2
KAT THORPE
Tropikalna gorączka
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W zapadającym mroku widać było krwawe potoki lawy spływające
żlebami odległego o ponad trzydzieści, kilometrów wulkanu Pacaya,
jednego z ośmiu czynnych wulkanów Gwatemali. Karen zastanawiała
się, jak w ogóle można żyć w nieustannym zagrożeniu. Na szczęście. jej
pobyt tutaj miał być krótki.
– Tam, dokąd jedziemy, wulkanów nie ma – jakby odgadując jej myśli
powiedział jasnowłosy mężczyzna, siedzący obok niej na tylnym
siedzeniu taksówki. – Peten to nizinna dżungla – dodał. – I wilgotny
żar. Dasz sobie radę?
Karen spojrzała na niego z rozbawieniem w oczach, w których odbijały
się światła jadących z przeciwka samochodów.
– Trochę za późno na takie wątpliwości. – Ja ich nie mam. A ty? –
Uśmiechnął się:
– Bez obaw! Właśnie o czymś takim marzyłam, przyjmując ofertę pracy
u ciebie.
4
– Ja tylko pytałem! – odparł. – I wiedziałem, że tak odpowiesz. Nie
byłoby cię tutaj, gdybym w to wątpił. – Przyjrzał się przez chwilę
regularnemu owalowi jej twarzy pod koroną falistych jasnych włosów.
– Pracujesz z niewłaściwej strony kamery. Z twoją urodą...
– I z talentem za ćwierć grosza! – dodała bez najmniejszego żalu w
głosie. – Bardzo mi odpowiada to, co robię. I to, że w tym zawodzie
uroda się nie liczy. Więc profesor Rothman jest tu już od kilku dni?
– Tak. Już się zadomowił. Jakiś jego przyjaciel,
chwilowo nieobecny w kraju, oddał mu do dyspozycji willę. Tam
będzie nasza baza. Czeka też na nas przewodnik, który w ubiegłym
roku był z Rothmanem w terenie. Swoją drogą, to wspaniały pomysł z
zabraniem telewidzów na spacer po dżungli. Będą kapitalne zdjęcia!
– I, jak zwykle, Jake Rothman zbierze laury! – powiedziała kwaśno
Karen. – Czy ludzie nigdy nie zrozumieją, że najważniejszy jest
producent? Że bez kamer i producenta szanowny pan profesor byłby po
prostu jednym z wielu archeologów?
– Rothman jest chyba czymś więcej. Nie ma drugiego równie
wszechstronnego naukowca. I nie zapominaj, że to jego nazwisko
nadaje wartość końcowemu produktowi. Mnie pozostaje satysfakcja, że
moje nazwisko coś znaczy dla tych, którzy dysponują funduszami. Z
Rothmanem doskonale się pracuje, to stuprocentowy profesjonalista. I
pomyśl: ma zaledwie trzydzieści kilka lat. W tej dyscyplinie to
fenomen.
– Słyszałam, że nie jest żonaty?
– Nie. Czeka na kogoś odpowiedniego. – Karen zauważyła u swego
rozmówcy ironiczny uśmieszek. Znała małżeńskie problemy swego
pracodawcy.
Miał trzydzieści dwa lata i był jednym z czołowych reżyserów-
producentów filmów dokumentalnych, co bynajmniej nie sprzyja
spokojnemu trybowi życia. W ciągu ostatnich kilku miesięcy, od kiedy
5
pracowała. jako jego asystentka, ona również nie przebywała wiele w
domu.
Ubiegając się o tę pracę, nie miała wielkich nadziei na powodzenie.
Zatrudniona w małej prowincjonalnej stacji telewizyjnej, zdawała sobie
sprawę, że brak jej doświadczenia wielkomiejskich tuzów. Poza tym,
miała dopiero dwadzieścia cztery lata. Szansa, jaką dał jej Roger, była
jej największym sukcesem zawodowym.
I oto teraz towarzyszyła mu w tej najwspanialszej, jaką można sobie
wyobrazić, wyprawie.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jestem ~ powiedziała. – Mam
nadzieję, że nikogo nie zawiodę.
– Na pewno nie – odparł Roger. – Nigdy nie miałem lepszej asystentki!
– Dziękuję ci. – Te słowa podniosły ją na duchu. Obejrzała się. – Nie
widzę drugiej taksówki!
– Howard zna adres – oznajmił spokojnie Roger. – Po prostu pilnuje
kierowcy, żeby nie szalał. Chodzi mu o kamery. Niedługo będziemy na
miejscu.
Jakby na potwierdzenie tych słów skręcili w boczną uliczkę, z niej w
jeszcze węższą, potem w następną, by wreszcie zatrzymać się przed
dwuskrzydłową drewnianą bramą w wysokim murze z kamieni.
– Jesteśmy! – obwieścił Roger. – Idź dzwonić, a ja zapłacę i wyjmę
bagaż.
Karen wysiadła z taksówki i przeciągnęła się dla rozprostowania kości
po wielogodzinnym locie. Poprawiła zmiętą spódnicę i podeszła do
bramy, przy której na lince wisiała rączka do wewnętrznego dzwonka.
Gdy pociągnęła, rozległ się jazgot mogący obudzić umarłego.
Taksówka już odjechała. Nikt nie otwierał.
6
– Spróbuj jeszcze raz – poradził Roger. – Ktoś tam przecież musi być.
Drugie pociągnięcie rączki wywołało niemal natychmiastową reakcję:
pojawił się mężczyzna i, mrucząc z niezadowoleniem coś po
hiszpańsku pod nosem, wpuścił ich do środka, po czym zamknął
starannie bramę ignorując uwagę Karen, że zaraz przyjadą następni.
Ogród przed domem mienił się wieloma barwami pnącej się wszędzie
passiflory. Dom był w stylu hiszpańskim, z ozdobnymi kratami na
oknach i z tarasem w koronce kutych balustrad, biegnącym wokół
budynku na wysokości parteru.
Do wejścia prowadziły kamienne schodki. Z otwartych oszklonych
drzwi wyszedł mężczyzna, którego wyraz twarzy uległ nagłej zmianie,
gdy przenikliwe spojrzenie jego niebieskich oczu spoczęło na Karen.
– Nie było mowy o zabieraniu kobiet! -powiedział.
– Czy widzi pan jakiś problem, profesora? – odparowała Karen,
dotknięta niemiłym powitaniem.
– Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Kim pani jest? – Inteligentna
twarz nadal była przedziwnie spięta.
– Karen Lewis, moja asystentka – uprzedził jej odpowiedź Roger. –
Miło cię widzieć, Jake!
– Ciebie też – odparł Rothman. – Czego nie mogę powiedzieć o twojej
asystentce.
– Jestem tutaj dlatego, że dobrze znam swój fach – odezwała się Karen,
hamując wzrastający gniew. – Miałam wrażenie, że tylko to się liczy w
naszych czasach.
– Może w niektórych dziedzinach. Tam, dokąd się udajemy, nie ma
miejsca dla bojowniczek równouprawnienia. Nie wytrzyma pani!
Jake Rothman był wysoki, szczupły, o męskiej budowie. Dziwnie nie
pasowały do tej sylwetki gęste czarne włosy, mające skłonność do
7
skręcania się na końcu, mimo bezlitosnej ręki fryzjera. Karen widziała
go dwukrotnie w jego wcześniejszych programach telewizyjnych, ale
bezpośrednie spotkanie to zupełnie co innego. Teraz należało zachować
respekt i ostrożność.
– Może spróbujemy? – rzuciła wyzwanie. W oczach Rothmana pojawił
się błysk ironii.
– Zmuszony jestem odrzucić propozycję – odparował. – Ale nic nie stoi
na przeszkodzie, aby pozostała pani aż do naszego wyjazdu do Petenu.
Miło będzie popatrzeć na ładną buzię.
– Widzę, że kobiety potrzebne są panu tylko w jednym celu! –
wybuchnęła. – Spotkałam już takich!
– I z łatwością dała sobie pani z nimi radę – dodał z rozbawieniem i
lekkim sarkazmem. – Proszę wejść, panno Lewis! Chodź, Roger! Po
długiej drodze zasłużyliście na drinka.
– Modliłem się o to! – Roger nie miał zamiaru kontynuować teraz
rozmowy na temat udziału asystentki w wyprawie, ale uspokajająco
mrugnął do Karen.
Weszła pierwsza do obszernego pokoju, pełnego ciemnych dębowych
mebli oraz jaskrawych narzut i zasłon – kompromis na rzecz wygody
między starym i nowym łacińskim stylem. Z każdego kąta i miejsca
pięły się ku światłu tropikalne rośliny. Całość tworzyła uroczy nastrój,
którego Karen nie potrafiła w pełni docenić po lodowatym powitaniu.
– Manuel pokaże pani pokój, a tymczasem... czego pani się napije?
Karen zamierzała powiedzieć coś złośliwego, lecz ugryzła się w język.
Nie trzeba zadrażniać sytuacji. – Proszę wódkę z lodem!
Rothman uniósł brwi.
– Co pani chce udowodnić?
8
– Tylko to, że lubię wódkę! – Usiadła na kanapce i już chciała założyć
nogę na nogę, kiedy zdała sobie sprawę, że siedzący naprzeciwko
Roger miałby zbyt ładny widok. Trzeba było włożyć na drogę spodnie!
Krótkie spódniczki są modne, ale często stwarzają nieprawdziwy obraz
osoby. Profesor Rothman potraktowałby ją z pewnością poważniej,
gdyby była w spodniach i bez makijażu.
Płonne nadzieje, pomyślała niemal natychmiast. Tacy mężczyźni jak
Jake Rothman tkwią zbyt mocno
w kokonie swoich uprzedzeń, aby dali się zwieść strojowi. Jake
Rothman widział po prostu w kobietach słabszą płeć. Karen musi go
przekonać, że się myli. Oczywiście ostatnie słowo w sprawie jej
uczestnictwa w wyprawie będzie miał Roger. Jako producent ma chyba
do tego prawo?
Szklanka podana przez Rothmana była pełna płynu bliższego
spirytusowi niż wódce – sądząc po paleniu, jakie poczuła przy
pierwszym łyku. Potrafiła jednak opanować krztuszenie się i poważnie
skinęła głową w jego kierunku. Rothman przyglądał się jej z
rozbawieniem.
– Dziękuję, akurat! – powiedziała rozsadzana wściekłością.
– Czyżby gardło wyłożone azbestem? – spytał sucho. – Widziałem
takich, którzy układali się pod stołem po jednym drinku.
– Wniosek z tego prosty: łączę męską odporność z kobiecą łagodnością.
– Ooo, i szybka w odpowiedziach! Nie na wiele się to przyda – dodał,
jednakie na krótką chwilę w jego niebieskich oczach pojawiło się coś na
kształt podziwu.
– Może porozmawiamy o wszystkim później -wtrącił Roger. – Zaraz się
zjawi reszta ekipy.
Jakby na ten sygnał zadźwięczał dzwonek u drzwi. Jake odstawił
szklankę i poszedł otworzyć bramę. Karen była miło zaskoczona:
9
profesor gotów jest do posług, gdy sługa jest zajęty! Gdyby tylko nie
był taki arogancki w stosunku do kobiet! Antypatia wróciła.
– Bardzo mi przykro. Ale nie martw się. Wyjaśnimy sprawę –
powiedział Roger po odejściu Rothmana.
– Kiedy?
– Jak tylko znajdę się z nim sam na sam. Ulegnie, gdy zrozumie, że
potrafisz dotrzymać kroku mężczyznom.
– A jeśli nie?
– Najważniejsze jest to, że jesteś mi potrzebna. Musi to zaakceptować.
Karen wolałaby konfrontację od razu, już teraz. Jeśli jednak Roger woli
inaczej... Jake Rothman ostudził jej entuzjazm. Nawet jeśli wszystko
dobrze się ułoży, będzie stale świadoma jego wrogości.
– Czy on ma coś przeciwko kobietom w ogóle? – spytała po chwili.
– Chyba nie. Nie słyszałem, by gardził kobiecym towarzystwem.
– Ale nie jest z nikim poważnie związany?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Chyba nie. – Roger uniósł brwi i spojrzał
dziwnie na Karen. – Jesteś tym osobiście zainteresowana?
– Ależ skąd! Można by tylko sądzić, że przy jego inteligencji będzie
miał umysł bardziej otwarty.
– Niektórzy mężczyźni nigdy nie traktują kobiet jak istot równych
sobie. – Roger wzruszył ramionami. – Przynajmniej ty do nich nie
należysz. I bardzo cię za to cenię. Twoja żona nawet nie wie, jaki los
wygrała.
– Moja żona – powiedział sucho – wykorzystuje to. – Chwilę się wahał,
nim dodał: – Jedyne rozwiązanie to rozwód. Wszystko inne zawiodło.
– Wie o twoim zamiarze?
10
– Nie rozmawialiśmy otwarcie na ten temat, ale między wierszami
wspominałem już o tym nieraz. Problemem jest uzyskanie dowodów. A
ona jest mistrzynią w zacieraniu śladów.
– Jesteś pewien, że ma kochanka?
– Kolejnego z całego szeregu! – Roześmiał się sztucznie. – Nasze
małżeństwo już dawno by się rozpadło, gdyby nie James.
– Ma zaledwie pięć lat!
– Kiedy się urodził, myślałem, że jest szansa. Ale to nie trwało długo.
Teraz powstrzymuje mnie tylko
lęk przed jego utratą. – Spojrzał na Karen. – Powinienem był ożenić się
z kimś takim jak ty.
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, ponieważ z zewnątrz doszły ich odgłosy
kroków i rozmowy. Zresztą i tak nie miała mu wiele do powiedzenia.
Jego ostatniej uwagi nie potraktowała poważnie. Nic ich przecież nie
łączyło.
Trzej przybysze byli obładowani bagażem. Rothman zaproponował, by
chwilowo zostawili sprzęt na tarasie, a następnie wprowadził przybyłą
trójkę do pokoju, proponując drinka.
– Za mniej więcej godzinę zjemy kolację – powiedział, gdy się
rozgościli. – Zdążycie spokojnie wypić drinki i odświeżyć się po
podróży. Mamy tylko trzy sypialnie, a więc niestety musicie
rozlokować się po dwóch! – Spojrzeniem odszukał Karen.
– Panna Lewis pozostanie oczywiście sama.
– Żadnych przywilejów dla mnie! – zaprotestowała Karen. – Mogę spać
gdziekolwiek.
– Może zechce pani zatem dzielić sypialnię ze mną? – Podniesieniu
brwi towarzyszył ironiczny ton. – Nie? Może i słusznie, bo sypiam w
11
śpiworze, a poza tym chodzi przecież tylko o dwie noce. Panna Lewis
nie jedzie z nami do Petonu – poinformował przybyłych.
Mike Preston, dźwiękowiec, otworzył usta, jakby chciał coś
powiedzieć, ale, otrzymawszy sygnał od Rogera, zamknął je szybko. W
zamian za słowa poparcia obdarzył Karen przyjaznym mrugnięciem.
Mike, o cztery lata starszy od Karen, wielokrotnie już dawał do
zrozumienia, że trudno mu się jej oprzeć. Karen odpowiadała, że ona
niema podobnego problemu. Jego nieco zniewieściała sylwetka i
nadmierna troska o własny wygląd z pewnością nie wywoływały
przyspieszonego bicia kobiecego serca. Miała teraz nadzieję, że Mike
Preston będzie milczał, gdyż jakakolwiek interwencja z jego strony
zostałaby
uznana
przez
Rothmana
za
dowód
uczuciowego
zaangażowania i przyniosłaby odwrotny skutek.
Inny problem przedstawiał kamerzysta Howard Baxter, mężczyzna lat
około czterdziestu pięciu, cichy, z rzedniejącymi włosami i ogorzałą od
pracy w plenerze twarzą. Wielokrotnie pracował z Rogerem w ciągu
trzech minionych lat i obaj doskonale się rozumieli. Siedząc koło niego
w samolocie Karen stwierdziła, że trudno go rozgryźć. Widząc teraz
skierowane na nią spojrzenie Baxtera, zastanawiała się, czy
przypadkiem i on nie ma też zastrzeżeń do jej obecności. Nie wpłynie to
oczywiście na decyzję Rogera, ale lepiej byłoby nie mieć przeciwko
sobie dwóch członków wyprawy.
Nigel Morris; asystent operatora, właściwie się nie liczył. Ten
dwudziestosześcioletni brązowooki brunecik o chłopięcym wyglądzie
interesował się wyłącznie swoją pracą, a obecnie pilnie studiował
zawartość szklanki udając, że sprawa go nie dotyczy.
Przez następne piętnaście minut omawiano plan pracy. Karen w tym nie
uczestniczyła nie chcąc, by jakaś jej propozycja zmusiła Rogera do
zajęcia stanowiska w obecności innych. Wbrew samej sobie, raz po raz
zerkała na Jake'a Rothmana. Twarz miał ściemniałą od pracy na słońcu,
12
w słocie i wietrze – choć nie tak ogorzałą jak twarz Howarda – kości
policzkowe wyraziste, a silna szczęka domagała się już ogolenia.
Natrafiwszy raz na jego spojrzenie, opanowała się z trudem, by zbyt
szybko nie odwrócić oczu. Zrobiło się jej gorąco. Emanował z niego
męski magnetyzm. Gdyby nie ten jego paskudny charakter...
Jake przerwał dyskusję, spoglądając na zegarek.
– Czas pomyśleć o kolacji! – powiedział. – Roger, zajmiesz sypialnię z
Howardem! Mike i Nigel drugą. Pozostaje nam panna Lewis.
– Dość tej zabawy! – powiedziała znudzonym głosem Karen. – Ja mam
na imię Karen, ty Jake! – Zauważyła ze zdziwieniem, że usta drgnęły
mu w uśmiechu.
– Dobrze, Karen, chodź, pokażę ci twój pokój.
– Chcesz powiedzieć twój pokój? – Wstała i popatrzyła mu prosto w
oczy, wytrzymując tym razem jego spojrzenie. – Prowadź więc!
Sypialnie znajdowały się na tyłach domu. Dwie po obu stronach
wspólnej łazienki, a trzecia w bocznym korytarzyku. Karen ujrzała
typowo męskie pomieszczenie z tapczanem, o niebiesko-żółtym
wystroju.
– Przy sypialni jest prysznic i na tym kończą się luksusy. Właściciel
willi, podobnie jak ja, nie chce zaśmiecać sobie życia zbędnymi
sprzętami – powiedział Jake. Stojąc oparty o framugę drzwi, prawie
sięgał głową górnej futryny.
Był bardzo wysoki, sporo ponad sto osiemdziesiąt centymetrów.
Szczupły i muskularny, ale inaczej niż Mike, pomyślała. Miał szerokie
bary, a cała sylwetka sprawiała. wrażenie, iż czai się w tym człowieku
wielka siła. Coś w niej drgnęło.
– Ja też – odparła i zaskoczyła ją barwa własnego głosu.
13
– Czy mam rozumieć, że nie jesteś z niczym i... z nikim związana? –
Podniósł jedną brew.
– Należy przez to rozumieć tylko tyle, że także nie lubię zaśmiecać
sobie życia – wyjaśniła. – Przynajmniej tyle mamy wspólnego.
Wygiął usta w sardonicznym uśmiechu i potrząsnął głową.
– Nie jestem pewien, czy mówimy o tym samym – powiedział
zaczepnie. – Kolacja za pół godziny.
– Jadę z wami! – oświadczyła zimno, gdy odwrócił się, by odejść. –
Potrafię nie tylko to, czego wymaga moja praca, ale i wiele innych
rzeczy. Między innymi radzę sobie dobrze w trudnych sytuacjach, jak
też z trudniejszymi ludźmi. Nie po to przejechałam osiem tysięcy
kilometrów, aby mnie zdyskwalifikowała jednostkowa opinia. Roger
uważa, że się nadaję, i to jest najważniejsze.
– A czy to również nie jest jednostkowa opinia? – spytał i odszedł, nie
czekając na odpowiedź. Chwilowa porażka, pomyślała zagryzając
wargi. Odprężyła się pod prysznicem, po czym spośród dżinsów i
bawełnianych koszulek wyciągnęła beżowe jedwabne spodnie i bluzkę,
zabrane
na
wszelki
wypadek,
gdyby
potrzebowała
czegoś
strojniejszego.
Ubrała się i wyszła z sypialni umocniona w przekonaniu, że da sobie
radę z profesorem Rothmanem, podobnie jak poradziła sobie w
przeszłości z innymi przeciwnościami.
W salonie zastała Jake'a, który obrzucił ją pozornie obojętnym
spojrzeniem. Był w tych samych spodniach i koszuli co poprzednio.
– Po raz pierwszy widzę kobietę, która nie tylko się nie spóźnia, ale
zjawia się wcześniej.
– Wiele rzeczy widzi się po raz pierwszy. Każdy nowy dzień – odparła
z wesołością, której wcale nie odczuwała. – Nie musiałam z nikim
dzielić łazienki. To również pomogło.
14
– Zapomniałem zabrać z pokoju potrzebne mi rzeczy. – Przeciągnął
dłonią po policzkach. – Maszynkę do golenia pożyczyłem od Rogera.
– I po co to krygowanie się? Gdybyś zawołał, rzuciłabym ci przez
szparę w drzwiach jakieś spodnie i koszulę.
– Gdybym je chciał, to sam bym po nie przyszedł. I pozwolisz, że
zrobię drobną uwagę: niepotrzebnie się wystroiłaś. Myślałaś, że tak się
chadza po dżungli?
– Byłam przekonana, że Guatanala City jako stolica jest miejscem
cywilizowanym, gdzie i ludzie są cywilizowani – odparowała. – I tylko
na tę okazję wzięłam to, co teraz mam na sobie.
– Jaka szkoda, że nie będą ci potrzebne – pozornej łagodności
wypowiedzi zaprzeczała ostra nuta w głosie. – Jeśli nie uda się nam
załatwić rezerwacji na piątek, to możesz tu pomieszkać do następnego
lotu.
– Dziękuję za gościnę, ale nie będzie mi potrzebna. Jadę z wami i ty
mnie nie powstrzymasz!
– Tak sądzisz? – powiedział cicho, ale niemiło. – A jakże to masz
zamiar mnie przekonać?
– Nie potrzebuję cię przekonywać. O składzie ekipy decyduje Roger.
– Ale nie o składzie całej wyprawy. Byłabyś ciężarem.
– Jako kobieta? – Była zbyt zdenerwowana, aby pamiętać o danej sobie
obietnicy, że pozwoli załatwić sprawę Rogerowi. – Warto, żeby pan
zrozumiał kilka faktów, profesorze Rothman! Różnimy się budową, ale
niewiele jest rzeczy, których kobieta nie potrafi. Po pierwsze, uprawiam
sporty. Wiele dni spędziłam, wędrując po górach. Robiłam dziennie do
czterdziestu kilometrów. Jestem równie sprawna fizycznie jak ty, a
może sprawniejsza, bo mam co najmniej dziesięć lat mniej. I
dotrzymam ci kroku w każdym terenie.
15
Przerwała dla nabrania oddechu. Była zadyszana jak po szybkim biegu.
Jake przez długą chwilę spoglądał na jej falujące piersi, a potem
podniósł głowę i napotkał jej wzrok. Karen poczuła, że oblewa ją
gorąco.
– Jest jeszcze inny problem. Nie pomyślałaś o tym? – spytał dziwnie
jedwabistym głosem. – Ona jedna i ich pięciu?
– No to co? – rzuciła wyzwanie.
– Chyba nie muszę ci wyjaśniać. Będziemy w głuszy przez długi czas.
W takich okolicznościach obecność jakiejkolwiek kobiety stwarza
problem. A jeśli na dodatek kobieta wygląda tak jak ty, problem jest
jeszcze większy.
– Być może szanowny pan profesor nie potrafi wytrzymać kilku
tygodni bez kobiety, nie należy jednak oceniać wszystkich według
siebie. To miała być wyprawa naukowa, a nie wakacyjna wycieczka. –
To szyderstwo miało go zranić.
Wydął wargi. Znów ten uśmieszek!
– W takim wypadku ja byłbym zagrożeniem dla kobiety. I dość z tymi
profesorami, mam na imię Jake, zapomniałaś?
Wejście Rogera przerwało dialog. Mówili zbyt cicho, aby Roger mógł
cokolwiek usłyszeć, mimo to wyczuł napiętą atmosferę.
Jake pierwszy przerwał milczenie.
– Drinka przed kolacją, Karen? – spytał.
– Byle nie wódki. To było trochę za mocne. – Z trudem opanowała
drżenie łydek.
Jake nie zareagował nawet skinięciem głowy. Spytawszy Rogera, czego
się napije, poszedł do barku w odległym kącie pokoju, pozostawiając
producenta i jego asystentkę na kanapce.
– O co poszło? – spytał Roger półszeptem.
16
– Wyjaśniłam mu parę prawd – powiedziała Karen. -A przede
wszystkim tę, że gdybym była niepotrzebna, to byś mnie tu nie
ściągnął.
– To prawda – odparł i w jego oczach pojawił się dziwny błysk.
– Więc kiedy mu to powiesz?
– Kiedy będzie okazja – rzucił szorstko. – Na razie daj spokój. To nie
czas i miejsce.
17
ROZDZIAŁ DRUGI
Jadalnia była nieduża. Na elektrycznie podgrzewanym pomocniku stały
przykryte półmiski. Jake wyjaśnił, że gospodarz nie ma służby do
podawania do stołu. Z tonu, jakim to powiedział, można było się
domyślić, że jest przeciwnikiem tego rodzaju usług. Wystarczy już, że
ktoś inny gotuje. Karen w pełni się z nim zgadzała.
Rozmowa podczas kolacji dotyczyła głównie zdjęć w mieście. Karen
nie zabierała głosu, niezbyt pewna swojej pozycji. Parokrotnie poczuła
na sobie wzrok Jake'a, sama jednak unikała patrzenia w jego stronę. Co
będzie, jeśli Roger nie przekona upartego profesora?
Na kawę i koniak zebrali się na werandzie. Karen z kieliszkiem w ręku
odeszła kilka kroków pod pretekstem podziwiania bajecznie
kolorowych, bujnych pnączy obrastających cały mur posesji. Nad
głową miała niebo usiane gwiazdami – tymi samymi, które spoglądały
na ruiny Majów w głębi dżungli Petenu. Niektóre z nich odkryto,
nieliczne odkopano, większość zginęła na zawsze, porośnięta
tropikalnym gąszczem. Ruiny, do których Jake Rothman miał
zaprowadzić ekipę, zostały odkryte przed kilkoma miesiącami przez
zaprzyjaźnionego z profesorem przewodnika Indianina, mającego za
sobą już kilka wspólnych wypraw z archeologiem. Przypadkowe
odkrycie ruin nie oznacza że Indianin trafi tam ponownie. W
tropikalnym klimacie wszystkie ślady przejścia człowieka przez
dżunglę giną po kilku dniach.
Zaskoczył ją głos Rogera za plecami. Nie słyszała kroków.
– Nie bądź taka przygnębiona. Jutro wszystko się ułoży.
– Dlaczego nie dziś? Skoro ma się ułożyć, to czy nie lepiej układać od
razu?
18
– Nie. Niech Jake ma czas na oswojenie się z myślą o twoim udziale.
Niech zobaczy, że jesteś integralną cząstką ekipy. A do tego czasu
postępuj bardziej dyplomatycznie, nie zrażaj go do siebie!
– Innymi słowy, chcesz mi powiedzieć, że mój udział w wyprawie nie
zależy od ciebie? – W odpowiedzi otrzymała wzruszenie ramion.
– Nie byłoby wskazane okazywanie przeze mnie... hm... przywódczych
zapędów, gdy to on jest centralną postacią całego przedsięwzięcia –
powiedział po chwili milczenia. – Jeśli o mnie chodzi, to nie mam
żadnych wątpliwości co do twojej osoby, Karen. Wiesz o tym. Ale on
cię nie zna.
– Ty też znasz mnie zaledwie od kilku miesięcy. Skąd twoja pewność,
że nie zawiodę w takich warunkach, w dżungli, w tropiku?
– Znam twój charakter. Niedostatek doświadczenia wyrównywałaś
zawsze silną wolą. A górskie włóczęgi zapewniły ci fizyczną
sprawność. Nie sądzę, aby trudne warunki życia w dżungli sprawiły ci
kłopot.
– Jestem tego samego zdania – odparła Karen. – Pozostaje problem
przekonania o tym naszego pana i władcy. – Głową wskazała na Jake'a,
zdobywając się na krótki uśmiech. – On się boi o zasady etyczne i
moralność!
– Chyba o swoje własne – dodał Roger dość ostro. – Posiedzisz z nami,
czy wolisz iść spać? Według naszego czasu jest teraz wpół do piątej
rano.
To gwałtowna zmiana czasu była najprawdopodobniej przyczyną
pogorszenia się jej samopoczucia.
– Położę się – powiedziała. – Jutro czeka nas ciężki dzień.
Gdy szli po tarasie, Jake pilnie im się przyglądał, przenosząc wzrok z
jednego na drugie. Sama twarz nic nie wyrażała, jedynie w jego
niebieskich oczach zamigotało coś, co dało Karen wiele do myślenia.
19
Czyżby sądził, że łączą ją z Rogerem jakieś więzy, i to stanowi istotną
przyczynę oporu przed włączeniem jej do wyprawy?
Karen oświadczyła wszystkim, że idzie spać.
– Słodkich snów! – powiedział Mike z nadto poufałym uśmieszkiem.
– Zaczynamy rano o rozsądnej porze, nie później niż o dziewiątej –
zapowiedział Roger. – Ujęcia miejskie powinniśmy zakończyć
wczesnym popołudniem, zostawiając sobie czas od piątej do szóstej
trzydzieści na muzeum.
A pojutrze, żeby nie wiem co, będę w samolocie lecącym do Petenu,
pomyślała Karen, idąc do sypialni.
Po dwudziestu minutach już miała zanurzyć się w świeżą pościel, gdy
usłyszała delikatne pukanie. Włożyła lekki szlafroczek i otworzywszy
drzwi doznała dziwnego uczucia, jakby skurczu mięśni, widząc na
progu Jake'a Rothmana.
– Przepraszam – powiedział – ale potrzebuję kilku rzeczy na rano.
– Ależ proszę, jesteś przecież u siebie! – Cofnęła się od drzwi.
– W pożyczonym domu – poprawił i szybkimi krokami podszedł do
szafy zajmującej całą ścianę. Spośród niewielu rzeczy wybrał parę
spodni i koszulę.
Ze zdumieniem usłyszała swój własny zduszony głos: – Źle ci się zdaje,
jeśli myślisz, że coś mnie łączy z Rogerem.
Obrócił się z parą wieszaków w ręku.
– Po prostu para dobrych przyjaciół, tak? – Widać było ironię w
spojrzeniu.
– Pracuję u niego, i to wszystko!
– A dlaczego miałoby to mnie interesować? Czuła, że czerwieni się na
twarzy.
20
– Nie chcę, żebyś pomyślał, że moja obecność tutaj ma pozazawodowe
przyczyny. Roger po prostu widzi we mnie dobrą asystentkę, i nic
więcej.
– Nie jestem tego pewien. Nie do tego jesteś stworzona – zdobył się na
kolejną porcję ironii.
– Dziękuję za komplement – odparła lodowatym tonem:
– To nie był komplement, a stwierdzenie faktu. Być może jesteś świetna
w swoim zawodzie, ale nie łudź się, że uzyskanie tej pracy nie miało nic
wspólnego z twoją urodą. Widziałem, jak Halsey patrzy na ciebie. Jakoś
szybko pobiegł za tobą, kiedy odeszłaś.
– Chciał podzielić się swoim niepokojem wywołanym twoją reakcją.
Jake, słuchaj: potrzebna mi ta praca, nie chcę jej stracić. Nie mam do
czego wracać. Daj mi szansę dowieść ci, że dla nikogo nie będę
ciężarem!
Niebieskie oczy złagodniały.
– Jak miałabyś mnie o tym przekonać?
– Daj mi tydzień! Jeśli po tygodniu twoje obawy się sprawdzą, odeślesz
mnie.
– Jak?
O tym nie pomyślała. – Znajdziesz sposób.
– Sposobu nie ma, wiesz o tym dobrze. Moja decyzja pozostanie w
mocy. Idź lepiej spać. – W uśmiechu, którym ją obdarzył, nie było
rozbawienia.
– Moją ostatnią szansą jest wobec tego Roger. Jestem mu naprawdę
potrzebna. Zatrzyma mnie. – Straciła cierpliwość wobec jego
nieprzejednanej postawy.
– Tak, on ciebie potrzebuje, raczej tak powiedz. – Znów ta ironia!
21
– Nie ma w tym źdźbła prawdy! – odparła. Była. zbyt roztrzęsiona, aby
zastosować się do rady Rogera i zachować dyplomatyczne milczenie. –
Jeśli czyjkolwiek profesjonalizm budzi tu wątpliwości, to twój,
ponieważ przesądom pozwalasz brać górę nad trzeźwym myśleniem.
Najwidoczniej wszystkie kobiety w twoim życiu były dobre tylko do
jednego. Ja do tej kategorii nie należę!
W spojrzeniu mężczyzny rozbłysł ognik. Rzucił na ziemię wieszaki z
ubraniem i ruszył ku Karen. Nie uczyniła nic, gdy wziął ją w ramiona i
przywarł do niej ustami w palącym pocałunku.
Nie potrafiła opanować fali gorąca i przyśpieszonego bicia serca,, które
tłukło się w piersiach jak oszalałe. Zdała sobie tylko sprawę, że
bezwiednie tuli się do niego, że jej piersi przywarły do męskiego ciała.
Dopiero w tym momencie chciała stawić opór, próbowała nawet, ale
bez skutku.
Dygotała u złości na siebie, z oborania na niego i jeszcze z jakiegoś
powodu, którego wolała bliżej nie analizować. Wreszcie ją puścił, a
sardoniczny uśmiech na jego ustach pomógł Karen błyskawicznie
ochłonąć.
– Obrona przyszła zbyt późno, aby mnie przekonać – powiedział. –
Brak ci praktyki, Karen. Do zobaczenia rano...!
Wyszedł, ona zaś została w miejscu przygryzając wargi. Sama rzuciła
mu wyzwanie, to prawda. I po co jej to było? Wszelka szansa na
przekonanie go przepadła. Pozostał jedynie Roger. Wcale nie była go
pewna po ostatniej rozmowie.
Położyła się roztrzęsiona, ale zmęczenie wzięło górę i po pięciu
minutach zasnęła.
Obudziły ją promienie słońca. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się
znajduje. Spojrzała na ogarek: szósta trzydzieści lokalnego czasu.
22
Wiedziała, że już nie zaśnie, wzięła więc prysznic, włożyła dżinsy i
bawełnianą koszulkę, przeczesała włosy i zaledwie musnąwszy usta
szminką wyszła na .dwór.
Powietrze było chłodne i czyste, niebo intensywnie niebieskie, zaś
jedyne chmury przyczaiły się w oddali między Szczytami górskimi.
Stolica, Guatemala City, położona na wysokości tysiąca pięciuset
metrów nad poziomem morza, miała przez okrągły rok klimat
wiosenny.
Oparłszy się o balustradę tarasu, Karen wdychała bogactwo zapachów
pnącego się wokół kwiecia. A jak piękna musi być dżungla? Wiele
czytała o jej roślinności i przecudownych kwiatach. Jej myśli powróciły
do sprawy wyjazdu. Jakże pragnęła. uczestniczyć w wyprawie, choćby
tylko dla piękna przyrody. Dlaczego ten Jake Rothman jest taki uparty?
– Dobrze spałaś? – spytał Mike, który najwidoczniej też wcześnie się
obudził i właśnie wyszedł z domu. – Bo ja fatalnie. Zupełnie nie wiem,
dlaczego. – Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, spojrzał z ukosa. –
Szkoda, że Rothman jest taki trudny.
– Można to i tak nazwać. – Karen uśmiechnęła się wzruszając
ramionami.
– I co zrobisz?
– Nie wiem. Nie wiem, czy w ogóle mogę coś zrobić. – Roger może.
– W ostatecznym rozrachunku profesor jest ważniejszy ode mnie.
Roger nie będzie za mnie czy dla mnie nadstawiał głowy.
– Dla mnie ty jesteś ważniejsza od profesora.
– Śniadanie! Czuję kawę! – To była jej jedyna odpowiedź. Odeszła.
Zdziwiła się, że już wszyscy są w jadalni. Na jej widok Jake skinął
głową, nie przerywając mówienia: – ... samochody zamówiłem na ósmą
trzydzieści.
23
W jednym sprzęt, dwaj operatorzy i dźwiękowiec, w drugim reszta...
– W samym mieście niewiele kręcimy – wtrącił Roger, jakby uznał, że
nadszedł czas na podkreślenie faktu, że to on jest szefem ekipy. – Chcę
mieć kontrasty między nowym i starym, chociaż, ściśle mówiąc, bardzo
starej architektury tu nie ma, bo miasto powstało zaledwie przed dwustu
laty. Niemniej to dobre wejście. Natomiast w muzeum jest sporo
wykopalisk Majów. Załatwiłem także, że samolot, którym polecimy
jutro do Petenu, najpierw okrąży miasto, żebym mógł zrobić kilka
ujęć... ot, pożegnanie cywilizacji na kilka tygodni.
– Masz nadal w planach Tikal? – spytała Karen, chcąc podkreślić swą
przynależność do zespołu.
– To jest miejsce zbyt już znane – włączył się Jake, nim Roger zdążył
odpowiedzieć. – Prawie wszystkie ekipy filmowały już Tikal. Chal Luz
jest mniejsze i w ogóle jeszcze nie filmowane.
– Nie wiedziałem, że to miejsce ma już nazwę. – powiedział Roger.
– Oficjalnie jeszcze nie ma – odparł Jake uśmiechając się. – Nazwałem
tak te ruiny na cześć człowieka, który je odkrył. To nasz przewodnik,
Luz Salvador. Z tego, co mi opowiadał, dżungla nie pokryła całkowicie
ruin i nie powinno być trudności z filmowaniem. Problem w tym, żeby
się tam dostać.
O ósmej trzydzieści przyjechały dwa samochody terenowe prowadzone
przez przyjaznych i sympatycznych kierowców. Jake zajął miejsce z
przodu, pozostawiając Rogerowi i Karen tylną ławeczkę.
Patrząc na głowę Jake'a, Karen nagle zapragnęła zanurzyć palce w jego
gęstych, czarnych włosach. Nie uległa jednak odruchowi. Pocałunek
ubiegłego wieczoru pozostawił niezatarty ślad w jej pamięci. Chwilami
miała wrażenie, że również na ustach.
Zdawała sobie jednak sprawę, że to miała być jedynie nauczka.
24
Liczne trzęsienia ziemi zniszczyły większość starych budynków miasta.
Te, które ocalały, stały ściśnięte między nowoczesnymi wieżowcami.
Szerokie aleje zapchane były samochodami. Stalowa wieżyca,
zbudowana na wzór wieży Eiffla, stała okrakiem ponad jedną z
głównych arterii.
– Dla uczczenia Justo Rufino Barriosa – poinformował Jake. – To
tutejszy bohater narodowy.
– Bez powodzenia usiłował zjednoczyć centralną Amerykę –
dopowiedziała Karen przypominając sobie, że coś o tym czytała.
– Widzę, że odrobiłaś lekcje – skomentował Jake. Był zaskoczony.
– Zawsze przygotowuję się do tematu – odparła. – I odrobiłam również
lekcję z cywilizacji Majów.
– Każda wiedza się przydaje – przyznał sucho. – Nawet jeśli nie może
być od razu wykorzystana. Roger zachowywał dyplomatyczne
milczenie. Milczała i Karen. Nie zrezygnuję, postanowiła.
Na pierwsze ujęcie wybrano katedrę stojącą pośrodku wielkiego jak
park skweru. Jake wygłosił przed kamerą krótkie wprowadzenie. Pełen
komentarz miał nagrać dopiero po powrocie i po zmontowaniu
materiału. Obecnie chodziło tylko o krótki wtręt, by ożywić scenę.
Kolejno zatrzymywali się we wszystkich godnych uwagi miejscach i
robili więcej ujęć, niż to było konieczne. Jeśli produkt końcowy ma być
dobry, montażysta musi mieć z czego wybierać. Całość powinna być
spójna i logiczna. W tych sprawach Roger był mistrzem.
Cała szóstka zjadła lunch w małej kafeterii, w bocznej uliczce. Miejsce
polecił Jake. Karen wybrała kurę gotowaną w ziołach i winie, pozostali
zaś woleli
tortille – typowe dla tego regionu świata placki z kukurydzianej mąki
wypełnione fasolą w gęstym, ostrym sosie, skrawkami mięsa czy też
25
kury albo czymkolwiek innym, co dyktuje lokalny obyczaj – zawsze na
ostro.
– Na wieczór jesteśmy zaproszeni – poinformował Jake przy kawie po
posiłku. – Kolacja z grilla, w ogrodzie. Pozwoliłem sobie przyjąć
zaproszenie w waszym imieniu. Ostatnia okazja do spędzenia miłego
wieczoru w cywilizowanym towarzystwie.
– Wobec tego szkoda, że nie zabrałem smokingu – zażartował Mike. –
Bardzo się cieszę na ten wieczór, a jeśli będą tańce, to zamawiam
pierwszy – zwrócił się do Karen.
– Nie wiem, czy jestem zaproszona – odparła.
– Jakżeby mogło być inaczej?! – powiedział Jake z właściwą mu ironią.
– Ponieważ nie zostałam zaliczona do członków wyprawy – rzuciła
wyzwanie.
– To inna sprawa. – Dla mnie ta sama.
– Zrobisz, jak zechcesz – odparł Jake z beznamiętnym wyrazem twarzy.
– Masz rezerwację na sobotę via Panama City. – Zauważył jej szybkie
spojrzenie w kierunku Rogera i dodał: – Już z nim to omówiłem.
– Przykro mi, Karen. Ale Jake ma rację. Nie martw się, wszystko
będzie dobrze. Nie zostawię cię na lodzie. – Roger był wyraźnie
zakłopotany.
– Dziękuję – wycedziła, nie mając pomysłu na nic innego. Wiedziała,
że ma obecnie prosty wybór: samotnie realizować szaleńczy plan
podążenia za wyprawą albo wrócić do Anglii.
Nie spodziewała się, że stanie przed takim wyborem. Teraz dopiero
dostrzegła gigantyczne trudności, jakie ją czekały, jeśli wybierze
pierwszy wariant. Dotarcie lądem do wioski, w której czekał na nich
przewodnik, trwałoby zbyt długo. Wszyscy byliby już w głębi dżungli.
Raczej niemożliwe byłoby też znalezienie drugiego przewodnika, by
pójść za nimi. Musiałaby więc pogodzić się z porażką i wrócić. Ale
26
przynajmniej nie miałaby do siebie pretensji o poniechanie starań i
łatwą rezygnację.
Jake nie okazał najmniejszego zdziwienia brakiem protestu z jej strony.
W oczach Nigela, siedzącego po drugiej stronie stołu, dostrzegła żal i
sympatię. Sam, będąc asystentem, współczuł jej bardziej od innych. Żal
Mike'a miał charakter osobisty, a jeśli idzie o Howarda, to nic go
właściwie nie obchodziło. Natomiast Roger...
To nie jego wina. Zachował się racjonalnie. Bez względu na jego
reżyserskie talenty, publiczność była zainteresowana głównie
Rothmanem. On przyciągał uwagę, a to mu dawało prawo do
decydowania w wielu sprawach.
Do muzeum przybyli już po jego zamknięciu dla publiczności.
Oczekiwał ich jeden z kustoszy. Gdy rozstawiono sprzęt, Karen miała
chwilę czasu, by rozejrzeć się po zbiorach działu poświęconego
kulturze Majów. Zachwyciła ją ceramika, biżuteria i wizerunki bogów.
– Yum Kaax, bóg kukurydzy – usłyszała zza ramienia głos Jake'a, gdy
przyglądała się jednej z figurek. – Przystojny młodzieniec.
– Bardzo – odparła, szybko, maskując zaskoczenie. – Czy Majowie
składali ofiary z ludzi?
– Bardzo rzadko. Celowali w tym Toltekowie i Aztekowie.
– No i ty.
– Jak mam to rozumieć?
– Złożyłeś mnie w ofierze swoim uprzedzeniom.
– Jako kobieta bez wątpienia inteligentna, powinnaś
zrozumieć zasadność moich zastrzeżeń co do twojego udziału w
wyprawie.
– Źle trafiłeś, jeśli ode mnie żądasz podziwu dla twoich racji. Tylko ty
jeden we mnie wątpisz.
27
– Nie wyobrażasz sobie warunków życia w dżungli. – Westchnął
zniecierpliwiony. – Podróż przez dżunglę to nie piknik. Kogo nie
zmoże przedzieranie się w nieznośnym upale przez gąszcz, ten ulegnie
insektom. Oprócz moskitów i termitów są tam przyjemniutkie owady,
które wkręcają się pod skórę...
– Larwy czerwonych pajęczaków i kleszcze – przerwała mu Karen. –
Wszystko to doskonale wiem i wcale mnie to nie zniechęca. I przyjmę
każdy zakład, że zniosłabym wyprawę lepiej niż niektórzy jej
uczestnicy.
Jake obrzucił ją trudnym do odgadnięcia spojrzeniem.
– Kusi mnie, żeby... – zaczął, ale przerwał usłyszawszy, że ktoś ją
wzywa. – Zapomnijmy o tym. Chyba woła cię reżyser.
Odeszła z żalem. Czuła, że gdyby miała jeszcze kilka minut, potrafiłaby
przekonać Jake'a. Nadzieję jej wzbudzał fakt, że przez chwilę się
zawahał. Teraz nie wolno rezygnować. Pozostał jeszcze wieczór, by go
ostatecznie zjednać.
28
ROZDZIAŁ TRZECI
Marimba – instrument trochę podobny do cymbałów i brzmiący jak one
– jest tak długa, że musi na niej grać pięciu ludzi, aby wydobyć
wszystkie tony. Karen podobała się ta nieco monotonna muzyka.
– Nie jest to nadzwyczajne, ale tańczyć można – uznał Mike. –
Idziemy? – zaproponował mało romantycznie.
Na zaimprowizowanym parkiecie z desek położonych na owalnym
basenie tańczyło już kilka par. Wielki ogród wokół luksusowej willi,
bajkowo oświetlony reflektorami ukrytymi wśród drzew, pełen był
gości z różnych stron świata. Po zapowiedzi Rothmana Karen
spodziewała się gromadki ludzi wokół przenośnego rusztu na tarasie. W
spodniach i bluzce czuła się nie najlepiej ubrana obok tych wszystkich
eleganckich kobiet w barwnych sukniach.
29
Z niechęcią poszła. na parkiet z Mikiem. W tańcu przytulił ją mocno i
niemal natychmiast zaczął opuszczać dłoń w dół po plecach.
– Uspokój się, Mike! – powiedziała zimno i zdecydowanie. – Albo
schodzę...
Roześmiał się wcale nie zniechęcony.
– Trudno się oprzeć. Masz tak rozkoszny tyłeczek. – A jednak spróbuj
to dla mnie zrobić. Nie wywołuj skandalu, który by mi zniszczył
ostatnią szansę wyjazdu z wami.
– Myślałem, że to już zdecydowane. Byłem przeciwko takiej decyzji.
Przydałabyś się bardzo. -To ostatnie zabrzmiało dwuznacznie. --–
Nudno będzie przez tyle dni bez towarzystwa kobiety w dzień i w
nocy...
– Może uda mi się go przekonać... – powiedziała jakby do siebie.
– Nie wiem jak – odparł. – Chyba że go uwiedziesz... – Wątpię, żeby
dał się w ten sposób przekonać. – Roześmiała. się. – Oczywiście,
gdybym była gotowa zastosować tę metodę. Ciebie natomiast
przekonałabym bez trudu.
– Masz rację, ze mną nie miałabyś problemu! – przyznał.
Jake właśnie tańczył z panią domu. Była to czarnowłosa piękność o
typowo hiszpańskiej urodzie, chociaż imię i nazwisko, Elaine Sleeman,
brzmiały po angielsku. Na trzecim palcu lewej ręki nosiła obrączkę.
Wdowa czy rozwódka? Najwidoczniej podobała się Jake'owi, gdyż
patrzył w jej oczy z wyrozumiałym, ciepłym uśmiechem.
Przydałaby się taka wyrozumiałość wobec Karen! No tak, ale Elaine
zachowywała się, jak przystoi rasowej kobiecie: nie usiłowała
zdobywać męskich bastionów. Ot, luksusowa kotka, pociąwszy od
włosów o lustrzanym połysku aż po pantofelki firmy Gucci. Suknia
była z bawełny, ale nie ze sklepowego wieszaka, lecz od wykwintnego
krawca.
30
– Ładne stworzenie! – skomentował Mike. – I bogate. Mąż umarł w
zeszłym roku, zaledwie po osiemnastu miesiącach małżeństwa.
– A skąd ty to wiesz?
– Już mi ktoś zdążył powiedzieć. Ludzie lubią plotkować, zwłaszcza
gdy chodzi o kobietę, której starszy o pięćdziesiąt lat mąż pozostawił
fortunę. – Roześmiał się ordynarnie. -– Ciekaw jestem, czy mu się to
opłaciło?
– Może go nawet kochała. Czy to takie niemożliwe? – Takie jak ona.
kochają tylko siebie. Chociaż ze sposobu, w jaki patrzy na Rothmana,
można wnioskować, że on jest na drugim miejscu. Podobno go znała,
nim wyszła za Sleemana. Dopisz sobie resztę.
– Zbyt wiele insynuujesz.
– Takie rzeczy się zdarzają. Młoda dziewczyna opętuje bogatego starca
i szybko wysyła go na tamten świat, żeby odziedziczyć pieniądze,
którymi będzie się cieszyć z kochankiem.
– Bzdura! – powiedziała Karen z gwałtownością, jaka ją samą
zaskoczyła. – Nawet, gdyby Jake znał ją wcześniej. On też jest bogaty...
– W oczach Mike'a zobaczyła rozbawienie. – Ale masz poczucie
humoru!
– Troszkę może ubarwiłem. A skąd ty wiesz tyle o finansach pana
Rothmana?
– Tak przypuszczam. Biedny chyba nie jest.
– I chyba masz rację. Słyszałem, że potrafi nieźle inwestować.
– Mało mnie to obchodzi – zbyła go krótko. – Usiądźmy!
– Z chęcią, muzyka jest do niczego.
Karen jednak nie usiadła, lecz podeszła do zastawionego stołu,
dołączając do Rogera.
– Dobrze się bawisz? – spytał Roger.
31
– Chyba żartujesz! W dniu, w którym straciłam pracę?
– Pracę masz dalej i będziesz miała co robić do mojego powrotu. Nie
zamierzam cię stracić, Karen! – odparł.
Sposób, w jaki wypowiedział ostanie zdanie, bardzo ją zaniepokoił.
Lubiła Rogera, lecz nie na tyle, by się z nim wiązać. Może mi się tylko
zdawało, że w tych słowach był podtekst, pomyślała.
– Może byś jednak jeszcze raz spróbował przekonać Jake'a? Kto mnie
zastąpi? – spytała.
– Chyba Nigel. Jeszcze o tym nie myślałem. A Jake zdania nie zmieni.
Jasno to powiedział dziś rano. Dał mi do wyboru: ty albo on.
– I mógłby zerwać umowę? Co ty opowiadasz? Nawet by nie próbował!
– Z Rothmanem nigdy nic nie wiadomo. On ustanawia prawa. Poza tym
ma rację: nie powinienem był cię zabierać.
– I ty też? Przedtem byłeś odmiennego zdania. – Nie pomyślałem o
innych aspektach sprawy...
– Aha! Chodzi ci o to, że pięciu mężczyzn i jedna kobieta?
– Coś w tym rodzaju. – Spojrzał na nią z ukosa. – Roger, proszę po raz
ostatni, spróbuj jeszcze z nim porozmawiać!
– Za późno. Masz już rezerwację. – Można odwołać.
– Dalsze rozmowy są bezcelowe.
– Ale nie masz nic przeciwko temu, żebym ja z nim porozmawiała?
– Proszę cię bardzo, choć to strata czasu. – Obdarzył ją wymuszonym
uśmiechem. – Z następnym filmem na wyspach nie będzie już żadnych
problemów.
W tej chwili Karen wcale to nie interesowało. Napełniła talerz i
przeszła do stolików ustawionych na trawie. Usiadła przy pierwszym z
brzegu, gdzie był już Howard, do którego właśnie dosiadł się Jake.
32
Uznała, że pójście do następnego pustego stolika byłoby zbyt
wieloznaczne.
Jake nie miał talerza, a Karen nagle straciła apetyt i bezwiednie
obracała w palcach kurze udko. Czuła bliskość siedzącego obok
mężczyzny, który bawił się kieliszkiem wina. Patrzyła. na muskularne,
opalone ramię spoczywające na białym obrusie, a potem podniosła
wzrok na profil jakby wykuty z kamienia. Surowość rysów twarzy
łagodził wykrój ust. Zadygotała, wspominając ich dotyk. Jake był bez
wątpienia postacią niezwykłą i należało to przyznać bez względu na to,
czy się go lubiło, czy nie.
Jake, zapewne, równie silnie oddziaływał na Elaine Sleeman. Ciekawe,
czy w hipotezie Mike'a jest źdźbło prawdy? Odrzuciła tę myśl. To
niemożliwe. To pomysł jak z kiepskiego filmu lub kiepskiej powieści.
A jeśli teraz ich coś łączy? No cóż, są dorośli, wolni...
– Nie jesteś głodna? – spytał Jake. Zaskoczył ją, gdyż była przekonana,
że zatopiony jest w rozmowie z Howardem. – Wygimnastykowałaś to
kurze udo, może je teraz zjesz?
– Może, a z kości zrobię sobie ozdobę do nosa. Podobno Indianie je
noszą.
– Do tego trzeba mieć wielki nos, zdecydowanie mniej piękny od
twojego – odparł i palcem delikatnie przeciągnął po prostym grzbiecie
jej nosa. Skrzywił ironicznie usta, gdy odruchowo szarpnęła się do tyłu.
– Skoro nie masz zamiaru jeść, to może dasz się namówić na jeden
taniec ze mną?
Chciała odmówić, ale uświadomiła sobie, że oto zjawia się
niespodziewana szansa. Unikając wzroku Rogera, który pojawił się
przy stoliku, obdarzyła Jake'a krótkim uśmiechem.
– No to zatańczmy, może odzyskam apetyt.
Na parkiecie znajdowały się tylko dwie pary. Karen, choć zaliczała się
do kobiet wysokich, sięgała zaledwie brody Jake'a, mając oczy na
33
poziomie grdyki partnera. Ujmował ją lekko, lecz ona wyczuwała na
plecach poduszeczkę każdego palca.
Przerwała milczenie słowami, których absolutnie nie miała zamiaru
wypowiedzieć:
– Pani Elaine Sleemaa to piękna kobieta.
– O, już o niej słyszałaś?! Ma na imię Elene, musiałaś źle usłyszeć.
Znam jej rodzinę od wielu już lat. Studiowałem z jej starszym bratem.
W czasie pierwszego pobytu w Gwatemali mieszkałem u rodziny
Domingos.
– Jej męża też znałeś?
– Niezbyt dobru. Był wielkim samotnikiem. -Jake zmienił ton i zaczął
mówić ostro. – Nasłuchałaś się plotek, więc muszę wyjaśnić ći jedno:
Elena wyszła za Sleemana, by uratować własnego ojca przed
bankructwem. I za swoje poświęcenie zasługuje na to, co ma.
– Tak, chyba masz rację. – Karen była zła za przedwczesne i pochopne
osądzenie tej kobiety.
– Elena zna wszystkie plotki o sobie i je lekceważy. Możemy zmienić
temat? – zapytał ostro.
– Chętnie. Co zamierzałeś powiedzieć mi dziś po południu, nim wezwał
mnie Roger?
– To była jedynie chwilowa słabość. Zdania nie zmieniłem. Nie ma dla
ciebie miejsca w ekipie.
– Wielki wódz przemówił! Uciekłeś się nawet do szantażu, żeby
postawić na swoim?
Dłoń na jej plecach zesztywniała i przyciągnęła ją bliżej.
– Jakiego szantażu?
34
– Jak to jakiego? Powiedziałeś przecież Rogerowi, że albo ty, albo ja? –
Była świadoma, że jego ramiona zdolne są ją zgnieść. – Sądziłam, że
całe przedsięwzięcie ma dla ciebie większe znaczenie.
– Przedsięwzięcie jest zbyt ważne, aby ryzykować, dodając doń element
seksu – tłumaczył z uporem. – Gdybyś była brzydka i miała pięćdziesiąt
lat, wtedy bym nie oponował.
– Dopiero wtedy powinieneś„ gdyż w tym wieku sprawność fizyczna
pozostawia wiele do życzenia. Poza tym, wystarczą dwa dni w dżungli
w warunkach, które mi opisałeś, a nikt nie będzie myślał o seksie.
– Oczywiście, że będzie – odparł ironicznie. – Po raz ostatni mówię, że
nie. Bądź grzeczną dziewczynką i przyjmij to jak należy.
Jeszcze pokażę ci, co potrafię, pomyślała z wściekłością. Pojadę na tę
wyprawę, żebym nawet miała paść trupem w drodze! Wioska, w której
ekipa miała spotkać się z przewodnikiem Indianinem, znajdowała się o
dwie godziny jazdy dość przyzwoitą drogą z San Samoza, dokąd mieli
przylecieć samolotem. Z bedekera, który przywiozła z Anglii,
dowiedziała się, że codziennie około południa kursuje z Guatemala City
do Flores autobus i zatrzymuje się między innymi w San Samoza.
Karen dojedzie tam dopiero około północy, ale zdąży dogonić ekipę
jeszcze w wiosce lub w dżungli. Może to szaleństwo, ale czasami trzeba
tak postępować, jeśli bardzo się czegoś pragnie.
– Wygrałeś! – przyznała obłudnie. – Nie powiem już słowa na ten
temat.
– Doskonale! – Dłoń na jej plecach zwolniła uścisk. Przez chwilę
tańczyli w milczeniu. Nagle Jake spytał: – Co cię skłoniło do przyjęcia
tej pracy? Powiedz coś o sobie!
– Jeszcze w szkole postanowiłam być producentem telewizyjnym.
– I od razu w to weszłaś?
– Studiowałam historię i miałam jej uczyć...
35
– Rodzice nalegali?
Spojrzała w mądre niebieskie oczy i poczuła szybsze bicie serca.
– W pewnym sensie tak. Nie widzieli dla mnie przyszłości w telewizji.
– A jaką ty właściwie widzisz dla siebie przyszłość? – Chciałabym
osiągnąć to, co osiągnął Roger. Nie zaszłabym daleko, gdyby wszyscy
mieli taki stosunek do kobiet jak ty.
– Myślałem, że na ten temat definitywnie skończyliśmy. – Głos mu się
zaostrzył. – Jesteś jak pies, którego nie można oderwać od kości.
Karen pomyślała, że nie warto rujnować sobie
reszty wieczoru. Za dwadzieścia cztery godziny będzie bliska
zrealizowania swego celu. Jake będzie musiał docenić jej determinację i
samozaparcie. A ona do Anglii nie wróci na pewna!
– Przepraszam! To było ostatnie westchnienie – dała za wygraną.
Taniec przerwał im służący, który podszedł i zaczął coś szeptać do ucha
Jake'owi.
– Muszę cię przeprosić – powiedział do Karen i odprowadził ją do
stolika, przy którym siedzieli Roger i Howard, a następnie szybko
odszedł za służącym. Karen zastanawiała się, czy to Elena go wzywa, a
jeśli tak, to dlaczego? Czyżby poczuła zazdrość, widząc go w tańcu z
inną kobietą?
– Zawieszenie broni z Rothmanem7 – spytał Roger. – Z daleka
wyglądało to nawet na zawarcie pokoju. – Widoki z daleka mogą
wprowadzać w błąd – odpowiedziała Karen niemal, wesoło, myśląc o
reakcji Jake'a, gdy ją zobaczy w wiosce lub na szlaku. Będzie to
również szok dla Rogera, nie może go jednak uprzedzić, gdyż gotów jej
surowo zakazać przedsięwzięcia.
36
Przyjęcie nadal trwało, gdy je opuszczali całą grupą o północy. Elena
wyszła, by ich pożegnać. Przez cały czas trzymała Jake'owi dłoń na
ramieniu tak, jakby chciała zaznaczyć swe prawa do jego osoby.
Jake zjawił się zresztą dopiero w ostatniej chwili. Zarówno on, jak i
Elena byli niewidoczni od chwili wezwania go przez służącego dwie
godziny przedtem. Karen widziała wiele mówiący blask w oczach
Eleny i wyraz zadowolenia na twarzy. Natomiast z twarzy Jake'a trudno
było cokolwiek odczytać.
– Wszyscy musicie mnie odwiedzić po powrocie z Petenu! –
powiedziała Elena po angielsku z hiszpańskim akcentem. Na chwilę
musnęła wzrokiem Karen i dodała: – Jaka szkoda, że niepotrzebnie pani
przejechała taki kawał świata! Są jednak miejsca, gdzie kobieta nie
powinna się zapuszczać.
– Ma pani świętą rację! Są takie obszary – odparła Karen dwuznacznie.
– Dziękuję za gościnność!
– Było mi bardzo miło – usłyszała w odpowiedzi, której towarzyszyło
lekkie skinienie głową.
W taksówce Karen siedziała obok Rogera. Zamknęła oczy udając, że
śpi. Roger i siedzący obok kierowcy Jake także milczeli, zatopieni we
własnych myślach. Z pewnością nie dotyczyły one Karen. Dopiero
najwcześniej za dwadzieścia cztery godziny ona stanie się przedmiotem
ich rozważań.
Po powrocie do domu wszyscy ruszyli do swoich sypialni. Wyjazd na
lotnisko przewidziany był na ósmą. Gdy Nigel przed odejściem życzył
jej szczęśliwego powrotu do Anglii, powiedziała:
– O świcie będę na nogach, żeby was wszystkich pożegnać i wyprawić.
Nie mam zamiaru długo spać, nie chcę tracić dnia.
– Jeśli masz zamiar udać się na zakupy, uważaj na kieszonkowców –
ostrzegł ją Jake. – Zwłaszcza w okolicach placu targowego. Polują na
37
turystów. – Chwilę przyglądał się jej z lekko sardonicznym
uśmieszkiem. – Do zobaczenia!
W sypialni zabrała się do przepakowywania bagażu. Nie po raz ostatni.
To nastąpi dopiero w Fuentes Santos, gdzie zgromadzono już część
zaopatrzenia dla wyprawy i skąd pierwszy etap prowadził drogą wodną.
Na tym etapie wszystko powinno być jeszcze proste i stosunkowo
łatwe. Dopiero w dżungli każdy kilogram będzie odgrywał wielką rolę.
Na pewno wynajęto jakichś tragarzy, mimo to Karen nie miała zamiaru
uchylać się od przynależnej każdemu części ekwipunku.
W czasie jej nieobecności w pokoju musiał być Jake, ponieważ jego
plecak na aluminiowym stelażu
stał zapakowany w rogu, świadcząc swym wyglądem o profesjonalnym
podejściu właściciela. Jake był przecież doświadczonym podróżnikiem.
Karen zachwycała się opisami jego wojaży, publikowanymi w jednym z
geograficznych czasopism. Między innymi to właśnie wpłynęło na jej
szaleńczą decyzję uczestniczenia w wyprawie po krainie jakże
odmiennej od szkockich pustkowi i jakże nęcącej.
Podniecenie nie pozwalało jej zasnąć, wstała więc, by znaleźć coś do
picia.
Kuchnia znajdowała się za pokojem jadalnym – nowoczesna i bardzo
funkcjonalna, obudowana licznymi szafkami i z dużą lodówką.
Znalazłszy szklankę, nalała sobie saku pomarańczowego, już
przygotowanego na śniadanie, i wyszła z nim na taras.
Noc była chłodna i pachnąca – zbyt chłodna, by długo zabawić na
otwartym powietrzu w bawełnianej piżamie. Ale pięć minut nie mogło
zaszkodzić. Zdawała sobie sprawę, że tropikalny klimat Petenu w dzień
i w nocy będzie nie do zniesienia – lepki żar przez dwadzieścia cztery
godziny na dobę. Warto jednak wiele zapłacić za takie doświadczenie.
Przyjechała w pełni przygotowana na wszelkie trudy!
38
– Powinnaś mieć coś na nogach – usłyszała głos Jake'a od drzwi. –
Nigdy nie wiadomo, na co nadepniesz.
– Masz przedziwny sposób zaskakiwania ludzi! – Wzdrygnęła się,
słysząc go niespodziewanie tuż obok, ale odpowiedziała spokojnie, z
opanowaniem.
– Nikt nie ma monopolu na bezsenność – odparł, podchodząc bliżej i
stając obok. – Ani wyłączności na świeże powietrze.
Był jedynie w szortach. Na odsłoniętym torsie wiły się gęsto włosy.
Poczuła podniecenie.
– Szorty są ustępstwem na rzecz dobrych obyczajów – powiedział,
widząc jej spojrzenie. – Normalnie sypiam nago.
– Możesz dużo oszczędzić na praniu. Zawsze jesteś podniecony przed
nową wyprawą?
– Oprócz wyprawy mogą być inne przyczyny. – Był wyraźnie
rozbawiony. – Na przykład frustracja.
– No, dziś nie możesz narzekać na frustrację! – wyrwało jej się, zanim
zdołała ugryźć się w język. Obrócił się ku niej podnosząc brew.
– I co mi jeszcze powiesz?
– Chciałam powiedzieć, że jeśli ktoś jest tu sfrustrowany, to ja –
poprawiła zażenowana.
– Wcale nie to miałaś na myśli! – Mówił tonem zwykłej rozmowy. –
Myślałaś o Elenie. Pominąwszy już ten oczywisty fakt, że to nie twoja
ani niczyja sprawa, ciekaw jestem, skąd taka supozycja?
– Kobiety wyczuwają takie rzeczy. – Wzruszyła ramionami z udawaną
obojętnością.
– Z własnego doświadczenia wiem, że kobiety potrafią dostrzec tylko
to, co chcą. A poza tym skąd to zainteresowanie?
– Mylisz się. Absolutnie mnie nie interesują twoje sprawy.
39
– Odniosłem dziś inne wrażenie i załóżmy, że jest ono prawdziwe.
Masz szansę teraz wypytać mnie, o co tylko chcesz!
– Jesteś ostatnią osobą na tym świecie, o której chciałabym więcej
wiedzieć, niż wiem – odparła przez zaciśnięte zęby.
– Jesteś wspaniała, kiedy się złościsz! – Mówił kpiącym głosem. –
Prawdziwa zielonooka megiera. Odważny człowiek z tego Rogera...
– Już mówiłam, że nic mnie z nim nie łączy! – Chciałem dokończyć: że
cię zatrudnia.
– Wcale nie to miałeś na myśli. – Zamilkła. Uśmiech
na twarzy Jake'a doprowadzał ją do szału. – Sądziłam, że jesteś ponad...
że takie podłe zemsty...
– Jeśli uważasz to za podłość, to może wolisz co innego...
Jeśli pocałunek poprzedniego wieczoru miał być przede wszystkim
nauczką, to ten był zupełnie inny. Czując usta mężczyzny wpijającego
się w jej wargi, utraciła całkowicie wolę walki. . Gorące dłonie na
plecach osuwały się w dół, poza skraj bluzki od piżamy. A potem palce
zaczęły wędrować po jej nagiej skórze, odnajdując jej piersi. Wydała
stłumiony jęk. Drżała wewnątrz jak liść osiki. Chciała chwycić jego
dłoń i przyciągnąć do siebie, aby mocniej objął rozedrgane ciało.
Oddawała mu pocałunek namiętnie, myśląc jedynie o trwającej chwili.
– Chodźmy do domu – szepnął, oderwawszy się od jej ust.
Pozwoliła się objąć ramieniem, obrócić i poprowadzić. Słyszała głośne
bicie jego serca i czuła, że jej własne wali jak młotem. W zakamarkach
świadomości kołatała myśl, że będzie tego żałowała, ale ciało nie
reagowało na ostrzeżenie. W skroniach pulsowała krew.
Dopiero widok łóżka w jej sypialni trochę ją otrzeźwił. Jeśli pozwoli
Jake'owi na zbliżenie jedynie z powodu fizycznego pożądania, to straci
do siebie cały szacunek. Mimo iż w tej chwili bardzo go pragnęła,
40
wiedziała, że musi zmobilizować siły i myśli, by zdecydowanie
powiedzieć nie.
– Zbyt późno na próżne gesty obronne – odezwał się Jake łagodnym
głosem, gdy usiłowała wyzwolić się z jego objęcia. – To gra nie w
moim stylu.
– Popełniłam błąd! – odparła z desperacją w głosie, gdy zaczął rozpinać
guziki piżamy. Chwyciła jego dłonie, by przestał. – Jake, ja nie chcę!
– Kłamiesz! -powiedział, wykrzywiając usta w złym grymasie. –
Nędzne kłamstwo! Jak dalej brzmi tekst: „Zgodzę się, jeśli zabierzesz
mnie na wyprawę"?
Szalony gniew zgasił ostatnie resztki podniecenia. W jej oczach
pojawiła się wściekłość. Otwartą dłonią z całej siły uderzyła go w
opalony policzek. Na chwilę zamarł. Widziała ślady swoich palców na
jego twarzy. Zacisnąwszy szczęki, wpatrywał się w nią zimnym
spojrzeniem urażonego mężczyzny.
– Twoja reakcja jest nie tylko spóźniona, ale wymaga także riposty –
wycedził: – Daję ci wybór! Zawładnęła nią kolejna fala gniewu, który
już zaczynał ustępować, gdyż pożałowała swego wybuchu. – Proszę,
uderz mnie! – Nastawiła policzek.
– Gdybym cię chciał bić, to wybrałbym inną część ciała – odparł z
uśmiechem, który nie miał nic wspólnego z dobrym humorem. –
Zmieniłem zamiar. Otrzymasz zapłatę w naturze!
I znów ją pochwycił, i zaczął całować, ale nie był to pocałunek
kochanka, lecz brutalna napaść szaleńca. Dźwignął ją i zaniósł na łóżko.
Karen próbowała się wyrwać, ale był zbyt zwinny, zdołał ją pochwycić
i przygnieść ciężarem swego ciała. Odnalazł jej usta i przywarł do nich
tym razem w namiętnym pocałunku. Była świadoma jego podniecenia i
swojego. Mimo wszystko pragnęła tego mężczyzny.
41
I wydawało się, że nie ma już wyboru, jej ciało zaczęło wyraźnie
poddawać się pieszczotom. Nagle Jake się odsunął. Leżała z rozpiętą
piżamą, a on, wsparty na łokciu, przyglądał się jej.
– Bardzo to jest ładne – powiedział z uznaniem. – Zapowiada wielką
przyjemność. Jednakże odmówię jej sobie! – Podniósł się i usiadł na
skraju tapczanu. – Zasłoń się, nim złapiesz katar!
Zmartwiałymi palcami zapinała guziki piżamy. Dopiero teraz zaczęła,
doceniać jego poprzednią groźbę zapłaty. Czy „doceniać" było
właściwym słowem?
– Taka silna wola, co? – spytała zdławionym głosem. – Prawda? –
Uśmiechnął się ironicznie. – Jedno
z najtrudniejszych w moim życiu wyrzeczeń, ale warte, by cię czegoś
nauczyć.
– A czegóż to miałabym się nauczyć?
– W konkretnym wypadku uczucia frustracji. Doświadczyłabyś jej
wiele, gdybyś uczestniczyła w tej wyprawie. W każdym razie z powodu
co najmniej dwóch jej uczestników. Zgada, może nic cię w tej chwili
nie łączy z Rogerem ani z Mikiem, ale obaj obliczają swoje szanse.
Sposób, w jaki reagowałaś na moje, powiedzmy, zaloty, świadczy, że
nie potrafiłabyś się obronić przed tamtymi.
– To było jedynie... – zaczęła, ale przygryzła wargę, świadoma, że nie
powinna tego powiedzieć.
– To było jedynie co? – nalegał Jake. – Pożądanie seksualne? Jestem
świadomy, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni pragną seksu dla seksu,
ale ja nie mam najmniejszego zamiaru wprowadzać tego elementu do
mojej ekspedycji.
– I to jest jedyny powód wyeliminowania mniej – ~PY~~
42
– Może nie jedyny, ale główny. Już to raz mówiłem: gdybyś była
starsza i brzydsza... – Wstał z wymuszonym uśmiechem. – Potrzebny
mi zimny prysznic. Zwycięstwo kobiety, ha!
Jake coś w niej rozbudził. Coś, z czego istnienia nie zdawała sobie
sprawy! Nie powie mu o tym. Niech myśli, co chce!
I to, co się wydarzyło, nie zmieni jej decyzji. Może jeszcze bardziej ją
umocni. Warto będzie zobaczyć jego twarz, gdy ujrzy Karen na szlaku.
43
ROZDZIAŁ CZWARTY
San Samoza nie różniła się niczym od innych mieścin, mijanych
podczas nie kończącej się podróży autobusem. Karen wysiadła na
zapylonej, ciemnej uliczce. Autobus odjechał. Dopiero w tym
momencie zrozumiała, że spaliła za sobą mosty. Teraz należało znaleźć
jakiś środek transportu do Fuentas Santos.
Łatwo powiedzieć, ale przy znajomości zaledwie paru słów po
hiszpańsku... Świat jednak należy do odważnych! Skoro po szosie
jeżdżą samochody, to znaczy, że gdzieś jest jakiś warsztat. Jeśli nie
mają w nim samochodu, to w każdym razie kogoś polecą. Nawet jej nie
przyszło do głowy, że o tej porze warsztat może już być zamknięty. A
gdy to sobie uprzytomniła, pomyślała, że nie warto martwić się
zawczasu.
Ekipa już przed wieloma godzinami dotarła do Fuentas. Noc mieli
spędzić w jedynym hotelu mieściny, a następnego dnia wyruszyć w dół
rzeki z przewodnikiem. Banda mężczyzn! Czeka ich nie lada szok. Co
powie Jake? Sądząc z jego zachowania, uwierzył, że Karen teraz już
wie, gdzie jest jej miejsce. Nadal robiło się jej gorąco, gdy
uświadamiała sobie, że widział ją obnażoną, że dotykał jej piersi. Miała
ochotę rozdrapać paznokciami arogancką twarz i zmyć z niej ironiczny
uśmieszek. W pewnym sensie dokona tego za kilka godzin.
Bardzo niedobrze, że oszukuje Rogera. .Rano była już niemal gotowa
wyjawić mu swe plany. Oficjalnie musiałby je potępić, ale może dałby
44
jakoś do zrozumienia, że ją w istocie popiera. Przecież potrzebuje jej w
pracy, a to w ostatecznym rozrachunku liczy się najbardziej.
Zdobyła się w końcu na odwagę i bardzo łamanym hiszpańskim spytała
jakiegoś przechodnia o garaż. Zrozumiał i zaczął coś tłumaczyć, ale tak
szybko, że nic nie pojęła. Na szczęście pojawił się drugi przechodzień –
przywołany przez pierwszego – który znał trochę angielski.
Wyjaśnił, że warsztat już jest zamknięty, ale on ma samochód i gotów
jest odwieźć ją do Fuentas za odpowiednią zapłatą.
Zgodziła się na wymienioną sumę bez targowania. Jakiś wewnętrzny
głos ostrzegł ją przed jazdą samochodem z nieznajomym, ale udała, że
go nie słyszy. Niech się dzieje, co chce, musi dojechać do Fuentas!
Pojazd znajdował się o parę uliczek dalej, a gdy go ujrzała, była pewna,
że nie ujedzie nawet kilometra. Pudło było przerdzewiałe, maska
przywiązana sznurkiem, a opony całkowicie łyse.
Wnętrze nie przedstawiało się lepiej: pióra i pierze wskazywały, że
wehikuł służy do przewożenia drobiu na targ. Gdy opadła na wystające
z siedzenia sprężyny, w powietrze wzbił się tuman kurzu.
Kierowca, który, jak się okazało, miał na imię Pedro, był zachwycony
swoim samochodem i z miłością wsłuchiwał się w stukot i jazgot
towarzyszący zapuszczaniu silnika. Karen pomyślała, że najbliższa
godzina będzie egzaminem przed czekającymi ją trudami podróżowania
w dżungli. Benzyna i kurze odchody tworzyły zapachowy bukiet
przyprawiający o mdłości.
Przewidywana godzina jazdy bardzo się przedłużyła i do miasteczka
wjechali dopiero około wpół do dwunastej w nocy. Na uliczkach nie
było żywej duszy. Hotelik znaleźli nad rzeką. Okazał się niewiele
lepszy od samochodu, ale za nie zasłoniętymi oknami widać było
światełka i ludzkie cienie.
Była wdzięczna kierowcy, że nie pytał, co zamierza robić w tej
zapomnianej przez Boga i świat okolicy, toteż oprócz umówionej sumy
45
dała mu jeszcze dobry napiwek. Gdy samochód odjechał, pomyślała ze
strachem, że tym razem nie ma już odwrotu. Nadeszła chwila, która
zadecyduje o jej dalszym losie.
Weszła na szeroką, zrujnowaną werandę przed hotelem, zaczerpnęła
głęboko powietrza i pchnęła polówkę wahadłowych drzwi. Znalazła, się
w
pomieszczeniu
recepcyjno-barowym
z
kilkoma
niedbale
poustawianymi stołami. Tylko jeden był zajęty. Roger, siedzący na
wprost drzwi, zobaczył ją pierwszy i skamieniał. Rozmowa przy stoliku
zamarła, gdy pozostali obrócili głowy za jego spojrzeniem.
Jake siedział tyłem do Karen. Obrócił się wolno. Jego twarz nie
wyrażała zaskoczenia – zupełnie jakby się jej spodziewał.
Parodiując styl znanej telewizyjnej postaci, odezwała się:
– Niespodzianka, niespodzianka! Czy ktoś mi zaoferuje drinka?
– Jak tyś to zrobiła? – spytał Mike z szerokim uśmiechem wyrażającym
głęboką aprobatę.
– Autobus, taksówka – powiedziała niedbale. Potrząsnęła przecząco
głową, gdy Jake uniósł się z krzesła. – Już odjechała,.
– Będą inne – oznajmił z niezmienną zawziętością. – Raniutko
powrócisz do San Samoza.
– Nie zgadzam się, Jake! – Roger wystąpił z niespodziewaną
stanowczością. – W mieście mogliśmy ją zostawić, ale nie tutaj! Nie
mamy teraz wyboru. Musi jechać z nami, czy nam się to podoba, czy
nie. – Wstał i przysunął od sąsiedniego stolika krzesło. Patrzył na Karen
z lekkim wyrzutem. – Siadaj! Na pewno jesteś zmordowana. Miguel! –
Dał znak ręką mężczyźnie za barową ladą. – Drinka dla pani! – Obrócił
głowę ku Karen: – Obawiam się, że nie mają tu wódki.
– Może być piwo... Widzę, że też je pijecie – powiedziała z rozmysłem,
by podkreślić, że w zachowaniu niczym się od nich nie różni. I dodała
46
wyjaśnienie dotyczące jej nagłego zjawienia się: – Ja się łatwo nie
poddaję.
– To już wiem – stwierdził Jake obojętnym tonem. Jego twarz nie
wyrażała żadnych emocji. – I wiem też, kiedy przegrałem. Poznaj
naszego przewodnika. Luz, to jest Karen Lewis, asystentka Rogera.
Wynika z tego, że jedzie z nami.
Tym samym co poprzednio tonem Jake obwieścił, że Karen będzie
niosła swój plecak.
– A jakże inaczej? – odparła, jeszcze w pełni nie wierząc swemu
szczęściu. – Możesz się nie obawiać, w razie potrzeby udźwignę i
ciebie.
– Ooo! Nie wiedziałem, że lubisz nosić mężczyzn na rękach. Już się
zgłaszam! – odezwał się Mike. Karen gotowa była kopnąć go pod
stołem. Brakowało tylko takiego gadania, żeby wszystko popsuć. Na
ratunek pośpieszył Howard:
– Przestań silić się na te dowcipy, Mike!
– Już dobrze, dobrze! – żachnął się nie zrażony dźwiękowiec. – A co ja
takiego powiedziałem? Krępy mężczyzna, łączący najprawdopodobniej
funkcję właściciela hotelu i barmana, postawił przed Karen szklanicę
brunatnego płynu bez śladu piany. Nie pijała piwa i nie potrafiła ocenić
jego jakości. Ostrożnie upiła łyczek cierpkiego i gorzkiego napoju, z
trudem opanowując grymas niesmaku.
– Głodna? – spytał Roger.
– Niespecjalnie – skłamała, zdając sobie sprawę z późnej pory i z tego,
że w takim miejscu nie ma nic gotowego. Raz jeszcze pociągnęła łyk ze
szklanki. Nie smakowało lepiej. – O której wyruszamy? – spytała.
– O wschodzie! – odparł Jake. – Będziemy chodzić spać wcześnie i
wstawać wcześnie, a to – wskazał na szklanki – jest ostatni alkohol, aż
do czasu naszego powrotu. Korzystajcie więc!
47
Karen czuła wielkie podniecenie. Brała udział w ekspedycji. Musi się
starać, aby nie dać powodu do uwag Jake'owi, który właśnie ponownie
zabrał głos:
– Od dziś śpimy w moskitierach. Już zdążyliście się przekonać, że są
całe masy różnorakich insektów. Luz, znajdziesz jakąś moskitierę dla
panny Lewis?
– Mam na imię Karen – zwróciła się do Gwatemalczyka. – Przepraszam
za sprawienie kłopotu.
– Żaden kłopot – odpowiedział doskonałą angielszczyzną. – Od
początku kazano mi przygotować sprzęt i ekwipunek dla sześciu osób. –
Po chwili dodał: – Wszystko będzie bardzo prymitywne... jesteś
przyzwyczajona do takich warunków?
– Ani mniej, ani bardziej niż pozostali. Znam życie bez łazienki!
– Hmm... – Luz spoglądał na nią bacznie. – Nie wyglądasz na osobę
obeznaną z bardzo prymitywnymi warunkami.
– Pierwsze wrażenia bywają złudne – odparła. – Zabieram tylko tubkę
kremu, a o resztę zatroszczy się natura.
– Ha, powrót do natury! – Ni w pięć, ni w dziewięć odezwał się Mike.
Karen go zignorowała. Jake wydął usta z powątpiewaniem, jakby nie
wierzył, że kobieta jest zdolna zrezygnować z zawartości swojej
kosmetyczki. Ale ona udowodni mu to rano, pojawiając się bez śladu
tuszu i szminki.
Luz poszedł po ekwipunek dla Karen. Jake, pozostawiwszy nie dopite
piwo, wstał i z pozorną obojętnością poinformował Karen, że
mężczyźni śpią na werandzie, a ona może zająć hotelowy pokój albo
dołączyć do pozostałych.
Pomyślała sobie, że Jake spodziewa się, iż skorzysta z pokoju. Jego
niedoczekanie! Cóż jej może grozić ze strony insektów, gdy będzie w
48
moskitierze? Zresztą weranda będzie luksusem w porównaniu z tym, co
ich czeka.
– Oczywiście śpię na werandzie! – oświadczyła. – Potem sypiamy w
namiotach, prawda?
– Namioty nie chronią przed mieszkańcami dżungli. I przed gorącem.
Nadal nie rezygnujesz z wyprawy? – Miałabym zrezygnować z powodu
braku namiotu? – udała oburzenie.
– Toaleta jest tu, na zapleczu. Może pójdziesz pierwsza, a potem męska
załoga?
– Doskonale! – Za nic w świecie nie pozwoli mu, by wprowadził ją w
zakłopotanie, pomyślała. On to robi specjalnie! – Może mi ją pokażesz?
– Ależ oczywiście! A to zostaw! – powiedział, gdy chciała podnieść
swoją torbę, którą postawiła obok krzesła. – Przepakujesz się, kiedy
Luz przyniesie twój ekwipunek i plecak. Weźniesz tylko tyle, ile
potrafisz udźwignąć i będziesz w stanie nieść, łącznie z zaopatrzeniem
ogólnym i rzeczami osobistymi.
Poszła wskazanym przez Jake'a ciemnym, wąskim korytarzykiem na
zaplecze baru-recepcji. Szedł krok za nią. Nie zdziwiła się, gdy poczuła
jego dłoń na swym ramieniu, kiedy znaleźli się sami. Zaproponowała
mu, by jej wskazał drogę do toalety właśnie w celu odbycia jak
najszybciej nieuchronnej rozmowy.
Zatrzymał ją i oparł plecami o ścianę.
– Nie potrafisz zrozumieć, kiedy ci mówię nie? – spytał z wyraźną
złością.
– Nie wtedy, kiedy to mówisz ty – odcięła się. – Przyjmując Pracę,
akceptowałam warunek, że pojadę wszędzie, gdzie potrzeba. Nie wolno
mi zrywać umowy przy pierwszych trudnościach.
– Ale Roger zgodził się z moimi argumentami.
49
– Bo mu przystawiłeś pistolet do głowy. – Nie dbała o dobór słów czy
ostrożność przy dobieraniu argumentów. Przede wszystkim chciała
dotknąć Jake'a. – Chociaż wcale w to nie wierzę, że byłbyś gotów się
wycofać, gdyby Roger dalej nalegał na moją obecność. Bez
telewizyjnej ekspozycji byłbyś nikim.
– Myśl sobie, co chcesz. Powiem ci jedno! – Zacisnął mocno palce na
jej ramieniu, aż zabolało. – Twoje prawdziwe imię brzmi Kłopoty.
Wielkie kłopoty, bez których świetnie moglibyśmy się obejść. Daję ci
jedną radę: uważaj na każdy swój krok!
– Jestem dziwnie przekonana – odparła – że jakiekolwiek kłopoty, jeśli
takowe będą, nie wynikną z mojej przyczyny, może raczej z twojej...
– Ty jesteś przyczyną samą w sobie, głupia dziewczyno! Nawet Nigel
oblizuje się na twój widok.
– Masz skłonności do przesadzania!
– Czyżby? – Drugą ręką ujął ją pod brodę zmuszając, by spojrzała mu
w oczy. – Wiem, jakie wzbudzasz pokusy. Wzbudzasz je u Mike'a.
Wzbudzasz u Rogera. Czy ty zdajesz sobie sprawę, co stanie się po paru
dniach życia w izolacji od świata? Wszyscy oni rzucą się sobie do
gardła.
Jego uchwyt był bolesny, ale postanowiła nie okazywać tego. Raniące
były również jego słowa. Nie ulegnie im jednak!
– Już ci mówiłam, że są mężczyźni i mężczyźni. Skąd wniosek, że ty
jeden potrafisz pasować nad swoimi namiętnościami?
– Jeśli masz na myśli ubiegłą noc, to szczerze powiem, że nie było to
łatwe. – Jego słowom towarzyszył martwy uśmiech.
– Może więc przez cały czas martwisz się jedynie o siebie? –
odparowała, zdnmiona, że ma odwagę tak drażnić mężczyznę, ale
uradowana satysfakcją; jaką jej to dawało. Podniosła dłoń i palcem
50
delikatnie obrysowała skraj jego ust, świadoma własnego podniecenia.
– Profesor Rothman, sławny naukowi, ulega ludzkim słabostkom?
Jake zesztywniał. Jeszcze mocniej ścisnął ramię Karen. Gdy się
odezwał, mówił cicho, lecz z pewnością nie łagodnie:
– Poczekaj, ja ci pokażę, gdzie twoje miejsce! Z wielką przyjemnością
dam ci nauczkę!
Otworzyła szeroko oczy, patrząc prowokacyjnie. Czuła się względnie
bezpieczna wiedząc, że niedaleko znajdują się koledzy.
– Do takich nauczek potrzeba dwojga, profesorze! A wątpię, czy
gwałcenie kobiet poprawia reputację naukowców.
– Kto tu mówi o gwałceniu! – niemal wykrzyknął. – Wczoraj
wydawałaś się dosyć chętna. Zaczerwieniła się po korzonki włosów i
była wdzięczna mrokowi, że skrył to przed jego wzrokiem.
– Zbyt dużo wina, a za mało snu. To był powód. I możesz być pewien,
że to się nie powtórzy.
– Tak twierdzisz? – Spojrzał na jej usta. Uśmiechnął się. – Może masz
rację, ale nie czas na sprawdzanie. Za drugimi drzwiami jest
pomieszczenie, którego szukasz. Mam nadzieję, że zdołasz przeżyć ten
szok. – Puścił ją i cofnął się nieco. – Potem wróć do nas. Ekwipunek
będzie już na pewno czekał.
Spięta i rozdygotana zmusiła się, by pójść we wskazanym kierunku.
Gdy weszła do malutkiego pomieszczenia, zdusiła mimowolny okrzyk
obrzydzenia. W brudnej komórce znajdowała się jedynie dziura w
cementowej podłodze. Już lepsza byłaby dżungla! I to nazywa się
hotel?
Kiedy wróciła do baru, Jake spojrzał na nią ze złośliwym uśmiechem.
Nic nie dała po sobie poznać. Luz czekał z ekwipunkiem. Otrzymała
plecak, lekki śpiwór, muślinową moskitierę i pakunek aluminiowych
rurek, których przeznaczenia nie mogła odgadnąć – nie zabierali
51
przecież namiotów! – póki Jake nie objaśnił, że po złożeniu konstrukcja
służy do rozpięcia moskitiery.
– Pamiętaj, że moskitiera nigdy całkowicie nie zabezpiecza przed
insektami, ale jest nieodzowna. Jeśli masz jeszcze siły, to zapakuj się
teraz, bo rano nie będzie na to czasu.
Nie było możliwości odseparowania się, więc pakowała się przy
wszystkich. Mimo iż zabrała bardzo mało rzeczy, postanowiła niektóre
zostawić do powrotu. Na szczęście udawali się na teren obfity w wodę.
Co upierze wieczorem, powinno wyschnąć do rana.
Wkrótce skończyła, zapięła plecak i podniosła się z podłogi. Jake
wysączył resztkę piwa i też wstał.
– Pokażę ci, jak składa się stelaż i zakłada moskitierę. Od jutra będziesz
robiła to sama-powiedział. – Myślę, że dam radę – odparła żartobliwie,
ale zaczepnie.
Boczna weranda, w odróżnieniu od frontowej, była nieco solidniejsza.
Obserwując Jake'a, który składał stelaż, podziwiała ekonomię jego
ruchów. Widać było, że jest to dla niego czynność powszednia. Musiał
spędzać wiele czasu w takich właśnie warunkach. Nic dziwnego, że
nigdy się nie ożenił. Jakaż kobieta pogodziłaby się z podobnym życiem
i wielomiesięcznymi ucieczkami męża na łono natury?
W każdym razie nie Elena Sleeman, chyba że Karen źle ją oceniła. Ale
chyba nie. Taka wyrafinowana osóbka wymaga nieustannej atencji. I
większość mężczyzn gotowa jest to jej zapewnić. Jake mógł zajmować
się nią od czasu do czasu, ale bez wątpienia na pierwszym miejscu
stawiał swój zawód.
– Pytałem, czy zrozumiałaś? – oderwał ją od tych myśli głos Jake'a. –
Czy ty w ogóle uważałaś?
– Zrozumiałam – odparła.
52
– To doskonale – powiedział, rozbierając szybko stelaż. – Wobec tego
możesz teraz złożyć sama. Znajdujący się w pobliżu. Roger składał już
swój
zgodnie ze wskazówkami Jake'a. Karen uklękła, dość sprawnie ustawiła
szkielet i spojrzała na Jake'a niewinnymi oczami.
– Dobrze?
– Ale harcerka! A czy pomyślałaś, w czym będziesz spała? Bo my w
kusej bieliźnie. Jeśli o ciebie chodzi, to wolałbym, byś była odziana w
coś mniej skąpego. Pozostało nam niewiele godzin snu.
– Nie obawiaj się – oświadczyła. – Nie będę pokusą dla nikogo! –
podkreśliła ostatnie słowo.
– Skoro wszystko już wiesz, zajmę się własnym ekwipunkiem.
Zatrzymał się jeszcze chwilkę przy Rogerze i pochwalił go za dobre
rozłożenie moskitiery. Gdy odszedł, Karen spojrzała na Rogera i
bezradnie, jakby przepraszała, rozłożyła ręce.
– W każdym razie jestem ci wdzięczna, że mnie poparłeś – powiedziała.
– Nie mogłem zrobić nic innego widząc, jak daleko gotowa jesteś pójść,
by zrealizować swoje pragnienie. – Obowiązek, nie tylko pragnienie –
odparła.
– Gdzie mój szef, tam i ja – powiedziała ze śmiechem. – Otrzymasz
podwyżkę, gdy wrócimy – obiecał. – I nie mam zamiaru pozwolić ci
odejść!
Wolała nie zastanawiać się nad dwuznacznością tego oświadczenia. Na
razie miała dość kłopotów.
53
ROZDZIAŁ PIĄTY
Lekki śpiwór z gąbką od strony ziemi okazał się całkiem wygodny.
Karen zdecydowała się na bawełnianą piżamę; aby nikogo nie
denerwować i nie narażać na wzrost ciśnienia. Jake czy nie Jake, nie
miała jednak zamiaru nosić w dżungli stanika. Byłaby to dla niej tortura
w tropikalnym, wilgotnym klimacie. Dość luźne koszule powinny skryć
to, co powinny.
Roger zasnął szybko. Słyszała jego delikatne chrapanie. Jake ułożył się
na końcu werandy koło Luza. Karen zastanawiała się, czy Jake też
będzie chrapał.
Trzeba się do tego przyzwyczaić, pomyślała. Będą w drodze przez co
najmniej dwa tygodnie.
54
Sama nie wiedziała, kiedy zasnęła, ale wydawało się jej, że w jednej
sekundzie straciła świadomość, a już w następnej obudziła się, słysząc
głos Rogera i widząc szary poranek.
– Łazienka jest chwilowo wolna – mówił odsłaniając moskitierę. – Na
twoim miejscu skorzystałbym z tego, bo później będziesz musiała
wybierać między rzeką a jeziorem.
Łazienka, która wyglądem nie ustępowała ubikacji, miała dwie
miednice i stary prysznic. Może rzeka byłaby lepsza, pomyślała.
Już poprzedniego wieczoru ułożyła na plecaku koszulę i spodnie oraz
parę solidnych butów, których zaletą było to, że nie sztywniały po
zamoczeniu, co 'w dżungli, gdzie padały tropikalne deszcze, miało
ogromne znaczenie. Były wygodne i powinny zabezpieczać przed
pęcherzami, tak groźnymi w tym miejscu i klimacie, gdzie każde
pęknięcie naskórka groziło infekcją.
Łazienka się nie zamykała. Karen zrezygnowała z prysznica na rzecz
miednicy, nad którą po zdjęciu góry od piżamy dobrze się namydliła, a
następnie obmyła się za pomocą gąbki. Chwilowo czuła się świeżo, ale
wiedziała dobrze, że w ciągu dnia lepki pot da się wszystkim dobrze we
znaki.
W poodbijanym lustrze jej twarz wyglądała na zmęczoną. A może
sprawiał to jedynie mrok nie doświetlonego przez malutkie okienko
pomieszczenia? Zawiązując włosy aa karku pomyślała, że być może
ochronią ją przed żarem. Z drugiej strony, krótkie włosy są teraz
modne. Właściwie powinna była je ściąć.
Gdy już się wycierała, otworzyły się drzwi i do środka wszedł Jake. Nie
wycofał się, kiedy ją zobaczył. Miał na sobie te same bawełniane
spodnie khaki, co poprzedniego wieczoru i ręcznik przewieszony przez
ramię.
– Pozostali już czekają – powiedział. – Twoje pięć minut dawno
minęło.
55
– Robisz to celowo! – skomentowała jego słowa Karen, zasłaniając się
ręcznikiem.
– Chciałaś tu być, więc jesteś, ale nie oczekuj żadnych przywilejów –
odparł, wzruszając ramionami. – I skąd ta nagła skromność? Już
widziałem to, co zakrywasz.
– Był to epizod, który się nie powtórzy! Jeśli pozostały w tobie resztki
przyzwoitości, to pozwól mi się ubrać! – Gniewny błysk w jej oczach
osłabł jednak pod wpływem przedziwnego uczucia, które ją nagle
ogarnęło.
Widząc jego spojrzenie pomyślała, że być może posunęła się za daleko,
ale Jake tylko skinął głową i wyszedł, rzuciwszy na koniec:
– Masz minutę.
Odczekała chwilę, aż zamknął drzwi, i sięgnęła po koszulę, a potem po
spodnie. Po trzydziestu sekundach była ubrana, włosy miała
przeczesane palcami. Była gotowa, ponieważ zrezygnowała ze szminki.
Gdy wyszła, zobaczyła Mike'a czekającego obok Jake'a.
– Warto było czekać, aby cię zobaczyć – powiedział. – Nawet bez
makijażu.
Nie zareagowała, Jake także milczał. Obaj weszli do łazienki. Karem
wróciła na werandę, gdzie Roger skończył właśnie pakowanie śpiwora i
teraz paskami przytraczał go do plecaka. Miał na sobie spodnie
podobne do spodni Jake'a w kolorze khaki z naciągniętymi na ich
nogawki skarpetami oraz sportową koszulę.
– A gdzież jest tropikalny hełm? – zażartowała Karem. – Myślałam, że
stanowi obowiązkowe wyposażenie reżyserów na planie w dżungli?
– To tylko w filmach nosi się coś takiego – odparł. – Od słońca ochroni
nas dżungla. – Widząc jaskrawożółty szalik, który Karem wyjęła z
plecaka, wykrzyknął: – Bardzo ładny!
56
– Po prostu utrzyma włosy – wyjaśniła. – Czy już wyruszeniem?
– A co myślisz! Miguel czy ktoś inny przygotował nam wczoraj wcale
niezłą kolację. Nie jestem tylko pewien, co tutaj podaje na śniadanie.
Pewno tortille.
Karem nie obchodziło, co to będzie, byle tylko dostała coś do jedzenia.
Zjadłaby konia z kopytami, taka była głodna.
Nigel i Howard wstali na końcu. Luza nie było. Roger wyjaśnił, że
przewodnik raz jeszcze sprawdza wszystkie zabierane w drogę zapasy.
Mieli płynąć rzeką dwiema łodziami. W odległości mniej więcej dwu
dni znajdowało się jezioro, od którego rozpoczną wędrówkę dżunglą,
pozostawiając łodzie ukryte. Wrócą nimi później do Fuentas.
Śniadanie było smaczne i doskonale zaspokoiło głód. Składało się
oczywiście z kukurydzianych placków wypełnionych fasolą w
brunatnym ostrym sosie i smażonych jajek. Jedli przy stole
wystawionym na werandę.
Patrząc na leniwie płynącą rzekę, Karen czuła podniecenie przed wielką
przygodą. Pierwszą z wielu, jakie ją oczekiwały! Nim rok dobiegnie
końca, odwiedzi z ekipą Rogera krańce świata. A kiedyś, w przyszłości,
sama będzie prowadziła własną ekipę. W ciągu trzech lat zamierzała
osiągnąć swój cel. Będzie wtedy miała dwadzieścia siedem lat!
Zastali Luza na pomoście, przy którym stały dwie krypy z motorkami.
Załadunek odbywał się dalej bez oznak szczególnego pośpiechu. Dla
mieszkańców tej krainy, gdzie nic się nie działo, a wszystkie dni były
do siebie podobne, czas niewiele znaczył. Natomiast gromadka gapiów
wskazywała,, że odpłynięcie dwu zwykłych łodzi jest wydarzeniem na
tyle niecodziennym, iż warto się temu przyjrzeć. W każdym razie z
wczesnego odpłynięcia nici!
Jake zareagował złośliwym uśmieszkiem na widok żółtego szalika.
57
– Ale owady będą miały uciechę – powiedział. – Żółty kolor je wabi.
Szyi nie zasłaniaj, bo zanadto będziesz się pocić, natomiast włosy
podwiąż sznurowadłem.
– Kiedy nie mam zapasowych – wyznała Karen i zobaczyła
zmarszczoną brew.
– Twierdziłaś, że jesteś doświadczonym górskim włóczęgą! Dodatkowe
sznurowadła to rzecz podstawowa. A może polegasz zawsze na
towarzyszącym ci kawalerze, który uzupełnia braki wyposażenia?
– Myślę, że każdy z nas, z wyjątkiem jednej doskonałej istoty w
naszym gronie, popełnia od czasu do czasu jakiś błąd. Ty jeszcze nigdy
niczego nie zapomniałeś?
– Nigdy – odrzekł. – Mogę ci dać sznurowadło, jeśli nie przeszkadza ci
czarny kolor.
– Kolor jest mi obojętny, byle spełniało swe zadanie – powiedziała
Karen zgodnie.
– W takim razie nie trzeba było zabierać szalika, który do niczego nie
służy – dobijał ją Jake.
Zjawili się dwaj operatorzy i dźwiękowiec z aluminiowymi nosidłami
na plecach, z pudłami na taśmy, kamery i pozostały sprzęt.
Obie łodzie miały płynąć razem. W czasie drogi przewidziane było
filmowanie. Przyszli widzowie będą oczywiście oglądali tylko jedną
łódź, a w niej Jake'a, Luza i dwóch tragarzy. I w ogóle mało kto
pomyśli, że aby powstało to, co było widać na ekranie, musiała płynąć
druga łódź z reżyserem i ekipą. Ona, Karen, stanowiła cząstkę tej ściśle
współpracującej ekipy tworzącej dzieło!
Słońce grzało już dobrze, gdy wszystko było wreszcie gotowe i mogli
wsiadać do łodzi. Pierwszy uczynił to Jake i natychmiast podszedł do
swego plecaka, z którego w ciągu paru sekund wyjął parę sznurowadeł.
Do najmniejszego drobiazgu wie dokładnie, gdzie co zapakował,
58
pomyślała Karen raczej kwaśno niż z podziwem, przyjmując
sznurowadła. Była poza tym pewna, że cała sprawa z szalikiem nie
miała nic wspólnego z wabiącą owady barwą. Jake'owi chodziło o ten
drobny akcent kobiecości, który, jego zdaniem, może przeszkadzać w
dżungli. Jake po prostu dalej nie mógł się pogodzić z jej obecnością.
Niech się nie godzi. Nic już nie może na to poradzić.
W parę sekund wymieniła szalik na sznurowadło. Szalik zawiązała na
nabrzeżnym słupku. Niech go sobie ktoś weźmie, jeśli chce.
– Odpływamy! – obwieścił Roger. -Jesteśmy bardzo spóźnieni)
Krypa była spora i jako płaskodenka bardzo stabilna. Karen usiadła pod
brezentowym daszkiem osłaniającym połowę łodzi. Podziwiała hart
ducha i ciała pasażerów pierwszej krypy, która nie miała brezentowego
daszka ani żadnej innej osłony przed palącym słońcem.
Jake siedział z przodu, w ostrym słońcu jego ciemne włosy lśniły,
podwinięte rękawy koszuli odsłaniały muskularne ramiona. Tuż za nimi
siedział Luz – również okaz fizycznej tężyzny. Widać było, że obu tych
mężczyzn łączą silne więzy przyjaźni. Dwaj ludzie różnych ras
posiadający tyle wspólnych cech! Obaj samowystarczalni, obaj
uciekający od zobowiązań mogących zakłócić ich styl życia, obaj
zatopieni w świecie własnych wyobrażeń! Jest w tym coś
przygnębiającego, pomyślała.
Gdy znaleźli się pośrodku rzeki i popłynęli szybciej, stworzyli jakby
własną bryzę, która przyjemnie chłodziła. Dżungla dotykała brzegów
rzeki. Karen nie zauważyła śladów człowieka, choć wiedziała,, że żyją
tu szczepy wypalające skrawki lasu dla uprawy kukurydzy.
Nie brakowało i innych mieszkańców dżungli. Jaskrawobiałe czaple
łowiły ryby na przybrzeżnych płyciznach, zielone pasiaste żółwie
pływały tuż pod powierzchnią wody, małpie zastępy powrzaskiwały i
piszczały w gęstej zieleni, wychylając się z niej od czasu do czasu.
59
Na pochylonych nad wodą gałęziach wygrzewały się w słońcu iguany o
płazich głowach i pokrytych łuskami tułowiach, kojarzących się z
zamieszkującymi ziemię potworami sprzed milionów lat. Niektóre z
nich miały dwa metry długości i budziły w Karen lęk, mimo iż
wiedziała, że nie są to zwierzęta mięsożerne.
Z kamerą wspartą na ramieniu Howard był w swoim żywiole. Mike z
zapałem łowił dźwięki. Jaka szkoda, iż nie można nagrać zapachów,
pomyślała Karen, tego wspaniałego bukietu woni trudnych do
określenia.
Jake robił notatki do przyszłego komentarza. Zarówno on, jak i Luz
zachowywali się normalnie, nawet nie próbowali „grać do kamery", co
zawsze czynią amatorzy.
Karen natomiast zapisywała to, co dyktował jej Roger oraz notowała
wszystkie. ujęcia, numerując je i oznaczając datą oraz wzmianką o
ilości metrów taśmy. Będzie to nieoceniona dokumentacja przy
montażu. Pewne pomysły, które teraz rzucał jej Roger, później mogłyby
ulecieć z pamięci.
Komary
były
wszechobecne.
Na
szczęście
zabrała
płyn
przeciwmoskitowy, którym posmarowała, odsłonięte części ciała
łącznie z twarzą. Najbardziej ze wszystkich był pogryziony Nigel. Nim
dobili do brzegu na lunch, cały spuchł.
– Spróbuj mojego płynu – zaproponowała Karen. – Mnie uratował!
– Rano się smarowałem. Co prawda innym. Spróbuję twojego –
powiedział.
Zjedli szybko skromny posiłek składający się z zabranych ze śniadania
tortilli, sera i owoców. Jeden z tragarzy, imieniem Santino; zagotował
wodę w podróżnej kuchence. Mieli więc kawę. W dniach następnych
podstawą wyżywienia będzie to, co znajdą w dżungli, obwieścił im już
dawno Jake, natomiast suchy prowiant musi stanowić rezerwę. To nie
miejsce dla smakoszy, dodał z półuśmiechem.
60
Mógł się nie trudzić, jeśli adresatem tej uwagi miała być ona, pomyślała
Karen. Gotowa jest jeść to, co będzie. Próbowała już kiedyś pieczonego
węża i mięso krokodyla, i nawet jej to smakowało. Nie wolno mieć
żadnych uprzedzeń!
Popłynęli dalej. Rzeka wiła się jak wąż. Czasami oba brzegi tak bardzo
zbliżały się do siebie, że mieli nad głowami zielony gąszcz pełen
kolorowego ptactwa i kwiecia, czasami rozchodziły się na kilkaset
metrów. Dżungla była tak gęsta, że jedynie w nielicznych miejscach
udałoby się wysiąść na ląd bez wycinania gałęzi maczetami, w które
wyposażeni byli tragarze.
Późnym popołudniem dotarli do miejsca, które Luz, pamiętając swą
poprzednią wędrówkę, wyznaczył na obozowisko. 'Tragarze Santino i
Juan przystąpili natychmiast do wycinania młodych pędów palm i
wznoszenia z nich osłon. Pod nimi rozłożą śpiwory.
– To na wypadek deszczu – wyjaśnił Roger. – Gęstwina. liści zatrzyma
nawet ulewę! – Z sympatią spojrzał na Karen: rozluźniła kołnierzyk
koszuli, pod którą perlił się pot. – Diabelski klimat – stwierdził. – Ale
trzymasz się wcale dobrze.
– Czuję się jak nie wyżęta ścierka – przyznała. – Pocieszam się, że nie
tylko ja. – Rozejrzała się dokoła i zobaczyła Jake'a konferującego z
Luzem. – No, może z wyjątkiem tych dwóch panów! – dodała.
– To pewnie rezultat wewnętrznej dyscypliny. Zwycięstwo myśli nad
słabym ciałem! Chciałbym mieć ich odporność – powiedział Roger.
Przez chwilę przyglądał się Karen. – Nie żałujesz?
– W żadnym wypadku! 'Trochę wilgotnego żaru miałoby mnie
zniechęcić? Gdybym szukała spokojnej pracy w klimatyzowanym
studio, to z pewnością znalazłabym coś takiego i nie zgłaszała się do
ciebie. Wiedziałam, co mnie czeka. Przecież nazywają cię
Livingstonem telewizji.
Skrzywił się w uśmiechu.
61
– Moja żona nazwała mnie Niespokojnym Duchem, nigdy nie ma mnie
tam, gdzie powinienem być. Jej pretensje nie są bez racji. Znikam z
domu na całe tygodnie.
– Wielu mężów tak robi w pogoni za sukcesem. Musiała sobie z tego
zdawać sprawę, kiedy za ciebie wychodziła.
– Wtedy jeszcze nie bawiłem się w produkowanie filmów
dokumentalnych. Problem polega na czym innym: jej nie interesuje
moja praca.. Nie wychodź za mąż, Karen, tylko kierując się uczuciem!
Dla
harmonijnego
współżycia
nieodzowna
jest
wspólnota
zainteresowań. Będę brał to pod uwagę, żeniąc się ewentualnie po raz
drugi.
– Już się zdecydowałeś na rozwód?
– Tak. Zaraz po powrocie. Do rozwiązania jest tylko sprawa Jamesa... –
Milczał przez chwilę, a potem, zmieniając nieco ton, zapytał: –
Zamierzasz mieć kiedyś dzieci, Karen?
– Nigdy jeszcze o tym poważnie nie myślałam – odparła ze śmiechem.
– Jeśli nawet, to przedtem muszę znaleźć męża. I jest drugie „jeśli":
jeśli uda się pogodzić macierzyństwo z pracą.
– Na razie jeszcze nie masz na oku kandydata?
– W ciągu ostatnich miesięcy nie miałam ani czasu, ani okazji spotkać
kogoś takiego – wyznała, lekceważąc ostrzegawczy sygnał, który
pojawił się w jej świadomości.
– I nikt na ciebie nie czeka w rodzinnym mieście?
– Nie.
– Ale przecież spotkałaś już mężczyzn, do których czułaś sympatię? –
nalegał uparcie. – Z taką urodą nie dożywa się dwudziestu paru lat bez
pozostawienia na drodze paru złamanych serc.
Karen roześmiała się szeroko, nie chcąc traktować tematu poważnie.
62
– Nie jestem wampem, miałam oczywiście paru kawalerów, ale jeszcze
nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym dzielić resztę życia.
– Resztę? To znaczy, że nie uznajesz rozwodów?
– Tego nie powiedziałam. – Zdawała sobie sprawę, że cała rozmowa
wchodzi na dość niebezpieczne tory. – To przecież zależy od
okoliczności. Nie mając doświadczenia, nie mogę ustanawiać
sztywnych zasad. Jeśli wyjdę za mąż, to chciałabym być pewna, że
związek jest trwały. Ale kto to może wiedzieć na sto procent?
– Grunt to mieć nadzieję --~ odparł. – Najważniejsze, by mąż podzielał
twoje zainteresowania, pamiętaj! Przyjęła z ulgą zakończenie przez
niego rozmowy.
Być może błędnie odczytywała różne drobne sygnały, ale jednak
stawała się coraz bardziej pewna, że zainteresowanie Rogera jej osobą
wykracza poza ramy zawodowej współpracy. Bardzo się to jej nie
podobało. Był bez wątpienia przystojnym mężczyzną, ale nie budził w
niej najmniejszych emocji. W odróżnieniu od Jake'a, przyznała
niechętnie.
Nie znosiła tego człowieka, a mimo to jedno jego spojrzenie
powodowało przyśpieszone bicie serca. Gdyby tamtego wieczoru nie
zmobilizowała wszystkich sił przeciwko własnym pragnieniom, to z
całą pewnością by ją posiadł. Myśl o tym wywołała gorący dreszcz.
Oczywiście dla niego byłaby to chwilowa przyjemność, natomiast dla
niej znacznie głębsze przeżycie. Dlatego właśnie należało trzymać się
od tego pana z daleka, pomyślała.
Była przekonana, że jego groźby poprzedniej nocy były jedynie próbą
drażnienia jej. Nie miał zamiaru ich spełnić. Niemniej teraz będzie
obserwował uważnie, czy przypadkiem nie prowokuje swoim
zachowaniem któregokolwiek z pozostałych mężczyzn. Poprzysięgła
sobie, że nie dopuści do sytuacji, w której mogłaby się stać przyczyną
konfliktu.
63
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Obozowali na małej polance otoczonej gęstą dżunglą. Pozostały tu
ślady niedawnego pobytu ludzi: kupka popiołu. Juan rozpalił ogień w
tym samym miejscu, a po parunastu minutach Santino przyniósł
złowione ryby. Nadziane na patyki, piekły się wkrótce nad
rozżarzonymi węglami.
Rozmawiali przy ogniu właściwie o niczym Karen wtrącała, się jedynie
wtedy, gdy miała coś istotnego do powiedzenia. W świetle ognia
wszystkie męskie twarze były jednej barwy, różniły się tylko kształtem.
Przyglądając się im, czyniła różne obserwacje. Na przykład Mike – jeśli
o siebie nie zadba, będzie miał za kilka lat nalaną twarz. Początki już
było widać. Ciekawa jest twarz Howarda – jakby miała dwa życia:
zawodowe i prywatne. Nigdy nie mówił nic o swojej rodzinie. Podobno
miał bardzo wyrozumiałą i tolerancyjną żonę. Uśmiechnęła się,
pochwyciwszy spojrzenie Nigela. On i Howard byli zupełnie różni, ale
dobrze im się razem pracowało. Chwilami Karen miała dla Nigela
macierzyńskie uczucia, ot, taki młody, niedowarzony szczeniak. Miły.
64
Zdała sobie nagle sprawę, że Jake bacznie się jej przygląda z drugiej
strony ogniska. Czerwone ogniki tańczyły mu po twarzy i oświetlały
cyniczne wykrzywienie ust. I jak zwykle serce podskoczyło jej do
gardła. Niech go diabli wezmą, pomyślała ze złością. Psuje miły
wieczór!
Czy rzeczywiście pragnęła, by go wzięli diabli? Czy naprawdę
wolałaby, żeby go tu nie było? A może to był jedynie słaby głos
:instynktu samozachowawczego?
Ryby były wspaniałe i na pewno ich nie zabraknie w dalszej drodze,
gdyż w dżungli będą się posuwali wzdłuż strumienia. Poza tym będzie
zwierzyna! Luz miał dubeltówkę. Wyłącznie w tym celu, uspokoił
Karen, gdy go o nią spytała. W celu zdobywania pożywienia. Jaguary
podobno uciekają przed ludźmi. Chociaż nigdy nie wiadomo, jak
zachowa się dzika bestia! °
Po długim dniu chętnie kładła się spać. Przypadkiem czy w rezultacie
zamysłu śpiwór Jake'a znalazł się obok jej śpiwora.
Odziana w piżamę, zazdrościła mężczyznom skąpego ubioru.
Wilgotność i upał wcale nie zmalały z nadejściem nocy. W takiej
sytuacji nawet deszcz byłby mile widziany.
– To dopiero początek. Będzie gorzej – odezwał się Jake. – Chciałaś, to
masz!
– A kto narzeka? Czuję się doskonale! – odparła, mimo że ten dzień w
gorącym tropiku bardzo ją zmęczył.
– O tak, czujesz się doskonale! – powiedział z przekąsem. – Wolisz
udławić się kłamstwem, niż przyznać, że popełniłaś błąd. Cóż, nie ma
już powrotu!
– Dobranoc! – zakończyła rozmowę, choć miała jeszcze ochotę dodać,
że nie wróciłaby nawet, gdyby mogła.
65
W nocy parokrotnie budziły ją nieznane dźwięki. Raz uniosła głowę, by
patrzeć, jak Luz podsyca gasnący ogień. Jake tuż obok spał cicho. Nie
chrapał! Gdy wreszcie zasnęła na dobre, śniły się jej świątynie i ofiarne
ołtarze Majów, wokół których chodzili mężczyźni o okrutnych oczach,
odziani w lamparcie skóry i ustrojeni w pióra, a wszyscy mieli twarze
Jake'a Rothmana.
Chóralne piskliwe krzyki małp o świcie wybiły wszystkich ze snu.
Karen wodą z rzeki napełniła blaszane naczynie i znalazłszy ustronny
kąt, umyła się przed włożeniem czystej koszuli.
Wyprane wczoraj rzeczy, powieszone na palmowych pędach, wyschły.
Jeśli będzie tak robić co wieczór, zawsze będzie miała coś czystego do
włożenia.
Wszyscy mężczyźni – z wyjątkiem Mike'a, który oświadczył, że
zapuszcza brodę, oraz Indian, którzy nie mieli zarostu – ogolili się
starannie.
Mike znosił podróż najgorzej.
– Prawie nie spałem! – narzekał. – Komary cięły mnie bezlitośnie.
Żaden płyn nie pomógł. – Pokazał opuchlizny i wyraźne cięcia na
ramionach. – Jestem bliski śmierci!
Karen także była lekko pocięta. Nasze zapach jej skóry w kombinacji z
płynem przeciw insektom niezbyt podobał się komarom. W pierwszym
odruchu znów chciała zaproponować Mike'owi swój płyn, wyraźnie
lepszy od jego, ale pomyślała, że może ją to drogo kosztować, gdy
mikstura się wyczerpie. Wiedziała poza tym, że Mike'owi nic się nie
stanie, gdyż, tak jak wszyscy, otrzymał wymagane szczepienia i
zażywał tabletki przeciw malarii.
Nigel miał inny problem. Oprócz moskitów natarły nań kleszcze, które
Luz pomógł mu wyciągnąć spod skóry. Zostały jednak bolesne rany. To
66
już wyglądało poważniej. W tym wypadku dobry uczynek wydawał się
konieczny, skoro Nigel nie miał niczego, co mogłoby mu pomóc. Ona
miała przecież dwie buteleczki. Powinny wystarczyć. Wyczekała
chwili, gdy nikt na nich nie patrzył, i dała mu jedną.
– Jesteś pewna, że ci wystarczy? – nie ukrywał zdziwienia jej
odruchem. – Fajny z ciebie kumpel! Dziękuję!
Pomyślała sobie, że dla kobiety określenie „kumpel" nie jest takim
znowu komplementem. Niemniej wdzięczność Nigela była szczera.
– Jeśli skończyliście gruchanie, to ruszamy w drogę! – odezwał się
surowo Jake, a Karen aż podskoczyła. Nie słyszała, kiedy podszedł.
Jake bacznie obrzucił spojrzeniem Nigela i dziewczynę. I wcale nie
łagodniej powiedział: – Nie spakowałaś jeszcze śpiwora! A może
czekasz, żeby to zrobił ktoś za ciebie!
– Już to robię – odparła Karen nie zrażona. – Pomogę ci –
zaproponował Nigel.
– O, nie! – powiedział Jake zdecydowanym głosem. – W czasie tej
podróży każdy zajmuje się swoimi rzeczami. Masz trzy minuty –
zwrócił się do Karen. -A czego nie zdążysz zebrać„ zostawiamy i
odpływamy. Jasne?
– Tak jest, proszę wadze! Miałam wrażenie, że wszystkim kieruje Luz.
– Luz jest przewodnikiem. Tu nie ma wodzów i kierowników.
– Czyżby? – zapytała ironicznie i odeszła, a serce waliło jej jak młotem.
Widziała, jak Jake mocno zacisnął szczęki. Pomyślała, że kiedyś
doprowadzi go do takiego stanu, że bez względu na. świadków posunie
się do rękoczynu. Mimo to rzuciła jeszcze na koniec: – Zapamiętam to
sobie!
Gdy z rzeczami znalazła się nad wodą, byli już tam wszyscy. Roger
wzruszył tylko ramionami, kiedy przeprosiła za spóźnienie.
67
– Kilka minut! Żadna różnica – powiedział. – I tak dość czasu spędzimy
na tej, krypie.
– Aż nadto rozprostuje pan nogi, gdy zejdziemy na ląd po dotarciu do
jeziora – poinformował go Luz. – Nim znajdziemy to, czego szukamy,
czeka nas bardzo długa wędrówka przez dżunglę!
– Jeśli w ogóle znajdziemy! – wtrącił Mike bardzo zdegustowany. – Nie
zdawałem sobie sprawy, że dżungla jest taka gęsta.
– Po to my trzej, ja, Juan i Santino, mamy maczety – powiedział Luz. –
Będziemy wyrąbywali ścieżkę. A jeśli idzie o znalezienie tego
miejsca.... Mam zapisane kierunki kompasu.
Karen głęboko wątpiła, czy posuwanie się w dżungli będzie takie
proste, jak to usiłował przedstawić Luz. Ale dopóki sama nie musi
wyrąbywać drogi, da sobie radę. Zresztą nie ma wyboru.
Po południu wpłynęli na rzekę prowadzącą do jeziora. Był to dopływ
tej, którą już zdążyli poznać. Teraz posuwali się pod prąd, i to dość
wartki, ale motory ich łodzi spisywały się doskonale.
Z ulgą powitała jezioro, które było zapowiedzią odpoczynku przed
pieszą wędrówką następnego dnia. Jezioro w kształcie sierpa miało
około dwustu pięćdziesięciu metrów w najszerszym miejscu, a jego
powierzchnia była gładka jak lustro.
Luz skierował łódź w takie miejsce, gdzie brzeg, nie porośnięty
dżunglą, opadał łagodnie ku wodzie. W głębi wykarczowanej polanki
widniały jeszcze na drągach resztki daszku z liści, co świadczyło, że
stosunkowo niedawno gościli tu ludzie. Luz wyjaśnił, że pozostawili to
drwale wyrąbujący drzewa mahoniowe.
Ponownie zbudowano spory dach z palmowych pędów, nazywany przez
Indian „champas". Juan, Mike i Nigel wypłynęli na jezioro w
poszukiwaniu ryb na kolację, zaś Luz i Santino zniknęli w dżungli z
zamiarem upolowania jakiejś zwierzyny.
68
Karen usiadła na mahoniowym klocu i przyglądała się stadu białych jak
śnieg czapli, które obsiadły uschnięte drzewo na przeciwległym brzegu.
Ptaki głośno skrzecząc, rozbawione niby dzieci, oblepiły wszystkie
martwe gałęzie i drzewo wyglądało teraz jakby w pełnym rozkwicie
białych kwiatów. Niebo z różowego zrobiło się czerwone, potem
ciemnopurpurowe.
Howard bez przerwy kręcił. Karen żałowała, że nie zabrała własnej
kamery. Po raz pierwszy zaczynała rozumieć tak silne umiłowanie
natury przez Jake'a. Takiej natury! Jak bardzo się to różniło od życia w
mieście i pracy biurowej.
Poczuła przyspieszenie pulsu, gdy ktoś stanął za nią. Nie potrzebowała
nawet odwracać głowy, by wiedzieć, kto to był. Wszystkimi zmysłami
wyczuwała jego obecność.
– Czy coś powinnam robić, zamiast siedzieć tu i gapić się na piękny
świat? – spytała.
– Nie widzę nic do roboty – odparł Jake i zrobiwszy krok przez kłodę,
usiadł koło niej. Wsparł łokieć na kolanie i patrzył na jezioro. – Co za
widok! Wynagradza wszystkie trudy podróży – powiedział.
– Czy nie każda chwila w podróży jest tego warta? – spytała Karen
sztywniejąc, gdy poczuła na sobie jego wzrok.
– Są chwile piękne i bardzo trudne – odrzekł.
– Już to zauważyłam. Czy będzie jeszcze gorzej? – To zależy od tego,
co masz na myśli, mówiąc „gorzej". Weźmy jeden przykład: jeśli
będziesz dalej gruchała z Nigelem tak jak dziś rano, to może być gorzej.
– Przecież
to
dzieciak!
–
wykrzyknęła
zaskoczona.
–
Dwudziestosześcioletni! Zresztą w takich sprawach lata mają małe
znaczenie.
– Ach, co za głęboka myśl! – zakpiła.
69
– Upierasz się, żeby mi. wsadzać szpileczki. Dobrze ci to nawet idzie,
jestem już cały pokłuty. Wracając do sprawy: ślepy zauważy, że młody
Morris patrzy na ciebie nieprzytomnym wzrokiem. Niedobrze robisz,
rozbudzając jego nadziej.
– Ofiarowałam mu tylko buteleczkę płynu przeciwko moskitom, a nie
własne ciało. Jeśli to jest według ciebie rozbudzaniem nadziei, to masz
nieprzyzwoite myśli. A w ogóle nie jest mi nic wiadomo o jego
nadziejach, w odróżnieniu od nadziei innych, o których mogłabym co
nieco powiedzieć...
– Kobieta zawsze wie, gdy ktoś ma na nią ochotę – rzucił bezbarwnym
głosem.
– Właśnie! – Starała się zachować spokój. – Ale jedynie ludzie
prymitywni wyrażają owe uczucia w ordynarny sposób. Sądziłam, że
znasz lepsze słownictwo.
– Znam, znam! – powiedział. – Jednakże słowa, jakich użyłem,
doskonale oddają to, co spojrzeniem i wyrazem twarzy komunikuje
mężczyzna kobiecie, z którą chce się przespać. Natomiast w chwili
obecnej mam większą ochotę na dokonanie fizycznej napaści, niż na
okazywanie miłosnego zapału. Trzymaj język za zębami, jeśli chcesz
wrócić żywa!
– Zawrzyjmy umowę – zaproponowała Karen. – Ty mnie zostawisz w
spokoju i ja ciebie zostawię w spokoju.
– Ale czy innych też zostawisz w spokoju? – Potrząsnął głową i
ironicznym wykrzywieniem ust odpowiedział na rozsadzający ją gniew.
– Jesteś typowa dla twojego gatunku, Karen! Podpalasz lont, odsuwasz
się o parę kroków i czekasz na wybuch.
– Twoja gorycz i sarkazm są rezultatem jakiejś wielkiej porażki. I rany
zadanej ci przez kobietę – oznajmiła z ironią, którą sobie założyła,
przygotowując replikę.
70
– To nie gorycz, ale realizm. To nie sarkazm, a tarcza. – Roześmiał się
krótko. – Nie zaprzeczam, że mnie pociągasz. Od pierwszej chwili,
kiedy pojawiłaś się przed domem i spojrzałaś tymi zielonymi oczami.
I jednocześnie pomyślałem, że oto jest kobieta, która wymaga
osadzenia. Może powinienem raczej powiedzieć: oszlifowania.
Karen tak mocno zacisnęła dłonie, że paznokcie wbiły się jej w skórę.
Dygotała na całym ciele.
– Stwierdzam, że jesteś zdeprawowany! – parsknęła. – Lepsze byłoby
słowo „zdesperowany". Chcesz prawdy, to a powiem: chętnie dałbym
sobie kopniaka, że odmówiłem tego, co ofiarowywałaś mi tamtego
wieczoru.
– To jedynie moja chwilowa słabość – wyjaśniła. – Już ci
powiedziałam, że to się nie powtórzy.
– Stanowi to dla mnie wyzwanie – odrzekł. – Pamiętasz, co mówiłaś o
ludzkiej słabości?
Zerwał się i spojrzał na n:ią ponuro z góry.
– Przed nami długa droga. Wiele się jeszcze może wydarzyć!
Na pewno jednak nie to, co on ma teraz na myśli! Obiecała sobie, że nie
da mu najmniejszej okazji do spełnienia gróźb!
Po kolacji Roger odciągnął ją na bok w celu, jak oświadczył,
omówienia planu pracy, chociaż szybko się zorientowała, że myślami
błądzi zupełnie gdzie indziej.
– O czym z takim zapałem rozmawiałaś z Jakiem? – zapytał niby to
niewinnie. – Kiedy odchodził, byłaś gotowa rzucić się na niego.
– Powtarzał swoje stare racje. Już mnie to nudzi – odparła obojętnym
tonem.
71
– Wygląda na to, że nie ma zamiaru wybaczyć ci twojej obecności i że
jesteś jedynie tolerowana. To znaczy przez niego, bo jeśli o mnie
chodzi, to bardzo się cieszę. Nie żałujesz jeszcze?
– Niczego nie żałuję! – Potrząsnęła przecząco głową. – A jeśli idzie o
komfort, to różnie miewałam w życiu. – Nawet taki żar i chmary
insektów?
– No, może tu jest trochę gorzej! – Roześmiała się. – Najważniejsze, że
to znoszę. I zniosę wszystko, co w naszej pracy będzie konieczne. Chcę
tylko, aby traktowano mnie na równi z innymi.
– To znów nie jest takie łatwe! – Roger tym razem się roześmiał. –
Pewne racje Jake miał. Zabieranie kobiety na podobną wyprawę łączy
się z ryzykiem komplikacji. Powinienem był o tym wcześniej pomyśleć.
– To znaczy, że wolałbyś, abym się nie pojawiała nad rzeką? –
Spojrzała. bacznie na Rogera.
– Z jednej strony tak, z drugiej nie. – Chwilę się zawahał. – Chyba
wiesz, co do ciebie czuję, Karen? Myślę, że łączy nas nie tylko praca.
Jeśli o mnie chodzi, to na pewno nie tylko to. Czasami mi się wydaje,
że i ty...
Zastygła. Jeszcze tego brakowało? Oczywiście, cały czas podejrzewała
Rogera, że interesuje się nią jako kobietą. Udawała, że niczego się nie
domyśla. Ale stojąc w obliczu nowej sytuacji, nie wiedziała, co
odpowiedzieć.
– Roger... -zaczęła, powstrzymał ją jednak gestem ręki.
– Słuchaj, ja wiem, że teraz nie czas na takie rozmowy. Zostawmy to na
potem. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, co czuję. – Dotknął jej dłoni. –
Dobrze?
Właściwie to był czas, żeby sobie raz na zawsze wszystko powiedzieli,
ale nie chciała teraz urazić Rogera. Skąd mu przyszło do głowy, że była
nim kiedykolwiek zainteresowana? Musiał coś kiedyś opacznie
72
zrozumieć. Wyjaśnianie, że się myli, pogorszyłoby jedynie zaistniałą
sytuację. Niech ta sprawa poczeka.
Uśmiechnęła się blado i odparła, że dobrze.
Jake rozmawiał z Luzem; Roger podszedł do nich, zostawiając Karen
pogrążoną w myślach na temat bezpośredniej i dalszej przyszłości,
która już nie wydawała się taka zabawna jak przed paroma minutami.
Trudno jej będzie kontynuować pracę u Rogera po wyprawie. Łatwo
powiedzieć, ale gdzie znajdzie podobne zajęcie? Z wielką niechęcią
zaczęta przyznawać rację Jake'owi, który przecież mówił, że Roger,
przyjmując ją do pracy, kierował się nie tylko jej fachowością.
Przyczyną głośnego szelestu liści mógł być wiatr, gdyby nie to, że
gorące powietrze stało w bezruchu. Może to małpy harcują? Starała się
wierzyć, że to nie dzikie zwierzęta. Jak to jednak dobrze, że jest w dość
licznym gronie.
Przed dziesiątą wszyscy już byli w śpiworach. Karen po jednej stronie
miała Howarda, po drugiej Luza. Jake gdzieś się zapodział, z rozmysłu
czy przypadkiem. Nie była tego pewna. Była pewna natomiast, że
jeszcze go nie rozgryzła.
Obudziła się w zupełnych ciemnościach. Żarzyły się tylko węgle.
Spojrzawszy na fosforyzowane wskazówki zegarka stwierdziła, że jest
dopiero wpół do trzeciej nad ranem. Mimo niespełna pięciu godzin snu
nie czuła się zmęczona. Dokoła wszyscy spali. Było jej gorąco, a poza
tym coś ją drążyło, ba! – rozsadzało. Zapragnęła nagle ruchu.
Nie mogąc dłużej wytrzymać, wysunęła się ze śpiwora. Zeszła na brzeg
jeziora, gdzie stały łodzie. Trafiła bez trudu. Od strony obozowiska nikt
jej nie mógł teraz zobaczyć. Zdjęła obie części piżamy i powiesiła na
jakiejś gałęzi. Chwilę stała rozkoszując się leciutką bryzą, a potem
zrobiła krok ku wodzie. Tylko jedno zanurzenie. Nie miała zamiaru
pływać.
73
Jakieś nagie ramię chwyciło ją od tyłu, przyprawiając o śmiertelne
przerażenie. Przez ułamek sekundy myślała, że to boa dusiciel. Jej
strach zmalał dopiero wtedy, gdy wyczuła plecami męskie ciało.
– Czyś ty zwariowała? – usłyszała przy uchu szept Jake'a.
– Puść mnie! – Szarpnęła się mocno, wbijając paznokcie w rękę, która
ją trzymała. Nie zważała, że może go pokaleczyć.
Nie puścił jej, natomiast obrócił ku sobie, trzymając tak mocno i blisko,
że głowę miała wtuloną w jego ramię.
– Ty idiotko! – wysyczał. – Czy ty sobie zdajesz sprawę, co cię
czekało?
– Nie miałam zamiaru odpływać daleko ani pozostawać w wodzie
długo. Co by mi się mogło stać?
– Piranie! Potrafią w ciągu paru minut obrać do kości konia! A na twoje
miękkie ciało wystarczyłoby kilkanaście sekund. – Spojrzał na jej
obnażone piersi. – Ale by miały ucztę – powiedział już innym tonem.
– Jestem pewna, że gdyby wejście do wody było rzeczywiście tak
niebezpieczne, to byś już wcześniej ostrzegł wszystkich – odparła,
patrząc mu prosto w oczy.
– Myślałem, że masz więcej zdrowego rozsądku. Ale się myliłem. W
ogóle nie słuchasz niczyich rad! – zaatakował. – To, że ci się jeszcze
nic nie stało, nie oznacza, że niebezpieczeństwa nie ma. Kryje się na
każdym kroku. A gdy będziemy szli przez dżunglę, będzie jeszcze
większe. Węże na odgłos kroków w zasadzie umykają, ale one stanowią
wyjątek. I tez nie wszystkie. Za to żmije, jeśli uznają, że ich obszar jest
zagrożony, atakują natychmiast.
Chociaż zdawała sobie sprawę, że w obecnej sytuacji byłby to i tak
pusty gest, przez cały czas miała ochotę zasłonić piersi ręką.
– Dobrze, już dobrze! Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia, a teraz
mnie puść!
74
– To nie wszystko, ca miałem i mam ci do powiedzenia – dodał. – Poza
tym wydaje mi się, że nie dotarło do ciebie ani jedno słowo. Czy tobie
w ogóle można coś wytłumaczyć?
– Można, i wytłumaczyłeś. Już nie będę więcej ryzykowała, obiecuję,
chociaż nadal nie wierzę, by świat dżungli był taki groźny dla
człowieka!
– Nigdy nie potrafisz ustąpić! – Prawie czarne oczy z dwoma
świetlistymi, niby gwiazdy na pustym niebie, punkcikami wpatrywały
się w nią intensywnie. – A może kompleks agresji
Poruszyła ją nagle myśl, że jest źdźbło prawdy w tym, co powiedział.
Zapragnęła, by wziął odwet, by znów ją zaczął całować, nie
pozostawiając tym razem żadnego wyboru oprócz wyrażenia zgody na
wszystko, czego by pragnął. I nie miało z tym nic wspólnego, czy go
lubiła, czy nie znosiła.
– To śmieszne, co mówisz – odparła gniewnie.
– Czyżby? – spytał ochrypłym głosem. – A może sprawdzimy?
75
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Gdy Jake zaczął ją tulić i całować, stawiała opór jedynie pozorny. W
pełni zdawała sobie z tego sprawę. On także. Jego pocałunki były
namiętnie pożądliwe, ale nie brutalne. Domagały się odpowiedzi i
otrzymywały ją. Wszystkie wewnętrzne głosy sprzeciwu zamarły.
Zarzuciła mu ręce na szyję, delektując się wspaniałym uczuciem
bliskości jego ciała. Jęknęła z rozkoszy, gdy rozwarł jej usta, napierając
językiem delikatnie, choć uparcie.
Od pierwszej chwili wiedziała, że tak właśnie będzie, chociaż żadne
doświadczenie w przeszłości nie przygotowało jej do przeżywania tak
intensywnego pożądania. Gdyby nawet chciała teraz przestać i oderwać
się od niego, nie było mocy, które skłoniłyby do tego jej ciało. Zresztą
nie chciała przestać!
Czuła cudowny dotyk jego dłoni na piersiach, i jeszcze cudowniejszy
dotyk jego warg. Muśnięcia językiem porażały ją jak prąd. Wiła się w
jego ramionach. Wraz ze zniknięciem wszystkich hamulców zniknęła
świadomość miejsca i faktu, że tuż obok są ludzie. Nie istniało nic poza
tą chwilą.
Chętnie osunęła się na ziemię, z radością przyjmując na siebie ciężar
jego ciała. Jeszcze nigdy nie doznała podobnego uczucia. Jakby jakieś
wielkie wyzwolenie! Jake! Silny, pełen radości życia i taki męski Jake!
Dygotała, gdy się połączyli i gdy wprowadzał ją na niebotyczny szczyt
rozkoszy...
– To było dla ciebie! – szepnął jej do ucha. -A teraz dla nas...
Zamknęła oczy, gdy ponownie poczuła na sobie jego ciężar. Nagle pod
powiekami ujrzała nieprawdopodobny blask i połączyli się raz jeszcze.
Poczuła jego dłoń na ustach, gdy tłumił jej bezwiedne okrzyki przez
cały czas wspinaczki na upragniony przez nią szczyt.
76
Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo tak leżeli spleceni w uścisku.
Powrót da świadomości i uzmysłowienie sobie tego, co zaszło, był
przykry.
W ostatnich sekundach najwyższego uniesienia przestała w ogóle
myśleć, a patem wszystko się zatarło, zgasło i jakby pozostała sama,
zawieszona w przeogromnej przestrzeni.
Teraz nastąpiła reakcja w postaci jakiejś wewnętrznej paniki. Nic już
nie będzie takie, jak było. Znalazła się w nowej sytuacji, którą sama
sprowokowała. Nowej, ale nie lepszej. Nie ośmielała się odpowiedzieć
sobie na pytanie, co też Jake teraz a niej myśli. I w ogóle, co czuje.
Pewno męskie zadowolenie i jednocześnie Pogardę?
– Skłamałbym mówiąc, że czegokolwiek żałuję -szepnął. -To musiało
się stać, wcześniej czy później. – Uniósł się na łokciu i spoglądał na jej
twarz w mroku. – A ty nie byłaś temu tak bardzo niechętna.
– Nie musisz tego podkreślać – powiedziała stłumionym głosem. –
Jestem i tak już całkowicie pogrążona.
– Pogrążona? – zdziwił się. -– Nie zaspokojona? Karen poczuła, jak ją
oblewa gorąca fala. Wiedziała, że się czerwieni i była zadowolona z
panujących ciemności.
– Nie chcę o tym mówić! – Przez zaciśnięte zęby dodała: – Puść mnie,
Jake!
– Innymi słowy, dajesz mi do zrozumienia, że chciałabyś o wszystkim
zapomnieć. – Zaczął nagle mówić groźnie: – Nic z tego! Już ci raz
powiedziałem, że ja się tak nie bawię. Raz cię miałem i będę chciał
mieć znów. Takie jest życie. Nie da się nagle zapomnieć i pożegnać.
– Przecież... przecież nie możemy tego kontynuować – powiedziała
zdesperowana. – A jeśli... pozostali się dowiedzą?
77
– Oczywiście masz na myśli Rogera? – Przyglądał się pilnie jej twarzy,
czekając na reakcję. – Skoro o tym mówimy, jakie masz wobec niego
plany?
– Wyłącznie profesjonalne. Już ci to mówiłam.
– On inaczej wyobraża sobie przyszłość. Z twojego powodu rozpadło
się jego małżeństwo.
– To kłamstwo! – Rozdrażniło ją niesłuszne oskarżenie. – To się stało
znacznie wcześniej, niż ja się pojawiłam.
– Niech będzie. Wpakowałaś ostatni gwóźdź do trumny.
– Też nieprawda! Nigdy świadomie nie zachęcałam go do niczego.
– Świadomie czy nieświadomie, dostarczyłaś mu jakiegoś argumentu,
który potraktował jako sygnał. Dał to do zrozumienia, ostrzegając
mnie...
– Ostrzegając ciebie? Przed czym? – Karen zdrętwiała. – I to było
powodem... że się stało...? Wyrażające siłę usta wykrzywiły się w
niemal
zwyczajowym cynicznym uśmiechu. Obrzucił wzrokiem ciało Karen,
mimo ciemności znacznie jaśniejsze od ziemi, na której leżała.
– Powodów tego, co, jak powiadasz, się stało, szukaj w sobie. Święty
nie oparłby się pokusie, a ja nie pretenduję do aureoli. Jeśli
powiedziałaś mi prawdę, to wyjaśnisz Rogerowi jego pomyłkę. Jeśli
sama tego nie zrobisz, uczynię to ja.
Karen, patrząc na wykutą niczym z granitu twarz, dziwiła się, jak do
tego człowieka można żywić inne uczucia oprócz nienawiści.
– Powiesz mu o tym? O tym, co zaszło między nami?
– Jeśli to będzie wskazane. Jest może zbyt późno na ocalenie jego
małżeństwa, ale jeszcze czas na ostrzeżenie. Roger nie zastruguje na to,
by go wykorzystywać do robienia kariery w zawodzie. Jeśli jesteś
78
zdolna, to powinnaś dać sobie radę i bez takiego oparcia. – Odwrócił się
i usiadł, by sięgnąć po rzucone na ziemię szorty. – Wracajmy, nim ktoś
się obudzi i zauważy, że nas nie ma. Nie :należy prowokować niesnasek
i napięć.
– Ja cię nienawidzę! -~ wykrzyknęła. – Nie znoszę! Jesteś wstrętny!
– Nieprawda, wcale tak nie myślisz. Myślisz o mnie to samo i tak samo
jak ja a tobie. Jeszcze nie wyrzuciliśmy z siebie tego wszystkiego, co
się tam zebrało. Czy nam się uda ;przed powrotem do Guatemala City,
pokaże przyszłość – powiedział to jako rzecz oczywistą.
Karen też usiadła i nagle zorientowała się, że będzie musiała wstać, by
z drzewa zdjąć piżamę.
– To się już nie powtórzy! – rzuciła ostro ze świeżo odzyskaną
pewnością siebie.
– Obiecuję ci to!
– Już to raz obiecywałaś – przypomniał jej Jake. – Nie ma wątpliwości,
że nim się pożegnamy, powtórzysz to jeszcze wielokrotnie. Kobiety są
zawsze dziwnie przekonane, iż łatwiej od mężczyzn kontrolują
seksualne impulsy i apetyt . Historia stwierdza, że to nieprawda. Oho,
chyba masz problemy! Odwrócę się, możesz wstać i iść po piżamę.
Jestem najdalszy od tego, by wprawiać w zakłopotanie damę.
Jego ironia trafiła w sedno. Jakież to ma teraz znaczenie, że ją zobaczy
w seraju Ewy? A poza tym było jeszcze zupełnie ciemna. Gdy wstała,
zachwiała, się na nogach, były jak z gumy. Otrzepała plecy przed
włożeniem piżamy.
– Idź pierwsza – powiedział. – Ja poczekam. Mniejsze ryzyko
obudzenia kogokolwiek.
Karen miała duże wątpliwości, czy by go to obeszło, gdyby nawet
wszyscy zobaczyli wracającą parę. Bez względu na to, co Jake mówił,
mężczyzna jest zupełnie inny. Przeżycie z Jakiem było cudowne. Teraz
79
jednak wydawało się jej, że jest napiętnowana, zbrukana. Sama myśl o
spotkaniu z towarzyszami podróży, którzy by wiedzieli o tym, c6 się
stało, napawała ją przerażeniem.
Kto nie znosi gorąca, nie powinien zbliżać się do ognia, pomyślała ze
złością, gdy, obróciwszy się na pięcie, odeszła bez słowa do
obozowiska. Nie była stworzona do tego typu przeżyć. Jaku z
niesłychaną łatwością pogwałcił wszystkie zasady drogie jej sercu. I nie
miała wątpliwości, że jeśliby nadarzyła się sposobność, zrobiłby to
powtórnie. A więc nie wolno mu dać takiej szansy. Nawet wówczas,
gdy wszystko w niej wyrywało się ku niemu.
Ogień przygasał. Podeszła i dołożyła kilka przygotowanych polan, po
czym wślizgnęła się cichutko do śpiwora. Po prawej stronie Howard
oddychał miarowo. Wydawało się, że pozostali także śpią.
Dopiero gdy się obróciła, zobaczyła otwarte oczy Luza. Odbijały się w
nich płomyki z ogniska. Była pewna, że Luz o wszystkim wie, chociaż
nie wyrażał tego spojrzeniem. W pierwszej chwili chciała coś
powiedzieć, wyjaśnić, ale, po pierwsze, to nie jego sprawa, a po drugie,
cóż właściwie miałaby wyjaśniać i jakie miałoby to znaczenie?
Po paru minutach usłyszała kroki Jake'a. Była wybita ze snu i nie
liczyła na to, że zaśnie przed świtem. Jeśli szelest obudzi sąsiadów
Jake'a, to najwyżej pomyślą, że na chwilę wstał, by spełnić potrzebę.
W pewnym sensie spełniał potrzebę, pomyślała z wątpliwym humorem.
Leżąc teraz samotnie, bardzo go pragnęła. Mówi się, że miłość i
nienawiść są uczuciami pokrewnymi, ale Karen nigdy w to nie
wierzyła. I nawet teraz nie chciała w to uwierzyć.
Gdy nadszedł poranek, była zmęczona i duchowo, i fizycznie. Bała się
zetknięcia twarzą w twarz z Jakiem, aby nie ujrzeć czegoś nie
chcianego w jego oczach. Nabrała do miski wody z rzeki, umyła się, i
to poprawiło nieco jej stosunek do świata. W czystych spodniach i
koszuli była, niemal gotowa stawić czoło przeciwnościom dnia.
80
Łodzie pozostawili na brzegu solidnie zakotwiczone i przywiązane.
Powinny stać bezpiecznie do ich powrotu, chyba że nadeszłyby
tropikalne ulewy. Było to jednak mało prawdopodobne o tej porze roku.
Myśl o przedzieraniu się przez dżunglę wywoływała niepokój. W
jeziorze
były
piranie,
dżungla
zaś
roiła
się
od
węży.
Prawdopodobieństwo ukąszenia nie było wcale małe.
Luz odszukał ślady jakiegoś szlaku i Santino przystąpił do wycinania
maczetą przejścia. Patrząc na niego miało się wrażenie, że wycinanie
lian i palmowych pędów jest dziecinną zabawą... Przygnieciona
ciężarem plecaka i opływająca potem Karen była jednak szczęśliwa, że
nie musi tego robić.
Howard szalał z kamerą filmując, co się dało, a przede wszystkim
czołówkę eksploratorów idących za dwoma Indianami, którzy
maczetami otwierali szlak. Roger wydawał dyspozycje operatorowi,
Mike rejestrował na taśmę dźwiękową doraźne komentarze Jake'a. Od
czasu do czasu zatrzymywano się na ujęcia statyczne, życie dżungli
jednak trzeba było łapać na gorąco, natychmiast.
Usłyszeli szum rzeki, nim do niej dotarli. Ujrzawszy ją, Karen
stwierdziła, że jest zbyt wąska i zbyt płytka do nawigacji. Jedynie
indiańskie kanu mogłoby nią przemknąć.
– Jak myślisz? – spytała Rogera, gdy zatrzymali się na krótki
odpoczynek – ile czasu potrwa wędrówka do ruin?
– Nie wiadomo – odparł. – Luz co prawda twierdzi, że dwa dni, ale to
zależy od tego, czy trafi na własne ślady. Mamy posuwać się wzdłuż tej
rzeczki, czyli przedzieranie się nie będzie takie trudne. Podobno
wypływa z jeziorka blisko ruin. W dżungli pełno jest tych jezior –
dodał. – Może dlatego Majowie budowali swoje miasta w Petenie. Nie
mieli problemu z wodą. – Rzucił na nią spojrzenie z ukosa. – Myślałaś
trochę o tym, co mówiłem wczoraj?
– Mieliśmy o tym zapomnieć do powrotu – odpowiedziała.
81
– Taki miałem zamiar, ale... czekanie jest niemożliwe. Chciałbym
uzyskać odpowiedź teraz. A w każdym razie... wstępną deklarację. A
więc?
W pobliżu stał Jake, pogrążony w rozmowie z Luzem.
– Bardzo cię szanuję, bardzo cię podziwiam, Roger! I to wszystko.
Ogromnie mi przykro, jeśli odniosłeś . wrażenie, że jest jeszcze coś.
– Rozumiem. – Twarz mu spochmurniała. – Wyciągałem fałszywe
wnioski.
– Chyba tak. – Rozłożyła ręce bezradnym gestem. – Nie miałam
pojęcia, że sądzisz... Gdybym o tym wiedziała...
– To co? – zapytał. – Zrezygnowałabyś z pracy? – Sama nie wiem.
Teraz to już nieważne. – Przygryzła wargi.
– A to z kolei znaczy, że...?
– Jest chyba jasne, że po powrocie będę musiała sobie poszukać czegoś
innego.
– Tylko z tego powodu? Pracuj dalej, jeśli chcesz. Mnie to nie
przeszkadza:
– To by zostało między nami – odparła.
– Mój problem, nie twój. W tym wypadku sprawy osobiste trzeba
odłożyć na bok. Niełatwo byłoby mi znaleźć równie dobrą asystentkę.
Bo okazałaś się doskonałą współpracownicą! Gotową na wszystko i
wszystkie warunki, czego dowodem twoja obecność tutaj. – Powiedział
to wszystko lekkim tonem.
– Czy nadal masz zamiar żądać rozwodu po powrocie? – spytała z
wahaniem.
– Chyba tak. – Wzruszył ramionami. – Muszę się wyzwolić od Sylwii.
– A James?
82
– Sąd zabezpieczy mi prawa. Poza tym, i tak mało go widuję.
Wszyscy już czekali. Spojrzenie, które im rzucił Jake, było
jednoznaczne.
– Jesteście już gotowi? – spytał.
– Gotowi na wszystko! – odparł wesoło Roger. Podniósł się z pniaka i
pomógł wstać Karen, patrząc jej z uśmiechem w oczy. – Najważniejsza
jest nasza robota! – zakończył rozmowę.
Karen wiedziała, że Roger stawia pracę na pierwszym miejscu. Z
pewnością wiedziała o tym i Sylwia, trudno się więc było dziwić, że
szukała pocieszenia w ramionach innych mężczyzn.
Poszli dalej. Dzień był parny i gorący, ale jakże podniecający nowymi
widokami, z których część została utrwalona na taśmie.
Zatrzęsienie ptactwa i motyli! Karen zachwycił wielki motyl, który na
skrzydłach pięciocentymetrowej szerokości miał znamiona w kształcie
ludzkiego oka.
– To sowi motyl! – poinformował Jake.
Poszycie było najgęstsze tam, gdzie mogły dotrzeć promienie słońca,
natomiast w nieprzeniknionym cieniu pod drzewami rosło niewiele. I
znów Jake wyjaśnił, że nie jest to typowa dżungla Tarzana. Dość
cienkie liany mogły służyć najwyżej jako huśtawki dla małp.
Rozbili obozowisko na naturalnej polance w pewnej odległości od
rzeki, wzdłuż której się posuwali. Karen, zwabiona głośnym szumem
wody, odkryła mały wodospad z niecką pod spodem, pozwalającą
nawet popływać. Lecz myśl o piraniach powstrzymywała ją od kąpieli.
Jake zastał ją na brzegu rzeki. Ujrzawszy go, lekko zesztywniała. Na
szczęście tym razem była całkowicie ubrana.
– Możesz się nie obawiać – powiedziała. – Nie mam zamiaru rzucić się
na pożarcie piraniom.
83
– Właśnie przyszedłem ci powiedzieć, że tutaj nie ma piranii. Luz
gwarantuje. Proponuję, żebyś wykąpała się od razu, pierwsza, a potem
my się zjawimy całą gromadą.
– Mam się kąpać, a ty będziesz tu stał, rzekomo mnie pilnując?
Dziękuję, nie. Poczekam na swoją kolej. – Nie rzekomo, ale naprawdę
pilnując. W dżungli wszystko się może zdarzyć. Poza tym nie należę do
gatunku podglądaczy nagich kobiet. Włożył ręcz do kieszeni i dodał: –
Nie mam zamiaru przepraszać za minioną noc. Zasłużyłaś na to.
– Czyżbyś traktował to jako zemstę?
– Być może z początku. – Był zapatrzony w wodę, na ustach błąkał mu
się lekki uśmieszek. – Potem tylko wielkie pożądanie i czysta potrzeba.
Wyjaśniłaś sytuację Rogerowi?
– Mówiłam, że nie ma co wyjaśniać.
– Uważam, że jest. Widzę, że ja to będę musiał zrobić.
– To nie twoja sprawa – zaoponowała ostro. – Jake...
- Masz pół godziny na kąpiel – przerwał jej. – Łącznie z czasem na
przyniesienie z plecaka wszystkiego, co ci potrzebne. Może wolisz tu
zostać pod opieką Mike'a czy Nigela?
– Wolałabym się kąpać bez anioła stróża. Jeden wart drugiego.
– Jesteś pewna?
Dalsza rozmowa nie miała sensu. Karen straciła nadzieję na
porozumienie się z tym człowiekiem. Poszła do obozowiska. Jake miał
rację. Już lepiej, żeby on czuwał nad jej bezpieczeństwem.
Z mieszanymi uczuciami przyjęła określenie wypadków minionej nocy
jako „czysta potrzeba". Oczywiście, w pewnym sensie miał rację,
jednakże w jej wypadku dochodził jeszcze element emocjonalny.
Myślała o Jake'u. Pod pancerzem, jakim się okrył, tkwił człowiek,
którego chciałaby lepiej poznać. Rzadko zrzucał ten pancerz. Kiedy
84
mówił o swojej pracy. Albo kiedy opaloną dłonią muskał z czułą
wrażliwością jakąś roślinę. Pojedynek na słowa nie prowadził do
niczego. Jeśli chciała, by zmienił do niej stosunek, ona musi zmienić
także swój.
Nie była też zupełnie przekonana, w jakim kierunku powinny zmierzać
ich wzajemne stosunki. Po wczorajszej nocy była pewna tylko jednego:
nigdy go nie zapomni.
Zabrała swoje rzeczy, nie zwracając niczyjej uwagi. Każdy był czymś
zajęty. Do wodospadu miała około dwustu metrów dość łatwej drogi nie
porośniętym terenem. Szła. ostrożnie, patrząc, gdzie stawia stopy, by
nie nadepnąć na jakąś żmiję. Luz pokazywał jej w ciągu dnia zwinięte
żmije, podobne do kupki zeschłych liści. Mieli z sobą serum, ale po co
kusić licho.
Jake siedział na kamiennym bloku, którego poprzednio nie zauważyła.
Widząc odrzucone na bok liany i pędy roślin, zrozumiała dlaczego: Jake
odkrył go w czasie jej nieobecności. Wstał z kamienia i skinął, by
podeszła. Kamienny blok był rzeźbiony nie znanymi jej symbolami.
– Stela Majów – wyjaśnił. – Bóg wie, skąd i po co się tutaj znalazła.
Jedyna w całej okolicy.
Karen wodziła palcami po nacięciach w kamieniu, myśląc o ludziach,
którzy przed setkami lat to stworzyli. Ruiny, do których prowadził Luz,
leżały jeszcze o dwa dni drogi stąd, więc stela nie jest prawdopodobnie
ich częścią.
– Może to stela grobowa kogoś, kto tu właśnie zginął? – wysunęła z
wahaniem hipotezę, pewna, że Jake ją zaraz wyśmieje. – Takie
nagrobki stawiano wodzom Majów. Stawiano też stele wotywne.
– Masz rację – powiedział Jake, a w jego oczach nie było śladu kpiny. –
Już raz stwierdziłem, że dobrze odrobiłaś domową lekcję. To, co
powiedziałaś, jest możliwe, niemniej rzadkie.
85
– Historia Majów jest fascynująca – ton Jake'a zachęcił ją do
kontynuowania tematu. – I właściwie nikt nie wie, dlaczego ich
cywilizacja tak nagle zginęła. Co ty sądzisz?
– Tak samo nie wiem. Różne mogły być przyczyny. Epidemia, głód,
susza. Może nawet rewolucja społeczna, kiedy lud miał już dość
spełniania podwójnej roli niewolnika i baranka ofiarnego. I dla mnie to
ostatnie wydaje się najbardziej prawdopodobne.
Ta rzeczowa rozmowa wyzwoliła w Karen zupełnie nowe uczucie.
Zapragnęła, aby zawsze tak mogli rozmawiać. Ze smutkiem pomyślała,
że nie dorównuje mu wiedzą. Wiele musiałaby się nauczyć i przeczytać,
a także doświadczyć, by prowadzić dyskusję jak równy z równym.
Nigdy tego nie osiągnie!
Patrzył na nią spod ściągniętych brwi, jakby się nad czymś poważnie
zastanawiał. Gdy wreszcie sil odezwał, w jego głosie zabrzmiała nutka
skruchy i smutku zarazem.
– Budzisz we mnie przedziwne niepokoje, Karen.
– Nie leży to w moich zamiarach – odparła stłumionym głosem.
– Leży czy nie leży, niemniej stałaś się dla mnie problemem, którego
wolałbym nie mieć. Stale widzę przed oczami twój obraz z minionej
nocy... gdy leżałem na tobie...
– Przestań! Minionej nocy, Jake, ja... ja wcale nie chciałam, aby to się
stało...
– Może i ja również nie, w każdym razie nie świadomie. – Zaśmiał się
krótko, jakby ze wstydem. – I kto wie, czy nie wyrządziłem sobie
krzywdy. Obawiam się, że będziesz powodem kilku moich bezsennych
nocy.
Była pewna, że ją to samo czeka, i to nie tylko przez kilka nocy. Gdy
teraz patrzyła na niego, walczyły w niej sprzeczne uczucia. Czy
86
znalazłaby na świecie innego człowieka, który by ją tak do głębi
poruszył?
Nieodgadniony był wyraz wpatrzonych w nią niebieskich oczu.
– Weźże tę kąpiel, nim wszyscy nadejdą.
Karen przygryzając wargi obróciła się ku leżącej w trawie steli. Przez
ułamek sekundy była gotowa sobie samej wyznać coś, z czym
dotychczas kryła się we własnych myślach: Skoro jednak Jake czuł
wyłącznie fizyczne pożądanie i nie miał innych uczuć, nie było sensu
rozpalać ich w sobie.
87
ROZDZIAŁ
ÓSMY
Kąpiel była cudowna, woda wspaniała. Zanurzona po szyję, Karen
spędziła kilka minut w absolutnym błogostanie. Dopiero potem
rozpoczęła właściwe ablucje, używając specjalnego mydła, które mało
się pieniło, a doskonale zmywało brud i tłuszcz.
Gdy wyszła. z wody, Jake był zatopiony w odczytywaniu tekstu na
steli.
Wytarła się i ubrała, po czym podeszła do niego oświadczając wesoło,
że skończyła i może iść do obozowiska po pozostałych.
Jake schował notatnik do kieszeni i powiedział, że też wraca, gdyż musi
zabrać z plecaka świeżą koszulę i bieliznę.
88
Słońce chyliło się ku zachodowi. Pozostawała najwyżej godzina dnia.
Temperatura powietrza była już znośniejsza: Ta właśnie pora i wczesne
poranki najbardziej Karen odpowiadały. Zwłaszcza po kąpieli czuła się
wspaniale.
Wracali gęsiego. Jake szedł pierwszy. Blisko obozu dał jej znak, by
stanęła, ujął ją za ramię i wskazał na drzewo. Początkowo nic nie
widziała w gęstym listowiu, dopiero po chwili rozróżniła sylwetkę
dużego zwierzęcia, które bez ruchu zwisało z gałęzi głową w dół.
– Leniwiec! Bardzo rzadko można go spotkać. – To jest nocne zwierzę,
prawda?
– Tak. Co jeszcze o nim wiesz? – Uważnie się jej przyjrzał.
– Że prawie nigdy nie schodzi na ziemię, bo właściwie umie się tylko
czołgać. I że jeśli go zaatakować, to może pokiereszować pazurami. I to
chyba wszystko!
– W każdym razie wiesz więcej, niż wie się przeciętnie – powiedział
prawie z podziwem.
Nie puszczał jej ramienia. Choć trzymał lekko, dotyk jego palców
parzył. Obrócił ją ku sobie i poczuła na swej piersi muśnięcie grzbietu
dłoni, co ją zelektryzowało. Chciała zaczerpnąć głęboko powietrza, ale
zamknął jej usta pocałunkiem.
Ogarnęła ją nagła chęć, by zarzucić mu ręce na szyję i przyciągnąć
głowę mężczyzny jeszcze bliżej.
– Jest w tobie coś, czego nie podejrzewałem – powiedział oderwawszy
się od jej ust. – Nie znam kobiety, która przecierpiawszy tyle, ile ty
przecierpiałaś w minionych dniach, potrafiłaby jeszcze zdobyć się na
uśmiech, zachowała taką pogodę ducha. – Palcem delikatnie głaskał jej
policzki i podbródek. – Nie ma takiej drugiej! – dodał miękko.
89
Jej serce waliło, puls się rozszalał. Patrzyła na niego ze zdziwieniem.
Bez sardonicznego uśmiechu i bez ironii w głosie był człowiekiem,
któremu trudno było się oprzeć.
Poprzednio też trudno było się oprzeć, pomyślała kwaśno. Ale to
wszystko nie ma sensu! Wyprawa się skończy i każde pójdzie w swoją
stronę. Nie to jest teraz ważne. Ważne jest, by się nie domyślił jej
prawdziwych uczuć, i to coraz poważniejszych.
– Nie ma takiej drugiej! Każda kobieta to zawsze słyszy – powiedziała
to z pełną świadomością. Zesztywniał, lecz zaraz się roześmiał i puścił
ją.
– Masz absolutną rację. Na przyszłość muszę dobierać oryginalniejsze
komplementy.
Ich wspólny powrót do obozowiska nie uszedł uwagi pozostałych. Z
twarzy Mike'a łatwo było wyczytać, co myśli. Najgorsze, że wcale się
nie mylił.
– Znalazłam wspaniałe miejsce do kąpieli – poinformowała Karen,
chociaż i tak wszyscy mogli zauważyć jej mokre włosy. – Już jest do
waszej dyspozycji!
– Koło tego kąpieliska leży stela w trawie – Jake zwrócił się do Rogera.
– Warto sfilmować, póki mamy światło. A kąpiel potem.
Gdy skończyli pracę, słońce już zachodziło. Karen wróciła do
obozowiska, mężczyźni zaś zostali, by się wykąpać. Z daleka słyszała
płynący przez dżunglę rubaszny męski śmiech. Na pewno opowiadają
sobie pikantne dowcipy. Są w swoim gronie. Nagle poczuła się
osamotniona.
Piekące się nad ogniem dzikie indyczki, ustrzelone przez Luza, zaczęły
wydzielać wspaniałe aromaty, od których aż ciekła ślinka. Mieli tego
wieczoru urozmaicone menu: oprócz ryb i mięsa, papaje i banany!
90
Karen rozmyślała nad najbliższą przyszłością: jeśli nic nie stanie na
przeszkodzie, to za dwa dni trafią do ruin. Dwa dni filmowania na
miejscu, potem powrót. Jeszcze nie zdecydowano, czy przed powrotem
do Guatemala City Roger uda się do Tikalu. Być może dojdzie do
wniosku, że ma dostateczną ilość materiału.
Szanse na ponowne spotkanie z Jakiem w Anglii były nikłe, chyba że
on sam wykazałby inicjatywę. To jednak wątpliwe. Jeśli idzie o pana
profesora Jake'a Rothmana, nic nie było pewne. Nie widząc jej, szybko
o niej zapomni.
Podczas kolacji zajadali indyczkę palcami. Zapachy nie kłamały: mięso
było świetne. Gdy po kolacji Karen popijała kawę z plastykowego
kubka, czuła zadowolenie, którego nie potrafiły zakłócić nawet chmary
komarów. Jak obce po tej przygodzie będzie się wydawało życie w
mieście. Nie odczuwała najmniejszej chęci powrotu do Londynu.
Jake i Roger pogrążeni byli w rozmowie i nie
zwracali uwagi na nic i na nikogo. Mogła więc spokojnie przyglądać się
Jake'owi. Zadygotała przypominając sobie dotyk jego ust na swoich
wargach. Powiedział, że posiadłszy raz, będzie chciał znów ją posiąść.
Miała to samo pragnienie, z tą różnicą, że jej chodziło o coś więcej niż
o zaspokojenie fizycznej potrzeby. Wbrew własnym instynktom, wbrew
rozsądkowi zakochała się w tym człowieku! Nie było sensu dalej
ukrywać tego przed sobą! Ale przyznanie się też nie przyniosło ulgi.
Siedzący nie opodal Mike obserwował Karen.
– Nic z tego nie wyjdzie! – powiedział. – Nie oszukuj się.
Karen wzdrygnęła się zaskoczona, gdyż nie zdawała sobie sprawy z
jego obecności.
– On po prostu wykorzystuje okazję – ciągnął Mike. – Każdy z nas by
to zrobił na jego miejscu.
91
– Nareszcie wiem, jaki jesteś naprawdę. Nie oceniaj wszystkich według
siebie – odparła opanowanym głosem.
– Wszyscy jesteśmy mężczyznami, kochanie! – roześmiał się
ordynarnie. – A czego się spodziewasz? I nie rób takich min, bo też nie
jesteś święta. Wiem dobrze, co jest między wami. Widziałem was oboje
wczoraj w nocy nad rzeką...
– Tyś... tam był? – Spojrzała na niego z obrzydzeniem, które nie
pozwalało jej mówić.
– Zobaczyłem, że poszedł za tobą, więc poczekałem parę minut i też
poszedłem. Tak byliście zajęci sobą, że nic nie słyszeliście, ale co
widziałem, to widziałem. – Uśmiechnął się obleśnie. – Jak cię
rozruszać, to jesteś dobra, nie ma co!
– Ty... wstrętny podpatrywaczu! – Zdawała sobie sprawę, że to brzmi
śmiesznie, ale nie potrafiła nic innego wymyślić. Rozsądek
podpowiadał, że Mike mało mógł widzieć w ciemnościach, mimo to
było jej po prostu głupio. – Jesteś świnia, a nie mężczyzna! – dodała.
– Jeszcze ci pokażę, czy nie jestem mężczyzną! Jeszcze zdążę przed
powrotem. Co to, Rothman ma wyłączność? Z bliźnimi trzeba się
dzielić! – W świetle ogniska lśniły mu oczy.
– Nie dopuściłabym cię na odległość kija! – parsknęła Karen, chociaż
wiedziała, że powinna była zignorować prostaka.
Wstała i odeszła, by rozciągnąć nad śpiworem moskitierę. Nie powinno
nikogo dziwić, że robi to teraz, zbliżała. się bowiem godzina nocnego
odpoczynku. Położyła się i znów pogrążyła w myślach. Słysząc
ożywione rozmowy mężczyzn, poczuła się jak piąte koło u wozu. Jake
miał rację. Nie powinna była tu przyjeżdżać. Nawet Mike'a trudno
ostatecznie winić, że traktuje ją jako łatwą zdobycz. Chociaż jego
zachowanie jest niewybaczalne. Od tej chwili powinna trzymać się z
daleka od Jake'a. Skoncentruje się na pracy..Tak jak Roger.
92
Trzeciego dnia około południa dotarli do celu. Jeziorko, nad którym
zatrzymali się, było nieco mniejsze niż poprzednie i częściowo pokryte
porostem podobnym do rukwi. Zielona ściana dżungli, na którą Luz
natarł z maczetą, wydawała się nie do przedarcia, ale po usunięciu
pierwszej warstwy zbitego poszycia okazało się, że można przejść bez
większego trudu.
Ruiny znajdowały się blisko jeziorka. Patrząc na wielkie obrobione
głazy, Karen doznawała uczuć właściwych odkrywcy. A jakże musiał to
przeżywać Luz, gdy trafił tu po raz pierwszy! Jake wspomniał kiedyś,
że Luz żyje dla samego odkrywania, że nic go poza tym nie interesuje.
Czasami tylko wynajmuje się jako przewodnik, by zarobić na
utrzymanie.
Santino i Juan zabrali się do wycinania polanki na obozowisko.
Maczety były jakby przedłużeniem ich rąk, cięli równo przy ziemi i
miarowo.
Karen usiadła na jakimś głazie. Gdy podszedł Jake, serce zaczęło bić
jak oszalałe.
– Unikasz mnie – stwierdził krótko. – Masz konkretny powód?
– Myślałam, że powody są oczywiste – odparła.
– Raczej nagła zmiana stanowiska! – Zwężonymi do szparek oczami
przyglądał się jej profilowi.
– Nic w tym nie ma nagłego. – Postanowiła nie ustępować. – Po prostu
to, co się stało, nie powinno było się stać.
– Masz absolutną rację – zgodził się. – Ale stało się i nie możemy
zaprzeczyć faktowi, że oboje tego pragnęliśmy. Czy i temu chcesz
zaprzeczyć?
– Zostaw mnie w spokoju!
– Nie potrafię! – Nim to powiedział, milczał przez długą chwilę. – Od
początku wiedziałem, że nie potrafię. I to było powodem, że nie
93
chciałem, byś brała udział w wyprawie. Problem z tobą polega na tym,
że nie pasujesz do przyjętego stereotypu.
– Stereotypu, jaki stworzyli sobie mężczyźni – roześmiała się fałszywie.
– Pełno jest kobiet gotowych na wszystko, by osiągnąć upragniony cel.
Możesz być tego pewien. Pod tym względem niczym nie różnią się ode
mnie.
– Ja nie mówię o ambicjach upartych i zaciętych kobiet. Takich
widziałem na pęczki. Ty masz w sobie coś specjalnego.
Mimo iż stał o krok od niej i jej nie dotykał, poczuła na skórze falę
gorąca, będącą jakby rezultatem bezpośredniego zetknięcia z żarem
ciała mężczyzny.
– I co... z tego wynika? – wyszeptała zduszonym głosem.
– To, że nie chciałbym cię zgubić po powrocie z wyprawy.
Karen zmusiła się, by spojrzeć w niebieskie oczy. Bez powodzenia
usiłowała odczytać, co się w nich kryje. – W jakim celu? – spytała.
– To się dopiero okaże – powiedział wzruszając lekko ramionami.
– Miałam wrażenie – mówiła wolno – że jesteś związany z Eleną
Sleeman?
– A skąd ci to przyszło do głowy?
– Z patrzenia na nią. Na przyjęciu było dla mnie oczywiste, że ona cię
uważa za swoją własność.
– Elena jest przyzwyczajona do tego, że mężczyźni leżą u jej stóp. –
Uśmiechnął się blado. – Wszystkich mężczyzn uważa za swoją
własność.
– I twierdzisz, że nic między wami nie maj
– Nic, co by teraz dotyczyło nas. Powiedziałem ci już, że nie jestem
świętym. Nie jestem też zakonnikiem żyjącym w celibacie. Mam
trzydzieści cztery lata i jestem normalnym mężczyzną, jak zdołałaś już
94
stwierdzić. To wszystko nie oznacza, że nieprzytomnie latam za
wszystkimi kobietami. – Cichym głosem dodał: – Pragnę ciebie, Karen!
Oszaleję, jeśli będę musiał zbyt długo czekać.
,Przemknęło jej przez głowę, że cała ta rozmowa miała na celu
doprowadzenie do konkluzji wypowiedzianej na końcu. Odrzuciła tę
myśl dlatego, że nie chciała w nią uwierzyć. Jeśli go kocha, to musi mu
też ufać. A poza tym, także pragnęła wziąć go w ramiona, i to jak
najszybciej.
Odpowiedź wyczytał z jej oczu, a na twarzy rozlał mu się uśmiech.
– Jest jeszcze tylko jedno – powiedział. – Wyjaśnienie sprawy z
Rogerem.
– Już to zrobiłam – odparła. – Przed dwoma dniami. – Świetnie! Jak to
przyjął?
– Tak jak przyjmuje wszystko. Z pełnym zrozumieniem. Naprawdę nie
zdawałam sobie sprawy z jego uczuć do mnie. Wierz mi, Jake! I nie
miałam nic wspólnego z katastrofą jego małżeństwa. Mam nadzieję, że
jakoś ułoży sobie życie.
– Masz zamiar dalej u niego pracować? – Tak.
– Zaproponował ci to? – Spojrzał uważnie.
– Tak. Jest zdania, że obie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
– Opowiada głupstwa! – padła krótka odpowiedź. – Po powrocie
zacznij szukać czegoś innego.
– Pomyślę o tym – obiecała. W tym momencie gotowa była wszystko
obiecać. Postanowiła myśleć tylko o tym, co jest teraz. Chłonąć każdy
dzień. Wystarczało, że Jake myśli o niej i coś do niej czuje.
Pozostałe godziny dnia spędzono na filmowaniu. Jake wywijał maczetą
obok Luzy i obu Indian, zdradzając duże doświadczenie. Od czasu do
95
czasu prostował się i do podstawianego mu mikrofonu nagrywał krótki
komentarz dla przyszłych telewidzów.
Mała przestrzeń, którą odsłaniali, zawierała dobrze zachowane resztki
piramidy o stromych stopniach wykutych w gładkim licu pochyłej
ściany. Tę właśnie piramidę odkrył Luz w czasie poprzedniej
wędrówki. Omszała i obrośnięta wspinającymi się na sam szczyt
pnączami o grubych łodygach, stała na końcu jakby szerokiej alei ze
stelami po obu stronach.
Przy kolacji Jake stwierdził, że jeszcze jeden dzień powinien im
wystarczyć, by zebrali dość materiału do programu.
– Mam nadzieję, że oprócz młotka znalezionego przez Luza trafimy na
inne przedmioty – dodał. – Telewidzowie oczekują wielu odkryć.
– Trzeba było przywieźć kilka figurek, zakopać je i pod okiem kamery
odkryć – odezwał się Mike. – Byłoby to samo.
Jake nawet na niego nie spojrzał.
– Nie dla mnie! – odrzekł. – Powinniśmy rozpocząć pracę o świcie, a
potem odpocząć, kiedy będzie najgoręcej. Nie można przesadzać.
– Myślałem jeszcze-o Tikalu! – wtrącił niespodziewanie Roger. –
Pamiętam, jak mówiłeś, że wszyscy to już tyle razy widzieli w różnych
filmach podróżniczych, ale ujęcia z Tikalu byłyby potrzebne, by
pokazać ludziom, jak to miejsce, gdzie teraz jesteśmy, wyglądało w
okresie swojej świetności. I z Tikalu moglibyśmy polecieć prosto do
Guatemala City.
– Ty decydujesz! – powiedział Jake. – Moje zastrzeżenia dotyczyły
czasu, jaki nam to zajmie. – Przeciągnął się i ziewnął. – Róbcie, co
chcecie, ale ja idę spać. Jutro czeka nas długi i ciężki dzień.
A dzisiejszy wieczór wyda się jeszcze dłuższy, pomyślała Karen.
Gdyby tylko mogli znaleźć odosobnione miejsce! Piękne słowa o
spotkaniu po powrocie, ale to jest odległe o milion lat!
96
Wraz z zachodem słońca umilkł małpi jazgot. Z dżungli dobiegł nagle
przeraźliwy, niemal ludzki ryk bólu i małpy znów się rozwrzeszczały.
– Jaguar dopadł swej ofiary – powiedział Luz.
– Do nas nie podejdzie? – spytał lekko drżącym głosem Nigel.
– Ludzkie mięso mu nie smakuje. Woli małpy albo jelenie. Możecie
spać spokojnie – odparł z powagą Luz.
Bynajmniej to nie drapieżniki dżungli były powodem bezsenności
Karen. Wpatrzona w muślin moskitiery, przemyśliwała każde słowo
Jake'a. Czy mówił to poważnie, czy ot tak, aby tylko powiedzieć? Czy
jej uczucia to miłość, czy zwykłe zadurzenie się?
Tej nocy leżał tuż obok niej. Dostrzegła jakiś ruch i zobaczyła, że Jake
unosi moskitierę.
– Idę nad jeziorko – szepnął. – Odczekaj pięć minut i. przyjdź.
Przez całe pięć minut zastanawiała się, czy posłuchać rozkazu. Nie
rozstrzygnąwszy problemu, wyśliznęła się ze śpiwora. Pragnęła Jake'a.
Jakie to proste! Bezszelestnie wyszukała w plecaku latarkę, by oświetlić
sobie drogę po odejściu od ogniska. Wszyscy spali. Mike chyba także.
Jake stał nad jeziorkiem i palił cygaretkę, aby odpędzić komary.
– Myślałem, że już nie przyjdziesz – powiedział. Wpadła mu w
ramiona. Bezbłędnie, jak gołąb wracający do swego gołębnika,
pomyślała, dziwiąc się sama takiemu porównaniu. Nie było na co
czekać, skoro już postanowiła tu przyjść.
– Byłem bliski szaleństwa w ciągu tych paru dni – wyznał – ilekroć mi
się przypominało rozkoszne uczucie, jakiego doznałem trzymając cię w
ramionach – ostatnie słowa wyszeptał już w jej włosy. Czuła rozkoszny
dotyk błądzących po jej ciele dłoni.
– Co ty ze mną robisz? – szepnął.
97
– To samo, co ty ze mną – odparła ze śmiechem. – Pomyśleć, że z
mojej winy mogłoby cię 'tu nie być... – Chciał jeszcze coś powiedzieć,
ale tylko jęknął z rozkoszy, gdy Karen do niego przylgnęła.
– Ale już nie żałujesz? – spytała.
– Kto wie? – Odsunął ją trochę od siebie i wpatrzył się w ledwo
widoczną w mroku twarz kobiety. – Rzuciłaś na mnie jakiś urok!
– Wcale nie zamierzałam. Byłam zresztą przekonana, że mnie
nienawidzisz. – Stawała się coraz bardziej ośmielona jego nowym
sposobem zachowania i mówienia, a nawet wyrazem twarzy.
– To była. samoobrona. Myślałem, że jesteś związana z Rogerem.
– Myślałeś tak nawet wtedy, gdy kategorycznie zaprzeczyłam?
– Nie raz mnie okłamano. – I znów to cyniczne wydęcie ust.
– Mam wrażenie, że obracałeś się wśród niewłaściwych ludzi –
powiedziała.
– Z pewnością masz rację. – I zaraz niemal groźnie oświadczył: – Ale
uprzedzam cię, że raz wszedłszy w posiadanie, niełatwo oddaję swoją
własność!
– Ja także – zapewniła pośpiesznie, słysząc w jego słowach zapowiedź
wspólnej przyszłości.
Miała ochotę powiedzieć mu w tym momencie, że go kocha, ale
pomyślała, że to zbyt wczesne, zbyt emocjonalne, a także zbyt wiążące
wyznanie. Objęła jego ciemną głowę i skłoniła ją ku sobie. Obdarzyła
Jake'a najgorętszym z pocałunków. Zawierał wszystkie obietnice oraz
namiętności nabrzmiałe w ciągu minionych paru dni. Odpowiedział na,
to, wsuwając dłonie pod trykotową koszulkę i delikatnie pieszcząc jej
plecy. Rozdygotana, oszołomiona zdążyła jeszcze pomyśleć, że nigdy w
życiu niczego tak bardzo nie pragnęła, jak teraz tego mężczyzny.
98
W ciągu paru sekund byli rozebrani, Karen wtopiła twarz w jego
zarośniętą pierś, wdychała jego zapach. To jest jej mężczyzna!
Powtarzając sobie tę przecudowną prawdę, spoczęła na ziemi pod jego
ciężarem.
Jake całował jej usta, każdy kącik zamkniętych oczu, muszle uszu.
Potem jego usta pieściły szyję, piersi, zagościły na sutkach, które jakby
rozkwitły pod dotykiem języka mężczyzny, zsunęły się jeszcze niżej i
niżej, by zadośćuczynić jej pragnieniom.
Ostateczne spełnienie miało przyjść dopiero za chwilę. Jakże cudowne
było łączenie się dwojga ludzi.
Tuląc się do niego, czując go w sobie, Karen wiedziała, że nigdy nikogo
innego nie będzie tak pragnęła. I że nigdy nikogo tak już nie pokocha.
Chciała wydobyć z siebie jakieś słowa, ale coś, co tkwiło w niej gdzieś
głęboko, zakazywało głośnego ich wypowiedzenia. A potem już było za
późno, gdyż cały świat zawirował, wyrzucając ją w ugwieżdżony
kosmos.
Przed powrotem wykąpali się razem. W obozowisku zastali Luza
dorzucającego drewno do ogniska. Karen chciała zatrzymać się w
ciemnościach, ale Jake pociągnął ją za sobą. Luz spojrzał na nich z
aprobatą.
– Idź spać, kochanie! – powiedział Jake czule do Karen. – Ja posiedzę
trochę z Luzem. Pa, do rana! Najmniejszego ruchu z żadnego ze
śpiworów. Karen
miała nadzieję, że wszyscy rzeczywiście śpią. Długo leżała z otwartymi
oczami, wpatrując się w obu mężczyzn przy ogniu i zgadując, o czym
rozmawiają. Jedno było pewne: nie o piej. Jake nie należał do tego
rodzaju mężczyzn. Jake jest jej! I ona go kocha! I tak będzie zawsze.
Nic już tego nie zmieni.
99
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Berło w kształcie uzbrojonej w pazury łapy jaguara było w doskonałym
stanie. Karen oglądała je z podziwem, myśląc prozaicznie, że zaginęła,
100
nawet pamięć o człowieku, który przed kilkuset laty ostatni trzymał ten
przedmiot w ręku.
Pod stosem kamieni, prawdopodobnie będących niegdyś jedną ze ścian
tajemnej kryjówki, Jake odnalazł masę przedmiotów o bezcennej dla
archeologów wartości: liczne naczynia do kadzideł, gliniane figurki, a
także obrzędowy rzeźbiony pastorał z twardego grabowego drewna,
które potrafi przetrwać stulecia.
Figurki były w większości potłuczone, ale z pewnością kilka z nich uda
się posklejać. Berło zapakowano starannie, aby zabrać z sobą, natomiast
pozostałe przedmioty pozostawiono dla przyszłych archeologów. Teraz
nie mieli ani czasu, ani sprzętu do prac wykopaliskowych.
– Sądzisz, że Gwatemalczycy przyślą tu ekipę? – spytała Karen. – To
by dopiero było wspaniałe, uczestniczyć w pracach archeologicznych!
– Kto to wie, czy przyślą. To bardzo drogie przedsięwzięcie – odparł
Jake, otrzepując ręce o spodnie. Patrzył na Karen z miłym uśmiechem.
– No, co? Już pewno z niecierpliwością czekasz na powrót do
cywilizowanego świata?
– Tak naprawdę, to mi go wcale nie brakowało – wyznała, także się
uśmiechając. – Były rekompensaty... – Sama świadomość jego
obecności tui obok wywoływała. przyśpieszone bicie serca.
– Staramy się dogodzić naszym gościom – zażartował.
Mike przyglądał się im z odpychającym wyrazem twarzy. Karen
spostrzegła go w pewnym momencie i drgnęła. Jake to zauważył,
ściągnął brwi i odwrócił głowę.
– Pójdę teraz spakować rzeczy – powiedziała szybko, by odwrócić
uwagę Jake'a i znaleźć się poza zasięgiem wzroku Mike'a, który zaczął
ją po prostu irytować.
Na kolację raz jeszcze jedli dzikie indyki, a także suszone jarzyny.
101
Ze swojego miejsca przy ognisku Karen widziała szczyt piramidy,
oblany przygodnym promieniem księżyca. Rozmyślała o czasach, kiedy
pod tą piramidą składano ofiary z ludzi i samookaleczano się, gdyż było
to miłe bogom i zyskiwało ich przychylność. Wzdrygnęła się.
– Zobaczyłaś ducha? – spytał Howard.
– Tak, duchy odległej przeszłości. – Spojrzała na Howarda nieco
zdziwiona, gdyż po raz pierwszy od wyjazdu zwrócił się do niej. –
Myślałam sobie, że jednak lepiej jest żyć teraz niż w tamtych czasach. –
Wskazała głową na piramidę.
– To prawda. Kapłani mieli boskie życie, ale wierni podłe – zgodził się.
– Nie wątpię, że złożyliby z ciebie ofiarę, Karen! Zawsze wybierali
najpiękniejsze dziewczęta.
– Co za komplement! A skąd ty wiesz o ich obyczajach?
– Moja żona jest kopalnią informacji. Kiedy się dowiedziała, że tu jadę,
obłożyła się książkami o Majach. Mówiła mi, że oni nie byli tacy
krwiożerczy jak Toltekowie i Aztekowie.
– Tak, Jake też o tym mówił. – Zdała sobie sprawę, że Howard spojrzał
na nią bacznie, gdy wymówiła to imię. Udała jednak, że tego nie widzi.
Czyżby się zdradziła tym jednym słowem, sposobem jego
wypowiedzenia? – Czy żona nie narzeka na twoje zbyt częste wyjazdy?
Przepraszam, może to zbyt osobiste pytanie?
– Jakoś się układa – obojętnie wzruszył ramionami. – Ty też będziesz
spędzała sporo czasu w podróżach, jeśli zostaniesz u Rogera.
– To prawda, ale nie mam własnej rodziny.
– Jeszcze nie – odpowiedział i przez chwilę milczał. – Przyjmij radę od
kogoś, kto mógłby być twoim ojcem. Trzymaj się z dala od Mike'a i
uważaj na niego. On nie znosi dostawania po nosie.
Usiłowała zbagatelizować sprawę śmiechem.
102
– Wiesz dobrze, o czym mówię. Zgadzam się, że Rothman to lepsza
partia, tylko że...
– Wcale nie jest tak, jak sądzisz! – wyrwało się jej, nim zdała sobie z
tego sprawę. Rozejrzała się nie= spokojnie dokoła. Wszyscy wydawali
się być zajęci własnymi sprawami. – Ja nie jestem taka! – powiedziała.
– Tak też myślę – odparł spokojnie. – Jedne kobiety bardzo
wykorzystują swoje powaby, inne jakby je ignorują. Ale zarówno w
jednym, jak i w drugim wypadku kobieta udająca się na taką wyprawę
jak ta, nie może się spodziewać, że będzie traktowana jak kumpel.
Nigel jest z twojego powodu tak rozkojarzony, żd zapomina, jaki mamy
dzień. – Powstrzymał ją, gdy chciała coś wtrącić. – Nigel jest
niegroźny, nie zrobi ci krzywdy. Natomiast Mike to inna sprawa. Jego
popędy są prymitywne. W jego opinii kobiety istnieją tylko po to, żeby
zaspokajać męskie potrzeby. W normalnych warunkach nie brakuje mu
kandydatek. – Widać, że dobrze go znasz.
– Pracujemy razem już od dłuższego czasu. Dobry fachowiec,
koleżeński, uczynny, ale pod warunkiem, że ma wszystko, czego chce.
Przez ostatnie dwa dni
chodzi jak wściekły wilczur. Zazdrość, frustracja? Nazywaj to, jak
chcesz. Ważne, byś się pilnowała!
Byłoby niesłuszne twierdzić, że Mike nie może mieć powodów do
zazdrości, zwłaszcza że Howard domyślał się, iż coś łączy Karen i
Jake'a. Pozostali też już pewno się domyślali, a Luz wiedział od samego
początku. Na przyszłość trzeba zachowywać większą ostrożność. Nie
wolno im wymykać się nocą na potajemne spotkania. Za kilka dni
wrócą do San Samoza, potem jeszcze tylko "I'ikal i powrót do Anglii.
Jeśli Jake myślał poważnie a kontynuacji tego, co tu zaczęli, to
zrozumie jej argumenty.
Zresztą jej też nie będzie łatwo. Nawet teraz, patrząc na Jake'a
siedzącego po drugiej stronie ogniska, zapragnęła nagle znaleźć się w
jego ramionach.
103
Jakby wyczuł jej spojrzenie i podniósł na nią oczy. Przy Howardzie,
który wszystko obserwował, nie potrafiła zachować się naturalnie.
Rozjaśniła twarz w nienaturalnym uśmiechu i ni stąd, ni zowąd zaczęła
coś paplać o ujęciach, które tego dnia kręcili.
Jeśli nawet Howard zdał sobie sprawę z przyczyny jej nagłego
zainteresowania kątami ujęć i zbliżeniami, to nie dał tego po sobie
poznać. Poza tym zawsze, w każdej chwili był gotów mówić o swojej
pracy. Karen starała się skupić na tym, co Howard jej opowiadał i
zapomnieć o wszystkich nurtujących ją problemach. Przy najbliższej
okazji porozmawia o wszystkim z Jakiem i postara się, żeby zrozumiał.
O dziesiątej wieczorem zaczęło padać i padało przez całą godzinę. Nie
po raz pierwszy błogosławili palmowe pędy, z których co noc układali
daszki nad śpiworami: nie przenikała przez nie nawet kropla wody.
Wcześnie rano zwinęli obozowisko. Przed odejściem Howard zdążył
jeszcze sfilmować piramidę Majów skąpaną w porannej mgle. Karen
wracała z ulgą, ale jednocześnie z żalem, że nie udało się lepiej zgłębić
tajemnicy wygasłej cywilizacji. Gdy po raz ostatni spojrzała na ruiny, w
pełni zrozumiała tęsknoty Jake'a, skłaniające go do ciągłych podróży w
nieznane.
Karen chciała go spytać, jakie wyprawy planuje na najbliższą
przyszłość, lecz bliskość pozostałych członków ekipy bardzo ją
krępowała. Na pewno zwykłym pytaniom, wynikającym z prostej
ciekawości, przypisaliby inną treść. Obietnica kontynuowania
znajomości w Anglii mogła nic nie znaczyć, jeśli sam Jake nie miał
zamiaru , długo w niej pozostawać.
Wmawiała też sobie, że z pewnością się myli sądząc, iż Jake zachowuje
się wobec niej dość chłodno od samego rana. Może chciał wygasić
jakiekolwiek podejrzenia osób trzecich? Na szczęście nie wspomniała
mu o nocnym podglądaniu przez Mike'a i nie miała zamiaru tego
uczynić.
104
Zachowanie Mike'a było jednoznaczne. Jeśli się do niej odzywał, to z
tak wyraźną pogardą, że zwracał uwagę innych, chociaż Karen starała,
się to ignorować. Wieczorem Roger odciągnął ją na bok pod pretekstem
omówienia jakichś szczegółów scenariusza i zapytał wprost:
– Czy masz jakieś kłopoty z Mikiem?
– W jakim sensie?
– W tym jednym. Sądząc z jego zachowania, w ciągu ostatnich paru dni
cierpi z powodu urażonej dumy. Gdybym miał zgadywać, to bym
powiedział, że czegoś od ciebie chciał, a ty mu odmówiłaś.
– Nawet mnie nie dotknął. – Nie skłamała. – Jeśli na coś cierpi, to z
pewnością na straszny żar, tak jak my wszyscy.
– Jedni więcej, inni mniej. Ty zawsze wyglądasz świeżo! – Podniósł
rękę w przepraszającym geście, gdy wyraz jej twarzy uległ gwałtownej
zmianie. – To
była tylko chłodna obserwacja. Złożyłem broń, gdy się zorientowałem,
co czujesz do Jake'a.
– Czy to jest takie oczywiste? – spytała Karen.
– Może nie dla wszystkich. Ja jestem uczulony. – Chwilę się wahał. –
Nie przyjmuj tego jako próby zepsucia ci humoru, ale wydaje mi się, że
Jake już do kogoś należy.
– Do Eleny Sleeman? – nadała pytaniu ton zwykłej ciekawości.
– Właściwie, no, tak. – Był nieco zmieszany i zarazem zdziwiony. –
Skąd wiesz? Jake ci to powiedział czy odgadłaś?
– To po prostu nieprawda. – Nie mogła się oprzeć, by mu tego nie
powiedzieć. – Ich nic poważnego nie łączy.
– Elena ma inne zdanie. Zwierzyła mi się, że się wkrótce pobierają.
– Nie wierzę w to! – odrzekła Karen z gwałtownością, która miała
zagłuszyć nagły krzyk serca. -Jake by tego nie... -przerwała czując, jak
105
ją oblewa gorąco na widok spojrzenia Rogera. – Jake by nie skłamał! –
dokończyła z trudem.
– Chcesz powiedzieć, że zaprzeczył?
– Niezupełnie tymi słowami. – Karen starała się sobie przypomnieć, co
dokładnie powiedział jej Jake na temat znajomości z piękną Eleną.
Chyba użył sformułowania „nic, co by teraz dotyczyło nas". Zrozumiała
to jako zapewnienie, że jeśli nawet coś było między nimi, to już się
skończyło. Skoro jednak Elena mówi, że mają się pobrać...?
– Widzę, że cierpisz z tego powodu. Bardzo mi przykro. Nigdy bym nie
posądził Rothmana o podobną podłość. Od początku widziałem, że mu
się podobasz. On się tego wyraźnie bał i dlatego tak oponował
przeciwko twojemu uczestnictwu. Tak czy inaczej nie powinien był... –
Roger się zająknął. – Nie mam prawa dawać ci żadnych nauk i rad.
Niemniej chciałem, żebyś sobie zdawała sprawę z sytuacji. Nie chcę, by
ktokolwiek cię skrzywdził, Karen!
Próżne życzenie, pomyślała. Świat wokół niej runął. Jake po prostu
zapełniał sobie wolny czas. Nie żywił do niej żadnych głębszych uczuć.
Czeka go jednak niemiła niespodzianka. Będzie musiała zmobilizować
wszystkie swoje zdolności aktorskie, aby mu pokazać, że i ona nie żywi
do niego żadnych uczuć.
Jeszcze tego samego wieczoru podczas kolacji pojawiła się okazja
zemsty. Na ofiarę wybrała Nigela Morrisa. Coś w niej protestowało
przeciwko wykorzystywaniu chłopaka w podobnie niecnym celu, ale
potrzeba upokorzenia Jake'a była silniejsza niż jakiekolwiek wyrzuty
sumienia.
Siedząc koło Nigela zaczęła go wypytywać o jego życie i pracę. Z
udawanym podziwem słuchała jego odpowiedzi, cały czas obserwując
zachowanie Jake'a. Spojrzał kilka razy w jej kierunku, wyraźnie czuła,
to spojrzenie, ale nie reagowała. Miała przedziwne wrażenie, że od
Jake'a płynie ku niej troskliwa serdeczność, a może nawet coś więcej.
106
W nocy nie padało, ale wilgotność powietrza była nie do zniesienia.
Obudziwszy się o brzasku w rozkrzyczanej już i rozćwierkanej dżungli,
Karen postanowiła czym prędzej pozbyć się oblepiającej ciało,
niemalże nadającej się do wyżęcia, piżamy. Musiała więc zejść nad
niezbyt głęboką w tym miejscu rzekę, zanurzyć się i obmyć. Jeśli się
pośpieszy, to zdąży, nim obudzą się pozostali, pomyślała.
W coraz jaśniejszym świetle budzącego się dnia nie miała
najmniejszych trudności z trafieniem do brzegu. Zdjęła bawełnianą
piżamę i po kolana weszła do
wolno płynącego strumienia, rozkoszując się miłym chłodem wody.
Ukucnęła i zaczęła się pluskać. Dobrego humoru nie zepsuł jej nawet
widok płynącego węża. Stała nieruchomo, aż wąż ją minął i zniknął,
dobijając do przeciwległego brzegu.
Dopiero wówczas, gdy lekko przeniosła wzrok w prawo, zobaczyła
łanię, która z łbem pochylonym nad wodą nagle zastygła w bezruchu
najprawdopodobniej wietrząc niebezpieczeństwo. Zastygła też i Karen,
gdyż usłyszała groźny pomruk. Z zarośli niby z procy wyskoczył jaguar
i zwalił z nóg bezbronne zwierzę.
Wsparty łapami o zdobycz, z położonymi uszami i sztywnym ogonem,
drapieżnik spoglądał przenikliwymi oczami na miejsce, gdzie stała
Karen. Zdawała sobie sprawę, że zwierzę może ją dopaść w ciągu paru
sekund. Wszystkie instynkty nakazywały brać nogi za pas i uciekać.
– Stój tam, gdzie stoisz! Nie ruszaj się! – usłyszała za sobą cichy,
spokojny głos Jake'a. – Niech się upewni, że nie masz zamiaru odbierać
mu zdobyczy.
Karen niemalże się roześmiała, gdyż nie wyobrażała sobie czegoś mniej
groźnego niż naga kobieta. Gdy jaguar wreszcie odciągnął łanię od
brzegu i zniknął z nią w głębi dżungli, Karen poczuła, że już nie stoi
zesztywniała ze strachu, tylko trzęsie się cała na galaretowatych
nogach.
107
– Teraz już możesz wyjść na brzeg – powiedział Jake. – Szybko!
Karen odwróciła się i ruszyła ku Jake'owi, który czekał na nią z ponurą
twarzą. Zarzucił jej na ramiona ręcznik, którym się owinęła.
– Bałam się – wyszeptała.
– Gdybyś się poruszyła albo krzyknęła, mógł skoczyć. Tyle dobrego z
całej historii, że jesteś osobą jedyną być może, która widziała w dżungli
jaguara zabijającego ofiarę. Bo ja zjawiłem się o parę sekund za późno.
,
Karen wiedziała, że Jake mówi to tylko po to, aby jej dać czas na
ochłonięcie po straszliwej przygodzie, natomiast w rzeczywistości jest
wściekły. Niebieskie oczy słały lodowate spojrzenie.
Trochę już oprzytomniała. Pokiwała głową z rezygnacją.
– Trudno, no powiedz, co masz do powiedzenia. Że nie powinnam tu
sama przychodzić, że nie powinnam wchodzić do wody.
– Że nie powinno tu ciebie w ogóle być! Kropka, koniec! Od początku
miałem rację, przynajmniej w tej sprawie.
Podniosła dumnie głowę, gdyż przypomniała sobie rewelacje Rogera
dotyczące człowieka, w którego miłość zaczęła już wierzyć.
– W innych sprawach nie miałeś?
– Tak wygląda. Wszystko jest dla ciebie zabawą? Muszę przyznać, że
nieźle grasz.
– O czym ty mówisz? – spytała zimno.
– Nie udawaj, wiesz dobrze. Od miesięcy już masz Mike'a na długiej
smyczy...
– On ci to powiedział?
– Zaprzeczysz?
Słysząc taki ton, podniosła dumnie głowę.
108
– Oczywiście, zaprzeczam. Co Mike sobie myśli, to jego sprawa.
– Jeśli stosowałaś wobec niego terapię, którą wczoraj aplikowałaś
Nigelowi, to nic dziwnego, że uznał to za podrywanie. Kto teraz
następny na liście? Może Luz? Chociaż z nim nie pójdzie ci tak łatwo.
Jej twarz oblała się pąsem.
– Nie masz prawa do takich sugestii, nie masz prawa mówić takich
rzeczy! – krzyknęła.
– A dlaczegóż by nie? Stwierdzam po prostu, że jesteś sprawiedliwa, że
wszystkich obdzielasz równo. Mogę się zgodzić z jednym, a
mianowicie, że na mnie złamałaś sobie ząbek i chcesz się teraz zemścić,
mizdrząc się na moich oczach do Nigela. Żebym nie był nadto zadufany
w sobie. Ale nie wolno ci krzywdzić Bogu ducha winnego chłopaka,
którego zwodzisz fałszywymi nadziejami. I nie próbuj temu
wszystkiemu zaprzeczać! – powstrzymał ją, gdy otworzyła usta, by coś
wtrącić. – Znam już twoje gorące zapewnienia, i po raz drugi się nie
nabiorę.
– Dlaczego miałabym się na tobie mścić, za co? – z trudem dobyła z
siebie te kilka słów, zdrętwiała i przerażona.
– To część twoich zagrywek. Ale tym razem przeliczyłaś się. Nie ma
mnie, przestaję się bawić!
A więc to koniec! Tak należało rozumieć jego słowa. Miała ochotę
rzucić mu w twarz własne oskarżenie, powiedzieć wszystko, czego się
dowiedziała od Rogera, ale wówczas dałaby mu poznać, że bardzo ją
zranił. Za wszelką cenę musi dalej prowadzić grę obojętności.
– Wobec tego cześć, do widzenia, było miło! – Gdyby wiedział, ile ją
kosztowało wypowiedzenie tych słów!
Przez opaloną twarz mężczyzny przemknęło coś, jakby boleść czy żal,
potem powróciła zimna zawziętość.
109
– Tak prosto się nie kończy! – powiedział. – Na pożegnanie należy się
nam coś więcej. – Przyciągnął ją brutalnie i wpił się ustami w jej usta.
Zarzuciła mu ręce na szyję, choć wiedziała, że ręcznik, którym jest
owinięta, opadnie natychmiast, gdy Jake ją odepchnie. Tak
zareagowała, niemal odruchowo, chociaż miał to być pocałunek
obraźliwy i poniżający, ponieważ nadal był tym mężczyzną, którego
kochała. Natychmiast jednak zaczęła się wyrywać, chcąc odzyskać
panowanie nad sytuacją.
Usłyszeli bliskie chrząknięcie. Jake dość delikatnie i powoli ją puścił,
tak że miała czas złapać osuwający się ręcznik, a następnie obrócił się
ku przybyszowi.
– Mamy problem – powiedział Luz, nie dając nic po sobie poznać. –
Zachorował Nigel.
Jake nie tracił czasu na dalsze pytania wiedząc, że sprawa musi być
poważna, skoro Luz aż tu po niego przyszedł.
– Ubierz się i wraca j do obozu! – rzucił krótko do Karen i poszedł za
Luzem, nawet się nie obejrzawszy. Tylko Mike zauważył jej powrót do
obozu, pozostali otaczali kręgiem spoconego i głośno jęczącego
chłopaka. Nigel miał ściągniętą i śmiertelnie bladą twarz i rozpaczliwie
trzymał się za brzuch.
Jake, który klęczał obok, wydawał się po raz pierwszy całkowicie
zagubiony.
– To stało się tak nagle, że można podejrzewać wyrostek robaczkowy –
oznajmił bez większego przekonania.
– Przy wyrostku nie ma takich bólów – powiedziała Karen, nim się w
ogóle zorientowała, że wypowiada jakąś opinię. – Myślę, że to po
prostu nieżyt żołądka. Coś zjadł.
– Masz przygotowanie medyczne? – zapytał z ironią, unosząc brwi i
patrząc zimno niebieskimi oczami.
110
– Inaczej bym się nie odzywała. Mam prawo udzielać pierwszej
pomocy. Pokazać zaświadczenie? – Postanowiła stawić czoło jego
ironii i sarkazmowi. Miała już tego dość! Uklękła przy Nigelu po
drugiej stronie i uśmiechając się spokojnie zaczęła delikatnie
obmacywać prawą dolną stronę brzucha. – Tu coś czujesz? – spytała.
W gromadce za plecami ktoś parsknął śmiechem. Karen była pewna, że
to Mike. Tylko on jeden był zdolny w takiej sytuacji dostrzec w jej
słowach coś dwuznacznego.
– Wyżej – jęknął Nigel. – Jakby skurcz! – Zwinął się, podciągając
kolana pod klatkę piersiową, jakby chciał zdusić atak bólu.
Usiłował też wymiotować, ale bez powodzenia. Karen zauważyła
jednak, że sporo wymiotował wcześniej. Wskazywało to, z jednej
strony, na zatrucie pokarmowe, z drugiej, że już właściwie wszystko
wydalił. Przypomniała, sobie natychmiast, że infekcja wirusowa
również powoduje wymioty. Na chwilę przymknęła oczy, aby'4 się
zastanowić, co ~w tym wypadku należało zrobić. Gdy je otworzyła,
spotkała ostre spojrzenie zwężonych oczu Jake'a.
– No i? – nalegał.
– Teraz niewiele możemy zrobić. Trzeba czekać, aż podrażnienie jelit
ustąpi – powiedziała z pewnością siebie, chociaż jej nie miała. – Do
tego czasu nie można go ruszać.
– Jak długo? – spytał Jake cierpko.
– Nie jestem lekarzem! – Wzruszyła ramionami. – Sądzę, że jakieś
dwadzieścia cztery godziny. W apteczce jest mleczko magnezjowe. To
mu powinno pomóc.
Poszła go poszukać, wróciła z buteleczką i ponownie klęknąwszy przy
Nigelu, uniosła mu głowę. Napełniła zawiesistym płynem plastykową
łyżeczkę i kazała. wypić.
– To wszystko, co teraz mogę zrobić – powiedziała do chorego.
111
Najwidoczniej ból był w tej chwili mniejszy, gdyż Nigel spojrzał na nią
oczami pełnymi uwielbienia i podziękował.
Jake wstał, ale nie wyciągnął ręki, by pomóc jej podnieść się z ziemi.
– Zostawmy go teraz.
Gdy odeszli parę kroków, spytał Karen: – Jesteś pewna swojej
diagnozy?
– Nie na sto procent – odparła. – Już raz powiedziałam, że nie jestem
lekarzem. Jestem natomiast względnie pewna, że to nie wyrostek
robaczkowy.
– Chylę głowę przed twą większą od mojej wiedzą – odparł jak zwykle
z sarkazmem. – Skoro jednak ma to być coś, co zjadł, to powiedz mi,
dlaczego my wszyscy nie mamy podobnych objawów?
– Dlatego, że nie każdy jest w równym stopniu uczulony na te same
produkty. W tym wypadku mogły to być grzyby, które znalazł Santino.
A nawet nagłe uczulenie na mięso indyka:..
– Ona ma rację – powiedział stojący obok Luz. – Widziałem już takie
wypadki. Dwadzieścia cztery godziny bez jedzenia, tylko na wodzie, i
powinien czuć się znacznie lepiej. Zobaczę, jak z naszymi zapasami
destylowanej wody. Tylko taką może pić.
– Posiedzę przy Nigelu – zaproponowała Karen po odejściu Luza.. –
Przynajmniej będę odpędzała, od niego muchy. – Spojrzała prosto w
oczy Jake'a. – Zapewniam cię, że innej motywacji nie mam!
Twarz mu nie złagodniała, nadal patrzył zimno. – To już nie ma
żadnego znaczenia, prawda? Karen odwróciła się przygryzając wargi.
Wmawiać sobie, że jej na nim nie zależy, jest łatwo, ale czuć to samo –
niemożliwe.
112
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Roger postanowił skorzystać z niespodziewanego postoju, by przejrzeć
materiały i notatki.
– Jesteś mi teraz potrzebna! – powiedział, gdy Karen broniła się przed
opuszczeniem chorego. – Zrobiłaś dla niego wszystko, co było można..
On już czuje się lepiej.
– Naprawdę, czuję się lepiej – zapewnił ją Nigel jeszcze słabym
głosem. – Nie jest mi już mdło i nie mam bolesnych skurczów. Może
będę już mógł iść po południu...
– Po południu nie warto wyruszać. Żaby znów rozbijać obozowisko po
paru godzinach? Poleżysz sobie do rana – powiedziała Karen. – Wtedy
już na pewno będziesz mógł iść. – Zwróciła się do Rogera: – To nam
zbytnio nie skomplikuje harmonogramu, prawda? Jeden dzień?
– Damy sobie radę – odparł. – Co za szczęście, że to było tylko lekkie
zatrucie pokarmowe! – Gdy odszedł parę kroków z Karen, powiedział:
– Ty też niezbyt dobru wyglądasz. Mam nadzieję, że to nie to samo?
113
Karen przecząco potrząsnęła głową, zastanawiając się, czy Roger w
istocie zmartwił się jej wyglądem, czy też obawia się dalszego
opóźnienia.
– Może to upał. Wszystkim nam dał się we znaki – mruknął Roger. –
Nawet Jake wygląda na zmęczonego, a przecież jest przyzwyczajony do
tropiku. – Spojrzał z ukosa, a nie widząc jej reakcji, dodał z pewnym
ociąganiem: – Słuchaj... wracając do
tego, co ci wczoraj powiedziałem... Ja mogłem się mylić...
– Nie sądzę – ucięła krótko. – Nie mówmy o tym. – Mam wielką ochotę
powiedzieć mu w oczy, co o nim myślę! – wybuchnął.
– Prosiłam cię, żebyś o tym nie mówił. To nieważne. Natomiast ważna
jest teraz nasza praca – starała się mówić przekonująco. – Ile potrzeba
czasu na Tikal?
Roger bez najmniejszego protestu zaakceptował zmianę tematu.
– To zależy, ile go będziemy w ogóle mieli. Nie wiem przecież, ile
czasu zajmie nam teraz powrót do San Samozy. Wiesz, że musimy być
w Anglii przed końcem miesiąca. W zasadzie, jeśli wszystko pójdzie
dobrze, to zostaną nam jeszcze ze dwa dni na odpoczynek w Guatemala
City. Będziemy w tej samej willi. Jake... Przepraszam bardzo, nie
miałem zamiaru do niego powracać.
Karen milczała, nie wiedziała bowiem, co powiedzieć. Był dopiero
dwudziesty pierwszy. Często więc jeszcze będzie widywała pana.
Rothmana. Postanowiła, że jeśli uda się jej dostać wcześniejszą
rezerwację, to zrezygnuje z owego odpoczynku w mieście.
Wieczorem Nigel czuł się na tyle dobru, że na chwilę wstał i napił się
mleka z orzecha podobnego kształtem do kokosa. Był jednak bardzo
osłabiony. Karen miała pewne wątpliwości, czy będzie zdolny do
marszu następnego dnia, ale zachowała tę opinię dla siebie. Mając tyle
bagaży, ile mieli, nie zdołaliby nieść jeszcze noszy z Nigelem. A poza
tym, nosa trzeba by dopiero zrobić.
114
Następnego poranka Nigel, choć twarz miał bladą i ściągniętą,
oświadczył zdecydowanie, że jest gotów do drogi. Powiedział też, że
spał jak niemowlę. Za to ja prawie nie spałam, pomyślała Karen.
Luz zostawił Nigelowi tylko mały plecaczek, rozdzielając ekwipunek
chłopaka między pozostałych.
Wyruszyli szlakiem poprzednio przetartym, dzięki czemu pokonali
szybko dużą część drogi. Gdy późnym popołudniem rozbijali obóz,
Nigel odzyskał na tyle siły, że pomagał w ogólnych pracach. Skorzystał
też z pierwszej okazji, by wylewnie podziękować Karen za jej troskę i
pomoc. Gdy protestowała mówiąc, że przecież nic takiego nie zrobiła.,
powiedział:
– Najważniejsze było to, że koło mnie siedziałaś! – Spojrzał na nią
wzrokiem, od którego Karen zamarło serce. – Karen, kiedy wrócimy...
– Kiedy wrócimy, będę szukała innej pracy – przerwała mu.
Przez chwilę patrzył nic nie rozumiejąc, a potem się zaczerwienił.
– Ale chyba nie z mojego powodu? Nie ukrywałem, co do ciebie czuję,
ty jednak przecież...
Jak to może być, że wszyscy dokoła wyciągają fałszywe wnioski z jej
zachowania? Czy naprawdę nie można okazywać mężczyźnie sympatii
i koleżeństwa, by wszyscy nie zaczynali podejrzewać romansu?
Owszem, od samego początku wiedziała, że przed Mikiem trzeba się
pilnować. Ale reakcja Rogera była już dla niej zaskoczeniem. Teraz
znów Nigel! Jeszcze trzeba, żeby zaczął się do niej umizgiwać Howard,
a sama zacznie myśleć, że Jake miał absolutną rację oceniając ją w ten
sposób. Nie tylko on, ale nawet po części i Howard, co ujawnił w
rozmowie przed dwoma dniami. To prawda, że w stosunkach z ludźmi
nie brała pod uwagę swego powabu, z tej prostej przyczyny, że nie
zdawała sobie sprawy, iż go tyle posiada!
– To nie ma nic wspólnego z tobą – odparła. – Po prostu praca przestała
mi odpowiadać.
115
– Przecież ta wyprawa była wyjątkowa – zaprotestował. – Następna nie
będzie taka trudna. Chyba nie mówisz poważnie?
– Mówię bardzo poważnie. – Czy Roger o tym wie?
– Jeszcze nie. I wolę, żeby nie wiedział, póki nie wrócimy.
– Będzie bardzo zmartwiony. Słyszałem, jak mówił do Howarda, że
jesteś nieoceniona. Zastanów się, Karen, należysz do zespołu!
– Do powrotu do Anglii. – Zmusiła się do uśmiechu. – A ty szybko
wracaj do zdrowia i chwilowo zapomnij o naszej rozmowie, bardzo cię
proszę!
– Obiecuję, jeśli ci na tym zależy.
Jake nie zbliżył się do niej przez cały dzień. Zaskoczył ją dopiero przy
pakowaniu plecaka. Spojrzawszy w jego chmurną twarz, straciła tę
odrobinę nadziei, że przyszedł z dobrymi intencjami. ,Cóż znowu złego
zrobiła?
Frontalny atak nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości:
– Zdaję sobie sprawę, że zawsze ci jest potrzebny ktoś, kogo możesz
prowadzić na. smyczy. Myślałem jednak, że uzgodniliśmy, iż zostawisz
Nigela w spokoju?
Było na to wiele odpowiedzi, ale ta, którą Karen wybrała, nie należała
do najmądrzejszych:
– Nic nie uzgadnialiśmy! Tyś wydał rozkaz, a ja nie mam zamiaru
twoich rozkazów słuchać!
– Wobec tego powiem inaczej: jeśli nie przestaniesz zawracać głowy
temu biedakowi, który myśli, że się nim poważnie interesujesz, to ja mu
opowiem o nas!
Karen opadła na pięty, by spojrzeć prosto w oczy Jake'owi, który ze
skrzyżowanymi nogami usiadł naprzeciwko na ziemi. Z daleka można
116
było sądzić, że są zatopieni w przyjaznej rozmowie. Bliskość Jake'a
wywoływała w Karen fizyczny ból.
– O nas opowiesz? A co takiego? – spytała cedząc słowa. Zobaczyła, że
Jake zacisnął szczęki.
– Wszystko, co należy, by przestał mieć wobec ciebie jakiekolwiek
zamiary i nadzieje.
Mogłaby mu właściwie teraz powiedzieć, że już to uczyniła, ale co by
to zmieniło?
– Cóż za nagła troska o Nigela? Twój brat czy swat? – powiedziała
zamiast tego.
– Powinowactwo losu. Bratnia dusza – odparł. – Wiem, jak łatwo
potrafisz zbałamucić niewinną minką.
– Można by to zastosować do innych. Przejrzyj się w lustrze i zastanów
nad swoją moralnością, zanim zaczniesz krytykować bliźnich.
– A to co ma znowu znaczyć? – Patrzył zmienionymi oczami.
Karen opanowała się. Wypominanie mu Eleny mogło sugerować
głębsze zaangażowanie jej samej, a nie chciała, by o tym wiedział.
Niech raczej myśli, że potraktowała to jedynie jako przygodę, niż
miałby domyślać się prawdy. Wzruszyła więc ramionami, aby
uwiarygodnić swą odpowiedź:
– Mato znaczyć, że na pewno nie jesteś kandydatem na świętego. Ani
nie byłam twoją pierwszą partnerką, ani nie zostanę ostatnią. Takie
zachowanie zupełnie nie przystoi człowiekowi, który rzuca podobne
oskarżenia pod moim adresem. Usprawiedliwia cię oczywiście fakt, że
jesteś mężczyzną, a mężczyzna, zgodnie z obwieszczanym przez siebie
kodeksem, nie ma żadnego obowiązku hamować swoich chuci,
nieprawdaż?
– W każdym razie nie wtedy, kiedy nie można się oprzeć pokusie –
odparł z ironią w głosie. – A ty byłaś pokusą nie do odparcia.
117
Przepraszam za opuszczenie paru miłosnych sesji! Trzeba przyznać, że
kochanie się z tobą pozostawia niezapomniane wrażenia.
– Nie szargaj tego, co dotyczy miłości i kochania! – odparowała.
– Wolałabyś ordynarniejsze słowa? Jeśli nie, to się ich tak gwałtownie
nie dopraszaj! Myśmy się kochali, szanowna pani. To było namiętne
kochanie. Amour!
– Przestań! – rzuciła drżącym głosem. – Nie chcę o tym mówić!
– Mówić może nie chcesz, ale mnie chciałabyś! Tak samo jak ja ciebie!
Oboje mamy tego pecha! – Wstał z ziemi jednym szybkim -ruchem i
spojrzał na Karen z góry. -Mówiłem poważnie. Jeśli już koniecznie
potrzebna ci zabawka, powróć do Mike'a. Jego nie zranisz na pewno.
I tak się skończyło, pomyślała z goryczą. Nie było dla niej żadnym
pocieszeniem, że nadal jej pragnął. Zwykły fizyczny pociąg, i nic
więcej. Jakaż była głupia zadurzając się w nim po uszy! I jeszcze
głupsza nie potrafiąc teraz się od tego uczucia uwolnić!
Ponieważ Nigel czuł się już zupełnie dobru, nie musiała się o niego
więcej troszczyć. Tłumaczyła sobie, że unika z nim bezpośrednich
kontaktów dla dobra chłopaka, a nie z powodu pogróżek Jake'a, który i
tak sobie przypisu zasługę.
Może i z tego powodu nie zniechęciła z miejsca Mike'a, gdy podszedł
do niej na szlaku.
– Romansik zakończony? – spytał. – A to pech!
– Ty się do tego przyczyniłeś – odparła, odsuwając z czoła wilgotny
kosmyk włosów i poprawiając plecak.
– Ja? A cóż ja miałem z tym wspólnego? – zapytał niewinnym głosem.
– Zachowując się publicznie tak, jakbym do ciebie należała. I na pewno
coś takiego powiedziałeś Jake'owi! – oskarżyła go.
118
– Powiedziałem mu tylko prawdę. Że mnie obskakiwałaś, nim
postanowiłaś dobrać się do Rogera.
– To wszystko kłamstwa, i wiesz o tym doskonale! – rzuciła się na
niego. – Nigdy nie powiedziałam słowa ani nie zrobiłam niczego, co by
dawało ci prawo podobnie mówić.
– Może nic nie powiedziałaś i nic nie zrobiłaś. Ale patrzyłaś! Twoje
ciałko i oczęta bardzo wiele mówią!
– Ludziom z chorą wyobraźnią.
– Aa! Jesteś kusicielką, Karen! Obiecujesz to, czego potem nie chcesz
dać. – Chwilę milczał. – Niektórym, bo Rothman dostał. Jego nie
oszukałaś.
Nie było sensu dalej prowadzić tej rozmowy. Niech sobie Mike myśli,
co chce. Nic jej to nie obchodziło. Może miał i trochę racji, może jej
sposób bycia jest w oczach mężczyzn jakimś zaproszeniem? Nie
potrafiła na to odpowiedzieć.
– Przykro mi, że tak myślisz – oświadczyła. – Nic na to nie poradzę.
– Tego bym nie powiedział. Ja potrafię wybaczać. Teraz, kiedy
Rothman odpadł, będziesz kogoś potrzebowała...
– Wiesz co, jesteś zwykła gnida! – rzuciła z niesmakiem.
– W miłości wszystko się wybacza! – odparł nie zbity z tropu. – Ja za
tobą szaleję, Karen! Działasz na mnie jak nikt! Błagam cię o jedną
szansę!
Czterech mężczyzn chce tego samego, każdy stosuje inną metodę. I
żaden nie użył słowa „kocham", pomyślała z goryczą.
– Nie masz nic do zaofiarowania, co by mnie interesowało! – odrzekła
zimno. – Proszę cię, idź do diabła i zostaw mnie samą!
119
Luz obwieścił krótki odpoczynek. Unikając patrzenia w kierunku
Jake'a, Karen podeszła do Howarda, który coś majstrował przy
kamerze.
– Jakiś problem? – spytała.
– Da się łatwo naprawić – odparł. – Źle wyglądasz. Czy cię
przypadkiem nie bierze to samo co Nigela7
– Nie! Żadne z nas nie wygląda kwitnąco, jeśli już o tym mowa. Osiem
dni w dżungli dało się każdemu we znaki.
– Zwłaszcza kobiecie otoczonej sprośnymi samcami! – padła na wpół
kpiarska odpowiedź. – Znowu kłopoty z Mikiem?
– Dam sobie z nim radę!
– Nie bądź taka pewna siebie. Osiem dni bez kobiety to jego rekord.
Dobry Bóg tylko wie, jak dożył swoich lat bez jakiegoś choróbska. Tak,
z pewnością cierpi bardziej od pozostałych i kiedy trafi mu się okazja,
nie będzie myślał o konsekwencjach.
– Nie myślisz chyba, że on... – zamilkła.
– Ucieknie się do gwałtu? – dokończył za Karen. - Oczywiście, jeśli
wszystko inne zawiedzie. A potem będzie jego słowo przeciwko
twojemu...
– Chciałeś powiedzieć, że nikt nie uwierzy takiej dziwce jak ja?
– Tak bym cię nie określił, Karen. Ale o to mniej więcej chodzi.
Niektórzy mężczyźni święcie wierzą, że kobieta myśli „tak", kiedy
mówi „nie". No, w najgorszym wypadku myśli „może".
– Ty uważasz inaczej?
– Jeśli nawet kiedyś tak myślałem, to żona wybiła mi to z głowy. Hilary
mogłaby cię niejednego nauczyć w dziedzinie tresowania mężczyzn. I
w ogóle, jak dawać sobie z nimi radę.
120
– Bardzo bym chciała kiedyś ją poznać – odparła z uśmiechem
odwzajemniającym jego uśmiech.
– Da się zrobić! – powiedział i obrócił głowę ku Rogerowi, który
właśnie podszedł. – Co się stało?
– Luz znalazł na brzegu rzeki ślady jaguara. Jake chce tu zostać i
sfilmować jaguara. Chyba warto, bo to coraz rzadsza zwierzyna.
Możemy mieć sensacyjne ujęcia!
Na propozycję Jake'a zbudowano niewielką platformę na jednym z
wyższych drzew na brzegu rzeki. Powstałe w ten sposób stanowisko
kamery starannie zamaskowano gałęziami.
– Powinno się udać, jeśli wiatr nie zmieni kierunku – oświadczył Jake
po powrocie do rozbitego już obozowiska. – Pod warunkiem, że jaguar
nadal przebywa w okolicy – dodał. – Musimy być na stanowisku przed
zachodem słońca, może tuż przed wyjściem na polowanie przyjdzie do
wodopoju w tym samym miejscu.
– A jeśli się nie pojawi, ta mamy całą noc siedzieć na drzewie? –
zapytał Roger.
– Trzeba wrócić tam przed świtem, ponieważ drugą szansę będziemy
mieli o wschodzie słońca. – Chwilę się zastanawiał. – Miejsca na górze
starczy tylko .dla dwóch osób. Dźwięk dogramy, chyba że mikrofon
chwyci.
– Nie ma problemu – zapewnił go Mike. – Mam wybór czułych
mikrofonów.
Gdy była mowa o sprawach zawodowych, Mike stawał się zupełnie
innym człowiekiem. Szkoda, że tylko wtedy. Karen jednak w dalszym
ciągu nie mogła uwierzyć, by Mike mógł posunąć się tak daleko, jak to
sugerował Howard.
Zaczęła zmieniać zdanie, gdy nieco później, wychodząc z gęstego
poszycia, które zapewniało chwilowe odosobnienie, znalazła Mike'a
121
zaczajonego pod krzakiem. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że w
pobliżu, choć niewidoczni, byli pozostali.
Pierwsze słowa Mike'a całkowicie ją zaskoczyły.
– Chciałbym cię przeprosić, oczywiście w ostatnich dniach
zachowywałem się paskudnie. Więc przepraszam, i daj buzi.
Zrobiła głęboki wydech, bliska parsknięcia śmiechem. Zmiana taktyki!
I jaka prostacka!
– Przeproszenie przyjmuję, ale bez buzi.
– Mogłabyś zrobić gest! – odezwał się nieco ochrypłym głosem. – A ja
umiem całować wcale nie gorzej od Rothmana. Może jeszcze lepiej
pieszczę. Na pewno do tego tęsknisz...
– Do niczego nie tęsknię i raz na zawsze wbij sobie do głowy, że mnie
nie interesujesz! Zejdź mi teraz z drogi.
– Nie odejdę, zanim mi nie dasz tego, po co przyszedłem!
– Zostaw ją w spokoju! – usłyszeli oboje i obrócili głowy w stronę
drzew, spod których wysunęła się ciemna sylwetka.
Był to Nigel, ale jakże inny od spokojnego chłopca, którego znała
Karen. Księżyc błysnął w jego oczach i oświetlił ściągniętą gniewem
twarz.
– Wszystko w porządku, nic się nie stało – uspokoiła go Karen.
– Nie jest w porządku! -warknął Mike i zaciskając pięści zrobił krok w
kierunku Nigela. – Co cię to, do cholery, obchodzi?!
– Zawsze mnie obchodzi, kiedy trzeba usadzić gnojka! – padła
pogardliwa odpowiedź. – A ty właśnie jesteś gnojek... .
Nie dokończył, gdyż Mike rzucił się na niego i przewrócił na ziemię.
Karen głośno krzyknęła, co wywołało nagły jazgot małp, które już
ułożyły się do snu w zakamarkach drzew. Dwaj tarzający się po ziemi
122
mężczyźni byli na wszystko głusi. Nigel walczył dzielnie, chociaż było
widać, że jest słabszy.
Pierwszy przybiegł Luz, a tuż za nim Juan i Santino. Luz dał znak
głową i obaj Indianie pochwycili Mike'a, podczas gdy Nigelem zajął się
przewodnik. Po chwili zjawił się Roger.
– Co się tu, u diabła, dzieje?! – zapytał usiłując przekrzyczeć
skrzeczące naokoło małpy.
– Ją zapytaj! – warknął Mike wskazując na Karen. – Ona jest
wszystkiemu winna!
– To kłamstwo! – zaprzeczył Nigel. – Pchałeś się do niej jak naparzony
kocur!
– Zamknijcie się obaj! – krzyknęła Karen, która była już u kresu
wytrzymałości. Dygocząc i jednocześnie usiłując opanować głos„
zwróciła się do Rogera: – Nieważne, kto co zaczął. Skrawa zamknięta.
Może na tym skończymy?
Pojawienie się Jake'a i Howarda zwolniło Rogera z obowiązku
odpowiedzi na apel Karen. Jake w jednej chwili zorientował się w
sytuacji i wyciągnął odpowiednie wnioski.
– Mogliśmy się tego spodziewać. – Zwrócił się do Karen: – Jesteś
zadowolona? Masz, czego chciałaś! – Słowa te wzburzyły Karen i
dotknęły do głębi.
– To nie była wina Karen – zaprotestował Nigel. – Nie jej wina, że to
bydlę ją napastowało! Zobaczyła rzucone na nią spojrzenie
zwężonychoczu Jake'a i wiedziała, że znów źle odczytał sytuację.
Małpy powoli cichły, dżungla odzyskiwała harmonię nocnych
dźwięków. W Karen wszystko się gotowało. Nienawidziła ludzi,
nienawidziła świata.
– Skończcie, przestańcie wreszcie! – powiedziała ostro. – Mam was
dość! Jesteście obrzydliwi!
123
– Na nieszczęście jesteś związana z nami, tak jak i my z tobą –
powiedział Jake.
– Wcale tak być nie musi! – odparła dumnie i odeszła z wysoko
podniesioną głową, ignorując nieśmiałą próbę Rogera, by ją zatrzymać.
Palące się w odległości pięćdziesięciu metrów ognisko było dla niej
drogowskazem. Poszła prosto do swego śpiwora i zaczęła pakować
rzeczy.
Raczej wyczuła, niż usłyszała za sobą czyjeś kroki, ale się nie
odwróciła.
– Co przez to chciałaś powiedzieć? – spytał Jake dość obojętnym
głosem.
– Myślałam, że wyrażam się jasno! – rzuciła przez ramię. – Bez
waszego towarzystwa wrócę szybciej!
– Nie bądź śmieszna! – odparł. – Nigdzie sama nie pójdziesz!
– Spróbuj mnie zatrzymać!
– Po co ja? Zdrowy rozsądek powinien cię zatrzymać. Zakładając, że go
kiedykolwiek miałaś. – Gdy nie zareagowała, schylił się i chwycił ją za
ramię, podciągając do góry i obracając ku sobie. Jego palce ściskały jak
stalowe pierścienie, a oczy ciskały błyskawice gniewu. – Skończ z tymi
głupotami!
Z wyjątkiem Nigela, który patrzył w ich kierunku, wszyscy udawali, że
są bardzo zajęci.
– Puść mnie! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Wyraziłeś jasno swoją
opinię o mnie. Co ciebie obchodzi, co ja zrobię?
– Musi mnie obchodzić. Myślisz, że daleko byś zaszła, idiotko?!
Miał rację, ale nie zamierzała mu jej przyznać.
– Wolę nadepnąć na największą żmiję, niż mieć dłużej do czynienia z
którymkolwiek z was! – prychnęła.
124
– Miałem wrażenie, że opiekuje się tobą Nigel.
– Nie prosiłam go o to. Nikogo o nic nie prosiłam, wbrew temu, co
twierdzisz.
Ciągle zaciskał palce na jej ramieniu i spoglądał na nią surowo.
– Dowody świadczą przeciwko tobie.
– Raczej mów o własnej interpretacji faktów! Jakie dowody? Słowa
Mike'a? Niewiele więcej warte od twojego!
– A kiedyż to cię okłamałem? – zapytał ściągając brwi.
Zbyt późno się wycofać! A poza tym najwyższy czas, żeby się
dowiedział, za kogo go uważa!
– Nie konkretnymi słowami, to przyznam. Jesteś na to za sprytny.
Ciekawa jestem, czy Elena zdaje sobie sprawę, jakiego to będzie miała
drugiego męża,. O wierności nie ma co mówić!
– A skądże ten pomysł małżeństwa z nią? = spytał z wyrazem twarzy, z
którego nic nie dało się wyczytać.
– Z pierwszego źródła, choć w tym wypadku wątpię, czy jest to źródło
krystalicznej czystości.
– Ona ci to powiedziała?
– Powiedziała Rogerowi. Podczas przyjęcia.
– Mógł ją źle zrozumieć.
– I po co te wykręty? – Potrząsnęła głową. – Nie rozumiem, dlaczego
nie chcesz się przyznać? Chyba że się wstydzisz tego, co powiedzą
ludzie.
– A dlaczegóż miałbym się czegokolwiek wstydzić? – Nie dał się
sprowokować.
– Żeby nie potwierdzać krążących plotek.
125
– Jakich znowu plotek?
Zdawała sobie sprawę, że poszła za daleko, ale mimo to nie zamierzała
przestać.
– Ludzie mówią, że już przed jej pierwszym małżeństwem zawarliście
umowę. No i małżeństwo przyniosło jej majątek, prawda?
Głośny śmiech Jake'a zwrócił uwagę siedzących przy ognisku.
– I podejrzewasz, że mogłem zorganizować... zgładzenie starego?
Odpowiedź miała na końcu języka, ale w porę się powstrzymała. Jake
miał okropne wady, ale mordercą nie był na pewno! Spoglądając nań
czuła, że odpływa od niej nienawiść pozostawiając pustkę.
Jego życie, jego przyszłość! Ona była tylko chwilową zabawką.
– Zresztą to wszystko jest nieważne – powiedziała martwym głosem. –
Nic mnie to nie obchodzi. Wydawało się przez chwilę, że Jake zamierza
podać w wątpliwość jej zapewnienie, ale wzruszył tylko ramionami i
zwolnił uścisk palców.
– Wiemy, na czym każde z nas stoi – oznajmił. – Dość jednak tych
bzdur z samotną wędrówką. Karen od początku zdawała sobie sprawę,
że z jej strony jest to jedynie pusty gest i że musi znosić obecne
towarzystwo jeszcze przez parę dni. Wiedziała też, że Jake nie
pozwoliłby jej wędrować samotnie przez dżunglę. Patrzyła za nim, gdy
szedł do ogniska, by dołączyć do pozostałych.
Upewniła się co do jednego: Jake nie zaprzeczył, że zamierza poślubić
Elenę, gdyż byłoby to nieprawdą. Albo też obciążyłby kłamstwem samą
Elenę. Pozostawało jedno pytanie: kiedy?
126
127
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Tuż przed świtem obaj „myśliwi" powrócili na platformę obserwacyjną.
Karen spędziła bezsenną noc i była szczęśliwa, że wreszcie nadszedł
dzień.
Ubrała się i przyglądała Indianinowi Santino, który na roznieconym
ogniu przygotowywał kawę. Podszedł do niej Roger.
– Przepraszam za ubiegły wieczór – zaczął. – Wszyscy byliśmy
wytrąceni z równowagi. Miałem rozmowę z Mikiem.
– Z jakim wynikiem? – spytała.
– Twierdzi, że go nachodziłaś. – Wzruszył ramionami.
– Uwierzyłeś mu?
– Oczywiście, że nie. – Zawahał się i obrzucił ją bystrym spojrzeniem.
– Wiem, że nie zrobiłaś nic świadomie. Okoliczności uniemożliwiają ci
wtopienie się w zespół. Wystajesz jak palec z dziury. Jedna kobieta. Nie
powinienem był cię zabierać. Mój błąd.
– Wiem, że zmieniłeś zdanie. W gruncie rzeczy zmusiłam cię, żebyś
mnie zabrał. Biorąc to pod uwagę, mogę o tyle zgodzić się z Mikiem, że
sama się tego dopraszałam.
– On zarzuca ci więcej, ale ja wiem, że nie jesteś taka. – Dziękuję za
świadectwo moralne – odparła. Po chwili wahania zapytała: – Powiedz
mi szczerze, Roger, czy ja naprawdę sprawiałam wrażenie, że widzę w
tobie coś więcej niż szefa?
– Prawdopodobnie takie było moje pobożne życzenie. – Skrzywił twarz
w kwaśnym uśmiechu. – Jest coś takiego w twoim zachowaniu, że
człowiek myśli, że go jakoś specjalnie traktujesz, jakoś inaczej niż
innych. I każdy, kto ma z tobą kontakt, takie odnosi wrażenie.
– Chcesz powiedzieć, że flirtuję z każdym?
128
– To nie to. Powiedziałbym inaczej: koncentrujesz się na osobie, z którą
rozmawiasz. Słuchasz nie przerywając. To bardzo rzadkie u kobiet. W
rozmowie ze mną stwarzasz, na przykład, wrażenie, że moja opinia
znaczy dla ciebie więcej niż opinie innych...
– W sprawach zawodowych tak jest! Chcę się nauczyć wszystkiego,
poznać wszystkie tajniki tej pracy. Natomiast w sprawach osobistych...
Bardzo przepraszam, jeśli tak było. Na przyszłość nie będę tak
intensywnie chłonęła twoich wypowiedzi.
– Sytuację poza tym komplikuje twoja uroda, twój wdzięk... Kiedy cię
pierwszy raz zobaczyłem, to... – umilkł potrząsając głową. – To już
nieważne. Wybór zrobiłem dobry, okazałaś się świetną pracownicą. I
raz jeszcze powtarzam, że nie chciałbym cię utracić.
– Chyba będziesz musiał. Poprawią się wtedy stosunki w zespole.
Nie odpowiedział, co zrozumiała jako potwierdzenie, że podziela jej
opinię.
– W każdym razie, rozpytam się dokoła, czy nie ma czegoś dla ciebie.
– Dziękuję – odparła, wiedząc, że nie skorzysta z tej propozycji, ale
teraz wolała tego nie mówić. Pomyślała, że być może na pewien czas
powróci do domu, aby w spokoju przemyśleć własną przyszłość.
Chwilowo trzeba zrezygnować z wielkich ambicji.
Jake i Howard wrócili upojeni sukcesem. Jaguar nie tylko powrócił do
wodopoju, ale przyprowadził dwoje szczeniąt. Howard puścił im przez
wizjer całą nakręconą sekwencję. Karen żałowała, że nie widziała tej
sceny na własne oczy.
Tego ranka Mike ostentacyjnie ją ignorował. Było oczywiste, że uważa
się za pokrzywdzonego. Karen była oburzona na takie zachowanie. Po
prostu nie poczuwała się do najmniejszej winy.
Najgorsze, że nie potrafiła przestać myśleć o Jake'u. Usiłowała go
unikać, było to jednak trudne w tak małym zespole. Kiedy spostrzegła,
129
że idzie za nią na szlaku, pomyślała, iż ją pilnuje, by nie oderwała się
grupy,
– Nie mam zamiaru robić nic głupiego – odezwała się wreszcie,
wyprowadzona z równowagi jego milczeniem. – Już mi to
wyperswadowałeś. Wolałabym, żebyś mi nie dyszał nad karkiem.
– Musimy porozmawiać – powiedział opanowanym głosem.
– O czymże jeszcze moglibyśmy mówić? – zapytała z szyderczym
śmiechem.
– O wielu sprawach!
– Wydawało mi się, że wczoraj powiedzieliśmy sobie już wszystko, co
było do powiedzenia. A może szukasz tylko pretekstu?
– Pretekstu do czego?
– Do wznowienia uciech. Pozostało przed nami tyle dni. Dlaczegóż by
się nie zabawić? – podkpiwała. – Taki miałaś stosunek do tego, co
było? – zapytał cecho.
– Po prostu naszkicowałam ci scenariusz, jaki mógł powstać w głowie
takiego jak ty człowieka – pośpieszyła z wyjaśnieniem w obawie, że
wziął poważnie jej słowa. – Nie pozwoliłabym się dotknąć za milion
dolarów!
– Pieniędzy ci nie ofiaruję, ale nie zaprzeczam, że nadal bardzo cię
pragnę! I ty również mnie pragniesz. Tego jednego jestem pewien. –
Położył dłoń na jej ramieniu. – Karen...
Szli na samym końcu, rząd postaci przed nimi powoli ginął im z oczu.
Wyrwała mu się, potknęła o korzeń i upadła ciężko na kolano. Z bólu
zaćmiło się jej w oczach, trysnęło kilka łez. Otarła je szybko grzbietem
dłoni. Wstała z trudem, ignorując wyciągniętą dłoń Jake'a.
– Zostaw mnie! Dam sobie radę! – powiedziała przez zaciśnięte .zęby,
walcząc z bólem.
130
– Mam wątpliwości. – Pochwycił ją, gdy chciała odejść. – Poczekaj
parę minut...
– To tylko otarcie. Jeśli nie będę szła, to spuchnie. Chodźmy,
straciliśmy już za dużo czasu.
– To najmniej ważne. Dobrze, wiem, że to jedynie otarcie. Gdyby było
coś poważniejszego, nie mogłabyś ustać na nogach. Mimo to musisz
przyjąć moją pomoc. – Ujął ją wpół.
– Pomoc przyjmę, byle nie twoją! – rzuciła mu w twarz.
– Jeśli wolisz Mike'a, możemy go zawołać. Wiedziała, że gotów jest to
zrobić. Rezygnowanie z pomocy z powodu osobistych nieporozumień
było głupie, pomyślała. Nie odpowiedziała więc i poczuła, że Jake ujął
ją jeszcze mocniej.
– Oprzyj się na mnie całym ciężarem! – polecił. Usłuchała. Ból w
kolanie był nadal silny. Można było spodziewać się opuchlizny i
usztywnienia stawu.
– Korzystając z chwilowego odosobnienia powinniśmy sobie parę
rzeczy wyjaśnić – odezwał się Jake po dłuższym milczeniu. – Po
pierwsze, i jest to chyba rzecz najważniejsza, nie mam zamiaru
zostawać drugim mężem Eleny. Jeśli rzeczywiście tak powiedziała
Rogerowi, to po powrocie będę musiał z nią porozmawiać.
Karen zupełnie nie wiedziała, co myśleć o tym dość zaskakującym
oświadczeniu. Chciałaby w to uwierzyć, jednakże nie umiała tak od
razu pozbyć się swoich wątpliwości. Czyżby Elena mogła Rogerowi
powiedzieć coś takiego nie mając ku temu podstaw?
– Mogłeś to wczoraj ,powiedzieć...
– Nie byłem w nastroju do wyjaśniania czegokolwiek. Dopiero siedząc
w nocy na platformie i czekając na pojawienie się jaguara miałem czas
na przemyślenie wielu spraw. Doszedłem do wniosku, że być może w
131
przeszłości zbyt pochopnie formułowałem pewne opinie. Największym
moim błędem było to, że brałem pod uwagę wypowiedzi Mike'a.
– Przestałeś więc uważać, że go kusiłam, że go rozpalałam?
– Przestałem wierzyć, że w wypadku Mike'a czy Rogera działałaś z
rozmysłem, świadomie. Twój problem polega na tym, że nie potrafisz
zachowywać się inaczej, kiedy jesteś zainteresowana mężczyzną, a
inaczej ze zwykłej uprzejości. W pierwszym wypadku jesteś zbyt
powściągliwa, w drugim zbyt wylewna. Oczywiście to nie
usprawiedliwia zachowania Mike'a, a skoro już o tym mówimy, to i
mojego. I na zakończenie: mam nadzieję, że potraktujesz mnie z
większą wyrozumiałością, niż ja traktowałem ciebie...
Karen usiłowała przemyśleć szybko to, co powiedział Jake: jeśli mówił
prawdę, to znaczy że Elena kłamała. Po co? Jaki miała w tym cel? I w
dodatku opowiadać to człowiekowi, którego praktycznie nie znała?
– A czy nie jest możliwe – spytała po chwili – że mimowolnie dałeś jej
do zrozumienia, że może się spodziewać...? Podobno ja bezwiednie
rozbudzam w ludziach nadzieje. Ty też mogłeś to zrobić. Zwłaszcza, że
byliście... – umilkła.
– Kochankami – uzupełnił. – Nie zaprzeczam. I żałuję, to był błąd. Mój
błąd. Jeśli na tej podstawie snuła fantazje, to nie moja wina. Nie było
nigdy najmniejszej sugestii...
– Czy podczas tego przyjęcia, na którym byliśmy, wy się... kochaliście?
– Nie. Tamto już dawno minęło. – Ale to ona cię wzywała?
– Chciała ze mną pomówić o swoim bracie. Tym, z którym
studiowałem. Wpadł w tarapaty. Okazało się, że to jakaś bzdura. – Jake
chwilę się zastanawiał. – Kiedy teraz o tym myślę, to zaczynam
podejrzewać, że jej rzeczywiście zależało na odciągnięciu mnie od
ciebie...
132
– Skoro między wami wszystko było skończone, to po co miałaby to
robić?
– Bo wiedziała, że mnie interesujesz.
– Musiała być bardzo zadowolona, kiedy usłyszała, że nie jadę na
wyprawę?
– Powiedziałem jej o tym. Nie miałem wówczas pojęcia, jaka jesteś
uparta, no i... wytrwała. Chociaż, kto wie, może podskórnie zdawałem
sobie z tego sprawę. Ale wiesz co? Już wtedy obmyślałem, jak by się z
tobą spotkać po powrocie!
Na szlaku zobaczyli Luza, który szedł w ich kierunku. Widząc ich
oboje, uśmiechnął się.
– Przed paroma minutami zauważyliśmy, że was nie ma. Już myślałem,
że coś się stało.
– Potknęłam się – poinformowała go Karen. – Nic poważnego. Kolano
trochę potłuczone, i to wszystko.
– To wystarczy, żeby powstał poważny problem, jeśli spuchnie. Trzeba
koniecznie chodzić! Może uda mi się gdzieś po drodze znaleźć
specjalne ziele, które może bardzo pomóc. Powinno go tu być pełno.
Zajmij się nią – powiedział do Jake'a – a ja pójdę poszukać. Pozostali
będą czekać. Zatrzymałem ich.
– Jakoś idziemy, wolno, ale zawsze. Chyba wyprzedzili nas najwyżej o
pięć minut?
– Dziesięć – odparł Luz i zniknął między drzewami.
– Możesz iść czy wolisz odpocząć? – spytał Jake.
– Mogę iść dalej. I właściwie mogę iść sama. Myślę, że dam radę.
– No to spróbuj! – Puścił ją. W chwilę potem na jego ustach pojawił się
ów charakterystyczny ironiczny uśmieszek, gdy zobaczył, że Karen aż
133
syknęła z bólu, stanąwszy na stłuczonej nodze. – Może jednak
chwilowo zrezygnujesz z samodzielności? – zapytał.
– Nie – odparła krótko, nie mając zamiaru tłumaczyć, że jego bliskość i
dotyk poważnie jej utrudniają racjonalne myślenie. Ostatnie dni były
dla niej emocjonalną huśtawką, przechodziła z jednej skrajności w
drugą. Nie była teraz pewna swoich uczuć. Chciała je przeanalizować i
wszystko przemyśleć.
Jake pozwolił jej iść samej, ale szedł tuż obok, w każdej chwili gotów
do pomocy.
– Upór może zaprowadzić w ślepą uliczkę – stwierdził. – Więc przestań
być taka uparta. Ja już powiedziałem bardzo dużo. I nie powiem więcej,
nim nie otrzymam sygnału od ciebie.
– Jakiego sygnału?
– Że możemy się spotkać w połowie drogi. Wszystko układało się
doskonale, zanim nie nastąpiły te nieporozumienia.
Miała już na końcu języka odpowiedź, że układało się dobrze tylko w
jednym: w zbliżeniu fizycznym. Powiedziała jednak zupełnie inne
słowa:
– Oboje popełniliśmy błędy w rozumowaniu, zgoda. Ale co z tego
wynika?
– Zaraz zobaczysz! – Chwycił ją za rękę i zatrzymał. Stanął tuż przed
nią, a jego niebieskie oczy wyrażały uczucia trudne do określenia:
zadowolenie, triumf i jeszcze coś znacznie głębszego. – To ostatnie
sekundy naszej wspólnej samotności w czasie tej wędrówki. Nie traćmy
ich!
Złożył na jej ustach gorący pocałunek. Karen zapomniała o bólu,
zapomniała o całym świecie. Oplatające ją ramiona i ten pocałunek!
Wieki minęły od chwili, kiedy po raz ostatni była w jego objęciach.
134
– Chyba musimy iść – powiedział z wielką niechęcią, gdy oderwała
usta dla nabrania oddechu. – Luz gotów jest przysłać po nas ekspedycję
ratunkową. Wszystko między nami wyjaśnione?
– Wszystko! – odparła, porzucając resztki wątpliwości.
– To dobrze. Wobec tego nie będziesz miała nic przeciwko temu,
żebym cię podpierał, a właściwie, żebyś ty oparła się na mnie? – ujął ją
wpół i ruszyli.
Wszyscy czekali na nich na polance. Luz i Santino jeszcze nie wrócili z
poszukiwań cudownego ziela, jak ich poinformował Roger. Ponieważ
zbliżało się południe, postanowili zjeść lekki posiłek.
– Przepraszam, że musieliście na mnie czekać! – przeprosiła Karen. –
Potknęłam się.
– Każdemu z nas mogło się to przytrafić, i dziwne, że się nie przytrafiło
– pocieszył ją Roger. – Na szczęście był koło ciebie Jake. Dopóki Luz
nie zaczął nas liczyć, nie miałem pojęcia, że cię nie ma.
– Dziwne jest też to, że nie słyszeliśmy twojego wołania, by się
zatrzymać – powiedział z sarkazmem Mike.
– Prawda; jakie dziwne? – zgodził się z kamiennym spokojem Jake. –
W każdym razie nic się z tego powodu nie stało.
– Będziesz mogła teraz iść? – spytał Roger widząc, jak Karen z dużym
trudem wyciąga przed siebie nogę. – Boli?
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła, niezbyt w to wierząc.
Z coraz większym trudem poruszała puchnącą nogą. Mogło być jeszcze
gorzej. Przydałaby się laska. Na pewno znajdzie się tu jakaś gałąź, z
której uda się coś wystrugać.
Luz i Santino wrócili niosąc naręcze wielkich zielonych liści,
podobnych do zwykłego szczawiu. Po wyciśnięciu z nich gęstego soku
135
obłożyli nimi kolano. Może to tylko pobożne życzenie, , niemniej
Karen była przekonana, że ból natychmiast się zmniejszył.
Kiedy po posiłku wyruszyli w drogę, mogła iść bez większych
trudności, podpierając się laską wystruganą przez Luza.
– Co za cudowne lekarstwo! – wykrzyknęła. – Noga już prawie wcale
nie boli.
– Te liście mają podwójne działanie – powiedział Luz. –
Przeciwdziałają opuchliźnie i jednocześnie znieczulają. Mają wiele
zastosowań. W dżungli znaleźć można lekarstwa na liczne choroby.
Niestety, w tej części kraju nie ma ziela, które przydałoby się
Nigelowi...
– Nie masz już dość życia w dżungli? – spytała go. – Kiedy mi się
znudzi, ta wychodzę z dżungli i jadę do miasta. – Wzruszył ramionami.
– Ale w dżungli jest wszystko, czego mi potrzeba!
– Słyszałam, że od dawna znasz Jake'a? – zmieniła temat, chociaż
wiedziała, że nie otrzyma wyczerpującej odpowiedzi na to, co ją
naprawdę interesuje.
– Od pierwszej jego wyprawy do Gwatemali. To bardzo dobry
człowiek. Można mu zaufać.
– A twoja żona, co ona myśli?
– Nie mam żony. – Luz przyjrzał jej się chwilę w milczeniu: – Jeśli mu
nie ufasz, to po co z nim zaczynasz? – spytał wprost.
– Po prostu nie mogę się powstrzymać. Coś mnie do niego ciągnie –
wyznała z wielką szczerością.
– I teraz chcesz się upewnić, czy dobrze robisz? Ja ci tego nie powiem,
bo nie wiem. Nie znam jego
prywatnego życia, a tylko fragmenty zawodowego. Sama musisz
wyrobić sobie zdanie, kim jest i jaki jest.
136
Nie opodal Jake z ożywieniem rozmawiał z Rogerem i Howardem.
Karen, wpatrzona w jego profil, zastanawiała się, czy w tej sytuacji
wolno jej kierować się instynktem.
Jak zwykle, około wpół do piątej pa południu rozbili obozowisko w
pobliżu rzeki. Korzystając z okazji, Karen przeprała parę drobiazgów i
rozwiesiła je na pobliskiej gałęzi. Jake pojawił się na brzegu w tym
samym celu.
– W dżungli najbardziej mi brakuje dobrze uprasowanych koszul –
powiedział wesoło. – Jak tam kolano?
– Doskonale! Prawie go nie czuję. To jakieś czarodziejskie liście.
– Jeszcze przez kilka dni musisz zmieniać kompresy z liści. Luz przed
chwilą poszedł ich szukać. Skuteczne są tylko świeże.
– Wdzięczna mu jestem za tę troskę – odparła Karen. – Chociaż chodzi
mu pewnie również i o to, żebym nie opóźniała powrotu. Czy do Anglii
wracasz z nami? – ostatnie słowa wypowiedziała sztucznie lekkim
tonem, jakby tylko mimochodem.
– Tak. Mam do dogrania komentarz.
– To będzie dopiero po ukończeniu montażu?
– W którym chcę uczestniczyć. Oprócz tego mam inne zobowiązania. –
Jake rozwiesił swoje pranie na sąsiedniej gałęzi. – Trzeba to będzie
zabrać, jak tylko odcieknie woda. Może być deszcz. Dotychczas
mieliśmy szczęście, że padało jedynie w nocy.
Gdy spojrzał na nią badawczo, poczuła nagłe drżenie, ale nie spuściła
oczu.
Coś mu się chyba nie podobało w jej zachowaniu, gdyż spytał
ostrzejszym tonem:
137
– Myślałem, że już wszystko wyjaśnione. A teraz widzę jakieś dręczące
cię wątpliwości. Co mam jeszcze zrobić albo powiedzieć, byś
uwierzyła, że jestem śmiertelnie poważny?
Przez głowę Karen przemknęła myśl, że jest coś, co jeszcze mógłby
zadeklarować. Takiego jednak zobowiązania raczej się nie spodziewała.
Owszem, być może zamierzał kontynuować znajomość i romans nawet
po powrocie do Anglii, ale jaką to miało przyszłość? Czy nie lepiej
zerwać teraz, od razu, nie ryzykując znacznie głębszego rozczarowania,
a może i późniejszego dramatu?
– Nic – odparła. – To nic istotnego. Ściągnął brwi. Był zamyślony.
– Dziś rano... – zaczął.
– Dziś rano to było dziś rano. Od tego czasu wiele myślałam. Nie
ukrywam, że mnie bardzo pociągasz, Jake. Powiem ci więcej: nie mogę
się tobie oprzeć. – Roześmiała się krótko i nieszczerze. – Cóż jeszcze
mogę powiedzieć? To wszystko, jeśli o mnie idzie..
– Rozumiem. – Nic nie potrafiła odczytać z wyrazu jego twarzy. –
Myślałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy kontynuowali nasz
romans i zaspokajali nasze wzajemne potrzeby – powiedział dość
brutalnie.
– A ja tak nie sądzę – odparła ledwo opanowując drżenie głosu. – To się
skończyło. I pozostańmy przy tym...
– Jak chcesz. Żadne z nas nie ma więcej złudzeń. – Wzruszył
ramionami, jakby zrzucał z siebie przeszłość.
Gdy odchodził, Karen pomyślała, że jeśli o nią idzie, to złudzeń nie
miała nigdy, nawet w marzeniach. Teraz natomiast czuła, że coś dławi
ją w gardle i zaraz wybuchnie płacom.
138
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Obie łodzie znaleźli w dobrym stanie. Trzeba było tylko wylać trochę
wody, która zebrała się na dnie. Było południe i Karen chętnie .
wyruszyłaby od razu w drogę, przeważyła jednak ogólna opinia; by
poczekać do rana.
Była bardzo z tego niezadowolona, gdyż mieli teraz płynąć częściowo
pod prąd i droga powrotna mogła trwać nawet i trzy dni. No i potem
jeszcze wyprawa do Tikalu!
Kiedy jednak Roger w pewnej chwili powiedział, że właściwie mógłby
wykorzystać archiwalne nagrania Tikalu, przyjęła to z mieszanymi
uczuciami. Z jednej strony, skróciłoby to czas spędzony w towarzystwie
Jake'a, z drugiej, prawdopodobnie raz na zawsze pozbawiłoby ją okazji
odwiedzenia sławnego zabytku.
139
W ciągu minionych dwóch dni Karen i Jake nie rozmawiali na żadne
tematy osobiste. Jake nie unikał jej wprawdzie, ale zachowywał się
chłodno i rzeczowo. Chwilami żałowała, że zajęła takie stanowisko.
Jakże wielką cenę przyszło jej teraz płacić za przyszły spokój! Było
zbyt późno, by cokolwiek zmienić. Czuła, że nieprędko dojdzie do
siebie po tym wstrząsie. Jeśli w ogóle dojdzie! Była pewna jednego:
musiałaby spotkać na swej drodze człowieka zupełnie niezwykłego, by
potrafił zastąpić Jake'a.
Po dwu tygodniach spędzonych w dżungli prawie nikt z zespołu nie był
w dobrej formie. Nawet Luz miał wymizerowaną twarz. Jezioro
stanowiło wielką pokusę dla wszystkich. W wyniku nalegań Luza
kąpiel została jednak całkowicie zakazana. Piranii wprawdzie nie
widać, ale wiadomo, że czatują, zapewniał Luz.
– Nie wiem, co wy na to – odezwał się Jake – ale chyba dobrze byłoby
zjeść na kolację smażoną rybkę? Może wypłyniemy jedną łodzią i coś
złowimy?
– To paskudztwo? – spytał Nigel wskazując na miejsce, gdzie przed
chwilą obserwował kłębiące się piranie. – Ja dziękuję!
– Piranie są bardzo dobre – zapewnił Jake. – Chociaż ja myślałem o
innych. Jest taki sprawny z wędką mikrofonową w ręku, Nigel, to może
połowisz ze mną karpie?
– Chętnie – odparł Nigel.
Luz także wyraził ochotę. Popłynęli na środek jeziora używając wioseł,
by nie spłoszyć ryb. Karen trochę żałowała, że zostaje, ale n:że była w
odpowiednim nastroju.
Usiadła na jakimś pniaku i patrzyła na jezioro, jednym uchem słuchając
bardzo fachowej rozmowy Rogera, Howarda i Mike'a. Jak ten Mike ją
denerwował! Gdyby nie on, to pewnie też włączyłaby się do rozmowy.
140
Wypadek nastąpił nagle. Jeszcze przed chwilą Nigel wciągał na pokład
łodzi wielką rybę, a teraz krzyknąwszy rozpaczliwie, już bił bezradnie
rękami po wodzie. Jake poderwał się i bez namysłu skoczył do jeziora,
niebezpiecznie rozkołysawszy łódź. Po chwili wynurzył się koło Nigela
i zaczął go holować w stronę burty. Luz wyciągnął rękę, złapał Nigela
najpierw za włosy, a potem pod pachę i z wysiłkiem wciągnął go do
łodzi. Zdążył jeszcze pomóc wdrapującemu się Jake'owi.
Z miejsca, w którym stała przerażona, zasłaniając usta dłonią, by nie
krzyczeć, Karen widziała srebrzyste pasemka odpadające od ciała
Jake'a, gdy rozpaczliwie się otrząsał.
Pozostali na brzegu trzej mężczyźni, zaalarmowani krzykiem,
obserwowali wypadek, a Howard zdążył przyłożyć wizjer do oka i już
nagrywał całą scenę. Luz zapuścił motor i skierował łódź do brzegu.
Karen nagle ożyła.
– Niech ktoś otworzy apteczkę i wyjmie środki antyseptyczne. Będą
nam potrzebne. A potem opatrunki.
Wszyscy trzej byli pokąsani. Luz ucierpiał najmniej, miał poranione
jedynie grzbiety dłoni. Ko-` szala Jake'a wisiała w strzępach, a z
parunastu miejsc na piersiach i na plecach sączyła się krew. Nigel był w
najgorszym stanie: miał pokąsane całe ciało, ale żadne z ukąszeń nie
wydawało się groźne, jedynie dużo krwawił. Problem mógłby powstać
wówczas, gdyby utracił ponad pół litra krwi. Czym prędzej zabrała się
do dezynfekowania i opatrywania ran. Byleby nie doszło do reakcji
pourazowej w postaci szoku: mimo upału Nigel cały się trząsł i twarz
miał białą jak kreda.
– To moja wina! – wyjąkał, szczękając zębami. – Zanadto się
wychyliłem.
– Nic się nie martw, chłopie – pocieszał go Luz. – Wszystko będzie
dobrze. To drobne nakłucia, żaden mięsień poważniej nie tknięty. Idę
teraz do lasu po te same liście, którymi Karen miała obłożone kolano.
Pomogą w szybkim gojeniu się ran.
141
Karen, gdy skończyła z Nigelem, zajęła się Jakiem. Krwawienie prawie
ustało, ale wszystkie ranki trzeba było zdezynfekować i opatrzyć.
Watką zanurzoną w środku antyseptycznym delikatnie dotykała
ukąszonych miejsc na opalonych plecach, usiłując opanować drżenie
palców.
Roger i Mike pomogli Nigelowi ułożyć się na posłaniu i na polecenie
Karen podłożyli mu coś pod nogi, aby stopy znajdowały się wyżej niż
głowa. Wrócił Luz z dużą ilością szczawiopodobnych liści i w naczyniu
zgniótł je w oleistą masę, by następnie posmarować nią wszystkie
ukąszone miejsca na ciele Nigela.
– Tobie też się to przyda – powiedziała Karen do Jake'a, zamykając
flakon z płynem. – Bardzo boli?
– Bywało gorzej – odparł. – Mieliśmy szczęście!
– To nie było szczęście. Nigel nie miałby żadnej szansy, gdybyś
natychmiast nie skoczył do wody. – Jake nadal siedział obrócony do
niej plecami, z głową oblaną słońcem. Z trudem opanowała. chęć
wyciągnięcia dłoni i pogładzenia karku mężczyzny. Zdradziłaby się
wówczas całkowicie. – To była ogromna odwaga z twojej strony!
Obrócił ku niej głowę z nikłym uśmiechem na ustach. – Nie rób ze
mnie bohatera, działałem po prostu instynktownie. Gdybym miał czas
pomyśleć, to pewnie bym nie skoczył.
– Wiem, że byś skoczył. Ocaliłeś mu życie – starała się mówić
zwykłym tonem.
– Sam by się wykaraskał. Piranie reagują na mięso gotowane albo na
krew. Jeśli ktoś nie ma żadnego skaleczenia, to jest raczej bezpieczny.
Poza tym zabicie czegoś większego od małpka wymaga trochę więcej
czasu.
– Inaczej mi mówiłeś, kiedy... – urwała, zawstydzona tym, co miała
powiedzieć.
142
– Wiem, wtedy-troszkę :przesadziłem. – W jego głosie nie było żadnej
skruchy. – Ryzyko tak czy inaczej istniało. Czy wolałabyś kąpiel w
towarzystwie piranii niż to, co się wtedy stało?
A jednak nie przepuścił okazji, którą mu stworzyłam, pomyślała Karen.
– Nie chcę o tym więcej mówić, Jake! Skończyło się!
– A czy naprawdę musi się skończyć? – Jeśli o mnie chodzi, tak.
– Chcesz powiedzieć, że straciłaś zainteresowanie moją osobą?
– Tak ci w to trudno uwierzyć?
– Biorąc pod uwagę to, co między nami było, trudno.
– Przyjmij więc moje zapewnienie, że tak jest. Karen znajdowała się u
kresu wytrzymałości. Pokusa, by przyjąć wyzwanie losu i pozwolić, by
pokierował jej przyszłością, była tak wielka, że miała dużą ochotę ulec.
Hamowała ją jedynie myśl, że to naprawdę nie ma sensu, gdyż Jake'a
po paru tygodniach znów poniesie w świat.
– Pójdę zobaczyć, jak czuje się Nigel – oświadczyła i niezbyt pewnym
krokiem skierowała się w jego stronę. Stwierdziła z satysfakcją; że nie
jest już taki blady.
Udało mu się otrząsnąć z szoku. Powitał ją słabym uśmiechem.
– Jestem wybrańcem bogów – zażartował. – Najpierw zatrucie, a teraz
piranie. Aby zabezpieczyć się przed ciągiem dalszym, chyba zrezygnuję
z pracy plenerowej. – Skrzywił twarz w uśmiechu, gdy ujęła jego rękę,
by zmierzyć mu puls. – Poproś któregoś z chłopaków, żeby to zrobił,
jeśli chcesz mieć prawdziwy odczyt – powiedział.
Karen miała już zupełnie dosyć tego typu męskich żartów i gdyby nie
to, że Nigel był chory, z pewnością odpowiedziałaby ostro. Na każdym
kroku sprawdzały się przepowiednie Jake'a co do konsekwencji udziału
kobiety w podobnej wyprawie. Przysięgła sobie, że na przyszłość
będzie ostrożniejsza z wyborem pracy.
143
Słońce chyliło się ku zachodowi. Wkrótce potem zapadł mrok.
Wieczorem Nigel poczuł się o tyle lepiej, że spałaszował obfitą kolację.
Poszli spać wcześniej, by wyruszyć z pierwszym brzaskiem dnia.
Luz oświadczył, że przy odrobinie szczęścia powinni dotrzeć do Fuetas
drugiego dnia wieczorem. Karen bardzo się z tego ucieszyła.
Następnego dnia rano jak zwykle obudziła się przed świtem i jak
zwykle nie było mowy o ponownym zaśnięciu. Zrezygnowała więc z
dalszego wyczekiwania . na sen i cichutko wyślizgnęła się ze śpiwora.
Wszyscy jeszcze spali. Było gorąco, czuła pot na całym ciele.
Postanowiła obmyć się trochę w jeziorze.
Wysrebrzone księżycem jezioro było równie zachęcające jak
poprzedniej pamiętnej nocy. Tym razem nie zamierzała się jednak
kąpać. Zdjąwszy przepoconą górę piżamy, uklękła i nabierając wodę w
dłonie oblewała nią ciało. Miły chłód sprawiał ulgę. Wiedziała, że po
kilku minutach znowu będzie opływała potem. Teraz jednak było
wspaniale!
Bardzo wyczulona po ostatnim doświadczeniu na wszystkie odgłosy
dżungli, zastygła na moment słysząc odgłos łamanej gałązki, a potem
błyskawicznie się obróciła,. Na tle słabiutkiej łuny znad dogasającego
ogniska dojrzała sylwetkę Jake'a.
– Pomyślałem sobie – powiedział – że teraz z kolei zbyt poważnie
potraktujesz to, co powiedziałem o reagowaniu piranii tylko na krew.
Nie warto ryzykować!
– Nie miałam zamiaru się kąpać – odparła Karen. – O to możesz być
spokojny. Chciałam się tylko ochłodzić. – Wciągnęła głęboko
powietrze, świadoma przyspieszonego bicia własnego serca i drżenia
całego ciała. – Za chwilę wracam! – dodała.
– Poczekam tu na ciebie – odrzekł spokojnie.
– Nie! – Wstała z kolan, gdy zaczął się zbliżać, i dłońmi zasłoniła
piersi. – Nie chcę, żebyś tu zostawał!
144
– Dżungla jest dla każdego – powiedział stając tuż przed nią. -Mogę
chodzić, gdzie chcę, i robić, co chcę.
– Nie ze mną!
– Ty także będziesz robiła ze mną, co zechcesz. Oboje będziemy robili
to, czego pragniemy – roześmiał się ochrypłym głosem.
Zesztywniała, gdy ją do siebie przyciągnął.
Przez następne długie chwile nie padło między nimi ani jedno słowo.
Wielki gniew, który wszystko rozpętał, przeobraził się teraz w dziką
namiętność. Gdy ją posiadł, oplotła go z całej siły nogami, rozkoszując
się jego władzą nad jej ciałem. I tak w absolutnej harmonii rytmicznych
ruchów dotrwali do kataklizmu zespolenia.
Powolnemu powrotowi na ziemię towarzyszyła przykra myśl, że tym
razem jej pełne oddanie nie pozostawiło w świadomości Jake'a
najmniejszych wątpliwości co do uczuć, jakimi go obdarza.
Zdemaskowała się. Pierwsze słowa, jakie do niej skierował, gdy się
podniósł i odstąpił o parę kroków, wywołały w niej szok:
– Teraz jesteśmy kwita. Rachunki wyrównane.
Nie dla mnie, mój drogi, pomyślała z bólem serca. Dla mnie jeszcze
długo nie będą wyrównane.
Po dwu tygodniach spędzonych wyłącznie w dżungli i na wodzie,
Guatemala City wydawała się miejscem z innej planety. Patrząc przez
okienko samolotu na rozciągnięte przedmieścia stolicy, Karen
pomyślała, że chętnie poleciałaby od razu dalej do Anglii. Roger jednak
postanowił, że odpoczną parę dni w Gwatemali. Poza tym niemożliwe
byłoby otrzymanie miejsc na lot tego samego dnia.
Trzeba przyznać, że odpoczynek i regeneracja sił były im potrzebne.
Zwłaszcza Nigelowi. Mimo wszelkich zabiegów parę ranek nie chciało
się goić i konieczna była pomoc ambulatoryjna. Karen już
zapowiedziała, że zaraz po wylądowaniu zawiezie Nigela do szpitala, a
145
potem oboje dołączą do pozostałych, którzy pojadą tymczasem do
znanej im już willi na gorącą kąpiel i po świeżą bieliznę.
Ostatnie dni były chyba najgorsze ze wszystkich. Jake jakby jej nie
znał. Siedział teraz po drugiej stronie kabiny samolotu, wsparty o
podgłówek, z zamkniętymi oczami. Wyglądał tak, jakby to, co się
zdarzyło, nie pozostawiło ~v nim żadnego wrażenia, był nieprzystępny.
Zresztą nie miała zamiaru do niego się zbliżać. Nie było sensu.
Otrzymał od niej już wszystko, czego chciał.
– Wydaje mi się, że jedynie na Jake'u i Luzie wyprawa nie pozostawiła
najmniejszych śladów, są tacy sami – odezwał się siedzący obok niej
Nigel, zupełnie jakby czytał w myślach Karen.
– Jak to? Jednego i drugiego lekko pokąsały piranie. – Nie o tym
myślałem – odparł Nigel. – Ja się czuję tak, jakbym był kimś innym. –
Spojrzał na Karen ze smętnym uśmiechem. – Wtedy się
zagalopowałem, prawda?
– Już sobie nawet nie przypominam. – Karen wzruszyła ramionami.
– Jesteś bardzo miła. – Po chwili dodał: – Można by to nazwać
tropikalną gorączką, prawda? W dżungli wszystko ma inny wymiar;
każde przeżycie i każda myśl są takie intensywne!
Karen pomyślała z goryczą, że jeśli rzeczywiście była to tropikalna
gorączka, która ich wszystkich ogarnęła, to w jej wypadku temperatura
utrzymywała się nadal. I nie widać, by miała zamiar się obniżyć. Nie
pomoże tej sytuacji fakt, że przez następne parę dni będzie mieszkać
pod jednym dachem z Jakiem.
Samolot obniżył lot i zbliżał się do lądowiska. Karen chwyciła się oparć
fotela.
Z mieszanym uczuciem przyjęła decyzję Jake'a, iż z obojgiem pojedzie
do szpitala. Jego argument, że ani Karen, ani Nigel nie znają
hiszpańskiego, był w zasadzie słuszny, ale przecież w szpitalu jest
personel mówiący po angielsku.
146
– Być może – powiedział Jake, gdy przedstawiła mu ten argument. – A
może nie ma? Nie będziemy ryzykowali. Chodzi o to, żebyś
niepotrzebnie nie traciła czasu.
Obecność Jake'a bez wątpienia pomogła. Nigela zabrano do
ambulatorium prawie natychmiast. Widząc rezerwę i powściągliwość
Jake'a Karen pragnęła, by nie musieli zbyt długo czekać na Nigela. Sam
na sam z Jakiem było jej teraz potrzebne jak dziura w moście.
Po dłuższym milczeniu, pragnąc za wszelką cenę przerwać tę ponurą
ciszę, zapytała:
– Chyba go nie zatrzymają w szpitalu?
– Musiałby być umierający – padła odpowiedź. – Szpital pęka w
szwach. Mają za mało łóżek. – Rzucił jej krótkie spojrzenie: – Martwisz
się o niego?
– Tyle samo, ile martwiłabym się o każdego w podobnym położeniu.
– Nawet o mnie? – wykrzywił usta w tym przeklętym sarkastycznym
uśmiechu.
– Gdybyś miał infekcję, naturalnie! Ale wyszedłeś cało.
– Najwidoczniej jestem odporny na większość życiowych przypadków.
– Sarkazm i ironia! – Jakie masz teraz plany? – spytał.
– Chcę jak wszyscy odpocząć parę dni, a potem wrócić do domu.
– No właśnie, co potem? Pytałem o te dalsze plany. – Jeszcze nie
zdecydowałam. – Może zajmę się zupełnie czym innym.
– Co chcesz robić?
– O tym również jeszcze nie zdecydowałam. – Starała się mówić
lekkim tonem., ale przychodziło jej to z wielkim trudem. – A ty? Co
teraz planujesz?
– Po Bożym Narodzeniu mam dwumiesięczny objazd Stanów z
odczytami. --Wzruszył ramionami. – A później mam stypendium
147
fundacji Lorriston na. cały rok i będę grzebał w ziemi na półwyspie
Jukatan.
A więc program, który ponastawiał mało czasu na sprawy osobiste,
pomyślała Karen. Tego się właśnie obawiała. Słusznie więc uczyniła,
zdecydowanie mówiąc „nie". Za kilka tygodni żegnałaby go z jeszcze
cięższym sercem. Ale jednocześnie wyjaśniało to również sprawę
małżeństwa z Eleną. Jasne przecież było, że owa piękna dama nie
wytrzymałaby nawet tygodnia w jukatańskiej dżungli, nie mówiąc już o
roku.
Wszystkie te rozważania :nie; przyniosły Karen żadnej ulgi. No cóż,
musi to wszystko przeżyć i przecierpieć! Wrócił Nigel, bardzo się nad.
sobą litując. Powiedział,
że zabieg był nieprzyjemny i bolesny, i że zostaną blizny w paru
miejscach. Karen była przekonana, że Nigel będzie dumnie obnosił swe
blizny, pokazując je wszystkim dokoła. Co nie powinno chyba dziwić,
bo niewielu ludzi wpadło między piranie i wyszło z tego cało.
Wszyscy troje wrócili do willi, gdzie reszta zespołu odpoczywała na
tarasie. Karen czym prędzej poszła wziąć prysznic, o którym już tak
długo marzyła. Miała przedziwne uczucie, że strumień gorącej wody
jakby ją odmładza, a czyste włosy przynoszą fizyczną ulgę.
Usłyszała pukanie do drzwi. Gdy szła otworzyć, wiedziała, że to Jake. I
rzeczywiście. Stał w progu w kąpielowym płaszczu. Obrzucił ją
szybkim spojrzeniem. .
– Chciałbym wziąć parę rzeczy z sypialni – powiedział.
Karen bez słowa odstąpiła ad drzwi, by mógł wejść. Poprawiła ręcznik,
który zaczął się jej osuwać. Świadoma była, że Jake dostrzegł ten ruch.
Pewnie pomyślał; że wyreżyserowała to niby obluźnienie ręcznika.
Niech sobie myśli.
Została przy otwartych drzwiach, trzymając dłoń na klamce. Gdyby je
zamknęła, pomyślałby, że zrobiła to w określonym celu. Kiedy zabrał
148
już wszystko, czego potrzebował i obrócił się do niej, jej twarz
przybrała obojętny wyraz. Nie przyszło jej to łatwo.
– Czego się boisz? – spytał.
– Niczego się nie boję! – odparła spokojnie. – Po prostu chcę się
wreszcie ubrać.
– Masz jeszcze godzinę do kolacji – powiedział, wpatrując się w nią
niebieskimi oczami.
– To co z tego? – tym razem jej głos lekko zadrżał. – Akurat żeby
wypić drinka przed kolacją.
– Czas na wiele innych rzeczy – stwierdził.
Jej serce zatrzepotało w rodzącym się pragnieniu, ale postanowiła je
opanować. Wzięła głęboki oddech. – Myślałam, że powiedzieliśmy
sobie już dość. Rachunki były rzekomo wyrównane! .
- I ja tak myślałem. – Blado się uśmiechał. – To wcale nie takie łatwe.
W odróżnieniu od ciebie nie potrafię powiedzieć sobie „pstryk" i
wyłączyć kontakt.
Gdyby on wiedział! Patrzyła na niego zamglonymi oczami. Zdawała
sobie sprawę, że robi niemądrze, ale nie potrafiła się oprzeć.
W jej oczach odczytał odpowiedź, wzięte z szafy ubrania rzucił na
krzesło i podszedł do drzwi. Zsunął z klamki jej bezwolne palce,
zamknął drzwi i przekręcił klucz. Karen drżała, gdy tulił ją do siebie.
Wiedziała, że nie potrafi dalej ukrywać swoich uczuć, ale to naprawdę
nie miało już najmniejszego znaczenia. Kochała tego człowieka do
szaleństwa! I tylko to wydawało się w tej chwili istotne.
Kąpielowy ręcznik opadł na podłogę. Jake obsypywał pocałunkami jej
twarz i pieścił dłońmi ciało; rozpoznawał znane miejsca z czułością i
zmysłowością, która rozpalała ją aż do fizycznego bólu. Niech bierze
wszystko, pomyślała, to wszystko do niego należy, nie ma przed nim
nic do ukrycia! Wyszeptała cicho jego imię, a on pojął jej myśli.
149
Wziął ją w ramiona i zaniósł na łóżko. Delikatnie położył się koło niej.
Ujął jej twarz w obie ręce i długo i namiętnie ją całował. Oddawała
pocałunki nic już nie ukrywając, odsłoniwszy się całkowicie, bez
reszty, we wspaniałym, upajającym poddaniu. Gdyby miała więcej do
oddania, dostałby! Gdyby było więcej do wzięcia, wzięłaby! Ustami i
dłońmi delikatnie muskała i poznawała to wspaniałe męskie ciało,
czując jego napięcie i wiedząc, że tym razem ona nad nim panuje, że
dotyk jej palców wywołuje naprężenie męskich mięśni, daje im siłę,
potencję, bezgraniczną żywotność. Oddała mu swe ciało i czyniąc to
otworzyła swe serce i okazała mu swą miłość. Jake Rothman,
najwspanialszy mężczyzna!
– Nie pozwolę ci odejść – powiedział potem, spoczywając całym
ciężarem swego ciała na Karen i całując jej piersi. – Chcę, żebyś ze mną
została!
– Do Nowego Roku? – spytała cicho ochrypłym głosem. – Nie widzę
większego sensu.
– To pojedź ze mną do Stanów.
– Na Jukatan także? – zaśmiała się nerwowo.
– Żądasz ode mnie, żebym zrezygnował ze stypendium? – Podniósł
głowę i patrzył oczami, w których widać było niepewność.
– Nie ośmieliłabym się o to prosić! – odparła czując, że ma sucho w
gardle.
– No to pojedź ze mną na Jukatan! Jest tam zupełnie dobre mieszkanie,
pewien komfort nawet, żadnych problemów jak te, jakie mieliśmy w
ciągu ostatnich dwu tygodni.
– A co bym tam robiła? To znaczy oprócz...?
– Moglibyśmy pracować razem! Wykazałaś tak wielkie zainteresowanie
naszym odkryciem w Chal Luz! – Nie mam żadnych kwalifikacji.
Byłabym w efekcie kulą u nogi.
150
– Nie trzeba nadzwyczajnych kwalifikacji do prac wykopaliskowych.
Wystarczy zaangażowanie, no i inteligencja. Tej ci nie brak.
Zaangażowania także. – Palcem delikatnie przeciągnął po jej ustach i
rozbłysły mu oczy, gdy bezwiednie zadrżała. – Oczywiście to nie
byłaby kariera, o której marzyłaś...
– Zupełnie nie o to chodzi – odparła. Badania archeologiczne również
mogą być wspaniałą okazją. Stanowią kuszącą perspektywę, otwierają
różne możliwości dla kogoś, kogo to pasjonuje. Ją właśnie
pasjonowało. Tylko jak długo by to trwało? I później znów miałaby
problem z pozbieraniem się...
– Więc o co? – nalegał. – Wiem, że wiele żądam, ale...
– To by nam nie wyszło, Jake – wydusiła z siebie z trudem. – Nie
potrafiłabym tak żyć.
– Nie sądziłem, że takie znaczenie mają dla ciebie warunki. – Wzruszył
ramionami.
– Nie mówię o komforcie. Powiem ci, o czym myślałam: o braku
wyraźnych perspektyw na przyszłość. Wiem, że jest obecnie rzeczą
przyjętą, iż dwoje ludzi mieszka razem, nie myśląc o tym, co będzie
dalej. Mnie to nie odpowiada i nie wystarcza. Potrzebuję czegoś więcej.
– Na przykład miłości? – spytał martwym głosem. – Ja sobie zdaję
sprawę, że chwilowo miłość jest jednostronna, ale tak nie musi
pozostać. Daj jej szansę.
– Nie mogę – ledwo wydobyła te słowa przez ściśnięte gardło. – Nie
mogę czekać na coś, co może nigdy nie przyjść.
– Rozumiem – odparł; poderwawszy się, usiadł na skraju łóżka i sięgnął
po szlafrok. – Wobec tego nie ma o czym więcej mówić, tak?
Nie ma, pomyślała zdając sobie sprawę, że jej uczucia dla niego są
wielokrotnie silniejsze niż to, co on mógł czuć wobec niej. Bez względu
151
na to, jak intensywnie mógł jej pożądać fizycznie, było to
niewystarczające.
Gdy po pewnym czasie wyszła przed dom, zastała na tarasie Mike'a.
Chciała się natychmiast cofnąć, ale on podniósł rękę w niemym apelu,
by została.
– Chcę cię przeprosić. Zachowywałem się rzeczywiście jak zwierzę –
powiedział bez wstępów.. Był wyraźnie przybity. – Bo wiesz, wzięła
mnie taka zazdrość, że straciłem nad sobą panowanie. Bardzo cię
przepraszam!
Obojętne jej były te przeprosiny, gdyż Mike nic dla niej nie znaczył.
No, ale przynajmniej oprzytomniał!
– Zapomnijmy o tym! – odparła wzruszając lekko ramionami.
– Dziękuję! Napijesz się czegoś? – wskazał na tacę z drinkami.
– Proszę o wódkę z sokiem pomarańczowym. – Usiadła w wiklinowym
fotelu. – W porównaniu z Petenem jest tu prawie chłodno!
Podając drinka wpatrywał się w jej dekolt z nadmiernym, jak zauważyła
Karen, zainteresowaniem. Kocur nie zmieni swojej natury, pomyślała.
Mimo przeprosin pozostał tym samym Mikiem.
– Założyć ci coś na ramiona? – zaproponował.
– Nie, dziękuję – odparła potrząsając głową. – Aż tak chłodno nie jest.
Powiedziałam to tylko dla porównania. – Upiła łyczek z podanej
szklanki. – Ciekawa jestem, gdzie się wszyscy podziali?
– Jeśli masz na myśli Rothmana, to wyszedł – odparł cierpko Mike,
zajmując sąsiedni fotel. – Widziałem, jak wychodził jakieś piętnaście
minut temu. Juan powiedział, że wróci dopiero po kolacji.
Poszedł do Eleny, pomyślała. Być może nie ma zamiaru się z nią żenić,
niemniej do niej poszedł. Czyja to wina? Gdyby przyjęła jego
propozycję, to pozostałby w willi.
152
Od tej chwili wieczór stał się ponury i trwał w nieskończoność. Z
trudem doczekała chwili, kiedy mogła wreszcie wstać od stołu i
obwieścić, że idzie spać. W czasie kolacji nikt nie komentował
nieobecności Jake'a, miał przecież prawo robić, co chce.
Następnego dnia Jake miał przekazać władzom wykopaliska z Chal
Luz. Roger chciał to zarejestrować na taśmie, dlatego na uroczystość
udawał się cały zespół. Po tym wydarzeniu wszyscy mieli mieć dwa
wolne dni. Karen jeszcze nie wiedziała, co będzie w tym czasie robić.
Chyba chodzić z kąta w kąt, użalając się na własny los.
Jak zwykle obudziła się przed świtem bez najmniejszej ochoty na
dalszy sen. W jej głowie kłębiły się myśli, których noc nie potrafiła
uśpić. Wstała, by znaleźć coś do czytania, co pomogłoby jej przetrwać
do świtu. Wpadające przez okna światło księżyca pozwoliło bez trudu
znaleźć główny salonik, gdzie musiała jednak zapalić światło, by
odczytać tytuły książek stojących na półce w głębi.
Zobaczyła sporo książek angielskich, zarówno powieści, jak i literatury
faktu. Wybrała szpiegowską powieść Le Carrego. Niemal upuściła
książkę, gdy obróciwszy się zobaczyła Jake'a, który stał w drzwiach
prowadzących z tarasu. Miał na sobie ten sam płaszcz kąpielowy, co po
południu, a na stopach sandały. Wyglądał na bardzo zmęczonego.
Masz jakieś problemy? – spytał.
– Jeden. Nie mogę zasnąć. – Wydawało się jej, że powiedziała to zbyt
poważnie i pryncypialnie, więc uśmiechnęła się sztucznie:–
Pomyślałam sobie, że pomoże mi w tym książka.
– Wszystko zależy od treści ~– zauważył. – Istnieje możliwość, że
jeszcze bardziej cię rozbudzi.
– Jakie więc proponujesz rozwiązanie? – zapytała i natychmiast tego
pożałowała, widząc jego ironiczny uśmieszek. Szybko więc dodała: –
Stop! Nie odpowiadaj na moje pytanie!
153
– Nie miałem zamiaru udzielać ci rad – odparł. – Przyszedłem tu, żeby
przyrządzić sobie filiżankę kawy. Przyłączysz się do mnie?
Rozsądek nakazywał szybkie pożegnanie się i umknięcie do sypialni.
Jednakże rozsądek rzadko panuje nad odruchami. Pa chwili szła już z
nim do kuchni, dalej trzymając książkę pod pachą.
Ostatecznie filiżanka kawy ani niczego nie pogorszy, ani nie polepszy.
Najwyżej odłoży chwilę rozstania. Jake fachowo zaparzył kawę w
mniejszej z maszynek.
Siedząc na barowym stołku i małymi łyczkami popijając aromatyczny
napój, Karen szukała w myślach jakiegoś neutralnego tematu do
rozmowy, ale kiedy się wreszcie odezwała, nieoczekiwanie zadała
pytanie, które jej nawet przez myśl nie przeszło:
– Byłeś dziś wieczorem u Eleny?
– Owszem, byłem – odparł słodząc kawę. Pomyślała sobie, że skarn już
dotknęła tematu, to równie dobrze może go kontynuować do
wyczerpania. I jaka konkluzja tej wizyty?
– A jakiej ty byś chciała?
– To chyba zależy od ciebie?
– Z twoich słów wynika, że właściwie nie uwierzyłaś w to, co ci
mówiłem: że nic mnie już z Eleną nie łączy. A skoro o tym mowa:
Elena kategorycznie zaprzecza, jakoby powiedziała Rogerowi, że za
mnie wychodzi. Twierdzi, że coś mu się pokręciło.
Karen przez długą chwilę wpatrywała się w Jake'a.
– Sądzisz, że to możliwe?
– Jeśli nawet powiedziała coś, co Roger źle zrozumiał – wzruszył
ramionami – to żadnego nieporozumienia już nie ma. Wszystko zostało
jasno powiedziane. – Co to znaczy? – spytała z podejrzliwością.
– To, co powiedziałem. Elena wie wszystko o nas... – Wszystko?
154
– Nie w szczegółach, ale to, co istotne. I nie wspominałem również o
jednostronności uczuć. – Wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu. -
Moja duma nie pozwoliła mi się przyznać, że zakochałem się w
kobiecie, która nie chce mi się odwzajemnić tym samym uczuciem.
W pierwszej chwili Karen była pewna, że źle usłyszała, i patrzyła na
niego tępo. To niemożliwe, by powiedział coś takiego. Jakby z wielkiej
odległości usłyszała swój głos:
– Czy byłbyś łaskaw powtórzyć to ostatnie zdanie? – Po co? – odparł
cynicznie. – Przecież postawiłaś sprawę jasno. Powiedziałaś, że widzisz
znikome prawdopodobieństwo, byś mogła mnie pokochać. Musiałem
się z tym pogodzić.
W dalszym ciągu Karen nie wierzyła własnym uszom. Jakże on mógł
być tak ślepy? Odpowiedziała sobie sama: przecież i ona nie zdawała
sobie sprawy z jego prawdziwych uczuć. Oboje mieli opaski na oczach
i byli śmiesznie pewni swoich własnych wniosków. Jeszcze w tej chwili
trudno jej było zdobyć się na powiedzenie tego, co on przecież musiał
widzieć w jej spojrzeniu, jeśli dobrze patrzył.
Patrzył, ale dalej nie rozpoznawał. Nagle odezwał się, uderzając pięścią
w blat:
– A właśnie że nie, do diabła! Nie pogodzę się z tym! Nie pozwolę, aby
poszło na marne to, co nas połączyło w ciągu tych paru tygodni. Nie
odwrócisz się plecami i nie odejdziesz! Nie pozwolę ci, Karen!
Wyjął jej z dłoni filiżankę i odstawił na bok, koło swojej, potem
ściągnął Karen ze stołka w swoje ramiona.
– Z amerykańskich odczytów już się nie wykręcę, ale mogę
zrezygnować ze stypendium. Znajdą wielu innych na moje miejsce.
Pojedź ze mną do Ameryki! Daj mi szansę pokazać ci, jakie będzie
nasze wspólne życie!
Wszystkie wątpliwości, jakie jeszcze mogły kołatać się jej po głowie,
zgasił pocałunek Jake'a. Namiętny i czuły zarazem. Oddawała go
155
chętnie, żarliwie, przepełniona uczuciem. Zarzuciła mu ręce na szyję,
objęła mocno, tuląc twarz do jego twarzy z sercem przepełnionym
miłością.
– Widzisz? – powiedział miękko. – To wcale nie będzie takie trudne!
– Kocham cię! – Nagle słowa te przyszły jej bardzo łatwo. – Kocham
cię od wieków, Jake!
Zastygł. – Przecież mnie od wieków nie znasz? – patrzył przedziwnie,
jakimś niesłychanie intensywnym spojrzeniem.
Zaśmiała się cicho i pocałowała go mocno w szyję. – Więc od
pierwszego dnia, pierwszej godziny, od pierwszej minuty i sekundy,
kiedy cię ujrzałam!
– Ze mną było to samo! – Trzymał ją tak, jakby nigdy nie zamierzał jej
wypuścić. – To dlaczego, do diabła, nie pisnęłaś nawet stówka?
Dlaczego kazałaś mi myśleć, że tylko ja...?
– Dlatego, że myślałam, że to tylko ja... A tobie zależy wyłącznie na
moim...
– Na twoim ciele? Na nim też! I na twojej twarzy... – Głaskał delikatnie
jej policzki. – I na tym wspaniałym temperamencie... na odwadze i na
wytrwałości! Moje życie nabrało nagle sensu w dniu, w którym
pojawiłaś się tutaj z Rogerem, chociaż w pierwszych chwilach nie
zdawałem sobie z tego sprawy. Głównym powodem mojego sprzeciwu
wobec twojego udziału w wyprawie był lęk, że zbliżysz się za bardzo z
Rogerem. Chciałem cię mieć dla siebie! Wyłącznie dla siebie!
– Ja naprawdę nie miałam pojęcia o uczuciach Rogera – powiedziała –
a także nigdy świadomie nie zachęcałam Mike'a do zalotów. Jestem
zupełnie ślepa, gdy chodzi o odczytywanie ludzkich intencji.
– Wyłącznie dlatego, że nie zdajesz sobie sprawy z własnego
oddziaływania na ludzi. Spojrzysz tymi niebieskimi oczami i człowiek
gotów jest wszystko zrobić! Muszę wymyślić jakiś tajny sygnał, który
156
ci będę dawał, kiedy zobaczę, że to robisz – roześmiał się cicho. – W
przeciwnym wypadku cała ekipa na Jukatanie przestanie pracować i
będzie tylko wzdychała do ciebie. – Zdał sobie nagle sprawę z tego, co
powiedział, i cmoknął niezadowolony. – Przepraszam. Wycofuję się!
Mówiłem poważnie, że zrezygnuję ze stypendium. Wymyślimy coś
innego, gdzie będziemy mogli połączyć nasze umiejętności. Coś
takiego, jak obecna wyprawa.
– To może być jedynie przerywnikiem, od czasu do czasu – orzekła
Karen. – A poza tym, te moje umiejętności bardzo ci się mogą przydać
na Jukatanie. Przecież potrzebny ci jest ktoś do prowadzenia dziennika,
robienia zestawów. Ja jestem dobrym organizatorem. Myślę, że będę ci
mogła pomóc. Przecież już mówiłam, że archeologia mnie fascynuje.
– Jesteś pewna? – Spojrzał na nią niepewnie. – Może tylko tak mówisz?
Potrząsnęła głową. Bardzo go kochała również za tę gotowość do
kompromisów.
– Mówię zupełnie poważnie. Wcale nie mam zamiaru budować
wspólnego życia na zasadzie jednostronnych poświęceń... – zawahała
się szukając w jego twarzy odpowiedzi na nowe wątpliwości. –
Zakładając, oczywiście, że w tym wypadku chodzi o budowanie
wspólnego życia?
– Całego życia, jeśli mam coś do powiedzenia – odparł natychmiast. –
Czy sądzisz, że twoi rodzice będą bardzo rozczarowani, jeśli ich córka
poślubi mnie jak najszybciej, bez wielkich przygotowań i uroczystości?
– Tym razem on się zawahał. – Zakładając, oczywiście, że ma ochotę
wyjść za mnie. A takie są moje warunki! – powiedział z uśmiechem. –
Chcę cię mieć na wyłączną własność, potwierdzoną kontraktem,
żadnych tam czasowych dzierżaw!
– Ja też nie chcę dzierżaw – odparła. – Jeśli mam jechać z tobą do
Stanów, to musimy pobrać się szybko. Ponieważ pięć tygodni, jakie
pozostają do tego czasu, nigdy by mojej mamie nie wystarczyły na
157
przygotowanie przyzwoitego, jej zdaniem, ślubu, to chyba będzie lepiej,
jeśli postawimy wszystkich wobec faktu dokonanego.
– Miałem nadzieję, że to powiesz! – Przytulił ją mocno, zanurzając
twarz w jej włosach. – Rano powiemy o tym reszcie, a teraz chodźmy
do łóżka – wyszeptał namiętnie. – Mam ci jeszcze wiele rzeczy do
opowiedzenia...
Ona chciała równie dużo opowiedzieć jemu. Słowami bądź inaczej:
_ Ten drugi sposób wyrażał to samo.