Biały mustang
Na ziemiach Tawasenty w plemieniu
Dakotów, u znanego czarownika,
Niedźwiedziego Kła, mieszkał i wychowywał
się chłopiec. Został wybrany przez czarownika
ze względu na swoją niepospolitą siłę, życie w
odosobnieniu, poważne zachowanie, chęć w
ć
wiczeniu się w samotności w rzucaniu
tomahawkiem, władaniu nożem i oszczepem.
W wieku dziesięciu lat chwytał na lasso
galopującego konia, zatrzymując go w miejscu,
co było trudne nawet dla doświadczonych
myśliwych. Z każdym dniem był coraz
silniejszy i zwinniejszy.
Bystry czarownik od dawna wiedział, że młody
chłopiec mógłby być w przyszłości kimś
wielkim, dlatego wziął go do swojego tipi.
Mały Uti przeszedł dzielnie próbę krwi i,
krwawiąc z otwartych ran powstałych podczas
wtajemniczenia, odtańczył przy blasku
księżyca taniec prawdziwego mężczyzny.
Otrzymał wtedy imię Ostry Wiatr.
Po latach nauki posiadł już całą wiedzę i
umiejętności czarownika. Postanowił zatem
wyruszyć w góry, by zdobyć za żonę piękną
Pahajo. Mieszkała ona na wielobarwnej tęczy,
a jesienią i wiosną wskazywała drogę
wędrującemu ptactwu.
- Piękna jest Pahajo – opowiadała mu matka –
Jej włosy sięgają aż do ziemi, na czole zaś ma
opaskę mieniącą się wszystkimi barwami
ś
wiata. Szczęśliwy będzie ten, który pojmie ją
za żonę, gdyż daje ona szczęście i ma władzę
nad dzikim ptactwem i wodami padającymi z
nieba. Jednak, by dotrzeć do niej, trzeba być
potężnym wojownikiem, gdyż strzegą drogi złe
duchy. Zostaną strącone w odwieczne
ciemności, gdy Pahajo zostanie czyjąś żoną. O
jej rękę należy prosić ojca Pahajo, Ducha
Górskich Wodospadów, który odda córkę
jedynie wielkiemu wojownikowi o ogromnej
odwadze i sile, nie znającemu strachu, złości i
podwójnego języka jaszczurki. Mieszka on w
granitowej skale, znajdującej się na ogromnej
górze, a skałę tę potrafi otworzyć tylko
człowiek o prawdziwej odwadze i miłości do
Pahajo. Jedź, synu, i uwolnij nasze szczepy od
złego, wszyscy będą cię błogosławić.
Zanurzyła palce w żółtej farbie i wymalowała
poprzeczne pasy na ciele syna, potem
pociągnęła czarne i białe po ciemnej twarzy.
Sadłem niedźwiedzim wysmarowała mu włosy
i podała pemikan – wysuszone i starte na
proszek mięso.
- To na drogę, abyś głodu nie zaznał.
Ostry Wiat, w legginsach obszytych na szwach
frędzlami, bogato haftowanych i ozdobionych
kolcami jeżozwierza mokasynach, z
pióropuszem w ręku, wyglądał wspaniale na
tle namiotu swojego ojca. Wielkim myśliwym i
wojownikiem był Ostry Wiatr!
Po ukończeniu przygotowań, młodzieniec
wybrał najlepszą broń, wyszedł przed tipi i
zagwizdał przeciągle trzy razy. W tej samej
chwili na drugim końcu wioski dało się słyszeć
radosne rżenie i pod namiot przybiegł czarny
mustang.
Młody wojownik
Ostry Wiatr słuchając wiele razy tych
opowieści, zastanawiał się nad sposobem
pokonania wszystkich przeszkód. Pewnego
dnia, gdy tęcza po deszczu była barwna jak
kwiaty, rzekł:
- Matko, przygotuj mi pełen kołczan strzał,
farby, bym mógł pomalować ciało w wojenne
barwy, naostrz mi tomahawk i nóż, bo idę w
wysokie góry, by walczyć ze złymi duchami.
Dotrę do Ducha Górskich Wodospadów i
poproszę go o rękę córki, aby przywieźć ci
synową. Pokonam po drodze złe duchy, by nie
było już zła na świecie.
Matka spojrzała na syna o kruczoczarnych
włosach spadających na ramiona i okręcone
skórą grzechotnika, o ostrych i wyrazistych
rysach twarzy, zaciśniętych ustach. Spojrzała
w jego czarne oczy, na umięśnione piersi i
mocarne ramiona, wyłamujące szczęki
niedźwiedziom, na silne nogi, doganiające w
biegu jelenia. I odpowiedziała: Jedź, synu, i
uwolnij nasze szczepy od złego, wszyscy będą
cię błogosławić.
Zanurzyła palce w żółtej farbie i wymalowała
poprzeczne pasy na ciele syna, potem
pociągnęła czarne i białe po ciemnej twarzy.
Sadłem niedźwiedzim wysmarowała mu włosy
i podała pemikan – wysuszone i starte na
proszek mięso.
- To na drogę, abyś głodu nie zaznał.
Ostry Wiat, w legginsach obszytych na szwach
frędzlami, bogato haftowanych i ozdobionych
kolcami jeżozwierza mokasynach, z
pióropuszem w ręku, wyglądał wspaniale na
tle namiotu swojego ojca. Wielkim myśliwym i
wojownikiem był Ostry Wiatr!
Po ukończeniu przygotowań, młodzieniec
wybrał najlepszą broń, wyszedł przed tipi i
zagwizdał przeciągle trzy razy. W tej samej
chwili na drugim końcu wioski dało się słyszeć
radosne rżenie i pod namiot przybiegł czarny
mustang.
Młody wojownik jednym susem znalazł się na
jego grzbiecie. Pożegnał się z matką i, śpiewając
wojenną pieśń, wyruszył w drogę.
Przemierzał na swym koniu spowite w kwiaty
prerie, przejeżdżał wioski stepowych Indian,
witany wszędzie z szacunkiem i radością.
Sława wyprzedzała go z każdym krokiem
coraz bardziej.
Po długiej wędrówce, gdy nastała zima,
przybył do wioski zamieszkałej przez złe
Czarne Duchy. Zsiadł z konia i po cichu zaczął
się zbliżać do wielkiego tipi, w środku którego
paliło się ognisko. Nagle z jamy zasypanej
ś
niegiem, wyskoczył olbrzymi wilk i
wyszczerzył swoje kły na młodzieńca, a jego
sierść zjeżyła się. Zduszony bulgot zagrzmiał
mu w gardle.
- Zawrzyj pysk, leśny bracie, nie odważ się
zawyć! Na twe wilcze plemię zaklinam i
rozkazuję ci, abyś natychmiast zasnął w swej
ś
niegowej jamie! – rzekł Ostry Wiatr.
Wilk podwinął ogon pod siebie i uciekł,
przestraszywszy się młodego czarownika.
Indianin tymczasem podkradł się cicho, wyciął
otwór w tipi, i zajrzał do środka.
Groźny Kabinoka – władca północy – otulony w
białe futra, w śnieżnych warkoczach, a oczach
z brył lodu, siedział ze swymi wiatrami i
mrozami pod ścianą i dmuchał w lodowe flety.
Małe, groźne i bezgłowe May-may-gwenis biły
w bębny, a z ich wnętrza wydobywał się
przeraźliwy śmiech. Duchy jadowitych węży
leżały pod ścianą i słuchały Pieśni Piszczeli,
która śpiewał Duch Śmierci – Ken Manitou, w
pióropuszu z żeber ludzkich i zwierzęcych
siedzący na stosie trupich czaszek. Obok niego
stary Duch Górskich Lawin, o potężnych
dłoniach i rozwianych włosach, nucił pieśń
Czarnego Boga z lodowatej góry.
W jednej chwili Ostry Wiatr rozciął skórę
namiotu i wskoczył do środka.
Czarne Duchy przestały śpiewać, a srogi
Kabinoka krzyknął:
- Ktoś ty? Wilk mój każdego rozerwie na
strzępy, a na ciebie nawet nie warknął i
pozwolił podejść ci do namiotu! Ktoś ty? Mów!
- Jestem wielkim czarownikiem – odpowiedział
Ostry Wiatr – Przybyłem do was nie bez
mądrości i siły, nie bez zaklęć dobrych duchów.
Wilk nie zawyje na mój widok, Kabinoko, gdyż
matka moja kąpała mnie w letnie noce po
cztery razy, a w noce zimowe po osiem razy,
abym nauczył się Pieśni Rzek i nią się od zła
odgradzał. Śnieg obsypywał me nagie ciało i
mroził moje mięśnie, bym odporny był na
wasze czary i silny jak stado bizonów. Po
mojej stronie jest dobroć, ciepło i słońce, radość i
mądrość, więc walczmy ze sobą, zobaczymy kto
zwycięży.
I zaczął Ostry Wiatr śpiewać pieśń wojenną
swojego plemienia, a ile chwalebnych czynów
młodego czarownika było w pieśni, tyle
ogromnych kamieni przygniatało nogi złym
duchom, aż znieruchomiały pod stosami
głazów.
Ostry Wiatr zatańczył taniec zwycięstwa,
chwytał złe duchy i rozrzucał je po pustyniach,
lasach, rzekach, wołając:
- Nie będziecie już więcej dokuczać ludziom w
gromadzie, a pojedynczo nie zaszkodzicie
gorącym i prawym sercom ludzkim. Żyjcie
odtąd w samotności i gnuśności.
Gdzie tylko upadły złe duchy, tam paliły się
drzewa a wody burzyły się. Ostry Wiatr
rozpędził wszystkie duchy, a zostawił jedynie
starego Isokę.
- Dzielny wojowniku, czemuś mnie oszczędził?
– spytał staruch.
- Bo jesteś stary i nikomu nie zaszkodzisz.
Zostawiam cię w spokoju.
Isoka odszedł wolnym krokiem, powłócząc
nogami, a gdy skryły go drzewa, pobiegł
młodzieńczym krokiem aż nad Czerwoną Rzekę
i zaczaił się na młodzieńca wśród skalnych
bloków.
Ostry Wiat zniszczył namiot, wsiadł na konia,
i udał się w góry, do Ducha Wodospadów.
Jechał wiele dni, przez potoki górskie, ciemne
kaniony, pełne jadowitych grzechotników. Nie
bał się ich jednak, gdyż potężne były jego
zaklęcia. Usypiał je piosenką, albo jego
mustang miażdżył je kopytami. Niedźwiedzie
schodziły mu z drogi, nawet lawiny cofały się
przed nim.
Siódmego dnia dojechał do ogromnej czarnej
skały, w której mieszkał władca wodospadów,
Gachaskh. Młodzieniec spojrzał na wysoką
skałę, objechał ją dookoła trzy razy, lecz
wszystkie ściany były tak strome, że
niemożliwe do zdobycia. Przyłożył więc dłonie
do ust i wydał trzykrotnie krzyk orła. Echo
odbiło się trzy razy po trzy, potem zaległa
cisza. Trzy dni i trzy noce czekał Ostry Wiatr.
Gdy orzeł nie odpowiedział na jego wołanie,
uderzył z całej siły tomahawkiem o skałę.
Powoli zaczęła ona rozsuwać się na dwie
części.
W olbrzymiej grocie siedział na stosie
niedźwiedzich skór Duch Wodospadów,
otulony derką, tkaną przez jego córkę z
promieni księżyca i słońc, jakby pogrążony w
wiecznym śnie.
Ostry Wiatr wzniósł dłoń na znak pokoju i
wszedł do środka.
Dopiero po dłuższej chwili stara, zmarszczona
twarz podniosła się, a duch spojrzawszy na
młodzieńca zapytał:
- Czego pragniesz, wojowniku?
A głos jego brzmiał jak największy wodospad
na ziemiach Tawasenty. Po plecach Indianina
przeszły ciarki, ale nie okazał strachu i rzekł
ś
miało:
- Przyszedłem prosić ciebie, abyś mi dał swoją
córkę za żonę. Daj mi tę, co mieszka na tęczy i
wskazuje drogę dzikiemu ptactwu, a z
promieni słońca i księżyca tka derki. Daj mi
Pahajo.
Gachaskh zaśmiał się potężnie, od czego poczęły
trząść się skały i powiedział:
- Córkę moją oddam tylko temu, który
przyprowadzi mi Białego Mustanga. Posiada
go ojciec wiatrów Kabeyun. Pokaż siłę swych
mięsni i rozum ludzki. Idź!
Po czym Gachaskh zasnął, gdyż pora była
zimowa i wszystkie wodospady zamarzły.
Ostry Wiatr wyszedł ze skały, a grota
zamknęła się za nim z hukiem.
Nie zwlekając przygotowywał się do drogi.
Zrobił mocne narty, podbił je skórą z jelenich
ł
ap i natarł tłuszczem, wymalował na nich
barwne wzory swego plemienia i prosił dobre
duchy, by dały jego nogom i nartom niezwykłą
szybkość. Napełnił kołczan pierzastymi
strzałami, na plecach powiesił łuk i zawołał:
- Na całej ziemi nie ma stworzenia, które
mogłoby się ze mną w biegu zmierzyć!
Prześcignę wiatry i ptaki skrzydlate! Dogonię
Białego Mustanga, schwycę go na lasso i
zaprowadzę do ojca mej ukochanej!
Usłyszał słowa te Kabeyun i wypuścił swego
rumaka, aby zmierzył się z młodym
czarownikiem.
- Pędź, koniu, po wszystkich ziemiach
Tawasenty. Zmęcz zuchwalca. Niech mu serce
z piersi wyskoczy i zamarznie na czerwoną
bryłę lodu!
Mustang zarżał i ruszył na ziemię. W galopie
minął młodzieńca zniknął na widnokręgu. Ostry
Wiatr zaczął go szukać po wszystkich ziemiach
– zjeździł góry, puszcze, stepy, lecz nigdzie nie
spotkał rumaka.
Przemierzył bagna i pustynie, zbadał jeziora i
rzeki, nie bał się zasp i lodowców.
Dojechał do wioski i ujrzał tłum ludzi,
obserwujących jego polowanie. Kobiety i dzieci
lamentują, psy wyją, ogniska syczą. Zatrzymał
się Ostry Wiatr i spytał:
- Dlaczego płaczecie?
- Biały Mustang przebiegł tędy, pędzi jak
wicher, nie dogonisz go, dlatego płaczemy.
Puścił się w pogoń, przeganiał bizony,
antylopy, pędził przez białe prerie, jak
błyskawica, aż dogonił konia. Pochwycił go za
srebrną grzywę, ale koń wspiął się na tylne
nogi, szarpnął i znikł za wzgórzami.
Ostry Wiatr rzucił się w pogoń. Biały Mustang
był szybki, lecz młody czarownik był szybszy,
każdy krok zbliżał go do pięknego konia. Tak
zapędzili się aż nad Czerwoną Rzekę.
Nad rzeką zaś ukrywał się Isoka, zły duch,
którego Ostry Wiatr puścił wolno. Śledził z
kryjówki morderczą gonitwę. Zacierał dłonie z
zadowolenia, bo młodzieniec zbliżał się coraz
bardziej do jego pułapki.
Ostry Wiatr miał już drugi raz pochwycić
grzywę konia, lecz nagle wpadł w dół
wykopany przez starego ducha. Jego narty
pękły. Isoka zaśmiał się chrapliwie, zniknął
między skałami, a Indianin usiadł na śniegu i
zwiesił głowę. Po chwili jednak zerwał się,
wyskoczył z dołu, poszedł na pobliskie wzgórze
i ujrzał białego konia, który wolnym kłusem
zanurzał się w puszcze. Młodzieniec ściągnął
ł
ososiową kurtkę, wziął do ręki lasso i ruszył w
stronę boru.
Słowami, których nauczył się od
Niedźwiedziego Kła, pozdrowił puszczę i jej
władców:
- Bądźcie zdrowe, leśne olbrzymy,
pokój wam, duchy leśne.
Witam cię, władco puszczy,
Witam cię przed domem twoim,
Który jest wiecznie zielony.
Jam twój wielbiciel, władco mój!
Tylekroć pomagałeś mi w łowach
Karmiłeś mnie i naganiałeś
Zwierzynę pod me strzały.
Pomóż mi teraz, wielki Nanabosho,
Pomóż mi schwytać Białego Mustanga!
Wysłuchał władca leśny modlitwy czarownika.
Kazał drzewom szumieć, wilkom wyć a
niedźwiedziom ryczeć po puszczy.
Wystraszony Mustang wypadł na równinę,
prosto na młodego czarownika. Ostry Wiatr
zarzucił lasso na szyje Białego Mustanga. Koń
był jego.
Zaprowadził go do Ducha Wodospadów.
- Oto Biały Mustang Kabeyuna, schwytałem
go. Daj mi teraz swoją piękną córkę, daj mi
Pahajo jako squaw*.
- Jesteś dzielnym młodzieńcem. Walczyłeś ze
złym, postępowałeś mężnie i uczciwie, należy ci
się dobra żona. Weź Pahajo i białego konia,
którego zdobyłeś. Lecz pamiętaj, mój synu, jeśli
splamisz się w życiu jakimś złym czynem,
stracisz żonę i wszystko, co będzie ci najdroższe
na ziemi, a ty sam zamienisz się w marny pył,
który wiatry będą nosić po świecie.
Po tych słowach Gachaskh zniknął, a Ostry
Wiatr poczuł w głowie dziwny szum. Ogarnęła
go nieodparta senność, nogi poczęły się pod nim
uginać i padł na kolana. Przez sen uczuł, że
wiatr unosi go w górę.
Gdy się zbudził, siedział na Białym Mustangu
u podnóża wielobarwnej tęczy, po której
schodziła do niego uśmiechnięta, cudna Pahajo.
*squaw – kobieta, żona
wg legend indiańskich Sat-Okh’a