ZAMEK ŚWIĘTEGO ANIOŁA
RZYM, CZERWIEC 1453
Obudziło go łomotanie do drzwi, niczym wystrzał przy uchu. Półprzytomnie namacał sztylet
pod poduszką i skoczył bosymi stopami na lodowatą podłogę kamiennej celi. Śnili mu się rodzice
i dom; zacisnął zęby, żeby nie poczuć codziennego rozdzierającego bólu z powodu utraty
wszystkiego: gospodarstwa, matki, dawnego życia.
Łomot znów wstrząsnął drzwiami; ostrożnie je uchylił, kryjąc sztylet za plecami, i wyjrzał
przez szparę. Za progiem stał ktoś w ciemnym kapturze, w towarzystwie dwóch barczystych
mężczyzn z pochodniami. Jeden uniósł pochodnię tak wysoko, że jej światło padło na niego –
szczupłego, ciemnowłosego chłopca, nagiego do pasa, ubranego tylko w spodnie. Jego orzechowe
oczy błysnęły spod czarnej grzywki. Miał jakieś siedemnaście lat i jeszcze dziecięcą twarz, lecz
ciało młodzieńca, ukształtowane ciężką pracą.
– Luca Vero?
– Tak.
– Masz iść ze mną.
Chłopak stał, niezdecydowany.
– Nie bądź głupi. Nas trzech, ty jeden. A ten sztylet, który chowasz za plecami, na nic ci się
nie przyda.
– To rozkaz – dodał szorstko drugi mężczyzna. – Nie prośba. Przysiągłeś posłuszeństwo.
Luca złożył śluby posłuszeństwa swojemu klasztorowi, nie tym obcym, ale został wydalony
i wyglądało na to, że teraz musiał słuchać każdego, kto rzucił mu rozkaz. Podszedł do łóżka, usiadł,
by wciągnąć buty, schował sztylet do pochwy z miękkiej skóry, włożył lnianą koszulę i narzucił na
ramiona podartą wełnianą pelerynę.
– Kim jesteście? – spytał, z ociąganiem idąc ku drzwiom.
Mężczyzna odwrócił się bez słowa i ruszył przed siebie. Dwaj strażnicy spokojnie zaczekali
w korytarzu, aż Luca wyjdzie z celi.
– Dokąd mnie zabieracie?
Strażnicy szli za nim w milczeniu. Luca chciał spytać, czy został aresztowany, czy
prowadzą go na egzekucję, ale nie zdobył się na odwagę. Bał się samego pytania, a jeszcze bardziej
– odpowiedzi. Spocił się ze strachu, choć było lodowato, a od kamiennych murów biło chłodem
i wilgocią.
Wiedział, że napytał sobie kłopotów jak jeszcze nigdy dotąd. Zaledwie wczoraj czterech
mężczyzn w ciemnych kapturach bez słowa wyjaśnienia zabrało go z klasztoru i przywiodło tutaj.
Nie wiedział, gdzie się znalazł ani kto go aresztował. Nie wiedział, jakie zarzuty mu postawią. Nie
wiedział, jakiej kary się spodziewać: bicia, tortur czy śmierci.
– Chcę się widzieć z księdzem, pragnę się wyspowiadać… – wyjąkał.
Mężczyźni nie zwracali na niego uwagi. Pędzili go wąskim kamiennym korytarzem.
Wszędzie panowała cisza, drzwi cel po obu stronach były zamknięte. Nie wiedział, czy jest
w więzieniu, czy w klasztorze, zimnym i cichym. Minęła północ i budynek trwał w ciszy
i ciemności. Strażnicy Luki szli bezszelestnie po kamiennych schodach prowadzących do wielkiego
holu, a potem po mniejszych, kręconych, w coraz gęstszy mrok, coraz większy chłód.
– Chcę wiedzieć, dokąd mnie prowadzicie – rzucił Luca głosem drżącym ze strachu.
Nikt mu nie odpowiedział, ale strażnik idący za nim nieco się zbliżył.
U stóp schodów Luca ujrzał niskie łukowate wejście z masywnymi drewnianymi drzwiami.
Mężczyzna idący z przodu otworzył je wyjętym z kieszeni kluczem i wskazał Luce, by wszedł do
środka. Kiedy ten się zawahał, stojący z tyłu strażnik po prostu naparł na niego całym swoim
ciężarem.
– Nalegam… – wykrztusił Luca.
Mocny kuksaniec pchnął go do przodu; Luca w ostatniej chwili zatrzymał się na skraju
wysokiego, wąskiego nabrzeża. Daleko w dole na falach rzeki kołysała się łódka; drugi brzeg ginął
we mgle. Chłopak cofnął się gwałtownie. Nagle przeraził się, że mężczyźni chcą go rzucić na
kamienie w dole, zamiast tracić czas na prowadzenie po stromych schodkach do łodzi.
Mężczyzna idący przodem zszedł lekko po mokrych stopniach, wskoczył do łodzi i mruknął
coś do przewoźnika, który stał przy sterze i sprawnymi ruchami jednego wiosła stawiał opór
rwącemu nurtowi gotowemu ponieść łódź. Potem spojrzał na przystojnego, bladego młodzieńca.
– Schodź! – rozkazał.
Luca nie miał wyboru; zszedł w ślad za mężczyzną po śliskich stopniach, wgramolił się do
łodzi i usiadł na dziobie. Przewoźnik nie czekał na strażników; obrócił łódź na środku rzeki
i pozwolił jej płynąć z prądem wzdłuż miejskich murów. Luca zerknął w mroczną wodę. Gdyby
skoczył za burtę, nurt poniósłby go w dół rzeki. Być może zdołałby się utrzymać na powierzchni
i uciec. Jednak woda była tak rwąca, że prędzej by w niej utonął – o ile przewoźnik nie dogoniłby
go łodzią i nie ogłuszył wiosłem.
– Panie – odezwał się, usiłując zachować godność – czy teraz zechcesz mi powiedzieć,
dokąd się udajemy?
– Wkrótce się dowiesz – padła krótka odpowiedź.
Rzeka otaczała Rzym niczym rozległa fosa. Przewoźnik trzymał się blisko miejskich
murów, by z góry nie dostrzegli ich strażnicy. Potem Luca ujrzał przed sobą zarysy kamiennego
mostu, a tuż przed nim łukowatą bramę w murze, zamkniętą żelazną kratą. Gdy się zbliżyli, krata
uniosła się bezszelestnie, a przewoźnik jednym wprawnym ruchem wiosła wprowadził łódź do
oświetlonej pochodniami piwnicy.
Luca, któremu serce zamarło ze strachu, pożałował, że nie skoczył do rzeki. Czekał na niego
tuzin ponurych mężczyzn, którzy – gdy przewoźnik unieruchomił łódkę, chwytając się wytartego
żelaznego pierścienia na ścianie – złapali Lucę, wyciągnęli go z łodzi i powlekli wąskim
korytarzem. Raczej poczuł, niż zobaczył, masywne kamienne ściany i gładkie deski podłogi pod
stopami. Uszy wypełniał mu jego własny, urywany oddech. Mężczyźni zatrzymali się przed
drzwiami z grubych desek. Jeden z nich stuknął w nie – tylko raz – i zaczekał na odpowiedź.
Zza drzwi dobiegł ich głos:
– Wejść!
Strażnik otworzył drzwi i wepchnął więźnia do środka. Luca stanął z łomoczącym sercem,
oślepiony nagłym blaskiem dziesiątków woskowych świec. Drzwi cicho zamknęły się za jego
plecami.
Przy stole pełnym papierów siedział mężczyzna. Miał na sobie szatę z grubego aksamitu,
w tak ciemnym odcieniu granatu, że wydawała się niemal czarna. Kaptur ukrywał jego twarz przed
oczami Luki, który z trudem przełknął ślinę. Zdecydował, że cokolwiek się stanie, nie będzie błagać
o życie. Znajdzie w sobie odwagę, by stawić czoła losowi. Nie zhańbi siebie ani swojego twardego,
niewzruszonego ojca, płacząc jak dziewczyna.
– Zastanawiasz się pewnie, dlaczego się tu znalazłeś, gdzie jesteś i kogo masz przed sobą –
odezwał się mężczyzna. – Wyjaśnię ci to. Ale najpierw musisz odpowiedzieć na wszystkie moje
pytania. Czy to jasne?
Luca skinął głową.
– Nie wolno ci skłamać. Twoje życie wisi na włosku, a nie wiesz, jakie odpowiedzi mi się
spodobają. Mów prawdę; byłbyś głupcem, żeby umrzeć za kłamstwo.
Chłopak usiłował przytaknąć, ale zbyt gwałtownie drżał.
– Jesteś Luca Vero, nowicjusz z klasztoru Świętego Ksawerego. Wstąpiłeś do niego jako
jedenastolatek. Trzy lata temu, mając czternaście lat, straciłeś rodziców.
– Moi rodzice zniknęli – sprostował Luca. Odkaszlnął. – Możliwe, że wcale nie zginęli.
Porwali ich Osmanowie, lecz nikt nie widział ich zabitych. Nie wiadomo, gdzie teraz są, ale mam
nadzieję, że żyją.
Inkwizytor zanotował coś na leżącej przed nim kartce. Luca patrzył na czubek czarnego
pióra, sunącego po papierze.
– Masz nadzieję – powtórzył mężczyzna. – Masz nadzieję, że żyją i wrócą do ciebie. –
Mówił takim tonem, jakby uważał nadzieję za największe szaleństwo.
– Tak.
– Wychowany przez braci, złożyłeś śluby, a jednak poszedłeś do swojego spowiednika,
a potem do opata i powiedziałeś, że relikwia, którą przechowują w klasztorze, gwóźdź z Krzyża
Świętego, nie jest autentyczna.
Monotonny głos brzmiał oskarżycielsko. Luca wiedział, że dopuścił się herezji. Wiedział
także, że jedyną karą za herezję jest śmierć.
– Ja nie chciałem…
– Dlaczego tak powiedziałeś?
Luca patrzył na swoje buty, na posadzkę z ciemnego drewna, na ciężki stół, na pobielone
ściany – wszędzie, byle nie na kryjącą się w cieniu twarz inkwizytora.
– Będę błagać opata o przebaczenie i odbędę naznaczoną mi pokutę – odrzekł. – Nie
chciałem popełnić herezji. W oczach Boga nie jestem heretykiem. Nie chciałem zrobić nic złego.
– To ja ocenię, czy jesteś heretykiem. Widziałem już młodszych od ciebie, którzy dopuścili
się mniejszych przewin, jak błagali o litość, łamani kołem. Słyszałem, jak lepsi od ciebie prosili na
stosie o śmierć, która zakończy ich cierpienia.
Luca pokręcił w milczeniu głową. Ten inkwizytor naprawdę mógł go skazać na taki los
w przekonaniu, że robi to na boską chwałę.
– Dlaczego powiedziałeś, że relikwia jest sfałszowana?
– Ja nie chciałem…
– Dlaczego?
– Ten gwóźdź ma około sześciu centymetrów długości i pół centymetra grubości – wyjaśnił
z wahaniem Luca. – To widać, chociaż teraz jest oprawiony w złoto i pokryty drogimi kamieniami.
Ale nadal można ocenić jego rozmiary.
Inkwizytor skinął głową.
– I co z tego?
– Opactwo Świętego Piotra ma gwóźdź z Krzyża Świętego. Podobnie jak opactwo Świętego
Józefa. Sprawdziłem w klasztornej bibliotece, czy istnieją jakieś inne gwoździe i w samych
Włoszech jest ich około czterystu, a kolejne są we Francji, w Hiszpanii i Anglii.
Mężczyzna czekał w nieprzyjaznym milczeniu.
– Obliczyłem możliwy rozmiar gwoździ – ciągnął znękany Luca. – I liczbę kawałków, na
które można było je podzielić. Nic mi się nie zgadzało. Jest zbyt wiele relikwii, żeby wszystkie
mogły być pamiątkami jednego ukrzyżowania. W Biblii czytamy, że wbito po jednym gwoździu
w każdą dłoń i jeden w obie stopy. To są trzy gwoździe. – Luca zerknął na tonącą w mroku twarz
rozmówcy. – Chyba nie popełniam bluźnierstwa. Tak jest w Biblii. No i jeszcze trzeba doliczyć
gwoździe, którymi zbito krzyż, cztery do umocowania poprzecznej belki. A zatem mamy siedem
gwoździ. Tylko tyle. Powiedzmy, że każdy miał dziesięć centymetrów długości. To daje około
siedemdziesięciu centymetrów gwoździ użytych podczas ukrzyżowania Jezusa. A relikwie liczą się
w tysiącach. Nie wiem, która jest prawdziwa. Nie mnie to oceniać. Jednak nie mogę nie zauważyć,
że istnieje zbyt wiele gwoździ, by wszystkie pochodziły z jednego krzyża.
Inkwizytor nadal milczał.
– Chodzi o liczby – dodał bezradnie Luca. – W taki sposób rozumuję. Myślę o liczbach, to
one mnie interesują.
– I uznałeś się za właściwą osobę do zbadania tej sprawy? Właściwą osobę do orzekania,
czy w kościołach całego świata jest zbyt wiele gwoździ, by wszystkie pochodziły z Krzyża
Świętego?
Luca upadł na kolana. Wiedział, że zawinił.
– Nie miałem złych zamiarów – szepnął, podnosząc wzrok ku mrocznej postaci. – Po prostu
to mnie zaciekawiło, zrobiłem obliczenia, a potem opat znalazł stronę z rachunkami i… – Przerwał.
– Opat, całkiem słusznie, oskarżył cię o herezję i zakazane badania, o przeinaczanie słów
Biblii, samowolne czytanie, niezależność myśli, naukę bez pozwolenia, w niewłaściwych porach,
studiowanie zakazanych ksiąg… – ciągnął inkwizytor, czytając listę zarzutów. Spojrzał na
chłopaka. – Samodzielne myślenie. To najgorsza przewina, prawda? Złożyłeś śluby w zakonie
o ustalonych przekonaniach i raptem zacząłeś samodzielnie myśleć.
Luca skinął głową.
– Duchowni nie potrzebują samodzielnie myślących ludzi.
– Wiem – szepnął bardzo cicho Luca.
– Złożyłeś ślub posłuszeństwa, przysięgę, że powstrzymasz się od samodzielnego myślenia.
Luca pochylił głowę, czekając na wyrok.
Zimny przeciąg rozkołysał płomienie świec; widać ktoś otworzył gdzieś drzwi i lodowaty
wiatr wtargnął do wnętrza.
– Zawsze tak myślałeś? Posługując się liczbami?
Chłopak przytaknął.
– Masz w klasztorze jakichś przyjaciół? Rozmawiałeś z kimś o tym?
– Nie, z nikim.
Mężczyzna spojrzał w swoje notatki.
– Masz przyjaciela imieniem Freize?
Luca uśmiechnął się, po raz pierwszy od początku tej rozmowy.
– To klasztorny kuchcik. Polubił mnie, gdy się tam zjawiłem, a miałem wtedy jedenaście lat.
Był ode mnie starszy zaledwie o rok lub dwa lata. Uznał, że jestem za chudy, i stwierdził, że nie
przetrwam zimy. Dlatego zaczął mnie dokarmiać. To tylko kuchenny pomocnik.
– Nie masz rodzeństwa?
– Jestem sam na tym świecie.
– Brakuje ci rodziców?
– Tak.
– Jesteś samotny? – Pytanie zostało zadane takim tonem, jakby to był kolejny zarzut.
– Chyba tak. Czuję się bardzo samotny, jeśli to znaczy dokładnie to samo.
Inkwizytor w zamyśleniu dotknął warg czarnym piórem.
– Twoi rodzice… – Wrócił do pierwszej kwestii. – Byli w dość podeszłym wieku, gdy
przyszedłeś na świat?
– Tak – przyznał Luca, zaskoczony tym pytaniem.
– Rozumiem, że ludzie plotkowali. Takim starym ludziom urodził się syn, w dodatku
przystojny i wyjątkowo inteligentny?
– To mała wioska – powiedział Luca obronnym tonem. – Ludziom się nudzi, więc plotkują.
– Ale jesteś niezaprzeczalnie przystojny. I inteligentny, to fakt. Jednak rodzice nie chwalili
się tobą, nie popisywali się twoimi zdolnościami. Trzymali cię w domu.
– Byliśmy sobie bliscy. Tworzyliśmy zżytą małą rodzinę. Nikomu się nie narażaliśmy,
żyliśmy cicho i spokojnie.
– To dlaczego oddali cię Kościołowi? Uznali, że w klasztorze będziesz bezpieczniejszy? Że
jesteś wyjątkowo utalentowany? Że potrzebujesz ochrony?
Luca, nadal klęcząc, poruszył się niespokojnie.
– Nie wiem. Byłem dzieckiem, miałem tylko jedenaście lat. Nie wiem, co myśleli.
Inkwizytor czekał.
– Chcieli mnie wykształcić na księdza – powiedział w końcu chłopak. – Ojciec… – Zamilkł
na myśl o kochanym siwym człowieku, który miał tak silne ręce i tak wiele czułości dla swojego
dziwnego, nietypowego syna. – Ojciec był bardzo dumny, kiedy nauczyłem się czytać i liczyć. On
sam nie potrafił się nawet podpisać, więc uznał, że mam wielki talent. Potem, kiedy przez wioskę
przejeżdżali Cyganie, nauczyłem się ich języka.
Mężczyzna coś zapisał.
– Znasz języki?
– Ludzie mówili, że nauczyłem się cygańskiego w jeden dzień. Ojciec twierdził, że to dar od
Boga. Ale to nic takiego – dodał wyjaśniająco. – Freize, ten kucharczyk, ma dobrą rękę do zwierząt,
umie okiełznać każdego konia, potrafi jeździć na każdym. Ojciec uważał, że ja też mam dar, ale do
nauki. Nie chciał, żebym pracował na roli. Pragnął dla mnie lepszej przyszłości.
Inkwizytor odchylił się na krześle, jakby znużyło go słuchanie, jakby dowiedział się już aż
za dużo.
– Możesz wstać. – Spojrzał na kartkę z paroma zapiskami. – Teraz ja odpowiem na pytania,
które chciałeś zadać. Jestem duchowym przywódcą zakonu, który powołał Ojciec Święty, sam
papież. To przed nim odpowiadam. Nie musisz znać mojego imienia ani nazwy zakonu. Papież
Mikołaj V rozkazał nam badać tajemnice, herezje i grzechy i wyjaśniać je, na ile to możliwe,
a także zwalczać tam, gdzie tylko się da. Sporządzamy mapę lęków tego świata, od Rzymu po
najdalsze krańce świata chrześcijańskiego. Chcemy ustalić, czego boją się ludzie, z czym się
zmagają. Musimy wiedzieć, gdzie grasuje diabeł. Ojciec Święty wie, że koniec świata się zbliża.
– Koniec świata?
– Gdy Chrystus przybędzie, by osądzić żyjących, zmarłych i nieumarłych. Słyszałeś, że
Osmanowie podbili Konstantynopol, stolicę cesarstwa bizantyjskiego, ośrodek Kościoła na
Wschodzie?
Luca przeżegnał się; upadek wschodniej stolicy Kościoła, pokonanej przez niezwyciężoną
armię heretyków i niewiernych, był czymś najstraszniejszym, co mogło się wydarzyć,
niewyobrażalną katastrofą.
– Następnie siły ciemności powstaną przeciwko Rzymowi, a gdy Rzym upadnie, nadejdzie
koniec świata. Naszym zadaniem jest obrona chrześcijańskiej wiary i Rzymu, w świecie
widzialnym i niewidzialnym.
– Niewidzialnym?
– Tym, który nas otacza – oznajmił sucho mężczyzna. – Widzę go, być może równie
wyraźnie jak ty liczby. Z każdym rokiem, z każdym dniem staje się bliższy. Ludzie przychodzą do
mnie z opowieściami o potokach krwi, o psie, który wyczuwa nadejście zarazy, o czarnoksięstwie,
o światłach na niebie, o wodzie zmienionej w wino. Koniec świata się zbliża i wszędzie można
napotkać setki dowodów na istnienie dobra i zła, cudów i herezji. Taki młodzieniec jak ty może mi
powiedzieć, które z nich są prawdziwe, a które fałszywe, które są dziełem Boga, a które szatana. –
Wstał z wielkiego drewnianego krzesła i przesunął po blacie kartkę w stronę chłopca. – Widzisz?
Luca spojrzał na papier. Było to pismo heretyków, cyfry używane przez Maurów. Luca
nauczył się w dzieciństwie, że jedna pionowa kreska oznacza jedynkę, dwie – dwójkę i tak dalej.
Ale tu widział dziwne zaokrąglone figury. Widywał je już wcześniej, lecz wierni dawnym
obyczajom kupcy z jego wioski i klasztorny skarbnik odmawiali ich używania.
– Ta oznacza jedynkę, ta dwójkę, ta trójkę – wyjaśnił mężczyzna, czubkiem pióra wskazując
znaki 1, 2, i 3. – Jeśli jedynka jest tutaj, w tej kolumnie, oznacza cyfrę jeden, lecz jeśli postawisz ją
tu i umieścisz obok niej symbol neutralny, będzie oznaczać dziesiątkę, a tutaj, z tymi dwoma
symbolami, setkę.
Luca otworzył usta ze zdumienia.
– Od położenia cyfry zależy jej wartość?
– Otóż to. – Mężczyzna wskazał czarnym piórem na symbol neutralny, podobny do
wydłużonej litery O.
Rękaw jego szaty odsunął się, ukazując delikatną skórę nadgarstka. Na wewnętrznej stronie
przegubu widniał czerwony tatuaż, niemal jak grawerunek. Luca rozpoznał głowę i zakręcony ogon
zwiniętego w pierścień smoka.
– To nie tylko puste miejsce, to nie tylko litera O. To cyfra, która nazywa się zerem. Spójrz
na jej pozycję, jest ważna. A gdyby cyfra ta miała własne znaczenie?
– Czy to symbol przestrzeni? – spytał Luca, znów spoglądając na kartkę. – Albo nicości?
– To zwyczajna cyfra. Nic uznane za cyfrę. Dzięki niej można obliczać nicość i to, co jest za
nią.
– Jak to?
Mężczyzna wskazał kolejną liczbę: – 10.
– To jest to, co znajduje się za zerem. Dziesięć punktów za nicością. Obliczanie
nieobecności.
Luca, czując mętlik w głowie, wyciągnął rękę po kartkę, ale mężczyzna szybko cofnął ją ku
sobie i przytrzymał, jakby była nagrodą, na którą trzeba zasłużyć. Rękaw opadł mu na nadgarstek,
zasłaniając tatuaż.
– Wiesz, jak odkryli ten znak, tę cyfrę zero?
Luca pokręcił głową.
– Kto?
– Arabowie, Maurowie, Osmanowie, nazwij ich sobie, jak chcesz. Bisurmani, muzułmanie,
niewierni, nasi wrogowie, ci, którzy nas podbili. Wiesz, skąd mają ten symbol?
– Nie.
– To ślad po pionku, odciśnięty na piasku. Symbol nicości, bo wygląda jak nic. Tak
uważają. I tego musimy się od nich nauczyć.
– Nie rozumiem. Czego mamy się nauczyć?
– Patrzeć, patrzeć, patrzeć. Oni tak robią. Patrzą na wszystko, zastanawiają się nad
wszystkim, dlatego zobaczyli na niebie gwiazdy, których my nie zauważyliśmy. Dlatego robią
lekarstwa z roślin, które my przeoczyliśmy. – Nasunął kaptur głębiej na twarz, kryjąc ją w cieniu. –
I dlatego nas pokonają, chyba że nauczymy się widzieć to co oni, myśleć tak jak oni, liczyć jak oni.
Może taki młodzieniec jak ty zdołałby się też nauczyć ich języka.
Luca nie mógł oderwać oczu od kartki, na której mężczyzna zapisał dziesięć cyfr, od zera
wstecz.
– No, co o tym myślisz? – spytał go inkwizytor. – Uważasz, że dziesięć nicości to zjawisko
z niewidzialnego świata? Jak dziesięć niewidzialnych istot? Dziesięć duchów? Dziesięć aniołów?
– Skoro można liczyć poza granicę niczego – zaczął Luca – można też pokazać, co się
straciło. Powiedzmy, że ktoś jest kupcem i długi, jakie zaciągnął w swoim kraju lub podczas
podróży, przewyższają jego majątek. Wówczas można dokładnie obliczyć, ile musi zarobić, zanim
znowu zacznie coś posiadać.
– Tak. Przy liczbie zero można obliczyć to, czego nie ma. Osmanowie podbili
Konstantynopol i nasze wschodnie imperium nie tylko dlatego, że mają silniejsze wojska i lepszych
dowódców, ale też dlatego, że dysponują bronią, której nam brakuje: działem tak potężnym, że
trzeba było sześćdziesięciu wołów, by je przytoczyć na miejsce. Mają znajomość spraw, o których
my nie wiemy. Sprowadziłem cię tutaj, kazałem cię wydalić z klasztoru nie po to, by cię ukarać za
nieposłuszeństwo lub torturować za herezję, lecz byś poznał te tajemnice, zbadał je i opowiedział
nam o nich. Wówczas zrozumiemy je i będziemy mogli się przeciwko nim uzbroić.
– Czy będę się uczył o zerze? Mam iść między Osmanów i uczyć się od nich? Czy poznam
ich wiedzę?
Mężczyzna roześmiał się i przysunął nowicjuszowi kartkę, przytrzymując ją jednym palcem.
– Dam ci to – obiecał. – To będzie dla ciebie nagroda, gdy twoja praca mnie zadowoli
i rozpoczniesz swoją misję. Owszem, być może pojedziesz między niewiernych, będziesz żyć
wśród nich i nauczysz się ich obyczajów. Ale na razie musisz przysiąc posłuszeństwo wobec mnie
i naszego zakonu. Staniesz się moimi oczami i uszami. Wyprawię cię na poszukiwanie tajemnic, na
połów wiadomości. Powierzę ci misję spisywania lęków, szukania mroku we wszystkich jego
odmianach i postaciach. Wyślę cię, abyś wszystko zrozumiał i był tą częścią naszego zakonu, która
pragnie zrozumieć.
Luca rozjaśnił się na myśl o życiu poświęconym badaniom. Ale potem spochmurniał.
– Nie wiedziałbym, co robić – wyznał. – Skąd zacząć. Nic z tego nie rozumiem. Skąd mam
wiedzieć, dokąd się udać i co robić?
– Poddam cię szkoleniu. Będziesz się uczyć u mistrzów. Wprowadzą cię w tajniki prawa,
powiedzą, w jakiej sytuacji wolno ci zwołać posiedzenie sądu lub przystąpić do dochodzenia.
Nauczysz się, czego szukać i jak prowadzić przesłuchanie. Zrozumiesz, w jakich sytuacjach należy
oddać kogoś w ręce władz świeckich, burmistrza lub pana zamku, a kiedy powinien go ukarać
Kościół. Dowiesz się, kiedy karać, a kiedy wybaczać. Gdy będziesz gotowy, gdy twoje szkolenie
dobiegnie końca, udasz się na pierwszą misję.
Luca skinął głową.
– Szkolenie potrwa zaledwie parę miesięcy. Potem wyślę cię w świat – ciągnął inkwizytor. –
Pojedziesz tam, dokąd ci rozkażę, i będziesz się uczyć tego, co tam zastaniesz. Będziesz mi składał
raporty. Możesz osądzać i karać przestępstwa. Możesz egzorcyzmować diabły i duchy nieczyste.
Możesz się uczyć. Możesz zadawać pytania, na każdy temat. Ale będziesz służył Bogu i mnie, tak
jak ci rozkażę. Będziesz posłuszny mnie i zakonowi. I będziesz przemierzał świat niewidzialny,
patrzył na sprawy niewidoczne dla oczu i je analizował.
Nastąpiła chwila ciszy.
– Możesz już iść – rzucił inkwizytor obojętnie, jakby wydał właśnie najprostsze polecenia.
Luca drgnął, wyrwany z zasłuchania, i ruszył do drzwi. Gdy dotknął klamki z brązu, dobiegł go
głos mężczyzny: – I jeszcze jedno…
Luca się odwrócił.
– Nazywali cię odmieńcem, prawda? – Te słowa zmroziły powietrze jak nagły podmuch
śniegu. – Ludzie z wioski. Kiedy plotkowali, że urodziłeś się taki przystojny i inteligentny kobiecie,
która przez całe życie była bezpłodna, i mężczyźnie, który nie umiał czytać ani pisać, mówili, że
jesteś odmieńcem, zostawionym pod drzwiami przez istoty nadprzyrodzone, czy tak?
Zapadła lodowata cisza. Surowa twarz Luki nie zdradzała żadnych emocji.
– Nigdy nie odpowiedziałem na takie pytanie i mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał. Nie
wiem, co o nas gadano – odparł ostro. – To byli zastraszeni, głupi wieśniacy. Matka radziła, żebym
ich nie słuchał. Mówiła, że jestem jej dzieckiem i kocha mnie ponad wszystko. I tylko to się liczy,
nie bajki o demonach.
Mężczyzna parsknął krótkim śmiechem i machnięciem ręki odprawił Lucę. Poczekał, aż
chłopak zamknie za sobą drzwi.
– Możliwe, że wysyłam odmieńca, by nakreślił mapę strachu – mruknął do siebie, układając
kartki i wstając. – Takiej kpiny nie znał ani widzialny, ani niewidzialny świat. Dziecko demonów
w zakonie. Dziecko demonów, które opisze strach.
ZAMEK LUCRETILI
CZERWIEC 1453
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy przesłuchiwano Lucę, pewna młoda kobieta usiadła
na ozdobnym krześle w kaplicy swojego domu rodzinnego, zamku Lucretili, położonego około
trzydziestu kilometrów na północny wschód od Rzymu. Jej błękitne oczy wpatrywały się w bogato
zdobiony krucyfiks, jasne włosy, splecione niedbale w warkocz, przykrywał czarny welon, twarz
była napięta i blada. Na ołtarzu paliła się kryształowa różowa lampka, a wśród cieni poruszał się
ksiądz. Dziewczyna uklękła, mocno składając dłonie, i zaczęła się żarliwie modlić za ojca, który
walczył o życie w swojej komnacie i nie zgadzał się, by córka przyszła do niego.
Drzwi w głębi kaplicy otworzyły się i stanął w nich brat dziewczyny. Wszedł cicho i ukląkł
obok niej. Spojrzała na niego z ukosa – przystojnego, ciemnowłosego i ciemnobrewego młodzieńca
o twarzy ściągniętej bólem.
– Odszedł, Izoldo… Odszedł. Niech spoczywa w pokoju.
Dziewczyna pobladła śmiertelnie i zasłoniła oczy.
– Nie pytał o mnie? Nawet pod koniec?
– Nie chciał, żebyś widziała jego cierpienie. Wolał, żebyś go zapamiętała takiego, jaki był
dawniej, silnego i zdrowego. Ale w ostatnich słowach przesłał ci błogosławieństwo, a jego ostatnią
myślą była troska o twoją przyszłość.
Izolda pokręciła głową.
– Jak mógł mnie nie pobłogosławić?
Giorgio odwrócił się od niej i zamienił parę słów z księdzem, który natychmiast pobiegł do
zakrystii. Rozległo się bicie wielkiego dzwonu; wszyscy w okolicy mieli się dowiedzieć, że wielki
krzyżowiec, pan Lucretili, nie żyje.
– Muszę się za niego pomodlić – powiedziała cicho Izolda. – Sprowadzisz tu jego ciało?
Jej brat skinął głową.
– Dziś będę nad nim czuwać – zdecydowała. – Usiądę przy nim choć teraz, gdy nie żyje,
skoro nie pozwolił mi na to za życia. – Zamilkła na chwilę. – Nie zostawił mi listu? Nic?
– Zostawił swoją ostatnią wolę – odrzekł cicho Giorgio. – Zaplanował twoją przyszłość. Do
ostatniej chwili myślał o tobie.
Skinęła głową, a jej błękitne oczy wypełniły się łzami. Zaczęła się modlić za duszę ojca.
Pierwszą długą noc po śmierci ojca Izolda spędziła, czuwając przy jego trumnie w rodzinnej
kaplicy. Czterej wartownicy, zwróceni na cztery strony świata, pełnili straż – stali, pochylając
głowy, z dobytymi mieczami. Migotliwy blask świec iskrzył się na kroplach wody święconej, którą
pokropiono wieko trumny. Odziana na biało Izolda klęczała aż do świtu, gdy zjawił się ksiądz, by
odprawić prymę, pierwszą poranną modlitwę. Dopiero wtedy wstała, a jej damy dworu
odprowadziły ją do komnaty na spoczynek. Spała, dopóki brat nie powiadomił jej, że musi się ubrać
i pokazać służbie, gdyż nadeszła pora obiadu i wszyscy na nią czekają.
Izolda nie zwlekała. Nauczono ją, by wypełniała swoje powinności w tym wielkim
gospodarstwie, i miała poczucie obowiązku wobec ludzi mieszkających na ziemiach Lucretilich.
Wiedziała, że ojciec zostawił jej zamek i otaczające go ziemie; ci ludzie znajdowali się pod jej
opieką. Chcieli ją ujrzeć u szczytu stołu, chcieli zobaczyć, jak wchodzi do jadalni. Nawet jeśli oczy
ma czerwone od łez wylanych za ukochanym ojcem, musi zasiąść razem z innymi przy stole. Ojciec
by tego chciał. Nie mogła zawieść jego ani ich.
Gdy wkroczyła do jadalni, wokół natychmiast zapadła cisza. Służący siedzieli przy długich
stołach, rozmawiając cicho i czekając na posiłek. W sali, gdzie ku poczerniałym belkom wysokiego
sufitu snuł się dym z paleniska, zebrało się ponad dwustu zbrojnych, służących i chłopców
stajennych.
Na widok Izoldy, zmierzającej ku nim w towarzystwie trzech dam dworu, mężczyźni wstali
i zdjęli czapki z głów, nisko kłaniając się córce zmarłego pana Lucretilego, dziedziczce tego zamku.
Izolda miała na sobie granatową żałobną szatę; jej jasne włosy przysłaniał koronkowy welon
barwy indygo, spływający z wysokiego, stożkowatego nakrycia głowy. Wąską talię obejmował
bezcenny pas z arabskiego złota z przypasanymi na złotym łańcuchu kluczami do zamku. Za Izoldą
szła jej świta; najpierw Iszrak, przyjaciółka z dzieciństwa, ubrana na mauretańską modłę: w długą
tunikę, luźne pantalony i długi welon zakrywający niemal całą jej twarz z wyjątkiem ciemnych
oczu.
W ślad za nią kroczyły dwie kobiety, a kiedy wszyscy domownicy przekazywali szeptem
swoje błogosławieństwo Izoldzie, kobiety zasiadły przy stole dla dam, z boku podestu. Izolda
weszła po niskich schodkach prowadzących do głównego stołu; drgnęła na widok brata siedzącego
na wspaniałym jak tron drewnianym krześle, które zwykle zajmował ojciec. Powinna wiedzieć, że
Giorgio zajmie to krzesło, tak jak on wiedział, że ona odziedziczy zamek i zasiądzie na tym
miejscu, gdy tylko odczytają testament. Ale rozpacz ją otępiła i aż do tej chwili nie przyszło jej do
głowy, że tu gdzie powinien być ojciec, ujrzy brata. Rozpacz była dla Izoldy tak nowym uczuciem,
że jeszcze nie całkiem uświadamiała sobie, iż nigdy więcej nie zobaczy ojca.
Giorgio uśmiechnął się do niej blado i wskazał Izoldzie miejsce po swojej prawej ręce – to
samo, na którym siadywała u boku ojca.
– Zapewne pamiętasz księcia Roberta. – Skinął do tęgiego mężczyzny o okrągłej spoconej
twarzy, który wstał i obszedł stół, by się przed nią skłonić. Izolda podała mu rękę i spojrzała
pytająco na brata. – Przybył, by złożyć nam wyrazy współczucia.
Książę pocałował jej rękę; Izolda powstrzymała dreszcz wstrętu, jakim przejął ją wilgotny
dotyk jego ust. Książę popatrzył na nią, jakby chciał jej coś wyszeptać, jakby miał jej powierzyć
jakiś sekret. Izolda cofnęła rękę i nachyliła się do brata.
– Dziwię się, że przyjmujesz gościa nazajutrz po śmierci ojca – rzuciła cicho.
– Miło z jego strony, że zjawił się natychmiast – powiedział Giorgio, przyzywając
służących, którzy nadeszli z tacami pełnymi dziczyzny, innych mięs i dań rybnych, wielkich
bochnów chleba oraz flasz wina i dzbanów piwa.
Zamkowy ksiądz odśpiewał modlitwę dziękczynną, a potem służący zaczęli głośno stawiać
tace, a mężczyźni jęli wyciągać sztylety zza pasów i butów, by pokroić mięso, i układali na
talerzach grube pajdy razowego chleba z rybą i potrawką z dziczyzny.
Izolda z trudem uczestniczyła w tym obiedzie, który toczył się, jakby nic się nie zmieniło,
podczas gdy ojciec leżał w kaplicy, strzeżony przez zbrojnych, a następnego dnia miał się odbyć
jego pogrzeb. Przez łzy ledwie widziała służących, którzy wciąż podchodzili z kolejnymi
półmiskami, dzbanami cienkiego piwa i flaszami najprzedniejszego czerwonego wina dla pańskiego
stołu. Giorgio i jego gość wybierali najlepsze roczniki, a resztę odsyłali tym, którzy dobrze służyli
im tego dnia. Książę i brat Izoldy jedli z apetytem i ciągle dolewali sobie wina. Izolda ledwie
skubała posiłek, zerkając w stronę stołu kobiet, przy którym Iszrak spoglądała na nią z milczącym
współczuciem.
Pod koniec posiłku, gdy do pańskiego stołu przyniesiono owoce w cukrze i marcepany,
Giorgio dotknął dłoni siostry.
– Nie odchodź jeszcze – poprosił. – Chcę z tobą porozmawiać.
Izolda dała znak głową Iszrak i innym damom, by wróciły do swoich pokoi, po czym
ruszyła do małych drzwi z tyłu podestu. Za nimi znajdowała się niewielka komnata, w której
rodzina Lucretilich siadywała po obiedzie. W kominku palił się ogień, wokół stały trzy krzesła.
Flasza wina czekała już na mężczyzn, szklanka słabego piwa na Izoldę. Dziewczyna usiadła; w tej
samej chwili weszli obaj mężczyźni.
– Chcę z tobą porozmawiać o testamencie naszego ojca – oznajmił Giorgio, gdy zajęli
miejsca.
Izolda zerknęła na księcia Roberta.
– Roberta to również dotyczy – wyjaśnił Giorgio. – Ojciec powiedział na łożu śmierci, że
jego największym pragnieniem jest, byś była bezpieczna i szczęśliwa. Bardzo cię kochał.
Izolda przycisnęła palce do zimnych warg, mrugając, by powstrzymać łzy.
– Rozumiem – rzekł łagodnie Giorgio. – Rozumiem, że go opłakujesz. Ale musisz wiedzieć,
że ojciec miał wobec ciebie pewne plany. Powierzył mi święty obowiązek doprowadzenia ich do
końca.
– Dlaczego sam mi o nich nie powiedział? Dlaczego nie chciał mnie widzieć? Zawsze
o wszystkim rozmawialiśmy. Wiem, co dla mnie zaplanował; mówił, że jeśli postanowię nie
wychodzić za mąż, mam tu zamieszkać i odziedziczyć ten zamek, a ty dostaniesz jego zamek
i ziemie we Francji. Zgodziliśmy się co do tego. Wszyscy troje.
– Owszem – przyznał cierpliwie Giorgio – ale wtedy był zdrowy. A gdy zaczęły go dręczyć
choroba i strach, zmienił zdanie. I nie mógł znieść, że zobaczysz go w tak złym stanie, cierpiącego.
Gdy śmierć zajrzała mu w oczy, obmyślił inny plan. Chciał mieć pewność, że będziesz bezpieczna.
I znalazł dobre wyjście. Wpadł na pomysł, żebyś wyszła za obecnego tu księcia Roberta,
otrzymując tysiąc koron ze skarbca jako posag.
Była to znikoma sumka dla kobiety, która dorastała w przekonaniu, iż jest dziedziczką
zamku, żyznych pól, gęstych lasów, wysokich gór. Izolda spojrzała z zaskoczeniem na brata.
– Dlaczego tak mało?
– Ponieważ książę uczynił nam ten zaszczyt i powiedział, że przyjmie cię tak, jak stoisz,
zaledwie z tysiącem koron.
– Które możesz w całości zachować – zapewnił ją Roberto, ściskając jej dłoń. – Będziesz
mogła wydać je, na co zechcesz. Piękne drobiazgi dla pięknej księżniczki.
Izolda spojrzała na brata, a jej ciemnoniebieskie oczy zwęziły się, gdy zrozumiała sens tych
słów.
– Tak mały posag oznacza, że nikt inny nie będzie się ubiegać o moją rękę – odezwała się. –
Dobrze o tym wiesz. A jednak nie poprosiłeś o więcej? Nie ostrzegłeś ojca, że nie powinien mnie
zostawiać bez widoków na przyszłość? Czy chciał mnie zmusić do poślubienia księcia?
Książę Roberto położył rękę na tłustej piersi i skromnie spuścił wzrok.
– Na ogół dam nie trzeba zmuszać – zaznaczył.
– Nie wiem, jakiego lepszego męża mogłabyś wymagać – odparł gładko Giorgio. Jego
przyjaciel uśmiechnął się do niej i pokiwał głową. – Ojciec również tak uważał. Uzgodniliśmy ten
posag z księciem Robertem, a perspektywa małżeństwa z tobą tak go ucieszyła, że nie żądał
większego wiana. Nie ma potrzeby nikomu zarzucać, że nie dopilnował twoich interesów. Cóż
może być lepszego niż związek z przyjacielem rodziny, księciem, człowiekiem zamożnym?
Decyzja zajęła Izoldzie tylko chwilę.
– Nie potrafię myśleć o małżeństwie – odrzekła bez emocji. – Proszę o wybaczenie, książę,
ale od śmierci ojca upłynęło zbyt mało czasu. Nie mogę znieść nawet myśli o tym, a cóż dopiero
rozmowy.
– Jednak musimy o tym porozmawiać – oznajmił Giorgio. – Ojciec zastrzegł w testamencie,
że mamy zadbać o twoją przyszłość. Nie pozwalał na jakąkolwiek zwłokę. Albo natychmiastowe
małżeństwo z moim przyjacielem, albo…
– Albo co? – spytała Izolda, nagle przestraszona.
– Klasztor – rzucił krótko Giorgio. – Ojciec powiedział, że jeśli nie zechcesz wyjść za mąż,
mam cię mianować ksienią klasztoru.
– Nie! – krzyknęła. – Ojciec nigdy by mi tego nie zrobił!
Giorgio pokiwał głową.
– Ja także się zdziwiłem, ale wyjaśnił, że taką przyszłość od dawna dla ciebie planował.
Dlatego nie mianował nowej ksieni po śmierci ostatniej. Już wtedy, rok temu, myślał o twojej
przyszłości. Nie możesz być narażona na niebezpieczeństwa tego świata, zostawiona sama sobie
w Lucretili. Jeśli nie chcesz wyjść za mąż, musisz znaleźć się w bezpiecznych murach klasztoru.
Książę Roberto uśmiechnął się do niej przebiegle.
– Zakonnica lub księżna… Nietrudny wybór.
Izolda poderwała się z miejsca.
– Nie wierzę, że ojciec zaplanował dla mnie coś takiego. Nigdy o niczym takim nie
wspominał. Zawsze mówił, że podzieli ziemie między nas. Wiedział, jak bardzo kocham ten kraj
i jego lud. Miał zapisać ten zamek i ziemie mnie, a tobie posiadłości we Francji.
Giorgio pokręcił głową, jakby z łagodnym żalem.
– Nie, zmienił zdanie. Jako jego najstarsze dziecko i jedyny syn, jedyny prawdziwy
spadkobierca, otrzymam wszystko, tutaj i we Francji, a ty, jako kobieta, musisz odejść.
– Giorgio, mój bracie, chyba nie wyrzucisz mnie z domu?
Giorgio rozłożył ręce.
– Nie mogę nic zrobić. To ostatnia wola naszego ojca, uwieczniona na papierze i podpisana
jego ręką. Albo wyjdziesz za mąż, a nie zechce cię nikt oprócz księcia Roberta, albo pójdziesz do
klasztoru. Ojciec okazał wielkie serce, dając ci taki wybór. Na jego miejscu wielu zostawiłoby po
prostu dyspozycje.
– Wybaczcie – powiedziała Izolda głosem drżącym od hamowanego gniewu. – Teraz odejdę
na pokoje, żeby się zastanowić.
– Tylko nie zwlekaj! – rzucił książę Roberto ze znaczącym uśmieszkiem. – Nie będę czekał
zbyt długo.
– Jutro dam odpowiedź. – Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na brata. – Czy
mogę zobaczyć testament ojca?
Giorgio skinął głową i wyjął dokument spod kubraka.
– Możesz to zachować. To kopia. Oryginał znajduje się w bezpiecznym miejscu. Nie ma
wątpliwości, jaka była wola ojca. Musisz rozważyć nie to, czy ją wypełnić, lecz jak ją wypełnić.
Wiedział, że go posłuchasz.
– Wiem. Jestem jego córką. Wypełnię jego wolę.
Izolda wyszła z komnaty, nie zaszczyciwszy księcia jednym spojrzeniem, choć wstał
i skłonił jej się dwornie, mrugając do Giorgia, jakby uważał, że wszystko jest załatwione.
Izolda obudziła się w nocy, słysząc ciche pukanie do drzwi. Poduszka pod jej policzkiem
była mokra od łez. Przez chwilę dziewczyna nie wiedziała, dlaczego czuje taki ból serca – a potem
przypomniała sobie o trumnie w kaplicy i milczących rycerzach, którzy trzymali tam straż.
Przeżegnała się.
– Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie – szepnęła. – I pociesz mnie w tym smutku.
Nie wiem, czy to zniosę.
Pukanie się powtórzyło. Izolda odrzuciła bogato haftowaną kapę i z kluczem w ręku
podeszła do drzwi.
– Kto tam?
– Książę Roberto. Chcę z tobą porozmawiać, pani.
– Nie mogę otworzyć drzwi. Porozmawiamy jutro.
– Muszę porozmawiać z tobą dziś. Chodzi o testament, o życzenie twojego ojca.
Zawahała się.
– Jutro…
– Chyba znalazłem wyjście. Rozumiem, co czujesz, pani, i sądzę, że mogę ci pomóc.
– Jakie wyjście?
– Nie mogę krzyczeć przez drzwi. Uchyl je tylko trochę, żebym mógł to wyszeptać.
– Tylko trochę – powiedziała i obróciła klucz w zamku, po czym uchyliła drzwi,
przytrzymując je stopą.
Ledwie książę usłyszał chrobot klucza, naparł na drzwi ramieniem tak mocno, że uderzyły
Izoldę w głowę. Odrzuciło ją w głąb komnaty. Książę zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w zamku.
– Myślałaś, że mnie odtrącisz?! – syknął z furią do dziewczyny, która z trudem podniosła
się z podłogi. – Myślałaś, że będę błagać cię o rozmowę przez zamknięte drzwi?
– Jak śmiałeś się tu wedrzeć?! – krzyknęła Izolda, pobladła i wściekła. – Mój brat cię zabije.
– Twój brat na to pozwolił – odparł książę ze śmiechem. – Pochwala nasze małżeństwo.
Sam zaproponował, żebym do ciebie przyszedł. A teraz się kładź.
– Mój brat?
Jej oburzenie ustąpiło miejsca przerażeniu. Zrozumiała, że brat ją zdradził. Książę zbliżał
się do niej, władczo uśmiechnięty.
– Powiedział, że równie dobrze mogę cię wziąć już teraz – oznajmił. – Możesz się opierać,
jeśli chcesz. To obojętne. Lubię walkę. Podobają mi się takie bojowe kobiety, potem są bardziej
posłuszne.
– Jesteś szalony! – zawołała.
– Jak wolisz. Ale uważam cię za swoją żonę i przypieczętujemy ten związek w tej chwili,
żebyś jutro nie podjęła złej decyzji.
– Upiłeś się! – Oddech księcia cuchnął kwaśnym winem.
– Tak, chwała Bogu. Do tego także przywykniesz.
Książę ruszył ku niej, zrzucając kubrak z tłustych ramion. Izolda cofała się tak długo, aż
poczuła za sobą słup podtrzymujący baldachim łóżka. Schowała ręce za siebie, żeby Roberto nie
mógł ich chwycić, i dotknęła aksamitnej narzuty. Pod nią znajdowała się rączka mosiężnej
szkandeli z rozżarzonymi węgielkami, którą służąca wsunęła w zimną pościel, by ją ogrzać.
– Książę, opamiętaj się – powiedziała Izolda. – To absurd. Obrażasz ten dom. Przebywasz
pod naszym dachem, ciało mojego ojca leży w kaplicy. Jestem bezbronna, a ty upiłeś się naszym
winem. Proszę, wróć do swojej komnaty, a rano porozmawiam z tobą serdecznie.
– O nie – rzucił, obleśnie uśmiechnięty. – Spędzimy tu razem noc, a rano na pewno
serdecznie ze mną porozmawiasz.
Izolda zacisnęła palce na rączce szkandeli. Roberto przystanął, żeby rozsznurować spodnie.
Pod spodem mignęło szarawe płótno. Książę wyciągnął rękę do Izoldy.
– Nie musisz czuć bólu. Może nawet sprawi ci to przyjemność.
Z rozmachem uderzyła go szkandelą w skroń. Rozpalone do czerwoności węgielki i popiół
obsypały mu twarz i potoczyły się po podłodze. Roberto zawył; uderzyła go jeszcze raz, z całej siły,
a on padł na ziemię jak tłusty wół ogłuszony w rzeźni.
Izolda oblała żarzące się węgielki wodą, a potem ostrożnie trąciła księcia stopą. Nie
poruszył się; stracił przytomność. Izolda otworzyła drzwi sąsiedniego pokoju.
– Iszrak… – szepnęła.
Dziewczyna zjawiła się, przecierając zaspane oczy. Izolda pokazała jej leżącego bezwładnie
mężczyznę.
– Nie żyje? – spytała Iszrak spokojnie.
– Chyba żyje. Pomóż mi go stąd usunąć.
Obie pociągnęły za dywanik, na który upadł książę. Na podłodze pozostał ślad wody
i popiołu. Wywlokły go na korytarz przed komnatą Izoldy.
– Rozumiem, że twój brat pozwolił mu do ciebie przyjść?
Izolda skinęła głową. Iszrak splunęła z pogardą na białą twarz księcia.
– Po co otwierałaś drzwi?
– Sądziłam, że przyszedł mi z pomocą. Powiedział, że ma pomysł, jak mi pomóc, a potem tu
wtargnął.
– Skrzywdził cię? – Dziewczyna omiotła spojrzeniem ciemnych oczu twarz przyjaciółki. –
Co ci się stało w czoło?
– Uderzył mnie drzwiami.
– Chciał cię zgwałcić?
Izolda skinęła głową.
– Więc zostawmy go tutaj – zdecydowała Iszrak. – Niech leży na podłodze jak pies, którym
jest. Jeśli nadal będzie tu rano, służący go znajdą i zrobią z niego pośmiewisko. – Pochyliła się
i zbadała puls księcia, dotykając jego szyi, przegubów i miejsca pod wydatnym brzuchem. –
Przeżyje – stwierdziła z niezachwianą pewnością. – Choć nikt by za nim nie płakał, gdybyśmy po
cichu poderżnęły mu gardło.
– Nie możemy tego zrobić – szepnęła Izolda drżącym głosem.
Zostawiły go, leżącego na wznak jak wyrzucony na brzeg wieloryb, z nadal
rozsznurowanymi spodniami.
– Zaczekaj – powiedziała Iszrak i wróciła do swojej komnaty.
Zjawiła się po chwili, niosąc małe pudełko. Ostrożnie, czubkami palców, krzywiąc się
z niesmakiem, rozchyliła bardziej spodnie księcia. Uniosła płócienną koszulę, odsłaniając jego
zwiędłą nagość. Otworzyła pudełko i posypała skórę przyprawą.
– Co robisz? – spytała Izolda szeptem.
– To pieprz, bardzo mocny. Będzie go swędzieć jak ospa, a skóra mu się zaczerwieni, jakby
dostał wysypki. Bardzo pożałuje tego, co dziś wyprawiał. Przez miesiąc będzie się drapał aż do
krwi i przez jakiś czas przestanie dręczyć kobiety.
Izolda roześmiała się i wyciągnęła rękę, jak zrobiłby jej ojciec. Kobiety wymieniły uścisk
niczym rycerze. Iszrak uśmiechnęła się i obie wróciły do sypialni, zamykając drzwi na klucz.
Rankiem, gdy Izolda poszła do kaplicy, trumna ojca była już zamknięta i gotowa do
złożenia w rodzinnej krypcie – a książę zniknął.
– Wycofał propozycję – oznajmił zimno Giorgio, klękając obok siostry na schodach kaplicy.
– Rozumiem, że coś między wami zaszło?
– To nikczemnik – odparła krótko Izolda. – A jeśli, jak twierdził, ty go posłałeś do mojej
komnaty, to zachowałeś się wobec mnie jak zdrajca.
Giorgio pochylił głowę.
– Nie zrobiłem nic podobnego. Przepraszam, upiłem się jak głupiec i powiedziałem, że
może iść prosić cię o życzliwość. Po co otwierałaś drzwi?
– Bo sądziłam, że twój przyjaciel jest człowiekiem honoru, tak jak ty.
– Postąpiłaś bardzo źle – zganił ją brat. – Otworzyć drzwi sypialni mężczyźnie, w dodatku
pijanemu! Nie umiesz zadbać o siebie. Ojciec miał rację, musimy umieścić cię tam, gdzie będziesz
bezpieczna.
– Byłam bezpieczna! Znajdowałam się we własnej komnacie, we własnym zamku,
rozmawiałam z przyjacielem brata. Nie powinno mi nic grozić! – rzuciła z gniewem. – Jak mogłeś
sprowadzać kogoś takiego do naszego stołu! Ojciec nigdy by ci go nie doradził jako kandydata na
mojego męża.
Wstała i ruszyła przez kaplicę; brat podążył za nią.
– Właściwie czym go tak zdenerwowałaś?
Izolda uśmiechnęła się na wspomnienie ciosu szkandelą w wielki łeb księcia.
– Jasno wyraziłam moje uczucia. I nigdy więcej się z nim nie spotkam.
– O, bez wątpienia – odparł Giorgio z irytacją. – Bo nigdy więcej nie spotkasz się z żadnym
mężczyzną. Jeśli nie poślubisz księcia Roberta, masz iść do klasztoru. Wola naszego ojca nie
zostawia ci innego wyboru.
Izolda zatrzymała się na chwilę. Niepewnie położyła rękę na ramieniu brata, zastanawiając
się, jak ma go przekonać, żeby zmienił zdanie.
– Nie masz co tak na mnie patrzeć – dodał opryskliwie. – Warunki testamentu są jasne,
mówiłem ci to wczoraj. Albo książę, albo klasztor. Wiesz, co ci zostało.
– Pójdę na pielgrzymkę – zaproponowała. – Gdzieś daleko stąd.
– Nie. Jak miałabyś przeżyć? Nie potrafisz zadbać o siebie nawet w domu.
– Zamieszkam u przyjaciół ojca, jakichkolwiek. Mogłabym pojechać do syna mojego ojca
chrzestnego, hrabiego Wołoszczyzny, albo do księcia Bradoura…
Brat słuchał jej z ponurą miną.
– Nie możesz. Wiesz o tym. Musisz być posłuszna woli ojca. Nie mam wyboru, Izoldo. Bóg
mi świadkiem, że zrobiłbym dla ciebie wszystko, ale testament ojca nie pozostawia wątpliwości.
Muszę go wypełnić, tak jak ty.
– Bracie, nie zmuszaj mnie do tego.
Giorgio odwrócił się do ściany i przytknął czoło do zimnego kamienia, jakby przez Izoldę
rozbolała go głowa.
– Siostro, jestem bezradny. Książę Roberto był twoją jedyną szansą na uniknięcie klasztoru.
To ostatnia wola naszego ojca. Przysiągłem na jego miecz, że dopilnuję jej wykonania. Nic nie
mogę zrobić, podobnie jak ty.
– Ojciec obiecał, że to ja dostanę jego miecz.
– Jest mój. Jak wszystko inne.
Łagodnie dotknęła jego ramienia.
– Czy mogłabym zostać z tobą, gdybym przysięgła żyć w czystości? Nie wyjdę za nikogo.
Zamek należy do ciebie, rozumiem to. Ostatecznie ojciec zrobił to samo co każdy mężczyzna
i przedłożył syna nad córkę. Postąpił tak jak wszyscy wielcy i odsunął kobietę od bogactwa
i władzy. Ale jeśli będę tu sobie żyć, biedna i pozbawiona znaczenia, nigdy nie spotykając się
z mężczyznami, posłuszna tobie, czy mogłabym zostać?
Giorgio pokręcił głową.
– To nie moja wola, lecz jego. I tak już jest na tym świecie, sama to przyznajesz. Ojciec
wychował cię niemal, jakbyś była chłopcem, dając ci zbyt wiele bogactw i swobody. Teraz musisz
żyć jak na szlachetnie urodzoną kobietę przystało. Powinnaś się cieszyć, że klasztor leży blisko
i nie musisz opuszczać tych ziem, które kochasz. Nie zostałaś zesłana na pustkowie, a przecież
ojciec mógł nakazać, byś pojechała gdzieś daleko. Tymczasem ty znajdziesz się we własnej
posiadłości: w klasztorze. Będę cię czasem odwiedzał i przywoził wieści. Może za jakiś czas
będziesz mogła ze mną wyjeżdżać.
– Czy Iszrak może mi towarzyszyć?
– Możesz zabrać Iszrak i każdą z dam, która się na to zgodzi. Ale jutro spodziewają się
ciebie w klasztorze. Musisz tam pojechać. Będziesz musiała złożyć śluby klasztorne i zostać
ksienią. Nie masz wyboru.
Odwrócił się i ujrzał, że Izolda drży jak młoda klaczka, której po raz pierwszy zakłada się
uzdę.
– To tak jakbym znalazła się w więzieniu – szepnęła. – A nie zrobiłam nic złego.
Giorgiowi stanęły łzy w oczach.
– Czuję się, jakbym tracił siostrę – powiedział. – Straciłem ojca i siostrę. Nie wiem, jak
sobie bez ciebie poradzę.
OPACTWO LUCRETILI
PAŹDZIERNIK 1453
Parę miesięcy później Luca, ubrany w zwyczajną roboczą szatę i burą opończę, wyruszył
konno z Rzymu, podążając gościńcem na wschód.
Towarzyszył mu służący Freize, ledwie opierzony młodzik o kwadratowej szczęce
i szerokich barach, który zdobył się na odwagę, gdy Luca opuszczał klasztor, i zgłosił się jako jego
pachołek, gotowy za nim iść, dokądkolwiek zawiedzie ich misja. Opat wahał się nieco, ale Freize
przekonał go argumentem, że jako chłopiec kuchenny sprawdza się bardzo marnie, a jego miłość do
przygód jest tak wielka, iż lepiej przysłuży się Bogu, towarzysząc dzielnemu panu w tajnej misji,
zleconej przez samego papieża, niż przypalając bekon dla nieszczęsnych mnichów. Opat, w głębi
ducha zadowolony, że pozbędzie się męczącego nowicjusza, doszedł do wniosku, że strata
niezdarnego kuchcika jest niewielką ceną.
Freize dosiadał silnego kuca i prowadził za sobą osiołka dźwigającego cały ich dobytek.
Mały pochód zamykał niespodziewany towarzysz: skryba brat Piotr, któremu w ostatniej chwili
polecono wyruszyć z nimi i zapisywać ich osiągnięcia.
– Szpieg – mruknął cicho Freize do swojego nowego pana. – Niech mnie, jeśli to nie szpieg.
Blady, miękkie łapki, ufne brązowe oczy, ogolona głowa mnicha, a jednak strój szlachetnie
urodzonego pana. Bez wątpienia szpieg. Czy ma szpiegować mnie? Nie, bo nic nie robię i niczego
nie wiem. Zatem kogo? Pewnie młodego pana, mojego wróbelka. Bo poza tym nie ma tutaj nikogo
prócz koni, a one nie są ani heretykami, ani poganami. To jedyne uczciwe tu stworzenia.
– Ma służyć mi jako skryba – odparł Luca z irytacją. – I muszę go zabrać ze sobą, czy go
potrzebuję, czy nie. Więc uważaj, co mówisz.
– Czy ja potrzebuję skryby? – mruknął Freize pod nosem, ściągając cugle. – Nie, gdyż nic
nie robię i nic nie wiem, a nawet gdybym wiedział, nie mógłbym tego zapisać, gdyż nie ufam
słowom. Nie bez znaczenia jest też fakt, że nie potrafię czytać ani pisać.
– Głupiec – rzucił skryba Piotr, przejeżdżając obok.
– Nazwał mnie głupcem – zwierzył się Freize kucykowi i drodze biegnącej łagodnym
zboczem w górę. – Łatwo powiedzieć, trudniej udowodnić. Zresztą nazywano mnie już gorszymi
wyrazami.
Jechali przez cały dzień drogą niewiele różniącą się od ścieżki wydeptanej przez kozy,
wijącą się przez żyzną dolinę, wzdłuż małych tarasów z gajami oliwnymi i winnicami, a potem
wśród wyżej położonych lasów, gdzie ogromne buki zaczynały się złocić i brązowić. O zachodzie
słońca, gdy niebo zabarwiło się różem, skryba wyjął z wewnętrznej kieszeni kubraka kartkę.
– Miałem ci to przekazać o zachodzie słońca – powiedział. – Wybacz, jeśli to złe
wiadomości. Nie wiem, co tam napisano.
– Kto ci to dał? – spytał Luca.
Pieczęć na złożonym papierze była gładka i lśniąca, bez żadnego herbu.
– Pan, który mnie zatrudnił, ten sam, któremu i ty podlegasz – odrzekł Piotr. – W taki
sposób będą nadchodzić rozkazy dla ciebie. On wyznacza dzień i godzinę, czasem miejsce, a ja
zgodnie z tym wręczam ci kolejny rozkaz.
– Masz je wszystkie w kieszeni? – zaciekawił się Freize.
Skryba dostojnie skinął głową.
– Zawsze możemy go złapać za nogi i dobrze nim potrząsnąć – podsunął cicho Freize.
– Będziemy postępować tak, jak nam rozkazano – odparł Luca, zarzucając wodze na ramię,
żeby móc złamać pieczęć. – To polecenie, by jechać do opactwa Lucretili – powiedział. – Znajduje
się między dwoma budynkami, zakonem żeńskim i męskim. Mam się udać do klasztoru żeńskiego.
Oczekują nas tam. – Złożył list i oddał go Piotrowi.
– Napisano, jak go znaleźć? – spytał ponuro Freize. – Bo w przeciwnym razie czeka nas
spanie pod gołym niebem i suchy chleb na kolację. I co najwyżej bukowe orzeszki. Całe mnóstwo.
Można się napchać po uszy. A jeśli los się do nas uśmiechnie, może znajdziemy jakieś grzyby.
– Gościniec znajduje się nieopodal – wpadł mu w słowo Piotr. – Opactwo jest położone
w pobliżu zamku. Możemy poprosić o gościnę w którymś z zakonów.
– Pojedziemy do klasztoru żeńskiego – zdecydował Luca. – W liście napisano, że nas tam
oczekują.
Nie wyglądało jednak na to, że w klasztorze spodziewano się kogokolwiek. Zapadał zmrok,
a budynek nie witał gości jasnym światłem i otwartymi drzwiami. Wszystkie okna zasłonięto
okiennicami i przez szczeliny przenikały zaledwie cieniutkie smugi migoczącego blasku świec.
W ciemnościach trudno było ocenić rozmiary budynku; przybysze mieli tylko wrażenie, że po obu
stronach bramy wjazdowej wznoszą się wysokie mury. Przy małych drzwiach w wielkiej
drewnianej bramie wisiała ledwie mżąca światłem latarnia; dopiero gdy Freize zsiadł z kucyka
i załomotał rękojeścią sztyletu w drewno, z głębi budynku dobiegło ich głośne narzekanie na
hałasy, a potem okienko w bramie otworzyło się i ktoś przez nie wyjrzał.
– Jestem Luca Vero, z dwoma służącymi! – krzyknął Luca. – Oczekują mnie tutaj.
Wpuśćcie nas.
Okienko zatrzasnęło się, ale po chwili zgrzytnęła zasuwa, stuknęły podnoszone drewniane
rygle. W końcu jedno skrzydło bramy uchyliło się z piskiem i niechętnie.
Freize wprowadził swojego kuca i osła, Luca i Piotr wjechali na brukowany dziedziniec,
a tęga służąca zamknęła za nimi bramę. Mężczyźni zsiedli i rozejrzeli się dokoła; pomarszczona
staruszka w szarym wełnianym habicie i szarej opończy, przewiązanej w pasie zwykłym sznurkiem,
uniosła pochodnię, żeby przyjrzeć się całej trójce.
– Jesteście ludźmi, którzy mają przeprowadzić śledztwo? Bo jeśli nie i chcecie tylko dachu
nad głową, to jedźcie lepiej do klasztoru męskiego – zwróciła się do Piotra, spoglądając na niego
i jego okazałego wierzchowca. – Ten klasztor przeżywa teraz trudne czasy, nie chcemy tu gości.
– Nie, ja mam tylko spisać raport. Jestem skrybą. Śledztwo przeprowadzi ten oto Luca Vero.
– Chłopiec?! – zawołała mniszka z pogardą. – Gołowąs?
Luca zarumienił się z irytacji, zeskoczył z konia, przełożywszy nogę nad jego szyją, i rzucił
wodze Freize’owi.
– Nieważne, ile mam lat ani czy noszę zarost. Zostałem tu skierowany, by przeprowadzić
śledztwo, co uczynię jutro. Na razie jesteśmy zmęczeni i głodni, więc prosimy o zaprowadzenie nas
do refektarza i pokoi gościnnych. Proszę powiadomić ksienię, że przybyłem i że spotkam się z nią
jutro zaraz po prymie.
– Chłystek – mruknęła staruszka, unosząc pochodnię, żeby jeszcze raz spojrzeć na ładną
młodą twarz Luki, na jego rumieniec gniewu, ciemną grzywkę i iskrzące się orzechowe oczy.
– Chłystek? – rzucił Freize do kuca, którego prowadził do stajni. – Dziewica tak stara, że
wygląda jak marynowany orzech, nazywa młodego pana gołowąsem i chłystkiem? A to przecież
geniusz i być może odmieniec.
– Ty tam! – warknęła staruszka z nagłą energią. – Zaprowadź konie do stajni, a obecna tam
świecka siostra zabierze cię do kuchni dla służby. Kiedy zjesz, możesz się przespać w stodole. Ty –
spojrzała na skrybę Piotra, którego uznała za lepszego od Freize’a, lecz i tak nieważnego – możesz
zjeść w kuchni klasztornej. Znajdziesz ją za tymi drzwiami. Później pokażę ci drogę do domku
gościnnego, gdzie spędzisz noc. Ciebie – odwróciła się do Luki – ciebie, inkwizytorze, zaprowadzę
do refektarza, a potem sypialni. Mówiono, że jesteś księdzem.
– Jeszcze nie złożyłem ślubów. Służę Kościołowi, lecz nie przyjąłem święceń.
– O wiele za przystojny na stan zakonny i tonsura już mu zarasta – mruknęła staruszka do
siebie, po czym zwróciła się do Luki: – Możesz spać w pokojach dla odwiedzających nas księży.
A rano powiadomię ksienię o twoim przyjeździe.
Szli do refektarza, kiedy z drzwi prowadzących w głąb klasztoru wyszła kobieta. Miała na
sobie habit z najdelikatniejszej bielonej wełny, a podniesiony welon na głowie nie zasłaniał bladej
ślicznej twarzy o uśmiechniętych szarych oczach. Jej pas był wykonany z mięciutkiej skóry,
podobnie jak buty, w niczym nieprzypominające patynek na drewnianych podeszwach, które
pracujące kobiety nosiły dla ochrony pantofli przed błotem.
– Przyszłam powitać inkwizytora – odezwała się, unosząc wyżej lichtarz z woskowymi
świecami.
Luca zrobił krok naprzód.
– Ja nim jestem – powiedział.
Uśmiechnęła się i jednym szybkim spojrzeniem zarejestrowała jego wzrost, ładną twarz
i młodość.
– Zaprowadzę cię do refektarza, musisz być zmęczony. Siostra Anna dopilnuje, by twoje
konie znalazły się w stajni, a ludzie dostali wygodne schronienie.
Luca skłonił się, a ona ruszyła przed nim kamiennym korytarzem, a potem galerią, która
doprowadziła ich do refektarza o sklepionym stropie. W głębi, tuż obok przygaszonego na noc
kominka, znajdowało się nakrycie na jedną osobę: kieliszek z winem, talerz z chlebem, miska, nóż
i łyżka. Luca westchnął z zadowoleniem i usiadł. Weszła służąca z dzbanem i misą do mycia rąk
oraz lnianym ręcznikiem do ich wytarcia, a w ślad za nią zjawiła się dziewka kuchenna z drobiową
potrawką z warzywami.
– Czy potrzeba ci czegoś jeszcze? – spytała kobieta.
– Dziękuję – powiedział Luca, nieco skrępowany. Czuł się nieswojo w jej obecności; nie
rozmawiał z żadną kobietą oprócz matki od dnia, gdy jako jedenastolatek wstąpił do klasztoru. –
Kim jesteś?
Kobieta uśmiechnęła się do niego, a on nagle uświadomił sobie, że jest bardzo piękna.
– Jestem siostra Urszula, szafarka odpowiedzialna za funkcjonowanie klasztoru. Cieszę się,
że przybyłeś. Bardzo się niepokoiłam. Mam nadzieję, że powiesz nam, co się dzieje, i uratujesz
nas…
– Słucham?
– To piękny, istniejący od dawna klasztor – odrzekła poważnie siostra Urszula. – Wstąpiłam
do niego jako dziewczynka. Służę Bogu i siostrom przez całe życie. Jestem tu od ponad dwudziestu
lat. Nie mogę znieść myśli, że wtargnął tutaj szatan.
Luca zanurzył chleb w gęstej potrawce i skupił się na jedzeniu, żeby ukryć konsternację.
– Szatan?
Kobieta przeżegnała się szybko, odruchowo.
– Czasami myślę, że naprawdę tak się stało, kiedy indziej dochodzę do wniosku, że
zachowuję się jak głupie dziewczątko bojące się własnego cienia. – Rzuciła mu nieśmiały,
przepraszający uśmiech. – Sam to ocenisz. Sam odkryjesz prawdę. Ale jeśli nie oczyścimy się
z tych plotek, będziemy zrujnowane: żadna rodzina nie przyśle do nas swoich córek, a już teraz
wieśniacy nie chcą z nami handlować. Moim obowiązkiem jest dopilnowanie, żeby opactwo
zarabiało na siebie sprzedażą naszych wyrobów i płodów ziemi. Nie mogę tego dokonać, jeśli
chłopki nie chcą nawet rozmawiać z naszymi świeckimi siostrami, które wysyłam na targ. Nie
możemy handlować, jeśli ludzie nie chcą nam nic sprzedawać ani nic od nas nie kupują. – Pokręciła
głową ze smutkiem. – No cóż, posil się w spokoju, a potem służąca zaprowadzi cię do sypialni
w domu gościnnym. Bądź błogosławiony, bracie.
Luca nagle uświadomił sobie, że na śmierć zapomniał odmówić modlitwę przed jedzeniem;
siostra szafarka weźmie go za prostaka z prowincji. Wytrzeszczał na nią oczy jak głupek i mówiąc
do niej, jąkał się. Zachowywał się jak młodzieniec, który pierwszy raz w życiu ujrzał piękną
kobietę, a nie jak człowiek obarczony ważną papieską misją. Co ona o nim pomyśli?
– Bądź błogosławiona, siostro – wykrztusił z zawstydzeniem.
Siostra Urszula skłoniła się, ukrywając uśmieszek na widok jego zmieszania, i powoli
wyszła z refektarza. Luca odprowadził wzrokiem jej postać w falującym przy każdym kroku
habicie.
We wschodnim skrzydle klasztoru, w pokoju na parterze, okiennica była lekko uchylona.
Dwie pary oczu śledziły przez szparę jasną sylwetkę siostry Urszuli, która z wdziękiem przeszła
przez podwórzec i znikła w swojej kwaterze.
– Przywitała go, ale nie musiała nic mówić – szepnęła Izolda.
– Niczego się nie dowie, chyba że ktoś mu pomoże – zgodziła się Iszrak.
Obie cofnęły się i bezszelestnie zamknęły okiennicę.
– Chciałabym wiedzieć, co mam zrobić. Chciałabym, żeby ktoś mi doradził – powiedziała
Izolda.
– Co zrobiłby twój ojciec?
Izolda parsknęła krótkim śmiechem.
– Mój ojciec nigdy nie dałby się tu zamknąć. Prędzej by zginął, niż pozwolił się uwięzić.
A gdyby go pojmano, uciekłby, nawet ryzykując życie. Nie siedziałby tu jak malowana lala, jak
przerażona dziewczyna, płacząc, tęskniąc i nie wiedząc, co zrobić.
Odwróciła się i gwałtownie przetarła oczy. Przyjaciółka delikatnie położyła rękę na jej
ramieniu.
– Nie obwiniaj się – powiedziała. – Nie mogłaś nic zrobić, kiedy nas tu przywieźli. Teraz,
gdy cały klasztor się sypie, nadal nie możemy nic zrobić, dopóki nie zrozumiemy, co się dzieje. Ale
wszystko się zmienia, choć nic nie robimy. Wkrótce coś się wydarzy. I wtedy będziemy mieć
szansę. Może właśnie w tej chwili drzwi się otworzą. A my tylko będziemy na to czekać.
Izolda chwyciła jej dłoń i przytuliła do swojego policzka.
– Przynajmniej mam ciebie.
– Na zawsze.
Luca spał ciężkim snem; nie budziły go nawet dźwięki kościelnego dzwonu na wieży,
wybijającego godziny. Ale przed trzecią nad ranem, gdy noc była najciemniejsza, ze snu wyrwał go
przeraźliwy krzyk, a potem tupot stóp.
W ułamku chwili wyskoczył z łóżka, sięgając pod poduszkę po sztylet. Wyjrzał przez okno
na mroczny dziedziniec. W lśniącym na bruku księżycowym świetle ujrzał kobietę w bieli,
biegnącą do potężnej drewnianej bramy. Zaczęła rozpaczliwie szarpać się z ryglami. W ślad za nią
ukazały się ścigające ją trzy kobiety; ze stróżówki wypadła stara odźwierna i złapała kobietę, która
drapała rygle niczym kotka.
Pozostałe kobiety także pochwyciły dziewczynę, a ona krzyknęła rozdzierająco i upadła,
przez nie przygnieciona. Luca włożył szybko spodnie i buty, narzucił pelerynę na nagie ramiona
i wypadł na dziedziniec, po drodze chowając sztylet w cholewę. Ukrył się w cieniu budynku,
pewien, że nie został zauważony. Zamierzał przyjrzeć się kobietom, żeby móc je potem rozpoznać.
Odźwierna uniosła pochodnię, oświetlając kobiety; dwie trzymały dziewczynę za ramiona,
trzecia za nogi. Luca cofnął się w cień bramy, kiedy go mijały. Były tak blisko, że słyszał ich
przyspieszone oddechy i cichy płacz jednej z nich.
Był to bardzo dziwny widok. Dziewczyna, którą niosły, straciła przytomność. Wydawało
się, że zemdlała, kiedy odciągnęły ją od bramy. Jej głowa zwisała martwo, koronki nocnego czepka
muskały ziemię, a nocna koszula brudziła się w pyle. Ale nie było to zwykłe omdlenie. Dziewczyna
była bezwładna, oczy miała zamknięte, twarz spokojną. Nagle Luca drgnął z przerażenia. Jedna
z rąk dziewczyny się osunęła; dłoń wydawała się przeszyta na wylot, a rana broczyła krwią. Druga
dłoń spoczywała na drobnym ciele; na nocnej koszuli widniała smuga krwi. Dziewczyna wyglądała,
jakby ją ukrzyżowano. Luca zamarł, nie mogąc odwrócić oczu od strasznych, dziwnych ran. Potem
dostrzegł coś, co wydało mu się jeszcze gorsze.
Trzy kobiety, które ją niosły, miały taki sam wyraz twarzy jak ona: spokoju i uniesienia.
Szły, powłócząc nogami, lekko uśmiechnięte, jakby promieniały jakąś tajemną, sekretną radością.
I wszystkie trzy miały zamknięte oczy.
Luca odczekał, aż minęły go, niczym kroczący miarowo kondukt pogrzebowy, po czym
wrócił do swojego pokoju, ukląkł przy łóżku i zaczął się żarliwie modlić o to, by pomimo
zwątpienia w siebie odnalazł jakoś mądrość i zrozumiał, co złego dzieje się w tym świętym miejscu
i jak to naprawić.
Nadal klęczał, kiedy o świcie Freize wpadł z impetem do pokoju, niosąc dzban gorącej
wody.
– Myślałem, że chcesz iść na prymę?
– Tak.
Luca wstał z trudem, przeżegnał się i pocałował krzyżyk, który zawsze nosił na szyi –
prezent od matki na czternaste urodziny, kiedy widzieli się po raz ostatni.
– Tu się dzieją złe rzeczy – oznajmił Freize grobowym głosem, lejąc wodę do miski i kładąc
obok czysty ręcznik.
Luca ochlapał twarz i ręce wodą.
– Wiem. Bóg mi świadkiem, już coś zobaczyłem. Czego się dowiedziałeś?
– Lunatykowanie, wizje, zakonnice poszczą w dni święte, aż potem mdleją w kaplicy.
Niektóre widują na niebie światła, podobne do gwiazdy, która ukazała się trzem królom, inne
zapragnęły wybrać się do Betlejem i trzeba było siłą je powstrzymywać. Ludzie z wioski
i zamkowa służba twierdzą, że całe opactwo zostało dotknięte jakimś szaleństwem, a zakonnice na
zawsze straciły zdrowe zmysły.
Luca pokręcił głową.
– Jeden Bóg wie, co się tu dzieje. Słyszałeś te krzyki w nocy?
– Boże uchowaj. Spałem w kuchni i słyszałem tylko chrapanie. Ale wszystkie kucharki
twierdzą, że papież powinien tu przysłać biskupa, by przeprowadził dochodzenie. Powiadają, że tu
grasuje sam szatan.
– Papież już kogoś przysłał! – warknął Luca. – Ja przeprowadzę dochodzenie. Ja będę
sędzią.
– Oczywiście – powiedział krzepiąco Freize. – Nieważne, ile masz lat.
– Rzeczywiście, nieważne. Ważne jest, że to mnie wybrano.
– Najlepiej zacznij od nowej ksieni.
– Dlaczego?
– Bo wszystko zaczęło się tuż po jej przyjeździe.
– Nie będę słuchał kuchennych plotek – oznajmił wyniośle Luca, wycierając twarz. Rzucił
ręcznik pachołkowi. – Przeprowadzę stosowne przesłuchanie świadków zeznających pod przysięgą.
Papież powierzył mi tę misję i lepiej, żeby wszyscy o tym pamiętali. Zwłaszcza ci, którzy powinni
mi służyć i wspierać moją reputację.
– No jasne, że wspieram! No jasne, że przeprowadzisz! No jasne, że tak! Ty jesteś panem
i nigdy o tym nie zapominam, choć dość młody z ciebie pan.
Freize rozłożył koszulę Luki i podał mu habit nowicjusza, który młodzieniec nosił
podkasany, by mu nie przeszkadzał w chodzeniu. Luca przypasał krótki miecz i zasłonił go
habitem.
– Mówisz do mnie jak do dziecka – rzucił z irytacją. – A sam jesteś niewiele starszy.
– To z serdeczności – rzekł Freize zdecydowanym tonem. – Tak okazuję uczucia.
I szacunek. Dla mnie zawsze będziesz wróbelkiem, chudym nowicjuszem.
– A ty dla mnie gąsiorem, chłopcem kuchennym – odparł Luca z uśmiechem.
– Masz sztylet? – upewnił się Freize.
Luca klepnął się po cholewie, za którą tkwił sztylet w pochwie.
– Wszyscy mówią, że nowa ksieni nie ma powołania i nie została wychowana do takiego
życia – oznajmił Freize, nie bacząc na zakaz plotkowania. – Znalazła się tu z powodu testamentu
ojca. Złożyła śluby i nigdy już stąd nie wyjdzie. To jedyne, co zostawił jej ojciec. Cała reszta
dostała się bratu. Kiepsko, bo dziewczyna jest jak w więzieniu. A odkąd tu trafiła, zakonnice
zaczęły mieć wizje. Połowa wioski twierdzi, że z nową ksienią zjawił się tu szatan, ponieważ
przybyła tutaj wbrew własnej woli.
– A jaki jest ten jej brat? – spytał Luca, mimowolnie dając się skusić plotkom.
– Dobre chłopisko. Zacny pan, hojnie zasila opactwo. Zbudował je jego dziadek, wznosząc
klasztor żeński po jednej stronie i męski po drugiej. Zakonnice i mnisi dzielą się obowiązkami
w opactwie. Ojciec nowego pana troszczył się o oba klasztory i podarował zakonnicom lasy
i pastwisko, a mnichom kilka gospodarstw i pola. Klasztory same się utrzymują, pracują razem na
chwałę Pana i pomagają biednym. Teraz wspiera je nowy władca. Jego ojciec był krzyżowcem,
słynął z odwagi i żarliwej bogobojności. Nowy pan wydaje się spokojniejszy, woli przebywać
w domu, chce spokoju. Bardzo liczy na to, że uda się całą sprawę zachować w tajemnicy. Że
przeprowadzisz śledztwo, podejmiesz decyzję, wskażesz winnych, wyegzorcyzmujesz co trzeba
i wszystko wróci do normy.
Dzwon zaczął wzywać na prymę, modlitwę o świcie.
– Chodź – rzucił Luca i ruszył w stronę klasztorów i pięknego kościoła.
Idąc przez dziedziniec, słyszeli muzykę, a drogę oświetlała im procesja zakonnic w białych
habitach – niosły pochodnie i śpiewały niczym chór aniołów sunących na tle perłowego porannego
nieba. Obaj mężczyźni, do których dołączył brat Piotr, poszli za zakonnicami do kościoła i usiedli
w niszy w głębi nawy. Dwieście zakonnic w białych kornetach zajęło miejsca w stallach po obu
stronach ołtarza i w rzędach ławek przed nim.
Ksiądz odprawiał mszę, śpiewając dźwięcznym barytonem święte łacińskie słowa,
a odpowiadały mu słodkie, wysokie głosy kobiet. Luca patrzył na piękne kamienne kolumny
rzeźbione w owoce i kwiaty i na wysokie sklepienie malowane w srebrne gwiazdy i księżyce,
słuchając śpiewu i zastanawiając się, co dręczy te świątobliwe kobiety i jak to możliwe, że
codziennie po tak strasznej nocy wstają i śpiewają Bogu.
Pod koniec mszy trzej przybysze pozostali na kamiennej ławce w głębi kościoła. Zakonnice
wychodziły ze skromnie spuszczonymi oczami. Luca przyglądał się im, wypatrując młodej kobiety,
która tej nocy usiłowała się wydostać za bramę, ale wszystkie blade młode twarze wydawały się
identyczne. Szukał dłoni z ranami, lecz kobiety chowały je w długich rękawach. Przeszły z cichym
stukotem sandałów; za nimi podążał ksiądz, który zatrzymał się przed mężczyznami i powiedział
uprzejmie:
– Zjem z wami śniadanie, a potem muszę wracać do mojego klasztoru.
– Nie jesteś tutejszym księdzem? – spytał Luca, ściskając mu rękę, a potem klękając przed
nim, by otrzymać błogosławieństwo.
– Nasz klasztor znajduje się po drugiej stronie opactwa – wyjaśnił duchowny. – Starszy pan
Lucretili postanowił zbudować dwa klasztory: jeden męski, drugi żeński. Księża przychodzą tu
codziennie, żeby odprawiać msze. Niestety, to zakon augustianek, a my jesteśmy dominikanami.
Moglibyśmy nimi zarządzać. Tymczasem pozwolono im robić, co chcą. I proszę, do czego to
doprowadziło.
– Przecież przestrzegają obrządku – sprzeciwił się Luca. – Nie żyją w pogaństwie.
– Tylko dlatego, że tak zdecydowały. Gdyby chciały coś zmienić, spokojnie by mogły. Nie
mają reguły jak my, dominikanie, dla których wszystko jest ustalone. W zakonie augustianek każdy
klasztor może się kierować własnymi zasadami. Służą Bogu, jak uznają to za stosowne,
i w rezultacie…
Przerwał, bo właśnie, stąpając bezszelestnie po marmurowej posadzce kościoła, nadeszła
siostra szafarka.
– Ach, siostra zapewne zjawia się z zaproszeniem na śniadanie?
– Możecie je zjeść w mojej komnacie – odrzekła. – Jest tam napalone w kominku. Proszę,
ojcze, wskaż naszym gościom drogę.
– A jakże, a jakże – powiedział dobrodusznie ksiądz. – Siostra Urszula sprawia, że wszystko
się tu jakoś kręci – dodał, zwracając się do Luki. – Wyjątkowa kobieta. Ma pieczę nad ziemiami,
budynkami, kupnem towarów, sprzedażą produktów. Mogłaby zarządzać każdym zamkiem we
Włoszech. To urodzona magistra: nauczycielka, przywódczyni, pani domu. – Rozpromienił się
w uśmiechu. – I muszę przyznać, że jej komnata to najwygodniejsze pomieszczenie w klasztorze,
a jej kucharka nie ma sobie równych.
Wyszli z kościoła i skierowali się do budynku stojącego po wschodniej stronie dziedzińca.
Jego drewniane drzwi wejściowe były otwarte, a kiedy wkroczyli do komnaty siostry Urszuli,
ujrzeli nakryty, czekający już na nich stół. Luca i Piotr usiedli, a Freize stanął w progu, by im
usługiwać. Kucharka podała mu dania, które przyniósł do stołu. Były tam trzy rodzaje mięsiw:
szynka, jagnięcina i wołowina, oraz dwa rodzaje chleba: biały pszenny i czarny żytni. A także sery
miejscowego wyrobu, dżemy, jajka na twardo i miseczka śliwek o tak intensywnym smaku, że Luca
położył ich plasterki na białym chlebie, niczym słodki dżem.
– Czy siostra Urszula zawsze jada na osobności, a nie z siostrami w refektarzu? – spytał
z zaciekawieniem.
– A ty byś robił inaczej, gdybyś miał taką kucharkę? – odparł ksiądz. – Nie wątpię, że
w święta pojawia się w refektarzu, ale nie je byle czego, a jednym z przywilejów jej funkcji jest to,
że może spożywać to, co lubi, w zaciszu swojej kwatery. Nie sypia w dormitorium ani nie jada
w refektarzu, podobnie jak ksieni, która zajmuje sąsiedni dom. No dobrze – dodał z szerokim
uśmiechem. – Mam w jukach odrobinkę brandy. Napijemy się kapkę. To dobre na trawienie.
Wyszedł z komnaty, a Piotr wstał i wyjrzał przez okno na dziedziniec, gdzie stał muł
księdza.
Freize zajął się zbieraniem talerzy ze stołu. Luca niespiesznie potoczył wzrokiem po
komnacie. Gzyms kominka wykonano z pięknie rzeźbionego polerowanego drewna. Kiedy Luca
był małym chłopcem, jego dziadek – cieśla – wyrzeźbił taki wspaniały gzyms do kominka w ich
domu. Była to wtedy wielka nowość i obiekt zazdrości całej wioski. Za płaskorzeźbami znajdowała
się tajna szafka, w której ojciec trzymał kandyzowane śliwki i dawał je Luce w niedzielę, jeśli
chłopiec był grzeczny przez cały tydzień. Luca dotknął kolejno pięciu wypukłości na gzymsie.
Jedna drgnęła pod jego palcami i otworzyły się ukryte drzwiczki, tak jak w kominku roboty
dziadka. W skrytce stał szklany słój nie z kandyzowanymi śliwkami, lecz z jakąś przyprawą:
czarnymi suchymi ziarenkami. Za nim leżało szewskie szydło – nieduże narzędzie do robienia dziur
w skórze.
Luca zamknął drzwiczki.
– Mój ojciec zawsze chował tam kandyzowane śliwki – powiedział.
– Myśmy nigdy nie mieli czegoś takiego – odparł skryba Piotr. – Mieszkaliśmy w jednej
izbie. Matka piekła mięso w piecu, a szynkę wędziła w kominie. Rano, gdy ogień już wygasł, a my,
dzieci, byliśmy bardzo głodni, zaglądaliśmy do komina i zjadaliśmy tłuste brzegi szynek. Matka
mówiła ojcu, że to myszy, niech Bóg jej błogosławi.
– Jak zdobyłeś wykształcenie, skoro pochodzisz z tak biednego domu?
Piotr wzruszył ramionami.
– Ksiądz zauważył, że jestem inteligentny, więc rodzice wysłali mnie do klasztoru.
– A potem?
– Pan spytał mnie, czy chcę służyć jemu i zakonowi. Oczywiście odpowiedziałem, że tak.
Drzwi otworzyły się i ksiądz wrócił, niosąc butelkę, dyskretnie ukrytą w rękawie sutanny.
– Wystarczy kropelka, żeby postawić mnie na nogi – oznajmił.
Luca pozwolił sobie nalać trochę mocnego alkoholu do glinianego kubka, Piotr
podziękował, a ksiądz pociągnął zdrowy haust wprost z butelki. Freize spojrzał na nią tęsknie, ale
postanowił się nie odzywać.
– Teraz zaprowadzę was do ksieni – rzekł ksiądz, starannie korkując butelkę. –
I pamiętajcie, jeśli spyta o radę, powiedzcie, że powinna powierzyć ten klasztor naszej pieczy.
Zaopiekujemy się nim i wszystkie jej kłopoty się skończą.
– Zapamiętam – obiecał Luca, zachowując swoje zdanie dla siebie.
Dom ksieni znajdował się nieopodal. Dzielił ścianę z klasztorem żeńskim, mając po jednej
stronie dziedziniec, a po drugiej las i wysokie góry. Okna z szybkami w grubych ołowianych
ramkach były zabezpieczone gęstymi kratami.
– To miejsce zaprojektowano jak pudełko w pudełku – wyjaśnił ksiądz. – Przy
wewnętrznym dziedzińcu stoją kaplica i klasztor z celami zakonnic. Ten dom ciągnie się od
klasztoru do dziedzińca zewnętrznego. Połowa zajmowana przez siostrę szafarkę jest zwrócona
w stronę dziedzińca i głównej bramy, by siostra mogła obserwować wszystkich wchodzących
i wychodzących, a na ścianie południowej znajduje się szpital dla ubogich.
Ksiądz wskazał drzwi.
– Ksieni prosiła, żebyście weszli.
Cofnął się, a Luca i Piotr z towarzyszącym im Freizem przekroczyli próg domu. Znaleźli się
w małym pokoju, gdzie stały dwie drewniane ławki i dwa bardzo proste krzesła. W ścianie w głębi
widniało wejście do drugiego pokoju, zasłonięte grubą kratą z kutego żelaza i kotarą z białej wełny.
Kotara odsunęła się cicho i po drugiej stronie, za gęstą kratą, ujrzeli zarys białej sutanny, kornetu
i bladej twarzy.
– Niech was Bóg błogosławi i zachowa w zdrowiu – odezwał się czysty głos. – Witam was
w tym klasztorze. Jestem jego ksienią.
– Nazywam się Luca Vero. – Luca podszedł do kraty, ale przez misterny wzór winogron,
owoców, liści i kwiatów niewiele widział. Dobiegł go lekki zapach wody różanej. Za kobietą
rysowała się sylwetka drugiej kobiety w ciemnej szacie. – To mój skryba, brat Piotr, i mój sługa
Freize. Zostałem tu przysłany, by przeprowadzić dochodzenie.
– Wiem – padła cicha odpowiedź.
– Nie wiedziałem, że przysięgłaś, pani, odosobnienie – rzekł Luca, starannie dobierając
słowa, by nie urazić ksieni.
– Reguła tego klasztoru nakazuje, by goście rozmawiali z zakonnicami przez kratę.
– Ale muszą stawić się przede mną na przesłuchanie.
Wyczuł, że się zawahała.
– Dobrze – odezwała się po chwili. – Skoro zgodziłyśmy się na to dochodzenie…
Luca doskonale wiedział, że ksieni nie wyraziła zgody; nie miała wyboru. To dochodzenie
narzucił jej generał zakonu i musiało się ono odbyć bez względu na jej stanowisko w tej sprawie.
– Potrzebuję pokoju do swojej wyłącznej dyspozycji. Siostry zakonne będą przychodziły do
niego i zeznawały pod przysięgą, co się tu dzieje – powiedział Luca z większą pewnością siebie.
Stojący przy nim ksiądz z zadowoleniem pokiwał głową.
– Już poleciłam przygotować sąsiedni pokój – oznajmiła ksieni. – Sądzę, że powinieneś
prowadzić dochodzenie właśnie w moim domu. Siostry będą wiedziały, że to popieram, że zeznają
z moim błogosławieństwem.
– Lepiej będzie znaleźć inne miejsce – odezwał się cicho ksiądz. – Powinieneś zamieszkać
w naszym klasztorze, a siostry niech przychodzą do ciebie i zeznają pod naszym nadzorem.
Widzisz, męski zakon… męska logika… to zawsze silny argument. Tu potrzeba umysłu
mężczyzny, nie kobiecych kaprysów.
– Dziękuję, ale będę prowadził przesłuchanie tutaj – oświadczył Luca. I zwrócił do ksieni: –
Dziękuję za pomoc, pani. Z radością spotkam się z siostrami pod twoim dachem.
– Zastanawiam się tylko, skąd ta propozycja – mruknął pod nosem Freize do grubiutkiej
pszczoły obijającej się o małe okno z szybkami w ołowianych ramkach.
– Zastanawiam się tylko, skąd ta propozycja – powtórzył głośno Luca.
Freize otworzył okno i wypuścił pszczołę ku słońcu.
– Mówiło się o różnych skandalicznych rzeczach, a wiele tych plotek było wymierzonych
we mnie – wyznała ksieni. – Oskarżano mnie. Lepiej, żeby siostry zrozumiały, że dochodzenie
odbywa się za moją zgodą i z moim błogosławieństwem. Mam nadzieję, że oczyścisz me imię,
znajdziesz przyczynę tego, co się tu dzieje, i usuniesz ją.
– Będziemy musieli przesłuchać także ciebie, pani – zaznaczył Luca.
Przez kratę zauważył, że biała postać się poruszyła; uświadomił sobie, że ksieni pochyliła
głowę, jakby ją zawstydził.
– Otrzymałem rozkaz z Rzymu, że mam odkryć prawdę – dodał.
Nie odpowiedziała, ale odwróciła głowę i przemówiła do kogoś znajdującego się poza jego
polem widzenia. Potem drzwi pokoju się otworzyły i stara zakonnica, odźwierna siostra Anna, która
powitała ich poprzedniego wieczoru, burknęła:
– Ksieni mówi, żebym zaprowadziła was do komnaty, w której będzie się odbywało
przesłuchanie.
Oznaczało to, że ksieni zakończyła rozmowę, choć nawet nie zobaczyli jej twarzy.
Była to zwykła cela na tyłach budynku, z oknem wychodzącym na lasy za opactwem, skąd
nie było widać cel zakonnic ani dziedzińca przed kaplicą. Znaczyło to także, że klasztorna
społeczność nie będzie widziała, kto przychodzi zeznawać.
– Dyskrecja – zauważył skryba Piotr.
– Tajemnica – rzucił wesoło Freize. – Mam stać przed drzwiami i pilnować, żeby nikt nie
przeszkadzał ani nie podsłuchiwał?
– Tak – potwierdził Luca.
Przysunął krzesło do pustego stołu. Brat Piotr wyjął kartki, czarne gęsie pióro i kałamarz,
zasiadł na końcu stołu i spojrzał wyczekująco. Trzej młodzieńcy milczeli. Luca, przejęty swoim
zadaniem, popatrzył bezradnie na towarzyszy. Freize uśmiechnął się i zrobił gest, jakby powiewał
flagą.
– Naprzód! – powiedział. – Jest tak źle, że nie możemy tu nic zepsuć.
Luca zachichotał jak dziecko.
– Pewnie tak – przyznał, usiadł i spojrzał na brata Piotra. – Zaczniemy od siostry Urszuli –
oznajmił, siląc się na pewny siebie ton. – Przynajmniej znamy jej imię.
Freize skinął głową i podszedł do drzwi.
– Sprowadź siostrę szafarkę – polecił siostrze Annie.
Wezwana zjawiła się natychmiast i usiadła naprzeciwko Luki. Chłopak starał się nie patrzeć
na jej piękną i spokojną twarz, szare mądre oczy, które zdawały się uśmiechać do jakiejś tajemnej
myśli.
Oficjalnie spytał ją o imię, wiek – dwadzieścia cztery lata – imiona rodziców i czas pobytu
w klasztorze. Siostra Urszula znajdowała się za murami od dwudziestu lat. Przybyła tu jako
dziecko.
– Jak sądzisz, siostro, co się tu dzieje? – spytał Luca, ośmielony swoją pozycją inkwizytora,
poczuciem własnej ważności i zewnętrznymi atrybutami urzędu: Freizem przy drzwiach i bratem
Piotrem z czarnym gęsim piórem.
Zakonnica wbiła wzrok w stół.
– Nie wiem. Miały miejsce dziwne wydarzenia, a moje siostry były bardzo poruszone.
– Jakie wydarzenia?
– Niektóre z sióstr miały wizje, dwie chodziły we śnie, z zamkniętymi oczami. Jedna nie
może jeść i nie daje się przekonać do wzięcia choć kęsa pożywienia. Są też inne rzeczy. Inne
przejawy.
– Kiedy się to zaczęło?
Siostra Urszula skinęła głową ze zmęczeniem, jakby spodziewała się takiego pytania.
– Jakieś trzy miesiące temu.
– Wtedy gdy zjawiła się nowa ksieni?
Lekkie westchnienie.
– Tak. Ale jestem pewna, że ksieni nie ma z tym nie wspólnego. Nie chciałabym złożyć
zeznania, które można by wykorzystać przeciwko niej. Nasze kłopoty zaczęły się w porze jej
przybycia, ale musisz pamiętać, że ksieni nie ma autorytetu u sióstr, ponieważ jest tak
niedoświadczona i przyznała, że została zmuszona do objęcia tego stanowiska. Klasztor wymaga
silnej ręki, nadzoru, kobiety, która kocha takie życie. Nowa ksieni była wychowywana
w cieplarnianych warunkach, była ukochanym dzieckiem wielkiego pana, rozpieszczoną córką. Nie
przywykła do reguł domu zakonnego. Nie wychowała się tutaj. Nic dziwnego, że nie wie, jak
rządzić.
– Czy zakonnicom można rozkazać, żeby nie miały wizji? Czy to ich świadoma decyzja?
Czy ksieni zawiodła je, nie potrafiąc rozkazywać?
Skryba Piotr zapisał to pytanie.
Siostra Urszula uśmiechnęła się łagodnie.
– Wizji nie można powstrzymać, jeśli naprawdę pochodzą od Boga – wyjaśniła spokojnie. –
Jeśli to prawdziwe wizje, nic ich nie powstrzyma. Ale jeśli to tylko kaprysy i występki, jeśli kobiety
żyją w trwodze i pozwalają, by lęk nimi władał… Jeśli mają sny i zmyślają… Wybacz tę
bezpośredniość, bracie, ale żyję w tej społeczności od dwudziestu lat i wiem, że dwieście kobiet
mieszkających pod jednym dachem może rozpętać burzę bez żadnego powodu, jeśli tylko im się na
to pozwoli.
Luca uniósł brwi.
– Mogą zacząć lunatykować? Mogą biegać nocą do bram, by się wydostać?
Siostra Urszula westchnęła.
– Więc widziałeś?
– Wczoraj – potwierdził.
– Jestem pewna, że jedna czy dwie naprawdę chodzą we śnie. Jestem pewna, że jedna, może
dwie, naprawdę miały wizje. Ale nagle pojawiły się dziesiątki młodych kobiet, które słyszą anioły,
widzą ruchy gwiazd, chodzą we śnie i krzyczą z bólu. Musisz zrozumieć, bracie, nie wszystkie
nasze nowicjuszki zjawiły się tutaj z powołania. Wiele trafiło tu wysłanych przez rodziny, które
mają zbyt wiele dzieci. Niejedna jest tu dlatego, że uznano ją za zbyt uczoną, straciła narzeczonego
lub też z jakiejś innej przyczyny nie może wyjść za mąż. Czasami przysyłane są dziewczyny za
nieposłuszeństwo. Oczywiście początkowo panny te ściągają na nas kłopoty. Nie każda ma
powołanie, nie każda chce tu zostać. A kiedy jakaś młoda kobieta wbrew zasadom opuszcza nocą
swoją celę i biega po terenie klasztoru, zawsze znajdzie się taka, co do niej dołączy. – Siostra
zamilkła na chwilę. – A potem druga i trzecia.
– A stygmaty? Znak krzyża na dłoniach?
Kobieta spojrzała na niego, wstrząśnięta.
– Kto ci o tym powiedział?
– Widziałem tę dziewczynę na własne oczy… i kobiety, które za nią biegły.
Siostra Urszula opuściła głowę i splotła ręce; Luca sądził, że modli się, by Bóg
podpowiedział jej, jak postąpić.
– Może to cud – szepnęła. – Te stygmaty. Nie mamy pewności. Może nie. Może… niech nas
Matka Boska broni… to coś o wiele gorszego.
Luca pochylił się ku niej, by lepiej ją słyszeć.
– Gorszego? Jak to?
– Czasami pobożna młoda kobieta sama naznacza się pięcioma ranami Chrystusa. Czyni to
z gorliwości. Zdarza się, że posuwa się za daleko. – Siostra odetchnęła nerwowo. – Dlatego
potrzebujemy w klasztorze twardej dyscypliny. Zakonnice muszą czuć, że ktoś o nie dba, tak jak
ojciec dba o córkę. Muszą wiedzieć, że istnieją nieprzekraczalne granice. Muszą być rozważnie
kierowane.
– Obawiasz się, że te kobiety same się ranią? – spytał zdumiony Luca.
– To młode kobiety – znów zaznaczyła siostra Urszula. – I nie mają przywódczyni. Dają się
ponosić emocjom. Już się zdarzało, że zadawały rany sobie lub innym.
Brat Piotr i Luca wymienili spojrzenia pełne zgrozy. Skryba zapisał słowa przesłuchiwanej.
– Opactwo jest bogate – zauważył Luca od niechcenia, by zatrzeć wrażenie, jakie zrobiły na
nim słowa siostry Urszuli.
Pokręciła głową.
– Nie, złożyłyśmy śluby ubóstwa. Ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Nie możemy mieć
nic własnego, nie możemy postępować wedle własnej woli i nie możemy pokochać żadnego
mężczyzny. Wszystkie złożyłyśmy te śluby, nie możemy przed nimi uciec. Wszystkie zgodziłyśmy
się na to dobrowolnie.
– Z wyjątkiem ksieni – wtrącił Luca. – Rozumiem, że ona tego nie chciała. Nie pragnęła tu
przybyć. Zjawiła się tu, ponieważ tak jej rozkazano. Nie wybrała życia w posłuszeństwie, ubóstwie
i bez miłości mężczyzny.
– Musiałbyś ją o to zapytać – powiedziała siostra Urszula ze spokojną godnością. – Poddała
się ceremonii. Ofiarowała swoje wspaniałe suknie ze skrzyń, które przywiozła. Z szacunku dla jej
pozycji w świecie pozwolono jej przebrać się w habit na osobności. Służąca ogoliła jej głowę i po-
mogła się przebrać w samodział i wełniany habit naszego klasztoru, z kornetem i welonem. Kiedy
była gotowa, przyszła do kaplicy i legła krzyżem na kamiennej podłodze przed ołtarzem, oddając
się Bogu. Tylko ona wie, czy złożyła śluby w swoim sercu. My, siostry, nie mamy wglądu w jej
myśli. – Zawahała się. – Ale jej służąca oczywiście nie złożyła ślubów. Żyje wśród nas jako obca.
O ile się orientuję, nie przestrzega żadnych reguł. Nie wiem nawet, czy jest posłuszna ksieni, czy
też ich związek jest…
– Tak?
– Bardziej nietypowy.
– Ta jej służąca to świecka siostra?
– Nie wiem, jak należy ją nazwać. Była osobistą służącą ksieni od dzieciństwa, a kiedy
ksieni do nas przybyła, niewolnica przyjechała razem z nią, ot tak jak pies idzie za panem. Mieszka
w domu ksieni. Sypiała w spiżarni obok pokoju ksieni, nie korzystając z cel dla zakonnic. Potem
przeniosła się na próg jej pokoju, jak niewolnica. Ostatnio zaczęła sypiać z ksienią. – Siostra
Urszula milczała przez chwilę. – Jak przyjaciółka. – Znów się zawahała. – Nie sugeruję nic innego.
Brat Piotr siedział z otwartymi ustami, jego pióro zawisło nad kartką papieru, ale nie
odezwał się słowem.
– Dziewczyna chodzi do kościoła, towarzysząc ksieni jak cień, lecz nie odmawia modlitw,
nie spowiada się, nie przyjmuje komunii. Zakładam, że jest niewierna, ale nie mam pewności. To
wyjątek w nasze regule. Nie nazywamy jej siostrą. Mówimy do niej „Iszrak”.
– Iszrak? – powtórzył Luca.
– Urodziła się wśród Osmanów – powiedziała siostra Urszula starannie wyważonym
głosem. – Zauważysz ją, gdy spędzisz trochę czasu w klasztorze. Nosi się na czarno, jak
Mauretanka, czasem z zasłoniętą twarzą. Skórę ma w kolorze karmelu, dokładnie w tym kolorze,
wszędzie. Naga wygląda jak zrobiona z toffi. Starszy pan przywiózł ją jako dziecko, powracając
z krucjaty w Jerozolimie. Może jako trofeum, może jako zabawkę. Nie zmienił dziewczynie imienia
ani nie kazał jej ochrzcić, ale wychował ją w towarzystwie córki jako jej niewolnicę.
– Myślisz, że mogłaby mieć coś wspólnego z tymi kłopotami? Skoro zaczęły się wraz z jej
przybyciem do opactwa?
Siostra Urszula wzruszyła ramionami.
– Niektóre siostry się jej bały. To heretyczka i groźnie wygląda. Zawsze towarzyszy ksieni.
Uważają, że jest… – Zawiesiła głos. – Niepokojąca – dokończyła i skinęła głową. – Niepokojąca.
Tak. Wszystkie tak mówimy.
– Czym się zajmuje?
– Nie robi niczego na Bożą chwałę – rzuciła siostra z nagłą gwałtownością. – I na pewno nie
robi nic dla opactwa. Gdziekolwiek idzie ksieni, ona podąża za nią. Nigdy jej nie opuszcza.
– Chyba wychodzi z klasztoru? Ma takie prawo?
– Nigdy nie opuszcza ksieni – powtórzyła siostra. – A ksieni nigdy nie opuszcza klasztoru.
Ta niewolnica błąka się po klasztorze jak duch. Porusza się w cieniu, staje w mrocznych kątach,
obserwuje wszystko i do żadnej z nas się nie odzywa. Całkiem jak dziwne uwięzione zwierzę.
Czuję się, jakbym trzymała tu płową lwicę.
– I boisz się jej? – spytał Luca wprost.
Siostra Urszula podniosła głowę i spojrzała na niego przejrzystymi szarymi oczami.
– Ufam, że Bóg ocali mnie przed wszystkim, co złe – powiedziała. – Ale gdybym nie była
pewna, że jestem w ręku Boga, ta dziewczyna budziłaby we mnie najwyższą trwogę.
W komnacie zapadła cisza, jakby nad ich głowami przemknął szept zła. Luca poczuł, że jeżą
mu się włosy na karku. Brat Piotr dotknął dyskretnie krzyża, który nosił u pasa.
– Z którą zakonnicą, według ciebie, powinienem porozmawiać najpierw? – spytał Luca,
przerywając milczenie. – Zapisz mi imiona tych, które chodziły we śnie, miały stygmaty i wizje,
pościły.
Położył przed siostrą Urszulą papier i pióro, a ona, bez pośpiechu, ale i bez wahania,
zapisała wyraźnie sześć imion i oddała mu kartkę.
– A ty? – spytał. – Czy miewałaś wizję lub chodziłaś we śnie?
Jej uśmiech wydał mu się niemal kuszący.
– W nocy chodzę tylko na msze i modlitwy. Poza tym spędzam je w ciepłym łóżku.
Luca drgnął, usiłując się pozbyć obrazu, który stanął mu przed oczami. Zakonnica wstała
i wyszła.
– Niezwykła kobieta – odezwał się cicho Piotr, gdy drzwi się za nią zamknęły. – Pomyśl,
znaleźć się w klasztorze jako czteroletnie dziecko! Cóż by osiągnęła, gdyby wychowała się
w świecie zewnętrznym?
– Jedwabne halki – zauważył Freize, zaglądając do pokoju z korytarza. – Niezwykłe.
– Co? Co? – mruknął Luca, z jakiegoś powodu rozwścieczony, czując, że myśl o siostrze
Urszuli śpiącej w swym dziewiczym łóżku, przyprawia go o szybsze bicie serca.
– Rzadko się spotyka zakonnicę w jedwabnej halce. Włosiennica, o tak, to już prędzej.
Może to drastyczne, lecz tak nakazuje reguła. Jedwabna halka? Nie.
– Jak, do diabła, poznałeś, że nosi jedwabną halkę? – rzucił z rozdrażnieniem Piotr. – I jak
śmiesz mówić w ten sposób o takiej damie?
– Widziałem takie halki suszące się w pralni i zaciekawiło mnie, do kogo należą. Wydają się
dość dziwnym widokiem w klasztorze, gdzie zakonnice przysięgły ubóstwo. Zacząłem słuchać.
Może jestem głupi, ale słuch mam dobry. Usłyszałem ich szelest, kiedy mnie mijała. Nie wiedziała,
że słucham, minęła mnie, jakbym był kamieniem czy drzewem. Jedwab szeleści. – Freize z chytrym
uśmieszkiem skinął głową w stronę Piotra. – Dochodzenie można prowadzić na wiele sposobów.
Nie trzeba umieć pisać, żeby myśleć. Czasami wystarczy tylko słuchać.
Brat Piotr zignorował jego słowa.
– Kto teraz? – spytał.
– Ksieni – rozkazał Luca. – A potem jej służąca Iszrak.
– Może najpierw wezwiemy Iszrak, a potem każemy jej poczekać w pokoju obok, dopóki
ksieni nie skończy zeznawać. W ten sposób zyskamy pewność, że nie będą konspirować.
– W jakiej sprawie? – spytał zniecierpliwiony Luca.
– W tym rzecz. Nie wiemy, co zamierzają.
– Konspirować. – Freize starannie powtórzył nieznane słowo. – Kon-spi-rować. Zabawne,
niektóre słowa po prostu brzmią podejrzanie.
– Przyprowadź niewolnicę – rozkazał Luca. – Nie ty jesteś inkwizytorem, masz mi służyć.
I dopilnuj, żeby po drodze z nikim nie rozmawiała.
Freize poszedł do kuchni ksieni i spytał o służącą Iszrak. Dziewczyna zjawiła się ubrana na
pustynną modłę, w czarną tunikę i pantalony, a także w woal przykrywający jej głowę i połowę
twarzy. Jedyną odsłoniętą częścią ciała były bose smagłe stopy – ze srebrnym pierścionkiem na
jednym z palców – i ciemne nieprzeniknione oczy. Freize uśmiechnął się krzepiąco do niewolnicy,
ale ona nie zareagowała, tylko w milczeniu poszła za nim do pokoju. Usiadła przed Lucą i bratem
Piotrem, nie wypowiadając ani słowa.
– Nazywasz się Iszrak? – spytał Luca.
– Nie mówię po włosku – odparła bezbłędnym włoskim.
– W tej chwili mówisz.
Dziewczyna pokręciła głową i powtórzyła:
– Nie mówię po włosku.
– Nazywasz się Iszrak – spróbował po francusku.
– Nie mówię po francusku – odpowiedziała z czystym francuskim akcentem.
– Nazywasz się Iszrak – odezwał się po łacinie.
– Tak – przyznała w tym samym języku. – Ale nie mówię po łacinie.
– W jakim języku mówisz?
– W żadnym.
Luca poczuł, że utknął w martwym punkcie, i pochylił się ku niej, siląc się na władczość.
– Posłuchaj mnie, kobieto: sam Ojciec Święty rozkazał mi przeprowadzić dochodzenie
w sprawie tego, co dzieje się w tym klasztorze. Jeśli nie odpowiesz, spadnie na ciebie nie mój
gniew, lecz jego.
Iszrak wzruszyła ramionami.
– Jestem głupia – powiedziała po łacinie. – I oczywiście to twój Ojciec Święty, lecz nie mój.
– Najwyraźniej potrafisz mówić – wtrącił brat Piotr. – I to w kilku językach.
Niewolnica spojrzała na niego bezczelnie, pokręciła głową i powiedziała:
– Porozmawiasz z ksienią.
Cisza.
– Mamy sposoby, żeby zmusić cię do mówienia – ostrzegł ją brat Piotr.
Dziewczyna spuściła wzrok, zakrywając oczy ciemnymi rzęsami. Kiedy znowu podniosła
powieki, w kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki, jakby walczyła z chęcią parsknięcia
śmiechem.
– Nie mówię – oznajmiła w końcu. – I nie macie nade mną żadnej władzy.
Luca zaczerwienił się gwałtownym rumieńcem młodzieńca, z którego zakpiła kobieta.
– Odejdź – rzucił. – Poślij po ksienię – zwrócił się ostro do Freize’a, który zajrzał do
pokoju. – I zatrzymaj tę głupią kobietę w pomieszczeniu obok, samą.
Izolda stała w drzwiach, w kapturze naciągniętym tak głęboko, że rzucał cień na jej twarz,
z rękami ukrytymi w rękawach. Tylko jej drobne białe stopy w zwyczajnych sandałach wyłaniały
się spod rąbka szaty. Luca zauważył, że palce stóp są zaróżowione z zimna, a podbicie jest wysoko
sklepione.
– Proszę wejść – powiedział cicho, starając się uspokoić. – Usiądź, pani.
Ksieni usiadła, ale nie zdjęła kaptura; Luca mimowolnie pochylił się, usiłując spojrzeć jej
w oczy. W cieniu widział tylko brodę i zaciśnięte usta. Reszta pozostała tajemnicą.
– Zechciałabyś zdjąć kaptur, pani?
– Wolę nie.
– Siostra Urszula rozmawiała z nami z odkrytą głową.
– Zmuszono mnie do przysięgi, że będę unikać towarzystwa mężczyzn – odparła zimno. –
Musiałam przysiąc, że pozostanę w murach tego klasztoru i nie będę się spotykać ani rozmawiać
z mężczyznami. Jestem posłuszna przysiędze, do której złożenia mnie zmuszono. Nie ja tak
zdecydowałam. Narzucił mi to Kościół. Ty, jako posłannik Kościoła, winieneś pochwalać moje
posłuszeństwo.
Brat Piotr uporządkował kartki i czekał, gotów do pisania.
– Czy zechcesz opowiedzieć nam o okolicznościach twojego przybycia do klasztoru? –
spytał Luca.
– Są powszechnie znane. Mój ojciec zmarł trzy i pół miesiąca temu i zostawił swój zamek
i ziemie mojemu bratu, co jest słuszne i właściwe. Moja matka nie żyje, a ja otrzymałam jedynie
prawo wyboru, czy chcę wyjść za wyznaczonego mi kandydata, czy iść do klasztoru. Mój brat,
nowy pan Lucretili, przyjął moją decyzję, że odrzucam małżeństwo, i wyświadczył mi wielką łaskę,
czyniąc mnie ksienią. Zatem przybyłam, złożyłam śluby i zaczęłam wieść nowe życie.
– Ile masz lat?
– Siedemnaście.
– Nie jesteś za młoda na ksienię?
Na ukrytych w cieniu ustach młodej kobiety zamajaczył ironiczny uśmiech.
– Nie, skoro mój dziadek założył to opactwo, a brat jest jego jedynym dobroczyńcą. Pan
Lucretili może wyznaczyć na to miejsce, kogo mu się podoba.
– Miałaś powołanie?
– Niestety nie. Przybyłam tu, posłuszna życzeniom mojego brata i ojca, nie z własnej woli.
– Nie chciałaś się zbuntować?
Ksieni milczała przez chwilę. Uniosła głowę i Luca poczuł na sobie jej skupiony wzrok,
jakby zastanawiała się, czy byłby zdolny ją zrozumieć.
– Oczywiście kusił mnie grzech nieposłuszeństwa – przyznała spokojnie. – Nie rozumiałam,
dlaczego ojciec mnie tak potraktował. Nigdy nie rozmawiał ze mną o klasztorze ani nie sugerował,
że przeznacza mi życie duchowne. Przeciwnie, opowiadał mi o świecie zewnętrznym, o życiu
kobiety szlachetnej i możnej, o zarządzaniu ziemiami i wspieraniu Kościoła, atakowanego tak tutaj,
jak i w Ziemi Świętej. Ale mój brat był przy łożu śmierci ojca, usłyszał jego ostatnie słowa, a potem
pokazał mi testament. Ojciec życzył sobie, bym tu przyjechała. Kochałam go. Nadal kocham.
Stosuję się do jego woli, gdy zmarł, tak jak stosowałam się, gdy żył. – Głos jej zadrżał lekko. –
Jestem dobrą córką, jestem i byłam.
– Powiadają, że przywiozłaś ze sobą niewolnicę, Mauretankę o imieniu Iszrak, ani świecką
siostrę, ani zakonnicę.
– Nie jest moją niewolnicą. To wolna kobieta. Może robić, co chce.
– Więc co tu robi?
– Co chce.
Luca był pewien, że w ginących w cieniu oczach ujrzał ten sam buntowniczy błysk co
u niewolnicy.
– Pani – powiedział surowo – nie powinnaś mieć tu żadnej towarzyszki z wyjątkiem sióstr
zakonnych.
Spojrzała na niego z zuchwałą pewnością siebie.
– Nie sądzę. Nie masz prawa tak do mnie mówić. I nie posłuchałabym nawet, gdybyś je
miał. O ile mi wiadomo, żadne prawo nie zakazuje niewiernej wkroczenia na teren klasztoru
i służenia wraz z zakonnicami. Żadna reguła tego nie zabrania. Jesteśmy augustiankami, a ja jako
ksieni mogę kierować klasztorem, jak uznam za stosowne. Nikt mi nie może mówić, co mam robić.
Jeśli czynicie mnie ksienią, to dajecie mi prawo decydowania o tym, jak będzie działał ten klasztor.
Skoro zmusiliście mnie do przyjęcia tej władzy, możecie być pewni, że jej użyję. – Słowa brzmiały
wyzywająco, ale twarz ksieni pozostała bardzo spokojna.
– Podobno dziewczyna ta nie odstąpiła cię na krok, odkąd zjawiłaś się w opactwie?
– To prawda.
– Nigdy nie wyszła poza teren klasztoru.
– Tak jak i ja.
– Jest z tobą dniem i nocą.
– Owszem.
– Podobno sypia w twoim łożu? – spytał śmiało Luca.
– Kto tak mówi? – Ksieni spojrzała na niego spokojnie.
Luca spuścił wzrok na swoje notatki. Brat Piotr zaczął przekładać kartki.
Ksieni wzruszyła ramionami, jakby z pogardą wobec nich i ich wścibstwa.
– Zapewne musicie pytać wszystkich o wszystko, co wam przychodzi do głowy – rzuciła
lekceważąco. – Będziecie musieli plotkować jak przekupki. Usłyszycie najdziwniejsze banialuki,
zrodzone z najbardziej trwożnych i rozgorączkowanych umysłów. Poprosicie niemądre dziewczęta,
żeby opowiadały wam bajki.
– Gdzie ona śpi? – nie ustępował Luca, choć czuł się jak głupiec.
– Ponieważ w opactwie zapanował taki niepokój, postanowiła spać w moim łożu, tak jak to
robiła, gdy byłyśmy małe. W ten sposób może mnie chronić.
– Przed czym?
Ksieni westchnęła, jakby zmęczona jego ciekawością.
– Naturalnie nie wiem. Nie wiem, czego się obawia. Nie wiem, czego sama się obawiam.
Prawdę mówiąc, chyba nikt nie wie, co tu się dzieje. Czy nie ty właśnie masz to odkryć?
– Wygląda na to, że sytuacja zmieniła się na gorsze od chwili twojego przybycia.
Ksieni przez chwilę siedziała ze zwieszoną głową.
– Tak, to prawda – przyznała. – Ale jeśli coś zrobiłam, to nieświadomie. Nie wiem, co tu się
dzieje. Bardzo tego żałuję. Sprawia mi to wielki ból. Jestem zaskoczona. I… zagubiona.
– Zagubiona? – powtórzył Luca.
To słowo wydawało się nabrzmiałe samotnością.
– Tak.
– Nie wiesz, jak rządzić opactwem?
Ksieni znowu pochyliła głowę, jakby w modlitwie. Potem lekkie skinienie głowy zdradziło
prawdę: ksieni nie umiała kierować opactwem.
– Nie w takiej chwili – szepnęła. – Nie teraz, kiedy ludzie mówią, że zakonnice są opętane,
kiedy zachowują się jak szalone.
– Nie masz powołania – powiedział bardzo cicho Luca. – Czy ciągle pragniesz żyć poza
tymi murami?
Westchnęła cichutko, z tęsknotą. Luca niemal czuł jej pragnienie wolności, jej poczucie, że
powinna być wolna. Dziwne, ale przypomniała mu się ta pszczoła, którą Freize niedawno wypuścił
ku słońcu. Pomyślał, że każde stworzenie, nawet najmniejszy owad, pragnie wolności.
– Jak ten klasztor może rozkwitać, skoro jego ksieni pragnie się uwolnić? – spytał surowo. –
Wiesz, że musimy służyć tam, gdzie złożyliśmy śluby.
– Ale ciebie to nie dotyczy. – Odwróciła się do niego gwałtownie, niemal jakby była na
niego zła. – Złożyłeś śluby w małym wiejskim klasztorze, a proszę, jesteś wolny jak ptak. Jeździsz
po kraju najlepszymi końmi, jakie może dać Kościół, w towarzystwie skryby i giermka. Jedziesz,
dokąd chcesz, wypytujesz, kogo chcesz. Masz prawo mnie przesłuchiwać, a nawet dostałeś takie
polecenie. Mnie, która tu mieszkam, służę i się modlę, i tylko czasem potajemnie o czymś marzę…
– Nie jesteś uprawniona, by czynić takie uwagi – wtrącił brat Piotr. – Sam papież powierzył
nam tę misję. Nie do ciebie należy zadawanie pytań.
Luca zmilczał, w cichości ducha zadowolony, że nie musi się przyznawać, ile radości
sprawiło mu uwolnienie się z klasztoru i jaki czuł się szczęśliwy, jadąc konno, gnany nieskończoną,
nieposkromioną ciekawością.
Ksieni pokręciła głową, słysząc władcze słowa skryby.
– Mogłam się spodziewać, że staniesz po jego stronie – rzuciła z pogardą. – Że będziecie
trzymać się razem, jak zawsze mężczyźni. – Odwróciła się do Luki. – Oczywiście uważałam, że
zupełnie nie nadaję się na ksienię. Ale co mi pozostaje? Życzenie mojego ojca było jasne, mój brat
zarządza wszystkim. Ojciec chciał, żebym została ksienią, a brat doprowadził do tego, że nią
jestem. Stąd się tu wzięłam. Może wbrew własnej woli, może wbrew woli tej społeczności. Ale taki
jest rozkaz mojego brata i ojca. Zrobię, co mogę. Złożyłam śluby. Jestem związana z tym
klasztorem do śmierci.
– Złożyłaś wszystkie śluby?
– Tak.
– Ogoliłaś głowę i wyrzekłaś się bogactwa?
Nieznaczny ruch jej głowy zdradził, że przyłapał ją na małym oszustwie.
– Obcięłam włosy i schowałam klejnoty matki – odparła nieufnie. – Nigdy więcej nie
odsłonię głowy i nigdy nie będę nosić jej szafirów.
– Myślisz, że te niepokoje są spowodowane przez ciebie? – spytał wprost.
Drgnęła. Niemal odskoczyła na myśl o tym, co sugerował. Potem zebrała w sobie odwagę
i pochyliła się ku Luce. Zauważył błysk jej ciemnobłękitnych oczu.
– Być może. To możliwe. Do ciebie należy ustalenie tego. Na pewno nie pragnęłam takiej
sytuacji. Nie rozumiem, co się dzieje. Mnie także to boli. Nie chodzi tylko o siostry, ja również
zostałam…
– Tak?
– Dotknięta – szepnęła cicho.
Luca, wstrząśnięty, spojrzał na skrybę, który siedział z piórem nad kartką, otworzywszy
usta.
– Dotknięta? – powtórzył Luca, zastanawiając się gorączkowo, czy ksieni chce przez to
powiedzieć, że dotknął ją obłęd.
– Zraniona – poprawiła się.
– W jaki sposób?
Pokręciła głową, jakby nie mogła wyjaśnić tego dokładnie.
– Głęboko – dodała tylko.
W rozświetlonym słońcem pokoju zapanowała ciężka cisza. Stojący w korytarzu Freize –
słysząc, że rozmowa nagle umilkła – otworzył drzwi i zajrzał do środka, ale napotkał tak ponury
wzrok Luki, że natychmiast cofnął głowę.
– Przepraszam – mruknął, zamykając drzwi.
– Czy klasztoru nie należy oddać pod zarząd waszych sąsiadów dominikanów? – spytał bez
ogródek Piotr. – Ty zostałabyś zwolniona ze ślubów, a opat rządziłby obiema społecznościami.
Zakonnice żyłyby w dyscyplinie, sprawy przekazano by zamkowi. Ty mogłabyś odejść.
– Powierzyć mężczyznom rządy nad kobietami? – Ksieni wyglądała, jakby chciała się
roześmiać. – Tylko takie rozwiązanie potraficie znaleźć? Przyjechaliście aż z Rzymu na tych
wspaniałych wierzchowcach, skryba, inkwizytor i sługa, a wasz najlepszy pomysł to odebrać
niezależność klasztorowi i ustanowić tu rządy mężczyzn? Chcecie podważyć reguły naszego
starego zakonu, który ma swoje tradycje, chcecie skrzywdzić nas, które jesteśmy stworzone na
podobieństwo Matki Boskiej, i oddać pod panowanie mężczyzn?
– Bóg, stwarzając świat, kazał mężczyźnie rządzić wszystkim – zauważył Luca.
Jej buntowniczy śmiech ucichł równie szybko, jak się pojawił.
– Ach, być może – powiedziała z nagłym znużeniem. – Skoro tak mówisz… Nie wiem. Nie
tak nauczono mnie myśleć. Ale wiem, że tego chcą niektóre siostry. Wiem, że bracia uważają, iż do
tego dojdzie. Czy taka jest wola Boga? Czy Bóg chce, żeby mężczyźni rządzili kobietami? Nie
wiem. Ojciec nigdy nie mówił mi nic takiego, a był krzyżowcem, który pojechał aż do Ziemi
Świętej i modlił się w miejscu, gdzie na świat przyszedł Jezus. Ojciec wychował mnie
w przekonaniu, że jestem dzieckiem Boga i kobietą światową. Nigdy nie twierdził, że Bóg
wywyższył mężczyzn ponad kobiety. Mówił, że stworzył ich razem, by sobie nawzajem pomagali
i darzyli się miłością. Ale nie wiem. Jedno jest pewne: Bóg, jeśli w ogóle zniża się do rozmów
z kobietami, nigdy nie przemówił do mnie.
– A jaka jest twoja wola? – spytał Luca. – Tej, która musi tu być, choć tego nie chce? Tej,
której służąca mówi trzema językami, choć twierdzi, że jest głupia? Tej, która modli się do Boga,
choć on jej nie odpowiada? Tej, która mówi, że została zraniona? Dotknięta? Jaka jest twoja wola?
– Nie mam woli – odparła z prostotą. – Nie pora na to. Mój ojciec umarł zaledwie
czternaście tygodni temu. Czy potrafisz sobie wyobrazić, co czuje córka? Kochałam go z całego
serca. Był moim rodzicem, bohaterem mojego dzieciństwa. Rządził wszystkim, był słońcem na
moim niebie. Codziennie budzę się i od nowa uświadamiam sobie, że on nie żyje. Przybyłam do
klasztoru parę dni po jego śmierci, w pierwszym tygodniu żałoby. Czy umiesz to sobie wyobrazić?
Kłopoty zaczęły się niemal natychmiast. Mój ojciec nie żyje, a wszyscy, którzy mnie otaczają, albo
udają szaleństwo, albo w nie popadają. Jeśli więc pytasz mnie, czego chcę dla siebie, odpowiem.
Teraz chcę tylko płakać i spać. Chcę, żeby to wszystko nigdy się nie wydarzyło. W najgorszych
chwilach chcę sobie zawiązać na szyi sznur od dzwonu i rozkołysać go tak, żeby poderwał mnie
w górę i złamał mi kark.
Gwałtowność jej słów zabrzmiała w ciszy pokoju jak bicie dzwonu.
– Zadanie sobie śmierci to grzech – powiedział szybko Luca. – Podobnie jak samo myślenie
o tym. Będziesz musiała się z tego wyspowiadać, przyjąć karę i na zawsze odrzucić takie myśli.
– Wiem. Wiem. I dlatego jedynie o tym myślę, ale tego nie robię.
– Jesteś znękana. – Luca nie miał pojęcia, jakimi słowami mógłby ją pocieszyć.
Ksieni uniosła głowę i w cieniu kaptura zamajaczył uśmiech.
– Inkwizytor przyjeżdża aż z Rzymu, żeby mi o tym powiedzieć? Czy mi pomożesz?
– Jeśli tylko zdołam – obiecał.
Zamilkli. Luca miał wrażenie, że złożył przysięgę. Ksieni powoli zsunęła kaptur, odrobinę,
by ukazać mu lśnienie swoich szczerych błękitnych oczu. Potem brat Piotr głośno zamoczył pióro
w kałamarzu, a Luca ocknął się z zapatrzenia.
– Widziałem, jak przez dziedziniec biegnie zakonnica ścigana przez trzy inne – powiedział.
– Ta kobieta dobiegła do bramy i zaczęła drapać ją rękami, krzycząc jak potępiona. Straszny
dźwięk. Tamte złapały ją i zaniosły do klasztoru. Jak sądzę, zamknęły ją w celi?
– Tak – potwierdziła zimno ksieni.
– Widziałem jej ręce. – Luca czuł się, jakby nie prowadził dochodzenia, lecz oskarżał.
Oskarżał samą ksienię. – Miała na dłoniach znaki ukrzyżowania, jak prawdziwe lub fałszywe
stygmaty.
– To nie oszustka – powiedziała z powagą ksieni. – Znaki na jej dłoniach to źródło bólu, nie
dumy.
– Wiesz to?
– Z całą pewnością.
– Zatem przesłucham ją dziś po południu. Przyślesz ją do mnie.
– Nie.
Ta spokojna odmowa wstrząsnęła Lucą.
– Musisz!
– Nie przyślę jej tego popołudnia. Cała społeczność obserwuje drzwi mojego domu.
Przybyłeś z takimi fanfarami, że całe opactwo, bracia i siostry, wiedzą już, że zbierasz zeznania.
Nie pozwolę okryć tej siostry jeszcze większą hańbą. Już i tak wystarczy, że wszyscy wiedzą o tych
znakach i jej snach. Możesz się z nią spotkać, ale wtedy, gdy sama zdecyduję, gdy nikt nie będzie
patrzył.
– Mam rozkaz od samego papieża, by przesłuchać winnych.
– Tak o mnie myślisz? Że jestem winna? – spytała nagle.
– Nie. Źle się wyraziłem. Papież rozkazał mi przeprowadzić dochodzenie.
– Więc zrób to – rzuciła impertynencko. – Ale nie zobaczysz tej młodej kobiety, dopóki
spotkanie z tobą nie będzie dla niej bezpieczne.
– Kiedy to nastąpi?
– Wkrótce. Kiedy tak uznam.
Luca uświadomił sobie, że nic więcej nie osiągnie. Ku jego zdziwieniu wcale go to nie
rozgniewało. Zrozumiał, że podziwia ksienię; podobało mu się jej silne poczucie honoru i wierzył
w jej zaskoczenie tym, co działo się w klasztorze. Ale najbardziej współczuł jej z powodu śmierci
ojca. Wiedział, co znaczy stracić rodzica, znaleźć się bez kogoś, kto cię kocha i chce chronić, komu
jesteś bliski. Wiedział, co znaczy samotnie stawiać czoło światu i czuć się sierotą.
Niespodziewanie dla siebie samego uśmiechnął się do ksieni, choć nie mógł dostrzec, czy
odwzajemniła uśmiech.
– Siostro, niełatwo cię przesłuchiwać.
– Bracie, niełatwo cię zbyć – odparła, i nie czekając na pozwolenie, wstała i wyszła.
Przez resztę dnia Luca i brat Piotr przesłuchiwali zakonnice, spisując ich opowieści,
nadzieje i lęki. Zjedli sami w salonie siostry Urszuli. Freize podawał im do stołu. Po południu Luca
oznajmił, że nie zniesie następnej bladolicej dziewczyny opowiadającej, że ma złe sny i wyrzuty
sumienia. Stwierdził, że musi odpocząć od kobiecych strapień i lęków.
Osiodłali konie i ruszyli w stronę wielkiego bukowego lasu. Potężne drzewa rozpościerały
gałęzie wysoko nad ich głowami, roniąc rdzawe liście i nieustannie szepcząc. Konie szły niemal
bezszelestnie; gruba ściółka tłumiła odgłos kopyt. Luca jechał z przodu, zmęczony żałosnymi
głosami kolejnych zakonnic, i zastanawiał się, czy zdoła wyłowić z tego wszystkiego jakiś sens. Bał
się, że strawi tu czas na wysłuchiwaniu niedorzecznych snów i fantazji.
Ścieżka prowadziła ich coraz wyżej; w końcu znaleźli się ponad lasem i spojrzeli tam, skąd
przyjechali. Byli w połowie drogi, która pięła się dalej, węższa i bardziej kamienista, aż w góry,
które wznosiły się nad nimi, surowe i piękne.
– No, już lepiej. – Freize poklepał grzbiet konia.
Zatrzymali się na chwilę. W dole widzieli małą wioskę Lucretili, szary łupkowy dach
opactwa, dwa klasztory i zamek, na którym powiewał sztandar nowego pana.
Było zimno. Nad nimi kołował samotny orzeł. Brat Piotr mocniej otulił się opończą
i wymownie spojrzał na Lucę, by przypomnieć mu, że nie mogą zostać tu zbyt długo. Zawrócili
konie i przejechali szczytem wzgórza, mając lasy po prawej stronie. Potem, przy pierwszej porębie,
zeszli w stronę doliny, gdzie znów otoczyły ich drzewa.
Ścieżka wiła się przez las. Dobiegł ich szmer wody, potem rozległo się stukanie dzięcioła.
W chwili gdy wydawało się, że przejechali już wioskę, dotarli do polany i ujrzeli szeroki gościniec
prowadzący do zamku, który piętrzył się przed nimi niczym szary kamienny masyw.
– Dobrze się urządził – odezwał się Freize, spoglądając na wysokie mury, most zwodzony
i powiewające sztandary. Ze stajni dobiegało ich wycie ogarów. – Niezłe życie. Bogactwo,
polowanie na własne jelenie, życie z własnych plonów, dość pieniędzy, by pojechać do Rzymu,
jeśli tak mu się spodoba, i piwniczka pełna własnego wina.
– Jakże ona musi tęsknić za domem – zauważył Luca, patrząc na wysokie wieże pięknego
zamku, do którego prowadziły drogi od strony lasu, jezior, gór i strumieni. – Z takiego bogactwa
i swobody do życia w zakonnych murach! Jak kochający ojciec mógł wychować córkę w poczuciu
wolności, a potem kazać ją zamknąć na zawsze w odosobnieniu?
– Lepsze to niż zły mąż, który zacząłby ją bić, kiedy tylko brat straciłby ich z oczu. Lepsze
to niż śmierć w połogu – powiedział brat Piotr. – Lepsze to niż małżeństwo z jakimś łowcą
posagów, który w rok zaprzepaściłby cały majątek i skalał dobre imię rodu.
– To zależy od łowcy posagów – wtrącił Freize. – Człowiek zmysłowy i uroczy mógłby
przywołać rumieniec na jej policzki, dać jej przyjemne marzenia.
– Dość – rzucił Luca. – Nie możecie tak o niej mówić.
– Nie możemy myśleć o niej jak o ładnej dziewczynie – zwierzył się Freize kucowi.
– Dość – powtórzył Luca. – Zresztą nie wiesz, jak ona wygląda, podobnie jak i ja tego nie
wiem.
– Ha, ale potrafię to poznać po jej ruchach – szepnął Freize do kucyka. – Zawsze można
poznać ładną dziewczynę po tym, jak chodzi. Ładna dziewczyna kroczy, jakby do niej należał cały
świat.
Izolda i Iszrak stały w oknie, gdy młodzieńcy wjechali przez klasztorną bramę.
– Czułaś zapach wiatru na ich ubraniach? – szepnęła ta pierwsza. – Kiedy inkwizytor się
pochylił, dobiegł mnie zapach lasu, świeżego powietrza i tchnienia szczytów gór.
– Mogłybyśmy stąd wyjść.
– Wiesz, że nie mogę.
– W tajemnicy. Nocą, przez tylną furtkę. Mogłybyśmy pochodzić po lasach w blasku
gwiazd. Jeśli tak tęsknisz za otwartą przestrzenią, nie musimy tu siedzieć.
– Wiesz, że złożyłam śluby, iż nigdy stąd nie wyjdę…
– Choć tyle innych ślubów zostało złamanych? Choć przewróciłyśmy opactwo do góry
nogami i sprowadziłyśmy tu piekło? Co znaczy jeszcze jeden grzech? Czy to ważne, co jeszcze
zrobimy?
Izolda spojrzała na nią posępnie.
– Nie mogę – szepnęła. – Bez względu na to, o co oskarżają mnie ludzie, bez względu na to,
co zrobiłam, nie złamię swojego słowa. Przysięgałam.
Trzej mężczyźni udali się na kompletę, ostatnią modlitwę przed snem. Kiedy opuścili
kaplicę i rozchodzili się już do swoich kwater, Freize spojrzał tęsknie na spiżarnię siostry Urszuli.
– Co ja bym dał za kieliszeczek małmazji do poduszki – westchnął. – Albo dwa. Albo trzy.
– Naprawdę nie nadajesz się na sługę duchownego – zauważył Piotr. – Nie lepiej by ci było
w jakiejś piwiarni?
– A jak młody pan poradziłby sobie beze mnie? – żachnął się Freize. – Kto czuwał nad nim
w klasztorze i dbał o jego bezpieczeństwo? Kto mu przynosił jedzenie, kiedy był tylko chudonogim
wróbelkiem? Kto teraz idzie za nim, gdziekolwiek rzuci go los? Kto otwiera mu drzwi?
– Czuwał nad tobą w klasztorze? – spytał Piotr, patrząc na Lucę.
Luca się roześmiał.
– Czuwał nad moim obiadem i zjadał wszystko, co zostawiłem. I wypijał mój przydział
wina. W tym sensie czuwał nade mną ile sił.
Freize zaczął protestować, na co Luca klepnął go w ramię.
– Dobrze już, dobrze! – Po czym zwrócił się do Piotra: – Kiedy pojawiłem się w klasztorze,
nie pozwalał mnie bić starszym chłopcom. Gdy oskarżono mnie o herezję, zaświadczył na moją
korzyść, choć nie rozumiał ani w ząb, co mi zarzucają. Był zawsze lojalny wobec mnie, od naszego
pierwszego spotkania, kiedy ja byłem wystraszonym nowicjuszem, a on leniwym chłopcem
kuchennym. A kiedy powierzono mi tę misję, od razu poprosił, by mógł jechać ze mną.
– A nie mówiłem! – rzucił Freize z triumfem.
– Ale dlaczego nazywa cię młodym panem? – spytał brat Piotr.
Luca pokręcił głową.
– Kto wie? Ja nie mam pojęcia.
– Bo to niezwykły młodzieniec – wyjaśnił prędko Freize. – Jest bardzo mądry,
a w dzieciństwie był piękny jak anioł. Wszyscy mówili, że jest nie z tego świata…
– Dość! – przerwał mu Luca. – Nazywa mnie panem, żeby pochlebić własnej próżności.
Udawałby, że służy księciu, gdyby wiedział, że ujdzie mu to na sucho.
– Sam zobaczysz – orzekł Freize, kiwając poważnie głową. – To nie jest zwykły
młodzieniec.
– Chętnie ujrzę dowody tych nadzwyczajnych zdolności – mruknął brat Piotr. – Jeśli można,
jak najszybciej. A teraz idę spać.
Luca pomachał obu towarzyszom i ruszył do swojej kwatery. Zamknął za sobą drzwi i zdjął
buty, po czym schował sztylet pod poduszkę. Położył rozprawę o cyfrze zero po jednej stronie
stołu, a spisane przez Piotra zeznania po drugiej. Zamierzał je przestudiować, a potem, w nagrodę,
przez całą noc czytać manuskrypt o zerze. Rankiem chciał iść na prymę.
Mniej więcej o drugiej nad ranem rozległo się cichutkie pukanie do drzwi. Luca poderwał
się i jednym ruchem wyszarpnął sztylet spod poduszki.
– Kto tam?
– Siostra.
Luca włożył nóż za pas i uchylił lekko drzwi. W progu stała kobieta, której twarz całkowicie
zasłaniał welon z gęstej koronki. Luca szybko omiótł spojrzeniem pusty korytarz i cofnął się do
pokoju, zapraszając kobietę gestem. Przez głowę mu przemknęło, że ryzykuje, spotykając się z nią
bez świadków, bez brata Piotra, który zanotowałby każde jej słowo. Ale ona także ryzykowała.
Złamała śluby i znalazła się sam na sam z mężczyzną. Musiał nią kierować jakiś bardzo silny
impuls, że przyszła do jego sypialni.
Zauważył, że kobieta ma stulone dłonie, jakby trzymała w nich coś małego.
– Chciałeś się ze mną spotkać – odezwała się cicho niskim słodkim głosem. – Chciałeś to
zobaczyć.
Wyciągnęła do niego obie ręce. Luca wzdrygnął się z przerażenia, widząc na jej dłoniach
płytkie jamy wypełnione krwią.
– Jezu, zmiłuj się nad nami!
– Amen – odpowiedziała natychmiast.
Luca sięgnął po lniany ręcznik i oddarł z niego pas materiału. Polał go wodą z dzbanka
i zaczął delikatnie obmywać rany. Zakonnica wzdrygnęła się lekko, gdy ostrożnie dotknął jej dłoni.
– Przepraszam, przepraszam.
– Nie boli tak bardzo, rany nie są głębokie.
Luca otarł krew i zobaczył, że obie rany już się zasklepiają.
– Kiedy to się stało?
– Właśnie się obudziłam i tak wyglądały.
– Czy to już ci się zdarzyło?
– Wczoraj. Przyśnił mi się zły sen, a kiedy się obudziłam, byłam w swojej celi, we własnym
łóżku, lecz miałam ubłocone stopy i dłonie pełne krwi.
– Chyba to ciebie widziałem… przy bramie… Pamiętasz coś?
Kobieta pokręciła głową i koronkowy welon poruszył się, ale nie odsłonił jej twarzy.
– Obudziłam się i na moich rękach znowu były nowe znaki. Zdarzało się to i przedtem.
Czasami budziłam się rano i widziałam rany, które już przestawały krwawić, tak jakby pojawiły się
w nocy. Nie są głębokie, jak widzisz, zagoją się po paru dniach.
– Miewasz wizje?
– Straszne! – krzyknęła nagle. – Nie wierzę, że to Bóg jest sprawcą moich krwawiących rąk.
Nie czuję się święta. Jestem potwornie przerażona. To nie Bóg mnie tak rani! To muszą być
bluźniercze rany.
– Bóg może w cudowny sposób działać poprzez ciebie – podsunął Luca.
Kobieta pokręciła głową.
– Wydaje mi się to raczej karą. Za to, że tu jestem, że biorę udział w mszach, choć mam
buntownicze serce.
– Ile z was znalazło się tu wbrew własnej woli?
– Kto wie? Kto wie, co myśli ktoś, kto spędza wszystkie dni w milczeniu, modląc się, bo
tego od niego wymagają, śpiewając, bo musi? Nie wolno nam się odzywać do siebie w ciągu dnia.
Możemy jedynie powtarzać polecenia lub odmawiać modlitwy. Kto wie, co myślą inne? Kto wie,
co myślimy w głębi serca?
Słowa zakonnicy tak utwierdziły Lucę w przekonaniu, że zakon jest pełen tajemnic, iż nie
potrafił już dalej jej wypytywać. Musiał działać. Wziął czystą kartkę.
– Przyłóż tu swoje dłonie – polecił. – Najpierw prawą, potem lewą.
Zakonnica przez chwilę wahała się, jakby chciała odmówić, ale posłuchała. Oboje spojrzeli
ze zgrozą na dwa wyraźne trójkątne ślady, jakie krew zostawiła na bieli – oraz mgliste krwawe
odciski dłoni wokół nich.
– Brat Piotr musi zobaczyć twoje dłonie – uznał Luca. – Będziesz musiała złożyć zeznania.
Spodziewał się protestów, ale ich nie usłyszał. Kobieta skłoniła głowę.
– Przyjdź do mojego pokoju z samego rana – dodał Luca. – Tuż po prymie.
– Dobrze – odrzekła potulnie, po czym otworzyła drzwi i wyszła.
– Jak się nazywasz, siostro? – zawołał za nią Luca, ale już znikła.
Dopiero wtedy zrozumiał, że zakonnica nie zjawi się na przesłuchaniu, a on nawet nie wie,
z kim rozmawiał.
Luca czekał niecierpliwie po prymie, ale zakonnica się nie pojawiła. Był zbyt wściekły na
siebie, by tłumaczyć Freizemu i bratu Piotrowi, dlaczego nie chce się spotkać z nikim innym.
Siedział w milczeniu za stołem pełnym papierów, w pokoju z otwartymi drzwiami, i czekał.
W końcu oznajmił, że musi przejechać się konno, żeby się przewietrzyć, i poszedł do stajni.
Jedna ze świeckich sióstr wyrzucała gnój na dziedziniec. Przyprowadziła i osiodłała konia. Luca,
który tak długo żył w świecie mężczyzn, nadal dziwił się widokowi kobiet pracujących fizycznie
i odprawiających modły, żyjących zupełnie samowystarczalnie w świecie, w którym jedynym
mężczyzną był odwiedzający je ksiądz. To jeszcze bardziej powiększało jego niepokój
i skrępowanie. Te kobiety żyły, jakby mężczyźni nie istnieli, jakby Bóg nie stworzył ich, by
panowali nad nimi. Radziły sobie same, a zarządzała nimi dziewczyna. To wszystko stało
w sprzeczności z całą jego wiedzą i doświadczeniem. Doszedł do wniosku, że to właśnie dlatego
w klasztorze zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Kiedy Luca dosiadał swojego konia, w drzwiach stajni pojawił się Freize z osiodłanym
kucykiem.
– Wybieram się na samotną przejażdżkę – rzucił nieprzyjemnie Luca.
– To całkiem tak jak ja – odparł pogodnie Freize.
– Nie chcę twojego towarzystwa.
– Ani ja twojego.
– Więc jedź w innym kierunku.
– Jak sobie życzysz.
Freize dociągnął popręg i popędził kuca. Przejechał przez bramę, kłaniając się z wyszukaną
kurtuazją starej odźwiernej, która łypnęła na niego spode łba, a potem zaczekał na Lucę.
– Mówiłem, że nie chcę twojego towarzystwa.
– Dlatego czekam – wyjaśnił cierpliwie Freize. – Żeby sprawdzić, w którym kierunku się
udajesz, i móc pojechać w przeciwnym. Ale oczywiście mógłbym spotkać po drodze wilki, złodziei
lub innych łotrzyków, więc nie miałbym nic przeciwko temu, żeby pierwszą godzinkę przebyć
wspólnie.
– Zamknij się na chwilę i daj mi pomyśleć – rzucił Luca opryskliwie.
– Słówka nie pisnę – powiedział Freize do swojego kuca, który zastrzygł brązowym uchem.
– Milczę jako ten grób.
Udało mu się zachować milczenie nawet przez parę godzin. Ruszyli na północ, oddalając się
w szybkim tempie od opactwa, zamku Lucretili i małej wioski przycupniętej pod jego murami.
Jechali szerokim gładkim gościńcem z pasem zdeptanej trawy na środku. Luca puścił konia
galopem, niemal nie zważając na przemykające od czasu do czasu chaty, stada owiec, starannie
pielęgnowane winorośle. Ale potem, gdy koło południa zrobiło się upalnie, ściągnął cugle
i uświadomił sobie nagle, że bardzo oddalili się od opactwa.
– Chyba powinniśmy wracać – powiedział.
– A może skusiłbyś się najpierw na kropelkę piwa i okruszek chleba z szynką? – spytał
Freize.
– Masz?
– W jukach. Na wypadek gdybyśmy dojechali aż tutaj i doszli do wniosku, że mamy ochotę
coś przekąsić i czymś popić.
Luca uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Dziękuję – powiedział. – Dziękuję, że przywiozłeś jedzenie i że ze mną pojechałeś.
Freize z zadowoleniem skinął głową i poprowadził kuca do małego zagajnika, gdzie drzewa
chroniły ich przed słońcem. Zsiadł i rzucił cugle na siodło. Kuc natychmiast opuścił łeb i zaczął
skubać rzadką trawę. Freize rozpostarł na ziemi swoją opończę, żeby Luca miał gdzie usiąść,
i wyjął kamienny dzbanek piwa oraz dwa bochenki chleba. Jedli w milczeniu. Potem Freize
wydobył gestem magika butelkę przedniego czerwonego wina.
– Wyborne – pochwalił Luca.
– Najlepsze w klasztorze – przyznał Freize, sącząc ostatnie krople.
Luca wstał, strzepnął okruszki i wziął cugle, które zarzucił na krzak.
– Konie powinny się napić przed drogą powrotną – zauważył Freize.
Poprowadzili je na gościniec i ruszyli w stronę opactwa. Jechali przez jakiś czas, aż z głębi
lasu po lewej stronie dobiegł ich szum strumienia. Wtedy zboczyli z traktu i kierując się odgłosem
płynącej wody, dotarli najpierw nad strumień, a potem zeszli niżej, tam gdzie woda tworzyła
szeroki i głęboki zbiornik. Jego brzeg był błotnisty i wydeptany, jakby przychodziło tu wiele osób –
dziwny widok w lesie na odludziu. Luca widział w błocie ślady drewnianych patynek, jakie
zakonnice nosiły podczas pracy w ogrodzie i w polu.
Freize pośliznął się, niemal tracąc równowagę, a potem krzyknął z obrzydzeniem, widząc,
że wdepnął w ciemnozieloną kałużę gęsich odchodów.
– Patrz! Cholerne ptaszyska. Poukręcać by im łby, słowo daję.
Luca wziął cugle obu wierzchowców i zaprowadził zwierzęta do wodopoju, a tymczasem
jego pachołek pochylił się, żeby wytrzeć but liściem szczawiu.
– A niech mnie…!
– Co się stało?
Freize bez słowa pokazał mu ubrudzony liść.
– Co? – spytał Luca, odchylając się z odrazą.
– Popatrz tylko. Ludzie zawsze mówią, że wdepnięcie w łajno przynosi szczęście, no
i proszę! Przyjrzyj się, bo chyba właśnie zdobyłem fortunę!
Luca spojrzał uważniej. Pomiędzy ciemną zielenią gęsich odchodów połyskiwały
błyszczące drobinki.
– Co to?
– Złoto, młody panie! – Freize szalał z radości. – Widzisz? Gęsi żerują w trzcinach, rzeczna
woda niesie drobiny złota wymyte gdzieś w górach, nie wiadomo gdzie. Gęś to połyka, wydala, a ja
odkrywam to na swoim bucie. Teraz muszę tylko znaleźć właściciela ziem wokół strumienia, kupić
je, zacząć szukać złota i wkrótce stanę się panem samego siebie. Będę miał pięknego konia i własne
psy!
– Jeśli właściciel sprzeda te ziemie – zauważył Luca. – I pamiętaj, że nadal jesteśmy na
ziemiach pana Lucretiliego. Może on też chciałby poszukać złota.
– Kupię ziemie, nic mu nie mówiąc! – wykrzyknął Freize. – Powiem, że chcę zamieszkać
nad strumieniem. Że mam powołanie, jak ta biedna dziewczyna, jego siostra. Że pragnę zostać
świętym pustelnikiem, żyć w odosobnieniu i modlić się przez cały dzień.
Luca roześmiał się na myśl o Freizie, pogrążonym w modlitwie i żywiącym się jedynie
korzonkami, ale pachołek nagle uniósł rękę.
– Ktoś się zbliża – ostrzegł. – Sza, schowajmy się.
– Dlaczego? Nie robimy nic złego.
– Nigdy nie wiadomo… I wolałbym, żeby nie widziano mnie przy złotonośnym strumieniu.
Wprowadzili konie w głąb lasu, zbaczając z ubitej drogi i zamarli w oczekiwaniu. Luca
zarzucił opończę na łeb swemu wierzchowcowi, by nie parskał; Freize szepnął coś do swojego
kuca, który pochylił łeb i zastygł w bezruchu. Patrzyli przez drzewa na pół tuzina zakonnic
w roboczych brązowych habitach; zeszły z drogi, brnąc przez błoto w drewnianych patynkach.
Freize delikatnie ścisnął kucowi chrapy, by nie zarżał.
Ostatnie dwie zakonnice prowadziły osiołka, który dźwigał na grzbiecie stertę brudnych
owczych skór. Zanurzyły je w strumieniu, przymocowując do kołków, żeby woda je opłukała,
a potem zawróciły osła i ruszyły z powrotem. Posłuszne ślubom, pracowały w milczeniu, ale
odchodząc, zaintonowały psalm:
– Pan jest moim pasterzem, niczego mi…
– …nie braknie – wymamrotał Freize, wychodząc z kryjówki. – Nie braknie, akurat!
Właśnie, że braknie! Ciągle mi czegoś brakuje, ciągle czegoś pragnę i ciągle się rozczarowuję.
– Dlaczego? – zdziwił się Luca. – One chciały tylko wypłukać skóry. Możesz kupić ten
swój strumień i szukać złota.
– O, nie. A to małe podstępne lisice. Im nie chodzi o skóry. Dlaczego miałyby przychodzić
aż tutaj, skoro po drodze mają z dziesięć strumieni? Nie, one szukają złota na stary sposób.
Zanurzają skóry w strumieniu… zobacz, jak je rozpięły na wbitych w brzeg kołkach… i woda przez
nie przepływa. Wełna zatrzymuje drobinki złota, zatrzymuje nawet najmniejszy pyłek. Za tydzień
wrócą i wyciągną swój łup: mokre, ciężkie od złota skóry. Zabiorą je do opactwa, wyduszą,
wyczeszą złoty pył i będą miały fortunę! A to małe złodziejki!
– Ile to może być warte? – zainteresował się Luca. – Ile złota zbierze się na takiej skórze?
– Dlaczego nikt nie wspomniał o tej ich działalności? – spytał Freize. – Ciekawe, czy pan
Lucretili o tym wie. Zabawnie by było, gdyby zamknął siostrę w klasztornych murach po to, by
okradała go z pomocą zakonnic, które powierzył jej pieczy.
Luca spojrzał na niego zaskoczony.
– Co?
– Żartowałem…
– Nie, to może być prawda. A jeśli ksieni po przybyciu tutaj znalazła złoto, tak jak ty,
i wysłała zakonnice do pracy? A potem doszła do wniosku, że wmówi wszystkim, iż w klasztorze
działają siły nieczyste, żeby nikt tu już nie zaglądał i nie wierzył słowu zakonnic…
– Wówczas nikt by jej nie przyłapał, a ona, nadal będąc ksienią, znowu żyłaby jak na damę
przystało – dokończył Freize. – Szczęśliwa, tarzając się w złotym pyle.
– A niech mnie – westchnął Luca. Przez parę chwil stali bez słowa. Potem Luca odwrócił
się, wsiadł na konia i ruszył kłusem. Uświadomił sobie, że nie tylko wstrząsnęły nim rozmiary
przestępstwa popełnianego przez cały klasztor, ale czuł się też osobiście dotknięty przez ksienię.
A chciał zrobić wszystko, żeby jej pomóc! Jakby jego obietnica pomocy coś dla niej znaczyła!
Jakby ksieni chciała od niego czegoś innego niż naiwne zaufanie i wiara w jej bajeczkę. – A niech
mnie! – powtórzył.
Jechali w milczeniu. Freize kręcił głową, nie mogąc się pogodzić ze stratą wyimaginowanej
fortuny, a Luca wściekał się, że zrobiono z niego głupca. Kiedy zbliżyli się do klasztoru, Luca
ściągnął wodze, aż kuc pachołka zrównał się z jego koniem.
– Naprawdę myślisz, że to ona? Bo wydała mi się najbardziej nieszczęśliwą kobietą na
świecie, córką pogrążoną w żałobie. Jestem pewien, że szczerze rozpacza po śmierci ojca. Czy
myślisz, że mogłaby, patrząc mi w oczy, tak mnie okłamać? Czy jest zdolna do takiej
nieuczciwości? Nie mogę sobie tego wyobrazić.
– Może robią to za jej plecami – przyznał Freize. – Choć szaleństwo w klasztorze to dobry
sposób na odstraszenie obcych. Ale być może ksieni nic nie wie o tym wszystkim. Musimy
wyśledzić, kto zabiera złoto na sprzedaż. W ten sposób dowiemy się, kto na tym zyskuje. I czy ten
proceder trwał przed przybyciem nowej ksieni.
Luca skinął głową.
– Nic nie mów bratu Piotrowi.
– Szpiegowi – dodał wesoło Freize.
– Dziś włamiemy się do magazynu i spróbujemy znaleźć dowody: suszące się runa, złoto…
– Nie musimy się włamywać, mam klucz.
– Skąd?
– A jak myślisz, skąd wzięliśmy tak doskonałe wino?
Luca pokręcił głową, a potem rzucił cicho:
– Spotkamy się o drugiej.
I pojechali dalej, odprowadzani wzrokiem przyczajonej za nimi, robiącej mniej hałasu niż
szeleszczące na wietrze liście niewolnicy Iszrak.
Izolda leżała w łóżku, z rękami i nogami przywiązanymi do słupów, na których opierał się
baldachim. Iszrak otuliła ją aż po brodę i wygładziła pościel.
– Nie mogę znieść tego widoku. Błagam, powiedz mi, że możemy stąd wyjechać, dla
twojego dobra. Nie mogę cię przywiązywać do łóżka jak wariatki.
– Wiem – odrzekła Izolda – ale nie chcę ryzykować, że zacznę chodzić we śnie. Nie mogę
tego znieść. Nie pozwolę się zarazić tym szaleństwem. Iszrak, nie chcę chodzić po nocy i krzyczeć
przez sen. Jeśli oszaleję, jeśli naprawdę oszaleję, musisz mnie zabić. Nie wytrzymam tego.
Niewolnica pochyliła się i przytuliła brązowy policzek do bladej twarzy dziewczyny.
– Nigdy bym tego nie zrobiła. Nie mogłabym. Będziemy z tym walczyć i pokonamy to.
– A inkwizytor?
– Rozmawia ze wszystkimi siostrami, dowiaduje się o wiele za dużo. Jego raport
doprowadzi ten klasztor do ruiny, zniszczy nasze dobre imię. To, co mu mówią, obciąża nas, ciebie,
łączy początek kłopotów z naszym przybyciem tutaj. Musimy go powstrzymać.
– Jak?
Iszrak wzruszyła ramionami i z zaciętą miną spojrzała na Izoldę.
– Musimy, tak czy inaczej. Trzeba zrobić wszystko, co można, żeby mu przeszkodzić.
Księżyc stał wysoko, ale był to zaledwie sierp ukryty za przemykającymi chmurami. Dawał
niewiele światła, gdy Luca cicho przekradał się brukowanym dziedzińcem. Z cienia wystąpiła
mroczna postać: Freize. Trzymał w ręku klucz – naoliwiony, by nie zgrzytał – który wsunął
w zamek. Drzwi skrzypnęły cicho; obaj zamarli, ale wokół panował spokój. Wszystkie wychodzące
na dziedziniec wąskie okna pozostały ciemne – z wyjątkiem okna w domu ksieni, gdzie paliła się
świeca. Ale oprócz tego migotliwego światełka nic nie wskazywało na to, że pani klasztoru nie śpi.
Dwaj młodzieńcy wkradli się do magazynu i cicho zamknęli za sobą drzwi. Freize skrzesał
iskrę, rozdmuchał ją, zapalił łojową świeczkę, którą wyjął z kieszeni, i rozejrzał się dokoła.
– Wino jest tam – powiedział, wskazując grubą kratę. – Klucz wisi wysoko na ścianie,
każdy głupi go zauważy, to praktycznie zaproszenie. Robią własne wino. Piwo trzymają tam, też
domowe. Jedzenie tam. – Wskazał worki pszenicy, żyta i ryżu.
Pod sufitem kołysały się wędzone szynki w płóciennych rękawach, a na zimnej wewnętrznej
ścianie wisiały szeregi okrągłych serów.
Luca rozejrzał się; nigdzie nie widział owczych skór. Ruszyli przez łukowate przejście do
pomieszczenia w głębi. Tu zobaczyli sterty materiałów najróżniejszych gatunków i rodzajów,
wszystkie w kolorze samodziałowej bieli, jaką nosiły zakonnice. W innym kącie leżała sterta
brązowej juty, z której były szyte robocze habity. Nieopodal znajdowały się uporządkowane według
grubości schludne stosy płatów skóry do wyrobu butów, sakw i nawet uprzęży. Rozchwierutane
drewniane schodki prowadziły na stryszek.
– Na dole nic nie ma – zauważył Freize.
– Następnym razem przeszukamy dom ksieni – zdecydował Luca. – Ale najpierw sprawdzę
stryszek. – Wziął świeczkę i ruszył po schodkach. – Zaczekaj tutaj.
– Bez światła? Nigdy.
– Stój i się nie ruszaj.
Freize patrzył za oddalającym się migotliwym płomykiem. Kiedy wokół zapadły
nieprzeniknione ciemności, zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. Nagle z góry dobiegł go
zduszony okrzyk.
– Co się stało? – szepnął. – Żyjesz?
W tej samej chwili na głowę opadła mu szmata; pochylił się, a nad nim świsnęło coś
ciężkiego. Rzucił się na ziemię i przeturlał, wydając stłumiony krzyk. Coś łupnęło go w skroń.
Usłyszał, jak Luca zbiega po schodkach, a potem trzasnęło drewno, gdy ktoś oderwał schodki od
ściany. Freize szamotał się w ciemnościach, walcząc z bólem, kiedy otrzymał potężny kopniak
w brzuch; usłyszał krzyk Luki i głuchy łomot jego ciała spadającego na kamienną podłogę. Zawołał
swojego pana, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
Obaj młodzieńcy leżeli w ciemnościach przez parę strasznych chwil. Wreszcie Freize usiadł,
zdjął kaptur z głowy i zbadał, czy ma całe kości. Na twarzy poczuł coś mokrego; krew z rany na
czole ściekała mu aż na brodę.
– Jesteś tam, wróbelku? – spytał zachrypnięty.
Nadal panowała cisza.
– O wszyscy święci, nie mówcie, że go zabiła – jęknął. – Nie młodego pana, kochanego
odmieńca!
Na czworakach obszedł magazyn, po omacku wodząc ręką po podłodze. Wpadł na stertę
materiałów, strawił parę minut na błąkanie się i potykanie w ciemnościach, ale w końcu się
upewnił: Luki nie było w magazynie.
Zniknął.
– Co ze mnie za głupiec, dlaczego nie zamknąłem drzwi na klucz? – ofuknął sam siebie
Freize.
Wstał chwiejnie i ruszył, przesuwając dłonią po ścianie. Minął połamaną drabinę i dotarł do
łukowatego przejścia. W pierwszym pomieszczeniu było nieco widniej, bo przez uchylone drzwi
wpadało światło księżyca. Freize zauważył, że żelazna krata do piwniczki z winem i piwem została
otwarta. Potarł krwawiącą głowę, na chwilę oparł się o stół i poszedł ku drzwiom. Kiedy w nich
stanął, rozległ się dzwon wzywający na jutrznię. Freize uświadomił sobie, że leżał nieprzytomny
pewnie z pół godziny.
Ruszył do kaplicy, żeby powiadomić o zniknięciu Luki, ale dostrzegł światło w oknie
szpitala. Skierował się w tamtą stronę w chwili, gdy siostra Urszula wybiegła pospiesznie na
podwórzec.
– Freize! To ty?
Pokuśtykał do niej; cofnęła się na widok jego zakrwawionej twarzy.
– Święci pańscy! Co ci się stało?
– Ktoś mnie uderzył – odparł krótko Freize. – Młody pan zniknął! Bijcie na alarm, nie mogli
go zabrać daleko!
– Jest u mnie, nieprzytomny – powiedziała siostra Urszula. – Co mu się stało?
– Bogu niech będą dzięki! Gdzie był?
– Ujrzałam go, idąc na prymę, gdy wlókł się przez dziedziniec, tak jak ty. Zabrałam go do
infirmerii i tam zemdlał. Właśnie szłam, żeby obudzić ciebie i brata Piotra.
– Zaprowadź mnie do niego.
Siostra Urszula odwróciła się i Freize pokuśtykał za nią do długiego, nisko sklepionego
pomieszczenia. Po obu jego stronach stały łóżka, w sumie około dziesięciu – liche prycze, zasłane
słomą, z pościelą z niebielonego płótna. Tylko jedna była zajęta – przez śmiertelnie bladego,
nieprzytomnego, ledwie oddychającego Lucę.
– Święci pańscy! – jęknął z rozpaczą Freize. – Młody panie, przemów do mnie!
Luca powoli otworzył swoje orzechowe oczy.
– To ty?
– Tak, dzięki Bogu, to ja i tylko ja.
– Słyszałem, jak krzyknąłeś, a potem spadłem z drabiny – powiedział Luca niewyraźnie
z powodu spuchniętej wargi.
– A ja słyszałem, jak padasz niczym worek kartofli – odparł Freize. – O święci pańscy, aleś
gruchnął! A mnie ktoś uderzył…
– Czuję się jak potępieniec.
– Ja też.
– No to się prześpij, pogadamy rano.
Luca zamknął oczy. Nadeszła siostra Urszula.
– Pozwól, że obmyję ci rany.
Trzymała miskę i biały lniany ręcznik. W powietrzu rozszedł się zapach lawendy
i rozgniecionych liści arniki. Freize pozwolił się położyć.
– Ktoś was napadł, gdy spaliście? – spytała zakonnica. – Jak do tego doszło?
– Nie wiem – powiedział Freize, zbyt oszołomiony ciosem, żeby coś wymyślić. Poza tym
siostra Urszula i tak zobaczyła otwarte drzwi do magazynu. No i znalazła Lucę na dziedzińcu. – Nic
nie pamiętam – dodał bez przekonania.
Siostra szafarka zaczęła obmywać jego siniaki i zadrapania, wydając ciche okrzyki
współczucia, a on wyciągnął się wygodnie na łóżku, poddał się miłemu uczuciu, że ktoś o niego
dba, i zasnął jak kamień.
Był szary, zimny świt, kiedy Freize się obudził. Luca chrapał lekko na łóżku naprzeciwko –
lekkie sapnięcie, a po nim długi, swobodny świst. Freize leżał przez jakiś czas, słuchając tych
odgłosów, po czym otworzył oczy, drgnął i uniósł się na posłaniu. Nie wierzył temu, co widzi. Na
łóżku obok leżała na wznak zakonnica o twarzy białej jak jej welon, który zsunął się, odsłaniając
lśniącą od potu, ogoloną głowę. Jej palce, złożone jak do modlitwy na nieruchomej piersi, były sine,
paznokcie ciemne, jakby obwiedzione atramentem. Ale najgorsze były jej oczy – upiornie otwarte,
z rozszerzonymi źrenicami. Kobieta leżała w zupełnym bezruchu. Nawet niedoświadczony Freize
stwierdził z przerażeniem, że to trup.
U jej stóp klęczała modląca się zakonnica, odmawiając cicho różaniec. Druga klęczała
w głowach łóżka, również się modląc. Wokół wąskiej pryczy ustawiono świece, przez co zmarła
wyglądała jak męczennica. Freize usiadł, przekonany, że to mu się śni – licząc, że to mu się śni.
Uszczypnął się, żeby się obudzić, postawił stopy na podłodze i zaklął w duchu, bo głowę przeszył
mu pulsujący ból. Nie odważył się jeszcze wstać.
– Siostro, niech cię Bóg błogosławi… co się stało z tą biedną dziewczyną?
Zakonnica w głowach łóżka nie odezwała się, dopóki nie skończyła różańca. Spojrzała na
niego oczami mrocznymi od niewylanych łez.
– Zmarła we śnie – powiedziała w końcu. – Nie znamy przyczyny.
– Kto to? – Freize przeżegnał się, zdjęty zabobonnym lękiem, że to jedna z zakonnic, która
przed nimi zeznawała. – Niech Bóg strzeże jej duszy i zachowa ją od złego.
– Siostra Augusta – odrzekła zakonnica.
Freize nie znał tego imienia. Zerknął szybko na białą, lodowatą twarz i wzdrygnął się,
napotkawszy mrok pustego spojrzenia.
– Na Boga! Dlaczego nie zamknęliście jej oczu, nie położyliście monet na powiekach?
– Nie chcą się zamknąć – odparła z drżeniem zakonnica u stóp łóżka. – Próbowałyśmy, ale
na próżno.
– Niemożliwe! Dlaczego?
– Oczy ma czarne, bo znowu śniła o śmierci – odezwała się zakonnica monotonnym głosem.
– Zawsze śniła o śmierci, a teraz śmierć po nią przyszła. Jej ciemne oczy wypełnia ta ostatnia wizja.
To dlatego nie chcą się zamknąć, dlatego są czarne jak węgiel. Jeśli spojrzysz głęboko w te straszne
czarne oczy, zobaczysz samą śmierć, która odbija się w nich jak w lustrze. Zobaczysz wpatrzoną
w ciebie twarz śmierci…
Druga zakonnica załkała, wydając cichy jęk.
– Przyjdzie po nas wszystkie – szepnęła.
Obie przeżegnały się i wróciły do mamrotania modlitw. Freize wzdrygnął się i pochylił
głowę, odmawiając modlitwę za zmarłych. Potem powoli wstał, zacisnął zęby, gdy zakręciło mu się
w głowie, i podszedł – ostrożnie wymijając zakonnice – do łóżka, na którym nadal chrapał Luca.
Potrząsnął go za ramię.
– Młody panie, wstajemy!
– Naprawdę proszę, żebyś mnie tak nie nazywał – odezwał się półprzytomnie Luca.
– Wstawaj, wstawaj! Zmarła zakonnica.
Luca usiadł gwałtownie, chwycił się za głowę i aż się zachwiał.
– Ktoś ją napadł?
Freize wskazał modlące się zakonnice.
– Mówią, że zmarła we śnie.
– Widzisz coś? – szepnął Luca.
– Nie ma rany na głowie, a reszta ciała jest zakryta – odparł Freize.
– Co one powiedziały? – spytał Luca.
Ku jego zaskoczeniu Freize zadrżał, jakby owiał go zimny wiatr.
– To bez sensu – rzucił, jak gdyby nie przyjmując do wiadomości, że śmierć przyjdzie po
wszystkich.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i weszła siostra Urszula, prowadząc cztery świeckie
siostry. Modlące się przy łóżku zakonnice wstały i cofnęły się parę kroków, a kobiety w brązowych
szatach ostrożnie położyły martwe ciało na noszach i wyniosły je do sąsiedniego pomieszczenia.
– Ubiorą ją i przygotują do jutrzejszego pochówku – wyjaśniła siostra Urszula
w odpowiedzi na pełne pytań spojrzenie Luki.
Była śmiertelnie blada ze zmęczenia i napięcia. Siostry wzięły świece i poszły do pokoju
obok, by czuwać przy zmarłej. Luca widział na kamiennych ścianach ich cienie, skaczące
i ogromne, czarne jak potwory. Kiedy kobiety postawiły świece, uklękły i zaczęły się modlić, ktoś
zamknął drzwi.
– Co jej się stało? – spytał cicho.
– Zmarła we śnie – powiedziała siostra Urszula. – Bóg jeden wie, co się tu dzieje. Kiedy
przyszły po nią wcześnie rano, gdyż miała służyć do mszy, zastały ją martwą. Zimna i sztywna,
leżała z szeroko otwartymi oczami. Kto wie, co widziała i o czym śniła, co ją dręczyło… – Siostra
szybko przeżegnała się i dotknęła złotego krzyżyka, który wisiał na złotym łańcuszku u jej pasa.
Podeszła do Luki i spojrzała mu w oczy. – A ty? Kręci ci się w głowie? Słabo ci?
– Przeżyję – odparł ponuro.
– Mnie jest słabo – odezwał się z nadzieją Freize.
– Napijcie się piwa. – Nalała go z dzbanka i podała obu młodzieńcom po kubku. –
Widzieliście asasyna?
– Asasyna? – powtórzył Freize obce dla niego słowo, które na ogół oznaczało płatnego
arabskiego zabójcę.
– Tego, kto chciał was zabić – wyjaśniła. – A w ogóle co robiliście w magazynie?
– Szukałem czegoś – odpowiedział Luca wymijająco. – Zaprowadzisz mnie tam?
– Powinniśmy poczekać na wschód słońca.
– Masz klucz?
– Nie wiem…
– W takim razie Freize otworzy swoim.
Siostra Urszula spojrzała na pachołka lodowatym wzrokiem.
– Masz klucz do mojego magazynu?
Freize skinął głową, niezwykle skruszony.
– Tylko po to, by brać niezbędne produkty, nie fatygując nikogo.
– Nie masz dość sił, by tam iść – zwróciła się zakonnica do Luki.
– Mam – odparł. – Musimy iść.
– Schody są zniszczone.
– No to weźmiemy drabinę.
Było jasne, że Luca nie ustąpi.
– Boję się. Szczerze mówiąc, boję się tam iść.
– Rozumiem. – Luca uśmiechnął się blado. – To oczywiste. Wczoraj wydarzyły się straszne
rzeczy. Ale musisz być dzielna. Musisz być z nami, żebyśmy nie dali się znowu złapać jak głupcy.
Odwagi! Chodźmy.
– Nie możemy iść po wschodzie słońca, kiedy się rozjaśni?
– Nie – zaprzeczył łagodnie. – To musi być teraz.
Zakonnica przygryzła wargę.
– Dobrze – powiedziała. – Dobrze.
Wyjęła pochodnię z uchwytu na ścianie i ruszyła przez dziedziniec do magazynu. Ktoś
zamknął drzwi, które teraz otworzyła, po czym cofnęła się, by przepuścić Lucę i Freize’a.
Drewniane schodki nadal leżały na podłodze, tam gdzie upadły. Freize ustawił je na miejscu
i potrząsnął, sprawdzając, czy się trzymają.
– Tym razem zamknę drzwi na klucz – rzekł, przekręcając klucz w zamku.
– Ach, ona przedostaje się przez zamknięte drzwi – powiedziała siostra Urszula z cichym,
nerwowym śmieszkiem. – Może nawet przez ściany. Może chodzić, dokąd chce.
– Kto? – spytał Luca.
Zakonnica wzruszyła ramionami.
– Wejdźcie. Opowiem wam wszystko, nie będę nic taić. Pod tym dachem, pod naszą opieką,
zmarła zakonnica. Pora, żebyście się dowiedzieli, co się tu dzieje. I musicie położyć temu kres.
Musicie ją powstrzymać. Wiele zrobiłam, żeby obronić ten klasztor i ksienię. Powiem wam
wszystko. Ale najpierw zobaczycie, co zrobiła.
Luca wszedł ostrożnie po schodkach. Siostra Urszula podążyła za nim, unosząc habit. Freize
stał na dole z pochodnią, oświetlając im drogę.
Na stryszku było ciemno, ale siostra szafarka otworzyła klapę w ścianie, wpuszczając blask
świtu. Promienie wschodzącego słońca wpadły do środka i zalśniły na migoczących złotych runach
rozwieszonych na sznurkach do wysuszenia. Złoty pył przesypywał się między włoskami runa
i spadał na rozścielone na podłodze prześcieradła. Stryszek wyglądał jak skarbiec – podłoga
migotała od złota, a złote runa, niczym bezcenne trofea, uginały się na sznurkach.
– Dobry Boże – szepnął Luca. – Więc jednak. Złoto… – Rozejrzał się, jakby nie wierzył
własnym oczom. – Ile tego! Jaki blask!
Zakonnica westchnęła.
– Tak. Napatrzyliście się?
Luca pochylił się i wziął szczyptę pyłu. Gdzieniegdzie trafiała się złota grudka.
– Ile? Ile to jest warte?
– Zbiera kilka run miesięcznie – powiedziała siostra szafarka. – Jeśli otrzyma pozwolenie,
by dalej to robić, zbierze fortunę.
– Jak długo to trwa?
Siostra Urszula zamknęła klapę i zaryglowała ją.
– Od jej przybycia. Ksieni zna te ziemie, tu się wychowała. Zna je lepiej od brata, który
został wysłany na naukę. Ona została przy ojcu. Ten strumień należy do naszego opactwa, jest
w naszych lasach. Jej niewolnica wiedziała, w jaki sposób lud zbiera złoto, i nauczyła siostry
rozpinania owczych skór w strumieniu. Powiedziała, że dzięki temu wełna się oczyści. Siostry nie
mają pojęcia, w czym biorą udział. Ona nimi manipuluje. Powiedziała, że woda ze strumienia ma
szczególne właściwości, oczyszczające wełnę. Więc rozpinają skóry w strumieniu, a potem
przynoszą je tutaj, by wysuszyć. Nigdy nie widzą, jak skóry schną i złoto sypie się na prześcieradło.
Niewolnica zakrada się tu, żeby zgarnąć złoty pył, sprzedać go, a siostry przychodzą, kiedy złota
już nie ma, i zabierają runo, by je gręplować i prząść z niego wełnę. – Roześmiała się gorzko. –
Czasem chwalą wełnę za miękkość. Ta dziewczyna zrobiła z nich idiotki. Robi idiotki z nas
wszystkich.
– Niewolnica oddaje ci pieniądze? Na opactwo?
Szafarka odwróciła się, żeby zejść po schodkach.
– A jak sądzisz? Czy uważasz, że opactwo opływa w dostatki? Widziałeś moją infirmerię?
Czy są tam jakieś drogie lekarstwa? Wiem, że zajrzałeś do moich magazynów. Czy wyglądają na
bogate?
– Gdzie je sprzedaje? Gdzie sprzedaje złoto?
Zakonnica wzruszyła ramionami.
– Nie mam pojęcia. Może w Rzymie. Nic o tym nie wiem. Ksieni wysyła niewolnicę
potajemnie.
Luca zawahał się na chwilę, jakby chciał spytać o coś jeszcze, ale zaraz odwrócił się i zszedł
po drabinie, nie zważając na ból posiniaczonego ramienia i stłuczonego karku.
– Twierdzisz, że ksieni wykorzystuje zakonnice do zbierania złota i zatrzymuje pieniądze
dla siebie?
Siostra Urszula skinęła głową.
– Sam to widziałeś. A ja sądzę, że chciałaby, żeby w ogóle zamknięto klasztor. Pewnie chce
na naszych polach założyć kopalnię złota. Pewnie z premedytacją hańbi klasztor, żebyś mógł
doradzić jego zamknięcie. Kiedy to osiągnie, wola ojca nie będzie jej już obowiązywać. Uwolni się
od przysiąg, uzna te ziemie za swój spadek po ojcu i będzie tu żyć z niewolnicą.
– Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? – spytał Luca. – Kiedy przystępowałem
do przesłuchań? Czemu to zataiłaś?
– Bo ten klasztor to moje życie – rzuciła zapalczywie. – Był jak pochodnia w mroku,
schronienie dla kobiet i miejsce, w którym można było służyć Bogu. Miałam nadzieję, że ksieni
nauczy się tu żyć w pokoju. Myślałam, że Bóg do niej przemówi, że obudzi się w niej powołanie.
Potem liczyłam, że zadowoli się tym, iż zbije tu fortunę. Myślałam, że damy radę ją opanować,
choć to zła kobieta. Ale odkąd zmarła ta zakonnica… zakonnica, którą miałyśmy się opiekować… –
Siostra Urszula zdławiła łkanie. – Siostra Augusta, najbardziej niewinna, najbardziej prostoduszna
kobieta, mieszkająca tu od lat… – Urwała. – No, więc z tym już koniec – podjęła z godnością. –
Nie mogę ukrywać tego, co robi. Zbija majątek w miejscu poświęconym Bogu, a jej niewolnica
chyba rzuca zaklęcia na zakonnice, które zaczęły mieć koszmarne sny, lunatykują, mają dziwne
wizje, a teraz jedna zmarła we śnie. Przysięgam na Boga, to ksieni i jej niewolnica doprowadzają
nas do obłędu, żeby zdobyć złoto.
Chwyciła krzyż u pasa i ścisnęła go ze wszystkich sił jak talizman.
– Rozumiem – powiedział Luca, siląc się na spokój, choć gardło wyschło mu z zabobonnego
lęku. – Przybyłem tu, by położyć kres tym herezjom, tym grzechom. Papież nakazał mi
przeprowadzić dochodzenie i osądzić winnych. Mam zobaczyć wszystko na własne oczy. Mam
zadać wszelkie pytania. Dziś rano porozmawiam znowu z ksienią i jeśli nie zdoła mi się
wytłumaczyć, dopilnuję, żeby zwolniono ją z godności ksieni.
– I odesłano ją stąd?
Luca przytaknął.
– A złoto? Pozwolisz, żeby opactwo zatrzymało złoto na pomoc biednym i ufundowanie
biblioteki? Jako pochodni w mroku dla błogosławionych?
– Tak. Opactwo będzie mogło zatrzymać majątek.
Siostra Urszula rozpromieniła się z radości.
– Nic nie ma dla mnie większej wartości niż opactwo – zapewniła go. – Pozwolisz moim
siostrom zostać tu i żyć jak dawniej, świątobliwym życiem? Oddasz je pod rządy dobrej kobiety,
nowej ksieni, która będzie nimi rządzić i wskazywać im drogę?
– Oddam je pod rządy dominikanów – zdecydował Luca. – I to oni będą zbierać złoto
w strumieniu. To już nie jest dom Boży. Powierzę go pieczy mężczyzn. Nie będzie ksieni. Złoto
zostanie oddane Bogu, a opactwo braciom.
Szafarka westchnęła rozpaczliwie i ukryła twarz w dłoniach. Luca wyciągnął rękę, by ją
pocieszyć, ale ostrzegawcze spojrzenie Freize’a przypomniało mu, że kobieta jest zakonnicą i nie
wolno jej dotykać.
– Co zrobisz? – spytał cicho Luca.
– Nie wiem. Spędziłam tu całe życie. Pozostanę szafarką, dopóki nie przejdziemy pod
rozkazy braci. Będą mnie potrzebować jeszcze parę miesięcy, gdyż nikt oprócz mnie nie wie, jak
funkcjonuje ten klasztor. Potem być może poproszę o przeniesienie do innego klasztoru.
Chciałabym znaleźć się w miejscu bardziej odosobnionym, gdzie panuje większy spokój. To były
straszne dni. Chcę się znaleźć tam, gdzie pilniej przestrzega się ślubów.
– Ślubów ubóstwa? – spytał Freize. – Chcesz być uboga?
Zakonnica skinęła głową.
– Chcę się znaleźć w klasztorze, gdzie bardziej szanuje się dyscyplinę, gdzie panuje większa
prostota. Świadomość, że gromadziłyśmy złoto… nie wiedząc, co robi i co zamierza ksieni,
obawiając się, że służy samemu diabłu… bardzo mi ciąży na sumieniu. – W ciszy poranka rozległ
się dzwon z kaplicy. – Pryma… Muszę iść do kościoła. Siostry muszą mnie tam zobaczyć.
– Pójdziemy z tobą – oznajmił Luca.
Zamknęli drzwi magazynu. Siostra Urszula wyciągnęła rękę do Freize’a, czekając na klucz.
Luca uśmiechnął się na widok jej bezpretensjonalnej godności, gdy stała nieruchomo, a Freize
udawał, że szuka klucza po kieszeniach, by wreszcie niechętnie go oddać.
– Dziękuję – powiedziała. – Jeśli zapragniesz czegoś z zapasów opactwa, przyjdź do mnie.
Freize ukłonił się zabawnie, jakby uznawał jej władzę. Siostra Urszula odwróciła się do
Luki.
– Mogłabym zostać nową ksienią – rzuciła cicho. – Mógłbyś mnie zarekomendować.
Opactwo byłoby bezpieczne pod moją opieką.
Zanim zdążył odpowiedzieć, spojrzała w okna szpitala, znieruchomiała, a potem położyła
rękę na ramieniu Luki. Młodzieniec skamieniał, skrępowany. Freize także znieruchomiał.
Zakonnica przyłożyła palec do ust i powoli wskazała coś przed nimi. Pokazywała im przyszpitalną
kostnicę, gdzie zza okiennic przeświecało światełko i widać było czyjąś poruszającą się sylwetkę.
– Co to? – szepnął Luca. – Kto tam jest?
– Światło powinno być osłonięte, a zakonnice powinny czuwać nieruchomo – szepnęła
siostra Urszula.
– Może ją myją?
– Powinny już skończyć.
Cała trójka cicho przeszła przez dziedziniec i zajrzała w otwarte drzwi szpitala. Przejście
z sali szpitalnej do kostnicy było zamknięte. Szafarka cofnęła się, jakby bała się iść dalej.
– Można się tam dostać z innej strony?
– Trumny ubogich wynosi się przez tylne drzwi do stajni – szepnęła. – Może nie są
zaryglowane.
Szybko przebiegli przez stajnię do podwójnych drzwi kostnicy, na tyle szerokich, by
zmieścił się w nich wózek i koń. Były zamknięte grubą drewnianą belką. Obaj młodzieńcy unieśli
ją bezszelestnie, po czym Freize zdjął widły ze ściany, a Luca wyjął sztylet zza cholewy buta.
– Kiedy dam znak, rozchylisz skrzydła drzwi – szepnął do siostry szafarki, która skinęła
głową, blada jak jej welon. – Już!
Zakonnica otworzyła drzwi, młodzieńcy wpadli do kostnicy z bronią w pogotowiu –
i cofnęli się ze zgrozą.
Ukazał im się koszmarny widok, jak z jatki, w której rzeźnik z pomocnikiem rozbierają
świeżą tuszę. Ale to wyglądało jeszcze gorzej. Nie było tu rzeźnika ani zwierzęcia. Ksieni stała
w brązowym roboczym habicie, z głową obwiązaną szalem, Iszrak – w zwykłej czarnej szacie
przepasanej białym fartuchem. Obie miały podwinięte rękawy i ręce zakrwawione po łokcie. Stały
nad ciałem siostry Augusty. Iszrak trzymała zakrwawiony nóż i patroszyła zmarłą. Nigdzie nie było
widać zakonnic, które miały czuwać nad ciałem. Kiedy młodzieńcy wpadli do kostnicy, młode
kobiety podniosły głowy i zastygły nad otwartym brzuchem martwej zakonnicy, z fartuchami
zbryzganymi krwią.
– Cofnijcie się – rozkazał Luca głosem lodowatym ze zgrozy. Wskazał sztyletem Iszrak,
która spojrzała pytająco na ksienię. Freize uniósł widły, jakby chciał nadziać na nie dziewczynę. –
Cofnij się od tego ciała, a nikt nie ucierpi. Przestań to robić… cokolwiek robisz. – Luca nie mógł
znieść tego widoku, nie potrafił znaleźć słów. – Zostaw to i stań pod ścianą.
Usłyszał za plecami kroki siostry szafarki i jej jęk przerażenia.
– Boże miłosierny!
Zakonnica zachwiała się, oparła o ścianę i zwymiotowała.
– Przynieś sznur – powiedział do niej Freize, nie odwracając głowy. – Dwa sznury.
I sprowadź brata Piotra.
Siostra Urszula opanowała mdłości.
– Co wy robicie, na Boga? Ksieni, odpowiedz! Co tu robisz?
– Idź – rzucił Luca. – Idź natychmiast.
Usłyszeli jej tupot na bruku dziedzińca. Ksieni spojrzała na Lucę.
– Mogę to wyjaśnić – powiedziała.
Skinął głową, ściskając sztylet. Nic nie mogło wyjaśnić takiej sceny: tych podwiniętych
rękawów, tych rąk umazanych krwią martwej zakonnicy.
– Uważam, że tę kobietę otruto – oznajmiła ksieni. – Moja przyjaciółka jest lekarką…
– Niemożliwe… – odezwał się cicho Freize.
– Jest – potwierdziła stanowczo ksieni. – Postanowiłyśmy… rozciąć jej brzuch i sprawdzić,
co zjadła.
– One ją jadły – rozległ się drżący głos siostry szafarki, która już wróciła. Za nią stał
pobladły brat Piotr. – Jadły ją w satanistycznym obrządku. Jadły ciało siostry Augusty! Spójrzcie na
ich zakrwawione ręce. Piły jej krew. Ksieni zaprzedała się szatanowi i razem ze swoją niewierną
niewolnicą odprawiły czarną mszę na tej uświęconej ziemi!
Luca zadrżał i przeżegnał się. Brat Piotr podszedł do niewolnicy, niosąc sznur.
– Odłóż nóż i wyciągnij ręce – powiedział. – Poddaj się. W imię Boga, rozkazuję ci,
demonie, kobieto czy upadły aniele, natychmiast się poddać.
Iszrak, spoglądając Freize’owi w oczy, położyła nóż obok martwej zakonnicy, po czym
nagle śmignęła w drzwi prowadzące do pustego szpitala. Otworzyła je i wybiegła, a za nią ksieni.
Luca i Freize rzucili się w pościg. Iszrak kierowała się w stronę bramy wjazdowej.
– Zamknąć bramę! – ryknął Luca. – Łapać złodziejkę! – I rzucił się na ksienię, która pędziła
tuż przed nim.
Przewrócił ją na ziemię tak gwałtownie, że straciła oddech. Podczas upadku kornet spadł jej
z głowy i na twarz posypały się fale jasnych włosów, słodko pachnących wodą różaną.
Mauretanka była już w połowie drogi do bramy. Dała susa, skoczyła z zawiasów na belkę
jak zwinne zwierzę; Freize chciał ją złapać za bose stopy, ale mu umknęła. Podskoczył i chwycił jej
suknię, ściągając dziewczynę z bramy. Upadła na wznak z krzykiem bólu.
Freize chwycił ją tak mocno, że niemal nie mogła oddychać. Brat Piotr związał jej ręce na
plecach, okręcił stopy sznurem, a potem odwrócił się do ksieni, którą Luca nadal przygniatał do
ziemi. Luca podniósł ją za nadgarstki; gęste złociste włosy rozsypały się jej na ramionach, kryjąc
twarz.
– Hańba! – krzyknęła siostra szafarka. – Ma włosy!
Luca nie mógł oderwać oczu od tej dziewczyny, która skrywała przed nim twarz, by nie
wiedział, jak wygląda. W złotym blasku wstającego słońca spojrzał na nią i po raz pierwszy ujrzał
ciemnobłękitne oczy pod brązowymi, uniesionymi brwiami, prosty, idealnie kształtny nos i ciepłe,
kuszące usta. Brat Piotr podszedł do nich, a Luca zauważył też zakrwawione ręce ksieni
i uświadomił sobie, że była potworem, pięknym potworem, najgorszą istotą między niebem
i piekłem: upadłym aniołem.
– Niedługo świeckie siostry przyjdą do pracy, a zakonnice wrócą z kościoła. Musimy tu
wszystko uprzątnąć – zarządziła siostra Urszula. – Nie mogą tego zobaczyć. To by je wzburzyło…
złamałoby im serca. Muszę je chronić przed takim złem. Nie mogą ujrzeć zbezczeszczonego ciała
siostry Augusty. Nie mogą zobaczyć tych… tych… – Nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa na
określenie ksieni i jej niewolnicy. – Tych diablic. Tych wysłannic piekła.
– Macie pomieszczenie, w którym można by je zamknąć? – spytał brat Piotr. – Muszą
stanąć przed sądem. Trzeba posłać po pana Lucretili. To władca tych ziem. Ta sprawa wykracza
poza nasze kompetencje, to przestępstwo, zbrodnia zagrożona karą śmierci: stryczkiem, spaleniem
na stosie… On będzie musiał wydać wyrok.
– Piwnica stróżówki – powiedziała natychmiast siostra szafarka. – Można do niej wejść
tylko przez klapę w podłodze.
Freize zarzucił sobie Mauretankę na ramię jak worek. Brat Piotr ujął ksienię za związane
ręce i zaprowadził ją do stróżówki. Luca został z siostrą szafarką.
– Co zrobicie z ciałem?
– Poproszę wiejskie akuszerki, żeby złożyły je do trumny. Biedne dziecko… Nie mogę
pozwolić, by siostry ją zobaczyły. I poślę po księdza, aby pobłogosławił to, co zostało z jej
nieszczęsnego ciała. Na razie niech leży w kostnicy, a potem spytam pana Lucretilego, czy pozwoli
ją złożyć w swojej kaplicy. Nie zostawię jej w kostnicy i nie chcę, żeby trafiła do naszej kaplicy.
Gdy tylko ją umyją i ubiorą, powinna się znaleźć na poświęconej ziemi, daleko stąd.
Zakonnica wzdrygnęła się i zachwiała, jakby miała zemdleć. Luca podtrzymał ją, obejmując
w talii, a ona na chwilę oparła głowę na jego ramieniu.
– Byłaś bardzo dzielna – powiedział cicho. – To straszne przeżycie.
Podniosła na niego oczy i nagle jakby sobie uświadomiła, że Luca obejmuje ją wpół, a ona
wspiera się o niego. Poczuł łopot jej serca jak spłoszonego ptaka. Cofnęła się.
– Proszę o wybaczenie – powiedziała. – Nie wolno mi…
– Wiem – rzucił szybko. – To ty musisz mi wybaczyć. Nie powinienem cię dotykać.
– To takie straszne… – Nie potrafiła powstrzymać drżenia w głosie.
Luca założył ręce na plecach, żeby znowu jej nie dotknąć.
– Musisz wypocząć, siostro – rzekł bezradnie. – To zbyt wiele dla każdej kobiety.
– Nie mogę odpocząć – szepnęła łamiącym się głosem. – Muszę tu wszystko uporządkować.
Siostry nie mogą zobaczyć tego strasznego widoku ani dowiedzieć się, co się tu stało. Wezwę
kobiety, które posprzątają. Trzeba tu przywrócić ład. Będę nimi rządzić, poprowadzę je, ustrzegę
przed zejściem z drogi prawomyślności, zbłądzeniem ze światła w cień. Wygładziła habit
i strzepnęła go.
Luca usłyszał uwodzicielski szelest jedwabnej koszuli i zakonnica odeszła do swoich zajęć.
W drzwiach szpitala zatrzymała się i zerknęła za siebie. Pochwyciła jego spojrzenie.
– Dziękuję – powiedziała z bladym uśmiechem. – Żaden mężczyzna nigdy nie miał mnie
w ramionach. Cieszę się, że poznałam męską życzliwość. Pozostanę tu do końca życia, dożyję
moich dni w tym zakonie, może jako ksieni, ale zawsze będę o tym pamiętać.
Omal nie podszedł do niej; jeszcze przez chwilę patrzyła mu w oczy, po czym odeszła.
Freize i brat Piotr stanęli obok.
– Są dobrze zamknięte? – spytał Luca.
– Mają tu prawdziwy loch – oznajmił Freize. – Łańcuchy przymocowane do ścian, kajdany
na ręce i nogi… Brat Piotr zażądał, żebyśmy skuli obie jak niewolnice.
– Tylko do czasu przyjazdu pana Lucretili – wtrącił skryba obronnym tonem. – Co byśmy
zrobili, gdyby uwolniły się z więzów?
– Złapali je, otwierając piwnicę – podsunął Freize i wyjaśnił Luce: – To okrągły loch,
z którego można wyjść tylko przez klapę, a do niej nie dosięgną bez drabiny. Ściany nie są nawet
z kamiennych bloków, ta jama jest wydrążona w litej skale. Siedzą tam jak dwie myszy w pułapce.
Ale musiałem je zakuć w kajdany jak piratów.
Luca spojrzał na skrybę i zobaczył człowieka panicznie bojącego się tajemnic i straszliwej
natury dwóch kobiet.
– Miałeś rację, zachowując ostrożność – uspokoił go. – Nie wiemy, jaką moc posiadają.
– Dobry Boże, kiedy ujrzałem je po łokcie we krwi, one patrzyły na nas z taką niewinnością
jak uczeni przy swoich pulpitach! Co one robiły? Jakie szatańskie sztuczki wyczyniały? Czy to była
czarna msza? Czy naprawdę jadły jej ciało i piły jej krew?
– Nie wiem – mruknął Luca. Przyłożył rękę do czoła. – Nie mogę teraz myśleć…
– Spójrz na siebie! – zawołał Freize. – Powinieneś jeszcze leżeć w łóżku. Bóg mi
świadkiem, sam źle się czuję. Zabiorę cię do szpitala i wypoczniesz.
Luca wzdrygnął się na wspomnienie szpitalnej izby.
– Tylko nie tam. Ja tam nie wrócę. Zabierz mnie do mojego pokoju w domu księdza.
Prześpię się do czasu przyjazdu pana Lucretili. Obudźcie mnie, gdy się zjawi.
W piwnicy dwie kobiety siedziały w ciemnościach tak głębokich, jakby już znalazły się
w grobie. Czuły się jak pogrzebane żywcem. Mrugały i wytężały wzrok, ale na nic się to zdało.
– Nie widzę cię – odezwała się Izolda łamiącym się głosem.
– A ja cię widzę – zabrzmiała spokojna odpowiedź z nieprzeniknionych ciemności. – Poza
tym zawsze wiem, kiedy jesteś blisko.
– Musimy porozmawiać z inkwizytorem. Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby z nim
pomówić.
– Wiem.
– Ściągną tu mojego brata. A on przeprowadzi proces.
Iszrak milczała.
– Powinnam mieć pewność, że brat mnie wysłucha, że uwierzy w moje słowa, że mnie
uwolni… ale im dłużej myślę, tym bardziej mi się wydaje, że mnie zdradził. Namówił księcia, żeby
przyszedł do mojego pokoju, nie zostawił mi innego wyboru niż zostanie ksienią. A może od
początku chciał mnie wygnać z domu? A może chciał mojej zguby?
– Tak sądzę – odpowiedziała spokojnie Iszrak. – Tak właśnie sądzę.
Izolda usiłowała pogodzić się z tą myślą.
– Jak mógł być tak dwulicowy? Tak podły?
Brzęknęły łańcuchy, gdy Iszrak wzruszyła ramionami.
– Co mamy robić? – spytała rozpaczliwie Izolda.
– Cicho.
– Co? Dlaczego? Co robisz?
– Marzę…
– Iszrak, musimy coś wymyślić, marzenia nas nie uratują.
– Pozwól mi marzyć. To silne marzenia. Może nas ocalą.
Luca sądził, że będzie rzucać się i przewracać z bólu, ale ledwie zdjął buty i dotknął głową
poduszki, zapadł w sen. I niemal natychmiast zaczął śnić.
Śnił, że znowu biegnie za ksienią, która bez trudu mu ucieka. Bruk pod jego stopami zmienił
się w leśną ściółkę i liście, tak suche, jakby była jesień. Potem zobaczył, że te liście są pozłacane,
a on biegnie przez szczerozłoty las. Ksieni nadal biegła przed nim, wymijając złote pnie i krzaki
skrzące się złotem, aż nagle udało mu się mocno przyspieszyć i skoczył na nią jak puma na sarnę,
złapał ją wpół, chcąc ją przewrócić. Ale ona, padając na ziemię, obróciła się w jego ramionach
i ujrzał jej uśmiech pożądania, jakby od początku chciała, żeby ją złapał, wyciągnął się przy niej,
jego twarde młode ciało przy jej giętkiej smukłości, żeby spojrzał Izoldzie w oczy z tak bliska, że
mogliby się pocałować. Gęsta grzywa jasnych włosów otoczyła go jak chmura, znowu poczuł ten
oszałamiający zapach wody różanej. Oczy miała ciemne, bardzo ciemne; wcześniej wydawało mu
się, że są błękitne, więc spojrzał jeszcze raz, ale z tęczówki została tylko wąska obwódka wokół
mroku źrenicy. W głowie usłyszał słowa „piękna pani” i pomyślał: „Tak, to piękna pani”.
– Bella donna – dobiegły go słowa po łacinie. Rozpoznał głos niewolnicy ksieni, z dziwnym
obcym akcentem. Dziewczyna powtórzyła z osobliwą natarczywością: – Bella donna! Luca,
słuchaj! Bella donna!
Drzwi pokoju otworzyły się i Luca ocknął się ze snu. Chwycił się za obolałą głowę.
– To tylko ja – powiedział Freize, niosąc tacę z chlebem, mięsem i serem oraz kubkiem
piwa, które trochę się rozlało.
– O święci pańscy, ależ się cieszę, że mnie obudziłeś. Miałem przedziwny sen.
– Ja też. Przez całą noc śniłem, że zbieram jagody jak jakiś Cygan.
– A mnie się śniła piękna kobieta i słowa bella donna.
Freize natychmiast zaczął śpiewać:
– Bella donna, miłość mi daj. Bella donna, piękny jest maj… Bella donna…
– Co? – Luca usiadł przy stole i zaczekał, aż służący postawi przed nim posiłek.
– To popularna piosenka. Nie słyszałeś jej w klasztorze?
– W kościele śpiewaliśmy tylko hymny i psalmy – przypomniał mu Luca. – Nie piosenki
miłosne, jak wy w kuchni.
– Tego lata wszyscy to śpiewali. Bella donna, piękna pani.
Luca ukroił sobie plaster mięsa, zjadł kawałek i popił trzema dużymi łykami piwa.
– Te słowa mają też inne znaczenie – powiedział. – To roślina, polna roślina.
Freize klepnął się w czoło.
– To ją widziałem we śnie! Śniło mi się, że szukam jagód, czarnych jagód, ale choć miałem
na nie ochotę, albo na tarninę czy chociaż czarny bez, znalazłem tylko śmiercionośną wilczą
jagodę… czarne korale wilczej jagody.
Luca wstał i wziął kawałek chleba.
– To trucizna – oznajmił. – Ksieni sądziła, że zakonnicę otruto. Tłumaczyła się, że rozcięła
jej brzuch, by sprawdzić, co się w nim znajduje.
– To lek – powiedział Freize. – Używają go podczas tortur, by ludzie zeznawali, by
doprowadzić ich do szaleństwa. Zsyła na człowieka najdziwniejsze sny, może… – Przerwał.
– Może doprowadzić do obłędu cały klasztor – dokończył Luca. – Zesłać na kobiety wizje,
zmusić je do chodzenia we śnie, skłonić do wyobrażania sobie najróżniejszych rzeczy. A jeśli
weźmie się go za dużo… może zabić.
Bez dalszych słów obaj ruszyli szybkim krokiem do szpitala. Na środku dziedzińca świeckie
siostry układały dwie potężne sterty drewna, jakby przygotowywały ognisko. Freize zatrzymał się,
ale Luca minął je bez zastanowienia, myśląc tylko o szpitalu, gdzie przez otwarte okna widział
krzątające się siostry. Wszedł do szpitala i rozejrzał się ze zdumieniem.
Wnętrze było czyste i schludne, jakby nic się tutaj nie wydarzyło. Drzwi do kostnicy stały
otworem, ciało zmarłej zakonnicy znikło, świece i kadzielnice zabrano. Świeżo zasłane łóżka
czekały na chorych, na środku bielonej ściany wisiał krzyż. Zaskoczonego młodzieńca minęła
zakonnica z dzbankiem wody z pompy na zewnątrz. Nalała wody do miski, uklękła i zaczęła
szorować podłogę.
– Gdzie ciało zmarłej? – spytał Luca, a jego głos wydał się zbyt głośny w pustym, cichym
pokoju.
Zakonnica przysiadła na piętach.
– Leży w kaplicy. Siostra szafarka osobiście zamknęła trumnę, przybiła wieko gwoździami
i rozkazała, by trzymać przy niej straż. Czy mam cię zaprowadzić, byś mógł się pomodlić?
Luca skinął głową. W tej szybkiej całkowitej odnowie pomieszczenia było coś upiornego.
Nie mógł uwierzyć, że wpadł przez te drzwi, ścigał ksienię i jej niewolnicę, przewrócił ksienię na
ziemię i wrzucił obie kobiety do piwnicy bez okien, że widział je, nurzające się po łokcie we krwi,
z nożem nad rozciętym ciałem zakonnicy.
– Siostra szafarka powiedziała, że ciało ma spocząć w poświęconej ziemi kaplic Lucretili –
wyjaśniła zakonnica, prowadząc go w stronę kaplicy. – Pan Lucretili ma sprowadzić specjalny
karawan i zawieźć zmarłą do zamkowej kaplicy na noc. Potem zostanie pochowana na cmentarzu,
świeć, Panie, nad jej duszą.
Kiedy mijali dwie sterty drewna, Freize dogonił Lucę.
– Stosy – mruknął cicho. – Dwa stosy dla dwóch wiedźm. Pan Lucretili dopiero tu jedzie,
ale wygląda na to, że werdykt już zapadł. Na tych stosach mają spłonąć wiedźmy.
Luca drgnął z przerażenia.
– Nie!
Freize ponuro pokiwał głową.
– Dlaczego nie? Sami widzieliśmy, co robiły. Niewątpliwie oddawały się magii, odprawiały
czarną mszę lub cięły zwłoki. Każda z tych zbrodni jest karana śmiercią. Ale śmiem zauważyć, że
siostra szafarka nie marnuje czasu. Ma już dwa stosy, nim jeszcze zaczął się proces.
Zakonnica zaczęła niecierpliwie tupać. Luca odwrócił się do niej.
– Na co te sterty drzewa?
– Chyba na sprzedaż. Siostra szafarka rozkazała świeckim siostrom ułożyć takie dwa stosy.
Czy mogę was już zaprowadzić do kaplicy? Muszę wrócić do szpitala i umyć podłogę.
– Tak, przepraszam, że się zatrzymałem.
Luca i Freize ruszyli za nią do kaplicy, mijając po drodze refektarz i pomieszczenia
klasztorne. Ledwie uchylili ciężkie drewniane drzwi, dobiegło ich ciche, melodyjne zawodzenie
zakonnic czuwających przy zwłokach. Młodzieńcy, mrugając, by oswoić oczy z mrokiem, poszli
wolno w stronę ołtarza. Dotarli do rozścielonego przed nim śnieżnobiałego prześcieradła, na którym
stała świeżo zbita, prosta drewniana trumna z mocno przybitym wiekiem.
Luca skrzywił się na ten widok.
– Musimy zobaczyć ciało – szepnął. – Tylko wtedy dowiemy się, czy została otruta.
– No to je oglądaj, śmiało – rzucił Freize. – Ja wolę nie mówić siostrze szafarce, że
otworzyłem poświęconą trumnę, bo miałem dziwny sen.
– Musimy to sprawdzić.
– Ona nie pozwoli nikomu zobaczyć ciała – syknął Freize. – Zostało makabrycznie
okaleczone. A jeśli te wiedźmy zjadły jej ciało, to biedaczka będzie krwawić, kiedy zostanie
wskrzeszona. Siostra szafarka nie chce, żeby zakonnice o tym wiedziały.
– Będziemy musieli zdobyć pozwolenie od księdza – zdecydował Luca. – Lepiej spytajmy
jego, nie siostry Urszuli. Przedstawimy mu prośbę na piśmie. Brat Piotr ją sporządzi.
Cofnęli się i patrzyli na księdza, który okadzał trumnę dymem z ciężkiej srebrnej
kadzielnicy. Gdy w powietrzu zrobiło się gęsto od intensywnego zapachu, oddał kadzielnicę
siostrze, a potem od drugiej wziął kropielnicę i poświęcił trumnę. Następnie podszedł do ołtarza
i odwróciwszy się tyłem do zebranych, uniósł ręce w modlitwie za zmarłą.
Obaj młodzieńcy skłonili się przed ołtarzem, przeżegnali się i cicho wyszli z kaplicy. Od
strony stajni dobiegły ich odgłosy jakiegoś zamieszania, stukot wielu kopyt i pisk otwieranej
bramy.
– Pan Lucretili – odgadł Luca i podążył na dziedziniec.
Pan i dobroczyńca opactwa siedział na wielkim bojowym koniu, który grzebał kopytem,
krzesząc iskry na bruku. Mężczyzna rzucił cugle z czerwonej skóry paziowi i zeskoczył lekko na
ziemię. Siostra szafarka podeszła do niego, dygnęła i stanęła w milczeniu, z dłońmi ukrytymi
w długich rękawach, pochyloną głową i kapturem, skromnie osłaniającym jej twarz.
Za panem Lucretilim na dziedziniec weszło pół tuzina mężczyzn noszących jego herb –
gałązkę oliwną skrzyżowaną z mieczem, symbolizującą miłującego pokój potomka krzyżowca.
Następnie zjawili się trzej czy czterej ponurzy skrybowie, a potem opat z własną świtą du-
chownych.
Kiedy przybysze zsiedli z koni, Luca wystąpił naprzód.
– Ty musisz być Luca Vero. Cieszę się, że cię widzę – odezwał się uprzejmie pan Lucretili.
– Jestem Giorgio, pan Lucretili, a to mój opat. Zasiądzie wraz ze mną na rozprawie. Rozumiem, że
prowadzisz tu dochodzenie?
– Tak – odpowiedział Luca. – Wybacz, lecz muszę iść do domu gościnnego. Szukam
mojego skryby.
– Sprowadź skrybę inkwizytora – rzucił pan Lucretili do pazia, który natychmiast ruszył
biegiem. Pan zamku odwrócił się do Luki. – Powiedziano mi, że to ty aresztowałeś ksienię i jej
niewolnicę.
– Jego siostrę – mruknął Freize za plecami Luki. – Coś mi się nie wydaje, żeby się bardzo
zdenerwował.
– Ja, mój skryba brat Piotr, sługa Freize i siostra szafarka – uściślił Luca. – Brat Piotr i mój
sługa umieścili kobiety w piwnicy pod strażnicą.
– Proces odbędzie się w strażnicy – zdecydował pan Lucretili. – Oskarżone zostaną
niezwłocznie sprowadzone, a my oszczędzimy tego widoku zakonnicom.
– Tak wolę – powiedziała siostra szafarka. – Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Pan zamku pokiwał głową.
– To hańba dla nas wszystkich. Bóg jeden wie, co zrobiłby z tym mój ojciec. Miejmy to już
za sobą.
Dwa konie z czarnymi piórami na czaprakach wciągnęły na dziedziniec wóz.
– Na trumnę – wyjaśnił pan zamku Luce, po czym rzekł do siostry szafarki: – Dopilnuj,
siostro, by tam trafiła.
Zakonnica skinęła głową, odwróciła się i ruszyła do strażnicy, gdzie skrybowie ustawili
długi stół i krzesła dla pana Lucretili, opata, Luki i brata Piotra. Luca podszedł do pana zamku.
– Musimy otworzyć trumnę, zanim siostra Augusta zostanie pogrzebana – powiedział cicho.
– Podejrzewam, że została otruta.
– Otruta?
Luca przytaknął.
Pan Lucretili ze zgrozą pokręcił głową.
– Niech Bóg ocali jej duszę i wybaczy mojej siostrze grzechy. Ale nie możemy tutaj
otworzyć trumny. Zakonnice zbyt się przerażą. Przybądź dziś wieczorem do mojego zamku,
a zrobimy to w zaciszu kaplicy. Tymczasem przesłuchamy ksienię i jej niewolnicę.
– Nic nie powiedzą – odparł Luca z przekonaniem. – Niewolnica oznajmiła w trzech
językach, że jest głupia.
Pan roześmiał się krótko.
– Można je zmusić do mówienia. Jesteś inkwizytorem, masz prawo użyć koła, obcęgów,
możesz im upuścić krwi. To tylko młode kobiety, próżne i kruche. Zobaczysz, że będą wolały
odpowiedzieć, niż znosić wyrywanie rąk i nóg ze stawów. Będą wolały mówić, niż leżeć z głazami
na piersi. Zapewniam cię, że moja siostra powie wszystko, bylebyś nie przykładał jej pijawek do
twarzy.
Luca pobladł.
– Nie tak prowadzę śledztwo. Nigdy… – Luca przerwał. – Nigdy bym…
Mężczyzna położył mu dobrotliwie dłoń na ramieniu.
– Więc cię wyręczę. Będziesz walczył z nimi o ich dusze, aż złamiesz w nich diabelską
dumę i z płaczem wyznają ci prawdę. Widziałem, jak to się robi, to łatwe. Możesz mi zaufać,
przygotuję je do złożenia zeznań.
– Nie mogę pozwolić… – wykrztusił Luca.
– Pokój gotowy dla waszej miłości. – Siostra szafarka wyszła ze strażnicy i stanęła przy
panu.
Ten usiadł za stołem na wielkim jak tron krześle, które dla niego ustawiono. Opat zasiadł po
jego lewej, Luca po prawej ręce. Po jednej stronie stołu siedział skryba pana Lucretili, po drugiej
brat Piotr. Kiedy wszyscy zajęli miejsca, pan rozkazał zamknąć drzwi na dziedziniec. Luca ujrzał
jeszcze zatroskaną twarz Freize’a zaglądającego do środka, gdy pan Lucretili przemówił:
– Opacie, czy zechcesz nas pobłogosławić przed zadaniem, które nas czeka?
Duchowny przymknął oczy i złożył ręce na wydatnym brzuchu.
– Ojcze Niebieski, pobłogosław pracę, którą dziś wykonamy. Oby to opactwo zostało
oczyszczone z grzechu i przywrócone prawom boskim i ludzkim. Oby te kobiety zrozumiały swój
grzech i oczyściły serca skruchą, obyśmy my, ich sędziowie, słusznie i sprawiedliwie wymierzyli
im odpowiednią karę. Strzeżemy Twych praw karą stosu, o Panie, zawsze pamiętając, że pomsta
należy nie do nas, lecz tylko do Ciebie. Amen.
– Amen – powtórzył pan Lucretili. Dał znak dwóm braciom stojącym przy drzwiach. –
Sprowadźcie je.
Brat Piotr wstał.
– Freize ma klucz do okowów – powiedział.
Otworzył drzwi i odebrał pęk kluczy Freize’owi, który czekał u progu. Mężczyźni zebrani
w sali sądowej zobaczyli dziedziniec pełen zaciekawionych sióstr. Brat Piotr zamknął drzwi
i otworzył klapę w drewnianej podłodze. Wszyscy zamilkli, gdy zajrzał w mrok piwnicy. Pod
ścianą stała drabina. Jeden z braci wziął ją i opuścił w głąb jamy. Zebrani popatrzyli po sobie. Ta
gęsta czerń wydawała się przerażająca, niemal jakby była to studnia, w której atramentowych
wodach zatonęły obie kobiety. Brat Piotr podał klucze Luce. Mężczyźni spojrzeli na niego.
Najwyraźniej spodziewali się, że zejdzie w mrok i sprowadzi kobiety.
Luca poczuł lodowaty ziąb, być może od podmuchu, który wydobył się z lochu. Pomyślał
o obu dziewczętach przykutych do wilgotnych ścian, czekających w ciemnościach, z oczami
wielkimi i błyszczącymi. Przypomniał sobie czarne szkliste oczy zmarłej zakonnicy i pomyślał, że
może ksieni i jej niewolnica także są pod wpływem substancji sprowadzającej halucynacje. Na myśl
o ich ciemnych oczach, lśniących w mroku jak ślepia krwiożerczych szczurów, podniósł się
z miejsca, postanawiając grać na zwłokę.
– Przyniosę pochodnię – powiedział i wyszedł.
Kiedy znalazł się na powietrzu, posłał służącego pana Lucretili na poszukiwanie światła.
Mężczyzna wrócił z pochodnią z refektarza. Luca wziął ją i wrócił do strażnicy. Czuł się, jakby
miał zstąpić do prastarej groty i zmierzyć się z potworem.
Uniósł wysoko pochodnię, stając na pierwszym szczeblu drabiny. Musiał się odwrócić, lecz
co rusz oglądał się przez ramię, zerkając w dół, niepewny, co czeka na niego w ciemnościach.
– Uważaj! – zawołał brat Piotr głosem zachrypniętym z napięcia.
– Na co? – rzucił niecierpliwie Luca, kryjąc strach.
Jeszcze dwa szczeble i ujrzał ściany, czarne i lśniące od wilgoci. Ksieni i jej towarzyszka
pewnie przemarzły do szpiku kości. Jeszcze dwa kroki i zobaczył mały krąg światła u stóp drabiny,
własny cień, skaczący na ścianie, i cień drabiny jak czarną nierówną linię, schodzącą wprost
w nicość. Stanął na ostatnim szczeblu. Trzymając się jedną ręką drabiny, odwrócił się i popatrzył
dokoła.
Nic.
Pustka.
Ani żywej duszy.
Uniósł wyżej pochodnię: kamienna posadzka była zupełnie pusta. Otaczały go ściany
z litego czarnego kamienia. Puste ściany. W piwnicy nie było nikogo. Dziewczęta znikły.
Luca krzyknął i rozejrzał się gorączkowo. Przez chwilę nawiedziło go straszne uczucie, że
uwolnione z okowów kobiety wyskoczą na niego z ciemności jak diablice, ale wokół nikogo nie
było. Dostrzegł błysk metalu na podłodze.
– Co się stało? – Brat Piotr zajrzał do lochu. – W czym problem?
Luca uniósł pochodnię tak wysoko, że światło dotarło w najdalszy kąt okrągłego
pomieszczenia. Teraz zobaczył leżące na ziemi kajdany, nadal zamknięte, nadal przykute do ściany,
nietknięte i nieuszkodzone. Ale po ksieni i Mauretance nie było ani śladu.
– Czarnoksięstwo – syknął pan Lucretili, pobladły jak ściana, spoglądając z góry. – Boże,
strzeż nas przed nimi. – Przeżegnał się, pocałował paznokieć kciuka i znowu się przeżegnał. –
Kajdany nie są pęknięte?
– Nie. – Luca kopnął okowy, które zabrzęczały, ale się nie otworzyły.
– Sam je skułem. Niczego nie zaniedbałem – powiedział brat Piotr, schodząc po drabinie.
Sprawdził łańcuchy, dygocząc ze strachu.
Luca dał mu pochodnię i wspiął się po drabinie ku światłu, posłuszny instynktowi każącemu
mu uciekać z tego ciemnego lochu, z którego tak tajemniczo znikły obie dziewczyny. Pan Lucretili
chwycił jego rękę i wyciągnął go na powierzchnię, a kiedy Luca stanął w pokoju, nie puścił jego
dłoni. Luca, któremu palce zlodowaciały, z wdzięcznością przyjął ludzki dotyk.
– Bądź dobrej myśli, inkwizytorze – powiedział pan. – Nadeszły mroczne, straszne dni. To
musi być czarna magia. To pewne. Moja siostra jest wiedźmą. Szatan mi ją odebrał.
– Dokąd mogły odejść? – spytał Luca.
– Dokądkolwiek, kiedy już wydostały się z okowów i z piwnicy. Mogą być w dowolnym
miejscu tego świata… albo tamtego…
Brat Piotr wyłonił się z mroku, niosąc pochodnię. Wyglądało to tak, jakby wyszedł ze
studni, a czarna woda zamknęła się za nim. Zamknął drzwi na zasuwę, jak gdyby także się bał tych
ciemności w dole.
– Co teraz? – spytał.
Luca zawahał się i zerknął na pana Lucretili, który natychmiast przejął dowodzenie.
– Napiętnujemy je jako czarownice, ale nie spodziewam się, żebyśmy je znaleźli –
powiedział. – Ogłoszę śmierć mojej siostry. – Odwrócił głowę, by ukryć ból. – Nawet nie mogę dać
na mszę za jej duszę… W ciągu czterech miesięcy straciłem świętego ojca i grzeszną siostrę. Nigdy
nie spotkają się w niebie.
Luca dał mu chwilę na ochłonięcie.
– Wpuść siostrę szafarkę – rzekł do brata Piotra.
Zakonnica czekała pod drzwiami. Luca dostrzegł w przelocie zaciekawioną twarz Freize’a,
gdy zamykała za sobą drzwi. Siostra Urszula rzuciła okiem na zamkniętą klapę i przeniosła na Lucę
pytający wzrok. Omijała spojrzeniem pana Lucretili. Luca założył, że śluby zabraniają jej nawet
patrzeć na mężczyzn, którzy nie należą do stanu duchownego.
– Co się stało, bracie? – spytała cicho.
– Oskarżone znikły.
Zakonnica gwałtownie podniosła głowę i wymieniła jedno szybkie spojrzenie z panem
Lucretili.
– Jak to możliwe? – spytała.
– To tajemnicza sprawa – odrzekł krótko Luca. – Ale moje pytanie brzmi: co robić teraz,
gdy nie mamy podejrzanych, a tym zniknięciem potwierdziły swoją winę? Czy powinienem
kontynuować dochodzenie? Czy też zostało zamknięte? Jako siostra szafarka jesteś tu, pod
nieobecność ksieni, najstarsza rangą. Co sądzisz?
Widział, że siostra Urszula rumieni się z zadowolenia, iż potwierdził jej pozycję
w klasztorze i spytał ją o zdanie.
– Sądzę, że zakończyłeś już dochodzenie – powiedziała cicho. – Myślę, że zrobiłeś
wszystko, o co cię proszono. Znalazłeś powód kłopotów, udowodniłeś, co robiła ksieni,
aresztowałeś ją i jej niewolnicę, nazwałeś je czarownicami, a one znikły. Tą ucieczką przyznały się
do winy. Twoje dochodzenie jest zamknięte i jeśli Bóg pozwoli, opactwo oczyści się z ich wpływu.
Możemy wrócić do normalnego życia.
Luca skinął głową.
– Wyznaczysz nową ksienię? – zwrócił się do pana Lucretilego.
Siostra szafarka schowała dłonie w rękawy i spuściła skromnie wzrok.
– Chyba tak. – Zamyślił się, nadal oszołomiony. – Gdybym tylko znalazł kogoś, kto zająłby
miejsce mojej fałszywej siostry. Kiedy pomyślę o szkodach, jakich mogła narobić!
– I o tym, co już zrobiła! – wtrąciła siostra Urszula. – Klasztor jest w rozsypce, jedna
zakonnica nie żyje…
– I to wszystko? – spytał słabo Luca.
– Wszystko?! – krzyknął pan Lucretili. – Uciekła z lochu, uprawiała magię, miała niewierną
niewolnicę, praktykowała herezje i popełniła morderstwo!
– Chwileczkę – rzekł w zamyśleniu Luca. Podszedł do drzwi i rzucił cicho parę słów
Freize’owi, po czym wrócił do zebranych. – Przepraszam. Wiem, że powinien tam czekać cały
dzień, dopóki go nie wezwę. Kazałem mu spakować nasze rzeczy, żebyśmy mogli wyruszyć już
dziś po południu. Jesteś gotów, by wysłać raport, bracie Piotrze? – Popatrzył na skrybę, ale kątem
oka dostrzegł drugą szybką wymianę spojrzeń między panem Lucretilim i siostrą szafarką. – Och,
na pewno. – Luca odwrócił się do zakonnicy. – Siostro, zastanawiałaś się, co zalecę w sprawie
opactwa?
– Bardzo mnie to niepokoi – przyznała, znowu spuszczając wzrok. – To moje życie. Jestem
w twoich rękach. Wszystkie jesteśmy w twoich rękach.
Luca milczał przez chwilę.
– Nie przychodzi mi na myśl nikt, kto byłby lepszą ksienią – odezwał się wreszcie. – Gdyby
klasztor żeński nie został oddany pod opiekę dominikanów, lecz miał pozostać niezależny,
zechciałabyś objąć funkcję ksieni?
Siostra Urszula skłoniła głową.
– Jestem pewna, że nasi świątobliwi bracia mogliby bardzo dobrze poprowadzić nasz
klasztor, ale gdyby spotkał mnie ten zaszczyt…
– A gdybym zalecił, by klasztor pozostał pod rządami kobiet?
Przed oczami stanęła mu dumna reakcja ksieni, która oznajmiła, że nigdy nie słyszała, by
kobiety były stworzone do życia pod rozkazami mężczyzn. Niemal uśmiechnął się do tego
wspomnienia.
– Może mnie mianować jedynie pan tych ziem – powiedziała zakonnica z szacunkiem, a jej
słowa przywołały Lucę do rzeczywistości.
– Jakie jest twoje zdanie? – spytał, zwracając się do pana zamku.
– Jeśli ksiądz starannie wyegzorcyzmuje klasztor, jeśli siostra szafarka będzie gotowa
podjąć się tego obowiązku i jeśli ty, bracie, ją polecisz, nie znalazłbym lepszej kandydatki do
kierowania tymi nieszczęsnymi młodymi kobietami.
– Zgadzam się – powiedział Luca. I nagle coś go zastanowiło. – Ale czy to nie jest
pogwałcenie woli twojego ojca? Czy nie zostawił opactwa wyłącznie twojej siostrze? Opactwa
i otaczających go ziem? Lasów i strumieni? Czy nie chciał, by znalazły się pod opieką twojej
siostry, która miała pozostać ksienią do śmierci?
– Jako morderczyni i wiedźma jest w oczach prawa martwa. Przez swoje grzechy straciła
wszelkie przywileje; będzie tak, jakby nigdy się nie urodziła. Stanie się wyklęta, nie będzie dla niej
miejsca w chrześcijańskim świecie. Ogłoszenie jej winy doprowadzi do tego, że nigdzie nie
znajdzie schronienia, nie zdoła nigdzie złożyć swojej zdradzieckiej głowy. Siostra szafarka zostanie
nową ksienią i będzie zarządzać ziemiami, opactwem i wszystkim. – Zasłonił oczy rękami. –
Wybacz, ale nie mogę nie opłakiwać mojej siostry.
– Oczywiście – powiedział Luca.
– Spiszę wyrok i nakaz jej aresztowania – oznajmił brat Piotr, rozwijając kartki. – Możesz
go od razu podpisać.
– A potem wyjedziesz i nigdy więcej się nie spotkamy – rzekła cicho siostra szafarka do
Luki, który usłyszał w jej głosie żal.
– Muszę – odpowiedział głosem przeznaczonym tylko dla jej uszu. – Mam obowiązki
i także złożyłem śluby.
– A ja muszę zostać tutaj. Służyć moim siostrom najlepiej, jak potrafię. Nasze drogi nigdy
więcej się nie zetkną… ale cię nie zapomnę. Nigdy cię nie zapomnę.
Luca podszedł tak blisko, że niemal dotknął ustami jej welonu. Poczuł lekki zapach perfum.
– A co ze złotem?
Siostra szafarka pokręciła głową.
– Zostawię je w wodach strumienia – obiecała. – Zbyt wiele nas kosztowało. Skłonię siostry
do odnowienia ślubów ubóstwa. Nie powiem o tym nawet panu Lucretilemu. To będzie nasza
tajemnica: moja i twoja. Czy jej dochowasz? Czy to będzie ostatnia łącząca nas sprawa?
Luca skłonił głowę, żeby zakonnica nie zobaczyła grymasu goryczy na jego twarzy.
– A więc w rezultacie mojego śledztwa otrzymasz godność ksieni, złoto pozostanie
w strumieniu, a siostra Izolda będzie uznana za zmarłą.
Coś w jego tonie zaalarmowało jej wyczulone zmysły.
– Tak nakazuje sprawiedliwość! – rzuciła. – Tak powinno być.
– Oczywiście. Zaczynam rozumieć, że według niektórych tak właśnie być powinno – odparł
sucho Luca.
– Oto nakaz aresztowania i świadectwo winy siostry Izoldy, znanej jako ksieni opactwa
Lucretili – odezwał się brat Piotr, przesuwając po stole dokument, na którym jeszcze nie wysechł
atrament. – A to list mianujący siostrę szafarkę nową ksienią.
– Bardzo skutecznie – zauważył Luca. – Szybko.
Brat Piotr zdziwił się, słysząc chłód w jego tonie.
– Myślałem, że wszystko uzgodniliśmy?
– Zostało tylko jedno. – Luca otworzył drzwi, za którymi stał Freize ze skórzaną sakwą.
Luca wziął ją bez słowa i położył na stole, po czym rozwiązał i zaczął z niej wyjmować kolejne
przedmioty. – Oto szewskie szydło z tajemnej skrytki siostry szafarki w kominku jej salonu…
Usłyszał, że zakonnica gwałtownie oddycha i szeptem protestuje. Sięgnął do kieszeni
kubraka i wyjął kartkę. Powoli, na oczach czekających w napięciu świadków, rozłożył ją
i zaprezentował odcisk zakrwawionej dłoni zakonnicy, która przyszła do niego nocą i pokazała mu
stygmaty. Przyłożył do krwawego śladu trójkątny czubek szydła: pasował idealnie.
Luca zacisnął zęby; jego podejrzenia okazały się słuszne, choć miał nadzieję, że tak nie
będzie. Czuł się, jakby rzucił kością, na której nie ma żadnych oznaczeń: teraz nawet nie wiedział,
na co postawił.
– Istnieje tylko jedna rzecz, która wydaje mi się pewna – powiedział. – Rany, które
widziałem na dłoniach zakonnicy tego klasztoru i które uwieczniłem, zostały uczynione ludzką
ręką, szewskim narzędziem, tym właśnie szydłem.
– Zadawały sobie rany – rzuciła szybko siostra szafarka. – Tak robią rozhisteryzowane
kobiety. Mówiłam ci o tym.
– Szydłem z twojej skrytki? – Luca wyjął szklany słoiczek z ziarenkami i pokazał je siostrze
szafarce. – To nasiona belladonny, prawda?
– Nie rozumiem, co sugerujesz? – spytał pan Lucretili.
– Nie? – zdziwił się Luca, jakby z zainteresowaniem. – A ktoś rozumie? Wiesz, co sugeruję,
siostro szafarko?
Twarz zakonnicy zrobiła się blada jak okalający ją kornet. Kobieta pokręciła głową; jej
szare oczy błagały go bez słów, żeby nie mówił nic więcej. Luca spojrzał na nią z zaciętą miną.
– Muszę mówić – powiedział, jakby w odpowiedzi na jej nieme błaganie. – Wysłano mnie
tu, żebym przeprowadził dochodzenie, dlatego nie mogę milczeć. Poza tym muszę wiedzieć.
Zawsze chcę wiedzieć.
– Nie ma potrzeby… – szepnęła. – Niegodziwa ksieni znikła, nieważne, co robiła z szydłem
i belladonną…
– Muszę wiedzieć – powtórzył.
Ostatnim przedmiotem, który wyjął z sakwy, była księga rachunkowa opactwa, zabrana
przez Freize’a z pokoju szafarki.
– Nie ma nic złego w sporządzaniu listy prac – oznajmiła zakonnica, nagle odzyskując
pewność siebie. – Nie możesz mi zarzucić, że czegoś brakuje w spisie towarów i zakupów. Zawsze
dobrze zarządzałam tym opactwem. Dbałam o nie jak o własny dom. Pracowałam dla niego,
jakbym była panią domu, magistrą. Rządziłam tutaj.
– Nikt nie wątpi, że dobrze zarządzałaś klasztorem – zapewnił ją Luca. – Ale brakuje jednej
rzeczy. – Odwrócił się do skryby. – Bracie Piotrze, spójrz tu i powiedz, czy widzisz gdzieś
odnotowany majątek w złocie?
Skryba wziął oprawną w skórę księgę i szybko przerzucił strony.
– Jajka – przeczytał. – Warzywa, szycie, pranie, przepisywanie… żadnego majątku. Na
pewno majątku w złocie.
– Wiesz, że nie zabrałam złota – powiedziała siostra szafarka, kładąc błagalnie dłoń na
ramieniu Luki. – Nic nie ukradłam. To ksieni, ta czarownica. Ona kazała zakonnicom moczyć runa
w strumieniu, ona ukradła złoty pył i wysłała go na sprzedaż. Tak jak ci mówiłam, jak sam
widziałeś. To nie ja. Nikt nie powie, że to ja. To jej dzieło.
– Złoto? – spytał pan Lucretili z teatralnym zdziwieniem. – Jakie złoto?
– Ksieni i jej niewolnica wyławiały złoto z należącego do opactwa strumienia – wyjaśniła
pospiesznie siostra szafarka. – Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Inkwizytor wczoraj to
potwierdził.
– I gdzie teraz jest to złoto?
– Pewnie sprzedano je kupcom na Via Portico d’Ottavia – rzuciła gniewnie. – A pieniądze
zabrały wiedźmy. Nigdy ich nie odzyskamy.
– Kto je sprzedał? – spytał Luca, jak gdyby szczerze zaciekawiony.
– Niewolnica, ta heretyczka. Pewnie poszła do Żydów, którzy handlują złotem –
powiedziała szybko zakonnica. – Już ona wie, co robić, jak z nimi postępować. Mówi ich językiem,
wie, jak się targować. To heretyczka jak oni, chciwa jak oni, nastawiona na zysk jak oni. I równie
zła jak oni… lub jeszcze gorsza.
Luca pokręcił głową, jakby żałował, że zwabił ją w tę pułapkę.
– Sama mi mówiłaś, że niewolnica nigdy nie opuszcza klasztoru – rzekł powoli. Skinął
głową w stronę brata Piotra. – Zapisałeś zeznania siostry Urszuli z pierwszego dnia, gdy była tak
urocza i chętna do pomocy.
Brat Piotr zajrzał do swojego raportu.
– Powiedziała: „Nigdy nie opuszcza ksieni. A ksieni nigdy nie opuszcza klasztoru. Ta
niewolnica błąka się po klasztorze jak duch”.
Luca odwrócił się do siostry szafarki, której szare oczy skierowały się szybko – tylko raz –
na pana zamku, jakby prosiła go o pomoc. Potem kobieta znowu spojrzała na Lucę.
– Sama mi powiedziałaś, że dziewczyna jest jak cień ksieni – odezwał się spokojnie. –
Nigdy nie opuszcza klasztoru. Złoto także go nie opuściło.
Blada twarz zakonnicy pobladła jeszcze bardziej, ale nagle siostra szafarka znalazła w sobie
jakby nową odwagę.
– Zatem szukaj! – rzuciła wyzywająco. – Możesz przetrząsnąć cały mój magazyn, a i tak nic
nie znajdziesz. Przeszukaj mój pokój, mój dom, nie ukryłam złota! Nic mi nie udowodnisz!
– Wystarczy. Moja przeklęta siostra jest grzesznicą, heretyczką, wiedźmą, a teraz
i złodziejką – wtrącił się nagle pan Lucretili. Podpisał bez wahania nakaz aresztowania i oddał go
bratu Piotrowi. – Natychmiast to ogłoś. Zarządź powszechne poszukiwania czarownicy. Jeśli
złapiemy ją i jej heretycką niewolnicę, poślę je na stos bez dalszych procesów. Spalę je, nie
pozwalając im nawet otworzyć ust. – Wyciągnął dłoń do Luki. – Podaj mi rękę. Dziękuję za
wszystko, co tu zrobiłeś. Przeprowadziłeś śledztwo i je zakończyłeś. Już po wszystkim, dzięki
Bogu. Dokonało się. Zakończmy to teraz jak mężczyźni. Uznajmy, że to koniec.
– Nie, to nie koniec – powiedział Luca, uwalniając rękę z uścisku pana zamku.
Otworzył drzwi strażnicy i wszyscy wyszli na dziedziniec, gdzie właśnie ładowano trumnę
na okryty czarnym materiałem wózek.
– Co to ma być? – rzucił z rozdrażnieniem pan Lucretili, idąc za Lucą. – Nie możesz
otworzyć trumny. Doszliśmy do porozumienia. Zabieram ją do mojej kaplicy. Nie masz prawa jej
tknąć. Musisz okazać szacunek. Czy ta kobieta nie dość wycierpiała?
Świeckie siostry dźwigały trumnę, pocąc się z wysiłku. Było ich osiem. Luca zauważył
ponuro, że ich brzemię musi być bardzo ciężkie.
Pan zamku chwycił go mocno za ramię.
– Przyjdź dziś wieczorem do zamku – szepnął. – Otworzymy ją na miejscu, jeśli się
upierasz. Pomogę ci, tak jak obiecałem.
Luca przyglądał się Freize’owi, który podszedł, by pomóc kobietom władować trumnę na
wózek a potem wskoczył zwinnie i stanął obok trumny z łomem w ręku.
– Nie waż się jej tknąć! – Siostra szafarka w ułamku chwili znalazła się tuż za nim
i położyła mu rękę na ramieniu. – Ta trumna została poświęcona, pobłogosławiona przez samego
księdza. Nie waż się jej dotykać! Już ją okadzono i odprawiono nad nią modły. Niech zmarła
spoczywa w spokoju!
Świeckie siostry zaczęły cicho protestować, a jedna z nich, widząc, że Freize
z determinacją, choć delikatnie odsuwa siostrę szafarkę, wymknęła się do kaplicy, gdzie zakonnice
modliły się za duszę zmarłej siostry.
– Zejdź! – rozkazała siostra szafarka, chwytając Freize’a za ramię. – Rozkazuję ci. Nie
będziesz bezcześcił jej ciała! Nie możesz zobaczyć jej biednej świętej twarzy!
– Każ swojemu słudze zejść – powiedział cicho pan Lucretili do Luki jak mężczyzna do
mężczyzny. – Nie wiem, co podejrzewasz, ale nic ci nie przyjdzie ze skandalu, a te kobiety za wiele
już wycierpiały. Wszyscy zbyt wiele dziś przeżyliśmy. Załatwimy to później w mojej kaplicy.
Niech zakonnice pożegnają się z siostrą i zabierzmy stąd trumnę.
Zakonnice wybiegły z kaplicy, blade i rozgniewane. Na widok Freize’a na wózku rzuciły się
do niego pędem.
– Freize! – krzyknął Luca, gdy kobiety opadły wózek jak morze bieli, zawodząc
przeraźliwie niczym obłąkany chór. – Freize, zostaw!
Ale było za późno. Freize już podważył łomem wieko trumny i uniósł je w chwili, gdy
pierwsze zakonnice wyciągnęły ręce, by chwycić chłopaka. Gwoździe ze straszliwym piskiem
wyszły z drewna i wieko się uniosło. Freize z ponurym triumfem odepchnął szczupłą kobietę
i skinął głową do Luki.
– Tak jak myślałeś – powiedział.
Pierwsze zakonnice cofnęły się na widok otwartej trumny i szepnęły innym, co zobaczyły.
Pozostałe, które dopiero przybiegły, spojrzały i zastygły w miejscu. Któraś z tyłu krzyknęła
z rozpaczą:
– Co znowu?! Na błogosławioną Panienkę, co znowu?!
Luca stanął na wózku obok swojego pachołka. Wnętrze trumny lśniło. Martwa zakonnica
została obłożona workami złota; jeden się rozdarł, obsypując zmarłą niczym mumię faraona. Złoto
przywarło do trumny, oblepiło twarz zakonnicy, pokryło jej rozwarte oczy, migotało w kornecie
i zmieniło jej habit w najwspanialszą szatę. Zakonnica stała się złotym posągiem, bizantyjską
figurą.
– To robota wiedźm! To one zrobiły! – krzyknęła siostra szafarka. – Schowały skradziony
skarb w trumnie ofiary!
Luca pokręcił głową, jakby litował się nad jej ostatnią próbą wybrnięcia z sytuacji. Spojrzał
poważnie na siostrę szafarkę i pana Lucretilego.
– Oskarżam cię, siostro, o zamordowanie tej młodej kobiety, siostry Augusty, poprzez
podanie jej belladonny, by wywołać sny i halucynacje i zmącić spokój tego klasztoru, o fałszywe
oskarżenie ksieni i wygnanie jej z opactwa. Oskarżam cię, panie Lucretili, o spisek z siostrą
szafarką, by wygnać ksienię z jej domu, na mocy testamentu ojca będącego jej spadkiem,
i o nakłonienie siostry szafarki do kradzieży złota z opactwa. Oskarżam was oboje o próbę
wywiezienia tego złota, własności ksieni, w trumnie i o fałszywe pomówienie ksieni i jej
niewolnicy o czarnoksięstwo, a także o spiskowanie w celu pozbawienia ich życia.
Pan Lucretili usiłował się roześmiać.
– Ty chyba śnisz. Oszalałeś! Postradałeś zmysły!
Luca pokręcił głową.
– Nie.
– A gdzie dowody? – szepnął brat Piotr.
– Niewolnica nie sprzedała złota, bo nigdy nie opuszczała opactwa, tak nam powiedziała
siostra szafarka. Dlatego ani ona, ani ksieni nie mogły zyskać na złocie. Ale siostra szafarka,
oskarżając je, wymieniła nazwę rzymskiej ulicy, gdzie zamieszkują handlarze złota. Osobami, które
usiłowały wywieźć złoto z klasztoru, są siostra szafarka i pan Lucretili. Uczynili to teraz, chowając
je w tej trumnie. Jedyną kobietą, która zdradza tu jakieś oznaki bogactwa, jest siostra szafarka
nosząca jedwabne halki i buty z przedniej skóry. Spiskowała z panem zamku, by wygnać jego
siostrę z opactwa, zostać ksienią i podzielić się złotem.
Pan Lucretili spojrzał na brata Piotra, Freize’a i Lucę, a potem na swoich zbrojnych,
skrybów i duchownych. Następnie odwrócił się do zakonnic, które kołysały się niczym łan białych
lilii i szeptały: „Co on mówi? Co mówi ten obcy? Czy mówi coś złego? Czy nas oskarża? Kto to?
Nie podoba mi się. Czy to on zabił siostrę Augustę? Czy to jego widziała, umierając?”.
– Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz i co mówisz, wiem tylko, że jest nas więcej –
oznajmił pan Lucretili z cichym triumfem. – Możecie teraz odejść bezpiecznie albo stawić czoła
tym obłąkanym kobietom. Róbcie, jak chcecie, ale ostrzegam: są tak oszalałe, że rozedrą was na
strzępy.
Tłum ponad dwustu młodych kobiet podszedł blisko do wózka z trumną, by ujrzeć złotą
ikonę, którą zrobiono z ich niewinnej siostry. Syczące szepty przypominały głosy tysiąca węży.
Ciało zakonnicy leżało w otwartej trumnie, skąpane w złocie, a Freize z łomem w ręku stał nad nim
jak oprawca – symbol okrucieństwa świata.
– Ten człowiek jest naszym wrogiem – przemówiła do kobiet siostra szafarka, odsuwając się
od niego. – Broni fałszywej ksieni, która zabiła naszą siostrę. Rozbił poświęconą trumnę!
Zakonnice spojrzały na nią pustym wzrokiem, jakby nie znajdowały słów; syczące szepty
trwały.
– Zrobią to, co jest słuszne – powiedział Luca, stawiając wszystko na jedną kartę. Odwrócił
się do pobladłych kobiet i spróbował skupić na sobie ich uwagę. – Siostry, słuchajcie mnie. Wasza
ksieni została wygnana, a was doprowadzono niemal do obłędu za pomocą belladonny, którą ta
kobieta dodaje do chleba. Czy jesteście tak oszołomione tą substancją, że będziecie jej posłuszne?
Czy też posłuchacie własnego rozsądku? Czy potraficie samodzielnie myśleć?
Zapadła straszna cisza. Luca patrzył na udręczone twarze kobiet i przez chwilę wydawało
mu się, że rzeczywiście belladonna tak je otumaniła, iż rozedrą jego, Freize’a i brata Piotra na
strzępy. Jedną ręką chwycił brzeg wózka, żeby nikt nie zauważył, jak się trzęsie, drugą wskazał
siostrę szafarkę.
– Zejdź z wozu – powiedział. – Zabieram cię do Rzymu, gdzie odpowiesz za swoje zbrodnie
przeciwko siostrom, ksieni i Bogu.
Kobieta została tam, gdzie była, wysoko nad nim. Spojrzała na zakonnice, które posłusznie
zwróciły ku niej twarze.
– Siostry! Zabijcie go! – rzuciła.
Luca obrócił się, wyszarpując sztylet zza cholewy. Freize zeskoczył, stając u jego boku.
Brat Piotr dołączył do nich, ale chwilę później zakonnice odcięły im drogę ucieczki, otaczając ich
ze wszystkich stron nieprzerwanym pierścieniem niczym lodowatą ścianą. Potem zrobiły ku nim
krok. I drugi.
– O, święty Jakubie Większy, czuwaj nade mną – szepnął przerażony Freize.
Uniósł łom, ale zakonnice nawet nie mrugnęły okiem, nie przestając kroczyć ku nim.
Pierwsza uniosła ręce, zdjęła kornet i rzuciła go na ziemię. Jej ogolona głowa wyglądała,
jakby należała nie do kobiety i nie do mężczyzny, lecz do jakiegoś bezwłosego stwora. Jej sąsiadka
zrobiła to samo, aż w końcu wszystkie zakonnice – jedne całkiem łyse, inne z krótkimi włosami –
odsłoniły głowy.
– Boże, pomóż – mruknął Luca. – Co one robią?
– Zdaje się… – zaczął brat Piotr.
– Zdrada! – szepnęły zakonnice jednym głosem, jak chór.
Luca rozejrzał się rozpaczliwie, ale ucieczka z kręgu kobiet była niemożliwa.
– Zdrada! – powtórzyły zakonnice, już głośniej.
Ale teraz patrzyły już nie na mężczyzn, lecz w punkt nad ich głowami – na siostrę szafarkę
stojącą na wozie.
– Zdrada! – zaszemrały znowu.
– To nie ja! – odezwała się siostra Urszula głosem załamującym się z nagłego strachu. –
Waszymi wrogami są ci mężczyźni i czarownice, które uciekły!
Zakonnice potrząsnęły łysymi głowami jednoczesnym strasznym ruchem. Dotarły do
wózka, wyciągnęły ręce, nie zważając na mężczyzn, i chwyciły siostrę szafarkę. Zakonnica
spojrzała na siostry, potem na zamkniętą bramę i stojącą przed nią odźwierną z rękami założonymi
na piersi.
– Zdrada! – powtórzyły kobiety.
Szarpnęły za habit siostry szafarki, jedwabne halki, pas z doskonałej skóry, różaniec, złoty
łańcuch z kluczami. Rzuciły ją na kolana.
Siostra Urszula wyrwała się z ich rąk i skoczyła do Luki, przywierając do niego.
– Aresztuj mnie! – krzyknęła gorączkowo. – Aresztuj mnie, zabierz mnie stąd. Przyznaję się
do winy. Oddaję się pod waszą opiekę. Chrońcie mnie!
– Ta kobieta jest moją więźniarką! – oznajmił głośno Luca. – Ja za nią odpowiadam.
Dopilnuję, by wymierzono jej sprawiedliwość.
– Zdrada! – Zakonnice szły miarowo i szybko; nic nie mogło ich powstrzymać.
– Ratuj! – krzyknęła siostra szafarka.
Luca osłonił ją ramieniem, ale zakonnice nacierały.
– Freize! Zabierz ją stąd!
Mur kobiet przyparł pachołka do wózka.
– Giorgio! – krzyknęła nagle siostra Urszula. – Giorgio! Ratuj!
Pan Lucretili konwulsyjnie potrząsnął głową, cofnął się przed zbliżającym się tłumem.
– Zrobiłam to dla ciebie! – zawołała siostra szafarka. – Wszystko zrobiłam dla ciebie!
Pan Lucretili spojrzał surowym wzrokiem na Lucę.
– Nie wiem, o czym ona mówi. Nie pojmuję, o co jej chodzi.
Kobiety o pustych twarzach podeszły bliżej, obstąpiły mężczyzn. Luca usiłował je
delikatnie odsunąć, ale równie dobrze mógłby odsuwać lawinę. Dziesiątki rąk wyciągnęły się do
siostry szafarki.
– Nie! – krzyknął Luca. – Zabraniam! To moja więźniarka! Pozwólcie działać
sprawiedliwości!
Pan zamku nagle ruszył w stronę stajni, z których wyłonił się na koniu z czerwoną uprzężą,
otoczony zbrojnymi.
– Otwórz bramę – nakazał odźwiernej. – Otwórz bramę, bo cię stratuję.
Bez słowa usłuchała. Zakonnice nawet nie spojrzały na kawalkadę, która odjechała drogą do
zamku. Wciąż napierały na Lucę.
– Rozkazuję… – spróbował znowu, ale były jak ściana, niemiłosiernie zbliżająca się do
niego i dusząca go swoim ciężarem.
Usiłował się oderwać od wózka, ale stracił równowagę i upadł. Zaczął wierzgać, zdjęty
panicznym strachem, że tłum go stratuje, nawet tego nie zauważając. Siostra szafarka ściskała
kurczowo ramię Luki, ale zakonnice szarpnęły ją ku sobie. Pół tuzina kobiet przytrzymało Lucę,
inne zawlokły siostrę szafarkę na stos, który sama poleciła ułożyć. Freize krzyczał i szarpał się,
usiłując się wyrwać z obezwładniających go rąk. Brat Piotr zastygł z przerażenia, a zakonnice
w białych habitach przygniatały go do wózka.
Siostra szafarka kazała wznieść dwa wysokie stosy z suchego drewna, ułożone wokół
głęboko wkopanych w ziemię słupów. Zakonnice zaniosły ją do najbliższego, choć wierzgała,
szarpała się i krzyczała. Przywiązały ją do słupa, mocno oplatając sznurami jej wijące się ciało.
– Ratuj mnie! – krzyknęła kobieta do Luki. – Na miłość boską, ratuj!
Na twarz Luki opadł kornet, odcinając mu dopływ powietrza. Chłopak dusił się, ale krzyczał
do zakonnic nawet wtedy, gdy wzięły pochodnię od odźwiernej, która dała im ją bez słowa, gdy
przyłożyły ogień do nasmołowanych drew u stóp stosu, gdy siostra szafarka znikła za chmurą
czarnego dymu i gdy rozległ się jej przerażający krzyk, a drogie jedwabne halki i habit z przedniej
wełny zajęły się żółtymi płomieniami.
Trzej młodzieńcy w milczeniu jechali drogą prowadzącą z opactwa, wstrząśnięci tym, co się
wydarzyło, ale radzi, że udało im się ocalić życie. Luca od czasu do czasu wzdrygał się
i gwałtownie otrzepywał zabrudzone rękawy kubraka, a Freize przejeżdżał szeroką dłonią po
oszołomionej twarzy i powtarzał:
– Święci Pańscy…
Jechali przez cały dzień ścieżką biegnącą wysoko nad lasem. Jesienne słońce raziło ich
w oczy, końskie kopyta stukały na kamienistym gruncie. W końcu ujrzeli rozkołysaną gałąź
ostrokrzewu nad budynkiem z szyldem karczmy. W milczeniu wprowadzili konie na dziedziniec
przed stajnią.
– Czy to ziemie pana Lucretilego? – spytał Freize chłopca stajennego, nie zsiadając z konia.
– Nie, minęliście już ich granice. Ta karczma należy do pana Piccante.
– W takim razie zostaniemy – zdecydował Luca. Głos miał zachrypnięty; odkaszlnął
i wypluł ślinę przesyconą dymem. – Święci Pańscy, nie wierzę, że się stamtąd wydostaliśmy.
Brat Piotr pokręcił głową, nadal nie mogąc znaleźć odpowiednich słów.
Freize zaprowadził konie do stajni, a dwaj młodzieńcy poszli do gospody, od progu żądając
mocnego czerwonego wina, żeby wypłukać z ust posmak dymu i łoju. Zamówili posiłek i odmówili
nad nim modlitwę.
– Muszę się wyspowiadać – powiedział Luca, kiedy zjedli. – Oby Najświętsza Panienka
wstawiła się za mną… czuję się zbrukany grzechem.
– Muszę napisać raport – powiedział brat Piotr.
Spojrzeli na siebie z jednaką zgrozą.
– Kto by uwierzył w to, co widzieliśmy – westchnął Luca. – Możesz napisać, co chcesz, on
i tak nie da nam wiary.
– Da – odrzekł brat Piotr. Po raz pierwszy przyznał się do związku z generałem zakonu. –
On zrozumie. Już widział takie rzeczy, a także o wiele gorsze. Studiuje nadejście końca świata. Nic
go nie zaskoczy. Przeczyta raport, zrozumie go, będzie go trzymał pod ręką i czekał na następny.
– Następny? To nie koniec? – zdumiał się Luca.
– Mam zapieczętowany list z następnym naszym celem.
– Przecież ponieśliśmy taką klęskę, że z pewnością zostaniemy odwołani.
– O nie, on uzna to za sukces – odparł ponuro brat Piotr. – Zostałeś wysłany, by zbadać
przyczyny szaleństwa i występowania złych mocy w opactwie, i dokonałeś tego. Wiesz, skąd się to
wzięło: siostra szafarka podawała zakonnicom belladonnę wywołującą oznaki obłędu. Wiesz,
dlaczego to zrobiła: by zdobyć miejsce ksieni i majątek. Wiesz, że pan Lucretili pomagał jej, by
móc zabić siostrę, oskarżywszy ją o czarnoksięstwo, i dzięki temu zagarnąć należące do niej
opactwo i złoto. To było twoje pierwsze dochodzenie i chociaż mogę powątpiewać w twoje metody,
powiem mojemu panu, że zakończyłeś je sukcesem.
– Zmarła niewinna kobieta, potem tłum oszalałych zakonnic spalił winną, a ksieni i jej
niewolnica, choć może nie popełniły kradzieży, z całą pewnością dopuściły się czarów i znikły, a ty
nazywasz to sukcesem?
Brat Piotr pozwolił sobie na blady uśmiech.
– Widywałem już gorsze dochodzenia z gorszymi efektami.
– Zatem musiałeś bywać w piekle!
– Tak – powiedział z powagą brat Piotr.
Luca milczał przez chwilę.
– Z innymi inkwizytorami?
– Jest was wielu.
– Młodzieńców takich jak ja?
– Czasem takich jak ty, równie utalentowanych i ciekawych świata. Czasem zupełnie do
ciebie niepodobnych. Nie sądzę, żebym spotkał choć jednego, w którego żyłach płynie krew
demonów.
Luca machnął ręką.
– Bzdura.
– Generał zakonu sam wybiera inkwizytorów, wysyła ich z misją i sprawdza, co odkryją.
Jesteście jego prywatną armią, walczącą z grzechem i nadejściem końca świata. Przygotowywał się
na to od lat.
Luca odsunął krzesło od stołu.
– Idę spać. Pokładam nadzieję w Bogu, że nie ześle mi żadnych snów.
– Nie będziesz śnił – zapewnił go brat Piotr. – Generał dobrze cię wybrał. Masz nerwy ze
stali i odwagę. Wkrótce nauczysz się mądrości, by móc ostrożniej osądzać.
– A potem?
– A potem on wyśle cię na przyczółek chrześcijaństwa, gdzie heretycy i diabły wydali nam
wojnę i gdzie nie ma żadnych dobrych ludzi.
Kobiety jechały ramię w ramię. Od czasu do czasu Izolda rozpaczliwie szlochała, a Iszrak
kojąco dotykała jej palców, kurczowo zaciśniętych na cuglach.
– Jak sądzisz, co będzie z opactwem? – spytała Izolda. – Opuściłam je. Zdradziłam.
Niewolnica wzruszyła ramionami.
– Nie miałyśmy wyboru. Twój brat chciał za wszelką cenę je odzyskać, siostra szafarka
chciała za wszelką cenę zająć twoje miejsce. Zawsze była przeciwko tobie, choć początkowo
wydawała się tak miła i życzliwa. I tylko ona wie, jak długo spiskowała z twoim bratem. Może już
dawno obiecał jej ten klasztor.
– A inkwizytor… zupełnie go omamiła. Ten człowiek to głupiec.
– Rozmawiała z nim, zwierzała mu się, a ty milczałaś. Nic dziwnego, że poznał tylko jej
wersję zdarzeń. Dokąd teraz pojedziemy?
Izolda zwróciła ku przyjaciółce bladą twarz.
– Nie wiem. Jesteśmy zgubione. Straciłam swój spadek i miejsce na świecie, obie
zostałyśmy uznane za czarownice. Przepraszam, Iszrak. Nie powinnam cię była przywozić do
opactwa. Powinnaś wrócić do swojej ojczyzny. Zrób to chociaż teraz.
– Zostanę z tobą – oznajmiła dziewczyna z prostotą. – Pojedziemy razem tam, dokąd mamy
pojechać.
– Powinnam ci rozkazać, żebyś odeszła – powiedziała Izolda z niewesołym uśmiechem. –
Ale nie potrafię.
– Twój ojciec, mój ukochany pan, wychował nas razem i mówił, że powinnyśmy trzymać
się razem. Bądźmy mu posłuszne choć w tym, skoro zawiodłyśmy go pod wieloma innymi
względami.
Izolda skinęła głową.
– Poza tym nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. – Iszrak uśmiechnęła się do niej. – Więc
dokąd? Nie możemy pozostać na tych ziemiach.
Izolda zastanawiała się przez chwilę.
– Pojedźmy do przyjaciół mojego ojca. Każdy, kto służył z nim podczas krucjaty, będzie
naszym przyjacielem. Możemy się do nich udać i opowiedzieć o tej napaści na mnie. Opowiemy
o moim bracie i o tym, co zrobił. Musimy oczyścić moje imię. Może któryś z nich pomoże mi
odzyskać dom. Może któryś pomoże mi oskarżyć brata i odebrać mu zamek.
Iszrak skinęła głową.
– Hrabia Władysław był najbliższym przyjacielem twojego ojca. Jego syn także powinien ci
sprzyjać. Ale nie wiem, jak mamy do niego dotrzeć. Mieszka wiele kilometrów stąd, na
Wołoszczyźnie, gdzie kończy się świat chrześcijański.
– Ale on mi pomoże – powiedziała Izolda. – Nasi ojcowie przysięgli sobie wieczne
braterstwo.
– Musimy jakoś zdobyć pieniądze – zauważyła Iszrak. – Jeśli mamy się wybrać w taką
podróż, koniecznie musimy wynająć strażników. Nie możemy jechać same, drogi są zbyt
niebezpieczne.
– Nadal masz klejnoty mojej matki?
– Nigdy się z nimi nie rozstaję. Są w ukrytym pasie. Sprzedam coś w następnym mieście. –
Iszrak spojrzała na spuszczoną głowę Izoldy, jej zwykły brązowy habit, nędznego konia i liche
buty. – Nie tego pragnął dla ciebie ojciec.
Młoda kobieta skinęła tylko głową i potarła oczy wierzchem dłoni.
– Wiem. Ale kto odgadnie, czego dla mnie pragnął? Dlaczego wysłał mnie do klasztoru,
skoro chciał, żebym żyła tak, jak mnie wychował? Ale może czuwa gdzieś nade mną i modli się,
żebym znalazła drogę w tym niebezpiecznym świecie bez niego.
Iszrak miała coś powiedzieć, ale nagle ściągnęła cugle.
– Uważaj! – krzyknęła, ale było za późno.
Lina, przywiązana do drzewa po drugiej stronie drogi, nagle się napięła, podcinając nogi
konia Izoldy. Zwierzę stanęło dęba i zaplątane w sznur, zachwiało się i upadło na kolana. Izolda
runęła na ziemię.
Iszrak nie wahała się ani chwili. Mocno trzymając cugle swojego konia, zeskoczyła z niego
i podniosła przyjaciółkę.
– Zasadzka! – krzyknęła. – Wsiadaj na mojego konia!
Z krzaków po obu stronach drogi wypadło czterech mężczyzn – dwaj ze sztyletami, dwaj
z maczugami. Jeden chwycił cugle konia Izoldy i cisnął je na krzak.
– A teraz, moje panie, rzućcie nam swoje sakiewki, a nikt nie ucierpi – odezwał się
pierwszy. – Podróżujecie same? Bardzo nierozważnie.
Iszrak wyciągnęła przed sobą długi cienki sztylet. Drugą rękę zaciskała w pięść. Stała jak
wojownik, rozłożywszy ciężar ciała na obie stopy, lekko się kołysząc. Patrzyła na mężczyzn,
zastanawiając się, który zaatakuje pierwszy.
– Zbliżcie się, a stracicie życie – ostrzegła.
Pierwszy rabuś skoczył w ich stronę; Iszrak zrobiła zwód, obróciła się, zadała cios drugiemu
w ramię, znów zawirowała i uderzyła pięścią w twarz pierwszego napastnika. Ale tamci górowali
liczebnie. Trzeci uniósł maczugę i uderzył dziewczynę w skroń. Iszrak upadła z jękiem; Izolda
natychmiast stanęła przed nią, by osłonić ją własnym ciałem.
– Weźcie moją sakiewkę – powiedziała – ale nas zostawcie.
Zraniony opryszek chwycił się za ramię i zaklął; spomiędzy palców pociekła mu krew.
– Suka – rzucił krótko.
Drugi ostrożnie dotknął obolałej twarzy.
– Sakiewka! – warknął.
Izolda odwiązała od paska sakiewkę i mu rzuciła. W środku było tylko parę pensów.
Wiedziała, że Iszrak ma szafiry jej matki, schowane w pasie zaszytym w staniku tuniki.
– To cały nasz majątek – powiedziała. – Jesteśmy biedne. Nic więcej nie mamy.
– Pokaż mi ręce – rozkazał mężczyzna z maczugą.
Izolda usłuchała.
– Wnętrzem do góry.
Dziewczyna obróciła dłonie, a on podszedł, wykręcił jej ręce i kazał swojemu kompanowi
związać je z tyłu.
– Ręce damy – syknął z pogardą. – Białe i miękkie. Nigdy nie skalałaś się pracą. Masz
bogatą rodzinę albo przyjaciół, którzy zapłacą za ciebie okup, prawda?
– Przysięgam, że nikt za mnie nie zapłaci. – Izolda usiłowała się odwrócić, ale sznury
wrzynały jej się w nadgarstki. – Przysięgam. Jestem sama na świecie. Mój ojciec niedawno umarł.
Moja przyjaciółka także nikogo nie ma. Zostawcie nas…
– No, to się okaże – uciął opryszek.
Iszrak poruszyła się, próbując wstać.
– Pozwólcie, że jej pomogę – poprosiła Izolda. – Ona jest poważnie ranna.
– Związać je razem! – rozkazał mężczyzna. – Rankiem przekonamy się, czy ktoś szuka
dwóch ładnych panien. Jeśli nie, to sprawdzimy, czy ktoś nie chciałby ich kupić. Jeśli nie,
sprzedamy je Turkom. – Roześmiali się, a ten z posiniaczoną twarzą poklepał Izoldę po policzku.
Przywódca chwycił go za rękę.
– Nie będziesz mi tu psuć towaru – powiedział. – Dopóki nie dowiemy się, co to za jedne. –
Dźwignął Iszrak z ziemi i przytrzymał ją, kiedy jego kompani wiązali jej ręce.
– Przepraszam – szepnęła do Izoldy.
– Dajcie jej wody – rozkazała Izolda. – I pozwólcie mi obmyć jej głowę.
– Idziemy – rzucił tylko przywódca opryszków i ruszył do ukrytego obozowiska.
Następnego ranka Luca i jego dwaj towarzysze wyruszyli w milczeniu w dalszą drogę.
Freize’owi pękała głowa od piwa, jak twierdził, najgorszego w całym świecie chrześcijańskim, brat
Piotr był zamyślony, a Luca wspominał wszystko, co widział i co zrobił w opactwie, pewny, że
mógł postąpić lepiej, że zawiódł; ale głównie zastanawiał się nad zagadką zniknięcia ksieni i jej
dziwnej towarzyszki, ich uwolnienia się z okowów i kamiennego lochu.
Wyjechali z karczmy, gdy niebo na wschodzie zaczęło szarzeć, kilka godzin przed świtem.
Otulili się szczelnie opończami dla ochrony przed porannym chłodem. Brat Piotr powiedział, że
mają jechać na północ, zanim otworzy kolejny rozkaz.
– Nie ma jak chwila, kiedy złamie pieczęć, rozłoży kartkę i oznajmi nam, jakie to nowe
niebezpieczeństwo nas czeka – zwierzył się Freize kucowi. – Jednego dnia obłąkane zakonnice,
drugiego… kto wie? My na pewno nie wiemy.
– Ćśś – uciszył go Luca. – Nie wiemy, nikt nie wie; w tym rzecz.
– Wiemy, że nie będzie miło – szepnął Freize do kuca, który współczująco zastrzygł ku
niemu uchem.
Przez jakiś czas jechali w milczeniu piaszczystą ścieżką, która wspinała się coraz wyżej
między nagimi skałami. Było tu mniej drzew; gdzieniegdzie trafiało się powykręcane drzewo
oliwne lub sucha sosna. Na niebie kołował orzeł, a słońce ogrzewało im twarze, choć wiatr
z północy był zimny. Kiedy dotarli na szczyt płaskowyżu, po prawej stronie ujrzeli mały las. Konie
człapały, opuściwszy łby, jeźdźcy przysypiali w siodłach, ale Luca kątem oka zauważył coś, co
wyglądało jak długi czarny wąż w piasku drogi. Uniósł rękę, nakazując im stanąć, a kiedy Freize
otworzył usta, by coś powiedzieć, łypnął na niego takim wzrokiem, że chłopak nie odezwał się
słowem.
– Co się stało? – spytał bezgłośnie brat Piotr.
Luca wskazał drogę przed nimi. W piasku, przykryta starannie rozłożonymi liśćmi, leżała
lina przywiązana do drzewa. Drugi jej koniec ginął w krzakach.
– Zasadzka – syknął Freize. – Zaczekajcie; udam, że idę się odlać… O Święci Pańscy!
Cholerne piwsko! – rzucił głośniej.
Zsunął się z konia i poszedł na pobocze, pomstując na kiepski alkohol. Popatrzył szybko
dokoła i zagłębił się w las, okrążając miejsce, w którym musieli siedzieć ludzie trzymający linę.
Przez chwilę nic się nie działo, a potem cichy gwizd, jakby głos ptaka dał znać młodzieńcom, że
mogą przyjść. Przedarli się przez zarośla i zobaczyli Freize’a siedzącego okrakiem na piersi
przerażonego mężczyzny. Freize zasłaniał mu wielką łapą usta, a przy jego gardle trzymał potężny
sztylet z rogową rękojeścią. Więzień spojrzał na Lucę i brata Piotra, ale nawet nie drgnął.
– Strażnik – powiedział cicho Freize. – Usnął, biedaczek. Ale gdzieś blisko znajduje się
banda rzezimieszków. – Pochylił się do mężczyzny, który z trudem łapał powietrze, przygnieciony
jego ciężarem. – Gdzie pozostali?
Więzień spojrzał w las po prawej.
– Ilu? Mrugnij, kiedy powiem. Dziesięciu? Nie? Ośmiu? Nie? Więc pięciu? – Spojrzał na
Lucę. – Pięciu bandytów. Może zostawimy ich w spokoju? Nie ma sensu szukać teraz kłopotów.
– Czym się zajmują? – spytał Luca.
– Kradzieżą – powiedział cicho brat Piotr. – Czasami porywają ludzi i sprzedają ich
Osmanom na galery.
– Niekoniecznie – przerwał mu szybko Freize. Łypnął na brata Piotra, jakby chciał go
uciszyć. – Może po prostu kłusują. Kłusownicy i złodziejaszki. Nie robią wielkiej szkody. Nie
musimy się w to mieszać.
– Porywacze? – spytał zaniepokojony Luca.
– Niekoniecznie – powtórzył Freize. – Pewnie tylko kłusownicy.
Ale było za późno. Luca nie zamierzał pozwalać, by kogokolwiek sprzedano osmańskim
piratom.
– Zakneblować go i związać! – rozkazał. – Sprawdzimy, czy nie mają jakiegoś więźnia.
Rozejrzał się po polanie; w las prowadziła z niej ledwie widoczna ścieżka. Zaczekał, aż
mężczyzna zostanie zakneblowany i przywiązany do drzewa, po czym poprowadził swych
towarzyszy, trzymając miecz w jednej i sztylet w drugiej ręce. Freize szedł tuż za nim, a brat Piotr
zamykał pochód.
– Moglibyśmy też pojechać swoją drogą – odezwał się Freize gorączkowym szeptem.
– Czemu to robimy? – szepnął brat Piotr.
– Z powodu jego rodziców. – Freize wskazał Lucę. – Zostali porwani i sprzedani na
osmańskie galery. Pewnie nie żyją. Dla niego to sprawa osobista. Przez chwilę miałem nadzieję, że
pojmiesz moją aluzję i zamkniesz gębę, ale gdzie tam…
Ledwie wyczuwalny zapach dymu powiadomił wędrowców o bliskości obozowiska. Luca
zatrzymał się i spojrzał przez drzewa. Pięciu mężczyzn spało wokół zgaszonego ogniska, głośno
chrapiąc. Parę pustych bukłaków i zwęglone kości skradzionej owcy świadczyły, że rozbójnicy
dobrze popili i pojedli przed snem. Z boku, związane i odwrócone do siebie plecami, siedziały dwie
postacie w opończach z kapturami.
Mając nadzieję, że gromkie chrapanie zagłuszy wszelkie hałasy, Luca posłał Freize’a po
konie. Ten, cicho jak kot, przeszedł wzdłuż szeregu przywiązanych wierzchowców, wybrał dwa
najlepsze, a resztę uwolnił.
– Ostrożnie – szepnął do nich. – Czekajcie na mój znak.
Brat Piotr przemknął się z powrotem na drogę. Ich trzy konie i osioł czekały przywiązane do
drzewa. Wsiadł na swojego wierzchowca i wziął wodze pozostałych, gotowy do szybkiej ucieczki.
Jasne poranne słonce rzucało ciemne cienie. Brat Piotr pomodlił się krótko, lecz gorąco, żeby Luca
uratował więźniów – czy też zrobił to, co zamierzał – i czym prędzej stąd odjechał. W tych
odludnych okolicach bandyci byli ciągłym zagrożeniem, a walka z nimi nie była obowiązkiem Luki
ani jego towarzyszy. Generał zakonu nie podziękuje Piotrowi, jeśli Luca, tak utalentowany, zginie
w potyczce.
Tymczasem na polanie Luca zaczekał, aż Freize zajmie się końmi, po czym wyjął miecz
z pochwy i przekradł się przez zarośla do więźniów, skrępowanych razem i przywiązanych do
drzewa. Przeciął linę łączącą ich z pniem, a wtedy obie osłonięte kapturami głowy uniosły się
jednocześnie. Luca położył palec na ustach. W milczeniu, szybko, więźniowie przysunęli się do
niego, rozciągając więzy, żeby mógł łatwiej przeciąć liny na ich nadgarstkach. Potem sięgnął do ich
spętanych kostek. Pochylił się do jednego z więźniów i szepnął:
– Możesz wstać? Możesz iść?
W tej samej chwili obudziło się w nim jakieś wspomnienie, jakby ktoś go stuknął w ramię –
i zrozumiał, że zna tę osobę. Dobiegł go zapach wody różanej, a spod kaptura wysunęła się fala
złotych włosów. Była ksieni uśmiechnęła się i szepnęła:
– Tak, bracie, mogę, ale proszę, pomóż Iszrak. Jest ranna.
Luca podniósł Izoldę, a potem pochylił się do smagłej dziewczyny. Od razu zauważył, że
dostała cios w skroń. Miała krew na twarzy, a jej piękna ciemna skóra przybrała kolor śliwki; Iszrak
nie mogła utrzymać się na nogach.
– Idź do koni, jak najciszej – szepnął do Izoldy. – Ja ją przyniosę.
Skinęła głową i przemknęła cicho jak gołębica, okrążając polanę. Freize pomógł jej dosiąść
najlepszego konia. Po chwili nadszedł Luca z Iszrak w ramionach i posadził ją na drugim koniu.
Klepnęli wierzchowce w piersi, szeptem nakłaniając je, by się cofnęły, po czym poprowadzili je
przez las do miejsca, gdzie czekał brat Piotr.
– O nie – obruszył się skryba na widok bladej twarzy i gęstych jasnych włosów ksieni.
Natychmiast nasunęła brązowy kaptur, by ukryć twarz, i spuściła oczy. Piotr odwrócił się do
Freize’a. – Pozwoliłeś mu ryzykować życie dla niej? Ryzykować nasze życie? Naszą świętą misję?
Freize wzruszył ramionami.
– Jedźmy już, to może ocalimy skórę.
Wsiadł na swojego kuca i przechylił głowę, nasłuchując odgłosów z lasu. Jeden z mężczyzn
śpiących na polanie stęknął i przekręcił się z boku na bok. Drugi zaklął i podniósł się na łokciu.
Zostawione luzem konie odwróciły łby i zarżały, wzywając swoich towarzyszy. Jeden nawet ruszył
w ich stronę.
– Jazda! – rzucił Luca.
Freize spiął kuca, prowadząc ze sobą konia Iszrak, która wczepiła się w grzywę,
półprzytomna. Luca wskoczył w siodło, słysząc za sobą krzyki. Pierwszy koń bez jeźdźca wyłonił
się z lasu, a potem pojawiły się inne, wlokąc za sobą wodze. Freize krzyknął niezrozumiałe słowo
ostrzeżenia do koni, które pędziły w jego stronę. Bandyci biegli za końmi; nagle ujrzeli grupkę
jeźdźców na drodze i zrozumieli, że zostali obrabowani.
– Galopem! – ryknął Luca, uchylając się przed pierwszą strzałą, która świsnęła mu nad
głową. – Jazda! Jazda, jazda!
Wszyscy pochylili się nad końskimi karkami i pomknęli ile sił. Bandyci wybiegli z lasu,
przeklinając, na czym świat stoi, i śląc w ich stronę dziesiątki niecelnych strzał. Jedna
z puszczonych luzem klaczy, której strzała utknęła w zadzie, stanęła dęba, a potem pognała przed
siebie. Pozostałe wymijały ich slalomem, jeszcze bardziej utrudniając trafienie. Luca popędzał
przerażonego konia, na ile się ośmielił na kamienistej drodze; w końcu ściągnął cugle, zmieniając
bieg na kłus, a potem na stępa. Wreszcie zatrzymali się, dysząc, poza zasięgiem strzał.
Konie bez jeźdźców zebrały się wokół Freize’a.
– Ostrożnie, kochaneczki – zwrócił się do nich. – Będziemy bezpieczni, jeśli się nie
rozdzielimy. – Zsiadł z kuca i podszedł do rannej klaczki. – To tylko draśnięcie, malutka –
powiedział czule. – Tylko draśnięcie. – Klacz pochyliła do niego łeb, a on pogłaskał delikatnie jej
uszy. – Obmyję ci ranę, kiedy dotrzemy tam, dokąd zmierzamy.
Iszrak przywarła do szyi swojego konia, wyczerpana i obolała. Freize spojrzał na nią.
– Źle z nią. Wezmę ją na siodło.
– Nie – odezwała się Izolda. – Posadź ją na moim koniu. Pojedziemy razem.
– Ledwie siedzi!
– Przytrzymam ją – oznajmiła dziewczyna z godnością. – Nie chciałaby, żeby dotykał ją
mężczyzna, to wbrew tradycji. I nie życzę jej tego.
Freize zerknął na Lucę, a kiedy młodzieniec wzruszył ramionami, zsiadł z konia i podszedł
do półprzytomnej niewolnicy.
– Przeniosę cię do twojej pani – powiedział głośno.
– Ona nie jest głucha, tylko jej trochę słabo! – rzucił z irytacją Luca.
– Oboje uparci jak nieszczęście. Jedno warte drugiego – zwierzył się Freize koniowi
niewolnicy. – Całkiem jak ten osiołek, niech go Bóg błogosławi. – Ostrożnie przeniósł Iszrak na
konia Izoldy i delikatnie posadził ją w siodle. – Na pewno ją utrzymasz? – spytał Izoldę.
– Tak.
– Powiedz, jeśli zaczniesz słabnąć. Nie jest piórkiem, a ty masz mało sił. – Odwrócił się do
Luki. – Poprowadzę jej konia. Inne za nami pójdą.
– Zgubią się – powiedział Luca.
– Przywołam je gwizdem. Nigdy nie zawadzi mieć parę zapasowych koni. Może je
sprzedamy, gdy zajdzie taka potrzeba.
Wsiadł na swojego niezawodnego kucyka, wziął cugle konia Iszrak i gwizdnął cicho,
zachęcająco, na pozostałe cztery konie, które natychmiast zebrały się wokół niego. Mała kawalkada
ruszyła miarowym krokiem.
– Jak daleko do najbliższego miasta? – zwrócił się Luca do brata Piotra.
– Jakieś dziesięć kilometrów. Pewnie dotrwa, ale wygląda bardzo kiepsko.
Luca spojrzał na Iszrak, opartą bezwładnie o Izoldę i krzywiącą się z bólu.
– Tak. A potem będziemy musieli się zgodzić, by miejscowy pan spalił ją na stosie.
Uratowaliśmy ją z rąk bandytów i ocaliliśmy przed osmańskimi galerami, żeby spalono ją na stosie
jako wiedźmę. Wątpię, aby była nam wdzięczna.
– Powinna spłonąć już wczoraj – burknął brat Piotr. – Każda godzina jest dla niej darem.
Luca zrównał się z Izoldą.
– Skąd ta rana?
– Dostała cios maczugą, usiłując nas bronić. Potrafi dobrze walczyć, ale było ich czterech.
Skoczyli na nas, żeby okraść, a kiedy przekonali się, że jesteśmy kobietami i nie towarzyszą nam
strażnicy, chcieli wziąć za nas okup. – Pokręciła głową, jakby starając się pozbyć tych
wspomnień. – Albo sprzedać na galery.
– Chyba nie… – Luca usiłował znaleźć właściwe słowa – …eee, nie zrobili wam krzywdy?
– Pytasz, czy nas zgwałcili? – spytała rzeczowo. – Nie, oszczędzili nas, żeby dostać okup.
Potem się upili. Ale miałyśmy szczęście. – Zacisnęła usta. – Byłam głupia, wyjeżdżając bez
ochrony. Naraziłam Iszrak na niebezpieczeństwo. Musimy podróżować w towarzystwie.
– Nie będziecie mogły w ogóle podróżować – oznajmił surowo Luca. – Aresztuję was pod
zarzutem uprawiania czarnej magii.
– Z powodu biednej siostry Augusty?
Zamrugał, żeby pozbyć się wizji dwóch młodych kobiet, zakrwawionych jak rzeźnicy.
– Tak.
– Kiedy dotrzemy do najbliższego miasta i lekarz obejrzy Iszrak, czy wysłuchasz mnie, nim
oddasz nas w ręce sprawiedliwości? Wszystko ci wyjaśnię, bracie, wyznam, co zrobiłyśmy, a czego
nie zrobiłyśmy, i będziesz mógł ocenić, czy powinieneś przekazać nas mojemu bratu, by nas spalił
na stosie. Bo wiesz, że tak właśnie będzie. Jeśli mnie do niego odeślesz, podpiszesz mój wyrok
śmierci. Nie będę miała żadnego uczciwego procesu. Nikt mnie nie przesłucha. Skażesz mnie na
śmierć. Czy to nie obciąży twojego sumienia?
Brat Piotr zrównał się z nimi.
– Raport już wysłany – oznajmił z mroczną satysfakcją. – Zostałaś uznana za czarownicę.
Teraz musimy już tylko oddać cię w ręce sprawiedliwości.
– Mogę jej wysłuchać – rzucił Luca z rozdrażnieniem. – I zrobię to.
Spojrzała na niego.
– Kobieta, którą tak bardzo podziwiasz, jest oszustką i zdrajczynią – rzuciła brutalnie. –
Siostra szafarka to kochanka mojego brata, jego pomocnica i ofiara. Przysięgam, że to prawda.
Przekonał ją, żeby doprowadziła zakonnice do obłędu, a potem obarczyła mnie winą. Wówczas
musiano by cię wezwać, a ty pozbawiłbyś mnie godności ksieni. Mój brat ją omamił, a ona chyba
omamiła ciebie. Zrobiła z ciebie głupca.
Luca drgnął, oburzony, ale zacisnął zęby.
– Słuchałem jej, bo ty nie raczyłaś rozmawiać ze mną. Polubiłem ją, a ty nie pokazałaś mi
nawet swojej twarzy. Przysięgła, że mówi prawdę, podczas gdy ty… kto wie, co robiłaś. W każdym
razie nie usłyszałem żadnej innej wersji wydarzeń. Ale chociaż słuchałem jej kłamstw,
zrozumiałem, że oskarża cię, kiedy nie masz szans się bronić. Możesz uważać, że jestem głupcem,
choć dziś chętnie przyjęłaś moją pomoc, ale ta kobieta mnie nie omamiła.
Dziewczyna pochyliła głowę, jakby chciała cofnąć swoje pochopne słowa.
– Nie uważam cię za głupca, inkwizytorze – powiedziała. – Jestem ci wdzięczna, że nas
uratowałeś. Chętnie przedstawię ci moją wersję tej historii. I mam nadzieję, że nas oszczędzisz.
Lekarz wezwany do mauretańskiej niewolnicy leżącej w małej karczmie w pobliskim
miasteczku stwierdził, że straciła sporo krwi i jest poobijana, ale nie ma żadnych złamań. Luca
wynajął najlepsze łóżko dla niej i Izoldy, a także dopłacił, by nie musiały dzielić pokoju z innymi
podróżnymi.
– Jak mam przedstawić w raporcie, że płacimy za te dwie kobiety, znane zbrodniarki? –
zaprotestował brat Piotr.
– Możesz napisać, że potrzebuję służących i zapewniłeś mi dwie całkiem niezgorsze –
podsunął Freize, a skryba spojrzał na niego kwaśno.
– Nie musisz pisać żadnego raportu – zdecydował Luca. – To nie dochodzenie. To tylko
codzienne życie, nie nasza misja.
Izolda położyła Iszrak na wielkim łożu, jak równą sobie. Karmiła ją zupą jak siostrę,
opiekowała się nią jak własnym dzieckiem, czuwała przy niej w nocy.
– Ciągle boli?
– Ciągle – mruknęła Iszrak. – Ale przynajmniej nie czuję się już jak potępieniec. Ta
koszmarna jazda i nieustający ból. Myślałam, że umrę.
– Nie mogłam cię ochronić przed wybojami na drodze i gwałtownością końskich ruchów.
Mnie też było niewygodnie, ale dla ciebie musiały to być tortury.
– Nie wiem, jak to zniosłam.
– Iszrak, zawiodłam cię. Mogli cię zabić albo zniewolić. A teraz znowu nas pochwycono.
Muszę ci dać wolność. Możesz odejść w tej chwili, ja ich zagadam. Proszę, ratuj się. Wyjedź na
południe, do swojej ojczyzny, i módl się do swojego Boga, żebyśmy kiedyś się znowu spotkały.
Dziewczyna otworzyła podbite oczy i spojrzała na Izoldę.
– Zostaniemy razem – zdecydowała. – Czy twój ojciec nie wychował nas na siostry,
towarzyszki, które nigdy się nie rozstają?
– Może i tak, ale moja matka nie dała temu błogosławieństwa. Nie chciała, żebyśmy ciągle
były razem – przypomniała jej Izolda. – A od śmierci ojca nasze życie jest pasmem nieszczęść.
– A moja matka błogosławiła naszej przyjaźni – odparła Iszrak. – Powiedziała: „Izolda jest
siostrą twojego serca”. Była szczęśliwa, że przebywam z tobą cały dzień, że razem się uczymy
i bawimy. I kochała twojego ojca.
– Nauczyli cię języków, medycyny i sztuk walki – wypomniała jej Izolda z udawaną urazą.
– A ja mogłam się uczyć tylko muzyki i haftowania.
– Przygotowywali mnie, bym była twoją służącą i towarzyszką. Abym ci pomagała i cię
chroniła. I to właśnie robię. Umiem to co trzeba, żeby ci służyć. Powinnaś się z tego cieszyć.
Izolda pogłaskała ją po policzku.
– No tak – mruknęła Iszrak. – Muszę się przespać. Idź na obiad. Sprawdź, czy nie zgodziłby
się nas wypuścić. A jeśli tak, spytaj, czy nie dałby nam trochę pieniędzy.
– Bardzo wysoko oceniasz moją zdolność perswazji – zauważyła ponuro Izolda.
– Owszem. – Iszrak zamknęła oczy. – Zwłaszcza gdy chodzi o niego.
Luca posłał po Izoldę w porze obiadu. Chciał ją wypytać na osobności w czasie posiłku, ale
okazało się, że brat Piotr i Freize zamierzają im towarzyszyć.
– Podam jedzenie – oznajmił Freize. – Lepiej, żebym to był ja niż jakieś dziewuszysko
z karczmy, podsłuchujące każde twoje słowo i wtrącające swoje trzy grosze.
– Podczas gdy ty jesteś wybitnie niekomunikatywny.
– Niekomunikatywny – powtórzył Freize, ucząc się nowego słowa. – Niekomunikatywny.
Kto by pomyślał? Patrzcie, państwo.
– A ja będę notował. To nadal przesłuchanie w sprawie zabójstwa i czarnej magii –
powiedział surowo brat Piotr. – Fakt, że znaleźliśmy je w jeszcze większych tarapatach, nie
świadczy o ich niewinności. Przeciwnie. Zacne kobiety zostają w domu i dbają o dobre maniery.
– Nie możemy mieć im za złe, że są bezdomne, skoro w opactwie chciano je spalić za
czarnoksięstwo – rzucił Luca z irytacją. – A brat ksieni je wypędził.
– Nieważne, z jakiego powodu, obie są bezdomne i bez nadzoru – zaznaczył brat Piotr. –
Pozbawione przewodnictwa i ochrony mężczyzny. Z pewnością narobią kłopotów sobie i innym.
– Myślałem, że już wyjaśniliśmy wszystkie sprawy dotyczące opactwa. – Luca spojrzał na
obie zdeterminowane twarze. – Że zakończyliśmy dochodzenie i wysłaliśmy raport. Myślałem, że
ksieni i jej towarzyszka zostały oczyszczone niemal ze wszystkich zarzutów?
– Z zarzutu zatruwania jedzenia i zabójstwa – powiedział Piotr. – Te zbrodnie popełniła
siostra szafarka. Ale co robiły w kostnicy? Zapomniałeś już, jak bezcześciły ciało zmarłej
zakonnicy? Siostra szafarka mówiła, że uprawiają czarną mszę.
Freize przytaknął.
– On ma rację. Muszą się z tego wytłumaczyć.
– Spytam je – obiecał Luca. – Spytam je o wszystko. Ale jeśli pamiętacie postępowanie jej
brata, potajemnie współdziałającego z tą kobietą, jeśli pamiętacie jego gotowość do posłania siostry
na stos, chyba trudno nie mieć dla niej współczucia. Poza tym jeśli jej odpowiedzi nas nie
zadowolą, możemy obie kobiety oddać panu Piccante, który jest panem tych ziem, a on pośle je na
stos tak, jak zrobiłby to pan Lucretili. Czy tego pragniecie? – Spojrzał na swoich ponurych
towarzyszy. – Chcecie ich śmierci? Śmierci tych dwóch młodych kobiet?
– Chcę tylko dopilnować, by sprawiedliwości stało się zadość – powiedział brat Piotr. –
Wybaczenie należy do Boga.
– No, albo… przypuśćmy, że moglibyśmy wypuścić je rano – zaproponował Freize,
wychodząc z pokoju.
– Na Boga! – zawołał Luca.
W tej samej chwili po schodach zeszła Izolda w sukni pożyczonej od żony karczmarza. Był
to strój z samodziału ufarbowanego na ciemnoniebieski kolor. Uzupełniał go czepek, taki jakie
nosiły wiejskie kobiety. Wyglądał spod niego złoty, zwinięty w węzeł warkocz. Luca przypomniał
sobie tę kaskadę złota, kiedy przewrócił ksienię na podłogę stajni, i zapach wody różanej. W tym
prostym odzieniu jej uroda nagle rozkwitła i nawet brat Piotr zapomniał języka w gębie.
– Mam nadzieję, że czujesz się już dobrze – wymamrotał Luca, przysuwając jej krzesło.
Izolda uśmiechnęła się, spuszczając oczy.
– Nic mi się nie stało, byłam tylko przerażona. Iszrak wypoczywa i dochodzi do siebie.
Rano na pewno poczuje się lepiej.
Wszedł Freize, trzaskając drzwiami, i zaczął ciskać talerze na stół.
– Potrawka drobiowa… specjalnie dla nas zabili starego koguta. Gulasz wołowy z rzepą,
wieprzowy pasztet… ja bym go nie tykał. Kiełbaski, które wyglądają nawet zachęcająco i parę
plasterków szynki. – Wyszedł i wrócił z kolejnymi daniami. – Marcepan z miejscowego targu,
prawie autentyczny, choć nie ręczyłbym za jego świeżość. Zapiekanki domowej roboty…
widziałem, jak wychodzą z pieca, i skosztowałem je dla waszego bezpieczeństwa. Nie mają tu
żadnych owoców z wyjątkiem paru jabłek, tak zielonych, że na pewno przyprawiłyby was o skręt
kiszek, a także kasztanów w cukrze, oszczędzanych dla szlachetnie urodzonych, więc nie daję za
nie gwarancji.
– Przepraszam za niego – powiedział Luca do Izoldy.
– Niepotrzebnie – odparła z uśmiechem. – Jest bardzo interesujący i pewnie prawdomówny,
co dużo ważniejsze.
– Bardzo dobre jest wino, którego pozwoliłem sobie skosztować w piwnicy, stąd wiem, że
nie zaszkodzi łaskawej pani. – Freize, zachęcony pochwałą Izoldy, efektownym gestem nalał jej
wina. – Nieco piwa, by ugasić pragnienie – warzą je na wodzie z górskiego źródła i jest
rzeczywiście dość dobre. Wody pewnie nie zechciałabyś pić, pani, ale możesz. A jeśli masz ochotę
na jajka, każę je ugotować lub usmażyć.
– Lubi myśleć, że poświęca się służbie u mnie, i rzeczywiście jest dla mnie bardzo dobry –
wyjaśnił półgłosem Luca.
– Co więcej – dodał Freize, zwracając się do Izoldy – mam tu wyborne słodkie wino na
deser i smaczny chleb prosto z pieca. Oczywiście nie pszenny, ale żytni, słodki i lekki, ponieważ
robią go z miodem, co ustaliłem po długiej rozmowie z kucharką, która jest tu również panią, i to
bardzo zacną panią. Mówi, że suknia leży na tobie lepiej niż na niej, co jest prawdą.
– Choć oczywiście czasem jest absolutnie nieznośny – dokończył Luca. – Freize, proszę,
podawaj w milczeniu.
– „W milczeniu”, powiedział. – Freize spojrzał na Izoldę z konspiracyjnym uśmiechem. –
Jakbym nie milczał. Przecież milczę. Jak grób. Kompletnie niekomunikatywny grób.
Izolda nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy Freize zacisnął usta, postawił resztę talerzy na
stole, skłonił się nisko i stanął pod drzwiami, nieruchomo wpatrując się w przestrzeń, niczym
idealny służący. Brat Piotr usiadł i zaczął nakładać sobie jedzenie na talerz. Obok położył kartki
i kałamarz.
– Widzę, że to nie tylko obiad, ale też przesłuchanie – zwróciła się Izolda do Luki.
– Jak na mszy świętej – odpowiedział za niego brat Piotr – gdzie musisz najpierw wejrzeć
w swoją duszę i rozliczyć się z wiary. Czy potrafisz wejrzeć w swoją duszę, pani?
– Nie zrobiłam nic, czego miałabym się wstydzić – odrzekła spokojnie Izolda.
– A zbezczeszczenie zwłok?
Luca spojrzał groźnie na brata Piotra, ale Izolda odparła bez lęku:
– Nie zbezcześciłam ich. Musiałyśmy wiedzieć, co podano zmarłej do jedzenia, by ocalić
inne zakonnice. W przeciwieństwie do was znałam siostrę Augustę. Powiadam wam: byłaby
zadowolona, że tak postąpiłyśmy, że chociaż po śmierci mogła oszczędzić swoim siostrom
cierpienia. Znalazłyśmy w jej brzuchu jagody belladonny, co udowodniło, że zakonnice są trute, że
nie zostały opętane ani nie padły ofiarą obłędu, czego się wszyscy obawialiśmy. Miałam nadzieję,
że damy wam te jagody jako dowód i ocalimy opactwo przed moim bratem i siostrą szafarką.
Luca nałożył potrawkę na dużą kromkę chleba i podał ją Izoldzie. Zgrabnie wyjęła z rękawa
sukni widelec i zjadła mięso. Żaden z nich nie spotkał się dotąd z takimi obyczajami przy stole.
Luca całkiem zapomniał o pytaniach. Freize stał w drzwiach jak skamieniały.
– Nigdy nie widziałem czegoś takiego – powiedział Luca.
– To widelec – oznajmiła Izolda, jakby chodziło o coś całkiem zwyczajnego. – Używają ich
na dworze francuskim. Do jedzenia. Dał mi go ojciec.
– Nigdy nie jadłem nic, czego nie dałoby się nadziać na sztylet – odezwał się Freize.
– Dość – rzucił Luca natrętnemu słudze.
– Albo wessać – dodał Freize. Po chwili wyjaśnił: – Jeśli to zupa.
– Jeśli to zupa! – Luca odwrócił się do niego z furią. – Jeśli to zupa! Na ilość boską,
zamilcz. Nie, lepiej idź do kuchni.
– Pilnuję drzwi – przypomniał mu Freize. – Żeby nie wszedł tu żaden intruz.
– Bóg mi świadkiem, wolę intruza, wolę bandę rzezimieszków niż ciebie komentującego
wszystko, co się dzieje.
Freize ze skruchą pokręcił głową i znowu zacisnął usta na znak, że będzie już milczał.
– Jak grób – zapewnił Lucę. – Mów dalej. Dobrze sobie radzisz: zdecydowany, lecz pełen
szacunku. Nie zważaj na mnie.
Luca odwrócił się do Izoldy.
– To nie jest przesłuchanie – powiedział. – Ale musisz zrozumieć, że nie możemy cię
wypuścić, dopóki nie będziemy przeświadczeni o twojej niewinności. Posil się i powiedz mi
uczciwie, co się wydarzyło w opactwie i co zamierzasz dalej.
– Czy mogę spytać, co z opactwem? Czy je zamknęliście?
– Nie. Więcej opowiem ci później, ale gdy wyjeżdżaliśmy, zakonnice się modliły, a miejsce
ksieni oczekiwało na nową kandydatkę.
– A siostra szafarka?
– Nie żyje – rzucił krótko Luca. – A teraz powiedz wszystko, co wiesz.
Izolda zjadła jeszcze trochę i odsunęła kromkę chleba na brzeg talerza. Brat Piotr nałożył na
nią gulaszu i zanurzył pióro w atramencie.
– Do opactwa przyjechałam, opłakując ojca i buntując się przeciwko jego życzeniu –
zaczęła była ksieni. – Iszrak przybyła ze mną… nigdy się nie rozstawałyśmy, odkąd ojciec
przywiózł ją i jej matkę z Ziemi Świętej.
– To twoja niewolnica? – spytał brat Piotr.
Izolda gwałtownie pokręciła głową.
– Jest wolna. Ze względu na jej pochodzenie wszyscy biorą ją za niewolnicę. Mój ojciec
traktował jej matkę z szacunkiem i pochował ją po chrześcijańsku, gdy umarła, kiedy Iszrak miała
siedem lat. Iszrak jest wolna, tak jak jej matka.
– Bardziej niż ty? – spytał Luca.
Izolda oblała się rumieńcem.
– Jak się okazuje, tak. Testament ojca zobowiązywał mnie do wstąpienia do klasztoru,
a teraz straciłam i tę godność, poszukiwana jako zbrodniarka.
– Co robiłyście z ciałem siostry Augusty?
Izolda pochyliła się ku Luce, skupiając na nim spojrzenie ciemnobłękitnych oczu. Mógłby
przysiąc, że dziewczyna mówi prawdę.
– Iszrak uczyła się w Hiszpanii u mauretańskiego lekarza. Mój ojciec zabrał nas na dwór
hiszpański, kiedy pełnił funkcję doradcy w sprawie nowej krucjaty. Iszrak uczyła się u jednego
z najlepszych lekarzy. Studiowała zielarstwo, sporządzanie lekarstw i trucizn. Podejrzewałyśmy, że
siostry są podtruwane, i wiedziałyśmy, że mam najdziwniejsze sny i budzę się z ranami na dłoniach.
– Miałaś stygmaty? – przerwał jej Luca.
– Tak sądziłam – powiedziała z nagłym przygnębieniem. – Początkowo byłam tak
zdumiona, że wydawało mi się, iż to prawdziwy, choć bolesny cud.
– To ty przyszłaś do mnie i pokazałaś mi swoje dłonie?
Skinęła głową w milczeniu.
– Nie popełniłaś grzechu – powiedział Luca łagodnie.
– Ale tak się czuję – odparła cicho. – Pokazywać rany Pana naszego i znękana budzić się ze
snów o bieganiu i krzyku…
– Myślałaś, że te sny zsyłała belladonna?
– Iszrak tak uważała. Uznała, że wiele zakonnic bierze narkotyk. Siostra Urszula nigdy nie
jadała w refektarzu, lecz spożywała posiłki ze swymi służącymi, i nie miewała snów, podobnie jak
jej służące. Miały je tylko zakonnice, które jadły chleb w refektarzu. Po nagłej śmierci siostry
Augusty Iszrak doszła do wniosku, że to narkotyk zatrzymał serce nieszczęsnej; wiedziała, że zbyt
duża dawka jest śmiertelna. Postanowiłyśmy rozciąć zmarłej brzuch, żeby poszukać jagód.
Brat Piotr zasłonił oczy, jakby nadal widział obie kobiety, zakrwawione po łokcie, przy
straszliwej pracy.
– Dotknięcie zwłok było wielkim grzechem – oznajmił Luca karcąco. – I zbrodnią.
– Nie dla Iszrak. Ona nie wyznaje naszej wiary, nie wierzy we wskrzeszenie zmarłych. Dla
niej to nie większy grzech niż zbadanie zwierzęcia. Nie możecie jej oskarżyć o nic innego ponad
praktykowanie sztuki medycznej.
– Dla ciebie był to wielki grzech. Nie do zniesienia. Jak mogłaś, taka młoda, zrobić coś
takiego?
Izolda pochyliła głowę.
– Dla mnie był to grzech. Ale uważałam, że trzeba to zrobić, i nie mogłam tego zostawić
Iszrak. Myślałam, że będę… – Zamilkła. – Myślałam, że będę odważna. Jestem panią Lucretili.
Myślałam, że okażę się godna mojego nazwiska. I rzeczywiście zobaczyłyśmy jagody w jej
brzuchu, ciemne kropki suchych jagód. – Włożyła rękę do kieszeni sukni i wyjęła parę czarnych,
twardych jagód, podobnych do ziaren pieprzu. – Znalazłyśmy to. To dowód, że mówię prawdę.
Luca zawahał się.
– Wyjęłyście je z brzucha martwej kobiety?
Izolda skinęła głową.
– Trzeba było to zrobić. Jak inaczej mogłyśmy ci udowodnić, że zakonnice są karmione
belladonną?
Luca wziął je ostrożnie i szybko podał bratu Piotrowi.
– Czy wiedziałaś, że siostra szafarka współpracuje z twoim bratem?
Dziewczyna ze smutkiem skinęła głową.
– Wiedziałam, że jest coś między nimi, ale nigdy nie pytałam. Powinnam domagać się
prawdy. Zawsze miałam wrażenie, że… – Urwała. – Nie wiedziałam, nie miałam pewności, ale
wyczuwałam, że byli…
– Kim?
– Czy to możliwe, że byli kochankami? – spytała cicho. – Czy to może być prawda? Może
to moje zazdrosne wyobrażenia? Może zazdroszczę jej urody?
– Dlaczego miałabyś coś takiego powiedzieć o siostrze szafarce?
Izolda wzruszyła ramionami.
– Czasami myślę, widzę albo czuję coś, co nie jest jasne ani zauważalne dla innych. W tym
przypadku to było wrażenie, że siostra szafarka należy do niego jak… koszula.
– Koszula? – powtórzył Luca.
Izolda znowu potrząsnęła głową, jakby chciała się pozbyć wizji.
– Jak gdyby nosiła na sobie jego zapach. Nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć.
– Masz widzenia? – wtrącił brat Piotr, spoglądając na nią ponad czubkiem pióra.
– Nie. – Gwałtownie potrząsnęła głową. – Nie, nic podobnego. Nic tak określonego, tak
klarownego. Nie kieruję się tym, nie uważam się za wizjonerkę. Przeczuwam tylko niektóre rzeczy,
to wszystko.
– I wyczułaś, że siostra Urszula jest jego kobietą?
Izolda skinęła głową.
– Ale nie miałam dowodów, nic, o co mogłabym ją oskarżyć. To był tylko szept, jak szelest
jej jedwabnej halki.
Głośne odkaszlnięcie przypomniało mężczyznom, że to Freize pierwszy zauważył jedwabne
halki siostry Urszuli.
– To nie zbrodnia nosić jedwabną halkę – rzucił z irytacją brat Piotr.
– To tylko sugestia – powiedziała ostrożnie Izolda. – Że siostra Urszula nie jest tym, kim się
wydaje. Nie jest tym, kim powinna być. Ale… – Wzruszyła ramionami. – Byłam nowa
w klasztorze, a ona wydawała się rządzić wszystkim. Początkowo nie podawałam w wątpliwość jej
czynów ani decyzji. A powinnam. Powinnam natychmiast posłać po inkwizytora.
– Jak wydostałyście się z lochu pod strażnicą? – spytał brat Piotr, nagle zmieniając temat
w nadziei, że zaskoczy przesłuchiwaną. – Jak uciekłyście, skoro kajdany na nogach i rękach
przykuwały was do litej skały?
Luca zmarszczył brwi, słysząc jego szorstki ton, ale brat Piotr czekał na odpowiedź z piórem
gotowym do notowania.
– To poważny zarzut – powiedział cicho do Luki. – Jedyny dowód czarnoksięstwa.
Postępowanie niewolnicy to czyn heretycki. Nie podlega ona Kościołowi. Zbezczeszczenie zwłok
to także robota tej kobiety. Można by uważać to za występek, lecz to heretyczka, która nie podlega
naszym sądom. Jedynie jej ucieczka wygląda na czary. Musi się z tego wytłumaczyć.
– Jak się wydostałyście? – spytał Luca. – Zastanów się dobrze, zanim odpowiesz.
Izolda zawahała się.
– Przestraszyłeś mnie. Boję się odpowiedzieć.
– Powinnaś się bać – uprzedził ją Luca. – Jeśli uwolniłyście się z lochu i okowów za sprawą
magicznych sztuczek lub przy pomocy diabła, zostaniesz oskarżona o czarnoksięstwo. Mogę
przymknąć oko na zbeszczeszczenie zwłok, ale będę musiał cię oskarżyć o przywołanie diabła, by
pomógł wam w ucieczce.
Izolda wzięła głęboki wdech.
– Nie mogę ci powiedzieć – zaczęła. – Nie mogę powiedzieć ci nic sensownego.
Brat Piotr czekał z piórem zawieszonym nad kartką.
– Lepiej coś wymyśl, bo to ostatnie oskarżenie przeciwko tobie. Uwolnienie się z kajdan
i przejście przez ściany to czarnoksięstwo. Tylko czarownice potrafią przechodzić przez ściany.
Zapadła ciężka cisza. Izolda spuściła wzrok na swoje ręce, mężczyźni czekali na jej
odpowiedź.
– Co zrobiłyście? – spytał cicho Luca.
Pokręciła głową.
– Naprawdę nie wiem.
– Co się wydarzyło?
– To tajemnica.
– Czy to czary? – spytał skryba.
Zapadła długa, bolesna cisza.
– Ja ją wypuściłem – odezwał się niespodziewanie Freize, robiąc krok w głąb pokoju.
Brat Piotr odwrócił się do niego gwałtownie.
– Ty?! Dlaczego?
– Z litości – wyjaśnił Freize zwięźle. – I przez wzgląd na sprawiedliwość. Wiedziałem, że te
kobiety nic nie zrobiły. To nie one zbierały złoto i paradowały w jedwabnych halkach. Jej brat
spaliłby Izoldę, kiedy tylko dostałby ją w swoje ręce. Siostra szafarka już kazała ułożyć stosy.
Zaczekałem, aż zajmiecie się czymś na podwórzu, a wtedy zszedłem do lochu, uwolniłem je,
pomogłem im wejść po drabinie, dałem im konie i wysłałem w drogę.
– Uwolniłeś moje podejrzane? – spytał Luca z niedowierzaniem.
– Młody panie… – Freize rozłożył przepraszająco ręce. – W gorączce chwili zamierzałeś
spalić dwie niewinne kobiety. Czy byś mnie wysłuchał? Nie, gdyż jestem znany jako głupiec. Czy
wysłuchałbyś ich? Nie, bo siostra szafarka zawróciła ci w głowie, a pan Lucretili aż się rwał do
podłożenia ognia pod stos. Wiedziałem, że po jakimś czasie mi podziękujesz, no i proszę, tak się
stało.
– Nie dziękuję ci! – krzyknął Luca, wściekły ponad wszelkie wyobrażenie. – Powinienem
cię zwolnić i oskarżyć o wtrącanie się w papieskie śledztwo!
– Zatem podziękuje mi ta dama – oznajmił wesoło Freize. – A jeśli nie, zrobi to jej
niewolnica.
– Ona nie jest moja niewolnicą – powiedziała Izolda, całkiem zagubiona. – I przekonasz się,
że nikomu nie dziękuje. Zwłaszcza mężczyźnie.
– Może nauczy się mnie cenić – odrzekł Freize z godnością. – Kiedy lepiej mnie pozna.
– Nigdy nie pozna cię lepiej, bo zostaniesz zwolniony – rzucił Luca z wściekłością.
– Trudna sprawa. – Freize zerknął na brata Piotra. – No nie? Zważywszy, że to ja
powstrzymałem was przed spaleniem dwóch niewinnych kobiet, a potem ocaliłem całą piątkę przed
rozbójnikami. Nie wspominając już o zdobyciu cennych koni.
– Wtrąciłeś się w moje śledztwo i wypuściłeś aresztowane – powiedział twardo Luca. – Czy
mogę uczynić coś innego, niż zwolnić cię i odesłać w niełasce do klasztoru?
– Zrobiłem to dla ciebie – wyjaśnił Freize. – I dla nich. Ratowałem cię przed samym sobą.
Luca spojrzał na skrybę.
– Ale dlaczego zamknąłeś kajdany, kiedy już uwolniłeś kobiety? – spytał brat Piotr.
Freize milczał przez chwilę.
– To był manewr dezorientujący – oznajmił w końcu ponuro. – Żeby zdezorientować.
Izolda, mimo niepokoju, musiała zdusić śmiech.
– I udało ci się – wtrąciła.
Luca zmarszczył brwi, widząc ich dyskretną wymianę uśmiechów.
– I przysięgniesz, że to zrobiłeś? – spytał zimno. – Choć to idiotyczne?
– Tak – potwierdził Freize.
Luca spojrzał na brata Piotra.
– To uwalnia je od zarzutu czarnoksięstwa.
– Raport został już wysłany – odezwał się skryba w zamyśleniu. – Napisaliśmy w nim, że
uwięzione znikły, oskarżone o czarnoksięstwo, ale że ci, którzy je oskarżali, są z całą pewnością
winni. Sprawa jest zamknięta, chyba że chcesz ją z powrotem otworzyć. Nie musimy składać
raportu, że znów je spotkaliśmy. Nie mamy obowiązku aresztować ich, skoro nie mamy dowodów
na uprawianie przez nie czarów. Nie prowadzimy już dochodzenia. Zostało zamknięte.
– Nie wywołuj wilka – powiedział sentencjonalnie Freize.
Luca odwrócił się do niego gwałtownie.
– Co znowu?
– Z lasu. Takie powiedzenie. Nie wywołuj wilka z lasu. Twoje dochodzenie zostało
zakończone, wszyscy są szczęśliwi. Zaczęliśmy nową misję. A te dwie fałszywie oskarżone kobiety
są wolne jak ptaki. Po co komplikować sprawy?
Luca chciał się sprzeciwić, ale nagle zamilkł. Spojrzał na Izoldę. Rzuciwszy jedno szybkie
spojrzenie Freize’owi, kiedy przyznał się do uwolnienia ich z lochu, znowu spuściła wzrok na
dłonie.
– Czy Freize rzeczywiście was uwolnił? Czy powiedział prawdę?
Dziewczyna skinęła głową.
– Dlaczego nie wyznałaś tego od razu?
– Żeby nie narobić mu kłopotów.
Luca westchnął. Było to nieprawdopodobne, ale skoro Freize upierał się przy swoim
zeznaniu, a Izolda nie chciała dostarczyć innych wyjaśnień, nie mógł zrobić nic więcej.
– Kto w to uwierzy?
– Lepsze to niż wmawianie wszystkim, że rozpłynęłyśmy się w powietrzu – zauważyła
Izolda. – Kto uwierzyłby w coś takiego?
Luca zerknął na brata Piotra.
– Zapiszesz, że pochwalamy naszego służącego za uwolnienie kobiet, ponieważ zrobił to
w dobrej wierze, choć przekroczył swoje uprawnienia? I że teraz stało się jasne, iż nie było żadnych
czarów? I że obie są wolne?
Brat Piotr spochmurniał.
– Jeśli mi tak rozkażesz – odrzekł dobitnie. – Uważam, że chodzi tu o coś więcej niż
o nieposłusznego służącego. Ale ponieważ akurat ten służący zawsze jest nieposłuszny, a ty zawsze
na to pozwalasz, i ponieważ wydajesz się pewien, że obie kobiety należy puścić wolno, mogę to
napisać.
– Oczyścisz moje imię? – spytała Izolda.
– Nie oskarżę cię o ucieczkę za pomocą czarów – uściślił brat Piotr. – Do tego jestem
gotów. Nie wiem, czy jesteś niewinna, ale ponieważ od czasów Ewy żadna kobieta taka nie jest,
mogę się zgodzić, że nie ma żadnych dowodów, i nie wysuwać przeciwko wam oskarżeń.
– To wystarczy – uznał Luca. – No to co teraz zrobisz? – zwrócił się do Izoldy.
Dziewczyna westchnęła.
– Zastanawiałam się nad tym. Myślę, że powinnam pojechać do syna człowieka, który był
przyjacielem i towarzyszem krucjaty mojego ojca, a moim ojcem chrzestnym. Mogę mu ufać.
Słynie jako nieustraszony wojownik. Poproszę, by oczyścił moje imię i razem ze mną wyruszył do
zamku mojego brata. Zdaje się, że zrobił to wszystko, żeby odebrać Giorgiowi mój spadek i ocalić
moje życie. Chcę odebrać bratu to, co mi się należy.
– Nie wiesz wszystkiego – powiedział Luca. – Jest jeszcze gorzej. Rozkazał siostrze
szafarce, by wysyłała zakonnice do wyławiania złota ze strumienia w twoich lasach.
– Złota? – powtórzyła dziewczyna ze zdziwieniem.
– Pewnie dlatego chciał cię usunąć z opactwa. Możliwe, że w tych górach kryje się fortuna
w złocie, a w strumieniu płynie złoty pył.
– Siostry szukały złota?
Luca przytaknął.
– Twój brat wyręczał się siostrą szafarką, która kradła dla niego twoje złoto. Teraz ona nie
żyje, a ty uciekłaś, więc opactwo i ziemie wraz ze złotem należą wyłącznie do niego.
Izolda zacisnęła zęby.
– Zabrał mi dom, spadek i jeszcze fortunę?
Luca przytaknął.
– Zostawił siostrę szafarkę na pewną śmierć i odjechał.
Dziewczyna odwróciła się do brata Piotra.
– Ale jego nie oskarżyłeś! Nie zarzuciłeś mu wszystkich grzechów od czasów Adama, choć
ja jestem odpowiedzialna za wszystko, co uczyniła Ewa?
Skryba wzruszył ramionami.
– Wtedy nie sądziliśmy, że popełnił jakąś zbrodnię. Teraz szuka złota na własnych terenach.
– Odpowie mi za to. Wrócę i odzyskam swoje ziemie. Nie wiąże mnie już obietnica
posłuszeństwa woli ojca, skoro mój brat tak plami honor rodziny. Wygnam go tak, jak on wygnał
mnie. Zwrócę się o pomoc do syna mojego ojca chrzestnego.
– Czy twój ojciec chrzestny to człowiek majętny? Twój brat ma własny zamek i małą armię.
– To hrabia Władysław z Wołoszczyzny – oznajmiła dumnie. – Jego syn odziedziczył po
nim tytuł. Udam się do niego.
Brat Piotr gwałtownie uniósł głowę.
– Jesteś córką chrzestną hrabiego Władysława? – spytał z niedowierzaniem.
– Tak. Ojciec zawsze mówił, żebym w trudnej chwili zwróciła się do niego.
Brat Piotr przymknął oczy i ze szczerym zdumieniem pokręcił głową.
– Ma potężnego przyjaciela – powiedział cicho do Luki. – Mógłby zmiażdżyć jej brata
w jednej chwili.
– Gdzie mieszka?
– Daleko stąd – przyznała Izolda. – Na wschodzie. Przebywa na dworze węgierskim.
– To za Bośnią? – Freize porzucił próby wytrzymania w milczeniu pod drzwiami i wszedł
do pokoju.
– Tak.
– Jeszcze dalej na wschód?
Izolda przytaknęła.
– W jaki sposób dwie takie ładne dziewczyny mają odbyć tę podróż, unikając obrabowania
lub… czegoś gorszego? – spytał Freize bez ogródek. – Bandyci obedrą was ze skóry.
Izolda spojrzała na niego z uśmiechem.
– Nie sądzisz, że Bóg nas ochroni?
– Nie – odparł sucho. – Doświadczenie poucza mnie, że Pan rzadko zajmuje się tak
oczywistymi sprawami.
– Zatem postaramy się podróżować w towarzystwie lub ze strażnikami. A jeśli będzie to
niemożliwe, zaryzykujemy. Bo muszę jechać Nie mam się do kogo zwrócić. A nic nie odwiedzie
mnie od zemsty na bracie i odzyskania mojego spadku.
Freize radośnie skinął Luce głową.
– Trzeba było je spalić, kiedy nadarzała się okazja – zauważył. – Bo i tak wysyłamy je na
śmierć.
– Och, nie bądź śmieszny – rzucił niecierpliwie Luca. – Będziemy je ochraniać.
– Mamy misję! – sprzeciwił się brat Piotr.
– Możesz podróżować pod naszą opieką, dopóki nasze drogi się nie rozejdą – zwrócił się
Luca do Izoldy. – Jedziemy z nową misją, powierzoną nam przez samego Ojca Świętego. Jeszcze
nie znamy trasy, ale możecie jechać z nami, póki będzie wam po drodze.
– Z bardzo ważną misją – dodał Freize, kiwając głową. – Jesteśmy bardzo ważni.
– Możecie do nas dołączyć, a kiedy spotkamy godnych zaufania podróżnych, przeniesiecie
się pod ich skrzydła.
Izolda skłoniła głowę.
– Dziękuję, w imieniu własnym i Iszrak. Nie będziemy was spowalniać ani rozpraszać.
– Z całą pewnością będziecie – wtrącił kwaśno brat Piotr.
– Możemy im chociaż pomóc – zdecydował Luca.
– Powinnam się przedstawić – powiedziała. – Nie jestem już ksienią.
– Oczywiście – zgodził się Luca.
– Jestem pani Izolda z Lucretili.
Luca skłonił się jej, a Freize podszedł, pochylił się przed nią nisko, niemal dotykając głową
kolan, wyprostował się i przyłożył pięść do serca.
– Pani Izoldo, jestem na twoje rozkazy – oznajmił uroczyście.
Zaskoczona dziewczyna zachichotała. Freize skarcił ją wzrokiem.
– Sądziłem, że potrafisz rozpoznać rycerską przysięgę wierności.
– Co, nagle stał się rycerzem? – syknął brat Piotr do Luki.
– Najwyraźniej – brzmiała rozbawiona odpowiedź.
– No to giermkiem – poprawił się Freize. – Będę twoim giermkiem.
Pani Izolda wstała i wyciągnęła rękę do Freize’a.
– Słusznie przypominasz mi o wdzięczności wobec tak wielkodusznej propozycji.
Przyjmuję twoją służbę z radością. Dziękuję.
Freize skłonił się, łypiąc triumfalnie na Lucę i dotknął wargami palców dziewczyny.
– Jestem na twe rozkazy – powiedział.
– Zakładam, że będziesz go ubierać i karmić? – odezwał się Luca. – Ma apetyt jak dziesięć
koni.
– Moja służba, co pani Izolda zrozumiała doskonale, to służba serca – oświadczył Freize
z godnością. – Jeśli zechce, może mi powierzyć rycerską misję lub trudne zadanie. Poza tym
oczywiście będę pełnił obowiązki twojego służącego.
– Jestem ci bardzo wdzięczna – szepnęła Izolda. – I kiedy tylko będę miała dla ciebie trudne
zadanie lub rycerską misję, niezwłocznie dam ci znać.
Iszrak spała, ale kiedy Izolda weszła cicho do sypialni, otworzyła oczy i spytała:
– Jak obiad? Jesteśmy aresztowane?
– Jesteśmy wolne. Freize niespodziewanie powiedział swojemu panu, że to on nas uwolnił
z lochu.
Iszrak uniosła się na łokciu.
– Tak powiedział? Dlaczego? I czy mu uwierzyli?
– Był bardzo przekonujący. Upierał się przy tym. Nie sądzę, żeby mu w pełni uwierzyli, ale
przyjęli jego wersję.
– Dlaczego się przyznał?
– Nie wiem. Chyba chciał nam oddać przysługę. A co więcej, pozwolili nam ze sobą
podróżować, dopóki nasze drogi się nie rozejdą.
– Dokąd jadą?
– Są posłuszni rozkazom. Jadą tam, dokąd zostaną posłani. Ale z tej wioski prowadzi tylko
jedna droga, więc przez jakiś czas będziemy wspólnie zmierzać na wschód. Przy nich jesteśmy
bardziej bezpieczne niż w towarzystwie obcych lub same.
– Nie bardzo podoba mi się brat Piotr.
– Nie jest zły. Freize przysiągł mi służyć jako rycerz.
Iszrak zachichotała.
– Ma dobre serce. Pewnego dnia może ci się przydać. Dziś na pewno oddał nam przysługę.
Izolda zdjęła skromną błękitną suknię i w koszuli podeszła do łóżka.
– Czy chcesz czegoś? Podać ci piwa? Obmyć siniaki?
– Nie, znowu jestem senna.
Łóżko skrzypnęło cicho pod ciężarem Izoldy.
– Dobranoc, siostro – powiedziała jak niemal każdej nocy swojego życia.
– Dobranoc, najdroższa.
VITTORITO, WŁOCHY
PAŹDZIERNIK 1453 ROKU
Mała kawalkada zwlekała z wyjazdem jeszcze dwa dni, do czasu gdy siniaki Iszrak zbladły
i odzyskała siły. Izolda i jej przyjaciółka kupiły lekkie rdzawe suknie podróżne i grube wełniane
opończe na zimne noce. Trzeciego dnia byli gotowi do wyruszenia o wschodzie słońca.
Freize znalazł gdzieś dwa podwójne siodła.
– Pomyślałem, że zechcesz usiąść za panem – powiedział do Izoldy. – A służąca pojedzie ze
mną.
– Nie – wtrąciła sucho Iszrak. – Jedziemy na własnych koniach.
– To męczące – ostrzegł Freize – a drogi są wyboiste. Damy na ogół wolą jechać za
mężczyzną. Można usiąść bokiem, nie okrakiem. To wygodniejsze.
– Pojedziemy na własnych koniach – potwierdziła Izolda.
Freize skrzywił się i mrugnął do Iszrak.
– Więc kiedy indziej.
– Nie sądzę, bym kiedykolwiek zechciała usiąść na koniu za tobą – odparła zimno.
Freize zdjął siodło z końskiego grzbietu.
– Ach, tak mówisz teraz – oznajmił z pewnością siebie – ale to dlatego, że mnie nie znasz.
Wiele dziewcząt z początku traktowało mnie obojętnie, ale po jakimś czasie… – Strzelił palcami.
– Po jakimś czasie co? – spytała Izolda z uśmiechem.
– Nie mogły się powstrzymać – powiedział konfidencjonalnie. – Nie pytajcie dlaczego. To
wrodzony talent. Kobiety i konie mnie kochają. Kobiety i konie, a w zasadzie wszystkie zwierzęta,
po prostu lubią moje towarzystwo. Lubią mnie i już.
Luca wyszedł ze stajni, niosąc juki.
– Jeszcze nie osiodłałeś koni?
– Zmieniam siodła. Panie chcą jechać na własnych koniach, choć zadałem sobie trud
kupienia dwóch podwójnych siodeł. Taka niewdzięczność!
– To oczywiste, że pojadą same! – rzucił ze zniecierpliwieniem Luca.
Skłonił się młodym kobietom, a kiedy Freize podprowadził pierwszego osiodłanego konia,
podał rękę Izoldzie i pomógł jej wejść na stołeczek, z którego wsunęła stopę w szerokie strzemię.
Wkrótce cała piątka siedziała w siodłach. Wyruszyli, biorąc ze sobą cztery zapasowe konie
i osiołka, i skierowali się na wąską ścieżkę biegnącą przez las.
Kawalkadę otwierał Luca, za którym podążały jadące ramię w ramię Izolda i Iszrak. Za nimi
jechał brat Piotr i Freize, który w pętli przy siodle miał grubą maczugę, a za sobą prowadził luzaki.
Droga przez bukowy las była przyjemna. Drzewa nadal zachowały miedziane liście, które
osłaniały podróżnych przed jasnym jesiennym słońcem. Dotarłszy na nieco wyższy teren, wyjechali
z lasu i ruszyli dalej kamienistą ścieżką wśród górskich pastwisk. Było cicho; czasem z oddali
dobiegał ich brzęk dzwonków kóz, lecz przeważnie słyszeli tylko szept wiatru.
Luca ściągnął wodze, by zrównać się z dziewczętami, i spytał Iszrak o czas spędzony
w Hiszpanii.
– Pan Lucretili musiał być nadzwyczajnym człowiekiem, skoro pozwolił młodej kobiecie ze
swego domu studiować u mauretańskich lekarzy – zauważył.
– Tak – przyznała Iszrak. – Miał wielki szacunek do nauki mojego ludu. Chciał, żebym się
uczyła. Gdyby żył, pewnie posłałby mnie na hiszpańskie uniwersytety, gdzie naukowcy z mojego
narodu uczą się wszystkiego, od gwiazd na niebie po ruch morskich wód. Niektórzy twierdzą, że
wszystkim rządzą te same prawa. Musimy odkryć, co to za prawa.
– Byłaś tam jedyną kobietą?
– Nie, w moim kraju kobiety mogą się uczyć i nauczać innych.
– Uczyłaś się też o liczbach? – spytał Luca ciekawie. – I o znaczeniu zera?
Iszrak pokręciła głową.
– Nie mam, niestety, talentu do matematyki, choć oczywiście znam liczby.
– Mój ojciec sądził, że kobiety mogą korzystać z wiedzy tak jak mężczyźni – wtrąciła
Izolda. – Pozwalał Iszrak uczyć się wszystkiego, czego chciała.
– A ty? – zwrócił się do niej Luca. – Chodziłaś na uniwersytet w Hiszpanii?
– Nie. Ojciec życzył sobie, żebym rządziła zamkiem Lucretili. Nauczył mnie, jak obliczać
zyski z ziemi, jak zdobywać wierność ludzi, jak zarządzać ziemią i wybierać zasiewy, jak dowodzić
zamkowymi strażami w czasie ataku. – Zrobiła śmieszną minkę. – Nauczył mnie też tego, co
przystoi damie: miłości do pięknych ubrań, do tańca, muzyki, języków, pisania, czytania, śpiewu,
poezji.
– Izolda zazdrości mi tego, czego mnie nauczył – powiedziała Iszrak ze skrywanym
uśmieszkiem. – Ją uczył, jak być damą, mnie uczył, jak mieć władzę.
– Jaka kobieta nie chciałaby być panią wielkiego zamku?
– Oczywiście, że bym chciała – potwierdziła Izolda. – I naprawdę chcę. Ale żałuję, że nie
nauczono mnie też walczyć.
O zachodzie słońca pierwszego dnia podróży zatrzymali konie przed opuszczonym
klasztorem. Iszrak i Izolda wymieniły niespokojne spojrzenia.
– Jesteśmy poszukiwane – szepnęła Izolda.
– Wieści nie dotarły aż tutaj. Wątpię, żeby twój brat je rozesłał, kiedy wyjechał z opactwa.
Pewnie podpisał dokument tylko po to, żeby udawać niewinnego.
Izolda skinęła głową.
– I wypędzić mnie – dodała. – Skoro zostałam nazwana wiedźmą i ogłoszona zmarłą, on
zyskał nieograniczoną władzę nad zamkiem i opactwem, a także złotonośnymi ziemiami. Wygrał
wszystko.
Freize zsiadł z konia i pociągnął za wielkie kółko na drzwiach. Dzwonek w strażnicy
rozbrzmiał głośno, a odźwierny otworzył podwójne skrzydła bramy.
– Witajcie, podróżni, w imię Boga – powiedział radośnie. – Ile osób liczy wasza kompania?
– Jednego młodego pana, jednego skrybę, jednego służącego, jedną damę i jej towarzyszkę
– odparł Freize. – Oraz dziewięć koni i jednego osła. Mogą przenocować na łące lub w stajni, jak
wolicie.
– Niech się pasą na dobrej trawie – oznajmił świecki brat z uśmiechem. – Wejdźcie.
Zaprosił ich na wielki dziedziniec. Brat Piotr i Luca zeskoczyli na ziemię. Luca odwrócił się
do Izoldy i wyciągnął do niej ręce. Uśmiechnęła się przelotnie i dała znak, że potrafi zsiąść sama.
Przerzuciła nogę nad siodłem i zwinnie jak chłopiec zeskoczyła z konia.
Freize podszedł do Iszrak i też wyciągnął ręce.
– Nie skacz – poprosił. – Zemdlejesz, zanim wylądujesz. Przez ostatnie kilometry byłaś
bliska utraty przytomności.
Dziewczyna zasłoniła usta czarnym welonem i spojrzała na Freize’a znad jego brzegu.
– I nie patrz, jakbyś chciała mnie zabić – dodał wesoło. – Lepiej by ci było na siodle za mną.
Mogłabyś się mnie trzymać i opierać się o moje plecy, ale jesteś uparta jak osioł. Daj spokój,
dziewczyno, pozwól sobie pomóc.
Ku jego zaskoczeniu usłuchała; pochyliła się ku niemu i opadła w ramiona. Ujął ją
delikatnie i postawił na ziemi, podpierając ostrożnie. Izolda podeszła i podtrzymała ją z drugiej
strony.
– Nie sądziłam…
– Jestem tylko zmęczona.
Odźwierny dał im światło, by mogli trafić do domu gościnnego, wskazał pokoje dla kobiet
po jednej stronie wysokiego muru i wejście do pokojów dla mężczyzn po drugiej. Pokazał im także
refektarz i powiedział, że po nieszporach mogą zjeść kolację z mnichami, a damy otrzymają posiłek
w domu gościnnym. Potem odszedł, zostawiając im zapalone świece i błogosławieństwo.
– Dobrej nocy – zwróciła się Izolda do Luki, kiwając głową bratu Piotrowi.
– Do zobaczenia rano – rzucił Luca do obu kobiet. – Wyjedziemy od razu po prymie.
– Będziemy gotowe – odrzekła Izolda.
Iszrak dygnęła przed Lucą i skrybą i skinęła głową Freize’owi.
– Jutro podwójne siodło? – spytał.
– Tak.
– Bo dziś zmęczyła cię ta podróż?
Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, po czym zasłoniła twarz welonem.
– Nie napawaj się tak moją zgodą. Jestem śmiertelnie zmęczona. Miałeś rację, a ja nie.
Uniosłam się głupią dumą. Jutro z wielką przyjemnością pojadę z tobą, ale jeśli zamierzasz ze mnie
kpić, będę cię szczypać przez całą drogę.
Freize pokiwał głową.
– Nie pisnę słówka. Będę niekomunikatywny jak wszyscy diabli.
– Niekomunikatywny?
– To mój nowy cel. I nowe słowo: niekomunikatywny.
Wyjechali od razu po prymie i po śniadaniu. Słońce stało wysoko z prawej strony, gdy
ruszyli na północ.
– Rzecz w tym – odezwał się cicho Freize do Iszrak, która siedziała za nim bokiem,
opierając nogi o ławeczkę i trzymając go ręką w pasie – że nigdy nie wiemy, dokąd jedziemy. Po
prostu sobie jedziemy, drepczemy jak osiołki, które nic nie wiedzą, a potem ten pompatyczny
szakal nagle wyciąga kartkę i mówi nam, że musimy się skierować w całkiem innym kierunku,
i wpadamy w Bóg wie jakie kłopoty.
– Ależ oczywiście – odrzekła. – Ponieważ wasza podróż jest jak dochodzenie. Musicie
dochodzić różnych rzeczy.
– Nie pojmuję, dlaczego nie możemy wiedzieć, dokąd zmierzamy. Wtedy moglibyśmy
zadbać o to, żeby nocować w dobrych karczmach.
– Ach, więc chodzi o posiłek – powiedziała, uśmiechając się pod osłoną welonu. – Teraz
rozumiem.
Freize poklepał ją po dłoni, którą trzymała na jego pasie.
– Dla ciężko pracującego mężczyzny istnieje niewiele rzeczy ważniejszych od posiłku –
oznajmił kategorycznie. A potem dodał: – Hejże… a to co?
Przez nimi na drodze stało z pół tuzina mężczyzn z widłami i cepami, którzy usiłowali
okiełznać wijące się w pyle drogi zwierzę, pochwycone w sieci i liny. Freize stanął, Izolda, Luca
i Piotr zatrzymali się za nim.
– Co tam macie?! – zawołał Luca do mężczyzn.
Jeden z nich podszedł do nich.
– Ucieszymy się z waszej pomocy – powiedział. – Gdyby dwa wasze konie mogły
pociągnąć to stworzenie, zdołalibyśmy je ruszyć z miejsca. Na razie nie możemy go przenieść ani
w przód, ani w tył.
– Co to jest? – spytał Luca.
Jego rozmówca się przeżegnał.
– Niech nas Bóg ma w opiece… to wilkołak. Dręczył naszą wioskę i lasy od roku przy
każdej pełni, ale wczorajszej nocy razem z bratem, przyjaciółmi i kuzynem złapaliśmy go
w pułapkę.
Brat Piotr także się przeżegnał; Izolda powtórzyła jego gest.
– Jak go złapaliście?
– Planowaliśmy to od paru miesięcy. Nie ośmieliliśmy się wyprawić nocą, baliśmy się, że
blask księżyca doda mu zbyt wiele sił. Zaczekaliśmy, aż księżyca zacznie ubywać, bo wtedy moc
stwora maleje. Wykopaliśmy głęboką jamę na ścieżce do wioski, a po drugiej stronie nabiliśmy na
pal udziec barani. Myśleliśmy, że wilkołak jak zwykle przyjdzie do wioski i poczuje zapach mięsa.
Mieliśmy nadzieję, że to go zwabi, i tak się stało. Przykryliśmy jamę cienkimi gałęziami i liśćmi,
a on nie zauważył pułapki. Wszystko to zawaliło się pod nim i wpadł do środka. Trzymaliśmy go
tam wiele dni, nie dając nic do jedzenia, żeby osłabł. Wtedy zarzuciliśmy na niego sieci,
zacisnęliśmy je i wywlekliśmy go z jamy. No i go mamy.
– I co z nim zrobicie? – Izolda spojrzała lękliwie na szamoczące się na drodze zwierzę.
– Wsadzimy go do klatki, a potem wykujemy srebrny grot, gdyż zabije go tylko strzała ze
srebra. Strzelimy mu prosto w serce i zakopiemy na rozstajach. Wtedy już nie wstanie, a my znowu
będziemy bezpieczni.
– Dość mały jak na wilka – zauważył Freize, przyglądając się siatce. – Bardziej przypomina
psa.
– Rośnie wraz z księżycem – wyjaśnił mężczyzna. – Podczas pełni jego także przybywa –
staje się wielki jak największy wilk. A potem, choć ryglujemy drzwi i zamykamy okiennice,
słyszymy, jak krąży po wiosce, naciska na klamki, węszy przy zamkach, usiłuje się dostać do
środka.
Izolda wzdrygnęła się gwałtownie.
– Pomożecie nam zawlec go do wioski? Umieścimy go na arenie do walki niedźwiedzi, ale
znajduje się ona ze trzy kilometry stąd. Nie sądziliśmy, że będzie się tak bardzo rzucał, a boimy się
podejść za blisko, żeby nas nie ugryzł.
– Jeśli cię ugryzie, także zmienisz się w wilkołaka – odezwał się inny mężczyzna. –
Przysiągłem żonie, że nie podejdę do niego.
Freize spojrzał na Lucę, a widząc jego skinienie głowy, zsiadł z kuca i zbliżył się do
leżącego na drodze stworzenia. Pod stertą sieci i zwojami lin dostrzegł przyczajone zwierzę.
Łypnęło na niego ciemne wściekłe oko; zobaczyły błysk drobnych żółtych zębów. Dwaj mężczyźni
podali mu liny. Freize wziął po jednej z każdej strony i przytroczył je do dwóch zapasowych koni.
– Proszę – zwrócił do mężczyzny. – Prowadź ostrożnie konie. Powiedziałeś, że do wioski są
trzy kilometry?
– Może dwa i pół – odrzekł tamten.
Konie parsknęły ze strachu i cofnęły się, gdy stworzenie zawyło. Potem liny się napięły
i ruszyli, ciągnąc za sobą bezradny tłumok. Czasami stworzenie miotało się w konwulsjach, a wtedy
konie dygotały ze strachu. Prowadzący je mężczyzna musiał mocniej chwytać cugle i przemawiać
łagodnym, uspokajającym tonem.
– Kiepsko to wygląda – mruknął Freize do Luki, kiedy weszli do wioski i ujrzeli
mieszkańców uzbrojonych w szpadle, siekiery i cepy.
– Właśnie wyjaśnienie tej sprawy nam powierzono – oznajmił brat Piotr. – Ja sporządzę
raport, ty przeprowadź śledztwo. Zrobimy to tutaj, zanim podejmiemy dalszą podróż i misję. Zbierz
dowody, że to rzeczywiście wilkołak, pół zwierzę, pół człowiek, a potem zdecyduj, czy należy go
zabić srebrną strzałą.
– Ja? – zawahał się Luca.
– Ty jesteś inkwizytorem – przypomniał mu brat Piotr. – Oto właściwe miejsce, by
zrozumieć lęki i sporządzić mapę nadejścia szatana. Zaczynaj dochodzenie.
Freize spojrzał na niego; Izolda czekała. Luca odkaszlnął.
– Jestem inkwizytorem wysłanym przez samego Ojca Świętego z misją odkrycia wszelkich
występków i wykroczeń w świecie chrześcijańskim! – zawołał do mieszkańców wioski.
Odpowiedział mu pomruk pełen zainteresowania i szacunku. – Przeprowadzę dochodzenie
w sprawie tej bestii i zdecyduję, co należy z nią zrobić. Każdy, kto został przez nią skrzywdzony,
boi się jej lub coś o niej wie, ma przyjść do mojego pokoju w gospodzie i złożyć przede mną
zeznania. Za parę dni przekażę wam moją decyzję, wiążącą i ostateczną.
Freize pokiwał głową.
– Gdzie ta arena? – spytał wieśniaka prowadzącego konie.
– Na podwórcu gospody. – Wskazał głową wielkie podwójne drzwi prowadzące na
dziedziniec z boku karczmy.
Wieśniacy otworzyli je przed końmi. Na dziedzińcu, pod oknami karczmy, znajdowała się
duża okrągła arena.
Raz na rok, w dzień świąteczny, w wiosce zjawiał się wędrowny niedźwiednik i wszyscy
stawiali pieniądze na to, ile psów zabije jego niedźwiedź i jak blisko największy śmiałek zdoła się
zbliżyć do gardła zwierza, po czym poskramiacz kończył występ – aż do następnego roku.
Do pala na środku areny przykuwano niedźwiedzia, na którego potem szczuto psy. Arena
była wzmocniona i podwyższona belkami i deskami, tak że jej wewnętrzna ściana sięgała niemal
okien karczmy.
– Potrafią skakać – wyjaśnił wieśniak. – Wszyscy wiedzą, że wilkołaki skaczą.
Zbudowaliśmy tak wysoką ścianę, że nie przesadzi jej nawet sam diabeł.
Wieśniacy odwiązali liny od koni i pociągnęli bestię na arenę. Wilkołak zaczął się szamotać
jeszcze gwałtowniej. Wieśniacy jęli go kłuć widłami; zwierzę zawyło z bólu, warknęło i szarpnęło
się w więzach.
– Niby jak zamierzacie go tam wypuścić? – spytał głośno Freize.
Odpowiedziało mu milczenie. Najwyraźniej tego etapu nie przedyskutowano.
– Zamkniemy go tam i zaczekamy, aż sam się uwolni – podsunął ktoś.
– Ja do niego nie podejdę – rzucił inny.
– Jeśli raz cię ukąsi, staniesz się wilkołakiem – ostrzegła jakaś kobieta.
– Umrzesz od jednego jego zatrutego oddechu – sprostowała następna.
– Jeśli posmakuje twojej krwi, będzie cię ścigać, aż cię dopadnie – dodał jeszcze ktoś inny.
Brat Piotr, Luca i ich towarzyszki weszli do karczmy i zamówili pokoje dla siebie oraz
stajnię dla koni. Luca wynajął także jadalnię, z widokiem na arenę, i podszedł do okna, żeby
popatrzeć na swojego służącego, który stał z wijącą się obok bestią. Tak jak się spodziewał, Freize
nie potrafił zostawić żadnego stworzenia, nawet potwora.
– Daj mu wiadro wody do picia i kawał mięsa, kiedy się uwolni – polecił służącemu
z karczmy. – I może bochenek chleba, jeśli zechce.
– To piekielna bestia – zaprotestował chłopak. – Nie będę jej usługiwać. Moja noga nie
postanie obok niej. A jak doleci mnie jej oddech?
Freize przez chwilę wyglądał, jakby chciał go przekonywać, ale w końcu tylko pokiwał
głową.
– Niech tak będzie. Jest tu ktoś, kto współczuje bestii? Nie? Starczyło wam odwagi, żeby ją
złapać i dręczyć, ale nie żeby ją nakarmić, co? No cóż, zatem sam przyniosę jej przekąskę, a kiedy
uwolni się więzów i dojdzie do siebie po tym, jak wleczono ją po drodze, zje nieco mięsa i popije
wodą.
– Uważaj, żeby cię nie ugryzła! – krzyknął ktoś i wszyscy parsknęli śmiechem.
– Nie ugryzie mnie – odparł Freize z niezmąconym spokojem. – A to dlatego, że nikt mnie
nie tknie, jeśli nie pozwolę, a ja nie będę na tyle głupi, żeby tu być, kiedy się oswobodzi.
W przeciwieństwie do niektórych, co żyli obok niej i jęczeli, że węszy wokół ich drzwi, ale złapali
ją dopiero po wielu miesiącach.
Po tych słowach podniosła się wrzawa gniewnych głosów, które Freize po prostu
zlekceważył.
– Ktoś mi pomoże? – spytał. – Ha, w takim razie proszę, żebyście wszyscy odeszli, a to
dlatego, że nie jestem objazdowym cyrkiem.
Tłum się rozproszył, ale paru młodszych mężczyzn zostało na podeście wokół areny, na
którym można było obserwować wszystko przez barierkę. Freize nie odezwał się już; stał tylko
i czekał, aż tamci zniecierpliwili się, rzucili pod jego adresem parę przekleństw i odeszli.
Gdy dziedziniec opustoszał, Freize przyniósł wiadro wody z pompy, poszedł do kuchni po
surowy udziec i bochen chleba, po czym położył je na arenie, zerkając w okno, z którego
obserwowali go Luca i obie młode kobiety.
– Z czasem na pewno dowiemy się, co młody pan postanowi w twojej sprawie – powiedział
do oplecionego siatką stworzenia, które poruszyło się i cicho zaskomliło. – Niech Bóg nim kieruje,
by rozprawił się z tobą sprawiedliwie, nawet jeśli jesteś dzieckiem szatana i musisz umrzeć od
srebrnej strzały wymierzonej w serce. A ja będę cię karmił i poił, bo jesteś Bożym stworzeniem,
nawet jeśli należysz do Upadłych, a wątpię, żebyś sam o tym postanowił.
Zaraz po posiłku Luca zaczął dochodzenie w sprawie wilkołaka. Izolda i Iszrak udały się do
swojego pokoju, a on i brat Piotr przystąpili do przesłuchiwania świadków, którzy opowiadali
o tym, w jaki sposób wilkołak niepokoił ich wioskę.
Przez całe popołudnie słuchali historii o nocnych hałasach, delikatnie naciskanych klamkach
zamkniętych drzwi i porwanych ze stada owcach, które spokojnie pasły się pod opieką
miejscowych pastuszków. Chłopcy opowiadali o wielkim wilku, który samotnie poluje w okolicy,
wychodzi z lasu i porywa jagnięta, które za bardzo oddaliły się od matki. Mówili, że wilk czasem
biegnie na czterech łapach, a czasem na dwóch jak człowiek. Bali się i nie chcieli już prowadzić
owiec na położone w górach pastwiska, lecz woleli pozostawać blisko wioski. Jeden z nich,
sześcioletni chłopiec, powiedział, że jego starszego brata zjadł wilkołak.
– Kiedy? – spytał Luca.
– Co najmniej siedem lat temu – odrzekł chłopiec. – Bo go nie znałem. Wilkołak porwał go
na rok przed moim urodzeniem, a mama nigdy nie przestała go opłakiwać.
– Co się wydarzyło?
– To chłopstwo opowiada najróżniejsze bajdy – odezwał się cicho brat Piotr. – Stawiam
dziesięć do jednego, że chłopak kłamie albo jego brat umarł na jakąś odrażającą chorobę, do której
nie chcą się przyznać.
– Mama szukała jagnięcia, a on szedł z nią, jak zawsze – oznajmił chłopiec. – Mówiła mi, że
przysiadła, a on wdrapał się jej na kolana. Zasnął w jej ramionach, a ona była tak zmęczona, że na
chwilę zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, mojego brata już nie było. Myślała, że jest gdzieś
w pobliżu, i zaczęła go szukać i nawoływać, ale już go nie znalazła.
– Kompletna głupota – skwitował brat Piotr.
– Ale dlaczego uznała, że to akurat wilkołak go zabrał? – spytał Luca.
– Widziała ślady wilka na mokrej ziemi przy strumieniu. Biegała i wołała, a kiedy go nie
znalazła, pobiegła do domu po mojego ojca, który wyprawił się na wiele dni, szukając watahy, ale
nawet on, najlepszy myśliwy w wiosce, nie mógł jej wytropić. Wtedy zrozumieli, że mojego brata
zabrał wilkołak. Zabrał go i zniknął, tak jak mają w zwyczaju wilkołaki.
– Porozmawiam z twoją matką – zdecydował Luca. – Przyprowadzisz ją do mnie?
Chłopiec spojrzał na niego z wahaniem.
– Nie przyjdzie – odparł. – Nadal go opłakuje. Nie lubi o nim mówić. Nie zechce.
Brat Piotr pochylił się do Luki i szepnął:
– Słyszałem takie historie dziesiątki razy. Dzieciak pewnie był niewydarzony i po cichu
utopiła go w strumieniu, a potem wróciła i opowiedziała mężowi taką bajeczkę. Nie zechce się tym
chwalić, więc nie wydusimy z niej prawdy. Co się stało, to się nie odstanie.
Luca odwrócił się do niego, podnosząc kilka kartek, tak by zasłonić swoją twarz przed
wzrokiem chłopca.
– Bracie, prowadzę tu dochodzenie w sprawie wilkołaka. Porozmawiam z każdym, kto
może coś wiedzieć o tym upiornym stworzeniu. Wiesz, że to mój obowiązek. Jeśli w trakcie
śledztwa natrafię na ślad zabójstwa dziecka, także w tej sprawie przeprowadzę dochodzenie. Moim
zadaniem jest zbadać wszelkie lęki świata chrześcijańskiego. Wszelkie grzechy, duże i małe. Mam
zbadać, co się dzieje, i ocenić, czy to przepowiada nadejście końca świata. Śmierć dziecka,
pojawienie się wilkołaka, to wszystko są dowody.
– Musisz wiedzieć wszystko? – spytał brat Piotr sceptycznie. – Nie możesz czasem
odpuścić?
– Muszę. To moja klątwa, którą dźwigam, tak jak ten wilkołak. On musi mordować i szaleć.
Ja muszę wiedzieć. Ale ja służę Bogu, a on diabłu, dlatego on jest skazany na śmierć. – Luca
odwrócił się do chłopca. – Przyjdę do twojej matki.
Wstał, a dwaj mężczyźni i chłopiec – który nadal cicho protestował, zaczerwieniony po uszy
– ruszyli na dwór. Gdy byli już przy drzwiach, zobaczyli schodzące z piętra Izoldę i Iszrak.
– Dokąd idziecie? – spytała Izolda.
– Odwiedzić matkę tego oto miłego młodzieńca – powiedział Luca.
Dziewczęta spojrzały na brata Piotra, który milczał, lecz najwyraźniej był niezadowolony.
– Możemy iść z wami? – spytała Izolda. – Właśnie wybierałyśmy się na przechadzkę.
– To dochodzenie, nie wizyta towarzyska – burknął skryba.
– Dlaczego by nie? – powiedział Luca i Izolda ruszyła u jego boku.
Mały pastuszek, rozdarty między zawstydzeniem a dumą, że spotkało go takie wyróżnienie,
pobiegł przodem. Jego pies, leżący w cieniu wózka przed gospodą, nastawił uszy i potruchtał za
chłopcem.
Minęli zakurzony rynek i po prowizorycznych schodkach weszli na ścieżkę wijącą się
zboczem góry i dalej wzdłuż rwącego strumienia, aż w końcu zatrzymali się przy małym domku
z ładnym stawem z przodu podwórka i wodospadem z tyłu. Ściany z witek i gliny, pobielone dawno
temu, a teraz pożółkłe, wieńczył byle jaki dach z dachówek. Okna nie były oszklone, lecz miały
okiennice, teraz szeroko otwarte, by wpuścić popołudniowe słońce. Na podwórku kręciły się kury,
a w ogrodzonym sadzie, nieopodal, leżała maciora z prosiętami. Na pobliskiej łące stały dwie cenne
krowy, jedna z cielakiem. Kiedy przybysze ruszyli brukowaną ścieżką, drzwi chaty otworzyły się
i pojawiła się w nich kobieta w średnim wieku, w chustce na głowie i drelichowym fartuchu na
samodziałowej sukni. Zatrzymała się zaskoczona na widok bogatych nieznajomych.
– Witam państwa – powiedziała, wodząc po nich wzrokiem. – Co się stało, Tomasie, że
sprowadzasz tu takie dobre towarzystwo? Mam nadzieję, że nie sprawił kłopotu? Czy mogę wam
zaproponować coś do picia?
– To ten człowiek z karczmy, który pomógł przyciągnąć wilkołaka – rzucił Tomas bez tchu.
– Przyszedł do ciebie, choć mówiłem, żeby tego nie robił.
– Nie powinieneś mu w ogóle nic mówić – ofuknęła go matka. – Nie uchodzi, żeby mali
chłopcy, mali, brudni chłopcy rozmawiali z lepszymi od siebie. Idź i przynieś dzbanek najlepszego
piwa z piwniczki i nie mów już ani słowa. Panowie, panie, zechcecie usiąść?
Wskazała ławkę wbudowaną w niski kamienny murek przed domem. Izolda i Iszrak usiadły
na niej i uśmiechnęły się do kobiety.
– Rzadko miewamy tu towarzystwo – zauważyła. – I nigdy nie są to damy.
Tomas wyszedł z domu, niosąc dwa prymitywnie rzeźbione trójnożne stołki. Postawił je
przed bratem Piotrem i Lucą, po czym pobiegł do domu po dzban piwa, szklankę i trzy kubki.
Nieśmiało podał szklankę Izoldzie i nalał piwa pozostałym gościom.
Luca i brat Piotr usiedli, a kobieta stanęła przed nimi, mnąc w dłoni róg fartucha.
– To dobry chłopiec – powiedziała. – Nie chciał się zachować niestosownie. Przepraszam,
jeśli was obraził.
– Nie, nie, był grzeczny i uczynny – odrzekł Luca.
– Przynosi ci chlubę – zapewniła ją Izolda.
– Rośnie na silnego mężczyznę – zauważyła Iszrak.
Matka rozpromieniła się z dumy.
– To prawda. Dziękuję za niego Panu każdego dnia mojego życia.
– Ale miałaś innego syna. – Luca odstawił kubek. – Tomas powiedział nam o swoim
starszym bracie.
Przez szeroką ładną twarz kobiety przemknął cień, a w jej oczach pojawiło się nagłe
zmęczenie.
– Tak. Boże, wybacz mi, że spuściłam go na chwilę z oka. – Przez chwilę nie mogła mówić
i odwróciła głowę.
– Co się wydarzyło? – spytała Izolda.
– Niestety, straciłam go. W jednej chwili. Boże, wybacz mi tę chwilę. Ale byłam
niedoświadczoną matką i ciągle niedosypiałam… i wystarczył moment, żeby zniknął.
– W lesie? – rzucił Luca.
Kobieta skinęła głową.
Izolda wstała i delikatnie posadziła kobietę na ławce.
– Porwały go wilki? – spytała cicho.
– Tak sądzę. Już wtedy krążyły plotki o wilkach w lesie. Dlatego szukałam jagnięcia, chcąc
je znaleźć przed zapadnięciem zmroku. – Wskazała owce na pastwisku. – Nie mamy dużego stada.
Każde zwierzę się dla nas liczy. Usiadłam na chwilę. Mój synek był zmęczony, więc
postanowiliśmy odpocząć. Nie miał jeszcze czterech lat, Boże, zmiłuj się nad nim. Położyłam się
z nim na chwilę i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, już go nie było.
Izolda położyła jej dłoń na ramieniu.
– Znaleźliśmy jego koszulę – ciągnęła kobieta głosem drżącym od niewylanych łez. – Ale
dopiero po paru miesiącach. Znalazł ją jeden z chłopców, którzy zbierali ptasie jajka w lesie. Leżała
pod krzakiem.
– Była zakrwawiona?
Kobieta pokręciła głową.
– Deszcz ją wypłukał. Ale zaniosłam ją do księdza, a on odprawił mszę za niewinną duszę
mojego synka. Powiedział, że powinnam pogrzebać moją miłość do niego i urodzić następne
dziecko… i wtedy Bóg dał mi Tomasa.
– Mieszkańcy wioski złowili bestię, którą nazywają wilkołakiem – odezwał się brat Piotr. –
Czy oskarżysz ją o zabicie twojego dziecka?
Spodziewał się jej wybuchu, głośnych oskarżeń, ale ona spojrzała na niego ze znużeniem,
jakby już zbyt długo martwiła się i rozmyślała.
– Oczywiście, kiedy usłyszałam, że w lesie jest wilkołak, pomyślałam, że mógł zabrać
mojego Stefana… ale nie wiem. Nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, że to wilk go zabrał. Mój
synek mógł zawędrować za daleko i wpaść do strumienia, zlecieć w przepaść lub po prostu zgubić
się w lesie. Widziałam ślady wilka, ale nie ślady stóp Stefana. Zastanawiałam się nad tym
codziennie od jego zniknięcia i nadal nie wiem.
Brat Piotr skinął głową i zacisnął usta. Spojrzał na Lucę.
– Mam spisać jej oświadczenie i kazać jej postawić pod nim krzyżyk?
Luca pokręcił głową.
– Zrobimy to później, jeśli uznamy, że trzeba. – Skłonił się kobiecie. – Dziękujemy ci za
gościnność, gospodyni. Jak mam cię nazywać?
Kobieta wytarła twarz fartuchem.
– Jestem Sara Fairley, żona Ralpha Fairleya. Znają nas w wiosce, każdy powie ci, kim
jestem.
– Czy będziesz świadczyć przeciwko wilkołakowi?
Sara uśmiechnęła się smutno.
– Nie lubię o tym mówić – oznajmiła z prostotą. – Staram się o tym nie myśleć. Usiłowałam
posłuchać księdza, pogrzebać mój smutek z tamtą dziecinną koszulą i dziękować Bogu za drugiego
syna.
Brat Piotr wahał się przez chwilę.
– Na pewno osądzimy to stworzenie i jeśli udowodnimy, że to wilkołak, umrze.
Kobieta skinęła głową.
– To mi nie zwróci syna – powiedziała cicho. – Ale będę się cieszyć, że mój syn i inne
dzieci są bezpieczne na pastwisku.
Wstali i odeszli. Brat Piotr podał ramię Izoldzie, Luca pomógł Iszrak schodzić po stromej
kamienistej ścieżce.
– Dlaczego brat Piotr jej nie uwierzył? – spytała Iszrak, idąc na tyle blisko Luki, że mogła
mówić do niego cicho. – Dlaczego zawsze jest taki podejrzliwy?
– To nie jest jego pierwsze śledztwo. Odbył już niejedną podróż i wiele wdział. Twoja pani
Izolda była dla niej bardzo czuła.
– Bo ma czułe serce – odparła Iszrak. – Dzieci, kobiety, żebracy, zawsze hojnie ofiaruje im
pieniądze i serce. Kuchnia zamkowa wydawała codziennie dwa tuziny posiłków dla biednych.
Izolda zawsze taka była.
– Czy kochała kogoś? – spytał od niechcenia Luca.
Na ścieżce leżał duży kamień; chłopak przestąpił go i odwrócił się, żeby pomóc Iszrak.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
– To nie twoja sprawa – rzuciła szorstko. Widząc jego rumieniec, dodała: – Ach,
inkwizytorze! Czy naprawdę musisz wszystko wiedzieć?
– Tylko mnie to ciekawiło…
– Nikogo. Miała poślubić grubego, rozwiązłego grzesznika, ale nigdy nie brała go pod
uwagę. Nigdy by się do tego nie zniżyła. Bez żalu złożyła śluby czystości. Nie żałowała tego.
Kocha tylko swoje ziemie i ludzi, którzy je zamieszkują. Żaden mężczyzna do niej nie wzdycha. –
Zrobiła pauzę, jakby chciała z niego zażartować. – Na razie.
Luca odwrócił wzrok.
– Taka piękna kobieta na pewno…
– Oczywiście – ucięła Iszrak. – Ale opowiedz mi o bracie Piotrze. Czy zawsze jest tak
nieprzyjemny?
– Podejrzewał matkę chłopca – wyjaśnił Luca. – Sądzi, że sama mogła zabić dziecko,
a potem wymyślić historię o wilku. Ja tak nie uważam, ale oczywiście w tych wioskach na odludziu
takie rzeczy mogą się zdarzać.
Iszrak zdecydowanie pokręciła głową.
– Nie ona. Ta kobieta boi się wilków. To nie przypadek, że nie zeszła do wioski, choć
zbiegli się tam wszyscy.
– Skąd o tym wiesz?
Iszrak spojrzała na Lucę, jakby był ślepcem.
– Nie widziałeś jej ogrodu?
Luca mętnie przypomniał sobie dobrze utrzymany ogród pełen kwiatów i ziół. Przy
drzwiach kuchni ciągnęła się rabata warzyw i ziół, a ścieżkę okalały rzędy kwiatów i lawendy. Na
jednej grządce pyszniły się okazałe jesienne dynie, wokół drzwi pięły się dorodne winogrona. Był
to typowy wiejski ogródek: rośliny lecznicze i ozdobne.
– Oczywiście widziałem, ale nie zauważyłem nic wyjątkowego.
Dziewczyna uśmiechnęła się z wyższością.
– Hoduje tam z dziesięć różnych odmian tojadu w najróżniejszych kolorach. Jej syn miał na
kapeluszu świeżo zerwaną gałązkę tego zioła. W każdym oknie i przy każdych drzwiach był tojad.
Nigdy nie widziałam takiej jego kolekcji, w dodatku we wszystkich kolorach, od różowego przez
biały do fioletowego.
– No i…? – spytał Luca.
– Nie znasz ziół, które rosną w twoim kraju? – spytała Iszrak kpiąco. – Taki wielki
inkwizytor?
– Na pewno nie znam ich tak jak ty. Co to jest tojad?
– Wasz lud zwie go wilczym zielem. Ludzie od setek lat używają go do ochrony przed
wilkami i wilkołakami. Wysuszony i sproszkowany tojad to trucizna, która może odebrać życie
wilkowi. Nakarmiony nim wilkołak znowu stanie się człowiekiem. W śmiertelnej dawce może
położyć wilkołaka trupem na miejscu; wszystko zależy od destylacji zioła i ilości podanej wilkowi.
Z całą pewnością żaden wilk nie tknie tego zioła, nawet się do niego nie zbliży, nie pozwoli, by
choć gałązka otarła się o jego futro. Do tego domu nie dostanie się żaden wilk. Ta kobieta
zbudowała fortecę z tojadu.
– Myślisz, że to świadczy o jej prawdomówności i o jej lęku przed wilkami? Posadziła te
rośliny, żeby strzec się przed wilkiem na wypadek, gdyby po nią wrócił?
Iszrak wskazała głową chłopca, który brykał przed nimi jak jagniątko. Za wstążką jego
kapelusza tkwiła gałązka świeżego tojadu.
– Moim zdaniem chroni jego.
Zbliżając się do gospody Luca, brat Piotr i obie kobiety ujrzeli przed bramą podwórka mały
tłum.
– Co się dzieje? – spytał Luca, przepychając się między ludźmi.
Freize uchylał bramę i wpuszczał po jednej osobie, od każdej pobierając miedziaka.
– Co robisz? – rzucił z irytacją Luca.
– Pokazuję ludziom bestię. Ponieważ jest takie zainteresowanie, pomyślałem, że możemy na
to pozwolić. To dla dobra ogółu. Uznałem, że zaprezentuję Boży majestat, pokazując ludziom tego
biednego grzesznika.
– A skąd pomysł, żeby brać za to pieniądze?
– Brat Piotr wiecznie martwi się o wydatki – wyjaśnił Freize z miłym uśmiechem. –
Uznałem, że bestia powinna sama pokryć koszta swojego procesu.
– Idiotyzm! – warknął Luca. – Zamknij bramę. Nie wolno tu wpuszczać gapiów. To ma być
dochodzenie, nie jarmark.
– Ludzie chcą zobaczyć – wtrąciła Izolda. – Jeśli uważają, że to stworzenie od lat zagrażało
im samym i ich zwierzętom, to oczywiste, że teraz chcą na nie spojrzeć.
– Więc niech spoglądają, ale nie wolno ci brać za to pieniędzy – rzekł Luca
z rozdrażnieniem. – Nie ty złapałeś bestię, więc dlaczego mianowałeś się jej strażnikiem?
– Bo to ja rozluźniłem jej więzy i dałem jeść – odparł rozsądnie Freize.
– Wilkołak jest wolny? – spytał Luca, a Izolda zawtórowała mu nerwowo:
– Uwolniłeś go?
– Przeciąłem mu więzy i uciekłem z areny, ile sił w nogach. Sam wyzwolił się z sieci –
wyjaśnił Freize. – Napił się, przekąsił coś, a teraz leży i wypoczywa. Niezbyt atrakcyjny widok, ale
tu mieszkają prości ludzie i mają niewiele rozrywek. A od dzieci i wioskowych głupków biorę pół
ceny.
– Widzę tu tylko jednego głupka – odrzekł Luca surowo. – I nie pochodzi z tej wioski.
Wpuść mnie, chcę zobaczyć bestię.
Przeszedł przez bramę, a jego towarzysze ruszyli za nim. Freize po cichu pobrał opłatę od
reszty mieszkańców wioski i otworzył szeroko bramę.
– Założę się, że to nie wilk – powiedział cicho do Luki.
– Jak to?
– Widziałem go, kiedy wyswobadzał się z sieci. Teraz zwinął się w kłębek w cieniu, więc
trudniej to zauważyć, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiego zwierza. Ma długie pazury i grzywę,
ale podnosi się z czterech łap na dwie tylne. Żaden wilk tak nie robi.
– Więc co to za stworzenie? – spytał Luca.
– Nie mam pewności, ale kiepski z niego wilk.
Luca skinął głową i zbliżył się do areny. Prowadziły na nią drewniane schodki, a wokół
znajdował się podest, żeby widzowie mogli zaglądać na arenę ponad jej drewnianymi ścianami.
Luca wszedł po schodkach i odsunął się nieco, żeby brat Piotr, towarzyszące im dwie młode
kobiety i pastuszek zmieścili się obok niego.
Bestia kuliła się pod najdalszą ścianą, podwinąwszy nogi pod siebie. Miała gęstą długą
grzywę i brunatną skórę pokrytą zaskorupiałym błotem i bliznami. Na szyi miała dwie czerwone
pręgi po linach; od czasu do czasu lizała krwawiącą łapę. Spod grzywy błysnęły ciemne oczy,
a potem obnażone w warknięciu zęby.
– Powinniśmy przywiązać stwora i rozciąć mu skórę – podsunął brat Piotr. – Jeśli to
wilkołak, pod skórą będzie miał sierść. To dowód.
– Powinniście go zabić srebrną strzałą – odezwał się jeden z miejscowych. – Natychmiast,
zanim księżyca przybędzie. One nabierają sił wraz z powiększającym się księżycem. Lepiej zabić
go teraz, dopóki nie odzyska pełni sił.
– Kiedy wypada pełnia? – spytał Luca.
– Jutro – powiedziała Iszrak.
Pastuszek wyjął zza wstążki kapelusza tojad i rzucił go w stronę skulonego zwierza, który
wzdrygnął się nerwowo.
– Proszę! – krzyknął ktoś w tłumie. – Widzieliście? Boi się wilczego ziela. To wilkołak!
Powinniśmy go natychmiast zabić. Nie czekajmy! Zabijmy go, póki jest słaby.
Ktoś rzucił kamieniem, który trafił stworzenie w grzbiet. Drgnęło, warknęło i cofnęło się,
jakby chciało się wtopić w wysoką ścianę areny.
Jeden z mężczyzn odwrócił się do Luki.
– Wasza miłość, nie mamy dość srebra, by wytopić strzałę. Czy masz może przy sobie nieco
kruszcu, który moglibyśmy od ciebie kupić? Bylibyśmy bardzo wdzięczni. W przeciwnym
wypadku będziemy musieli posłać do Pescary, gdzie mieszka lichwiarz, a to zajmie wiele dni.
Luca zerknął na brata Piotra.
– Mamy trochę srebra – powiedział ostrożnie skryba. – To święta własność Kościoła.
– Możemy wam je sprzedać – zdecydował Luca. – Ale zaczekamy na pełnię. Chcę zobaczyć
na własne oczy przemianę bestii. Kiedy ujrzę, że staje się wilkiem, wówczas będziemy wiedzieć, że
to stwór, o którym mówiliście. Zabijemy go, gdy przybierze postać wilka.
Mężczyzna skinął głową.
– Zrobimy srebrną strzałę już teraz, żeby się przygotować.
Poszedł do karczmy z bratem Piotrem, rozmawiając o cenie srebra, a Luca odwrócił się do
Izoldy i zaczerpnął tchu. Denerwował się jak chłopiec.
– Chciałem spytać… to znaczy wcześniej… tu jest tylko jedna jadalnia… czy zjecie dziś
z nami kolację?
Dziewczyna spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
– Myślałam, że Iszrak i ja zjemy w naszym pokoju.
– Możecie obie jeść z nami w jadalni. Jest bliżej kuchni i posiłki są cieplejsze, prosto
z pieca. Nikt nie będzie miał nic przeciwko temu.
Izolda odwróciła głowę, zarumieniona.
– Chciałabym…
– Proszę, zgódź się. Chcę cię poprosić o radę… – Urwał, nie mogąc nic wymyślić.
Izolda zauważyła jego wahanie.
– W jakiej sprawie? – spytała z roześmianymi oczami. – Postanowiłeś już, co zrobić
z wilkołakiem, wkrótce otrzymasz rozkazy co do następnej misji. W czym mógłbyś mnie prosić
o radę?
Luca uśmiechnął się z rezygnacją.
– Nie wiem. Nic mi nie przychodzi do głowy. Chciałem tylko twojego towarzystwa. Razem
podróżujemy, ty, ja, brat Piotr, Iszrak i Freize, który przysiągł ci wierność… Pomyślałem, że
mogłybyście jadać z nami.
Uśmiechnęła się wobec takiej szczerości.
– Bardzo chętnie spędzę z wami ten wieczór – powiedziała zgodnie z prawdą.
Czuła, że pragnie go dotknąć, położyć mu rękę na ramieniu, podejść bliżej. Nie sądziła, że
to pożądanie, raczej było to pragnienie bliskości, chęć, by poczuć jego rękę na swojej talii, by jego
ciemna głowa znalazła się tuż obok, by zobaczyć uśmiech w jego orzechowych oczach.
Wiedziała, że zachowuje się niemądrze, że przebywanie tak blisko nowicjusza w stanie
duchownym to grzech, że ona sama już naruszyła śluby, które złożyła, wstępując do klasztoru.
Cofnęła się.
– Iszrak i ja zjawimy się na kolacji, pięknie pachnąc – dodała. – Iszrak namówiła
karczmarza, żeby przyniósł do naszego pokoju balię. Wszyscy uważają, że oszalałyśmy, skoro
chcemy się kąpać, choć to nie Wielki Piątek, bo tylko wtedy tutejsi biorą doroczną kąpiel, ale
przysięgłyśmy, że się nie rozchorujemy.
– Zatem spodziewamy się was na kolacji, wykąpanych jak na Wielkanoc.
Luca zeskoczył z podestu i wyciągnął ręce, żeby pomóc Izoldzie. Pozwoliła, by postawił ją
na ziemi, a kiedy już to zrobił, trzymał ją w objęciach nieco dłużej, niż to było konieczne. Poczuł,
że Izolda lekko pochyla się w jego stronę – nie mogło mu się wydawać – ale zaraz cofnęła się, a on
uznał, że jednak mu się wydawało. Nie potrafił odczytać znaczenia jej ruchów, nie umiał odgadnąć
jej myśli, a śluby czystości zabraniały mu się do niej zbliżyć. Ale przecież obiecała, że przyjdzie na
kolację. Przynajmniej tego był pewien.
Kiedy odeszła wraz z Iszrak, Luca zerknął z zażenowaniem na Freize’a, ale ten najwyraźniej
niczego nie zauważył. Patrzył na wilkołaka, który kręcił się w kółko, zupełnie jak pies, zanim się
położy. Kiedy w końcu znieruchomiał, Freize ogłosił zebranym:
– Teraz zasnął. Koniec przedstawienia. Możecie wrócić tu jutro.
– A jutro zobaczymy go za darmo! – zawołał ktoś. – To nasz wilkołak, my go złapaliśmy,
nie ma powodu, byśmy mieli płacić za wstęp.
– Zgadza się, ale ja go karmię – odparował Freize. – A mój pan płaci za jego utrzymanie.
On też zbada to stworzenie i zabije je naszą srebrną strzałą. To znaczy, że wilkołak jest nasz.
Wieśniacy rozeszli się, narzekając na opłatę za oglądanie bestii. Freize zamknął za nimi
bramę dziedzińca. Luca poszedł do karczmy, a Freize do kuchni.
– Masz coś słodkiego? – spytał kucharkę, pulchną ciemnowłosą kobietę, która już
doświadczyła jego najbardziej bezczelnych pochlebstw. – A raczej, czy masz coś choć w połowie
tak słodkiego jak twój uśmiech?
– A pójdziesz! Czego tu chcesz?
– Kawałek świeżego chleba z łyżką dżemu byłby bardzo mile widziany. Albo może śliwki
w cukrze?
– Śliwki są dla pani – oznajmiła kucharka. – Ale mogę ci dać pajdę chleba.
– Albo dwie – podsunął chytrze Freize.
Kucharka pokręciła głową niby to ze zgorszeniem, ale ukroiła dwie kromki żytniego chleba,
dała na nie z rozmachem dwie łyżki dżemu i złożyła razem.
– Proszę, i nie wracaj po więcej. Przyrządzam posiłek i nie mogę cię teraz dokarmiać.
Jeszcze nigdy nie gościłam równocześnie tylu szlachetnie urodzonych osób, a w dodatku jedna
z nich jest wysłannikiem samego Ojca Świętego! I bez ciebie wystarczy mi roboty na cały dzień
i noc.
– Jesteś księżniczką – zapewnił ją Freize. – Księżniczką w przebraniu. Nie zdziwiłbym się,
gdyby pewnego dnia ktoś powiózł cię do zamku.
Kucharka roześmiała się z zadowoleniem i wypchnęła go z kuchni, zatrzaskując drzwi.
Freize wspiął się znowu na podest wokół areny i spojrzał na wilkołaka, który leżał nieruchomo.
– Ej! – Freize pomachał mu ręką, w której trzymał chleb. – Ej! Lubisz chleb z dżemem? Bo
ja tak.
Bestia podniosła głowę i spojrzała na niego nieufnie. Odsłoniła zęby w cichym warknięciu.
Freize ugryzł kanapkę, a potem odłamał kawałek i rzucił zwierzęciu.
Stwór cofnął się nerwowo, ale zaraz poczuł zapach pożywienia i wychylił się nieco do
przodu.
– Śmiało – szepnął Freize zachęcająco. – Zajadaj. Spróbuj. Na pewno ci posmakuje.
Bestia ostrożnie obwąchała chleb, po czym podczołgała się ku niemu, najpierw wysuwając
wielkie łapy, potem przenosząc całe ciało. Jeszcze raz pociągnęła nosem, liznęła kawałek chleba
i pożarła go jednym łapczywym chapnięciem. Położyła się jak sfinks i spojrzała na Freize’a.
– Nieźle – pochwalił. – Chcesz jeszcze?
Zwierzę patrzyło, jak Freize odgryza kęs chleba, je z apetytem, a potem znowu odłamuje
kawałek i rzuca go na arenę. Tym razem nie cofnęło się, lecz uważnie prześledziło lot chleba,
a kiedy wylądował na środku areny, podeszło do niego.
Pożarło chleb w mgnieniu oka i usiadło, przyglądając się Freize’owi i wyraźnie czekając na
więcej.
– Dobrze – odezwał się Frezie tym samym łagodnym tonem. – A teraz podejdź ciut bliżej.
Rzucił ostatni kawałek chleba tuż koło ściany, przy której stał, ale wilkołak nie ośmielił się
aż tak zbliżyć. Słodko pachnący dżem go kusił, lecz Freize – choć tkwił bez ruchu, szepcząc
zachęty – działał odstraszająco.
– Nie szkodzi – powiedział w końcu chłopak. – Przyjdziesz później, nie wątpię.
Zszedł z podestu.
Iszrak przyglądała mu się od progu karczmy.
– Dlaczego go tak karmiłeś? – spytała.
Freize wzruszył ramionami.
– Chciałem mu się dobrze przyjrzeć. No i chyba ciekawiło mnie, czy posmakuje mu chleb
z dżemem.
– Wszyscy poza tobą go nienawidzą. Już planują jego egzekucję. A ty go karmisz chlebem
z dżemem.
– Biedne zwierzę. Wątpię, żeby chciał być wilkołakiem. Pewnie samo się stało. A teraz
musi zapłacić za to życiem. To niesprawiedliwe.
Po jej twarzy przebiegł uśmiech.
– Rzeczywiście. Może po prostu taką ma naturę. Może to stworzenie inne od tych, które
znamy. Jak odmieniec: ktoś, kto nie przynależy do miejsca, w którym się znalazł.
– A ten świat nie lubi odmienności – zauważył Freize.
– To święta prawda – przyznała Iszrak, dziewczyna, różniąca się od innych smagłą skórą
i ciemnymi skośnymi oczami.
– No tak… – Freize objął ją w pasie. – Dobra z ciebie dziewczyna. Może buzi?
Iszrak znieruchomiała, ani nie ulegając jego łagodnemu naciskowi, ani się nie odsuwając.
Ten bezruch był bardziej zniechęcający, niż gdyby odskoczyła z piskiem. Stała jak posąg, a Freize
znieruchomiał tak samo jak ona. Nie napierał i chętnie by cofnął rękę, ale tego nie mógł zrobić.
– Lepiej puść mnie w tej chwili – powiedziała bardzo cicho i spokojnie. – Freize, ostrzegam
cię uczciwie. Puść mnie, bo będzie źle.
Freize spróbował parsknąć zadziornym śmiechem. Niezbyt mu się udało.
– I co zrobisz? Pobijesz mnie? Bardzo chętnie zniosę wytarganie za uszy przez taką
dziewczynę. Składam ci ofertę: wytargaj mnie za uszy, a potem mocno pocałuj!
– Powalę cię na ziemię – powiedziała z cichą determinacją. – I będzie bolało, a ty poczujesz
się jak głupiec.
Freize natychmiast mocniej ją chwycił.
– Ach, nadobne dziewczę, i na cóż te pogróżki bez pokrycia. – Zachichotał i ujął Iszrak pod
brodę, by ją pocałować.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie wiedział, co się dzieje. Jeszcze przed chwilą
trzymał dziewczynę wpół i pochylał się, by ją pocałować, gdy nagle złapała go za rękę, obróciła,
szarpnęła, a on padł na wznak na twardy bruk błotnistego dziedzińca. W głowie zahuczało mu od
upadku, a Iszrak nie wiadomo kiedy znalazła się w otwartych drzwiach gospody.
– Nigdy nie rzucam słów na wiatr – powiedziała, ledwie trochę zdyszana. – A ty lepiej
zapamiętaj, że nie wolno mnie dotykać bez mojej zgody.
Freize usiadł, potem wstał, otrzepał się i pokręcił głową. Kiedy świat przestał mu wirować
przed oczami, Iszrak już znikła.
Pomocnik kuchenny raz po raz wdrapywał się po schodach z kubłami gorącej wody. Przy
drzwiach przejmowała je Iszrak lub Izolda. Przelewały wodę do wielkiej drewnianej balii stojącej
przed kominkiem w sypialni. Iszrak wyłożyła ją prześcieradłem, a do wody dodała pachnącego
olejku. Zamknęły drzwi na zasuwę, rozebrały się i weszły do parującej wody. Izolda delikatnie
obmyła gąbką posiniaczone ramiona i czoło Iszrak, a potem odwróciła ją i odchyliła jej głowę, by
umyć jej czarne włosy.
Blask ognia pełgał po ich mokrej lśniącej skórze. Rozmawiały cicho, rozkoszując się
ciepłem kąpieli i ognia. Izolda naniosła olejki na gęste ciemne włosy przyjaciółki, które spięła na jej
czubku głowy.
– Umyjesz moje? – spytała i odwróciła się, żeby Iszrak mogła namydlić jej plecy i ramiona
i umyć splątane złote włosy. – Czuję się, jakby na mojej skórze osiadł cały pył drogi. – Wzięła
z miski przy balii garść soli, roztarła sól z olejkiem i rozprowadziła po ramionach.
– Na pewno we włosach masz pół lasu – powiedziała Iszrak, wyciągając z nich patyczki
i listki.
– Wyjmij je – poprosiła Izolda. – Rozczesz mi włosy, chcę je dziś rozpuścić.
– I podkręcić na końcach? – spytała Iszrak, pociągając za jeden lok.
– Teraz mogę nosić włosy tak, jak mi się podoba – przypomniała Izolda, potrząsając głową.
– To już tylko moja sprawa.
– Oczywiście – zgodziła się z nią Iszrak. – A inkwizytorowi z pewnością jest obojętne, czy
masz czyste i zakręcone włosy, czy też upięte pod welonem.
– Złożył śluby tak jak ja – podkreśliła Izolda.
– Ty złożyłaś je pod przymusem, więc teraz się nie liczą; a z tego, co wiem, z nim jest tak
samo – powiedziała Iszrak przebiegle.
Izolda odwróciła się i spojrzała na nią; mydliny spływały jej po nagich plecach.
– On złożył śluby – powtórzyła z wahaniem.
– Został oddany Kościołowi jako dziecko, zanim zrozumiał, co oznaczają słowa przysięgi.
Teraz jest mężczyzną i patrzy na ciebie, jakby chciał je cofnąć.
Rumieniec z wolna zaczął pełznąć ku mokremu czołu Izoldy.
– Patrzy na mnie?
– Wiesz, że tak.
– Patrzy na mnie…
– Z pożądaniem.
– Nie możesz tak mówić – zaprotestowała natychmiast Izolda.
– Ale mówię.
– Więc nie mów.
Tymczasem Luca wyszedł na dziedziniec, żeby po raz ostatni przed kolacją spojrzeć na
wilkołaka. Stojąc na podeście plecami do gospody, nagle uświadomił sobie, że widzi w oknie
naprzeciwko odbicie dziewcząt w kąpieli. Wiedział, że powinien odwrócić wzrok – co więcej,
powinien natychmiast wejść do gospody, nie spoglądając w górę. Wiedział, że obraz dwóch
pięknych dziewcząt, siedzących nago w balii, utrwali się w jego głowie jak wypalone piętno i że
nigdy nie zdoła go zapomnieć: Iszrak nawija na smagły palec jasne pasmo włosów Izoldy,
wmasowuje balsam w każdy lok i spina jej włosy na czubku głowy, a potem delikatnie rozprowadza
mydło na perłowej skórze pleców przyjaciółki. Luca znieruchomiał, nie mogąc odwrócić wzroku.
Wiedział, że popełnił niewybaczalne wykroczenie, podglądając dziewczęta, że okropnie je obraził
i co gorsza, dopuścił się grzechu. W końcu zeskoczył z podestu i poszedł do karczmy, zdając sobie
sprawę, że czuje do Izoldy znacznie więcej niż sympatię, szacunek czy zainteresowanie – że płonie
pożądaniem do niej.
Kolacja upłynęła w nieznośnie ciężkiej atmosferze. Dziewczęta zeszły na dół wesołe,
z mokrymi włosami splecionymi w warkocze. Czysta bielizna i suknie sprawiły, że czuły się
odświętnie, jakby przyszły na bal. Ich towarzysze czekali na nie w markotnym nastroju. Brat Piotr
był niezadowolony ze wspólnego posiłku, a Luca nie potrafił myśleć o niczym innym oprócz dwóch
dziewcząt w blasku ognia, z włosami rozpuszczonymi jak syreny.
Wymamrotał słowa powitania do Izoldy i skłonił się w milczeniu Iszrak, po czym odwrócił
się do Freize’a, który przyniósł piwo i wino.
– Kieliszki! Panie powinny mieć kieliszki.
– Są na stole, ślepy by zobaczył – odparł Freize z niezmąconym spokojem.
Nie patrzył na Iszrak, ale potarł ramię, jakby dokuczał mu siniak.
Iszrak uśmiechnęła się do niego bez cienia zażenowania.
– Potłukłeś się, Freize? – spytała słodko.
Spojrzenie, które jej rzucił, w każdej innej dziewczynie obudziłoby wyrzuty sumienia.
– Kopnął mnie osioł – powiedział. – Uparty i głupi, który nie wie, co dla niego dobre.
– Więc lepiej daj mu spokój – podsunęła.
– Tak zrobię – oznajmił ponuro Freize. – Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Zwłaszcza gdy
dochodzi do przemocy.
– Dostałeś ostrzeżenie – przypomniała sucho.
– Myślałem, że może być płochliwy. Ten głupi osioł. Myślałem, że początkowo będzie się
opierać. Nie zdziwiłoby mnie małe skubnięcie, karcące i zachęcające zarazem. Ale nie
spodziewałem się, że wierzgnie jak jakiś cholerny muł.
– Teraz już wiesz – odparła spokojnie Iszrak.
Freize skłonił się jak wcielenie urażonej godności.
– Teraz wiem.
– O czym wy mówicie? – wtrąciła ze zdziwieniem Izolda.
– Musisz spytać tę oto damę – mruknął Freize, bardzo podkreślając ostatnie słowo.
Izolda uniosła brew, a Iszrak odwróciła wzrok, dając do zrozumienia, że nie powie nic
więcej. Między dziewczętami zaległa cisza.
– Czy mamy czekać na kolację przez cały wieczór? – spytał Luca i nagle wydało mu się, że
powiedział to za głośno, jak rozkapryszone dziecko. – To znaczy… Freize, czy już gotowa?
– Zaraz ją przyniosę, panie – oznajmił Freize z urazą w głosie.
Podszedł do schodów i zaordynował kolację prostą techniką wydarcia się na kucharkę.
Dziewczęta wzięły na siebie prawie cały ciężar konwersacji przy stole. Mówiły o pastuszku,
jego matce i uroczym małym gospodarstwie. Brat Piotr prawie się nie odzywał, milcząc
z dezaprobatą, Luca usiłował rzucać coś nonszalancko, ale głos wiązł mu w gardle, kiedy
przypominały mu się ciemnozłote mokre włosy Izoldy i ciepłe lśnienie jej wilgotnej skóry.
– Proszę o wybaczenie – odezwał się nagle. – Jestem dziś roztargniony.
– Czy coś się stało? – spytała Izolda.
Brat Piotr przeszył go długim badawczym spojrzeniem.
– Nie. Miałem sen, po którym w mojej głowie zostały wizje. Wiecie, jak to jest, kiedy nie
można przestać o czymś myśleć?
– Jaki to był sen? – spytała Iszrak.
Luca natychmiast oblał się purpurą.
– Prawie nie pamiętam. Widzę tylko obrazy.
– Jakie?
– Ich także nie pamiętam – wyjąkał Luca. Zerknął na Izoldę. – Pewnie wydaję ci się
głupcem.
Dziewczyna uśmiechnęła się uprzejmie i pokręciła głową.
– Śliwki w cukrze – odezwał się Freize, niespodziewanie zjawiając się z przysmakiem. –
W kuchni wielce się nad nimi trzęśli. I wszystkie wioskowe dzieci czekają przy drzwiach na to, co
zostawicie.
– Zdaje się, że narobiliśmy tu jakiegoś kłopotu – zmartwiła się Izolda.
– Zwykle podróżni, wśród których znajdują się damy, zatrzymują się w miastach, a nie
w takich wioskach – zauważył brat Piotr. – Dlatego powinniście dołączyć do większej grupy,
w której już są kobiety.
– Gdy tylko spotkamy taką grupę, bez zwątpienia do niej dołączymy – zapewniła go Izolda.
– Wiem, że nadużywamy waszej dobroci.
– A za co będziecie podróżować? – spytał nieżyczliwie brat Piotr.
– Mam do sprzedania klejnoty.
– I konie – dodał Freize od drzwi. – Cztery dobre konie, które można w każdej chwili
sprzedać.
– Nie należą do nich – zaprotestował skryba.
– Cóż, nie ty ukradłeś je rzezimieszkom, młody pan nigdy by się nie dopuścił kradzieży,
a i ja nie tykam skradzionych koni, zatem muszą one należeć do tych dam, co oznacza, że mogą je
sprzedać w każdej chwili – oznajmił Freize z namaszczeniem.
Dziewczęta parsknęły śmiechem.
– Miło z twojej strony – powiedziała Izolda. – Ale może powinniśmy się nimi podzielić.
– Brat Piotr nie może przyjmować skradzionych dóbr – wyjaśnił Freize. – I nie może
pobierać też opłat za oglądanie wilkołaka, gdyż sumienie mu na to nie pozwala.
– Och, na miłość boską! – zawołał niecierpliwie Piotr.
Luca podniósł głowę, jakby rozmowa dopiero teraz do niego dotarła.
– Freize, możesz zatrzymać pieniądze za oglądanie wilkołaka, ale nie bierz już od nikogo
opłat. To tylko powoduje złą krew w wiosce, a musimy mieć zgodę i pomoc miejscowych, by
przeprowadzić dochodzenie. I oczywiście panie powinny wziąć konie.
– Zatem mamy własny majątek – powiedziała Izolda, posyłając uśmiech bratu Piotrowi
i ciepłe spojrzenie Luce. – Dziękuję wam za to.
– Dziękuję, Freize – dodała cicho Iszrak. – Bo przecież konie przybyły na twój gwizd
i podążyły za tobą.
Freize roztarł ramię, jakby poczuł dotkliwy ból, odwrócił głowę i nic nie powiedział.
Wszyscy poszli spać wcześnie. W gospodzie było niewiele świec; dziewczęta wzięły jedną,
by trafić do sypialni. Rozpaliwszy ogień w kominku, zdmuchnęły świecę. Iszrak otworzyła
okiennice i spojrzała na arenę w dole.
W ciepłym blasku żółtego, zbliżającego się do pełni księżyca widziała sylwetkę Freize’a,
który siedział na murze areny i machał nogami. W dłoni trzymał garść kości z kolacji.
– Chodź – usłyszała jego szept. – Wiem, że lubisz kości, pewnie bardziej niż chleb
z dżemem. Zostało na nich trochę słoniny, jest jeszcze ciepła i chrupiąca. No, chodź.
Bestia pełzła ku niemu jak cień; zatrzymała się na środku areny, przysiadła na zadnich
łapach niczym pies, zwrócona do niego pyskiem. Jej pierś bielała w świetle księżyca, grzywa
opadała na plecy. Stworzenie czekało, nie spuszczając oczu z Freize’a, wpatrzone w kości, lecz nie
ośmielało się zbliżyć.
Freize rzucił jedną kość tuż koło siebie, drugą nieco dalej, trzecią jeszcze dalej i siedział
nieruchomy jak posąg, gdy stworzenie podkradło się do tej ostatniej. Rozległ się odgłos lizania,
a potem chrupnięcie. Bestia oblizała się i spojrzała pożądliwie na następną kość na glinianej
podłodze areny.
Nie mogąc się oprzeć zapachowi, podeszła nieco bliżej i wzięła smakołyk.
– Widzisz? – szepnął Freize zachęcająco. – Nic złego się nie stało, a ty masz kolację. No,
a co z tą ostatnią?
Ostatnia kość leżała niemal pod jego zwisającą bosą stopą.
– Dalejże – powiedział Freize, usiłując zdobyć zaufanie stworzenia. – No, co powiesz? Co
powiesz?
Stworzenie podeszło do ostatniej kości, pożarło ją i cofnęło się, ale tylko trochę. Spojrzało
na Freize’a, a ten bez lęku odpowiedział mu tym samym.
– Co powiesz? – spytał znowu. – Smakują ci jagnięce kości? Co powiesz, malutki?
– Dobre – odezwała się bestia cienkim dziecięcym głosem. – Dobre.
Iszrak spodziewała się, że Freize natychmiast zeskoczy z muru i przybiegnie do gospody ze
zdumiewającą wieścią o wilkołaku mówiącym ludzkim głosem, ale ku jej zdziwieniu nawet nie
drgnął. Ona zasłoniła usta ręką, żeby powstrzymać jęk. Freize zastygł jak kamień. Nie poruszył się
ani nie odezwał. Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle usłyszał głos stwora albo czy może to
ją zwiódł słuch. Freize siedział niczym posąg, a bestia znieruchomiała niczym drugi posąg. Na
zalanej księżycowym blaskiem arenie zapanowała głucha cisza.
– Dobre, tak? – przemówił w końcu Freize, równie cicho i spokojnie jak poprzednio. – A ty
jesteś dobrym stworzeniem. Jutro dostaniesz więcej. Może chleb i ser na śniadanie. Zobaczymy, co
ci przyniosę. Dobranoc, bestio… – właściwie jak mam cię nazywać? Jak ci na imię, maleństwo?
Czekał, ale bestia milczała.
– Ja nazywam się Freize – powiedział łagodnie. – I może się zaprzyjaźnimy.
Przełożył nogi na drugą stronę ściany i zeskoczył. Bestia podniosła się na cztery łapy, przez
chwilę nasłuchiwała, potem poszła pod ścianę, obróciła się w miejscu trzy razy, jak pies i zwinęła
się w kłębek.
Iszrak spojrzała na księżyc. Jutro miała nadejść pełnia, a miejscowi uważali, że wilkołak
zyska wtedy największą siłę. Co się wydarzy?
Następnego ranka z wioski przybyła delegacja, która z szacunkiem, lecz zdecydowanie
oświadczyła, że śledztwo nie może odwlec wymierzenia sprawiedliwości wilkołakowi. Mieszkańcy
wioski nie widzieli powodu, dla którego inkwizytor miałby rozmawiać z ludźmi i zapisywać ich
zeznania. Chcieli przyjść do gospody o wschodzie księżyca, tej nocy, by ujrzeć zmieniającego się
wilkołaka i go zabić.
Luca spotkał się z nimi na dziedzińcu. Towarzyszyły mu Izolda i Iszrak, podczas gdy
Freize, który nie pojawił się przy stole, czyścił konie i uważnie nasłuchiwał. Brat Piotr był na
piętrze, gdzie kończył raport.
Delegacja liczyła trzy osoby: ojca pastuszka, Ralpha Fairleya, sołtysa wioski, Williama
Millera, i jego brata. Wszyscy oznajmili zdecydowanie, że chcą zobaczyć wilka w jego wilczej
postaci, zabić go i położyć kres dochodzeniu. Wioskowy kowal już wykuwał srebrną strzałę.
– Ponadto przygotowujemy grób – powiedział William Miller, tęgi rumiany mężczyzna koło
czterdziestki, pompatyczny i zarozumiały jak każdy, kto w małej wiosce piastował wysoką funkcję.
– Otrzymałem wiarygodne informacje, że wilkołak musi zostać pochowany z pewnymi środkami
ostrożności, żeby nie powstał z grobu. W tym celu wydałem rozkaz, by wykopano jamę na
rozstajach za wioską. Pochowamy tam bestię, przebiwszy jej serce kołkiem. Nasypiemy do grobu
wilczego ziela. Jedna z naszych kobiet od lat je hoduje. – Skinął głową, jakby odpowiadał
twierdząco na pytanie Luki. – Srebrna strzała i kołek w sercu, a w grobie wilcze ziele. Tak się to
robi.
– Myślałem, że tak się postępuje z nieumarłymi – rzucił Luca z irytacją. – Że to ich grzebie
się na rozstajach.
– Nie ma się co zastanawiać – oznajmił pan Miller, niezachwianie pewny swego. – Nie ma
sensu dbać o szczegóły, skoro wreszcie złapaliśmy bestię i możemy ją zabić. Uznałem, że zabijemy
ją o północy naszą srebrną strzałą. Może nawet zorganizujemy coś w rodzaju uroczystości. Zjawię
się na niej osobiście. Mógłbym przekazać srebrną strzałę łucznikowi i wygłosić krótkie
przemówienie.
– To nie polowanie na niedźwiedzia – odparł Luca – tylko prawdziwe dochodzenie, a ja
jestem inkwizytorem wyznaczonym przez Ojca Świętego. Nie mogę pozwolić, by zwaliła się tu
cała wioska i by wyrok śmierci wydano, zanim przygotuję raport. Nie pozwolę, by nikczemnicy
sprzedawali miejsca na arenie.
– Robił tak tylko jeden nikczemnik – zauważył z godnością pan Miller. Pogwizdywanie
dobiegające ze stajni stało się nagle głośniejsze. – Ale cała wioska musi ujrzeć bestię i jej śmierć.
Może nie rozumiecie tego jako przybysze z Rzymu, ale zbyt długo żyliśmy w strachu. Jesteśmy
małą społecznością, musimy wiedzieć, że nic nam już nie grozi. Musimy wiedzieć, że wilkołak nie
żyje i że znowu będziemy żyć w spokoju.
– Przepraszam, ale bestia prawdopodobnie porwała mojego pierworodnego syna. Chciałbym
ujrzeć jej śmierć. Chcę powiedzieć mojej żonie, że bestia nie żyje – wtrącił Ralph Fairley, ojciec
pastuszka. – Kiedy Sara się o tym dowie, może poczuje, że nasz syn Tomas może bez lęku
wyganiać owce na pastwisko. Może znowu prześpi spokojnie całą noc. Od siedmiu lat budzą ją
koszmary. Chcę, by odetchnęła. Jeśli wilkołak zginie, może Sara zdoła sobie wybaczyć.
– Możecie przyjść o północy – zdecydował Luca. – Jeśli stworzenie ma zmienić się w wilka,
to tylko wtedy. A jeśli zobaczymy tę zmianę, osądzę, czy stwór jest wilkołakiem. Tylko ja mogę
wydać wyrok i rozkaz egzekucji.
– Czy mógłbym być doradcą? – spytał pan Miller z nadzieją. – Jako człowiek doświadczony
i mający w tej społeczności pewną pozycję? Czy mógłbym udzielić ci rady? Pomóc w podjęciu
decyzji?
– Nie – osadził go Luca. – To nie jest lincz wieśniaków, którzy ze strachu i wściekłości
zabijają podejrzanego. To rozważenie wszystkich dowodów i wymierzenie sprawiedliwości. Ja
jestem inkwizytorem. Ja podejmę decyzję.
– Ale kto wystrzeli strzałę? – spytał pan Miller. – Mamy stary łuk, który pani Louisa
znalazła na strychu. Założyliśmy nową cięciwę, ale nikt z wioski nie umie strzelać. Podczas
pospolitego ruszenia walczymy w piechocie z kosami. W wiosce od dziesięciu lat nie było łucznika.
Zapadła chwila ciszy.
– Ja umiem strzelać z łuku – odezwała się Iszrak.
Luca spojrzał na nią z wahaniem.
– To duża broń – zauważył. – Bardzo trudno naciągnąć cięciwę, nie tak jak w damskim
łuku. Może byłaś szkolona w sporcie dla dam, ale wątpię, żebyś umiała użyć łuku, który tu mają.
Freize wychylił się ze stajni, ale nic nie powiedział.
Dziewczyna wyciągnęła do Luki lewą rękę. Na kostce środkowego palca znajdował się
twardy odcisk, znak rozpoznawczy każdego łucznika, wyróżniający go jak tatuaż. Był stary,
utrwalony przeciąganiem brzechwy strzały wzdłuż celującego palca. Taki ślad mógł mieć tylko
ktoś, kto strzelał setki razy.
– Potrafię strzelać – oświadczyła Iszrak. – Z łuku bojowego, nie damskiego.
– Jak się nauczyłaś? – spytał Luca, nie puszczając jej ciepłych palców. – I dlaczego ciągle
ćwiczysz?
– Ojciec Izoldy chciał, żebym umiała to co kobiety z mojego ludu, choć zostałam
wychowana z dala od ojczyzny. Jesteśmy narodem wojowników i kobiety walczą na równi
z mężczyznami. To plemię twardych ludzi: mieszkamy na pustyni, ciągle podróżujemy. Potrafimy
jechać konno przez cały dzień. Umiemy znaleźć wodę po zapachu i wyczuć woń zwierzyny.
Żyjemy z polowania, sokolnictwa i łucznictwa. Przekonasz się, że jeśli mówię, iż potrafię strzelać,
to tak jest.
– Jeśli coś mówi, przeważnie ma rację – dobiegł ich komentarz ze stajni. – Ja na przykład
mogę zaświadczyć, że umie walczyć jak dzikuska. Pewnie jest wytrawną łuczniczką. A z całą
pewnością nie jest damą.
Luca przeniósł wzrok z urażonego Freize’a na Iszrak.
– Jeśli to prawda, mianuję cię katem i dam ci srebrną strzałę. Ja nie posiadam tej
umiejętności. Nie ma ona zastosowania w klasztorze. A rozumiem, że poza tobą nikt tutaj nie
strzela z łuku.
Iszrak skinęła głową.
– Trafię to zwierzę ze ściany wokół areny, choć jest tak małe. Strzała go dosięgnie.
– Jesteś pewna?
Dziewczyna z przekonaniem skinęła głową.
– Absolutnie.
Luca odwrócił się do sołtysa i dwóch pozostałych mężczyzn z wioski.
– Będę obserwował bestię przez cały dzień aż do wschodu księżyca – oznajmił. – Jeśli ujrzę,
że przemienia się w wilka, wezwę was. Poza tym możecie się zjawić o północy. Gdy ocenię, że to
wilk z wyglądu i natury, wówczas ta młoda kobieta spełni swoją powinność. Przyniesiecie srebrną
strzałę i zabijemy zwierza o północy. Pochowacie go, gdzie wam się podoba.
– Zgoda – powiedział sołtys. Już miał odejść, ale jeszcze spytał: – A co będzie, jeśli
przemiana nie nastąpi? Jeśli stwór nie stanie się wilkiem? Jeśli pozostanie taki jak teraz, podobny
do wilka, lecz mały i dziki?
– Wtedy będziemy musieli osądzić, co to za zwierzę i co można z nim zrobić – oznajmił
Luca. – Jeśli to stworzenie naturalne, które Bóg stworzył, by żyło na swobodzie, rozkażę, żeby
wypuszczono je do lasu.
– Możemy poddać je torturom – zaproponował ktoś.
– Poddam je działaniu Słowa – odparł Luca. – To moje dochodzenie, do którego zostałem
wyznaczony. Zbiorę dowody, przestudiuję pisma i wówczas orzeknę, czym jest bestia. Ale możecie
być pewni: nie zostawię was na pastwę wilkołaka. Sprawiedliwości musi się stać zadość. Wasze
dzieci będą bezpieczne.
Iszrak zerknęła ku stajni, spodziewając się, że Freize zdradzi, iż bestia mówi, ale jego mina
wyrażała, że jest najgłupszym służącym świata, który nie ma pojęcia o niczym i nigdy nie odzywa
się nieproszony.
W południe biskup tej diecezji, któremu towarzyszyło czterech księży, pięciu uczonych
i świta służących, dotarł do wioski po całodziennej podróży z Pescary, miasta katedralnego. Luca
powitał go w progu gospody, siląc się na jak największą uprzejmość. Nie mógł się pozbyć
wrażenia, że prawdziwy biskup, odziany w amarant i jadący na białym mule, usuwa go w cień. Czuł
się gorszy od pięćdziesięcioletniego mężczyzny z dziewięcioma doradcami i niezliczoną służbą.
Freize usiłował rozweselić kucharkę, wyjaśniając, że tego wieczoru wszystko się skończy,
tak czy inaczej, i że ona musi zapewnić tylko jeden wystawny posiłek na ten wyjątkowy zjazd
możnych.
– Jeszcze nigdy nie przyjmowałam tylu panów jednocześnie – rozpaczała kobieta. – Będę
musiała posłać po kurczaki, a Jonas musi mi dać tę świnię, którą zarżnął w zeszłym tygodniu.
– Będę podawał do stołu i pomogę ci w kuchni – obiecał Freize. – Poza tym zapowiem
każde danie, dla większego fasonu.
– Przecież ty tylko jesz i kradniesz jedzenie dla tego zwierzęcia na dziedzińcu. Ten stwór
bardziej mi przeszkadza teraz niż wtedy, kiedy żył w lesie.
– Myślisz, że powinniśmy go wypuścić? – spytał żartobliwie Freize.
Kobieta przeżegnała się trwożnie.
– Święci pańscy, skąd! Zabrał dziecko biednej pani Fairley, która już nigdy do siebie nie
doszła. W zeszłym tygodniu porwał jagnię, a jeszcze wcześniej kurę prosto z podwórka. Nie, im
szybciej umrze, tym lepiej. A twój pan dobrze zrobi, jak każe go zabić, bo inaczej będziecie tu mieli
zamieszki. Możesz mu to ode mnie powiedzieć. Do wioski zjadą się inni, pasterze z najwyżej
położonych gospodarstw, a oni nie mają cierpliwości do obcych, którzy się tu wpraszają i twierdzą,
że mamy oszczędzić naszego wilkołaka. Twój pan powinien wiedzieć, że tu może być tylko jedno
zakończenie: ten stwór ma umrzeć.
– Mogę wziąć dla niego tę kość z szynki?
– Przecież miałam na niej ugotować zupę dla biskupa.
– Nic na niej nie ma – zaprotestował Freize. – Daj mi ją dla zwierza. I tak dostaniesz inną ze
świni Jonasa.
– Weź ją, weź – rzuciła kobieta niecierpliwie. – Nie przeszkadzaj mi już.
– Przyjdę ci pomóc, kiedy tylko nakarmię bestię – obiecał Freize.
Kucharka wygoniła go z kuchni, a on wszedł na podest i spojrzał ponad ścianą areny. Bestia
leżała, ale na widok Freize’a uniosła głowę.
Freize wskoczył na ścianę, przerzucił przez nią nogi i usiadł wygodnie, kołysząc stopami.
– No cóż – odezwał się łagodnie. – Witaj, bestio. Mam nadzieję, że dobrze się miewasz?
Zwierz podszedł nieco bliżej, na środek areny, i spojrzał na Freize’a, który pochylił się,
jedną ręką mocno trzymając się ściany. Drugą wyciągnął tak, że kość zwisała tuż pod jego stopami.
– Chodź – powiedział cicho. – Chodź i weź sobie. Nie masz pojęcia, ile kosztowało mnie
trudu, żeby ją zdobyć, ale widziałem wczoraj, że w kuchni kroją szynkę, i postanowiłem, że ta kość
będzie twoja.
Bestia przechyliła lekko głowę w jedną, a potem drugą stronę, jakby usiłowała zrozumieć
ten ciąg słów. Najwyraźniej łagodny ton do niej trafiał. Spojrzała na Freize’a siedzącego na ścianie
areny.
– Chodź – powtórzył chłopak. – To dobre.
Zwierz podszedł, ostrożnie jak kot. Zbliżył się do ściany areny i usiadł dokładnie pod
stopami Freize’a, który wyciągnął do niego rękę. Stwór powoli się rozprostował i położył przednie
łapy na ścianie. Miał ponad metr dwadzieścia długości. Freize zwalczył w sobie odruch, by się
cofnąć. Podejrzewał, że zwierzę wyczuje jego strach. Musiał sprawdzić, czy bestia da się karmić
z ręki, czy pozwoli mu przekroczyć dzielącą ich przepaść. Kierowała nim, jak zwykle, miłość do
niemych, słabych, skrzywdzonych. Sięgnął jeszcze dalej, a bestia uniosła kudłatą głowę i delikatnie
wyjęła mu z ręki kość, jakby przez całe życie była w ten sposób karmiona przez kochającą osobę.
Ledwie poczuła kość w szczękach, odskoczyła, opadła na cztery łapy i uciekła na drugą
stronę areny. Freize wyprostował się – i zauważył obserwującą go Iszrak.
– Dlaczego karmisz to zwierzę, skoro mam je dziś zastrzelić? – spytała cicho. – Czemu
jesteś dla niego miły, skoro ono właściwie już nie żyje?
– Może nie będziesz musiała go dziś zastrzelić – odpowiedział Freize. – Może młody pan
dojdzie do wniosku, że to nie wilkołak, tylko stworzenie, którego jeszcze nie znamy, albo jakieś
biedne dziwadło, które uciekło z cyrku. Może uzna, że to dziwoląg, lecz nie pomiot szatana. Może
nazwie je odmieńcem, którego ktoś zesłał między nas. Przecież bardziej przypomina małpę niż
wilka. Co to za zwierzę? Czy podczas swoich podróży i studiów widziałaś już coś takiego?
Iszrak wzruszyła ramionami.
– Nie, nigdy. Biskup rozmawia z twoim panem. Przeglądają najróżniejsze księgi
i dokumenty, żeby rozstrzygnąć, co należy zrobić, jakim próbom poddać zwierza, jak go zabić
i pochować. Biskup przywiózł ze sobą najróżniejszych uczonych, którzy podobno wiedzą, co
czynić. – Zamilkła na chwilę. – Gdyby zwierzę potrafiło mówić jak chrześcijanin, to zmieniłoby
wszystko. Twój pan powinien się o tym dowiedzieć.
Freize nawet nie drgnął.
– Skąd pomysł, że mogłoby mówić?
Iszrak spojrzała mu w oczy bez cienia kokieterii.
– Nie tylko ty się nim interesujesz.
Luca cały dzień spędził w towarzystwie biskupa, duchownych i naukowców przy stole
zasłanym świadectwami spotkań z wilkołakami i historiami wilków sięgającymi najwcześniejszych
czasów: wszelkie wzmianki w pracach greckich filozofów zostały przetłumaczone przez Arabów na
ich język, a z niego z kolei na łacinę.
– Bóg jeden wie, co naprawdę napisali Grecy – zwierzył się Luca bratu Piotrowi. – Trzeba
się przedrzeć przez dziesiątki uprzedzeń. Każdą relacją zajmuje się pół tuzina uczonych, a każdy
ma na ten temat inną opinię.
– Musimy przeprowadzić dochodzenie, posługując się logiką – odrzekł brat Piotr,
zasępiony. – Nie wystarczy poznać opowieści o tym, co ktoś rzekomo zobaczył. Mamy tu zbadać
fakty i ustalić prawdę. Nie chcemy starożytnych plotek, lecz potrzebujemy dowodów, żeby wydać
słuszny wyrok.
Sprzątnęli kartki ze stołu, by przygotować go do posiłku. Biskup wyrecytował długie
błogosławieństwo. Iszrak i Izolda zostały wykluczone z towarzystwa mężczyzn, więc zjadły obiad
we własnym pokoju, wyglądając na podwórzec. Obserwowały Freize’a, który siedział na ścianie
areny z drewnianym talerzem na kolanach, dzieląc się jedzeniem z bestią; przycupnęła u jego stóp
i od czasu do czasu patrzyła na niego wyczekująco, wierna i pogodna jak pies, choć różniła się od
psa czymś w rodzaju niezależnego charakteru.
– To na pewno małpa – powiedziała Izolda. – Widziałam obrazek małpy w jakiejś książce
ojca.
– Czy potrafią mówić? – spytała Iszrak. – Małpy?
– Wyglądała, jakby potrafiła. Miała wargi i zęby jak my, i rozumne spojrzenie, jak gdyby
chciała się podzielić swoimi myślami.
– Nie sądzę, żeby to zwierzę było małpą – powiedziała Iszrak ostrożnie. – I myślę, że umie
mówić.
– Jak papuga?
Obie zobaczyły, że Freize pochyla się ku bestii, a ona zbliża się do niego. Wzięła kawałek
chleba i jabłko nie w pysk, lecz w łapę. Usiadła na tylnych łapach i zaczęła jeść, trzymając
pożywienie jak wiewiórka.
– Nie jak papuga. Zdaje się, że to stworzenie mówi jak chrześcijanin. Nie możemy go zabić,
nie możemy stać i przyglądać się, jak ginie, dopóki się nie dowiemy, kim jest. To na pewno nie
wilk, ale co?
– Nie mamy prawa wyrokować.
– Mamy. Nie dlatego, że jesteśmy chrześcijankami, bo ja nią nie jestem, ale dlatego, że
podobnie jak ten zwierz, jesteśmy obcymi, których inni się boją. Ludzie nie rozumieją kobiet, które
nie są żonami, matkami, córkami lub zakonnicami. Ludzie boją się kobiet wykształconych, kobiet,
które mają pasję. Ja jestem młodą wykształconą kobietą o ciemnej skórze, wyznającą nieznaną
religię i własną wiarę, więc dla ludzi z tej małej wioski wydaję się równie obca jak ta bestia. Czy
mam stać bezczynnie i patrzeć, jak ją zabijają, ponieważ nie rozumieją, czym jest? Jeśli im na to
pozwolę bez słowa protestu, co ich powstrzyma przed rzuceniem się na mnie?
– Powiesz o tym Luce?
Iszrak wzruszyła ramionami.
– Po co? On słucha biskupa, nie mnie.
O drugiej po południu mężczyźni uzgodnili, co należy uczynić, i biskup wyszedł przed
gospodę, by ogłosić decyzję.
– Jeśli bestia zmieni się o północy w wilka, to heretyczka zabije go srebrną strzałą –
oświadczył. – Kowal wbije mu kołek w serce, a mieszkańcy wioski pogrzebią truchło w skrzyni
pełnej wilczego ziela na rozstaju dróg.
– Moja żona przyniesie wilcze ziele – odezwał się Ralph Fairley. – Bóg mi świadkiem, ma
tego dużo.
– Jeśli zwierzę się nie przemieni… – Biskup uniósł rękę i podniósł głos, przekrzykując
pomruk tłumu. – Wiem, dobrzy ludzie, że jesteście pewni jego przemiany… ale załóżmy, że ona nie
nastąpi… wówczas oddamy bestię władzom tej wioski, sołtysowi Millerowi, i zrobicie z nią, co
zechcecie. Człowiek ma daną mu przez Boga władzę nad zwierzętami. Ten stwór należy wam się
zgodnie z boskimi prawami. Biegał swobodnie koło waszej wioski, a wy złapaliście go
i uwięziliście, więc jest wasz.
Pan Miller ponuro pokiwał głową. Nikt nie wątpił, że bestia nie pożyje długo.
– Rozniosą to stworzenie na strzępy – mruknęła Iszrak do Izoldy.
– Możemy im przeszkodzić?
– Nie.
– A teraz – ciągnął biskup – radzę byście do północy zajęli się swoimi sprawami. Ja udam
się do kościoła, gdzie odprawię nieszpory i kompletę. Proponuję, żebyście się wyspowiadali
i złożyli ofiarę na rzecz kościoła, zanim przyjdziecie, by zobaczyć to wspaniałe widowisko, które
zesłał wam Pan. Bóg uśmiecha się do tych, którzy dziś złożą ofiarę na kościół – dodał po chwili. –
Anioł Pański przeszedł między wami. Należy Mu podziękować i chwalić za to.
– Co to znaczy? – zwróciła się Iszrak do Izoldy.
– „Płaćcie za przywilej wizyty biskupa” – przetłumaczyła jej przyjaciółka.
Tak właśnie myślała.
Nie pozostało im nic innego, jak tylko czekać do północy. Po kolacji Freize nakarmił bestię,
a ona podeszła, usiadła mu u stóp i spojrzała, jakby chciała z nim porozmawiać, tylko nie umiała
znaleźć słów. Z kolei Freize chciał ją ostrzec, ale patrząc w jej ufne brązowe oczy zerkające spod
grzywy, poczuł, że nie potrafi zdradzić stworzeniu, co je czeka. O wschodzie księżyca oboje,
człowiek i bestia, czuwali tak, jak biskup czuwał w kościele. Zwierz podniósł lwią głowę,
spoglądając na swojego towarzysza, ciemną sylwetkę na tle rozgwieżdżonego nieba. Freize
nieustannie do niego mówił w nadziei, że stworzenie znowu się odezwie, ale milczało.
– To dobry czas, kochany, żebyś mi powiedział, jak masz na imię – rzekł cicho. – Jedno
„niech będzie pochwalony” ocali ci życie. Albo chociaż znowu „dobre”. Przemów, stworze, przed
północą. Przemów, kiedy wszyscy będą na ciebie patrzeć. Przemów. Proszę…
Stworzenie spojrzało na niego, podnosząc brwi. Przechyliło głowę na bok, a jego oczy
błysnęły brązem spod splątanej grzywy.
– Przemów, stworze – powtórzył Freize. – Nie ma sensu milczeć, skoro potrafisz mówić.
Gdybyś mógł powiedzieć: „Boże, błogosław”, uznaliby to za cud. Potrafisz to powiedzieć?
Powtórzyć po mnie? „Boże, błogosław”?
O jedenastej przed bramą zaczęli się gromadzić ludzie. Niektórzy nieśli kłonice, inni kosy
i topory. Jasne było, że jeśli biskup nie zleci egzekucji, chłopi przeprowadzą ją osobiście, zasieką
zwierzę lub rozedrą je własnymi rękami. Freize wyjrzał na zewnątrz i zobaczył, że paru mężczyzn
podważa siekierami kamienie w bruku, wyłuskując je i chowając do kieszeni.
Iszrak wyszła z gospody w chwili, gdy Freize podał zwierzęciu kawałek chleba z serem.
– Na pewno je zabiją – odezwała się do chłopaka. – Przyszli nie na proces, lecz po to by
zobaczyć jego śmierć.
– Wiem.
– Nie mam pojęcia, co to za gatunek zwierzęcia, ale wątpię, żeby było wilkołakiem.
Freize wzruszył ramionami.
– Nie mogę powiedzieć, żebym kiedyś widział wilkołaka. Ale to zwierzę szuka kontaktu
z ludźmi. To nie zabójca jak wilk, jest o wiele bardziej towarzyskie. Podobne do psa w szukaniu
bliskości, do konia w nieśmiałej dumie, do kota w obojętności. Nie wiem, co to za zwierzę. Ale
postawiłbym swój roczny zarobek, że jest to miłe, kochające, wierne stworzenie. Potrafi się uczyć,
potrafi zmienić swoje zachowanie.
– Nie oszczędzą go tylko z tego powodu, że tak powiemy, ty czy ja.
Freize pokręcił głową.
– Nie, nie zrobią tego dla nas. Nikt nie słucha mało znaczących ludzi. Ale może młody pan
je uratuje.
– Ma przeciwko sobie biskupa i jego naukowców.
– Czy twoja pani mogłaby się wstawić za tym stworzeniem?
Iszrak wzruszyła ramionami.
– Kto posłucha kobiety?
– Na pewno nie rozsądny mężczyzna – odparł natychmiast i z przyjemnością zobaczył błysk
jej uśmiechu.
Iszrak spojrzała na bestię, która podniosła ku niej głowę. Jej brzydki kanciasty pysk wydał
się niemal ludzką twarzą.
– Biedne stworzenie – westchnęła dziewczyna.
– Gdyby to była bajka, mogłabyś je pocałować. Pochyliłabyś się, pocałowała je, a ono
zmieniłoby się w księcia. Podobno miłość czyni cuda. Ale nie! Wybacz, teraz sobie
przypomniałem, ty się nie całujesz. Potrafisz rzucić zacnego człowieka w błoto za to, że ośmielił się
o tym pomyśleć.
Nie odpowiedziała na zaczepkę. Przez chwilę milczała, zamyślona.
– Wiesz co? Masz rację. Tylko miłość może ocalić to stworzenie – odezwała się w końcu. –
To jest to, co okazywałeś mu od pierwszej chwili, kiedy je zobaczyłeś. Miłość.
– Nie powiedziałbym, że… – zaczął Freize, ale Iszrak już pospiesznie odeszła.
Chwilę potem sołtys wioski, pan Miller, załomotał do wrót gospody i Freize wraz ze
służącym otworzyli jej wielkie drewniane skrzydła. Mieszkańcy wioski weszli tłumnie na
dziedziniec i zasiedli na drewnianych podestach wokół areny, tak jak podczas walk niedźwiedzia
z psami. Mężczyźni przynieśli mocne piwo, ich żony popijały z mężowskich kubków, śmiejąc się
i żartując. Młodzieńcy przyprowadzili swoje ukochane, kucharka sprzedawała w drzwiach kuchni
ciasteczka i paszteciki, a pokojówki biegały po dziedzińcu, oferując za drobną opłatą grzane piwo
i wino. Była to jednocześnie egzekucja i piknik.
Iszrak zauważyła nadchodzącą Sarę Fairley z wielkim koszem wilczego ziela w ramionach.
Tuż za nią szedł mąż, prowadząc osła obładowanego pękami tych roślin. Małżonkowie przywiązali
osła w bramie i wkroczyli na dziedziniec. Ich syn jak zwykle miał przy kapeluszu gałązkę wilczego
ziela.
– Przyszłaś – odezwała się ciepło Izolda, zbliżając się do kobiety. – Bardzo się cieszę.
Cieszę się, że się na to zdobyłaś.
– Mąż uznał, że powinniśmy – odpowiedziała bardzo blada Sara. – Myślał, że widok
martwej bestii mnie uspokoi. Jak wszystkich innych. Nie mogłam pozwolić, żeby wioska zebrała
się beze mnie. Wszyscy towarzyszyli mi w smutku. Chcą zobaczyć koniec tej historii.
– Cieszę się, że przyszłaś – powtórzyła Izolda.
Kobieta wdrapała się na podest, zajmując miejsce koło Iszrak. Izolda usiadła obok niej.
– Masz strzałę? – spytała Sara Fairley. – Wystrzelisz ją?
Dziewczyna przytaknęła bez słowa i pokazała jej łuk i strzałę ze srebrnym grotem.
– Trafisz wilkołaka z tego miejsca?
– Bez wątpienia – odrzekła ponuro Iszrak. – Jeśli zmieni się w wilka, inkwizytor wyda mi
rozkaz, który wykonam. Ale moim zdaniem to nie wilk ani stworzenie podobne do wilka. To nie
wilkołak ani żadne znane nam zwierzę.
– Jeśli nie wiemy, co to jest, i nie potrafimy się dowiedzieć, to lepiej je zabić – odezwał się
mąż Sary, ale ona zerknęła na bestię, a potem na srebrną strzałę i zadrżała lekko.
Iszrak spojrzała jej prosto w oczy, a Izolda położyła dłoń na drżących palcach kobiety.
– Nie chcesz śmierci tego stworzenia? – spytała.
Sara pokręciła głową.
– Nie wiem. Nie mam pewności, że to ono porwało moje dziecko. Nie wiem, czy to potwór,
jak mówią wszyscy. I jest w nim coś, co budzi we mnie litość. – Popatrzyła na obie kobiety. –
Pomyślicie, że mam źle w głowie, ale jest mi go żal.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi gospody i wyszli z niej Luca, brat Piotr, biskup,
naukowcy i księża. Izolda i Iszrak wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
– Powiem mu – rzuciła szybko Izolda, zeskoczyła z podestu i przedarła się przez tłum do
Luki.
– Czy północ już blisko? – spytał biskup.
– Rozkazałem, by na dwunastą uderzono w dzwon kościelny – odpowiedział jeden
z duchownych.
Biskup skłonił się ku Luce.
– Jak zamierzasz zbadać rzekomego wilkołaka?
– Myślałem, że zaczekamy do północy i wtedy mu się przyjrzymy – odparł Luca. – Jeśli
zmieni się w wilka, zobaczymy to bez żadnych wątpliwości. Może powinniśmy zgasić pochodnie,
żeby bestia w pełni odczuła efekt działania księżyca.
– Zgoda. Zgasić pochodnie! – rozkazał biskup.
Kiedy ciemności ogarnęły dziedziniec, wszyscy zamilkli, jakby przestraszyli się tego, co
robią. Kobiety szeptały i czyniły znak krzyża, młodsze dzieci czepiały się spódnic matek. Jedno
zaczęło cicho kwilić.
– Nie widzę go – odezwał się ktoś z pretensją.
– Jest tam!
Bestia cofnęła się w swoje zwykłe miejsce, gdy na dziedzińcu zaroiło się od hałaśliwych
ludzi. Teraz w mroku trudno było ją zobaczyć; ciemna grzywa stopiła się z ciemnym drewnem
ściany, smagła skóra nikła na tle ubitej ziemi. Ludzie przecierali oczy i mrugali, czekając, aż wzrok
przyzwyczai im się do ciemności.
– Rusza się! – zawołał pan Miller.
Stwór wstał na cztery łapy i rozejrzał się, jakby czuł nadciągające niebezpieczeństwo, ale
nie wiedział, czego się spodziewać. Na podeście rozległy się szepty, jak poszum groźnego wiatru,
gdy wszyscy zauważyli ruch, a mężczyźni zaczęli szemrać, że stwora należy natychmiast zabić.
Freize zauważył, że wiele osób sięga po kamienie schowane w kieszeniach i zrozumiał, że mogą
zaraz ukamienować zwierzę.
Izolda dotarła do Luki i dotknęła jego ramienia. Pochylił się, by jej wysłuchać.
– Nie zabijajcie bestii – szepnęła.
Tymczasem Freize rzucił niespokojne spojrzenie na Iszrak, zobaczył lśnienie srebrnego
grotu strzały i spokojną rękę dziewczyny na cięciwie, a potem znowu przeniósł wzrok na bestię.
– Spokojnie – powiedział, ale nie słyszał własnego głosu przez pomruk mamrotanych
przekleństw.
Stworzenie schowało głowę w ramiona i skuliło się, jakby ze strachu.
Powoli, złowrogo, niczym obwieszczenie czyjejś śmierci, odezwał się dzwon kościelny.
Bestia wzdrygnęła się na ten dźwięk i potrząsnęła grzywą, jakby bicie dzwonu odbijało się echem
w jej głowie. Ktoś roześmiał się niespodziewanie, ale w tym śmiechu brzmiał strach. Wszyscy
przyglądali się stworzeniu, kiedy dzwon uderzył po raz ostatni, a księżyc w pełni, jasny jak zimne
słońce, z wolna wydźwignął się nad dach gospody i oblał światłem bestię, która stała nieufnie, bez
ruchu, pocąc się z przerażenia.
Nikt nie widział, żeby na skórze bestii pojawiły się włosy, żeby się powiększała. Jej zęby
nie urosły, podobnie jak ogon. Stworzenie nadal stało na czterech łapach, ale baczniejsi
obserwatorzy widzieli, że drży jak jelonek w mroźny dzień.
– Ten stwór się zmienia? – spytał biskup. – Nic nie widzę. Nie widzę, co robi.
– Tylko stoi i patrzy dokoła – odpowiedział Luca. – Nie dostrzegam, żeby rosły mu włosy,
a przecież światło księżyca pada wprost na niego.
Ktoś w tłumie zawył, naśladując wilka; zwierzę gwałtownie odwróciło głowę w tamtą
stronę, jakby miało nadzieję, że to prawdziwy wilk, ale potem cofnęło się, zrozumiawszy, że to
tylko okrutny żart.
– Zmienia się już? – spytał niecierpliwie biskup.
– Nie widzę – odparł Luca. – Nie sądzę. – Podniósł głowę. Do księżyca zbliżała się
chmurka, nie większa od zaciśniętej pięści. Jej smużki już teraz zaczęły rzucać cień na arenę. –
Może powinniśmy znowu zapalić pochodnie – odezwał się z niepokojem. – Tracimy światło.
– Czy bestia zmienia się w wilka? – spytał biskup jeszcze bardziej niecierpliwie. –
Będziemy musieli przekazać ludowi naszą decyzję. Możesz rozkazać dziewczynie, żeby ją
zastrzeliła?
– Nie – odparł Luca twardo. – Nie, jeśli proces ma być sprawiedliwy. Stworzenie nie
zmienia się w wilka. Jest pełnia, księżyc świeci, a ono się nie zmienia.
– Nie strzelaj – rzuciła z napięciem Izolda.
Robiło się coraz ciemniej; chmura napłynęła na księżyc. Tłum jęknął z trwogą.
– Zastrzelcie bestię! – krzyknął ktoś. – Szybko!
Zapadły nieprzeniknione ciemności.
– Pochodnie! – zawołał Luca. – Zapalcie pochodnie!
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk i łupnięcie, jakby ktoś upadł, a potem gorączkowe
szuranie, jakby ktoś gwałtownie poderwał się z ziemi.
– Co się stało? – Luca przepchnął się przez tłum i wytężył wzrok, usiłując przez mrok
dostrzec coś na arenie. – Zapalcie pochodnie! Na Boga, co się dzieje?
– Ratunku! – wrzasnęła z przerażeniem Sara Fairley. – Dobry Boże, ratujcie!
Spadła z podestu na arenę i stała na niej samotnie, przytulona plecami do drewnianej ściany,
nerwowo rozglądając się w poszukiwaniu bestii. Zwierzę podniosło się i patrzyło na nią swoimi
bursztynowymi oczami. Dobrze widziało w ciemnościach. Dostrzegło kobietę, która wyciągała
ręce, jakby sądziła, że w ten sposób obroni się przed groźnymi kłami i pazurami.
– Iszrak! Strzelaj! – krzyknął Luca.
Nie widział ciemnego kaptura dziewczyny ani jej czarnych oczu, ale zauważył błysk
srebrnego grotu, strzałę na cięciwie, skierowaną w stronę ciemnego cienia – bestii węszącej
w powietrzu i nieśmiało zbliżającej się do kobiety. Potem usłyszał głos Iszrak. Tyle że jej słowa
były skierowane nie do Luki, lecz do skamieniałej ze strachu Sary Fairley.
– Zawołaj do niego! – krzyknęła Iszrak.
W mroku zamajaczyła biała plama zwróconej ku górze twarzy Sary.
– Co? – Kobieta ogłuchła ze strachu. Zbyt się bała, żeby cokolwiek zrozumieć. – Co?
– Nie wiesz, jak ma na imię? – spytała łagodnie Iszrak, nie przestając celować w powoli
skradającą się bestię.
– Skąd mam znać imię tego stwora? – szepnęła Sara. – Wyciągnijcie mnie stąd! Na Boga,
ratujcie mnie!
– Spójrz na niego. Spójrz na niego z miłością. Za kim tak długo tęskniłaś? Jak on ma na
imię?
Sara spojrzała na dziewczynę takim wzrokiem, jakby ta nagle zaczęła mówić po arabsku.
Potem odwróciła się do bestii. Zwierzę zbliżyło się jeszcze bardziej, pochylone, kołysząc się na
boki, jakby szykowało się do skoku. Niewątpliwie to właśnie zamierzało. Warknęło, obnażając
żółte zęby. Podniosło głowę; do jego nozdrzy doleciał zapach strachu. Było gotowe do ataku.
Zrobiło trzy kroki na sztywnych łapach; zaraz skoczy kobiecie do gardła.
– Iszrak! Zastrzel bestię! – krzyknął Luca. – To rozkaz.
– Zawołaj do niego – rzuciła desperacko Iszrak. – Zawołaj imieniem, które kochasz
najbardziej na świecie.
Tymczasem Ralph Fairley pobiegł do stajni po drabinę, zostawiając syna, który skamieniały
ze strachu patrzył, jak bestia zbliża się do jego matki.
Wszyscy zamilkli. Zapalono dwie pochodnie, w których blasku widać było, jak bestia
powoli zmierza ku kobiecie, po wilczemu przyczajona, z głową przy ziemi, z oczami wpatrzonymi
w ofiarę, poruszając się płynnie.
Freize wcisnął Luce do ręki pochodnię i przygotował się, by z drugą skoczyć na arenę. W tej
samej chwili rozległ się zduszony głos Sary:
– Stefan? Stefan, to ty?
Bestia zatrzymała się i przechyliła głowę.
– Stefan? – spytała kobieta. – Stefan, mój syn? Stefan… mój syn?
Freize zastygł na murze areny, w milczeniu patrząc, jak zwierz staje na tylnych łapach,
jakby nagle przypomniał sobie, jak się chodzi, jakby przypomniał sobie tę kobietę, która trzymała
go za ręce, gdy stawiał pierwsze kroki. Sara oderwała się od ściany areny i podeszła do niego na
uginających się nogach, z wyciągniętymi rękami.
– To ty – powiedziała ze zdumieniem, lecz z całkowitą pewnością. – To ty… Stefan… mój
Stefan… chodź do mnie.
Stwór zrobił w jej stronę krok, potem drugi, a potem gwałtownym skokiem – który obudził
krzyk przerażenia zgromadzonych i szloch radości Sary – dopadł kobiety i rzucił się w jej ramiona.
– Mój synek! Mój chłopczyk! – krzyknęła Sara, obejmując pokancerowane ciało chłopca
i przyciągając do siebie jego brudną głowę. – Mój syn!
Chłopiec spojrzał na nią błyszczącymi oczami przez grzywę brudnych włosów.
– Mama – powiedział dziecięcym głosikiem. – Mama.
Biskup chwycił Lucę i odciągnął go na bok.
– Wiedziałeś o tym? – syknął wściekle.
– Nie.
– To twoja służąca trzymała łuk i nie strzeliła. To twój sługa karmił bestię i oswajał ją.
Musiał wiedzieć, ale poprowadził nas w tę pułapkę.
– Dziewczyna była gotowa do strzału, sam ją widziałeś, eminencjo. A mój sługa chciał
skoczyć na arenę, by rzucić się między kobietę i bestię.
– Dlaczego nie strzeliła? Powiedziała, że potrafi. Dlaczego tego nie zrobiła?
– Skąd mam wiedzieć? To nie moja służąca. Spytam ją, dlaczego tak postąpiła, i spiszę
raport.
– Twój raport to ostatnia z naszych trosk!
– Proszę o wybaczenie, eminencjo, ale o niego troszczę się najbardziej.
– Ale bestia! Bestia! Przybyliśmy, by ją zabić i zademonstrować triumf Kościoła nad
grzechem. Teraz nie ma mowy o egzekucji.
– Oczywiście. I tak napiszę w raporcie. To nie bestia. Matka odzyskała swoje dziecko.
Wykąpie je, obetnie mu włosy i paznokcie, znowu nauczy nosić ubranie i mówić.
– I co niby napiszesz w tym swoim raporcie? – spytał jadowicie biskup. – Miałeś wilkołaka,
z którym należało się rozprawić, a teraz – cud! – zostałeś z brudnym, zdziczałym chłopcem.
Niezbyt dobrze się spisałeś, tak jak my.
– Powiem, że wasza eminencja wyjaśnił, co się tu dzieje – odparł Luca gładko. – Wśród
świadectw przygotowanych przez naukowców waszej eminencji znajdowały się opowieści
o Romulusie i Remusie, wychowanych przez wilczycę założycielach Rzymu, naszej stolicy. Wasza
eminencja opowiedział nam też inne historie dzieci zgubionych w lesie i wychowanych przez wilki.
W twojej bibliotece, eminencjo, były takie historie, a ty przeczytałeś je i w swojej mądrości pojąłeś,
z czym mamy tu do czynienia.
Biskup złagodniał i dumnie wypiął wielki brzuch.
– Ludzie czekają na egzekucję – ostrzegł. – Nie zrozumieją, że zdarzył się tu cud. Chcieli
śmierci, a ty im dałeś spotkanie po latach.
– To wymaga siły autorytetu waszej eminencji – powiedział szybko Luca. – Tylko ty
możesz im wyjaśnić, co się stało. Tylko ty masz wiedzę i umiejętności, by im to przekazać. Czy
zechcesz wygłosić kazanie? Przeczuwam, że wybierzesz temat syna marnotrawnego; powrót
utraconego dziecka, które ojciec ujrzał z daleka i wybiegł mu na powitanie, wiedziony miłością do
niego.
Biskup pogrążył się w zadumie.
– Potrzebują przewodnictwa – uznał, dotykając warg pulchnym palcem. – Spodziewali się
procesu zakończonego karą śmierci. Będą chcieli zobaczyć śmierć. To dzicy, nieuczeni ludzie.
Oczekują egzekucji. Kościół demonstruje swoją potęgę, skazując złoczyńców. Musimy pokazać, że
walczymy z grzechem. Nic bardziej nie przyciąga ludzi do Kościoła niż spalenie czarownicy lub
egzekucja.
– Wasza eminencjo, ci ludzie giną w mroku własnej ignorancji. To twoja trzódka;
poprowadź ich w stronę światła. Powiedz, że wydarzył się cud. Dziecko zginęło w lesie, zostało
wychowane przez wilki, stało się jednym z nich. Lecz rozpoznało swoją matkę, co wasza eminencja
widział na własne oczy. Czy ktoś mógłby wątpić, że obecność biskupa zmieni wszystko? To
ciemny lud bojący się własnego cienia. Ale wasza eminencja może wygłosić kazanie, które ludzie
zapamiętają na zawsze. Do końca życia będą pamiętać dzień, w którym do ich wioski przybył
biskup Pescary i wydarzył się cud.
Biskup wstał i wygładził sutannę.
– Wygłoszę do nich kazanie z otwartego okna jadalni – zdecydował. – Zrobię to teraz,
dopóki wszyscy są obecni. To będzie nocne kazanie, na gorąco. Zapalcie pochodnie, żeby mnie
oświetlić. I róbcie notatki.
– W tej chwili – rzucił Luca.
Wypadł z pokoju i wydał rozkaz Freize’owi. Balkon rozjarzył się światłem. Ludzie,
rozgorączkowani i niepewni, zwrócili ku niemu twarze. Gdy zajął ich widok biskupa we wspaniałej
amarantowej sutannie, ozdobnym ornacie i mitrze, Freize, Izolda, Iszrak, Ralph Fairley i jego
młodszy syn otworzyli zaryglowane drzwi prowadzące na arenę i podeszli do Sary, która mocno
ściskała swojego pierworodnego.
– Chcę go zabrać do domu – powiedziała do męża. – To nasz syn Stefan, którego cudem
odzyskaliśmy.
– Wiem – odrzekł Ralph. Jego ogorzałe policzki lśniły od łez. – Ja też go poznałem. Kiedy
tylko powiedział „mama”, rozpoznałem jego głos.
Stefan ledwie chodził; potykał się i opierał na matce, położywszy swą brudną głowę na jej
ramieniu.
– Może posadzimy go na ośle? – zaproponował Freize.
Zdjęli z grzbietu osła kosze z wilczym zielem, ale gałązki wplątały się w grzywę zwierzęcia
i przylgnęły do jego sierści. Sara pomogła chłopcu wsiąść, a on nie wzdrygnął się od dotyku ziela
i nie spłoszył go zapach kwiatów. Iszrak, która przyglądała się temu, stojąc cicho w mroku, kiwnęła
głową z zadowoleniem.
Freize powiódł osła drogą prowadzącą z wioski, po małych krętych schodkach, a Sara szła
koło syna, mówiąc do niego pieszczotliwie.
– Wkrótce będziemy w domu. Przypomnisz go sobie. Twoje łóżko jest takie, jak było,
zaścielone, z poduszkami, które na ciebie czekają. Twój pajacyk Roos – pamiętasz go? – nadal leży
na poduszce. Przez te wszystkie lata nic nie zmieniłam w twoim pokoju. Zawsze na ciebie czekał.
Tak jak ja.
Idący po drugiej stronie osła Ralph Fairley podtrzymywał syna; jedną rękę położył na
szczupłej opalonej nodze, drugą – na posiekanych bliznami plecach. Iszrak i Izolda szły za nim
z małym Tomasem i biegnącym z tyłu psem.
Dom miał zamknięte na noc okiennice, ale chłopiec-wilk rozejrzał się po pokoju, mrużąc
oczy od blasku ognia na kominku, bez lęku, jakby przypominał sobie niczym przez sen, że kiedyś
tu mieszkał.
– Teraz się nim zaopiekujemy – powiedział Ralph Fairley do kobiet i Freize’a. –
Dziękujemy wam z całego serca za to, co zrobiliście.
Sara odprowadziła ich do drzwi.
– Oddałaś mi mojego syna – zwróciła się do Iszrak. – Zrobiłaś to, o co się modliłam do
Świętej Panienki. Będę twoją dłużniczką do końca życia.
Iszrak zrobiła dziwny gest: złożyła dłonie jak do modlitwy, a potem czubkami palców
dotknęła czoła, warg i piersi, kłaniając się żonie wieśniaka.
– Salaam. To ty dokonałaś rzeczy wielkiej. To ty miałaś odwagę tak długo go kochać. To ty
żyłaś w rozpaczy i choć usiłowałaś pogrzebać swój smutek, zachowałaś pokój chłopca i otwarte
serce. To ty nie oskarżałaś bestii – choć cała wioska domagała się zemsty. To ty się nad nią
ulitowałaś. I ty miałaś odwagę, żeby wypowiedzieć imię syna, choć sądziłaś, że masz przed sobą
wilka. Ja tylko wrzuciłam cię na arenę.
– Zaraz – odezwał się Freize. – Wrzuciłaś ją na arenę, na pastwę bestii?
Izolda pokręciła głową z dezaprobatą, ale bez zdziwienia.
Iszrak spojrzała mu w oczy.
– Obawiam się, że tak.
Ralph Fairley, który jedną ręką obejmował żonę, a drugą Tomasa, drgnął zaskoczony.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał. – Zaryzykowałaś życie mojej żony i swoje… bo gdybyś się
pomyliła i mojej żonie coś się stało, ludzie rozerwaliby cię na strzępy. Gdyby bestia zabiła Sarę, oni
zabiliby ciebie i rzuciliby twoje ciało wilkowi na pożarcie.
Iszrak skinęła głową.
– Wiem – powiedziała. – Ale w tamtej chwili, gdy byłam pewna, że to twój syn i że rozkażą
mi go zabić, tylko to przyszło mi do głowy.
Izolda parsknęła głośnym śmiechem, objęła przyjaciółkę i przytuliła ją ze wszystkich sił.
– Cała ty! – zawołała. – Tylko ty potrafisz uznać, że jedynym wyjściem jest strącenie zacnej
kobiety na arenę, gdzie czeka krwiożercza bestia!
– Miłość – odparła Iszrak. – Wiedziałam, że chłopiec potrzebuje miłości. I że Sara kocha
syna. – Spojrzała na Freize’a. – Ty też to wiedziałeś. Wiedziałeś, że miłość pozwala dostrzec
prawdę pomimo najgorszych pozorów.
Freize pokręcił głową i wyszedł z domu Fairleyów na osrebrzoną księżycem ścieżkę.
– Niech mnie diabli – powiedział w stronę nieba, po którym szybko przepływały chmury. –
Niech mnie diabli porwą po trzykroć, jeśli zrozumiem kiedyś kobiece myślenie.
Następnego ranka biskup odjechał z wielką pompą: kawalkadę otwierali księża jadący na
białych mułach, dalej podążali naukowcy z księgami i skrybowie, już przepisujący jego kazanie
o synu marnotrawnym, jak orzekli – wzorcowe.
– Było bardzo poruszające – powiedział Luca na pożegnanie. – Wspomniałem o nim
w moim raporcie. Zacytowałem wiele stwierdzeń. Wzruszało, a jednocześnie czuło się w nim moc.
Po odjeździe biskupa i jego świty przyjaciele zjedli obiad i rozkazali sprowadzić konie.
Freize wskazał Iszrak jej wierzchowca.
– Koniec z podwójnymi siodłami – powiedział. – Wiem, że lubisz jechać sama. I Bóg mi
świadkiem, potrafisz zapanować nad sobą i koniem.
– Ale pojadę przy tobie, jeśli mogę – rzekła.
Freize zmrużył oczy, usiłując doszukać się w jej słowach zjadliwej ironii.
– Nie – odparł po chwili namysłu. – Jestem tylko służącym, a ty damą. Pojadę z tyłu.
Uśmiechnął się, widząc jej skonsternowaną minę.
– Freize… nie chciałam cię obrazić…
– A widzisz! – wrzasnął z triumfem. – Teraz widzisz, co się dzieje, kiedy rzucasz zacnego
mężczyznę na bruk… i strącasz zacną kobietę na arenę. Jesteś za silna, oto co ci powiem. I zbyt
krytyczna, jeśli chcesz znać moje zdanie. Zbyt dumna, żeby być dobrą narzeczoną lub żoną.
Skończysz w zimnej mogile jako stara panna, zapamiętaj moje słowa. Jeśli wcześniej nie spłoniesz
na stosie jako czarownica, na co już się zanosiło.
Iszrak uniosła obie ręce w geście kapitulacji.
– Najwyraźniej cię obraziłam… – zaczęła.
– Tak – potwierdził Freize z godnością. – I dlatego będę jechał za tobą, jak sługa, a ty jedź
sobie z przodu, jak zarozumiała, obdarzona nadmierną władzą dama, jak kobieta, która nie zna ani
swojego, ani niczyjego miejsca na tym świecie. Jak kobieta, która rzuca mężczyzn na bruk,
a kobiety na arenę i powoduje najróżniejsze kłopoty i zamieszanie. Będziesz jechać przodem, cała
dumna i próżna jak biskup, i zobaczymy, które z nas lepiej na tym wyjdzie.
Iszrak pochyliła głowę pod ostrzałem jego gniewnych słów i w milczeniu wsiadła na konia.
Najwyraźniej w tym stanie wzburzenia Freize nie przyjmował argumentów.
Z gospody wyszła Izolda, której Freize pomógł dosiąść wierzchowca, a po niej Luca
w towarzystwie brata Piotra.
– Dokąd? – zwróciła się Iszrak do Luki.
Chłopak wsiadł na konia i ruszył u jej boku.
– Na wschód, jak sądzę. – Spojrzał na skrybę. – Prawda?
Brat Piotr dotknął listu spoczywającego w kieszeni jego kubraka.
– Na liście napisano „północny wschód”. Jutro rano w Pescarze, jeśli z Bożą pomocą tam
dotrzemy, otworzę list i przeczytam rozkazy.
– Otrzymamy kolejną misję? – spytał Luca.
– Tak. Na razie mam tylko polecenie, by udać się do Pescary, ale nie wiem, jakie instrukcje
zawiera list ani jaka czeka nas misja. – Skryba spojrzał na Izoldę i Iszrak. – Rozumiem, że damy
pojadą z nami do Pescary?
Luca skinął głową.
– I tam się z nami rozłączą?
– Oby jak najszybciej – mruknął Freize, poprawiając uprząż swojego kuca i wskakując na
jego grzbiet. – Jeszcze przyjdzie jej do głowy wrzucić mnie do rzeki albo morza, kiedy tam
dotrzemy, a z pewnością mogłaby zrobić coś takiego, jeśli tylko wbije to sobie do swojej upartej
głowy.
– Rozdzielimy się, kiedy panie znajdą kompanię, w której będą mogły bezpiecznie
podróżować – zdecydował Luca. – Tak jak się umawialiśmy. – Podjechał do Izoldy i położył rękę
na jej dłoni trzymającej cugle. – Zostaniesz z nami? – spytał cicho. – Dopóki jedziemy w tym
samym kierunku?
Jej uśmiech wystarczył za odpowiedź.
– Zostanę z tobą – obiecała. – Dopóki jedziemy w tym samym kierunku.
Mała kawalkada – Luca z Izoldą, brat Piotr z Iszrak i ciągnący za nimi Freize w otoczeniu
ukochanych koni – ze stukotem kopyt przejechała przez bramę, nie znając jeszcze swojego celu ani
misji, i ruszyła na północny wschód, do Pescary – i tego, co czekało na nich dalej.
OD AUTORKI
Pisałam tę książkę z radością – oby z taką samą, jaką wam sprawiła jej lektura. Postać Luki
Vera jest tworem mojej wyobraźni, podobnie jak Izolda i Freize. Tworząc postać Iszrak, choć jest to
bohaterka fikcyjna, myślałam o wielu odważnych i żądnych przygód mężczyznach i kobietach,
poruszających się między światem chrześcijańskim a światem własnej wiary: o żydach,
muzułmanach i wyznawcach jeszcze bardziej egzotycznych religii.
To ty, czytelniku, określisz, co znaczy dla ciebie ta książka. Większość osób przeczyta ją –
mam nadzieję – dla przyjemności i z przyjemnością, przeżywając radość towarzyszenia młodym,
pełnym pasji bohaterom w podróży do nieznanego świata, gdzie stawią czoła strachowi i poznają
swoją siłę. Niektórzy czytelnicy może zechcą dowiedzieć się nieco więcej o Zakonie Ciemności.
Zakon Ciemności stworzyłam na wzór piętnastowiecznego Zakonu Smoka, który powstał,
by bronić chrześcijaństwo przed najazdem muzułmańskiego imperium osmańskiego. Jeden
z bohaterów, który pojawi się w następnych tomach, został jako chłopiec wprowadzony do zakonu
przez swego ojca i zdobył pozycję przywódcy, walcząc na przyczółkach świata chrześcijańskiego.
Dochodzenie powierzone Luce – misja znalezienia oznak końca świata – to fikcyjna wersja
lęków większości ludzi po upadku Konstantynopola. Fala najdziwniejszych zjawisk, jaka ogarnęła
wówczas Europę, świadczy o tym, że wiele osób lękało się wszystkiego – i że wszystko mogło się
zdarzyć. Ponadto były to czasy głębokich przesądów. Ludzie szczerze wierzyli w inne, niewidzialne
światy, które z rzadka dają o sobie znać, lecz często mają wpływ na ludzkie życie. Nam, żyjącym
w świecie, który stara się zmierzyć i zrozumieć wszystko, trudno sobie wyobrazić, jak wyglądało
życie, gdy codzienne zjawiska w rodzaju chorób, piorunów czy zaćmienia słońca pozostawały
niewytłumaczalne, a ludzi przerażały takie wydarzenia jak śmierć ukochanej osoby, burza
wstrząsająca domem czy dzień zmieniający się w noc, kiedy czarny księżyc pożera słońce.
Izolda jest typową dziewczyną swoich czasów, o której życiu bez reszty decydował ojciec,
a po jego śmierci brat lub krewny. Prawo zabraniało jej kupować lub sprzedawać ziemię czy
nieruchomości, a wszystko, co odziedziczyła, automatycznie stawało się po jej zamążpójściu
własnością męża. Kobieta nie miała żadnych przywilejów: ojciec lub mąż mogli ją, zgodnie
z prawem, bić lub źle traktować. W tych okolicznościach życie w klasztorze prawdopodobnie
wydawało się lepsze od złego małżeństwa – co też zrozumiała Izolda. W klasztorze można było coś
osiągnąć (jak siostra szafarka, która wstąpiła do zakonu jako dziewczynka i stopniowo awansowała)
i wieść zorganizowane życie według ścisłych reguł zakonu. Wiele kobiet zdobywało wykształcenie,
a liczne doznawały głębokich religijnych objawień.
Chłopcy z biednych rodzin także mogli zmienić swoje życie na lepsze, jeśli wstąpili do
klasztoru. Ktoś taki jak Luca – obdarzony wyjątkowymi zdolnościami – miał szanse stać się skrybą
lub sekretarzem wielkiego pana, który szukał zarządców w szeregach Kościoła. Gdyby Luca
pozostał w zakonie, mógłby osiągnąć pozycję starszego kleryka. Brat Piotr poszedł tą drogą –
pochodził z biednej rodziny, lecz awansował na kolejne szczeble kościelnej hierarchii.
Luca obierze inną ścieżkę, ponieważ odkryje wiele oszustw, jakich dopuszczano się
w średniowiecznych kościołach. Ludzie chcieli oglądać cuda, a nieuczciwi duchowni prokurowali
relikwie, które nie mogły być autentyczne, i konstruowali rozmaite mechaniczne zabawki, na
przykład płaczące posągi. Praktyki te wpisywały się w przesądy owych czasów, lecz były popierane
przez Kościół, który zarabiał na datkach wiernych.
Freize jest na pierwszy rzut oka zwyczajnym ubogim chłopcem. Wstąpił do zakonu jako
świecki pracownik – nie duchowny, lecz zwykły sługa, pracujący w klasztorze tak jak u możnego
pana. Ma wiele zdrowego rozsądku i dar oswajania zwierząt. W czasach średniowiecza czekałoby
go życie nędzarza. Gdyby nie znalazł miejsca w klasztorze, pewnie musiałby pracować w polu,
a miejscowy pan uważałby go za swojego poddanego, niemal za swoją własność.
Iszrak jest prawdopodobnie najbardziej niezwykłą postacią wśród głównych bohaterów. Pan
Lucretili sprowadził ją do Europy ze Środkowego Wschodu. Wychowywał ją na towarzyszkę
i obrończynię swojej córki, dlatego kształcił ją w sztukach walki, medycynie i innych dyscyplinach.
Dziewczyna jest heretyczką, żyjącą na marginesie społeczeństwa. Średniowieczni chrześcijanie
uważali, że ktoś, kto nie uznaje Biblii, jest niewierzący, a przez to skazany na piekło. Gdyby
postawiono ją przed sądem za herezję, pewnie spłonęłaby na stosie z rozkazu Kościoła – ale dopóki
z nikim nie zadarła, mogła egzystować w społeczeństwie, budząc jedynie ciekawość. W Europie
mogło żyć bardzo wielu heretyków, Maurów, Afrykanów i innych.
Jeśli interesuje was tło historyczne tej opowieści, włącznie z niektórymi uroczymi
szczegółami dotyczącymi butów, ubrań, jedzenia, mycia, zalotów – niemal wszystkiego! – możecie
odwiedzić moją stronę orderofdarkness.com. Możecie też szukać na własną rękę: większość
informacji, z których korzystałam, znajdziecie w książkach lub w internecie. Na stronie
orderofdarkness.com lub simonandschuster.co.uk są też informacje, które mogą się przydać
nauczycielom do prowadzenia lekcji.
Czym ta książka różni się od moich powieści historycznych? Na ogół ich podstawą jest
wszystko, co wiemy o autentycznej postaci, jej życiu i czasach. Ta książka opisuje czwórkę
bohaterów fikcyjnych i świat, w którym żyją. Odzwierciedla historyczne realia owych czasów, ale
oczywiście nikt z wyjątkiem bohaterów powieści nie ma tak ciekawego życia!
Dlaczego napisałam tę książkę? Nie dlatego, że skończyłam z fabularyzowanymi
biografiami – w tym roku wydam kolejną, The Kingsmaker’s Daughter – ale dlatego, że
zapragnęłam napisać coś dla samej przyjemności pisania, w nadziei, że i wam się spodoba.
Philippa Gregory
luty 2012
Anglia