Carl-Johan Vallgren
Człowiek, który zostawił po sobie cień
Tytuł oryginału: Skuggpojken
Sztokholm 1970
Przyjechał autobusem linii 49 ze Stadshagen, z młodszym synkiem śpiącym w wózku. Był
początek czerwca. Dokładnie siódmy czerwca. Miał pamiętać tę datę do końca życia.
Starszy chłopiec szedł obok niego, trzymając się rączki wózka. Mała brązowa dłoń była
lepka od słodyczy, które zjadł na przyjęciu urodzinowym. Przed chwilą powiedział, że boli go
brzuch i chce mu się wymiotować, ale teraz na świeżym powietrzu poczuł się lepiej.
Wysiedli na przystanku przy Nordenflychtsvägen. Kiedy czekali, aż autobus odjedzie, by
mogli przejść przez ulicę, czytał nagłówki popołudniówek przed sklepem. Na pierwszej stronie
„Aftonbladet” widniało duże zdjęcie z Mundialu w Meksyku. Ponure miny szwedzkich piłkarzy
po przegranej z Włochami w grupie. Ove Grahn mówił o szansie rewanżu w meczu z Izraelem.
„Expressen” skupił się na wizycie Olofa Palmego w Stanach Zjednoczonych.
– Tato – powiedział chłopiec. – Gorąco mi. Mogę zdjąć kurtkę?
– Oczywiście. Włóż ją do wózka.
Lato wreszcie nadeszło, w tym roku z niewielkim opóźnieniem. Miał dziś stresujący dzień.
Najpierw oglądał w Lidingö nieruchomość, którą kupił im Gustav. Mieli zbudować tam do jesieni
willę. Potem pojechał do Stadshagen, gdzie Kristoffer został zaproszony na urodziny kolegi,
potem z malcem na Fridhemsplan, by coś zjeść, bo Joanna miała w tym czasie spotkanie z
przyjaciółką.
Pozwolił sobie na wypicie paru piw, kiedy Joel spał w wózku, ściśle mówiąc – trzech dużych
mocnych piw, stracił poczucie czasu i musiał potem biec do autobusu, by zdążyć odebrać
Kristoffera.
Przeszli przez ulicę na pasach. W parku przy pałacu Kristineberg sikał jakiś pijaczek. Nawet
nie pomyślał o tym, by się odwrócić – podlewał rabatki, demonstrując bez skrępowania swój
organ. On tak daleko się nie posunął. Znał miarę i nigdy nie pił tyle, by było to po nim widać.
– Tato, mogę loda? Jest upał.
Głos chłopca rozgrzewał mu serce, nawet wtedy gdy marudził.
– Nie wystarczą cukierki? I jadłeś chyba lody na urodzinach? Tak przynajmniej mówiła
mama Petera.
– Ale ja chcę jeszcze. Tato, proszę, zaraz się ugotuję.
– Słuchaj no, dopiero co mówiłeś, że boli cię brzuch i jest ci niedobrze. A teraz chcesz lody.
Jak dasz radę je zjeść?
– Ale już jest lepiej. Brzuch prawie mnie nie boli.
Kochał tego dzieciaka, który przyszedł na świat siedem i pół roku temu, a teraz szedł obok
niego, dopominał się o lody, i nie chciał go wziąć za rękę, bo uważał, że jest już na to za duży.
Jasny dziecięcy głosik. Poczucie humoru, choć miał dopiero siedem lat. I ten zdumiewający fakt,
że był czarny, że krew ominęła jedno pokolenie i odezwała się w małym szwedzkim chłopcu.
Ale choć bardzo go kochał i rzadko potrafił mu czegoś odmówić, teraz nie zamierzał dawać
mu więcej słodyczy.
– Przykro mi, ale więcej nie dostaniesz.
– Ale proszę…
Przyciągnął go do siebie, kiedy volvo amazon wjeżdżające z dużą prędkością w ulicę
Hjalmara Söderberga, minęło ich w odległości pół metra. Cholerni piraci drogowi. Chłopiec mógł
przecież wyskoczyć na ulicę, rozłoszczony tym, że nie postawił na swoim.
Trzymał go mocno za rękę i głęboko oddychał, by się uspokoić. Spojrzał w prawo, gdzie
wznosił się ku niebu most Tranebergsbron. Pociąg przypominający wielką gąsienicę z kołami
wtoczył się na stację metra. Nie warto się denerwować. Pojadą następnym. Joanna dopiero
wróciła od koleżanki i szykuje jedzenie. Spędzą razem przyjemny sobotni wieczór, całą rodziną.
A kiedy dzieci pójdą spać, otworzy z Joanną butelkę wina i popatrzą na plany nowego domu.
Domu, którym ojciec próbował kupić jego miłość.
Volvo znikło w kierunku Stadshagen, a oni przeszli przez ulicę. Mały obudził się i usiadł w
wózku. Joel. Dokładne przeciwieństwo starszego brata. Jasna skóra, prawie biała, bez śladu cech
Mulata. Kochał go oczywiście tak jak Kristoffera, ale inaczej, trochę mniej intensywnie, trochę
mniej boleśnie. Jakby Joel nie zdążył jeszcze odcisnąć w nim swego piętna.
Drzwi do holu z kasami otworzyły się. Przesunął się trochę w bok, by sprawdzić rozkład
jazdy. Pociągi nadal odchodziły co pięć minut, miał do wyboru dwie zielone linie.
Maluch zaczął nagle chlipać, może coś mu się śniło. Spojrzał na zegar ścienny: wpół do
szóstej. Niemożliwe. Pomylił się o całą godzinę? Znów spojrzał na zegarek: wpół do piątej. Ale
sekundnik się nie ruszał. Cholerny zegarek stanął.
Z kiosku wyszła kobieta z gazetą pod pachą.
– Przepraszam – zagaił. – Która jest godzina? Naprawdę już wpół do szóstej?
– Oczywiście. Wpół do szóstej. Nawet parę minut po.
Uśmiechnęła się do niego serdecznie. Była po czterdziestce. Miała na sobie chustę, kolorową
bawełnianą sukienkę i gumiaki. Wyglądała jak wiejska gospodyni, jedna z tych, które widywał w
dzieciństwie na wsi.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Miłego weekendu.
Pomylił się więc o godzinę, co oznaczało, że Joanna czeka w domu z jedzeniem i zachodzi w
głowę, gdzie oni są. Przez pomyłkę wjechał wózkiem w metalowy słupek przed barierkami. Po
cholerę go tu postawili? Chłopczyk zaczął głośniej płakać, może przygniotło mu nóżkę, choć
uderzenie nie było mocne.
– Teraz spokój, chłopaki. Jesteśmy trochę spóźnieni. Mama czeka z jedzeniem. Musimy się
pospieszyć.
Włożył bilet do kasownika i wszedł przejściem dla wózków. Mały krzyczał coraz głośniej,
histerycznym płaczem, który umiała uspokoić tylko Joanna.
– Ciii, nie płacz, kochanie.
Wszystko przez te piwa, nie powinien był ich pić, a przynajmniej nie tych dwóch ostatnich.
Nawet jeśli nie był całkiem pijany, kręciło mu się w głowie, mylił godziny, zderzał się ze
słupkami i o mały włos nie wpadł z dziećmi pod samochód.
Na peron wjeżdżał nowy pociąg, słyszał dudnienie kół na torach. Przybywało ludzi, napierali
na niego z tyłu. Wrzeszczący maluch próbował wyjść z wózka, więc trzymał go mocno jedną
ręką, Kristoffera drugą, a wózek popychał całym ciałem.
Schody czy winda?
Schodami było szybciej. Podjazd na wózki wyglądał jednak dość stromo, więc z
rozkrzyczanym Joelem lepiej było jechać windą. Nacisnął przywołanie.
– Tato, mogę pojechać schodami?
Kristoffer patrzył na niego tym wzrokiem, któremu nie mógł się oprzeć. Karaibskim
spojrzeniem. Spojrzeniem jego matki, choć ledwo je pamiętał.
– Nie.
– Ale proszę. Mogę wjechać sam, jak ty pojedziesz windą. To takie fajne.
– Jesteś za mały.
Trzymał mocno w rączce zjedzoną do połowy paczkę z cukierkami. W czekoladowej
dziecięcej dłoni, nawet nie w połowie tak dużej jak jego. Ślad czerwonego lizaka na policzku. Jak
mógł pić alkohol przy swoich synach?
– Proszę! Zaczekam na ciebie na górze.
Na buzię chłopca padł nagle cień osoby, która stanęła obok niego.
– Możesz jechać ze mną, jeśli chcesz. Będę cię trzymać za rękę, aż tata przyjedzie windą.
To była znów kobieta w chuście. Przeszła przez barierkę za nimi, grzecznie przepuszczając
ojca z wózkiem i dwoma marudzącymi chłopcami. Kristoffer patrzył na nią wielkimi oczami,
jakby rozważał, czy powinien zachować rezerwę, czy od razu ją zaakceptować? Potem spojrzał
na niego błagalnie.
– Tato, proszę, mogę jechać z ciocią?
– Dobrze. Ale trzymaj ją za rękę, żebyś się nie przewrócił. Widzisz, jaki tu tłok. Wszędzie
pełno ludzi. A potem usiądź na ławce i czekaj. Przyjadę za pół minuty.
– Zaczekam z nim, aż dojedziecie – zapewniła miękkim głosem kobieta. – Chodź, młody
człowieku, jedziemy.
Kristoffer uśmiechnął się do niego, pokazując szczerby w mlecznych zębach. Kobieta
popatrzyła na chłopca macierzyńskim wzrokiem. Nigdy nie miał tego zapomnieć. Pewne
spojrzenia, obrazy wryły się na zawsze w jego pamięć.
Patrzył za nimi, kiedy zaczęli wjeżdżać po schodach. Mała rączka Kristoffera w większej
dłoni kobiety. Powiedziała coś do niego, a on spojrzał na nią tymi swoimi wielkimi oczami i
skinął głową, i w tej samej chwili zatrzymała się z brzęknięciem winda.
Wjechał z wózkiem i nacisnął guzik w górę. Umysł rejestrował jak polaroid obrazy, które
później miały się utrwalić w jego pamięci. Kasetowy sufit z trzema lampami. Tabliczka: 750 kg
albo 10 osób. Niedopałki na podłodze, niedopita puszka piwa w kącie.
Winda stanęła z lekkim drgnieniem na poziomie peronu. Otworzył drzwi, nie rozumiejąc,
czemu oblewa się zimnym potem, i nagle wytrzeźwiał. Mały ucichł, jakby nie chciał dłużej
sprawiać kłopotu. Ruszył szybko przejściem w stronę torów. Metalowa siatka po jednej stronie.
Po drugiej pleksiglas, przez który można było widzieć tory, ale nie peron. Stał tam pociąg jadący
do zachodnich dzielnic, wsiadali do niego ostatni pasażerowie. Maszynista krzyknął: „Zająć
miejsca, drzwi się zamykają” kiedy on spieszył naprzód. Usłyszał syczący odgłos zamykanych
drzwi i zgrzytanie kół, gdy pociąg ruszył.
Szklane drzwi na peron otworzyły się. Zaraz zobaczy Kristoffera siedzącego na ławce ze
słodyczami w rączce i czekającego na niego razem z kobietą.
Kochał Kristoffera.
Skręcił z wózkiem za róg i rozejrzał się. Peron był pusty. Ani jednego człowieka w zasięgu
wzroku. Widział drzwi windy na poziomie, na którym wsiadał przed minutą, białe kafle na
ścianach, dwie duże szklane lampy wiszące u sufitu. Graffiti na pustej ławce.
Joel znów zaczął płakać. Rozpiął mu szelki i wyjął go z wózka. Potem spojrzał na drugi
koniec peronu, który też był pusty. Widział tylko tylne światła pociągu odjeżdżającego do Alvik.
Znów spojrzał na schody i hol. Samotny emeryt wsparty na lasce czytał coś na tablicy ogłoszeń.
Zawołał imię chłopca:
– Kristoffer!
Najpierw niemal szeptem, jakby stracił głos. Potem głośno, w panice:
– Kristoffer! KRISTOFFER!
Głos odbijał się echem między ścianami, a potem z daleka, jakby z innego świata i z innego
czasu, dobiegł go płacz Joela.
Część 1
Sztokholm, maj 2012
Dla Katza wszystko zaczęło się od melodii. Sześć tonów w każdej frazie, między dur a
moll.
I hurt myself today/to see if I still feel… Głuche, odległe dźwięki, jakby muzyka, albo on
sam, znajdowała się pod wodą. I focus on the pain/the only thing that’s real.
Ku jego zdziwieniu przykucnęła obok niego nieznajoma kobieta z łyżką w ręce. Chyba nie
słyszała muzyki albo nie zwracała na nią uwagi. Zbyt zdesperowana, pomyślał Katz, mózg ma
niewiarygodną zdolność odrzucania zbędnych bodźców.
Podała mu wyjęty z torebki dziesięciopak pięciomilimetrowych strzykawek. Standardowe z
pomarańczową końcówką, pasujące do żył większości ludzkich rąk. Sama miała własny sprzęt.
Wymienne igły insulinowe. Do pobierania krwi ze stóp lub dłoni, gdzie żyły są mniejsze. Zerknął
na jej ręce. Bluzka z długim rękawem. On też stosował tę maskującą sztuczkę. Zawsze koszule z
długimi rękawami i mankietami, aby ukryć blizny.
The needle tears a hole/the old familiar sting/try to kill it all away/but I remember
everything…
Zdawało mu się, że widzi rodziców pod filarem mostu. Anne i Benjamin trzymający się za
ręce, zawsze złączeni w swej miłości i wykluczający z niej innych, także jego samego.
Nienawidził ich za to, swoją norrlandzką matkę i żydowskiego ojca. Czy właśnie tak nie było,
choć nigdy nie chciał się do tego przyznać? Potem znikli, martwi jak w rzeczywistości, za filarem
upstrzonym graffiti.
Rozejrzał się. Czy teraz tu mieszka, czy wrócił na ulicę? Na brudny materac koło kraty
wentylacyjnej pod mostem w północno-zachodnim Sztokholmie?
Ktoś oznaczył kamieniami coś w rodzaju granicy terytorium wokół miejsca do spania albo
miało to symbolizować ściany sypialni. Obok na kawałku brezentu stała para sznurowanych
butów. Jego?
Popatrzył na wodę, kąpielisko i marinę po drugiej stronie cieśniny. Most Tranebergsbron,
niegdyś najdłuższy na świecie łuk mostu odlany w betonie, wznosił się nad jego głową.
Zbudowany w czasach, kiedy w kraju panowała wiara w przyszłość, stał się meliną ćpunów i
bezdomnych.
Głupi Dol, Ćpun i Nornik, przeczytał na filarach. Grafficiarz rzucił potem puszki po spreju
na ziemię. Dalej leżały rozrzucone bawełniane waciki, można by je wziąć za stokrotki, pomyślał.
Katz pamiętał zdesperowanych ćpunów przy stacji Kottbusser Tor w Berlinie piętnaście lat
temu, bezzębnych „Kottiejunkies”, którzy siedząc w kucki, gotowali nad kanałem stare waciki,
by wycisnąć z nich odrobinę narkotyku i zmieszać go z połową strzykawki brown sugar z
kwasem askorbinowym. Ludzi, którzy brali wodę z kałuż na ulicy lub z rezerwuarów w
publicznych toaletach. Musiał przyznać, że on sam też w najgorszych chwilach. Miał szczęście,
że z tego wyszedł.
You could have it all/my empire of dirt…
Melodia wciąż dochodziła z oddali, jakby mechanicznie. Królestwo gówna, pomyślał, z
którego chciał się wyrwać i myślał, że już mu się udało.
– Strzykawka się zaczopowała, co za cholerny szajs.
Kobieta była zdesperowana. On też. Ciało rozpaczliwie domagało się kopa, totalnego
zamroczenia. Tęskniło za pustką. Bezczasem. Powrotem do domu. Kobieta klęła… do diabła…
niech to szlag… zmagając się niezdarnie ze sprzętem. Gdzie on ją spotkał? Znał ją, ale nie
pamiętał skąd.
Na ziemi leżała rozłożona gazeta. A na niej łyżka ze zgiętym uchwytem, by zmniejszyć
ryzyko nietrafienia z dawką. Widział strach w jej oczach i zaproponował, by wciągnęła trochę
przez nos dla uspokojenia.
– Zamknij się, nie przeszkadzaj…
– To przestań.
Nie zwracał już na nią uwagi i zajął się swoją dawką. Wyjął z kieszeni kurtki butelkę z wodą,
napełnił tłok i opróżnił ją do puszki po coca-coli, gdzie czekała już heroina. Oderwał kawałek
wacika, zwinął w kulkę jako filtr i wciągnął dawkę do strzykawki. Zdziwił się, jaką pewną ma
rękę po tylu latach, to tak jak z pływaniem czy jazdą na rowerze – raz się nauczysz i umiesz do
końca życia.
Podwinął rękaw koszuli, wziął pończochę, którą ona położyła, i zawiązał tuż nad łokciem.
Wypuścił ze strzykawki ostatnie pęcherzyki powietrza i wciągnął roztwór do tłoka.
Dziesięć lat, a pamiętał każdy ruch. Umiał równie dobrze wstrzykiwać lewą i prawą ręką,
ćwiczył to, bo wtedy była to sprawa najwyższej wagi, brał tego tyle, że ciągle musiał zmieniać
miejsca wkłucia i umieć wstrzyknąć sobie w prawą rękę, jeśli lewa nie reagowała i robić to
szybko i bezboleśnie, zanim dopadł go głód.
Słońce sączyło się spomiędzy filarów. Wagony metra przemknęły trzydzieści metrów nad
jego głową i zwolniły, zbliżając się do stacji w Alvik. Popołudnie było słoneczne, ciepły maj
przyszedł nagle po długim okresie zimna i opadów śniegu w kwietniu.
Czy teraz tu mieszkał? Znowu był bezdomny? Nie, jego biuro znajdowało się zaledwie
kilkaset metrów stąd, w Tranebergu, dopiero co tam był, siedział pochylony nad komputerem… a
może pomylił chronologię, koniec z początkiem albo początek z końcem?
To się nie zgadzało. Wiedział, kim jest: Danny Katz, czterdzieści cztery lata, jedyne dziecko
dawno zmarłych rodziców. Były tłumacz w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Były cywilny
tłumacz i programista w siłach zbrojnych. Były bezdomny narkoman, ale teraz znowu w formie.
Własna działalność. Nic szczególnego. Prowadził małe biuro tłumaczeń, dostawał zlecenia jako
freelancer od prywatnych firm i czasami od wojska. Firma nie przynosiła wielkich dochodów, ale
wystarczało na opłacenie dwupokojowego mieszkania w tym samym budynku, w którym miał
biuro, na skromne życie, bez szaleństw, bo one z pewnością zaprowadziłyby go z powrotem tutaj,
do życia na ulicy.
Nad wodą, gdzie właśnie znikli jego rodzice, stał teraz mężczyzna, który wydawał się nagi.
Katz miał w oczach coś w rodzaju lornetki i bez problemu mógł go obserwować. Tak, nagi
mężczyzna z poranionymi, zakrwawionymi nogami. Nie rozumiał tego. Wizja. Jakiś znak. Kiedy
jednak zamrugał i spojrzał ponownie, mężczyzny już nie było.
Utkwił więc wzrok w wewnętrznej stronie przedramienia, uderzył w nią lekko czubkami
palców, pociągnął trochę opaskę i znalazł potrzebną żyłę. Skierował igłę pod kątem dwudziestu
stopni, w stronę serca, zawsze zgodnie z obiegiem krwi. Dobry kąt, pomyślał, niezbyt ostry, bo
wtedy istniało ryzyko przebicia żyły.
Nie rozumiał, dlaczego to robi. Od dziesięciu lat był wreszcie czysty. Po dziesięciu latach
spotkań anonimowych narkomanów, dziesięciu latach codziennej walki. Krótki okres na
metadonie, pierwszy odwyk w Ytterjärna, opłacony przez dawnego znajomego z wojska,
Rickarda Julina, który włożył tyle starań, by przywrócić go społeczeństwu – dał mu pracę,
wspierał go, podsyłał zleceniodawców. To wszystko mogło teraz pójść na marne. Jak wyrzucone
w błoto.
To się nie zgadzało. Jakie miał ostatnie zlecenie? Z firmy IT, która chciała uzyskać
informacje o białoruskim operatorze telefonicznym. Przetłumaczył dla nich parę sprawozdań
finansowych oraz kilka artykułów z prasy ekonomicznej w Mińsku.
Zawahał się z igłą wkłutą na centymetr w ramię, pociągnął mechanicznie tłok strzykawki, by
sprawdzić, jaką dostanie odpowiedź. Ciemnoczerwona krew, nigdy jasna – bo to oznacza, że nie
trafiłeś w żyłę. Nie chciał przez pomyłkę wstrzyknąć dawki w ciało, bo wtedy puchło i okropnie
bolało, a na kopa trzeba było czekać całą wieczność.
Teraz!
Dobrze trafił, krew był ciemnoczerwona i powoli wpływała do strzykawki. Pociągnął opaskę
zębami i wstrzyknął. Kop przyszedł natychmiast. Zapadł się wokół własnego szkieletu, dał ciału
spocząć na rusztowaniu z kości i chrząstek, a powieki opadły jak rolety. Uczucie było boskie, nie
do opisania, dopiero teraz sobie uświadomił, jak bardzo mu tego brakowało. Powoli wyciągnął
igłę, krew chlapnęła na koszulę, ale się tym nie przejął, tylko wyjął z kieszeni kurtki chusteczkę i
przycisnął do miejsca wkłucia.
W miejscu nagiego człowieka stał teraz inny, w czarnym garniturze i kapeluszu z szerokim
rondem. Mrugał, aż mężczyzna znikł jak zjawa, którą z pewnością był. Następny pociąg
przetoczył się z hukiem nad jego głową.
Spojrzał na kobietę. Poradziła już sobie z dawką, trzymała teraz igłę pod światło i
wypuszczała pęcherzyki powietrza. Kruczoczarne włosy okalały symetryczną twarz z lekko
orientalnymi rysami. Szarozielone oczy, ładnie wykrojone usta. Biała skóra. Jak królewna
Śnieżka.
– Poznaję cię – powiedział. – Gdzie się spotkaliśmy?
– Nie znamy się… tylko ci się wydaje.
Dziwna odpowiedź, pomyślał, kiedy kobieta szukała żyły, najpierw na biodrze; zsunęła
spodnie i bordowe majtki, ale się rozmyśliła i zaczęła badać zniszczonymi paznokciami szyję. Za
blisko tętnicy szyjnej, pomyślał, proszę, nie rób tego!
Ku jego uldze znalazła żyłę w prawym ramieniu i wkłuła się z zaciętym wyrazem twarzy.
Wtedy zaczęła nagle szarpać tłok, tam i z powrotem, wciągać krew, którą wstrzykiwała z
powrotem, by wypłukać każdy miligram dawki.
– Więc spotkaliśmy się tutaj? – Pokazał na materac.
– Przechodziłam przypadkiem. Ale ty tu mieszkasz.
– Pod mostem?
– Tak, do cholery, źle z tobą. Ścigają cię. Ktoś chce cię wrobić.
Pokiwał głową, jakby zgadzał się z tym, co ona mówi, jakby już się znajdował w nowej
rzeczywistości.
– A ty kim jesteś?
– Ja? Nie jestem żadną…
Źrenice miała tak małe, że prawie niewidoczne. Opadła na niego w półleżącej pozycji,
całkiem bez życia, majtki na pupie wystawały jej znad paska spodni. Zastanawiał się, czy nie
przedawkowała, czy nie powinien zadzwonić na 112 i poprosić, by przysłali karetkę i wzięli ze
sobą nalokson i wstrzyknęli jej prosto w klatkę piersiową, by przywrócić życie.
Wtedy zobaczył ugryzienia. Rząd krwawych śladów zębów biegnących wokół szyi, ugryzień,
które przebiły skórę. Jak wtedy z Evą Dahlman, jego pierwszą dziewczyną, którą podobno pobił
w zamroczeniu, a potem pogryzł jak oszalałe zwierzę. Został za to skazany. Miał szesnaście lat.
Wysłali go do poprawczaka, gdzie nagle wszystko się dla niego odmieniło: postanowił zerwać z
dawnym życiem i przestępczością. Ale to nie był on! Nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego,
niezależnie od tego, co wykazało badanie techniczne.
I wear this crown of shit/uponliar’s chair/full of broken thoughts/I cannot repair…
Skąd dochodziła muzyka? Rozejrzał się, lecz nie znalazł źródła dźwięku.
I kim była kobieta, która chyba usnęła na jego kolanach? Odgarnął czarne włosy z jej twarzy,
położył ją na materacu i wstał.
Teraz pięć tonów w każdej frazie, płynne przejścia między moll i dur, sama melodia, już bez
tekstu, ten rozbrzmiewał tylko w jego głowie. Rozpoznał utwór. Hurt Nine Inch Nails.
Dźwięki… coraz mocniejsze, dochodziły do niego jakby z dna świadomości, rozmywały
otoczenie, przęsło mostu, kobietę, brudny materac, strzykawki, dragi. To był sygnał w jego
komórce, przypomniał sobie triumfalnie, wychodząc coraz szybciej na powierzchnię
świadomości, sama melodia, bez ostrego głosu Trenta Reznora. A muzyka grała dalej, aż udało
mu się sięgnąć po telefon leżący koło niego na podłodze w mieszkaniu.
Usiadł i odebrał połączenie. Patrzył na szarówkę przesączającą się przez żaluzje w oknie
sypialni, słuchał głosu na drugim końcu linii.
Brzmiał jak głos kobiety pod mostem, jak głos Evy Dahlman, choć jednak nie. Tak jakby
chronologia już nie istniała.
Angela Klingberg była uderzająco piękną kobietą. Taka uroda musi być źródłem
problemów, pomyślał Katz, kiedy usiadł naprzeciw niej przy stoliku w Ritorno, starej kawiarni
przy Odengatan, gdzie się umówili. Oczywiście elegancko ubrana, zważywszy na to, czyją była
żoną. Rozpoznał torebkę od Hermèsa, którą postawiła obok na podłodze, drogie rękawiczki
leżące na stole, sweter z angory, dyskretny makijaż i niemal równie dyskretną brylantową
bransoletkę na lewym nadgarstku. Miała około trzydziestu pięciu lat, była blondynką, smukłą i
otoczoną aurą smutku. Poczuł ukłucie bólu na myśl, że jest zajęta, i aż go zdziwiło to uczucie –
takie niskie, a przy tym takie szczere.
Do dzisiejszej porannej rozmowy przez telefon nie miał pojęcia o jej istnieniu. W rzeczy
samej, mimo obrączki na lewej dłoni, trudno mu było ją sobie wyobrazić jako żonę Joela
Klingberga – a może w ogóle trudno było sobie wyobrazić Klingberga żonatego.
Zdejmując kurtkę i wieszając na oparciu krzesła, zastanawiał się, czemu w ogóle zgodził się
z nią spotkać. Na pewno jednym z powodów była ciekawość. Dwadzieścia pięć lat temu, kiedy
właśnie udało mu się zerwać z życiem młodocianego przestępcy, on i Joel Klingberg chodzili
razem do wojskowej szkoły tłumaczy. Byli skoszarowani podczas zasadniczego szkolenia
wojskowego w Karlsborgu, a potem dzielili pokój w czasie dwóch intensywnych semestrów
nauki rosyjskiego w Uppsali. Od tamtego czasu wiedział o życiu Klingberga tylko tyle, ile
wyczytał w gazetach: plotki z życia wyższych sfer, w których się obracał, zdjęcia z przyjęć, do
których nie pasował z tym swoim ponurym wyglądem, wzmianki o agencji nieruchomości, którą
prowadził na Riwierze wraz z kilkoma przyjaciółmi ze szkoły z internatem w Sigtunie, krótki
epizod po to, by popracować trochę na swoim, potem studia prawnicze i rok w London School of
Economics, nim wchłonęła go rodzinna firma, Klingberg Aluminium, i rozpłynął się w
anonimowym świecie biznesu.
– Dziękuję, że znalazłeś dla mnie czas – zaczęła siedząca przed nim kobieta i uśmiechnęła się
promiennie przez cały stół.
– Nie ma sprawy. Skąd znasz mój numer?
– Joel miał go w kontaktach w swoim komputerze.
Co też było dziwne, bo Katz nie umiał sobie wyobrazić, że Klingberg zamierzał się z nim
skontaktować.
– A właśnie, zamówić coś dla ciebie?
– Dziękuję. Wystarczy, że mi wyjaśnisz, dlaczego tutaj jestem.
Wtedy opowiedziała mu taką historię:
Joel Klingberg znikł przed trzema tygodniami, zdaniem policji wszystko wskazywało na to,
że dobrowolnie. Nie było powodu, by wszcząć poszukiwania, ani podejrzenia przestępstwa.
Wyszedł z ich mieszkania na Östermalmie w niedzielę dwudziestego drugiego kwietnia przed
południem, by załatwić kilka spraw, i po prostu nie wrócił. Od tamtego dnia dzwoniła codziennie
na jego komórkę, ale łączyło ją tylko z pocztą. Dostała też coś, co przypominało list pożegnalny.
Wyjęła go z torebki, mail wydrukowany na kartce A4, wysłany z komórki Klingberga. Katz
szybko go przeczytał: kilka linijek o tym, że wyjechał na czas nieokreślony, by w spokoju
wszystko przemyśleć. Przepraszał, że nie miał odwagi powiedzieć jej tego osobiście, pisał, żeby
się o niego nie martwiła i nie próbowała go szukać.
– Dostałam to cztery godziny po jego wyjściu. To do niego niepodobne. Joel nie jest
człowiekiem, który ucieka przed problemami.
– Więc co twoim zdaniem się stało?
– Szczerze mówiąc, nie wiem.
Złożyła kartkę i schowała do torebki, a Katz z jakiegoś powodu pomyślał o dziewczynie
Klingberga z czasów w szkole tłumaczy, rówieśnicy, której wielkopańskie maniery trochę go
drażniły, ale której imienia i twarzy nie mógł sobie teraz przypomnieć.
– Policja myśli, że odszedł z powodu kłótni, jaką mieliśmy tamtego ranka. O dziecko… a
raczej o brak dziecka. Joel chciał zaczekać. Mężczyzna w średnim wieku, żonaty od dziesięciu
lat, i jeszcze chce czekać! Na pewno wiesz o jego obciążeniach, o tym, co się stało z jego bratem.
Powiedziałam mu, że to jest powód jego strachu przed odpowiedzialnością – lęk, że mogłoby się
powtórzyć. O to się pokłóciliśmy.
No tak, jego brat, pomyślał Katz, podążając za jej spojrzeniem, które błądziło nerwowo
między rzeczami na stole, filiżanką kawy, której nie wypiła, pozostawioną przez kogoś gazetą
otwartą na stronie z wynikami wyścigów konnych, rękawiczkami w tym samym odcieniu co
lakier do paznokci na jej ładnych dłoniach. Zaginiony brat, wokół którego wszystko się kręciło,
strata, którą Klingberg ciągnął za sobą jak niewidzialny łańcuch.
– Sama słyszę, jak to brzmi – podjęła. – Zraniony mężczyzna zostawia kłótliwą żonę, by
mieć trochę spokoju. Ale, jak mówiłam, to do niego niepodobne. Pogodziliśmy się, zanim
wyszedł. Powiedział, że załatwi parę spraw i wróci na lunch. Nawet zarezerwowaliśmy stolik w
restauracji. Wygląda na to, że jestem ostatnią osobą, która go widziała. I jedyną, która nie wierzy
w dobrowolne zniknięcie. Według policji jeździł najpierw dla rozrywki przez parę godzin
samochodem…
Klingberg wziął samochód po wyjściu z mieszkania. GPS został sprawdzony, powiedziała.
Wynikało z niego, że przez krótki czas jeździł bez konkretnego planu: wyjechał z domu przy
Skeppargatan i pokręcił się trochę po centrum, nim ruszył w stronę Kungsholmen. Zatrzymał się
koło stacji benzynowej na Thorildsplan, pojechał dalej przez Stadshagen do stacji metra
Kristineberg, a stamtąd do Alvik i parku w Tranebergu, gdzie stał przez kilka minut przy
miejskich kortach tenisowych.
– Przecież ty mieszkasz w pobliżu. Sprawdziłam w Eniro. Dziwne, prawda?
Katz poczuł się nieprzyjemnie na myśl, że Klingberg zatrzymał się właśnie tam. Gdyby
tamtego popołudnia wyjrzał przez okno, może by go zobaczył między drzewami po drugiej
stronie parku.
– Dokąd pojechał później? – zapytał.
– Do dzielnicy przemysłowej koło Ulvsundasjön. Potem zawrócił do miasta i napisał tak
zwany mail pożegnalny.
Według Angeli Joel postawił samochód na parkingu w pobliżu Dworca Centralnego i tam
urywał się wszelki ślad. Może pojechał pociągiem na południe. Na ten dzień zarezerwował przez
Internet bilet do Kopenhagi na swoje nazwisko, ale nie dało się sprawdzić w Kolejach
Szwedzkich, czy go wykorzystał.
Umilkła, a Katz uświadomił sobie, że utkwił wzrok w jej oczach. W niepokoju, jakim
emanowała, smutku, który sprawiał, że była tym, kim była. Bardziej w jego typie niż Klingberga.
– Ale dlaczego zadzwoniłaś do mnie?
– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale Joel by tego chciał.
– Możesz mi to wyjaśnić?
Angela Klingberg usłyszała po raz pierwszy o Katzu kilka miesięcy temu. Klingberg bez
wyraźnego powodu wymienił jego nazwisko, kiedy jedli obiad: Danny Katz, stary kumpel z
wojska.
– Powiedział, że byłeś jedynym człowiekiem, któremu ufał.
– Naprawdę?
– Tak. „Jedyny człowiek, któremu ufałem w całym moim życiu”. Przypomniało mi się to,
kiedy znikł.
Skąd Klingberg miał takie wyobrażenie? To prawda, że się kumplowali podczas służby
wojskowej, ale pochodzili z dwóch różnych światów, Katz z podmiejskiego światka
przestępczego, a Klingberg ze strzeżonej klasy wyższej. W weekendy, po cotygodniowych
zaliczeniach, prywatny szofer zabierał go do jego dostatniego życia w domu dziadka za
wysokimi murami posiadłości w Djursholm. Katz nigdy go tam nie odwiedził.
– Raz obroniłem go w bójce. Może o to mu chodziło?
– Nigdy o tym nie wspomniał. Chyba miał na myśli coś innego.
Wzięła paczkę leżącą na krześle obok.
– Poza tym na krótko przed zniknięciem dostał coś takiego. Odkryłam to przypadkiem parę
dni temu na dnie jego szafy.
Była to szara koperta bąbelkowa bez nadawcy, nadana miesiąc temu w Sztokholmie.
Otworzyła ją i wyłożyła zawartość na stół.
– Nie wiem, o co chodzi. Joel powinien był jednak coś powiedzieć. To wygląda tak…
dziwnie.
Oczom Katza ukazała się kwadratowa tkanina o wymiarach jakieś osiemdziesiąt na
osiemdziesiąt centymetrów, w kolorze czerwonej ochry i czerni. Na środku wyhaftowany był
motyw ze sztuki prymitywnej, przedstawiający dwie skrzyżowane strzały. Na prawo od nich, w
obramowaniu z okrągłych kawałków szkła, klęczał mężczyzna wyszyty grubym ściegiem
krzyżykowym. Poniżej przymocowane były dwie litery z materiału: M.K.
– Inicjały? – zapytał Katz.
– Mnie nie pytaj. I jeszcze to…
Wzięła drugi przedmiot, podobną tkaninę, choć trochę mniejszą. Haftowany motyw
przedstawiał mężczyznę otoczonego psami, które lizały go po nogach.
– Nawet nie wiem, czy to ma coś wspólnego z tą sprawą. Ale jest zagadkowe.
– Pokazałaś to policji?
– Nie. Jak już mówiłam, nie ma podejrzenia przestępstwa. Przepraszam na chwilę…
Wstała i poszła w stronę toalet. A Katz znów pomyślał o roku 1987, kiedy chodził do szkoły
tłumaczy. Verba arma nostra, słowa są naszą bronią, brzmiało ich motto. I w słowa mieli się
uzbroić, rosyjskie, przerażającą liczbę słów i fraz, które musieli co tydzień zaliczać. W ciągu
dziesięciu miesięcy przerobili sześć semestrów filologii rosyjskiej. Katz pamiętał niezliczone
godziny w laboratorium językowym, studia z behawiorystyki i psychologii, na której powinni się
przynajmniej trochę znać, tłumacząc w warunkach wojennych. Pamiętał zajęcia z prowadzenia
przesłuchań – w języku wojskowym nazywało się to HUMINT, rozpoznanie osobowe, i ostre
ćwiczenia na Gotlandii, gdzie testowali swoje umiejętności na okręcie obrony wybrzeża.
Pamiętał, że oglądali film instruktażowy o podtapianiu, które później nazwano waterboarding.
To nie do wiary, myślał teraz, że nie reagowali na coś, co przypominało lekcję tortur. Na
filmie szwedzki porucznik obwiązał ręcznikiem drogi oddechowe anonimowego mężczyzny,
przywiązanego do szpitalnych noszy z odchyloną głową. Oficer polał wodę na ręcznik. Reakcja
była natychmiastowa: konwulsje, silny odruch wymiotny. Osoba ta, wyjaśniał porucznik
zwrócony do kamery, nie przerywając lania wody na twarz mężczyzny, przeżywa uczucie
topienia się przez niemożność oddychania i wdychanie wody. „Metoda nie pozostawia śladów
fizycznych, lecz jest odczuwana jako wyjątkowo nieprzyjemna. W Szwecji podtapianie nie jest
odrębnym przestępstwem, raczej można je porównać do bezprawnego użycia przemocy”.
Katz nie mógł wyjść ze zdumienia, że w ogóle się tam znalazł, jedyny, który nie pochodził z
dobrej rodziny. Nie należał do nich i był dość zmieszany samym faktem, że w ogóle został
wybrany, wręcz specjalnie wyselekcjonowany.
Spojrzał w stronę toalet, lecz Angela Klingberg się nie spieszyła.
A Joel… on też odstawał, choć z innych powodów, wciąż przytłoczony rodzinną tragedią.
Jego rodzice, podobnie jak Katza, zmarli, kiedy wchodził w wiek nastoletni, zatruli się spalinami
w garażu ich podobnej do dworku rezydencji w Sörmlandzie. Joel mieszkał potem u swego
dziadka Gustava, założyciela Klingberg Aluminium, w czasie, gdy posiwiały patriarcha rządził
rodzinnym imperium żelazną ręką. Zmarł jakiś rok po tym, jak zakończyli służbę, Katz
przeczytał nekrolog w gazecie.
Ale zasadnicza tragedia rodzinna miała miejsce wcześniej: zaginięcie jego brata na początku
lat siedemdziesiątych, zdarzenie, które dekadę później doprowadziło rodziców do samobójstwa.
Cierpienie i poczucie winy było jakby integralną częścią Klingberga, definiowało jego
osobowość. Był starszy od Katza o rok, lecz miał postawę starego człowieka, ciągle uciekał przed
bólem i wyrzutami sumienia, że przeżył, pozostał i mógł wkuwać rosyjskie słówka.
Klingberg opowiedział mu o tym zdarzeniu tylko raz, bardzo krótko. Jego brata uprowadziła
nieznajoma kobieta na stacji metra w Sztokholmie i nigdy się nie odnalazł. Nie było dnia, by nie
zadawał sobie pytania, co właściwie się stało, kto za tym stał, czy był to czyn pojedynczego
szaleńca, czy większej grupy osób. Czy chodziło o próbę wymuszenia okupu, która się nie udała
– choć z tego, co wiedział Klingberg, nikt nie żądał od rodziny pieniędzy – czy może o
zboczeńców, pedofilów?
To tak, jakby zostawił swój cień, powiedział. Wyobraź to sobie, Katz – ciała nie ma, ale cień
pozostał.
Kiedy Angela wróciła z toalety, Katz zauważył, że płakała. Znów usiadła przy stoliku, lecz
unikała jego spojrzenia.
– Chcę, byś spróbował się dowiedzieć, co mu się stało – rzekła z zaciętym wyrazem twarzy.
– Dobrze ci zapłacę. Jeśli Joel i ja mamy czegoś dużo, to właśnie pieniędzy.
Zaczęła przeszukiwać torebkę, zobaczył długopis. I nagle przypomniał sobie nieskładny list,
jaki wysłał do Klingberga piętnaście lat temu, kiedy było z nim naprawdę kiepsko, żebraczy list,
w którym prosił o pieniądze i na który Joel nigdy nie odpowiedział, a może po prostu go nie
dostał.
– Niełatwo jest namierzyć zaginioną osobę – rzekł. – Zwłaszcza jeśli nie chce być
odnaleziona.
– Chcę, żebyś tylko spróbował.
– Nawet nie wiem, od czego zacząć. To nie moja działka.
– Masz chyba doświadczenie w pracy w tajnych służbach?
– Joel tak twierdził?
– Mówił, że po odbyciu służby armia załatwiła ci pracę w ambasadzie.
– To było dawno temu. Zatrudnili mnie w wojsku jako tłumacza i programistę. Nic
nadzwyczajnego. Nadal jestem tłumaczem. Tym się zajmuję, tłumaczeniem dokumentów i
artykułów ludziom, którzy chcą za to zapłacić. Nie jestem tajnym agentem. Ani prywatnym
detektywem.
Ale ona już wiedziała to, co on – że potrzebuje pieniędzy.
– Joel by chciał, żebyś ty się tym zajął. Potrzebuję twoich danych. Numer konta. Adres
mailowy. Telefon stacjonarny, żebyśmy mogli się skutecznie kontaktować.
Katz wyjął wizytówkę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Były tam wszystkie dane, których
potrzebowała. Kiedy ją podawał, zauważył, że nabazgrał coś na odwrocie. Serce i kwiat. Z
jakiegoś powodu wydało mu się to żałosne.
Katz żył ze swego talentu do języków. Tłumaczył i transkrybował dokumenty na
zrozumiały szwedzki dla zleceniodawcy, który potrzebował tych informacji do swoich celów.
Analitycy wojskowi i polityczni, firmy, które chciały się czegoś dowiedzieć o konkurencji albo z
nią wygrać. Czasami tłumaczenia czysto techniczne, wymagające perfekcyjnego dopracowania,
by zleceniodawca mógł z nich korzystać. To była niewdzięczna i mało efektowna praca. Godziny
spędzone przed komputerem. Godziny czytania, pisania, notowania i szperania po słownikach.
Katz pracował wcześniej w Capitol Security Group w Solnie. Założyciel firmy, Rickard
Julin, ściągnął go tam dokładnie w momencie, gdy zaczął się wynurzać z topieli dziesięć lat
temu. Poznali się jednak dużo wcześniej, na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Katz
pracował jako tłumacz zatrudniony przez wojsko w tym samym konsulacie co Julin.
Pod koniec dekady, kiedy cięcia w siłach zbrojnych osiągnęły punkt kulminacyjny, Julin
złożył wypowiedzenie i wraz z grupą kapitalistów wysokiego ryzyka założył firmę. Katz nie miał
z nim wtedy kontaktu przez kilka lat. Stoczył się, mieszkał na ulicy i popełniał samobójstwo na
raty, aż Julin dał mu niewiarygodne wręcz wsparcie, umieścił go na oddziale leczenia uzależnień,
a potem zatrudnił. Katz jednak się w tym nie odnalazł. Po kilku miesiącach spędzonych w
module biurowym w Solnie, gdzie tłumaczył artykuły z rosyjskich czasopism wojskowych dla
klientów Capitolu z sił zbrojnych, wciąż oszołomiony tym nieoczekiwanym zwrotem w jego
życiu, złożył wypowiedzenie i otworzył własną firmę. Julin zachował się wielkodusznie – nie
obraził się, tylko przekazywał mu zlecenia, których sam nie mógł przyjąć, pracę leżącą poza
obszarem jego własnej działalności.
Capitol był jedną z niewielu firm w Szwecji, które miały rozszerzone uprawnienia do zadań
związanych z ochroną osób. Poza tym zajmował się zabezpieczaniem podróży, monitoringiem
nieruchomości, śledzeniem aktywów, wyszukiwaniem informacji o ludziach, a także tym, co
interesowało Angelę Klingberg – poszukiwaniem zaginionych. Dlatego właśnie Katz zastanawiał
się, czy dobrze zrobił, przyjmując jej zlecenie. Powinien był skierować ją do Julina, który miał
zasoby, jakich jemu samemu brakowało. Z drugiej strony jednak, potrzebował pieniędzy.
Nadal o tym myślał, kiedy wrócił do biura, usiadł przy biurku i rozejrzał się po swoim
małym świecie: dwa komputery, fotel dla gości, na którym nikt nie siadał, półka z teczkami i
słownikami branżowymi, przytwierdzony do ściany sejf, w którym przechowywał informacje
poufne. Jedno ze zleceń tej wiosny wykonał dla firmy farmaceutycznej. Spółka zamówiła
zbadanie nielegalnej sprzedaży ich leków na wschodnioeuropejskich stronach internetowych.
Zadaniem Katza było znalezienie materiałów, które mogły się przydać podczas ewentualnego
procesu sądowego. Dane, które zdobył, śledząc transakcje między wirtualnymi portfelami,
wystarczyły, by firma mogła wnieść pozew. Jednak ta wiedza – o językach słowiańskich, o
rosyjskich pirackich stronach i funkcjonowaniu Internetu po drugiej stronie Bałtyku, o
pozyskiwaniu ukrytych informacji, zawansowanych rootkitach, chmurach informacyjnych,
tunelach VPN i przenikaniu przez zapory – była średnio przydatna do poszukiwań zaginionego
biznesmena.
Westchnął i wziął bąbelkową kopertę, którą dała mu Angela, wyjął z niej kawałki tkanin i
rozłożył przed sobą na biurku.
Motywy były zagadkowe: mężczyzna klęczący przed dwiema skrzyżowanymi strzałami. I
drugi, którego lizały po nogach psy. Jakiś symbol religijny, a może tylko przedmiot dekoracyjny,
rzemiosło artystyczne? Nie było nawet pewne, czy mają coś wspólnego ze zniknięciem Joela.
Wziął pierwszą z nich i obejrzał ją pod światłem lampy na biurku. Materiał wyglądał na
stary. Tkanina zaczynała się przecierać, a szwy na odwrocie puszczać. Zabytek? Klingberga
byłoby stać na kolekcjonowanie drogich przedmiotów, gdyby chciał. Mężczyźni na materiale byli
wyhaftowani czarną włóczką, a coś w stylizacji ich twarzy przywodziło na myśl Afrykę.
Niewolnicy, pomyślał Katz, nie bardzo rozumiejąc, czemu tak mu się skojarzyło. Zniewoleni
czarni ludzie.
Włożył je do szuflady biurka, odegnał wspomnienie nieskończenie smutnego spojrzenia
Angeli, kiedy mu się przedstawiała w Ritorno, i włączył komputer, by wyszukać zdjęcie swego
dawnego kolegi z wojska.
W chwilę później miał go już przed sobą w trybie pełnoekranowym. Była to fotografia
zrobiona jakiś rok temu podczas walnego zgromadzenia firmy. Joel stał obok swego wujka
Pontusa, dyrektora zarządzającego Klingberg Aluminium. Za nimi znajdowała się grupa
mężczyzn w garniturach, trzymających w dłoniach lampki szampana. Pontus Klingberg trzymał
pod pachą oprawiony tom – według podpisu sprawozdanie finansowe spółki. I Joel, w ciemnym
biznesowym garniturze z krawatem, w butach ręcznej roboty i z włosami bardziej
przerzedzonymi, niż Katz go zapamiętał, bez okularów, które wtedy nosił, lecz z tą samą aurą
zagubienia.
Dlaczego nagle zaczął o nim mówić kilka miesięcy temu? Jedyny człowiek, któremu ufał?
Może miało to jednak związek ze zdarzeniem, o którym wspomniał jego żonie: że pewnego
razu obronił go w bójce.
To było podczas ich zasadniczego szkolenia w Karlsborgu. Inny poborowy, z wojsk
powietrznodesantowych, zaczaił się na Klingberga za barem. W świecie fali tacy jak Klingberg
byli tylko kujonami, frajerami, molami książkowymi w okularach i byłymi przewodniczącymi
samorządu uczniowskiego – co zaskakująco często się zgadzało. Katz wahał się z początku.
Postanowił zerwać z dawnym życiem zabijaki. Coś jednak sprawiło, że zlekceważył to tamtego
wieczoru: bezbronność Klingberga.
Był przerażony, niezdolny nawet do ucieczki. U Katza wzbudziło to naturalny instynkt
obrońcy. Wiedział, że nie ma się czego bać. Nie dlatego, że był szybszy czy lepiej wytrenowany
od wyrośniętego żołnierza elitarnej jednostki, którego miał przed sobą, lecz dlatego, że nauczył
się lekceważyć wszystkie reguły gry. W chwili, gdy chłopak przed nim zaczął popychać
przerażonego Klingberga, Katz postąpił o krok i uderzył go z główki w twarz. Chwilę później
kopnął go z całej siły w kolano, powalił na ziemię i wylał butelkę coca-coli, którą trzymał w ręce,
na tył jego głowy. Niecałe dziesięć sekund póżniej było po wszystkim.
Trudno w to uwierzyć, lecz mu się upiekło. Nie było żadnej skargi. Nawet zgłoszenia. Może
jego ofiara za bardzo się wstydziła.
Klingberg był zafascynowany. Skąd u niego ta zimna krew i bezwzględność, gdzie się
nauczył tak bić? I Katz opowiedział mu o latach w domu dziecka, szajce młodocianych
przestępców, problemach w szkole, o małym „żydowskim chłopaku”, który nie dawał się
pognębić – o życiu, które było dokładnym przeciwieństwem życia Klingberga.
To wtedy zaczęła się ich znajomość. Zdarzenie miało miejsce zaledwie parę tygodni po ich
poborze do wojska. Klingberg przylgnął potem do niego.
Wyszedł z trybu pełnoekranowego i sięgnął po telefon. Wybrał bezpośredni numer do Julina.
Po trzech sygnałach miał go na linii.
– Tutaj Katz – zaczął. – Zastanawiam się, czy mógłbyś sprawdzić dla mnie parę rzeczy w
policji?
Opowiedział krótko o zniknięciu Klingberga i zleceniu, jakie dostał od jego żony, słyszał, jak
Julin serdecznie się śmieje, że wszedł teraz w jego działkę – Katz, ten językowy i komputerowy
nerd – a potem typowe dla niego mamrotanie, że wolałby nie korzystać ze swoich kontaktów bez
potrzeby, ale zobaczy, co może zrobić.
– Chcę wiedzieć, jakiego rodzaju śledztwo wszczęli. Wygląda na to, że sprawdzili na
przykład jego GPS, nim zdecydowali się wszystko umorzyć. Możliwe, że jego żona się myli. Ale
ja chcę wiedzieć, czy był inny powód, dla którego odłożyli sprawę na półkę. A jeśli w ciągu paru
dni do niczego nie dojdę, obiecuję, że wyślę ją do ciebie lub do kogoś innego, kto zna się na
rzeczy.
– Nie doceniasz siebie, Katz. Popatrz na to jak na szansę rozwinięcia skrzydeł.
– Jeśli obiecasz, że mi pomożesz.
– Zobaczę, co uda mi się znaleźć. Cierpliwości.
Dobrze, pomyślał Katz. Julin miał kontakty, których jemu samemu brakowało.
Zdobycie materiałów związanych ze zniknięciem Klingberga zajęło Julinowi tylko kilka
godzin. Śledztwo umorzono po jednej dobie i nie prowadzono żadnych poszukiwań. Nic nie
wskazywało na to, że zostało popełnione przestępstwo. Nie było żadnej informacji, że porywacz
kontaktował się z rodziną. Śledczy sumiennie obdzwonił szpitale, by sprawdzić, czy nie doszło
do wypadku, lecz Klingberga nie było w żadnym z nich. Cała sprawa wyglądała bezsprzecznie na
dobrowolne zniknięcie i policja nie miała podstaw do dalszych działań. Joel wysłał do swego
wujka Pontusa, dyrektora zarządzającego w rodzinnym przedsiębiorstwie, maila, w którym
powiadamiał go, że udaje się w podróż na czas nieokreślony. Według raportu policji wywołało to
w firmie raczej złość niż niepokój. Kilka ważnych umów handlowych było właśnie bliskich
sfinalizowania i potrzebowali Joela jako głównego radcę prawnego przy podpisywaniu
kontraktów.
Co do samochodu stojącego na parkingu, Joel wykupił bilet na czas nieokreślony. Pojazd
został zlokalizowany i po zbadaniu przez techników policyjnych zabrany przez Angelę
Klingberg. Julin załączył do maila zapis GPS. Zgadzało się to z tym, co mówiła Angela, z tą
różnicą, że Joel zatrzymał się jeszcze raz przy kortach tenisowych w Tranebergu, zanim pojechał
dalej w stronę miasta, zaparkował samochód i rozpłynął się w powietrzu.
Kiedy Katz po raz drugi przeglądał trasę, zastanawiał się, czy Joel chciał mu coś powiedzieć,
czy dlatego siedział w samochodzie dwieście metrów od jego domu. Ale właściwie czemu
miałoby tak być? Wszystko wskazywało na przypadek.
Z jakiego powodu człowiek dobrowolnie znika? Zakładając, że Angela się nie myliła i to, co
się stało, nie miało związku z ich kłótnią. Jakieś pogróżki? Czy tak się czegoś przestraszył, że
wolał zniknąć? Przestępstwo? Wplątał się w coś nielegalnego? A może był narkomanem albo
byłym narkomanem i miał właśnie nawrót?
Chyba że chodziło o zdradę, że wyjechał z kochanką? Ale żaden normalny facet nie
zostawiłby takiej kobiety jak Angela dla innej. Widział ją przed sobą przy kawiarnianym stoliku
w Ritorno, smutek, którym emanowała i który ku jego zdziwieniu go podniecił, długie, wytworne
palce, lekko drżące z napięcia, jaki wywołał w niej niepokój o męża, i zaczął fantazjować, jak
ona rozpina jego koszulę, guzik po guziku, przesuwa palce po jego piersi aż do pępka, dłoń z
obrączką masuje go przez spodnie, aż twardnieje, a potem mięknie z powodu czegoś, co
przypomina pogardę dla samego siebie, a może po prostu zazdrość.
Poświęcił resztę popołudnia na wyszukiwanie informacji o Klingbergu w Google, nie
znajdując niczego, co mogłoby mieć związek z jego zniknięciem. Interes rodzinny wydawał się w
każdym razie iść dobrze. Firma sfinalizowała nowe kontrakty w przemyśle produkcyjnym w
Rosji i Chinach. Joel pojawił się w kilku akapitach, między innymi zmienił stanowisko w
zarządzie firmy ze zwykłego członka na wiceprezesa. Poza tym nic spoza świata biznesu. Nic na
Linkedinie, Facebooku ani na innych portalach społecznościowych.
O wpół do piątej zadzwonił do Klingberg Aluminium, by spróbować porozmawiać z
wujkiem Joela, ale dotarł tylko do sekretarki, która oznajmiła kategorycznym głosem, że wróci
do rozmowy, kiedy spojrzy na kalendarz. Odłożył słuchawkę i chciał zakończyć na tym dzień, ale
się rozmyślił i wybrał numer do Angeli.
– Czy mógłbym popatrzeć na samochód Joela? – zapytał, kiedy miał ją na linii.
– Chcesz sprawdzić, czy policja czegoś nie przeoczyła? Kiedy?
– Teraz, jeśli można.
Słyszał w słuchawce jej powolny równy oddech, jakby leżeli razem w łóżku i ona usypiała z
ustami na jego policzku.
– Może być później wieczorem?
– Oczywiście. I chciałbym sprawdzić jego komputer.
– Z tym nie będzie żadnego problemu. Stoi w jego gabinecie, dokładnie tak, jak go zostawił.
– Świetnie. O której najlepiej ci pasuje?
– O wpół do dziewiątej?
– Jasne. To nie zajmie dużo czasu.
Mieszkanie małżonków Klingberg znajdowało się na dwóch najwyższych kondygnacjach
secesyjnej kamienicy przy Skeppargatan, niedaleko Strandvägen. Katz wszedł do klatki
schodowej ze sztukaterią i marmurowymi pilastrami na ścianach i pojechał windą prosto do
apartamentu, gdzie Angela przyjęła go w holu, otworzyła pomalowaną na czarno bramkę
bezpieczeństwa i wpuściła go do środka.
Miała na sobie dżinsy i bluzkę wiązaną pod szyją. Włosy zebrała w koński ogon. Katz
boleśnie mocno czuł zapach jej perfum i z takim samym bólem dostrzegł białe ramiączko stanika,
widoczne w miejscu, gdzie materiał bluzki lekko się obsunął.
– Szkoda, że nie miałam czasu wcześniej – powiedziała. – Musiałam załatwić kilka spraw.
Samochód stoi w garażu. Możemy najpierw go sprawdzić, a potem tu wrócić i spojrzeć na
komputer.
Zjechali windą do piwnicy, a stamtąd przeszli schodami do garażu. W głębi stał czerwony
lexus Klingberga. Samochód hybrydowy, zauważył Katz, na prąd i benzynę.
– To ja w tym domu dbam o środowisko – odezwała się Angela, jakby czytała w jego
myślach. – Gdyby Joel decydował, jeździlibyśmy miejskim dżipem jak nasi przyjaciele. Albo
każde miałoby swój samochód. Ale ja jestem akurat prezesem fundacji, która się zajmuje
sprawami środowiska. Trzeba żyć zgodnie z tym, w co się wierzy.
– Tym się zajmujesz? Problemami środowiska?
– Tylko wolontaryjnie. Wcześniej prowadziłam wykłady na temat zrównoważonego rozwoju
w firmie, w której świadomość ekologiczna jest, delikatnie mówiąc, niewielka. Z zawodu jestem
oceanografem. Choć niektórzy chyba w to nie wierzą.
Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem. A Katz zrozumiał, że to jest cena, jaką musi
płacić za swoją urodę – ludzie nie traktują jej poważnie.
Kiedy otworzył drzwi z przodu i zaczął się rozglądać po wnętrzu, poprosił ją, by
opowiedziała, jak poznała Joela.
– Przez wspólnych znajomych. Dorastałam w Djursholm, tylko parę przecznic od niego. Nie
spotkaliśmy się jednak przed tamtym przyjęciem. Ja mieszkałam przez parę lat za granicą, w
Paryżu, zanim wróciłam do Sztokholmu na studia. To było dwanaście lat temu. Wtedy się
oczywiście okazało, że mamy dużo wspólnych mianowników. Mój dziadek zasiadał w zarządach
kilku spółek razem z dziadkiem Joela. A wujek Joela, Pontus, obracał się przez pewien czas w
tych samych kręgach, co moi rodzice. Nawet założyli razem klub golfowy w Marbelli w latach
siedemdziesiątych. I oboje chodziliśmy do szkół z internatem, Joel w Sigtunie, a ja w
Lundsbergu.
Katz omiótł wzrokiem wnętrze samochodu. Było starannie wysprzątane. Znalazł tylko jeden
papierek po gumie do żucia. Odczytał zapis trasy na GPS z ostatnich dni. Angela pojechała raz do
Djursholm. Poza tym jeździła tylko po najbliższej okolicy, między innymi na Östermalmstorg.
Przewinął tachograf do dnia zniknięcia Klingberga i stwierdził, że zgadza się z danymi, jakie
dostał od Julina.
– Czy Joel już kiedyś znikł w taki sposób?
– Nie, przynajmniej odkąd jesteśmy razem.
– Czy ma wrogów?
– Dziwne pytanie. Nie, z tego, co mi wiadomo.
– Kochankę?
Spojrzała na niego, jakby to pytanie ją uraziło.
– Nie – odrzekła stanowczo. – Joel jest niezwykle lojalny. Poza tym nie sądzę, by miał
wystarczająco mocne nerwy na prowadzenie podwójnego życia. Nie jest na tyle opanowany.
Albo i jest, ale ma dość sprytu, by wyprowadzić ludzi w pole. Katz go nie znał, właściwie nie
poznał go dobrze nawet w czasie ich służby wojskowej. Nie wiedział nic o świecie jego i Angeli,
o życiu naprawdę zamożnych ludzi.
– A firma, Klingberg Aluminium? Nigdy nie mówił, że ktoś im groził?
– Nie rozmawiamy w domu o pracy Joela. To taka nasza milcząca umowa. Wystarczy, że
mam męża, który pracuje sześćdziesiąt godzin tygodniowo w rodzinnej firmie, z całym tym
poczuciem obowiązku i tradycji rodzinnej. Staramy się rozmawiać o czymś innym. O książkach,
które czytamy. Filmach, które oglądamy. O teatrze… tych kilku razach, kiedy Joel mógł pójść
razem ze mną.
Pracoholik, pomyślał Katz. Może to był powód? Wypalenie. Człowiek, który doszedł do
ściany i wpadł w panikę.
Wysiadł z samochodu, schylił się i zajrzał pod przednie siedzenie. Obok starej karty
parkingowej leżała zwinięta chusteczka do nosa ze śladami krwi.
– Czasami ma krwotoki z nosa – wyjaśniła Angela i wyjęła mu ją z ręki. – Bez wyraźnej
przyczyny. To u Klingbergów rodzinne.
Kokaina, pomyślał Katz, zamykając drzwi, ale nie pasowało mu to do obrazu Joela, jaki miał.
Obszedł samochód i otworzył bagażnik. Nic ciekawego. Tylko trójkąt ostrzegawczy i pusta
papierowa torba z NK. Zauważył, że podjechały mu trochę rękawy od kurtki i koszuli, kiedy się
pochylił. W świetle sufitowej lampki wyraźnie było widać blizny, krajobraz księżycowy, jaki
zostawia po sobie nałóg, ślady po ukłuciach tysięcy strzykawek. Angela też je dostrzegła i
odwróciła wzrok.
– Coś mi przyszło do głowy – rzekł Katz. – Czy policja sprawdziła zapis kamer na parkingu?
Powinno być widać na filmie, kiedy tam wjeżdżał i parkował.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale, jak mówiłam, nie potraktowali mnie poważnie.
– Okej, rozumiem.
Sprawdził tylne siedzenie, nie znajdując niczego ciekawego, otworzył drzwi od strony
pasażera, rozejrzał się i je zamknął.
– Skończyliśmy tutaj – oznajmił. – Chciałbym jeszcze popatrzeć na komputer, nim się zrobi
bardzo późno.
Katz szedł za Angelą czymś, co wydawało mu się dawnym przejściem dla służby. Za
niedomkniętymi drzwiami przesuwnymi mignęła sypialnia wielkości całego jego mieszkania.
Minęli luksusowo odnowioną kuchnię i jadalnię z piecami kaflowymi i szklaną mozaiką w
wykuszu, przeszli przez olbrzymi salon i weszli po schodach na drugą kondygnację, aż znaleźli
się w biurze. Przed panoramicznym oknem wychodzącym na taras dachowy stało biurko z
komputerem.
– Nikt go nie używał od zniknięcia Joela – rzekła Angela. – Oprócz tego, że… przejrzałam
jego pocztę, żeby sprawdzić, czy nie ma tam czegoś. Ale nie znalazłam nic podejrzanego. Joel nie
jest szczególnie tajemniczy. Nie potrzeba hasła. Wystarczy włączyć.
Kiedy twardy dysk zaczął szumieć, Katz rozejrzał się po pokoju. Regał w zabudowie,
zapełniony skoroszytami i teczkami na dokumenty, biegł wzdłuż jednej z dłuższych ścian. Nad
drzwiami wisiał obraz, coś w rodzaju martwej natury, przedstawiający dwa skrzyżowane ptasie
pióra, korek od szampana i buteleczkę perfum, namalowany nieporadnie przez amatora. Zdjęcie
ślubne stało na oknie wychodzącym na taras. Klingberg we fraku, Angela w kremowej sukni
ślubnej. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych.
Katz kliknął na przeglądarkę. Historia została wyczyszczona w połowie kwietnia, na jakiś
tydzień przed zniknięciem Klingberga. Odzyskał ją za pomocą specjalnego programu, nie
znajdując niczego rzucającego się w oczy. W poprzednich tygodniach Klingberg czytał w sieci
głównie prasę ekonomiczną: „Wall Street Journal”, „Economist”, „Finanzwelt”. Szukał w
Wikipedii informacji o winach Bordeaux, a w Google adresów restauracji.
Katz przeszedł do programu pocztowego. List pożegnalny do Angeli został wysłany z
komórki Joela, więc tutaj go nie było. Kosz zawierał wyłącznie spam, a zachowana
korespondencja zdawała się dotyczyć tylko spraw przedsiębiorstwa.
– Chciałbym zainstalować inny program – powiedział. – Mogę? Może znajdę coś, o czym nie
chciałabyś wiedzieć.
– Jakieś skoki w bok? – Uśmiechnęła się krzywo. – Jestem gotowa podjąć ryzyko.
Katz włożył do komputera kabelek USB, kliknął w ikonkę, która się pokazała, i ściągnął
program na twardy dysk. Zapisał sam kod i był całkiem zadowolony z rezultatu. Program nie
pomijał w zasadzie niczego ważnego, ale przede wszystkim nie doklejał binarnych śmieci,
których jest pełno w każdym komputerze.
Po dziesięciu sekundach przeszukiwanie było zakończone. Klingberg nie miał raczej niczego
do ukrycia. Jedyną ukrytą informacją, jaka znajdowała się na twardym dysku, był zip, który
celowo lub przez pomyłkę został zapisany jako plik systemowy. Katz próbował go otworzyć, ale
plik wyglądał na uszkodzony. Zapisał go w pamięci USB, żeby sprawdzić później. Cała reszta
była przejrzysta.
– Więc komputer stał tutaj od zniknięcia Joela? Nikogo tu nie było? Nikt go nie pożyczał?
– Nie… dlaczego?
– Jest podejrzanie wyczyszczony.
– Nie znalazłeś niczego dziwnego?
– Nie.
– Na pewno?
– Na sto procent.
Angela pokręciła głową i spojrzała na ślubną fotografię na oknie.
– Zrobiona dziesięć lat temu, tego samego dnia – powiedziała. – Miałam wtedy dwadzieścia
pięć lat. Następnego ranka pojechaliśmy w podróż poślubną. Na Dominikanę. To tam powstało
kiedyś Klingberg Aluminium. Gustav, dziadek Joela, zaczął handlować cukrem i boksytem w
Santo Domingo w latach czterdziestych. Pochodził z rodziny szwedzkich misjonarzy, która
mieszkała na wyspie. Rodzice Gustava pomagali biednym na prowincji. Mieli nawet ulicę
nazwaną ich imieniem w Comendador, mieście przy haitańskiej granicy. Joel opowiadał, że
uratowali życie wielu ludziom, kiedy armia dominikańska masakrowała haitańskich uchodźców
na pograniczu. Nazwano to chyba „masakrą pietruszkową”
[1]
.
– To dlatego Joel chciał tam pojechać, śladami rodzinnych wspomnień?
– Przynajmniej po części. Spędzał tam dużo czasu w dzieciństwie, z dziadkiem, każdego lata.
Odwiedziliśmy pierwszą kopalnię boksytu i grób rodzinny na cmentarzu luterańskim w Santo
Domingo.
Na twarzy Angeli pojawił się marzycielski uśmiech.
– To była cudowna podróż. Nauczyłam Joela nurkować. Zdobył certyfikat PADI na
północnym wybrzeżu. Ja zaczęłam studia oceanologiczne. Karaiby mają niezwykle bogate życie
wodne. Widzieliśmy barrakudy i rekiny tygrysie. Chętnie bym tam znowu pojechała w tym roku,
coś w rodzaju rocznicy. Nawet o tym rozmawialiśmy… – Umilkła i spojrzała na martwą naturę
na ścianie. – Joel zrobił szkic do tego obrazu, kiedy tam byliśmy. Okropny, prawda?
– Nie wiedziałem, że malował – rzekł Katz.
– Bo nie malował. To jego jedyny obraz. Coś w rodzaju mapy pamięci z dnia, w którym
zaginął jego brat. Joel miał tylko kilka lat, kiedy to się zdarzyło, ale twierdzi, że pamięta różne
rzeczy. Kobietę, która obiecała, że zaczeka z Kristofferem na peronie metra, aż Joel i jego ojciec
dojadą windą. Nie było ich, kiedy wjechali na peron. Mieli czekać na ławce, ale była pusta.
– Ale co to ma wspólnego z tym obrazem?
– Joel twierdził, że na ziemi pod ławką leżały dwa skrzyżowane pióra, a na nich korek od
szampana. Przypomniało mu się to, kiedy byliśmy w Santo Domingo.
– Dziwne.
– Prawda?
– A buteleczka perfum?
– Nie pamiętam dokładnie. Myślę, że kobieta, która zabrała Kristoffera, była przesadnie
wyperfumowana. Kto wie, czy te wspomnienia są prawdziwe. Joel twierdził, że tak.
Katz wstał od biurka i wyłączył komputer. Angela odgarnęła pasmo włosów, które opadło jej
na twarz. Podobnie, jak to robiła Eva Dahlman. Były do siebie podobne, czemu nie zauważył
tego wcześniej?
– Skończyliśmy na dzisiaj? – zapytała.
– Tak.
– Czy jeszcze mogę ci w czymś pomóc?
– Muszę się skontaktować z wujkiem Joela, ale to chyba nie będzie takie proste.
– Nie martw się – odrzekła. – Zadzwonię do Pontusa i cię z nim umówię.
Dochodziła dziesiąta, kiedy Katz postawił samochód koło Dworca Centralnego i przeszedł
krótki odcinek do parkingu. W budce z pleksiglasu przy wjeździe siedział umundurowany
strażnik i rozwiązywał sudoku. Mężczyzna miał trzydzieści parę lat, był łysy i blady.
Katz przedstawił się i został wpuszczony przez drzwi z tyłu budki.
– To ty dzwoniłeś niedawno w sprawie tych filmów? – zapytał strażnik. – Wziąłem je dla
ciebie. Nie ma tu za wiele do roboty, jak widzisz, człowiek się cieszy z każdej przerwy.
Interesował cię dwudziesty drugi kwietnia? W porze lunchu. Czerwony lexus.
Katz skinął głową.
– To oczywiście będzie kosztować, jeśli nie jesteś gliną. Powiedzmy, tysiąc, i możesz
traktować to miejsce jak salon wideo… jeśli nie pojawi się mój szef.
Katz wyjął dwie pięćsetki i położył przed nim na stole.
– Samochód zaparkował na drugim poziomie podziemnym – zaczął strażnik. – Na
wewnętrznej stronie filaru zegar pokazuje jedenastą czterdzieści pięć.
Włożył posortowane według dat filmy do odtwarzacza i kliknął w jeden z nich. Na monitorze
pojawiło się osiem pól.
– Mamy po dwie kamery na każdym poziomie i jedną przy wjeździe, choć należy do
osobnego systemu. Facet, którego szukasz, jest widoczny na dwóch polach u dołu z lewej strony,
najpierw jak wjeżdża i parkuje, a potem jak wysiada i idzie w stronę wyjścia na schody, ale
według mnie za wiele nie widać.
Strażnik kliknął na pole w lewym dolnym rogu i powiększył je do trybu pełnoekranowego.
Lexus Klingberga toczył się powoli w dół rampy od poziomu ulicy. Nie dało się rozpoznać
kierowcy, wydawało się jednak, że jest sam.
– Czy możesz powiększyć obraz?
– Nie. Tylko zwiększy się ziarnistość. Tu go widzisz, jak wysiada z bryki.
Monitor zmienił obraz na drugą kamerę. Samochód Klingberga skręcił na miejsce
parkingowe, lecz filar zasłonił widok.
– Zaczekaj… tu go masz na pełnym obrazie. Nie widać jego twarzy, ale założę się o tysiaka,
że to imigrant. Tylko ich stać na takie luksusowe wózki.
Mężczyzna pojawił się na obrazie, wychodząc z martwego pola kamery, ubrany w szarą
kurtkę przeciwdeszczową z kapturem. Trekkingowa, zauważył Katz, kupił podobną zeszłej
jesieni, ale mu ją ukradli podczas włamania do piwnicy.
– Nie da się zobaczyć jego twarzy?
– Nie. A tamtego dnia wcale nie padało. Sprawdziłem zapis kamery przy wejściu. Dzień był
zimny jak cholera, nawet poniżej zera, choć kwiecień, ale nie padało. Świeciło słońce!
Mężczyzna miał świadomość, że filmuje go kamera. Naciągnął kaptur tak, że zasłaniał całą
twarz. Potem zaczął szybko iść do wyjścia ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Otworzył drzwi na
schody i znikł.
– No cóż, nie za wiele akcji – podsumował strażnik, wskazując głową na ekran, na którym
dalej kręcił się film, lecz nie dało się dostrzec żadnego ruchu. – Nawet gołębia ani szczura.
Normalnie mamy ich tu pełno. I banda z przedmieścia. Ćpuny. W nocy tu jest jak w jakimś
cholernym zoo. A właściwie o co chodzi? To jakaś ważna sprawa z tym kolesiem? Już drugi raz
pokazuję ten film.
Katz spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Komu jeszcze go pokazywałeś?
– Glinie.
Katz nic z tego nie rozumiał. Angela Klingberg sądziła, że policja nie oglądała nagrań z
kamer. Julin też nic o tym nie wspomniał.
– Kiedy?
– Parę dni temu. Babka. Nawet ładna. Wysportowana. Koło czterdziestki. Pewnie lesba.
Pokazała legitymację, ale nie pamiętam nazwiska. A może była prokuratorem.
Strażnik sięgnął po puszkę coli na półce, pociągnął łyk i uśmiechnął się krzywo.
– A propos zoo, popatrz tutaj.
Kliknął na nowe okno filmu. Grupa młodych ludzi weszła do klatki schodowej i stanęła tuż
pod kamerą. Jak na niemy rozkaz wyjęli puszki z farbą w spreju i zaczęli tagować ściany. Nie
zajęło im to nawet minuty. Cztery ściany zabazgrane w całości. Jeden z nich, młody chłopak z
dredami, odwrócił się do kamery i uśmiechnął, nim wziął butelkę piwa i rzucił nią w obiektyw,
nie trafiając. Potem zbiegli po schodach i na obrazie zostały tylko zasmarowane ściany i szkło z
rozbitej butelki na podłodze.
– Co za przeklęta hołota. Widziałeś tę małpę, która rzuciła butelką? Wiesz, co zaczynam
ostatnio myśleć? Że ten Norweg, Breivik, ma rację. Całe to multikulti można o kant dupy potłuc.
Ale ludzie boją się głośno o tym mówić. Nawet Åkesson i Szwedzcy Demokraci
[2]
zrobili się
poprawni politycznie. Co ty na to, jeśli powiem, że Breivik zrobił jedyną słuszną rzecz? Chodzi o
to, by sięgnąć do źródeł problemu, wyrwać wszystko z korzeniami, zanim będzie za późno…
Strażnik umilkł i podrapał się w głowę.
– Jest jeszcze jedna kamera – zauważył spokojnie Katz.
– Co?
– Na klatce. Ty ją zamontowałeś? Firma nie ma pozwolenia na filmowanie poza parkingiem.
– Jak mówiłem, nic tu się nie dzieje. Co noc osiem godzin w szklanej budce. Trzeba mieć
trochę rozrywki. Poza tym już ją zdjąłem. Szef marudził.
– Czy dwudziestego drugiego kwietnia kamera była na klatce?
– Może…
– I nic nie powiedziałeś tej policjantce.
– Jak mówiłem… była lesbą.
– Chcę, żebyś pokazał filmy z dnia, kiedy był tam facet z lexusa. Przecież wyszedł na klatkę.
Masz go na którymś filmie. W zbliżeniu.
Strażnik westchnął.
– Pewnie gdzieś jest, ale to będzie kosztować dodatkowe pięć stów.
Katz położył na stole następny banknot i po dwóch minutach znów zobaczył mężczyznę na
monitorze. Schodził tą samą klatką, którą zniszczyli młodociani wandale, plecami do kamery.
Wciąż miał na głowie kaptur. Mężczyzna średniego wzrostu, dokładnie taki jak Klingberg albo
on sam i jeszcze jakiś milion mężczyzn w tym kraju. Nie miał charakterystycznego chodu ani
postawy. Znikł z wizji, nie pokazując twarzy.
– Koleś nie ryzykuje. Nie chce być rozpoznany. Mogę już wyłączyć? Mam robotę do
ogarnięcia.
– Zaczekaj!
Kamera kręciła się dalej. Katz zobaczył zmianę światła w kadrze, od drzwi, które otworzyły
się na poziomie niżej. Na ścianie było teraz widać dwa cienie dwóch osób, które się spotkały,
przystanęły i zamieniły parę słów, nim jedna z nich – mężczyzna w kurtce trekkingowej – wyszła
przez drzwi, a druga dalej szła schodami w górę.
Katz go rozpoznał, kiedy wszedł w kadr – młody chłopak, na oko siedemnaście lat.
Przystanął na podeście tuż pod kamerą. Miał brudne ubranie i plecak na ramieniu. Bezdomny,
pomyślał Katz, i narkoman. Ale w tamtym momencie czysty. Wyglądał na przerażonego.
– Ćpun – rzucił strażnik. – Roi się tu od nich. W zeszłym tygodniu znalazłem jednego
martwego w samochodzie. Z początku myślałem, że śpi… leżał na tylnym siedzeniu starej toyoty
corolli. Popatrz na tego, wygląda, jakby miał hiva.
Katz widział go na spotkaniu anonimowych narkomanów zeszłej zimy. Spotkanie otwierał
Katz jako gość specjalny. Słuchał opowieści innych, zwrócił uwagę, jak daleko są do tyłu w
rozwoju osobowym, że tylko dotykają problemu po wierzchu, a potem zauważył chłopaka, który
siedział sam z tyłu. Nieobecny, jakby nie całkiem rozumiał, co się wokół niego dzieje. Brudny.
Ze śladami krwi na dżinsach. Z tym samym plecakiem stojącym przy nogach.
– Można drukować zdjęcia? – zapytał.
– Pojedyncze kadry? Jasne.
– Potrzebuję jeden z mężczyzną w kurtce od deszczu i jeden tego chłopaka.
Strażnik zrobił tak, jak Katz mu powiedział.
– Masz szczęście – rzekł, kiedy mu je podawał. – Zdjęcia wchodzą w cenę.
Katz przyglądał się narkomanowi. Przerażony, pomyślał, ale dlaczego? Przez człowieka,
którego spotkał na schodach? I za młody na narkomana. Jak on sam wiele lat temu.
W ciągu pierwszych dziesięciu lat swego życia Katz chodził do sześciu szkół. Jego rodzice,
Benjamin i Anne, byli nauczycielami, ale Benjamin miał nieposkromiony temperament i nigdzie
nie zagrzał długo miejsca. W ostatniej szkole, w której pracował, złamał woźnemu obojczyk po
awanturze o klimatyzację w pokoju nauczycielskim. Nie umiał kontrolować napadów złości, to
było u niego wrodzone. Katz odziedziczył po nim tę cechę i przez całe życie starał się nad tym
panować, lecz nie zawsze mu się udawało.
Benjamin zmarł na raka płuc krótko po czternastych urodzinach Katza. Niedługo potem
zmarła jego matka – przestała jeść i po prostu uschła w szpitalu w Sollentunie. Nie mieli dalszych
krewnych i Katz trafił do domu dziecka. Właściwie można się dziwić, że umieścili go tam
dopiero wtedy. Zaczął się wykolejać już parę lat wcześniej, był aresztowany za drobne kradzieże
jako jedenastolatek i zgłoszony po raz pierwszy do opieki społecznej, gdy miał lat dwanaście.
Po śmierci rodziców nie pozostał nawet cień superego, który mógł go kontrolować. W domu
dziecka w Hässelby, gdzie go wysłano, poznał problemy innych młodych ludzi z zachodniego
Sztokholmu: bandy z Blackeberg i Rissne, młodych chuliganów, którzy nie widzieli przed sobą
przyszłości. Katz szybko przeniknął do ich środowiska. Robili włamania na zlecenie starszych
przestępców, brodzili w wodzie przy klubach żeglarskich wokół Mälaren, z kombinerkami do
cięcia zabezpieczeń w dłoni, zajmowali się paserstwem i napadami, bili ludzi, których wygląd im
się nie podobał i przenosili narkotyki między dilerami i hurtownikami w połowie sztokholmskiej
aglomeracji. Heroina była dostępna wszędzie. Katz widział, co ten narkotyk robi z ludźmi, jak
ich niszczy, lecz będąc nastolatkiem, nie znajdował powodu, by się temu przeciwstawić. Jego
pierwszy romans z narkotykami trwał tylko kilka miesięcy i nie doprowadził do pełnego
uzależnienia. Paradoksalnie uratowała go katastrofa z Evą Dahlman.
Poznał Evę tego lata, gdy skończył szesnaście lat. Przedstawił ich sobie jego najlepszy
przyjaciel z domu dziecka, Jorma Hedlund. Eva była wysoka, nieśmiała i lekko się jąkała, co
bardzo ją peszyło i dlatego rzadko się odzywała. Katz z początku odebrał jej milczenie jako
przejaw arogancji, potem tajemniczości. Była młodsza o dwa lata i tak jak on pochodziła z domu
z problemami, w najgorszych momentach żyła na ulicy, a czasem nocowała w pokoju Katza w
domu dziecka, jeśli udawało mu się ją przemycić tak, by personel niczego nie zauważył. To z nią
przeżył narkotykową inicjację w piwnicy domu przy Astrakangatan, a ręce drżały mu tak bardzo,
że musiała mu pomóc we wkłuciu.
Byli razem przez całe lato, brali narkotyki, kochali się na dworze, kradli w domach
towarowych, należeli do tej samej grupy. W sierpniu włamali się do luksusowego jachtu
stojącego przy plaży w Hässelby. Katz i Jorma zobaczyli, że załoga schodzi z pokładu i wsiada
do taksówki, odczekali kilka godzin, aż zrobi się ciemno, i popłynęli do jednostki. Eva stała na
czatach na plaży. Oprócz tysiąca koron w gotówce nie znaleźli niczego wartościowego.
Zniszczyli łódź, nim ją opuścili, potłukli wyposażenie, wyrzucili jedzenie z lodówki, wylali
puszkę znalezionej farby na ubrania w garderobie.
Później tego samego wieczoru Eva i Katz odurzali się narkotykami w pobliskiej piwnicy na
rowery. Towar był dość stężony i ledwo Katz go wstrzyknął, poczuł, jaki jest mocny, jak
niepokojąco wiotczeją mu kończyny, a potem ogarnęła go ciemność.
Obudził się w lesie. Później się dowiedział, że na Grubbholmen, niezamieszkanej wyspie
naprzeciw plaży Hässelby. Ktoś świecił mu latarką w oczy, słyszał szczekanie psów, wszędzie
było pełno policji. Spodnie miał opuszczone do kolan, a w ręce trzymał majtki. Ktoś chwycił go
za włosy i obrócił na brzuch. Zobaczył, jak zabierają Evę na noszach, nagą i zakrwawioną, ludzie
coś do niego krzyczeli, poczuł, jak ktoś podnosi go szarpnięciem do pozycji siedzącej i zakłada
mu kajdanki.
W poprawczaku, gdzie go wysłano, spotkał się z psychologiem, który próbował mu pomóc
przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Według ustaleń policji pobił ją do nieprzytomności i
pogryzł w szyję. Pamięć Katza była jednak pusta. Eva też nic nie pamiętała. Trafiła do ośrodka
dla młodych narkomanów w Norrlandii i nie chciała uwierzyć w jego winę.
To zdarzenie długo go potem prześladowało. Najgorsza była niepewność. Czy naprawdę był
zdolny do czegoś takiego? Zadręczał się wątpliwościami. Jednak myśl o tym, że był winny, stała
się na dłuższą metę nie do zniesienia. Chciał iść dalej, zerwać z dawnym życiem.
Katza uratowały jego zdolności do nauki. W poprawczaku dostał przepustkę, by realizować
program z przedmiotów ścisłych w liceum w Huddinge. Dostawał najwyższe oceny, także z
języków i matematyki, i nauczyciele pozwolili mu pracować indywidualnie na poziomie
rozszerzonym. W ostatnim roku uczył się informatyki i nawet zastępował nauczyciela, kiedy ten
był chory.
W wieku osiemnastu lat stanął przed komisją poborową. Psycholog wojskowy zaproponował
mu dodatkowe testy wymagane do specjalnego szkolenia. Uzyskał niezwykle wysokie wyniki w
teście Stanford-Bineta i innych testach na inteligencję. Miesiąc później zadzwonił do niego major
z komisji i zapytał, czy chciałby odbyć służbę wojskową w szkole tłumaczy – gdyby był
zainteresowany, czekało tam na niego miejsce.
Katz był jednym z trzech absolwentów szkoły, którym zaproponowano pracę w ambasadzie
bezpośrednio po zakończeniu nauki. Jesienią 1988 roku trafił do Helsinek jako asystent attachatu
wojskowego. Przez dwa lata tłumaczył dla attaché rosyjskie dokumenty, gazety, pisma urzędowe,
transkrypcje meldunków fińskich wywiadowców w strefie granicznej. Najwyraźniej dobrze sobie
radził, skoro zarządzono przeniesienie go do konsulatu w Leningradzie, który wkrótce zmienił
nazwę na Sankt Petersburg.
To tam spotkał po raz pierwszy Rickarda Julina. Julin był oficjalnie zatrudniony przez
Ministerstwo Spraw Zagranicznych jako konsul w dziale wizowym, lecz jego rzeczywistym
pracodawcą było wojsko. Dawne imperium radzieckie rozpadało się, a konsulat wciąż
odpowiadał za oficjalne kontakty z północno-zachodnią Rosją: z obwodem archangielskim,
murmańskim, nowogrodzkim, pskowskim, z Republiką Karelii i Komi, z Nienieckim Okręgiem
Autonomicznym i obwodem kaliningradzkim. Zadaniem Julina było zbieranie informacji o
handlu bronią, o tym, co się działo w przemyśle zbrojeniowym, kto odpowiadał za
przechowywanie broni i rozmieszczanie rakiet.
Katz nie spotykał go częściej niż raz w tygodniu, bo Julin zwykle przebywał w podróży.
Lubił go jednak za jego spokój i naturalne ciepło – tyle, ile można oczekiwać od zawodowego
oficera. Domyślał się, że Julin miał chronione stanowisko, kod referencyjny i pseudonim, by
zapobiec próbom werbowania przez obce wojsko, i to wszystko bardzo mu imponowało. Julin
był o szesnaście lat starszy i dopiero rok później, gdy pojechał na Bałkany jako obserwator
pokojowy, Katz zrozumiał, ile dla niego znaczył. Patrzył na niego z podziwem jak na starszego
brata.
Okres pracy Katza w charakterze tłumacza wojskowego zakończył się wiosną 1992 roku,
równie nagle, jak się zaczął. Wrócił do Sztokholmu, by zgłosić się w urzędzie pracy w czasie
zbliżającego się spadku koniunktury. Kiedy wylądował na Arlandzie, uświadomił sobie, że nie
ma dokąd pójść. Nie miał kontaktu z Julinem od ponad roku i dzwonienie na jego stary numer
służbowy było ryzykownym pomysłem. Julin jednak odpowiedział i znów wystąpił w roli
zbawczego anioła. W niespełna tydzień załatwił mu pracę cywilnego tłumacza w Instytucie
Obrony Radiołączności.
Katz siedział sam w pokoju na Lovön i zdobywał materiał dla analityków wywiadu w siłach
zbrojnych – poszczególne informacje, które inni składali w zrozumiałą całość. Julina spotykał
rzadko. Dalej pracował dla wojska, jako attaché przy Kwaterze Głównej NATO. Spotykali się
czasami, kiedy był w kraju, pili razem kawę na mieście, rozmawiali dla zabawy po rosyjsku albo
plotkowali o dawnych kolegach z ministerstwa.
Podczas swego drugiego roku w Sztokholmie Katz znowu zaczął brać heroinę. Sam nie
bardzo rozumiał, jak do tego doszło. Może była to tylko kwestia samotności, która coraz bardziej
go wchłaniała, izolowała od świata, absorbowała wszystkie pozostałe uczucia: żałobę po śmierci
rodziców, frustrację z powodu utraconej wczesnej młodości i tego, co się stało Evie Dahlman,
żal, że się rozstali i nigdy już nie spotkali, nienazwany gniew, który nosił w sobie, odkąd sięgał
pamięcią.
Kupował narkotyki od dalekiego znajomego z czasów Hässelby, Latynosa o imieniu Jorge, z
porowatą gąbczastą twarzą, jaką często się spotyka u starych narkomanów. Radził sobie jednak w
sprawach zawodowych, nie brał narkotyków w godzinach pracy, nosił koszule z długim
rękawem, by ukryć ślady po wkłuciach, i wywiązywał się w terminie ze swoich obowiązków.
Latem 1993 roku Katz został niespodziewanie wysłany przez swój instytut do konsulatu
generalnego w Berlinie. Traktat czterech mocarstw dotyczący tego miasta przestał obowiązywać
po zjednoczeniu Niemiec. Rosjanie spakowali resztki swego arsenału i wysłali wszystko
pociągiem z przedmieścia Erkner w Berlinie Wschodnim do Moskwy. Katz zbierał dane
logistyczne – ile czasu zajęło to Rosjanom, jak zarządzano transportem, jakie jednostki wojskowe
były w to zaangażowane i jaki oddźwięk miała operacja w rosyjskiej i niemieckiej prasie.
Pojechał do Berlina z paszportem dyplomatycznym i dziesięcioma gramami holenderskiej
heroiny w torebce w wewnętrznej kieszeni kurtki. W tamtym okresie brał trzykrotnie mocniejsze
dawki niż na początku.
Konsulat załatwił mu mieszkanie przy Wiener Strasse w Kreuzbergu, o rzut kamieniem od
Kottbusser Tor. W ten sposób nie miał żadnych problemów ze zdobyciem narkotyków.
Kottbusser Tor był ośrodkiem handlu heroiną w południowej części centralnego Berlina.
Bezzębne ćpuny sprzedawały turecki towar w trzygramowych opakowaniach za ułamek ceny,
jaką płacił w Sztokholmie. Strzykawki można było kupić w opakowaniach po dziesięć sztuk
przed apteką.
Po kilku miesiącach w tym mieście potrzebował trucizny przez cały dzień, by jakoś
funkcjonować. Zaczął ryzykować, wstrzykiwał małe dawki w godzinach biurowych, coraz
częściej brał wolne, zaczął się zadawać z innymi narkomanami. I tak zaczęły się pierwsze okresy
zwolnień lekarskich, tygodnie, podczas których chodził zamroczony, a potem ledwo pamiętał, co
się działo.
Uratowało go na chwilę odesłanie do Sztokholmu na kurs informatyczny w Królewskim
Instytucie Technologicznym. Siły zbrojne wiedziały, że zna się na programowaniu i ma talent do
języków i zbierania informacji, ale teraz nadchodził nowy czas zdobywania ich z pomocą
Internetu i coraz szybszych komputerów osobistych. Było już wiadomo, że w przyszłości będą
potrzebni tacy ludzie jak Katz.
Udało mu się odtruć samemu i utrzymać w formie do końca kursu. Ale wkrótce potem znów
znalazł się na równi pochyłej.
Stoczył się z niej bardzo szybko. W niespełna rok stracił pracę i stał się bezdomny.
Zdobywał pieniądze przez włamania i dilerkę. Jorma Hedlund był jedynym ze starych
przyjaciół, z którym utrzymywał kontakt. Jorma nadal parał się przestępczością, ale próbował mu
pomóc. Problem w tym, że Katz nie chciał pomocy.
Mieszkał w noclegowniach, gdzie mógł dostać łóżko na noc, ale wyganiano go wraz ze
wschodem słońca. Potem w melinach narkomanów, a kiedy było już z nim coraz gorzej i coraz
mniej o siebie dbał, pod gołym niebem, w bramach, w parkach.
Zapadał się coraz głębiej w mrok, lecz nie dotarł do dna, bo nagle objawił mu się ratunek w
osobie Rickarda Julina.
Katz wciąż pamiętał tamten dzień, kiedy wszystko rozegrało się od nowa. Julin zauważył go
na stacji metra Gullmarsplan. Katz gdzieś się wybierał, ale już nie pamiętał dokąd. Stał na
peronie, nieświadomy, że ludzie obchodzą go dookoła, bo ma brudne ubranie, pokłute ręce i
głośno mówi do siebie. Tak w każdym razie twierdził później Julin – że najpierw go usłyszał, nim
zobaczył, i rozpoznał jego głos.
Tak to się zaczęło: Julin dał mu swoją wizytówkę i poprosił, by do niego zadzwonił, żeby
choć przez chwilę porozmawiać. Był typem człowieka, który załatwiał sprawy dla innych ludzi.
W miesiąc później Katz znajdował się już w antropozoficznym zakładzie leczenia uzależnień w
Ytterjärna.
Tuż po północy Katz otworzył drzwi do swojego mieszkania. Od razu poczuł, że ktoś tu był.
Pomacał kciukiem dziurkę od klucza. Żadnych śladów smaru. Jeśli ktoś grzebał w zamku,
dokładnie go potem wyczyścił.
Wszedł do przedpokoju i zamknął za sobą drzwi. Słabe światło lampy ulicznej wpadało przez
okna. Stał nieruchomo, nasłuchując dźwięków: oddechu, lekkiego szelestu ubrań. Nic jednak nie
słyszał.
Wszedł do sypialni. Wyświetlacz radiobudzika rzucał słabe refleksy na ściany. Łóżko było
nietknięte, lecz drzwi szafy lekko uchylone. Otworzył je ostrożnie. Wszystko jak zawsze, tylko to
dziwne uczucie, że ktoś szperał w jego ubraniach, a potem odłożył je na miejsce.
W kuchni cicho szumiał wentylator. Naczynia stały na miejscu, na kranie wisiała sucha
ściereczka Wettex. Podłoga i ścienne kafelki lśniły czystością. Wszystko wyglądało tak jak przed
jego wyjściem.
Przeszedł do pokoju dziennego. Kanapa stojąca przy ścianie przypominała drzemiące
zwierzę. Dekoder mrugał pod telewizorem. Na stoliku przy kanapie leżała złożona gazeta.
Przedmioty na półce i na parapecie… wszystkie ustawione dokładnie tak, jak je zapamiętał.
Sprawdził pomieszczenia po raz drugi, systematycznie, nie znajdując śladów włamania.
Wiedział z doświadczenia, gdzie się szuka wartościowych rzeczy. Sam to robił w mrocznych
latach. Ale nic nie zostało skradzione. Ani przestawione.
Uczucie powoli znikało, kiedy smarował kanapkę masłem i jadł w kuchni. Na wyświetlaczu
komórki zobaczył, że Angela wysłała mu esemesa. Odczytał wiadomość: miał umówione
spotkanie w głównym biurze Klingberg Aluminium jutro na dziesiątą. Pontus Klingberg zgodził
się go przyjąć.
Katz pomyślał o młodym narkomanie na parkingu. Powinien spróbować go odnaleźć,
popytać o niego w noclegowniach i grupach anonimowych narkomanów w mieście. Widział
człowieka prowadzącego samochód Klingberga, zamienił z nim parę słów i z jakiegoś powodu
bardzo się go przestraszył.
I jeszcze ta policjantka, która chciała obejrzeć filmy z monitoringu parę dni temu. Według
kontaktów Julina śledztwo umorzono po dwudziestu czterech godzinach. Ktoś jednak
najwyraźniej wszczął je na nowo.
Pomyślał, że coś tu się nie zgadza, że w całej historii z Klingbergiem tkwi jakiś zasadniczy
błąd.
Wyszedł z pokoju, włączył komputer stacjonarny, którego używał, kiedy nie chciało mu się
schodzić do biura, i włożył dysk do portu USB.
Plik, który skopiował z komputera Klingberga, wyglądał na uszkodzony. Ściągnął z sieci
program Zipfix, który po kilku minutach załadował się i otworzył. Plik składał się z jednego
folderu tylko do odczytu, o nazwie M. K. Te same inicjały, co na tkaninie, którą dostał od Angeli.
Folder zawierał kilka zeskanowanych czarno-białych fotografii. Portret rodzinny zrobiony
ponad pół wieku temu w miejscu, które wyglądało na jakiś egzotyczny kraj. Mężczyzna i kobieta
pozowali fotografowi razem z dwoma chłopcami. Jeszcze kilka zdjęć tej samej rodziny, tym
razem w mieście. W tle szyldy z napisami po hiszpańsku. Patriarcha rodziny, Gustav, z żoną i
dziećmi. Młodszy z chłopców był prawdopodobnie ojcem Joela.
Niżej parę notatek, kluczowych słów, napisanych według datowania pliku na dzień przed
zniknięciem Klingberga:
„Kristoffer uprowadzony w czerwcu 1970”.
„Rodziców znaleziono we wrześniu 1979. Czemu na wsi?”
„Marie Bennoit zmarła w 1978. Jak?”
Klingberg zdawał się wierzyć w związek między zdarzeniami – zniknięciem brata i śmiercią
trzech osób. Fotografie w pliku przedstawiały jego ojca, wujka i dziadków. Zostały zrobione
wiele lat temu, prawdopodobnie na Dominikanie. Kim była Marie Bennoit? Krewną? Z jakiego
innego powodu miałby ją wymieniać razem z bratem i rodzicami?
Punktualnie o dziesiątej następnego ranka Katz przekroczył próg głównego biura
Klingberg Aluminium w Vasastan. Sekretarka poprosiła go, by usiadł w foyer i zaczekał. Wnętrze
było skromne, wręcz ascetyczne. Szare ściany, czarna wykładzina. Lekki szum klimatyzacji. Na
stoliku przy sofie leżało parę tygodników. Widok na Vanadislunden, Wenner-Gren Center i
Brunnsviken po prostu zapierał dech.
Katz wziął sobie kawę z automatu obok recepcji. Czekając, aż trochę ostygnie, zadzwonił do
Angeli. Nie odebrała – ani komórki, ani telefonu stacjonarnego. Rozłączył się więc i zadzwonił
do Julina. Opowiedział mu krótko o tym, czego się dowiedział od strażnika na parkingu – że
policja oglądała nagrania z monitoringu, choć śledztwo zostało oficjalnie umorzone. Julin
obiecał, że to sprawdzi i oddzwoni, jak tylko będzie coś wiedział.
Wśród tygodników leżała broszura informacyjna o Klingberg Aluminium. Katz
przekartkował ją z roztargnieniem, aż doszedł do portretu założyciela Gustava Klingberga. Pod
zdjęciem znajdował się tekst o historii przedsiębiorstwa:
Gustav urodził się w roku 1914 w Republice Dominikany jako najstarszy syn pary
misjonarskiej Einara i Astrid Klingbergów. Po zdaniu egzaminów w państwowym liceum w
Santo Domingo otrzymał stypendium, by studiować inżynierię górniczą na politechnice w
Hawanie. Wrócił po trzech latach, by rozpocząć własną działalność.
W krótkim czasie dorobił się majątku w branży cukrowniczej i na kopalni boksytów. Razem
z amerykańską spółką wydobywczą uszlachetniał boksyt do produkcji aluminium i wyrobu
ceramiki.
Na początku lat czterdziestych, informował tekst, ożenił się z córką szwedzkiego misjonarza
– Lisbet – której rodzina należała do kręgu znajomych. W latach 1941 i 1942 urodzili się ich
synowie Pontus i Jan.
Na początku lat pięćdziesiątych, w następstwie strategicznych decyzji biznesowych, Gustav z
rodziną wrócił do Szwecji. Założył Klingberg Aluminium z główną siedzibą w Sztokholmie.
Przedsiębiorstwo sprowadzało boksyt z Afryki i Indii Zachodnich do produkcji aluminium do
felg samochodowych, łożysk kulkowych, części samolotów i blach dachowych. Zaledwie po
kilku latach holding Klingberga kontrolował cały konglomerat przedsiębiorstw w przemyśle
metalurgicznym.
Na ostatniej stronie broszury widniał portret rodzinny z końca lat sześćdziesiątych,
pomyślany pewnie tak, by symbolizować ciągłość firmy. Na ganku rodzinnej posiadłości w
Djursholm stał Gustav Klingberg z żoną Lisbet, dwójką dzieci i czwórką wnucząt. Joel był drugi
z lewej, według podpisu obok starszego brata Kristoffera.
Katz patrzył ze zdumieniem prosto w melancholijnie uśmiechnięte oczy chłopca. Kristoffer
był czarny.
Joel nigdy nie wspomniał, że jego brat został adoptowany. A jednak byli do siebie podobni,
jakby środowisko naprawdę mogło wpływać na wygląd, jakby dzieci miały w sobie coś z
kameleonów.
Katz odłożył broszurę. Telefonistka uśmiechnęła się do niego z drugiego końca recepcji. Po
chwili został poproszony do dyrektora zarządzającego.
Pontus Klingberg nie miał chyba większych oczekiwań co do wizyty obcego człowieka,
który pytał o zaginięcie jego bratanka. Przyjął Katza, siedząc na skórzanej sofie w pokoju
zarządu. Widok stąd był równie wspaniały.
– Mój ojciec bardzo podziwiał Axela Wenner-Grena – rzekł, widząc spojrzenie Katza. –
Dlatego chciał, by siedziba firmy znalazła się w sąsiedztwie jego posiadłości. Axel też uwielbiał
Karaiby, dokładnie tak jak ojciec. Miał dom na Barbadosie, naprawdę tam mieszkał w czasie
wojny do roku czterdziestego drugiego, kiedy Brytyjczycy wpisali go na czarną listę za to, że
sprzedawał działa Boforsa Niemcom. Pamiętam go z dzieciństwa. Gustav i Axel jadali razem w
Stallmästaregården, zawsze sałatkę z jajek i sardeli na przystawkę i pieczonego śledzia jako danie
główne, dyskutując o cenach surowców, przyszłości Electroluxa, i ekspansji rodziny
Wallenbergów w szwedzkim przemyśle wydobywczym.
Sięgnął po butelkę wody mineralnej stojącą na barku za jego plecami, otworzył ją, nalał do
szklanki i podał Katzowi.
– Co ci leży na sercu, młody człowieku? Angela martwi się o mojego bratanka?
Katz wziął szklankę i usiadł w fotelu naprzeciw.
– Nie wierzy, że Joel znikł dobrowolnie.
– Kiedy ktoś tak znika bez słowa, ludzie się oczywiście niepokoją. Nie wiem, jaki problem
Joel ma z Angelą i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć. Może pieniądze? Tak bywa, kiedy
dziewczyna wychodzi bogato za mąż… albo za kogoś, kto żyje na wyższym poziomie, niż jest
przyzwyczajona. Powstaje pewna nierówność. Ale Joel jest bardzo lojalny wobec firmy.
Niedługo wróci do domu.
– Jak myślisz, gdzie on teraz jest?
– Skąd mam wiedzieć, może w Danii, jak sugeruje policja? A może przez cały czas w
Sztokholmie. Znalezienie go nie powinno być trudne. Można zacząć od rundy po hotelach. Ale to
nie moje zadanie. Trzeba szanować ludzką integralność. Mój bratanek na pewno ma jakieś
powody, by przez pewien czas pobyć sam.
Pontus splótł dłonie na karku, odchylił się na oparcie sofy i popatrzył w sufit. Katz
przyglądał się jego przyprószonym srebrem włosom, dwurzędowej marynarce, dłoni ze
starannym manikiurem, która spoczęła teraz na kolanie. Nie jest przyzwyczajony do sprzeciwu,
pomyślał Katz, to człowiek, który zwykł przeprowadzać swoją wolę.
– Nie zauważyłeś niczego dziwnego, zanim zniknął?
– Nie, wszystko było jak zwykle. Business as usual. Prowadzimy właśnie pewną zawodową
sprawę w Anglii z przedsiębiorstwem, któremu od dawna się przyglądamy. Profile aluminiowe
do mebli. Właściciel większości udziałów jest gotów je sprzedać za rozsądną cenę. Lecę dziś
wieczorem do Londynu na końcowe negocjacje. Joel miał być tam ze mną, to właściwe jedyne,
co mnie niepokoi.
Do pokoju weszła kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat i oznajmiła, że dzwoniła jego
młodsza córka. Pontus skinął głową i posłał jej ojcowski uśmiech, zanim wyszła.
– Joel robił podobne rzeczy, kiedy był młodszy – podjął. – W czasie, kiedy jeszcze mieszkał
u dziadka. Znikał i nie było go przez parę tygodni. Siedział i uczył się w jakimś wynajętym
mieszkaniu. A potem nagle znów się pojawiał, jak gdyby nigdy nic. Wiesz, że nie było mu łatwo.
Miał dużo do przepracowania. Najpierw starszy brat, który został uprowadzony. A dziewięć lat
później został bez rodziców, kiedy mój brat i jego żona… – Umilkł w środku zdania i jego oczy
przyćmił cień smutku. Opuścił na chwilę wzrok, nim podjął opowieść: – Zostawił chyba Angeli
jakąś wiadomość, prawda?
– Pokłócili się tamtego ranka.
– Domyślam się, że o dziecko? Ich stały powód do kłótni, od dziesięciu lat. Jej finansowe
zabezpieczenie w małżeństwie pójdzie się bujać. Ale wierzę, że Joel jeszcze ustąpi. Sam mam
dwie córki. I czworo wnucząt. Dzieci to sól życia, czy jak to się mówi?
Pontus wyjrzał przez okno na Brunnsviken, gdzie drzewa stały w rozkwicie wczesnego lata.
Z ukrytych w pokoju głośników dobiegała cicha muzyka operowa. Klingberg lekko się kołysał w
jej takt. Katz pomyślał, że jest w nim coś kruchego, jakieś pęknięcie, którego się nie dostrzegało
na pierwszy rzut oka. Jakby nie całkiem pasował do siebie, do własnej formy.
– Policja kontaktowała się z tobą w sprawie zaginięcia Joela.
– Krótko przez telefon, powiedziałem im to, co wiem i to było wszystko. Kim ty właściwie
jesteś? Angela coś wspomniała, że ty i Joel służyliście razem w wojsku?
Katz opowiedział mu, jak poznał Joela. Parę słów o szkole tłumaczy, o tym, jak prywatny
szofer zabierał go w piątki.
– Katz? – rzekł Pontus, kiedy skończył. – Żydowskie korzenie. Nie martw się, nie mam
uprzedzeń, wielu moich znajomych w interesach to Żydzi. Zdolni ludzie, wiedzą, jak zarabiać
pieniądze.
Co jest typowym uprzedzeniem, pomyślał Katz, patrząc, jak Pontus wstaje i podchodzi do
półki. Jego własny ojciec był nauczycielem, jego dziadek, jeśli dobrze zrozumiał, szewcem w
Wiedniu, zanim przybył z żoną i piętnastoletnim synem do Szwecji tuż po wybuchu wojny, a
potem pojechał do Izraela. Niespecjalnie bogaci Żydzi. Ale Katz do tego przywykł, słyszał gorsze
rzeczy, od niewinnych przekonań o rzekomym żydowskim zmyśle do interesów do teorii
spiskowej, że rządzą z ukrycia światową polityką. Może bycie Żydem oznaczało właśnie to, że
zawsze się słyszało jakiś komentarz na ten temat.
Kiedy się odwrócił, zobaczył, że Pontus zdejmuje z półki oprawioną fotografię. Dwie
uśmiechnięte dziewczynki na jachcie. Na półce stał jeszcze jeden portret: Pontus z tymi samymi
dziewczynkami, chociaż już dorosłymi, na mniejszej żaglówce.
– Moje córki – powiedział. – Ebba i Julia. Z rejsu na Karaibach, kiedy były małe. Drugie jest
z Sandhamn sprzed paru lat. Latem bierzemy zwykle udział w regatach wokół Gotlandii.
Niedługo włączą się w to ich dzieci, moje wnuki… ich zdjęcia też mam, jeśli chcesz zobaczyć.
Rodzina Klingbergów zawsze stara się robić dobrą robotę. – Uśmiechnął się z dumą, po czym
twarz ściągnęła mu się w grymasie: – Myślałem czasem, że uprowadzono Ebbę albo Julię
zamiast Kristoffera. Sama myśl sprawiała nieznośny ból. Nie potrafisz sobie nawet wyobrazić
naszego cierpienia, kiedy to się stało. Siedmiolatek, który znikł i jego los do dziś jest nieznany.
To całkiem złamało jego rodziców. Jan nigdy się po tym nie pozbierał. Ja cierpiałem razem z
nim. Pocieszało nas tylko, że to nieszczęście przywróciło go rodzinie. Przez całe życie starał się
dystansować od Gustava… ode mnie też, ale po tej stracie wrócił. Nie dlatego, że mogliśmy
ukoić jego ból. Nigdy sobie tego nie wybaczył. Wypił parę piw, zanim poszedł z dziećmi na
stację metra z przyjęcia urodzinowego w Stadshagen. Ciągle się zadręczał wyrzutami sumienia. I
dalej pił. Alkohol, który osłabił jego czujność, stał się jak na ironię jego pociechą. To odebrało
życie jemu i Joannie, jego żonie. Samobójstwo było tylko przedłużeniem ich picia. – Pontus
wyjrzał przez okno, westchnął i z wysiłkiem przełknął ślinę. – Nikt z nas się z tym nie pogodził.
Gustav zupełnie się załamał. Stracił najpierw wnuka, a potem syna.
Umilkł. Z korytarza za drzwiami dobiegł śmiech.
– Czy nic nie wskazywało na to, że porwanie było zaplanowane?
– Nie. To był przypadek, czyn samotnego szaleńca. Tamta kobieta, kimkolwiek była, wzięła
Kristoffera pod wpływem impulsu, Bóg jeden wie dokąd. Minęło ponad czterdzieści lat.
Kristoffer kończyłby w tym roku czterdzieści dziewięć. Rzadko zdarza się tydzień, bym o nim
nie myślał. A kiedy się czyta o niektórych rzeczach w gazetach… o tym, co się zdarzyło tej
austriackiej dziewczynce, Kampusch, albo o diabłach w ludzkiej skórze jak ten Belg Dutroux…
wtedy myśli wirują i przychodzą mdłości. Albo nienawiść.
Pontus Klingberg popatrzył na niego pustym wzrokiem, a potem powoli pokręcił głową.
– Czy Kristoffer był adoptowany? – zapytał Katz.
– Co takiego?
– Był czarny.
– Joel nigdy ci nie opowiadał o swoim bracie?
– Nie, żadnych szczegółów.
– Jego babcia była Kreolką. Ale krew, jak to się mówi, ominęła jedno pokolenie. Po Janie
prawie wcale nie było tego widać, nie licząc kręconych włosów… i latem… opalał się mocniej
niż inni. To było cholernie dziwne, Joel też nic nie odziedziczył… ale wyszło u Kristoffera. To
długa historia.
Pontus nie patrzył na Katza, kiedy ją opowiadał. Tak jakby się znajdował głęboko we
własnym świecie, jakby był tylko medium przekazującym rodzinną opowieść. Mówił o swoim
dziadku Einarze, misjonarzu, który ocalił życie piętnastoletniej haitańskiej dziewczynce w czasie
masakry pietruszkowej w 1937 roku, adoptował ją i wychował jak własną córkę. Marie Bennoit.
Ale Gustav się w niej zakochał. A może przybrane rodzeństwo zakochało się w sobie z
wzajemnością. Mimo to Gustav ożenił się z córką misjonarza, Lisbet, matką Pontusa. Ale
wkrótce potem miał nieślubne dziecko ze swoją kochanką. Jana.
– Tata był biznesmenem z krwi i kości. Prowadził interesy z Ramfisem Trujillo. Wiesz, kto to
był? Syn dyktatora Republiki Dominikańskiej, Rafaela Trujillo. Taki sam wariat i erotoman jak
jego ojciec. Tata potrafił iść po trupach, by osiągnąć cel, był bezwzględny, ale Jan stał się
pełnoprawnym członkiem rodziny. Zabrano go od matki krótko po porodzie i widywał ją tylko
sporadycznie. Lisbet, moja mama, nigdy nie zaakceptowała związku Gustava z Marią, lecz było
oczywiste, że Jan należy do rodziny i wróci z nami do Szwecji. Dla Marii był to ciężki cios,
chciała go zatrzymać. Gustav postawił oczywiście na swoim. Nie zostawił zresztą Marii całkiem
bez niczego. Przez lata posyłał jej znaczne kwoty pieniędzy. Poza tym miała więcej dzieci na
utrzymaniu. Tata nie był jej jedynym kochankiem. Była bardzo ładna. W pewnym sensie
ponadczasowa.
Pontus umilkł i wstał z fotela.
– Czy to ma coś wspólnego z rodzinną historią? – zapytał Katz. Wyjął tkaniny, które dostał
od Angeli, i rozłożył na stoliku przy sofie.
Pontus popatrzył na nie z twarzą bez wyrazu.
– Co to jest?
– Joel dostał je od anonimowego nadawcy na krótko przed zniknięciem. Czy z czymś ci się
kojarzą?
Pontus pokręcił głową.
– Nie – odrzekł z żalem. – Nie mogę ci, niestety, pomóc. – Podszedł powoli do drzwi
prowadzących do recepcji. – Jeśli pozwolisz – powiedział. – Obiecałem córce, że zjemy razem
wczesny lunch.
Otoczył ramieniem jego plecy i wyprowadził go do foyer. Niemal z czułością, jakby pomylił
Katza ze swoim bratankiem.
Godzinę później Katz był w czytelni mikrofilmów w Bibliotece Królewskiej w
Humlegården. W pomieszczeniu panowała cisza. Prócz niego siedziało tam jeszcze dwóch
czytelników i bibliotekarka pracująca przy komputerze.
Podszedł do regałów kompaktowych, przesunął dwa segmenty, by dojść do popołudniówek,
wyjął kartony z mikrofilmami „Expressen” i „Aftonbladet” od czerwca 1970 roku – gazet, które
według katalogu napisały większość artykułów o uprowadzeniu Kristoffera Klingberga.
Otworzył pierwszy karton, włożył rolkę do czytnika, podniósł szklaną płytkę i przewinął do
ósmego czerwca, następnego dnia po zdarzeniu.
Sześć różnych nagłówków, ale żaden z nich nie dotyczył Kristoffera. W trzęsieniu ziemi w
Peru zginęło prawdopodobnie trzydzieści tysięcy osób. Olof Palme był z nieoficjalną wizytą w
Stanach Zjednoczonych i przemawiał przed National Press Club w Waszyngtonie.
Katz dalej przewijał zawartość gazety. Kolumny sportowe dotyczące Mistrzostw Świata w
Meksyku. Lee Hazlewood w Sztokholmie. Reklama papierosów, której nie widział w szwedzkich
gazetach od dzieciństwa: „Ja też przeszedłem na Prince”. Program kin z Love Story i Planetą
małp, a na ostatniej stronie prognoza pogody.
Dopiero w „Expressen” z piętnastego czerwca znalazł wzmiankę: „Chłopiec uprowadzony na
stacji metra”.
Artykuł był krótki i znajdował się na samym dole strony z wydarzeniami krajowymi. Raczej
notatka informacyjna. Wynikało z niej, że zdarzenie miało miejsce tydzień wcześniej na stacji
metra Kristineberg. Nie podano żadnych nazwisk.
Minęło kolejnych parę dni, nim sprawa stała się głośna. Wtedy na odmianę cała rodzina
Klingbergów znalazła się na rozkładówce obu popołudniówek. Chłopiec został porwany przez
kobietę, której udało się zdobyć zaufanie zdenerwowanego ojca, informował tekst. Spekulowano,
że chodziło o okup, lecz zdementowała to policja i przedstawiciel rodziny. I po raz pierwszy
pojawiła się fotografia Kristoffera.
Została wycięta z jego pierwszego szkolnego zdjęcia. Mały szczerbaty chłopiec uśmiechał się
do aparatu. Nie wspomniano oczywiście o kolorze jego skóry, lecz czytelnicy musieli mieć coś w
rodzaju zagadki, kiedy patrzyli na zdjęcia jego rodziców i młodszego brata.
Pisano o sprawie przez następne dwa tygodnie, nim przesłoniły ją inne zdarzenia. Nie
pojawiło się nic nowego. Historię wystylizowano na grecką tragedię, w której karząca ręka
Nemezis dosięga możnych i bogatych. Ogłoszono alarm krajowy i wszczęto poszukiwania
chłopca także w krajach sąsiednich. Napływały informacje, w tym anonimowe, lecz wszystkie
prowadziły donikąd.
To Pontus był następcą tronu w rodzinnej firmie, pomyślał Katz, odkładając mikrofilmy na
miejsce. Jan chyba nie miał z nią wiele wspólnego prócz nazwiska. Według artykułów
wykształcił się na nauczyciela i nie interesowała go kariera przedsiębiorcy. Był dzieckiem swoich
czasów, stworzonym do innych rzeczy niż biznes, ożenił się z kobietą starszą o dwa lata, Joanną,
antropologiem społecznym, ubierał się zgodnie z modą posthipisowską, jeździł dla zasady
komunikacją miejską – dziedzic fortuny przebrany za bohemę. Gustav dbał oczywiście o jego
sprawy finansowe, kupił między innymi działkę dla rodziny na wyspie Lidingö z zamiarem
zbudowania luksusowej willi. Wnukowie żyliby w godnych warunkach, nawet jeśli syn był
niedołęgą. Ale wtedy zdarzyła się katastrofa.
Katz zrobił przerwę na lunch w bibliotecznej restauracji, zamówił placki z wieprzowiną i
dwie kawy. Stołówka była pełna naukowców i studentów. Przy stoliku obok mówiono po
rosyjsku – trzech badaczy obgadywało koleżankę po fachu. Katz starał się ich nie słuchać. Poczuł
się wyobcowany w tym ludzkim gwarze.
Wypił drugą kawę i zadzwonił do Angeli. Znów nie odebrała. Zalogował się do komputera
stojącego przy wejściu i sprawdził pocztę. Tam ją znalazł. Godzinę wcześniej wysłała krótką
wiadomość, w której prosiła go, by przyszedł wieczorem o ósmej na Skeppargatan. Napisała, że
musi się z nim spotkać, czy mógłby potwierdzić, że przyjdzie?
Przez moment Katz zobaczył ją przed sobą, jak spaceruje naga i piękna w pustym mieszkaniu
i dotyka dłonią przedmiotów, obok których przechodzi. Odegnał tę wizję i odpisał, że mu pasuje i
będzie u niej o ósmej.
Potem znów zjechał do czytelni mikrofilmów i podszedł do komputera.
Wstukał Kristoffera i Jana Klingbergów w wyszukiwarkę. W gazecie „Se” znalazł artykuł,
który wydał mu się interesujący. W chwilę później bibliotekarka mu go przyniosła.
Był to szczery wywiad z Janem Klingbergiem przed dziewiątą rocznicą tragicznego
zdarzenia. Został sfotografowany na peronie stacji metra, gdzie znikł jego syn. Zgodził się na
rozmowę, bo chciał pomóc innym, których dotknęło podobne nieszczęście.
W wywiadzie powiedział, że wciąż śni o swoim synu, nawet kilka razy w tygodniu, i w tych
snach on zawsze ma siedem lat. Tak jak wtedy, gdy widział go ostatni raz, jak odchodził,
trzymając za rękę obcą kobietę. Zatrzymał się w czasie tamtego popołudnia, tłumaczył, „zastygł
w pamięci”.
Dziennikarz pisał, że dla Jana lata upływały nieznośnie powoli, lecz dni o wiele za szybko. I
coraz bardziej oddalały go od Kristoffera. Blednął powoli, choć Jan robił wszystko, by zachować
go w pamięci. Nie pamiętał już jego głosu i był na siebie o to zły.
Siódmy czerwca 1970 roku. To wtedy jego życie zostało przerwane. A teraz zbliżała się
najgorsza dla niego pora roku, wczesne lato, koniec roku szkolnego, uczniowie w białych
czapkach. Jego syn miałby teraz szesnaście lat.
Na peronie stacji metra, gdzie zrobiono zdjęcie, Jan Klingberg nie mógł wyjść ze zdumienia,
że życie toczy się bez zakłóceń w tym tak okropnym dla niego miejscu. Ludzie, którzy wsiadają
do wagonów i z nich wysiadają, przystanek autobusowy, na którym wysiadł z Kristofferem po
przyjęciu w Stadshagen. To było niepojęte. Stojąc tam, widział odkryty basen we Fredhäll i
bawiące się dzieci, chłopców w wieku, w jakim był Kristoffer, kiedy został porwany.
Dziennikarz pisał, że zagadka pozostaje wciąż nierozwiązana, że Kristoffer znikł bez śladu.
Nikt nie wysłał listu z żądaniem okupu, poszukiwania międzynarodowe nie przyniosły żadnych
rezultatów. A chłopiec powinien był się odezwać, gdyby udało mu się wymknąć z rąk porywaczy.
Jan oswoił się już z myślą, że nie żyje.
Jak tej kobiecie udało się wsiąść z nim do wagonu metra? – zapytał dziennikarz.
Jan odpowiedział, że codziennie zadaje sobie to pytanie od chwili, gdy zobaczył pociąg
odjeżdżający w stronę Alvik. Chłopiec powinien był przecież protestować. A może pasażerowie
wzięli ich za babcię z nieznośnym wnuczkiem, może nawet powiedziała siedzącej obok osobie,
która się tym zainteresowała: „Nie przejmuj się moim wnukiem, on tak czasami ma”. A potem
zastanawiał się, gdzie z nim wysiadła. Na następnej stacji? W Alvik? W każdym razie od razu
tam pojechał, ogarnięty paniką, z młodszym synkiem w wózku, zlodowaciały w środku, jakby już
nie żył. Myślał, że kobieta nie odważy się jechać z nim dalej, ale nikogo tam nie było, a bileter
nic nie widział ani nie słyszał.
Opowiedział o czasie po porwaniu. Pamiętał go jak przez mgłę. Artykuły w gazetach.
Przesłuchania na policji. Alarm krajowy. Poszukiwania. Informacje, które napływały,
podtrzymując nadzieję jego i żony przez kilka dni lub tygodni, lecz okazywały się nieprawdziwe.
I coraz rzadsze wzmianki w prasie, bo los jednego człowieka, nawet dziecka, nawet dziecka z
bogatej rodziny, niewiele znaczy w strumieniu czasu. Płomyki nadziei, które gasły jeden po
drugim, aż została tylko ciemność.
Tego samego lata znaleziono ciało chłopca w Danii i Jan miał wręcz nadzieję, że to
Kristoffer, że przynajmniej skończy się ta niepewność. Ale to nie był on, tylko inne dziecko. Rok
później jakiś szaleniec przyznał się do porwania i twierdził, że go zamordował, ale nie potrafił
wskazać miejsca, gdzie pogrzebał ciało. Jan nienawidził go za to, że dał im osobliwą nadzieję na
poznanie odpowiedzi, a potem ją odebrał.
Teraz, kiedy niedługo minie dziesięć lat, Jan wiedział, że nigdy nie odnajdą ciała, ale nie było
dnia, by się nie zastanawiał, co z nim zrobili. Świadomie myślał „oni”, bo musiało być więcej
osób. Nie potrafił sobie wyobrazić, że za porwaniem stała samotna kobieta.
Dziennikarz znów zapytał o pogłoski na temat okupu, rodzina Klingbergów jest przecież
bardzo bogata.
Jan zaprzeczył jednak tym pogłoskom. W najczarniejszych momentach sądził, że chodziło o
przestępcę seksualnego. Słyszał przecież o takich. Dorośli, którzy wykorzystują dzieci. Pedofile,
czy jak ich nazywają.
W końcowym akapicie autor artykułu napisał, że Jan żyje teraz dla młodszego syna, dla
przyszłości i dobra Joela. Tragedia nauczyła go, by żyć dniem dzisiejszym i wiedzieć, co jest w
życiu ważne.
Katz przekartkował artykuł do początku i przyjrzał się fotografii Jana Klingberga. Nie da się
oczywiście ocenić po wyglądzie człowieka, czy jest zdolny do popełnienia samobójstwa, ale
wydało mu się niepojęte, że ten sam mężczyzna parę miesięcy później został znaleziony w garażu
w rodzinnej posiadłości w Sörmlandzie, zatruty tlenkiem węgla wraz ze swoją żoną Joanną.
To trzyma się kupy, pomyślał Katz, wsiadając do samochodu później tego samego
popołudnia. Joel Klingberg na krótko przed swoim zniknięciem dostał pocztą kilka tajemniczych
przedmiotów, tkanin, które prawdopodobnie miały związek z uprowadzeniem Kristoffera.
Ktoś zadzwonił do Joela i powiedział mu, że posiada informacje o jego bracie. Ta sama
osoba, która wysłała paczkę? Wydawało się, że Joel otrzymał te informacje, gdy prowadził
samochód, inaczej czemu przerwałby nagle załatwianie swoich spraw i pojechał w stronę
Kungsholmen?
Gdzie spotkał się z tą osobą? Przy Thorildsplan? W Stadshagen, gdzie Kristoffer był na
przyjęciu, zanim został uprowadzony?
Katz patrzył na wydruk tachografu. To było oczywiste: Joel podążał śladami Kristoffera do
momentu jego zaginięcia. Przejechał przez Stadshagen do stacji metra Kristineberg, jakby
śladami sprawców. Bo to musiało być zaplanowane – jedna osoba czy więcej… kobieta z
pomocnikiem czy bez… musieli śledzić ojca z dziećmi i trafiła im się idealna okazja, mniej lub
bardziej przez przypadek.
Joel zatrzymał się w miejscu porwania, a potem pojechał przez most. Znów przystanął koło
stacji, gdzie czterdzieści dwa lata temu jego ojciec wysiadł w panice i zapytał biletera, czy
widział jego brata.
Potem pojechał dalej. Osoba, która była z Klingbergiem albo rozmawiała z nim przez telefon,
powiedziała mu, by się zatrzymał przy kortach tenisowych. To nie miało nic wspólnego z tym, że
Katz mieszkał w pobliżu, lecz z zaginięciem Kristoffera, jak cała reszta drogi, jaką odbył w tamtą
niedzielę trzy tygodnie temu.
Wtedy było zimno, pomyślał Katz, śledząc drogę Klingberga do dzielnicy przemysłowej,
cały kwiecień był taki, padały kolejne rekordy zimna. Próbował sobie wyobrazić przyjemne
ciepło w lexusie Klingberga, zapach skórzanej tapicerki, myśli kłębiące się w głowie biznesmena
w średnim wieku… i osobę, z którą rozmawiał. Kto to był?
Katz pojechał dalej Margretelundsvägen, przez nowo zbudowany most prowadzący w stronę
Solny, dalej między małymi zakładami przy Missionsvägen, starymi blacharniami i tapicerniami.
Zaniedbane ceglane budynki z lat trzydziestych, pokryte eternitem dobudówki z końca lat
sześćdziesiątych, zanim ten rejon przestał się rozwijać. Zatrzymał się tam, gdzie Klingberg, przy
placu manewrowym w pobliżu działek, wyłączył silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki.
Najpierw postój przy kortach tenisowych, teraz tutaj.
A może się mylił? Może chodziło o wymuszenie? Czy miał przekazać komuś pieniądze albo
zapłacić za informację?
Po lewej stronie miał zalesione wzgórze, po prawej pochyłość terenu schodzącą do jeziora.
Dalej znajdowały się stocznia jachtowa i marina.
A może było to tylko dobre miejsce do przemyśleń dla udręczonego mężczyzny, który
pokłócił się ze swoją piękną żoną?
Katz znów włożył kluczyk do stacyjki, odpalił silnik i ruszył w przeciwnym kierunku.
Jeżeli Klingberg teraz znikł i już się nie pojawi, nikt nie pozostanie z jego gałęzi rodziny. Nie
miał dzieci. Rodzice nie żyli. Brat zaginął w dzieciństwie.
Joel zaczął przeczuwać, że istnieje związek między uprowadzeniem Kristoffera i śmiercią
jego rodziców. Czy zwabił go na spotkanie ktoś, kto twierdził, że posiada informacje o tych
zdarzeniach? Osoba, która siedziała z nim w samochodzie? Ta sama, która postawiła auto na
parkingu przy Centralnym? Bo Katz był pewny, że nie Joela widział na filmach. Coś stało mu się
wcześniej.
O wpół do szóstej wieczorem, kiedy właśnie wyszedł spod prysznica, odebrał telefon od
Rickarda Julina:
– Zanim o cokolwiek zapytasz… Pozwoliłem sobie sprawdzić twoją zleceniodawczynię. Z
czystej ciekawości. Angela Klingberg wydaje się typem oszustki matrymonialnej. Albo
przynajmniej była.
Katz owinął się w szlafrok i wyszedł do kuchni.
– Pontus Klingberg też to sugerował – rzekł. – Ale on chyba prywatnie za nią nie przepada.
– Pochodzi ze zdeklasowanej rodziny z Djurholm. Ojciec prowadził firmę audytorską, która
zbankrutowała. Komornik zajął ich luksusową willę w Stocksund i musieli się wyprowadzić do
trzypokojowego mieszkania w centrum Täby. Coś jakby odwrócony awans społeczny.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Sam wyciągnij wnioski. A ona figuruje w rejestrze skazanych. Zasądzono jej grzywnę za
wyłudzenie pieniędzy od jednego z poprzednich chłopaków.
Katz spojrzał na zegar. Do spotkania z nią zostały mu ponad dwie godziny. Wziął jabłko z
miski na owoce, rozejrzał się za kuchennym nożem, lecz go nie znalazł, więc wziął zwykły i
podzielił je na cząstki, przyciskając telefon ramieniem do ucha.
– Kiedy? – zapytał.
– Miała osiemnaście lat. Chłopak w tym samym czasie co ona chodził do Lundsbergu, szkoły
z internatem, z której musiała zrezygnować, kiedy rodziców nie było już stać na opłacenie
czesnego. Przyznała się podczas przesłuchania. Potrzebowała więc pieniędzy na ubrania…
chciała utrzymać pewien styl życia.
– Była dzieckiem. I to nie czyni z niej jeszcze porywaczki dwadzieścia lat później.
– Była już wcześniej mężatką. Żoną innego multimilionera, Francuza, choć tylko przez rok.
Po rozwodzie próbowała jednak uzyskać dla siebie rekordowo wysokie alimenty, co jej nie
wyszło. Jej mężowi udało się wprowadzić do umowy małżeńskiej dużo zastrzeżeń drobnym
drukiem.
Katz usłyszał w tle szczekanie psa, a potem Julin coś krzyknął do jednego ze swoich dzieci.
– Przepraszam za zamieszanie – rzekł. – Kupiliśmy psa i dzieci szaleją. Owczarek kaukaski.
Firma rozważa ich import. Nie są właściwie przyjazne dla dzieci. Muszę go trzymać w kojcu w
garażu na początek. Ale dzieci chcą, bym go wypuszczał, żeby mogły go pogłaskać. A to nie jest
dobry pomysł. Nie wiem, jak długo jeszcze będę mógł rozmawiać. Cokolwiek zamierzasz, Katz,
nie sprawiaj sobie dzieci na stare lata.
– Czy sprawdziłeś to, o co cię prosiłem, policjantkę, która przeglądała taśmy?
– To jakaś dziwna sprawa. Moje kontakty nic o tym nie wiedzą. Byli szczerze zdziwieni.
– Może jakiś inny wydział pracuje równolegle?
– To powinno wyjść na jaw w tej sytuacji. Chyba że ktoś pracuje na wpół prywatnie,
nazwijmy to – po godzinach. A to w ogóle była policjantka?
– Czemu miałaby nie być?
– Mnie nie pytaj. Katz, jeszcze jedno.
– Tak?
– Klingberg i jego żona nie mają dzieci, prawda?
– Zgadza się.
– Zatem ona jest jedyną spadkobierczynią. A facet chyba ma kilkaset milionów, jeśli nie
więcej.
– Angela nie jest typem osoby, która organizuje porwania ludzi.
– Skąd wiesz?
– Dlaczego w takim razie zwróciła się do mnie? Czemu nie zostawiła tego tak, jak jest?
Przecież wszyscy włącznie z policją myślą, że znikł dobrowolnie.
– Może chce być o krok do przodu? Jeśli on nie wróci albo znajdą ciało, będzie poza
wszelkim podejrzeniem.
Julin westchnął po drugiej stronie linii. Pies znów zaszczekał, głośno i groźnie.
– Muszę już kończyć – powiedział. – Zanim młode zrobią jakieś głupstwo. Pies jest tutaj
tylko na próbę. Sprawdzimy go później wieczorem. Przeprowadzimy parę testów z trenerem
psów.
– Czy mogę cię prosić o ostatnią przysługę, Rickard?
– A konkretnie?
– Przeszukanie archiwów w wydziale kryminalnym. Chodzi o porwanie brata Joela
Klingberga w 1970 roku. Chcę wiedzieć, czy w materiałach ze śledztwa jest coś na temat
dziwnych znalezisk na miejscu przestępstwa. Rzeczy, które tam znaleziono po jego
uprowadzeniu. Między innymi korek od szampana.
– Brzmi dziwacznie. O co właściwie w tym chodzi?
– Nie wiem. Czy możesz to tylko dla mnie sprawdzić?
– Okej, zobaczę, co znajdę.
– To świetnie. Zdzwonimy się.
– Poka Danja!
– Poka!
Katz uświadomił sobie później, że Julin zasiał ziarno podejrzenia, które nigdy nie miało
okazji wykiełkować. Bo to, co zastał w mieszkaniu przy Skeppargatan, zmieniło reguły gry.
Po rozmowie z Julinem jeszcze raz zadzwonił do Angeli, by skierować myśli w inną stronę,
lecz nie odebrała.
Postanowił, że przyjdzie na godzinę przed umówionym spotkaniem, a jeśli jej nie będzie,
zaczeka. Musiał z nią porozmawiać, uwolnić się od podejrzeń, że jest w to zamieszana.
Katz z łatwością zapamiętywał kody wejściowe.
Jadąc windą na górę, myślał o Janie Klingbergu. O panice, jaka musiała go ogarnąć, gdy
dotarło do niego, że powierzył syna zupełnie obcej osobie, o dręczącym podejrzeniu, że coś się
nie zgadza. Katz czuł lekkie mdłości, słuchając skrzypienia windy, też czuł, że coś jest nie tak,
choć nie wiedział co.
Bramka bezpieczeństwa nie była zamknięta, drzwi do mieszkania stały otwarte na oścież.
Zawołał jej imię, idąc służbowym przejściem, którym szedł za nią kilka dni temu. Poczuł w
ustach gorzki posmak strachu, gdy zobaczył przewrócone meble w jadalni, ściągniętą na podłogę
pościel w sypialni, którą mijał, i drzwi do niej również otwarte na oścież, jakby zapraszały go, by
zobaczył to, czego widzieć nie chciał.
Ślady krwi na schodach prowadzących na górną kondygnację. Smugi krwi na ścianach – od
ludzkich palców.
Cisza w mieszkaniu, którą zakłócał tylko jego oddech. Zimny pot występujący mu na czoło.
Usłyszał jakiś dźwięk, jakby żałosne miauczenie kota i zrozumiał, że to on sam.
Wejście po schodach zajęło mu całą wieczność. Światło z okna tarasu wpadało do gabinetu
Klingberga. Komputer był włączony i pokazywał slajdy z albumu z fotografiami: Angela i Joel
na większości z nich, zdjęcia z wakacji, z dnia codziennego, z uczty rakowej – przy
akompaniamencie muzyki klasycznej, która brzmiała jak Wagner.
Więcej krwi na dębowym parkiecie; szeroki ślad, jakby ktoś umoczył szmatę w czerwonej
farbie i przeciągnął po podłodze. Drzwi do następnego pomieszczenia też były otwarte.
Katzowi zakręciło się w głowie, kiedy wszedł.
Ciało leżało w nienaturalnej pozycji, jakby rzucone na dywan. W dłoni trzymała telefon, jak
gdyby chciała zadzwonić po raz ostatni i się pożegnać.
Zrobiło mu się niedobrze. Odruch wymiotny był tak silny, że musiał zakryć usta dłonią,
kiedy odkrył ślady ugryzień na jej szyi. Jak wtedy u Evy Dahlman. Coś w rodzaju krwawego
naszyjnika, od gardła do karku. Skóra była przerwana. Ugryzienia musiały być niezwykle
gwałtowne, napędzająca je siła i nienawiść naprawdę potężne.
Teraz rejestrował wszystkie szczegóły po kolei. Jego ubrania rozrzucone po pokoju. Jej nagie
podbrzusze. Łysinka w jasnych włosach łonowych. Nóż wystający z piersi. Jego własny
kuchenny nóż. Od niego zginęła. Jak zaszlachtowane zwierzę. Wszedł prosto w serce.
Nie sprawdziłeś kosza na pranie. Nie sprawdziłeś w kuchennych szufladach, czy czegoś nie
brakuje.
Nie rozumiejąc, jak to się stało, przyklęknął przy ciele. Wyświetlacz pokazywał nieodebrane
połączenia. Jego numer był pierwszy – sześć nieodebranych połączeń z jego telefonu, ostatnie
sprzed pół godziny, kiedy próbował się do niej dodzwonić.
Rozejrzał się po pokoju: przy każdej ścianie stał regał z książkami. Biblioteka państwa
Klingbergów. Przeczuwał, że w mieszkaniu jest więcej jego rzeczy, przyniesionych tu przez tego,
kto to zrobił, może nawet więcej jego ubrań w sypialni na dole.
Teraz dotarło do niego, że kurtka, którą widział na filmie z monitoringu, musiała być jego.
Wycofał się z pokoju do gabinetu Klingberga. Nowa fala mdłości, której nie zdołał
opanować, i zwymiotował na podłogę koło biurka.
Jakie to miało znaczenie? Jego odciski palców były już w pokoju, na komputerze i biurku, na
klamce od drzwi, na poręczy schodów, w holu na bramce, w samochodzie, który pewnie nadal
stał w garażu.
Poruszył myszką komputera. Jej strona Hotmail znajdowała się w osobnej zakładce. Mail,
który wysłała, prosząc go, by przyszedł i jego odpowiedź, z której można było wyciągnąć
wniosek, że coś ich łączyło.
Katz słyszał z daleka policyjne syreny. Rozejrzał się jeszcze raz po tym, co wkrótce miało się
stać zabezpieczonym miejscem zbrodni. Powinien zaczekać na policyjny patrol, wytłumaczyć
się, powiedzieć tylko prawdę, ale wiedział, że nic z tego, wszystko zostało perfekcyjnie
zaaranżowane tak, by wskazywało na niego.
Dźwięk syren zbliżał się, byli już na ulicy, słyszał kilka samochodów.
Katz wyszedł z pokoju, zbiegł po schodach do holu. Trzęsły mu się ręce, gdy zamykał
bramkę. Miała trzy zamki, klucz tkwił w tym na samej górze. Czy otworzyła mordercy?
Syreny umilkły. Pierwszy patrol był już pewnie na schodach.
Przekręcił kucz we wszystkich trzech zamkach. Potem zamknął drzwi wejściowe,
zablokował je i wyrzucił klucz na schody prowadzące do gabinetu Klingberga. Ile czasu na tym
zyska…? Kwadrans, nim sforsują bramkę i drzwi?
Podszedł do szklanych drzwi wychodzących na taras dachowy, otworzył je i wyszedł na
świeże powietrze. Nie czuł już zapachu krwi ani mdłej, słodkawej woni tężejącego powoli ciała:
od białka ścinającego się jak kożuch na sosie. Ani woni jej strachu przed śmiercią.
Mimo obniżenia tarasu dla lepszej osłony przed wiatrem, przy poręczy można było się
wspiąć na dach. Chwycił się umocowania i podciągnął. Dachówki, z wieloletnim pokładem
guana mew z Nybroviken. Od ziemi dzieliło go sześć pięter, a dach był bardziej stromy, niż mu
się wydawało. Katz zawsze miał lęk wysokości, który z wiekiem tylko się nasilił.
Zamknął oczy i uświadomił sobie, że nigdzie się nie ruszy, że jest cały sparaliżowany
strachem.
Zmusił się, by znów otworzyć oczy.
Pięć metrów na prawo znajdowała się drabina prowadząca do jednego z kominów. Katz oparł
stopę o górną krawędź jednej z dachówek. Wyglądała na dość stabilną.
Wyciągnął się najdalej, jak potrafił, aż uchwycił mocno dłonią parę innych dachówek, uniósł
prawą stopę i przesunął się na bok.
Zbliżał się powoli. Jeszcze trzy metry. Dwa. Nie miał już odwrotu. Z brzuchem
przyciśniętym do dachówek podciągnął się na ostatnim odcinku i dosięgnął drabiny.
Wspiął się po niej na górę.
Dotarł do kalenicy i spojrzał w dół. Po drugiej stronie ulicy zobaczył samochody policyjne,
furgonetkę i zwykły radiowóz. Na chodniku zaczęli się zbierać gapie. Siedząc okrakiem na
kalenicy, przesuwał się niezdarnie w stronę sąsiedniego domu.
Po piętnastu metrach znalazł to, na co liczył: okno na strych. Udało mu się je otworzyć i
wsunął się w otwór nogami naprzód.
Po pięciu minutach wyszedł przez drzwi sąsiedniego domu. Nie patrzył na radiowozy i
zebranych nieco dalej ludzi, tylko szedł pewnym krokiem do zaparkowanego samochodu.
Ile miał czasu? Najwyżej godzinę, nim skierują podejrzenia w jego stronę. To się nie dzieje,
pomyślał. A jednak się działo.
Ból głowy mienił się kolorami z tyłu głowy, żółtoczerwony z domieszką niebieskiego. Czuł
dziwne kłucie w piersi. Gardło miał wyschnięte na wiór. Jadąc koło Gallerian w stronę
Jakobsgatan, na próżno szukał w schowku butelki z wodą. Uszczypnął się w ramię, by poczuć
coś innego niż wewnętrzny ból. Ten wieczór miał w sobie intensywność, jakiej nigdy wcześniej
nie odczuł. Nawet deszcz padał inaczej. Mandat na przedniej szybie zauważył dopiero w chwili,
gdy włączył wycieraczki, lecz porwał go wiatr i zobaczył we wstecznym lusterku, jak odfruwa w
stronę pustawej o tej porze ulicy.
Chwycił go nagle atak płaczu, najpierw poczuł skurcze w żołądku, a potem zaczął go dławić
szloch i do kącików oczu napłynęły łzy.
Skręcił w prawo w Vasagatan. Świat docierał do niego w telegraficznych skrótach. Happy
hour w barach. Kierowcy czarnych taksówek. Rosyjskie i afrykańskie prostytutki. Przed 7-Eleven
stał narkoman, wpierając się plecami w okno wystawowe, jakby zasypiał na stojąco, chociaż
Katz wiedział, że jest wprost przeciwnie – że pod wpływem heroiny był niezwykle przytomny,
tylko przeniósł się daleko w głąb własnego ciała. Poczuł nagły głód heroiny. Ciało wyło za
narkotykiem i zimny pot wystąpił mu na czoło, bo ostatni raz czuł coś takiego wiele lat temu.
Czerwone światła tuż przed Norra Bantorget. Oddychał powoli, by powstrzymać atak paniki.
W lusterku wstecznym zobaczył mężczyznę z wózkiem wypełnionym zakupami, który
chwiejnym krokiem przechodził przez ulicę, wywijając wolną ręką jak matador w stronę
trąbiących samochodów. Heroinista osuwał się powoli, jakby się roztapiał, po szybie 7-Eleven.
Nie mógł się pozbyć obrazu jej ciała. Martwy człowiek, pomyślał. Zabity i porzucony.
Nie pojmował tego.
Każdy szczegół. Nawet pogryziona szyja. Wszystko wskazywało na niego.
Przejechał przez most Barnhusbron w stronę Kungsholmen, po czym skręcił we
Fleminggatan, kierując się do Fridhemsplan.
Gdyby trzymał się prawdy, opowiedział dokładnie, gdzie był i co robił, czemu ktoś miałby
mu nie uwierzyć?
Wiedział jednak, że tak by nie było. Czuł instynktownie, że zostałby aresztowany.
Był już na Drottningholmsvägen. Mózg zaczął znów pracować i formułować poprawne
gramatycznie myśli. Wiedział, co powinien zrobić, a przynajmniej od czego zacząć.
Zostawił samochód dwieście metrów od domu i przebył resztę drogi pieszo. Klatka
schodowa była ciemna. Przed wejściem nie stał żaden wóz policyjny. Dla pewności sprawdził od
podwórza. Żadnych podejrzanych ruchów. Sąsiad z pierwszego piętra stał przy kuchennym oknie
i czytał ulotkę reklamową.
Katz wszedł wejściem do piwnicy i pospieszył schodami na drugie piętro.
Nogi wciąż mu drżały, a serce biło nieregularnie. Powróciły mdłości.
Zebranie potrzebnych rzeczy zajęło mu tylko parę minut: torba z ubraniami na zmianę,
latarka, stara komórka z ładowarką.
Zamknął za sobą drzwi i zszedł do biura. Wyjął ze skrzynki z narzędziami młotek, obcęgi i
śrubokręt. Ulica była nadal pusta. Ani pojazdów, ani ludzi. Zaczął się nagle pocić, czuł krople
spływające spod pach i po plecach.
Otworzył sejf, wyjął jeden z małych twardych dysków, laptop i paszport i wcisnął wszystko
do torby. W kopercie leżało pięć tysięcy koron w gotówce. Włożył je do wewnętrznej kieszeni
kurtki i rozejrzał się w ciemności. Niczego więcej nie potrzebował.
Opuścił dom, przeszedł przez ulicę i skierował się do pobliskiego parkingu.
Drżały mu palce, kiedy wciskał śrubokręt pod gumową uszczelkę srebrnoszarego forda
sierry. Manewrował trzonkiem, aż szyba uchyliła się na pięć centymetrów. Zupełnie tak, jak
kiedyś, pomyślał, z Jormą Hedlundem. Wsunął w szczelinę obie dłonie i naciskał z całej siły, aż
otwór zrobił się na tyle duży, że mógł włożyć rękę i otworzyć zamek od środka.
Chodnikiem po drugiej stronie przeszedł mężczyzna z psem na smyczy. Katz znieruchomiał,
aż znikli z zasięgu jego wzroku. Potem usiadł na siedzeniu kierowcy, wsunął czubek śrubokrętu
do stacyjki i uderzył młotkiem.
„W tym modelu nie ma zamka centralnego. Łatwiej ukraść tylko saaba 900. Bezwartościowe
zamki, jeśli się zepsują, możesz je uruchomić patykiem od lodów”.
Słyszał w głowie głos Jormy, jak dwadzieścia pięć lat temu, kiedy był to dla nich chleb
powszedni.
Chwycił kierownicę i pociągnął z całej siły, aż usłyszał, jak puszcza blokada.
Wtedy wyjął śrubokręt za pomocą obcęgów i usłyszał, jak zapala się silnik.
Dwieście metrów od domu spotkał pierwszy patrol policyjny. Patrzył, jak zwalnia, jak
gliniarz na siedzeniu pasażera przygląda się tablicy rejestracyjnej, a potem skręca w jego ulicę,
bez syren, lecz z migającym niebieskim kogutem. Pojechał spokojnie dalej, nie przekraczając
dozwolonej prędkości, spotkał dwa następne wozy policyjne zmierzające w tym samym
kierunku. Sierra mruczała cicho jak kot.
Willa Julina stała przy Smedslätten w Brommie, tylko parę kilometrów od domu Katza, a
jednak w zupełnie innym świecie. Firmie Capitol Security dobrze się wiodło w ostatnich latach –
na tyle dobrze, że Julin mógł opuścić stare mieszkanie wojskowe w Solnie i kupić luksusową
rezydencję o powierzchni trzystu metrów kwadratowych z widokiem na Mälaren. Dało się
zauważyć, że facet ma coś wspólnego z branżą ochroniarską. Posiadłość otaczał ogrodowy mur
wysoki na trzy metry. Wejścia na podwórze strzegła nowoczesna bramka bezpieczeństwa.
Katz zaparkował samochód po ciemniejszej stronie ulicy, podszedł do bramki i zadzwonił. Z
budynku z tyłu dobiegło szczekanie psa. Minęła prawie minuta, nim usłyszał głos Julina w
domofonie.
– Tu Katz – rzekł. – Potrzebuję pomocy.
Opowiedzenie o wszystkim, co się zdarzyło, zajęło mu godzinę. Zauważył, że znowu drżą
mu ręce, kiedy doszedł do tego, co zastał w mieszkaniu przy Skeppargatan. Potem umilkł i
wyjrzał przez okno.
– Co zamierzasz teraz zrobić? – zapytał spokojnie Julin.
– Nie wiem.
– Uważam, że powinieneś zadzwonić na policję i powiedzieć, że jesteś tutaj, u mnie.
Przyjadą zabrać cię na przesłuchanie i jedyne, co będziesz musiał, to trzymać się prawdy. Pojadę
z tobą, jeśli chcesz. Czy mam zadzwonić do adwokata firmy?
– Może potem. Najpierw muszę się dowiedzieć paru rzeczy.
– Na przykład?
– Jest świadek… z parkingu. Młody chłopak, który widział, kto parkuje samochód
Klingberga. Muszę go znaleźć.
Julin westchnął.
– To szaleństwo. Zadzwoń na policję.
– A jeśli to jest to, co myślę?
– Spisek? Daj spokój, wmawiasz coś sobie. Jesteś w szoku. Pamiętam to z Bałkanów, kiedy
się ogląda trupy… to wytrąca człowieka z równowagi.
– Tam była masa moich rzeczy.
– Wszystkie noże kuchenne wyglądają podobnie.
– Uwierz mi, to perfekcyjna robota. Włosy. DNA. Moje ubrania. Narzędzie zbrodni.
– Teraz posłuchaj. Ustalą dokładny czas zbrodni, a ty powiesz, że nie było cię wtedy w
mieszkaniu.
– Nie było? Skąd wiesz? Moje odciski palców są wszędzie… na komputerze Klingberga, na
bramce, na poręczy schodów… w ich samochodzie.
Julin znów westchnął i wstał z krzesła. Katz dopiero teraz zwrócił uwagę na panującą w
domu ciszę.
– Mam iść? – zapytał. – Obudzę dzieci?
– Nie ma ich. Pojechały z matką do Skanii parę godzin temu, tuż po naszej rozmowie
telefonicznej. Zostaną przez tydzień. Mamy tam stary dom ryglowy. Powinieneś nas tam kiedyś
odwiedzić.
– A co z psem?
– Z kaukazem? Nie słyszałeś go? Jest w garażu. Nie dajemy sobie z nim rady. Odeślemy go z
powrotem do Moskwy.
Julin otworzył barek, nalał koniak do dwóch kieliszków i podał jeden Katzowi. Ten pokręcił
odmownie głową.
– Nie rozumiem… kto za tym stoi. Czemu zadał sobie tyle trudu? Nie wystarczyłby
sfingowany wypadek samochodowy?
– Zadzwoń na policję, Katz, dobrze ci radzę.
– A tak w ogóle to się czegoś dowiedziałeś? Prosiłem cię, byś sprawdził okoliczności
zaginięcia jego brata.
– Przepraszam, ale nie zdążyłem. Myślisz, że to ma coś wspólnego z tą sprawą?
– Klingberg był na tropie czegoś. Zaczynał łączyć wątki ze sobą… zaginięcie brata ze
śmiercią rodziców dziesięć lat później. Oficjalnie stwierdzono samobójstwo, ale chyba miał
powody, by w to wątpić. Był w kontakcie z kimś, kto miał jakieś informacje o porwaniu i może
też o śmierci rodziców. Ale coś poszło nie tak albo został zwabiony w pułapkę.
– Na Boga, Katz… to tylko spekulacje.
– Wiem, kiedy mam rację.
Wstał i wyjrzał przez okno, na ciemne jezioro i dalekie światła po drugiej stronie cieśniny, w
Mälarhöjden. Poczuł, jak powoli ogarnia go panika.
– Czy możesz mi oddać jeszcze jedną, ostatnią przysługę, Julin? Wydrukować z sieci zdjęcie
Klingberga?
Julin skinął głową i znikł w sąsiednim pokoju, z którego po chwili dobiegł szum drukarki.
Wrócił ze zdjęciem, tym samym, które Katz widział w Internecie, z walnego zgromadzenia firmy.
– Twój stary kumpel z wojska… niesamowite.
Katz skinął głową, próbując uchwycić niewyraźną myśl, lecz mu się nie udało.
– Zniknę na jakiś czas – oznajmił. – Nie mów nikomu, że tu byłem.
– A jeśli będę musiał się z tobą skontaktować?
– Nie możesz. Chyba że sam będę chciał.
Część 2
Przekazywanie dzieci w poniedziałek wieczorem było złym rozwiązaniem. Czuły się
zmęczone po pierwszym dniu w szkole i rozchwiane emocjonalnie po weekendzie spędzonym u
Oli i Eriki. Ich niemowlę odciągało uwagę rodziców od starszego przyrodniego rodzeństwa,
wyrzucało je poza nawias nowej rodzinnej konstelacji w sposób, który jej się nie podobał.
Powiedziała to Oli, lecz w odpowiedzi usłyszała tylko, że nie powinna się wtrącać w jego życie.
Nie wiedziała, jak właściwie do tego doszło. Normalni rozwiedzeni rodzice przekazują sobie
dzieci w piątki. Pamiętała, że to miało coś wspólnego z jej dawnym harmonogramem pracy jako
dyżurnego prokuratora, kiedy schodziła z weekendowej zmiany wczesnym rankiem w
poniedziałek, a potem po prostu tak zostało, kilka lat po tym, jak skończyła z dyżurami i dostała
normalną pracę w Wydziale Przestępstw Gospodarczych. Próbowała przekonać Olę do zmiany,
lecz on uważał, że tak jest dobrze.
Słyszała głosy dzieci za drzwiami. Arvid awanturował się o zgubionego Bakugana, jedną z
tych dziwnych małych figurek z masy plastycznej, które dawały się zwinąć w kulkę i spełniały
niepojętą, lecz ważną rolę w życiu pięcioletniego chłopca. Lisa śpiewała w kółko jakąś dziecięcą
piosenkę.
Ola ryknął na nie w holu. Pewnie próbował je ubrać, by były gotowe w chwili, gdy ona się
pojawi. Wszystko po to, by się z nią nie spotkać, tylko jak najszybciej przekazać dzieci i ze
złością zatrzasnąć za nią drzwi.
Cholerny dupek, pomyślała. Ale dzieci go kochały, potrzebowały taty, nie mogła ich
pozbawić kontaktu.
Klatka schodowa pachniała stęchlizną. Dom był fuszerką budowlaną z początku lat
osiemdziesiątych, wciśniętą między kamienice z przełomu wieków przy Ringvägen. Kiedy Ola
zamieszkał z Eriką dwa miesiące po rozwodzie, wyniósł się oczywiście na drugi koniec miasta,
jak najdalej od ich starego mieszkania przy Sankt Eriksplan. Był mistrzem w robieniu jej na
złość. Czynił to nawet w jej snach.
Spojrzała na tabliczkę z nazwiskiem nad otworem na listy: Westin. Nazwisko, które wciąż
nosiła, bo panieńskie przeszkadzało jej jeszcze bardziej. Nie do wiary, że wytrzymali ze sobą tyle
lat. To dlatego, że udało jej się ukryć, kim naprawdę była, bo tak bardzo chciała stać się częścią
jego mieszczańskiego życia. W końcu zaczął dostrzegać mrok za fasadą, słabości, z którymi
trudno było mu wytrzymać.
Zawahała się z ręką przy dzwonku. Usłyszała głos Eriki w środku, krzyknęła ostro na Lisę,
by przestała śpiewać, bo dziecko musi spać. Czemu sama się nie zamknie, cholerna suka?
Adwokat, tak jak Ola. Spotykali się potajemnie w pracy, dość długi czas przed rozwodem.
Zwróciła głowę w lewo i przejrzała się w wiszącym na klatce schodowej lustrze. Ubrana
mniej starannie niż zwykle. Dżinsy, szara bluza z kapturem. Miała czterdzieści dwa lata, ale
młodzi mężczyźni wciąż oglądali się za nią na ulicy. Nie rozumiała dlaczego. Nigdy nie uważała
się za ładną i nie był to wyraz kobiecego braku wiary w siebie, po prostu taki miała obraz
rzeczywistości.
Lampa na suficie zamrugała, a ona przesunęła dłonią pod szalikiem. Część dawnego
ustępstwa na rzecz próżności, z czasów, gdy blizny na szyi były wciąż widoczne, nim nie
zlikwidowała ich operacja plastyczna. Jak wspomnienie lat dorastania, czasu i miejsca, z którego
pochodziła. Nigdy nikomu nie opowiedziała o tym, co się jej przytrafiło, nawet Oli.
Wzięła głęboki oddech i zadzwoniła. Usłyszała, jak dzieci ją wołają, nim otworzyły się
drzwi, a one wypadły na schody jak dwa wesołe źrebaki. Lisa pierwsza, w czerwonej skórzanej
kurteczce, którą dwa lata temu dostała w prezencie na urodziny i której nie chciała przestać nosić,
choć była już za mała. A za nią Arvid, mały aktor, który udawał, że się boczy, choć wiedziała, jak
się cieszy z tego, że ją widzi.
– Cześć, kochani.
– Mamo, spóźniłaś się, jest po ósmej!
– Wiem, przepraszam, miałam mnóstwo pracy.
– Mogłaś, do cholery, zadzwonić.
Agresywny głos Oli wdarł się w ich miłość, między dziecięce ramionka uwieszone na jej
szyi, mokre całusy, ciepło ich małych ciał. Nie zamierzała jednak dać się sprowokować.
– Przepraszam, próbowałam. Przez cały czas było zajęte. Nie dostałeś moich esemesów?
Podał jej plecaki z rzeczami dzieci.
– Zmienił się dzień treningu piłkarskiego Lisy – oznajmił kwaśno Ola. – Od teraz będzie w
czwartek.
– Wiesz, jak mi trudno w czwartek. Nie można tego zmienić, przenieść jej do innej grupy czy
co?
– Twój harmonogram pracy to nie moja działka, więc albo zmienisz godziny, żeby Lisa
mogła dalej grać z koleżankami, albo zawiedziesz córkę.
Nie daj się wciągnąć w pułapkę, nie zacznij się kłócić.
– Okej, coś wymyślę. To co, dzieciaki, idziemy? Samochód stoi za bramą.
– Znowu źle zaparkowałaś, mamo? Nie pamiętasz, jak ostatnio dostałaś mandat?
– Nie dostaniemy, jeśli się pospieszymy.
– Ale mamo, jeśli przyjdzie policjant i da ci mandat, możesz powiedzieć, że też pracujesz w
policji… i nic ci nie zrobią.
– To tak nie działa, kochanie.
– No, bo oni się tak nie nazywają, Arvid… to nie jest prawdziwa policja… to są perkuratorzy.
W głębi przedpokoju mignęła jej Erika z dzieckiem na rękach, nawet na nią nie spojrzała.
Młodsza od niej o dziesięć lat. Przyjechała z małej miejscowości w Värmlandzie, podjęła pracę w
tej samej kancelarii adwokackiej co Ola.
– Mamo, jutro przynosimy zabawki do przedszkola i ja chcę wziąć zielonego Bakugana, ale
tata nie może go znaleźć.
– Jest w domu, na twoim łóżku, nie wziąłeś go tu ze sobą.
Zobaczyła ulgę w spojrzeniu synka, szczerą radość, że zabawka nie zginęła. Poczuła łzy
napływające do oczu.
– Coś jeszcze, Ola, o czym powinnam wiedzieć? Praca domowa?
– W plecaku Lisy jest kartka. We wtorki mają zajęcia na świeżym powietrzu.
– Czyli jutro. Mogłeś powiedzieć mi wcześniej.
– A może weźmiesz trochę odpowiedzialności na siebie? Słyszałaś o stronie internetowej
szkoły? Wystarczy tam zajrzeć.
Rzucił jej spojrzenie pełne nieskrywanej niechęci, nim odwrócił się z uśmiechem do dzieci.
– Ukochacie tatusia, zanim pójdziecie z mamą?
Nie uderzyć go teraz, nie walnąć pięścią w twarz, nie rozkwasić ładnie wykrojonych ust, nie
złamać cholernego nosa. Dzieci są najważniejsze, trzeba je zabrać w spokoju do domu, by jak
najlepiej zacząć tydzień.
Odsunęła tę wizję, starając się myśleć o czymś innym, kiedy on przesadnie długo je
przytulał.
Joel Klingberg.
Dostała cynk o zniknięciu biznesmena od młodego policjanta z wydziału kryminalnego,
który wcześniej pracował w gospodarczym i wiedział, że zajmuje się teraz sprawą Klingberg
Aluminium. Kilka miesięcy temu nazwa przedsiębiorstwa pojawiła się w związku ze
zgłoszeniem zwolnionego pracownika. Chodziło o transakcję, w którą była zamieszana jedna ze
spółek-córek. Nie wykazała w sprawozdaniu pięćdziesięciu milionów koron przelanych na
bezimienne konto na Wyspach Dziewiczych. Ledwo zrobiła wstępne rozeznanie, pojawiły się
nowe zadania. Gdy usłyszała, że żona Klingberga zgłosiła zaginięcie, zainteresowała się sprawą
na nowo.
Śledztwo w sprawie zaginięcia szybko umorzono, bo wszystko wskazywało na to, że znikł
dobrowolnie. Coś jednak kazało jej pogrzebać głębiej w tej sprawie na własną rękę. I dlatego,
kiedy był tydzień Oli, pracowała po godzinach, po prostu zostawała w biurze, analizowała
materiał ze zgłoszenia zwolnionego pracownika, sprawdzała informacje, zszokowana tragediami,
jakie dotknęły rodzinę Klingbergów na przestrzeni lat, pojechała na parking, na którym Joel
zostawił samochód, zanim znikł, i poprosiła, by pokazano jej filmy z monitoringu.
Właściwie nic nie ustaliła. I nie miało to większego znaczenia. Co innego mogła robić w
samotne wieczory?
Jej służbowa komórka zadzwoniła w chwili, gdy Ola machał dzieciom na pożegnanie na
schodach. Lisa była pierwsza przy windzie, Arvid krzyknął, że teraz jego kolej nacisnąć guzik.
Wyjęła telefon z kieszeni.
Dziwny zbieg okoliczności, pomyślała: Danielsson z kryminalnego, ten sam, który
powiedział jej o Klingbergu. Miała wprawdzie wrażenie, że na nią leci, ale nigdy by tak po prostu
nie zadzwonił.
– Przepraszam, ale muszę odebrać – powiedziała, widząc sceptyczne spojrzenie Oli.
Przycisnęła komórkę mocno do ucha i słuchała głosu na drugim końcu linii, kiwając głową i
patrząc przy tym na dzieci, które czekały na nią w napięciu, tęskniły za domem, za pokojem i
zabawkami przy Torsgatan, za swoimi łóżkami, mieszkaniem, w którym nie miały konkurencji w
postaci niemowlaka i partnerki ojca, która w najlepszym wypadku ignorowała ich potrzeby.
– Okej – rzekła. – Żona Klingberga. Jeszcze raz… ogłoszono alarm krajowy i jest
podejrzany. Ktoś z rodziny?
– Nie. Obcy.
– Znasz nazwisko?
– Tak…
– No to powiedz!
– Danny Katz.
– Możesz powtórzyć?
– Danny Katz. Tłumacz. Mieszka w Tranebergu.
Dzieci wchodziły już do windy, kłócąc się, które ma nacisnąć przycisk na parter. Drzwi do
mieszkania były zamknięte. Ola nawet na nią nie spojrzał, nie mówiąc „do widzenia”. Rozłączyła
się, podeszła do nich i przykucnęła.
– Coś się stało – powiedziała. – Przepraszam was, ale będziecie musiały zostać jeszcze na
noc u taty.
– Dlaczego? Ja chcę do domu, do Bakugana!
– Nie da rady… muszę wyjechać i coś załatwić. Odbiorę was wcześnie jutro. Mogę ze szkoły
i przedszkola, jeśli chcecie.
Zapach stęchlizny znikł, zamiast niego poczuła aromat świeżo zaparzonej kawy.
Fuszerka budowlana, pomyślała. Mętna sprawa. Postawiłaby tysiąc koron, że Ola i Erika
zawarli umowę na czarno.
Teraz jednak dałaby wszystko za filiżankę kawy, coś ciepłego, co mogłoby roztopić lód, jaki
czuła w środku.
Zawiedzione dzieci wróciły pod drzwi mieszkania. Patrząc na nie, czuła ból, tak rozpaczliwie
mocno je kochała. Lisa, jej córeczka, nigdy nie powinna żyć tak, jak kiedyś ona, w niepewności i
strachu. To by ją złamało.
Katz, Jorma Hedlund. Cały ten dziwny miniony czas, kiedy żyła na dnie, choć była tylko
dzieckiem. Wykonała ciężką pracę, by się z tego wydobyć, nigdy nie oglądała się za siebie, a
teraz wszystko wróciło.
T-centralen była okiem cyklonu. Tłum, ludzie wracający do domu z popołudniowych
dyżurów i nadgodzin, grupki młodych ludzi traktujących hol biletowy na placu Sergela jak
miejsce spotkań, imprezowicze zmierzający do lokali w mieście lub z nich wracający. To go
uspokoiło, mógł się poruszać względnie niezauważony.
Zostawił skradziony samochód na parkingu przemysłowym na nabrzeżu w Alvik. Używanie
go teraz byłoby zbyt ryzykowne. Może przyda się później.
Jest jeszcze zapas czasu, pomyślał, ale powoli się kończy.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio tu był. W każdym razie na pewno od tamtego czasu zrobili
remont. Dworcowe toalety przypominały hotelowe z drzwiami z rzeźbionego szkła i ścianami
wyłożonymi dębową boazerią. Na filarach w holu, podobnych kształtem do grzybów, migały
ekrany z cyfrowymi reklamami.
Stał pośród tłumu podróżnych, zwracając baczną uwagę na podejrzane ruchy. Strumienie
ludzi spływały z ruchomych schodów i wsiąkały w oddali jak woda, wciąż zasilane
niewyczerpanym źródłem nowych pasażerów. Nie dostrzegł jeszcze żadnego tajniaka.
Przeszedł przez barierki i rozejrzał się. Grupa turystów stała przy automatach biletowych,
próbując rozgryźć zasadę ich działania. Dwóch narkomanów w wieku około dwudziestu pięciu
lat czekało na Godota przed oknem wystawowym Åhlénsa; mowa ich ciała była uniwersalna,
postawa, spojrzenia, głód. Jak on sam kiedyś, czekając właśnie tak na wiecznie spóźniającego się
dilera.
Kicks w każdym razie stał dalej. Sklep, w którym prostytutki z Malmskillnadsgatan
kupowały tanią szminkę przed nocną zmianą.
Katz zobaczył jeszcze paru narkomanów, kilku Albańczyków z Kosowa z wynędzniałymi
twarzami, kobietę z brzydką cerą, która wyjęła z torebki lusterko i studiowała makijaż, stojąc
koło szklanych drzwi.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki zdjęcie chłopca z parkingu. Był pewny, że znajduje się
w jego rewirze.
Ćpuny przy oknie spojrzały na niego wzrokiem bez wyrazu, kiedy do nich podszedł. Jeden
odwrócił lekko głowę w lewo, jakby coś zauważył, a potem znowu zwrócił się do Katza, dając
mu prawie niewidoczny znak. Katz przystanął. Schodami z Drottninggatan zbiegała grupa
młodzieży, a za nimi dwóch policjantów w cywilu.
Cofnął się o parę metrów, kryjąc się w strumieniu podróżnych idących w stronę peronów
metra. Coraz więcej ludzi, nowy rzut wypluwany przez ruchome schody, czuł, jak ludzka masa
napiera na niego z tyłu i spycha w kierunku wyjścia.
Czy ogłosili już alarm? Czy poszukują go listem gończym?
Narkomani przy oknie nagle znikli. Nigdzie ich nie widział. Wyczuli zbliżającą się obławę.
Spojrzał w drugą stronę, na schody prowadzące w dół od Åhlénsa. Więcej tajniaków, nie dało się
ich z nikim pomylić, dwóch mężczyzn i kobieta w dresie.
Katz cofnął się, usłyszał parę przekleństw, ktoś popchnął go tak, że prawie stracił
równowagę. Kiedy jednak znów spojrzał w górę, policjantów nie było. Plecy jednego z nich
znikały w wyjściu na Plattan. To nie jego szukali, w każdym razie jeszcze nie teraz.
Pięć minut później w przejściu za pisuarami wreszcie czegoś się dowiedział. T-centralen była
mrowiskiem, którego nie dało się opanować, policja mogła próbować je zniszczyć, wykurzyć i
zdeptać, ale działało to tylko przez chwilę. Ledwo znikali, a wszystko wracało do starego
porządku.
Kobieta z lusterkiem wróciła. Prostytutka, pomyślał Katz, kiedy do niej podszedł. Chodziła
po ulicy parę przecznic dalej, lecz dbała o higienę w publicznej toalecie przy stacji metra. Kiedy
przed nią stanął, zobaczył, że jest młodsza, niż mu się z początku zdawało.
Rozpoznała chłopaka z fotografii, lecz nie widziała go od ponad miesiąca. Zimą mieszkał w
tej samej noclegowni co ona, KarismaCare przy Fridhemsplan, ale go wyrzucili za ukrywanie
narkotyków w pokoju. Z trudem nawiązywał kontakty, przeważnie trzymał się sam na uboczu.
Znów popatrzyła na zdjęcie.
– Jonas – rzekła tym swoim rozwlekłym głosem ćpunki. – Tak na niego mówią, choć nie
wiem, czy to jego prawdziwe imię. Chłopak jest chory psychicznie i trochę głuchy. Nawet opieka
społeczna sobie z nim nie radzi. Bardzo agresywny. I mówią, że ma hiva.
– Gdzie kupuje towar?
– Tego nie wiem.
– I gdzie przebywa, kiedy nie mieszka w noclegowni?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Kręci się tu koło Plattan. Albo w opuszczonym domu gdzieś za miastem. Śpi w tunelach
samochodowych. Jak mówiłam, nie dogaduje się z ludźmi.
– W których tunelach?
– W Klara. Jak jakiś pieprzony szczur.
Znów wzięła lusterko i nałożyła więcej różu na trupioblade policzki. Katz widział pory w jej
skórze jak przez szkło powiększające, głębokie jamy, jakby trafił w nią grad śrutu. I zmarszczki
wokół oczu i ust, które postarzały ją o dwadzieścia lat.
Było już po północy, kiedy Katz wchodził do tunelu przy Vattugatan. Ruch był tutaj
mniejszy. Przeciął na skróty cmentarz w Klara, koło małego kościółka, w którym fundacja
dawała jeść bezdomnym, i wyszedł przez żelazną furtkę na drogę prowadzącą do Mostu
Centralnego.
Jarzeniówki w tunelu rzucały zimne światło na pasma jezdni. Wzdłuż prawej strony biegło
coś w rodzaju chodnika, używanego przez drogowców, gdy musieli wykonać jakieś naprawy.
W oddali na zakręcie pojawił się samochód, oślepił go na moment i zmienił światła, gdy
kierowca go zauważył.
Pięćdziesiąt metrów dalej zobaczył pierwszą budkę telefoniczną. Przyspieszył kroku, słyszał
wentylatory szumiące w sklepieniu dziesięć metrów nad jego głową.
Angela, pomyślał nagle. Niepojęte, że dopiero co była, spotkała się z nim, a teraz jej już nie
ma. Nie istniała wyraźna granica i właśnie dlatego wydawało się to takie nierzeczywiste.
Był już koło wnęki. Przestrzeń może metr na dwa. Nikogo tam nie było. W sklepieniu tkwiła
żarówka. Nocujący tutaj wykręcali ją, kiedy chcieli spać. Koło budki telefonicznej leżała
zgnieciona puszka po piwie i zakrwawiony tampon.
Ruch teraz się zwiększył. Katz wciąż szedł przez tunel. Trzydzieści metrów dalej znajdowała
się następna wnęka, w której nie paliło się światło.
Zapalił latarkę, którą wziął ze sobą z mieszkania. Starszy mężczyzna leżał w śpiworze na
materacu z tektury falistej. U jego nóg stała plastikowa reklamówka z rzeczami. Wyżej na
schodku kocher. W kartonie było parę konserw, plastikowy kubek i sztućce. Jak w spiżarni.
Mężczyzna usiadł i spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
– Czego chcesz? – zapytał ze znużeniem.
Katz pokazał mu zdjęcie.
– Głuchy chłopak. Dlaczego go szukasz?
– Muszę z nim tylko porozmawiać.
– Jesteś gliną?
– Nie.
– To się pieprz.
Znów się położył i zaczął szukać czegoś po omacku nad głową, aż znalazł szalik, którym
zakrył sobie twarz. Katz mu go ściągnął.
– Zgaś latarkę, do cholery!
Usiadł ponownie, patrząc nieprzyjaźnie na Katza. Wyżej na występie schodów stał karton z
czarnym workiem na śmieci.
– Kiedy ostatnio go widziałeś?
– Parę tygodni temu. Zwykle śpi na początku tunelu, ale od paru tygodni się tam świeci, więc
pewnie znalazł sobie inną miejscówkę.
– Gdzie?
– Wiem tylko tyle, że czasem śpi w tunelu metra. Kumpel mówił, że między Hötorget i
Rådmansgatan, tam są takie małe nisze. Jezu, żebyś ty go widział na głodzie. Leżał tam i jęczał
przez dwie doby, zawinięty w stare koce, i robił pod siebie, aż tutaj śmierdziało. I nikt mu nie
pomógł. To przecież jeszcze dzieciak. Ale teraz jest czysty. Widziałem go na Centralnym kilka
dni temu. Wyglądał całkiem świeżo. Pewnie ktoś mu pomaga. – Mężczyzna znów się położył. –
Koleś jest pomylony. Dostał w dzieciństwie taki łomot, że stracił słuch. Tak przynajmniej mówią.
A teraz daj mi spokój.
Dopiero teraz Katz poczuł smród. I dopiero teraz zrozumiał, skąd dochodzi, do czego służy
karton na schodach. Zgasił latarkę i opuścił tunel tą samą drogą, którą przyszedł.
Teraz czuł, że musi się spieszyć. Pułapka niedługo się zatrzaśnie. Przeszedł drogą koło
garażu Sheratona i skręcił w lewo na Herkulesgatan. Ulica była zupełnie wymarła, stał tam tylko
biurowiec i mały sklepik sprzedający polskie i węgierskie delikatesy. Poczuł, że jest głodny, ale
to musiało poczekać.
Przeszedł Drottninggatan do Brunkebergstorg, minął czarny granitowy gmach Szwedzkiego
Banku Narodowego i szedł dalej na północ Malmskillnadsgatan. Dwie dziwki patrolowały swoje
chodniki. Przynajmniej nie było tu żadnego gliny.
Ulica bez świateł, jakby mieli coś do ukrycia. I przecznice, w których mógł się schronić ktoś,
kto nie chciał być zauważony. Schody prowadzące w dół do uliczek przy stoku.
Przeszedł Oxtorget i most nad Kungsgatan. Przypomniało mu się jego dawne życie, jak
ukrywał tam narkotyki, odkręcał klapki w lampach ulicznych i chował torebki strunowe z
towarem między kablami. Bójka, w którą raz się wmieszał koło Nalen, i to, jak go aresztowali
pod mostem nad Kungsgatan za posiadanie i jak wieźli karetką do szpitala Karolinska, kiedy ktoś
się zorientował, że przedawkował w toalecie w US Video.
Bliżej Birger Jarlsgatan napadał na ludzi. Ale to było wcześniej, kiedy on i Jorma nie mieli
więcej niż szesnaście lat. Stosowali chwyty, jakich się nauczyli na przedmieściu, by okradać z
pieniędzy i zegarków pijanych gnojków z klasy wyższej, którzy szli do lokalu lub z niego
wracali. Ludzi jak Klingberg. Pogardzali nimi, a jednocześnie im zazdrościli. Te przerażone
twarze, kiedy Jorma machał finką dwa centymetry od ich gardeł. Jeden gość ku ich uciesze
narobił w spodnie.
Przy restauracji KGB skręcił w lewo i zszedł schodami na ulicę Olofa Palmego. Dalej
poszedł Luntmakargatan, równoległą do Sveavägen, aż znalazł się na stacji metra przy
Rådmansgatan.
Spojrzał na zegar. Za pięć pierwsza. Za chwilę wjedzie na stację ostatni pociąg. Zaspany
bileter podstemplował mu bilet paskowy i Katz zjechał na peron. Był sam, nie licząc pary
młodych ludzi, którzy siedzieli na ławce spleceni w uścisku.
Nacisnął przywołanie windy i zaczekał, aż stanie. Przytrzymał przez chwilę drzwi, by nikt
nie zdążył jej przywołać jeszcze raz.
Potem zaczekał, aż wjedzie pociąg.
Wysiadł z niego tylko jeden pasażer i skierował się do wyjścia w przeciwną stronę. Para
młodych wsiadła do środkowego wagonu. Katz otworzył drzwi windy i przykucnął, kiedy
maszynista rozglądał się po pustym peronie. Syk zamykanych drzwi, zgrzytanie kół i pociąg
ruszył w stronę Odenplan.
Czekał przez kilka minut. Usłyszał, jak na górze bileter zamyka okienko. Wyszedł, gdy na
peronie zgasły światła.
Cisza.
Katz stał nieruchomo, czekając, aż wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Potem zeskoczył
na tory.
Żwir skrzypiał mu pod butami, kiedy szedł, przyświecając sobie latarką. Nieco dalej
znajdował się szyb oświetlony przez lampy w ścianach. Wąski i wysoki na niewiele ponad metr.
Rodzaj połączenia biegnącego przez betonową ścianę do przeciwległych torów. Zajrzał do
środka. Ani śladu ludzi.
Kątem oka dostrzegł jakiś ruch, odwrócił odruchowo głowę i zobaczył szczura gnającego
między torami. Znowu spokój, ta dziwna cisza pustej stacji metra, wnętrzności miasta. Sklepienie
lśniło od skroplonej pary. Drobne krople wody spadały bezgłośnie na tory.
Wczołgał się do szybu. Natrafił karkiem na coś miękkiego i odwrócił się.
Plecak. Nie zauważył go wcześniej. Pewnie spadł z przegrody pod sklepieniem.
Katz podniósł się na klęczki i zajrzał. Tunel dla rur z ciepłą wodą, na tyle duży, by mógł tam
wejść człowiek. Włączył latarkę i poświecił. Przerażone oczy chłopca zamrugały w
niespodziewanym świetle.
Chłopak zszedł z przegrody i przykucnął przed nim.
Był niski na swój wiek. Strąki tłustych włosów opadały mu na oczy. Miał brudne ubranie,
przesiąknięte zapachem potu i czegoś kwaśnego, czego Katz nie umiał zdefiniować.
– Ty jesteś Jonas, prawda? – zapytał Katz.
Chłopak uciekał wzrokiem, nim w końcu utkwił go w wargach Katza.
– Nie bój się, nie zrobię ci nic złego. Rozumiesz, co mówię? Mam mówić wyraźniej?
Miał pustkę w oczach. Ale nie od narkotyków. Był czysty.
– Słyszysz, co mówię?
Aparat słuchowy tkwił za jednym uchem chłopca, jakby insekt cielistego koloru wessał się
mocno w skórę. Z palca wskazującego zwisał plaster z zakrzepłą krwią. Katz zastanawiał się, czy
kobieta na stacji miała rację, czy rzeczywiście był zarażony wirusem HIV.
– Potrzebuję twojej pomocy… w rozpoznaniu kogoś.
Chłopak czytał z ruchu jego warg. Spojrzenie mu się wyostrzyło. Potem odpowiedział,
bezdźwięcznie, jak głuchy człowiek, który nie słyszy własnego głosu.
– Jak mnie znalazłeś?
– Nieważne. Chcę tylko zidentyfikować jedną osobę. Potem dam ci spokój.
Katz wyjął zdjęcia z parkingu. Jedno chłopca. Drugie mężczyzny w kurtce od deszczu,
widzianego z tyłu.
– Pamiętasz go? Rozmawiałeś z nim na schodach przy parkingu. Trzy tygodnie temu.
Przestraszyłeś się go.
Chłopak patrzył na fotografie, mamrocząc coś niezrozumiale do siebie.
– Jestem czysty – powiedział. – Skończyłem z herą.
– Wiem.
– Już nie mogłem. Chcę do domu. Do domu.
Bezdźwięczny głos. A mimo tego cień dialektu, z południa, może ze Skanii. Umilkł w
połowie zdania i spojrzał na Katza szklanym wzrokiem.
– Czy z tym mężczyzną rozmawiałeś?
Pokazał zdjęcie Klingberga, które Julin wydrukował z sieci. Chłopiec drgnął, jakby wszystko
zrozumiał, choć z pewnym opóźnieniem.
– Nie.
– Na pewno?
– Na pewno.
– Jak wyglądał człowiek, z którym rozmawiałeś?
Chłopak znów uciekł spojrzeniem.
– A znasz go?
– Nie.
– Więc o czym rozmawialiście?
– Nie pamiętam.
– Myślę, że zderzyłeś się z nim przypadkiem w drzwiach, a potem przeprosiłeś… tak było?
Rozzłościł się i cię przestraszył?
– Może.
– Widziałeś jego twarz?
Chłopak gmerał palcami przy zamku plecaka. Dłonie miał całe w bliznach po starych
wkłuciach. Świeżych Katz dotąd nie zauważył. Wydawał się teraz bardziej przytomny i
skoncentrowany.
– Muszę już iść – szepnął.
– Postaraj się sobie przypomnieć coś jeszcze o tym człowieku.
– Nie!
– Muszę wiedzieć więcej. Jak wyglądał, czy był stary, młody?
Z tunelu dobiegł metaliczny odgłos, pociąg techniczny nadjeżdżał z włączonymi światłami.
Szczury uciekały w panice, pewnie mają w pobliżu gniazdo, pomyślał Katz, kiedy pociąg
przejechał z dudnieniem tuż obok nich.
Kiedy wrócił spojrzeniem do chłopca, zobaczył, że trzyma w ręce igłę.
– Ty… ty zostajesz. Ja muszę iść.
Katz się nie poruszył, przyglądał się tylko twarzy chłopca, zauważył, jak blisko jego szyi
trzyma igłę, centymetr od tętnicy.
Chłopak, wciąż z wycelowaną w niego strzykawką, chwycił plecak, wycofał się i znikł w
ciemności.
Ukrywał się przez dwie doby w altance na działce w Tantolunden. Leżała na uboczu i
wydawało się, że dawno nikt z niej nie korzystał. Nie miał trudności z wyłamaniem zamka. Był
ostrożny i starał się, by nikt go nie zauważył. Wychodził wieczorami, kiedy było już ciemno.
Szedł przez park do Hornstull, kupował jedzenie w 7-Eleven z kapturem naciągniętym na głowę,
nie patrzył nikomu w oczy, kupił kartę gotówkową do telefonu, który zabrał ze sobą.
Nagłówków w gazetach nie dało się uniknąć. Traktowały o nim, a jednak o kimś innym –
sobowtórze, który ukradł jego tożsamość.
Kiedy podłączył laptop do telefonu i wszedł do sieci, zobaczył siebie wszędzie. Danny Katz,
czterdzieści cztery lata, zamieszkały w Brommie. Poszukiwany za morderstwo i porwanie. Za to,
że uprowadził Joela Klingberga i zabił jego żonę.
Nie do wiary, ile udało im się wygrzebać na jego temat: jego przeszłość przestępcy, tłumacza
wojskowego, bezdomnego i narkomana.
Jedna z popołudniówek opublikowała wizytówkę, którą dał Angeli, z rysunkiem serca i
kwiatu. Wyznanie miłosne mordercy, informował podpis.
Inna gazeta wyszukała żebraczy list, który wysłał do Klingberga piętnaście lat temu.
Widocznie rodzina go zachowała. Dziennikarz napisał, że Klingberg już wtedy się go
przestraszył i złożył zawiadomienie na policji.
To go zdziwiło, bo Angela nic o tym nie wspomniała. Pontus też nie.
Pisali, że był najlepszym przyjacielem Klingberga w wojsku, lecz ich drogi rozeszły się po
kłótni. Katz śledził na odległość karierę kolegi w biznesie, dzwonił do niego i pisał listy z
pogróżkami, w których domagał się pieniędzy. W końcu – to była teoria policji – porwał go, a
potem nawiązał kontakt z jego żoną pod pretekstem, że pomoże jej odnaleźć zaginionego męża.
A potem zamordował oboje.
Według anonimowego źródła Angela zwierzyła się przyjaciółce, że podejrzewa Katza o
porwanie męża.
To się nie zgadzało. A może tak? Czy zaczęła go nagle podejrzewać?
Nie pokazano zdjęć ciała, lecz opisano morderstwo z detalami: kuchenny nóż wbity prosto w
serce, przedtem została uduszona z taką siłą, że kość gnykowa wyszła na zewnątrz. I ugryzienia,
wściekłe pokąsania szyi, rany, które morderca zadał, kiedy była już martwa.
Wygrzebano zdarzenie na Grubbholmen sprzed dwudziestu ośmiu lat, w świetle którego
jawił się jako seryjny sprawca.
Odciski palców w mieszkaniu i samochodzie Klingberga. Jego nóż. Jego włosy znalezione w
sypialni, w kuchni, w kałużach krwi na podłodze. Podłożone przez osobę, która włamała się do
jego mieszkania.
Kurtka też się znalazła, w kontenerze mieszkalnym w pobliżu Dworca Centralnego po
czyimś zgłoszeniu. W jednej z popołudniówek policjant z wydziału kryminalnego pokazywał ją
przed kamerą. Jego kurtka, którą nosił nieznajomy mężczyzna na parkingu.
Wyłączył komputer, podszedł do okna i wyjrzał przez firanki. Ciemne okna w altanach i
światła południowych przedmieść po drugiej stronie kanału. Padający deszcz. Czuł narastające
zmęczenie, ciężar wszystkiego, co się zdarzyło, widział przed sobą ciało na podłodze mieszkania
przy Skeppargatan, zamrugał, czując napływające do oczu łzy.
A jeśli to był on?
Czy naprawdę mógł to wykluczyć? Może coś go napadło? Czy to samo stało się wtedy z Evą
Dahlman? Świat pogrążył się w ciemności. A on potem nic nie pamiętał.
Angela otworzyła drzwi komuś, kogo znała. A czekała na Katza, była z nim umówiona.
Ale to niemożliwe. Ufał swojej pamięci. To nie był on.
Usłyszał w oddali syreny, poczuł, jak przyspiesza mu puls, choć wiedział, że to ambulans
jadący do szpitala Söder.
Koty miauczały w ciemności, słyszał pijackie wrzaski bandy młodych ludzi idących przez
działki.
Czuł instynktownie, że nie może tu długo zostać. Prędzej czy później ktoś namierzy jego
kryjówkę.
Jorma, pomyślał. Nie miał z nim kontaktu od paru lat. Musi go teraz znaleźć.
Katz nie widział Jormy Hedlunda od końca ubiegłej dekady. To było w kawiarni w
Gallerian, krótko po tym, jak wypuścili Jormę z więzienia za współudział w napadzie z bronią w
ręku. Cieszyli się jak dzieci, że znów się spotkali. Mogli się nie widzieć całe lata, a przy każdym
spotkaniu mieli wrażenie, że to było niedawno. Bracia z przeszłości, myślał Katz, patrząc na jego
czarne, krótko ostrzyżone włosy i twarde, szorstkie dłonie, których używał do remontu domu,
obrony swej godności i, ku zdumieniu wszystkich, do gry na pianinie. Zawsze istniała między
nimi głęboka przyjaźń, podobna do braterskiej miłości.
Znał go przez ponad połowę swego życia. Kiedy po śmierci rodziców trafił do domu dziecka,
Jorma już tam był, umieszczony według paragrafu trzeciego LVU
[3]
. Beznadziejny przypadek w
opinii władz. Ale żydowski chłopak zobaczył w nim siebie. Obaj mieli czarne włosy i
ciemniejszą cerę niż ich rówieśnicy. I to, że grał na pianinie, co kłóciło się z przyjętym
porządkiem, jak piękne kwiaty rosnące na śmietniku.
W kawiarni Jorma powiedział mu o swoich planach wyjazdu do Tajlandii. Stary znajomy
otworzył własną działalność w branży budowlanej w Rayong, dwie godziny samochodem z
Bangkoku, i zaproponował Jormie, by został jego wspólnikiem. Mieli tam zbudować hotel z
apartamentami dla bogatych Tajów. Jorma miał nadzorować miejscową siłę roboczą, grać na
pianinie w barze i interweniować w razie potrzeby. Miał oszczędności do zainwestowania. Z
napadów, zakładał Katz.
Dlatego zdziwił się, kiedy znalazł go w Eniro, pod nowym adresem w Midsommarkransen.
Nie podali numeru telefonu, ale Katz i tak nie zamierzał dzwonić.
Był wieczór, gdy otworzył furtkę do posesji przy Tellusborgsvägen. Czekał przez pół
godziny, obserwując okolicę. Wszędzie panował spokój. Wydawało się, że nikt ich ze sobą nie
wiązał.
Kiedy stanął przed drzwiami mieszkania na pierwszym piętrze, usłyszał dźwięki pianina:
Georgia on my mind. Jorma uwielbiał stare melodie Hoagy’ego Carmichaela. Muzyka umilkła w
środku akordu, kiedy Katz zadzwonił.
W chwilę później Jorma stanął przed nim, wysoki i muskularny, z więziennymi tatuażami na
rękach i zwojem partytury w dłoni. Wpuścił go bez słowa.
Wyjaśnienie wszystkiego, co zdarzyło się od chwili, gdy zadzwoniła do niego Angela
Klingberg, zajęło Katzowi kilka godzin. Opowiedział o chłopcu, którego znalazł w tunelu metra,
o mężczyźnie w kurtce od deszczu, który prowadził samochód Klingberga, o dokumencie
ściągniętym z jego komputera, gdzie Joel powiązał zaginięcie brata ze śmiercią rodziców. Opisał
spotkanie z Pontusem i włamanie do mieszkania, kurtkę skradzioną z piwnicy kilka miesięcy
temu, tkaniny, które ktoś przysłał Klingbergowi na krótko przed jego zaginięciem i dziwną drogę
samochodem, jaką przebył tamtego dnia. Uświadomił sobie, że puzzle nie są ułożone nawet do
polowy, że dopiero zaczął zbierać elementy.
– Fachowcy – skwitował Jorma, siedząc przed nim na fortepianowym stołku. – Ktokolwiek
za tym stoi… to ich chleb powszedni.
– Co masz na myśli?
– Że to wymaga środków, ale tyle chyba sam rozumiesz.
Katz rozglądał się po pokoju, pozwalając myślom swobodnie wędrować w nadziei, że
uchwyci jakąś luźną nić… obrazy olejne, które Jorma sam namalował podczas swoich pobytów
w więzieniu, abstrakcyjne, z fantastycznymi zestawieniami barw, pianino, meble… niczego
jednak nie złapał.
– Ktoś w każdym razie wie, że zostałem skazany za podobne przestępstwo.
– I teraz wykorzystuje tę wiedzę. I robi to tak, by wskazywało na ciebie.
Jorma długo mu się przyglądał.
– Ktoś próbuje cię wrobić. Chyba się co do tego zgadzamy? I więcej osób jest w to
wmieszanych, by zagrało.
– Ale dlaczego?
– Bo sprawcy sami chcą się wywinąć, to oczywiste. I może jest jeszcze inny powód. O to
musisz zapytać siebie sam.
Katz nigdy nie pytał Jormy o jego działalność, to była ich milcząca umowa. W ciągu tych lat,
kiedy był na dnie, praktycznie stracili ze sobą kontakt. Jorma próbował mu pomóc, lecz Katz nie
chciał pomocy. A jednak, jakby kątem oka, rejestrowali nawzajem swoje poczynania. Katz
wiedział, czym przyjaciel się zajmuje: pracował dla różnych grup przestępczych, gangów
motocyklowych, Finów z dawnego środowiska z Västerort. Ściąganie haraczy, paserstwo,
okradanie konwojów z pieniędzmi. W świecie Jormy ludzie mieli powody, by czynić innym zło,
ale w jego własnym?
– Może nie powinienem tu być? Gdyby policja zaczęła szukać. Może lepiej bym wyjechał na
jakiś czas z miasta?
– Ale dokąd? Oficjalnie minęło ponad dwadzieścia pięć lat, odkąd wymieniono nas w tym
samym rejestrze. Gliny jeszcze nas ze sobą nie powiązały.
Katz wstał i podszedł do uchylonych drzwi na balkon. Popatrzył na przejeżdżające ulicą
samochody, na światła lamp odbijające się w kałużach, jakby świeciły spod ziemi.
– Muszę zadzwonić – powiedział. – Potrzebuję pomocy, jeśli mam to załatwić.
Wychodząc do kuchni, usłyszał intro do nowej melodii Hoagy’ego Carmichaela: Stardust.
Zamknął za sobą drzwi i wybrał numer Julina. Odebrał po sześciu sygnałach.
– Katz, wszystko w porządku?
– Pod kontrolą. Sprawdzałeś, czy policja znalazła coś na miejscu uprowadzenia Kristoffera
Klingberga?
– Tak. Nic. Minęło czterdzieści lat. W diariuszu wydziału kryminalnego zostały tylko zapisy
przesłuchań ojca i nie ma żadnej wzmianki o szczególnych przedmiotach znalezionych na
miejscu przestępstwa. Posłuchaj, Katz, była tu policja i pytali o ciebie. Powiedziałem, że się nie
widzieliśmy ani nie rozmawialiśmy ze sobą od pół roku, ale uważam za absolutnie wykluczone,
byś stał za morderstwem i porwaniem.
– Jesteś tego pewny?
– Wiem, że to nie ty. Problem w tym, że się ukrywasz, a to przemawia na twoją niekorzyść.
Znajdą cię. Intensywnie nad tym pracują. I nie wygląda to dobrze. Wszystkie te artykuły w
gazetach, wszystkie nowe fakty, które wychodzą na jaw…
– Więc co według ciebie powinienem zrobić?
– Poddać się. Ścigają cię, a twoje możliwości manewru będą się stale zmniejszać. Czy ty w
ogóle masz gdzie spać?
– Przez kilka nocy. U starego przyjaciela.
– Gdzie?
– W Kransen.
Pożałował tych słów w chwili, gdy je wypowiedział. Ale czemu telefon Julina miałby być na
podsłuchu?
– Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?
– Tak. Sprawdź Pontusa Klingberga. Gdzie był tego wieczoru, gdy zamordowano Angelę.
Usłyszał ciężki oddech Julina na drugim końcu linii.
– Myślisz, że to on?
– Nie, ale muszę od czegoś zacząć. Angela otworzyła drzwi komuś, kogo znała.
– Okej, zobaczę, co da się zrobić. Czy masz numer, na który będę mógł zadzwonić?
– Zmienię kartę SIM po tej rozmowie. Zadzwonię do ciebie za dwadzieścia cztery godziny.
Kiedy wrócił do pokoju, Jorma wniósł już z przedpokoju jego torbę.
– Wiedziałeś, że się zjawię? – zapytał Katz.
– Wydaje mi się, że nie miałeś innej opcji. Jeszcze jeden dzień na zewnątrz i by cię znaleźli.
– Z tą Tajlandią nic nie wyszło?
– Nie, musiałem znaleźć inny sposób na zarabianie pieniędzy. Czasy się zmieniają. Kiedyś
można było pracować w pojedynkę. Ale teraz… musisz należeć do jakiejś organizacji, być
lojalny wobec szefostwa. Czasami myślę, że może lepiej dać spokój. Wrócić do pracy fizycznej.
Jestem niezłym budowlańcem.
Katz drgnął, słysząc ruszającą windę, lecz Jorma pokręcił tylko głową.
– Sąsiedzi – uspokoił go. – Wśród nich emerytowany policjant. Tu jest spokojnie, Katz. A tak
w ogóle, co myślisz o tym mieszkaniu? Dostałem je w prezencie, razem z pianinem. Siedziałem
przez trzy lata w Norrtälje i broniłem jednego kolesia przed innymi więźniami. Okazał się potem
bardzo hojny. Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz mieszkał.
Katz wziął torbę i poszedł za nim do kuchni, a następnie do dużego pokoju zupełnie
pozbawionego mebli. Stanęli przed pustą ścianą.
– Zamierzasz drążyć tę sprawę? – zapytał Jorma.
Katz skinął głową.
– Jak?
– Jeszcze nie wiem.
– Nie martw się. Najpierw musisz się wyspać. Nie wiem, czy widziałeś się w lustrze, ale
wyglądasz jak trup.
Nacisnął stopą listwę podłogową. Ściana odsunęła się bezszelestnie na metr w bok. Po
drugiej stronie znajdowało się ukryte pomieszczenie, z lampą do czytania i świeżo pościelonym
materacem.
– To pierwsze, co zrobiłem przy remoncie mieszkania. Może się przydać do przechowywania
kradzionych rzeczy, pomyślałem. Albo ukrywających się znajomych.
Zawsze myślała o swoim biurze jak o klasztornej celi, wciśniętej między gabinet komisarza
i rewidenta wydziału gospodarczego za ścianą. Podłoga z wykładziną z linoleum,
żółtopomarańczowa z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Widok na kościół w Kungsholmen.
Lubiła patrzeć na cmentarz zmieniający się w rytmie pór roku, od jasnej zieleni wczesnego lata
do cieni, które potężne bezlistne drzewa rzucały zimą na śnieg. Szafka z teczkami stała przy
drzwiach. Osobno sprawy długofalowe, osobno pilne. Biurko z komputerem. Na ścianie przed
nią wisiały fotografie Lisy i Arvida, od najwcześniejszego dzieciństwa do teraz. Nie będzie
więcej dzieci, pomyślała.
Patrzyła na biurko, słuchając głosu po drugiej stronie linii. W dwóch teczkach przed nią
leżały dwa pliki papierów. W jednej wyrok w sprawie Katza sprzed dwudziestu ośmiu lat. W
drugiej dokumentacja śledztwa w tej samej sprawie.
– Więc co zamierzasz zrobić? – zapytała Oli.
– Dokładnie to, co powiedziałem. W najgorszym wypadku skontaktować się z adwokatem.
– Sam jesteś adwokatem.
– W tym wypadku stronniczym. Załatwimy to w sądzie, jeśli nie chcesz iść na kompromis.
To będzie zwykła sprawa o opiekę i z tego, co widzę, istnieje duże ryzyko, że ją przegrasz.
Zaproponujemy ci coś w stylu od czwartku do niedzieli co drugi tydzień.
– Chyba zwariowałeś.
– Daj spokój, tak dłużej się nie da. Dzieci nie czują się z tym dobrze.
– Być może, ale nie przeze mnie.
– Zostawiłaś je tu w poniedziałek i do teraz się nie odezwałaś, a to tylko wierzchołek góry
lodowej. Lisa mówi, że chce tu mieszkać do wakacji.
Z pokoju socjalnego na końcu korytarza dobiegł brzęk naczyń. Śmiech kolegów. Rozpoznała
ich głosy: Samson, ekspert podatkowy z drugiego wydziału gospodarczego, Jelenik, który
zajmował się dochodzeniami w wydziale operacyjnym. Jak długo tu pracuje? Dwanaście lat, z
przerwą na dyżury w prokuraturze. Miała bardziej zmysł do cyfr niż zbrodni. Jak świnia trufle
wyczuwała finansowe nieprawidłowości, fałszowanie ksiąg, pranie pieniędzy.
– Ty musiałeś jej to powiedzieć… przez ciebie tak myśli.
– Erika zgadza się ze mną w zupełności, zwłaszcza po tym, co stało się w Wielkanoc.
W Wielkanoc? Nie chciała o tym myśleć. To była już przeszłość.
– Erika ma gdzieś Lisę i Arvida. Wygląda, jakby chciało jej się rzygać, kiedy jest z nimi w
pokoju.
– Kocha ich.
– Bullshit.
– Eva, daj spokój, jakie masz argumenty? Tu są lepsze warunki dla dzieci. Każde ma swój
pokój. Dobre relacje między dorosłymi, stały rozkład dnia, dwie pensje. Ty nie odbierasz ich
nawet wtedy, kiedy obiecujesz. Jak zawsze łamiesz obietnice i tak jest od naszego rozwodu.
Czy naprawdę tak było? Czy to ona zawodziła, dokładnie tak, jak kiedyś jej rodzice?
Pamiętała, jak w wieku trzynastu lat mogła przychodzić do domu w środku nocy i żadne z nich
nie reagowało. Ojciec w fotelu przed telewizorem, z wypalonym do połowy jointem w ręce. Jeśli
nie siedział w więzieniu. Matka odjechana na tabletkach w sypialni. Albo poza domem, w
pijackim ciągu. Dwie świnie, nie miała z nimi później kontaktu i nawet nie wiedziała, czy żyją.
Czy była podobna? Nie na zewnątrz, ale w głębi? Te wszystkie razy, kiedy spóźniała się do
przedszkola albo szkoły. Sytuacje… było ich kilka… kiedy Lisa dzwoniła z płaczem ze szkoły do
Oli, by ją odebrał zamiast niej, bo ją praca pochłonęła do tego stopnia, że straciła poczucie czasu
i przestrzeni. Niepiękny obraz, sama to czuła.
– Słuchasz, co mówię?
– Słyszę, ale proszę, Ola, obiecałam, że to się zmieni. Siedzę teraz nad jedną sprawą, której
nie mogę zostawić. Proszę cię tylko o tydzień. Zajmij się dziećmi przez ten czas i powiedz im, że
wrócę do naszego dawnego rozkładu. Powiedz, że zadzwonię wieczorem.
– Zrobimy tak: dzieci zostaną u nas do końca roku szkolnego. Potem zobaczymy, co dalej.
– Nie jesteś tu szefem. Mamy opiekę naprzemienną. Chcę mieć swoje dzieci co tydzień.
– Tylko nie ten?
– Dokładnie.
Ktoś zadzwonił na drugi telefon. Wyświetlił się jej Oskar Danielsson. Ryzykował,
pozwalając jej na wgląd w śledztwo, z którym nie miała nic wspólnego. Zakładała, że chce się z
nią przespać, choć nie rozumiała dlaczego.
– Ostrzegam cię, Eva – jeszcze raz coś skrewisz i zwrócę się do adwokata. Kolegi, który
nigdy nie przegrał sprawy rodzinnej.
– Grozisz mi?
– To nie jest groźba, moja droga, tylko obietnica.
Zakończyła rozmowę przekleństwem i nacisnęła guzik na przychodzące. Wolny sygnał –
Danielsson właśnie się rozłączył.
Śmiech w socjalnym ucichł. Drzwi do jej pokoju były uchylone, podeszła, by je zamknąć.
Największą zaletą Oli był brak wyobraźni. Ta jego przewidywalność dawała jej przewagę za
każdym razem, gdy się kłócili. Tego jednak się nie spodziewała.
Spojrzała na teczki na biurku. Śledztwo i wyrok w sprawie, w której ona była ofiarą
przestępstwa. Nie nosiła już panieńskiego nazwiska, więc zespół śledczy nie powiązał jej jeszcze
z Katzem. Śledztwo miało miejsce ponad ćwierć wieku temu, a blizny na jej szyi nie były już
widoczne. Na razie nie mieli powodu, by zagłębiać się w stary materiał, ale zrobią to prędzej czy
później i wtedy będzie musiała odpowiedzieć na parę pytań.
W lewej górnej szufladzie biurka leżała jeszcze jedna teczka. Dokumenty NUC, Krajowego
Centrum Śledczego, o karierze Katza w wojsku. Jedyne, które udało jej się zdobyć poprzez
jednostkę współpracy z policją w prokuraturze. Domyślała się, że jest ich więcej, lecz materiał
był oznaczony jako tajny. Cholernie dziwne, pomyślała, wybierając numer Danielssona, cały ten
wątek militarny ją niepokoił. Automatyczna sekretarka oznajmiła, że wyszedł na lunch i będzie
znów dostępny po godzinie czternastej.
Bardzo ją zaskoczyło, że Katz służył w wojsku razem z Joelem Klingbergiem. Zdziwiła się,
że został wybrany na specjalistyczne szkolenie, a potem pracował jako tłumacz i ekspert
komputerowy w wywiadzie, nim wylądował na ulicy. Najwyraźniej nie przejęli się jego
przeszłością, ponieważ był wybitnie uzdolniony. Dokładnie tak, jak kiedyś prokuratura zbadała
jej przeszłość i postanowiła uznać ją za atut.
Według dokumentów, jakie udało jej się zdobyć, Katz i Klingberg zostali rekrutowani na
wniosek wysoko postawionych oficerów, w dawnym USK, poprzedniku MUST
[4]
. Z tego, co
zrozumiała, odbyło się to za plecami komisji poborowej, która w przypadku Katza była za jego
odrzuceniem. USK jednak przeforsował swoją wolę. Do Klingberga szkoła tłumaczy nie miała
zastrzeżeń – jego wyniki jako prymusa Liceum Humanistycznego w Sigtunie były imponujące.
A jednak… wybrano ich obu. Jedynych z rocznika.
A dwadzieścia pięć lat później jeden z nich porwał drugiego i zamordował jego żonę.
Lisa i Arvid spoglądali na nią sceptycznie ze ściany. I słusznie, pomyślała: pracoholik też jest
nałogowcem.
Katz: gdzie on teraz był?
Ogłoszono alarm krajowy, lecz choć minęło już kilka dni, nie natrafiono na najmniejszy ślad.
To jej nie zdziwiło – wiedziała, że jest przyzwyczajony do życia na ulicy. Według wyciągu z
rejestru był bezdomny i uzależniony od narkotyków przez większą część lat dziewięćdziesiątych.
Dziecko ulicy. Taki był już wtedy, kiedy go poznała. Sztuka ukrywania się nie miała dla niego
tajemnic.
Czy był u Jormy? Jedynego chuligana z Västerort, który teoretycznie mógł wstąpić do
Akademii Muzycznej. Zdumiewał wszystkich jej ówczesnych znajomych, grając sonaty
fortepianowe w domu dziecka. Pochodził z dysfunkcyjnej fińskiej rodziny, której członkowie
zostawali albo muzykami, albo nałogowcami, bo tylko tego spodziewało się po nich
społeczeństwo. Czy nadal mieli ze sobą kontakt? Kiedyś byli jak bracia. Wyglądało jednak na to,
że nikt nie łączył ich nazwisk.
Pobrano DNA Katza podczas jego pracy w służbach informacyjnych i dlatego można było go
powiązać z miejscem zbrodni przez włosy, rozrzucone ubrania i wymiociny na podłodze kilka
metrów od ciała. Dziwne, że nie znaleziono śladów śliny na pogryzionej szyi Angeli. Żadnego
DNA prócz własnego ofiary. Biegli sądowi sądzili, iż to dlatego, że rany zostały później
oczyszczone spirytusem, który wyparował. To miało mniejsze znaczenie, kiedy wszystko inne
wskazywało na niego. W mieszkaniu znajdowały się jego odciski palców i był wcześniej skazany
za podobne przestępstwo.
Włączyła komputer i przeczytała ostatni dokument, który Danielsson przesłał jej pocztą:
krótki opis relacji podejrzanego i ofiary. Z tego, co ustalono, Angela zwróciła się do Katza, by
spróbował odnaleźć jej zaginionego męża. Poszedł do Biblioteki Królewskiej, by wyszukać
informacje, odwiedził główną siedzibę Klingberg Aluminium i rozmawiał z wujkiem Joela,
obejrzał filmy z monitoringu na tym samym parkingu, co ona. Był u Angeli Klingberg w domu
przynajmniej raz przed jej śmiercią.
Danielsson i jego zespół pracowali jednak nad teorią, że Katz najpierw porwał Klingberga, a
potem zamordował jego żonę. Motyw był na razie nieznany. Podobnie jak kwestia, gdzie w tej
chwili znajdował się Klingberg, jeśli w ogóle jeszcze żył. Jeżeli chodzi o porwanie, na Katza
wskazywało parę rzeczy: samochód Klingberga znajdował się w pobliżu jego mieszkania w dniu
zaginięcia i mężczyzna widoczny na monitoringu nosił kurtkę, która należała do niego. Człowiek,
który jej zdaniem mógł być kimkolwiek, bo nie było widać jego twarzy.
A może się myliła? Czy to był Katz? Czy także wtedy w Hässelby?
Spojrzała na przesłane przez Danielssona zdjęcia z miejsca zbrodni. Ubrania Katza na
podłodze, jego włosy, droga ucieczki przez dach, kałuże krwi, nóż kuchenny z jego odciskami
palców, ciało z ranami kąsanymi i śladami po uduszeniu.
Poczuła wzbierające mdłości. Wspomnienia jak z filmu grozy. Czy on był sprawcą tego
wszystkiego?
W ostatnich dniach, odkąd zaczęła badać tę sprawę, czuła się, jakby odbywała podróż w
przeszłość w wehikule czasu. Puszka Pandory, pomyślała, której nie można zamknąć po
otworzeniu wieka. Pamięć ciała. Była tak zakochana, jak można tylko w tym wieku, u progu
dorosłości, z całą zdolnością dziecka do bezgranicznego oddania. Była szaleńczo zakochana w
ciemnowłosym żydowskim chłopcu z tajemniczymi brązowymi oczami i rzadko spotykanym
nazwiskiem. Pamiętała tamto szczęście, motyle w brzuchu za każdym razem, gdy się z nim
widziała, pamiętała nawet zapach jego włosów i skóry, sposób, w jaki ją całował, smak jego
języka.
Co właściwie się zdarzyło tamtego wieczoru? Jorma i Katz włamali się do luksusowego
jachtu. Ona stała w zagajniku niedaleko portu i widziała, jak wypływają do jednostki. Wrócili po
godzinie z tysiącem koron w gotówce.
A potem?
Poszli na osiedlową imprezę, spotkali ludzi z tej samej paczki, ale się znudzili, wyruszyli
dalej do centrum Hässelby, pamiętała, że mieli wrażenie, iż ktoś ich śledzi, ale w tamtym czasie
było to normalne, w ich kręgach zawsze panowała swego rodzaju mania prześladowcza. Kupili
towar od dilera, którego nie znali, lecz wydawał im się godny zaufania. Nie pamiętała jego
twarzy – jakżeby miała po prawie trzydziestu latach?
Potem poszli do piwnicy na rowery.
Była tam już kilka razy wcześniej, zdobyła klucz, spała w niej, kiedy w domu było bardzo
źle. Miała wtedy czternaście lat – dziecko, które już widziało i słyszało za dużo. Podzielili
między siebie dawkę jako rodzaj dowodu miłości, znak, że ufają sobie w świecie, w którym
wszyscy inni ich zawiedli. Wtedy gwizdali na ryzyko zarażenia się wirusem HIV czy żółtaczki
typu B. Wciąż miała przed oczami zgięcie łokcia Katza, lekki opór, jaki stawiała igła, nim
przebiła skórę. Potem była jej kolej. Przedawkowałam, zdążyła pomyśleć, nim zapadła się w
ciemność.
Czas po zdarzeniu pamiętała jak przez mgłę: pobyt w szpitalu, przesłuchania na policji,
rozprawę. Opiekę społeczną, która się nią zajęła i wysłała ją do ośrodka leczenia uzależnień na
obrzeżach Vilhelminy. Już wtedy myślała, że coś jej nie pasuje. To nie mógł być Katz – nie był
szaleńcem. To, że miał całą twarz ubrudzoną jej krwią, niczego nie dowodziło. Ktoś wykorzystał
ich bezbronność po wzięciu zbyt mocnej hery. A potem przewiózł ich do Grubbholmen, pobił ją i
pogryzł, aranżując miejsce zbrodni tak, by wszystko wskazywało na Katza.
Ale kto? I dlaczego?
Przekartkowała materiały ze śledztwa. Ledwie trzydzieści stron. Oczywiście żadnego testu
DNA. Wtedy ich nie wykonywano, a nawet gdyby, nikt nie uznałby tego za konieczne. Katz
został osądzony z góry.
Skończyła z heroiną tej samej jesieni. Pomógł jej psycholog. Życie się zmieniło. W
Vilhelminie skończyła gimnazjum, zrozumiała, jak patologiczne było jej dotychczasowe
środowisko. Ale minęło trochę czasu, nim zapomniała o Katzu, kilka lat, aż skończyła liceum i
dostała się na prawo.
Drgnęła na dźwięk telefonu. Ola, pomyślała odruchowo. Dalej chciał robić jej na złość,
odebrać dzieci. Ale to nie był jej eksmąż, tylko Danielsson.
– Masz coś nowego? – zapytała.
– Nie wiem. Możliwe. Moglibyśmy się spotkać?
– Kiedy?
– Najlepiej wieczorem… jutro.
Chciał się z nią przespać. Słyszała to w jego głosie, wyczuwała silne podniecenie.
– Gdzie?
– Może u ciebie w domu. Tu ściany mają uszy.
Muszę złapać każdą luźną nitkę tego śledztwa, pomyślała, rozłączając się: to, że Klingberg i
Katz zostali wybrani do szkoły tłumaczy, że przedsiębiorstwo Klingberga było przypuszczalnie
zamieszane w transakcję na kwotę pięćdziesięciu milionów koron przelanych na Wyspy
Dziewicze i że facet rozpłynął się w powietrzu – czy to mógł być przypadek? Nie wierzyła w
przypadki i dlatego musiała zbadać wszystko od podstaw, znaleźć Katza, udowodnić, że nie on
jest sprawcą. Była mu to winna. I sobie też.
Katz nie miał pojęcia, która jest godzina, kiedy się obudził. Mógł być środek nocy albo
wczesny ranek. W pomieszczeniu, w którym się znajdował, panowała całkowita ciemność.
Odszukał po omacku leżący na brzegu materaca telefon i spojrzał na wyświetlacz: 02.30.
Godzina wilka, pomyślał, albo zwyczajna nocna godzina, w której podświadomość
przypomniała mu, że jest ścigany. Albo że obudził się ze snu, którego nie pamiętał.
Słyszał słabe odgłosy dochodzące z odległej o dwieście metrów autostrady Essingeleden,
monotonny szum nocnego ruchu tirów, czuł, jak serce w piersi bije mu szybciej niż zwykle.
Nagłe napięcie, jakby przeszył go prąd. Ciało było o krok przed nim, próbowało mu coś
powiedzieć.
Powstrzymał impuls, by wstać. Zamiast tego się skoncentrował.
Szum autostrady… i coś innego, czego jego zmysły nie umiały jeszcze rozpoznać.
W końcu zrozumiał, co to takiego: ludzki oddech.
Sam wstrzymał dech, by lepiej słyszeć. Tak, nie było wątpliwości, ktoś był po drugiej stronie
ściany, parę metrów od niego.
Jorma? Wyszedł wieczorem, a Katz nie chciał go pytać, dokąd się wybiera. Interesy, może
umówił się z kobietą. Raczej interesy.
Pod listwę wciskało się światło. Widział, jak się oddala, zbliża i znowu znika. Światło latarki.
Kroki oddaliły się i ucichły w przedpokoju.
Glina? – pomyślał, czując przyspieszony puls. Czy telefon Julina był jednak na podsłuchu?
Nie. Usłyszałby ich wcześniej. Pół tuzina policjantów w kamizelkach kuloodpornych
wyważyłoby drzwi i wpadło z wycelowaną bronią.
Więcej kroków, ale trochę dalej w mieszkaniu. Jakieś porachunki? Ale Jorma chybaby
powiedział, że ktoś go ściga.
Szum z Essingeleden wzmógł się. Któreś okno było otwarte, a może drzwi na balkon.
Nadal leżał bez ruchu, myśląc, że powinien przeczekać, aż ten ktoś, kimkolwiek był, sobie
pójdzie. W każdym razie nie odkrył jego kryjówki.
Wtedy uderzyła go myśl, że Jorma też tam jest, że wrócił i coś mu się stało.
Na autostradzie zatrąbił jakiś tir. Katz zadziałał odruchowo, pozwalając, by ten dźwięk
zagłuszył ciche kliknięcie, gdy nacisnął mechanizm i ściana uchyliła się na tyle, by mógł wyjść
na zewnątrz.
Żaluzje były zasłonięte.
Przemknął się przy ścianie do kuchni.
Była pusta. Wpadało do niej światło ulicznych lamp. Uświadomił sobie, że jest nagi, i prawie
się zawstydził.
Schował się za lodówką. Znów usłyszał kroki – z pokoju, w którym stało pianino. Katz wziął
nóż z pojemnika na sztućce. Na razie musiał wystarczyć.
Potem przykucnął i wyjrzał na korytarz. Nieprzenikniona ciemność.
Zasłaniał usta zgięciem łokcia, by nie było słychać oddechu. Oceniał swoje szanse. Na jego
korzyść działał moment zaskoczenia. Tamta osoba nie wiedziała, że on tu jest. Zbyt ryzykowne,
pomyślał potem. Ktokolwiek to jest, na pewno ma broń.
W mieszkaniu piętro wyżej ktoś spuścił wodę w toalecie. Katz przemierzył korytarz dwoma
szybkimi krokami i znalazł się w mniejszym przedpokoju.
Usiadł na podłodze z plecami przywartymi do ściany, zasłonięty ubraniami wiszącymi na
stojaku.
Siedział bez ruchu. Nikt go nie zauważył.
Drzwi podobne do drzwi od szafy prowadziły z wnęki w przedpokoju do salonu.
Nie były domknięte. Otwierał je milimetr po milimetrze, aż szczelina była wystarczająco
duża, by mógł zajrzeć do środka.
Po drugiej stronie pokoju stał jakiś mężczyzna. Sprawiał wrażenie zdenerwowanego, wiercił
się przez cały czas, patrzył na zegarek i niecierpliwie spoglądał w stronę sypialni Jormy. Katz nie
widział jego twarzy, bo tamten stał zwrócony do niego plecami.
Lakier na pianinie błyszczał w półmroku. Drzwi balkonowe stały otwarte na oścież, więc
skierował się w ich stronę.
Znów spojrzał na tamtego człowieka. Wzrost nieco powyżej średniego. Nie miał kaptura ani
maski. Nie zamierzał zostawiać świadków.
Wtedy zrozumiał, że w mieszkaniu jest nie jedna osoba, ale są dwie. Usłyszał inny dźwięk,
skrzypienie parkietu w sypialni Jormy.
Katz znów cofnął się w półmrok.
Czy Jorma tam był? Zrobili mu coś złego?
Rozejrzał się za bronią bardziej odpowiednią niż nóż, który trzymał. Przedmiot, którym
mógłby uderzyć, mocno, bardzo mocno, w chwili, kiedy nikt się tego nie spodziewał.
Odsunął tę myśl, stłumił agresję, bo niczemu nie służyła.
Czy szukali czegoś, co ukrył Jorma? Łupu? Katz w to nie wierzył.
Ulicą przejechał samochód. Katz wychylił się ostrożnie. Zajrzał do sypialni Jormy przez
lustro w przedpokoju. Druga osoba była w środku, stała przy łóżku, nieruchomo, oddychając
bardzo spokojnie. Nie mógł zobaczyć, czy Jorma tam jest.
Człowiek ten był ubrany w ciemny dres. Białe tenisówki. Kaptur bluzy skrywał jego twarz. Z
prawej dłoni zwisał kawałek stalowego drutu.
Po paru sekundach dotarło do niego, co to jest: pętla.
Ten sam mężczyzna, który stał koło jego kryjówki. Nienaturalnie spokojny. Pewnie coś brał.
To nie jest człowiek, pomyślał, nie wiedząc, skąd mu to przyszło do głowy. Wyczuwał tylko
instynktownie, że jest coś nieludzkiego w mężczyźnie, który stał tam nad łóżkiem ze stalową
pętlą w ręce.
Czy to był tamten człowiek z parkingu? W takim wypadku nie szukał Jormy, tylko Katza…
Znów ogarnął go gniew, ten zimny, twardy rdzeń w środku, spadek po Benjaminie.
W mieszkaniu panowała całkowita cisza. Słychać było tylko spokojny oddech z sypialni.
Mężczyzna stał zupełnie bez ruchu, jakby każdy staw i mięsień w jego ciele były zablokowane.
Potem nagle się cofnął.
Teraz znajdował się o dwa metry od niego, z twarzą wciąż w cieniu kaptura, spod którego bił
tylko zimny blask oczu. Roztaczał wokół słaby zapach olejku przeciw owadom.
Wyszedł do salonu, w którym czekał jego pomocnik: osoba stojąca na czatach lub
wzmocnienie. Żaden z nich nie wypowiedział słowa. Katz usłyszał, jak niespiesznie wychodzą na
balkon. Usłyszał, jak przeskakują przez barierkę i lądują na żwirze z tyłu domu.
Wszedł do sypialni, wzdrygnął się, słysząc czyjś szybki, dyszący oddech, nim dotarło do
niego, że to jego własny.
Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nie musiał zapalać światła, by widzieć. Jorma
leżał skulony w wezgłowiu łóżka. Jego twarz, pozbawiona oznak życia, była wciąż wykrzywiona
strachem. Nie zdążył się obronić. Pętla zacisnęła się tak mocno, że przecięła skórę.
Katz nie wyczuwał pulsu. Przewrócił Jormę na plecy, skrzyżował dłonie na jego klatce
piersiowej i zaczął uciskać w szalonym tempie. Przerywał, pochylał się i robił mu sztuczne
oddychanie. Myślał, jakie to dziwne uczucie czuć wargi Jormy na swoich, słyszeć własny
zwierzęcy skowyt, kiedy zaczynał od nowa, robił masaż serca, wdychał w niego powietrze, znów
robił masaż serca w nadziei, że jeszcze nie jest za późno.
Nie miała pojęcia, czemu się z nim przespała. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowała, to
dodatkowe kłopoty.
Leżał jeszcze w jej łóżku, przeglądając gazetę i pogwizdując przy tym wesoło. Ona już
wstała i zdążyła się ubrać.
Spojrzała na zegar. Wpół do dziewiątej. Musiała wydobyć od niego więcej informacji, a
potem jak najszybciej się go pozbyć.
W drodze do kuchni minęła pokój dzieci. Przystanęła i zajrzała do środka. Zielony Bakugan
Arvida leżał na dolnej części piętrowego łóżka, futbolowe karty Lisy były rozrzucone na
podłodze. Wszystkie ich rzeczy, lalki, samochodziki, pluszaki, luźne elementy lalek Barbie i
Bratz, prawdziwa masakra z urwanymi kończynami i głowami, leżały w małych kupkach na
dywanie. Zamknęła pokój z niejasnym uczuciem wstydu.
Teczka Danielssona z informacjami o morderstwie wciąż stała w przedpokoju. Zeznania
świadków, raporty z laboratorium, protokół z miejsca zbrodni, podsumowanie techników. I kopia
z twardego dysku Klingberga – obiecał, że pozwoli jej na niego spojrzeć. Nie wyprowadzała go z
błędu, że interesuje się tą sprawą ze względu na transakcję na Wyspach Dziewiczych.
Usłyszała z drugiego końca mieszkania, jak wstaje i idzie do łazienki. Raźne kroki. Dobry
humor. Pod prysznicem śpiewał jakiś idiotyczny przebój.
Wciąż czuła w ustach jego smak. Był delikatny jak aksamit, jak skóra na chrapach konia.
Uprawiała z nim seks, by zemścić się na Oli? Co było zupełnie bez sensu, bo nigdy mu o tym
nie powie.
A może to zrobiła, bo po prostu był już na to czas? Z potrzeby ciała.
Najgorsze, jeśli zacznie być męczący. Natrętny. Patrzeć na nią psim wzrokiem. Łączyć seks z
miłością.
Skręciła do przedpokoju. Listonosz już był, na podłodze leżała samotna koperta. Podniosła
ją, poszła do kuchni i otworzyła.
Wezwanie do wydziału rodzinnego opieki społecznej, na wniosek Oli. Spotkanie, by
porozmawiać o dzieciach i warunkach opieki, gdzie jest im lepiej, u samotnej matki czy
ustabilizowanego ojca z partnerką i nowym rodzeństwem. Ola postanowił podwyższyć stawkę.
Dziewięć lat temu, kiedy się spotkali na konferencji o prawie administracyjnym,
wyidealizował ją, widząc w niej ambitną dziewczynę z przedmieścia, której udało się odnieść
sukces, energiczną, z aspiracjami zawodowymi, marzącą o mieszczańskim życiu z mężem,
dziećmi, psem i domkiem na wsi. Ale nigdy się naprawdę tam nie wpasowała. Jej pochodzenie,
które z początku wydawało mu się egzotyczne i intrygujące, zaczęło mu nagle przeszkadzać.
Mówiła trochę za głośno i niezbyt poprawnie, piła też trochę za dużo, popełniała drobne
wykroczenia przeciw etykiecie, które na dłuższą metę trudno było uznać za urocze. Starała się
dopasować, ale była tym, kim była. I tak doszło z czasem do rozwodu.
Poczuła ukłucie bólu na myśl o Lisie i Arvidzie. Minęły dwa dni, odkąd rozmawiała z nimi
przez telefon, a ściśle mówiąc z Lisą, bo Arvid grał w Minecraft na tablecie i nie miał ochoty.
Lisa miała przygaszony głos, mówiła tylko o szczeniaku, którego obiecał jej Ola, i nawet nie
zapytała, kiedy się znów zobaczą.
– Chcę mieszkać u taty do końca roku szkolnego – powiedziała na koniec. – Mogę, mamo?
Tu jest tak fajnie… może dostaniemy pieska.
Eva położyła list na kuchennym stole, wróciła do sypialni, spojrzała przez okno na zielony
Vasapark i wyszła do pokoju.
Butelka Jacka Danielsa, którego pili poprzedniego wieczoru, stała wciąż na stoliku przy
kanapie. Do połowy pusta lub do połowy pełna, zależy, jak na to spojrzeć. Na podłodze przed
telewizorem leżały spodenki. Wzięła go z zaskoczenia. W połowie zdania położyła przez dżinsy
dłoń na jego członku i poczuła, jak sztywnieje. Zdjęła mu spodnie i wzięła go do ust, masując
jednoczesne czubkami palców jego anus. Nie potrzebował nawet piętnastu sekund. Eksplodował
w jej ustach jak nastolatek. Wyglądał na lekko speszonego, kiedy wróciła do swojej szklanki
whisky, jak gdyby nic się nie stało.
A potem został u niej na noc.
Czemu, do cholery, na to pozwoliłam? Nawet mnie nie pociąga. Dokładnie tak, jak wtedy na
Wielkanoc… ostatnia kropla dla Oli.
Telefon leżał na stoliku. Trzy nieodebrane połączenia od naczelnika w sprawie odzyskania
zrabowanych pieniędzy, w której obiecała pomóc wydziałowi prawnemu.
Będzie musiała się z tym zmierzyć później, podobnie jak ze swoją relacją z dziećmi. Teraz
najważniejszy był Katz.
Przynajmniej obraz trochę się jej rozjaśnił w ciągu ostatniej doby.
Znów rozmawiała ze strażnikiem na parkingu, przycisnęła go, gdy zrozumiała, że coś przed
nią ukrywa, i w końcu dowiedziała się co. Jakiś świadek widział mężczyznę, który prowadził
wóz Klingberga. Strażnik miał go na prywatnym filmie. Katz, wyjaśnił jej, też go oglądał. Policja
natomiast nie.
Nie powiedziała o tym Danielssonowi. Może zrobi to później, kiedy będzie znać więcej
szczegółów.
Czemu Katz miałby zadawać sobie tyle trudu, udawać, że szuka Klingberga, gdyby sam go
porwał i do tego planował zamordować jego żonę?
Zidentyfikowała chłopca przez kontakt w wydziale narkotykowym. Jonas Åkesson,
siedemnastolatek uzależniony od heroiny. Zastanawiające było to, że od paru dni leżał w kostnicy
– zmarł po przedawkowaniu. Znaleziono go na tylnym siedzeniu samochodu w Märsta, ze
strzykawką wbitą w ramię.
Dziwne, pomyślała. Chłopak był czysty od blisko dwóch miesięcy. I nagle nawrót
zakończony śmiercią.
Spojrzała w stronę łazienki. Danielsson się nie spieszył.
Znów wyszła do przedpokoju i zajrzała do jego teczki, by sprawdzić, czy nie ma tam jeszcze
czegoś ciekawego. Znalazła kopię wydruku z tachografu Klingberga. Jeśli Danielsson zauważy
jej brak, powie mu, że ją tu zostawił.
Pięćdziesiąt milionów koron, pomyślała, wracając do kuchni. Prosiła sekcję policyjną w jej
wydziale, by skontaktowali się z Interpolem i sprawdzili wszystkie większe transakcje między
Szwecją i Wyspami Dziewiczymi w ostatnim roku. Wiedziała, że to trochę potrwa, w zależności
od tamtejszej tajemnicy bankowej.
Kiedy Danielsson wyszedł z łazienki, ku jej uldze ubrany, kawa stała już na stole.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Z czym?
– No, czy wszystko w porządku… z tym, co stało się wczoraj?
Nalała mu kawy, starając się udawać przyjazne nastawienie.
– Zapomnijmy o tym – rzekła. – Nic się nie stało. Opowiedz lepiej o śledztwie. Może o
czymś nie zdążyłeś?
Chyba poczuł się dotknięty, ale skinął głową.
– Nie sądzę. Wiesz wszystko, co do tej chwili mamy.
– Powiedziałeś, że komputer był włączony, kiedy znaleziono Angelę Klingberg.
– Tak, z pokazem slajdów.
– Co to były za zdjęcia?
– Portrety rodzinne. Fotografie z wakacji.
– Wybrane przypadkowo?
– Nie mam pojęcia.
– I sądzicie, że włączył go sprawca?
– Albo ofiara. W każdym razie był włączony, kiedy przyjechaliśmy. Jak już mówiłem,
zrobiłem kopie twardego dysku, gdybyś potrzebowała informacji o Klingberg Aluminium.
Znajdziesz tam również jego prywatne zdjęcia… jeśli cię to interesuje.
Ironiczny ton, którym dawał jej do zrozumienia, że posuwa się za daleko. A jednak musiała
zadać to pytanie:
– Czy jesteście pewni, że ścigacie właściwego człowieka?
– Na Boga, Eva, mamy wszędzie odciski palców tego gościa – na narzędziu zbrodni, w
samochodzie, na kluczach do mieszkania, którymi zamknął się od środka. Poza tym w latach
osiemdziesiątych został skazany za bardzo podobne przestępstwo. Czego jeszcze ci trzeba?
Jeszcze ich ze sobą nie powiązali. Bardzo ją to cieszyło.
– Czy znaleźliście już osobę, która zadzwoniła ze zgłoszeniem?
– Nie.
– I to wam nie przeszkadza?
– Nie moglibyśmy wykonywać tej pracy bez anonimowych informatorów. Jak wiesz, nie jest
to niezgodne z prawem i nie możemy zmusić ludzi do składania zeznań.
– Zakładacie, że ktoś z sąsiadów słyszał jej krzyk?
– W tamtym domu jest od cholery mieszkań. Ta osoba dzwoniła z telefonu na kartę, którego
nie da się namierzyć. Możliwe, że sama nie chce mieć do czynienia z policją. Teraz na
Östermalmie mieszkają różni ludzie. Ale my wciąż pracujemy nad tym, by odnaleźć informatora.
Danielsson wyszedł do przedpokoju. Wrócił z aktówką, otworzył ją i wyjął twardy dysk.
– A tobie jak idzie? – zapytał. – Posunęłaś się z pracą nad transakcją na pięćdziesiąt
milionów?
– Trzeba zaczekać, aż ludzie się wystraszą po rozmowie z Interpolem i uchylą tajemnicę
bankową. Wyspy Dziewicze to przecież raj podatkowy, więc będą się starali utrudniać i grać na
zwłokę. Zacząłeś zresztą wczoraj coś mówić o skradzionym samochodzie, zanim ci…
przerwałam.
Uśmiechnął się lekko. Przynajmniej miał poczucie humoru.
– Tak. Znaleźliśmy samochód, który podejrzany ukradł w pobliżu swojego domu krótko po
morderstwie.
– Gdzie go zostawił?
– Na nabrzeżu w Alvik. Tam urywa się ślad.
– A jego dawny szef, ktoś się z nim kontaktował?
– Rickard Julin? Rozmawialiśmy z gościem, ale mówi, że nie miał z Dannym kontaktu od
pół roku. Wydaje się godny zaufania. Stary wojskowy.
Powinno się go lepiej sprawdzić, pomyślała. Militarna część historii Katza bardzo ją
interesowała.
– A ugryzienia na szyi Angeli Klingberg, udało się wam wyizolować DNA?
– Nie jest potrzebne, by powiązać sprawcę z miejscem i zbrodnią.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Nie ruszyli kawy. Wciąż było między nimi napięcie. Po
jaką cholerę się z nim przespała?
– Może powinienem się już zbierać – rzekł z wahaniem. – Zanim ludzie zaczną wydzwaniać i
pytać, gdzie jestem.
Tylko kiwnęła głową.
– Nie moglibyśmy się znowu spotkać, Eva?
– Jasne. Będziemy w kontakcie w tej sprawie.
– Myślałem… prywatnie.
– Zobaczymy, Danielsson. Nie jestem zainteresowana związkiem.
Odwróciła się do niego, spojrzała prosto w psie oczy, zobaczyła w nich dokładnie tę
namolność, której tak nie znosiła. Człowiek dostaje to, na co zasłużył, pomyślała, kiedy miesza
sprawy ciała z pracą.
Ledwo wyszedł, wyjęła kopie zapisu tachografu.
Śledczych interesowała tylko data zaginięcia Joela i śmierci Angeli. A czas pomiędzy?
Angela Klingberg prawie nie używała samochodu po zniknięciu męża, robiła tylko krótkie
przejażdżki po Östermalmie i jedną dłuższą trasę do Djursholm.
Sprawdziła adres w sieci. Domowy Pontusa Klingberga. Angela pojechała tam na dziesięć
dni przed śmiercią, przybyła na miejsce o siódmej wieczorem i wyjechała stamtąd… o dziewiątej
następnego ranka.
Rozwiedziony dyrektor zarządzający Klingberg Aluminium na pewno umiałby wyjaśnić,
dlaczego została na noc, gdyby Danielsson wpadł na pomysł, by go o to zapytać: bo żona jego
bratanka niepokoiła się o zaginionego męża, więc starał się ją uspokoić, pocieszyć, zaprosił na
wspólną kolację, a ona wypiła trochę wina i postanowiła przenocować w pokoju dla gości.
Chyba że między nimi coś było?
Wróciła do tachografu. Wszystkie informacje od początku roku zostały zachowane.
Samochód najczęściej jeździł między domem małżonków przy Skeppargatan a pracą Klingberga
w Norrtull. Wyjazdy do Djursholm odbywały się jednak regularnie i za każdym razem były
połączone z nocowaniem. Szukała noclegów w innych miejscach poza domem i znalazła jeszcze
jeden adres, w Sörmlandzie.
Wrzuciła go w Google.
Letnia posiadłość Pontusa Klingberga, dworek tuż za Katrineholm. Kilka noclegów.
Wróciła do menu twardego dysku, poszukała w zakładkach kalendarza i znalazła to, co
chciała: cyfrowy terminarz Joela Klingberga.
Nie ulegało wątpliwości, że facet był niezwykle aktywny: kalendarz miał wypełniony datami
urodzin, przypomnieniami o sprawach, które należało załatwić, jak terminy przeglądu samochodu
i wizyt u lekarza, do tego grafik w pracy, zebrania, konferencje, podróże służbowe.
Porównała je z datami w tachografie. Trafiony. Nocowała poza domem, kiedy go nie było.
A to historia, pomyślała. Angela miała prawdopodobnie romans z wujkiem swojego męża.
Zostawiła na razie ten trop i kliknęła w program fotograficzny. Tylko kilkaset zdjęć.
Uruchomiła pokaz slajdów i odtworzyła ostatnio pokazywany. Około pięćdziesięciu
fotografii wyświetlanych do podkładu muzyki klasycznej. Zdjęcia z wakacji. Angela i Joel w
podróży, podczas nocy świętojańskiej w luksusowej wiejskiej posiadłości, we Włoszech, na
rajskiej plaży gdzieś w tropikach, podczas regat, może w Sandhamn, i stojący razem na pokładzie
luksusowego jachtu.
Zatrzymała pokaz, wróciła do jachtu, powiększyła zdjęcie i przybliżyła nazwę na dziobie: „St
Rochus”.
Szukała w pamięci tamtego razu, kiedy stała na plaży w Hässelby i widziała Jormę i Katza
wypływających do luksusowej jednostki. „St Rochus”… Nazwa odbiła się jak echo z tamtego
dnia.
Wstała, wyszła do pokoju, wzięła komórkę leżącą na kanapie, na której uwiodła Danielssona,
i wybrała numer do Zarządu Transportu.
– Proszę mnie połączyć z Rejestrem Statków – powiedziała. – Potrzebuję danych właściciela
pewnego jachtu w Sztokholmie.
Sieć zadała pytanie po rosyjsku: Kakoj psewdonim ty wybieriosz? Jaki wybierasz nick?
Katz wypełnił pole pierwszym słowem, jakie mu przyszło do głowy: Baruch. Podając hasło,
zastanawiał się dlaczego. Zaczynał już odczuwać zmęczenie. Osiem godzin bez przerwy w sieci
IRC, by znaleźć coś, co mogłoby mu pomóc. Jak dotąd tylko scriptkiddies, dzieciaki, które zdały
się na gotowy kod i wystraszyły, gdy zrozumiały, czego szuka.
Baruch? – pomyślał znowu. Ponieważ był piątek: pierwsze słowa szabasowej modlitwy:
Baruch atah Adonai… Błogosławiony bądź Panie.
Dziwne. Nie odmawiał tej modlitwy, odkąd skończył trzynaście lat, wtedy razem z ojcem, w
ortodoksyjnej synagodze przy Sankt Paulsgatan, do której Benjamin zaczął z jakichś powodów
zabierać go w większe święta. Ogólnie nie wiedział o nim dużo. Tylko tyle, że przybył do
Szwecji jako uchodźca tuż przed wybuchem wojny, a jego rodzice, Chaim i Sara, wyemigrowali
do Izraela w latach pięćdziesiątych i stracili kontakt z synem. Albo ten kontakt zerwali.
Nacisnął „Cofnij”. Monitor zamigotał. Poproszono go o powtórzenie hasła, więc wpisał je
ponownie.
Czekając, myślał o Jormie. Czuł narastającą nienawiść i żądzę zemsty. Jorma leżał pod
respiratorem w szpitalu Söder. Katz zdołał przywrócić pracę jego serca, zadzwonił na 112 i
zostawił otwarte drzwi dla załogi karetki, nim opuścił mieszkanie. Siedział sto metrów dalej w
samochodzie Jormy i widział, jak wynoszą go na noszach i odjeżdżają. Potem zadzwonił na
ostatni wybierany numer z komórki Jormy i połączył się z jednym z jego przyjaciół, Emirem,
który pomógł mu znaleźć nową kryjówkę w Västberdze. Właśnie tam się teraz znajdował. W
kawalerce na czwartym piętrze.
Wrócił spojrzeniem do monitora. Był w środku, widział rozszerzającą się grafikę i otwarty
chat room.
Jeden awatar przedstawiał Pikachu. Inny Hana Solo z Gwiezdnych Wojen. Ludzie, którzy
bronili się przed dorosłością.
Sieć nazywała się Oxymoron. Osoba rekomendująca go, niejaki Hunky Dory, z którym
wymienił się kiedyś programami, powiedziała, że tam uzyska pomoc.
Tymczasowy operator, który był pierwszy w kanale, nazywał się Trocki i można go było
rozpoznać po prefiksie.
Minęło kilka minut, nim zapytał, kim jest Baruch i czego chce.
„Kto ty?… czto ty choczesz?”
Potrzebuję pomocy, odrzekł Katz: „Mnie nużno pomoszcz!”
„Dobro pożałowat’”, odpisał Trocki. Witam.
Na czacie było ich teraz tylko dwóch, Katz i operator. Katz wyłożył swoją sprawę, że
potrzebuje pomocy z poleceniem sudo – Super User Do – by uzyskać kontrolę nad pewnym
serwerem.
Cisza. Z początku żadnej reakcji. Tymczasem w ukrytym pokoju trwała inna rozmowa, którą
Trocki moderował, a Katz nie mógł jej śledzić.
Po kilku minutach odpowiedział:
„Czto ja połuczu wzamen?” Co dostanę w zamian?
W IRC było przyjęte, że wymieniało się zaawansowany program lub informację, często
nielegalną. I najlepiej nowe, których nikt wcześniej nie widział. Katz nie miał jednak nic do
zaoferowania, przynajmniej nie tym razem.
Wyjaśnił, że przyszedł z pustymi rękami.
Znowu cisza, potem Trocki zapytał go, o jaki system operacyjny chodzi.
Sun OS Solaris.
„Kakuju wersiju? Jaką wersję?”
Katz powtórzył to, co wiedział o wersji oryginalnej i aktualizacjach.
Trocki pokazał ikonkę z uśmiechem i poprosił, by zaczekał.
Potem pojawił się znowu i zapytał, czy Baruch jest Żydem.
„Ty jewrej, Baruch?”
„Da”.
Udowodnij!
Bez namysłu napisał resztę modlitwy:
„…Eloheinu, melech haolam, aszer kidszanu bemicwotaw weciwanu lehadlik ner szel
szabat”.
A Trocki natychmiast odparł:
Nie miałoby znaczenia, gdybyś był gojem, Baruch. Nie miałbyś tu wstępu, gdyby Hunky
Dory nie poręczył za ciebie. Kogo chcesz skrzywdzić?
Złych ludzi, odpowiedział.
„Shabbat Shalom, Baruch”. I powodzenia.
Na monitorze pojawił się link. Po kilku minutach miał kod źródłowy do programu na
twardym dysku. Wiedział, że będzie musiał dopisać częściowy kod i przeskanować w
poszukiwaniu wirusów, by wszystko działało dokładnie tak, jak chciał. Praca na kilka godzin.
Dawno nie zajmował się programowaniem.
Była pierwsza w nocy, kiedy podjął próbę wejścia na serwer Capitol Security. Z garderoby
dochodził cichy szum połączonych komputerów. Jego własny z Linuxem był podłączony do
dwóch twardych dysków, routera i modemu, które wziął z mieszkania Jormy.
Uporządkowanie wszystkiego zajęło mu parę godzin. Fałszywy adres IP zarejestrowany pod
fałszywym nazwiskiem był najbliższym ogniwem w łańcuchu prowadzącym do monitora, przed
którym siedział. Jego własny serwer przeszedł przez kilka innych ze zhakowanymi kontami.
Między innymi przez komputery uniwersytetów w Paryżu i w Bostonie, a na koniec anonimowo
przez tunel sieci TOR. Jeżeli operator systemu śledził przepływ, powinien przynajmniej mieć
trudności z namierzeniem go.
Uczucie nierzeczywistości było całkowite. Uważał Julina za przyjaciela, prawie starszego
brata. Wszystko, co zrobił dla Katza przez te lata: pomógł mu wyjść z nałogu, załatwił pracę,
skontaktował ze swoimi klientami, pojawiał się, kiedy miał jakiś problem. Czas w Petersburgu,
kiedy się poznali, godziny przesiedziane w kawiarni w Sztokholmie, kiedy rozmawiali po
rosyjsku, by ćwiczyć język. Nie rozumiał.
Jednak wszystko wskazywało na Julina. Tylko on wiedział, że Katz miał się spotkać z Angelą
w dniu morderstwa. I tylko on wiedział, że ukrywa się u znajomego w Midsommarkransen. Jeśli
to był Julin, poprzysiągł mu zemstę. Bez litości. W okolicznościach, które sam wybierze.
Nie rozumiał tylko, dlaczego Julin najpierw zaaranżował dowody wskazujące na niego jako
sprawcę, a potem wysłał człowieka, by go zamordował… Mężczyznę, który przez pomyłkę o
mały włos nie zabił Jormy.
Bo myślał, że jest na jego tropie? Bo mimo wszystko udało mu się ukryć przed policją.
– Twój stary kumpel z wojska – skomentował Julin, dając mu wydrukowane zdjęcie w
Smedslätten. Katz nie złapał wtedy tej myśli, a chodziło o to, że nigdy nie mówił Julinowi o
swojej relacji z Klingbergiem.
Wentylatory komputera szumiały z otwartej garderoby. Program zbliżał się do otwarcia
serwera Capitolu.
Więcej przepływów. Nowe okno, które wymagało nowego polecenia.
Program, który dostał, był spokrewniony z legendarnym „John the Ripper”, który łamał
szyfrowane hasła, choć znacznie szybszy.
Katz stanął nagle u progu pełnej kontroli nad systemem. Program miał otwartą funkcję
polecenia sudo i nie pozwalał na wszczęcie alarmu, kiedy pracował nad złamaniem kodu. Wejście
do środka zajęło mu tylko parę minut.
Otrzymał dostęp do konta administratora. Pytanie, ile miał czasu.
Znajdował się we wnętrzu jednego z komputerów roboczych, u kogoś, kto się nie wylogował
lub pracował po godzinach. Widział, że ta osoba surfuje po kasynie internetowym.
Poczuł przyspieszający puls.
Spokojnie, nikt nie wie, że tu jestem.
Zamknął oczy i zobaczył przed sobą Jormę, trupiobladego pod tlenową maską na
intensywnej terapii. Był w kontakcie z jego siostrą, która informowała go na bieżąco o stanie
zdrowia brata. Nie wyglądało to dobrze. Poważne uszkodzenia szyi. Ból, ogromny ból, który on
przyrzekł pomścić.
Spojrzał na monitor.
Użytkownik opuścił internetowe kasyno i wrócił do pracy z programem do księgowości.
Miał rację. Julin był w to zamieszany. W komputerze znajdowały się pliki dotyczące
Klingberg Aluminium.
Pracował szybko, kopiował pliki i ściągał je do folderu, szukał dalej tylnymi wejściami.
Znalazł ukrytą kopię wypłaty na zagraniczne konto z jednej ze spółek-córek grupy Klingberga.
Dane osobowe Pontusa, kilka fotografii, które zamierzał sprawdzić później. Doszedł do folderów
oznaczonych literami KLINGbergVIP, ściągnął do folderu tyle materiału, ile zdołał, i zapisał go
na twardym dysku.
W tamtym komputerze podniósł się nagle poziom ochrony. Operator systemu wypatrywał
odchyleń w przepływie i zaniepokoił się. Katz przerwał hakowanie, usunął pliki do logowania,
zatarł za sobą ślady i wyłączył komputer.
Pięćdziesiąt milionów koron. Taką kwotę wpłacono na zagraniczne konto. Swift i IBAN nic
mu nie mówiły. Figurowała tam jednak nazwa firmy wpłacającej: Klingberg Aluminium.
Wymuszenie, ale z jakiego powodu?
Firma zakupiła także niewyszczególnione usługi ochroniarskie od Capitolu, ale one zostały
ujęte w księgowości w przeciwieństwie do kwoty wypłaconej za granicę.
Znalazł kilka zeskanowanych artykułów prasowych o wcześniejszej działalności Klingberg
Aluminium w przemyśle cukrowniczym, o nisko opłacanej sile roboczej. Co to mogło znaczyć?
Nic o Joelu.
Pliki oznaczone jako VIP były puste i nie udało się ich odtworzyć. Zauważył, że dane zostały
usunięte w tym samym dniu, w którym zaginął Joel Klingberg.
Julin wyczyścił komputer z informacji poufnych i przeniósł je. Do domu w Smedslätten, do
domowego komputera lub zwykłego sejfu.
„St Rochus”. Według Rejestru Statków chodziło o luksusowy jacht o długości trzydziestu
metrów, który był w posiadaniu rodziny Klingbergów od wczesnych lat siedemdziesiątych.
Czasami pływał pod flagą Dominikany, ale zawsze był ubezpieczany w Szwecji. Kupiony kiedyś
w Santo Domingo przez założyciela imperium, Gustava Klingberga, potem przekazany w spadku
synowi Pontusowi. Kiedy jachtu nie było w Indiach Zachodnich, cumował w różnych marinach
na jeziorze Mälaren.
W 1984, roku zdarzenia, stał na przystani w Ekerö.
W równych odstępach czasu trafiał do stoczni w Ulvsunda, niedaleko miejsca zamieszkania
Katza. Kiedy Eva sprawdziła GPS Klingberga, odkryła, że był w tamtej okolicy w dniu, w
którym znikł. Zadzwoniła do stoczni. Jachtu nie było tam od dobrych paru lat i nie potrafili
odpowiedzieć, gdzie się znajduje. Widocznie żeglowała na nim wynajęta załoga.
Mieli jednak jego zdjęcia, które przesłali faksem, i im dłużej się w nie wpatrywała, tym
większej nabierała pewności. Jacht, który wtedy stał przy plaży w Hässelby, to był „St Rochus”.
Postawiła samochód przed biurem i przeszła krótki odcinek do starej komendy przy
Agnegatan. Pokazała w recepcji legitymację i poprosiła, by ją wpuścili.
Dalej szukała informacji o rodzinie Klingbergów, przeczytała więcej o tragediach, które ich
dotknęły na przestrzeni lat. Jak klątwa, pomyślała. O ile nie było między nimi związku?
Kierownik archiwum poprowadził ją przez piwniczne korytarze do archiwum kryminalnego.
Przedstawił strażnikowi i poprosił go, by jej pomógł.
Po drugiej stronie bramki znajdowało się szesnaście tysięcy metrów bieżących półek z
materiałami o przestępstwach popełnionych przed erą komputerową: zdjęcia z miejsc zbrodni,
postępowania przygotowawcze, protokoły, wypisy z przesłuchań, ułożone chronologicznie w
papierowych teczkach zgodnie z numerami dziennymi. Żadnego fizycznego materiału
dowodowego, ten był usuwany, kiedy śledztwo umierało i zostawało pogrzebane w archiwum.
Wypełniła formularz, który podał jej strażnik. W kwadrans później pojawił się z wózkiem i
położył teczki na stole.
Szare okładki z numerami wypisanymi na maszynie: K 5253-70 i K 2065-79.
Wzięła pierwszą z 1970 roku i otworzyła.
Śledztwo w sprawie porwania. Pisemny materiał związany z uprowadzeniem Kristoffera
Klingberga czterdzieści dwa lata temu.
Przeczytanie go zajęło jej godzinę. Śledztwo zostało umorzone po niespełna roku. Rodzina
Klingbergów – prócz zrozpaczonych rodziców, Jana i Joanny – nie była szczególnie chętna do
współpracy. Na przykład twórca imperium, Gustav, nie chciał odpowiadać na pytania policji. Po
wstępnych czynnościach nie posunięto się nawet o krok do przodu. Potem, kiedy sprawę
umorzono, złożono akta w którymś pokoju w wydziale kryminalnym, gdzie pokryły się przez lata
warstwą kurzu, a po przedawnieniu trafiły tutaj.
Przeszła do następnej teczki: śledztwo policyjne w sprawie samobójstwa Jana i Joanny
Klingbergów w roku 1979, z załączonym raportem z sekcji zwłok.
Znaleziono ich w garażu w Sörmlandzie pod tym samym adresem, który widziała w
tachografie Klingberga. Posiadłość należała wtedy do Gustava. Nie było podejrzenia popełnienia
przestępstwa, przypadek zakwalifikowano jako samobójstwo. A jednak akta trafiły tutaj.
Dlaczego?
Wzięła protokół z sekcji i przeczytała. Małżonkowie siedzieli na tylnym siedzeniu, trzymając
się za ręce, i powoli usypiali, tracili świadomość, dusili się. Ciężkie niedotlenienie i
prawdopodobnie spowodowana nim kwasica mleczanowa. Tlenek węgla związał cząsteczki
hemoglobiny kosztem tlenu i szybko doprowadził do zatrzymania pracy serca.
Lekarz napisał, że wyglądali pogodnie, nie było oznak, by chcieli zmienić zamiar w trakcie.
Badanie krwi wykazało, że w chwili śmierci byli pod silnym wpływem alkoholu.
Czytała dalej, bardziej szczegółowy opis stanu ciał, i nagle drgnęła. Joanna Klingberg miała
na szyi malinkę. Jan też. Patolog tego nie skomentował.
Odłożyła papiery i zapatrzyła się w ścianę. Co pomyślał sobie lekarz? Że to ślady
namiętnych pocałunków pożegnalnych?
Malinki to nie ślady po ugryzieniu.
Znów wzięła zgłoszenie początkowe. Przeczytała raport patrolu policyjnego, który przyjechał
pierwszy na miejsce w tym samym czasie co karetka.
Krótki opis tego, co zobaczyli. Wypisy z przesłuchań ojca, Gustava Klingberga, i brata
Pontusa oraz dwojga pracowników, pomocy domowej i kierowcy. I trzynastoletniego chłopca,
który znalazł ciała: Joela Klingberga.
Powiązanie faktów ze sobą zajęło jej trochę czasu. Jan, Joanna i Joel spędzili noc w wiejskiej
posiadłości, razem z Gustavem i Pontusem. Członkowie rodziny spali w różnych budynkach.
Joel położył się koło dziesiątej, kiedy jego rodzice jeszcze nie spali. Nie znalazł ich, gdy się
obudził następnego ranka. Wyszedł na podwórze i zaczął ich wołać. Zauważył, że drzwi garażu
są zamknięte, lecz dobiega zza nich słaby warkot motoru, wszedł i zrozumiał, co się stało.
Przebiegł dwieście metrów do głównego budynku i obudził dziadka. Gustav powiedział chłopcu,
by wezwał karetkę, a sam z Pontusem poszedł na miejsce tragedii.
Listu pożegnalnego nie znaleziono.
Przeglądając dalej materiał, natrafiła na załącznik w osobnej kopercie. Wyjęła kartkę
napisaną na maszynie. Wniosek śledczego ze Sztokholmu, niejakiego Ragnara Hirscha, który w
miesiąc po zdarzeniu napisał, że chciałby dalej prowadzić tę sprawę. Są pewne znaki zapytania,
twierdził, nie precyzując, co miał na myśli. Na dole dołączona była wewnętrzna notatka
służbowa, z której wynikało, że jego wniosek został odrzucony.
Nasuwała się konkluzja, że ktoś z przełożonych przeszkodził mu w kontynuowaniu śledztwa.
Ale ze względu na znaki zapytania zachowano notatkę w archiwum.
Istniały oczywiście naturalne wyjaśnienia. Brak środków, sprzeczne opinie przełożonych,
ocena osoby mającej lepszy wgląd w sprawę, że Hirsch się myli. Mimo wszystko to było ponad
trzydzieści lat temu.
Odłożyła materiały do teczki. Ragnar Hirsch. Gdzie on teraz jest? Pewnie na emeryturze, o
ile jeszcze żyje.
Widział tylko piętro willi Julina, mur zasłaniał widok. Wzrok Katza przesunął się w
kierunku wschodnim. Pusta ulica ze szpalerem przyciętych drzew. Żadnego samochodu. Żadnych
ludzi w najbliższej okolicy. Sąsiedni dom znajdował się prawie o sto metrów dalej i zasłaniały go
częściowo drzewa. Nikt go nie zobaczy, kiedy będzie przechodził przez mur. Jeśli był tu
monitoring, kamery znajdowały się po wewnętrznej stronie. Może czuć się bezpieczny
przynajmniej do chwili, gdy znajdzie się na jego szczycie.
Po drugiej stronie, południowo-zachodniej, stał garaż. Miał otwarte drzwi. Samochodu Julina
tam nie było. Według Emira, który dyskretnie obserwował dla niego posesję, nikt nie wjeżdżał do
domu ani z niego nie wyjeżdżał od blisko doby. Wyglądało na to, że Julin dokądś wyjechał.
Katz pomacał ręką w kieszeni kurtki. Poczuł rowkowaną powierzchnię kolby, zgrabną lufę i
chłód metalu. Austriacki glock z tłumikiem, kaliber dziewięć, piętnaście kul w magazynku. Emir
pokazał mu, jak działa. Na wszelki wypadek, gdyby coś miało się stać. Julin mógł wrócić. Może
ukrywał się tam ktoś inny… mężczyzna, który próbował zabić Jormę.
To nie miało znaczenia. Co ma być, to będzie.
Znów pomyślał o Jormie. Czuł się już trochę lepiej, odłączono go od maszyn, ale wciąż leżał
na oddziale intensywnej opieki. Według jego siostry prawie nic nie pamiętał. Przesłuchiwała go
policja, lecz nic nie powiedział.
Poczuł wewnątrz lodowaty chłód, prymitywną żądzę, by zrobić coś złego Julinowi. Musiał
nad tym zapanować.
Było już prawie ciemno. W każdej chwili mogą włączyć oświetlenie fasady i wtedy będzie
mu trudniej zbliżyć się niepostrzeżenie do domu.
Jeszcze tylko kilka minut.
Przechodząc szybko na ciemniejszą stronę muru, zobaczył przed sobą twarze Jormy i Angeli.
Poczuł twardą gulę w żołądku, wypolerowany kamień gniewu, który tkwił tam, odkąd sięgał
pamięcią.
Przejście przez mur okazało się łatwiejsze, niż myślał. Murarz odstawił fuszerkę – Katz przez
całą drogę wspinaczki natrafiał na szczeliny. Uchwycił się mocno palcami szczytu i zaczął szukać
po omacku wystających kawałków szkła. Ku jego zdziwieniu mur okazał się zupełnie gładki.
Leżąc na brzuchu, wyjrzał na podwórze. Nie zauważył dotąd żadnych kamer. Nie słyszał
szczekania psa.
Dom był ciemny. Zastanawiał się, czy przebywa w nim Joel Klingberg. Wątpił w to jednak.
Gdyby Julin stał za jego porwaniem, trzymałby więźnia w pewniejszym miejscu.
Wylądował z głuchym łoskotem na trawniku. Z odległego o sto metrów brzegu dobiegał go
plusk fal. Wyjął glocka z kieszeni i odbezpieczył. Zdjął plecak i go otworzył. Było w nim
wszystko, czego potrzebował: łom, szczypce do cięcia drutu, wytrychy, urządzenie do
rozmagnesowania elektronicznego alarmu. Emir mógłby otworzyć hurtownię dla włamywaczy.
Dom znajdował się na lewo od niego, lecz wejście było z tyłu. W suterenie paliło się światło
w jednym oknie, pod takim kątem, że nie mógł go zobaczyć ze szczytu muru. Ktoś poruszał się w
środku. Mężczyzna ubrany w mundur strażnika z Capitol Security.
Katz siedział bez ruchu, obserwując ochroniarza, który przeszedł przez pokój i usiadł w
stojącym na środku fotelu. Nieprzewidziana przeszkoda, lecz nie powinna go powstrzymać.
Rozejrzał się i zobaczył jeszcze coś, czego nie wziął pod uwagę: detektory ruchu w ogrodzie.
Słabe światła przerywaczy, które wystawały z ziemi co pięć metrów wzdłuż całej długości muru.
Miał szczęście i wylądował tuż przed pierwszym sektorem.
Wstał szybko, zrobił krok do przodu i uruchomił alarm.
Obszedł dom i stanął pod oknami wychodzącymi na żwirową ścieżkę przy schodach. W pięć
sekund później, kiedy ochroniarz wyszedł na zewnątrz, zaczaił się i uderzył go w tył głowy kolbą
pistoletu.
Wyłączył alarm i odczekał parę minut, wietrząc jak zwierzę w poszukiwaniu wrogów. Cisza.
Dom był pusty i nie miał wewnątrz monitoringu.
Zdjął maskę i włożył ją do plecaka. Kolejno zapalał i gasił światła w pokojach, które
przeszukiwał. Nic ciekawego. Tylko meble i przedmioty dekoracyjne. Nie licząc kuchni, ten
poziom domu wyglądał na rzadko używany.
Katz przeszedł przez jadalnię i przedpokój do tylnych drzwi. Schody po lewej stronie
prowadziły do sutereny.
Tam znalazł ślady, że ktoś tu mieszka. Salka z bilardem, drugi pokój, którego pewnie używali
synowie Julina, wypełniony różnymi konsolami do gier.
Nie było piwnicy. Co on sobie myślał – że znajdzie tu Klingberga przykutego łańcuchem do
ściany?
Mniejszy pokój wychodził na podwórze. Na stole stała maszyna do szycia. Pośrodku sztalugi
z namalowanym do połowy pastelowym obrazem przedstawiającym kąpiącą się kobietę. Pewnie
królestwo pani domu.
Zajrzał do części spa. Puste jacuzzi i obszerna sauna. Mała siłownia za szklaną ścianą. Dalej
toaleta w trakcie remontu.
Wrócił na parter, a stamtąd poszedł na piętro.
Część sypialniana. Dwupokojowy apartament, należący pewnie do żony. Dwa duże pokoje
chłopców. Mniejsza sypialnia – domyślał się, że Julina.
Drzwi balkonowe wychodziły na wodę. Po prawej stronie w krótszej ścianie były jeszcze
jedne, niezamknięte na klucz drzwi.
Znalazł się w domowym gabinecie Julina, małym pokoju o powierzchni około ośmiu metrów
kwadratowych. Dyplomy wojskowe na ścianach. Flaga pułku ze SFOR, czasu służby na
Bałkanach. Julin prawdopodobnie opuścił dom w pośpiechu. W odtwarzaczu DVD zostawił film
ustawiony na pauzę, dokument o inwazji na Normandię. Na biurku leżało kilka kompendiów
wiedzy o elektronicznych systemach alarmowych. Komputer był w stanie uśpienia. Katz poruszył
klawiaturą i monitor się włączył. Pulpit był prawie pusty. Oprócz skrótu do twardego dysku
widniało tam tylko menu „Start”.
Kliknął na program poczty.
W skrzynce nadawczej znajdowało się kilka maili do żony Julina, która nadal była z dziećmi
w Skanii. Skrzynka odbiorcza poczty została wyczyszczona, nie licząc starego wezwania do
zapłaty z księgarni internetowej.
W koszu było kilkanaście maili, które nie zostały jeszcze usunięte automatycznie. Pierwszy z
biura podróży. Katz kliknął w niego. Elektroniczna faktura za lot liniami Air France, Sztokholm–
Santo Domingo z międzylądowaniem w Paryżu. Bilet był zarezerwowany na nazwisko Julina.
Wylot za miesiąc.
Kliknął w następny mail. Korespondencja z bankiem handlowym na wyspie, dotycząca
transakcji z Wyspami Dziewiczymi. Te pięćdziesiąt milionów, pomyślał Katz.
Julin wybierał się tam, by je podjąć, wyprać lub przesłać dalej, aż nie da się ich już
namierzyć.
W okienku wyszukiwania wpisał nazwisko Klingberg, lecz nie otrzymał żadnych wyników.
Potem przejrzał twardy dysk w poszukiwaniu ukrytych plików, ale nie znalazł niczego
ciekawego.
Rozejrzał się po pokoju. Pod biurkiem stał przytwierdzony do ściany sejf. Drzwi były
otwarte, wnętrze puste.
Spojrzenia Katza padło na kontakt w ścianie pod biurkiem. Nowszy model niż pozostałe w
pokoju. Tylko górne gniazdko było używane. Przewód prowadził do radia tranzystorowego na
półce. Włączył je, usłyszał muzykę i zobaczył, jak zaświeciła się lampka na baterie. Nie
pobierało więc prądu z gniazdka.
Przykucnął, wyjął z plecaka śrubokręt, poluzował śrubki i zdjął plastikową przykrywkę.
Włożył dłoń w cylindryczny otwór w ścianie.
Julin ukrył tam dwa przedmioty. Pierwszym była pamiątkowa butelka, owinięta czarną
włóczką i wyszyta cekinami. Korek był zapieczętowany czarnym woskiem. Końcówki włóczki
wystawały z boków jak ręce i całość przypominała ludzką postać. Od razu przyszły mu na myśl
tkaniny, które ktoś przysłał Joelowi Klingbergowi na krótko przed jego zniknięciem.
Drugim była brązowa biurowa koperta z fotografiami. Na jednej z nich Julin stał razem z
Pontusem Klingbergiem na pokładzie jachtu. Młodsze wersje ich obu, zauważył. Swobodnie
ubrani. W okularach przeciwsłonecznych. Zdjęcie wyglądało na zrobione na początku lat
osiemdziesiątych.
Zatem tak długo się znali.
Myśli Katza pracowały na najwyższych obrotach. Jeśli nie chodziło o szantaż – to o co?
Współpracę? Czy Pontus zapłacił Julinowi za porwanie Joela i zamordowanie jego żony?
A potem Julin zatarł ślady i skierował podejrzenia na Katza.
Zakładał, że Joel też nie żyje. Był pierwszym celem. Tkaniny, które dostał pocztą,
uruchomiły ciąg zdarzeń. Informacja o zaginięciu brata na początku lat siedemdziesiątych – że
Pontus był w to zamieszany? A wtedy Joel zrozumiał, że jest w niebezpieczeństwie, i podsunął
Angeli myśl, by skontaktowała się z Katzem, gdyby coś mu się stało.
W natłoku myśli dalej przeglądał zdjęcia.
Jedno zostało zrobione na tle pułku. Julin razem z mężczyzną w mundurze, który wydał mu
się znajomy. W tle rekruci w czerwonych beretach – komandosi. Karlsborg. Zdjęcie zrobione
przed koszarami szkoły tłumaczy z kimś z wojskowej kadry szkoleniowej. Czy Julin miał kontakt
ze swoim dowódcą?
Katz schował fotografie do koperty i włożył do kieszeni kurtki razem z figurką z materiału.
Drgnął, słysząc odgłosy z dołu. Ochroniarz zaczynał się budzić.
W apartamencie żony Julina Katz otworzył szafę i wyjął z niej parę czarnych nylonowych
pończoch. Naciągnął jedną z nich na głowę, wyjął glocka z kurtki i zszedł na parter. Ochroniarz
leżał tam, gdzie go zostawił, przypięty do kaloryfera własnymi kajdankami. Był przytomny, lecz
trochę otumaniony.
Katz przykucnął przed nim.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytał mężczyzna.
Katz wcisnął lufę pistoletu w jego usta, na kilka centymetrów w gardło, by wywołała
odruchy wymiotne. Trzymał ją, a ochroniarz dławił się i przez jego ciało przebiegały skurcze.
Potem wyjął ją i wytarł o jego policzek.
– Gdzie jest Julin? – zapytał spokojnie.
Mężczyzna ledwo mógł mówić.
– Czego chcesz? – szepnął, a na jego czoło wystąpił pot. – Na Boga… Czego ty ode mnie
chcesz?
– Czy Julin porwał człowieka o nazwisku Klingberg?
– Nie wiem, o czym mówisz.
Katz znów włożył lufę w jego usta i odbezpieczył pistolet.
Potem nacisnął spust. Mężczyzna popuścił, słysząc trzask broni.
Katz wstał i obszedł go dookoła.
– Gdzie jest Julin? Muszę go znaleźć.
Ochroniarz zaczął łkać.
– Wyjechał przedwczoraj. Miał polować… chyba na ptaki. I nic nie wiem o porwaniu.
Pilnuję jego domu, kiedy go nie ma, to moje jedyne zadanie. Cholera, musisz mi uwierzyć.
– Adres… gdzie on jest?
– Nie wiem dokładnie. Gdzieś w Sörmlandzie. W jakiejś posiadłości… u kogoś, kogo zna.
– Wierzę ci – odrzekł spokojnie Katz. Mężczyzna płakał przed nim na podłodze jak dziecko.
– I nie zapomnij powiedzieć Julinowi, jeśli spotkasz go przede mną, że miał szczęście, że go nie
zastałem. Powiedz mu, że wrócę. Pozdrów od starego przyjaciela.
Żydowski dom spokojnej starości mieścił się w piętrowym budynku piaskowego koloru w
Skarpnäck w południowym Sztokholmie. Powinna była się domyślić po nazwisku, przemknęło
jej przez głowę, kiedy parkowała samochód przed wejściem. Hirsch.
Dwoje drzwi antywłamaniowych zaprowadziło ją do holu, w którym przyjęła ją pielęgniarka.
Na stole obok kanapy dla gości stało akwarium. Barwne pielęgnice pływały dookoła pośród
plastikowych roślin i sztucznych koralowców. Na ścianie wisiała mapa Izraela.
Po prawej stronie znajdowała się jadalnia, w której według menu serwowano na lunch dwa
rodzaje koszernych posiłków. Duże przeszklone przestrzenie. Widok na ogród z fontanną i
kwietnikami.
– Zaprowadzę cię teraz do pokoju Ragnara – rzekła pielęgniarka.
Przeszły przez długi korytarz. Drzwi z napisem „Terapia zajęciowa” były uchylone. Siedziała
tam na łóżku stara kobieta, niedostępna dla świata. Poza tym było pusto.
– Mamy też oddział demencji – wyjaśniła siostra – ale większość naszych pensjonariuszy
radzi sobie sama. Najstarszy ma sto dwa lata, najmłodszy siedemdziesiąt pięć. Ragnar jest
pośrodku. Na jesieni skończy dziewięćdziesiąt lat. Nie wiem od czego to zależy, koszernego
jedzenia czy czegoś innego, ale Żydzi są naprawdę długowieczni – i kobiety, i mężczyźni.
Minęły świetlicę z telewizorem i pianinem. Domyślała się, że za kotarą jest mały ołtarz ze
zwojami Tory i innymi przedmiotami liturgicznymi.
Na tablicy ogłoszeń wisiał plan tygodnia z informacją o szczególnych wydarzeniach. Tego
wieczoru aktorka Basia Frydman miała śpiewać piosenki w języku jidysz.
Weszły w następny korytarz ze zwykłymi drzwiami mieszkaniowymi po obu stronach.
Siostra stanęła przed jednymi z nich i delikatnie zapukała.
– Masz gościa, Ragnar – powiedziała. – Nie zapomnij tylko o wycieczce po południu.
Autobus odjeżdża o trzeciej.
Czekał na nią, ponieważ rozmawiali przez telefon parę godzin wcześniej. Emerytowany
komisarz policji zaparzył kawę i postawił na stoliku przy oknie talerzyk z ciastkami.
Gestem dżentelmena wysunął dla niej krzesło i poprosił, by usiadła.
Trzymał się zdumiewająco dobrze na swój wiek. Szczupły, żylasty, z gęstymi, krótko
ostrzyżonymi włosami.
– Witaj – powiedział. – Nie ma tu wielkich luksusów, ale zupełnie wystarczy dla starego
policjanta. Porządny, kompetentny personel. Stałe godziny posiłków i wizyt lekarza. I mnóstwo
znajomych. Jesteśmy miłą paczką staruszków. Nawet nie musimy już chodzić do synagogi.
Odprawiamy nabożeństwa w kaplicy.
Nalał jej kawy z termosu.
– Ładnie tu – zauważyła. – Przytulnie.
– A najlepsze z wszystkiego, że to miejsce nie zostanie sprzedane kapitalistom wysokiego
ryzyka i nie będzie prowadzone przez jakiegoś prywatnego zarządcę, których jest teraz całe
mnóstwo.
Na starej czarno-białej fotografii na ścianie zobaczyła nastoletnią wersję Ragnara Hirscha
przed jakimś barakiem na szkierach: z paroma innymi chłopakami, wszyscy w strojach do piłki
nożnej. „Kolonie Glämsta” głosił napis na tablicy w tle. Kolonie dla żydowskich dzieci na
Väddö. Katz bywał tam latem. Opowiadał jej, że kiedy rodzice jeszcze żyli, posyłali go tam
wbrew jego woli. Poza tym rzadko mówił o swojej żydowskiej tożsamości.
– Żydowski policjant w tamtych czasach musiał być czymś niezwykłym – zauważyła.
– To prawda. Panował silny antysemityzm, przez cały czas ktoś robił docinki, że po cholerę
tyrać jako komisarz kryminalny zamiast otworzyć bank. Uważali człowieka za bogatego i
skąpego tylko dlatego, że był obrzezany. I jeszcze gorsze rzeczy.
Znów pomyślała o Katzu. Wszystkie szpile, które musiał znosić, kiedy byli młodzi.
Żydowskie nasienie. Ty skąpy Żydzie. I te ohydne żarty: Wiesz, Katz, jak zmieścić sześć
milionów Żydów w jednym wagonie? Dwóch z przodu, dwóch z tyłu, reszta w popielnicy.
Zwykle od razu oddawał cios, co było dokładnie tym, na co liczyli jego wrogowie.
– Naprawdę sądzę, że w moim pokoleniu jestem jedynym koszernym policjantem w
Sztokholmie – ciągnął Hirsch. – I na pewno jedynym policjantem w tym domu. Ojciec chciał,
żebym pracował w policji. Sam był agentem ubezpieczeniowym, ale uważał, że już czas, by ktoś
z rodziny włożył mundur.
Przerwał, słysząc krzyk z drugiej strony budynku, coś w rodzaju żałosnego płaczu, który
przybierał na sile i naraz gwałtownie się urwał.
– Miriam Löwenstein – rzekł siedzący przed nią emerytowany policjant. – Przyjechała do
Szwecji jako piętnastolatka białymi autobusami. Przeżyła wbrew wszystkiemu Oświęcim–
Brzezinkę. Widziała, jak jej mama i młodsze rodzeństwo idą do komory gazowej. Na niektóre
wspomnienia nie ma lekarstwa. – Uśmiechnął się z poczuciem winy i strzepnął z kolana parę
okruchów ciastka. – Ale nie po to tu przyszłaś. Chciałaś się czegoś dowiedzieć o samobójstwie
małżonków Klingberg.
Ragnar Hirsch był znajomym jednego z sanitariuszy, którzy przybyli do Sörmlandu w dniu,
w którym znaleziono Klingbergów martwych w ich samochodzie. Nazywał się Holmström i
pracował wcześniej w sztokholmskiej straży pożarnej. To on zadzwonił do Hirscha jakiś tydzień
po ich śmierci i poprosił, by przyjrzał się tej sprawie.
– Wyjaśnił mi, że gosposia, która tam była, chciała mu o czymś powiedzieć, ale się
rozmyśliła, kiedy przyjechała policja.
Hirsch opowiedział jej, że zaczął badać sprawę poniekąd z czystej ciekawości, jak sam
przyznał, bo chodziło o znaną rodzinę przemysłowców. Poprosił Holmströma, by opisał mu, co
zobaczył na miejscu zdarzenia, zwrócił się do sörmlandzkiej policji o raporty i protokół z sekcji
zwłok i je przeczytał. Patolog napisał, że małżonkowie byli pijani w chwili popełnienia
samobójstwa, na co istniały dowody. W samochodzie znaleziono dwie puste butelki po koniaku i
otwartą, lecz wypitą tylko do połowy butelkę Château Lafite.
Holmström natomiast, stary, szczwany lis, który widział i słyszał za dużo podczas swojej
długiej kariery w sztokholmskich służbach ratowniczych utrzymywał, że wyglądali raczej na
naćpanych.
– To właściwie nie robiło wielkiej różnicy – rzekł Hirsch, dolewając kawy do jej filiżanki. –
Też pasowało do ich wizerunku. Oboje byli alkoholikami i nadużywali środków uspokajających.
– Skąd wiesz?
– Trochę się rozpytałem. Najwyraźniej zaczęło się po tym, jak stracili starszego synka w tej
historii z porwaniem. Żałoba sprawiła, że coraz bardziej pogrążali się w nałogu.
– Ale nie o to chodziło Holmströmowi?
– Nie… jego zdaniem wyglądali nienaturalnie, siedząc w tym samochodzie. Jakby to zostało
zaaranżowane… Sądził, że ktoś mógł ich przenieść do samochodu, kiedy byli nieprzytomni.
– Ale nie wskazywały na to żadne ślady.
– Nie dało się tego stwierdzić, bo policja przyjęła za pewnik, że to było samobójstwo i
poruszała się po garażu jak stado słoni. Jeśli istniały dowody przestępstwa, zostały nieświadomie
zniszczone.
Hirsch opowiadał dalej. Pojechał do rodzinnej posiadłości w Djursholm, by porozmawiać z
najbliższymi krewnymi. Byli tam wszyscy. Pontus ze swoją ówczesną żoną. Postarzały patriarcha
Gustav. Gosposia, która chciała coś powiedzieć Holmströmowi, lecz się rozmyśliła. I Joel
Klingberg.
– Tak strasznie było mi żal chłopaka – rzekł Hirsch. – Trzynaście lat i żadne pieniądze na
świecie nie mogły go pocieszyć. Sama pomyśl, jakie to uczucie znaleźć martwych rodziców. Był
zdruzgotany. Nie dało się z niego wydobyć jednego składnego zdania. Tylko wybuchał płaczem,
kiedy go pytałem, co widział tamtego ranka.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Hirsch wyglądał przez małe okno wychodzące na
skrzydło budynku. Tak jakby te dziewięćdziesiąt lat dało mu się we znaki, kiedy sięgnął pamięcią
do przeszłości. Nagle wydał się zmęczony i bardzo stary.
– Tak sobie myślę… te malinki na ich szyjach. Czemu nikt nie próbował tego wyjaśnić?
– Nie widziałem ciał – odparł Hirsch. – Tylko fotografie – obducentów i patrolu policyjnego.
Ale zgadzam się z tobą, skąd do licha się tam wzięły?
– Więc podejrzewałeś przestępstwo?
– W każdym razie nie można było go wykluczyć.
– Ale nie mogłeś dalej się tym zajmować?
Skinął głową.
– Ludzie na górze uznali, że moje talenty przydadzą się gdzie indziej. Nie było po prostu
wystarczającego materiału, bym mógł dalej prowadzić tę sprawę. Żadnych dowodów. Poza tym
przeważyło słowo Gustava Klingberga. Znał ludzi z zarządu policji i postawionych jeszcze
wyżej, polityków. Był całkowicie załamany. Najpierw stracił wnuka, potem młodszego syna i
synową. Nie chciał więcej pisaniny i policyjnego śledztwa. Uważał, że już wystarczy. I starał się
chronić przed ciekawością otoczenia swojego wnuka Joela. Chłopiec był bliski załamania
nerwowego, a Gustav….
Umilkł z wyraźnym wahaniem, nim podjął opowieść:
– Gustav… żył w dziwnym przekonaniu, że rodzinę dosięgła klątwa. Dotyczyło to również
porwania starszego wnuka dziewięć lat wcześniej. I najlepszą ochroną przed kolejnymi
nieszczęściami było milczenie – nie mówić już niczego więcej o swojej rodzinie.
– O czym właściwie gosposia chciała opowiedzieć Holmströmowi?
– Nigdy się tego nie dowiedziałem. A mayse on a moshl iz vi a moltsayt on a tsimes…
opowieść bez puenty jest jak obiad bez deseru, jak mówi się w jidysz. Długo mnie jeszcze
męczyło, że nie dowiedziałem się, co miała do powiedzenia.
– Rozmawiałeś z nią?
– Tak.
– Co powiedziała?
– Nic prócz tego o wyobrażeniach Gustava o ciążącej nad rodziną klątwie. Składał na jej
karb nawet nawracające krwotoki z nosa. Czułem, że wie coś jeszcze, lecz nie udało mi się jej
przycisnąć. Nagle nie miała nic do powiedzenia.
– Pamiętasz, jak się nazywała?
– Sandra Dahlström. Wtedy była młodą kobietą. To ona wychowywała Joela po śmierci
rodziców.
Pożegnała się z nim w holu, przy akwarium z pielęgnicami. Wokół kręciło się teraz więcej
ludzi, bo właśnie nadeszła pora lunchu. Starzy mężczyźni w jarmułkach, którzy wtaczali się do
stołówki na wózkach, eleganckie damy o nieco egzotycznych rysach. Słyszała, jak mówią na
przemian po polsku, szwedzku i w jidysz.
Właśnie wchodzili goście, rodziny z dziećmi, które odwiedzały babcie i dziadków. Jeden z
mężczyzn wydał jej się podobny do Katza.
Wsiadła do samochodu i przekręciła kluczyk w stacyjce.
Nikt nie natrafił jeszcze na jego ślad. Wciąż był na wolności. Mimowolnie odczuwała dla
niego pewien podziw.
Ktoś musiał pomoc mu się ukryć, pomyślała. Może Jorma?
Według spisu ewidencji ludności mieszkał w Midsommarkransen. Zwolniony parę lat temu z
zakładu karnego w Norrtälje po odsiedzeniu trzech lat za współudział w napadzie rabunkowym.
Wyjęła komórkę, zadzwoniła do Marianne Lindblom, cywilnej pracownicy jej wydziału, i
poprosiła, by dokładnie sprawdziła kartotekę Jormy i zobaczyła, czy nie jest teraz poszukiwany.
Zignorowała jej pytanie, kiedy wróci do biura, i rozłączyła się.
Dawna pomoc domowa Klingbergów, Sandra Dahlström, z jakiegoś powodu wydała jej się
nagle ważniejsza.
Posiadłość Ormnäs położona była w parku krajobrazowym między Katrineholm a
Vingåker. Należało do niej osiemset hektarów lasu, wody i pól. Główny budynek był
dwupiętrowym murowanym domem z siedemnastego wieku z drewnianą piętrową przybudówką,
wzniesionym w stylu karolińskim.
Na podwórzu stało kilka zabudowań gospodarczych: stajnia, obora, domek dla gości,
wozownia, młyn i stara mleczarnia.
Droga prowadząca do głównego budynku była prywatną kasztanową aleją długości około
kilometra, kończącą się przy drzewie na podwórzu, które zdawało się strzec całej posesji.
Katz sprawdził to miejsce na mapie Google. Jeśli ktoś chciał się dostać niepostrzeżenie do
głównego budynku, musiał to zrobić pieszo od strony południowej.
Było po północy, kiedy zaparkował samochód Jormy przy leśnej drodze parę kilometrów od
podwórza.
Przez chwilę stał nieruchomo, czekając, aż wzrok przyzwyczai się do ciemności. Słuchał
cichych trzasków ciepłego silnika, odgłosów lasu, lekkiego wiatru pośród drzew i nocnego ptaka,
który krzyczał znad mokradeł.
Potem wyjął z kieszeni kurtki latarkę, ustawił na najmniejsze natężenie światła, odszukał
ścieżkę prowadzącą na północ i zaczął iść.
Przedarcie się przez pierwszą partię lasu zajęło mu pół godziny. Rozpadliny i strome zbocza
wzniesień zmuszały go do nadkładania drogi. Potem szedł drogą ze starymi śladami leśnych
maszyn, okrążył małe jeziorko i znalazł się koło ogrodzenia. Skręcił na zachód, lecz szybko zdał
sobie sprawę z tego, że tamta część terenu jest ogrodzona. Zaklął, kiedy sobie uświadomił, że
plecak ze szczypcami do cięcia drutu zostawił w samochodzie.
Ponieważ było za późno, by się po nie cofnąć, postanowił przejść górą. Metalowa siatka
kaleczyła mu palce podczas wspinaczki. Znalazł się w końcu na szczycie i odpoczął, trzymając
się mocno ogrodzenia. Chmury chwilowo się rozproszyły i przenikało przez nie przyćmione
światło gwiazd. Lepiej teraz widział. Dwór leżał w odległości pięciuset metrów, czarny monolit
w miejscu, gdzie otwierał się las.
Zsunął się z drugiej strony, zeskoczył z ostatniego metra i wylądował obok wykrotu.
Skierował się w stronę budynków. Teraz szło mu się łatwiej. Las był nasadzony i rzadki, a
ziemia równa.
Doszedł do pierwszego pola, wzdłuż którego stało w pewnej odległości od siebie kilka
myśliwskich ambon jak ponure drewniane rzeźby z zaginionej łowieckiej cywilizacji. Czuł
zapach świeżej ziemi.
Zamknął oczy i znów je otworzył, kiedy spadły pierwsze krople deszczu. Teraz przynajmniej
trudniej będzie go usłyszeć. Deszcz tworzył coś w rodzaju szumu w tle pochłaniającego
wszystkie inne dźwięki.
W dworze nie paliły się światła. Na podwórzu nie stał żaden samochód. W zamglonym
świetle z wieczornego nieba budynki przypominały filmowe dekoracje.
Szedł dalej brzegiem lasu, aż dotarł do pierwszej stodoły. Stała przy żwirowej ścieżce
prowadzącej między budynkami gospodarczymi na wschód do wzniesienia terenu.
Aleja skręcająca na podwórze biegła pięćdziesiąt metrów dalej. Katz zastanawiał się, co ma
teraz zrobić. Tylko iść naprzód, do domu, pomyślał, i sprawdzić, czy ktoś tam jest.
Kiedy doszedł do podwórza, zobaczył, że żwir jest zupełnie równy. Nie było śladu opon.
Główny budynek wyrastał przed nim w ciemności. Sześć okien w rzędzie jak czarne, prostokątne
oczy. Kupka liści na schodach.
Katz nie rozumiał, skąd mu to w ogóle przyszło do głowy. Nikogo tu nie było – i to od
dawna. Przyjął za pewnik, że Julin przebywa w dobrach Klingsbergów w Sörmlandzie.
Przyjechał tu bez namysłu, w desperackiej potrzebie, by coś robić, wprawić w ruch nowe
zdarzenia, zmienić role.
Deszcz padał teraz mocniej. Rozejrzał się za jakimś schronieniem, zauważył daszek
wystający z boku budynku i poszedł w tamtą stronę. Przypadł do ściany i zamrugał, kiedy
zauważył światło reflektorów na głównej drodze. Pojazd skręcił w aleję.
Samochód, srebrnoszary SUV, przejechał w odległości niespełna czterdziestu metrów. Z
przodu siedział tylko jeden mężczyzna.
Wóz nie zatrzymał się jednak na podwórzu. Przetoczył się przez nie i pojechał dalej na
wschód, poza zabudowania, w stronę zalesionej górskiej grani. Warkot silnika cichł powoli.
Światło reflektorów migało między drzewami, wspięło się w górę i znikło z pola widzenia.
Szedł dwadzieścia minut, nim zobaczył samochód zaparkowany przed drewnianym domkiem
przy żwirówce. Z okien sączyło się słabe światło. Słyszał szmer męskich głosów.
Skręcił w las, by mógł się zbliżyć niezauważony.
Drogę zagradzał szlaban, a po drugiej stronie zaczynało się nowe ogrodzenie. Cały teren
wyglądał na zagrodzony.
Idąc wzdłuż płotu, zagłębił się na dwadzieścia metrów w las, nim znalazł się na wysokości
domku. Wymacał w kieszeni komórkę Jormy, by sprawdzić, czy jest wyłączona.
Na podjeździe stał jeszcze jeden samochód, czarne volvo kombi.
Katz podkradł się bliżej i stanął o metr od płotu.
Domek był zbudowany ze smołowanego drewna i z trzech stron otoczony lasem. Żwirowa
ścieżka rozszerzała się przed wjazdem, by starczyło miejsca na samochody. Dalej znajdował się
domek dla gości z werandą, a jeszcze dalej metalowe bramy do wjazdu i wyjazdu.
Adrenalina buzowała w ciele Katza. Szedł w stronę polanki, z której droga schodziła do
jeziora. W tym miejscu ogrodzenie było niewidoczne z okna, do tego o metr niższe. Przeszedł
przez nie górą.
Stał na drodze u podnóża pagórka z glockiem w ręce. Wsłuchiwał się w coś, co rozpoznał
jako szczekanie psa. Początkowo słabe, nagle stało się znacznie głośniejsze. Tak jakby pojawiło
się znikąd.
Przykucnął i patrzył, jak pies zbliża się od strony wzgórza, bardzo powoli, jak gdyby
przeciągał swoje zadanie dla zabawy.
Owczarek kaukaski. To tu zabrał go Julin. Prawdopodobnie jedyna rasa na świecie, która
mogła stanąć do równej walki z wilkiem lub niedźwiedziem. Osiemdziesiąt kilo wagi i prawie
metr wysokości w kłębie. Czytał gdzieś, że nie atakują go drapieżniki, bo ma za grube futro i
żadnych miękkich części, w które można się wgryźć.
Przyklęknął w pozycji strzeleckiej i zobaczył zbliżającego się psa, znacznie większego, niż
się spodziewał. Pysk miał szeroko otwarty; jego instynkt zabijania był niezwykle silny. Teraz
nawet nie szczekał, tylko koncentrował się na swej zdobyczy. Był już w odległości dwudziestu
metrów, dziesięciu, pięciu… Katz nie czuł nic prócz chłodu, zimnej koncentracji.
Pies stanął dwa metry przed nim. Jego futro wydzielało ostry zapach. Oczy przypominały
dwa czarne guziki. Pomruk, jaki z siebie wydobywał, nie przypominał niczego, co Katz dotąd
słyszał.
Wystrzelił w chwili, gdy owczarek ruszył do ataku, dwa strzały, które ku jego zdumieniu
okazały się celne.
Kiedy się podniósł po sekundzie, nadal patrzył w ten sam punkt. Nie zauważył osoby
zbliżającej się z tyłu. Nie poczuł mocnego uderzenia w kark, miał tylko wrażenie, że świat
eksplodował na czerwono, nim bezwładnie upadł do przodu.
Siedziała w samochodzie na parkingu w centrum Mörby i przyglądała się wieżowcom,
paląc papierosa. Z głośników dobiegała Euphoria Loreen. Nasłuchała się tego do znudzenia.
W chwili, gdy wyłączyła radio, zapikała komórka. Esemes od Oli: „Niech cię diabli,
obiecałaś, że przyjdziesz, czekałem z dziećmi pół godziny, w końcu weszliśmy sami, musisz
wiedzieć, że…”
Kliknęła, nie doczytawszy do końca. Spojrzała w kalendarz. Przeoczyła spotkanie w
poradnictwie rodzinnym. Albo to olała. Bo nie radziła sobie w takich sytuacjach. Bo była
autodestrukcyjna.
Kolejne dwie wiadomości od Oli na ten sam temat. Poza tym cztery nieodebrane połączenia z
pracy. Zaczęli się zastanawiać, gdzie jest.
Znów spojrzała na bloki. Wczesne lata sześćdziesiąte. Marzenie o nowoczesności, które
skończyło się prawdziwym gettem. Ściany pokryte graffiti. Tanie anteny paraboliczne na
balkonach. Dokładnie tak, jak w Hässelby, świecie, z którego pochodzili i ona, i Katz.
Zapaliła następnego papierosa. Smakował bosko. Rzuciła palenie ponad dziesięć lat temu.
Nie pojmowała, że to nadal może być takie dobre.
Legitymacja prokuratorska musiała zrobić pewne wrażenie. Kobieta wpuściła Evę, nie
zadając pytań, i zaprowadziła ciemnym korytarzem do salonu zainspirowanego New Age. Na
stole siedział pozłacany Budda. Na ścianach wisiały obrazy hinduskich bogów – domyślała się,
że niebieska tańcząca postać to Kriszna, a druga to prawdopodobnie Sziwa. Zapach dymu. Mata
do jogi rozłożona na podłodze.
Po lewej stronie znajdowały się otwarte drzwi do sypialni. Na ścianach wisiały kiczowate
lampki na choinkę, na łóżku leżały narzuta i stos poduszek, a na stoliku obok stała fotografia
kolorowo ubranej kobiety.
Miała nagłe uczucie déjà vu, ale znikło, nim zdążyła je uchwycić.
Tak zatem mieszkała Sandra Dahlström. Bezdzietna według wyciągu z rejestru. Urodzona w
roku 1951. Od sześciu lat na emeryturze.
Wyglądała na zmarzniętą. Miała kapcie na nogach i wdzianko z długimi rękawami. Puste
spojrzenie. Może brała leki. Nos wydawał się nieproporcjonalnie mały przy dużych, zmysłowych
ustach. Drobne blizny pod skrzydełkami nosa wyglądały jak po operacji kosmetycznej.
Dała jej znak, by wyszła z nią na przeszklony balkon.
– Właściwie na ciebie czekałam – powiedziała miękko.
Usiadła przed pasjansem, który przerwała, by otworzyć drzwi. Palmy i paprocie stały w
doniczkach na podłodze. Zioła w inspektach wypuszczały pędy. Było nieznośnie gorąco. Eva nie
pojmowała, jak można tu siedzieć w ubraniu z długimi rękawami.
– Chodzi o Joela, prawda? Czytam gazety. Został porwany, a jego żona zamordowana.
Wcześniej czy później ktoś musiał przyjść i zapytać.
Zaczęła opowiadać sama, do tego chronologicznie, jakby długo czekała na taką okazję:
– Zaczęłam pracę u Klingbergów jesienią 1969 roku, kiedy miałam osiemnaście lat.
Zobaczyłam ogłoszenie w „Svenska Dagbladet”, szukali nowej pomocy domowej. Mieszkałam
wtedy z mamą… właściwie w tym domu, na pierwszym piętrze. Ojciec poszedł w długą, więc
zostałyśmy tylko we dwie. Mama harowała w mieście jako sprzątaczka. Ja rzuciłam szkołę, nie
skończyłam nawet dziewięciolatki. Potrzebowałyśmy pieniędzy. Djursholm nie jest przecież
daleko, tylko parę kilometrów w drugą stronę, nad wodą. A jednak trudno sobie wyobrazić
większy kontrast.
Sandra wprowadziła się do służbówki znajdującej się w aneksie do domu. W zasadzie miała
być do dyspozycji swojego pracodawcy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dostawała
lepszą pensję, niż się spodziewała.
– Jaki był Gustav?
– Miły dla jednych, świnia dla innych. Cieszyło go gnębienie ludzi, których nie lubił.
Najgorszy był dla starszego syna. Traktował go jak powietrze, a im bardziej Pontus starał się go
zadowolić, tym było gorzej.
– Czy tak samo traktował jego brata?
– Nie, Jan był wyjątkiem. Ulubieńcem… synem marnotrawnym. W młodości prowadził
życie bohemy. Odcinał się od ojca kapitalisty. Co tylko sprawiało, że Gustav jeszcze bardziej go
kochał. Robił dla niego wszystko… próbował kupić jego miłość, proponował wysokie
stanowiska w koncernie, lecz Jan odmawiał. Myślę, że to miało związek z jego mamą. Bracia
mieli przecież różne matki. Mamą Jana była czarna kobieta z Dominikany, Marie Bennoit.
Według pogłosek wielka młodzieńcza miłość Gustava, ale ją zostawił, kiedy rodzina wróciła do
Szwecji.
Eva zdziwiła się, lecz przyjęła to bez komentarza, przemyśli to później, by teraz móc się
skoncentrować na opowiadaniu kobiety.
– Tak, jak napisał ten rosyjski pisarz: wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne,
każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Często o tym myślałam podczas
moich dwunastu lat pracy. O tragediach, które ich spotkały, i o tym, że bogactwo nic im nie
pomogło.
– Jaka była więź między braćmi?
– Taka sobie. A Gustav na pewno nie pomagał, faworyzując młodszego syna. Myślę nawet,
że zmienił testament i uczynił Jana głównym spadkobiercą tylko po to, by upokorzyć starszego.
Pontus znienawidził po tym brata.
Może do tego stopnia, że chciał zniszczyć jego życie? – pomyślała Eva, wodząc spojrzeniem
po pokoju i zatrzymując je na regale, ozdobach i portrecie chłopca, którego wcześniej nie
zauważyła.
– Pracowałaś u Klingbergów, kiedy porwano Kristoffera? – zapytała.
– Tak. Byłam wtedy u nich mniej więcej od pół roku. W całym swoim życiu nie widziałam
takiego bogactwa. Służba, szofer, willa o trzydziestu pokojach, przyjęcia, przeważnie urządzane
przez Pontusa, na których goście opychali się irańskim kawiorem i pili szampana z rocznika jak
sok. Pochodzę z robotniczej rodziny… to było tak, jakbym znalazła się w dziwnym śnie na jawie,
który nagle zmienił się w koszmar. Ten chłopczyk, Kristoffer, był taki śliczny. Mulat. To dziwne,
że czarne dziedzictwo ujawniło się tylko u niego, nie u jego ojca ani brata. Był ukochanym
wnukiem Gustava, może mu przypominał utraconą miłość. Kiedy przychodził w odwiedziny,
Gustav mógł się z nim bawić godzinami. A potem stało się to…
Umilkła i wyjrzała przez szybę na parking. Pociła się we wdzianku, pod jej pachami pojawiły
się ciemne plamy wielkości dłoni.
– Gustav wierzył, że to wszystko przez klątwę. Przez to, że zostawił Marie i zabrał ze sobą
Jana. Był bardzo przesądny. Wychował się na Karaibach… wierzył w rzucanie uroków i takie
tam. Że ludzie mogą robić krzywdę i mścić się na odległość. Tym tłumaczył swoją migrenę. I
krwotoki z nosa, na które cierpiała cała rodzina, choć to pewnie coś dziedzicznego. Utratę krwi
postrzegał jako coś najgorszego. I dostał wodę na swój młyn, kiedy ktoś przysłał mu dziwne
przedmioty w związku z porwaniem.
– Co to było?
– Rzeczy, które przyszły zwykłą pocztą na kilka dni przed zaginięciem Kristoffera. Między
innymi figurka, która bardzo wzburzyła Gustava. Marie Bennoit pochodziła z rodziny, w której
ludzie się czymś takim zajmowali. Nigdy nie poznałam szczegółów, usłyszałam o tym
przypadkiem. Widziałam jednak, że Gustav był przerażony. Śmiertelnie przerażony. Bał się o
swoje życie. To nie było racjonalne, ale to prawda. Kiedy Kristoffer znikł, nie miał żadnej
nadziei, że go odzyska. Uważał go za straconego… i to było ich fatum, kara, którą musieli
przyjąć.
– Nie pokazał nigdy tych przedmiotów policji?
– Nie. Uważał, że to by jeszcze wzmocniło klątwę. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale nie
przeżywa się tego tak, kiedy się jest w samym środku wydarzeń. Tak jakbym wrosła w te
wszystkie dziwne rzeczy, dopóki tam byłam, na dobre i na złe.
– Więc zostałaś u nich?
– Tak. Wystarczyło tylko unikać Pontusa. Źle traktował służbę. Mieszkałam u nich przez cały
rok, nie miałam nawet urlopu. Nawet nie wydawało mi się, że go potrzebuję, bo z nimi
podróżowałam.
– Wakacje pod żaglami?
– Luksusowe rejsy. Pobyty w kurortach. Pewnego razu wynajęli cały wyciąg narciarski w
Szwajcarii. I dużo bywaliśmy na Karaibach: na Bahamach, Jamajce, Dominikanie. Gustav
prowadził tam jeszcze interesy. Plantacje trzciny cukrowej. Kopalnie boksytu. Setki
pracowników, którzy tyrali jak zwierzęta. Sami czarni. To były te kontrasty, które określały ich
rodzinę… kontrasty w ich życiu. Bogactwo – i bieda ich robotników. Jan nie chciał tam jeździć,
ale Pontus bywał często z różnymi dziewczynami albo nowymi żonami. A Joel, którego dziadek
zawsze chciał mieć przy sobie, zajął miejsce Kristoffera. Odbywali rejsy na luksusowym jachcie,
którym wynajęta załoga dopływała ze Szwecji.
– „St Rochus”?
Sandra spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Tak.
– Wiem, że to dziwne pytanie, ale czy latem 1984 roku jacht cumował na Mälarenie i czy
może przypadkiem w Hässelby?
Teraz pot spływał również po twarzy Sandry. Eva nie rozumiała, jak mogła się tak ubrać.
– Na to nie odpowiem. Wtedy już u nich nie pracowałam, ale to całkiem możliwe. W takim
razie pod dowództwem Pontusa. Tylko on używał jachtu w Szwecji. – Wstała i otarła rękawem
pot z czoła. – Czy możemy na chwilę wyjść? – zaproponowała. – Chyba potrzebuję trochę
świeżego powietrza.
Przespacerowały się do pobliskiego parku. Rodziny imigrantów na piknikach z kocami i
jednorazowymi grillami. Kobiety w zasłonach i szatach do ziemi. Poszły dalej ścieżką w stronę
lasu.
– Byłaś też przy innej tragedii, kiedy znaleziono Jana i Joannę.
Zauważyła, że Sandra zesztywniała i zwolniła kroku.
– Tak, to było straszne. Pociągnęło za sobą tyle cierpienia. I to, że Joel ich znalazł. Właściwie
nie zdążyłam dobrze poznać Kristoffera, zanim zaginął, ale z Joelem było inaczej. Widziałam, jak
dorasta. Widziałam, jak zadręcza się tym, że przeżył. Kristoffer właściwie nadal żył w rodzinie
jako swego rodzaju duch… niewidzialny, lecz przerażająco obecny. Myślę, że Joel miał coś w
rodzaju poczucia winy, że to on pozostał.
Podniosła z ziemi mały kamyk i obracała go w palcach, jakby chciała się uspokoić.
– Kiedy to się stało, w Ormnäs… to było tak, jakby ziemia usunęła mu się spod nóg, jakby
stracił ostatni punkt oparcia.
– Jak zareagował?
– Najpierw apatią. Potem gniewem. To ja się nim zajęłam po śmierci rodziców.
Przeprowadził się do nas do Djursholm. Gustav nie dawał sobie rady z jego wychowaniem, był
zbyt załamany. Więc ja się tym zajęłam… może nie jako zastępcza mama, lecz starsza siostra.
– I jak się udawało?
– Czasami dobrze… czasami gorzej. Nie wiedział, jak przepracować tragedię. Robił sobie
krzywdę… wyżywał się też na rzeczach. Niszczył je. Ale dało się nad tym panować. Tylko ja
potrafiłam go uspokoić i wtedy ataki złości przechodziły w bezgraniczną rozpacz. Serce pękało
na widok takiego cierpienia u tak młodego chłopca.
Eva zauważyła, że zaczyna mieć problem ze sterowaniem rozmową. Dlatego opowiedziała o
swoim spotkaniu z Ragnarem Hirschem, o jego podejrzeniach, że nie wszystko jest w porządku.
– Ranek, kiedy znalazł swoich rodziców – rzekła. – Byłaś tam… czy zauważyłaś coś, co
mogło zainteresować policję?
Utkwiła wzrok w twarzy Sandry, która zwróciła się teraz w jej stronę, odprężona, bez
żadnych oznak, że próbuje coś ukryć.
– Chciałaś coś powiedzieć ratownikowi, który był pierwszy na miejscu. Przynajmniej takie
odniósł wrażenie.
– Tak… ale potem wydało mi się to takie głupie – śmieszne, dziecięce fantazje. Na kilka dni
przed ich samobójstwem byłam z Joelem sama na wsi. Jan i Joanna dokądś wyjechali, może do
domku myśliwskiego, często tam siedzieli i pili… Oboje mieli problem z alkoholem. Joel zaczął
mi nagle opowiadać o zaginięciu starszego brata sprzed dziewięciu lat, że pamięta mnóstwo
szczegółów z tamtego dnia.
– Był małym dzieckiem, kiedy to się stało.
– Wiem i dlatego trudno mi było uwierzyć.
– Co powiedział?
– Że śledzono ich tamtego dnia. Że jakiś mężczyzna wsiadł do tego samego autobusu i
wysiadł na tym samym przystanku. Że miał wspólnika, który udawał pijaka, że kierowca
samochodu, volvo, dziwnie się zachował, kiedy przechodzili przez ulicę do stacji metra, na której
później zaginął Kristoffer. I że na miejscu, z którego go uprowadzono, leżały dziwne przedmioty.
Między innymi skrzyżowane kurze pióra.
– Czy mówił o tym komuś innemu?
– Nie. Milczał przez te wszystkie lata, lecz w tym samym tygodniu, w którym się zabili,
opowiedział o tym swojemu ojcu. A kiedy znalazł ich w garażu, wyciągnął z tego wniosek, że to
jego wina, że umarli, bo naprowadził ich na niebezpieczny trop.
– Więc nie wierzył, że odebrali sobie życie?
– Wmówił sobie, że zostali zamordowani. Ale potem mu przeszło. Odwróciłam jego uwagę
od tych myśli.
Obeszły dookoła leśną część terenu i zawróciły do parku przed blokami.
– I to chciałaś powiedzieć kierowcy karetki?
– Tak… ale dałam sobie spokój. To przecież były tylko dziecięce fantazje. Parę lat później
spotkałam pewną osobę i się zwolniłam. Mieszkałyśmy razem do niedawna, kiedy zachorowała
na raka piersi i umarła.
Kobieta na fotografiach, pomyślała Eva. Bezdzietna para lesbijek.
– A Joel, spotkałaś go od tamtego czasu?
– Nie. Ani nikogo innego z rodziny. Tylko o nich czytałam. Żal mi ich. Bogactwo naprawdę
nie gwarantuje szczęścia.
Jadąc z powrotem do miasta, czuła się dziwnie nieobecna. Przerzucała kanały radia, aż
znalazła coś najbardziej neutralnego, Classic Rock. Słuchała melodyjnych hardrockowych ballad,
patrząc na zbliżające się centrum miasta.
Ruch zgęstniał i prawie się zatrzymał przed wąskim gardłem koło Norrtull. Wzięła komórkę
leżącą na siedzeniu pasażera. Ktoś zostawił jej wiadomość w poczcie. Odsłuchała, kiedy
samochody toczyły się powoli w stronę miasta.
Głos Marianne Lindblom. Miała informacje o Jormie. Leżał na intensywnej terapii w Söder.
Ciemność, którą powoli wypełniało światło. Głosy w innym pokoju, ktoś przeklinał. Senne
widma wyłaniające się z szarego tła i materializujące na wewnętrznym ekranie w trójwymiarowe
postacie. Julin, blady i spocony, z glockiem Emira w ręce. Drugi mężczyzna, w białych
tenisówkach, ten sam, który chciał go zamordować, lecz przez pomyłkę omal nie zabił Jormy…
bez twarzy, którą przez cały czas ukrywał pod kapturem. Nie mówił. Milczący, jakby ktoś mu
przeciął struny głosowe. W tle była jeszcze jedna osoba, z którą Julin rozmawiał.
Słyszał zdania po rosyjsku, ale wiedział, że nie pochodzą ze świata zmysłów, lecz należą w
pewnym sensie do stanu zamroczenia, w jaki go wprawili, narkotycznego odurzenia, którego
wcześniej nie doświadczył. Katz przetestował większość narkotyków, ale ten nie przypominał
żadnego z nich. Bezwolność… uczucie, jakby już nie żył.
Kak dieła, Danja, zapytał głos, jak się czujesz, Danny? Odpowiedział po rosyjsku:
Normalno!
Osoba znikła za drzwiami jego świadomości równie szybko, jak się pojawiła, mamrocząc
górnolotne wersety.
Potem powróciła ciemność… mózg był jak zachloroformowany, ciało odrętwiałe. Widział
Julina przez wąską szczelinę w świadomości. Stał pochylony nad nim, przywiązanym do łóżka,
tak blisko, że czuł ciepło jego skóry.
– Kto jeszcze wie, że tu jesteś, Katz?
Nie odpowiadać, nic mu nie dawać. To mu wpoili w czasie służby wojskowej. Jak im dasz
informacje, nie będziesz już potrzebny. Dostali, co chcieli, więc zostałeś już wykorzystany i
wkrótce będziesz martwy.
– Znaleźliśmy samochód. Przyjechałeś z kimś?
Udawał, że coś szepcze.
– Co? Mów głośniej!
Szepnął jeszcze ciszej. Julin pochylił się, by usłyszeć. Nie mógł spudłować, niezależnie od
tego, czym go nafaszerowali. Splunął mu w twarz.
– Niech cię cholera, ty gnoju.
Julin podniósł dłoń zaciśniętą w pięść i już miał go uderzyć, kiedy ktoś zagwizdał z miejsca
w pokoju, którego Katz nie widział.
Julin znikł, a zamiast niego stanął przed nim mężczyzna w kapturze. Jego skóra pachniała
olejkiem przeciw owadom. I brzozowym drewnem, które palili gdzieś w kominku. Katz
próbował splunąć jeszcze raz, lecz zabrakło mu siły, głowa mu opadła i znów zapadł w
nieświadomość.
Teraz znajdował się na serwerze, był czymś w rodzaju elektronicznego impulsu, który płynął
z prędkością światła przez półprzewodniki, głębiej w system operacyjny, zobaczył lukę w kodzie
źródłowym, w którym zainstalował wyjście, zamaskowane jako plik systemowy. Gdybym chciał
wrócić, pomyślał triumfalnie: Gdybym musiał stąd uciekać!
Glämsta. Nagle znalazł się tam… na żydowskich koloniach. Przeszedł koło baraków
pomalowanych czerwienią faluńską. Tajemnicza góra Klappis, boisko do piłki nożnej, na którym
rozgrywali co roku turniej dla maluchów. Był tam tylko dwa razy i szczerze tego nienawidził.
Zawsze się czuł poza nawiasem… jakby wcale nie był Żydem.
Człowiek w kapturze pochylił się nad nim, jakby nie wiedząc, co ma zrobić. Oddychał
nienaturalnie powoli, jeden wdech na trzydzieści sekund.
Chroniła go owinięta w materiał butelka – figurka z rozłożonymi ramionami. Katz o tym
wiedział, choć nie rozumiał dlaczego. Nie miał nawet pojęcia, skąd się wzięło to przekonanie,
choć było bardzo silne. Nie znaleźli jej, przeszukując ubranie, bo wpadła między materiał a
podszewkę przez dziurę w wewnętrznej kieszeni. Czuł ją na biodrze, emanującą z niej siłę.
Mężczyzna w kapturze też. Tylko on. Julin nie. Czuł ją i bał się jej.
Głos trzeciego mężczyzny:
– Co do cholery mamy z nim zrobić?
Kto to był… Pontus Klingberg?
Znów opuścił pokój, zapadając się głębiej w świadomość. Nagle stał w kuchni, ubrany w
piżamę. Benjamin siedział przy stole z paszportem w ręce. Na stronie tytułowej widniała
pieczątka z wielką literą „J”. Anne próbowała go uspokoić, odebrać mu ten paszport, ale jej nie
pozwolił. Uniósł rękę i uderzył ją grzbietem dłoni w twarz. Katza ogarnęła nieziemska trwoga,
kiedy zobaczył matkę upadającą na podłogę. Z jej nosa popłynęły dwie strużki różowej krwi.
– Ferdamte shikse – rzekł jego ojciec obcym głosem w jidysz i zabrzmiało to
protekcjonalnie, że nie jest Żydówką, tylko Szwedką, ze wsi na południe od Krokom w
Jämtlandzie.
Matka podniosła się bez słowa, podeszła do Benjamina i znów próbowała odebrać mu
paszport. Tym razem się jej udało.
Benjamin miał na sobie tylko kalesony; przez szparę w nich prześwitywał obrzezany
członek. Przy każdym sikaniu człowiek ma świadomość swojej tożsamości, mawiał.
Płakał z twarzą ukrytą w dłoniach, a Anne stała przy zlewie i zmywała krew. Żadne z nich
nie zwracało uwagi na Katza, jak gdyby stał się niewidzialny.
Paszport, austriacki paszport z tego, co wiedział, z żydowskim stemplem na pierwszej
stronie, matka odłożyła do górnej szuflady w kuchennej szafce. Ojciec wspomniał coś o swoich
rodzicach, Chaimie i Sarze, których Katz nigdy nie spotkał, a którzy teraz leżeli pochowani w
kibucu między Jaffą i Tel Avivem. Mówił o mężczyźnie, którego musiał zabić z powodu
paszportu i rodziców. Katz nic z tego nie rozumiał. Kogo musiał zabić jego ojciec?
Zapytał o to, stojąc w otwartych drzwiach.
– Kogo zabiłeś, tato?
Pamiętał to milczenie i zrozumiał, że dopiero teraz go zauważyli.
– Łajdaka – odrzekła matka, nie patrząc na niego. – To było dawno temu. Zasłużył na to.
Znów ciemność, lecz tym razem nie taka gęsta, jakby sprana. Kroczył w górę przez cienką
warstwę świadomości. Otworzył oczy. Był dzień, promienie słońca przesączały się przy brzegu
zaciągniętych rolet.
Mężczyzna w kapturze stał przy nim. Przez moment mignęła mu jego twarz. Ciemna.
Zmrużone oczy.
Nie potrafił tego wytłumaczyć. Martwy, pomyślał. Ten mężczyzna nie żył. Pozorne życie. Jak
zombie.
Odczuwał ból w całym ciele. Próbował się poruszyć, ale bezskutecznie. Nadal był
przywiązany, lecz nie do łóżka, tylko do grubej deski stojącej na kozłach.
Nie bał się. Właściwie nic nie czuł. W pewnym sensie był jak sparaliżowany. Nie mógł nawet
poruszyć palcami czy stopami, tylko oddech funkcjonował. I powieki. Mrugał. Widział.
Wciąż miał na sobie ubranie. Zdjęli mu buty i skarpetki. Jakby z dużej odległości czuł siłę
emanującą z butelki w podszewce. Nie rozumiał, jak to działa, ale go chroniła. Mężczyzna w
kapturze nie mógł go skrzywdzić, dopóki płynęła z niej siła.
Martwy człowiek. Który robił tylko to, co kazali mu inni, bo brakowało mu własnej woli,
prawdziwego życia.
To wszystko było tylko urojeniem. Nafaszerowali go narkotykami, miał halucynacje.
Teraz dostrzegł jakiś ruch dalej w pomieszczeniu. Trzeci mężczyzna stał odwrócony do niego
plecami, ubrany w cienki, ciemny płaszcz, i rozmawiał cicho z Julinem. Nie rozumiał, o czym
mówią, słyszał tylko głuchy szmer, w którym pojawiało się jego nazwisko.
Mężczyzna z kapturem pogłaskał lekko grzbiet jego stopy. Lodowata dłoń… nigdy nie czuł
czegoś podobnego, nie tylko chłodna, lecz zimna od wewnątrz, jakby krew płynąca pod skórą
była schłodzona.
Poczuł głód heroiny, który pojawił się znikąd.
Dawno nie byłem u anonimowych narkomanów, kiedy się stąd uwolnię, pójdę na spotkanie,
obiecuję.
Teraz stanął przed nim Julin.
– Słyszysz mnie, Katz?
Znów chciał na niego plunąć, lecz zabrakło mu sił. Tylko zamrugał.
– Niedługo będziesz mógł mówić. To, co ci daliśmy, nie wpływa na narząd mowy. Chcę,
żebyś użył głosu. Powiedz coś, cokolwiek.
– Nie…
To prawda. Mógł mówić, ale głos był słaby.
– Dobrze, teraz wiemy, że możemy się porozumiewać. Chcę, żebyś powiedział, czego się
dowiedziałeś o zamordowaniu Angeli i porwaniu Klingberga. I co powiedziałeś innym… z
którymi miałeś kontakt.
Nic z tego nie rozumiał.
– Czy ktoś wie, że tu jesteś?
Nie odpowiedział, czemu miałby cokolwiek mu dawać?
– Okej. Mamy czas. Ale chyba rozumiesz, że zmuszę cię do mówienia?
Julin trzymał fotografie, które Katz znalazł w kryjówce za gniazdkiem elektrycznym.
– Domyślam się, że wziąłeś je z mojego domu. Patrz na mnie, kiedy mówię do ciebie!
– Ty cholerny gnojku… tak to zrobiłeś, żeby wyglądało na mnie. – Nie rozumiał, czemu z
nim rozmawia, ale pomyślał, że to z nienawiści, i dodał: – I przysięgam, Julin, że się zemszczę.
Julin nie zmienił wyrazu twarzy.
– Masz rację. Będę z tobą szczery, zostałeś kozłem ofiarnym… A teraz chcę, żebyś ty był
szczery ze mną. Komu jeszcze o tym powiedziałeś?
– Idź do diabła…
Julin tylko pokiwał głową i wraz z pozostałymi wyszedł z pokoju. Katz zobaczył, jak
otwierają się drzwi i do środka wpada światło dzienne, po czym znika, kiedy je za sobą
zamykają. Został sam w pokoju. Szukał wzrokiem czegoś, co by mu pomogło poluzować więzy,
lecz niczego takiego nie znalazł. Jakie to zresztą miało znaczenie? Był sparaliżowany. Środek,
który mu dali, zwiotczył mięśnie.
Znowu odpłynął. Zobaczył starą czarną kobietę, która musiała być Marią Bennoit. W jednej
ręce trzymała grzechotkę z kości, a w drugiej miotełkę z kurzych piór… przeszła człapiącym
krokiem przez pokój, nucąc piosenkę dla dzieci, po czym zmieniła się w Evę Dahlman ze śladami
ugryzień na szyi.
Przepraszam, Eva, pomyślał, nim znów się zapadł w głęboką, krwistoczerwoną otchłań.
Znajdowała się na autostradzie, w połowie drogi do Katrineholm. Wizyta w Söder zmieniła
założenia. Jorma opuścił intensywną terapię tego samego popołudnia i został przeniesiony na
oddział obserwacyjny. Przed drzwiami sali siedział na krześle samotny policjant. Pokazała mu
legitymację prokuratorską i ku swemu zdziwieniu została wpuszczona.
Nie widzieli się od czasu, gdy miała czternaście lat, a jednak zaskakująco niewiele się
zmienił. Był na swój sposób ładny – trochę przypominał Katza. Czarne włosy, ciemnobrązowe
oczy. Ale większe i spokojniejsze. Mówił z lekkim fińskim akcentem, choć całe swoje życie
spędził w Szwecji. Miły, jeden z niewielu naprawdę dobrych ludzi, jakich poznała w życiu. O ile
się nie było jego wrogiem.
Nawet ona niewiele się zmieniła, pomyślała, bo od razu ją poznał i postanowił jej zaufać.
Dotąd nie powiedział słowa policjantom, którzy próbowali go przesłuchać.
– Co oni zrobią? Nie chcę mieszać w to glin. Ty też jesteś gliną, Eva? Wyczuwam ten zapach.
– Prokuratorem – odrzekła. – Muszę go znaleźć… i nikt jeszcze nie powiązał ciebie z
Katzem.
Miał uszkodzone struny głosowe. Musiał mówić szeptem, kiedy jej wyjaśniał, co się stało.
Katz skontaktował się z nim i opowiedział o wszystkim, co się zdarzyło do zamordowania
Angeli Klingberg. Był przekonany, że padł ofiarą spisku. Jorma pomógł mu się ukryć. Katz był
na tropie czegoś, co miało związek z jego dawnym szefem, Rickardem Julinem z Capitol
Security.
– Ale jakiś cholerny Judasz go zdradził!
Uśmiechnął się smutno, kiedy opowiadał, jak zbudził go w środku nocy człowiek stojący
przy jego łóżku. Potem zapadła ciemność. Został czymś uderzony i stracił przytomność, a wtedy
ktoś próbował go udusić. Miał szczęście, że przeżył. Widocznie Katz go uratował.
– Ale to nie mnie szukali, tylko jego. Pomylili osoby.
Po wybudzeniu się z narkozy miał tylko pośredni kontakt z Katzem, przez swoją siostrę i
trzecią osobę o imieniu Emir.
Co stało się potem? Próbowała ułożyć puzzle, jadąc dalej autostradą na południe.
Katz włamał się do domu Julina, lecz nie znalazł tego, czego szukał. Dowodów, jak się
domyślała, że Julin jest w to zamieszany. Emir powiedział o tym siostrze Jormy. Katz pożyczył
od niego glocka. Potem zadzwonił i spytał, czy mógłby jeszcze zatrzymać broń przez jakiś czas.
Nie zastał Julina, ale zdawało mu się, że wie, gdzie on jest. Minęła już ponad doba, a nie dał
jeszcze znaku życia.
Zbliżała się teraz do Strängnäs, wieczorny zmrok osiadał na szybach samochodu i zarysach
krajobrazu migającego z prędkością stu czterdziestu kilometrów na godzinę.
Czy Katz zakochał się w Angeli? Jorma napomknął o tym i to ją wzburzyło.
Zazdrosna… niemożliwe.
Przy szpitalnym łóżku Jormy powróciły wspomnienia. Ich trójka tamtego lata. Prowadzili
okropnie destrukcyjne życie, ale tak właśnie chcieli, żeby coś czuć, bo cierpienie oznaczało, że
człowiek jeszcze żyje. Naprawdę go kochała, szalała z pożądania, kiedy byli w jednym pokoju.
Miała przed nim trzech lub czterech kochanków, samych starszych mężczyzn, którzy ją
wykorzystywali, lecz Katza uważała za pierwszego.
Jej myśli krążyły swobodnie. Rickard Julin, co właściwie o nim wiedziała? Prawie nic. Stary
wojskowy, według Danielssona. Zajmował wysokie stanowisko w kontrwywiadzie, zanim
przerzucił się na branżę ochroniarską. I właśnie ten aspekt militarny ją niepokoił.
Skręciła w stronę Katrineholm. Droga była teraz węższa, a las gęstszy. Musiała zmniejszyć
prędkość.
Czuła, że przytrafiło mu się coś poważnego. Katz wziął samochód i telefon Jormy, kiedy
opuszczał mieszkanie w Midsommarkransen.
– Jeśli obiecasz, że nie powiesz glinom, Eva, to w telefonie jest funkcja namierzania. Gdyby
został skradziony lub zgubiony. Trzeba tylko znać kod.
Ponad dobę temu znajdował się we włościach Klingbergów w Sörmlandzie, w lesie parę
kilometrów od domu, według sygnału z satelity.
Zadzwoniła do Klingberg Aluminium i zapytała o Pontusa. Dowiedziała się tylko, że
wyjechał w sprawach służbowych.
Zwiększyła prędkość, rozważając jednocześnie teorię, że za wszystkim stoi Pontus. Aby
zniszczyć życie człowieka, którego nienawidził najbardziej na świecie, własnego brata, kazał
najpierw porwać i zamordować jego starszego syna.
Udało mu się przestraszyć Gustava, przesyłając mu karaibskie przedmioty, co umknęło w
śledztwie. Gustav podczas przesłuchań nie chciał odpowiadać na pytania i prosił swoje kontakty
w policji, by nie nadawali sprawie priorytetu.
Dziewięć lat później, by nie wydało się to zbyt podejrzane, Pontus zlecił zamordowanie Jana
i Joanny i zaaranżowanie samobójstwa.
Gustav zmienił testament i uczynił syna marnotrawnego, Jana, głównym spadkobiercą, lecz
pieniądze nie były najważniejsze. Pontus chciał pomścić upokorzenie.
Na końcu kolejki znajdował się Joel razem z żoną. Ostatnia kropla czarnej krwi miała być
usunięta z drzewa rodowego. Ale najpierw ją uwiódł, poniżając bratanka przyprawieniem mu
rogów.
Pytanie tylko, czemu właśnie Katza wybrał na kozła ofiarnego.
Kiedy się obudził, leżał pod innym kątem, odchylony do tyłu o piętnaście stopni. Zabrali
jeden kozioł i związali mu ręce pod deską. Dotykał palcami podłogi.
Przy jego stopach stała pusta butelka po piwie. Gdyby mógł jej dosięgnąć, stłuc w jakiś
sposób… ale do tego ciało musiałoby go słuchać.
Czuł teraz krew napływającą do głowy, lekki ból w skroniach, trudności w oddychaniu.
Taśmę izolacyjną owiniętą wokół jego głowy i deski. Był umocowany jak w imadle.
Julin stał przy umywalce i napełniał wodą plastikowy kanister. Z zewnątrz dobiegały słabe
dźwięki: skrzeczenie sroki, szum generatora.
Zamknął oczy, a kiedy znów je otworzył, zobaczył przed sobą Julina z kawałkiem czarnego
materiału w ręce. Twarz, którą rozpoznawał, stała się nagle tak obca, jakby należała do kogoś,
kogo nigdy dobrze nie znał, choć tak mu się wydawało.
Miał wrażenie, jakby ktoś zgasił lampę. Nagła ciemność. Zapach materiału. Szmata okryła
całą jego twarz, mocno obciskając usta i nos.
Wejdź w siebie, jeśli nie możesz uciec.
Odruch wymiotny pojawił się w chwili, gdy woda zaczęła się lać na tkaninę. Żołądek się
skręcił. Ból w klatce piersiowej i w przełyku. Wszędzie czuł wodę, wdychał ją, jakby się topił.
Próbował zachować spokój, myśleć, że to złudzenie, oszukanie zmysłów. To tylko woda. Od
tego się nie umiera.
Zakaszlał, wziął oddech i znów poczuł, jak płuca wypełniają się wodą. Nowe konwulsje,
zwymiotował żółcią.
– Wiem, że wchodziłeś do bazy danych Capitolu, Katz, zostawiłeś po sobie ślady. I włamałeś
się do mojego domu. Chcę, żebyś mi powiedział, czego się dowiedziałeś.
To nie była prawda, Julin tylko blefował o włamaniu do bazy. Tego nie dało się namierzyć.
– I chcę wiedzieć, czy powiedziałeś coś innym. Oczywiście swojemu przyjacielowi Jormie,
ale on już nie jest problemem.
W tym punkcie też się mylił.
– Liczyliśmy się z tym, że on tam będzie, lecz nie wiedzieliśmy, że nie będzie ciebie. Byłeś
gdzieś indziej. Jest zatem więcej osób, które mogą wiedzieć to co ty. Chcę mieć nazwiska.
Na materiał popłynęło więcej wody. Starał się spokojnie oddychać, wejść w siebie,
zanurkować do dna świadomości… Ale woda była wszędzie, odruchy wymiotne się nasiliły,
zaczął wpadać w panikę, dyszał ciężko, miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu płuca.
– To oczywiście nie musiałoby się zdarzyć, gdyby policja robiła swoją robotę. Lecz teraz
jesteś tutaj, a ja chcę wiedzieć, z kim się kontaktowałeś.
Zabiję cię. Wyjdę z tego tylko po to, by się zemścić, zabić cię, ty cholerny bydlaku.
– Czyj jest samochód?
Muszę zyskać czas, pomyślał i w tej samej chwili zawył z bólu. Dławił się, czuł w gardle
flegmę i krew, próbował przełykać, ale nie mógł.
Wtedy się skończyło. Znów zapadł w odrętwienie. Niedługo umrze, nie pozwolą mu żyć.
Kiedy znów się ocknął, w pokoju było cicho. Za oknem zapadał zmrok. Słyszał śpiew kosa.
Julin siedział w fotelu w drugim końcu pomieszczenia.
– I co my z tobą zrobimy, Katz? – zapytał.
Poruszył lekko głową, zdjęli mu taśmę. Wytarli też wodę z podłogi.
– Nie żyjesz, Julin.
– Trzęsę się ze strachu.
Julin oparł się wygodnie w fotelu i założył nogę na nogę.
– Gdzie jest Joel? – zapytał Katz, próbując się rozejrzeć dookoła. Butelka po piwie wciąż
stała na podłodze, teraz trochę bliżej jego stóp. – Nie żyje?
– Bo co?
– Wytłumacz mi, o co w tym wszystkim chodzi.
Zauważył, że działanie narkotyku osłabło, myślał jasno i wróciło mu czucie. Więzy wokół
nóg nie były już takie ciasne. Ktoś je poluzował. A może on sam je rozciągnął, kiedy próbował
stawiać opór w czasie podtapiania.
– Pieniądze i tajemnice, Katz. Nic osobistego.
– Kto ci zapłacił… Pontus Klingberg?
Julin wstał, podszedł do okna, podniósł ostrożnie firankę i wyjrzał.
– Jakie to ma znaczenie?
W domku było zupełnie cicho. Katz zastanawiał się, gdzie są pozostali. Czy odjechali,
zostawiając Julina, by dokończył robotę? Nie można sobie wyobrazić własnej śmierci. Istotą
życia jest to, że nie można pojąć jego przeciwieństwa.
– Dlaczego najpierw mi pomogłeś? Zdobyłeś dla mnie informacje o Joelu, a potem o Angeli.
– Nie zakładałem, że się wywiniesz.
Julin opuścił firankę, rzucił mu krótkie spojrzenie i wyszedł z pokoju.
Minęło dziesięć minut i nic się nie wydarzyło. Katz rozciągnął sznur nogami i poczuł, że
jeszcze trochę się poluzował. Wykręcił nogę w kostce i dotknął stopą butelki. Teraz ostrożnie…
musiał obrócić ją we właściwą stronę, by potoczyła się do niego. Poczuł skurcz w łydce, kiedy
zacisnął palce u stóp, wyprostował je, zaczepił nimi o butelkę i wprawił ją w ruch. Usłyszał
turkot, kiedy zaczęła się toczyć, wytraciła prędkość i zatrzymała się na podłodze tuż obok niego.
Przez chwilę leżał nieruchomo i nasłuchiwał. Nadal żadnych dźwięków. Tylko kos na
dworze. Włożył palec w szyjkę od butelki, podniósł ją, czując sznur wrzynający się w nadgarstki,
i uderzył o podłogę. Zakaszlał przesadnie głośno w chwili, gdy szyjka odpadła, a reszta butelki
potoczyła się w kąt.
Szyjka tkwiła jak naparstek na jego prawym palcu wskazującym. Kiedy obrócił głowę,
zobaczył wystające kawałki szkła.
Wtedy z zewnątrz dobiegł odgłos wystrzału, a po nim jeszcze jeden, lecz stłumiony. Potem
znów nastąpiła cisza.
Dwa strzały. Jak egzekucja, pomyślał. Ale kto do kogo strzelał? Nasłuchiwał intensywnie,
próbując znaleźć jakieś wyjaśnienie, czekał, aż ktoś krzyknie lub rozlegnie się kolejny strzał, ale
nic się nie wydarzyło.
Znów zaczął ciąć sznur krawędzią butelki. Czuł, jak wgryza się we włókna, wiedział, że musi
się spieszyć. Spróbował mocniej i przełknął ślinę, gdy uświadomił sobie, że się skaleczył. Krew
płynęła z nadgarstka i oblepiała palce. Nie czuł bólu.
Zatem ktoś na dworze strzelał. Ale kto… i do kogo?
Drzwi otworzyły się i wszedł mężczyzna w kapturze. Podszedł do niego, odwracając twarz.
Jego skóra i ubrania pachniały olejkiem przeciw owadom. Zaczął czegoś szukać w jego kurtce.
Z nadgarstka Katza wciąż ciekła krew. Rana była głębsza, niż mu się zdawało.
Mężczyzna nie zauważył poluzowanego sznura. Katz utkwił wzrok w cieniu pod
naciągniętym kapturem, uśmiechnął się i wbił szkło w jego twarz z największą siłą, na jaką mógł
się zdobyć. Skóra stawiła miękki opór, nim weszło w ciało i utknęło, prawdopodobnie w
policzku.
Nawet nie zareagował. Dalej przeszukiwał kurtkę, aż znalazł w podszewce miniaturową
buteleczkę owiniętą w materiał. Jego krew kapała na pierś Katza. Martwy człowiek, pomyślał,
istota bez życia.
Katz nie potrafił tego wytłumaczyć, lecz mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby się bał tego
przedmiotu. Odłożył go z powrotem do jego kurtki i wstał.
Szyjka od butelki wciąż tkwiła w jego twarzy, ale on chyba nawet nie zauważył, co się stało.
Najwyraźniej nie czuł bólu. Odurzony narkotykami, nie było innego wyjaśnienia.
Opuścił pokój, kiedy ktoś zawołał go z zewnątrz.
Kiedy Katz znów odzyskał przytomność, krew na nadgarstku zdążyła już skrzepnąć. Był
wieczór. Leżał na podłodze przed fotelem. Nogi ledwo go słuchały, kiedy wstał.
Na drodze, przy której stały samochody, widniała wielka kałuża krwi. Na żwirze leżał
porzucony glock. Katz podniósł go i włożył do kieszeni. Ślady opon na drodze… nie prowadziły
do posiadłości, lecz w przeciwnym kierunku, przez las do Vingåker.
Wrócił do domku i zaczął przeszukiwać kolejne pomieszczenia. Ani śladu ludzi. W ogóle
żadnych śladów, że ktoś tu był. Wysprzątane. Meble przykryte pokrowcami. Nic nie wskazywało
na to, że więziono tutaj Joela Klingberga.
To niepojęte, myślał, schodząc żwirową ścieżką w stronę Ormnäs, dlaczego najpierw
próbowali go zabić, a potem nagle uwolnili? I kto został zastrzelony? Tak jakby za tym
wszystkim stało jakieś dziecko z własnymi zasadami gry… które w każdej chwili mogły się
zmienić.
Stała w holu z poczerniałą kamienną podłogą i ścianami z boazerią z orzecha. Z sufitu
zwisał dziesięcioramienny kryształowy żyrandol. Kręcone schody po prawej stronie prowadziły
na piętro. Na końcu pokoju stał piec kaflowy, ręcznie malowany w sceny rodzajowe i motywy
kwiatowe, z pięknym gzymsem na szczycie.
Dębowe drzwi były uchylone. W pomieszczeniu za nimi paliło się światło. Trzaskał ogień.
Otworzyła i weszła do salonu. Okno wychodziło na tarasowy ogród, słabo oświetlony blaskiem
księżyca. Podłogę przykrywał orientalny dywan. Meble w stylu empire. Fotele z poręczami i
tapicerką. Kinkiety lustrzane z zapalonymi świecami w lichtarzach. Jak w kościele, pomyślała, w
świątyni.
Z krótszej ściany spoglądały na nią dwie wypchane głowy łosi. Dziesięć metrów dalej płonął
ogień w olbrzymim kominku. Jego ornament przedstawiał szlachecki herb.
Pontus Klingberg siedział w fotelu przed kominkiem z nogami na podnóżku. Zauważył ją,
lecz nie spojrzał w jej stronę.
– Herb rodziny Bielke – rzekł, wskazując ruchem głowy na ornament. – Ojciec kupił tę
posiadłość od jednego z baronów. Facet był niewypłacalny. Gustav zbudował na tej zasadzie cały
swój biznes… kupić tanio, najlepiej od zdesperowanych właścicieli… wykorzystując silniejszą
pozycję na rynku.
Blask od płonących polan tańczył na podłodze. Na dywanie leżały papierowe chusteczki.
Zobaczyła, że są poplamione krwią.
– Kim jesteś? – zapytał nagle.
– Znam Danny’ego Katza.
– Wiesz, gdzie on jest?
– My-myślałam, że ty wiesz.
Czuła zbliżające się jąkanie, zaczynało się w głowie, nim zdążyła sformułować słowa.
Zdarzało się jej dawno temu, zanim urodziła dzieci. Może ze strachu. Najprawdopodobniej. Nikt
oprócz Jormy nie wiedział, że tu jest. Danielsson mógł jej pomóc z bronią służbową albo mogła
wziąć ją sama z szafki w swoim wydziale. Znała kod, pistoletów używali tak rzadko, że nikt by
nawet nie zauważył. Ale nie pomyślała o tym przed przyjazdem tutaj.
– Gdybym wiedział, gdzie jest, to bym go zabił. Gołymi rękami, gdybym musiał.
Zaczął płakać, zupełnie bezgłośnie.
– Zabił ją, przeklęty żydowski łajdak.
Jego głos brzmiał słabo, prawie jak szept. Kilkudniowy zarost lśnił od wilgoci.
– Spotykaliśmy się tu czasami, kiedy Joel był w podróży. Ryzykowaliśmy, ale nawet nie
miałem wyrzutów sumienia, taki byłem zakochany. Ich małżeństwo się rozpadało. Chciała mieć
dziecko… a ja jej mogłem je dać. – Pokiwał głową do własnych słów, jakby chciał im nadać
pewną wagę. Podniósł stojącą na podłodze szklankę z wodą, wypił parę łyków i znów ją
odstawił. – Zamierzaliśmy mu o tym powiedzieć, ustaliliśmy dzień i wszystko. Choć
wiedzieliśmy, jaki to wywoła chaos. Biedny Joel, wyobrażam sobie jego rozpacz. Żona porzuca
go dla jego wujka. Ale nie zdążyliśmy, bo zaginął. Porwał go ten żydowski psychopata. I myślę,
że zamordował. Dokładnie tak jak Angelę.
Pontus był teraz w swoim wewnętrznym świecie. Nie przejmował się jej obecnością ani tym,
kim ona jest i czego chce, mówił tylko do siebie, próbując znaleźć słowa dla wyrażenia swojego
bólu.
– Zmieniła zdanie, kiedy Joel zaginął. Jakby stał się ważny dopiero teraz, kiedy się o niego
niepokoiła. Nie chciała się już ze mną spotykać… przyjechała raz do Djursholm tylko po to, by
powiedzieć, że między nami wszystko skończone, a potem skontaktowała się z Katzem, który
udawał, że chce jej pomóc.
Z obu dziurek jego nosa popłynęła nagle krew, kapała na gors koszuli. Wziął papierową
chusteczkę i trzymał przy twarzy, uciskając palcami nozdrza, aż przestał krwawić.
– Rodzinna klątwa – rzekł. – Atak przechodzi równie szybko, jak się zaczyna.
Kiedy się poruszył, cofnęła się odruchowo o krok. Siedział jednak nadal, patrząc pustym
wzrokiem w ogień.
– Rok 1970 – zaczęła. – Zleciłeś uprowadzenie Kristoffera.
– Zwariowałaś?
– Joel mówił o mężczyźnie udającym pijaka, który stał w pobliżu miejsca porwania. I że byli
śledzeni tamtego dnia.
– Joel zawsze miał bujną fantazję.
Patrzył na nią nierozumiejącym wzrokiem i powoli kręcił głową.
– Gustav dostał pocztą jakieś przedmioty w związku z uprowadzeniem Kristoffera.
– Ciągle je dostawał. Matka Jana rzuciła klątwę na rodzinę… w to wchodziły również takie
sygnały, podsycające strach. Nigdy tam nie byłaś, więc nie rozumiesz, jak silna może być wiara
w fukú i voodoo… jak bardzo autosugestywna.
Krew znów zaczęła płynąć, zaklął cicho, odchylając głowę do tyłu z chusteczką na twarzy.
– Te zabawki, które przyszły pocztą… Marassa, Erzulie Freda, czy jak się tam nazywają…
nie miały nic wspólnego z porwaniem Kristoffera, nawet jeśli ojciec był o tym przekonany.
Uprowadziła go kobieta. Na własną rękę, bo akurat trafiła się jej okazja. Może była pedofilką.
Mamy przesłanki, które na to wskazują. Jan i ja nigdy nie byliśmy serdecznymi przyjaciółmi, ale
to się zmieniło po zaginięciu Kristoffera. Wynajęliśmy ludzi, którzy go szukali. Eksperci od
spraw bezpieczeństwa… prywatni detektywi… wojskowi, którzy chcieli sobie dorobić na boku.
Policja do niczego nie doszła albo raczej ojciec im powiedział, żeby nawet nie próbowali, bo
śmiertelnie się bał karaibskich zabobonów. Na krótko przed śmiercią mojego brata dostaliśmy
wiadomość z Holandii. Że ta kobieta sprzedała Kristoffera siatce pedofilskiej krótko po
uprowadzeniu. Wykorzystali go… i mniej więcej po roku kazali zabić. Dostaliśmy te informacje
w czerwcu 1979 roku, dziewięć lat po jego zaginięciu, śmiertelny cios dla brata i jego żony. Jeśli
to była prawda, nie mieliśmy już nadziei. Parę tygodni później odebrali sobie życie.
Pontus umilkł, zapatrzył się w ogień i uszczypnął mocno w rękę.
Pomyślała, że się pomyliła. Wszystko źle zinterpretowała. I Sandra Dahlström też nie
rozumiała, co się stało.
– Niedawno przelano pięćdziesiąt milionów z filii Klingberg Aluminium na konto na
Wyspach Dziewiczych. Czy możesz mi wyjaśnić, o co chodzi?
Pontus spojrzał na nią chłodno.
– Chyba jeszcze nie pokazałaś legitymacji. Domyślam się, że jesteś z policji?
Od drzwi wejściowych dobiegł jakiś odgłos. Odwróciła się i zobaczyła człowieka idącego
przez hol. Katza z pistoletem w ręce. Mężczyzny, którego nie widziała od czasu, gdy była
nastolatką.
A jeśli nic nie było tak, jak myślała, zastanawiała się, targana tysiącem sprzecznych uczuć.
Jeśli to w obu przypadkach był on?
Odwróciła się do Klingberga. Znów krwawił z nosa, tym razem mocniej.
– Kim jesteś? – powtórzył pytanie. – Chcę wiedzieć, o co tu chodzi.
Nie odpowiedziała. Podjęła już decyzję. Wycofała się z pokoju z jedną myślą w głowie:
odciągnąć stąd Katza, zanim zrobi coś, czego będzie żałował.
Część 3
Usiadła na ławce pięćdziesiąt metrów od placu zabaw i patrzyła między drzewami, jak się
bawią na trampolinie. Poznała go natychmiast po ruchach, jakby była wyposażona w specjalny
radar. Miał na sobie czapkę Blixten McQueen. Drogie markowe sneakersy, które kupił mu Ola. I
dżinsową kurteczkę odziedziczoną po Lisie. Stał trochę z boku, trzymając panią za rękę. Jego
drobna postać wydawała się taka krucha w blasku słońca.
Teraz coś powiedział i spojrzał na panią. Zastanawiała się, jakie to uczucie stać z zadartą
głową i rozmawiać z kimś dwa razy wyższym?
Trudno dziś uwierzyć, że kiedyś byli rodziną, że kochała Olę i nie umiała sobie wyobrazić
życia z dziećmi bez niego.
Spojrzała na leżący na kolanach list. Powiadomił ją w krótkich, żołnierskich słowach, że
skontaktował się z adwokatem od spraw rodzinnych i złożył wniosek o wyłączną opiekę nad
dziećmi.
Otwarta wojna, pomyślała.
Był pierwszy tydzień prawdziwego lata i całe miasto stało w zieleni. Zapach bzu w parkach.
Rozgrzana atmosfera.
Rozważała, czy zadzwonić do domu i zapytać Katza, jak się czuje, usłyszeć jego głos, może
powiedzieć coś podnoszącego na duchu.
Teraz ukrywał się u niej. To było nieodpowiedzialne, ale co miała robić?
Policja nadal go poszukiwała, ale przynajmniej gazety zaczęły pisać o czymś innym –
zbliżających się Mistrzostwach Europy w Piłce Nożnej.
Tylko Jorma wiedział, gdzie Katz się ukrywa. Wrócił w dobrej formie ze szpitala do domu.
Ona sama zadzwoniła do lekarza rodzinnego i powiedziała, że czuje się wypalona. Miał gest i
wypisał jej tydzień zwolnienia.
Zastanawiała się, czy to wystarczy, by do czegoś dojść. Przecież nawet nie wiedzieli, gdzie
zacząć.
Nigdy nie zapomni widoku Katza w rezydencji. Wyczerpanego i otumanionego przeżyciami:
narkotykami, uwięzieniem i torturami. Nie widziała go od blisko trzech dekad, a mimo to
poznałaby go w tłumie z odległości stu metrów. Inny człowiek, a jednak ten sam. Na pewno coś
by zrobił Pontusowi Klingbergowi, gdyby jej się nie udało go stamtąd wyciągnąć. Pontusowi,
który był niewinny…
Ciężarówka ze świętującymi uczniami na platformie przejechała drogą do miasta. Biegacz z
nagim torsem minął ławkę, na której siedziała. W parku było teraz więcej ludzi, na plac zabaw
zmierzała kolejna grupa przedszkolaków.
Przy kiosku z lodami stały dwie kobiety i rozmawiały ze sobą językiem migowym. Zawsze
podziwiała przestrzenną składnię, piękno i ekspresję ruchów, dłonie służące za narzędzie mowy.
Ale nie teraz, bo tylko ją rozpraszały.
Spojrzała na komórkę. Cztery nieodebrane połączenia od Danielssona albo raczej przez nią
odrzucone. Zastanawiała się, czy jej dawna tożsamość w końcu wyszła na jaw. Wierzyła, że
jeszcze nie.
Głuche kobiety kupiły lody i usiadły na parkowej ławce.
Znów spojrzała na plac zabaw, na Arvida, który zaczął się bawić z innymi dziećmi. Jej mały
synek.
Drgnęła na widok mężczyzny zbliżającego się z przeciwnej strony do placu. Bluza z
naciągniętym kapturem. Szedł zdecydowanym krokiem w stronę dzieci, trzymając w ręce jakiś
przedmiot.
Inny mężczyzna nadchodził z drugiej strony, gdzie były piaskownice. Ubrany w brązową
skórzaną kurtkę, cyklistówkę i czarne rękawice. Skręcił na ukos w górę w stronę dmuchanego
zamku.
Serce waliło jej mocno, a jednak siedziała dalej, jak przyrośnięta do ławki.
Słoneczne światło załamywało się w powietrzu. Kilka gołębi dziobało w ziemi dwa metry od
jej nóg.
Mężczyzna z kapturem szedł teraz szybciej, był tylko o trzydzieści metrów od dzieci. Arvid
znowu rozmawiał z panią, śmiał się z tego, co mówiła, wyjął z kieszeni spodni coś, co chciał jej
pokazać.
Spojrzała w drugą stronę. Tego drugiego nie było już widać, znikł za magazynami. Gołębie
wzbiły się w powietrze i odleciały, kiedy gwałtownie poruszyła głową.
Mężczyzna był o dziesięć metrów od Arvida.
Czuła się, jakby miała za chwilę umrzeć. Widziała, jak podnosi rękę, wydając okrzyk, który
wystraszył dzieci. Wtedy zobaczyła przedmiot, który trzymał… smycz. A potem owczarka
boarder collie uciekającego między drzewami. Właściciel zaczął za nim biec przez plac zabaw i
park, w którym znów pojawił się ten w skórzanej kurtce, zmierzając teraz do stoiska z kawą.
Wstała i wróciła do samochodu. Wkładając kluczyk do stacyjki, zauważyła, jak bardzo drży
jej ręka. Wyjęła komórkę z torebki. Wybrała swój numer domowy i odczekała cztery sygnały,
nim się rozłączyła i zadzwoniła jeszcze raz – ich umówiony kod. Katz jednak nie odebrał.
Nagle zobaczyła przed sobą twarz Sandry Dahlström. Zdjęcie chłopca na regale. Dziwne
uczucie déjà vu, jakie ją ogarnęło w czasie wizyty.
Kancelaria adwokacka znajdowała się przy Narvavägen, niedaleko Karlaplan. Recepcjonistka
siedziała za marmurowym kontuarem i rozmawiała przez telefon, kiedy Eva weszła do środka.
– Czy jesteś z kimś umówiona na spotkanie?
– Z Olą Westinem.
– Nazwisko?
– Eva Westin.
Przyciemnione okno panoramiczne wychodziło na ulicę. Przez szklaną ścianę za recepcją
widać było pomieszczenia biurowe. Ola pochylał się nad dziecięcym wózkiem. Erika była u
niego z wizytą. Spojrzał na zegarek, powiedział coś do niej i wyszedł.
Po kilku minutach została wprowadzona do jego biura.
– Co ty tu robisz? – zapytał.
– Musimy porozmawiać.
– O czym? Masz wszystko gdzieś. Lisa dzwoni co wieczór, a ty nawet nie odbierasz.
– Przykro mi.
Patrzyła na jego rękę spoczywającą na blacie biurka, zegarek firmy Breitling z grubą
bransoletą, jasne włosy na grzbiecie dłoni, i pomyślała zupełnie bez sensu, że właśnie ta dłoń
trzymała jej pierś i głaskała uda późnymi wieczorami, gdy dzieci już spały. Albo gładziła po
policzku, kiedy była zmęczona i smutna.
– To nie jest pierwszy raz – rzekł. – I nic się nie dzieje. Całe to twoje zachowanie
nałogowca… i nie obwiniaj o to swojego dzieciństwa ani rodziców, bo każdy człowiek sam
odpowiada za swoje życie.
– Uważasz, że jak kiedyś byłam narkomanką, to już będę nią zawsze?
– Nie. Chcę tylko, żeby dzieciom było dobrze.
Odwróciła głowę i przez szklaną szybę zobaczyła Erikę, która wyjęła dziecko z wózka i
kołysała w ramionach, zerkając z niepokojem w ich stronę.
– I dzieci znów zaczęły mówić o tym, co stało się w Wielkanoc. Lisa jest już duża. Zacząłem
ją wysadzać na przystanku autobusowym przed szkołą, żeby przeszła te ostatnie sto metrów
sama. Wszystko rozumie.
Nie podobało jej się, że puszcza jej córkę samą. Nic jednak nie powiedziała.
– Myślałam, że śpią – odparła.
– Ale nie spały.
Okazjonalna przygoda. Nawet nie pamiętała jego imienia, jakiś facet, którego poznała na
imprezie, kiedy dzieci były u Oli, i wzięła ze sobą do domu po pijaku. Pojawił się
niespodziewanie podczas Wielkiego Tygodnia. Nie miała dobrej wymówki, by go nie wpuścić.
Bo wydawało się jej, że jest mu coś winna?
Dzieci spały w swoim pokoju. Przynajmniej tak sądziła. Było już po jedenastej wieczorem,
nie do wiary, że pamiętał kod do jej drzwi wejściowych po jednej wizycie, którą potraktowała
wtedy jako one night stand.
– Byłaś pijana i tak się pieprzyłaś z tym typem, że obudziliście dzieci. To nie jest, do cholery,
w porządku.
Nie, nie było. Poczęstowała go jackiem danielsem, sama też wypiła, za dużo. Ola miał rację,
straciła rozeznanie i Bóg jeden wie, jak wylądowała z tym gościem w łóżku. Widok dzieci w
drzwiach sypialni. Musiały tam stać przez dłuższą chwilę, nim je zauważyła. Obudziła je swoimi
jękami. Przestraszyły się i poszły do swojego pokoju.
– I teraz mnie za to ukarzesz? – zapytała.
– Nie. Potrzebujesz pomocy. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałaś skłonności
autodestrukcyjne.
Podniósł z blatu biurka ołówek i obracał go nerwowo w palcach. Miał zadbane paznokcie,
staranny manikiur. Popatrzyła na swoje: krótkie, szerokie, niekobiece.
– Czy adwokat zamierza wnieść sprawę do sądu?
– Może, nie wiem. Teraz posłuchaj, chcę tylko, żeby dzieciom było dobrze. Z tobą też. Ale
tak nie jest. Źle się w tym czują, wychowawczyni mówi, że Lisa miała przez całą wiosnę
problemy z koncentracją. Niezależnie od tego, jak je kochasz, bo wiem, że tak jest, nie potrafisz
się nimi zająć. Może kiedyś się ułoży… naprawdę w to wierzę. Ale do tego czasu będą mieszkać
ze mną.
Erika odłożyła dziecko do wózka. Zdawała się rozważać, czy powinna pójść do pokoju Oli i
zapytać, czy potrzebuje pomocy przy wyrzuceniu byłej żony.
– Okej – rzekła w końcu. – Zgadzam się. Możesz zadzwonić do tego swojego adwokata i
powiedzieć mu, że załatwimy to między sobą. Oddam ci dzieci, jeśli będę mogła je widywać
przez dwa dni w tygodniu. Możesz przy tym być, jeśli chcesz, nie przeszkadza mi to. Potem
zobaczymy. Spróbuję wziąć się w garść. Pójść do psychologa czy coś w tym rodzaju. Masz rację
w każdym punkcie.
Patrzył na nią badawczo.
– Ale to nie wszystko, prawda?
Skinęła głową z miną winowajcy.
– Chodzi o kobietę. – powiedziała. – Sandrę Dahlström, wydaje mi się, że była kiedyś twoją
klientką.
Pokój o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych wypełniały książki i ozdobne
przedmioty: dziwnie pomalowane zabawki, drewniane maski, statuetki, dziecięce lalki i figurki z
materiału. Na barku stała odkorkowana butelka rumu. Nad wszystkim unosił się mocny zapach
perfum.
Stojący przed nimi mężczyzna zauważył ich pytające spojrzenia.
– Nie wszystko jest z Karaibów – rzekł. – W zasadzie jestem znawcą Afryki Zachodniej,
choć studia nad handlem niewolnikami zaprowadziły mnie na Haiti. Voodoo to niesłychanie
ciekawa dziedzina badań, ponieważ nie chodzi tu tylko o religię, lecz także o postrzeganie życia,
dziedzictwo kulturowe… i historię handlu niewolnikami wyrażoną w symbolach.
Podszedł do jednej z lalek siedzącej na małym tronie w drugim końcu pokoju. Wyglądała jak
zwykła dziecięca lalka z utwardzonego plastiku, lecz była umalowana jak dorosła kobieta i
ubrana w zbytkowny strój.
– Erzulie Freda – wyjaśnił. – Jedno z czterystu bóstw voodoo. Primadonna pośród duchów.
Karaibski odpowiednik Wenus. Bogini miłości i ikona gejów w jednym. Opętani przez nią
wyznawcy voodoo stają się niesłychanie zalotni, także wobec własnej płci. Erzulie Freda kocha
klejnoty, francuskie perfumy i drogi szampan. Jeśli nie skropię jej wieczorem perfumami, zanim
pójdę spać, narobi mi tu strasznego bałaganu. O ile to nie czysty przypadek, że w nocy spada z
półek cały rząd teczek albo nagle psuje się kran w łazience. Wybaczcie więc ten przesadny
zapach perfum Calvina Kleina.
Szampan, pomyślał Katz, zerkając na barek. Joel Klingberg namalował korek od szampana
na obrazie przedstawiającym to, co widział w dniu porwania brata. I butelkę perfum.
Jan Hammarberg, docent antropologii kulturowej i główny krajowy autorytet w tej
dziedzinie, przyjął ich w swojej willi pod Uppsalą, nie zadając żadnych pytań. Może przestraszył
się na widok Jormy, z więziennymi tatuażami, bandażem wokół szyi i spojrzeniem nieznoszącym
sprzeciwu. Ryzykowali, jadąc tutaj, ale gdzieś musieli znaleźć punkt zaczepienia.
– Czy to lalka voodoo? – zapytał Katz, wskazując głową na Erzulie Fredę.
– To zależy, jak zdefiniujesz to słowo. Voodoo oznacza po prostu „służyć duchom” albo te
czterysta jeden dusz, które wchodzą w system wierzeń. Lalki przedstawiają duchy. Tu jest inna z
moich ulubionych: Marassa!
Hammarberg wziął z półki jeszcze dwie lalki, z afrykańskimi rysami twarzy, identycznie
ubrane w różowe dziecięce ciuszki. Były związane razem sznurkiem w talii.
– Marassa to para bliźniąt, choć jeden i ten sam duch. Problem w tym, że musi dostawać
wszystkie ofiary w dwóch egzemplarzach. A ponieważ jest dzieckiem, woli słodycze: cukierki,
owoce, ciastka i lody. Kto jest nią opętany, sam zaczyna zachowywać się jak dziecko, domagać
się prezentów i marudzić, że dostaje za mało słodkości albo nie może o wszystkim decydować.
To małe kochanie potrafi być dość natrętne.
Uśmiechnął się sztywnym akademickim uśmiechem i popatrzył na nich badawczym
wzrokiem. Katz zastanawiał się, czy go rozpoznał. Nie sądził, zdjęcia opublikowane w gazetach
były stare i nie przypominał na nich siebie. Poza tym zapuszczał teraz brodę i miał dłuższe włosy.
– Wielkie nieba, stoję tu i robię wam wykład, jakbyście byli moimi studentami. A wy na
pewno macie konkretne pytania?
Katz podał Hammarbergowi pierwszy kawałek tkaniny.
– Flaga ceremonialna – stwierdził po dokładnym jego obejrzeniu. – Drapo sèvis. Większość
wspólnot voodoo ma ich kilka. Są używane do niektórych obrzędów i przywoływania duchów.
Odpowiada za nie mistrz ceremonii. Układa się je w pary lub trójki jak na paradzie wojskowej.
– Co oznaczają te litery… MK? I klęczący mężczyzna?
– To flaga Maitre Carrefour. Albo Met Kalfou, jak mówią na niego po kreolsku. Pan
rozstajów dróg. Należy do grupy duchów gorących. Może go znacie z amerykańskiego bluesa?
Diabeł na rozstaju dróg. Można go wezwać, by zranił albo zabił wroga. Każdy duch ma swoją
flagę. A flaga Met Kalfou przedstawia mężczyznę klęczącego przed skrzyżowanymi włóczniami
albo rozstajem dróg.
Katz wręczył mu drugą tkaninę.
– Legba! – zawołał antropolog. – Pierwszy duch wzywany podczas każdej ceremonii.
Otwiera przejście dla pozostałych. Zwykle przedstawia się go w ten sposób, jako świętego
Rocha, cierpiącego na wrzody, które liżą psy… więc prawdopodobnie w takim stanie znajdowali
się niewolnicy docierający do wybrzeża Hispanioli. I kolory… czerwony i czarny… chodzi o
flagę bizango.
Mężczyzna ostrożnie złożył tkaniny i oddał je Katzowi.
– Bizango?
– Nocne voodoo. Tajne voodoo wspólnoty bizango idące ręka w rękę z brutalną historią
Haiti. Duma z tego, że stało się pierwszym państwem czarnych zdobytym w walce przeciw
władzy kolonialnej. Wspólnota powstała w osiemnastym wieku podczas wielkich powstań
niewolników. Zbiegli niewolnicy – maroni – prowadzili wojnę partyzancką przeciw Francuzom
razem z garstką Indian Tainów, którzy przeżyli europejskie choroby i czystki. Brakowało im
jednak broni i dlatego walka duchowa stała się co najmniej równie ważna. Czerpali siłę z voodoo,
ożywczych duchów indiańskich i niebezpiecznych duchów z Afryki, i stosowali magię w
działaniach wojennych.
Hammarberg umilkł i podszedł do ogromnego regału. Zdjął z jednej z półek grubą księgę i
otworzył. Zdjęcia lalek naturalnej wielkości. Wszystkie uszyte z czerwonego i czarnego
materiału. Wyglądały groteskowo z otwartymi ranami i zwisającymi z nich tekstylnymi
wnętrznościami. Niektóre były zakute w łańcuchy, inne stały o kulach. Kilka z nich miało
amputowane kończyny.
– Rzeźby tekstylne ze świątyni w departamencie Artibonite. Świadczą o militarnej
przeszłości ruchu. Okaleczone, ponieważ kiedyś były niewolnikami.
Przewrócił parę kartek.
– Kapitan bizango z dystynkcjami i butelką rumu w ręce. Babcia bizango z wielkimi
obwisłymi piersiami. Generał trzech bagien. A tutaj mamy kata bizango.
Tekstylna lalka w czarnym kapturze wznosiła do góry naostrzoną maczetę.
– Kiedy zwykłe instytucje społeczne zawodziły, bizango pełniło rolę sądu. Mogli nawet
skazywać ludzi na śmierć, ale zwykle kończyło się na symbolicznej egzekucji.
Hammarberg spojrzał na zegarek, uśmiechnął się przelotnie i wyjął korek z butelki rumu.
– Czas na ofiarę – rzekł tonem usprawiedliwienia. – Mam Petit Papa Bossou Trois Cornes,
który się gniewa, że nie udało mi się kupić jego żony podczas ostatniego pobytu w Port-au-
Prince. Żeby go udobruchać, trzeba podwójnej dawki rumu.
Podszedł do małej rogatej rzeźby z drewna stojącej na parapecie, polał jej głowę odrobiną
rumu i umieścił szklaneczkę z resztą zawartości na talerzyku u jej stóp.
– Czy wiesz, o co chodzi z tym?
Katz wyjął z kieszeni kurtki buteleczkę owiniętą w materiał. Hammarberg obejrzał ją z
zainteresowaniem.
– Paké – oznajmił w końcu – rodzaj talizmanu. Te nazywamy paké z Kongo, bo stamtąd
właśnie pochodzą. Nosi się je pod koszulą bezpośrednio przy skórze jako ochronę przed ounga-
mort, urokiem. Porównuję je zwykle z bateriami, magicznymi bateriami ze skoncentrowaną siłą.
Skąd to masz?
– Od przyjaciela.
– Chciałbyś sprzedać? Dobrze zapłacę. Nie? Rozumiem cię. Silny paké jest lepszy niż
ubezpieczenie na życie.
Hammarberg oddał mu figurkę z uśmiechem. Potem usiadł w fotelu, splatając dłonie na
karku.
– Wcześniej wspomniałeś o wymiarze sprawiedliwości – rzekł Katz. – Coś o symbolicznym
skazywaniu ludzi na śmierć.
– Tak. N’zambi. Zmienianie zmarłych w zombie. Zwykle nie mówię osobom z zewnątrz o
tym aspekcie voodoo, bo to prowadzi do mnóstwa nieporozumień.
Hammarberg spojrzał na nich z powagą.
– Według wierzeń ludowych zombie jest ciałem bez duszy, martwym ciałem prowadzącym
mechaniczne życie dzięki urokowi. Czarownik kradnie z grobu świeżo pochowane zwłoki, nim
zdążą się rozłożyć, daje zmarłemu nowe życie, pokazuje, jak ma się poruszać i pracować,
zniewala go, zmusza do ciężkich prac. Mówi się, że w przeszłości zombie pracowali na nocnych
zmianach na plantacjach cukru. Mogli pracować przez dwanaście godzin bez przerwy, siedem dni
w tygodniu, nie jedząc i nie pijąc. Na Haiti pilnuje się zwykle grobów, aż zyska się pewność, że
zwłoki zaczęły się rozkładać. Jeśli jednak ma się pecha, czarownik zdąży pierwszy.
– Masz na myśli rzucenie uroku jako rodzaj autosugestii?
– Pytanie jest złożone. Może chodzić o stan choroby psychicznej tłumaczonej pojęciami
magicznymi, o izolację społeczną osoby, która wykroczyła przeciw zbiorowości, wspólnocie.
Coś w rodzaju kary rytualnej, powiedziałbym, zastępcze samobójstwo. Krążą pogłoski o ziołach
leczniczych, które powodują chemiczną lobotomię. Potrzebna jest też pewna dawka sugestii lub
autosugestii… albo czarów, jeśli ktoś woli w to wierzyć.
Hammarberg schylił się i włożył buty do joggingu.
– Przepraszam panów – rzekł – ale sądzę, że przekazałem wszystkie możliwe informacje.
Teraz muszę trochę pobiegać przed wykładami.
Wrócili do Sztokholmu bocznymi drogami. Jorma prowadził, Katz na wszelki wypadek
siedział z tyłu. Myślał o dziwnych stwierdzeniach Hammarberga na temat zombie, lecz odłożył te
rozważania na później, bo sam nie wiedział, co o tym sądzić.
Czuł jakiś wewnętrzny chłód, jakby był wyłączony.
Ktoś się nim bawił i dlatego zdarzenia nie układały się w logiczny ciąg. Julin chciał go zabić
w domku myśliwskim, lecz ktoś mu przeszkodził. Wywiązała się strzelanina i budynek szybko
opustoszał. Ktoś go uwolnił, by dalej ciągnąć ten koszmar. Na ścieżce przed domem został
pistolet. Chcieli, żeby czuł się ścigany. Albo mieli nadzieję, że zabije Pontusa w jego posiadłości
i zostanie oskarżony o jeszcze jedno morderstwo? Jednak Eva w porę go stamtąd odciągnęła.
Eva. Zastanawiał się, czy wróciła już do domu i martwi się, że jego tam nie ma. Osobliwe
uczucie znów ją spotkać po tylu latach. To uruchomiło w nim lawinę wspomnień, wrażenie, że
powrócił w czasie do miejsc i zdarzeń, których nie chciał ponownie odwiedzać. Uczucie, że
spotkał osobę zupełnie obcą, a jednocześnie bardzo znajomą.
W okolicach Vallentuny Jorma zwolnił, gdy spotkali policję w akcji – dwa radiowozy jadące
na północ.
Katz skulił się na siedzeniu, lecz Jorma uśmiechnął się do niego we wstecznym lusterku.
– Chroni cię amulet – powiedział. – Pakiet z Kongo, czy jak to nazwał.
– Hammarberg wydawał się w to wierzyć.
– Albo woli się zabezpieczyć na wszelki wypadek.
– Myślisz, że mnie rozpoznał?
– Z gazet? Nie. Ale pewnie go intrygowało, kim jesteśmy.
Przejechali przez północne dzielnice. Katz żałował, że nie mogło być tak jak przedtem. On i
Jorma znowu razem. I Eva, która na niego czekała. Jakby czas wcale nie upłynął. Ale nie miał
złudzeń. Nie byli już tymi samymi ludźmi.
Postanowiła pójść schodami na ósme piętro. Potrzebowała trochę czasu, by pomyśleć.
Według Oli Sandra Dahlström i Linnie Holm żyły razem blisko dwadzieścia lat, kiedy
zdecydowały się ubiegać o adopcję. Chodziło o siedmioletniego chłopca, którego poznały
podczas wakacji na Filipinach. Wypełniły papiery w Ośrodku Adopcyjnym zgodnie z wszystkimi
wymogami, załatwiły sprawę z władzami w Manili i z domem dziecka, w którym mieszkał
osierocony chłopiec, ale dostały odmowę z opieki społecznej w Sztokholmie.
Decyzja była dla nich szokiem. Wpadły w rozpacz i postanowiły zwrócić się do adwokata.
To było w połowie ubiegłej dekady. Ola wziął tę sprawę.
„Zrobiłem, co mogłem, ale znów dostały odmowę, bo uznano, że są za stare. Sandra miała
ponad pięćdziesiąt lat i do tego u jej partnerki, Linnie, zdiagnozowano agresywną postać raka
piersi, z którą według lekarzy mogła przeżyć najwyżej parę lat”.
Czyli jeszcze jeden powód dla władz, by rzucać kłody pod nogi bezdzietnej parze lesbijskiej.
Budzący większe rozgoryczenie. Obie były przekonane, że są dyskryminowane ze względu na
orientację seksualną. W Filipinach uzyskały już zgodę i chłopiec czekał tylko na transport do
Szwecji. Prosiły Olę, by zaskarżył decyzję w wyższej instancji. Odradził im to. Wpadły we
wściekłość, groziły, że pozwą go za złamanie dobrego obyczaju adwokackiego, wysyłały do
kancelarii listy z pogróżkami.
Eva pamiętała, że Ola był zakłopotany, bo nic nie potwierdzało ich przekonania o
dyskryminacji, i mimo wszystko im współczuł.
Kobiety wspierały jednocześnie zaniedbane dzieci i chciały, by Ola wykorzystał to jako
argument przy apelacji. Pamiętała jak przez mgłę, że jej o tym opowiadał, że wzięły między
innymi głuchego chłopca, ponieważ Linnie znała język migowy.
Chłopiec nazywał się Jonas Åkesson, pomieszkiwał u nich przez parę lat.
Jonas… chłopiec z fotografii na regale. Chłopak z parkingowego monitoringu, którego
znaleziono martwego po przedawkowaniu.
Czwarte piętro. Zapach wschodniej kuchni na klatce schodowej, brzęk naczyń i krzyki
dobiegające z mieszkań.
Sandra skierowała jej podejrzenia na Pontusa i mogła zrobić to świadomie. Myśli krążyły w
jej głowie, kiedy wchodziła dalej, a właściwie prawie wbiegała. Osoba, która zabiła Angelę, nie
naśladowała Katza ani czynu, o który Katz był oskarżony. Nie była copycatem. Bo to był ten sam
sprawca, co na Grubbholmen.
Chciała powiedzieć o tym Katzowi, lecz nie odbierał, gdy zadzwoniła na Torsgatan.
Ten sam sprawca w obu przypadkach. Kąsający szaleniec.
Drzwi nie były zamknięte na zamek. Eva zobaczyła Sandrę przez korytarz. Siedziała na
oszklonym balkonie przy tym samym pasjansie, co poprzednio. Podniosła wzrok, gdy zauważyła
jej wejście, i naciągnęła na siebie wdzianko przewieszone przez oparcie krzesła. Przed fotografią
chłopca stała zapalona świeczka.
Eva podeszła, chwyciła ją za lewą rękę i podciągnęła rękaw. Kilkadziesiąt blizn po
ugryzieniach. Źle zrośnięte brzegi ran. Inne wyglądały lepiej, jak blizny pooperacyjne.
Kobieta spojrzała na swoją rękę, jakby nie całkiem świadoma, że należy do niej.
– Jest więcej – rzekła cicho. – Na brzuchu i piersiach, gorsze niż na rękach. Pewnego razu
niemal odgryzł mi nos. Wgryzł się tak mocno, że pękła chrząstka i obluzował się czubek nosa.
Ledwo udało się go uratować. Gustav zapłacił za operację plastyczną.
Drobne blizny pod skrzydełkami nosa były prawie niewidoczne w ostrym blasku słońca.
– Kto o tym wiedział?
– Tylko Gustav i zrobił wszystko, żeby to wyciszyć.
– Pontus nie?
– Nie.
– A policja… Nigdy tego nie zgłosiłaś?
– Gustav dawał mi naprawdę solidny plaster na rany. Prawie jak zasiłek, aż do swojej
śmierci. W końcu tylko ja dawałam sobie z nim radę, kiedy dostawał tych napadów szału, nikt
inny nie umiał go okiełznać. Wiem, że to nie brzmi normalnie, ale ja naprawdę go kochałam…
był tylko dzieckiem.
Jest w żałobie, pomyślała, bierze środki uspokajające, ale nie wie, że śmierć głuchego
chłopca ma z tym jakiś związek.
Joel kazał zabić chłopaka, bo widział osobę, która postawiła jego samochód na parkingu, czy
to był on sam, czy ktoś inny.
Na krótko przed tym zamordował Angelę z zazdrości. Musiał się dowiedzieć o romansie, jaki
miała z jego wujkiem, i to go wytrąciło z równowagi. Człowiek wiedziony chorym pragnieniem
zemsty. Zaangażował w to Julina, przelał pieniądze na konto na Wyspach Dziewiczych, by wziął
udział w jego spisku, w którym podejrzenia miały zostać skierowane na Katza. To znaczy na
osobę, która została skazana za pierwszy napad Joela na Grubbholmen. Ale najpierw sfingował
swoje zaginięcie.
Nie wiedziała dokładnie jak, ale to się ze sobą wiązało. Joel musiał być na pokładzie jachtu
tamtego wieczoru. Udało mu się ukryć, kiedy Jorma i Katz się włamali, lecz śledził ich potem,
zdecydowany się zemścić, skrzywdzić któreś z nich, i zaatakował, kiedy znalazł ją i Katza w
piwnicy na rowery, zamroczonych heroiną.
– Dalej widywałaś się z Joelem, prawda? A on też spotkał Jonasa?
– Tak… on też nie potrafił mnie zostawić. Złożyłam wypowiedzenie, ale mnie odwiedzał.
Wiem, że to trudno zrozumieć, lecz widziałam jego dorastanie, stał się dla mnie jak rodzina.
Umilkła, jakby się nad czymś zamyśliła.
– Kiedy widziałaś go ostatni raz?
– Kilka lat temu. Kiedy Jonas tu mieszkał. Linnie jeszcze żyła. Ale poprosiłam go, by sobie
poszedł. Jonas się go przestraszył.
Wstała i zebrała karty.
– A Rickard Julin? Co on ma z tym wspólnego?
Spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Słucham?
– Opowiedz mi o tym!
Dzwonki alarmowe dźwięczały jej w głowie, lecz je zignorowała. Spojrzała w górę na
mleczne oko kamery, czekając, aż ktoś ją wpuści.
Zadzwoniła do biura i zapytała o Pontusa Klingberga. Młody mężczyzna powiedział, że w
tym tygodniu pracuje w domu. Niestety, nie może jej podać numeru telefonu.
Znów nacisnęła dzwonek. Poczuła jego wibrację na czubku palca. Spojrzała na kamerę
umieszczoną wysoko na szczycie muru przed willą w Djursholm. Czuła się wystawiona na
spojrzenie niewidocznego człowieka.
Pontus nie wiedział, że jego bratanek zamordował Angelę i że pomógł mu w tym Julin. Nie
wiedział też, co zaszło w domku myśliwskim w Ormnäs. Jeśli chodziło o zemstę, był następny w
kolejce. Musiała go ostrzec.
Próbowała znów zadzwonić do Katza, lecz bez rezultatu. Zostawiła wiadomość w poczcie i
powiedziała, dokąd jedzie. Czemu nie odbierał? Gdyby zabrała go policja, wiedziałaby o tym,
Danielsson by ją powiadomił.
Usłyszała głuchy szmer elektrycznego zamka, kliknięcie, gdy podniósł się rygiel w
metalowej bramce, i jej skrzydła opadły do tyłu jak skrzydła mechanicznego motyla.
Przeszła podwórzem w stronę willi. Nigdy nie widziała czegoś podobnego. Co najmniej
trzydzieści pokoi. Widok na morze z dwóch tarasów. Basen o długości dwudziestu pięciu metrów
na trawniku za domem. Dalej dwa korty tenisowe. Własna plaża z altaną na pomoście. Hangar na
łodzie wielkości normalnej willi.
Bramka zamknęła się za nią. Weszła po schodkach prowadzących do drzwi, które były
uchylone.
Kiedy znalazła się w domu, zawołała, lecz nikt jej nie odpowiedział. Zasłony w foyer były
zaciągnięte. Otworzyła dwuskrzydłowe drzwi i znalazła się w największej prywatnej jadalni, jaką
w życiu widziała. Stół z miejscami dla trzydziestu gości. Marmurowa podłoga. Cenne dzieła
sztuki. Obraz Carla Larssona zajmował prawie całą ścianę.
Zawołała jeszcze raz, lecz znów odpowiedziała jej cisza.
Przeszła przez różne pomieszczenia do mniejszego salonu. Myślała o tym, co Sandra
Dahlström powiedziała jej o Julinie, lecz nie rozumiała, jak to się łączy. W połowie lat
siedemdziesiątych, jako młody oficer służby bezpieczeństwa, został zatrudniony po to, by
spróbował się dowiedzieć, co się stało z Kristofferem. Pontus Klingberg wspomniał, że on i jego
brat Jan zwrócili się o pomoc do wojskowych. Julin był zatem jednym z nich, być może tym,
który przywiózł straszne wiadomości z Holandii.
Wróciła do foyer i obeszła cały parter, nikogo nie widząc. Wyczuwała gdzieś dziwny zapach,
słodkawy i zarazem nieprzyjemny, lecz nie mogła go zlokalizować. Pomyślała, że Pontus musi
być gdzieś w domu, bo przecież furtka się otworzyła.
Weszła po schodach na piętro i zaczęła się pocić, chociaż dom był klimatyzowany. Zapach
przybrał na sile – rozkład, coś zepsutego i starego. Więcej sztuki na ścianach, teraz znalazła się w
dziale współczesnym. Rozpoznała groteskowy styl jednego z obrazów, Anglik, jak on się
nazywał… Francis Bacon?
Znów zawołała, ale nie dostała odpowiedzi. Może znajdował się w innym budynku posesji?
Musiała go ostrzec. I zyskać jasny obraz sytuacji. Pontus mógł jej w tym pomóc. Julin się z
nim zaprzyjaźnił. Zaczął spędzać czas z rodziną. I według Sandry Dahlström zaczął się
interesować Joelem, zanim chłopiec został wysłany do Sigtuny. Wtedy chodził do prywatnej
szkoły w Danderyd, był nieprzeciętnie uzdolniony. Julina fascynowała jego inteligencja… i
zdaniem Sandry napady szału.
Czy to Julin dopilnował, by z czasem znalazł się w szkole tłumaczy razem z Katzem?
Czy prowadził jakiś program z ludźmi, których uważał za uzdolnionych językowo
psychopatów?
Spekulacje, ale Pontus mógł to wiedzieć.
Drgnęła, słysząc w pobliżu kroki. Znieruchomiała, lecz odgłos się nie powtórzył.
Sandra twierdziła, że Julin interesował się też wszystkim, co miało coś wspólnego z voodoo.
Przekleństwem, które Marie Bennoit podobno rzuciła na rodzinę. Zaczął z nimi jeździć na
Dominikanę, odwiedził plantację trzciny cukrowej Gustava.
Weszła do pokoju z karaibskimi pamiątkami. Drewniane maski i figurki. Dwie skrzyżowane
maczety na ścianie. Obrazy przedstawiające czarnych ludzi pracujących na polu trzciny
cukrowej. Rasistowskie w wymowie, prezentowały wrażliwość handlarza niewolników.
Domyśliła się, że to dawny gabinet Gustava.
Szła dalej amfiladą pokoi z widokiem na wodę. Serce łomotało jej w piersi, jak gdyby
chciało z niej wyskoczyć. Nieprzyjemny zapach nasilił się. Otworzyła drzwi do sypialni i
zobaczyła to, czego nie chciała… jak zaaranżowaną scenę.
Zwłoki Pontusa Klingberga w pozycji siedzącej, oparte plecami o ścianę. Spuchnięte ciało
mężczyzny leżące z głową na jego kolanach miało na czole ranę wlotową od strzału z pistoletu.
Palce Pontusa splatały się z palcami Julina jak we wspólnej modlitwie. Zobaczyła jego oczy,
wytrzeszczone jak u chorego z nadczynnością tarczycy, i zwisający z ust język, groteskowo
długi, bo przy duszeniu pękła kość gnykowa. Ugryzienia wokół szyi jak naszyjnik z ran.
Do mieszkania Evy można było wejść od podwórza. Zrobili tak na wszelki wypadek. Katz
zawołał jej imię, lecz nie dostał odpowiedzi.
Mieszkanie wyglądało tak jak wtedy, gdy wychodził z niego rano. Nieposprzątane i jakby
zaimprowizowane. Niedopasowane do siebie meble, lokum, o które tak naprawdę nie dbała,
jakby była tylko przypadkowym gościem w swoim życiu.
Otworzył lodówkę i wyjął z niej dwa piwa. Jedno podał Jormie, a z drugim usiadł na kanapie
w pokoju. Na stole stała pusta butelka jacka danielsa. Za dużo piła. Poza tym niewiele o niej
wiedział. Tylko tyle, że wcześniej była mężatką, miała dwoje dzieci i walczyła z eksem o opiekę
nad nimi. I że w ostatnich latach mieszkała sama. Opowiedziała mu o tym, zaczęła się przy tym
jąkać, dokładnie tak jak w czasach ich młodości, o krótkotrwałych związkach, mężczyznach,
którzy przychodzili i odchodzili, jak trzymała ich na dystans, niezainteresowana głębszymi
relacjami.
Jak potoczyłoby się ich życie, gdyby nie tamto zdarzenie na Grubbholmen? Może lepiej, lecz
prawdopodobnie gorzej. Tamten incydent przynajmniej ją skierował na inny tor, przestała brać
narkotyki i uporządkowała swoje życie. Gdyby dalej byli razem, zjeżdżaliby coraz szybciej w dół
jak po równi pochyłej – na samo dno.
– Gdzie ona jest? – zapytał Jorma.
– Nie wiem. Chciała odwiedzić synka w przedszkolu.
Jorma wypił piwo, rozejrzał się, jakby szukał pianina, na którym mógłby zagrać, i
posmutniał, kiedy go nie znalazł.
Katz uświadomił sobie nagle, że bardzo by chciał, by weszła teraz z tym swoim
melancholijnym uśmiechem, i zdziwił się, jak silne było to uczucie.
– Chyba pojadę do Kransen – oznajmił Jorma. – Lekarz mówi, żebym odpoczywał.
– A policja… nie pytali o nic więcej?
– Mam wezwanie do wydziału kryminalnego na przesłuchanie w przyszłym tygodniu. Chce
ze mną rozmawiać okręgowy ekspert od przestępczości zorganizowanej. Zobaczę, jaką bajkę mu
wcisnę.
Katz skinął głową i pociągnął łyk piwa.
– Musimy znaleźć tych, którzy to zrobili.
– Wiem. Ale nie dzisiaj.
Automatyczna sekretarka mrugała wśród bałaganu na stole. Może któreś z jej dzieci
zadzwoniło i nagrało wiadomość. Nie powinien być tutaj, w jej życiu. Nie było powodu, by
wciągać ją głębiej w to, co się dzieje.
– Czy myślisz, że mieszkanie Emira nadal jest pewne?
– Lepiej, żebyś został tutaj… w oku cyklonu. Nie masz do niej zaufania?
– Mam.
– No właśnie.
Jorma wskazał ruchem głowy automatyczną sekretarkę.
– Myślę, że powinieneś odsłuchać – rzekł. – Na pewno się zdenerwowała, jeśli tu dzwoniła i
nie odebrałeś.
Wycofała się z pokoju do korytarza. Nasłuchiwała kroków, lecz nic nie usłyszała. Muzyka
operowa dochodziła z parteru. Joel Klingberg był gdzieś w domu.
Ręka tak jej drżała, że z trudem wyjęła telefon z torebki. Rozładowany. To niemożliwe.
Nigdy nie zapominała go naładować. Rozejrzała się za jakąś bronią, lecz niczego nie znalazła.
Muzyka operowa brzmiała teraz głośniej, dochodziła również z piętra, z głośnika sterowanego
pilotem.
Przeszła korytarzem, skręciła za rogiem i stanęła przed szklanymi drzwiami. Po drugiej
stronie znajdował się słoneczny taras. Od ziemi dzieliło go jednak osiem metrów i złamałaby
nogę, gdyby skoczyła.
Serce trochę się uspokoiło. Gabinet Gustava, pomyślała, tam wisiały noże, maczety z
Dominikany.
Korytarz zdawał się nie mieć końca, kiedy zawróciła w stronę holu, z którego przyszła.
Drzwi były pozamykane, z wyjątkiem tych do pokoju, w którym znajdowały się zwłoki.
Nie chciała tego oglądać, lecz oczy żyły własnym życiem. Głowa Pontusa opadła, jakby
chciał pocałować mężczyznę leżącego na jego kolanach.
Muzyka ucichła, lecz tylko na kilka sekund, nim zaczął się następny utwór – aria śpiewana
przez tenora.
Jak mogła być tak głupia, by przyjechać tutaj sama?
Teraz znalazła się w gabinecie Gustava. Panował w nim półcień, potrzebowała kilku sekund,
by oczy przyzwyczaiły się do mroku. Zdjęła ze ściany ciężki nóż, zważyła go w ręku – mógł
służyć równie dobrze jako broń obuchowa i sieczna. Nagle poczuła lodowaty chłód w żołądku.
Jeden nóż. Były dwa, kiedy przechodziła przez pokój po raz pierwszy…
Odwróciła się powoli o sto osiemdziesiąt stopni, spojrzała w dziwne lustro w barokowej
ramie, ozdobione u góry ludzką czaszką. Cały ten szajs voodoo… stary człowiek naprawdę w to
wierzył.
Dostrzegła w lustrze jakiś ruch za jej plecami, lecz kiedy się odwróciła, nikogo tam nie było.
Przywidziało się jej ze strachu.
Na biurku stał telefon. Podnosząc słuchawkę, czuła, że ma palce jak z waty. Cisza. Odciął
linię.
Podeszła do okna. Stąd było tak samo wysoko, musiała się wydostać w inny sposób.
Stanęła u szczytu schodów. Elegancki marmur, smukła balustrada z lanego żelaza, imitująca
formy rokokowe. Muzyka operowa zabrzmiała nagle głośniej, dochodziła z parteru, lecz nikogo
tam nie widziała. Zaczęły jej drżeć nogi i drżenie ogarnęło całe ciało, aż opuściły ją wszystkie
siły i usiadła na najwyższym stopniu.
Muzyka umilkła, a ona spostrzegła, że płacze.
Nie wiedziała, jak długo tam siedziała, nim obraz Lisy i Arvida zmusił ją, by wstać i
ostrożnie zejść na parter.
Przystanęła w holu. Drgnęła na dźwięk elektrycznego silnika, który rozsunął zasłony w
jadalni. Słońce wdarło się do środka. Drzwi na taras były zamknięte na klucz. Widziała stąd
morze i wyspy małego wewnętrznego archipelagu. Wyczuwała, że parter jest zabezpieczony
przed włamaniem, a okna zrobione z pancernego szkła.
Zasłony znów się zasunęły jak kurtyna teatralna.
Drzwi do foyer były otwarte na oścież. Zobaczyła drzwi, którymi weszła, prowadzące na
podwórze i podjazd, lecz po obu ich stronach znajdowały się ciemne nisze.
Zbliżając się, trzymała maczetę uniesioną nad prawym ramieniem. Trzęsła się, miała
wrażenie, że brakuje jej powietrza.
Nisze były puste. Położyła dłoń na ciężkiej gałce z brązu, nacisnęła klamkę i puściła. Były
zamknięte na górny zamek.
Wiedziała, że umrze, że on stoi tuż za nią z bronią w ręce. Odwróciła się powoli, żeby
przynajmniej zobaczyć jego twarz. Ale to było tylko przywidzenie. Nikt tam nie stał. Wróciła do
wnętrza domu. Pomyślała, że musi być stąd jakieś wyjście, i że on się z nią bawi.
Jechali przez Solnę, minęli restaurację w Järva i Bergshamrę. Za mostem prowadzącym do
Stocksund skręcili w prawo w Vendevägen. Dzielnica bogaczy wyrosła przed nimi nagle, jakby z
prędkością światła przenieśli się w nowy wymiar. Gigantyczne wille otoczone ogrodami
przypominającymi parki. Luksusowe samochody na podjazdach do garaży. Jechali dalej, aż
znaleźli się w Djursholm.
Stare willowe miasteczko rodu Palme, zbudowane jako konkurencja dla Saltsjöbaden
Wallenbergów. Ulice kończyły się placami manewrowymi. Nadmorskie nieruchomości stały w
dogodnej odległości od siebie. Klimat archipelagu szkierowego. Widać było stąd żaglówki w
Stora Värtan.
Zostawili samochód na ogólnym parkingu i poszli dalej pieszo. Zdecydowanym krokiem, by
nie wzbudzać podejrzeń. Teren był strzeżony przez prywatną firmę ochroniarską.
Minęli mur przed willą Klingbergów, ignorując kamery, i zeszli w stronę wody. Katz
próbował dodzwonić się do Evy, lecz nie odbierała. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł, że
coś jest nie tak.
Ulica kończyła się nad wodą. Posiadłość leżała bezpośrednio nad zatoką.
Katz bez namysłu zsunął się z nabrzeża i brodząc w wodzie, poszedł w stronę kamienistej
plaży. Tuż za plecami słyszał przekleństwa Jormy.
Wzdłuż brzegu rosły gęste krzewy. Dwadzieścia metrów dalej wystawał z wody cementowy
blok z drutem kolczastym. Katz wyjął z kieszeni glocka i opłynął przeszkodę, trzymając broń nad
powierzchnią wody. Jorma podążył jego śladem.
Teraz znajdowali się na terenie posesji. Willa stała na stoku sto metrów dalej. Kiedy weszli
na podwórze, rozdzielili się. Katz skierował się do najbliższego tarasu, Jorma poszedł w drugą
stronę.
Uczucie, że Eva jest w niebezpieczeństwie, było tak silne, że owładnęło jego ciałem jak ból
mięśni. Zszedł w stronę bardziej zacienionego terenu, minął korty tenisowe i garaż na sześć
samochodów, po czym znów skręcił w górę do willi.
Za oknem rozsunęły się sterowane silnikiem zasłony. Usłyszał muzykę operową, ktoś
zwiększał i zmniejszał głośność.
Przeciął na ukos podwórze. Kątem oka zobaczył Jormę zbliżającego się z drugiej strony,
jakby czytał w jego myślach.
Przebiegł ostatnie metry do wejścia. Dotknął klamki. Zamknięte na klucz. Trzy metry wyżej
na fasadzie wysuwała się i cofała kamera. Widocznie reagowała na ruch. Ustawiła przysłonę i
wycelowała w niego zoom.
– Z drugiej strony też zamknięte – rzekł Jorma.
Muzyka operowa w środku, na zmianę głośna i cicha, brzmiała jak parodia wiadomości
nadawanej alfabetem Morse’a. Tenor śpiewał szaleńczo głośno, po czym zanikał, wznosił się i
opadał, wznosił i opadał. Pontus, pomyślał Katz, czyżby jednak on stał za tym wszystkim?
Podniósł wzrok na fasadę. Z dachu wprost do miejsca, gdzie stał, biegła rynna. W ścianie
koło tarasu, na wysokości siedmiu metrów, umocowana była krata, na której rosły pnące róże.
Katz zaczął się wspinać, ześlizgnęły mu się dłonie i zsunął się z powrotem na ziemię. Zdjął
buty i skarpetki i spróbował jeszcze raz. Teraz poszło łatwiej, stopy miały lepszy chwyt.
Po trzydziestu sekundach dotarł na miejsce. Spojrzał w dół i poczuł zawrót głowy. Potem
chwycił kratę, by sprawdzić jej wytrzymałość. Powinien dać radę.
Zawisł z nogami dyndającymi nad ziemią i posuwał się powoli w lewo, przenosząc ręce
małpim chwytem.
Nie pojmował, jak mu się udało, lecz nagle znalazł się na tarasie. Dopiero teraz spostrzegł
dziury w kurtce i kolce róż wbite w palce. Jorma wspiął się za nim.
Muzyka w domu ucichła. Fale uderzały o brzeg i pomost sto metrów dalej.
Wyciągnął rękę i pomógł Jormie przejść przez poręcz balustrady, słysząc, jak dyszy z
wysiłku. Wyjął z kieszeni glocka. Drzwi były uchylone.
Weszli do górnego holu i przeszli korytarzem do wnętrza domu. Zapach zgnilizny, duszący
odór zepsutego mięsa. Katz zawołał Evę, lecz nie dostał odpowiedzi. Spojrzał na prawo przez
otwarte drzwi. Na podłodze leżały dwa ciała: Julina i Pontusa.
Zdławił uczucie obrzydzenia i zaczął biec. Znów zawołał jej imię i słyszał, jak upada na
podłogę jak jakiś kruchy przedmiot.
Korytarz kończył się schodami. Kiedy schodził z wycelowanym pistoletem, zrozumiał, że
Pontus i Julin zostali zamordowani przez człowieka, który nadal znajdował się w domu.
Znów zabrzmiała muzyka operowa, choć tym razem w jednakowej głośności.
Minęli jadalnię i dotarli do przejścia do kuchni, po czym poszli za głosem muzyki do wnęki
w jednym z pokoi. Odtwarzacz płyt kompaktowych był wbudowany w ścianę. Katz go wyłączył.
Nagłą ciszę odczuli jak coś w rodzaju implozji.
– Sprawdzę z drugiej strony – powiedział Jorma. – Musi być jeszcze jedno wyjście.
Katz skinął głową i wszedł do następnego pomieszczenia. Drgnął, kiedy ją zobaczył.
Siedziała skulona przy kaloryferze, trzymając w ręce wielki nóż.
– Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała, zwiesiła głowę między kolana. Kiedy jej dotknął, próbowała coś
powiedzieć, lecz jąkała się tak mocno, że wyrzucała z siebie tylko chaotyczne zbitki spółgłosek.
Usłyszał wołanie Jormy z drugiego końca domu.
Starał się ją pocieszyć, że już nic jej nie grozi, że zdążyli na czas. Poczuł ostre uczucie bólu,
jak gdyby była jego dzieckiem, a on nie zdołał jej ochronić, kiedy najbardziej tego potrzebowała.
Pomógł więc jej wstać, wziął ją pod ramię i podtrzymywał, kiedy szli w stronę głosu Jormy.
Jorma czekał na nich przy tylnych drzwiach wejściowych. Kręcone schody prowadziły w dół
do czegoś, co wyglądało jak piwnica.
– Uciekł tędy… słyszałem jakiś odgłos.
We wnękach umocowane były lampy w kształcie pochodni. Zeszli ostrożnie za Katzem.
Schody kończyły się dziesięć metrów pod ziemią. Na najniższym stopniu leżał pilot do
odtwarzacza CD, a obok niego maczeta.
Nie znajdowali się w piwnicy. Było to raczej coś w rodzaju podziemnego przejścia.
Prawdopodobnie wiodło do garażu: suchy i ogrzewany łącznik w dni, kiedy padał deszcz lub
śnieg. W oddali słyszeli odgłos kroków kogoś, kto biegł truchtem albo bardzo szybko szedł.
Posuwali się naprzód przy samej ścianie. Eva nie potrzebowała już pomocy. W suficie tkwiły
mleczne halogeny. Katz uświadomił sobie nagle, że jest boso.
Tunel skręcił i po trzydziestu metrach rozdzielił się na dwie części. Nie słyszeli już kroków.
Stali przez chwilę niezdecydowani, naradzając się, co robić.
– Myślę, że ta droga prowadzi do garażu – rzekł Jorma – ale on tamtędy nie poszedł, tylko
prosto.
Usłyszeli nowy dźwięk z drugiej strony, elektryczny szmer urządzenia wprawianego w ruch.
Szli w stronę źródła dźwięku, aż skończył się tunel.
Znajdowali się w hangarze na łodzie albo raczej w czymś w rodzaju podziemnego pokoju.
Winda jechała w górę do przystani. Po drugiej stronie grubej szyby zobaczyli wodę, jak w
akwarium.
Katz pobiegł schodami przy windzie. Usłyszał wycie zapuszczanego silnika. Przez szybę z
pleksiglasu zobaczył kryty jacht mijający kamienny pomost i znikający w zatoce.
Na nabrzeżu leżała zakrwawiona kurtka: Julina. To tutaj jego zwłoki zostały wyładowane, a
potem przeniesione podziemnym przejściem do willi.
Jej telefon dzwonił gdzieś w pokoju dziennym. Katz obudził się w chwili, gdy przebrzmiał
ostatni sygnał. Spojrzał na nią, leżącą obok niego, nagą, z jedną dłonią wplecioną we włosy.
Wystarczyła mikrosekunda, by przypomniał sobie, dlaczego. Spali ze sobą. To było nieuniknione,
choć oboje wiedzieli, że skomplikuje sprawę. Zawsze istniało ryzyko popełnienia błędu.
Zostawił ją śpiącą w łóżku, wyszedł do holu i wziął z otworu na listy poranną gazetę. Poszedł
z nią do kuchni i przebiegł wzrokiem nagłówki.
Nic o podwójnym morderstwie w Djursholm. A zatem zwłoki nadal leżały w willi,
trzydzieści sześć godzin po tym, jak tam byli. Nie miało znaczenia, że skasowali zapis
monitoringu. Znalezienie ciał było tylko kwestią czasu i podejrzenie znów padnie na niego.
Otworzył drzwi lodówki i zajrzał do pustego wnętrza. Słoik musztardy. Ser, który pamiętał
lepsze dni. Jedynym, co różniło tę lodówkę od jego własnej, był lakier do paznokci stojący na
najwyższej półce na drzwiach.
Wrócił do sypialni i stanął w progu. Z drgnień przebiegających po jej twarzy wywnioskował,
że śni. Może o dzieciach. Tęskniła za nimi, a intensywność jej tęsknoty była czymś, czego on
nigdy nie zdoła pojąć.
Kołdra zsuwała się na podłogę, więc ją podniósł, okrył Evę i wyszedł do drugiego pokoju.
Usiadł przed komputerem stojącym na jej biurku i sprawdził pocztę. Dostał nowy program
od Trockiego. Widać było, że pracował nad nim całą noc, napisał kod i usunął wirusy. Teraz był
gotowy, Exploit Kit zaprojektowany po to, by włamywać się na szyfrowane serwery. Trocki był
geniuszem. Nie chciał nawet pieniędzy, nakręcały go wyzwania.
Angelę zamordował Joel, myślał Katz, podłączając komputer do zhakowanej sieci serwerów
biegnącej przez Montreal, Tel Awiw i Warszawę. Z zazdrości, bo miała romans z jego wujem.
Potem zastrzelił Julina przed domkiem w Sörmlandzie. Przeniósł zwłoki do willi w Djursholm,
gdzie z zemsty zamordował wujka.
Ale dlaczego Julina? Czy był między nimi jakiś konflikt, czy też Klingberg chciał go usunąć
z drogi na wszelki wypadek? A może istniało zupełnie inne wyjaśnienie?
Przynajmniej wiedział, gdzie zacząć szukać.
Znalezienie wejścia przez Projekt Prio, nowy wojskowy system informatyczny, zajęło mu
niecałą godzinę. Program został stworzony z zastosowaniem rozwiązań niemieckiej firmy SAP i
miał problem z uprawnieniami. System operacyjny pochodził od Sun Microsystems. Viraltech,
duży producent oprogramowania antywirusowego, stworzył zaporę przeciw szkodliwym kodom.
Z tego, co Katz słyszał, były w niej luki, które nie zostały uszczelnione.
Zdobył uprawnienia przez komputer zalogowany w Materialverket. Program Trockiego bez
problemu go odłączał. Teraz klikał dalej, wpisał polecenie, przeszedł szybko przez przepływ.
Znalazł wewnętrzną wyszukiwarkę i wpisał nazwisko Julina. Przebijał się dalej do władz
rekrutacyjnych. Wpisał nazwisko w nowe okienko i wyskoczył mu rejestr jego służby. Na Lovön,
w Instytucie Obrony Radiołączności. Żadnych szczegółów dotyczących jego stanowiska, nawet
stopnia wojskowego. Był tam za to dziwny dodatek: Legba. Jak duch voodoo, o którym mówił
Hammarberg.
Katz powrócił do bazy danych i znalazł nową drogę. Jak cyfrowy upiór, pomyślał, fantom,
który potrafi przenikać przez ściany, dzięki Trockiemu. Wpisał słowo Legba i trafił na wydział w
MUST. Projekt „Legba”. Informacje tajne. Droga kończyła się ślepą uliczką.
Zagłębił się w strumienie informacyjne, tłumaczył to, co widział, wykonywał kolejne
polecenia, użył programu Exploit, by dla niego pracował. Był to rodzaj tańca lub akrobacji, a
decyzje podejmował intuicyjnie.
Odkrył nowe wejście, komputer, który zalogował się w tej chwili z FRA. Wiedział, że z
pełnym dostępem, ale się zawahał.
Przynęta… ktoś próbuje mi to ułatwić… wystawia ją w systemie, by się przekonać, czy się
złapię.
Jeszcze się wahał, ale nie chciał przerywać hakowania. Trudno. Musi zaryzykować.
Jej telefon znów zadzwonił, leżał na stole obok komputera. Spojrzał na wyświetlacz: Ola, jej
były mąż. Nie chciał jej budzić, nie chciał wiedzieć nic więcej o jej problemach z
eksmałżonkiem. Mruknął coś ze złością i wyłączył dźwięk.
Zalogowany komputer nie wykonywał żadnych czynności, po prostu tam był i Katz mógł się
do niego dostać. Za łatwe, pomyślał, i zaczął przeszukiwać inną część systemu.
Nagle pojawiło się coś ciekawego. Pliki z hasłami zgromadzonymi w jeden większy zbiór.
Baza danych MUST w Gärdet. Nie rozumiał, jakim cudem nagle się tam znalazł.
Widział ślady starego botnetu, hakera, a może innego wywiadu wojskowego, który próbował
zainfekować bazę szkodliwym kodem. O ile nie była to symulacja zrobiona przez techników.
Cień sieci zombie. Zadrżał na myśl o tym słowie i zlecił nowemu programowi Trockiego
wyszukanie luki.
Znalazł ją i wszedł do środka. Pliki były szyfrowane, lecz istniał otwarty rejestr. Wpisał
słowa Legba i Julin i uzyskał w wynikach kilkanaście plików powiązanych z SSI, poprzedniczką
KSI
[5]
, tajnym wydziałem wywiadu wojskowego.
Projekt „Legba”. Skopiował go na komputer.
W serwerze nastąpiły teraz dziwne przepływy, jakby niepokój. Katz utwierdził się w
przekonaniu, że otwarty komputer FRA jest przynętą. Na jego tropie był jeden lub kilku
operatorów, odkryli logowania w zaporze, próbowali ustalić, skąd jest i którędy się tu dostał.
Pojawiło się więcej techników, którzy wszczęli alarm.
Czuł zimny pot spływający mu po plecach, jakby duchy w serwerze były prawdziwe i w
każdej chwili mogły wyjść z komputera. Załadował ostatnie pliki, słyszał szum wentylatora,
mamrotanie Evy przez sen i wibracje jej komórki z wyłączonym dźwiękiem – ktoś dzwonił raz za
razem. Słysząc kroki na schodach, wpadł w panikę, wydawało mu się, że go znaleźli, że byli
szybsi od niego i mieli środki, których nie brał pod uwagę.
Ściągnął ostatni szyfrowany plik na twardy dysk i wyłączył komputer. Nasłuchiwał odgłosów
ze schodów. Przesłyszałem się, pomyślał.
Projekt „Legba” został zapoczątkowany przez Julina na początku lat siedemdziesiątych w
ramach próby unowocześnienia przez wojsko służby wywiadowczej. Julin nie był jednak sam.
Miał pomoc i wsparcie przełożonych, ludzi na górze.
Katz nie rozumiał jeszcze całości, powiązań wszystkich nici, bo udało mu się odzyskać tylko
część plików. Później będzie potrzebował przy nich pomocy, może Trocki dostarczy mu lepszy
program dekodujący.
W dokumentach pojawiał się niejaki „L” albo „Lynx” z SSI, jednostki luźno powiązanej z
MUST. Czy to był szef Julina, Ryś? Niewielką wiedzę, jaką miał na temat SSI, Katz zdobył w
czasach pracy dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Zatrudnieni, wszyscy na tajnych
stanowiskach, zajmowali się rozpoznaniem osobowym, infiltrowali organizacje szpiegowskie
innych państw i przeprowadzali analizy bezpieczeństwa dla sztabu wojskowego. Projekt „Legba”
był częściowo finansowany z tamtych środków.
Innym inicjałem, który pojawiał się w różnych miejscach, był „G”. Osoba związana z
biznesem, która, jak można było sądzić, pomagała Julinowi w kwestii pieniędzy i kontaktów.
Gustav Klingberg? Czyżby to było takie proste?
O co chodziło w tym projekcie? Eksperyment, w którym próbowano wypracować lepsze
metody wymuszania informacji od jeńców w razie wojny? Dokumenty były tylko szkicowe,
jakby twórcy projektu ze względów bezpieczeństwa nie chcieli umieszczać w nich zbyt wielu
informacji. Niektóre teksty składały się tylko z szyfrowanych słów, do zrozumienia których
musiałby znać kod.
Prowadzono badania kliniczne ze środkami psychoaktywnymi i halucynogennymi. Szkoła
tłumaczy współuczestniczyła w pewnym sensie w tym projekcie.
W jednym dokumencie znalazł swoje nazwisko. Należał do „Jednostki B”. Małej grupy
rekrutów, którzy bez swojej wiedzy zostali wybrani na „specjalnych przesłuchujących”. Drugim
był Joel Klingberg plus jeszcze dwie osoby ze starszego rocznika. Wszyscy zostali
zdiagnozowani przez wojskowego psychologa jako psychopaci i osoby wybitnie uzdolnione
językowo. Jednostka B nigdy nie została aktywowana.
Jakie mieli wobec nich plany? Przekonać się, do czego będą zdolni pod wpływem specjalnie
dobranych środków? Stworzyć pozbawionych ludzkich uczuć katów i morderców?
Julin i Lynx pozostawali w kontakcie ze szkołą tłumaczy przez kilka lat. Katz zaczynał
rozumieć powiązania: to Julin dopilnował, by został skierowany do pracy w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych i z czasem trafił do Petersburga, gdzie miał zostać wykorzystany w razie
ewentualnego konfliktu. Ale do tego nigdy nie doszło, bo Związek Radziecki rozpadł się jak
domek z kart. Julin dopilnował, by Katz pozostał w wojskowości jako ktoś w rodzaju rezerwisty,
bez jego wiedzy.
Eksperyment przeprowadzono na okręcie obrony wybrzeża. Rekruci musieli podpisać
oświadczenie, że tego, co przeżyli, nigdy nie ujawnią osobom postronnym. Dołączono do tego
fragment raportu. Eksperyment odbywał się pod nadzorem niewielkiego zespołu psychologów
wojskowych. Było też przy tym paru lekarzy, toksykologów z Instytutu Medycyny Tropikalnej w
Berlinie, ekspertów od naturalnych narkotyków, serum z jadem węża i antidotów.
Jeden z żołnierzy opisał działanie narkotyków jako pozbawiające go własnej woli. Że stał się
zupełnie bezwolny i robił tylko to, co kazali mu inni, „bez względu na to, jakie było głupie lub
niebezpieczne”.
Co oni robili? Torturowali się nawzajem? Prowadzili przesłuchania pod wpływem
narkotyków?
Ogólnie eksperymentowali z narkotykami, ale jakimi?
Szukał dalej, by znaleźć więcej elementów puzzli. W jednym dokumencie była wzmianka o
„ilości tetrodotoksyny, jaką należy zmodyfikować”. „Bardzo silna trucizna oddziałująca na układ
nerwowy, dopisał w raporcie jeden z niemieckich toksykologów, nie ma znanej odtrutki”. Nazwa
pochodziła od Tetradontiformes, rozdymkokształtnych, rzędu ryb obejmującego takie gatunki jak
rozdymka północna, zwana też fugu, najeżka, samogłów i jednorożek. „Mogą wywołać stan
pozornej śmierci. Praca serca nie jest wyczuwalna przez stetoskop, ale można ją oczywiście
zmierzyć z pomocą EKG”.
Katz przypomniał sobie program telewizyjny o rybie pacyficznej fugu zjadanej w Japonii
jako przysmak. Tylko specjalnie licencjonowani kucharze mogli ją czyścić i przyrządzać, bo
inaczej istniało ryzyko, że goście restauracji umrą po jej spożyciu.
Dalej tekst był mniej czytelny, aż doszedł do części o Datura, bieluniu zawierającym środek
halucynogenny o nazwie bufotenina. „Osoby doświadczalne mają halucynacje i stają się bardzo
agresywne”, napisali lekarze.
Dalej następowały oznaczenia chemiczne, które nic mu nie mówiły. A potem lista składników
swego rodzaju nalewki, która nazywała się Legba i zawierała karaibską najeżkę, bieluń, tłuszcze
zwierzęce z pewnego gatunku ropuchy i „mączkę kostną z czaszki dziecka”.
Informacje pochodziły ze źródeł zbliżonych do „G”. Gustav Klingberg, pomyślał znowu.
Znał się na tym, wierzył w voodoo.
Na wybranych osobach przeprowadzono parę testów i ocen. Wyniki nie były zadowalające.
Projekt zawieszono.
Czego szukali? Składników do narkotyku, jakiego używali kapłani voodoo, by zmieniać
ludzi w zombie? Narkotyku, który podali w myśliwskim domku Klingbergów?
Katz siedział w kuchni i czytał, ledwo zdając sobie sprawę z tego, że komórka wciąż wibruje
w pokoju. W doświadczeniach chodziło o to, by zmienić osobowość ludzi, sprawić, by zaczęli
lekceważyć wszystkie zasady i wszelką moralność. On, Klingberg i paru innych tłumaczy
wojskowych weszli w pewnym sensie w ten projekt, choć nie rozumiał, w jaki sposób.
I drugi mężczyzna w domku, ten zombie. Człowiek, który prawdopodobnie nie odczuwał
bólu, który próbował zabić Jormę… czy był innym wynikiem tych eksperymentów?
Wrócił do pokoju i wziął telefon Evy. Osiem nieodebranych połączeń od byłego męża. Do
tego wiadomości zostawione na poczcie i kilka esemesów. Przeczytał ostatni z nich i poczuł
chłód przenikający całe ciało.
Sekundy, jakie mu zajęło przejście do sypialni, wydawały się wiecznością.
Leżała jeszcze w łóżku i właśnie się budziła.
– Co się dzieje? – zapytała sennym głosem.
– Musisz zadzwonić do eksa. Coś się stało z twoją córką.
Nigdy wcześniej nie czuła czegoś podobnego. Zwierzęcy strach, aż bolało ją w środku. Nie
mogła poskładać myśli w funkcjonalną całość, tylko fragmenty, zarysy. Zbierało jej się na
wymioty.
Siedziała na stylowej sofie w mieszkaniu Oli, słuchała, lecz nie rozumiała.
– Zacznijmy od początku – powiedziała. – Zostawiłeś ją w pobliżu szkoły…
Wytłumaczył jeszcze raz, nie wiedziała już który, jak wysadził Lisę z samochodu na
przystanku autobusowym o godzinie ósmej dwadzieścia rano, sto metrów od bramy szkoły.
Poszła w stronę boiska i posłała mu buziaka, nim zawrócił i pojechał w stronę miasta. Machała
mu, aż znikł z pola jej widzenia.
Czemu nie powiedziała podczas poprzedniego spotkania, że to jej się nie podoba, że Lisa jest
za mała na to, by iść sama? Ale w takich sytuacjach nie miała nic do gadania, to Ola był tym,
który kierował, kontrolował i wyznaczał granice.
– Od tamtej pory nikt jej nie widział, ani koledzy z klasy, ani personel. Ida, wiesz, ta jej
przyjaciółka, czeka zwykle na nią przy bramie i dziś rano też tam była, aż zadzwonił dzwonek.
W ciągu tych paru godzin postarzał się o dziesięć lat. Wyglądał jak brzydki, stary i sterany
życiem człowiek.
Erika weszła do pokoju i zapytała niepewnie, czy chcą kawy. Ola fuknął na nią i zaczął się
wpatrywać w swoje drżące ręce.
– A potem… co się stało?
– Anne-Marie, wychowawczyni, próbowała mnie złapać w czasie przerwy śniadaniowej, ale
siedziałem na zebraniu. Dostałem wiadomość tuż przed dziesiątą. Od razu oddzwoniłem. Miała
normalny głos, pytała, czy Lisa jest chora, a jeśli tak, to jak długo nie będzie jej w szkole. Jutro
mają przecież wycieczkę. Do Tom Tits, centrum nauki w Södertälje.
Zaczął płakać i to ją zszokowało. Nigdy nie widziała go płaczącego, ani podczas rozwodu,
ani nawet wtedy, gdy jego matka zmarła następnej jesieni po ich ślubie.
Kiedy dostała wiadomość, od razu pojechała do Söder, pruła prosto przed siebie, wściekając
się na każdych czerwonych światłach, aż dotarła tutaj i opadła na sofę Oli, bo nogi nie chciały jej
już dłużej słuchać. Teraz rozglądała się dokoła, jakby to mogło uśmierzyć jej strach. Meble z
firmy Room. Drobiazgi z NK Interiör. Gustowne i wybrane przez ludzi mających styl. Jakby
negatyw jej mieszkania. Nie rozumiała, co on kiedyś w niej widział. Byli zupełnymi
przeciwieństwami, jak woda i ogień.
– Co zrobiłeś potem?
– Wpadłem w panikę.
– Nie zadzwoniłeś na policję?
– Od razu. Wysłali radiowóz. Podałem im rysopis Lisy.
– Takie sytuacje mają zwykle naturalne wytłumaczenie. Ludzie się odnajdują, dzieci też.
Może uciekła z lekcji z jakąś koleżanką? Wpadły na pomysł, by zrobić coś ciekawszego niż
siedzenie w szkole i po prostu poszły na wagary.
Słyszała własny głos jak z oddali. Spokojny, profesjonalny, żeby się całkiem nie załamać.
Mówiła o tym, jakby chodziło o śledztwo w sprawie oszustwa finansowego. I słyszała, jak
absurdalnie to brzmi, zupełnie bez sensu w odniesieniu do jej pilnej i grzecznej córeczki.
– Więc zacząłeś jej szukać?
– Tak, próbując się jednocześnie dodzwonić do ciebie. Ale nie odbierałaś. Myślałem, że
pojechała do ciebie, stęskniła się za mamą. Albo że ty zabrałaś ją spod szkoły… cokolwiek, co by
przypominało naturalne wyjaśnienie.
Już nie płakał. Wyglądało na to, że trochę się pozbierał.
– A potem znów zadzwoniłem na policję, trzy albo cztery razy, i dostałem tę samą
odpowiedź. Czekać.
– Rozmawiałeś jeszcze z jej wychowawczynią?
– Tak, i z koleżankami, i kolegami z klasy. Wszyscy się martwią, nikt nie wie, dlaczego nie
przyszła.
– Czy przyjaźni się z kimś spoza klasy? Ma koleżanki na tej ulicy?
– Bawi się z jedną dziewczynką z tego domu. Lottie. Młodsza o rok. Ale nie ma ich w tym
tygodniu. Jej ojciec jest pilotem SAS, czasem zabiera ze sobą rodzinę w trasę. Latają za darmo.
Musi być ktoś jeszcze, myślała, jakieś inne dziecko, które znała i które wywabiło ją ze
szkoły. Ale w jakim celu?
Erika znów weszła do pokoju. Położyła malucha w pokoju dziecinnym, nie było już słychać
krzyków. Ramiona miała rozłożone w teatralnym geście i Eva zrozumiała dlaczego, dopiero w
chwili gdy znalazła się w jej objęciach. Wyswobodziła się i podeszła do okna.
– Musisz użyć swoich kontaktów – rzekł Ola. – Znasz przecież ludzi w komendzie. Musisz
im powiedzieć, by zrobili coś więcej.
– Już dzwoniłam, zanim tu przyjechałam.
– I co powiedzieli?
– Że robią, co mogą. Patrole dostały rysopis. I rozmawiałam z centralą alarmową. Wiem
tylko tyle, że rano nie zgłaszano żadnego wypadku w centrum miasta.
Cisza była nie do zniesienia, słaby szum samochodów na Ringvägen, odgłosy rozmów na
ulicy… nieznośne. Potrzebowała papierosa, ale nie miała. Zastanawiała się, czemu udaje przed
Olą. Żeby choć raz wyglądać na silną i pozbieraną. W rzeczywistości dzwoniła na komendę już
kilkanaście razy, krzyczała w panice na ludzi, błagała tych, których znała, by postarali się
odnaleźć jej córkę.
– Czy możesz mi pokazać pokój Lisy?
– Oczywiście.
Poszła za nim korytarzem do części sypialnianej. Nie widziała dotąd, jak dzieci mieszkają u
Oli. Nigdy nie zaprosił jej do środka.
Pokój był dokładnym przeciwieństwem tego, który dzielili przy Torsgatan. Marzenie
dziewczynki. Różowe łóżko i fotelik w tym samym kolorze. Koronkowy baldachim. Stroje do
przebierania się w oddzielnej szafie. Wiszące półki na ścianach. Książki dla dzieci w równych
rządkach. Własny komputer. Zabawki porządnie ustawione na półkach. Odtwarzacz CD na ławie.
Leżała przy nim płyta Loreen, zobaczyła, że jest podpisana.
Na łóżku siedziała jej ulubiona lalka, Engla.
Na myśl o tym, co mogło przytrafić się Lisie, poczuła mdłości.
– Wiesz może, czy pisze pamiętnik, może tam coś będzie?
Ola pokręcił głową.
– Ona ma siedem lat. Dopiero nauczyła się pisać.
Wiedziała, że chwyta się każdej nadziei. Szuka w jej pokoju znaków tego, co się stało. Bez
sensu. Jakby tutaj mogli znaleźć jakiś ślad. Że napisała coś, co mogłoby im pomóc. Engla
patrzyła na nią błagalnym wzrokiem. W pokoju wciąż unosił się zapach córeczki, czuła ciepło jej
ciała, słyszała głos.
Poświęcili cały dzień na poszukiwania, jeździli wokoło samochodem Oli, zaczynając od
szkoły jako swego rodzaju środka, z którego zataczali coraz dalsze kręgi.
Pytali o nią na placach zabaw, w świetlicach, przed szkołami, obdzwaniali kolegów i
koleżanki z klasy i prosili, by powiedzieli im, czy coś wiedzą o innych dzieciach lub dorosłych:
czy wspominała o kimś, z kim się spotyka, może o obcych ludziach, czy ostatnio mówiła albo
robiła coś dziwnego? I przez cały czas była w kontakcie z komendą, pociągała za nitki, krzyczała
na ludzi i kazała im brać się do roboty.
O ósmej wieczorem pojechała do domu. Wszystkie patrole w okręgu wypatrywały teraz Lisy.
Jeden ze śledczych obdzwonił szpitale, by sprawdzić, czy ona tam jest, lecz bez rezultatu. Nie
wiedziała, czy powinna poczuć ulgę. Bo jednocześnie miała świadomość, jak to działa, że im
więcej czasu upłynie od zaginięcia Lisy, tym większe będzie prawdopodobieństwo, że nie znajdą
jej żywej.
I wtedy nastąpiła ta rozmowa. Jakby na nią czekała, pomyślała. Jakby przeczuwała, co się
stanie. Wiedziała, że zapamięta każdy szczegół do końca swojego życia. Że pewne rzeczy na
zawsze pozostają w świadomości.
Nie mogła patrzeć na Katza, kiedy wróciła do mieszkania, tylko krótko wyjaśniła, co się stało
i co wie. Nie potrafiła spojrzeć w oczy drugiemu człowiekowi, a już najmniej takiemu, z którym
spała niespełna dwadzieścia cztery godziny temu, tylko Oli, jedynemu, który tym razem
wyjątkowo ją rozumiał i odczuwał tę samą bezgraniczną rozpacz.
Nie chciała mieć tu Katza. Chciała być sama. Wziąć tabletki nasenne, zasnąć i obudzić się z
nadzieją, że to wszystko było tylko snem.
Ale nie było. W chwili, gdy sięgnęła po telefon, dotarło do niej, że to dopiero początek.
– Eva Westin?
Wiedziała, że to on, choć wcześniej nie słyszała jego głosu.
Wyjaśnił jej bardzo spokojnie, że ma Lisę i że nic jej nie jest. Powiedział też, że wie, kim ona
jest, jak również wiele rzeczy o niej, gdzie pracuje, gdzie mieszka i jaką ma sytuację rodzinną.
– Kiedyś już się spotkaliśmy – rzekł. – Dawno temu. Ale nie sądzę, że pamiętasz tamto
spotkanie. I całkiem niedawno, w willi, w której dorastałem, ale ty mnie nie widziałaś.
Grubbholmen, to miał na myśli, i dom w Djursholm. Jego głos brzmiał zupełnie normalnie,
jakby prowadził zwykłą rozmowę, jakby był jednym z tych, którzy czasem dzwonią i chcą
sprzedać abonament na telefon albo jakieś dziwne ubezpieczenie: profesjonalnie przyjazny.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytała.
– Zaraz ci to wyjaśnię.
– Chcę rozmawiać z Lisą.
Jej głos zanikał, gdyż brakowało jej powietrza. Siedziała na łóżku z telefonem mocno
przyciśniętym do ucha, a Katz stał obok niej. Wiedziała, że wszystko rozumie, wie, z kim
rozmawia, i że jest to najgorsza możliwa opcja.
– Z Lisą wszystko w porządku. Nie musisz się o nią martwić. Śpi.
– Czego ode mnie chcesz? – powtórzyła.
– Po pierwsze, nie chcę, byś mówiła komukolwiek, że dzwoniłem. Nawet ojcu Lisy i
oczywiście policji. To warunek naszej współpracy.
– Chcę z nią porozmawiać teraz. Obudź ją.
– Po drugie, nie chcę, byś mi przerywała. Odtąd będziesz mówiła, kiedy cię o to poproszę, A
poza tym milczała i słuchała. Zrozumiałaś?
– Tak.
– Dobrze, więc chcę od ciebie coś w zamian.
Milczała, czekała.
– Chcę Katza. Rozumiesz? Domyślam się, że jest gdzieś blisko. Mogę z nim porozmawiać?
Podała Katzowi telefon. Nienawidziła go w tej chwili. Nie chciała go tutaj, nie rozumiała,
skąd wziął się w jej życiu, jak mogła dać się w to wciągnąć.
Katz wziął komórkę z uczuciem, że znajduje się poza swoim ciałem.
– Słucham – powiedział.
Najpierw cisza, tylko oddech Klingberga. Potem głos, którego nie słyszał od ćwierć wieku:
– Danny, kopę lat.
Nie odrzekł nic, bo co niby miał powiedzieć?
– Czy możesz usiąść? I weź kartkę i długopis, dostaniesz instrukcje.
Katz podszedł do biurka z komputerem, wziął z drukarki jeden arkusz A4 i wyjął długopis z
kieszeni.
– Jestem gotowy – powiedział.
– Nie denerwuj się, Danny. Ufam ci. Pamiętasz… „jedyny człowiek, któremu naprawdę
ufałem”.
Znowu te słowa, w innym wariancie, który pobudził do życia coś nienazwanego. Nie
pamiętał tylko co.
– Przykro mi – odrzekł. – Ale nie pamiętam.
– Nie? Posłuchaj. Mam tu córkę Evy. I chcę ją wymienić na ciebie.
Znów cisza w telefonie, tylko oddech, a w tle zaspany głos dziewczynki, która nagle coś
krzyknęła. Klingberg musiał jednak od razu przejść do innego pomieszczenia, bo znów zapadła
cisza, gęstniejąca, jakby stał w bardzo małej przestrzeni, przyciśnięty do ściany.
– Powiedz, co mam robić.
– Chcę, żebyś poleciał na Dominikanę. Do Santo Domingo. I był tu najpóźniej za trzy dni.
– Jestem poszukiwany.
– To nie mój problem. Jest godzina… – Znów cisza. Dziewczynka, która pewnie była gdzieś
za ścianą, strach, jaki musiała odczuwać. – Dwudziesta druga pięć. Różnica czasu to minus sześć
godzin. Masz tu zatem być za trzy dni o godzinie szesnastej pięć czasu lokalnego.
– To niemożliwe.
– Nie ma rzeczy niemożliwych. Musisz improwizować. Przyjedź, to dostaniesz kolejne
instrukcje.
Znowu głos dziewczynki. Klingberg wrócił do pokoju, w którym się znajdowała. Wołała tatę.
– Lisa się obudziła – oznajmił rzeczowym głosem Klingberg. – Chcesz porozmawiać z
mamą, Lisa? Zaczekaj, już idzie…
Znów nadeszła jej kolej. Miała nadzieję, że nie zacznie się jąkać, że dla Lisy weźmie się w
garść. Komórka ślizgała się jej w dłoni, musiała ją przyciskać do ucha obiema rękami.
– Cześć, kochanie, tu mama. Posłuchaj mnie. Wszystko będzie dobrze, choć może teraz w to
nie wierzysz. Obiecuję ci. Wszystko się ułoży.
Słyszała szybki oddech Lisy na drugim końcu linii.
– Uspokój się, Liso, to ważne. Spróbuj oddychać normalnie. Nie stanie się nic złego.
Obiecuję ci to. Jestem twoją mamą i możesz mi zaufać.
Lisa trochę się uspokoiła, jakby podziałał na nią jej głos.
– Gdzie jesteś, mamo?
– U siebie w domu.
– Są tam moje rzeczy? Znalazłaś Bakugana Arvida?
– Znalazłam. Wszystko jest tak, jak zawsze, choć posprzątałam wasz pokój, żeby było ładnie,
kiedy wrócisz.
Lisa cicho jęknęła, jakby coś ją bolało.
– Nie chcę tu być, mamo.
– Wiem.
– Co się stanie?
– Nic takiego. Niedługo się zobaczymy, będziesz mogła wrócić do domu. To może trochę
potrwać, ale w końcu tak się stanie. Obiecuję. Nie wiem, czy do tego czasu będziemy mogły
dużo rozmawiać przez telefon, ale spróbuj przez ten czas myśleć o rzeczach, które lubisz.
Samych dobrych rzeczach. Takich, na które czekasz.
Czy to był jej głos? Nie rozumiała tego. Obrazy Lisy przebiegały przed jej oczami jak film,
jakby podsumowanie jej siedmiu lat na ziemi, od narodzin w szpitalu położniczym w
Sztokholmie tamtego pięknego śnieżnego dnia w lutym, do ostatniego razu, kiedy widziała ją na
schodach u Oli.
– Lisa, kocham cię.
– Też cię kocham, mamo.
Potem znów zaczęła płakać i słychać było w tle, jak pociąga nosem. Myślała, że Klingberg
przejmie telefon i jeszcze coś powie, lecz połączenie zostało przerwane.
Katz jechał drogą E4 na południe wzdłuż brzegu jeziora Vättern. Widział wyspę Visingsö
jak przemieszczający się w wodzie graficzny obiekt. Ruch był niewielki, głównie tiry i ludzie
dojeżdżający do pracy. Soczysta zieleń na stokach wzniesień schodzących do jeziora.
Na wysokości Gränny skręcił na miejsce postojowe, kupił lunch na wynos i zjadł w
samochodzie. Czuł się bezpieczniej za przyciemnionymi szybami.
Miał dojechać wynajętym samochodem do Malmö, postawić go na parkingu przy Dworcu
Centralnym i wrzucić kluczyki do skrzynki na listy w biurze wypożyczalni pojazdów Herza. W
ten sposób może uniknąć spotykania ludzi. Najważniejsze, by nie zostać teraz rozpoznanym.
W wewnętrznej kieszeni kurtki leżał paszport, który załatwił mu znajomy Jormy.
Wystawiony w ambasadzie rosyjskiej w Sztokholmie. Podróżował pod nazwiskiem Igor
Liebermann. Rosyjski dziennikarz żydowskiego pochodzenia, urodzony w Rostowie w tym
samym roku co on. Bilety zostały kupione na to samo nazwisko. Gdyby ktoś zaczął zadawać mu
pytania, zamierzał odpowiadać po rosyjsku.
Walizka leżąca w bagażniku była spakowana jak na zwykłą podróż wakacyjną. Ubrania,
przybory toaletowe, przewodnik po Dominikanie. I miniaturowy telefon satelitarny, wielkości
pudełka od zapałek. Eva powiedziała, że można z niego dzwonić z dowolnego miejsca, nawet z
bieguna południowego. Udało jej się go zdobyć w jednostce współpracy z policją w swoim
wydziale.
Na miejscu obok leżała mała tekstylna figurka, paké. Sam nie wiedział, czemu ją ze sobą
wziął. Może jako amulet, choć przecież nie wierzył w zabobony.
Jechał dalej na południe, mijając Huskvarnę i Jönköping. Starannie przestrzegał ograniczeń
prędkości i nastawił radio, by słuchać na bieżąco wiadomości dla kierowców.
Spojrzał na wskaźnik poziomu paliwa. Samochód był ekonomiczny, zostało mu jeszcze
ponad dwie trzecie baku. Nie będzie musiał tankować przed Malmö.
Las otoczył go, gdy jechał przez Smalandię, mijając kolejne kilometry nasadzonych
świerków.
Tuż przed Värnamo minął kontrolę drogową: radiowóz i dwa motocykle. Odruchowo
zmniejszył prędkość i długo patrzył we wsteczne lusterko, nim nabrał pewności, że za nim nie
pojadą.
Powinien dać radę. Przyleci na lotnisko w Santo Domingo, Aeropuerto Las Américas,
podejdzie do wypożyczalni samochodów i otrzyma dalsze wskazówki. W tym czasie Eva i Jorma
będą szukać dziewczynki. Ale potem… o co w tym wszystkim chodziło?
O wpół do drugiej zaparkował samochód przy Dworcu Centralnym w Malmö, zostawił
klucze w skrzynce na listy i wszedł do głównego holu. Rozejrzał się ostrożnie za tajniakami,
wyglądało na to, że jest spokojnie.
Według tablicy informacyjnej pociąg do Öresund stał na peronie. Wkrótce trochę się odpręży,
pomyślał, byle się tylko znaleźć po duńskiej stronie.
Usiadł na miejscu przy oknie i zaczął czytać pozostawioną przez kogoś gazetę, kiedy pociąg
oddalał się od stacji. Konduktor przeszedł i skasował bilet, nawet na niego nie patrząc. Nie było
celników, pracowali po przeciwnej stronie.
Przejeżdżał teraz mostem nad Sundem. Dzień był piękny, niebo intensywnie niebieskie z
niewyraźnymi chmurami na horyzoncie. W dole miał ciemnozielone morze.
Kiedy pociąg zatrzymał się w Kastrup, starał się nie patrzeć na wsiadających ludzi, zatopił
się w sobie, odwrócił twarz, wyglądał przez okno.
Przypomniała mu się nagle podróż do Kopenhagi na początku ubiegłej dekady, kiedy był na
dnie. Pojechał tam z młodym mężczyzną z Uppsali, który miał przywieźć partię heroiny od dilera
z Vesterbro. On miał robić za przynętę. W drodze powrotnej usiadł w tym samym wagonie parę
miejsc dalej. Gdyby celnicy przeprowadzili kontrolę wyrywkową, wybraliby Katza, ewidentnego
narkomana, nie eleganckiego młodzieńca z aktówką, czytającego prasę ekonomiczną.
Ile mu zapłacił, piętnaście gramów hery? Na tyle wtedy siebie wyceniał.
Było piętnaście po drugiej, kiedy wysiadł na Dworcu Głównym, pojechał ruchomymi
schodami do holu biletowego i kupił bilet w jedną stronę do Hamburga. Znowu kwestia timingu.
Pociąg odjeżdżał za dziesięć minut. Miał siedem godzin do startu samolotu z Fuhlsbüttel.
Nie było jej w biurze przez całą wieczność. Ludzie zerkali na nią, kiedy szła korytarzem do
swojego pokoju. Słyszała głosy z sali konferencyjnej.
– Cholerny pomysł z tym ukończeniem szkolenia w dziewięćdziesiąt dni… to
niedorzeczne… Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co sobie myśli kontrola skarbowa?
Zamknęła za sobą drzwi i włączyła komputer. Sprawdziła pocztę z sądu, lecz nie znalazła w
niej niczego, co nie mogłoby zaczekać. Dostała też odpowiedź z londyńskiego biura Interpolu.
Wyspy Dziewicze nadal przeciągały sprawę transakcji bankowej i może upłynąć nawet pół roku,
nim się dowiedzą, do kogo należy konto.
Przejrzała skrzynkę odbiorczą. Cztery wiadomości od Danielssona. Chciał się z nią spotkać,
lecz widocznie nie odważył się zadzwonić. Przejrzała pobieżnie ostatnią, z poprzedniego
wieczoru. Pytał ją, czy wraca do zdrowia, proponował, by zjedli razem obiad w chińskiej
restauracji, kiedy będzie już w pracy, chciał jej przekazać informacje, jak daleko posunęło się
śledztwo w sprawie Angeli Klingberg.
Nic o Julinie ani Pontusie Klingbergu. A zatem zwłoki nadal były w Djursholm.
Zmieniła buty, wyszła do pokoju socjalnego i wzięła kubek kawy z automatu. Po drodze do
pracy zajrzała na komendę. Spotkała się z panią komisarz, która prowadziła śledztwo w sprawie
zaginięcia Lisy. Poszukiwania nie przyniosły rezultatów, żadni świadkowie nie widzieli
dziewczynki od tamtej chwili. Kobieta zadała jej w swoim gabinecie standardowe pytania. Czy
Lisa dziwnie się zachowywała w ostatnich tygodniach? Jakich miała przyjaciół, czy kiedyś
uciekała? Przed wyjściem Evy pogłaskała ją po ramieniu i skłamała, że niedługo znajdą jej córkę.
Przez moment chciała o wszystkim opowiedzieć, jak naprawdę wygląda sytuacja, ale miała
świadomość, że zabrzmi to nieprawdopodobnie. Jednak nie to zdecydowało, tylko Joel
Klingberg. Wiedziała, że jest zdolny do wszystkiego. Zabije Lisę przy najmniejszym podejrzeniu,
że współpracowała z policją.
Jak mu się udało ją uprowadzić? W samochodzie, pomyślała, wracając do pokoju,
prawdopodobnie kradzionym, a potem porzuconym. On lub jego wspólnik mieli szczęście,
wyglądało na to, że nikt niczego nie widział. Gazety zaczęły właśnie pisać o sprawie. Może to
przyciągnie świadków.
Zadzwoniła komórka. Ola. Odebrała.
– Dowiedziałaś się czegoś nowego?
Głos miał schrypnięty z niewyspania.
– Nie, żadnych wieści. Godzinę temu rozmawiałam z osobą kierującą śledztwem. Nie
posunęli się o krok do przodu.
Kłamała dalej, ukrywając to, co wiedziała, i nienawidziła siebie za to. Ale jak tylko Lisa
zostanie uwolniona, wszystko mu opowie. I policji. Także o Katzu. Złożyła taką obietnicę.
– A szpitale?
– Też nic.
– To po prostu niemożliwe!
Wziął głęboki oddech, nim mógł mówić dalej.
– A jeśli utonęła? W tym mieście jest pełno wody. Więc może poszła w takie miejsce i
wpadła?
– Nie sądzę.
– Więc o co, do cholery, w tym chodzi? Pedofile?
– Nie wiem, Ola. Połóż się spać, jeśli możesz. Wyglądasz na wyczerpanego. Zadzwonię, jak
tylko się dowiem czegoś więcej.
Rozłączyli się. Dokumenty z NUC o wojskowej służbie Katza wciąż leżały na jej biurku. Nie
dostała od niego jeszcze żadnej wiadomości i nie wiedziała, czy ma to traktować jako dobry czy
zły znak. Leciał do Dominikany z fałszywym paszportem. Z Fuhlsbüttel w Hamburgu do
Madrytu, a stamtąd do Santo Domingo. W co oni się właściwie wplątali, do cholery?
Lisa… nie chciała myśleć o tym, co się teraz z nią dzieje, bo kiedy tylko zaczynała, ogarniał
ją paraliżujący strach. Nie rozmawiała z nią od tamtego razu, gdy zadzwonił Klingberg. Za
drugim razem chciał rozmawiać tylko z Katzem i przekazać mu instrukcje, co ma robić po
wylądowaniu w Santo Domingo.
Musiała zachować dystans, by móc jasno myśleć. Wyobrażać sobie, że chodzi o córkę kogoś
innego.
Gdzie ona była? Eva sądziła, że w Sztokholmie, w miejscu, które Klingberg uznał za
bezpieczne.
Jej jedynym punktem zaczepienia była Sandra Dahlström. Na pewno powiedziała mu o jej
wizycie i w ten sposób naprowadziła go na ślad. To było jedyne logiczne wytłumaczenie. Ale
znikła. Jorma pojechał do Mörby, by ją odszukać. Zajrzał przez otwór na listy: w przedpokoju
piętrzył się ogromny stos poczty.
Poświęciła resztę przedpołudnia na zbieranie nowych informacji o Sandrze. Rezultat okazał
się mizerny. Nie znalazła nic w rejestrze karnym ani w zwykłych aktach śledczych. Nic u
komornika. Nie figurowała jako właścicielka nieruchomości czy pojazdu. Ani nawet psa.
Surfowała przez dłuższą chwilę po sieci, znalazła nazwisko w różnych kontekstach, ale
prawdopodobnie chodziło o inne osoby. Dla pewności przejrzała grafikę, by sprawdzić, czy nie
ma gdzieś jej zdjęcia, ale też bez rezultatu.
W chwili, gdy wyłączyła komputer, zadzwonił telefon. Numer był zastrzeżony, głos ledwo jej
słuchał, gdy się przedstawiała:
– Eva Westin.
– Mamo, to ja.
– Kochanie… dobrze się czujesz?
Ktoś zakaszlał w tle. To było ważne, wszystko było ważne, każdy szczegół, nawet pozornie
nieistotny, jeśli miała ją odnaleźć.
– Tęsknię za tobą i tatą. Czemu nie mogę z nim też porozmawiać?
– Nie ja tu decyduję… Liso… wszystko się ułoży, niedługo wrócisz do domu.
– Wiem, mamo.
Nasłuchiwała intensywnie dźwięków w tle, lecz niczego nie słyszała.
– Mogę z tobą trochę porozmawiać, mamo. To dobrze, prawda?
– Bardzo dobrze. Posłuchaj, Liso… opowiedz mi o czymś miłym dla ciebie.
– Ale o czym?
– Na przykład co będziesz robić latem. Mów!
Chyba zrozumiała, bo zaczęła opowiadać długą i zawiłą historię o tym, co będzie robić w
czasie letnich wakacji.
– Dobrze, Liso, mów dalej, a ja tymczasem będę ci zadawać pytania, na które masz
odpowiadać tylko „tak” lub „nie”, jakby miały związek z twoim opowiadaniem.
Chyba zrozumiała, o co jej chodzi, bo zaczęła opisywać szczeniaka, którego miała dostać od
Oli i co będzie robić, kiedy wyjedzie z nim na wieś.
– Czy tam, gdzie jesteś, jest okno, przez które możesz wyglądać?
– Nie… szczeniak nie będzie miał budy, ma spać w koszyku przy moim łóżku.
– Więc pokój nie ma okien. Myślisz, że to piwnica, tak czy nie?
– Nie… miał się nazywać Charlie, bo tak się nazywał pies taty, którego miał, kiedy był mały.
– Dobrze. Czy długo tam jechałaś?
– Nie… niedługo, choć tata mówi, że nazwie pieska Gruffen, ale ja nie chcę.
– Rozumiem… czy widziałaś coś po drodze, jak jechaliście?
– Nie, tylko trochę wody, żeby piesek mógł się napić… i kolce utknęły mu w sierści… ale
mamo, już nie mogę mówić.
Igrała z ogniem. Jeśli w telefonie była funkcja głośnomówiąca, słyszeli wszystko, co mówiła.
Ale chyba nie było, bo głos Lisy byłby wtedy inny, wyższy i jaśniejszy.
Woda, widziała lub słyszała wodę, kiedy ją wyciągali z samochodu. I kolce… coś z kolcami.
– Mamo, chcę do domu… nie chcę być tutaj.
– Wiem, kochanie. I wrócisz niedługo, obiecuję.
Usłyszała nagle w tle jakiś grzmot. Znała ten dźwięk, rozpaczliwie próbowała go
zdefiniować. Eksplozja, coś wybuchło w pobliżu!
– Powiedz, ile chcesz mieć zabawek, kiedy wrócisz do domu. I ma ich być tyle, ilu różnych
ludzi spotkałaś, kiedy to się stało.
– Trzy zabawki. Ale teraz jest tylko jedna. Tamtych dwóch nie ma, nie wiem, gdzie są.
Mamo, muszę kończyć, ale myślę, że…
Głos Lisy umilkł w połowie zdania. Po paru sekundach Eva zrozumiała, że się rozłączyli.
Lot Lufthansą do Madrytu przebiegł zgodnie z planem, Katz przysnął na chwilę i zbudził
się tuż przed lądowaniem na Barajas. Znalazł terminal lotów transatlantyckich – bagaż był już
nadany – poczekał parę godzin w barze tuż koło bramki i był jednym z pierwszych pasażerów,
którzy weszli na pokład samolotu Iberii do Santo Domingo.
Przed sobą miał dziewięciogodzinny lot, powinien wylądować przed upływem
wyznaczonego czasu.
Steward chodził z kocami i nadmuchiwanymi poduszkami pod szyję. Najbliższą sąsiadką
Katza była starsza Hiszpanka z farbowanymi na granatowo włosami i kotem w transporterze przy
nogach. Ku jego uldze nie zdradzała ochoty do konwersacji.
Kiedy samolot wyjechał na pas startowy, doznał uczucia, że jest obserwowany. Paranoja,
pomyślał, rozglądając się. Głównie biali Hiszpanie, w większości starsi. Ludzie, którzy
odwiedzili krewnych w Hiszpanii, a teraz wracali do domu. Czarna stewardesa o niezwykle
pięknych rysach uśmiechnęła się do niego, stojąc przy drzwiach kuchni.
Po lekkim posiłku podanym po osiągnięciu przez samolot pełnej wysokości zaczął znowu
myśleć o Joelu Klingbergu.
Co uruchomiło łańcuch zdarzeń? Klingberg dowiedział się, że jego żona ma romans z jego
wujkiem i dlatego zszedł do podziemia, by się zemścić.
Ale gdzie się ukrywał przez te pierwsze tygodnie? W domku myśliwskim w Sörmlandzie? To
nie miało sensu, stał zbyt blisko posiadłości, Pontus lub Angela mogli się tam pojawić w każdej
chwili.
Katz zjadł trochę deseru, który został na tacy przed nim, karaibskiej sałatki owocowej
przyprawionej chili. Stwierdził, że jest za ostra, i ją odstawił.
Joel wrócił do mieszkania parę tygodni po swoim zniknięciu, Angela nie otworzyła sprawcy,
jak Katz z początku myślał, bo miał własne klucze.
Co pomyślała, gdy go zobaczyła? Czy poczuła ulgę, że wrócił cały i zdrowy, że nie stał się
ofiarą wypadku lub zbrodni, jak podejrzewała? Zerwała przecież z Pontusem po jego zaginięciu,
zmieniła zdanie, chciała odzyskać męża.
Czy coś jej powiedział? Że wiedział o jej zdradzie? Czy też zaatakował ją od razu?
Julin był w to zamieszany od samego początku. To on włamał się do Katza i ukradł
przedmioty, które potem podłożył w mieszkaniu Klingbergów. Otrzymał naprawdę sowitą
zapłatę. Pięćdziesiąt milionów koron zostało wpłacone na tajne konto na Wyspach Dziewiczych.
Julin i Joel znali się od dawna. Spotkali się po raz pierwszy w latach siedemdziesiątych,
kiedy Joel był jeszcze dzieckiem, a Julin został wynajęty, by postarał się dowiedzieć, co się stało
z jego bratem. Zaczął spędzać czas z rodziną Klingbergów, wypływał z nimi w rejsy na Karaiby,
zainteresował się Joelem, jego zdolnościami do nauki, uchem do języków i wybuchami agresji.
Zainteresował się też voodoo.
Dzięki rodzinie Klingbergów poznał karaibskie wierzenia, że poprzez pewne zioła lecznicze
można wpływać na wolę ludzi i zmuszać ich do robienia najdziwniejszych rzeczy. Jednocześnie
prowadził tajny program wojskowy. Katz nadal nie miał pewności, o co w nim chodziło, lecz
były w nim wykorzystywane narkotyki zmieniające osobowość.
Zatrzymał przechodzącą stewardesę i poprosił, by nalała mu kawy do filiżanki. Potem znów
oparł się wygodnie i kontynuował ciąg myślowy:
Julin dopilnował, by i Katz, i Joel zostali przyjęci do szkoły tłumaczy. Katz dlatego, że został
skazany za niezwykle brutalny akt przemocy. Nie wiedział jednak, że w istocie to Klingberg stał
za napadem w Grubbholmen. Przekonanie, że Katz jest zdolny do takiego bestialstwa, sprawiło,
że Julin się nim zainteresował. Co do Joela, musiał się domyślać albo wiedzieć o jego atakach na
pomoc domową Sandrę Dahlström.
A może się domyślał, że Joel zamordował rodziców?
Nie wiadomo, co się działo przez następne lata, lecz ci dwaj mężczyźni musieli utrzymywać
ze sobą kontakt. A parę miesięcy temu Klingberg przedstawił swoją propozycję.
Julin został zaangażowany w zbrodniczą intrygę. Plan uwzględniał, że Angela skontaktuje się
z Katzem, by uzyskać pomoc w znalezieniu zaginionego męża, celowo to sprowokowali,
dopilnowali, by się do niego zwróciła – po to, by stworzyć osobisty związek między nim a ofiarą
morderstwa. Ale czemu wybrali właśnie jego? Żeby Klingberg znów mógł zrealizować swoje
brutalne fantazje? Albo chciał się zemścić – ale za co?
Katz zatrzymał tok myśli jak za naciśnięciem pauzy w odtwarzaczu płyt.
Dwa miejsca za nim wybuchła awantura między ojcem i synkiem, pięciolatkiem, który
najwyraźniej nie chciał jeść podanego w samolocie posiłku. Mężczyzna miał trzydzieści parę lat i
był mocno wstawiony. Katz widział, jak chwycił chłopca za kark i wcisnął jego twarz w tacę z
jedzeniem. Chłopczyk rozpłakał się. Pasażerowie na sąsiednich miejscach wyglądali na
zakłopotanych, lecz nikt nie zareagował. Katz wiedział dlaczego. Mężczyzna był potężnej
postury i miał gangsterskie tatuaże na karku i ramionach. Patrzył agresywnym wzrokiem.
– Pide disculpas! – zawołał. – Przeproś!
– Perdoneme, papá… przepraszam, tatusiu.
– No te oigo – odrzekł mężczyzna, wymierzając chłopcu policzek. – Nie słyszę cię.
Siedząca obok kobieta, pewnie matka chłopca, spuściła wzrok. Widać było, że panicznie boi
się męża.
– Nie wtrącaj się – ostrzegł mężczyzna, widząc spojrzenie Katza. Potem zmierzwił synkowi
włosy, otworzył miniaturową butelkę koniaku i wlał zawartość do kieliszka.
Katz znów nacisnął play.
Klingberg i Julin popadli w konflikt po zamordowaniu Angeli. Julin próbował zabić Katza na
własną rękę. To on wysłał zabójcę do mieszkania Jormy w Kransen. Bo się wystraszył. Katz nie
tylko wbrew wszelkim przewidywaniom umknął policji – Julin sądził też, że jest na jego tropie.
Tajemnice wojskowe. To je chciał chronić, były ważniejsze od przestępczej intrygi, w którą
został wciągnięty.
Klingberg jednak sprzeciwił się pomysłowi, by uciszyć Katza, i zamiast tego kazał zabić
Julina przed domkiem myśliwskim w Sörmlandzie. I wypuścił Katza, by dalej ciągnąć tę
zabawę?
Znalazł się tam dlatego, że chciał zabić Pontusa, który jechał do rodzinnej posiadłości. Ale
wtedy zjawił się Katz i wywołał zamieszanie.
Zamknął oczy i zobaczył przed sobą porwaną siedmioletnią dziewczynkę. Nic nie może się
jej stać, nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Mężczyzna z tyłu znów zaczął się awanturować – tym razem nie z synem, tylko z kolorową
stewardesą. Próbował klepnąć ją w pośladek, gdy przechodziła obok. Ponieważ jej to nie
rozbawiło, wpadł w złość.
– Puta negra! – wrzasnął. – Murzyńska dziwka!
Katz podniósł się z miejsca, rozprostował nogi i usiadł na poręczy ze spojrzeniem
utkwionym w mężczyźnie. Kiedy stewardesa znów przeszła między fotelami, ten wystawił nogę.
Przewróciła się, a on włożył jej rękę pod spódnicę. Krzyknęła i cofnęła się. Straciła przy tym
równowagę i upadła na podłogę. Steward, który się pojawił, pomógł jej wstać.
Katz przyglądał się mężczyźnie, który odpowiedział mu szyderczym uśmiechem. Zwykły
awanturnik, pomyślał. Wskazywało na to jego twarde, pełne pogardy spojrzenie, sposób, w jaki
dążył do konfrontacji. Na przedramieniu miał wytatuowaną swastykę.
Pół godziny później Katz zobaczył, że mężczyzna wstaje z miejsca i idzie w stronę toalet z
tyłu airbusa. Światło w samolocie było już zgaszone. Pasażerowie spali. Napastowana stewardesa
zmieniła sekcję i obsługiwała teraz pasażerów business class. Załoga nie wiedziała, jak okiełznać
pasażera – był zbyt nieobliczalny, nie mogli ryzykować, że stanie się jeszcze bardziej agresywny.
Steward obsługiwał go po przeniesieniu stewardesy, przyniósł mu trzy duże drinki z rumem, jak
policzył Katz.
Jego żona i syn spali już, przykryci kocami. Buzia chłopca wciąż była czerwona od płaczu.
Katz zaczekał, aż w przejściu przed toaletą zapali się lampka „zajęte”, potem wstał,
wybierając na wszelki wypadek równoległe przejście, poszedł na tył samolotu, przeszedł przez
łącznik i ustawił się przy drzwiach toalety.
Nie było kolejki. Pasażerowie w najbliższych rzędach spali. Dostrzegł kotarę, której personel
używał, kiedy szykowali tace z jedzeniem w kuchni, i ostrożnie ją zaciągnął.
Teraz nikt go nie widział, stał w ciemności, oświetlony tylko przez czerwone światło lampki
nad toaletą.
Kiedy mężczyzna otworzył drzwi, Katz wetknął prawy kciuk w jego lewe oko i zobaczył, jak
skręca się z bólu. Potem z całej siły rąbnął go kolanem w twarz. Tamten upadł, uderzając tyłem
głowy w sedes. Spomiędzy warg wystawał mu zakrwawiony przedni ząb. Katz kopnął go w
pachwinę. Potem chwycił jedną ręką za włosy, a drugą za gardło, obrócił i wcisnął jego głowę do
sedesu, zamykając jednocześnie stopą harmonijkowe drzwi. Mężczyzna z szyją przyciśniętą do
brzegu toalety walczył o oddech.
– Señor, quiero que me escuche con mucho cuidado. Si le veo a Usted golpear a un niño o
hostigar a una mujer, le mato. Me entiende?
Katz nie mówił po hiszpańsku od dwudziestu pięciu lat, odkąd był w szkole tłumaczy i
podjął w dodatkowym czasie intensywny kurs języka, więc sam się zdziwił, że z taką łatwością
formułował słowa, jakby powstawały w jego ustach w chwili, gdy je wymawiał.
Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, podniósł jego głowę, trzymając za włosy. Mało
brakowało, a trzasnąłby jego twarzą w kant muszli klozetowej, lecz powstrzymał się w ostatniej
chwili. Spojrzał z obrzydzeniem na swoje zakrwawione ręce. Potem na człowieka, który leżał w
szoku na podłodze.
– No me mate! – wyszeptał. – Nie zabijaj mnie!
Katz umył ręce w umywalce, unikając widoku swojego odbicia w lustrze, pustych oczu,
które patrzyły z nienawiścią w nicość. Usłyszał, jak mężczyzna jęczy na podłodze u jego stóp.
To język, który opanowałeś najlepiej ze wszystkich, pomyślał, wracając na swoje miejsce,
język przemocy. Co z ciebie za człowiek… co z tobą jest nie tak?
Dwóch z trzech zabawek nie ma, która została i kto to jest?
Jak zagadka, pomyślała, i gdyby umiała ją rozwiązać, znalazłaby Lisę.
Była więc sama z jakąś osobą, ale nie umiała sobie wyobrazić, gdzie i z kim.
W Sztokholmie, bo podróż samochodem nie trwała długo. W pobliżu wody. I są tam kolce,
które utkwiły w jej ubraniu.
Światło zgasło z lekkim kliknięciem i klatkę schodową ogarnęła ciemność. Znajdowała się w
centrum Mörby razem z Jormą, na półpiętrze w drodze do mieszkania Sandry Dahlström. Była
druga w nocy.
Jorma… nie miała z nim kontaktu od czasów nastoletnich. A jednak mu ufała. Bo zostali
ulepieni z tego samego wadliwego materiału, pochodzili z tego samego czasu i miejsca,
środowiska, w którym nikt o nich nie dbał.
Dał jej znak, by szła za nim. Skądś dobiegały odgłosy z telewizora. Brzmiało to jak film
akcji.
Teraz stali przed jej drzwiami. W wizjerach sąsiadów nie paliło się światło. Jorma szukał
czegoś przy górnym zawiasie, zapałki. Pamiętała to z czasów, kiedy sama brała udział we
włamaniach, stara sztuczka, by sprawdzić, czy ktoś wrócił do mieszkania po tym, jak zrobili
rekonesans. Zapałka by się złamała, gdyby otworzył drzwi.
Wyjął z kieszeni szczelinomierz – „Z Biltemy, najlepszy na rynku” – wybrał jedną blaszkę,
wygiął czubek kciukiem i wsunął do szpary tuż pod zamkiem.
Zamek ASSA. Nie chciała mu wierzyć, kiedy powiedział, że otworzenie go zajmuje najwyżej
trzydzieści sekund. Nie zajęło nawet dziesięciu. Dwa, trzy obroty, zwykła prostownica, która
pomogła zwiększyć nacisk w górę i usłyszała, jak rygiel zamka odskakuje do tyłu.
Przez chwilę stali cicho i nasłuchiwali dźwięków w domu. Słychać było tylko telewizor u
sąsiada dwa piętra niżej.
Jorma szybko przeszedł przez pomieszczenia i zaciągnął firanki i żaluzje we wszystkich
oknach, nim zapalił latarkę.
Kiedy przeszukiwała szafy w sypialni, znowu myślała o tym, co powiedziała Lisa: Mały
pokój bez okien blisko wody. Kolce, które utkwiły w ubraniu.
I był w pobliżu miejsca, gdzie coś wysadzano.
Zadzwoniła do Zarządu Ruchu Drogowego i próbowała się dowiedzieć, jakie większe
wysadzenia przeprowadzano obecnie w okolicach Sztokholmu. Urzędniczka niechętnie podała jej
te informacje. Prace ziemne przy autostradzie Norra länken w pobliżu Roslagstull. Wyburzenia w
Vasastan pod budowę tunelu kolejowego. „Szczury uciekają jak w amoku, eksplozje wykurzyły
je z kanalizacji, ponadkilogramowe bestie biegają po Vasaparken…” Wysadzenia pod budowę
nowej stacji kolei miejskiej pod Odenplan. Dalej koło Arlandy – budują nowy parking
podziemny, koło szpitala Söder, gdzie burzą stare budynki, by postawić nowe, wysadzenia pod
linię elektryczną prowadzącą od stacji transformatorowej w Danderyd do Järvy, gdzie planują
budowę nowego osiedla. Kobieta wymieniała kolejne projekty komunalne, aż Eva zrozumiała, że
w ten sposób nigdy nie znajdzie Lisy. Poza tym wielu prywatnych przedsiębiorców prowadziło
prace wyburzeniowe pod budowę basenów, domków jednorodzinnych, szybów i dla przemysłu
kamieniarskiego.
Czy prowadzony jest protokół wysadzeń? – zapytała.
Możliwe, ale o to musi zapytać przedsiębiorców.
Zadzwoniła do Centrali Prac Strzałowych i paru innych większych firm, by się tego
dowiedzieć. Wiedziała przecież, kiedy słyszała eksplozję w telefonie. Życzliwy pracownik
centrali obiecał jej, że spróbuje sprawdzić u kierowników robót. Ale to może trochę potrwać,
będzie musiała uzbroić się w cierpliwość.
W sypialni były cztery szafy, które dokładnie przeszukała. Nic wartościowego, tylko ubrania.
Szukała dalej w nocnym stoliku, komodzie, w szufladach i w toaletce.
Zapach życia obcego człowieka: Sandry Dahlström. Może wcale nie miała z tym nic
wspólnego, może wyjechała na wakacje, odwiedzić krewnych w innej części kraju. Ale to się nie
zgadzało. Jak inaczej Klingberg by wiedział, kim ona jest? To Sandra powiedziała, że była u niej
i zadawała pytania.
Czy została zamordowana? Czy Klingberg usunął ją z drogi dokładnie tak jak Julina?
Całkiem możliwe.
Eva zerknęła w stronę salonu. Światło latarki tańczyło nad podłogą, kiedy Jorma chodził
między regałami. Słyszała, jak nuci jakąś melodię, i zdumiewał ją jego spokój.
Zajrzała pod łóżko, wyciągnęła szufladę na kółkach i obejrzała jej zawartość. Więcej ubrań,
ale w większym rozmiarze. Pomyślała, że należały do Linnie Holm i Sandra je zachowała.
Na klatce schodowej zatrzymała się winda. Usłyszała kroki na kamiennej podłodze, drzwi
windy znów trzasnęły, ktoś dzwonił pękiem kluczy.
W holu zobaczyła, jak Jorma ostrożnie wyjmuje z kieszeni kurtki pistolet. Izraelski Desert
Eagle, orzeł pustyni. Zapamiętała nazwę, bo wydała jej się absurdalna. Jorma go jej pokazał i
wytłumaczył, jak z niego strzelać, gdyby okazało się to konieczne. Jakby to była najbardziej
naturalna informacja na świecie.
Jorma przykucnął z pistoletem wycelowanym w drzwi mieszkania. Zdmuchnął ostrożnie
pukiel włosów, który opadł mu na twarz, i czekał, nie okazując zdenerwowania.
Ktoś po drugiej stronie drzwi zrobił jeszcze dwa kroki, wciąż dzwoniąc kluczami. Był
wstawiony. Potem usłyszała, jak otwierają się drzwi do sąsiedniego mieszkania. Otworzyły się,
zamknęły i zostały zaryglowane.
Odczekali pięć minut, nim wznowili przeszukiwanie. Z mieszkania sąsiadów dobiegały słabe
dźwięki muzyki.
Kiedy skończyła w sypialni, dołączyła do Jormy. Siedział w fotelu pod obrazem Sziwy i
palił. Na kolanach trzymał notes telefoniczny i mały album ze zdjęciami.
– Leżał w koszu na pranie – rzekł, podnosząc album. – Ludzie często chowają tam swoje
cenne rzeczy. I w lodówce. – Podniósł notes i zobaczyła na nim szron. – Wyobrażają sobie z
jakiegoś powodu, że włamywacze nie będą tam szukać, a oni oczywiście od tego zaczynają. Poza
tym w mieszkaniu nie ma niczego wartościowego, jeśli ty nie znalazłaś czegoś w sypialni. Ani
komputera, ani tabletu, żadnej biżuterii czy gotówki. Jestem rozczarowany.
Uśmiechnął się krzywo i zgasił papierosa w doniczce.
– Ale ona z jakiegoś powodu uważa, że album i notes są cenne.
Zaczęła je przeglądać. Najpierw notes. Numery telefonów do lekarza rodzinnego i dentysty,
do referenta w Kasie Ubezpieczeń, jeszcze kilka do przychodni, firmy ubezpieczeniowej i
zakładu energetycznego. Samotny człowiek, pomyślała, gdy doszła do ostatniej strony.
Åkesson, Jonas. Bez adresu, tylko przekreślony numer telefonu. Bezdomny chłopiec, którego
wspierała. Obok telefonu zapisała sześć cyfr, po dwie: 12 05 16. Dzień, w którym znaleziono go
martwego w samochodzie w Märsta.
Cofnęła się, mignęły jej przed oczami nazwiska nielicznych znajomych: niejakiej Anki
Rågklint i drugiej kobiety o nazwisku Myriam Pettersson, mieszkającej kilka ulic dalej.
Zatrzymała się przy literze K. Było tam kilka numerów na komórkę, ale bez nazwiska.
Zapisane różnymi długopisami, w porządku chronologicznym, stare przekreślone, gdy pojawiały
się nowe. Domyślała się, że do Joela Klingberga.
Ostatni został zapisany niedawno, ślad ołówka był świeży. Numer był długi – do abonenta
zagranicznego.
Odłożyła notes i otworzyła album na pierwszej stronie. Zdjęcia Jonasa Åkessona z
dzieciństwa, zrobione w mieszkaniu, w którym teraz się znajdowali. Siedział na podłodze i
budował z klocków lego. Wyglądał tu na dziesięć lat.
Więcej zdjęć chłopca, kiedy przeglądała dalej, teraz trochę starszego. Na jednym z nich stał
razem z Linnie Holm na promie do Djurgården, a na drugim przed wejściem do Gröna Lund.
Dalej fotografia przed samochodem z parą elegancko ubranych ludzi, może z biologicznymi
rodzicami, bo widać było pewne podobieństwo.
Kartkowała dalej. Jonas na wakacjach razem z Sandrą i Linnie. Tło wyglądało na greckie
wyspy. Ktoś inny trzymał aparat. Był tutaj starszy, miał może trzynaście lat. Wyglądał na
wyczerpanego – czy już wtedy zaczął brać narkotyki?
Następnych parę stron było pustych, ale na ostatniej pojawiał się znowu. Razem z Rickardem
Julinem.
Minęła chwila, nim się otrząsnęła ze zdziwienia.
Domyślała się, że zdjęcie zostało zrobione kilka lat temu. Kto był fotografem? Musiała
przyjąć, że Sandra. Obaj stali przed czymś, co przypominało opuszczony dom. Żaden z nich nie
patrzył w aparat, zdjęcie wyglądało na pstryknięte przez przypadek, jakby ktoś niechcący
nacisnął przycisk migawki. Julin został uchwycony w pół kroku, odwrócony od kamery.
Nic z tego nie rozumiała. Co mogło łączyć tych dwóch?
Znów spojrzała na fotografię. Była zrobiona jesienią, liście w ogrodzie przed domem
pożółkły. Okna były powybijane, część dachu zapadła się do środka. Kiedyś musiała to być ładna
willa, zaprojektowana przez architekta. Oceniała ją na lata pięćdziesiąte. Za budynkiem
znajdował się prawdopodobnie zdziczały ogród.
Niebo nad nimi było wysokie i intensywnie niebieskie. Intuicja podpowiadała jej, że stali w
pobliżu wody.
Przelot nad Morzem Karaibskim był niepewny. Katz myślał przez moment, że dojdzie do
przymusowego lądowania w turkusowej wodzie, nim w ostatniej chwili pokazał się pas na
wybrzeżu. Niebo było pochmurne, prawie czarne na linii horyzontu, do sezonu orkanów zostało
tylko parę tygodni.
Kiedy wysiadał z samolotu, mignął mu mężczyzna, którego pobił: wsparty na żonie kuśtykał,
schodząc po trapie. Udawał, że go nie poznaje, lecz Katz zobaczył w jego oczach śmiertelny
strach i miał nadzieję, że pozostanie tam na dłużej.
Była siódma rano czasu miejscowego, a upał już dawał się we znaki. W powietrzu unosił się
słaby zapach rozkładu. Wilgotność powietrza dochodziła do stu procent.
Po odebraniu bagażu z taśmy przeszedł przez odprawę celną i skierował się do terminalu
przylotów. Muzyka merengue dochodziła ze stojących przed budynkiem taksówek. Barwna
mieszanka europejskich turystów i Dominikańczyków z hiszpańskimi i afrykańskimi korzeniami
i całą skalą odcieni wchodziła i wychodziła przez obrotowe drzwi.
Głębiej w terminalu zobaczył szyld wypożyczalni samochodów.
Przedstawił się jako señor Katz kobiecie w wieku dwudziestu kilku lat, która w odpowiedzi
obdarzyła go profesjonalnym uśmiechem i wyszukała w szafce za kontuarem kopertę z
kluczykami do samochodu.
– Samochód stoi na parkingu 91A – oznajmiła i wskazała miejsce na odbitce planu lotniska.
– Witamy w Republice Dominikany, señor Katz, mam nadzieję, że miło spędzi pan tu czas.
Znalazł samochód na wskazanym miejscu, białego land rovera z otwieranym dachem. Kiedy
zamknął za sobą drzwi, w schowku zadzwoniła jego komórka.
Leżała pod kartą pojazdu. Odebrał i usłyszał głos Klingberga:
– Będę się streszczał. Czeka na ciebie pokój hotelowy zarezerwowany na twoje nazwisko w
Zona Colonial, na starym mieście w Santo Domingo. Spodoba ci się. Pierwsza klasa. Basen na
dachu. Parking podziemny, możesz tam zostawić samochód, dopóki się z tobą znów nie
skontaktuję. Wszystko jest opłacone, więc się nie martw. Adres hotelu jest w kopercie w
schowku. Zrozumiałeś?
Potwierdził.
– To dobrze. Po prostu rób to, co mówię. I miej ten telefon przez cały czas przy sobie, żebyś
mógł odebrać nowe instrukcje. Jest zablokowany na rozmowy wychodzące. To ważne, żebyś
robił dokładnie to, co mówię. Inaczej dziewczynka nie przeżyje.
– Zrozumiałem.
– To świetnie, Katz. A tak przy okazji, spałeś z nią?
– Z kim?
– Z Angelą.
Milczał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć. Wyglądał tylko na parking i parę unoszącą się z
rozgrzanego asfaltu i na północny horyzont, gdzie nadmorski krajobraz przechodził w łagodną
linię gór.
– Bardziej w twoim typie niż w moim, prawda? Ale nie zdążyłeś, zanim wszystko się
posypało. Wielkie nieba, wiedziałem… od początku czułem, że tak będzie. Teraz jedź do hotelu.
Musisz odpocząć po podróży.
Zerknął we wsteczne lusterko, kiedy wyjeżdżał z parkingu w stronę drogi. Autobusy i
taksówki kursujące między terminalem a miastem, wszędzie ludzie, tropikalna zieleń, powietrze
drżące od upału. Klingberg z pewnością go kontrolował przez wynajętych ludzi. Popatrzył na
jadące za nim samochody, lecz nie zauważył niczego podejrzanego.
Hotel znajdował się na drugim brzegu Ozamy w północnej części historycznego starego
miasta Santo Domingo. Katz zameldował się w recepcji i pojechał windą do swojego pokoju,
apartamentu z widokiem na port i starą hiszpańską fortecę przy ujściu rzeki. Położył telefon na
nocnym stoliku i podłączył do ładowarki, którą znalazł w samochodzie. Sprawdził listę połączeń
i stwierdził, że był używany tylko raz, kiedy Klingberg dzwonił do niego na lotnisko z
zastrzeżonego numeru.
Połączenia wychodzące zostały zablokowane. W środku znajdowała się karta SIM
państwowej firmy telekomunikacyjnej.
Odłożył telefon i zajął się rozpakowaniem walizek. Włożył ubrania do szafy, zaniósł
maszynkę do golenia i szczoteczkę do zębów do łazienki, postawił amulet na biurku, nie wiedząc
właściwie, po co to robi, uruchomił laptop i podłączył go do hotelowej sieci wi-fi. Zastanawiał
się, czy zadzwonić do Evy z telefonu satelitarnego i powiedzieć, że jest już na miejscu, ale się
rozmyślił i zamiast tego wysłał maila.
Miniaturowa butelka trzygwiazdkowego rumu stała na stoliku przy sofie jako prezent
powitalny od hotelu razem z cygarem dobrej jakości. Katz wyjął z lodówki colę i lód, zmieszał ze
słabym cuba libre i wyszedł na balkon. Usiadł na rattanowym fotelu pod markizą, zostawiając
otwarte drzwi balkonowe.
Hotel wychodził na mniejszą uliczkę, poza trasą turystyczną. Na rogu stał sprzedawca
owoców, chłodząc się wachlarzem. Jednoręki mężczyzna w słomkowym kapeluszu przejeżdżał
na mule. Dwoje dzieci żebrało przed wejściem do hotelu. Katz czekał na telefon jeszcze przez
godzinę. Potem dał sobie spokój i wyszedł z hotelu.
Spędził resztę przedpołudnia, spacerując po mieście z telefonem w kieszonce na piersi.
Odwiedził Santa Maria, najstarszą katedrę Nowego Świata, wzniesioną przez pierwszych
hiszpańskich kolonizatorów. Zobaczył z zewnątrz Alcázar de Colón, pałac wicekróla, i
przespacerował się po Parque Colón, parku miejskim, w którym zakurzone palmy i krzewy
hibiskusa zwisały smętnie w upale.
Nawigował pośród starej siatki ulic, która kiedyś stworzyła urbanistyczny wzorzec dla
hiszpańskich miast w Nowym Świecie. Ludzkie rojowisko było trudne do opisania: amerykańscy
turyści, wynędzniali żebracy, ekstremalna nędza obok równie ekstremalnego luksusu.
W regularnych odstępach czasu spoglądał na komórkę, niepokojąc się, że przeoczył telefon
od Klingberga. Nie dzwonił jednak i nie pozostało mu nic innego, jak czekać.
Po zjedzeniu lunchu na nadmorskiej promenadzie Malecón wziął przewodnik i poczytał o
historii wyspy, wypijając w trakcie dwie filiżanki kawy.
Hispaniolę odkrył Krzysztof Kolumb podczas swojej pierwszej wyprawy do Nowego Świata
w 1492 roku. Wyspa pozostawała pod panowaniem hiszpańskim przez dwieście lat, kiedy to
część zachodnia została przekazana Francji i nazwana Haiti. Bogaci plantatorzy rządzili w
praktyce oboma krajami i budowali swoje majątki na eksporcie cukru.
W czasie wojen napoleońskich wybuchło powstanie niewolników we francuskiej części
wyspy. Czarny przywódca rebelii, Toussaint Louverture, wyrzucił Francuzów i sam ogłosił się
cesarzem. Następstwem była krwawa wojna domowa, lecz niewolnictwo się skończyło i
przeprowadzono reformę rolną na koszt plantatorów.
Po hiszpańskiej stronie Hispanioli niewolnictwo utrzymywało się nadal, kość niezgody, która
doprowadziła do trwających pół wieku przygranicznych konfliktów i wojny z Haiti, konfliktów,
w których chodziło o rasę i język, o nienawiść między czarnymi i białymi, o wolność kontra
niewolnictwo.
W latach trzydziestych władzę na Dominikanie objął sprzyjający Stanom Zjednoczonym
generał Trujillo. Dobroczyńca, jak mówił o nim lud, nazwał stolicę własnym nazwiskiem, Ciudad
Trujillo, i prowadził rasistowską politykę przeciw żyjącym w jego kraju etnicznym
Haitańczykom. Doprowadziło to do nowych napięć między rządami w Santo Domingo i Port-au-
Prince. W roku 1937 miała miejsce tak zwana masakra pietruszkowa, o której opowiadała Angela
Klingberg. Wojsko dopuściło do zabicia maczetami trzydziestu tysięcy Haitańczyków w pasie
przygranicznym między krajami.
Trujillo został zamordowany na początku lat sześćdziesiątych w spisku przeprowadzonym
przez młodszych oficerów. Z czasem ustanowiono kruchą demokrację, zaczęła się rozwijać
turystyka, unowocześniono rolnictwo i kraj uważany jest dziś za jeden z najbogatszych na
Karaibach. Haiti natomiast bardzo zbiedniało.
Katz odłożył książkę i wyjrzał na wysadzaną z obu stron palmami promenadę. Przy stoliku
obok niego dwie białe kobiety narzekały na obsługę. Nie chciały być obsługiwane przez
africanos. Po drugiej stronie nabrzeża znajdowała się marina z luksusowymi jachtami. Niebo
ciemniało coraz bardziej i nad górami na północy pojawiły się błyskawice. Katz postanowił
wrócić do hotelu.
Tropikalna niepogoda rozszalała się parę minut po tym, jak wrócił do pokoju hotelowego.
Kiedy usiadł przy laptopie, stwierdził brak prądu. Połączenie nie działało i baterie się
wyczerpały.
Wziął telefon satelitarny, który mu dała przed podróżą Eva. To samo: baterie były
rozładowane. Miał wrażenie, że chciała się z nim skontaktować, że podczas jego nieobecności
wydarzyło się coś ważnego.
Pracownica socjalna w młodzieżowym ośrodku leczenia uzależnień była niską kobietą po
trzydziestce ze znamieniem urodzeniowym tuż pod lewym okiem. Położyła teczkę przed Evą, by
mogła do niej zaglądać podczas jej opowiadania.
– Ochrona danych osobowych nie dotyczy już Jonasa – rzekła ze smutkiem – teraz, kiedy nie
żyje. Nie pojmuję tego. Spotkałam go niecałe trzy miesiące temu i skończył już wtedy z
narkotykami. Myślałam, że na dobre.
– Dlaczego tak myślałaś?
– Doświadczenie. Naprawdę chciał z tym skończyć, to była jego decyzja, a to jest lepsze niż
przymusowe leczenie i wszelkie programy odwykowe na świecie. I udało mu się dokonać tego
zupełnie samodzielnie, a to naprawdę wielka sprawa. Wola musi być silniejsza niż głód
narkotyczny. Wiesz, jak reaguje ciało, kiedy przestaje się nagle brać heroinę?
– No tak, rzeczywiście.
– Boli. Całe ciało świerzbi, jakby się miało pod skórą robactwo. Oczywiście lęk,
bezsenność… jeszcze większy ból, skurcze żołądka, wymioty, biegunka… kości są sztywne jak
gips, najmniejszy ruch odczuwa się jak uderzenie pięścią.
– Jak udało mu się stać czystym?
– Podczas detoksu brał tramadol i kodeinę, co trochę łagodzi objawy, lecz nie tłumaczy
wszystkiego. Naprawdę chciał z tym skończyć i zacząć nowe życie.
– Jak się z nim porozumiewałaś? Z tego, co zrozumiałam, był głuchy.
– Moi rodzice są głusi, wzrastałam w świecie języka migowego i jestem właściwie jedyną
osobą w okręgu, która zajmuje się pomocą głuchym narkomanom, a jest ich więcej, niż może się
wydawać. Poza tym Jonas trochę słyszał, kiedy nosił aparat słuchowy.
Eva przeglądała teczkę, którą dostała od kobiety. Informacje o zdrowiu psychicznym
chłopca, wcześniejszym leczeniu, o ludziach, którzy mu pomagali, z czego najważniejsze
wydawały się Sandra Dahlström i Linnie Holm. Stare dochodzenia, postanowienie o
umieszczeniu w rodzinie zastępczej, ale nic o biologicznych rodzicach. Chroniła ich
prawdopodobnie ustawa o ochronie danych osobowych. Niektóre dokumenty mogłaby zobaczyć
tylko wtedy, gdyby uzyskała zgodę policji.
– Mówiłaś wcześniej, że chciał się z tobą spotkać na krótko przed śmiercią?
– Tak. Chciał mi coś powiedzieć.
– Co?
– Nie wiem, to wszystko było takie chaotyczne. Mówił, że chciał się z czegoś wycofać, z
eksperymentu medycznego, w którym brał udział i który pokrywał koszt jego narkotyków przez
parę lat, chciał z tego wyjść, a pierwszym krokiem było odstawienie heroiny. Umówiliśmy się na
spotkanie tutaj na dwa dni przed tym, jak znaleziono go martwego. Miał mi wtedy podać więcej
konkretów.
– To brzmi zagadkowo.
– Trzeba wziąć pod uwagę, że Jonas nie był w pełni wiarygodny. Mieszał rzeczywistość z
fantazjami, bo wtedy łatwiej było mu ją znieść. W ostatnich latach bywał dość często na oddziale
ratunkowym Szpitala Świętego Jerzego z powodu psychoz narkotykowych. Twierdził, że słyszy
głosy, które mówią mu, co ma robić, sterują jego wolą. I stał się niezwykle agresywny, bardziej
niż zwykle.
– To znaczy, że był taki już w dzieciństwie?
– Kiedy miał dziesięć lat, pobił młodszą siostrę prawie na śmierć. Dla jego biologicznych
rodziców była to kropla, która przepełniła czarę. Oddali go do opieki społecznej.
– Czy określiłabyś go jako psychopatę? Tak jest napisane w dokumentach.
– To opinia lekarza sprzed kilku lat. Ale ja tak nie myślę. Nie był całkowicie pozbawiony
empatii, potrafił współczuć innym.
– I nigdy już nie słyszałaś o tym medycznym eksperymencie?
– Nie. Ale jestem pewna, że coś odkrył.
Eva wyjrzała przez okno na deszcz, który zaczął padać na parking. Zobaczyła przed sobą
Lisę, lecz odsunęła ten obraz.
– Czy miałaś kontakt z niejaką Sandrą Dahlström albo Linnie Holm, są wymienione w
dokumentach?
– Wiem, o kim mówisz, ale one były osobami wspierającymi, zanim podjęłam tu pracę, bo
nikt inny nie dawał sobie rady z Jonasem. Pod koniec nie było w zasadzie żadnych instancji,
które chciały mu pomóc, oprócz ludzi na ostrym dyżurze psychiatrycznym, którzy musieli.
– Czy wiesz, gdzie przebywał przez te ostatnie miesiące, odkąd przestał brać?
– Był bezdomny, bo spalił za sobą wszystkie mosty do noclegowni. Mieszkał między innymi
w tunelach. Siedemnaście lat. To okropne.
– Czy wspomniał kiedyś o pustym domu, w którym nocował?
– Tak, rzeczywiście. Nie myślałam, że w ogóle są takie w Sztokholmie, zważywszy na ceny
działek budowlanych.
– Powiedział, gdzie się znajduje?
– Nie. Tylko tyle że ma tam spokój. Do domu było wejście, o którym nikt inny nie wiedział.
Cieszył się z tego. Narkomani przecież często się nawzajem okradają…
W drodze powrotnej do pracy próbowała dodzwonić się do Katza, lecz telefon satelitarny nie
odpowiadał. Ściśle mówiąc, nie było żadnego sygnału. Poczuła nieokreślony niepokój. Powinien
dać jej jakiś znak życia, zareagować na fotografie Julina i Jonasa stojących razem przed pustym
domem, którą mu zeskanowała i wysłała mailem. Jedynym znakiem życia był krótki mail, w
którym poinformował ją tylko, że wylądował.
Wybrała numer do Centrali Prac Strzałowych. Odebrał ten sam mężczyzna, z którym
rozmawiała dzień wcześniej.
– Zdobyłem trochę danych od kierowników robót – rzekł – ale w żadnym wypadku nie
zgadza się czas, który cię interesuje, przedwczoraj o dwunastej pięć.
– Na ile odpowiedzi jeszcze czekasz?
– Kilkanaście.
– Czy zadzwonisz, jak tylko będziesz miał coś, co może pasować?
– Na pewno. A o co chodzi? Czy to coś ważnego?
– Chodzi o ustalenie miejsca pobytu porwanej dziewczynki.
Na chwilę zapanowała cisza.
– To będę musiał pogonić paru chłopaków do roboty – odparł. – Zadzwonię po południu.
Pusty dom, pomyślała, gdy się rozłączył, z kryjówką, o której wiedzą tylko nieliczni…
eksplozje… wiedziała, że to się ze sobą wiąże.
Kwadrans później była z powrotem w pracy przy Hantverkargatan. Ku jej zdziwieniu
Danielsson czekał na nią w jej pokoju. Na biurku leżały cztery wydrukowane fotografie.
Pierwsza od góry przedstawiała ją przed bramą posesji Klingberga w Djursholm.
– Czy możesz mi wytłumaczyć, co tu się dzieje, Eva?
To był koniec, nie mogła już dłużej kłamać.
– Skąd je masz?
– Zaalarmowała nas starsza córka, która niepokoiła się o ojca i pojechała zobaczyć, co się
dzieje. Byłem pierwszy na miejscu. Wokół posesji jest monitoring. Ktoś skasował filmy, lecz
znaleźliśmy funkcję backup.
– Co zamierzasz zrobić… aresztować mnie?
– Może.
Wstał z fotela dla gości, zebrał fotografie z biurka i spojrzał na nie sceptycznym wzrokiem.
– W środku były dwa ciała. Pontus Klingberg i dawny szef Katza, Rickard Julin. Rozumiesz,
co to oznacza? Będzie z tego cholerna afera!
– Kto jeszcze wie, że tam byłam?
– Na razie tylko ja. Filmy z monitoringu trafiły na moje biurko i jeszcze nikomu ich nie
pokazywałem. Ale to tylko kwestia czasu, kiedyś będę musiał.
– Ile czasu?
– Już upłynął. Gadaj, do cholery, o co w tym chodzi!
– Nie mogę.
– Nie masz wyboru.
– Zawsze jest wybór. Stawką jest bezpieczeństwo mojej córki.
Patrzył na nią długo i zrozumiał, że ona nic nie powie, że nic nie pomoże, ani prośby, ani
groźby.
– Sam nie wierzę, że to mówię – powiedział – ale daję ci trzy godziny na dokończenie tego,
czym się tam zajmujesz. Potem wezmę cię na przesłuchanie i zażądam wyjaśnień, dlaczego stoisz
przed domem, w którym są dwa martwe ciała, i do tego z osławionym przestępcą podejrzanym o
morderstwo i poszukiwanym przez policję.
Podeszła do biurka i spojrzała na pozostałe fotografie, na których byli też Katz i Jorma.
– To ty go ukrywasz? – zapytał Danielsson. – Teraz nie musisz odpowiadać. Ale niedługo tak.
Ryzykuję dla ciebie karierę. I sam nie rozumiem dlaczego. Bo spaliśmy ze sobą? Nie sądzę.
Cokolwiek zaczęliśmy, już się skończyło. Nie jesteś w moim typie, Eva, zaczynam to dostrzegać.
Spojrzał na nią udręczonym wzrokiem i skierował się w stronę drzwi.
– Eva Dahlman – powiedział. – Twoje panieńskie nazwisko… W 1984 roku ofiara podobnej
napaści jak Angela Klingberg. Danny Katz został za to skazany. Ale ty nie chciałaś zeznawać
przeciw niemu.
Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
– Czy możesz mi pomóc w jeszcze jednej sprawie? Ostatnia przysługa, obiecuję.
Westchnął tylko, a ona wzięła to za zgodę.
– Numer telefonu. Myślę, że należy do abonenta komórkowego w Republice Dominikany.
Na pewno da się go namierzyć i sprawdzić, gdzie znajduje się użytkownik.
– Czemu po prostu nie zadzwonisz i nie zapytasz?
– Nie mogę. To bardzo ważne, żeby ta osoba niczego nie podejrzewała. Później ci wszystko
wyjaśnię.
Telefon zadzwonił wczesnym rankiem. Głos Klingberga wydawał się odległy, jakby
połączenie z miejsca, w którym się znajdował, nie było zbyt dobre. Katz miał od razu wyruszyć
na zachód do San Juan de la Maguana. Trasa była zaprogramowana w tachografie wynajętego
samochodu. Dalsze instrukcje dostanie po drodze. Bardzo ważne było, by niczego nie brał oprócz
ubrań, które miał na sobie, i komórki.
„Powiedz personelowi hotelowemu, że jedziesz na wycieczkę i wrócisz za parę dni. Zostaw
bagaż. I uwierz mi, mogę kontrolować, czy robisz to, co mówię”.
W garażu było ciemno. Nie przywrócono jeszcze prądu. Portier wyprowadził dla niego
samochód.
Wyjechał uliczkami starego miasta na Avenida George Washington prowadzącą w stronę
centrum. Po obu stronach drogi rozciągała się dzielnica slumsów, szop z blachy i plastiku, które
zdmuchnie najbliższy orkan. Dzieci w łachmanach bawiły się wśród śmieci.
Godzinę później, kiedy skręcił na północny zachód, znalazł się w średniowieczu. Pracownicy
rolni z motykami i maczetami na polach. Wozy ciągnięte przez woły. Żadnych białych twarzy,
oprócz tych w mijanych samochodach.
Ruch malał, w miarę jak wjeżdżał coraz głębiej w tereny wiejskie. Pejzaż się zmienił, teraz
dominowała w nim zieleń zalesionych górskich grzbietów.
Krajobraz w dolinach przypominał sawannę. Wprost na północy wznosił się na trzy tysiące
metrów nad poziomem morza ukryty w chmurach Pico Duarte.
Zatrzymał się na miejscu postojowym. Mężczyzna w zniszczonych sandałach próbował mu
sprzedać benzynę z plastikowego kanistra. Mówił z lekkim haitańskim akcentem. Kiedy Katz
odmówił, wziął kanister i znikł wśród pól.
Otworzył maskę, udając, że sprawdza coś w silniku. Stał tam przez pięć minut, podczas
których nie przejechał ani jeden samochód. Przeszedł na drugą stronę, otworzył drzwi i wyjął
miniaturowy telefon satelitarny wraz z ładowarką, ukryte pod dywanikiem przy miejscu dla
pasażera. Oderwał kawałek taśmy izolacyjnej, którą miał ze sobą, wrócił do otwartej maski wozu
i przykleił je pod chłodnicą. Musi niedługo znaleźć jakieś źródło prądu, by zadzwonić do Evy.
Potem wsiadł do samochodu i pojechał dalej. Godzinę później był już w San Juan de la
Maguana.
Miasteczko było senną prowincjonalną dziurą. Mężczyźni w słomkowych kapeluszach
siedzieli w cieniu pod zniszczonymi parasolami, nie czekając na nic. Młodzi żebracy biegli za
samochodem. Katz zatrzymał się przed apteką w miejscu, które wyglądało na centrum. Pozostał
w samochodzie z włączoną klimatyzacją. Klingberg zadzwonił po dziesięciu minutach.
– Domyślam się, że już dojechałeś.
– Tak, jestem na miejscu.
– Zatrzymałeś się po drodze, prawda?
To w samym samochodzie było jakieś urządzenie, pomyślał Katz. Klingberg albo łączył się z
GPS-em, albo umieścił gdzieś w land roverze nadajnik.
– Silnik wydawał dziwne odgłosy, bałem się, że się przegrzał. Ale to był fałszywy alarm.
– Cieszę się. Mam nadzieję, że podobał ci się widok. Morze, kiedy wyjeżdżałeś z Santo
Domingo. Moje stare letnie trasy z młodości. Mieszkałem z dziadkiem na wyspie przez kilka
miesięcy w roku. Same szczęśliwe wspomnienia. – Umilkł i w telefonie było słychać tylko jego
oddech. – Jesteś blisko – powiedział. – Od tej chwili musisz uważnie słuchać moich instrukcji.
Rozumiesz, co mówię?
Potwierdził.
– Jedź dalej na zachód w stronę Las Matas de Farfán. Parę kilometrów za wsią zobaczysz
małą przydrożną kapliczkę. Tam skręcisz w boczną drogę. Zadzwonię znowu, kiedy będziesz na
miejscu.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Katz uruchomił silnik i pojechał dalej.
Musiała skontaktować się z Katzem, powiedzieć mu, co się stało. Jeżeli uda jej się znaleźć
Lisę, myślała gorączkowo, on musi się o tym dowiedzieć. Wtedy będzie mógł wrócić do domu.
Ale nikt nie odbierał tego cholernego telefonu satelitarnego.
Danielssonowi udało się zlokalizować numer, który znalazła w notesie Sandry Dahlström.
Należał do abonenta w Republice Dominikany. Dwa dni wcześniej ktoś dzwonił na niego z
nieznanego numeru. Rozmowa trwała trzy minuty. Poza tym nie było żadnej aktywności.
Spojrzała na dom górujący nad zarośniętym ogrodem. Lisa… odważyła się trochę więcej o
niej myśleć teraz, kiedy pojawił się cień nadziei.
Dostała wiadomość z Centrali Prac Strzałowych. Mężczyzna, z którym rozmawiała
wcześniej, zadzwonił do niej po południu, wyrażając nadzieję, że przynosi dobre wiadomości.
Dwa dni wcześniej, o godzinie dwunastej pięć, zdetonowano cztery ładunki wybuchowe, około
dwóch kilogramów każdy, pod górą przy Margretelundsvägen w Tranebergu, w ramach
spóźnionych robót przy budowie nowej linii tramwajowej między Alvik i Solną.
– Wybuchy były wyraźnie słyszalne w promieniu pięciuset metrów – wyjaśnił – a wibracje
być może na dwa razy większym obszarze.
Więc to tam ją więziono, na trasie, którą Klingberg przebył w dniu, w którym zainscenizował
swoje zaginięcie.
Powód, dla którego Klingberg znalazł się w Tranebergu, nie miał nic wspólnego z porwaniem
jego brata, jak myślał z początku Katz, jeżdżąc śladami Joela. Ani z tym, że mieszkał tam Katz i
mogłoby to wskazywać na jego udział w porwaniu. Czy też z tym, że luksusowy rodzinny jacht
stał wtedy w pobliskiej stoczni. Julin był z Klingbergiem, pomyślała. Wysadził go tam, a potem
pojechał samochodem na miejski parking, gdzie natknął się na Jonasa Åkessona.
Przyjechała tutaj zaraz po rozmowie z pracownikiem Centrali i rzeczywiście tu stał, pusty
dom, dwieście metrów od miejsca wybuchu, ledwo widoczny za zdziczałym ogrodem.
Kupiła go przed dziesięcioma laty firma Capitol Security. Sprawdziła to dla niej Marianne
Lindblom, jej stała pomocnica w pracy. Wydano pozwolenie na budowę nowego biurowca na
działce, lecz przedsiębiorstwo nie zgodziło się na zburzenie starej willi, miała stać tam dalej i
niszczeć.
Siedziała w samochodzie, czekając na Jormę, i obserwowała dom przez lornetkę. Do tej pory
nie dostrzegła żadnego ruchu, żadnego samochodu. Stocznia i inne małe zakłady przemysłowe w
najbliższej okolicy były już zamknięte.
Zadzwonił telefon i odebrała go odruchowo, myśląc, że to Jorma. To był Ola.
– Coś nowego? – zapytał.
– Nie.
– Niedługo oszaleję. Nie mogę pracować, nie mogę jeść, nie mogę spać. Tylko myśli wirują
mi w głowie.
– Znajdziemy ją.
– Skąd wiesz, musimy się przygotować na to, że nie żyje.
Nie chciała sobie tego nawet wyobrażać. I nie mogła mu przekazać nic z tego, co wiedziała.
Nie mogła nawet włączyć w to policji, bo jeśli czegokolwiek była pewna to tego, że Klingberg
dotrzyma słowa.
– Gdzie jesteś? Muszę się z tobą spotkać… tylko porozmawiać. Erika ze mną nie
wytrzymuje.
Spojrzała na dom. Żółta fasada, balkon bez szczytu, częściowo zapadnięty dach. Kiedyś była
to ładna, luksusowa willa zaprojektowana przez architekta, dwupiętrowa z widokiem na jezioro
Ulvsunda. W środku znajdowało się prawdopodobnie kilkanaście pokoi. I piwnica. Nie było
widać, co jest z tyłu. Przybudówka? Garaż?
– Słyszysz mnie, Eva, jesteś tam?
„W pobliżu wody i miejsca eksplozji…” A jeśli się pomyliła? Niemożliwe. To była jej jedyna
szansa.
– Jestem.
– Co właściwie robi policja? Nie kontaktowali się od doby. Odpuścili sobie? To niemożliwe,
do cholery. Musisz uruchomić swoje kontakty. Zwariuję z tej bezsilności. I Arvid, co ja mu
powiem, nie rozumie nic z tego, co się dzieje…
Załamał się, pomyślała. Jeśli stanie się najgorsze, nigdy się z tego nie podniesie. Ona też nie.
Wtedy dostrzegła jakiś ruch na drodze, przy zakręcie. Miała nadzieję, że jedzie do niej
Jorma, ale to nie był on. Zobaczyła mniejszy samochód, który zatrzymał się pięćdziesiąt metrów
od domu. Wysiadła z niego kobieta i rozejrzała się podejrzliwie dookoła. Miała na sobie szare
wdzianko.
– Muszę już kończyć – powiedziała. – Zadzwonię później. Teraz muszę coś załatwić.
Postaraj się zachować spokój. Damy radę.
Zbliżał się do granicy z Haiti. Wzdłuż drogi ciągnęła się zwarta dżungla. Gdzieniegdzie
otwierała się w niej polana z leśną plantacją tytoniu. Nie widział ludzi ani samochodów. Kiedy
przejeżdżał, z rowów wylatywały przestraszone kolorowe motyle.
Klingberg znowu zadzwonił i pilotował na bocznych drogach wywożących go coraz dalej na
pustkowie.
Włączył radio samochodowe i słuchał zakłócanej trzaskami audycji z Port-au-Prince.
Przerzucał kanały muzyczne, nadające na przemian salsę i jamajskie reggae. Trafił na talk show
prowadzony przez kobietę, lecz francuski, jakim tam mówiono, był tak naszpikowany zwrotami
kreolskimi, że nie zrozumiał nawet połowy. Na kanale dominikańskim na drugim końcu zakresu
UKF nadawano wiadomości w języku hiszpańskim. Na wschodnim wybrzeżu spodziewano się w
ciągu dwudziestu czterech godzin niewielkiego orkanu. Mieszkańcom miast Punta Cana i La
Romana radzono, by zostali w domu i słuchali radia, bo niewykluczona była ewakuacja części
wybrzeża.
Teraz znajdował się na większej wysokości. Stado skrzeczących papug sfrunęło w dół zbocza
góry. Podłoże było pocięte strumieniami. Gliniasta ziemia pryskała na przednią szybę. Kiedy
droga ostro skręciła w lewo, land rover wpadł w poślizg i Katz zdołał go zatrzymać dopiero po
wyjściu z zakrętu.
Przy drodze, dokładnie w miejscu, w którym się zatrzymał, stał ołtarz. Odcięta głowa węża
leżała w kałuży krwi na białym obrusie. Obok stały butelka rumu, krucyfiks i świecznik z
czerwonymi stearynowymi świecami. Do pni drzew na polanie przybite były buty.
Jechał przez las jeszcze przez godzinę. Droga stawała się coraz gorsza, zmieniła się w
gliniasty przesmyk między drzewami. Nagle znów się poszerzyła – krajobraz się otworzył.
Na wpół zarośnięte pola trzciny cukrowej po obu stronach. Zaniedbane baraki z tablicami w
językach francuskim i hiszpańskim. Więcej budynków, młyny do mielenia trzciny i budowla z
betonu, która wyglądała na rafinerię cukru. Małe domki mieszkalne z blachy i bambusa z
werandami. I jeden większy dom w stylu kolonialnym, otoczony palmami. Po podwórzu biegało
z ujadaniem kilka zdziczałych psów.
W chwili, gdy stanął, zadzwonił telefon. Zasięg był słaby, ledwo rozróżniał słowa
Klingberga.
– Jesteś na miejscu. W dużym domu czeka na ciebie przygotowany pokój.
Dom wyglądał na niezamieszkany od wielu lat. Okiennice były zamknięte. Meble przykryte
narzutami, na których widniały plamy wilgoci. Na podłodze w salonie leżała gruba warstwa
nietkniętego kurzu.
Nie było prądu. W kuchni stały puste nosidła na wodę. Na podłodze walały się szczurze
bobki.
Wszedł do biblioteki z regałem na całą ścianę, zapełnionym książkami oprawionymi w
cielęcą skórę. Tytuły były w językach hiszpańskim i francuskim. Na przeciwległej ścianie
znajdowała się galeria obrazów. Portrety olejne dawnych właścicieli domu, domyślał się, że w
porządku chronologicznym. Najstarszy, prawdopodobnie z siedemnastego wieku, przedstawiał
mężczyznę w kapeluszu ze strusim piórem i glinianą fajką w ręce. Ostatni był portret Gustava
Klingberga w wieku czterdziestu paru lat, ubranego w prążkowany garnitur, z ogarem leżącym u
nóg.
Katz wszedł na piętro i znalazł pokój, o którym mówił Klingberg. Na stole stała butelka
wody mineralnej. Na środku pokoju łóżko z baldachimem i moskitierą. Pod ścianami ciężkie
mahoniowe meble. Za drzwiami balkonowymi znajdował się taras z widokiem na mulisty basen.
Przez całe popołudnie nie widział nawet cienia człowieka. Chodził bez planu po terenie,
który, jak się domyślał, był kiedyś plantacją należącą do Klingbergów. Młyny do mielenia trzciny
cukrowej wyglądały na nieużywane od wielu lat. Z budynków gospodarczych zabrano maszyny i
wyposażenie.
W jednym z nich wisiały na hakach ogłuszacze i pistolety bolcowe. A zagroda do uboju była
ubrudzona poczerniałą krwią. Kości zwierzęce i czaszki świń leżały na stosie za drzwiami.
Zdjął ze ściany jeden z pistoletów i zważył w dłoni. Miał prostą konstrukcję: sprężyna
wyprowadzała bolec z cylindra. Żelazo zardzewiało, lecz mechanizm sprężynowy wydawał się
sprawny. Katz włożył go do kieszeni spodni. Zawsze jakaś broń.
Poszedł dalej częściowo zarośniętą gliniastą drogą, zajrzał do starych mieszkań
pracowników: chaty z klepiskiem i dachami ze skorodowanej blachy. Brakowało okien i drzwi,
lecz wewnątrz pozostały zardzewiałe piętrowe łóżka. Na ścianach wisiały pożółkłe plakaty
reklamujące haitański rum. W szafie leżały zbutwiałe ubrania i buty.
Przy linii horyzontu zbierały się deszczowe chmury. Niebo było szare.
Na drzwiach betonowego budynku ktoś namalował krwawiącego czarnego mężczyznę,
którego lizały psy. Legba albo święty Roch, patron haitańskich niewolników. Budynek nie miał
okien, a drzwi były zamknięte na wielką kłódkę. Przed nimi stała drewniana beczka napełniona
do połowy solą.
Szedł dalej drogą, którą przyjechał samochodem, i skręcił w ścieżkę prowadzącą do lasu i
niewielkiego budynku.
Kaplicę zobaczył, kiedy znalazł się całkiem blisko, a obok niej mały cmentarz. Były na nim
tylko dwa groby oznaczone żeliwnymi krzyżami, na których widniały oprawione fotografie.
Jedna z nich przedstawiała starą czarną kobietę. Leżała w trumnie, ubrana w białą tunikę.
Przeczytał nazwisko i lata życia: Marie Bennoit, urodzona dwudziestego siódmego listopada
1921 roku, zmarła jedenastego listopada roku 1978.
Spojrzał na drugi krzyż. Niewyraźne zdjęcie pokazywało chłopca z rysami Mulata, również
leżącego w trumnie. Nie było nazwiska, tylko lata życia: 1963–1979. Chłopiec przypominał
Kristoffera.
Roje moskitów towarzyszyły mu w drodze do domu. Zmrok zapadł szybko. Nie było
księżyca ani gwiazd, gęstniała warstwa chmur. Znów zobaczył stado dzikich psów, stały na
drodze, warczały, szczerzyły kły, lecz rozbiegły się, kiedy podniósł z ziemi kamień.
Rozpętała się burza, wielkie błyskawice przecinały niebo, nadając górom wygląd
fosforyzujących lamp. Zaczęło padać, wielkie ciemne krople padały coraz gęściej, chłoszcząc go
w twarz. Silne podmuchy wiatru orały pola trzciny jak niewidzialne lemiesze.
Katz poszedł na górę do przygotowanego pokoju, zapalił świece w lichtarzu koło łóżka i
pozamykał okna i okiennice. Deszcz bębnił o dach jak nieprzerwany werbel. Spojrzał na telefon.
Baterie się kończyły i nie będzie mógł ich naładować. Jeśli Klingberg chce znów do niego
zadzwonić, musi się pospieszyć. Ale może nie o to chodziło?
Położył się na materacu i spojrzał w górę na podniszczony baldachim.
Nagle wszystko mu się przypomniało.
Dziewczyna Klingberga w Uppsali. Jak ona miała na imię, Ingrid?
To właśnie zrobiły z nim narkotyki: perforowały pamięć, wycięły w niej dziury, usunęły i
zniszczyły ważne fragmenty informacji.
Byli razem przez ostatni semestr w Uppsali. Dawna dziewczyna Klingberga z Sigtuny,
szczenięca miłość, która trwała kilka miesięcy do jej wyjazdu do Francji do szkoły językowej. Z
tego, co wiedział Katz, wtedy ze sobą zerwali.
Odwiedziła ich w pokoju w akademiku, który dzielili. Klingberg dyskretnie poprosił Katza,
by wyszedł na parę godzin. Poszedł do cukierni Ofvandahls i zakuwał rosyjskie słówka,
wypijając w tym czasie pół tuzina filiżanek kawy, nim wrócił do pokoju, w którym Klingberg i
Ingrid powitali go spojrzeniami, w których zawstydzenie mieszało się z zadowoleniem.
Pochodziła z klasy wyższej, tak jak on. Jeździła czerwonym porsche 911, który dostała w
prezencie maturalnym od rodziców.
Pewnego razu, pamiętał, że było to w maju, przyszła do akademika na imprezę i Katz znalazł
się z nią sam na sam na balkonie. Poczęstował ją gauloisami, żartował z nią po francusku – uczył
się języka w liceum i zaliczył sześć semestrów w niecały rok – pożyczył jej swoją skórzaną
kurtkę, kiedy powiedziała, że marznie. Pamiętał, że pili alkohol, whisky z rocznika, którą wzięła
z domu. Kultura picia, o której nigdy nie słyszał, zanim poznał Klingberga. Całe ich życie było
tak odmienne od jego, z zagranicznymi podróżami, majątkami rodzinnymi, sportowymi
samochodami, prywatnymi szoferami i nieprzerwanym dostępem do pieniędzy.
Włożył jej rękę pod spódnicę, przesunął palcem wzdłuż brzegu majtek, była już wilgotna.
Sondował więc dalej, pod materiałem, dotknął warg sromowych śliskich od wydzieliny, nie
przerywając żartobliwej francuskiej konwersacji, odwrócony plecami do balkonowych drzwi, by
nikt nie zobaczył, co się dzieje.
Czy był wtedy naćpany? Nie pamiętał. Całkiem możliwe, że coś brał. Zdarzały mu się
nawroty. Nie pamiętał jednak, by odczuwał wyrzuty sumienia. W każdym razie nie miał
skrupułów moralnych. Nie w tamtym czasie. Patrzył na to jak na rodzaj pobierania podatku, który
zabiera się bogatym i daje biednym.
Pogarda, jaką w głębi duszy czuł dla Klingberga… zniewieściałego, tchórzliwego… czy nie
zrobił tego po to, by zniszczyć ich związek?
Przyszła znowu dwa dni później, w sobotę, kiedy Joel był w domu u dziadka w Djursholm.
Spali ze sobą w łóżku Klingberga. Katz pamięta, że zaczęła potem płakać z poczucia winy.
Joel wrócił w niedzielę wieczorem. Katz nawet nie zadał sobie trudu, by zatrzeć ślady. Na
niepościelonym łóżku wciąż leżało opakowanie prezerwatyw, a na podłodze chusta, którą
zapomniała zabrać. Klingberg zapytał, czy naprawdę z nią spał, a Katz w odpowiedzi tylko
parsknął śmiechem.
– Nie rozumiem – wymamrotał Joel, nim wyszedł z pokoju. – Jedyny człowiek, któremu
ufałem w całym moim życiu.
Krótko potem wrócili do cywila. Katz był przekonany, że już nigdy się nie spotkają.
W środku nocy obudził go odgłos bębnów. Zdjęcie na cmentarzu, czy w grobie naprawdę
leżał Kristoffer, a jeśli tak, to jak tam się znalazł? Znów pomyślał o Ingrid. Tamten raz nie był
ważny, po prostu coś, co zrobił bez poczucia winy, bo tak wtedy funkcjonował, i dlatego, przy
wydatnej pomocy narkotyków, którymi się faszerował przez następną dekadę, o wszystkim
zapomniał.
Burza chyba ustała, a może tylko na chwilę. Katz leżał w łóżku i słuchał bębnów,
dobiegającego z oddali szybkiego, głuchego rytmu. Spojrzał na telefon na nocnym stoliku –
baterii zostało jeszcze trochę czasu. Ale Klingberg nie dzwonił.
Wstał i ubrał się. Usłyszał rozbiegające się po podłodze karaluchy. Nie myślał o niczym
szczególnym, tylko dawał się wciągać w uczucie nierzeczywistości. Jak trafił tu, gdzie jest… jak
to wszystko się zaczęło?
Krajobraz sprawiał wrażenie chromowanego, kiedy wyszedł na podwórze. Przez cienką
warstwę chmur widział rozproszone skupiska gwiazd. Bębny zmieniły brzmienie.
Przeszedł koło baraków na pole trzciny. Nietoperze wyczyniały przed nim akrobacje w
powietrzu, księżyc w pełni wisiał nad horyzontem jakby na niewidzialnej nici. Szedł dalej w
stronę dźwięku bębnów, a przynajmniej w kierunku, z którego mu się wydawało, że dochodzi.
Minął młyny i wyszedł na otwarte pole. Dżungla po drugiej stronie stała jak czarny mur. Między
pniami drzew migotało słabe światło.
Podążał w stronę tego światła wzdłuż rowu nawadniającego. Z zastałej wody dochodził
zapach mułu i gnijących roślin. Kumkające żaby uskakiwały spod jego nóg. Był już na skraju
lasu. Dostrzegł coś w rodzaju bramy, wyrąbanej maczetami w murze roślinności, i wszedł w głąb
wykarczowaną ścieżką.
Po pięciu minutach zobaczył polanę. Na jej środku w wykopanej jamie płonęło ognisko. Katz
cofnął się o dwadzieścia kroków w las, by ukryć się między drzewami.
Święto z ekstatycznie tańczącymi ludźmi. Zobaczył pijanego mężczyznę, który pił rum
prosto z butelki, wytarł otwór i podał ją młodemu chłopcu. Dalej było więcej ludzi, niektórzy
siedzieli w kucki i grali na bębnach, a stara kobieta potrząsała czymś w rodzaju grzechotki.
Wszyscy biedni, ubrani w łachmany.
Na krześle obok bębniarzy siedział mężczyzna przykryty białym prześcieradłem. Na
kolanach trzymał ludzką czaszkę. Między zębami miała wetknięte cygaro, a na pustych
oczodołach gogle. Człowiek pod prześcieradłem siedział zupełnie bez ruchu.
Jakiś mężczyzna wyjął z ogniska żarzący się węgiel i zaczął go jeść, podczas gdy jedna z
kobiet szorowała mu plecy żywą kurą, zawodząc monotonną pieśń po haitańsku. Kilka osób było
białych… potem jednak spostrzegł swój błąd, byli tylko nadzy i wysmarowani jasną gliną.
Tańce i pieśni trwały. Zobaczył ludzi wpadających w trans i wijących się na ziemi jak węże.
Słyszał ekstatyczne okrzyki i zwierzęce wycie. Zobaczył, jak niosą na ołtarz przeraźliwie
kwiczące prosię i jak kobieta jednym ruchem sztyletu podrzyna mu gardło, wypuszcza zwierzę
na ziemię i pozwala mu pobiec w las z szyją tryskającą krwią. Prosię złożone w ofierze i wysłane
do świata duchów.
Przez cały czas jego spojrzenie uciekało do człowieka siedzącego pod prześcieradłem: białe
tenisówki wystające spod materiału, czaszka na kolanach, z okularami przeciwsłonecznymi i
cygarem między szczękami.
Nie było wątpliwości, że to Sandra Dahlström. Eva widziała ją wyraźnie przez lornetkę.
Zostawiła samochód pięćdziesiąt metrów od pustego domu.
Posiwiałe włosy miała związane w koński ogon. Rozejrzała się podejrzliwie dookoła,
przeszła na prawo od domu ścieżką prowadzącą do wzniesienia za podwórzem i znikła z pola
widzenia.
Eva czuła instynktownie, że nie może dłużej czekać, tylko musi natychmiast działać.
Wysiadła z samochodu i zaczęła biec. Widziała wyprzedzający ją własny cień, podczas gdy
umysł ładował obrazy Lisy, obiecywała sobie, że będzie lepszą matką, lepszym wzorem, mniej
autodestrukcyjną osobą, byle tylko jej córka ocalała.
Zwolniła, zbliżając się do ścieżki. Podniosła ostrożnie wzrok, zarejestrowała ruch osoby,
która znikła za zakrętem. Poszła ostrożnie za nią. Do jej oczu cisnęły się łzy tęsknoty za Lisą.
Przeszła jeszcze sto metrów, nim znalazła się na wzniesieniu nad posesją.
W dole nie było widać żadnego ruchu, Ogród i dom prezentowały się wyraźniej z wysokości,
na której stała. Okna i drzwi były zasłonięte arkuszami blach i deskami. Nawet okna na piętrze
zabito gwoździami. Jak jakiś fort, pomyślała.
Gdzieś było ukryte wejście, lecz go nie widziała. Sandra mogła ją tam zaprowadzić. Spóźniła
się o parę sekund.
Na prawo od budynku stał zrujnowany magazyn. Na lewo garaż bez bramy, wypełniony
gruzem.
Dalej szukała spojrzeniem. Zdziczałe jabłonie, trawnik, który zmienił się w łąkę,
jasnoczerwone maki na pożółkłej trawie.
Zsuwała się, przykucnięta, w stronę krótszej ściany garażu.
Była już dwadzieścia metrów od domu, lecz nadal nie słyszała żadnych dźwięków. Trawa był
zdeptana w miejscu, w którym przeszła przed chwilą Sandra, aż do żwirowej ścieżki otaczającej
dom z obu stron.
Lisa była z nią sama gdzieś w środku. Mówiła przez telefon, że jest z jedną osobą, pozostałe
znikły. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, nie było dźwiękoszczelne, inaczej nie
usłyszałaby eksplozji.
Ale gdzie było wejście?
Czas upływał. Nie potrafiła jasno myśleć, chciała tylko iść za instynktem, który mówił jej, że
musi znaleźć Lisę jak najszybciej. Ale czy nie lepiej wrócić do samochodu i zaczekać na Jormę?
Nie miała nawet broni. Czy nie lepiej było zaczekać, aż Sandra znów się pokaże, i zmusić ją, by
zaprowadziła ich do Lisy. Próba zaskoczenia jej, gdy przebywała w tym samym pomieszczeniu
co Lisa, była nierozsądna – mogła stać się jej córce krzywda.
Wycofała się powoli w stronę garażu, uderzyła się o beczkę na deszczówkę, upadła i tak
pozostała.
Po lewej stronie rósł wysoki krzew hibiskusa. Gdyby stała, nigdy nie zauważyłaby tego, co
się za nim kryło, widziała to tylko z tej perspektywy, w miejscu, gdzie gałęzie prześwitywały w
dole pnia. Hibiskus otaczał studnię jak nieprzenikniony mur. Z otworu wystawał stopień.
„I kolce utknęły…”
Wstała, rozchyliła gałęzie i weszła. Jej chusta zaczepiła o kolce, lecz nie miała czasu jej
wyplątać. Pokrywa studni leżała koło obmurowania. Chwyciła się stopnia i ruszyła w dół.
Studnia była osuszona. Gdy stanęła na jej dnie, dostrzegła wąskie przejście w stronę domu.
Musiała iść przykucnięta, macając ręką drogę w całkowitej ciemności. Po dziesięciu krokach
korytarz skręcił ostro w lewo. Na jego końcu zobaczyła światło.
Drzwi były uchylone. Otworzyła je ostrożnie. W suficie tkwiła zapalona świetlówka. Eva
stała w pomieszczeniu przypominającym laboratorium. Julina, pomyślała, rozglądając się dokoła.
Wiedziała tylko, że tu eksperymentował ze środkami psychoaktywnymi. Separatory do badania
trucizn roślinnych stały na długim blacie. Na półkach leżały probówki, naczynia i preparaty
chemiczne, a w otwartej szafce strzykawki w plastikowych opakowaniach.
Otworzyła następne drzwi i weszła do małej sypialni. Przy ścianie stało niepościelone łóżko,
a we wnęce naprzeciwko otwarta szafa. Na półkach leżały dżinsy i podkoszulki. Na wieszaku
wisiał garnitur. Na rozkładanym stoliku znajdowały się miska i sztućce. Na zwiniętej narzucie
leżały skórzany pasek i strzykawka insulinowa. Tu mieszkał Jonas Åkesson. Został zamordowany
w łóżku dużą dawką heroiny, kiedy Julin zrozumiał, że Katz jest na jego tropie.
A Klingberg mieszkał tu po swoim sfingowanym zniknięciu. Garnitur należał do niego.
Teraz dobiegł ją jakiś odgłos z miejsca położonego w głębi domu. Słaby szloch. Lisa.
Przynajmniej żyła.
Otworzyła rozsuwane drzwi i wyszła na korytarz prowadzący do schodów. Z góry
dochodziło dzienne światło. Podeszła ostrożnie do schodów i uświadomiła sobie nagle, jak
bardzo jest bezbronna, nie ma nic, czym mogłaby się bronić.
Potem kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciła się. Zobaczyła w powietrzu łuk
elektryczny i w tej samej chwili poczuła ból. Miała wrażenie, że jej mięśnie odczepiają się od
ścięgien. Sandra Dahlström stała dwa metry dalej z wymierzonym w nią paralizatorem i
wypuściła drugą salwę, po której świat stał się czarny.
Katz nie wiedział, która jest godzina, kiedy się obudził. Zgadywał, że wczesny ranek. Na
dworze świtało.
Wiatr dął z metalicznym pogłosem. Słyszał ruszające się dachówki. Z oddali dobiegał łoskot
przewracanych drzew. Klingberg siedział na krześle pod ścianą i mu się przyglądał.
– Orkan tropikalny – wyjaśnił. – Powyżej czternastu w skali Beauforta. Tak właśnie brzmi,
jak zgrzyt metalu, kiedy się nasila. Niedługo nie usłyszysz nic oprócz ryku.
Był wyższy, niż Katz go zapamiętał, a może go zwiodła jego szczupła sylwetka. Przypominał
swojego dziadka z portretu na parterze. Miał wciąż brązowe włosy bez śladu siwizny.
Niezgłębiony wyraz oczu. Był ubrany w spodnie koloru khaki, cienką marynarkę i jasną koszulę.
– Gustav opowiedział mi kiedyś historię. O lekarzu, który miał pomóc pewnemu
Dominikańczykowi w pozbyciu się czarnego koloru skóry. Problem tkwił w tym, że mężczyzna
nie mógł się zdecydować, na jaki odcień chciałby ją zamienić. Czy chce się stać moreno, ciemny,
canelo, w kolorze cynamonu, blanco-oscuro, jasno-ciemny… tak to się nazywa… czy trigueño,
oliwkowy. Ale żaden z tych kolorów nie jest biały, to tylko warianty i eufemistyczne określenia
czarnej skóry. Nie pamiętam, jak ta historia się skończyła, ale wiem, czego dotyczyła. Że
afrykańskie dziedzictwo jest przekleństwem.
Przyjrzał się nogawkom spodni, zauważył brudną plamkę i zaczął ją pocierać paznokciem
kciuka.
– Sam widziałeś nocną ceremonię – rzekł. – W lesie. Po twojej wizycie na cmentarzu.
Zdesperowani ludzi szukający pocieszenia w jedynym, co im zostało – ich wierze. Moja babcia,
Marie Bennoit, też się tym zajmowała. Była kapłanką w perestilu, kościele voodoo po drugiej
stronie granicy. Pochodziła z rodziny, która parała się czarną magią. Albo zabobonami, jeśli tak
wolisz.
Na stole obok leżały tekstylna figurka z pokoju hotelowego i telefon satelitarny, który Katz
ukrył w silniku.
– Wziąłem sobie parę rzeczy – rzekł, gdy zauważył spojrzenie Katza. – Nie dostaniesz ich z
powrotem.
– Gdzie jest dziewczynka? – zapytał Katz. – Miałeś ją uwolnić.
Klingberg nie odpowiedział. Podszedł tylko do okna i otworzył okiennice. Palmy gięły się na
wietrze. Z oddali dobiegało dudnienie, jakiego Katz nigdy wcześniej nie słyszał, ryk, który
powoli się nasilał.
– Sądzę, że tu opowiedział mi tę historię… Raj Gustava na ziemi. Klasyczny batey, osada
pracowników plantacji cukrowniczej, pierwsza, którą kazał zbudować, i jedyna, która przetrwała
do jego śmierci. W okresie świetności pod koniec lat czterdziestych pracowało tu dwustu
Haitańczyków. Gustav organizował imprezy w tym domu. Zapraszał Ramfisa Trujillo i jego
świtę, na przykład Porfiria Rubirosę. Słyszałeś o nim? Należał wtedy do międzynarodowej
śmietanki towarzyskiej, playboy i ulubieniec kobiet. Gustav zamawiał dziwki dla gości.
Przyjeżdżały tu na mułach z burdeli w Port-au-Prince. Bogaci biali mężczyźni wyprawiali orgie z
biednymi czarnymi kobietami na brzegu basenu. Dziwki jako zapłatę dostawały tyle jedzenia, ile
mogły zabrać ze sobą do domu. Czarni byli tylko czymś w rodzaju ludzkiego bydła, z którym
można robić, co się chce. To dotyczyło nawet Marie Bennoit… a z czasem także Kristoffera.
Z kieszeni marynarki wystawała kolba rewolweru. Klingberg pokiwał głową, widząc, że Katz
ją zauważył.
– Dziadka ogarniała nostalgia, kiedy tu przyjeżdżaliśmy. Pewnego razu… miałem wtedy
dwanaście lat… poszczuł psami jednego z pracowników. To było na rok przed śmiercią mamy i
taty. Gustav i ja byliśmy tutaj sami. Haitański brygadzista ukradł pieniądze z kasy. Gustav uznał,
że będzie wychowawcze, jeśli to zobaczę. Miał pogryzioną szyję, jak krwawy naszyjnik… nigdy
tego nie zapomnę.
Umilkł i popatrzył ze smutkiem na Katza. W oddali zaczynały wyć dzikie psy.
– To było lato 1978 roku. Kristoffer musiał tutaj być, chociaż go przede mną ukrywali. Julin
znalazł go w końcu na tej plantacji, ale z bardzo mglistymi wspomnieniami tego, co się stało.
Julin zrozumiał, że za tym wszystkim stoi dziadek. Gustav zorganizował porwanie i odesłał go do
Marie Bennoit, która rzuciła klątwę na rodzinę. Miał nadzieję, że ją w ten sposób udobrucha.
Śmiertelnie się jej bał: umowy biznesowe, które nie dochodziły do skutku, jego żona Lisbet,
która nagle zaczęła cierpieć na niewytłumaczalne omdlenia, strach przed czarami – to wszystko
było silniejsze niż miłość do własnego wnuka. Julin znalazł dowody na wszystko. Miał haka na
Gustava do końca jego życia.
Umilkł, patrząc szklanym wzrokiem na Katza.
– Czy jeszcze coś cię interesuje? – zapytał. – To, co stało się wtedy na jachcie w Hässelby?
Katz skinął głową, ostrożnie dotykając kieszeni spodni. Zasnął w ubraniu. Pistolet bolcowy
był na swoim miejscu.
– Obudziłem się, słysząc włamywaczy. Przeraziłem się i schowałem pod koją. Dorośli
pojechali do miasta. Pontus wybrał się z przyjaciółmi do lokalu. Mogłem wyglądać przez
szczelinę. Widziałem, jak dwaj chłopcy w moim wieku niszczą wyposażenie. I postanowiłem, że
nie ujdzie im to bezkarnie.
– Więc nas śledziłeś?
– Rozdzieliłeś się z tym drugim chłopakiem i poszedłeś z dziewczyną, Evą, mamą Lisy.
Weszliście do piwnicy na rowery, wzięliście za dużo dragów… i odjechaliście.
– Ale nie byłeś sam.
Klingberg spojrzał na niego smutnym wzrokiem, jakby chciał go prosić o wybaczenie.
– Nie. Zadzwoniłem do mojej dawnej opiekunki, Sandry Dahlström. Przyszła mi pomóc,
daliśmy wam więcej narkotyku, kiedy byliście nieprzytomni. Zabraliśmy was na pobliską
wysepkę. Potem mogłem robić, co chciałem. Myślę, że odziedziczyłem tę mściwość po dziadku.
Klingberg umilkł i spojrzał na zegar.
– Zbieraj się – rzekł. – Musimy zdążyć przed orkanem.
Ryk zbliżającego się orkanu przybrał na sile, kiedy wyszli na podwórze. Dzikie psy umilkły.
Klingberg popychał Katza przed sobą, przyciskając lufę pistoletu do jego pleców. Szli powoli
żwirową drogą przez wioskę i Joel opowiedział o wszystkim, co się wydarzyło, wypełniał luki,
uściślał szczegóły, jakby chciał mieć pewność, że Katz wszystko dokładnie zrozumie.
Mówił o nienawiści, jaką odczuwał do rodziców i zaginionego starszego brata – za to, że
zostawili go samego, podczas gdy Kristoffer, choć nieobecny, był centralnym punktem ich
istnienia, stratą, do której wciąż powracali, nieświadomi, że żyje gdzieś na plantacji cukru na
pograniczu Haiti i Dominikany. Za to, że żyje w cieniu zaginionego brata.
Opowiedział o tym, jak zamordował rodziców w posiadłości w Sörmlandzie, jak pewnego
wieczoru znalazł ich pijanych, śpiących na osobnych kanapach, i zrozumiał, że nadarza się
okazja, na którą czekał. Jak udało mu się wyciągnąć ich do garażu, wsadzić do samochodu,
podrzucić butelki z alkoholem, spleść ich ręce, podłączyć wąż ogrodowy do rury wydechowej i
pociągnąć do wnętrza auta… schylić się i złożyć każdemu pożegnalny pocałunek, malinkę na
szyi, właściwie sam nie rozumiał dlaczego… zanim włączył silnik, prawie w szoku, nie z
powodu tego, co robił, lecz że się na to odważył, i o Gustavie, który podejrzewał, że to on, lecz
zdecydował się milczeć.
Opowiedział o tym, jak Julin zainteresował się nim jako nastolatkiem, jego napadami złości i
zdolnościami językowymi. O tym, co wiedział na temat tajnego programu wojskowego, o
inspiracjach, jakie Julin czerpał z pobytów na Dominikanie, o pieniądzach, napływających od
Gustava dzięki hakowi, jaki miał na starego człowieka. I o tym, jak pomógł mu zamordować
Angelę, i o wszystkim, co wydarzyło się potem, a zrobił to w przekonaniu, że Katz nie przeżyje.
Kiedy skończył, mieli za sobą kilometr drogi. Stali przed betonowym budynkiem z
wizerunkiem świętego Rocha na drzwiach. Stojąca przed nim beczka z solą miała odsuniętą
pokrywę. Drzwi były otwarte.
– Wejdź! Już go nie przestraszysz. Nie teraz, kiedy nie masz tego.
W jednej ręce trzymał tekstylną figurkę, paké, w drugiej wycelowany w niego rewolwer.
Katz zrobił, jak mu kazał.
Jakiś człowiek siedział bez ruchu na krześle przy przeciwległej ścianie, przykryty brudnym
prześcieradłem, spod którego wystawały białe tenisówki. Dudnienie orkanu przybierało na sile.
Klingberg musiał podnieść głos, by go słyszeli.
– Weź trochę soli z beczki i rzuć w niego.
Katz wykonał polecenie. Mężczyzna drgnął, kiedy sól trafiła w prześcieradło.
– Jeszcze raz! Tak ich się budzi, tych zombie.
Rzucił drugą garść. Przez ciało przebiegły konwulsje. Stopy nerwowo przebierały po
podłodze. Wtedy spadło z niego prześcieradło.
Był to Mulat około pięćdziesiątki, ubrany w podniszczone dżinsy i brudny podkoszulek. Miał
puste, pozbawione życia spojrzenie, jak narkoman. Twarz o rysach nordyckich. Zielone oczy,
jasne włosy kontrastujące z brązową skórą.
– On myśli, że nie żyje – wyjaśnił Klingberg. – Bo nie chce żyć… bo nie ma po co żyć.
Katz zobaczył ranę na czole mężczyzny po uderzeniu stłuczoną butelką w domku
myśliwskim. Twarz ściągnęła mu się w grymasie, gdy obnażył przednie zęby i głucho zawarczał.
– Mój brat zmarł na chorobę tropikalną krótko po tym, jak Julin go znalazł. I zaledwie
miesiąc po śmierci Marie Bennoit. Opiekowała się nim jak matka, bardzo się starała mimo
trudnych warunków.
Klingberg zamilkł i spojrzał na niego z pogardą.
– Ten człowiek twierdzi, że jest Kristofferem, że wykopano go z ziemi krótko po pogrzebie.
Nasza babcia nie mogła go dłużej chronić przed całą nienawiścią, jaką rozpętał tutaj Gustav.
Klingberg, wciąż trzymając wycelowany w niego rewolwer, sam zaczerpnął z beczki garść
soli i rzucił w mężczyznę, który znowu drgnął.
– Jak myślisz, Katz, czy to Kristoffer?
Nie odpowiedział, czekał tylko, aż coś się zdarzy.
– Był jednym z tych, których badał Julin… i paru innych z podobnymi objawami. Po drugiej
stronie granicy jest szpital, klinika psychiatryczna, gdzie próbują się opiekować takimi jak ten
tutaj. Julin też tam był. I w Port-au-Prince. Popatrz na niego. Zupełnie pozbawiony woli. Można
kazać mu zrobić wszystko, myśli, że musi słuchać.
Katz więcej już nic nie usłyszał prócz huku rewolwerowego strzału i poczuł palący ból w
prawym udzie. Upadł głową naprzód. Uderzył policzkiem w podłogę i stracił przytomność.
Pbudziła się na podłodze w miejscu przesiąkniętym zapachem pleśni. Ręce miała
przywiązane plastikową linką do rury z ciepłą wodą. Ciało nadal bolało po wstrząsach
elektrycznych.
– Mamo… jesteś tu?
Głos Lisy dochodził z innej części domu. Chciała odkrzyknąć, że jest, że wszystko będzie
dobrze, lecz nie miała siły.
– Mamo… odpowiedz!
Rozpłakała się. Nie mogła uwierzyć, że zaryzykowała wszystko, wchodząc tutaj sama.
– Mamo, proszę…
Głos urwał się nagle, kiedy ktoś zamknął drzwi do pomieszczenia, w którym znajdowała się
Lisa. Zebrała wszystkie siły, by powstrzymać panikę.
Minęło kilka minut. Ciało trochę się pozbierało, mózg znów zaczął pracować. Usłyszała
zbliżające się kroki, drzwi otworzyły się i stanęła przed nią Sandra.
– Czy ktoś wie, że tu jesteś? – zapytała.
– Nie.
– Kłamiesz, pizdo.
– Przyjechałam sama.
Znów wycelowała w nią paralizator i wystrzeliła. Ból był nie do opisania, miała wrażenie, że
pali się w środku.
– Powiedz prawdę!
Minęła prawie minuta, nim zdołała odpowiedzieć:
– Przysięgam… przyjechałam sama.
– Jak znalazłaś to miejsce?
– Był wybuch w pobliżu… rozpoznałam odgłos w telefonie. Udało mi się ustalić czas w
firmie prowadzącej prace.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz pojawiło się jąkanie i zablokowało całe ciało.
Sandra tylko pokiwała głową i schyliła się, by sprawdzić, czy plastikowa linka się nie
poluzowała. Wyprostowała się i podeszła do metalowej szafki. Wyjęła z niej rolkę taśmy
izolacyjnej.
Eva wiedziała, że za wszelką cenę musi zyskać na czasie. Tylko czas dawał jej szansę, by
znaleźć jakiś sposób wydostania się stąd. Jednak ból od porażenia prądem nadal przenikał jej
ciało, mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
Rozmawiaj z nią, myślała, powstrzymaj ją… bez jąkania.
– Nie rozumiem – zaczęła powoli. – Wiedziałaś, że Julin eksperymentuje z Jonasem i nie
zrobiłaś nic, by chłopakowi pomóc?
Sandra zignorowała ją, szukając jeszcze czegoś w szafce. Wzięła papierowy ręcznik i
zwinęła w dłoni w kulkę.
– Wiedziałaś, że Klingberg i Julin kazali go zamordować, bo Katz był na ich tropie. W tym
domu, dużą dawką heroiny.
Ledwo dobywała z siebie głos. Zobaczyła, jak Sandra odkleja kawałek taśmy, przytrzymuje
zębami i odrywa. Blizny po ugryzieniach na jej ręce lśniły w świetle wpadającym przez otwarte
drzwi.
– Czemu Joel… ma nad tobą taką władzę?
– Miłość – odparła. – Nie ma niczego silniejszego.
Mieli romans, odkąd Klingberg był nastolatkiem, pomyślała, naciągając ostrożnie linkę, by
sprawdzić, jak mocno jest zawiązana. Oboje znaleźli ujście dla swoich potrzeb. Sandra miała
nadzieję, że przeniesie to uczucie na Linnie, ale się nie udało, dalej się z nim spotykała, choć ją
wykorzystywał.
– Nie powiedziałaś mi jeszcze prawdy. Czy ktoś inny wie, że tu jesteś?
– Nie.
Sandra przekręciła regulator paralizatora i sprawdziła jego ustawienie.
– Teraz najwyższy woltaż. Pójdę do twojej córki i przetestuję, jak działa.
Narastająca w niej nienawiść była silniejsza od bólu i strachu.
– Zabiję cię, jeśli ją tkniesz.
Sandra rzuciła jej spojrzenie bez wyrazu, pochyliła się i wepchnęła papierowy ręcznik do jej
ust, okręcając szybko kilka warstw taśmy wokół jej głowy. Potem wyszła z pokoju.
Upłynęło dziesięć sekund, w całości wypełnionych myślą, że jej córeczka umrze, że ona
sama umrze, że zostanie tylko Arvid, kiedy wszystko się skończy. Usłyszała, że Lisa znów ją
woła, cicho, z oddali. Ręcznik w gardle pobudzał odruch wymiotny, chwytała ciężko powietrze
przez nos.
Potem usłyszała dwa szybkie strzały z pistoletu w pokoju obok, ktoś krzyknął i wybiegł
stamtąd.
Musiała zemdleć, bo gdy oprzytomniała, zobaczyła Jormę pochylonego nad nią i
odwiązującego ją od rury.
– Lisa? – zapytała. – Gdzie jest?
– W drugim pokoju. Cała i zdrowa.
– A Sandra?
– Nie wiem. Znikła.
Spojrzała na pistolet, który trzymał w ręce.
– Strzelałeś do niej?
– Nie wiem, czy trafiłem. Nawet nie wiedziałem, czy jestem w dobrym miejscu. Zobaczyłem
twoją chustę zaczepioną o hibiskus… potem zauważyłem wejście. Wszedłem do środka,
zobaczyłem kobietę trzymającą paralizator i strzeliłem bez ostrzeżenia.
Poprowadził ją przez korytarz do pokoju bez okna w drugim końcu domu. Przeszył ją ból i
rozpacz, gdy zobaczyła swoją dziewczynkę przywiązaną do łóżka. Ale żywą i tylko to się teraz
liczyło.
Nie pamiętała kolejności zdarzeń, jakie nastąpiły potem. Wiedziała tylko, że długo siedziała z
Lisą w objęciach, kiedy Jorma przeszukiwał dom, i obie płakały ze strachu i ulgi. W którymś
momencie zawołał ją, by przyszła, i znalazła go w piwnicznym laboratorium z bezwładnym
ciałem Sandry. Domyśliła się, że połknęła truciznę, bo miała sinoczarną twarz i już nie żyła. Nie
była pewna, czy Lisa przy tym była, czy zostawiła ją w pokoju, a może już ją stamtąd zabrała,
zadzwoniła do Oli i z płaczem opowiedziała o koszmarze, jaki przeszła.
Znajdował się w rzeźni, klęczał w zagrodzie. Był oszołomiony narkotykiem. Podobnie jak
w domku myśliwskim, tylko mocniej. Klingberg nawet nie musiał go wiązać, bo mięśnie nie
funkcjonowały.
Coś uwierało go w głowę, metalowa opaska wrzynająca się w czoło. Do ogłuszania zwierząt
przed ubojem.
Klingberg stał przed nim z plastikową butelką w dłoni. Wąchał jej zawartość.
– Tetrodotoksyna – wyjaśnił. – I składnik halucynogenny, bufotenina. W dawnych czasach
wkładano truciznę do butów ofiary albo polewano nią jej plecy. Kiedy osoba sprawiała wrażenie
martwej, chowano ją w grobie, a szaman, który ją otruł, przychodził i wykopywał ciało.
Krew ciekła z rany po wewnętrznej stronie uda Katza. Kula prawdopodobnie przeszła przez
mięsień, nie naruszając kości ani tętnicy.
Klingberg pochylił się i wlał do rany jeszcze parę kropel zawartości butelki. Potem odwrócił
się i wypowiedział kilka słów po hiszpańsku do mężczyzny w tenisówkach.
Drzwi były otwarte. Katz zobaczył na drodze dzikie psy. Zwietrzyły krew. Wejdą, kiedy
zostanie tu jego ciało, ubrudzone krwią z rany na czole od wbitego bolca. Wygłodniałe najpierw
zaczną zlizywać krew, a potem poszukają miękkich tkanek… może gardła… które Klingberg
najpierw pogryzie… jak niegdyś pies myśliwski gardło pracownika na plantacji jego dziadka.
Przenikało go uczucie spokoju, podobne do tego, jakiego się doświadcza na odlocie
heroinowym. Mięśnie były zwiotczałe, lecz endorfiny działały. Czy tak ma umrzeć, szczęśliwy
na karaibskich narkotykach?
Wciąż klęczał w zagrodzie, niezdolny się poruszyć. Na dworze wył wiatr. Drzwi były
otwarte. Dachówki fruwały w powietrzu, lekkie jak liście. I wszelkie inne rzeczy: drewno,
gałęzie, krzewy wyrwane z korzeniami. Na jakimś budynku obluzowały się wielkie arkusze
blachy i uniosły na trzydzieści metrów w powietrze, nim wylądowały z łoskotem poza polem
widzenia.
W pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował dziwny spokój. Mężczyzna przed nim
uderzył lekko w nogę młotkiem. Wydawał się zupełnie nieobecny, bardziej odurzony niż on sam.
Biedak w jakiejś dziurze na krańcu świata. Kto to był? Kristoffer Klingberg? Miał blizny po
pobiciu na całym ciele. Pręgi na plecach, gdzie chłostano go jak zwierzę. W dzieciństwie? Jako
niewolnika na cukrowej plantacji białego człowieka. Martwy, od wielu lat. Jaka trauma leżała u
źródła tak niepojętej autosugestii, że człowiek uważa siebie za zmarłego? Przecież to wiedział, bo
czyż sam tak nie żył przez ponad dziesięć lat, jak zombie?
Klingberg stanął obok niego. Może chciał być świadkiem jego egzekucji. Jego słowa
dochodziły jak z pomieszczenia oddzielonego korytarzem kilometrowej długości. Krzyczał, by
przebić się głosem przez ryk orkanu:
– To logiczne, Katz, że uwolnię dziewczynkę po twojej śmierci. Czy jesteś gotów złożyć
siebie w ofierze?
Wyraził zgodę spojrzeniem, bo nie mógł wydobyć głosu. Nie mógł nawet przełykać. A
jednak w to nie wierzył. Czemu Klingberg miałby kogokolwiek oszczędzić, kiedy sprawy zaszły
tak daleko?
– Powinienem był wrócić… a może jeszcze mogę? Wszystko wskazuje na ciebie. W tym
punkcie nic się nie zmieniło. Nawet zamordowanie Julina, jedyne, co teoretycznie mogłoby
świadczyć przeciw mnie. Wiesz, dlaczego go zabiłem? – Wpatrywał się intensywnie w Katza. –
Bo on chciał zabić ciebie. Byłeś na tropie głuchego chłopca, a Julin nie chciał ryzykować. Ale się
sprzeciwiłem. Ocaliłem ci życie. Bo bawiła mnie myśl, że będziesz ścigany za coś, co zrobiłem
ja.
Joel krzyknął jeszcze coś, czego nie zrozumiał. Zaczynał go zawodzić słuch, pojawiały się
długie przerwy, kiedy dźwięki w tle zmieniały się w jednostajny szum. Jakby ktoś włączał i
wyłączał przekaźnik w jego głowie.
– Łatwo było cię wykorzystać, Katz. Byłeś osądzony z góry, dokładnie tak, jak wtedy w
Hässelby.
Powiedział, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że Katz to ta sama osoba do wieczoru, kiedy
wrócił z Djursholm i odkrył, że on przespał się z Ingrid. Zimne, twarde spojrzenie, które nagle
przywiodło mu na myśl tamten raz sprzed paru lat, kiedy Katz włamał się do „St Rochusa”.
Łatwo było potwierdzić podejrzenie. Katz, człowiek, którego podziwiał za to, że obronił go przed
spadochroniarzem w Karlsborgu. Mówił, jak bardzo znienawidził jego i Ingrid za to, co zrobili.
Jak bardzo nienawidził zdrady… od zaginięcia brata, kiedy to rodzice zdradzili go w swojej
żałobie. Ingrid pojechała na obóz językowy do Francji następnego lata po ich wyjściu z wojska i
nigdy nie wróciła. Zaginęła podczas górskiej wędrówki w Pirenejach. Nigdy nie odnaleziono
ciała. On oczywiście wiedział, gdzie leżą jej szczątki.
Gniew, pomyślał Katz, przerażający gniew, jaki nosili w sobie obaj. I musiał teraz wydobyć
go z siebie, jeśli miał z tego wyjść. Tylko z pomocą gniewu mógł się uwolnić. Zaśmiał się w
duchu z własnego obłędu.
– Tkaniny – wyartykułował z trudem. – Ktoś ci przesłał tkaniny voodoo na krótko przed
twoim zniknięciem.
– Tak. Dziwne, prawda?
Klingberg parsknął śmiechem.
– Czarnuch zabija Żyda. Czy to nie ironia losu? On za chwilę wbije ten bolec w twoją głowę,
prosto w mózg na dziewięć centymetrów. Jak tylko stąd odejdę.
Klingberg zawsze był antysemitą, rasistą i antysemitą, dokładnie tak jak jego wujek i
dziadek. Wiedział o tym już wtedy, gdy chodzili do szkoły tłumaczy, ale miał to gdzieś, jak
wszystko inne, co dotyczyło Klingberga, ponieważ nim pogardzał.
– Nie chciałbyś teraz siebie oglądać, Katz. Z ogłuszaczem na głowie… na kolanach…
obsrany.
To była prawda, czuł zapach swojego całkowitego poniżenia, lecz się tym nie przejmował.
Był na haju po narkotyku, jaki dał mu Joel, tym, który zmienił go w człowieka bez życia.
Zobaczył krew płynącą z nosa Klingberga, ściekającą po podbródku i szyi, czego on sam nie
wydawał się być świadomy.
– Muszę już jechać – rzekł. – Dopóki drogi są jeszcze przejezdne.
Dał znak głową mężczyźnie z młotkiem i wyszedł z pomieszczenia. Stał przez chwilę w
otwartych drzwiach, a wiatr szarpał jego ubranie. Potem się odwrócił i poszedł schylony w stronę
drogi.
Katz poczuł zawrót głowy, kiedy zrozumiał, co go czeka: że do końca życia pozostało mu
dziesięć lub dwadzieścia oddechów.
Człowiek z młotkiem zbliżył się o dwa kroki. Będzie musiał się schylić i siąść naprzeciw
Katza, by wbić bolec w jego mózg. O ile najpierw go nie podniesie i o coś nie oprze. Albo położy
na plecach.
Gniew, pomyślał, musi teraz nadejść, nienawiść musi przyjść, bo tylko dzięki nim przeżył te
wszystkie lata na ulicy.
Dłonie miał zaciśnięte w skurczu. W jednej wciąż trzymał sól. Skupił myśli na Angeli i Evie,
na Lisie, którą Klingberg gdzieś więził, nie zamierzając oszczędzić. Poczuł, jak zamroczenie
ustępuje, a jego miejsce zajmują nienawiść i mrok.
Mężczyzna ukląkł przed nim. Powoli uniósł młotek, lecz chyba zrozumiał, że nie wbije
dobrze bolca pod tym kątem, że wejdzie krzywo.
Znowu się podniósł i pchnął Katza stopą tak, że oparł się plecami o ścianę z desek. Na
dworze wciąż szalał orkan, drogą toczyły się pnie drzew, dachówki, arkusze blachy. Katz czuł,
jak rośnie w nim nienawiść – wszystko, co zebrał i nosił w sobie od kołyski. Podniósł teraz rękę
do twarzy, tamten zobaczył, że zlizuje sól z wnętrza dłoni, nie zrozumiał chyba, co Katz robi, i
przycisnął jego dłoń stopą tak, że spoczęła na biodrze. Katz wyczuł w kieszeni pistolet bolcowy,
jęknął z bólu, kiedy mięśnie zaczęły go słuchać i skoncentrował się na gniewie, pozwalając, by
zbudził go ze zmarłych.
Mężczyzna pochylił się, trzymając rękę z młotkiem. Sól, pomyślał Katz, ciało zareagowało,
skurcz mięśni ustąpił, a on, trzęsąc się w konwulsjach, upadł na bok. Pistolet trzymał ukryty w
dłoni, kiedy tamten schylił się, by go podnieść. Teraz trochę bliżej. Musiał chwycić Katza za
ramiona, by położyć go na plecach. Katz zobaczył jego zbliżającą się głowę, czuł oddech i
zapach olejku przeciw owadom na skórze.
Dwadzieścia centymetrów od niego. Zdumiała go precyzja własnego działania, jak gdyby
zawsze wiedział, co powinien zrobić w takiej właśnie sytuacji. Mężczyzna spojrzał ze
zdziwieniem, jak nagle unosi rękę i przykłada zimny przedmiot do jego skroni. Katz nacisnął
spust i poczuł siłę odrzutu rozchodzącą się po ręce. Mężczyzna upadł na niego z lewą częścią
kości czołowej wgniecioną w mózg.
Nie miał pojęcia, jak długo leżał na podłodze w rzeźni, przygnieciony innym ciałem.
Godzinę… dobę? Miał omamy słuchowe, zdawało mu się, że zmarły mówi, i do tego po
szwedzku. Czy to naprawdę był Kristoffer?
Odurzenie w końcu minęło, jak odpływ morza. Mógł się poruszać, władza w mięśniach
powróciła.
Wieczorem stał na drodze przed rzeźnią. Orkan już przeszedł. Cukrownicza wioska
przypominała opuszczone pole bitwy. Okna w budynku posesji były wybite, dach zerwany.
Wszędzie leżały jakieś rupiecie, ciężkie przedmioty, które przebyły długą drogę w powietrzu.
Dzikie psy spoglądały na niego ze skraju lasu, kiedy szedł chwiejnym krokiem wzdłuż drogi do
domu. Land rovera nie było. Klingberg zniknął, nie sprawdzając, czy nie żyje.
W pokoju na piętrze jego telefon i portfel wciąż leżały na łóżku. Komórka zadzwoniła w
chwili, gdy ją zobaczył. Klingberg, pomyślał. Usłyszał jednak głos Jormy dochodzący z bardzo
odległego miejsca:
– Katz, jesteś tam? Znaleźliśmy Lisę… całą i zdrową.
Połączenie urwało się, kiedy z baterii wyciekł ostatni promil prądu.
Wynajął mały pokój w Barrio Las Malvinas, w północnej części Santo Domingo.
Wyposażenie było spartańskie: łóżko, lampa, metalowa umywalka. Toaleta i prysznic znajdowały
się w korytarzu.
Pierwszego wieczoru kupił od ulicznego handlarza parę gramów jamajskiej trawy. Skręcał
jointy i palił je, siedząc przy otwartym oknie i patrząc nieobecnym wzrokiem na zachód słońca.
Zmrok zapadł szybko, jakby ktoś zgasił lampę. Morze było idealnie spokojne. Orkan przeszedł
przez wybrzeże, nie wyrządzając większych szkód.
Podwiózł go samochód dostawczy przewożący ceramikę z Port-au-Prince do Santo
Domingo. Nie wiedział, skąd czerpał siły. Najpierw kuśtykał przez godzinę drogą w dżungli, aż
dotarł do wioski po haitańskiej stronie granicy. Zajęli się nim tam życzliwi ludzie: doktor z
Lekarzy bez Granic opatrzył ranę postrzałową, mieszkańcy pozwolili mu przenocować w hamaku
na terenie misji, dali jeść i pić, a następnego ranka zatrzymali przejeżdżający drogą samochód.
– Erzulie Freda? – zapytał na widok laleczki w sukience z cekinami wiszącej na wstecznym
lusterku. Kierowca obdarzył go szerokim uśmiechem, jakiego nie widział od lat.
Nie wiedział, jak długo zostanie. Aż wszystko się wyjaśni. A on zrobi to, czego wymagał od
siebie.
Powoli wszystko wracało do normy. Trucizna wciąż tkwiła w ciele i osłabiała mięśnie, lecz
rana na udzie goiła się zdumiewająco szybko. Starał się nie myśleć o człowieku, którego zabił.
Zadzwonił do Evy w dniu, w którym tam przybył.
– Tęsknię za tobą – powiedziała. – Kiedy wrócisz?
– Nie wiem.
– Żałujesz, że spaliśmy ze sobą?
– Chyba nie.
Słuchał jej spokojnego oddechu. Czuł jej ulgę, że córeczce nic się nie stało. Próbował
wyjaśnić wszystko, co się zdarzyło, ale nie miał siły mówić o tym, co przeszedł. Powiedział
tylko, że wszystko jest pod kontrolą.
– Odezwij się, jak tylko wrócisz, Katz. Mamy mnóstwo spraw do omówienia.
Robił to, co powinien: planował, myślał, kupił mapę portu. Któregoś ranka poszedł do
Avenida Sarasota trochę poza centrum. Różowy budynek został zbudowany pod koniec lat
pięćdziesiątych. Płaskorzeźba nad wejściem przedstawiała menorę, siedmioramienny świecznik.
Była sobota i trwało już poranne nabożeństwo. Katz wziął jarmułkę i modlitewnik z półki i
otworzył na właściwym miejscu Amidy. Tekst po lewej stronie był po hiszpańsku, po prawej – po
hebrajsku. Kantor stał przy pulpicie i czytał.
Około trzydziestu mężczyzn i kobiet siedziało osobno po obu stronach przejścia. Nie używali
zasłony do mechicy. Większość miała sefardyjskie korzenie, ciemną skórę, niski wzrost. Nie
zwracali na niego uwagi – może byli przyzwyczajeni do amerykańskich turystów.
Głos kantora był hipnotyzująco piękny. Głębokim basem czytał z Tory tekst tygodnia.
Fragment ten mówił o zemście: o pomście Boga, która była słuszna, lecz prawie zawsze
niezrozumiała. O żądzy zemsty człowieka, która była zrozumiała, lecz daremna.
Kantor podszedł do niego po nabożeństwie i przedstawił się. Zdumiał się, słysząc, że Katz
jest ze Szwecji, opowiedział o wspólnocie, najstarszej w Nowym Świecie. Pierwsi sefardyjczycy
przybyli z hiszpańskimi kolonizatorami, ukrywając swoją wiarę. Potem pojawiło się więcej
Żydów z holenderskich Antyli, a w czasie wojny żydowscy uchodźcy z Europy. Trujillo dość
szczodrze pozwolił na emigrację, dostali teren dla siebie w północnej części wyspy w prowincji
Sousa. Światowy Kongres Żydów zakupił dla nich ziemię i bydło.
Kantor śmiał się, opowiadając o niemieckojęzycznych magistrach, którzy stali się rolnikami i
hodowcami bydła.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytał, kiedy Katz zbierał się do wyjścia.
– Tak…
– Mów śmiało.
– Nie przestrasz się, ale muszę kupić pistolet.
Kantor spojrzał na niego z powagą.
– Masz kłopoty?
– Potrzebuję go do obrony własnej. Mam nadzieję, że nie zostanie użyty.
Chwila wahania. Kantor przecież go nie znał i prośba musiała zabrzmieć absurdalnie. Chyba
jednak dostrzegł w jego spojrzeniu uczciwość i szczerość.
– Mogę ci tylko dać numer telefonu. Resztę musisz załatwić sam. Za osiem godzin zaczyna
się szabat. Wróć po hawdali.
Jacht stał w marinie, przy oddalonym od brzegu pirsie wśród innych luksusowych jachtów.
Zobaczył przez lornetkę: „St Rochus”. Teraz pływał pod flagą panamską.
– Zapłacę tysiąc peso, jeśli mnie tam zabierzesz.
Człowiek obsługujący łódź wycieczkową spojrzał na niego sceptycznie.
– Teraz? Zaraz się ściemni.
– Tak, teraz.
– Co zamierzasz? Nie dam się w nic wciągnąć.
– Chcę się tylko trochę rozejrzeć.
Katz wyjął z kieszeni plik banknotów, wybrał z niego jeden pięćdziesięciodolarowy i podał
mężczyźnie. Wchodząc do motorówki, znów czuł wewnętrzny gniew, musiał znaleźć dla niego
ujście, by się nie udławić.
Zdjął wodoszczelny plecak i postawił na pokładzie. Nie ważył wiele. Była w nim tylko
latarka, gaz pieprzowy i miniaturowy colt.
Zmrok zapadł szybko, kiedy odpływali od ujścia rzeki. Na jednostkach w marinie zapalono
światła.
„St Rochus” stał przy ostatnim pirsie – jacht, do którego się włamał w innym życiu.
Okrążyli falochron i popłynęli w stronę basenów portowych. Katz spojrzał na zegarek. Wpół
do siódmej. Upał zalegał jeszcze w powietrzu jak wilgotny, ciepły kompres.
– Dalej nie płynę – oznajmił sternik. – Strażnicy patrolują nabrzeża. Chcesz zawrócić, czy
mam cię wysadzić przy promenadzie?
Kiedy się odwrócił, jego pasażera już nie było.
Nabrzeże było oświetlone. Strażnik stał przy bramie, która oddzielała je od części lądowej.
Katz podpłynął bezgłośnie do rufy najbliższej jednostki. Nieco dalej, na czymś, co przypominało
pływający trzypiętrowy dom, odbywała się impreza.
Znajdował się poza polem widzenia, w cieniu rufy. Mężczyzna ubrany w smoking sikał z
relingu dziesięć metrów od niego. Katz stał bez ruchu w wodzie, nie czując bólu w zranionej
nodze. Trzymał się łańcucha kotwicznego, wdychał zapach rozlanego oleju i grillowanego
jedzenia. Kiedy mężczyzna znikł, popłynął dalej.
„St Rochus” miał zgaszone światła. Klingberg był gdzieś indziej, ale prędzej czy później
wróci. Katz miał dużo czasu. Może na niego zaczekać. Zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Opłynął jacht przy samym kadłubie. Nasłuchiwał jakichś dźwięków, lecz niczego nie słyszał.
Ciemne kajuty. Na pokładzie nie było ludzi.
Koło trampoliny znajdowała się drabinka. Katz wspiął się na nią i zeskoczył za ścianą
najbliższej kabiny. Fale uderzały o kadłub, wydając odgłos przypominający westchnienie.
Powróciły obrazy z rzeźni na plantacji cukru. Nie miał wyboru i będzie musiał przeżyć resztę
życia ze świadomością, że zabił człowieka. Znów poczuł nienawiść do Klingberga, aż
pociemniało mu w oczach.
Zdjął plecak i przemoczoną koszulę. Zaczekał, aż strażnik odejdzie na koniec nabrzeża i
podpełznął przez pokład do drzwi prowadzących do kajut. Nie były zamknięte na klucz.
Zszedł na dół dokładnie tak jak wtedy z Jormą w Hässelby. W jednej ręce trzymał rewolwer,
w drugiej latarkę. Drzwi do kabiny były otwarte. Poświecił w środku. Brudna koja, resztki
jedzenia w celofanowym opakowaniu, silny zapach olejku przeciw owadom, ten sam, jaki
wydzielał człowiek, którego zabił.
Wszedł do salonu. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętał, z przymocowanymi do
podłogi meblami, stołem i barem z drzewa tekowego.
– Siadaj, Katz!
Głos dochodził z ciemnego kąta na rufie. Szwedzki, lecz nie należał do Klingberga. Dwaj
mężczyźni siedzieli wygodnie rozparci na sofie. Trzeci przykucnął przy kasie przytwierdzonej do
ściany. Ten, który mówił, trzymał wycelowany w niego pistolet z tłumikiem.
– Odłóż rewolwer na stół. Nie chcę, by się zdarzył jakiś wypadek.
Katz zrobił, co mu kazano.
– Opróżnij kieszenie, jeśli łaska.
Gaz pieprzowy, jego ostatnia deska ratunku… Postawił go na stole.
– Pięknie, a teraz usiądź. Nie bój się, nic ci się nie stanie. Tylko sobie trochę porozmawiamy.
Mężczyzna wodził lufą pistoletu za jego ruchami. Zawodowiec, ręka mu nawet nie drgnęła.
– Gdzie jest Klingberg? – zapytał Katz, kiedy usiadł.
– Nie musisz się więcej o niego martwić. Za kilka lat zostanie uznany za zmarłego. Nigdy nie
znajdą ciała. Po prostu już go nie ma.
Nic z tego nie rozumiał, patrzył tylko w osłupieniu na człowieka, który do niego mówił. W
ciemności trudno było dojrzeć jego twarz. Mocno zbudowany, z brodą, lecz ogolony na łyso.
– Nie mogę się niestety przedstawić. Tak samo moi koledzy.
Lynx. Ryś, przełożony Julina.
Mężczyzna przykucnięty przy ścianie wyjął z kasy coś, co wyglądało na twardy dysk, włożył
do torby i wstał.
– Chcę, żebyś zapomniał o tym spotkaniu, kiedy skończymy. Po prostu nie miało miejsca.
Katz skinął głową, czekając na jakieś wyjaśnienie.
– Myślę, że odgadłeś, kim jestem, a raczej mój pseudonim. On też zniknie, a ty go nigdy nie
wymówisz w przyszłości. W żadnym kontekście. Narobiłeś nam trochę problemów. Nie ma
pewniejszego sposobu przechowywania informacji niż tutaj! – Postukał lekko palcem w głowę. –
A gdybyś wbrew zdrowemu rozsądkowi jeszcze raz włamał się do systemu, niczego nie
znajdziesz. To, co widziałeś… powiedzmy, fragment większej układanki… już nie istnieje.
Wszystko zostało wyczyszczone.
Mężczyzna założył nogę na nogę i przyglądał się intensywnie Katzowi ze swojego kąta,
nadal mierząc do niego z pistoletu.
– To nawet nie miało pozostać w systemie. Niedopatrzenie z naszej strony. – Odchylił się do
tyłu i jego twarz niemal całkowicie znikła w ciemności. – Musisz mieć mnóstwo pytań – rzekł. –
I może odpowiem na niektóre… bo jesteśmy ci to winni.
– Dla kogo pracujecie? – zapytał Katz. – SSI?
– To trochę bardziej skomplikowane. Projekt „Legba” był międzynarodowy. I wielu z nas
musi teraz usuwać ślady pozostawione przed laty. Moi dwaj przyjaciele mówią na przykład tylko
po angielsku. I po hebrajsku.
Mężczyzna, który schował twardy dysk do torby, uśmiechnął się przelotnie do Katza. Na
złotym łańcuszku na szyi wisiał symbol Chai. Mossad, pomyślał, albo Szin Bet.
– To się zaczęło dawno temu, pod koniec zimnej wojny. Widzieliśmy przed sobą najgorszy
scenariusz: że Rosjanie z czystej desperacji, pod presją wyścigu zbrojeń, na który nie było ich
stać, zrobią coś nieobliczalnego… na przykład strategiczny atak na kraj neutralny jako
demonstrację siły. Pewne informacje, jakie otrzymaliśmy, potwierdzały te obawy. Moim
zadaniem było opracowanie lepszych metod ich pozyskiwania. Po prostu lepsi przesłuchujący,
gotowi złamać konwencję genewską, by w trudnej sytuacji jak najszybciej te informacje
wydobyć.
– Chcieliście szkolić ludzi w torturowaniu?
– O to zapytaj obecnych tu moich przyjaciół, którzy widzą to z zupełnie innej perspektywy.
To klasyczny dylemat filozofii praktycznej: kiedy słusznie jest odebrać komuś życie, by ratować
innych?
Umilkł na chwilę, nim podjął swój wywód:
– Julin był wtedy moim bezpośrednim podwładnym. Dałem mu wolną rękę, by stworzył
program kształcenia nowej generacji tłumaczy wojskowych. Cały szkopuł polegał na tym, by
rekruci nie byli tego świadomi. Musieliśmy myśleć o prawie, ale chcieliśmy, żeby byli do
dyspozycji, jeśli zajdzie pilna potrzeba. Twój udział w programie nie był pomyłką.
– Zostałem niewinnie skazany za napaść na kobietę.
– Wiem. Julin też wiedział. Ale twoje kwalifikacje były i tak imponujące. Znany zabijaka,
kryminalista, kilka poważnych napadów i pobić, za które nie mogli cię skazać, bo byłeś nieletni.
A ponad wszystko nadzwyczajny talent językowy i informatyczny. Przeszedłeś dalej przez
system, jak broń gotowa do wystrzału, kiedy przyjdzie czas.
– A gdyby to nie wyszło… gdybym odmówił?
– Nie sądzę, żebyś to zrobił, Katz.
Próbował spojrzeć na siebie z zewnątrz, na tego, którym był, i tego, którym się stał. Ale to się
nie zgadzało, nie był torpedą ani psychopatą.
– A narkotyki, z którymi eksperymentował Julin?
– Nasz wspólny projekt od początku. A gdy obcięto subwencje, prowadził go dalej na własną
rękę ze środków od Gustava Klingberga. A z czasem Joela Klingberga.
– A wojsko udawało, że nie widzi?
– Żołnierze, którzy nie czują strachu. Żołnierze, którzy zabijają, nie myśląc. To niespotykane.
Jaka armia nie marzy o takich? A przy tym mieliśmy wolną rękę. Jedna lub dwie osoby w sztabie
sił zbrojnych były poinformowane. Ani naczelny dowódca sił zbrojnych, ani ministerstwo o
niczym nie wiedzieli.
– Ale ty byłeś w to zaangażowany?
– Julin informował nas na bieżąco. I parę innych organizacji, zagranicznych, pokrewnych
mojej. – Spojrzał na mężczyznę siedzącego obok niego na sofie. – Nigdy nie działamy w próżni.
Jesteśmy po właściwej stronie, tej zwycięskiej, i ile byśmy się szczycili naszą neutralnością,
mamy pewnych sprzymierzeńców. Wielu interesowało się eksperymentem Julina. Amerykanie
zajmowali się czymś podobnym. Rosjanie też. Ludy syberyjskie znają mnóstwo trucizn
pochodzenia roślinnego, które mogą zmieniać osobowość człowieka. Problem w tym, że Julin w
końcu posunął się za daleko. Istniało ryzyko, że polecą głowy, że zaszkodzi mojej organizacji.
Wykorzystywał ludzi w sposób, który kłócił się z moimi zasadami dobrowolności. Narkomani, na
przykład, rzadko mają jakiś wybór, ale przede wszystkim nie można na nich polegać, bo
wcześniej czy później zaczynają przeciekać. Ale Klingberg rozwiązał nasz problem… Julina już
nie ma.
– A te pięćdziesiąt milionów? – zapytał Katz. – Skąd pochodziły?
– Część od Joela Klingberga, część od międzynarodowej firmy ochroniarskiej, która zaczęła
się interesować naszym projektem. Przetransferowano tę kwotę przez Klingberg Aluminium
zamiast Capitol Security, by uniknąć bezpośredniego powiązania z Julinem. Pieniądze, które
miały zostać wyprane na Wyspach Dziewiczych, a potem przesłane dalej na któreś z
zagranicznych kont Julina. Ale wtedy żona Klingberga zdradziła go z jego wujkiem i ruszyła cała
machina zemsty.
– Jak przekonał Julina do współudziału w zabójstwie żony?
– Miał swoje sposoby. Julin i rodzina Klingbergów byli uwikłani wzajemnie w swoje sprawy
od paru dekad. Może groził zakręceniem kurka z pieniędzmi. Nie wiemy dokładnie, a teraz jest
już za późno na pytania.
Lynx wstał. Odłożył pistolet i stanął pod takim kątem, że jego twarz mignęła Katzowi w
świetle lampy wpadającym przez okno kajuty. Mężczyzna koło siedemdziesiątki. W dobrej
formie. Wysportowany. Ze starą blizną od broni kłutej na szyi. Człowiek, który właśnie zabił
innego: Klingberga. By ratować swoją skórę. I zrobił to bez wahania.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni rosyjski paszport i położył na stole przed Katzem.
– Pytanie, co zrobimy z tobą. Według mnie masz dwa wyjścia. Możesz zostać tutaj, a my
możemy ci pomoc. Zacząłeś już funkcjonować z nową tożsamością… jako rosyjski dziennikarz
Igor Liebermann. Nie masz w kraju rodziny, nikt na ciebie nie czeka. Pięćdziesiąt milionów
koron leży na bezimiennym koncie w Banco Popular Dominicano, to dla nas drobiazg zmienić
dane tak, by część tej kwoty stała się nagle twoja. Powiedzmy, piętnaście milionów. A jeśli ci się
nie podoba na Karaibach, możesz się zabrać z moimi przyjaciółmi. Pojedziesz, że tak powiem,
śladami swoich przodków.
Wie o mnie wszystko, pomyślał Katz, śledził mnie z dystansu przez te wszystkie lata,
obserwował jak naukowiec przez lupę.
– A jaką mam alternatywę?
– Posprzątamy bałagan, jaki zostawił po sobie Klingberg. Zostaniesz oczyszczony i będziesz
mógł prowadzić dalej swoje zwyczajne życie w Sztokholmie, lecz pod jednym warunkiem:
pozostaniesz do naszej dyspozycji. Muszę przyznać, że zrobiłeś na mnie spore wrażenie.
– A jeśli odmówię?
– Będzie ciężko. Może niedługo będziesz musiał pomóc przyjacielowi, który wpadnie w
kłopoty.
Umilkł, wpatrując się intensywnie w Katza, aby ta zagadkowa informacja zapuściła korzenie
w jego świadomości.
– Cokolwiek wybierzesz… mamy jeden zasadniczy wymóg… tego spotkania nigdy nie było.
Sztokholm, czerwiec 2012
Siedzieli w salonie w domu Jormy w Midsommarkransen. Był ostatni tydzień czerwca,
dotkliwie jasna noc. Przez otwarte drzwi na balkon sączyło się chłodne powietrze.
– O czym myślisz?
Głos Evy tuż obok niego. Napełnił jej kieliszek rumem, który przywiózł ze sobą: haitański
Barbancourt.
– O niczym.
– Na pewno? Bo tak to wyglądało.
– Na pewno.
Teraz wiedzieli prawie wszystko. Opowiedział im o tym, co się stało, pomijając spotkanie z
Lynxem. Wyjaśnił, że Klingberg nie żyje, że ma tę informację z pewnego źródła, ale nie zna
szczegółów. Opowiedział o Ingrid, dziewczynie Joela, o tym, co sam przeszedł na plantacji
cukru, o roli Julina w tej historii i udziale Gustava Klingberga w porwaniu Kristoffera. Zadawali
mu jeszcze dodatkowe pytania, na które odpowiadał, jak potrafił. Potem rozmowa utknęła.
Pomyślał, że są zmęczeni przejściami.
– Gwiazda Davida, tak jak wtedy, kiedy miałeś szesnaście lat.
Dotknęła ozdoby zwisającej z jego szyi.
– Dostałem ją od ojca po bar micwie. Włożyłem wczoraj. Po raz pierwszy od wielu lat.
Ostatnio dużo myślał o Benjaminie. Miał tylko czternaście lat, kiedy ojciec umarł.
Wspomnienia wyblakły. Zrozumiał, że nie chciał go pamiętać, bo to było zbyt bolesne.
Zamknął oczy i zobaczył go przed sobą w synagodze przy Sankt Paulsgatan, kiedy jego
samego wywołano, by pobłogosławił Torę i przeczytał fragment po hebrajsku. Duma ojca, gdy
zobaczył, że nauczył się zakładać tefilin, małe pudełeczka z ustępami Tory, na właściwe miejsce:
szel rosz nad czołem, szel jad na prawym ramieniu, ponieważ był leworęczny. Nosił także tałes,
chustę do modlitwy, pierwszy i jedyny raz w swoim życiu, a jego ojciec promieniał jak słońce,
siedząc w pierwszym rzędzie z jarmułką na łysinie. Pół roku później już nie żył.
Rodzice nawiedzali go jak duchy w Santo Domingo. Narzucali mu się z tą swoją
tajemniczością, zmuszali do myślenia o rzeczach, nad którymi nigdy wcześniej się nie
zastanawiał. Czemu go zostawili na pastwę losu, czemu ciągle się przeprowadzali? Skąd brał się
gniew Benjamina? I czy naprawdę zabił człowieka dla paszportu? Anne, jego matka, była o
piętnaście lat młodsza. Katz jej też nie poznał, trzymali go na dystans, tylko ich dwoje przeciw
światu.
Poczuł, że marznie. Eva wstała, podeszła do balkonu i zamknęła drzwi.
– Jedno mnie zastanawia – rzekła. – Plik, który znalazłeś w komputerze Klingberga, ten z
notatkami. Czemu tam był? On powiązał porwanie brata ze śmiercią rodziców.
– Żeby mógł sprawiać wrażenie niewinnego. Nie wiedział przecież dokładnie, co się stanie,
kiedy wszystko ruszy. A gdyby ktoś chciał pogrzebać głębiej, na przykład w jego komputerze,
pewne szczegóły przemawiałyby za jego niewinnością.
Jorma kiwnął głową znad pianina.
– Chciał zostawić sobie możliwość, by wrócić i powiedzieć: sprawdźcie, ja nie mam z tym
nic wspólnego.
– Coś w tym rodzaju.
Głos Jormy był jakiś inny. Katz zastanawiał się, czy za dużo nie wypił.
– A Jonas Åkesson… Takich musi być przecież więcej: narkomanów, na których
eksperymentował Julin?
Może, pomyślał, tego nie wiedzieli. I raczej nigdy nie poznają odpowiedzi. Lynx posprząta
ten bałagan.
Jorma wrócił do grania. Katz śledził jego palce, lewą dłoń, która żyła własnym życiem wśród
klawiszy basowych, wybijając akord, podczas gdy prawa delikatnie wygrywała melodię. Coś
Carmichaela, nieziemsko pięknego.
Poczuł, jak Eva obejmuje go w pasie. Udał, że tego nie zauważył.
Czy popełnił błąd, opuszczając Santo Domingo? Pozostał tam przez dwa tygodnie, mieszkał
pod nazwiskiem Igor Liebermann w hotelu przy promenadzie, sprawdzał, jak to jest. Lynx miał
rację: nie miał rodziny, żadnych krewnych, nikt by za nim nie tęsknił, może z wyjątkiem tych
dwojga, którzy siedzieli teraz z nim w pokoju, Jormy i Evy.
Nowa tożsamość, po prostu móc zniknąć, czy nie o tym marzył przez te wszystkie lata? Z
piętnastoma milionami jako kapitałem na start. Czemu nie skorzystał z okazji? Bo nie da się
oszukać samego siebie.
Nalał więcej rumu do kieliszka, ujął dłoń Evy, która znów znalazła się przy jego talii. Trochę
za dużo wypiła, po prostu. Nigdy nie uwolnili się od swojego dziedzictwa, pomyślał, czasu i
miejsca, z którego pochodzili.
Jorma grał teraz coś z klasyki, sonatę fortepianową. Dawno temu, gdy mieszkali w domu
dziecka w Hässelby, nauczyciel muzyki powiedział, że jest największym talentem, jaki w życiu
spotkał, i miałby świat u swoich stóp, gdyby zdobył odpowiednie wykształcenie. Ale tak się nie
stało. Nikt nie poprowadził ich do dobrej przyszłości.
Popatrzył na niego, swojego najstarszego przyjaciela, jego nieobecną twarz i spojrzenie
człowieka niedostępnego dla świata. Przelotny błysk cierpienia w kąciku oka.
Myśli ślizgały się swobodnie. Żebraczy list, który wysłał piętnaście lat temu do Klingberga…
w końcu się wyjaśniło: Joel wysłał go anonimowo do gazet po zamordowaniu Angeli, by zrzucić
winę na Katza. Nałóg zmusił go do płaszczenia się przed ludźmi – to już się nigdy nie powtórzy.
Jorma w czasie grania był zupełnie nieobecny duchem. Coś tu się nie zgadzało. Przyjaciel,
który wpadnie w kłopoty? Czy to jego Ryś miał na myśli? A może to sobie wmawiał?
Katz nie odpowiedział jeszcze na jego propozycję. Jak miałby to zrobić? Człowiek taki jak
Lynx nie figurował w książce telefonicznej. Zakładał, że pewnie w którymś momencie sam się z
nim skontaktuje… o ile wszystko nie rozejdzie się po kościach.
Danielsson w każdym razie dostał informacje potrzebne do oczyszczenia Katza z zarzutów.
Eva o to zadbała. I wtrącili się ludzie z góry. Śledztwu nadano klauzulę tajności. Może Lynx
gdzieś w tle pociągał za sznurki?
Za oknem powoli zapadał zmrok, światło zmatowiało, lecz jeszcze całkiem nie znikło. Białe
noce w Sztokholmie. Jego mieście. Sięgnął po butelkę rumu i nalał trochę do kieliszka. Musi
wystarczyć. Chciał obudzić się trzeźwy.
Przypisy
[1]
Wysłani w ten rejon żołnierze, pokazując nać pietruszki, pytali okolicznych mieszkańców:
„Co to jest?”. Ten, kto odpowiadał po hiszpańsku, był ocalony, kto po kreolsku lub francusku –
ginął (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
[2]
Sverigedemokraterna (SD) – szwedzka ultraprawicowa partia polityczna wchodząca w
skład parlamentu.
[3]
Lag om vård av unga – Ustawa o opiece nad dziećmi i młodzieżą.
[4]
USK (Underrättelse – och säkerhetskontoret, 1989–1994) i MUST (Militära underrättelse –
och säkerhetstjänsten, 1994) – szwedzkie służby wywiadu wojskowego i bezpieczeństwa.
[5]
SSI (Sektionen för särskild inhämtning, 1982–1994), KSI (Kontoret för särskild
inhämtning) – wydziały wywiadu wojskowego wykorzystujące m.in. rozpoznanie osobowe.