Leah Martyn
Wspaniała szansa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Kalendarz z męskimi aktami? - Joanna ze zdziwienia
otworzyła szeroko oczy.
Jason zaczerwienił się lekko, spuścił głowę i wrzucił do
plecaka ostatni podręcznik.
- Będzie super, zobaczysz - zapewnił matkę. - Tylko w
ten sposób możemy szybko zarobić trochę pieniędzy. W
klubie potrzebna jest stołówka, no i Matt twierdzi, że trzeba
kupić nowy sprzęt do wspinaczki.
Ciągle Matt i Matt. Joanna bezradnie przeczesała palcami
gęste, ciemne włosy, burząc elegancko przystrzyżoną fryzurę.
Odkąd kilka miesięcy temu doktor Matthew McKellar przybył
do Glenville i zajął się prowadzeniem klubu sportowego,
słyszała to imię setki razy. Zamierzał przekształcić stary klub
w nowoczesne centrum rekreacji i medycyny sportowej.
A Jason uwielbia angażować się we wszystko, co ma
cokolwiek wspólnego ze sportem.
- No to jak? W porządku? - zapytał, przerzucając plecak
przez ramię. - Wszyscy koledzy wezmą w tym udział.
Joanna westchnęła. Dlaczego jej życie musi być takie
skomplikowane?
- Jase, masz dopiero szesnaście lat. Muszę dowiedzieć się
czegoś więcej na temat tego przedsięwzięcia.
- Matt mówi, że nie będzie tam nic nieprzyzwoitego.
- Zastanowię się nad tym - odrzekła wymijająco.
- Do niedzieli muszę dać odpowiedź...
- A ja muszę się nad tym zastanowić - powtórzyła. Wstała
zza kuchennego stołu i uściskała syna. - Idź już - ponagliła go
- inaczej spóźnisz się na autobus. Ja przyjmuję dziś do późna.
- Nie ma zmartwienia. Odgrzeję sobie to, co zostało z
wczoraj. - Uśmiechnął się radośnie, jakby był już pewien, że
matka ulegnie jego prośbie. - Dzięki, mamo. - Pocałował ją w
czubek głowy i pobiegł do drzwi.
- Zrób sobie sałatkę! - zawołała za nim.
Nie odwrócił się, tylko uniósł dłoń, by dać jej znać, że ją
usłyszał. Potrząsnęła głową. Syn dorasta tak szybko, zmienia
się w młodego mężczyznę...
Czułym wzrokiem patrzyła, jak sprężystym krokiem
biegnie ścieżką i przeskakuje niski murek dzielący dom od
ulicy.
Odwróciła się gwałtownie, jakby nagle podjęła jakąś
decyzję. Zaczyna pracę dopiero o dziesiątej. Szybko
uporządkowała kuchnię i poszła do sypialni.
Kalendarz z męskimi aktami! Coś podobnego! Najwyższy
czas, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tym doktorze
McKellarze.
Wciąż zirytowana włożyła brązowe spodnie i beżową
bluzkę, swój zwykły strój do pracy. Zapinając suwak, uniosła
głowę i natrafiła wzrokiem na swoje odbicie w lustrze.
Poczuła niemiłe zaskoczenie. Wygląda tak... zwyczajnie.
Fryzura i makijaż są z konieczności proste. Poświęcała im
z rana mniej więcej pięć czy sześć minut, na więcej nie miała
czasu. A nawet gdyby było inaczej, to co z tego? Dlaczego
miałaby nagle zacząć przywiązywać większą wagę do
wyglądu? Miesiąc temu skończyła przecież trzydzieści pięć
lat!
Zacisnęła usta w stanowczym grymasie. Czy jej się to
podoba, czy nie, jeśli chce porozmawiać z Matthew
McKellarem, powinna wyglądać bardziej szykownie.
Dziwiąc się samej sobie, szybko zrzuciła spodnie i bluzkę.
Otworzyła rozsuwane drzwi szafy i w kilka sekund wybrała
nowy strój - fioletowe spodnie z tweedu i sweterek z czystej
wełny do kompletu. Kupiła je sobie sama, w prezencie na
urodziny.
Ubrała się starannie i znów przyjrzała się sobie w lustrze,
tym razem z przyjemnością. Bardzo lubiła zimę. Dzięki
niższej temperaturze można było się ubrać bardziej elegancko.
Wsunęła stopy w zgrabne półbuty.
A teraz najważniejszy element stroju. Dopasowany żakiet
z miękkiej skóry był bardzo drogi, ale wart każdego centa. Z
przyjemnością przesunęła dłonią po klapach w kolorze
bakłażana. Czuła się w nim niemal jak uwodzicielka...
Zawstydzona swoimi myślami szybko pociągnęła wargi
szminką i wsunęła na przegub ręki srebrną bransoletkę w
kształcie koła. Ostatni raz zerknęła w lustro i z trudem się
rozpoznała.
Kiedy znalazła się w kuchni, na chwilę znów weszła w
rolę matki i szybko napisała kartkę do syna, przypominając
mu, że ma wynieść śmieci. Potem wzięła torbę lekarską,
kluczyki do samochodu i wyszła.
Jechała przez zielone przedmieście Glenville, nie po raz
pierwszy dziękując opatrzności, że przywiodła ją do tego
miłego miasta w australijskim stanie Queensland. Przybyła tu
dwa lata temu z nadzieją, że podjęła słuszną decyzję. Opuściła
Canberrę i przeniosła się na północ, by rozpocząć pracę w
przychodni doktora Strachana jako lekarz rodzinny.
Decyzja okazała się bardzo dobra. Z dala od
rozpieszczających
go czworga dziadków, Jason z
rozgrymaszonego dzieciaka zmienił się w odpowiedzialnego
młodzieńca. W soboty pracował w pobliskim supermarkecie, a
w miejscowej szkole dla chłopców zdobywał dobre oceny. A
jednak...
Między brwiami Joanny pojawiła się drobna zmarszczka.
Ostatnio zauważyła w nim jakieś niewielkie zmiany. Czy są
one związane z jego wizytami w centrum sportowym?
Potrząsnęła głową. Nie powinna wyciągać pochopnych
wniosków, ale najpierw spotkać się z doktorem McKellarem.
Chyba podświadomie spodziewała się trudnej rozmowy,
ponieważ poczuła nerwowy ucisk w żołądku. Zaparkowała
swój mały sportowy samochód na parkingu na tyłach białego
budynku, w którym doktor McKellar prowadził swą
działalność.
Schowała torbę lekarską do bagażnika, wsunęła kluczyki
do kieszeni żakietu i zarzuciła na ramię prostą, skórzaną
torebkę. Rozejrzała się wokół. Choć była dość wczesna pora,
na parkingu stało już kilka samochodów. Niezdecydowana
przygryzła wargę. Może powinna wcześniej zapowiedzieć się
telefonicznie?
Wzięła
głęboki
oddech,
by
opanować
nagłe
zdenerwowanie, i ruszyła ku zadaszonemu wejściu do
budynku.
Nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Czy wewnątrz
zobaczy spocone ciała kulturystów ćwiczących na
skomplikowanych maszynach? Czy panuje tam typowa
atmosfera męskiego klubu sportowego? Ostatni raz była w
centrum rekreacji wiele lat temu. Teraz jedyną formą
aktywnego wypoczynku były dla niej mecze tenisowe, które w
weekendy rozgrywała z kolegami z pracy.
Rozpięła guzik skórzanego żakietu i pchnęła ciężkie,
przeszklone drzwi wejściowe. Niespodziewanie dla siebie
samej znalazła się w jasnym, ciepłym i przyjaznym wnętrzu.
Wrażenie wszechogarniającego spokoju potęgowały radosne
dźwięki koncertu smyczkowego Vivaldiego, które wypełniały
cały budynek.
Ostrożnie uniosła głowę i niepewnym wzrokiem spojrzała
na schody wiodące na galerię na piętrze. Przełknęła ślinę.
Pewnie tam znajduje się jego biuro.
- Witam! Czym mogę służyć? Wygląda pani na
zagubioną.
Odwróciła się i spojrzała w najbardziej niebieskie oczy,
jakie kiedykolwiek zdarzyło jej się widzieć. Jakieś dziwne
uczucie przeniknęło ją do samej głębi.
- Szukam doktora McKellara...
- Już go pani znalazła. - Mężczyzna wyciągnął rękę i
zdecydowanie uścisnął jej dłoń. - A mam przyjemność z...
- Och! - Zbita z tropu zaczerwieniła się. - Nazywam się
Joanna Winters. Nie byłam umówiona - dodała szybko. -
Chciałam chwilę z panem porozmawiać o moim synu, Jasonie.
Ta informacja zaskoczyła Matthew McKellara. Przecież ta
kobieta sama wygląda niemal na nastolatkę. Na dodatek jest
taka śliczna... Poczuł dziwny skurcz w żołądku. Trochę
zdenerwowany przeczesał palcami swe krótkie, ciemne włosy.
- W takim razie zapraszam na górę. - Wskazał na schody i
szybko ruszył przed siebie.
Sprawnie pokonał nieliczne stopnie, a Joanna podążyła za
nim, mierząc wzrokiem jego rosłą sylwetkę. Miał na sobie
ciemne spodnie od dresu i biały podkoszulek. Napis na piersi
głosił: „Niech czyjeś serce zabije przez ciebie mocniej. Oddaj
krew".
Bardzo dobre hasło, pomyślała z uznaniem. Jako lekarz
dobrze wiedziała, że krwiodawców nigdy nie jest za wielu.
Ostrożnie przestąpiła próg jego biura i rozejrzała się. Było
urządzone
elegancko,
ale
bezpretensjonalnie.
Okna
przesłaniały płócienne rolety, ściany pomalowano na
dyskretny, perłowoszary kolor. Co ciekawe, nie było tu
biurka, tylko okrągły stół pod oknem i ustawione wokół niego
krzesła.
- Proszę siadać. - Matthew McKellar podsunął jej jedno z
krzeseł. - Może wypije pani sok albo kawę? - zaproponował z
uśmiechem, który łagodził jego dość ostre rysy.
Joanna uśmiechnęła się niepewnie.
- Chętnie wypiję kawę. - Przynajmniej będzie mogła
czymś zająć ręce.
Doktor McKellar zdjął z półki dwa proste, białe kubki i
napełnił je kawą z termosu stojącego na szafce. Potem
otworzył lodówkę, wyjął karton mleka i postawił go na stole.
- Cukier? - spytał. Potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję. Pięknie pachnie. - Wlała do kubka trochę
mleka. Zauważyła, że Matthew pił kawę bez cukru, czarną.
- W czym mogę być pomocny, pani Winters? A może
panno Winters? - odezwał się uprzejmie.
Usta Joanny drgnęły.
- Na ogół ludzie zwracają się do mnie „doktor Winters",
ale wystarczy „Joanno".
Wyraz jego twarzy był nieprzenikniony.
- W takim razie, Joanno, ja jestem Matt. Kiedy słyszę
„Matthew", przed oczami staje mi matka.
Joanna parsknęła śmiechem. Uczucia, jakie Matthew w
niej budził, wcale nie były macierzyńskie. Ta śmiała myśl
wywołała rumieniec na jej policzkach. Pośpiesznie przywołała
się do porządku i przypomniała sobie, po co tutaj przyszła.
- Chodzi mi o ten kalendarz...
- A konkretnie o co? - Matt wypił łyk kawy.
O wszystko, miała ochotę powiedzieć. Zacisnęła
kurczowo palce na uszku kubka.
- Przede wszystkim Jason jest nieletni.
Zaległa tak głęboka cisza, że Joanna podniosła wzrok i
badawczo spojrzała na swojego rozmówcę.
- Nie powiedział mi o tym - oznajmił doktor McKellar
spokojnie. - Ale też i ja nie pytałem. - Znacząco wzruszył
ramionami. - To z mojej strony głupi błąd. Z góry założyłem,
że Jason jest starszy. To wyrośnięty chłopak.
- Przypomina swojego ojca. - Spojrzenie Joanny
złagodniało. - Damon grał w stanowej drużynie rugby. Zmarł
na chłoniaka nieziamiczego, zanim Jason się urodził. Miał
dwadzieścia jeden lat...
Znów zaległa cisza.
- Życie czasami daje nam w kość, prawda? - odezwał się
w końcu Matt cichym głosem.
Skinęła głową, trochę zażenowana. Po raz pierwszy od
długiego czasu mówiła o dawnych sprawach. Dlaczego teraz?
Dlaczego mówi o tym właśnie temu człowiekowi? Jeszcze
weźmie ją za osobę niezrównoważoną. Podniosła kubek i
wypiła trochę kawy, by ukryć skrępowanie.
- Rozumiem, że nie życzysz sobie, żeby Jason brał udział
w przygotowaniu kalendarza? - Matt zerknął na nią przelotnie,
a potem wstał i podszedł do okna. - Zdjęcia będą w dobrym
stylu, wykona je zawodowy fotograf... - ciągnął, lekko
odwracając głowę.
- Nie wątpię... - Przygryzła wargi. Czyżby była
staroświecką, nadopiekuńczą matką, która straciła kontakt ze
współczesnością?
Matt odwrócił się do niej, wsparty o parapet.
- W dzisiejszych czasach nie jest niczym niezwykłym, że
instytucje w ten sposób zbierają fundusze na swoją
działalność. Niedawno czytałem, że grupa wiejskich kobiet w
dość podeszłym wieku wykonała takie żartobliwe zdjęcie,
żeby zebrać pieniądze na remont miejscowej świetlicy.
- To całkiem prawdopodobne - zgodziła się. - I wcale
mnie to nie szokuje - dodała. - W końcu jestem lekarką.
Wolałabym jednak, żeby mój syn dojrzał emocjonalnie, zanim
się zdecyduje rozebrać do zdjęć w kalendarzu.
- Rozumiem i nie dziwię się. - Matt dopił kawę i odstawił
kubek. - Nie martw się. - Spojrzał jej prosto w oczy i wydało
jej się, że dostrzegła w nich błysk rozbawienia.
- Jason nie musi wiedzieć, że tu byłaś. Obejdę się z nim
delikatnie. To dobry dzieciak.
- Dziękuję. - Niezręcznie wstała z krzesła. - Właściwie
tylko po to tu przyszłam i pewnie przeszkadzam ci w pracy...
- Wcale nie. - Szybko podszedł do drzwi, zadziwiony
własną reakcją. Nie chciał, by odeszła. Co się z nim dzieje?
- Może masz ochotę rozejrzeć się po klubie? -
Natychmiast pożałował, że to powiedział. Pewnie wygląda to
tak, jakby za wszelką cenę chciał się przed nią popisać. Joanna
zerknęła na zegarek, a jemu zrobiło się jeszcze bardziej
głupio. - Może innym razem - wycofał się szybko. - Pewnie
śpieszysz się do pracy.
- Nie... - Ruchem głowy odrzuciła do tyłu włosy i
uśmiechnęła się ostrożnie. - Mam jeszcze kilka minut i chętnie
zobaczę, gdzie Jason spędza wolny czas.
Matt oprowadził ją po całym budynku. Nagle poczuł
ożywienie i przypływ energii. Z przejęciem pokazywał jej
kolejne pomieszczenia.
Klub zrobił na Joannie duże wrażenie. Podobało jej się
zwłaszcza to, że był przystosowany do potrzeb
niepełnosprawnych.
- Wolimy tu mówić „sprawni inaczej" - sprostował Matt.
- Czy wiele takich osób tu przychodzi?
- Na razie tylko jedna czy dwie. Ale właśnie nawiązałem
współpracę ze szpitalem i chcę tam rozpropagować swój
pomysł. Z radością powitamy tu każdego, kto z jakiejś
przyczyny stracił sprawność fizyczną, nie tylko sportowców.
Możemy zapewnić program ćwiczeń, który pozwoli im
poprawić jakość życia. - Uśmiechnął się z namysłem. - A jeśli
dzięki temu nie będą musieli wysiadywać w kolejce do
rehabilitanta, to tym lepiej.
Joanna skinęła głową. Coraz bardziej jej się to wszystko
podobało. Dzieje się tu więcej dobrych rzeczy, niż zakładała.
- O, macie nawet kryte boiska do gier!
Matt odsunął ciężkie drzwi, za którymi ukazały się boiska
do koszykówki i piłki nożnej.
- W tej chwili skupiamy się na koszykówce. Jason gra w
drużynie juniorów. Mówił ci o tym?
- Właściwie nie - przyznała szczerze. - Powiedział tylko,
że jest tu zaangażowany w wiele spraw. Czy nie powinien
płacić jakiejś składki? - Dopiero teraz przyszło jej to do
głowy. Przecież utrzymanie klubu na pewno sporo kosztuje. -
Nie prosił mnie o żadne dodatkowe pieniądze...
Matt zauważył jej zatroskaną minę i wyjaśnił:
- Ci chłopcy, którzy mogą sobie na to pozwolić, czasami
wpłacają kilka dolarów za możliwość korzystania z
pomieszczeń i sprzętu. Ale na ogół ja się zajmuję
zdobywaniem środków. - Lekko skrzywił usta. - Wychowałem
się w prowincjonalnym miasteczku, gdzie młodzi ludzie nie
mieli żadnych możliwości ciekawego spędzenia wolnego
czasu. Glenville nie jest miastem prowincjonalnym, ale i tutaj
młodzi nie mają wielkiego wyboru.
To prawda. Poza zajęciami organizowanymi przez szkołę
tutejsza młodzież ma do dyspozycji jedynie kino i kręgielnię.
Mattowi należy się wdzięczność za to, że postanowił to
zmienić. Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ale tak naprawdę specjalizujesz się w medycynie
sportowej?
- Owszem. - Wsunął ręce do kieszeni spodni i ruszyli
dalej. - Specjalizowałem się w ortopedii, ale z przyjemnością
udzielam porad ludziom, którzy chcą podnieść swoją
sprawność fizyczną. Czy chodzi o utratę wagi, czy wręcz
odwrotnie, z początku zawsze potrzebna jest fachowa pomoc.
A ponieważ tutaj się w tym specjalizujemy, to potrafimy
udzielić bardziej wszechstronnych porad niż lekarz ogólny w
przychodni. Oczywiście nie mam nic przeciwko lekarzom
ogólnym - dodał ze śmiechem, jakby spodziewał się jakiejś
krytycznej uwagi. - A zanim sobie pomyślisz, że jestem
obrzydliwie bogaty, to pozwól, że coś ci wyjaśnię -ciągnął. -
Nie dokonałem tego wszystkiego sam. Pomysł był mój, ale
klub prowadzi spółka. Mamy tu doświadczonych trenerów i
fizjoterapeutów. O, właśnie. Dzień dobry, Elle.
- Witaj, Matt. - Wysoka, długonoga blondynka w białych
szortach i podkoszulku posłała mu promienny uśmiech, zanim
zniknęła za drzwiami jednego z pomieszczeń.
- Wydaje się bardzo młoda - stwierdziła Joanna. To
niedorzeczne, ale poczuła ukłucie niechęci. Przecież nie
powinno jej obchodzić, z kim pracuje doktor McKellar.
- Ale bardzo zdolna - zapewnił i dodał po namyśle: - Jeśli
to cię niepokoi, to wiedz, że jesteśmy dobrze ubezpieczeni od
nieszczęśliwych wypadków. - Obejrzeli już wszystkie
pomieszczenia i zmierzali teraz w stronę wyjścia. - Każdy, kto
się do nas zapisuje, dostaje ulotkę z opisem naszych założeń i
działalności. Jason też pewnie ją ma.
Joanna roześmiała się.
- Na pewno leży gdzieś na dnie jego torby.
Matt roześmiał się i z tradycyjną galanterią przytrzymał
przed nią drzwi.
Nagle poczuła, że jego bliskość wywiera na nią dziwny
wpływ. W ustach jej zaschło i na chwilę się zawahała. Miała
wrażenie, że zatrzymuje ją tu jakaś dziwna siła.
- Dziękuję, doktorze McKellar... to znaczy Matt.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Poprawiła torebkę
na ramieniu.
- Teraz, kiedy zobaczyłam, jak wygląda klub, jestem
zadowolona, że Jason spędza tu wolny czas.
Znów zaległa niezręczna cisza. Przerwał ją Matt.
- Powinnaś być bardzo dumna z syna - powiedział,
patrząc jej prosto w oczy. - Mógł nic ci nie mówić o
kalendarzu, ale najwyraźniej szanuje wartości, jakie mu
zaszczepiłaś. Do widzenia. - Uniósł ramię na pożegnanie i
zamknął drzwi.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły i znalazł się w klubowym
holu, objął głowę rękami. Co się, u diabła, dzieje? Wciągnął
głęboko powietrze i nagle zerwał się do biegu. Przeskakując
po dwa stopnie, pomknął do swojego gabinetu i dopadł do
okna jak spragnione zwierzę do wodopoju.
Kiedy spojrzał w dół, Joanna Winters właśnie wyłoniła się
spod zadaszonego wejścia i skierowała się na parking. Po
chwili stanęła przy zgrabnym, ciemnoniebieskim sportowym
samochodzie.
Matt miał wrażenie, że ktoś wymierzył mu cios prosto w
serce, pozbawiając go nie tylko tchu, ale i rozumu. Czuł też,
że budzą się w nim pragnienia, które pozostawały w uśpieniu
od tak dawna, że zdążył już stracić rachubę czasu.
Potrząsnął głową. To jest kobieta. Dostrzegł w niej
słodycz i bezbronność, która budziła w nim opiekuńcze
instynkty. Czy jest gotów na taki związek? Otrząsnął się z
zamyślenia i odszedł od okna. Po tylu latach już chyba nawet
by nie wiedział, jak zacząć.
Joanna jechała do przychodni, jakby sterował nią
automatyczny pilot. Odruchowo zatrzymała się na czerwonych
światłach i przyjrzała się swoim dłoniom, spoczywającym
luźno na kierownicy. Ktoś, kto obserwowałby ją z zewnątrz,
uznałby, że jest odprężona i spokojna.
Pozory bywają mylące.
Światła zmieniły się. Wzięła głęboki oddech i dołączyła
do sznura samochodów podążających mostem do północnej
części miasta.
- Do diabła - wymamrotała pod nosem, parkując
samochód na swoim zwykłym miejscu przed przychodnią.
Czeka ją cały dzień pracy. Jak ma się na niej
skoncentrować? Na chwilę oparła głowę o zagłówek fotela i
zamknęła oczy. Natychmiast zobaczyła magnetyczne
spojrzenie Matta McKellara, usłyszała jego matowy głos.
Bezgłośnie wymówiła jego imię. Matt. Bardzo ładne, takie
proste.
Natychmiast zganiła się w duchu. Przecież nie jest
nastolatką. Otworzyła drzwi i energicznie wysiadła z auta.
Kobieca intuicja podpowiadała jej, że doktor McKellar to
bardzo skomplikowany mężczyzna. Zdusiła westchnienie,
wyjęła torbę z bagażnika i weszła do niskiego budynku z
czerwonej cegły.
- Świetnie wyglądasz! - zachwyciła się Steffi Phillips,
rejestratorka. Domyślnie uniosła brwi. - Umówiłaś się z kimś
na lunch?
- Dobrze by było. - Joanna uśmiechnęła się ironicznie.
- Co masz dla mnie, Stef?
- Komplet. A Moya Kirkland czeka tu od dziewiątej -
dodała zniżonym głosem. - Jest zapisana na dziesiątą na
zabieg. Trochę zdenerwowana, biedaczka.
Joanna zerknęła na zegarek. Za kwadrans dziesiąta.
- Nie możemy dopuścić, żeby się dłużej denerwowała.
- Wzięła stos kart pacjentów, które przygotowała dla niej
Steffi. - Wprowadź panią Kirkland do małego gabinetu,
dobrze? Wywołam Kate i poproszę, żeby ją przygotowała.
Kilka minut później Joanna szła korytarzem do gabinetu
zabiegowego. Zdawała sobie sprawę, że przez ostatnie sześć
łat zajmowała się głównie prostymi przypadkami. Czasami
przychodziło jej do głowy, że nadszedł czas na zmianę.
Odpychała od siebie takie myśli. Ma na utrzymaniu
rosnącego jak na drożdżach nastolatka, który na dodatek je za
dwóch. Potrzebuje stałego źródła dochodu. Nie pora na
pochopne decyzje.
Odsunęła zasłonkę w wesoły, złoto-brzoskwiniowy wzór i
powitała pacjentkę, kobietę w starszym wieku.
- Dzień dobry. Gotowa do zabiegu?
- Mam nadzieję. - Widząc ciepły uśmiech na twarzy
Joanny, pacjentka nieco się uspokoiła.
- Wszystko będzie dobrze. - Joanna jeszcze raz przejrzała
zapisy w karcie. Ciśnienie krwi w normie i oprócz
nawracających problemów skórnych, spowodowanych zbyt
częstym wystawianiem się na działanie promieni słonecznych,
Moya była w dobrej formie. Dzisiaj jednak miała bardzo
niepewną minę.
Joanna delikatnie odsunęła jej włosy ze skroni, odsłaniając
zaczerwieniony, łuszczący się fragment skóry.
- Dwa razy próbowaliśmy to usunąć przez wymrożenie -
skomentowała - ale to jakaś uparta zmiana. Dzisiaj ją
wytniemy. To powinno załatwić problem.
Moya zamrugała oczami.
- Wierzę, że podjęła pani słuszną decyzję, moja droga.
Joanna wzięła pacjentkę za rękę i wymieniła uśmiechy z Kate,
pielęgniarką asystującą przy zabiegu.
- Jesteśmy gotowe?
Kate skinęła głową i wskazała na stolik z przygotowanymi
narzędziami.
- Teraz umyję ręce i zaczniemy od tego, że dostanie pani
miejscowe znieczulenie - tłumaczyła Joanna pacjentce. - Jedna
strona twarzy zdrętwieje, ale nie będzie pani czuła bólu.
Starsza pani westchnęła przeciągle i zamknęła oczy.
Joanna wprawnie nabrała do strzykawki lignokainy.
- Będzie szczypało - ostrzegła i zaczęła znieczulać
pacjentkę, która zniosła to ze stoickim spokojem. - Teraz
musimy trochę zaczekać, a potem wytnę tę paskudę i założę
ładne szwy.
- A czy będę mogła iść jeszcze dzisiaj na bingo? Zawsze
w środy chodzę na bingo, do świetlicy przy kościele Świętego
Jakuba.
- Jeśli będzie się pani dobrze czuła po zabiegu, to nie
widzę przeszkód - oznajmiła Joanna. - Może zamówimy dla
pani taksówkę?
Moya cmoknęła niecierpliwie.
- Nie potrzebuję taksówki. To niedaleko, a poza tym... -
Uśmiechnęła się tajemniczo. - Edward, mój znajomy, czeka na
mnie przed przychodnią. Pójdziemy tam razem. - Zmarszczyła
z niepokojem czoło. - Nie będę wyglądała jak straszydło?
- Ależ skąd! - Joanna stłumiła śmiech i puściła oko do
Kate, która zabezpieczała wyjałowionym opatrunkiem pole
zabiegu. - Włosy prawie wszystko zasłonią.
Kiedy znieczulenie zaczęło działać, Joanna zręcznie
usunęła skalpelem łuszczący się fragment skóry. Wyglądał
całkiem niewinnie w plastikowym pojemniku, ale dopiero
fachowe badanie miało stwierdzić, czy zmiana nie jest groźna.
W stanie Queensland występuje największy na świecie
odsetek zachorowań na raka wywołanego promieniami słońca,
więc lekarz musi zachować szczególną czujność wobec nawet
najmniejszych zmian skórnych.
Dwadzieścia minut później zabieg dobiegł końca.
- Gotowe - obwieściła Joanna.
- Coś takiego! - zdziwiła się pacjentka. - Nic a nic nie
czułam.
- Mam nadzieję. Opatrunek trzeba zmieniać codziennie.
Łatwo go usunąć, kiedy brzegi namoczy się w słonej wodzie.
Jednak proszę uważać, żeby nie zamoczyć samej rany.
Odpowiedni plaster dostanie pani w aptece. Zapisać to
wszystko na kartce?
Moya spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Tak, to by mi bardzo pomogło.
- Dobrze. Już zapisuję, Kate tymczasem wszystko
posprząta. Za tydzień proszę się pokazać, to zdejmiemy szwy i
porozmawiamy o wyniku badania laboratoryjnego.
- Bardzo dziękuję.
- Nie ma za co...
Joanna zdjęła fartuch i wrzuciła go do kosza. Kolejna
zadowolona pacjentka. Jednak praca lekarza ogólnego ma
swoje dobre strony, pomyślała, wychodząc z pokoju
zabiegowego.
Zamyślona mijała recepcję w drodze do gabinetu. Steffi
musiała dwa razy zawołać jej imię, zanim zdołała ją
zatrzymać.
- Telefon do ciebie - powiedziała, zakrywając dłonią
mikrofon. - Doktor McKellar.
Joanna zatrzymała się jak wryta, serce zaczęło jej bić z
niepokojem. Matt narzuca bardzo szybkie tempo. Choć
ogarnęła ją panika, jednocześnie poczuła przypływ energii i
ożywienia, jakiego nie doznała od wielu lat.
- Aha... Przełącz rozmowę, Stef. Odbiorę w swoim
gabinecie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Podeszła do biurka. Migające światełko na aparacie
mówiło jej, że rozmowa została przełączona. Dla uspokojenia
wzięła głęboki oddech i podniosła słuchawkę.
- Mówi Joanna Winters - powiedziała krótko. Dźwięk
jego głosu przyprawił ją o gęsią skórkę.
- Halo, tu Matt.
Roześmiała się i napięcie nagle ją opuściło.
- Czyżbym czegoś zapomniała?
- Nie, to ja mam marną pamięć. Zapomniałem cię
zaprosić na barbecue w następną sobotę. Miałabyś okazję
poznać kilka osób związanych z naszym centrum rekreacji.
Oczywiście, jeśli nie jesteś już gdzieś umówiona.
Usłyszała w jego głosie niemal chłopięcy zapał i
niepewność. Zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Nie jestem umówiona. Dziękuję. Zapowiada się miłe
spotkanie. Gdzie i o której godzinie?
- Dopiero ustalamy szczegóły. Dam ci znać przez Jasona,
dobrze?
- Świetnie. Jeszcze raz dziękuję.
Matt odłożył słuchawkę i starał się zdusić wewnętrzny
głos, który kpiąco go pytał, dlaczego tak szybko zadzwonił do
Joanny, wymyślając pierwszy lepszy pretekst. Znów poczuł
ucisk w żołądku. Nic nie potrafił na to poradzić. Może się
okazać, że to tylko jednostronne zauroczenie. Jakkolwiek
miało być, postanowił się o tym przekonać.
Jeszcze raz podniósł słuchawkę i wystukał numer siostry.
Wiedział, że dzwoni w ostatniej chwili, ale Deb na pewno nie
odmówi mu pomocy.
- Grupa rzucających palenie już się zebrała - powiadomiła
go Elle, wsuwając głowę przez uchylone drzwi. - Rozdałam
im identyfikatory z imionami.
- Dzięki. Zaraz będę. - Matt odłożył słuchawkę. Deb nie
odpowiada. Trudno, zadzwoni do niej później. - Aha... Elle!
- Odwrócił się wraz z obrotowym krzesłem. - W sobotę, za
tydzień, chcę urządzić barbecue dla personelu, rodziców i
koszykarzy z drużyny juniorów. Mogłabyś przygotować
ulotki?
- Posłał jej uśmiech pełen nadziei. - Podobne do tych,
które robiliśmy w zeszłym miesiącu. Impreza się odbędzie u
mojej siostry.
Elle przewróciła oczami.
- Najwyższy czas, żeby zatrudnić tu pomoc biurową.
- Zajmę się tym. - Wypadł z biura i zbiegł na dół, do
jednej z niewielkich sal konferencyjnych.
Fizjoterapeutka powiodła za nim czujnym wzrokiem. Skąd
u tego zrównoważonego i spokojnego człowieka nagle tyle
energii i zapału? Na spotkanie grupy przybyło pięciu
zawodowych
sportowców.
Oczy
Marta
rozbłysły
entuzjazmem.
- Gratuluję wszystkim. Zrobiliście właśnie pierwszy krok
do rozstania się z nałogiem palenia.
- Sportowiec z papierosem nie wygląda zbyt dobrze,
prawda? - odezwał się Chris Kinnane, młody blondyn, który
grał w koszykarskiej drużynie seniorów. - Dzieciaki biorą z
nas przykład. Za każdym razem, kiedy zapalam papierosa,
ogarnia mnie poczucie winy.
Wokół stołu rozległy się pomruki aprobaty.
- Chcemy z mężem w przyszłym roku postarać się o
dziecko. - Melissa Jackson, jedyna kobieta w tej grupie, miała
niepewną minę. - To już moja trzecia próba odstawienia
papierosów.
- Byłbym szczęśliwy, gdyby mi się udało chociaż
ograniczyć palenie - ponuro oznajmił Ben Arthur, sławny
długodystansowiec.
- Ograniczenie palenia to dobra rzecz - przytaknął
ostrożnie Matt - jednak naszym celem powinno być całkowite
rzucenie nałogu. I nie wierzcie, że palenie słabszych
papierosów cokolwiek wam pomoże. Nie pomoże, po prostu
będziecie się głębiej zaciągać.
Kilka osób jęknęło cicho, z wyraźnym rozczarowaniem.
- Kiedy zaczynamy, panie doktorze?
Matt z optymizmem przyjrzał się zebranym. Bardzo lubił
tę część swojej pracy, która polegała na nauczaniu. Pomaganie
pacjentom w uzyskaniu wiary we własne siły, dzięki czemu
mogliby zacząć zdrowsze życie, dawało mu wielką satysfakcję
i napawało dumą.
- Jesteście tu wszyscy dlatego, że chcecie przestać palić -
powiedział. - Na początek skupmy się na pozytywnych
rzeczach, jakie z tego wynikną. I nie oczekujcie żadnych
cudów. Siłę do walki musicie znaleźć w sobie.
- Palę około dwudziestu papierosów dziennie - oznajmiła
wojowniczo Melissa, odsuwając za ucho kosmyk jasnych
włosów. - Gdybym całkiem rzuciła palenie, po jakim czasie
zaczęłabym odczuwać pozytywne skutki?
- Całkiem szybko. - Matt zwrócił się ku niej. - Już po
sześciu godzinach zaczyna normować się ciśnienie i tętno. Po
dwudziestu czterech dwutlenek węgla zostaje wydalony z
organizmu. Płuca już funkcjonują bardziej wydajnie. I co
szczególnie ważne dla ciebie, Mel, po trzech miesiącach
zdecydowanie wzrasta płodność u kobiet.
- Och... - Melissa zarumieniła się. - Tak szybko? Matt
skinął głową.
- A jeszcze ważniejsze jest to, że po pięciu latach ryzyko
zawału jest na takim samym poziomie jak u tych, którzy nigdy
nie palili.
Wokół stołu rozległy się pełne optymizmu pomruki.
Widać było, że zebrani nabierają ochoty do walki z nałogiem.
- Czyli teraz potrzeba nam tylko silnej woli? - Chris
uśmiechnął się z lekkim żalem.
- Tak samo jak przy treningu sportowym. Kiedy zależy
nam na czymś wystarczająco silnie, wtedy zwykle to
osiągamy. Dzisiaj rozdam wam kalendarze. Chcę, żeby każdy
podjął teraz decyzję i zapisał datę, kiedy zamierza rzucić
palenie.
- Sam nie wiem... - Ben Arthur zagryzł wargę. - Nie
jestem pewien, czy dam radę, doktorze.
- Dziś proszę tylko o to, żebyście wyznaczyli dzień
rozstania z nałogiem - rzekł łagodnie Matt. - Potem
porozmawiam z każdym indywidualnie, żebyśmy byli lepiej
przygotowani do walki i mieli większe szanse na sukces.
Pamiętajcie, jesteśmy tutaj po to, żeby się wspierać, a nie
krytykować.
- No dobrze. Chyba że tak... - Ben zaczął kartkować
kalendarz, który położył przed nim Matt.
Joanna z westchnieniem opadła na wielką staromodną
kanapę w salonie, zdjęła buty i podwinęła pod siebie nogi.
Nareszcie nadszedł piątkowy wieczór. Dwa dni temu poznała
Matta McKellara. Sięgnęła po stojący na stole kieliszek wina,
który nalała sobie wcześniej. Wypiła łyk, przez sekundę
smakując chłodną słodycz trunku na języku i podniebieniu.
Matt.
Usadowiła się wygodniej na kanapie, wspominając jego
przelotny uśmiech, który znikał, zanim jeszcze na dobre
zagościł na wargach. Zastanowiło ją to. Może Matt po prostu
od dawna się nie uśmiechał i wyszedł z wprawy? Ale
dlaczego? A w ogóle dlaczego wciąż myśli o tym człowieku?
Dlaczego nagle zaczęły buzować w niej hormony, jakby znów
miała szesnaście lat?
- Jason? - Odwróciła głowę i skrzywiła się lekko na
odgłos otwieranych i zamykanych z hukiem drzwi. - Tu
jestem.
Syn niemal biegiem wpadł do pokoju i zatrzymał się na jej
widok.
- Cześć. - Przysiadł na drugim końcu kanapy. - Co jest do
jedzenia?
Uśmiechnęli się do siebie ze zrozumieniem.
- Kolacja będzie za kwadrans. Wytrzymasz tak długo? -
zapytała.
- Postaram się.
- Jak trening?
- W porządku - odrzekł zwięźle. - I pewnie będziesz
zadowolona, bo nie będzie mnie na zdjęciach w kalendarzu.
- O...- Joanna poczuła, że serce zaczyna jej bić mocniej.
Cieszyła się, że Matt pomógł jej rozwiązać ten problem, ale
równocześnie było jej przykro, kiedy usłyszała rozczarowanie
w głosie Jasona.
- W ogóle nie będziemy robić kalendarza. - Jason
przerzucił nogę przez boczne oparcie kanapy. - Matt znalazł
kilku sponsorów, którzy sfinansują nam sprzęt do wspinaczki,
a poza tym chce zorganizować megaloterię, żeby zebrać
pieniądze na stołówkę.
Joanna usiadła prosto i opuściła nogi na podłogę. Wcale
nie chciała, by doktor McKellar ze względu na nią aż do tego
stopnia zmieniał plany.
Jason sięgnął do kieszeni bluzy.
- Mam dla ciebie ulotkę od Matta. Zaproszenie na
barbecue dla rodziców, w przyszłą sobotę. Wszystko jest tu
napisane. - Podał jej lekko zmiętą żółtą kartkę.
- Aha. I rozumiem, że powinnam się tam zjawić? - Joanna
uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Jak chcesz - odrzekł niedbale syn i poderwał się z
kanapy. - Wezmę prysznic przed kolacją.
Joanna popatrzyła za nim niewidzącym wzrokiem.
Kiedy usiedli do kolacji, spytała mimochodem:
- To barbecue ma się odbyć w Featherdale. To chyba za
miastem?
- Tak. Kilka kilometrów. - Jason z młodzieńczym
apetytem pochłaniał pieczonego ziemniaka. - Na farmie. W
zeszłym roku byliśmy tam z wycieczką szkolną. Mają tam
kuny workowate.
- Kuny workowate? - Joanna spojrzała na niego pytająco.
- To te małe torbacze, które wyglądem przypominają koty?
Chyba nigdy jeszcze żadnej nie widziałam.
- Pewnie nie. To gatunek zagrożony - oświecił ją syn. -
Uczyliśmy się o nich w ramach programu szkolnego.
Joanna przesunęła groszek na talerzu.
- Czy to znaczy, że M... doktor McKellar mieszka w
Featherdale?
Jason wzruszył ramionami.
- Nie sądzę. Ma mieszkanie gdzieś w mieście. Joanna
doszła do wniosku, że będzie mogła dowiedzieć się czegoś na
ten temat w przychodni. Na pewno ktoś coś słyszał i udzieli
jej informacji.
Jej problem sam się rozwiązał, kiedy w poniedziałek rano
odezwał się telefon na biurku w jej gabinecie.
Stała właśnie przy oknie i patrzyła na dwór. Całą sobotę i
niedzielę była w dziwnym, niespokojnym i rozmarzonym
nastroju. Rozmarzonym? Prychnęła ironicznie. To nastrój
zarezerwowany dla nastolatek. Weź się w garść, nakazała
sobie zniecierpliwiona. Kiedy zadzwonił telefon, westchnęła i
podniosła słuchawkę.
- To znowu doktor McKellar - powiadomiła ją Steffi
porozumiewawczym tonem.
- Połącz go, proszę - odrzekła krótko Joanna. Serce
trzepotało jej w piersi jak uwięziony ptak.
- Mam nadzieję, że się nie narzucam? - zapytał Matt zaraz
po powitaniu.
- Ależ nie! - zapewniła szybko. Przypomniała sobie, że
często przeczesywał palcami włosy. Ciekawe, czy i teraz to
robi? Te myśli nieco wytrąciły ją z równowagi. - Co mogę dla
ciebie zrobić? - zapytała.
- To raczej ja chciałem coś dla ciebie zrobić, jeśli tylko mi
na to pozwolisz.
Sytuacja staje się coraz ciekawsza. Joanna przysiadła na
brzegu biurka.
- Słucham.
- Chciałbym cię podwieźć na to barbecue w Featherdale.
- To bardzo miło z twojej strony - powiedziała po chwili.
Sama się zdziwiła, że jej głos brzmi tak pewnie i spokojnie.
- Wcześnie robi się ciemno, więc przyjechałbym po ciebie
o piątej. Oprowadziłbym cię po farmie przed rozpoczęciem
zabawy, dobrze?
Palce Joanny powędrowały ku srebrnemu łańcuszkowi na
szyi, na którym wisiał mały medalion.
- Dobrze. Masz mój adres?
- Znajdę w karcie członkowskiej Jasona - stwierdził Matt.
Nie przyznał się, że już zna go na pamięć. - W takim razie do
soboty.
Odłożył słuchawkę. Zrobił to! Odchylił się w fotelu i
zamknął oczy. W myślach miał zamęt.
Cały tydzień minął Joannie niczym we śnie. W piątek po
południu niemal kręciło jej się w głowie od radosnego
oczekiwania. Wyprowadziła pacjentkę z gabinetu, ganiąc się
w duchu za niesforne myśli. Zdjęła cienki fartuch i z
przesadną energią umyła ręce. Nie potrafiła jednak skupić się
na niczym innym. Cały czas myślała o doktorze McKellarze.
Wiedziała, że jeśli coś miałoby się między nimi wydarzyć,
to byłoby to bardzo skomplikowane. Przede wszystkim nie
wolno jej zapominać o Jasonie...
Jęknęła cicho, z desperacją. Czy nie martwi się na zapas?
Wzięła z biurka kartę i wyszła do poczekalni, żeby wywołać
ostatnią tego dnia pacjentkę.
Sharon Nolan była u niej pierwszy raz. Joanna zerknęła
szybko w kartę i zobaczyła, że dziewczyna ma dopiero
osiemnaście lat.
- Z czym do mnie przychodzisz, Sharon? - zapytała z
uśmiechem.
- To trochę krępujące. - Dziewczyna skrzywiła się lekko.
- Kiedyś zrobiłam sobie tatuaż...
Joanna pochyliła się ku niej z uwagą.
- I teraz masz z nim jakiś kłopot?
- Coś w tym rodzaju. - Sharon ruchem głowy odrzuciła w
tył sięgające do ramion popielatoblond włosy. - Chodzi o
mojego chłopaka, Rhysa...
Joanna powstrzymała uśmiech.
- Nie podoba mu się?
- Nic o nim nie wie. - Na policzkach dziewczyny ukazały
się rumieńce. - Tatuaż jest... na pupie.
Joanna uniosła brwi. Domyślała się już, o co chodzi.
- Czyżby był brzydki?
- Jest okropny! To znaczy, może nie taki okropny... -
Sharon chwilę się zastanawiała. - Zrobiłam go sobie, kiedy
miałam szesnaście lat. Mama nic o tym nie wiedziała. Mój
ówczesny chłopak nazywał się Aaron, więc wytatuowałam
sobie dwa serca i nasze imiona... - Spojrzała na Joannę i obie
się roześmiały. Sharon trochę niepewnie...
Joanna wzięła długopis i postukiwała nim w blat biurka.
- Rozumiem, że chciałabyś usunąć ten tatuaż?
- Czy to by bardzo bolało?
- Pewnie o wiele mniej niż samo tatuowanie - oznajmiła
bez
ogródek.
-
Mogę cię skierować do chirurga
kosmetycznego, który specjalizuje się w usuwaniu tatuaży, ale
musiałabyś jechać do Brisbane. Czy to byłby dla ciebie duży
kłopot?
Sharon potrząsnęła głową.
- Ja tam studiuję. Do Glenville przyjechałam tylko na
ferie. - Zagryzła wargi. - Nie zostaną mi po tym jakieś
brzydkie blizny?
- Nie sądzę. Ludzka skóra to zadziwiający organ. Lekarz
zapewne zastosuje ekspander, dzięki któremu powierzchnia
skóry wokół tatuażu się zwiększy i będzie nią można potem
pokryć ubytek. To się zwykle bardzo ładnie goi, a blizna jest
prawie niewidoczna.
Sharon zamrugała powiekami.
- Słyszałam coś o laserowym usuwaniu tatuaży -
powiedziała z wahaniem.
- Tak, istnieje również taka możliwość. - Joanna
otworzyła bloczek z drukami. - Trzeba tylko pamiętać, że
każdy reaguje inaczej i nie wszyscy się kwalifikują do terapii
laserowej. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła się. - Skoro jesteś
tym zainteresowana, dam ci skierowanie do doktora Charlesa
Huntera. To dermatolog, pracuje w tutejszym szpitalu.
Właściwie najlepiej byłoby zacząć od wizyty u niego. Jeśli po
badaniu dojdzie do wniosku, że lepiej będzie, jeśli poddasz się
operacji kosmetycznej, to skieruje cię do odpowiedniego
lekarza.
- Dziękuję, pani doktor. - Ładne, zielone oczy
dziewczyny rozjaśniły się. - Wspaniale. - Postawiła kołnierz
krótkiej kurtki ze sztucznego futra. - Obiecuję, że nigdy już
nie zrobię nic tak głupiego.
- Co sądzisz o tatuażach? - zapytała Joanna syna
beztroskim tonem. Zmywali właśnie naczynia po sobotnim,
obfitszym niż zwykle śniadaniu.
- Dlaczego pytasz? Chcesz sobie coś wytatuować? - Jason
uśmiechnął się od ucha do ucha i szybko musiał się uchylić
przed kroplami wody z płynem do zmywania, którymi
żartobliwie ochlapała go Joanna. - Niektóre tatuaże są całkiem
fajne. - Wzruszył ramionami. - A niektóre obrzydliwe.
- Cóż, jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci ochota na tatuaż... -
Joanna opłukała talerz i postawiła go na suszarce - to najpierw
ze mną porozmawiaj.
- Nie ma zmartwienia, Jo-Jo - odparł rezolutnie. Zerknął
na zegar stojący na lodówce. - Muszę lecieć do roboty.
- Podwieźć cię?
- Nie trzeba. Pojadę rowerem.
- Nie zapominaj, że wybieram się dzisiaj na barbecue.
- Uniosła pokrytą pianą dłoń i odsunęła z czoła kosmyk
włosów. - Nie chciałbyś zaprosić Daniela? Może
zamówilibyście pizzę?
Jason przestąpił z nogi na nogę.
- Pomyśleliśmy sobie, że pójdziemy do kina na
wcześniejszy seans, a potem może na hamburgera.
Umówiliśmy się ze Skye i Amber. - Spuścił wzrok. - To nie
jest żadna randka ani nic w tym rodzaju...
Joanna pokryła zaskoczenie uśmiechem.
- Potrzebujesz trochę dodatkowych pieniędzy?
- Nie, dziękuję. - Jason otworzył żaluzjowe drzwi. -W
tym tygodniu odebrałem wypłatę.
Oczywiście, że to jest randka. Joanna w zamyśleniu
przecierała gąbką blaty kuchenne. Nie powinna się dziwić.
Syn w tym roku skończy siedemnaście lat. Na pewno bardzo
często myśli o dziewczynach.
Z westchnieniem zdjęła z wieszaka czystą ściereczkę i
zaczęła
wycierać
naczynia.
Gdyby
żył
Damon,
porozmawiałby z Jasonem o problemach związanych z
dorastaniem, podzieliłby z nią rodzicielskie obowiązki. To
jednak jest niemożliwe.
Przez cały dzień nie mogła podjąć decyzji. Czy powinna
powiedzieć Jasonowi, że Matt ma po nią przyjechać? A może
lepiej nic nie mówić?
Przecież prawie się nie znają! Zerwała zwiędnięte główki
róż i ścięła kilka świeżych kwiatów do wazonu. Ta znajomość
może się wcale nie rozwinąć, no i przecież to wcale nie jest
żadna randka... Przypomniała sobie, że syn użył tych samych
słów i poczuła się nieswojo.
W końcu doszła do wniosku, że niepotrzebnie komplikuje
sprawę. Oczywiście, że powinna zawiadomić Jasona, w jaki
sposób dostanie się na farmę. Powie mu o tym, gdy tylko syn
wróci z pracy. Wszystko okazało się dużo łatwiejsze, niż się
spodziewała.
- Matt pewnie podwiezie też kilka innych osób. - Jason
posłał jej nad wiek dojrzałe spojrzenie. - Często jeździ
klubowym mikrobusem.
Poczuła, że gwałtownie opuszcza ją dobry nastrój. Jak
mogła być tak naiwna i spodziewać się, że propozycja Matta
jest czymś więcej niż tylko towarzyską przysługą? Przestań
bujać w obłokach i zejdź na ziemię, powiedziała do siebie w
duchu i odwróciła twarz.
Kiedy nadszedł czas, ubrała się bez zastanowienia.
Włożyła dżinsy i prostą, jedwabną bluzkę. Choć mówiła sobie,
że wcale nie zależy jej na wyglądzie, wyszczotkowała włosy,
aż zaczęły pięknie lśnić, i starannie się umalowała. Kiedy
odezwał się dzwonek u drzwi, była całkiem zadowolona ze
swoich osiągnięć.
Zgadując, że to Matt, szybko włożyła krótką sportową
kurtkę i podeszła do drzwi.
- Cześć...
Zamrugała powiekami, trochę oślepiona dziennym
światłem. Usiłowała nie przyglądać się Mattowi zbyt
natarczywie, ale zauważyła, że ubrał się sportowo, w dżinsy i
biały sweter, podkreślający jego szczupłą sylwetkę i ciemną
karnację. W jego oczach zalśnił przelotny błysk.
- Nie przyjechałem za wcześnie?
- Nie. - Głos dziwnie wiązł jej w gardle. Gestem zaprosiła
go do środka. - Jestem już gotowa. Muszę tylko znaleźć
komórkę. Daj mi chwilę.
Matt odetchnął głębiej, wsunął dłonie do kieszeni i
rozejrzał się po nieco zagraconym salonie. Od razu widać, że
Joanna dobrze prowadzi dom. Ciekawe, dlaczego ta myśl tak
go ucieszyła?
Ze wzmożoną uwagą przyjrzał się oprawionym w ramki
fotografiom, a potem zerknął na kolorowe dywaniki, które
dodawały wnętrzu ciepła i przytulności. Wolno powiódł
wzrokiem po całym salonie. Jego uwagę zwróciła staromodna
kanapa ustawiona przed kominkiem. Patrząc na nią, popadł w
dziwną zadumę.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos zamykanych drzwi,
zapewne do sypialni. A potem w pokoju zjawiła się Joanna.
Owionął go lekki zapach perfum i pobudził jego zmysły.
- Gotowa?
- Tak, nareszcie. - Zaczerwieniła się i roześmiała
niepewnie. - Mam zabrać ze sobą torbę lekarską?
- Niekoniecznie, chyba że bardzo chcesz. W razie
jakiegoś nagłego wypadku jestem przygotowany.
Wyszli na werandę i Matt odwrócił się, by zamknąć za
nimi drzwi. Jego ręka przypadkiem dotknęła ramienia Joanny.
Ten niespodziewany dotyk wytrącił ją z równowagi. Poczuła
się tak, jakby przebiegł przez nią prąd elektryczny.
Wydawało jej się, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
Spojrzała na ulicę, spodziewając się, że przy krawężniku
zobaczy sylwetkę klubowego mikrobusu. Nic takiego jednak
nie zauważyła. Stał tam tylko srebrnoszary mercedes.
Nagle zachciało jej się śmiać i tańczyć.
- Coś nie tak? - zdziwił się Matt.
Spostrzegła, że pytająco ściągnął brwi, i powiedziała
radośnie:
- Przyjechałeś samochodem!
- A oczekiwałaś, że przyjadę na motorze? - Uderzył
pięścią w otartą dłoń. - Wiedziałem, że zrobię jakiś błąd.
Roześmiała się i odrzekła podobnie żartobliwym tonem:
- Kobiety czasem mają naiwne marzenia...
- Mężczyźni też, skoro już o tym mowa...
Serce zabiło jej szybciej. Jego głos zabrzmiał bardziej
matowo, ten dźwięk przeszył ją do głębi. Nagle poczuła, że
wszystkie nerwy w jej ciele się napinają. Matt stał tak blisko
niej, że musiała unieść głowę, żeby spojrzeć mu w twarz.
Kiedy ich oczy się spotkały, oboje dali się ponieść fali
uczuć, której żadne z nich nie chciało i nie potrafiło się
oprzeć. Joanna czuła, że jej bezpieczny świat wali się pod
wpływem dawno zapomnianych emocji, budzących się teraz
do życia i rozkwitających ze zdwojoną siłą. Poczuła suchość
w gardle i nerwowo przełknęła ślinę. Całym ciałem reagowała
na bliskość Matta. Półświadomie zauważyła, że wykonał jakiś
ruch i nagle znalazła się w jego ramionach. Czuła siłę jego
mięśni. Było to tak nowe, a jednocześnie znajome z
przeszłości doznanie, że aż zadrżała.
Matt objął ją mocniej. Bliskość ciała kobiety również
wstrząsnęła nim do głębi, jakby pękła w nim jakaś
wewnętrzna tama. Na chwilę zaparło mu dech w piersi.
Pochylił się nad Joanną i delikatnie pocałował ją w powieki, a
potem kilka razy przesunął wargami po jej ustach.
Otworzyła oczy. Ledwo wyczuwalny dotyk jego ust
zdawał się parzyć jej wargi niczym iskierki ognia. Z
westchnieniem odetchnęła głębiej i zadziwiona spojrzała mu
w oczy.
- To było trochę nieoczekiwane, prawda?
W niebieskich oczach Matta dostrzegła migocące ogniki.
- Czuję się tak, jakbym nagle stanął na głowie. Lekki
uśmiech przebiegł po jej ustach.
- To bardzo niebezpieczna pozycja - zauważyła.
- Tak ci zależy na bezpieczeństwie, Joanno? - W jego
głosie słychać było zmysłowe tony. Po chwili znów ją
pocałował.
Rozchyliła usta i odwzajemniła pocałunek. Jej ciało, jakby
nagle zyskało własną wolę, przylgnęło ciasno do Matta.
Objęła dłońmi jego głowę i przyciągnęła bliżej. Przez kilka
sekund zdawało im się, że jakiś olbrzymi wir wciąga ich w
głębie mrocznego oceanu zmysłów.
Skończyło się równie nagle, jak się zaczęło, niczym
gorączka, która niespodziewanie ustępuje.
- Och... - Joanna oddychała płytko i urywanie. Ukryła
twarz na piersi Matta i z przyjemnością chłonęła jego ciepły
zapach.
Po chwili Matt łagodnie odsunął ją od siebie, a potem
znów przytulił, jakby nie potrafił znieść oddalenia, po czym
głęboko westchnął.
- Chyba musimy już ruszać - wymamrotał, wtulając usta
w jej włosy.
- Chyba tak...
ROZDZIAŁ TRZECI
Matt milczał w drodze i Joanna kilka razy spojrzała
badawczo na jego nieruchomy profil, zanim spytała:
- Dlaczego organizujesz to przyjęcie właśnie w
Featherdale?
- Och... - Wyglądał jakby się ocknął z zamyślenia. -
Mieszka tam moja siostra, Debra. Ona i Scott, jej mąż,
współpracują z Departamentem do Spraw Parków
Narodowych i Ochrony Przyrody. Często goszczą u siebie
wycieczki ze szkół i innych instytucji, zainteresowanych
przyrodą Australii. Ja również niekiedy korzystam z ich
gościny. - Uśmiechnął się do niej przelotnie. - Bardzo mi to
ułatwia sprawy organizacyjne.
- Aha. - Joanna oparła się wygodniej o zagłówek
skórzanego fotela. - Jason mi mówił, że niedawno był tam z
klasą na wycieczce.
- Deb i Scott prowadzą tam również różnorodne badania -
wyjaśniał Matt. - Oboje studiowali nauki ścisłe, ale doszli do
wniosku, że nie chcą całymi dniami przesiadywać w
laboratoriach. Postanowili więc zamieszkać w Featherdale.
- To musi być fascynujące. - Joanna czuła, że miotają nią
najróżniejsze uczucia, ale nie zamierzała ich teraz analizować.
- Lubisz pracę lekarza ogólnego?
- Na ogół tak. - Ta nagła zmiana tematu nieco zbiła ją z
tropu. Starała się opanować kłębiące się w głowie myśli. -A
poza tym muszę jakoś zarabiać na życie - dodała ze
wzruszeniem ramion.
Dom Debry był niski i rozległy, frontową werandę
porastały gęste pnącza. W oddali Joanna dostrzegła wiatrak.
Wieczór był bezwietrzny, więc jego śmigła się nie poruszały.
- Tam dalej ciągnie się winnica - oznajmił Matt, kiedy
wyboistą drogą dojechali do celu i zaparkowali na tyłach
domu.
- Nie miałam pojęcia, że w tym regionie można uprawiać
winorośl.
- Widzisz, już się czegoś nauczyłaś. - Uśmiechnął się. -
Deb i Scott robią dość dobre wino, shiraz. Pewnie będziesz
dziś miała okazję je spróbować.
Kiedy wysiedli z samochodu, do Matta podbiegł czarny
pies, radośnie machając ogonem.
- Witaj, piesku! - Matt najwyraźniej również cieszył się ze
spotkania. Pochylił się i podrapał psa między uszami. - To
Finchly - przedstawił.
Joanna spojrzała na zwierzę z sympatią.
- To staffordshire bullterrier - rozpoznała rasę. - Z natury
są bardzo przyjazne wobec ludzi, prawda?
- Tak. I lubią dzieci. - Matt otworzył furtkę.
- Czy twoja siostra ma dzieci?
- Bliźnięta. Dwóch chłopców, Andrew i Hamisha.
Skończyli jedenaście lat. O wilku mowa... - Osłaniając oczy
dłonią, spojrzał na wychodzącą z zarośli ścieżkę, na której
pojawili się dwaj chłopcy, którzy nieśli małe wędki.
- Wujek Matt! - zawołali radosnym chórem.
- Cześć, chłopaki. - Przywołał ich do siebie ruchem
ramienia. - Chodźcie tu, to przedstawię was Joannie.
- Są do siebie podobni jak dwie krople wody - stwierdziła
ze śmiechem, kiedy już ich sobie przedstawiono i jasnowłosi
bracia pobiegli się bawić dalej.
- Hamish ma więcej piegów - odrzekł Matt. - To
wspaniałe dzieciaki...
Joanna spojrzała na niego czujnie, zaskoczona dziwnym
smutkiem w jego oczach. Matt jednak natychmiast przywołał
się do porządku i powiedział z wymuszoną radością:
- Poszukajmy Deb. Pewnie jest w kuchni.
Pod zarośniętą winem pergolą przeszli do domu. Kiedy
Matt otworzył drzwi do kuchni, Joanna wyczuła woń
przypraw i piekącego się ciasta.
- Witaj, braciszku! - Debra Carlisle odwróciła się od
piekarnika, z którego właśnie coś wyjmowała. - Wejdźcie. -
Odstawiła blaszkę na stół, zdjęła kuchenną rękawicę i
uścisnęła brata.
- Deb, to jest Joanna Winters - przedstawił Matt,
obejmując siostrę ramieniem.
Oczy Debry lekko rozszerzyły się z zaskoczenia.
- Miło mi cię poznać, Joanno. - Z uśmiechem wyciągnęła
rękę do gościa. - Witaj w Featherdale.
- Dziękuję. Matt wiele mi opowiadał o waszej farmie.
- Obiecałem też Joannie kieliszek waszego wina - dodał
Matt pogodnie.
- To się da załatwić. - Siostra żartobliwie uderzyła go
rękawicą. - Ale teraz spróbuj być grzecznym chłopcem i
sprawdź, czy nie mógłbyś w czymś pomóc Scottowi, dobrze?
Wszystko mu dzisiaj jakoś wolniej idzie. Nie wiem dlaczego.
- Już idę. - Matt pochylił się i urwał kawałek świeżo
upieczonego chleba z ziołami. - To na drogę, żebym nie umarł
z głodu - oznajmił i wyszedł, zamykając za sobą siatkowe
drzwi.
- Jest dziś bardzo szczęśliwy - stwierdziła Debra po
dłuższej chwili milczenia. - Czy zawdzięczamy to tobie,
Joanno? - zapytała życzliwym, przyjacielskim tonem, bez
cienia nadmiernej ciekawości.
- Znamy się od niedawna. - Joanna lekko się
zaczerwieniła. - Poznaliśmy się dzięki mojemu synowi,
Jasonowi. Trenuje koszykówkę w klubie u Matta.
- Coś takiego! - Debra zaczęła obrywać listki z gałązki
rozmarynu. - Musiałaś wyjść za mąż niemal jako dziecko!
- Miałam osiemnaście lat. - Joanna roześmiała się i zaraz
spoważniała. - Mój mąż zmarł wkrótce po naszym ślubie.
- To straszne. Co to było? Jakiś wypadek?
- Rak. - Żeby coś zrobić z rękami, Joanna sięgnęła po
ściereczkę i zaczęła wycierać ustawione na suszarce talerze.
Minę miała nieprzeniknioną. Co takiego jest w rodzeństwie
McKellarów, co sprawia, że tak szybko się przed nimi
otwiera?
- Jakie to smutne. - Debra postawiła na stole drewnianą
miskę i zaczęła przygotowywać sałatę. Potrząsnęła głową.
- Ani z tobą, ani z Mattem los nie obszedł się łaskawie...
- Urwała i odwróciła się, ponieważ do kuchni wpadli jej
synowie. - Marsz pod prysznic - nakazała im. - Pozbyliście się
tej cuchnącej przynęty na ryby, tak jak kazałam?
- Tak, mamo - odrzekli chórem.
- Będziemy mogli przyjść na barbecue? - zapytał Andrew.
- Tylko na posiłek - oznajmiła matka. Hamish uśmiechnął
się do niej błagalnie.
- Tata powiedział, że będzie ognisko, więc moglibyśmy
zrobić prawdziwą australijską herbatę.
Debra zawahała się.
- No dobrze. Może zostaniecie chwilę dłużej, ale to
wszystko. Zgoda?
- Zgoda! - potwierdzili radośnie chłopcy i wybiegli z
kuchni.
Joanna parsknęła śmiechem.
- Oni są wspaniali!
- Podwójny kłopot! - Debra uśmiechnęła się sceptycznie.
- Ale nie narzekam. - Szybko opłukała dłonie pod kranem. -
Zaraz dam ci spróbować wina, o którym mówił Matt.
- Ilu osób się spodziewasz? - Joanna z kieliszkiem w dłoni
patrzyła, jak Deb wrzuca rodzynki do przyprawionego ryżu.
- Około dwudziestu. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Będzie kilku pracowników klubu, a reszta to rodzice, tak jak
ty.
- Wiesz, zazdroszczę ci. - Joanna potrząsnęła głową i
przyjrzała się smakowitym potrawom, które powstawały na jej
oczach. - Robisz to wszystko z taką łatwością. - Kąciki jej ust
opuściły się nieco. - Ja umiem gotować tylko podstawowe
rzeczy.
- To tylko kwestia wprawy - lekceważąco odparła Deb. -
Poza tym ja lubię gotować, i to chyba jest najważniejsze. Tak
przynajmniej twierdzą znawcy.
- Scott już czeka na steki, Deb. - Matt wszedł do kuchni i
wziął chrupiącą rzodkiewkę z miski z sałatką.
- Leżą na półce w lodówce. - Debra wysunęła szufladę
kredensu. - Znajdziesz tam też kawałki zamarynowanego
kurczaka. Upieczemy je na grillu.
- Wezmę sałatkę, dobrze? - Joanna odstawiła kieliszek i
sięgnęła po wielką drewnianą misę.
- Świetnie, dzięki. A teraz idźcie się bawić - łagodnie
wyprosiła ich z kuchni. - Resztę przyniosą chłopcy. W końcu
są tu najmłodsi i mają najwięcej energii.
Minęła dziesiąta, kiedy Matt przysiadł na ogrodowym
płóciennym foteliku obok Joanny.
- Zamyśliłaś się - zauważył, błyskając zębami w
uśmiechu, który przyprawiał ją o zawrót głowy.
Przełknęła ostatni łyk herbaty, rozkoszując się jej dymnym
smakiem uzyskanym dzięki płonącym w ognisku kawałkom
eukaliptusa.
- Zastanawiałam się, czy byłam wystarczająco towarzyska
i czy ze wszystkimi udało mi się porozmawiać.
- Na pewno tak - zapewnił ją. - I dziękuję za pomoc.
Spojrzała na niego, lekko odwracając głowę.
- Bardzo dobrze się bawiłam.
- Przecież jeszcze nie koniec wieczoru. - Ich oczy się
spotkały i przez nieskończenie długą chwilę patrzyli na siebie
zauroczeni. Dopiero kiedy Matt odwrócił wzrok i wypił łyk
herbaty ze swojego kubka, Joanna mogła odetchnąć.
- Było wspaniale - powiedziała to niemal do siebie.
Usiadła wygodniej i wciągnęła w płuca rześkie powietrze
nocy. Światło ogrodowych latarni kładło interesujące cienie na
trawie, a liczne gwiazdy na niebie zdawały się być na
wyciągnięcie ręki. Matt również był na wyciągnięcie ręki.
Zagryzła wargi, czując w sobie dziwne ciepło.
- Czy masz wyznaczoną godzinę powrotu do domu? -
spytał.
Słysząc w jego głosie nutę rozbawienia, spojrzała na niego
ostro.
- Właściwie nie. Jason da sobie radę. Dlaczego pytasz?
Wzruszył ramionami.
- Ktoś przywiózł gitarę. Scott chce rozpalić większe
ognisko. Moglibyśmy przy nim posiedzieć, zaśpiewać kilka
piosenek.
- Bardzo chętnie.
- Nie uważasz tego za niezbyt wyszukaną rozrywkę? -
Gdy uśmiechnął się trochę kpiąco, spojrzała na niego
obrażona. - W takim razie chodźmy, pani doktor. - Raźno
wstał z krzesła i podał jej rękę.
Joanna podniosła się, korzystając z jego pomocnej dłoni.
- To się może nam przydać. - Matt wziął przerzucony
przez oparcie krzesła wełniany koc piknikowy.
Joanna z bijącym mocno sercem ruszyła z nim w stronę
jasno płonącego ogniska. Wydawało jej się, że to wszystko
dzieje się we śnie. Myślała też o tym, że coś ich do siebie
ciągnie. To przyciąganie pojawiło się tak nagle, znikąd. Czy
równie nagle zniknie? Przez jej głowę przebiegały liczne
pytania i wątpliwości.
- Wydaje mi się, że tutaj będzie dobrze - odezwał się
Matt. Przystanęli na niewielkim wzgórku, trochę z dala od
innych. Mieli stąd wspaniały widok na drzewa oświetlone
migotliwymi płomieniami ogniska.
Kiedy usiedli na kocu, Matt wziął ją za rękę, splatając jej
palce ze swoimi. Rozległy się łagodne dźwięki gitary. W
dalszej części ogrodu sowa zahukała niskim głosem.
Ciało Joanny przebiegł lekki dreszcz. Odwróciła się do
Matta, ale w mroku widziała jedynie zarys jego twarzy. Czuła
jednak jego oddech, a pod palcami rytmiczne uderzenia pulsu
na nadgarstku. Matt ścisnął mocniej jej rękę i poczuł, że
odpowiedziała mu tym samym. Chciał przyciągnąć ją bliżej do
siebie, zatopić twarz we włosach, wdychać zapach jej perfum.
Z trudem przełknął ślinę.
- Joanno... -zaczął.
Chwila
wzajemnej
bliskości
została
jednak
niespodziewanie i gwałtownie przerwana.
Usłyszeli, że Scott wydał z siebie okrzyk pełen bólu i
przerażenia. Chciał dorzucić polan do ogniska, ale potknął się
i padł przed siebie prosto na płonące żagwie.
Odruchowo chciał wesprzeć się na ramieniu, by nie runąć
twarzą w ogień, jednak nie zrobił tego wystarczająco szybko.
W ułamku sekundy rękaw jego bluzy zaczął płonąć.
- O Boże! - Żołądek Joanny skurczył się boleśnie. Matt
natychmiast zerwał się na równe nogi i chwycił koc, niemal
zrzucając z niego Joannę.
- Przynieś moją torbę z samochodu! - krzyknął, wciskając
jej kluczyki w dłoń. - Weź wszystko, co może być potrzebne.
Śpiesz się!
Wśród okrzyków zaskoczenia i przerażenia rozległ się
spokojny, pewny siebie głos Matta:
- Przewróćcie go i kilka razy obróćcie. - Kiedy Scott leżał
już na ziemi, Matt zarzucił na niego koc, by stłumić ostatnie
pełzające po nim płomienie. - Deb... - Podniósł wzrok i
spojrzał na siostrę, której twarz ściągał grymas strachu. -
Przynieś tu wąż ogrodowy - polecił. - Musimy polać oparzenia
wodą.
Debra jęknęła cicho i pobiegła spełnić jego prośbę.
Skupiona na swoim zadaniu Joanna biegła do samochodu
jak strzała. Matt powiedział, że jest przygotowany na
nieszczęśliwe wypadki. Miała nadzieję, że to prawda.
Z rozmachem otworzyła klapę bagażnika i szybko omiotła
wzrokiem jego zawartość. Z tego co widziała, wypadek Scotta
jest poważny. Odetchnęła głębiej, żeby się nieco uspokoić i
wyjęła lekarską torbę Matta, koc termoizolacyjny i coś, co
niewątpliwie jest zestawem do ratowania ludzi we wstrząsie.
Modliła się w duchu, żeby dzisiejszy wieczór nie
zakończył się tragicznie.
Matt poprosił o zachowanie spokoju i goście zebrali się w
milczącą grupkę. Kiedy Joanna wróciła i przyklękła obok
niego, na chwilę podniósł na nią wzrok.
- Jak to wygląda? - zapytała.
- Niezbyt dobrze. - Minę miał ponurą. - Podajmy mu tlen.
Jest w coraz głębszym wstrząsie.
Joanna wyjęła potrzebny sprzęt. W torbie znalazła też
silną latarkę, którą teraz świeciła Mattowi. Jeden rzut oka na
rannego wystarczył, by się zorientować, że syntetyczny
materiał bluzy stopił się na jego ramieniu jak masło.
- Dobry Boże! - krzyknęła Debra pełnym lęku głosem.
- Skarżył się dzisiaj, że boli go głowa. Pewnie nie patrzył
pod nogi...
- Deb, spróbuj się opanować - łagodnie poprosił ją brat.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy.
- Ale na pewno go to boli.
- Zaraz podam mu jakiś środek. - Joanna szybko założyła
Scottowi wenflon. Zdała sobie sprawę, że będą musieli mu
podać nie tylko środki znieczulające, ale również płyny. -Czy
Scott jest na coś uczulony?
Debra potrząsnęła głową.
- Nie, nic nam na ten temat nie wiadomo. O Boże, Matt...
- Chwyciła się dłonią za gardło, jakby nagle dotarła do niej
powaga sytuacji. - On chyba... nie umrze, prawda?
- Oczywiście, że nie - odparł, chociaż wcale nie był tego
pewien. - Deb, zdaję sobie sprawę, jak ci teraz trudno, ale jeśli
chcesz nam pomóc, to przynieś trochę mokrych ręczników.
Musimy pilnować, żeby skóra Scotta była nawilżona przez
całą drogę do szpitala.
- Ja ci pomogę. - Elle zbliżyła się niepostrzeżenie, wzięła
Debrę pod ramię i razem szybko poszły do domu.
- Wenflon jest na swoim miejscu i dobrze się trzyma.
Podałam pięćset mililitrów płynu. Chcę teraz podać pięć
miligramów morfiny i dziesiątkę maksolonu. Zgadzasz się?
Matt skinął głową.
- Dzięki, Joanno. - Twarz miał ściągniętą. Tam, gdzie
dało się to zrobić, wyciął spalone resztki bluzy. Niewielkie
drobiny materiału przylgnęły do skóry, ale usunąć je mógł
tylko chirurg, korzystając z odpowiednich narzędzi i
rozpuszczalników.
Joanna podążyła za jego wzrokiem i cicho jęknęła.
- Oparzenia to bardzo ciężkie rany.
- Nie życzyłbym ich nawet najgorszemu wrogowi. -
Szybko zmierzył ciśnienie krwi Scotta. - Niech to diabli... -
Patrząc na odczyt aparatu, zmarszczył brwi. - Stan coraz
poważniejszy. Joanno, podaj więcej płynów i jeszcze pięć
miligramów morfiny.
Nadjechała karetka i akcja nabrała tempa.
- Przykro mi, kochani, ale czy moglibyście sami trafić do
wyjścia? - zwrócił się Matt do gości posępnym głosem.
- Niech pan się tym nie martwi, doktorze - odparł jeden z
nich i zaczął gasić ognisko.
- Czy Scottowi nic nie będzie? - Kilka kobiet zbliżyło się
do Matta.
- Miejmy nadzieję - odparł i zacisnął usta.
- Pojedziesz z nim karetką? - spytała Joanna, dotykając
jego ramienia.
- Tak. Podejrzewam, że po drodze trzeba go będzie
intubować.
- W karetce? To trudne zadanie. Chcesz, żebym pojechała
z tobą?
- Nie, ale dziękuję za propozycję. - Potarł palcem czoło.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś zajęła się Deb. Ona też
zechce pojechać do szpitala. Weź mój samochód.
- A co z chłopcami?
Matt chwilę się wahał.
- Poszli spać całe wieki temu...
- Ja z nimi zostanę - zaproponowała Elle. - Oby rano
wszystko wyglądało lepiej...
- Przykro mi, że miałaś taki nieudany wieczór, Joanno -
po raz kolejny powtórzyła Deb, kiedy siedziały razem w
szpitalnej poczekalni. -I ty, i Matt...
- Deb, proszę. - Joanna pocieszająco uścisnęła jej rękę.
- Dobrze, że byliśmy na miejscu i mogliśmy od razu
pomóc. - Ukradkiem zerknęła na zegarek, zastanawiając się,
jak długo jeszcze Mart będzie rozmawiał z lekarzami. Obiecał
siostrze, że wróci, jak tylko dowie się czegoś konkretnego.
Mogła jedynie mieć nadzieję, że wiadomości będą
pomyślne.
- Scott będzie miał okropne blizny, prawda? - zapytała
Debra, lekko się zacinając. - Powiedz mi prawdę, Joanno. Czy
istnieje niebezpieczeństwo, że straci rękę?
Joanna starała się ukryć zmieszanie. Prawdę mówiąc, nie
wiedziała, jak rozległe są obrażenia Scotta i czy ważne
mięśnie i tkanki nie zostały zniszczone.
- Deb, wiem, że takie czekanie jest okropne, ale
współczesna medycyna niemal z dnia na dzień czyni wielkie
postępy w leczeniu oparzeń.
- Pewnie tak... - stwierdziła Deb z namysłem. Joanna
starała się dodać jej otuchy.
- Bardzo szybko znalazł się w szpitalu. Na pewno od razu
został otoczony fachową opieką, rany opatrzono mu
specjalnymi opatrunkami, żeby skóra lepiej się goiła. - Joanna
zacisnęła dłoń na jej ręce. - Proszę, nie myśl o najgorszym.
Może napijemy się kawy?
- Dobrze. Bardzo dziękuję.
- Zaraz przyniosę. Przy okazji zadzwonię do syna i
powiem mu, gdzie jestem.
Wiedziała, że używanie telefonów komórkowych na
terenie szpitala jest zabronione, więc wrzuciła monety do
automatu i wykręciła swój numer domowy. Jason szybko
podniósł słuchawkę, a ona wyjaśniła, co się wydarzyło.
- Czy pan Carlisle z tego wyjdzie?
W głosie chłopca słychać było niepewność.
- Mamy taką nadzieję. Matt powinien zaraz wrócić ze
spotkania z lekarzem. Przyjadę do domu, jak najszybciej będę
mogła.
- Nie ma zmartwienia, mamo. Pooglądam sobie telewizję.
- Tylko nie siedź za długo - poprosiła i natychmiast
pożałowała tych słów.
Ostatnio coraz wyraźniej zdawała sobie sprawę z tego, że
syn nie jest już dzieckiem. Nie może o tym zapominać,
zwłaszcza jeśli jej znajomość z Mattem ma mieć jakąś
przyszłość.
Wróciła do Debry, niosąc dwa kubki kawy. Siostra Matta
była tak zdenerwowana i przygnębiona, że Joannę natychmiast
ogarnęły wyrzuty sumienia. Jak mogła w takiej sytuacji nawet
przez minutę rozmyślać nad swoimi problemami?
W milczeniu, zatopione we własnych myślach, piły kawę.
W końcu Debra poruszyła się niespokojnie.
- Czy Matt wie, gdzie nas szukać? Przepraszam. -
Skrzywiła się lekko. - Ale wydaje mi się, że to czekanie trwa
całe wieki.
- Wiem - zapewniła Joanna ze współczuciem. - Jestem
pewna, że Matt przyjdzie tu do nas, jak tylko czegoś się
dowie. - Uniosła głowę i na chwilę znieruchomiała, bo go
zobaczyła. - Spójrz. - Dotknęła ramienia Debry. - Już tu jest.
- Dzięki Bogu! - Debra natychmiast wrzuciła do kosza
kubek po kawie i niezgrabnie wymijając krzesła, podeszła do
brata.
Joanna patrzyła na pochylone ku sobie ciemne głowy
rodzeństwa i nagle poczuła, że jest tu zbędna. Nie mogła
jednak odejść, nie dowiedziawszy się uprzednio, jaki jest stan
Scotta.
Matt zobaczył ją i ogarnęła go dziwna radość. A więc
zaczekała. Musiał przyznać sam przed sobą, że już uznał ją za
nieodłączną część swojego życia. Natychmiast zganił się w
duchu za rozmyślania o takich sprawach w tak dramatycznej
chwili. Podeszli z Debrą do Joanny i usiedli w półkolu.
- Jak się czuje Scott i jakie są rokowania? - zapytała
Joanna cicho. Miała wielką ochotę wziąć Matta za rękę.
- Jest teraz na sali operacyjnej - zaczął ostrożnie i spojrzał
na siostrę. - Czeka go długa operacja. Ale Jon Barkley,
chirurg, jest dobrej myśli.
- Och... - Debra wsparła się o brata. - Co za ulga. Do
głowy przychodziły mi różne okropne myśli.
- Daj spokój, Deb. Nie stracisz Scotta. Ale czeka go wiele
trudnych miesięcy.
- Będą robić przeszczepy skóry? - Joanna pytająco uniosła
ciemne brwi.
Matt skinął głową.
- Na początek z uda. Niewykluczone, że będą musieli go
przenieść do Brisbane, na specjalistyczny oddział leczenia
poparzeń.
- To pokrzepiające wiadomości. - Joanna zdecydowała, że
dłużej nie powinna narzucać Mattowi i Debrze swojej
obecności. Rodzeństwo z pewnością chce się zastanowić nad
sprawami rodzinnymi. - Jeśli na nic więcej się wam nie
przydam, to zamówię taksówkę i wrócę do domu.
- Odprowadzę cię - powiedział Matt dziwnie napiętym
tonem. Przyjrzał się jej z troską. Na pewno jest bardzo
zmęczona.
- Dziękuję za wszystko - odezwała się Debra. - Jestem ci
bardzo wdzięczna.
- Nie ma o czym mówić. - Uścisnęła jej ramię i szybko
ruszyła do wyjścia.
Matt szedł tuż obok niej. Wyszli przed szpital i zatrzymali
się przy drzwiach.
- Zostawiłam twój samochód na parkingu dla lekarzy.
Debra ma kluczyki.
- Dzięki. - Ujął ją za ramiona tak, że musiała spojrzeć mu
w oczy. - Czuję się, jakbym cię oszukał. Obiecywałem ci miły
wieczór. Powinienem odwieźć cię do domu, a tymczasem...
- Przecież musisz zostać z siostrą. - Wzięła głębszy
oddech. - Najważniejsze, żeby Scott szybko wyzdrowiał.
- Tak. Bardzo się cieszę, że dziś przy mnie byłaś. Nawet
nie wiesz, jak mi pomogłaś. - Pogładził ją po policzku. - Ale
masz rację, muszę zostać z siostrą - dodał z żalem. - Nie wróci
do domu, dopóki się nie upewni, że mężowi nic nie grozi.
- Właśnie - odrzekła automatycznie. Myślami wybiegła
już w przyszłość i zastanawiała się, kiedy znowu zobaczy
Matta. Pewnie będzie bardzo zajęty; musi pomagać siostrze.
Czuła jednak, że zobaczą się wkrótce. - Matt... - Nagle
napięcie między nimi stało się niemal fizycznie wyczuwalne. -
Powinnam już jechać.
- Wiem... ale nie chcę, żebyś odchodziła.
Jego niski, matowy głos sprawił, że osłabły w niej resztki
oporu. Poczuła, że Matt przyciąga ją bliżej i chce ją
pocałować. Wdychała zapach jego wody kolońskiej i czuła
przebiegające po plecach dreszcze.
Dotknął wargami jej ust, a ona chętnie przyjęła jego
pocałunek. Kiedy zaczął całować ją mocniej, aż jęknęła z
rozkoszy. Po długiej chwili odsunął się od niej i pogładził ją
po włosach.
- Chodź - powiedział z głębokim westchnieniem. -
Odprowadzę cię do taksówki.
Zobaczyła go znowu w następną sobotę.
Tego ranka Jason wyszedł do pracy, a ona całą energię
skupiła na porządkowaniu domu. Właśnie skończyła czyścić
piekarnik, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Po chwili zadzwonił jeszcze raz.
- Dobrze już, dobrze - wymamrotała, ściągając gumowe
rękawice i wrzucając je do zlewu. - Idę! - zawołała. - O co
chodzi? - zapytała, otwierając drzwi. Spodziewała się, że to
dzieci z pobliskiej szkoły przyszły sprzedawać losy na szkolną
loterię czy coś w tym rodzaju. - O, Mart... - mruknęła
zaskoczona.
- Przychodzę nie w porę? - Żartobliwie uniósł brwi.
- Spóźniłeś się na czyszczenie piekarnika. - Roześmiała
się nieco nerwowo, by pokryć zmieszanie. - Ale z twojego
punktu widzenia to pewnie bardzo dobrze. - Odsunęła się na
bok i wpuściła go do środka.
- Może powinienem wcześniej zadzwonić?
- Nie, wszystko w porządku. Naprawdę. - Zobaczyła jego
niepewną minę i zapragnęła, by się rozluźnił. - Wejdź -
zachęciła i poprowadziła go do kuchni. - Napijesz się kawy?
- Właściwie to chciałem cię zaprosić na lunch.
- Na lunch? - Patrzyła na niego zdziwiona.
- No wiesz, lunch... Taki posiłek, na przykład w pubie.
Kieliszek wina, coś do zjedzenia...
- Aha... No dobrze.
Zauważył jej wahanie i zmarszczył brwi.
- A może moja obecność nie jest miłe widziana? Wiesz,
dwoje to towarzystwo, a troje to już tłok...
- Troje? - Nie rozumiała, o co mu chodzi. Ujął ją lekko za
nadgarstek.
- Wiesz, założyłem z góry, że nie jesteś z nikim związana.
- W jego oczach czaiło się pytanie.
- Nie jestem. - Potrząsnęła głową i spojrzała na jego dłoń.
Jego dotyk miał na nią dziwny wpływ, sprawiał, że jej krew
zmieniała się w ogień. - No, oczywiście jestem związana z
synem - dodała po chwili.
- Rozumiem. A więc, doktor Winters, co z naszym
lunchem?
- Idziemy. - Roześmiała się. - Potrzebuję tylko kilku
minut, żeby wziąć prysznic i przebrać się.
- Nie ma sprawy. - Wypuścił jej rękę z uścisku.
- W salonie znajdziesz sobotnie gazety - powiedziała. -
Rozgość się. To nie potrwa długo.
Szybko weszła do kabiny, czując, że serce bije jej jak
oszalałe. Ubrała się w obcisłe dżinsy i dopasowany sweter, i
znów poczuła się jak nastolatka. Miała ochotę głośno się
roześmiać. Bardzo ładnie wygląda i ma randkę z przystojnym
mężczyzną.
Matt niecierpliwie odrzucił na stolik egzemplarz
„Weekend Australian". Patrzył na słowa, ale nic nie rozumiał.
Z równym powodzeniem mógłby czytać po chińsku.
Wstał i szybko podszedł do okna. Włożył ręce do kieszeni
i patrzył na ogródek przed domem, w którym rosły białe i
fioletowe kwiaty. Czuł ich charakterystyczny, egzotyczny
zapach.
Joanna Winters nie opuszczała jego myśli. Jak to się stało,
że wprowadziła w jego życie taki zamęt?
I dokąd cię to zaprowadzi? Joanna zadawała sobie to
pytanie, spoglądając w lustro na toaletce. Nagle uświadomiła
sobie, że Matt znajduje się tuż za ścianą i poczuła nagły ucisk
w dole brzucha. Powiedziała mu o sobie bardzo wiele,
ponieważ wydało jej się to takie naturalne i słuszne. Ale czy
przez to nie stała się wobec niego bardziej bezbronna?
Dotychczas była zadowolona ze swojego spokojnego
życia, w którego centrum znajdował się syn. Wiedziała
jednak, że wszystko zaczyna się zmieniać.
Na scenę wszedł nowy aktor. Matt McKellar...
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Gdzie chciałabyś zjeść lunch? - zapytał Matt,
uruchomiwszy samochód.
- Zdam się na twój wybór - odrzekła i natychmiast tego
pożałowała. Takiej odpowiedzi udzielają kobiety, które nie
mają własnego zdania!
- W barze hotelu Federal podają całkiem niezłe lunche. -
Matt zerknął na nią z ukosa. - Może tam się wybierzemy?
- Dobrze. - Nagle straciła pewność siebie. Z
niewiadomego powodu zaczęła się denerwować. - Jak się
miewa Scott? - spytała, by przerwać niezręczną ciszę.
- Cóż, minął dopiero tydzień. - Matt lekko wzruszył
ramionami. - Bardzo powoli dochodzi do siebie, ale to
zrozumiałe. Lekarz prowadzący jest pewien, że uda im się
ocalić rękę.
- A jak radzi sobie Debra? Matt zmarszczył czoło.
- Bardzo się stara, żeby wszystko w Featherdale biegło
normalnym trybem. W tej chwili pomagają jej studenci ze
szkoły rolniczej. Traktują to jak praktyki zawodowe. Ja też
wpadam do niej, jak tylko mogę.
Joanna ciasno splotła dłonie na kolanach.
- Dzwoniłam do szpitala, żeby się czegoś dowiedzieć, ale
osobie spoza rodziny nie chcieli udzielić informacji. Nie
chciałam się narzucać Deb...
- Mogłaś zadzwonić do mnie.
Zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie nutę przygany.
Ale przecież zastanawiała się, czy do niego zadzwonić. Stałe o
tym myślała. Raz nawet podniosła słuchawkę, ale zaraz ją
odłożyła, ponieważ ze zdenerwowania trzęsła jej się ręka.
Znów oparła głowę o miękką skórę obicia fotela.
- Chciałam zadzwonić, ale...
- Tylko siedziałaś i patrzyłaś na telefon.
- Właśnie. Uśmiechnął się domyślnie.
- To śmieszne, jak proste rzeczy czasami nas przerażają.
- Tobie też się to zdarza? - zdziwiła się Joanna.
- Jasne. Bardzo często. Zrobić to? Czy nie?
- Pewnie się boimy, że zrobimy coś źle widzianego. A
może to po prostu strach przed...
- Postawiłbym na zwykłe tchórzostwo.
- Cóż, cieszę się, że dzisiaj nie stchórzyłeś - odparła
łagodnym tonem. Właśnie zatrzymali się na światłach i Matt
spojrzał jej w oczy.
- Ja też się cieszę - rzekł półgłosem.
Wziął ją za rękę i odruchowo zaczął ją gładzić po
nadgarstku. Joanna poczuła, że dreszcz przebiegający przez
ramię powoli ogarnia jej całe ciało.
- Jeszcze nigdy tu nie byłam. - Rozejrzała się po miłym
wnętrzu, utrzymanym w jasnej tonacji. Stały tu stare
drewniane meble, nad barem wisiały ozdobne miedziane
naczynia.
- O, widzę menu wypisane na tablicy. - Poprowadził ją w
tamtą stronę. - Pewnie jesteś głodna?
- No, trochę - przyznała. - Kiedy sprzątam, zawsze robię
się głodna. - Chociaż odpowiadała na jego pytania beztroskim
tonem, czuła narastające skrępowanie. Bała się, że nic nie
będzie mogła przełknąć przez zaciśnięte gardło.
- Podają tu dobre ryby. Co powiesz na szaszłyk rybny z
imbirem i soją?
- Może być niezłe. - Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
Do ryby podano im azjatycką sałatkę i wytrawne białe
wino. Przy dobrym posiłku Joanna zaczęła się odprężać.
- Żałuję, że w kuchni brakuje mi fantazji - stwierdziła ze
smutkiem, delektując się smakiem egzotycznej sałatki.
- To kwestia czasu i praktyki - odrzekł. - A tego
pierwszego na pewno ci brakuje.
- Raczej tak. - Wzięła kieliszek i spojrzała na Marta. -A
ty? Lubisz gotować?
- Rzucisz mnie, jeśli przyznam, że nie?
- Istnieje takie ryzyko. - Jego niski głos działał na nią jak
afrodyzjak.
- Umiem przygotować prosty posiłek. I zawsze mam w
spiżarni paczkę płatków kukurydzianych, gdyby opuściła mnie
wena twórcza.
- Zabezpieczenie na wszelki wypadek. - Roześmiała się. -
Bardzo mądrze. Wiem, że parzysz dobrą kawę.
- Ach... - Skrzywił się lekko. - Kawę w klubie robi Gracie
Storer, nasza sprzątaczka.
Joanna cmoknęła z przyganą i roześmiała się.
- W takim razie rzeczywiście nie masz zbyt wiele na
swoją obronę.
- Za to pani ma, doktor Winters. - Nakrył jej rękę dłonią. -
I co z tym zrobimy?
Zmieszana spuściła powieki.
- Nie... nie bardzo rozumiem, o co mnie pytasz.
- Zmień pracę. Zacznij pracować ze mną, w ośrodku
sportowym. - Wypuścił jej dłoń, odsunął się nieco od stołu i
patrzył na nią uważnie.
Gwałtownie podniosła wzrok.
- Ale ja się nie znam na medycynie sportowej - wydusiła
po chwili.
- Nauczę cię - odparł, nie odrywając od niej oczu. - Przy
odrobinie wysiłku zdobyłabyś konieczną wiedzę w niedługim
czasie. W gruncie rzeczy chodzi o przypomnienie sobie
niektórych zagadnień, których uczyłaś się podczas studiów, i o
zdobycie praktyki. Służyłbym ci radą i pomocą.
Gwałtownie zamrugała powiekami. Zupełnie nie
wiedziała, co o tym myśleć. Ta propozycja spadła na nią
niczym grom z jasnego nieba.
- Dlaczego ja?
- A dlaczego nie? - Matt znów zaczął jeść. - W centrum
jest pilnie potrzebny jeszcze jeden lekarz. Najlepiej, żeby to
była kobieta. Wydaje mi się, że nadawałabyś się do tej pracy.
Kiedy ratowaliśmy Scotta, działałaś szybko i z wyczuciem.
Nie wahałaś się niepotrzebnie. Lubisz i rozumiesz ludzi.
Te słowa bardzo jej pochlebiły.
- A jeśli ci odpowiem, że jestem zainteresowana?
- Zarekomenduję twoją kandydaturę radzie nadzorczej i
na pewno zostaniesz przyjęta. - Kiedy podał jej wysokość
pensji, z wrażenia zakręciło jej się w głowie.
- Wydaje mi się, że to bardzo dużo - powiedziała. Palce
jej drżały, więc zacisnęła je mocno na nóżce kieliszka do
wina.
- Takie są u nas stawki.
- A jeśli nie dam sobie rady?
- Na pewno dasz. Ja tego dopilnuję. Milczała przez
chwilę.
- W jakich godzinach miałabym pracować? - zapytała w
końcu.
- W innych niż teraz. - Matt starannie złożył nóż i widelec
na talerzu. - Ale czas pracy byłby ruchomy.
To oznacza, że częściej widywałaby syna. Musiała sama
przed sobą przyznać, że od jakiegoś czasu zastanawiała się,
czy nie rzucić obecnej pracy i nie zająć się czymś nowym.
Teraz będzie musiała podjąć decyzję.
- Ile mam czasu do namysłu? - spytała.
- Niedużo. - Uśmiechnął się łobuzersko. - Ale pewnie
zdążymy się napić kawy.
Na pewno żartuje. Nie oczekuje chyba, że udzieli mu
odpowiedzi w ciągu pięciu minut! Pięć dni to byłoby za mało.
Przecież musi wszystko rozważyć. Chociaż z drugiej strony,
czy jest się nad czym zastanawiać? Albo chce coś zmienić w
swoim życiu zawodowym, albo nie. Ale przecież praca w
Mattem może jej się nie spodobać.
Jeśli nie spróbuje, nigdy się tego nie dowie...
- Poprosimy dwie kawy - odezwał się Matt.
- Cześć, mamo.
Joanna, zajęta układaniem upranych i wysuszonych
rzeczy, podskoczyła lekko, niczym złapana na gorącym
uczynku.
- Jason... - Uśmiechnęła się nerwowo. - Zamyśliłam się.
Jak było w pracy?
- W porządku. - Chłopak oparł rower o ścianę pralni. -
Gdzie byłaś w porze lunchu?
- W porze lunchu? - Poczuła, że robi jej się gorąco. Syn
zdjął kask rowerowy i położył go na ławeczce.
- Próbowałem się do ciebie dodzwonić. Daniel mnie
zapytał, czy nie pojechałbym dziś na tor żużlowy do
Calverston. Jego ojciec dostał bilety w pracy. Chciałem cię
zapytać, czy mogę.
Joanna wiedziała, że powinna szczerze porozmawiać z
nim na temat swojej znajomości z Mattem, ale na razie coś ją
przed tym powstrzymywało.
- Automatyczna sekretarka była wyłączona? - Jason
skinął głową. - Pewnie zapomniałam włączyć. Wyszłam,
ponieważ Matt zaprosił mnie na lunch. - Szybko wróciła do
składania ręczników.
Chłopiec przechylił głowę i spojrzał na nią pytająco.
- Dlaczego cię zaprosił?
Joanna miała pustkę w głowie.
- Cóż... Lubimy swoje towarzystwo. Poza tym, chciał być
miły. - Dlaczego czuła się winna? - Przykro mi, że mnie nie
zastałeś, ale wiesz, że zwykle ci pozwalam na wypady z
Danielem i jego tatą.
- No... niby tak... - Syn zacisnął buntowniczo usta. -Ale
zawsze powtarzasz, że powinienem pytać.
Joanna stłumiła westchnienie. Za dużo ostatnio było
między nimi niedopowiedzeń. Przede wszystkim nie chciała
doprowadzić do konfrontacji z synem, więc szybko się
uśmiechnęła.
- Wejdźmy do domu. Chcę z tobą porozmawiać.
Siedzieli w przytulnej kuchni, pijąc gorącą czekoladę.
Joanna wzięła głęboki oddech, zwilżyła wargi i zwróciła się
do syna:
- Matt zaproponował mi pracę w ośrodku sportowym.
Jason gwałtownie podniósł wzrok i spojrzał matce prosto
w oczy.
- Niby dlaczego miałabyś zmieniać pracę? Przecież ci
dobrze u Strachana, prawda?
Joanna zjeżyła się na myśl, że jej obecna praca może być
uznana za spełnienie zawodowych aspiracji. Poza tym
denerwowało ją, że musi się tłumaczyć przed własnym
dzieckiem.
- Prawdę mówiąc, od jakiego czasu zastanawiam się nad
zmianą. Nie miałam żadnych konkretnych planów, ale Matt
złożył mi ciekawą propozycję. - Oczy Jasona rozszerzyły się
czujnie. Joanna westchnęła zniecierpliwiona. - Myślałam, że
się ucieszysz. Miałabym ruchomy czas pracy i nie musiałabym
tak często zostawiać cię samego.
Jason syknął zirytowany.
- Mamo, mam szesnaście lat, a nie sześć!
- Tym bardziej więc powinieneś zrozumieć, że mogę
chcieć zmienić pracę i środowisko - warknęła, ale zaraz się
opanowała. - Przecież lubisz Marta, prawda?
- I co z tego? - Chłopak wzruszył ramionami. - To nie
znaczy, że chcę, żebyś dla niego pracowała.
- Nie pracowałabym dla niego - tłumaczyła cierpliwie. -
Byłabym częścią zespołu medycznego. I powiem ci, że ten
pomysł bardzo mi się podoba.
- To w takim razie pracuj sobie z Mattem. - Chłopak
poderwał się zza stołu i gniewnie spojrzał na matkę. - Rób, co
chcesz. Nie potrzebujesz mojego zezwolenia - dodał ze złością
i wypadł z kuchni, trzaskając drzwiami.
Joanna odruchowo chciała go zawołać, ale powstrzymała
się. Siedziała za stołem ze zranioną duszą i zmartwioną miną.
Co aż tak bardzo zdenerwowało jej syna? Nagle odgadła, o co
naprawdę mu chodziło, i znieruchomiała ze zdziwienia.
Jason jest zazdrosny.
Dotychczas byli tylko we dwoje, a tu nagle wkracza ktoś
trzeci. I fakt, że akurat jest to Matt McKellar, dodatkowo
zaognia sytuację. Cieszyła się jednak, że wreszcie zrozumiała
motywy syna. Zdecydowanie wstała z krzesła. Jutro zadzwoni
do Matta i powie mu, że postanowiła przyjąć jego propozycję,
a w poniedziałek złoży wymówienie w przychodni.
Jason musi się pogodzić z myślą, że pewne sprawy w ich
domu niedługo się zmienią. Nie mogła się jednak uspokoić,
mimo że podjęła tak ważne decyzje.
Jason po jakimś czasie wymamrotał słowa przeprosin, a
ona się zgodziła na jego wyjazd na zawody żużlowe, lecz
atmosfera między nimi nadal była ciężka.
Kiedy syn wyszedł z domu, zrobiła sobie kąpiel, ale to jej
nie pomogło. Ogarnął ją dziwny niepokój. Położyła się z
książką do łóżka, zostawiając w salonie zapalone światło dla
syna.
Minęła niedziela.
Joanna nie zadzwoniła do Matta, chociaż to sobie
obiecała. Co więcej, perspektywa zmiany pracy zaczęła jej się
wydawać coraz mniej realna. Nie powiodły się też próby
dyskusji z synem. Jason wyraźnie jej unikał i bez przymusu
poświęcił cały czas odrabianiu lekcji.
Kiedy w poniedziałek zaparkowała samochód przed
przychodnią, jej plany na przyszłość wcale nie były bardziej
sprecyzowane. Rozejrzała się dokoła z rezygnacją. Wszystko
wygląda tak samo, tylko jej wewnętrzny świat stanął na
głowie.
Z wymuszoną energią otworzyła bagażnik i wyjęła
lekarską torbę, która z każdym tygodniem wydawała się
cięższa.
Zmusiła się do pogodnego uśmiechu i podeszła do biurka
recepcjonistki.
- Dzień dobry, Steffi. Miałaś udany weekend?
Natychmiast pożałowała, że zadała to stereotypowe
pytanie. W stosunku do Steffi było ono całkowicie nie na
miejscu. Recepcjonistka mieszkała z chorą na cukrzycę matką,
której stan systematycznie się pogarszał. Zapewne weekend
wcale nie był dla niej udany.
- Dzięki - wymamrotała Joanna, biorąc stos kart, który już
na nią czekał. Spostrzegła przy tym, że Steffi ma smutną minę
i podkrążone oczy. - Chcesz porozmawiać, Stef? - zapytała.
Recepcjonistka roześmiała się bez przekonania.
- Wiedziałam, że powinnam się dzisiaj mocniej
umalować.
- Chodźmy gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie
przeszkadzał - zaproponowała Joanna.
Steffi przełknęła ślinę.
- A masz czas? - Natychmiast spuściła głowę, starając się
ukryć napływające do oczu łzy.
Joanna i tak je dostrzegła.
- Przyjechałam o wiele za wcześnie - odrzekła
energicznie. - Kawa już gotowa?
Dziewczyna skinęła głową.
- No to idziemy na wagary. - Joanna uśmiechnęła się
konspiracyjnie. - Włącz automatyczną sekretarkę, a my
pogadamy sobie przy kawie. Potrzebuję czyjejś życzliwej rady
- dodała żałośnie. - Własny syn się do mnie nie odzywa.
- Bardzo dobra ta kawa. - Joanna wypiła kilka łyków i
usiadła wygodniej w fotelu w pokoju konsultacyjnym.
Znalazły sobie ze Steffi przytulny kącik przy oknie, gdzie stał
mały wiklinowy stół i fotele. - Pewnie miałaś okropny
weekend? Jak się miewa mama?
Steffi zagryzła wargę.
- Jaskra postępuje. Mama już tak źle widzi, że sama nie
potrafi nabrać odpowiedniej ilości insuliny. Ja muszę przy niej
być i jej pomagać. Ale przynajmniej owrzodzenie nóg się nie
pogarsza. Di Anderson, pielęgniarka środowiskowa, jest
wspaniała. Mama bardzo lubi jej wizyty.
- To dobrze. - Joanna zmierzyła Steffi badawczym
spojrzeniem. Troski i zmęczenie odcisnęły swoje piętno na
twarzy dziewczyny. - A ty, Stef? - zapytała. - Jak sobie
radzisz?
- No, wiadomo... - Usta Steffi lekko zadrżały. Uniosła
kubek i wypiła trochę kawy. - Niedługo będą moje dwudzieste
piąte urodziny, ale pewnie spędzę ten dzień w domu, z mamą -
wyrzuciła z siebie. - Kolejny rok, podczas którego tak
naprawdę nie miałam ani jednej godziny tylko dla siebie.
- Wyjęła chusteczkę i osuszyła oczy. - Przepraszam. -
Zaśmiała się drżąco. - Jestem żałosna.
- Wcale nie! - Własne problemy wydały się Joannie mało
ważne. Wygląda na to, że Steffi jest u kresu wytrzymałości.
- A próbowałaś załatwić kogoś do pomocy na
przychodne?
Steffi potrząsnęła głową.
- Nie ma o czym marzyć. Sama wiesz.
Rzeczywiście. W społecznej służbie zdrowia stale brakuje
funduszy na tego typu świadczenia, a wolontariuszy jest
niewielu.
- Masz siostrę, prawda?
- Tak, Alex. Stara się pomagać, ale mieszka daleko i ma
małe dzieci.
- Może mama mogłaby na jakiś czas zamieszkać u niej,
żeby dać ci trochę wytchnienia?
- Mama nie lubi opuszczać domu.
Joanna nie wiedziała, co jeszcze zaproponować. Wstała,
podeszła do okna i zamyśliła się.
- Właściwie chciałam cię prosić o poradę lekarską, jeśli
jeszcze mamy trochę czasu - zwróciła się do niej Steffi.
- Oczywiście. O co chodzi? Steffi wciągnęła głęboko
powietrze.
- Czasami... czasami mam wrażenie, że dłużej już tego nie
wytrzymam.
- Od dawna tak się czujesz? - zapytała Joanna.
- Już od jakiegoś czasu. Tutaj staram się jakoś trzymać,
ale w domu tracę panowanie nad sobą, jestem opryskliwa. To
takie błędne koło.
- Czujesz czasami ucisk w piersi?
- Tak, trochę... Czasami...
- Miesiączki masz regularne? Nie za obfite?
- Czasami bywają bolesne. Ale regularnie robię badania i
chodzę do ginekologa.
- Dobrze. Wskakuj na leżankę. Zbadam cię i zmierzę
ciśnienie. Trzeba też będzie zrobić badanie krwi.
Joanna dokładnie zbadała Steffi.
- Wszystko wydaje się być w porządku - stwierdziła w
końcu. - Ale jesteś bardzo spięta. - Spojrzała na dziewczynę w
zamyśleniu. - Co powiesz na łagodny środek antydepresyjny?
- Mogłabym spróbować. - Dziewczyna usiadła na leżance
i spuściła nogi na podłogę. - Ale czy takie środki nie
uzależniają?
- Nie, jeśli są przyjmowane pod kontrolą. - Joanna wyjęła
z szuflady bloczek z receptami. - I pewnie będziesz je musiała
zażywać tylko w chwilach szczególnego napięcia.
- Czy będą jakieś skutki uboczne?
- Ten środek ich nie daje. - Wręczyła dziewczynie
receptę. - I przychodź do mnie, kiedy będziesz miała ochotę
porozmawiać. Czasami rozmowa działa skuteczniej niż lek.
- Dzięki, Joanno. Za wszystko.
- Nie ma za co. - Lekceważąco machnęła ręką. - Nie
wahaj się wpaść do mnie, jeśli coś cię zaniepokoi. Jeśli się
wcześniej nie pokażesz, porozmawiamy za kilka tygodni i
zobaczymy, jak się sprawy potoczą.
Steffi jeszcze raz podziękowała i wstała.
- Aha... - Przy drzwiach przystanęła i odwróciła się. -
Wspomniałaś coś o Jasonie. Jestem tak pochłonięta swoimi
kłopotami, że zapomniałam zapytać, o co chodzi.
Joanna uśmiechnęła się kącikiem ust.
- To tylko młodzieńczy bunt - odrzekła niedbale. - Jestem
pewna, że mu to minie.
Sama nie wierzyła w swoje słowa. Westchnęła, zebrała
brudne kubki po kawie i ruszyła do kuchni. Potem zaczęli
przychodzić pacjenci i nie miała czasu zastanawiać się nad
humorami syna.
O czwartej zdała sobie sprawę, że przez cały dzień ani
razu nie pomyślała o Matcie ani o jego propozycji. Może
powinna do niego zadzwonić? Na myśl o tym, że usłyszy jego
głos, poczuła nerwowy ucisk w gardle. Co ma robić? Podjąć
jakąś decyzję. Pomasowała skronie, w których pojawił się
tętniący ból.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę wejść! - zawołała i natychmiast przybrała
opanowany wyraz twarzy.
- Znajdziesz dla mnie chwilkę? - spytał Kim Newlands,
przedstawiciel jednej z dużych firm farmaceutycznych,
wsuwając krótko ostrzyżoną głowę do gabinetu.
Joanna zdusiła jęk.
- Jeśli przyszedłeś mi wcisnąć jakiś nowy lek, to już nie
żyjesz - ostrzegła go żartobliwie.
- Ojojoj! - Cofnął się o krok i przyłożył dłoń do piersi. -
Proszę schować broń, pani doktor. Przychodzę jako pacjent.
Wymogłem na Steffi, żeby mnie do ciebie zapisała. Ostatni
pacjent odwołał wizytę. Dzięki mnie nie będziesz miała
obniżonej statystyki.
Joanna przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem.
- W czym ci mogę pomóc?
- Ostatnio ciągle jestem wykończony - oznajmił bez
ogródek. - Niedawno odbyłem dwie dalekie podróże. Loty
były bardzo długie, każdy do innej strefy czasowej. Od tego
czasu mam całkiem zaburzony rytm i często w ogóle nie mogę
zasnąć. Może zapiszesz mi coś na sen?
- To byłoby rozwiązanie tylko na krótką metę. Długie
podróże zaburzają rytm snu.
- No właśnie o tym mówię. - Niecierpliwym gestem
przesunął dłonią po włosach. - Co mam robić? Do niczego się
nie nadaję. Od tygodni nie byłem na żadnej randce - żalił się z
łobuzerskim uśmiechem.
- Biedaczyna. - Joanna mimo woli również się
uśmiechnęła. Znała Kima, odkąd zaczęła tu pracować. Kiedyś
nawet chciał się z nią umówić, ale uznała, że jest dla niej za
młody.
- Ciśnienie w porządku - stwierdziła po badaniu. - Staraj
się codziennie chodzić do łóżka o tej samej porze. I przed
snem pij coś ciepłego. Na przykład jakąś ziołową herbatę.
Kim skrzywił się lekko.
- A może lepiej trochę whisky? Zignorowała jego
sugestię.
- Wypróbuj takie tradycyjne środki, jak ciepła kąpiel,
relaksująca muzyka...
- I łyk herbatki - dodał ironicznie.
- Albo ciepłego mleka.
- Z kropelką brandy?
- Przestań się wygłupiać - jęknęła zniecierpliwiona. -
Chcesz mojej porady czy nie?
Zrobił skruszoną minę.
- Zrobię, co mi radzisz. Ale jeśli to nie poskutkuje, to co
dalej? Chyba zwariuję.
- Tutaj nic się nie da przyspieszyć na siłę - ostrzegła. -W
końcu twój rytm dobowy zgra się z miejscowym czasem.
- Dobrze, spróbuję. - Leniwie uniósł ramiona i
przeciągnął się. - A jak ty się miewasz? Nie wyszłaś czasem
za mąż?
- Miewam się dobrze, a za mąż nie wyszłam. - Zaczęła
porządkować rzeczy na biurku. - A ty?
Wzruszył ramionami.
- Jakoś nie mogę spotkać odpowiedniej kobiety. W tym
roku kończę trzydzieści lat.
- To bardzo zaawansowany wiek - zakpiła. - Wierzę
jednak, że gdzieś tam po świecie chodzi twoja druga połowa.
- A twoja?
- Kto wie? - Czuła, że się rumieni. Kimowi najwyraźniej
się nie spieszyło, więc znacząco zerknęła na zegarek.
- Steffi to bardzo miła dziewczyna, prawda? - Kim oparł
kostkę jednej nogi o kolano drugiej.
Zdziwiona nagłą zmianą tematu Joanna uśmiechnęła się
lekko.
- O, tak. I bardzo dobrze pracuje. Nie wiem, co byśmy
bez niej zrobili.
Kim uniósł brwi.
- Ma jakiegoś chłopaka?
- Nic o tym nie wiem. A dlaczego pytasz?
- Kilka razy chciałem ją gdzieś zaprosić, ale zawsze się
wymawiała. Tak się więc zastanawiam...
- Steffi opiekuje się chorą matką. - Joanna nie zdradzała
żadnej tajemnicy. Wszyscy w przychodni znali domową
sytuację Steffi.
- Mogłaby przecież załatwić kogoś, kto by przy niej przez
parę godzin posiedział, prawda?
- Pewnie tak. - W głowie Joanny zaczął rodzić się pewien
pomysł. Nic się nie stanie, jeśli popchnie Steffi we właściwym
kierunku. Kim w gruncie rzeczy jest miłym młodym
człowiekiem, na dodatek dość dowcipnym. A Steffi potrzebuje
miłego, męskiego towarzystwa.
- Już zaczynałem się bać, że coś ze mną nie w porządku -
oznajmił wesoło Kim. - Ale jeśli chodzi tylko o...
- Zaproś ją jeszcze raz - przerwała mu. - Ale nie dzisiaj.
Chyba wiem, kto mógłby posiedzieć z jej matką.
- To kiedy mam jej zaproponować spotkanie?
- Za jakiś czas. Wiem, że niedługo są jej urodziny. Jeśli
będzie miała z kim zostawić matkę, na pewno się z tobą
umówi.
- Jesteś wspaniała, Joanno! Naprawdę wspaniała. -
Rozpromieniony Kim wyszedł z gabinetu.
Po raz pierwszy w życiu niechętnie wracała do domu.
Musi jednak stanąć twarzą w twarz z Jasonem, a kto może
wiedzieć, w jakim syn będzie nastroju? Ach, te dzieci,
pomyślała. Dlaczego tyle z nimi kłopotów?
Chcąc odwlec to, co jest nieuniknione, zatrzymała się i
zrobiła zakupy w pobliskim supermarkecie. Potem wolno
pojechała do domu zadrzewioną ulicą.
Zatrzymała się na podjeździe, wysiadła z samochodu i
niemal zderzyła się z synem.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał chłopak, stając obok
samochodu.
- Tak, kochanie - odrzekła z ulgą. - W bagażniku są
zakupy. Zanieś je do domu, a ja odstawię samochód.
- Dobra. - Chwycił torby, jakby nic nie ważyły, i szybko
ruszył w kierunku domu.
Joanna ostrożnie wprowadziła samochód do garażu. Jason
najwyraźniej jest w doskonałym nastroju. Może jego
niedawny wybuch był rzeczywiście jedynie wyrazem
przelotnego młodzieńczego buntu?
- Kupiłam ten turecki chleb, który tak lubisz -
powiedziała, kiedy rozpakowywali torby.
- Świetnie - odrzekł z szerokim uśmiechem.
- Jesteś dziś w dobrym humorze - stwierdziła lekkim
tonem.
- Dostałem się do pierwszego składu drużyny w
szkolnych zawodach sportowych.
- To wspaniale!
- Też tak myślę. Tata był dobrym sportowcem, prawda?
Joanna natychmiast spoważniała.
- Twój ojciec był urodzonym sportowcem. Ty go bardzo
przypominasz.
- Tak sobie pomyślałem, że moglibyśmy odszukać jego
stare zdjęcia. Zwłaszcza te, na których jest sfotografowany
jako kapitan drużyny rugby.
- Oczywiście. - W tej samej chwili rozległ się dzwonek u
drzwi. - Otworzysz? Ja zacznę szykować kolację.
Wyjęła sałatę z lodówki i oddzieliła kilka zielonych liści,
żeby je opłukać. Dopiero po chwili usłyszała odgłos
energicznych
kroków
w
korytarzu.
Westchnęła
z
niezadowoleniem. Nie jest w nastroju do przyjmowania gości.
Osuszyła dłonie papierowym ręcznikiem i podniosła
wzrok. W drzwiach zobaczyła wysoką, męską postać.
- Och... - Policzki zapiekły ją żywym ogniem. - Matt...
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Cześć, Joanno.
- Czy coś się stało? - Nerwowo przełknęła ślinę.
- Myślałem, że do mnie zadzwonisz. - Splótł ramiona na
piersi i oparł się o kuchenną szafkę. Spojrzał na Jasona, który
stanął u boku matki. - A jeśli można zapytać, co się z tobą
działo dzisiaj po południu? Nie pokazałeś się na treningu.
- Nie miałem ochoty - oznajmił chłopak gniewnie.
- To nie jest wytłumaczenie. - Matt uśmiechnął się
ponuro. - Opuszczanie treningów nie pomaga w utrzymaniu
się w drużynie.
- Odczep się ode mnie! - wybuchnął Jason.
Zaległa śmiertelna cisza, a po chwili chłopak odwrócił się
na pięcie i wybiegł z kuchni. Joanna zbladła.
- Bardzo cię przepraszam - wyszeptała. - To takie do
niego niepodobne...
- Nie przejmuj się - odrzekł Matt opanowanym głosem. -
Gorzej już do mnie mówiono.
Jak może się nie przejmować? Miała ochotę krzyczeć, ale
nie pozwalało jej na to zaciśnięte gardło. Sztywno usiadła na
krześle, a Matt zajął miejsce obok.
- Joanno, to przecież nie twoja wina - powiedział cicho.
Potrząsnęła głową, nadal wstrząśnięta zachowaniem syna.
W pracy nieraz miała do czynienia z nastolatkami, którzy
zboczyli z właściwej drogi. Czyżby Jason miał do nich
dołączyć?
- Matt, może lepiej będzie, jak sobie pójdziesz?
- Za chwilę. - Wziął ją za ręce i zaczął je odruchowo
gładzić. - Kiedy Jason otworzył mi drzwi, od razu
zauważyłem jego wrogość. Może wiesz, co się z nim dzieje?
Joanna zagryzła wargi.
- To skomplikowana sprawa.
- Więc powiedz mi. Potrząsnęła głową.
- Nie tutaj i nie teraz.
- Dobrze... - Uścisnął jej ręce i cofnął się. Przez chwilę
patrzył na nią w zamyśleniu, a potem zapytał: - Czy jutro
znajdziesz trochę czasu, żeby ze mną porozmawiać?
Podniosła głowę i z drżeniem wciągnęła powietrze.
- Będę wolna między pierwszą a drugą po południu.
- Świetnie. Przyjadę po ciebie do przychodni i przywiozę
coś na lunch. Pojechalibyśmy nad rzekę.
Kiedy wyszedł, Joanna otworzyła butelkę wina, nalała
sobie kieliszek i usiadła przy kuchennym stole. Co za okropna
sytuacja. Ciężar samotnego macierzyństwa zaczynał ją
przytłaczać.
Wypiła niecałe pół kieliszka, po czym zdecydowanym
krokiem udała się do pokoju Jasona. Energicznie zapukała.
Drzwi uchyliły się nieco.
- Jasonie, proszę, pomóż mi robić kolację.
- Czy on już sobie poszedł?
- Jeśli mówisz o Matcie, to owszem, poszedł jakiś czas
temu - odrzekła sztywno.
Jason niechętnie poszedł za matką do kuchni.
- Przepraszam.
- Sądzę, że raczej powinieneś przeprosić Matta. - Joanna
położyła steki na grillu.
Chłopak zaczerwienił się. Był wyraźnie zmieszany.
- On nie ma prawa się tu rządzić - odrzekł z urazą.
- A próbował to robić? - Joanna z trudem zachowywała
spokój.
- Tak mi się wydaje. On nie jest moim ojcem!
Wstrząśnięta, spojrzała na syna, szeroko otwierając oczy.
A więc to o to chodzi.
- Matt wcale nie próbuje być twoim ojcem, na litość
boską! Twój ojciec nie żyje - uprzytomniła mu brutalnie.
Nie pamiętała, jak przetrwali razem kolację. Po posiłku
Jason w milczeniu pozmywał naczynia i poszedł do siebie
odrabiać lekcje. Ona wypiła jeszcze jeden kieliszek wina,
który tylko wywołał silny ból głowy.
- Och, Jason! - westchnęła.
Do oczu napłynęły jej łzy. Żadne z nas nie będzie dziś
dobrze spało, jeśli pozostawimy całą sprawę bez wyjaśnienia,
pomyślała. Za wszelką cenę chciała utrzymać dobry kontakt z
synem. Postanowiła przejąć inicjatywę i wyciągnąć rękę do
zgody. Zobaczyła, że światło w pokoju chłopca nadal się pali,
więc zapukała do drzwi i wsunęła głowę do środka.
- Znalazłam zdjęcia twojego taty. Jeśli chcesz, przejrzymy
je razem. Może będziesz chciał któreś z nich oprawić w
ramki...
Tego wieczoru Matt miał ochotę przeanalizować problemy
Joanny i Jasona, do których powstania niechcący się
przyczynił. Musiał jednak uporać się z zaległą robotą
papierkową, obmyślić kolejne spotkanie z grupą rzucających
palenie i zastanowić się nad jedną z młodych zawodniczek,
która najprawdopodobniej cierpiała na anoreksję. Od jakiegoś
czasu szykował się do rozmowy z jej matką.
Westchnął ciężko i przeczesał włosy dłonią. Przydałaby
mu się w zespole lekarka. Taka jak na przykład Joanna...
Następnego dnia przyjechała do pracy wcześnie. Jej
stosunki z synem niemal wróciły do normy, ale czuła, że
jeszcze wiele muszą sobie wyjaśnić. Miała nieuzasadnione
poczucie, że go zawiodła. Doszła do wniosku, że musi za
wszelką cenę odzyskać zaufanie chłopca.
- Dzień dobry, Joanno - powitała ją rozpromieniona
Steffi.
- Obcięłaś włosy! - Przyjrzała się z uznaniem nowej
fryzurze recepcjonistki. - Ślicznie wyglądasz. - Dziewczyna
była teraz krótko ostrzyżona, co podkreślało delikatne rysy jej
twarzy i wielkie, zielone oczy.
- Dzięki - odrzekła skromnie Steffi. - Di załatwiła
fryzjerkę, która przyszła do nas, żeby ostrzyc mamę, a przy
okazji zajęła się mną.
- Doskonała fryzura. A skoro mowa o twojej mamie, to
znam kogoś, kto by mógł z nią od czasu do czasu zostać,
żebyś ty mogła gdzieś wyjść.
- A kto to taki?
- Ja.
- Ty? - Oczy Steffi zrobiły się okrągłe. - Przecież ty masz
tak mało czasu.
- Będę miała go więcej, jeśli lepiej się zorganizuję. -
Ruchem dłoni powstrzymała dalsze protesty dziewczyny. -
Wczoraj wieczorem odbyłam długą rozmowę z synem.
Dowiedziałam się, że tęskni za dziadkami, którzy zostali w
Canberze.
Steffi skinęła głową i wsparła się na łokciach.
- Rozmawialiśmy o wielu sprawach - ciągnęła Joanna. -
Na przykład o tym, że nigdy nie doświadczył obecności ojca.
Oczywiście, jakoś dawaliśmy sobie radę, wiele osób nam
pomagało. W każdym razie, krótko mówiąc, chcieliśmy
zyskać nowe doświadczenie i jeśli twoja mama się zgodzi,
proponujemy jej swoje towarzystwo.
- Och, Joanno... - Z oczu dziewczyny popłynęły łzy,
rozpuszczając tusz do rzęs i znacząc jej policzki ciemnymi
smugami. - Dla mamy to też jest trudny okres. Kiedyś
zajmowała się historią tego regionu, ale teraz, kiedy zepsuł jej
się wzrok, nie może dłużej tego robić. Jeśli Jason interesuje
się historią, mogłaby mu wiele opowiedzieć. - Steffi otarła
oczy. - Kiedyś prowadziła też ożywione życie towarzyskie, ale
od czasu choroby znajomi jakoś się wykruszyli.
- Wiem, jak to jest. - Joanna poklepała ją po ramieniu.
- Porozmawiaj z mamą. A potem zajmij się swoim życiem
towarzyskim - dodała z uśmiechem.
- Ale ja go wcale nie mam. - Dziewczyna skrzywiła się
sceptycznie.
- Jak to się mówi? Na wszystko jest odpowiedni czas. A
ja mam przeczucie, że twoje życie towarzyskie stanie się
bardziej ożywione.
Z przychodni wyszła tego dnia o pierwszej. Na widok
czekającego przy szarym mercedesie Matta poczuła, że
wszystko jej w środku mięknie.
On zaś zauważył ją, kiedy weszła na parking. W żołądku
poczuł ucisk rosnącej niepewności. Wyglądała tak pięknie w
granatowych spodniach i czerwonym sweterku. Słońce
połyskiwało na jej ciemnych włosach.
- Cześć. - Zatrzymała się przed nim nieco zdyszana.
- Dziękuję, że przyszłaś - powitał ją dość oficjalnie i
otworzył przed nią drzwi od strony pasażera. Nie mógł
oderwać oczu od kremowej skóry na jej gładkim dekolcie.
- Chyba nie podejrzewałeś, że nie dotrzymam obietnicy.
- Już dawno temu postanowiłem niczemu się w życiu nie
dziwić.
Zerknęła na niego, zapinając pas, ale nie potrafiła nic
wyczytać z wyrazu jego twarzy.
- Gdzie jedziemy? - zapytała, starając się, żeby jej głos
brzmiał beztrosko.
- Nad rzekę.
Zacisnęła zęby. Dlaczego w ogóle po nią przyjechał, skoro
najwyraźniej nie cieszy się z ich spotkania?
- Jak się mają sprawy z Jasonem? - zapytał, kiedy
zatrzymali się przed światłami.
- Lepiej. Odbyliśmy długą rozmowę.
- To dobrze.
Znów zaległa cisza. Nagle, jakby wiedzeni jednym
impulsem, nachylili się ku sobie i ich usta się zetknęły. Matt
pocałował ją lekko, potem wolno uniósł głowę i spojrzał jej
głęboko w oczy. Gniewne trąbienie samochodu stojącego tuż
za nimi przywołało ich do porządku.
Matt zaklął cicho i ruszył przed siebie.
- Wygląda na to, że jesteśmy tu sami. - Joanna rozejrzała
się wokół. Mimo zimowej pory nad rzeką było dość zielono.
- Tutaj? - zapytała Matta, który niósł koc i koszyk
piknikowy.
Rozłożyli się w zacienionym miejscu, pod jedną z akacji,
które porastały brzegi rzeki. Joanna z westchnieniem opadła
na koc.
- Piękne miejsce, prawda?
Zajrzeli do koszyka. Była tam schłodzona woda
mineralna, kanapki z kurczakiem i sałatą na pełnoziarnistym
chlebie, wędzony ser, krakersy i dwa piękne, czerwone jabłka,
które aż się prosiły, żeby wbić w nie zęby.
- Wspaniały lunch. Sam przygotowałeś? - spytała
zachwycona.
Matt uśmiechnął się łobuzersko.
- Ależ skąd. Elle wszystko zamówiła w pobliskich
delikatesach. - Napełnił wodą papierowe kubki. - Obawiam
się, że zbyt często obciążam ją zadaniami, które wcale nie
należą do jej obowiązków. Nie słyszałaś o kimś miłym i
inteligentnym, kto chciałby pracować jako pomoc biurowa?
- Teraz nikt mi nie przychodzi do głowy. - Spojrzała na
Matta. - Głodny?
O tak, był głodny, choć wcale nie miał ochoty na jedzenie.
Brakowało mu kobiety. Niezwykłej, czułej. Takiej, którą
mógłby kochać i którą mógłby się opiekować. Takiej jak
Joanna. Wziął głęboki oddech...
- Joanno?
- Słucham? - Układała właśnie kanapki na plastikowych
talerzykach.
- Nie, nic takiego... - Mięczak. W gardle mu zaschło, więc
przełknął ślinę. - Jedzmy.
Tego dnia żadne z nich nie narzekało na brak apetytu i
jedzenie zniknęło w imponującym tempie. Kiedy skończyli,
Matt przyniósł z samochodu termos i dwa kubki.
- Postanowiłeś się popisać, tak? - Rozbawiona Joanna
zmarszczyła nos.
- Czy to znaczy, że nie chcesz kawy? - zapytał, sadowiąc
się obok niej na kocu. Napełnił kubek aromatycznym naparem
i podsunął jej pod nos.
- Nie bądź okrutny. - Z udawaną urazą wydęła wargi. -
Pachnie bosko. Naprawdę zadbałeś o wszystko. Już nie
pamiętam, kiedy ostatni raz... - Urwała i spuściła głowę. -W
każdym razie to była cudowna przerwa na lunch.
- Dla mnie też - przyznał cicho.
Nie zauważyła nawet, kiedy ułożyli się obok siebie na
kocu. Może sprawiło to świeże powietrze, rozleniwiające
promienie słońca albo odzywające się wokół cykady, w
każdym razie oboje popadli w rozmarzony, senny nastrój.
- Nie musisz jeszcze wracać? - zapytał Matt, odwracając
ku niej głowę.
- Mam jeszcze trochę czasu.
- To odpocznijmy jeszcze parę minut, dobrze? - Mówił
cicho, prawie szeptem. Po chwili wziął ją w ramiona i
pocałował.
Poczuła, że przez jej ciało przebiega dreszcz, jakby Matt
już znał jego wszystkie sekrety. Przytulili się do siebie,
wiedzeni nieodpartą potrzebą bliskości, zapominając o całym
świecie. Po bardzo długiej chwili rozłączyli się i ciężko
oddychając, spojrzeli sobie w oczy.
- Joanno... - wyszeptał cicho. Dotknęła jego twarzy
drżącymi palcami.
- Matthew. - Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Nie chcę się z tobą rozstawać. Zacznij pracować w
centrum.
Roześmiała się radośnie.
- Czy w ten sposób przeprowadzasz rozmowy
kwalifikacyjne ze wszystkimi nowymi pracownikami?
Nie odpowiedział, tylko przytulił ją do siebie mocniej.
- Czy Jasonowi się nie podoba, że się spotykamy? -
zapytał po chwili.
- Zdaje się, że tak - odrzekła wolno. - Wydaje mu się, że
chcesz wejść w rolę jego ojca.
- Co takiego? Na litość boską! Westchnęła głęboko.
- Ja zareagowałam podobnie. Nasze stosunki trochę się
teraz poprawiły, ale jeśli przeniosę się do centrum...
- To czysty szantaż - stwierdził stanowczo Matt. - Co za
samolubny dzieciak.
Joannę rozdrażniły słowa krytyki pod adresem jej syna.
- Nie zapominaj, że przez całe życie ja byłam jedyną
bliską mu osobą. Nie musiał się mną z nikim dzielić. Jest w
trudnym wieku i widzi siebie jako jedynego mężczyznę w
rodzinie.
Matt ujął ją za brodę i zwrócił ku sobie, tak że musiała na
niego spojrzeć.
- A co będzie, kiedy Jason dorośnie i odejdzie z domu?
Wtedy zostanę sama, odpowiedziała mu w myślach.
Zabrzmiało to okropnie.
- Chciałabyś podjąć tę pracę?
- Wydaje mi się, że jestem gotowa na zmiany - odrzekła z
wahaniem. - Nie wyobrażam sobie, że mogłabym pracować
jako lekarz ogólny przez następne dwadzieścia lat.
- W takim razie zmień to - poradził zdecydowanym
tonem. - Pozwól mi porozmawiać z Jasonem.
- Nie - zaprotestowała. - On w końcu się z tym pogodzi.
Na razie nie chcę wywoływać burzy. Ile mam czasu na
decyzję?
- Najwyżej kilka dni. Rada nadzorcza zaczyna się
niecierpliwić. Pod koniec przyszłego tygodnia chcą dać
ogłoszenie do prasy.
Okazało się, że decyzję co do zmiany pracy będzie
musiała podjąć szybciej, niż się spodziewała. Kiedy wróciła
do przychodni, w recepcji zastała zaniepokojoną Steffi.
- Doktor Strachan chce z tobą rozmawiać - oznajmiła
dziewczyna.
Joanna zerknęła na zegarek. Mitchell Strachan był
starszym wspólnikiem i założycielem przychodni. Do niego
należał budynek, w którym się mieściła. Joanna spóźniła się
dwadzieścia minut, ale przecież chyba nie o to chodzi...
- Rozmawia dziś ze wszystkimi. - Steffi skrzywiła się z
niechęcią. - Nawet ze mną chce się widzieć.
Joanna poczuła rosnące zdenerwowanie.
- Czy mam iść do niego teraz?
- Powiedział, żebyś się pokazała, jak tylko wrócisz. -
Zadzwonił telefon i Steffi podniosła słuchawkę.
- W takim razie idę.
Dwadzieścia minut później gorączkowo wystukiwała
numer bezpośredniego telefonu Matta. Usłyszała głos Elle.
- Tu... tu Joanna Winters - wyjąkała, trochę zbita z tropu.
- Muszę porozmawiać z Mattem.
- Jest w tej chwili zajęty - odrzekła chłodno Elle. - Czy
coś mu przekazać?
- Proszę, żeby zadzwonił do mnie, jak tylko będzie wolny
- powiedziała zdenerwowana.
Kiedy zadzwonił, akurat przyjmowała pacjentkę i nie
mogła z nim rozmawiać. Oficjalnym tonem zawiadomiła go,
że zadzwoni później. Minuty płynęły bardzo wolno, a pani
Burns wciąż zadawała nowe pytania. Kiedy drzwi się za nią
zamknęły, Joanna natychmiast chwyciła za słuchawkę.
- Matt?
- Co się, u diabła, dzieje?
Joanna przysiadła na skraju biurka i niewidzącym
wzrokiem patrzyła na niebieską żaluzję w oknie. Sama jeszcze
nie do końca pojmowała, co się stało.
- Doktor Strachan sprzedał przychodnię. Przejmuje nas
wielka międzynarodowa spółka. Chcą wywrócić tu wszystko
do góry nogami, potroić liczbę lekarzy i zwiększyć dochody
udziałowców. Z każdego gabinetu zrobią kilka mniejszych. W
dodatku musiałabym znów ubiegać się o odnowienie
kontraktu.
- A więc kiedy przenosisz się do mnie?
- Matt... - jęknęła cicho. Sprawy toczą się tak szybko. Nie
byłą pewna, czy wytrzyma takie tempo.
- Przecież chcesz się przenieść, prawda?
Chyba tak. Inaczej po co w ogóle by do niego dzwoniła?
- Tak - potwierdziła i powtórzyła bardziej zdecydowanie:
- Tak. Zmiany rozpoczną się od zaraz, więc jeśli nie chcę
dalej tu pracować, mogę się przenieść natychmiast. - Podjęła
decyzję. - Mogę zacząć pracować w centrum od poniedziałku.
- Świetnie - odparł oficjalnym tonem. - Przygotuję
odpowiednie papiery. Aha, Joanno... - Głos nieco mu
złagodniał.
- Słucham?
- Witaj na pokładzie.
Jason przyjął tę wiadomość lepiej, niż Joanna się
spodziewała. Byli w kuchni, kiedy mu o wszystkim
powiedziała.
- Dlaczego doktor Strachan sprzedaje klinikę takim
beznadziejnym idiotom? - zapytał chłopiec, otwierając puszkę
z napojem gazowanym.
- Chyba dlatego, że jest już w podeszłym wieku. - Starała
się zachować obiektywizm. Wsypała do kubka kawę
rozpuszczalną. - Dzięki temu zyska sporą sumę, która zapewni
mu bezpieczną emeryturę. Taka szansa może się więcej nie
zdarzyć.
- A co z pacjentami?
Joanna westchnęła. To martwiło ją najbardziej.
- Już zaczęto ich powiadamiać o zaistniałej sytuacji.
Pewnie większość nadal będzie się leczyć w tej przychodni,
tylko u innych lekarzy.
Jason rozluźnił węzeł szkolnego krawata.
- A więc przyjmiesz tę pracę w gabinecie medycyny
sportowej przy klubie?
- Powiedziałam już Mattowi, że się zdecydowałam.
Potrzebuję nowego wyzwania, Jase. - Zabrzmiało to niemal
błagalnie, ale syn nie odpowiedział.
Stał oparty o framugę drzwi i pił napój z puszki.
- Wycofałem się z drużyny koszykówki.
- Dlaczego? - Jakby nie wiedziała! Jason lekko
poczerwieniał.
- Nie chodzi o to, co podejrzewasz. Chcę się skupić na
lekkiej atletyce. Zacząłem trenować bieg na sto metrów i
skoki w dal. Chyba będę w tym dobry. Co o tym sądzisz?
Uśmiechnęła się do niego kącikiem ust.
- Nogi masz długie, więc powinno być dobrze. - Wyjęła z
lodówki mleko do kawy. - Powiesz o tym Mattowi? - spytała
mimochodem i natychmiast wyczuła zdenerwowanie syna.
- Myślałem, że ty to zrobisz.
- Dojrzalej by było, gdybyś mu to sam powiedział.
W oczach Jasona pojawiła się niepewność. Wstrzymując
oddech, Joanna patrzyła na wysiłek malujący się na twarzy
syna. Czy nie wymaga od niego zbyt wiele?
Zgniótł pustą puszkę i rzucił ją do kosza.
- Może rzeczywiście wpadnę do klubu jutro po szkole...
- Dobry pomysł. - Co za ulga. Dla nastolatka taka
rozmowa na pewno będzie bardzo trudna. Była dumna z syna.
Miała też pewność, że Matt nie potraktuje go szorstko.
- A jeśli chodzi o tę nową pracę... - Jason nagle odzyskał
humor. Zdjął krawat i rzucił na oparcie krzesła. - Czy plany
wizyty u mamy Steffi są nadal aktualne?
- Ależ oczywiście, jak najbardziej.
- Świetnie. - Chłopak rozpromienił się. - Niedługo będzie
konkurs na najlepsze wypracowanie o historii Glenville.
Nagrodą jest weekendowa wycieczka do muzeum w Sydney.
Pomyślałem sobie, że pani Phillips opowiedziałaby mi coś
ciekawego, co mógłbym wykorzystać w pracy.
Joanna zmierzwiła mu włosy.
- W takim razie trzeba będzie się z nią umówić, prawda?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Przykro mi, że od razu rzuciłem cię na głęboką wodę
- przepraszał ją Matt w poniedziałek rano.
Joanna miała na sobie nową koszulkę z emblematem
centrum sportowego. Wszystko tu było takie inne.
- Jakie masz dla mnie zadanie?
- Podejrzenie anoreksji. - Ze zmarszczonym czołem
przyglądał się karcie pacjentki. - To niestety nie może czekać.
Joanna przysunęła sobie krzesło.
- Opisz mi ten przypadek.
- Sasha Wardell, lat piętnaście. Matka przyprowadziła ją
do naszego ośrodka na ćwiczenia rehabilitacyjne po urazie
kręgosłupa. Elle się nią zajmuje i to właśnie ona zaniepokoiła
się stanem dziewczynki.
- Co spowodowało uraz kręgosłupa? - dociekała Joanna.
- Sasha jest gimnastyczką, i to bardzo obiecującą.
Chciałaby wziąć udział w najbliższej olimpiadzie.
- I w tym celu się głodzi. - Joanna zerknęła w kartę.
- Jeśli nie zechce się przyznać do swojego problemu,
czeka nas długa terapia.
- A najlepiej da sobie z nią radę moja nowa
współpracownica.
Joanna posłała mu przesłodzony uśmiech.
- Czekałeś z tym przypadkiem na mnie, prawda?
- Nieprawda. Sasha pojawiła się u nas zaledwie kilka dni
temu. Po prostu się zastanawiałem, jaką obrać taktykę.
- Hm. Przede wszystkim chciałabym porozmawiać z jej
matką. Dziewczynka nie jest pełnoletnia i nie mogę rozpocząć
leczenia bez zgody rodziców. - Minę miała zatroskaną. - Czy
mogłabym zajrzeć do niej podczas sesji fizjoterapeutycznej?
- Dobrze się składa, bo właśnie w tej chwili zajmuje się
nią Elle. - Matt pogładził Joannę po policzku. - Zaprowadzę
cię tam.
Przeszli na półpiętro, gdzie znajdowało się pomieszczenie
pełne leżanek i sprzętu rehabilitacyjnego.
- Znajdziesz Elle w rogu, za zasłoną. Kiedy skończysz
rozmowę, złóż mi sprawozdanie.
Joanna odsunęła kolorową zasłonkę w kwiaty i weszła do
środka.
- Dzień dobry, Elle.
- Witam - odrzekła chłodno fizjoterapeutka.
Joanna westchnęła w duchu. Będzie musiała przełamać
wrogość Elle. Nie trzeba szczególnej spostrzegawczości, by
się zorientować, że dziewczyna nie jest zachwycona
pojawieniem się Joanny.
- Czy mogę chwilę popatrzeć na zabieg?
- Jeśli sobie życzysz.
Joanna zignorowała niezbyt uprzejmy ton zaproszenia i
skupiła się na celu swej wizyty. Uśmiechnęła się ciepło do
pacjentki.
- Cześć, Sasha. Jestem Joanna. Jak się miewasz?
Sasha, ubrana w szerokie szorty i podkoszulek, leżała na
plecach na materacu.
- Nadal trochę mnie boli.
- Teraz rozciągniemy ścięgna podkolanowe - odezwała
się Elle energicznym, pewnym siebie głosem i zaczęła
wydawać kolejne polecenia. Kiedy ćwiczenie się skończyło,
zapytała: - Wstajesz z łóżka tak, jak ci pokazałam?
- Uhm. Przewracam się na bok, a potem opieram na
ramionach. - Dziewczynka uśmiechnęła się do Elle z nadzieją.
- Będę miała dzisiaj masaż?
- Jasne. Chcesz, żebym włączyła muzykę?
- Tak, poproszę.
Nawet po krótkim ćwiczeniu Sasha była wyczerpana.
Miała bardzo szczupłą sylwetkę i była bardzo blada. Może
rzadko przebywała na słońcu? Jeśli tak, to być może
występuje u niej również brak witaminy D.
- Dziękuję, Elle. - Joanna wyszła z salki.
Już wiedziała, że należy się dokładniej przyjrzeć Sashy. I
to szybko. Postanowiła odnaleźć Matta.
- Jesteś poważnie zmartwiona, prawda? - Matt
poprowadził ją do swojego gabinetu i posadził na krześle. -
Pora na kawę - oznajmił.
Joanna oparła się na łokciu.
- Czy matka Sashy przyjedzie po córkę po zabiegach?
- Zwykle tak robi. - Postawił przed nią kubek kawy.
- Elle będzie się nią zajmować jeszcze przez jakieś pół
godziny. W tym czasie mogłabym przeprowadzić rozmowę z
matką i w zależności od jej wyniku, coś zaproponować.
- To brzmi bardzo rozsądnie. - Zerknął na zegarek. - Pani
Wardell pewnie już tu jest. Zwykłe zjawia się przed końcem
zabiegów.
- Świetnie. - Joanna przełknęła resztkę kawy i wstała.
- Opowiedz mi, co zamierzasz. - Matt zatrzymał ją, kładąc
jej rękę na ramieniu.
Czyżby chciał ograniczyć jej zawodową niezależność? Na
pewno się na to nie zgodzi.
- Nie ufasz mi?
- Dopóki nie wdrożysz się do nowej pracy, muszę
wszystkiego dopilnować.
- To znaczy, że chcesz mnie kontrolować?
- Wcale nie. - Wyraźnie zaniepokojony potarł policzek
dłonią. - Joanno, jestem tu kierownikiem. Odpowiadam za
opiekę i porady lekarskie, jakich udzielamy naszym klientom.
Joanna prychnęła z niesmakiem.
- A więc to są klienci, nie pacjenci? - Odwróciła głowę. -
Szkoda, że nie powiedziałeś mi o tym wcześniej.
- Przestań, Joanno - poprosił łagodnie i przyciągnął ją do
siebie. - Świetnie dasz sobie radę. Wierzę w ciebie.
- Hm, co za ulga. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Wybacz,
to nerwy debiutantki. Ostatnie dni były dla mnie bardzo
stresujące.
- Wiem i przepraszam, jeśli cię dodatkowo
zdenerwowałem.
Patrzył na nią takim przenikliwym wzrokiem, że serce
zaczęło jej szybciej bić i musiała wyswobodzić się z jego
objęć.
- Czy Jason z tobą rozmawiał? - zmieniła temat rozmowy.
- Nic mi nie mówił, a ja nie chciałam pytać.
- Tak, był u mnie. Porozmawialiśmy jak mężczyzna z
mężczyzną - odrzekł powściągliwie.
- No i?
- Chyba już nie nienawidzi mnie tak bardzo, jak mu się
wydawało, a wobec ciebie jest wyjątkowo opiekuńczy. Będę
musiał w przyszłości bardzo uważać.
Joanna nie chciała rozwijać tego tematu.
- No więc jak? Porozmawiamy z panią Wardell?
- Ty porozmawiasz - sprostował Matt. - Na pewno ją
zauważysz. To wysoka ładna blondynka.
Dziesięć minut później obawy Joanny się potwierdziły.
Matka Sashy, Gerri, z radością przyjęła propozycję rozmowy
w lekarką.
- Nie wiedziałam, do kogo się zwrócić - wyznała. - Słyszy
się tyle strasznych rzeczy o nastolatkach, które się głodzą.
- Czy jest pani pewna, że Sasha przestała miesiączkować?
- Nie mam wątpliwości. - Gerri bawiła się pierścionkiem
na środkowym palcu. - Matka zauważa takie rzeczy, prawda?
- Trudno mi dyskutować na ten temat, bo mam syna. -
Joanna uśmiechnęła się lekko. - A co z ojcem Sashy? Czy
córka ma z nim dobre układy?
Twarz matki nagle się ściągnęła.
- Jesteśmy rozwiedzeni. Ojciec Sashy ożenił się
powtórnie i zamieszkał w Sydney. Sasha widuje go tylko w
czasie ferii. Ta sytuacja jest dla niej bardzo trudna.
Najwyraźniej dziewczynka musi się borykać z wieloma
problemami...
- Rozumie pani, że jeśli mamy leczyć Sashę, musimy
postępować bardzo rozważnie.
- A więc będziecie ją leczyć? - z ulgą spytała matka.
- Tak, jeśli dostaniemy pani zezwolenie.
- Ależ oczywiście. Moje dziecko potrzebuje pomocy. I
jeszcze coś... - Pani Wardell coraz bardziej się otwierała. -
Kiedy ostatnio myłam wannę, znalazłam w odpływie cały kłąb
włosów córki. Czy to może być związane z...
- Pewnie tak - łagodnie potwierdziła Joanna. - Czy
zauważyła pani u niej wahania nastroju? Większość
nastolatków je miewa, ale czy u Sashy wydają się wyjątkowo
silne?
Gerri wolno skinęła głową.
- Mam wrażenie, że zupełnie się nie sprawdziłam jako
matka - rzekła ze łzami w oczach. - Moja biedna Sasha...
Joanna znalazła Matta w jednym z gabinetów.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytał oficjalnie.
- Muszę cię prosić o konsultację.
- Oczywiście. To jest Paul Camden, jeden z naszych
najlepszych piłkarzy. Paul, to jest Joanna Winters. Niedawno
dołączyła do naszego zespołu.
Młody człowiek uśmiechnął się do niej, a potem zwrócił
się do Matta:
- I co pan o tym sądzi, doktorze?
- Trzeba wykonać jeszcze kilka badań, ale jestem prawie
pewny, że to przepuklina pachwinowa.
Chłopak zaklął pod nosem.
- Nie będę mógł zagrać w finałach, prawda?
- Obawiam się, że nie. Mówiąc bez owijania w bawełnę,
konieczna będzie operacja.
- A kiedy mógłbym wznowić treningi?
- W drużynie piłkarskiej? - Matt zastanowił się chwilę. -
Za dwa do czterech miesięcy.
- Tego się obawiałem. - Chłopak miał ponurą minę. -
Mimo to dziękuję.
- Nie zamartwiaj się niepotrzebnie. Zaczekamy na wyniki
dodatkowych badań i potem omówimy wszystkie możliwości.
Poczekaj, zaraz wrócę.
Matt zaprowadził Joannę do jednej z salek w korytarzu.
- Domyślam się, że chodzi o Sashę - stwierdził, opierając
się o ścianę.
- Mam zgodę pani Wardell na terapię. Bardzo się martwi
o córkę, i nie bez powodu.
- W takim razie do dzieła.
- Chcesz być obecny przy rozmowie z Sashą? - zapytała
napiętym głosem.
- Nie, nie chcę. - Zacisnął usta. - Joanno, przecież to nie
jest żaden sprawdzian.
- Przez chwilę miałam wrażenie, że jest.
Matt miał ochotę mocno nią potrząsnąć.
- A co zrobiłaś z panią Wardell?
- Wysłałam ją do miasta na kawę. Powiedziałam, żeby
wróciła za godzinę.
- W takim razie zostawiam sprawy w twoich
kompetentnych rękach - odrzekł beznamiętnym tonem. - Jeśli
to wszystko, wracam do klienta. - Sięgnął do klamki. - Zdasz
mi potem sprawozdanie.
Joanna poczuła, że nastrój gwałtownie się jej pogarsza.
Matt traktuje ją tak bezosobowo... Poczuła, że do oczu
napływają jej łzy. Nie chciała się bawić w takie gierki.
Szybko przywołała się do porządku. Przecież nie załamie
się w pierwszym dniu pracy! Przede wszystkim nie stać jej na
to. Potrzebuje tej posady. Musi ubrać i nakarmić syna. Nabrała
głęboko powietrza i ruszyła do gabinetu fizjoterapii.
Elle właśnie sprzątała po zabiegach Sashy.
- Cześć. - O dziwo przywitała Joannę uśmiechem.
- Szukam Sashy. - Dziewczynki nie było nigdzie widać,
ale chyba nie pojechała jeszcze do domu!
- Poszła do toalety. Powiedziałam jej, że konieczny jest
wywiad lekarski i że zechcesz z nią porozmawiać.
- Dobrze, że zauważyłaś jej problemy. - Joanna starała się
tak życzliwie odnosić do Elle, jak tylko mogła, choć nie
spodziewała się wzajemności.
Ku jej zdziwieniu Elle odpowiedziała jej równie
życzliwym tonem:
- Mam nadzieję, że uda ci się jej pomóc. To taki miły
dzieciak.
- Czy jej trener nic nie zauważył? Elle potrząsnęła głową.
- Nastolatki potrafią doskonale się kamuflować.
I nie tylko nastolatki, pomyślała ponuro Joanna. Dorośli
również są w tym całkiem nieźli.
Zbadała Sashę w gabinecie Elle. Nie zdziwiło jej niskie
ciśnienie krwi dziewczynki. Równie niepokojący był
przyśpieszony puls, co wskazywało na odwodnienie i
niedożywienie. Joanna upomniała się w duchu, żeby zbyt
gwałtownie nie wkroczyć do akcji. Przede wszystkim musi
zdobyć zaufanie dziewczynki.
- Kiedy ostatnio coś jadłaś? - zapytała.
- No, zjadłam śniadanie - niechętnie odrzekła
dziewczynka.
- A możesz mi powiedzieć, co zjadłaś?
- To co zwykle.
- Owoce? Płatki zbożowe? Grzanki? Sasha z nadąsaną
miną wzruszyła ramionami.
- Chyba jakieś owoce, nie pamiętam dokładnie.
Po krótkim milczeniu Joanna uśmiechnęła się i usiadła
wygodniej w fotelu.
- Jak długo uprawiasz gimnastykę? - zapytała łagodnie.
Twarz dziewczynki natychmiast się rozpogodziła.
- Ojciec pierwszy raz zaprowadził mnie na trening, kiedy
miałam siedem lat. Był świetnym gimnastykiem. Szkolił go
rosyjski trener, Serge Mishcof - dodała z dumą.
Joannie to nazwisko nic nie mówiło, ale udała, że zrobiło
na niej wielkie wrażenie.
- Czy twój tata odniósł sukcesy w jakichś ważnych
zawodach?
- Nie. - Sasha potrząsnęła głową. - Zrezygnował z
treningów, kiedy skończył osiemnaście lat. Zrobił się za
ciężki...
W Joannie odezwała się intuicja. Czyżby to dziecko
chciało przejąć pałeczkę od ojca, kontynuować rozpoczętą
przez niego karierę? To niemożliwe, by rozwiązanie było tak
proste. A może to wcale nie jest proste?
Musi jednak podjąć szybką decyzję. Chodzi o zdrowie
dorastającej dziewczynki. Jeśli teraz się jej nie pomoże, to
Sasha może zmarnować sobie całe życie.
- Chciałabym ci teraz pobrać krew, dobrze? - zapytała
profesjonalnym tonem.
- A po co?
- Tak dla pewności. Masz sporą niedowagę. Zaciśnij kilka
razy dłoń, żebym znalazła żyłę. - Nie było to łatwe, ale w
końcu zdołała pobrać próbkę krwi. Była pewna, że badanie
wykaże niedobór żelaza. - A jak twoje miesiączki? - spytała,
podpisując fiolkę z krwią.
Najpierw zapadła chwila ciszy, a potem bardzo wolno i
bardzo cicho dziewczynka wymamrotała pod nosem:
- Już nie pamiętam, kiedy miałam miesiączkę. - Podniosła
wystraszone oczy. - Powie pani o tym mojej mamie?
Joanna ujęła szczupłą dłoń dziewczynki.
- Twoja mama o tym wie. I dziękuję, że odpowiedziałaś
mi szczerze na to pytanie. Wiem, że potrzebowałaś wiele
odwagi.
- Mam kłopoty? - Sasha gwałtownie zamrugała oczami.
- Nie będą zbyt duże, jeśli razem postaramy się z nimi
uporać. - Joanna wstała i nalała dla nich obu wody z
dystrybutora. - Powiesz mi, dlaczego nie chcesz jeść?
Dziewczynka długo milczała, a potem wypiła łyk wody,
przełykając ją z wysiłkiem, jakby paliła ją w gardło.
- Inne gimnastyczki są młodsze i lżejsze. Jeśli przybiorę
na wadze, wyrzucą mnie z reprezentacji. Chciałabym jechać
na olimpiadę w Atenach. Tata by ze mną pojechał, oglądałby
moje występy i...
- I byłby z ciebie dumny - dokończyła za nią Joanna.
Sasha skinęła głową. No tak, dziewczynka nadal nie może
się uporać z faktem, że ojciec opuścił ją i jej matkę. Może
czuła się w jakiś sposób temu winna i chciała zyskać aprobatę
ojca dzięki sukcesom w sporcie?
To dziecko na pewno potrzebuje pomocy psychologa, a
Joanna nie mogła mu jej zapewnić. Mogła natomiast zająć się
jej zdrowiem fizycznym.
- Byłaś ze mną szczera, więc ja będę szczera z tobą -
oznajmiła, wyjmując notatnik. - Jeśli nie zmienisz swojego
sposobu odżywiania, zrujnujesz sobie zdrowie. Głodzisz się, a
to wytrąca z równowagi cały twój organizm. Ciało człowieka
jest niczym delikatna maszyna. Trzeba się właściwie z nią
obchodzić, żeby dobrze działała. Czy to cię przekonuje?
- Chyba tak...
- Przede wszystkim chcę, żebyś wraz z mamą
porozmawiała z jednym z naszych specjalistów od żywienia.
Musisz zacząć jeść mięso lub, jeśli wolisz, makarony, do tego
mnóstwo warzyw i świeżych owoców. Zacznij pić
wysokoenergetyczne napoje z dodatkiem protein.
Sasha miała zrezygnowaną minę.
- A co będzie, jeśli zrobię się za ciężka i nie będę mogła
występować na drążkach?
- Z początku będziesz rozczarowana, ale to jeszcze nie
koniec świata. Najważniejsze, że znów będziesz zdrowa i
sprawna.
Dziewczynka nie była przekonana.
- Porozmawiaj z doktorem McKellarem albo z którymś z
trenerów. - Joanna rozłożyła ręce. - Nawet jeśli zwiększysz
masę ciała i będziesz musiała zrezygnować z gimnastyki
sportowej, to istnieje jeszcze wiele dyscyplin, w których na
pewno coś osiągniesz.
- Na przykład sumo? - W policzku dziewczynki pojawił
się mały dołeczek.
Joanna roześmiała się spontanicznie. Miała ochotę
uściskać Sashę za to, że tak szybko otrząsnęła się z szoku. To
bardzo pomyślnie rokowało na przyszłość.
Nie zauważyła nawet, kiedy nadeszła pora lunchu. Matt
powiedział jej rano, że może sobie zrobić przerwę na posiłek,
kiedy będzie chciała. Nie było to uregulowane przepisami.
Pokój dla personelu świecił pustkami. Joanna nie
wiedziała, czy jest z tego zadowolona, czy wręcz przeciwnie.
Z jednej strony pragnęła chwili ciszy i spokoju, z drugiej nie
mogła się już doczekać, kiedy zobaczy Matta. Jakby czytając
w jej myślach, wsunął do środka głowę przez uchylone drzwi.
- O, jesteś. Mogę się przyłączyć? - zapytał.
- Oczywiście. - Wyjęła z lodówki przyniesioną rano
sałatkę i włączyła elektryczny czajnik. - Zrobić ci kawy?
- Nie, dziękuję. - Zajrzał do lodówki i wydobył stamtąd
karton mleka o smaku czekoladowym. - Zastrzyk energii! -
Zaśmiał się i otworzył karton. - Jak ci minął ranek?
- Bardzo pracowicie. - Spojrzała na wystawione na stoliku
ziołowe herbaty i wybrała sobie miętową.
- Czy to odpowiednia pora na krótkie sprawozdanie? -
zapytał. - W moim pokoju nikt nam nie przeszkodzi.
- Dobrze. - Wzięła kubek z herbatą, plastikowe pudełko z
sałatką i podążyła za Mattem.
Usiedli przy oknie, tak samo jak tamtego dnia, kiedy się
poznali. Tyle się od tamtej pory wydarzyło...
- Dlaczego tak wzdychasz? - zaciekawił się Matt.
Spojrzała na niego niepewnie.
- Nie, nic takiego...
Zjadła swoją sałatkę, niemal nie czując jej smaku. Nie
mogła się skoncentrować na posiłku, kiedy Matt był tak
blisko. W pozornym skupieniu czytał przygotowany przez nią
raport, ale wiedziała, że tylko udaje.
- Jestem na dobrej drodze do rozwiązania problemu Sashy
- powiedziała, zamykając pudełko po sałatce i odsuwając je od
siebie.
- Naprawdę? - Spojrzał na nią przenikliwie.
- Lekarze ogólni mają w takich przypadkach całkiem
niezłe wyczucie. Ta dziewczynka nie jest klasyczną
anorektyczką. - Matt tylko uniósł brwi. - Umówiłam się jutro
na kolejną rozmowę z Gerri Wardell. Chciałabym rozwiać jej
obawy. Sasha się głodzi, ale nie ma zaburzonego obrazu
własnej osoby.
- Więc dlaczego się głodzi?
- Ambicje sportowe. Chciałaby się dostać do reprezentacji
olimpijskiej i w ten sposób niejako kontynuować przerwaną
karierę sportową ojca.
- Chce na swój dziecięcy sposób sprawić mu radość?
- Zdaje się, że tak. - Joanna skrzywiła się lekko. - Ma to
jakiś związek z rozwodem rodziców. Sashę prześladuje wiele
lęków. Zasugeruję im terapię rodzinną, nawet gdyby miało to
oznaczać, że jej ojciec będzie musiał tu przylatywać z Sydney.
- To będzie duże wyzwanie. Zdaje się, że ojciec Sashy
powtórnie się ożenił, ale tu przecież chodzi o zdrowie jego
dziecka, więc może z naszą pomocą uda mu się pokonać
trudności.
Joanna poczuła, że poprawia jej się nastrój. Matt
doskonale ją rozumiał.
- Kogo byś im poleciła jako terapeutę? Zawahała się
chwilę.
- Przejrzałam listę terapeutów, z którymi zwykle
współpracujesz, ale jeśli nie masz nic przeciwko temu,
skierowałabym tę rodzinę do Sally Ekersley. To wybitna
specjalistka w swojej dziedzinie, wrażliwa i bardzo
bezpośrednia. Na pewno im pomoże.
- Widzę, że sprawa Wardellów bardzo leży ci na sercu.
Uniosła lekko głowę.
- Wiem, jak zachować profesjonalny dystans. Ale kiedy
rozmawiałam z Sashą, cały czas chodziła mi po głowie myśl,
że podobne problemy mógłby mieć Jason.
- Nie bardzo to sobie wyobrażam. Twoje stosunki z
synem są bardzo dobre.
Zerknęła na niego badawczo. Te słowa nie zabrzmiały jak
komplement. W jego głosie wyczuła lekką nutę... Właśnie,
czego? Goryczy? Niechęci? Krytycyzmu?
- Nie obraź się, Matt - zaczęła, starannie ważąc słowa -
ale pewnie trudno ci to zrozumieć, bo nie masz dzieci.
Matt znieruchomiał i przez chwilę patrzył przed siebie
niewidzącym wzrokiem. Potem zacisnął zęby, wziął ze stolika
raport i zaczął przewracać kartki.
Atmosfera między nimi stała się napięta niczym struna.
Joanna nagle zrozumiała, dlaczego przez tak wiele lat unikała
zaangażowania. Budowanie związku z mężczyzną jest niczym
błądzenie we mgle, burzy równowagę całego życia.
Lekko zmarszczyła czoło. Może łatwiej byłoby jej znaleźć
partnera, gdy Jason był małym dzieckiem? Ale przecież wtedy
też próbowała. Była wówczas młodsza i umawiała się z
młodszymi mężczyznami, a ci zwykle wycofywali się na
wieść, że ma dziecko. Wychowywać cudze dziecko? Nie, na
to nie byli gotowi.
Uniosła ramiona i westchnęła z rezygnacją.
- Zostawiłam ci swoje notatki na temat Sashy. Jeśli
jednak będziesz chciał, żebym jeszcze coś wyjaśniła, to...
- Jestem pewien, że wystarczą notatki - przerwał jej
sucho. - Nie chcę cię poganiać, ale mamy jeszcze dużo pracy.
Chciałbym, żebyś wpadła na moje spotkanie z grupą ludzi
rzucających palenie.
- Oczywiście. - Cóż innego mogła odpowiedzieć?
Przecież jest tu po to, żeby się uczyć.
- Ta grupa zdecydowała się zerwać z nałogiem kilka
tygodni temu - wyjaśniał Matt, kiedy wyszli z jego pokoju. -
Porozmawiamy z nimi swobodnie, zarówno w grupie, jak i
indywidualnie. Sprawdzimy, jakie czynią postępy.
- To brzmi bardzo interesująco. - Entuzjazm Joanny był
trochę wymuszony, a uśmiech nieszczery.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jak dobrze znów być w domu.
Wprowadziła samochód do garażu i zgasiła silnik.
Przeciągnęła się, tłumiąc ziewanie. Gdyby było tu więcej
miejsca, pewnie oparłaby głowę na kierownicy i zdrzemnęła
się. Przywołując resztki energii, chwiejnie wysiadła z
samochodu.
- Nie spodziewałem się, że tak późno wrócisz! Czekam na
ciebie od tylu godzin!
Jason stał w wojowniczej postawie na rozstawionych
nogach, ze splecionymi na piersi ramionami. Joanna nie
zdołała się opanować.
- Przestań się zachowywać jak mój ojciec! - warknęła. -
Jeśli chcesz mi pomóc, to zanieś do domu torbę lekarską.
Jason, jak nieraz w przeszłości, wziął jej torbę i ostrożnie
postawił na szafce w przedpokoju. Potem poszedł do salonu,
gdzie Joanna usiadła na kanapie, masując skronie. Niepewnie
przygryzł wargi.
- Nalać ci kieliszek wina? - zapytał ostrożnie.
Potrząsnęła głową. Była zmęczona, ale żałowała swojego
wybuchu.
- Dziękuję, kochanie.
- Co zrobimy na kolację?
Ach, ci dorastający chłopcy, jęknęła w duchu. Stale myślą
o jedzeniu.
- W zamrażalniku jest jakieś gotowe danie. Możemy je
odgrzać w kuchence mikrofalowej i zrobić sałatkę.
- A może zamówilibyśmy pizzę? - spytał z nadzieją w
głosie.
- Dlaczego nie? - Poddała się bez walki. Jason aż
podskoczył z radości.
- Na jaką masz ochotę, mamo? - Już trzymał przy uchu
słuchawkę telefonu.
- Ty wybierz. - Wstała z kanapy. - A ja wezmę prysznic.
Jason zamówił największą pizzę ze wszystkim możliwymi
dodatkami. Odświeżona Joanna przebrała się w wygodny dres
i ciepłe skarpetki.
- Mmm... jak pięknie pachnie - stwierdziła z uznaniem,
kiedy syn otworzył kartonowe pudło. - Chyba jednak napiję
się wina. Chcesz colę? - zapytała, podchodząc do lodówki.
- Tak, poproszę. Zjemy przy telewizorze?
- A jest coś ciekawego?
- Jeden z naszych ulubionych programów.
- W takim razie zgoda.
Kiedy program się skończył, Jason zapytał ją, czy chce
jeszcze coś obejrzeć.
- Chyba nie - odrzekła. - Może potem zobaczę jeszcze
wiadomości. - Pochyliła się nad leżącym na dywanie w
salonie synem. - Przepraszam, że na ciebie warczałam.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się do niej wyrozumiale.
- Miałaś ciężki dzień?
- Raczej tak.
Jason zwinnym ruchem usiadł, zwracając się twarzą do
matki. Czoło miał zmarszczone.
- A mówiłaś, że po zmianie pracy będziesz miała więcej
czasu dla siebie.
- W końcu tak będzie. - Bawiła się bezwiednie suwakiem
bluzy. - Na początku muszę się wiele nauczyć, przyzwyczaić
się do nowego środowiska. Potem będzie łatwiej.
- Jak myślisz, spodoba ci się praca z Mattem? Zapytaj
mnie o to za trzy miesiące, pomyślała.
- Dlaczego miałaby mi się nie spodobać? - odrzekła
wymijająco. - A co w szkole? - szybko zmieniła temat.
- Trener uważa, że mam szanse w biegu na sto metrów w
zawodach międzyszkolnych. - Jason uśmiechał się od ucha do
ucha.
- Tylko niech ci woda sodowa nie uderzy do głowy -
ostrzegła go. - To przecież bardzo poważne zawody i będzie
ostra konkurencja.
- Bardzo ostra. Jeśli wygram, przejdę do stanowego
finału, a potem do zawodów krajowych.
- No, no, no! - Powiedziała to nieco bardziej ironicznie,
niż zamierzała, a syn spojrzał na nią pytająco. Miała nadzieję,
że nie spotka go wielki zawód. Uśmiechnęła się z przymusem.
- Twój tata zawsze mawiał, że wszystko zależy od formy, jaką
się ma w dniu zawodów.
- Jasne, ale jeśli będę odpowiednio przygotowany, to mi
się uda.
Młodzieńcza wiara w siebie, pomyślała Joanna.
- To kiedy się odbędą te zawody? - spytała, sprzątając ze
stolika pudełko po pizzy i zmięte serwetki.
- Za półtora miesiąca. - Jason jednym susem poderwał się
z dywanu. - Wybierzesz się?
- Za nic w świecie bym ich nie opuściła. - Pogładziła syna
po głowie. Za półtora miesiąca jej sprawy zawodowe powinny
się już ułożyć.
- Aha, coś mi się przypomniało. - Syn ruszył za nią do
kuchni. - Dzwoniła Steffi. Czy możemy iść do jej mamy w
sobotę wieczorem? Już powiedziałem, że tak, ale zastrzegłem,
że muszę się jeszcze upewnić.
Joanna miała nadzieję na spokojny weekend, ale przecież
sama zgłosiła chęć wizyty u pani Phillips.
- Oczywiście, że możemy. Jeszcze do niej zadzwonię. A
teraz zmykaj do siebie i zabierz się do lekcji.
- Dobrze, już idę. - Bez oporu wycofał się z kuchni.
Joanna wstawiła wodę na kawę i wyszła na taras. Oparła się o
barierkę i spojrzała w niebo. Srebrny księżyc i gwiazdy
wisiały tak nisko, że niemal można było ich dotknąć.
Przypomniała sobie wyprawę do Featherdale, światło
księżyca, dźwięki gitary, dotyk dłoni Matta. Łzy napłynęły jej
do oczu, więc szybko otarła je wierzchem dłoni. Czy gdyby
nie wypadek Scotta, zostaliby tamtej nocy kochankami?
W jej wyobraźni niczym w filmie zaczęły się przewijać
zmysłowe, romantyczne sceny.
Z rozmarzenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Szybko
oprzytomniała i weszła do środka. Jason również chciał
odebrać telefon, ale zobaczył, że matka już jest przy aparacie,
więc zatrzymał się w drzwiach.
- Tutaj Joanna Winters.
- Joanno, to ja.
- Matt... - Serce uderzyło jej mocniej. Może on również
patrzył przed chwilą w gwiazdy i marzył o niej? - Jak miło cię
słyszeć - wyrwało jej się mimowolnie.
- Przecież słyszałaś mnie kilka godzin temu. - Roześmiał
się, ale ta uwaga sprawiła mu wyraźną przyjemność. - Właśnie
wpadła mi w ręce ulotka reklamowa. W sali ratusza odbędzie
się w sobotę koncert orkiestry symfonicznej z Sydney. Mają
wykonać IX symfonię Beethovena. Nie wybrałabyś się ze
mną?
- Och, z przyjemnością...
- Cudownie! - Nie czekał, aż dokończy zdanie. - Potem
moglibyśmy iść gdzieś na późną kolację. Może do mnie?
- Matt... - Miała wrażenie, że jakaś gigantyczna obręcz
zaciska się na jej sercu. - Nie pozwoliłeś mi skończyć. Z
przyjemnością bym poszła, ale mamy z Jasonem inne plany.
Przykro mi...
Zanim znów się odezwał, upłynęła cała wieczność. Na
pewno pomyślał sobie, że znów uznała pierwszeństwo syna.
Spróbowała ratować sytuację.
- Czy dają tylko jeden koncert?
- Tak. Ale nic się przecież nie stało.
Mimo to czuła się okropnie. Miała wrażenie, że Matt
poczuł się zraniony. Serce jej się ścisnęło.
- Przecież możemy się umówić innym razem.
- No... Może za następne pięć lat? - Jego głos brzmiał
dziwnie głucho. - Do zobaczenia jutro - rzucił i odłożył
słuchawkę.
Jason otwarcie przysłuchiwał się całej rozmowie.
- Czy to był Matt? - zapytał cicho. Ponuro skinęła głową.
- Zaprosił mnie na koncert w sobotę wieczorem.
- Ale przecież idziemy do mamy Steffi! - przypomniał jej
syn i spuścił głowę, jakby się bał spojrzeć jej w oczy.
- Tak, idziemy. Nie martw się. Porozmawiasz z panią
Phillips i zbierzesz materiał do wypracowania. Możemy nawet
zabrać magnetofon.
Następnego ranka Joanna jechała do pracy, zastanawiając
się, jak przetrwa ten dzień. Atmosfera między nią a Mattem
była bardzo napięta.
Zaparkowała samochód i ruszyła do klubu, przygotowując
się duchowo na spotkanie z Mattem. W holu natknęła się na
Elle.
- Matt pojechał do szpitala. Wezwano go do operacji.
- To Matt operuje? - zdziwiła się.
- Czasami. Wzywają go w nagłych wypadkach, kiedy nie
ma czasu, żeby przetransportować chorego do większej
kliniki.
- Aha...
- Matt jest chirurgiem specjalizującym się w ortopedii.
Nie mówił ci? - spytała zaskoczona Elle.
- Pewnie kiedyś mówił - zmyśliła na poczekaniu Joanna.
- Musiałaś nieuważnie słuchać. - Elle uśmiechnęła się. -A
tak przy okazji, gratuluję trafnej diagnozy choroby Sashy.
Myślę, że wszystko dobrze się skończy. - Fizjoterapeutka
pomachała jej na pożegnanie i odeszła do swoich zajęć.
Joanna zamrugała oczami. Wrogość Elle zupełnie
zniknęła. Dziewczyna najwyraźniej ją zaakceptowała.
W swoim gabinecie znalazła sporządzony przez Matta
szczegółowy plan zajęć na ten dzień. Jakie to do niego
podobne - porządek w każdej dziedzinie.
Po powrocie ze szpitala Matt zachowywał się uprzejmie,
lecz z zawodowym dystansem. Joanna chciała przełamać
barierę między nimi, ale nie wiedziała, jak to zrobić.
W sobotę poszła z Jasonem do Steffi i jej matki.
- Mama musi o dziewiątej dostać insulinę - powiadomiła
ją Steffi poważnym tonem.
- Chyba jakoś sobie poradzę. - Joanna stłumiła uśmiech.
- Przepraszam, że wcześniej was nie uprzedziłam. -
Dziewczyna wyglądała ślicznie w czarnych aksamitnych
spodniach, cienkiej jedwabnej bluzce i kolorowej kamizelce. -
Nie miałaś żadnych planów na wieczór?
- Żadnych - skłamała Joanna. - Bardzo się cieszę, że
idziesz się rozerwać. Umówiłaś się z kimś, kogo znam?
- Z Kerry Anderson, dawną koleżanką ze szkoły. Pracuje
w Anglii, ale nie straciłyśmy kontaktu. Spotykamy się całą
grupą. Wypijemy drinka, pośmiejemy się. Będzie fajnie.
Tego właśnie Steffi potrzebowała. Joanna poczuła, że
podjęła słuszną decyzję, decydując się pomóc tej rodzinie.
- Twój syn i mama bardzo przypadli sobie do gustu. -
Steffi ruchem głowy wskazała na salon, gdzie Jason
zasypywał pytaniami panią Phillips. - Jason złamie jeszcze
niejedno serce -żartobliwie oświadczyła Steffi, biorąc klucze
ze stolika.
- Oj, tak - potwierdziła Joanna, nie wiedząc, czy ma śmiać
się, czy płakać.
Sasha przybyła na umówioną wizytę. Joanna spotykała się
z nią już od kilku tygodni, raz na kilka dni. Tym razem
przyjęła młodą pacjentkę we własnym gabinecie, który
zdążyła już urządzić. Było tam przytulnie i jasno.
Dziewczynce bardzo spodobało się to wnętrze.
- A kto to jest? - zapytała, biorąc do ręki fotografię z
biurka Joanny.
- Mój syn, Jason. Chodzi do Blaxland College.
- Fajny. - Sasha odstawiła zdjęcie na miejsce. - Ja chodzę
do tutejszego żeńskiego liceum. - Podbiegła do okna i
wyjrzała na dwór. - Ale super! Widać stąd park. O, a tam jest
mama. Czeka na mnie. - To odkrycie najwyraźniej spodobało
się dziewczynce.
- Może choć na chwilę usiądziesz i pozwolisz mi się
zbadać? - żartobliwym tonem poprosiła Joanna.
- Czuję się o wiele lepiej. - Sasha usiadła na krześle obok
Joanny i podwinęła rękaw, przygotowując się do mierzenia
ciśnienia krwi.
- To widać. - Wynik badania i pomiar pulsu potwierdzały
to. Młody organizm szybko wracał do formy. Joanna
zanotowała dane w karcie pacjentki i rozpoczęła rozmowę.
- A więc wszystko dobrze się układa?
- Całkiem nieźle. - Sasha zastanawiała się chwilę. -
Skończyłam z uprawianiem gimnastyki sportowej, ale to nic.
Tata mówi, że mogę się zająć łyżwiarstwem.
To oznacza, że ojciec się włączył w terapię córki. Joanna
bardzo się z tego ucieszyła.
- A ta dyscyplina sportu ci odpowiada?
- Chyba tak. Trzeba mieć do tego mocne nogi, a ja mam.
To znaczy wkrótce będę miała - dodała z młodzieńczą
pewnością siebie. - No i kostiumy są takie piękne, dużo
fajniejsze niż stroje do gimnastyki.
Joanna stłumiła śmiech. U młodych wszystko szybko się
zmienia.
- Jest jeszcze coś, o czym chciałam z tobą porozmawiać.
Omówiłam już to z twoją mamą, ale ostateczna decyzja należy
do ciebie. Chciałabym, żebyś dla uregulowania cyklu zaczęła
zażywać pigułkę antykoncepcyjną o niskiej zawartości
hormonów.
Brwi Sashy uniosły się w górę.
- Miesiączki jeszcze nie wróciły.
- I pewnie nie wrócą, jeśli nie przytyjesz trzy czy cztery
kilogramy.
Sasha zamyśliła się.
- Czy już zawsze będę musiała łykać te pigułki?
- Ależ nie. Tylko dopóki cykle się nie unormują. Ale nie
odstawiaj pigułek sama, najpierw porozmawiaj ze mną,
ponieważ należy stopniowo przechodzić na coraz mniejsze
dawki. To bardzo ważne. Zapamiętasz?
- Jasne. - Dziewczyna znów zerknęła na fotografię Jasona.
- Czy pani syn też chce być lekarzem, jak pani?
- Raczej nie - odparła Joanna rozbawiona. - Zdaje się, że
zamierza zostać gwiazdą sportu i zarabiać dużo pieniędzy.
- To byłoby super!
- Nie opuszczaj rękawa. Pobiorę jeszcze krew, żeby
sprawdzić poziom hemoglobiny. Będziemy robić te badania
przez najbliższe pół roku, żeby się upewnić, czy wszystko
wróciło do normy.
Po wyjściu młodej pacjentki Joanna podeszła do okna i
wyjrzała na zewnątrz. Zobaczyła, jak Sasha wyłania się z
cienia budynku i biegnie do parku, do matki.
Gerri Wardell na widok córki poderwała się z ławki i
otworzyła ramiona. Uściskała Sashę na powitanie i ucałowała
w czubek głowy. Joanna zacisnęła wargi. Czuła się tak, jakby
podglądała jakąś intymną scenę, ale nie odsunęła się od okna.
Nie mogła oderwać wzroku od matki i córki.
Sasha uniosła wzrok i coś powiedziała do Gerri. Ta
roześmiała się i odrzuciła włosy w tył. Znów się uściskały i
ruszyły wolno przez park. Serce Joanny zmiękło ze
wzruszenia.
Westchnęła głęboko i odwróciła się od okna. Więź między
rodzicami a dzieckiem to taka ważna rzecz. Nie ma w tym nic
dziwnego ani nienaturalnego.
Dlaczego Matt nie może zrozumieć, że syn jest dla niej
taki ważny? Może nie chce? Może po prostu przestało mu na
nich obojgu zależeć?
Zadzwonił telefon, a ona bez entuzjazmu odebrała go.
- Joanna? Mówi Debra Carlisle.
Debra była ostatnią osobą, od której Joanna spodziewała
się telefonu. Poczuła lekkie zdenerwowanie.
- Deb, co za niespodzianka.
- Przyjechałam do miasta - ciągnęła Deb bez
grzecznościowych wstępów. - Może zjemy razem lunch?
Joanna zerknęła na zegarek. Jedenasta trzydzieści.
- To byłby wczesny lunch.
- Od rana załatwiam różne sprawy, więc zdążyłam
zgłodnieć - wyjaśniła Debra. - Jesteś wolna?
- Właściwie tak. - Miło będzie porozmawiać z siostrą
Matta. - Gdzie się spotkamy?
- W tym barze niedaleko ciebie, po drugiej stronie parku.
- Świetnie. - Spacer przez park w zimowym słońcu na
pewno dobrze jej zrobi. - Do zobaczenia.
- Ja pewnie dotrę tam pierwsza, więc zajmę stolik gdzieś
z boku, żebyśmy mogły sobie pogadać. Aha, i jeszcze coś...
- Co?
- Nie mów nic Mattowi, dobrze?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Joanna czuła się jak uczennica wymykająca się na wagary.
Przed wyjściem z pracy szybko poprawiła makijaż,
przyczesała włosy i spryskała się swoją ulubioną wodą
toaletową.
Prośba Deb, żeby o ich spotkaniu nic nie mówić Mattowi,
nieco ją zaintrygowała. Może Deb chce porozmawiać o jakiejś
niespodziance dla brata? Joanna zauważyła, że są do siebie
bardzo przywiązani. Już wkrótce wszystkiego się dowie.
Na jej widok Deb rozpromieniła się.
- Wspaniale wyglądasz, Joanno.
- Ty też całkiem nieźle - z uśmiechem odwzajemniła
komplement. Rzeczywiście, w dobrze skrojonych spodniach i
białej bluzce Debra prezentowała się bardzo atrakcyjnie.
Wskazała Joannie miejsce przy stoliku.
- Jak się miewa Scott? - zapytała Joanna.
- W przyszłym tygodniu wraca do domu. - Na twarzy
Debry widać było radość. - Oczywiście, nie będzie mógł wiele
robić.
- Ale przynajmniej będzie nadzorował różne prace. Deb
parsknęła rozbawiona.
- Uwielbia wydawać rozkazy. Co zamówimy?
- Mnie wystarczy kanapka na ciepło i herbata. - Joanna
odłożyła kartę. Nie była zbyt głodna, zależało jej przede
wszystkim na rozmowie z Debrą.
- Ja wezmę to samo. Szybciej nam podadzą i potem nikt
nam nie będzie przerywał. - Dała sygnał kelnerce i złożyła
zamówienie. Oparła podbródek na dłoniach i spojrzała na
Joannę. - Co gryzie Matta?
Joanna stłumiła jęk. Debra zastrzeliła ją tym pytaniem.
- A skąd ci przyszło do głowy, że coś wiem na ten temat?
- Daj spokój, Joanno. Kiedy widziałam was w
Featherdale, od razu zgadłam, że coś was łączy - oznajmiła
bez ogródek.
Joanna lekko się zaczerwieniła.
- Przez jakiś czas tak było - odrzekła wolno - ale potem
sprawy się skomplikowały.
Zaległa długa cisza, którą przerwała Deb z właściwą sobie
łagodnością i ciepłem.
- Nie chcę być wścibska, ale martwię się o Matta.
Kocham swojego brata bliźniaka...
- Jesteście bliźniętami?
- Myślałam, że wiesz. Joanna potrząsnęła głową.
- Nie, nic nie wiedziałam.
Podano im jedzenie, ale Joanna straciła apetyt. Zmusiła się
jednak do jedzenia, ponieważ kanapki wyglądały bardzo
apetycznie.
- A więc co to za komplikacje? - Deb wróciła do
zasadniczego tematu, nalewając herbatę do filiżanek.
Joanna wzięła głęboki oddech.
- Między Mattem a moim synem Jasonem wytworzyła się
jakaś wrogość. Jason najpierw uważał Matta niemal za
bohatera, teraz natomiast traktuje go jak... rywala.
- Jest zazdrosny o twoje uczucia - ze zrozumieniem
stwierdziła Deb. - Ale Matt powinien dać sobie radę z takim
problemem. Umie postępować z młodymi ludźmi. Muszę
przyznać, że dla mnie brzmi to trochę dziwnie.
- Matt nawet nie próbuje rozwiązać tego problemu. -Usta
Joanny lekko drgnęły. - Jakby się wyłączył, umył ręce...
Deb w milczeniu potrząsnęła głową.
- Ale wtedy oboje wydawaliście się tacy szczęśliwi.
Pasowaliście do siebie. A ja tak się cieszyłam, że Matt znowu
sobie kogoś znalazł.
- Znowu? - Joanna niepewnie zamrugała oczami.
- O Boże! Przepraszam. - Debra chwyciła Joannę za rękę.
- Jestem delikatna jak słoń w składzie porcelany. - Jęknęła
zdenerwowana. - Matt nic ci nie powiedział, tak?
- Nie... - Joanna potrząsnęła głową.
- Mój brat był kiedyś żonaty, ale skończyło się to
tragicznie. Tylko tyle ci powiem. Jeśli Matt zechce
powiedzieć ci coś więcej, niech to zrobi sam.
- W takim razie muszę znaleźć okazję, żeby go o
wszystko wypytać - postanowiła Joanna.
Okazję i miejsce, dodała w myślach, kiedy wkrótce po
usłyszeniu tej nowiny opuściła Debrę. Dlaczego tak się
śpieszy? Skróciła lunch, więc ma jeszcze mnóstwo czasu, a
park wokół niej wygląda pięknie o tej porze roku.
Słońce przygrzewało mocno. Zatrzymała się na chwilę,
zamknęła oczy i wdychała wilgotny, leśny zapach mchów i
paproci. Z zamyślenia wyrwał ją sygnał telefonu
komórkowego. Westchnęła bezgłośnie i sięgnęła do kieszeni
blezera. Ze zdziwieniem usłyszała podekscytowany głos
Jasona.
- Trener chce nas zabrać jutro na wybrzeże. To będzie
taki krótki wyjazd integracyjny dla drużyny lekkoatletów.
Zostaniemy tam na noc. Zgadzasz się?
Joanna szybko zebrała myśli.
- No, nie wiem, chyba tak. Ale chciałabym się czegoś
więcej dowiedzieć, na przykład, gdzie będziecie spali?
- W ośrodku kondycyjnym Tallebudgera. Dopiero dziś
rano się okazało, że są wolne miejsca, dlatego decyzja zapadła
tak nagle. Jedzie z nami jeszcze dwóch nauczycieli. Mogę
jechać, prawda?
- Skoro jesteś wschodzącą gwiazdą sportu, to chyba
powinieneś jechać. - Joanna wpadła w wyśmienity nastrój. Już
wie, gdzie i kiedy może się spotkać z Mattem.
Ta świadomość dodała jej sił, kiedy jakiś czas później
zapukała do jego pokoju biurowego. Powitał ją dość chłodno,
ale się tym nie zraziła.
- Jason wyjeżdża jutro na dwa dni, chciałabym więc
zaprosić cię na kolację.
- Wydajesz przyjęcie? - zapytał szorstko.
- Tak, dla nas dwojga. Musimy porozmawiać.
Wyglądało na to, że ma ochotę odmówić, ale spojrzała na
niego gniewnie, więc zapytał tylko:
- O której?
- Około szóstej.
- Czy coś przynieść?
- Nie, dziękuję. To będzie prosty posiłek. - Ruszyła do
drzwi, ale jeszcze na chwilę się zatrzymała. - I nie kupuj wina.
Moi rodzice mają winnicę w okolicach Canberry, więc zawsze
jestem dobrze zaopatrzona.
Kiedy rozległ się dzwonek, wzięła głęboki oddech i poszła
otworzyć drzwi. Oczekiwała, że atmosfera między nimi będzie
napięta, ale nic sobie nie zaplanowała. Miała tylko nadzieję,
że w ciągu tego wieczoru ciepły i prawdziwy Matt McKellar
wyłoni się zza muru, którym się ostatnio otoczył.
- Cześć. Zapraszam do środka. Zobaczyła, że pada
zacinający deszcz.
- Coś tu pięknie pachnie - stwierdził Matt bez większego
entuzjazmu i poszedł za nią do kuchni.
- Zastanawiałam się nad zapiekanką, ale w końcu
ugotowałam zupę. Gęstą i pożywną. - Wiedziała, że mówi za
dużo, ale nie potrafiła się powstrzymać. - Otworzysz wino? Ja
nie daję sobie rady z korkami.
Odwróciła się, by otworzyć lodówkę. Obcisły czarny
sweterek wysunął się zza paska jej dżinsów, ukazując kawałek
nagiej skóry. Matt nabrał głęboko powietrza.
- Joanno...
Kiedy na niego spojrzała, zobaczyła, że wyciąga ku niej
ręce. Zamknęła drzwi lodówki i podbiegła do niego.
- To były najdłuższe tygodnie w moim życiu - wyznał z
westchnieniem, wtulając usta w jej włosy.
- Dla mnie też - wyszeptała.
- Tak bardzo cię pragnąłem...
- Matt... - Odsunęła się nieco od niego, uniosła głowę i
spojrzała mu w oczy. - Ty i ja... To wszystko nie jest takie
proste, prawda?
- Chodzi o Jasona? - spytał, nieruchomiejąc.
- Nie - odrzekła ostrożnie. - Rozmawiałam wczoraj z
Deb...
- No i...
- Zanim bardziej się do siebie zbliżymy, powinieneś mi
chyba coś powiedzieć.
Matt wypuścił ją z objęć, jakby nagle go uderzyła. Stanął
przy oknie i patrzył na deszcz.
Joanna przywołała całą swoją odwagę, podeszła do niego i
stanęła tak blisko, że ich ramiona się stykały.
- Porozmawiaj ze mną, proszę...
- Nie możesz mi pomóc, Joanno - odezwał się po bardzo
długiej chwili.
- Pewnie nie, ale mogę cię wysłuchać. Przecież ja też
mam za sobą bolesne przejścia.
- Nie takie jak moje.
- Och, przestań! - Nagle obudziła się w niej złość. - Ja też
straciłam kogoś, kogo kochałam. Mój mąż nie zasłużył sobie
na śmierć!
Matt westchnął ciężko.
- Co powiedziała ci Deb?
- Niewiele. Tylko tyle, że byłeś żonaty, ale małżeństwo
skończyło się tragicznie. Domyślam się, że twoja żona zmarła.
- Tak. No dobrze, opowiem ci o Nicoli, ale to nie będzie
wesoła historia.
- Kiedy umiera młoda osoba, to nigdy nie jest wesoła
historia. - Wzięła go za rękę i oboje przeszli do salonu.
Posadziła go na starej kanapie przy kominku i zachęciła do
zwierzeń. Matt wziął głęboki oddech i zaczął:
- To było prawie siedem lat temu. Nicola miała
dwadzieścia sześć lat, ja trzydzieści, i przygotowywałem się
do specjalizacji. Oczekiwaliśmy naszego pierwszego dziecka,
zamierzaliśmy kupić dom. Właśnie znaleźliśmy taki, który
nam się podobał, ale Nicola chciała obejrzeć go jeszcze raz.
Zamilkł na chwilę i znów odetchnął głęboko.
- Zadzwoniła, że przyjedzie po mnie do szpitala. Tego
dnia padał deszcz... Była zima, około czwartej trzydzieści po
południu. Nicola skręcała właśnie na parking, kiedy wpadła na
nią ciężarówka i przygniotła ją do muru.
- O, nie... - Krew odpłynęła z twarzy Joanny. Otoczyła
Matta ramionami i mocno go przytuliła. Po długim czasie
poczuła, że jego mięśnie nieco się rozluźniły. - Chcesz mówić
dalej? - spytała cicho.
- Chyba tak. Powinienem ci wszystko opowiedzieć. To
było tak nierealne, jak senny koszmar. Deszcz, ekipa
ratunkowa w pomarańczowych kamizelkach, lekarze... -
Widać było, ile bólu sprawiają mu te wspomnienia. -
Operowano ją sześć godzin, ale nie udało się jej ocalić.
Lekarze wydobyli z niej dziecko, jednak było zbyt małe, żeby
przeżyć. Zmarło po kilku godzinach. To był chłopiec.
Ochrzciłem go i dałem mu imiona Nicholas Matthew.
Jęknął cicho i wsparł głowę na jej głowie, przytulając ją
do siebie kurczowo. W końcu Joanna nie wiedziała już, kto
kogo mocniej obejmuje. Wiedziała tylko, że nie chciałaby być
w żadnym innym miejscu na świecie.
W końcu Matt otrząsnął się.
- Przepraszam - wyszeptał, trochę zażenowany.
- Nie pozwoliłeś sobie na okres rozpaczy i żałoby? -
zapytała ostrożnie.
- Chyba nie...
- Próbowałeś terapii?
- Wiesz, jacy są lekarze, jeśli chodzi o własne zdrowie i
samopoczucie...
- A może porozmawiałbyś z Sally Ekersley?
- Dobrze... To chyba niezły pomysł.
- Napijesz się czegoś?
- Chętnie. Ale nawet nie otworzyłem dla ciebie wina.
- Nie wolałbyś trochę whisky?
- Skąd wiesz?
Reszta wieczoru upłynęła im w łagodnej, spokojnej
atmosferze. Joanna zapaliła świece i włączyła nastrojową
muzykę. Posiłek zjedli na tacach, przed kominkiem.
Deszcz nadal padał, noc stawała się coraz ciemniejsza.
- Zrobię kawę - zaproponowała Joanna. Chciała wstać z
kanapy, ale poczuła skurcz w nodze. - Auć!
- Daj, rozmasuję. - Położył sobie jej stopę na kolanach i
zaczął przesuwać dłońmi po łydce. - Lepiej?
- O wiele lepiej.
- Nie ruszaj się. Ja zrobię kawę.
- Nie. Powinnam się trochę rozruszać.
Razem zrobili kawę, a Joanna otworzyła paczkę
herbatników z czekoladą.
- Nie mogę dopuścić, żebyś nie dostał swojej ulubionej
bomby energetycznej.
Uśmiechnął się trochę bezbronnie.
- Coraz lepiej mnie poznajesz.
- A czy to źle?
Nie odpowiedział. Po chwili poprosił, żeby opowiedziała
mu o ojcu Jasona.
- Damon był wspaniały - zaczęła ciepłym głosem. - Kiedy
się poznaliśmy, skończył właśnie szkołę średnią. On miał
dwadzieścia lat, ja osiemnaście. Od razu między nami
zaiskrzyło. Pół roku później byliśmy już po ślubie.
- Rodzice się nie sprzeciwiali?
- Sprzeciwiali się, i to bardzo. Ale nie dlatego, że nie
lubili Damona. Wszyscy go lubili. Uważali po prostu, że
jesteśmy za młodzi. Ale my wiedzieliśmy, że chcemy być
razem. Nie tylko ze sobą mieszkać, ale wziąć prawdziwy ślub.
Mieliśmy ładny, mały domek w Canberze. Zaczęłam studia na
uniwersytecie. Damon uprawiał sport i jednocześnie
studiował. Byliśmy zapracowani i szczęśliwi. Pół roku później
wykryto u niego raka - dodała cicho.
- O Boże... - Matt zamknął oczy i wyobraził sobie, co
wtedy musiała czuć Joanna.
- To była bardzo złośliwa odmiana. Zmarł po trzech
miesiącach.
- Nic nie dało się zrobić? Potrząsnęła głową.
- Pamiętaj, że to było wiele lat temu. Teraz w onkologii
wiele się zmieniło.
Pogładził ją po policzku.
- Jak to zniosłaś? - zapytał.
Uśmiechnęła się do niego przez łzy, które nagle napłynęły
jej do oczu.
- Każdą minutę spędzaliśmy razem. Damon był bardzo
silny duchowo. To raczej ja szukałam u niego wsparcia, choć
powinno być odwrotnie. Wtedy byłam już w ciąży.
Ustaliliśmy imię dla dziecka. Katie, gdyby to była
dziewczynka, a Jason dla chłopca.
- Damon byłby bardzo dumny z syna.
- O, tak. Koniec był szybki, ale pożegnaliśmy się dużo
wcześniej.
Przez długą chwilę trwali przytuleni, przeżywając emocje,
które tak długo w sobie tłumili.
- Ale z nas dzisiaj konkursowe płaczki - wymamrotał w
końcu Matt.
- Dobrze, że tak się stało. To takie oczyszczające.
- Aha. Jak olej rycynowy - zażartował.
- Prostak! - Joanna roześmiała się i wymierzyła mu
żartobliwego kuksańca.
Matt udał, że siła uderzenia przewróciła go na kanapę, i
pociągnął Joannę za sobą. Oboje roześmiali się cicho. Ten
śmiech narodził się z bolesnych wspomnień. Jednak kiedy nie
tłumi się uczuć, ból w końcu mija.
Było późno, ogień na kominku dogasał.
Matt podniósł się z kanapy i pomógł wstać Joannie.
- Chyba powinienem już iść...
- Nie ma mowy, doktorze. - Zatopiła dłonie w jego
gęstych, ciemnych włosach. - Nie wypuszczę cię na ten
deszcz.
Spojrzeli na siebie i zrozumieli, że oboje czują to samo.
Matt pocałował ją wolno, delikatnie, z wyczuciem, ona zaś
otoczyła go ciasno ramionami, czując, jak narasta w niej jakaś
olbrzymia fala ciepła.
Wyszeptała jego imię, a małe płomyki ognia w kominku
kładły ciepłe błyski na ścianach i suficie.
Obudziła się wcześnie rano i natychmiast przypomniała
sobie wydarzenia minionego wieczora.
Matt.
Wsparła się na łokciu i popatrzyła na niego. Włosy miał
potargane i wyglądał jak mały chłopiec. Uśmiechnęła się
ciepło, a Matt nagle otworzył oczy i spojrzał na nią.
- Dzień dobry. - Wtuliła głowę w zagłębienie u nasady
jego szyi.
- Dzień dobry. - Ich usta znów się spotkały i Joanna
poczuła zawrót głowy.
Potem często się zastanawiała, jak to możliwe, że właśnie
ją spotkało takie szczęście. Drugi raz odnalazła bratnią duszę.
Długi czas potem leżeli przytuleni do siebie, ciasno objęci
ramionami.
- Kiedyś powiedziałam ci coś bardzo bezmyślnego -
przypomniała sobie nagle Joanna.
- Czyżby?
- Stwierdziłam, że nie rozumiesz, co łączy mnie z synem,
bo nigdy nie byłeś ojcem. Nie odpowiedziałeś mi wtedy, tylko
zamknąłeś się w sobie. Teraz wiem, dlaczego.
- To już przeszłość. No i skąd miałaś wiedzieć?
- Chyba właśnie wtedy zacząłeś się wycofywać...
- Wydawało mi się, że stanowisz z synem nierozłączną
całość i nikogo nie przyjmiecie do swojego grona. Nie
chciałem naciskać. Widziałem, że Jason pochłania cały twój
czas i energię.
- Dla ciebie znalazłoby się miejsce. Odsunął jej włosy z
czoła.
- To wszystko było takie trudne. Od czasu Nicoli z nikim
nie związałem się emocjonalnie. Nie wiedziałem, jak
postępować, co myśleć. Postanowiłem zachować bezpieczny
dystans.
- Jak to dobrze, że Deb zdradziła twoją tajemnicę. Matt
przytulił ją czule do piersi.
- Co więc zrobimy z tym pięknie rozpoczętym
porankiem?
Joanna przeciągnęła się.
- Przeczytamy niedzielne gazety i zjemy śniadanie.
- Kiedy spodziewasz się powrotu Jasona? - Matt spojrzał
na Joannę znad niedzielnego dodatku.
Deszcz ustał, niebo zrobiło się niebieskie, poranek był
piękny. Śniadanie zjedli na tarasie, a teraz siedzieli tam,
czytając gazety i rozkoszując się kawą.
- Mają zwinąć obóz koło południa - odrzekła z
roztargnieniem. - Do domu dotrze zapewne po czwartej.
Dlaczego pytasz?
- Po prostu się zastanawiam, jak chcesz to rozegrać.
- Sama jeszcze nie wiem. - Obecność Matta w jej domu o
poranku wydawała się taka naturalna i właściwa.
- Może nie powinniśmy przy Jasonie zbytnio obnosić się
z tym, co nas łączy - zasugerował ostrożnie.
- To znaczy, że nie chcesz tu przychodzić? - spytała
wyraźnie zaskoczona.
Matt nie odpowiedział wprost.
- Jason ma teraz wiele na głowie. Zanim zrezygnował z
treningów w klubie, odbyliśmy kilka rozmów. Postawił sobie
długoterminowe cele, chce zarabiać na życie jako sportowiec.
I biorąc pod uwagę jego wrodzone predyspozycje fizyczne
oraz talent, ma duże szanse na sukces.
Joanna spuściła wzrok.
- Wiem, że chce zdobyć stypendium Australijskiego
Instytutu Sportu w Canberze.
- No właśnie.
- Ale to się może stać, dopiero kiedy skończy szkołę, w
przyszłym roku.
- Tymczasem jednak musi brać udział w zawodach i
wygrywać.
Począwszy
od
najbliższych
zawodów
międzyszkolnych w lekkiej atletyce.
- Skąd o nich wiesz? - zdziwiła się.
- Zostałem poproszony o zapewnienie opieki medycznej.
Ty też się wybierzesz?
- Tylko jako matka zawodnika - oznajmiła. - Chyba że
potrzebujesz pomocy.
- Nie, jasne że nie - odrzekł trochę szorstko. - Masz pełne
prawo kibicować synowi.
Uśmiechnęła się, choć kosztowało ją to wiele wysiłku.
Dlaczego wciąż ma uczucie, że Matt coś przed nią tai?
Wróciła do głównego tematu rozmowy.
- Więc wolałbyś, żeby Matt się o nas nie dowiedział?
- Joanno, to my tu jesteśmy dorośli. - Wziął ją za rękę.
- Możemy poczekać.
Przełknęła ślinę.
- A jak długo chcesz czekać?
- Niedługo. - Na chwilę zacisnął usta. - Akurat tyle, żeby
Jason mógł spokojnie wystartować w kolejnych zawodach. To
jest materiał na mistrza i trzeba mu dać szansę.
- Odchylił się do tyłu i spojrzał jej w oczy. - Nic przed
tobą nie ukrywam, chodzi mi tylko o dobro Jasona. Za bardzo
mi zależy na was obojgu, żebym pozwolił mu zrujnować sobie
przyszłość.
- Naprawdę? - Jego słowa wzruszyły Joannę.
- Ależ oczywiście. - Westchnął głęboko. - Joanno, na
razie muszę zająć miejsce w tylnym rzędzie. Nasze plany
muszą zaczekać.
Skinęła głową ze zrozumieniem. Ich czas jeszcze
nadejdzie. Postanowiła się trzymać tej myśli.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Joanna bez zapału sprzątała biurko. Już dwa tygodnie
temu okryli, ile dla siebie z Mattem znaczą, a kochali się
dopiero jeden raz. I mieli niewielkie szanse na powtórzenie
tego w najbliższej przyszłości. Usiadła przy komputerze, by
uzupełnić najnowsze dane o swojej ostatniej pacjentce, Karen
Trevor. Młoda zawodniczka cierpiała na tak silne napięcia
przedmiesiączkowe, że wpływało to negatywnie na jej treningi
i formę przed zawodami.
Karen miała przed sobą kilka ważnych zawodów
sportowych i martwiło ją, że nie da sobie rady i zawiedzie
zaufanie sponsorów.
Drastyczne problemy wymagają drastycznych rozwiązań.
Joanna postanowiła zmienić termin menstruacji u tej młodej
kobiety. Należało to dokładnie zaplanować i wybrać
odpowiedni środek hormonalny z progesteronem. Przed
rozpoczęciem kuracji postanowiła skonsultować się w tej
sprawie z Mattem. I oczywiście Karen musi przedtem zgłosić
się do swojego ginekologa.
Jadąc do domu, myślała o Matcie. Tydzień temu
przedłużyli sobie nieco przerwę na lunch i poszli do niego.
Ale wydawało jej się, że od tego czasu upłynął już rok.
- Tak bardzo cię pragnę, aż się boję, że zrobię ci krzywdę -
powiedział jej wtedy, oddychając ciężko.
- Nie zrobisz mi krzywdy - zapewniła, gładząc go po
plecach. - Ja cię pragnę równie mocno.
Kiedy to wszystko się skończy, zastanawiała się znużona,
dojeżdżając do domu.
- Już jestem! - zawołała, gdy Jason wyłonił się ze swojego
pokoju. - Co się stało? - Jedno spojrzenie na syna wystarczyło,
by zobaczyła, że jest czymś bardzo przejęty.
Uśmiechając się od ucha do ucha, podsunął jej pod nos
jakiś papier.
- Wygrałem konkurs na najlepsze wypracowanie
historyczne!
Joanna uściskała go mocno.
- Co za sukces! Wspaniale! To kiedy jedziemy do
Sydney?
Przez chwilę patrzył na nią zmieszany.
- W weekend, w przyszłym tygodniu, ale zadzwoniłem do
dziadka Wintersa i poprosiłem, żeby ze mną jechał. Dla ciebie
to nie byłaby taka interesująca wycieczka, więc pomyślałem
sobie...
- Ależ oczywiście... - Joannę ogarnęła radość zmieszana z
poczuciem winy. Będzie mogła spędzić ten czas z Mattem.
- Gdzie się spotkacie z dziadkiem?
- Przyleci z Canberry i spotkamy się na lotnisku. Będzie
wspaniale!
Dla niej i dla Matta też. Joanna już nie mogła się
doczekać, kiedy go o tym powiadomi.
- Co powiesz na wspólny weekend? Tylko my dwoje? -
Wyjaśniła mu okoliczności.
- Cały weekend! - Warto było czekać na taki uśmiech na
jego twarzy.
- No, właściwie nie cały. Jason wylatuje w sobotę rano,
wraca w niedzielę po południu.
Lekko musnął ją ustami.
- To i tak o wiele dłużej, niż było nam ostatnio dane.
Wybierzmy się w sobotę do jakiejś dobrej restauracji. Chcę się
tobą pochwalić.
Życie jednak postanowiło zmienić ich plany. A zaczęło się
od telefonu Steffi Phillips.
- Joanno, czy mogłabym do ciebie wpaść? - zapytała z
wahaniem.
- Jako pacjentka? - zatroskała się Joanna.
- Właściwie nie. Chcę z tobą porozmawiać, a kiedyś
powiedziałaś...
- Jestem dziś wolna po czwartej, Stef. Możesz przyjść o
tej godzinie?
Steffi mogła.
- A więc o co chodzi? - zapytała Joanna, kiedy już
siedziały pod oknem w jej gabinecie i popijały kawę.
- Nie znoszę tej pracy w przychodni Strachana.
Oczywiście, teraz nazywa się inaczej. Northside 24. Ponieważ
jest otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Ta nazwa bardziej pasuje do jakiegoś motelu - z
niemiłym zaskoczeniem stwierdziła Joanna.
- To równie dobrze mógłby być motel - lekceważąco
odrzekła Steffi. - Przez budynek przewijają się tłumy lekarzy i
pacjentów. Wszystko się zmieniło. Na dodatek mam bardzo
niewygodne godziny pracy.
Joanna wyczuła desperację w głosie dziewczyny. Jej
nastrój bardzo się poprawił w ciągu ostatnich miesięcy i
Joanna nie chciała, by Stef znów popadła w przygnębienie.
Niespodziewanie rozwiązanie problemu samo przyszło jej
do głowy.
- A nie chciałabyś pracować tutaj? - zapytała. - Bardzo
nam tu potrzeba miłej i sprawnej kierowniczki biura.
- Tutaj? - pisnęła Steffi, kiedy dotarła do niej propozycja
Joanny. Nagle twarz jej posmutniała. - Joanno, jesteś zawsze
dla mnie taka miła, że teraz pewnie stworzysz to stanowisko
specjalnie dla mnie.
- Posłuchaj. - Joanna wzięła dziewczynę za ręce. - Przez
ostatnie miesiące każdy z nas wykonuje jakąś część prac
biurowych. Gdybyś przyszła do nas do pracy, wszyscy
uznalibyśmy to wręcz za prezent od losu.
Steffi radośnie splotła dłonie.
- Jesteś pewna? Nie musisz o to zapytać doktora
McKellara?
Joanna roześmiała się głośno.
- Powiem mu, że znalazłam biurowego anioła. To
powinno mu wystarczyć.
- W takim razie, z przyjemnością przyjmuję tę
propozycję. - Steffi poderwała się z miejsca. - Nawet nie
pytam, jakie są warunki zatrudnienia. Wiem, że wszystko
będzie w porządku. Cudownie będzie znów razem pracować.
Och, coś sobie przypomniałam... - Lekko się zaczerwieniła. -
Czy moglibyście z Jasonem posiedzieć u mamy w sobotę
wieczorem? Umówiłam się z Kimem Newlandsem. Mamy
urodziny w podobnym terminie i...
- I chcielibyście je uczcić razem - dokończyła Joanna.
Oczami duszy widziała, jak wizja wieczoru z Mattem
rozmywa się w powietrzu. - Powiedz mamie, że przyjdę sama.
Jason w nagrodę pojechał do Sydney.
- Ach, tak, ten konkurs wypracowań. Mówił nam. Na
pewno bardzo się cieszy.
Czyż życie nie płata nam figli? - zastanawiała się Joanna,
odprowadzając Steffi do wyjścia.
- Pójdę z tobą - oznajmi Matt, kiedy mu powiedziała o
przymusowej zmianie planu. - Oczywiście, jeśli nie będziecie
miały nic przeciwko temu.
Twarz Joanny pojaśniała.
- Świetny pomysł. A jeśli przyjdziemy trochę wcześniej,
to poznasz Steffi i zapewnisz ją, że rzeczywiście jest nam w
centrum potrzebna. - Zawahała się chwilę. - Przykro mi, że nic
nie wyszło z wyprawy do restauracji, ale obiecałam kiedyś
Stef...
- Nie ma o czym mówić - uspokoił ją Matt. - Będziemy
razem, a dla mnie to się przede wszystkim liczy.
Dzień sportowych zawodów międzyszkolnych nadszedł
szybciej, niż Joanna się spodziewała. Dni mijały bardzo
szybko. Zastanawiała się, czy nie wzięła na siebie zbyt dużo
obowiązków: syn, nowa praca, ukochany mężczyzna.
Na śniadanie Jason wypił jedynie wysokobiałkowy napój
energetyczny. Joanna z łatwością rozpoznała symptomy
zdenerwowania i mobilizacji przed nadchodzącą rywalizacją.
Adrenalina niemal pulsowała w żyłach chłopaka zamiast krwi.
- Wiesz, że Matt zapewnia opiekę medyczną na
dzisiejszych zawodach? - Starała się, by jej głos brzmiał
obojętnie.
- Tak, mówili nam w szkole. - Jason przełknął ostatni łyk
napoju i otarł dłonią usta. - To logiczny wybór. Mnie to nie
przeszkadza.
Joanna spuściła wzrok.
- O której godzinie biegniesz?
- Najpierw będą eliminacje, a finały około jedenastej.
- To bieg na sto metrów będziesz miał z głowy przed
lunchem? - upewniła się Joanna.
- Tak. Zjem coś przed popołudniowym konkursem skoku
w dal. O której godzinie przyjdziesz na zawody?
Matt chciał, by pojechali razem, ale się sprzeciwiła. Ten
dzień miał należeć do jej syna. Uśmiechnęła się.
- Będę tam, kiedy zaczną się eliminacje. Skinął głową i
wziął głęboki oddech.
- No to do zobaczenia na miejscu.
- Jase... - Joanna szybko odstawiła kubek z kawą i
podeszła do syna. Położyła mu dłonie na ramionach i
poważnie spojrzała mu w oczy. - Pobiegniesz, jak potrafisz
najlepiej, i to wystarczy. Widziałam, że ciężko pracowałeś.
- Wiem... - odparł z lekkim uśmiechem. - Ale wygram.
Zobaczysz.
Boisko szkoły Blaxland wyglądało pięknie w promieniach
słońca. Joanna zaparkowała samochód i zastanawiała się, czy
Matt już przyjechał.
- Cześć. - Niepostrzeżenie stanął tuż za nią. Odwróciła się
i spojrzała na niego z radością. Nie miała jednak odwagi go
uściskać.
- Właśnie się zastanawiałam, czy już przyjechałeś.
- Obszedłem cały teren. Mają tu bardzo dobrze
wyposażone obiekty.
- W takim razie ogromnie się cieszę, że to skandalicznie
wysokie czesne, które muszę płacić, jest rozsądnie
wykorzystywane.
- Jak się ma Jason?
- Jest bardzo zdenerwowany, ale skupiony i zdecydowany
wygrać.
- Czyli przyjęliśmy słuszną strategię. - Patrzyli na siebie
przez chwilę. W końcu Matt się odezwał: - Zaparkuję
samochód gdzieś w pobliżu namiotu pierwszej pomocy.
Właśnie tam mnie znajdziesz, gdybyś mnie potrzebowała.
Wymieniając powitania, zajęła miejsce wśród rodziców i
kibiców, którzy tłumnie napływali na stadion i ustawiali się
wzdłuż bieżni. Kiedy rozpoczęły się eliminacje, Joanna omal
nie ochrypła od dopingowania syna, a Jason przeszedł do
finałów.
Nie zważając na przepisy, pobiegła na linię mety.
- Jase! - zawołała, odnajdując go wreszcie w tłumie. -
Gratulacje!
- Dzięki, mamo. - Z wysiłkiem łapał powietrze.
- Wspaniale pobiegłeś! - Joanna pęczniała z dumy.
- No... - wydyszał i wzruszył ramionami. - Przecież ci
mówiłem, że wygram, prawda?
- Mówiłeś. - Położyła dłoń na lepkich od potu plecach
syna. - Nie powinieneś się przebrać w dres? - spytała z
macierzyńską troską.
- Mamo, nie przejmuj się tak, dobra? - Odbiegł w stronę
grupki kolegów, którzy zaczęli mu gratulować, poklepując po
ramionach.
Joanna nagle poczuła się odsunięta na margines.
Niespodziewanie oczy jej się zaszkliły. Głęboko wciągnęła
powietrze, by się uspokoić. Jej syn tak szybko dorasta, ma
swoje sprawy. Nie wolno jej o tym zapominać.
Poszukała wzrokiem Matta. Chciała, by ją ktoś przytulił,
to jednak nie było teraz możliwe. Wolno ruszyła w stronę
namiotu, pod którym serwowano napoje orzeźwiające. Może
szklanka herbaty poprawi jej humor?
Dziesięć minut później siedziała pod kolorowym
parasolem i rozkoszowała się herbatą i domowym strudlem.
Rozmyślała o synu, o mijających latach...
Odwróciła głowę i zobaczyła, że ku niej biegnie. Szybko
otrząsnęła się z zamyślenia.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona, widząc, że jest
bardzo poruszony. Natychmiast wstała od stolika.
- Och, mamo... - Chłopiec zatrzymał się przed nią i nie
mógł wydobyć słowa.
- No mów! - Potrząsnęła go za ramię. Syn był
najwyraźniej w szoku.
- Dwóch chłopaków...
- Tak... - ponaglała go niecierpliwie. - Co z nimi?
- Wydaje mi się, że... że nie żyją.
Joanna skamieniała, ale tylko na sekundę.
- Gdzie oni są?
- W sza...szatni.
- Zaprowadź mnie tam. - Oboje ruszyli biegiem.
Jeden rzut oka wystarczył, by się domyśliła, że zdarzyło
się coś bardzo złego. Zobaczyła dwóch wyrośniętych
chłopców, zapewne z najstarszej klasy. Jeden leżał bezwładnie
na podłodze, drugi siedział nieprzytomny na plastykowym
krześle przed kabiną prysznicową.
Obok nich leżały zużyte igły i strzykawki.
- Sprowadź tu Matta - poleciła krótko.
Jason krzyknął cicho, z przerażeniem.
- Natychmiast! - krzyknęła, wytrącając go z szoku. -Jest
w namiocie pierwszej pomocy. Powiedz mu, że chyba chodzi
o narkotyki. Biegnij.
Kiedy została sama, ogarnął ją strach, jednak
doświadczenie pozwoliło jej sprawnie działać. Przystąpiła do
badania chłopców. Instynkt jej podpowiedział, że ten leżący
na podłodze jest w stanie krytycznym. Nie wyczuła u niego
tętna, skórę miał siną. Drugi chłopiec oddychał płytko, tętno
miał ledwo wyczuwalne, co oznaczało, że nie jest z nim tak
bardzo źle.
Szybko okryła go wiszącymi w szatni kurtkami. Nie
można dopuścić, by się wychłodził. Udało jej się też ułożyć
chłopca na podłodze.
- Matt! Tutaj! - Na jego widok poczuła wielką ulgę.
- Co się dzieje? - Przykucnął przy bezwładnym chłopaku.
- Jaki jest stan?
- Brak tętna i oddechu. Potrzebna nam adrenalina.
- Co za cholerni idioci... - zaklął cicho Matt. Nie było
jednak czasu na wydawanie osądów. Sięgnął do torby,
przygotował dawkę adrenaliny, a potem wstrzyknął ją
chłopcu. - Miejmy nadzieję, że zadziała, i to szybko.
Joanna zaczęła go reanimować, licząc rytmicznie uciski na
mostek. Dobry Boże, czyżby to młode życie miało zostać
zmarnowane? Razem z Mattem prowadzili akcję ratunkową,
jednak chłopak ciągle nie dawał znaku życia.
- Gdzie jest karetka? - zapytał Matt, niecierpliwie
potrząsając głową.
Minęło pół minuty.
- Wyczuwam puls! - Glos Matta brzmiał spokojnie. -
Nadal nie ma oddechu, mimo że podałem mu tlen.
- O Boże! - Do szatni wpadła Cathy Lowe, szkolna
pielęgniarka, a za nią pobladły Jason. - Co się stało?
- Jak pani widzi. - Twarz Matta była niczym wyciosana z
granitu. - Jeden uczeń z zatrzymaniem oddechu, ale
wyczuwalnym tętnem, drugi nieprzytomny, w śpiączce.
- To Michael Jeffreys. - Cathy z przerażeniem spojrzała
na jednego z chłopców. - Czy on...
- Jest w bardzo ciężkim stanie - przerwał jej ponuro Mart.
- Jego ojciec jest weterynarzem. - Pielęgniarka potrząsała
głową, jakby nie wierzyła własnym oczom.
Wszystkie kawałki układanki nagle trafiły na miejsce.
- A więc pewnie tak zdobyli koks - domyślił się.
- Sterydy? - upewniła się Cathy.
- A cóż by innego? - Założył wenflon drugiemu z
chłopców. - A jak się nazywa ten drugi bohater?
- Dean Rolleston - wyszeptał Jason. - Mieszka w
internacie.
- Taki sam głupiec jak Michael - stwierdził Matt. - Jason,
nie jesteś tutaj potrzebny - oznajmił stanowczo.
- Jak mogę pomóc? - Cathy odzyskała panowanie nad
sobą.
- Niech pani zluzuje Joannę. I gdzie jest karetka?
- Już jedzie. Na autostradzie jest korek.
- Wyczuwam oddech! - zawołała nagle Joanna.
Rzeczywiście, chłopak się ocknął. W jego oczach widać
było panikę i cierpienie.
- Wszystko w porządku, Michael - pocieszyła go Joanna.
- Wyzdrowiejesz.
- Co się stało? - wymamrotał.
- To może ty nam powiesz? - Rozgniewany Matt chwycił
pustą strzykawkę z podłogi i podsunął chłopcu pod nos. - Co
sobie wstrzyknąłeś? Sterydy dla zwierząt?
- Ja nie wiedziałem - zaskomlał chłopak żałośnie.
- Akurat! Tym można zabić konia pociągowego! To
jeszcze nie koniec kłopotów dla ciebie i twojego kolegi.
- Matt! - błagalnie zawołała Joanna. - Nie teraz.
Karetka zabrała chłopców do szpitala.
- Jakie są rokowania Deana? - spytała Joanna, pomagając
Mattowi spakować rzeczy do lekarskiej torby.
- Doprowadziliśmy go do dosyć dobrego stanu. Jest
młody i silny. Powinien z tego wyjść.
- Dobrze, że jeszcze państwo tu są. - Cathy Lowe cicho
weszła do szatni. - Dyrektor pyta, czy nie zechcieliby państwo
z nim porozmawiać.
Joanna spojrzała bezradnie na Matta.
- Proszę powiedzieć swojemu szefowi, że przyjdziemy do
niego za kilka minut.
Gordon Ashby wprowadził ich do gabinetu, poczęstował
kawą i zaproponował przekąski.
Joanna spojrzała na tace z kanapkami i ciasteczkami, ale
wątpiła, czy byłaby w stanie cokolwiek przełknąć. Matt
najwyraźniej nie miał takich wątpliwości, bo z apetytem wbił
zęby w kanapkę.
- Jestem państwu bardzo wdzięczny za dyskrecję. -
Dyrektor nachylił się ku nim porozumiewawczo. - Proszę
państwa o nierozgłaszanie całej sprawy i wiem, że mówię to w
imieniu całej społeczności Blaxland.
- Nie ma pan na to szans - oznajmił Matt bez ogródek. -
Wszyscy widzieli, że przyjechało pogotowie. Zauważyłem też
kilku dziennikarzy sportowych z ogólnokrajowych gazet.
- Owszem. - Gordon Ashby przygładził ręką siwiejące
włosy. - Musimy być czujni, żeby niepotrzebny rozgłos nie
narobił za dużo szkód. - Zwrócił się do Joanny. - Jakie to
szczęście, że Jason odnalazł chłopców. Inaczej... - Znacząco
rozłożył ramiona.
- Tak, to szczęście - powtórzyła wolno Joanna, ale nagle
ogarnęło ją jakieś złowrogie uczucie. Nadal nie było dla niej
jasne, co jej syn tam robił. Przecież szatnie w czasie zawodów
na ogół nie są odwiedzane przez zawodników. Chyba że Jason
umówił się tam z Michaelem i Deanem... Ale po co?
Nie, nie chciała nawet o tym myśleć.
Matt wyczul jej wątpliwości i uspokoił ją spojrzeniem.
- Może nalejesz mi kawy? - poprosił.
- Oczywiście. - Wstała szybko, jakby chciała uciec przed
złymi myślami.
- Zważywszy na to, co się tu dzisiaj stało, chciałem pana
prosić, doktorze McKellar, żeby pan wygłosił odczyt dla
chłopców na temat niebezpieczeństw związanych z
zażywaniem różnych substancji dopingujących.
- Z przyjemnością to zrobię. - Skinieniem głowy
podziękował Joannie za kawę. - Dziwi mnie, że dopiero teraz
organizuje pan takie spotkanie. Przecież zażywanie sterydów
jest bardzo rozpowszechnione wśród sportowców.
- Tutaj zdarzyło się pierwszy raz - odparł urażony
dyrektor. Matt spojrzał na niego zimno.
- Pierwszy raz się pan o tym dowiedział.
Joanna wiedziała, że żadne z nich nie jest głodne, ale
przygotowała kolację w nadziei, że Jason się skusi i coś zje.
Przede wszystkim chciała jednak przywrócić poczucie
normalności. Ale żeby to zrobić, musiała porozmawiać z
synem.
Bała się tej rozmowy, a raczej odpowiedzi, jakie może
usłyszeć. Musiała przyznać, że syn wykazał się odwagą.
Mimo okropnych przejść wygrał konkurs w skoku w dal.
Nie był jednak w nastroju do świętowania zwycięstwa.
- Zjemy tutaj, dobrze, Jase? - Wrzuciła do omletu garść
świeżych ziół.
- Jak chcesz. - Nawet nie podniósł głowy, ani nie poruszył
się, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Joanna poszła otworzyć.
- Matt...
- Pomyślałem sobie, że przyda ci się towarzystwo. -
Wyciągnął przed siebie butelkę szampana.
- Och... - Zaczerwieniła się lekko i wpuściła go do środka.
- Matt przyszedł! - zawołała w głąb kuchni.
- Cześć. - Jason spojrzał na niego nieufnie.
- Cześć. Świetnie się dzisiaj spisałeś. - Wyciągnął do
chłopca rękę. - Moje gratulacje.
- Dzięki. - Jason zawahał się chwilę, ale również
wyciągnął dłoń.
- Zjesz z nami? - odezwała się szybko Joanna, by
złagodzić napięcie. - Na kolację będzie zwykły omlet i sałatka.
- Nie masz nic przeciwko temu? - Matt spojrzał na
Jasona.
- Mnie nie przeszkadzasz. - Chłopak uśmiechnął się lekko
i wzruszył ramionami.
Joanna odczuła ulgę. Matt był dla niej niczym skała, na
której mogła się oprzeć, więc cieszyła się z jego obecności.
- Otworzę szampana, dobrze?
- Bardzo proszę. Wiesz, że nie daję sobie rady z korkami.
Joanna dodała jedno jajko do omletu, posypała go też
startym żółtym serem. Do tego przygotowała sałatkę. Powinno
dla wszystkich wystarczyć, pomyślała.
Matt tymczasem wyjął z szafki kieliszki do szampana i
napełnił je złotym trunkiem.
- Dla ciebie, mistrzu. - Podał kieliszek Jasonowi. -
Joanno, a ty?
- Tak, poproszę. - Szybko wytarła ręce w papierowy
ręcznik. - Za co pijemy?
- Oczywiście za sukces Jasona - zdecydował Matt,
zerkając na chłopca.
- Za Jasona. - Joanna uniosła kieliszek.
Oczy błyszczały jej z dumy. Trochę zmieszany Jason
przygryzł wargi i uśmiechnął się niepewnie.
- Dziękuję. Ale mam nadzieję, że nie muszę wygłaszać
przemówienia?
Próbował żartować, czym rozczulił Joannę. Ostatnie
tygodnie nie były dla niego łatwe. Nie były zresztą łatwe dla
nikogo z ich trójki.
- Nie, żadnych przemówień - uspokoiła syna. - Tylko
niech ktoś mi pomoże nakryć do stołu.
Siedząc przy kolacji, wyglądali niemal jak prawdziwa
rodzina. Rozmowa toczyła się całkiem swobodnie, głównie
dzięki Mattowi.
- Widziałem, jak rozmawiałeś z Fraserem Owensem ze
„Sports Extra" - powiedział do Jasona. - To bardzo poważna
gazeta, prawda?
Chłopak zaczerwienił się po uszy.
- Ma napisać o mnie artykuł. Przyjechał z fotografem. -
Wzruszył ramionami. - Pozowałem mu do kilku zdjęć.
- I nic nie mówisz?! - Joanna żartobliwie wymierzyła mu
kuksańca w ramię.
Jason przewrócił oczami.
- Przecież to nic takiego.
Matt skończył jeść i starannie złożył na talerzu nóż i
widelec.
- Wręcz przeciwnie. Powiedziałbym, że to duża rzecz.
Fraser Owens nie zawraca sobie głowy pierwszym lepszym
sportowcem. A zwłaszcza, wybacz, dzieciakami ze szkoły
średniej.
- Skojarzył sobie moje nazwisko z nazwiskiem taty. -
Twarz Jasona się rozjaśniła. - Powiedział, że to będzie
ciekawa historia. Kiedy był początkującym dziennikarzem,
widział kilka razy, jak tata grał w rugby. - Jason skrzywił się z
namysłem. - Musi mieć świetną pamięć do nazwisk. Przecież
teraz jest już stary.
Matt zakrztusił się szampanem. Joanna zacisnęła usta,
żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Mam migdałowe lody w lodówce. Są chętni? - zapytała.
- Ja poproszę. - Jason spojrzał na nią potulnie.
- Ja dziękuję. - Matt zerknął na zegarek. - Na mnie już
pora. Muszę się jeszcze przygotować na jutro.
Joanna nie chciała, by odchodził.
- Przecież jutro sobota - zaprotestowała.
- Ale mam wyznaczoną operację - wyjaśnił Matt. Jason
spojrzał na niego uważnie.
- W naszym szpitalu?
- Tak. Trzeba naprawić skutki kontuzji sportowej.
- A sprawdzisz przy okazji, jak się miewają Michael i
Dean?
- Chłopak spuścił wzrok. Wskazującym palcem kreślił
małe kółka na obrusie.
- Skoro o tym mówimy, to zanim tu przyszedłem,
zadzwoniłem do szpitala. Ich stan jest stabilny i wyjdą z tego.
Jason odetchnął z wyraźną ulgą.
- Co za idioci - wymamrotał.
- Zgadzam się, postąpili jak idioci - przytaknął Matt. -I
powinni ci być dozgonnie wdzięczni za to, że ich znalazłeś.
Czy to był tylko szczęśliwy traf? - Matt zadał to pytanie
przyjaznym, swobodnym tonem.
Mimo to Joanna nerwowo chwyciła się za gardło, a w jej
oczach pojawił się błysk paniki. Już otworzyła usta, by coś
powiedzieć, ale Matt spojrzeniem dał jej znać, że lepiej
będzie, jeśli się nie odezwie.
- Poszedłem do szatni, żeby się przebrać przed skokiem w
dal. - Matt niepewnie spojrzał w oczy matce i Mattowi. -
Wziąłem zapasowy strój, bo wiedziałem, że po biegach będę
spocony.
Rzeczywiście był spocony. Joanna z wysiłkiem
zaczerpnęła powietrza. Tego była pewna.
- Miałem zezwolenie wychowawcy na wejście do szatni.
Trochę się tylko spóźniłem, bo po zwycięstwie obstąpili mnie
koledzy.
Tego również Joanna była pewna. Widziała to na własne
oczy. Dzięki Bogu... Poczuła, że kamień spada jej z serca.
- Tak się bałem. - Jason splótł ramiona na brzuchu. Nawet
teraz głos mu nieco drżał. - Kiedy zobaczyłem chłopaków. ..
mało nie zwymiotowałem. A potem... - Z wysiłkiem przełknął
ślinę. - Cały czas się zastanawiałem, co by było, gdybym
przyszedł za późno.
- Ale przyszedłeś w porę - uspokoił go Matt. - I należą ci
się podziękowania za szybkie powiadomienie mamy. Dzięki
temu ocalało dwóch młodych ludzi.
Jason uśmiechnął się z wahaniem i jeszcze raz głęboko
odetchnął.
- A więc uważasz, że się dobrze spisałem?
- Bardzo dobrze. - Głos Matta brzmiał nieco szorstko.
- Ja też tak uważam - przyłączyła się Joanna. Jakiś czas
później odprowadziła Matta do drzwi.
- Świetnie ci wyszła ta rozmowa z Jasonem - stwierdziła.
- Młodzi ludzie żyją dzisiaj w takim stresie. Bałam się, że
Jason...
- No wiesz... - Matt wziął ją w ramiona. - Zbyt mądrze go
wychowałaś, żeby miał ochotę na takie eksperymenty.
- Jako matka wierzyłam w niego, ale jako lekarz stale
miałam wątpliwości. Przecież Jason może tak łatwo dobrać się
do mojej torby...
- Wystarczy! - Położył jej palec na ustach. - Żadnych
więcej wątpliwości. Wolę porozmawiać o nas.
- O nas?
- No tak. O tobie i o mnie. Najwyższy już czas
powiadomić Jasona, że chcemy się pobrać. Powiemy mu to
razem?
Patrzyła na niego bezradnie. W jego ustach zabrzmiało to
tak prosto. I takie powinno być. Zwilżyła wargi.
- Lepiej będzie, jak mu to powiem sama. - Oparła
policzek na jego szorstkim swetrze. - Zrobię to... już
niedługo...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Joanna w skupieniu sporządzała ostatnie notatki. Od czasu
owego przerażającego zdarzenia na zawodach upłynął już
miesiąc. Na szczęście udało się uniknąć skandalu. Środki
przekazu postanowiły nie nagłaśniać sprawy, zapewne po to,
by dać chłopcom jeszcze jedną szansę.
Rada szkoły przyjęła podobne założenia. Michaela i
Deana wysłano na terapię, ale nie wyrzucono ich ze szkoły.
A Matt odbył serię spotkań z uczniami. Joanna była
świadkiem jednego z nich i stwierdziła, że Matt umie dojść do
porozumienia z młodzieżą, jest ciepły i przyjacielski.
Czyżby wszystko miało się skończyć dobrze?
Zastanawiała się nad tym, kiedy usłyszała pukanie do drzwi.
W progu stanął Matt.
- Właśnie o tobie myślałam - powiedziała cicho.
Podbiegła do niego i zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Joanno... - Ich usta się spotkały. - Czy masz wolną
chwilę na rozmowę?
- O co chodzi? - Lekko zmarszczyła brwi. - Jesteś taki
poważny. Czyżby centrum zbankrutowało?
- Nie. - Zaśmiał się krótko. - Ale musimy porozmawiać.
Dlaczego jeszcze nie jesteśmy małżeństwem?
Westchnęła ciężko.
- Przecież wiesz. Jason...
- Jason już nie jest taki niezadowolony.
- Ale nie wrócił do klubu.
- To nie ma nic do rzeczy - stwierdził Matt. - Skupił się na
sprincie i skokach w dal. Nie ma czasu na nic innego.
- Powiódł dłońmi po jej ramionach. - Joanno, te sekrety
bardzo mnie męczą. Nie chcę się ukrywać. Zamieszkajmy
razem jako mąż i żona. - Uśmiechnął się lekko. - Przecież ty
także tego chcesz, prawda?
Ich oczy się spotkały.
- Wiesz, że tak.
- W takim razie ustalmy datę - nalegał z entuzjazmem.
- Nie chcemy zbyt hucznej uroczystości, zgadza się?
- Tak. Już to przechodziłam. Mattowi wyraźnie ulżyło.
- Ja też. A więc kiedy i gdzie? W Joannie narastał opór.
- To nie takie proste. Muszę najpierw porozmawiać z
Jasonem i...
Matt ściągnął brwi.
- Nie chcę naciskać, ale nie zauważyłem, żeby Jason
traktował mnie wrogo.
- Jeszcze mu nic nie mówiłam - wyznała drżącym głosem.
- Och, Joanno... - Spojrzał na nią z niedowierzaniem i
rozczarowaniem.
- Wiem, wiem... - Przygryzła wargi. - Zawsze mi się
wydaje, że to nieodpowiednia pora.
- Przecież się kochamy - stwierdził z przekonaniem. -
Powinniśmy wziąć ślub. Zgadzasz się ze mną?
Skinęła głową, choć czuła dziwny ucisk w gardle.
- Porozmawiam z synem.
Po raz pierwszy od dawna Joanna wróciła do domu
pierwsza. Kiedy trzasnęły drzwi i rozległ się huk rzucanego na
podłogę szkolnego plecaka, poczuła bolesny, nerwowy skurcz.
- Mama? Jesteś w domu? - zdziwił się Jason, wchodząc
do kuchni.
- Wcześniej dziś skończyłam.
- A już myślałem, że cię zwolnili. - Uśmiechnął się
łobuzersko, po czym otworzył drzwi lodówki i wyjął karton
mleka o smaku owocowym.
- Nie ma takiego niebezpieczeństwa. Ponieważ wróciłam
wcześniej, pomyślałam sobie, że przygotuję pieczeń.
- Świetnie. Zaraz się przebiorę. - Wybiegł z kuchni,
zabierając ze sobą mleko.
Muszę mu powiedzieć. To zdanie Joanna powtarzała sobie
niczym refren, wałkując ciasto na szarlotkę.
Miała ku temu wiele sposobności.
Z jakiegoś powodu syn nie odstępował jej ani na krok.
Poszedł za nią do pralni, kiedy nastawiała pranie, do ogrodu,
kiedy zdejmowała ze sznura wysuszoną pościel, a teraz, kiedy
pochyliła się nad grządką z warzywami, znów znalazł się przy
niej. Spojrzała niego badawczo.
- Synu, czy ja wyglądam tak, jakbym miała za chwilę
zemdleć?
- Słucham?
- Przez cały popołudnie chodzisz ze mną jak cień, jakbyś
chciał mnie złapać, zanim upadnę. - Przyjrzała się zerwanym z
grządki gałązkom rozmarynu i bazylii. - Tyle chyba
wystarczy.
- Chciałbym ci coś powiedzieć... - odparł trochę sztywno.
- To dla mnie ważne.
Czyżby wpadł w jakieś kłopoty? Serce z przerażenia
zabiło jej mocniej. Tylko nie okaż zdenerwowania, pouczyła
się w myślach.
- W takim razie wracajmy do kuchni. Ja się zajmę
warzywami na kolację, a ty mi powiesz, o co chodzi.
Zabrała się do pracy, a Jason przysunął sobie stołek i
usiadł naprzeciwko.
- Chciałbym się przenieść do Canberry.
Poczuła w głowie pustkę. Tego się zupełnie nie
spodziewała. Opanowała przyśpieszony oddech i zapytała:
- Nie jesteś tutaj szczęśliwy? Chłopak wzruszył
ramionami.
- Chciałbym wrócić do swojej starej szkoły. Tam mam
większe szanse na dostanie się do Instytutu Sportowego. Stale
się tam coś dzieje. Poznałbym środowisko i trenerów.
Syn mówił to całkowicie poważnie. Patrzyła niewidzącym
wzrokiem na obieranego właśnie ziemniaka. A gdzie w tym
wszystkim jest miejsce dla niej? Musiałaby się rozstać z
Mattem, dopóki Jason nie skończy szkoły. Znów będzie
musiała wybierać. I wszystko jej mówiło, że wybierze syna, a
nie ukochanego mężczyznę.
Miała ochotę się rozpłakać. Jakie to wszystko
niesprawiedliwe. Nie może oczekiwać, że Matt dla niej rzuci
tak dobrze rozwijające się centrum i przeniesie się do
Canberry. Straciłby na tym finansowo, a w obecnych
warunkach nikt nie może sobie na to pozwolić.
- Mamo, proszę... - ciągnął syn, uśmiechając się
przymilnie. - Przecież to nie jest koniec świata.
Dla niego nie. Ale co z nią? Automatycznie posmarowała
ziemniaki oliwą i wstawiła do piekarnika.
- Może mogłabym odzyskać dawną pracę w centrum
medycznym w Canberze - stwierdziła bez przekonania. Jason
spojrzał na nią zaskoczony.
- A dlaczego miałabyś to robić?
- Ponieważ jestem twoją matką i nie mogłabym...
Przecież nie możesz mieszkać sam.
- Nie mieszkałbym sam! - Jason roześmiał się z
niedowierzaniem. - Wprowadziłbym się do babci i dziadka
Wintersów. Już rozmawiałem o tym z dziadkiem, jak
lecieliśmy razem do Sydney.
- I nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć? -
spytała urażona.
- Jestem wystarczająco duży, żeby odpowiadać za siebie -
oświadczył z młodzieńczą odwagą. - Nie oczekuję, że ze mną
wyjedziesz. Wiem, że masz tu swoje życie... i Matta. Przecież
chcesz z nim być, prawda? - dodał po chwili. Joanna
przełknęła ślinę przez zaciśnięte gardło. - Poprosił mnie o
rękę, a ja się zgodziłam. Jason znieruchomiał na ułamek
sekundy, a potem jego oczy rozbłysły radością.
- To wspaniale - powiedział cicho. - Matt jest fajnym
facetem.
Do oczu Joanny napłynęły łzy. Więc nie masz nic
przeciwko temu?
- Nie. - Syn był trochę rozbawiony, - Nie jestem
dzieckiem. Domyśliłem się, co się dzieje. Kiedy Matt wpadł
do nas po zawodach, wiedział, gdzie co jest. Musiałbym być
kretynem, żeby się nie domyślić, że cię tu odwiedzał.
- No tak... - Joanna zaczerwieniła się po uszy. - Ale tylko
raz czy dwa...
- Mamo... - Chłopiec poklepał ją po ramieniu. - Wszystko
w porządku.
- Naprawdę? Przewrócił oczami.
- Naprawdę jest super. - I żeby udowodnić, jak bardzo jest
dorosły, dodał: - Zaraz zadzwonię do Matta i zaproszę go na
kolację.
- W takim razie obiorę więcej ziemniaków -
zadecydowała Joanna.
Domowa kolacja przekształciła się w elegancki posiłek.
Joanna przykryła stół najlepszym obrusem i wyciągnęła z
kredensu swą najlepszą zastawę. Matt przyniósł piękne
herbaciane róże o perłowym połysku, które stanęły w
centralnym punkcie stołu.
Pieczeń udała się wspaniale, a Matt pokroił ją z
chirurgiczną precyzją. Wznieśli kilka toastów dobrym winem
z piwniczki Joanny.
- Nie mam dla was żadnego prezentu - zmartwił się Jason.
- Zrobiłeś nam największy prezent, kiedy się zgodziłeś,
żebyśmy zostali rodziną.
Jason poczerwieniał i wymamrotał coś niezrozumiale.
Chcąc oszczędzić mu młodzieńczego skrępowania, Joanna
zapowiedziała deser. Szarlotka była ciepła i pyszna. Podała ją
z lodami i zachwycona patrzyła, jak obaj jej mężczyźni
pochłaniają deser.
Kiedy siedzieli już przy kawie, Joanna zapytała:
- Jase, jesteś pewien, że będziesz zadowolony z
mieszkania u dziadków?
Chłopak prychnął rozbawiony.
- Babcia na pewno będzie mnie rozpieszczać. Ale będę się
starał im nie przeszkadzać. Niektóre weekendy spędzę u babci
i dziadka Davidsonów.
- To moi rodzice - wyjaśniła Mattowi Joanna. Skinął
głową i spojrzał na swoją przyszłą rodzinę.
- Koniecznie musicie poznać moich rodziców. Ojciec jest
kibicem rugby i na pewno chętnie porozmawia z Jasonem o
jego tacie.
Matt wyszedł, kiedy było już późno, ale w pokoju Jasona
nadal paliło się światło. Widząc to, Joanna zapukała do jego
drzwi.
- Nie możesz spać?
- Czytałem. - Odrzucił czasopismo. - Dobrze się czujesz?
Skinęła głową.
- Omówiliśmy z Mattem szczegóły ślubu i wesela. -
Przysiadła na łóżku syna. - Chcemy, żeby wszystko odbyło się
w sobotę, za miesiąc. Wtedy już będzie wiosna.
Zdecydowaliśmy się na ślub kościelny, ale w małej kaplicy.
- Będziesz miała długą białą suknię z koronki?
- Daj spokój! - Joanna wzniosła oczy do nieba. - Dla nas
obojga to drugi związek, więc przysięga małżeńska będzie
ważniejsza od stroju.
- Matt miał kiedyś żonę? - zdziwił się chłopak.
- Tak. Zginęła w wypadku samochodowym. Była wtedy
w ciąży. Dziecko żyło tylko kilka godzin dłużej.
Zaległa cisza.
- Na pewno było mu ciężko.
- Tak. Nic mu nie zostało. - Po jakimś czasie dodała
cicho: - Ja miałam więcej szczęścia. Straciłam twojego tatę,
ale zostałeś mi ty. - Zamrugała oczami. - Będzie mi ciebie
bardzo brakować...
- Wiem, mamo. - Głos chłopca stał się nieco szorstki. - Ja
też będę za tobą tęsknił. Ale taka zmiana jest mi potrzebna. No
i przecież wyjadę dopiero za kilka miesięcy...
- Będziesz przyjeżdżał na wakacje, prawda? - spytała
drżącym głosem.
- Jasne. - Uśmiechnął się szeroko. - I mam nadzieję, że
wy też będziecie mnie odwiedzać. Moglibyśmy wybrać się w
góry.
- Dobry plan. Nie wiem tylko, czy Matt jeździ na nartach.
- Jeździ. - Jason stłumił ziewnięcie i wyłączył nocną
lampkę. - Już go o to pytałem.
Jakie to podobne do jej syna.
- Dobranoc. - Na pożegnanie wzburzyła mu włosy.
- Mamo?
- Tak, kochanie? - Zatrzymała się z ręką na klamce.
- Planujecie mieć z Mattem dzieci?
To niespodziewane pytanie zbiło Joannę z tropu.
- No... tak. Chcielibyśmy. A miałbyś coś przeciw temu?
- Niee... Byłoby nawet fajnie. - Po glosie można było
poznać, że Jason już zasypia.
- Nawet nie myśl o wynajmowaniu restauracji! -
zaprotestowała Deb Carlisle. Zaprosiła Joannę do Featherdale
na herbatę. - Urządzimy przyjęcie tutaj.
- Ale Deb... Masz tyle na głowie!
- Chcę to zrobić dla ciebie i Matta. Proszę, pozwól mi.
Joanna wiedziała, że kiedy Debra się uprze, nie ma na nią
silnych. Poza tym, jeśli ona zajmie się przygotowaniem
przyjęcia, wszystko się uda.
- Dobrze, zgadzam się i bardzo dziękuję.
- Cala przyjemność po mojej stronie. Opowiedz mi o
ślubie. Mój braciszek niewiele mi zdradził. Czy twój ojciec
podprowadzi cię do ołtarza?
- Nie. - Joanna nadgryzła świeżo upieczoną słodką
bułeczkę. - Ta kaplica jest bardzo mała, więc od drzwi do
ołtarza przejdę z Jasonem, a przy samym ołtarzu będzie na
mnie czekał Matt.
- Jak pięknie. - Oczy Debry się zaszkliły.
- Matt i ja mamy nadzieję, że ty i Scott zechcecie zostać
naszymi świadkami.
- Z przyjemnością. Z ręką Scotta jest z każdym dniem
lepiej. A w co będziesz ubrana?
Joanna w zamyśleniu mieszała herbatę.
- Ceremonia odbędzie się po południu, więc wybrałam
elegancką, choć nie typowo ślubną kreację.
- Dlaczego nie? W bieli wyglądałabyś cudownie. -Twarz
Deb lekko posmutniała.
- Nie, stanowczo nie chcę białej sukni. Ale to będzie coś,
co ci się spodoba. Obiecuję.
Debra zadowoliła się obietnicą.
- Ilu gości zapraszacie? Muszę to wiedzieć.
- Około trzydziestu osób. Kiedy wszyscy potwierdzą
przybycie, dam ci znać. Zaprosiliśmy głównie znajomych z
przychodni i centrum sportowego, oczywiście was z
bliźniakami, no i trzy pary dziadków. Deb roześmiała się.
- To całkiem spora rodzina.
Joanna aż drgnęła na myśl, że tak niewiele brakowało, a w
ogóle nie zostaliby rodziną.
- Wiesz, Deb, gdybyś wtedy nic mi nie powiedziała...
- Ależ Joanno! I tak byście się połączyli - zapewniła
cicho. - Prawdziwej miłości nie da się oszukać. Jeszcze tego
nie zauważyłaś?
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Matt nie mógł się doczekać dnia ślubu. A kiedy ten
wreszcie nadszedł, był tak zdenerwowany, jak jeszcze nigdy
dotąd.
- Masz obrączki? - pytał Scotta raz po raz.
Scott wzniósł oczy do nieba i poklepał się po wewnętrznej
kieszeni marynarki.
- Przestań się zamartwiać. Już niedługo klamka zapadnie.
Matt ze świstem wydmuchnął powietrze. Chciał zobaczyć
obrączkę na palcu Joanny. Przynajmniej cały świat będzie
widział, że ta piękna kobieta jest jego żoną.
Uśmiechnął się tajemniczo. Miał dla niej niespodziankę.
Nie chciała od niego pierścionka zaręczynowego, więc
zaproponował, że wobec tego zamówi wyjątkową obrączkę.
Joanna się zgodziła, ale nie wiedziała, jaki wzór wybrał jej
przyszły mąż.
Na pewno jej się spodoba. Matt długo się zastanawiał i w
końcu wybrał proste złote kółko, którego niezwykłość
polegała na tym, że wprawiono w nie cztery przepiękne
australijskie brylanty o odcieniu różowym.
Joanna spojrzała w duże lustro. Własne odbicie ją
zadziwiło. Dla Matta chciała wyglądać pięknie i chyba jej się
to udało. Wzięła głęboki oddech i zastanowiła się, czy
nadmiar szczęścia nie jest czasem szkodliwy. Suknia okazała
się przepiękna. Uszyta z jedwabiu w kolorze kości słoniowej,
o wąskiej, długiej spódnicy i cienkich ramiączkach. Prosta i
elegancka.
Joanna wyglądała w niej jak prawdziwa panna młoda.
W kaplicy panowała cisza i skupienie. Nagle rozeszła się
wiadomość, że przybyła panna młoda. Matt poruszył się
niespokojnie i zajął miejsce przed ołtarzem, obok Scotta.
Joanna zatrzymała się w drzwiach, trzymając pod ramię
syna. Jason puścił do niej oko.
- Wyglądasz super, mamo - wyszeptał.
Dla uspokojenia wzięła głębszy oddech i rozejrzała się po
kaplicy. Popołudniowe słońce wpadało do środka przez
kolorowe szybki witraży. Dębowe ławy lśniły, jakby
specjalnie wypolerowane na tę okazję.
Podniosła wzrok i zobaczyła staroświecki żyrandol,
którego migotliwe światło rozjaśniało zwrócone ku niej twarze
gości.
Jason uśmiechnął się i przywrócił ją do rzeczywistości:
- Matt czeka - przypomniał. - Może się ruszymy?
Przyjęcie trwało w najlepsze. W nocnym powietrzu
unosiły się dźwięki muzyki, rozmów i śmiech zaproszonych
gości.
- Jak to dobrze, że jest ciepło i wszystko może odbywać
się w ogrodzie. - Joanna uśmiechnęła się do męża. Tańczyli
razem na zaimprowizowanym parkiecie.
- Aha... - Pocałował ją przelotnie.
- Ta obrączka jest cudowna. - Uniosła dłoń, patrząc na
skrzące się brylanty.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - Matt uśmiechnął się z
chłopięcym wdziękiem. - Musiałem przepracować wiele
nadgodzin, żeby zapłacić rachunek. Ale wcale mnie to nie
zmartwiło.
- No, mam nadzieję...
- To musiały być brylanty.
- Dlaczego?
- Bo brylanty są na zawsze. - Oczy mu rozbłysły. -I nasza
miłość też jest wieczna.
- Och, Matt... - Czując napływające do oczu łzy,
przytuliła się do niego mocniej.
- O! Tutaj jesteście! - zawołała Deb, podchodząc do nich.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale trzeba pokroić weselny
tort.
- Teraz? - Matt nie miał ochoty przerywać tańca.
- Teraz! - Siostra pociągnęła go za ramię. - Zabierz żonę i
zapraszam do dużego stołu. Tort nie może czekać, bo jest
lodowy.
- Czyj to był pomysł? -jęknął Matt, podchodząc do stołu,
gdzie powitały go brawa gości.
- Czyj pomysł? - Joanna roześmiała się radośnie. -
Wystarczy spojrzeć na mojego syna i twoich siostrzeńców.
Zobacz, już przyszykowali talerzyki i się oblizują.
- Ohyda. - Matt potrząsnął głową, ale widać było, że ta
sytuacja go rozbawiła.
Wziął ozdobiony wstążkami nóż i zaczął kroić lodową
piramidę.
- Czy porozmawialiśmy ze wszystkimi gośćmi? - Pili
kawę pod osłoną gałęzi starego figowca i czuli się tak, jakby
byli jedynymi ludźmi na świecie.
- Z niektórymi nawet kilka razy. - Matt przyłożył rękę do
piersi. - Czy możemy już zrobić jakiś ruch? Na przykład
wymknąć się stąd?
- Nie - zaprotestowała Joanna. - Teraz wszyscy będą
składali nam życzenia, a niektórzy przyjechali z bardzo
daleka.
- Wiedziałem, że to powiesz. - Pocałował ją w rękę. -
Jesteś szczęśliwa?
Zamiast odpowiedzi potarła policzkiem o jego ramię.
- Wiesz, chyba masz rację. Powinniśmy zrobić jakiś ruch.
I to szybko.
Uśmiechnął się domyślnie.
- Niedługo postaramy się o dziecko, prawda? - Przytulił ją
do siebie. Tak bardzo jej pragnął.
Joanna poczuła, że i w niej budzi się pożądanie. Tak
bardzo go kochała. Pocałowała go lekko w usta.
- Jak myślisz, czy posiadanie bliźniaków to zaraźliwa
sprawa?
Parsknął rozbawiony.
- Jesteś lekarzem, powinnaś wiedzieć.
- Może trzeba je robić dwa razy dłużej. Co o tym sądzisz?
Przywarł policzkiem do jej włosów i westchnął.
- Sądzę, że czas się żegnać z gośćmi.
Wszyscy zaproszeni tradycyjnie uformowali koło, a
nowożeńcy podchodzili kolejno do każdej osoby, poruszając
się w przeciwnych kierunkach, aż spotkali się w tym samym
miejscu, skąd zaczęli.
Na koniec Joanna uśmiechnęła się i rzuciła ślubny bukiet
w tłum. Steffi pisnęła, na chwilę wypuściła ramię Kima i
chwyciła wiązankę. Wtuliła twarz w piękne kwiaty i spojrzała
na Joannę i Matta.
- Uwielbiam szczęśliwe zakończenia - powiedziała w
rozmarzeniu.
Roześmiani nowożeńcy opuścili krąg gości i trzymając się
za ręce, ruszyli przed siebie, oświetlani magicznym światłem
księżyca.