L
L
i
i
s
s
a
a
R
R
e
e
n
n
e
e
e
e
J
J
o
o
n
n
e
e
s
s
-
-
V
V
a
a
m
m
p
p
i
i
r
r
e
e
W
W
a
a
r
r
d
d
e
e
n
n
s
s
0
0
1
1
-
-
H
H
o
o
t
t
V
V
a
a
m
m
p
p
i
i
r
r
e
e
K
K
i
i
s
s
s
s
Tłumaczenie dla: Translations_Club
Tłumacz: neweta
Korekta: noir16
Korekta całości: Isiorek
Rozdział 1
Pragnienie przeszywało Evana Brooksa – głód daleko bogatszy,
daleko bardziej wymagający niż cokolwiek, co stali bywalcy baru
kiedykolwiek doświadczyli. Ta szarpiąca potrzeba nie miała nic
wspólnego z alkoholem, ale wszystko z krwią. Jej krwią – drobnej
blondynki, która przeszła przez drzwi teksaskiego baru „Shooters” w
Temple, wraz z powiewem gorącego wiatru, który połączył się z jej
zapachem i trafił do wnętrza jego nozdrzy. Pachniała jaśminem i
niewinnością, pokusą, której nie ośmieliłby się poddać. I postawiłby na to
ostatni oddech w swoich płucach, że smakowałaby jak miód i brzmiała
jak anioł.
Patrzył, jak rzucała ukradkowe spojrzenia po sali, oceniając tłumy
zgromadzone przy drewnianych stołach w piątkową noc, zasnute dymem
i otoczone gwarem, łączącym się z jazgotliwą muzyką Hanka Williamsa.
Jej włosy były ułożone w niedbały kok na głowie, zamaszystym gestem
odsunęła kosmyk, który wypadł spod zapięcia – nerwowe drżenie jej ręki
potwierdzało to, co podejrzewał. Samotne przyjście do baru było dla niej
nowym, nieznanym doświadczeniem.
Nagle ruszyła po podłodze z twardego drewna ku odludnemu
krańcowi baru, gdzie znajdowało się sześć pustych krzeseł z wysokim
oparciem z ciemnego dębu pasującym do boazerii. Była skupiona na
swoim celu, jakby miała to być jakaś forma ucieczki. Gdyby spojrzała w
prawo, gdzie stał Evan, mogłaby rozważyć możliwość poszukania
odosobnionego miejsca, gdzie byłaby tylko ona i duży, przytłaczający
facet z długimi włosami w kolorze kruczych piór i oczami ciemnymi jak
północ tlącymi się... żądzą. Nie. Jego mała blondynka kierowała się
prosto na niego. Ta kobieta żyła niebezpiecznie i nawet nie zdawała sobie
z tego sprawy.
– Tutaj dwa piwa więcej – dobiegło wezwanie z drugiego końca
kontuaru.
Przerwa była jednocześnie irytująca, i być może konieczna. Evan
nie pragnął zobaczyć, jak ta kobieta odchodzi, chociaż powinien tego
chcieć. Nie miał czasu na zakłócenia. Był Strażnikiem, wampirem, który
ścigał te, które polowały na ludzi. W tym przypadku, na wilkołaka.
Niestety, wilk zdążył zabić pięć kobiet w Houston, zanim Rada
Wampirów dostała sygnał i wysłała Evana oraz jego braci, by wytropili go
w południowym Teksasie, w małym mieście Temple.
Jak dotąd, pomimo zajmowania się interesem, Evan błądził
tęsknym spojrzeniem po kołyszących się kobiecych biodrach chwilę przed
tym,
jak
wyciągnął
dwa
Buds'y
z
lodówki i
posłał
je
trzydziestokilkuletniemu facetowi w dalekim końcu lady, który, tak jak
kobieta, nosił zielony uniform szpitalny. Większość z tego tłumu to byli
pracownicy lub odwiedzający ze „Scott and White Hospital“ znajdującego
się po drugiej stronie ulicy.
„Shooters“ było miejscem, gdzie pracownicy mogli się wymknąć,
gdzie przychodzili zapić cokolwiek, co im dolegało, a czego nie była w
stanie wyleczyć współczesna medycyna. Tutaj mówiło się o tym, co
wydarzyło się w szpitalu, i to był powód, dla którego Evan musiał tu być.
Wilk miał coś do młodych dziewcząt, ich sióstr i przyjaciółek. Im
wcześniej Evan wiedział o ofierze, tym większa szansa, że ocali kolejną.
Evan postawił piwo przed mężczyzną i pozwolił mu pić. Mijał
tydzień, odkąd właściciel rzucił okiem na onieśmielającą wielkość Evana
– nie zadzieraj ze mną albo wytrę tobą ten bar – i zatrudnił go. Evan
zdążył już poznać tych facetów, jako stałych klientów. Przy odrobinie
szczęścia, nie spędzi tu aż tak wiele czasu, by dowiedzieć się o nich czegoś
więcej, albo o kimkolwiek w tym barze – z wyjątkiem, być może,
blondynki. Ją chciał poznać. Ale kiedy znajdzie swoją zdobycz, odejdzie, i
na litość, niech to będzie wkrótce.
Jego spojrzenie ponownie powędrowało ku kobiecie, drapieżność
dudniła w jego żyłach, kiedy przechodził przez całą długość kontuaru
tam, gdzie wzywała go pokusa. Znalazła miejsce i usiadła sztywno przy
barze, palce złączyła razem. Pragnął, by zacisnęły się na jego fiucie, jej
nogi wokół jego bioder, cała ta pruderia topniejąca w szalonym
zapamiętaniu.
Zatrzymał się tuż przed nią i położył serwetkę na ladzie.
– Czym mogę pani służyć?
Zamrugała cudownymi, jasnoniebieskimi oczami – przyciemnione
oświetlenie nie ukrywało niczego przed jego wampirzym wzrokiem – jej
wargi rozchyliły się w cichym sapnięciu.
– Jesteś... barmanem?
– Czyżbym nie spełniał twoich oczekiwań?
– Ja... – zaczerwieniła się. – Nie chodzi o ciebie. To... – Pochyliła
nieznacznie głowę, wydając się zbierać się na odwagę, by mówić bez
ogródek. – Mówiąc szczerze, przechodziłam obok tego miejsca kilka razy
w ciągu miesiąca i zawsze wydawało się dość spokojne. Jedno z tych słabo
uczęszczanych miejsc, gdzie spędzasz czas przy barze, pijesz i zanudzasz
przyjacielskiego barmana swoimi kłopotami. Ale to miejsce nie jest słabo
uczęszczane, a ty jesteś... cóż... ty jesteś...
Uniósł brew.
– Jestem?
– Nie jesteś niski i łysy, jak to sobie wyobrażałam, to całą
pewnością – powiedziała szybko.
– Niski i łysy – powtórzył, jego wargi drgnęły, co groziło
uśmiechem. Nie było to coś, co przypominał sobie, że czuł wiele w całym
cholernym minionym wieku, ale coś w tej zdenerwowanej, chaotycznej
kobiecie całkowicie go oczarowało. Był przygotowany na uwiedzenie, nie
oczarowanie. Sądził, że robiła zarówno jedno jak i drugie.
– Tak – powiedziała, falując palcami. – Ale w porządku. Sądzę, że
zrobisz się niższy, kiedy zacznę pić.
Oparł ręce na barze, pochylając się bliżej i wdychając jej subtelny
zapach.
– Myślałem, że dzieje się wręcz przeciwnie? Mężczyźni stają się
wyżsi i przystojniejsi, kiedy kobieta zaczyna pić.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe w twoim przypadku – odparła
na sekundę przed tym, jak jej oczy się rozszerzyły, kiedy uświadomiła
sobie z całą jasnością, że przyznała się właśnie do tego, że uważała go za
przystojnego. – Nie mówię, że sądzę, że jesteś... – westchnęła. –
Potrzebuję dużego, owocowego drinka, proszę. Ponieważ normalnie nie
piję, wezmę cokolwiek zaproponujesz.
Evan zaproponowałby przyjemnego, długiego drinka z samego
siebie, ale zdecydował, że lepiej, by ta rozmowa przebiegała bez takich
podtekstów. Na razie. Prawdopodobnie na zawsze, pomyślał z żalem.
– Jestem pewien, że mogę przynieść ci coś, co sprawi ci
przyjemność – zapewnił ją, nie próbując nawet być subtelnym, jego
spojrzenie przytrzymało jej na pełen namiętności moment, nim przeszedł
w głąb baru.
Po szybkim wypełnieniu innych obowiązków, Evan zmieszał sok
kahlua ze śmietanką, słabym alkoholem i postawił całość przez ślicznym,
kuszącym aniołem.
Wzięła długi łyk.
– Idealne – powiedziała. – Ledwie mogę wyczuć alkohol.
Dziękuję... barmanie.
– Evan – poinformował ją, odkrywając, że ponownie był
rozbawiony.
– Evan – powtórzyła powoli. – Pasuje do ciebie znacznie lepiej niż
„barman”. – Sięgnęła poprzez ladę i podała mu dłoń. – Jestem Marissa.
Jego spojrzenie złączyło się z jej, jego długie palce przesunęły się
po jej szczuplutkich, pochłaniając je w taki sam sposób, w jaki chciał
pochłonąć ją. Jego spojrzenie przytrzymywało jej, nagle wzrosło
seksualne napięcie. Co mu pasowało, bo należał do niej. I cholernie chciał
się dowiedzieć jak bardzo. Dowiedzieć się, jak słodka mogłaby być naga i
delikatna w jego ramionach.
Zabrał dłoń niechętnie.
– Ciężka noc?
– Ciężki miesiąc – odparła. – Tak długo pracuję na ostrym
dyżurze. Widzisz, ja... – przerwała z machnięciem ręki. – Nie chcesz tego
słuchać. Nawet mnie nie znasz.
– Ale chciałbym – powiedział miękko. Każdy cholerny jej cal.
Jej rzęsy zatrzepotały i uniosły się.
– Chciałbyś?
Cholera, ależ ta kobieta była rozkoszna.
– Bardzo – zapewnił ją. – Opowiedz mi o swoim dyżurze. Co cię tu
sprowadziło?
Pochyliła się do przodu, popijając drinka. Kiedy poprawiła się na
krześle, jej koszulka rozchyliła się nieco, ukazując krzywiznę piersi, sutki
ściągnęły się pod cienkim materiałem, przyciągając jego spojrzenie i
zagęszczając jego krew.
– A zatem w porządku – powiedziała. – Tylko pamiętaj. Dałam ci
szansę odwrotu.
– Założę się, że uciekniesz dużo szybciej niż ja – powiedział.
Jej policzki pokryły się pięknym różem.
– Będziemy wiedzieli, kiedy wysłuchasz mojej paplaniny. A więc.
Chciałeś wiedzieć, co mnie zmusiło, by przyjść tu dziś w nocy. Jak
wspomniałam, pracuję w szpitalu od miesiąca. Przedtem byłam
sekretarką. Żadnej krwi, żadnego bólu, sama nuda. Tylko proste sprawy,
te same sprawy, codziennie. To było przygnębiające. Więc dwa lata temu,
kiedy skończyłam dwadzieścia pięć lat i miałam całe to rozważanie:
co-zrobić-ze-swoim-życiem-poza-przepisywaniem-notatek-dla-mojego-
szefa. Moja mama nie żyje i nie mam nikogo innego, więc nic mnie nie
powstrzymywało. W rezultacie zdecydowałam zdmuchnąć swoje
urodzinowe świeczki i zrobić coś, by następny rok miał jakieś znaczenie.
Poszłam do szkoły i skończyłam jako pielęgniarka w „Scott and White“. –
Skrzyżowała ramiona przed sobą i zadrżała. – I wtedy zaczęło się piekło.
Krew. Przerażenie. Tragedia. Wiesz, co się zdarzyło mojej pierwszej nocy
w pracy? – Nie czekała na odpowiedź, położyła ręce płasko na blacie,
jakby potrzebowała dodatkowego oparcia. – Musiałam powiedzieć dwóm
siostrom, że ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. A dzisiaj,
musiałam powiedzieć jednej siostrze, że druga została okaleczona i zabita
przez dzikie zwierzę. Musiałam odwieźć tę biedną kobietę do domu w
czasie mojej przerwy. Nie miał kto po nią przyjechać.
Reakcja Evana była natychmiastowa, instynktowna. Nakrył jej
dłoń swoją, utworzył fizyczne połączenie, które wzmocniło jego nakazy do
jej umysłu.
– Potrzebuję adresu siostry, Marissa – rozkazał.
Zamrugała.
– Znam go. Zapisałam go. Maple Avenue trzydzieści trzy.
– Dobrze – powiedział cicho, nim usunął jej pamięć o tym. –
Wybacz mi, skarbie. Muszę szybko gdzieś zatelefonować. Zaraz wrócę i
będziesz mogła dokończyć swoją opowieść, którą bardzo chcę usłyszeć.
Jej oczy złagodniały, z własnej woli dotknęła jego ręki.
– Wracaj szybko. – W jej głosie była miękka gotowość.
– Wrócę – obiecał, życząc sobie jak diabli, by nie było to z
niewłaściwych powodów.
Dzisiejszej nocy Marissa zrobiła więcej, niż tylko zwróciła na siebie
uwagę wampira. Sama stanęła na drodze zabójczego wilkołaka.
Rozdział 2
Jak tylko Evan puścił jej dłoń, Marissa wzięła duży, chłodny łyk
swojego drinka. Płonęła. Co było zarówno niespodziewane jak i, jak
przypuszczała, było dokładnie tym, co zaleciłby lekarz. Przyszła do
„Shooters“ dla rozrywki, dla ucieczki od krwawego piekła dzisiejszej nocy,
a Evan był nią i czymś więcej.
Z westchnieniem przyglądała się, jak odchodził, długie czarne
włosy układały się falami na plecach między szerokimi ramionami. Och,
jak łatwo mogła go sobie wyobrazić dzikiego z namiętności, nagiego... na
niej, te długie, czarne włosy wokół jego ramion. Przygryzła wargę.
Mężczyzna był gorętszy niż teksańskie słońce i to było cholernie niezłe
przypalanie. Typ mężczyzny, o jakim fantazjują kobiety, ale którzy tak
naprawdę nie istnieją.
1
Zwłaszcza, że nie miała mężczyzny w swoim życiu i łóżku od
dobrych sześciu miesięcy, od czasu oficera policji z Austin, który miał
zahamowania w kwestii poddaństwa i uznał to za odrażające, nie
seksowne.
Nie zaufałaby temu mężczyźnie, by dać mu się związać. Cholera,
jeśli już o to chodzi, to nie pozwoliłaby mu nawet dotknąć jej ulubionego
kubka ze Snoopy'm. Oczywiście, to był szczególny kubek, podarunek od
jej byłej najlepszej przyjaciółki ze szkoły średniej. Byłej przyjaciółki,
ponieważ nazwała jej męża sukinsynem i oszustem, kiedy ją zdradził. I
tak skończyła się przyjaźń. Ale kubek wciąż przywoływał wspomnienia
długiej przyjaźni, która wciąż, coś dla niej znaczyła, wciąż zajmowała
miejsce w jej sercu. A jeśli facet nie był godny trzymać nawet jej kubka,
mógł być cholernie pewny, że nie pozwoli mu przykuć się kajdankami do
łóżka i zabrać ją na dziką jazdę.
1 A szkoda :( na szczęście możemy sobie o takich egzemplarzach poczytać :DDD
Ale Evan – to już była inna historia. Miała to nagłe pragnienie pod
tytułem chcę-stać-się-grzeszna-i-dzika z mężczyzną, który zapominał o
ostrożności. A ona lubiła być ostrożna. Lubiła planować i organizować.
Zwykle chciała poznać lepiej faceta, zanim się przed nim rozebrała. Niby
to wszystko fakt, ale nie z Evanem.
Fantazja o byciu nagą z Evanem, wywietrzała nagle z jej głowy,
kiedy jej spojrzenie zatrzymało się na telewizorze wiszącym ponad ladą,
gdzie pokazywano wiadomości ze szpitala i domu, dokąd dziś odwiozła
siostrę ofiary. Napisy u dołu ekranu mówiły o makabrycznym ataku
zwierzęcia. Przez chwilę pokazano twarz Ellen, ocalałą siostrę
wyglądającą na bladą i zbolałą, wszystko to sprawiło, że Marissa
pociągnęła przez słomkę kolejny długi łyk swojego drinka. A potem
jeszcze jeden.
Głowa zaczęła jej pękać, realia życia i tego dnia spowodowały
głośniejszy hałas w jej głowie. Nie miała żadnej rodziny, nikogo, kogo
mogłaby stracić – jej matka zmarła, gdy była dzieckiem, ojciec był
pijakiem, który wyrzucił ją z domu, kiedy miała szesnaście lat. Ale Ellen,
biedactwo... miała cudowną rodzinę – rodzinę godną zazdrości, – która
została zniszczona w przeciągu kilku tygodni. Marissa chciała pomóc
Ellen. Chciała pomagać ludziom, uczynić swoje życie znaczącym. Ale to,
co zobaczyła w ciągu ostatniego miesiąca – ból, cierpienie i stratę –
zżerało ją żywcem. Nie wiedziała, jak się od tego odciąć i dręczyło ją przez
to poczucie winy.
– Może jeszcze jednego? – Spytał Evan, pojawiając się przed nią
niespodziewanie. Nawet nie zauważyła, kiedy podszedł. Co wiele mówiło
o tym, jak bardzo się zamyśliła – Evan był trudny do przegapienia.
Pociągnęła łyk przez słomkę i opróżniła szklankę, po czym pchnęła
ją do niego.
– Zważywszy na to, że jestem już wstawiona – powiedziała, myśląc
że jego usta są jeszcze bardziej seksowne, kiedy alkohol ogrzał jej krew –
to prawdopodobnie zły pomysł. Planowałam wrócić do domu taksówką,
ale nie jestem pewna, czy teraz znajdę jakąś taryfę.
– Jak sądzę, nie żartowałaś o tym, że nie pijesz alkoholu. – Ciemne
oczy oceniały ją z przeszywającą intymnością, widział więcej niż by
chciała.
Potrząsnęła głową.
– Tu chodzi o kontrolę – powiedziała, – przez co ostry dyżur nie
jest dla mnie właściwym miejscem. Tam niczego nie kontroluję. Niczego.
Dzieją się okropne rzeczy – zdarza się śmierć – a ja nie mogę zrobić nic,
żeby to powstrzymać.
– Skupiasz się na stracie – stwierdził. – Nie na ratowaniu życia.
– Wiem – odparła. – Logiczna część mojego umysłu wie, że to ma
sens. Ale wracam do domu i myślę o tych życiach, które straciliśmy albo o
ludziach, którzy nigdy już nie będą chodzić, mówić czy widzieć. Ci ludzie
prześladują mnie w snach. Zostawiłam Austin, by przyjechać tutaj i
myślę..., że to był błąd.
– Znajdziesz jakieś ujście dla złych emocji – zapewnił ją. – To
zajmuje trochę czasu.
– A jeśli nie?
– Znajdziesz.
Powiedział to z taką pewnością, że wzbudziło to jej ciekawość.
– To brzmi tak, jakbyś mówił z własnego doświadczenia.
Jego wargi uniosły się, ale uśmiech nie pojawił się w jego oczach,
gdzie smutek tańczył pośród cieni.
– Przyniosę ci drinka.
– Nie! – Zaprotestowała, wiedząc doskonale, że jej język już
poruszał się tak, jakby w jej głowie było zbyt dużo puszystych rzeczy
2
.
Bardziej prawdopodobne, że jej stopy zaczną potykać się o siebie. –
Lepiej już skończę. Ucieczka brzmi wspaniale, gdy głowa zaczyna mi
pękać.
Pochylił się do przodu, jego ręce przesunęły się po kontuarze po
obu jej stronach.
– Upewnię się, że dotarłaś bezpiecznie do domu, Marissa.
Przełknęła ciężko. Było coś w sposobie, w jaki powiedział
„Marissa” i w jego gorącym spojrzeniu, które spowodowało szybsze bicie
serca w jej piersi. Czy on miał na myśli, że... zabierze ją do jej domu, czy
tylko, że wsadzi ją do taksówki?
Marissa nie miewała jednonocnych przygód, pierwszorandkowego
seksu, ani nie piła samotnie w barze. Nie normalnie. Ale dzisiejszej nocy
nic w jej świecie nie było takie jak zwykle. Przeszukała swoją torebkę i
położyła na blacie swoje klucze.
Jutro znajdzie sens w tym bezsensie. Będzie odpowiedzialna,
rozgryzie to wszystko. Ale dzisiejszej nocy potrzebowała ucieczki. Może tą
ucieczką będzie oszroniały, zimny drink. Może będzie nią Evan. Nie
wiedziała. Nie obchodziło jej to.
2 Czyli tak zwana pomroczność jasna :P
Trzy godziny później bar został zamknięty, ale Evan upewnił się, że
Marissa została na swoim miejscu, z drinkiem przed nią. Nie mógł
pozwolić, by wyszła bez niego i nie tylko z powodu wilka chciał mieć ją na
oku. Nie – było coś więcej w tym, że pragnął, by Marissa trzymała się
blisko. Jasno i prosto: pragnął jej i to nie tylko fizycznie – nie ulegało
jednak kwestii, że czyniła go gorącym i twardym. W końcu był przecież
mężczyzną, samcem wampira, z podstawowymi, seksualnymi
instynktami, przez które wyobrażał sobie wszystkie niecne sposoby, przez
które mógł sprawić, aby krzyczała jego imię. Ale tym, co naprawdę go
wzięło, to nie pragnienie, które w nim wzbudziła, ale sposób, w jaki go
rozśmieszała, kiedy mógłby przysiąc, że to niemożliwe. Sposób, w jaki
sprawiała, że się uśmiechał, choć był pewien, że nie ma ku temu żadnego
powodu. Sposób, w jaki uświadomiła mu, jak puste było jego życie przez
cały wiek polowań i chciał wiedzieć dlaczego i jak to robiła kobieta, którą
ledwie znał. To jednak nie był czas, by dokonywać takich odkryć, w łóżku
czy poza nim.
Wytarł ladę, zmierzając do zamknięcia baru, skupiony na
bezpieczeństwie Marissy. Aby się upewnić, że nie znalazła się na
celowniku wilka, jak zwykle działo się z przyjaciółkami i znajomymi
poprzednich ofiar.
Prawie już skończył z obowiązkami nocnego barmana i rzucił
Marissie szybkie, uwodzicielskie spojrzenie, nie próbując nawet
powstrzymać pierwotnego gorąca w swoim wzroku. Ona nie jest dla
niego, mówił sobie po cichu. Była typem życzliwej dziewczyny, a nie było
życzliwości w niczym, co mógłby jej dać. Niemniej jednak, kiedy
uśmiechnęła się do niego nieśmiało, jego pachwina napięła się, a fiut
zesztywniał pod rozporkiem – i wiedział już, że nie pozwoli jej odejść bez
pieprzenia jej w każdy sposób, w jaki tylko będzie w stanie go wziąć.
Cisnął szmatę w dół i okrążył bar, eliminując ladę, która oddzielała
go od niej przez cały wieczór, aż stanął obok niej i położył dłoń na oparciu
jej krzesła. Obróciła się ku niemu, jej zapach podrażnił jego nozdrza, jego
ramiona stworzyły intymną przestrzeń, chwytając ją w pułapkę między
ladą a jego ciałem. Była jego w tym momencie i ta myśl przemawiała do
niego daleko bardziej niż powinna. Wystarczyłoby tylko pochylić głowę i
jego zęby mogłyby dotknąć tej delikatnej, jasnej szyi. Jego wargi – jej
warg. Jego ciało – jej ciała.
Spojrzała w górę na niego, jej długie, ciemne rzęsy zatrzepotały w
połączeniu niepewności i pragnienia, jej źrenice były rozszerzone z
powodu alkoholu, który spożyła.
– Jesteś naprawdę... wysoki – szepnęła.
– A ty – powiedział, muskając palcem jej podbródek – jesteś
naprawdę piękna. – I niewinna. Zbyt niewinna i doskonała dla osobnika
jego pokroju.
Zadrżała.
– Wysoki i słodkousty, myślę, że powinnam się bać. – Jej dłoń
ześliznęła się z lady. – Auć! – Wyciągnęła dłoń do przodu, czerwień
zebrała się na jej palcu wskazującym, drewniana drzazga wystawała z
zaczerwienionego centrum.
Żądza błyskawicznie zapłonęła w Evanie, kiedy skorzystał z okazji i
wyrwał drzazgę, nim wciągnął jej palec do swoich ust. Słodki smak jej
krwi eksplodował na jego kubkach smakowych, napełniając go żądzą,
pragnieniem – podsycając seksualną stronę jego wampirzej natury, kiedy
już pragnął tej kobiety w rozżarzonym do białości żądaniu. Jego dziąsła
zamrowiły, kły groziły wysunięciem.
Jego oczy napotkały jej – zapach jej pobudzenia, smak jej krwi
przesączały się przez niego z żądaniem, by ją posiąść, posiąść do
zaspokojenia. Gdzieś z tyłu baru trzasnęły drzwi. Dźwięk wstrząsnął
Evanem wystarczająco, by przywrócić go do rzeczywistości i uciszyć
bestię wewnątrz niego, grożącą że przejmie kontrolę nad nim i nad nią.
Jego język zawirował dookoła jej palca, po czym uwolnił go,
badając obszar, gdzie tkwiła drzazga.
– Wszystko w porządku – uznał.
Wyglądała na nieco ogłuszoną.
– Miałam rację – szepnęła.
Ściągnął brwi.
– Rację?
– Kiedy powiedziałam, że powinnam się ciebie obawiać –
wyjaśniła. – Ponieważ sposób, w jaki to właśnie zrobiłeś, powinien mnie
zaniepokoić, ale...
Pochylił się bliżej, jego twarz znalazła się tuż obok jej, jego wargi
blisko jej ucha, jego usta zbyt blisko żyły, którą pragnął przekłuć – dla
własnego dobra – z pewnością dla jej dobra. A jednak zapytał.
– Podnieciło cię to?
Wciągnęła oddech.
– Tak.
– Mnie też – zapewnił ją i zastanowił się, że może to on powinien
obawiać się jej, ponieważ to ona pozbawiała go rezerwy, ostrożności.
Kontroli. Odchylił się w tył, oferując swoją dłoń, by pomóc jej wstać. –
Nie gryzę – zapewnił. – Nie, chyba, że poprosisz. – I jak cholera pragnął,
by tego chciała, tak jak on chciał ją przekonać, że powinna to zrobić.
Zaśmiała się nerwowo.
– Nigdy w życiu nie poprosiłam mężczyzny, by mnie ugryzł –
powiedziała, naciskając swoją dłonią na jego.
Uniósł jej palce do swoich ust.
– Więc ja będę pierwszym.
Jej oczy rozszerzyły się.
– By mnie ugryźć?
– W bardzo przyjemny sposób – zapewnił ją.
Zarumieniła się.
– Muszę być pijana – stwierdziła, – ponieważ ci wierzę. To
prawdopodobnie znak, żebym poszła do domu.
– Odwiozę cię do domu – zaoferował się. – Będziesz miała
samochód na jutro.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Powinnam powiedzieć „nie”.
– Ale zamierzasz powiedzieć „tak”.
– Tak – zgodziła się i uśmiechnęła. – I rano będę za to winić
alkohol.
Jego dłonie otoczyły ją w talii.
– Wina oznacza żal – powiedział. – A ja nie zamierzam pozwolić ci
na żaden żal.
– Jesteś całkiem pewny siebie, prawda?
Chwycił ją za rękę.
– Bardzo.
Pewny, że dzisiejsza noc będzie piekłem. Pewny, że obojętnie jak
bardzo tętniące pragnienie będzie ponaglać go, by znalazł łóżko, by
zerwał z niej ubrania i by zatopił się w niej, to nie będzie działał wedle
tych pragnień. Nie, kiedy była wstawiona.
– Możesz znaleźć swój samochód, prawda? – Spytał przekornie,
kiedy przekręcił klucz w głównych drzwiach i skinął kierownikowi, by za
nim zamknął.
Roześmiała się.
– Jasne, wiem, że jestem zbyt pijana by prowadzić, ale przecież
samochód jest wystarczająco duży, żebym mogła go znaleźć.
Pchnął drzwi, wychodząc na zewnątrz wraz z przypływem
świadomości. Napięcie wystrzeliło przez jego zakończenia nerwowe, jego
wampirze zmysły krzyczały o obecności wilka. Miał jednak przewagę.
Mógł wyczuć wilka, jednak jako wampir był w zasadzie martwy, więc wilk
nie mógł go wyczuć ani po zapachu, ani po emocjach. Ale na wolnej
przestrzeni jak teraz, wilk mógł go zobaczyć i nie wyczuć w nim niczego
ludzkiego. Innymi słowy, wilk dowiedziałby się, że Evan jest wampirem,
Strażnikiem, który na niego poluje. To zaś znaczyło, że piłka znajduje się
po stronie wilka. Uciec czy atakować. A odkąd większość Strażników
pracowała w pojedynkę – on i jego bracia stanowili wyjątek – wilk może
być wystarczająco pewny siebie, by zaatakować.
– Zostawiłem kurtkę w środku – powiedział Evan, zawracając do
wejścia do baru. Jeden z jego braci mógł zostać z Ellen, ale potrzebował
drugiego tutaj, gotowego zdjąć wilka, podczas gdy on chroniłby Marissę.
Evan zapukał do drzwi.
– Nosisz kurtkę w taki upał? – Spytała Marissa; wilgotna i duszna
teksańska noc była niemożliwa do zignorowania.
– Nakaz mody – powiedział jej. – A kiedy mój portfel jest w
kieszeni kurtki, raczej ważny nakaz.
Kierownik spojrzał przez podwójne szklane drzwi i otworzył je.
– Zapomniałeś czegoś?
Evan skinął głową.
– Taa, pospieszę się.
Wciągnął Marissę do środka, stwierdzając, że czule odgarnia jej
włosy sprzed oczu i zastanawiając się, co takiego jest w tej kobiecie, że
wywołuje w nim takie reakcje. Był myśliwym, zabójcą, mężczyzną, który
nie był już człowiekiem.
– Nie ruszaj się – poinstruował ją szorstko. Więcej skupienia na
chronieniu jej, zamiast na pieprzeniu.
3
– Zaraz wrócę.
Zachwiała się i chwyciła za jego ramię.
– Ups. Domyślam się, że się poruszyłam. Podłoga jest niestabilna.
– Podłoga – powiedział, jego usta zadrgały, uśmiech próbował
zapanować nad rozpaczliwą potrzebą oddzielenia Strażnika polującego na
wilkołaka i Strażnika polującego na tę kobietę. Była zachwycająca,
czarownica, która rzuciła na niego urok. – Oczywiście – zaprowadził ją do
stolika i posadził na krześle, przykucając obok niej. – Tym razem mówię
poważnie. Nie ruszaj się.
Rzuciła mu krzywy uśmiech i szkliste spojrzenie.
– Powiedziałabym, że to całkiem spore ryzyko, i że nie będę
wstawała bez twojej pomocy.
– Dobrze – powiedział, pieszcząc lewą stronę jej nogi. – Nie chcę,
żebyś szła gdziekolwiek beze mnie.
3 Powodzenia i krzyżyk na drogę :P ups, był srebrny...
Marissa obserwowała Evana, jak odchodzi tym swoim dumnym
krokiem, zostawiając ją samą w przedniej części baru, i cichy jęk
wymknął się spomiędzy jej warg. Potężny mężczyzna, niesamowity.
Mogła poczuć ból między udami, znajome mrowienie w sutkach. Ależ
była z niej rozwiązła latawica! Och, dobry Boże. Nie chodziło o to, czy była
pijana czy trzeźwa. Nie chciała tego, dokądkolwiek to prowadziło, –
dokąd to prowadziło z tym mężczyzną. Nie chciała czuć się gorzej z
powodu swoich życiowych wyborów, a czucie się jak latawica było na
szczycie tej listy. Nie chciała przejść przez życie w pojedynkę z powodu
podejmowania nieodpowiedzialnych albo irracjonalnych decyzji. Ale z
drugiej strony, Evan był naprawdę gorący i może powinna pamiętać o tej
rozwiązłej części niej. Zachichotała. Nie była chichotką, nigdy nie lubiła
chichotek i była wręcz przerażona myślą, że stała się nagle jedną z nich.
Kolejny chichot wyśliznął się niekontrolowanie spomiędzy jej warg.
Stanęła na własnych stopach, a jej żołądek natychmiast się
przewrócił. Och, pięknie, pomyślała, chwytając drewniane oparcie
krzesła.
– Chyba będę wymiotować – wyszeptała.
Gorący mężczyzna, noc bez-cholernych-zahamowań, a ona była na
krawędzi wymiotowania. Czyż nie była to historia jej życia?
Kolejne kołysanie w żołądku i Marissa wiedziała, że ma kłopot. W
desperacji, by uciec nim sama siebie postawi w krępującej sytuacji,
rzuciła się ku drzwiom, dziękując dobremu Panu, że klucz wciąż tkwił w
zamku. Jakimś sposobem zdołała przekręcić klucz i popchnąć drzwi, by
się otworzyły. Przepłynęła przez nią fala ulgi. Była bezpieczna od
zażenowania samej siebie przed Evanem. Albo będzie, jeśli powstrzyma
swój żołądek wystarczająco długo, by dotrzeć na drugą stronę budynku.
Rozdział 3
Marissa potknęła się lekko, ale była zadowolona, że wciąż była w
stanie przemknąć do alejki, gdzie nikt nie mógł jej zobaczyć. Jej torebka
zwisała wokół jej ramienia, chociaż Marissa nie miała pojęcia, jak się tam
znalazła. Ani o sekundę za wcześnie okrążyła bok budynku i znalazła azyl
w ciemnej alejce. Okropny ból żołądka zgiął ją w pół i sekundy zmieniły
się w minuty, kiedy choroba ją pokonała
4
.
Gdy w końcu się wyprostowała, wiedziała, że fantastyczny romans
tej nocy się skończył. Nie tylko czuła się jak gówno, ale i musiała tak
wyglądać. Modliła się, by w jej torebce znalazł się choć listek gumy do
żucia. Zaplątała się w skórzany pasek, starając się odsunąć zamek, kiedy
przepłynął przez nią nagły podmuch lodowatego przeczucia. Marissa
zamarła, uświadomiwszy sobie natychmiast, że ciemna choć oko wykol
alejka jest niebezpiecznym miejscem – nie azylem. Przez złe przeczucie
jej oddech utkwił w gardle, a instynkt nakazał jej nie poruszać się, nie
ośmielać się nawet mrugnąć. Ktoś ukrywał się za ścianą ciemności,
otaczając ją i uświadamiała sobie to każdą komórką swojego jestestwa.
Wysilała wzrok, by zobaczyć cokolwiek, ale nie udało się. Wtedy –
dźwięk – lekkie skrobanie o chodnik. Jej serce uderzyło mocniej,
odwróciła się by stanąć twarzą w twarz z parą jarzących się na czerwono
oczu. Warczenie przeniknęło powietrze w tym samym momencie, co
krzyk Marissy.
Chwilę później, potężna siła poderwała ją i rzuciła mocno na
ziemię. Jej kości i zęby zagrzechotały od uderzenia, a żwir wbił się w jej
plecy. Strach był jednak silniejszy niż ból i Marissa próbowała wstać,
próbowała uciekać. Uniosła się w górę na rękach, gdy ciężkie ciało spadło
na nią od góry. Gorący, paskudny oddech spłynął na jej twarz wśród
4 Czyli pojechała do Rygi. Ekspresem. :P
warkotów. A więc dobrze, wiedziała już, że miała wielkie kłopoty
5
. To nie
był człowiek – to było coś znacznie gorszego. To było dzikie zwierzę,
wielkie dzikie zwierzę.
Otworzyła usta, żeby znowu krzyknąć, kiedy zęby wbiły się w jej
ramię. Marissa zachłysnęła się, kiedy rozdzierał jej ciało, miażdżył
ścięgna i kości. Jej ciało szarpało się, jakby nerwy reagowały na
uszkodzenia. Próbowała krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej
ust. To bolało... Boże, tak okropnie bolało. Siłą woli zmuszała się, by
walczyć, ruszyć się, przeżyć – przeklinając alkohol, który uczynił ją
słabszą, który sprawił, że kręciło się jej w głowie, a jej kończyny
odmawiały posłuszeństwa. Stała się bezwładna, jak szmaciana lalka
rozrywana na strzępy. Wszystko, co mogła zrobić, to zacisnąć powieki i
modlić się.
W tym samym momencie, w którym krzyk przeszył powietrze,
Evan wypadł przez podwójne drzwi baru, smakując strach Marissy tak
wyraźnie, jak smakował słodycz jej krwi ledwie kilka chwil temu.
Błyskawicznie znalazł się w ciemnej alejce, wdzięczny za możliwość
widzenia w ciemności, pomimo przerażającej sceny przed nim. Marissa
na ziemi, i wilk unoszący się ponad jej leżącym ciałem.
Wilk uniósł głowę natychmiast, kiedy wyczuł obecność Evana,
krew skapywała z jego warg. Evan z wampirzą szybkością znalazł się za
5 Jaka inteligentna :P widać, co nadmiar alkoholu robi z człowiekiem...
bestią. Mocno rzucił wilkiem w dumpstera, gniewem karmiąc swoją siłę.
Wilk uderzył w metal z ogłuszającym wstrząsem, po czym spadł na
ziemię.
Evan przykucnął obok nieprzytomnej Marissy; krew tryskała z
szarpanej rany biegnącej od szyi do ramienia, gdzie zęby przebiły się aż
do kości. Jego spojrzenie wpiło się w wilka, który stawał na nogi z
rozdrażnionym warczeniem. Evan i żółtooka bestia wymienili spojrzenia,
wzrok wilka promieniował agresją.
– Chodź tu i złap mnie, wilku! – Krzyknął Evan.
Wilk obnażył ostre kły z warknięciem, zniżył swoje
siedmiostopowe ciało do przodu, ustawiając się do ataku. Evan zerwał się
na nogi, stając w gotowości.
Minęło kilka pełnych napięcia sekund całkowitego impasu, aż
nagle wilk warknął, a następnie zniknął, lekkim skokiem lądując na
dachu baru. Evan zawahał się na moment. Wilk uciekał, potencjalnie
mając na celu więcej ludzi, jednak, jeśli nie zajmie się Marissą, z
pewnością wykrwawi się ona na śmierć.
Evan oderwał spojrzenie od miejsca, w którym zniknął wilk i
skupił się na Marissie; jego pierś zacisnęła się na widok jej bladej twarzy,
wyraźnej dla niego w ciemności. Pochylił się nad nią, podnosząc ją tak, by
opierała się o niego, zdając sobie sprawę, że wedle praw Rady był
zobowiązany ją zabić. Została ugryziona przez wilka zainfekowanego
wirusem podobnym do wścieklizny, niepozwalającego zachować
zwierzęciu nietkniętą, zdrową psychikę. Wirus, który zakaziłby Marissę,
zmieniając ją w ten sam typ potwora. Wszystko w nim krzyczało z tej
niesprawiedliwości, z poczucia winy za zostawienie jej samej. Reagował z
zaborczością, opiekuńczością wobec tej kobiety, które przeczyły ich
krótkiej znajomości. Właśnie dlatego zwykle ograniczał znajomość z
kobietami do sypialni. Nie chciał ich poznawać, nie chciał się nimi
przejmować. Ponieważ przejmowanie się wcale mu nie pomagało, nie
pozwalało wykonywać obowiązków Strażnika.
Nie dając sobie czasu na myślenie o konsekwencjach swoich
czynów – naprawdę, w cholerę, nie dając – ugryzł własny nadgarstek i
pozwolił sączyć się jego krwi do jej ust, podając jej substancję, która ją
uzdrowi. Mógł ją uratować. Chciał ją uratować.
Zabrało tylko kilka sekund, kiedy Marissa zareagowała na krew,
pozwalając działać prymitywnej potrzebie przetrwania, instynktownemu
zrozumieniu tego, czego potrzebowała, by dalej żyć. Pozwolił jej brać,
czego potrzebowała; rany na jej szyi i ramieniu zaczęły się zasklepiać, tak
jak chciał. Nie mógł jednak pozwolić, by wzięła zbyt dużo, nie bez ryzyka
uczynienia go zbyt słabym, by ją bronić, gdyby wrócił wilk. Nie, jeśli nie
mógł się pożywić, a w tej chwili nie było takiej możliwości.
– Wystarczy – polecił cicho, rozkazując jej umysłowi. – Śpij.
Nie walczyła z przymusem jak niektórzy ludzie, nie wymagała
dodatkowego mentalnego nacisku. Po prostu zemdlała – wiotki,
delikatny kwiat kobiecości – i wiedział na jakimś poziomie, że mu
zaufała.
– Powiedz mi, że ratując ją masz dobry powód, możliwy do
zaakceptowania przez radę.
Spojrzenie Evana uniosło się, przebijając ciemność, aż znalazło
Aidena, starszego z jego dwóch młodszych braci, opierającego się o ścianę
z jedną stopą opartą o drugą. Evan wziął Marissę w ramiona i wstał.
– Wystarczający powód – powiedział. – Ale nie taki, który
zaakceptują.
Aiden zaklął.
– Zabiją ciebie, a jeśli nie oni, to ona. Wirus zrobi z niej potwora.
– Nie, jeśli zabiję wilka, a razem z nim wirusa, przed pełnią
księżyca.
– Wirus doprowadzi ją do szaleństwa na długo przez nastaniem
pełni.
– Tak się nie stanie. – Zaczął iść, zamierzając wyminąć swojego
brata i skierować się na parking.
Aiden chwycił go za ramię, zanim brat go ominął.
– Tak będzie – upierał się.
– Ona nie oszaleje – wycedził Evan przez zaciśnięte zęby,
wyszarpując ramię z uścisku i ruszył naprzód.
Aiden zaklął miękko i zrównał krok z Evanem. Napięcie płynące w
jego bracie powiedziało Evanowi, że Aiden domyśla się, dlaczego Evan był
tak pewny swoich słów i że nie jest tym zachwycony.
Ledwie minutę później Evan z Marissą w ramionach wśliznął się
na tylne siedzenie escalade Aidena. Aiden usiadł za kierownicą i
natychmiast obrócił się twarzą do Evana.
– Wymieniłeś z nią krew?
Evan wolno skinął głową.
– Kurwa! – Zaklął Aiden, uderzając w kierownicę i zwracając
czarne, płomienne spojrzenie na Evana. – Cholera jasna, Evan, chcesz
dać się zabić? O to chodzi? Jesteś zmęczony życiem i szukasz sposobu,
żeby powiedzieć „do widzenia”? Teraz nie możesz wymazać jej pamięci.
Dowie się o nas. Będzie dla nas zagrożeniem, niezależnie od tego, co
stanie się z wilkiem.
Evan zdawał sobie sprawę z tego, co więź stworzyła między nimi.
– Zajmę się kobietą.
– Jest zarażona, Evan – wycedził Aiden przez wysunięte z powodu
gniewu kły. – Zmieni się w potwora. I ten potwór będzie dzielił z tobą
mentalne połączenie, co pozwoli jej wytropić cię i zabić. I cokolwiek
myślisz, że do niej czujesz – zakładam, że musisz coś czuć, inaczej nie
wpakowałbyś się w to gówno
6
– cóż, ona nie poczuje tego do ciebie.
Będzie chciała widzieć cię martwym.
– Nie, jeśli zabiję wilka.
Aiden wpatrywał się w Evana przez kilka długich sekund, nim
zapytał:
– A jeśli twoja krew i więź, którą z nią utworzyłeś, nie wystarczy,
by powstrzymać ją przed popadnięciem w szaleństwo?
Obaj wiedzieli, że będzie się zmagała z prymitywnymi popędami,
które musiały być kontrolowane.
– Powiedziałem, że zajmę się kobietą.
Aiden wpatrywał się w niego przez kolejnych kilka minut, po czym
odwrócił się bez słowa i odpalił ciężarówkę, w ciszy i ciemności,
wypełnionych ukrytym znaczeniem.
Przez wszystkie dni, które przeżyli jako Strażnicy, jako wampiry,
żaden z nich nigdy nie popełnił błędu przy tworzeniu więzi krwi z ludźmi,
błędu, który mógłby ujawnić istnienie ich rasy. Można to było naprawić
na dwa sposoby – poprzez śmierć lub przemianę w wampira. Ślubował
nigdy nie skazywać innego człowieka na taką egzystencję. Nigdy nie
przerwał ludzkiego życia przemianą w wampira, tak samo jego bracia –
wykończyli takiego w swoim miasteczku podczas burzliwego, nocnego,
6 Przyjemniaczek z tego Aidena – ale to trylogia, więc prędzej czy później dostanie za swoje
:P
krwawego ucztowania. Ale on nie pozwoli Marissie być powodem, dla
którego jego bracia mogliby zostać wytropieni i zabici.
Rozdział 4
Marissa podniosła się na łóżku z gwałtownym wdechem, powietrze
w jej piersi rozprzestrzeniło się z taką siłą, jakby umarła i z powrotem
wróciła do życia. Doznanie było intensywne, a jej pierś uniosła się
kilkakrotnie przy głębokim wciąganiu powietrza – do i z płuc. Jej serce
waliło, kiedy zmagała się z uczuciem dezorientacji. Jej spojrzenie
przemknęło gorączkowo przez pokój – jej pokój – w jej własnym domu.
Było dobrze. Bezpiecznie. Chociaż nie była pewna, dlaczego sądziła, że nie
była bezpieczna. Była jakaś przyczyna – coś, co znajdowało się tuż poza
zasięgiem jej pamięci.
Pokój był słabo oświetlony, światło pochodziło z czerwono
zacienionej lampy na nocnym stoliku; jej spojrzenie zatrzymało się na
cyfrowym zegarze, który pokazywał czwartą rano.
Jej nozdrza rozszerzyły się na nagłe wyczucie znajomego zapachu;
zaciągnęła się nim tak łatwo, jakby został wyemitowany chwilę wcześniej,
delektując się nim – cholernie bliska smakowania go. Zaczęła się ślinić, i
co dziwne, jej skóra ogrzała się. Czy kiedykolwiek w jej życiu cokolwiek
pachniało tak przepysznie? O bogatej fakturze, wielobarwnie, w sposób,
w jaki nie czuła nigdy przedtem żadnego zapachu. Sięgnął w głąb niej i
rozkwitł.
Zrobiła jeszcze jeden wdech, złakniona większych ilości tej woni,
chętna by zidentyfikować jej źródło. Pikantny i męski, uświadomiła sobie.
Przebłyski obrazów przemknęły przez jej umysł – obrazów wysokiego,
mrocznego, przystojnego Pana-Gorącego-Na-Jedną-Noc z długimi,
czarnymi włosami i tlącą się zmysłowością. Była zdenerwowana z powodu
śmierci pacjentki, z powodu tego, że musiała poinformować siostrę
pacjentki o stracie. Bar i drinki były zaraz za tym.
Evan. Pamiętała go. Zagubiła się w tych jego ciemnych oczach i
zrobiła to, co robiła większość ludzi, otwierając usta do barmana –
opowiedziała mu historię swojego życia. I w jakiś sposób zbliżyła się do
niego wystarczająco, by poznać jego zapach. Z pewnością pamiętała
większość głupot, flirtowanie z mężczyzną i decyzję, by odrzucić
ostrożność i zapomnieć o wszystkim z wyjątkiem nocy – i mężczyzny. Ale
potem nic.
Wszystko inne stanowiło białą kartę.
Uniosła swoje ramię do nosa, jego zapach znajdował się na jej
skórze – odruchowo ścisnęła uda, kiedy poczuła między nimi gorący
płomień. Mogła wyczuć mężczyznę na całym swoim ciele, na całym łóżku,
w pokoju, co musiało oznaczać, że mieli seks. Pozostała całkowicie cicho,
jej dłoń ściskała prześcieradło.
Jedwabna tkanina pieściła jej nagą, nadwrażliwą skórę,
dostarczając wstrząs zrozumienia. Była naga i miała jakiś rodzaj super
wrażliwości na seks, ale nie była w stanie przypomnieć sobie choć jednej
przyjemnej chwili z tego!
Marissa uniosła prześcieradło, co potwierdziło, że była w negliżu,
więc szybko narzuciła prześcieradło z powrotem. Jak to się stało? Raz w
życiu, kiedy pozwoliła sobie na namiętną przygodę i nie pamiętała
niczego.
Nieoczekiwany dźwięk w drugim pokoju spowodował, że drżenie
przebiegło przez jej ciało – tak cichy, że ledwie słyszalny. Więc dlaczego
drżenie promieniowało przez jej ciało niczym fala uderzeniowa? Lub jak
dmuchnięcie w róg
7
? Dlaczego jej zęby były zaciśnięte, a w uszach jej
dzwoniło? Kac, uznała. To było jedyne wyjaśnienie. Mój Boże, jak bardzo
musiała się upić, by znaleźć się w takim stanie?
7 Durnowate porównanie – chyba chodzi o drgania powstałe przy dużym natężeniu dźwięku
Frontowe drzwi otworzyły się i zamknęły, po cichu. Tak cicho, że
nawet nie powinna tego usłyszeć – nie, kiedy drzwi sypialni były wciąż
zamknięte, – ale usłyszała. Wszystko, włączając w to jej panikę,
wyczuwała jako wzmocnione. Sięgnęła po telefon, ale strąciła go z
nocnego stolika. Próbując go odzyskać, zmagała się z okryciem, materiał
wydawał się dziwnie szorstki w dotyku, bardziej jak papier ścierny.
Jej spojrzenie prześliznęło się gorączkowo po pokoju w
poszukiwaniu ubrań. Uniosła się na kolana, próbując zobaczyć podłogę –
chłodne powietrze na jej tyłku przypominało jej tylko o tym, jak bardzo
była narażona z kimś obcym w jej domu.
Kroki odbijały się echem w przedpokoju, a ona skuliła się, jakby
dźwięk huczał wokół jej głowy. Jej skronie pulsowały, przed oczami miała
rozmazaną plamę. Nagle jej umysł przejął kontrolę i nie była już we
własnym łóżku. Jej umysł przetransportował ją do ciemnej alejki, do
chwili strachu, kiedy zobaczyła w ciemnościach czerwone oczy. Jej pierś
zacisnęła się. Nie. Nie. To nie było rzeczywiste. To nie mogło być
rzeczywiste. Potrząsnęła głową odmawiając temu, co pamiętała.
– Obudziłaś się.
Głos wyrwał ją z własnego umysłu, jej spojrzenie poszybowało za
whisky bogatym, znajomym głosem. Evan. To Evan tam stał. On był
prawdziwy. Czerwone oczy nie były prawdziwe. Jej dłoń zacisnęła się na
prześcieradle, przyciągając je do piersi. Chłonęła widok Evana,
pozwalając mu – potrzebując go – by po prostu zabrał ją z zasięgu
przerażających obrazów pojawiających się w jej umyśle. Stał w wejściu –
przy drzwiach, nie słyszała, kiedy je otworzył, pomimo tego, że słyszała
we wzmocnieniu wszystko inne, ale nie pozwalała sobie zastanawiać się
nad tym.
Zamiast tego skupiła się na tym, jak dobrze wyglądał Evan, jaki był
całkowicie męski, jak zdumiewająco seksowny. Miała ochotę uciec,
odpuścić, uciszyć panikę rosnącą w niej pod wpływem wizji z alejki,
tamtych oczu. Był większy niż zapamiętała, bardziej barczysty,
wypłowiałe dżinsy i czarna koszulka opinały szczupłą masę zdrowo
wyglądających mięśni. I jego włosy – te długie włosy w kolorze kruczych
piór, opadające na jego ramiona, już niezwiązane dłużej na jego karku.
Boże, uwielbiała jego włosy. Rzeczywiste wrażenie, że miała już to ciało
ponad swoim, ale nie pamiętała tego, było zbyt trudne do uwierzenia. Nie
mogło się zdarzyć. Po prostu nie mogło. Jednak ciepło rozszerzające się
na jej skórze, ciężkość jej piersi, twardość sutków, mówiły coś innego.
– Ja... – zaczęła. – Nie, ty... mam na myśli. Czy my... nie, nie co...
– Uniosła dłoń do twarzy w geście przygnębienia i jęknęła. – Och, po
prostu mi to powiedz. – Opuściła dłoń. – Czy my...?
Ostatnia część jej pytania zamarła, kiedy zdała sobie sprawę, że
Evan ponownie bezgłośnie się poruszył. Nie tylko zmniejszył dystans
między nimi, ale górował nad nią, jego gorące spojrzenie przesunęło się z
jej twarzy do jej gołego tyłka. Marissa szybko zmieniła pozycję i okryła
się, czując się więcej niż trochę zakłopotana – i pobudzona – przez tę
inspekcję. Jej nogi zacisnęły się, mrowiące uczucie było tam tak
intensywne, że niemal sapnęła. Jej skóra także drżała, a jej sutki bolały.
Nawet jej włosy, ocierające się o jej ramiona, wysyłały dreszcze w dół jej
kręgosłupa. Nawet mimo erotyzmu Evana coś nie było normalne w tym,
co odczuwała. Na pewno nie działo się tak po alkoholu.
Evan usiadł obok niej, jego oczy migotały figlarnie, jedna czarna
brew wygięła się w łuk.
– Próbujesz spytać, czy byliśmy ze sobą intymnie, Marisso?
Intymnie. Przełknęła ślinę czując nagłą suchość w gardle i
erotyczne, bardzo szczegółowe obrazy, które przyszły jej do głowy.
Szalenie erotyczne obrazy ich dwojga zapłonęły w je umyśle. Pamięć czy
tylko fantazja?
Skinęła głową, zbyt zaskoczona, by wydobyć z siebie głos.
– Jestem ubrana w prześcieradło i nic poza tym.
– Miałaś krew na ubraniu i nalegałaś, żeby je zdjąć. – Jego wargi
drgnęły. – Odwróciłem się.
– Nie odwróciłeś się, kiedy chwilę temu opadło mi prześcieradło. –
Przerwała ogłuszona, kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedział. – I
tak po prostu zdjęłam ubranie? To do mnie nie pasuje.
– Byłaś pijana – przypomniał jej, – dlatego wtedy się odwróciłem,
a teraz już nie.
Przypatrywała się badawczo jego przystojnej twarzy. Miał wysoko
zarysowane kości policzkowe. Jego szczęka była mocna i kwadratowa.
Utrzymał jej spojrzenie, wytrzymał analizę bez mrugnięcia okiem.
Wzdrygnęła się na prawdę widoczną w jego oczach.
– Więc morał z tej historii jest taki, że nie jestem dobrym
pijakiem. Czekaj. – Zamrugała. – Jaka krew? – Czerwone oczy błysnęły w
jej umyśle. – Krew... Ja... – Jej żołądek zacisnął się, jej umysł walczył, by
pokazać jej obraz, którego nie chciała widzieć. Opuściła głowę na jedną
rękę, druga wciąż trzymała prześcieradło.
Evan nagle znalazł się przy niej, jego dłoń objęła jej twarz, jego
dotyk zakłócił działanie jej zmysłów. Pragnęła go. Boże, tak bardzo go
pragnęła, jak jeszcze niczego w całym swoim życiu.
– Pocałuj mnie – rozkazała, choć nigdy nie była aż tak śmiała. –
Chcę, żebyś mnie pocałował.
– A ja chcę, żebyś pamiętała, Marisso.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Nie, ja...
Pochylił się do przodu, jego ręce znalazły się obok jej bioder. Fala
gorąca przedarła się przez nią wraz z jego bliskością. Jego zapach – teraz
mocniejszy, bogatszy, bardziej męski – ogarnął jej zmysły, wzbudzając w
niej coś nieznanego. Coś, co sprawiło, że odrzuciła tremę, strach i
zahamowania. To pragnienie, ten płomień, by go całować wzrosła w niej
ponownie. Chciała odrzucić prześcieradło, zedrzeć z niego ubrania i
poczuć jego skórę na swojej.
– Musisz pamiętać – powiedział jej, polecenie w jego głosie było
jak jedwabny dotyk między jej udami.
Puściła prześcieradło, ramiona owinęła wokół jego szyi. Jej sutki
ściągnęły się, sztywne wierzchołki otarły się o jego pierś. Jęknęła.
– Pocałuj mnie. – Nadal jej nie dotykał, nadal jego dłonie
znajdowały się na materacu. – Pocałuj mnie, do cholery.
– Nie, dopóki nie opowiesz mi o ostatniej nocy
8
.
– Już ci powiedziałam, że nie pamiętam. – Przycisnęła swoje usta
do jego warg, dzika i swawolna, w sposób, w jaki nigdy przedtem się nie
czuła, ale nie obchodziło jej to. Czuła to teraz, i pragnęła poczuć jego –
całkowicie – obok niej, w niej, na niej, za nią. Jej język nacisnął na jego
wargi.
Jęknął, a potem dał jej to, jego usta zamknęły się na jej, jedna ręka
zanurzyła się w jej włosach, druga przygarnęła ją bliżej. Jego język
8 Twardy zawodnik – pewnie aż go skręca w środku, żeby się na nią rzucić, ale nie –
odstawia bohatera :P
pogłaskał jej, niegodziwie gorący, i zniknął. Przycisnął ją do materaca,
jego nogi na jej biodrach, jego ręce trzymały jej ponad jej głową.
– Jeszcze nie. – Jego gorące spojrzenie musnęło jej sutki, błądziło
po jej piersiach, nim powróciło do jej ust, a w końcu do jej oczu. –
Opowiedz mi o zeszłej nocy.
– Dlaczego chcesz rozmawiać, skoro możesz być wewnątrz mnie
9
?
Jego spojrzenie omiotło jej piersi, dokuczając jej pieszczotą, która
sprawiała, że się wiła, w jego mrocznym spojrzeniu był głód, kiedy
ponownie wrócił do jej oczu.
– Pragniesz mnie z powodu tego, co wydarzyło się ostatniej nocy,
dlatego chcę, żebyś to sobie przypomniała.
– To nieprawda. Chciałam cię, jak tylko cię zobaczyłam.
Pragnęłam cię zanim... – Jej pierś zacisnęła się, a jej oczy zamknęły,
próbując zablokować to, co chciał, by pamiętała.
– Zanim co, Marisso?
Przepłynął przez nią ogień. Było jej gorąco, jej umysł ścigał ją
obrazami, które próbowała odrzucić, jej uda bolały z powodu pustki,
której nie mogła wypełnić. Jeśli tylko on byłby wewnątrz niej, mogłaby
uciec... uciec przed czymś... nie była pewna, przed czym. Była szalona,
szalona z potrzeby, zdesperowana, by poczuć go zatopionego wewnątrz
niej, biorącego ją, wypełniającego ją. Sięgnęła do jego ust. Cofnął się.
– Bądź przeklęty – prawie krzyknęła na niego.
– Zostałem przeklęty bardzo dawno temu – odparł, jego palce
zawinęły się wokół jej szczęki. – Ale ty nie. Jeszcze nie. Nie, jeśli będę
miał cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie. Powiedz mi, co wydarzyło
się ostatniej nocy.
9 Oto jest pytanie :DDD
– Pieprz mnie albo pozwól mi wstać
10
. – Ledwie znała takie śmiałe
polecenia, ale jej ciało tak. Jej ciało wiedziało, że potrzebowała go
wewnątrz siebie, jak gdyby był jej liną ratunkową, lekiem, bez którego nie
mogłaby przeżyć.
Jego ciemne oczy migotały czymś niebezpiecznie prymitywnym, co
sprawiło tylko, że chciała go bardziej.
– Będę cię pieprzył, kiedy powiesz mi to, co chcę wiedzieć –
odpowiedział uparcie. – Kiedy będę wiedział, że jesteś świadoma tego, co
ci się przydarzyło.
– Byłeś tam – powiedziała. – Wiesz, co mi się przydarzyło.
– Chcę wiedzieć to, co ty wiesz
11
. Mów.
Przypływ adrenaliny sprawił, że walcząc mogła się uwolnić, kiedy
wcale nie chciała być wolna – nie od niego. Nie od Evana. Był dla niej za
silny, zbyt duży, by z nim walczyć. Więc zamiast tego, wygięła się pod
nim, próbując go dotknąć, próbując znaleźć ulgę, którą mógłby jej dać.
Desperacja wiła się wewnątrz niej, aż wykrzyczała jego imię. Cierpiała –
za nim, za czuciem go, za byciem z nim.
Słyszała jego odpowiedź, ale nie zrozumiała, co powiedział.
– Chcę... – Jej wzrok zamglił się i Marissa nie miała pojęcia, co ją
ogarnęło, co się jej zdarzyło w tamtym momencie. Zatopiła zęby w
ramieniu Evana.
Sekundę później poczuła, jak jego zęby wbijają się w jej szyję.
10 To lubię, zdecydowana kobitka :P
11 Ja wiem, że ty wiesz, że ja nie wiem, że ty wiesz to, co ja wiem, że wiesz :P mniej więcej ;)
Rozdział 5
Jej krew zalała jego usta tak samo, jak jego krew jej usta. To było
słodkie, gorące i erotyczne. Była kobietą pomiędzy światami – rozdarta
między człowiekiem, wilkiem i wampirem. Kobietą, nad którą zapanują
pierwotne instynkty, które ją zniszczą, gdyby im na to pozwolił. Wymiana
krwi chwilowo osłabiła wilczy wirus, tak samo, jak związała ich ciała,
uwalniając pierwotny seksualny popęd. Wiedział o tym, jednak opierał
się. Chciał, żeby zrozumiała, chciał, żeby wiedziała, że jej nie użył, że jej
nie wykorzystał. Że jej pomagał. Nie można było zawrócić czasu, nie było
bezpośredniego sposobu, by zniszczyć wilczego wirusa niszczącego jej
ciało i umysł. Żadnego sposobu, by namówić ją, by pojęła implikacje tego
wszystkiego bez ujarzmienia bestii wewnątrz niej. Pieprzenie jej było
najlepszą rzeczą, jaką mógł na razie dla niej zrobić i zdawał sobie z tego
sprawę.
– Och, Boże, jestem... – Wygięła się pod nim w łuk, mógł poczuć
zapach jej pobudzenia; był cholernie blisko posmakowania orgazmu,
który jego ugryzienie wzbudziło w jej krwi. Ostrożnie wysunął zęby z jej
szyi, przesuwając językiem po punktowych śladach zamykając je, jego
ręce gładziły jej piersi, palce szczypały sutki.
Ściągnął koszulę przez głowę i odrzucił ją na bok. Przycisnął swoje
usta do jej, aż się uspokoiła, pochłaniając jej ciężki oddech delikatnym,
zmysłowym pocałunkiem. Mógł posmakować swojej krwi na jej języku i
nigdy w życiu nie czuł niczego tak erotycznego i pobudzającego.
– Ugryzłam cię – szepnęła w jego usta, jakby również reagowała
na te same rzeczy co on.
– Ja też cię ugryzłem – przypomniał jej, zdejmując buty i skopując
je na podłogę. – Smakujesz jak słodki, soczysty miód. – Skubnął jej wargi.
– A ja jak smakuję?
– Jak sen na jawie – odparła – erotyczny, cudowny sen.
Zamarł, jego usta zawisły ponad jej. Cholera, ciągle zaprzeczała.
Musiała zaakceptować rzeczywistość. Evan podniósł się z łóżka nie
marnując czasu, by uwolnić się z dżinsów i bokserek, postanawiając, że
ona odnajdzie to raczej w marzeniu niż w koszmarze, ale tak czy owak, to
zdarzy się teraz, dzisiaj.
Schowała stopy pod siebie, głaszcząc swoje piersi, kiedy patrzyła
na niego. Jej wzrok podążył do jego sterczącego fiuta, grubego i
pulsującego z podniecenia.
– Jesteś naprawdę gorącym, wymarzonym człowiekiem.
Evan skorzystał z jej otwartości i przeczołgał się na kolanach po
łóżku, aż jego palce szorstko wplątały się w jej włosy. Był szorstki,
ponieważ tego chciała, potrzebowała, tego żądał wilk od niego i od niej.
Jego usta zawisły ponad jej wargami.
– Nie człowiekiem, Marisso – powiedział. Obnażając swoje nadal
wysunięte kły, dodał: – Wampirem. – I wtedy dał jej namiętny
pocałunek, wampirzy pocałunek, jego zęby lekko gryzące jej język, jej
krew rozlewająca się w jej ustach. Umieścił swojego fiuta pomiędzy jej
nogami. Była gorąca i ociekała wilgocią, jej uda zacisnęły się wokół niego,
starając się go posiąść.
– Evan – gwałtownie chwytała powietrze, sięgając między ich
ciała, starając się wcisnąć go w siebie.
Chwycił jej przegub.
– Wampir. Powiedz to.
– Nie – wydyszała. – Nie, ja...
– Nie będę cię pieprzył, póki nie będę pewien, że wiesz, czym
jestem. Nim zaakceptujesz to, czym jestem
12
.
– Nie...
Pocałował ją, zaatakował z furią jej usta, po czym obnażył kły w
żądaniu.
– Czym jestem, Marisso?
Dotknęła jego ust.
– Wampirem.
To słowo w jej ustach doprowadziło go do dzikiej potrzeby, ale
wciąż na nią naciskał.
– Jeszcze raz.
– Wampir. Jesteś wampirem.
Wsunął swojego fiuta do jej wnętrza, jęknął wraz z nią z uczucia
ich połączonych w końcu ciał, z otaczającego go jej wilgotnego gorąca.
Zacisnął ręce na jej bujnym tyłku, ona owinęła ramiona wokół jego
szyi, jej sutki ściągnęły się przy jego piersi, jej nogi otoczyły jego biodra.
– Powiedz to jeszcze raz – polecił.
– Wampir – powtórzyła, tym razem bez wahania, i stracił
panowanie nad sobą. Dzikość wybuchła w nim i w niej. Chciała być
wypieprzona i ten wampir zamierzał ją wypieprzyć.
12 Szantaż, szantaż! To nie fair!
Był idealny. Był wampirem. I był wewnątrz niej, tam gdzie go
pragnęła mieć. Popchnęła go na plecy, przetaczając się wraz z nim,
unosząc się, by go ujeżdżać. Marissa nigdy nie czuła niczego takiego jak
teraz, kompletnie nieskrępowaną żądzę. Dotykała go, dotykała siebie.
Oblizywała się i szczypała. Obserwowała go, kiedy patrzył na nią, jak go
ujeżdżała i to była najbardziej namiętna, najbardziej erotyczna rzecz, jaką
kiedykolwiek zrobiła. Nie zamknęła oczu, a jej policzki wypełniły się
rumieńcem zażenowania. Och, byli nieźle rozgrzani, namiętni od
widocznego w jego oczach pragnienia, czystego głodu wypełniającego jego
oczy, widocznego spod długich, ciemnych rzęs.
Pochyliła się i pocałowała go, przyciskając jego ręce do swoich
piersi, kołysząc się wraz z nim. Doszła z pośpiesznymi, głębokimi
uderzeniami jego fiuta, tylko po to, by znaleźć się blisko następnego
orgazmu.
Głębiej, mocniej, szybciej. Kolejny orgazm, kiedy jęknął z
własnego uwolnienia. Ścisnął jej biodra i twardo pchnął do góry. Potem
przetoczył ją na plecy i wypełnił swoją dłoń jej piersią. Wciąż był twardy.
– Jak długo może wampir?
– A jak długo byś chciała
13
?
Jego długie włosy opadały dziko wokół jego ramion; owinęła nogi
wokół jego łydek.
– Całą noc.
– Już rano.
– Więc, jak sądzę, nie buchniesz płomieniami?
– Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – zapewnił ją, pochylając się,
by possać jej sutek.
13 Tu się załamałam :P z żalu, ża takie coś to tylko w książkach...chlip...
Wzdychała na erotyczne doznania, jej ciało zacisnęło się wokół
jego fiuta, jej biodra wygięły się pod nim.
– Obiecujesz?
Jego spojrzenie uniosło się, by napotkać jej wzrok.
– Obiecuję.
Lizał wrażliwy szczyt, a następnie ugryzł, jego zęby zatonęły we
wrażliwym ciele. Marissa krzyknęła zarówno z bólu jak i przyjemności.
Orgazm pędził przez nią z taką siłą, że obawiała się, że może tego nie
przeżyć.
Kiedy w końcu to uczucie zblakło i pocałował ją, pompując w nią,
zastanowiła się przez moment, dlaczego jej pierś i szyja nie krwawiły. To
nie miało znaczenia, póki kontynuował ujeżdżanie i posuwanie jej.
Używał tego dużego, mocnego ciała by sprawić jej przyjemność, chroniąc
ją przed pamiętaniem tamtej alejki, tamtych czerwonych oczu... wilka.
Wilk. Ugryzł ją wilk.
Niespodziewanie, Evan pocałował ją, jego ciało zwolniło ruch, jego
fiut pieścił ją w zmysłowym rytmie.
– Jesteś pod moją ochroną – wyszeptał między pocałunkami,
jakby wiedział, o czym myślała. – On cię nie dotknie. – Jego dłoń
ześliznęła się na jej tyłek i uniosła ją, przez co jego fiut zagłębił się
mocniej w niej. – Tylko ja mogę to zrobić.
Jego słowa przyniosły jej ulgę, jego ciało przynosiło zaspokojenie.
Na długie minuty zapomniała o wszystkim poza nim i powolnych,
zmysłowych ruchach ich ciał. Zagubiła samą siebie w jego pocałunkach,
bardziej zmysłowych niż erotycznych. Tym razem, kiedy spadła w
satysfakcję, a jej ciało zacisnęło się wokół niego, on spadł razem z nią.
Poczuła ciepło jego nasienia, które w niej rozlał, ciężar jego ciała, kiedy
był, tak jak ona, pełen spokojnego bezruchu, całkowicie zaspokojony.
Przez krótki czas leżeli tak, jakby obydwoje obawiali się poruszyć,
jakby obydwoje wiedzieli, że rzeczywistość znajdowała się tuż poza tym
kokonem ciszy. Wiedziała. Boże, wiedziała. Pamiętała wszystko z
przerażającą jasnością, aż do momentu, w którym zwierzę z alejki ją
ugryzło.
Obrócił się wolno na plecy i przyciągnął ją w zagłębienie swojego
ramienia. Zanurzyła rękę w ciemnych, sprężystych włosach na jego piersi.
– Jesteś wampirem.
– Tak – powiedział po długiej chwili milczenia.
– A... a to coś, co ugryzło mnie w alejce? – Spytała, wstrzymując
oddech, kiedy czekała na odpowiedź.
– Wilkołak.
Drgnęła i spojrzała w górę na niego, znając pytania, które chciała
zadać, ale wiedząc, że odpowiedź jej się nie spodoba. Nie chciała tego.
Była inna. Zmieniała się.
– Czym mnie to czyni?
Wziął ją za rękę.
– Jesteś pod moją opieką, Marisso.
Rozdział 6
Niechętnie, Evan pozwolił Marissie odsunąć się od niego, patrząc
jak chwyciła poduszkę, by ścisnąć ją w objęciach. Tak bardzo jak chciał
przyciągnąć ją bliżej, brać jej ciało pod nim, całować ją – i niech Pan
będzie łaskaw dla nich obojga, tak samo chciał okłamać ją i powiedzieć,
że wszystko będzie w porządku. Ponieważ nie był pewien, że będzie. Nie
był pewien, dlaczego zaangażował się w tę zabawę ze śmiercią, na równi z
nią. Ale, cholera, było w tej kobiecie coś, za co warto było umrzeć.
– Spokojnie, kochanie – powiedział, podnosząc się na jedno
kolano, prześcieradłem okrywając dolną cześć ciała. – Jest w porządku.
Porozmawiajmy o tym, co się wydarzyło i o tym, co musi zdarzyć się
teraz.
– Zostałam zaatakowana przez wilkołaka. – Przyjrzała się
badawczo swojemu ramieniu, dotknęła szyi. – Nie mam żadnych śladów
na ramieniu i szyi. To nie ma sensu. Nic z tego nie rozumiem.
– Krew wampira uzdrawia – powiedział. – Dlatego nakarmiłem
cię moją krwią, kiedy cię znalazłem w alejce.
Oddychała powoli, jakby rozważała jego słowa.
– Więc odpowiedz na moje pytanie, którego wyraźnie unikałeś.
Czym mnie to czyni?
– Człowiekiem.
Potrząsnęła głową, odmawiając uznania tej odpowiedzi.
– Piłam twoją krew i podobało mi się.
– Wampirza krew jest jak narkotyk – wyjaśnił. – Uzdrawia.
Wzmacnia zmysły. Jest afrodyzjakiem. To naturalne, by jej łaknąć,
szczególnie tuż po tak poważnym zranieniu. Byłaś o krok od śmierci,
Marisso.
– Więc nie jestem wampirem?
– Nie. Zwyczajne podzielenie się ze mną krwią nie zmieni cię w
wampira. – Nie zamierzał dzielić się makabrycznymi szczegółami. –
Przemiana nie może być dokonana pochopnie, trzeba złożyć wniosek i
uzyskać zgodę naszego rządu.
– Więc złożyłeś podanie, by zostać wampirem
14
?
– Nie, nie wybrałem tego życia, ani nie chcę do niego zmuszać
kogokolwiek innego. – Chociaż w końcu, raczej wcześniej niż później,
chciałby tego dokonać z Marissą. – Ja, tak samo jak moi dwaj młodsi
bracia, Aiden i Troy, których wkrótce spotkasz, zostaliśmy zaatakowani
przez wampira, nad którym kontrolę przejęła żądza krwi. – Ponieważ
obawiał się jej dzikiego umysłu, wyjaśnił. – Żądza krwi zdarza się
wówczas, kiedy zabijamy karmiąc się. Chcę, żebyś wiedziała, że jest to
karane śmiercią. Nie zabijamy podczas pożywiania się. Ale ta wampirzyca
to robiła, zabijając większość mieszkańców naszego małego miasteczka,
kiedy próbowaliśmy ją zniszczyć. Nawet nas trzech, młodych myśliwych,
gotowych na śmierć, nie miało szans z tak dobrze odżywionym
wampirem. Jedynym powodem, dla którego przetrwaliśmy, był Strażnik,
członek naszej rasy egzekwujący prawo. Uratował nas i zrekrutował do
pracy dla niego.
Jej twarz była blada.
– Och, Boże, Evan, nawet nie wiem, co powiedzieć.
14 Taa, w trzech kopiach i z opłatą skarbową :PPP
– To było dawno temu – powiedział, odwracając wzrok i próbując
odsunąć od siebie obraz wiotkiego ciała ich dziesięcioletniej siostry
porzuconego na werandzie ich domu. – To stara rana.
– Jak dawno to było?
– W zeszłym miesiącu minęło sto lat.
Gapiła się na niego, bez żadnej reakcji, ale obserwował jej jasne
oczy, obserwował jak drobiny żółtego rozpuszczają się w nich z emocji.
– A ty wciąż pamiętasz, jakby to było wczoraj.
Był wstrząśnięty z jej dokładnego zrozumienia jego uczuć, jej
zdolności użycia więzi tak łatwo, nawet bez jej zrozumienia.
– Tak – potwierdził, czując się dziwnie lekko z faktem, że ona zna
jego przeszłość, wie to, czym nigdy przedtem nie dzielił się z nikim. –
Wciąż pamiętam wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj. Tak samo jak
pamiętam moment, w którym upolowałem tę sukę i przebiłem jej serce.
– Też bym tak zrobiła – powiedziała gwałtownie.
Uśmiechnął się do niej.
– Nie skrzywdziłabyś nawet muchy.
– Gdybym miała takie szczęście, by mieć kogoś, kogo kochałam –
odparowała – i ta osoba zostałaby mi odebrana... możesz być pewien, że
bym to zrobiła.
Gdyby miała takie szczęście, by kogoś kochać, – ale nie miała
nikogo. To właśnie usłyszał, i zrozumiał. Jednakże nie była pełna goryczy
i samotna. Była pielęgniarką, kimś, kto troszczył się o innych. Kimś, kto
wybrał pomaganie ludziom w ich najczarniejszych chwilach i to czyniło ją
pełną odwagi. Zdał sobie sprawę, że to część tego, co go do niej
przyciągało. Widział w niej wojowniczkę, uzdrowicielkę. A teraz chciał,
żeby walczyła o siebie. Chciał być jej uzdrowicielem. To była rola, jakiej
nigdy dla siebie nie przewidywał; to na nim polegano, był jednak kimś,
kto może zawieść kogoś, na kim mu zależało, jak kiedyś zawiódł swoją
rodzinę. Ale było na to za późno. Był z nią związany, uratował ją. A teraz
byłby przeklęty, gdyby zawiódł i ją.
Przysunął się do niej, ostrożnie wyjął poduszkę z jej rąk i rzucił
obok. Przyciągnęła kolana do swojej piersi, a on przesunął się tak, że jego
dłoń spoczęła na jej dłoniach, a jego kolano dotykało jej kolan.
– Marisso, nie ma żadnego łatwego sposobu, by wyjaśnić ci to
wszystko, więc po prostu ci to powiem, a potem możemy zająć się tym
razem. Świat wilkołaków znajduje w samym środku trwającej od wieku
wojny domowej, zostawiając wampirom zajmowanie się ich samotnikami.
Przybyłem do Temple, by zapolować na wilka, który cię zaatakował. Wilki
rodzą się w sposób naturalny bądź zostają stworzone przez wirusa
podobnego do wścieklizny. Jeśli zostaniesz ugryziona, zostajesz zarażona.
– Och – zachłysnęła się powietrzem. – Ja... masz na myśli...
– Wszystko w porządku – powiedział, obejmując ręką jej szyję. –
Wszystko będzie dobrze. Ale tak, zostałaś zarażona wirusem i tak samo
jak u człowieka ugryzionego przez wściekłe zwierzę są tego skutki. Ale
ponieważ wymieniliśmy się krwią, mogę pomóc ci powstrzymać działanie
wirusa, nim znajdziemy trwałe lekarstwo.
– Jakie działanie i jakie trwałe lekarstwo?
– Muszę zabić wilka w ciągu następnych trzynastu dni, przed
następną pełnią księżyca.
Jej oczy rozszerzyły się.
– W jaki sposób zabicie wilka zabije wirusa wewnątrz mnie?
– Nie wiemy – odparł. – Mamy zespół naukowców, którzy pracują
nad tym odkąd tu jestem. Pełnia księżyca wywołuje przemianę u
zmiennokształtnych. Jeśli zmiana nie następuje, wirus umiera w ciele
zarażonej osoby. A osoba ta nie zmienia się, jeśli wilk, który ją
zainfekował umiera zanim to nastąpi. To wszystko, co wiemy na pewno.
– Więc kiedy nadejdzie pełnia księżyca, zmienię się w to... to
coś
15
?!
Objął jej twarz swoimi dłońmi.
– Nie pozwolę na to.
– A co jeśli go nie zabijesz?
– Zabiję. – Mógł usłyszeć jak jej serce przyspiesza i wyczuć
rosnącego w niej wilka.
– Ale...
Pocałował ją głębokim, namiętnym, złaknionym pocałunkiem.
Wbiła paznokcie w jego plecy i przywarła do niego. Mógł posmakować jej
pasji, mógł ją wyczuć. Oderwała od niego swoje usta.
– Dlaczego czuję się, jakbym miała wyjść ze skóry? Dlaczego czuję
się, jak jakieś zwierzę?
– Emocje karmią wirusa – powiedział. – Wilk – twój wilk – stara
się poznać siebie. Potrzebujesz ujścia dla tej energii. – Ugryzł własny
nadgarstek i przysunął do jej ust. – I potrzebujesz tego, by rozcieńczyć
wirusa. Pij.
– Nie chcę pić – powiedziała przez zęby, po czym ukryła twarz w
jego piersi, jej usta i zęby otarły się o jego sutek, zanim odchyliła głowę z
powrotem i wrzasnęła gniewnie: – Nie chcę tego... czegoś w moim
15 Taa, i dopiero zaczną się problemy z depilacją :P
wnętrzu. – Uniosła kolana i pchnęła go. – Dlaczego mnie się to
przydarzyło? Dlaczego pozwoliłeś, żeby mi się to przytrafiło?
Te pytania szarpały jego wnętrzności i wzbudzały jego gniew. Nie
na nią, – ale na niego, za to, że zostawił ją samą w tym barze. Przewrócił
ją na plecy, ignorując jej protesty; jego krew tryskała na białe
prześcieradła, na ich ciała. Jej wilk nie mógł równać się z jego wampirem,
ani teraz, ani kiedykolwiek. Jedną ręką przytrzymał jej ręce ponad jej
głową, a następnie pozwolił, by krew z jego nadgarstka kapała do jej ust.
W chwili, w której krew dotknęła jej warg, jej język natychmiast ją zlizał.
Kilka sekund później, przyciskała jego przegub do swoich ust z własnej
woli, pijąc łapczywie.
Obserwowanie jej wzbudzało w nim głębokie emocje, jakich
jeszcze nigdy nie czuł. Evan zaklął cicho, wściekły, że pozwolił jej wejść do
swojego świata, że zależało mu na niej bardziej z każdą sekundą, którą z
nią spędzał. Ale należała do niego, jak nikt inny kiedykolwiek, nawet
gdyby nigdy go nie poznała, nigdy nie zapragnęła jego czy jego świata. A
nie mógł pozwolić jej umrzeć – bez względu na cenę.
Rozdział 7
Marissa przebudziła się w ciemnym pokoju, mrugając, ale nie
poruszając się. Poduszka pod jej głową była miękka, prześcieradło na jej
ciele również miękkie. Żadnego papieru ściernego, pomyślała z niemym
„dziękuję” za chwilę normalności. To wszystko było snem, koszmarem.
Zrobiła wdech, pikantny zapach Evana rozprzestrzenił się w jej nozdrzach
i zdała sobie sprawę, że to nie był koszmar.
Pomyślała o długich godzinach namiętności, leżeniu razem z nim i
rozmowach o jej lękach związanych z tym, co jej się przydarzyło. Jego
opowieści o jego braciach, o jego świecie i to, jak uspokajała się, słuchając
jego głosu, słuchając jego wyjaśnień. Czuła coś do niego, oczywiście coś,
poza niesamowitą atrakcyjnością, coś, czego nigdy nie czuła do
mężczyzny. Nawet do Kevina – prawnika, z którym była krótko
zaręczona. Nie wierzyła, by stało się to przez krew, albo jakiś syndrom
bohatera. Potrzebowała teraz czegoś rzeczywistego w swoim życiu. Z
Evanem nie czuła się samotna. Ponieważ prawda była taka, że była
samotna. Nie miała nikogo, kto by za nią tęsknił, jeśli to wszystko
skończy się fatalnie.
Emocje zaczęły ściskać jej klatkę piersiową i odepchnęła je,
przestraszona, że wywoła to wizytę jej wewnętrznego wilka, którego
istnieniu chciała zaprzeczyć i nie mając pojęcia, jak dawno temu żywiła
się od Evana.
Dźwięk męskich głosów, jeden z nich należący do Evana, dobiegł
jej uszu, ale nie była w stanie rozróżnić słów. Przekręciła się na plecy,
zauważając ciemność za oknami. Nic dziwnego, że umierała z głodu.
Odrzuciła okrycie i, tak bardzo jak chciała prysznica, to szarpiący głód w
jej żołądku szybko się pogłębiał, i to nie w przyjemny sposób.
Podniosła się do pozycji siedzącej i włączyła światło, ponieważ
nawet nie chciała myśleć o tym, jak dobrze mogła teraz widzieć w
ciemności. Zaprzeczanie nie mogło rozwiązać jej problemów, ale teraz
było jej najlepszym przyjacielem. Tak jak fakt, że dziś był jej dzień wolny
od pracy. O ile spała tylko przez jeden dzień. Och, Boże. Błagała, by spała
tylko jeden dzień. Jeśli po prostu nie pojawi się w pracy, straci zajęcie.
Podeszła do szafy, włożyła różowy, frotowy szlafrok i skierowała
się na korytarz, ku dźwiękom głosów. Zrobiła tylko kilka kroków, kiedy
rozmowa się urwała. Marissa nadal szła naprzód, tylko po to, by
zatrzymać się na widok dwóch mężczyzn wypełniających maleńką
przestrzeń jej niewielkiej kuchni, obydwóch wpatrujących się w nią.
Evan opierał się o jej przestarzałą, żółtą lodówkę, jego włosy były
starannie związane na karku – był tak duży, barczysty i tak wspaniały, że
jej kolana groziły osłabieniem. A poza nim ledwie była świadoma
mężczyzny obok niego, który opierał się o jej tak samo przestarzałą, żółtą
kuchenkę i wyglądał tak samo jak on, jego ciemne włosy były tak samo
związane na karku.
Ale to Evan ją pociągał, Evan, na którym skupiła się jej badawcza
intensywność, mroczna i erotyczna. Evan, który wydawał się
przyjacielem, a został jej kochankiem, który patrzył na nią z błyskiem w
oku, który mówił „moja”. Który był wampirem. Przełknęła mocno na to
słowo, na tę rzeczywistość, i chciała się bać, chciała zachować ostrożność.
Jej ciało się z tym jednak nie zgadzało. Wystarczyło, że spojrzała na
Evana, a jej serce tętniło, a sutki się naprężały. Mógł być wampirem, ale
był cholernie zachwycającym wampirem, i ludzie, to, w jaki sposób
wygodna, czarna koszulka opinała jego pierś, był po prostu grzeszny.
– Usłyszałeś mnie jak idę, zgadłam? – Spytała, próbując
zignorować mrowienie na swojej skórze, które była niemal pewna, że jest
krzykiem o uwagę przeklętego wilka.
– Dlaczego tak sądzisz? – Evan wygiął w łuk jedną, ciemną brew.
– Przestaliście rozmawiać, kiedy nadchodziłam.
– Jesteśmy wampirami – powiedział mężczyzna, który jak założyła
był jednym z jego braci. – Widzimy wszystko i słyszymy wszystko.
Więc miała rację. O czymkolwiek rozmawiali, nie chcieli, by ona to
usłyszała. Evan wskazał na drugiego mężczyznę.
– To jest Aiden. Drugi w kolejności w rodzinie braci Brooks i z
tego względu mój zastępca.
Aiden parsknął.
– W jego snach i miło mi ciebie poznać, Marisso. Ja jestem ten
bystrzejszy z braci.
Marissa zaśmiała się i to ją zaskoczyło. Jak mogła się śmiać, kiedy
zmieniała się we wściekłego wilkołaka?
– Bardziej egocentryk – powiedział Evan, wyciągając jedno z jej
krzeseł z winylu i stali, i stawiając je pośrodku pomieszczenia. – Chodź,
usiądź ze mną. Jak się czujesz?
Jej oczy napotkały jego wzrok i jego spojrzenie powiedziało jej, o
co tak naprawdę pytał. Chciał wiedzieć, czy jej wilk jest pod kontrolą.
Biorąc pod uwagę to, że chciała przewrócić go na stół i pozwolić Aidenowi
patrzeć jak sobie radzi z jego bratem, była całkowicie pewna, że nie była
to odpowiedź, jakiej oczekiwał. Zdecydowała się na:
– Bardziej głodna niż kiedykolwiek w życiu.
– Zamówiliśmy pizzę – zaproponował Aiden, chwytając pudełko z
lodówki, kiedy Marissa usiadła. – Chcesz, to ją podgrzeję.
Potrząsnęła głową.
– Jestem zbyt głodna. Po prostu zjem zimną.
Evan usiadł obok niej, a Aiden naprzeciwko. Chwyciła kawałek
pizzy, nagle świadoma jak intensywnie patrzył na nią Evan i jak wiele
pizzy chciała pochłonąć na jeden kęs. Wstała i złapała pudełko.
– Nie mogę jeść, kiedy wpatrują się we mnie dwa wampiry.
Evan schwycił ją za nadgarstek.
– Więc zjemy z tobą.
Aiden skinął głową.
– Zawsze mogę sprawiedliwie podzielić pizzę
16
.
– Nie sądzę, żebym była w stanie się dzielić. Jestem wyjątkowo
głodna.
Aiden zachichotał. Evan nie.
– To wilk.
Skinęła głową.
– Wiem. Mogę... go poczuć. – Emocje wezbrały w jej piersi i
wiedziała, że to nie była dobra sprawa. – Proszę, pozwól mi odejść i zjeść.
Przyglądał się jej przez chwilę, po czym pozwolił jej pójść.
Skierowała się do salonu, w tej chwili przestraszona – nie z jego powodu,
także nie z powodu drugiego wampira. Z jej powodu, tego, czym się
stawała.
Męskie głosy zabrzmiały w kuchni, ale nie chciała ich słyszeć. Nie
była w stanie zająć się teraz czymkolwiek innym, nie chciała usłyszeć
czegoś, z czym mogłaby sobie nie poradzić.
Chwyciła pilota i zwiększyła głośność w swoim dziesięcioletnim
telewizorze, który ktoś przyciszył. Potem usiadła na swojej wypłowiałej
16
I can always do a pizza justice – rozłożyłam się na tym zdaniu, więc przetłumaczyłam
tak, żeby pasowało do kontekstu, a czy właściwie, to bladego pojęcia nie mam :P
brązowej kanapie i zaczęła jeść pizzę, póki jeszcze była na tyle
człowiekiem, by się tym cieszyć.
– Pomogę ci ją uratować – powiedział Aiden, natychmiast jak
tylko wyszła z pomieszczenia.
– Już mi to mówiłeś.
– Cóż, teraz naprawdę mam to na myśli – odparł Aiden.
Evan uniósł brew.
– I tak jest, ponieważ?
– Ponieważ zależy ci na niej, widzę to w twojej twarzy, kiedy na nią
patrzysz. Spotkałeś ją i coś w niej dostarczyło twojej ludzkiej części
prawdziwych uczuć. Teraz to rozumiem. Powinienem zaoferować ci
pomoc w tej samej chwili, w której usłyszałem, że narażasz dla niej swoje
życie, ale dopiero ją spotkałeś. Dostaniemy tego wilka i będziesz mógł
zabrać ją stąd w diabły i wówczas zdecydować, co robić dalej.
Miał na myśli radę i decyzję o przemianie Marissy dla jej własnego
bezpieczeństwa. Ale nie miało znaczenia, czy przemieni ją czy nie. Koniec
końców, złamał prawo i zostanie za to ukarany. Mógł uratować ją, ale nie
siebie.
– Zawsze jest jakieś wyjście – powiedział Aiden, jakby czytając mu
w myślach. – Powinniśmy byli umrzeć, ale przeżyliśmy. Tak samo jak
ona. Najwyraźniej, nie było jej przeznaczone umrzeć bardziej niż nam.
Jestem zazdrosnym mężczyzną. Masz w żyłach coś więcej niż lód po raz
pierwszy od czasu, kiedy zostaliśmy przemienieni. Te rzeczy, które
robimy stają się mechaniczne. Muszę sobie przypominać, że ratujemy
życia, ale jesteśmy oddzieleni od tych, dla których walczymy i ciężko
pamiętać, dlaczego to jest tak ważne. Może trzymanie się z dala od ludzi
nie jest dobrym wyjściem. Może potrzebujemy coś czuć, by walczyć dalej.
Evan pozwolił tej myśli potoczyć się w jego wnętrzu, pozwolił się
jej zakorzenić. Dopóki Marissa nie weszła do tamtego baru, Evan
17
nie
pamiętał, kiedy ostatni raz poczuł cokolwiek prawdziwego poza przelotną
żądzą. Ogień zemsty wypalił się wieki temu.
Komórka Aidena zadzwoniła i wyciągnął ją ze swoich dżinsów.
– Troy – powiedział. – Nie muszę ci mówić, że on zamierza się tym
zająć ze względu na Sarah.
Sarah, wilk, który próbował go zabić, a w którym był zakochany.
– Wiem – powiedział Evan. – Wierz mi, wiem. – Chociaż Aiden
zawsze był tym, który wolał używać pięści, to wyglądał nieporuszenie
przez przeklętych sto lat walk. Słuchając go, kiedy mówił o Marissie, Evan
zastanawiał się, czy to wszystko nie było grą.
– Mów do mnie, bracie – powiedział Aiden odbierając telefon.
Słuchając, jego spojrzenie niemal natychmiast uniosło się ku Evanowi i
ten wiedział już, że nowiny nie są dobre. Aiden zamknął telefon. – Wilk
kieruje się w tę stronę.
17
W tym miejscu było imię Aiden, ale nijak mi nie pasowało do kontekstu.
Rozdział 8
Marissa zdążyła skończyć – a właściwie pochłonąć – ostatni z
trzech kawałków pizzy, kiedy poczuła przypływ znajomej, potężnej
energii. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Evana zmierzającego w jej
kierunku.
– Idź się ubrać – powiedział. – Musimy już stąd iść.
– Co? Ja...
– Po prostu to zrób, Marisso – rozkazał. – Teraz.
Przeniknęła ją panika i mogła poczuć, jak jej skóra zaczyna
ponownie mrowić. Odwróciła się do korytarza, z Evanem depczącym jej
po piętach i pobiegła do swojego pokoju.
Odwróciła się ku niemu, wciągając szorty.
– Co się dzieje? – Spytała, wkładając bluzkę przez głowę i
wślizgując się w kedsy. – To wilk?
– Tak – powiedział, chwytając ją za ramię. – To wilk. – Przeszedł
przez całe mieszkanie do tylnych drzwi, gdzie czekało escalade. Drzwi
auta otworzyły się z trzaskiem i ze środka wysiadł Aiden.
– Bierz kierownicę i jedź na północ IH-35.
18
– Już okrążał
ciężarówkę, by dostać się na tylne siedzenie.
Evan skinął na Marissę, by zajęła miejsce pasażera. Marissa
pospieszyła na drugą stronę pojazdu, a Evan sięgnął i pchnął drzwi, by się
otworzyły. Marissa zamarła, kiedy zobaczyła mężczyznę na tylnym
siedzeniu obok Aidena, jego długie blond włosy przykrywały ramię
Aidena, kiedy się nad nim pochylał. Mężczyzna popatrzył na nią i mogła
18
Autostrada międzystanowa
zobaczyć nabiegłe krwią ślady pazurów na jego twarzy, jego srebrzyste
oczy przeszywały ją z czymś, co wyglądało jak nienawiść.
– Wsiadaj, Marisso, do cholery – krzyknął Evan.
– Cześć, Marisso – dobiegł ją męski głos dokładnie zza niej.
Odwróciła się, by odkryć wysokiego, umięśnionego mężczyznę z
ciemnymi włosami wokół twarzy.
– Dobrze się bawiłem z tobą w alejce. Pobawimy się jeszcze raz? –
Jego oczy stały się czerwone.
Zassała powietrze – wilk. To był wilk. Zaledwie to pomyślała,
zaczął się zmieniać, jego twarz wykrzywiła się, zęby wydłużyły. W jakiejś
odległej części swojego umysłu słyszała, jak Evan krzyczał jej imię – i
widziała Aidena, jak wyskoczył z ciężarówki i rzucił się na wilka, ale nie
był wystarczająco szybki. Wilk zatopił zęby w jego ramieniu. Evan
przeskoczył ponad maską ciężarówki i skoczył od tyłu na wpół
zmienionego wilka.
Marissa nie wiedziała, co robić. Odwróciła się, by zobaczyć
zbliżającego się do niej srebrnookiego mężczyznę, broczącego krwią z
ramienia, mężczyznę, który jej nienawidził. Odwróciła się i pobiegła.
Chciał chwycić ją za ramię, ale w jakiś sposób uniknęła jego mocnego
chwytu i zdołała uciec. Biegła w kierunku granicy lasu za jej domem.
Kiedy przekroczyła linię drzew, ciemności jej nie powstrzymały. Jej serce
biło mocno, mrowienie na jej skórze przerodziło się w pożar. Musiała
biec, musiała uciekać. Szybciej i szybciej, parła do przodu, czując
pokaleczone kończyny, ale nie obchodziło jej to. Musiała po prostu biec.
Musiała się ruszać.
– Marissa, zatrzymaj się!
Słyszała ten głos i nasiliła się w niej panika. Wilk po nią szedł. Wilk
chciał ją zabić. Mogła go usłyszeć, była świadoma, jak blisko niej się
znajdował. Potknęła się i upadła ciężko na ręce, ale spróbowała zerwać się
na nogi. Ale był już na niej, wielki ciężar. Szamotała się i obróciła, by
walczyć. Walka była wszystkim, co jej zostało. Nie będzie uciekać.
– Marissa, stój – polecił Evan, unikając jej ciosów i siadając na
niej okrakiem, przytrzymując jej ręce ponad jej głową. – To ja, Marisso.
Stój!
– Evan – wydyszała, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, jej
oczy były czerwone.
Cholera jasna.
– Tak, to ja.
– Och, Boże – wysapała, jej oczy rozszerzyły się na widok śladów
pazurów na jego szyi. – Krwawisz.
Ugryzł własny nadgarstek, był to najprostszy i najwygodniejszy
sposób dla niej, by wziąć teraz od niego krew.
– Co ty robisz? – Spytała.
– Potrzebujesz krwi i to teraz.
– Nie – powiedziała. – Jesteś ranny. Jesteś...
Wsunął nadgarstek do jej ust, wiedząc, że smak krwi, potrzeba jej
ciała przeważy. Zawahała się tylko sekundę, po czym chwyciła jego ramię
i zaczęła pić. Był osłabiony, ranny, tak samo jak jego bracia. To nie był
byle jaki wilk, z jakimi walczyli wcześniej. Był silniejszy, zręczniejszy.
Evan zmusił się, by się poruszyć, podnosząc Marissę, kiedy piła. Nie
chciał jej powstrzymywać. Nie, kiedy czuł przez skórę, że wirus zmutował
i nie był pewien, co to oznaczało dla niej, ani dla ich zdolności do
uporania się z samotnym wilkiem.
Evan poruszył nadgarstkiem, próbując zmusić Marissę by
przestała pić, zanim będzie zbyt słaby, by zapewnić im bezpieczeństwo.
Nie zareagowała, co oznaczało, że albo więź krwi uodporniła ją na jego
polecenia albo był już zbyt słaby, by je wydawać. Więc pozwolił jej pić.
Nie mógł jej powstrzymać, bez zatrzymywania, więc nie powstrzymywał
jej. Nie, póki miał ją i swoich braci, i do cholery z całą resztą. Wilk uciekł i
także był ranny, ale to nie znaczyło, że będzie się trzymał z daleka.
Wyszedł z lasu i odnalazł czekającą ciężarówkę. Tylne drzwi
otworzyły się, więc zdołał wsiąść razem z Marissą do środka. Ruszyli,
zanim zdążył zatrzasnąć drzwi, które poczuł jakby ważyły dwa tysiące
funtów. Marissa zabrała zbyt wiele jego krwi i to wówczas, kiedy już był
osłabiony.
– Co z nim? – Spytał Evan, przyglądając się Aidenowi, którego
widział w lusterku wstecznym, sadzając Marissę na swoich kolanach,
przez co znalazła się plecami do drzwi.
– Źle – odparł Aiden. – Dałem mu tyle krwi, ile mogłem, ale sam
krwawię jak zarzynane prosię. I nie wygląda na to, żebyś miał żyłę do
odstąpienia
19
. Powstrzymaj ją zanim cię zabije.
19
Zapasowa żyła – spodobało mi się to sformułowanie :D
– Wystarczy – powiedział do niej Evan cicho, przyciskając swoją
głowę do jej i powtarzając głośniej, kiedy nie zareagowała. – Wystarczy.
Wciąż się nie powstrzymała. Zanurzył palce w jej włosach i
odciągnął jej głowę do tyłu tak delikatnie, jak zdołał, żyła zapulsowała na
wiotkiej krzywiźnie jej szyi koloru kości słoniowej.
– Evan? – Wysapała, krew skapywała z jej warg, w jej teraz
niebieskich oczach była dezorientacja.
– Przepraszam, skarbie, ale muszę to zrobić tutaj i teraz.
Zatopił zęby w jej szyi. Zasapała ponownie, a potem jęknęła,
zapach jej pobudzenia rozszerzył jego nozdrza. Smak jej krwi był słodki
jak miód. Mógł poczuć, jak jego rany się zamykały, mógł poczuć moc
płynącą w swoich żyłach. Był świadomy jej palców głaszczących jego
włosy, jego twarz. Im silniejszy się stawał, tym bardziej był świadom
kobiety w swoich ramionach, jej delikatnych pieszczot. Tak bardzo się
bał, że straci ją dzisiaj, i to właśnie wtedy, gdy dopiero zaczął ją
poznawać. Nie chciał stracić ani jej, ani swoich braci. Oderwał wargi od
jej szyi, liżąc ranę, po czym odwzajemnił spojrzenie Aidena w lusterku
wstecznym.
– Zatrzymaj się.
– Nie ma szans – odparł Aiden. – Będziemy wtedy siedzieć i
czekać na wilka jak ranne kaczki.
Jedno spojrzenie na Troya, który całkiem stracił przytomność na
siedzeniu pasażera i Evan odrzucił tę odpowiedź.
– Musimy dać krwi Troyowi. Nie zostało mu wiele czasu.
– Mogę prowadzić – powiedziała Marissa, podnosząc się. – Czuję
się dobrze. Mogę prowadzić. Proszę. Proszę, pozwólcie mi pomóc.
Evan ponownie wymienił w lusterku spojrzenia z Aidenem, który
skinął głową. Evan przeniósł Marissę w pobliże drzwi, nadal rozmawiając
z Aidenem.
– Przenieś Troya do tyłu, więc będziemy musieli się zatrzymać
tylko raz. – Skierował uwagę na Marissę. – Odprowadzę cię do drzwi. Nie
ruszaj się beze mnie.
Rzuciła mu przelotne spojrzenie.
– Nie planowałam tego. Po tym, co wydarzyło się dzisiejszego
wieczora, będziesz mnie pilnował do czasu, gdy będziesz musiał mnie
zabić.
Rozdział 9
Trzydzieści minut później, z Evanem na miejscu pasażera, Marissa
prowadziła ciężarówkę czarną autostradą między Temple a kolejnym
miastem na południe – Waco. Niebo było ciemne, z nadciągającymi
grubymi chmurami burzowymi, docierało już do nich echo grzmotów.
– Zatrzymaj się przy tym motelu, który wygląda jak szczurza nora.
– Evan wskazał jej miejsce po jej prawej, które doskonale pasowało do
jego opisu. – Nie mamy pojęcia, gdzie jest wilk, a potrzebujemy
przegrupować się i odpocząć.
Wymanewrowała i zaparkowała na parkingu. Evan obrzucił lokal
czujnym spojrzeniem.
– To nora, ale przynajmniej nie będziemy musieli wszyscy
przechodzić przez hol krwawiąc.
– I jest blisko drogi, jeśli będziemy musieli uciec cholernym
ukradkiem – skomentował Aiden zza nich. – Dlatego masz moją zgodę.
– Nie pamiętam, żebym prosił cię o zgodę – powiedział Evan,
zerkając przez ramię. – Jeden z was dwóch niech mi podrzuci czystą
koszulę. Nie sądzę, żeby krew, którą jestem pokryty, przysporzyła mi
fanów w biurze. – Ściągnął koszulkę przez głowę i rzucił nią w braci.
Marissa straciła dech na widok naprężonej śniadej skóry ponad
twardymi jak skała mięśniami. I krwi. Krew plamiła jego skórę, jego krew
i prawdopodobnie też trochę jej. Mogła prawie jej posmakować,
posmakować jego. Jego aksamitne, pikantne bogactwo wypełniało ją, jego
krew, jego fiut... Zatrzymała się. Odrzuciła ten tok myślenia, zszokowana
intensywnością swoich myśli.
Jej spojrzenie uniosło się napotykając jego ciemne oczy utkwione
w niej, wyraz jego twarzy był jak lustro, w którym odbijało się wszystko,
co czuła – żądzę, namiętność, głód. Nie zdawała sobie sprawy, że ten
płomień dla Evana był utworzony przez więź krwi albo wilka rosnącego i
formującego się wewnątrz niej. Nie przejmowała się tym. Mogła umrzeć
za trzynaście dni. Nie miała zamiaru spędzić tych trzynastu dni na
analizowaniu tego, dlaczego pragnie Evana. Tutaj i teraz wiedziała, że nie
spędzi ich także w lęku. Będzie walczyć do końca, ale musi stanąć twarzą
twarz z końcem, jeśli nadejdzie.
Koszulka przefrunęła ponad siedzeniami i uderzyła Evana w
głowę, przerywając ich połączenie.
– Oszczędzajcie to do sypialni – zażartował Aiden. – Jesteśmy
gotowi ustąpić wam z tylnego siedzenia.
Marissa poczuła, że jej policzki czerwienieją, zważywszy jednak na
to, jak niespodziewanie stała się rozwiązła, wydawało się to absurdalne.
Evan wciągnął koszulkę przez głowę, po czym użył wody z butelki i
chusteczki, by zetrzeć krew z szyi. Odwróciła się przodem w kierunku
hotelu, nie patrząc. Nie mogłaby patrzeć i zachować kontrolę.
Po kilku sekundach Evan dotknął jej ręki, by przyciągnąć jej uwagę
z powrotem do niego. Fizyczna reakcja na jego dotyk była
natychmiastowa – dreszcze przebiegły po jej skórze, przez jej ramię, aż do
klatki piersiowej.
– Zamknij – polecił łagodnie, kiedy spojrzała na niego, jego głos
był ochrypły, zdradzając jej jego uczucia.
Przez chwilę utrzymywał jej spojrzenie, połączenie między nimi,
bliskość – wszystko właściwe, w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie
doświadczyła. Nie z innym mężczyzną. Nie z rodziną. Nigdy nie poznała
ojca, który umarł zanim jeszcze nauczyła się chodzić
20
. Kochała i straciła
matkę. Miło spędzała czas z przyjaciółmi, a nawet z kilkoma stałymi
towarzyszami płci męskiej, ale żaden z nich nigdy nie sprawił, że czuła się
tak, jak teraz przy Evanie. Marissę wypełnił żal, zastępując zuchwałość, z
jaką kilka minut wcześniej mentalnie celebrowała życie. Czekała ją śmierć
zanim tak naprawdę zaczęła żyć.
– Nie czeka cię śmierć – powiedział Evan cicho, i szybko zniknął,
zatrzaskując za sobą drzwi.
Zamrugała, próbując zrozumieć, skąd wiedział, o czym myślała.
Mógł czytać w jej myślach?
Postukał w okno i wskazał na zamek. Poderwała się i zamknęła
drzwi. I wtedy ją to uderzyło. Została sama z Aidenem i Troyem.
Marissa odetchnęła głęboko, po czym odwróciła się ku tyłowi
pojazdu, a jej spojrzenie zostało zablokowane na już ozdrowiałym, lecz
niewiarygodnie cichym Troyu.
– Jak się masz? – Spytała.
– Podejrzewam, że lepiej niż ty – odparł, skinąwszy głową ku jej
palcom na siedzeniu. – Drżysz.
Wiedziała. Boże, wiedziała.
– Jeśli ktoś ma mnie zabić – wyrzuciła z siebie, zanim będzie za
późno i wróci Evan. – Upewnijcie się, że to wy, nie Evan.
– Nikt nie zamierza cię zabić – powiedział Aiden, siadając prosto,
dzięki czemu mogła widzieć go wyraźniej. – Zamierzamy zabić wilka,
Marisso.
20I zrobił się bałagan:(, ale to wina autorki, nie moja, ponieważ bodaj w rozdziale drugim jest
mowa o tym, że ojciec był pijakiem, który wyrzucił ją z domu, kiedy miała szesnaście lat, a o
matce właśnie, że obumarła ją w dzieciństwie – tak więc nic nie kombinuję, nie poprawiam,
tylko tłumaczę jak leci :P – a z twarzą nie do mnie :)))
Srebrne oczy Troya skierowały się ku niej, niezmienione przez
komentarz jego brata.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego mam jasne włosy i srebrne oczy?
Chciała, ale to dziwne pytanie wzięło ją z zaskoczenia i syk
ostrzeżenia rozszerzył się w niej. Nie podobało się jej to, dokąd to
zmierzało.
– Nie – powiedziała ostrożnie. – Dlaczego?
– Wilkołak zaatakował mnie i praktycznie rozerwał mi gardło.
Kiedy wyzdrowiałem, byłem już inny.
Wypełnił ją strach.
– Proszę, nie mów mi, że zaraziłam Evana wirusem.
– Wampiry są odporne na wirusa – powiedział Aiden. – Nie
wiemy, dlaczego atak zmienił Troya. Po prostu tak się stało.
– Tak – potwierdził Troy. – To mnie zmieniło. – Sposób, w jaki to
powiedział, wskazywał, że miał na myśli więcej zmian niż tylko oczy czy
kolor włosów. – A sedno tej historii jest takie, że wiem, iż wilk może
zrobić więcej niż każdy z moich braci. I jeśli dojdzie do wyboru między
tobą a moim bratem – wybiorę mojego brata.
Jej pierś zacisnęła się i mogła niemal poczuć, jak wilk w niej rzucał
się z pazurami, próbując wyjść. Jakby nienawidził Troya, jakby odrzucał
jego deklarację. To, że wiedziała, o czym myśli i czuje ta część niej,
przeraziło ją.
– To nie wystarczy. Jeśli przyjdzie ten najczarniejszy moment i
moje szanse na pozostanie człowiekiem znikną – zabij mnie. I nie pozwól
Evanowi odwieść cię od tego. Wilk we mnie... chce go zabić. Nie
pozwólcie temu – mnie – zabić go. – Po raz pierwszy zdała sobie sprawę z
zamiarów wilka wewnątrz niej, ale nie miała co do tego żadnych
wątpliwości.
Evan zapukał w okno i szybko otworzyła zamki. Drzwi otworzyły
się i szybko odwróciła się do Evana, jak tylko wśliznął się do środka.
– Zawróć do tyłu – powiedział i rzucił spojrzenie przez ramię na
swoich braci. – Pokoje jeden obok drugiego, przylegające do siebie.
– Doskonale – stwierdził Aiden sucho. – Możemy być jedną wielką
szczęśliwą rodziną.
Marissa zrobiła wdech na jego komentarz, mając nadzieję, że nie
zdradzi Evanowi, co im powiedziała i prawie pewna, że to zrobi.
Cholera, cholera, cholera. Kilka minut później weszli jedno za
drugim do jednego z obskurnych pokojów z dwoma podwójnymi łóżkami
i pomarańczowymi kołdrami. Przestrzeń była niewielka, a dodając trzy
duże wampiry, zmniejszyła się do rozmiarów pudełka zapałek. Szybko
skierowała się do drugiego pokoju przez sąsiadujące drzwi, by znaleźć
identyczny pokój, świadoma, że Evan szedł za nią. Mogła wyczuć każdy
ruch wampira, każdy jego oddech.
Odwróciła się twarzą do niego.
– Muszę zadzwonić do mojego szefa.
Jego twarz natychmiast pociemniała.
– I co mu powiesz, Marisso?
– Potrzebuję swojej pracy. Kiedy to się skończy, wciąż będę miała
rachunki, życie. – I nie mogę polegać na nikim, tylko na sobie. Jego
wargi zacisnęły się, nadając jego twarzy ponury wyraz. Cisza przeciągała
się, aż nie mogła jej znieść. – Myślisz, że nie wrócę już do pracy, prawda?
– A wrócisz? – Spytał Troy od drzwi.
To pytanie rozwścieczyło ją i zwróciła się ku niemu.
– Chcę wierzyć, że zdołam pokonać to... to coś rosnącego
wewnątrz mnie. Więc tak, wrócę do pracy. A teraz dzwonię do
pracodawcy, by się upewnić, że jeszcze mam pracę, do której mogę
wrócić. – Ruszyła jak burza do łóżka i chwyciła telefon, ignorując drżenie
rąk, kiedy wykręcała numer. Wprowadziła numer, podniosła wzrok, by
zobaczyć, jak Evan i Troy znikają w drugim pokoju, zamykając za sobą
drzwi.
Odłożyła słuchawkę. Nie miała żadnej wymówki, która
usprawiedliwiłaby ją na następne dwa tygodnie. Jej szef wiedział, że nie
miała żadnej rodziny, nikogo, kto mógł być chory i potrzebowałby jej
pomocy. Jej pracodawcą był jeden z najlepszych szpitali w kraju, więc
badania kontrolne nie były dobrym wytłumaczeniem. Temple było małym
miastem, w którym mogła chodzić do pracy na piechotę, więc kłopoty z
samochodem także odpadały z listy możliwych usprawiedliwień. Krótko i
prosto, nie miała nic więcej, włączając w to także pracę.
Potarła ramiona, nagle zimne i gorące w tym samym czasie. Jej
kolana zaczęły się trząść – dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w tym
samym czasie, co ręce. Zaczęła chodzić, próbując pozbyć się energii, która
rozkwitała wewnątrz niej, mrocznej i głodnej energii, która chciała
pochłonąć i ją i wszystko dokoła niej. Wsunęła palce we włosy, głaszcząc
skórę głowy, podrażniając ją z niepokoju. Nie wiedziała, co się z nią
dzieje. Przestała chodzić i wpatrzyła się w drzwi, próbując zdecydować,
czy powinna wejść do drugiego pokoju i poprosić o pomoc. Nie. Nie. Tam
był Troy, a on mógłby po prostu podejść i ją zabić. Chciał tego.
Wyczuwała to. Nienawidził jej, ponieważ sądził, że jest zagrożeniem dla
jego brata. Wyczytała to w nim, czuła od niego ten zapach falujący w
powietrzu.
Odwróciła się ku drzwiom hotelu. Zapanowała nad nią potrzeba
ucieczki, znacznie silniejsza niż wtedy, gdy wilk zaatakował na tyłach jej
domu. Potrzeba, by pozbyć się energii, nim jej wilk się z niej wydostanie.
To nie był dobry pomysł. Wiedziała o tym. Zmusiła się, by usiąść na
łóżku, mówiąc sobie, żeby nie otwierać drzwi. Nie opuszczać pokoju.
Jej paznokcie wbiły się w jej ramiona, w jej skórę. Nie była w
stanie odwrócić wzroku od drzwi. Głos Evana dochodził echem przez
ścianę, więc robiła wdechy i wydechy, wmawiając sobie, że on za chwilę
wróci. Będzie ją całował, dotykał, pieścił – uspokoi ją. Skupiła się na jego
głosie, nie na drzwiach. Myśl o Evanie. Nie ucieknie. Nie przejdzie przez
te drzwi.
Powoli jej koncentracja, jej zmysł słuchu spotęgował się, słowa
wymawiane w sąsiednim pokoju brzmiały wystarczająco głośno, by zdała
sobie sprawę, co powinna była uprzednio założyć. Rozmawiali o niej i nie
podobało jej się to, co mówili.
Jej spojrzenie powróciło do drzwi. Biegnij. Słowa mruczały w jej
głowie, jak swego rodzaju podkład muzyczny do rozmowy w pokoju obok.
Biegnij.
Wstała.
Rozdział 10
– Do cholery, Troy – burknął Evan, wściekły na brata. – Chcę,
żebyście obaj trzymali się z dala. Załatwię to sam.
– Nigdzie się nie wybieram – odparł Troy. – Nie zabijesz jej, a ktoś
będzie musiał to zrobić. Wiem, dokąd to zmierza. Nie mogłem zabić
Sarah, pamiętasz? A powinienem był to zrobić.
– Nie mieszaj w to Sarah – wycedził Evan, zaciskając pięści. –
Marissa to nie Sarah.
– Jeszcze nie – odparował Troy.
To było to. Evan zawarczał i ruszył na Troya, który uniósł ramiona,
gotów do walki.
– Wystarczy – zażądał Aiden, kładąc rękę na ich klatkach
piersiowych i odpychając ich. – Nikt nie zostanie zabity. Jeśli mamy
kiedykolwiek złapać nasz cel, to kiedy mamy wyruszyć, by go dopaść?
Troy zadrwił.
– Ścigamy tego wilka przez połowę dróg w kraju. Nie dopadliśmy
go przez trzy stany. – Spiorunował wzrokiem Evana. – Ale skoro
kładziesz na szali swoje życie, dorwiemy go w kilka dni.
– Moje życie – odparował Evan. – Moje.
– Evan, jeśli pozwolimy ci to załatwić, i jakimś cudem zdołasz
zabić wilka, twoje problemy się nie skończą. Złamałeś prawo tworząc więź
z człowiekiem. Karą za to jest śmierć. Uratowałeś jej życie i podpisałeś na
siebie wyrok.
– Dlatego właśnie chcę, żebyście trzymali się z dala. To jedyny
sposób, byście mogli zaprzeczyć, że byliście w to zamieszani.
– Jeśli wy dwaj się uciszycie, to chyba wiem, jak z tego wybrnąć –
oznajmił Aiden.
Evan przeniósł spojrzenie na Aidena.
– Jak?
– Wirus mutuje. Musi. Nie ma innego sposobu, by wilk mógł
zmienić się tylko częściowo i wciąż nas atakować, tak jak na tyłach domu
Marissy. Musimy mieć próbkę krwi. – Wskazał podbródkiem w stronę
drugiego pokoju. – Marissa nam to zapewni.
Iskra nadziei przeszyła Evana.
– Będziesz musiał włączyć Marcusa. – Marcus był wampirem,
który ich uratował, a teraz był ich przełożonym. Nikt nie chciał wkurzać
Marcusa.
– Daj mi telefon i pozwól mi to załatwić – powiedział Aiden. – To
jest dobra historyjka. Uratowanie Marissy, by studiować mutację wirusa,
naprawdę może ci uratować życie. I wniosę petycję o przemianę Marissy
w wampira przed pełnią księżyca, co powinno zatrzymać ją przed
przemianą w wilka.
Evan potarł szczękę i odwrócił się, nie myśląc dłużej o walce z
Troyem. Nie chciał narzucać Marissie przemiany. Chciał zabić wilka i dać
jej czas na podjęcie decyzji o przemianie, nawet, jeśli oznaczało to
postawienie siebie samego w niebezpieczeństwie przed radą. Ale chciał
zostawić sobie prawo wyboru, dając sobie i Marissie możliwość przeżycia.
Odwrócił się przodem do braci, i krótko skinął głową Aidenowi.
– Zadzwoń do Marcusa, porozmawiaj z nim. – Spiorunował Troya
spojrzeniem. – A ty idź znaleźć tego cholernego wilka, nie robiąc z siebie
znowu zabawki do gryzienia. Nie wiemy nawet, w którym kierunku się
udał i...
Drzwi w sąsiednim pokoju otworzyły się, a potem zamknęły z
trzaskiem. Evan zaklął, nawet nie zaglądając do tamtego pokoju. Ruszył
ku frontowym drzwiom i otworzył je na deszcz. Marissa była już po
drugiej stronie drogi i kierowała się do lasu. Był zbyt wkurzony na Troya,
by pamiętać o jej wyczulonych zmysłach, jej zdolności do słyszenia przez
drzwi. Ale słyszała. Nie miał wątpliwości. Słyszała i rzuciła się do ucieczki.
– Jest zdenerwowana – powiedział Evan do braci, którzy stanęli
po jego obu stronach. – Więc trzymajcie się z tyłu i upewnijcie się, że wilk
się nie pokaże. – Zaczął biec.
Zabrało mu tylko minutę, by ją dogonić, ale pozwolił jej biec,
mając nadzieję, że spali nieco adrenaliny, którą napędzały jej emocje i
wirus. Minęło dwadzieścia minut, a ona wciąż biegła. Deszcz zmienił się z
lekkiego do ulewnego, ale biegła niepowstrzymanie, póki się nie potknęła
i schwytał ją, zaciskając od tyłu ramiona wokół niej.
Przekręciła się ku niemu, jej ręce na jego piersi, gniew błyszczący
w jej oczach.
– Dlaczego to robisz? Dlaczego położyłeś na szali swoje życie dla
kobiety, którą ledwie znasz? Dlaczego, Evan?
– Ponieważ w tej samej chwili, w której weszłaś do baru, poczułem
się bardziej żywy niż przez całe sto lat i chciałem wiedzieć – chcę
wiedzieć, dlaczego.
Miała zaszokowany wyraz twarzy, na której pojawiły się kropelki
deszczu. Odgarnęła włosy sprzed oczu.
– Nie znasz mnie.
– Więź...
– Pozwoli cię zabić – dokończyła. – Ja żyję, ty umierasz. Nie będę
mogła z tym żyć. – Jej kolana zaczęły się zginać, więc docisnął swoją wagą
jej biodra.
– Trzymam cię – powiedział jej, odgarniając mokre włosy z jej
twarzy. – I nie pozwolę ci odejść, więc możesz to po prostu zaakceptować.
– Ściszył głos, wciąż odgarniając jej włosy. – Wróć ze mną do pokoju.
Potrząsnęła głową.
– Troy mnie nienawidzi. Nie potrafię sobie z nim teraz poradzić.
– On ciebie nie nienawidzi. Po prostu nie chce cię lubić.
– Ponieważ myśli, że może będzie musiał mnie zabić.
– Ponieważ był zakochany w wilkołaczycy, pociągała go. A kiedy ja
i Aiden ścigaliśmy wilka, oni oboje wyjechali. Zostaliśmy sami. – Poczuł
spadek napięcia w jej ciele i pocałował ją. – Wróć ze mną do pokoju.
– Tylko wtedy, gdy się zgodzisz, że jeśli nadejdzie pełnia, a wilk nie
będzie martwy, pozwolisz Troyowi mnie zabić, zanim się zmienię.
Nienawidzi mnie. Wiem, że będzie w stanie to zrobić. A wiem, że ty nie
możesz i nie będziesz chciał.
– Skarbie, mówiłem ci. Troy cię nie nienawidzi. Po prostu nie chce
cię lubić.
– I powiedziałam ci, dlaczego. Ponieważ wie, że będzie musiał
mnie zabić.
– Nie. Ponieważ zakochał się w wilczycy, a ona go zdradziła.
Zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy, jej głos stał się szorstki.
– I obawia się, że ja zdradzę ciebie. I zrobię to, Evan. Wiem, że
zrobię. Mój wilk absolutnie cię nienawidzi.
Otoczył dłońmi jej twarz.
– Twój wilk nie nienawidzi mnie bardziej, niż Troy nienawidzi
ciebie albo jak bardzo nie chcesz mnie pieprzyć. Po prostu nie rozumiesz
swojej pierwotnej strony wystarczająco dobrze, by rozumieć, co ona ci
mówi.
– Jesteś w błędzie – upierała się. – Nienawidzi cię. I zabije cię,
jeśli przeżyję tę pełnię.
– Nie nienawidzi mnie. Boi się mnie. Taka jest różnica.
– Nieważne, jak chcesz to określać – powiedziała. – Chce twojej
śmierci.
Rozdział 11
Chce twojej śmierci. Włosy na karku Evana uniosły się, a gniew
zapłonął w jego wnętrzu.
– Wiadomość dla twojego wilka – jesteś moja. Nie dostanie cię.
– Oboje wiemy, że już mnie ma – krzyknęła. Deszcz nagle zmienił
się w ulewę.
Pocałował ją, głębokim, namiętnym, dojmującym pocałunkiem,
oznaczając ją jako swoją kobietę. To było piętnowanie. Wilk nie mógł jej
mieć i rada również.
– Nie pozwolę ci odejść – powtórzył tuż przy jej ustach.
– Nie – krzyknęła, starając się go odepchnąć. – Nie. Powinieneś
trzymać się ode mnie z daleka. Tak daleko, żebym nie mogła cię
skrzywdzić.
Zacisnął ręce dokoła niej, trzymając ją uwięzioną.
– Jestem wampirem – powiedział. – Żaden wilk mnie nie
skrzywdzi.
– Powiedz to Troyowi – odparowała.
Podniósł ją, kończąc rozmowę działaniem. Nie chciał słyszeć o
Troyu i Sarah.
Marissa kręciła się w jego ramionach, mokra i śliska, i już
silniejsza z powodu wilka rosnącego w siłę wewnątrz niej.
– Cholera, Evan! Wypuść mnie. Muszę iść.
Zachowywała się niedorzecznie, kopiąc i gryząc, a on nie chciał jej
zranić, co okazało się wyzwaniem. Pośliznął się. Upadł, z nią na nim.
Błoto rozbryznęło się dokoła nich, ale ulewa zmniejszyła się.
Marissa próbowała wstać, ale przewrócił ją na plecy.
– Nie zostaniesz z tym sama, Marisso. Nie będziesz sama.
Przejdziemy przez to. Poradzimy sobie z tym.
– Nie rozumiesz – krzyknęła. – To chce twojej śmierci.
Ponownie zaczęła kręcić się i kopać, ale użył swojego ciała, by ją
uwięzić, z łatwością przytrzymać. Wciąż nie przestawała walczyć.
Przytrzymał jej ręce ponad jej głową, jak już to wcześniej zrobił, i zbliżył
usta do jej ucha, kierując ku niej mentalny przymus, modląc się by
zadziałał. Przestań. Przestań natychmiast.
Posłuchała, wciąż pozostając pod nim, ale on nie był pewny, czy
przestała się pod nim szarpać, ponieważ go posłuchała, czy po prostu była
zmęczona. Niespodziewanie stał się świadom każdej kobiecej krzywizny
pod nim, jej nagich piersi pod mokrą bluzką. Jego fiut stwardniał, jego
jaja się zacisnęły. Jego ręka ześliznęła się na jej pierś, drażniąc sutek.
Jęknęła i wygięła się pod nim.
– Ty i twój wilk pragniecie mnie. – Zacisnął wargi, ocierając
zębami ponad jej koszulką, drażniąc twardy wierzchołek.
– Do cholery z tobą. Nie bądź głupi – syknęła. – Będę cię pieprzyć
i będzie mi się to podobało, tak samo jak Sarah robiła Troyowi. Ale koniec
końców, wciąż będę potworem, który cię zabije, gdy nadejdzie pełnia
księżyca.
Zniżył swoje usta do jej.
– Sarah była naturalnie urodzonym wilkiem. Pracowała dla
buntowników i użyła Troya, by spróbować zinfiltrować Strażników. Nie
była niewinną ofiarą, jak ty.
– Przestałam być niewinna w chwili, w której to coś zaczęło we
mnie rosnąć.
– Być może – ustąpił, – ale pozbędziesz się swojego wilka daleko
łatwiej niż tego tu wampira. – Pocałował ją, głaszcząc jej język swoim,
mówiąc jej w ten sposób, że naprawdę miał na myśli to, co powiedział.
Nie miał pojęcia, dlaczego ta kobieta tak go zawojowała, dlaczego
była kobietą dla niego, – jedyną, jaka istniała. Jęknęła w jego usta, jej
język splątał się z jego. Uwolnił jej ręce i wsunął swoje pod jej koszulkę,
dotykając jej twardych małych pączków. Jego kutas pulsował, jego krew
niemal wrzała. Moja. To słowo echem rozbrzmiewało w jego głowie, w
jego ciele. Żył ponownie z powodu tej kobiety, płonąc żywcem z żądzy i
potrzeby.
Wsunął rękę pod rozluźniony pasek jej szortów, jego palce
pomiędzy jej udami, ponad krótkimi blond włoskami, aż dotarły do jej
wrażliwych fałdek. Wsunął swoje palce w nią, jej mięśnie zacisnęły się na
nim, jej biodra uniosły się.
– Evan – wykrzyknęła. – Ja... – Zachłysnęła się powietrzem, kiedy
skręcił jej obrzmiały gruzełek, a potem wessał sutek między swoje wargi.
Przetoczyła się przez niego zaborczość, jakiej jeszcze nigdy nie
czuł. Chciał sprawić jej przyjemność, chciał jej zrozumienia, że do niego
należy dawanie i branie przyjemności – i do nikogo innego.
Jej paznokcie wbiły się w jego ramiona, jej zęby otarły się o jego
szyję.
– Chcę ciebie wewnątrz mnie. Potrzebuję cię wewnątrz mnie.
Warknął nisko z głębi gardła – prymitywny dźwięk, któremu
żaden wilk nie mógłby sprostać. Był wampirem – nie oddałby tej kobiety
żadnemu cholernemu wilkowi. Obrócił dłoń, głaszcząc kciukiem
łechtaczkę, a palcami pompując w nią. Opadła plecami na ziemię z
odchyloną do tyłu głową, odsłaniając szyję. Jej krew tętniła w żyłach,
kusząc go od momentu, w którym po raz pierwszy ją zobaczył.
Zatopił zęby w jej szyi, a ona natychmiast doszła, jej ciało zacisnęło
się na jego palcach, skręcając się w spazmach. Zaborcze uczucie
przeniknęło go wraz z jej przyjemnością, z jej krwią. Pił z niej, smakował
ją. Mógłby ją uratować już teraz, przemieniając ją. Kończąc to wszystko.
Kończąc z wilkiem. Grzmot przetoczył się ponad ich głowami, przemoczył
ich deszcz, jej oddech stał się chrypliwy. Dla Evana czas się zatrzymał.
Istniała tylko krew Marissy i gwałtowność wampira w nim, który
wiedział, czego on pragnie, co musi zrobić. Żaden człowiek, wilk, czy
członek rady nie mógłby odebrać mu jej, gdyby dokonał jej przemiany.
Poczuł w swoim ciele sygnał ostrzegawczy na ułamek sekundy
przed tym, jak czyjaś ręka złapała go za włosy i odciągnęła jego głowę do
tyłu, krew – krew Marissy ściekała z jego ust.
Potężny mężczyzna przykucnął przed nim, w jego czarnych jak
piekło oczach, czaiła się śmiertelna groźba.
– Wygląda na to, że zjawiłem się w samą porę.
21
21
O rety, mam nadzieję, że to nie wilk! O, zajrzałam do kolejnego rozdziału... ale jestem
złośliwa i nic nie powiem :PPP
Rozdział 12
– Marcus
22
– szepnął Evan.
Wrócił do rzeczywistości, jak tylko zmusił się do skupienia na
swoim przełożonym. Jeszcze przez chwilę przetaczały się przez niego
opary żądzy i pragnienia, szczegóły zlewały się ze sobą. Jakimś odległym
zakątkiem umysłu zauważył brak deszczu, istnienie błota i ziemi tuż pod
sobą – Marissę. Zemdlała, jej skóra była blada, a jej ciało na krawędzi
śmierci. Zaklął i szybko zamknął jej ranę, otwierając własny nadgarstek,
by uzupełnić utraconą przez nią krew.
– To miło, że do nas wróciłeś – odezwał się Marcus, wstając.
Czysta moc w czarnych skórach, wilgotne blond włosy na ramionach.
23
–
Zabierz ją w bezpieczne miejsce, poza zasięg wilka – powiedział. – Zajmę
się radą, podczas gdy twoi bracia zajmą się wilkiem.
Marissa poruszyła się, a powód, dla którego Evan chciał
przemienić ją tu i teraz uderzył go jak cios prosto w brzuch.
– Nie zabiję jej i zabiję każdego, kto spróbuje.
– Nie dostaniesz szansy, by ją zabić, jeśli zadrzesz z radą –
powiedział. – Kazali mi to zrobić. Jeśli się nie zgodzę, wyślą innego
starożytnego, który wykona robotę, co znaczy, że będę musiał ich zabić,
zanim to zrobią
24
. A chociaż nie lubię większości tych bękartów, jeśli
naprawdę mamy mutację wilczego wirusa, możemy ich potrzebować. –
Sięgnął do kieszeni i rzucił Evanowi strzykawkę. – Przynieś mi próbkę jej
krwi, jak tylko będzie wystarczająco silna. A kiedy mówię, żebyś zabrał ją
w bezpieczne miejsce, mam na myśli również jakieś ładne miejsce.
22
Wejście smoka :P
23
Mrrrraaauuuu! *.*
24
Niewiele z tego zrozumiałam – czy on ma zamiar dobrać się radzie do ich nieumarłych
tyłków?!?
Poważnie, człowieku, jeśli chcesz zjednać sobie damę, to ta szczurza nora
nie jest na to dobrym miejscem.
25
Powiedziawszy to, odszedł, poruszając się tak szybko, że oko nie
było w stanie go dostrzec, talent, który posiadało tylko kilku z ich rodzaju.
Nikt nie znał jego przeszłości, ani jego pochodzenia. Tylko, że on nie był
kimś, kogo kiedykolwiek chciałbyś wkurzyć. Evan był cholernie
zadowolony, że miał Marcusa po stronie swojej i Marissy.
Marissa stała w hotelowej łazience, podczas gdy Evan ją rozbierał.
Było jej zimno, tak bardzo zimno. Tak zimno, że miała wrażenie, jakby jej
kości były z lodu, który w każdej chwili mógł popękać na małe kawałeczki.
Ledwie pamiętała to, co się wydarzyło. Miała tylko jakieś przebłyski –
pobyt samej w pokoju, potrzeba biegania. Walka z Evanem, a potem
pobudka w błocie. Moment, w którym Evan wziął ją na ręce, a ona ułożyła
się przy jego piersi, przyciskając ucho do jego serca, nie odnajdując
jednak jego bicia. Wampir, to słowo przyszło jej na myśl i powtarzało się
w kółko.
– Usiądź na chwilę – nakłonił ją delikatnie, sięgając za zasłonę
prysznicową i odkręcając wodę.
Potem nagle był nagi i wciągnął ją pod prysznic, jego ramiona i
ciepła woda odegnały zimno. Umył jej włosy, namydlił jej ciało. Przynosił
25
Już go lubię :)
jej ulgę swoimi dłońmi, swoimi ustami. Ciepło przenikało w miejsca,
gdzie było jej zimno. Nikt nigdy nie dotykał jej tak delikatnie, z tak wielką
troską i czułością. Zdała sobie wówczas sprawę, że zbudowała wokół
siebie mur, sposób, by pozostać samą na świecie. Jeśli nie wpuszczała
nikogo, nikt nie mógł jej opuścić.
Oparła głowę o jego klatkę piersiową, pozwalając jego mocnemu
ciału podtrzymywać ją, dawać jej siłę.
– Słyszałam – szepnęła w końcu, unosząc brodę, by spojrzeć na
niego. – Słyszałam, co mówili twoi bracia o więzi krwi istniejącej wbrew
waszym prawom.
– Wiem – powiedział z powagą. – Woda robi się zimna. Wyjdźmy
stąd, zanim znowu zaczniesz się trząść. – Zakręcił wodę i szarpnął z
powrotem zasłonkę. Wytarł ją do sucha, otulił ręcznikiem, ale ani razu na
nią nie spojrzał.
Kiedy zawinął ręcznik dokoła swoich bioder, chwyciła go za rękę,
zmuszając do tego, by na nią spojrzał.
– Powiedz mi, co się stało. Pomóż mi zrozumieć.
Wskazał na łóżko.
– Chodźmy usiąść.
Jego zakłopotanie było wyraźnie wyczuwalne. Czuła, że nie
spodoba jej się, cokolwiek miał do powiedzenia. Usiadł na łóżku i
poklepał miejsce obok siebie.
Objęła się ramionami.
– Mów.
Wyglądało na to, że niechętnie, ale zaakceptował dystans między
nimi.
– Wampiry są stosunkowo mało liczebną rasą. I przetrwaliśmy
eksterminację pozostając poza radarem. Jeżeli ujawniliśmy się przed
człowiekiem, jego pamięć była wymazywana.
– Czekaj. Co? Możesz usuwać pamięć?
– Tak.
– Moją? Czy wymazałeś mi pamięć? To dlatego nie mogę sobie
przypomnieć tego, co się zdarzyło wcześniej w nocy?
– Nie. Kiedy zostanie utworzona więź krwi, człowiek jest odporny
na nasze zdolności. I – zawahał się – staje się potencjalnym
niebezpieczeństwem.
Jej szczęka opadła.
– Mówisz mi, że twój rząd mnie zabije? I ciebie również, za
stworzenie więzi? – Jej usta zacisnęły się w wąską linię, a on nie musiał
nic mówić, by wiedziała, że miała rację. – Więc albo ty zabijesz mnie,
ponieważ staję się wilkiem albo oni zabiją nas oboje, ponieważ nie
jestem. – Emocje znowu nad nią zapanowały i zaczęła się trząść. – Nie
umrzesz dla mnie. Teraz pamiętam. Pamiętam, dlaczego biegłam,
dlaczego próbowałam od ciebie uciec. Stanę się przyczyną twojej śmierci.
Wiedziałam to wtedy i wiem to teraz. Nie pozwolę, by to się wydarzyło.
Nie pozwolę.
Evan chwycił ją i wciągnął na łóżko, po czym przetoczył się tak, by
jego noga znalazła się między jej nogami.
– Jest sposób wyjścia z tego bałaganu – przyrzekł. – Sposób,
dzięki któremu oboje przeżyjemy.
– Jaki sposób? – Rozpaczliwie potrzebowała odpowiedzi, która by
sprawiła, że zniknęłoby jej przeczucie i przekonanie, że było jej
przeznaczone zabić Evana.
Słuchała go, gdy opowiadał o zmutowanym, wilczym wirusie, jak
jej krew miała przekonać radę, że jest ważna, że jest warta ocalenia.
Sposób, wedle którego miała zostać przemieniona w wampira przed
nastaniem pełni, o ile uzyska zgodę.
– Nie chcę odbierać ci życia, Marisso – powiedział jej, ocierając
swoimi wargami o jej. – Przysięgam. Chcę ci dać drugą szansę.
– Wiem – odparła, przesuwając palcami przez jego wilgotne
włosy. – Wiem. – I tak było. – Pragnę tej szansy. Chcę poznać ten inny
świat. – Więc dlaczego nie skakała z radości? – Co stanie się teraz, kiedy
zgodziłam się na przemianę?
– Dostarczymy radzie próbki krwi, a następnie znajdziemy
bezpieczne miejsce, by się zaszyć – luksusowy hotel, który sama
wybierzesz. Będziemy tam czekać na jakąś wieść na temat petycji. To da
ci szansę zadać pytania o naszą rasę i uczyć się o tym, czym się staniesz.
W luksusie, którego ci nie zapewniłem, a który chciałbym byś miała.
– A co z wilkiem?
– Troy i Aiden go ścigają. Moim zadaniem jest utrzymać cię
bezpieczną i żywą.
– Miałeś chyba na myśli: „szaloną” i żywą.
26
Uniósł jej pięść do swoich ust.
– Faktycznie. Mam zamiar doprowadzić cię do takiego szaleństwa,
jak tylko potrafię.
Nie pragnęła niczego więcej, by spędzić następne dwanaście dni,
zgodnie z jego sugestią, uciec od świata do ekskluzywnego pokoju
hotelowego, podczas gdy Evan będzie ją doprowadzał da szaleństwa z
26
Gra słów; Evan mówi 'safe and alive', a Marissa 'sane and alive' – bardzo zabawne, swoją
drogą :D
namiętności. To była szansa, by dowiedzieć się, dlaczego czuła się z tym
wampirem tak dobrze – jakby znała go całe życie. Szansa, by dobrze się
zastanowić, jak przyjąć ten nowy zwrot w jej życiu. Tym razem chciała
odcisnąć własne piętno, zrobić więcej, być kimś więcej.
– Nie mam ani pieniędzy, ani pracy – powiedziała.
– Wszystkie nowo stworzone wampiry dostają posag – odparł. – I
jeśli postąpisz tak jak my i mądrze go zainwestujesz, wystarczy ci na
wieczność, tak jak powinien.
To wszystko było zdumiewające, to rozwiązanie, które
wymazywało wszystko co złe, pozostawiając jedynie dobro. To była
optymistyczna wizja przyszłości, w której oboje przetrwają, w której być
może – tylko być może – ona i Evan zostaną czymś więcej niż
kochankami. Nakazała sobie cieszyć się, poczuć ulgę. Tylko wciąż mogła
wyczuć w sobie wilka. Wciąż była świadoma jego nienawiści do Evana,
jego własnego pragnienia przetrwania. Wilk dbał tylko i wyłącznie o
swoje własne szczęście, a nie będzie szczęśliwy, póki Evan nie będzie
martwy.
Rozdział 13
Dziesięć dni później, Evan stał na werandzie domku położonego
nad jeziorem Austin, dokąd zabrał Marissę, wraz z Troyem i Aidenem.
– Powiedzcie mi, że macie trop wilka?
Obaj jego bracia skrzywili się i potrząsnęli głowami.
– Wygląda na to, że po prostu zniknął – powiedział Troy.
– I moglibyśmy uganiać się za przypadkowymi tropami po całym
kraju i donikąd nie trafić – dodał Aiden.
Troy wskazał dom.
– Gdzie jest Marissa? – Spytał.
– Pod prysznicem – odparł Evan. – Jej skóra staje się coraz
bardziej gorąca. Nie pomaga nic prócz lodu i zimnej wody.
– Jest to odpowiedź na moje pytanie, jak sądzę – stwierdził Aiden.
– Które brzmi: jak ona się ma?
– Czuła się świetnie, kiedy tu przyjechaliśmy. Bieganie po lesie
pomagało jej spalić nadmiar adrenaliny. Ale minęły jeszcze tylko dwa dni,
nim zmieniła się w potwora. Naprawdę się zdenerwowała. A w dodatku
Marcus powtarza: jeszcze jedna próbka krwi więcej. Jeśli mutacja, której
istnienie podejrzewamy, już się nie pokaże, to nie będzie dobrze.
Musieliśmy być w błędzie.
– Ryzykując nazwanie cynicznym... – zaczął Troy.
– Ty? – Spytał Aiden kpiąco, krzyżując ramiona na piersi. –
Cyniczny? Nigdy.
Troy zignorował go.
– Rada z łatwością może wysłać zabójcę, by zabił was oboje zanim
się zmieni.
– Dlaczego teraz? – Spytał Aiden – Dlaczego nie dziesięć dni
temu?
– Może naprawdę czekają na próbki jej krwi, poszukując mutacji –
powiedział Troy. – To może być powodem, dla którego ten wilk zmienia
się tylko częściowo, czego nigdy przedtem nie widzieliśmy u żadnego
wilka. Oni to wiedzą.
– Albo być może w ogóle nie zamierzają jej zabijać – powiedział
Evan cicho, wyrażając głośno swój niepokój. – Może chcą, by się
zmieniła, dzięki czemu będą mogli ją badać. – Wyraz twarzy jego braci
zdradził mu, że pomyśleli o tym samym.
– Jeśli zależy ci na niej tak bardzo jak sądzimy, to nie możesz
pozwolić jej na zmianę – powiedział Troy.
Zależało mu na niej jeszcze bardziej. Kochał ją, wszystko w niej.
Od dziwnego zwyczaju jedzenia francuskich frytek z musztardą, do jej
umiejętności nakłonienia go do oglądania Wesleya Snipesa w maratonie
filmowym „Blade'a”, zwłaszcza, że nie oglądał filmów o wampirach. Ale
nie mógł jej tego powiedzieć. Wiedział, co by odpowiedziała. Wiedział, że
odpowiedziałaby, że nie znał jej wystarczająco dobrze, by ją kochać, albo,
że czuje się wobec niej winny, albo odpowiedzialny za nią z powodu ataku
wilka. Chętnie spędziłby całe życie udowadniając jej, że myliła się we
wszystkich tych punktach. Ale najpierw musiał się upewnić, że będzie
miał to życie, i ona również.
Wygiął brew na Troya.
– Sugerujesz, że powinienem zmienić ją w tej chwili?
– To wystawi ich na cel – powiedział Aiden. – Nie takiego życia
pragną.
– Proponuję, żebyś podjął środki ostrożności – ciągnął Troy. –
Bezzwłoczna zmiana lokalizacji, my zostajemy tutaj i czekamy na ich
ruch. Jeśli Marcus da ci sygnał, opieczętowaną i zatwierdzoną petycję,
damy ci znać. Jeśli nie – przemienisz ją przed pełnią księżyca.
Aiden podrapał się po jednodniowym zaroście.
– Nienawidzę tego przyznawać, ale to ma sens. Zrób to, Evan.
Przemień ją. Przemień ją teraz.
– A co z Marcusem? – spytał, Evan. – Będzie wkurzony.
– Jeśli Marcus spiskuje z radą przeciwko tobie, to olać go –
powiedział Troy. – A jeśli nie, to stanie obok nas.
– Nie chcesz wkurwić Marcusa, Troy – ostrzegł go Evan.
– Zajmiemy się Marcusem – zapewnił Aiden, najwyraźniej
pewien, że zdoła załagodzić sprawy między nimi. Prawdę mówiąc,
prawdopodobnie był w stanie to zrobić. Dlatego wcześniej był tak chętny,
by zadzwonić do Marcusa i dlatego był do tego skłonny teraz. Coś się
wydarzyło między Aidenem a Marcusem jakieś dwadzieścia lat temu, i co
dziwne, jak na braci, którzy dzielili się wszystkim, ani Evan ani Troy
nigdy nie zdołali nakłonić Aidena do zdradzenia szczegółów.
Aiden wskazał na domek.
– Po prostu zabierz stąd Marissę w diabły. Resztę zostaw nam.
Evan zawahał się.
– Obaj macie przeżyć.
– To dotyczy także ciebie – odparł Aiden.
Evan wszedł do chaty, by stwierdzić, że Marissa siedzi na kanapie
– dopiero zdążyła wysuszyć włosy, masa jedwabistego blondu spływała
po jej smukłym ramieniu, jej nogi były obnażone pod parą czerwonych
szortów, które kupili przed przyjazdem, jej pełne piersi pod
dopasowanym bezrękawnikiem. Mógł wyczuć promieniujące od niej
napięcie, zobaczyć niepokój w jej ślicznej twarzy w kształcie serca.
Podszedł do niej, przyklęknął na jedno kolano, popieścił jej nagą
łydkę i pocałował kolano. Uwielbiał jej kolana
27
, a szczególnie czułe
miejsce tuż pod nimi.
– Jak się czujesz?
– Słyszałam. Słyszałam to, co mówili Troy i Aiden.
– Jesteś dobra w słyszeniu tego, czego nie powinnaś słyszeć.
– Nie ucieknę – powiedziała. – Nie pozwolę na to, byś był
poszukiwany.
– Marisso...
Pochyliła się i naparła swoimi wargami na jego i pozwalając swoim
ustom błądzić przy jego. Zacisnął ręce wokół jej talii, przysuwając ją
bliżej.
– Co, jeśli mogę oszczędzić nasze życia przez zmianę, przez
pozwolenie im na badanie mnie?
Zaborczy pomruk zabrzmiał w jego gardle.
– Nie. To się nie stanie. To jest poza wszelką dyskusją.
Pogłaskała jego policzek.
– Ten wirus to większy problem, niż każde z nas, większy niż moje
własne życie, Evan. I to jest to, co robisz, jako Strażnik.
27
Bo jeszcze żadnym (kolanem oczywiście) nie oberwał w wiadome miejsce :P po czymś
takim miłość się kończy :D
– Wyjeżdżamy. – Przesunął ramiona pod nią, zamierzając ją
podnieść. – Wyjeżdżamy natychmiast.
– Nie jadę – powiedziała, a w jej słowach była taka lodowata
pewność, że zamarł w miejscu.
– Wyjeżdżamy.
– Nie...
Pocałował ją, pocałował ją tak, jakby całował ją ostatni raz.
Pocałował ją z żądaniem – by poszła z nim, by była z nim, by nie stała się
wilkiem. I by nie umarła. Gniew zapłonął w jego wnętrzu – na wszystko,
co stracił, wszystko, co widział, na życie poświęcone radzie, która teraz go
zawiodła.
– Nie stracę także ciebie – powiedział, tylko na wpół świadomy
ukrytego znaczenia tego „także” dodanego do tej deklaracji. Pocałował ją
ponownie, dotykał ją i pieścił, naznaczając ją. Nigdy jeszcze nie czuł się
tak prymitywnie, tak drapieżnie.
– To jest moja decyzja – zawarczał przy jej ustach. Przygryzł jej
wargę, ściągnął jej koszulkę i ukrył w dłoniach jej piersi. Panował nad
sobą. Chciał jej pokazać, że panuje nad sobą. Chciał to zrobić dobrze.
Żeby zrobiła to, czego pragnął. Widział biel, widział czerń – widział ból.
Miał ją nagą w ciągu kilku sekund, jej szorty zostały odrzucone, jej
plecy opierały się o kanapę, jej nogi zaś na jego ramionach. Zamknął
wokół niej usta, ssąc i liżąc. Jej przyjemność była jego przyjemnością.
Należała do niego. Doszła niemal natychmiast, wilk i wampir, więź krwi,
płomienny afrodyzjak, czego dowiedli raz po raz przez te dwa tygodnie.
Była jak słodki miód rozpuszczający się na jego języku, a nie był nawet
bliski skończenia z nią.
Jego palce wśliznęły się w nią, zbliżając ją do kolejnego orgazmu.
– Potrzebuję cię – wychrypiała. – Potrzebuję cię we mnie.
– To dobrze – odpowiedział jej. – Potrzebujesz mnie tak samo, jak
ja potrzebuję ciebie. Na kolana. – Polizał swoje palce, patrząc jej w oczy,
kiedy to robił. Ściągnął koszulkę przez głowę i wstał, rozpinając spodnie.
Oblizała usta, mała wiedźma, drażniąc się z nim. Jego wargi uniosły się
ponad wysuniętymi kłami.
– Kolana.
– Cokolwiek zechcesz, mój Mistrzu – powiedziała, odnosząc się do
małej zabawy, w którą grali pewnej gorącej nocy.
– To nie jest zabawa. – Kopnął swoje ubrania na bok, jego trzon
był gruby i pulsujący, jaja napięte. Nagle nie chciał jej na kolanach. Chciał
jej zaciśniętej dokoła niego. Chwycił ją, przyciągając z całych sił w swoje
ramiona. – Ja ustalam zasady, Marisso.
Drwina pojawiła się na jej twarzy.
– Nie tym razem, Evan. Nie, jeśli to ma cię kosztować życie.
Cholera, dlaczego go nie słuchała
28
? Uniósł ją, wślizgując się
fiutem do jej wnętrza, jej nogi otaczały jego talię. Zatonął w niej do końca,
po czym usiadł na kanapie, z nią na nim. Jego dłoń zanurzyła się w jej
włosy, odsłaniając jej szyję, ocierając się swoimi zębami o delikatną
skórę.
– Mógłbym cię przemienić tu i teraz i nie byłabyś w stanie mnie
powstrzymać.
– Ale nie zrobisz tego.
Jego palce przesunęły się na jej kark, przyciągając jej spojrzenie do
niego, jego kły były celowo widoczne.
28
Bo cię kocha, dupku :P a miłość ślepa jest :D
– Nie bądź tego taka pewna.
Jej oczy, błękitne niczym kryształ, utrzymały jego spojrzenie.
– Nie przemienisz mnie bez mojej zgody.
– Jesteś moja.
– Tak.
W końcu to przyznała.
– Więc zrobisz to, co mówię.
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć i skądś wiedział, że to by mu
się nie spodobało. Pocałował ją, zaciskając dłonie wokół jej soczystego
tyłka i pompując w nią. Jeśli mógłby znaleźć się wystarczająco głęboko,
wystarczająco blisko, to może ona jakoś zrozumie, dowie się, dlaczego nie
mógł jej stracić. Dlaczego nie mógłby jej stracić. Jeśli tylko mógł pieprzyć
ją wystarczająco mocno. Pozostał spokojny, zanim jego ręce zacisnęły się
wokół niej.
– Co? – Sapnęła, pochylając się, by spojrzeć na niego. – Co to
było?
– Kocham cię – wyznał. – I nie mów mi, że nie miałem czasu, by
się tego dowiedzieć. Miałem sto lat, żeby się o tym przekonać.
Jej oczy zabłysły.
– Też cię kocham. Kocham cię tak bardzo.
– Więc proszę – szepnął, głaszcząc jej włosy. – Chodź ze mną.
Znajdziemy wilka i złapiemy go. Pozwolimy mu być ich świnką morską
29
.
Razem.
– Tak – powiedziała, jej palce otoczyły jego szyję. – Tak.
29
Czyli obiektem badań :P zasłużył, gadzina jedna :P
Rozdział 14
Ledwie godzinę po ich wzajemnej miłosnej deklaracji, Marissa
była po prysznicu i przebrana w dżinsy i jasnoróżową podkoszulkę. Mogła
usłyszeć Evana w salonie, rozmawiającego przez telefon z kimś, kto
brzmiał jak jeden z jego braci. Po jego poirytowanym tonie poznała, że to
był Troy i uśmiechnęła się. Ach, braterska miłość. Zawsze chciała mieć
rodzeństwo, by się z nimi wykłócać
30
. Teraz pożyczyłaby tylko braci
Evana, pomyślała i jej uśmiech poszerzył się. Spodobał jej się ten pomysł.
Była częścią rodziny.
Marissa prawie skończyła z przygotowaniem do wyjazdu
niewielkiej ilości dobytku, który za radą Evana kupili zanim przybyli do
chaty. Te rzeczy były dla niej ważne, stanowiły część wspomnień z tego
miejsca, które na zawsze pozostaną słodko-gorzkie. To znaczy, jeśli było
dla niej jakieś „zawsze”. Chciałaby, żeby było, dla niej i Evana, razem.
Modliła się o to. Musiała wierzyć, że będzie w stanie jakoś przejść przez
tych kilka następnych dni.
Zrobiła tylko jeszcze jedno: szybko rozejrzała się po pokoju i
położyła torbę na łóżku. Wkrótce powinni przybyć Aiden i Troy, by
przejąć domek. Ona i Evan zamierzali udać się do jakiegoś hotelu w
wieżowcu w Austin, mniej niż godzinę drogi stąd, by czekać na
wiadomość w sprawie petycji. Właśnie zamykała torbę na zamek
błyskawiczny, kiedy dreszcz ostrzeżenia prześliznął się po jej kręgosłupie.
Całkiem zamarła, nawet nie oddychając, czekając, choć nie była pewna na
co.
Wilk.
– Evan – wykrzyknęła, okrążając łóżko, pewna swojego
przeczucia, które kazało jej działać.
30
Wszystko jest fajnie, dopóki jest się stroną 'lejącą', a nie 'laną' :PPP
Szkło rozprysnęło się z roztrzaskanego za nią okna, nim zdążyła
zrobić trzy kroki. Odwróciła się w chwili, w której uderzyło w nią wielkie
ciało i przycisnęło ją do podłogi. To było tak, jakby czas się zatrzymał,
cofnął, a potem zaczął się ponownie biec do przodu. Tylko tym razem
mogła widzieć mężczyznę na niej, jedynie jego kły przypominały wilka,
jego ubranie było podarte, a ciało zmierzało ku pełnej zmianie. Nie mogła
się ruszyć, nie mogła walczyć. Był od niej większy, zdolny do rozerwania
jej gardła jednym szarpnięciem tych zębisk.
Zamiast tego próbowała grać na zwłokę, próbowała dać Evanowi
czas, by mógł do niej dotrzeć. Musiał usłyszeć jej krzyk, słyszeć jak pękało
szkło.
– Czego ode mnie chcesz?
Zawarczał tuż obok jej ucha.
– Twojego życia, żebym mógł zachować swoje.
Jego zęby zatopiły się w jej szyi.
Evan rzucił się na wilka ułamek sekundy za późno, po prostu
moment za późno. Wilk rozdarł Marissie gardło.
– Nieeeeeee! – Krzyknął, adrenalina podziałała na niego jak
paliwo rakietowe. Ściągnął wilka z Marissy i cisnął nim w okno.
Evan opadł na kolana obok Marissy, zapomniawszy już o wilku.
Jej szyja była poszarpana, jej oczy zamknięte, jej twarz nienaturalnie
blada. Była martwa, wiedział o tym i miał tylko niewielką szansę, by
osuszyć ją i przywrócić z powrotem. Nie zastanawiał się. Po prostu
działał. Zatopił zęby w jej ramieniu i pił. Warczenie rozległo się za nim i
zesztywniał, przygotowując się na atak.
Wilk wylądował na nim, jego zęby wbiły się w plecy Evana,
szarpiąc i rozrywając. Ale Evan wciąż osłaniał Marissę własnym ciałem,
nie przestając pić.
Za Evanem rozbrzmiały okrzyki – jego bracia, jak sądził. Wilk
został z niego ściągnięty, a za nim nastąpiła erupcja dźwięku. Krwawił z
pleców, może także z szyi, krew lała się z niego – krew, którą musiał
nakarmić Marissę, by ją ocalić. Ból promieniował w jego ciele, ale nie
dbał o to. Nie mógł umrzeć, nim nie poświęci się dla Marissy.
Kiedy w końcu zakończył ten etap przemiany, mógł tylko zerknąć
na pozbawione krwi ciało. Uniósł się i nagryzł nadgarstek, pozwalając
swojej krwi spływać do jej ust.
– Proszę, dziecinko. Wróć do mnie. Proszę. – Głaskał jej szczękę,
jej włosy.
– Pij – rozkazał męski głos.
Marcus nie był jedynym, siedzącym w kucki obok Evana. Otworzył
żyłę, by uzupełnić straconą przez Evana krew.
– Nakarmiłbym ją, zamiast ciebie – powiedział Marcus – ale coś
mi mówi, że to by ci się nie spodobało. Wiem, jak bardzo zaborczy potrafi
być samiec wampira.
Evan chwycił nadgarstek swego przełożonego i ugryzł. Starożytna
krew wlewała się w niego, uzdrawiając jego plecy, jego ramię. Mógł
poczuć moc rozchodzącą się w jego ciele, a przez niego, także w Marissie.
Sekundy minęły niczym godziny, kiedy pił, a ona leżała tam tak obojętnie,
ale w końcu jej szyja zaczęła się uzdrawiać, jej ziemista skóra zaczęła
zabarwiać się na różowo. Zalała go ulga, kiedy chwyciła jego ramię i
zaczęła pić łapczywie. Wypuścił nadgarstek Marcusa, przyciągając
Marissę w swoje ramiona i kołysząc ją.
– Dzięki Bogu – wymamrotał, trzymając ją mocniej niż
prawdopodobnie powinien, ale nie mógł nic na to poradzić. Była żywa i
obiecał sobie tu i teraz, że nigdy nie pozwoli, by cokolwiek jej się znowu
przytrafiło.
Upłynęły długie minuty, nim uwolniła jego nadgarstek i zamrugała
oczami w oszołomieniu i zakłopotaniu, po czym nagle szarpnęła się,
próbując rozejrzeć się wokół siebie.
– Wilk, gdzie jest...
– Spokojnie, skarbie – powiedział, głaszcząc jej włosy. – Troy i
Aiden zajęli się wilkiem. Jesteś bezpieczna. Wszystko jest z tobą w
porządku.
Jej wzrok obniżył się do jej podartej, pokrwawionej koszulki,
niepokój został zastąpiony przez strach.
– Ty... nie, powiedz mi, że nie zrobiłeś tego, co myślę, że zrobiłeś.
Evan...
– Uratowałem ci życie. Zrobiłem, co musiałem. Razem, skarbie,
pamiętasz? Taka była nasza umowa.
Marcus zjawił się przed nimi niemal znikąd. Ponownie przy nich
przykucnął.
– Sądzę, że możesz tego chcieć – powiedział, wskazując na złożony
papier w swojej ręce. – Rada miała nagłą ochotę, by zatwierdzić twoją
petycję
31
. – Uśmiechnął się do Marissy i wręczył jej papier. – Witaj w
świecie krwiopijców, skarbie.
Marissa zamknęła dłoń na zatwierdzonej petycji.
– Nie mogę uwierzyć, że to prawda.
– Co masz na myśli, mówiąc „nagła ochota”? – spytał, Evan
podejrzliwie.
– Wilk znalazł cię tutaj, w domku. I ani ja, ani żaden z twoich braci
nie powiedział mu, gdzie cię znaleźć, co wiem, że nie miało miejsca. Coś
tu się nie zgadza. Jest tylko jedno inne miejsce, gdzie wilk mógł zdobyć
twoją lokalizację.
– Od członka rady – w głosie Evana brzmiało niedowierzanie. –
Nie ma, kurwa, mowy.
– To nie byłby pierwszy raz, kiedy wilki zinfiltrowały wysokie kręgi
wampirzych władz. Podejrzewam też, że ktoś fałszował wyniki badań krwi
Marissy. To by wskazywało na starszych członków rady.
– Jakieś pomysły, kto z nich jest winny? – spytał, Evan.
Marcus ponuro potrząsnął głową.
– To uczyniłoby to zakończenie zbyt doskonałym, prawda
32
? A
doskonałość nie zdarza się w moim świecie. Na koniec zawsze się coś
traci. – Wstał. – Och, a wilk uciekł. W świetle wcześniejszych
doświadczeń Troya z wilczą zdradą, wygląda na to, że jest wyjątkowo
zmotywowany, by go odnaleźć. A Aiden, jak zwykle, będzie próbował
kontrolować Troya. Życie kołem się toczy, jak wiadomo. Zostawiam was
dwoje, byście mogli zrobić cokolwiek, co niedawno związane wampiry
31
Ciekawe, czym Marcus ich postraszył? ;D
32
Prawda. Wspominałam już, że lubię Marcusa?
robią razem i spróbuję nie używać swojej wyobraźni. – Co
powiedziawszy, zniknął.
Marissa rozdziawiła usta.
– Jak on to zrobił
33
?
– To jedna z wielu tajemnic, jeśli chodzi o Marcusa – powiedział
Evan, obracając się ku niej twarzą. – Jak wiele filmów o wampirach będę
musiał obejrzeć, zanim zgodzisz się za mnie wyjść?
Roześmiała się.
– Zrobię listę. – Po czym go pocałowała, i to był ich pierwszy
pocałunek, jaki dzielili jako wampiry.
Gorący Wampirzy Pocałunek
34
.
~KONIEC~
Podziękowania dla noir16 za korektę i dla Is za skład :)
33
Oto jest pytanie :P
34
Dziwne zakończenie :P