Mateusz Werner Śmierć na żywo Medialne misterium

background image

Mateusz WernerŚmierć na żywo. Medialne misterium

1. Bywa, że zwykły przekaz medialny, jakim jest np. transmisja telewizyjna, staje się wydarzeniem
oświetlającym całość współczesnej kultury z perspektywy dotychczas nieznanej, nieoczywistej,
podważającej ustalone reguły opisu. Domaga się tym samym filozoficznej interpretacji.
Kanonicznym przykładem takiego wydarzenia jest transmisja z lądowania amerykańskiej załogi
statku „Apollo” na Księżycu, której skutki dla potocznego wyobrażenia człowieka o kosmosie,
Ziemi i swoim na niej miejscu, były po wielekroć przedmiotem filozoficznych dociekań. Tak
spektakularne i przełomowe zdarzenia nie pojawiają się często, nie brakuje jednak zjawisk
pomniejszych, zasługujących na uwagę, bo odkrywających przed skłonnymi do refleksji odbiorcami
nowe aspekty technologicznej istoty przekazu audiowizualnego, głęboko ingerującej w ludzką
wyobraźnię i wkraczającej w sfery pozornie autonomiczne, jak np. wytwarzanie społecznego i
religijnego tabu. Są też inne, ważne ze względu na rozległość i trwałość kulturowych skutków
społecznego odbioru. By sięgnąć po przykłady najbliższe czasowo, wystarczy przypomnieć
zarejestrowane amatorską kamerą i emitowane po wielekroć we wszystkich stacjach telewizyjnych
świata zdjęcia z ataku terrorystycznego na World Trade Center w Nowym Jorku, czy umieszczane
w internecie przez islamskich ekstremistów filmy przedstawiające śmiertelny rytuał zabijania
zakładników.

Niniejsze rozważania są poświęcone medialnemu spektaklowi cierpienia, agonii i śmierci papieża
Jana Pawła II, rozgrywającemu się w ostatnich miesiącach jego życia, którym stale towarzyszyły
kamery telewizyjne, kilkunastu godzinach przed śmiercią, gdy żadna z nich nie miała doń dostępu i
wreszcie w czasie jego pogrzebu – relacjonowanego na żywo w największej globalnej transmisji,
jaka kiedykolwiek miała miejsce na ziemi. Nie ulega wątpliwości, że spektakl ten był wydarzeniem
zmieniającym nasze rozumienie relacji pomiędzy misją ewangelizacyjną kościołów
chrześcijańskich a światem mediów i kultury masowej. Jakie mam prawo zabierać głos w tej
kwestii? Niech ta wypowiedź będzie traktowana jako wyznanie wyposażonego w podstawową
kompetencję interpretacyjną uczestnika globalnej gry semiotycznej i spragnionego absolutu
konsumenta kultury masowej.

2. Istnieje pewien specyficzny sposób mówienia o związkach Karola Wojtyły z teatrem,
podkreślający jego niezwykłą umiejętność wykorzystywania w posłudze kapłańskiej swych
aktorskich doświadczeń i głębokiej wiedzy o istocie widowiska teatralnego, o tym, jak buduje się
napięcie sceniczne, na czym polega siła deklamacji, gestu, modulacji głosu itd. Taki sposób pisania
o papieżu najczęściej pojawia się wówczas, gdy chce się zasugerować pewną analogię pomiędzy
duszpasterską misją a rolą teatralną. Z reguły Jan Paweł II zostaje wtedy określony mianem „show-
mana
”, doskonale przystosowanego do wymagań, jakie stawiają dziś osobom publicznym masy
ludzkie, które chce się uwieść i pociągnąć za sobą. Te banalne komentarze mają zazwyczaj intencję
krytyczną: w swoim mniemaniu demaskują nieautentyczność religijnej celebry, obnażają
socjotechniczny aspekt rytuału, perswazyjny i retoryczny charakter ewangelizacji. Podobne głosy
dało się słyszeć w związku ze „spektaklem umierania” – „ostatnią rolą Wojtyły”. Dowodzą one
głębokiego niezrozumienia tego, co się wydarzyło.

Przede wszystkim dlatego, że metafora spektaklu ma swoje głębokie znaczenie religijne, w tym
sensie, że odnosi się do samego Jezusa – wykonującego rolę powierzoną mu przez Ojca. Życie
Jezusa, od narodzin przez nauczanie, cuda, aż po męczeńską śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie,
to historia napisana już wcześniej, zawarta a priori w boskim planie, przepowiedziana przez
proroków i „odegrana” przez Boga wcielonego. Można powiedzieć, że w Ewangelii zawarty został
wzór aktorstwa innego rodzaju: nie hołdującego konwencji i nie rozdzielającego sferę sceny od

background image

życia, ale odwrotnie – wyrażającego najskrajniejszą wierność roli, przeżywającego rolę do samego
końca. Dotyczy to zwłaszcza męki i śmierci Chrystusa, gdzie Bóg Ojciec jest pisarzem dramatu i
głównym reżyserem, a Chrystus aktorem poświęcającym swej roli własne życie – umierającym
naprawdę. I do takiego sensu „teatralności” odnosi się chrześcijański gest „imitatio Dei”, który jest
już kolejnym odegraniem tego samego scenariusza, w czasie rzeczywistym, we własnym życiu
stającym się sceną i w działaniu, które staje się świadectwem. Tak właśnie rozumiem teatralizację
własnego cierpienia i umierania, jakiej podjął się Karol Wojtyła: on nie tyle czynił ze swego
cierpienia temat publicznego widowiska, ile swą prawdziwą męką i umieraniem nasycał fikcyjność
rzeczywistości patrzącego nań współczesnego człowieka. Abyśmy wiedzieli o czym mówimy,
warto tu przywołać historię śmierci francuskiego pisarza, Alfreda Jarry’ego, mistrza groteski i
absurdu, który na łożu śmierci, otoczony gromadą przyjaciół poprosił o wykałaczkę. Przyniesiono
mu ją, a on pobawiwszy się nią przez chwilę – umarł. W ten sposób chciał zapewne odrzeć swą
śmierć z grozy nieodwołalności, chciał ją przedrzeźnić celowo nic nie znaczącym, błazeńskim
gestem. W pewnym sensie był to gest heroiczny, tyle że heroizm ten do niczego nie prowadził, był
programowym manifestem bez-sensu. W przeciwieństwie do niego publiczne cierpienie i umieranie
Wojtyły jest aktem senso-twórczym.

Jest jeszcze inny aspekt teatralnej inspiracji w wypracowanym przez Karola Wojtyłę sposobie
komunikowania się z wiernymi. „Teatr Rapsodyczny” Mieczysława Kotlarczyka, w którym
doskonalił swe aktorskie umiejętności – był spadkobiercą romantycznego ideału teatru, zgodnego z
przekonaniem, że sztuka i życie powinny się nawzajem przenikać, tworząc imaginacyjną jedność
fantazji i rzeczywistości. Program takiego aktorstwa, które staje się przygotowaniem do duchowej
wzniosłości i swoistą przepustką do osiągnięcia pełnej osobowości („Persönlichkeit”), zawarty
został w powieści edukacyjnej Goethego – „Wilhelmie Meistrze”. W tej formule nie było miejsca
na teatr rozumiany potocznie jako „grę pozorów”, konwencję, wobec której zarówno widz jak i
aktor mają dystans, stale obecną umowność i sztuczność – odległych od tego, co „żywe” i
prawdziwe. Jednym słowem, to nie teatr elżbietański, ale raczej duch średniowiecznych misteriów
patronował teatralnemu wtajemniczeniu Wojtyły.

3. Wieloletnie cierpienie fizyczne Jana Pawła II wystawiane przez niego świadomie na widok
publiczny, demonstrowanie swego pogłębiającego się niedołęstwa, a wreszcie włączenie do
przekazu medialnego o swym pontyfikacie – własnego powolnego umierania, jest fantastycznym,
zupełnie bezprecedensowym przykładem zaprzęgnięcia całego globalnego aparatu informacyjnego
do dzieła ewangelizacji dyktowanej teologią krzyża. Niezwykłość tego przedsięwzięcia polega
przede wszystkim na zignorowaniu jednej z podstawowych linii podziału, organizujących
współczesną cywilizację: przeciwstawienia agresywnych mediów, bezwzględnie rywalizujących ze
sobą o sensacyjną informację i produkujących, zgodnie z logiką walki o zysk, coraz łatwiejszą w
odbiorze rozrywkę, oraz broniącego się przed tą hałaśliwą sferą świata wartości duchowych –
trudnych, wymagających wysiłku intelektualnego, kontemplacji i moralnego poświęcenia,
reprezentowanych m. in. przez kościół katolicki. Oto bowiem te same media, ucieleśniające
oświeceniową samowolę poznania i użycia, zostają zmuszone – siłą zapotrzebowania odbiorców –
do wiernej relacji z duchowego misterium „imitatio Dei”, w jego najtrudniejszym wariancie,
nadającym sens fizycznemu cierpieniu, starości i kalectwie, czyli tym właśnie obszarom
doświadczenia ludzkiego, które wydają się dziś absurdalnym skandalem egzystencji i podlegają w
przekazie medialnym starannej stylizacji, a bezwzględnie rugowane są z pop-kulturowej ikonosfery,
jako domeny młodości, zdrowia i nieustannej przyjemności. Więcej nawet: do dzieła ewangelizacji
zaprzęgnięte zostały wielkie gwiazdy medialne, dotychczas utożsamiane raczej ze światem
doczesnej beztroski i tzw. „sukcesu”. Teraz właśnie oni, liderzy łatwej rozrywki i szybkiej
informacji, posłuszni woli setek milionów telewidzów, wystąpić musieli w niecodziennej dla siebie
roli pobożnych żałobników rozpamiętujących żywot świętego męża i skupionych komentatorów
sensu, który objawiał się im in statu nascendi , albo jak kto woli: live.

background image

Wielu dziennikarzy obsługujących specjalne wydania programów informacyjnych emitowanych na
żywo w trakcie papieskiej agonii, przyznawało post factum, że wszyscy profesjonaliści od dawna
przygotowani byli na śmierć papieża, ale nikt nie potrafił się przysposobić do jego umierania. Od
piątkowego ranka (1 kwietnia 2005) podawano informację, że papież znajduje się w stanie
krytycznym. Śmierć nastąpiła, jak wiadomo, dnia następnego w późnych godzinach wieczornych.
Media elektroniczne, zwłaszcza w krajach katolickich, przez kilkadziesiąt godzin znalazły się w
zawieszeniu: nie mogły nadać bieżącej relacji z komnat Pałacu Apostolskiego, ale dopóki stan
zdrowia papieża pozostawał „krytyczny”, a więc wskazujący na rychłą śmierć – nie mogły też
nadać normalnego programu. Trwało więc dziwne, niezwykłe reality show: widzieliśmy w relacji
„na żywo” widok palącego się światła w oknach apartamentów papieskich, a w jego tle
podekscytowanych, ale zasmuconych zarazem mężczyzn i kobiety, komentujących wciąż
narastający, coraz bardziej przytłaczający brak informacji… Z tą ogromną rzeszą korespondentów,
za pomocą wyrafinowanych „telemostów” łączyli się inni mężczyźni i kobiety w macierzystych
studiach. I oni też komentowali, podekscytowani i zasmuceni… I trwało to, trwało i nikt nie
wiedział jak długo jeszcze będzie to trwało. Można powiedzieć, że był to akt perwersyjnego gwałtu
a rebours, zarówno na telewizyjnym medium, ze swej istoty domagającym się „montażu atrakcji”,
jak i gatunku widowiska, reality show, które stworzono pod koniec lat 90., aby zaspokajać potrzebę
przeżycia kontrolowanej niezwykłości. Tu wszystkie reguły zostały zakwestionowane:
przedmiotem relacji był monotonny brak wiadomości, uzupełniony statycznym obrazem, a
wszystko bez scenariusza, w nieprzewidywalnej otwartej formie, pozbawionej reżysera. A jednak
widzowie chcieli ten program oglądać. To, czego nie mogli zobaczyć w telewizji, choć bez
wątpienia za Spiżową Bramą istniało – stanowiło zapowiedź innej formy istniejącej nieobecności,
znacznie bardziej tajemniczej, której umierający papież właśnie się powierzał. I być może właśnie
to ukryte przed okiem kamery, to tajemnicze i święte – biło przez kilkanaście godzin „rekordy
oglądalności”.

4. Jeśli wierzyć znajomej dziennikarce agencji Reutersa informacja o śmierci Jana Pawła II została
wysłana w świat e-mailem. Trudno o większą zgodność z dotychczasową logiką wykorzystywania
mediów do dzieła ewangelizacji. Decyzja o wystawieniu na widok publiczny zwłok papieża była tej
logiki zaprzeczeniem. Ów ostatni akt spektaklu, stanowił wstrząsające pogwałcenie zasad
ewangelizacyjnego misterium, które dzięki mediom osiągnęły niezwykły, globalny wymiar:
zastygła, martwa twarz Jana Pawła II uwieczniona w setkach tysięcy fotograficznych ikon była
widzialnym podważeniem przesłania nadziei zawartego w papieskim „Non abbiate paura!”, „Nie
lękajcie się!”. Widok trupa jest zawsze tryumfem śmierci. Umęczony Chrystus na krzyżu może być
dla chrześcijan znakiem nadziei, bo wiedzą, że po Wielkim Piątku następuje niechybnie Wielkanoc.
A jednak prawosławny Fiodor Dostojewski doznał w Bazylei szoku na widok „Chrystusa w grobie”
Hansa Holbeina Młodszego. W drastycznym realizmie tego obrazu dostrzegł możliwość
zwycięstwa obojętnych moralnie praw natury nad miłością Boga. Dlatego Książę Myszkin
zauważywszy kopię dzieła Holbeina w domu Rogożyna zakrzyknął: „Ależ od tego obrazu niejeden
może utracić wiarę!”. A przecież Holbein namalował Boga, który ma zmartwychwstać!

Kiedy widzimy martwego człowieka, choćby jego pontyfikalne szaty ociekały złotogłowiem – nikt
nie może mieć złudzeń, że ostatnie słowo należało tu do śmierci. Nieodwołalnie kończy się
możliwość gry, spektakl nadziei jest niemożliwy. Widzimy jego nieruchomą, trupią twarz, która
niczego już nie wyraża, jest pusta. Ciało staje się przedmiotem, rzeczą, nie-człowiekiem.
Simulacrum, o twarzy Wojtyły i jego gestach, które w nieskończoność będzie do nas przemawiało
papieskim głosem z mszy na Placu Zwycięstwa czy gdańskiej Zaspy – nie stanie się nigdy znakiem
zmartwychwstania, pozostając zaledwie zjawą życia, produktem mechanicznej repetycji i dowodem
technicznej sprawności ludzkiego gatunku.

Mateusz Werner

background image

Tekst ukazał się w 2006 roku w tomie „Co to jest filozofia kultury” (red. Z. Rosińska i J. Michalik).


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jakie slowa ludzie najczesciej wypowiadaja przed smiercia, !!!Na Wesoło-HUMOR-DOWCIPY-ŚMIESZNE
06 podglad wideo na zywo poprzez webcam
Droga śmierci na jawie, KATECHEZA W SZKOLE, scenariusze
Strefa śmierci na Bajkale, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Agatha Christie Smierc na Nilu
Śmierć na własne życzenie, Bulimia
MATEUSZ ROGACKI- opracowanie na egzamin z biochemii, analityka medyczna UMP II ROK 2015, BIOCHEMIA,
GMO SMIERC NA RATY, GMO
Agatha Christie  Śmierć na Nilu
08 podglad na zywo z zastosowaniem zdalnych aplikacji
Jakie slowa ludzie najczesciej wypowiadaja przed smiercia, !!!Na Wesoło-HUMOR-DOWCIPY-ŚMIESZNE
Leon Donna Komisarz Brunetti 02 Śmierć na obczyźnie
Sanders Charles Śmierć na rozdrożu
Masterton Graham Śmierć na drodze

więcej podobnych podstron