopiec przesunął się,

by zrobić jej miejsce.

-

Słyszałaś o Wielkim Wozie, prawda? - spytał.

-

No pewnie.

-

Dobrze, więc spójrz tam. Widzisz siedem jasnych

gwiazd?

-

Widzę.

62

background image

-

Tworzą kontury wozu. Trzy z nich składają się na

dyszel, a pozostałe cztery to sam wóz.

-

Aha. - Amy wytężyła wzrok, próbując wyłowić

spośród morza gwiazd konstelację, o której mówił
Andy. - Rzeczywiście!

-

A tam, po lewej, jest Mały Wóz. A tamta grupa

gwiazd to Orion, widać też Pas Oriona. A te pięć
gwiazd w kształcie litery W to Kasjopeja.

Ku swojemu zdumieniu, Amy odkryła, że jest w sta-

nie odróżnić kształty, które chłopiec opisuje.

-

Ojej, wspaniałe!

-

A tam jest moja ulubiona konstelacja. Plejady.

Widzisz fe siedem gwiazd?

Amy policzyła je.

-

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem...

rzeczywiście!

-

Widzisz wszystkie siedem?

-

No pewnie. Czemu pytasz?

-

Większość ludzi widzi tylko sześć - rzekł An-dy.

-

No... mam dobry wzrok.

-

To tak jak ja. Wiesz, co jest ciekawe? Te wzory,

które widzimy na niebie, wcale nie są rzeczywiste. To
znaczy, w kosmosie gwiazdy ułożone są w inny sposób,
niż nam się wydaje, kiedy patrzymy na nie z powierzch-
ni Ziemi.

-

Czy można by jakoś zobaczyć prawdziwe kształty

gwiazdozbiorów? - spytała Amy.

-

Nie sądzę. Nawet najdoskonalszy wzrok nic nie

pomoże.

Przez dłuższą chwilę milczeli, wpatrzeni w światełka

na niebie. Ciszę przerwał Andy.

- Co myślisz o dzisiejszych ćwiczeniach?

63

background image

-

W porządku - powiedziała Amy. - Ta próba za-

ufania, czy jak to się nazywa, była trochę dziwna.

-

Tak, wiem, o co ci chodzi. Najgorzej było, kiedy

musiałem upaść na Willarda. Wydawał się tak zde-
nerwowany, że przez chwilę bałem się, że odsunie się
w bok!

Amy parsknęła śmiechem. Ona też nie czuła się

pewnie, ćwicząc z Willardem.

-

Trochę się niepokoiłem o twoją przyjaciółkę,

Tashę - ciągnął. - Jest dość drobna. Bałem się, że ją
przewrócę.

-

Jest silniejsza, niż się wydaje -zapewniła go Amy.

-

Tak jak ty - skwitował Andy. - Kiedy byłaś za

moimi plecami, nie bałem się, że upadnę na ziemię.
Wiedziałem, że mnie złapiesz.

-

Ach tak? - Amy figlarnie uderzyła go w ramię. -

Skąd ta pewność?

-

Ufam ci - odparł krótko. - Nie wiem dlaczego, po

prostu czuję się tak, jakbym... jakbym cię znał.
Jakbyśmy byli przyjaciółmi czy coś w tym stylu.

Amy nie była pewna, co powiedzieć.

-

To tak jak ja -wypaliła, ku swojemu zaskoczeniu.

-

Naprawdę?

-

Mam wrażenie, że kiedyś już się spotkaliśmy. Ale

to niemożliwe. Zapamiętałabym cię. -Zawiesiła głos. -
Może to przez naszą wczorajszą rozmowę.

-

Może - powtórzył za nią, lecz nie zabrzmiało to

przekonująco.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ale nie czuli się

niezręcznie. Mimo to Amy miała wrażenie, że to trochę
dziwna sytuacja: w końcu była sam na sam z chłopa-
kiem, którego prawie nie znała, nawet jeśli nie wydawał
jej się obcy.

64

background image

-

Dobrze sobie dziś radziłeś z asekurowaniem -

zagaiła, by przerwać ciszę. - Najlepiej ze wszystkich.

-

Dzięki. Mam w tym trochę doświadczenia. Od

czasu do czasu łazimy z ojcem po skałach.

-

Jesteście sobie bliscy, prawda?

-

Tak - przyznał chłopiec. - Mimo że całkowicie się

od siebie różnimy. Słowo daję, czasami patrzymy na
siebie, jakbyśmy pochodzili z różnych planet.

Amy roześmiała się.

-

Moja mama też czasem tak na mnie patrzy, ale ja

odpłacam jej się pięknym za nadobne. Większość
moich znajomych uważa, że przynajmniej jedno z ich
rodziców jest kosmitą.

-

W moim przypadku jest inaczej - powiedział

Andy. - Zostałem adoptowany. Więc właściwie nie
jestem spokrewniony z ojcem.

To było ciekawe. W pewnym sensie Amy też została

adoptowana, a przynajmniej z matką nie łączyły jej
więzy krwi. Nie mogła jednak powiedzieć o tym
Andy'emu. Gdyby to zrobiła, jemu na pewno nasunęło-
by się wiele pytań. Takich jak te, które ona chciała mu
zadać w tej chwili.

-

Wiesz cokolwiek o swoich biologicznych ro-

dzicach?

-

Nie, nic.

-

Kiedyś oglądałam w telewizji film o adoptowanej

dziewczynie, która szukała swojej biologicznej matki.
Nie myślałeś o tym, żeby zrobić coś takiego?

-

Raczej nie.

-

Nie ciekawi cię to?

-

Nie.

Nagle zrobiło jej się głupio, że zadaje tyle pytań.

65

background image

Musiał o niej pomyśleć, że jest strasznie wścibska. Czy
chciał, żeby zostawiła go w spokoju?

Najwyraźniej nie, bo' to on zadał następne pytanie.

-

Ten Erie... jest bratem Tashy, prawda?

-

Tak - odparła Amy. Andy

milczał przez chwilę.
-

I twoim chłopakiem, zgadza się? -rzekł wreszcie.

- Tak. - Powiedziała to ostrzejszym tonem, niż

zamierzała.

Andy spojrzał na nią z nieskrywanym zaintere-

sowaniem.

-

Nie zachowuje się fair wobec ciebie - zauważył

oschłym tonem. Amy nic nie powiedziała, więc dodał: -
Przepraszam, to nie moja sprawa.

-

Nic się nie stało - rzuciła odruchowo.

-

Przypadkiem usłyszałem, jak się do ciebie zwra-

cał - wyjaśnił Andy. - Wtedy, kiedy pokazywałaś mu,
jak trzymać linę.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

-

Chyba było mu głupio, że pouczam go na oczach

wszystkich. Wiesz, jakie są chłopaki.

-

Nie - stwierdził Andy. - Nie wiem. Co go właś-

ciwie gryzie?

-

Nic. - Czuła się niezręcznie, rozmawiając o Ericu

z Andym.

-

Gdybym to ja był twoim chłopakiem, nie zwracał-

bym się do ciebie tak jak on.

Amy pomyślała, że powinna przytrzeć mu nosa,

powiedzieć coś w stylu „No cóż, nie jesteś moim
chłopakiem". Jednak, nie wiedzieć czemu, nie mogła
wydobyć z siebie nawet słowa.

- Andy? Andy, to ty? - z dołu dobiegł dźwięczny

głos. U podnóża głazu stała Brooke.

66

background image

-

Tak, to ja - odparł chłopiec.

-

I ja - dodała Amy.

Głos Brooke zmienił się lekko.

- Aha. Cześć, Amy. Co robicie?

-

Patrzymy na gwiazdy - powiedział Andy.

Amy próbowała nieco odromantycznić obraz przy
wołany przez te słowa.

- Interesujesz się astronomią, Brooke? Andy zna

wszystkie gwiazdozbiory. Właśnie pokazuje mi, jak je
odróżnić. Patrzymy na Plejady.

-

Nie wątpię -rzuciła Brooke głosem pełnym ironii.

Wtedy £v twarz Amy uderzył snop jasnego światła.
-

Brooke! Zgaś latarkę!

Ale to nie Brooke ją trzymała.

-

Co wy tam robicie? - Do głazu zbliżał się Dallas,

ś

wiecąc Andy'emu i Amy prosto w oczy.

-

Rozmawiamy - powiedział Andy.

-

Powinniście być w swoich namiotach. - Opiekun

przesunął wzrokiem po ich twarzach. - Przed wami
ciężki dzień, musicie się wyspać. Zresztą zaraz zacznie
padać. - Nawet nie próbował ukryć irytacji brzmiącej
w jego głosie. - A poza tym na Dzikiej Przygodzie
obowiązują pewne zasady. Nie wolno robić głupstw.
Dlatego dziewczęta i chłopcy mieszkają oddzielnie.

Amy wbiła się w niego wzrokiem.

-

Nie robiliśmy żadnych głupstw - oświadczyła z

godnością. - Jeśli tak bardzo cię to ciekawi, to wiedz, że
obserwowaliśmy gwiazdy. Wielki Wóz i tak dalej.

-

Tak, jasne - żachnął się Dallas. - Jest tyle chmur,

ż

e prawie nie widać księżyca. -Jakby na potwierdzenie

jego słów z oddali dobiegł cichy grzmot, a niebo
przecięła błyskawica. Po kilku sekundach spadły pierw-
sze krople deszczu.

67

background image

Amy i Andy zeszli ze skały i wszyscy razem rzucili

się biegiem w stronę obozu. Amy wpadła do namiotu
tuż przed swoją współlokatorką.

-

O rany, ale zmokłam - powiedziała. Wzięła sobie

ręcznik, a drugi rzuciła koleżance.

-

Co tak naprawdę robiliście na tej skale? - dopy-

tywała się Brooke.

-

Patrzyliśmy na gwiazdy, i tyle. I rozmawialiśmy.

Nie robiliśmy żadnych głupstw.

Brooke pociągnęła nosem.

- No, ja myślę. Myślałam, że masz już chłopaka.

- Bo mam. - Amy wczołgała się do śpiwora.
A przynajmniej tak jej się wydawało.

background image

Następnego ranka Amy spotkała Tashę nad strumy-
kiem, gdzie obie umyły się i wyszorowały zęby. Ziemia
była rozmokła od deszczu. Tasha, ubrana w kostium
kąpielowy, niepewnie weszła do strumyka i się
skrzywiła.

-

Co, woda za zimna? - spytała ją przyjaciółka.

-

Nie, boję się, że zaraz wdepnę w jakieś ohydztwo.

- Tasha westchnęła. –Wiesz jaka jest największa zaleta
wanny? Nie ma w niej ryb.

Amy weszła do wody z kostką mydła.

-

Fajnie jest myć się pod gołym niebem. Zupełnie,

jakbyśmy trafiły do epoki kamienia łupanego.

-

Dziękuję, wolę ucywilizowany świat - odparła

Tasha.

-

No co ty! Nie mów, że ci się tu zupełnie nie

podoba.

69

Rozdział szósty

background image

-

No, aż tak źle to nie jest - przyznana przyjaciółka

A my. - Co mamy dzisiaj robić?

-

Zdaje się, że będziemy pływać pontonami po

rzece. Pamiętasz to zdjęcie w prospekcie?

-

Oj, tak. - Ton Tashy wskazywał, że nie jest to dla

niej miłe wspomnienie. - Wyglądało to dość groźnie.

-

Emocjonująco - poprawiła ją Amy. ~ Zobaczysz,

spodoba ci się.

-

Pod warunkiem, że będę w tym samym pontonie

co ty.

-

Zależy, jak nas podzielą na grupy.

-

Amy, proszę cię, bądź ze mną w pontonie -błagała

ją Tasha. - Zrób dużo szumu. Powiedz, że wpadnę w
panikę albo przeżyję załamanie nerwowe.

-

Załamanie nerwowe? Nie przesadzasz?

-

Niekoniecznie. No dobrze, może załamanie to za

dużo powiedziane. Ale jeśli będziemy się kolebać na
wodzie, to na pewno się porzygam. To nie wystarczy?

Amy wybuchnęła śmiechem.

-

Ś

wietnie. Chcesz, żebyśmy były razem, bo wtedy

będziesz mogła mnie obrzygać.

-

No wiesz, wolę obrzygać ciebie niż kogoś obcego.

-

Na przykład Dal łasa? - spytała Amy z łobuzerskim

mrugnięciem.

Tasha zarumieniła się.

-

Ojej, a gdybym tak porzygała się przy nim?

Chyba umarłabym ze wstydu.

-

Nie mów, że się w nim zakochałaś! Nie jest dla

ciebie trochę za stary?

-

Każdemu wolno marzyć, nie? Nie sądzisz, że jest

seksowny?

-

Nie za bardzo - odparła szczerze Amy. Dallas

70

background image

stracił w jej oczach przez to, jak w nocy zachowywał
się wobec niej i Andy'ego. Jej opinia nie uraziła
Tashy.

- Tak to pewnie jest, jak się ma chłopaka. Inni

faceci przestają się wydawać seksowni.

Amy nie wiedziała, co powiedzieć.

- Oczywiście, nie miałabym nic przeciwko temu,

ż

eby znaleźć się w tym samym pontonie, co Dallas -

ciągnęła Tasha. - Gdybym wpadła do rzeki, mógłby
mnie uratować. - Zrobiło jej się ciepło koło serca.

Wyglądało jednak na to, że tego dnia z pływania nici.

-

W nocy spadł duży deszcz - oznajmiła Flora przy

ś

niadaniu. - Poziom wody jest za wysoki. W takich

warunkach nie wolno pływać pontonami. - Podniosła
rękę, by uciszyć jęki obozowiczów. - Zamiast tego
połazimy po skałach. A jeśli przez najbliższe dwa dni
nie będzie padać, woda opadnie do poziomu, przy
którym można będzie spuścić na rzekę pontony.

-

Chwileczkę - wtrącił Dallas. - Dopuszczalny po-

ziom przekroczony jest tylko nieznacznie. Nie rozu-
miem, czemu nie możemy dziś popływać. Przecież nie
robi to wielkiej różnicy. Pływałem po bardziej wzbu-
rzonych rzekach i nie miałem żadnych kłopotów.

Twarz opiekunki zachmurzyła się na chwilę, ale jej

głos był spokojny.

-

Ja też, ale zasady to zasady. Poziom wody wynosi

dwa przecinek pięć, a według przepisów Dzikiej Przy-
gody spływ może się odbyć tylko przy poziomie nie
większym niż dwa przecinek trzy.

-

No coś ty! - zaprotestował Dallas. - Dwa prze-

cinek trzy, dwa przecinek pięć, co za różnica? Czepiasz
się.

-

No właśnie - wtrącił się Erie. - Dlaczego nie

71

background image

nagiąć przepisów? Nie przeszkadza mi to, że poziom
wody jest za wysoki o dwie dziesiąte. A wam?

Andy i Brooke wydali z siebie przeczące pomruki.

Flora jednak nadal kręciła głową.

-

Przykro mi - zaczęła, ale zanim zdołała powie-

dzieć cokolwiek więcej, Dallas wziąłjąza rękę. Odeszli
od ogniska, żeby nikt nie słyszał ich rozmowy. Nie
mogli wiedzieć, że jedna z ich podopiecznych ob-
darzona jest doskonałym słuchem. Amy nadstawiła
uszu.

-

To idiotyzm - mówił opiekun. - Cały plan diabli

wezmą. We wtorek mają przywieźć lotnie, zapom-
niałaś? Poza tym, jeśli dziś spadnie deszcz, to poziom
wody rzeczywiście stanie się za wysoki i do końca
tygodnia nie wróci do normy.

-

Ale, Dallas...

-

Słuchaj, może i jesteś tu szefową, ale ja jestem

bardziej doświadczony w pływaniu po górskich rzekach.
Pamiętasz wakacje w Kolorado? Pamiętasz, jak sobie
radziłem na kataraktach? Co, nie zgodzisz się, że wiem
o tym więcej od ciebie?

Amy nie widziała twarzy opiekunów, ale domyślała

się, że Flora ma rozdarte serce; z jednej strony wie-
działa, że musi przestrzegać przepisów, a z drugiej nie
chciała zranić dumy Dallasa. Amy doskonale ją rozu-
miała. Spojrzała na Erica, a on na nią. Szybko odwrócił
wzrok.

Pogrążona w zamyśleniu dziewczyna nie wysłuchała

dalszego ciągu rozmowy dwójki opiekunów. Najwyraź-
niej Flora dała za wygraną, ponieważ kiedy wrócili do
grupy, oświadczyła, że jednak będą dzisiaj pływać na
pontonach.

Na brzegu rzeki Amy musiała przyznać, że woda

72

background image

wcale nie wygląda groźnie. Jej powierzchnia była
gładka jak jedwab, przejrzysta i spokojna. Dallas zajął
się nadmuchiwaniem pontonów, a Flora rozdała człon-
kom grupy pomarańczowe kamizelki ratunkowe. Erie
zaprotestował.

-

Musimy to nosić? Spójrz na wodę! Trzeba by

wskoczyć do niej z bryłą betonu u szyi, żeby się utopić!

-

Przykro mi -powiedziała spokojnie Flora. - Prze-

pisy obowiązują wszystkich. A w dole rzeki woda
może być bardziej wzburzona.

Amy zauważyła, że Erie wymienia porozumiewaw-

cze spojrzenia z Dallasem. Była trochę zaniepokojona
wpływem, jaki opiekun wywiera na jej chłopaka. Ko-
niecznie musiała porozmawiać z Erikiem na osobności.

Zanim członkowie grupy weszli do pontonów, mu-

sieli wysłuchać instrukcji. Flora powiedziała im, co
robić, gdyby ktoś wpadł do wody.

- Najlepiej, żebyście płynęli na plecach, nogami do

przodu, tak by odrzucać na bok kamienie. Dallas,
mógłbyś im pokazać, jak posługiwać się wiosłem?

Opiekun podniósł wiosła.

-

To jest uderzenie zwykłe - powiedział, demon-

strując. - Gdybyście musieli ominąć przeszkodę, prze-
ciągacie je przez wodę o tak, pod prąd. Starajcie się
nie wypuszczać go z ręki, bo kiedy wpadnie do rzeki,
trudno je będzie wyciągnąć, zwłaszcza gdyby nurt był
zbyt wartki. Musicie mocno trzymać wiosło, oburącz i...

-

Dallas - przerwała mu Flora. - Odstęp między

dłońmi powinien być większy. Wtedy ma się większą
swobodę ruchów.

Przez twarz opiekuna przebiegł cień, ale Flora albo

tego nie zauważyła, albo postanowiła zignorować.
Szybko podzieliła podopiecznych na dwie grupy. Tasha

73

background image

miała szczęście. W jej pontonie mieli być i Amy, i
Dallas. Czwartym członkiem załogi był Erie. Chłopcy
bez słowa zasiedli z przodu, a dziewczęta z tylu. Amy
była zirytowana, że ci dwaj od razu, bez pytania,
uznali, że to im należą się lepsze miejsca, ale nic nie
powiedziała. Nie chciała znowu kłócić się z Erikśem,
zwłaszcza w obecności jego nowego idola.

Rozsiadła się wygodnie. Świeciło słońce, powietrze

było świeże, a ona przyjechała tu, żeby dobrze się
bawić. Ten spiyw w niczym jednak nie przypominał
tego ze zdjęcia w prospekcie. Pontony nie płynęły
szybko - nikt nie wiosłował gwałtownie. Amy czuła się
tak, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie.

Drugi ponton podpłynął na odległość półtora metra.

Amy uśmiechnęła się do Andy'ego, który siedział obok
Brooke, za plecami Flory i Willarda. Jak widać, nie
wszystkim chłopakom zależało na tym, by być z przodu.

Brooke była rozpromieniona. Na widok Amy skrzy-

wiła usta w triumfalnym uśmiechu. Ta odpowiedziała
jej tym samym. Nie zamierzała pozwolić, by ktokolwiek
zepsuł jej ten dzień.

-

To mi się podoba - oświadczyła Tasha.

-

Jest przyjemnie. Niezbyt to emocjonujące...

-

Wiem - powiedziała Tasha radośnie. - Dlatego mi

się podoba. - Wychyliła się i powiodła dłonią po
powierzchni wody.

-

Trzymaj wiosło - ostrzegła ją Amy,

-

Mam taki zamiar - powiedziała jej przyjaciółka

rozmarzonym tonem. - Właściwie to i tak ich nie
potrzebujemy.

-

Na razie. Ale jeśli woda zacznie się burzyć, wiosła

będą nam potrzebne do sterowania pontonem.

-

Mhm - mruknęła Tasha. Jej oczy były na wpół

74

background image

zamknięte, a na twarzy malował się wyraz spokoju i
zadowolenia. Właśnie dlatego Amy nie wspomniała
ani słowem, że słyszy jakiś dziwny dźwięk.

Oczywiście, mogła się mylić. Jej słuch był wyjąt-

kowy, lecz czasami płatał figle. Ten niewyraźny szum -
to mógł być tylko wiatr. Ale po kilku sekundach
dziewczyna nabrała pewności, że to co innego.

Poklepała opiekuna po plecach.

- Dallas, czy przed nami są katarakty?

Właśnie opowiadał Ericowi, jak to kiedyś był na

spływie, który o mało co nie zakończył się katastrofą,
i zdawał się jej nie słyszeć.

-

Dallas - powtórzyła, tym razem głośniej.

-

Co? - spytał.

Jeszcze raz zapytała go o katarakty na rzece.

- Niczego nie widzę - powiedział. - Spokojnie!

Znasz takie powiedzenie: nie wywołuj wilka z lasu?

Jak mogła się przyznać, że słyszy coś, czego nie

słyszał nikt inny? Delikatnie dotknęła ramienia Erica i
pochyliła się do jego ucha.

- Erie? - szepnęła. - Coś słyszę. - Na pewno wyczuł

niepokój w jej głosie. Wiedział o zdolnościach Amy,
musiał więc potraktować ją poważnie.

Był jednak całkowicie pochłonięty opowieścią Dal-

lasa. Amy nie mogła ostrzec ich przed tym, co się
zbliżało, nie ujawniając swoich niezwykłych zdolności.
A kiedy przed pontonem pojawiła się spieniona woda,
było już prawic za późno.

Z drugiego pontonu dobiegł okrzyk ledwo słyszalny

wśród ryku wody.

- Katarakta z przodu! - krzyczała Flora na cały

głos. - Wygląda groźnie!

Amy ścisnęła wiosło. W tej samej chwili ponton

75

background image

runął w spienioną wodę. Siła uderzenia rzuciła wszyst-
kich do tyłu. Amy usłyszała pisk przyjaciółki. Ze
wszystkich stron widać było tylko rozszalały żywioł.
Ponton przedzierał się przez ogromne fale. Tasha nie
przestawała krzyczeć. Amy zorientowała się dlaczego,
dopiero gdy woda nieco się uspokoiła. Erie wpadł do
rzeki.

Zerwała się na nogi i już miała wskoczyć do wody,

kiedy Dallas złapał ją za rękę. Mogła mu się wyrwać,
ale nie było to konieczne. Dallas rzucił Ericowi linę, a
niedoszły topielec złapał ją oburącz. Powierzchnia
rzeki była już niemal gładka. Erie bez trudu utrzymywał
głowę ponad lustrem wody, a Dallas go wciągał.
Przemoczony do suchej nitki chłopak wgramolił się do
pontonu, ale nie wyglądał na zbyt przejętego całym
tym zdarzeniem. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie
dumnego z siebie.

-

Dzięki, stary - zwrócił się do opiekuna. - Myś-

lałem, że dam radę przypłynąć, ale nurt był za silny.

-

Jak się czujesz? - spytała Amy z niepokojem.

- Dobrze - odparł chłopiec. - To nic takiego.
Amy uznała, że dobrze zrobiła, nie wskakując za

nim do rzeki. Sądząc po tym, jak się ostatnio za-
chowywał, pewnie obraziłby się na nią za to, że pró-
bowała go ratować.

-

Czy coś takiego jeszcze się powtórzy? - spytała

Tasha głosem pełnym lęku. - Czy rzeka będzie już
spokojna?

-

Nie sądzę -powiedział Dallas. -Ale nie przejmuj

się, wystarczy nam liny! A jeśli nie dasz rady jej
złapać, ja cię uratuję.

Słowa chyba uspokoiły dziewczynę, ale rysy jej

twarzy pozostawały napięte. Woda nie była już tak

76

background image

spokojna. Z każdą chwilą, pojawiało się coraz więcej
piany, a żywioł miotał pontonem na wszystkie strony.
Huk wzburzonej wody był coraz głośniejszy.

- Uważajcie na śpiochy! - krzyknęła Flora.
Amy nachyliła się do ucha Dallasa.

~ Co to jest śpioch?! - krzyknęła.

- Kamień zanurzony tuż pod powierzchnią, wody! -

odkrzyknął.

Widziała jego twarz tylko przez ułamek sekundy,

ale to wystarczyło, by wyczytać z niej niepokój. Po
chwili uświadomiła sobie, że nikt nie używa wioseł -to
nurt pchał ponton w dół rzeki.

Drugi ponton znalazł się z przodu. Wśród strzelają-

cych w górę fontann spienionej wody Amy zauważyła
Florę. Opiekunka odwróciła się do niej i zaczęła coś
krzyczeć. Jednak ogłuszający huk wzburzonej rzeki
sprawił, że nawet Amy nie była w stanie niczego
usłyszeć. Jedno słowo odczytała z ruchu warg Flory -
wydawało jej się, że to „katarakta". Ponton w szaleń-
czym tempie przewalał się przez fale; uczestnikami
spływu rzucało na wszystkie strony.

Amy uświadomiła sobie z przerażeniem, że nie

widać już drugiego pontonu, ale nie miała czasu, by
się tym przejmować, zaczęli bowiem spadać w dół,
jakby po pionowej ścianie. Wszędzie było mnóstwo
wody- wypełniała oczy, uszy, nos.,. Dziewczyna ze
wszystkich sił trzymała się Tashy i miała nadzieję, że
załoga drugiego pontonu jakoś sobie poradzi.

W chwili, kiedy woda zaczęła nieco się uspokajać,

do uszu Amy dobiegły okrzyki.

- Flora za burtą! Jest pod wodą! Nie może sięgnąć

liny!

Andy stał prosto, gotowy do skoku.

77

background image

- Nie ruszaj się! - warknął na niego Dallas; sam

rzucił się do rzeki i zaczął młócić rękami rozhukaną
wodę, kierując się w stronę unoszącej się na powierzch
ni głowy Flory. Potem wszystko zakryła ściana piany.

Amy i Erie zaczęli wiosłować w stronę brzegu.

Drugi ponton ruszył za nimi. Nie wiedzieć który już
raz Amy w duszy podziękowała losowi za swoją
wyjątkową siłę- bez niej ich zmagania z silnym nurtem
byłyby bezowocne. Bała się, że członkowie drugiej
załogi nie poradzą sobie z żywiołem.

Jakoś im się jednak udało i dwa pontony uderzyły o

brzeg niemal w tej samej chwili. Amy wyskoczyła i
wciągnęła ponton na brzeg, nie zważając na to, że są w
nim Erie i Tasha. Miała nadzieję, że nikt na nią nie
patrzy. Dwunastolatka obdarzona tak wielką siłą z
pewnością wzbudziłaby niezdrowe zainteresowanie.

Na szczęście Brooke i Willard byli zajęci krzycze-

niem na Andy'ego, który właśnie wskakiwał do roz-
szalałej wody. Nie widać było opiekunów.

Wszyscy zwalili się na ziemię, ale nikt nie odczuwał

ulgi - do chwili, kiedy z wody wyłonił się Dallas,
obejmując Florę ramieniem. Potem pojawił się Andy.
Obydwaj wytoczyli się na brzeg. Dallas położył Florę
na ziemi i zaczął jej robić sztuczne oddychanie.

Uczestnicy obozu podeszli do nich, nie odzywając

się ani słowem. Dallas przyciskał usta do ust Flory. Po
chwili zaczął rytmicznie walić ją pięścią w pierś, a
następnie znów wdmuchnął powietrze do jej ust.

Amy nie miała pojęcia, jak długo to trwało. W końcu

jednak Dallas dał za wygraną. Bezwładne ciało Flory
przypominało sfatygowaną szmacianą lalkę. Wszyscy
domyślili się prawdy, zanim usłyszeli jąz ust opiekuna.

- Ona nie żyje.

78

background image

NOTATKA DO SEKRETARZA: ZAPIS

ROZMOWY TELEFONICZNEJ Z D

-

MASZ COŚ DO ZAMELDOWANIA?

-

WSZYSTKO IDZIE ZGODNIE Z PLANEM.

-

TO DOBRZE. PODEJRZEWAJĄ COŚ?

-

NIE. BYŁA PEWNA PRZESZKODA, ALE ZO-

STAŁA USUNIĘTA.

-

JAKI BĘDZIE TWÓJ NASTĘPNY KROK?

-

ZAMIERZAM ZAARANśOWAĆ SYTUACJE,

W KTÓRYCH ZOSTANĄ SPRAWDZONE ICH
UMIEJĘTNOŚCI.

-

DOSKONALE.

background image

Brooke próbowała rozniecić ogień przy użyciu su-
chych gałązek. Drżała na całym ciele, mimo że wciąż
było bardzo ciepło. Amy to nie dziwiło. Przerażające
wydarzenie, którego byli świadkami, jej też zmroziło
krew w żyłach.

Była pora obiadu, ale nikt nie myślał o jedzeniu.

Andy stał z boku, wpatrzony w dal, zatopiony w myś-
lach. Erie siedział na pniaku, machinalnie odłupując
korę z gałęzi. Obok niego była Tasha, która kuliła się
pod drzewem, obejmując kolana rękami.

- Przypomniał mi się prospekt Dzikiej Przygody -

mruknęła. - Pamiętacie, było w nim napisane, że na
organizowanych przez tę firmę wyjazdach jeszcze
nikomu nie stało się nic złego.

Nikt nie wiedział, co powiedzieć.

80

Rozdział siódmy

background image

- Zawsze musi być pierwszy raz - wykrztusił Erie.
Brooke grzebała kijem w ogniu.

- Jeszcze nigdy nie widziałam martwego człowieka.

A Amy owszem. śałowała, że nie może jej powie-

dzieć, że kiedy zobaczy się jednego nieboszczyka,
wcale nie jest łatwiej znieść widok następnego.

Sama wciąż jeszcze była w szoku. Wiedziała, że na

tego typu obozach istnieje ryzyko wypadków, ale nie
spodziewała się tak wielkiej tragedii. Wróciła myślami
do tej pierwszej chwili, kiedy do wszystkich dotarło,
ż

e Flora odeszła.

;

.*'

Opiekunowie prawdopodobnie przeszli szczegółowe

szkolenie, jak radzić sobie w nagłych wypadkach i
sytuacjach kryzysowych, bo Dallas zachował kamienny
spokój. Od razu przystąpił do działania. Polecił
wszystkim, by nie ruszali się z obozu. Następnie wziął
bezwładne ciało Flory na ręce i ruszył w stronę ścieżki
prowadzącej do szosy.

- Ktoś musi mi pomóc ją nieść - oświadczył, zro

biwszy kilka kroków. Położył zwłoki na ziemi.

Andy zrobił krok do przodu, lecz opiekun patrzył na

Willarda.

-

Dlaczego ja? - zaczął marudzić Willard, ale

Brooke zgromiła go spojrzeniem,

-

Zrób, co ci każe - syknęła. - Nie widzisz, jak mu

jest ciężko?

=-

Dallas jednak dobrze ukrywał swoje uczucia. Amy

miała wręcz wrażenie, że zachowuje stoicki spokój.
Doszła do wniosku, że opiekun nie ujawnia swoich
prawdziwych emocji, by nie wywołać paniki u pozo-
stałych. W głębi duszy musiał być zrozpaczony. W koń-
cu, mimo ich drobnych nieporozumień, Flora była dla
niego kimś więcej niż tylko współpracownicą.

81

background image

Willard posłusznie powlókł się w stronę ciała. Razem

z Dallasem podnieśli Florę i weszli w las. Od tamtej
pory minęły prawie dwie godziny, ale obozowicze
wciąż jeszcze nie mogli dojść do siebie.

-

Nie rozumiem, jak to się mogło stać - mówiła

Tasha. - Ona miała na sobie kamizelkę ratunkową, jak
my wszyscy.

-

To przez prąd podpowierzchniowy - wyjaśnił

Erie. - Wciągnął ją pod wodę.

-

Nie od razu - stwierdziła Amy. - Jej głowa unosiła

się na powierzchni.

-

Nie zauważyłam - rzuciła Brooke.

Amy wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty znowu
opowiadać wszystkim o swoim dobrym wzroku. Wtedy
Andy odezwał się po raz pierwszy od wypadku.

- Ja też coś widziałem.

Ton, jakim wypowiedział te słowa, sprawił, że wszys-

cy spojrzeli na niego wyczekująco. Chłopiec przebiegł
oczami po ich twarzach, jakby nie był pewien, jak
zareagują na to, co miał im do powiedzenia. Mimo to
zaryzykował.

- Flora trzymała się na powierzchni, dopóki nie

dopłynął do niej Dallas. Wepchnął ją pod wodę i
uderzył kamieniem w głowę.

Amy wbiła w niego wzrok, nie mogła wydobyć z

siebie głosu. Tak samo zareagowali pozostali. Erie
pierwszy wyraził ich myśli,

- Zwariowałeś?! To ma być żart?!
Andy nie obraził się. Nawet nie mrugnął.

-

Zabił ją. Dallas zabił Florę. Nie zapominajcie, że

ja też wskoczyłem do wody. Widziałem, co się stało.

-

Pleciesz głupoty! - krzyknęła Tasha. - Flora była

jego dziewczyną! Po co miałby ją zabić?

82

background image

- Nie wiem! Może o coś się pokłócili. Może przestał

ją kochać.

Brooke najwyraźniej odebrało mowę. Patrzyła na

Andy'ego w najwyższym zdumieniu. Amy zdawała
sobie sprawę z jej kłopotliwej sytuacji. Brooke nie
chciała sprzeciwić się chłopakowi, w którym się za-
bujała, ale jednocześnie bała się, że postradał zmysły.

Tasha nie posiadała się z oburzenia.

-

Nawet gdyby już nie kochał Flory, nie zabiłby

jej! On nie jest taki!

-

Skąd wiesz? - spytał zimno Andy. - Znamy go od

przedwczoraj. Nie wiemy, jakim jest człowiekiem.

-

Jesteś chory - oświadczył twardo Erie. - Dallas

nie jest mordercą.

-

Mówię wam tylko to, co widziałem - odparł

spokojnie Andy.

Erie był wściekły. Zaciskając pięści, zrobił krok w

jego stronę. Amy zaniepokoiła się, widząc minę
swego chłopaka, i stanęła między nimi,

- Andy tylko ma wrażenie, że coś widział - uspo

koiła Erica. - Wiesz, jak to jest pod wodą. Wszystko
jest zniekształcone. W dodatku woda była wtedy mętna
i spieniona. - Następnie, przybierając łagodny ton,
zwróciła się do Andy'ego. - Nie mogłeś niczego zo
baczyć. To po prostu fizycznie niemożliwe.

Andy wpatrywał się w nią w skupieniu, a w jego

niebieskich oczach było coś, czego nie potrafiła od-
czytać. Czy zraniła go swoimi słowami? Czy uznał, że
zarzuciła mu kłamstwo?

- Andy, wyobraziłeś to sobie, i tyle -mówiła dalej. -

To nic nadzwyczajnego. Moja wyobraźnia bez przerwy
płata mi figle.

Nie zamierzał ustąpić.

83

background image

- Wiem, co widziałem.

Tasha straciła panowanie nad sobą.

-

Przestań, przestań! Nie mów tego! Jak możesz

nawet o tym myśleć? 1 ani mi się waż obwiniać
Dallasa. Zdajesz sobie sprawę, jak wielki musi być
jego ból, jak bardzo on musi cierpieć?

-

Nic mi nie jest, Tasha. - Dallas wyłonił się nie-

spodziewanie z cienia. - Uspokój się. - Podszedł do
niej i ją_ objął.

-

Nie wiesz, co on mówił - załkała Tasha.

-

To nie ma znaczenia. - Głos opiekuna brzmiał

kojąco. - Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci i zdenerwo-
wani, a ludzie w takim stanie mówią rzeczy, których
wcale nie mają na myśli.

Spojrzał na Andy'ego, który nie odwrócił wzroku.

- Co teraz będzie? - spytała Brooke, rozładowując

napięcie.

-

Dalej robimy swoje - odparł krótko Dallas.

Erie nie ukrywał zdumienia.
-

To znaczy, że obóz nie zostanie przerwany?

- Nie, to byłoby wbrew zasadom Dzikiej Przygody.

Na obozach takich jak ten uczymy się radzić sobie
z nieprzewidzianymi trudnościami i przeszkodami. Nie
poddajemy się, cokolwiek by się stało.

Tasha, już spokojna, patrzyła na Dallasa z nieskry-

wanym podziwem.

- Ale... ale jak możesz się z tym pogodzić? - spy

tała. - Na pewno okropnie się czujesz!

Dallas skinął głową i przybrał na twarz smutny

uśmiech.

- Dlatego właśnie chcę, żebyśmy tu zostali. Muszę

się czymś zająć.

Coś przyszło Amy do głowy.

84

background image

-

Gdzie Willard?

-

Postanowił nas opuścić - oznajmił opiekun. - Był

w głębokim szoku. Wiecie, on nie jest zbyt silny ani
fizycznie, ani psychicznie. Poprosił mnie, żebym po-
zwolił mu wrócić do domu, a ja się zgodziłem.

Amy była nieco zaskoczona. Willard nie był zbyt

entuzjastycznie nastawiony do Dzikiej Przygody, ale
nie wydawał się bardziej poruszony śmiercią Flory niż
pozostali. Z drugiej strony, rzeczywiście sprawiał wra-
ż

enie słabeusza...

- Wszyscy jedli już obiad? - spytał Dallas.

- Nie - odparła Tasha. - Nie byliśmy głodni.
Pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Ważne jest, żebyśmy zachowali siły. Niewiele

zdziałamy o pustym żołądku. Może pomożecie mi
przygotować posiłek?

Tasha była gotowa zrobić wszystko, byle go za-

dowolić. Po kilku minutach na kocu leżały już salami,
suszone owoce i orzechy. Wszyscy ustawili się wokół.
Nawet Andy,

'— Dokąd ją zabrałeś? - spytała Brooke.

-

Do sklepu, przy którym zostawiliśmy wóz - po-

wiedział Dallas. - Zadzwoniłem na pogotowie i do
głównej siedziby Dzikiej Przygody. Przyjechała ka-
retka.

-

A policja? - spytał Andy.

-

Policja? - Opiekun zachowywał się tak, jakby nie

wiedział, co to słowo znaczy.

Tasha zacisnęła usta.

- A po co tu policja? To był wypadek. Flora się

utopiła.

Amy spojrzała na Andy'ego z niepokojem. Miała

nadzieję, że nie powtórzy swoich oskarżeń. Dallas tak

85

background image

bardzo starał się opanować sytuację i uspokoić wszyst-
kich. A Amy była przekonana, że kolejny wybuch
histerii jej przyjaciółki mu w tym nie pomoże.

- A ten siniak? - spytał Andy.

Dallas znów zdawał się go nie rozumieć.

-

Jaki siniak?

-

Ten na głowie Flory.

Amy przeszyła go oczami. Pozostali spojrzeli na

niego, jakby postradał zmysły.

- Nie było żadnego siniaka - stwierdził opiekun. -

Czy ktoś z was widział jakiegoś siniaka?

Tasha i Erie przecząco pokręcili głowami.

- Niczego takiego nie zauważyłam -rzekła Brooke

i przysunęła się do Andy'ego. - Może pójdziesz sobie
odpocząć? - spytała go. - Od razu wszystko stanie się
jaśniejsze.

Chłopiec potrząsnął głową i zerwał się na nogi.

-

Idę na spacer - oświadczył.

-

Pójdę z tobą - zaofiarowała się Brooke, podry-

wając się z ziemi. - Może rozmowa ci pomoże.

Andy był rozkojarzony, ale zdobył się na prze-

praszający uśmiech.

-

Nie, dzięki, wolę zostać sam. - Odwrócił się i

poszedł.

-

Biedak - rzuciła Brooke. - Jest tak zdezorien-

towany i zdenerwowany. Wolałabym, żeby nie był sam.

-

Wszyscy jesteśmy zdenerwowani - zauważył

Dallas.

-

Tak, ale on się dziwnie zachowuje. Mam nadzieję,

ż

e nie zrobi nic nierozsądnego.

-

Może powinienem z nim pójść - powiedział Erie

z ociąganiem, jakby miał nadzieję, że ktoś wybije mu to
z głowy.

86

background image

- Nie - rzuciła Amy. - Ja pójdę. - I zanim ktokol

wiek zdążył zaprotestować, wstała i szybkim krokiem
ruszyła w tę samą stronę co Andy.

Była zaskoczona, że nie widzi go w oddali. Naj-

wyraźniej szedł bardzo szybko, a może zaczął biec.
Nie, wtedy słyszałaby tupot nóg. Przyspieszyła kroku
i, świadoma, że w tej chwili nikt jej nie widzi, zaczęła
iść w tempie, które pozwoliłoby jej wygrać maraton.

Wreszcie zmniejszyła dzielącą ich odległość na tyle,

ż

e usłyszała kroki Andy'ego. Ruszyła za ich dźwiękiem.

Chłopak siedział na niskim głazie przy strumieniu, w
którym uczestnicy obozu myli się każdego ranka.
Odwrócił się i powiódł wzrokiem za Amy. Jego twarz
była nieprzenikniona, ale w oczach nie miał złości.

Usiadła przy nim na kamieniu. Nie odezwał się.

Czeka, aż mu powiem, po co tu przyszłam, pomyślała
Amy. Miała powód, by chcieć z nim porozmawiać -ale
trochę bała się go wyjawić.

- Widziałam.,. - zaczęła, po czym się poprawiła: -

Wydaje mi się, że widziałam siniaka na czole Flory.

Chłopiec uniósł brwi, ale wciąż milczał.

- Może to mi się przywidziało - powiedziała szybko,

choć w tej chwili wiedziała już, że to nie było złudze
nie. -Był ledwie widoczny. - Koncentrując się, mogła
przywołać przed oczy obraz niewyraźnej fioletowej
plamy na skórze Flory. Nic dziwnego, że inni jej nie
zauważyli - sama też wtedy nie zwróciła na nią uwagi.
Dopiero teraz, przywoławszy obraz twarzy zmarłej
opiekunki, widziała niemal niedostrzegalną skazę, która
nie zdążyła zmienić się w prawdziwego siniaka.

Spodziewała się, że Andy będzie zadowolony z tego,

ż

e ktoś potwierdził jego słowa. Jednak twarz chłopca

nie wyrażała wdzięczności. W jego spojrzeniu było

87

background image

coś dziwnego - mieszanka podejrzliwości, powątpie
wania i czegoś jeszcze. Strachu? Nie, najwyraźniej
zawiodło ją wyczucie.

. .

- Oczywiście, Flora mogła walnąć głową w kamień

na dnie rzeki - powiedziała. - To nie znaczy, że Dallas
celowo ją uderzył. Andy, to naprawdę nie jest możliwe,
ż

ebyś zobaczył, jak on robi coś takiego. Kiedy wsko

czyłeś do rzeki, byłeś od nich daleko. Poza tym woda
była mętna.

. - Widziałem to - upierał się chłopiec.

Co mogła powiedzieć? Nie miała wątpliwości, że

nie będzie w stanie go przekonać. Nie potrafiła jednak
ot tak odejść i zostawić go samego. Nie wiedziała
dlaczego. Miała wrażenie, że coś ją tu trzyma, wbrew
jej woli.

Nie - nie wbrew jej woli. Chciała z nim zostać.

Wiedziała, że kieruje nią coś więcej niż tylko więź,
jaka powstała między nimi. Nie potrafiła tego nazwać.
I nie miało to za grosz sensu. Dlatego dalej siedziała
przy nim, a wokół panowała cisza. Martwa cisza. Wiatr
ustał, więc nie słychać było nawet szelestu liści.
Powietrze było nieruchome i gorące. Słońce wisiało
nad ich głowami. Po policzku Amy spłynęła strużka
potu. Nawet ptaki ukryły się chyba gdzieś przed
upałem; ich trele ucichły. Cisza była tak głęboka, że
Amy słyszała bicie swojego serca. A może to było jego
serce?

Spojrzała na strumyk. Zdawał się zapraszać ją do

kąpieli, obiecywać chłód i relaks. Pod szortami i koszulą
Amy miała na sobie kostium kąpielowy. Mogłaby
wejść do wody...

Wyglądało na to, że Andy czyta jej w myślach.

- Idę popływać - oznajmił. Zeskoczył z głazu i,

88

background image

odwrócony plecami do dziewc2yny, zdjął koszulę.
Następnie podbiegł do strumyka i wskoczył do wody.

Amy nie poszła w jego ślady. Nie mogła się ruszyć. Nie

było jej już gorąco. Chłód, który zrodził się gdzieś w głębi
jej duszy, powoli przenikał całe jej ciało. Czy to możliwe?
Czy naprawdę zobaczyła to, co do tej chwili miała przed
oczami? A może to wyobraźnia płatała jej figle?

Andy wstał. Amy uświadomiła sobie, że tego, co

zobaczyła, nie da się złożyć na karb bujnej wyobraźni. Na
plecach chłopca, na prawej łopatce, widniał znak
półksiężyca.

background image

o niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe. Raz po razie
powtarzała to słowo w myślach. Wzrok jej jednak nie
mylił.

Amy zsunęła koszulę, odsłaniając górę dwuczęś-

ciowego kostiumu kąpielowego i coś jeszcze. Zsunęła
się z głazu i ruszyła w stronę strumienia. Nogi niosły ją
do przodu, wydawało się, bez żadnego wysiłku, ale
dziewczyna miała wrażenie, że porusza się w zwol-
nionym albo przyspieszonym tempie - sama nie była
pewna.

Weszła do wody po biodra. Andy przestał się pluskać

i wyprostował się w oczekiwaniu na nią. Stanęła przed
nim, nie odzywając się ani słowem. Odwróciła się, by
pokazać mu znak na jej plecach.

Spodziewała się, że usłyszy okrzyk zdumienia albo

90

Rozdział ósmy

background image

przerażenia. Andy jednak milczał. Dziewczyna zwróciła
się do niego twarzą..

-

Andy?

-

Wiem - powiedział krótko. - Widziałem to, kiedy

pływaliśmy pontonami. Nie ukrywasz tego, prawda?

-

Nie - odparła Amy. - Inni myślą, że to znamię

albo tatuaż.

-

No właśnie. Ze mną jest tak samo. - Po chwili

dodał: - Ale to nie jest znamię. Ani tatuaż.

-

Wiem.

Bez słowa wyszli ze strumienia i skierowali kroki w

stronę kamienia, na którym siedzieli wcześniej. Amy
miała tak wiele pytań, tak wiele chciała powiedzieć,
lecz głos uwiązł jej w gardle. Nie mogła dojść do ładu
z pytaniami i myślami, które kłębiły się w jej głowie, i
nie wiedziała, od czego zacząć.

Nie musiała. To Andy przerwał milczenie.

- Wiesz, byłem ciekaw, kiedy zobaczyłem cię po

raz pierwszy... To, jak chodziłaś, twój wzrok i słuch...

Amy zbladła.

-

O rany. Staram się nie ściągać na siebie uwagi.

Czy to wszystko aż tak rzuca się w oczy?

-

Tylko innym klonom.

Wreszcie padło to słowo. Teraz nie było już odwrotu.

-

Czyli... jesteś taki jak ja.

-

Tak. - Uśmiechnął się do niej kwaśno. - Nie,

prawdę mówiąc, to ty jesteś taka jak ja. Jestem od
ciebie prawie cztery lata starszy. Ja byłem pierwszy.

-

Myślałam, że projekt Półksiężyc obejmował tylko

klonowanie dziewczyn.

-

Jak widać, myliłaś się. Pewnie miał kilka etapów.

Amy zasępiła się.
-

Ale moja mama... nic mi o tym nie mówiła.

91

background image

-

Twoja mama?

-

Uczestniczyła w projekcie. Mówiła, że była to

pierwsza próba klonowania ludzi.

-

Może tak jej powiedziano - zauważył Andy. -Nie

wydaje mi się, żeby ci naukowcy wiedzieli, o co w tym
wszystkim naprawdę chodziło. - Spojrzał na niąz
zaciekawieniem. - Czyli twoja mama brała udział w
projekcie? To znaczy, że pewnie wiesz o nim więcej niż
ja.

-

A co ty wiesz? - spytała. - I jak się tego do-

wiedziałeś?

Nie od razu jej odpowiedział. Wyglądało na to, że

jeszcze nigdy z nikim o tym nie rozmawiał, więc nie
było mu łatwo. Amy milczała, czekając cierpliwie.

-

Chyba zawsze wiedziałem, że jestem inny - rzekł

wreszcie. - To znaczy, że jest we mnie coś innego.
Nawet kiedy byłem mały, potrafiłem robić rzeczy,
których inne dzieci nie umiały. Z tobą było tak samo?

-

Nie całkiem. Nigdy nie chorowałam, ale tylko to

odróżniało mnie od innych. Silna stałam się dopiero... -
Zawahała się. Nie wiedzieć czemu, wstydziła się użyć
przy chłopaku słowa „dojrzewanie". - No, dopiero
niedawno - dokończyła wymijająco.

-

Moja mama umarła, kiedy byłem mały -ciągnął. -

Wiedziałem, że byłem adoptowany, ojciec wyjawił mi
to dość wcześnie. Ale kilka lat temu dostałem od niego
list napisany przez matkę przed śmiercią. Powiedziała
ojcu, żeby wręczył mi go w dzień moich dwunastych
urodzin.

-

I co w nim napisała?

-

Nie domyślasz się? Amy

potrząsnęła głową.
-

Napisała, że jestem owocem eksperymentu z klo-

92

background image

nowaniem. śe mój genotyp został sklonowany z wy-
sokiej jakości materiału genetycznego. Znała kierow-
nika projektu, jakiegoś doktora...

-

Jaleskiego?

-

Tak, tak się nazywał. W każdym razie on wiedział,

ż

e moi rodzice chcą adoptować dziecko, więc oddał im

mnie. Matka przekazała mi tę wiadomość na wypadek,
gdyby przyszło mi do głowy szukać biologicznych
rodziców. Widać nie chciała, żebym tracił czas.

-

Bo nie masz biologicznych rodziców.

- Zgadza się.
Amy przemyślała to.

-

Pewnie wtedy doktor Jaleski nie znał prawdziwych

celów projektu.

-

Nie rozumiem.

Amy uświadomiła sobie, że Andy niewiele wie, i

postanowiła mu wszystko opowiedzieć. Najpierw
wyjaśniła, że naukowcy biorący udział w projekcie
Półksiężyc byli przekonani, że ich najważniejszym
zadaniem jest eliminacja wad genetycznych. Potem
dowiedzieli się, że właściwym celem ich prac było
stworzenie rasy nadludzi, wobec których ludzie kieru-
jący badaniem - organizacja - mieli bardzo niepokojące
zamiary.

- Naukowcy rozesłali wszystkie Amy po całym

ś

wiecie i zniszczyli laboratorium, by organizacja uznała,

ż

e dzieci nie żyją. - Miała zamiar powiedzieć chłopcu,

ż

e są jednak ludzie, którzy wiedzą, iż klony przetrwały,

i w związku z tym i jemu, i jej może grozić niebez
pieczeństwo, ale postanowiła zaczekać, aż Andy oswoi
się z tym, co usłyszał do tej pory.

A były to dla niego zupełnie nowe wiadomości.

- To znaczy... że jest więcej takich chłopaków jak ja?

93

background image

-

Tak myślę. Jeśli twój eksperyment był taki jak

mój.

-

To pewne - stwierdził Andy. - Nosimy ten sam

znak. - Po chwili wypuścił powietrze z ust. - O kurczę.

Amy pokiwała głową. Pamiętała, jak zareagowała,

kiedy poznała prawdę o sobie. Ale dla Andy'ego nie
mogło to być tak wielkim wstrząsem, jak dla niej. W
końcu wiedział już od dłuższego czasu, że jest klonem.

- Ten doktor, który wszystkim kierował... -odezwał

się powoli.

-

Doktor Jaleski? Chłopiec

skinął głową.
-

Chciałbym go poznać.

-

Nie możesz, On nie żyje. - Amy druchowo pod-

niosła rękę do szyi, na której zwykle nosiła wisiorek
podarowany jej przez doktora Jaleskiego, po czym
przypomniała sobie, że go zdjęła.

-

Spotkałaś inne Amy? - spytał Andy.

-

Tak.

-

Gdzie? Jak? Co wtedy czułaś?

Nie mogła mieć mu za złe, że ma do niej milion

pytań, ale nie chciało jej się opowiadać o swoich
kontaktach z innymi Amy. Nie były to dla niej miłe
wspomnienia. Musiała jednak coś powiedzieć.

- To było... dziwne. Wyglądałyśmy tak samo, lecz...

nie byłyśmy takie same. Mimo to czułam, że coś nas
łączy. Tak jakbyśmy były siostrami.

Andy wydawał się usatysfakcjonowany jej wyjaś-

nieniami.

- Czułem to samo - powiedział. - Do ciebie.

W chwili, kiedy cię poznałem, poczułem, że coś nas
łączy. Ty też?

94

background image

Amy przypomniała sobie podróż furgonetką, roz-

mowę na ścieżce. Od razu go polubiła,.. Tak, było
między nimi coś, czego w tej chwili nie potrafiła
nazwać.

-

Ale nie czuję się tak, jakbym była twoją siostrą -

powiedziała.

-

Nie - odparł. - To nie tego rodzaju więź.

Po plecach dziewczyny przeszedł dreszcz... a wła-

ś

ciwie było to mrowienie, dziwnie przyjemne uczucie,

którego doznała do tej pory tylko raz w życiu. I choć
była świadoma, że przewidywanie przyszłości nie jest
jedną z jej zdolności, wiedziała, co stanie się za
chwilę.

Nachylili się ku sobie... i pocałowali.

Nie był to długi pocałunek, ale wystarczył, by Amy

ogarnęło głębokie poczucie winy. Co ona robiła? Tak
nie wolno. Gorączkowo próbowała przywołać na pa-
mięć pocałunki Erica, ale nie potrafiła przypomnieć
sobie nawet jego twarzy. Zbliżyła się do Andy'ego i
znów się pocałowali. Potem się odchyliła.

Kręciło jej się w głowie. Co się z nią działo? Może

zbyt wiele przeżyła jak na jeden dzień? A może
uczucia klonów są bardziej wyraziste, silniejsze od
doznań zwykłych ludzi? Skoro lepiej słyszała, lepiej
widziała, może też intensywniej wszystko odczuwała.

Andy wbił wzrok w jej twarz.

- Przepraszam. Chyba nie powinienem był tego

zrobić.

Nie mogła przytaknąć. W końcu wina nie leżała

tylko po jego stronie.

-

Jesteś zdenerwowana - powiedział.

-

Myślę o Ericu.

-

Twoim chłopaku?

95

background image

Amy skinęła głową, po czym ukryła twarz w dło-

niach.

- Nie powinnam była tego zrobić.

Andy delikatnie oderwał jej ręce od twarzy.

-

Nie mogłaś się powstrzymać - rzekł.

Zmusiła się do słabego uśmiechu.
-

Dlaczego? Bo tobie żadna się nie oprze?

-

Nie. Dlatego, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Jego słowa

zabrzmiały jak cytat z przesłodzonej piosenki.

- Nie, mówię poważnie - powiedział. - Zastanów

się, Amy. Sama mówiłaś, że celem eksperymentu było
stworzenie rasy nadludzi. Dwanaście Amy i dwunastu
Andych... to jeszcze nie rasa.

Jeśli wcześniej kręciło jej się w głowie, to teraz

miała wrażenie, że cały jej umysł wiruje w szaleńczym
tańcu. Oczywiście. Dlaczego na to nie wpadła?

-

Czyli, czyli to... to, co... - Wskazała ręką na siebie

i chłopca - o to w tym wszystkim chodzi? Jesteśmy...
jesteśmy zaprogramowani, żeby... żeby... -Nie mogła
znaleźć odpowiedniego słowa.

-

ś

eby się rozmnażać - dokończył.

Amy skrzywiła się. To zabrzmiało tak okropnie -

jakby byli zwierzętami, misiami panda zamkniętymi w
zoo tylko po to, by wydać na świat potomstwo.

- Może jest w naszych genach coś, co przyciąga

nas do siebie - powiedziała.

Odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów.

- Cokolwiek się dzieje... mnie wydaje się to natural

ne. A tobie?

Amy utkwiła w nim przenikliwe spojrzenie.

-

Skąd mamy w ogóle wiedzieć, co jest naturalne?

-

Na przykład to - powiedział łagodnym tonem.

96

background image

Przysunął się do niej i pocałował ją znowu. Po chwili
jednak się odchylił.

Amy otworzyła oczy. Chłopiec patrzył na coś nad

jej ramieniem. Odwróciła się.

Z krzaków wyłoniła się Brooke, a za nią stał Erie.

Amy nie potrzebowała swoich nadzwyczajnych zdol-
ności, by wiedzieć, co zobaczyli. Mieli to wypisane na
twarzach.

Z oczu Brooke wyzierała czysta złość. Twarz Erica

wyrażała coś innego. Gniew, owszem, ale i szok, ból,
zdumienie. Nie dał Amy dość czasu, by zdołała roz-
poznać wszystkie ogarniające go uczucia.

-

Chodź! - rzucił' szorstko do Brooke. - Wygląda

na to, że nic tu po nas. –Pociągnął ją za rękę.
Odwrócili się i zniknęli w zaroślach.

-

Och, nie - jęknęła Amy. - O nie, o nie, o nie. -

Zeszła z głazu. - Muszę go dogonić.

-

Czekaj -powiedział Andy, stając u jej boku. -Co

mu powiesz?

-

Nie wiem! - Od wstydu i żalu kotłowało jej się w

ż

ołądku. - Muszę mu wszystko wyjaśnić. Jeśli zobaczy

twój znak...

-

Mój znak?

-

Erie wie, kim jestem. Jeśli się dowie, że ty też

jesteś klonem, może mnie zrozumie.

Andy spojrzał jej w oczy.

- Ale, Amy... 'to byłoby nie w porządku. Nie chcę,

by ktokolwiek poznał prawdę o mnie.

Miał rację. To byłoby nie fair. Ale cóż innego mogła

powiedzieć Ericowi? Jak sprawić, by ją zrozumiat? By
jej wybaczył? Musiała się zastanowić...

Próbowała się skupić, lecz nie pozwoliła na to

pewna myśl, która nagle zatliła się wjej głowie. Amy

97

background image

chciała ją odpędzić, bezskutecznie. Z jej piersi nagle
wyrwał się okrzyk.

Andy spojrzał na nią z niepokojem.

-

Co?

-

Ty naprawdę widziałeś, że Dallas uderzył Florę!

-

To właśnie mówiłem.

-

Tyle że ci nie wierzyłam! Nie obraź się, Andy, ale

byłam pewna, że normalny człowiek nie mógłby
zobaczyć tego, o czym opowiadałeś. Za to ja pod wodą
widzę doskonale. Co znaczy, że...

Andy dokończył za nią.

-

ś

e ja też.

-

Ale dlaczego? Dlaczego on miałby ją zabić? To

nie ma najmniejszego sensu.

-

Może mu przeszkadzała - powiedział Andy.

-

W czym? Wzruszył

ramionami.
-

Nie wiem. Może on coś knuje?

- Ale co? - Z piersi Amy znów wyrwał się okrzyk. -

Och, Andy! Myślisz, że... ma to związek z nami? O mój
Boże! On może być członkiem organizacji!

Andy spojrzał na nią wzrokiem bez wyrazu.

- Hę?

Amy przypomniała sobie, że jeszcze nie powiedziała

mu wszystkiego.

- Jednym z ludzi, którzy nas poszukują! Widzisz,

oni jeszcze nie dali za wygraną. - Pospiesznie opo
wiedziała mu o swoich przejściach z tajemniczą or
ganizacją.

Przyjął te informacje ze spokojem. Nie okazał lęku

nawet wtedy, gdy Amy dała mu do zrozumienia, że
jemu też w każdej chwili może grozić niebez-
pieczeństwo.

98

background image

-

Może to wszystko jest mistyfikacją-powiedział. -

Może Dallas pracuje dla nich. Jest opiekunem od
niedawna, pamiętasz? Mógł zacząć pracować w Dzikiej
Przygodzie, żeby zbliżyć się do nas, do ciebie i mnie.
Flora stała mu na przeszkodzie.

-

Tak jak pozostali! - krzyknęła Amy. - Musimy

ich ostrzec, Andy! Chodź!

Złapał ją za rękę.

- Czekaj - powiedział. - Lepiej, żeby się nie do

wiedział o naszych podejrzeniach. Ja pójdę pierwszy
i postaram się porozmawiać z Erikiem na osobności.
Pokażę^mu znak i powiem, kim jestem. Wtedy będzie
musiał mi uwierzyć.

Amy spojrzała na niego z wdzięcznością. Wiedziała

z własnego doświadczenia, jak wielki strach budzi
myśl o wyjawieniu komuś tej tajemnicy.

- Dobrze, zaczekam dziesięć minut.

Andy wszedł w zarośla. Zanim Amy skierowała

kroki w stronę obozu, minęło chyba najdłuższe dziesięć
minut w jej życiu.

Kiedy wróciła, nigdzie nie było widać Andy'ego.

Pozostali - Brooke, Erie i Tasha - siedzieli wokół
Dallasa i studiowali jakąś mapę.

- Podejdziemy do góry od tej strony - mówił opie

kun. - Wspinaczka jest łatwa. Ale zejdziemy tym
stokiem, który jest dość stromy, i wtedy będziemy
musieli posłużyć'się linami.

Amy próbowała zwrócić na siebie ich uwagę. Wi-

dząc, że Tasha podnosi głowę, kiwnęła na nią ręką.
Jednak reakcja przyjaciółki wypełniła jej serce smut-
kiem. Tasha tylko spojrzała na nią ze złością, po czym
odwróciła wzrok. Erie i Brooke najwyraźniej powie-
dzieli jej o tym, co widzieli. Choć Tasha bezustannie

99

background image

kłóciła się z bratem, łączyły ją z nim więzy krwi i była
wobec niego lojalna. Niewątpliwie zawiodła się na
przyjaciółce.

Potem wszyscy zauważyli Amy.

- Cześć - powiedziała, starając się zachowywać

naturalnie. - Co robicie?

Dallas uśmiechnął się ciepło.

-

Postanowiliśmy dziś po południu poćwiczyć zjazd

na linie. Amy, włóż buty do wspinaczki.

-

Dobrze. - Była ciekawa, gdzie jest Andy, ale nie

chciała wypowiadać jego imienia przy Ericu i pozo-
stałych. Skierowała kroki do swojego namiotu. Od-
chyliwszy połę, weszła do pogrążonego w półmroku
wnętrza.

To stało się niesamowicie szybko, bez najmniej-

szego ostrzeżenia. Nawet znakomity refleks nie uchro-
nił jej przed przenikliwym bólem. Z ust Amy wyrwał
się cichy okrzyk. Coś zacisnęło się na jej stopie.
Wytężając siły, uwolniła się z zimnych metalowych
szczęk. Oszołomiona, upadła na ziemię i zaczęła trzeć
obolałą stopę.

Poła namiotu odchyliła się i do środka zajrzał Andy.

- Słyszałem twój krzyk! - powiedział. - Co się

stało?

Amy, wciąż roztrzęsiona, pokazała mu brzydkie

metalowe urządzenie.

-

Co to jest? Chłopiec obejrzał je.

-

Sidła czy coś takiego. Dobrze się czujesz?

Skinęła głową, już spokojniejsza.

-

Gdybym nie była tak silna i nie miała tak dobrego

refleksu, to diabelstwo zmiażdżyłoby mi stopę.

-

Nie dałabyś nawet rady ściągnąć tego z nogi --

100

background image

mruknął Andy. - Skąd coś takiego wzięło się w twoim
namiocie?

- Przedtem tego tu nie było. Ktoś musiał to pod

łożyć. - Spojrzała na urządzenie i zadrżała.

Chłopiec powoli pokiwał głową.

- I raczej nie chodziło o schwytanie jakiegoś zwie

rzęcia.

background image

Amy znów uświadomiła sobie, jak unikalna więź
łączy ją z Andym. Obydwoje wypowiedzieli bez-
głośnie słowo „Dallas".

Jak na zawołanie, w tej samej chwili dobiegł ich głos

opiekuna.

-

Amy! Andy! No, chodźcie już!

-

Zachowuj się jakby nigdy nic - szepnął chłopiec i

wyszedł z namiotu.

Amy ruszyła w ślad za nim.

- Rozmawiałeś z Erik i em? - spytała półszeptem.
Andy nie zatrzymał się, jakby jej nie usłyszał. Kiedy

dołączyli do pozostałych, stało się oczywiste, że nie
miało znaczenia, czy Erie znał już prawdę, czy nie.
Nawet nie spojrzał na Amy.

Tasha zerknęła na nią zmrużonymi oczami, zacis-

102

Rozdział dziewiąty

background image

kając wargi w wąską kreskę. Brooke obrzuciła Amy
pełnym nienawiści spojrzeniem. Co jej nie zdziwiło.
Ta dziewczyna „zarezerwowała" Andy'ego dla siebie
już pierwszego dnia i z pewnością uważała, że Amy
odbiła jej niedoszłego chłopaka. Cóż, w tej chwili nie
to było najważniejsze.

- Liny, karabinki i reszta sprzętu sąjuż w waszych

plecakach - powiedział Dallas. - Ścieżka, którą bę-
dziemy szli, jest dość szeroka, ale kręta i w kilku
miejscach się rozgałęzia. Można się zgubić, więc chcę,
ż

ebyście trzymali się razem. Niech nikt nie wyrywa się

za bardzo do przodu, dobrze? - Spojrzał znacząco na
Andy'ego, a potem na Amy. - Gdyby ktoś nie mógł
nadążyć, niech krzyknie, to zwolnimy. Chcę mieć
wszystkich na oku.

Wydał te polecenia poważnym, ale ciepłym tonem,

tak jak uczyniłby to każdy przewodnik. Amy jednak
słyszała w głosie opiekuna coś jeszcze, coś co nadawało
słowom inne - złowrogie - znaczenie. Dallas nie chciał
ich tylko chronić - pragnął mieć pewność, że nikt mu
nie ucieknie.

Amy była zdecydowana w taki czy inny sposób

odciągnąć Tashę i Erica od reszty grupy. Miała im tak
wiele do wyjaśnienia, tyle do powiedzenia. Nie mogła
jednak zrobić tego w tej chwili. Erie i Dallas szli obok
siebie, a Andy znajdował się półtora metra za nimi.
Dobra pozycja, pomyślała Amy. Andy usłyszy wszyst-
ko, co powie opiekun.

Tasha szła z Brooke, a Amy zamykała szereg. Nie

miała nic przeciwko samotności. Musiała przemyśleć
tyle spraw. Nie zdążyła jeszcze w pełni dojść do siebie
po wypadku Flory, gdy dowiedziała się, że dziewczęta
imieniem Amy nie były jedynym wytworem projektu

103

background image

Półksiężyc. Stanąć twarzą w twarz z takim chłopakiem
jak Andy... a potem przeżyć to, co spotkało ją w na
miocie...

Ale przede wszystkim myślała o Andym. To dziwne, że nigdy

nie zastanawiała się nad tym, czy istnieją inne grupy klonów.
Czyjej

matka

naprawdę

nie

wiedziała

o

wcześniejszych eksperymentach? W końcu nie wy-
kazywała zbyt wielkiej ochoty do wyjawienia prawdy
o samej Amy.

A doktor Jaieski? Dlaczego nie powiedział o istnieniu

sklonowanych chłopców?. Wróciła pamięcią do ich
pierwszego spotkania. Było to wkrótce po tym, jak
poznała prawdę o sobie. Wiedziała o istnieniu doktora,
a przynajmniej znała jego nazwisko - to on podpisał się
pod jej fałszywym aktem urodzenia i wszystkimi
zaświadczeniami medycznymi, których potrzebowała,
by przyjęto ją do szkoły. Kiedy jednak Amy zaczęła
poznawać konsekwencje, korzyści i zagrożenia wyni-
kające z jej sytuacji, Nancy Candler uznała, że córka
powinna osobiście porozmawiać z doktorem Jaleskim.

Był z nią szczery, mówił, że chce, by poznała

wszystkie fakty, by dokładnie wiedziała, kim jest.
Opowiedział jej o pracach naukowców, o tym, jak
badali chromosomy i struktury komórkowe, by znaleźć
sposób, za pomocą którego można by zapobiec po-
wstawaniu w zapłodnionym jaju wad genetycznych.
Opisał, jak „hodowano" Amy w kontrolowanym śro-
dowisku, jak znakowano je półksiężycami dla iden-
tyfikacji, jak wnikliwie je obserwowano. Wyjaśnił, że
naukowcy poniewczasie poznali prawdziwe motywy
działania agencji rządowej, organizacji, która chciała
stworzyć rasę panów, mającą zdobyć władzę nad
ś

wiatem.

104

background image

Odtwarzając tę rozmowę w pamięci, przypomniała

sobie coś jeszcze. Zapytała doktora Jaleskiego wprost,
czy istnieją sklonowani chłopcy! Pamiętała do tej pory,
z jakim wstydem zadała to pytanie. „Jeśli chcieli
stworzyć nową rasę, to dlaczego klonowali tylko dziew-
częta? Trzeba mężczyzny i kobiety, żeby, ten... no..."

I pamiętała jego odpowiedź. Była wymijająca. Doktor

Jaleski powiedział tylko, że naukowcy sami zastana-
wiali się, czy równocześnie nie był prowadzony podob-
ny projekt obejmujący klonowanie męskich chromo-
somów.

Jednak według słów Andy'ego, doktor Jaleski brał

udział także w tym drugim eksperymencie. Musiał
więc wiedzieć o istnieniu klonów płci męskiej. I nie
powiedział jej o tym.

Dlaczego? Czyżby chciał ją przed czymś ochronić?

A może uznał, że jest za młoda, by powiedzieć jej o
tym, że gdzieś tam czeka na nią chłopak, któremu jest
przeznaczona?

Spojrzała na idącego z przodu Andy'ego. Była cie-

kawa, czy i jemu ciężko jest iść w tak wolnym tempie.
Koszula zasłaniała jego znak. Amy syciła się widokiem
jego szerokich ramion, złocistych pasemek w jasnych
włosach, jego pewnego kroku. Jakie organizacja miała
wobec nich zamiary? Chciała zaaranżować ich mał-
ż

eństwo? Może jednak nie z tym Andym, tylko z któ-

rymś z pozostałych...

Skarciła się w duchu. O czym ona w ogóle myślała?

Małżeństwo! Na litość boską, miała dopiero dwanaście
lat. Poza tym, ma już chłopaka. A przynajmniej miała,

I zamierzała uratować ten związek.

Tasha i Brooke zaczęły rozmawiać ze sobą i choć

zniżyły głosy, Amy usłyszała, że mówią o niej.

105

background image

-

Nie zamierzam dłużej z nią mieszkać - powie-

działa Brooke. - Mogę przenieść się do twojego na-
miotu?

-

Pewnie - odparła Tasha. - Nie chcę sama spać.

Ciągle nie mogę uwierzyć, że Flora nie żyje.

-

Rozumiem cię. To straszne. Szczęście w nie-

szczęściu, że obóz nie został przerwany.

-

Dallas jest niesamowity, prawda? - powiedziała

Tasha. - Nie wiem, jak on to znosi. Musi być taki
silny. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie.

- Jest rewelacyjny - zgodziła się z nią Brooke.
To zabawne, że obie uznawały zachowanie Dallasa

za godne podziwu. Zdaniem Amy, było raczej dziwne.
Z drugiej strony, jeśli ten człowiek zamordował swoją
dziewczynę, od razu wszystko zaczynało nabierać
sensu.

-

Jest taki przystojny - ciągnęła Brooke. - Szkoda,

ż

e za stary jak dla nas.

-

Tak. - Tasha westchnęła. - Szkoda.

-

Sprawy nie układają się po mojej myśli - burknęła

Brooke. - Myślałam sobie, że skoro Amy chodzi z Eri-
kiem, a Dallas z Florą, to ja sobie wezmę Andy'ego.

-

A co ze mną? - spytała Tasha z oburzeniem.

-

Dla ciebie zostałby Willard.

-

Wielkie dzięki.

-

Dziwna sprawa z tym Willardem, co? Zostawił

nas bez słowa pożegnania.

-

To pewnie często się zdarza na takich obozach -

powiedziała Tasha. - Zwłaszcza po całym dniu dźwi-
gania plecaka. To diabelstwo uwiera mnie w plecy.

Przez chwilę obie milczały.

- Zdawało mi się, że Amy jest twoją najlepszą

przyjaciółką - odezwała się wreszcie Brooke.

106

background image

-

Bo jest. Znamy się od zawsze. Mieszka po są-

siedzku.

-

Pewnie nie uważasz jej już za przyjaciółkę.

Amy ucieszyła się, że Tasha nic na to nie powie-

działa. Brooke jednak nie zamierzała dać za wygraną.

-

Dopiero co zerwała z twoim bratem!

-

To prawda - przyznała Tasha. - Jestem na nią zła,

ż

e zrobiła to za jego plecami. Widać po nim, że jest

wściekły. Ale...

-

Ale co?

-

Nadal jest moją najlepszą przyjaciółką. Nieraz już

się kłóciłyśmy. Pewnie i tym razem w końcu nam
przejdzie.

Amy zrobiło się lekko na sercu. Tasha musiała

zdawać sobie sprawę, że jej przyjaciółka wszystko
słyszy. W ten sposób dała jej do zrozumienia, że w
końcu się pogodzą. A to miało nie lada znaczenie -
ponieważ w tej chwili najważniejsze byk), by inni
dowiedzieli się, że Andy nie kłamał. Dallas naprawdę
zabił Florę. Tasha mogła przekazać tę wiadomość
Brooke i Ericowi oraz dać im do zrozumienia, że
muszą uciec opiekunowi i pokrzyżować jego szatańskie
plany.

Cóż, przynajmniej Dallas nie kłaniał, twierdząc, że

wspinaczka będzie łatwa. Stok był tak łagodny, że
Amy długo nie zdawała sobie sprawy, że idzie pod
górę. Czuła się tak, jakby szła po równym terenie.

Tasha jednak miała kłopoty. Słysząc przyspieszony

oddech przyjaciółki, Amy uprzytomniła sobie, że ciężki
plecak dajejej się we znaki. Po chwili Tasha zatrzymała
się.

- Nie mogę tego dłużej dźwigać - zwróciła się do

107

background image

Brooke. - Waży chyba z tonę! - W jej głosie brzmiał

strach.

Amy przyspieszyła kroku, by dogonić dziewczyny i

zaproponować, że weźmie plecak przyjaciółki na
swoje barki.

Ale Brooke już zawołała Dallasa, a on podszedł do

Tashy, by sprawdzić, co się stało. Nie skarcił jej;
pokiwał głową ze zrozumieniem i przywołał po-
zostałych gestem ręki.

-

Tasha jest najdrobniejsza z nas wszystkich i ma

trudności z dźwiganiem plecaka z dodatkowym
sprzętem - oświadczył. - Ale sprzęt ten jest nam
potrzebny. Kto zaproponuje rozwiązanie tego pro-
blemu?

-

Mój plecak nie jest zbyt ciężki –powiedział Erie. -

I zostało w nim jeszcze trochę miejsca. Mogę wziąć od
Tashy część rzeczy.

- Ja też - włączył się Andy.
Dallas rozpromienił się.

- Doskonale! Właśnie na taką reakcję liczyłem.

Jedną z zasad Dzikiej Przygody jest ta, że należy
pomagać członkom grupy, którzy są słabsi od pozo
stałych.

Tasha nie miała zbyt zadowolonej miny.

- Ale to nie fair, żeby jedni nieśłi więcej, a inni

mniej.

Opiekun objął ją ojcowskim gestem.

- Nie przejmuj się - rzekł ciepłym tonem. - To

nie twoja wina, że jesteś tu najniższa! Zresztą nad
rabiasz ten niedobór swoim żywym usposobieniem.

Ku rozżaleniu Amy, przyjaciółka dała się złapać na

ten żałosny komplement. Spojrzała na Dallasa cielęcymi
oczami. On tymczasem zdjął plecak z jej ramion,

108

background image

otworzył go i rozdzielił większą część jego zawartości
między Andy'ego, Erica i siebie.

- Ja też mogę wziąć parę rzeczy - zaofiarowała

się Amy.

Opiekun potrząsnął głową.

- Jesteś niewiele wyższa od Tashy. Myślę, że ja

i chłopcy poradzimy sobie. - Zawiesił na niej wzrok
dość długo, by dać jej do zrozumienia, że wie, iż
udźwignęłaby o wiele większy ciężar niż ten, który ma
na plecach.

Zwróciła wzrok na Andy'ego, a ten ledwo zauważal-

nie skinął głową na znak, że pomyślał o tym samym
co ona. Amy uświadomiła sobie, że Erie też to spo-
strzegł. Zmarszczył czoło i się odwrócił.

To zabolało, ale Amy nie mogła sobie zawracać tym

głowy. W tej chwili jej najważniejszym zadaniem było
przekonanie pozostałych, że Dallas stanowi dla nich
zagrożenie. Dopiero kiedy uwierzą, zrobi wszystko, co
w jej mocy, by pogodzić się ze swoim chłopakiem.

Ruszyli pod górę.

-

To żadna wspinaczka - mruknął Erie. - Nawet się

nie pocę.

-

Zjazd na linie to nie wspinaczka - powiedział

Dallas. - Nie chodzi o to, by wejść na szczyt. Rzecz w
tym, żeby z niego zejść.

Amy nie miała pojęcia, jak to możliwe, by zejście z

góry było trudniejsze od wejścia na nią. Do chwili
kiedy stanęła na szczycie. Przed nią rozwierało się
urwisko.

Cała grupa zamilkła na ten widok. Tasha pierwsza

przerwała ciszę.

- Mamy zejść tędy? - Jej głos drżał. - Przecież

pospadamy!

109

background image

Amy nie mogła mieć jej za złe tego, że jest przera-

ż

ona. Od szczytu góry do podnóża ciągnęła się pionowa

ś

ciana. Wysoka.

-

Na jakiej wysokości jesteśmy? - spytała.

-

Około sześćdziesięciu metrów - odparł Dallas. -W

sam raz dla początkujących. Jak ośla łączka dla
narciarzy.

-

Jeszcze nie widziałam takiej oślej łączki - skwi-

towała Brooke. -Jesteś pewien, że początkujący dadzą
sobie radę?

-

Brooke, jestem wykwalifikowanym opiekunem ~

oznajmił spokojnie Dallas. - A teraz skupcie się wokół
mnie. Pokażę wam, jak to się robi.

Zrzucił liny z urwiska i zademonstrował, jak za ich

pomocą, przy wykorzystaniu mechanicznych urządzeń,
kontrolować tempo schodzenia w dół stromego zbocza.
Obrazowo przedstawił im radość i poczucie triumfu,
jakie ich ogarnie, kiedy staną na ziemi.

- Jeśli dotrzemy tam w jednym kawałku - burknęła

Tasha.

Dallas uśmiechnął się.

- Nie pozwolę, by ci się cokolwiek stało, Tasha.
Ś

wietnie, pomyślała Amy. A co z resztą grupy? Na

ogół nie bała się wysiłku. Ale nawet najdoskonalszy
klon zrobiłby sobie krzywdę, spadając z wysokości
sześćdziesięciu metrów na twardy grunt. Była przeko-
nana, że to może być częścią planu Dallasa - ale na
czym on mógł polegać? Gdyby ten podejrzany typ
należał do organizacji, na pewno nie chciałby, by jej
czy Andy'emu spadł włos z głowy.

Jednak nie zawahał się przed zamordowaniem Flory,

gdy uznał, że może mu przeszkodzić w urzeczywist-

110

background image

nieniu jego planu. Kto wie, jakie miał zamiary wobec
Erica, Tashy i Brooke?

Kiedy więc spytał, kto chce zejść jako pierwszy, od

razu zgłosiła się na ochotnika.

Oczami wyobraźni widziała karcące spojrzenie mat-

ki. Tym razem jednak nie chodziło jej o to, by popisać
się swoimi umiejętnościami. Chciała sprawdzić, jak
wytrzymałe są liny, zanim przyjdzie kolej na kogoś
słabszego i obdarzonego gorszym refleksem.

Kiedy przygotowania do zjazdu dobiegły końca, liny

przyczepione do jej pasa wydawały się mocne i bez-
pieczne. Amy zaczęła centymetr po centymetrze wy-
suwać się za krawędź urwiska.

Było to dziwne uczucie. Widziała wiele wystających

kamieni, których mogła się przytrzymać, i zdawała
sobie sprawę, że nawet gdyby jej się to nie udało, liny
zabezpieczą ją przed upadkiem. Mimo to, schodząc w
dół po pionowej ścianie, co chwila przełykała ślinę.
Ogarniał ją lęk. W dodatku nie widziała tego, co dzieje
się na szczycie. A gdyby Dallas nagle wyciągnął nóż i
przeciął linę? Miała nadzieję, że Andy nie spuszcza z
niego oka.

Kiedy stanęła na ziemi, nie była pewna, czy to, co

czuje, jest radością z odniesionego sukcesu czy też
najzwyczajniejszą w świecie ulgą. Poodpinała karabinki
i puściła liny. Spojrzawszy w górę, zauważyła, że
następny będzie Erie. Wreszcie będzie mogła z nim
zamienić kilka słów na osobności -jeśli cały zejdzie na
dół...

Obserwując go uważnie, zastanawiała się, co zrobiła-

by, gdyby lina pękła. Próbowała go złapać? Ale spa-
dając, poobijałby się o skały i mógłby zginąć, zanim
runąłby na ziemię. A może wdrapałaby się szybko na

111

background image

górę, by go uratować? Może... Ale gdyby wyszedł z
tego cało, pewnie zabiłby ją za to, że zrobiła z niego
pośmiewisko w oczach innych.

Na szczęście nie musiała nic robić. Erie doskonale

sobie poradził i bezpiecznie zszedł na ziemię.

Podbiegła do niego, kiedy zaczął odpinać liny.

-

Erie, musisz mnie wysłuchać - zaczęła.

-

Nic nie muszę. Amy, widziałem, co widziałem.

Nic, co powiesz, tego nie zmieni.

Ś

cisnęła go za ramię, by nie odszedł.

- Erie, Andy nie jest zwykłym chłopakiem. Jest taki

jak ja.

Chłopiec zamrugał.

- To znaczy, że jest klonem?
Amy pokiwała głową.

-

Były dwa projekty o kryptonimie Półksiężyc.

Najpierw stworzeni zostali chłopcy, potem dziewczęta.
Zaprojektowano nas tak, żebyśmy byli razem i mogli...

-

Chyba domyślani się reszty. I to ma być twoje

wytłumaczenie'.'

1

Co, tak was zaprogramowano, żebyście

nie mogli się sobie oprzeć? Ze waszym przeznaczeniem
jest być razem czy coś takiego?

-

Tak, mniej więcej - przyznała Amy. - Słuchaj, to

nie znaczy, że Andy i ja musimy się pobrać, ale na
pewno coś zawsze będzie nas łączyć. To nie musi mieć
wpływu na nas, ciebie i mnie, Erie. Chcę, żebyśmy byli
razem i... - Jej głos się załamał. Jeszcze nigdy nie
patrzył na nią tak zimnymi oczami. - Jest jeszcze coś -
powiedziała pospiesznie. - Nam wszystkim może
grozić niebezpieczeństwo. Nie słyszałeś, co mówiłam?
Andy jest klonem, tak jak ja, a to znaczy, że wtedy,
pod wodą, naprawdę widział to, co mówi. Dallas zabił
Florę. Nie wiem, o co w tym wszystkim

112

background image

chodzi, ale musimy stąd uciec jak najdalej od tego
człowieka.

Chłopiec nawet na nianie patrzył; skierował wzrok

w górę.

- Albo ten twój nowy chłopak okłamuje ciebie, albo

ty mnie. Bo, szczerze mówiąc, w tej chwili nie wygląda
mi na klona.

Amy odwróciła się i wstrzymała oddech. Andy

wisiał na linie w połowie zbocza i nie miał w zasięgu
ręki nic, czego mógłby się złapać.

-

Sam widzisz! - krzyknęła do Erica. - To przez

Dallasa, za szybko popuszczał linę! Chce, żeby spadłt

-

No to czym się martwisz? Skoro jest klonem, to

najwyżej wybije sobie palec u nogi, nie?

-

Nie gadaj głupot! - krzyknęła Amy. Rzuciła się

biegiem w stronę góry. Nie wiedziała, co robić, ale
była pewna, że coś wymyśli. Nawet gdyby miała
ujawnić swoje niezwykłe umiejętności...

Nie musiała jednak robić nic nadzwyczajnego. Andy

rozbujał linę tak, by zbliżyć się do pionowej ściany,
po czym złapał się występu skalnego. Amy wypuściła
powietrze z ust dopiero wtedy, gdy spokojnie zsunął
się na ziemię. Podbiegła do niego.

- Wszystko w porządku?
Andy skinął głową.

- Widziałaś to? - spytał. - Jestem pewien, że on

chciał mnie strącić. Amy, musimy stąd uciec. I to już.

- A reszta? Nie możemy ich zostawić.
Chłopiec westchnął.

- Dasz radę namówić ich do ucieczki? Amy, nie

ma mowy, żeby się zgodzili.

Spojrzała na Erica i wyczytała z jego oczu zimny

113

background image

gniew. Wiedziała, że Andy ma rację. Erie im nie zaufa.
Podobnie jak Brooke, co do tego nie miała wątpliwości.

A co do Tashy... Amy podniosła głowę. Jej najlepsza

przyjaciółka właśnie schodziła na dół. Zsuwała się
centymetr po centymetrze, a Dallas dodawał jej otuchy,
wykrzykując słowa zachęty. Tasha nie dałaby powie-
dzieć o nim złego słowa. Ten człowiek stał się jej
idolem.

Andy miał rację. Nie byli najpopularniejszymi człon-

kami grupy. Nikt im nie uwierzy. Ale jak mogła
opuścić swoją najlepszą przyjaciółkę, skoro mogło jej
grozić wielkie niebezpieczeństwo? A Erie... czy on jej
kiedykolwiek wybaczy? Czy zrozumie?

- Chodź - rzucił Andy. - Musimy uciec, zanim on

tu zejdzie. Pomyśli, że wróciliśmy do obozu, i dzięki
temu nie od razu zacznie nas szukać. Zyskamy na czasie.

Amy przemyślała to szybko.

-

Dobrze. Wezwiemy pomoc i wrócimy po po-

zostałych.

-

No właśnie. - Chłopiec wziął ją za rękę i razem

odeszli.

Amy nie pożegnała się z Erikiem. Zabrakło jej

odwagi. Bo nawet ona, najsilniejsza dziewczyna na
ś

wiecie, nie mogła powstrzymać łez.

background image

Szli szybko, ale na dobre przyspieszyli kroku dopiero
wtedy, gdy znaleźli się poza zasięgiem wzroku Dallasa.

- Pójdziemy w stronę szosy - powiedział Andy. -

Potem znajdziemy sklep, przy którym został samochód.
Stamtąd zadzwonimy po pomoc.

Amy już sobie wyobrażała reakcję matki. Nancy

Candler zgodziła się na wyjazd córki z wyraźnymi
oporami, no i okazało się, że jej obawy były w pełni
uzasadnione. Amy będzie miała szczęście, jeśli po tym,
co się stało, mama kiedykolwiek spuści ją z oka.

Okolica, w której znaleźli się uciekinierzy, nie wy-

glądała znajomo.

- Powinniśmy poszukać ścieżki, którą szliśmy do

obozu - zaproponowała dziewczyna.

115

Rozdz

background image

- Nie, lepiej nie. Dallasowi byłoby za łatwo nas

znaleźć.

-

Andy, on jest sam i wcale nie wygląda na siłacza.

We dwoje dalibyśmy sobie z nim radę.

-

Ale nawet we dwoje nie zatrzymamy kuli - odparł

chłopiec ponuro.

- On ma broń?
Skinął głową.

-

Nosi ją w plecaku, zauważyłem to już pierwszego

dnia. Nawet go o to spytałem. Powiedział, że zabiera
pistolet na każdą ekspedycję dla własnego bezpieczeń-
stwa, na wypadek gdyby się natknął na jakieś dzikie
zwierzęta.

-

Jakie dzikie zwierzęta? - spytała Amy z niepo-

kojem.

-

Pewnie te same, które miały wpaść w pułapkę

zastawioną w twoim namiocie.

-

Czyli my - szepnęła.

-

No.

Wziął ją za rękę, a ona nie zaprotestowała. Pozwoliła

nawet, by ją prowadził, co było dla niej nowym do-
ś

wiadczeniem.

-

Jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku?

-

Tak.

-

Naprawdę? Nie mamy kompasu, mapy ani niczego

takiego. Skąd wiesz, że tam jest szosa?

Andy nie okazał zniecierpliwienia, nawet się uśmiech-

nął.

- Posłuchaj.

Amy nadstawiła uszu. Ale oprócz ich kroków i szeles-

tu odgarnianych gałęzi nie słyszała nic niezwykłego.

-

Co ty właściwie słyszysz? - spytała.

-

Ruch uliczny. Samochody, ciężarówki, coś jesz-

116

background image

cze. Odgłosy dochodzą z dość dużej odległości, ale
kiedy idziemy w tym kierunku, są coraz głośniejsze.
Spojrzała na niego z podziwem.

-

0 rety! Masz lepszy słuch niż ja.

-

Na pewno są rzeczy, które ty potrafisz lepiej ode

mnie -rzekł uspokajająco. -Jak szybko umiesz biegać?

-

Nie jestem pewna - przyznała. - Nigdy nie mie-

rzyłam sobie czasu. Wiem, że biegam szybko. I mam
doskonały wzrok. Widzę trzy razy lepiej niż zwykli
ludzie. - Uprzytomniła sobie, że jeszcze nigdy nie
mówiła o sobie z taką swobodą. Nawet z Tashą i Eri-
kiem, którzy znali prawdę o niej, nie mogła rozmawiać
tak szczerze. Nie chciała, by pomyśleli, że się prze-
chwala.

Ale Andy w pełni ją rozumiał.

-

To masz lepsze oczy niż ja - powiedział.

-

To chyba normalne, że nie jesteśmy zupełnie

identyczni - stwierdziła Amy. - W końcu jesteś ode
mnie kilka lat starszy.

-

I innej płci - dodał chłopiec. - To znaczy, nasze

ciała się różnią.

-

I to jak - palnęła Amy bez namysłu, po czym

zarumieniła się.

-

Przepraszam, nie chciałem wprawić cię w za-

kłopotanie. - Zatrzymał się i mocniej ścisnął ją za
rękę.

-

Co się stało? - spytała.

-

Ciii. Posłuchaj. Coś jest za nami.

Tym razem słuch jej nie zawiódł. Nie potrafiła

jednak rozpoznać tego dźwięku. Zniżyła głos do szeptu.

-

To nie brzmi jak kroki.

-

Nie. A przynajmniej nie ludzkie.

-

Myślisz, że to zwierzę? Może to tylko zając.

-

Nie, coś większego.

117

background image

Amy spojrzała na swojego towarzysza.

-

No to czemu tu stoimy? Powinniśmy uciekać!

-

Lepiej byłoby wejść na drzewo. Jeśli to wilk czy

pantera, dogoni nas bez trudu.

-

No dobra, ale zróbmy coś!

Niestety, było już za późno. Zbliżało się coś wiel-

kiego i czarnego. Ledwie Amy uzmysłowiła sobie, że
to niedźwiedź, a zwierzę rzuciło się na nią.

Pochwyciły ją potężne włochate łapy. Próbowała się

uwolnić, ale niedźwiedź był zbyt silny. Z twarzą
przyciśniętą do jego piersi, dziewczyna nie mogła
oddychać.

Nagle poczuła coś jeszcze - jakby jakaś siła ode-

pchnęła rozszalałe zwierzę. Niedźwiedź zamruczał,
puścił ofiarę i zwrócił się w stronę Andy'ego. Chłopiec
stał w takiej samej pozycji jak postać z jednego z pla-
katów wiszących w pokoju Erica. Kiedy zwierzę pode-
szło do niego, Andy zaatakował. Podniósł nogę za-
dziwiająco wysoko i kopnął je w pierś. Niedźwiedź
zatoczył się do tyłu. Chłopiec bez zwłoki przypadł do
niego. Kolejne kopniaki trafiały w masywne ciało.
Niedźwiedź wyglądał na oszołomionego. Andy złapał
Amy za rękę i razem rzucili się do ucieczki.

Dziewczyna nie miała pojęcia, jak długo biegli, ale

kiedy wreszcie się zatrzymali, była przekonana, że
niedźwiedź został daleko z tyłu. Dwaj uciekinierzy
upadli na ziemię, nie puszczając swoich rąk. Pędzili
tak, że - ku zdumieniu Amy - zabrakło jej tchu, podob-
nie jak jej towarzyszowi.

-

Byłeś niesamowity! -powiedziała, kiedy wreszcie

odzyskała głos. - Co ty właściwie zrobiłeś?

-

To był kick boxing - wydyszał Andy. - Chodzę na

kurs. Karate, judo, kung-fu, tai chi i tak dalej.

118

background image

-

O rety! Dla kondycji?

-

I własnego bezpieczeństwa. San Francisco to duże

miasto. Nie tak niebezpieczne, jak niektóre, ale mimo
to lepiej być przygotowanym na wszystko.

-

Ale po co ci znajomość sztuk walki do obrony

własnej? - spytała.

-

Dzięki niej poradziłem sobie z niedźwiedziem.

-

No tak, ale w San Francisco raczej nie spotyka się

grizzly. Jesteśmy silniejsi od ludzi. Mógłbyś zno-
kautować każdego, kto cię zaatakuje.

-

Tak, wiem. Wolę jednak walczyć tak, jak zwykli

ludzie. Dzięki temu czuję się bardziej normalny.

Uśmiechnęła się do chłopca. Jej matka byłaby z niego

zadowolona, zwłaszcza że przed chwilą uratował Amy
ż

ycie.

Zresztą sama też była zadowolona. Spodobało jej się

w nim to, że choć jest obdarzony niezwykłymi
zdolnościami, nie polega wyłącznie na nich. Wszystko
jej się w nim podobało.

Pozwolili sobie tylko na kilka minut odpoczynku.

- Musimy wydostać się z lasu i znaleźć szosę przed

zmierzchem -powiedział Andy. -Wiem, że obydwoje
dobrze widzimy w ciemnościach, ale, szczerze mówiąc,
wolałbym w tym gąszczu nie sprawdzać, na ile dobrze.

Amy przytaknęła.

- No to którędy pójdziemy?

Andy przechylił głowę na bok i wytężył słuch. Po

chwili wskazał kierunek.

- Tędy.

Niesamowite, pomyślała nie wiadomo który już raz

tego dnia. Wciąż nie słyszała żadnych samochodów.
Po chwili jej uszu dobiegł inny dźwięk.

- śaby - powiedziała.

119

background image

-

Hę?

-

Słyszę rechot żab. To znaczy, że w pobliżu jest

woda.

Andy nachmurzył się.

-

Pewnie to jakaś odnoga rzeki. Mam nadzieję, że

nie ma tam wirów. Być może będzie trzeba przepłynąć
na drugi brzeg.

-

Nie słyszę huku -rzekła dziewczyna. -Nie powin-

no być żadnych trudności.

Po części miała rację. Woda, którą zobaczyli, była

spokojna. Niestety, leżała na dnie głębokiego na trzydzie-
ś

ci metrów wąwozu, a nie mieli żadnych lin, za pomocą

których mogliby zejść na dół po stromym brzegu.

Amy obliczyła w myśli, że od rzeki dzieli ich około

piętnastu metrów. Na szczęście nad wąwozem wisiał
most. Ruszyli brzegiem w jego stronę.

-

Przechodziłaś kiedyś po wiszącym moście? -spy-

tał Andy.

-

Nie.

-

A ja tak. To dziwne uczucie, bo most nie wydaje

się solidny. Ale nie bój się, jest trwalszy, niż się wydaje.

Amy miała taką nadzieję. Most, dyndający między

dwoma drzewami po przeciwnych stronach wąwozu,
nie wyglądał zachęcająco. Na szczęście nie spędzą na
nim zbyt wiele czasu.

Byt wąski, musieli więc iść gęsiego.*

-

Chcesz, żebym poszedł pierwszy i sprawdził, czy

wszystko gra? - spytał Andy.

-

Myślisz, że ten most wytrzyma nasz ciężar? -

zaniepokoiła się Amy. Woda wydawała się niezbyt
głęboka, ale wystawało z niej sporo dużych głazów.

Chłopiec złapał jedną z lin i potrząsnął nią. Most

zakołysał się, lecz nie spadł.

120

background image

~ Tak, jest w porządku.

Ostrożnie, trzymając się lin po obydwu stronach,

Amy weszła na rozchybotany most; jej towarzysz
ruszył za nią.

-

Dobrze się czujesz? - spytał.

-

Jak dotąd - odparła niepewnie.

-

Patrz przed siebie, nie oglądaj się. Mogłoby ci się

zakręcić w głowie.

Amy nie miała zamiaru patrzeć za siebie, w dół czy

w jakiekolwiek inne miejsce, nie będące drugim końcem
mostu.

- Ciekawe, jak długo on tu wisi - myślał na głos

Andy. - Pewnie setki lat.

Dziewczyna jęknęła.

-

Andy, wcale nie dodajesz mi otuchy.

-

Chodzi mi o to, że skoro wytrzymał tak długo...

-

Andy!

-

Dobrze, dobrze, nic już nie będę mówił. -Chłopiec

parsknął śmiechem.

Poczuła się pewniej, słysząc jego śmiech. Miała

nadzieję, że się przed nim nie zbłaźniła. Idąc po
niepewnej powierzchni, czuła ucisk w żołądku, ale w
połowie drogi zaczęło jej się robić lżej na sercu. T
wtedy most zaczął się kołysać.

-

Andy? Co robisz?! - krzyknęła Amy, zaciskając

dłonie na linach.

-

Nic. To. pewnie podmuch wiatru.

-

Przecież nie wieje - rzuciła. Nagłe cały most

zafalował. - Andy, co się dzieje?

-

Nie wiem - odparł.

Amy popatrzyła przed siebie. Nie dostrzegła tam nic

podejrzanego. Zbierając odwagę, odwróciła się, ale zza
szerokich ramion swego towarzysza nie widziała dru-

121

background image

giego końca mostu. Pod wpływem nagłego ruchu
zakręciło jej się w głowie. Most znów zafalował, tym
razem silniej.

- Andy! Czy coś się dzieje za twoimi plecami?
Chłopiec odwrócił się.

-

Nie widzę, słońce świeci mi w oczy. Czekaj, coś

jest na tamtym drzewie!

- Co to?

-

Nie wiem!

Most kołysał się coraz bardziej gwałtownie; wręcz

rzucało nim na wszystkie strony. Do uszu Amy dobiegł
złowieszczy odgłos rytmicznych uderzeń. 2 piersi
Andy'ego wyrwał się krzyk.

Chłopiec odwrócił Amy twarzą do siebie i opasał

jej rękami swoje biodra.

- Amy, trzymaj się mnie!
Runęli w dół.

background image

Rozdział jedenasty

my trzymała się Andy'ego z całej siły i myślała
tylko o tym, że roztrzaskają się o skały, ich szczątki

wpadną do wody i na zawsze zostaną razem... Dziwne,
ż

e czuła taki spokój. W tej chwili bowiem, kiedy lecieli

ku wieczności, nie mogła już nic zrobić...

Podniosła głowę, pragnąc po raz ostatni zobaczyć

jego twarz. Wtedy jej oczom ukazał się niesamowity
widok.

Ręce Andy'ego były wyciągnięte do góry i zaciśnięte

na grubej linie. I nagle dwaj uciekinierzy przestali
spadać. Zakolysaii się niczym akrobaci w cyrku. Co
najważniejsze, żyli. A w dodatku zwisali z liny raptem
półtora metra nad rzeką.

Amy puściła się i wpadła do płytkiej wody. Andy

poszedł w jej ślady. Brnąc po kolana w wodzie, wy-

123

A

background image

gramolili się na brzeg i runęli na ziemię. Tam, na
wilgotnej, błotnistej ziemi, przytulili się do siebie bez
słowa.

Po twarzy Amy popłynęły łzy. Wyszła już cało z

wielu niebezpieczeństw, wybrnęła z poważnych kło-
potów, ale jeszcze nigdy nie była tak blisko śmierci.

Przywykła do tego, że to ona jest tą silną, bystrą, tą,

która ratuje innych. Miło było dla odmiany znaleźć się
w ramionach kogoś równie - jeśli nie bardziej -silnego.
Kolejne nowe doznanie. Prawdziwy związek dusz.
Amy jeszcze nigdy nie czuła się tak bezpieczna,
nikomu tak bardzo nie ufała.

-

Co się stało? - spytała.

-

Liny pękły.

-

Pękły? Czy zostały przecięte?

-

Nie wiem. Wydawało mi się, że widziałem kogoś

na drzewie, do którego były przymocowane.

-

Dallasa?

-

Może. Równie dobrze mogło to być jakieś zwierzę,

które przegryzło linę. Mieliśmy szczęście, Amy. Ja
tylko złapałem za sznur, licząc na to, że będzie na tyle
krótki, że nie uderzymy w ziemię.

-

Jak w czasie skoku na bungee - mruknęła. Ten

sport nigdy jej nie pociągał.

-

To prawda. Wiesz, zawsze się zastanawiałem, co

ludzie w tym widzą.

Byli do siebie tak bardzo podobni.

- Nie możemy tu zostać - powiedział Andy. - Jeśli

to Dallas przeciął linę, wkrótce zorientuje się, że nie
udało mu się nas zabić.

Amy zerwała się na nogi.

- Wiesz, wydaje mi się, że słyszę samochody. -

Po chwili uświadomiła sobie, że to tylko pobożne

124

background image

ż

yczenie. Tak naprawdę jej uszu nie dochodził żaden

dźwięk. Ale chłopiec skinął

głową.

- To już niedaleko. - Ruszył przed siebie pewnym

krokiem, prowadząc ją przez cierniste krzaki i wielkie
głazy. - Patrz!

Przed nimi była ta sama ścieżka, którą szli przed

dwoma dniami. Amy zauważyła znajomą grupę skał i
drzewo o gałęziach zwieszających się tak nisko, że
trzeba było przechodzić nad nimi.

Miała dobrą pamięć do kierunków. Bez trudu od-

najdywała drogę do miejsc, w których już raz była.
Sama jednak nie odszukałaby tej ścieżki.

- Jesteś niesamowity - zwróciła się do swego

towarzysza.

Nie zaprzeczył.

- Obydwoje jesteśmy niesamowici -powiedział. -

Dlatego tak nam ze sobą dobrze.

Przeszedł ją miły dreszcz. Naukowcy pracujący

przy projekcie Półksiężyc wiedzieli, co robią. Z nikim
jeszcze nie łączyła jej tak silna więź. Wreszcie czuła,
ż

e nie jest sama.

Przed jej oczami mignęła twarz Erica, ale Amy nie

zamierzała czuć się winna. Nie mogła nic zrobić. Ona
i Andy - to było przeznaczenie.

Szli w milczeniu, trzymając się za ręce. Od czasu do

czasu dziewczyna słyszała odgłosy przejeżdżających
samochodów, coraz głośniejsze. Wkrótce para ucieki-
nierów wyszła z lasu, prosto na autostradę. Słońce
chyliło się już ku zachodowi, lecz niedaleko widać
było tylną ścianę sklepu.

Jak na komendę rzucili się biegiem w jego stronę.

Furgonetka wciąż stała na parkingu. Aż trudno było

125

background image

uwierzyć, że raptem parę dni minęło od chwili, kiedy z
niej wysiadali, podekscytowani i pełni nadziei.

Pod drzwiami sklepu stanęli jak wryci.

Wnętrze tonęło w ciemnościach, a za szybą wisiała

tabliczka z napisem: „Zamknięte z powodu urlopu".
Widniejące na niej daty wskazywały na to, że sklep
zostanie otwarty dopiero za dwa tygodnie.

Ze smutkiem wpatrywali się w tabliczkę.

- No to świetnie - jęknął Andy. - Co teraz zro

bimy?

Amy nie odpowiedziała; nie odrywała wzroku od

tabliczki.

-

Andy, który jest dzisiaj?

-

Czternasty.

-

Sklep jest zamknięty od wczoraj - powiedziała.

-

No to co?

-

Dallas powiedział, że przynieśli tu z Willardem

ciało Flory. Stąd wezwali pogotowie. To było dziś
rano, czyli sklep wtedy był już zamknięty.

Chłopiec zamyślił się.

- Może na tyłach jest automat telefoniczny.

Byt ale zepsuty. Pokrywająca go warstwa kurzu
wskazywała na to, że od dawna go nie używano. Amy
spojrzała na pustą autostradę.

-

Jak daleko jest do najbliższego miasta? - spytała.

-

Nie mam pojęcia. Pamiętam, że po drodze za-

trzymaliśmy się na stacji benzynowej.

-

Tak, a potem jechaliśmy jeszcze przez godzinę -

stwierdziła Amy. - Nie przypominam sobie żadnych
zabudowań. Proponuję więc, żebyśmy poszli w przeciw-
nym kierunku. Może z tamtej strony stacja benzynowa
będzie bliżej.

126

background image

- Zgoda - przytaknął Andy. - Ale po co iść pieszo,

skoro można jechać?

- Chcesz ukraść furgonetkę?
Potrząsnął głową.

- Na pewno jest zamknięta, a nawet gdybyśmy

dostałi się do środka, nie umiałbym jej uruchomić.

Amy uśmiechnęła się.

-

Cieszę się, że nie jesteś doświadczonym złodzie-

jem samochodów. No, to czym chcesz jechać?

-

Autostopem.

Amy zawahała się. Obiecała matce, że nigdy nie

wsiądzie do samochodu z obcym człowiekiem. Gazety
były pełne przerażających historii o młodych ludziach,
dla których takie przejażdżki kończyły się tragicznie.

Jednak po tym, co przeszła tego dnia, nic nie mogło

jej przerazić. Poza tym nie była sama. Towarzyszył jej
Andy. A razem mogli dać sobie radę niemal z każdym.

- Dobra - powiedziała i ruszyli w stronę autostrady.

Chciała wystawić kciuk w tradycyjnym geście auto-

stopowicza, ale w zasięgu jej wzroku nie było żadnego
samochodu. Z oddali nie dobiegał jakikolwiek dźwięk.

Kiedy wreszcie nadjechał jakiś wóz, oboje wystawili

kciuki. Samochód nie zatrzymał się, ba, nawet nie
zwolnił. Po kilku minutach pojawił się następny, ale i
jego kierowca najwyraźniej nie miał ochoty ich zabrać.

Amy uzmysłowiła sobie, że ani ona, ani Andy nie

budzą zaufania swoim wyglądem. Obydwoje byli prze-
moczeni i umorusani.

- Lepiej chodźmy stąd - zaproponowała.

-

Zaczekaj chwilę - rzucił chłopiec. - Coś jedzie.

Był to czarny samochód, jadący dość wolno.
-

Chyba się zatrzymuje - powiedziała Amy z oży-

127

background image

wieniem. Wystawiła kciuk i przywołała na usta pro-
mienny uśmiech.

Samochód zjechał na pobocze i zatrzymał się przed

dwójką autostopowiczów. Amy podbiegła do spusz-
czonej szyby po stronie pasażera. Andy ruszył za nią.

-

Proszę pana, czy mógłby nas pan podwieźć...? -

zaczęła i nagle uświadomiła sobie, że zna kierowcę.

-

Pan Devon!

-

Wsiadaj - powiedział.

Poczuła na ramieniu rękę Andy'ego i odwróciła się.

On też patrzył na kierowcę, ale na jego twarzy malowało
się przerażenie.

- Uciekaj! - wrzasnął. - Amy, uciekaj!

NOTATKA DO SEKRETARZA: ZAPIS

ROZMOWY TELEFONICZNEJ Z D

-

JAK WYGLĄDA SYTUACJA?

-

MIAŁA MIEJSCE UCIECZKA.

-

CZY STANOWI TO PROBLEM?

-

BYNAJMNIEJ. WSZYSTKO JEST POD KON-

TROLĄ.

-

GDZIE OBIEKT JEST W TEJ CHWILI?

-

NA AUTOSTRADZIE 61. JEST OBSERWOWA-

NY.

background image

Prawdopodobnie to instynktowne zaufanie, jakim
darzyła Andy'ego, łącząca ją z nim więź sprawiła, że
Amy posłuchała go bez wahania. Zza jej pleców
dobiegł krzyk pana Devona: „Amy, Amy, wracaj!".
Dźwięk jego głosu niósł się za nimi, kiedy wpadli do
lasu. Biegli i biegli, aź krzyki ucichły. Dopiero wtedy
Andy się zatrzymał.

-

Zostań tu - nakazał jej. Podskoczył i oburącz

złapał się gałęzi. Podciągając się, wszedł wyżej. Amy
nie miała pojęcia, co jej towarzysz robi.

-

Nie widzę go - rzekł, schodząc na dół. - Chyba

nas nie goni.

-

Mogłam powiedzieć ci to samo bez wchodzenia

na drzewo - stwierdziła Amy. - Gdyby nas ścigał,
słyszałabym jego kroki, - Po chwili dodała: - Ty też.

129

Rozdział dwunasty

background image

-

No wiesz, chciałem się upewnić. - Chłopiec wciąż

ciężko oddychał. Osunął się na ziemię i oparł piecami
o drzewo.

-

Palisz? - spytała go Amy z głupia frant.

-

Nie, czemu pytasz?

-

Jesteś taki zasapany.

-

Dziwisz się? - rzucił Andy. - To był prawdziwy

szok! Będę szczery: strasznie się przestraszyłem.

Dziewczyna usiadła przy nim.

- Czemu?

Andy wyglądał na zaskoczonego jej pytaniem.

- „Czemu?" Przecież widziałaś, kto to był. Rozpo

znałaś go.

Skinęła głową.

- Pan Devon.

Chłopiec roześmiał się gorzko.

-

Raczej pan Demon.

-

Co takiego?

Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.

- Pewnie nie miałaś z nim takich przejść jak ja.
Zastanawiała się przez chwilę.

-

Owszem, spotykałam go w dziwnych okolicz-

nościach - przyznała. - Ale zawsze wydawało mi się,
ż

e jest po mojej stronie. To znaczy, naszej - poprawiła

się.

-

Nie wątpię, zechciał, byś tak myślała -powiedział

Andy cierpkim tonem.

-

Skąd go znasz?

Chłopiec milczał. Odwrócił wzrok.

- To musi być dla ciebie nieprzyjemne wspomnie

nie - odezwała się Amy łagodnym tonem. - Byłam
zaskoczona, kiedy go zobaczyłam. Ale ty wpadłeś
w panikę.

130

background image

Andy nie zdobył się na to, by spojrzeć jej w oczy,

ale przynajmniej zaczął mówić.

-

Niełatwo jest patrzeć w twarz człowiekowi, który

cię porwał.

-

Pan Devon cię porwał?

Chłopiec wreszcie zwrócił na nią wzrok.

-

Miałem wtedy cztery tata. Zjawił się w moim

przedszkolu i chyba jakoś przekonał przedszkolankę,
ż

e jest przyjacielem mojego ojca. W każdym razie

zabrał mnie... - Jego głos załamał się.

-

Dokąd?

-

Nie wiem, ale pamiętam, że wszystko wokół było

białe. To musiał być szpital. Oglądali mnie jacyś
ludzie. Mieli strzykawki. - Andy zadygotał. - Widzę to
wszystko jak przez mgłę. Jakby to było snem. Tylko że
to nie sen, Amy. To zdarzyło się naprawdę. Nigdy nie
zapomnę tej twarzy. Nie masz nawet pojęcia, jak
często od tamtej pory wydawało mi się, że ją widzę. -
Po chwili dodał: - Może widziałem ją naprawdę.

-

Kiedyś wydawało mi się, że widziałam go w szpi-

talu - powiedziała wolno Amy. Pamięć podsunęła jej
nieprzyjemny obraz... szpital w Nowym Jorku, inne
Amy, zła doktor Markowitz, która prowadziła na nich
eksperymenty. Pan Devon, pojawiający się w gabinecie
lekarza... Przez chwilę myślała, że on też jest z or-
ganizacji. Kiedy jednak wyskoczyła przez okno szpitala,
uratował ją... Czy aby na pewno? Wszystko to było
pogmatwane i niewyraźne, tak jak wspomnienia An-
dy'ego. Tyle że Amy, w odróżnieniu od niego, nie
wiedziała, czy to był sen, czy jawa.

-

To zły człowiek, Amy. Wszystko zaczyna nabierać

sensu. Na pewno jest jednym z tych łudzi, którzy chcą

131

background image

stworzyć wyższą rasę. Śledził nas, obserwował. A może
miał swoich szpiegów. Dallas mógł być jednym z nich!
Dziewczyna usilnie starała się dojść z tym wszystkim
do ładu. Coś jednak nie dawało jej spokoju.

-

Ale on mi pomagał - powiedziała. - Zawsze po-

jawia się jak spod ziemi, kiedy zaczyna się dziać coś
dziwnego, i za każdym razem dzięki niemu dowiaduję
się czegoś nowego. Dawał mi informacje i ostrzegał,
kiedy groziło mi niebezpieczeństwo. Raz uratował mi
ż

ycie.

-

Krótko mówiąc, zawsze był w pobliżu - pod-

sumował chłopiec. - Co znaczy, że cię obserwuje.

Amy przyłożyła rękę do skroni. Jeszcze trochę, a

cały ten bałagan przyprawi ją o ból głowy. Miała też
inne zmartwienie. Zaburczało jej w żołądku tak głośno,
ż

e jej towarzysz usłyszałby to, nawet gdyby nie był

klonem.

-

Jesteś głodna - powiedział. - Ja też.

-

Co zrobimy? - myślała na głos. Zapadł już zmrok,

- Moglibyśmy poszukać jagód i orzechów. Pewnie
gdzieś tu rosną grzyby...

-

Mogą być trujące. Potrafisz odróżnić jadalne od

niejadalnych?

-

Nie - przyznała Amy.

. - To bez znaczenia. Po ciemku i tak nic byśmy nie

znaleźli. Dziewczyna spojrzała na niego ze
zdziwieniem.

-

Naprawdę? Nie widzisz w ciemnościach?

-

Nie aż tak dobrze.

Amy rozejrzała się. Widziała wszystko wyraźnie.

Jej towarzysz wstał,

-

Musimy zdobyć coś do jedzenia - rzekł.

-

Gdzie?

132

background image

-

W sklepie. Zaczekaj tutaj, zaraz wrócę. Amy

otworzyła usta ze zdumienia.
-

Zamierzasz włamać się do sklepu?

-

Amy, jesteś głodna? Kiedy będziemy mieli to

wszystko za sobą, zapłacę właścicielowi za wszelkie
szkody. Nie mamy wyboru.

-

Raczej nie - mruknęła.

Andy ruszył w stronę szosy, a ona oparła się plecami

o pień drzewa i popadła w zamyślenie.

Dlaczego tak ją niepokoił stosunek Andy'ego do

pana Devona? Przecież sama nie do końca ufała temu
człowiekowi. Był tajemniczy, to nie ulegało wątpliwo-
ś

ci. Kiedy jednak przypomniała sobie, jak mocno Andy

był przerażony.., Ona nigdy nie bała się pana Devona.
Z drugiej strony tak naprawdę wcale go nie znała.

Tak naprawdę Andy'ego też nie znasz, usłyszała

cichy głos płynący z głębi jej duszy.

Nie, z nim jest inaczej. Jesteśmy ze sobą tak jakby

spokrewnieni. Łączy nas to samo pochodzenie, oby-
dwoje nosimy znak.

To jednak nie uciszyło głosu. Każdy może zrobić

sobie tatuaż w kształcie półksiężyca.

Uświadomiła sobie, że serce zaczyna jej bić

mocniej. Jakie miała dowody na to, że Andy naprawdę
jest klonem? Czy zrobił coś niezwykłego? Szybko
chodził... No i co z tego? To samo można powiedzieć
o wielu ludziach. Twierdził, że w głębi lasu słyszy
odgłosy ruchu ulicznego, ale autostradą jeździ
niewiele

samochodów.

Niedźwiedzia

pokonał,

wykorzystując sztuki walki, a nie siłę fizyczną. Może
wcale nie był silny. Może trenował sztuki walki nie
dlatego, że chciał wyglądać na normalnego chłopaka,
ale dlatego, że był normalny.

133

background image

Amy coraz bardziej kręciło się w głowie.

A Flora? Tylko ktoś obdarzony doskonałym wzro-

kiem mógł dostrzec ją w mętnej wodzie.

Andy twierdził, że widział na własne oczy, jak

Dallas ją zabił. A skąd wiadomo, że mówił prawdę?

A więź, która ich łączyła? Może ją sobie uroiła?

A jeśli nie był taki jak ona? To kim był? Jednym z

nich?

Przebiegła pamięcią wszystko, co zdarzyło się, odkąd

go poznała, wszystkie ich rozmowy, szukała wskazó-
wek...

Kiedy usłyszała jego kroki, jej wątpliwości wciąż

pozostawały nierozstrzygnięte. Przestrzegła się w du-
chu, by ich nie okazywać. Nie mogła pozwolić, by
Andy poznał jej myśli. Była z tym chłopcem sam na
sam w środku lasu i nie miała pojęcia, czego się po
nim spodziewać.

Andy rzucił na ziemię duży wór.

-

Gotowa na królewską ucztę? Przyniosłem same

rarytasy. - Zaczął wykładać na ziemię torebki wypeł-
nione czipsami, batonami i napojami w kubkach. Amy
starała się przybrać na twarz zadowoloną minę. Uprzy-
tomniła sobie, że straciła apetyt.

-

Miałeś kłopoty z dostaniem się do sklepu? -

spytała.

-

Właściwie to nie - odparł. - Wyważyłem tylne

drzwi.

Dziewczyna starała się dyskretnie pociągnąć go za

język, by nie wzbudzić jego podejrzeń.

- Pewnie pierwszy raz zrobiłeś coś takiego.
Uśmiechnął się szeroko.

- Kiedyś zapomniałem szyfru otwierającego moją

szafkę i musiałem się do niej włamać, żeby wyjąć

134

background image

książkę, która była mi potrzebna na jakąś tam lekcję.
Szkoda, że nie widziałaś miny woźnego. Myślał, że
wybuchła tam bomba.

Amy wbrew woli odwzajemniła jego uśmiech, jak

zawsze zaraźliwy. Wydawało się niemożliwe, by w tej
chwili groziło jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Z dru-
giej strony... gdyby tylko mogła go jakoś sprawdzić...

-

Co to było? - spytała nagle.

-

Co?

-

Coś usłyszałam.

Jego czoło zmarszczyło się.

-

Tak, ja też coś słyszę.

-

Patrz! - krzyknęła, wyciągając rękę. - Och, już

zniknęło!

Spojrzał we wskazanym przez nią kierunku.

- To tylko jeleń - powiedział. - Nie ma się czym

przejmować.

Nie ma się czym przejmować. A już na pewno nie

ż

adnym jeleniem. Amy bowiem niczego nie zobaczyła

ani nie usłyszała. Andy kłamał.

Próbowała jeść, przez cały czas rozmyślając, snując

plany. Jednym uchem słuchała swego towarzysza,
który zastanawiał się na głos, co Dallas zrobił z ciałem
Flory i jaki los spotkał Willarda. Po pewnym czasie
ziewnęła przeciągle.

-

Ale jestem zmęczona - powiedziała.

-

Ja też. To był szalony dzień. Nawet jak dla dwóch

klonów.

-

Mhm - mruknęła Amy i położyła się, - Dobranoc.

-

Dobranoc - odparł Andy. Wyciągnął się na ziemi

i zamknął oczy.

Dziewczyna zaczekała, aż jego oddech stanie się

równy i głęboki. Wtedy usiadła.

135

background image

- Andy? - odezwała się cicho. Nie zareagował.

Ostrożnie się podniosła... i nadepnęła na gałązkę, która
złamała się z trzaskiem. Wstrzymała oddech.

Andy nie drgnął. I to ma być supersłuch? - pomyślała

Amy.

Pospiesznie ruszyła ścieżką w stronę szosy. Na

pewno ktoś ulituje się nad umorusaną dziewczyną w
łachmanach, stojącą na poboczu w środku nocy. A co do
zaufania do obcych ludzi... cóż, będzie musiała zdać się
na swój instynkt.

Autostrada była pusta, z oddali nie dochodziły żadne

dźwięki. Dziewczyna zobaczyła jednak coś, co pod-
niosło ją na duchu. Na parkingu przed sklepem, obok
furgonetki winnebago, stał czarny samochód. Pan De-
von na nią czekał.

Przebiegła na drugą stronę autostrady. Zbliżając się

do samochodu, zauważyła sylwetkę człowieka siedzą-
cego za kierownicą. Tak, to był pan Devon!

Zapukała w szybę. Nie zareagował. Kiedy otworzyła

drzwi, nawet nie drgnął.

Nie mógł. Był martwy.

background image

Amy siedziała skulona na schodku przed drzwiami
sklepu. Błyskające koguty dwóch wozów policyjnych
rozświetlały parking.

Wszystko zdarzyło się tak szybko. Po odnalezieniu

pana Devona dziewczyna zatrzymała przejeżdżającą
ciężarówkę. Kierowca zadzwonił z komórki na policję.

- Wygląda na to, że ktoś kopnął go w splot słonecz-

ny - dobiegł ją głos jednego z policjantów. - Ten, kto to
zrobił, uprawia sztuki walki.

Przy samochodzie walały się batony - najwyraźniej

wypadły z worka z jedzeniem. Dlatego też, kiedy
policjant zaczął przesłuchiwać Amy, ta powiedziała mu
o chłopaku czekającym na nią w lesie.

Spomiędzy drzew wyłonił się Andy, prowadzony

przez dwóch policjantów.

137

Rozdział dwunasty

background image

-

To ten? - spytał jeden z nich.

-

Tak - odparła i szybko odwróciła wzrok.

-

Amy! Co się dzieje? Powiedz im, że nic nie

zrobiłem!

Dziewczyna wbiła wzrok w swoje buty, zaczęła

dłubać w zaschniętym błocie i bezskutecznie starała
się nie słyszeć głosu policjanta.

- ...podejrzany o morderstwo. Masz prawo milczeć.

Wszystko, co powiesz, może być i będzie wykorzystane
przeciwko tobie w sądzie.

Usłyszała szczęk kajdanek, trzaśniecie zamykanych

drzwi samochodu. Coś zmusiło ją do podniesienia oczu
na tylną szybę wozu policyjnego. Zauważyła Andy'ego,
patrzącego na nią. Mimo panujących wokół ciemności
dokładnie widziała jego twarz. Nie malowała się na
niej nienawiść czy złość - tylko smutek.

Wiedziała, że chłopiec nie widzi jej twarzy. To

wykraczało poza jego umiejętności. Nic nie powie-
działa, ale to nie miało znaczenia, bo i tak nie usłyszałby
jej słów.

Chyba że usłyszy odgłos pękającego serca.

Kiedy wóz policyjny zniknął w oddali, Amy usłyszała

rozmowę dwóch policjantów, którzy zostali na miejscu
zbrodni.

-

Co z dziewczyną?

-

Sprawdź, czy ma jakieś dokumenty, i skontaktuj

się z jej rodzicami. Jeśli nie jest stąd, zadzwoń do
Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, niech zawiozą ją do
schroniska.

Na szczęście w tej chwili przyjechała karetka, która

odwróciła uwagę policjantów od Amy. Niezauważona,
dziewczyna wśliznęła się za sklep.

Biegnąc w stronę lasu, wytężała swój doskonały

138

background image

wzrok. Nie dość, że otaczały ją nieprzeniknione ciem-
ności, to jeszcze jej oczy były mokre od łez. Biegła i
biegła, aż wreszcie zabrakło jej sił i padła na ziemię.

Zaczął siąpić drobny deszcz. Schroniwszy się pod

grubymi konarami obficie porośniętego liśćmi drzewa,
Amy, skulona, przywarła do pnia. Była przemoczona,
przemarznięta i bolały ją nogi, ale nic jej to nie
obchodziło. Ból ściskający jej serce był o wiele bardziej
dotkliwy.

Andy... Tak się cieszyła, że go znalazła, a on ją

zdradził.

Dotknęła twarzy. Była mokra - nie od deszczu, ale

od łez płynących strumieniem po policzkach. Dziew-
czyna płakała nad panem Devonem, nad Andym. Nad
sobą. Aż wreszcie zapadła w sen i nic jej się nie
przyśniło.

Przed świtem obudziły jąptaki. Blada różowa smuga

na szarym niebie zapowiadała rychły wschód słońca,
ale Amy nie miała czasu na podziwianie widoków.
Rozejrzała się i zauważyła ścieżkę, którą szli pierw-
szego dnia.

Zbliżając się do obozu, zwolniła kroku. Nie miała

pojęcia, co tam zastanie. Kiedy wyłoniła się z zarośli,
jej oczom ukazały się namioty. Na polanie panowała
cisza i nie widać było żywej duszy. O tej porze wszyscy
pewnie jeszcze spali.

Amy podkradła się do namiotu Dallasa i Erica i

delikatnie odchyliła połę służącą za drzwi. Eric był
sam. Spał, ale musiał wyczuć jej obecność, bo
otworzył oczy.

-

Wróciłaś - mruknął.

-

Tak.

Poruszył się, po czym jęknął.

139

background image

-

Au.

-

Co się stało?

-

Wczoraj wieczorem zrobiłem sobie coś w kostkę.

Chyba jest zwichnięta.

Amy weszła do namiotu i usiadła.

Erie z trudem podniósł się do pozycji siedzącej.

Przez jego twarz przebiegł grymas. Dziewczyna wolała
nie wiedzieć, była to reakcja na ból czy na jej widok.

-

Gdzie twój chłopak? - spytał.

-

Kto?

-

Andy.

-

On nie jest moim chłopakiem, Erie, i nigdy nie

był. Nie ma go tu.

-

Aha. - Ale jego oczy pozostały zimne.

-

Jak się tak urządziłeś? - spytała.

Erie prawie się uśmiechnął się, lecz zaraz na jego

twarz powróciła obojętna mina.

-

Przez własną głupotę. Dwa razy zjechałem z tej

góry bez żadnych kłopotów. A potem w drodze po-
wrotnej do obozu potknąłem się o przewrócony pień.

-

Erie? - z zewnątrz dobiegł głos Brooke. - Jest z

tobą Tasha?

-

Nie! - odkrzyknął chłopiec.

Brooke weszła do namiotu. Na widok Amy na-

chmurzyła się.

- To ty.

Amy nie wiedziała, jak zareagować.

-

Gdzie Tasha? - spytała w końcu.

-

Nie wiem - powiedział Erie. - Pewnie poszła

gdzieś z Dallasem. Chciał wypróbować jeden z ro-
werów górskich.

-

No jasne - Brook naburmuszyła się. -Podlizywała

mu się od samego początku.

140

background image

Erie z żalem obejrzał swoją stopę.

-

Ciekawe, czy będę mógł pedałować. Kostka mi

spuchła.

-

Może dzisiaj polatamy na lotniach - powiedziała

Brooke. - To ci nie powinno zaszkodzić.

Wzrok Amy wędrował od Brooke do Erica i z po-

wrotem. Jej i Andy'ego nie było tu przez całą noc. Czy
ich zniknięcie nikogo nie zaniepokoiło?

Nie mogła się oprzeć pokusie, by zapytać:

- Co powiedział Dallas, kiedy się dowiedział, że ja

i Andy uciekliśmy?

Brooke spojrzała na nią wyniośle.

- Był niezadowolony. Dla opiekuna grupy ucieczka

dwóch podopiecznych nie jest powodem do chluby.
Zostawił nas i poszedł was szukać, ale dość szybko
dał sobie spokój. Szczerze mówiąc, chyba nie za
bardzo obchodziło go to, co się z wami dzieje.

Amy nie wierzyła własnym uszom. Ani ona, ani

Andy nie skończyli jeszcze osiemnastu lat i nie było
ich przez cały dzień. Chyba coś takiego nie zdarzało
się często na obozach Dzikiej Przygody!

Brooke ze znudzoną miną zaczęła oglądać paznokcie.

-

Gdzie Andy? - spytała jakby nigdy nic.

-

Nie wiem. - Amy chciała opowiedzieć Ericowi

całą historię, ale nie przy niej.

Brooke uśmiechnęła się z zadowoleniem.

-

Co, zerwaliście?

-

W ogóle nie chodziliśmy ze sobą - odparła Amy.

-

Nie gadaj - powiedziała Brooke. - Przecież was

widzieliśmy, pamiętasz?

-

To był błąd, Brooke. Wielki błąd. Chcesz wiedzieć,

jak wielki? Powiem ci, gdzie Andy jest w tej chwili.
W więzieniu. Tam, gdzie jego miejsce.

141

background image

Dopiero teraz Erie zrzucił z twarzy maskę obojęt-

ności. Jego oczy zapłonęły gniewem.

-

Nic ci się nie stało? Nie zrobił ci krzywdy?

-

Nie, nie chodzi o to, co myślisz - powiedziała

pospiesznie. - Ale... on nie jest tym, za kogo go brałam.
Proszę, nie chcę o tym rozmawiać. Muszę tylko
znaleźć Tashę. - Wiedziała, że przyjaciółka ją
zrozumie. - Nie wiecie, dokąd poszła z Dallasem?

-

Pewnie na tę górę, z której wczoraj zjeżdżaliśmy

na linie - rzekł Erie. - Mieliśmy tam dzisiaj jeździć na
rowerach górskich.

-

Dobra. - Amy ruszyła w stronę wyjścia.

-

Amy?

Odwróciła się do Brooke.

-

Co?

-

Przepraszam za tę pułapkę.

-

Jaką pułapkę?

-

Tę, którą zostawiłam w naszym namiocie. Nie

chciałam zrobić ci nic złego. Zamierzałam cię tylko,
no wiesz, nastraszyć.

Amy westchnęła. No cóż, przynajmniej o to nie

musiała obwiniać Andy'ego.

- Nic się nie stało.

Kiedy wyszła z namiotu, usłyszała, jak Erie krzyczy

na Brooke, ganiąc ją za ten idiotyczny wybryk. Cóż,
pomyślała Amy, to szczęście w nieszczęściu, że wciąż
nie jestem mu obojętna.

Szybkim krokiem ruszyła w stronę góry, z której

dzień wcześniej zjeżdżali na linie. Na ścieżce widoczne
były ślady opon roweru. Może Dallas wiózł Tashę.
Amy musiała się jakoś przed nim wytłumaczyć, a potem
porozmawiać na osobności z przyjaciółką i wyznać jej
całą prawdę.

142

background image

Zaczęła biec pod górę. Wkrótce zauważyła Dałłasa;

stal na krawędzi urwiska. Jego usta poruszały się.
Musiał rozmawiać z Tashą, choć Amy nigdzie jej nie
widziała.

Dopiero gdy była jakieś dziesięć metrów od niego,

uświadomiła sobie, że opiekun jest sam. Rozmawiał z
kimś przez telefon komórkowy.

- Nie, pogoda jest w porządku - mówił. - Zostało

jeszcze trochę mgły, ale powinna podnieść się za kilka
minut. Wtedy widoczność będzie dobra. Na kiedy
możesz załatwić helikopter?

Amy była zaskoczona. Skoro Dallas miał telefon

komórkowy, dlaczego nie posłużył się nim wcześniej,
po śmierci Flory? Czemu nie wezwał pomocy z miej sca
wypadku, zamiast nieść ciało do oddalonego o spory
szmat drogi sklepu?

Sklepu, który był zamknięty. Pogrążona w rozpaczy

po stracie pana Devona i zdradzie Andy'ego, prawie
zupełnie o tym zapomniała. W jaki sposób Dallasowi
udało się wezwać karetkę i powiadomić dyrekcję Dzi-
kiej Przygody? Przez komórkę?

Następne słowa Dallasa sprowadziły ją na ziemię.

- Słuchaj, oni muszą być gdzieś w lesie. W ciem

nościach nie mogli daleko zajść. Wystarczy, że polatasz
chwilę nad okolicą i pewnie ich zauważysz. Dają nam
za nich kupę forsy, szkoda by było... Halo? Halo? Nie
słyszę cię, tracę zasięg. Zadzwonię później.

Wrzucił telefon do plecaka. I spostrzegł Amy.

- Hej!

Krew zastygła w jej żyłach, ale dziewczyna nie

uciekła.

-

Gdzie Tasha?

-

Gdzieś tu się kręci. - Bacznie jej się przyglądał,

143

background image

jakby próbował odgadnąć, co usłyszała z jego roz-
mowy. - Gdzie Andy? Niepokoiłem się o was. Nie
było was przez całą noc. - Uśmiechnął się do niej
obleśnie. -Nie zamierzam pytać, co robiliście. Ważne,
ż

e wróciliście.

Amy podeszła do niego.

-

Kto cię wynajął? - spytała.

-

Co?

-

Kto zapłacił ci za mnie i Andy'ego?

Jego powieki drgnęły.
-

Nie wiem, o czym mówisz.

-

Po co ściąłeś ten wiszący most? - spytała. - To

była głupota. Nie wiesz, że ci ludzie chcą nas mieć
ż

ywcem? Założę się, że dostałbyś mniej pieniędzy,

gdybyśmy się utopili.

-

To nie był mój pomysł, tylko... - Urwał.

-

Czyj? ~ spytała Amy. - Twojego partnera, z któ-

rym właśnie rozmawiałeś przez telefon?

-

Nie twój interes. - Czuł się wyraźnie nieswojo,

choć nie wyglądał na wystraszonego. - Chodź, wraca-
my do obozu. - Pociągnął ją za rękę.

Amy wyrwała mu się. Zaskoczony jej siłą, Dallas

nie od razu zareagował. Po chwili podszedł do dziew-
czyny.

- Dość tej zabawy, mała. Pójdziesz ze mną.

Z całej siły nadepnęła na jego nogę, świadoma, że

dzięki swojej sile może połamać mu palce. Przeczucie
jej nie zawiodło. Dallas zawył, złapał się za bolącą
stopę i zaczął skakać w kółko. Amy cofnęła się o krok,
by usunąć mu się z drogi, i runęła w dół.

Prosto w pustkę.

Jej krzyk przeciął powietrze, ale wydarzenia ostat-

niego dnia nie pogorszyły refleksu dziewczyny. Złapała

144

background image

się półki skalnej wystającej ze zbocza. Pod nią było
urwisko, na dnie którego czekała pewna śmierć. Tym
razem nie zabezpieczały jej żadne liny.

Dallas wychylił się zza krawędzi. Mimo bólu, szcze-

rzył zęby w grymasie ledwo przypominającym uśmiech.

- Masz szczęście, Amy, a wiesz dlaczego? Dlatego,

ż

e miałaś rację. Więcej mi za ciebie zapłacą, jeśli

dostarczę cię całą i zdrową. - Rzucił jej linę.

Złapała ją i pociągnęła mocno, po czym ostrożnie

postawiła nogę na występie. Kiedy wróciła na szczyt,
Dallas złapał ją za ręce - tym razem, nauczony do-
ś

wiadczeniem, o wiele mocniej - i związał je sznurem.

Dziewczyna próbowała mu się wyrwać, ale było za
późno. Nie mogła używać rąk.

Za to umysł zaczął pracować intensywnie. Pamięć

podsunęła jej obraz Andy'ego, walczącego z niedźwie-
dziem. I zanim jej prześladowca zorientował się, co
się dzieje, zamachnęła się nogą i trafiła go prosto w
twarz.

Oszołomiony, rzucił się na nią, ale w porę wykonała

unik. Tym razem to Dallas wypadł za krawędź urwiska.
Tyle że nie miał tak dobrego refleksu jak Amy.

Nie zdołał złapać się występu.

background image

Rozdział czternasty

e związanymi rękami Amy zbiegła na dół łagodnym
stokiem. Potem skierowała się w miejsce, gdzie

wylądował Dallas.

Jedno spojrzenie wystarczyło, by doszła do wniosku,

ż

e nic już nie może dla niego zrobić. Ten człowiek

więcej nie będzie terroryzował uczestników Dzikiej
Przygody.

Obok leżał jego plecak. Wokół walały się przed-

mioty, które zeń wypadły. Amy rozpoznała szczątki
telefonu komórkowego, z którego nie mogło już być
pożytku. Zauważyła też leżącą kilka kroków dalej
teczkę i sięgnęła po nią, ale podmuch wiatru rozrzucił
papiery na wszystkie strony świata. Nigdzie natomiast
nie widać było pistoletu, o którym wspominał Andy.

146

Z

background image

A Amy nie miała ochoty na spotkanie ze wspólnikiem

Dallasa, zaczęła więc biec.

Nie mogła poruszać rękami, więc biegła o wiele

wolniej niż zwykle, ale mimo to dość szybko dotarła
do obozu. Brooke wciąż siedziała w namiocie Erica.
Amy z daleka słyszała jej narzekania.

-

Wiesz, moi rodzice nie po to wydali tyle pieniędzy,

ż

ebym sterczała tu i nic nie robiła - jęczała. Amy

wpadła do namiotu i usiadła przy Ericu.

-

Rozwiąż mnie - rzuciła.

-

Co się stało? - spytał, uwalniając ją z więzów. -

Gdzie,Tasha?

-

Nie wróciła do obozu?

-

Nie. Nie było jej z Dallasem? - Chłopiec był

wyraźnie zaniepokojony. Spróbował wstać i skrzywił
się, kiedy przeniósł cały ciężar ciała na kontuzjowaną
nogę. - Musimy ją znaleźć.

-

Powinniśmy zaczekać na Dallasa - powiedziała

Brooke.

-

Długo by to trwało - stwierdziła posępnym tonem

Amy. - Leży u stóp na dnie urwiska. I nieprędko się
podniesie.

-

Amy! - krzyknął Erie. - Czy ty...?!

-

Nie, nie zepchnęłam go, sam spadł- wyjaśniła ze

zniecierpliwieniem. - Chodźcie, musimy znaleźć
Tashę i wydostać się z lasu.

Brooke nie drgnęła.

-

Biedny Dallas! -jęknęła. - Był taki przystojny!

-

No cóż - rzuciła Amy. - Był bardzo przystojnym

oprychem. Zamierzał porwać mnie i Andy'ego. - Spoj-
rzała znacząco na Erica i od razu zauważyła, że wszyst-
ko zrozumiał. Oczywiście, nie dało się tego powiedzieć
o Brooke.

147

background image

-

Po co miałby porywać ciebie i Andy'ego?

-

Hrranm... to znaczy, chciał porwać nas wszystkich.

Umówił się nawet z kimś, kto miał przysłać po nas
helikopter. Dlatego pospieszcie się!

Erie stał prosto, ale ból wyraźnie mu doskwierał.

-

Dasz radę iść? - spytała Amy z niepokojem.

-

Raczej kuśtykać.

Ruszyli przed siebie ścieżką prowadzącą do lasu.

Przez kontuzję Erica nie mogli iść szybko. Brooke była
przerażona. Przez cały czas patrzyła w niebo, wypat-
rując nadlatującego śmigłowca.

-

Nigdy stąd nie uciekniemy! - biadoliła. Erie

był blady jak ściana.
-

Idźcie dalej beze mnie.

-

Dobra - powiedziała Brooke, ale Amy zaprotes-

towała.

-

Nie zostawię cię.

-

Amy, nie mogę chodzić. - Chłopiec skrzywił się. -

A porywaczowi tak naprawdę zależy tylko na tobie.

-

Ciii! - Amy zerknęła z ukosa na Brooke. Ta

jednak była zbyt przejęta, by zastanawiać się, dlaczegóż
to porywacz miałby woleć Amy od niej.

Amy przykucnęła.

-

Erie, wejdź mi na plecy.

-

Co?

-

Będę cię niosła.

-

Amy! - pisnęła Brooke. - On jest od ciebie dwa

razy większy!

-

Mam silne plecy. - Amy miała nadzieję, że to

wytłumaczenie wystarczy. Bardziej niepokoiła się tym,
czy Erie przystanie na jej propozycję. Czyjego męskie
ego uzna ją za upokarzającą?

148

background image

Brooke patrzyła z otwartymi ustami na chłopca

który wgramolił się na plecy Amy, objął ją nogami w
talii i położył dłonie na ramionach.

Teraz mogli już iść szybciej. Po drodze wołali

Tashę, a Amy przy okazji odkryła u siebie kolejną
zdolność, o której nie wiedziała. Jej głos był donoś-
niejszy niż głosy Erica i Brooke razem wzięte. Zdawała
sobie sprawę, że nie powinna demonstrować tylu nie-
zwykłych umiejętności w obecności dziewczyny, która
nie znała - i znać nie mogła - prawdy o niej. Nie
przejmowała się jednak tym za bardzo. Tasha i Erie
znaczyli dla niej więcej niż jakakolwiek tajemnica.

Zaabsorbowana poszukiwaniami przyjaciółki, starała

się nie myśleć o kimś, wobec kogo była niesprawied-
liwa. O Andym. O chłopcu, który nie powinien był
trafić do więzienia. Który jej nie zdradził. Który, jak
dowodziły działania Dallasa, był tym, za kogo się
podawał. Klonem. Tak jak ona.

Zatopiona w myślach, dopiero po dłuższej chwili

dosłyszała słaby, dobiegający z oddali dźwięk. Był to
ni to warkot, ni to brzęczenie, cichy, chrapliwy szum.

-

Słyszę helikopter - powiedziała.

-

Schowajmy się! - krzyknęła Brooke. - Musimy

się schować!

Nie było na to czasu. Wszyscy już widzieli i słyszeli

nadlatujący śmigłowiec. Zdawali sobie sprawę, że
człowiek, który nim leciał, musiał ich też dostrzec. Nie
mieli dokąd uciec, gdzie się ukryć.

Brooke nie przestawała zawodzić.

- Zamknij się! - nakazała jej Amy. - Próbuję się

skupić! - Jeśli helikopterem leciał tylko jeden człowiek,
może dałaby mu radę. Ale on pewnie był uzbrojony...

149

background image

- Przepraszam - szepnął jej Erie na ucho. - Prze

praszam, że byłem takim głupkiem.

Mimo narastającej grozy sytuacji Amy uśmiechnęła

się.

- Wybaczamci. -Po chwili dodała: -Przepraszam,

ż

e pocałowałam Andy'ego.

- Wybaczam ci - powtórzył za nią Erie.
Helikopter wisiał już nad ich głowami i powoli

opadał ku ziemi. Powietrze wypełniło się warkotem
wirników. A mimo to Amy usłyszała szept Erica.

- Kocham cię.

Tym razem to ona powtórzyła jego słowa. Miała

tylko nadzieję, że będzie mogła wypowiedzieć je jesz-
cze raz, tak by ją usłyszał.

Po chwili usłyszała coś jeszcze. Głos, słaby, nie-

wyraźny, ale znajomy. Głos osoby, która wiedziała, że
Amy jest w stanie usłyszeć ją wśród warkotu
helikoptera.

Wysłuchała instrukcji.

-

Musimy wrócić na polanę! - krzyknęła.

-

Co? - pisnęła Brooke. - Zwariowałaś?

Ale posłusznie poszła za Amy, niosącą Erica na

plecach.

Helikopter, którym przyleciała Tasha, wylądował na

terenie obozu.

background image

Podpierając się na kuli, Erie, kuśtykając, wszedł do

pokoju. Matka przytrzymała mu drzwi.

-

Usiądź tu - poleciła synowi pani Morgan, wska-

zując miękki fotel z dopasowanym do niego podnóż-
kiem. - Podnieś nogi. Jesteś głodny? Chcesz coś zjeść?

-

Nie, mamo, dziękuję.

-

A może czegoś się napijesz? Przynieść ci gazetę?

A może włączyć telewizor?

Erie uznał, że jeszcze trochę, a dojdzie do wniosku,

ż

e warto było sobie zwichnąć kostkę. Fajnie być roz-

pieszczanym.

-

Wszystko jest w porządku, mamo - powiedział

ciepłym tonem.

-

Gdybyś czegoś potrzebował, będę w kuchni -

151

RozdziaŁpi

ę

tnasty

background image

odparła pani Morgan. - Na obiad będą twoje ulubione
kotlety mielone.

- Dzięki, mamo. - Był ciekaw, jak długo będzie

mógł wykorzystywać swoją kontuzję i na jak wiele
może sobie pozwolić. Przemknęło mu przez myśl, że
w tej sytuacji warto byłoby wspomnieć rodzicom
o kupnie PlayStation.

Do pokoju weszła Tasha.

-

Co powiedział lekarz?

-

To tylko zwichnięcie - odparł chłopiec, po czym

szybko dorzucił: - Bardzo skomplikowane zwichnię-
cie. - Lubił, gdy okazywano mu współczucie.

Dziewczyna opadła na sofę.

-

Powiedziałeś coś mamie?

-

ś

artujesz? - odparował.

Uśmiechnęli się do siebie jak dwoje spiskowców.

Ich rodzice, wraz z mamą Amy, przyjechali po nich

do małego miasteczka w pobliżu obozu Dzikiej Przy-
gody. Według oficjalnej wersji wydarzeń, obydwaj
opiekunowie zginęli w tragicznych okolicznościach i
program został zawieszony.

Morganowie byli wzburzeni, ale ulga, jaką odczuli

na wieść, że ich dzieciom nic nie grozi, sprawiła, że
nie zrobili awantury i nie zadawali zbyt wielu pytań.
Tasha i Erie zachowali wszystkie szczegóły dla siebie.
Oczywiście, kiedy przyjdzie rachunek za wynajęcie
helikoptera, będą musieli jakoś się z tego wytłumaczyć.

Wrócili do domu poprzedniego wieczoru. Sami Mor-

ganowie. Amy i jej matka zostały na północy.

Erie wyjrzał przez wielkie okno, wychodzące na dom

jego dziewczyny. Tasha wyczuła, co leży mu na sercu.

- Jeszcze nie wróciły.
Chłopiec zasępił się.

152

background image

-

Już prawie szósta. Co je zatrzymało?

-

Przecież wiesz - powiedziała Tasha. - Muszą

wyciągnąć Andy'ego z więzienia. Teraz, kiedy już
wiadomo, że to Dallas był wszystkiemu winien, Amy
jest przekonana, że Andy mówił prawdę. Erie, nie
możesz mieć jej za złe, że się o niego martwi. To wcale
nie znaczy, że jest w nim zakochana. Ona pewnie widzi
w nim kogoś w rodzaju brata.

Erie skrzywił się.

-

Nie widziałaś, jak się całowali. Wierz mi, nie

pocałowałbym cię tak nigdy w życiu.

-

Ona uratowała ci życie — zauważyła Tasha.

-

Tak, wiem. - Chłopiec westchnął. - A ty urato-

wałaś nas wszystkich.

Jego siostra napuszyła się.

- Nie ma za co.

Erie spojrzał na nią z niezwykłym jak na niego

zaciekawieniem.

-

Skąd wiedziałaś, że grozi nam niebezpieczeństwo?

Przecież byłaś największą fanką Dallasa. Czemu mu
uciekłaś?

-

Miałam przeczucie - powiedziała Tasha wzniosłe.

- Wiesz, mam doskonały instynkt.

Chłopiec przewrócił oczami.

-

Jeśli to prawda, to dlaczego nie poznałaś się na

tym facecie od razu? Jeszcze trochę, a zaczęłabyś go
całować po nogach!

-

Tylko udawałam - zapewniła go siostra. - Pró-

bowałam się do niego zbliżyć, żeby sprawdzić, kim
jest naprawdę.

-

Nadal nie rozumiem - zaczął Erie, ale zanim

dokończył, coś rzuciło mu się w oczy. Amy i jej matka
wysiadały z taksówki.

153

background image

Tasha podeszła do okna i pomachała im. Po sekun-

dzie Amy była już pod drzwiami Morganów.

-

Co się stało? - spytała ją przyjaciółka. - Znalaz-

łyście Andy'ego? Wyciągnęłyście go z więzienia?

-

Już go tam nie było. - Amy usiadła na poręczy

fotela zajmowanego przez Erica. - Uciekł tej samej
nocy. Nie pojawił się w San Francisco i nikt nie wie,
gdzie go szukać.

- W jaki sposób udało mu się uciec? - spytał Erie.
Amy uśmiechnęła się lekko.

- Nie wiadomo. Zdarzyło się to w chwili, kiedy

zdejmowano mu kajdanki w więzieniu. Policjanci mó
wili, że jeszcze nigdy nie widzieli tak szybkiego czło
wieka.

Tasha skinęła głową.

-

Czyli on też jest klonem.

-

Może i tak. W tej chwili niczego już nie jestem

pewna. Nic wiem nawet, jak brzmiało jego nazwisko.

-

Ale ja wiem - powiedziała Tasha. - Denker.

-

Skąd wiesz? - spytała Amy.

-

Nno... - Jej przyjaciółka wyglądała na nieco spe-

szoną. - Wczoraj rano mieliśmy z Dallasem jeździć na
rowerach górskich. On wrócił po coś do namiotu i
zostawił plecak. Zajrzałam do środka.

Erie nie posiadał się ze zdumienia.

- Grzebałaś w jego plecaku? Dlaczego?
Tasha uśmiechnęła się wstydliwie.

-

Byłam ciekawa. Chciałam się dowiedzieć o nim

czegoś więcej. W każdym razie była tam jakaś teczka,
a w niej list Dotyczący Amy i Andy'ego. Wtedy się
dowiedziałam, że Dallas coś knuje.

-

Czyli twój wspaniały instynkt nie miał z tym nic

wspólnego - rzekł Erie.

154

background image

- Zgadza się. Było mi głupio, że tak bardzo pomy

liłam się co do niego.

Amy próbowała pocieszyć przyjaciółkę.

- Ja też zachowałam się głupio wobec Andy'ego.

Ale ty wykazałaś się prawdziwą odwagą, kiedy sama
pobiegłaś po pomoc.

Erie przytaknął.

-

Nie spodziewałem się, że stać cię na coś takiego.

-

Ja też nie - powiedziała Tasha w zamyśleniu. -

Wiecie, to ironia losu. Pamiętacie, co było napisane w
prospekcie o stawianiu sobie wyzwań, wykorzystaniu
swojego potencjału, przezwyciężaniu lęków i tak
dalej? - Uśmiechnęła się szeroko. - Chyba to
doświadczenie coś mi dało. Nigdy więcej nie wy-
zywajcie mnie od mięczaków.

Amy zerwała się z poręczy i wzięła przyjaciółkę w

ramiona.

- Nigdy - obiecała.

Erie patrzył, jak siostra i jego dziewczyna ściskają

się, i cieszył się ich szczęściem. Miał tylko nadzieję,
ż

e między nim a Amy będzie tak jak kiedyś,

- Ach, byłabym zapomniała. Przywiozłam coś -

powiedziała Amy. Włożyła rękę do torby i po chwili
wyjęła z niej coś, co wyglądało na kartkę wyrwaną
z gazety. -Znalazłam to na posterunku. To z jakiegoś
lokalnego pisma. - Zaczęła czytać na głos: - W płytkim
grobie przy autostradzie 61 odnaleziono kobiece zwłoki.
Zmarła to Flora Mulcahy, opiekunka grup młodzieżo
wych uczestniczących w obozach organizowanych
przez Dziką Przygodę. Zdaniem policji, została zamor
dowana".

Erie pomyślał o młodej kobiecie w drucianych oku-

larach, z aureolą blond włosów. Jak to się stało, że tak

155

background image

miła osoba związała się z takim draniem jak Dallas? Z
drugiej strony, kto wie, co przyciąga ludzi do siebie?
On sam nigdy w życiu nie przypuszczał, że pewnego
dnia zakocha się w dziewczynie klonie.

-

A teraz posłuchajcie tego - ciągnęła Amy. -„W

lesie odnaleziono zbłąkanego nastolatka. Podawał się
za na wpół człowieka, na wpół dzikusa, który od
przeszło stu lat żyje w głuszy, gdzie uważany jest za
superbohatera. Jak dotąd nie ustalono jego prawdziwej
tożsamości'

-

Willard! - krzyknęli Erie i Tasha.

-

Przynajmniej wiemy, że przeżył- powiedziała

Amy. Ponownie usiadła na poręczy fotela Erica. - No
to wszystkie zagadki mielibyśmy rozwiązane.

-

Została jeszcze sprawa Andy'ego - przypomniał

Erie.

-

Tak. - Amy skinęła głową. - Andy'ego Denkera.

W jej głosie zabrzmiał smutek, który poruszył naj
czulsze struny serca Erica.

- Możemy go poszukać-zaproponował chłopiec. -

Przez Internet. Moglibyśmy też wynająć prywatnego
detektywa.

Amy uśmiechnęła się.

-

Myślę, że któregoś dnia pojawi się znowu. Wtedy,

kiedy będzie chciał. Przynajmniej wiem, że gdzieś tam
są sklonowani chłopcy o imieniu Andy.

-

No tak. - Erie próbował przybrać spokojny ton,

ale Amy wyczuła w jego głosie coś jeszcze. Wzięła go
za rękę i ścisnęła ją.

-

Ale jeszcze milej jest wiedzieć, że jest tylko jeden

Erie - powiedziała.

Znów ścisnęła dłoń chłopca, on odwzajemnił uścisk.

Nawet leniuchowanie pod troskliwą opieką matki nie

background image

działało na niego tak kojąco. Dla tej chwili naprawdę
warto było zwichnąć sobie kostkę.

NOTATKA OD DYREKTORA

DO WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYCH:

ODNOŚNIE DO OSTATNIEGO PRZEDSIĘWZIĘCIA,
PRAGNĘ OGŁOSIĆ, CO NASTĘPUJE: D ZOSTAŁ
ZLIKWIDOWANY.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Marilyn Kaye Replika 07 Najlepsi z najlepszych
Marilyn Kaye Replika 01 Amy numer siedem
Marilyn Kaye Replika 02 W pogoni za Amy
Marilyn Kaye Replika 08 Druga matka
Kaye Marilyn Replika 10 Lodowaty ziąb
Kaye Marilyn Replika 05 Tajemnicza klika
Kaye Marilyn Replika 04 Doskonałe dziewczęta
Kaye Marilyn Replika 01 Amy numer siedem
Kaye Marilyn Replika 09 Gorączka
Kaye Marilyn Replika 03 Następna Amy
Ewa Orlewska Prezentacja na spotkaniu w dniach23 24 03 06

więcej podobnych podstron