Tłumaczenie: Pernix
Korekta: madambutterfly, AngelsDream, Lyphe
Spis treści
Prolog ....................................................................................................................................3
1. Świat mnie nienawidzi, naprawdę ....................................................................................4
2. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? Najwyraźniej, tak. ...........................................11
3. Publiczne przeprosiny, super ..........................................................................................21
4. Dziewczyny w białych sukienkach... ...............................................................................30
5. Cullenowie to wariaci ......................................................................................................38
6. Naprawdę powinnam przestać pić... ...............................................................................50
7. Nieprzemienianie się jest do d... ......................................................................................65
8. Dla Jacoba .......................................................................................................................79
9. Moja Beta, moja Leah ......................................................................................................87
10. Objawienie aka Demaskacja ..........................................................................................98
11. Koniec tęczy ................................................................................................................104
12. Dopiero się zaczęło ......................................................................................................112
13. Dookoła same niespodzianki ........................................................................................121
14. Śluby............................................................................................................................133
15. Miesiąc później... .........................................................................................................150
16. Poród... Nie chcę tego nigdy więcej!.............................................................................163
17. To początek nowego życia ............................................................................................175
18. Wpojeni kochają Umarlaków - muszą ich pokochać.....................................................187
19. Dzieci księżyca ............................................................................................................197
20. Koniec pokoju...............................................................................................................214
Prolog
Zaczerpnęłam pierwszy haust powietrza. Pachniało jak pół-pijawka i pijawka
zmieszane razem, nowa woń, której jeszcze nie znałam. Byli blisko. Nahuel i Renesmee stali
koło siebie, a jego ramiona opiekuńczo otaczały ją i zawiniątko, które trzymała. Jacob pod
postacią wilka wraz z Bellą i Edwardem stali naprzeciwko, gotowi do ataku w momencie
nieuwagi. Esme i Carlisle znajdowali się na przedzie grupy. Plan był taki, aby spróbować
spokojnie porozmawiać, zanim jakakolwiek walka miałaby się zacząć. Emmett, Rosalie,
Alice i Jasper stali przy ich boku, zamrożone niczym statuy ciała były przygotowane do
ochrony rodziców, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Nasza wataha była rozsiana po polu,
które było zawsze używane do bitew albo spodziewanych bitew. Dziś nie było inaczej.
Leah, wracaj do domu, będę się czuł bezpieczniej, jeśli tam będziesz, troskliwy głos Jacoba
zabrzmiał w mojej głowie.
Nie ma mowy, jestem tu, gdzie powinnam być, odpowiedziałam. Wiedziałam, że Jacob
będzie zmartwiony moją odpowiedzią, ale nie było innej możliwości, nie mogłam zostawić
ani jego, ani Setha podczas walki. Obaj byli całym moim światem, inni członkowie watahy
również. Nigdy bym ich nie zostawiła, mojej rodziny. Grupa postaci szła w naszym
kierunku, byliśmy spięci niecierpliwością.
Nadszedł czas, tym razem wiedzieliśmy to wszyscy, walka była nieunikniona.
1. Świat mnie nienawidzi, naprawdę
- Leah, jesteś gotowa?
Seth uderzył w drzwi łazienki, a ja jeszcze raz spojrzałam szybko na swoje lustrzane odbicie.
Kupiłam nową sukienkę na dzisiejszą okazję. Była biała, dopasowana. Wysiliłam się, aby
ogarnąć swoją fryzurę poprzez spięcie gęstych włosów, dodatkowo wpięłam białą lilię za
ucho. Nie potrzebowałam makijażu, zaróżowiłam tylko policzki i nałożyłam błyszczyk na
usta, to wszystko czego potrzebowałam. Wybierałam się na baby shower
swojej woli. Seth razem z mamą usilnie mnie do tego namawiali, argumentując swoje racje
gadką o tym, że Emily to moja kuzynka i tak wypada. Szykowanie się i malowanie sprawiło
przynajmniej, że poczułam się lepiej przed przybyciem na przyjęcie, które przypomni mi
tylko, że genetycznie jestem martwa. Moje życie jest do dupy. Seth jeszcze raz walnął w
drzwi.
- Leah, rusz się, Jake i Billy już są.
Włożyłam białe sandały, otworzyłam drzwi do łazienki i zbiegłam po schodach. Nie
chciałam, żebyśmy się spóźnili, bo wtedy ludzie będą mieli jeszcze więcej powodów, by
gapić się na mnie i okazywać swoją sympatię dlatego, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci.
Kiedy dotarłam już na sam dół, Jacob czekał zwrócony plecami do mnie.
- Sporo czasu zajęło ci to szykowanie, Clearwater - powiedział z sarkazmem w głosie, kiedy
odwracał się w moim kierunku. Na jego twarzy malował się uśmieszek, który momentalnie
zmienił się w zdziwienie:
- Leah... łał.
- Wezmę to za komplement, Black - powiedziałam z dumą. Jake przytaknął, wciąż nie
odrywając ode mnie oczu .
- To znaczy, ładnie wyglądasz – powiedział, potakując głową , jakby na potwierdzenie
swoich słów.
- Hej, zboczeńcu! Czy ty czasem nie jesteś wpojony? – zażartowałam, klepiąc go w plecy, a
Jacob nagle onieśmielił się jak dziecko złapane na gorącym uczynku przy wykradaniu
1 baby shower- przyjęcie dla przyszłej matki, coś jak nasze pępkowe, tyle że przed narodzinami dziecka
ciasteczek. Rozejrzałam się, ale nigdzie jej nie widziałam.
- Gdzie jest Renesmee?
Po sześciu latach Jacob przekonał mnie, że nie powinnam nazywać żadnego z
krwiopijców... krwiopijcami czy pijawkami. Zmusił mnie do używania ich imion i chociaż
tego nie lubiłam, przyzwyczaiłam się. Zagroził, że mnie zdegraduje, jeśli nie będę dla nich
milsza, dlatego musiałam robić, co mi kazał. Cullenowie nadal mieszkali w swoim domu. Dr
Cullen ciągle pracował w szpitalu, chociaż wiedzieliśmy, że powinni pomyśleć o
przeprowadzce już niedługo. Doktorek nie wyglądał nawet na trzydziestkę, a podawał się
za czterdziestodwulatka. Esme doglądała domu, Alice i Jasper od jakiegoś czasu
podróżowali we dwójkę, ale często wpadali w odwiedziny. Rosalie i Emmett kręcili się
zawsze w okolicy, a Edward, Bella i Renesmee mieszkali w domku nieopodal. Nie
zadawałam się z Cullenami, o ile nie było to konieczne. Za to Jake był tam zawsze, a jako że
był tak zacofany, iż nie posiadał komórki, gdy tylko chciałam mu coś powiedzieć, musiałam
udać się do domu Cullenów. Esme zawsze była dla mnie miła, tak samo Alice, kiedy gościła
w domu. Rosalie mnie ignorowała, co wcale mi nie przeszkadzało, Carlisle'a widziałam
bardzo rzadko, Jasper trzymał się na dystans, a Emmett lubił się ze mną drażnić. Sprawdzał,
jak może mnie wyprowadzić z równowagi, a od kiedy przyłapałam go na tych gierkach,
niewymowną przyjemność sprawiało mi olewać jego zagrywki. Bella i Edward czasami
odwiedzali resztę. Oboje zawsze byli uprzejmi, chociaż odnosiłam wrażenie, że Bella bała
się zostać ze mną sam na sam. Oczywiście miała prawo być uprzedzona, po tym jak
nakrzyczałam na nią za to, że zwodziła Jacoba. Nigdy nie pozwalała na to, żebyśmy zostały
same, nawet wtedy, kiedy zmieniła się w wampira. Renesmee wyrosła na piękną, młodą
kobietkę. Wyglądała teraz na osiemnaście lat, chociaż, licząc czas według kalendarza, miała
tylko sześć. Podczas gdy wszyscy nazywali ją Nessie, ja odmawiałam dogadzania jej psim
imieniem i zawsze mówiłam do niej Renesmee.
- Nie dała rady, Nahuel przyjechał w odwiedziny z Ameryki Południowej i chcą spędzić
trochę czasu razem - wyjaśnił Jacob, a ja za zdziwienia zmarszczyłam brwi. On naprawdę
pozwalał swojej małej wpojonej dziewczynie być sam na sam z jedynym męskim
przedstawicielem jej gatunku, o jakim wiedzieliśmy i nie miał nic przeciwko temu? Jacob
był święty.
- Nie martwisz się o nich? - spytałam, a Jacob wzruszył ramionami.
- Nie, Renesmee jest moim wpojeniem, mogę jej ufać.
- Ja nie ufałabym żadnej dziewczynie, która kręciłaby się obok ciebie - wypaliłam bez
zastanowienia, a potem zaczerwieniłam się niczym burak i spuściłam wzrok ze wstydu. O
nieba, dlaczego ja zawszę mówię to, co mi silna na język przyniesie. Usłyszałam chichotanie
Jacoba z powodu tej wpadki, moje zażenowanie zmieniło się momentalnie w złość, która
eksplodowała:
- Nie waż się śmiać się ze mnie, Jacobie Black!
Jacob i ja zżyliśmy się z sobą przez ostatnie sześć lat. Był przy mnie podczas ślubu Sama i
Emily, rozśmieszał mnie wtedy i zabawiał. On i Seth byli jedynymi osobami, które mogły
poprawić mi humor. Kocham go jako przyjaciela i jako przywódcę. Być może nawet
bardziej, ale staram się zepchnąć te odczucia gdzieś głęboko, w niedostępne obszary mojej
świadomości. Nie mogłabym pozwolić sobie zranić się jeszcze raz. Byłam wdzięczna, że
mogę mieć takiego przyjaciela. Przez minione sześć lat nieustannie starałam się być milsza,
chciałam być lepszym człowiekiem. To zasługa Jake'a. Zawsze będę mu za to wdzięczna…
- Chodź, seksowna panno, mamy imprezę do podbicia - powiedział, otaczając mnie swym
ramieniem i odprowadził mnie do samochodu, gdzie czekali Billy, Seth i Sue. Zaśmiałam się
i uderzyłam Jake'a w brzuch.
Przyjęcie było nudne. Po tym jak wypowiedziałam niezliczoną ilość ochów i achów nad
spuchniętym brzuchem Emily (Jake powiedział, że muszę rozpływać się w zachwytach
przynajmniej przez pięć minut), uciekłam do domu w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, gdzie
mogłabym usiąść i schować się, dopóki Seth i Jake mnie nie uratują. Nie było już we mnie
nienawiści do Sama i Emily. Naprawdę nie było, ale cały czas ciężko było mi oglądać ich
razem. Oni mieli wszystko to, czego ja nigdy nie będę mogła mieć, dlatego trudno mi było
przebywać w ich towarzystwie. Poszłam do kuchni i zaczęłam zastanawiać się, gdzie
najlepiej się schować.
- Leah wygląda nieźle - powiedział ktoś.
Wyciągnęłam głowę w stronę, z której dobiegał głos i dałam jeden, spory krok w stronę
drzwi wejściowych do salonu. Siedziało tam kilkoro chłopaków z paczki Sama, oglądali
mecz. Sama nie było wśród nich, bo razem z Jacobem i Sethem siedzieli na podwórzu. Quil
również był nieobecny, zajmował się Claire, która miała teraz dziewięć lat. Była tam tylko
stara szkolna paczka: Jared, Paul, Colin i Embry.
- Taa, szkoda, że z niej taka suka - odparował Paul, śmiejąc się szorstko moim kosztem.
Zmierzyłam go od tyłu srogim wzrokiem. Próbowałam przez ostatnie sześć lat nie być suką;
nic na to nie poradzę, że mam niską tolerancję na oszustwa i nienawidzę widoku Paula.
Starałam się nie brać ich słów do siebie, przecież znają mnie tylko z tych czasów, kiedy
faktycznie byłam świnią, ale zachowywałam się tak, bo czułam się zraniona zdradą Sama,
ale Embry wiedział, jaka jestem teraz. Jestem o wiele lepsza. Wiem, że tak jest i on też to
wie. Nawet Sam powiedział mi to na moich urodzinach w tym roku.
- Nie wiem, jak możesz znieść jej obecność w tej samej sforze i na dodatek słuchać jej
poleceń. - Jared spojrzał na Embry'ego, a cała reszta przytaknęła.
- Muszę, nie mam wyboru.
Ałć, to bolało. Myślałam, że Embry naprawdę mnie lubi jak przyjaciela. Chyba jednak się
myliłam.
- Ona jest taka zgorzkniała i pokręcona - wypluł z siebie Jared, kręcąc przy tym głową.
- Dobrze, że nie może zostać matką, pewnie zabiłaby dziecko lub coś, albo zjadłaby je -
dodał Paul najokrutniejszymi słowami, jakie kiedykolwiek słyszałam.
Nie mogłam powstrzymać westchnienia, jakie wydarło się z moich ust. Wtedy wszyscy
bardzo powoli zwrócili się w moja stronę, ich twarze zamarły w szoku. Embry pierwszy
ocknął się z odrętwienia.
- Leah, prze...
- Przestań - powstrzymałam go, unosząc dłoń w geście protestu. Nie chciałam słuchać
przeprosin, których właśnie się spodziewałam. Powinien zachować się wobec mnie jak
przyjaciel, a potraktował mnie jak pozostali, zamiast stanąć w mojej obronie.
- Po prostu nic nie mów Embry, okej. Myślę, że zrobiłeś i powiedziałeś już wystarczająco
dużo.
Odwróciłam się i pobiegłam przed siebie. Dotarłam do lasu i przemieniłam się, niszcząc
moją ładną sukienkę, na którą oszczędzałam tygodniami; opadła na ziemie w strzępach
materiału. Biegłam i biegłam, nie obchodziło mnie dokąd, po prostu musiałam uciec
stamtąd, jak najdalej od nich.
- Leah, proszę, wybacz mi , głos Embry'ego dotarł do mojej głowy. Musiał pobiec za mną i
zmienić się. Nie musiał udawać, że mu na mnie zależy, nie teraz, kiedy znałam prawdę.
-Pieprz się, Embry, odparłam przepełniona nienawiścią, wcale nie zwalniając, ani nie
zatrzymując się.
- Leah, naprawdę mi przykro. Powinienem stanąć za tobą murem, ale nie chciałem, żeby na
mnie naskoczyli za to, że cię bronię. Wiem, że to nie jest żadne wytłumaczenie, ale proszę
uwierz mi, jest mi bardzo przykro, skruszony głos Embry'ego znów rozległ się w mojej
głowie.
- Co tu jest grane, do cholery?, Jacob wdarł się do naszych umysłów i pozwoliłam mu
zobaczyć, co się stało. Wściekłe wycie wybrzmiało z lasu.
- Embry, przybierz ludzką postać i wracaj na przyjęcie, Jake zakomenderował szorstko i
usłyszałam intonujące ból wycie Embry'ego.
- Jake, bardzo przepraszam, odpowiedział winowajca, głosem przepełnionym smutkiem.
- Tak bardzo chcesz być taki, jak twoi przyjaciele? To idź, dołącz do watahy Sama, my nie
ranimy swojej rodziny odpowiedział chłodno Jacob, na co Embry ponownie zawył.
- Nie chce wracać do stada Sama.
- No cóż, nie jesteś mile widziany w naszym, dopóki Leah ci nie przebaczy, odpowiedział, a
ja warknęłam, słysząc te słowa.
- Niech go piekło pochłonie, splunęłam ze złością. Desperacja Embry'ego wzrosła, kiedy
zrozumiał, że Jack wyrzuci go ze stada
- Proszę Leah, bardzo mi przykro, proszę wybacz mi, błagam cię. Ja...
- Embry, idź stąd teraz, zarządził Jake. Embry zawył, a później opuścił nasze myśli.
Jake nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Embry i Jake byli najlepszymi przyjaciółmi, nie
mogłam dopuścić do podziału watahy tylko dlatego, że jestem przewrażliwiona. Byłam zła
na Embry'ego, ale to nie było warte podziału naszego stada.
- Jake, nie zmuszaj go do opuszczenia watahy, nie jestem warta tego roztkliwiania się nade
mną.
- Leah, jesteśmy rodziną, a rodzina nie postępuje tak wobec siebie.
- I nie wyrzucamy członków rodziny, kiedy pojawi się jakiś konflikt, zripostowałam.
Jake znowu zamilkł, prawie mogłam poczuć promieniującą od niego złość. Naprawdę był
wkurzony na Embry'ego, ale dostrzegł sens mojego punktu widzenia.
- Okej, ale dzisiaj pozwolę mu się trochę pomartwić, dobrze mu zrobi przemyślenie tego i
owego.
Ponownie zagłębiliśmy się w ciszy, więc zatrzymałam się. Znalazłam się na polanie, była
piękna i taka spokojna. Położyłam się na trawie i oparłam głowę o przednie łapy. Mój
umysł w kółko odtwarzał tę nieszczęsną scenę, oglądanie jej za każdym razem bolało
jeszcze bardziej. Raniło mnie tak, że czułam jakby całe moje ciało rozpadało się na kawałki,
nie mogłam oddychać. Szybko zreflektowałam się, że powinnam postarać się ukryć te
odczucia przed Jacobem, ale nie zdążyłam. Ujrzał wszystko w przelocie, zanim udało mi się
ukryć, co czuję.
- Leah, oni są idiotami, powiedział głos Jake'a w mojej głowie. Gdybym mogła,
roześmiałabym się.
- Jakbym tego nie wiedziała, zażartowałam, zmuszając się do tego, żebym brzmiała na luzie.
- Nie pozwól, żeby to co powiedzieli, wpłynęło na ciebie, dobrze?, powiedział ostrożnie.
Dostrzegłam, że nie mogłam zmylić go tak łatwo, jak myślałam. Skupiłam się bardziej na
ukrywaniu uczuć.
- Spróbuję.
- Dokąd idziesz?
- Nie mam pojęcia, chyba chciałabym zostać sama na chwilę, odpowiedziałam z nadzieją,
że zrozumiał aluzję. Kocham Jake'a na śmierć, ale on nie może mi pomóc, przynajmniej nie
w tej kwestii. Nie wiedział, jak to jest.
- Chcesz żebym został z tobą?, zaproponował, a ja odpowiedziałam szybko.
Jeśli zostałby w moich myślach dłużej, nie potrafiłabym ukrywać dalej przed nim mojego
głębokiego bólu, a on nie zostawiłby mnie, gdyby wiedział. Próbowałby mnie naprawić,
ponieważ taki właśnie był Jake. Lubił naprawiać ludzi, ale myślę, że nie mógłby naprawić
tego, co dzieje się ze mną.
- Nie, przemienię się z powrotem na chwilę, potrzebuję oczyścić moje myśli.
- Dobra, jak chcesz. Przyjdę do ciebie rano.
- Okej, dzięki Jake.
- Nie ma za co, kocham cię Lee.
- Ja ciebie też.
Na powrót przywdziałam człowieczą formę, stałam naga na polanie, a łzy zaczęły płynąć.
Starałam się być silna dla Jake'a i udawać, że słowa, które wypowiedzieli chłopcy, nie
zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak w rzeczywistości, ale teraz kiedy odszedł, nie
musiałam już skrywać bólu rozrywającego moją pierś, nie musiałam zatrzymywać szlochu,
który stamtąd eksplodował. Cały czas płacząc, skuliłam się jak płód w łonie matki,
kurczowo przytrzymując nogi rękoma. Zamierzałam tak płakać dopóki wszystko ze mnie
wypłynie, tylko wtedy będę na tyle silna, żeby zmienić się i ukrywać przed innymi, jak
mocno zabolały mnie dzisiejsze wydarzenia. Nie chciałam pozwolić im współodczuwać tego
bólu, nie byłam już tą Leą. Nieważne, jak było mi ciężko. Inni muszą wierzyć, że się
zmieniłam.
2. Czy ten dzień może być jeszcze gorszy? Najwyraźniej, tak.
Czułam się tak, jakby minęły godziny, ale nadal siedziałam w tym samym
miejscu, z czołem opartym na kolanach, rękoma obejmowałam nogi. Próbowałam
pozbierać się w całość. Dlaczego to aż tak bardzo bolało? Głupi Paul, i tak go
nienawidziłam, więc dlaczego przejmowałam się tym, co powiedział? Dlaczego, po
wszystkim, co się wydarzyło, ich słowa nadal mogły mnie ranić? Czułam, że dzisiaj dotarłam
do końca drogi, nie mogę tego dłużej ignorować. Włożyłam wiele wysiłku, by zmienić się ze
„zgorzkniałej Lei” w „nową Leę”, a fakt, że chłopcy nie zauważyli mojej metamorfozy
sprawił, iż zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w ogóle próbowałam. Przez to moje
rozmyślanie nie zauważyłam, że nie jestem już sama; nie poczułam nawet nieznośnie
słodkiego zapachu, zanim przemówiła:
- Zastanawiałam się, co tu tak śmierdzi - nieuprzejmie skomentowała Rosalie, zmierzając na
polanę, potem spojrzała w dół na mnie, podeszła i zatrzymała się:
- Ojej, czy ty płaczesz?
- Nie - odpowiedziałam, nie podnosząc nawet głowy z kolan. Słyszałam, jak przenosi swój
ciężar z jednej nogi na drugą, zastanawiając się czy pójść za moją radą i zostawić mnie w
spokoju, czy dopytywać się dalej co mi jest. Zdecydowała się na to drugie, świetnie.
- Co się stało? Któryś z wilków ukradł ci zabawkę do gryzienia, czy co?
- Nie. - Tym razem odpowiedziałam trochę głośniej. Dlaczego Blondi nie złapie aluzji i nie
zostawi mnie w spokoju?
- Jezu, nigdy nie widziałam cię w takim stanie, takiej... takiej... - W końcu podniosłam moją
zapłakaną twarz i spostrzegłam, że Rosalie kuca przede mną. Wyraźnie skrzywiła się na
widok mojej buzi. Nie mogłam wyglądać dobrze, skoro wyciągnęła telefon i, pokazując mi
go, powiedziała:
- Chcesz, żebym zadzwoniła do Jake’a?
- On wie, po prostu chcę być teraz sama - odpowiedziałam, kładąc nacisk na słowo „sama”
w nadziei, że dotrze to do niej, ale ona zamiast tego odłożyła telefon i powoli usiadła obok
mnie.
- Co się stało? - zapytała, a ja nie mogłam pojąć, dlaczego przejmuje się moim losem.
Rosalie praktycznie nie wiedziała, że istnieję, poza insynuowaniem w sprawie Jacoba. Nigdy
nawet nie słyszałam, żeby do kogoś się odzywała. Zawsze wpatrywała się we mnie, kiedy
przychodziłam, a ja odpłacałam jej tym samym, do diabła z tym.
W rzeczywistości nic do niej nie miałam, tak jak i ona do mnie, byłam tego świadoma. Ona
jest wampirem, a ja wilkołakiem, nienawidziłyśmy się nawzajem, natura stworzyła nas w
opozycji do siebie.
- Dlaczego się mną przejmujesz?
Wzięła głęboki wdech, zirytowana tym, że musiała to sobie uzmysłowić. Nie znosiłam tego,
że jest taka piękna i wygląda jak ideał, nawet ubrana w stare jeansy i obszerną, flanelową
koszulę.
- Hmm, myślałam, że jesteś najsilniejsza spośród swoich małych, wilczych przyjaciół, nie
biorąc pod uwagę rozmiaru. To musiało być coś naprawdę wielkiego, skoro doprowadziło
cię do takiego stanu, że siedzisz w lesie naga i płaczesz - powiedziała wolno, a ja
wzruszyłam ramionami położywszy głowę na kolanach.
Łał, komplement od Blondynki. Gdybym nie czuła się jak umierający wrak, byłabym
naprawdę pod wrażeniem. Boże, co bym dała za to, żeby nie podrzeć wtedy sukienki.
Siedzenie nago w obecności wampira było bardzo niekomfortowe, chociaż na szczęście
Rosalie nie robiła z tego wielkiej sprawy.
- Nic się nie stało, naprawdę, po prostu przesadziłam z reakcją - wymamrotałam i
poczułam, że coś śmierdzącego oplotło moje ramiona. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że
Rosalie zdjęła swoją flanelową koszulę i założyła ją na mnie. Z minuty na minutę sytuacja
stawała się coraz bardziej niezręczna, ale Rosalie w ogóle nie przejmowała się tym, że
paradowała teraz w samym staniku. Nie, żeby miała się czego wstydzić. Cholerne wampiry i
ich idealne ciała. Wyglądała jak modelka. Rozważałam stawianie opór i zaprzestanie dalszej
rozmowy, ale byłam taka zmęczona. Byłam zmęczona złością, byłam zmęczona byciem
nieuprzejmą, byłam po prostu zmęczona.
- Druga wataha twierdzi, że dobrze się stało, iż nie mogę zostać matką - przyznałam w
końcu z nadzieją, że jeśli jej powiem w czym rzecz, to odejdzie. Rosalie syknęła słysząc moje
słowa, tak jakby ta obraza dotyczyła jej bezpośrednio.
- Te psie pomioty tak powiedziały? - zapytała z niedowierzaniem. Skinęłam głową na
potwierdzenie, mrużąc oczy, gdyż słońce wyszło zza chmur.
- Tak.
Rosalie zacisnęła usta, a potem uśmiechnęła się do mnie szeroko. Jej zęby lśniły w
słonecznej poświacie, a skóra błyszczała niczym diamenciki. Wyglądała wtedy jeszcze
groźniej, w biustonoszu i jeansach skrzyła się jak wróżka, takiej jej jeszcze nigdy nie
widziałam. Nie widziałam jeszcze nikogo z nich w blasku słońca, to było niezwykle
spektakularne.
- Chcesz, żebym ich zabiła? - spytała niewinnie, ale jej uśmieszek świadczył o tym, że mówi
serio.
Byłam poruszona jej gestem. Zasłużyli na to, ale ja byłam obrońcą ludzkiego życia, a poza
tym, co pomyślałaby o tym jej rodzina. Mogłam sobie wyobrazić krwawą rzeź, nie chciałam
mieć tego na sumieniu.
- Nie, to sprowadziłoby na was tylko kłopoty i Jake z pewnością by mnie zabił, gdybym na
to pozwoliła.
Rosalie prychnęła, rozczarowana i znów nastało milczenie. Słońce skryło się za chmurami,
nad polaną rozprzestrzeniła się ciemność.
- Zbiera się na deszcz - powiedziała Rose, spoglądając na ciemniejące niebo. Miałam to
gdzieś, byłam taka... skończona, że na niczym mi nie zależało.
- Mmm…
- Zabieram cię do nas - odpowiedziała stanowczo, wstając i pociągając mnie za ramiona.
Mogła robić, co tylko chciała, naprawdę nie troszczyłam się ani o siebie, ani o nic, ani o
nikogo. Nie tylko teraz. Czułam się, jakbym była sparaliżowana, jakbym w ogóle nie istniała.
Nie chciałam istnieć.
- Dobra - zgodziłam się nieobecnym głosem. Rosalie postawiła mnie na nogach i włożyła
moje ręce w rękawy, aby zapiąć koszulę na guziki. Byłam zadowolona, że bluzka sięga mi za
biodra. Musiała należeć do Emmetta. Rosalie bez trudu wciągnęła mnie na plecy, nie
protestowałam. Nic mi nie pozostało.
- Przez nich nie pozostało w tobie ani trochę woli walki, prawda? – wymruczała,
spoglądając na mnie ze smutkiem. Zamknęłam oczy. Nie, nie pozostało. Dziś w końcu mnie
złamali, rozpadłam się na kawałki.
Otworzyłam oczy i spostrzegłam, że jesteśmy już przy willi Cullenów. Zaczęło padać, kiedy
dotarłyśmy do werandy. Rosalie ostrożnie postawiła mnie na podłodze, wzięła moje ramię i
otoczyła je na swoich biodrach, aby asystować mi w dalszej drodze. Po sekundzie Emmett
zjawił się przy drzwiach, musiał poczuć mój zapach, jego twarz wyrażała niepokój.
- Co ty robisz, Rose? - zapytał zmartwionym głosem, podchodząc do nas i lustrując mnie ze
zbyt bliskiej odległości, niżbym sobie tego życzyła. Chciałam go odepchnąć, ale odszedł,
zanim zdążyłam się zamachnąć.
- Nic, dlaczego wnioskujesz, że coś zrobiłam? - zapytała mrocznie, jej ton zawierał w sobie
groźbę, ale Emmett chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.
- No przecież ona jest wilkołakiem, a jeśli dobrze mi wiadomo, nie dotknęłabyś żadnego psa
kijem o długości trzech metrów. Pomyślałem, że musiałaś jakoś ją skrzywdzić. - Emmett
objaśniał swój tok myślenia, a Rosalie nie przestawała się wpatrywać się w niego
złowieszczo, dopóki nie zszedł nam z drogi.
- Twoja wiara we mnie jest zdumiewająca - odrzekła sarkastycznie, jej oczy „wpalały się”
intensywnie w Emmetta. Wzruszył ramionami w geście kapitulacji i wycofał się dalej.
- Ktoś przenosi się dzisiaj do pokoju gościnnego. - Usłyszałam śpiewny głos Alice, kiedy
wchodziliśmy do przedpokoju. Rosalie z uśmieszkiem na twarzy przytaknęła na
potwierdzenie słów siostry. Emmett jęknął i zniknął na górze, przypuszczalnie po to, aby
przenieść swoje rzeczy do pokoju dla gości. Rosalie pomogła mi położyć się na kanapie,
zatkałam nos z uwagi na zapach. Alice przyniosła koc i okryła mnie nim. Zastanawiało mnie,
dlaczego rodzina wampirów ma koce, ale ta myśl wyleciała mi z głowy, gdy tylko
zamknęłam oczy.
- Co się stało, Rose? - spytała Alice. Kiedy otworzyłam oczy, żeby na nią spojrzeć,
dostrzegłam, że Rosalie patrzy na mnie ze zmartwieniem.
- Jej wataha to banda debili, to się stało - Rosalie splunęła ze złością, a Alice zmarszczyła
brwi, była zmieszana i sfrustrowana. Wiedziałam, że nie może znieść tego, że nie potrafi
nas widzieć.
- Nie, tylko stado Sama to idioci, moja paczka tylko w jednej piątej - poprawiłam ją słabym
głosem, a Rosalie potrząsnęła głową ze złością.
- To nie fair, oni powinni być dla ciebie jak rodzina - wymruczała i zmusiła mnie, abym
usiadła. Dlaczego się mną tak przejmowała? Nie mogłam tego zrozumieć.
- Dlaczego tak bardzo martwi cię to, jacy oni są dla mnie okrutni?
Twarz Rosalie pociemniała, a ona sama szybko opuściła pokój. Alice odprowadziła ją
wzrokiem, a później usiadła w rogu kanapy, uważając, żeby mnie nie dotknąć.
- Rose i ja też nie możemy mieć dzieci, wiemy jak to jest żyć z taką świadomością. Nawet
nie mogę sobie wyobrazić, jak można się czuć, kiedy ktoś wyrzuca ci to prosto w twarz
każdego dnia.
Alice powiedziała to z bólem w głosie tak, jakby to sobie wyobrażała, a ja natychmiast
przyjęłam postawę obronną. Oni mi współczują? Nie potrzebuję ich litości. Pozostało mi
jeszcze trochę dumy, chociaż mogłoby się wydawać, że już jej nie mam. Jestem Leah
Clearwater i nie oczekuję, żeby ktoś się nade mną użalał.
- Nie chcę, żebyście wy, pijawki, mi współczuły - wycedziłam przez zęby. Wiedziałam, że
jestem nieuprzejma, ale nie mogłam znieść myśli, że ktoś lituje nade mną, obojętnie czy to
były wampiry, czy ludzie.
- Leah, my ci nie współczujemy, my po prostu rozumiemy, tylko tyle. - Alice wyjaśniła
spokojnie, a ja ponownie położyłam się na kanapie, lekko oszołomiona jej słowami. One
mnie rozumiały. Śmieszne, że nasi „naturalni wrogowie” mogą mnie zrozumieć lepiej, niż
moje stado kiedykolwiek mogło, nawet Jake i Seth. Wiedziałam, że to nie ich wina. Nie byli
kobietami, nigdy nie odczuwali tych samych obaw, chęci i potrzeb, które miałam. Byli
najlepszymi członkami watahy, o jakich mogłam w ogóle marzyć, ale nigdy nie mogli do
końca zrozumieć, jak to jest być mną. Rosalie i Alice okazywały empatię z oczywistych
względów. Przynajmniej nie były jedynymi przedstawicielkami swego gatunku. Ja sama
musiałam nosić swój krzyż.
- Jesteś głodna? - Rosalie ponownie się pojawiła. Wyglądała na uspokojoną, nawet się
uśmiechnęła. Jej ciepły uśmiech wyprowadził mnie z równowagi. Miałam zamiar
powiedzieć, że nie jestem głodna, nie chciałam się narzucać, ale umierałam z głodu.
- Tak, troszkę - przyznałam nieśmiało. Rosalie przytaknęła, nadal się uśmiechając. Dziwnie
było oglądać ją uśmiechniętą, ale była taka piękna, a ten uśmiech wyglądał jakby był na
właściwym miejscu. Gdybym miała jej twarz, nie przestawałabym się uśmiechać.
- Dobrze, przygotuję ci coś - powiedziała zdecydowanie, a ja spojrzałam na nią zszokowana.
- Potrafisz gotować?
- Wiesz, Renesmee i Nahuel też jedzą normalne potrawy - zripostowała bystrze, na co lekko
się zarumieniłam. Zapomniałam, że Rosalie praktycznie pomogła Belli w wychowaniu
Renesmee.
- A, no tak.
- Nie przejmuj się Leah, wyluzuj, zajmiemy się wszystkim - zapewniła mnie Alice, a później
razem z Rosalie zniknęła w kuchni, słyszałam ich krzątaninę. Naprawdę miałam nadzieję, że
jedzenie będzie zjadliwe, byłam okropnie głodna.
Zastanawiałam się, jak bardzo niegrzeczne z mojej strony będzie pytanie, czy mogę tu
zostać. Po prostu nie chciałam wracać do La Push, a od kiedy leżałam sobie na kanapie,
przykryta kocykiem, to nawet było sensownie poprosić, ale byłam zbyt dumna, żeby to
zrobić.
- Będzie nam miło, jeśli u nas zostaniesz, Leah - powiedział Edward, wchodząc do pokoju,
za nim szła Bella. Prawie spadłam z kanapy na dźwięk jego głosu.
- Czytający w myślach, wspaniale - odmruknęłam pod nosem, na powrót usadowiwszy się
na kanapie. Przynajmniej nie musiałam błagać na głos, pomyślałam, co oznacza, że
pozostały mi jakieś resztki dumy.
Edward uśmiechnął się, usłyszawszy moje słowa i tak szybko jak się pojawił, poszedł do
innego pokoju, a Bella usiadła na kanapie od strony moich stóp. Wyglądała na zmieszaną.
Przypuszczam, że dlatego, iż ostatnim razem, kiedy byłyśmy same, nawrzeszczałam na nią
za bawienie się uczuciami Jake'a. To było dawno temu, wydaje się, że prawie w innym
życiu.
- Renesmee powiedziała, że Jake dzwonił i poinformował ją o tym, co się stało -
powiedziała Bella, jej muzykalny głos wyrażał przygnębienie i smutek. Nigdy nie mogłam
zrozumieć, co Jacob w niej widział. Jako wampir wyglądała zjawiskowo, ale pamiętam ją z
czasów, kiedy była fajtłapowatą, niezdarną Bellą. Byłyśmy w tej samej sytuacji, obie
zostałyśmy porzucone przez mężczyzn naszych marzeń, z tą różnicą, że Edward do niej
wrócił. Sam nigdy by do mnie nie wrócił, nie żebym teraz tego chciała. Już dawno przeszło
mi, i uczucie do Sama, i ból, jaki na mnie sprowadził, to wydarzyło się tak dawno. Zawsze
byłam trochę zazdrosna o Bellę. Myślę, że dlatego, iż miała dwóch mężczyzn, którzy ją
kochali i nigdy by jej nie opuścili, a ja nie miałam żadnego.
- O, tak, nie potrzebuję twojej litości - odpowiedziałam złośliwie, starając się w ten sposób
ukryć przed nią swoje słabości. Bella obdarzyła mnie zmartwionym uśmiechem.
- Nie lituję się nad tobą - odrzekła i położyła rękę na mojej nodze okrytej kocem - chciałam
tylko przekazać ci, że Jake bardzo się o ciebie martwi i chciał, żebyśmy powiedzieli ci, jeśli
cię spotkamy, abyś wróciła do domu. Jake boi się, że uciekniesz, tak jak on kiedyś. - Byłam
oszołomiona tą wiadomością, zawsze dziwił mnie fakt, że ktoś się o mnie troszczy.
- Nie odeszłabym bez pożegnania - powiedziałam jej pewnie, Bella uśmiechnęła się z ulgą.
- To dobrze, nie chciałabym znów patrzeć na to, jak Jake cierpi - skonstatowała, na jej
twarzy pojawił się smutek. Zgadzałam się z nią w tej kwestii. W ostatnim czasie oglądałam
go cierpiącego zdecydowanie za często, a wiele powodów do cierpień dostarczyła mu ona.
Myślę, że dobrze zdawała sobie z tego sprawę, dlatego tak bardzo pragnęła jego szczęścia.
Założę się, że była zadowolona, że Jake wpoił się w Renesmee, ponieważ miała
świadomość, że dzięki temu może być w końcu szczęśliwy.
- Zadzwoniłem po Jake'a, odpowiedział, że i tak by przyszedł - Edward pojawił się z
wiadomością, a ja poczułam, że panikuję. Nie mogę uwierzyć, że zadzwonił do niego.
Głupia pijawka. Edward zerknął na mnie i zmrużył oczy, kiedy usłyszał moje myśli. Nie
obchodziło mnie to, zasługiwał na obelgi za telefon do Jacoba i za to, że nie zapytał nawet,
czy chcę tego.
- Jake prosił nas, żebyśmy zadzwonili, jeśli się pojawisz.
- Nie chciałam zaprzątać mu głowy.
- Kiedy powiedziałem, że jesteś tutaj, Jake od razu zdecydował się przyjść i odłożył
słuchawkę - odpowiedział Edward, wzruszywszy ramionami. Myślę, że był trochę
wkurzony, że tak ostro potraktowałam go w swoich myślach, skoro robił tylko to, o co
prosił go Jacob.
- Gdzie jest Renesmee? - zapytałam, bo przyszło mi na myśl, że z jej powodu Jacob nalega,
żeby przyjść. Pewnie nie widział jej cały dzień i stęsknił sie za nią.
- Z Nahuelem, pojechali do kina w Port Angeles - odpowiedziała Bella i zmarszczyła brwi,
jakby z dezaprobatą. Edward zerknął na nią w mgnieniu oka i z powrotem spojrzał na mnie.
- O, a Jake wie o tym? Prawdopodobnie nie przyszedłby tu, gdyby wiedział, że jej nie ma -
powiedziałam lekceważąco. Edward spojrzał na mnie dziwnie, a na jego ustach pojawił się
uśmieszek.
- Dlaczego miałby nie przyjść tylko dlatego, że nie ma Nessie? - zapytał zaciekawiony.
Nic nie odpowiedziałam. Sposób, w jaki to powiedział, spowodował, że poczułam się
głupio. Może przez to, co dziś powiedział Paul i przez to, że moje poczucie wartości
sięgnęło dna, ale też dlatego, bo nie sądziłam, iż Jacob aż tak się mną przejmuje, żeby
przyjść sprawdzić, jak się czuję i żeby przyjść dla mnie samej.
- Nie masz wystarczająco dużo wiary w siebie, jesteś dla Jacoba tak samo ważna jak Nessie.
Jemu naprawdę na tobie zależy - Edward powiedział ciepło. Spojrzałam na niego
zaskoczona. Czy wiedział to wszystko z myśli Jake'a?
- Nie musiałem czytać w jego myślach, wiem to, bo widziałem, w jaki sposób mówi o tobie,
jak na ciebie patrzy i jak wypowiada twoje imię - Edward odpowiedział na moje nieme
pytanie. Nie mogłam nic poradzić na to, że nieproszony rumieniec zagościł na mojej twarzy.
Rzuciłam krótkie spojrzenie na Bellę, zagryzała właśnie dolną wargę, zwróciłam uwagę na
sposób w jaki spogląda na Edwarda.
- Obiad gotowy! - zawołała Alice i Rosalie pojawiła się z tacą pełna jedzenia.
To było spaghetti. Ślina napłynęła mi do ust, zanim zdążyła położyć talerz na moich
kolanach.
- Uwaga, wszyscy odwróćcie oczy, to nie będzie dobrze wyglądać - ostrzegłam ich. Rosalie i
Alice zachichotały i poszły do kuchni, a Edward i Bella usadowili się przy pianinie, Edward
zaczął grać kołysankę.
Kiedy tylko upewniłam się, że nikt na mnie nie patrzy, zaczęłam pożerać spaghetti. Było
przepyszne, powinnam później pochwalić Rose i Alice. Właśnie kiedy pakowałam kolejną
porcję jedzenia do ust, Jacob wpadł do domu. To było całkiem imponujące wejście, stał
tam ubrany tylko w krótko obcięte jeansy i spojrzał na mnie z szaleństwem w oczach, jego
ciało ociekało deszczówką. I oto cała ja, z makaronem zwisającym z ust. Szybko wciągnęłam
kluskę, gdy podchodził do mnie. Uśmiechnął się, kiedy w pośpiechu próbowałam połknąć
jedzenie. Mam nadzieję, że nie wyglądałam zbyt odrażająco.
- Wszystko w porządku, Leah? - zapytał natarczywie, biorąc ręcznik, który przyniosła mu
Bella, by mógł się wysuszyć. Nie zwróciłam nawet uwagi, kiedy opuściła pokój, te wampiry
są naprawdę ekstra szybkie.
- Nic mi nie jest, Jake. Rosalie znalazła mnie i przyprowadziła tu - powiedziałam, a Rosalie
wysunęła się z kuchni i nonszalancko oparła się o ścianę.
- Rosalie? - spytał, wykręcając przy tym twarz w grymasie.
- Tak, okazuje się, że ja też potrafię być pomocna - Rosalie odpowiedziała uszczypliwie, a
Jacob spojrzał na mnie i teatralnie wzruszył ramionami.
- Kto by pomyślał?
Rosalie rzuciła ręcznik kuchenny na jego głowę i wróciła do kuchni. Jake podniósł moje nogi
i usadowił się na kanapie, delikatnie kładąc je na swoich kolanach. Nie spuszczał ze mnie
wzroku; martwił się o mnie. Przypomniało mi się to, co powiedział Edward - że jestem dla
Jacoba tak samo ważna jak Renesmee. To uczucie spowodowało, że zrobiło mi się ciepło na
sercu. Spojrzałam na Bellę i Edwarda, wyglądało na to, że ona zadaje mu jakieś pytania, na
które on odmawia odpowiedzi. Wyglądała, jakby była zmartwiona.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – wyszeptał Jacob, odwracając moją uwagę i
zastanowiłam się nad jego pytaniem. Czy wszystko ze mną w porządku? Tak sądzę. No,
może nie do końca w porządku, ale nie czułam się już tak, że chciałabym się tylko zwinąć w
kulkę i umrzeć, to zawsze jest plus.
- Tak - odpowiedziałam i taka była prawda. Czułam się już dużo lepiej.
- Powiedziałem Rachel i Emily co się stało, właśnie w tym momencie cała ta zgraja
wysłuchuje kazania - zapewnił mnie. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. O, słodka
sprawiedliwości, marzyłam tylko o tym, żeby tam być i ich obserwować.
- Dobrze.
- Chcesz, żebym odwiózł cię do domu? - zaoferował, cały czas koncentrując swoje
spojrzenie na mnie. Pokręciłam przecząco głową.
- Ale...
Jacob, zignorowawszy mnie, odwrócił się do Belli. Przerwała szeptaną argumentację
skierowaną do Edwarda, kiedy Jake zagwizdał, aby przyciągnąć jej uwagę. Zobaczyłam, jak
Edward mruży oczy w uwłaczającym geście, ale nic nie powiedział.
- Czy może tu zostać, nie będzie problemu?
- Oczywiście, że nie, Jake - Bella powiedziała słodko, a Jacob mrugnął do niej.
- Dzięki, Bells.
Rosalie i Alice powiedziały dobranoc i zniknęły na górze. Słyszałam, jak Emmett narzeka, że
pokój dla gości jest bez niej nudny, a Rosalie odpowiada mu, żeby się przymknął. Edward i
Bella wrócili do swojego domku, ciągle szepcząc w furii. Jacob włączył telewizor i przeleciał
po kilku kanałach, nie zwracając na nie w ogóle uwagi. Przysunął się bliżej i położył sobie
moją głowę na torsie. Zaczął bawić się moimi włosami. Czułam, że to nie przystoi. Chciałam
powiedzieć coś, że nie powinien siedzieć tak blisko mnie, że nie powinien dotykać moich
włosów, ale sprawiało mi to taką przyjemność, że nie potrafiłam go powstrzymać.
- Nie musisz zostawać - powiedziałam do niego cicho. Spojrzał na mnie, jego oczy wbijały
się we mnie, kiedy odpowiedział:
- Tak, muszę.
Siedzieliśmy tak razem i oglądaliśmy telewizję tak długo, dopóki nie zasnęliśmy.
3. Publiczne przeprosiny, super
Musiał nastać poranek, bo słońce świeciło przez okno prosto w moją twarz.
Boże, jaka byłam rozgrzana. Spojrzałam w dół i zarumieniłam się, widząc rozciągniętego na
mnie Jake’a, jego głowa spoczywała na moim brzuchu, głośno chrapał. To było niezręczne.
Nagle słońce przestało padać prosto na mnie. Podniosłam wzrok w górę i zobaczyłam
Renesmee, patrzącą na mnie i Jacoba. Na jej ustach pojawił się nieznaczny uśmiech.
- Dzień dobry, Leah – pozdrowiła mnie uprzejmie, szepcząc, a ja starałam się nie spłonąć
rumieńcem, choć byłam pewna, że mi się nie udało.
- Dzień dobry, Renesmee - wyszeptałam zażenowana niezręczną sytuacją, a Renesmee
zachichotała. Zdziwiłam się, że nie była bardziej wściekła. Gdybym była nią, a Jacob byłby
mój, nie byłabym zadowolona, widząc go rozłożonego na jakiejś innej dziewczynie. To
świadczyło o pięknie wpojenia, jak mniemam. Świadomość, że druga połowa nigdy cię nie
opuści i nie zdradzi.
- Czy potrzebujesz asysty, pomóc ci się wydostać? - zapytała z zainteresowaniem, a kiedy
przytaknęłam, stanęła za mną, żeby chwycić mnie pod pachami i wyciągnąć spod Jacoba.
Jake zamruczał przez sen, ale po chwili zamilkł.
- Jacob może spać nawet podczas trzęsienia ziemi – powiedziała, kręcąc głową. Spoglądała
na Jacoba z czułością, a później zwróciła swój wzrok ku mnie i zapytała: - masz ochotę na
śniadanie?
- O, nie, ja... - zaczęłam odmawiać, ale ona, uśmiechnąwszy się, wtrąciła mi się w zdanie.
- To żaden problem, Nahuel i tak przygotowuje teraz śniadanie - poinformowała mnie, więc
ciężko i bezradnie podążyłam za nią do kuchni. Nagle uświadomiłam sobie, że okrywa mnie
tylko flanelowa koszula i nic więcej. Renesmee przyniosła mi jakieś ubrania i założyłam je,
zanim weszłyśmy do kuchni, upewniając się, czy nikt na mnie nie patrzy. Wciągnęłam
szybko majtki, zerknęłam na Jacoba, aby upewnić się, że nadal śpi, zanim zdjęłam flanelę i
ubrałam biustonosz, a później prostą, białą sukienkę, która opinała ciało i sięgała do
kostek. Dziwne, że znali dokładnie rozmiar na wszystko.
Weszłam do kuchni, Renesmee usadziła mnie zaraz przy stole, stawiając przede mną talerz.
Następnie wzięła się za przygotowanie sztućców i napojów. Poruszała się bardzo zwiewnie i
wyglądała jak mała, idealna pani domu. Nahuel odwrócił się od potrawy i pomachał mi na
przywitanie łopatką, a później wrócił do wbijania jajek. Pachniało wyśmienicie.
Przyglądałam się, jak zachowują się wobec siebie. Czuli się w swoim towarzystwie
nadzwyczaj komfortowo, szeptał do niej, a ona uśmiechała się w odpowiedzi i delikatnie
położyła rękę na jego ramieniu. Gdybym nie wiedziała jak jest, powiedziałabym, że to tych
dwoje jest w sobie zakochanych, a nie Jacob i Renesmee. Byłam tak zagubiona w swoich
myślach, że nie zauważyłam, jak Rosalie weszła do kuchni. Zatkała nos z powodu zapachu
naszego jedzenia (albo z mojego powodu, nie byłam do końca pewna), a potem podeszła
do mnie.
- Cześć Leah, jak się czujesz? - zapytała, spoglądając na mnie z troską. Poczułam się
nieswojo, więc przesunęłam się, aby uniknąć jej uwagi.
- O wiele lepiej - zapewniłam ją, a następnie cicho dodałam: - Dziękuję za wczoraj.
- Ależ, nawet nie wspominaj - powiedziała bez zastanowienia, a ja uśmiechnęłam się do
niej wyniośle.
- Nie będę.
- Jest tam jeszcze trochę ikry w tobie - skomentowała, a potem odrzuciła swoje blond
włosy do tyłu. - Idę na polowanie, niedługo wrócę, spróbuj nie załamywać się, jak mnie nie
będzie.
Zaśmiałam się z jej zamierzonego żartu.
- Postaram się.
Rosalie odwzajemniła uśmiech i znów zniknęła, usłyszałam otwarcie, a zaraz potem
zamknięcie drzwi. Oparłam łokcie na stole tylko po to, żeby być pouczoną przez Renesmee,
która odrzuciła je machnięciem ręki.
- Jejku, przepraszam mamusiu - powiedziałam przez zęby, skrzyżowawszy ręce na klatce
piersiowej. Nahuel i Renesmee wymienili spojrzenia, kiedy układali talerze z jedzeniem na
stole. Umierałam z głodu, Renesmee nałożyła dwa jajka i dwa kawałki bekonu na mój
talerz. Wpatrywałam się w nią, dopóki nie dodała jeszcze trochę bekonu, westchnęła pod
nosem.
Ona i Nahuel nałożyli dla siebie porcje głodowe, a reszta ułożona w stos na talerzu była
przeznaczona, jak mogłam przypuszczać, dla Jacoba. Skoro mowa o Jacobie, już się obudził
i właśnie nadchodził, ziewając przy tym okrutnie.
- Dzień dobry wszystkim... - pozdrowił nas wesoło, zatrzymując się, aby ojcowskim
odruchem pacnąć mnie w głowę. - Dzieciom.
Z impetem ukułam jego rękę widelcem, on zachichotał i usiadł na swoim miejscu przy stole.
Dopóki nie usiadł, nie zdawałam sobie sprawy, że on i ja siedzimy po tej samej stronie
stołu, a Renesmee i Nahuel po przeciwnej. To wyglądało dziwnie, a nawet niezręcznie, ale
tylko ja myślałam, że to nie w porządku. Jacob praktycznie pożerał swoją porcję, skończył
jeść przed wszystkimi, ale zaczekał cierpliwie aż wszyscy zjedliśmy, a potem klepnął mnie
po ramieniu.
- Gotowa do wyjścia?
- Tak, powiesz Alice i Rosalie do widzenia ode mnie? - zwróciłam się do Renesmee.
Pokiwała głową na znak, że to zrobi. Jacob pochylił się nad Renesmee i przytulając mocno,
pocałował ją w czoło, potem pomachał Nahuelowi i zarzucił swoją rękę na moje ramiona,
by tak odprowadzić mnie do Rabbita.
- Pa – zawołałam do Renesmee, machając przy tym na pożegnanie.
Jazda do domu przebiegała prawie w milczeniu, Jacob włączył muzykę i przytakiwał głową
w rytm bitów rozbrzmiewających z głośnika. Zastanawiałam się, czy nie myślał może o tym,
o czym ja myślałam przy stole podczas śniadania, może to go martwiło. Renesmee i
Nahuel. Dla mnie, to wyglądało... jakby coś było na rzeczy. Muszę sobie chyba wyobrażać
za dużo. Wpojeni nie zdradzają, to było takie niepisane prawo.
- Jake, czy między tobą i Renesmee jest wszystko w porządku?- zapytałam powoli. Jacob
wzruszył ramionami.
- Tak. Jest tak, jak zawsze – powiedział, patrząc przed siebie. Skrzywiłam się, usłyszawszy
taką odpowiedź, ale było jasne, że on nie chce dalej drążyć tematu.
Byliśmy już pod moim domem, zatrzymał się wystarczająco blisko, żeby mnie wypuścić.
Skrzywiłam się na widok Paula, który czekał na mnie, siedząc na mojej werandzie.
- Co on tu robi? - Jacob wysyczał ze złością, otwierając drzwi po swojej stronie. Położyłam
mu rękę na ramieniu.
- Zajmę się nim – odpowiedziałam. Nie chciałam, żeby Jacob wszczynał kłótnię z drugą
watahą. Jestem dużą dziewczynką i potrafię się troszczyć o siebie. Jacob zawahał się przez
moment, a później zamknął drzwi z powrotem.
- Przyjdę później zobaczyć jak się trzymasz, dobra? - powiedział, wciąż wpatrując się w
Paula, a ja skinęłam na potwierdzenie i zsunęłam się z siedzenia. Następnie odwróciłam się
w jego stronę i odrzekłam:
- Ma się rozumieć.
- Kocham cię, Lee – powiedział, jak zwykle, jego usta wykrzywiły się w coś na kształt
uśmiechu.
Za każdym razem, kiedy mówi do mnie te słowa, chociaż wiem, że znaczą one platoniczne
uczucie, moje serce uderza szybciej.
- Ja też - odpowiedziałam i zamknęłam drzwi. Spojrzałam, jak odjeżdża, zanim odwróciłam
się i podążyłam w kierunku domu.
Wszystko, co teraz chciałam zrobić, to wejść do środka i schować się tam na kilka
najbliższych godzin, ale najpierw musiałam się uporać z wielkim, nieznośnym i głupim
problemem, siedzącym na mojej werandzie. Paul wstał, kiedy podeszłam.
- Co tu robisz, Paul? - zapytałam. Mój głos nie wyrażał takiej zgryźliwości, jak chciałam.
Brzmiałam po prostu, jakbym była zmęczona, a nie nieuprzejma. Cholera, muszę nad tym
popracować, paczka Sama nie może myśleć, że nie jestem już suką, za jaką mnie uważają.
- Jake poinformował Rachel o tym, co się stało. Powiedziała, że muszę cię przeprosić,
inaczej nie wpuści mnie do domu. - Paul wypowiedział to surowo, a ja wywróciłam oczami.
On był takim dzieckiem, wiedziałam po jego urażonym spojrzeniu, że żadne przeprosiny,
które skierował do mnie, nie są prawdziwe. Nie wiem, dlaczego w ogóle się fatygował.
- Idź do domu, Paul. Powiem Rachel, że mnie przeprosiłeś, jeśli zapyta - odpowiedziałam i
minęłam go, skierowawszy się w stronę drzwi. Paul chwycił moje ramię i obrócił tak, że
musiałam na niego spojrzeć, jego twarz wyrażała zdziwienie.
- Dlaczego miałabyś to dla mnie zrobić? – zapytał. Uwolniłam swoje ramię z uścisku i
rzuciłam mu piorunujące spojrzenie. Teraz było lepiej, całkiem nieźle i zadziornie.
- Nie robię tego dla ciebie, robię to tylko dlatego, żebyś wyniósł się z mojej werandy -
parsknęłam, byłam coraz bardziej zirytowana kontynuowaniem tej rozmowy. To było
znacznie lepsze.
- Nie chcesz, żeby cię przeprosił? – zapytał, marszcząc brwi i śmiejąc się oschle.
- Nie mówisz tego serio, więc po co marnujesz swój oddech?- Mina Paula wyrażała
zaskoczenie, wskazałam tylko palcem w dal i powiedziałam:
- Po prostu spadaj z mojej werandy.
Spojrzał na mnie zakłopotany i posłusznie wykonał polecenie. Odwróciłam się i w końcu
mogłam wejść do domu. Nikogo nie było. Na lodówce wisiała wiadomość od Setha. Była
oszczędna w słowach, ale rozgrzała moje serce.
Poszedłem do Quila, bo Embry jest debilem. Kocham cię, siostrzyczko.
Rozejrzałam się dookoła, nie wiedząc za bardzo, co mam ze sobą zrobić.
Od dawna nie miałam całego domu tylko dla siebie. Od kiedy mama się wyprowadziła, Seth
i ja mieszkaliśmy sami, ale Quil i Embry ciągle do nas przychodzili. Embry. Wspomnienie o
nim bolało. Bolało to, że pozwolił innym chłopakom tak brzydko o mnie mówić. Pierwsze
co przyszło mi na myśl, to długa i przyjemna kąpiel. Tak, to był dobry pomysł.
Odpoczywałam po kąpieli, siedząc na kanapie. Miałam na sobie stary t-shirt Setha i parę
krótkich szortów, strój pasujący tylko do noszenia po domu. Nagle usłyszałam męski głos,
dobiegający sprzed mojego domu. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
- To ja, Embry Call, a to są moje przeprosiny, przepraszam moją przyjaciółkę, Leę
Clearwater.
Powoli podeszłam do drzwi wejściowych i wyszłam na werandę. Embry Call stał na samym
środku drogi, tak jak stworzył go Bóg. Trzymał w rekach kartkę papieru, z której odczytywał
przygotowane „wystąpienie”. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się do mnie, zanim zaczął
kontynuować.
- Leah Clearwater jest moją przyjaciółką, jest lojalna, pełna sarkazmu, kochająca, ale ponad
to wszystko, jest najlepszą betą, o jaką można prosić. I nawet jeśli czasami zachowuję się
jak idiota, ona zawsze troszczy się o mnie. Leah jest moją siostrą, moją rodziną, kocham ją i
jest mi przykro, że ją skrzywdziłem - krzyczał na cały głos. Biegłam do niego, starając się
skupiać wzrok na jego twarzy. Nasi sąsiedzi stali na swoich werandach i oglądali, jak Embry
robi z siebie głupka.
- Embry, nie musiałeś tego robić, Jake nie zamierzał wyrzucić cię z watahy - wysyczałam,
kiedy dotarłam wystarczająco blisko, a Embry wzruszył ramionami.
- Wiem, przyszedł do mnie dziś rano i powiedział mi to - odrzekł, stojąc i wciąż dumnie
prezentując swą nagość. Szkoda, że nie pomyślałam wcześniej, żeby wziąć coś do okrycia
tego golasa, ale szczerze mówiąc, skąd, do diabła, miałam przypuszczać, że będzie
paradował w stroju Adama na środku drogi?
- Dlaczego w takim razie to robisz? - zapytałam zmieszana, Embry położył rękę na moim
ramieniu, spoglądając przepraszająco.
- Ponieważ jesteś moją przyjaciółką, Leah, i jestem ci winien przeprosiny za to, że nie
zachowałem się wobec ciebie jak przyjaciel. - Byłam w szoku. Czy on robił to dla mnie?
Szczerość jego spojrzenia, spowodowała, że łzy zaczęły mi napływać do oczu. Nie ze
smutku, ale z radości, spowodowanej świadomością, że troszczy się o mnie.
- Embry Call, jesteś śmieszny, a teraz chodź do środka zanim ktoś wezwie Charliego, żeby
aresztował cie za nagość i naruszanie porządku publicznego - zdołałam powiedzieć, zanim
wzięłam go za rękę i pociągnęłam za sobą do domu.
Kiedy byliśmy już w środku, od razu chwyciłam najbliższy koc i rzuciłam w jego stronę.
Owinął się nim, a potem podszedł do mnie i niezgrabnie przytulił się.
- Wybaczasz mi? - zapytał cichutko, tak jakby martwił się, że nie wybaczyłam.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko i położyłam głowę na jego boku.
- Czy kiedyś nie wybaczyłam?
- Znów jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał Seth, który właśnie wdarł się do domu, a kiedy
przytaknęłam, Quil i Embry, z podekscytowania, przybili sobie piątki, a potem pobiegli do
pokoju Setha. Wywróciłam oczami, kiedy poszli, Embry wciąż był owinięty w koc.
Moja komórka zaczęła dzwonić, więc podbiegłam, żeby odebrać.
- Leah, tu Rachel - odezwała się z drugiej strony.
- Cześć, Rachel - pozdrowiłam ją. Dało się słyszeć jakieś wrzaski w tle, pewnie Paul
próbował dostać się do domu. Myśl o tym spowodowała, że chciałam zachichotać, ale
powstrzymałam się.
- Chciałam tylko sprawdzić, czy mój durny mąż już cię przeprosił - powiedziała Rachel, jej
głos zabrzmiał nieco głośniej przy końcówce zdania, zrobiła to, żeby zaakcentować
wypowiedź. Uśmiechnęłam się na myśl o drobniutkiej Rachel, która trzyma Paula z dala od
domu, a wszystko z mojego powodu.
- Tak, był u mnie, możesz mu wybaczyć - powiedziałam jej, dotrzymując danego słowa, z
drugiej strony słuchawki dało się słyszeć ulgę.
- Dzięki Leah, przepraszam za niego, jest czasami wielką świnią - ostatnie słowo znów
zaintonowała głośniej, żeby mieć pewność, iż inwektywa trafi do uszu adresata,
zachichotałam.
- Nic się nie stało.
- Okej, w takim razie odkluczę drzwi - odrzekła zrezygnowanym głosem. Zaśmiałam się z jej
„małego przedstawienia”. Kiedyś, w szkole, Rachel była gwiazdą kółka teatralnego. Dobrze
wiedzieć, że wpojenie zostawiło coś ze starej Rach.
- Pa, Rachel.
- Pa, Leah. Odwiedź mnie czasami, dobra? - dodała pod koniec swojego pożegnania.
Rozśmieszyła mnie ta propozycja, bo wiedziałam, że nigdy się tam nie pojawię, jeśli Paul
będzie w promilu dziewięciu metrów od ich domu, a od kiedy wiadomo, że jest leniwym
żarłokiem, wiedziałam, że będzie tam zawsze.
- Tak, tak.
Rachel odłożyła słuchawkę, a ja wpatrywałam się w mój telefon. I nagle znów zaczął
dzwonić, nie znałam numeru, który wyświetlił się na ekranie.
- Halo? - zapytałam niepewnie.
- Alice prosiła, żebym zapytała, czy nie chcesz pojechać z nami na zakupy do Seattle, będzie
też Renesmee - Rosalie krótko i rzeczowo przedstawiła powód rozmowy, jej głos był
muzykalny jak zawsze, natychmiast zaczęłam myśleć o jakiejś wymówce.
- Och, umm... - Nie zabrnęłam daleko w próbach odmowy, bo Rosalie przerwała mi,
znudzona.
- Powiedziała mi też, że widziała, jak nasza przyszłość znika w to popołudnie, więc już i tak
wiemy, że się zgodzisz. Z łaski swojej, nie powoduj tego bardziej bolesnym dla mnie, niż już
jest.
- Zgoda – odburknęłam, wściekła, że dałam się podejść, po chwili usłyszałam chichot
Rosalie. No cóż, cieszę się, że ją rozbawiłam.
- Odbierzemy cię o pierwszej z granicy, czekaj na nas przy drodze - zakomenderowała, a ja
wywróciłam oczami. Czy te wampiry myślą, że jestem teraz ich własnością? Czy zamierzają
mi sprawić smyczkę i kojec dla psa? Będą mnie nazywać Azorkiem?
- Okej.
- Ciao - Rose wycedziła do słuchawki i przerwała rozmowę, zanim mogłabym odpowiedzieć.
Stałam w miejscu i wpatrywałam się w telefon, mój wzrok przeniósł się na zegar. Była za
dziesięć pierwsza. Pieprzone wampirki.
Stałam przy drodze, na naszej niewidzialnej granicy, kiedy znienacka, zza zakrętu pojawiło
się srebrne Volvo i zatrzymało się z piskiem opon tuż przede mną. Szybko wskoczyłam na
tylne siedzenie i usiadłam obok Renesmee. Alice obróciła się na swoim siedzeniu, by
zmierzyć mnie krytycznym wzrokiem. Jej twarz wykrzywiła się z obrzydzeniem.
- Ten strój jest ohydny - powiedziała bezceremonialnie i odwróciła wzrok.
Tak, był ohydny. Włożyłam na siebie jeansowe szorty Setha i jego stary t-shirt, ale uczciwie
mówiąc, wszystkie moje fajne ciuchy zostały, przez przypadek, podarte na strzępy w
pierwszych dniach po mojej przemianie. Nie byłoby w porządku prosić mamę o nowe
ubrania, skoro zarabiała ledwie tyle, żeby wyżywić mnie i Setha. Nie mogliśmy pracować,
naszym obowiązkiem było zostać w La Push i chronić nasze plemię, więc mimo tego, że
mama mieszkała teraz z Charliem w Forks, przynosiła nam jedzenie i dawała pieniądze na
drobne wydatki. Dawała tyle, ile udało jej się oszczędzić, a nie było tego wiele. Tak można
wytłumaczyć ubytki w mojej szafie.
- Wiem – westchnęłam zdołowana, a Alice pomachała kartą kredytową.
- Twoja nowa garderoba będzie całkowicie na mój koszt, kupię ci nowe ubrania i zrobimy
coś z twoimi włosami – oświadczyła zadowolona z siebie, moje ciało automatycznie
sprzeciwiało się temu pomysłowi. Mam pozwolić, żeby wampiry kupowały mi ubrania? Nie
ma mowy.
- A może potem będę mogła wytatuować sobie twoje imię na tyłku? - wysyczałam
wysokim, babskim sopranem. Alice spojrzała zmieszana na Renesmee, a Rose chichotała.
- Chcesz wytatuować sobie moje imię na tyłku? - zapytała wolno. Widziałam po jej minie,
że najprawdopodobniej myśli sobie, iż zauroczyłam się w niej w jakiś dziwny i nawiedzony
sposób. Tego było za wiele, ryknęłam śmiechem.
- Alice, to, co powiedziała Leah, było ironiczne, ona tak naprawdę nie chce wytatuować
sobie twojego imienia na swoim zadku... a może chcesz, Leah? - Renesmee zakończyła
wyjaśnianie pytaniem i marszcząc brwi, spojrzała na mnie z uśmiechem na twarzy.
- Alice, twoje imię wytatuowane na moim ciele, byłoby dla mnie największym skarbem –
powiedziałam udawanym, poważnym tonem i ziewnęłam. Alice spojrzała na mnie
śmiesznie, a później zwróciła wzrok na Renesmee.
- To był znowu sarkazm, prawda? - zapytała, a Renesmee potwierdziła:
- Tak, Alice.
Alice zmrużyła oczy, spoglądając na mnie, to było oczywiste, że ktoś tu nie czai i nie
pochwala sarkazmu.
- Mniejsza o to, bądź sobie sarkastyczna ile chcesz, Leah. I tak dostaniesz nową garderobę.
- Nie mogę ci na to pozwolić - odpowiedziałam krótko, tym razem śmiertelnie poważnie, a
Alice zrobiła kwaśną minę.
- Potraktuj to jako małą rekompensatę za te dni, kiedy strzegłaś nas jak pies - powiedziała
sucho Rose z miejsca kierowcy. Spojrzała na mnie w odbiciu lusterka i dodała – Proszę,
zaakceptuj tę sytuację, albo Alice będzie cię wiecznie dręczyć, a ja osobiście nie chce
słyszeć jej jęków przez następne kilka godzin.
Westchnęłam głęboko, godząc się z porażką i akceptując to, że będę dziś małą marionetką i
osobistą lalką Barbie w rękach wampirów.
- Zgoda.
- Nie jesteś za bardzo podekscytowana – mruknęła Alice z uroczą, kwaśną miną, urażona
moim brakiem entuzjazmu, a Renesmee zaśmiała się lekko.
- Cieszę się, że mogłaś dzisiaj z nami pojechać, Leah - powiedziała już poważnie Renesmee,
wzruszyłam ramionami, patrząc przez okno.
4. Dziewczyny w białych sukienkach...
Wyprawa na zakupy nie była taka zła. Chociaż Rosalie dobrze się bawiła,
komentując wszystko kpiąco. Miała naprawdę ironiczne, wypełnione po brzegi sarkazmem,
poczucie humoru. Całkiem zabawnie było oglądać, jak torturuje prostych śmiertelników,
którzy pracowali w sklepach. Alice wybierała stroje, których nie musiałam nawet
przymierzać. Przysięgała, że potrafi wyśmienicie ocenić rozmiar i styl dla każdego, więc
musiałam jej w tym zakresie zaufać. Byłam nawet wdzięczna. Nienawidziłam takich
wypraw, które zmieniały się w kiepskie sceny rodem z filmów, w których wszyscy stali
naokoło, kiedy ja prezentuje strój po stroju. Renesmee była cicha przez większość czasu, po
prostu bezwiednie podążała za nami. Podczas naszych przechadzek zauważyłam, że
dziewczyny, w tym Renesmee, są w centrum uwagi mężczyzn. To było dla mnie dziwne, że
mężczyźni patrzą na nią w pożądliwy sposób, ponieważ wiedziałam, że żyje na świecie
zaledwie od sześciu lat, chociaż jej ciało i aparycja wyglądają, jakby liczyły sobie trzykrotnie
tyle. Byłam o nią bardzo zazdrosna. Miała piękno, uwielbienie i miała Jacoba. Czułam, że się
rumienię. Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałam, nawet jeśli zostało to wypowiedziane
tylko w mojej głowie. Ostatnio sporo myślę o Jacobie, więcej niż powinnam. Muszę to
zakonotować: Jake jest moim przyjacielem. Jest moim najlepszym przyjacielem i tak musi
pozostać. Muszę zacząć lepiej kontrolować moje myśli. Renesmee jest ideałem, jego
wpojeniem. Nie mogłabym nigdy z nią konkurować. Nie będę nawet próbować.
- Uważam, że ta sukienka będzie wyglądać na tobie przepięknie, Leah - powiedziała
Renesmee, podchodząc do mnie z piękną, białą suknią, ozdobioną cekinami. Oniemiała,
otworzyłam usta, kiedy dodała ze szczerym uśmiechem na twarzy:
-Jacob uwielbia, gdy ubierasz się na biało.
Po kilku chwilach bezdechu na powrót odzyskałam możliwość wydobywania dźwięków.
Wzięłam od niej sukienkę i odwiesiłam z powrotem na wieszak. Co, do diabła? Jeśli nawet,
z jakichś dziwnych przyczyn, Jacob lubił mnie ubraną na biało, to dlaczego jego dziewczyna
stara się, żebym dobrze dla niego wyglądała? To było po prostu dziwne. Może się myliłam?
- Jacob nigdy nie przejmuje się, co ubieram.
- Mylisz się, zawsze zwraca na to uwagę - zapewniła mnie Renesmee, a ja poczułam się
dziwnie, bardzo dziwnie. Renesmee zachowywała się tak, jakby chciała mnie zeswatać z
Jacobem, ale to była prawdopodobnie tylko moja wyobraźnia. O tak, moja chora, zbyt
aktywna i pełna nadziei wyobraźnia. Może Renesmee wciąż jest odrobinę naiwna w
sprawach związków i nie zauważa, jak niedorzeczna była ta wypowiedź.
- Co jest z tobą i Jacobem? Obydwoje zachowujecie się bardzo dziwnie - wypaliłam, a
Renesmee spojrzała na mnie, jakbym była wariatką.
- Nic, zupełnie nic, uwielbiam Jacoba. On jest moim najlepszym przyjacielem, moim
opiekunem - odpowiedziała mi lekko, chwyciwszy odrzuconą, białą sukienkę i przystawiła ją
do mnie, mówiąc:
- A on lubi, kiedy ubierasz się na biało.
- Czy nie sądzisz, że to jest podejrzane? Jacob, myślący o mnie w białej sukni? A tak w
ogóle, to skąd to wiesz?
Poprosiłam ją, żeby odłożyła suknię, ale Renesmee wzruszyła ramionami.
- Nie, dla niego to nic dziwnego, że myśli o tobie. Ojciec mówi, że w jego myślach pojawiasz
się prawie tak samo często jak ja. Jesteś jego najlepszym przyjacielem, więc to oczywiste,
że o tobie myśli i że czasami dzieli się tym ze mną – zakomunikowała mi Renesmee, a ja
byłam poruszona jej słowami. Nie wiedziałam, czy dlatego, że Jacob myślał o mnie, ubranej
w białą sukienkę, czy ponieważ zdziwił mnie fakt, iż Edward wie, że Jacob o mnie myśli.
Zastanawiałam się, czy on i Bella byli tak samo zmartwieni jak ja, że Jacob nie myśli o
Renesmee przez cały czas tak, jak robią to inne wpojone wilkołaki. To zaczynało się robić
dziwaczne. Nie chciałam być trzecim kołem u wozu w związku Jacoba i Renesmee. Właśnie
zamierzałam powiedzieć, że coś jest z tym nie tak, kiedy Alice podeszła i przeszkodziła nam,
przepychając się, aby gapić się na trzymaną przez Renesmee suknię.
- Och, Leah, będziesz w niej świetnie wyglądać, włóż ją do koszyka.
Dziewczyny wysadziły mnie na granicy, a Alice wyłożyła moje torby, wypełnione ciuchami i
zapakowała je w moje ramiona. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Ubrania cuchnęły
pijawkami. Byłam pewna, że ja też nimi śmierdziałam. Fuj. Muszę wziąć naprawdę długi
2 Tak, wiem, że to wózek, ale koszyk mi lepiej pasuje.
prysznic, żeby zneutralizować ten odór.
- Dzięki za dzisiejszy wypad, Leah - Alice powiedziała słodko, uśmiechając się, a Rosalie z
miejsca kierowcy pokazała mi uniesiony do góry kciuk. Nic nie powiedziała. Nie
oczekiwałam tego od niej. Renesmee wychyliła się ze swojego okna, podczas gdy Alice
wsiadła z powrotem do auta.
- Leah, wpadnij do nas wieczorem na kolację. – Renesmee spojrzała na mnie proszącymi,
dzikim oczami. Pokręciłam przecząco głową. Tym razem nie musiałam nawet kłamać,
miałam prawdziwą wymówkę.
- Mama zaprosiła mnie na kolację do niej i do Charliego na dziś wieczór – powiedziałam z
udawanym smutkiem. Renesmee wyglądała na zawiedzioną. Była taka piękna, nawet
wtedy, gdy robiła taką kwaśną minę jak teraz.
- Och, to może następnym razem?
Przytaknęłam.
Pewnie, powiedziałam w myślach i westchnęłam z ulgą. Wampirki są miłe, tylko czasami aż
za bardzo. Dobrze było znów być w domu. Setha nie było, co za niespodzianka. Nie wiem,
czym ten chłopak zajmował się przez cały dzień. Chociaż Jacob nie mieszkał z nami, był w
domu i sam rozgościł się na naszej kanapie. Wylegiwał się na niej i oglądał telewizję.
Poczęstował się nawet naszym jedzeniem. Rzuciłam nowe ciuchy na podłogę i spojrzałam
na niego spod rzęs.
- Cześć Jacob, dobrze ci u nas? - spytałam z sarkazmem, wskazując na niego i na jedzenie,
które właśnie pożerał. To był kawałek lasagnii, który zostawiłam sobie na jutrzejszy
wieczór. Nie byłam dobrą kucharką, więc gdy Sue przynosiła ugotowane jedzenie dla mnie i
dla Setha, strzegliśmy swoich przydziałów pilnie, były oznakowane i w ogóle. Byłam trochę
wkurzona, że Jacob zjadał ostatni kawałek, który należał do mnie. Był wpółubrany [albo kto
woli: wpółnagi – przyp.tłum.] , jak zwykle miał na sobie tylko swoje obcięte jeansy.
Posłusznie zignorowałam jego nagi tors i rozkazałam w myślach swojemu sercu, aby
przestało głośno pukać.
- Pewnie, że tak, Leah. Miło, że pytasz - odpowiedział z przesadzona grzecznością, potem
ochoczo usiadł i zapytał:
- Hej, Leah, co masz w planach na dzisiejszy wieczór?
- Idę na kolację do Sue i Charliego, twój tata też jest zaproszony – odpowiedziałam
znudzonym głosem. Moja mama przeprowadziła się do Charliego jakiś czas temu i
zostawiła dom mnie i Sethowi. Billy bardzo często ich odwiedzał, ale potrzebował kierowcy,
dlatego ja z nim jeździłam. Billy był świetny, nie miałam nic przeciwko odwożeniu go do
nich, ale siedzenie z moją mamą i Charliem było najgorsze. Nawet moja mama ma
partnera, a ja nadal jestem sama. To takie przytłaczające, przypomnieć sobie o fakcie, że
moja życie jest całkowicie do dupy.
- Chcesz, żebym z tobą poszedł? – spytał, a jego twarz była pełna nadziei, tak jakby
faktycznie chciał pójść tam ze mną. Czułam się zmieszana. Większość wpojonych nie może
wytrzymać z dala od swoich obiektów wpojenia, ale byłam pewna, że Jake przez ostatnie
kilka miesięcy spędził więcej czasu ze mną niż z Renesmee. W zasadzie teraz,gdy o tym
myślę, zauważam, że coraz rzadziej bywał u Cullenów.
- Nie zamierzasz spędzić dzisiejszego wieczoru z Renesmee? - zapytałam zaciekawiona.
Twarz Jake'a wyrażała zakłopotanie i irytację. Odbicie tych uczuć na jego obliczu oszpecało
naturalne piękno. Nie tu było ich miejsce. Nie spodziewałam się takiej reakcji.
- Dlaczego zawsze to robisz? - zapytał groźnie. Byłam zaskoczona. On był na mnie zły. Czy
zrobiłam coś złego?
- Co robię?
- Kiedy proponuję, żebyśmy razem coś zrobili, ty zawsze wspominasz o Renesmee i pytasz,
czy nie wolałbym być z nią. Czy nie możesz po prostu zaakceptować, że w niektóre dni chcę
spędzać czas ze swoją betą, że czasami chce robić coś z tobą? - wyrzucił z siebie i
wpatrywał się we mnie intensywnie, tak jak robił to czasami. To było niebezpieczne i
wypalające spojrzenie i powodowało, że chciałam się zatopić w jego ramionach.
Wstrząsnęłam głową, żeby pozbyć się tych myśli. Co, do cholery, jest ze mną nie tak?
- Dobrze, zgadzam się - uległam. Buzia Jacoba na powrót rozpromieniła się. Jezu, ten
chłopak potrafił błyskawicznie zmieniać wyraz twarzy z jednych odczuć w skrajne.
- Odbiorę cię o szóstej trzydzieści.
- Okej.
Jacob uśmiechnął się szeroko, co rozświetliło jego całą twarz, a następnie pocałował mnie
w policzek. Starałam się ignorować nagły poryw mojego serca. Pukanie serca jeszcze
nikomu nie pomogło.
- Kocham cię, Leah.
- Ja ciebie też.
Kiedy już poszedł, moje oczy skierowały się na zegar. Była szósta. Musiałam się pospieszyć.
Byłam w moim pokoju i przeglądałam moje nowe ubrania, ubrana tylko w bieliznę.
Starałam się wybrać, co powinnam założyć. Sukienka, która dała mi Renesmee była na
szczycie stosu nowych fatałaszków
. Biała suknia z cekinami. Uniosłam ją z wahaniem i
przystawiłam do siebie. Faktycznie, idealnie podkreślała karmelowy odcień mojej skóry.
Odrzuciłam ją na łóżko. Wybrałam jasnoróżową sukienkę, którą wyszperała dla mnie Alice i
zmierzyłam się krytycznie. Czy była dostatecznie szykowna jak na kolację?
- Leah, pospiesz się - Jacob wpadł do mojego pokoju i zatrzymał się, oniemiały na mój
widok. Jego oczy wpatrywały się we mnie z dziką admiracją. Spaliłam raka. Tak, to była
niezręczna sytuacja.
- Nie mogłam się zdecydować, co mam założyć - powiedziałam szybko, aby wypełnić
krępującą ciszę. Wtedy Jacob odwrócił wzrok, rumieniec zakwitł na jego twarzy. Jego wzrok
skierował się na moje łóżko i utkwił na białej sukni. Podszedł, żeby wybrać upatrzoną
sukienkę i nieśmiało mi ją podał.
- Będzie na tobie świetnie leżeć – powiedział delikatnie, znów intensywnie wpatrując się
we mnie. Szybko chwyciłam ubranie, a on odwrócił się i wyszedł z pokoju w pośpiechu.
Wpatrywałam się w drzwi, zanim szybko wciągnęłam na siebie sukienkę , żeby go dogonić.
- I jak wyglądam? - zapytałam, kiedy zeszłam na dół. Jacob odwrócił się i patrzył na mnie,
potakując z aprobatą. Mały uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Dobrze, naprawdę bardzo dobrze. Przepraszam za to wcześniej - szybko wyrzucił z siebie,
a ja zaśmiałam się.
- Nic się nie stało.
Jacob podał mi swoje ramię, aby odprowadzić mnie do samochodu, znów zaśmiałam się,
3
wiem, to trochę „pantałykowe”, ale ile można pisać: ciuchy, ubrania
przyjmując propozycję eskorty. Zabawny Jacob, to oblicze było moim ulubionym. Nieczęsto
zdarzało się, że był takim. Nie od czasu pojawienia się wampirów.
- Śmierdzisz jak pijawka – skomentował mój zapach, wdychając powietrze z niesmakiem,
cisnęłam go łokciem w brzuch.
- Zamknij się, Black!
* * *
Kolacja z Jacobem, Billym, Charliem i Sue była zadziwiająco przyjemna. Nie to, że
oczekiwałam sceny rodem z finału programu Jerrego Springera
, ponieważ Charlie nie
wiedział o tym, że Jacob wpoił się w jego wnuczkę, ale spodziewałam się niezręcznej
sytuacji. Jacob wraz z Billym i Charliem rozmawiali o footballu i samochodach, a Sue miała
czas, żeby mi trochę "pomatkować", co, uważam, było miłe. Pytała, jak się czuję, czy
potrzebuje więcej pieniędzy na zakupy w tym tygodniu. Pytała, co u Setha, padły wszystkie
standardowe pytania, jakie zadaje rodzic. Ta rozmowa dała mi poczucie normalności. Był
tylko jeden okropny moment, kiedy Charlie napomknął o tym, jak wspaniale by było,
gdybyśmy byli z Jake'm razem. Zapadła cisza, wszyscy wiedzieliśmy, że taki obrót sprawy
nie wchodzi w grę. Jake uratował sytuację wybuchem śmiechu i powiedział coś o tym, jak
najprawdopodobniej doprowadziłabym go do śmierci moim marudzeniem, gdybyśmy
skończyli razem. Szturchnęłam go w ramię tak mocno, jak potrafiłam.
Jake i Billy podwieźli mnie do domu po kolacji. Weszłam na górę z mozołem i najpierw
opadłam na łóżko, całkowicie ubrana. O moje słodkie, wygodne łóżeczko. Kanapa pijawek
była wygodna, ale nie było nic lepszego niż moje własne łóżko. Właśnie odpływałam w
senne zaświaty, kiedy usłyszałam zgrzyt otwierających się drzwi mojej sypialni.
- Czy ty kiedykolwiek nauczysz się pukać, Seth? To proste: zaciskasz piąstkę, unosisz w górę
i kilka razy uderzasz w drzwi. To całkiem łatwe, nawet dla takiego idioty jak ty... -
przerwałam moją tyradę i spojrzałam w stronę wejścia. Ujrzałam stojącego nieśmiało
Jacoba. Ups. Cholera, to było jedno z najlepszych powiedzonek, jakiego do tej pory użyłam.
Muszę to sobie zapisać, żeby następnym razem użyć na Sethcie, kiedy ten wpadnie z
4 Taka słynna Drzyzga ze Stanów, tyle że w spodniach
podobnym impetem. Usiadłam i rzuciłam Jake'owi spojrzenie, które znaczyło: „Wytłumacz
swoją obecność!”
- Hej, sorry, nie mogłem zasnąć. Pomyślałem, że może dotrzymasz mi towarzystwa -
zapytał nieśmiało. Ziewnęłam, kładąc się na boku. Kiedy już leżałam wskazałam mu, żeby
przyszedł i usiadł.
- Jasne, ale jeśli zasnę, to mnie nie wiń. Ktoś wczoraj chrapał jak niedźwiedź i nie spałam
dobrze zeszłej nocy – powiedziałam, drażniąc się z nim. Jake chwycił moją poduszkę i lekko
mnie nią uderzył. Odebrałam mu ją i wetknęłam pod głowę, gdzie leżało już kilka innych
poduszek, więc w zasadzie siedziałam.
Jake leżał obok mnie, wyciągnięty płasko i patrzył w sufit. Moje łóżko było całkiem małe,
wiec boki naszych ciał stykały się ze sobą i poczułam, że moje serce zaczyna walić. Już
milionowy raz z tym tygodniu. Zastanawiałam się, dlaczego Jacob jest u mnie i w ten
sposób zabija swój czas, kiedy ma już swoje wpojenie. Cieszyłam się, że jest tu ze mną, ale
to nadal nie miało żadnego sensu. Przechyliłam głowę, żeby na niego spojrzeć, ale jego
oczy wciąż były skupione na suficie.
- Jake, nie zrozum mnie źle, ale ostatnio chciałeś spędzać dużo czasu ze mną... Nie mam nic
przeciwko, to było fajne i ja uwielbiam spędzać z tobą czas, ale... - Nie wiedziałam jak to
sformułować w pytanie, lecz Jake zrozumiał, co próbowałam mu powiedzieć, a jego twarz
pociemniała.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego preferuję przebywać w twoim otoczeniu a nie z Nessie? -
zapytał, tępo wpatrując się w sufit. Skinęłam głową, spoglądając na niego.
- Tak.
- Kiedy jestem z tobą, czuję się sobą. Dziś wieczór po raz pierwszy poczułem się jak Jacob
Black. Nie czułem się tak od lat. Kiedy jestem z Nessie, jestem wpojonym Jake'm. Jake'm,
który nie potrafi myśleć o niczym innym, jak jej szczęście, jak to, żeby ją chronić. Jestem
Jake'm, który podkulił ogon i pobiegł, zostawiając swoją watahę, żeby sama broniła się
przed zgrają królewskich wampirów. Który wreszcie nawet nie rozważał wstydu swoich
poczynań. Nienawidzę tego Jake'a, Leah. Naprawdę, nienawidzę go.
To wyznanie odebrało mi mowę. Nie wiedziałam, że w ten sposób się czuł. Nie myślałam o
tym dniu od lat. Kiedy stanęliśmy oko w oko z Volturi i Bella powiedziała Jake'owi, żeby
zabrał Renesmee w bezpieczne miejsce, jeśli wszystko pójdzie nie tak, Jake był gotowy
wypełnić ten rozkaz. Nasza wataha była tego świadoma i nigdy nie winiliśmy za to Jake'a.
Nie moglibyśmy. To była moc wpojenia. Wiedziałam tak dobrze jak nikt, że nie można jej
zwalczyć.
- Jake, nikt cię za to nie wini, jesteś wpojony, twoim obowiązkiem jest zapewnienie jej
bezpieczeństwa. Wszyscy wiemy jak się czujesz. – Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć,
mój wzrok były szczere. Jacob obrócił głowę, patrzył na mnie z łzami w oczach.
- To ja siebie winię, Leah. Nigdy sobie nie wybaczę, że prawie popełniłem największy błąd
w moim życiu. Jestem Alfą. Nigdy nie powinienem nawet rozważać możliwości opuszczenia
mojej watahy z powodu wpojenia. To mi miesza w głowie i nie podoba mi się taki stan. Nie
podoba mi się to, że tracę zmysły i że coś mówi mi, co mam robić. Kocham Nessie, muszę,
ale w tym samym czasie, nie znoszę jej.
- Nie wiesz, co mówisz - odparłam w szoku. Jake uśmiechnął się sarkastycznie, to nie
pasowało do jego przystojnej twarzy.
- Ależ oczywiście, że wiem - powiedział pewnie i westchnął głęboko, gdy jego dłoń
powędrowała do mojego policzka. Wzdrygnęłam się pod jej dotykiem i jego udręczonym
spojrzeniem. - Bycie z tobą nie jest skomplikowane, czuję się normalnie, czuję się przy
tobie na powrót jak Jake.
Jake był tak rozbity i umęczony, że w bezwarunkowym odruchu, otworzyłam do niego moje
ramiona. Przysunął się bliżej i wtulił się mocno we mnie, położywszy głowę na moje klatce
piersiowej. Nie było nic seksualnego w tym geście, ale czułam się najbardziej wypełniona,
jak nigdy dotąd w całym moim życiu. Jacob Black wypełniał mnie. Czy wspominałam, że
moje życie jest do kitu?
5. Cullenowie to wariaci
Następnego ranka obudziłam się i nie zastałam Jacoba. Nie byłam zdziwiona,
chociaż czułam się nieco urażona, że odszedł bez pożegnania. Z trudem poczłapałam na
dół, żeby zrobić sobie jakieś śniadanie. Byłam zszokowana, widząc Jacoba, smażącego
omlety. Był ubrany, tradycyjnie, w jeansy. Moje serce podskoczyło, zdradzieckie serce. Nie
poszedł sobie. Nie było już ani śladu po smutku, który widziałam na jego twarzy zeszłej
nocy. Byłam zadowolona. To było straszne, wiedzieć Jake'a w takim stanie.
Odwrócił się do mnie, gdy tylko się pojawiłam i wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Bry, Clearwater, śniadanie będzie zaraz gotowe - pozdrowił mnie i zaczął wyjmować
talerze do posiłku oraz układać sztućce i szklanki do napoju. Przez sekundę przemknęło mi
wspomnienie z wczorajszego poranka, o Renesmee i Nahuelu.
- Mmm, pięknie pachnie, mogę troszkę? - Seth pojawił się w kuchni, drapiąc się ze
zmęczenia w tył głowy. Musiał siedzieć do późnej nocy i grać z Quilem i Embrym na
Playstation. Nie chodził na randki, tego byłam pewna.
- Wystarczy dla wszystkich – ogłosił Jacob, a potem zaczął podrzucać omlety z patelni, a te
idealnie lądowały na talerzach.
- Koniec przedstawienia – wymamrotałam pod nosem, a Jacob tylko uśmiechnął się
szeroko, zadowolony z siebie.
Seth pochłonął swoją porcję w mgnieniu oka i wyszedł, zapewne, żeby szlajać się z Quilem i
Embrym. Byłam trochę rozczarowana, że zniknął tak szybko. Czułam się tak, jakbym go nie
widziała od wieków.
- Masz plany na dzisiaj? - zapytał Jacob, zbierając talerze ze stołu i wkładając je do zlewu.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie.
- Chcesz pość na ryby? – zaproponował. - Muszę tylko wskoczyć do domu, żeby dać znak
życia Billy'emu po mojej nieobecności w nocy.
Jego oczy wpatrywały się we mnie i już niemal automatycznie, miałam wypalić ze swoim
zwyczajowym tekstem o Renesmee, ale przytaknęłam.
- Pewnie, brzmi interesująco, odbierzesz mnie za godzinę? - powiedziałam, myśląc o tym,
że muszę się wykąpać i przebrać, nawet jeśli idziemy tylko wędkować. Na pewno nie
wyglądałam i nie pachniałam dobrze, skoro dopiero co wyszłam z łóżka.
- Okej, wrócę niedługo. Kocham cię, Lee - wypowiedział to delikatnie i jednocześnie
pochylił się, aby zostawić pocałunek na moim czole. A potem zniknął w biegu do swojego
domu. Odczekałam aż zatrzasną się drzwi frontowe i wypuściłam powietrze, które cały czas
wstrzymywałam.
- Ja ciebie też – wyszeptałam.
***
Usłyszałam sygnał klaksonu i wybiegłam z domu. Jacob czekał w swoim Rabbicie. Szybko
wskoczyłam do auta i zapięłam pasy. Jacob spojrzał na mnie, uśmiechnąwszy się lekko. Coś
musiało się wydarzyć, kiedy był w domu, ponieważ udręczenie, widoczne w oczach,
wróciło. Nie lubiłam oglądać go w takim stanie.
- Możemy najpierw zatrzymać się u Cullenów? - zapytał cicho, prawie opornie. Wzruszyłam
ramionami.
- Po co? - zapytałam zaciekawiona, a Jacob westchnął.
- Bella wezwała mnie do siebie, chciała, żebym zatrzymał się na chwilę i odwiedził ją,
Edwarda i Nessie. Ty też możesz przyjść. - Było po nim widać, że chciał, abym z nim poszła,
ale ja pokręciłam przecząco głową. Nie zamierzałam zakłócać „rodzinnego” spotkania.
Byłabym piątym kołem u wozu, a to było nawet gorsze niż bycie tym trzecim.
- Może odwiedzę w tym czasie Rosalie i Alice – powiedziałam. Jacob spojrzał na mnie,
marszcząc brwi. Wyglądał na zawiedzionego, że wolałam towarzystwo Rosalie i Alice, a nie
jego.
- Okej, ale potem, koniecznie, idziemy na ryby.
Potwierdziłam plany, unosząc kciuki w górę, a on zaśmiał się i zmierzwił moje krótkie
włosy.
Wkroczyłam do domu Cullenów i zastałam Rosalie i Alice, które siedziały i czekały na mnie,
jakby wiedziały, że przyjdę. Jasper siedział w rogu pokoju i czytał gazetę, pilnując swoich
spraw, Emmett oglądał telewizję, czasami komentując.
- Hej – pozdrowiłam ich, a Alice uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Widziałam, jak nasza przyszłość znika, więc zorientowaliśmy się, że któreś z was, ty lub
Jake, przyjdzie. Alice powiedziała to żwawym głosem, a Rosalie zerknęła na mnie, jej twarz
wyrażała znudzenie.
- Mieliśmy nadzieję, że to będziesz ty. Pachniesz odrobinę lepiej niż Jake - powiedziała
sucho Rose. Wywróciłam oczami i przeszłam dalej, aby usiąść na krześle. Gdy poczułam ten
zapach, momentalnie zmarszczyłam nos. I oni myślą, że ja śmierdzę. Przyganiał kocioł
garnkowi... cokolwiek, do licha, to znaczy.
- Dzięki.
- Gdzie jest Jake? - spytała z zaciekawieniem Alice, tak jakby oczekiwała, że przyjdzie tuż za
mną. Wzruszyłam ramionami.
- Z Nessie w jej domku. Spędzają rodzinny czas z Edwardem i Bellą.
Twarz Rosalie wykrzywiła się w grymas obrzydzenia.
- Nie lubisz, gdy Jake i Nessie są razem? - spytałam, ale moje pytanie było retoryczne.
Zdanie Rosalie na ten temat można było bardzo łatwo odczytać. Nie myślałam, że wampiry
nie popierają związku Jake'a i Nessie tak samo zaciekle, jak najstarsi z naszego plemienia.
- Myślę, że ta dziwna sprawa z tym voodoo-wpojeniem u was jest ohydna. Nie mogę sobie
wyobrazić, żeby coś mnie zmusiło do miłości - odpowiedziała, udając, że drży ze wstrętu.
Musiałam się z nią zgodzić. Był taki czas, kiedy też chciałam się wpoić, ale gdy
obserwowałam innych i widziałam jacy byli z tego powodu, przestało mi na tym zależeć. Ta
miłość robiła z nich zombi, którzy nie mogli funkcjonować w oderwaniu od swoich wpojeń.
- Ja też nie – powiedziałam i westchnęłam głęboko – ale Jake i Renesmee są sobie
przeznaczeni.
- Czy ktoś, kiedykolwiek, próbował z tym walczyć? - przemówił nagle Jasper. Jego
bursztynowe oczy spotkały się z moimi, wystając sponad czytanej przez niego gazety. Alice
posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, ale on to zignorował. Było jasne, że odbyli już
wcześniej dyskusję na ten temat.
- Przepraszam, że co?
- Czy ktoś, kiedykolwiek, próbował zwalczyć to wpojenie? - powtórzył. Jego głos był gładki i
spokojny. Pokręciłam przecząco głową.
- Nie, nikt nigdy nie starał się próbować, niby dlaczego? Wpojenie wypełnia ich życie, lub
coś w tym rodzaju. To coś takiego, jak niewidomy człowiek, który widzi słońce pierwszy raz
w życiu i inne podobne sytuacje - powiedziałam ze zgorzknieniem. Jasper i Alice wymienili
spojrzenia. Emmett oderwał się od telewizora i dołączył do rozmowy, gdy tylko usłyszał
moją ostatnią wypowiedź.
- Myślimy, że Jake próbuje zwalczyć wpojenie - wypalił z grubej rury Emmett, cały czas
wpatrując się w telewizor. Alice i Rosalie warknęły na niego jednocześnie. Musiał mówić to
do mnie, ponieważ nieśmiało zsunął się niżej ze swojego krzesła. Byłam zszokowana. Czy
oni wszyscy razem wierzyli w tą chorą teorię o Jake'u?
- Co?
Alice wygadała, jakby czuła się nieswojo, z powodu mojego surowego spojrzenia. Pijawki
musiały stracić swoje rozumy. Nie mogą mi wymówić, że Jake na serio stara się uciec przed
wpojeniem. Mylą się. Nikt nigdy nie próbował przed nim uciec.
- Czasami widzę Nessie wyraźnie jak w biały dzień, innym razem nie widzę jej wcale. Myślę,
że to za sprawą Jake'a, który decyduje, czy być częścią jej życia, czy nie - Alice powiedziała
delikatnie, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem. Alice musi się mylić. Jake na pewno
tego nie robi, nie może. To była moc wpojenia. To nie wchodziło w grę.
- To niemożliwe, on nie ma wyboru – odpowiedziałam z pełnym przekonaniem. Rose i Alice
spojrzały na Jaspera.
- Może jemu się uda - powiedział to, o czym one musiały myśleć. Znów zaprzeczyłam,
pokręciwszy głową. Jake nigdy nie zaryzykowałby zniszczenia szczęścia swojego i Nessie.
Miał swoje wpojenie, był spełniony. Nie ma na to rady.
- Co z wami, wampirki? Wpojenie jest jak zwieńczenie. Jake należy do Nessie –
wykrzyczałam, przyjmując obronny ton. Dyskutowaliśmy o przyszłym szczęściu Jake'a. Nie
mogłam zaakceptować myśli, iż ktoś chce to szczęście zrujnować, dlatego ja tak bardzo się
o niego troszczyłam.
- Jeśli tak mówisz – powiedział Jasper ze spokojem i wrócił do czytania swojej gazety,
barwa jego głosu świadczyła o tym, że mi nie wierzy.
- Mówię tylko to, co widzę. Nawet Edward wzmiankował, że obsesyjnie myślenie Jake'a o
Nessie blaknie i jest zastępowane - Alice wyszeptała miękko. Wpatrywała się we mnie
intensywnie, byłam zaintrygowana tym, co powiedziała. Edward słyszał rzeczywiste myśli
Jake'a, więc to nie była tylko teoria. Było w tym ziarenko prawdy.
- Zastępowane, czym? - zapytałam z ciekawości. Alice otworzyła usta, żeby odpowiedzieć,
ale w tym momencie wejściowe drzwi otworzyły się i Jacob wkroczył do środka.
- Hej, Leah, jesteś gotowa opuścić tą klatkę pełną skunksów? - zapytał, zatykając
ostentacyjnie nos, nim beknął z całą mocą. Boże, pomóż mi zachować poważną twarz.
Niestety nie wytrzymałam, musiałam się roześmiać, nic na to nie poradzę. Alice spojrzała
na niego z dezaprobatą.
- Naprawdę, uroczy z ciebie kundel – Rosalie splunęła w jego kierunku, a on wyszczerzył się
do niej leniwie.
- Dla ciebie wszystko, Blondyneczko – zapewnił ją i chwycił moją rękę.
- Chodź Leah, ryby się same nie złowią!
Pomachałam im na pożegnanie, w rzeczywistości zostałam wyniesiona z domu. Ich słowa
krążyły mi po głowie.
Jacob wpakował mnie do auta, lecz ja nie mogłam zatrzymać tego natłoku myśli,
przetaczającego się przez mój mózg. Myślałam o tym, co powiedzieli do mnie Cullenowie:
- Obsesyjne myślenie Jake'a o Nessie blaknie i zostaje zastępowane...
- Czy ktokolwiek zwalczył to, czy zwalczono wpojenie?
- Czasami widzę Nessie wyraźnie jak dzień, a innym razem nie widzę jej wcale. Myślę, że
wtedy Jacob decyduje, czy chce być w jej życiu, czy nie...
- Uważamy, że Jake stara się walczyć z wpojeniem...
- Obsesyjne myślenie Jake'a o Nessie blaknie i zostaje zastępowane...
Mój umysł przeskoczył do wcześniejszej rozmowy, która odbyłam kilka dni temu z
Edwardem.
- Za mało wierzysz w siebie, Leah. Jesteś obecna w myślach Jacoba tak samo często, jak
Nessie. On naprawdę troszczy się o ciebie.
Zamarłam, kiedy sobie to wszystko uświadomiłam. Czy te wampiry, nie starały się czasem
dać mi do zrozumienia, że Jake zastępuje myślenie o Nessie, myśleniem o mnie? Oni byli
bardziej szaleni, niż przypuszczałam. Oczywiście, że Jake myśli o mnie. Jestem jego Betą i
jestem blisko niego. Nikt nie walczy z wpojeniem. W całej naszej historii, nikt z naszych
przodków nie zwalczył wpojenia.
W historii naszego plemienia nie było też zmiennokształtnej, wyszeptał niepewnie głos w
mojej głowie, co jeśli Jacob poradzi sobie ze zwalczeniem wpojenia? Co jeśli wygra? Czy
zechce wtedy być z kimś takim jak ja? Z genetycznie martwą dziewczyno-wilczycą?
Nie, to musi się skończyć. Nie mogę mieć takich myśli. Jacob i Renesmee należą do siebie.
Taka właśnie była przyszłość zaplanowana dla Jacoba. Miał być szczęśliwy, tak po prostu.
Spojrzałam na niego, a on posłał mi czarujący uśmiech, który doprowadził moje serce do
łomotania. Później jego wzrok podążył w kierunku domku Belli i Edwarda i utkwił tam na
dłuższy moment. Wzięłam to za znak. Jacob kochał Nessie, a reszta wampirków
zwariowała. Gwałtownie oderwał wzrok i zmarszczył brwi. Zmienił biegi w samochodzie i
Rabbit odjechał z rykiem.
***
Następnego dnia zwlokłam się po schodach na dół i znów odnalazłam Jacoba w mojej
kuchni. Gotował, pachniało wyśmienicie. Obiecałam, że na dzisiejszą kolację usmażę dla
nas rybę, którą wczoraj złapaliśmy. Może więc chciał się zrewanżować przygotowaniem
posiłku.
- Wiesz, jeśli uczynisz to zwyczajem, to chyba zacznę ci płacić – powiedziałam, siadając i
chwyciłam gofra, którego wcześniej polałam syropem klonowym. Jacob usiadł naprzeciw
mnie. Coś w jego twarzy uświadomiło mi, że nie wszystko było w porządku.
- Lee, wyjeżdżam na jakiś czas, nie będzie mnie około miesiąca – powiedział. Jego twarz
spoważniała, a ja zapomniałam o moim gofrze.
- Po co?
- Po prostu potrzebuję czasu, żeby zebrać myśli, żeby na chwilę być starym Jacobem –
odpowiedział ogólnikowo, a ja wykrzywiłam twarz w grymasie.
- Okej – wyrzuciłam z siebie tylko to jedno słowo, zastanawiając się, co go skłoniło do
podjęcia takiego kroku. Wczoraj, kiedy byliśmy na rybach, wydawało się, że wszystko jest w
porządku. Śmiał się, żartował. Zachowywał się jak Jacob przed wpojeniem. Wróciłam
myślami do wydarzeń tej nocy, kiedy powiedział, że nie nienawidzi się za to, jaki teraz jest.
Być może planował na nowo zjednoczyć się ze swoim „ja”. Wstał i odwrócił się w kierunku
kuchenki, przenosząc brudne naczynia do zlewu.
- Będę za tobą tęsknił. – Usłyszałam jak mówił i zwrócił swe oczy na mnie. Uśmiechnęłam
się do niego.
- Ja też będę za tobą tęsknić, Jake – powiedziałam szczerze. Będę za nim tęsknić całym
sercem.
- Daj to, proszę, Belli i Nessie ode mnie, dobrze? To tylko listy wyjaśniające, gdzie jestem –
odparł, kładąc dwie koperty na stół. Wpatrywałam się w niego ze zdziwieniem.
- Wyjeżdżasz i nie zamierzasz zobaczyć się z Renesmee przed odejściem?
Jacob przewrócił oczami w odpowiedzi. Wiem, że sposób, w jaki wspominałam o
Renesmee w każdej sprawie denerwował go, ale ona była jego wpojeniem, a on chciał
opuścić ją na miesiąc? Czy wpojeni mogą być tak długo z dala od siebie?
- Żegnaj, Lee. Kocham cię. - Jacob zatrzymał się przy moim krześle. Pochylił się i pocałował
mnie w policzek. Jego usta pozostały tam na chwilę dłużej niż normalnie. Wstrzymałam
oddech. Potem odszedł.
- Ja ciebie też.
***
Dwa tygodnie mijały niemiłosiernie wolno. Bez Jacoba, który wypełniał mój czas, nie
miałam nic do robienia. Spotykałam się z Cullenami prawie każdego dnia. Nie mogłam
siedzieć w domu, bo Seth, Quil i Embry ciągle się tam pałętali. Kocham ich po sam grób, ale
jednocześnie wkurzają mnie jak diabli. Przynajmniej u Cullenów są dziewczyny, z którymi
mogę sobie pogadać. Słowa „dziewczyna” użyłam w luźnym znaczeniu. Myślę, że bardziej
odpowiednie byłoby „wampirzyca”, tym bardziej z uwagi na to, że Emmett przez cały czas
nazywa mnie „wilczycą”. Prawdopodobnie nie zna nawet mojego prawdziwego imienia, he,
he. Dziś byłam wyczerpana. Do tego stopnia, że Alice przekonała mnie do zrobienia
pedikiuru. Nie wiem, jak to się stało, ale w jednej chwili mówiłam: „Nie ma mowy, po moim
trupie”, a w drugiej siedziałam na szezlongu w pokoju Rosalie i Emmetta ( jednak pozwoliła
mu, żeby wrócił) i Alice wraz z Rosalie decydowały, jaki kolor lakieru pasuje do mnie
najbardziej. Alice potrafi być bardzo przekonywująca. Wyłączyłam się z rozmowy, kiedy
moje myśli podążyły w kierunku Jacoba. Zastanawiałam się, co robi i gdzie jest. Seth
zmienił się raz i spróbował się z nim skontaktować. Jacob powiedział mu, że chce być sam i
prosił, aby się nie przemieniać do jego powrotu. Ten rozkaz tyczył się całej watahy,
włączając w to mnie. Ale to i tak nie miało znaczenia. Ja nie zmieniałam się od czasu
pamiętnego baby shower i nie planowałam też tego robić w najbliższym czasie. Miałam
nikłą nadzieję, gdzieś tam w środku, że moje ciało powróci do normalnej kondycji i że będę
mogła mieć dzieci. Zwróciłam uwagę na to, że nie było lepszej chwili niż teraz, żeby
spróbować. Jeśli nie będę wilkiem, to w tym momencie, nie wpłynie to źle na nikogo, od
kiedy naszym jedynym zagrożeniem byli Cullenowie, a jak wiadomo, oni nie zamierzali
zaatakować w najbliższym czasie.
Przekazałam listy Jake'a Renesmee i Belli. Bella była bardziej zrozpaczona niż Renesmee.
Martwiła się o Jake'a. Renesmee, dziękując za doręczenie wiadomości, nieznacznie
zmarszczyła brwi. Następnie ona i Nahuel pożegnali się, ponieważ szli razem na polowanie.
Zmusiła mnie, żebym obiecała, iż przyjdę na obiad. To było wszystko, co działo się w
minionym tygodniu. Chciałam przekonać Rosalie albo Alice, żeby szybciej zdecydowały, ale
tylko śmiały się ze mnie i powiedziały, że powinnam „wykopać się ze swojej swojej nory”.*
Psi dowcip. Emmett pomyślał, że to najbardziej śmieszny tekst, który słyszał, a Jasper
parsknął zza gazety. Kiedy Alice i Rosalie trzymały w górze dwa odcienie fioletu i próbowały
wybrać odpowiedni, Emmett wpadł do pokoju, szczerząc kły w uśmiechu.
- Cześć piękne, wilczyco – powitał mnie osobno, puszczając oczko, ja wywróciłam swoimi.
Później zwrócił się do Rosalie i Alice - ja, Jasper, Carlisle i Esme idziemy na polowanie,
chcecie pójść z nami?
- O, tak. Muszę zapolować, nawet Leah zaczyna pachnieć całkiem smakowicie – Alice
podskoczyła z radości. Mimo że udało jej się przywalić dobrym tekstem, ona nawet tego
nie zauważyła. Emmett wydał z siebie gromki śmiech, Rosalie zachichotała, a Alice spojrzała
na nich z zakłopotaniem.
- Alice, czuję płynące od ciebie oznaki miłości, dzięki – powiedziałam z sarkazmem. Alice
odwróciła do mnie głowę i spojrzała tak, jakbym była głupiutkim dzieckiem, później
zwróciła się w kierunku Rose. Alice zawsze ignorowała mój sarkazm.
- Rose, skończysz za mnie pedikiur? - zapytała, a Rosalie zmierzyła mnie wzrokiem i puściła
oczko, czego Alice nie mogła dostrzec.
- Pewnie.
Gdy tylko Alice wyszła z pokoju tanecznym krokiem, Emmett podążył za nią, wcześniej
zostawiając głośnego cmoka na policzku Rose, która odwróciła się do mnie i uniosła brwi.
- Możesz mi podziękować, za to, że nie zrobię ci pedikiuru. Powiedz: ma się rozumieć! -
Rosalie zaintonowała i uniosła moją prawą rękę.
- Ma się rozumieć!
Rosalie poszła do garderoby i wytargała stamtąd pudło. Położyła je na podłodze niedaleko
szezlonga. Zajrzałam do środka i okazało się, że pudło jest wypełnione ślubnymi
magazynami, wieloma magazynami. Spojrzałam na nią i zapytałam:
- Ty i Emmett znowu bierzecie ślub? - Mój głos wyrażał niedowierzanie. Wampiry mogą żyć
wiecznie, o ile nie zostaną rozerwane na kawałki i spalone. Słyszałam od Jacoba, że już raz
się pobrali, czy jeden raz nie wystarczy? Oddałabym życie, żeby mieć ten jeden, jedyny
ślub. Wampiry są takie zachłanne. Rosalie uśmiechnęła się, to był szczery uśmiech. Leżała
na brzuchu, rozciągnięta na łóżku, które dzieliła z Emmettem.
- A więc, tak, Emmett i ja pomyśleliśmy, że byłoby fajnie. Ostatnio zrobiło się zbyt
spokojnie. Potrzebujemy miłego wesela, żeby ożywić atmosferę – powiedziała, chwytając
gazetę i przeglądając ją. Sięgnęłam po jedną z nich i otworzyłam na przypadkowej stronie.
- Ile ślubów już mieliście? - zapytałam i jednocześnie przekartkowywałam strony, nie
zwracając na nie uwagi.
- Wiele, ale każdy był wyjątkowy, brałam śluby z miłością mojego życia, każdego życia –
Rosalie skomentowała, rozmarzona. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się na widok jej
nieprzytomnego wyrazu twarzy. Och, prawdziwa miłość. Prawdziwa miłość, to coś
pięknego, móc oglądać kogoś, kto był zakochany z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Masz wielkie szczęście – powiedziałam z tęsknotą w głosie - masz Emmetta, na zawsze.
Rosalie musiała dostrzec moją minę. Odłożyła gazetę i spojrzała mi prosto w oczy.
- Gdzieś tam, jest ktoś dla ciebie, Leah, naprawdę, wierzę w to – powiedziała z pełnym
przekonaniem. Na mojej twarzy zagościł wymuszony uśmiech.
- Cieszę się, że ktoś z nas tak myśli.
- A więc... tak sobie myślałam, nigdy wcześniej nie miałam zmiennokształtnej świadkowej...
co myślisz, czy chciałabyś być nią na moim ślubie? - spytała, niemal nieśmiało, a moje usta
otworzyły się ze zdziwienia.
- Chcesz, żebym była na twoim ślubie? - zapytałam, totalnie zdezorientowana, że mnie
zaprasza. Nie wiedziałam nawet, czy ona naprawdę mnie lubi.
- Pewnie, byłoby super – powiedziała, wzruszając ramionami, jakby to nie była wielka
sprawa, ale to była wielka sprawa. Wybierałam się na wampirzy ślub!
- Będę zaszczycona – odrzekłam, uśmiechając się do niej. Rosalie odwzajemniła uśmiech i
podrzuciła mi jeszcze kilka magazynów.
- Wspaniale, to teraz do roboty! Wybierz jakieś sukienki, takie, które ci się podobają, nie
żeby to miało jakieś znaczenie. Alice i tak przeforsuje swoje propozycje – Rosalie
powiedziała z tym samym sarkastycznym poczuciem humoru, które lubiłam i roześmiałam
się, robiąc, co mi kazano.
Obie zamilkłyśmy, przeszukując gazety.
- Czy Emmett nie wyglądałby przystojnie w tym? - Rosalie wypaliła rozmarzonym głosem, z
większym uczuciem, niż chciałaby odsłonić przede mną. Wiedziałam to, ponieważ
momentalnie zamilkła i odwróciła spojrzenie. Przechyliłam się i zerknęłam na fotografię,
przedstawiającą całkiem niezły smoking, znakomicie pasował do potężnego Emmetta.
- Wyglądałby w nim naprawdę dobrze – potwierdziłam, powracając do mojego magazynu,
gdzie było zdjęcie faceta ubranego w garnitur. W moich myślach natychmiastowo
mężczyzna zmieniał cechy wyglądu i zaczęłam wyobrażać sobie, jak wyglądałby Jacob w
tym garniturze. Przebłyski o białej sukni przemknęły przez moją głowę i uśmiechnęłam się
do siebie. To był miły sen na jawie. Myśląc o Jacobie, zacisnęłam usta i odłożyłam gazetę na
bok.
- Jacoba nie ma od dwóch tygodni, mam nadzieję, że u niego wszystko w porządku. Tęsknię
za nim - powiedziałam, nie mając świadomości, że zabrzmi to tak żałośnie. Brzmiałam jak
żałosna dziewczyna. Co ze mną jest nie tak? Podczas gdy wydzielałam sobie mentalny
policzek, Rosalie spojrzała na mnie, a potem przysunęła się bliżej, jej usta ułożyły się w
uśmiech.
- Lubisz go – powiedziała triumfalnie. Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Skąd ona może
wiedzieć? Czy tak łatwo rozgryźć, co czuję? Najlepiej będzie udawać, że jest szalona.
- Co?
- Lubisz Jacoba – Rosalie wypowiedziała bardziej zdecydowanie, tak jakby była w stu
procentach przekonana, co do prawdziwości swego osądu. Poczułam, że moje starania
ukrycia prawdy idą na marne.
- Oczywiście, że go lubię, jest moim przyjacielem – próbowałam wywinąć się z niezręcznej
sytuacji, ale kiepsko mi szło. Rosalie usiadła, skrzyżowawszy nogi z podekscytowania.
Wyglądała jak mała dziewczynka, której właśnie zaproponowano lody albo podarowano
kucyka na urodziny.
- Nie, Leah, ty go lubisz – powtórzyła, akcentując dosadnie słowo „lubisz”. Dodatkowo
sugestywnie unosiła brwi. Poddałam się, nie mogłam już tego przed nią ukrywać. Tak,
lubiłam Jacoba Blacka. Boże, dopomóż. Naprawdę go lubiłam. I w tym tkwił problem. Nie
mogę go lubić. On może mi tylko złamać serce.
- To nie ma żadnego znaczenia, on ma Renesmee – powiedziałam buńczucznie, Rosalie
pokręciła głową.
- Ale on myśli o tobie – odrzekła z naciskiem, a później podskoczyła na kolana,
podekscytowana i dodała:
- Powinnaś mu powiedzieć o swoich uczuciach, dałabyś mu w ten sposób powód, żeby
walczyć z wpojeniem.
Gapiłam się na nią tak, jakby była chora na umyśle. Ona chce, żebym spróbowała i
umocniła Jacoba w walce z wpojeniem? Nie ma możliwości, żebym to zrobiła. Nie chce
nigdy mieszać w przyszłości Jake'a.
- Czy ty naprawdę chcesz schrzanić przyszłe szczęście twojej bratanicy, wpychając mnie w
ramiona Jacoba? - zapytałam z niedowierzaniem. Nie mogłam pojąć, dlaczego Rosalie to
mówi. Czy naprawdę była gotowa zranić Renesmee, próbując złączyć mnie z Jacobem?
- Chcę, żeby Renesmee znalazła prawdziwe szczęście tak, jak my wszyscy, a nie przez jakieś
szalone, magiczne, wilcze „czary-mary”. Pragnę, żeby Renesmee znalazła miłość,
przystającą do rzeczywistości. Prawdziwą miłość. Jeśli spowodujesz, że Jacob będzie
walczył z wpojeniem, Renesmee dostanie taką szansę – Rasalie wytłumaczyła tok swojego
rozumowania, a ja pokręciłam przecząco głową.
- Nie, Rosalie, nie mogę tego zrobić ani jej, ani Jacobowi.
- Tak, możesz – Rosalie utwierdzała mnie w swoim przekonaniu i część mnie chciała się z
nią zgodzić. Część mnie chciała zawołać Jacoba i powiedzieć mu, co do niego czuję. Ale ta
druga część chciała go chronić.
- Rose, kocham Jacoba tak bardzo, że nie chce go nigdy oglądać nieszczęśliwego. Widziałam
go z Renesmee. Wiem, że ona sprawia, iż jest szczęśliwy. Będą wiedli razem szczęśliwe
życie i ja nie zmierzam im wchodzić w drogę – powiedziałam jej. Rosalie wyglądała na
zawiedzioną.
- Ale co, jeśli on chce, żebyś weszła im w drogę? - zapytała delikatnie, a ja spojrzałam jej
głęboko w oczy.
- To nie jest to, co jest dla niego najlepsze – odpowiedziałam, próbując przekonać do tego
zarówno Rosalie, jak i samą siebie.
- Skoro tak mówisz – wymamrotała, powracając znów do swojej rozciągniętej pozycji.
Dyskusja zamarła, ale te myśli nadal krążyły mi po głowie.
6. Naprawdę powinnam przestać pić...
Stwierdzenie, że Alice była uszczęśliwiona moim zaangażowaniem w ślub Rosalie
i Emmetta, byłoby niedomówieniem. Rosalie poinformowała ją o tym fakcie, kiedy wszyscy
wrócili z polowania. Alice klasnęła w ręce z podekscytowania, a potem zaciągnęła mnie na
górę, do swojego pokoju. Był pięknie urządzony, a jego duże okna wychodziły na las. W
pokoju stało wielkie łoże z czterema zdobnymi kolumnami w każdym narożniku i toaletka z
wielkim lustrem. Były tam też podwójne drzwi, które, jak przypuszczałam, prowadziły do jej
garderoby. Rosalie mówiła mi, że garderoba Alice jest tak wielka, że nawet w najśmielszych
snach nie mogłabym jej sobie wyobrazić. Myślałam, że przesadza, dopóki Alice nie
rozchyliła drzwi i ukazały mi się rzędy ubrań. Kiedy usadziła mnie przy toaletce, do pokoju
weszła Rosalie. Stanęła w drzwiach i wywróciła oczami, po czym posłała mi spojrzenie w
stylu: „A nie mówiłam?”
- Zamówiłam już kilka modeli sukni ślubnych, zamówiłam również coś dla ciebie. Od kiedy
nie mogłam zobaczyć wesela, pomyślałam, że również będziesz brała w nim udział –
powiedziała Alice, pędząc do swojej garderoby. Spojrzałam na Rosalie, która wyszczerzyła
zęby w szerokim uśmiechu i sunąc powoli, opuściła pokój. Wtedy właśnie Alice powróciła z
naręczem ubrań.
- Musisz to przymierzyć, żebym mogła się przekonać, jak na tobie leżą. Rosalie musi
zdecydować, jaki motyw przewodni wybrać.
Stałam tam, wpatrując się w sukienki zwisające jej z rąk. Bardzo chciałam, żeby Jacob był
tutaj, aby mnie ocalić.
Alice upewniła się, że będę spać u nich przez kilka następnych nocy, co też uczyniłam.
Czułam się tak, jakbym była jakąś modelką. Zmuszała mnie do przymierzania sukienki za
sukienką, musiałam też prezentować je jak na wybiegu mody przed nią i Rosalie, aby mogły
ocenić kiecki. W czwartą noc, kiedy paradowanie dobiegło końca, przeniosłyśmy się w
trójkę do salonu, w którym przebywali Emmett, oglądający telewizję i Jasper, czytający
spokojnie gazetę. Fotel, w którym zawsze siadałam, był wolny. Przesunęłam się w jego
kierunku i skuliłam się na siedzeniu. Jak na istoty, który nigdy nie musiały siedzieć, wiedzieli
dokładnie, jak wybrać naprawdę wygodne kanapy.
- Proszę, wilczyco, weź sobie piwo – powiedział Emmett, trzymając dla mnie schłodzone,
butelkowane.
Spojrzałam na nie, zaskoczona, ale pociągnęłam duży łyk, kręcąc głową i
patrząc na Emmetta z zaciekawieniem.
- Nie będę nawet próbować pytać, dlaczego w domu pełnym wampirów jest, jak na
zawołanie, schłodzone piwko - powiedziałam z nutą przygnębienia w głosie, a Alice
zachichotała. Wychyliłam do końca zawartość butelki, a Emmett szybko przyniósł mi
następną. Już dawno nie piłam piwa, ale najlepsze było to, że czułam się już lekko
wstawiona po jednym. To nieprzemienianie się musiało działać, ponieważ kiedy się
przemieniamy, nasze ciała odrzucają wszystko, co jest dla nas złe, na przykład alkohol. Nie
możemy się nawet upić. Mój gen, odpowiadający za zmiennokształtność, musiał zostać
uśpiony. To była wspaniała wiadomość. Byłam całkiem szczęśliwa, kiedy skończyłam
następne piwo i wskazałam na Emmetta, żeby przyniósł mi kolejne. Podał mi je z
uśmiechem na twarzy.
- Dobry wieczór – uprzejmie zaanonsował się Edward, kiedy wchodzili razem z Bellą przez
frontowe drzwi. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. - Leah, miło mi.
Nie byłam pewna, czy powiedział to z sarkazmem czy szczerze, ale uśmiechnął się grzecznie
i skinął na mnie głową. Bella podbiegła do mnie, a ja oparłam się o krzesło. Wtedy jej
zapach dotarł prosto do moich nozdrzy. Nawet Alice nie śmiała podejść tak blisko, a była
dotykowcem.
- Czy miałaś jakieś wieści od Jake'a? - Bella spytała delikatnie, a ja wzruszyłam ramionami,
próbując jednocześnie odsunąć się powolutku od jej podekscytowanej facjaty. Kątem oka
w rogu pokoju dostrzegłam Rosalie, wzdrygającą ramionami ze śmiechu.
- Nie, Seth próbował się z nim skontaktować, ale Jacob go odesłał. Cała wataha ma teraz
zakaz przemieniania się do odwołania – wytłumaczyłam. Usta Belli złożyły się w nieme
„och”, wyrażające zaskoczenie i zmieszanie.
- Po prostu nie mogę zrozumieć, dlaczego odszedł – wymamrotała do siebie, spoglądając w
podłogę. Każdy, kto ją oglądał w tym momencie, zrozumiałby, że czuje się winna, ponieważ
5 stubby- butelka piwa o pojemności 375 ml
Jacob nie był w pełni szczęśliwy tak, jak powinien być. Emmett szturchnął Jaspera swoim
potężnym ramieniem, a później mrugnął do mnie, ale zignorowałam go. Przez ostatnich
kilka dni osiągnęłam mistrzostwo w ignorowaniu ich insynuacji. Pili do tego, że ja i Jake
ciągniemy do siebie i że on pokona wpojenie dla mnie. Cullenowie to wariaci, to wszytko co
mam na ten temat do powiedzenia. Emmett jest najgorszy, Jasper przez większość czasu
mnie olewał.
- Nikt nie może zrozumieć Jacoba, jest jak enigma - powiedziałam do Belli, próbując
polepszyć jej samopoczucie. Westchnęła i w końcu odsunęła się ode mnie, co za ulga!
- Idę poszukać Esme, obiecała, że pouczy mnie hiszpańskiego – odrzekła Bella i używając
swojego super wampirzego przyspieszenia, zniknęła na górze. Nawet po tych kilku latach
dziwnie było oglądać fajtłapowatą Bellę, która biegała teraz z taką gracją.
Esme, zapomniałam o niej. Nie było jej prawie nigdy w pobliżu, kiedy ja wpadałam do
Cullenów, ale gdy już była, zawsze okazywała grzeczność i przychylność. Pytała się, czy
jestem głodna lub czy czegoś potrzebuję. Pewnego razu zapytałam Alice i Rosalie, co Esme
robi przez te wszystkie dni, a one tylko wskazywały na dach ich domu. O nic więcej nie
pytałam.
Ci, którzy pozostali w salonie, siedzieli w milczeniu, co nie było takie złe, ale nie sprawiało
też, że można było się czuć komfortowo. Edward udał się do swojego fortepianu i zaczął
grać. Nigdy nie przyznałam tego na głos, ale był w tym cholernie dobry. Jego gra zawsze
wywoływała u mnie dreszcze. Edward odwrócił głowę w moją stronę i obdarzył mnie
swoim zadziornym uśmieszkiem. To była odpowiedź na mój komplement. Rzuciłam mu
piorunujące spojrzenie.
Nigdy nie powiem tego na głos, pijawko! I zaprzeczę wszystkiemu, jeśli kiedykolwiek
postanowisz to ujawnić, pomyślałam z zaciętością. Edward wydał z siebie niemy chichot i
odwrócił się do fortepianu.
Emmett westchnął głośno i głęboko, to był prawie teatralny gest.
- Ale tu nudno! - powiedział bez ogródek, na co Jasper, który relaksował się na kanapie,
czytając gazetę, odpowiedział, nie podniósłszy nawet wzroku:
- W takim razie idź i zrób coś ekscytującego, a nas zostaw tu w spokoju.
Poczucie humoru Jaspera było prawie tak samo uprzejme jak Rosalie, z rodzaju tych
chamskich, oczywiście. Tak w głębi serca i skrycie, naprawdę go lubiłam. Emmett gapił się
na mnie intensywnie. Zastanawiałam się, czy może mam coś na twarzy. Uniosłam rękę i
dotknęłam mojego nosa, ale nie czułam go tak, jak zazwyczaj. Super, odrętwiały nos. Byłam
na dobrej drodze do częściowego upicia się, a to wszystko po trzech piwach. Och, to był
smutny rezultat tej imprezki. Wstydziłam się za siebie. Gdy tylko Emmett podał mi
następne piwo, wypiłam je łapczywie. Chciałam udowodnić, że nie jestem takim
słabeuszem.
- Wiesz, za czym tęsknię najbardziej z czasów ludzkiej egzystencji? - Emmett powiedział to,
prześwietlając mnie swoimi oczami, ale później zdałam sobie sprawę, że patrzy nie tyle na
mnie, co na browar, który trzymałam w ręku. - Za PIWEM!
Wszyscy poza mną jęknęli, Edward przestał grać i odwrócił się w stronę brata, wywracając
oczami.
- Tylko nie to, Emmett. Nie znowu.
- No, co chcesz, to jest zabawne – Em próbował zachęcić ich do rozmowy. W tym
momencie, Jasper odłożył swoją gazetę, co musiało znaczyć, że chce zabrać głos w sprawie.
Alice skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wyglądała na nieco wkurzoną. Rosalie
westchnęła i usiadła obok Emmetta.
- Co się tutaj dzieje? - zapytałam, niemal bełkocząc. Emmett odpowiedział z
podekscytowaniem:
- To taki rodzaj gry. Nazywa się: „ Za czym tęsknie najbardziej z moich ludzkich dni”.
Łał, wampiry zabawiają się grami, kto by pomyślał.
- O, świetnie – wydukałam, a nie było to łatwe. Potem wzięłam łyk piwa. Piwko było taakie
dobre.
- Rose, teraz twoja kolej – powiedział Emmett, klepiąc swoją narzeczoną w plecy z siłą,
która wystarczyłaby, żeby śmiertelniczka wyleciała oknem, od mocy odrzutu.
- Tęsknię za nadzieją, że któregoś dnia będę miała dzieci – odpowiedziała pochmurnie, co
spowodowało milczenie pozostałych. No cóż, to totalnie zabiło nastrój.
- Ej, powiało głębokim pesymizmem, jesteś wykluczona z tej gry – zripostowałam i
zachichotałam. Tym razem, byłam pewna, że mówię niewyraźnie. Cholerne piwo. Emmett,
Jasper i Edward patrzyli to na mnie, to na Rosalie. Czekali na sygnały, świadczące o tym, że
Rosalie rzuci się na mnie i wyrwie mi serce, ale ona, zamiast tego, roześmiała się.
Nigdy nie powiedziałabym tego na głos, ale kocham śmiech Rosalie. On jest taki melodyjny
i migocący, jak przepiękna gwiazda. Usłyszałam prychnięcie za sobą. Odwróciłam się i
ujrzałam Edwarda, który celowo nie zwracał na mnie uwagi.
Edward, przestań podsłuchiwać moich pijackich myśli albo cię zabiję! Zagroziłam mu, ale
on zaczął potrząsać ramionami.
- Nawet nie zamierzam pytać, o czym myślisz, że doprowadziłaś Edwarda do takiego
rozbawienia – Alice zachichotała na widok wyrazu mojej twarzy i na reakcję Edwarda, który
śmiał się w milczeniu tak, aby nie skupiać na sobie uwagi.
- Okej, okej. Tęsknię za możliwością stylizowania włosów tak, jakbym chciała – powiedziała
w końcu Rosalie, a Alice spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Ale przecież twoje fale są rewelacyjne – skomplementowała Alice, i faktycznie tak było.
Włosy Rose były piękne i bujne. Zazdrościłam szczególnie ich długości.
- Czasami chcę, żeby były proste. Tęsknię za tym, żeby móc je kontrolować – wytłumaczyła
się. Chłopcy spojrzeli na siebie, wywracając oczami. Najwyraźniej żal za utratą możliwości
układania włosów jest niczym w porównaniu z tęsknotą za piwem.
- Ta gra jest nie fair. Ja nie pamiętam swojego życia sprzed przemiany, więc nie wiem, co
straciłam. - Alice wyrzuciła z siebie, jej twarz wyrażała rozdrażnienie. Usiadła na kanapie i
spojrzała na Jaspera.
- A ja tęsknię za bekaniem – powiedział Jazz. Wszyscy, łącznie ze mną, spojrzeliśmy na
Jaspera ze zdziwieniem. Delikatnie się uśmiechał.
- Mmm... okej, to było dziwne, Jazz – powiedział Emmett. Odwróciwszy wzrok od Jaspera,
spojrzał na Edwarda, który westchnął głęboko.
- Ja tęsknię za spaniem i snami – Edward powiedział z powagą. Jak jeden mąż unieśliśmy
brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jestem pewna, że wszyscy mieliśmy to samo na
myśli, kiedy Edward spoglądał na nas spode łba.
- Wiesz, gdybyś nie ożenił się z Bellą, naprawdę miałbym wątpliwości, czy jesteś
heteroseksualny – skomentował Emmett ze śmiechem na ustach. Edward chwycił wazę i
rzucił nią w głowę Emmetta, ale ten łatwo ją przechwycił i odłożył spokojnie na stolik.
- Tęsknię za byciem dziewczyną – przerwałam im. Technicznie rzecz biorąc, nie byłam już
człowiekiem, więc mogłam brać udział w grze. Do takich wniosków, w każdym razie, doszła
pijana Leah.
- Mmm, Leah. Nie znoszę wtrącać ci się w zdanie, ale masz cycki, jesteś stuprocentową
kobietą – powiedział Emmett, a jego spojrzenie utkwiło na mojej klatce piersiowej.
Bezwiednie zasłoniłam się, gdy Rosalie zakryła buzię ręką, aby zakamuflować śmiech.
Poważnie zastanawiałam się nad tym, dlaczego Rosalie nie kopnie Emmetta w tyłek za to,
że jest takim zboczeńcem, ale wydaje się, że już do tego przywykła, bo często raczył innych
takim komentarzami. Poza tym Emmett nigdy nie znalazłby sobie lepszej partnerki od niej,
więc nie miała się czego obawiać.
- Wiem, Emmett, że mam cycki, są przymocowane do mojej klatki piersiowej –
skomentowałam zgryźliwie.
- Próbuję ci tylko powiedzieć, że masz wspaniałe, kobiece ciałko. Nie ma szans, żeby ktoś
pomyślał, że nie jesteś dziewczyną. - Prawie się zarumieniłam po tym komplemencie,
pomijając to, iż był odrobinę przerażający. Wiedziałam, że Emmett stara się tylko, żebym
lepiej o sobie myślała. Taki po prostu był: duży, wręcz ogromny, ale, pod całą tą tężyzną
fizyczną, delikatny.
- Dziękuję bardzo, Emmett, ty zboczeńcu – wysyczałam w jego kierunku. Emmett wyglądał
na zakłopotanego. Świetny kumpel, on naprawdę starał się polepszyć mi humor tą
podnoszącą na duchu gadką: masz gorące ciało.
- W takim razie, co to znaczyło?
- Tęsknię za wychodzeniem na miasto, na kolację, do klubu z moimi koleżankami. Tęsknię
za piżamowymi imprezami, za umawianiem się na randki, tęsknię za długimi włosami –
moja ręka powędrowała w górę, aby pobawić się końcówkami moich krótkich włosów,
które teraz sięgały do ramion. Potem kontynuowałam:
- Mój ojciec mawiał, że kobiece włosy to ich chwalebne ukoronowanie. Sam zmusił mnie,
żebym ścięła moje. Powiedział, że są rzeczy, które muszę poświęcić dla watahy, na przykład
swoją próżność, aby być jedną z nich. Przepłakałam wiele dni. Paczka nie mogła już znieść
słuchania moich żali nad straconymi włosami, ale oni nie rozumieli, ile one dla mnie
znaczyły, tylko Seth to wiedział.
Nagle zdałam sobie sprawę, gdzie jestem i kim jestem, dlatego zamilkłam. Nie mogłam
uwierzyć w to, że byłam tak otwarta i szczera w obecności zgromadzenia wampirów. Nigdy
nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział, jaka byłam słaba i co naprawdę czułam. Nie
chciałam, żeby ktoś widział mnie w takim stanie.
- Robi się późno – Alice powiedziała łagodnie. Jej zimna dłoń potargała moje włosy,
wzruszyłam ramionami.
- Przestałam się przemieniać. Mam nadzieję, że moje ciało powróci do naturalnego trybu
działania tak, jak było przed zatrzymaniem procesu starzenia się – powiedziałam, starając
się, żeby w moim głosie nie było zbyt wiele nadziei. Nienawidziłabym tego, że pokładam w
tym tak wiele wiary, a później nic się nie zmieni.
- To dobrze - wyszeptała Rosalie, potakując głową w geście aprobaty. Z jakiegoś powodu,
poczułam, że zaraz się rozpłaczę. Malutka łza spłynęła po moim policzku, ale nikt na mnie
nie patrzył, więc szybko ją starłam. Pieprzone piwo, zawsze stawałam się płaczliwa po
alkoholu. Teraz mogłam myśleć tylko o tym, jaka jestem samotna i smutna. Podzieliłam się
moimi najgłębszymi i najbardziej mrocznymi uczuciami ze zgrają wampirów. Czułam się
zażenowana.
- Wiem, czego mi brakuje – powiedziała w końcu Alice. - Tęsknię za możliwością płakania.
- Nigdy za tym nie tęskniłam. Gdybym mogła do końca życia nie płakać, byłabym szczęśliwa.
– odpowiedziałam i wstałam – Muszę iść, na razie.
Nie przychodziłam do Cullenów przez kilka dni. Nie mogłabym teraz stanąć z nimi twarzą w
twarz, nie po tym, jak zrobiłam z siebie totalną idiotkę. Alice wysłała mi esemesa, że za
mną tęskni. To wywołało uśmiech na mojej twarzy. Natomiast Rosalie napisała do mnie:
Przyjdź natychmiast, zanim sama się zjawię po ciebie, mamy do przedyskutowania
przygotowanie ślubu. Prosto z mostu, taka była Rosalie. Seth musiał zauważyć, że jestem
bardziej przybita niż zazwyczaj, ponieważ po pięciu dniach narzuconego samej sobie
wygnania, zapukał do drzwi i wszedł do mojego pokoju.
- O, pukałeś – powiedziałam, zaskoczona. Spojrzałam na niego, z perspektywy mojego
łóżka. Seth uśmiechnął się do mnie, kiedy wyszeptałam: - Miałam nadzieję, że nie zapukasz.
Mogłabym wtedy użyć komentarza, jaki dla ciebie zachowałam.
- Sorry, że cię zawiodłem, siostrzyczko – odpowiedział, wciąż śmiejąc się oraz nie pokazując
skruchy. Wskoczył na łóżko i usiadł przy mnie. Wydałam z siebie cichy pomruk i posunęłam
się, żeby mógł się wygodniej usadowić.
- Czego ode mnie chcesz? - wyjęczałam, jednocześnie zatopiwszy głowę w poduszce.
- Renesmee chciała, żebym przypomniał ci o dzisiejszej kolacji w domku – odpowiedział
poważnym tonem, na co ponownie jęknęłam. Cholera, zapomniałam o tym. Świetnie, teraz
muszę spotkać się z Edwardem, który słyszy wszystkie moje myśli. Rewelacja, po prostu nie
mogło być lepiej.
- Okej.
Oczekiwałam, że teraz Seth wstanie i wyjdzie, ale zamiast ruszyć swój szacowny tyłek,
nadal siedział i wpatrywał się we mnie.
- Cullenowie martwią się o ciebie. Powiedzieli, że nie pojawiłaś się u nich prawie od
tygodnia - dodał, marszcząc brwi. Ten grymas spowodował, że wyglądał na starszego, niż
był w rzeczywistości. Oczy mu pociemniały, kiedy zapytał: - Leah, czy oni cię skrzywdzili, czy
coś ci zrobili?
Widok jego zatroskanej twarzy spowodował, że zachciało mi się płakać. Nie mogłam
uwierzyć w to, jak bardzo jestem rozstrojona emocjonalnie ostatnimi czasy. W jednej
minucie jestem szczęśliwa, a zaraz potem smutna. Mój stan można by nazwać
emocjonalnym roller coaster'em.
- Nie, Seth. Oni byli dla mnie bardzo uprzejmi, to ja jestem szalona. Przejdzie mi jutro albo
za niedługo – obiecałam mu, wiedząc, że chodzi tylko o tą sytuację, kiedy pokazałam im
swoją prawdziwą twarz. Mam nadzieję, że nie podejmą dziś tego tematu, żebym nie
musiała w dalszym ciągu czuć się zażenowana. Seth nie wyglądał na uspokojonego,
niezależnie od tego, czy mi wierzył.
- Okej. Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- Tak, nic mi nie jest. Po prostu czuję się trochę głupio, ale przejdzie mi - przyznałam
nieśmiało. Seth klepnął mnie w plecy i myślałam, że tym razem już sobie pójdzie, ale został.
- Tęsknisz za Jake'm, prawda? - zapytał delikatnie.
- Oczywiście, że tak – odpowiedziałam z nutą smutku. Seth nie wiedział, jak bardzo za nim
tęsknię.
- On niedługo wróci. Po prostu to wiem. - Seth starał się dodać mi otuchy, schyliwszy się, by
pocałować mnie w czoło. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, dopóki nie
zobaczyłam jego twarzy wykrzywionej w grymasie z obrzydzenia. - Tak na marginesie,
kocham cię, ale naprawdę przydałoby się, żebyś umyła włosy, śmierdzą.
Uderzyłam go w ramię, a on się zaśmiał się w chwili, gdy udało mu się zrobić unik przed
kolejnym ciosem. Zaraz po tym wybiegł z pokoju.
***
Później, tego wieczora, kiedy założyłam parę jeansów i top i byłam już gotowa do wyjścia
na kolację w domku Edwarda i Belli, moja komórka zaczęła dzwonić. Spojrzałam na
wyświetlacz i zobaczyłam nieznajomy numer. Rozsunęłam telefon, żeby odebrać.
- Hej, Lee – znajomy głos odezwał się po drugiej stronie. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Jacob? To ty? - zapytałam zszokowana. Usłyszałam delikatny uśmieszek w odpowiedzi na
moją reakcję.
- Tak. Chciałem tylko usłyszeć twój głos – powiedział tęsknie. Moje serce zaczęło bić coraz
szybciej. Dlaczego mówił do mnie takie rzeczy?
- Bardzo dobrze, że dzwonisz, czy wszystko w porządku? - zapytałam troskliwie i
usłyszałam, jak wzdycha.
- Nic mi nie jest – powiedział nieobecnym głosem, ale brzmiał, jakby cierpiał.
- Tęsknię za tobą – powiedziałam szybko. Moje usta wypowiedziały te słowa, zanim
zdążyłam się powstrzymać. Oj, głupia ja, głupia. Dlaczego ciągle mówię takie rzeczy?
- Ja za tobą też – Jacob odpowiedział poważnym tonem, a potem wyszeptał swoje
pożegnanie. Jego głos zabrzmiał niesamowicie męsko. - Kocham cię, Lee.
- Jacob! - krzyknęłam płaczliwie do słuchawki, ale on się już rozłączył. Wpatrywałam się w
telefon:
- Ja też.
***
Pojechałam Rabbitem do willi. Jacob zostawił samochód pod moją opieką, więc używałam
go jako środka transportu, od kiedy przestałam się przemieniać. Renesmee otworzyła
drzwi, gdy tylko w nie zapukałam. Przywitała mnie szerokim uśmiechem.
- Tak się cieszę, że mogłaś przyjść, Leah – powitała mnie radośnie, prowadząc do środka.
Wszedłszy do salonu, ujrzałam czekających tam Bellę i Edwarda. Bella dziwnie się do mnie
uśmiechnęła i pomachała, a Edward pochylił głowę w geście przywitania.
- Dobry wieczór, Leah – powiedział grzecznie, jego głos brzmiał tak gładko. Uśmiechnęłam
się lekko. Boże, jak niekomfortowo się wtedy czułam. Edward wychwycił tą myśl i w
odpowiedzi pokręcił głową tak, jakbym była głupiutka.
- Leah, jest nam niezmiernie miło, że mogłaś przyjść dzisiaj do nas na kolację – Bella
powiedziała słodko, a ja wzruszyłam ramionami.
- To żaden problem – odpowiedziałam.
Renesmee usadziła mnie przy stole i usiadła obok mnie. Bella i Edward przynieśli platery z
jedzeniem i ułożyli je na stole. Renesmee zaczęła serwować posiłek, a ja spojrzałam na
Edwarda i Bellę, którzy tylko stali w miejscu.
No tak, to wcale nie jest dziwne – pomyślałam obserwując twarz Edwarda. Jego usta
wykrzywiły się.
- To trochę dziwne siedzieć tutaj, kiedy wy w dwójkę patrzycie, jak my jemy –
powiedziałam do nich, a Bella cicho zachichotała, zakrywając buzię ręką.
- A wolałabyś, żebym wziął gryza ciebie? - wycedził Edward i zaśmiał się. Spoglądałam na
niego zszokowana.
- Czy ty właśnie zażartowałeś? Serio? - zapytałam z niedowierzaniem i spojrzałam na
Renesmee, która rechotała i przytaknęła.
- Czasami to robi – wyznała żartobliwie, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- No cóż, my już pójdziemy na polowanie, bawcie się dobrze – powiedział Edward. Oboje
zatrzymali się koło Renesmee, by pocałować ją w głowę, a później zniknęli za frontowymi
drzwiami.
Poczułam się znacznie lepiej, kiedy zdałam sobie sprawę, że zostaniemy same z Renesmee.
Zaczynałam lubić tą dziewczynę, nawet pomimo tego, że tak naprawdę nie chciałam. Była
słodka, uczciwa i doskonała. Teraz rozumiałam, dlaczego pozostałe wampiry kochały ją do
szaleństwa. Podczas obiadu rozmawiałyśmy i dzieliłyśmy się historyjkami o Jacobie.
Renesmee chciała dowiedzieć się czegoś o moim dzieciństwie, więc opowiedziałam jej, jak
dorastało się w La Push, o Seth'cie i o moich rodzicach. W jakiś sposób udało jej się
przekonać mnie do opowiedzenia o Samie i Emily. Byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy
odkryłam, że nie rani mnie wymawianie ich imion. Przeniosłyśmy się do salonu i
rozsiadłyśmy się na kanapie na kilka godzin.
- Podziwiam cię, Leah, szczerze – Renesmee powiedziała z zachwytem, a ja obdarzyłam ją
półuśmiechem.
- Naprawdę?
- Miałaś możliwość w pełni dorosnąć w swoim życiu – kontynuowała. Była pod wrażeniem,
wzruszyłam ramionami. Mnie nie wydawało się, że przez ten czas zrobiłam coś specjalnego.
- Tak, takie jest życie. Zdarzają się w nim złe rzeczy, zdarzają się i dobre. Musisz sobie radzić
ze wszystkim, co spotka cię na twojej drodze i te doświadczenia życiowe pomagają ci
dorosnąć – powiedziałam lekceważąco, a Renesmee westchnęła z niezadowoleniem.
- Jestem tutaj tak chroniona, że nigdy nie będę miała szansy dorosnąć w taki sposób, jak ty
mogłaś – powiedziała. Zabrzmiała grubiańsko, wyczuwało się w jej głosie rozczarowanie.
Gapiłam się na nią, zaskoczona. Zabiłabym się, żeby mieć taką rodzinę, tak dużą i taką
opiekuńczą jak jej. Ona nie zdaje sobie sprawy, jakie ma szczęście. Ma matkę i ojca.
Oddałabym wszystko, żeby mieć z powrotem mojego tatę.
- To wcale nie jest takie złe, kiedy ktoś się o ciebie troszczy.
Renesmee musiała wyczuć, że myślę, iż ona wydaję się być niewdzięczna, ponieważ zaraz
pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Wiem, że brzmię, jakbym była samolubna, ale... Ja po prostu chcę sama o sobie
decydować, chcę doświadczyć życia, w taki sam sposób jak oni wszyscy. Nie chcę takiego
pół- życia jak teraz.
- Kiedyś dostaniesz swoją szansę – powiedziałam zachęcająco, a Renesmee głęboko
zaczerpnęła powietrza.
- Mam nadzieję.
Ktoś zapukał do drzwi, więc Renesmee podniosła się, żeby otworzyć. Wyczułam, kto to był,
zanim otworzyła drzwi i zmrużyłam oczy.
- Nessie, Leah, jak się macie – powitał nas obie Nahuel, gdy wchodził do środka z
Renesmee, podążającą za nim.
- Cudownie – Renesmee odpowiedziała, śmiejąc się uroczo, Nahuel zwrócił swoje oczy w
moją stronę.
- Świetnie – powiedziałam mdło, gapiąc się na niego. Nie mogłam znieść tego, jak jego
wzrok był skupiony na Renesmee. Ona była zajętą kobietą. Nieformalnie, oczywiście. Jacob
i Renesmee nie byli nawet oficjalnie parą, ale jej przyszłość została już zaplanowana z
Jacobem, więc z technicznego punktu widzenia była zajęta.
- Zastanawiałem się, czy chciałabyś pójść na polowanie później, Nessie? - Nahuel
zaadresował swoje słowa do niej. Oczy Nessie rozświetliły się niczym choinka na święta
Bożego Narodzenia.
- Z wielką chęcią, daj mi tylko chwilkę na przebranie – odpowiedziała z uśmiechem. Nahuel
przytaknął, jego uśmiech był dziki. Wyglądał niezwykle przystojnie, kiedy się śmiał. Teraz
wiem, dlaczego Nessie wygląda na oszołomioną, gdy on na nią patrzy.
- Pewnie, spotkajmy się zatem przed domem.
Nahuel zbierał się do wyjścia, a ja chciałam z nim porozmawiać zanim odejdzie. Była
kwestia, którą musieliśmy przedyskutować, zanim sprawy między nim a Nessie zajdą za
daleko.
- W takim razie ja się zbieram, Renesmee. Dzięki za dzisiejszy wieczór - odpowiedziałam
szybko. Renesmee pochyliła się i przytuliła mnie. Byłam zaskoczona tą bliskością, więc
niezgrabnie poklepałam ją po plecach.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że niedługo wpadniesz znowu. Tyle znaczysz dla Jacoba,
naprawdę chciałabym cię lepiej poznać - odparowała Renesmee, a ja obdarzyłam ją
uśmiechem.
- Do zobaczenia – powiedziałam, a następnie śpiesznie udałam się na zewnątrz w nadziei,
że uda mi się złapać Nahuela.
- Nahuel, mogę z tobą porozmawiać? - zawołałam. Nahuel odwrócił się w moją stronę i
poczekał, aż go dogonię. Spojrzałam jeszcze za siebie na willę, potem chwyciłam go za
ramię i odciągnęłam dalej od domu. Nie mogłam ryzykować, że Renesmee nas usłyszy.
- W czym mogę ci pomóc, Leah? - zapytał grzecznie. Jego głos był głęboki i męski. Złożyłam
ręce na krzyż, żeby zyskać więcej respektu.
- Renesmee jest wpojeniem Jake'a – zaczęłam, a Nahuel uniósł brwi, spojrzawszy na mnie.
Był przystojnym facetem, nie mogłam temu zaprzeczyć. Żadna dziewczyna by mu się nie
oparła. Nie widziałam powodu, dlaczego nadal podrywa Renesmee, jeśli z taką łatwością
mógłby znaleźć sobie jakąś chętną.
- Jestem tego świadomy.
- Chcę się tylko upewnić, że wiesz o tym – powiedziałam, później mój głos zabrzmiał
groźnie, kiedy dodałam: – A żeby upewnić się, że wiesz, musisz być świadomy, że jeśli
wejdziesz im w drogę i zamącisz ich przyszłe szczęście, nie zawaham się dokonać na tobie
mordu.
- Naprawdę ci na nim zależy - skomentował Nahuel po chwili milczenia, na co ja
przytaknęłam.
- Oczywiście – wpatrywałam się w niego i warknęłam ostrzegawczo: – dlatego właśnie
mówię ci, żebyś trzymał się z daleka od Renesmee.
- Nie mogę tego obiecać, kocham ją – powiedział z łatwością. Mogłabym podać mu rękę.
Oboje kochamy ludzi, z którymi nie możemy być.
- Więc jeśli ją kochasz, pozwolisz jej być z mężczyzną, który został dla niej przeznaczony –
odpowiedziałam ekspresywnie, a Nahuel zacisnął usta. Nie dałam mu okazji powiedzenia
czegoś więcej, bo pobiegłam do Rabbita. Włączyłam silnik, wrzuciłam odpowiedni bieg i
odjechałam sprzed domku, zostawiając Nahuela, który stał w osłupieniu i śledził wzrokiem
moje poczynania.
***
Nie chciałam jeszcze wracać do domu. Chciałam zostać na chwilę sama, dlatego
pojechałam na plażę. Kiedy byłam dzieciakiem, mój tata miał w zwyczaju zabierać mnie na
spacery po plaży. Lubiłam tam chodzić, szczególnie wieczorami. Teraz fajnie było pobyć
samemu. Nie wiedziałam, że Nahuel kocha Renesmee, to spowoduje, że wszystko będzie
bardziej skomplikowane. W miarę łatwo było powiedzieć sobie, że nie kocham Jacoba i
schować swoje uczucia głęboko, ale teraz o wiele trudniej będzie utrzymać Nahuela z dala
od Renesmee.
- Lee! - znajomy głos zawołał mnie, kiedy szłam wzdłuż plaży. Odwróciłam się, a moje serce
waliło jak oszalałe.
- Jake, wróciłeś! - wykrzyczałam, biegnąc, by chwycić go za szyję rękami. Śmiał się i zakręcił
się ze mną dookoła. Odstawił mnie na ziemię, a ja nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Tak dobrze było go widzieć. Usiadłam na piasku, moje kolana zrobiły się miękkie. Jake
wrócił, nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam to wykrzyczeć z samego wierzchołka góry.
- Tęskniłem za tobą, Lee – powiedział to, zbliżając się do mnie, by otoczyć moje ramiona
ręką. Przytulił mnie mocno do swojego nagiego torsu. Oparłam głowę na jego ramieniu, a
on pocałował mnie delikatnie we włosy.
- Ja też za tobą tęskniłam – wyszeptałam i podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć –
znalazłeś to, czego szukałeś?
Jake rzucił swoje spojrzenie w kierunku oceanu, z jego twarzy można było wyczytać
napięcie.
- W pewnym sensie.
- Obojętnie. Cieszę się, że wróciłeś.
I tak było naprawdę. Teraz, kiedy Jacob wrócił, nie muszę się martwić o to, żeby utrzymać
Renesmee z dala od Nahuela.
- Ja też się cieszę, brakowało mi ciebie – wyszeptał, całując mnie ponownie w głowę.
- Już to mówiłeś – zaśmiałam się, a Jake przygarnął mnie jeszcze bliżej.
- To nie zmienia faktu, że to prawda – odpowiedział skąpo. Zerknęłam na niego i
zmarszczyłam brwi.
- Jesteś jakiś dziwny, Jacobie Black – skomentowałam, a on tylko szeroko się uśmiechnął.
- Opowiedz mi o wszystkim, co się stało, kiedy mnie nie było – poprosił, kładąc się na
piasku. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i opowiadałam o planowanym ślubie
Rosalie i Emmetta, o kolacji u Renesmee, o zaproszeniu mnie na wampirzy ślub i obłędnej
garderobie Alice. Zostaliśmy na plaży aż do świtu.
7. Nieprzemienianie się jest do d...
Pojawiłam się pod drzwiami domu Cullenów, ale zatrzymałam się, kiedy
usłyszałam głos dobiegający z wewnątrz. Ktoś wykrzyknął z obrzydzeniem:
- Cholera, Rose, co to za okropny smród?
- To pewnie ja – powiedziałam sucho, wchodząc do domu. Rose, Alice i Bella siedziały na
kanapie w towarzystwie wampirów płci żeńskiej. Rozpoznałam, że są z klanu Denali, z
Alaski. Kate, Tanya i Carmen.
- Och. – Kate wyglądała na wystarczająco zażenowaną, więc postanowiłam, że nie obdarzę
jej mroźnym spojrzeniem. Zamiast tego przewędrowałam przez salon, aby usiąść sobie w
moim fotelu. Zauważyłam, że żaden wampir teraz w nim nie siada, najprawdopodobniej
przez mój zapach, który w niego wsiąknął. Ta myśl przywołała uśmiech na mojej twarzy.
Spojrzałam na Alice, machała z podekscytowaniem w moim kierunku, natomiast Rosalie
uniosła brew. Delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy. Bella również uśmiechnęła się do
mnie, zaczęła się czuć swobodniej w moim towarzystwie od czasu mojego załamania.
Wydaje mi się, że przestałam być w jej oczach taka straszna. Nie widziałam ich od tamtego
wieczora.
- Słuchajcie, to jest Leah. Będzie jedną z moich druhen, i nie martwcie się, przyzwyczaicie
się do jej zapachu – powiedziała Rosalie, mrugając do mnie, a ja wywróciłam oczami. Och,
biedactwa, muszą znosić mój zapach, czas postawić kawę na ławę:
- Wy też śmierdzicie dla mnie, więc to nie jest tak, że tylko wy tu cierpicie. Przynajmniej
jesteście skazani na zapach tylko jednej spośród moich, tymczasem ja muszę sobie poradzić
z wonią waszej piątki, zebranej w jednym pomieszczeniu – zripostowałam, wtrącając swoje
trzy grosze. Rosalie obdarzyła mnie swoim zadziornym uśmieszkiem.
- Ale ty zawsze masz na sobie też zapach Jacoba, więc to jest tak, jakby woń Bety złączyła
się z odorem Alfy, co daje nam wyjątkowo silną mieszankę – odpowiedziała Rosalie,
trzymając się za nos z dramatyzmem. Pozostałe wampiry przerzuciły swój wzrok na mnie w
oczekiwaniu na odzew. Było oczywiste, że nasze przekomarzanie dostarcza im frajdy.
- Ugryź mnie! - wyszczekałam
w jej kierunku, ale ona tylko zaśmiała się dziko.
- Nie zwykłam konsumować psów – wyrzuciła lekceważąco, no co ja wystawiłam jej język
jak dzieciak. Kate i Alice chichotały, a ja na powrót usadowiłam się w fotelu. To było takie
normalne i miłe, czułam się jakbym była w domu.
- Jake wrócił, jest teraz w domku – poinformowałam ich tak zachowawczo, jak to było
możliwe. Bella wstała i wystrzeliła z pokoju, zanim zdążyłam dokończyć zdanie. Rosalie
poruszała znacząco brwiami, patrząc na mnie, dopóki nie rzuciłam w nią poduszką. Alice
chwyciła książkę i otworzyła ją, podekscytowana.
- Musimy tylko ustalić szczególiki dotyczące wesela. Teraz, kiedy Jake wrócił, uroczystość
może odbyć się wcześniej niż planowaliśmy. - oświadczyła zadowolona Alice, później
zaczęła wgryzać się w te detale do omówienia.
Wyłączyłam się, kiedy Alice zaczęła mówić. Byłam już wcześniej na ślubie, więc znałam
podstawowy harmonogram takiej imprezy. Miałam problem z moją sukienkę druhny, więc
Alice chciała, żebym ją przymierzyła, wtedy ona będzie mogła ją poprawić. Nalegała, abym
rozebrała się w pokoju pełnym wampirów i założyła sukienkę, ale ja zdecydowanie
odmówiłam. Nie stanę nago przed wampirami! Rosalie widziała już więcej, niżbym chciała,
żeby jakikolwiek wampir kiedykolwiek oglądał. Wzięłam sukienkę i poinformowałam ją, że
moja mama ją dopasuje. Zrobiła kwaśną minę, ale i tak pozwoliła mi zabrać suknię. Wydaje
mi się, że zaczęła mi ufać, co było całkiem miłe. Gadałyśmy jeszcze chwilkę. Pomijając
pierwsze wrażenie, dostrzegłam, że Kate jest zabawna.
Była nie aż tak wredną wersją Rosalie, więc świetnie się dogadywałyśmy. Tanya była o
wiele bardziej spokojna i przygnębiona. Kate powiedziała mi później na ucho, że Tanya
przypominała bardzo Alice, ale bardzo źle przeżyła śmierć Iriny. Carmen była raczej
introwertyczką, ale zachowywała się niezwykle uprzejmie. Przypominała mi tym Esme.
Drzwi wejściowe otworzyły się i poczułam zapach Emmetta, Jaspera, Nahuela i Edwarda,
wchodzących do domu.
- Uuu, niezły ładunek estrogenów się tu skumulował – powiedział głośno Emmett, potem
stanął w salonie. Posłał mi uśmiech, po czym chwycił się za nos. - I przytłaczający zapach
6 w oryginale: spat at her - dosł.:"wyplułam" jej; wyrzuciłam ostro, z jadem; wyszczekać ładnie wkomponowuje się w
kontekst.
mokrego psa.
- Jesteś już martwy, Emmett – warknęłam, wystrzeliwszy z fotela, aby wskoczyć na jego
plecy. Wybuchnął śmiechem, niczym się nie przejmując.
Nie miałam za wiele możliwości poza wiszeniem na nim. Jeśli go uderzę, złamię sobie rękę.
Głupia, marmurowa skóra. Rozważałam wyłaskotanie go, ale nie byłam pewna, czy
wampiry mają łaskotki. Później zastanawiałam się, czy jestem w stanie wkurzyć go na
amen, jeśli będę na nim wisiała tyle, ile się da.
- Nie zadziała – wymruczał Edward. Westchnęłam bezradnie. Nieprzemienianie się jest do
d....
- Miło cię widzieć, Leah – powiedział Jasper, spoglądając na mnie z lekkim uśmieszkiem na
twarzy. Oddałam uśmiech z tego miejsca, w którym się znajdowałam, czyli z pleców
Emmetta. Em próbował mnie sięgnąć i złapać, ale wyślizgiwałam się z jego rąk.
- Nie możesz go wyprowadzić z równowagi, Leah. To niemożliwe, Emmett jest mistrzem –
powiedziała sucho Rose, wywracając oczami. Emmett przytaknął, a na jego facjacie zagościł
szeroki uśmiech.
Westchnęłam, rozczarowana i ześlizgnęłam się na podłogę, a potem ponownie zasiadłam w
swoim fotelu.
- Cześć, Leah – grzecznie odezwał się Nahuel. Zmierzyłam go podejrzliwie, ale
uśmiechnęłam się.
- Cześć, Nahuel – odpowiedziałam, starając się być miła. Chciałam go nienawidzić, ale nie
mogłam. Jak mogłabym darzyć kogoś taki uczuciem za zakochanie się? Wiedziałam lepiej
niż ktokolwiek, że miłość zakrada się do nas niepostrzeżenie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że skoro Edward, Bella i Nahuel są tutaj, to znaczy, iż
Renesmee z Jacobem zostali razem sami w domku i robią Bóg wie co. Natychmiast
poczułam ból żołądka, muszę się stąd wydostać!
- Muszę już iść, wrócę jutro! - powiedziałam, zmuszając się, żeby mój głos brzmiał
pogodnie. Alice spojrzała na mnie, marszcząc brwi, ale pomogła mi spakować sukienkę.
Rosalie pomachała z troską, a potem Emmett zaczął wtulać się w jej szyję i zachichotała.
- Lepiej zjaw się u nas jutro, Leah, tęsknię za tobą! - zagroziła Alice, odprowadzając mnie do
drzwi. Musiałam się zaśmiać.
- Wiesz, dostałam twojego esemesa – odpowiedziałam nieobecnie. Alice położyła ręce na
biodra, zmarszczywszy brwi.
- Obiecaj, że przyjdziesz jutro – nalegała, a ja wykręciłam oczami.
- W porządku.
- Obiecaj!
- Obiecuję – odpowiedziałam i spojrzałam na nią – zadowolona?
Alice wyszczerzyła kły w uśmiechu, wyściskała mnie krótko i oddaliła się tanecznym
krokiem. Stałam tam zszokowana, że Alice odeszła, przytulając mnie, a ja nie wzdrygnęłam
się. Właśnie miałam wychodzić, kiedy zatrzymał mnie głos.
- Leah!
- Tak, Edwardzie? - powiedziałam, odwracając głowę, żeby spojrzeć na niego. Wyciągnął
ręce, oferując mi tym gestem, że poniesie moje rzeczy. Przekazałam mu je i odprowadził
mnie do Rabbita, cały czas mówiąc.
- Jake wyszedł z domku razem z nami. Powiedział, że musi iść do domu, żeby zobaczyć się z
ojcem. Renesmee poszła na polowanie z Garrettem i Esme.
- Dlaczego mi to mówisz? - zapytałam, siląc się na obojętność, gdy Edward wkładał moje
torby na tylne siedzenie Rabbit. Spojrzał na mnie.
- Ponieważ chcesz to wiedzieć – powiedział tak, jakbym była dzieckiem. Spojrzałam na
niego z wyrzutem. Zawsze traktuje mnie tak protekcjonalnie.
- Żegnaj, Edwardzie – odpowiedziałam powoli, wsiadając do samochodu. Edward zamknął
za mną drzwiczki i uśmiechnął się do mnie czarująco.
- Do zobaczenia, Leah – wycedził, kiedy włączyłam silnik i odjechałam.
Ci cholerni, szaleni Cullenowie!
***
- Leah, stój spokojnie, żebym mogła wbić szpilkę w materiał – warknęła na mnie Sue, kiedy
klęczała na podłodze. Miałam na sobie sukienkę druhny, przygotowaną na ślub Rosalie, a
Sue dopasowywała ją do mnie. Czułam się dziwnie, stojąc w moim skromnym salonie w
przepięknej, opływającej sukni, która wyglądała jakby jej miejsce było na wybiegu w
Mediolanie. Rosalie zdecydowała się, że przyjęcie będzie utrzymane w stylu greckich
bogów, więc wszystkie sukienki miały warstwy spływającej po sobie tkaniny, który sięgał po
kostki. Suknie miały stan pod biustem. Emmett był zadowolony, że na ślubie będzie nosił
togę. W ostatnim tygodniu zaczął paradować po domu, obwiązany tylko prześcieradłem.
Trwało to do czasu, kiedy Jacob i Seth ściągnęli z niego materiał i uciekli, chichotając. Nie
zdecydował się już nosić tego stroju w obecności chłopców.
Stąpałam niecierpliwie z nogi na nogę, a Sue strofowała mnie.
- Przepraszam – wydukałam, kręcąc oczami. Jak długo może trwać poprawienie jednej
pieprzonej sukienki?
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. W końcu, jakaś przerwa!
- Otworzę – powiedziałam krótko, sunąc wolnym krokiem do drzwi. Naprawdę muszę
rozchodzić te buty, w innym wypadku moje stopy zostaną zrujnowane. Przeklinałam fakt,
że Alice nalegała, abyśmy nosiły śmieszne, wysokie obcasy. Kiedy otworzyłam drzwi,
ujrzałam Sama, stojącego na mojej werandzie z Jaredem u boku. Jego twarz zmieniła
momentalnie wyraz. Był zaskoczony moim strojem. Jared też gapił się na mnie, jakby
wyrosła mi co najmniej jeszcze jedna głowa.
- Leah, wyglądasz świetnie – wymruczał delikatnie Sam, nadal wyglądał na zszokowanego.
- Dzięki za to, że wyglądasz na zaskoczonego – wycedziłam, a potem skrzyżowałam ręce na
klatce piersiowej. - Czego chcesz?
- Nasz patrol wyczuł inny zapach wampirów na naszym terenie – Sam powiedział, pytająco
wznosząc brwi.
- Przybyli na ślub Rosalie i Emmetta. To klan wampirów z Denali. Ci, którzy przyjaźnią się z
Cullenami – poinformowałam go, żeby uspokoił swoje lęki, dotyczące zbliżającego się ataku
na La Push. Sam i Jared znacząco wymienili spojrzenia.
- Kiedy jest ślub? - zapytał. Pociągnęłam moją sukienkę druhny, czując się niekomfortowo.
- W przyszłym tygodniu. Wampirzy goście powinni wrócić do domu krótko po uroczystości
– powiedziałam. Sam nagle załapał, dlaczego jestem ubrana w taką strojną sukienkę. Miała
wypisany na sobie styl Alice Cullen.
- Jesteś druhną? - zapytał, wykręcając swój nos z obrzydzeniem. Wpatrywałam się w niego.
Byłam świadkiem na ślubie Sama i Emily, pomimo że to wydarzenie rozrywało mnie na
kawałki, a on próbował sprawić, żebym czuła się źle za bycie na ślubie, na którym nie będę
nienawidziła panny i pana młodych? Co to, to nie.
- Tak, chcę być na ich ślubie – powiedziałam, akcentując wyraźnie. Jeśli on zamierza być
wobec mnie nieuprzejmy, ja odpłacę mu tym samym. Tak jest sprawiedliwie, pomyślałam.
Sam
wzdrygnął się, jakby myślał, że go uderzę. Moje słowa musiały go dotknąć, wiedziałam, że
dotkną.
- Ty i to twoje stadko, kochające pijawki. Upewnijcie się, że żaden z tych krwiopijców
nikogo nie skrzywdzi, bo jeśli coś się stanie, wy będziecie odpowiedzialni za ich wyczyny –
Sam zagroził mi ponuro. Zacisnęłam pięści, ręce miałam ułożone wzdłuż ciała. Zaczęłam się
trząść w szale, jaki mnie ogarnął. Znajome mrowienie, poinformowało mnie, że zbliża się
moment przemiany. Zarówno Sam, jak i Jared czekali w napięciu na moją reakcję. Wzięłam
głęboki wdech, żeby się uspokoić. Sam nie był tego wart, nie był wart tego, żebym
zniszczyła wysiłek włożony w mój eksperyment.
- Nie zniszczę tak ładnej sukienki przez ciebie i twoją paczkę. Dostałeś informacje, jakie
chciałeś – powiedziałam chłodno, a później wskazałam na drogę i wyrzuciłam: - A teraz
wypierdalaj z mojej werandy!
Nie czekałam na ich ripostę. Weszłam z powrotem do domu i zamknęłam im drzwi przed
nosem. Pomaszerowałam do salonu, gdzie czekała na mnie Sue. Z zewnątrz było słychać
krzyki, a potem warczenie. Cholera, ktoś się przemienił. Biegłam właśnie do drzwi
wejściowych, kiedy Seth wleciał do środka. Chwyciłam go za ramię.
- Seth, co tam się dzieje?
- Wracaliśmy właśnie do domu i wtedy Jacob usłyszał, jak Sam ci grozi. Kiedy weszłaś z
powrotem do środka, Jacob i Sam wszczęli bójkę. Drażnili się nawzajem, aż doszło do tego,
że obaj przemienili się i zaczęli walczyć ze sobą. - wyjaśniał w pośpiechu Seth. Pokręciłam
stanowczo głową.
- Nie, nie mogli! Nie z mojego powodu!
Pchnęłam Setha, żeby go ominąć i zaczęłam biec w kierunku lasu, uniósłszy poły sukni w
górę. Słyszałam, że Seth woła za mną, a później klnie. Nie przemieniałam się już bardzo
długo, ale nadal miałam podwyższoną wrażliwość na zapachy. Nie mogli odejść daleko.
Dochodziły do mnie odgłosy warczenia obu osobników i kiedy dotarłam na miejsce,
zobaczyłam dwa olbrzymie wilki. Jeden był rdzawo umaszczony, drugi czarny. Jacob załapał
Sama za kark i rzucił go w krzaki. Następnie skradał się w jego kierunku, aby ponownie
zaatakować. Wbiegłam przed niego, blokując mu drogę do Sama.
- Jacob, przestań! To jest głu... - moje słowa przekształciły się w krzyk, kiedy poczułam, że
jakieś łapy podrapały moje plecy.
To był Sam. Wyskoczył z krzaków z przygotowanymi do ataku łapami. Musiał nie zauważyć,
że stoję przed Jacobem. Kiedy upadałam pod naciskiem uderzenia, Jacob przemienił się i
złapał mnie w swoje ramiona. Jego twarz wyrażała oszołomienie. Ból był nie do zniesienia.
Jęknęłam, gdy Jacob położył rękę na dolnej części moich pleców, żeby nie dotknąć ran. Nie
mogłam nawet sama stać. Ból spowodował, że kolana stał się słabe.
- Leah, nie zauważyłem cię, najmocniej przepraszam – usłyszałam, jak Sam woła za mną.
Ponownie jęknęłam. Ściskałam Jacoba za szyję w nadziei, że ból mi minie.
- To jej wina, że weszła w drogę. I tak się wyleczy w kilka minut – usłyszałam uszczypliwy
komentarz Paula. Seth warknął na niego.
- Jake, nie przemieniałam się od miesięcy, od baby shower – wyszeptałam do niego, ale
wystarczająco głośno, że inni mogli usłyszeć. Moje słowa wywołały głuchą ciszę. Wiedzieli,
co to znaczy. Gdy zmieniamy się regularnie i często, mamy stałą zdolność regeneracji, ale
jeśli nie przemieniałam się przez długi czas moja moc leczenia się osłabła. Być może nawet
jej nie ma, nie byłam pewna. Jacob otrząsnął się pierwszy.
- Idę po Carlisle'a! Seth, Quil i Embry, weźcie Leę do domu. Wrócę z Carlislem tak szybko,
jak to jest możliwe – zakomenderował Jacob. Próbował powiedzieć to silnym,
zdecydowanym tonem, ale mogłam usłyszeć w nim drżenie. Jacob wypuścił mnie ze swoich
objęć, a następną rzeczą, którą pamiętam, było usytuowanie mnie na plecach Embry'ego,
który wciąż był wilkiem. Położyłam się na nim i chwyciłam za futrzaną szyję, oparłam głowę
o jego ciało. Nie czułam się dobrze. Byłam bardzo słaba, ledwo mogłam utrzymać otwarte
oczy.
- Trzymaj się mocno, Lee – Jake wyszeptał nade mną i poczułam, że jego usta lekko
dotykają czubka mojej głowy. - Kocham cię.
- Ja też – wybełkotałam.
- Lee-Lee – usłyszałam szept Sama. Musiał być poruszony, żeby przyjść do mnie, ponieważ
słyszałam liczne warknięcia, dobiegające od moich braci.
- Nie waż się podejść do mojej siostry, Sam – powiedział Seth. Nigdy nie słyszałam, żeby
mówił takim tonem do kogokolwiek. Następne słowa zaadresował do Embry'ego: - Zanieś
ją do domu, Embry! Teraz.
Trzymałam się Embry'ego, gdy ten przedzierał się przez las w podskokach. Na szczęście
Jacob i Sam nie walczyli daleko, tylko kilkaset metrów od domu. Embry nie martwił się w
ogóle o przemianę. Wybiegł prosto na ulicę i wskoczył do mojego domu. Zastanawiałam się
przez chwilę, co pomyślą nasi sąsiedzi, jeśli zauważą mnie na barkach ogromnego wilka. Ta
myśl prawie mnie rozbawiła. Sue krzyknęła zszokowana, a kiedy mnie zobaczyła jej twarz
zrobiła się całkiem biała.
Quil wbiegł do domu, żeby mi pomóc. Nie dbał nawet o to, żeby się zatrzymać i ubrać. Seth
stał zaraz za nim. Obaj podnieśli mnie delikatnie z pleców Embry'ego i położyli na
podłodze, twarzą do ziemi. Poczułam, że ktoś mnie unosi i wkłada mi poduszkę pod głowę i
brzuch, jęknęłam. Obróciłam głowę na bok i zobaczyłam moich trzech braci ze stada, którzy
wpatrywali się we mnie, zmartwieni. Nie mogłam się powstrzymać, więc zachichotałam z
powodu ich widoku bez ubrań.
- Hej, wiecie, że jesteście nadzy? - powiedziałam do nich i w tej chwili wszyscy się
zarumienili i uciekli do pokoju Setha. Sue weszła w pole mojego widzenia i klęknęła przy
mojej głowie. Jej dłoń czule przeczesała moje włosy.
- Alice wścieknie się z powodu sukienki – zażartowała do Sue, uśmiechając się do mnie
delikatnie, a później podniosła wzrok.
- Seth, co się stało? - wykłapała. Seth musiał już wrócić do pokoju. Czułam się okropnie, że
przez swoją głupotę sprowadziłam na Setha kłopoty.
- Sam ją zaatakował – Seth powiedział doniośle, a ja skrzywiłam się w bólu. Nie mogłam
znieść, że mój mały braciszek mówi w ten sposób. Jakby kogoś nienawidził. Seth taki nie
był. Mój mały braciszek Seth kochał każdego.
- To był wypadek – wymruczałam. Wiedziałam, że Sam nigdy nie skrzywdziłby mnie
naumyślnie.
- Dlaczego ona się nie leczy? - Sue zapytała mojego brata, ignorując mnie. Seth westchnął.
- Mamo, ona się przestała się przemieniać.
- Leah – Sue spojrzała na mnie, mrużąc oczy z dezaprobatą.
- Chciałam mieć znowu długie włosy. Chciałam wyglądać jak dziewczyna na ślubie –
powiedziałam ze łzami w oczach. Wiedziałam, że to brzmiało próżnie. Nikt nie mógł
zrozumieć, jak bardzo chciałam być Leą sprzed metamorfozy.
- Och, kochanie – wyszeptała ciepło, trzymając czule moją twarz. Zamknęłam oczy.
Usłyszałam, że drzwi gwałtownie się otworzyły. To brzmiało jak wejście Jacoba. Sue
odeszła, a jej miejsce przy mnie zajął Jacob. Czułam, że jego ciepła ręka pewnie chwyta
moją. Pocałował mnie w głowę.
- Lee, słyszysz mnie? – zapytał zmartwionym głosem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jego
napiętą twarz. Wyglądał okropnie.
- Głośno i wyraźnie, nieczujący strachu przywódco – zawiwatowałam cicho. Usłyszałam, że
gdzieś z tyłu za mną chichocze Embry.
- Przynajmniej nie straciła poczucia humoru – komentował słodki głos, śmiejąc się.
Spróbowałam się obrócić.
- Nessie? - zawołałam, rozglądając się dookoła. Wtedy Renesmee pokazała się zza Jacoba,
żebym mogła ją zobaczyć. Miała czoło zmarszczone ze zmartwienia. Dziwnie było oglądać
ją nie w idealnym ładzie.
- Cześć, Leah. Rosalie i Alice chciały przyjść, ale Carlisle powiedział, że moja obecność tu, to
już wystarczająca ilość. Nie chciał, żeby za wiele z nas się tu pojawiało. I tak łamiemy
właśnie pakt – wyjaśniła Renesmee. Starałam się do niej uśmiechnąć.
- Okej, musicie już wyjść. Będę musiał ją rozebrać i założyć parę szwów. - Gładki głos
Carlisle’a dobiegł z jakiegoś punktu pokoju. Słyszałam też dźwięk płynącej wody.
Jacob niechętnie wypuścił moją rękę. Zastąpiła ją zimna dłoń Renesmee, drugą, przyjemnie
chłodną przystawiła do mojego czoła. Czułam, jak Sue i Renesmee zdejmują pozostałości
po sukni, ale nie mogłam zrobić nic poza leżeniem. Dłoń Renesmee na powrót chwyciła
moją, podczas gdy Carlisle instruował Sue, jak ma oczyścić rany z krwi. Słyszałam, że Sue
łka i nagle poczułam się winna za to, że sprawiam jej tyle przykrości. Nie chciałam, żeby to
się stało. Następnie zaczęło mnie wszystko szczypać, kiedy Sue przemywała skaleczone
miejsca wodą. Zasyczałam, ale nie pozwoliłam sobie na nic więcej, tylko ścisnęłam mocniej
rękę Renesmee. Poczułam kilka ukuć na moich plecach, jak przypuszczałam, Carlisle
podawał mi morfinę.
- Okej, Leah, to może trochę zaboleć, ale gdy tylko zaszyję te szramy, wszystko będzie się
szybciej goić. Podałem ci morfinę, ale mimo to możesz poczuć ból – Carlisle wyszeptał
łagodnie do mojego ucha. Schowałam twarz w poduszkę, przygotowując się na najgorsze.
- Śmiało Doktorku, tylko nie wyssij ze mnie krwi – odparowałam, wydając z siebie słaby
chichot. Słyszałam, że Renesmee się śmieje.
Czułam zimne dłonie Carlisle'a na moich plecach i wtedy rozpoczął się ból. Nie wiem, kiedy
zaczęłam krzyczeć albo kiedy zemdlałam, ale nie sądzę, żeby to stało się później, niż po
tym, jak Carlisle założył mi trzeci lub czwarty szew.
***
Obudziłam się jakiś czas później i zobaczyłam, że Renesmee nadal siedzi prze moim boku i
trzyma mnie za rękę. Nadal leżałam w salonie na podłodze, przykryta kocem. Plecy mnie
bolały, ale musiałam być na tabletkach przeciwbólowych, ponieważ ból objawiał się tępym
rwaniem i czułam się lekko skołowana.
- Nie śpisz – powiedziała z uśmiechem, a ja wywróciłam oczami.
- To chyba oczywiste – odrzekłam sucho. – Jak długo spałam?
- Przespałaś noc, teraz jest ranek – poinformowała mnie poważnym tonem Renesmee. Jake
śpi właśnie w twoim pokoju, był tutaj przez cały czas.
Spróbowałam zmienić pozycję, żeby położyć się na boku, ale szwy napięły się, kiedy
zrobiłam ruch, więc poddałam się. Renesmee trzymała kubek ze słomką przy moich ustach,
a ja piłam łapczywie. Woda była taka dobra. Renesmee odgarnęła delikatnie włosy z mojej
twarzy.
- Nigdy nie widziałam Jacoba tak zmartwionego, jak wtedy, gdy przyszedł poinformować
nas, że jesteś ranna. Ojciec powiedział, że jego myśli były szalone i rozbiegane. Myślał, że
cię straci – powiedziała łagodnie Renesmee. Jej twarz wyrażała zakłopotanie.
Uśmiechnęłam się, a po chwili warknęłam, ponieważ znów napięłam szwy.
- Nawet jeśliby mnie stracił, nic by mu się nie stało. Przecież ma ciebie – odpowiedziałam
lekceważąco. Renesmee zacisnęła usta. Było jasne, że chciała mi coś powiedzieć. Nie
spuszczałam z niej wzroku. Wiedziałam, że to zły znak.
- Zaraz po ślubie Rose wyjeżdżam z Nahuelem do Ameryki Południowej na sześć miesięcy,
żeby odwiedzić jego ciocię, spotkać jego siostry i ojca – odrzekła. Musiałam złapać
powietrze.
- Nie, nie możesz. Nie możesz opuścić Jacoba na tak długo! - powiedziałam desperacko.
Renesmee uśmiechnęła się do mnie, jakbym była dzieckiem w napadzie złości. Czy nie
zdawała sobie sprawy z tego, że jestem śmiertelnie poważna? Czy nie była świadoma, że
Nahuel chce, aby poznała jego rodzinę, bo jej pragnie? Nie mogę pozwolić, żeby to się
stało. Nie pozwolę Nahuelowi odebrać Renesmee Jake’owi.
- Jacobowi nic nie będzie, ma ciebie i ty go uszczęśliwiasz.
- Nie, ty sprawiasz, że jest szczęśliwy, Renesmee, nie możesz go tak zostawić –
zripostowałam stanowczo. Renesmee unikała kontaktu wzrokowego. Chwyciłam ją za
ramię tak mocno, jak mogłam.
- Nie waż się go zostawić, Renesmee, albo będę na ciebie polowała i przytargam cię z
powrotem – zagroziłam jej surowo. Spojrzała na mnie ze smutkiem. Musiała zdawać sobie
sprawę, że zrobię to, co powiedziałam, ponieważ przytaknęła, a potem wstała i wyszła z
pokoju.
Musiała wpaść po drodze na Sue, bo zaraz mama przybiegła i pocałowała mnie w policzek.
- Kochanie, tak się cieszę, że już się obudziłaś. Chcesz może tabletkę przeciwbólową? –
zapytała, trzymając buteleczkę. Uśmiechnęłam się lekko. Czy potrzebowałam
kiedykolwiek? Rozległo się pukanie do drzwi, w ułamku sekundy zobaczyłam Jacoba
zbiegającego z góry. Wyszedł na zewnątrz. Potem rozpoczęła się kłótnia, a ja zrozumiałam,
co za ogień wygnał tyłek Jacoba w takim tempie.
- Wynoś się stąd! - Głos Jacoba brzmiał doniośle i wyraźnie.
Seth zszedł na dół, pocierając oczy ze zmęczenia. Kiedy mnie zobaczył, podbiegł do mojego
boku. Wielki uśmiech wykwitł na jego twarzy, właśnie gdy Sam odpowiedział Jacobowi:
- Chcę się z nią zobaczyć.
- Nie masz prawa – Jacob wysyczał przepełnionym nienawiścią tonem. Seth przytakiwał,
zgadzając się tym samym z Jacobem.
- Owszem, mam. Nadal ją kocham - odpowiedział głośno Sam. Seth zacisnął pięści i zaczął
się trząść. Położyłam rękę na jego przedramieniu, starając się go uspokoić. Mój braciszek,
przemieniający się w salonie, to nie jest nam teraz potrzebne.
- Kochałeś ją, ale złamałeś jej serce, a teraz ją raniłeś, to samo zrobiłeś Emily. - wyrzucił mu
Jacob. Sam warknął z powodu tego okrutnego szyderstwa. Nigdy nie słyszałam, żeby Jake
mówił do kogoś tak, jak do Sama. I nikt już nie wypominał Samowi tego, co zrobił Emily.
Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że czuje się za to winny.
- Wkraczasz na niebezpieczne terytorium, Jacobie Black – wysyczał Sam. Można było
usłyszeć szamotaninę i zadawane ciosy.
- Boże, oni są gorsi niż dzieci – wyjęczałam i chwyciłam Setha za ramię. - Pomóż mi wstać.
Widziałam, że chce zaprotestować, ale kiedy prześwietliłam go wzrokiem, głęboko
westchnął i pomógł mi stanąć na nogach. Na zewnątrz, Jacob i Sam wymieniali coraz gorszą
wiązankę słów i kilka uderzeń. Seth pomógł mi podejść do frontowych drzwi, uchylił je
powoli i ukazała nam się parka samców, przebijających się nawzajem wzrokiem.
- Witajcie, chłopcy – odezwałam się z sarkazmem, mając nadzieję, że zrozumieją przesłanie,
iż obaj wyszli teraz na idiotów.
- Leah, powinnaś teraz odpoczywać – powiedzieli w tym samym czasie, a potem odwrócili
się i znów gapili się na siebie. Wywróciłam oczami z powodu tej ich opiekuńczości.
- Chciałeś się ze mną zobaczyć, Sam – odrzekłam, spoglądając na niego z uniesionymi
brwiami. Zerknął krótko na Jacoba. Wiedziałam, że Sam chce ze mną porozmawiać na
osobności, ale niekoniecznie chciałam mu wyrządzać jakąś przysługę.
- Chciałem powiedzieć, jak bardzo jest mi przykro. - Jego głos był teraz łagodny i
równocześnie przepełniony bólem. Mogłam prawie poczuć, emanującą z niego winę.
- W porządku Sam, naprawdę. To moja wina – powiedziałam, wzruszając ramionami.
Skrzywiłam się z bólu, kiedy naciągnęłam szew. Sam ukląkł przede mną. Jego oczy zaszkliły
się. Nie przypuszczałam, że zranienie mnie tak na niego wpłynie. Zawsze myślałam, że nic
dla niego nie znaczę.
- Kiedy zobaczyłem, co ci zrobiłem, znowu poczułem się tak, jak wtedy z Emily, najmocniej
cię przepraszam Lee-Lee. - I wtedy, przed moimi oczami, zobaczyłam Sama Uleya, który
płacze jak dziecko. Wyciągnęłam rękę ku niemu i dotknęłam delikatnie czubek jego głowy.
Tak mi go było żal. Nigdy, przez cały czas, gdy chodziliśmy ze sobą, nie widziałam Sama
płaczącego. Dziwnie było oglądać, że płacze ktoś, kto był silny i dominujący jak Sam. Nie
kochałam już Sama, upewniłam się, że nie zasługuje na moje uczucie i sympatię, ale nie
mogłam oskarżać go za coś, czemu też byłam winna.
- Samie Uley, przestań – wyszeptałam. Mój głos łamał się pod wpływem łez. Spojrzał na
mnie. - Nic mi nie jest, wszystko w porządku. Jestem kobietą, której nie możesz już bardziej
skrzywdzić.
Wiele podtekstów kryło się za tymi słowami. Wyglądał, jakby zrozumiał, co miałam na
myśli. Starł słone łzy ze swoich policzków. Seth i Jacob warknęli, gdy Sam wstał i pocałował
mnie w czoło, ale pokazałam im gestem, żeby dali spokój.
- Będę cię odwiedzał, Lee-Lee – wyszeptał. Jacob i Seth zaszydzili.
- Po moim trupie – wymruczał Seth. Sam zbierał się do odejścia.
Kiedy już poszedł, Seth i Jacob pomogli mi wejść do środka. Odmówiłam powtórnego
położenia się. Brzuch mnie bolał, kiedy nieustannie na nim leżałam. Byłam bardzo
zmęczona, ale nie chciałam spać znowu na podłodze.
- Powinnaś wypoczywać, Leah. Czy mam cię przełożyć przez kolano i dać ci klapsa? - Jacob
powiedział z udawaną powagą. Klepnęłam się z troską w policzek.
- To nie jest kara, jeśli mi się będzie podobało, prawda? - odpowiedziałam, drażniąc się z
nim. Leki rozwiązywały mi usta bardziej, niż zazwyczaj. Buzia Jacoba otworzyła się w nieme
„o”, a potem zaczął się śmiać.
- Ohyda! Przestańcie! - powiedział Seth, zatykając uszy. Następnie rozsiadł się na kanapie i
włączył telewizor. Jacob poszedł do kuchni i przyniósł mi wodę, mimo że nie prosiłam o nią,
ale wypiłam, bo byłam spragniona.
- Więc, jak długo zajmie u mnie proces leczenia? - zapytałam z ciekawości, zastanawiając
się, jak bardzo wpłynęło na mnie nieprzemienienia się od miesięcy.
- Carlisle powiedział, że nadal masz zdolności regeneracji, ale zajmie to dłużej niż
zazwyczaj. Powinno być po wszystkim za kilka dni. - poinformował mnie Seth, nie
odrywając oczu od telewizora. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że w rogu pokoju leży moja
sukienka druhny, rozdarta i zakrwawiona.
- Czy Rosalie jest wkurzona za sukienkę? - spytałam ze smutkiem. Jacob potrząsnął
przecząco głową.
- Nessie mówiła, że Alice powiedziała jej, iż zamówiła dodatkową suknię na wszelki
wypadek.
- Alice Cullen jest... - Nie wiedziałam, jak ubrać to w słowa. Wspaniała, genialna, cudowna,
inteligentna, była ponad tym wszystkim.
- Tak, wiem – Jacob przyznał mi rację. Usiadł na kanapie i pociągnął mnie, żebym usiadła
bokiem na jego kolanach. Czułam się dziwnie wygodnie i nie naciągnęłam sobie szwów. Z
łatwością mogłam oprzeć głowę o jego ramię, co zrobiłam, westchnąwszy z zadowoleniem.
- Nigdy więcej nie waż się mnie tak straszyć – wyszeptał Jacob prosto do mojego ucha. Seth
nie mógł tego słyszeć. Wtuliłam głowę w jego ramię, mając nadzieję, że może usłyszeć w
moich myślach „ Będę się starać”, bo byłam zbyt zmęczona, by mówić. Krótko po tym
zasnęłam.
8. Dla Jacoba
Plecy wygoiły się w ciągu pięciu. Jacob i Seth wiernie czuwali u mojego boku. To
było jak posiadanie dwóch wkurzających, ale milutkich psów stróżujących. Byłam
wdzięczna, że dotrzymywali mi towarzystwa. Świadomość, że byli przy mnie, sprawiała, że
czułam się lepiej.
Sue przychodziła przez trzy dni. Była uparta i kazała mi zostać w łóżku. Po trzech dniach
przekonała się, że wszystko dobrze się goi, więc powiedziałam jej, żeby wracała już do
Charliego. Charlie przychodził do mnie w odwiedziny codziennie. Przyniósł ze sobą stare
gry planszowe Belli i graliśmy w nie wspólnie. Charlie Swan był nieśmiały i niezdarny, ale
miał wspaniałe serce. Nie mogłam nic na to poradzić, po prostu go podziwiałam.
Powiedzieliśmy mu, że zostałam poturbowana przez wilka, co zresztą wcale nie mijało się z
prawdą. Chciał urządzić wspólne polowanie, żeby zgładzić tego wilka, ale przekonaliśmy go,
że to zły pomysł. Charlie martwił się o mnie, co sprawiło, że uśmiech pojawił się na mojej
twarzy. Byłam zadowolona, że mama znalazła kogoś tak cudownego jak on.
Sam nie przyszedł już mnie odwiedzić. Myślę, że wiedział, iż Jake i Seth zabiliby go, gdyby
się pojawił. Wpadły za to Emily i Rachel. Przyniosły ciasto czekoladowe. Udało mi się zjeść
dwa kawałki, zanim Seth i Jacob pochłonęli resztę. Jednej nocy zakradły się nawet Alice i
Rosalie, mimo że La Push było terenem zakazanym dla wampirów. Chciały przekazać mi
nowinki dotyczące ślubu i oczywiście chciały się przekonać, jak zdrowieję. Zostały, dopóki
Jared nie pojawił się na werandzie i dobijał się do drzwi, domagając się informacji, jak to
możliwe, że zapach krwiopijców roznosi się dookoła naszego domu. Uroczystość miała
odbyć się za tydzień. Alice poprawiła w końcu moją sukienkę i wszystko wróciło do
normalności.
Ślub był rewelacyjny. Alice przeszła samą siebie. Uroczystość została zorganizowana na
zewnątrz. Z racji tego, że wszyscy zgromadzeni goście byli wampirami lub
zmiennokształtnymi, nie miało znaczenia to, że połowa wesela i gości lśni w słońcu.
Czerwony dywan prowadził do ołtarza, gdzie stał Carlisle. W swojej białej todze wyglądał
jak grecki bóg. Miał wszelkie potrzebne kwalifikacje, by celebrować na ślubie. Można je
zrobić online, a Carlisle nie pierwszy raz był celebrantem na ślubach zawartych pomiędzy
jego „dziećmi”. Emmett stał przy końcu dywanu, czekając na pannę młodą. Złote liście
przebijały się przez jego ciemne loki. Miał na sobie togę, którą tak pokochał. Za nim stał
Jasper, potem Edward, następnie Jacob, a na końcu Nahuel. Wszyscy ubrani w te same togi
i ze złotymi laurami we włosach. Wyglądali, jakby przybyli na konwent bogów, po prostu
idealnie. Esme sprawiało radość granie roli mamy panny młodej. Z gracją pełniła funkcję
gospodyni, podczas gdy wszyscy siedzieli. Wszystkie druhny stały zdenerwowane w domu,
czekając na swoją kolej. Mimo, że robiły to już wiele razy, nadal zdawały się być
zestresowane. Wydawało mi się to całkiem zabawne. Alice wyglądała świetnie. Jej krótkie
włosy były spięte na boku złotym kwiatem. Liliowa suknia, taka jaką nosiły wszystkie
druhny, była do niej idealnie dopasowana. Przewiązana w pasie złotym sznurkiem, ze
stanem pod biustem. Od pasa puszczona luźno, aż do samej ziemi. Alice skakała wokół
Rosalie, żeby upewnić się, że ta wygląda idealnie. Długie włosy Belli zostały zebrane na bok
w kucyk, spływający po jej ramionach. We włosy, jak Alice, miała wpięty złoty kwiat. Alice
była podekscytowana moim włosami, ponieważ jako jedyne mogły być prawdziwie
wystylizowane. Wampirzych włosów nie można było stylizować, ponieważ zostawały na
zawsze takie, jak przed przemianą. Nie rosły i nie można było ich zmieniać, zakręcić czy
wyprostować.
Po raz pierwszy skręciła moje włosy i zebrała je w górę, zostawiając wypuszczone pasma
loczków. We włosy wkomponowała rozrzucone wszędzie złote kwiatki. Czułam się jak
księżniczka. Rosalie wyglądała zjawiskowo, jak bogini. Alice zebrała jej loki do tyłu i wpięła
złociste kwiaty z tyłu głowy. Suknia panny młodej była biała i pokrywały ją iskrzące
brylanty
. Wokół pasa miała przewiązane złote sznurki. Szyfonowy materiał był
przymocowany do ramienia i spływał, sięgając dołu pleców. Włączono muzykę, Alice
zachichotała z podekscytowania.
- Okej, dziewczyny to sygnał dla mnie, powodzenia – Alice powiedziała do nas wszystkich,
7 sparkle- dosł. iskierka, błysk; sparkler to brylant- stwierdziłam, że Cullenowie są tak bogaci, że mogą sobie pozwolić
na brylanty na sukience, a drogie kamienie są chyba lepsze niż jakieś marne błyskotki i co najważniejsze też mogą
iskrzyć
mrugając, zanim odwróciła się i spokojnie rozpoczęła marsz po dywanie.
- Przypomina mi się mój ślub – wystrzeliła rozmarzona Bella. Odwróciłam się do Renesmee,
która kręciła właśnie oczami i imitowała gęsie ruchy. Uśmiechnęłam się.
Bella oddała się swoim marzeniom tak, że nie zauważyła, iż puszczono już jej podkład
muzyczny. Pokazała nam kciuki do góry i odpłynęła elegancko w stronę ołtarza.
- Leah, wiem, że robiłam to już milion razy, ale nadal jestem zdenerwowana. - Rosalie
pojawiła się przy moim boku, ściskając ręce. Nigdy nie widziałam jej tak zaniepokojonej.
- Wszystko będzie dobrze, Rose. Oddychaj głęboko – dodawałam jej otuchy. Uśmiechnęła
się do mnie szeroko i wypchnęła mnie, abym rozpoczęła swoją drogę po dywanie.
- Teraz twoja kolej! Pokaż im na co cię stać – powiedziała na odchodnym Rose, mrugając.
Spojrzałam na nią z uśmiechem, zanim się obróciłam. Rozglądałam się tylko za Jacobem,
który stał pomiędzy Edwardem i Nahuelem na końcu dywanu. Uśmiechał się do mnie, nie
spuszczał oczu z mojej twarzy.
Szłam do przodu w takt muzyki, usłyszałam pomruki uznania. Zlokalizowałam Setha.
Siedział z Quilem i Embry'm, pokazali mi uniesione do góry kciuki, na co spłonęłam
rumieńcem. W końcu dotarłam do końca dywanu i zajęłam swoje miejsce obok Belli.
Głęboko westchnęłam z ulgą. Renesmee rozpoczęła swoją wędrówkę do ołtarza, a ja
spojrzałam na Jacoba. Patrzył na mnie. Nigdy nie odwrócił ode mnie wzroku, nawet gdy
Renesmee stała już koło mnie, jego spojrzenie nie powędrowało w jej stronę. Później
nastąpiło wielkie wejście Rosalie. Kiedy szła, wszystkie oczy zwróciły się ku pannie młodej.
Ślub minął szybko i przyjemnie. Zanim zdążył się przedłużyć, było już po wszystkim. Emmett
i Rosalie zostali mężem i żoną, ponownie. Całowali się szczęśliwi i zbiegli sprzed ołtarza.
Spotkaliśmy się w połowie z naszymi partnerami. Jake chwycił mnie za przedramię i wziął
pod rękę, uśmiechając się do mnie.
- Wyglądasz wspaniale – wyszeptał, rzuciłam mu szeroki uśmiech.
-Dzięki.
Odeskortował mnie sprzed ołtarza do ogrodu, w którym wszyscy się zbierali. Esme czekała
tam już z aparatem. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie, a następnie wszyscy skierowali się
do miejsca przyjęcia. Ustawiono mały bufet dla tych, którzy jedli. Poza tym przygotowano
parkiet do tańczenia. Najpierw wkroczyli na niego Emmett i Rosalie. Gdy ich pierwszy
taniec dobiegł końca, zaprosili pozostałych gości. Jacob w mgnieniu oka zjawił się przy mnie
i powoli zaczęliśmy tańczyć walca. Czułam się jakby cały świat zniknął, kiedy byłam z
Jacobem, jakby nie było tu nikogo poza nami.
- Wiesz, że kiedyś, gdy byliśmy dziećmi, marzyłem o tym, żeby się z tobą ożenić – Jacob
powiedział z półuśmiechem na twarzy. Skierowałam wzrok w ziemię.
Och Boże, Boże, Boże! Proszę niech on nie mówi takich rzeczy!, pomyślałam desperacko.
Kiedy tak mówi, mam ochotę przyciągnąć go do siebie i pocałować, a potem powiedzieć,
jak bardzo go kocham. Moje serce podskakiwało, ale nakazałam sobie uspokoić się i
powściągnąć. Uraczyłam go głupim uśmiechem.
- A teraz o kim marzysz, z kim chciałbyś się ożenić? – powiedziałam lekko, starając się
zachować przyjazny nastrój.
Jacob westchnął głęboko, przyciągnął mnie bliżej swoimi mocnymi ramionami, zmuszając
tym samym moją głowę, aby spoczęła na jego torsie. Mogłam wyczuć jego ciepły oddech w
moich włosach. Byłam wdzięczna, że nie muszę patrzyć mu prosto w oczy.
- Wiem, że powinienem marzyć o tym, żeby ożenić się z Nessie, ale coraz częściej marzę o
poślubieniu ciebie – odparł delikatnie.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Co mogę na to powiedzieć? Tak, Jacobie, ja też marzę
o tym, żeby za ciebie wyjść. Tego nie mogłam powiedzieć, nie do niego. Jego przyszłość
wiązała się przeznaczeniem Renesmee. Nawet jeśli chciał walczyć z tym, nie było ucieczki
od wpojenia. Muszę uciec od niego natychmiast, nim moje zdradzieckie serce zmusi moją
buzię do przyznania się do tego, co próbuję skryć głęboko. Moje oczy w desperacji
skanowały podłogę, a potem wzrok skupiłam mocno na Edwardzie.
Hej, Edward, ratuj mnie! Proszę, proszę, proszę!, pomyślałam, utkwiwszy oczy w tylnej
części jego głowy. Edward przestał tańczyć z Bellą i spojrzał na mnie, unosząc brwi. Nie
wykonał żadnego znaczącego ruchu, żeby przyjść i mnie zabrać.
Uratuj mnie natychmiast, albo cię zabiję, mówiłam w myślach najmroczniej, jak potrafiłam.
Poczułam, jak Jacob delikatnie całuje czubek mojej głowy. Edward uśmiechnął się
podstępnie i przyleciał niczym pszczoła do miodu, do mnie i do Jacoba.
- Przepraszam Jacob, mogę przeszkodzić? – zapytał grzecznie Edward. Jacob wyglądał na
zaskoczonego obrotem spraw. Spojrzał na mnie, spodziewając się, że naturalnie odmówię.
Starałam się nie wyglądać niecierpliwie, kiedy wzruszyłam ramionami.
- Pewnie – powiedziałam tak chłodno, jak to było możliwe. Jake spojrzał na mnie
zakłopotany, zanim oddał moją rękę Edwardowi, a wziął dłoń Belli.
- Zatańczymy jeszcze później, Lee? - spytał, nie spuszczając ze mnie wzroku. Uśmiechnęłam
się do niego. Nigdy nie mogłabym powiedzieć „nie”, gdy tak na mnie patrzył.
- Oczywiście.
- Kocham cię, Lee – powiedział słodko, nim pomknął w tańcu z Bellą. Zdążyłam jeszcze
dostrzec zaciekawiony wyraz twarzy Belli. Nie była przecież głupia, wiedziała, że coś jest na
rzeczy.
- Ja też – odpowiedziałam delikatnie, wpatrując się w Jacoba i Bellę. Nagle obrócono mnie
dookoła, to Edward wciągnął mnie w rytm walca. Jego oczy spoglądały na mnie z
ciekawością. Wpatrywałam się w niego, mówiąc:
- Dlaczego, do cholery, zajęło ci to tyle czasu?
- Musiałem się chwilę zastanowić, zanim zdałem sobie sprawę, od czego naprawdę chcesz
być ocalona – odpowiedział, cały czas się śmiejąc.
- Nie rób z siebie celowo głupka, Edwardzie, to do ciebie nie pasuje – wysyczałam. Edward
zacisnął usta i wyglądał na zakłopotanego.
- Mogę zapytać, dlaczego w ogóle potrzebowałaś ratunku? - odparował. Utkwiłam wzrok w
parkiecie i wymamrotałam, bo wiedziałam, że Edward i tak będzie mógł usłyszeć, co
mówię. Wampiry mają te specjalne umiejętności, na przykład: wrażliwy słuch.
- On mówił o tym, że chciałby mnie poślubić.
- To dlatego, że o tym marzy – odpowiedział z łatwością, a ja westchnęłam głęboko.
- A więc, nie powinien – zripostowałam. Edward chwycił mnie za policzki, zmuszając mnie,
abym patrzyła w jego bursztynowe oczy. Dosadnie pokazał mi, że chce skupić moją uwagę,
na tym, co zamierza mi zakomunikować.
- Leah, on był bardzo bliski powiedzenia ci, że jest w tobie zakochany – wydusił z siebie.
Moje serce nieomal przestało bić.
- Nie, nie zrobiłyby tego – odpowiedziałam, uparcie unikając spojrzenia Edwarda, który
mocno trzymał moje policzki, więc czy chciałam, czy nie, nie mogłam uciec przed jego
szczerym wzrokiem. Jeśli to byłby ktoś inny, chociażby jeden z chłopców z drugiej watahy,
uderzyłabym go, ale to był Edward, a ja autentycznie go lubiłam, pomimo wszystko.
Dodatkowo, od kiedy się nie przemieniam nie byłabym wystarczająco silna, żeby skopać
mu teraz tyłek.
- Tak, zrobiłby to. Jedyna rzecz, która go od tego powstrzymuje, to strach, że cię zrani, jeśli
nie mógłby zwalczyć wpojenia. A właśnie to próbuje robić - powiedział delikatnie.
Poczułam, że moje usta zaczynają drgać. Dlaczego on mówi mi takie rzeczy?
- I nie jesteś zły z tego powodu? On może złamać serce Renesmee – powiedziałam słabo,
Edward uśmiechnął się ponuro i w końcu uwolnił moje policzki.
- Jej serce jest mocniejsze, niż ty i Jacob myślicie – odrzekł z pobłażliwością, a potem dodał:
- Największe życzenie Renesmee dla Jacoba jest proste. Ona chce, żeby Jacob był
szczęśliwy. Wie, że jest z nią szczęśliwy, ale wie też, że najbardziej szczęśliwy będzie z tobą,
wolny od wpojenia.
- Przestań mówić takie rzeczy – wysyczałam ze złością. Wyglądał na zaskoczonego.
- Dlaczego?
- Bo to jest okrutne. Ty i cała twoja rodzinka dobrze się bawicie, łamiąc mi serce, prawda?
Przestań mówić mi, że Jacob mnie kocha, przestańcie nas łączyć ze sobą. On ma swoje
wpojenie, ma Renesmee, więc po prostu... przestańcie! - Nie zdawałam sobie sprawy z
tego, że mówię tak głośno, dopóki Alice i Jasper nie zatrzymali się przy nas.
- Wszystko w porządku, Leah? - zapytała Alice, a ja przytaknęłam.
- Tak, w porządku. Potrzebuję tylko trochę powietrza – powiedziałam i odmaszerowałam w
kierunku werandy. Mogłam jeszcze zobaczyć, jak Alice gapi się na Edwarda i coś mówi.
Edward próbował się bronić, ale mnie to już nie obchodziło. I tak musiałam się stamtąd
wydostać. Im dłużej słyszałam, jak Cullenowie mówią, że Jacob mnie kocha, tym bardziej
chciałam im wierzyć. Dotarłam do werandy i usiadłam na schodach, spoglądając na niebo.
Poczułam, że ktoś za mną stoi.
- Wiem, że nie chcesz w to uwierzyć, ale Jacob cię kocha. Mogę wyczuć jego emocje
zmieniające się za każdym razem, kiedy jesteś w tym samym pomieszczeniu, co on. Teraz
musisz zdecydować, czy pomożesz mu zwalczyć wpojenie, jak on tego chce, czy może
pozwolisz mu kontynuować prowadzenie życia, jakie zostało dla niego wybrane i wtedy
zostanie z Renesmee – powiedział Jasper, podchodząc, by oprzeć się o balustradę.
Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem.
- Tu nie ma żadnej decyzji do podjęcia. Wpojenie jest na zawsze – wyrecytowałam
dosadnie. Jasper pokiwał twierdząco głową, akceptując moją odpowiedź, ale było widać, że
jest zawiedziony.
- To twój wybór – przyznał. Poczułam delikatny dotyk ręki na mojej głowie – ale jeśli
zmienisz zdanie, on przyjmie je z ochotą, gwarantuję ci.
Jasper zniknął do środka. Westchnęłam głęboko, zakrywając twarz rękoma.
Impreza dobiegała już końca. Rose rzuciła bukiet, który złapała Renesmee, uroczo się przy
tym czerwieniąc. Emmett rzucił swą muszkę i ta wylądowała na twarzy Jacoba. No proszę,
to kolejny znak, że ci dwoje powinny być na zawsze razem. Rosalie i Emmett wsiedli do
samochodu, który miał ich zabrać na lotnisko. Zmierzali do miejsca, które nazywano Wyspą
Esme. Ja i Jacob pożegnaliśmy się ze wszystkimi i wskoczyłam do Rabbita, żeby wrócić do
La Push.
- Nie chciałabyś może zatrzymać się na plaży? - zapytał, kiedy odjeżdżaliśmy. Wzruszyłam
ramionami. Nie miałam nic lepszego do roboty.
- Pewnie.
Przechadzaliśmy się plażą w ciszy. Jego ramiona obejmowały moje. Naprawdę nie było nic
do powiedzenia. Bałam się, że jeśli zacznę mówić, powiem coś, czego nie powinnam. Jacob
był cichy i przygnębiony, jak nie on. Nagle uświadomiłam sobie, że mnie dotyka, więc
oddaliłam się od niego i usiadłam na piasku. Słowa Cullenów brzmiały w mojej głowie.
Jacob mnie kocha, przynajmniej tak sądzili oni.
- Leah, tak się cieszę, że jesteś częścią mojego życia – powiedział, biorąc głęboki haust
powietrza. Usiadł na piasku obok mnie i dodał: - Kocham cię, Lee.
- Ja też. - Odpowiedź wyszła ze mnie automatycznie i pojawiło się to znajome szarpnięcie w
moim sercu.
Jacob położył się na plecach, opierając głowę o moje kolana. Moja ręka automatycznie
podążyła do jego włosów, by je przeczesywać. Wpatrywał się we mnie tym swoim
intensywnym wzrokiem i nie mogłam oderwać od niego oczu.
To było wtedy. W tym momencie byłam już pewna, ponad wszytko pewna, że jestem
szalenie i głęboko zakochana w Jacobie Blacku. To, co powiedziałam kiedyś Rosalie było
prawdą. Zrobię wszystko, żeby go uszczęśliwić, nawet jeśli to znaczy, że muszę go zmusić
do tego, żeby przestał o mnie myśleć i żeby w końcu bardziej skoncentrował się na
Renesmee. Ona jest jego wpojeniem i jego szczęściem na przyszłość. Od tego momentu
zaczęłam robić jedyną rzecz, którą robić mogłam i która była właściwa. Całkowicie go
ignorowałam. Być może moja oziębłość przybliży go do Renesmee. Czułam, jakby moje
serce pękało, ale to był właściwy wybór. Zrobię to dla mężczyzny, którego kocham. Dla
Jacoba.
9. Moja Beta, moja Leah
PWJ
Minęły trzy tygodnie, odkąd nie widziałem się z Leą. Próbowałem się do niej
dodzwonić, ale nigdy nie odbierała. Pytałem o nią Setha. Powiedział, że Leah spędza dużo
czasu z Renesmee i Alice w Port Angeles lub Seattle, podczas gdy Rosalie wyjechała w
podróż poślubną. Poszedłem do niej w odwiedziny, ale nigdy nie było jej w domu. Poza tym
nie przemieniała się, więc nie mogłem usłyszeć jej myśli. Nie wiedziałem, co zrobiłem nie
tak. Wszystko czego chciałem, to móc się z nią widywać i rozmawiać. Tęskniłem za nią. Jej
nieobecność doprowadzała mnie do szaleństwa. A minęły dopiero trzy tygodnie.
Siedziałem w domu, próbując zrozumieć, co się ze mną dzieje złego. Powinienem
desperacko myśleć o Renesmee, nie o Lei, ale nic na to nie mogłem poradzić. Leżałem na
łóżku i wpatrywałem się w sufit. Przez ostatnie sześć lat oglądałem, jak Nessie dorasta i
spodziewałem się, że moje uczucia do niej zmienią się, ale tak się nie stało. Kochałem ją,
lecz jak siostrę, jak najlepszą przyjaciółkę. Wiedziałem, że naszym przeznaczeniem jest być
razem, ale nie mogłem sobie wyobrazić, jak to się skończy, jeśli nie jestem w stanie patrzeć
na nią w ten sposób, jak mężczyzna powinien patrzeć na kobietę. To, co czułem do Nessie
nie było nawet bliskie temu, co kiedyś czułem do Belli, a to, co odczuwam do Lei jest tysiąc
razy silniejsze. Boże, wiedziałem, że ją kocham, wiedziałem to każdą komórką mojego ciała.
Chcę się uwolnić od wpojenia. Chcę być starym Jake'm, chcę być wolny. Być wolny z Leą,
jeśli będzie mnie chciała. Czasami, gdy ją obserwowałem, wydawało mi się, że czuje do
mnie to samo, ale później to wrażenie znikało z jej twarzy i odpychała mnie, jakby się
czegoś obawiała.
Chciałem z nią porozmawiać, powiedzieć jej wszystko, co czuję, ale nie mógłbym jej tego
zrobić. Nie byłem pewien, czy mogę być wolny od wpojenia na zawsze. Nie chciałbym stać
się Samem i zranić ją. Nigdy nie mógłbym jej zranić. Nawet pomimo tego, że byłem tak
bardzo pewien, że chcę być z Leą. Czasami tak mocno czułem ból, że mogłem skręcać się z
jego powodu i wtedy musiałem iść zobaczyć się z Nessie. Moje całe jestestwo tęskniło za
nią i musiałem ją ujrzeć. To była moc wpojenia. Nie znosiłem tego, starałem się ze
wszystkich sił być nieposłuszny i pokonać wpojenie. Kiedy wyjechałem, ból był gorszy,
coraz gorszy. Czułem się wtedy, jakby ogień płynął w moich żyłach. Część czasu leżałem w
postaci wilka i wyłem godzinami, kiedy ból przychodził i nie chciał odejść. Właśnie dlatego
zakazałem stadu się przemieniać, żeby nie musieli doświadczać mojej kary. Ból nie chciał
zniknąć, choć miałem nadzieję, że tak się stanie, więc eksperyment nie zadziałał. Kiedy
zadzwoniłem do Lei, chciałem wracać do domu, a dźwięk jej głosu tylko utwierdził mnie w
tym postanowieniu. Biegłem do domu godzinami, a gdy zobaczyłem ją na plaży, moje serce
napełniło się radością i ukłucie wpojenia odeszło na kilka godzin. Następnego dnia znów
poczułem szarpnięcie w klatce piersiowej, to szarpnięcie wpojonego. Musiałem zobaczyć
Renesmee. Byłem tam tylko kilka razy w ciągu ostatnich kilku tygodni. Głównie dlatego, że
wiało nudą, od kiedy Leah ukrywała się przede mną, ale oczywiście także z powodu rwania.
Dziś znów byłem znudzony. Próbowałem skontaktować się z Leą, ale nie odpowiadała. Nie
chciałem ponownie iść do Nessie. Powiedziałem sobie, że w tym tygodniu nie będę jej
odwiedzać, nie będę niewolnikiem wpojenia. Nadal mam swoją dumę. Zastanawiałem się,
czy Emmett jest już w domu, zawsze było świetnie się z nim spotykać. Zszedłem na dół do
kuchni, gdzie zastałem tatę, przygotowującego kanapki.
- Cześć Jake, chcesz kanapkę? - zapytał Billy, trzymając w ręku nóż. Pokręciłem przecząco
głową i usiadłem przy stole.
- Nie, dzięki tato – odpowiedziałem. Musiałem brzmieć tak, jakbym był bardzo przybity,
ponieważ wywrócił oczami, więc był przeciwko mnie. Zmarszczył czoło.
- Wyglądasz na zmartwionego, co jest nie tak, synu?
- To Leah, unika mnie i nie wiem dlaczego – powiedziałem bezradnie. Billy zachichotał,
znajome spojrzenie pojawiło się na jego twarzy.
- Bardzo łatwo możesz się tego dowiedzieć. - Leżałem wzdłuż stołu, w podnieceniu czekając
na jego słowa mądrości. Billy uśmiechnął się i dodał:
- Idź i zapytaj się.
- Dzięki tato, bardzo dziękuję. To było niezwykle pomocne – powiedziałem z sarkazmem, a
potem śmiejąc się, chwyciłem kanapkę, którą zrobił dla siebie.
- Idę do Cullenów, do zobaczenia!
Przemieniłem się i zacząłem biec. Na próżno miałem nadzieję, że może Leah się
przemieniła, ale nikogo nie słyszałem. Byłem bardzo zawiedziony. Pomyślałem o tym, co
powiedział tata. Może miał rację, powinienem po prostu pójść do niej i zapytać, co złego
zrobiłem, że nie chce mnie wiedzieć. Nie mogłem myśleć o niczym szczególnym. Cofnąłem
się i pognałem w kierunku domu Clearwaterów. Na powrót przybrałem ludzką formę,
szybko wcisnąłem na siebie jeansowe szorty. Zacząłem wspinać się po drzewie, które stało
obok ich domu, by dostać się do pokoju Lei.
Pomyślałem, że jeśli zrobię coś zabawnego, to może odpuści i przestanie się na mnie
gniewać. Chociaż na moment, żebym mógł się przekonać, co źle zrobiłem. Zajrzałem przez
okno do środka. Byłem przeszczęśliwy, gdy ujrzałem, że Leah siedzi na łóżku z słuchawkami
w uszach, podrygując w rytm muzyki puszczonej z iPoda, którego dostała od Alice w
prezencie pod tytułem: „wracaj do zdrowia”. Miała zamknięte oczy, więc usiadłem i
patrzyłem na nią, podziwiając.
Zaczekaj, czy siedzenie na drzewie i oglądanie Lei przez okno robi ze mnie podglądacza?,
zastanawiałem się, marszcząc brwi na myśl o tym.
Na szczęście zostawiła otwarte okno. Oceniłem odległość i wskoczyłem do środka. Z
łoskotem wylądowałem na podłodze. To nie było tak delikatne lądowanie, na jakie
liczyłem, ale nigdy nie ćwiczyłem skoków przez otwarte okno. Leah krzyknęła zszokowana,
podskakując z łóżka, lecz gdy zobaczyła, że to ja, uśmiechnęła się i usiadła z powrotem,
wzdychając z ulgą.
- Cholera, Jake! Nie waż się tego robić nigdy więcej. Na śmierć mnie wystraszyłeś! -
wysyczała. Bolało. To nie była reakcja, jakiej się spodziewałem.
- Przepraszam, Lee – odpowiedziałem, zamierzając usiąść na rogu jej łóżka, ale dała mi
znak, żebym nie próbował. Musiałem wyrządzić jej jakąś krzywdę. Leah nigdy nie
zachowywała się tak w moim towarzystwie. Westchnąłem głęboko i bardziej stwierdziłem,
niż zapytałem:
- Unikasz mnie.
- Wcale nie – odparła natychmiast, unikając kontaktu wzrokowego. To mnie rozwścieczyło.
- Nie okłamuj mnie, Leah. Cokolwiek ci zrobiłem, nie zasługuję na takie traktowanie –
powiedziałem ponuro. Leah wyglądała na zażenowaną z powodu mojej uwagi. Wbiła wzrok
w łóżko i nerwowo bawiła się rąbkiem koca.
- Nic mi nie zrobiłeś – wydukała w końcu. Byłem zmieszany.
- Więc dlaczego mnie unikasz? - zapytałem zaciekawiony, a ona wzruszyła ramionami.
- Ja po prostu... Ja... To jest skomplikowane, Jake – powiedziała cienkim głosikiem. Nie
lubiłem oglądać jej w takim stanie, tak oziębłej. Przypominało mi się jej zachowanie, kiedy
po raz pierwszy zmieniła kształt.
- Leah, mnie możesz powiedzieć wszystko – rzuciłem, przysuwając się do niej. Spojrzała na
mnie i byłem zaskoczony, widząc łzy w jej oczach. Co mogło się stać tak złego, że
doprowadziło ją do płaczu?
- Nie mogę ci tego powiedzieć – wyszeptała. Czułem się zraniony jej odmową. Zwykliśmy
sobie mówić wszystko, a teraz rozmawiała tylko z Alice i Rosalie.
- Ale możesz powiedzieć Alice i Rosalie? - powiedziałem tonem przepełnionym nienawiścią.
Leah pokręciła przecząco głową.
- Nie, tego nie mogę powiedzieć nikomu.
Nie mogłem znieść jej widoku w takim stanie, tak przybitej i tajemniczej. Co mogło być tak
straszne, że musiała to przede mną ukrywać? Chwyciłem jej rękę. Spojrzała w dół na nasze
dłonie. Wyglądała na zakłopotaną.
- Proszę Leah, nie mogę znieść tego, że nie ma cię w pobliżu. Cokolwiek to jest, musimy o
tym porozmawiać, żeby wszytko wróciło do normalności - błagałem. Byłem wkurzony, bo
musiałem brzmieć desperacko, ale potrzebowałem mojej Bety, potrzebowałem mojej Lei z
powrotem.
- Może nic już nie może być jak dawniej – wyszeptała, bardziej do siebie niż do mnie.
Zmarszczyłem brwi ze zmieszania. Co się z nią dzieje?
- Leah.
- Proszę Jake, jest coś, z czym muszę sobie sama poradzić. Potrzebuję trochę czasu i
przestrzeni, żeby wszystko sobie poukładać – powiedziała, wyjmując swoją rękę z mojej.
Przytaknąłem, niechętnie akceptując jej odpowiedź.
- Kocham cię, Lee – powiedziałem, schylając się, by pocałować ją w czoło.
- Ja też. - Mogłem usłyszeć jej szept, gdy wychodziłem z jej sypialni. Wydawało mi się, że
mówiła jeszcze: „W tym właśnie jest problem”.
Nie byłem w nastroju, by iść do Cullenów, po odwiedzinach u Lei. Wiem, że to było głupie,
ale w jakimś sensie winiłem ich za to, że Leah tak się ode mnie odsunęła. Zachowuje się
dziwnie od ślubu Rosalie. Rose i Emmett wrócili w zeszłym tygodniu z podróży poślubnej.
Seth mówił mi, że Leah spędza tam wiele czasu, ale kiedy odwiedzałem ich, nigdzie jej nie
było. Miałem wrażenie, że Rosalie i Alice pomagają jej ukryć się przede mną. Podpowiadała
mi to mina Jaspera, który kręcił oczami i pukał się palcem w czoło, gdy pytałem o Leę.
Emmett klepnął mnie w plecy i powiedział mi, żebym trzymał się twardo, co wcale nie było
pomocne.
Chciałem wybrać się do Quila, ale Quil Senior poinformował mnie, że ten jest u Claire, co
wcale mnie nie zdziwiło. Zamiast tego zdecydowałem się pójść do Embry'ego. Nie
martwiłem się pukaniem. Nikt z paczki tego nie robił. Zastałem Embry'ego i Setha, grali w
gry na konsoli.
- Hej, szefie – pozdrowił mnie Embry, pokazując mi znak pokoju.
pomiędzy tych dwóch. Jęknęli, ale rozsunęli się, żebyśmy wszyscy mogli ścisnąć na sofie.
Mama Embry'ego zdecydowała się wrócić do rezerwatu Makah, skąd pochodziła. Embry
chciał zostać w La Push, więc mieszkał sam, na co nie narzekał, to wiedziałem na pewno.
Widziałem go na więcej niż kilku randkach i cieszyłem się, że Embry korzysta z życia, a nie
czeka tylko, aż wpojenie samo do niego przyjdzie. Brał los w swoje ręce. On i Seth mieli
szczęście.
- Wyglądasz na przytłoczonego – skomentował Seth, gapiąc się na mnie chwilę, nim
ponownie skupił swoją uwagę na ekranie. – I co ty na to, Embry!?
- Miałeś szczęście, Seth. Następna runda należy do mnie! - powiedział Embry do Setha,
obiecując rewanż, a potem spojrzał na mnie. - Seth ma rację, wyglądasz marnie, co z tobą
nie tak?
- Byłem odwiedzić Leę. Unika mnie, więc zapytałem, dlaczego to robi - odpowiedziałem,
szukając u nich zrozumienia i empatii, ale obaj byli skupieni na grze.
8 nie taki znak pokoju jaki demonstrują księża w kościele, tylko peace, wiecie hippie rocks!
- Co ci odpowiedziała? - zapytał Embry, a następnie zerwał się na nogi i wykonał coś w
rodzaju tańca zwycięstwa. – O tak! O tak! Mówiłem ci, że to będzie moja runda!
- Że ma jakieś sprawy, które musi załatwić beze mnie – powiedziałem, starając się nie
brzmieć jak przygaszony, a tak się czułem. Seth spojrzał na mnie.
- Nie martw się tym, Leah ignoruje prawie każdego – odparował, uderzając z zaciętością w
kontroler. Embry zawył boleśnie, gdy Seth wygrał trzecią rundę z rzędu. To był koniec gry.
Wreszcie skupili całą uwagę na mnie.
- Leah zachowuje się po prostu jak Leah, przejdzie jej – powiedział lekceważąco Embry, ale
Seth uważnie obserwował moją twarz.
- Dlaczego nie zapytasz, czy pójdzie z tobą na ognisko dzisiaj wieczorem? - zasugerował po
chwili, a ja uniosłem brwi. Zapomniałem o ognisku. To był coroczny zwyczaj. Podczas tego
dnia rodziny spędzały czas na pierwszej plaży, ale gdy zbliżał się wieczór, dzieci i rodzice
rozchodzili się po domach, a młodsza generacja rozpalała ognisko i bawiliśmy się całą noc.
- Dlaczego Jake miałby zaprosić Leę na ognisko, czy to by nie była randka? – zapytał Embry,
chichocząc na myśl o tym, ale ja rozważałem taką opcję. Takie rozwiązanie zmusiłoby Leę
do spędzenia ze mną czasu i może naprawiłoby to całe „cokolwiek”, co było problemem,
jaki ze mną miała.
- Muszę iść, chłopaki, zobaczymy się wieczorem! - powiedziałem, uderzając Setha w plecy,
zanim wybiegłem z domu Embry'ego z powrotem do Clearwaterów.
Waliłem w drzwi jakby się paliło. Leah w końcu otworzyła. Wyglądała na wkurzoną.
Wyraźnie było widać, że jest wściekła, że nie dałem jej „przestrzeni”, której tak pragnęła.
Już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale przeszkodziłem jej.
- Lee, pójdziesz ze mną na ognisko? - zapytałem, uśmiechając się. Miałem nadzieję, że
uśmiech był z rodzaju tych przekonujących. Uniosła rękę do głowy i trzymała ją tak, jakby ją
bolała.
- Jake... - warknęła, kręcąc głową. Mogłem wyczuć, że zamierza powiedzieć „nie”.
- Proszę Lee, proszę. Potem, obiecuję, postaram się dać ci twoją przestrzeń – błagałem.
Leah spojrzała na mnie i przez chwilę nic nie powiedziała. Westchnęła zniechęcona i
wiedziałem, że wygrałem.
- Okej, przyjedź po mnie o siódmej.
Czułem, jakbym unosił się w powietrzu. Odwróciłem się od drzwi i ruszyłem w kierunku
domu. Obróciłem się na chwilę. Leah nadal stała na werandzie i odprowadzała mnie
wzrokiem. Jej twarz wyrażała ból.
***
Było wpół do siódmej. Właśnie sprawdzałem, czy dobrze się prezentuję, gdy tata wjechał
do mojego pokoju z wielkim bananem
na twarzy. Kiedy powiedziałem Billy'emu , że
zabieram Leę na ognisko, był wniebowzięty. Nie było tajemnicą, że ją uwielbia.
- Leah dzwoni do ciebie – zaanonsował. Rzuciłem wszytko i pobiegłem do kuchni odebrać.
Wydyszałem „cześć” do słuchawki.
- Jake, jestem u Cullenów. Alice i Rosalie chciały mi pomóc się przygotować, kiedy usłyszały,
że wybieram się na ognisko - poinformowała mnie bez ogródek. Nadal brzmiała ozięble, w
tle słyszałem chichotanie Alice i Rosalie.
- Okej, odbiorę cię stamtąd. - powiedziałem do słuchawki, a potem automatycznie
powiedziałem: - Kocham cię, Lee.
- Ja ciebie też – odpowiedziała szybko i rozłączyła się. Przez chwilę wpatrywałem się w
słuchawkę, a następnie chwyciłem za kluczyki. Powiedziałem „do widzenia” do Billy'ego i
odjechałem do Cullenów.
Kiedy mijałem domek Edwarda i Belli, uderzyło mnie to szarpnięcie w klatce piersiowej,
ukłucie wpojonego.
- Dlaczego teraz! - powiedziałem na głos do samego siebie. Zawróciłem i pojechałem do
domku. Wszystko czego potrzebowałem, to zobaczyć ją, tylko na moment. Edward i Bella
musieli być w domu, bo Nessie stała przy drzwiach wejściowych, jakby na mnie czekała.
Zaparkowałem i wyskoczyłem z samochodu, żeby się z nią przywitać.
- Cześć, Nessie – powiedziałem ciepło. Nic nie mogłem na to poradzić, że w jej obecności
roztapiałem się jak masło. To było bardzo wkurzające. Nienawidziłem tego uczucia. Lubiłem
9 wybaczcie mi banana. Tu mi pasowało, jak znalazł. Już mam dość tych uśmiechów. Pogrążają mnie w dół i wena mi
zabijają.
Nessie, naprawdę. I nie chciałem jej skrzywdzić, ale zawsze zastanawiałem się, czy gdybym
nie był w nią wpojony, nadal czułbym to samo.
- Hej, Jacob, jak minął ci dzień? - powiedziała z tym samym ciepłem. Wzruszyłem
ramionami.
- Nudno.
- Leah jest w głównym domu, przygotowuje się na ognisko – poinformowała Nessie i nagle
poczułem się winny, że zabieram Leę, a nie Nessie. Znowu to wpojenie, nienawidziłem
tego. Chociaż wataha Sama zgodziła się nie występować przeciwko Cullenom i mimo, iż
Nessie była moim wpojeniem, zabroniono jej przebywać na ziemiach Quiluetów.
- Chciałbym, żebyś mogła pójść ze mną Nessie. - Nawet kiedy to mówiłem, nie miałem tego
na myśli. Jedyna osoba, z którą chciałem pójść na ognisko, szykowała się w posiadłości
niedaleko domku. Miała ciemne włosy, brązowe oczy i karmelowy odcień skóry. Miała
piękną twarz i niewyparzony język, ale jednocześnie była najsłodszą, najlojalniejszą i
najtroskliwszą osobą na całym świecie. Kochałem ją.
- Jacob, wiesz, że nie chciałabym powodować spięć między watahami, poza tym nie mam
nic przeciwko, by posiedzieć sobie w domu – odpowiedziała uprzejmie. Uśmiechnęła się do
mnie. - Odwiedzisz mnie jutro?
- Pewnie. Przyjdę opowiedzieć ci, jak było na ognisku – zgodziłem się, oddając uśmiech.
Podbiegła do mnie i uścisnęła mnie. Jej zapach doprowadził mnie nieomal do szaleństwa.
Była dla mnie jak narkotyk.
- Pa, Jacob – wyszeptała. Odsunąłem się nagle. Nie lubię tracić kontroli nad sobą, kiedy z
nią jestem.
- Pa, Nessie – powiedziałem krótko, odwróciłem się i odszedłem zamaszystym krokiem.
- Jacob, ty wiesz, że cie kocham, prawda? - zawołała Renesmee. Odwróciłem się i posłałem
jej mały uśmiech.
To oczywiste, że mnie kocha. Wpoiłem się w nią. Musi mnie kochać tak,
jak ja muszę kochać ją, czy tego chce, czy nie. Renesmee wyglądała na zmartwioną,
jednakże próbowała mnie zapewnić o swoim uczuciu.
- Wiem – odpowiedziałem, wskakując do Rabbita i machając do niej. Odjechałem w
10 o ile uśmiech może być mały, uśmieszek po polsku brzmi trochę pejoratywnie, więc został mały uśmiech jak w
oryginale.
kierunku głównego domu. Zaparkowałem przed nim. Jasper i Emmett siedzieli na
werandzie, kiedy się pojawiłem.
- Hej, Jake – pozdrowił mnie Emmett, machając. Uśmiechnąłem się do niego.
- Cześć, Emmett – odpowiedziałem, a potem spojrzałem na Jaspera, który czytał gazetę.
Kiwnąłem w jego kierunku: - Jasper.
- Jacob – wycedził, nie odwracając wzroku od gazety.
- No kolego, co tam u ciebie? Podjąłeś ostatnio jakieś decyzję? - zapytał Emmett,
puszczając znacząco oko. Widząc moje zmieszanie, Jasper pacnął go w ramię.
- Zamknij się, głąbie! - wysyczał Jasper. Uniosłem brwi w odpowiedzi na ich błazeńskie
zachowanie.
Może to było normalne w ich wampirzo-braterskich relacjach.
- Okej, jest gotowa – ogłosiła Alice, wchodząc śpiesznym krokiem na werandę. Spojrzałem z
oczekiwaniem na frontowe drzwi. Jasper wymamrotał coś do Emmetta, który zachichotał,
nie spuszczając ze mnie wzroku, ale miałem to głęboko w poważaniu. Chciałem tylko
zobaczyć Leę. Wyszła z domu i poczułem, że się czerwienię.
- Leah... łał. - Czułem się głupio, ale to wszystko, co mogłem z siebie wydobyć. Leah
zapierała mi dech w piersiach.
Alice i Rosalie wpięły w jej włosy dopinkę, która wyglądała jak naturalne włosy. Sięgały
teraz do pasa. Była ubrana w krótką, białą sukienkę. Uwielbiałem, gdy takie nosiła. Zrobiły
jej make up. Leah uśmiechała się do mnie nieśmiało. Uśmiech rozświetlał jej twarz.
Tęskniłem za nim.
- Leah, podobasz mi się. Gdybym nie był żonaty, to mogłoby być coś na rzeczy -
skomentował lubieżnie Emmett, a Rosalie wywróciła oczami.
- Jakbyś w ogóle miał kiedyś szansę, Fabio! Nie umawiam się z mężczyznami, którzy raczej
chodziliby na randki ze samym sobą – zripostowała bystro Leah. Jasper wybuchnął
śmiechem. Chyba wtedy po raz pierwszy widziałem, że naprawdę się śmieje.
- To dla mnie wielki komplement – powiedział do Rosalie. Pogłaskała swoje włosy z
pobłażliwością i pocałowała go w czoło.
- Wiem, Emmett, wiem – skwitowała z miłością. Leah odwróciła się do mnie, wzdychając
głęboko.
- Okej, teraz kiedy przestałam czuć się jak główna atrakcja w zoo, czy możemy już jechać? -
zapytała sarkastycznie. Uśmiechnąłem się do niej.
- Będzie, jak rozkażesz – zgodziłem się, odprowadzając ją do Rabbita. Wszyscy Cullenowie
machali nam na pożegnanie.
***
Nie odrywałem wzroku od Lei przez całą noc. Początek wieczoru spędziła ze mną, ale gdy
noc rozpoczęła się na dobre i przyjechała Rachel, zniknęły we dwie gdzieś z boku i szeptały
do siebie nawzajem. Rachel i Leah były najlepszymi przyjaciółkami, zanim przemiana nie
wywróciła życia Lei do góry nogami. Miło było widzieć, że znów się dogadują. Siedziałem z
Sethem na plaży na palach i piłem piwo. Woda obmywała nasze stopy, to było
odświeżające. Odwróciłem głowę, żeby upewnić się, że u Lei wszystko w porządku.
Tańczyła przy ognisku razem z Rachel. Na jej ciele tańczyły też cienie ognia. Złapała moje
spojrzenie i uśmiechnęła się. Nigdy bardziej nie chciałem jej pocałować, niż w tej chwili.
- Jestem zakochany w twojej siostrze – wyrzuciłem z siebie do Setha. Spojrzał na mnie, a
potem z powrotem na ocean i odpowiedział spokojnie:
- Wiem.
Gapiłem się na niego zaskoczony. Skąd do cholery mógł o tym wiedzieć? Czy to aż tak
oczywiste?
- Skąd?
- Oboje byliście bardzo szczęśliwi, a potem przestaliście się widywać i oboje staliście się
ponurzy. Teraz jesteście razem i znów szczęście. Bycie szczęśliwym i bycie zakochanym
chodzi często w parze – Seth odparował pewny siebie, uniosłem brwi.
- Od kiedy stałeś się taki mądry? - zażartowałem pytająco. Seth nadał z dumą pierś i
uśmiechnął się do mnie szczerze.
- Taki się urodziłem – odpowiedział pewnie, a potem zrobił się poważny i zapytał: - I co z
twoim wpojeniem?
- Staram się je zwalczyć – powiedziałem delikatnie. Seth klepnął mnie w plecy, by dodać mi
otuchy.
- Jeśli ktokolwiek sobie z tym poradzi, to będziesz ty, Jake.
- Dzięki, dzieciaku. - I naprawdę tak myślałem. Świetnie było w końcu móc zwerbalizować,
co próbuję robić od kilku lat i mieć wsparcie kogoś, kto we mnie wierzy. Mój wzrok
powędrował w stronę Lei, która stała przy stole szwedzkim z Rachel i sączyły drinki. Chcę
jej powiedzieć, że ją kocham, ale najpierw chcę mieć pewność, że jestem wolny od
wpojenia. Nie mogę ryzykować, że ją zranię. Nie będę taki, jak Sam.
Znów na nią zerknąłem. Wiedziałem, że coś jest nie w porządku. Jej twarz odzwierciedlała
zszokowanie. Szeptała coś w szale do Rachel, a usta Rach otworzyły się ze zdziwienia.
Rachel odpowiedziała jej szeptem i Leah przytaknęła. Wtedy moja siostra chwyciła torebkę
i w pospiechu udały się do szaletów. To było dla mnie jak alarm, coś musiało się dziać
złego. Pośpieszyłem za nimi i dotarłem do Rachel, która czekała przed damską toaletą.
- Czy coś się stało z Leą? - zapytałem, zmartwiony, a potem chciałem się kopnąć we własny
tyłek za to, że brzmię tak władczo, ponieważ Rachel uniosła brwi, słysząc mój wścibski ton.
- Nic, z czym sobie nie poradzi, Jake. A teraz proszę odejdź. To takie babskie sprawy.
- W porządku, Rachel – powiedziała Leah, gdy otworzyła drzwi. Z podekscytowania miała
czerwone policzki. Łzy zalśniły jej w oczach. Automatycznie miałem ochotę zbić tego, który
doprowadził ją do łez, ale Leah się uśmiechała i wyszeptała:
- Jake, mam okres. Myślę, że będę mogła mieć dzieci.
Nigdy nie byłem szczęśliwszy za kogoś w całym moim życiu tak, jak za nią. Wydałem z
siebie głośne „hurra” i wyściskałem ją, kręcąc się z nią dookoła. Rachel śmiała się z naszego
błaznowania. Leah płakała i śmiała się równocześnie.
- Gratulacje, Lee – wyszeptałem, całując ją w policzek. Nagle Leah zrobiła się zakłopotana,
więc tylko trzymałem ją w objęciach i uśmiechałem się dumnie.
10. Objawienie aka Demaskacja
Beta: gościnnie AngelsDream
PWJ
Po tym jak odwiozłem Leę do domu, nie mogłem zasnąć prawie przez całą noc.
Byłem niewyobrażalnie szczęśliwy z jej powodu. Będzie mogła mieć dzieci. Malutkie,
ciemnowłose dzieciaczki z wielkimi niewinnymi oczami i o skórze koloru karmelu. Nic na to
nie mogłem poradzić, że wyobrażałem sobie, jak wyglądałyby nasze dzieci, gdybyśmy
kiedykolwiek byli razem. Ale najpierw muszę pokonać wpojenie i prosić Leę, by została
moją dziewczyną, nim zacznę myśleć o dzieciach. Tego wieczoru Leah zachowywała się
lepiej w moim towarzystwie. Zdecydowałem, że jutro pójdę ją odwiedzić. Nad ranem
wziąłem prysznic, ubrałem się starannie i podążyłem w kierunku domu Clearwaterów .
Wszedłem do środka i zastałem Setha, siedzącego na kanapie. Oglądał telewizję. Jego
siostry nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
- Cześć Seth, macie jakieś plany z Leą na dzisiaj? - zapytałem, lustrując cały dom w
poszukiwaniu jakiegoś śladu obecności Lei. Seth miał skruszoną minę.
- Leah jest w Port Angeles razem z Rose – powiedział i wykrzywił się.
Dlaczego Leah spędza tyle czasu z Blondyną? To było ponad moje możliwości percepcji, ale
dziewczyny zdawały się coraz lepiej dogadywać. Właściwie były prawie jak najlepsze
przyjaciółki, chociaż wiem, że żadna z nich nie umiałaby określić ich zażyłości tak ciepłym i
uczuciowym mianem.
- Leah znowu umówiła się z Rosalie? - zapytałem z odpowiednim dystansem, a Seth
wzruszył ramionami.
- Są przyjaciółkami, nie piorą brudów innych, nie plotkują. Myślę, że dlatego tak dobrze się
dogadują ze sobą.
- Okej, może w takim razie ty chcesz pójść ze mną do Cullenów? Możemy sprawdzić, co
11
Tytuł rozdziału w oryginale: Revelations - l.mn. zmieniłam na pojedynczą, za to nadałam dwa znaczenia temu
rozdziałowi, które mieszczą się w polu semantycznym tego słowa. Po pierwsze: objawienie, Jacob w końcu
uwierzył i zerwał wpojenie, no może Nessie to zrobiła, ale jednak, objawiło mu się, że to jest do zrobienia. Po
drugie Demaskacja, bo zdemaskował związek R&N
robią Emmett z Jasperem – zaproponowałem, Seth wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Pewnie.
Przemieniliśmy się i pobiegliśmy w stronę posiadłości Cullenów, kiedy dopadło mnie
ukłucie. Wzywały mnie potrzeby wpojonego. Musiałem zobaczyć Renesmee.
Prawdopodobnie dlatego, że obiecałem jej zeszłej nocy, iż pojawię się, ale nie poszedłem
tam do tej pory i nie zamierzałem być słowny. Seth również to poczuł i zaskoczony
zaskomlał.
- Do jasnej, co to było? - zapytał w szoku, skłoniłem łeb.
- To się zdarza, kiedy próbuję zignorować wpojenie.
- Wkurzające – powiedział, a ja zachichotałem.
- Nie musisz mi mówić – westchnąłem głęboko, zrezygnowany – Muszę iść do willi.
- Okej, w taki razie ja pójdę już do chłopaków.
- Do zobaczenia.
Seth przemienił się i zniknął z moich myśli, ja też przybrałem ludzki kształt. Zanim mozolnie
pomaszerowałem do domku, wcisnąłem na siebie spodenki.
W środku było cicho. Edward i Bella musieli być gdzieś w terenie. Edward prawie zawsze
grał na pianinie. Usłyszałem głos Renesmee, dobiegający z jej pokoju, więc bezszelestnie
podszedłem do jej drzwi. Wtedy to usłyszałem: męski głos i chichotanie Renesmee.
Domyślałem się, co mogę odkryć, gdy otworzę drzwi, ale nie mogłem się powstrzymać.
Popchnięte odrzwia
uchyliły się, odsłaniając scenę. Renesmee i Nahuel, spleceni ze sobą,
leżeli na łóżku. Całowali się i przytulali tak, jakby byli kochankami. I wtedy do mnie dotarło.
Oni byli kochankami, a ja byłem zbyt ślepy, żeby to zauważyć. Zapewne przez wpojenie.
Poczułem ostre rwanie w klatce piersiowej. Jęknąłem z bólu, przestraszywszy zakochaną
parkę. Nessie odskoczyła od Nahuela, a ten wyglądał na przerażonego. Odsunąłem się od
drzwi, odwróciłem i czym prędzej biegłem w stronę wyjścia.
Wszystko, co mi teraz przychodziło do głowy, to żeby się stamtąd wydostać. Nie zdawałem
12 odrzwia to oczywiście oprawa drzwi, ale elektroniczny słownik PWN podaje, że także duże lub zabytkowe drzwi.
Jako, że nazbierało się ich trochę w tłumaczonym miejscu, postanowiłam sama, na własną rękę wyposażyć pokój
Renesmee w piękne, zabytkowe odrzwia. A niech ma!
sobie nawet sprawy, że biegnę do domu Cullenów. Musiałem uciec z tego miejsca.
Wyczułem, że oboje podążają moim śladem. Kiedy byłem już blisko domu, odwróciłem się i
powiedziałem do Nessie pełnym nienawiści tonem:
- Jak mogłaś mi to zrobić?
Nessie przynajmniej była na tyle przyzwoita, aby wyglądać na zawstydzoną. Nahuel miał
tylko skruszoną minę. Nie potrafiłem opisać, jak się czułem. Byłem szczęśliwy, ponieważ
teraz wiedziałem, że jeśli zostawię Renesmee dla Lei, to sobie z tym dobrze poradzi, ale z
drugiej strony rozpadałem się na dwie części. Ta część mnie, która silnie trzymała się
wpojenia, czuła się teraz głęboko zdradzona. Ona chciała, bym desperacko trzymał Nessie
przy sobie, mimo że tak naprawdę tego nie chciałem.
- Jacob, tak mi przykro, że musiałeś się o tym dowiedzieć w taki sposób. Kocham Nahuela –
powiedziała Nessie. Jej głos powodował u mnie ból. Każde słowo było jak sztylet wbity w
moje serce. Uczucie wpojenia natężyło się teraz, więc słuchanie, że kocha innego sprawiało
niewyobrażalny ból. Moje serce było złamane.
- Ale wpojenie... - Byłem jak tonący, który chwyta się brzytwy. Czułem, że jestem żałosny,
ale nie mogłem się temu przeciwstawić. Wpojona część mnie chciała, żeby należała do
mnie. Pozostali Cullenowie, słyszeli, jak krzyczymy na siebie. Wszyscy wyszli na zewnątrz,
stali na werandzie i oglądali, jak tonie ten okręt.
- Nie wiem, czy to dlatego, że ludzie mają słabsze umysły, ale cokolwiek wiąże Claire do
Quila, Emily do Sama lub Kim do Jareda, ja tego nie czuję do ciebie, Jacob. Po prostu nie
czuję. Traktuję cię jak swojego brata. Zawsze będę się o ciebie troszczyła i będziesz mi
bardzo bliski, ale nie kocham cię – Nessie powiedziała smutno, potrząsając głową.
Widziałem, że Alice chciała się wtrącić, ale Jasper przytrzymał ją, kręcąc głowo.
- Renesmee, co ty właśnie powiedziałaś? - zapytałem powoli. Nessie odwróciła wzrok ode
mnie.
- Prawdę.
- Więc zamiast powiedzieć mi to od razu, wolałaś zabawiać się z nim za moim plecami? -
wyrzuciłem jej, wskazując na Nahuela, który wzdrygnął się, usłyszawszy oskarżenie i
chwycił z lubością jej rękę.
- Wiem, że zrobiłam źle, ale ja po prostu nie wiedziałam, jak mam ci to powiedzieć. Nigdy
nie chciałam, żebyś dowiedział się w taki sposób – wyjąkała. Łzy zaczęły spływać po jej
policzkach. Odwróciłem się od niej. Wpojona część mnie nienawidziła patrzeć, jak płacze,
ale wolne „ja” chciało, żeby cierpiała.
- O co wszystkie te krzyki? - zapytała Bella. Pojawili się właśnie z Edwardem. Patrzyła
zmartwiona to na mnie, to na Nessie. Było jasne, że Renesmee nie zwierzyła się mamie, że
kocha Nahuela.
- Nie kocham Jacoba, kocham Nahuela – zadeklarowała Nessie. Alice gapiła się
zszokowana. Jej małe ręce zakrywały buzię. Na twarzy Belli pojawił się półuśmiech. Na
pewno myślała, że Nessie żartuje, ale po chwili cała zzieleniała ze złości, gdy zdała sobie
sprawę, że to prawda.
- Renesmee, ty i Jacob jesteście sobie przeznaczeni. Wpoił się w ciebie, nie możesz
odwracać się plecami od fortuny – powiedziała desperacko Bella. Nessie wzięła głęboki
wdech, odwróciła wzrok od swojej matki i ścisnęła mocno wargi.
- Wiem, że chcesz, bym go kochała tak, jak ty nigdy nie mogłaś, ale to jest moje życie i mój
wybór – powiedziała dosadnie Nessie, a następnie lekko dotknęła ramienia Belli. - Kocham
cię mamo, ale nie żyję po to, żeby naprawiać twoje błędy.
- Renesmee! - wysyczał Edward. Bella wzdrygnęła się pod wpływem dotyku Nessie i cofnęła
się z niedowierzaniem.
- Przepraszam, Jacob. Nie kocham cię, nie pragnę. Chcę, żebyś uwolnił się od wpojenia,
które we mnie ulokowałeś. Chcę, byś miał wybór – powiedziała Nessie. Złapała kontakt
wzrokowy ze mną i nie zerwała tej więzi.
W reakcji na jej słowa, czułem jakby każda struna, która mnie z nią spajała, została zerwana
nagłym ruchem. To paliło jakby ogień płynął w moich żyłach. Kable trzaskały pod wpływem
gwałtownego przecinania. Wszechświat został poddany reorganizacji i pojawiło się nowe
przeznaczenie, wybrane dla mnie. Przeznaczenie, o którym ja musiałem zdecydować.
W tym momencie wróciły Rosalie i Leah. Zatrzymały samochód i czym prędzej wysiadły.
Skuliłem głowę ze wstydu. Jeszcze więcej osób będzie świadkami mojego okropnego
upokorzenia. Najgorsze było to, że nie chciałem, by Leah oglądała mnie w tym stanie.
Zatrzymały się, gdy zobaczyły wszystkich zebranych i ich miny.
- Co tu się dzieje? - Leah zapytała, patrząc na każdego ze zmartwieniem. Rosalie sunęła
szybko do Emmetta. Szeptał jej coś do ucha. Bursztynowe oczy Rose zerknęły na mnie. Ich
wyraz odzwierciedlał współczucie.
- Nie kocham Jacoba i nie chcę być jego wpojeniem – powiedziała pewnie Renesmee. Przez
twarz Lei przedzierało się wiele różnych emocji, nim na dłużej zagościł na niej gniew.
Typowa Leah.
- Ty zuchwała, niewdzięczna gówniaro! Jak śmiesz?
- Uwalniam go, Leah. To najlepszy prezent, jaki mogłabym mu dać – Renesmee wtrąciła się
Lei w zdanie. Jej oczy przepełniała szczerość. Usta Lei otwierały się, by powiedzieć coś
jeszcze, ale gestem dałem jej do zrozumienia, żeby się nie odzywała. Krzyki nikomu tu nie
pomogą.
- Leah, po prostu odpuść. Chcę być sam – powiedziałem do Cullenów i pochyliłem głowę
przepraszająco. - Przykro mi, że zostaliście przytłoczeni takim niechcianym ciężarem.
Jeszcze raz krótko spojrzałem na Nessie i moje całe jestestwo poczuło się lżejsze i
nieskomplikowane. Czułem się na powrót tak, jak przed wpojeniem. Odwróciłem się i
pobiegłem do lasu, na skraju gwałtownie przemieniłem się w wilka. Muszę odejść stąd, by
przekonać się, że zmiana jest faktem, że wpojenie zostało definitywnie zerwane. Wtedy
będę mógł rościć prawa do prawdziwej miłości mojego życia, do Lei Clearwater.
***
PWL
Oglądałam, jak Jacob odchodzi. Moje serce było przy nim. Wyraz jego twarzy ranił mą
duszę. Skupiłam się na kimś, kto spowodował mu ten ból i strąciłam, pocieszającą mnie,
dłoń Rosalie.
- Jeśli cokolwiek mu się stanie, zabiję cię – zagroziłam Renesmee, która spojrzała na mnie.
Jej twarz była przepełniona bólem. Wydawała się być prawdziwie przejęta tym, że go
zraniła, ale mnie to nie obchodziło. Zraniła Jacoba, mojego Jacoba, zraniła go. Nigdy jej
tego nie wybaczę.
- Tak będzie lepiej, Leah, naprawdę – Renesmee usiłowała mnie zapewniać i posłała mi
słaby uśmiech. - To jest najlepszy prezent, jaki mogłam dać tobie.
- Co? - zapytałam, zastanawiając się, jaką rolę gram w tym wszystkim. Renesmee
spróbowała wziąć moją rękę, ale odrzuciłam ją, obdarzając gniewnym spojrzeniem.
- Ty kochasz Jacoba, a on ciebie. Gdyby mnie nie było, wybrałby ciebie. Teraz uwalniam go,
żeby mógł sam dokonać wyboru – powiedziała, starając się nie wyglądać na urażoną moim
odtrąceniem i nagle dotarło do mnie, co przez ostatnich kilka miesięcy robili ona i Edward.
Oboje przygotowywali mnie na to. Przygotowywali, żebym mogła pomóc Jacobowi po tym,
jak Renesmee złamie jego serce na tysiące małych kawałków. Zerknęłam na Rosalie, Bellę i
Alice, by zobaczyć, czy są częścią tej szopki, ale wyglądały na tak samo zmieszane i
zszokowane, jak ja. Ale gdy spojrzałam na Edwarda, unikał mojego wzroku. On wiedział.
- Planowaliście to – wydyszałam z niedowierzaniem, spoglądając na Edwarda, a później na
Renesmee. Bella jęknęła i odsunęła się od Edwarda, oczywiście dlatego, że skonstatowała,
iż Edward wiedział o wszystkim, ponieważ umie czytać w myślach.
- Tata i Alice mogą potwierdzić. Jego uczucia do mnie słabły tak samo, jak moje do niego.
Nasze wpojenie obrało swoją drogę, Leah. Tata mówi, że jedyna myśl, która nie była
chwiejna w umyśle Jake'a, to ty – Nessie powiedziała, uśmiechając się do mnie z nadzieją.
Pokręciłam tylko głową. Widziałam wyraz twarzy Jake'a. Był załamany. Jeśli naprawdę
myślał tak o mnie, byłby szczęśliwy, że Nessie go odrzuciła. Zamiast tego był przepełniony
bólem.
- Naprawdę zaczynałam cię lubić – powiedziałam niechętnie, prawie zasmucona faktem, że
zawsze będę ją nienawidzić. Odwróciłam się i pobiegłam do samochodu Jacoba i
odjechałam.
11. Koniec tęczy
Beta: AngelsDream
Kilka tygodni później jechałam wzdłuż drogi, która prowadzi do domu Cullenów i
nagle ujrzałam bladego, młodego mężczyznę, idącego poboczem. Ledwo rozpoznałam w
nim Edwarda. Nadal wyglądał idealnie, ale na jego twarzy malował się jakby zamrożony
grymas bólu. Nie zmieniał ubrań, nie odkąd ostatnio go widziałam, a było to kilka tygodni
temu. To wydawało mi się dziwne. Alice zawsze dbała o zapotrzebowanie na odzież dla
każdego, ale wyraźnie było widać, że Edward jest na jej czarnej liście. Stanęłam koło niego i
wychyliłam się przez okno.
- Edward, na słodką Matkę Miłosierdzia, wyglądasz jak śmieć – powiedziałam
bezceremonialnie, kręcąc głową z niedowierzania. - A to jest wielkim osiągnięciem dla
wampira!
Edward nie należał teraz do moich faworytów, ale wyglądał na bardzo zagubionego. Był
przecież moim „przyjacielem”, chyba mogę tak o nim powiedzieć. Był zawsze wtedy, kiedy
potrzebowałam wsparcia. Pomagał mi, utrzymywał przy zdrowiu psychicznym, nawet jeśli
robił to, by osiągnąć swoje cele. Dodatkowo przyjaźniłam się z jego siostrami. Nie mogłam
go tak zostawić, obojętnie, co zrobił.
- Bella mnie zostawiła, nie chce wrócić do domu – wyszeptał, załamanym głosem. Moje
usta otworzyły się w szoku. Nacisnęłam gwałtownie na hamulec. Niemal uderzyłam się
czołem o kierownicę. Edward zatrzymał się i spojrzał na mnie. Nieznaczny uśmiech pojawił
się na jego twarzy, gdy obserwował moją niezdarność.
- Co? Niemożliwe! - powiedziałam, nie dowierzając. Edward i Bella? Czasami pokazywali
swoją wielką miłość tak, że chciało mi się wymiotować. Byli sobie przeznaczeni. Byłam o
tym całkowicie przekonana, całym moim sercem. Ona poświęciła wszystko, a w
szczególności swoje ludzkie życie, żeby z nim być.
- Mieszka teraz w naszym głównym domu i nie chce rozmawiać ani ze mną, ani z
Renesmee. Nie zamierza wrócić do domu i obwinia nas o stan Jacoba – powiedział
monotonnym głosem. Łaskawie zmarszczyłam brwi.
- Faktycznie, ukrywałeś przed wszystkimi, że Renesmee szaleje za Nahuelem, to pozostawia
skazę na twym wizerunku – powiedziałam kpiąco, starając się nie brzmieć zbyt surowo.
Edward musiał wiedzieć, że to, co zrobił, nie było w porządku, ale sam wystarczająco się już
za to obwiniał.
- Renesmee przyszła do mnie i szczerze wyznała, że kocha Jacoba, ale jak swojego brata czy
przyjaciela, a nie kochanka. Powiedziała, że taką miłością obdarzyła Nahuela i byłem
bardzo szczęśliwy. Chciałem, żeby znalazła miłość w staroświecki sposób, jak ja. Renesmee
jest moją córką. Jako jej ojciec muszę ją wspierać, mam wobec niej obowiązki – tłumaczył
się. Myślę, że zrozumiałam jego punkt wiedzenia. Uważał, że postępuje właściwie wobec
swojej córki. Wobec kłamiącej, zdradzającej córki, która, jak sądziłam, była moją
przyjaciółką.
- Edwardzie, to nadal było okropne pozwolić jej być z Nahuelem za plecami Jake'a –
złajałam go. Edward schował twarz w rękach.
- Przysięgała, że mu powie. Wierzyłem jej – powiedział. Jego głos brzmiał uczciwie i
szczerze, a potem spojrzał mi prosto w oczy. - Nie możesz mi powiedzieć, że nigdy nie
popełniałaś błędów. Renesmee cały czas uczy się życia.
Było mi go żal. Boże pomóż mi, było mi przykro z powodu krwiopijcy! Edward zawsze był
bardzo uprzejmy wobec mnie, ale kiedy on i Renesmee zdradzili Jacoba w najgorszy z
możliwych sposobów, jedyną osobą, która ponosiła odpowiedzialność za to, powinna być
Renesmee.
- Jeśli zobaczę Bellę, powiem jej, żeby wracała do domu – odrzekłam w końcu. Edward,
prawie w desperacji, chwycił moją dłoń. Jego chłodny uścisk był mocniejszy, niż, jak mi się
wydaje, zamierzał.
- Dziękuję, Leah – powiedział z wdzięcznością. - Bez niej czuję się zagubiony.
Uwolniłam moją rękę i poklepałam go pocieszająco po ramieniu. Edward oddalił się od
auta i pomachał mi, zanim odjechałam do głównej posiadłości.
***
Zaparkowałam Rabbita, a gdy wchodziłam do domu Cullenów, zobaczyłam Bellę, siedząca
na werandzie w bujanym fotelu. Patrzyła gdzieś w przestrzeń, oplotła się bladymi
ramionami, jakby próbowała się trzymać w jednym kawałku.
- Gdybym mogła płakać, płakałabym teraz – powiedziała do mnie załamanym głosem.
Podeszłam bliżej. Nie była w lepszym stanie niż Edward. Obwiniała się za to, co się stało.
Każdy głupi wiedział, że to nie jej wina. Tak bardzo się starała, żeby Jacob ułożył sobie życie,
po tym, co stało się między nimi. Kiedy Jake wpoił się w Renesmee, uznała, że wszechświat
jej wybaczył. Teraz, gdy jej córka odrzuciła wpojenie, Bella czuła się, jakby wszystko wróciło
do punktu wyjścia.
- Bella, to nie twoja wina, że to się stało – powiedziałam do niej, starając się mówić z
przekonaniem, ale ona tylko gapiła się w jakiś punkt za mną, nie zwracając na nic uwagi.
Wampiry wiedzą dokładnie, w jaki sposób rozmyślać. Podnoszą umiejętności emo o cały,
nowy poziom.
- Część mnie znowu go raniła, Leah. Wszystko co robię, to dostarczanie mu bólu – Bella
mówiła drżącym od emocji głosem. - Wszystko, czego chcę, to widzieć go szczęśliwym.
Uklęknęłam przed nią i przesunęłam się tak, aby objęła mnie swym wzrokiem i żeby nie
mogła uciec przed spojrzeniem. Nie mogłam uwierzyć, że większość dnia spędzam na
pocieszaniu wampirów. Do czego ten świat doprowadził? W planach miałam spotkać się z
Rosalie i Alice, których nie widziałam od tego incydentu. Zamiast tego, robię za swatkę
Edwarda i Belli.
- Bella, musisz wrócić do domu, do swojej rodziny, do Edwarda i Renesmee. - Na moje
słowa Bella automatycznie pokręciła przecząco głową. Tak gwałtownie, że myślałam, iż
może jej odpaść. Stłamsiłam konieczność zaśmiania się, bo w wyobraźni widziałam, jak
głowa odlatuje jej od ciała. To nie czas, by śmiać się z Belli. Będę miała wieczność, aby to
robić.
- Edward wiedział od miesięcy o Nessie i Nahuelu, wspierał ich – to zdanie wypowiedziała z
nienawiścią. - Oboje mnie okłamywali, jak mam żyć pod jednym dachem z ludźmi, do
których nie mam zaufania?
Cały czas klęczałam i nie mogłam jej odpowiedzieć. Nauczyć się na nowo ufać Edwardowi i
Renesmee zajmie wiele wysiłku wszystkim ich bliskim, ale oni są rodziną. Muszą sobie
nawzajem wybaczyć. Wiedziałam po wyrazie oczu Belli, gdy wypowiadała jego imię, że
nigdy nie przestała go kochać. A Renesmee była jej córką, nic nie może zerwać tej świętej
więzi. Gdzieś tam głęboko wiedziałam, że Bella też była tego świadoma.
- Edward mówi, że Jake cię kocha, czy to prawda, Leah? - odparła, wytrącając mnie z
rozmyślań. Wzdrygnęłam ramionami.
- Nie wiem.
- A ty go kochasz? - Bella kontynuowała przepytywanie. Spojrzałam jej prosto w oczy i
odpowiedziałam szczerze:
- Całym sercem.
- Więc jesteś jedyną osobą, która może go uszczęśliwić. On zasługuję na to, Leah. Zasługuje
na ciebie. - Trzymała mnie mocno za głowę, desperacko mówiła dalej: - Obiecaj mi, że
będziesz go kochać tak, jak ja nigdy nie potrafiłam!
- Już go tak kocham – potwierdziłam. Wydawało się, że jest odrobinę zrelaksowana.
- Gdzie on jest? - zapytała zaciekawiona. Można powiedzieć, że miała nadzieję, iż Jake
przyszedł ze mną.
- Umartwia się, nie chce nikogo widzieć – odpowiedziałam. Zmarszczyłam brwi, zasmucona
tym faktem.
Ostatni raz widziałam go kilka tygodni temu. Chciałam go odwiedzić, ale Billy powiedział, że
Jake nie pozwolił dla nikogo otwierać drzwi. Cała paczka zebrała się i zadecydowaliśmy, iż
najlepiej będzie dać Jake'owi czas, by sam się z tym uporał. Billy mówił, że zadzwoni, jeśli
nastąpi jakaś zmiana. Był zadowolony, że Jake chociaż je.
- Więc idź i pomóż mu – prosiła Bella. Z zamyślenia zagryzłam wargę.
- Zróbmy interes. Wrócisz do domu, jeśli ja pójdę do Jacoba? - zapytałam. Bella wyglądała,
jakby miała już odmówić. Odkładałam wizytę u Jacoba w obawie przed tym, co zobaczę, ale
jeśli uda mi się wysłać Bellę, by zmierzyła się za swoimi obawami, to mogę też wysłać
siebie.
- Okej – wyszeptała, a ja wzięłam głęboki wdech.
- W taki razie umowa stoi.
Uścisnęłyśmy sobie ręce, Bella lekko uśmiechnęła się, nim pobiegła w kierunku domku.
Znów musiałam zaczerpnąć powietrza. Wobec tego wracam do La Push. Jestem pewna, że
Rosalie i Alice zrozumieją.
***
Kiedy zapukałam do drzwi Blacków, otworzył Billy. Wyglądał o wiele starzej, niż ostatnio,
gdy go widziałam. Zamartwianie się o Jacoba odznaczyło się na jego zdrowiu. Uniosłam
pytająco brwi, a Billy pokręcił przecząco głową.
- Wpuść mnie, chcę się z nim zobaczyć – błagałam go. Nie wyglądał na przekonanego.
- Nie jestem pewien, czy jest gotowy, Leah.
- Trudno – powiedziałam, uśmiechając się podstępnie.
Wkroczyłam zdecydowanie do środka, przeszłam cały korytarz i zatrzymałam się przed
drzwiami, prowadzącymi do pokoju Jake'a.
Głośno uderzyłam w drzwi, wykrzykując imię Jacoba. Niemal dostałam zawału serca, gdy
drzwi się otworzyły i ciemne ramię dosięgło mnie, załapało i wciągnęło do pokoju.
Wydałam z siebie zaskoczone pisknięcie i poczułam się zawstydzona. Posiadałam zdolność
zmieniania się w wilka (nawet mimo, iż nie korzystałam teraz z tej możliwości), nic nie
powinno mnie tak łatwo przestraszyć. Jacob wyglądał o wiele lepiej, niż przypuszczałam.
Wyobrażałam sobie, że będzie leżał na łóżku, zwinięty w pozycję płodową, mamrocząc imię
Renesmee. Zamiast tego uśmiechał się do mnie, jego oczy były pełne życia, wyglądał, jakby
wyszedł właśnie spod prysznica, całkiem normalnie i niesamowicie seksownie. Myślałam,
że będę musiała uderzyć się w twarz, by nie gapić się na niego, szczególnie dlatego, że nie
miał na sobie koszulki, jak zazwyczaj.
- Leah, musisz mi w czymś pomóc – powiedział, łapiąc moje ręce z podekscytowaniem.
- Wszystko – powiedziałam bez żadnych wątpliwości. Zrobiłabym wszystko dla Jake'a i on o
tym wiedział.
I wtedy zdarzyła się najbardziej niespodziewana i niezwykła rzecz. Jake chwycił moją twarz
w swoje wielkie dłonie, przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie z pasją prosto w usta.
Przez moment byłam zaskoczona, ale po chwili zrelaksowałam się przy nim i rękami
oplotłam go mocno w pasie. Kilka minut później Jacob odsunął mnie, a na jego twarzy
zagościł głupi uśmieszek.
- To naprawdę działa, jestem wolny od wpojenia – powiedział bojaźliwie. Poczułem,
uderzenia gorąca i zimna na przemian.
On tylko mnie wykorzystał, żeby sprawdzić, czy jego wpojenie w Renesmee zostało
zerwane. Nie pragnął mnie w ten sposób. Byłam głupia, że w to wierzyłam. Byłam przecież
Leą Clearwater, nadzwyczajną wilczycą. Oczywiście, że mnie nie chciał, prawdopodobnie
miał zamiar tylko przekonać się, że wpojenie odeszło, zanim poderwie jakąś piękną
dziewczynę z La Push. Moje zakłopotanie szybko obróciło się w gniew.
- Jak śmiesz na mnie eksperymentować? - wykrzyczałam, zaciskając pięści. Potem
uderzyłam Jake'a w szczękę tak mocno, jak tylko mogłam. Usłyszałam pęknięcie, a Jake
zawył z bólu. Odwróciłam się i wybiegłam z domu, mijając zaskoczonego Billy'ego.
Słyszałam, jak Jake depcze mi po piętach i nawołuje mnie. Łatwo udało mu się złapać mnie
na środku ulicy. Ciężko było uciekać z palącymi łzami, napływającymi do oczu, które
ograniczały widoczność. Objął mnie potężnymi ramionami od tyłu i uniósł mnie do góry,
trzymając w powietrzu. Kopałam go, skoro moje ramiona utkwiły w jego ciasnym uścisku, a
trzymał mnie tak bez wysiłku i nie przejmował się, że uderzam go nogami w piszczele, choć
syczał z bólu.
- Leah, posłuchaj mnie – błagał, więc przestałam kopać. Jeśli to był jedyny sposób, żebym
mogła się go pozbyć, dam mu dwie minuty, a później znowu go walnę.
- Masz dwie minuty – wysyczałam ze złością. Jake odstawił mnie na ziemię i odwrócił mnie
tak, bym na niego patrzyła. Przeczesał nieśmiało swoje kudłate włosy.
- Leah, nie eksperymentowałem na tobie... no w zasadzie tak... ale byłaś jedyną
dziewczyną, którą chciałem pocałować. Jedyną, którą chce całować przez resztę mojego
życia – wypalił. Zanim mówił dalej, jego policzki pociemniały z powodu zawstydzenia. -
Chciałem tylko być pewny, że wpojenie zniknęło, bym mógł być z tobą na serio i na zawsze.
Jacob odsunął się ode mnie i trzymał ramiona tak, jakby ogłaszał coś całemu światu.
- Leah Clearwater, kocham cię. Nie dlatego, że jestem do tego zmuszony, ale dlatego, że
wybrałem cię. Uwielbiam, jak twoje oczy błyszczą, gdy wyzywasz mnie na pojedynek.
Uwielbiam, jak parskasz, kiedy śmiejesz się głośno. Kocham cię za to, że jesteś silna,
uczciwa i lojalna. Kocham wszystko, co jest z tobą związane. Kocham cię z wyboru, Leah –
Jacob mówił tak głośno, że z pewnością usłyszało go całe La Push.
Potem skupił na mnie wzrok i niepewnie zapytał:
- Czy ty też mnie kochasz?
Gapiłam się na niego oniemiała z otwartą buzią.
- Co odpowiedziała? - zawołał ktoś i wtedy oderwałam oczy od Jacoba i ujrzałam Setha z
Quil'em, którzy stali podnieceni na werandzie u Quil'a i wpatrywali się w nas. Kiedy się
rozejrzałam, zobaczyłam większość mieszkańców tej ulicy, stojących na swoich werandach i
oglądających całą scenę. Nawet Embry się gapił z głupim uśmieszkiem na twarzy. Znów
spojrzałam na przepełnioną nadzieją twarz Jake'a i skruszyłam się.
-Tak – przyznałam szeptem, a Jake uśmiechnął się i podniósł mnie w górę, kręcąc się
dookoła, nim złączyliśmy usta w pocałunku. Uwielbiałam go całować.
- To chyba było „tak” – słyszałam, jak Quil z radością mówił do Setha!
- Znajdźcie sobie pokój! - zawołał Embry. Seth zatkał nos i powiedział coś w stylu. -
Człowieku, to moja siostra!
Zmusiłam się, żeby odsunąć się od Jacoba. Zrobiłam to z niechęcią. Zmarszczyłam brwi i
jestem pewna, że uśmiech nie schodził mi z twarzy.
- Co dzieje się z facetami z La Push, że prezentują swoje deklaracje na środku drogi?
- Przynajmniej nie jestem nagi – powiedział Jacob, starając się mnie uspokoić. Niechcący
moja wyobraźnia podsunęła mi obraz nagiego Jacoba. Musiałam powstrzymać zmysły, a
potem przytaknęłam, śmiejąc się do niego. Nareszcie był moim Jacobem.
Schowaliśmy się w domu i następna rzecz, którą pamiętam to my, całujący się na łóżku tak
zapamiętale, jakbyśmy myśleli, że drugie z nas zaraz zniknie. Czułam się z nim tak dobrze,
trzymając go w ramionach, ale była rzecz, którą musiałam wiedzieć. Niechętnie oddaliłam
się od Jake'a. Miałam pytania i chciałam znać odpowiedzi na nie.
- Jak pokonałeś wpojenie?
- Nessie to zrobiła, przynajmniej tak sądzę. Stało się to, gdy powiedziała, że mnie nie chce.
To było, jakby coś się rozerwało między nami – próbował mi wyjaśnić, patrzyłam na niego
zmieszana.
- Więc dlaczego tak długo to ukrywałeś?
- Pamiętasz, jak odszedłem wtedy? - zapytał, a gdy przytaknęłam, mówił dalej. -
Próbowałem przerwać wpojenie. Chciałem przekonać się, jak długo mogę bez niej
wytrzymać. Czułem okropny ból i szarpanie. Musiałem upewnić się, że wpojenie tym razem
zniknęło, dlatego trochę eksperymentowałem.
- I? - zapytałam, łaskocząc go, żeby potwierdził to, co już wiedziałam. Jacob śmiał się i objął
mnie.
- I przez cały czas nic nie czułem – oświadczył. Spojrzałam mu prosto w oczy. Wyglądał jak
dawny Jacob, uśmiechał się jak dawny Jacob, a jego oczy emanowały szczęściem.
- Wobec tego, zrobiła coś dobrego – powiedziałam, myśląc o Renesmee. Jacob przytaknął.
- Tak, to bolało, cholernie paliło przez pierwszy tydzień, ale nagle było po wszystkim... nic.
Milczałam, przetwarzając w głowie usłyszane informacje.
- Więc powinniśmy jej wybaczyć? - zapytałam niepewnie. Naprawdę zaczęłam ją lubić,
chociaż wszystko poszło źle, skończyło się najlepiej, jak mogło. Jacob uśmiechnął się i
delikatnie pocałował mnie w usta, a potem w nos.
- Myślę, że tak. Ona podarowała mi ciebie – odpowiedział słodko. Jego intensywne
spojrzenie wypalało się w mojej duszy. Patrzał się na mnie jakbym była słońcem, jego
słońcem. On był moim księżycem.
- Miała rację. To był najlepszy prezent, jaki mogła nam dać – zgodziłam się gorliwie. Jake
śmiał się i znów złożył długi pocałunek na moich ustach.
Wtuliłam się w jego ciepły tors i westchnęłam. Życie było idealne i miałam nadzieję, że nic
tego nie zmieni. Oboje zasnęliśmy w swoich ramionach. To, z pewnością, był dzień pełen
wrażeń.
12. Dopiero się zaczęło
Beta: AngelsDream
Następnego ranka zostawiłam, śpiącego w moim łóżku, Jacoba i zeszłam po
schodach na dół. Wtedy usłyszałam rozmowę między Embry'm, a Sethem.
- Hej, Seth, gdzie są Jake i Leah? - zapytał zaciekawiony.
- Na górze, Jake został u nas na noc – poinformował go Seth i usłyszałam, jak Embry
chichocze.
- Seth, zgadnij co?
- Co?
- Jacob bzyka twoją siostrę – wystrzelił ze śmiechem. Weszłam do salonu i uderzyłam go w
tył głowy. Embry jęknął z bólu, ale nadal uśmiechał się do mnie jak niewiniątko.
- Wcale nie muszę się tłumaczyć przed nikim w tym pomieszczeniu, ale Jake i ja nie
uprawialiśmy seksu. Nie było żadnego bzykania, rozumiecie? - zapytałam, patrząc najpierw
na Embry'ego, który pokazał mi kciuki w górę, a potem na Setha, u niego było widać
wyraźną ulgę na twarzy.
- Pewnie – zgodził się Embry, kiedy podążałam do kuchni, powiedział: - Seth, zgadnij co?
- Co? - odparł niechętnie Seth, wiedząc, czego można się spodziewać.
- Jake zamierza wybzykać twoją siostrę – zachichotał Embry. Gapiłam się na niego, dopóki
nie spuścił wzroku. Dzieciaki, nimi właśnie są.
Zaczęłam przygotowywać śniadanie. Zapachy musiały zwabić Jake'a z góry, ponieważ
mozolnie wmaszerował do kuchni, nadal ziewając. Za nim podążali Seth i Embry. Cała
trójka usiadła przy stole, czekając na jedzenie. Wywróciłam oczami. Czy oni myślą, że
jestem jak Emily, czy co? Posłusznie podałam im talerze, serwując śniadanie, gdy rozległo
się donośne pukanie w drzwi. Zerknęłam na Setha, wzruszył ramionami. To znak, że nie
oczekujemy nikogo. Więc kto to może być? Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Ukazał mi
się Sam, jego się nie spodziewałam. Nie widziałam go, odkąd poharatał mi plecy.
- Jest Jacob? - zapytał przez zaciśnięte zęby. Nie wiedziałam, dlaczego się tak zachowywał,
ale wzdrygnęłam ramionami.
- Pewnie.
Czego chcesz Sam? - zapytał Jacob. Nadchodził już z kuchni, słysząc pytanie mojego eks.
Ten miał ręce skrzyżowane na szerokiej klatce piersiowej. Nagle uświadomiłam sobie, że
Jacob i Sam mierzą się wzrokiem.
- Czy to prawda o tobie i Lei? - Paul mówił, że on i Rachel widzieli, jak całowaliście się
wczoraj na środku drogi, zaraz po jakimś wyznaniu miłości – Sam domagał się wyjaśnień od
Jacoba, a ja wywróciłam oczami. Przecież mógł mnie zapytać, zamiast nalegać na
odpowiedź Jake'a. Może to była jakaś sprawa między samcami alfa. Obaj sprawiali
wrażenie, że bawi ich gapienie się na siebie.
- Halo, ja jestem tu, Sam, dlaczego mnie o to nie zapytałeś? - wtrąciłam się w ich pojedynek
na spojrzenia, machając do Sama, który niechętnie spojrzał na mnie.
- Leah, proszę, trzymaj się od tego z daleka – powiedział nieuprzejmie. Zaatakowałabym go,
gdyby Seth i Embry nie wybiegli z kuchni, by złapać mnie za nadgarstki. Sam obrócił się do
mnie plecami i uniósł brwi na Jacoba: - No i?
- Tak, to prawda. Kocham Leę i będę z nią do końca moich dni - odpowiedział dobitnie Jake,
wysuwając dumnie brodę. Sam patrzył na niego spode łba.
- Masz już swoje wpojenie – wycedził ze złością. Jego głos stawał się coraz bardziej
mroczny. - Nie pozwolę, żebyś ją skrzywdził.
Myślę, że każdy w tym pokoju wiedział, że mówi o mnie, a nie o Renesmee. Dziwnie
ustawiłam stopy. Mój były i mój nowy chłopak kłócą się o mnie. Czułabym się wyjątkowo,
gdyby nie to, że nie chciałam, żeby Sam o mnie walczył. Dlaczego jeszcze tego nie załapał?
Jestem dużą i silną dziewczynką i silną. Jestem Leą Clearwater. Nie byłam jakąś wpojoną,
która potrzebuje dużego, walecznego wilka jako obrońcy
- Nie jestem taki, jak ty, Sam – odpowiedział z łatwością Jacob. Sam zawył ostrzegawczo,
podeszli do siebie. Wiedziałam, że muszę interweniować, zanim będzie za późno. Już
zaczęli się trząść.
- Chłopcy, spokojnie – powiedziałam, odciągając ich od siebie z całą siłą. A później
uprzejmie zaadresowałam swoje słowa do Sama: - Zbierz swoją watahę i przyjdźcie tutaj
wieczorem, dobrze? Przyprowadźcie też swoje wpojenia, Jacob opowie wam o wszystkim.
***
Tej nocy wszyscy wbili się do naszego małego salonu. Byli Sam z ciężarną Emily, Jared z
Kim, Paul i Rachel, Quil z dziesięcioletnią Claire, Colin, Brady, Embry, Seth, Jacob i ja. Sam
zadecydował, że młodsi nie muszą koniecznie uczestniczyć w spotkaniu, ponieważ nikt z
nich nie ma swojego wpojenia. Przynosiłam napoje i przekąski, starając się unikać
zaciekawionych spojrzeń, które mnie atakowały. Wiedziałam, co wszyscy sobie myślą.
Dlaczego Jacob wybrał Leę zamiast Renesmee? Sama się nad tym zastanawiałam, ale Jake
był niewzruszony. Byłam jedyną, której pragnął i czułam się wybrana.
- „To” między tobą, a Leą musi się skończyć, zanim więcej osób będzie zranionych –
oznajmił Sam, a kumple z jego paczki przytaknęli na znak zgody. Seth wyglądał, jakby był
gotowy oderwać głowę Samowi, na szczęście Embry trzymał go. Quil wyglądał na cholernie
zdenerwowanego. Akceptował nasz związek, ale bał się, że straci Claire.
- Nessie przerwała wpojenie – ogłosił Jake, a Sam zaśmiał się szorstko.
- Nie można tego zerwać – zagrzmiał Sam, wpatrując się w niego.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nie było jeszcze nikogo, kto nie chciałby wpojenia –
przypomniał wszystkim Seth. Sam szydził z tego, co powiedział mój brat. Widziałam, jak
zmartwiona Emily chwyciła jego dłoń. Jej druga ręka spoczywała na sporym brzuszku. Było
jasne, że wiedza o możliwości zerwania wpojenia przerażała ją.
- Więc próbujesz nam powiedzieć, że wpojony musi tylko powiedzieć wpajającemu, że go
nie chce i ta więź zostanie przerwana? - zapytał Sam z niedowierzaniem, okazując, iż ta
teoria bawi go. Jacob przytaknął, ignorując prześmiewczy ton Sama.
- Muszą to powiedzieć z wiarą, przynajmniej tak się stało w przypadku moim i Nessie –
oznajmił Jacob. W pokoju zapanowała cisza. Oczy pozostałych członków drugiej watahy
zwróciły się na Sama.
- Udowodnij to! - zażądał Sam. Jego głos nadal brzmiał buntowniczo. Jake skinął twierdząco
głową, akceptując wyzwanie. Wtedy obie watahy wyszły na zewnątrz i udały się do
pobliskiego lasu. Z racji tego, że Jake i Sam nadal mogli się komunikować w wilczej postaci
jako, że byli samcami alfa, przypuszczałam, że Jakie pokaże mu w myślach, jak Nessie
zerwała wpojenie, a później Sam pokaże tą wizję reszcie swojej paczki. To będzie dowód,
jakiego żądają.
Zostałam w środku z pozostałymi dziewczynami, z uwagi na to, że nie przemieniałam się już
więcej. W domu zapanowała cisza. Emily wyglądała na zaniepokojoną, jej oczy były
skupione na mnie. Rachel patrzyła gdzieś w nieokreślony punkt. Kim sprawiała wrażenie
zakłopotanej, a Claire, która miała teraz dziesięć lat, przemówiła z obawą:
- Czy to znaczy, że Quil nie będzie mnie już kochał?
- Oczywiście, że nie Claire. Quil będzie cię kochał tak długo, jak będziesz go potrzebowała.
Jeśli chcesz, żeby był z tobą na zawsze, będzie na zawsze twój. Renesmee nie potrzebuje
już Jacoba, więc uwolniła go – wytłumaczyłam jej. Claire westchnęła z ulgą, podobnie jak
Kim, która również musiała się martwić o to samo, ale była zbyt nieśmiała, żeby zapytać.
Sytuacja przedstawiała się u niej nieco inaczej. Kim była zakochana w Jaredzie, zanim się w
nią wpoił. Dla niej, wpojenie nic nie zmieniło, poza tym, że chłopak, który wcześniej prawie
jej nie zauważał, teraz świata poza nią nie widzi. Wpojenie bardzo wpłynęło na życie
Rachel. Zatrzymało ją w La Push, więc, jak przypuszczałam, ma teraz wiele do przemyślenia.
W tym momencie wyglądała na nieco oszołomioną. Martwiłam się o Emily. Patrzyła
właśnie na mnie.
Wpojenie zmieniło całe życie Emily. Dało jej mężczyznę, zabranego ode mnie, a ona go
przejęła, pomimo że mnie tym skrzywdziła. Zrobiła to, bo myślała, że takie jest
przeznaczenie. Wiedziałam, czego się teraz boi, wszytko miała wypisane na twarzy. Jeśli
wpojenie może być zerwane, bała się, że Sam będzie chciał, by ona oddała mu wolność.
Wtedy mógłby być ze mną. Nie miała się o co martwić, nie przyjęłabym go. Mam Jacoba,
mojego Jacoba.
- Myślę, że trzeba sobie postawić pytanie: Czy powinniśmy trzymać ich pod wpojeniem,
jeśli w rzeczywistości podążyliby w zupełnie innym kierunku – wyszeptała Emily, patrząc mi
prosto w oczy. Nie odwracałam spojrzenia.
- Nie mów tak, niektóre rzeczy są tak pomyślane i tak powinno zostać – powiedziałam
delikatnie. - Emily zgięła głowę i położyła rękę na brzuchu. Wszyscy, którzy byli w pokoju,
wiedzieli, że ma na myśli mnie i Sama.
Przyszli mężczyźni z pochylonymi głowami. Kobiety nie musiały nawet pytać, czy Jacob
mówił prawdę. Wszystko było wypisane na ich twarzach. Sam spojrzał na mnie żarliwie.
Jacob podszedł do mnie i umieścił swoją rękę na moich ramionach w geście posiadania. Ja
oparłam głowę na jego piersi. Nie chciałam, żeby Sam wpadł na jakiś dziwny pomysł.
Wszyscy w ciszy trawili tą informację. Jeśli to, co powiedział Jacob było prawdą, wszyscy
zaczęli wątpić w miłość, którą darzą ich wpojenia, ponieważ zdali sobie sprawę z tego, że
jest tak samo krucha jak normalna. Nie była miłością idealną, nie niosła za sobą takiego
przeznaczenia, w jakie wszyscy wierzyli. Rachel była pierwszą, która się poruszyła.
Praktycznie odskoczyła od Paula i pognała w kierunku wyjścia. Paul wstał i szedł za nią, ale
wskazałam na niego, żeby wrócił na miejsce.
- Ja pójdę – powiedziałam, wstając. Paul chwycił mnie za ramię.
- Tylko zachęcisz ją do tego, żeby zerwała wpojenie, nienawidzisz mnie – odparł,
przytrzymując mnie, a ja wywróciłam oczami. Paul był taki nierozgarnięty. Wzdrygnęłam na
myśl, że jeśli wyjdę za Jacoba, Paul zostanie moim szwagrem. Boże, to było przerażające
odkrycie.
- Niezależnie od tego, co do ciebie czuję, chce wszystkiego, co najlepsze dla Rachel i chociaż
nie chce przejść mi to przez gardło, ty jesteś dla niej najlepszy – wycedziłam, a później
uwolniłam swoje ramię i pobiegłam do drzwi.
Znalazłam Rachel na werandzie. Usiadłam koło niej i pocieszająco przygarnęłam do siebie,
chwytając za ramiona. Pochyliła się i schowała twarz w moich ramionach.
- Rachel, coś nie tak? - zapytałam delikatnie. Jezu, miałam wrażenie, że przez ostatnie kilka
dni pocieszam tylko innych. Nie żebym nie przejmowała się losem przyjaciół, ale właśnie
okazało się, że miłość mojego życia, należy do mnie. Chciałam spędzać z nim każdą chwilę.
- Wierzyłam, że nie ma ucieczki od wpojenia. Wierzyłam, że przeznaczenie chce, bym
utknęła tu w La Push, zamiast spełniała swoich marzeń , ale teraz... Mogę złamać wpojenie,
jeśli naprawdę tego chcę – wyszeptała szorstko. Byłam w szoku, z powodu tego, co
usłyszałam. Była wniebowzięta, gdy Paul wpoił się w nią.
- Czy na serio tego chcesz? - zapytałam poważnie. Rachel pochyliła głowę, nie była zdolna
tego powiedzieć. Westchnęłam głęboko, głaszcząc ją po plecach.
- Rach, pamiętam, jak twoja mama umarła. Praktycznie uciekłaś z La Push, ale to był twój
dom, uwielbiałaś tu być tak samo, jak my wszyscy, a Paul dał ci powód, abyś na nowo
zakochała się w tym miejscu.
Rachel pochyliła się do przodu i skryła twarz w rękach. Wiedziała, że mam rację, a ja nie
miałam wątpliwości, że kocha Paula i on był dla niej domem.
- Pamiętasz, jak przyjechałaś w odwiedziny i poszłyśmy na plażę? Powiedziałaś mi wtedy, że
chciałabyś mieć powód, by tu zostać. Paul jest właśnie tym powodem, twoje modlitwy
zostały wysłuchane – dodawałam jej otuchy. Rachel spojrzała na mnie, jej twarz była cała
we łzach. Dodałam z małym uśmiechem na ustach: - Rach, on będzie cię kochał wiernie i
będzie wobec ciebie uczciwy do końca życia, czy to nie jest spełnienie marzeń?
- Czy ty też o tym marzyłaś? - zapytała mnie z ciekawości, a ja przytaknęłam.
- Oczywiście, tylko, że ja musiałam walczyć o swoje marzenia, ty dostajesz je podane na
tacy – zachichotała, szturchając ją żartobliwie. Rachel roześmiała się i otarła łzy.
- Wrócę do środka, Paul na pewno się martwi – powiedziała, wstając na nogi.
Uśmiechnęłam się do niej.
***
Po usłyszeniu sensacyjnych nowin, wszyscy się rozeszli. Nie było już powodu, żeby kręcić
się w pobliżu. Na koniec zostaliśmy tylko ja, Jacob, Seth i Embry, który szybko stał się
stałym gościem w naszym domu. Westchnęłam z ulgą i oparłam się na piersi Jacoba, a on
pocałował mnie w głowę. Czułam się jak w niebie, dzięki panującym ciszy i spokojowi.
- Eh, jesteście tacy słodcy, że aż mnie mdli – zażartował Embry, udając, że się dusi, Seth
wybuchnął śmiechem. Sięgałam już po poduszkę, żeby rzucić w Embry'ego, ale Jake mnie
wyprzedził. Ktoś mocno zapukał do drzwi, zerknęłam na Setha, wzruszył ramionami. Nie
oczekiwaliśmy nikogo więcej. Seth wstał z kanapy i pobiegł otworzyć. Boże, ile ten dzieciak
miał energii. Wrócił w pośpiechu, patrząc prosto na mnie z diabelskim uśmiechem na
twarzy.
- Ktoś ma kłopoty – wyśpiewał, a potem opadł na kanapę. Wstałam, kiedy mama wkroczyła
do pokoju. Za nią ze skruszoną miną podążał Charlie. Spojrzała na ramię Jacoba, które
otaczało moje barki i zmarszczyła czoło.
- Kaleleha zadzwoniła do mnie i powiedziała, że Jacob spędził tutaj noc – powiedziała Sue i
nagle zorientowałam się, do czego to zmierza. Jęknęłam w oczekiwaniu na wykład, jaki się
zaraz rozpocznie.
- Ja zawsze spędzam tu noce, pani Clearwater – wypaplał Embry, udając niewiniątko. Sue
odwróciła się w jego stronę, unosząc brwi .
- Czy ty również całowałeś się wczoraj z moją córką i prezentowałeś miłosne deklaracje na
środku La Push? - zapytała Sue z wymuszoną grzecznością, a ja wtuliiłam twarz w klatkę
piersiową Jake'a, marząc o tym, żeby podłoga otworzyła się i wciągnęła mnie.
- Ja również wygłaszałem publiczne deklaracje wobec twojej córki kilka miesięcy temu,
nago na środku La Push – odpowiedział Embry, puszczając do mnie wyolbrzymione oczko.
Sue znacząco spojrzała na niego, nim zaczęła go ignorować.
- Jake, uwielbiam cię, wiesz, że tak. Cieszę się waszym szczęściem, ale Jake nie powinien
zostawać na noc, nawet jeśli jesteście parą – powiedziała mama, załamując ręce. Coś
zakuło mnie w środku
- Właściwie... - próbowałam wyjaśnić, że ja i Jake nie omówiliśmy jeszcze, na jakim etapie
dokładnie jesteśmy. Nie minęło jeszcze wiele czasu między złamaniem wpojenia i wizytą
watahy Sama.
- Nie jesteście parą? - Sue zapytała, jakby to była najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek
usłyszała. Spojrzałam trochę nieśmiało na Jacoba.
- Tak naprawdę nie jesteśmy jeszcze tak daleko – powiedziałam niepewnie, a Jacob
uśmiechnął się do mnie.
- Ja się na to piszę, jeśli ty też.
- Serio?
- Pewnie – Jake powiedział, z radością składając buziaka na moim nosie. Mogłam się tylko
uśmiechać do niego z powodu oszołomienia. Byłam najszczęśliwszą kobietą na Ziemi, nie,
co ja mówię, w całym wszechświecie.
- Nawet jeśli, to nadal nie może być akceptowane, odkąd nie mogę ufać, że będziecie
kontrolować swoje hormony... - Sue kontynuowała swój wykład, a ja uniosłam dłonie, by
schować w nich twarz, tak byłam zawstydzona.
- O Boże, mamo – wyjęczałam, dało się słyszeć chichot Setha i Embry'ego.
- Zamierzam zostać tu z wami – powiedziała zdecydowanie. Seth aż zbladł. Był zadowolony
ze swojej wolności, nawet mieszkanie ze mną było wolnością.
- Mamuś, to zupełnie niepotrzebne – zaprotestował, ale Sue i tak by go nie posłuchała.
- Mam tu na uwadzę twoją reputację, Leah – dodała, a ja znów jęknęłam.
- Mamo, będę dbała o swój „skarb”, obiecuję. Tylko proszę, idź do domu z Charlim i
przestań mnie upokarzać - błagałam. Sue zacisnęła usta. Wiedziałam, że tak naprawdę nie
chce już z nami mieszkać, tylko martwi się i chce ochraniać mój honor lub co tam sobie
wymyśliła,
- Muszę się upewnić, że Billy wie, iż Jake nie może tu sypiać – odparła w końcu, starałam się
pokierować ją do drzwi.
- Okej, okej, załapaliśmy – zgodziłam się z nią. Sue zatrzymała się i spojrzała na Jake'a i
uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Oczywiście jestem szczęśliwa za was dwoje – powiedziała nieco spóźniona. Wywróciłam
oczami, a Jake tylko uśmiechał się do niej.
- W porządku mamo, do widzenia – powiedziałam, prowadząc ją do drzwi, Charlie szedł za
nami.
- Wpadniecie jutro do nas na lunch?
- Tak, idźcie już, proszę – odpowiadałam, otwierając drzwi. Sue machała na pożegnanie, a
później odeszła.
Seth, Jake i Embry przyszli na korytarz, by upewnić się, że na pewno już jej nie ma.
Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie z ulgą.
- Cieszę się, że nigdy się z tobą nie umawiałem, Clearwater – odparł Embry ze śmiechem,
klepiąc mnie po plecach. Pchnęłam go na najbliższą ścianę.
- Jakbyś w ogóle miał szansę – wysyczałam sucho, a Jake objął mnie ramieniem, śmiejąc się
i ucałował moje czoło.
- Chodźmy wykorzystać, jak się da, wyznaczony nam czas – wyszeptał, a ja zachichotałam,
gdy Jake przerzucił mnie przez ramię i pobiegł na górę do mojego pokoju.
13. Dookoła same niespodzianki
Beta:AngelsDream
Minął tydzień od kiedy jestem z Jake'm i nigdy w całym moim życiu nie byłam
bardziej szczęśliwa, niż teraz. O dwudziestej trzeciej, każdego wieczoru Billy odwoził mnie
do domu, by przestrzegać „godziny policyjnej”, ustalonej przez moją mamę. Dobrze, że nie
wiedzieli, iż Jake wymykał się, gdy tylko Billy zasnął i spędzaliśmy całe noce razem,
przytulając się i rozmawiając. Posunęlibyśmy się dalej, gdybym postawiła na swoim, ale
Jake na poważnie brał troskę Sue, pilnującej mojego dziewictwa. To było słodkie, ale
równocześnie niewiarygodnie frustrujące. Chociaż mogłam go całować, kiedy tylko
chciałam. Mogłam z tym żyć, przynajmniej na teraz.
Większość czasu spędzaliśmy w domu lub na plaży. Bycie razem w miejscach publicznych
bez ukrywania naszych uczuć to raj dla nas. Poszliśmy nawet na podwójną randkę z Rachel i
Paulem.
Sądziłam, że będę przechodziła istne tortury, ale Paul był bardzo uprzejmy, był nawet,
cholera, powiem to, miły dla mnie. Przypuszczam, że do takiego zachowania przyczyniła się
moja rozmowa z Rachel, o tym żeby została z Paulem. Wcale nie musiałam jej
przekonywać, bo wiedziałam, że za bardzo go kocha, żeby go zostawić. Był po prostu za
głupi, aby w to uwierzyć. Przynajmniej ja na tym skorzystałam i teraz jest miły wobec mnie.
Kiedy dotarłam do domu, czułam się wyczerpana i z ulgą rzuciłam się na kanapę. Nie
siedziałam dłużej niż pięć minut, nim mój spokój został zakłócony.
- Cześć siostra, Rosalie pytała o ciebie – oświadczył Seth, wpadając do domu w stylu Jake'a.
Jęknęłam i zakryłam oczy.
- Załóż koszulkę, Seth – krzyknęłam. Zrobił kwaśną minę, ale spełnił moje żądanie.
- Jake może sobie chodzić bez koszulki – mamrocząc pod nosem, usiadł obok mnie na sofie.
- Tak, ale to nie zakrawa o kazirodztwo, kiedy on chodzi przy mnie półnagi –
zripostowałam, a Seth się skrzywił. Być może wyobraził sobie Jacoba bez koszulki ze mną.
Ta myśl mnie rozbawiła.
Jake, Embry i Quil urządzili sobie wilcze spotkanko. Myślę, że polowali i biegali po lesie w
amoku. Seth, zamiast dołączyć do nich, zdecydował się pójść do Cullenów. Zamierzałam iść
z nim, ale Rachel zaproponowała wspólny lunch, co zamieniło się w małą wycieczkę po
sklepach. Teraz, od kiedy spotykam się z jej bratem, Rachel chciała poświęcić mi więcej
uwagi. Nie miałam nic przeciwko. Tęskniłam za tymi czasami, kiedy włóczyłyśmy się razem.
W szkole należałyśmy do tej samej paczki przyjaciół- byłyśmy przyjaciółkami dopóki jej
mama nie umarła, wtedy Rachel wyjechała.
- Rosalie i Alice martwią się o ciebie – powiedział Seth, a ja poczułam ukłucie winy. Byłam
tak zajęta Jake'm, że kompletnie zapomniałam o tym, aby odwiedzić dziewczyny i
opowiedzieć im o wszystkim, co się stało. Byłam fatalną przyjaciółką. Jak mogłam
zapomnieć do nich zadzwonić?
- Psia krew, miałam dziś do nich zatelefonować. Rozmawiałam z Jake'm. Mówił, że jest już
gotowy zobaczyć się z Renesmee, idziemy tam jutro – poinformowałam Setha, który zapalił
się do tego pomysłu jak choinka na Boże Narodzenie.
- Mogę też pójść? - zapytał podniecony, spojrzałam na niego wymownie.
- A uda mi się ciebie powstrzymać? - sprytnie zripostowałam. Seth tylko uśmiechnął się do
mnie.
- Raczej nie.
- A tak w ogóle, co u nich? - zapytałam z ciekawości. Czułam się winna, że dodaję im
zmartwień.
- Nahuel przeprowadził się do domku, Bella pozwala Edwardowi zalecać się do niej, Rosalie
i Alice zamartwiają się o ciebie, Emmett z Jasperem zastanawiają się, czy Jake pojawi się
jeszcze, a Carlisle i Esme stresują się tym, że wszyscy się sprzeczają – szybko zrelacjonował
z niezadowoloną miną.
- Nie ma żadnej niezgody – odparłam. Seth wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej
oczekiwał, że Jacob i ja będziemy nienawidzić Cullenów, ale nie moglibyśmy. Jake troszczył
się o Renesmee od niemowlaka, a ja dorosłam do tego, żeby też ją pokochać. Nie można
było jej nienawidzić, za to że w swój, dziwny sposób chciała dać Jacobowi szczęście i
wolność.
- Naprawdę? - Seth zapytał zadowolony z tej wiadomości, a ja wzdrygnęłam ramionami.
- Jake wybaczył Renesmee, a jeśli on to zrobił, to jak też. Wszystko jest w największym
porządku – zapewniłam go. Seth uśmiechnął się i klepnął mnie w plecy.
- Świetnie – zaśmiał się i wstał, drapiąc się po brzuchu. - Jestem głodny.
Po tych słowach zniknął w kuchni. W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe.
- Witaj, moja śliczna Beto? - wrzasnął Jacob. Uśmiechałam się w oczekiwaniu na gościa,
kiedy ten wkroczył do salonu.
- Witaj, mój wspaniały Alfo – odpowiedziałam, trzymając ramiona szeroko otwarte do
niego. Jacob wtulił się we mnie, a ja zachichotałam, kiedy składał małe pocałunki, łaskocząc
moją szyję.
- Czy nie ma miejsca, gdzie można się ukryć przed tobą, jak bezcześcisz moją siostrę? -
krzyknął Seth, gdy wkraczał do salonu z kanapką w połowie zwisającą z jego buzi. Razem z
Jake'm wybuchnęliśmy śmiechem.
Moja komórka zaczęła dzwonić. Sięgnęłam po nią, a Jake i Seth poszli w kierunku kuchni.
Prawdopodobnie poszli po więcej jedzenia, mogłam to wywnioskować po Jake'u, który
pożerał oczami kanapkę mojego brata.
- Cześć, Rose! - zawołałam podekscytowana, gdy zobaczyłam jej imię, które pojawiło się na
wyświetlaczu, nim odebrałam.
- Hej, Leah. Słuchaj, Alice powiedziała, że być może przyjdziesz nas odwiedzić, ale mijają
tygodnie, a ty się nie zjawiłaś. Martwiłam się. Nie mogłam ci nawet powiedzieć, że nic nie
wiedziałam o tym, że Renesmee kręci z Nahuelem. Gdybym wiedziała, powiedziałabym coś
i mam nadzieję, że nadal możemy być przyjaciółkami, pomimo chamskiego i niedelikatnego
zachowania mojej bratanicy – Rosalie mówiła jednym tchem, jakby próbowała wyrzucić z
siebie wszystko, co ma do powiedzenia, podejrzewając, iż mogę odłożyć słuchawkę.
- Rose – powiedziałam szybko, śpiesząc się z zapewnieniami – oczywiście, że nadal
jesteśmy przyjaciółkami. Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Ostatnie tygodnie były
zakręcone. Właśnie zamierzałam was odwiedzić w zeszłym tygodniu, kiedy wpadłam na
Bellę, a to spotkanie spowodowało, że wróciłam prosto do La Push. To długa historia, w
skrócie wszystko wyszło na dobre. Nessie zerwała wpojenie, a Jake i ja...
- Uu, jest już Jake i ty? - wtrąciła. Z podekscytowania miała podwyższony ton. Myślę, że
była bardziej przejęta niż ja.
- Tak, jest, od tygodnia – potwierdziłam, nie mogąc przestać się uśmiechać.
- O mój Boże, gratulacje! - Rose praktycznie wykrzyczała do słuchawki, a ja trzymałam
telefon z dala od ucha, wykrzywiając się z bólu.
- Dzięki – powiedziałam z sarkazmem. - Zamierzamy wpaść do was jutro. Jake chce się
zobaczyć z Edwardem i Nessie. Wiesz, on nie może za długo złościć się na nikogo. A
dodatkowo stęskniłam się za moją najlepszą przyjaciółką.
Rosalie potrzebowała chwilę, nim zrozumiała, kogo mam na myśli.
- Och, tęskniłaś za mną! – Rosalie wygruchała do telefonu. Zaśmiałam się i odłożyłam
słuchawkę. Jeszcze przez sekundę gapiłam się na moją komórkę i śmiałam do niej. Bycie
zakochanym, zamieniało mnie w wielkiego wrażliwca. To było w pewien sposób żenujące.
Nadszedł Jake, stanął za mną, obejmując mnie ramionami. Westchnęłam i położyłam się na
nim. Nie obchodziło mnie, że robię się taka delikatna, Jake był tego wart. Jacob pochylił
głowę i zaczął całować mnie po szyi. Odwróciłam się spragniona, by zażądać jego ust.
- Odpuście to sobie, ludzie! - krzyknął Seth, wkraczając do salonu i zakrywając oczy na nasz
widok. Niechętnie odsunęliśmy się od siebie, śmiejąc się, gdy Seth mówił dalej: - Dlaczego?
Dlaczego ciągle musicie się migdalić do siebie w mojej obecności? Ona jest moją siostrą,
Jake, to ohydne!
- Nic na to nie poradzę, Seth. Twoja siostra jest niezłą laską – odpowiedział Jake, mierząc
mnie lubieżnie wzrokiem z góry na dół. Zachichotałam. Seth wyglądał na całkowicie
zrozpaczonego. Wkurzanie mojego małego braciszka szybko stało się naszą ulubioną
rozrywką.
- O Boże, idę do Embry'ego, zanim zwymiotuję – odparł, zakrywając usta. Odwrócił się i
wybiegł z pokoju. Jake spojrzał na mnie znacząco.
- No to mamy cały dom tylko dla siebie – powiedział sugestywnie. Przywarłam do niego
tak, że nasze usta ledwo się dotykały.
- Spotkamy się w moim pokoju – wyszeptałam zuchwale, a następnie oboje ścigaliśmy się
po schodach na górę.
***
Seth nie mógł pójść z nami do Cullenów. Sue zadzwoniła, ponieważ chciała, żeby Seth
przywiózł Billy'ego na lunch, więc Jake i ja musieliśmy pojechać sami. Zaparkowaliśmy
Rabbita przed domkiem i ostrożnie podeszliśmy do wejściowych drzwi. Jake zapukał raz,
drzwi otworzyły się gwałtownie, gdy nagle wydobył się z nich podmuch brązowych włosów.
Wiedziałam, że następną rzeczą, która się stanie, będzie uwieszenie się Nessie na szyi
Jacoba. Pół- wampiry były niesamowicie szybkie.
- Nessie! - krzyknął Jake, witając ją ciepło przytuleniem. Poczułam ukłucie zazdrości, ale gdy
na nich patrzyłam, Jake skierował swoje oczy na mnie i mrugnął. Zrobiło mi się wstyd, że
byłam o niego zazdrosna. Jake zawsze upewniał mnie w tym, że jestem dla niego
wszystkim.
- Jacob! - zapiszczała Nassie, a następnie odsunęła się, spojrzała na niego z powagą i
chwyciła za rękę. - Wybaczysz mi?
- Jak mógłbym ci nie wybaczyć, gdy ty dałaś mi najlepszy prezent na świecie! - odparł,
patrząc na mnie z miłością. Renesmee odwróciła się w moją stronę i uśmiechnęła z
radością. Wyraźnie było widać, że jest zadowolona z tego, iż wszystko się ułożyło tak, jak
zaplanowała.
- W takim razie nadal jesteśmy przyjaciółmi? - zapytała, patrząc raz na mnie, raz na Jake'a.
Ten przytaknął, uśmiechając się do niej.
- Przyjaciele! - zgodził się. Renesmee skupiła całą uwagę na mnie. Pospieszyła w moim
kierunku i delikatnie wzięła mą dłoń w swoje zimne ręce.
- Wybaczysz mi, Leah? - zapytała. Jej szczere oczy spotkały się z moimi. Nie mogłabym być
na nią zła. To było niemożliwe. Może to kolejna z jej mocy.
- Jeśli Jake ci wybaczył to ja też – powiedziałam uczciwie, Renesmee klasnęła w ręce z
podekscytowania i napadła na mnie, obdarzając zbyt mocnym uściskiem. Jake zaśmiał się
na widok mojej zszokowanej miny.
- Dobrze, z całego serca chcę, żebyśmy wszyscy byli przyjaciółmi – powiedziała radośnie,
podczas gdy Nahuel wyszedł na zewnątrz, aby nas przywitać. Wymienił z Jake'm przyjazny
uścisk dłoni, a potem Jake odciągnął go na stronę, by zamienić z nim kilka słów. Jacob
traktował Renesmee jak swoją młodszą siostrę, więc teraz raczył Nahuela standardową
pogadanką, niczym starszy brat. Spojrzałam na Renesmee, kręcąc głową, a ona wywróciła
oczami, zdając sobie oczywiście sprawę, co się dzieje między chłopakami. Po chwili
chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do środka, żebyśmy mogły posiedzieć sobie na
kanapie podczas pogawędki naszych mężczyzn.
- Teraz kiedy wszyscy jesteśmy przyjaciółmi, możesz nazywać mnie po pseudonimie –
oświadczyła, na co ja zmarszczyłam nos z niesmakiem.
- Naprawdę lubisz, jak wołają na ciebie Nessie? - zapytałam z niedowierzaniem, a
Renesmee wzruszyła ramionami. Przypuszczam, że była do tego przyzwyczajona, skoro
wszyscy tak ją nazywali od samych narodzin.
- Masz lepsze pseudo dla mnie? - zapytała zaciekawiona. Pomyślałam przez moment.
Wszystko jest lepsze niż Nessie, prawda? Ren? Rennie?
- A może po prostu Ness? Dzięki temu nie będę się czuła, jakbym przywoływała jakiegoś
mitycznego potwora – zasugerowałam. Na twarzy Renesmee zawitał uśmiech.
- Zgoda – z radością wyraziła aprobatę. Zrobiłam marsową minę, gdy rozglądałam się po
willi. Było przeraźliwie cicho. Miałam nadzieję, że kiedy nas nie było, Bella wróciła do
domu. Najwyraźniej tak się nie stało.
- Co u Belli? - zapytałam. Twarz Ness ogarnął smutek.
- Nadal się do mnie nie odzywa, ale przynajmniej pogodzili się z ojcem. Ciągle mieszka w
naszej głównej posiadłości, ale tata dostał zgodę na odwiedziny – odpowiedziała. To
dobrze, że chociaż jej rodzice doszli do porozumienia. Wiedziałam, że rozłąka Belli i
Edwarda to ostatnia rzecz, jakiej by chciała. Ness miała dobre intencje, tylko takie mogły ją
zaprowadzić tak daleko w jej poczynaniach.
- Myślę, że Bella potrzebuje wiele czasu, żeby ci wybaczyć, ale jak dowie się, że Jake ci
przebaczył, to pomoże jej w zrobieniu tego samego – zapewniłam ją. Na twarzy Ness
zagościł słaby uśmiech, wyrażający nadzieję. Tęskniła za mamą, każdy głupi to widział.
- W porządku, drogie panie, kto chce pójść do dużego domu? - zapytał Jacob, wkraczając
do willi z podążającym za nim Nahuelem. Podskoczyłam ochoczo na nogi, ciesząc się, że
zobaczę Rosalie i Alice.
- Nahuel i ja też pójdziemy – oświadczyła Ness i w czwórkę wybraliśmy się do głównej
wampirzej siedziby.
Edward musiał usłyszeć, że nadchodzimy, bo Bella stała już na werandzie, skacząc z nogi na
nogę z podekscytowania. Kiedy podeszliśmy już wystarczająco blisko, ujrzałam jej twarz
rozpływającą się w rozkosznym uśmiechu na widok mojego Jacoba.
- Jake – krzyknęła, gdy biegła swoim super tempem i owinęła ręce wokół szyi Jake'a. Na co
on przytulił ją mocno. Na szczęście nie byłam typem zazdrośnicy, bo tyle przepięknych
wampirzyc przytula mojego chłopaka. Mojego seksownego chłopaka – wilkołaka. Jezu,
mam nadzieję, że Edward tego nie słyszał, nie odpuściłby mi tego łatwo.
- Bells!
- Tak mi przykro, Jake. – Bella zaczęła go przepraszać, ale Jake pokręcił tylko przecząco
głową.
- Bella, wszystko jest w porządku. Ja mam Leę, Nessie - Nahula, wszystko ułożyło się
idealnie – powiedział, chwytając mnie za rękę w geście posiadania, a potem wskazując na
Ness i Nahuela. Bella wyglądała na zaskoczoną, że wszyscy jesteśmy spokojni i nie czujemy
się niezręcznie w swoim towarzystwie. Byliśmy uśmiechnięci, zadowoleni i szczęśliwi.
- Naprawdę? Jesteś szczęśliwy? - zapytała z nutką nadziei, jej oczy wędrowały po twarzy
Jake'a, uśmiechał się do niej, poklepawszy ją po czubku głowy.
- Bardziej, niż mogą to wyrazić słowa – zapewnił ją. Wtedy Bella przycisnęła dłoń do piersi z
wyraźną ulgą. Spojrzała na mnie z wdzięcznością, a potem po raz drugi dzisiejszego dnia
zostałam zmuszona do niechcianego uścisku. Jaka matka, taka córka, powiedzenie się
sprawdziło. Tylko, że... Bella śmierdziała o niebo bardziej. Ness była przynajmniej pół -
wampirem, więc cuchnęła o połowę mniej.
Edward wyszedł z domu i przytaknął w stronę Jake'a z pełnym respektem, a potem skinął
na mnie, odwzajemniłam się uśmiechem. Bella wypuściła mnie ze swoich objęć i wahając
się, podeszła do córki. Powiedziała do niej coś po cichu, na co Ness odpowiedziała tym
samym tonem i obie przytuliły się do siebie. Już widać postępy w ich relacjach, to dobry
znak, że wszystko się ułoży. Jake pocałował mnie krótko w policzek, a następnie wszedł do
środka, prawdopodobnie, żeby poszukać Emmetta i Jaspera, natomiast do mnie podszedł
Edward.
- Hej, Ed, wyglądasz o wiele lepiej – pozdrowiłam go z uśmiechem na twarzy. Zerknął ze
speszoną miną na dół, na swoje ubranie, które najwyraźniej wybrała dla niego Alice.
Najwidoczniej wracał do dobrej formy.
- Miłość czyni cuda – powiedział, patrząc na Bellę z uwielbieniem. Następnie zwrócił oczy
na mnie i obdarzył wykrzywionym, złośliwym uśmieszkiem. – Tak, jak w twoim przypadku,
od kiedy masz swojego seksownego chłopaka - wilkołaka.
Gapiłam się na niego z otwartymi ustami. Nigdy w życiu nie przyzwyczaję się do tego, że
Edward robi dowcipy. Czułam się jakbym była w Strefie zmroku.
Zaśmiał się, widząc moją osłupioną minę. Uderzyłam go lekko w ramię i obdarzyłam
drwiącym spojrzeniem. Jake tak mnie uszczęśliwiał, że nie potrafiłam zebrać w sobie
wystarczająco dużo energii, by się na kogoś złościć.
- Gdzie są Rose i Alice? - zapytałam, zaciekawiona. Myślałam, że wyjdą, żeby się ze mną
przywitać.
- W środku, czekają na ciebie. Nie chciały ci się od razu narzucać - wytłumaczył Edward, po
czym wprowadził mnie do domu, gdzie w istocie oczekiwały na mnie dziewczyny.
Gdy tylko wkroczyłam do pokoju, Alice przykleiła się do mnie. Byłam kompletnie
zszokowana. Cholerne wampiry i ich nadzwyczajna szybkość. Alice mogła mnie przytulić i
odbiec, a ja bym tego nawet nie zauważyła.
- Leah, tak bardzo za tobą tęskniłam – wykrzyczała i pocałowała mnie w policzek. A potem
uwolniła mnie w takim samym tempie, jak zbliżyła się na samym początku. Zrobiła to
raptownie przez co prawie straciłam równowagę.
Rosalie zawahała się, przytulanie się nie było naszym zwyczajem. Kiedy Alice oddaliła się
ode mnie, podeszła Rose i położyła rękę na moim ramieniu i ścisnęła je.
13 Strefa zmroku – słynny amerykański serial, którego fabuła kręci się wokół rzeczy trudnych do uwierzenia:
- Tak się cieszę, że wróciłaś. Moje życie byłoby nudne bez ciebie – powiedziała, wywracając
z dramatyzmem oczami, a potem się roześmiała. Boże, jak ja tęskniłam za Rosalie, bez niej
nic nie było takie, jak powinno.
- Dostałabyś nowego szczeniaczka, jeślibyś mnie straciła – zażartowałam z niej, Rosalie
nagle zrobiła się bardzo poważna. Jej bursztynowe oczy były utkwione we mnie.
- Nikt nie mógłby cię zastąpić, Leo Clearwater – odparła. Te słowa naprawdę mnie
wzruszyły. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że Rosalie powie do mnie coś tak miłego.
Między nami nastała krępująca cisza, Edward wymieniał z Alice uśmieszki na widok naszego
zachowania.
- Wilczyco! - wrzasnął z podekscytowaniem, schodząc z góry, za nim kroczyli Jasper i Jacob.
- Hej, Emmett – pozdrowiłam go, wywracając oczami. Brunet podbiegł i podniósł mnie w
górę, obdarzając mocnym, niedźwiedzim uściskiem. Głośno cmoknął mnie w policzek, a ja
teatralnie otarłam się i wykrzywiłam twarz w grymasie. - Ohyda.
Em tylko się uśmiechnął i postawił mnie na nogi.
- Leah, miło cię widzieć – powiedział Jasper, delikatnie tak, jak miał w zwyczaju.
Uśmiechałam się do niego, dopóki nie dodał z uśmieszkiem: - Szkoda, że nadal tak
cuchniesz.
Ness i Bella wkroczyły do pokoju, obejmowały się nawzajem ramionami. Nahuel wszedł za
nimi, nie spuszczając wzroku z Ness. Był jej całkowicie oddany. Emmett stał przy Rosalie i
obejmował ją ramionami, Jasper trzymał Alice za rękę. Emmett przyjrzał się po kolei
naszym twarzom i uśmiechnął się. Edward z Bellą, Nahuel z Ness, Jasper z Alice, ja z Jake'm,
a na koniec on i Rosalie.
- Więc wszystko dobre, co się dobrze kończy - powiedział głośno. Jake przytaknął w
odpowiedzi i umieścił swoją rękę na moim ramieniu, a potem pocałował mnie w policzek.
- Czy to znaczy, że będę miała dwa śluby do przygotowania? - zapytała, skierowawszy oczy
na nas. Spojrzałam na Jake'a w szoku. Ktoś bierze ślub?
- Śluby? - powtórzyłam bezbarwnie. Ness podeszła nieco onieśmielona.
- Zamierzałam im to sama powiedzieć. – Ness odparła do Alice, a następnie zwróciła się do
nas i oświadczyła: - Nahuel i ja pobieramy się.
- Moje gratulacje – powiedzieliśmy jednogłośnie. Nahuel objął Ness ramieniem i
uśmiechnął się dumnie. Tworzyli taką dobraną parę. Byłam szczęśliwa. Z ich powodu.
Wiedziałam, że to nagła decyzja, ale byłam też świadoma, że wampiry szczególnie
poważnie traktują swoich partnerów.
- Kochamy się nad życie, więc pomyśleliśmy, że szkoda marnować czas – dodał Nahuel,
spoglądając na Ness z takim uwielbieniem, że prawie się popłakałam ze wzruszenia. Ale
tylko prawie. Bycie zakochanym zrobiło ze mnie totalną płaczkę.
***
Jake milczał, kiedy w końcu wyszliśmy od Cullenów, kilka godzin później.
Zostaliśmy tam, cały czas gadając. Jake musiał mnie wyciągać z sypialni Rosalie i Emmetta.
Gdy jechaliśmy, nadal nie odezwał się słowem. Położyłam rękę na jego udzie i ścisnęłam,
zmartwiona jego powściągliwym zachowaniem. Odwrócił się do mnie z uśmiechem.
Wyglądał na bardzo roztargnionego.
- Wszystko w porządku, Jake? - zapytałam niepewnie, a on zachichotał. Wydawał się być
zdenerwowany. Nie wiedziałam, co się z nim dzieje.
- Czuję się świetnie. Jestem wolny, szczęśliwy i mam ciebie, wszystko jest w porządku –
odpowiedział wolno. Jego dłoń sięgnęła po moją. Chwycił ją mocną i podniósł do swoich
ust, by pocałować delikatnie. Jacob uwielbiał przytulać się, całować, jak i manifestować
swoje uczucia, ale to było rzadkie. Zrobił coś tak czułego i prostego.
Nie mogłam powstrzymać rumieńca, który mimowolnie pojawił się na moich policzkach.
Odwróciłam się od niego i gapiłam się przez okno. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że
nie jesteśmy w La Push. Byliśmy na polu. Jake uśmiechnął się do mnie tajemniczo i
zatrzymał pike- up'a, wyłączając zarazem silnik. Co, do cholery, się tu dzieje?
- Co my tutaj robimy? - zapytałam, zastanawiając się, a Jake tylko się uśmiechnął.
- Leah, chociaż raz w życiu, trzymaj buzię na kłódkę. Nie zrujnuj tego – odparł półserio. Już
otwierałam usta, żeby powiedzieć mu, że ma się wypchać, ale zobaczyłam, jak trzęsą się
mu ręce. Znów był zdenerwowany. Byłam strasznie ciekawa, co może go tak stresować?
Jake wysiadł z samochodu i obszedł go dookoła, żeby otworzyć mi drzwi. Zatrzymał się na
chwilę, by mnie podziwiać, a ja znów się zaczerwieniłam. Otworzyłam buzię, żeby zapytać
go, o co chodzi, ale on tylko przycisnął palec do moich ust.
- Leo Clearwater, zamknij się! - uciszył mnie zanim jakiekolwiek słowa zdążyły wyjść z
moich ust, nie dążyłam wyrzec nawet sylaby. Sięgnął po mnie i pomógł mi wysiąść z kabiny,
a następnie bez żadnego wysiłku przeniósł mnie na tył pick- up'a, bym mogła tam usiąść.
Czułam się całkowicie zdezorientowana, ale nic nie powiedziałam tak, jak oczekiwał Jacob.
To była cudowna noc, świecił księżyc, wiał ciepły wietrzyk, w ogóle było ciepło. Położyłam
się na plecach i zapatrzyłam się w niebo. Życie było cudowne, każdy z moich bliskich był
zadowolony, było jak w bajce, szczęście po kres i jeszcze dłużej. W najśmielszych snach nie
przypuszczałam, że mogę doświadczyć takiego radosnego spełnienia, jak teraz. To wszystko
dzięki Jacobowi, mojemu Jacobowi. Potrząsnęłam głową, śmiejąc się w środku do samej
siebie. Miłość odkrywała we mnie filozoficzne przemyślenia, co za wstyd. Byłam
zadowolona, że przynajmniej nie ma w pobliżu Edwarda. Spojrzałam na Jacoba, który
chodził w kółko już przez długą chwilę, jakby jeszcze raz rozpatrywał w głowie, co zamierza
powiedzieć. Serce zaczęło mi szybciej bić, kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co
może się stać.
O mój Boże, nie ma szans, żeby Jake, zrobił to, co myślę. Nie ma szans! Nie mógłby w
żadnym razie mieć na myśli...
Jacob odwrócił się do mnie, uśmiechając się spokojnie, a potem uklęknął na kolano.
O mój Boże! Chryste Panie! Boże!
- Leah, myślę, że i tak długo czekaliśmy, by być razem. Chcę, żebyśmy byli ze sobą do końca
naszych dni – powiedział Jake. Głos drżał mu z emocji. Następnie wyjął pierścionek z
diamentem i trzymał go przede mną. - Leo Clearwater, wyjdziesz za mnie?
Przez chwilę nie mogłam powiedzieć ani słowa. W szoku otworzyłam tylko usta.
Wiedziałam, że łzy zaczęły płynąć z moich oczu, ale nie zważałam na to. Moje serce waliło
sto uderzeń na minutę. Gapiłam się tylko głupio na niego. Jake cały czas klęczał, ale
skrzywił się, ponieważ nie odpowiedziałam natychmiast.
- Leah, kochanie, wyjdziesz za mnie? - powtórzył z lekkim wahaniem, a potem zamachał do
mnie ręką. Otrząsnęłam się z oniemienia i zakryłam usta w zachwycie.
- Oczywiście! Wyjdę za ciebie, Jacobie Black! - powiedziałam w końcu, a Jake uśmiechnął
się, ściągnął mnie z pick-up'a, chwytając w ramiona, tak, żeby mną zakręcić w powietrzu.
Śmiałam się i ciągle go całowałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mogłam pojąć tego, że
Jacob Black chce mnie za żonę. Jake w końcu postawił mnie na ziemi i trzęsącymi rękoma
założył mi pierścionek na serdeczny palec.
- To pierścionek mojej mamy – wyszeptał, gdy obydwoje wpatrywaliśmy się w cudo,
zdobiące mój palec. Był to prosty projekt, ale wiedziałam, ile znaczy dla Jake'a i teraz dla
mnie. Diament był usytuowany na środku, a przy każdym jego boku osadzono jeszcze po
trzy małe diamenciki. Był idealny.
- Zawsze będę się o niego troszczyć tak, jak o ciebie – przyrzekłam, całując Jake'a raz
jeszcze, a następnie trąciłam go łokciem i zapytałam żartobliwie: - Więc zawsze nosisz przy
sobie pierścionek swojej mamy w kieszeni na wypadek, gdybyś chciał zapytać jakąś
niespodziewaną dziewczynę o rękę?
- Jak tylko wszystko z Nessie rozwiązało się dobrze, wiedziałem, że ci się oświadczę. Nie
miałem tylko pojęcia kiedy – przyznał nieco onieśmielony, Przegarnął mnie bliżej do siebie i
pocałował w czoło, a potem w usta. - Ale Nahuel ma rację. Dlaczego mamy marnować czas,
skoro wiemy, że chcemy być razem na zawsze.
Spojrzałam się na mojego narzeczonego i wiedziałam, że ma absolutną rację. Nie ma sensu
marnować ani minuty. Mamy siebie. To jest nasz czas. W końcu nadszedł nasz czas.
14. Śluby
Następnego dnia, kiedy wkroczyłam w podskokach do domu Cullenów,
natychmiast dopadła mnie Alice. Jej bystre oko wypatrzyło moją rękę i wrzasnęła z radości,
gdy zobaczyła pierścionek. Spojrzała na mnie prosząco. Wiedziałam, co to za nieme pytanie
i zachichotałam.
- W porządku, możesz zorganizować wesele – poddałam się bez walki. Alice uśmiechnęła
się i przytuliła mnie mocno. Przytulanie było w jej stylu, a ja zamieniłam się w delikatną
osóbkę. Właśnie zaczęłam lubić uściski, chociaż za żadne skarby nie wypowiem tego na
głos. Nigdy nie przestaliby mi tego wypominać .
- Dziękuję ci, nie będziesz tego żałować – wyszeptała, całując mnie w policzek, a następnie
odwróciła się i zawołała: Esme!
Esme i Ness zeszły po schodach na dół, a gdy mnie dostrzegły uniosłam rękę, by pokazać im
pierścionek. Renesmee zakwiczała z zachwytu, pędząc w moją stronę, żeby mnie przytulić.
Byłam już na to przygotowana. Esme z uśmiechem przekazała gratulacje.
- Mówiłam ci – powiedziała dumnie Alice. - Widziałam jak wesele Renesmee znika, więc
wiedziałam, że będziesz w to zamieszana. Miałam nadzieję, że też będziesz wychodzić za
mąż i tak jest, więc wszystko ułożyło się idealnie.
- Zaczekaj, chwila, chwila. Chyba nie mówisz o tym, że będziemy mieć podwójny ślub? -
zapytałam z niedowierzaniem, spoglądając na Ness, ale to Alice odpowiedziała.
- Tak.
Odwróciłam się do Ness. Z pewnością się na to nie zgodziła. Chodzi mi o to, czy to nie jest
dziwne? Ja biorę ślub z mężczyzną, które od początku był wybrany przez los dla Ness. A ona
poślubi innego, dla którego porzuciła swoje przeznaczenie.
- Po prostu uśmiechnij się i przytaknij. Już i tak oddałaś jej kontrolę nad wszystkim, więc nie
możesz powiedzieć „nie” - poradziła poważnym tonem Renesmee, kręcąc głową na znak
klęski. Westchnęłam. Alice wyczuła mój gniew i zanim wystrzeliła z pokoju, chichocząc,
uśmiechnęła się anielsko. Cholerna Alice Cullen.
- Chciałabym wam obu coś pokazać – powiedziała Esme, chwytając Renesmee i mnie za
ręce i poprowadziła nas do góry. Przeszłyśmy drugie piętro i zmierzałyśmy na dach, gdy
kontynuowała: - Planowałam to, odkąd się tutaj przeprowadziliśmy, ale realizacja zajęła
wiele czasu. Miałam nadzieję, że zorganizujemy jeszcze jedno wesele w naszym domu,
zanim się przeprowadzimy.
- Co mogło trwać tak długo? Czy wampiry nie mogą robić wszystkiego super szybko? -
zapytałam, nie zdając sobie sprawy z tego, że to niegrzeczne, dopóki tego nie
wypowiedziałam. Esme tylko zaśmiała się i stanęła przed drzwiami prowadzącymi na dach.
- Nie możemy sprawić, że rzeczy rosną szybciej – odparła z tajemniczym uśmieszkiem, w
chwili gdy otwierała drzwi. Obie z Renesmee westchnęłyśmy, z trudem łapiąc powietrze.
Więc to jest to, czym Esme zajmowała się w swoim wolnym czasie. Cały dach był pokryty
pięknymi kwiatami. Czerwone, niebieskie, purpurowe, żółte, pomarańczowe. Niesamowita
feeria barw. Między nimi znalazło się miejsce przeznaczone na dróżkę. Na drugim końcu
domu usytuowano wielki, kwiecisty łuk. Miałam wrażenie, jakbym chodziła po świecie
marzeń. Całość wyglądała jak pole kwiatów w Czarodzieju z Oz.
- Och, Esme – wykrzyknęła radośnie Renesmee, przytulając się do niej. Ja też dołączyłam,
nieco onieśmielona. Zdałam sobie sprawę, że jestem dziś podatna na przytulanie.
- To jest... nie mogę znaleźć odpowiednich słów, żeby to określić. - Po prostu rozwarłam
ramiona i wskazałam na kwiaty z przejęciem. Esme roześmiała się. Wiedziałam, że jest
zadowolona z naszych reakcji. Uznanie dla jej pracy dowartościowało ją i spełniło.
- A więc? Mogę zaplanować wasze śluby tu na górze? - Alice zjawiła się nie wiadomo skąd.
Jej zimne dłonie chwyciły mnie i Ness. Spojrzałyśmy na siebie wymownie.
- Psiakrew! Tak! - odpowiedziałam za nas dwie, a Alice tylko przyklasnęła w ręce z
podekscytowaniem.
- Co tu się dzieje? - Rosalie dołączyła do nas. Zerknęła na mnie, utkwiwszy wzrok na dłużej
na mojej rozpromienionej twarzy i nagle zrozumiała, z jakiego powodu znalazłyśmy się na
dachu. Westchnęła z niedowierzaniem, kręcąc głową. - Nie ma mowy.
Uniosłam w górę rękę, by pokazać jej zaręczynowy pierścionek i przytaknęłam z
uśmiechem.
- Jest! Jest! - powiedziałam. Rosalie podbiegła do mnie i przytuliła. To był nasz pierwszy
uścisk. Oplątałam ją mocno ramionami, nie przejmując się resztą. Rosalie była moją
najlepszą przyjaciółką. Ona już to wiedziała, a jeśli inni tego nie dostrzegli, to właśnie mają
na to dowód.
- Jesteś moją druhną – wyszeptałam jej do ucha. Rose odsunęła się i zgodziła, przytakując,
dopóki nie dodałam: - I mamy podwójny ślub z Ness i Nahuelem.
- Hmm, w takim razie mamy problem. Zostałam już poproszona przez Renesmee –
odpowiedziała, starając się, by nie okazać rozczarowania, ponieważ nie chciała urazić
swojej bratanicy, ale Alice wskoczyła między nas i każdą wzięła pod ręką.
- Co do tego... Mam pewien pomysł... - zaczęła, a my zamilkłyśmy, by łapczywie poznać jej
zamiary.
***
Plan Alice, dotyczący uroczystości był idealny. Zdecydowałyśmy się podzielić druhnami i
drużbami. Będą szli w kierunku ołtarza razem w parach, a potem kobiety staną po jednej
stronie, a mężczyźni po drugiej. Jacob i ja oraz Renesmee z Nahuelem staniemy pośrodku.
Wybranie naszych druhen i drużb, a potem ustawienie ich w kolejności, stało się misją
samą w sobie. Ja oczywiście chciałam, żeby towarzyszyły nam Rosalie i Alice, tak samo jak
Renesmee, ale dodatkowo planowałam, żeby Emily z Rachel czyniły te honory. Jacob z
Nahuelem poprosili Emmetta i Jaspera, jednak Jacobowi zależało również na Quil'u,
Embry'm i Seth'cie, co spowodowało, że brakowało nam jednej kobiety do pary. Po
krótkich ustaleniach, zdecydowaliśmy się, że poprosimy Esme, by została naszą druhną, a
ona ochoczo przyjęła naszą propozycję . Zawsze pełniła rolę matki panny młodej na ślubach
swoich dzieci. To był pierwszy raz, kiedy poproszono ją o bycie druhną. Zachowywała się
tak, jakby to była największa przyjemność. Kolejność będzie taka: najpierw Rosalie,
następnie Rachel, Alice, potem Emily i na końcu Esme. Z chłopców pierwszy pójdzie Embry,
później Emmett, za nim Quil, Jasper i wreszcie Seth. Tak, jak się spodziewałam, Paul
protestował, że Emmett będzie towarzyszył Rachel, ale ona tupnęła nogą i powiedziała mu,
żeby się zamknął. Od kiedy wiadomo, że wpojenie może być zerwane, Paul był bardziej
skłonny dawać Rachel to, czego chciała. Rach uzyskała dodatkową przewagę.
Oczekiwaliśmy, że podobne protesty spotkają nas ze strony Sama, ale był zadziwiająco
miły. Emily, uśmiechając się smutno, powiedziała, że jest teraz roztargniony. Wraz z Rachel
spędzały ostatnio dużo czasu u Cullenów. Jako że Alice organizowała całe przyjęcie,
zarządziła, że muszą być obecne, żeby przymierzać sukienki, i tym podobne. Rachel i Alice
dobrały się idealnie.
Kiedy Alice dowiedziała się, że Rach tak samo jak ona interesuje się modą, obie prześcigały
się w nowych pomysłach. Emily sprawiała wrażenie przytłoczonej przygotowaniami,
pomimo wysiłku, jaki wkładałyśmy z Bellą w to, aby bardziej się zaangażowała. To już
szósty miesiąc, a Alice była zachwycona, że może zaprojektować sukienkę dla ciężarnej
druhny. Martwiłam się o Emily i Sama, ale to nie moja sprawa. Sue i Charlie byli
wniebowzięci, że się zaręczyliśmy. Tak samo Billy. Moja mama nie mogła się doczekać, by
brać udział w przygotowaniach. Razem z Charliem sprawdzali wszystko, co przygotowała
Alice, prawie tak często, jak ja. Charlie był po prostu szczęśliwy, że spędza czas z Bellą i
Ness, i że będzie brał udział w kolejnym ślubie. Można powiedzieć, iż był nieco
onieśmielony, ponieważ jego sześcioletnia wnuczka już brała ślub. Jestem pewna, że jest
najmłodszym istniejącym dziadkiem. Chodził dumny jak paw.
***
Miesiąc przed ślubem, Alice, Rosalie i Renesmee zaciągnęły mnie do pokoju tej pierwszej, a
Sue poszła za nami, podekscytowana, że zobaczy mnie w sukience po raz pierwszy. Alice
przyniosła ze swojej garderoby najpiękniejszą suknię, jaką widziałam.
- To będzie najwspanialsza suknia, w jakiej kiedykolwiek cię widział. Jestem pewna, że
nigdy nie zapomni tego wrażenia, które powstanie w jego głowie, gdy pierwszy raz spojrzy
na ciebie – wyszeptała Alice i puściła mi oczko, trzymając suknię blisko mnie, abym mogła
ją obadać. Delikatnie, opuszkami palców dotknęłam faktury materiału. Oniemiałam.
Rosalie uśmiechała się szeroko, usłyszawszy komentarz Alice. Wiedziała o fetyszu Jacoba,
że uwielbia mnie w białych sukniach.
- Zaczekaj, dopóki przyniosę bieliznę, jaką ci kupiłam - wyszeptała teatralnie, by zobaczyć
reakcję mojej mamy. Sue tylko uśmiechnęła się i zwróciła uwagę, że od kiedy będziemy
małżeństwem nie obchodzi ją, co będę miała pod sukienką. Mogę być nawet całkiem naga.
Kiedy po raz pierwszy ubrałam moją ślubną sukienkę, mama płakała, a ja byłam tylko
oszołomiona. Co to za dziewczyna patrzy na mnie z lustra? Dziewczyna z zarumienionymi
policzkami i oczami przepełnionymi miłością. Nie mogłam uwierzyć, że to ja, że będę panną
młodą. Wyjdę za Jacoba Blacka. Za mojego Jacoba.
***
Dzień ślubu nadszedł bardzo szybko. Stałam w pokoju Alice z Rosalie, nerwowo krocząc.
Włosy urosły mi już za łopatki, a Alice dodała jeszcze dopinkę z kręconych loków, która
sięgała pasa. Niezwykle przyjemnie było mieć tak długie włosy. Alice zebrała je do góry, ale
zostawiła pasma loków spływające na dół niczym hebanowe fale. Suknia miała idealnie
dopasowany stan bez ramiączek. Od pasa rozszerzała się. Była udekorowana koralikami, a z
tyłu przewiązano kokardę. Sukienki druhen miały odcień bladego różu, a żeby dopasować
je do powiększonego brzucha Emily, miały stan pod biustem, a później spływały luźno na
dół, sięgając ziemi. Bardzo przypominały sukienki dla druhen ze ślubu Rosalie. Emily,
Rachel i Esme czekały w pokoju Rose, gotowe do zejścia na dół, natomiast Alice opuściła
mnie, by sprawdzić, co u Ness, która była w sypialni Carlisle’a i Esme. Alice chciała dopiąć
wszystko na ostatni guzik, nim nastąpi wielka chwila.
- Wyluzuj się, Leah – powiedziała Rosalie, umieściwszy swoją chłodną dłoń na moim
ramieniu. Powachlowałam ręką przed twarzą, by ostudzić nieco emocje. Nigdy nie byłam
taka niespokojna i zdenerwowana, jak teraz.
- Chciałabym, żeby już było po wszystkim – zrzędziłam, podnosząc stan sukni w górę.
Rosalie uderzyła mnie po rękach, marudząc, że pobrudzę sukienkę.
Ktoś zapukał do drzwi, Rosalie wciągnęła powietrze z zaciekawieniem, a potem warknęła.
Spojrzałam w tamtym kierunku, zastanawiając się, kto mógł sprawić, że tak wrogo
zareagowała.
- To Sam – powiedziało mrocznie, a ja zmarszczyłam czoło. Co, do licha, Sam robi pod moim
drzwiami w dzień mojego ślubu? Rose dotknęła mojego ramienia, pytając: - Chcesz, żebym
się go pozbyła?
- Nie, wpuść go – odpowiedziałam szybko, choć byłam zestresowana. Rose przygryzła dolną
wargę, a potem podbiegła do drzwi i otworzyła je szeroko. Przeszła obok Sama, obdarzając
go zabójczym spojrzeniem, a on wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi, abyśmy mogli
zostać sami.
Czekałam, aż się odezwie, ale nic nie powiedział. Gapił się tylko na mnie, to mnie
przestraszyło. Patrzył się w taki sam sposób, co Jacob. Podszedł bliżej i objął moją twarz
swoimi potężnymi dłońmi. Jego oczy szukały moich, nie wiem dlaczego.
- Leah, nie rób tego. Jeśli Emily mnie uwolni, ty i ja... - rozpoczął z desperacją. Odsunęłam
się od niego tak szybko, jak to było możliwe, kręcąc przecząco głową. Nie mogłam uwierzyć
ani w to, że robi mi coś takiego w dzień mojego ślubu, ani w to, że robi to Emily, która jest
teraz w siódmym miesiącu ciąży.
- Sam, proszę cię, przestań! To, co było między nami, już nie istnieje. Nie ma tego od
dawna. I nawet gdyby Emily powiedziała te słowa, zrobiłaby to bez przekonania, co nie
zerwałoby wpojenia. Ona cię kocha, a ja kocham Jacoba. Wszystko jest w jak najlepszym
porządku – starałam się mu wytłumaczyć. Miał dziecko z Emily w drodze. Nie mogłam
uwierzyć w to, że w ogóle myślał o tym, żeby być ze mną. Najwyraźniej wiadomość o tym,
że można złamać wpojenie, nie wpłynęła dobrze na wszystkich.
- Ale ciebie kochałem jako pierwszą. Gdyby nie było wpojenia, bylibyśmy razem. Bylibyśmy
już małżeństwem. Nosiłabyś nasze dziecko i bylibyśmy szczęśliwi – odpowiedział Sam,
starając się do mnie zbliżyć, ale ja odsunęłam się bardziej, przecząc głową. Rozwarł
ramiona, by wziąć mnie w objęcia, ale spuścił je po chwili bezradnie, gdy zobaczył wyraz
mojej twarzy.
- Nie myśl o tym, co mogłoby się zdarzyć, Sam. Masz kochającą żonę i cudowne dziecko w
drodze. O czym jeszcze można marzyć? - zapytałam, wzruszywszy ramionami. Oczy Sama
tliły się pożądaniem, kiedy napotkały moje.
- O tobie – wyszeptał zrozpaczonym głosem. Zaprzeczyłam, kręcąc głową. Podeszłam do
niego i pocałowałam go delikatnie w policzek. To było nasze pożegnanie, ostatnia kurtyna
zapadła. Zamknięcie, którego potrzebowałam, zakończenie, które on musiał poznać. Po
prostu jeszcze tego nie słyszał.
- Przepraszam, Sam – powiedziałam szeptem. Przeszłam obok niego, podążając w stronę
drzwi. Czas już się zbliżał. Stanęłam, by obejrzeć się za siebie. Sam spoglądał przez okno.
Jego ramiona zwisały bezwładnie w geście porażki. Wzięłam głęboki oddech, by zebrać się
na odwagę, a potem odwróciłam się i wyszłam z pokoju, zostawiając za sobą pierwszą
miłość. On był moją przeszłością, moja przyszłość czeka na mnie na dachu.
Gdy opuściłam pokój, zobaczyłam Charliego Swana, patrzącego przez okno. Uniósł ręce do
góry i potarł oczy. Kiedy przyszło mi wybrać osobę, która będzie mnie odprowadzała do
ołtarza, był tylko jeden mężczyzna, którego chciałam o to poprosić. Charlie Swan. Był
starym przyjacielem mojego ojca i ocalił moją mamę przed pogrążeniem się w smutku po
śmierci taty. Był mężczyzną, którego podziwiałam.
- Charlie Swan, czy ty płaczesz? - zapytałam z rozbawieniem w głosie, rękę położyłam na
biodrze. Charlie szybko otarł łzy i obrócił się do mnie.
- Przepraszam, Leah, to tylko... Nigdy nie byłem pewny, czy będę odprowadzał córkę do
ołtarza, nigdy w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że będę odprowadzał dwie –
powiedział otwarcie. Moje serce rozpływało się, słysząc przemawiającą przez niego
szczerość.
- Charlie – zaczęłam. Mój głos drżał od emocji.- Z uwagi na to, że mojego taty już z nami nie
ma, jest tylko jeden mężczyzna na całej kuli ziemskiej, który mógłby mnie odprowadzić do
ołtarza.
Uśmiechnął się, nieco zażenowany tym wzruszającym momentem. Pochyliłam się, aby go
przytulić i dać małego całusa w policzek.
- W takim razie, nie dajmy mu długo czekać – odrzekł, odchrząkując. Zaśmiałam się, myśląc
o moim przyszłym mężu.
Jake zadzwonił do mnie o drugiej nad ranem. Był kompletnie pijany. Mówił, że nie może się
doczekać, kiedy zostanie moim mężem, kiedy się pobierzemy i potem... pożegnał się,
wzmiankując coś o nocy poślubnej. Jestem pewna, że nigdy by tego nie powiedział, gdyby
nie był pijany. Musiał wypić cholernie dużo, skoro alkohol słabo działał na
zmiennokształtnych. Emmett i Jasper zaplanowali wieczór kawalerski dla niego i Nahuela.
Brali w nim udział: Edward, Billy, Charlie, Quil, Embry, Seth, Paul, Sam, Jared, Colin i Brady.
Wszyscy ze starej paczki. Emmett nie chciał mi powiedzieć, gdzie zabiera mojego
narzeczonego. Byłam zadowolona, że Edward idzie z nimi, przynajmniej on miał głowę na
karku. Nasz panieńska zabawa była nieco spokojniejsza.
Rosalie i Alice zabrały nas samolotem do Los Angeles, gdzie obejrzałyśmy brazylijski pokaz z
tańczącymi małymi Brazylijkami. Następnie wróciłyśmy do domu i wypiłyśmy wino u
Cullenów. Z tego, co słyszałam dziś rano od jeszcze podchmielonego, skacowanego Setha,
Jacob zakończył swoją noc nago, gdzieś w lesie. Emmett i Embry wzięli na siebie ten
szlachetny obowiązek, by znaleźć go i przygotować do uroczystości. Nahuel też był
wstawiony, ale przynajmniej dał radę wrócić do willi, zanim zdążył zasnąć gdzieś na ziemi,
chociaż, tak samo jak Jake, był całkiem goły. Nahuela do porządku doprowadzali Jasper i
Edward.
- Nie, lepiej nie dajmy mu dłużej czekać – wyszeptałam z czułością. Charlie odeskortował
mnie do miejsca, gdzie czekały już poddenerwowane druhny. To było na szczycie schodów,
tam zaczynał się wić czerwony dywan. Wszystkie życzyły mi powodzenia, a ja
uśmiechnęłam się do nich szeroko. Puszczono muzykę i nasze druhny rozpoczęły pochód
do ołtarza. Następnie ja i Charlie pojawiliśmy się na czerwonym dywanie, obok nas, na
równolegle ułożonym szkarłatnym chodniku, stała Renesmee z Edwardem. Ness i ja
spojrzałyśmy na siebie i uśmiechnęłyśmy się radośnie, nie mogąc opanować swojego
szczęścia. Obie wiedziałyśmy, że to najpiękniejszy dzień w naszym życiu, cieszyłyśmy się, że
możemy się nawzajem dzielić naszą radością. Suknia ślubna Ness była koloru kości
słoniowej, idealnie podkreślała jej bladą karnację. Jej policzki emanowały szczęściem.
Brązowe, kręcone włosy były ściągnięte do tyłu jak moje. Suknia Ness miała kształt syrenki,
była dopasowana do kolan, a później rozszerzana. Tylko ktoś z taką figurą jak ona, mógł
założyć taką ślubna kreację.
Charlie pochylił się, by krótko pocałować Renesmee w policzek, życząc jej wszystkiego
najlepszego, to samo zrobił Edward wobec mnie. Jego zimne usta wywołały u mnie gęsią
skórkę, a on zachichotał. Na widok mojego zaciekawionego spojrzenia, zerknął znacząco na
Jake'a.
- Jacob myśli właśnie o tym, jak bardzo chce mnie udusić za dotykanie jego przyszłej
małżonki. Gratulacje, Leah! On jest dobrym człowiekiem. - Edward uśmiechnął się, unosząc
brwi. - Szalenie władczym w stosunku do ciebie i zazdrosnym, ale dobrym.
Zarumieniłam się i przytaknęłam, a później Charlie wziął mnie pod ramię. Zaczerpnęłam
głęboki haust powietrza. To już to, mój ślub. Spojrzałam tam, gdzie kończył się dywan i
moje oczy napotkały uśmiechniętą twarz Jacoba. Utkwiłam wzrok w tym cudownym
obrazku, podczas gdy Charlie zaczął prowadzić mnie w stronę mojego przeznaczenia. Nie
zauważałam nikogo, dla mnie liczył się tylko Jacob, tak, jak być powinno.
***
Uśmiechnęłam się, nieco oszołomiona, do mojego świeżo upieczonego męża, a on okręcił
mnie dookoła podczas tańca. Prawdopodobnie wyglądaliśmy dziwacznie przy Ness i
Nahuelu, ale nie przejmowałam się tym wcale. Jacob uśmiechał się do mnie, jakbym była
jedyną kobietą na sali. Kolejna tura oklasków przerwała muzykę i zakończyła nasz pierwszy
taniec. Pomachaliśmy do wszystkich gości i rozdzieliliśmy się. Grupka dziewcząt skupiła się
przy stole, więc musiałam dobrze manewrować moją bufiastą suknią, by je wyminąć. Rose
odsunęła krzesło dla mnie, na którym usiadłam z wielką ulgą, wachlując twarz.
- Boże, jak tu gorąco – jęknęłam. Zsunęłam wysokie czółenka, pomimo przerażonej twarzy
Alice.
- Nie cierpię ślubów – powiedziała mrocznie Kate. Spojrzałam na nią wymownie. Miała
szczęście, że ją lubię. W innym wypadku kopnęłabym ją w tyłek za przygnębiający nastrój
na moim weselu.
Klan Denali był w Forks od tygodnia. Poznałam dzięki temu zmartwienia Kate. Garrett
jeszcze się jej nie oświadczył. Marudziła o tym, że nawet Ness, która ma tylko sześć lat,
wyszła za mąż przed nią, co okazało się najwyraźniej najgorszą rzeczą w całym
wszechświecie. Teraz Kate siedziała przybita przy stole, opierając na nim czoło. Miała
nadzieję, że podwójne wesele zainspiruje Garretta, ale on, na przekór, przez całą
ceremonię komentował, że takie życie nie jest mu przeznaczone.
- Głowa do góry, Kate. Dlaczego nie dasz mu powodów do zazdrości? Jestem pewna, że
Seth by ci pomógł – zasugerowałam. Kate wyglądała na zrozpaczoną.
- Bez urazy, Leah. Naprawdę uwielbiam Setha, ale on śmierdzi. Garrett nigdy nie uwierzy,
że byłabym z kimś, kto cuchnie jak skunks – odpowiedziała, unosząc głowę i trzymając się
ostentacyjnie za nos. Wywróciłam oczami. Wszyscy zebrani wokół zamilkli, a ja
próbowałam wpaść na to, co może zmienić zdanie Garretta na temat małżeństwa.
- Rzucanie bukietem! - krzyknęła Alice. Wszystkie spojrzałyśmy na nią z zaciekawieniem, a
ona wyjaśniła: - Ty i Nessie rzucicie bukiety w stronę Kate, a Nahuel i Jake rzucą
podwiązkami do Garretta. To powinno mu dać do myślenia, prawda?
Rosalie i Kate stwierdziły, że to rewelacyjny pomysł i zaczęły planować, kto przekaże
wiadomości o tej zabawie na przyjęciu, ale ja podniosłam ręce, przerywając ich rozmowę.
- Halo, halo – powiedziałam. Wszystkie zwrócili na mnie oczy. Pochyliłam się do nich i
wyszeptałam: - Ta biała rzecz wokół mojego uda? To jest podwiązka, nie? Po co, do
cholery, Jake miałby rzucać moją podwiązką w kogoś, mniejsza o to, w Garretta?
- Chyba znasz zwyczaj rzucania podwiązką? - zapytała bezceremonialnie Rose. Rzucanie
podwiązką? Nie robiliśmy tego na weselu Rosalie i Emmetta. Nie spotkałam się z tym też na
innych weselach, na których byłam. Czy to znów nie była jakaś wampirza tradycja?
Co to jest?
- To całkiem zabawna sprawa. Rose nie robiła tego podczas przyjęcia, ponieważ podwiązka
nie pasowała do greckiej tematyki. Jake musi zdjąć ją z twojej nogi i rzucić w stronę
kawalerów – wytłumaczyła Alice zbyt ogólnikowo. Wiedziałam, że coś przede mną zataiła,
ponieważ Kate i Rose szczerzyły się niczym kot z Alicji w krainie czarów.
- W porządku... - powiedziałam, unosząc brwi – A jaki jest w tym kruczek?
- Taki, że on musi użyć do tego zębów – przyznała cicho Alice. Zmarszczyłam brwi,
zmieszana. To nie może się udać, jak to ma się stać? Czy moja suknia nie jest przeszkodą
dla zębów Jake'a, chcących ściągnąć tą małą opaskę?
- Ale jak on ma się zdjąć podwiązkę?
- To jest najbardziej zabawna część – zachichotała Kate, unosząc znacząco brwi. Pokręciłam
przecząco głową, kiedy zdałam sobie sprawę, co sugeruje. Jake będzie musiał wczołgać się
pod moją suknię i ściągnąć podwiązkę na oczach całej rodziny i przyjaciół. Czy one nie
starają się mnie upokorzyć na amen?
- Nie ma mowy – wstałam i zaczęłam się od nich odsuwać. Wskazałam na Alice. - Nigdy mi
nie mówiłaś, na czym to polega!
Spojrzała na mnie lekko zmieszana, a Rosalie teatralnie wywróciła oczami.
- Proszę, Leah, to może być moja jedyna szansa, żeby przekonać Garretta do małżeństwa –
błagała Kate, chwytając mnie za rękę. Spojrzałam w jej bursztynowe oczy, a potem
warknęłam. Dlaczego nie jestem już w stanie mówić „nie”? Czy to dlatego, że jestem
zakochana, więc nie mogę już być wobec nikogo nieuprzejma? To stało się niezwykle
frustrujące.
- Robię to dla was, wampirki – wymruczałam. Kate wyglądała, jakby kamień spadł jej z
serca. Alice przyklasnęła w dłonie i nakazała, abyśmy się pośpieszyły.
- Okej, Leah, powiedz Jake'owi o naszym planie. Rosalie, ty poinformuj Nessie, a ja z Kate
powiemy Nahuelowi. Wszyscy zrozumieli? - zapytała nas w pośpiechu, a kiedy
przytaknęłyśmy, jeszcze raz klasnęła i dodała: - Okej, w takim razie rozdzielamy się!
- Ona naprawdę bierze wszystko na poważnie, prawda? - powiedziałam do Rose, patrząc,
jak Alice tempem błyskawicy podążyła w stronę Nahuela. Rosalie tylko kiwnęła głową i
poszła szukać Ness.
Na drodze do Jake'a zostałam zatrzymana przez Jaspera, a następnie Emmetta. Jasper
chciał pogratulować i pocałował mnie w policzek. Powiedział, że z Jake'm tworzymy idealną
parę, bo oboje śmierdzimy niczym mokry kundel. Roześmiałam się i powiedziałam, żeby się
zamknął, na co on odpowiedział uśmiechem. Emmett podczas naszego wspólnego tańca
czynił uwłaczające uwagi na temat mojej nocy poślubnej. Było niemożliwe robić coś poza
śmianiem, z uwagi na jego ciągłe aluzje.
W końcu miałam okazję, żeby dorwać Jake'a, który rozmawiał z Quil'em, Embry'm i
Seth'em. Przekazałam wiadomość mojemu mężowi, powiedziałam o rzucaniu podwiązką
(on wyraźnie zrozumiał w czym rzecz, bo mrugnął do mnie i uśmiechnął się zawadiacko).
Edward zbliżył się do mnie.
Wyglądał dziś stylowo pomyślałam, patrząc na niego krytycznym okiem. Uśmiechnął się
słysząc komplement, odpowiedziałam mu tym samym i dodałam w myślach: Jednak nie
bardziej niż mój mąż.
Edward zachichotał, usłyszawszy komentarz.
- Mogę zatańczyć z panną młodą? - zapytał czarująco, trzymając uniesioną w górę dłoń.
Dygnęłam, trochę z przesadą.
- Możesz – zgodziłam się, a on porwał mnie w swoje ramiona i zakręcił mną na parkiecie.
Miałam wrażenie, że nic nie robię. Edward praktycznie mnie nosił.
- Edward, co się dzieje? - zapytałam zmartwiona, kiedy dostrzegłam dyskomfort, który
zagościł na jego twarzy. Zastanawiałam się, czy zrobiłam coś źle, ale Edward tylko obrócił
się, by spojrzeć na Jake'a, który stał z Embry'm i Quil'em, ale wyglądał, jakby miał sen na
jawie, wpatrywał się bezmyślnie w przestrzeń.
- Twój świeżo upieczony małżonek fantazjuje o nocy poślubnej, to jest... rozpraszające...
mówiąc delikatnie – odparł, patrząc w dal, a ja zaczerwieniłam się i wbiłam oczy w podłogę.
Krępująca sytuacja.
- Tak, bardzo – zgodził się Edward, słysząc moje myśli. Uśmiechaliśmy się do siebie ze
skrępowaniem, dopóki znów nie skrzywił się i zaczął wpatrywać w Jacoba. - Czy on nie
może powstrzymać swoich pożądliwych myśli na ten jeden taniec? - Jake przestał marzyć,
gdy Seth uderzył go w ramię i zaczęli o czymś rozmawiać. Edward westchnął z ulgą.
- Dzięki Bogu za Setha – wymamrotał, a ja nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Moi drodzy, czas przyprowadzić na parkiet panny młode i niezamężne panie. Pora na
rzucanie bukietu! - Alice zaszczebiotała przez mikrofon. Dało się słyszeć rumor, gdy kobiety
wbiegały na parkiet.
- To sygnał do wyjścia dla mnie, gratulacje, Leah – wymruczał Edward, całując mnie w
policzek i szybko zniknął. Ness podeszła do mnie i mrugnęła na znak, że wie o planie.
Odwróciłyśmy się plecami do stada kobiet, a kiedy Alice odliczyła do trzech, obie
zlokalizowałyśmy Kate i rzuciłyśmy. Gdy obróciłyśmy się w stronę dziewczyn zobaczyłyśmy,
że Kate udało się pomyślnie złapać obie wiązanki. Wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Część pierwsza zakończona sukcesem, teraz czas na część drugą.
- A teraz prosimy wszystkich kawalerów, czas na rzucanie podwiązki!
Puszczono namiętną piosenkę. Zebrałam odwagę, żeby usiąść na krześle, które podsunął
mi Emmett, zaraz obok Ness. Jake i Nahuel podeszli, śmiejąc się. Jake pochylił się nad moją
sukienką.
- Unieś ją w górę, kochanie – powiedział, puszczając oczko. Zakryłam twarz jedną ręką i
podniosłam sukienkę drugą tak, żeby Jake mógł się pod nią wczołgać. Czułam, jak się tam
porusza. Wiedziałam, że jestem czerwona ze wstydu. Prawie podskoczyłam na krześle, gdy
poczułam jego ciepłe usta na moim udzie, a potem ściągnął podwiązkę i wynurzył się spod
sukienki z triumfem. Kiedy już obaj z Nahuelem zdobyli je, przyszedł czas na rzucanie.
Uśmiechnęli się do siebie tajemniczo i jednocześnie rzucili podwiązkami w Garretta, który
nie wykonał żadnego ruchu, aby je złapać.
- Dzięki, stokrotne dzięki, chłopaki – powiedział Garrett, podnosząc z ziemi ozdobne
przepaski, jakby to było brudne ubranie, a potem uśmiechnął się i wsadził je do kieszeni.
Jake podszedł, żeby mnie pocałować, ale wywinęłam się z uścisku, kiedy zobaczyłam, jak
Garrett podchodzi do Kate z wszystko mówiącym uśmiechem. Nie byłam jedyną, która
podglądała. Rosalie chwyciła mnie i odciągnęła, żeby schować się za ścianą, dzięki temu
byłyśmy w zasięgu słyszalności pary. Zauważyłam, jak Ness i Alice zakradają się przez cały
pokój, by stanąć po drugiej stronie.
- Czy masz z tym coś wspólnego? - zapytał Garrett, wyciągając podwiązki i wrzucając je do
bukietów Kate. Dziewczyna spojrzała na niego niewinnie.
- Nie wiem co masz na myśli, skarbie – odparła słodko, a Garrett zachichotał, przyciągając
ją bliżej, żeby się przytulić.
- Nie pieprz
, jesteś przebiegłą kobietą – powiedział, całując ją delikatnie w usta, a potem
odsunął się od niej, głęboko oddychając. - Przez większość mojego życia byłem nomadem,
ale teraz znalazłem ciebie. Nie mogę sobie wyobrazić powrotu do tamtego życia
wypełnionego samotnością. Kocham cię, Kate, wiesz, że cię kocham. Czy małżeństwo to
jedyna droga, żeby to udowodnić?
15 Totalnie nie wiedziałam, co ma znaczyć "my but"... więc przetłumaczyłam tak, jak pasowało do kontekstu
Kate zamilkła. Nie musiałam mieć zdolności czytania w myślach, żeby zobaczyć, jak fatalnie
się czuła, że tak na niego naciskała. Garrett uchwycił jej twarz, aby na niego spojrzała i
uśmiechnął się do niej szeroko.
- Niech lepiej tak będzie, bo lecimy dziś do Las Vegas i ożenię się tam z tobą – oświadczył.
Kate spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Ale przecież ty tak naprawdę nie chcesz jeszcze wziąć ślubu. Rozumiem i przepraszam, że
tak na ciebie napierałam – powiedziała, a Garrett wywrócił oczami.
- Kate, planowałem to od tygodni – wyjawił. Oczy Kate rozszerzyły się.
- Co?
- W rzeczy samej, słonko. Ty pogrywałaś w swoje gierki, ja w swoje, a teraz oboje
zwyciężamy – powiedział. Kate nic nie dodała. Po prostu rzuciła mu się w ramiona i
pocałowała go.
- Ekstra! - zawołała Rosalie, gdy oni zapomnieli się w głębokim pocałunku. Wyskoczyłyśmy z
ukrycia i razem z Alice i Ness otoczyłyśmy ich.
- Wychodzę za mąż! - krzyknęła Kate z zachwytem, tańczyłyśmy wokół niej wypychając
Garretta z koła. Śmiał się, najwidoczniej uradowany, że może uciec.
***
Noc dobiegała końca. Nasze rodziny i przyjaciele zebrali się w salonie, otaczając naszą
czwórkę, aby pożegnać nas przed wyjazdem w podróż poślubną. Przytulali nas, popłakiwali
i jeszcze raz życzyli wszystkiego dobrego. Sue nie chciała mnie puścić.
- W porządku, nowożeńcy wystąp! Dostaniecie teraz wasze pakiety na miesiąc miodowy! -
ogłosiła Alice. Ness z Nahuelem i ja z Jake'm wysunęliśmy się ostrożnie w jej kierunku i
przyjęliśmy skórzane portfele podróżne. Alice nie chciała zdradzić, dokąd nas wysyła w
podróż. Zorganizowała wszytko, ale chciała, żeby nasze poślubne wakacje były
niespodzianką. Spojrzeliśmy po sobie, Ness i Nahuel mieli identyczne pakiety i nagle
przeraziliśmy się, że miesiąc miodowy również ma być wspólny. Nie, nie ma szans, Alice by
nam tego nie zrobiła, a może jednak?
- Alice, chyba nie wysyłasz nas w to samo miejsce? - zapytałam o to, o czym myśleli
pozostali. Alice odwróciła się do mnie z uniesionymi brwiami.
- Oczywiście, że nie, Leah, to byłoby dziwne – odparła z uśmiechem, a potem dodała. - Ty z
Jake'm polecicie do pałacu we Francji, a Ness z Nahuelem wybierają się do Afryki
Południowej na safari.
Otworzyłam naszą paczkę i zobaczyłam broszurki niesamowitych miejsc, jakie zobaczymy.
Wszyscy byliśmy zachwyceni. To było więcej, niż oczekiwaliśmy, niż mogliśmy sobie
wyobrazić.
- Łał, Alice, dzięki – powiedzieliśmy jednogłośnie. Emmett i Rosalie podeszli do nas.
- Pośpieszcie się, albo nie zdążycie na samolot – odparła Rose, sprawdzając godzinę na
zegarku.
- Dziękuję ci bardzo za wszystko. Wam wszystkim dziękuję! - powiedziałam, lekko się
rumieniąc. Obdarzono nas mnóstwem zimnych uścisków od Cullenów, a potem Emmett
praktycznie wepchnął nas w samochód. To samo zrobili Bella z Edwardem wobec swojej
córki i zięcia. Machaliśmy, podczas gdy Emmett odjeżdżał coraz dalej, aż nie mogliśmy już
nikogo dojrzeć.
***
Byliśmy wyczerpani, kiedy w końcu dotarliśmy do pałacu. Alice zorganizowała wszystko.
Lecieliśmy pierwszą klasą, co samo w sobie było wielkim wydarzeniem. Nigdy wcześniej nie
leciałam samolotem, w zasadzie prawie nigdy nie opuszczałam La Push, więc byłam
zadowolona, że było bezpośrednie połączenie z Waszyngtonu do Paryża, gdzie dotarliśmy
nad ranem. Kierowca, który miał nas odebrać z lotniska, już czekał. W limuzynie była
przygotowana butelka wina. Jazda trwała dość długo, ale w końcu, wczesnym
popołudniem, udało nam się osiągnąć cel podróży. Westchnęłam w zachwycie, kiedy pałac
ukazał się naszym oczom. Był wzniesiony w starym, uroczym stylu. Uwielbiałam ten widok.
Jakaś kobieta czekała przy wejściu, by nas pozdrowić. Była starsza i dosyć oficjalna, klasnęła
w dłonie, kiedy się zbliżaliśmy.
- Witam Monsieur i Mademoiselle Black w pałacu Alice, gratulacje z okazji ślubu –
powiedziała po angielsku, nieco sztucznie z ciężkim akcentem. Oboje, zmęczeni
uśmiechnęliśmy się do niej. Nasz kierowca przyniósł bagaże i postawił przed drzwiami, gdy
rozmawialiśmy.
- Dziękujemy – odpowiedziałam, a potem odwróciłam się do Jake'a z uniesionymi brwiami.
Pałac Alice? Alice jest właścicielem tej wielkiej posiadłości? Łał. Miałam nadzieję, że
podaruje mi coś tak fajnego na moje urodziny.
- Kuchnia jest pełna zapasów. Będziemy przychodzić co dwa dni, żeby posprzątać. Stajnie
są z tyłu, a jeśli jeszcze czegoś będzie wam potrzeba, proszę, zadzwońcie. Telefon jest na
lodówce – poinformowała nas nasza gospodyni. Po chwili dodała: - Mam na imię Vivienne.
- Dziękujemy ci, Vivienne – powiedzieliśmy równocześnie. Vivienne przestudiowała nasze
twarze i uśmiechnęła się ze zrozumieniem, gdy przemówiła: Domyślam się, że są państwo
wyczerpani, pokażę państwu tylko główną sypialnię i pozwolę sobie odejść.
- W zasadzie Viv, sami ją znajdziemy, bardzo ci dziękujemy – odparł Jake, a potem bez
żadnego ostrzeżenia przerzucił sobie mnie przez ramię, wbiegając do domu i zostawiając
chichoczącą Vivienne na drodze.
- Ktoś tu jest popędliwy – skomentowałam, kiedy Jake w końcu opuścił mnie na puszyste
łoże. Wyglądał na nieco zakłopotanego. Pokój był boski. Wielkie łoże z baldachimem,
ciemnoczerwone zasłony zwisające z okien i antyczna komoda z wielkim lustrem, stojąca w
rogu.
- Winisz mnie? - powiedział, wzdrygnąwszy ramionami. Pokręciłam przecząco głową,
głaszcząc jego policzki.
- Nie, dokładnie wiem, jak się czujesz.
Wstałam i podeszłam do zdobionej ornamentami komody. Złapałam spojrzenie Jake'a w
odbiciu lustra. W jego wzroku tliły się płomienie pożądania. Nigdy nie czułam się tak piękna
jak teraz.
- Czy możesz mnie rozpiąć? - zapytałam delikatnie. Jake podszedł do mnie, muskając moją
szyję. Poczułam, jak jego ręka głaszcze mnie po karku. Odpiął haczyk i rozsunął zamek
sukienki. Zadrżałam w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Odwróciłam się do niego przodem, a on
powoli zdjął rękawy sukni z moich ramion. Sukienka opadła na podłogę. Zassał powietrze,
zobaczywszy wymyślną bieliznę, wybraną przez Alice. Była, oczywiście, biała.
- Leah – wyszeptał, całując mnie z desperacją, a ja przytrzymałam go blisko i nagle byłam
wkurzona, że on jeszcze ma na sobie ubranie. Kiedy się całowaliśmy, odpięłam jego
koszulę, a później praktycznie zerwałam ją z niego. Moje ręce podążyły do paska od spodni.
Jake jęknął mi do ucha, kiedy w końcu rozpięłam je i zsunęłam na podłogę. Wziął mnie na
ręce i delikatnie położył na łóżku.
- Marzyłem o tym od dawna, Leah – wymruczał, gdy przycisnął swoje ciepłe, nagie ciało do
mojego. Uścisnęłam go mocno.
- Czekaliśmy wystarczająco długo – zachęciłam go. Znów przywarł wargami do moich ust.
Godzinami zatracałam się w braniu i dawaniu miłości.
Kilka godzin później obudziłam się, przyciśnięta przez Jake’a. Przerzucił o mnie swoją ciepłą
nogę, a duże ramię trzymało mnie blisko. Nie miałam ochoty się ruszać. Byłam dokładnie
tam, gdzie chciałam być. Jake poruszył się i powoli otworzył oczy. Kiedy zobaczył, że ja też
już nie śpię, uśmiechnął się.
- Dzień dobry, pani Black – powitał mnie słodko. Wtuliłam się w niego.
- Bry – westchnęłam, a Jake znienacka położył się na mnie, przykrywszy prześcieradłem i
zaczął całować z oddaniem, dając do zrozumienia, że ma ochotę na powtórkę zeszłej nocy.
Natychmiast odpowiedziałam na jego pragnienia.
Tak było przez trzy tygodnie... w ogóle nie chciałam wracać do domu.
15. Miesiąc później...
Jęczałam, kurczowo trzymając się deski toaletowej, jakby była kołem
ratunkowym. Znów wszystko wywróciło mi się w żołądku. Pochyliłam się nad muszlą i po
raz trzeci dzisiejszego dnia wyrzuciłam z siebie lunch. Jacoba nie było w domu. Quil, Embry
i Seth wyciągnęli go na tygodniową wycieczkę z wędką w tle. Kiedy wróciliśmy z naszego
miesiąca miodowego, chłopcy praktycznie uprowadzili mi męża. Myślę, że tęsknili za swoim
Alfą. Prezentem ślubnym od Cullenów był nasz własny dom. Blisko głównej drogi w La
Push, ale też wystarczająco daleko, żeby schować się przed wścibskim spojrzeniami.
Zapytali nawet Sama o zgodę, by wejść na ziemię Quiluetów i móc budować, za co byłam
dozgonnie wdzięczna, ponieważ dom był wspaniały. Co ja mówię - lepszy niż wspaniały.
Dzięki temu nie musieliśmy mieszkać z Sethem. Miał dwa piętra i zastaliśmy go w
kompletnym umeblowaniu, tradycyjnym z nutą nowoczesności. Mieścił cztery sypialnie na
górze i główną na dole. Uwielbiałam mój dom. Większość czasu spędzałam jednak u
Cullenów, podczas gdy Jake wojażował z chłopakami, ale od czterech dni do teraz spędzam
czas w tym właśnie miejscu, czyli na podłodze przed muszlą klozetową, modląc się do
porcelanowego boga. Odkąd przestałam się przemieniać, wiedziałam, że jest szansa, iż
zachoruję, ale nie spodziewałam się choroby tych rozmiarów. Może zatrułam się
jedzeniem? Chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, że zjadłam coś zepsutego.
- Leah! - zawołał mnie głos z dołu. Jęknęłam.
- Rachel – krzyknęłam słabo. Pojawiła się w drzwiach łazienki i z trudem złapała powietrze.
Najwidoczniej nie wyglądałam za dobrze, choć mimo wszystko nie powinna patrzeć na
mnie tak odrzucająco. To w pewien sposób rani moje uczucia. Byłam zadowolona, że Jake
nie widzi mnie w takim stanie.
- Jesteś chora? - zapytała, a ja gapiłam się na nią osłupiała. Chyba to oczywiste! Nagle
poczułam, jak bardzo mnie wkurza, choć przecież nie zrobiła nic złego.
- No, tak – odpowiedziałam z sarkazmem, starając się podnieść na nogi. Rachel podbiegła,
by mi pomóc. Odeskortowała mnie do umywalki. Opryskałam twarz wodą i przepłukałam
gardło. Fuj, nie cierpię wymiotować. Rachel spoglądała na moje odbicie w lustrze ze
zmartwieniem.
- Nie ma co, idziemy skonsultować się z doktorem Cullenem – powiedziała zdecydowanie.
Zrobiłam do niej głupią minę w lustrze. Nie potrzebuję przewrażliwionych ludzi wokół
siebie.
- To nie jest konieczne.
- Jake kazał mi obiecać, że będę się tobą opiekować podczas jego nieobecności, więc
pójdziesz do doktora Cullena – potwierdziła pewnym siebie głosem. Po widoku jej twarzy
wiedziałam, że będzie mnie męczyć, dopóki nie ustąpię. Była niewiarygodnie wkurzająca,
dokładnie jak jej brat. Warknęłam, ale zwlokłam się na dół do samochodu.
***
Po drodze do Cullenów Rachel zadzwoniła do Jacoba, żeby dać mu znać, że jestem chora.
Zrobiła to, mimo iż nie prosiłam. Jake powiedział, że natychmiast wraca do domu. Przez
całą drogę gapiłam się na nią, a ona tylko mnie ignorowała. Mówiła, że razem z Paulem
myślą o tym, by zacząć starać się o dziecko. Znów prawie zwymiotowałam na myśl o Paulu -
Reproduktorze. Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Carlisle powitał mnie w drzwiach. Edward
musiał być w domu i powiedział mu o naszym przyjeździe. Carlisle skierował nas prosto do
swojego gabinetu. Rachel poszła się rozejrzeć za Alice. Zaplanowały na jutro wypad na
zakupy i Rach chciała potwierdzić szczegóły. Rose była na polowaniu z Emmettem. Carlisle
zamknął drzwi za nami i usiadł przy biurku, wskazując na kanapę, abym się na niej położyła.
- A więc, co ci dolega? - zapytał. Było mi wygodnie. Wzdrygnęłam ramionami.
- Bez przerwy wymiotuję i jestem bardzo zmęczona – odpowiedziałam. Carlisle zaczął
zapisywać coś w notatniku. Strasznie chciałam wiedzieć, co tam odnotowuje.
- Czy zauważyłaś, że masz wzmożony apetyt? - kontynuował wywiad, ciągle coś bazgrząc.
Uniosłam brwi, spoglądając na niego. Czy to jest najgłupsze pytanie dnia, czy co?
- Jestem zmiennokształtna – odparłam sucho. Carlisle uśmiechnął się.
- Oczywiście. Zauważyłaś jeszcze jakieś inne objawy? - dodał grzecznie, a ja znów
wzruszyłam ramionami.
- Głównie tylko wymiotowanie.
- Kiedy ostatni raz miałaś miesiączkę? - Gapiłam się na niego z szeroko otwartą buzią.
Tak przyzwyczaiłam się do braku okresu, że nawet nie zdałam sobie sprawy, iż teraz mi się
spóźniał.
- Nie miałam od ślubu – odpowiedziałam zszokowana, starając się to poukładać jakoś w
głowie.
- Myślę, że możesz być w ciąży – orzekł z uśmiechem Carlisle. Obdarzyłam go
niedowierzającym uśmieszkiem, a on wskazał na moją koszulkę: - Mogę?
- Śmiało – powiedziałam obojętnie, dopóki nie zobaczyłam niewielkiej wypukłości na moim
brzuchu.
- Łał, co to, do cholery?
Tego nie było kilka dni temu. Od kiedy zaczęłam chorować, ubierałam luźne koszulki i nie
przykładałam uwagi do mojego wyglądu. Za bardzo byłam zajęta opróżnianiem zawartości
mojego żołądka. Carlisle zapatrzył się na wybrzuszenie, a potem położył na nim swoją
chłodną rękę i lekko ucisnął.
- Sądzę z całym przekonaniem, że jesteś w ciąży – powiedział i po chwili uśmiechnął się do
mnie. - Wydaje mi się, że przynajmniej w czwartym miesiącu.
- W takim razie mamy problem – odpowiedziałam, marszcząc brwi. Carlisle spojrzał na
mnie zakłopotany.
- Słucham?
- Jake i ja... nasz ślub... wtedy był pierwszy raz... dla nas obojga. - Nigdy, w całym moim
życiu nie przypuszczałam, że będę omawiać moje życie seksualne z Carlislem Cullenem.
Jeśli był skrępowany tą rozmową, to nie pokazywał tego. Zmarszczył czoło i wyglądał na
zmieszanego, kiedy coś kalkulował.
- Dobrze, w takim razie musimy zrobić kilka testów, aby potwierdzić ciążę – odparł
spokojnie, pomagając mi wstać. Ze skrępowaniem obsunęłam podniesiony t-shirt. -
Zawiozę cię do miasta - dodał.
W szpitalu Carlisle pobrał ode mnie próbkę krwi i zrobił testy ciążowe. Wynik był
pozytywny. Byłam podekscytowana szczęściem, ale również skonsternowana wielkością
brzucha. Bazując na czasie naszego pierwszego zbliżenia, mogłabym być raptem w
pierwszym miesiącu. Carlisle był tak samo zaniepokojony, chociaż widziałam, że próbował
to ukryć.
- Carlisle, czy coś jest nie w porządku? Nie powinnam być taka duża, prawda? -
powiedziałam zmartwiona. Moje dłonie opiekuńczo uplasowały się na brzuchu. Carlisle
pokręcił przecząco głową, wybierając najwidoczniej szczerą odpowiedź.
- Nie, zrobię oczywiście jeszcze kilka testów, ale teraz wszystko wygląda normalnie. Myślę,
że po tych dodatkowych badaniach będziemy mogli przekonać się, co jest grane –
odpowiedział. Jego głos był gładki i uspokajający. - Chciałbym zrobić badanie
ultrasonograficzne, żebym mógł zobaczyć dziecko.
- Pewnie – odpowiedziałam, cały czas oszołomiona wiadomością, że będę miała dziecko.
Małego dzidziusia.
Położyłam się na łóżku, a Carlisle ponownie podniósł moją koszulkę. Gapiłam się na
wypukłość z podziwem. Tam było dziecko. Carlisle wycisnął żel na mój brzuch, przyłożył do
niego sondę i zaczął powoli przesuwać ją po brzuchu. Kiedy skończył, spojrzał na mnie -
wyglądał na onieśmielonego.
- Widzę cztery wyraźne bicia serc, Leah. Gratulacje, będziesz miała czworaczki! - powiedział
dostojnie, a ja gapiłam się na niego. Cztery! Będę miała czwórkę dzieci. Carlisle zachichotał,
widząc moją minę, a potem powiedział, że najlepiej będzie, jak mnie odwiezie do domu,
zanim zemdleję z szoku.
***
Carlisle zawiózł mnie do swojego domu, cały czas byłam oszołomiona wszystkim, czego się
dzisiaj dowiedziałam. Jacob był już u Cullenów, wylegiwał się na kanapie obok Emmetta.
Nawet nie wstał. Rachel musiała pójść do domu. Byli tam też Edward i Bella. Edward
uśmiechał się do mnie, ponieważ już usłyszał moje myśli.
- Jaki jest werdykt? - Jake zaadresował pytanie do Carlisle’a, a potem dodał, chichotając: -
Pewnie jak zwykle jest przewrażliwiona?
- Jestem w ciąży – wycedziłam. Jacob otworzył usta ze zdziwienia i obrócił się, by na mnie
spojrzeć.
- Co?
- Słyszałeś – wymamrotałam lekko zażenowana. Wszyscy patrzyli na mnie zszokowani,
oprócz Edwarda, który się uśmiechał. Skrępowana, otuliłam się ramionami.
- O mój Boże, będę ojcem! - krzyknął Jake, zrywając się na równe nogi. Emmett przybił
piątkę, na którą czekał Jake. Potem mój mąż zaczął biegać wkoło pokoju.
- Gratulacje – odparłam drwiąco, ale on był zbyt szczęśliwy, by wyczuć sarkazm w moim
głosie, przytulając z radością Bellę, która się śmiała.
Nawet mi nie pogratulował, – pomyślałam zazdrośnie – ja -ja jestem tą bezpłodną kobietą,
która odkryła nagle, że jest w ciąży. - Spojrzałam na Edwarda, który patrzył na mnie i
uśmiechał się.
Cieszę się, że mój ból cię bawi – pomyślałam ponuro, wiedząc, że mnie słucha, a ten
zachichotał w odpowiedzi.
- Wyobraź sobie, Leah: ty, ja i niemowlaczek! - Jake w końcu podszedł do mnie, podniósł
mnie w górę i zakręcił w powietrzu z radością, a później pocałował z pasją.
- No cóż, to nie jest tylko jedno dziecko, będziemy mieć czwórkę – powiedziałam
niechętnie, a on wtedy odstawił mnie na ziemię. Miałam właśnie powiedzieć, że jestem w
zdecydowanie bardziej zaawansowanym stanie, niż bym mogła i to jest właśnie problem,
jakiego razem z Carlislem nie potrafiliśmy rozwiązać, ale Jake odwrócił się ode mnie,
wstrząśnięty informacją, że będziemy mieć za jednym zamachem sześcioosobową
rodzinkę.
- Będziemy mieć czworaczki? - zapytał, zszokowany. Wtedy Emmett zaczął się śmiać, a ja
zaatakowałam go moim spojrzeniem. Edward musiał usłyszeć, co pomyślał Emmett,
ponieważ szeptał coś do Belli, a później oboje zaczęli chichotać.
- Co jest takie śmieszne? - domagałam się wyjaśnień, nie będąc w nastroju do żartów.
Lepiej, żeby te wampirusy
nie śmiały się z moich nienarodzonych dzieci.
16 wampirusy - to moja odpowiedź na słowo vamp, jako że w wypowiadanym kontekście ma ono znaczenie
obraźliwe.
- Będziesz miała cały miot szczeniaczków! - odpowiedział przez śmiech Emmett. Jacob
zauważył zabawną stronę tego powiedzenia i również zaczął się rechotać, a ja tylko
umieściłam ręce na biodrach gotowa ich zbesztać, tymczasem Carlisle westchnął.
- Oczywiście! Dlaczego o tym nie pomyślałem? - powiedział Carlisle, bardziej do siebie niż
do nas. - Zaraz wrócę.
Pobiegł na górę, a potem szybko wrócił z książką w ręku. Następnie przekartkowywał
strony, aż znalazł tą, której szukał i szybko przeczytał, a później przytaknął.
- Jesteś dopiero w pierwszym miesiącu ciąży, ale rozwinęła się ona zdecydowanie bardziej.
Samice wilka łączą się w pary późną zimą, a po sześćdziesięciu jeden do sześćdziesięciu
trzech dniach ciąży rodzą miot od czterech do siedmiu szczeniaków – przeczytał na głos ze
swojej książki dla mojej wiadomości, a ja wpatrywałam się w niego. Co, do cholery? Czy
naprawdę chciał mi powiedzieć, że moja ciąża opiera się na normalnym rozrodzie wilków?
To musi być jakiś marny dowcip. Chociaż, jak sądzę, to wyjaśnia wybrzuszenie, które
pojawiło się, mimo iż jestem dopiero w pierwszym miesiącu.
- Są tego zalety, przynajmniej będziesz w ciąży tylko przez następne dwa miesiące –
stwierdził Jacob, starając się poprawić mi humor, ale zamiast tego doprowadził mnie do
łez. Cholerne, ciążowe hormony.
***
Kiedy Rosalie i Alice usłyszały, że jestem w ciąży, były bardzo podekscytowane. Jacob
odszedł w zapomnienie, wszyscy zanieśli mnie na górę, do sypialni Rosalie i Emmetta.
Zmusili mnie do położenia się na łóżku i zafundowali mi same przyjemności, łącznie z
masażami. Uczucie rozpieszczenia było cudowne. Zadecydowano, że skoro jestem w tak
kruchym stanie, będzie lepiej, jeśli do czasu porodu zostanę u Cullenów. Wtedy Carlisle
będzie mógł lepiej doglądać ciąży. Razem ze mną przeprowadził się do nich Jacob, żeby być
tak blisko mnie, jak to możliwe. To nie była najlepsza decyzja, ponieważ w moim obecnym
stanie wszystko, nawet najmniejsza rzecz, zmieniało mój nastrój i częściej, niż normalnie,
byłam wkurzona. Biedny Jacob nosił na sobie ciężar wszystkich moich humorów i nigdy nie
był na mnie zły. Nie przejmował się tym. Był tylko zachwycony napuchniętym brzuchem i
świadomością, że niedługo zostanie ojcem. Kiedy się złościłam na coś, on tylko chichotał i
całował w czoło, mówiąc, że mnie kocha. Powiedzenie, że moja mama była
podekscytowana nadchodzącymi narodzinami pierworodnego wnuka, było
niedomówieniem. Odwiedzała mnie codziennie, przynosząc książki o wychowaniu dzieci i
wszystkie rzeczy, które zaczęła dla nich dziergać na drutach. Charlie przychodził z nią wiele
razy, ale oglądał tylko telewizję z Jake'm. Billy przyjeżdżał raz na jakiś czas, gdy udało mu
się dorwać jakiegoś pomocnika, żeby go przywiózł. Nadal był nieco poddenerwowany w
obecności Cullenów. Nie łatwo wyplenić stare uprzedzenia, jak sądzę, ale nauczył się
szanować Carlisle'a i był wdzięczny, że mamy prawdziwego lekarza, który odbierze poród.
Po tygodniu pobytu u Cullenów, Alice poinformowała mnie, że zaplanowała w moim
imieniu baby shower na następny dzień. Powiedziała mi, kiedy było już za późno, żeby
wszystko odwołać. Była przebiegłą diablicą.
- Albo zmultiplikowane babies shower, w twoim przypadku – powiedziała, chichotając ze
swojego wątpliwej jakości dowcipu. Warknęłam. Jak udało jej się zorganizować wszystko
tak szybko? Alice Cullen była maszyną do planowania przyjęć.
Później dowiedziałam się, że zaangażowała w to Rachel, która kiedy dowiedziała się o
dobrych nowinach, zaprzeczyła, że baby shower jest przygotowywane.
Gdy obudziłam się w dzień przyjęcia, znalazłam sukienkę, czekającą na mnie na szezlongu.
Alice zaplanowała wszystko, nawet moją bieliznę. Zostawiłam chrapiącego w łóżku Jake'a.
Zasłużył sobie na odpoczynek. Wczoraj w nocy jeździł dla mnie do Forks w tę i z powrotem
po różne dziwne przekąski. Rose i Alice siedziały i obserwowały zdegustowane, jak
pochłaniam frytki z sosem czekoladowym. Mniam... frytki oblane czekoladą. Mam nadzieję,
że przygotują je dla mnie na baby shower. To jedyna rzecz, która sprawi, że zniosę jakoś
ten dzień. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i zeszłam do kuchni. Zastałam tam Esme,
która zmywała naczynia po wczorajszej nocy. Byłam troszkę zawstydzona, że jestem tak
niechlujnym gościem. Uśmiechnęła się, kiedy przyszłam.
- Jesteś głodna, Leah? - zapytała ochoczo, chcąc mi pomóc, a ja wzruszyłam nieśmiało
ramionami.
- W zasadzie myślałam właśnie o zjedzeniu płatków z bananami i sosem czekoladowym –
powiedziałam, gdy do moich ust napływała ślina na samą myśl o tym daniu. Esme
zachichotała i podeszła do szafki, by wyciągnąć płatki, podczas gdy ja ruszyłam do lodówki
po banana.
- Minęło już sporo czasu, od kiedy przestałam być człowiekiem, ale to nie do końca brzmi
smacznie – stwierdziła z uśmiechem, wrzucając płatki do miski, podczas gdy ja chwyciłam
nóż.
- Gdybym nie była w ciąży, takie połączenie by mnie odrzuciło – przyznałam, krojąc banana
na plasterki. Esme wyjęła sos czekoladowy i postawiła na stole przede mną.
- Kiedy ja byłam w ciąży, pamiętam, że uwielbiałam jeść tylko jabłka. Dodawałam jabłko do
wszystkiego – skomentowała lekko, siadając przy stole. Zaskoczona, gapiłam się na nią.
- Byłaś w ciąży? - zapytałam, siadając i chwytając sos, który rozlałam po płatkach, jakby to
było mleko. Danie wyglądało okropnie, ale moje ciało domagało się tego, musiałam to
zjeść.
- Byłam wtedy człowiekiem. Straciłam dziecko i dlatego rzuciłam się z klifu – powiedziała
bez żadnych oporów. Prawie udławiłam się łyżką pełną płatków, którą wsadziłam sobie
właśnie do buzi. To nie było coś, o czym się mówi tak po prostu przy śniadaniu.
- Dlaczego? - W końcu zdołałam zapytać. Esme zapatrzyła się w przestrzeń, jakby
przypominała sobie o wydarzeniach sprzed lat.
- Mój mąż poszedł na wojnę, kiedy ja zaszłam w ciążę. Otrzymałam list z informacją, że
zginął na polu walki. Byłam tak zszokowana tą wiadomością, że zemdlałam i upadłam na
podłogę, uderzając brzuchem o stół. Tego dnia straciłam męża i dziecko. Nie chciałam
dłużej żyć, więc skoczyłam z klifu – powiedziała. Jej głos stał się niewyraźny pod wpływem
emocji, jednak po chwili rozchmurzyła się i dodała: Carlisle był tym lekarzem, który
przyszedł mi z pomocą, kiedy przynieśli moje połamane ciało do szpitala. Przemienił mnie i
teraz mam rodzinę, o której zawsze marzyłam.
Uśmiechnęłam się do niej. To było piękne zakończenie tej smutnej historii. Nigdy nie
zastanawiałam się, jakie było życie Cullenów, zanim stali się wampirami. Było mi trudno
myśleć o tym, że kiedyś byli zwykłymi ludźmi. Esme wstała, żeby powrócić do zmywania
naczyń.
- Dlatego właśnie jestem szczęśliwa, że tu jesteś, Leah. Zawsze. Więcej wnuków to dla nas
sama radość – powiedziała nieśmiało, a ja zachichotałam.
- Myślę, że po tych czterech zmienisz zdanie i nie zniesiesz ani jednego więcej –
skomentowałam, a Esme również się roześmiała.
Do kuchni wszedł Carlisle i czule pocałował Esme w policzek. Robił tak każdego ranka.
Uwielbiałam tu być i widzieć ich szczęśliwych. Kochali siebie nawzajem tak mocno.
Cudownie jest oglądać parę, która darzy się miłością po tylu latach.
- Muszę iść już do pracy. Bawcie się dobrze na baby shower! - powiedział do nas obu,
uśmiechając się czarująco, nim zniknął za drzwiami.
Wzmianka o baby shower tylko mnie rozwścieczyła. Warknęłam i skryłam twarz w
dłoniach.
- Słyszałam warczenie, to znaczy, że Leah musiała już wstać – odezwała się z sarkazmem
Rose, która wkraczała właśnie do kuchni. Usiadłam i wywróciłam oczami.
- Ha, ha, Rose. Jesteś bardzo śmieszna – odpowiedziałam oschle, a Rosalie tylko się
uśmiechnęła. Nienawidziłam tego, że nigdy nie dała się wciągnąć w dłuższą wymianę
złośliwości. Jakby się uodporniła, to mnie jeszcze bardziej frustrowało.
- Pójdę sprawdzić, jak Alice radzi sobie z dekoracjami, może potrzebuje pomocy –
powiedziała Esme, tłumacząc powód opuszczenia naszego towarzystwa. Znów warknęłam,
ignorując chichot dobywający z wnętrza Rosalie.
- Dlaczego Alice jest taka uparta, by urządzać przyjęcia? - narzekałam, krzyżując ręce na
klatce piersiowej i gapiąc się na Rosalie, jakby to była jej wina, że byłam poddana mękom
przyjęcia.
- Leah, to wiele znaczy dla Alice. My nigdy nie będziemy miały baby shower, nawet Bella go
nie miała. To pierwszy raz dla Alice. Proszę, nie zniszcz tego, dla niej. - Gdy tylko to
powiedziała, wiedziałam, że miała na myśli również to, żebym nie zniszczyła tego dla niej
samej. Czułam się całkowicie upokorzona. I wtedy zaczęłam płakać. Boże, jak ja nie
nienawidzę być w ciąży. Rosalie patrzyła na mnie, całkowicie zdezorientowana tym, że
doprowadziła mnie do łez. Kiedy zobaczyłam jej minę, zaczęłam się śmiać.
- Nie mogę się doczekać, kiedy przestaniesz być w ciąży. Twój stan emocjonalny jest
żenujący – odparła bez ogródek, a ja szybko otarłam oczy.
- Ja też – odpowiedziałam szczerze, spoglądając w dół na mój brzuch. Jedno z dzieci
kopnęło mnie w odpowiedzi.
***
Siedziałam na kanapie i wyciskałam sos czekoladowy prosto do buzi, podczas gdy reszta
bawiła się w grę, pod tytułem: „Jak duży jest mój brzuch”. Niespodziewanie ten dzień nie
był taki zły, jak sądziłam. To było całkiem kameralne spotkanie. Przyszły wpojenia: Rachel,
zdenerwowana Kim, podekscytowana Claire i Emily w bardzo, bardzo zaawansowanej
ciąży. Oczywiście była też Alice, Esme, Bella i Renesmee. To wcale nie była taka wkurzająca
impreza, jak myślałam. W zasadzie dobrze się bawiłam. Usiadłam obok Emily, która czuła
się troszeczkę zakłopotana.
- Czy ty też uwielbiasz tak bardzo sos czekoladowy jak ja? - zapytałam, próbując oblizać sos
z moich zębów. Emily w odpowiedzi chwyciła mocno moje przedramię, a ja zaborczo
odsunęłam butelkę z czekoladową wspaniałością. - Naprawdę Emily, uwielbiam cię, ale sos
jest mój!
Emily nie zwolniła uścisku i natarczywie pochyliła się w moim kierunku.
- Leah, myślę, że odeszły mi właśnie wody.
- O mój Boże – praktycznie wykrzyczałam i oczy wszystkich zwróciły się na mnie i na Emily.
Wszyscy po chwili zrozumieli, co się dzieje, poza Claire, która patrzyła na Esme pytająco.
Claire podziwiała Esme, starała się na niej wzorować. To oczywiście pochlebiało tej drugiej.
- Muszę wrócić do La Push. Tam jest akuszerka, która ma przyjąć poród – wyszeptała pilnie
Emily. Jej twarz była wykrzywiona bólem. Wstałam, żeby pomóc jej się podnieść. Rachel
asystowała mi.
- Rosalie – zawołałam, a Rose od razu chwyciła za kluczki do samochodu.
- Jestem gotowa – powiedziała, znikając momentalnie z domu. Sekundę później usłyszałam
dźwięk włączonego silnika.
- Alice – krzyknęłam, ale ta stała już za mną.
- Ja też – odparła i razem z Esme chwyciły Emily pod ręce, by ostrożnie zaprowadzić ją do
samochodu.
- Przepraszam za kanapę, Esme – Emily powiedziała z żalem, a Esme tylko pokręciła głową.
- Nic się nie stało – odrzekła słodko. Esme i Alice usadziły Emily w samochodzie obok mnie.
Rachel, Kim i Claire, wszystkie wbiły się na tylne siedzenia. Rosalie odbezpieczyła ręczny i
ruszyłyśmy do La Push.
Nie byłam tam od czasu, kiedy „chorowałam”. Jak tylko wyszłam z samochodu usłyszałam
szepty. Wiedziałam, co wszyscy sobie myślą. Każdy wiedział, że wzięłam ślub dopiero
miesiąc temu, a widząc mnie w takim stanie... no cóż, ludzie uwielbiają plotki.
Oczekiwałam, że tak będzie i postanowiłam to zaakceptować, skoro nie mogłam
powiedzieć im prawdy, ale bycie teraz w środku tego młyna to coś całkiem innego. Gdy
zaczęłam się w nich wpatrywać, Rosalie wychyliła się przez okno.
- Leah, przestań się tak gapić na ludzi, straszysz dzieci – zachichotała, a ja pokazałam jej
środkowy palec, kiedy odjeżdżała, śmiejąc się. Alice machała i krzyczała, że życzy
powodzenia.
Kim i Rachel poprowadziły Emily w stronę domu, a ja podążyłam za nim, trzymając Claire za
rękę. Waliłam w drzwi. Czekałyśmy z niepokojem, aż w końcu otworzyła akuszerka.
Wskazałam na ciężko oddychającą Emily.
- Wejdźcie, wejdźcie do środka – zapraszała nas do domu. Emily klapnęła z ulgą na łóżku i
zaczęła głęboko oddychać. Musiała mieć skurcze, bo wykrzywiała się z bólu i jęczała,
trzymając Rachel za rękę. Kim podeszła, by wziąć Claire i wyszeptała, że zabierze ją do
domu i poinformuje Sama o stanie Emily. Stałam tam nieruchomo, patrząc, jak Emily wyje z
bólu, a akuszerka spojrzała na mnie krótko.
- Lepiej patrz uważnie, wygląda na to, że twój czas też się zbliża – skomentowała.
Kiedy to usłyszałam, zacisnęłam dłoń na ustach i wybiegłam na zewnątrz. Prawie spadłam
ze schodów i uklękłam na kolana w ogrodzie, by zwrócić zawartość żołądka. Usłyszałam, że
ktoś za mną się śmieje i odwróciłam się, by sprawdzić. To był Sam. Stał i przyglądał mi się.
- Powiedz cokolwiek, a nie żyjesz – wymruczałam, czując się okropnie. Wytarłam usta
zewnętrzną częścią ręki.
- Wszystko w porządku? – zapytał, ukrywając uśmiech, kiedy podawał mi chusteczkę, którą
wzięłam z wdzięcznością.
- Nic mi nie jest – odparłam posępnie, ocierając usta chustką. Potem wskazałam na drzwi
wejściowe do domu i dodałam: - Emily jest w środku.
Sam nie poruszył się od razu. Zamiast tego stał w miejscu i wpatrywał się we mnie z czułym
uśmiechem na twarzy. Przesunęłam się trochę zakłopotana, zastanawiając się, czy mam
jeszcze na twarzy wymiociny.
- Wyglądasz dobrze, Leah. Wyglądasz na szczęśliwą. To mnie cieszy – powiedział szczerze, a
ja uśmiechnęłam się.
- Dzięki, Sam – odparłam, wskazując na drzwi – a teraz idź do środka. Em cię potrzebuje.
Sam kiwnął mi głową i pobiegł do góry, a później zniknął w środku. Stałam tam, patrząc, jak
odchodzi, a później wyjęłam komórkę i zadzwoniłam do mojego męża.
- Jake, przyjedź tu i uratuj mnie, zanim znowu zwymiotuję – zażądałam zrzędliwie,
spoglądając na moją sukienkę pokrytą wymiotami. Dlaczego to musiało przydarzyć się
właśnie mi?
- Lubię, kiedy świntuszysz – odpowiedział Jake pod drugiej stronie. Warknęłam do
słuchawki.
- Uratuj mnie natychmiast. Byłam u akuszerki w La Push i zastanawiam się nad tym, by
nigdy nie rodzić – zagroziłam, gapiąc się na brzuch.
- Jestem już w drodze, kochanie – odpowiedział szybko, a potem dodał: - Będziesz musiała
urodzić.
- Nigdy! - krzyczałam do telefonu, a on zaśmiał się i zakończył rozmowę.
Nadąsałam się i poszłam usiąść na schodach, niecierpliwie czekając na niego. To chyba był
mój najgorszy dzień.
Później tego wieczora Rachel zadzwoniła, by powiedzieć nam, że Emily powiła chłopca i że
nazwali go Levi. Następnego dnia poszliśmy ich odwiedzić. Był wspaniały. Ciemna skóra,
czarne włosy i słodziutka, malutka buzia. Po tym, jak go zobaczyłam, zaczęłam oczekiwać
narodzin moich własnych pociech, ale jednocześnie czułam się przerażona. Tylko jedna
rzecz kazała mi się nie poddawać. Wyobrażanie sobie, jak będą wyglądały moje dzieci. Nie
mogłam się doczekać, kiedy je zobaczę.
16. Poród... Nie chcę tego nigdy więcej!
Beta: AngelsDream
Dom przepełnił się, od kiedy razem z Jake'iem zamieszkaliśmy u Cullenów, a i
Seth był tam przez prawie cały czas. Z tego powodu Jasper i Alice zadecydowali, że pojadą
na dwumiesięczne wakacje. Edward i Bella postanowili do nich dołączyć. Prawdopodobnie
chcieli „odkurzyć” swoją miłość i na nowo zaznać romantycznych uniesień. Rosalie została,
żeby być przy mnie, za co byłam jej wdzięczna, a Emmett pilnował tego, żeby „Wilczyca nie
wykastrowała biednego, niewinnego Jacoba”. Kiedy to mówił, chichotał. Renesmee z
Nahuelem odwiedzali nas prawie codziennie. Mieszkali teraz w pobliżu, w willi podobnej
do domu Edwarda i Belli. Dostali ją w prezencie ślubnym.
Byłam już w drugim miesiącu. Siedziałam na werandzie w bujanym fotelu, kiedy zdałam
sobie sprawę, że nie wiedziałam Renesmee przez prawie tydzień. To było dziwne.
Przychodziła tu z Nahuelem cały czas.
- Rose! - zawołałam. Rosalie przybyła natychmiast, wybiegając z domu z maksymalną
prędkością.
- Coś nie w porządku? - zapytała zmartwiona. Wywróciłam oczami w reakcji na jej troskę.
Pewnie wyglądałam jak balon, ale według Carlisle'a został mi jeszcze przynajmniej miesiąc
do rozwiązania. Rosalie zachowywała się, jakbym miała wyrzucać z siebie dzieci już za
sekundę.
- Słyszałaś, co się dzieje u Ness? - zapytałam, a Rosalie zmarszczyła brwi i pokręciła
przecząco głową.
Przygryzłam dolną wargę i niechętnie wygramoliłam się z fotela.
- Przejdę się do nich, żeby trochę rozprostować nogi.
- Chcesz, żebym ci towarzyszyła? - zapytała niepewnie, a ja zaprzeczyłam ruchem głowy.
Rose i Emmett zaplanowali na dzisiaj polowanie, a dawno nie jadła.
- Niee, dam sobie radę – zapewniłam ją. Rosalie obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i
pobiegła do środka, by poszukać Emmetta.
Zwlokłam się po schodach, kolebiąc na boki, a potem zaczęłam podążać do Ness i Nahuela.
Gdy tylko dotarłam do domku, wiedziałam, że coś jest nie tak. Zapukałam natarczywie do
drzwi, ale nikt nie odpowiadał, więc spróbowałam nacisnąć na klamkę. Drzwi były
zamknięte.
- Ness! Ness, jesteś tam? - zawołałam w desperacji, usłyszałam przytłumiony głos
dobiegający ze środka.
Spanikowana gapiłam się w drzwi, a potem kopnęłam je z całej siły. Pod wpływem
uderzenia wyskoczyły z zawiasów i upadły na podłogę. Uważanie rozglądałam się po
wnętrzu, szukając jakiś śladów Ness i westchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam ją skuloną na
kanapie. Nie ruszała się, tylko wpatrywała w ścianę. Zdecydowanie nie wyglądała dobrze,
to samo tyczyło się jej odrzucającego zapachu. Pachniała, jakby nie kąpała się od wielu dni.
Ostrożnie podeszłam do niej.
- Ness, kochanie, co się dzieje? - zapytałam, zbliżając się krok po kroku. Ness spojrzała na
mnie. Jej oczy były matowe jakby pozbawione życia, nabrały czarnego koloru. Twarz
wyglądała mizernie. Gołym okiem było widać, że nie polowała od dawna.
- Nahuel odszedł, Leah. Powiedział, że nie zniesie tego i nie chce na to patrzeć –
wyszeptała, zdenerwowanym głosem. Zmarszczyłam czoło, usłyszawszy te słowa.
Zatrzymałam się. Coś było z nią inaczej, ale nie wiedziałam co.
- Na co patrzeć, Ness?
- Patrzeć, jak umieram – powiedziała smutno i wtedy powoli wstała. Westchnęłam ciężko,
kiedy zobaczyłam jej powiększony brzuch. Miał te same rozmiary, co mój. Nosiła w sobie
dziecko – hybrydę. Dziecko jej i Nahuela. Czułam, jak wzbiera we mnie szał. Nahuel
zostawił ją samą w cierpieniach? Zabiję go, jeśli go kiedykolwiek zobaczę. Nie mogłam w to
uwierzyć, nigdy nie zwróciłam uwagi na jej brzuch. Sięgnęłam pamięcią wstecz i zdałam
sobie sprawę, że zawsze widziałam ją w luźnych, szerokich ubraniach. Nie mogłam tego
pojąć. Byłam tak zaabsorbowana sobą, że nie zauważyłam, co się z nią działo.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś do Carlisle'a albo do mnie czy Jake'a? - powiedziałam,
zmuszając Ness do tego, żeby usiadła. Położyłam rękę na jej ramieniu w geście troski, a ona
wtuliła się we mnie, spragniona czułości.
- Kiedy Nahuel odszedł, ja tylko... Nie miałam siły, żeby wstać – wyszeptała. Pocałowałam ją
w czubek głowy, jednocześnie sięgając po komórkę.
- W porządku, kochanie – odpowiedziałam, wybierając numer do Rosalie. Ness tylko
westchnęła z ulgą.
***
Ness siedziała obok mnie na kanapie, sącząc kubek krwi, którą przyniósł dla niej z pracy
Carlisle. Dziewczyna zaczynała wyglądać lepiej. Razem z Rose wykąpałyśmy ją i
zmieniłyśmy ubranie. Rosalie przemierzała pokój w tę i z powrotem, Emmett był
nadzwyczaj milczący. Jake stał przy oknie i mamrotał coś do siebie. Seth siedział cicho na
kanapie razem ze mną i Ness pośrodku, otulając ciepłą ręką ramiona dziewczyny. Esme
układała poduszki, żeby upewnić się, że Ness ma wygodnie, a Carlisle badał jej powiększony
brzuch.
- Jak długo jesteś w ciąży? - zapytał, uciskając lekko na wypukłość. Na brzuchu było widać
kilka bruzd, ale to nic w porównaniu z tym, jak wyglądała Bella.
- Zorientowałam się jakieś dwa miesiące temu. Tydzień albo dwa tygodnie temu
powiedziałam tylko Nahuelowi – przyznała wolno Ness. Carlisle uśmiechnął się do niej, aby
się uspokoiła.
- Drugi miesiąc, a właściwie prawie trzeci, to dobrze. Ciąża przebiega wolniej niż w
przypadku twojej mamy, ale szybciej od zwykłej. - Carlisle zastanawiał się nad implikacjami
stanu Nessie, a my wszyscy przyjęliśmy tę informację w milczeniu. Były spore szanse, że
dziecko będzie miało więcej ludzkich, niż wampirzych genów i najprawdopodobniej nie
skrzywdzi Ness, ale tak samo mogło się okazać, że poród może ją wykończyć. To było
wielkie ryzyko, jeśli Ness je podejmie.
- Co więc zamierzasz zrobić w sprawie dziecka, Ness? - Rosalie zadała pytanie, na które
każdy chciał poznać odpowiedź. Oczy wszystkich zwróciły się na Renesmee, która miała to
samo zacięte spojrzenie jak Bella, gdy była w ciąży. Znaliśmy odpowiedź, zanim zdążyła się
odezwać. Była wykapaną córeczką mamusi, to trzeba przyznać.
- Chcę je urodzić.
- Ness, przecież możesz umrzeć – wyznał, ze zmartwieniem malującym się na twarzy, Jake,
ale Ness tylko wzruszyła ramionami.
- Nic mnie to nie obchodzi, to jest część mnie i Nahuela, nie zniszczę jej – powiedziała
dosadnie. Spojrzała wpierw na mnie, a później na Rosalie. Wiedziała, że my nie pozwolimy
nikomu, żeby nakłaniano ją do zmiany decyzji. I miała rację. Rosalie i ja będziemy bronić jej
wyboru.
- Ta ciąża powinna przebiegać inaczej niż u twojej mamy. Jesteś półwampirem. To dziecko
będzie mieszanką, miejmy nadzieję, że bardziej człowieczą niż wampirzą – powiedział
spokojnie Carlisle. Jake warknął, na co uderzyłam jego pięścią w najbliższą ścianę. Wszyscy
się wzdrygnęliśmy, a Esme najbardziej spośród nas. Kochała swój dom. Wiedziałam, że Jake
czuje się okropnie, traktował Ness jak młodszą siostrę. Świadomość, że ktoś ją skrzywdził
doprowadzała go do szaleństwa. Spojrzałam w kierunku Setha, zasmucony kręcił przecząco
głową.
- Zabiję tego półpijawkowego bękarta – poprzysiągł w złości Jake. Ness wyglądała na
zakłopotaną.
- Nie, Jake, proszę. Ja go rozumiem. On jest przekonany, że matki nie przeżywają. Nie chciał
oglądać, jak umieram przy porodzie. - Ness starała się nam wyjaśnić powody postępowania
swojego męża, a Rosalie wyniośle pociągnęła nosem, jasno pokazując, że podziela zdanie
Jake'a.
- To nie usprawiedliwia jego postępowania, tego, że porzucił cię w taki sposób –
odparowała Rose. Ness spojrzała w dół na swoje ręce i odpowiedziała:
- Wzrastał w przekonaniu, że zabił swoją matkę, a teraz myśli, iż zabija mnie.
Drzwi wejściowe otworzyły się i wbiegli przez nie Edward i Bella. Byłam wdzięczna, że się
zjawili, jako że mieli podróżować jeszcze przez następnych kilka tygodni. Alice musiała
powiedzieć im, żeby wrócili, po tym jak zobaczyła, że Ness jest w ciąży. Edward wiedział o
wszystkim, jak tylko wszedł do pokoju, ponieważ słyszał nasze myśli, ale Bella nadal nie
miała pojęcia, co się dzieje.
- Wróciliśmy tak szybko, jak się dało. Alice powiedziała, że Nessie nas potrzebuje –
wyjaśniła pośpiesznie Bella, a później odwróciła się, by spojrzeć na Ness. Zszokowana,
momentalnie przyłożyła rękę do ust: - O Boże!
Podbiegła do Ness, a ja usunęłam się z drogi, by matka mogła pocieszać córkę. Edward stał
w miejscu zmrożony jakby był statuą. Patrzył na córkę, na jego twarzy malował się gniew.
Mogę stwierdzić z całą pewnością, że wiedział o Nahuelu z naszych myśli. Wyglądał na
dostatecznie zdeterminowanego, by wskoczyć do następnego samolotu lecącego do
Brazylii i zamordować Nahuela.
- Nawet nie wiesz, jak jesteś bliska swoich przypuszczeń – wycedził, starając się trzymać
nerwy na wodzy. Zmarszczyłam brwi tak, jak to robią niegrzeczne dzieci.
- Nie rób niczego głupiego, Edwardzie Cullen! Jedyne zadanie, jakie teraz masz, to być przy
swojej małej córeczce – zagroziłam mu. Edward zaczerpnął głęboko powietrze, starając się
zniwelować gniew, a potem przytaknął i podszedł do Ness i Belli. Seth odsunął się na bok.
Edward i Bella przytulili Ness, która zaczęła płakać. To były łzy szczęścia, cieszyła się, że
rodzice są przy niej. Seth podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Położyłam głowę na
jego barku.
Emmett z Jacobem szeptali coś do siebie, stojąc w kącie. Już miałam zamiar podejść do
nich, żeby dowiedzieć się, co planują, ale w tej chwili rozstąpili się.
- Bells, gdzie jest ten paszport, który dla mnie wyrobiłaś? - zażądał. I wtedy zaświtało mi w
głowie, co też oni zamierzają. Nie mogłabym powiedzieć, że sprzeciwiam się tym planom.
Zaniepokojony Seth zmarszczył brwi.
- Gdzie chcesz pojechać? - zapytała niepewnie Bella, Ness chwyciła jej ramię ze
zmartwienia. Jake i Emmett spojrzeli na siebie.
- Lecimy do Południowej Ameryki, przywieziemy Nahuela z powrotem.
***
Po dłuższych ustaleniach zadecydowano, że do Brazylii polecą: Emmett, Jake i Seth. Ich
zadaniem będzie sprowadzić Nahuela. Ja też chciałam się z nimi wybrać, żeby palnąć tego
idiotę w łeb, ale z racji tego, że byłam w ciąży, takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Również Edward próbował dołączyć do chłopaków, ale zadecydowaliśmy, że powinien
zostać w domu, by asystować Carlisle'owi przy obu porodach. Musiał się jeszcze sporo
dowiedzieć na temat narodzin dziecka. Ness przeprowadziła się do głównej posiadłości, a
Bella postanowiła, że będzie dzielić z nią pokój, żeby być zawsze pod ręką. Jasper z Alice
wysłali nam wiadomość, że są już w Brazylii i wytropili Nahuela.
Emmett, Jake i Seth spakowali się jeszcze tego samego dnia. Na szczęście Seth wyrobił
sobie paszport. Miał go, od kiedy Emmett zrobił mu niespodziankę kilka lat temu i zaprosił
na wycieczkę do Australii z okazji urodzin. Jake wziął mnie na stronę, gdy Emmett żegnał
się z Rosalie.
- Zostanę, jeśli chcesz – powiedział delikatnie, kładąc z troską swoją dużą dłoń na moim
brzuchu. Oplotłam rękoma jego kark i pocałowałam z miłością w policzek.
- Jake, podjąłeś właściwą decyzję. Przywieź Nahuela z powrotem, tylko bądź na czas w
domu albo będziesz martwy – wyszeptałam mrocznie, a Jake zachichotał, całując mnie w
usta.
- Nie mógłbym za nic w świecie opuścić narodzin naszych dzieci – zapewnił, a potem
pocałował mnie jeszcze raz. - Kocham cię, Lee.
- Ja też cię kocham – wymamrotałam mu prosto w usta, przytulił mnie jeszcze mocniej do
siebie.
- Dosyć tego, wasze dzieci będą nosić to piętno przez całe życie – ryknął donośnie Emmett.
Jake gwałtownie odskoczył ode mnie i wcisnął się do jeepa Emmetta. Zrobiłam kwaśną
minę i oplotłam ramionami klatkę piersiową, a Rosalie stanęła u mojego boku, kręcąc
głową.
Patrzyłyśmy, jak chłopcy odjeżdżają na swoją misję. Wiedziałam, że obie mamy nadzieję, iż
znajdą Nahuela i sprowadzą go do domu. Ness nie mogła bez niego żyć. Perspektywa
rodzenia bez ukochanego na pewno nie była dla niej przyjemna.
***
To było miesiąc później. Obudziłam się w środku nocy, spostrzegłszy, że łóżko jest mokre.
Czułam mocne kłucie w brzuchu. Krzyknęłam i natychmiast Bella, Rosalie i Esme znalazły
się przy moim boku. Ach... To były zalety mieszkania z rodziną wampirów, które nigdy nie
sypiały.
- Leah, odeszły ci wody – powiedziała do mnie Bella. Jęknęłam słabo, ból zelżał na chwilę i
momentalnie mój nastrój pogorszył się.
- Naprawdę? - zapytałam z sarkazmem. Bella tylko się uśmiechnęła, dobrze znając mój
arogancki styl bycia. Carlisle przecisnął się przez zgromadzone kobiety.
- W porządku, Leah. Sprawdźmy na jakim etapie jesteś – powiedział, przysuwając krzesło
do mojego łóżka. Usiadłam w pozycji, którą wskazał, by mógł mnie zbadać. - Okej, zostało
już niewiele czasu.
Nagle inny krzyk zaalarmował cały dom. Bella, Rosalie i Esme zniknęły w mgnieniu oka. To
była Ness. Najprawdopodobniej ona też zaczęła rodzić. Zerknęłam na Carlisle'a i
zauważyłam jego udręczone spojrzenie. Nie wiedział, czy ma zostać ze mną, czy pójść do
Ness.
- Carlisle, to będzie standardowy poród, Edward się mną zajmie. Ness potrzebuje
doświadczonego lekarza w razie, gdyby coś szło nie tak – powiedziałam do niego. Carlisle
zmarszczył czoło. Wiedział, że mam rację. Są szanse, że dziecko Ness wejdzie w kanał rodny
i rozedrze matkę na pół. Carlisle musi być przy niej, by zastosować cięcie cesarskie, zanim
do tego dojdzie.
- Jesteś pewna? - zapytał. Przytaknęłam właśnie wtedy, gdy miałam silny skurcz.
- Oczywiście.
- Dzięki, Leah – odpowiedział. Zanim zniknął, położył zimną dłoń na moim czole.
Krzyczałam, kiedy następowały kolejne skurcze.
- Leah, dziękuję ci – powiedział Edward, wpadając do pokoju i podchodząc do mnie.
Usiadłam, opierając się na łokciach i wpatrywałam się w niego.
- Lepiej, żebyś miał przy sobie jakieś środki przeciwbólowe - warknęłam ponuro. Gdy
uniósł w górę wielką szprycę ze znieczuleniem zewnątrzoponowym, uśmiechnęłam się do
niego i posłusznie położyłam z powrotem. Edward delikatnie przekręcił mnie na obok.
Poczułam ból, kiedy wkuł się w kręgosłup, jednak po chwili doświadczyłam rozkosznego
uczucia drętwienia. Och, życie jest piękne. Znów obróciłam się na bok, a Edward cofnął się
na brzeg łóżka, by sprawdzić, jakie mam rozwarcie.
- Gdzie jest Rose? - zapytałam, czując się trochę skrępowana tym, że Edward Cullen lustruje
moje intymne okolice. Przy Carlisle'ie nie byłam zawstydzona, w końcu on jest lekarzem z
zawodu. Z Edwardem było inaczej. Zakłopotanie pojawiało się, ponieważ wyglądał jak
siedemnastolatek.
- Ostatnio, jak rodziła Bella, ledwo udało jej się kontrolować. Pomyślała, że będzie
bezpieczniej dla ciebie i dla dzieci, jeśli zostanie na zewnątrz – wyjaśnił przepraszająco.
Gorączkowo spojrzałam na drzwi do pokoju, za którymi, jak się domyślałam, stała Rosalie.
- Rose, proszę. Potrzebuję cię – zawołałam drżącym głosem. Rose weszła do pomieszczenia
z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
- Jestem tu, duży dzieciaku – powiedziała sucho. Zaśmiałam się, właśnie gdy nadszedł
kolejny skurcz. Rose podeszła i chwyciła mnie za rękę, usiadłszy na brzegu łóżka.
- Rose, jesteś pewna, że dasz radę? - zapytał Edward, a ona tylko wzruszyła ramionami i
spojrzawszy w dół obdarzyła mnie swym ironicznym uśmieszkiem.
- Nie jadam psów, nie pamiętasz?
Kiedy tak leżałam, trzymając Rosalie za rękę i patrząc na Edwarda, który bezmyślnie
majsterkował przy czymś, by przygotować się do odebrania porodu, moje myśli podążyły
nagle w kierunku Jacoba. Pragnęłam, żeby był przy mnie. Miałam nadzieję, że jest
bezpieczny, gdziekolwiek się znajduje. Teraz poczułam się przybita, chciałam, żeby był ze
mną. Chciałam mieć tu mojego Jacoba.
- Lee! - Jacob wtargnął do pokoju, prezentując swoje idealne Jacobowe wejście. Moje serce
podskoczyło na jego widok. Podbiegł do mnie, potrącając po drodze Edwarda i nie
zwracając uwagi na jego podirytowanie. Dotknęłam jego twarzy z zachwytem. Nie mogłam
uwierzyć, że tu jest. Czułam się jak we śnie.
- Jesteś dokładnie na czas – powiedziałam, a potem wykrzywiłam się w bólu pod wpływem
kolejnego skurczu. Przez chwilę ciężko oddychałam, ale tym razem skurcz był krótszy niż
poprzednie. Czas rozwiązania był coraz bliżej.
- Podziękuj za to Alice – odpowiedział, z miłością odsuwając włosy z mojego spoconego
czoła.
- Tak zrobię, zaraz po tym, jak urodzę czwórkę naszych maluchów wielkości arbuza przez
szparę rozmiaru orzeszka ziemnego – wykłapałam zrzędliwie. Jake zaśmiał się i pocałował
mnie w głowę. Był w takim nastroju, że nic, co powiem, nie mogło go zdenerwować.
- Okej Leah, nadchodzi następny skurcz, zacznij przeć – poinstruował Edward. Chwyciłam
Jake'a i Rosalie mocno za ręce i przygotowałam się na to, co mnie czeka. Gdy nadszedł
skurcz, warknęłam i parłam tak mocno, jak tylko potrafiłam. Kilka pchnięć później,
usłyszałam to. Płacz dziecka, mojego dziecka. Uniosłam się do góry na łokcie, by spojrzeć
na Edwarda.
- To chłopiec – poinformował, uśmiechnąwszy się, gdy podawał noworodka Rosalie, która
zaczęła go obmywać. Malec protestował przeciw kontaktowi z wodą i zaczął krzyczeć
jeszcze głośniej. Jake pośpieszył, by go wziąć, gdy tylko Rose zawinęła go w rożek. Spojrzał
ma mnie, uśmiechając się dumnie, łzy spływały po jego twarzy, gdy zerkał na naszego syna.
- On jest doskonały, Lee – powiedział zdławionym głosem. Skierowałam otwarte ramiona w
stronę Jacoba, żeby podał mi mojego pierworodnego, ale Edward stuknął mnie w nogę,
żeby przyciągnąć moją uwagę.
- Jeszcze nie skończyłaś, Leah. Trójka przed nami – przypomniał, a gdy nadszedł następny
skurcz, znów warknęłam i parłam. Kiedy moje następne dziecko ujrzało świat, Edward,
uśmiechając się, podniósł je w górę, żebym mogła zerknąć, zanim poda noworodka do
Rose.
- Kolejny chłopak – poinformował nas. Ponuro rzuciłam oko na Jake'a.
- Lepiej, żeby tam gdzieś była dziewczynka – zagroziłam mu, myśląc o pozostałej dwójce,
która siedziała w moim brzuchu. Jake zachichotał i włożył mi w ramiona naszego
pierworodnego. Miał rację, synek był idealny. Ciemna karnacja, malutkie rączki, które
ściskały mnie za palce i kępka ciemnych włosów.
- Możemy go nazwać Harry? - zapytałam, a Jake przytaknął. Wiedział, że nadanie dziecku
imienia po moim ojcu było dla mnie bardzo ważne. Harry przestał płakać i ziewnął.
- Leah, czas na kolejne, przygotuj się – powiedział pilnie. Jake zabrał ode mnie Harry'ego i
ułożył go w jednej z czterech kołysek, które zrobił dla nas Charlie.
Kilka godzin później, Edward ostrożnie umieścił w moich ramionach ostatnie dziecko.
Westchnęłam z ulgą. Nigdy więcej nie chcę przez to przechodzić, nigdy!
- Pójdę sprawdzić, co u Nessie – powiedział szybko, a Jake przytaknął. Edward był tak
cierpliwy, opiekując się nami. Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak bardzo martwi się o swoją
jedyną córkę.
- Oczywiście – odparłam ze zmartwieniem w głosie. Edward kiwnął twierdząco głową i
zniknął. Rosalie dotknęła delikatnie mojej twarzy, szepcząc słowa gratulacji, a potem, nim
oddaliła się, uśmiechnęła się do Jacoba. Mieliśmy teraz chwilę dla siebie i dla naszych
dzieci.
Przesunęłam się na brzeg łóżka, gdy Jacob położył obok mnie pozostałą trójkę maluchów,
ja trzymałam najmłodszą córkę. Harry, Ephraim, Abigail i Esther. Na szczęście dla Jacoba
urodziły się dziewczynki, dwa urocze robaczki. Wszystkie nasze pociechy były idealne. Takie
nasze małe cuda.
- Kocham cię, Leo Black – Jacob wyszeptał, całując mnie delikatnie w usta.
- Ja ciebie też kocham, Jacobie Black – odpowiedziałam z pełnym przekonaniem,
uśmiechnąwszy się do niego, a potem oboje z zachwytem spojrzeliśmy na nasze dzieci.
Jednak jedna myśl mnie rozproszyła. - Czy Nahuel wrócił?
- Taa, „przekonaliśmy” go – burknął, uderzywszy pięścią w swoją rękę, spojrzałam na niego
spode łba.
- Jacobie Black... - rozpoczęłam swój wykład, Jake zbliżył się do mnie i zakrył usta dłonią.
- Tylko żartowałem, Leah. Kiedy powiedzieliśmy Hulien, że Nahuel zostawił ciężarną Nessie,
opieprzyła go ostro i kazała mu wracać do domu – wyjaśnił. Westchnęłam z ulgą. - Był
naprawdę przerażony, że dziecko ją zabiję, nie mógł po prostu znieść widoku umierającej
żony.
Zmarszczyłam brwi na słowa Jacoba. Lepiej niech nie współczuje temu półbękartowi?
- Hej wilcza mamuśko i tatusiu, możemy zobaczyć dzieci? - Alice wściubiła głowę przez
drzwi, zaraz za nią stał Jasper, a Emmett minął ich i wepchnął się pierwszy do środka, nie
czekając nawet na naszą odpowiedź.
- Pewnie, wejdźcie – powiedziałam oschle. Alice podbiegła i natychmiast wzięła na ręce
Abigail, a potem pocałowała ją delikatnie w buzię. Emmett trzymał już w górze Ephraim'a i
mamrotał mu coś szeptem o rozgrywkach futbolowych, które będą razem oglądać. Jake
pocałował mnie w czubek głowy i wyszeptał, że pójdzie sprawdzić, co u Nessie.
Przytaknęłam na zgodę, również chciałam wiedzieć, w jakim jest stanie.
Najprawdopodobniej musi być w dobrej formie, w innym wypadku Alice, Emmett i Jasper
nie byliby tacy radośni.
Jasper stał w drzwiach nieco zakłopotany. Wskazałam na niego, żeby do mnie podszedł, co
zrobił bardzo niepewnie.
- Chodź, Jasper, mam tu jeszcze dużo do zaoferowania – zażartowałam, wskazując na
pozostałą dwójkę noworodków. Wampir powoli podszedł i spojrzał na nie z zachwytem.
- Są wspaniałe, Leah, powinnaś być z nich dumna – odparł zdumiony. Sięgnął ręką, by
dotknąć twarzy Harry'ego. Harry poruszył się, ale nie obudził.
Wzięłam Harry'ego w ramiona i podałam go Jasperowi, który wyglądał na przerażonego,
ale ostrożnie przyjął zawiniątko w swoje ramiona. Uspokoił go fakt, że Harry nie płakał.
Rosalie przedarła się, by podejść do boku mego łóżka i kiedy przytaknęłam, podniosła
Esther. Przytuliła ją do siebie i zaczęła do niej gaworzyć z miłością.
Kiedy tak obserwowałam, jak Rosalie, Emmett, Alice i Jasper tulą moje dzieci,
uświadomiłam sobie, że żadne dziecko na świecie nie będzie miało tak kochających cioć i
wujków, jak ta czwórka małych ludzików. Jacob wrócił do pokoju i usiadł obok mnie na
łóżku. Okolił mnie ramieniem tak, że mogłam oprzeć głowę na jego torsie.
- Jak się czuje Ness? - zapytałam, lekko ziewając. Boże, jaka ja byłam zmęczona. Rodzenie
dzieci to solidny wysiłek.
- Dobrze, Carlisle zrobił cesarskie cięcie, urodziła się im dziewczynka. Nigdy nie zgadniesz,
jak jej dali na imię – powiedział Jake, głaszcząc mnie delikatnie po włosach. Przekręciłam
głowę i spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Jak?
- No cóż, wiesz, że Bella lubi tworzyć imiona, łącząc dwa inne? - odpowiedział,
wykrzywiając się nieznacznie w bólu. Wywróciłam oczami. Biedna Ness.
- O Boże, to połączenie imienia Rose z Bellą, Rosella lub coś w tym rodzaju, albo
kombinacja – Jasper z Emmettem, Jammett? - Zaśmiałam się z absurdalności własnych
pomysłów, podczas gdy pozostali chichotali, choć jednocześnie obserwowali, jak zareaguję.
- Blisko, Ness postanowiła dodać Twoje imię do mojego – Jake przekazał mi gorącą
wiadomość, a ja otworzyłam buzię ze zdziwienia. Moje i jego imię razem? Co z tego
mogłoby powstać? Chociaż, nie powiem, schlebiało mi to.
- Co? Jak to niby miałoby brzmieć? - zapytałam z niedowierzaniem. Jake zrobił budującą
napięcie pauzę i w końcu wydusił z siebie:
- Jaylah.
Zapadła cisza, musiałam to przetrawić, Jaylah. Podobało mi się.
- Och... więc... to nie jest takie złe, właściwie to całkiem fajne imię – zgodziłam się,
ponownie ziewając. Jake podrapał mnie po plecach.
- Jesteś zmęczona, Lee? - zapytał, a ja przytaknęłam. - Powinnaś odpocząć.
- Ale dzieci... - zaprotestowałam słabo. Rosalie podeszła i delikatnie popchnęła mnie,
żebym się położyła.
- W porządku, Leah, my się nimi zajmiemy – zapewniła mnie, a ja uśmiechnęłam się z
wdzięcznością, kiedy wszyscy zniknęli z pokoju, zostawiając mnie z Jake'm sam na sam.
Jake wyglądał niepewnie, nie wiedział, czy zostać, czy zostawić mnie w spokoju. Uścisnęłam
jego rękę.
- Zostań – poprosiłam. Wtedy położył się obok tak, żebym mogła opierać się o jego klatkę
piersiową.
Wtuliłam się w niego i po chwili zasnęłam.
17. To początek nowego życia
Następnego dnia, kiedy się obudziłam, spostrzegłam, że Jacob gdzieś zniknął, ale
obok mojego łóżka stały trzy kołyski z moimi trzema malutkim, śpiącymi dzieciątkami. Na
widok ubranek zaśmiałam się tak cicho, żeby ich nie obudzić. Alice musiała zamówić ciuszki
zaprojektowane specjalnie dla nich. Na śpioszkach wyhaftowano ich imiona. Dzięki temu
mogłam je teraz odróżnić. Byłoby mi łatwiej, gdybym nie zmęczenie. Harry był największy,
miał bujną czuprynę. Brakowało Ephraima. Przypuszczam, że Jake wziął go ze sobą. Abigail
miała pociągłą twarz, a jej oczka zdobiły długie rzęsy. Esther była najmniejsza - trzymała
właśnie piąstkę w buzi. Usiadłam obok, żeby oglądać, jak śpią, a potem zsunęłam się z
łóżka, by poszukać Jake'a. Znalazłam go w pokoju Rosalie i Emmetta. Rosalie i Emmett stali
przodem do łóżka, a tyłem do drzwi. Oboje pochylali się nad Ephraimem. Po chwili zdałam
sobie sprawę, co oni robią.
- Dokładnie tak, a teraz naciągnij rzepy i przymocuj je na brzuszku. Nie, nie tak ciasno –
mówiła Rosalie. Oparłam się o framugę, aby mieć lepszy widok. Oglądałam, jak Jake
próbuje założyć pieluchę Ephraimowi, który dawał popalić swoim małym płucom. Wyraźnie
było widać, że nie lubi, gdy jest zimno, a on musi leżeć na golaska. Jake zapiął drugą rzepę i
spojrzał na Rosalie, oczekując aprobaty. Uśmiechnęła się.
- Dobra robota, kundelku - powiedziała, a Jake wyszczerzył się z radości, a potem zaczął
wkładać małe kończyny Ephraima do śpioszków. Rose, wyczuwając mój zapach, odwróciła
się i podbiegła.
- Nie powinnaś jeszcze chodzić – skarciła i odegnała mnie gestem.
- Czuję się dobrze – zapewniłam ją. Jake skończył ubierać Ephraima i podniósł go delikatnie,
a następnie umieścił na swoim przedramieniu.
- Świetnie, bo zaprosiłem watahę – poinformował nas Jake. Ephraim umościł się wygodnie,
zadowolony z ciepła płynącego od taty. Jake podszedł do mnie i pocałował w czoło, a
następnie dodał: - Chcą zobaczyć szczeniaczki.
- Nazywasz nasze dzieci szczeniaczkami? - zapytałam, nie dowierzając. Jake wzruszył
ramionami.
- To prościej niż nazywanie ich czworaczkami.
Nie chciałam się z nim kłócić.
- Jak sobie chcesz. Kiedy mają przyjść? - zapytałam i nagle rozległo się donośne pukanie z
dołu.
- Teraz – powiedział Jake, a potem poszedł z Ephraimem, by otworzyć drzwi. Przez myśl
mimowolnie przeszło mi, że Cullenowie odetchną z ulgą, kiedy ich opuścimy. Nie będą
wtedy mieli domu przez cały czas wypełnionego zmiennokształtnymi.
Rose pomogła mi wrócić do łóżka. Położyłam się posłusznie, czekając na pochwały i
gratulacje. Wskazałam na Rose, żeby podeszła i usiadła przy mnie. Potrzebowałam
wsparcia.
- Dobrze się spisałaś, Leah. To po prostu małe, idealne cudeńka – wyszeptała. Trąciłam ją
żartobliwie łokciem.
- Przestań, przez ciebie znów się rozpłaczę! Wiesz, że teraz hormony mi buzują –
zripostowałam, a Rose roześmiała się. Jej dźwięczący śmiech musiał obudzić Abigail, która
otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Miała ciemnobrązowe tęczówki, a gęste rzęsy
sprawiały wrażenie, że wyglądała jak mała, słodka laleczka.
- Leah! - krzyknął Seth, wchodząc niezgrabnym krokiem. Za nim szła świta: Embry i Quil.
Zmarszczyłam brwi, bo byłam pewna, że Rachel i Emily również przyjdą mnie odwiedzić.
Quil chyba zauważył moją konsternację, bo wyjaśnił:
- Jake powiedział, że najlepiej zrobimy, jeśli będziemy przychodzić małymi grupkami, żeby
cię nie przeciążyć. - Byłam za to wdzięczna. Seth nawet na mnie nie spojrzał. Był zbyt zajęty
podziwianiem śpiących dzieci. Abigail musiała pomyśleć, że jest zabawny, ponieważ
sięgnęła po jego palec, a następnie natychmiast wsadziła go sobie do buzi.
- Mogę ją wziąć na ręce, Leah?
- Wujek Seth nie musi się nawet pytać. To samo tyczy się wujka Quila i Embry'ego –
zapewniłam ich. Dostrzegłam, że Quil i Embry wyglądali na nieco przerażonych, więc
uśmiechnęłam się do nich wspierająco. Ci dwaj byli jak moi bracia, dlatego było oczywiste,
17 Jake nazywa dzieci „pups” szczeniaczkami, to faktycznie krócej niż czworaczki „quadruplets”. W tłumaczeniu nie
widać różnicy.
że będą dla naszego potomstwa jak wujkowie.
Quil podszedł i wziął na ręce Harrego, który obudzony niedelikatnym traktowaniem wpadł
w furię. Quil zaczerwienił się, wyciągając chłopca w moim kierunku, ale ja tylko pokręciłam
głową.
- Doprowadziłeś go do płaczu, więc musisz sam sobie poradzić z tym problemem –
zachichotałam jego kosztem, natomiast w Rosalie odezwało się współczucie, więc
poinstruowała go, jak zrobić z ramion kołyskę. Harry umościł się wygodnie i przestał płakać,
mimo iż jego prawie całkiem czarne oczy wpatrywały się w Quila.
- Dlaczego została mi tylko dziewczyna? - marudził Embry, przyglądając się badawczo
kołysce. Zobaczyłam, jak Esther otworzyła swoje śpiące oczka i utkwiła je prosto w ślepia
Embry'ego, ten zaś gapił się na nią jak otępiały. Po kilku sekundach zdałam sobie sprawę,
co właśnie się stało. Embry Call wpoił się w moją córkę. Zaczęłam się śmiać, na co Call
zwrócił wzrok w moim kierunku - sprawiał wrażenie przestraszonego. Seth i Quil spoglądali
to na Embry'ego, to na Esther i nagle również zrozumieli, co między nimi zaszło.
- Leah, ja nie chciałem – zaczął przepraszać, prawie jąkając się, co tylko jeszcze bardziej
mnie rozśmieszyło. Mogłabym trafić na gorszego zięcia w przyszłości niż Embry Call.
Wiedziałam, że Embry desperacko pragnął wpojenia i jeśli Esther da mu szczęście, a on ją
uczni szczęśliwą, to ja nie będę miała nic przeciwko temu. Tak jak powiedziałam:
Mogłabym mieć gorszego przyszłego zięcia.
- Wyluzuj, Call, wiem lepiej niż ktokolwiek, że wpojenie jest rzeczą niespodziewaną, a kiedy
ona dorośnie już wystarczająco i jeśli uczynisz ją szczęśliwą – nie będę miała nic przeciwko
tobie – powiedziałam do niego, uśmiechając się. Embry rozluźnił się, dopóki nie dodałam,
zawężając oczy: - Ale lepiej trzymaj rozsądny dystans, nim skończy dwadzieścia pięć lat.
Rosalie i Seth chichotali, a Embry wyglądał na zdruzgotanego, że będzie musiał czekać tak
długo. Wtedy Quil poklepał go po plecach ze zrozumieniem. On sam musiał poczekać
jeszcze kilka lat, aż Claire dorośnie, dlatego wiedział, co czuje przyjaciel. Brwi Quila zniknęły
za grzywką, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę.
- Jake wkurzy się, kiedy się dowie! – powiedział i podał Harrego Rosalie, a potem wybiegł,
śmiejąc się. Było jasne, że poszedł przekazać wieści Jacobowi. Embry poruszył się, żeby iść
za nim, ale potem obrócił się, by spojrzeć przeciągle na Esther i zatrzymał się.
Najprawdopodobniej nie miał siły jej opuścić.
- Weź ją na ręce. Jake nie skrzywdzi cię, jeśli będziesz ją trzymał – poradziłam Embriemu,
mrugając okiem.
- Jesteś najlepsza, Leah – odparł z wdzięcznością, bardzo delikatnie podnosząc Esther i
układając ją sobie w silnych ramionach. Esther nie uroniła nawet łezki. Czuła się dobrze u
Embry'ego, tak samo jak on czuł się w jej obecności.
- Wiesz, wydajesz się być bardziej dojrzała. To mnie nieco niepokoi. - Rose spojrzała na
mnie zadumana. Najwyraźniej ona i pozostali oczekiwali, że wpadnę w furię z powodu
wpojenia Embry'ego w moją córkę, ale wszystko, o czym mogłam myśleć, to szczęście
Esther. I jeśli szczęście równa się Embry, to chcę, żeby miała go przy sobie.
- Myślę, że to z powodu instynktu macierzyńskiego, który się aktywował. Nie mogę się
złościć na coś, co da zadowolenie moim dzieciom - odpowiedziałam, wzdrygając spokojnie
ramionami, po czym warknęłam: - Boże, jestem taka spokojna, że aż sama się o siebie boję!
Jake wkroczył do pokoju w biegu, a za nim podążał Quil, który niósł Ephraima i pozostali,
którzy przyszli odwiedzić mnie i dzieci. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak zareaguje Jake. Byli
tam: Paul i Rachel oraz Sam z Emily, która trzymała na rękach Leviego. Jake podszedł i
chwycił Embry'ego, ale później zauważył, że ten trzymał Esther i zaczął się wahać, chociaż
jego ręce zaciskały się i rozluźniały.
- Masz trzy sekundy, żeby odłożyć moją córeczkę do łóżeczka – powiedział mój mąż przez
zaciśnięte zęby, a ja wywróciłam oczami. Było jasne, że Jake nie miał jeszcze ojcowskiego
zmysłu, który podpowiedziałby mu, co było najlepsze dla jego córki.
- Jake, kochanie – starałam się wtrącić, ale Jake w ogóle nie spuszczał oczu z Embry'ego.
- Trzy sekundy – powtórzył. Embry delikatnie odłożył Esther, która natychmiast zaczęła
płakać. Najwidoczniej nie chciała, żeby ktoś ją rozdzielał z Embrym.
- Proszę, Jake, nie uszkodź go! Esther go potrzebuje – starłam się wpłynąć na męża, kiedy
podnosiłam płaczące dziecko i zaczęłam je karmić z czułością. Jake spojrzał na mnie i
dostrzegłam, że bardzo szybko uspokaja się na nasz widok. Pomyślałam, że w końcu
zrozumiał - Embry to dobra rzecz, która przytrafiła się naszej córce.
- W porządku, ale ty i ja musimy porozmawiać – powiedział, chwytając Embry'ego za ramię
i wyciągając go z pokoju. Jake sprowadził Embry'ego na hol, ale wszyscy mogliśmy usłyszeć
jego przemowę.
- Lepiej miej czyste myśli o mojej córce przez cały czas. Jestem w twojej głowie, więc
wszystko będę wiedział – mówił złowrogo. Rachel zrobiła surową minę, przepychając
chłopców na bok, żeby mogła wejść do pokoju.
- Co, do cholery, się tu wydarzyło? - zażądała wyjaśnień, kładąc ręce na biodrach. Seth,
Rosalie, Quil i ja wybuchnęliśmy śmiechem.
***
Rachel, Paul, Emily i Sam zostali jeszcze chwilę, a później poszli. Sam wyglądał nieco lepiej.
Objął Emily ramieniem i spoglądał w dół na swojego synka, jakby był dla niego całym
światem. Doszłam do wniosku, że wraz z narodzinami Leviego wszystko się ułożyło. Na
szczęście zapomniał o mnie. Nie wspominaliśmy o Nessie i Nahuelu i ich nowo narodzonym
dziecku. Martwiliśmy się o ich reakcję, szczególnie obawialiśmy się Sama – on zawsze był
tak zdeterminowany, by mieć oko na jakiekolwiek zagrożenie dla La Push. Nie żeby Jaylah
była zagrożeniem, ale Sam był przecież Samem. Z pewnością widziałby w niej wroga. Nadal
nie widziałam jeszcze Jaylah i Nessie, i bardzo się o nie martwiłam. Sue i Charlie przyszli nas
odwiedzić, zaraz po tym gdy inni poszli. Zostaliśmy tylko Seth, Quil, Rosalie oraz ja z Sue i
Charliem. Embry i Jake dołączyli do nas - na powrót w przyjacielskich stosunkach.
Teraz kiedy Sue była tu, zdecydowałam, że pójdę zobaczyć Nessie i Jaylah. Znajdowało się
tu mnóstwo osób, które zaopiekują się szczeniaczkami. Właśnie wybierałam się do pokoju
Ness, ale najpierw wpadłam na Nahuela. Siedział na holu, patrząc się na przeciwległą
ścianę. Zamierzałam go zignorować, ale wstał i chwycił mnie za rękę. Wyrwałam ją,
warknąwszy.
- Proszę, Leah, wiem, że jesteś na mnie zła...
- Zła? Złość nawet nie jest choć trochę współmiernym stanem, jaki odczuwam w stosunku
do ciebie – odparowałam z nienawiścią. Nahuel wykrzywił się w bólu na te słowa.
Szeptałam, ponieważ nie chciałam, żeby Ness słyszała naszą kłótnię.
- Nienawidzę siebie tak samo, jak ty mnie, a może nawet bardziej – powiedział delikatnie.
Jego głos łamał się, gdy dodał: - Nessie prawie umarła.
Stałam tam zszokowana. Nikt mi o tym nie powiedział.
- Ale teraz ona i Jaylah czują się dobrze? - zapytałam.
- Tak – odpowiedział, a ja westchnęłam z ulgą.
- To wszystko co teraz się liczy. To, co czuję do ciebie i co zrobiłeś, w tej chwili się nie liczy –
odparłam, starając się go wyminąć, ale Nahuel zablokował mi drogę. Patrzył się prosto w
moje oczy, błagając o zrozumienie.
- Proszę, Leah, wiem, że to trudne do zrozumienia, ale byłem przerażony. Bałem się, że ją
zabijałem – miłość mojego życia. Odszedłem wściekły na nią, że powiedziała mi, jak było już
za późno, ale zaraz potem zdecydowałem odszukać mojego ojca i siostry. Zajęło mi to
sporo czasu, ale znalazłem ich i wyobraź sobie, jak byłem zdziwiony, kiedy zobaczyłem, że
moja siostra ma dziecko. Miała dziecko drugiej generacji, prawie takie jak moje.
Przekonawszy się, że zarówno ona, jak i to dziecko żyją, znalazłem nadzieję dla Nessie.
Właśnie wracałem do domu, gdy Jacob i pozostali mnie złapali – wyjaśnił. Skrzyżowałam
ręce na klatce piersiowej i gapiłam się na niego.
- Więc powinnam ci wybaczyć, ponieważ właśnie wracałeś, tak? - zapytałam z sarkazmem.
Nahuel pochylił głowę ze wstydu.
- Nie. Wiem, że na przebaczenie muszę sobie zapracować, ale chcę, żebyś mnie zrozumiała
– powiedział łagodnie, a ja westchnęłam.
- Zrozumiałam twoje motywy. Nie będę cię nienawidzić, ponieważ wiem, że w ten sposób
skrzywdzę Ness, ale od teraz udowodnij, że potrafisz być dla niej porządnym mężem –
powiedziałam, zbliżywszy się do jego twarzy i pacnęłam go w tors. Nahuel zniósł moje
kazanie bez żadnego sprzeciwu.
- Nie zawiodę już nigdy więcej – przysiągł. Spojrzałam na niego i miałam nadzieję, że mówił
prawdę.
- W porządku.
***
Ness wcale nie wyglądała dobrze. Wyglądała, jakby spała. Miała sińce pod oczami i
bandaże wokół brzucha. Bella siedziała przy jej boku, a Edward stał za Bellą. Podszedł mnie
powitać, kiedy weszłam.
- Jak ona się czuję? - zapytałam, podchodząc do niej i głaszcząc ją delikatnie po głowie.
Wyglądała na taką kruchą. Nahuel wślizgnął się za mną do pokoju i stanął w rogu bez
ruchu.
- Lepiej, Carlisle przybył niemal za późno. Gdy tylko zaczęła rodzić, Jaylah starała się
wydostać. Carlisle pomógł jej wyjść i zaszył Nessie. Jej wampirza część zregenerowała ciało.
Wyleczyła się już bardzo od czasu porodu. Zostało jeszcze trochę – powiedział Edward.
Jego głos był spokojny i rozluźniony. Nie mogłam uwierzyć, że zachowuje taki spokój, skoro
prawie stracił Ness.
- Dlaczego nikt mi nie powiedział, że było aż tak źle? - zapytałam i w tym momencie z oczu
popłynęły mi łzy.
- Nessie nie chciała, żebyśmy ci mówili. Nie chciała cię martwić – odparła Bella, kładąc rękę
na moim ramieniu, żeby mnie pocieszyć. Wtedy Ness poruszyła się i otworzyła oczy.
- Leah – wyszeptała, a ja wzięłam jej rękę.
- Ness, jak się czujesz? - zapytałam, a ona uśmiechnęła się do mnie słabo. Dostrzegłam ślad
dumy w jej uśmiechu.
- Zrobiłam to, Leah. Widziałaś ją? - zapytała podekscytowana. Pokręciłam głową.
- Jeszcze nie - przyznałam. Ness rozejrzała się za Bellą.
- Mamo – zawołała do Belli, która zniknęła z pokoju, ale zaraz potem wróciła, niosąc małe
zawiniątko.
Bella podała mi moją w połowie imienniczkę, a ja spojrzałam na jej małe, kruchutkie ciałko.
Była piękna. Jej oczy były dzikie i jasnoniebieskie. Miała cieniutkie brązowe włoski na
główce. Policzki były różowe i pucołowate. Wyglądała po prostu cudownie.
- Jest urocza, Ness – wystrzeliłam, całując jej malutkie czółko. Ness przesunęła się tak, żeby
usiąść, w czym pomógł jej Nahuel. Spojrzała na nie niego i obdarzyła go radosnym
uśmiechem, ciesząc się z tego, że po prostu był przy niej. Wyglądała, jakby jej stan
polepszał się z minuty na minutę. Zerknęłam na Edwarda, a on przytaknął, potwierdzając,
że mam rację.
- Nie urosła ani trochę. Carlisle powiedział, że to dobry znak, że będzie rosła w ludzkim
tempie – wyjawiła Ness, kiedy kładłam Jaylah w jej ramiona. Pocałowała córkę z czułością.
To dobra wiadomość. Jaylah będzie miała normalne życie, jakiego nigdy nie miała Ness.
Nagle Jacob zjawił się w pokoju, trzymając Ephraima, który niemal wypluwał swe płuca
przez krzyk.
- Leah, on nie chce przestać, zrób coś, żeby przestał – błagał. Wzięłam od niego syna i
przytuliłam go do piersi, wywracając oczami na reakcję męża.
- Wracaj do zdrowia szybko, Ness – powiedziałam, przekrzykując głośny płacz Ephraima, a
Ness tylko się roześmiała, gdy wychodziłam z pokoju.
***
Dziewięć miesięcy później...
-Leah, pośpiesz się lepiej. On jest głodny – zawołała Rosalie, kiedy schodziłam na dół, by
podgrzać dla niego butelkę. Słyszałam zawodzący płacz niemowlaka, co wyraźnie znaczyło,
że jest wściekły, iż jego jedzenie nie było jeszcze gotowe. Mimo że z technicznego punktu
widzenia Rosalie nie mogła przebywać w La Push, nadal codziennie przychodziła mnie
odwiedzać. Wilki wyczuwały zapach Cullenów i trochę wyluzowały w przeganianiu ich z La
Push, od kiedy zawsze wracali następnego dnia.
Rose krzyczała z drugiego pokoju. Czułam, jakby serce mi stanęło. Pobiegłam jak
najszybciej się dało do bawialni i zobaczyłam stojącą tam Rosalie. Jej twarz wyglądała na
zrelaksowaną.
- Co, do diabła, się stało, Rose? - zażądałam wyjaśnień, wściekła, że wystraszyła mnie na
śmierć.
- Przepraszam. Dziecko właśnie się przemieniło i przestraszyło mnie. Nie wiedziałam, że
dzieci mogą się przemieniać – powiedziała, wzdrygnąwszy ramionami. Gapiłam się na nią
zszokowana.
- Co?
Spojrzałam na dół i moim oczom ukazał się mały, drobny wilczek śpiący w ramionach Rose.
Wpatrywałam się w szczeniaka z głupim wyrazem twarzy, a potem roześmiałam się na cały
głos.
- Okej, dość tych żartów! Gdzie jest mój syn? - zapytałam, a Rose wywróciła oczami.
- Ja nie żartuję, Leah. On właśnie się przemienił. - wyjaśniła. Właśnie miałam jej
powiedzieć, że to wcale nie jest śmieszne, kiedy szczeniak przemienił się w ramionach
Rosalie. - Och!
Obie obserwowałyśmy, jak szczenię zmienia się na powrót w dziewięciomiesięczne
niemowlę i ziewa przy tym dziko. To był Harry, najstarszy z rodzeństwa, choć dzieliły ich
tylko minuty.
- Cholera – zaklęłam, spoglądając na niego, a Rose przytaknęła.
- Wiem.
- Jake. Zabrał Abby i Esther do Forks. - Westchnęłam ze zmartwieniem. Rosalie wręczyła mi
telefon. W pośpiechu wybrałam numer do Jake'a i z niecierpliwością czekałam na
połączenie.
- Jake – odezwałam się tak szybko, jak tylko odebrał. Słyszałam jego śmiech – mówił do
Esther, żeby czegoś nie dotykała.
- Cześć, skarbie – powitał mnie w końcu, a ja mówiłam, śpiesząc się. Mój ton głosu
informował o pilności sprawy.
- Jake, musisz natychmiast przyprowadzić dziewczynki do domu!
- Co? Dlaczego? - zapytał zaalarmowany. Spojrzałam na Harry'ego z zatroskaniem.
- Harry właśnie się przemienił – odpowiedziałam.
- Słucham? Ale on jest jeszcze małym dzieckiem – zaprotestował, na co wywróciłam
oczami.
- Nie musisz mi mówić. Abby i Esther też mogą przez przypadek się przemienić.
Przyprowadź je natychmiast do domu – zakomenderowałam. Słyszałam poruszenie, gdy
Jacob podnosił dziewczynki.
- Okej, jesteśmy już w drodze – powiedział śpiesznie, a potem zapytał: - A co z Ephraimem?
Cholera, tak właśnie pojawia się problem, kiedy masz czwórkę dzieci. Nieraz zapominasz
policzyć je wszystkie.
- Jest z moją mamą i Charliem – odpowiedziałam krótko, a potem zamilkłam, rozmyślając. -
Hmm, wydaje się, że nie zmieni się, dopóki się nie zdenerwuje. Harry był głodny.
Prawdopodobnie wściekł się i gniew spowodował transformację.
Jake szepnął, że mnie kocha, a potem usłyszałam wolny sygnał po rozłączeniu. Spojrzałam z
ulgą na Rose i wówczas zadzwonił drugi telefon. Odebrałam, wstrzymując oddech.
- Leah, kochanie, lepiej by było, żebyś przyjechała – powiedziała moja mama. Miała spięty
głos – serce niemal stanęło mi ze strachu.
- Stało się coś złego? - zapytałam z naciskiem, a Sue westchnęła.
- Ephraim zmienił się na oczach Charliego – powiedziała wprost. Spanikowana pobiegłam
do samochodu – wiedziałam, że Rose zajmie się Harrym, gdy mnie nie będzie.
- Jak się czuję Ephraim? - zapytałam ze zmartwieniem. Sue obdarzyła mnie szorstkim
uśmiechem.
- Dobrze, zaraz potem przemienił się z powrotem i śmiał się, ale Charlie... - Sue zawiesiła
głos. Zmarszczyłam brwi i szybko wskoczyłam do samochodu, który dostałam od Rose i
Alice z okazji „szczęśliwego, poczwórnego porodu”. To była terenówka typu land cruiser –
wystarczająco duża dla naszej licznej rodziny.
- Wszystko z nim w porządku? - zapytałam. Sue westchnęła głośno.
- Leah, on zadaje pytania. Chce wiedzieć wszystko.
***
W drodze zadzwoniłam do Jake'a i poprosiłam go, by wstąpił do mamy i Charliego i pomógł
mi wyjaśnić Charliemu, co się dzieje. Czułam się niezręcznie, że muszę wyjawić
komendantowi, iż jego córka stała się wampirem, ale był niewzruszony – chciał wiedzieć
wszystko. Nie spodziewałam się tego, ale nie śmiał się, słysząc nasze wyjaśnienia, chociaż
widział już Jake'a zmieniającego się w wilka, więc pewnie domyślał się, że Bella może być
wampirem. Nie wdawaliśmy się w szczegóły i pominęliśmy fakt, że są dwie osobne watahy.
Wyjaśniliśmy tylko, iż niektórzy mężczyźni w La Push stali się zmiennokształtnymi, by
chronić ludzkość.
- A więc wszyscy wasi olbrzymi przyjaciele są zmiennokształtnymi? Sam Uley, Quil, Embry i
reszta? - zapytał dla jasności – oboje potwierdziliśmy skinieniem głowy. Sue trzymała
Esther, która spała spokojnie, Abby była na rękach u Jake'a, a ja miałam Ephraima.
- I Cullenowie są wampirami. To oni przemienili Bellę w wampira, a Nessie to
półwampirzyca, co wyjaśnia powód jej szybkiego dorastania, tak? - kontynuował bardzo
spokojnie. Ponownie przytaknęliśmy, a on brnął dalej: - Zmiennokształtni i wampiry są dla
siebie wrogami?
- Tak, za wyjątkiem Cullenów – odpowiedziałam, kiwając głową. Charlie wziął głęboki
oddech i usiadł z powrotem w fotelu.
- W porządku – odparł w końcu z uśmiechem. Jake i ja patrzyliśmy się na siebie, a potem na
Sue, która wzruszyła ramionami. Wszyscy staliśmy tam i spoglądaliśmy na Charliego, który
się do nas uśmiechał.
- Charlie, przyjąłeś to zadziwiająco dobrze – odezwał się Jake, a my wciąż wpatrywałyśmy
się w niego, jakby miał zaraz podskoczyć z krzykiem i wyrywać sobie włosy z głowy.
- Miałem swoje przypuszczenia. Potrzebowałem tylko potwierdzenia – przyznał. Ephraim
wyrywał mi się z ramion, więc postawiłam go na podłodze, by mógł stanąć obok fotela
Charliego. Wszystkie nasze dzieciaczki zaczęły już wstawać, a Harry kilka razy próbował
chodzić. Pozostałe trzymały się za nasze palce i tak stawiały pierwsze kroki w naszą stronę.
Rose i Alice uwieczniły ich próby na zdjęciach. Charlie spojrzał na Ephraima, po czym
podniósł go do góry i obserwował z bliska.
- Jeśli czujesz się nieswojo z dziećmi, nie będę już ich u was zostawiać – powiedziałam do
Charliego, sądząc, że z tego powodu tak intensywnie przypatruje się naszemu synowi, ale
Charlie wyglądał na zszokowanego moimi słowami.
- Och, nie. Uwielbiam z nimi być. Proszę, nie przestawaj ich tu przyprowadzać –
odpowiedział, sadzając sobie Ephraima na kolanach. Chłopiec zachichotał, podskakując na
kolanie komendanta. Charlie spojrzał na niego z czułością i dodał: - Chociaż będziemy
musieli kupić jakieś gryzaki, żeby czymś ich zainteresować, jak zmienią się we wilczki.
Zaśmialiśmy się, myśląc, że Charlie żartuje, ale on mówił całkiem serio.
- Ja nie żartuję, Ephraim pogryzł nogę mojego fotela – odpowiedział z powagą, co nas tylko
jeszcze bardziej rozśmieszyło.
18. Wpojeni kochają Umarlaków - muszą ich pokochać
Jake, Seth, Quil, Rosalie, Emmett, Edward i ja staliśmy w lesie, gapiąc się na
szczeniaki, które z ciekawością rozglądały się dookoła – wszystkie były w ludzkiej
formie. Wczoraj Harry zmienił się i zastanawialiśmy się, czy uda mu się to ponownie i
czy reszta dzieci pójdzie za jego przykładem. Na razie nic takiego się nie stało. Abby była
zdenerwowana, że zmuszono ją do siedzenia na brudnej, leśnej ściółce. Wyciągnęła
rączki do Rosalie – do jedynej osoby, która – co mała doskonale wiedziała – nie będzie
się mogła oprzeć podniesieniu jej. Edward nie mógł słyszeć myśli szczeniaczków, co, jak
stwierdził, było dziwne. Zaczął już słyszeć proste skrawki myśli Jaylah , na przykład:
słowa mama, tata. Ephraim siedział przy Esther, która zachowywała się wzorowo.
Trzymał ją za rękę i oboje patrzyli na siebie, jakby odbywali ze sobą jakąś niemą
konwersację. Harry natomiast siedział cichutko, zupełnie rozluźniony. Skierował swoje
niemal całkiem czarne oczka na tatę, który leżał oparty o drzewo z rękoma
skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Jego szerokiej, dobrze zbudowanej klatce piersiowej.
- Czy możemy się skupić teraz na szczeniaczkach? - zapytał Edward, odchrząkując.
Zrobiłam się czerwona jak burak, a Cullen wywrócił oczami, ironicznie się uśmiechając.
Jacob spoglądał na nas na przemian, zastanawiając się, co to był za żart.
- W porządku, teraz wy chłopcy się przemieńcie i zobaczymy, czy dzieciaki będą was
naśladować – powiedziałam i obróciłam się. Nie miałam nic przeciwko nagiemu
Jake'owi, ale nie zamierzałam oglądać Setha i Quila w stroju Adama. Embry pojechał
odwiedzić swoją mamę w rezerwacie Makah. Miał świadomość, że opuszczenie Esther
będzie bolało, ale nie odwiedzał matki przez tak długi czas, że musiał się na to
zdecydować. Codziennie do niego dzwoniliśmy, żeby Esther pogaworzyła mu do
słuchawki.
- Możesz się już obrócić, Leah. - Usłyszałam głos Edwarda i zwróciłam się w ich stronę,
by zobaczyć trzy wilki, zamiast męża, brata i przyjaciela. Szczeniaczki patrzyły na nich ze
zdziwieniem i nagle Harry zaczął się trząść, a potem zmienił się w kupkę futra. W jego
ślady natychmiast poszedł Ephraim. Harry był tej samej maści co ojciec, a Ephraim miał
śnieżnobiałą sierść. Nagle Edward chwycił mnie za ramię.
- Jake słyszy, co mówią szczeniaczki. Ja ich nie słyszę, ale Jake powiedział mi, że to jest
niesamowite – zrelacjonował Edward. Był tym zaintrygowany. Poczułam drgawki na
ciele. Rosalie położyła dłoń na moim ramieniu, by mnie uspokoić.
- Spokojnie, Leah, przecież nie chcesz się przemienić, prawda? - wyszeptała, a ja
wzdrygnęłam ramionami, zastanawiając się nad tym.
- Przestałam się przemieniać, żeby zwiększyć szansę na posiadanie dzieci, ale teraz je
mam. Nie mam już powodów, żeby się powstrzymywać. Chciałam być tam dla moich
dzieci, we wszystkim, co robią, nawet jeśli mam przybrać wilczą formę – powiedziałam,
potwierdzając moją decyzję, po czym Rose odsunęła się i uśmiechnęła.
- Obróćcie się, chłopcy – zakomenderowała i wszyscy oprócz Jake'a i Emmetta
natychmiast wykonali polecenie. Rose spojrzała na swojego męża i dodała: - Obróć się
albo umieraj!
Gdy tylko Em się obrócił, zaczęłam się trząść i poczułam, że nadchodzą znajome
symptomy przemiany w wilka. Zaraz po transformacji zostałam zbombardowana
myślami.
Witaj z powrotem, siostra!
Cześć, kochanie.
Mamo.
Mamusiu.
Moje serce uderzyło mocniej, kiedy usłyszałam dwa cieniutkie, chłopięce głosiki. To moi
synowie. Podbiegli do mnie w podskokach i zaczęli lizać po pysku, co mnie rozbawiło.
Truchtałam wokół, spoglądałam na nich przez moje wilcze oczy. Wyglądali idealnie.
Rozejrzałam się za dziewczynkami. Abby bacznie się nam przyglądała, a następnie nagle
się przemieniła. Nie mogłam w to uwierzyć. Esther, zapewne nie chcąc pozostać inna,
tak samo bezproblemowo przyjęła postać wilka. Wszystkie szczeniaczki potrafiły się
przemieniać i udawało im się to całkiem łatwo.
Mamo
Mamusiu
Głosy dziewczynek były takie słodkie i przenikliwe. Oczyściłam je, liżąc futerko, a one w
odpowiedzi wskakiwały i zeskakiwały z moich nóg. Abby miała ciemnobrązowe
umaszczenie – było najciemniejsze ze wszystkich wilków, a Esther miała futerko
zbliżone do mojego – popielate.
Weźmy je na przebieżkę – zasugerował Jake, skacząc dookoła chłopców, którzy bardzo
szybko zaczęli go naśladować. Quil i Embry wyglądali na tak podekscytowanych, jakby
mieli za chwilę popuścić. Spojrzałam na Edwarda.
Spotkamy się później w twoim domu. Możesz poprosić Alice, żeby przygotowała nam
już jakiejś ciuchy? - powiedziałam w myślach do wampira, który w odpowiedzi
uśmiechnął się i uniósł kciuki w górę.
- Okej, bawcie się dobrze – dodał jeszcze werbalnie, a potem szeptał coś do Rosalie i
Emmetta, a oni spojrzeli się na mnie i Jake'a.
- Możemy pójść z wami? - zapytała Rose. Wiedziałam, że nie chciała przegapić niczego,
co tyczyło się szczeniaków. Nie chciałam jej w tym przeszkadzać. Edward nie musiał
nawet czekać, aż wyślę mu zgodę w myślach, już znał odpowiedź.
- Oczywiście – odparł Edward, a Rose i Emmett uśmiechnęli się do siebie. Jake zaczął
biec, Harry automatycznie poszedł w jego ślady. Ephraim czekał aż Seth i Quil ruszą i
wtedy dołączył do nich. Abby pozostała w siedzącej pozie, najwidoczniej nie była w
nastroju do słuchania rozkazów. Może być niesforna. Rosalie nachyliła się i klepnęła ją
gwałtownie.
- Chodź, Abby, przecież się nie boisz, prawda? - Rosalie drażniła się z nią, a Abby w
odpowiedzi zaczęła warczeć. Nie jestem pewna, czy zrozumiała, co mówiła Rosalie, ale
na pewno wiedziała, że rzuciła jej wyzwanie.
Ciocia, biec – te dwie myśli pojawiły się u niej jednocześnie, a kiedy Rosalie odbiegła,
Abby zaczęła ją gonić, natomiast Emmett, chichocząc, pobiegł za nimi. Muszę
zapamiętać i przekazać Rose, że Abby nazwała ją ciocią – na pewno będzie skakać ze
szczęścia na tę wiadomość. Zawsze nazywaliśmy zarówno Rose jak i innych ciociami i
wujkami, co widać zostało dobrze zakodowane w pamięci szczeniaczków.
Esther zaskomlała i podeszła w okolice moich łap. Była taka delikatna, malutka Esther –
nie to, co jej nieposkromione rodzeństwo. Była zdecydowanie córeczką mamusi.
Kocham cię, Esther – powiedziałam do niej, delikatnie polizując.
Kochać, mamusia – usłyszałam jej logiczną odpowiedź. Szturchnęłam ją czule nosem, a
potem odbiegłam. Esther podążyła za mną, trzymając się blisko mego boku. Nie
mogłam uwierzyć w to, że moje przepiękne szczeniaki potrafią się przemieniać i mówić.
Już teraz wiedziałam, że będziemy je zabierać na takie przebieżki codziennie. W ten
sposób czułam z nimi silniejszą więź, silniejszą niż tą, którą mogłam osiągnąć w ludzkiej
formie.
***
Tydzień później odebrałam bardzo szalony telefon od Rosalie. Właśnie udało nam się z
Jake'iem uśpić szczeniaczki, kiedy zadzwoniła.
- Wataha Sama nadchodzi, dowiedzieli się o Jaylah – Rose powiedziała jednym tchem.
Szturchnęłam Jake'a w ramię i dałam mu do zrozumienia, gestykulując, że ma posłuchać
tej rozmowy.
- Co? W jaki sposób? - zapytałam. Z głosu Rosalie wyczuwałam zmartwienie.
- Charlie i Sue wpadli na Emily i Sama w sklepie spożywczym. Ponieważ Charlie wiedział,
że Sam jest częścią stada, zaczął się przechwalać o tym, jaki jest dumny z tego, że został
pradziadkiem tak młodo. Sam zebrał wszystko do kupy i teraz jego wataha jest w
drodze do nas. Rachel podsłuchała, jak Sam informuje Paula – powiedziała powoli. Jake
przechwycił natychmiast słuchawkę.
- Jaylah nie jest zagrożeniem – warknął do telefonu. Rosalie coś odpowiedziała, a potem
musiała przerwać rozmowę. Jacob rzucił telefon na kanapę i spojrzał na mnie. - Musimy
im to udowodnić.
Przytaknęłam i poszłam zabrać szczeniaki. Były w złym humorze z powodu zbyt
wczesnej pobudki, ale wyczuły powagę sytuacji i nie grymasiły tak bardzo, gdy
usadzałam je w land cruiserze. Nie minęło nawet dwadzieścia minut, a już staliśmy na
ganku, czekając. Ness i Nahuel zostali w środku z Jaylah, Esme i Bellą – zdecydowali się
nie brać udziału w konfrontacji i czuwać również nad naszymi dziećmi. Edward, Jasper,
Alice, Rosalie, Emmett i Carlisle czekali ze mną, Jacobem, Sethem i Quilem. Mężczyźni z
mojego stada owinęli ręczniki wokół bioder, a ja opatuliłam się w prześcieradło. Embry
został wybrany spośród nas jako posłaniec. Wyszedł naprzeciw drużynie Sama i miał ich
powiadomić o tym, że chcemy omówić sprawę na spokojnie. Współczułam Embry'emu,
że zaraz po powrocie z wizyty u mamy w rezerwacie Makah, musi stanąć do walki
między dwoma watahami.
Embry wyłonił się z lasu w eskorcie watahy Sama. Jacob, Seth, Quil i ja natychmiast się
przemieniliśmy, a potem, stojąc, oczekiwaliśmy konfrontacji. Embry wycofał się z ich
szyku, by stanąć obok mnie. Trąciłam go głową.
Witamy z powrotem – pozdrowiłam serdecznie przyjaciela. Embry odwrócił swój wilczy
łeb, by na mnie spojrzeć.
Dla kogo dobry, dla tego dobry – zripostował, starając się brzmieć zabawnie.
Jacob i Sam zbliżyli się do siebie i zaczęli trącać łbami, powarkiwali głośno. Edward kiedy
tylko usłyszał ich rozmowę, zaczął na ją relacjonować.
- Jacob mówi Samowi, że Jaylah jest nieszkodliwa, jednak Sam mu nie wierzy. Sam
powiedział, że Nessie jest bezpieczna, ponieważ Jacob się w nią wpoił, ale Jaylah nie ma
takiej ochrony - Edward powiedział przez zaciśnięte zęby i warknął. To było
niedorzeczne. Jeśli rodzice Jaylah, którzy są półwampirami okazali się dobrzy, to Jaylah z
pewnością również będzie niegroźna. Sam zawsze był zanadto przezorny, być może, gdy
został rodzicem, stał się jeszcze bardziej ostrożny.
Potem usłyszałam skowyt i warczenie maluchów. Harry przybiegł, wyskoczywszy
uprzednio przez jedno z okien, a w jego ślady szybko poszedł Ephraim, potem Abby i
Esther. Kroczyli w wilczym szyku i wywołali całkiem spore zamieszanie. Chłopcy z
watahy Sama, zaniepokojeni tym widokiem, również się przemienili. Jeszcze im nie
powiedzieliśmy, że dzieci potrafią się przemieniać. Esme i Bella przybiegły, wzywając je
do powrotu do domu, ale młode nie zwracały na nie uwagi. Słyszałam ich proste myśli.
Ochronić
Mama
Tata
Niebezpieczeństwo
Harry był tym, który je prowadził. Ruszył bojowo w stronę Sama, ale złapałam go we
właściwym czasie w zęby. Seth sięgnął po Abby i Esther i odsunął je za siebie oraz Quila.
Embry pognał w kierunku Ephraima, po czym chwycił go za kark tak samo, jak ja
Harry'ego.
Uspokójcie się, wrzasnęłam w myślach na młode. Abby i Esther zaczęły popłakiwać,
kryjąc się za Sethem i Quilem. Oczywiście to nie był ich pomysł. Harry przestał się
wyrywać, a Ephraim poszedł w jego ślady. Już wiedziałam, kto był liderem. Było dość
trudno rozszyfrować Harry'ego, ponieważ był uparty tak, jak ja. Wraz z Embry'm
postawiliśmy naszych podopiecznych razem z Abby i Esther za Sethem oraz Quilem.
Esther wpatrywała się w Embry'ego - jeszcze nigdy nie widziała go w postaci wilka.
Natomiast Embry nie wiedział nawet, że szczeniaki mogą się przemieniać, ponieważ
wyjechał wtedy, by odwiedzić swoją matkę.
Esther i Embry spoglądali na siebie i wówczas nagle cały nasza paczka poczuła to.
Splątanie losu, zawiązanie sznurów i uczucie euforii - pełnego szczęścia. To było
przytłaczające. Ktoś z naszej watahy właśnie się wpoił. Szybko rozejrzałam się dookoła i
zatrzymałam wzrok na Embry'm, który wpatrywał się Esther tak, jakby była jego
słońcem i księżycem, jak zwykle. Esther również gapiła się na niego z podziwem, jakby
on ... był dla niej wszystkim.
Podwójne wpojenie? Seth zastanawiał się, a my wszyscy byliśmy oszołomieni. Czy to w
ogóle możliwe?
Matko Boska, Esther wpoiła się we mnie z powrotem, Embry szepnął . Byłam
zszokowana, to było nie do pomyślenia. Moja mała, niewinna córeczka się wpoiła.
Dzięki Bogu, że trafiła w tego, który wpoił się w nią pierwszy.
Przyjaciel, pomyślała Esther, rzucając się w kierunku Embry'ego, żeby z ciekawością
obwąchać jego kufę. Pozostałe szczeniaki zaczęły człapać w jego stronę, były
zaintrygowane nowym członkiem rodziny.
Sam i Jacob wznowili trącanie głowami, a ja pilnowałam szczeniąt, starając się mieć oko
na mojego męża.
- Sam domaga się wyjaśnień, Jacob tłumaczy mu, że dzieci mogą się już przemieniać.
Mówi mu, że uważamy na szczeniaki i uczymy je kontroli nad transformacją. Sam jest
zadowolony z objaśnień, a teraz chce wiedzieć coś o Jaylah. - Edward przedstawił nam
obustronną relację.
Przynieście ją – powiedziałam w myślach do Edwarda, gdy tylko taki pomysł powstał w
mojej głowie. Edward spojrzał na mnie tak, jakby nie podobała mu się moja propozycja.
Trudno mi było go za to winić, ale to było jedyne rozwiązanie, na jakie wpadłam.
- Leah, nie sądzę, żeby to coś … - Edward próbował protestować
Może zadziałać, Edwardzie. Może jeden z członków watahy Sama pójdzie śladem
Jacoba – uzmysłowiłam mu, a nasza paczka zobaczyła, na co miałam nadzieję.
18 tego dopowiedzenia nie ma wcale, ale napisałam, żeby było wiadomo, że są to słowa Edwarda, co po chwili
myślenia można wysnuć z kotekstu tej całej sceny. Autorka chyba o czymś zapomniała, bo dała przecinek, a po nim
nic nie następuje.
Wiedziałam, że myślą, iż to jest możliwe. Usłyszałam, jak Jake burknął z oburzenia, by
wpojenie w dziecko-hybrydę nazywać „pójściem w jego ślady”. Edward nadal miał
wątpliwości.
Warto spróbować, Edwardzie. Jeśli Leah ma rację, nikt nie zrobi jej krzywdy - Seth
potwierdził, a Edward zacisnął usta, zamyślając się, po czym skapitulował.
- W porządku. Nessie, przyprowadź Jaylah - Edward zawołał i Ness niepewnie wyszła z
domu, trzymając Jaylah przy piersi w geście ochronnym. Edward wyszeptał coś do niej
szybko i jej oczy nagle przerzuciły się na mnie w celu potwierdzenia. Kiedy skinęłam
głową, przewróciła Jaylah tak, aby wszyscy obecni mogli zobaczyć jej twarz. Nastąpiła
napięta pauza, a potem Sam warknął i obrócił się w stronę jednego z członków swojego
stada. Rozpoznałam go, to był Brady. Reszta watahy spojrzała w jego kierunku, a potem
odwrócili się, podążając do lasu, wyraźnie się wycofując. Udało się.
- Brady wpoił się w Jaylah, teraz jest bezpieczna - Edward zwerbalizował myśli Sama.
Zaraz potem Uley odwrócił się i również zniknął pod osłoną lasu, pozostawiając
Brady'ego, który stał tam teraz w pojedynkę.
Mogę zostać? Brady pojawił się w naszych umysłach niemal natychmiast.
To była szybka zmiana paczki - skomentowałam oschle, a Brady podbiegł do mnie, aby
spojrzeć mi w oczy.
Twoje stado ma dobre relacje z Cullenami. To dziecko jest teraz moim wpojeniem,
muszę być blisko niej - powiedział Brady z tęsknotą w głosie. Nigdy, nawet w
najśmielszych marzeniach, nie przypuszczałabym, że akurat on wpoi się w wnuczkę
swoich wrogów.
Ona ma na imię Jaylah. Przemień się z powrotem, to cię przedstawię – poddałam się, a
Brady odetchnął, po czym pognał do lasu, żeby znaleźć swoje ubrania. Rosalie trzymała
dla mnie prześcieradło, bym mogła się za nim przemienić, a gdy już to zrobiłam,
spojrzałam surowo na szczeniaki.
Przemieńcie się z powrotem - skarciłam je. Esther schowała się za Embry'm. Spojrzała na
niego. Musiał coś do niej powiedzieć, bo podbiegła do mnie, ukryła za prześcieradłem i
posłusznie się przemieniła. Ponownie była dzieckiem, które wyglądało na dziewięć
miesięcy i niewinnie na mnie patrzyło. Alice szybko otuliła ją i pobiegła do domu, żeby
ją ubrać. Embry szturchnął również Abby. Przez chwilę była nieufna, ale również się
przemieniła za prześcieradłem, a potem została zabrana przez Rosalie. Call zniknął w
lesie. Jake krążył wokół Harry'ego i Ephraima, którzy wyraźnie buntowali się, aby
wykonać polecenie przemiany – warczeli i kłapali zębami na ojca. Tych dwóch chłopców
wolało być w postaci wilka niż w ludzkiej skórze, ponieważ w ten sposób potrafili już
swobodnie biegać, ale Jake i ja chcieliśmy, żeby dorastali na tyle normalnie, na ile się
da.
Jake, Harry i Ephraim nagle pobiegli razem. Zmarszczyłam brwi, przeszło mi przez myśl,
żeby pognać za nimi, ale wtedy pojawił się Embry, ubrany w jeansy.
- Jake zabrał ich na męską rozmowę, będzie próbował nauczyć ich, dlaczego forma
ludzka jest dla nich lepsza niż wilcza – odparł Embry, żeby dodać mi otuchy. Wzruszyłam
ramionami i powlokłam się do domu. Alice rzuciła mi sukienkę. Wsunęłam ją szybko,
zaraz potem bieliznę. Byłam ubrana dokładnie wtedy, kiedy przyszedł Brady, wpadając
do środka przez frontowe drzwi. Rozglądał się, szukając swojego wpojenia. Ness i
Nahuel siedzieli w rogu, karmiąc Jaylah. Brady spojrzał na mnie wyczekująco.
- Ness, Nahuel, to jest Brady, Brady to jest Ness i Nahuel, a to ich córka Jaylah –
przedstawiłam ich sobie.
Brady zbliżył się do Ness i Nahuela, a następnie niepewnie uścisnął z nimi dłonie. Brady
spojrzał niecierpliwie na Jaylah, ale Ness wyglądała na trochę zaniepokojoną jego
natychmiastową adoracją. Potrafiłam to zrozumieć, skoro jeszcze dziesięć minut temu
on i jego wataha chcieli zabić Jaylah.
- Wszystko w porządku, Ness. On będzie taki, jak Jake dla ciebie - zapewniłam ją. Ness
uśmiechnęła się i podała Jaylah wdzięcznemu Brady'emu. Indianin wpatrywał się w nią
całkowicie zachwycony, a mała gaworzyła, uniósłszy swoje rączki do jego twarzy.
- Ona jest doskonała - Brady wyszeptał, a ja wywróciłam oczami. Wpojeni kochają
umarlaków, muszą ich pokochać. Kiwnęłam na Ness oraz Nahuela, żeby pozwolili im
pobyć trochę na osobności. Nahuel wycofał się, ale tylko tyle, by usiąść w fotelu, z
którego mógł mieć oko na Brady'ego i jego dziecko. Ness podeszła do mnie i obie
opadłyśmy na kanapę, przyglądając się tej dwójce. Brady usiadł na podłodze i położył na
niej ostrożnie dziewczynkę, która rozpoczęła wspinaczkę na niego zaczęła się po nim
wspinać, co go rozbawiło.
- Czy to znaczy, że on będzie dla nas jak opiekunka, jeśli Nahuel i ja zechcemy pójść na
randkę?- zapytała Ness, spoglądając na Brady'ego i swoją córkę, a ja przytaknęłam.
- Tak, dokładnie tak – odparłam, a Ness bezczelnie się uśmiechnęła.
Abby i Esther pojawiły się w salonie, znów podskakując w wilczej formie. Usłyszałam,
jak Alice przeklina z góry, że zrujnowały kolejne ubrania. Dziewczynki wskoczyły na
kolana do mnie i do Ness, a następnie przekształciły się z powrotem w ludzi, co tylko
wywołało uśmiech na mojej twarzy. Kochałam moje córeczki, miałam tylko nadzieję, że
Jake dobrze zaopiekował się chłopcami.
19. Dzieci księżyca
Beta:Lyphe
W pewną sobotę obudziłam się i ujrzałam Alice, która siedziała ze
skrzyżowanymi nogami na brzegu mojego łóżka. Nie spodziewałam się, że będzie
pierwszym, co zobaczę. Krzyknęłam ze zdziwieniem, a ona złożyła ramiona na klatce
piersiowej i potrząsnęła głową.
- Strasznie dramatyzujesz - powiedziała rozdrażnionym głosem. Jeszcze zaspana
przetarłam oczy, nie zadając sobie trudu, by odpowiedzieć. Ja jestem szalona? To nie ja
odwiedzam ludzi w ich sypialni o wczesnym poranku.
Nigdzie nie było widać Jake'a. To było dziwne, wcześniej nie opuszczał mnie choćby bez
całusa na do widzenia.
- Słuchaj, Alice, nie żebym cię nie lubiła, ale co ty tu robisz o szóstej rano? I gdzie jest
Jake? - zapytałam, jednocześnie ziewając szeroko. Nie chciałam wybrzydzać. Skoro Alice
mnie tu obserwuje, to znaczy, że Jake ją o to prosił.
- Zabieram cię do salonu tatuażu, żebyś sobie wytatuowała „Alice” na tyłku, tak jak
chciałaś - powiedziała całkiem poważnie, a potem wybuchnęła śmiechem. -
Żartowałam, ale z moim sarkazmem jest coraz lepiej, prawda?
- Tak, świetnie – odpowiedziałam z udawaną powagą, jednocześnie przewróciwszy
oczami, na co Alice się oburzyła.
- No dobrze już, wstawaj i przygotuj się, Jacob chciał, żebym ci to dała –
zakomunikowała, wręczając mi kopertę i uśmiechając się tajemniczo, po czym zsunęła
ze mnie kołdrę i praktycznie wyciągnęła z łóżka.
- Co jest grane? - zapytałam, patrząc z ciekawością na kopertę.
- Przeczytaj wiadomość, weź prysznic i przyszykuj się, i proszę, umyj zęby –
poinstruowała mnie, zatykając nos przy ostatnim poleceniu. Chwyciłam poduszkę i
rzuciłam nią we wampirzycę, ale ona tylko się śmiała i wyszła z pokoju tanecznym
krokiem.
Otworzyłam list i zobaczyłam niedbałe pismo mojego męża.
Podążaj za moim zapachem i znajdź mnie!
Kocham cię,
Jacob
Czy to była jakaś zawiła gra w chowaj się i szukaj? Westchnęłam i podniosłam się z
łóżka, by wziąć prysznic i umyć zęby, jak zakomenderowała Alice. Założyłam białą
sukienkę i kiedy w końcu byłam gotowa, zeszłam na dół. Przywitał mnie obraz
szczeniaczków usadzonych w swoich krzesełkach w równym rzędzie i Alice oraz Rosalie,
które na raty je karmiły.
- Maaami – powitała mnie Abby, machając rączką. Podeszłam, by ucałować dzieciaki, a
potem zaciekawiona uniosłam brew, spoglądając na Rose.
- Czyli Jake również ciebie wciągnął w swoją małą gierkę? - zapytałam, na co ona
wzruszyła niewinnie ramionami - zdradził ją tylko uśmieszek. Emmett i Jasper przyszli z
salonu z uśmiechami na twarzach i z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Wszyscy byli w to wplątani.
- My zaopiekujemy się dziećmi, a ty poszukaj Jake'a – powiedziała Rosalie, pchając mnie
do drzwi wyjściowych. Klepnęła mnie w tyłek i dodała: - Baw się dobrze!
A potem zamknęła drzwi, zostawiając samą na werandzie.
No cóż, to było po prostu nieuprzejme - pomyślałam, gapiąc się przez chwilę na drzwi.
Pobiegłam za dom i tam zdjęłam sukienkę, po czym przywiązałam ją do łydki i
przemieniłam się. Znajoma woń Jake'a była silna. Zaczęłam biec powolnym tempem,
podążając za tym zapachem do lasu. Słyszałam jego nucenie, gdy zbliżałam się do
miejsca, w którym się znajdował. Zmieniłam się i idąc na palcach, dotarłam na kraniec
małej polany. Jacob zaplanował dla nas piknik – było jedzenie, a na kocu
porozsypywane płatki róż. Wyszłam za mąż za najwspanialszego mężczyznę na świecie,
tego byłam pewna. Jake musiał mnie usłyszeć lub wyczuć, bo podszedł tam, gdzie się
chowałam, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Chodź, kochanie – zaprosił mnie, a ja się zarumieniłam. Mimo że byliśmy
małżeństwem, chodzenie nago po lesie w jego towarzystwie nadal mnie zawstydzało.
- Za sekundę – odpowiedziałam, obracając się, by założyć sukienkę. Stałam tyłem do
polany, trzymając sukienkę, kiedy poczułam, że Jake oplata mnie w pasie rękami, po
czym pocałował mnie delikatnie w szyję.
- Nie będziesz potrzebowała ciuchów – odparł sugestywnie i wtedy zdałam sobie
sprawę z tego, że też jest nagi. Och, teraz wiedziałam, do czego to wszystko prowadzi.
- Zaplanowałeś dla nas erotyczną schadzkę w lesie? - zapytałam rozbawiona,
jednocześnie obracając się do niego i przytulając. Jake zachichotał.
- Taki miałem zamiar – wymruczał, a ja wpiłam się w jego usta, nasze ciała splotły się w
jedno, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni.
***
Dopiero kilka godzin później zdecydowaliśmy, że już czas wracać. Oboje przemieniliśmy
się i pobiegliśmy powoli w kierunku La Push. Po chwili ktoś do nas dołączył.
Cześć wam, dobrze się dzisiaj bawiliście? Embry zapytał, nie próbując nawet
zakamuflować insynuacji, na co ja jęknęłam w myślach.
Witaj, Embry – odpowiedziałam sucho i nagle obraz nagiej mnie przeleciał przez moje
myśli. Na szczęście widziałam siebie tylko od tyłu, ale i tak, Jake ukazywał Embry'emu
moją pupę!
Jacobie Black! – wrzasnęłam, obracając się, by skoczyć na mojego męża i ugryźć go ze
złości w ucho.
Ał, ałć, przepraszam, skarbie – próbował przeprosić, ale ja nie puściłam jego ucha, tylko
ugryzłam jeszcze mocniej.
Darmowy pornol, super – Embry powiedział bezczelnie, a potem, mijając dalej granice
przyzwoitości, dodał: Masz coś jeszcze do mojej kolekcji pornosków, Jake?
Nie żyjesz, Call – zagroziłam mu, po czym zaczęłam biec. Oczyma Embry'ego mogłam
widzieć, gdzie jest, a on tymczasem chichotał sobie beztrosko, chociaż zaczął uciekać
przede mną.
Jake nie przerwał gonitwy, ale zamiast tego zaczął biec za nami spokojnym tempem.
Mogłam wyraźnie słyszeć jego czułe rozważania.
Rodzinka znowu w komplecie, tęskniłem za tym – powiedział sam do siebie.
Może i to było słodkie i sentymentalne, ale przed chwilą pokazał Embry'emu moje nagie
wyobrażenie, więc popadł teraz w moją niełaskę, sorry, ale nie ma ze mną tak łatwo.
Cześć, ludzie – pozdrowił wszystkich Quil. Wiedziałam, że jego umysł próbuje rozgryźć,
dlaczego gonię Embry'ego.
Nagle obraz przedstawiający mnie znów się pojawił. Tym razem nie Jake o tym myślał
tylko Embry, śmiejąc się do tego.
Zamorduję cię, Call!
O Boże, moje oczy! Moje cenne, niewinne oczy – Quil naigrawał się dramatycznie, choć
nie udało mu się ukryć humorystycznego wydźwięku. Warknęłam sfrustrowana. Głupi
chłopacy w mojej głupiej głowie i mój głupi mąż, pokazujący głupim chłopakom mnie
nago. To koszmar, okropny, nieprzyjemny koszmar.
Daj spokój, Leah. Gdybym był kobietą i po czwórce dzieci wyglądałbym jak ty,
chciałbym, żeby ludzie zobaczyli mnie nago – Embry próbował mnie obłaskawić, a ja
zwolniłam tempo.
To jest trochę dziwaczne, Call – zadrwiłam żartobliwie, a wtedy on przestał kpić przez
moment. Dzięki Bogu za ten niewielki cud.
Tęskniliśmy za tobą, Leah – powiedział szczerze, co mnie nieco rozczuliło i cała złość
zniknęła. Od kiedy pojawiły się szczeniaki, było mi trudno dłużej się gniewać na
kogokolwiek, nawet na Embry'ego, a on o tym wiedział. Miał szczęście, że wpoił się w
Esther. To sprawiło, że tak naprawdę nie mogłam go zabić. Mogłabym go za to nieco
zranić.
Ja też za wami tęsknię, chłopaki... czasami – wyszeptałam w odpowiedzi i zaraz po tym,
jak pomyślałam, że nie mogłabym jednak zabić Embry'ego, znów wyświetlił mi się obraz
mnie nago.
EMBRY CALL, TY DRANIU! – wykrzyczałam i znów zaczęłam go gonić. Taak, tęskniłam za
watahą, czy można mnie za to winić?
***
2 miesiące później...
- Sto lat, sto lat, niech żyją, żyją nam, sto lat, sto lat, niech żyją, żyją nam, niech żyją
nam! A kto? Harry, Ephraim, Abigail, Esther i Jaylah!
Nie mogłam uwierzyć, że moje cudowne dzieciaczki mają już roczek. Brady trzymał
Jaylah i karmił ją tortem, ponieważ myślał, że Ness i Nahuel tego nie widzą. Embry,
oczywiście, nosił na rękach Esther. Kiedy byli w tym samym pomieszczeniu, musieli być
zawsze razem. Rosalie trzymała Abigail, dumnie demonstrując ją Kate i Garrettowi,
którzy byli nią oczarowani. Abi była podobna do Rose, uwielbiała pięknie wyglądać i
podziwiała swoją ciocię. Natomiast moi synkowie chodzili wszędzie i rozmawiali po
swojemu. Dziewczynki lubiły być u kogoś na rękach, a chłopcy przeciwnie – wszędzie
spacerowali na swoich jeszcze chwiejnych stópkach. Ephraim krzątał się wokół
Charlie'ego, próbując przyciągnąć na siebie uwagę. Uwielbiał bawić się z dziadkiem
Charlie'em. Harry łatwiej dogadywał się z dziadkiem Billy'm, bardziej odpowiadało mu
jego łagodne usposobienie. W tym momencie próbował się wczołgać na jego kolana.
Emily podeszła do mnie z Levim i podała mi go, ponieważ musiała skorzystać z toalety.
Znów była w ciąży i miała nadzieję, że tym razem urodzi im się dziewczynka. Czuła się
znaczniej lepiej, niż przy pierwszej ciąży. Trochę było mi jej żal, cieszyłam się, że
urodziłam wszystkie dzieci za jednym razem, mimo że to bolesne i wyczerpujące
doświadczenie. Sam podszedł do mnie, a Levi wystawił swoje pulchniutkie rączki do
taty.
- Tatuś – zawołał płaczliwie i zaraz potem zachichotał, gdy znalazł się w ramionach ojca,
który podrzucił go w powietrze.
- Rozpuścisz go, oferując taką zabawę, gdy tylko jest marudny – zrugałam go, a Sam
zaśmiał się z powodu moich maminych rad. W końcu ja również się roześmiałam.
Podszedł do nas Jake, trzymając Esther, która wyciągała do mnie prosząco rączki.
Uścisnął po przyjacielsku z Samem ręce. Uley uważnie rozejrzał się dookoła, a potem
kiwnięciem głowy wskazał nieokupowany róg ogrodu, z ciekawością podążyliśmy jego
śladem.
- Ostatnio wyczuliśmy dziwny zapach na naszym terenie, po prostu uważajcie.
Patrolujemy okolice w poszukiwaniach – wyszeptał. Zachowywał całkowitą powagę i
wyglądał na naprawdę zmartwionego. Wymieniliśmy z Jacobem zaniepokojone
spojrzenia, a ja przytuliłam do siebie Esther. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowaliśmy w
La Push, to zagrożenie ze strony wampirów.
- Wampir? - zapytał Jake, marszcząc brwi, a Sam pokręcił przecząco głową.
- To z pewnością nie wampir. Ten zapach bardziej przypomina nasz, chociaż
niezupełnie. Myślmy, że to może być inna wataha, ale nie jesteśmy pewni, więc lepiej
być przezornym – odparł, a my przytaknęliśmy.
- W porządku, dzięki za ostrzeżenie – odpowiedział mój mąż, a po wymianie znaczących
spojrzeń wróciliśmy na przyjęcie.
***
Kilka tygodni później
Zamierzałam właśnie zażyć relaksującej kąpieli, ponieważ Jake z resztą watahy wzięli
dzieci na cały dzień na plażę, żebym mogła nieco odsapnąć. Jacob zadzwonił tuż przed,
by mi przekazać, że zabierają dzieci do Port Angeles na obiad, bo już jest szósta.
Powiedział nawet, że może zabronić chłopakom się przemieniać dzisiejszej nocy, żebym
mogła poszaleć do woli w wilczej formie. Dodał, iż może mi to zająć całą noc, a on
zaopiekuje się szczeniaczkami. Och, taka możliwość przemiany i wolność od słuchania
myśli chłopaków przez całą noc przedstawiała się kusząco. Byłam mu wdzięczna.
Bez nich zapanowała dziwna cisza, niemal tęskniłam za tym gwarem, który normalnie
wypełniał nasze ściany i domem pełnym ludzi. Niemal. Łazienkę udekorowałam
świecami, a wannę wypełniłam ciepłą wodą oraz pieniącym się płynem. Właśnie gdy
zaczynałam się relaksować, usłyszałam pukanie do drzwi. Niezdecydowanym ruchem
wychyliłam głowę, żeby podsłuchać, kto to.
- Leah! - krzyknęła Rachel, waląc w drzwi, a ja pragnęłam tylko zanurzyć głowę w
wodzie i nie wstawać jej nigdy więcej. Kocham Rachel, jest moją przyjaciółką, a nawet
szwagierką, ale właśnie się dowiedziała, że jest w czwartym miesiącu ciąży i już
wcześniej chciała zaciągnąć mnie na zakupy w Seattle.
- Leah! - Tym razem zawołała Alice, na co się skuliłam. O, Boże, są tam we dwie. Jeśli się
przyczepią, to będzie koniec mojego dnia wolności, a ja nie chciałam, żeby tak to się
skończyło. Uwielbiałam je, ale spokój i ciszę lubiłam bardziej. Mogłam sobie tylko
wyobrazić, że ciągną mnie na obiad czy do kina. Zerknęłam na otwarte okno w naszej
sypialni. Może mi się udać. Wyskoczyłam z wanny, podbiegłam do okna i przeskoczyłam
przez nie, jednocześnie się przemieniając. Planowałam uciec do wolności, jednak
przyszło mi skonfrontować się z Rosalie, która stała z rękoma skrzyżowanymi na klatce
piersiowej. Uwielbiałam i nienawidziłam tego, że ona tak dobrze mnie zna.
- Naprawdę pokazałaś dojrzałość, Leah – powiedziała, wywracając oczami i wskazując
na dom, dodała: – Wracaj tam.
Przemieniłam się, nie dbając, że będę naga. Rose i tak widziała mnie w całej okazałości.
Ona nie może skazać mnie na te męczydusze.
- No proszę cię, Rosalie, kryj mnie! To jest mój pierwszy dzień luzu. Planowałam
pobiegać sama, chociaż przez chwilę bez głupich chłopców w mojej głowie - niemal
błagałam, a ona westchnęła głęboko, jakbym prosiła o wielką przysługę. Potem
spojrzała na dół, na swoje idealnie pomalowane i wypielęgnowane paznokcie.
- Co z tego będę miała? - zapytała poważnym tonem, ale w jej oczach widać było
rozbawienie.
- Zabawę ze szczeniaczkami, dostaniesz je na cały dzień – odpowiedziałam szybko,
wiedząc, co skusiłoby ją najbardziej. Wyglądała na przerażoną, ale wiedziałam, że
spodobał się jej ten pomysł.
- Nie wierzę, że wykorzystujesz swoje dzieci jako kartę przetargową – odparła, kręcąc
głową z udawanym rozczarowaniem, a potem wyszczerzyła się. - Chcę mieć szczeniaki
na noc.
- Zgoda – powiedziałam natychmiast, a potem zmarszczyłam brwi, zamyśliwszy się. - A
Emmett podoła z moją czwórką przez noc?
Rosalie tylko się uśmiechnęła, sięgając po moją rękę. Wzięła ją, potrząsnęła i wskazała
wzrokiem w stronę lasu.
- Lepiej niech już znikaj. Powiem im, że nie mogłam cię znaleźć – odparła, wywracając
oczami. Przysunęłam się, żeby ją objąć, ale postawiła krok do tyłu, odpychając mnie
rękoma.
- Dzięki, Rose – dodałam i po przemienieniu się pobiegłam, słysząc za sobą chichot
wampirzycy.
***
Dzień chylił się ku zmierzchowi, a ja gnałam przez las, upajając się podmuchem wiatru,
który smagał moje... futro. Moje bardzo długie futro. Auć, sierść wplątuje mi się w
krzaki jeżyn. Nic dziwnego, że Jake cały czas ścina się krótko. Długie włosy niesamowicie
przeszkadzają, kiedy przybiera się wilczą formę. Mijały godziny, nie chciało mi się nawet
spać. Cisza okazała się niewiarygodnie wspaniała i pragnęłam rozkoszować się każdą
minutą. Wybiła już czwarta rano, a mimo to nadal było ciemno. Pomyślałam, że
najwyższy czas, by wrócić do domu. Chciałam być tam, zanim obudzą się dzieci. Nagle,
wyczułam jakąś woń. Pachniało jakby to było jedno z nas, ale nie do końca – dokładnie
tak, jak powiedział Sam. To musiało być to, o czym mówiła jego paczka, to, na co
polowali. Wciągnęłam ponownie powietrze i zmarszczyłam nos. Fuj, Paul przechodził
tędy całkiem niedawno. Prawie tak niedawno temu jak ofiara. Zapach Paula – to było
okropne.
Halo, jest tam kto? – zawołałam w myślach, zastanawiając się, czy ktoś z mojej watahy
kręci się w pobliżu, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Nie żebym tego oczekiwała,
skoro wiedziałam, że prawdopodobnie wyżerają wszystkie zapasy w McDonald's.
Jestem więc zdana tylko na siebie – pomyślałam.
Ponownie powąchałam ziemię i kiedy wychwyciłam obcy zapach, zaczęłam za nim
podążać. Nie zajęło mi wiele czasu, by zdać sobie sprawę z tego, że ten zapach miesza
się z wonią Paula. Cholera. Gonił za tym czymś, cokolwiek to było, zupełnie sam. Jaki on
był głupi. Zaczęłam biec, mając nadzieję, że nic mu się nie stało, a potem usłyszałam
warczenie. Przyspieszyłam, po czym zamarłam, zatrzymując się, gdy spostrzegłam, jak
Paul i to „coś” walczą ze sobą. To „coś” było jakimś rodzajem wilka, ale stało na dwóch
nogach. Łeb miało wilczy – warczało i mruczało, ale ciało było umięśnione, „to” było też
wysokie. Wyglądało prawie jak człowiek poza tym, że cielsko pokrywała sierść. Paulowi
nie szło za dobrze, był ranny, z tego co widziałam. To coś trzymało go za kark swoimi
ostrymi, błyszczącymi zębami. Nie myślałam za wiele, po prostu skoczyłam w powietrzu
i uczepiłam się ramienia intruza, gryząc tak mocno, że musiał puścić Paula.
Zmiennokształtny upadł z impetem na ziemię, będąc w wilczej formie, po czym
przemienił się z powrotem w człowieka, tracąc przytomność.
Co to jest? – wypowiedziałam w myślach, nie kierując swoich słów do kogoś
szczególnego, a potem usłyszałam warczenie, ale nie dobiegało ono z mojej głowy.
Nie jestem rzeczą, mam na imię Skylar – to odpowiedziało w moich myślach. Byłam
zaskoczona, że słyszę damski głos.
A ja Leah. Czy nie powinniśmy zawrzeć rozejmu na czas rozmowy? – zapytałam,
usiadłszy, żeby pokazać, że nie zamierzam jej skrzywdzić. Po kilku chwilach wahania to
coś... Skylar również usiadła.
Członek twojej watahy zaatakował mnie bez powodu. Przechodziłam tędy i byłam
głodna, właśnie polowałam na łosia – wysyczała gniewnie Skylar.
Przepraszam za niego. Jest członkiem drugiej watahy i nie mam nad nim władzy –
odpowiedziałam spokojnie, a ona nachyliła się, by mnie obwąchać.
Jesteś Betą?
Kiwnęłam wilczym łbem, by potwierdzić, że ma rację.
Ja też, być może dlatego możemy rozmawiać. Nie słyszałam, co ten grubas myślał –
przyznała, a ja – rozbawiona, nie mogłam się opanować, co dało się wyczuć w moim
głosie, gdy odpowiedziałam:
Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy on w ogóle myśli.
Znów między nami zapanowała cisza. Zmierzyłam ją wzrokiem. Czym ona była?
Jestem jednym z ostatnich przedstawicieli Dzieci Księżyca – odpowiedziała dostojnie, a
ja zamilkłam. Gdzie wcześniej mogłam słyszeć tę nazwę?
Dzieci Księżyca? – zapytałam nadal zdezorientowana, co to znaczy. Skylar wyszczerzyła
na mnie zęby, jakby w uśmiechu.
Wilkołaki – niemal warknęła i w jednej chwili wszystko zaskoczyło.
Możesz przybrać na powrót ludzką formę? Będzie się nam łatwiej rozmawiało. Moja
wataha cię nie skrzywdzi, ta druga również – zapewniłam ją, a Skylar zachichotała, co
brzmiało trochę jak charczenie.
Nie mogę aż do świtu. Nie pamiętasz? Wilkołak. – odpowiedziała sarkastycznie.
Westchnęłam głęboko, patrząc na leżącego Paula.
Nie wyglądał za dobrze. Wiedziałam, że może się szybko zregenerować, ale potrzebny
był dr Cullen, żeby sprawdzić, czy wszystko jest na właściwym miejscu. Jednak w
ludzkiej formie nie dam rady go nieść przez taki długi dystans.
Mogę go zanieść, gdziekolwiek chcesz – odpowiedziała Skylar nieco nieśmiało. Tak jakby
czuła się źle z powodu okaleczenia go. - Przynajmniej tyle mogę zrobić
W porządku, chodź za mną.
Skylar zatrzymała się na polanie prowadzącej do domu Cullenów. Paul zwisał
bezwładnie na jej ramionach. Oczy wilkołaka poczerwieniały w szale. Rzuciła Paula na
ziemię i zaczęła warczeć, jednocześnie cofając się do lasu i rozglądając gorączkowo
dookoła.
- Skylar, coś się stało?
- Wszędzie tu wyczuwam wampiry
- To przyjaciele
- Przyjaźnisz się z krwiopijcami?
- Tak, oni cię nie skrzywdzą.
Poczułam, jak przeszywają mnie dreszcze strachu, ale zdałam sobie sprawę, że to nie
moja reakcja, tylko Skylar. Pomyślałam o naszej rozmowie. Była jedną z ostatnich ze
swojego gatunku. Kolejna myśl, jaka przyszła mi do głowy to wydarzenia z tego dnia,
kiedy spotkaliśmy Volturi i to, co powiedział Edward o Kajuszu. Kajusz polował na Dzieci
Księżyca – to był powód ich wymierania. Cała jej wataha musiała być zamordowana
przez wampiry.
Tak się stało. Moi bracia i siostry, mój partner – wszyscy zostali zabici przez wampiry –
odpowiedziała cicho na moje domysły, ciągle zmierzając w stronę skraju lasu.
Cullenowie nie są tacy jak pozostali – odparłam i wiedziałam, że to brzmi
nieprzekonująco. Skylar nie miała żadnego powodu, by mi wierzyć, mogła tylko zaufać
moim słowom, więc zaczęłam wspominać. Przywołałam obraz Rosalie, która znalazła
mnie w lesie, Alice, Rose i Renesmee, kiedy zabrały mnie na zakupy. Potem pomyślałam
o Carlisle'u i Edwardzie, którzy asystowali przy narodzinach moich dzieci, o Jasperze i
Emmett’cie, bawiących się z chłopcami za domem, o Belli i Esme, które ubierały
dziewczynki.
- Oni są dla ciebie jak rodzina.
- Tak.
- Obiecujesz, że mnie nie skrzywdzą?
- Obiecuję – zapewniłam ją. Paul jęknął, więc Skylar znowu wzięła go na ręce i udałyśmy
się w stronę domu. Szybko się przemieniłam i chwyciłam koc, który leżał na werandzie,
właśnie na wypadek takich sytuacji, gdy się zmieniamy i nie mamy ubrań przy sobie, po
czym otworzyłam drzwi.
- Kto wpuścił psy do domu? Hau, hau, hau, hau
- zaśpiewał na głos Emmett, a potem
szorstko się zaśmiał. Wywróciłam oczami. On myślał, że to jest śmieszne, ale słyszałam
to już tak wiele razy, że naprawdę potrzebował jakiegoś nowego kawałka. Wkroczył do
salonu, ale zatrzymał się oniemiały, gdy zobaczył Skylar, która, trzymając Paula,
zaskomlała na jego widok.
- Potrzebujemy Carlisle'a – odparłam słodko, na co zmarszczył brwi.
- Jest w szpitalu, ale mamy Edwarda – Jak tylko Emmett wypowiedział to imię, zjawił się
ten, o którym była mowa. Nie wahał się zbliżyć do Skylar.
- Czy możesz go położyć na tej kanapie? - zapytał grzecznie. Zrobiła to, o co prosił, a
potem wycofała się w róg pokoju, obserwując nas bacznie. Edward spojrzał na mnie
zaciekawiony, a potem obrócił się, skupiając na Paulu. Badał go kilka minut, wstawiając
co trzeba na odpowiednie miejsca, a potem przytaknął głową.
- Teraz powinno się wszystko zagoić właściwie.
Zerknęłam przez okno i zobaczyłam wschodzące słońce, a potem spojrzałam na Skylar,
która zaczęła się trząść. Na naszych oczach jej postura zmalała i zmieniła się w ładną,
młodą dziewczynę, która stała naga w rogu pokoju, tam, gdzie wcześniej znajdował się
wilkołak. Była mojego wzrostu i muskulatury. Miała jasną cerę i hebanowe włosy, które
falami opadały na połowy jej pleców. Stała tam bez niczego i wyglądała na
spanikowaną. Podbiegłam do niej, by przykryć ją i siebie moim kocem. Schowała się za
mną, cały czas wpatrując się z nieufnością w Edwarda i Emmetta.
- Witaj, jestem Edward Cullen, a to mój brat Emmett. Ty masz na imię Skylar, prawda? -
odezwał się swoim łagodnym, aksamitnym głosem miedzianowłosy. Dziewczyna
wzdrygnęła się pod jego spojrzeniem.
- Skąd to wiesz? - zażądała odpowiedzi, nerwowo zerkając na mnie.
- Edward czyta w myślach. To jest nieco perwersyjne, ale można przywyknąć –
skomentowałam oschle. Zirytowany wampir wbił we mnie swoje bursztynowe oczy,
podczas gdy Emmett tylko głośno się śmiał. Edward zniknął bardzo szybko, a potem
pojawił się z zapasowymi ubraniami, które trzymali dla mnie. Były oczywiście nowe,
Alice nigdy nie pozwalała nam nosić dwa razy tego samego. Przeniósł również ubrania
dla Skylar. Kazałam im się obrócić, a gdy to zrobili, obie szybko wciągnęłyśmy na siebie
sukienki. Zastanawiałam się, gdzie są wszyscy. W domu było wyjątkowo cicho tego
ranka, nawet pomimo wczesnej godziny.
- Rosalie, Alice, Esme, Bella i Renesmee pojechały do Seattle, by zrobić zakupy na twoje
przyjęcie urodzinowe – Ed poinformował mnie z uśmieszkiem na ustach – oczywiście
wszystko wyczytał w myślach, nie zdążyłam nawet zapytać.
- Powiedziałam im przecież, że nie chcę żadnego przyjęcia.
- Alice nie uznaje „nie” za odpowiedź – przypomniał. Rozejrzałam się za Jasperem i
Nahuelem. Wiedziałam już, że Carlisle jest w pracy, zawsze wychodził wcześnie.
- A chłopcy?
- Jasper z Nahuelem są na polowaniu. Chcieli być najedzeni, zanim Jake przyprowadzi
dzieci – odpowiedział. Och tak, zapomniałam, że dzisiaj oglądają razem mecz. Jacob
miał się zjawić z chłopcami wcześniej, a ja miałam zająć się dziewczynkami. Cholera,
powinnam do niego zadzwonić.
- Dzisiaj mamy męski wieczór, więc ty i ta druga wilczyca musicie odejść – Emmett
odparł zupełnie bez taktu. Żałowałam, że nie miałam przy sobie czegoś, czym mogłabym
w niego rzucić. Lubiłam i jednocześnie nienawidziłam jego bezceremonialności.
- W porządku. Chcę się tylko najpierw zobaczyć z Jake'em, zadowolony? - zapytałam,
skrzyżowawszy ręce na klatce piersiowej. Emmett uśmiechnął się do mnie.
- Będę, jak już pójdziesz.
- Ugryź mnie, wampie – wycedziłam, a on mrugnął do mnie okiem.
- Raczej nie, bo nabawię się wścieklizny – zripostował. Przyznam, że to mu się udało.
Skylar sprawiała wrażenie zakłopotanej. Pogłaskałam ją delikatnie po ramieniu.
- Jesteś głodna? Jak na rodzinę wampirów mają całkiem nieźle zaopatrzoną spiżarnię –
zażartowałam, wskazując na kuchnię. Skylar spojrzała na Emmetta i Edwarda ze
znużeniem.
- Pewnie – odpowiedziała, kierując się w stronę kuchni tak szybko, jak to było możliwe.
Wymieniłam spojrzenia z Edwardem, a potem wzruszyłam ramionami.
Wydaje się być szczera i na pewno bardzo zagubiona – powiedziałam, co myślałam, a on
przytaknął.
Przeszłam do kuchni. Skylar stała w rogu ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.
Wskazałam na stół, żeby usiadła przy nim i szybko to zrobiła.
Pomyślałam, że wilkołaki mają taki sam wielki apetyt jak zmiennokształtni i nie
pomyliłam się. Byłam wdzięczna, że Esme ma zawsze kuchnię pełną jedzenia. Godzinę
zajęło nam ugotowanie wszystkiego, a mniej niż dziesięć minut pochłonięcie posiłku.
Byłam całkowicie pełna. Sprawdziłam godzinę na zegarku. Jake powinien zjawić się w
każdej chwili.
Zaprowadziłam Skylar z powrotem do salonu, szła bezpiecznie schowana za mną.
- Wyczuwam moją żonę – krzyknął Jacob, wtargnąwszy przez drzwi frontowe do
rezydencji Cullenów, a Skylar niemal wyskoczyła z własnej skóry. Zerknęłam na nią i
wywróciłam oczami. Mój mąż zachowuje się czasami jak Neandertalczyk. Jake wkroczył
do salonu z Ephraimem przywiązanym chustą na torsie i Harrym na plecach. Za nim
podążali Quil i Embry, zatrzymując się, gdy tylko zobaczyli Skylar, by gapić się na nią, a
potem spojrzeli na nieprzytomnego Paula, który leżał na kanapie.
- Cześć, kochanie – pozdrowiłam Jake'a, dając mu krótkiego całusa w usta. - Skylar to
jest Jacob. Jacob – Skylar, ten zapach, który tropiła wataha Sama. Ona jest wilkołakiem,
takim prawdziwym. Przechodziła tylko tędy, ale pomyślałam, że mogłaby zostać z nami
na jakiś czas.
- Pewnie, witamy w La Push, Skylar. - Jacob uśmiechnął się, a potem jego oczy
zatrzymały się na gigantycznym telewizorze i natychmiast zapomniał o mnie i naszym
gościu. - W porządku, zaczynajmy!
Emmett podszedł i uwolnił Jake'a od Ephraima, który kopał jego nogi, namawiając w ten
sposób do psot. Robił tak, odkąd przekonał się, że wujek Emmett nigdy nie zawodzi. W
istocie podrzucił mojego syna w powietrze, a malec zaczął chichotać. Ephraim zaczął już
mówić, nie zdaniami, raczej tylko hasłami. Zaczęliśmy uczyć dzieci imion bliskich nam
osób.
- Wuj Emt – wypowiedział ze śmiechem, a Emmett był tak zszokowany, że zapomniał go
złapać, na szczęście Edward był w pobliżu i zareagował, obdarzając brata groźnym
spojrzeniem.
- Wuj Ed – odparł mój synek z radością, a miedzianowłosy uśmiechnął się do dziecka.
Wiedziałam, że Harry potrafi mówić, jeśli zechce, ale on był raczej typem milczka. Abby
zupełnie jak Ephraim – uczyła się wszystkiego w lot i czasami coś sobie mamrotała.
Esther była nieśmiała. Zdarzało jej się odezwać, ale częściej milczała. Quil i Embry zajęli
fotele i zaczęli pałaszować jedzenie przygotowane przez Cullenów.
- Kochanie, a gdzie są dziewczynki? – zapytałam, zastanawiając się, kto na nie uważa.
- Seth jest u nas. Przyślij go tu, gdy dotrzesz do domu – odparł, po czym obrócił się i
zobaczył Paula. Zaczął się bardziej mu przypatrywać, gdy spostrzegł, że ten jest ranny. -
Co się stało Paulowi?
- Skylar go zaatakowała, ale w obronie własnej – wyjaśniłam i po chwili zobaczyłam
ironiczny uśmieszek na twarzy męża. Pewnie sądził, że to śmieszne, że Paul dał sobie
skopać tyłek dziewczynie, ja przynajmniej tak uważałam.
- W takim razie oberwał sprawiedliwie. - Jake wzruszył ramionami. - Odeślę go do
domu, gdy się przebudzi.
- Okej. Do zobaczenia, chłopcy, dajcie buziaka mamusi – zwróciłam się do dzieci,
gaworząc. Ephraim momentalnie zrobił to, o co prosiłam i przytknął swoje mokre
usteczka do moich. Zwróciłam się w stronę Harry'ego, który jakby rozmyślał, czy nie
odmówić, ale potem pochylił się w moją stronę i pocałować, chociaż bez ślinienia. Tak
samo Jake, pochylił się, żeby dostać całusa, ale jego oczy były utkwione w telewizor.
Westchnęłam, ale przybliżyłam się do niego i pocałowałam.
- Dobra, w takim razie idziemy, Skylar – powiedziałam, kierując się w stronę drzwi.
Zaczęła iść za mną, obdarzając Emmetta i Edwarda niepewnym spojrzeniem. Obie
prawie wpadłyśmy na Jaspera i Nahuela.
- Drogie panie –wycedził Jasper, pochylając w tym samym momencie głowę, po czym
wyminął nas posuwistym krokiem. Nahuel uśmiechnął się i również kiwnął głową, a
potem obaj zniknęli w głębi domu. Skylar wyglądała, jakby chciała uciec z krzykiem.
- Ile wampirów tu mieszka? - zapytała zszokowana, obracając się z powrotem w stronę
domu, gdy szłyśmy w kierunku lasu.
- Hmm... Mieszka tu sześć wampirów, poza tym dwa pół-wampiry i dwa wampiry żyją w
domku niedaleko stąd – powiedziałam, wskazując, a Skylar zbladła i zaczęła iść bliżej
mnie.
- Żałowałam, że nie przyjechałam tu samochodem. Spacer zajmie nam wieczność. -
Nagle pojawił się Edward, wybiegając z posiadłości. Odczytał moje myśli. To był jeden z
nielicznych przypadków, w których cieszyłam się, że ma takie zdolności.
- Leah, weź Porshe – powiedział, rzucając mi kluczyki, a potem wbiegł z powrotem do
środka.
Wyszczerzyłam się z oczekiwaniu. Żółte Porsche Alice należało do moich ulubionych
aut. Zaprowadziłam Skylar w okolice garażu i pośpieszyłam, by wsiadała. Chwilę później
pędziłyśmy do La Push.
- Ci mali chłopcy, to dzieci twoje i Jacoba? - zapytała Skylar, kiedy byłyśmy już dość
daleko i poczuła się bardziej zrelaksowana, chociaż wampirzy zapach nadal sprawiał, że
siedziała jak na szpilkach. Przytaknęłam jej na potwierdzenie.
- Mamy czwórkę dzieci. Dwóch chłopców i dwie dziewczynki – wyjaśniłam. Oczy
dziewczyny rozszerzyły się z rozbawienia.
- Miot? - zapytała, a ja roześmiałam się.
- Dokładnie.
- I przemieniają się tak jak ty? - nie przestawała wypytywać.
- Tak, jako najmłodsze z plemienia – odparłam z dumą.
Nagle usłyszałam sygnał za nami. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zobaczyłam
policyjnego cruisera Charlie'ego, który jedzie za nami. Zarumieniłam się i zatrzymałam
na uboczu. Po prostu świetnie. Charlie podszedł do nas i kiedy opuściłam okno, spojrzał
na mnie ze zdziwieniem.
- Leah? - zapytał, nie dowierzając, a potem zerknął na samochód ze zmieszaniem.
- Hej, Charlie, Alice pożyczyła mi auto – wytłumaczyłam, a on nachylił się i przysunął z
zakłopotaniem.
- Wiesz, że przekroczyłaś prędkość? - zapytał surowo, a ja opuściłam głowę ze wstydu.
- Wiem. Przepraszam, Charlie. Jadę do dziewczynek, Jake zostawił je z Sethem –
odpowiedziałam, celowo wspominając dzieci. Miałam nadzieję, że Charlie będzie miał
trochę litości i nie wypisze mi mandatu. Mój plan zadziałał jak urok.
- Jak się mają moje wnuki ? - zapytał dumnie i uśmiechnął się.
- Dobrze, wyczekują już niedzielnego lunchu.
- W porządku, puszczę cię tylko z ostrzeżeniem – Charlie wysapał doniośle, a ja
odetchnęłam z ulgą.
- Dzięki, Charlie, do zobaczenia w niedziele – odparłam, a on pomachał do mnie, zanim
odszedł od samochodu, bym mogła odjechać.
- Trzymaj się, Leah!
Kiedy odjeżdżałyśmy, spojrzałam na Skylar, która wyglądała na zaskoczoną, że Charlie
nie wlepił mi mandatu. Uśmiechnęłam się do niej.
- Ech, takie są przywileje, jeśli twoja mama spotyka się z komendantem małego
miasteczka.
20. Koniec pokoju
Beta: Lyphe
Pojawiłam się w naszym domu ze Skylar, która szła za mną. Seth musiał
słyszeć samochód, ponieważ ukazał się we frontowych drzwiach, zanim zdążyłyśmy
dotrzeć do werandy. Podniósł wzrok i spojrzał na Skylar, a potem zastygł niczym statua i
gapił się na nią z adoracją. Wywróciłam oczami i podeszłam, by walnąć go w tył czaszki.
Dzięki temu otrzeźwiał, pocierając głowę i wpatrując się we mnie, a następnie z
powrotem w mojego gościa, na jej widok jego oczy łagodniały.
- Wpojenie? - wyszeptałam do niego, a on przytaknął.
- Cześć – powiedział, starając się być grzecznym, po czym poruszył się, żeby dać krok w
dół po schodkach werandy, ale jego stopa minęła się ze stopniem i upadł jak kłoda u
stóp Skylar. Przyłożyłam rękę do czoła i pokręciłam głową, natomiast Sky uniosła brwi
ze zdziwienia.
- Skylar, to mój brat Seth, Seth to moja znajoma Skylar – przedstawiłam ich zwięźle,
mając nadzieję, że się go pozbędę, zanim zrobi z siebie większego głupka. Rzuciłam mu
kluczyki do auta. - Lepiej się zbieraj, Jake chciał, żebyś się pospieszył.
- Myślę, że powinienem zostać – powiedział Seth, nie patrząc na mnie. Przysunęłam się
do niego i dyskretnie uszczypnęłam go w ramię, podczas gdy Skylar wyglądała na
całkiem skrępowaną, widocznie z powodu niespodziewanego uwielbienia ze strony
mojego brata.
- Wytłumaczę jej wszystko – wyszeptałam do niego, a on spojrzał na mnie z
cierpieniem.
- Ale...
- Nie ma żadnego „ale” – wykłapałam. - Skylar zostanie z nami przez jakiś czas.
- Naprawdę? - zapytał. Nadzieja rozświetliła jego oczy, a ja skierowałam go do
samochodu, praktycznie wpychając na siedzenie kierowcy.
- Tak, naprawdę. A teraz jedź, zanim jeszcze bardziej się zbłaźnisz – wysyczałam. Rzucił
jeszcze jedno tęskne spojrzenie w stronę naszego gościa, a potem usadowił się w
Porsche i odjechał.
Dołączyłam do Skylar, stojącej na werandzie i patrzyłyśmy, jak samochód się oddala.
- Twój brat jest... On jest... - Zdawało się, że brakuje jej słów.
- Ty i ja musimy odbyć dłuższą rozmowę, ale zanim do tego dojedzie, chciałaby
przedstawić ci moje dziewczynki – Abby i Esther – powiedziałam, otwierając drzwi do
domu. Westchnęłam na widok bałaganu, jaki zastałam.
Nic dziwnego, że Seth z początku tak śpieszył się, żeby odjechać. Zabiłabym go za to.
Zastałam córki w wilczej formie z poduszką między ząbkami, którą szarpały między
sobą. Wypoczynek był cały w dziurach, wszędzie latały pióra, pochodzące zapewne z
innych poduszek, które wcześniej zostały rozpracowane na części. Abby i Esther
spojrzały na mnie i w poczuciu winy upuściły poduszkę.
- Macie trzy minuty, żeby się przemienić – zagroziłam im. Obie zaskomliły i natychmiast
wykonały polecenie.
Abby wstała na nóżki i próbowała uciekać, ale złapałam ją i podniosłam w górę. Esther z
zaciekawieniem spoglądała na Skylar, która dziwnie się uśmiechała.
- Są rozkoszne – odparła, klękając, by dosięgnąć i dotknąć twarzy Esther, która zaśmiała
się, chwytając Skaylar za palce i przyciągając się do jej stóp.
- Kiedy nie są niegrzeczne – zgodziłam się, siadając i ściągając pieluszkę. Ułożyłam Abby
i z wprawą eksperta założyłam świeży pampers, a następnie wskazałam na Esther, by do
mnie podeszła.
- Więc o czym musimy porozmawiać – zapytała Skylar, siadając na podłodze obok mnie.
Abby z zaciekawieniem podeszła do niej, by się przyjrzeć z bliska. Westchnęłam i
przygotowałam się na dłuższą rozmowę.
- Okej. No cóż, w naszym stadzie zdarza się coś, co nazywamy wpojeniem...
***
Kiedy skończyłam swoją opowieść, Skylar gapiła się na mnie z otwartymi ustami. Nie
mogłam jej winić za to, że jest w szoku. Sama, jak pierwszy raz usłyszałam tę legendę,
myślałam, że wszystkim się w głowach poprzewracało, chociaż stało się to wtedy, gdy
zaczęłam się przemieniać, stając wilkiem, więc byłam bardziej otwarta na nadzwyczajne
rzeczy.
- W takim razie chcesz mi powiedzieć, że twój brat Seth się we mnie zakochał, ponieważ
się wpoił? - Skylar zapytała z niedowierzaniem, a ja przytaknęłam, zdając sobie sprawę z
tego, jak to dziwnie brzmi. Dziewczynki skuliły się razem i zasnęły na podłodze.
Wyglądały tak uroczo.
Sky za to była zmieszana. Tak jakby dopiero teraz dochodziło do niej, co to znaczy.
- Jak on może mnie kochać? Przecież mnie nie zna – zapytała, marszcząc brwi, a ja
wzruszyłam ramionami. Oczywiście, nigdy nie byłam wpojona, więc nie potrafiłam
powiedzieć dokładnie, jak to jest, ale doświadczyłam tego przez myśli chłopaków z
watahy, więc co nieco o tym wiedziałam. To tak jakby zmienić się w zakochanego
zombie.
- Taka jest moc wpojenia – wyjaśniłam, a ona zagryzła dolną wargę, rozmyślając. Nie
mogłam ocenić, co czuła, bo jej wyraz twarzy był pusty. Nie spodziewałam się, że
zacznie skakać dookoła i krzyczeć z radości, ale myślałam, że będzie choć trochę
podekscytowana, że znalazła pokrewną duszę.
- Ale to wpojenie można zerwać, tak? - zapytała. Spojrzałam na nią w szoku. Czyżby już
chciała je przerwać? To było trochę niesprawiedliwe w stosunku do Setha. Wiem, że
wiecznie czekał na ten moment, a Skylar nie chce dać mu nawet szansy.
- Można, ale, proszę, przynajmniej daj mu nadzieję, poczekaj kilka tygodni. Jeśli
naprawdę nic do niego nie poczujesz, możesz go wtedy uwolnić. Musisz tego naprawdę
chcieć, inaczej nic nie zadziała – przypomniałam jej. Skylar westchnęła głęboko, jakby to
była wielka misja do wykonania.
- W porządku, dam mu kilka tygodni – zgodziła się, a ja uśmiechnęłam się zadowolona z
siebie.
Zerknęłam na nią, odwzajemniła uśmiech. Wyobraziłam sobie ją z Sethem, ich dzieci.
Byliby wspaniali razem. Mam nadzieję, że Seth w jakiś sposób się wykaże. Odtworzyłam
sobie w głowie moment naszego spotkania i coś dziwnego zaprzątało mi myśli.
Słyszałam, że wilkołaki są nieprzewidywalne i niebezpieczne w swojej wilczej formie, ale
Skylar zachowywała się zupełnie dobrze... wręcz ludzko.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne – odpowiedziała, unosząc brew.
- Czy wy – wilkołaki nie powinniście być ekstra niebezpieczni, kiedy się przemieniacie?
Ty byłaś bardzo spokojna i opanowana. Spodziewałam się, że będzie zupełnie
odwrotnie – wyznałam, a ona zachichotała.
- Jestem bardzo starym wilkołakiem. Po setkach lat uczysz się kontrolować
transformację i wilcze wcielenie – wyjawiła spokojnie, a ja gapiłam się na nią ze
zdziwieniem.
- Setki lat?
Skylar przytaknęła, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jasny gwint, były na tym
świecie rzeczy, które nawet mnie się nie śniły.
***
Życie wraz ze Skylar pod jednym dachem przebiegało nadzwyczaj normalnie. Wataha
Sama na początku przyglądała się jej z podejrzliwością, ale szybko przyjęli ją ciepło.
Zwłaszcza, że my – kobiety od razu ją zaakceptowałyśmy, szczególnie ja. Przypuszczam,
że zbliżyłam się do niej tak szybko, bo była jedyną kobietą z mojego rodzaju. Miło było
mieć kogoś, kto całkowicie rozumiał, jak się czułam. Emily, Rachel, a nawet Kim cieszyły
się, że będą miał nową członkinię Klubu Wpojonych i naprawdę sprawiły, że Skylar
mogła czuć się u nas mile widziana. Emily miała frajdę z tego, że może uczyć ją, jak
gotować, a ja z Jake'em byliśmy wdzięczni, że mamy dodatkową parę rąk do pomocy w
domu, zwłaszcza jeśli idzie o gotowanie, bo w sprawach sprzątania i opieki nad dziećmi
zawsze pomagały nam Alice i Rosalie. Skylar uwielbiała szczeniaczki. Codziennie
wstawała wcześnie, żeby się z nimi pobawić, a one kochały jej towarzystwo.
Nadal była nerwowa w otoczeniu Cullenów, ale powoli się do nich przyzwyczajała. Nie
mogła ich unikać całkowicie, ponieważ Rose i Alice niemal codziennie były u nas, a my
odwiedzaliśmy ich co najmniej trzy razy w tygodniu. Chciałam się z nimi spotykać tak
często, jak to było możliwe, ponieważ niedługo mieli się przeprowadzić. Nie zostało
wiele czasu, być może rok lub trochę więcej. Rosalie powiedziała, że myślą o
przeprowadzce na Alaskę, żeby być w miarę blisko nas i szczeniaczków. Spodobał mi się
ten pomysł. Nie wiem, co zrobię, kiedy nie będę widziała Alice i Rosalie codziennie.
Alice była pierwszą spośród Cullenów, której udało się zaprzyjaźnić ze Skylar. Trochę jej
to zajęło, ale nie ma takiej osoby, która by nie pokochała Alice.
Emily urodziła drugie dziecko. To była dziewczynka, wedle oczekiwań mamy. Nazwali ją
Naomi. Paul i Rachel też doczekali się swojej pociechy, również dziewczynki, której dali
na imię Alyssa. La Push zamieniło się w dzieciniec. Kim także była w ciąży. Razem z
Jaredem spodziewali się pierwszego dziecka już za sześć miesięcy.
Seth, oby mu się udało, bardzo się starał zbliżyć do Skylar, ale ona stwarzała między
nimi dystans, jakby specjalnie nie chciała go polubić. Jednak jego to nie
powstrzymywało. Postawił sobie za cel udowodnić Skylar, jaki był dla niej wspaniały.
Jake, Embry i Quil pomagali mu wcielić w życie skomplikowane intrygi, jak sprawić, by
byli sam na sam. Niektóre z nich działały, a inne stawały się miażdżącą porażką. Koniec
końców mogliśmy obserwować, jak powoli udaje mu się do niej dotrzeć. Zdawała się
czerpać przyjemność z tych wieczorów, kiedy wpadał do nas i czytał dzieciom bajki na
dobranoc. Szczeniaczki nie mogły zasnąć bez opowieści wujka Setha. Rano czekała na
werandzie, aż wpadnie na chwilę po drodze do pracy. Nuciła sobie coś pod nosem,
kiedy wychodził wieczorem i czekała przy oknie, odprowadzając go wzrokiem, kiedy
wracał do domu. Zaczynała być zauroczona Sethem, nie zdając sobie z tego sprawy.
Razem z Jake'em zastanawialiśmy się, ile jeszcze minie czasu, aż mój brat przekona ją
do siebie.
Obserwowaliśmy, jak rosną nasze dzieci. Miały już rok i siedem miesięcy. Rosły tak
szybko, że było to wręcz przerażające. Mówiły już prawie całymi zdaniami. Chciałam,
żeby zatrzymały się na tym etapie, ale z każdym ich osiągnięciem w rozwoju, stawałam
się coraz bardziej dumna. Uczyły się nowych rzeczy nawet w wilczej postaci. Harry i
Ephraim mieli wyjątkowo dobry zmysł łowiecki. Esther i Abby buntowały się przeciw
polowaniu w wilczej formie i nie znosiły surowego mięsa, to z pewnością odziedziczyły
po swojej mamie. Życie biegło zwyczajnie, wręcz idealnie. Miałam nadzieję, że taki stan
będzie trwał, ale wiedziałam, że nigdy nie można być aż tak szczęśliwym.
***
Wyjrzałam przez kuchenne okno i zobaczyłam wilka siedzącego na podwórku. Spoglądał
na mnie. To był Seth. Pomachałam mu, ale on ani drgnął. Zmartwiona, zerknęłam na
Skylar, ale ona sprawiała wrażenie nieobecnej, jakby była w innym świecie,
roztargniona i poważna. Czy coś się stało między nimi? Szczeniaczki oglądały The
Wiggles. Niech Bóg błogosławi tych czterech śpiewających drani. Ich piosenki
doprowadzały mnie do szaleństwa, ale dzieciaki nigdy nie miały ich dosyć. Gdyby nie
The Wiggles i ich trzydziestominutowe odcinki na DVD, Jake i ja nie mielibyśmy w ogóle
czasu na pożycie małżeńskie.
- Kochanie, idę sprawdzić, co z Sethem – powiedziałam do Jacoba, nachylając się nad
nim, by pocałować w policzek. Jake przytaknął, przejmując na siebie przygotowanie
obiadu. Wyskoczyłam z sukienki i w pośpiechu przemieniłam się, by czym prędzej
dołączyć do Setha w lesie.
Starałam się przeszukiwać jego myśli, ale wszystko, co udało mi się uchwycić to
przytłaczające poczucie złamanego serca i smutek.
Och, Seth, co się stało? - zapytałam zmartwiona, zastanawiając się, czy może Skylar
złamała wpojenie, tak jak stało się to w przypadku Nessie i Jake'a.
Seth nic nie odpowiedział, po prostu pokazał mi w myślach, co wydarzyło się tego dnia.
Razem ze Skylar byli na plaży. Spacerowali. Seth spróbował chwycić ją za rękę i po raz
pierwszy, od kiedy się poznali, ona pozwoliła mu ją trzymać.
- Skylar, wiem przynajmniej, że mnie chociaż trochę lubisz, ale nie rozumiem, dlaczego
mnie ciągle odpychasz – powiedział do niej. Była zakłopotana, odwróciła wzrok i wlepiła
go w ziemię. Serce Setha zaczęło walić.
- Nie mogę się w tobie zakochać, Seth – odpowiedziała, nie patrząc mu prosto w oczy, a
Seth poczuł, że jego serce się rozpada. Nie miała tego na myśli, nie mogła mu tego
powiedzieć, spoglądając na niego.
- Dlaczego nie? - zapytał, zdenerwowany odrzuceniem, by zdać sobie sprawę z tego, co
już wiedział. Lubiła go, może nawet go kochała.
- Po prostu nie mogę – wyszeptała, a potem odwróciła się do niego i wyprostowawszy,
spojrzała prosto w oczy. - Nie chcę cię. Chcę przerwać to wpojenie, nie chcę cię!
Nastąpiła długa pauza, cały czas patrzyli na siebie. Seth trzymał się dobrze. Nie było
bólu ani uczucia palenia, które towarzyszyło Jake'owi, kiedy Renesmee zerwała
wpojenie. Seth wiedział, że Sky nie życzyła sobie tego, bo gdyby mówiła z pełnym
przekonaniem, czułby się zupełnie inaczej niż w tej chwili. Jeśli tylko chciałaby, żeby
wpojenie zostało zerwane. To, czego nie mógł zrozumieć, to jej uparte zachowanie.
- Nie miałaś tego na myśli, dlaczego kłamiesz? - zapytał, trzymając ręce skrzyżowane na
klatce piersiowej, a Skylar znów wbiła wzrok w ziemię.
- Nie rozumiesz, Seth, ja nie zasługuję na ciebie. – W końcu wydusiła z siebie, po czym
obróciła się i uciekła, a Seth obserwował ze złamanym sercem i zdezorientowany, jak
ona odchodzi.
Wróciłam do teraźniejszości. Seth siedział przede mną, wpatrując się prosto w twarz.
Łza ściekła po jego wilczym pysku, więc pośpieszyłam, by go delikatnie szturchnąć
nosem.
Och Seth, wszystko będzie dobrze, obiecuję – powiedziałam, ale wiedziałam, że mi nie
wierzy. Chciałabym, żeby było coś, co sprawi, że mogłabym pocieszyć mojego małego
braciszka, ale, niestety, nie wiedziałam co.
Spróbuję jutro rano z nią porozmawiać – obiecałam, ale potem nie miałam ku temu
okazji. Coś ważniejszego się wydarzyło.
***
Razem z Jake'em zdecydowaliśmy podrzucić dzisiaj szczeniaki dla odmiany do Cullenów.
Skowyczały i skakały na siebie, kiedy przedzieraliśmy się przez las. Puściliśmy je
przodem, żeby mieć oko na ich bezpieczeństwo. Zbliżyliśmy się jednak, kiedy słodki
zapach zaczął wypełniać nasze nozdrza. Szczeniaki były bardzo podekscytowane.
Wujek Jasper, wujek Jasper, wujek Jasper -szczebiotały radośnie w naszych głowach, a
potem podbiegły w stronę swojego wujka, podskakując u jego stóp. Mimo to
zauważyliśmy z Jake'em zbolały wyraz twarzy Jaspera. Coś było nie tak.
- Nie mogę tu zostać, te emocje... - Słowa Jaspera ucichły. Wydawał się rozproszony i
zmartwiony.
Jake przybrał ludzką postać. Uwielbiam to, że potrafił wyzbyć się wstydu.
- Co się dzieje? - zażądał wyjaśnień. Jasper pokręcił głową, zbierając myśli.
- Musicie zobaczyć się z Alice i pozostałymi. Zajmę się szczeniaczkami i zabiorę je do
domu – powiedział. Jacob zerknął na mnie i przytaknął nagląco.
Zniknęliśmy w gąszczu i założyliśmy na siebie ubrania. Jake wystartował w kierunku
domu szybkim krokiem, ale ja się wstrzymałam, spoglądając na Jaspera. Wyglądał, jakby
ból go zupełnie opanował, mnie natomiast w pełni ogarnął instynkt macierzyński.
- Jasper, poradzisz sobie? - zapytałam zmartwiona, pochylając się, by delikatnie dotknąć
jego ramienia. Wampir obdarzył mnie niewielkim uśmiechem.
- Dam radę, dzięki za troskę, Leah – odpowiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego,
zanim obróciłam się i pognałam za Jake'em, zostawiając szczeniaczki z Jasperem.
***
Usiedliśmy na kanapie Cullenów, patrząc w szoku na Alice. Właśnie wyjaśniła nam, czym
wszyscy zamartwiają się do tego stopnia, że wypłoszyli Jaspera z domu. To nie była
drobnostka, to było coś wielkiego. Edward i Bella stali w objęciach w rogu pokoju. Ness i
Nahuel wzięli Jaylah na dwór, żeby zająć ją zabawą. Nie chcieli, by Jaylah była
świadkiem tej wszechobecnej konsternacji. Rosalie i Emmett siedzieli na kanapie,
wyglądali na zmartwionych. Esme i Carlisle wymieniali spojrzenia przepełnione troską.
- Więc Volturi znów przychodzą? - zapytał Jake, nadal będąc w szoku. Alice pokręciła
głową.
- Nie wszyscy Volturi, tylko Aro – odpowiedziała, a Edward zmrużył oczy z złością.
- Dlaczego? - zapytałam spokojnie, nadal nie do końca rozumiejąc, co nam przekazują, a
Alice zmarszczyła brwi, jakby była niezadowolona z siebie. Wiedziałam, że twierdziła, iż
powinna wiedzieć, co się stanie, ale przecież była tylko jedną osobą. Nie mogła od
siebie oczekiwać, że uda jej się pilnować wszystkiego.
- Słyszał o Jaylah. Nie jestem pewna, w jaki sposób się dowiedział, ale będę teraz
bacznie obserwowała Volturich, zwracając szczególnie uwagę na decyzje związane z
nami. Ostatnim co wychwyciłam, było to, że Kajusz, Marek i Aro uzgodnili, że nas
zostawią w spokoju. Aro działa w takim razie na własną rękę.
Przetrawialiśmy tę informację w ciszy.
- Ile czasu zajmie im dojście tu? - zapytał Jake.
- Niewiele. Aro wyjechał wczoraj, będzie na miejscu w przeciągu dnia – potwierdziła
Alice, a my znów zapadliśmy w milczenie. W przeciągu dnia... To nie daje nam wiele
czasu na przygotowania. Nie ma szans na zorganizowanie większej grupy do pomocy.
Mamy tylko siebie.
- Czy wziął ze sobą wielu? - zadałam pytanie. Niechętnie przytaknęła.
- Sporo, wliczając w to Aleca i Jane.
Cholera, bliźniacy to ich najsilniejsi wojownicy używający mocy umysłu.
- Nie będą mogli nas zranić dopóki mamy Bellę – powiedział Edward, trzymając mocną
rękę swojej żony. Bella potwierdziła skinieniem, miała zdecydowanie twardy kręgosłup.
- W takim razie będziemy z nimi walczyć? - zapytałam, rezygnując z powstania. Carlisle
podszedł powoli do przodu.
- Będziemy – potwierdził niechętnie. Wiedziałam, że nienawidził nawet myśli o walce,
był niezwykle pokojowo usposobiony. Skierował do nas poważnym tonem słowa: - Leo,
Jake, nie musicie się w to angażować, nie moglibyśmy was prosić znów o ryzykowanie
życia.
Nie musiałam nawet patrzeć na Jacoba. W tej kwestii nie było nic do przedyskutowania.
Oboje zadecydowaliśmy już w momencie, gdy Alice powiedziała nam o sprawie.
- Jesteście naszą rodziną. Zrobimy dla was wszystko, poza tym Brady jest teraz
członkiem naszej watahy, a Jaylah to jego wpojenie. Będziemy z wami walczyć –
powiedział Jake za nas dwoje, a wszyscy Cullenowie odetchnęli z ulgą.
Carlisle i Esme przytulili nas z wdzięcznością, a następnie udali się, by opracować plan
działania. Rose podeszła do mnie i mocno mnie uścisnęła. Bella pocieszała Alice, która
zawiedziona sobą kręciła przecząco głową. Jake opadł ciężko na kanapę obok Emmetta,
a Edward usiadł zaraz przy nim.
- Carlisle skontaktował się z Markiem. Liczymy na to, że odkąd Kajusz jest takim
zwolennikiem prawa i sprawiedliwości, a Aro łamie to prawo, to Kajusz będzie chał go
ukarać. - Edward odsłoni przed nami arkana ich planu. Brzmiało dobrze, ale nie
mogliśmy polegać tylko na wampirach, zwłaszcza na Volturi, oni byli nieprzewidywalni.
- Ale to jeszcze niepewne?- zapytałam, a Edward pokręcił przecząco głową.
- Nie.
Wzięłam głęboki wdech. Cokolwiek się stanie, czy Kajusz i Marek zareagują, czy nie,
będzie walka, to wiedzieliśmy wszyscy.
- Ilu dokładnie jest z Aro? - zadałam pytanie Alice, a ona wzdrygnęła bezradnie
ramionami.
- Nie mogę tego przewidzieć precyzyjnie.
- Nie chcę angażować w to wszystkich wilków. Wielu członków drugiej watahy ma żony i
dzieci. Leah, ty zostaniesz w domu i będziesz uważać na maluchy. - Jake wyjawił swoje
plany, a ja pokręciłam przecząco głową, kiedy wspomniał o mnie. Chciał, żebym została
w domu, podczas gdy oni będą walczyć? Czy on mnie choć trochę zna?
- Nie – odpowiedziałam prosto. Jake wstał, na jego twarzy zagościł gniew.
- Co?
- Nie, Jake. Moje miejsce jest przy tobie. Jestem nie tylko twoją żoną, ale też twoją betą.
Skylar zaopiekuje się dziećmi, Volturi nie po nie się wybierają – wytłumaczyłam bardzo
spokojnie, starając się nie stracić kontroli nad sobą. Złość zniknęła z twarzy Jake'a,
została zastąpiona prośbą.
- Leah... - wyszeptał, ale ja nie mogłam spasować. Musiałam walczyć, nie puszczę
mojego męża i brata, by walczyli beze mnie.
- Nie, Jake.
- Niech ci będzie – wykłapał, patrząc na mnie. Wiedziałam, że się wkurzył, ale musiałam
podjąć właściwą decyzję. Jake zwrócił się do wszystkich obecnych: - Powinniśmy
obmyślić strategie, nie mamy za wiele czasu.
Alice westchnęła, miała szkliste spojrzenie. Czekaliśmy niecierpliwie, po chwili wróciły
jej wszystkie zmysły i uśmiechnęła się do nas.
- Marek i Kajusz są w drodze. Nie są zadowoleni z zachowania Aro. Mam nadzieję, że
zdążą na czas.