EMILIE RICHARDS
Jaka jesteś naprawdę?
przełożyła
Małgorzata Hesko-Kołodlińska
Ciasto orzechowo-żurawinowe
2 szklanki mąki
1 szklanka cukru
1 1/2 łyżeczki proszku dopieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli
1/4 kostki margaryny
3/4 szklanki soku pomarańczowego
1 łyżeczka startej skórki pomarańczowej
1 jajko, dobrze ubite
1/2 szklanki posiekanych orzechów
1 szklanka posiekanych świeżych żurawin
Wymieszać mąkę, cukier, proszek dopieczenia, sodę i sól. Wkroić margarynę
w drobnych kawałkach. Siekając ciasto nożem połączyć tłuszcz z suchymi
składnikami, tak jak na ciasto kruche lub francuskie. Nie wyrabiać.
Wymieszać sok pomarańczowy, skórkę pomarańczową oraz dobrze ubite całe
jajko, wlać do ciasta. Całość lekko wymieszać. Wsypać ostrożnie posiekane orzechy
oraz żurawiny.
Wykładać delikatnie łyżką na wysmarowaną tłuszczem podłużną formę o
wysokości ok 8 cm. Brzegi uformować nieco wyżej niż cała powierzchnia ciasta.
Piec ok. 1 godziny w temperaturze 175°C.
Ciasto powinno być z wierzchu chrupkie o złocistobrązowej barwie, a
wetknięta w środek wykałaczka, po wyjęciu – sucha i czysta. Aby krojenie było
łatwiejsze, zaleca się pozostawić ciasto na noc.
Rozdział pierwszy
Kiedy Chloe Palmer, dyrektorka „Ostatecznego Ratunku”, wyszła po
sprawunki, sztuczna choinka – stara, wyciągnięta przed laty z cudzego śmietnika –
kiwała się smutno przy frontowym oknie.
Gdy Chloe powróciła, w tym samym miejscu stał przepiękny, okazały
świerk. Tak bardzo rzucał się w oczy, że jeden z przechodniów przystanął, aby
zapytać, gdzie ośrodek kupił takie drzewko.
Chloe nie miała pojęcia – wiedziała jednak dobrze, kogo o to zapytać.
Błyskawicznie wbiegła do domu, przeskakując po dwa schodki naraz. Kiedy
zatrzasnęły się za nią ciężkie, wiktoriańskie drzwi, zadźwięczały maleńkie
dzwoneczki.
– Egan! –wrzasnęła.
W odpowiedzi usłyszała tylko muzykę. Na dole śpiewał Bing Crosby, na
górze Michael Jackson.
– Egan, gdzie jesteś?
W drzwiach od pokoju gościnnego znienacka pojawił się mężczyzna.
Znienacka było dobrym słowem. Ktoś zapalił dziesiątki świeczek w pokoju
gościnnym. Świece w domu, którego przynajmniej jedna mieszkanka została
wyrzucona z poprzedniemu domu dziecka za podpalenie materaca! Kiedy oczy
Chloe przyzwyczaiły się do tego oświetlenia, dziewczyna rozpoznała muskularną
sylwetkę Egana.
– Kupiłeś dzieciakom choinkę? – zapytała.
– Nie.
Zrzuciła buty, chociaż oznaczało to, że teraz niższa Chloe będzie musiała
stanąć oko w oko z Eganem. Jedną z zasad obowiązujących w ośrodku było
zdejmowanie butów tuż po wejściu. Nikt, nawet dyrektor, nie mógł nanieść śniegu
ani błota do pomieszczeń.
Chloe nie spuszczała oczu z twarzy Egana. Ściągnęła rękawiczki, szalik i
czapkę. Kiedy potrząsnęła długimi, czarnymi włosami, Egan podszedł, by pomóc
jej zdjąć płaszcz, jednak niecierpliwie machnęła ręką.
– W porządku, nie kupiłeś – powiedziała. – Czyżbyś więc zmusił kogoś z
ulicy, żeby dał nam hojny datek?
Patrzyła, jak kąciki jego ust uniosły się do góry. Miał fantastyczne wargi,
pełne, wyraziste i zazwyczaj rozciągnięte w uśmiechu. Przyglądała się im i jak
zwykle jakaś część niej zastanawiała się, co też takie usta potrafią zrobić.
– Ukradłeś ją? Wypożyczyłeś? Sam ściąłeś? – Ujrzała błysk w jego
zielonych oczach, oczach dokładnie tego samego koloru, co nowiutka girlanda
wisząca na dole.
– Gdzie ją ściąłeś? – nalegała. – I skąd wzięła się ta girlanda?
– Która?
– Egan!
– Chodź zobaczyć, co robimy. – Odwrócił się, a ona posłusznie poszła za
nim.
Salonik przypominał świąteczną pocztówkę – Święty Mikołaj i jego elfy. Z
tą małą różnicą, że Święty Mikołaj był szczupły i nie miał brody. Był także wysoki,
dobrze zbudowany, a na głowie miał mnóstwo jasnych loków. Jego elfy wyglądały
jeszcze bardziej niezwykle.
Elf Mona śpiewał White Christmas razem z Bingiem Crosby. Zazwyczaj
kiedy Mona śpiewała, wszyscy rzucali się do ucieczki, ale tym razem nikomu
chyba to nie przeszkadzało. Tak samo jak nikt zdawał się nie zauważać, że ta
jedenastolatka o bujnych kształtach ubrana była tylko w szorty i cienki
podkoszulek, chociaż na dworze było dziesięć stopni.
Elf Jenny stał na palcach, usiłując zawiesić papierowego żurawia na gałęzi.
Dla Jenny wszystko było zawsze za wysoko. Chloe i cała gromada lekarzy wciąż
liczyli na to, że kiedyś osiągnie normalny wzrost, jednak zanim dziewczynka
znalazła się w domu dziecka, przez osiem lat niemal głodowała.
Elf Roxanne siedział ze skrzyżowanymi nogami na podłodze i wpatrywał się
w migoczące drzewko niczym zahipnotyzowany. Elf Bunny zdążył umieścić cztery
identyczne ozdóbki na czterech różnych gałęziach, odkąd Chloe weszła do pokoju.
Bunny była perfekcjonistką, obserwowanie jej było wyjątkowo ciekawym
przeżyciem.
Były to cztery z dwunastu dziewczynek, mieszkających w Domu Almy
Benjamin. Cztery spośród dzieci, które znalazły się tutaj, ponieważ nie miały już
dokąd iść – chyba że do domu poprawczego, gdzie w oknach znajdowały się kraty,
a to z pewnością nie było dla nich odpowiednie miejsce.
„Ostateczny Ratunek” był jednocześnie ośrodkiem wychowawczym i
przystanią. Wszystkie dziewczynki, które tu mieszkały, dałoby się porównać do
wigilijnego poranka – były równie obiecujące i skomplikowane.
– Chloe! – Bunny błyskawicznie podbiegła do dziewczyny. – Nie mam
pojęcia, gdzie to powiesić!
Wyciągnęła przed siebie drobną drżącą rączkę, w której ściskała choinkową
ozdobę.
Chloe wzięła ją od niej i przejechała palcami po małym, kolorowym
Mikołaju.
– Gdziekolwiek byś ją powiesiła, będzie wyglądała bardzo dobrze –
zapewniła.
Bunny nie wydawała się przekonana. Chloe podała jej Mikołaja.
– Spróbuj, a zobaczysz – powiedziała. – Na pewno będzie dobrze.
Bunny powróciła do drzewka, a Chloe uniosła wzrok i ujrzała, że Egan
przygląda się jej uważnie. Jego spojrzenie było tak pełne ciepła, że dziewczynę
przeszył dreszcz.
– Eganie O'Brien, czy w końcu mi powiesz, skąd masz tę choinkę? –
zapytała.
– Ściął ją pod domem swoich rodziców! – Mona rzuciła się błyskawicznie w
jej kierunku, ale straciła równowagę i upadła. – Jego rodzice mają farmę, Chloe.
Tam są zwierzęta. Prawdziwe zwierzęta!
– Psy – powiedział Egan. – Już od wielu lat hodują tylko owczarki
niemieckie.
– Żadnych koni? – Oburzenie Mony było równie komiczne, jak jej
poprzednie śpiewy.
– Mona chciałaby nauczyć się jeździć konno – wyjaśniła Chloe. – Prawda?
– Umiem jeździć konno. Tylko nigdy nie mam okazji. Zawsze jeździłam
konno, kiedy mieszkałam z moją rodziną.
Rodzicom Mony odebrano prawa rodzicielskie za brak opieki nad dzieckiem,
ich dom był wręcz niewiarygodnie zapuszczony. Mona przeżyła pierwsze dziesięć
lat w świecie fantazji. Chloe uznała, że teraz dziewczynka już tego nie potrzebuje.
– To nieprawda – zaprzeczyła.
– Skąd wiesz? Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek o mnie? – zapytała mała.
– Wiem, że cię lubię. I nic mnie nie obchodzi, czy miałaś konie, piękne
samochody czy ogromny dom, zanim się tu zjawiłaś.
– Zawsze to powtarzasz!
– Tak, zawsze – powiedział Egan i uśmiechnął się ciepło.
– To dobrze.
Mona opuściła ręce. O'Brien stał się idolem dziewczynek od dnia, kiedy to
trzy miesiące wcześniej przyszedł do ośrodka i oznajmił, że on i jego bracia zajmą
się renowacją starego budynku.
W życiu dziewcząt już wcześniej pojawiali się mężczyźni – prawnicy,
nauczyciele, kuzyni, członkowie rodziny, którzy czasem wpadali z wizytą. Jednak
żaden z nich nie był taki jak Egan. Żaden z nich nie miał jego niedbałego wdzięku,
jego łatwości nawiązywania kontaktów, jego kpiącego uśmiechu ani umiejętności
przekonywania i odpierania argumentów. Kiedy zaczynał mówić, słuchały go
nawet najbardziej nieposłuszne dzieci.
Tylko czasami udawały, że wcale im się to nie podoba.
– Nie muszę tego słuchać! – wrzasnęła Mona. – Idę się napić kakao.
Chloe pogłaskała ją delikatnie po ramieniu. Na twarzy dziewczynki wciąż
malował się wyraz wrogości.
– Mona, weź ze sobą Roxanne – poprosiła Chloe.
– Nie.
– Słucham?
– Zawsze mnie zmuszasz, żebym robiła takie rzeczy!
– Tylko dlatego, że wiem, iż możesz je zrobić.
– Chodź, Roxanne! – Mona podeszła do wpatrującej się w choinkę
dziewczynki i wzięła ją pod ramię. – Napijemy się kakao.
– Kakao?
– Tak.
Roxanne wstała posłusznie i obie wyszły z pokoju. Bunny powiesiła jeszcze
trzy ozdoby i odeszła, zbyt zmęczona wewnętrzną walką. Jenny, która ubrała
wszystkie dolne gałęzie, także opuściła pokój. Egan i Chloe zostali sami.
– Powiedz, że jesteś zadowolona, że przyniosłem to drzewko – rzekł
mężczyzna.
– Musisz przestać dawać prezenty tym dzieciakom, Egan. Zaczną ich
oczekiwać. A żadne z nich nie powinno niczego oczekiwać.
Kiedy podszedł do niej, próbowała nie zwracać uwagi na jego muskularną
sylwetkę. Egan położył dłonie na jej ramionach. Był to delikatny, a zarazem pewny
dotyk. Nie poczuła się jednak lepiej.
– A co z kobietą, która tu mieszka? – zapytał. – Czy wolno mi coś jej
ofiarować?
– Ona także niczego nie oczekuje. Niczego nie chce.
Mężczyzna przyglądał się jej uważnie. Dostrzegał więcej, niż Chloe by sobie
życzyła. Była dla niego równie intrygująca, jak przepięknie opakowany prezent
gwiazdkowy i równie bezbronna, jak dziecko, które właśnie dowiedziało się, że
Święty Mikołaj nie może przynieść kucyka do mieszkania w bloku.
– Chloe… – W jego ustach jej imię zabrzmiało niczym pieszczota. – Czy ty
nie wierzysz w Boże Narodzenie?
– Jasne. – Starała się, aby jej głos brzmiał pewnie i zdecydowanie. – Wierzę,
że Boże Narodzenie to jedyny dzień w roku, kiedy ludzie pewnego wyznania
próbują zapomnieć o problemach i kochać się nawzajem. Jeśli tak będzie w ciągu
całego roku, stanę się gorącą zwolenniczką Bożego Narodzenia.
– Nie wierzysz w Świętego Mikołaja? W cuda?
Nie odezwała się, tylko patrzyła na niego. W końcu opuścił ręce.
– Tak czy inaczej, wesołych świąt. – Uśmiechnął się.
– Jeszcze prawie cztery tygodnie do Gwiazdki.
– No i dobrze. Jeszcze przez cztery tygodnie możemy chłonąć tę atmosferę.
Chloe odwróciła się, spłoszona ciepłym wyrazem jego oczu.
– Tylko mi nie mów, że te świeczki są również z farmy twoich rodziców. I
girlanda. I dzwoneczki na drzwiach.
– Niezależnie od tego, co myślisz, Chloe, czy nie sądzisz, że dziewczynki
zasłużyły na prawdziwe święta?
– Pewnie. Zasłużyły na to samo, co inne dzieci. Ale kiedy opuszczą to
miejsce, nikt nie będzie urządzał dla nich świąt, tak samo jak nikt nie zapewni im
uniwersyteckiego wykształcenia ani świetnej pracy. Muszą się nauczyć, że dostaną
to, czego pragną, tylko wtedy, gdy same na to zapracują.
– Żadnego Mikołaja? – Pogłaskał ją delikatnie po ramieniu.
– Nikt nie da niczego tym dzieciom, Egan. Próbuję je nauczyć, że to nie ma
znaczenia. Same mogą sprawić, że ich życie się ułoży. Same.
– Tak jak ty.
Zesztywniała, ale jeśli nawet O'Brien pojął, że poruszył niebezpieczny temat,
wydawał się tym nie przejmować. Nadal głaskał jej ramię. Spokojnie. Kojąco.
– Mniej więcej – powiedziała w końcu.
– Mówisz do człowieka, który ma na sobie kostium Świętego Mikołaja.
– Włóż go do szafy z naftaliną.
Delikatnie zacisnął palce na ramieniu dziewczyny i zmusił ją, aby na niego
spojrzała.
– Wiesz, że wszystkie dziewczynki robią listę prezentów, które chciałyby
dostać od Świętego Mikołaja – powiedział.
– Gdyby Święty Mikołaj naprawdę istniał, dostałyby tylko rózgi.
– To dobre dzieci.
Chloe poczuła się wzruszona, ale nie mogła mu tego okazać. To były dobre
dzieci, stanowiły jej pasję, dla nich żyła. Cieszyła się, widząc ich niezwykłe
możliwości, ale nie zamierzała mu o tym mówić.
– Masz prawo tak myśleć. – Wzruszyła ramionami. – Ciekawe, co byś
powiedział, gdyby któraś z nich przystawiła ci pistolet do skroni.
– To po prostu dzieci, które chciałyby dostać świąteczne prezenty.
– Nie musisz się martwić. Dziewczynki są punktowane, więc te, które sobie
na to zasłużyły, dostaną dodatkowe pieniądze na jakiś specjalny prezent. I
niezależnie od tego, czy były grzeczne, czy też nie, wszystkie dostaną świąteczne
prezenty.
– Świąteczne prezenty? Jakie? Skarpetki? Bieliznę? Sweterki?
– To nie jest Oliver Twist. Dbamy o dzieci. Wszyscy moi ludzie o nie dbają.
Zarząd też.
– Nowe adidasy?
– Do diabła, nie! Czy wiesz, ile teraz kosztują nowe adidasy?
Egan nie mógł powstrzymać uśmiechu. Złotobrązowe oczy dziewczyny
patrzyły na niego wrogo – tak wrogo, jak Mona kilka chwil wcześniej. I wiedział,
że to również nie jest prawdziwa niechęć.
– Te dziewczynki chcą magnetofonów, elektrycznych gitar i łyżew –
powiedział. – Mona chce nauczyć się jeździć konno. Bunny chce, żeby jej
przekłuto uszy, no i kolczyki.
Patrzył, jak wrogość na twarzy Chloe przemienia się w podniecenie.
– Bunny? – powiedziała z niedowierzaniem. – Bunny już wie, co chce na
Gwiazdkę?
– Jest stuprocentowo pewna.
– To cudownie!
– Roxanne chce niebieski angorowy sweter, łyżwy i lalkę Barbie z
ubrankami – ciągnął Egon. – Mówiła, że jej siostra miała taką.
– Roxanne rozmawiała z tobą o swojej siostrze?
– To wszystko, co mi powiedziała.
– Jej siostra nie żyje. Roxanne wciąż jeszcze ma koszmarne sny.
Nie pytał, co takiego przydarzyło się jasnowłosej dziewczynce o nieobecnym
spojrzeniu. Nie należał do personelu i wiedział, że obowiązuje tu dyskrecja. Istniał
jednak także inny powód. Tak naprawdę wcale nie chciał znać szczegółów z
przeszłości dziewczynek. Czasami mógł domyślić się ich z oczu tych biednych,
nieszczęśliwych dzieci. Pokochał wszystkie wychowanki ośrodka i był
niebezpiecznie bliski pokochania ich dyrektorki. Ich cierpienie stało się teraz jego
cierpieniem, zbyt bolesnym, by poznać je w pełni.
Przede wszystkim pragnął, aby przestały cierpieć.
– Mogę im dać to, czego pragną – odezwał się. – To nie jest lak wiele, Chloe.
Ja i moi bracia zawsze odkładaliśmy pieniądze na tego rodzaju sprawy. To by dla
mnie, dla nas wszystkich wiele znaczyło, gdybyś pozwoliła zabawić się nam w
Świętego Mikołaja. Joe mógłby…
– W ogóle nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam.
– Słuchałem. Po prostu się nie zgadzam.
– Jesteś cholernie sentymentalny, wiesz o tym, prawda?
– Jestem wielkim, silnym mężczyzną bez serca.
– Masz ogromne serce.
Wydawało się, że Chloe nie jest całkiem pewna słuszności swoich racji, ale
Egan wyczuł, że powinien zmienić temat.
– Przyjdź w niedzielę na kolację do moich rodziców – zaproponował.
Przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zarówno ona, jak i Egan nie
raz zastanawiali się nad możliwością wybrania się na prawdziwą randkę. Egan
zawsze dyskretnie podchodził do Chloe pod koniec jej pracy, zabierał ją do
restauracji pod pozorem konieczności porozmawiania o renowacjach, dawał jej
darmowe bilety na koncerty – i chodził tam razem z nią, kiedy okazywało się, że
jest już zbyt późno, aby mogła zawiadomić o tym swoich przyjaciół.
Ale nigdy, przenigdy nie poprosił ją o coś tak osobistego, jak wizyta w jego
rodzinnym domu.
– Mam mnóstwo pracy i… – wyjąkała.
– Chloe. – Nie mógł opanować pokusy i dotknął jej niewiarygodnie długich
włosów. – Proszę cię.
– Egan, ja…
– Nie gryzę. Oni też nie gryzą.
– Nie wiem, o czym mogłabym rozmawiać z twoimi rodzicami.
– Macie ze sobą coś wspólnego.
– Co?
– Ty też uważasz, że jestem wspaniały.
Nie dał jej czasu na ciętą odpowiedź. Uśmiechnął się tym swoim
zachwycającym, bezczelnym uśmiechem i pochylił w jej kierunku. Nie mogła się
poruszyć. Nieświadomie przymknęła oczy. Chwilę później poczuła jego wargi na
czubku nosa. Kiedy otworzyła oczy, Egana O'Brien już nie było.
Być może rzeczywiście uważała, że jest wspaniały. Kilka godzin później
Chloe siedziała przy toaletce w swoim pokoju na trzecim piętrze ośrodka i
rozczesywała włosy rozsypujące się po prostej, flanelowej koszuli. Dziewczyna po
drugiej stronie lustra patrzyła na nią – zmieszana, podejrzliwa i bardzo bezbronna.
Co takiego było w Eganie, że różnił się od innych mężczyzn, którzy
bezskutecznie usiłowali zrobić na niej wrażenie? Był wyjątkowo przystojny, ale w
swoim dwudziestosiedmioletnim życiu znała równie przystojnych mężczyzn. Był
zabawny i miły, uparty i wrażliwy. Był na tyle inteligentny, że stawiał jej czoło, i
na tyle pokorny, że nie zachwycał się sobą. Ale było w nim coś jeszcze. Był po
prostu Eganem. Tylko tyle. I w ciągu kilku ostatnich miesięcy, kiedy miotała się i
walczyła z tym…
Nie dokończyła tej myśli, ucinając ją równie skutecznie, jak ucięła wywody
Egana, dotyczące Świętego Mikołaja.
Zaczynały ją boleć ramiona, więc zebrała włosy, aby zapleść je w warkocz.
Kiedy wstała, sięgały jej do talii. Nie obcinała włosów, odkąd skończyła
osiemnaście lat i wyprowadziła się z ostatniego zastępczego domu.
Matka była bardzo dumna z jej włosów. Kiedy Chloe była dzieckiem, też
nosiła długie włosy, w które matka wplatała kolorowe wstążeczki albo ściągała je
do tyłu spinkami. Kiedy Chloe miała siedem lat, jej rodzice zginęli podczas pożaru
domu i nie został nikt, kto mógłby się nią zająć. Kobieta w pierwszej rodzinie
zastępczej, do której Chloe trafiła, popatrzyła z przerażeniem na swoją
podopieczną i po chwili zręcznie obcięła długie włosy dziecka.
W czterech pozostałych domach zastępczych opiekunowie także uważali, że
dzieci powinny mieć krótkie włosy. Długie włosy oznaczały stratę czasu, gorącej
wody i szamponu. Nie była to złośliwość ani skąpstwo. Wszyscy jej opiekunowie
byli przepracowani i zarabiali zbyt mało pieniędzy, a cicha i nieśmiała Chloe nie
potrafiła dać im do zrozumienia, jak wiele to dla niej znaczy. Posłusznie stawiała
się na każde strzyżenie, tak samo jak na posiłki czy prysznice. Ale kiedy dorosła i
zaczęła żyć na własny rachunek, jej włosy nie zaznały już ręki fryzjera.
Zdawała sobie sprawę, że doświadczenia z dzieciństwa pozostawiły na niej
niezatarte piętno. Jej stosunek do świąt Bożego Narodzenia ukształtował się na
podstawie jedenastu Wigilii, które spędzała z rodzinami o ograniczonym budżecie.
Jedna z tych rodzin była niezwykle surowa w swoich religijnych przekonaniach. W
czasie świąt nie było żadnych prezentów ani dekoracji. Inny dom był tak
zatłoczony, że nie było co marzyć o chwili samotności, a w najlepszym wypadku
Chloe mogła liczyć tylko na to, że dżinsy, które dostawała rok po roku, będą na nią
pasować.
Ale jakoś sobie poradziła. Udało się jej nawet zaprzyjaźnić z niektórymi
ludźmi. Jej druga przybrana matka wciąż wysyłała do niej pocztówki na święta.
Przybrana siostra odwiedziła ją w Pittsburghu. Kiedy Chloe odbierała świadectwo
maturalne, jej ostatnia przybrana rodzina stawiła się w komplecie.
Nauczyła się tego, co było jej potrzebne, aby przetrwać, a dyscyplina
narzucona przez najlepszych z przybranych rodziców pomogła jej docenić ciężką
pracę i wytrwałe dążenie do celu. Jednak opuściła te domy z mocnym
postanowieniem, że już nigdy nie będzie od nikogo zależna. I właśnie to
postanowienie zadecydowało o tym, czym teraz była – dyrektorką „Ostatecznego
Ratunku”.
Teraz zajmowała się dwunastoma dziewczynkami, które były zależne od
niej. Gdzieś na drodze do dojrzałości Chloe zdała sobie sprawę, że jej
doświadczenie będzie wprost nieocenione w kontaktach z dziewczętami, które
przypominały ją samą z dzieciństwa.
Nie znaczyło to, że te dziewczynki były takie same jak cicha i posłuszna
Chloe Palmer. Te dziewczęta zostały wyrzucone z innych domów dziecka. Te
dziewczęta miały olbrzymie problemy i same były olbrzymim problemem dla tych,
którzy się nimi opiekowali.
Ich przewinienia mogły być wymieniane w nieskończoność, a dziewczynki
potrzebowały surowej opieki i intensywnej resocjalizacji, aby powrócić na ścieżkę,
z której zboczyły. Miały koszmarne sny i napady złego humoru, czasem walczyły
między sobą niczym kocice. Nie uczyły się najlepiej, nie chciały chodzić na zbiórki
harcerskie czy do szkółki niedzielnej.
Jednak one także chichotały, rozmawiając o chłopcach ze swoich klas i
płakały nad Przeminęło z wiatrem. Wzajemnie na siebie uważały i prosiły Mikołaja
o lalki Barbie czy lekcje jazdy konnej.
Świąteczna lista. Chloe wstała i zaczęła chodzić po swoim mieszkaniu, które
Egan stworzył przez połączenie pokoi o niskim stropie. W czasach, kiedy żyła
jeszcze Alma Benjamin, były to pomieszczenia dla służby.
Świąteczna lista. Egan nie musiał jej mówić, że wszystkie dziewczynki w
ośrodku przygotowały takie listy. Po raz pierwszy od dłuższego czasu Chloe
pomyślała o swojej własnej liście. Przez wiele lat lista ta nie zmieniała się. Chloe
zawsze była realistką, więc prosiła tylko o to, co było możliwe do osiągnięcia.
Na szczycie owej listy znajdował się kotek, mały bezradny kotek, który
należałby tylko do niej. Pragnęła także drewnianego domku dla lalek, takiego,
który miałby prawdziwe oświetlenie.
Nawet jako dziecko wiedziała, że nie jest to możliwe, jednak prosiła
Świętego Mikołaja, aby podarował jej prawdziwą matkę, kogoś, z kim mogłaby
piec wigilijne pierniki, chodzić na zakupy i marzyć. Także ojca, który uważałby, że
ona jest najładniejszą dziewczynką na świecie. A także braci łub siostry, którzy nie
zmienialiby się z roku na rok.
Na końcu – gdyż to również było niemożliwe – pragnęła, aby odnalazła się
rodzina jej ojca w Grecji, rodzina, o której opowiadała jej matka, i z którą ojciec
zerwał kontakty po burzliwej kłótni. Rodzina, która przyjęłaby ją do siebie,
ponieważ była jedną z nich. Naprawdę była jedną z nich.
Cóż za lista! Nie było to wesołe wspomnienie. Nie pojawiły się żadne kotki,
domy dla lalek, ukochani rodzice czy też krewni. Najpierw było rozczarowanie, a
potem Chloe uświadomiła sobie, że tylko ona sama może zrealizować swoje
marzenia. Chciała, żeby dziewczynki również zdały sobie z tego sprawę, ale żeby
przekonały się o tym możliwie bezboleśnie. Chciała, aby wiedziały, że mogą zrobić
wszystko, czego pragną, i że nie muszą być zależne od innych ludzi. Chciała, aby
wiedziały, że mogą zapracować sobie na to, czego najbardziej pragną. Chciała, aby
wyszły w świat pełne odwagi i nadziei.
I to właśnie znaczyło, że Egan nie może spełnić ich życzeń. Bo jeśli on
odejdzie, to kto go zastąpi?
Święty Mikołaj?
Chloe otworzyła szufladę i wyjęła z niej książeczkę czekową. Kiedyś powie
dziewczętom o pieniądzach, które oszczędzała od trzech lat. Nie było tego zbyt
wiele. Pracownicy socjalni nie zarabiali dużo, a ona wciąż jeszcze musiała spłacać
pożyczki zaciągnięte w czasie studiów. Jednak było tam trochę pieniędzy i suma ta
powiększała się z miesiąca na miesiąc. Chloe zamierzała podarować sobie prezent.
Już rozmawiała z prywatnym detektywem. Postanowiła, że kiedy zbierze
odpowiednią ilość gotówki, wynajmie go, aby odnalazł rodzinę jej ojca.
Zrobi to dla siebie. I jeśli będzie wytrwała, dziewczynki także przekonają się,
że mogą robić pewne rzeczy dla siebie. Pod choinką znajdą się nie tylko dżinsy,
choć nie będą to żadne bogate prezenty.
Będzie to dowód, że dziewczynki są tu kochane i akceptowane – upominki
przygotowane specjalnie dla każdej z nich. Ponadto Chloe będzie miała pewność,
że otrzymają najważniejsze prezenty ze wszystkich. Odwagę. Inicjatywę.
Determinację.
Włożyła książeczkę do szuflady i wśliznęła się do łóżka. Wiedziała, że ma
rację. Wiedziała, co jest najlepsze dla dziewczynek. Niezależnie od tego, co o tym
myślał Egan, musiała kierować się własnym instynktem.
Zacisnęła powieki i przed oczyma stanął jej złotowłosy Święty Mikołaj o
smukłych rękach i olbrzymim sercu. Przewróciła się na bok i poczuła jego ciepłe
wargi na koniuszku swego nosa. Usłyszała w myślach melodyjny baryton, który
prosił ją, aby dała gromadce biednych, skrzywdzonych dzieci takie prezenty
gwiazdkowe, jakich zawsze pragnęły.
Przez długi czas nie mogła zasnąć, a kiedy jej się to udało, śniła o kotkach.
Rozdział drugi
– Bunny ma dwa dodatkowe punkty, Heidi cztery, Mona… – Chloe
popatrzyła na Marthę, przewodniczącą zarządu i skrzywiła się – żadnego.
– Wiesz, jak to jest – parsknęła Martha. – Mona twierdzi, że jeśli spróbujemy
usunąć ją z jej pokoju, to pożałujemy.
– Jesteśmy od niej większe. – Chloe popatrzyła na swoje szczupłe,
filigranowe ciało i westchnęła. – Prawie.
– Wszystko jedno. Jeżeli tak dalej pójdzie, Mona straci przywilej mieszkania
we wschodnim skrzydle.
– Wiem.
Pokoje w ośrodku przydzielano w zależności od liczby punktów i wieku.
Przywilej mieszkania w jednoosobowych pokojach we wschodnim skrzydle można
było uzyskać przez wykonywanie prac porządkowych w budynku i dobrą naukę.
Pokoje te były bardzo pożądane, więc wszystkie dziewczęta usilnie starały się na
nie zasłużyć.
Istniały także specjalne przywileje, takie jak wycieczki do kina czy na
lodowisko oraz dodatkowe kieszonkowe, na które można było zasłużyć dobrym
zachowaniem i ciężką pracą.
Zanim Chloe została dyrektorem ośrodka dwa lata wcześniej, zasady tam
obowiązujące znacznie różniły się od obecnych. „Ostateczny Ratunek” znajdował
się o krok od zamknięcia przez władze stanowe. Sam budynek był w okropnym
stanie, personel rozczarowany, a wychowankowie budzili przerażenie. Kiedy
przybyła Chloe, postawiła wszystko na głowie i tak długo błagała o dodatkowe
fundusze, że w końcu je otrzymała. W tamtych czasach cztery godziny snu
wydawały jej się niesłychanym luksusem.
Teraz często słyszała, że dokonała cudu. Jednak Chloe miała swoje zdanie na
temat cudów. Po prostu nie istniały.
– Ty porozmawiasz z Moną, czyja mam to zrobić? – zapytała Martha.
Martha była niemłodą kobietą, która, zanim wróciła na uczelnię, wychowała
czworo własnych dzieci. Twierdziła, że żadne dziecko nie jest w stanie powiedzieć
jej czegoś, czego wcześniej nie dowiedziała się od swoich pociech. Wychowanki
już dawno zrezygnowały z prób zaszokowania jej.
– Ja z nią porozmawiam. – Chloe wstała i przeciągnęła się. Wczorajsze
popołudnie spędzone na budowaniu śnieżnych zamków dało się nieźle we znaki jej
mięśniom. – Zaraz jak wrócę dziś wieczorem.
– Wybierasz się gdzieś?
– Obiecałam Eganowi, że odwiedzę z nim jego rodziców. – Popatrzyła na
biurko.
– Aha. To brzmi poważnie.
– Martha… – Chloe miała nadzieję, że jej oczy przybrały surowy wyraz.
– On za tobą szaleje. – Martha z łatwością wytrzymała to spojrzenie.
– To tylko kolacja.
– A ty szalejesz za nim.
– Niby dlaczego tak uważasz?
– Bo kiedy na niego patrzysz, to od razu miękniesz. Jak wosk.
– To niedorzeczne!
– Lepiej uważaj, bo jeszcze dostaniesz pierścionek zaręczynowy na
Gwiazdkę.
Kiedy Chloe czekała na Egana, myślała o tym, co powiedziała Martha.
Czekała na zewnątrz, gdyż doskonale wiedziała, że jeśli on wejdzie do środka, to
na pewno się spóźnią. W całym domu nie było takiej dziewczynki, która nie
skorzystałaby z okazji i nie zaczęła popisywać się przed Eganem. Był dla nich
ojcem, którego nigdy nie miały, oraz mężczyzną, który będzie stanowił wzór, kiedy
tylko zaczną szukać męża.
Może nawet ona sama chciałaby, aby jej przyszły mężczyzna był do niego
podobny. Kiedy stała się zbyt dorosła na to, aby liczyć na nowego ojca, zaczęła
myśleć o mężczyźnie, który mógłby ją pokochać. O mężczyźnie, który uważałby,
że jest najpiękniejszą kobietą na świecie. O mężczyźnie z ciepłym uśmiechem i
gorącym sercem. O mężczyźnie takim jak… Egan.
Ta myśl ją przerażała. On ją przerażał. Kiedy nie miała się na baczności,
potrafił ją przejrzeć na wylot i dostrzec całą tęsknotę i uczucia, które starannie w
sobie ukrywała.
Nie była na to przygotowana, nie chciała tego. Być może któregoś dnia
zapragnie spokojnego, zrównoważonego związku z mężczyzną, ale teraz obawiała
się, że zaangażowanie, jakiego Egan mógłby od niej oczekiwać w zamian za swoją
miłość, będzie zbyt głębokie, namiętne. Pragnąłby tyle, że gdyby kiedykolwiek ją
opuścił – a to z pewnością by nastąpiło – prawdopodobnie niewiele by z niej
zostało.
Weźmie od niego tylko tyle, na ile może sobie pozwolić. Nigdy się naprawdę
nie całowali, nie wspominając o kochaniu. Wiedziała, była absolutnie pewna, że
gdyby się kiedykolwiek kochali, już nigdy nie potrafiłaby mu niczego odmówić.
Przysięgała sobie rozmaite rzeczy, kiedy Egan podjechał nagle i zaparkował
obok niej. Otworzył drzwi i Chloe natychmiast zapomniała o swoich obawach.
– Wyglądasz fantastycznie – powiedział.
– Twoja matka na pewno pomyśli, że ten sweter jest zbyt jaskrawy.
– Moja matka też ubiera się na czerwono – powiedział.
W tym samym domu, w którym nie obchodziło się Gwiazdki, Chloe
nauczyła się nie nosić zbyt jaskrawych strojów. Trzeba było dwudziestu trzech lat i
mnóstwa odwagi, aby kupiła sobie dwie spódnice i bluzkę w rzucających się w
oczy kolorach. Teraz prawie cała jej garderoba składała się z kolorowych, ładnych
strojów, ale Chloe wciąż miała niejasne poczucie winy z tego powodu.
– Czy nie przesadziłam z tą biżuterią? – zapytała z niepokojem i dotknęła kół
w uszach. – Nie wyglądam jak Cyganka?
– Bardzo lubię Cyganki.
– A więc dlatego ci się podobam.
– Podobasz mi się z powodu swojej inteligencji, poczucia humoru, stalowego
charakteru i zasad moralnych. – Zjechał na główną ulicę. – Nie mówiąc już o
twoim ciele.
Roześmiała się głośno, ale ten komplement sprawił, że zrobiło się jej
wyjątkowo przyjemnie.
Rodzice Egana, Dick i Dottie O'Brien, mieszkali niemal godzinę drogi na
północ od ośrodka, blisko Slippery Rock. Na horyzoncie pojawiły się wzgórza,
kiedy Egan i Chloe zaparkowali na niewielkim, zaśnieżonym podjeździe.
Po drodze O'Brien wyjaśnił dziewczynie, że nie urodził się w tym domu.
Była to letnia posiadłość, do której jego rodzice wprowadzili się na stałe wtedy,
kiedy ojciec zrezygnował z części obowiązków w rodzinnym przedsiębiorstwie
budowlanym.
Egan spędzał tu każde lato. Biegał po wzgórzach z trójką braci, łowił ryby w
małym stawie niedaleko domu. Chloe mogła go sobie wyobrazić, jak dorastał tu w
otoczeniu kochającej rodziny, dzięki czemu miał naprawdę szczęśliwe dzieciństwo.
Cieszyła się, że istniały miejsca takie jak to i że przynajmniej niektóre dzieci miały
szansę w nich dorastać.
– Nie ma nic specjalnie szczególnego w sposobie życia moich rodziców –
powiedział. – Ale tacy właśnie jesteśmy, Chloe. Stąd pochodzę, tak mnie
wychowano.
– Nie najgorzej. Jeśli to miejsce pomogło ci się stać tym, kim jesteś, musi
być całkiem dobre.
Egan wyłączył silnik i popatrzył na nią ze zdumieniem.
– Czyżby przemawiała przez ciebie dziewczyna z miasta? – zapytał.
– Jestem dziewczyną z miasta, ale nie z wyboru, Egan. Przez niedopatrzenie.
Ilekroć opieka społeczna szukała dla mnie nowej rodziny zastępczej, zawsze
błagałam, aby wysłano mnie na farmę.
Delikatnie dotknął jej policzka.
– Więc tak wiele razy zmieniałaś rodzinę? Czyżbyś była nie do
wytrzymania?
– To nie moja wina, to po prostu pech. Przybrani rodzice chorowali albo
wyprowadzali się z tego stanu. Jedna z kobiet chciała mieć małe dziecko i była
bardzo niezadowolona, kiedy zaczęłam interesować się chłopcami.
Egan zaklął w duchu, ale nie okazał złości. Chloe mogłaby pomyśleć, że to
litość. Zamiast tego przyjacielsko poklepał ją po ręce.
– Moi rodzice chcieli zaadoptować dziecko – powiedział. – Pragnęli córki,
ale powiedziano im, że mają już zbyt wielu synów. Pomyśl tylko, mogłaś być moją
siostrą.
Z jakiegoś powodu ten pomysł wcale się jej nie podobał. Uśmiechnęła się,
aby pokazać mu, że zagłębianie się w przeszłość nie sprawia jej przykrości, po
czym otworzyła drzwi. Zrozumiał, że temat jest wyczerpany.
Kiedy wyszli z samochodu, Egan podszedł do niej i wziął ją za rękę. Czuła,
że on wie, że ona wcale nie chce tu być. Wątpiła jednak, aby rozumiał dlaczego. Po
prostu nie chciała poznawać jego rodziców czy też stawiać się w sytuacji, w której
mogłaby wyjść na jaw jej ignorancja, dotycząca prawdziwego życia rodzinnego.
Znała je tylko z książek albo z obserwacji. Poza tym rodzina Egana zapewne nie
przypominała większości znanych jej rodzin.
– Uważaj na psy – ostrzegł ją, kiedy zbliżali się do drzwi. – Zamęczą cię,
jeżeli im na to pozwolisz.
Chloe przygotowała się na atak, kiedy w następnej sekundzie drzwi
otworzyły się i wypadły z nich trzy owczarki niemieckie i jeden collie.
Natychmiast rzuciły się w stronę mężczyzny, który przyklęknął i zaczął bawić się z
nimi na śniegu.
– No cóż, skoro Egan nie zamierza nas sobie przedstawić, zrobię to sama. –
Drobna blondynka o oczach przypominających oczy Egana zeszła z werandy i
wyciągnęła rękę do Chloe. – Jestem Dottie O'Brien. Wszyscy mówią mi po
imieniu.
Chloe zdjęła rękawiczkę i potrząsnęła niewielką, lecz nadspodziewanie silną
dłonią Dottie.
– A ty jesteś Chloe – mówiła dalej, zanim Chloe zdołała wykrztusić z siebie
chociaż słowo. – Naprawdę się cieszę, że przyszłaś. Poza nami dwiema nie będzie
dzisiaj żadnych kobiet. Tylko ty i ja, a to i tak więcej niż zazwyczaj. Myślisz, że
jakoś to zniesiesz?
Dziewczyna roześmiała się i poczuła, że powoli opuszcza ją napięcie.
– Mam nadzieję, że mężczyźni nie będą mieli nad nami liczebnej przewagi –
rzekła.
– A więc Egan ci nie powiedział?
– Czego mi nie powiedział?
– Zaprosił również wszystkich swoich braci. A żaden z nich jeszcze się nie
ożenił. Idioci!
To nie byli idioci. Zarówno oni, jak i Dick, ich ojciec, okazali się
dowcipnymi, przystojnymi mężczyznami, którzy odnosili się i do Chloe, i do
Dottie w taki sam sposób, w jaki odnosili się do siebie.
Chloe już wcześniej poznała braci Egana, z wyjątkiem Richa, który nie
pracował w rodzinnej firmie. Kilka miesięcy wcześniej przyszli do ośrodka, żeby
ustalić koszty renowacji i od tamtego czasu widywała ich od czasu do czasu.
Przychodzili i wychodzili o dziwnych porach, a każdy z nich zajmował się tym, co
potrafił najlepiej. Zwróciła uwagę na ich rozliczne zalety, a także na niezmożoną
energię.
Po godzinie Chloe była wyczerpana. Po dwóch godzinach Dottie wsadziła ją
do samochodu i zawiozła do miasta na małą przejażdżkę.
– Czy teraz widzisz, z kim musiałam żyć przez te wszystkie lata? – zapytała
pani O'Brien, ale w jej głosie nie było rozżalenia.
– Są tacy… pełni werwy.
– Dobrze, że wyszłyśmy, zanim przystąpili do wybierania choinki. Będą
walczyć o to, którą ściąć. Będą walczyć nawet wtedy, gdyby wszyscy chcieli tę
samą. Pokłócą się o to, kto będzie ścinał, nawet jeśli żaden z nich nie będzie miał
na to najmniejszej ochoty.
Dottie zaparkowała naprzeciwko jasno oświetlonych sklepów.
– Potem wrócą do domu i wyciągną ozdoby choinkowe – ciągnęła. – Joe
zajmie się lampkami, to już tradycja. Gary otworzy wszystkie pudla i zostawi je dla
innych. Egan i Rich będą rywalizować, który z nich szybciej zawiesi zabawki. Dick
przyrządzi grzane piwo, które zwaliłoby z nóg nawet bawołu, i kiedy wrócimy, nic
już nie zostanie. W końcu włączą telewizję albo zaczną grać w ping-ponga. A ja
wrócę do domu i wszystkich porozstawiam po kątach.
– Na samą myśl o tym robi mi się słabo. – Chloe ruszyła za Dottie do
niewielkiego supermarketu.
– Powinni się ożenić. Wszyscy. Muszą założyć rodziny i zostawić mnie i
Dicka w spokoju. Jak myślisz, które najlepiej kupić?
Chloe uważnie przyglądała się cenom czekoladowych chrupek, po czym
wręczyła Dottie jedną z paczek.
– Te – powiedziała.
– Jak sądzisz, powinnyśmy kupić łuskane orzechy, czy też w skorupkach i
połupać je w domu?
Godzinę później wróciły, obładowane czterema torbami zakupów. W ciągu
następnej godziny Dottie nauczyła Chloe, jak robić pyszne ciasto owocowe z
czekoladowymi chrupkami, daktylami i kandyzowanymi wiśniami. Potem obie
zasiadły w kuchni, popijając wino i zwierzając się sobie nawzajem.
– Chciałam mieć córkę – powiedziała Dottie. – Zachodziłam w ciążę i ciągle
rodziłam chłopaków. Po jakimś czasie nawet ich polubiłam.
Dziewczyna roześmiała się. Oczy kobiety błyszczały, kiedy mówiła o swoich
ukochanych synach.
– Jak myślisz, co oni teraz robią? – zapytała.
A robili rzeczy straszne. Rich uznał, że kolejka, która znajdowała się w
jednym z pudeł, będzie się doskonale komponowała ze świąteczną choinką. Kiedy
Dottie weszła do salonu, zdążył się on już zamienić w małe miasteczko.
Po doskonalej kolacji, kiedy Egan i Chloe jechali w stronę Pittsburgha,
dziewczyna miała wreszcie czas zastanowić się nad wydarzeniami tego dnia.
– Polubiłaś ich, prawda?
– A jakżeby inaczej?
– Mówiłem ci, że tak będzie.
– Wiem.
Egan przyglądał się jej kątem oka. Wyglądała na oszołomioną, jak ktoś, kto
właśnie uniknął zderzenia z ciężarówką. W czasie tego popołudnia rozpuściła swój
wspaniały kok i związała włosy w koński ogon. Zastanawiał się, czy to było przed,
czy po tym, kiedy Dottie kazała jej zrzucić buty i poczęstowała winem własnej
roboty.
– Oni też cię lubią.
– Tak myślisz?
– Wszyscy. Ojciec odciągnął mnie na bok i powiedział, że jeśli sobie nie
poradzę, to on sam się z tobą ożeni.
– Lubię twojego ojca. – Miała nadzieję, że jej głos brzmi lekko i żartobliwie.
– Prawdopodobnie mówi tak o każdej kobiecie, którą przyprowadzasz do domu.
– Tylko o każdej pięknej kobiecie.
– Twoja matka nauczyła mnie piec ciasto owocowe i dała mi przepisy na
ciasteczka.
– Następnym razem zapędzi cię do zakupów i pakowania prezentów. Może
nawet do szycia pokrowców na meble.
– Pokrowców na meble?
– Do jej domków dla lalek.
– Co takiego? – Chloe zesztywniała.
– Ona robi domki dla lalek, repliki starych domów w Pensylwanii. To znaczy
tata zajmuje się stolarką, ale ona robi wszystko inne. Sama je umeblowuje. W
mieście jest niewielki sklep, który wszystko od niej bierze, a o tej porze roku popyt
na takie rzeczy jest olbrzymi. To dodatkowe pieniądze, a poza tym ona to po prostu
uwielbia.
– Żartujesz!
– Nie. Jestem zdumiony, że ci ich nie pokazała. Na pewno zrobi to
następnym razem.
Chloe wbiła wzrok przed siebie. Domki dla lalek. Co za przypadek. Jeszcze
tak niedawno była małą dziewczynką, która modliła się o… Nie myślała o tym
przez wiele, wiele lat, do momentu, w którym pokłóciła się z Eganem o prezenty
dla dziewczynek.
– Sam mam jeden u siebie w mieszkaniu.
Chloe szybko powróciła do rzeczywistości.
– Domek dla lalek? Ty?
– To niezupełnie jest domek dla lalek. Wstąp i zobacz.
Znów próbowała przybrać żartobliwy ton, tym razem jednak bezskutecznie.
– Czyżby to była taka zagrywka O'Brienów, mająca na celu zwabienie mnie
do ciebie?
– Cel uświęca środki.
– Wybacz, ale nie mogę wrócić zbyt późno – powiedziała. – Muszę jeszcze
porozmawiać z Moną, a jutro jest zwykły dzień, więc powinnam się wcześniej
położyć.
– Zaufaj mi. Odwiozę cię na czas.
Chloe jeszcze nigdy nie była w mieszkaniu Egana. Zapraszał ją tam
wielokrotnie, ale zawsze obawiała się takiej bliskości. Egan w kinie czy też na
boisku szkolnym był do przyjęcia, ale we własnym mieszkaniu to już przesada.
Teraz też się bała, ale nie miała już żadnej wymówki. Zdawała sobie sprawę,
że on doskonale wie, dlaczego zawsze odmawiała. Był jednak cierpliwy i pewny
siebie. Miała wrażenie, że czeka na odpowiedni moment, na szczelinę w murze,
który wzniosła wokół siebie.
Pół godziny później dotarli do Squirrel Hill, gdzie mieszkał. Ta część miasta
była wyjątkowo malownicza, pełna interesujących sklepów i koszernych
delikatesów. Chloe nieufnie ruszyła w stronę niewielkiego budynku. Mieszkanie
Egana zajmowało całe górne piętro. Szybko zorientowała się, dlaczego je wybrał.
Natychmiast zapomniała o ostrożności.
– To fantastyczne. Stąd możesz wszystko zobaczyć. – Podeszła do okna i
wyjrzała na morze świateł.
– Nie wszystko. Tylko połowę wszystkiego.
– Wystarczy. – Zaczęła liczyć oświetlone wystawy sklepowe i zatrzymała się
przy dziewięciu. Gdy Egan stanął za nią, bez namysłu oparła się o niego. Objął ją
ramionami.
– Cieszę się, że przyszłaś – wyszeptał jej do ucha.
– Ja chyba też się cieszę.
Roześmiał się głośno.
– Chloe, zaprosiłem cię tutaj, żebyś zobaczyła moje mieszkanie, a nie
dlatego, żebyśmy się namiętnie kochali.
Poczuła nagle dziwaczne rozczarowanie.
– To dobrze – powiedziała.
– Nawet nie chcę się z tobą kochać… dopóki nie będziesz gotowa.
Słysząc jego pierwsze słowa, była zupełnie załamana, ale później poczuła się
lepiej – dopóki nie zdała sobie sprawy, że on czeka na odpowiedź. Co mogła
powiedzieć?
– Przykro mi. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nawet nie chcę o tym
myśleć. Jesteś inny. To znaczy… chciałam powiedzieć, że ja jestem zupełnie inna,
kiedy…
– To wyjątkowe, bardzo ważne – przetłumaczył. – I nie chciałabyś tego
zepsuć.
Wszystko działo się zbyt szybko jak dla Chloe.
– Jesteś kimś wyjątkowym, Egan. Traktujesz dziewczynki w wyjątkowy…
– Mimo to wspólnie spędzona noc nie zepsułaby tego, co już mamy… –
ciągnął, ignorując jej słowa. – Musimy się zbliżyć do siebie, aż w końcu nie
będziesz w stanie dłużej się okłamywać. A wtedy odkryjesz, że jestem tu i czekam
na ciebie.
Czcza gadanina straciła sens. Patrzył na nią oczyma, które wszystko
widziały, mówiły jej, że nie ma powodu do obaw. Z westchnieniem poddała się
pocałunkowi, który był nieunikniony od momentu ich spotkania. Egan pachniał
lasem, świerkowym lasem, zaś jego usta miały smak świątecznych cukierków.
Położył ręce na biodrach dziewczyny, aby przyciągnąć ją bliżej. Całował ją
coraz namiętniej. Tak bardzo pragnął ją przekonać, że się nie mylił.
Wiedział, że się nie mylił. Marzył o tym, aby trzymać Chloe w ramionach,
dopóki te marzenia nie stały się dla niego torturą. Powtarzał sobie, że nie może się
śpieszyć, że musi być ostrożny, ale z trudem mógł się z tym pogodzić. Mówił
sobie, że zakochanie się w kobiecie, która tak bardzo obawia się tego rodzaju
związków, jest niebezpieczne. Tego jednak nie potrafił zaakceptować. Tą kobietą
była przecież Chloe i w jakiś sposób przeczuwał, że warto zapłacić każdą cenę za
to, aby trzymać ją tak w ramionach.
Westchnęła i przywarła do niego. Zapach jej włosów i skóry zdawał się
przenikać go na wskroś. Uścisk Egana zacieśnił się, nawet przez warstwy ubrania
czuł, jak ciało Chloe zdaje się rozgrzewać pod dotykiem jego palców.
W pewnej chwili poczuł, że powinien ją puścić. Nie należało przedłużać tej
sytuacji, bo dziewczyna zacznie się mieć na baczności i z uległej, ciepłej kobiety
stanie się zimna jak głaz.
Jednak nie chciał tego robić. Pragnął zanurzyć palce w jej jedwabistych
czarnych włosach, przycisnąć usta do jej policzka, czuć na torsie jej piękne piersi.
Teraz już wiedział, że pragnął Chloe Palmer od chwili, kiedy ujrzał ją po raz
pierwszy. A im więcej miał, tym więcej pragnął. I to nie miało się nigdy zmienić.
Chloe ujęła w dłonie jego twarz i przyciągnęła ją do siebie. Kiedy zdrowy
rozsądek i strach ustąpiły miejsca pożądaniu, nagle poczuła, że Egan się odsuwa.
– Nie pokazałem ci mojego domku dla lalek.
Patrzyła na niego, próbując zrozumieć, o co chodzi.
– Nie – powiedziała bez tchu. – Nie pokazałeś.
– Po to przecież cię tu przywiozłem. – Przesunął palcem po jej wargach.
– Tak.
Zdołał się uśmiechnąć, kiedy powoli otrząsała się z oszołomienia. Nie mógł
już dłużej tak stać i patrzeć na jej zaczerwienione usta i błyszczące oczy, więc
wziął ją za rękę i zaprowadził do swojej sypialni.
Chloe usiłowała zignorować olbrzymie łóżko i szlafrok, niedbale
przewieszony przez oparcie krzesła. Uroczy nieporządek, który mówił jej, że w
tym pokoju sypia mężczyzna, któremu bardzo brakuje kobiety. Starała się
skoncentrować na pniu drzewa, ustawionym na niewielkim stoliczku w kącie.
Popatrzyła uważniej i w chwilę później niemal zapomniała o całym świecie.
– Egan, to cudowne – wyszeptała.
– Mama twierdzi, że przez całe tygodnie zastanawiała się, co dla mnie
zrobić. Joe miał już domek z rodziną pionierów. Rich dostał stajnie z końmi i
prawdziwą słomą. Wiedziała, że dla Gary'ego będzie musiała zrobić komendę
straży pożarnej, bo odkąd skończył dwa lata, nigdzie nie ruszał się bez swojego
strażackiego kapelusza.
– I dlatego ty dostałeś domek w drzewie. – Chloe sięgnęła do środka i wyjęła
stamtąd maleńką, puszystą wiewiórkę. – To cudowne.
– To Chatters. – Egan wyciągnął kolejną wiewiórkę. – A to Merlin.
W domku były jeszcze cztery wiewiórki. Mieszkały w czterech
prześlicznych pokoikach, w których znajdowały się miniaturowe sprzęty. Historia
ich rodziny była niesłychanie bogata, a każde zwierzątko miało zupełnie inny
charakter. Jadały przy nakrytym obrusem stole, kąpały się w maleńkiej wannie i
spały w wygodnych łóżeczkach.
Kiedy Chloe trzymała w rękach Chattersa, mogła sobie wyobrazić
pięcioletniego Egana, jak bawi się ze swoimi puszystymi przyjaciółmi. W pewnej
chwili spojrzała w oczy dwudziestodziewięcioletniego mężczyzny.
– Nikomu nie pokazuję mojego domku, dopóki nie jestem całkiem pewien,
że warto – powiedział uroczystym tonem.
Uśmiechnęła się, bo co innego mogła zrobić? Jej uśmiech zdawał się trwać w
nieskończoność.
Pocałunek, któremu żadne z nich nie było w stanie się oprzeć – również.
W drodze do ośrodka Chloe poczuła nagle dziwną pustkę. Egan dał jej
dzisiaj tak wiele. Swoją rodzinę, gwiazdkowe tradycje, dzieciństwo, cierpliwość,
trochę uczucia. A co ona mu dała?
Nic. Jedyne, czym się z nim dotąd dzieliła, to rezerwa i strach.
Powstrzymywała każdą jego próbę zbliżenia się do niej, co nie mogło pozostać bez
śladu. Nie potrafiła mówić o swoich sekretach z obawy, że narazi się na
śmieszność. Ale co dzięki temu zyskała?
Co zyskała dzięki temu, że trzymała Egana na dystans?
A ile radości dało jej to, że pozwoliła dzisiaj, aby wszedł w jej życie?
Szukała gorączkowo czegoś, co mogłaby mu powiedzieć, co mogłoby
sprawić, żeby nie był smutny. Nagle znalazła.
– Egan?
– Jeśli chcesz powiedzieć, żebym zakręcił i zawiózł cię z powrotem do mnie,
jestem gotów natychmiast to zrobić.
Położyła dłoń na jego kolanie i poczuła, że mięśnie mężczyzny sztywnieją.
– Czy opowiadałam ci kiedyś o mojej rodzinie?
Wyczuł, że Chloe sili się na beztroski ton. Czy mu mówiła? Nawet nie
powiedziała, jak brzmi jej drugie imię.
– Nie. – On również próbował być beztroski. Dotknął jej dłoni. – Nie
opowiadałaś.
– Mieszkają w Grecji.
– To raczej daleko stąd.
Przez chwilę milczała. Egan zastanawiał się, czy to już wszystko. Poczuł się
rozczarowany, ale nie zamierzał jej o tym informować.
Był zdumiony, kiedy ponownie się odezwała.
– Mój ojciec pochodził z Grecji, z jednej z mniejszych wysp, ale nie wiem, z
której. Mama mi to powiedziała, kiedy pytałam, dlaczego nie mam dziadków, tak
jak moi koledzy i koleżanki. Powiedziała, że mam wielką rodzinę w Grecji i że
tatuś się na nich pogniewał. Odszedł z domu i przyjechał do Stanów, nawet im o
tym nie mówiąc.
– I to wszystko, co wiesz?
– Wszystko.
– Palmer nie brzmi jak greckie nazwisko.
– Nie sądzę, żeby naprawdę nazywał się John Palmer. Myślę, że zmienił
nazwisko.
– Czy po śmierci rodziców ktoś próbował odnaleźć twoją rodzinę?
– Tak, opiekun społeczny, ale nie sądzę, żeby bardzo się starał. Byłam tylko
jedną z całej gromady dzieciaków. Łatwiej było oddać mnie do rodziny zastępczej.
Gdyby się okazało, że mam gdzieś rodzinę, nie wiadomo, czy można by było mnie
adoptować. Tak więc pozostałam pod opieką państwa.
– A czy ty próbowałaś ich odnaleźć?
Milczała tak długo, aż pomyślał, że się wystraszyła. Poczuł się jeszcze
bardziej sfrustrowany tą zabawą w kotka i myszkę. Jego cierpliwość zdawała się
wyczerpywać.
– Oszczędzam pieniądze – odezwała się w końcu dziewczyna – żeby
wynająć detektywa. Za kilka miesięcy będę miała wystarczającą sumę, aby
rozpocząć poszukiwania. To nie będzie łatwe. Wszystko, co mieli moi rodzice,
spłonęło w pożarze. Nie pozostały żadne nazwiska ani adresy. Wiem tylko, że tata
pochodzi z Grecji.
– A matka?
– Nie miała rodziny. To akurat było łatwe do ustalenia.
Był zdumiony, że tak wiele mu powiedziała. Zdumiony i zadowolony.
– Znajdziesz ich – powiedział.
– Naprawdę tak uważasz?
– Masz gdzieś krewnych. I oni chcą cię poznać równie mocno, jak ty chcesz
poznać ich.
Chloe odetchnęła głęboko. Powiedzenie mu o tym wszystkim nie było wcale
takie straszne. Trzymała to w tajemnicy od dzieciństwa, gdyż była śmiertelnie
przerażona, że ktoś mógłby ją zniechęcić albo dać do zrozumienia, że to nie ma
najmniejszego znaczenia. Teraz nie był to już sekret. Egan zrozumiał. Wierzył, że
się jej uda.
– Egan… Dziękuję ci.
On również głęboko odetchnął. Chciał jej powiedzieć, że nic takiego nie
zrobił. Chciałby spotkać się z ludźmi, którzy tak beztrosko zlekceważyli to, że mała
Chloe pragnęła mieć własną rodzinę. Chciał zatrzymać samochód, przytulić ją i
powiedzieć, że teraz już ma rodzinę. Jego. Jego bliskich. Na zawsze.
– Nie ma za co – powiedział zamiast tego.
Chloe przymknęła oczy i usiadła wygodniej.
Rozdział trzeci
– Piętnaście dolarów, trzy czekoladowe batony i zaproszenie na przekąskę
dla każdej dziewczynki. Dwie książki. Nowe płaszcze dla tych, które tego
potrzebują. Swetry i co? Dżinsy?
– Tylko nie dżinsy! – Chloe zerknęła na zdumioną twarz Marthy. –
Przepraszam, nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak gwałtownie.
– Coś nie tak z dżinsami?
Wszystko było w porządku, tylko ona miała złe wspomnienia z dzieciństwa.
Skrzywiła się.
– Może coś odrobinę mniej użytecznego – powiedziała.
– Na przykład? – Martha sięgnęła po długopis.
Dyskusja ciągnęła się od wczesnego ranka. Chloe pomyślała, że jeśli
kiedykolwiek będzie miała własne dzieci, wybór prezentów dla nich pójdzie jej jak
z płatka. Większość decyzji w ośrodku podejmowano wspólnie. Również dzięki
temu wszystko funkcjonowało tak znakomicie, ale najdrobniejsze wybory
stanowiły czasem istną mękę.
– Może biżuteria? – zaproponowała Chloe. – Bransoletki, wisiorki? Kolczyki
dla tych, które mają przekłute uszy?
– Bunny chce mieć przekłute uszy. I rubinowe kolczyki.
– Za drogo – westchnęła Chloe. – O wiele za drogo.
– Wszystko jest za drogie.
– Trafiła się nam okazja co do płaszczy. Dwóch sprzedawców obiecało
obniżkę.
– To pewnie zeszłoroczne płaszcze.
– No cóż, moda się aż tak nie zmieniła od zeszłego roku. Dziewczynki się
nie zorientują.
– Ha!
Nagle rozległo się pukanie do drzwi i dziewczęcy chichot.
– Proszę! – zawołała Chloe.
Drzwi uchyliły się i pokazała się w nich głowa Mony.
– Powinnam dostać punkt na mojej karcie. Robię zakupy.
– Najpierw je zrób, a potem proś o nagrodę. – Chloe z trudem
powstrzymywała uśmiech.
– Ktoś czeka na ciebie na dole – dodała dziewczynka. – Jakaś pani o
nazwisku O'Brien. Mówi, że jest matką Egana. Czy on nie jest za stary na to, żeby
mieć matkę?
– Ja mam matkę – odezwała się Martha.
Oczy Mony rozszerzyły się ze zdziwienia, ale, ku zdumieniu opiekunek, nie
wygłosiła żadnego komentarza. Chloe postanowiła w duchu, że da jej dwa punkty.
– Czy powiesz jej, że zaraz przyjdę?
– Jasne. Poza tym ona rozdaje świąteczne ciasteczka, nie chcę przegapić
mojego.
Dziewczyna domyśliła się, że Mona nie omieszkała zjeść już kilku
ciasteczek.
– Upewnij się, że Jenny też dostanie – powiedziała.
– Już to zrobiłam – odparła uspokajająco dziewczynka.
Chloe nie mogła się opanować. Wstała i mocno uścisnęła małą.
– Naprawdę cię lubię – szepnęła.
– Zawsze to powtarzasz!
– Ona też cię lubi – powiedziała Martha, kiedy Mona zniknęła. – Zaczęła się
starać, odkąd rozmawiałaś z nią w niedzielę.
– Powiedziałam jej, że osobiście przeniosę ją do najmniejszego pokoju w
całym budynku, jeżeli się nie poprawi.
– No, no…
– Naprawdę! W każdym razie coś w tym rodzaju.
– Idź do swojego gościa. Ja zostanę i zacznę telefonować, żeby dowiedzieć
się o ceny.
W drodze na dół Chloe została trzykrotnie zatrzymana. Dottie skończyła
rozdawać w kuchni ostatnie ciasteczka, kiedy dziewczyna w końcu do niej dotarła.
Matka Egana podlewała kwiaty, zupełnie jak gdyby mieszkała w tym domu.
– Co za miła niespodzianka – powiedziała zupełnie szczerze Chloe, na co
Dottie uścisnęła ją mocno.
– Przyszłam, żeby się dowiedzieć, czy masz czas na świąteczne zakupy.
– Teraz?
– Pewnie jesteś zajęta.
Chloe miała wolne popołudnia w środy, ale bardzo rzadko z tego korzystała.
Nagle wydało się jej to doskonałym pomysłem.
– Bardzo chętnie z tobą pójdę – zdecydowała. – Nawet nie pomyślałam o
zakupach.
– Świetnie. Cieszę się, że wpadłam. I cieszę się, że miałam wreszcie okazję
zobaczyć ten dom. Robi wrażenie.
– Pozwól się oprowadzić – uśmiechnęła się z dumą Chloe.
Pokazała Dottie wszystkie zakamarki. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej
przepraszałaby ją za wszelkie niedogodności – zepsute centralne ogrzewanie, tynk
odpadający z sufitu i ze ścian, popękane deski w podłogach. Teraz z dumą
pokazywała świeżo odmalowane lub pokryte tapetą pokoje. Naprawy nie zostały
jeszcze zakończone, ale nie było się czego wstydzić.
– To wszystko dzieło O'Brienów – powiedziała Chloe na schodach,
wiodących na trzecie piętro. – Gdyby nie twoi synowie, nie wiem, co byśmy
zrobili.
– Czy nie przeszkadza ci, że codziennie musisz wchodzić po tych schodach?
– Dottie przystanęła na moment, żeby odpocząć.
– Ani trochę. Zaraz ci pokażę, dlaczego. – Otworzyła szeroko drzwi i
wpuściła gościa.
– Fantastyczne – wyszeptała Dottie na widok mieszkania.
– To pomysł i ciężka praca Egana. Zarząd nie chciał wydawać pieniędzy na
pokój dyrektora. Uznali, że lepiej będzie podwyższyć moją pensję, żebym mogła
wynająć coś w okolicy. Kiedy powiedziałam o tym Eganowi, postanowił przerobić
to tak tanim kosztem, że zarząd nie mógł odmówić. Pracował nad tym przez dwa
weekendy. Dziewczynki pomogły mi odmalować.
– Dlaczego to takie ważne, żebyś była na miejscu? Wydaje mi się, że dobrze
by było dla ciebie, gdybyś mieszkała gdzie indziej.
– Dziewczynki potrzebują jakiegoś stałego punktu. Kogoś, na kogo mogą
liczyć. Kogoś, kto nagle nie odejdzie.
– Kogoś jak matka?
– Mam nadzieję.
Dottie dotknęła jej ramienia, jak gdyby to wszystko rozumiała.
– Chodźmy już – powiedziała. – Najpierw coś zjemy. Ja zapraszam.
Obiad był cudowny. Rozmawiały niemal o wszystkim – ulubionych
ubraniach, muzyce i filmach. Chloe opowiadała historyjki z czasów studenckich, a
Dottie rewanżowała się opowieściami o dzieciństwie Egana. Trzy godziny po
obiedzie, z rękami pełnymi świątecznych zakupów Dottie, znowu znalazły się w
restauracji, gdzie zamówiły kawę i ciastka.
– Nigdy nie widziałam, żeby ktoś kupował tyle naraz – powiedziała Chloe. –
Nigdy!
– Dopiero zaczęłam. – Pani O'Brien zrzuciła pantofle. – A ty nawet nie
zaczęłaś.
Na zewnątrz mały, roześmiany Mikołaj potrząsał dzwoneczkiem i podstawiał
przechodniom pod nos żelazny imbryk na datki.
– Jestem zaszokowana – ciągnęła Chloe. – Boże Narodzenie zawsze tak na
mnie działa.
– Nie lubisz Gwiazdki?
– Lubiłam… kiedy byłam bardzo mała.
– A co lubiłaś?
Chloe próbowała sobie przypomnieć. Po śmierci rodziców nie chciała myśleć
o świętach, to było zbyt bolesne. Jednak teraz była już dorosła i ze zdumieniem
odkryła, że te wspomnienia wciąż w niej tkwią, nieco zapomniane, ale tkwią. I już
nie były bolesne.
– Zawsze wieszałam gwiazdę na czubku choinki – uśmiechnęła się. – Ojciec
podnosił mnie wysoko i wieszałam ją na górnej gałęzi. A mama piekła baklawę.
Wtedy, oczywiście, nie wiedziałam jeszcze, co to jest, ale ktoś mnie poczęstował,
kiedy byłam na studiach, no i przypomniałam sobie.
– Czy robiłaś ją kiedyś?
Chloe pokręciła przecząco głową.
– Nauczę cię.
– Tylko mi nie mów, że to część waszej gwiazdkowej tradycji.
– Nie. To się nie nadaje na święta.
– Zawsze mieliśmy prawdziwą choinkę – ciągnęła Chloe. – Wychodziliśmy i
wybieraliśmy najładniejszą. Kiedy zawiesiłam gwiazdę, śpiewaliśmy kolędy. Mój
ojciec śpiewał w języku, którego nie rozumiałam. Kiedyś mama powiedziała mi, że
to grecki i że to jego język ojczysty.
– Powiedziałabym, że to bardzo miłe wspomnienia.
– Bardzo. Moi rodzice… no cóż, byli wspaniali.
– I ciągle tęsknisz za nimi.
– Tak. – Chloe nie wstydziła przyznać się do tego przed Dottie. Miała
wrażenie, że kobieta oczekuje od niej, żeby była szczera, tak jakby jej uczucia były
ważne i całkowicie zrozumiałe.
Zupełnie jak Egan.
– Dottie. – Chloe popatrzyła na nią. – Egan mówił mi, że robisz domki dla
lalek.
Kiedy Dottie zdała sobie sprawę, że po drugiej stronie stolika siedzi
entuzjastka jej pracy, rozgadała się tak, że obie nawet nie zauważyły, kiedy zjadły
ciastka i znalazły się znowu na ulicy.
Sklep, w którym pani O'Brien sprzedawała domki, znajdował się niedaleko
parkingu. Maleńkie domki stały po obu stronach drzwi. Wszystkie były
udekorowane światełkami i miniaturowymi choinkami.
Właścicielka pożartowała z Dottie i z Chloe, po czym poszła zająć się
klientem.
– Najpierw pokażę ci moje – powiedziała Dottie. – Są najlepsze.
To były najpiękniejsze domki dla lalek, jakie Chloe kiedykolwiek widziała.
Jako dziecko pragnęła zwykłego, skromnego domku z oświetleniem i prostymi
meblami, które mogłaby przenosić z pokoju do pokoju. Te domki natomiast były
wspaniałe, miały drewniane podłogi i schody o rzeźbionych poręczach. Kominki
zrobione były z kamienia, a wanny i umywalki z porcelany.
Chloe wzięła do ręki łóżeczko dziecięce i laleczkę w stroju niańki. Jedna
strona łóżeczka ozdobiona była wisiorkami wielkości ziarenka maku.
– Nigdy nie pomyślałam, że to może być aż tak piękne – powiedziała. –
Nigdy. Ale czy dziecko może się tym bawić?
– Te domki są przeznaczone dla dzieci, nawet jeśli to znaczy, że muszę
poświęcić jakiś szczegół. Część z tych mebli nie nadaje się dla małych dzieci,
dlatego zawsze proponujemy rodzicom, żeby kupowali prostsze, tańsze rzeczy,
zanim dziecko nie podrośnie na tyle, żeby zająć się kolekcjonowaniem.
– Kolekcjonowaniem?
– Wielu dorosłych kupuje te domki dla siebie. Nie zdawałaś sobie z tego
sprawy, prawda?
– Chyba nie. Nigdy o tym nie myślałam.
– Kolekcjonerstwo to tylko pretekst. W gruncie rzeczy w każdej z nas tkwi
mała dziewczynka.
– Naprawdę tak uważasz? – Chloe była zdumiona.
– Oczywiście. Gdyby było inaczej, dlaczego miałabym poświęcać tyle czasu
na robienie tego, skoro zarobiłabym dwa razy więcej, gdybym robiła cokolwiek
innego?
Kiedy kilka godzin później Egan przyszedł do ośrodka, Chloe wciąż myślała
o tkwiącej w niej małej dziewczynce.
– Żadnych zakupów przedświątecznych! – Potrząsnęła stanowczo głową, ale
mała dziewczynka w niej, przejęta gwiazdkową atmosferą, krzyczała „tak!”.
To „tak” odnosiło się także do czasu spędzonego wspólnie z O'Brienem.
– Chloe… – Egan uśmiechnął się do niej swoim czarującym uśmiechem. –
Matka mówiła mi, że po południu byłyście na zakupach. Ale teraz to co innego.
Zostało mi jeszcze parę rzeczy do kupienia.
Kiedy dotknął pasemka jej włosów, poczuła się dziwnie.
– Gwiazdka jest dopiero za trzy tygodnie – powiedziała. – Jest jeszcze
mnóstwo czasu na zakupy.
– Proszę. – Przysunął się do niej. – Nie chcę iść bez ciebie.
Zastanawiała się, dlaczego tak łatwo mu ulega.
– Jeden sklep. – Miała nadzieję, że zabrzmiało to stanowczo. – Tylko jeden
sklep.
Z wyrazu jego twarzy wywnioskowała, że przejrzał ją na wylot.
Poszli do największego magazynu w mieście. Chloe było bardzo przyjemnie
tak spacerować od stoiska do stoiska, ale nie bardzo rozumiała, dlaczego musiała
być obecna przy tym, jak kupował kasety z meczami dla Richa. Kilka stoisk
później zrozumiała.
– Spójrz, czy nie są piękne? – zapytał, wskazując na kolczyki w stoisku z
biżuterią. – I niedrogie.
Popatrzyła na cenę i gwizdnęła cicho.
– Czterdzieści pięć dolarów to nie jest niedrogo – powiedziała. – To
ekstrawagancja.
– Ale uszy przekłuwają tu za darmo. I dobrze, nie trzeba się martwić, że wda
się jakieś zakażenie, to pewna firma.
– Będziesz świetnie wyglądał. Na pewno chciałbyś diament. – Popatrzyła na
niego i zauważyła, że się zaczerwienił. – A które ucho? Zawsze zapominam, które
ucho przekłuwają mężczyźni. Może powinieneś oba? A jeśli znudzą ci się
diamenty, mam gdzieś duże kółko. Zawsze bardzo podobali mi się piraci.
Wziął ją pod ramię i szybko odciągnął od stoiska.
– Nie chcesz kółka? – zapytała niewinnie.
– Chodź, popatrzymy na zabawki.
– Niby dla kogo? – Świetnie znała odpowiedź na to pytanie.
Najpierw przyglądali się samochodom, potem piłkom futbolowym i grom, aż
Chloe poczuła, że Egan delikatnie ciągnie ją w stronę lalek.
– Lalki, kolczyki i angorowe swetry – powiedziała. – Masz dosyć
eklektyczny gust.
– Popatrz na to. Te rzeczy są takie miękkie. – Zatrzymali się przed półką z
lalkami.
– Przejrzałam cię, wiesz? – Spojrzała na niego i skrzyżowała ramiona.
– Przejrzałaś mnie?
– Tak.
– Może któregoś dnia będę miał dzieci. Lubię być na bieżąco. Ty też chyba
chcesz mieć dzieci, prawda?
– Robisz zakupy dla moich dziewczynek! Próbujesz mnie rozkleić, żebym ci
na to pozwoliła. Chcesz, żebym poczuła nastrój Bożego Narodzenia.
– Czy to działa?
– I co ja mam z tobą zrobić?
Egan nagle przestał udawać.
– Pozwól mi zabawić się w Świętego Mikołaja – poprosił.
Potrząsnęła przecząco głową.
– Już o tym mówiliśmy.
– Ale miałaś czas to przemyśleć.
– Nadal tak uważam.
Wyraz jego twarzy zmienił się nieznacznie. Nie był na nią zły za to, że wciąż
mu odmawiała. Był po prostu smutny, jak gdyby marzenia dziewczynek stały się
nagle jego własnymi.
– To nie dlatego, że… – zaczęła.
– Nadal nie rozumiesz, prawda? – przerwał. – Gwiazdka nie ma nic
wspólnego z ciężką pracą i zasługami. Gwiazdka to marzenia i cuda. To rzeczy,
które się zdarzają, kiedy się ich najmniej spodziewasz.
Chloe patrzyła na niego uważnie. Był smutny, ponieważ nie mógł zostać
Mikołajem. Smutny, bo świat był taki, jaki był, a jemu nie pozwolono tego
zmienić.
Kiedy tak mu się przyglądała, uczynił ostatni wysiłek, aby skłonić ją do
zmiany zdania. Delikatnie dotknął jej policzka.
– Chloe, Gwiazdka to wiara, że nagle, bez żadnego szczególnego powodu,
może się wydarzyć coś wspaniałego – szepnął.
Obawiała się, że jej właśnie przydarzyło się coś wspaniałego. Stał tutaj, w
jasno oświetlonym sklepie naprzeciwko półki z lalkami. Poczuła się jak
sentymentalna panienka. Takiego drugiego mężczyzny nie było na całym świecie.
Nie mogło być, tego była pewna.
Na krótki moment jej opory zniknęły. Pochyliła się do przodu i pocałowała
go. Nie obchodziło jej, czy ktoś to zauważył. Nie obchodziło jej, czy wytrąciła
Egana z równowagi. Nie obchodziło jej, co pomyślał o tym pocałunku.
Obchodziło ją tylko jedno.
– Nie mogę ci na to pozwolić – rzekła z żalem i zauważyła, że przygląda im
się dwoje maluchów.
– Nie możesz?
– Nie mogę. Moim obowiązkiem jest dopilnować, żeby dziewczęta w
ośrodku nauczyły się, że nie potrzebują tego mitycznego grubasa, który od czasu
do czasu wśliźnie się przez komin i jeśli będzie w dobrym humorze, to ewentualnie
da im prezenty. Kto da im prezenty, kiedy ciebie już nie będzie, Egan? Nie chcę,
żeby przyzwyczaiły się do czegoś, co może się już nigdy nie powtórzyć.
– A jeśli się powtórzy?
– Czy nie zdajesz sobie sprawy, jakie one mają życie? Będę o nie walczyła,
ale nie będę mogła ich zatrzymać, jeśli okaże się, że muszą iść gdzie indziej. A jeśli
wrócą do swoich nieodpowiedzialnych rodziców lub trafią do domu poprawczego
czy do rodziny zastępczej, podobnej do tych, w których ja się wychowywałam, to
kto będzie Świętym Mikołajem? Ty? Ty się nawet nie dowiesz, gdzie są.
– Przynajmniej zostaną im wspomnienia jednej wspaniałej Gwiazdki.
Gwiazdki, w czasie której spełniły się ich marzenia.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. To była olbrzymia pokusa, Egan z
całą pewnością nie zdawał sobie sprawy jak olbrzymia. Nagle przypomniała sobie
wszystkie swoje Gwiazdki. Czekała. Miała nadzieję. Dopóki nie nauczyła się
swojej lekcji. Z żalem potrząsnęła głową.
– To nie wystarczy – powiedziała. – Powinny się nauczyć, że same muszą
spełniać swoje marzenia. Teraz. To będzie mniej bolało.
– W porządku – westchnął ciężko Egan.
– W porządku?
– Nie mam prawa, aby w tym przypadku nalegać. Ufam ci. Nie chcę, żebyś
była nieszczęśliwa. Za bardzo mi na tobie zależy.
– Naprawdę? – Nie potrafiła powstrzymać się od zadania tego pytania.
– A jak myślisz?
Pomyślała, że jest chyba najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Dziwne, że uświadomiła to sobie tutaj, w tym niezbyt romantycznym
miejscu. Dziwne, że stało się to właśnie wtedy, kiedy oznajmiła Eganowi, że nie
będzie miał tego, czego pragnął.
– Myślę, że… jesteś kimś innym – powiedziała.
– Będę musiał ci wystarczyć taki, jaki jestem. Na razie. – Wyciągnął ramię. –
Chodź, idziemy, czas do domu.
Chciała powiedzieć więcej, ale właściwie nie wiedziała, co. W milczeniu
ujęła go pod ramię i wyszli ze sklepu.
Rozdział czwarty
Tydzień przed Gwiazdką Egan znalazł kotka. Skręcił w boczną alejkę, żeby
mieć dobry widok na budynek, który zamierzał wyremontować. Był tak
pochłonięty tym, co robi, że omal nie przegapił małej, puchatej kulki. Z początku
pomyślał, że to zniszczony nausznik jakiegoś dziecka, wyrzucony razem z innymi
śmieciami. Nagle rzekomy nausznik zadrżał i miauknął żałośnie. Egan bez
zastanowienia wziął stworzenie na ręce i ukrył je pod kurtką.
Przez następne dziesięć minut przyglądał się uważnie śmieciom,
zastanawiając, czy nie kryje się tam kotka, zbyt przestraszona, by ratować swoje
maleństwo. Nie pojawiło się jednak żadne inne stworzenie. Kotek – kotka, jak się
szybko przekonał – była sama i na wpół zamarznięta.
Wszedł do budynku i uważniej przyjrzał się maleństwu. Kotka rozgrzała się
trochę i była bardziej żywotna. Egan uznał, że uratował ją w samą porę. Była
drobna i chudziutka, ale nie na tyle, żeby nie przetrwać mrozu. Jej długie futro było
całkiem czarne, z wyjątkiem drobnych białych łapek i plamki w kształcie serca pod
szyją. Gdyby ją wyczyścić, mogłaby być rozkoszna. Teraz wyglądała jak biedny,
dziki kotek.
Natychmiast pomyślał o Chloe.
No cóż, Chloe nigdy nie przejawiała najmniejszego zainteresowania
zwierzątkami domowymi. Podczas niedawnych zakupów przechodzili obok sklepu
zoologicznego. Egan zatrzymał się – po prostu nie potrafił obojętnie mijać takich
sklepów – więc Chloe zatrzymała się również. Trzy syjamskie kotki harcowały
przy oknie. On się roześmiał, a ona milczała. Być może była znudzona.
– Do wieczora na pewno je sprzedadzą – powiedział. – Może wstąpimy i
spytamy, czy możemy potrzymać przez chwilę któregoś z nich?
– Może innym razem. – Spojrzała na zegarek.
– Kobieta, która nie lubi kociąt?
Spojrzała na niego w szczególny, właściwy dla siebie sposób.
– Sama nie wiem. Mamy dziś w południe spotkanie zarządu.
Tak więc zostawili kotki, bawiące się na oknie.
Ten kotek nie przypominał tych ze sklepu zoologicznego. Nie był rasowy
czy dobrze odżywiony. Był za to brudny, smutny i zmarznięty.
A on ciągle myślał o Chloe.
Może dlatego, że Chloe też była sierotą. Oczywiście, nikt nigdy nie wyrzucił
jej na mróz. Jej podstawowe potrzeby były spełniane. Ale marzła w środku,
czekając na ciepło prawdziwego domu, na rodzinę, która nie będzie się zmieniała z
każdą porą roku.
Kotka miauknęła i skuliła się w jego dłoni. Kiedy przytulił ją do policzka,
otworzyła maleńkie ślepka. Miał wrażenie, że patrzy w oczy Chloe w chwili, gdy
dziewczyna była najbardziej bezbronna.
– Chcesz mieć prawdziwy dom? – zapytał cicho. – Chyba mógłbym ci
znaleźć odpowiednie miejsce.
Kotka zamknęła oczy i zapadła w sen.
Gary O'Brien wstąpił do ośrodka tydzień wcześniej, aby wymierzyć okna i
zasięgnąć opinii Chloe na temat perfum dla pewnej dziewczyny, z którą się właśnie
spotykał. Joe wpadł, aby powiedzieć, co Dick ma zamiar dać Dottie na święta.
Natomiast Rich, który nawet nie pracował w rodzinnej firmie, zadzwonił któregoś
wieczora i zaoferował jej sześć biletów wstępu na grecką kolację, która miała się
odbyć w przyszłym miesiącu w cerkwi prawosławnej.
– Skąd masz aż tyle biletów? – zapytała.
– W zeszłym roku pomogłem jednemu z członków tego Kościoła uzyskać
amerykańskie obywatelstwo – wyjaśnił. – Pomyślałem, że mogłabyś tam iść z
kilkoma dziewczynkami.
To było bardzo miłe, miała ochotę tam iść. Pomyślała, że pewnie Egan
powiedział Richowi o jej pochodzeniu i dlatego ten wpadł na taki pomysł.
Tak naprawdę zastanawiała się, dlaczego wszyscy o niej myśleli, nie tylko
bracia Egana. Ich ojciec także wpadł kilka dni wcześniej, aby dopilnować robót i
zaprosić ją na kawę. W ciągu ostatnich kilku tygodni Dottie trzykrotnie zawiozła ją
do swojego domu, gdzie piekły ciasta, śmiały się i rzeczywiście szyły pokrowce do
przepięknego domku dla lalek.
Gdyby w zachowaniu rodziny Egana wyczuła jakiekolwiek ślady litości,
chyba by umarła. Ale nic nie wskazywało na to, że chcą z nią spędzać czas tylko
dlatego, że nie ma własnej rodziny. Mimo że jakiś głos ukryty w jej głowie ciągle
pytał dlaczego, powoli zaczynała uważać, że odpowiedź może być bardzo prosta.
O'Brienowie po prostu ją lubili. Wypełniała pewną lukę w tej rodzinie. Była
siostrą, której bracia Egana nigdy nie mieli, i córką, której tak pragnęła Dottie, a
zapewne również Dick. Z ochotą uczestniczyła w ich świątecznych
przygotowaniach i za to byli jej wdzięczni.
Wdzięczni – jej. To było niemal śmieszne.
Jednak niezupełnie. Fakt, że zaczęła stanowić cząstkę rodziny 0'Brienów,
znaczył dla niej tak wiele, że nie było to śmieszne. Wspaniałe, cudowne – może.
Ale nie śmieszne.
Był także, oczywiście, Egan. Egan o pięknych zielonych oczach i szerokich
ramionach. Egan, który nie mógł z nią spędzić sobotniego wieczoru, gdyż
odgrywał Świętego Mikołaja na oddziale dziecięcym w miejscowym szpitalu.
Egan, który, jak się domyśliła ze starannej analizy rachunków, nie zamierzał
zarobić złamanego centa na renowacji ośrodka.
Chloe siedziała na szczycie schodów i wyciągała ręce w stronę papierowego
łańcucha, którym Roxanne zamierzała udekorować poręcze. Przez cały czas
usiłowała wyrzucić Egana ze swoich myśli. Oczywiście, okazało się to niemożliwe.
Roxanne rzuciła łańcuch w jej stronę. Fakt, że w ogóle zauważyła Chloe, był
równie zdumiewający, jak sam łańcuch. Chloe skłoniła dziewczynkę, aby
przygotowała coś na święta. Jak na ten stopień rozwoju emocjonalnego dziecka,
łańcuch był doskonały – prosty i staranny.
– Moja siostra i ja raz zrobiłyśmy taki łańcuch – odezwała się Roxanne. –
Powiesiłyśmy go na drzewie koło naszego domu. Na drzewie. Na drzewie.
Chloe wstrzymała oddech.
– Tęsknisz za swoją siostrą. – Starała się mówić zupełnie naturalnie, bez
jakiegokolwiek napięcia w głosie.
– Zwłaszcza w czasie świąt – uśmiechnęła się smutno dziewczynka.
Był to pierwszy uśmiech, pierwszy wyraz jakichkolwiek uczuć na twarzy
tego dziecka. Chloe miała ochotę ją uściskać. Miała ochotę krzyczeć z radości.
Miała ochotę się rozpłakać.
– To straszne stracić kogoś, kogo się kocha – powiedziała tym samym
tonem.
– Skąd wiesz? – Roxanne wyglądała na autentycznie zainteresowaną. Więź
została nawiązana – cienka, niepewna, ale zawsze.
Chloe odmówiła w duchu krótką modlitwę.
– Straciłam rodziców, kiedy miałam siedem lat – powiedziała.
– Naprawdę?
– Przez bardzo długi czas nie chciałam w ogóle niczego czuć.
– Moi rodzice żyją.
– Wiem.
– Skrzywdzili mnie. I Mary Jane.
– Wiem.
– Dlaczego?
Chloe gorączkowo szukała odpowiedzi.
– Bo nikt ich nie nauczył, jak być dobrymi rodzicami, Roxanne. Ktoś ich
pewnie skrzywdził, kiedy oni sami byli dziećmi.
– Nienawidzę ich.
– Tak, wiem.
– To źle, prawda?
– Nie, nieprawda. Uczucia nigdy nie są złe.
– Ja nie krzywdzę ludzi, nawet jeśli ich nienawidzę.
– To znaczy, że jesteś bardziej dorosła niż twoi rodzice.
– Nie chcę ich nigdy więcej widzieć.
– I nie musisz. Nigdy.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie.
Roxanne opuściła wzrok i zaczęła bawić się łańcuchem.
– Naprawdę? – spytała cicho.
– Naprawdę. Możesz pytać mnie o to codziennie, a ja zawsze odpowiem ci to
samo.
– Czerwony to był ulubiony kolor Mary Jane. Zużyłam dużo czerwonego
papieru do tego łańcucha.
– Możesz robić łańcuch dla Mary Jane na każdą Gwiazdkę. Na znak, że ją
pamiętasz.
– Czy ty ciągle pamiętasz swoich rodziców?
– Oczywiście.
Ta odpowiedź usatysfakcjonowała Roxanne. Ostrożnie przywiązała swój
łańcuch do balustrady. Kiedy kończyła, oderwała ostatnie kółko – czerwone i
włożyła je do kieszeni.
– Chcę je mieć przy sobie – wyjaśniła i zniknęła w holu.
W chwilę później Egan odnalazł Chloe siedzącą na schodku. Nigdy dotąd nie
widział, aby była tak nieruchoma i blada.
Usiadł koło niej i objął ją ramieniem. Oparła się o niego i wtuliła twarz w
jego szyję.
– Mogę jakoś pomóc? – zapytał.
Poczuł, że przecząco kręci głową.
– Chcesz, żebym odwołał dzisiejsze kolędowanie?
Znowu potrząsnęła głową.
– Możesz zechcieć, kiedy usłyszysz, jak śpiewam. Nigdy jeszcze nie
słyszałaś.
– Po prostu przez chwilę się nie ruszaj – wyszeptała.
– Słuchaj, możemy tak siedzieć nawet przez całą wieczność.
– Nie trzeba aż tak długo.
Pomachał ręką do Bunny i Jennifer, które przechodziły przez korytarz.
– Urosłam o dwa centymetry! – wykrzyknęła Jennifer. – Całe dwa
centymetry! Doktor powiedział, że teraz rosnę.
– Cudownie! – Był naprawdę zachwycony. – Idź i zjedz jeszcze hamburgera,
może urośniesz kolejne dwa.
– Co się stało Chloe?
– Chyba jest zmęczona. – Poczuł, że dziewczyna przytakuje. – Mówi, że tak.
– Nie może być zmęczona. Przecież mieliśmy śpiewać kolędy, prawda? – z
niepokojem dopytywała się Bunny.
– Przyniosę ją do was na barana – obiecał Egan.
Obie dziewczynki zachichotały i zniknęły.
O'Brien poczuł nagle, że jego szyja jest podejrzanie mokra.
– Dwa centymetry? – powiedział łagodnie. – To chyba dobra wiadomość?
Chloe, kochanie, zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale jeśli jeszcze raz pokręcisz czy
pokiwasz głową, naprawdę nadwerężysz mi szyję.
Jej śmiech przypominał nieco łkanie. Uniosła zalaną łzami twarz.
– Jesteśmy sami? – zapytała.
– W tej chwili tak.
– To dobrze. – Pocałowała go mocno. Poczuł wewnątrz ciepło, które
przemieniło się w pożądanie. Ostatnio często odczuwał pożądanie. Jej głos w
słuchawce telefonu, jej zapach, błysk czarnych włosów wystarczał, aby zaczynał
tęsknić za dotykiem dziewczyny.
– Na barana? – powiedziała w końcu i dostała czkawki.
– Powiedziałem to, żeby je uspokoić. Pójdziesz sama.
– Do diabła!
– Jesteś pewna, że dasz radę?
– Zlinczują mnie, jeśli nie pójdę. Dziewięć dziewczynek zgodziło się iść z
nami. To rekord. Jeszcze nigdy dziewięć dziewczynek nie zgodziło się zrobić
czegoś razem, i to w dodatku po mojej myśli.
– Jestem zdumiony, że reszta oparła się mojemu urokowi.
– Shandra jest chora, a Vicky i Lianne idą na koncert do szkoły.
– Całkiem prawdopodobne wymówki. – Wstał, gdyż znowu kusiło go, by ją
pocałować. Odwrócił się. – Chodźmy już.
Noc była mroźna, a świeży śnieg skrzypiał pod butami gromady kolędników.
Sąsiedztwo domu Almy Benjamin stanowiły stare, wybudowane w ubiegłym wieku
domy. Wyczyny dziewcząt nie zawsze zjednywały im przychylność sąsiadów, ale
na ogół byli oni bardzo wyrozumiali. Chloe miała nadzieję, że dzisiejszego
wieczoru zdołają wynagrodzić sąsiadom pewne niedogodności.
W pierwszym domu we wszystkich oknach wisiały gustowne girlandy, a na
parapetach stały świeczki.
– To mi wygląda na dom, w którym lubią Cichą noc – powiedział Egan.
Zaczął śpiewać kolędę swoim pięknym, melodyjnym barytonem. Po chwili
dołączyła do niego Chloe, a moment później dziewczynki.
– Małe aniołki – wyszeptał Egan do Chloe.
W przedpokoju zapaliło się światło, a po chwili drzwi się uchyliły.
Dziewczęta śpiewały radośnie, a kiedy skończyły, razem z Eganem zaintonowały
jeszcze Małe miasto Betlejem.
Mieszkańcy domu nalegali, aby Martha przyjęła pieniądze. Dziewczynki już
wcześniej zadecydowały, że jeśli coś takiego nastąpi, przekażą pieniądze na
UNICEF. Po obejściu następnych trzech domów Chloe uznała, że jakieś głodne
dziecko w Afryce lub Azji będzie miało co jeść przez kilka miesięcy.
Ostatni dom należał do przewodniczącej zarządu ośrodka. Przygotowała ona
dwanaście kubków kakao i mnóstwo słodyczy. Chloe zwróciła uwagę na
przepiękne perskie dywany, a Martha na drogą i delikatną porcelanę. Egan
oczarował przewodniczącą na tyle, że zgodziła się zagrać kilka kolęd na
kosztownym Steinwayu, który zajmował tylko niewielką część przestronnego
salonu. Dziewczynki otoczyły instrument i śpiewały, a kiedy wszyscy mieli już
wychodzić, przewodnicząca zgodziła się dawać lekcje gry na fortepianie trzem
najbardziej chętnym ku temu dziewczętom.
– Jaka szkoda, że ona nie ma konia – powiedziała Chloe, kiedy wracali już
do ośrodka. – Mógłbyś również wymusić na niej lekcje jazdy konnej dla Mony.
– To nie jest takie konieczne. Moi rodzice chcą kupić konia albo dwa w tym
celu.
Chloe przystanęła nagle.
– Żartujesz – wyszeptała.
Ujął jej rękę i przyciągnął ją do siebie.
– Wcale nie – powiedział.
– Zdaje się, że mówiłeś, że oni nie chcą zawracać sobie głowy większymi
zwierzętami?
– No cóż, jeśli to ma znaczyć, że kilka dziewczynek będzie ich regularnie
odwiedzać… Nie mówimy przecież o rumakach czystej krwi, tylko o łagodnych
kucykach.
– Jesteś niepoprawny.
– Przemyśl to. Czekam na twoje rozkazy.
– I co ja mam z tobą zrobić?
Sam się nad tym zastanawiał, zwłaszcza kiedy myślał o tym, co czekało ją po
powrocie. Przez resztę drogi milczeli, słuchając, jak dziewczynki układają nowe
zwrotki do Jingle Bells, aż w końcu dotarli do ośrodka.
– Czy możesz chwilę zostać? – zapytała Chloe.
– Chwileczkę – odrzekł.
Popatrzyła na schody i poczuła się nagle bardzo, bardzo odważna.
– Chodźmy do mojego pokoju – zaproponowała. – Ucieknijmy z tego tłumu.
– Dobry pomysł. – Złapał za szyje dwie dziewczynki i pociągnął za sobą.
– Ej, co ty robisz? – Mona bezskutecznie próbowała wyzwolić się z jego
uścisku.
– No właśnie – dodała Heidi, ciemnowłosa, śniada piękność.
– Już od dawna nie miałem okazji z wami porozmawiać. Chodźcie i
opowiedzcie mi, co w szkole.
Chloe odwróciła się i spojrzała na niego pytająco.
– To chyba w porządku, prawda? – ciągnął.
– No cóż…
– Opowiedz mi o sztuce, w której występujesz. – Pociągnął za sobą Monę.
– Przecież wczoraj ci opowiadałam!
– Ale nie mówiłaś mi, co robiłaś dzisiaj. Przedstawienie jest jutro. Na pewno
miałaś próbę kostiumową.
Gadał przez cały czas, nie dopuszczając żadnej z dziewczynek do głosu.
Jeden rzut oka na sztywne plecy Chloe powiedział mu, co ona o tym myśli.
Ale nie był w stanie stawić jej czoła sam, kiedy otworzy drzwi swojego
mieszkania. Nie, zdecydowanie nie.
Chloe bawiła się kluczem, podczas kiedy Egan dalej gadał jak najęty. Nie
miała pojęcia, co skłoniło go, aby zabrać ze sobą Monę i Heidi. Przecież nigdy nie
mieli zbyt dużo czasu dla siebie. Teraz proponowała mu sam na sam –
proponowała mu to wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi – a on zachowywał się
tak, jakby wolał towarzystwo tłumu. Poczuła ból, co przypomniało jej, że nadal
powinna mieć się na baczności.
Kiedy weszła do środka, natychmiast zapaliła światło. Znajome meble
sprawiły, że poczuła się nieco spokojniej – sofa zarzucona niebiesko-zielonymi
poduszkami, fotel na biegunach, na którym leżał czarny kotek, krzesło z…
– Kotek?
– Gdzie? – Egan rozejrzał się dookoła i zacieśnił uścisk na szyjach
dziewcząt. Nie było mowy o tym, żeby teraz sobie poszły.
Chloe powoli przeszła przez pokój. Maleńki, puszysty kotek spał na środku
kwiecistej narzuty, przykrywającej fotel. Kociak miał na szyi czerwoną aksamitkę.
– Skąd się wziął ten kotek? – zapytała.
– Nie widzę żadnego kotka. Dziewczynki, widzicie kotka?
– Egan, zadałam ci pytanie.
Heidi i Mona wyrwały się i pobiegły do przodu. W tym samym momencie
kotek ziewnął i przeciągnął się. Otworzył maleńkie oczka i popatrzył prosto na
Chloe.
Egan nie wiedział, czy brnąć dalej, czy wycofać się i narazić na karę.
Wpatrywał się ponuro w sufit i zastanawiał, czy nie powinno się go ponownie
odmalować.
– Popatrz, on ma maleńką białą plamkę na szyi. W kształcie serca. – Mona
przyklękła obok kotka i przyglądała mu się uważnie. – Mogłabyś go nazwać
Walentynka.
– Mogłabym, gdyby to był mój kotek – odrzekła Chloe.
Egan wyczuwał olbrzymie napięcie w jej głosie. Wciąż nie był pewien jej
reakcji, więc zaczął zastanawiać się nad kosztami nowego oświetlenia.
– Ma śliczne, białe łapki – dodała Heidi. – Mogłabyś go nazwać Butek. Albo
Bucik.
– Weź go na ręce – zażądała Mona. – Na pewno będzie zadowolony.
Chloe posłusznie sięgnęła po zwierzątko. Była w szoku, gotowa zrobić
wszystko, czego się od niej żąda. Kociak był mięciutki i bardzo lekki. Miauknął
cicho, kiedy przytuliła go do siebie, i zanurzył się w fałdach jej swetra.
– Zobacz, spodobało mu się – odezwała się Mona.
– Czy miałaś kiedyś kotka? – spytała Heidi.
– Nie.
– Ja miałam – powiedziała Mona. – Całe mnóstwo.
Chloe popatrzyła prosto w oczy dziewczynki.
– Nie, to nieprawda – przyznała się mała. – Ale zawsze chciałam mieć.
Chloe próbowała coś powiedzieć. Chciała powiedzieć Monie, że ona także
pragnęła kotka. Tak zrobiłby dobry dyrektor, dobry pracownik socjalny. Jednak nie
mogła wykrztusić ani słowa. Próbowała, ale dźwięki, jakie się z niej wydobywały,
przypominały szloch.
Nagle opadła na krzesło i mocno przycisnęła kotka do siebie. Po jej
policzkach spływały łzy.
– Chloe płacze – powiedziała z przerażeniem Mona. – O Boże, Egan, Chloe
płacze!
O'Brien natychmiast znalazł się przy Chloe. Płakała, i to przez niego. Jak on
mógł do tego doprowadzić?
– Moja świąteczna lista – zaszlochała. – To było na samym szczycie…
Chciałam… Potem nie kupiłam… To nie byłoby to samo… Skąd wiedziałeś…
Objął ją ramieniem i przytulił. Też miał ochotę się rozpłakać, ale popatrzył
na dziewczynki. Miały bardzo nieszczęśliwe miny.
– Ona jest szczęśliwa – zapewnił je. – Bardzo, bardzo szczęśliwa.
A on bardzo by pragnął, żeby jego ktoś o tym przekonał.
– Nie wygląda na szczęśliwą – powiedziała z wahaniem w głosie Mona.
– Czy kotek może oddychać? – spytała Heidi.
– Oczywiście. Słyszę, jak oddycha. A teraz idźcie spać.
– Spać – powtórzyła Mona. – Słusznie. Spać. – Odwróciła się i złapała Heidi
za ramię. – Spać.
– Dobrze – dodała Heidi. – Dobranoc. Idziemy spać.
– Poszły – powiedział Egan, kiedy dziewczęta zamknęły za sobą drzwi.
– Moja świąteczna lista – powtórzyła Chloe i znów wybuchnęła płaczem.
– Chloe, kochanie… tak mi przykro. Nie wiem, co takiego zrobiłem, ale
naprawdę jest mi przykro. Znalazłem tę kotkę i po prostu nie mogłem jej tak
zostawić. Była w okropnym stanie. Naprawdę. Zabrałem ją do weterynarza. – Sam
nie wiedział, dlaczego jej to wszystko mówił. Po prostu musiał coś powiedzieć.
– Do weterynarza?
– Powiedział, że ma około sześciu tygodni. Akurat tyle, żeby można ją było
oddzielić od matki. Obejrzał ją i dał jej zastrzyk. Ona wydobrzeje, naprawdę. Jasne,
przeżyła szok, kiedy ją wykąpałem, ale kiedy ją wytarłem…
– Wykąpałeś ją?
– No cóż, musiałem. Nie wzięłabyś jej, gdybym przyniósł ją w takim stanie,
w jakim ją znalazłem.
– Nie wzięłabym jej? – Przycisnęła mocniej kociaka.
– Powtarzasz wszystko, co mówię. – Pogłaskał dziewczynę po policzku. –
Teraz powtórz: Będę cię zawsze kochała, Egan. I pokażę ci, że to prawda. Pojadę z
tobą do ciebie i będziemy się kochać do świtu.
Zastygł w oczekiwaniu.
– Jesteś nienormalny, wiesz?
– No cóż, tego akurat nie powiedziałem. – Uśmiechnął się. – Czy ty ją
chcesz, Chloe? Jeżeli nie, znajdę jej inne miejsce. Po prostu pomyślałem… że
może chciałabyś ją mieć.
– Tak – powiedziała z trudem.
– Co mówiłaś o świątecznej liście? – Otarł łzy z jej policzków.
– O świątecznej liście?
– Tak.
– Musiałeś się przesłyszeć.
– Doprawdy?
Objęła go ramionami i przyciągnęła do siebie z całych sił. Kotek zamruczał,
kiedy się całowali, po czym zwinął się w kłębuszek i natychmiast zasnął.
Rozdział piąty
W ostatnią niedzielę przed Gwiazdką Chloe obudziła się i poczuła, że Angel
leży na jej szyi. W sypialni było wyjątkowo cicho, jeśli nie brać pod uwagę
odległego bicia dzwonów kościelnych. Chloe przeciągnęła się, a kotka otworzyła
oczy i przygwoździła łapką długi kosmyk czarnych włosów na poduszce.
– Ty głupiutki prezencie gwiazdkowy. – Chloe pocałowała zwierzątko. –
Skąd się tu wzięłaś?
Angel znów zaczęła bawić się włosami Chloe, kiedy ta położyła ją na
poduszce. Dziewczyna ostrożnie odsunęła kotkę i wstała.
Zimowe słońce zalewało pokój. Chloe wyjrzała przez okno i zobaczyła, że
śnieg pokrywa dachy domów oraz stare, niemal stuletnie drzewa. Święta zbliżały
się wielkimi krokami, a ona wciąż nie kupiła żadnego prezentu dla Egana. Nie
brakowało jej pomysłów – brakowało jej tylko właściwego pomysłu. Co kobieta
powinna kupić mężczyźnie, w którym zaczyna się zakochiwać? Z pewnością nic
tak banalnego, jak krawat czy woda po goleniu. Również nic tak śmiałego jak
jedwabne spodenki bokserskie, które niedawno widziała w jednym ze sklepów z
bielizną.
Więc co? Chloe odwróciła się i patrzyła, jak Angel wesoło hasa na podłodze.
– A więc nauczyłaś się już tak wysoko skakać. – Wzięła kotkę na ręce i
zaniosła do kuchni, gdzie Angel radośnie rzuciła się do jedzenia.
Nic, co mogłaby podarować Eganowi, nie znaczyłoby dla niego tyle, co
Angel dla niej. Skąd wiedział? Potrząsnęła głową. Oczywiście, że nie wiedział.
Znalazł Angel przypadkowo. Nie należał do ludzi, którzy przeszliby obojętnie
wobec małego, bezdomnego kotka. I to oczywiste, że natychmiast pomyślał o niej
jako o potencjalnej opiekunce.
Przypadek czy nie, ten prezent znaczył dla niej teraz tyle samo, co znaczyłby
wtedy, gdy była dzieckiem. Najwyraźniej wciąż tkwiła w niej ta mała
dziewczynka, która pragnęła tego, czego nigdy nie otrzymała.
Jednocześnie była w niej również kobieta i ta kobieta coraz bardziej pragnęła
mężczyzny, który ofiarował jej miłość i radość – nie wspominając już o małej,
czarnej kotce.
Zjadła szybko śniadanie i ubrała się. Był to ostatni dzień, w którym mogła
zrobić zakupy świąteczne. Jutro wraz z Marthą wybierała się po prezenty dla
dziewczynek. Nie miała czasu do stracenia. Była gotowa przeszukać każdy sklep w
Pittsburghu, żeby znaleźć odpowiedni prezent dla Egana.
Kiedy kilka godzin później buszowała po zakurzonym sklepie w nie znanej
jej dotąd części miasta, znalazła to, czego szukała – szachy. Omal ich nie
przegapiła, stały wśród gromady dziwacznych, niepotrzebnych nikomu rzeczy.
Szachownicę wykonano z białego i czarnego kamienia. Figury szachowe były
ręcznie rzeźbione, a każda z nich miała swój indywidualny charakter.
Jedna z królowych, wyrzeźbiona z czarnego kamienia, miała długie włosy,
sięgające do talii. Wyglądało to niezwykle realistycznie.
Królowa była do niej niezwykle podobna.
Właściciel sklepu uniósł głowę i uśmiechnął się, jak gdyby wyczuwał okazję.
Chloe kurczowo zacisnęła ręce na torebce.
– Sama nie wiem. – Starała się, aby w jej głosie zabrzmiało zwątpienie. – Jak
na mój gust, te szachy są zbyt surowe, ale mam przyjaciela, któremu mogłyby się
spodobać. Może mu je kupię, jeśli nie są zbyt drogie.
Kiedy pół godziny później dotarła pod dom Egana, ujrzała, że w jego oknach
nie pali się światło. Szachy były ciężkie i niewygodne, ale przynajmniej
sprzedawca zapakował je w elegancki papier i przewiązał jedwabną wstążką.
Pomyślała, że być może miało to być zadośćuczynienie za to, że wziął aż tyle
pieniędzy.
Pod drzwiami Egana zawahała się. Przyjęła zaproszenie na Wigilię w domu
jego rodziców. Przysięgał, że w jego domu prezenty daje się w wigilijny wieczór, i
że to taka rodzinna tradycja, chociaż Chloe szczerze w to wątpiła. Wiedział
przecież, że nie będzie mogła być z nimi następnego poranka.
Tak czy inaczej, będzie z nimi w Wigilię i Wigilia była najlepszą chwilą, aby
ofiarować Eganowi prezent. Więc dlaczego stała teraz pod jego drzwiami i waliła
w nie z całych sił?
– Chloe? – Mężczyzna otworzył drzwi. Miał na sobie tylko dżinsy i ociekał
wodą.
– Wiem, że się mnie nie spodziewałeś…
Rzeczywiście się jej nie spodziewał. Codziennie tłumaczył sobie, że nie
powinien niczego się od niej spodziewać. Nie była kobietą, którą można by, tak po
prostu, poderwać. Ją należało zdobyć, oczarować. Powinna sama wpaść w jego
ramiona.
Chloe poddała się namiętnemu pocałunkowi. Egan dotknął jej napiętego
karku swoimi delikatnymi palcami i zaczął go rozmasowywać. Kiedy zaczynała już
mieć nadzieję, że nigdy nie przestaną się całować, pociągnął ją nagle w głąb
mieszkania i zamknął za sobą drzwi.
– Czy to dla mnie? – zapytał.
Niemal zapomniała o prezencie, chociaż zaczynały ją już boleć ramiona.
Podała mu pakunek.
– Tak.
– Chcesz, żebym to teraz otworzył?
– Nie musisz. Chyba powinieneś poczekać do Wigilii.
– „Nie musisz” i „powinieneś” to żadna odpowiedź.
– W porządku. Chcę, żebyś go natychmiast otworzył.
– Tak myślałem. – Uśmiechnął się bezczelnie. – Pozwól tylko, że włożę
koszulę.
Chciała zaprotestować. Egan bez koszuli wyglądał fantastycznie. Miała
ochotę dotknąć jasnych włosów na jego klatce piersiowej. Był opalony i
muskularny, wyglądał jak człowiek, który lubi swoje ciało.
Ta myśl sprawiła, że się zaczerwieniła.
– Chyba że wolałabyś, żebym tego nie robił – dodał.
W odpowiedzi wbiła wzrok w podłogę.
– Może najpierw otworzę prezent – powiedział.
Podniosła wzrok i spojrzała na pakunek.
– Nie wiem, czy ci się spodoba – powiedziała. – To chyba głupi pomysł.
Nawet nie wiem, czy ty…
– Co?
– Najpierw otwórz.
Posadził ją delikatnie na sofie i usiadł koło niej. Wełniany sweter
dziewczyny łaskotał jego nagą skórę. Poczuł dobrze znany, rozkoszny zapach
Chloe. Wiedział, że cokolwiek by mu kupiła, to i tak nie będzie to, czego pragnął
najbardziej. Coraz mocniej uświadamiał sobie, że najwspanialszym gwiazdkowym
prezentem byłaby Chloe. Ona sama.
– Ty to rozwiąż – powiedział. Czuł dziwną suchość w gardle.
– Dobrze. Wiem, co czujesz. To zbyt ładne, żeby to niszczyć.
Jednak nie dlatego zwlekał z rozpakowaniem prezentu. Bał się, że
dziewczyna mogłaby zobaczyć, jak drżą mu ręce. Jej dłonie były takie delikatne,
nie śpieszyły się. Wyobraził sobie je na swoich plecach.
Powtórzył sobie to samo, co powtarzał tyle razy przedtem. Więcej
cierpliwości i mniej wyobraźni. I znowu poczuł to samo. Pragnął Chloe.
Kiedy w końcu wstążka opadła na podłogę, Egan rozsunął papier i wydobył
zawartość. Białe i czarne kamienne figury zalśniły w łagodnym świetle lampy. Brał
do ręki jedną po drugiej, aż w końcu wydobył samą szachownicę.
– To piękne – wyszeptał z napięciem. – Cudowny, naprawdę cudowny
prezent.
Chloe pochyliła się i położyła szachownicę na niewielkim stoliku obok sofy.
– Moglibyśmy ustawić je tutaj – zauważyła.
Przyglądał się, jak stawia jedną figurę po drugiej, zachwycona niczym małe
dziecko. Nigdy tak bardzo jej nie pragnął, jak w tym momencie.
– Spójrz, ona jest bardzo podobna do mnie, prawda? – Podała mu czarną
królową.
Była rzeczywiście podobna. Miała wąskie biodra i pełne piersi i była bardzo
kobieca. Długie włosy, dumna postawa, smutny, tęskny wyraz twarzy – to
wszystko przypominało Chloe.
– Biały król przypomina trochę ciebie – pokazała mu figurkę.
– Ale nie jest, niestety, tak starannie zrobiony.
Wyjęła czarną królową z jego ręki i postawiła obok czarnego króla.
– Mamy mały problem – powiedziała, nie patrząc na Egana. – Ta królowa
chce być z tamtym królem. Jednak są rozdzieleni i nie mogą się do siebie zbliżyć.
– Dlaczego nie mogą?
– Może się boją.
– Oboje?
– Nie. Masz rację. Tylko królowa.
– Czego się boi? – Czuł, że jego serce zaczyna mocniej bić.
– Sądzę, że mogłaby za bardzo się nim przejmować. Jeszcze nigdy do nikogo
tego nie czuła. Ona nie wie, co może się wydarzyć.
Chloe nie mogła patrzeć na Egana. Nie była w stanie sprawdzić, czy
zrozumiał.
Mężczyzna sięgnął jedną ręką w kierunku szachownicy, druga spoczywała
na biodrze Chloe.
– A więc on musi jej pokazać, że nie ma się czego bać – powiedział i
podniósł królową. – To latający dywan. Zobaczmy, co się wydarzy.
Chloe oparła się o niego i przymknęła powieki.
– Egan… – zaczęła.
Poczuł dreszcz, słysząc obietnicę w jej głosie.
– Biały król walczy z czarnym o kobietę – ciągnął. – Atakują go skoczkowie,
gońcy, wieże i zwykli żołnierze, jednak nie udaje im się go złapać.
– Czy oboje są skazani?
– Nie. Kiedy wszystko wydaje się stracone, królowa uświadamia sobie, że
ma wybór. Wskakuje na latający dywan białego króla i odlatują daleko, daleko,
tam, gdzie nikt i nic nie może ich dosięgnąć i zranić. Tam, gdzie biały król będzie
do końca swoich dni powtarzał pięknej królowej, że ją kocha i że nie ma się czego
bać.
Postawił obie figury na brzegu szachownicy.
– Czy królowa też mówi królowi, że go kocha?
– Codziennie.
– Czy on naprawdę ją kocha?
– Z całego serca.
– A więc ona jest najszczęśliwszą kobietą na świecie – powiedziała powoli
Chloe.
Egan gwałtownie przyciągnął ją do siebie. Otworzyła oczy, a w nich
wyczytał, że dobrze ją zrozumiał. Pragnęła go i będzie go miała. Jej wargi
przywarły do jego ust. Pocałunek dziewczyny był hojny i obiecujący. Dawała mu
teraz więcej niż kiedykolwiek przedtem, zupełnie jak gdyby niewidzialne bariery,
które ich oddzielały, nagle runęły. Jego królowa nareszcie była wolna.
Powoli odpięła górny guzik bluzki.
– Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent – wyszeptała.
– Powiedz mi, że nie śnię.
– Śnij o mnie.
– Wciąż to robię. Nawet nie wiesz, jak często.
Odpięła dwa górne guziki bluzki, a on pochylił się, aby pocałować jej szyję.
Zatrzymał się na krtani, gdzie czuł jej przyśpieszony puls. W chwilę później
całował białą koronkę na piersiach, po czym wstał, wziął dziewczynę na ręce i
zaniósł do sypialni. Delikatnie ułożył ją na łóżku i zaczął pieścić jej biodra.
– To nie jest zwykłe kochanie się – wyszeptał. – To o wiele więcej.
– O ile więcej?
Po raz kolejny powtórzył sobie, że nie może się śpieszyć.
– Tak, jak tylko tego pragniesz – powiedział.
– Pragnę tak wiele, że nawet sobie tego nie wyobrażasz.
Egan myślał, że zwariuje z radości. Te słowa nic nie znaczyły, ale słyszał
obietnicę w głosie dziewczyny. Kiedy zdjął z niej koronkową bieliznę, wiedział
już, że to nie sen.
Była czarną królową. Jej delikatne ciało pragnęło go i jednocześnie
obiecywało niesłychane rozkosze. Nigdy się nawet nie domyślał, że drzemią w niej
takie namiętności. Odrzucił na bok wahania, zapomniał, że powinien być ostrożny.
Była uosobieniem wszystkiego, czego pragnął. Otoczyła go swoim ciałem,
zakryła bujnymi włosami. Była namiętna, a przy tym tak bardzo niewinna. Była
kobietą, kochanką, przyjaciółką. A kiedy pożądanie było już nie do wytrzymania,
stała się częścią niego, tą lepszą częścią, połówką, której szukał przez całe życie.
– Nie powiedziałeś mi, czy grasz w szachy – powiedziała nagle Chloe.
Te słowa zaskoczyły ją samą. Od jakiegoś czasu w pokoju słychać było tylko
ich równe oddechy. Była zdumiona, że wciąż jeszcze może mówić, a jej głos brzmi
tak samo jak przedtem.
– A ty mi nie powiedziałaś, czy wskoczysz na mój magiczny dywan i
odlecisz ze mną.
– Tak naprawdę nigdy o to nie pytałeś.
– A posłuchałabyś, gdybym zapytał? – Przytulił ją mocniej.
– Nie grasz w szachy, prawda?
Musnął ustami jej ucho. Wiedział, że dziewczyna wykręca się od
odpowiedzi.
– Uwielbiam grać w szachy i jestem w tym bardzo dobry. Niemal tak dobry
jak… – Zamilkł nagle i w pokoju znów zaległa cisza.
– Jeśli jesteś aż tak dobry, powinieneś czasem przyjąć wyzwanie –
powiedziała w końcu Chloe.
– Czy wiesz, od jak dawna cię pragnąłem?
– Czy od tak dawna, jak ja ciebie?
– Chcę, żebyś za mnie wyszła.
Miała ochotę się odwrócić, ale wiedziała, że w ten sposób go zrani. Nie
patrząc na niego, przykryła go swoimi włosami. Reszta świata zdawała się być
bardzo, bardzo daleko.
– Jestem oszołomiona, Egan – wyznała cicho.
– Chloe, wydaje mi się, że chciałem cię poślubić od chwili, kiedy się
spotkaliśmy. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. Po raz
pierwszy ujrzałem cię z jedną z dziewczynek. Słuchałaś jej z takim przejęciem, że
zdałem sobie sprawę, że nic cię od tego nie oderwie, dopóki mała nie skończy.
Można było ujrzeć w twoich oczach to, kim jesteś. Wyszedłem z pokoju i
zapytałem jednego z pracowników, czy jesteś mężatką.
Chloe była tak wzruszona, że ledwie mogła mówić.
– A gdybym była? – zapytała niemal niesłyszalnym szeptem.
– Nie mógłbym tu pracować. Musiałabyś znaleźć kogoś innego.
– Kogoś, kto by zażądał pieniędzy za pracę?
Egan milczał.
– Wiem, że nic nie zarabiasz na remoncie ośrodka, przejrzałam rachunki.
– To nie była tylko moja decyzja. To rodzina tak postanowiła.
– Czy zrobiłeś to dlatego, że… mnie kochasz?
Zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie wypowiedział tych słów.
Postanowił spróbować teraz.
– Kocham cię. – Miał wrażenie, że wszystkie lęki nagle zniknęły, że światło
zastąpiło ciemność. – Kocham cię.
– Co mogę ci dać, kiedy ty dałeś mi tak wiele?
Położył dłoń na jej policzku i zmusił ją, żeby nie odwracała głowy.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Czasami mam wrażenie, że zaglądasz w głąb mnie, sprawdzasz, czego
pragnę, i dajesz mi to wszystko, po kolei. – Domyślała się, że on nie rozumie, ale
nie mogła zmusić się do tego, aby powiedzieć mu o swojej świątecznej liście.
– Rozpieszczam cię – roześmiał się.
– Tak.
– Ale to działa w obie strony.
– Jak to?
– Obserwowałem moich rodziców, kiedy dorastałem, i bardzo chciałem
pokochać kogoś tak, jak ojciec kochał matkę. Mam dwadzieścia dziewięć lat i
dotąd nigdy kogoś takiego nie spotkałem. Aż do teraz. Czasami się bałem, że to się
nigdy nie wydarzy.
Widziała nieraz, jak kobiety patrzą na Egana, i zdawała sobie sprawę, że
niejedna chciałaby zająć miejsce przy jego boku. Ale on czekał. I teraz wybrał
właśnie ją.
– Nie powiedziałaś „tak” – przypomniał jej łagodnie.
Musiała tyle przemyśleć, tyle sobie uporządkować. Zdawała sobie sprawę, że
nie jest najlepsza w rozpoznawaniu uczuć, zwłaszcza swoich własnych.
– Nie musisz od razu się zgadzać – dodał. – Ale mogłabyś powiedzieć, że ty
również mnie kochasz.
Pomyślała o mężczyźnie, do którego potajemnie tęskniła, o mężczyźnie,
który bardzo by ją kochał i uważał, że jest wyjątkowa i najpiękniejsza na świecie.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że tego mężczyznę trzyma w ramionach.
– Kocham cię – powiedziała. – Naprawdę cię kocham, Egan.
Przytulił ją do siebie z całej siły.
Zamknęła oczy i nagle pomyślała o dziewczętach w ośrodku. Świąteczne
listy i nieoczekiwane prezenty. Determinacja, ciężka praca i… nieoczekiwane
prezenty.
– Czym sobie na to zasłużyłam? – wyszeptała.
– Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Ale miłość nie ma nic wspólnego z
zasługami. – Pocałował ją mocno. – Miłość to miłość. Nie rozumiesz, kochanie?
Miłość to ni mniej, ni więcej, tylko cud.
Rozdział szósty
W wieczór wigilijny tysiące gwiazd oświetlało ziemię, kiedy Chloe i Egan
jechali do domu O'Brienów. W radio nadawano kolędy, co wypełniało kłopotliwe
przerwy w rozmowie. Chloe pomyślała, że jeszcze nigdy żaden wieczór nie był tak
przyjemny.
– Jak myślisz, co teraz robią dziewczynki? – zapytał Egan.
Chloe zadecydowała, że dziewczynkom potrzebne są stałe zwyczaje
świąteczne, które będą się powtarzać każdego roku, niezależnie od wszystkiego.
Dlatego właśnie wiedziała doskonale, co teraz robią.
– Jedzą teraz kolację, którą same wybrały. – Chloe również pomogła im w
wyborze. Przede wszystkim szynka i rostbef, i absolutnie żadnej zieleniny. – Tego
jednego wieczoru zrobią wszystko, żeby zachowywać się jak prawdziwe damy.
– Żadnych przekleństw ani podszczypywania?
– Nie dzisiaj. Kiedy wychodziliśmy, wybierały stroje na wieczór. Po kolacji
dadzą sobie prezenty. To będą rzeczy, które same dla siebie zrobiły albo obietnice,
na przykład, że pomogą sobie w lekcjach albo przez cały tydzień będą za kogoś
zmywać.
– Dobry pomysł.
– Potem urządzą małe przedstawienie.
– Słyszałem, że Święty Mikołaj, czyli Mona, chciała wejść przez komin, ale
ty jej nie pozwoliłaś.
– Wystarczy, że schowa się w kominku i w odpowiedniej chwili wyskoczy.
Egan gwizdnął cicho przez zęby.
– Szkoda, że tego nie zobaczę – powiedział.
– Kazały mi przyrzec, że jutro przyjdziesz je odwiedzić.
– Oczywiście, że przyjdę.
– Obładowany prezentami?
– To tylko kilka drobiazgów.
– Czyżby?
– Chyba że zmienisz zdanie, zanim zamkną sklepy, czyli… – Zerknął na
zegarek. – Za jakieś piętnaście minut.
– Myślisz, że zdążyłbyś kupić wszystko, co chciałeś im podarować, w
piętnaście minut?
– Znajomi sprzedawcy w całym mieście tylko czekają, żebym do nich
wstąpił.
– Na pewno.
– W bagażniku mam telefon komórkowy.
– Przykro mi, mój drogi, ale już wyjechaliśmy z Pittsburgha.
– To prawda. – Skręcił w boczną drogę, która prowadziła do domu jego
rodziców. – Urządziłaś wspaniałe święta dla dziewczynek, Chloe. Chyba są
szczęśliwe.
– Takie szczęśliwe jak dzieci, które nie spędzają Gwiazdki ze swoimi
rodzicami.
– Żadna z nich nie jedzie do domu?
– Kilka z nich wyjeżdża jutro na jeden dzień. Kilka innych być może będzie
miało gości. Zbyt mało.
– To znaczy, że to, co robisz, jest może jeszcze ważniejsze.
– Być może jutrzejszy dzień będzie dla nich bardzo przyjemny. –
Uśmiechnęła się. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było.
– Czy zrobisz to również dla mnie?
Przez chwilę obawiała się, że Egan zażąda odpowiedzi na swoje
oświadczyny. Ostatni tydzień był cudowny, jednak Chloe zdawała sobie sprawę, że
Egan nie może być zawsze taki cierpliwy. Poprosił ją, żeby za niego wyszła i
wkrótce będzie musiała dać mu odpowiedź.
Uniósł znacząco brwi i z ulgą zrozumiała, o co mu chodzi.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedziała niewinnie.
– Święty Mikołaju, wszystko, o co proszę, to tylko kilka chwil spędzonych
sam na sam z moją dziewczyną.
– Młody człowieku, byłeś grzeczny czy nie? – roześmiała się.
Uśmiechnął się z przymusem. Zastanawiał się, czy kiedy minie ten wieczór,
Chloe dalej będzie się zastanawiała, czy był grzeczny, czy też nie. Obawiał się, że
dzisiejsza niespodzianka może zaszkodzić ich związkowi.
– Niech Mikołaj sam się o tym przekona – odpowiedział.
Dom O'Brienów tonął w powodzi czerwonych i zielonych świateł, które
mrugały tak szybko, że Chloe musiała przymknąć oczy.
– To bardzo… bardzo gwiazdkowe – powiedziała, kiedy Egan pomagał jej
wysiąść z samochodu.
Kiedy wstała, pochylił się i nagle ją pocałował. Ten pocałunek był
wyjątkowo namiętny, zwłaszcza że obserwowała ich cała jego rodzina.
– Patrz pod nogi, a ja cię poprowadzę – powiedział, kiedy w końcu wypuścił
ją z objęć. – Dojdziemy do domu, zanim się zorientujesz.
Najpierw powitały ich psy, a potem O'Brienowie. Na ganku Dick wręczył
Chloe kubek jabłecznika, po czym cała gromadka przeszła do środka.
Na kominku płonął ogień i piekły się kasztany. W całym domu unosił się
delikatny zapach indyka. Kiedy Chloe i Dottie zostały same w kuchni, matka
Egana objęła dziewczynę ramieniem.
– Obawiam się, że to nie jest specjalnie uroczysta kolacja – powiedziała. –
Udało mi się osiągnąć tylko tyle, żeby chłopcy nie wstawali od stołu podczas
wieczerzy i żeby przez cały czas mieli na sobie buty.
– Bardzo dobrze, że to nie jest takie uroczyste. To… – Chloe urwała nagle.
– Co, kochanie?
– To jest normalny dom, a wy jesteście rodziną.
– Ty też jesteś częścią rodziny. Wszyscy cię kochamy.
Chloe nie miała pojęcia, dlaczego w jej oczach pojawiły się łzy. Przed chwilą
przecież zupełnie normalnie rozmawiała. Nagle przytuliła się z całych sił do Dottie.
– Dziękuję. Ja też was kocham – wyszeptała.
– To naprawdę zabawne. Zawsze chciałam mieć córkę. Byłam bardzo
nieszczęśliwa, że rodziłam samych synów. Szalałam za nimi od chwili, kiedy ich
ujrzałam, ale zawsze czułam, że czegoś mi brakuje. Mówiłam Dickowi, czego
najbardziej pragnę na święta. Córki. Śmiał się i powtarzał, że zrobi, co będzie w
jego mocy, ale że nie ma nic wspólnego z żeńskimi chromosomami. Jednak teraz
wszystko wskazuje na to, że Egan podarował mi moją upragnioną córkę na tę
Gwiadkę.
Chloe nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Chlipnęła cicho.
– O rety, chyba za dużo powiedziałam. – Dottie poklepała ją po ramieniu. –
Nie chcę cię do niczego zmuszać, kochanie. Ty i Egan potrzebujecie trochę czasu.
Wcale nie chcę was tak szybko swatać. To znaczy, wcale nie musisz za niego
wychodzić. Mam nadzieję, że zostaniecie…
– Naprawdę chciałabyś otrzymać córkę w świątecznym prezencie? – Chloe
uniosła nagle głowę.
– To głupie, prawda? Wiem wszystko o ptaszkach i motylkach i jestem zbyt
stara, żeby jeszcze wierzyć w Mikołaja.
– Zawsze chciałam mieć rodzinę.
Dottie dyskretnie przetarła oczy, po czym wytarła łzę z policzka Chloe.
– Teraz ją masz – szepnęła.
Nagle w drzwiach pojawił się Egan.
– Co tu się dzieje? – zapytał.
– Och, kobiece ploty – uśmiechnęła się matka. – Sentymentalna kobieca
gadka.
– O czym?
Chloe przytuliła się do Egana.
– To gwiazdkowe sekrety – szepnęła.
– Egan, lepiej zanieś indyka do pokoju – rozkazała Dottie.
Po wspaniałej wieczerzy wszyscy wyszli na spacer. Dick i Egan opowiadali
Chloe o kucach, które właśnie sprzedawał ich sąsiad. Dziewczyna uściskała
serdecznie obu mężczyzn, domyślając się, dlaczego to mówią.
Kiedy wrócili, nadszedł czas na prezenty. Chloe nigdy nie czuła się lepiej.
Oparła się na ramieniu Egana i myślała o latach, które nadejdą, o Wigiliach takich
jak ta. Kiedyś ich dzieci staną się cząstką tej szczęśliwej rodziny. Jeżeli tylko
powie „tak”, będzie miała mężczyznę, którego kochała i który ją kochał. Miała już
Angel. Zaczynała powoli wierzyć, że Święty Mikołaj przypomniał sobie ojej
dawnych życzeniach.
Po otrzymaniu swojego prezentu naprawdę w to uwierzyła.
Większość upominków była już rozdana, kiedy Dick i Dottie postawili przed
Chloe największe pudło. Nie miała pojęcia, co to może być. Od braci Egana dostała
już prezenty, przeważnie perfumy i szaliki. Kiedy odwiązywała wstążkę, wszyscy
w pokoju zamarli. Chloe odwinęła szeleszczący papier i ujrzała domek dla lalek –
miniaturę ośrodka.
– Nie jest jeszcze ukończony – pośpieszyła z wyjaśnieniami Dottie. – Dick i
ja spędzaliśmy nad nim każdą wolną chwilę, ale naprawdę nie zdążyliśmy.
Niektóre kominki…
– Dom dla lalek – wyszeptała Chloe. I to jaki dom – tak nierozerwalnie
związany z jej przeszłością, teraźniejszością i prawdopodobnie przyszłością. –
Dom dla lalek.
Oszołomiona, potrząsnęła głową.
Dick i Egan wyjęli dom z pudła i postawili na podłodze.
– Ma prawdziwe światła – powiedziała dziewczyna.
– No pewnie – uśmiechnęła się Dottie. – Alma Benjamin była postępową
kobietą, jedną z pierwszych, które zainstalowały elektryczność. Myślę, że tak
właśnie wyglądał ten dom na początku wieku. Podoba ci się?
Chloe popatrzyła na nich. Oczekiwali krótkiej odpowiedzi – tak lub nie. Ale
ona miała znacznie więcej do powiedzenia i teraz nareszcie mogła to zrobić. Mogła
opowiedzieć im o małej dziewczynce, ponieważ ci ludzie ją kochali.
– Kiedy byłam mała – zaczęła – też miałam świąteczną listę. Każdego roku
życzyłam sobie tego samego, ale nigdy tego nie dostałam. To nie znaczy, że byłam
nieszczęśliwa, troskliwie się mną zajmowano i jestem dumna z tego, kim się
stałam.
Popatrzyła na Egana, a on mocno uścisnął jej rękę.
– Jednak gdzieś po drodze przestałam wierzyć w Świętego Mikołaja i w to,
że można coś otrzymać tylko dlatego, że się tego pragnie. A potem spotkałam was.
Na twarzach wszystkich zgromadzonych w pokoju widniało zrozumienie i
troska. Dottie miała łzy w oczach.
– Chciałabym opowiedzieć wam o mojej liście – ciągnęła Chloe. – Chciałam
kotka. Chciałam mieć dom dla lalek z prawdziwymi światłami. Chciałam mieć
własną rodzinę, matkę, która piekłaby ze mną ciasteczka i chodziła na świąteczne
zakupy, i ojca, który uważałby, że jestem wyjątkowa. Także braci czy siostry,
którzy byliby ze mną przez całe życie. Kiedy zrozumiałam, co to jest miłość,
pragnęłam również mężczyzny, który będzie mnie bardzo kochał. Tak bardzo jak ja
jego.
Uśmiechnęła się. Szczerze. Łzy, które przed chwilą uroniła, łzy malej
dziewczynki, zniknęły. Już na zawsze.
– Dziękuję wam, że spełniliście moje świąteczne życzenia – powiedziała. –
Dziękuję wam wszystkim, a zwłaszcza tobie, Egan.
Popatrzyła na niego. Teraz nie miała się czego bać, nie była już małym
przestraszonym dzieckiem, tylko dorosłą kobietą, która nagle uwierzyła w cuda.
– Już nigdy nie powiem, że Święty Mikołaj nie istnieje – dodała.
Kiedy Egan w końcu wypuścił ją z objęć, cała rodzina postanowiła chyba
pobić rekord świata w uściskach. Chloe śmiała się i ściskała ich także, a po jakimś
czasie znów znalazła się w ramionach Egana. W najbezpieczniejszym miejscu na
świecie.
– Ja też mam dla ciebie prezent, Chloe – powiedział Egan, kiedy w końcu
zapadła cisza. – Właściwie to prezent ode mnie i od Richa.
– Przecież dałeś mi Angel, a Rich kolczyki.
– To coś innego.
Słysząc napięcie w jego głosie, pomyślała, że zapewne zamierza się jej
znowu oświadczyć, tu, przed całą rodziną. Nie miała tylko pojęcia, co Rich może
mieć z tym wspólnego.
Egan wyjął z kieszeni dużą kopertę i wręczył ją jej bez słowa. Zesztywniała
na widok dziwnych, zagranicznych znaczków.
– To jest zaadresowane do ciebie – powiedziała.
– Otwórz.
Jeszcze raz spojrzała uważnie na kopertę i nagle słowa zaczęły tańczyć jej
przed oczyma.
– To z Grecji – szepnęła.
– Otwórz.
Drżącymi palcami rozerwała kopertę. Wypadły z niej fotografie, ale nie
zwróciła na nie uwagi. Uważnie czytała każde słowo dwustronicowego listu. Kiedy
skończyła, uniosła wzrok.
– Moja ciotka?
– Helena Palavos – skinął głową Egan. – Palavos to twoje rodzinne
nazwisko.
– Nazywam się Chloe Palavos?
– Musisz to załatwić sądownie, jeśli chcesz wrócić do tego nazwiska.
– Czy ona pisze, dlaczego ojciec zmienił nazwisko?
Egan domyślił się, że Chloe jest w szoku. Wiedział, że później przypomni
sobie treść listu, być może nawet nauczy się go na pamięć. Teraz jednak musiała
oswoić się z tymi wiadomościami.
– Spotkał twoją matkę w Grecji, gdzie przyjechała na wakacje, i zakochał
się. Rodzina nie życzyła sobie, żeby ożenił się z Amerykanką, ale on nie chciał
zrezygnować z twojej matki. Twój dziadek oświadczył, że jeśli ojciec poślubi twoją
matkę, to on nigdy już nie wymówi jego imienia. Więc twój ojciec po prostu
zniknął pewnego dnia. Pojechał z twoją matką do Stanów i nigdy więcej nie
kontaktował się z rodziną. Jego bracia próbowali go odnaleźć…
– Bracia?
– Masz mnóstwo krewnych.
– Gdzie?
– Większość z nich żyje na wyspie Zante, nieopodal miasta Zakinthos. To
rolnicy. Może gdyby mieszkali w bardziej znanym miejscu, łatwiej byłoby ich
odnaleźć po śmierci twojego ojca.
– Jak…? – Urwała nagle.
– Do tego doszedłem? Zasługa Richa. Pracuje w Urzędzie Imigracyjnym.
– Po prostu przejrzałem księgi, znalazłem nazwisko Palmer, a potem jego
stare nazwisko – wyjaśnił Rich. – To zajęło tylko kilka godzin.
– Kilka godzin?
Egan domyślał się, co dziewczyna teraz czuje. Kilka godzin, kilka pytań
zadanym właściwym osobom, a dorastałaby w Grecji, otoczona rodziną. Swoją
rodziną.
– Oni chcą cię poznać – powiedział. – Rozmawiałem z twoją ciotką przez
telefon. Była zaskoczona i bardzo zasmucona, kiedy powiedziałem jej o twoich
rodzicach. Zawsze podejrzewała, że stało się coś złego. Nie wierzyła, żeby twój
ojciec nie próbował załagodzić sporu.
– Czy ktoś kiedyś próbował go odszukać?
– Tak. Twój dziadek w końcu ustąpił i zaczęto go szukać. Bezskutecznie.
– Co z moim dziadkiem?
– Zmarł dziesięć lat temu. – Egan dotknął policzka Chloe.
– Twoja babcia ma osiemdziesiąt lat i twierdzi, że nie zamierza umierać,
zanim cię nie zobaczy. Chcą, żebyś poleciała tam jak najszybciej.
Pomyślała o pieniądzach, które tak długo oszczędzała, o pieniądzach
przeznaczonych na prywatnego detektywa. Nie było już tych pieniędzy.
– Do Grecji – powiedziała.
– Przysłali fotografie. Ta chyba najbardziej cię zainteresuje. – Egan podał jej
jedno ze zdjęć.
Spojrzała na nie i ujrzała twarze swoich rodziców, twarze, których nie
widziała od dwudziestu lat. Po pożarze nie ocalały żadne fotografie.
– To zdjęcie zrobiono tuż przed ich wyjazdem z Grecji. Twoja ciotka
ukrywała je przez te wszystkie lata.
Chloe przygadała się innym zdjęciom, zdjęciom rodziny, której nigdy
wcześniej nie widziała. Kiedy skończyła, spojrzała na Egana.
– Co mogę powiedzieć? – westchnęła.
– Możesz powiedzieć, że nie jesteś zła.
– Zła? – On najwyraźniej mówił poważnie.
– Wiem przecież, że od lat oszczędzałaś pieniądze w tym celu. I znam twoje
zdanie na temat samodzielnego robienia pewnych rzeczy.
– To musiałoby potrwać jeszcze kilka lat, zanim bym ich znalazła.
– Lat?
Skinęła głową.
– Moja babcia pewnie by już nie żyła. A teraz będę mogła ją poznać.
– A więc nie jesteś zła?
– Kocham cię. – Wstała i pocałowała go. – Kocham was wszystkich.
Wszyscy zgromadzeni w pokoju odetchnęli z ulgą, a napięcie minęło. Chloe
schowała list od ciotki. Teraz sama napisze list do rodziny Palavos. A więc nie była
sierotą, na dalekiej greckiej wyspie czekali na nią jej krewni.
Teraz była z inną rodziną, z tą, z którą nie była spokrewniona. Z tą, która
kochała ją za to tylko, że istniała. Z tą, która zapewne zawsze będzie najbliższa jej
sercu.
Droga powrotna przebiegała w milczeniu. Chloe przymknęła oczy i myślała
o wszystkich cudownych rzeczach, jakie jej się przydarzyły, odkąd spotkała Egana.
– Chciałbym, żebyś mogła pojechać ze mną do domu – powiedział, kiedy
zaparkowali przed ośrodkiem.
– Czy to nie byłoby cudowne? – uśmiechnęła się. – Niestety, obiecałam
Marcie, że sprawdzę, czy wszystko jest w porządku. Jak znam dziewczynki, to
wstaną zaraz po północy i będą się upierały, że to już ranek.
– Wiem. Ale nie mogę powstrzymać się od nierealnych życzeń.
– Też bym tego chciała, nawet nie wiesz, jak bardzo. Za to jutro w nocy
będziemy razem.
Pocałowali się pod drzwiami na pożegnanie, ale Chloe nie chciała jeszcze
wchodzić do środka. Mogłaby pozostać w ramionach Egana na zawsze. Jednak
zawsze skończyło się, kiedy zadzwoniły kościelne dzwony.
– Wesołych świąt – powiedział Egan. Pocałowała go i z niechęcią otworzyła
drzwi. Wszedł za nią do środka.
– O czym myślałaś w drodze? – spytał.
Zastanawiała się, jak mu powiedzieć, że za niego wyjdzie. Wciąż nie
potrafiła znaleźć słów.
– O świątecznych życzeniach i nieoczekiwanych prezentach. Znalezienie
rodziny ojca było ostatnim punktem na mojej liście. Czy ty naprawdę jesteś
Mikołajem?
– Chciałbym spędzić całe życie na uszczęśliwianiu cię. Czy to znaczy, że
jestem Mikołajem?
– Jesteś cudowny. – Zebrała się na odwagę. – Mam dla ciebie prezent.
Chciałam ci go dać na osobności.
– Już mi dałaś prezent.
– Ale nie taki, jakiego pragnąłbyś najbardziej.
– Nie? – spoważniał.
– Myślałam, że mnie pragniesz.
– Wydawało mi się, że nieźle nam poszło w niedzielę.
– No cóż, jeśli tylko o to ci chodziło… – Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
– Wiesz przecież, że nie.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie przestała się bać.
– Czy dalej chcesz mnie poślubić? – zapytała.
– Bardziej niż czegokolwiek.
– A więc zróbmy to.
– Tak po prostu? – Popatrzył na nią.
– Najtrudniejsze już za nami – zakochanie się. Reszta powinna być łatwa.
Nie sądzisz?
– Jutro? – wychrypiał z trudem.
– Nie ma mowy. Pomyśl o swojej matce. Musimy wszystko zaplanować.
Muszę wziąć urlop, żebyśmy mogli pojechać w podróż poślubną.
Egan sięgnął do kieszeni i wydobył stamtąd kopertę.
– Chciałem dać ci to w świąteczny poranek. Ale to już niedługo…
– Nie mów mi tylko, że już wszystko załatwiłeś.
– Otwórz to.
Posłuchała i wyciągnęła z koperty dwa bilety lotnicze do Grecji.
– Pomyślałem, że być może będziesz chciała przedstawić mnie swojej
rodzinie – powiedział.
– Jedziemy do Grecji?
– Na nasz miesiąc miodowy, jeśli zechcesz.
– Myślałam, że miną całe lata, zanim…
– Nie chciałem, żebyś wydawała wszystkie pieniądze, które zaoszczędziłaś
na detektywa.
– Na detektywa?
– Tak. – Wciąż wyglądała, jakby nie rozumiała, o co mu chodzi. – Na tego,
którego chciałaś wynająć do odnalezienia swojej rodziny.
– A, tego. – Przymknęła oczy. – Och, Egan…
– Jeśli chcesz jechać sama, zrozumiem. W podróż poślubną pojedziemy
gdzie indziej.
– Sama? Oczywiście, że nie. To będzie najwspanialszy miesiąc miodowy na
świecie!
– Cieszę się, że to powiedziałaś. – Objął ją ramionami. – Chodź, pomogę ci
sprawdzić prezenty.
– Nie. – Poczuł, że zesztywniała. – To znaczy… wszystko na pewno jest w
porządku. Ja się tym zajmę, ty jesteś z pewnością zmęczony.
– Nie bądź niemądra. – Popchnął ją leciutko w stronę saloniku. – To niezła
praktyka, przecież kiedyś będziemy mieli dzieci.
– Chyba jeszcze trochę za wcześnie, żeby o tym myśleć, prawda? Nawet nie
ustaliliśmy daty ślubu.
– Chciałem tylko zobaczyć… – Egan włączył światło i nagle zamilkł.
Chloe nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Nigdy czegoś takiego nie widziałem – wyszeptał.
– Czego?
Pokój był pełen prezentów. Niektóre z nich były opakowane, niektóre nie.
Przy ścianie stały narty, w kącie zestaw stereo. Gdziekolwiek spojrzał, widział
prezenty. Domyślał się, że każda dziewczynka dostanie wszystko, o co prosiła
Świętego Mikołaja.
– Ja tego nie zrobiłem – powiedział w końcu. – Wierz mi, Chloe, ja tego nie
zrobiłem. Obietnica to obietnica. Nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli. Naprawdę.
Nie mam pojęcia, skąd się wzięły te prezenty. Ale nie są ode mnie czy mojej
rodziny.
– Wierzę ci.
– Ale kto to zrobił?
– Może Święty Mikołaj.
– Ktoś z dyrekcji? – Nawet jej nie słuchał. – Albo z personelu?
Wsadziła ręce do kieszeni. Kieszeni, które były tak puste, jak jej konto. Tak
puste, jak będzie jej książeczka czekowa, kiedy zapłaci już wszystkie rachunki.
– Sąsiad? Nieznany dobroczyńca? – zastanawiał się dalej Egan.
– Święty Mikołaj.
Kiedy go całowała, pomyślała o życzeniach świątecznych i nieoczekiwanych
podarunkach, o przezwyciężaniu strachu i o miłości. I o tym, jak piękne może być
obdarowywanie innych ludzi.
Uznała, że będzie miała mnóstwo czasu, aby opowiedzieć Eganowi, czego
dowiedziała się o Świętym Mikołaju. Mnóstwo czasu.
Całe życie.