02 Tajemnica

background image

Anne–Lise Boge

GRZECH PIERWORODNY II

TAJEMNICA

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczy
ć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie
maj
ą żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.


Dzi
ękują wszystkim, którzy we mnie wierzyli, wspierali mnie i pomagali w czasie pracy nad

„Grzechem pierworodnym" - przede wszystkim mojej rodzinie. Bez was marzenie nigdy nie
stałoby si
ę rzeczywistością.

Anne-Lise Boge

ROZDZIAŁ 1.

Tego roku dwudziesty dzień lipca przypadał w czwartek, na sobotę więc po tej dacie

zaplanowano redyk, gromadny wypęd bydła i owiec na górskie pastwiska. Przez wiele dni
pakowano żywność, odzież i wyposażenie niezbędne podczas dwóch długich miesięcy w
górach i mocowano to wszystko na saniach, które koń miał wciągnąć na górę przez rozległe,
ale na szczęście niezbyt grząskie torfowiska. Ładunek było najłatwiej przetransportować na
płozach, przynajmniej ze Stornes. W większości innych dworów objuczano konie, ale wtedy
często trzeba było obrócić dwa razy, by zabrać ze sobą wszystko.

Tego lata zaszczytne zajęcie gospodarowania na hali znów przypadło Ane. Zwykle w

położonych na odludziu pasterskich szałasach przebywały po dwie kobiety, które zajmowały
się obrządkiem bydła i przetworem mleka na sery. Ponieważ jednak właściciele dużych
dworów sąsiadujących ze Stornes wybudowali górskie szałasy blisko siebie na rozległej hali,
wystarczyła jedna służąca w każdym szałasie. W razie potrzeby we cztery zawsze się
wzajemnie wspierały. Zresztą każdej towarzyszył pastuszek. Zajęcie to przypadało zwykle
wyrostkom ze dworów. W Stornes nie było chłopca w takim wieku, dlatego do pomocy brano
któregoś z synów komorników. Pasterz codziennie wyprowadzał krowy i owce na pastwiska i
wracał przed porą wieczornego dojenia. W górach grasowały niedźwiedzie i inne drapieżniki,
które poczyniłyby niepowetowane straty wśród stada, gdyby nie pilnowano zwierząt przez
cały czas. Z tego samego powodu trzeba je było na noc zaganiać pod dach, krowy do obory, a
owce do owczarni. W zamkniętych pomieszczeniach nie groził im atak drapieżników.
Zdarzało się wszakże przy ładnej pogodzie, że owce wdrapywały się wysoko na skalne
rumowiska pod szczytem Stortind i tam pozwalano im zostać na noc, następnego zaś dnia
najczęściej wracały ze stadem.

W dni poprzedzające redyk Ane miała pełne ręce roboty i pracowała bez chwili

wytchnienia. Gospodarowanie letnią porą na górskim pastwisku większość służących
traktowała jako wielkie wyróżnienie. Wysoko w górach młode kobiety mogły odpocząć od
codziennego nadzoru i monotonnych zajęć, które wykonywały we dworze. Razem było im
zwykle bardzo wesoło i przyjemnie. Poza tym, co wszyscy wiedzieli, w niedziele zachodzili

background image

tam młodzi mężczyźni, były więc żarty, śmiech i ukradkowe pocałunki. Takie odwiedziny
stanowiły często początek bliższych związków, które kończyły się małżeństwem.

Ustalono, że Sivert będzie powoził saniami z ładunkiem i weźmie do pomocy Olava.

Zamierzali obrócić w ciągu jednego dnia i być z powrotem we dworze przed wieczorem, jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jednak na kilka dni przed ustaloną datą dotarła do
Stornes wiadomość, że umarł wuj Beret i jego pogrzeb odbędzie się właśnie w sobotę.
Oznaczało to, że Sivert z Beret muszą jechać na pogrzeb do odległej wsi i wrócą dopiero w
niedzielę, ponieważ przyjdzie im tam przenocować.

- Kto to widział umierać w najgorętszym okresie prac polowych, na dodatek w porze

redyku - mruczał pod nosem Sivert, pilnując się wszak, by nie usłyszała tego Beret.

Mali dobrze wiedziała, że nie ma nic złego na myśli, po prostu nagła zmiana planów

wyprowadziła go z równowagi. Zawsze się denerwował, gdy coś układało się inaczej, niż
wcześniej ustalono. Ostatecznie zdecydowano, że załadowane sprzęty i żywność zawiezie w
góry Johan razem z Olavem. A ponieważ sianokosy udało im się zakończyć, między innymi
dzięki pomocy uwijającego się za dwóch Jo, Johan postanowił przenocować na hali. Długa
zima poczyniła w dachach górskiej obory i w szałasie spore szkody. Johan uznał, że skoro już
będzie na miejscu, ze spokojem wszystko naprawi.

Wyszło więc na to, że we dworze zostać miała tylko Mali, babcia i Jo, który na tę lipcową

sobotę i niedzielę znów przybył do Stornes, aby Ingeborg mogła pojechać do domu.

- Przecież poradzę sobie z przygotowaniem strawy dla trzech osób - oświadczyła Mali,

gdy Beret zastanawiała się głośno, czy wszystko będzie dopilnowane pomimo jej nie-
obecności.

Mali nie wspomniała nikomu, że panicznie obawia się zostać we dworze w towarzystwie

Jo. Próbowała uciszyć niepokój, tłumacząc sobie, że jest przecież babcia. Odwiedzi ją po
kolacji, a potem wcześnie położy się spać.

- Oczywiście, jedź spokojnie, Beret - uspokajała synową staruszka. - Co tu by miało pójść

nie tak, jak powinno?

Podczas obiadu Mali starała się nie patrzeć na Jo. Po ich spotkaniu w pralni trzymała się

od niego z daleka. Ale wydawała się bezradna, czując wciąż na sobie jego spojrzenia.
Jakkolwiek przemawiała sobie do rozsądku, nie potrafiła zapanować nad uczuciami, jakie
wobec niego żywiła.

Pomogła babci położyć się do łóżka około godziny dziesiątej i poszła na górę do sypialni

na poddaszu. Gdzie był Jo, nie miała pojęcia. Ostatni raz widziała go na kolacji, podczas
której jedli kaszę. Niewykluczone, że wybrał się do któregoś z pobliskich dworów. W tym
krótkim czasie, gdy pracował w Stornes, swą pogodą ducha i otwartością zjednał sobie wielu
przyjaciół.

Mali otworzyła okno i poczuła powiew cieplej letniej nocy. Lekka bryza niosła słony

zapach morza i wodorostów. Pomyślała, że nie uda jej się zasnąć, nawet jeśli się położy. Poza
tym był to pierwszy wieczór od ślubu, gdy Johana nie było w domu i nie on decydował o tym,
kiedy żona powinna pójść spać.

Po cichu zeszła po schodach i przez stary sad, pośród jabłoni, przemknęła w kierunku

szopy, w której przechowywano łodzie i sprzęt do połowu ryb. Usiadła na miękkiej trawie,
poluzowała ciasno spleciony warkocz i potrząsnęła głową, pozwalając włosom opaść
swobodnie. Potem oparła się o ścianę szopy i przymknęła oczy, wsłuchując się w plusk fal
przypływu.

Zauważyła Jo nagle, gdy był już całkiem blisko. Na odgłos mokrych stóp na ciepłej skale

wzdrygnęła się przestraszona. Jo najwyraźniej wcześniej przyszedł na cypel i wykąpał się, bo
był w samych spodniach, koszulę trzymał w jednej ręce, a butów chyba w ogóle nie wziął ze
sobą. Wilgotne czarne włosy kręciły mu się na karku jeszcze mocniej niż zazwyczaj. Mali

background image

czuła, że serce wali jej młotem. Przez moment przeszła ją myśl, czy nie uciec do domu, ale on
był zbyt blisko.

- Siedzisz tu sama? - zapytał, podchodząc do niej. - Mogę ci przez chwilę potowarzyszyć?
Skinęła tylko głową. Widok jego opalonego torsu wprawił ją w zakłopotanie, ale chyba

tego nie zauważył, bo nie uczynił żadnego gestu wskazującego na to, że chce się ubrać. Przez
chwilę siedzieli w milczeniu, wsłuchując się w śpiew samotnego kosa.

- Nie jesteś szczęśliwa, prawda, Mali? - zapytał znienacka. - Wiem, że uważasz, że to nie

moja sprawa, i pewnie masz rację, ale... Ale tak bardzo bym chciał widzieć cię szczęśliwą.

Mali nie odpowiedziała. Wtedy dotknął jej włosów, pogładził je ciepłą dłonią, a potem

nabrał całą garść zmierzwionych złotych loków i ukrył w nich swą twarz. Drgnęła i mocniej
oparła się o ścianę szopy.

- Nie chcesz, żebym cię dotykał? - zapytał cicho. - Wolisz, bym sobie poszedł?
Powinna przytaknąć, tymczasem bez słowa podniosła rękę, by go odsunąć. Kiedy jednak

ich dłonie się zetknęły, palce w przedziwny sposób same splotły się ze sobą. Mali wstrzymała
oddech, a przez jej ciało przeszła fala namiętności, jakiej doświadczyła tylko raz, podczas
pamiętnego spotkania w pralni. Nie pamiętała później, czy to on pocałował ją pierwszy, czy
też ona zbliżyła wargi do jego ust. W górze niebo lśniło odcieniami miedzi i złota, ona zaś
powoli osunęła się na miękką trawę i poddała się pragnieniom.

Wiedziała, że to szaleństwo, ale nie była w stanie nad tym zapanować. Zresztą nawet nie

chciała. Sprawy posunęły się za daleko. Jo delikatnie wsunął ciepłą dłoń pod jej bluzkę i
dotknął piersi. Rozpiął wszystkie guziczki i rozchylił materiał. Mali jęknęła, gdy lekka bryza
owiała jej nagą skórę, a Jo ujął wargami sterczącą twardą brodawkę.

O Boże, pomyślała oszołomiona. To tak może być?
Kiedy później o tym myślała, nie potrafiła sobie samej wyjaśnić, jak mogło do tego dojść.

Jo uosabiał mężczyznę, o którym zawsze marzyła. Instynktownie, nie znając go przecież
wcale, czuła, że to on powinien być jej przeznaczony. Nie kryło się za tym żadne sensowne
wytłumaczenie, ale porzuciła wtedy wszelki rozsądek. Duszą i ciałem odczuwała, że to, co się
dzieje, jest nieuniknione i właściwe. Wszystko inne wydawało jej się nieistotne.

Odpowiedziała mu całą swoją tęsknotą i namiętnością, którą skrywało jej ciało i której

Johan nie zdołał skutecznie zniszczyć, jak sądziła. Płonęła niczym ogień pod jego delikatnymi
dłońmi, pod palcami, które wiedziały, jak jej dotykać. Przylgnęła do niego, zagłuszając w
sobie głos rozsądku. Liczyło się tylko tu i teraz, owo cudowne misterium, które się
dokonywało. Wydawało jej się, że jest świadkiem jakiegoś cudu, uczestnikiem świętego
rytuału. Otworzyła się przed nim jak pozbawiona przez wiele lat wody pustynna roślina, która
wreszcie doświadczyła życiodajnego deszczu, pozwalającego jej ożyć i rozkwitnąć pełnym
kwieciem. Krzyknęła, gdy w nią wszedł, ale nie z bólu, lecz z gwałtownej, niewstrzymywanej
żą

dzy i radości. Zamknął pocałunkiem jej usta i wprowadził w krainę rozkoszy, o której ist-

nieniu nie miała pojęcia. Nigdy nie przypuszczała, że tak może wyglądać miłosne zbliżenie, i
zdawało jej się, że otworzyło się przed nią niebo.

Leżała z twarzą wtuloną w jego nagą pierś, a z oczu płynęły jej łzy.
Jo uniósł się na łokciach i spojrzał na nią.
- Płaczesz, Mali, najdroższa moja? - wyszeptał. - Czy sprawiłem ci ból?
Zarzuciła mu ramiona na szyję i zaśmiała się cichutko, uszczęśliwiona.
- Doznałam od ciebie wyłącznie rozkoszy - odparła łagodnie. - Zgrzeszyłam i być może

zostanę za to ukarana, ale warto było. Bo ja właściwie nigdy naprawdę nie kochałam, Jo.
Zostałam wzięta silą i myślałam już, że na zawsze zniszczono we mnie zdolność odczuwania.
Nie wiedziałam, że może być tak pięknie. Nieważne, co się stanie, jestem ci wdzięczna za to,
co mogłam z tobą przeżyć.

Leżeli przytuleni, przez długą chwilę nie wypowiadając żadnego słowa.

background image

- Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do mężczyzn, którzy jeżdżą od dworu do dworu i

uwodzą cudze żony - odezwał się nagle Jo. - Gdyby tak było, już dawno rozeszłyby się na ten
temat plotki i nie pozwolono by nam rozbijać obozowiska w okolicy. Poza tym nie leży to w
mojej naturze.

Przez chwilę milczał, jakby coś dusił w sobie. Mali z czułością gładziła wargami jego tors,

jakby nie mogła się nim nasycić. Wiedziała już, że ta chwila nie potrwa długo, i dlatego
pragnęła ją przeżyć jak najpełniej.

- Miałem kogoś - wyszeptał znienacka. - To była wspaniała kobieta. Ale ona umarła i

razem z nią coś we mnie umarło. Po jej śmierci nie miałem żadnej innej... Dopiero ty...

Mali nie odpowiedziała, ale nie przestawała gładzić jego klatki piersiowej. Nagle pod lewą

brodawką odkryła coś, co w półmroku wydało jej się jakimś paprochem, ale gdy chciała go
strzepnąć, przekonała się, że to znamię.

- To moje dodatkowe serce - wyjaśnił, uśmiechając się lekko.
Mali przyjrzała się uważnie plamce i zobaczyła, że faktycznie ma kształt serca. - To

znamię przynależne mojemu rodowi, choć nigdy nie wiadomo, kto zostanie nim obdarzony.
Czasami nie pojawia się przez dwa pokolenia, by potem znów dać o sobie znać. Mój ojciec
miał takie znamię, ja też mam.

Odgarnął włosy Mali i ujął w dłonie jej twarz. - Spotkanie z tobą było takie niezwykłe. Już

wtedy w Gjelstad wydawało mi się, jakbym cię znał od zawsze. Jakbym to ciebie szukał przez
wszystkie moje dni - dodał cicho.

Uniosła lekko głowę i musnęła ustami jego wargi.
- Ja czułam to samo - wyszeptała. - I chociaż wkrótce minie rok od mojego zamążpójścia,

wydaje mi się, że jesteś moim pierwszym mężczyzną, bo żadnemu nie oddałam się wcześniej
dobrowolnie. I zawsze pozostaniesz dla mnie tym jedynym. To, co łączy mnie z Johanem...
nie ma żadnego znaczenia. Niczego nie żałuję, choć może powinnam. Ale wspomnienia tej
nocy będą towarzyszyć mi przez resztę moich dni. Wydaje mi się, że na nią zasłużyłam.
Każdy człowiek powinien przeżyć taką miłość, przynajmniej raz w życiu. Nawet ja.

- Tak bardzo jesteś nieszczęśliwa? - zapytał powoli.
Wybuchła płaczem. Przytuliła się do niego z całych sił i szlochała wtulona twarzą w jego

szyję. Głaskał ją pieszczotliwie, póki się nie uspokoiła, a jej ciało znów nie zapłonęło.

Jęknęła z rozkoszy i nieopisanej tęsknoty. Nigdy dotąd nie czuła się tak intensywnie blisko

ż

ycia jak wówczas, gdy po raz drugi przyjęła go do swego pulsującego namiętnością łona.

- Wyjedź ze mną! - poprosił gorąco. - Jesteś moją kobietą, Mali. Nie mogę ci zapewnić

takiego dobrobytu jak ten, w którym żyjesz dzięki małżeństwu z dziedzicem, ale na pewno
uda mi się kupić jakąś niewielką zagrodę i tam moglibyśmy zamieszkać. Dalibyśmy sobie
radę, bo ja się pracy nie boję.

Mali nie odezwała się. Leżała pod jego ciężarem w błogim nasyceniu, ich palce splotły się

ze sobą. Całą sobą pragnęła się zgodzić na tę propozycję, ale powstrzymywała ją niewidzialna
bariera. Wiedziała, że zostanie tu, w Stornes, w obawie przed skandalem, który by wybuchł
po jej wyjeździe z Jo. Gdyby tylko dotyczył jej osoby, pewnie by się nie zastanawiała. Ale nie
wolno jej zrujnować życia rodzicom i rodzeństwu. Nie zniosłaby, żeby musieli płacić za jej
uczynek. Nawet za cenę miłości.

- Chcę, ale nie mogę, Jo - powiedziała, siadając. - Odpowiedzialność za to spadłaby na

moich najbliższych, a z tym nie potrafiłabym żyć. - Pogładziła Jo po twarzy i spojrzała mu w
oczy. - Dałeś mi ciepło i miłość na całe życie. Wydaje mi się, że teraz przetrwam wszystko,
ponieważ pokazałeś mi, jak nieskończenie piękne może być uczucie między kobietą a
mężczyzną. Pozostaniesz w moim sercu, nawet kiedy wyjedziesz ze Stornes. Bo ja tu zostanę
- dodała cicho.

Siedzieli przytuleni, oparci o ścianę szopy, w objęciach cichej, letniej nocy. Mali

wiedziała, że odtąd zawsze zapach morza i woń polnych kwiatów będzie jej przypominać

background image

właśnie tę noc. W myślach przyrzekła sobie, że wspomnienie tych chwil chronić ją będzie w
trudach życia, do którego została sprzedana.

- Nie wolno ci nikomu zdradzić, co się między nami zdarzyło! - rzekła gwałtownie, kiedy

wstali. - Mam nadzieję, że mnie nie zapomnisz, ale nikomu o mnie nie mów! Przyrzekasz?

Przygarnął ją gorąco, a jego twarz była mokra od łez.
- Jak zdołam chodzić tu w obejściu, patrzeć na ciebie, nie mogąc cię nawet dotknąć? -

wyszeptał udręczony. - Przecież jeszcze na razie nie wyjeżdżam.

- Tej nocy jesteśmy we dworze sami. Drugi raz się to nie powtórzy - rzekła Mali. -

Pamiętaj, by nie uczynić niczego, co pozwoliłoby Johanowi na jakiekolwiek domysły. Ja też
nie wiem, jak zdołam to znieść...

Przerwała. Na samą myśl, że Johan miałby jej dotykać po tym, co przeżyła z Jo, zrobiło jej

się słabo.

- Jeśli mnie kochasz, Jo, nigdy nie pozwolisz, by ktokolwiek się domyślił - powtórzyła z

mocą. - To cena, jaką musimy zapłacić za te cudowne chwile. Nikt nie może nabrać
podejrzeń, nikt nie może odkryć...

Kiedy Mali po cichutku przemykała się po schodach do sypialni na górze, usłyszała, że

woła ją babcia. Przerażona próbowała otrzepać się z trawy i gałązek, nerwowo poprawiła
włosy.

- Źle się czujesz, babciu? - wyszeptała, uchyliwszy drzwi do izby staruszki.
Babcia popatrzyła na nią, mrużąc oczy, gdy tak stała w drzwiach z rozpaloną twarzą i

włosami w nieładzie.

Poczuła ukłucie w piersiach, bo jeszcze nigdy nie widziała Mali w takim stanie. Domyśliła

się, co się zdarzyło, a jej gardło ścisnął lodowaty strach.

- Nie, nic mi nie jest - odparła staruszka i położyła się z powrotem. - Słyszałam tylko, że

wróciłaś i...

Na moment ich spojrzenia spotkały się i Mali zrozumiała z lękiem, że babcia wie o

wszystkim.

- Straciłam poczucie czasu - wyszeptała dziewczyna. -To był taki piękny wieczór.

Zupełnie straciłam poczucie czasu - powtórzyła zdyszana i zamknęła drzwi.


ROZDZIAŁ 2.

Mali nigdy nie przeżyła równie trudnych dni jak te, które nastąpiły po owej niezwykłej

nocy. Dziewczyna usychała z tęsknoty, by choć dotknąć Jo, a równocześnie drżała ze strachu,
ż

e ktoś mógłby przejrzeć jej uczucia bądź zdemaskować Jo. Wciąż czuła na sobie jego

spojrzenie, ale rzadko miała odwagę mu odpowiedzieć i bała się nawet zerknąć w jego stronę,
zwłaszcza w obecności innych.

Czasami na moment spotykali się bez świadków w pralni, w oborze albo za węgłem domu,

a wtedy żadne z nich nie było w stanie zapanować nad gwałtownymi uczuciami, które
przepełniały ich oboje. W tych krótkich oszałamiających chwilach wtulali się w siebie
desperacko spragnieni bliskości.

- Ja tego nie wytrzymam - wyszeptał Jo któregoś wieczoru, gdy spotkał Mali wychodzącą

z piwnicy, gdzie przechowywano ziemniaki.

Zapewne widział, jak szła w tę stronę z pustym wiadrem, i przybiegł za nią. Pośpiesznie

wciągnął ją za sobą z powrotem do piwnicy i zamknął drzwi. Serce Mali biło jak szalone z
miłości, ale i ze strachu przed wścibskimi spojrzeniami, które, jak sądziła, śledziły każdy jej
krok. Kiedy jednak. Jo przytulił ją gwałtownie, zapomniała na krótką chwilę o wszystkim. Ich
usta odnalazły się w ciemnościach piwnicy, przesiąkniętej stęchłą wonią starych ziemniaków
i na pól zgniłej rzepy. Niecierpliwe dłonie pieściły jej ciało, przyprawiając ją o zawrót głowy.
Czuła, jak nogi ugięły się pod nią.

background image

- Nie, Jo - wyszeptała bezbarwnie, usiłując go odsunąć. - Ktoś tu może wejść. Jo,

kochany...

Kiedy jednak poczuła między udami jego delikatne palce, całkowicie mu się poddała.

Wziął ją na ręce, a ona udami objęła jego biodra i odchyliwszy głowę, jęczała z rozkoszy.
Nigdy by nie pomyślała, że w ciemnej piwnicy, oparta plecami o chłodny mur, znajdzie się
tak blisko nieba.

- Tak nie powinno być - odezwał się cicho Jo, kiedy Mali drżącymi rękoma poprawiała

ubranie. - Czemu musimy się ukrywać? Nie takiej miłości pragniemy oboje. Kiedy patrzę na
ciebie, dotykam twej dłoni, czuję twój zapach, chcę być blisko ciebie. A przecież mi nie
wolno. Nie wytrzymam tego dłużej!

Mali pogładziła go pośpiesznie po policzku. Choć była tak intensywnie blisko niego, przez

cały czas nasłuchiwała czujnie, czy nie słychać jakichś głosów lub kroków.

Jeśli ktoś zobaczy nas razem w piwnicy, będziemy straceni, myślała przerażona. Nie

pomogą żadne wyjaśnienia.

- Kocham cię, Jo! - wyszeptała zdyszana - Ale to, co się tu zdarzyło, nie może się więcej

powtórzyć. W tym dworze ściany mają oczy i uszy. Przyrzekłeś mi...

Wyszli z piwnicy osobno. Gdy Mali z wiadrem pełnym ziemniaków znalazła się za

węgłem, usłyszała, że Jo zamyka za sobą drzwi. Pośpiesznie wygładziła włosy i weszła do
kuchni.

- A co ty, na miłość boską, robiłaś w piwnicy - roześmiała się na jej widok Ingeborg. - We

włosach masz pełno piachu i brudną spódnicę z tyłu!

Mali poczerwieniała, ale w duchu dziękowała Bogu, że poza Ingeborg akurat nikogo

innego nie było w izbie.

- Zostało już tak mało ziemniaków, że trzeba wejść na stertę w schowku, żeby sięgnąć -

odpowiedziała, wytrzepując grudki ziemi z włosów. - Kiedy już nabrałam pełne wiadro,
potknęłam się i upadłam. Pewnie dlatego mam brudną spódnicę. Tam jest tak ciemno - dodała
zdyszana i postawiła wiadro pod zlewem. - No, ale przynajmniej starczy teraz ziemniaków na
jutrzejszy obiad - dodała, nie patrząc w stronę Ingeborg. - Pójdę na górę i się trochę ogarnę, a
ty możesz tymczasem nastawić kaszę na kolację.

Kiedy dotarła do sypialni na górze, opadła roztrzęsiona na krzesło. To było szaleństwo,

pomyślała. Nie sądziła nawet, że można się kochać przy piwnicznej ścianie, i na to
wspomnienie przeszył ją słodki dreszcz. Równocześnie z ciężkim jak ołów serce uświadomiła
sobie, że tabor Jo może nadjechać lada dzień. Był ostatni tydzień lipca, żniwa prawie
zakończone. Pozostały wprawdzie jeszcze sianokosy na górskich łąkach, ale z tym dworscy
parobkowie już sobie sami poradzą. Jo zrobił to, co do niego należało, pomyślała Mali i
ś

cisnął ją strach, co by się stało, gdyby we dworze się dowiedzieli, co jeszcze uczynił. Czym

prędzej się więc przebrała i wróciła do swych zajęć.

Tego wieczoru Johan dopadł ją, kiedy wkładała nocną koszulę. Wzdrygnęła się i

próbowała się odsunąć. Po nocy spędzonej z Jo przy szopie na brzegu Johan jej jeszcze nie
dotykał. Minęło co prawda raptem parę dni, ale dla niej zaczęło się jakby nowe życie.

- Co to, młoda żonka nie ma ochoty? - zapytał Johan pogardliwie i ścisnął ją mocniej za

ramiona.

Poczuła od niego bimber. Zdziwiła się, bo od dłuższego czasu nie pił. Ciekawe, co skłoniło

go tym razem do sięgnięcia po butelkę.

- Nie... nie czuję się zbyt dobrze - wymamrotała i odwróciła głowę, gdy mąż usiłował ją

pocałować.

Wszystko w niej gwałtownie protestowało. Nie mogła znieść nawet myśli, że Johan miałby

ją teraz posiąść. Jestem kobietą Jo, myślała zrozpaczona, ale zaraz przypomniała sobie, że Jo
wnet wyjedzie, a jej pozostanie nadal dzielić stół i łoże z Johanem. I tak upływać będzie rok
za rokiem...

background image

- Nie dziś, Johan - ponowiła prośbę.
Być może łatwiej byłoby jej ścierpieć bliskość męża, gdyby upłynęło trochę więcej czasu,

gdyby Jo nie było już w Stornes.

Johan nie próbował nawet niczego tłumaczyć, popchnął Mali na łóżko i wziął ją na swój

sposób ostro, z jakąś gwałtowną desperacją, bez jednej pieszczoty ani dobrego słowa.

Następnego dnia przybył do dworu tabor Jo. Mali poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy,

gdy zobaczyła cygańskie wozy skręcające na podwórze. A więc to koniec, pomyślała. Może
to i lepiej?

Mali nie zniosłaby więcej takich nocy jak miniona, mając świadomość, że gdzieś blisko śpi

Jo. Przygnieciona ciałem męża, czuła się tak, jakby zdradziła Jo i najlepszą cząstkę samej
siebie, choć obiektywnie to Johanowi nie dochowała wierności.

Tabor cygański nie został nawet do następnego dnia. Jo otrzymał należną zapłatę od

Siverta. Wszyscy się z nim pożegnali i ściskając dłoń, dziękowali za pomoc. Sivert zapewniał,
ż

e nigdy nie zapomną tego, co zrobił dla dworu Stornes. Nawet Johan podał Jo rękę i wyraził

podziękowanie. Na ułamek sekundy spojrzenia Jo i Mali spotkały się nad głową Johana.

Gdyby wiedział, za co dziękuje Cyganowi, pomyślała Mali, czując, jak strach ściska ją w

piersi.

A Jo obszedł wszystkich i każdemu podał rękę na pożegnanie, dziękując za miłe dni i

dobre traktowanie.

- Żyj dobrze, Mali - powiedział i ująwszy jej dłoń w obie ręce, wcisnął jej jakiś chłodny,

twardy przedmiot.

- Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała Mali zduszonym głosem i zacisnęła dłoń. - Ty

także żyj dobrze.

No i Jo odjechał.
Mali wymknęła się z domu i znalazła spokojny kąt na strychu pralni. Dopiero tam,

zamknąwszy za sobą dokładnie drzwi, sprawdziła, co trzyma w dłoni. Oszołomiona patrzyła
na pięknie cyzelowaną srebrną obrączkę. Powoli wsunęła ją na środkowy palec lewej ręki, bo
na palec serdeczny była za luźna, i łzy napłynęły jej do oczu. Musnęła ustami lśniącą
obrączkę, którą Jo zapewne sam zrobił, i wzruszona przyrzekła sobie, że na zawsze zachowa
wspomnienia o mężczyźnie swojego życia, a obrączkę od niego będzie nosić po kres swych
dni. Musi tylko wymyślić, co odpowiedzieć, gdy ktoś o nią zapyta. Ostatecznie może
powiedzieć, że to pamiątka od mamy, nikt przecież nie będzie tego sprawdzał.


Lato minęło i nadeszła jesień. Szpaki zbierały się do odlotu, a zbocza gór ustroiły się w

jesienne barwy. Mali przechwytywała raz po raz badawcze spojrzenia babci, która jednak o
nic nie pytała. Noce i dni po wyjeździe Jo zlały się Mali w jedno. Wymykała się tak często,
jak tylko mogła, do cichej sypialni na poddaszu, ale najchętniej siadała wieczorami przy
drewnianej szopie na łodzie. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w odgłosy falującego
morza. W sercu czuła dziwną mieszankę głębokiego smutku i bezmiernej tęsknoty za Jo, za
miłością, z której zrezygnowała, i cichym szczęściem, które dzięki niemu poznała. Myślała o
nim w każdej godzinie dnia, a nocą przychodził do niej we snach.

- Jesteś jakaś inna - stwierdził któregoś wieczoru Johan, kiedy układali się do snu.
- Inna? - zdziwiła się Mali, czując, jak strach ściska ją w piersi. - Co masz na myśli? Jak to

inna?

- No, nie wiem dokładnie - odparł Johan niepewnie. - Wydajesz się trochę... Czy czasem

się coś nie szykuje, hm? - dodał z równą niepewnością i popatrzył na żonę.

W pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale wnet oblała się rumieńcem. Johan

sądził, że ona spodziewa się dziecka! Już miała stanowczo zaprzeczyć, gdy nagle doznała
olśnienia. Przecież już dawno minął termin jej comiesięcznej przypadłości! Zaraz... kiedy
ostatnio krwawiła? Gorączkowo cofnęła się myślami i przypomniała sobie, że prała płócienne

background image

opaski tego dnia, gdy Jo przybył do dworu - siódmego lipca. Potem już nie miała miesiączki.
Od ponad dwóch miesięcy!

Johan położył dłoń na ramieniu Mali i powoli obrócił ją do siebie. Uważnie przyjrzał się

ż

onie, która spuściła wzrok i poczerwieniała.

- Spodziewasz się dziecka, Mali, prawda? - wyszeptał chrapliwie. - Dobry Boże, jesteś

brzemienna? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

Przytulił ją mocno do siebie i zaszlochał. Oparta niewygodnie o jego pierś, policzkiem

wyczuwała gwałtowne bicie serca.

Dobry Boże, co ja uczyniłam, pomyślała przerażona, bo nawet przez chwilę nie miała

wątpliwości, że mąż ma rację: wreszcie zaszła w ciążę. Równie pewna była tego, kto jest
ojcem tego dziecka. Co prawda spała z Johanem kilkakrotnie w tym okresie, ale intuicja
podpowiadała jej, że maleńkie życie, które w niej rośnie, począł Jo. W jej oszołomionej
głowie szalały emocje, bezgraniczna radość z powodu dziecka, które nosiła w swym łonie, i
blady strach, że ktoś odgadnie prawdę.

Chociaż... czy to możliwe?
Mali pomyślała o babci i poczuła ucisk w żołądku. Tak, staruszka domyśli się wszystkiego,

choć na pewno nikomu nie zdradzi. Nie potrafiłaby tego zrobić Johanowi! Zresztą jak
powiedzieć, że dziedzic, który jest w drodze, nie ma w sobie nawet kropli krwi rodu
Stornesów? Tym bardziej, że nie można tego wiedzieć na pewno, rozmyślała Mali. Przecież
mimo wszystko utrzymujemy z Johanem kontakty małżeńskie już od ponad roku. Nie, babcia
raczej będzie milczeć, bez względu na to, co o tym sądzi i czego się domyśla.

- Och, Mali, Mali - wyszeptał Johan i delikatnie ją odsunął. - Pomyśl, że będziemy... że ty

wreszcie...

Jego oczy zalśniły od łez, a głos zdradzał wielkie wzruszenie. Obejmował ją ostrożnie,

jakby była z porcelany. Nigdy jeszcze nie widziała go tak szczęśliwego, a zarazem tak
uroczystego. Dla Mali stało się jasne, że odtąd musi odgrywać swoją rolę najlepiej, jak
potrafi, by Johan nigdy nie nabrał podejrzeń, że żona nosi pod sercem nie jego dziecko.

Tyle jestem winna swojemu mężowi, myślała. Nie wolno mi zniszczyć radości, jaką

odczuwa!

Domyślała się, że i jemu nie zawsze było lekko. Nie jest w stanie go pokochać, ale może

kiedy urodzi im się dziecko, połączy ich miłość do maleństwa? Bo Mali ani przez chwilę nie
wątpiła, że zarówno Johan, jak i teściowie będą ubóstwiać dziecko, które się narodzi.

Tyle mogę poświęcić, myślała oszołomiona nową sytuacją. Pozwolę im kochać swoje

dziecko. W końcu to ono zostanie kiedyś dziedzicem Stornes, mimo że tak naprawdę nie
będzie miało do tego żadnych praw.

A jeśli kiedyś wyjdzie na jaw, że to dziecko Jo? Na myśl o tym przeszedł ją dreszcz.

Dobry Boże, spraw, by dziecko było podobne do mnie, modliła się desperacko. Niech nikomu
nie przyjdzie do głowy, by podać w wątpliwość ojcostwo Johana.

- Dlaczego nic nie powiedziałaś? - zapytał Johan ponownie i troskliwie pomógł jej się

ułożyć w łóżku.

- Nie byłam... Chciałam mieć całkowitą pewność - wyszeptała Mali. - Wiedziałam

przecież, że ty... Uważałam, że nie powinnam ci robić przedwczesnych nadziei – dodała i
zamknęła oczy.

Kłamstwo jej doskwierało. Nie sądziła, że będzie sobie coś z tego robić, ale teraz czuła się

po prostu okropnie. Johan nie zasłużył na to, myślała ze smutkiem. Tylko że teraz już na to za
późno. Czasu nie da się cofnąć. Jedyne, co mogę zrobić, to postarać się być dla niego lepszą
ż

oną. Pozwolę mu na radość i dumę z potomka.

Johan delikatnie odgarnął pozlepiane potem kosmyki z jej czoła. Nie wiedziała, że jego

dłonie potrafią dotykać z taką czułością.

background image

- Chyba nie czujesz się chora? - zapytał z lękiem. -Chyba wszystko... wszystko jest

normalnie? - dodał z lekkim zakłopotaniem i poczerwieniał.

- Wszystko jest normalnie - odparła Mali cicho. - Możesz być spokojny.
Ujęła go za rękę i przyłożyła do swego policzka, a potem musnęła wargami spracowaną

dłoń. Nigdy wcześniej tego nie robiła, nigdy dobrowolnie nie okazała mu pieszczoty. Gdy
Johan pochylił się i ją pocałował, nie odwróciła głowy. Nie mogła go całkiem odsunąć,
dręczyło ją zbyt duże poczucie winy. Poza tym miała nadzieję, że teraz, by nie zaszkodzić
dziecku, Johan pozostawi ją przez dłuższy czas w spokoju.

Lepiej okazać mu więcej dobrej woli, pomyślała z bijącym sercem.
Znów uderzyła ją myśl, że w życiu wszystko ma swoją cenę.
Kiedy po równym oddechu poznała, że Johan zasnął, wysunęła się po cichu z łóżka i

podeszła do okna. W wieczornym mroku zamajaczyły w oddali kontury drewnianej szopy.

Co ja zrobiłam? - pomyślała ze strachem, którego powagę dopiero teraz tak naprawdę

sobie uświadomiła.

To dziwne, ale nie wpadło jej do głowy, że chwile przeżyte z Jo mogą mieć konsekwencje.

W jego obecności właściwie w ogóle nie była w stanie jasno myśleć.

Zresztą po wyjeździe wcale nie było lepiej, pomyślała z ironią.
Miesięczne krwawienia pojawiały się u niej regularnie, powinna więc już dawno

zrozumieć, że zaszła w ciążę. I nagle przepełniła ją wielka radość, że spodziewa się dziecka
mężczyzny, którego kocha ponad wszystko na świecie. Choć postąpiła niegodziwie wobec
prawowitego małżonka, który spał obok, wszystko w niej śpiewało z radości.

- Noszę pod sercem twoje dziecko, Jo - wyszeptała w nocny mrok.
On nigdy nie spotka tego dziecka, ale ona będzie je kochała za dwoje. Odtąd już na zawsze

będzie przy niej cząstka Jo, mimo że Mali będzie zmuszona posłużyć się kłamstwem i dzielić
się dzieckiem z tymi, którzy uważać je będą za potomka rodu, krew ze swej krwi.

Ale dam radę, pomyślała. Wreszcie życie nabrało sensu, teraz poradzę sobie ze wszystkim.
W tym osobliwym nastroju ułożyła się wreszcie do snu. Długo tak leżała wpatrzona w

ciosane belki powały, rozświetlone księżycowym blaskiem. W końcu zasnęła z dłońmi
ułożonymi na ciepłym płaskim brzuchu.


ROZDZIAŁ 3.

Kiedy po obiedzie Johan wziął Mali za rękę i chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, w

izbie powoli ucichły rozmowy. Wszyscy skierowali spojrzenia na niego i tę, która stała obok
ze spuszczonym wzrokiem.

Wielu zapewne zachodziło w głowę, co się święci, bo Johan już od rana promieniał niczym

słońce. Chodził z dumnie uniesioną głową i, co nieczęsto mu się zdarzało, rozdawał miłe
słowa, które wprawiały wszystkich w zdumienie. Johan bowiem nie należał do tych, którzy
odzywają się bez powodu.

- Zręczna z ciebie dziewczyna, Ane - rzekł, kiedy służąca nalewała mu kawę przy

ś

niadaniu. - Zresztą Ingeborg także uwija się jak fryga.

Ane osłupiała i omal nie upuściła mu na kolana dzbanka z kawą. Spłonęła rumieńcem z

radości i niedowierzania, bo we dworze rzadko słyszało się pochwały. Co się dzieje z tym
dziedzicem? Na ogól ciskał się po dworze jak wściekły byk, przynajmniej odkąd się ożenił.
Tego dnia był jednak całkiem odmieniony.

Może nie jest jednak taki zły, skoro potrafi się uśmiechać i przyjaźnie odnosić do ludzi,

pomyślała Ane. Szkoda, że tak rzadko.

Beret także spojrzała na Johana badawczo, a u nasady jej nosa pojawiła się głęboka

zmarszczka.

- Co jest? - zapytała podniesionym głosem. - Zjadłeś coś, co ci zaszkodziło?

background image

Ale Johan tylko się uśmiechnął i wstał od śniadania, a kiedy zniknął w drzwiach, na

twarzach wszystkich zagościła ciekawość. Nikt nie wiedział też, gdzie jest Mali.

Przy obiedzie Johan posilał się z apetytem i pilnował, by półmiski wracały wciąż do Mali,

która jednak nie wykazywała równej chęci do jedzenia. Grzebała sztućcami w talerzu i tylko
raz po raz brała do ust jakiś kęs.

- Powinnaś jeść, chyba rozumiesz - zwrócił się do niej przyjaźnie Johan i poklepał po

dłoni.

Mali zaczerwieniła się po cebulki włosów, a pozostali stołownicy popatrzyli

zaintrygowani. Nie słyszeli, by Johan kiedykolwiek zamienił z żoną choć słowo przy posił-
kach, odkąd ta pojawiła się we dworze. Tymczasem teraz zdobył się nawet na czuły gest
wobec niej, a kiedy oboje wstali od stołu, chwycił Mali za rękę i odchrząknął znacząco.

- No cóż, chciałem tylko oznajmić, że czekają nas tu we dworze wielkie wydarzenia -

oświadczył i dumny rozejrzał się wokół. - Mali spodziewa się dziecka! Dziedzic Stornes jest
w drodze. Przyjdzie na świat w okolicach kwietnia. Prawda? - zwrócił się do żony i objął ją
ramieniem, a ona tylko skinęła głową, nie podnosząc wzroku.

Na krótką chwilę w izbie zaległa kompletna cisza, a twarze zebranych wyrażały

prawdziwe zaskoczenie, ale zaraz potem wybuchła radość i gratulacjom nie było końca. Na-
wet Beret podeszła do małżonków i ściskając dłoń syna, popatrzyła nań ze łzami w oczach i
rzekła:

- Ależ z was odmieńcy! Żeby nic wcześniej nie powiedzieć, gdy my tu wszyscy czekamy i

czekamy...

Rzuciła Mali wymowne spojrzenie.
- Dobrze już, dobrze - odparł Johan zakłopotany. - Chcieliśmy po prostu być pewni,

prawda? Teraz już wiadomo, że dziedzic urodzi się w kwietniu.

Nawet nie przyszło mu do głowy, że może urodzić się dziewczynka.
Beret stała przed Mali trochę zakłopotana, ale przemogła się i ją objęła. Mali z wrażenia

omal nie zemdlała. Nigdy nie przypuszczała, że teściowa ją kiedyś przytuli. Zawstydziła się,
wiedząc, że radość Beret opiera się na fałszywych przesłankach, i jeszcze bardziej
poczerwieniała. Nie czuła się dobrze, okłamując ludzi, z którymi mieszkała pod jednym
dachem.

- Teraz, moja droga, musisz na siebie uważać - orzekła Beret. - Odtąd nie będziesz

wykonywać żadnych ciężkich prac. Nie pozwolę, by coś złego się stało naszemu przyszłemu
dziedzicowi teraz, gdy wreszcie jest w drodze.

Kiedy Mali podniosła wzrok, napotkała spojrzenie Siverta, które nabrało jakiegoś nowego

blasku. Zabolało ją i zasmuciło, że robi głupca z tak dobrego człowieka. Babcia także wstała i
przytuliła ją mocno, a kiedy już wypuściła z objęć, miała łzy w oczach.

- Co za radość! - rzekła cicho. - Wszyscy tu, we dworze, cieszymy się, ale chyba Johan

najbardziej. Zasłużył na potomka, chłopaczyna.

W izbie huczało od głośnych rozmów. Mali ujęła dłoń staruszki i przytuliła mocno do

swego policzka. Nikt nie zwracał uwagi na te dwie kobiety, które dzieliła duża różnica wieku.

- Tak, zasłużył na potomka - odparła cicho Mali i dodała: - To jest i będzie jego dziecko.

Wiesz o tym, babciu, prawda?

Staruszka nie od razu odpowiedziała, ale pogłaskała Mali po policzku i nachyliwszy się,

szepnęła jej do ucha:

- Tak, wiem. Nigdy nie pozwól na to, by miał choć cień wątpliwości, dziecino!
Mali oblała się rumieńcem, ale babcia zdążyła się odwrócić i pokuśtykała w stronę drzwi.
Pogłoska o tym, że w Stornes wreszcie spodziewają się potomka, rozeszła się

błyskawicznie. Do dworu zaczęli się zjeżdżać goście: jedni, by życzyć młodym rodzicom
szczęścia, inni spragnieni sensacji. Takie wrażenie miała przynajmniej Mali, gdy wypytywali
ją o szczegóły i udzielali dobrych rad. Ona sama obyłaby się bez tego całego rozgardiaszu, ale

background image

Johan sprawiał wrażenie, jakby nie mógł się tym wszystkim nasycić. Z rozpromienioną
twarzą krążył wśród gości dumny jak paw, często obejmował Mali ramieniem w obecności
innych, jakby chciał ją osłonić. Pozwalała mu na to, starała się jak należy odgrywać swą rolę,
choć przychodziło jej to z trudem.

Dla Mali był to przedziwny czas oczekiwania. Przerażona i zrozpaczona wyrzucała sobie,

ż

e oszukuje dobrych ludzi, zwłaszcza Siverta, choć i Johan, jej zdaniem, na to nie zasługiwał.

Głównie jednak męczyła ją własna nieuczciwość. Nie powinna korzystać z tego, co jej się nie
należy. Wychowała się w przekonaniu, że co innego być biednym, a co innego nieuczciwym.

Często myślała o tym, że nie powinna nadużywać dobrej woli właścicieli Stornes.

Wszyscy, łącznie z Beret, chodzili koło niej, pilnowali, by nie dźwigała, aby się odpowiednio
odżywiała i nie zrywała o świcie. Troszczyli się, by miała jak najwięcej spokoju. Mali nie
przypuszczała nawet, że czas oczekiwania na przyjście na świat dziedzica Stornes wprowadzi
tyle zmian w codziennym życiu we dworze. Wolałaby, aby nie robiono wokół jej ciąży tyle
zamieszania, by nie pilnowano jej na każdym kroku, mimo że czyniono to w dobrej wierze.
Choć rozumiała ich intencje, cała ta dobra wola i troska była trudna do zniesienia. Cichą
radość, którą odczuwała w głębi serca, każdego dnia mąciła świadomość, że wszystkich
oszukała, i to w taki perfidny sposób.

Zdarzało się, że Mali nie spała po nocach, rozważając, czy nie powiedzieć prawdy.

Zastanawiała się, czy tak nie będzie lepiej, zarówno dla niej samej, jej nienarodzonego
dziecka, jak i właścicieli Stornes. Ale w takich momentach wpadała w panikę. Uświadamiała
sobie, jaki smutek, gorycz i nienawiść wywoła taka nowina, i wiedziała, że nie jest w stanie
tego udźwignąć. Zresztą konsekwencje poniosłaby nie tylko ona, ale i jej rodzina, wreszcie
nienarodzone dziecko. A o nim musiała teraz myśleć przede wszystkim. Gdyby wyznała
prawdę, zostałaby wyrzucona wraz z dzieckiem na pastwę losu. I choć na pewno w Buvika
przygarnięto by ją pomimo hańby, jaką na siebie ściągnęła, niełatwo byłoby jej zapewnić
dziecku godne życie. Do końca swych dni musiałaby cierpieć upokorzenie za to, że oddała się
Cyganowi, będąc żoną dziedzica Stornes. W oczach łudzi nie ma gorszego grzechu, nigdy
więc by jej to nie zostało zapomniane.

W takie noce przywoływała wciąż Jo, zresztą i za dnia nie opuszczały jej myśli o

ukochanym. Jednak w nocnej ciszy mogła się całkiem poddać tęsknocie, smutkowi i goryczy.
Zaraz po wyjeździe Jo, Mali usiłowała wymazać go ze swej pamięci, bo każde wspomnienie
wywoływało w niej dotkliwy ból. Kiedy jednak zrozumiała, że te cudne chwile przeżyte
razem przyniosły owoc i że to Jo jest ojcem dziecka, które Mali nosi pod sercem,
wspomnienia, tęsknota i miłość wybuchły w niej z nową silą i nie potrafiła prawie myśleć o
niczym innym. Widziała Jo koło siebie, zarówno we śnie, jak i na jawie; wspominała jego
cudowne oczy ze złotymi plamkami, jego głos i gorące, delikatne dłonie. Wszystko wróciło
do niej z taką siłą, że czasami pod wpływem owych wspomnień czuła w podbrzuszu lepką
wilgoć.

Wciąż na nowo pytała samą siebie, czy nie powinna wyjechać wraz z Jo, choć przecież już

wówczas, gdy ją o to prosił, wiedziała, że to niemożliwe. Tyle że wtedy nie miała jeszcze
pojęcia o dziecku. Czasami odzywał się w niej żal i udręka. Przecież Jo powinien pomyśleć o
tym, że ich zbliżenia mogą mieć poważne konsekwencje. Nie powinien jej zostawić samej we
dworze. Ale potem przypominała sobie, że przecież sama dokonała wyboru, bo Jo do samego
końca błagał, by z nim wyjechała. A to, że nie dawał znaku życia, oznaczało, że dotrzymuje
słowa, jakie na nim wymusiła. Czasami marzyła o tym, by wrócił, mimo że mu zakazała. By
przybył przystojny i silny i zabrał ją ze sobą. Zdjął z niej wszelkie troski, położył kres
kłamstwom i upokorzeniom. Przytulił ją do siebie i powiedział, że należą do siebie. Budziła
się z takich snów nieprzytomnie szczęśliwa, póki nie uświadomiła sobie, że to tylko senne
marzenia, i wtedy znów ogarniało ją rozgoryczenie. Nawet jeśli Jo nic nie wie o dziecku,
myślała, powinien się domyślić, że po tym, co razem przeżyli, życie z Johanem, każda

background image

spędzona z nim noc, będzie dla niej piekłem. Przecież jej serce na zawsze należy do Jo! Jak
może więc ją skazywać na taką udrękę i upokorzenie, skoro zapewniał o swoim wielkim
uczuciu? A może tylko jej się wydawało, że mówił o miłości? Może znalazł sobie już kogoś
innego?

Podczas ciemnych nocy zazdrość, przemieszana z tęsknotą i rozpaczą, powodowała ból w

każdym skrawku ciała Mali. Jej myśli plątały się w kompletnym chaosie. Najczęściej wtedy
nakrywała się kołdrą i płakała.


Budziła się co rano zmęczona, z zaczerwienionymi oczami. Johan otulał ją dokładnie

futrzaną narzutą i patrzył na nią zatroskany.

- Czy ci czasem coś nie dolega? - pytał pełen obaw. Mali tylko kręciła głową i

odpowiadała, że źle spała, co zresztą było zgodne z prawdą. Jakie były prawdziwe powody
bezsenności, nie wspominała.

- Poleż sobie jeszcze trochę - mówił Johan. - Zejdziesz, jak się lepiej poczujesz. Nie ma

pośpiechu.

Dobry Boże, myślała Mali zrozpaczona. Dlaczego nagle stał się taki miły i dobry? Byłoby

jej łatwiej, gdyby Johan pozostał draniem i brutalem, który upokarzał ją od poślubnej nocy.
Starała się, jak tylko mogła, odwzajemnić troskę, jaką otaczał ją od chwili, gdy dowiedział się
o jej ciąży, by w ten sposób uciszyć wyrzuty sumienia. On zaś przyjmował każdy jej uśmiech
z blaskiem w oczach, wzruszony i szczęśliwy.

Nie znając prawdy, przynajmniej nie cierpi, myślała Mali zmęczona. Przeciwnie, rozsadza

go duma i radość, jak jeszcze nigdy dotąd.

No i było jeszcze coś. Johan przestał ją zmuszać do zbliżeń, co go z pewnością wiele

kosztowało. Raz po raz pieścił jej pierś lub przytulał ją mocno i całował intensywnie, ale dalej
się nie posuwał. Bał się histerycznie, że przez niego Mali mogłaby stracić dziecko.

Mali zaś chętnie utwierdzała go w tym przekonaniu, mimo że dobrze wiedziała, iż

małżeńskie igraszki nie mogą zaszkodzić dziecku. Tyle przynajmniej dowiedziała się z
opowieści innych młodych mężatek, które dzieliły się doświadczeniami z okresu ciąży. W
większości ich mężowie nie trzymali się na uboczu i dopiero w ostatnim miesiącu
powstrzymywali się od współżycia. A niektóre kobiety przyznawały z rezygnacją, że
mężowie prawie do dnia porodu korzystali ze swych praw. Dla Mali zaś było wybawieniem,
ż

e Johan w ogóle jej nie dotykał.

Leżała przykryta po samą brodę w sypialni na cichym poddaszu i nasłuchiwała odgłosów

jesiennego sztormu uderzającego z wielką silą w budynki dworu. Nie pozwolono jej pomagać
przy myciu owiec, a tym bardziej nie wolno jej było się schylać przy strzyżeniu.
Uczestniczyła jednak w uboju, ale musiała przyrzec, że nie będzie dźwigać nic ciężkiego.
Wzięła też tak jak zwykle udział w odlewaniu świec, chociaż Beret pilnowała, by co jakiś
czas odpoczywała. Miała więc mniej pracy niż zazwyczaj i czas często jej się dłużył.
Postanowiła zająć się tkaniem. Wybrała się do babki Johana mieszkającej w oddzielnej części
budynku, do której przenosili się zawsze gospodarze po przekazaniu dworu w ręce swoich
następców.

Siedząc przy krosnach, zastanawiała się, czy nie powinna porozmawiać z babcią i poradzić

się, jak postąpić, ale nie mogła się na to zdobyć.

Któregoś popołudnia, kiedy razem piły kawę, babcia spojrzała na nią nagle i zapytała

cicho:

- Jak się czujesz, moje dziecko?
Mali natychmiast się zorientowała, że babcia nie pyta o ciążę, lecz po prostu ciekawi ją,

jak się jej żyje z kłamstwem, którego się dopuściła. Mali drżącą ręką odstawiła filiżankę i
odważyła się spojrzeć w patrzące z powagą szare oczy staruszki.

background image

- Wiesz, babciu, o wszystkim - powiedziała, szarpiąc nerwowo paznokieć. - Wiedziałaś to

przez cały czas, prawda? Ale przecież nie można mieć absolutnej pewności! Sypiam w
jednym łożu z Johanem od ponad roku i oczywiście wielokrotnie próbował...

Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.
Babcia przez chwilę się nie odzywała, ale wreszcie zapytała:
- Masz wątpliwości?
Mali pokręciła głową w milczeniu, a do oczu napłynęły jej łzy.
- Nie, chyba nie. Nigdy jednak nie sądziłam, babciu, że tak się stanie. Spotkałam Jo w

Gjelstad na krótko przed tym, gdy zostało postanowione, że poślubię Johana. Wtedy nic się
między nami nie wydarzyło, ale czułam coś... - Odetchnęła głęboko i szlochając, spojrzała
staruszce w oczy. - Uwierz mi, że nie kłamię, mówiąc, że nie chciałam, by tak się stało. Ale
kiedy Jo się tu pojawił i pozostał we dworze przez jakiś czas, to... - zamilkła i zasłoniła dłonią
oczy. - Nie zrobiłam tego, by się zemścić na Johanie, babciu. To święta prawda. Ale to było
coś... coś, nad czym nie potrafiłam zapanować.

- Tak, widziałam - odparła staruszka, a jej spojrzenie wyrażało bezgraniczny smutek. -

Zdziwiło mnie tylko, że nikt inny tego nie zauważył. Ale za to możemy tylko dziękować
Bogu. Ja nie wyjawię nikomu tego, co wiem. Żywa dusza nie dowie się ode mnie prawdy. Bo
co by z tego wyszło? Nigdy nie widziałam jeszcze Johana tak szczęśliwego i dumnego. Nie
mogłabym go tego pozbawić! Choć pragnęłabym całym sercem, aby to było jego dziecko -
dodała cicho. - Jemu też nie dane było przeżyć zbyt wiele szczęścia w tym życiu.

Przez chwilę zaległa między nimi cisza.
- Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałam, że Johan nie potrafił zapanować nad uczuciami

do ciebie? Dlatego musiał cię zdobyć za wszelką cenę, mimo że przekonywałam go, iż z tego
będzie tylko nieszczęście? Ale to było silniejsze od niego. Pamiętasz moje słowa? -
powtórzyła.

Mali w milczeniu pokiwała głową.
- Wtedy chyba nie rozumiałaś, co to znaczy. Ale teraz już wiesz, jak to jest, gdy uczucia

pozbawią normalnego człowieka rozumu i zdrowego rozsądku. Kiedy się nie kontroluje
swoich uczuć, można kogoś mimowolnie zranić. Johan uciekł się do podstępu, by zdobyć
kobietę, której pożądał nade wszystko. I skrzywdził ciebie. Uczynił to dlatego, że nie potrafił
oprzeć się uczuciom, tak jak ty.

Babcia poklepała drżącą rękę Mali, która skubała serwetę na stole.
- Proszę cię, Mali, zapamiętaj, że nie jesteś wcale lepsza od Johana. Już nie...
Mali siedziała w milczeniu, a po policzkach płynęły jej łzy. Nie zgadzała się ze staruszką.

Przecież oddała się z miłości komuś, kto ją równie mocno kochał. Do Johana nigdy nic nie
czuła i nie sądziła, by go choć trochę obchodziła. Chciał ją tylko posiąść na własność. Jak
można więc robić takie porównania? Miłość, której uległa, była miłością zakazaną, ponieważ
oddała się Jo, będąc prawowitą żoną Johana. Zgrzeszyła świadomie, ale nic nie mogło jej
powstrzymać. Może więc rzeczywiście, uwzględniając to wszystko, nie jest wiele lepsza od
swego męża?

- Być może w tym, co mówisz, tkwi odrobina racji - odrzekła cicho. - Obiecuję, że będę o

tym pamiętać. Wiesz, że nie mogę pokochać Johana, nigdy nie potrafiłam obudzić w sobie
gorącego uczucia do niego. Teraz zaś mam pewność, że moją największą i jedyną miłością
jest Jo. To on jest mi przeznaczony tu na ziemi, babciu. Ale jego już nigdy więcej nie
zobaczę, a on nie wie o dziecku - dodała. - Tylko ty i ja znamy prawdę.

Przez chwilę siedziały w milczeniu zasłuchane we własne myśli. W końcu Mali

wyprostowała się i ujęła dłoń staruszki.

- Od teraz postaram się być lepszą żoną dla Johana - dodała i wytarła mokrą twarz

chusteczką, którą podała jej babcia. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by nasze
wzajemne stosunki jakoś się ułożyły. Dziecko, które się urodzi, będzie wyłącznie jego

background image

dzieckiem. Przynajmniej tyle jestem Johanowi winna, skoro to dziecko ma odziedziczyć
kiedyś Stornes.

Stary stojący zegar wybił siedem razy. Za oknami było ciemno jak w nocy, deszcz siekł o

szyby.

- A może lepiej, żebym wyznała całą prawdę, babciu? - zapytała nieoczekiwanie Mali. -

Myślałam o tym...

- Nie, ta prawda zraniłaby boleśnie wielu niewinnych i obudziła nienawiść trudną do

stłumienia w przyszłości - odparła cicho babcia. - Przez chwilę bałam się, że uciekniesz z tym
Cyganem. Cieszę się, że tego nie zrobiłaś, ale wiem, że nie będzie ci lekko, dziecko. Nigdy
nie jest dobrze, gdy życie i przyszłość buduje się na kłamstwie i zdradzie. A ty będziesz
musiała zataić przed dzieckiem, kim ono jest naprawdę. Przyjdzie ci dźwigać ciężkie brzemię
w całkowitej samotności. Ale to pewnie kara...

- Czasami mi się wydaje, że nie dam rady - wyszeptała Mali udręczona. - Tęsknię za Jo i

boję się, że ktoś odkryje prawdę. Poza tym dręczą mnie wyrzuty sumienia, że oszukuję
dobrych ludzi. Nie chciałam tego, babciu. Uwierz mi!

Staruszka kiwała się na fotelu zapatrzona gdzieś w dal.
- Wierzę, że nie zrobiłaś tego celowo, Mali, bo nie jesteś złym człowiekiem. Po prostu ty

także nie potrafiłaś zapanować nad uczuciami. Będziesz więc musiała wziąć swój krzyż i
nieść go przez życie najlepiej, jak potrafisz, dziecino. I nie ma co o tym więcej mówić. To
cena za miłość, której posmakowałaś tylko odrobinę. Nie możesz być z tym, którego kochasz.
Może to dla ciebie najcięższa kara...

Mali wstała, powoli prostując kręgosłup, który jej trochę dokuczał ostatnimi czasy.
- Tak, dla mnie to największa kara - powiedziała i mijając staruszkę, pogłaskała ją po

policzku. - Moje życie bez niego nie jest pełne.

- Wszystko ma swoją cenę, dziecino - powiedziała powoli babcia.
Mali przyjęła jej słowa w milczeniu, bo aż nazbyt dobrze poznała ich sens. Po cichu

zamknęła za sobą drzwi i odeszła.


ROZDZIAŁ 4.

Wielkimi krokami zbliżało się Boże Narodzenie.
Za dnia Mali często siedziała przy wełnie i grępli. Tego roku udało się pozyskać

wyjątkowo dużo wełny, więc zapewne jeszcze długo po świętach będzie z nią dużo roboty, bo
choć i w tym roku kobiety zbierały się, by wspólnie czyścić i wyczesywać włókna, wciąż
jeszcze pozostało wiele worków niezgręplowanej wełny. Kiedy nadeszła pora wypieków,
Mali z zapałem zabrała się do tej pracy. Brzuch miała dość duży i Beret już nie raz
zastanawiała się głośno, czy czasem nie urodzą się bliźniaki. Mali wiedziała, że teściowa jest
w błędzie, i nawet powiedziała jej, że zadowolą się jednym dzieckiem.

- W takim razie będzie to silny chłopak - mówiła Beret, przyglądając się synowej

dokładnie. - Jak na czwarty miesiąc masz spory brzuch, wyczuwasz już ruchy dziecka?

Mali pokiwała głową. Oczywiście, że dziecko poruszało się już w jej brzuchu, chociaż

nikomu o tym nie powiedziała. Zresztą po raz pierwszy poczuła ruchy niedawno. Któregoś
wieczoru leżała, nie mogąc zasnąć, i nagle odniosła wrażenie, że w jej ciele nagle zatrzepotał
skrzydłami jakiś przerażony ptaszek. Z początku nie zorientowała się, co to, ale po kolejnym
takim wrażeniu zrozumiała, że poruszyło się w niej dziecko. Delikatnie ułożyła dłonie na
brzuchu, czujna i rozbudzona. Raz za razem wyczuwała te dziwne miękkie ruchy w
podbrzuszu. Leżała w nabożnym skupieniu, wzruszona pierwszym spotkaniem z
maleństwem. Rozsadzało ją uczucie szczęścia zabarwione smutkiem i tęsknotą za tym, z
którym powinna dzielić tę chwilę, za Jo. Gdyby tu był, chwyciłaby jego dłoń i położyła na
swoim brzuchu, aby i on poczuł istotę, której dał życie. Ale Jo nie było przy niej, a obok spał

background image

twardo Johan. Nie wpadło jej do głowy, by budzić męża, by i on mógł uczestniczyć w tym
niezwykłym przeżyciu.


Tuż przed świętami Bożego Narodzenia rozsuwane łoże w sypialni na poddaszu zostało

zsunięte na pojedyncze łóżko, by zrobić miejsce na nowe, które ustawiono wzdłuż drugiej
ś

ciany. Obowiązywał taki zwyczaj, że kiedy kobieta była w zaawansowanej ciąży,

małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Mali z utęsknieniem czekała na ten dzień,
ale nie miała odwagi o nim przypominać. Tak więc właściwie temat ten podjęła Beret.

- Najwyższy czas, żeby Mali przeniosła się do swojego łóżka - powiedziała któregoś dnia.

- Taka się zrobiła wielka, że w waszym małżeńskim łożu jest jej pewnie za ciasno.

Chyba jeszcze nigdy Mali nie czuła większej wdzięczności wobec teściowej, zwłaszcza że

gdy Beret coś postanowiła, to nie trzeba było długo czekać na efekty. Już po tygodniu do
sypialni zostało wniesione świeżo wyszorowane, pachnące czystością łóżko ze świeżą
pościelą i dużym futrzanym nakryciem, którym można było się dodatkowo dogrzać, jeśli pod
samą kołdrą było zbyt chłodno.

Nie tylko z powodu ciasnoty małżonkowie przenosili się do oddzielnych łóżek. Dziecko po

urodzeniu spało zazwyczaj z matką. Było to wygodne przy karmieniu piersią, a poza tym
niemowlę potrzebowało matczynego ciepła, by nie marznąć na zimnym poddaszu.

Maleństwo często spało z matką, póki ta nie rodziła kolejnego dziecka. W niektórych

małżeństwach trwało to tylko rok, w innych dziecko czasem dopiero w wieku dwóch lat
dostawało swoje łóżeczko. Mali nie miała pojęcia, jak długo jej dziecko będzie z nią spało,
nie wierzyła jednak, że młodsze rodzeństwo odbierze miejsce pierworodnemu. Mali była
prawie pewna, że Johan z jakichś powodów nie może mieć dzieci. Ale o tym nie zamierzała
nikomu mówić. Pogodziła się z tym, że będzie miała tylko jedno dziecko.

We dworze była też kołyska, która miała być używana za dnia na dole w izbie, tak by

zawsze ktoś miał niemowlę na oku. Beret już ją wyszykowała, choć Mali uważała, że to za
wcześnie. Wolała nie kusić losu. Zdarzało się przecież, że nawet bardziej zaawansowane
ciąże kończyły się tragicznie. W okolicy, z której pochodziła Mali, nie było w zwyczaju robić
tak wielkich przygotowań z wyprzedzeniem, by, jak mówiła jej matka, nie zapeszyć. Dopiero
tuż przed rozwiązaniem szykowano wyprawkę.

Mali nie miała pojęcia, czy Beret zna te przesądy, ale nawet jeśli, to najwyraźniej nie

zamierzała się nimi kierować. Nazbyt była przejęta faktem, że oto wreszcie nastąpi
przedłużenie rodu. Rozkwitła i promieniała tak, jakby to ona miała powić dziecię. Wprawdzie
nadal nie potrafiła ukryć, że wolałaby, aby za to wielkie wydarzenie odpowiedzialna była
kobieta wyższego urodzenia, ale Mali nie brała sobie tego już tak bardzo do serca. Nie był to
jej pomysł, aby poślubić dziedzica Stornes. Od samego początku wiedziała, że jej ubogie
pochodzenie sprawiać będzie jedynie kłopoty. Osoby pokroju Beret Stornes do tych spraw
przywiązują duże znaczenie. Wymarzyła sobie zapewne, że kobieta, która da synowi
potomka, będzie mu równa urodzeniem. Tymczasem Johan uparł się, by poślubić Mali, i
Beret musiała się w końcu z tym pogodzić, choć, co zrozumiałe, starała się za wszelką cenę
nie dopuścić do tego mezaliansu. Na decyzji Mali zaważyła obietnica pokrycia długów jej
rodziny i wykupienia gospodarstwa. Zgodziła się więc na to małżeństwo, a właściwie
sprzedała się ze względu na najbliższych.

Wszyscy zauważyli, że Beret bardzo zmieniła swój stosunek do synowej, gdy ta zaszła w

ciążę.

Mali nie miała co włożyć na siebie, bo nie mieściła się w żadne swoje odświętne ubrania.

Johan zatroszczył się o tkaninę na nową luźną suknię odcinaną pod biustem.

- Niepotrzebnie - protestowała Mali, gdy Johan wrócił z piękną wełnianą tkaniną w

kolorze niebieskim. - Przecież mogę sobie przerobić spódnicę i na to włożyć odświętną
bluzkę.

background image

- Powinnaś mieć elegancką suknię. Stać mnie na to, by moja ciężarna żona włożyła coś

nowego, wiesz - odpowiedział Johan zakłopotany, nie odrywając od niej oczu, i dodał
nieporadnie: - Chcę, by wszyscy zobaczyli, że wciąż jesteś najpiękniejszą kobietą, mimo
błogosławionego stanu.

Mali poczerwieniała wzruszona. Nie wiedziała, jak reagować na komplementy męża.
- Bardzo ci dziękuję - odparła cicho i uścisnęła mu pośpiesznie dłoń. - Tkanina jest

niezwykle piękna.


Poprzednie święta Bożego Narodzenia Mali wspominała z niechęcią. Były to pierwsze

ś

więta spędzane poza domem, usychała więc z tęsknoty za najbliższymi. Z trudem udało jej

się przetrwać wieczór wigilijny. Stoły były suto zastawione, przepiękna choinka ze
ś

wiatełkami stanowiła widok sam w sobie, a zapachy przypominały te z rodzinnego domu,

jednak atmosfera była bardzo napięta.

Tym razem święta upłynęły w milszym nastroju. Mali przeforsowała swoją wolę i również

w tym roku kilka dni przed wigilią pojechała do domu, do Buvika.

Johanowi nie bardzo się to podobało, a Beret uznała, że Mali zwariowała.
- W środku zimy wybierać się w twoim stanie saniami w tak daleką drogę! - pomstowała.

Ale Mali postawiła na swoim. I chociaż towarzyszył jej Johan, spędziła bardzo przyjemny
dzień w rodzinnym domu. Cieszyła się jak dziecko, że może im zawieźć wielki kosz z
jedzeniem i obdarować wszystkich prezentami. Mama promieniała i głaskała jej okrągły
brzuch, uśmiechając się z dumą, a Mali przyszło na myśl, że pod tym względem przypomina
Beret.

Mama nie rozumiała, że życie córki w Stornes nie jest usłane różami, ale Mali nie

zamierzała jej tego uświadamiać.

No a potem nadeszła wigilia w Stornes. Kiedy Mali pojawiła się w izbie w swojej nowej

odświętnej sukni, zauważyła w oczach Johana błysk podziwu.

- Proszę, proszę - odezwała się Beret, patrząc na synową. - W takiej pięknej sukni można

się pokazać w święta!

Mali zrozumiała, że w ustach teściowej to największy komplement, uśmiechnęła się więc

leciutko. Przeglądała się na górze w lustrze i dobrze widziała, że w nowym stroju wygląda
bardzo korzystnie. Należała do tych kobiet, które w błogosławionym stanie pięknieją. Włosy
miała lśniące, a cerę gładką jak jedwab. Poza tym zauważyła w swoich oczach osobliwe
skupienie. Gdy tak zerkała na swe odbicie, poczuła, jak zalewa ją fala tęsknoty za Jo.

To on powinien być teraz na dole i czekać na nią. Poczuła, jak ściska ją w gardle, a do

oczu napłynęły łzy. Otrząsnęła się jednak pośpiesznie, uniosła dumnie głowę i zeszła po
schodach w dół.

- Dziedzic Stornes będzie miał piękną mamę - oświadczył Sivert i uśmiechnął się ciepło. -

A do tego, co najważniejsze, pracowitą i dobrą. Będziesz wspaniałą matką, Mali. Jestem tego
pewien.

Mali wydawało się, że nie zasługuje na tyle ciepłych słów, choć sprawiły jej wiele

przyjemności. Zwłaszcza ceniła sobie to, co powiedział Sivert, którego darzyła głębokim
szacunkiem i miłością.

Już na wstępie nastrój wieczoru był więc bardzo miły, i wigilia upłynęła w zgodzie i

spokoju. Sivert odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Chrystusa, potem zasiedli do
wieczerzy, a w końcu obdarowali się prezentami. Był taki zwyczaj, że każdy musiał dostać
paczkę. Mali przygotowywała prezenty przez całą jesień. Uszyła odświętną koszulę dla
Johana, utkała bieżnik dla Beret i Siverta i piękną makatę dla babci z wyhaftowanym tekstem
modlitwy Ojcze nasz.

Od Johana dostała gruby srebrny łańcuszek z otwieranym medalionem, w środku którego

można było umieścić fotografię. Położyła go sobie na kolanach zakłopotana. Wolałaby nie

background image

dostawać od męża żadnych kosztownych podarków, bo na nie nie zasłużyła. Ponieważ jednak
Johan o tym nie wiedział, podziękowała mu najpiękniejszym uśmiechem i na moment
dotknęła jego dłoni.

- Pozwól, że ci pomogę - odezwał się Johan pełen zapału i wziął do ręki naszyjnik. -

Dostałaś go po to, żeby nosić, a nie odkładać na bok.

Mali siedziała sztywno, jakby bała się poruszyć, podczas gdy mąż zawieszał ozdobę na jej

szyi. Ciepłą dłonią musnął niby przypadkiem jej kark, aż Mali przeszedł dreszcz.

Ż

eby tylko nie pił za dużo tego wieczoru, pomyślała, zdjęta nagłym lękiem. Bała się, że

Johana najdzie ochota na amory po powrocie do sypialni, ale zaraz odrzuciła od siebie tę
obawę. Skoro do tej pory trzymał się z boku, to tym bardziej nie tknie jej w wieczór wigilijny.
Jej ciąża była już bardzo widoczna, a Johan panicznie bał się o swojego potomka.

Kiedy wreszcie zmęczona i z bólem w krzyżu ułożyła się w łóżku, sen nie chciał na nią

spłynąć. Wpatrywała się w księżycowy blask migający na belkach powały, a myśli jej
ulatywały do Jo. Gdzie i z kim spędził ten wigilijny wieczór? Kto go obdarował prezentami?
Czy on także przygotował podarki? Znów poczuła ukłucie zazdrości i niepewność. Czy Jo
myślał o niej tego wieczoru, czy też o niej zapomniał? Obracała na palcu obrączkę od niego, a
jej serce przepełniała tęsknota i miłość.

Dobry Boże, myślała, czując napływające do oczu łzy. Czy nigdy nie odzyskam spokoju?

Powoli podniosła dłoń do ust i delikatnie pocałowała srebrną obrączkę.

- Kocham cię, Jo - wyszeptała w nocny mrok. - Nie zapominaj o mnie!

Tradycyjnie już mieszkańcy położonych po sąsiedzku czterech dużych dworów spotykali

się w drugi dzień świąt. Tego roku przyjęcie urządzali mieszkańcy Granvold. Ostatnio stałym
tematem rozmów był oczekiwany w Stornes potomek. Mali siedziała nieswojo wśród gości,
czując na sobie ciekawskie spojrzenia. Za to Johan był w swoim żywiole, a jego matka
wydawała się dużo bardziej rozmowna niż kiedykolwiek.

Mali męczyło to, że znalazła się w centrum zainteresowania i że wszyscy o niej

rozmawiają, nie czuła się jednak odtrącona. W ciągu tego z górą roku od jej przeprowadzki do
Stornes poznała wielu ludzi, których sobie ceniła, choć z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniła, w
obawie, by nie wyszło na jaw, jak źle układają się stosunki między nią a Johanem.

Podobnie jak w Stornes, również w Granvold i Oppstad były młode gospodynie. Obie

urodziły dzieci zaraz po ślubie, nie szybciej jednak, niż nakazuje przyzwoitość, a w Granvold
przyszło na świat już nawet drugie maleństwo. Jedynie spadkobierca dworu Innstad nie
znalazł sobie jeszcze żony, ale krążyły pogłoski, że i on jest już zaręczony.

Bengt Innstad był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Mali wydawał się aż nazbyt

urodziwy z tymi szafirowymi oczami okolonymi długimi ciemnymi rzęsami. Pomimo tak
pięknych rysów Bengt nie był bynajmniej zniewieściały. Mali uśmiechnęła się pod nosem, że
ktoś mógłby choćby przez chwilę nabrać takiego podejrzenia. Nie... trudno sobie wyobrazić
bardziej męskiego młodzieńca niż barczysty Bengt Innstad!

Dochodziły słuchy, że straszny z niego podrywacz. Trudno się dziwić, że dziewczęta

zakochiwały się i marzyły, by dzielić z nim życie. W końcu dziedzic Innstad miał nie lada
pozycję. Ale on żadnej, przynajmniej do tej pory, nie traktował poważnie. Mali domyślała się,
ż

e wybranka Bengta nie jest byle kim. Dziewczyna pochodziła z wielkiego dworu w

sąsiedniej wsi.

- No tak, w następne święta Bożego Narodzenia przybędzie w naszym gronie jeszcze

jedna młoda gospodyni - powiedziała Ragna Granvold.

Trzy młode żony siedziały razem na uboczu i popijały kawę.
- Jego przyszła małżonka ma na imię Eline - ciągnęła Ragna, obrzucając pośpiesznym

spojrzeniem Bengta. - Ale coś mi się zdaje, że on nie jest zbyt zachwycony zaaranżowanym
związkiem. Nie śpieszy mu się chyba do małżeńskich okowów.

background image

- Wątpię, czy porzuci dotychczasowy tryb życia - wtrąciła Lisbeth Oppstad, energicznie

unosząc brodę. - Słyszałam, że on wcale tej Eline nie chce, ale uległ woli ojca. Trygve Innstad
nie należy do tych, z którymi można się spierać, jeśli sobie coś postanowią. Bengtowi
przyjdzie się więc ożenić z Eline, czy tego chce, czy nie. Ta dziewczyna ma wnieść znaczny
posag, który zapewne przesądził o małżeństwie.

Nie będę już jedyną we wsi, o której zamążpójściu zadecydował handel - pomyślała Mali.

Współczuła serdecznie tej Eline, choć jej wcale nie znała. Jeśli to prawda, że Bengt jej nie
kocha, to czeka ją smutne życie.


Rodzina Stornesów zaprosiła wszystkich na przyjęcie w okresie między Nowym Rokiem a

ś

więtem Trzech Króli. Tradycyjnie przy takich uroczystościach otwierano podwoje

ś

wiątecznej izby. Na wiele dni wcześniej zaczynano w niej palić, aby wygonić z wnętrza i z

mebli chłód. W okresie świątecznym na niczym nie skąpiono, zwłaszcza gdy tak jak w
Stornes, nie trzeba było wiązać końca z końcem.

Mieszkańcy Gjelstad przybyli w dwoje sań, Oddleiv i Ruth w jednych, a ich trzej synowie

w drugich. Z pewnością zmieściliby się w jednych, ale chyba chcieli się pokazać.

Mali źle się czuła w dni poprzedzające przyjęcie. Od śmierci Kristine nie spotkała nikogo z

Gjelstad i nie miała pojęcia, czy zdobędzie się na to, by podać rękę tamtejszemu
gospodarzowi.

Ś

mierć Kristine wywołała naturalnie wielkie poruszenie, ale plotki szybko ucichły. Biedna

służąca, na tyle głupia, że dała się zwabić jakiemuś mężczyźnie na siano, nie była wielką
sensacją. Ludzie szeptali, że to wstyd i hańba, mając oczywiście na myśli nieszczęsną
dziewczynę. Na domiar złego nikt nie wątpił, że usiłowała pozbyć się dziecka, co ostatecznie
zniszczyło jej reputację. I tak oprócz żałoby po stracie córki jej szarzy i szpetni rodzice znosić
musieli niemą pogardę ze strony miejscowych hipokrytów, którzy szeptali z oburzeniem, że
rozpustę wynosi się z domu. Na skromny pogrzeb przybyli tłumnie ciekawscy, którzy bez
skrupułów wlepiali wzrok w siedzących w kościelnej ławce zapłakanych biedaków, mając się
za kogoś lepszego. Mali pomyślała z goryczą, że niejeden wpadłby w osłupienie, gdyby się
dowiedział, kto siłą zaciągnął Kristine na siano i ją tam brutalnie zgwałcił! Kristine nigdy się
ź

le nie prowadziła, stała się ofiarą pozbawionej skrupułów bestii! Czasami odzywały się w

Mali wyrzuty sumienia, że nie powiedziała tego, co wie. Zapewne była jedyną osobą, która
znała całą prawdę. Kto by jej jednak uwierzył? Kristine nie żyła, nie można więc było już
niczego udowodnić. Mali uznała więc, że lepiej będzie milczeć, zresztą miała swoją własną
tajemnicę, której musiała strzec...

Powoli przyjęcie rozkręciło się na dobre. Stoły uginały się pod ciężarem tłustego jadła, a

goście raczyli się mocnymi trunkami. Beret udawała, że nie widzi, iż Sivert i Johan bez
przerwy wznoszą toasty z gospodarzem z Gjelstad, chociaż dyskretnie starała się spowolnić
tempo. Synowie Gjelstada także zdrowo pociągali. Mali zauważyła, że jedynie najmłodszy
nie przyłączył się do tej kompanii.

Przyjrzała mu się ukradkiem. Havard Gjelstad nie był podobny do swojego ojca ani z

wyglądu, ani z charakteru. Wysoki, silny młodzieniec, mniej więcej w tym samym wieku co
ona, miał jasne włosy. Niesforna grzywka wciąż opadała mu na czoło, a uśmiech miał w sobie
chłopięcy wdzięk. Kiedy się śmiał, w jego ciemnoniebieskich oczach pojawiał się blask.
Spośród trzech synów Gjelstada Mali najbardziej lubiła właśnie Havarda. Wydawał się taki
otwarty i bezpośredni i traktował wszystkich z szacunkiem, także służące.

Tej cechy z pewnością nie odziedziczył po swoim ojcu, pomyślała Mali, posyłając

właścicielowi Gjelstad pełne pogardy spojrzenie. Już dawno powinien przestać pić, ale
ostrożne napomknienia żony, by trochę przystopował, kwitował lekceważącymi
komentarzami.

background image

- Baby nie powinny się wtrącać do nie swoich spraw - wybełkotał pijackim głosem i nalał

sobie znowu kieliszek do pełna. - Baby są od tego, by pilnować domu i zadowalać męża w
łóżku. To cala ich robota. Poza tym mają milczeć i być posłuszne. Prawda, Johan? -
uśmiechnął się i błędnym wzrokiem spojrzał na męża Mali.

Johan nie odpowiedział. Czerwony jak burak unikał spojrzenia Mali. Beret zaś zręcznie

skierowała rozmowę na inne tory, ale jej zaciśnięte w wąską kreskę usta wyrażały
dezaprobatę. Mali zauważyła, że Havard patrzy na ojca z potępieniem.

On tak by nigdy nie powiedział, pomyślała Mali, nie wiedząc nawet, skąd czerpie tę

pewność.

Mali udała się do spiżarni, żeby dołożyć ciasta na półmisek, gdy nagle w przejściu pojawił

się właściciel Gjelstad, który musiał wyjść za potrzebą.

- Tak, tak, Mali - wybełkotał, wlepiając w nią przekrwione oczy. - Ty to wiedziałaś, jak

się urządzić! Taka nędzarka jest teraz młodą gospodynią w Stornes. No cóż, wystarczy ładna
buzia, by zawrócić w głowie skądinąd mądremu chłopu!

Ledwie trzymał się na nogach, podpierał się ściany, by nie upaść. Nagle złapał Mali i

przyciągnął ją mocno do siebie, usiłując pocałować. Owionął ją odór wódki. Skąd wzięła siły,
nie miała pojęcia, ale odepchnęła go mocno, tak że stracił równowagę i upadł ciężko na
podłogę.

- Ty łajdaku! - warknęła cicho. - Być biednym to nic w porównaniu z tym, kim ty jesteś,

gnido w ludzkiej postaci, bez krzty przyzwoitości! Wiedz, że rozmawiałam z Kristine w
zeszłe święta. To ty ją zabiłeś, kanalio! Wziąłeś ją gwałtem i spłodziłeś jej dziecko. Nie myśl,
ż

e tego nie wiem!

Gjelstad z trudem się podniósł i dysząc ciężko, stanął przed Mali. Z jego oczu ziała

nienawiść.

- Kiedyś zamknę ci gębę - odezwał się cicho. - Bo zdaje się, że i ty nie jesteś taka święta,

jaką udajesz, zarozumiała kobyło!

Mali ominęła go i weszła do izby, zatrzaskując za sobą drzwi prosto w twarz pijakowi,

który ruszył za nią. Dyszała ciężko, a ręce jej się trzęsły. Ten mężczyzna nie pierwszy raz ją
nagabywał. Był groźnym wrogiem. Z radością zniszczyłby ją, gdyby tylko mógł. Przeraziło ją
to, co powiedział. Czyżby coś wiedział?

Muszę mieć się na baczności, pomyślała Mali. Zwłaszcza w obecności tego typa!

ROZDZIAŁ 5.

Mali przytyła bardziej, niż przypuszczała, i pod koniec ciąży czuła się jak cielna krowa z

nabrzmiałymi wymionami, które miały napełnić się mlekiem. Johan spoglądał na nią ze
zdumieniem, ale też z nieskrywanym zachwytem.

- Jesteś taka śliczna - powiedział któregoś wieczoru, kiedy przed pójściem spać stała i

rozczesywała włosy. - Jeszcze nigdy nie widziałem równie pięknej kobiety na krótko przed
porodem.

Mali spłonęła rumieńcem, speszona niekłamanym uwielbieniem męża. Im bliżej

rozwiązania, tym bardziej nasilał się jej strach. A jeśli dziecko wyglądem różnić się będzie
tak bardzo, że wszyscy nabiorą podejrzeń? Nie wiedziała nic o rodzinie Jo. Słyszała tylko, że
Cyganie są ludem wędrownym. Przybyli z dalekiego Południa, ale po drodze dołączali do
nich najróżniejsi wędrowcy: ludzie, którzy żyli wcześniej w niewoli i nędzy i postanowili
szukać szczęścia i wolności razem z barwnym taborem. A jeśli pochodzenie Jo zaważy na
urodzie dziecka? Jeśli wszyscy się domyślą, że coś z dziedzicem Stornes jest nie tak, jak
powinno...

background image

Mali czepiała się nadziei, że dziecko będzie podobne do niej. Jeśli zaś odziedziczy ów

szczególny kolor oczu Jo, Mali powie, że takie same oczy miała także jej prababka. Nikt tego
nie sprawdzi, bo prababcia nie żyła już od wielu lat.

Mali nie spała po nocach i modliła się do Boga, w którego przestała wierzyć. Modliła się,

by dziecko swoim wyglądem nie wzbudziło podejrzeń. Prosiła o to nie przez wzgląd na
siebie, lecz na maleństwo.

Wieczorami często siedziała z robótką w ręku; szyła kaftaniki i pieluszki dla dziecka,

dziergała maleńkie sweterki, spodenki i czapeczki. Nawet Beret wyrażała się z podziwem o
jej pracowitości. Sama także szyła i robiła na drutach ubranka, by potomkowi rodu Stornesów
niczego nie brakowało, gdy już przyjdzie na świat.


Skurcze zaczęły się pewnego popołudnia pod koniec kwietnia. Właśnie wstali od

podwieczorku, kiedy Mali poczuła ostry ból w okolicach krzyża. Wstrzymała oddech i
ś

cisnęła blat stołu.

Johan stał nieporadny i tylko na nią patrzy! z lękiem.
To Beret przystąpiła pośpiesznie do działania i pomogła Mali usiąść na krześle.
- Zaprzęgaj konia i jedź czym prędzej po akuszerkę - nakazała sucho Gudmundowi, który

wrócił już do pracy we dworze po tym jak, letnią porą złamał nogę. - A ty, Olav, pojedziesz
po Johannę z Viken.

Johanna z Viken wzywana była zawsze, gdy w jakimś dworze miało urodzić się dziecko.

Nie była fachową akuszerką, ale znała się na zielarstwie i znała wiele sposobów, jak ulżyć i
pomóc położnicy, gdy niespodziewanie pojawiały się komplikacje i poród się przeciągał.
Poza tym akuszerka potrzebowała kogoś do pomocy, a do tego Johanna nadawała się jak nikt.

Mali siedziała na krześle i obserwowała zamieszanie wokół własnej osoby. Widząc

zalęknione spojrzenie Johana, chwyciła go za rękę i uścisnęła, by go uspokoić. Jego nieśmiały
uśmiech obudził w niej paniczny strach i wyrzuty sumienia.

Gdyby on wiedział, pomyślała.
Na twarzy Beret wystąpiły czerwone plamy zdradzające emocje. Teściowa wysłała Ane,

by napaliła solidnie w dużym czarnym piecu, i wnet na palenisku gotowała się już woda w
saganie.

Mali siedziała z boku w milczeniu, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. Skuliła się, gdy

przez jej ciało przeszedł nowy skurcz.

- Najlepiej będzie, jeśli wejdziesz na górę i położysz się do łóżka - zarządziła Beret. -

Zaprowadzę cię.

- A co ja mam robić? - Johan popatrzył bezradnie na matkę.
- Przede wszystkim nie wchodź do sypialni na poddaszu, póki nie będzie po wszystkim.

Tymi sprawami zajmiemy się my, kobiety. A ty weź się za coś, chłopcze, by czas ci się nie
dłużył, bo to może trochę potrwać. Z tym nigdy nie wiadomo - dodała i chwyciła Mali pod
rękę.

Mali przyjęła jej pomoc i pozwoliła ułożyć się w łóżku. Teściowa przyniosła czyste

ręczniki i płócienne prześcieradło do zawinięcia niemowlęcia, po czym przysunęła miednicę
bliżej łóżka. Mali czuła się dziwnie, jakby otumaniona, a jedyną jasną myślą była ta, że oto
nadszedł czas rozwiązania.

Nagle chwycił ją strach i do oczu napłynęły łzy. Ręką otarła pot z czoła.
- Chciałabym, żeby przyszła do mnie babcia - poprosiła cicho.
- A po co ma tu przychodzić? - zdziwiła się Beret. - Już ja sobie z tym wszystkim najlepiej

poradzę. Zostanę tu przy tobie, póki nie przyjedzie akuszerka i Johanna.

- Ale ja chcę porozmawiać z babcią - upierała się Mali. -To przecież będzie jej pierwszy

prawnuk. Chcę porozmawiać z nią na osobności - dodała cicho.

Beret zacisnęła gniewnie usta, ale, choć niechętnie, poszła po staruszkę.

background image

Mali nawet nie zauważyła, kiedy drzwi się uchyliły i babcia znalazła się przy niej. Usiadła

na krześle przy łóżku i chwyciła lodowatą dłoń Mali.

- Boję się, babciu - wyszeptała, poruszając spierzchniętymi wargami.
Skurcze nasiliły się. Zlana zimnym potem, czuła nachodzące ją falami mdłości.
- Rozumiem cię, dziecino - mówiła staruszka, wycierając pot z jej czoła wilgotną

ś

ciereczką. - Sama się lękam, ale teraz już nic nie poradzimy. Nadszedł czas. Miejmy tylko

nadzieję, że niemowlę będzie wyglądało tak, by można je uznać za dziecko twoje i Johana.
Pomódlmy się do Pana, by okazał nam miłosierdzie.

Do Pana, pomyślała Mali z goryczą. Kiedy On ostatnio mi pomógł? Ale może zechce

okazać laskę babci, bo przecież ona jest dobrym człowiekiem, a nie jak ja grzesznikiem.

- A jeśli...
- Teraz jest już za późno, by o tym myśleć, moja Mali - powiedziała babcia i pogłaskała ją

po policzku. - Skup się tylko na tym, by wszystko poszło dobrze.

- Czy zostaniesz przy mnie? - zapytała Mali, kiedy po kolejnym skurczu złapała głęboki

oddech. - Zostaniesz, babciu, tu ze mną, póki nie urodzę dziecka?

- Wydaje mi się, że Beret sobie tego nie życzy. Jest za ciasno na tyle osób.
- Ale ja nie chcę, by Beret była tu w czasie porodu! - Mali uniosła się na łóżku, chwytając

babcię za ramię. - Chcę, żebyś ty tu była, nie ona. Nie poradzę sobie, babciu... nie, jeśli
dziecko... Jeśli Beret od razu się domyśli...

Opadła z jękiem na łóżko, bo znów z krzyża chwycił ją skurcz, ale zdesperowana uczepiła

się staruszki.

- W takim razie zostanę - odparła babcia cicho - żebyś nie była z tym sama, jeśli coś

pójdzie nie tak, jak trzeba.

Akuszerka i Johanna przybyły niemal równocześnie i od razu zaczęły się gorączkowo

uwijać w sypialni na poddaszu. Mali przysypiała między kolejnymi skurczami, mokra od potu
i z obolałym krzyżem. Johanna podała jej napar, być może dlatego poczuła się taka senna. Po
kolejnym ostrym skurczu znów opadły jej powieki. Słyszała rozmowę, że Beret powinna
pomóc, ale babcia oznajmiła krótko, że może później, bo tak Mali sobie życzyła.

To była noc, która zdawała się nie mieć końca. Mali już myślała, że nigdy nie nadejdzie jej

kres. Nie zdawała sobie sprawy, że człowiek może znieść takie boleści. Chwilami poddawała
się i wyła jak ranne zwierzę. Pot zalewał jej oczy, widziała majaki. Przez chwilę wydawało
się jej nawet, że obok łóżka stoi Jo. Przerażona przecierała piekące oczy. Uprzedzono ją, że
zbliża się najbardziej bolesna faza porodu.

Dobry Boże, myślała, kiedy ból ustąpił na krótką chwilę. Nie mogę stracić całkiem

kontroli nad sobą, bo jeszcze w chwili największej słabości zacznę wykrzykiwać jego imię i
sama się zdradzę.

Kiedy pierwsze słoneczne promienie zsunęły się po zboczach gór i rozświetliły złotym

blaskiem okna w paradnej izbie, Mali powiła zdrowego, dorodnego synka. Akuszerka
przełożyła go szybko na sąsiednie łóżko, umyła i owinęła w płócienne prześcieradło.

- Chcę go zobaczyć - wyszeptała chrapliwie Mali, z trudem poruszając spierzchniętymi

wargami. Próbowała unieść się na łóżku.

- Oczywiście, zaraz zobaczysz swojego ukochanego synka - odparła akuszerka i

roześmiała się. - Tylko go najpierw umyjemy i ubierzemy. Nie możemy pozwolić, żeby
biedaczek nam teraz zmarzł, skoro udało mu się cało i zdrowo przyjść na świat. Ale możesz
być spokojna, Mali. Urodziłaś rodzinie Stornesów wspaniałego potomka!

Babcia uchwyciła spojrzenie Mali. Sztywnym krokiem podeszła do akuszerki, która

trzymała na rękach noworodka.

- Urodziłaś ślicznego chłopca, dziecino - powiedziała, odwracając się powoli do Mali. -

Wyjątkowo piękny synek, zupełnie podobny do swej mamy, chociaż wydaje mi się, że nos ma
po tacie - dodała cicho.

background image

Mali opadła na posłanie, a z oczu popłynęły jej łzy. Doznała ogromnej ulgi. Była

uratowana!


To jest cud, myślała, patrząc na dziecko, które ułożono jej w ramionach. Śliczny

chłopczyk z okrągłą buźką i gęstymi ciemnymi wioskami! Na starych zdjęciach Mali
widziała, że Beret miała w dzieciństwie także ciemne włosy, więc nikomu nie wyda się to
podejrzane. To, że dziecko miało rysy i twarzy Jo, nie rzucało się zbytnio w oczy, chyba tylko
ona je dostrzegała. Uświadomiła sobie, że płacze, dopiero gdy łzy kapnęły na delikatną
twarzyczkę dziecka. Ostrożnie wytarła ją, dotknęła ustami główki synka i wciągnęła w
nozdrza zapach niemowlęcia. Serce bilo jej mocno ze szczęścia i miłości, jakiej jeszcze nigdy
nie zaznała. Równocześnie ogarnął ją smutek, rozpaczliwy smutek, że nie ma tu mężczyzny,
który jest prawdziwym ojcem tego maleńkiego cudu.

Jak zdołam żyć bez niego, pomyślała znowu. Nigdy nie podzielę się z nim radością z

powodu naszego syna, nigdy znów nie poczuję jego bliskości... Wysoką cenę przyszło jej
zapłacić za ten owoc miłości. Chwilami nachodziło ją zwątpienie, czy wytrzyma taką udrękę.

Delikatnie musnęła palcem mięciutki policzek maleństwa. Od tej chwili wszystko będzie

się kręcić wokół synka. Dla niego pokona trudy tego życia, które ją czekało.

- Bardzo cię kocham - wyszeptała wtulona w jego czuprynkę, a to wyznanie w równym

stopniu dotyczyło ojca niemowlęcia, ale o tym wiedziała tylko ona.


Johan stał przy jej łóżku blady z czerwonymi od niewyspania oczami po długiej nocy,

podczas której nie zmrużył oka. Mali popatrzyła na niego i odniosła wrażenie, że go takim
jeszcze nie widziała. Wydawał się całkowicie bezbronny. Ostrożnie podała mu maleńkie
zawiniątko i oznajmiła cicho:

- Oto twój syn, Johanie Stornesie. Twój potomek i spadkobierca.
Johan trochę nieporadnie chwycił zawiniątko i chłonął spojrzeniem każdy szczegół twarzy

dziecka, które tulił do siebie niezgrabnie.

- Syn - wyszeptał zachrypniętym głosem. - Pomyśleć, że urodziłaś mi syna, Mali!

Dziedzica Stornes.

- Tak, urodziłam syna, powtórzyła w myślach Mali. Pożyczę ci go, ale naprawdę twój on

nigdy nie będzie.

Akuszerka nie pozwoliła Johanowi pozostać dłużej u żony. Wyprosiła go przyjaźnie, acz

stanowczo słowami:

- Musimy teraz obmyć twoją żonę i pomóc jej się przebrać, Johan. - Wzięła od niego

dziecko i dodała: - Mali w nocy mocno się napracowała, ale owoc jej wysiłku wart jest
podziwu. Nieczęsto dzieci są tak śliczne zaraz po urodzeniu - uśmiechnęła się i dotknęła
leciutko ustami policzek maleństwa.

- Przyjdź później, Johan - powiedziała Mali, widząc zawód, jaki odmalował się na jego

twarzy. - I przyprowadź ze sobą rodziców. Mam nadzieję, że Beret się na mnie nie gniewa.
Nie chciałam, by była przy porodzie, ale...

- No cóż, rozumiem, bywała często wobec ciebie nazbyt surowa - uśmiechnął się Johan i

spojrzał przeciągle na zawiniątko, które położna podała Mali z powrotem. - Szybko jej minie,
kiedy zobaczy, jakim cudem obdarowałaś nas wszystkich w Stornes tej nocy.

Stał zakłopotany, jakby trudno mu było opuścić izbę. Akuszerka chrząknęła znacząco za

jego plecami. Trzymała już w rękach miskę z wodą, szmatkę, ręcznik i czystą koszulę dla
Mali. Szybko, choć niezgrabnie Johan pogłaskał Mali po policzku i po cichu wyszedł.

Mali poczuła się odświeżona, gdy akuszerka umyła ją i przebrała. Była bardzo zmęczona i

obolała, ale nie chciała zasnąć, póki teściowie nie przyjdą i nie obejrzą nowo narodzonego
spadkobiercy.

background image

Potem, myślała, nachylając twarz nad główką otuloną w kocyku. Potem będę już tylko

odpoczywać i radować się, że mam takiego synka.

Beret nie kryła niezadowolenia, że nie mogła być obecna przy porodzie. Mali poznała to

po jej surowej minie, gdy razem z Sivertem weszli do sypialni. Uprzedziła więc teściową i
podała jej zawiniątko z synkiem. Beret wzięła chłopczyka na ręce.

- Przykro mi, że cię tu nie było, Beret - rzekła pośpiesznie Mali. - Ale nie byłam sobą, te

bóle... Ty jesteś zawsze taka silna - dodała. - Wstydziłam się pokazać przy tobie swoją
słabość...

Na twarzy Beret pojawił się pojednawczy uśmiech.
- Bzdury opowiadasz - powiedziała, ale widać było po niej, że słowa Mali mile ją

połechtały. - Jak mogłaś tak myśleć, dziecko! Zapomnijmy o tym!

Beret długo przyglądała się maleńkiej twarzyczce wystającej z zawiniątka, a serce Mali na

moment przestało bić. Wreszcie twarz teściowej złagodniała w szerokim uśmiechu.

- Jakiż to śliczny chłopiec - powiedziała i pokazała dziecko mężowi. - Pomyśleć, Sivert,

ż

e wreszcie doczekaliśmy się dziedzica we dworze! Popatrz na niego!

Musnęła palcem pulchny policzek i pokiwała głową. Mali znów czuła w piersiach ukłucie

lęku. Żeby tylko teściowa nie odkryła braku podobieństwa do rodziny Stornesów! Ale
podczas takich wzruszających momentów większość ludzi widzi tylko to, co chce zobaczyć.
Tak samo było z Beret.

- Tak mi się zdaje, że jest podobny do Johana i do ciebie - orzekła, spoglądając uważnie

na Siverta. - Dużo ma też z Mali, ale to zrozumiale - dodała z rzadkim u niej ciepłym
uśmiechem.

- Za to po tobie odziedziczył śliczne włosy - wtrąciła Mali. - Słyszałam, że kiedyś miałaś

ciemne, prawda?

- Może masz i rację - odparła Beret, promieniejąc z dumy. - Mój ojciec zawsze powtarzał,

ż

e nie widział nigdy noworodka z taką ciemną czupryną jak moja. W każdym razie dziecko

jest wspaniałe. Zdrowe i piękne. Ten mały kawaler z pewnością nie przyniesie nikomu z nas
wstydu.

I wreszcie w sypialni zapanowała cisza. Akuszerka i Johanna zeszły na dół, by zjeść jakieś

ś

niadanie, a Mali leżała samotnie z dzieckiem przy piersi. Otuliła maleństwo dokładnie

kocykiem, by nie zmarzło, dłonią otoczyła jego główkę i poczuła pulsowanie ciemiączka.
Wpatrywała się intensywnie w twarzyczkę dziecka, jakby chciała utrwalić każdy rys. Ich
wspólny syn - Jo i jej. Ojciec, który nie wiedział nawet o istnieniu tego dziecka, przekazał mu
swoje znamię. Mali sprawdziła to, gdy tylko została sama. Pod lewą brodawką na drobnym
ciałku widniało maleńkie znamię, drugie serce, takie samo jak miał jego ojciec.

- Dobry Boże, zmiłuj się nad moim synkiem - modliła się cicho Mali. - Nie proszę o łaskę

dla siebie, bo jestem grzeszna, ale to dziecko jest niewinne. Otaczaj go swoją opieką i daj mu
dobre życie. Nie karz go za moje nieprawości.

Maluszek westchnął zadowolony i wypuścił z buzi brodawkę mamy. Popatrzył na nią

zadziwiająco uważnym spojrzeniem. Oczy miał granatowe jak wszystkie noworodki, bo
właściwą barwę przybierają dopiero po jakimś czasie.

Czy będą szarozielone ze złotymi cętkami? - zastanawiała się Mali.
Postanowiła, że będzie go chronić jak lwica. Skoro nikt nie domyślił się prawdy, nic nie

zniszczy przyszłości jej syna. To on odziedziczy kiedyś Stornes.


Przez pierwsze dni po porodzie Johanna czuwała na okrągło, by nie zdarzyło się nic

nieprzewidzianego. Ponieważ wszystko było normalnie, wróciła trzeciego dnia do domu,
pozostawiając młodą mamę z dzieckiem pod opieką Beret.

Do dworu przybywali goście, jak nakazywał obyczaj. Rodzina i sąsiedzi z innych dworów

przynosili poczęstunek dla położnicy. W owalnych lub okrągłych drewnianych pojemnikach z

background image

rączką, zdobionych motywem róż, była kasza z masłem, wafle i słodkie bułki. Smakołyki te
przynosiły Mali na górę uśmiechnięte, zaciekawione kobiety. Mężczyźni zostawali w izbie na
dole i rozmawiali z Johanem i Sivertem. Nie było zwyczaju, by obcy mężczyźni zaglądali do
sypialni położnicy w okresie połogu. Musieli uzbroić się w cierpliwość. Dopiero po
czternastu dniach, o ile nic się nie wydarzy, młoda mama wstanie z łóżka, a dziecko zostanie
przeniesione na dzień do kołyski w izbie i wtedy zobaczą spadkobiercę Stornes.

Mężczyznom jednak nie brakowało tematów do rozmów, nawet gdy ich żony przeciągały

wizytę na górze. Zdobycie bieguna południowego przez Roalda Amundsena w grudniu wciąż
było komentowane, mimo że w te kwietniowe dni wyczyn rodaka przyćmiła wiadomość o
katastrofie „Titanica". Ludziom trudno było sobie wyobrazić wielkość tego potężnego,
ekskluzywnego parowca i ogarnąć przepych i luksus na pokładzie. Wydawało się to tak
odległe od ich szarej codzienności. Pochłaniali jednak ciekawie wszystko, co pisały na ten
temat gazety, a w większości dworów wycinano nawet artykuły prasowe, zarówno te o
Amundsenie, jak i o „Titanicu". W końcu byli świadkami historycznych wydarzeń o
wymiarze światowym.

Mali starała się zjadać wszystko, co jej podawano, lecz po kilku dniach już sam zapach

przestudzonej kaszy z masłem przyprawiał ją o mdłości. Ale mało kto zwracał na to uwagę,
ponieważ goście przychodzili obejrzeć nowo narodzonego spadkobiercę Stornes. Podziwiano
maleństwo, studiowano uważnie wszystkie luki i kanty na jego twarzy. Jedni uważali, że to
wypisz, wymaluj Johan, inni, patrząc na Mali, oceniali, że dziecko bardziej podobne jest do
niej.

Mali starała się odzywać jak najmniej. Od mówienia tu, we dworze, była Beret. To ona

wprowadzała wszystkich do sypialni na górze, by upajać się zachwytem, jaki goście wyrażali
na widok nowego dziedzica Stornes. Gdy mówiono, że maleństwo podobne jest też do niej,
promieniała i ani trochę nie protestowała.

Któregoś popołudnia w drzwiach stanęła cicho babcia. Zaglądała do Mali już kilkakrotnie,

ale zawsze było w sypialni tyle ludzi, że nie mogły porozmawiać swobodnie, tak jak tamtej
nocy, gdy dziecko przyszło na świat. A nawet kiedy goście już wyszli, Beret czuwała i
pojawiała się u Mali natychmiast, gdy tylko usłyszała skrzypnięcie drzwi sypialni. Nic nie
mogło się zdarzyć bez jej udziału, musiała być obecna przy każdej rozmowie. Tak
przynajmniej odbierała to Mali, która miała wrażenie, że teściowa ją śledzi.

- No i jak się czujesz? - zapytała babcia, siadając na krzesełku przy łóżku.
- Dobrze - odpowiedziała Mali. Ujęła dłoń staruszki i uścisnęła. - Dziękuję, babciu, że

byłaś tu ze mną tej nocy, gdy mały się urodził. Bez ciebie chyba bym sobie nie poradziła.

Staruszka wyciągnęła swą kościstą, powykręcaną od reumatyzmu dłoń i palcem dotknęła

policzka śpiącego przy piersi Mali dziecka. Patrzyła na niego długo, bez słowa, nie przestając
go głaskać.

- Na pewno byś dała radę - odpowiedziała w końcu. - Dzielna z ciebie kobieta. Sobie

zawdzięczasz, że wszystko się udało.

Odsunęła kocyk, by dokładnie zobaczyć twarzyczkę dziecka.
Doprawdy studiuje każdy najdrobniejszy rys, pomyślała Mali.
- To śliczny chłopczyk - powiedziała w końcu babcia, a jej pomarszczoną twarz

rozpromienił łagodny uśmiech. - Bóg nas wysłuchał, nie zapominaj o tym, Mali. Chłopiec
został uznany za prawowitego członka rodziny Stornesów.

Beret twierdzi, że podobny jest do Johana i przodków rodu. I powtarzała to w obecności

wszystkich, tak więc wszyscy widzą teraz to, co ona chce, by widzieli. Zresztą bardzo łatwo
wziąć go za potomka rodu, podobnego do ciebie i trochę do nas. Ale ktoś, kto zna prawdę,
bez trudu pozna, że to syn Jo - dodała powoli.

Mali leżała przez chwilę bez słowa, a potem wyznała:

background image

- Nocami leżę tu i rozmyślam, jak będzie wyglądał mój syn, gdy dorośnie. Czy będzie

podobny do swojego ojca z wyglądu i charakteru? Nie znam Jo aż tak dobrze, ale wiem jedno:
on i Johan są tak różni jak dzień i noc.

- Jak będzie, tak będzie, Mali. Pamiętaj tylko to, co ci już powiedziałam wcześniej. Nigdy

nie zdradź się przed Johanem czy kimkolwiek, kto naprawdę jest ojcem dziecka, bo
sprowadzisz nieszczęście na nie i na siebie. Uważaj więc na to, co mówisz! Dziecko, które
trzymasz przy piersi, jest synem Johana. Nigdy o tym nie zapominaj, Mali!

Mali potrząsnęła głową. Jej długie włosy opadły na twarz synka, ostrożnie więc je

odsunęła.

- Na pewno ciężko ci, dziecino, leżeć tu z tak pięknym dzieckiem i nie móc dzielić radości

z tym, którego naprawdę kochasz. Rozumiem to, ale po Jo udało ci się zachować dwie
pamiątki. Poza tym możesz żyć wspomnieniami.

- Dwie? Urodziłam tylko jednego chłopca - zdziwiła się Mali.
Babcia chwyciła jej lewą dłoń i pogładziła palec, na którym Mali nosiła wąską, pięknie

cyzelowaną srebrną obrączkę, którą podarował jej Jo.

- Ale to pamiątka rodzinna, babciu...
Mali napotkała spokojne spojrzenie szarych oczu staruszki i poczuła, że się rumieni. Jak

mogła pomyśleć, że uda jej się oszukać tę mądrą kobietę.

- Masz rację - wyszeptała. - To nie żadna pamiątka rodzinna. Tę obrączkę dostałam od Jo

tuż przed jego odjazdem. Myślisz, że nie powinnam jej przyjąć?

- Przyjęcie obrączki nie było bardziej niestosowne niż przyjęcie jej właściciela - rzuciła

babcia oschle. - Z czasem ta obrączka stanie się pamiątką rodzinną, chociaż nie będziesz
mogła dokładnie wyjaśnić, po kim została odziedziczona.

- Popełniłam grzech - wyszeptała Mali. - A ta obrączka zawsze mi będzie o tym

przypominać. Stanie się symbolem zakazanej miłości. Myślisz, babciu, że kara za mój grzech
będzie ciążyć także na moich dzieciach, wnukach i kolejnych pokoleniach? - zapytała, patrząc
uważnie na staruszkę.

- Jak grzech pierworodny... - Babcia jeszcze raz pogładziła obrączkę, a potem puściła

dłoń Mali i zgarbiona wstała z trudem. Z namysłem powiedziała: - Nie, każdy z nas
odpowiada za własne grzechy. Przeważnie to więcej, niż jest w stanie udźwignąć zwykły
człowiek. Ale ta obrączka zawsze będzie ci przypominać o tym, co dobre, i o tym, co bolesne.
O ojcu twojego dziecka, mężczyźnie, z którym przeżyłaś miłość, którego zawsze będziesz
kochać i za nim tęsknić. Ale pamiętać będziesz także o grzechu...

Przez chwilę babcia stała jeszcze przy Mali i przesuwała palcem po obrączce. Jej

spojrzenie wydawało się jakby nieobecne.

- Grzech pierworodny, tak... - pokiwała powoli głową. - Nie wolno nam myśleć, że twój

grzech będzie miał takie same konsekwencje jak grzech pierwszych rodziców. Bo to byłoby
straszne...

Staruszka wyszła równie cicho, jak się pojawiła.
Mali leżała i obracała na palcu obrączkę.
Może w ogóle nie powinnam jej zakładać? - pomyślała nieoczekiwanie. Może

sprowadzam tylko nieszczęście na siebie i rodzinę? A jeśli naprawdę ta obrączka przeniesie
grzech na kolejne pokolenia?

Maleńki chłopiec ziewnął i machnął pulchnymi malutkimi rączkami. Mali odpięła koszulę

nocną i podała dziecku pierś do ssania, a ponad głową synka dotykała z czułością srebrnej
ozdoby. Nagle na obrączkę padł promień słońca i odbił się miriadą słonecznych refleksów,
które zatańczyły na delikatnej główce dziecka. W tej samej chwili Mali zyskała pewność, że
nigdy, za nic w świecie nie zdejmie z palca podarunku od ukochanego, jedynego ogniwa
łączącego ją z Jo.

background image

To jak ślubna obrączka, pomyślała i postanowiła, że nie będzie się dłużej zadręczać tym,

czy kara za jej grzech dosięgnie jej potomków.


ROZDZIAŁ 6.

W ostatnią majową niedzielę w Stornes odbyły się chrzciny. Na szczęście dzień wstał

pogodny i bezwietrzny. Mimo to maleństwo zostało położone w miękkim, specjalnie na tę
okazję uszytym beciku z pierza i dokładnie otulone, by nie zmarzło w drodze do kościoła i z
powrotem. Gdy wyruszali, Mali cieszyła się, że to wiosna, a nie mroźna zima, bo dzieci
noszono do chrztu krótko po urodzeniu, niezależnie od pory roku i pogody. Chodziło o to, by
jak najszybciej stały się prawowitymi chrześcijanami. Źle było, gdy dziecko umarło, zanim
pastor je pobłogosławił i polał jego główkę wodą.

Na tę niedzielę dwór w Stornes został odświętnie przystrojony. Na maszcie powiewała

flaga, a stoły były już zastawione, gdy Mali zeszła na dół z dzieckiem na ręku. Malec miał na
sobie tradycyjną szatkę, w której chrzczony był zarówno Johan, jak i jego ojciec. Czapeczka
jednak nie przypadła chłopcu do gustu, bo płakał wniebogłosy, tak że słychać go było w
całym dworze.

- Jakie mocne płuca kryją się w tym maleńkim ciałku - mówił z dumą Johan, biorąc syna

na ręce. Chodził z nim po izbie w tę i z powrotem i po chwili dziecko uspokoiło się.

Mali włożyła strój, w którym brała ślub, po raz pierwszy od tej uroczystości. W biuście był

dość obcisły, ale poza tym pasował, o dziwo, idealnie. Najwyraźniej po ciąży nie pozostały jej
zbędne kilogramy, jak większości kobiet, które urodziły dzieci. Wyłącznie nabrzmiałe
mlekiem piersi były większe niż normalnie. Mali zarzuciła na szyję odświętny szal i spięła go
srebrną szpilką, którą dostała w prezencie od Johana w pierwsze święta Bożego Narodzenia w
Stornes. W ten sposób nie było widać, że suknia jest trochę za ciasna w biuście.

Do chrzcielnicy niosła dziecko promieniejąca dumą babcia. Mali bardzo chciała, by jej

mama mogła nieść wnuka, ale nie ośmieliła się tego powiedzieć, dlatego że zgodnie z
obyczajem dziedzica dworu trzymała do chrztu babka ze strony ojca. Mali poprosiła swoją
mamę, by podczas uroczystości, przed obrzędem polania wodą, zdjęła wnukowi czapeczkę.
Mama rozpromieniła się z powodu wyróżnienia, bo przecież nie przywykła do takich
honorów.

Chłopczyk otrzymał na chrzcie imię Sivert po dziadku ze strony ojca, ale w Stornes już

cały czas wołano nań Mały Sivert. Tak było najprościej, gdy dwóch członków rodziny nosiło
to samo imię. Nestor rodu najwyraźniej promieniał radością i dumą, że podtrzymany został
zwyczaj, by wnuka nazywać imieniem dziadka.

Bohater dnia przybrał znacznie w ciągu kilku tygodni, które minęły od jego narodzin.

Wszyscy zgodnie twierdzili, że jest wyjątkowo ślicznym i pogodnym dzieckiem. A Mali
wprost nie mogła się nasycić jego widokiem. Kiedy nocami leżała z dzieckiem przy piersi,
studiowała w półmroku każdy rys okrągłej twarzyczki, jej serce krwawiło z tęsknoty za
mężczyzną, który był jego ojcem. Bo Mały Sivert, choć miał nos i wysokie czoło po Mali,
poza tym był wykapanym ojcem. Leżała i nawijając na palec ciemne kosmyki, które skręcały
się na karku maleństwa, gdy się spociło, rozmyślała, co z niego wyrośnie. Właściwie nie
zdążyła dobrze poznać Jo, ale pragnęła wierzyć, że jeśli synek będzie podobny do niego, to w
przyszłości będzie dobrym człowiekiem.

Ponadto Sivert jest prawowitym dziedzicem Stornes, myślała z pełną goryczy przekorą. Jej

syn przejmie majątek, choć z urodzenia mu się nie należy. Niech to będzie jednak zapłata za
jej życie, któremu musiała się poświęcić, gdy sprzedano ją do Stornes. W księgach
parafialnych został wpisany jako syn Johana i tak już pozostanie na zawsze. Wszystkie
formalności zostały dopełnione. Nikt nie pozbawi jej syna spadku. Ciekawe, czy ktoś się

background image

ośmieli podać w wątpliwość, kto jest ojcem dziecka, skoro Johan wziął na siebie ojcostwo.
Czarno na białym jest zapisane: Sivert Johansson Stornes, syn Mali i Johana Stornesów.

Chrzciny we dworze upłynęły w bardzo miłej atmosferze. Rodzina, sąsiedzi i przyjaciele

nie skąpili słów zachwytu nad świeżo ochrzczonym dzieckiem, a Beret i Johan uśmiechnięci
od ucha do ucha krążyli wśród gości. Mali słuchała rozbawiona nijak mających się do prawdy
opowieści teściowej o tym, co też malec już potrafi sam robić.

Najważniejsze, że matka Johana odnosi się tak przychylnie i nie kryje dumy z wnuka,

myślała Mali. Bo dzięki temu widzi tylko to, co chce zobaczyć, co wszystkim wyjdzie na
dobre.

Mali kładła właśnie synka do kołyski, wcześniej nakarmiwszy go na górze, gdy nagle

dostrzegła za plecami Havarda Gjelstada.

- Masz ślicznego synka - powiedział, przyglądając się uważnie jej twarzy. - Ale czego

innego można się spodziewać po tak pięknej mamie.

Mali uśmiechnęła się i spłonęła rumieńcem. Pochwała sprawiła jej radość, ale też wprawiła

w zakłopotanie.

- Jesteś teraz szczęśliwa? - spytał nieoczekiwanie Havard.
- Szczęśliwa? - Mali spojrzała na niego gwałtownie. - Co masz na myśli? Przecież

byłam...

- Nie, nie byłaś - odparł i szybko chwycił jej dłoń. - Pamiętam cię w tamte letnie dni,

kiedy pracowałaś u nas w Gjelstad przez kolejne dwa lata. Wydawałaś się wtedy całkiem
inna: młodzieńcza, roześmiana. Po ślubie miałaś zaś najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek
widziałem. Za to teraz znów promieniejesz, więc...

- Tak, teraz jestem szczęśliwa - odpowiedziała pośpiesznie Mali. - Dla kobiety

największym szczęściem jest urodzić zdrowego syna, wiesz.

Havard nie odpowiedział. Nachylony nad kołyską, przyglądał się dziecku. W końcu

westchnął, wyprostował się i z uśmiechem rzekł do Mali:

- W każdym razie cieszę się, widząc cię taką. Szczęściarz z tego Johana, choć nie

ukrywam, że wolałbym sam sprawić, by twoje oczy promieniały.

- Ależ Havard...
- Nie bierz mi tego za złe, nie miałem na myśli nic zdrożnego - roześmiał się szczerze,

widząc, że się zmieszała. - No wiesz, w końcu każdy może pomarzyć. Ja też miałem swoje
marzenia, ale... wydawałaś mi się taka młodziutka - dodał cicho i odszedł.

Mali odprowadziła go przeciągłym spojrzeniem, zastanawiając się przez chwilę, ile z tego,

co powiedział, było prawdą. Zaraz jednak porzuciła tę myśl. Havard był młodym mężczyzną,
lubiła go i darzyła zaufaniem, a on najwyraźniej także czuł do niej sympatię. I tyle. W końcu
to żaden grzech. Ale może rzeczywiście podczas tamtych letnich dni w Gjelstad stała się dla
niego na tyle ważna, że... Nie, i tak by nic z tego nie wyszło. Jego ojciec z pewnością
sprzeciwiłby się temu, że jeden z jego synów chce się ożenić z ubogą dziewczyną, mimo że
Havard nie jest dziedzicem dworu. Havardowi nigdy nie przyszłoby na myśl, by ją kupić.
Więc, tak czy inaczej, nic by z tego nie było. Chyba że sprzeciwiłby się ojcu i wyjechał z nią
gdzieś w nieznane. Przez moment rozważała tę możliwość, ale zaraz otrząsnęła się i starannie
okryła kocykiem leżącego w kołysce dopiero co ochrzczonego synka. Nie, i tak by z tego
nigdy nic nie wyszło, utwierdziła się w myślach.

- Tu jesteś, Mali - zagadnęła ją serdecznie gospodyni z Gjelstad i otoczyła ramieniem. -

Jaki to już duży i śliczny chłopczyk! A ty dobrze się czujesz?

Mali potwierdziła i ucięła sobie krótką pogawędkę ze swoją byłą chlebodawczynią.
- Tak, tak, a u nas we dworze pojawił się już pierwszy w tym roku cygański tabor -

zmieniła temat gospodyni z Gjelstad. - Ale to i dobrze, bo roboty mamy dla nich dość. Kosy
trzeba naostrzyć, zanim zacznie się pora sianokosów i żniw.

background image

Mali poczuła, że oblewa ją fala gorąca. Nerwowo odgarnęła luźne kosmyki włosów i

zapytał jakby od niechcenia, choć serce waliło jej młotem:

- To ci sami Cyganie, którzy zatrzymali się we dworze, kiedy byłam u was na służbie?
- A bo ja wiem - zastanowiła się pani Gjelstad. - Jest ich koło dziesięciu, może dwunastu,

dorośli i dzieci. Wydaje mi się, że ten, który prowadzi tabor, był u nas wcześniej raz czy dwa
razy. Wyjątkowo urodziwy mężczyzna - dodała i uśmiechnęła się do Mali. - Zresztą wszyscy
ci Cyganie są bardzo przystojni. Doprawdy nie jestem pewna, czy to ci sami... Jeśli
potrzebujesz coś od nich, to zajedź do nas któregoś dnia. Z tego, co słyszałam, zostaną tu parę
dni, więc jeśli przyjedziesz zaraz po niedzieli...

- Nie, nic nie potrzebuję. Tak tylko pytałam - przerwała jej Mali, odchrząknąwszy, by nie

łamał jej się głos. Gardło miała ściśnięte, jakby się dusiła. Czy w Gjelstad jest tabor Jo?
Możliwe, że to oni, choć niekoniecznie. Zakręciło jej się w głowie na samą myśl, że mogłaby
to być prawda.

- Widziałam, jak służące zerkają znacząco zwłaszcza na tego przystojnego Cygana -

ciągnęła gospodyni z Gjelstad. - Wiesz, jak to jest. Ale chyba na nic ich starania, bo on, zdaje
się, ma żonę i co najmniej jedno dziecko. Ta żona dobrze go pilnuje, zresztą na jej miejscu
robiłabym to samo - dodała z uśmiechem i mrugnęła porozumiewawczo do Mali.

- Oczywiście gdybym miała równie przystojnego męża.
Mali przeprosiła swoją chlebodawczynię, gdy tylko wydało jej się stosowne przerwać

rozmowę, i wyszła. Policzki jej płonęły, w uszach szumiało. Czy Jo jest w Gjelstad? A jeśli to
on, czy naprawdę przyjechał z żoną i dziećmi? Jej serce ścisnęła zazdrość. Nie! To nie może
być on! On by nie przybył w te strony! I na pewno nie ożeniłby się z inną, nie spłodził jej
dzieci. A może jednak? Może miał żonę już wtedy, gdy przed rokiem pracował w Stornes,
chociaż mówił jej, że jest wolny? Ta, która była jego miłością, umarła, a Mali podobno była
pierwsza, z którą się kochał po tych trudnych dla niego chwilach. Przecież nie mógłby
wymyślić takich kłamstw?

Mali skierowała się w stronę szumiącego potoku za pralnią, zmoczyła chusteczkę i

ochłodziła rozpaloną twarz. Skulona usiadła na płaskim głazie przy potoku.

Czy to Jo? W ten czy inny sposób muszę się koniecznie dowiedzieć, czy to on, myślała z

desperacją. Pojadę jutro do Gjelstad, choć może wywoła to zdziwienie. Ale gdyby schować
szal gospodyni z Gjelstad, tak by go nie znalazła przy wyjeździe? Mogłabym go znaleźć jutro,
niby przypadkiem, i zawieźć jej. Dość długo już nie opuszczałam dworu, a pogoda jest ładna.
Zobaczę...

- Wciąż jesteś taka gorąca, Mali?
Drgnęła, usłyszawszy za plecami głos gospodarza z Gjelstad. Pośpiesznie zebrała spódnicę

i zeszła z głazu. On stał na trawie tuż przy potoku i uśmiechał się do niej.

- No, no, urodziłaś dziecko! Nieźle, nieźle! Najpierw poślubiłaś dziedzica Stornes, a teraz

dałaś mu potomka, choć to dość długo trwało. Ale ty sobie ze wszystkim poradzisz, prawda?

- No cóż, z tym bym sobie sama nie poradziła, bo, jak wiadomo, trzeba dwojga, by

urodzić potomka - skwitowała Mali.

- Ależ ja właśnie mówię o tym, że potrzebny był mężczyzna - stwierdził, a na jego twarzy

pojawił się złośliwy uśmiech.

Mali wyminęła go i pośpiesznie ruszyła do izby. W drżących dłoniach ściskała mokrą

chusteczkę.

O co, na miłość boską, chodziło temu capowi? Zupełnie jakby jej dawał do zrozumienia,

ż

e wie...

Mali zrobiło się gorąco, wzięła więc głęboki oddech, by się nieco uspokoić. To

niemożliwe! Oprócz niej wie tylko babcia, no i Jo, ale on przyrzekł, że nigdy nikomu nie
zdradzi, co ich łączyło. A już na pewno by nie powiedział takiej kreaturze, myślała
wzburzona. Ale jeśli do Gjelstad przybył właśnie tabor Jo... Może Oddleiv Gjelstad upił

background image

Cygana i coś z niego wyciągnął? Nie, to niemożliwe, by coś takiego się zdarzyło. Jo nikomu
nie pisnąłby słowa o ich związku, a poza tym wcale nie wiadomo, czy to rzeczywiście jego
tabor rozbił obozowisko w Gjelstad.

Pośpiesznie weszła do budynku i skierowała się wprost do sypialni na poddaszu.

Roztrzęsiona opadła na krzesło przy oknie. Chusteczka, którą ściskała nerwowo w dłoniach,
zamieniła się w twardą kulę.

Cokolwiek ten typ sugerował, muszę zachować jasny umysł i nie wolno mi stracić głowy.

Muszę być ostrożna i bardziej czujna niż dotąd, postanowiła.

Nagle uderzyła ją myśl, że w tych okolicznościach nie może przecież udać się nazajutrz do

Gjelstad. Bo jeśli Oddleiv Gjelstad ją podejrzewa, to jej wizyta tylko go utwierdzi w
przekonaniu, że ma rację.

Mali ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Może Jo jest tak blisko... Myśl, że nie

zobaczy go, nie dotknie, nie będzie się z nim kochać, była niczym ostrze noża powoli
szarpiące jej wnętrzności. Nie wolno jej jednak jechać do Gjelstad, i to nie ze względu na
siebie, ale ze względu na Małego Siverta. Tęsknota to także część ceny, jaką musi zapłacić.
Wytarła oczy wierzchem dłoni i pomyślała, że otrzymała od Jo najwspanialszy prezent w
postaci Małego Siverta. Nic więcej nie może oczekiwać. Dokonała wyboru i teraz musi przy
nim trwać. Szybkim ruchem zanurzyła koniec ręcznika w misce z wodą i obmyła twarz.
Potem poprawiła fryzurę i ułożyła kołnierz sukni.

- O, jesteś - powitał ją Johan, kiedy znów weszła do izby. - Gdzie byłaś?
- Poczułam się trochę gorzej - odpowiedziała cicho Mali i osuszyła czoło. - Odzwyczaiłam

się od tylu gości, wiesz.

- Nie jesteś chyba chora?
- Nie, nie, już jest mi lepiej. Poszłam na chwilę do sypialni i obmyłam się w zimnej

wodzie. Już dobrze.

Johan z miną właściciela objął ją ramieniem i poprowadził do stołu. Przez krótką chwilę

Mali uchwyciła spojrzenie gospodarza z Gjelstad, który siedział po drugiej stronie izby.
Uśmiechał się do niej bezczelnie, jakby znał prawdę.

Boże, co on wie? Mali wpadła w panikę. Co on wie?

Mali nie odważyła się jechać do Gjelstad ani nazajutrz, ani w ciągu kolejnych tygodni.

Myśli jej krążyły nieustannie wokół cygańskiego taboru, który tam zawitał. Jej spokój
zburzyła niepewność, czy Jo znalazł sobie inną, no i co tak naprawdę wie gospodarz z
Gjelstad. Doszła do wniosku, że powinna zachowywać się naturalnie i nie dać po sobie po-
znać, jak bardzo się denerwuje. Nie wolno jej stwarzać pretekstu, by ludzie zaczęli plotkować
i zadawać pytania. Kiedy mimo upływu paru tygodni od chrztu synka nie doszły jej żadne
niepokojące pogłoski, powoli odzyskała spokój.

Wiosna minęła i nadeszło upalne pachnące lato. Odkąd urodził się Mały Sivert, w Stornes

zapanowało całkiem nowe życie. Johan stał się innym człowiekiem. Przestał raczyć się
mocnymi trunkami, a przynajmniej Mali nigdy go nie widziała pijanego. Zdziwiło ją, że
narodziny syna tak go odmieniły. Przypuszczała, że rozpierać go będzie duma, zwłaszcza na
pokaz, ale nie spodziewała się, że mąż będzie się naprawdę troszczył o dziecko. A tymczasem
tak właśnie się stało! Właściwie był aż nadto troskliwy. Nosił synka na rękach po dworze,
pokazywał mu zwierzęta, narzędzia i budynki, wszystko to, co kiedyś odziedziczy.
Maleństwo nie rozumiało nic z tego, co ojciec tłumaczył, ale gaworzyło pogodnie i się
uśmiechało, jakby oprowadzanie po dworze bardzo mu się podobało.

Nawet Beret się zmieniła. Wprawdzie wciąż potrafiła zwymyślać, ale nie zdarzało się to

tak często jak kiedyś. A przy wnuczku spływała na nią dziwna łagodność, której nigdy
nikomu nie pokazywała i o którą nikt by jej nie podejrzewał. Nieustannie zaglądała do

background image

kołyski, by popatrzeć na Małego Siverta, często też brała go na ręce i nosiła po izbie albo
wychodziła z nim na podwórze. Rozmawiała z wnukiem cichutko i coś mu nuciła.

Mały Sivert jest niezwykły, myślała Mali. Choć jeszcze niemowlę, potrafi wydobyć z ludzi

wokół siebie to, co w nich najlepsze.

Tym samym życie stało się prostsze i lżejsze dla wszystkich. Czasami jednak Mali

wydawało się, że wolałaby, aby tak bardzo nie hołubiono jej syna. Bo kiedy obserwowała, jak
w Stornes się cieszą z tego dziecka i jak bardzo są szczęśliwi, to brzemię, które dźwigała,
stawało się nieznośnie ciężkie. Często rozmyślała, jak by zareagowali, gdyby dowiedzieli się
prawdy? Ale gdy to sobie wyobrażała, ściskało ją w żołądku ze strachu i zaczynała się jąkać.
Wolała więc od siebie odsuwać wszelkie obawy.


Przez pierwsze miesiące po porodzie Johan nie podejmował prób zbliżenia się do Mali. Po

pierwsze taki panował zwyczaj, a ponadto nie było to takie proste, skoro niemowlę spało w
nocy w jednym łóżku z matką. Wraz z upływem lata Mali dostrzegała coraz częściej
pożądliwe spojrzenia męża, które przyprawiały ją o gęsią skórkę na całym ciele. Bo Johan
wprost pożerał ją wzrokiem. Z niechęcią myślała o tym, że wnet nadejdzie taki czas, że Johan
znów zechce z nią współżyć. Wcześniej miała nadzieję, że po ciąży straci trochę
zainteresowanie jej osobą, uznając, że przestała być atrakcyjna. Tymczasem, sądząc po jego
spojrzeniach, było dokładnie na odwrót. Zresztą nikogo, kto spotykał Mali, to nie dziwiło, bo
młoda kobieta nie tylko zachowała urodę, ale jeszcze nabrała łagodności i dojrzałości, które
dodały jej wewnętrznego blasku.

Odkąd na świat przyszedł Mały Sivert, wzajemne relacje małżonków poprawiły się,

głównie dlatego, że dziecko tak pochłonęło Johana, że zapominał o całym świecie.

Wreszcie mieli wspólny temat do rozmów. I Mali musiała przyznać, że jej opinia

względem Johana zmieniła się na lepsze. Dostrzegła w nim pewne cechy, o których istnieniu
nie miała pojęcia. Przestał być dla niej wyłącznie brutalem, którym się brzydziła, a czasami,
gdy śmiał się i bawił z synkiem, wydawał się jej nawet sympatyczny. Kiedy nie musiała się
obawiać jego zbliżeń, też się trochę rozluźniła w jego obecności.

Teraz zorientowała się, że Johan czerpał z tego nadzieję, iż ich związek się zmieni. Jednak

Mali już na samą myśl, że przygniecie ją swym ciałem, sztywniała z niechęci. Gdyby mogli
ż

yć tak jak przez tych kilka miesięcy po narodzinach Małego Siverta, to może jakoś

wytrzymaliby ze sobą, myślała. Ale Mali rozumiała, że taki stan nie potrwa wiecznie. Nie
umknie przed Johanem ani teraz, ani w przyszłości. To także część ceny, upominała siebie.
Któregoś letniego wieczoru, gdy włożyła nocną koszulę, Johan podszedł do niej znienacka od
tyłu i przyciągnął ją mocno. Wzdrygnęła się, bo się tego nie spodziewała. Johan nic nie
mówił, dyszał tylko ciężko i nie wypuszczał jej z objęć.

- Nie - wyszeptała, usiłując się uwolnić. - Jeszcze nie, Johan. Nie doszłam jeszcze całkiem

do siebie.

- A co ci takiego dolega? - wysapał. - Na moje oko wyglądasz teraz lepiej niż

kiedykolwiek.

Mali zerknęła pośpiesznie na łóżko, w którym spał Maty Sivert, obawiając się, że dziecko

się obudzi. I chociaż wiedziała, że nie zrozumie, co się dzieje, nawet gdyby ich zobaczył, to
jednak sama myśl wydała jej się nieznośna. Mali nie chciała, by syn kiedykolwiek był
ś

wiadkiem brutalności, jakiej doświadczała ze strony Johana w sypialni. Z czasem pragnęła

wytłumaczyć mu, co to jest miłość i szacunek, by nigdy nie stał się taki jak Johan.

Odwróciła się do męża i uciszyła go.
- Poczekaj, Johan. Daj mi trochę czasu - poprosiła, obejmując go za szyję. - Obiecuję ci,

ż

e to nie potrwa już długo. Ale nie dzisiaj.

Zsunął dłonie wzdłuż jej pleców i ścisnął pośladki tak mocno, że aż jęknęła. Wyczuwała

jego podniecenie i sztywną męskość napierającą na jej podbrzusze. Kiedy na moment

background image

poluzował uchwyt, uwolniła się pośpiesznie i wślizgnęła do łóżka obok dziecka. On zaś stał
jeszcze przez chwilę i patrzył na nią przekrwionymi oczami.

- Co to znaczy trochę czasu? - zapytał zdyszany. - Czekałem dłużej niż niejeden

mężczyzna po porodzie żony. Jutro?

- Przyjdzie taki wieczór - odpowiedziała wymijająco. - Poza tym musimy myśleć o

dziecku, nie chcę, by się obudziło.

- Dobrą stal trzeba wcześnie hartować - zaśmiał się Johan, kładąc się do swojego łóżka. -

Chłopakowi nie zaszkodzi zobaczyć, jak to się robi.

Mali wzdrygnęła się. Johan pod wieloma względami zmienił się na korzyść w ostatnim

okresie. Jednak nadzieja, że zmieni się także w sypialni, okazała się płonna. Mali zrozumiała,
ż

e im dłużej będzie go trzymała z dala od siebie, tym większa zawładnie nim żądza.

Dlaczego taki jest? - zastanawiała się, otulając kocykiem dziecko. Czemu nie potrafi

okazać więcej wrażliwości i troski? To prawda, że na co dzień odnosił się do niej przyjaźniej,
nic jednak nie wskazywało na to, by kiedyś nauczył się kontrolować swą chuć.

Przypomina naparzonego ogiera, pomyślała z goryczą Mali, której przyszłość jawiła się w

ciemnych barwach.

Wymigiwała się tak długo, jak tylko się dało, ale któregoś wieczoru Johan znalazł się u

kresu wytrzymałości. Gdy rozebrał się pośpiesznie i wszedł pod kołdrę, Mali odetchnęła z
ulgą, mając nadzieję na jeszcze jeden wieczór spokoju. Nie mogła jednak znaleźć swojej
koszuli nocnej. Stała nago i czuła na sobie palące spojrzenie męża.

- Tu jest twoja koszula - odezwał się nagle chrapliwie. - Dostaniesz ją potem, ale najpierw

chodź tu do mnie do łóżka.

Mali zrozumiała, że już się nie wymówi, powoli więc odwróciła się i skierowała w jego

stronę. Przyciągnął ją gwałtownie i w jednej chwili jego usta były wszędzie, a dłonie
obmacywały jej ciało mocno, niemal brutalnie. Usiłowała go nieco powstrzymać, chciała, by
zwolnił tempo i dał jej trochę czasu, żeby mogła mu wyjść na spotkanie. Ale on się nią nie
przejmował i wtargnął w nią brutalnie, aż krzyknęła z bólu. Najwyraźniej jeszcze go to
bardziej podnieciło, bo dyszał ciężko i pojękiwał z rozkoszy. Mali przygryzała dłoń, którą
zakryła usta, powstrzymując się od krzyku. Nie myślała, że będzie ją tak bolało. Podczas
porodu popękała i niewygojone do końca rany wciąż były bardzo wrażliwe. Wydawało jej się,
ż

e dłużej tego nie zniesie.

- Co, u diabła, z tobą? - stęknął Johan, gdy wreszcie opadł na posłanie. - Jesteś sztywna i

niechętna jak zawsze. A myślałem...

Mali nie odpowiedziała. Pośpiesznie włożyła koszulę i wymknęła się do synka. Przytuliła

go mocno i z twarzą przy jego maleńkim karku płakała bezgłośnie, zrozpaczona i bezsilna.
Znalazła się w pułapce, z której nie ma ucieczki.

Ale to tylko część ceny, którą muszę zapłacić, powtarzała sobie. Johan do końca życia

będzie miał prawo do mojego ciała.

I choć w ostatnim czasie dostrzegła w mężu wiele dobrych stron, bo był naprawdę

wspaniałym, kochającym ojcem dla Małego Siverta, to jednak nie potrafi mu się oddać bez
reszty. Może kiedyś go zaakceptuje, ale nigdy nie pokocha. Bo jej serce należy do innego
mężczyzny.

Po tym wieczorze Johan już nie przyjmował żadnych wymówek. Wydawało mu się, że

skoro wziął ją raz, może to robić tak często, jak przyjdzie mu ochota. Odtąd co noc wy-
muszał, by kładła się w jego łóżku. Mówił cicho, ale po tonie poznawała, że nie warto mu
odmawiać. Ostrożnie otulała Małego Siverta i szła na posłanie męża, myśląc tylko o tym, by
nie zbudzić synka, by nie krzyknąć jak tego pierwszego wieczoru, gdy Johan zaspokajał swe
żą

dze.

W łóżku znikała gdzieś jego łagodność. Był taki jak dawniej, opętany namiętnością,

myślący tylko o własnej przyjemności. Przychylne uczucia, jakie Mali czasem wobec niego

background image

ż

ywiła, szybko się ulotniły. Na powrót wrócił strach przed każdym wieczorem, przed

upokorzeniem i koniecznością podporządkowywania się mężczyźnie, którego obecność z
trudem znosiła.


ROZDZIAŁ 7.

Już w maju na chrzcinach rozmawiano o przyjeździe Margrethe do Stornes w czasie lata.

Siostra Mali, jak zresztą wszyscy w jej rodzinie, bardzo pokochała Małego Siverta, a poza
tym miała ochotę spędzić parę tygodni w okazałym dworze i z rozpromienionymi oczami
przyjęła zaproszenie Johana.

- Będziesz mogła się zaopiekować swoim siostrzeńcem - mówił Johan z uśmiechem. -

Poza tym jestem pewien, że Mali miło będzie mieć koło siebie kogoś ze swej rodziny przez
jakiś czas. Teraz tak rzadko bywamy w Buvika - dodał z fałszywym żalem, spoglądając na
mamę Mali.

- Ależ my dobrze rozumiemy, że nie macie czasu - odpowiedziała mu z uśmiechem. -

Wkrótce nadejdzie pora prac polowych. Poza tym dla takiego maleństwa to zbyt daleka
podróż - dodała, poklepując leciutko wnuka po policzku.

Mali dziwiło, że w jej rodzinie wszyscy polubili Johana. Spotykali się co prawda

sporadycznie i Johan zawsze starał się być uprzejmy i miły, więc nikt nie słyszał fałszu i
obłudy w jego głosie, gdy prowadził ugrzecznione rozmowy. Jedynie Eli, najstarsza z sióstr,
nie darzyła go sympatią i jako jedyna od początku rozumiała, że Mali nie poślubiła Johana
dobrowolnie. Ale nawet z nią Mali nie rozmawiała o tym otwarcie. Rodzice byli bowiem tacy
dumni z zięcia. Zresztą trudno im się dziwić. Wierzyli, że małżeństwo zapewni ich córce
dobrobyt i wpływy, a poza tym byli wdzięczni za to, że ich los odmienił się na lepsze.

Nie wiedzą przecież, jak wygląda moje życie i jaki naprawdę jest Johan, myślała Mali z

goryczą.

A że im samym żyło się po ślubie Mali dużo lepiej, nietrudno było zauważyć. Cieszyło ją

to, a jednak mimo wszystko gdzieś głęboko w sercu czuła żal.


Margrethe przybyła do Stornes w połowie lipca. Kiedy Johan pomagał jej wysiąść z

powozu, który po nią posłano, Mali zaskoczona zauważyła, że jej młodsza siostra bardzo
wydoroślała. A może tylko tak jej się wydawało, bo rzadko ją widywała? Margrethe
skończyła szesnaście lat, ale wyglądała na więcej. Wysoka i szczupła, nabrała już kobiecych
kształtów. Włosy miała trochę ciemniejsze niż Mali, a oczy duże, niebieskie, w oprawie
długich, ciemnych rzęs.

Jak ona wyładniała, pomyślała Mali, patrząc na siostrę. Naprawdę jest piękna! Emanowała

z niej kobieca łagodność i wdzięk, któremu trudno było się oprzeć. Kiedy się uśmiechała, jej
niebieskie oczy nabierały blasku, a usta odsłaniały równy rząd śnieżnobiałych zębów.

Gdyby tylko chciała, zawróciłaby w głowie każdemu mężczyźnie, pomyślała Mali,

zastanawiając się, czy mama rozmawiała już z siostrą na te tematy. Margrethe wydawała się
jeszcze taka młoda i niewinna, ale może to pozory? Mali zauważyła, że Johan, pomagając
siostrze wysiąść z powozu, przytrzymał ją odrobinę dłużej w pasie, niż to było konieczne.

Wystarczyłoby, aby podał jej rękę, pomyślała zagniewana, ale równocześnie zdziwiona, bo

nigdy nie przyszło jej do głowy, że Johana, który przecież szalał na jej punkcie, mogłyby
interesować inne kobiety. Ale gdy uważnie przyjrzała się Margrethe, zrozumiała, że jeśli
Johan kiedykolwiek zwróci spojrzenie w kierunku innej, to będzie to ktoś pokroju jej
młodszej siostry. Patrząc na stojącą w słońcu Margrethe, wyprostowaną i uśmiechniętą, z
gęstymi, zaczesanymi do tylu włosami upiętymi dwoma czerwonymi grzebieniami, Mali
uświadomiła sobie, że siostra stanowi jakby jej młodszą, piękniejszą wersję, a przy tym jest o
wiele łagodniejsza. Posyłając mężowi chłodne spojrzenie, pomyślała sobie, że powinna mieć

background image

Johana na oku, póki Margrethe pozostanie we dworze, przede wszystkim ze względu na
siostrę.

Margrethe swoją obecnością wniosła ruch i ożywienie. W izbach odbijał się echem jej

wesoły śmiech. Poza tym okazało się, że wspaniale sobie radzi z Małym Sivertem. Czasami
Mali była nawet z tego powodu trochę zazdrosna. Zresztą nie tylko Mały Sivert ją ubóstwiał,
ale wszyscy mieszkańcy dworu, łącznie z Beret, doceniali obecność wesołej dziewczyny.
Mali zastanawiała się nawet, skąd taka zmiana w teściowej. Z początku nie była zachwycona
tym, że Margrethe ma pozostać we dworze przez kilka tygodni. Wprawdzie nie powiedziała
tego wprost, ale Mali domyśliła się, że według niej jedna uboga dziewczyna z Buvika wy-
starczy w ich progach. Teraz jednak Beret uśmiechała się pogodnie do Margrethe.

Może dlatego, że młoda dziewczyna miała dobry wpływ na samopoczucie Johana?

Ż

artował z nią i śmiał się, tryskał humorem i był wyjątkowo miły dla innych, choć i tak po

przyjściu na świat Małego Siverta dokonała się w nim wielka przemiana. Czasami Mali
wydawało się, że mąż trochę przesadza. Zauważyła jego ukradkowe spojrzenia w stronę
Margrethe, gdy myślał, że nikt go nie obserwuje. Mali nie obawiała się, że mąż ośmieli się
tknąć jej siostrę, ale gdzieś głęboko w sercu czuła się trochę zraniona.

Pewnie tak sobie wyobrażał nasze małżeństwo, myślała. Sądził, że będę jak Margrethe

wesoła, łagodna i oczarowana jego osobą.

Tak się nie stało, ale o to może mieć pretensje wyłącznie do siebie! Bo przecież nie

ukrywała, że nic do niego nie czuje, ale jego to nie powstrzymało przed zarzuceniem na nią
sieci. Mali nigdy mu nie wybaczy, w jaki sposób ją zdobył i jak pozbawił czci.

Margrethe też uważałaby Johana za odrażającego łajdaka, gdyby była narażona na jego

obleśne zaloty, myślała Mali rozżalona.

- Podoba ci się tutaj? - zapytała ją Mali któregoś słonecznego popołudnia, kiedy razem

wybrały się na spacer. Wózek ze śpiącym maluchem postawiły w cieniu. W tych okolicach
był to pierwszy dziecinny wózek. Johan wrócił z miasta z tym najmodniejszym cudem
wyplecionym z wikliny, na dużych kołach. Nikt takiego tu jeszcze nie widział, chyba że w
gazecie na fotografiach przedstawiających królową Maud z maleńkim następcą tronu.
Wszyscy goście odwiedzający Stornes podziwiali wózek i nawet Mali uległa tym zachwytom,
nie kryjąc zadowolenia, a nawet dumy. Uśmiechała się do Johana z ganku, gdy ten wkładał
Małego Siverta do wózka i spacerował z nim po podwórzu.

- Nie sądzisz, że to nadmierny zbytek? - zapytała, uścisnąwszy Johanowi dłoń.
- Dla przyszłego spadkobiercy Stornes nic nie jest nadmiernym zbytkiem - odpowiedział,

nie puszczając jej dłoni. Uwolniła się jednak w obawie, że mąż pomyśli, iż drogimi
prezentami można kupić jej przychylność. W ciągu dnia potrafiła się zdobyć na uśmiech i
dobre słowo wobec Johana, gdy jednak zamykali drzwi sypialni, była taka jak zawsze: zimna,
niechętna, milcząca.

- Poznasz pana po powozie - mówiła Beret i widać było, że i jej się podoba wózek

dziecinny. Nie było takiej rzeczy, której by pożałowała wnukowi. Podobnie jak Sivert, który
kiwając głową, tylko się uśmiechał.

Słoneczny blask odbijał się w wodach fiordu i aż oślepiał. Nadchodziła pełnia lata. Mali

bezwiednie spojrzała w stronę szopy, gdzie przechowywano łodzie. Podczas długiej i ostrej
zimy budynek przekrzywił się na wietrze i wydawał się jeszcze bardziej szary.

Minął dokładnie rok od pobytu Jo we dworze, pomyślała, czując, jak przenika ją fala

smutku, ale i słodyczy. Dokładnie rok od najcudowniejszych dni w jej życiu oraz
najtrudniejszej i najbardziej bolesnej decyzji, jaką musiała podjąć, nie godząc się wyjechać z
Jo. Teraz, gdy wspomnienia naszły ją z taką siłą, uznała, że nie dokonała właściwego wyboru.

Powinnam pójść za głosem serca i wyjechać z ukochanym, przekonywała siebie w duchu.
Ale przecież nie mogła tak postąpić! Nawet gdyby Jo ponownie zjawił się w Stornes i

poprosił ją o to samo, znów by się nie zgodziła. Zbyt wiele osób zraniłaby, wyjeżdżając z

background image

innym mężczyzną. Także tych, którzy ją kupili, i tego, który wziął ją przemocą. Im się
zdawało, że dwór trafi w ręce prawowitego dziedzica. Ona tymczasem dała im potomka, ale
spłodzonego przez Jo. Gdyby znali prawdę...

Ocknęła się i zorientowała, że nie słyszała, co odpowiedziała jej Margrethe.
- Zamyśliłam się przez chwilę - usprawiedliwiła się, uśmiechając się lekko. - No to jak ci

się tutaj podoba? Dobrze się czujesz w Stornes?

- Jakżeby inaczej - odparła z entuzjazmem Margrethe, odsłaniając rząd bielusieńkich

zębów. - Jak można się źle czuć w takim wspaniałym dworze! Miałaś szczęście, Mali, że
wyszłaś tak bogato za mąż. Poza tym masz dobrego męża i najwspanialszego synka pod
słońcem.

- Lubisz Johana?
Margrethe spiekła raka i zawstydzona zerknęła na siostrę.
- Tak, lubię Johana. Jest taki wesoły i sympatyczny, no i tyle opowiada...
Jej policzki znów oblały się purpurą. Mali zachodziła w głowę, cóż takiego opowiedział

siostrze mąż.

- Może nie jest najprzystojniejszy - dodała Margrethe, rozglądając się czujnie, czy nikt nie

podsłuchuje ich rozmowy. - No i jest trochę za stary, to znaczy...

Mali z uśmiechem ujęła dłoń siostry.
- Cieszę się, że go lubisz - rzekła ze spokojem. - Nawet nie przyszło mi do głowy, by

podejrzewać, że podrywasz mi męża. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, znajdziesz sobie
młodszego mężczyznę. - Zamilkła na chwilę, zastanawiając się, na ile drążyć dalej ten temat.
- A może jest już ktoś, kogo lubisz jakoś szczególnie?

- Nie - odpowiedziała Margrethe, unikając wzroku siostry. - Ale ktoś mi powiedział...
- Musisz się pilnować, Margrethe - wtrąciła pośpiesznie Mali, kładąc dłoń na karku

siostry. - Jesteś śliczną dziewczyną. Jestem pewna, że dostaniesz, kogo zechcesz. Ale nie
oddawaj się nikomu, zanim się nie upewnisz, że go kochasz i że on kocha ciebie. No i musisz
wiedzieć, czy on rzeczywiście chce cię na żonę - dodała. - Bo są tacy, którym chodzi tylko o
jedno...

- Zupełnie, jakbym słyszała mamę - uśmiechnęła się Margrethe. - Ale nie martw się,

potrafię uważać na siebie. Dobrze wiem, o co chodzi mężczyznom i że... - urwała,
spuszczając wzrok, i zaczerwieniła się po cebulki włosów.

- To dobrze - uznała Mali. - Nie daj się nikomu namówić na coś, na co sama nie masz

ochoty. A co do mężczyzn, to musisz jeszcze trochę poczekać, bo masz dopiero szesnaście
lat!

- Już niedużo mi brakuje do siedemnastych urodzin - odparła Margrethe, zaciskając usta.
- Oj dużo, dużo - zaśmiała się Mali. - Mówię to tylko dlatego, że życzę ci jak najlepiej i

chcę, byś była szczęśliwa.

- Tak jak ty? - uśmiechnęła się do niej Margrethe.
Tym razem rumieńcem oblała się Mali. Odwróciła się bokiem i spojrzała w kierunku

wózka.

- Chyba słychać Małego Siverta? - rzuciła, unikając odpowiedzi na pytanie siostry.

Chciała wstać, gdy nagle Margrethe chwyciła jej lewą dłoń i zawołała zachwycona:

- Jaka ładna i oryginalna obrączka! Wyraźnie zaintrygowana oglądała połyskującą w

słońcu ozdobę, którą podarował Mali Jo.

- Dostałaś od Johana?
Mali na moment zamarła. Nie pomyślała, że Margrethe zwróci uwagę na obrączkę. Johan

zauważył ją na ręku Mali wkrótce po wyjeździe Jo i zapytał, skąd ją ma. Skłamała, że to
obrączka po babci, którą podarowała jej mama z prośbą, by ją nosiła. Tak jak przypuszczała,
odpowiedź nie wzbudziła w nim podejrzeń, bo o nic więcej nie pytał. Ale przecież nie może

background image

tego samego powiedzieć Margrethe. Przecież ona wie, że w Buvika nigdy nie było takiej
obrączki! Znałaby tę pamiątkę rodzinną, gdyby rzeczywiście ich mama ją przechowywała.

Mali cofnęła dłoń i poderwała się z miejsca.
- E tam, dostałam od babki Johana - rzuciła krótko. -Tylko nie mów nikomu o tym,

dobrze? Zdaje się, że Beret liczyła na to, że odziedziczy wszystkie cenne przedmioty po
swojej teściowej. Ale babcia Johana chciała, żebym to ja, młoda gospodyni w Stornes, nosiła
tę obrączkę. Bardzo mnie lubi. Wolałabym, żebyś nie wspominała o obrączce przy innych. Po
co psuć stosunki tu we dworze.

Kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo, myślała wzburzona, pochylając się nad

wózkiem. Synek spał spokojnie. Obrączka wcale nie była pamiątką rodzinną, w każdym razie
jeszcze nie, lecz symbolem grzechu, którego się dopuściła. Mimo to ceniła ją bardziej niż
swoją obrączkę ślubną, ponieważ dostała ją od tego, którego kochała największą miłością, od
ojca jej synka. Kiedyś tę obrączkę przekaże w spadku, choć jeszcze nie wie, komu. Pewna
była jedynie tego, że zdejmie ją z palca dopiero na łożu śmierci. Dopiero wtedy odda komuś
obrączkę, która stanowi dla niej symbol miłości.

Pogoda dopisała tego dnia, w którym na górskim pastwisku miały się odbyć sianokosy,

ś

wieciło słońce i w ogóle nie wiało. Dla wszystkich czterech dworów w okolicy było to

prawdziwe święto. Kto żyw ruszał na halę, by pomóc przy pracy, a potem wziąć udział w
zabawie. Bo gdy już skoszono trawę, wszystkich częstowano kaszą ze śmietaną, a potem
bawiono się wesoło na łące, nim nadeszła pora powrotu do wsi.

Margrethe cieszyła się na ten dzień od dawna. Nigdy nie uczestniczyła w takich

prawdziwych sianokosach. Ponieważ Beret zostawała we dworze, zadeklarowała się, że
zaopiekuje się Małym Sivertem, by Mali mogła spędzić ten dzień razem z siostrą.

- Od urodzenia dziecka prawie nie opuszczałaś dworu - powiedziała Beret. - Zrób sobie

trochę wolnego i idź ze wszystkimi w góry.

Mali nie do końca była przekonana do tego pomysłu, chociaż miała wielką ochotę. Wciąż

jeszcze karmiła małego. Ale Beret znalazła radę. Przez dwa dni Mali ściągała pokarm do
dzbanka, który natychmiast schładzano. W ten sposób zgromadzono mleko dla Siverta na ten
czas, gdy Mali będzie na hali. Zresztą nie zamierzała zostawać tam zbyt długo. Jeśli ściągnie
pokarm tuż przed wyjściem, piersi nie powinny jej boleśnie nabrzmieć i jakoś wytrzyma do
powrotu. A jeśli będą jej dokuczały, znajdzie jakieś ustronne miejsce i je trochę opróżni. Dla
synka i tak starczy mleka. Skoro więc Beret sama zaproponowała pomoc, to czemu nie
miałaby skorzystać.

Poza tym chciała pójść na halę z innego jeszcze powodu. W ostatnim tygodniu odniosła

dziwne wrażenie, że Margrethe jej unika. Chwilami wydawało się jej, że pewnie sobie to
tylko ubzdurała, ale innym razem ogarniał ją niepokój. Kiedy spotykały się ich spojrzenia,
Margrethe pąsowiała i odwracała głowę. Nie była też już tak miła i serdeczna dla Johana.
Mali nie pojmowała, co się mogło stać, postanowiła jednak zapytać o to Margrethe w drodze
na halę. Może siostra po prostu tęskni za domem, a może ktoś zrobił jej przykrość? Pojęcia
nie miała, jaki mógłby być powód nagłej zmiany usposobienia tak wesołej dziewczyny.

Dołączyły do grupy wyruszającej ze Stornes w góry wczesnym rankiem.
Powietrze było ciepłe, przesycone zapachami lata. Na torfowiskach kołysały się,

połyskując, białe wełnianki, a z ciemnego lasu dolatywały delikatne trele kosa. W miarę
wspinania się w wyższe partie gór od strony szczytu Stortind poczuli rześki powiew wiatru,
który przyjemnie chłodził spocone twarze. Szli w górę rzeki, która spływała stromo
wąwozem, pieniąc się i przetaczając masy wody. Kiedy dotarli do mostu znajdującego się
poniżej hali, na której stały szałasy, wielu wędrowców zeszło w dół na płaskie kamienie
wzdłuż brzegów. W tym miejscu rzeka płynęła spokojniej, a tuż przy moście znajdowało się
urokliwe zakole, gdzie woda była nieco głębsza. Z przyjemnością zmyli z siebie pot i ugasili

background image

pragnienie lodowatą wodą. Pomimo upału woda w rzece była tak zimna, że kiedy się ją piło,
dosłownie cierpły zęby.

Nim Mali zdążyła spytać siostrę o cokolwiek, ich oczom ukazała się zielona hala. Droga w

góry minęła zbyt szybko, na dodatek przez cały czas szli w gromadzie.

Wypytam ją później, postanowiła Mali.
Z kominów wszystkich czterech szałasów unosiły się smużki dymu. Zapewne nastawiono

już saganki z kaszą. Gospodarujące tego lata na górskim pastwisku młode kobiety stały w
odświętnych fartuchach i uroczyście witały przybyłych. Niecierpliwie oczekiwały tego dnia.

Powoli hala wypełniała się. Mali przedstawiła Margrethe znajomym z trzech pozostałych

dworów, których jeszcze nie zdążyła poznać w czasie pobytu w Stornes.

- A cóż to za piękną pannę przyprowadziłaś nam tu w góry? - odezwał się jakiś głos za

plecami Mali. - Może to huldra?

Mali odwróciła się i zobaczyła roześmianego Bengta Innstada, który wyciągał dłoń do

Margrethe.

- To moja najmłodsza siostra, Margrethe – wyjaśniła Mali.
Zauważyła, że siostra nie może oderwać wzroku od lśniących niebieskich oczu Bengta,

które przyglądały się jej z nieskrywanym podziwem.

- W Buvika przychodzą na świat wyjątkowo urodziwe panny - stwierdził, nie puszczając

dłoni dziewczyny. - Obiecaj mi, proszę, że będziesz ze mną w parze, kiedy zaczną się
popołudniowe zabawy. Znasz chyba berka w parach?

Margrethe kiwnęła głową.
Z wrażenia chyba straciła głos, pomyślała Mali i w sercu poczuła lekki niepokój. Bengt

Innstad potrafił każdej kobiecie zawrócić w głowie, a co dopiero takiemu nieopierzonemu
podlotkowi jak Margrethe. Postanowiła więc nie spuszczać siostry z oczu w ciągu dnia.

Do pracy stawiło się tylu chętnych, że skosili trawę w rekordowym czasie. Letnie

pastwiska rozbrzmiewały śmiechem i gwarem rozmów. Mali pomagała Ane rozłożyć na
trawie przed szałasem obrusy i talerze, bo tam mieli wszyscy zgromadzić się na posiłek.

- Co słychać we dworze? - zapytała Ane. - Mały Sivert zdrowy?
- Tak, rośnie i ma się dobrze - odparła Mali z uśmiechem. - A poza tym wszystko układa

się dobrze, właściwie nawet lepiej niż do tej pory. Wszyscy są tacy przejęci dzieckiem, wiesz.

- Tak, zauważyłam to, zanim przeniosłam się na górskie pastwisko - powiedziała Ane. -

Nie do wiary, jak takie maleństwo potrafi odmienić ludzi. Nawet Beret jest nie do poznania.
Tak, wszyscy w Stornes czekali na dziedzica, którego im urodziłaś.

Mali znalazła torebkę z cukrem i nasypała do miseczki.
- A jak tu na hali? - zapytała, by zmienić temat rozmowy.
- Dopiero się tu jakoś urządziłyśmy, ale zawsze dobrze mi tu w górach, dlatego nie mogę

się nigdy doczekać, kiedy nadejdzie pora letnich wypasów. Ciągle nas tu ktoś odwiedza -
dodała, oblewając się rumieńcem.

- Nie wątpię - roześmiała się Mali. - A kto zachodzi do ciebie? Ktoś, kogo znam?
- Nie, teraz nikt! - wykręcała się od odpowiedzi Ane. - Nikt szczególny.
- Kłamiesz - uśmiechnęła się Mali, obejmując zaufaną służącą. - Tylko się pilnuj, żeby się

to źle nie skończyło.

- Nie jestem głupia - skwitowała krótko Ane.

Zebrali się na hali przy szałasie i zjedli kaszę ze śmietaną. Mali zauważyła, że Bengt

trzyma się w pobliżu Margrethe. Wciąż jej coś szepcze do ucha, rozśmieszając ją i przypra-
wiając o rumieńce. Przez chwilę nawet obejmował ją ramieniem, wskazując palcem w stronę
szczytu Stortind. Siostra nie sprawiała wrażenia, by było jej to niemiłe, Mali więc znów
poczuła lekki niepokój. Była odpowiedzialna za Margrethe, póki przebywała w Stornes.

background image

Potem zaczęły się zabawy. Bengt zatroszczył się o to, by Margrethe była jego partnerką

podczas większości gier i zabaw. Podczas berka w parach pędzili przez łąkę, by nikt ich nie
złapał. Margrethe rozgrzana, zarumieniona, z rozwianymi na wszystkie strony gęstymi
włosami wydawała się taka żywotna, młodzieńcza i śliczna, że Mali poczuła ukłucie w sercu.
Bengt porwał ją w ramiona i zakręcił dookoła, a ona z blaskiem w oczach uśmiechała się doń
promiennie.

Muszę ją stąd zabrać, kiedy będę wracać, pomyślała Mali. Pomogę jeszcze tylko

pozmywać naczynia po posiłku.

W końcu wszystko było porobione i mogła zdjąć fartuch.
Nabrzmiałe piersi pobolewały ją, weszła więc do szałasu i odciągnęła trochę pokarmu, by

sobie ulżyć. Rodzice z małymi dziećmi powoli zbierali się w drogę powrotną, ale wielu
planowało jeszcze długo pozostać na hali. Słońce wisiało niczym złocistoczerwona kula nad
fiordem, jakby ktoś podświetlał je od dołu. Świerszcze zaczęły swój wieczorny koncert.

Mali rozejrzała się za Margrethe, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć. Zaniepokojona

chodziła od szałasu do szałasu i pytała raz po raz, czy ktoś jej nie widział. Wszyscy jednak
odpowiadali, że od jakiegoś czasu nie.

- Zdaje się, że poszła z kimś z Innstad - rzucił ktoś, nie do końca tego pewien.
Przecież nie wróciłaby sama do dworu, nic mi o tym nie mówiąc, zastanawiała się Mali,

czując wzbierającą w niej złość, ale i strach. Ale w takim razie gdzie jest?

Mali nie mogła zostać już dłużej i szukać siostry, bo nie zdążyłaby nakarmić Małego

Siverta przed snem. Wiedziała, że zapas mleka, jaki pozostawiła, nie starczy na ostatni w
ciągu dnia posiłek. Planowała przecież wrócić do tej pory.

- Nie mogę znaleźć Margrethe, a śpieszę się - powiedziała do Ane. - Czy możesz jej

przekazać, żeby natychmiast wracała do dworu? Ja i tak już tu jestem za długo - stwierdziła,
dotykając nabrzmiałych piersi. - Wkrótce muszę nakarmić Małego Siverta.

Mali starała się nie okazywać dręczącego ją niepokoju, by bez powodu nie wywoływać

plotek. Miała zresztą nadzieję, że niepotrzebnie się denerwuje.

- Gdy tylko ją zobaczysz, poproś, by natychmiast wracała - powtórzyła, patrząc na Ane. -

Do kogoś na pewno będzie się mogła przyłączyć, a zresztą zna drogę. Musi trzymać się cały
czas ścieżki.

I Mali ruszyła z powrotem do dworu. Schodząc zboczem, odwracała się jeszcze parę razy

w nadziei, że ujrzy gdzieś siostrę, ale bezskutecznie.


ROZDZIAŁ 8.

Margrethe nigdy nie spotkała równie przystojnego mężczyzny jak Bengt Innstad. A kiedy

patrzył na nią swoimi nieprawdopodobnie niebieskimi oczami i uśmiechał się, gdzieś głęboko
odczuwała pełne słodyczy wzruszenie. Zupełnie jakby jego uśmiech budził do życia chmarę
motyli, które gdzieś w niej drzemały. I jeszcze na dodatek tak wyraźnie dawał do
zrozumienia, że mu się podoba. Czuła niepokój, ale równocześnie niezwykłe szczęście, bo
przecież doskonale wiedziała, kim jest. Mali powiedziała jej, że to przyszły spadkobierca
dworu w Innstad. Więc to nie byle kto, myślała sobie Margrethe, czując na ramionach gęsią
skórkę. A gdyby także ona wyszła bogato za mąż? Czemu nie? - myślała sobie, odrzucając
włosy na plecy przekornym szarpnięciem głowy. Skoro mogła Mali, mogę i ja...

Ale może on jest już zaręczony? - przyszło jej nagle do głowy. Że nie jest żonaty,

wiedziała, ale czy Mali nie wspominała czasem, że Bengt Innstad się ostatnio zaręczył? Zdaje
się, że mieli nałożyć sobie obrączki na jesieni...

- Biegnij, Margrethe - krzyknął, budząc ją z rozmarzenia. - Biegnij tak szybko, jak

potrafisz!

background image

Ruszyła z całych sił, tak że tylko furkotała jej spódnica i włosy fruwały na wietrze. Także i

tym razem nikt nie zdołał ich dogonić, zanim się nie złapali. Widzowie klaskali i śmiali się,
teraz była kolej na następną parę.

Bengt objął dziewczynę ramieniem, kiedy chwycił ją, w dole wzgórza. Straciła równowagę

i dusząc się ze śmiechu, poturlali się we wrzosowiskach. Kiedy chciała wstać, Bengt
przytrzymał ją.

- Nie jesteś zmęczona? - zapytał.
Jego twarz znalazła się tuż przy jej twarzy, poczuła na policzku jego gorący oddech i

szybko obejrzała się za siebie. Żeby tylko nikt nie zobaczył, pomyślała nerwowo nie wiadomo
czemu. A zwłaszcza Mali. Przecież to tylko zabawa i wygłupy. Gdzieś jednak w głębi
odezwał się ostrzegawczy dzwonek. Chyba jednak to było coś więcej, coś, czego jeszcze
nigdy nie przeżywała.

Przed konfirmacją nie wolno jej było nawet chodzić na tańce. Od konfirmacji ubiegłej

jesieni była dwa razy na zabawie. Młodzi chłopcy obejmowali ją i prawili komplementy na
temat jej urody. Sprawiało jej to przyjemność. Jeden z nich nawet odprowadził ją do domu i
próbował pocałować u stóp wzgórza przy Buvika. Był to nieporadny wilgotny pocałunek
wyrostka, którego uniknęła, odwracając gwałtownie twarz, tak że ostatecznie pocałował ją w
policzek. Poczuła wtedy lekkie mrowienie w żołądku, ale nic więcej.

- Chodź, pokażę ci moją zatoczkę, w której się kąpię. To trochę dalej w górę rzeki -

odezwał się Bengt i pomógł jej wstać. - Żadna kobieta nigdy jej jeszcze nie oglądała. Chyba
już mamy dość zabawy?

- Ale ja nie mogę tak odchodzić - sprzeciwiła się Margrethe, rozglądając się w

poszukiwaniu Mali. - Muszę przynajmniej powiedzieć...

- Nie odejdziemy daleko - zapewnił i wziął ją za rękę. -Twoja siostra jest zajęta. Zresztą

chyba nie potrzebujesz niańki, śliczna Margrethe? A może?

Ś

miał się do niej tymi oczami, które przyciągały ją ku sobie i pozbawiały woli. Nie była w

stanie się mu sprzeciwić. Wiedziała, że powinna powiedzieć „nie", a mimo to poszła za nim.
Trzymając ją za rękę, pociągnął ją szybko za sobą w dół przez trawy i jagodziny. Wkrótce
zniknęli z oczu ludziom na hali, gwar i śmiech zaś zagłuszył szum rzeki. Skręcili w wąską
ś

cieżkę, najwyraźniej rzadko uczęszczaną. Pięła się w górę łagodnym łukiem od brzegów

rzeki w głąb wąskiej doliny, która ciągnęła się w dół Stortind i niższych gór po przeciwnej
stronie.

- Czyż nie jest tu pięknie? - zapytał, zatrzymując się. Było ślicznie. Ziemię pokrywał

mięciutki jak aksamit zielony mech, tłumiący ich kroki. Nawet zwierzęta nas nie słyszą,
pomyślała Margrethe. Lekki popołudniowy wietrzyk zaszeleścił w listowiu karłowatych
brzóz, tak że zatańczyły cienie nad ich głowami, gdy je mijali.

Kołysały się bagienne wełnianki, pachniało górami i latem.
- Możemy już zawrócić - powiedziała Margrethe.
Była zdyszana nie dlatego, że droga ją zmęczyła, ale ponieważ ogarnął ją strach. Lękała

się, co z tego wyniknie, że ludzie będą gadać, jeśli ktoś odkryje ich zniknięcie.

- Boisz się mnie? Dziewico Margrethe?
Bengt zatrzymał się raptownie i odwrócił do niej. Za późno zorientowała się, że on

zamierza stanąć, dlatego wpadła na niego. Objął ją i przyciągnął do siebie. Jego gorące usta
błądziły delikatnie po jej twarzy i odnalazły jej rozchylone wargi. Chciała go powstrzymać,
ale on zamknął już jej usta pocałunkiem. Margrethe przymknęła oczy, nogi jej jakby osłabły i
dziwnie drżały. Gdyby mnie nie trzymał, pewnie bym upadła, pomyślała przelotnie. Gdzieś w
głowie odzywało się słabo echo ostrzeżeń mamy i Mali przed mężczyznami. Upomnień, by
nie zrobiła niczego, co sprowadziłoby na nią kłopoty. Że ma dopiero szesnaście lat. Niedługo
skończę siedemnaście, dodała od siebie.

Ale przecież nie robię nic złego, przyszłam tylko zobaczyć zatoczkę Bengta.

background image

- Margrethe, Margrethe - szeptał jej cicho. - Czekałem na ciebie. Tylko ciebie pragnę.
- Ale ja... ja dopiero... - mamrotała ledwie słyszalnie.
- Wiem, kim jesteś, moja maleńka dziewico - mówił, uśmiechając się do niej. Zdawało jej

się, że tonie w jego błękitnym spojrzeniu. Błysnęły białe zęby, a jego usta muskały
nieustannie jej policzki. - Jesteś tą, której pragnę.

Próbowała odsunąć się trochę od niego, spojrzała na jego piękną twarz i niemal

hipnotyzujące spojrzenie niebieskich oczu. Przynajmniej tak działał na nią: był niebezpiecznie
pociągający. Czy rzeczywiście prawdą było to, co mówił? Że czekał na nią? Myśl ta wydała
się jej kusząca. Gdyby tak została żoną tego cudownego przystojnego mężczyzny i młodą
gospodynią w Innstad! Ależ to byłoby jak bajka, myślała odurzona. Pulsowało jej w
skroniach. Bo kiedy tak stała przytulona do niego, młodziutka Margrethe nie miała przez
chwilę wątpliwości, że jest to mężczyzna jej życia, ten, o którym marzyła w bezsenne noce i
ciepłe wiosenne wieczory. Był tym, który uosabiał wszystkie jej pragnienia i był jej
przeznaczony.

Jaki to cud, że go spotkała, a jeszcze większym cudem zdawało się to, że on, dorosły

przystojny spadkobierca, ją pokochał, bo przecież o tym zapewniał. Och, jak bardzo go
pragnęła! Chyba więc nie ma w tym nic złego, że pozwoliłam mu się pocałować, tłumaczyła
sobie, starając się zagłuszyć męczący głos wewnętrzny, który mówił jej, że to wszystko
odbywa się zbyt szybko i posuwa się zbyt daleko, Że jeszcze jest za młoda i powinna trochę
poczekać. Ale przecież zdarza się tak, że dziewczyna spotyka tego jedynego zupełnie
przypadkowo i od razu wie, że to on jest jej wielką miłością. Przecież słyszała o takich
przypadkach, a może czytała, przyszło jej nagle do głowy.

Wszystkie rozsądne myśli ulotniły się, gdy Bengt zaczął rozpinać jej bluzkę. Przytrzymała

mu dłoń, starając się go odsunąć. Nie powinien tego robić, jeszcze nie teraz, ale znów jego
gorące niecierpliwe wargi przykryły jej usta i rozchyliły je. Margrethe wzdrygnęła się, gdy
wsunął do środka koniuszek swego języka. Boże, pomyślała desperacko, co on robi? O czymś
takim nigdy nie słyszała. Przedziwne doznanie, jakby ssąca fala przetoczyła się w okolicach
jej łona, przyprawiając ją niemal o ból. Poczuła tam wilgoć. Przez chwilę pomyślała
przerażona, że to comiesięczne krwawienie, ale przecież to nie było możliwe. To coś innego,
jakaś osobliwa słodycz, której jeszcze nigdy nie doznała.

Gdy jego niecierpliwe palce znów dotknęły guzików bluzki, nie protestowała. Nie miała

siły odepchnąć go od siebie, siły ani ochoty. Rozsądek całkiem uległ pragnieniom ciała. Poza
tym Margrethe obawiała się reakcji Bengta, gdyby mu nie pozwoliła, a za żadną cenę nie
chciała go stracić. Czuła się już jego wybranką. Przecież to na nią czekał i jej pragnął, a ona
chciała tego samego. W takim razie to nie jest chyba nic złego?

Położył ją delikatnie na rozgrzanym mchu pośród wrzosów. Nie przestając obsypywać jej

pocałunkami, szeptał pełne miłości wyznania. Zapewniał, że ją kocha, że jest śliczna, taka
młodziutka i cudowna. Jego miękki cichy głos brzmiał jak zaklęcia i całkiem pozbawił ją
woli. Kiedy jednak położył dłoń na jej jędrnej młodej piersi, wzdrygnęła się.

- Nie, nie - wyszeptała przestraszona, usiłując wstać. - Z tym musimy poczekać, Bengt.

Nie jesteśmy...

- Moja kochana śliczna dziewico Margrethe - szeptał. - Nie ma nic złego w tym, że dwoje

ludzi pragnie siebie, nie wiedziałaś o tym? Nie chcesz mnie?

- Ale przecież ty jesteś zaręczony! - chlipnęła. Bo nagle przypomniało jej się wszystko, co

opowiadała jej Mali. Pośpiesznie zasunęła poły bluzki, on jednak chwycił ją za ręce i
przeciągnął je nad głową dziewczyny, a swym ciałem przytrzymał ją na ziemi.

- Nie powinnaś wierzyć wszystkiemu, co słyszysz - szeptał. - To ciebie pragnę. Nie

wierzysz mi? Nie czujesz, jak płonę z tęsknoty za tobą?

Nie, nie chciała wierzyć w nic innego! W takich sprawach nie można kłamać, myślała.

Przecież nikt nie oszukuje w miłości!

background image

Bengt chwycił gwałtownie jej rękę i położył na swym kroczu. Gdy poczuła jego

nabrzmiałą twardą męskość, napierającą na jej podbrzusze, zadrżała na całym ciele. Nigdy nie
widziała nagiego mężczyzny i pierwszy raz dotykała zakazanych rejonów męskiego ciała.
Zabrakło jej tchu, poczuła, że się czerwieni, a równocześnie coś eksplodowało w jej łonie.

- Nie czujesz, że cię kocham? - szeptał i przełożył jej rękę z powrotem nad głowę. - Chcę

ciebie, dziewico Margrethe. Teraz!

Co się działo później, Margrethe nie pamiętała jasno. Tyle tylko, że Bengt nie przestawał

jej obsypywać głębokimi pocałunkami, w głowie jej się kręciło, gdy lizał jej piersi, i przez
cały czas miała wrażenie, że za chwilę eksploduje jej łono. Jęknęła, gdy palcami dotknął jej
mokrej szparki. Gdzieś w głowie dźwięczał ostrzegawczy dzwonek, ale ona słyszała jedynie
plusk potoku, szum brzóz, gwałtowne uderzenia w skroni i w uszach.

Pod wpływem bólu krzyknęła. Usiłowała wstać, ale Bengt przygniatał ją, oddychał szybko

i jakby przestał się nią przejmować. Skończyły się kuszące wyznania, teraz tylko dyszał
ciężko. Jakby rażona gromem, Margrethe uświadomiła sobie, co się stało. Bengt pozbawił ją
dziewictwa. Strach ścisnął jej serce. W co się wplątała? Przecież akurat do tego nie powinna
dopuścić, zanim się nie upewni, czy właśnie tego mężczyzny pragnie i czy on chce jej na całe
ż

ycie. Ale przecież zapewniał ją o tym. Powiedział, że jej pragnie, kilka razy powtarzał, że

właśnie na nią czekał. Sama zaś nie miała wątpliwości, że chce do niego należeć na zawsze.

Pojękiwała żałośnie, gdy on, dysząc, wchodził w nią raz za razem. To, co wydawało się

takie pociągające, intrygujące i cudowne, nagle okazało się bolesne i przerażające. I choć była
taka wilgotna, otwarta i chętna, ból zagłuszył wszelkie inne doznania. Była przecież jeszcze
taka młoda, a on wcale nie starał się postępować z nią ostrożnie.

Ale przecież mówił, że jej pragnie...
Kiedy wreszcie zsunął się z niej i westchnął zadowolony, Margrethe uniosła się na

łokciach. Zaczerwieniła się, odkrywszy, że poza zrolowaną w pasie spódnicą nie ma nic na
sobie. Majtki leżały nieopodal we wrzosach, pośpiesznie więc po nie sięgnęła. Ale gdy
chciała je włożyć, zorientowała się, że krwawi.

- Krew - wyszeptała przerażona.
Bengt otworzył oczy i spojrzał na nią, a potem pociągnął ją do siebie i zanurzywszy twarz

w jej włosach, roześmiał się.

- Naprawdę jesteś taka niewinna, Margrethe? Wszystkie kobiety trochę krwawią przy

pierwszym razie. Ale to niegroźne, maleńka.

Pomyślała niepewnie, skąd on to może wiedzieć, ale go o to nie zapytała. Z pewnością wie

tak dużo, bo jest od niej starszy i mądrzejszy.

- Następnym razem nie poczujesz bólu, będzie wyłącznie przyjemnie - oświadczył i

pocałował ją w czubek nosa. - Nie będziesz też krwawić.

Powiedział „następnym razem". To znaczy, że chce z nią być! Bolesny strach lekko

ustąpił. Odgarnęła mu wilgotne kosmyki ze spoconego czoła.

- Bo ty mnie chcesz, Bengt? - spytała cicho. - Mówiłeś, że mnie chcesz.
- Byłbym kompletnie pozbawiony rozumu, gdybym cię nie chciał. - Zaśmiał się i

zmierzwił jej włosy. - Pewnie wielu chciało, a ty nikomu nie pozwoliłaś się dotknąć. Dopiero
dziś.

Przez chwilę zastanawiała się, skąd o tym wie. Przecież nikomu o tym nie mówiła, ale

potem przypomniała jej się krew. Pewnie stąd ta jego pewność.

- Nigdy nie oddałabym się mężczyźnie, z którym nie chciałabym zostać do końca życia –

odparła cicho. - Takiemu, który by nie chciał się ze mną ożenić. Bo to by było złe...

Nie odpowiedział jej, ale uniósł się na łokciach i popchnął ją z powrotem na mech.

Niebieskie oczy popatrzyły na nią. Bluzkę wciąż miała rozpiętą, twarde krągłe piersi unosiły
się i opadały w takt jej przyśpieszonego oddechu, Pociemniałe brodawki sterczały
zachęcająco. Pochylił się i wziął w usta jedną z nich. Przerażona usiłowała go odepchnąć, ale

background image

gorący język już drażnił twardy sutek, wywołując na nowo rozkoszne prądy. Jęczała z
rozkoszy, ale też przerażenia, co też z nią robi. Czy to normalne? Czy mężczyźni tak pieszczą
swoje kobiety? Czy Johan też tak kocha się z Mali, a ona mu na to pozwala?

- Co robisz? - wyszeptała bezwolna.
Jego dłonie zdjęły z niej bluzkę, a ona znów nie miała siły go powstrzymać. Kiedy w nią

wszedł, nie krzyczała, jedynie pojękiwała żałośnie, bo wciąż odczuwała ból.

Pomógł jej potem wstać i obmyli się trochę w lodowatej wodzie w strumieniu. Margrethe

odwróciła się zawstydzona, wkładając majtki. Potem poprawiła spódnicę i zapięła guziki w
bluzce. Próbowała też ułożyć potargane włosy, w których zaplątały się kawałki gałązek i
mchu. Czuła się taka szczęśliwa i radosna, choć równocześnie dziwnie niepewna. Ale nie
wiedziała, dlaczego.

- Myślę, że będzie lepiej, jeśli wrócimy na halę osobno - odezwał się nieoczekiwanie

Bengt i ruszył w stronę ścieżki. - Wiesz, jak łatwo o plotki.

- Ale... co z tego, że ludzie będą gadać. Przecież ty chcesz... Margrethe zamarła, a strach

znów chwycił ją w żelazne kleszcze. Coś było nie tak.

- Bengt - odezwała się i złapała go za ramię, tak że się musiał zatrzymać. - Co z tego, że

ludzie zobaczą nas razem? Czy nie jesteśmy... Przecież mówiłeś, że mnie chcesz - dodała
cicho i bezradnie.

- Chciałem i dostałem - odparł spokojnie Bengt. Nie uśmiechał się jednak, a jego

niebieskie oczy straciły blask. - Jesteś taka młoda i niewinna, Margrethe - rzekł i pogłaskał ją
po policzku. - Pewnie, że cię pragnąłem. Warta byłaś tego, moja mała, bo jesteś niezwykle
ś

liczna i rozkoszna. Ale to, że mężczyzna pragnie dziewczyny, nie znaczy, że się od razu z

nią ożeni. Chyba nie myślałaś...

Margrethe pobladła, czując, że krew odpłynęła jej z głowy. Nogi się pod nią ugięły,

trzymała więc go za ramię, by nie upaść.

- Powiedziałeś...
- Mężczyzna mówi różne rzeczy, żeby dostać dziewczynę, której pragnie. Powiedziałem,

ż

e cię chcę, a nie, że chcę się z tobą ożenić. Zresztą to prawda, że jestem zaręczony.

Zaręczyny zostaną oficjalnie ogłoszone na jesieni, a ślub planowany jest na Boże Narodzenie
- dodał.

Margrethe osunęła się na wrzosowisko. Chwyciła go za nogi i przylgnęła do niego.
- Nie możesz tak ode mnie odejść - chlipała desperacko. - Mam... Ty masz...
- Uczyniłem cię dorosłą kobietą - rzekł i odsunął jej ręce. - Nie wziąłem cię przecież siłą.

Ty też tego chciałaś. Na Boga, dziewczyno, nie rób z tego takiej tragedii. Przecież nic się nie
stało. No, poza tym, że straciłaś dziewictwo - dodał z lekką ironią. - Ale przecież kiedyś musi
być ten pierwszy raz.

Margrethe osunęła się na ziemię i zapłakała pośród wrzosów. W ciągu paru godzin była w

raju i już sobie wyobrażała siebie jako gospodynię w Innstad. Oddała najcenniejszy skarb
temu, który teraz górował nad nią groźnie. Oddała nie tylko dlatego, że chciała zostać jego
ż

oną, ale dlatego, że go pokochała. Tymczasem jemu chodziło tylko o to, by zaspokoić swoje

żą

dze i pozbawić ją cnoty. On, który mówił, zaraz, co on mówił właściwie? - drążyła

zrozpaczona. Powiedział, że jej chce. To prawda więc że...

- Nie miałeś wobec mnie innych zamiarów poza tym, by zabrać mi dziewictwo - odezwała

się cicho i spojrzała na niego zapłakana. - Wszystko, co mówiłeś, i wszystko, co robiłeś, było
po to, by mnie do tego nakłonić. Co z ciebie za człowiek?

- Nie musiałem cię aż tak bardzo namawiać - rzucił krótko. - Byłaś bardzo chętna. I

podobało ci się, nie próbuj mi tu teraz wmawiać, że było inaczej. Było ci dobrze i chciałaś
tego równie mocno jak ja. Inaczej nie pozwoliłabyś, abym cię wziął dwa razy - dodał ze
zgryźliwą ironią.

background image

Margrethe wstała powoli i stanęła przed nim blada, z mokrymi od łez oczami. Czuła ból w

łonie, ale przede wszystkim targała nią rozpacz. Nie tylko z powodu własnej nienawiści, ale
również z powodu tego, co zrobiła swoim bliskim, którzy tak ją kochali i się o nią zawsze
troszczyli. Byli z niej tacy dumni. Strasznie zawiodła ich i siebie samą, zniżając się do takiego
czynu. Przeszła ją straszna myśl, że jest zepsuta. Nie lepsza od kobiet, które sprzedają się za
pieniądze, o czym słyszała.

Kiedy tak stała w promieniach zachodzącego słońca i patrzyła na mężczyznę, z którym

przez krótką chwilę w marzeniach dzieliła życie, Margrethe Buvik gwałtownie dorosła. Nie
wiedziała, co się teraz z nią stanie. Przez moment uderzyła ją straszna myśl, że może we
wrzosowiskach; Bengt spłodził jej dziecko. Jęknęła i przytrzymując się pnia, aby nie upaść,
zwymiotowała.

- Na Boga, dziewczyno - odezwał się Bengt zniecierpliwiony. - Gdybym wiedział, że tak

ciężko to przyjmiesz, nie zawracałbym sobie tobą głowy...

Wymierzyła mu policzek z taką siłą, że aż się zachwiał.
- Idź stąd, ty nędzniku - powiedziała cicho, a z jej ciemnych oczu posypały się

błyskawice. - Po prostu idź!


ROZDZIAŁ 9.

Kiedy Margrethe wreszcie dotarła do Stornes, słońce już dawno zaszło.
Długo siedziała oparta o przewrócony pień brzozy, nim zebrała się do powrotu. Aby nie

natknąć się na ludzi wracających z hali, odbiła w górę i trochę pobłądziła w trudnym do
pokonania terenie, nim odnalazła ścieżkę prowadzącą w dół. Bolała ją głowa i co chwila
musiała się zatrzymywać, bo zbierało jej się na wymioty, ale w żołądku miała już całkiem
pusto.

Myśl o tym, co zrobiła, tkwiła w niej niczym cierń. Zawsze jej powtarzano, że cnotę

należy zachować do ślubu, a przynajmniej do chwili, gdy zyska się pewność, że z tym
mężczyzną chce się dzielić życie. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, by się komuś
oddać. Dopiero dziś, gdy spotkała Bengta Innstada, nie miała wątpliwości, że to ten właściwy
mężczyzna. Zapewniał, że czekał właśnie na nią i tylko jej pragnie. Uwierzyła mu, bo sądziła,
ż

e mężczyźni nie wypowiadają takich wyznań, jeśli nie są szczere. Nie przyszło jej do głowy,

ż

e może być inaczej. Bo przecież to, co się między nimi wydarzyło, dla dwojga ludzi

powinno być najcenniejsze.

To moja wina, widocznie coś zrobiłam nie tak, zarzucała sobie, wycierając cieknące po

twarzy łzy. On mnie chciał, ale pewnie oczekiwał, że mu odmówię, że nie dopuszczę go tak
blisko pierwszego dnia znajomości.

Zyskała niemal pewność, że to ona popełniła błąd. Przez swoją lekkomyślność i otwartość

zraziła go do siebie. On ją kochał, tego była pewna, ale, oczywiście, oczekiwał, że jest
przyzwoitą dziewczyną i strzec będzie swego dziewictwa, jeśli nie do ślubu, to przynajmniej
jeszcze przez jakiś czas. Zapewne tylko dziewczęta lekkiego prowadzenia pozwalają
mężczyźnie na wszystko już pierwszego dnia znajomości, tak jak ona pozwoliła.

Myśl, że straciła Bengta przez to, że nazbyt ochoczo mu się oddała, wywołała nowy potok

łez.

Ale w takim razie czemu zwabił ją na wrzosowiska, rozpiął bluzkę i... Margrethe opadła

bez sił na kamieniu i ukryła twarz w dłoniach. Nic nie rozumiała z tej całej gry. Przecież
czuła, że to właściwy mężczyzna, choć rozsądek podpowiadał jej, że nie wszystko jest tak, jak
należy. Jednak tak bardzo się bała, że straci Bengta, jeśli się nie zgodzi na to, czego od niej
żą

da! Tymczasem tego właśnie nie powinna robić, bo przez to on stracił dla niej szacunek.

Tak samo pewnie zareagowaliby inni, gdyby się dowiedzieli...

background image

Margrethe wstała, ale znów naszła ją fala mdłości. Zimny pot oblał jej czoło, musiała się

zatrzymać przy drzewie i znów zwymiotowała.

Nikt nie może się o tym dowiedzieć! Kiedy wrócę do Stornes, muszę się zachowywać

jakby nigdy nic. Na szczęście do wyjazdu do domu pozostały tylko trzy dni. Tyle zdołam
ukryć przed Mali swą rozpacz i wstyd. Bo jak zareagowałaby siostra, gdyby dowiedziała się,
co się wydarzyło?

Margrethe na samą myśl przeszedł dreszcz. Dopiero byłoby zamieszanie. Najgorsze, że z

tego powodu cień padłby także na Mali. Ludzie gadaliby, że młoda gospodyni w Stornes ma
siostrę, która źle się prowadzi.

Nie, nikt nie może się dowiedzieć! Ani we dworze, ani w Buvika, postanowiła. Za nic w

ś

wiecie nie mogę okryć hańbą tych, którzy zawsze mi ufali.

Na wspomnienie rodziców na nowo wybuchła płaczem. Jak mogła sprawić taki zawód

tym, którzy ją kochają i darzą zaufaniem? Oparta o pień drzewa, miała ochotę umrzeć. Jak
zdoła żyć po tym wszystkim? Jak spojrzy w oczy najbliższym? Czy kiedykolwiek będzie w
stanie się śmiać? Wydawało jej się, że już żadnego dnia w swym życiu nie zazna radości, i
poczuła się nagle taka samotna i przerażona, że najchętniej przytuliłaby się do mamy, opowie-
działa jej wszystko i poprosiła o wybaczenie. Ale akurat tego nigdy nie zrobi! Jakżeby ich to
zabolało! Taki wstyd! Ich mała córeczka kotłowała się w trawie z pierwszym lepszym. Nie
wolno jej narazić ich na takie zmartwienie. Nigdy!

Muszę szybko wymyślić jakąś historyjkę, w którą uwierzyłaby Mali, myślała rozpaczliwie.

Na pewno jest na mnie zła jak osa, że tak długo nie wracam. Z pewnością też zauważyła, że
nie było mnie na hali.

Strach znów chwycił Margrethe w swe szpony, aż jęknęła głośno. Musi coś wymyślić...
Nie wiadomo kiedy znalazła się nad brzegiem małego leśnego jeziorka. Wokół panowała

kompletna cisza. Nikt nie szedł tą ścieżką, wszyscy trzymali się szlaku daleko stąd. Ostatnie
promienie słońca padały ukosem przez gałęzie starych świerków i listowie brzóz i
rozświetlały lustro wody, które lśniło jak płynne złoto. Margrethe szybko zdjęła ubranie. Na
wewnętrznej stronie ud odkryła zaschnięte smugi krwi, majtki miała całe zakrwawione.
Wzdrygnęła się na ten widok i powoli weszła do lodowatej wody. Było jej zimno, ale stała tak
jakiś czas, póki się porządnie nie opłukała. W końcu, zebrawszy włosy w węzeł, zanurzyła się
po szyję.

W ten sposób pozbyła się przynajmniej zewnętrznych śladów swego występku, ale nie

poczuła się czysta. Zastanawiała się, czy to w ogóle jeszcze możliwe. Po tym, co zrobiła, nie
zechce jej żaden przyzwoity mężczyzna, co do tego nie miała wątpliwości. Mogłaby to
oczywiście zataić, ale kłamstwo wobec człowieka, którego miałaby poślubić, wydawało jej
się nie do przyjęcia. Znów zaczęła płakać. Skulona siedziała nago na kamieniu i płakała nad
wszystkim, co utraciła tego letniego dnia, bo uświadomiła sobie wreszcie, że chodzi o coś
więcej niż utracone dziewictwo.


- Gdzie ty byłaś?
Ujrzawszy siostrę, Mali wybiegła na ganek. Widać było, że jest zdenerwowana i zła.
- Wiesz, która jest godzina? Zdawało mi się, że nie potrzebuję cię pilnować jak dziecka,

ale ledwie się odwróciłam, ty gdzieś zniknęłaś.

- Byłam ze wszystkimi podczas zabaw - odpowiedziała Margrethe cicho. - Ale potem

rozbolał mnie brzuch i długo siedziałam w wychodku... Wymiotowałam także - dodała,
unikając wzroku siostry. - Kiedy wróciłam, ktoś mi powiedział, że już poszłaś.

- No i co robiłaś do tej pory? Jestem w domu już od kilku godzin - oświadczyła Mali,

lustrując siostrę przenikliwym spojrzeniem.

background image

- Na hali było dużo ludzi, więc zostałam jeszcze trochę. Gdy już zwymiotowałam, nieco

lepiej się poczułam - dodała nerwowo, nawijając na palec kosmyki włosów. - Nie
pomyślałam, że się będziesz o mnie martwić. Przecież wiesz, że uważam na siebie...

Kłamstwo zapiekło ją. Wybuchnęła płaczem nie dlatego, że Mali była na nią zła, ale z

powodu własnego strachu i rozpaczy. Bolało ją, że nie może opowiedzieć siostrze prawdy, i
sytuacja ta wydawała jej się nie do zniesienia.

Kiedy Mali zobaczyła, że siostra płacze, chwyciła ją w ramiona i mocno przytuliła.
- Już dobrze, Margrethe - mówiła cicho, głaszcząc ją po włosach. - Nie chciałam na ciebie

krzyczeć. Ale wiesz, tak bardzo o ciebie się bałam! Przecież jestem za ciebie odpowiedzialna,
póki jesteś tu, we dworze. Uwierz mi, nie chciałam ci zepsuć tego dnia.

Wyjęła z włosów Mali kawałek mchu i roześmiała się:
- Rzeczywiście, musiałaś się wesoło bawić!
Margrethe usiłowała się uśmiechnąć, ale z oczu wciąż kapały jej łzy. Wtuliła twarz w szyję

Mali i szlochała.

- No nie, przestań już płakać. Przecież nie jestem na ciebie aż taka zła, żebyś mi tu

rozpaczała przez resztę nocy. Przecież nic złego się nie stało!

Gdybyś wiedziała... - pomyślała Margrethe. Gdybyś tylko wiedziała.

Trzy dni później Margrethe wyjechała ze Stornes. Johan osobiście odwiózł ją powozem do

Buvika. Unikając wzroku Mali, tłumaczył, że ma przy okazji jakąś sprawę do załatwienia w
Ora. Mali nie skomentowała tego, ale znów pomyślała, że Johan chyba trochę za bardzo
polubił Margrethe. Uspokajała się jednak, że w drodze do Buvika nie powinno się nic
zdarzyć, zwłaszcza że Margrethe siedziała obok Johana na koźle blada i smutna.
Rzeczywiście musiała się czymś zatruć na górskim pastwisku, bo od tamtej pory była chora.
Bez przerwy biegała do wychodka i wymiotowała.

W niczym nie przypomina rozpromienionego dziewczęcia, które dwa tygodnie wcześniej

przybyło do Stornes, myślała Mali, podając siostrze rękę na pożegnanie.

- Co za pech, że na sam koniec się rozchorowałaś - powiedziała. - Mam nadzieję, że

niebawem wydobrzejesz. Pozdrów wszystkich w domu i powiedz, że przyjadę któregoś dnia z
Małym Sivertem, zanim nastaną chłody.

Margrethe pokiwała głową. Raz jeszcze podziękowała za miły pobyt i udało jej się nawet

przywołać na twarz uśmiech. Johan świsnął z bata i wnet powóz zniknął w chmurze kurzu.

Lato minęło i nastała złota jesień. Mały Sivert rósł jak na drożdżach. Był pogodnym i

wesołym dzieckiem, które domagało się towarzystwa. Johan był wciąż przejęty synem, ale nie
chodził już taki promienny jak w pierwszym okresie po jego urodzeniu. Mali domyślała się,
dlaczego. Mąż sądził, że teraz, gdy już mają dziecko, wszystko się między nimi ułoży. Mali
bardzo się zmieniła podczas ciąży i po urodzeniu syna i Johan liczył, że wreszcie dostanie to,
za co; zapłacił i czego pożądał, liczył, że Mali odda mu się bez reszty.

W pierwszych tygodniach życia Małego Siverta leżał i nasłuchiwał, jak żona na sąsiednim

łóżku nuci synkowi, kołysanki do snu. Obserwował ją, jak dochodzi do siebie po połogu,
piękniejsza i bardziej ponętna niż kiedykolwiek: łagodniejsza, z dorodnym biustem i jakimś
takim wewnętrznym blaskiem. Czasami nawet uśmiechała się do niego i wtedy budziła się w
nim dzika namiętność. Myślał, że gdy żona wróci do ich wspólnego łoża, wszystko się
zmieni. Był tego wręcz pewny.

Ale nadzieje okazały się płonne. Kolejny raz doznał zawodu. Mali przychodziła do jego

łóżka zawsze, gdy jej kazał, ale nie było w niej radości. Dawała mu tylko cząstkę siebie i to
doprowadzało go wręcz do szału i desperacji. Nie potrafił pogodzić się z tym, że żona go nie
chce...

Od dawna nie miał w ustach nic mocniejszego. Kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem,

stracił ochotę do picia. Oczywiście zdarzało się, że wychylił kieliszek w dobrym to-

background image

warzystwie, ale nie więcej. Poza tym wiedział, że Mali docenia to, że trzyma się z dala od
butelki. Zależało mu na tym, by miała o nim dobre zdanie. By wyszła mu na spotkanie ła-
godna i gorąca, kiedy będą się znów kochać.

Ale jaka nagroda spotkała mnie za tę wstrzemięźliwość, myślał z goryczą. Całą swą

czułością Mali obdarzała Małego Siverta, on zaś leżał w sąsiednim łóżku i patrzył, jak żona
przystawia dziecko do nabrzmiałych od pokarmu piersi.

Wzdychał ciężko, gdy podawała małemu sterczący sutek, i pragnął w duchu, by i jemu

ofiarowała to samo. Jej usta muskały delikatnie główkę maleństwa.

Tylko mnie żałuje pocałunków, myślał z gniewem. Skąpi mi wszystkiego, czego pragnę.

Któregoś wieczoru zajechał do nich dziedzic z Gjelstad, by coś pożyczyć. Poczęstowany

został zarówno kawą, jak i mocniejszym trunkiem i zwłaszcza tym ostatnim raczył się bez
ograniczeń. A ponieważ w domu nie było ani Siverta, ani Beret, więc honory gospodarza
pełnił Johan i on też dotrzymywał gościowi towarzystwa. Mali próbowała ograniczyć trochę
ilość pitego alkoholu, ale jej upomnienia mężczyźni zlekceważyli.

- Nie pozwól, żeby baba tobą rządziła - bełkotał pijany Oddleiv Gjelstad. - Strasznie

wygadana ta twoja kobieta, Johan. Masz z nią twardy orzech do zgryzienia! Pokaż jej, kto tu
nosi portki. Z takimi nie ma co się pieścić. Wspomnisz moje słowa, chłopie!

Johan uśmiechnął się głupawo, wychylając kolejny kieliszek, i spojrzał na Mali. Pod

wpływem tego spojrzenia przeszły ją ciarki. Wiedziała już, że nie będzie dla niej miły, gdy
wreszcie wtoczy się do sypialni. Jego pożądliwy wzrok płonął nienawiścią. Dawno już go
takiego nie widziała i ścisnął ją lodowaty strach.

Kiedy Johan wszedł na górę, było już późno. Mali udawała, że śpi, ale on podszedł wprost

do jej łóżka i zdjął z niej pościel.

- Oddleiv Gjelstad ma całkowitą rację - wybełkotał. -Trzeba cię przywołać do porządku.

Wybić ci z głowy ten upór. Nie będę dłużej znosił fochów!

Zachwiał się, przewrócił o krzesło i wyrzucając z siebie stek przekleństw, podźwignął się z

trudem. Mali wstała pośpiesznie z łóżka, lękając się, że hałas obudzi Małego Siverta.

- Zachowuj się jak człowiek - upomniała go cicho. - Nie budź dziecka. Nie odmówiłam ci

przecież nigdy...

Johan złapał ją i przyciągnął mocno do siebie.
- Nie, nie odmówiłaś! Ale równie dobrze mógłbym leżeć z kłodą drewna i nie

zauważyłbym różnicy. Wiedz, że odtąd z tym koniec! - Zdarł z niej koszulę nocną, popchnął
na swoje łóżko i wycharczał: - Dzisiaj ty dostarczysz mi rozkoszy, szatańska babo. Nie
będziesz tu leżała jak kłoda, podczas gdy ja próbuję cię rozgrzać i czuję się jak cherlak. Nie,
dziś ty zadbasz o rozrywkę!

Wydarzenia tej nocy Mali daremnie usiłowała później, ukryć w zakamarkach niepamięci.

Zawsze jej się zdawało, że już gorzej nie może się układać pożycie między nią a mężem.
Tymczasem się myliła. Bo to, do czego zmusił ją Johan tej nocy, nie mieściło jej się w ogóle
w głowie. Nie miała pojęcia, że można się posunąć tak daleko. Gdyby nie śpiący na sąsiednim
łóżku syn, uciekłaby ze dworu w samej koszuli albo zabiłaby Johana.

Ale wówczas Mały Sivert zostałby w Stornes bez niej, a tego chciała mu oszczędzić.

Dlatego pod przymusem spełniła zachcianki zaślepionego chorobliwą żądzą i pijacką
desperacją męża. A kiedy wreszcie się od niego uwolniła, ledwie zdążyła dobiec do miednicy
i tam zwymiotowała. Rozdygotana, wylała cuchnącą zawartość za okno, a potem wróciła do
swojego łóżka.

- Jeśli jeszcze raz spróbujesz czegoś takiego, biorę dziecko i wyjeżdżam - oświadczyła

cicho, na tyle jednak wyraźnie, by Johan ją usłyszał. - I nigdy więcej nas nie zobaczysz. Złożę
doniesienie na ciebie u lensmana, ty obleśny zboczeńcu. Popamiętasz mnie! Trzeba być

background image

chorym, by posuwać się do takiego łajdactwa - dodała głosem drżącym od tłumionego gniewu
i płaczu.

Johan nie odezwał się.
Nigdy więcej nie rozmawiali o tej nocy. Ale Mali domyśliła się, że do Johana dotarło, że

posunął się za daleko, kiedy następnego dnia obudził się skacowany, z przekrwionymi od
przepicia oczami. Poznała to po jego spojrzeniu. Leżał w łóżku niechlujny i żałosny i patrząc,
jak upina włosy, próbował coś powiedzieć. Chrząknął parę razy, ale nie zdobył się na
przeprosiny. Ona sama nie odezwała się do niego ani słowem i nawet nie zaszczyciła go
spojrzeniem. Kiedy się ubrała i uczesała, wciąż tkwił w łóżku. Wzięła na ręce Małego Siverta
i skierowała się do drzwi.

- Chyba jeszcze trochę poleżę - odezwał się nieśmiało. - Powiedz, że zejdę, kiedy poczuję

się trochę lepiej.

- Dla mnie możesz tu gnić do końca swoich dni - odparła cicho, nie odwracając głowy. Po

czym wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.


Beret podniosła wzrok, kiedy Mali zjawiła się w izbie z dzieckiem na ręku.
- Gdzie Johan? - zapytała, jakby domyślając się, że coś się stało. Potrafiła wyczuwać

nastroje.

- Niedomaga - odparła Mali i usiadła przy stole. - Zejdzie pewnie, jak poczuje się lepiej.
- Pójdę na górę i zajrzę do niego - powiedziała Beret, wycierając dłonie w fartuch. -

Pewnie z nim niedobrze. Johan nie zostaje w łóżku z byle powodu.

- Razem z gospodarzem z Gjelstad stanowczo za dużo wczoraj wypili - odparła ze

spokojem Mali. - Nie umrze od tego! Myślę, Beret, że nie musisz się fatygować. Zresztą twój
syn nie jest akurat teraz usposobiony towarzysko - dodała krótko.

Twarz Beret stężała. Teściowej nie spodobało się, że Mali wyraża się w taki sposób o

mężu w obecności innych, ale Mali się tym nie przejęła. Gdyby wiedzieli, jakie ziółko z tego
dziedzica! Właściwie powinna im o wszystkim powiedzieć!

Jedzenie rosło jej w ustach na wspomnienie wydarzeń minionej nocy. Nigdy Johanowi nie

zapomni doznanego upokorzenia i tego, do czego ją nakłaniał. Nigdy! To, co się zdarzyło tej
nocy, tylko rozpaliło tlącą się w niej od dawna nienawiść za brak szacunku, jaki jej okazał,
dobijając nad jej głową targu. A teraz zmusił ją, by zachowywała się jak dziwka!

Łzy napłynęły jej gwałtownie do oczu. Kiedy w bezsenne noce myślała o tym, co zrobiła z

Jo, wydawało jej się, że wielu ludzi uznałoby ją za kobietę zepsutą. Może rzeczywiście
zasłużyła na to miano?

Wzdrygnęła się na tę myśl, ale zaraz podniosła dumnie głowę i otarła dłonią twarz.

Rzeczywiście zdradziła swojego męża. I to nie było dobre. Ale zrobiła to w imię miłości. Za
niemoralne uznać trzeba raczej życie z mężem, którego się nie kocha, a który wymusza
obowiązki małżeńskie i posuwa się do takich łajdactw jak Johan minionej nocy.

Więc nawet jeśli jestem dziwką, to nie za przyczyną Jo, ale Johana, pomyślała

rozgoryczona. Dobrego sobie znalazł kompana poprzedniego wieczoru! Nie dość, że spił go
na umór, to jeszcze obudził w nim brutala. Gospodarz z Gjelstad stanowczo za dużo wie o
naszym małżeństwie, wie zarówno o tym, jak zostało zaaranżowane, jak i o tym, jak nam się
układa pożycie w sypialni. Johan sam mu pewnie wszystko opowiedział, bo zwykle po
pijanemu bardzo się nad sobą użala. Pewnie Gjelstad udzielił mu paru dobrych rad, myślała
Mali z pogardą.

Po Oddleivie Gjelstadzie spodziewała się najgorszego. Był wcielonym diabłem, który na

nią czyhał. Wiedziała o tym już wcześniej. Ale to w żadnym stopniu nie usprawiedliwiało
męża. Pomyśleć, że Johan dał się namówić takiemu łajdakowi! Żałosny z niego człowiek!

background image

Mali zanurzała okruszki chleba w mleku i podawała Małemu Sivertowi, który otwierał

szeroko buzię i stukał łyżeczką o stół. Tylko ze względu na niego nie wyjedzie ze dworu.
Gdyby nie on, po tej nocy nikt by jej tu więcej nie zobaczył.

Ale zapłacą mi za to, pomyślała z nienawiścią. Będą się przewracać w grobach, kiedy

Mały Sivert przejmie kiedyś Stornes. Potężny majątek przejdzie w ręce cygańskiego dziecka.


ROZDZIAŁ 10.

Pod koniec sierpnia nastała brzydka deszczowa pogoda.
Sivert wzdychał ciężko, spoglądając na zacinający nieprzerwanie o szyby deszcz.
- Trzeba się cieszyć, że zdążyliśmy zwieźć siano - powiedział. - Pod dachem jest nawet

siano z górskich pastwisk. Oby tylko zboże nie ucierpiało zbytnio przez tę niepogodę.

Mali zamierzała pojechać z Małym Sivertem do rodzinnego domu w Buvika, ale z powodu

deszczu musiała ten wyjazd odłożyć. Kiedy wreszcie szaruga ustąpiła i znów wyszło słońce,
rozświetlając podobne do pereł krople deszczu na liściach i osuszając rozmokłe pola i łąki, we
dworze zjawił się krawiec wraz z szewcem. Zazwyczaj przyjeżdżali do Stornes jesienią, ale
termin nie był ściśle ustalony Po prostu zjawiali się, kiedy było im po drodze. Chyba że
potrzebny był pilnie garnitur albo elegancka suknia na jakąś okazję, wówczas można było
zamówić krawca poza terminem. Ale takie specjalne wezwania zdarzały się rzadko.

Właściwie Mali nie miała zbyt dużo pracy ani dla krawca, ani dla szewca tego roku.

Zamierzała jedynie przerobić suknię od Johana, którą miała na sobie w ubiegłe święta Bożego
Narodzenia, gdy była w ciąży z Małym Sivertem. Ale Johan się na to nie zgodził.

- Ta suknia niech sobie wisi w szafie i czeka — powiedział i czerwieniąc się, dodał

niepewnie: - Może się jeszcze przydać.

Mali nic mu nie odpowiedziała, choć nie łudziła się, by to miało nastąpić. Wolała jednak

nie mówić, że w Stornes więcej dzieci nie przyjdzie na świat.

- W takim razie ja nic nie potrzebuję od krawca stwierdziła. - Trzeba spytać mamy, może

ona albo ojciec mają jakieś życzenie, a jeśli nie, to niech się rzemieślnicy zabierają do szycia
ubrań i butów dla służby. Bo ci w każdym razie muszą dostać, co im się należy.

Było w zwyczaju, że służba na stałe związana z dworem jako część zapłaty otrzymywała

raz do roku nowe ubrania i buty.

Johan wyciągnął paczkę, którą miał gdzieś schowaną, i podał ją Mali. Odpakowała szary

papier i zobaczyła w środku piękny materiał na suknię i koronkową tkaninę; której dość było
nawet na dwie bluzki.

- Ale... Ja nie potrzebuję... - zaprotestowała.
Johan kręcił się niespokojnie, nie wiedząc, jak jej spojrzeć w oczy. Zresztą unikał jej

spojrzenia od owej nieszczęsnej nocy przed trzema tygodniami. Od tamtej też pory jej nie
tknął. Mali jednak nie wierzyła, by to miało potrwać długo. Spodziewała się, że Johan lada
dzień upora się z wyrzutami sumienia i znów Mali będzie musiała grzecznie wypełniać swoje
małżeńskie obowiązki w sypialni. Nie bała się jednak, że powtórzą się szczegóły tamtej nocy.
Była pewna, że Johan także wolałby, aby to się nigdy nie zdarzyło, mimo że nie wspomniał o
tym słowem.

- Pomyślałem, że może się ucieszysz - wymamrotał. Biedny, głupi Johan, pomyślała Mali.

Zachowuje się jak dziecko, które nabroiło. Wydaje mu się, że może sobie kupić moją
przychylność i wybaczenie. Przyzwyczaił się, że pieniądze rozwiązują wszystkie problemy.

- Oczywiście, że się cieszę - odpowiedziała pojednawczo. - Ale to nie było konieczne.

Nigdy nie miałam tyle ubrań i butów co teraz. W każdym razie bardzo ci dziękuję - dodała.

Nic jej na to nie odpowiedział. Stał niczym kundel w nadziei, że doczeka się przyjaznego

klepnięcia. Ale ona go nawet nie dotknęła.

background image

W parę dni później na podwórze wjechało kilka cygańskich wozów. Kiedy Mali je ujrzała,

omal serce jej nie stanęło, bo myślała, że to tabor Jo. Dopiero po chwili zorientowała się że to
jacyś inni Cyganie. Uspokoiła się, choć znów zapiekła niezagojona rana. Tabor cygański
obudził w niej wszystkie wspomnienia z ubiegłego lata.

Gdzie jest teraz Jo? - zastanawiała się ze ściśniętym gardłem. Zapomniał o mnie?
Chwilami tęskniła za nim tak bardzo, że zdawało się jej że nie zdoła bez niego żyć. Kiedy

siedziała z Małym Sivertem na ręku i patrzyła na jego czarne loczki i bystre oczy, to dech
zapierało jej w piersiach.

Jo powinien zobaczyć swojego syna! Powinni być razem, we troje!
Pozostając w Stornes, usychała z tęsknoty i drżała ze strachu przed zdemaskowaniem.

Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Serce jej pękało z miłości do Jo i tym trudniej było jej znieść
obok siebie w łóżku innego mężczyznę. Często kiedy Johan brał ją w posiadanie, zamykała
oczy i wyobrażała sobie, że kocha się z Jo, mimo że ten nigdy nie zachowałby się jak Johan.
Czasami przynosiło jej to chwilową ulgę.

Zręcznie urządziła to tak, że to ona poszła wskazać Cyganom miejsce na nocleg w stodole.

Objaśniła też prowadzącemu tabor, jakie prace są do wykonania, po czym rozejrzała się
wśród wozów. Zwróciła uwagę na starszą wiekiem Cygankę, która wydała się jej znajoma.
Podeszła więc do niej i zapytała:

- Byłaś tu, kobieto, przed rokiem? Zdaje się, że pamiętam twoją twarz.
Para ciemnych oczu zlustrowała Mali, po czym Cyganka uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Rzeczywiście, zwykle wędrowałam w taborze prowadzonym przez Jo, ale on wybrał w

tym roku inną trasę. Posuwają się wzdłuż wybrzeża. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, ale to
w końcu nie moja sprawa. Pogoda w tamtych stronach mi nie służy, bo mam reumatyzm, a
ponieważ córka niedawno wyszła za mąż, przyłączyłam się do taboru prowadzonego przez
mojego zięcia - wyjaśniła.

Mali rozejrzała się dokoła. Wszyscy byli zajęci urządzaniem się i nikt nie przysłuchiwał

się ich rozmowie.

- Tak, Jo pracował u nas w zeszłym roku - zaczęła ostrożnie. - Wyjątkowo pracowity i

zręczny z niego pomocnik. Nie wiem, co byśmy bez niego zrobili przy takim spiętrzeniu prac.
Dzięki niemu zdążyliśmy zwieźć pod dach całe siano. - Kopnęła jakąś starą wiązkę słomy i
rozejrzała się znów wokół pośpiesznie. Wstrzymując oddech, zapytała: - Pewnie znasz dobrze
Jo?

Stara Cyganka uśmiechnęła się, odsłaniając spore braki w uzębieniu.
- A jakżeby inaczej? - odparła chytrze, ale dodała po chwili: - To mój siostrzeniec.

Poczciwy z niego chłopak! Chodząca dobroć!

- Jak mu się wiedzie? - zapytała Mali, czując, że się oblewa rumieńcem. Nerwowo

poprawiła włosy i dodała pospiesznie: - Wszyscy go tu bardzo polubiliśmy. Może pozdrowisz
go od... od nas wszystkich tu we dworze.

Stara Cyganka patrzyła na Mali w milczeniu, a ona miała wrażenie, że ją przejrzała na

wylot.

- Dobrze, pozdrowię, kiedy spotkam go tam, gdzie mieszkamy zimą. Jo bardzo się zmienił

w ostatnim roku. Boję się, że zapadł na jakąś poważną chorobę, ale on twierdzi, że nic mu nie
jest. Bardzo wychudł i stał się jakiś taki osowiały. Zupełnie jak nie on. Nikomu nie chce
jednak powiedzieć, co go trapi. Ale ja dobrze znam mojego siostrzeńca i wiem, że ma jakieś
zmartwienie.

Mali poczuła bolesny ucisk w sercu. A więc Jo także cierpi! Wychudł i zmarkotniał,

trawiony tęsknotą i rozpaczą. Była pewna, że nie mógł tak po prostu odjechać i o niej
zapomnieć po tym, co razem przeżyli. Przykro jej się zrobiło, że Jo się zmienił, choć
równocześnie sprawiło jej to radość, bo oznaczało, że z jego strony to także była prawdziwa

background image

miłość, a nie tylko przelotny, nic nieznaczący romans. Odkąd wyjechał, dręczyły ją różne
obawy...

Pomyślała, że dłużej nie wytrzyma takiego życia. Bo jak można żyć bez ukochanego

mężczyzny! Każdego dnia żałowała, że z nim nie odjechała. Ale odkąd dowiedziała się, że
będzie mieć dziecko, myśl o tym, że malec kiedyś odziedziczy Stornes, stała się niemal jej
obsesją. Teraz jednak nie była taka pewna, czy dokonała właściwego wyboru. Zresztą
właściwie nigdy tej pewności nie miała. Przed rokiem było dla niej ważniejsze, żeby
oszczędzić swoim bliskim wstydu i plotek, teraz natomiast zastanawiała się, czy nie powinna
raczej pomyśleć o sobie i Jo, o ich miłości, no i o dziecku. Może malec byłby szczęśliwszy,
dorastając z prawdziwym ojcem, niż przygotowując się do przejęcia dworu. Pierwszy raz
pomyślała o tym w taki sposób. Uderzyło ją, że być może w zaślepieniu i chęci zemsty na
Johanie skrzywdziła swojego syna. Wydawało jej się, że walczy o coś wartościowego dla
niego, o majątek Stornes, a tymczasem pozbawiła go prawdziwych korzeni.

- Myślę, że on po prostu potrzebuje kobiety - ciągnęła Cyganka, taksując Mali

spojrzeniem. - Dorosły mężczyzna źle znosi samotność. Nie brakuje kobiet, które by go
chciały - uśmiechnęła się i mrugnęła do Mali. - Jest przystojny, więc pewnie znajdzie sobie
ż

onę i znów będzie tym samym dobrym Jo.

Mali poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Myśl, że Jo mógłby mieć inną, wydała jej się

nie do zniesienia. Równocześnie zrozumiała, że nie może oczekiwać, że Jo spędzi resztę życia
sam, kiedy nie ma nadziei, że kiedykolwiek będą razem. Ale gdy wyobraziła go sobie w
miłosnym uścisku z inną, westchnęła ciężko.

- A wy, pani, pewnie dobrze poznałyście Jo?
Mali drgnęła i spojrzała zalękniona na Cygankę. Przeraziła się, że niepotrzebnie naraża się

na plotki, i postanowiła zwiększyć czujność.

- Wszyscy go tu dobrze poznaliśmy - odpowiedziała pośpiesznie, siląc się na uśmiech. -

Właśnie dlatego prosiłam, byście go pozdrowili od nas, od wszystkich mieszkańców Stornes -
powtórzyła, kładąc nacisk na słowie „wszystkich", by stara Cyganka nie odniosła wrażenia,
ż

e Mali przesyła osobiste pozdrowienia, co musiałoby wywołać zdziwienie.

- A jak wy się nazywacie, pani?
- Ja jestem Mali - odpowiedziała cicho. - Mali, młoda gospodyni w tutejszym dworze. O

ile mnie pamięta...

- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej - odparła Cyganka, poklepując ją po dłoni. - Was,

pani, tak łatwo się nie zapomina. Tak mi się przynajmniej wydaje.

W drodze ze stodoły do budynku mieszkalnego przez głowę Mali przeleciały tysiące

myśli. Obawiała się, że się zbytnio odsłoniła przed starą Cyganką, mimo że wiele nie mówiła.
Inna sprawa, jak Jo przyjmie jej pozdrowienia. Chyba nie złamie danego słowa i trzymać się
będzie z daleka od niej i od Stornes. Chciała tylko, żeby wiedział, że ona też go nie
zapomniała.

Jednego jednak Mali była pewna, skręcając za węgieł domu i po raz ostatni obrzucając

spojrzeniem stodołę: stara Cyganka nie może zobaczyć Małego Siverta, bo od razu się
domyśli, kto jest ojcem dziecka. Nie jest to takie trudne, zwłaszcza dla kogoś, kto dobrze zna
Jo i pamięta go z dzieciństwa. Poza tym coś Mali mówiło, że Cyganka potrafi liczyć miesiące
i jest jak na staruszkę dość bystra. Nie zajmie jej wiele czasu, by obliczyć, kiedy począł się
dziedzic Stornes. I jeśli złoży to wszystko razem...

Ciarki przeszły jej po plecach. Pośpiesznie więc podążyła do budynku.

Mali wzięła Małego Siverta i pojechała do Buvika jeszcze tego samego popołudnia. Johan

uznał, że dość nieoczekiwanie podjęła decyzję o wyjeździe do rodziców.

- Oni już i tak długo się na nas wyczekali - odparła Mali, pakując ubranka i inne potrzebne

rzeczy dla dziecka do torby podróżnej. - Poza tym chcę wykorzystać to, że się wreszcie

background image

wypogodziło. Nie musisz nas odwozić, Johan, może to zrobić Gudmund. Myślę, że
przenocuję w Buvika i wrócę za dwa dni. Skoro już odbędziemy z Małym Sivertem taką
długą drogę - dodała, unikając wzroku męża.


Pierwsze, co uderzyło Mali po przyjeździe do rodzinnego domu, to fatalny wygląd

Margrethe. Właściwie wyglądała równie marnie jak w dniu wyjazdu ze Stornes, a minął już
prawie miesiąc. Nie powiedziała jednak tego na głos. Przyjazd Małego Siverta wywołał
radosne zamieszanie i długo wszystkie rozmowy krążyły wyłącznie wokół jego osoby.
Podziwiano, że tak urósł i zmienił się od ostatniego razu, gdy się widzieli. Że jest śliczny,
mądry i pogodny. Zachwytom nie było końca. Zwłaszcza ze strony mamy. Kiedy jednak
wreszcie trafiła się okazja, Mali wyciągnęła siostrę na spacer, by z nią porozmawiać w cztery
oczy.

- Na Boga, Margrethe, co się z tobą dzieje? Nie jesteś czasem chora?
Siostra popatrzyła na nią, a Mali poczuła, że serce jej się kroi na widok tego pozbawionego

blasku spojrzenia. Przytuliła ją szybko i pogładziła po włosach.

- Co ci jest? No, powiedz! Byłaś u lekarza?
Margrethe stała przez chwilę w milczeniu, oparta ciężko o siostrę, zaraz jednak odsunęła

się i uciekła spojrzeniem w bok.

- Nic mi nie jest - odparła cicho. - Postanowiłam tylko wyjechać do Trondheim.

Otrzymałam posadę u pewnej dobrze sytuowanej rodziny. Myślę, że taka praca wyjdzie mi na
dobre. Nauczę się dobrych manier i prowadzenia domu, zanim sama znajdę sobie męża i
założę rodzinę.

Mali przyglądała się jej uważnie. Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Posada w

Trondheim! Nie wierzyła, że to prawdziwy powód wyjazdu Margrethe z domu. Gotować
nauczyła się już dawno od mamy, a dobrych manier jej nie brakowało. Zresztą przecież nie
zanosiło się na to, by kiedyś miała poślubić lensmana czy pastora. Ale w takim razie skąd ten
nagły pomysł wyjazdu? Może siostra przeżyła zawód miłosny, przyszło jej nagle do głowy.

- Masz może jakieś problemy sercowe, Margrethe? - zapytała, chwytając siostrę za

ramiona. - Ktoś cię zawiódł?

- A niby kto? - zapytała krótko Margrethe. - Nie miałam nigdy żadnej sympatii, przecież

wiesz. Nie spotykałam się z nikim na poważnie - dodała, bawiąc się guzikiem, i rzuciła nieco
podenerwowana: - Czy to takie dziwne, że chcę wyjechać z Buvika? Przecież nie mogę
całego życia spędzić w jednym miejscu.

Mali uśmiechnęła się.
- Całego życia? Dopiero co je zaczynasz! Jesteś jeszcze zbyt młoda, by na własną rękę

wyjeżdżać z domu do Trondheim. Co na to rodzice? Nie sądzę, by im się ten pomysł podobał.

- Jestem już po konfirmacji - odparła Margrethe i odgarnęła do tyłu długie włosy. -

Pozwolą mi jechać, ponieważ wiedzą, że tego chcę. Wyraźnie im to powiedziałam. Ale wrócę
do domu - dodała. - Kiedyś wrócę...

Mali wróciła do chaty, a Margrethe pobiegła do stodoły przesiąkniętej zapachem starej

słomy, z której jeszcze nie wymieciono ubiegłorocznych resztek. Dopiero w przyszłym
miesiącu przed młócką będzie tu wysprzątane.

Usiadła w kącie i oparłszy się plecami o ścianę, ukryła twarz w dłoniach. Z trudem udało

jej się przy Mali pozorować spokój, teraz jednak nie była w stanie powstrzymać cisnących się
do oczu łez. Tak bardzo pragnęła szczerze porozmawiać ze starszą siostrą, ale nie mogła.
Wszystko by się wtedy wydało, a do tego nie wolno jej było dopuścić. Sama musi sobie
poradzić.

Kiedy zrozumiała, że spodziewa się dziecka, ogarnęła ją panika. Wprawdzie parę razy

myślała o takim zagrożeniu po tym, co się zdarzyło na górskim pastwisku, ale łudziła się
gorąco, że uniknie tego problemu. Teraz jednak nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie

background image

krwawiła od tej nieszczęsnej wyprawy na górską halę, a w ostatnim tygodniu wciąż
wymiotowała o poranku. Nie była tylko pewna, czy to ze strachu, czy z powodu odmiennego
stanu. Straciła apetyt i czuła się okropnie.

Noc w noc leżała, nie mogąc zasnąć, i zastanawiała się, co powinna zrobić. Rozważała

różne rozwiązania: od usunięcia ciąży po rzucenie się w przepaść ze wznoszącego się blisko
Buvika szczytu Storhammer. W niektóre noce znów myślała o tym, by pojechać do Innstad i
opowiedzieć Bengtowi, w jakie wpakował ją kłopoty, ale mimo desperacji powstrzymywała
ją duma. Nie zamierzała o nic żebrać. Zresztą nie wierzyła, że Bengt pomógłby jej, nawet
gdyby tam pojechała. Poza tym nie chciała sprowadzać wstydu na najbliższych ani w
rodzinnym Buvika, ani na Mali w Stornes.

W końcu zdecydowała się wyjechać gdzieś daleko, żeby w domu nie spodziewano się jej

częstych odwiedzin. Tak daleko, by w rodzinne strony nie dotarły plotki. Na razie odsuwała
myśli, że i tak w końcu wszyscy dowiedzą się prawdy. Nie miała sił się tym teraz martwić.
Miała wystarczająco dużo kłopotów.

Rodzice stanowczo się sprzeciwiali, by ich „jeszcze dziecko", jak mówili, miało samo

jechać do Trondheim, gdzie czyhało na nie tyle niebezpieczeństw. Powinni wiedzieć, że
wystarczy pojechać na górskie pastwisko w okolicach Inndalen, by stało się najgorsze.
Postawiła jednak na swoim. Namówiła najlepszą przyjaciółkę, aby napisała fałszywy list w
imieniu jakiejś dobrze sytuowanej rodziny z Trondheim, która chce ją przyjąć na służbę.
Miała się zajmować dziećmi i wykonywać lżejsze prace w domu. W liście było napisane, że
rodzina ta zaopiekuje się Margrethe.

Tak więc w końcu rodzice ulegli, chociaż nie przestawały ich dręczyć wątpliwości. List

jednak przesądził o ich decyzji. Spojrzeli na pomysł córki tak, jak ona im przez cały czas go
przedstawiała. Wyjazd miał służyć zdobyciu nowych kwalifikacji. Jeśli dostanie od rodziny, u
której będzie, na służbie, dobre referencje, po powrocie otworzy się przed nią więcej
możliwości.

- Przecież nie wyjeżdżam do Ameryki - powiedziała któregoś wieczoru.
Niemało śmiałków wybierało się w tamtym czasie za wielką wodę. Byli wśród nich młodzi

ludzie z małych gospodarstw i ci wszyscy, dla których w okolicznych dolinach brakowało
pracy.

- To zaledwie sto pięćdziesiąt kilometrów! - uspokajała mamę, dla której jednak ta

odległość wydawała się równie duża jak do Ameryki. Takiej drogi nikt nie pokonywał dla
zachcianki. Właśnie to wzięła pod uwagę Margrethe, wybierając Trondheim, by nie obawiać
się niezapowiedzianych wizyt rodziców ani znajomych.

Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak sobie poradzi sama w dużym mieście, ale liczyła na to,

ż

e znajdzie jakąś pracę. Miała odłożone pieniądze z konfirmacji, poza tym ojciec obiecał jej

dać małą sumkę i pokryć koszty podróży.

Wystarczy więc, by przetrwać, nim trafi się jakaś posada. Jak to będzie, gdy jej ciąża

stanie się widoczna, nie miała pojęcia. Nie była w stanie nawet o tym myśleć. Pocieszała się,
ż

e jakoś się to musi ułożyć. A jeśli będzie całkiem źle, wróci do domu i powie prawdę.

Może...

Usłyszała, że ktoś ją woła, i domyśliła się, że czas na kolację. Zerwała się, otrzepała

ubranie, poprawiła włosy i wyszła.

Muszę jeszcze trochę wytrzymać, powtarzała sobie w myślach i poszczypała się w

policzki, by nabrać trochę kolorów. Za tydzień już mnie tu nie będzie.

Przyszłość jawiła się jej jak wysoka góra, przez którą musi przejść bez wsparcia i niczyjej

pomocy. Jeśli jej się nie uda albo sprawy potoczą się źle, oznaczać będzie, że dosięgła ją kara
boska za to, że zgrzeszyła. To, że Bóg ukarze także Bengta Innstada, trudno jej było sobie
wyobrazić. Wydawało jej się, że Bóg dość ma już karania tych, którzy i tak wciąż łamią Jego

background image

przykazania, więc Bengt zapewne wyjdzie z tego bez szwanku i ożeni się z bogatą panną, z
którą jest zaręczony.

Czy pomyśli o mnie kiedyś? - zastanawiała się Margrethe, zrywając liść z krzewu

rosnącego przy ścianie chaty. Czy przypomni mnie sobie, kiedy będzie w łóżku z tą drugą?

Poczuła napływające łzy, pośpiesznie więc otarła oczy. Właściwie powinna go

nienawidzić. Oszukał ją przecież i wykorzystał, gdy ona oddała mu się z najczystszej miłości,
przekonana, że pragnie z nią być na zawsze. Tak, ona go kochała i wciąż kocha. W głębi serca
wiedziała, że trudno jej będzie obdarzyć miłością innego mężczyznę. Jeśli zdecyduje się
kogoś poślubić, to tylko po to, by jej dziecko miało ojca i tym samym oszczędzić wstydu
najbliższym. Ale dla niej istniał tylko jeden mężczyzna, ten, który wpędził ją w nieszczęście.
Upominała siebie, że to niemądre, ale co można poradzić na uczucia. Przez wiele bezsennych
nocy po powrocie ze Stornes Margrethe wpatrywała się w powałę. Jej spłakanym,
zmęczonym oczom ukazywały się majaki. Wtedy też pojawiała się nad nią twarz Bengta, jego
promienne, niebieskie oczy, opadająca na czoło jasna grzywka i opalony nagi tors. Czasami
obraz ten był tak wyraźny, że wyciągała rękę, by go dotknąć, a wspomnienia tego, co przeżyła
z Bengtem, rozbudzały jej stęsknione ciało. Ale ręka natrafiała w pustkę. Odsuwała kołdrę i
sprawdzała, czy wilgoć między udami nie jest czasem oczekiwaną niecierpliwie miesiączką.
Niestety, to tylko jej ciało tęskniło za mężczyzną, który nie był wart tego, by mu poświęciła
choć jedną myśl. Choć rozgoryczona, Margrethe wiedziała jedno: myśleć i tęsknić za nim nie
przestanie do końca życia. Miłość odeszła, ona zaś nosi pod sercem dziecko, owoc tej miłości.

Kiedy indziej znów śniła o tym, że Bengt dowiedział się wszystkiego od innych i przyszedł

do niej, przytulił, powiedział, że ją kocha i tylko jej pragnie. Wyciągał do niej ramiona i
uśmiechał się, a ona biegła mu na spotkanie. Budziła się gwałtownie, omal nie spadając z
łóżka, gdy chciała mu się rzucić w objęcia. Ale to nie w ramionach Bengta Innstada się
budziła, lecz przyciśnięta do twardej drewnianej podpory łóżka.


- Gdzie byłaś? - zapytała matka, otrzepując z jej bluzki jakiś drobny paproch. - Mamy

gości, a ty gdzieś znikasz.

Margrethe nic nie odpowiedziała, a przez resztę wieczoru siedziała z najbliższymi i czuła,

jak ściska ją w gardle z rozpaczy. Wiedziała, że będzie za nimi bardzo tęsknić. Teraz, kiedy
ich najbardziej potrzebuje, będzie od nich tak daleko, zupełnie sama. Przez moment omal nie
wyznała im całej prawdy. Zapragnęła błagać ich o wybaczenie i prosić o pomoc. Zaraz jednak
wyprostowała się i odrzuciła tę pokusę.

Z nieszczęścia, w które sama się wpakowała, musi sama się wydostać.
Nie było innego wyjścia, a przynajmniej ona go nie widziała.

ROZDZIAŁ 11.

Zima nadeszła wcześnie. Śnieg spadł już pod koniec października i w pomieszczeniach

zapanował chłód.

- Czuję w kościach, że zapowiada się ciężka zima - westchnęła babcia któregoś dnia, gdy

Mali siedziała u niej i tkała.

Mały Sivert został z Beret w izbie. Teściowa chętnie opiekowała się dzieckiem, nie trzeba

jej było o to zbytnio prosić i nawet Mali musiała przyznać, że świetnie sobie radzi.

- Mówisz tak, babciu, co roku - uśmiechnęła się Mali. - A potem jakoś sobie radzisz. Mam

nadzieję, że teraz będzie tak samo.

Babcia nie odpowiedziała.
Mali odwróciła się więc raptownie i popatrzyła na nią uważnie:
- Chyba nie jesteś chora? - zapytała, uważnie przyglądając się staruszce, i nagły strach

chwycił ją za serce.

background image

Z każdym rokiem przybywało babci siwych włosów, ale ona sama jakby kurczyła się w

sobie. Mali dostrzegała te zmiany, ale starała się odsuwać od siebie niepokój, bo na samą
myśl, że babci kiedyś zabraknie, ogarniała ją kompletna rozpacz. Nie umiała sobie wyobrazić,
jak poradzi sobie bez tej dobrej staruszki, jedynej osoby we dworze, u której mogła szukać
rady i pociechy, gdy było jej ciężko.

Starała się co prawda nie męczyć jej swoimi problemami.
Wiedziała, że staruszkę bardzo boli, że jej pożycie z Johanem nie uległo istotnej poprawie.

Babcia pewnie miała nadzieję, że wszystko stanie się prostsze po urodzeniu Małego Siverta.
Mali to rozumiała. Pod wieloma względami tak też się stało. Ale babcia widziała, że przepaść
między Johanem i Mali pozostała równie głęboka, o ile się jeszcze bardziej nie pogłębiła.
Rozumiała znacznie więcej, niż się Mali zdawało.

Babcia bardzo lubiła, gdy Mali ją odwiedzała razem z Małym Sivertem. Brała dziecko na

kolana i uważnie mu się przyglądała, gdy chłopczyk bawił się krzyżem, który nosiła na
grubym srebrnym łańcuszku na szyi. Odziedziczyła go po swojej babce i nigdy nie
zdejmowała z szyi. Gdy babcia rozchyliła zaciśniętą wokół krzyża piąstkę chłopca, ten
zaśmiał się. Zwichrzyła mu czarną czuprynkę i uśmiechnęła się do niego.

- Wciąż jest dla mnie zagadką, że nikt nie domyśla się prawdy. Maluch jest przecież

zupełnie podobny do swojego ojca - mówiła często. - Bardzo mi leży na sercu dobro tego
chłopca. Boję się, gdy pomyślę, co się stanie, jeśli...

Mały Sivert chwycił kosmyk siwych włosów babci i pociągnął.
- Nie, nie, nie, mały łobuzie! Nie pozbawiaj mnie resztki włosów, które mi pozostały. Nie

każdy ma taką gęstą czuprynę jak ty - przemawiała babcia, rozchylając piąstkę malucha, a jej
pomarszczona twarz rozjaśniła się w uśmiechu, kiedy całowała jego czarne loki.

- Ależ z ciebie kochany chłopczyk - szeptała cicho. - Może tobie się uda pogodzić

wszystkich tu we dworze, zbudować mosty między ludźmi. Może właśnie dlatego zjawiłeś się
pośród nas... Bo na pewno twoje przybycie ma jakiś sens. Wszystko u naszego Pana ma swój
sens.

Siedziała przez chwilę i patrzyła na Małego Siverta wzrokiem zdradzającym nieskończoną

łagodność.

- Bez woli Boga nie ma na tym świecie nawet wróbla - mówiła cicho, jakby do siebie. -

Musi być w tym jakiś sens, że się urodziłeś. Bóg już kiedyś zesłał małego chłopca, ażeby
wśród ludzi zapanował pokój. Nie żebyś był Zbawcą, malutki, ale może dzięki tobie we
dworze zagości zgoda. Mam nadzieję, że tak będzie...

- Nikt nic nie wie, babciu - odpowiedziała cicho Mali. - I nikt się nigdy nie dowie.

Usycham z tęsknoty za ojcem Małego Siverta, nie przeczę. Ale zostałam tu, w Stornes, więc
Mały Sivert zawsze będzie tylko synem Johana. Wiesz, babciu, o tym...

- A jeśli ten mężczyzna tutaj powróci? Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Jej palce

poruszały niespokojnie czółenkiem. Ile razy o tym marzyła, pragnęła tego, karmiła się
nadzieją.

- Nie wróci - wyszeptała. - Dał mi słowo, że nigdy więcej nie przyjedzie do Stornes.

Wierzę, że dotrzyma przyrzeczenia. Na Jo można polegać.

- Ale on nie wie, że ma tu we dworze syna - powiedziała babcia i popatrzyła na nią. -

Dlatego też nie wie, jaką katastrofę spowodowałby jego powrót. Każdy jeden zorientuje się
wtedy natychmiast, kto jest ojcem tego pędraka.

- Nie przyjedzie - powtarzała cicho Mali, choć słowa staruszki ją zatrwożyły.
Akurat o tym nie pomyślała. Rzeczywiście, Jo nie wie, że ma syna, i nie zdaje sobie

sprawy, że jego pojawienie się w Stornes sprowadziłoby na nich nieszczęście. Ale on nie
przyjedzie, powtarzała sobie w duchu. Obiecał przecież...


background image

Nadeszły święta Bożego Narodzenia, pora uroczystości kościelnych i spotkań

towarzyskich. Wigilia upłynęła wśród radości i ożywienia, głównie dzięki Małemu Sivertowi,
który wprawdzie nie rozumiał zbyt wiele z tego, co się wokół niego działo, ale jego oczy
lśniły radością, gdy spoglądał na okazałą choinkę z zapalonymi świeczkami. Bardziej od
prezentów interesował go kolorowy papier, w który były zapakowane. Johan kupił synowi
wiele podarków: modne zabawki, które sprzedawano w mieście, ubranka i słodycze. Nie ma
umiaru, myślała Mali, wciąż nie mogąc się nadziwić, jak zmienny potrafi być Johan. Synowi
okazywał anielską cierpliwość, troskę i dobroć. Dlaczego wobec niej nie potrafił być inny?
Może dlatego, że Mały Sivert zawsze odwzajemniał się mu uśmiechem i radością? Może
rzeczywiście jest prawdą, że miłość rodzi miłość, a nienawiść nienawiść. Jeśli tak, to ona
także ponosi winę za to, że ich wzajemne stosunki z Johanem nie układają się najlepiej.
Szczerze mówiąc, nigdy nie odpłaca mu uśmiechem i ciepłem, a już na pewno nie miłością.
Zapędziliśmy się w ślepą uliczkę, myślała. Żadnemu z nas nie jest z tym dobrze, ale żadne nie
potrafi przerwać tej nieznośnej sytuacji. Zresztą po zastanowieniu Mali ze smutkiem
stwierdziła, że wcale nie dąży do zgody, bo nie potrafiłaby wybaczyć Johanowi zaznanych od
niego upokorzeń.

Mały Sivert jeszcze nie chodził, ale raczkował po mistrzowsku. Mieli pełne ręce roboty, by

upilnować, aby nie przewrócił choinki, nie zniszczył gwiazdkowych ozdób albo nie ściągnął
obrusu ze stołu. Dobry nastrój utrzymał się nawet wtedy, gdy już położyli dziecko spać,
przynajmniej na pozór.

Po wigilii babcia wcześniej chciała wrócić do siebie niż w ubiegłych latach, więc Mali ją

odprowadziła. Coraz częściej nachodziły ją złe przeczucia, że babcia nie pozostanie już długo
pośród nich. Nic jednak nie mówiła, podobnie zresztą jak inni. Nawet kiedy babcia
zrezygnowała z udziału w tradycyjnych świątecznych wizytach, usprawiedliwiając się, że nie
ma siły i że jest już po prostu za stara na takie rozrywki, nikt tego nie komentował.

Mali wybrała się do Buvika na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Wiozła ze sobą

prezenty i kosz świątecznych smakołyków ze Stornes. W domu wszyscy mieli się dobrze, ich
radość jednak zmąciła wiadomość, że Margrethe nie przyjedzie do domu na święta. Bardzo na
to liczyli, jednak Margrethe przysłała list, w którym napisała, że rodzina, u której pracuje,
urządza tyle przyjęć świątecznych, że jej chlebodawczyni poprosiła, aby została na ten czas.
Obiecała dodatkową zapłatę. „Poza tym zimą drogi są zasypane i podróż się ciągnie, więc
pewnie niedługo bym mogła zostać w domu", pisała Margrethe i obiecała, że nadrobią to,
kiedy wróci do domu latem.

- Taką miałam nadzieję, że przyjedzie do domu na święta - mówiła mama strapiona,

ś

ciskając w dłoniach list.

- Margrethe na pewno też by tego bardzo chciała - próbowała ją pocieszyć Mali. - Ale to

naprawdę długa droga, przecież wszyscy to wiemy. A do lata czas szybko minie, mamo.

- Mnie się to wszystko wydaje jakieś dziwne - żaliła się mama. - Margrethe jeszcze nigdy

nie spędzała wigilii poza domem. A kiedy wyjeżdżała, zaklinała się na wszystkie świętości,
ż

e spotkamy się na Boże Narodzenie. Martwię się, czy wszystko u niej dobrze.

Mali objęła mamę i zachowała przezornie dla siebie, że dręczyły ją takie same obawy.
- Możesz być całkowicie pewna, mamo, że Margrethe sobie radzi - odparła ze spokojem. -

Gdyby coś jej dolegało, z pewnością wróciłaby do domu. Wie przecież, że ma w tobie
oparcie, tak samo jak my wszyscy - dodała Mali i poklepała mamę po plecach.

- Skoro tak mówisz...
Ale Mali wiedziała, że święta bez Margrethe nie będą takie jak zwykle.

W tym roku zrezygnowano z tradycyjnych przyjęć w okresie świątecznym, ponieważ

cztery dni po Bożym Narodzeniu w Innstad miał się odbyć ślub, na który zaproszeni zostali
mieszkańcy okolicznych dworów. Bengt Innstad prowadził do ołtarza Eline Viken. Mali

background image

siedziała w kościelnej ławce i przyglądała się młodej parze. Nie widziała Bengta od tamtego
letniego dnia na górskim pastwisku i gdy go ujrzała, poczuła w sercu jakiś dziwny niepokój,
jakby przeczucie, a może niejasne wspomnienie czegoś, co powinna pamiętać, a co całkiem
jej uleciało.

Myślała o Margrethe, która najwyraźniej była nim wówczas oczarowana.
Jak wszystkie kobiety, pomyślała Mali, uśmiechając się lekko. Bengt już taki był, że

kobiety lgnęły do niego jak muchy do miodu. Stał przy ołtarzu w śnieżnobiałej koszuli z
kołnierzykiem i w eleganckim ciemnym garniturze, nie wyglądał jednak na szczęśliwego.
Może nie był jeszcze gotów wiązać się z jedną kobietą? Wszyscy wiedzieli, jak bardzo cenił
sobie swoją wolność. Odtąd przyjdzie mu zrezygnować z przelotnych miłostek i zadowolić
się żoną, co w jego przypadku może nie być łatwe. Gdyby mógł sam wybierać, to nie stałaby
teraz u jego boku Eline, myślała Mali. Młoda pani wydawała się strasznie anemiczna.
Szeptano po kątach, że jako dziecko wiele chorowała i wciąż była słabego zdrowia.

- Młoda gospodyni w Innstad nie będzie raczej pomocna we dworze - szeptali ludzie,

przyglądając się szczupłej sylwetce kobiety w sukni ślubnej.

- Za to będzie ich stać na zatrudnienie dodatkowej siły roboczej, bo ta panna wniosła

bogate wiano. Sama będzie musiała jedynie rodzić dzieci, o ile taka chudzina w ogóle jest w
stanie wydać na świat dziecko - podśmiechiwali się.

Zazwyczaj gdy szykował się jakiś ślub, ludzie dużo gadali. Mali nie słuchała plotek, choć i

na niej Eline zrobiła wrażenie chorowitej osoby. Zdaje się, że i o tym małżeństwie
zadecydowały pieniądze. Tych dwoje nie połączyła raczej miłość, przynajmniej ze strony
Bengta, bo Eline raczej nie należała do tego typu kobiet, na które Bengt Innstad spojrzałby
dwa razy. Jemu bardziej podobały się takie jak Margrethe, myślała Mali, czując tęsknotę i
niepokój na wspomnienie młodszej siostry, która była zupełnie sama w Trondheim. Jemu
podobały się urodziwe młode dziewczyny o wesołym spojrzeniu, tryskające życiem. Podobne
do huldry...

Eline w niczym nie przypominała huldry, o nie!
Mali siedziała w ławce kościelnej i wspominała, jaka rozpromieniona była Margrethe,

kiedy przyjechała latem do Stornes. Przypominała pąk, który dopiero miał rozkwitnąć i stać
się najpiękniejszą różą. Nawet Johan posyłał jej przeciągłe spojrzenia. Krążył wokół młodej
dziewczyny niczym pszczoła wokół spodka z cukrem, stary pryk, choć oczywiście nic nie
uszczknął. A może jednak? Margrethe była jakaś inna w te dni przed sianokosami w górach.
Unikała Mali, a w jej towarzystwie wydawała się jakaś taka zawstydzona. Ale przecież Johan
nie mógłby... Mali siedziała zatopiona we własnych myślach. Tyle się wydarzyło z siostrą w
ostatnich dniach jej pobytu w Stornes. Mali sądziła, że to dziewczęce fochy i przejściowe
kłopoty ze zdrowiem. Po powrocie z górskiego pastwiska miała straszne problemy z
ż

ołądkiem, Mali sama to widziała, a parę tygodni później, tuż przed wyjazdem do Trondheim,

nie było z nią wcale lepiej.

Mali znów ogarnęło niejasne przeczucie, że coś powinna skojarzyć, że nie może odnaleźć

jakiegoś elementu układanki. Ale ponownie odsunęła od siebie tę natrętną, niedającą jej
spokoju myśl.

Odbyło się huczne wesele. Mali czuła na sobie bez przerwy czyjś wzrok, więc prostowała

plecy i dumnie unosiła głowę. Tego dnia jednak nie przyglądano się uważnie, czy przytyła w
pasie, lecz kierowano na nią spojrzenia pełne zachwytu. Bo rzeczywiście było na co
popatrzeć. Młoda gospodyni ze Stornes miała na sobie bluzkę uszytą z koronki, którą na
jesieni dostała w prezencie od Johana. Wysoka, przylegająca stójka dodatkowo wysmuklała
długą szyję Mali. Szerokie rękawy zwężały się od łokci w dół. Jako jedyna miała na sobie
bordową spódnicę u dołu ozdobioną szeroką, utkaną własnoręcznie z pofarbowanej przez
siebie włóczki plisą.

background image

- Tej twojej żonce nie ubyło na urodzie po urodzeniu dziedzica - stwierdził gospodarz z

Innstad do Johana, kiedy wreszcie mogli wstać od stołu.

Johan promieniał z dumy. Lubił słuchać takich pochwał. Objął Mali ramieniem, by

pokazać wszystkim, kto ma do niej prawo.


Kiedy na Mali i Johana przyszła kolej, by złożyć życzenia młodej parze, Bengt zapatrzył

się na nią z takim zachwytem, że przyprawił ją o rumieniec. To nieprzyzwoite z jego strony,
pomyślała z gniewem. Stoi przecież obok swojej świeżo poślubionej żony!

Ale w pewnym sensie mile ją to połechtało, choć nie chciała się do tego przyznać nawet

wobec siebie samej.

- Co tam słychać u twojej siostry? - zapytał cicho Bengt, tak by nie usłyszała tego ani

Eline, ani Johan.

- Jak to? - zdumiała się Mali, wbijając weń wzrok. Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła, że

Bengt się zaczerwienił.

- Tak tylko pytam. Wesoło się bawiliśmy podczas sianokosów, więc sobie pomyślałem...
- Jest w Trondheim - odparła krótko Mali. - Pojechała na początku jesieni, kilka tygodni

po powrocie ze Stornes.

Przez moment dostrzegła w jego spojrzeniu coś, co wydało jej się niezrozumiałe, ale wtedy

Johan pociągnął ją za sobą.

Stała osobno, kiedy ktoś chwycił ją za ramię. Był to Havard Gjelstad.
- No i jak żyjesz? - zapytał. - Nieczęsto się spotykamy, gdy nadejdzie zima, zwłaszcza że

ty nie należysz do kobiet, które bez potrzeby jeżdżą od dworu do dworu.

- U mnie wszystko dobrze - odparła Mali i uśmiechnęła się. - A ty co, podobno nie

znalazłeś sobie jeszcze żony?

- Nie, czekam na ciebie - uśmiechnął się i mrugnął do niej.
Mali zaczerwieniła się, ale nie umiała się na niego gniewać.
- Opowiadasz głupoty - odparła jedynie, nawijając na palec niesforny kosmyk włosów,

który zaplątał się przy uchu.

- Tak, wiem, że to tylko czcze nadzieje - odparł ze śmiechem. - Ale jesteś najpiękniejsza

i...

Mali znów oblała się rumieńcem. Nie wiedziała, jak reagować na komplementy Havarda.

Ten zaś, spostrzegłszy się, że wpędził ją w zakłopotanie, pogłaskał lekko jej dłoń i zapytał:

- Widziałaś prezenty, jakie otrzymała młoda para? - zapytał. - Nie ulega wątpliwości, że

taki ślub to całkiem intratne przedsięwzięcie. - Nie czekając na odpowiedź, wziął ją za rękę i
pociągnął za sobą, mówiąc: - Na pewno chcesz zobaczyć stół z prezentami!

Kiedy dotknęła jego ciepłej dłoni, poczuła dziwne ukłucie w sercu. Oczywiście, że lubi

Havarda, zawsze go lubiła, ale nigdy nie myślała o nim inaczej jak o sympatycznym
młodzieńcu. Zresztą teraz było podobnie. A jednak przez moment nogi miała jak z waty.
Czym prędzej więc cofnęła rękę.

- Wiesz, jak ludzie lubią plotkować - odezwała się cicho i dodała pośpiesznie: - Nawet

jeśli nie ma o czym. A mnie obserwują ze szczególną uwagą. Sam zresztą o tym wiesz.

Havard popatrzył na nią i też się uśmiechnął swoim szczerym, sympatycznym uśmiechem.
- To się nazywa zazdrość, Mali - rzekł ze spokojem. - Najbardziej rozpowszechniona

choroba w okolicy. Dostałaś więcej, niż większość ludzi może to znieść, a przy tym jesteś od
nich dużo piękniejsza. Jasne więc, że starają się ci teraz dopiec. Czego innego się
spodziewałaś? Moim zdaniem jednak świetnie sobie radzisz, bo jesteś silną kobietą. Nie
pozwalasz, by ktoś ci deptał po palcach. Przynajmniej nie bezkarnie.

Nie odpowiedziała mu, choć zaskoczyło ją, że zna ją lepiej, niż jej się zdawało.
- A młodą gospodynię ze Stornes spotykam w towarzystwie coraz to innych mężczyzn -

usłyszała za plecami pijacki bełkot. - Dzisiaj widać przyszła kolej na ciebie, Havard! Uważaj

background image

tylko! Ona nie jest taka, jak myślisz. - Odwrócili się oboje równocześnie, omal nie wpadając
na ojca Havarda, gospodarza z Gjelstad.

- Zatrzymaj dla siebie te bzdury - odezwał się cicho Havard. - I przestań raczyć się

trunkami, ojciec. Na trzeźwo nie grzeszysz rozumem, a co dopiero, gdy się upijesz.

- Dobrze już, dobrze, nie denerwuj się tak! Ta dziewczyna potrafi zawrócić w głowie

mocniejszym i przystojniejszym mężczyznom niż ty, synu.

- Ona jest mężatką i ja o tym pamiętam - skwitował Havard.
- Może i jest - odparł ojciec i zachwiał się, tak że musiał się podeprzeć. - Ale kto wie, czy

nie wolałaby kogoś innego niż swojego męża. Nigdy nie wiadomo. Pytałeś ją? - uśmiechnął
się złośliwie.

Havard ujął Mali za łokieć i wyprowadził ją. Drżała na całym ciele z gniewu i wściekłości.

Co ten Gjelstad bezustannie sugeruje? Co on wie?


- Nie przejmuj się moim ojcem - uspokajał ją Havard, kładąc dłoń na jej ramieniu. - To zły

człowiek, a gdy jeszcze się upije... Niestety, upija się stanowczo za często - dodał z goryczą. -
Nie pojmuję tylko, jak moja matka z nim wytrzymuje.

Mali nie odpowiedziała. Zatrzymali się w korytarzu i Havard przyjrzał jej się uważnie.
- Chyba nie bierzesz sobie do serca tego głupiego gadania? - zapytał cicho.
- Nie, ale nie lubię tego. Bez przerwy mnie zaczepia i mówi tak, jakbym była...
- Co on sobie myśli, nie ma żadnego znaczenia. Ty wiesz najlepiej, kim jesteś.
Mali pokiwała głową zadumana. Właśnie o to chodzi, że wiem, pomyślała z lękiem. Ale

czy on też wie?


Zimowy chłód ciągnął bezlitośnie od Stortind, przynosząc zawieje i zadymki. Śnieg sypał

gęsto i zacinał w twarz, że trudno było złapać oddech. W niektóre dni pogoda była taka
okropna, że drwale nie mogli wyjść do lasu, chociaż mieli wyjątkowo dużo zamówień na
drewno tej zimy.

Był taki zwyczaj, że zainteresowani zakupem drewna pojawiali się we dworze na jesieni i

szli do lasu sami wybrać drzewa do wycięcia. Następnie je znakowano. Nieoznakowane
drzewa mieszkańcy dworów ścinali dla własnych potrzeb. W dużym dworze w ciągu zimy
zużywano wiele ton drewna.

Część drewna sprzedawano także na podkłady kolejowe. Dużo takich podkładów już

wcześniej sprzedano kolei poza prowincją, a teraz powstały plany budowy kolei Surnabanen,
która miałaby łączyć Nedre Surndal przez Rindalen i w górę do Granmo w Meldalen. W tym
miejscu linia kolejowa Surnabanen miała dochodzić do planowanej linii Orklabanen i w ten
sposób połączyć się z koleją Dovrebanen przy stacji kolejowej Berkak.

Okoliczni mieszkańcy dokładnie śledzili wszystko, co mówiono i pisano na ten temat.

Pojawiały się liczne wyjaśnienia, ile korzyści przyniesie regionowi kolej. Powstaną nowe
miejsca pracy, skrócą się odległości między miejscowościami, transport będzie łatwiejszy, a
społeczności wiejskie zwiąże z koleją Dovrebanen, ułatwiając i skracając dojazd zarówno do
Trondheim, jak i do stolicy. Już w 1900 roku wytyczono tę linię i obliczono koszty, ale potem
więcej było pisania niż konkretnych działań. Wszyscy jednak liczyli na to, że pozostaje
jedynie kwestią czasu, kiedy prace ruszą pełną parą. Wiele mniejszych firm zaczęło już
gromadzić podkłady kolejowe, tak by ich nie brakowało, kiedy prace się zaczną pełną parą.
Firmy te miały nadzieję na duży zarobek.

W Stornes huczało w piecu całymi dniami, ale Sivert nigdy nie położył się spać, zanim się

nie upewnił, że cały żar w piecu wygasł. Chyba niczego nie obawiano się bardziej we
dworach jak pożaru, który oznaczał prawdziwą katastrofę. Stare, suche, drewniane ściany
płonęłyby jak ognisko w noc świętojańską, gdyby zajęły się ogniem. Nie byłoby czego ra-

background image

tować. Dlatego z wielkim respektem traktowano żar w piecu i zapalone świeczniki wzdłuż
ś

cian.

Kiedy rano do izby schodziły służące, w pomieszczeniu panował okropny ziąb. Rozpalały

ogień, tak by pozostałym mieszkańcom dworu, którzy wstawali nieco później, było cieplej.
Gorzej było z rurami, którymi dopływała woda. W ciągu mroźnych zimowych nocy często
zamarzały, mimo że osłaniano je szmatami i starymi workami. Ale i na to była rada.
Wystarczyło położyć na rury gorące szmaty, by mieć wodę z kranu.

W sypialniach było strasznie zimno. Ludzi ratowało jedynie to, że mieściły się one nad

dolną izbą. Podłoga nie była szczelna i ciepło z izby unosiło się w górę i przenikało przez
sufit do sypialni, ogrzewając trochę poddasze. A jeśli jeszcze włożyło się na godzinę przed
spaniem gorącą cegłę do łóżka, jakoś dało się wytrzymać. Wystarczyło wtedy dobrze otulić
się skórami i zwinąć się w kłębek, żeby jak najdłużej utrzymać ciepłotę ciała.

Beret przebąkiwała coś, że należałoby wstawić do sypialni Mali i Johana piec. Jeśli kolejne

dziecko urodzi się w porze zimowej, koniecznie będzie trzeba porządnie ogrzać poddasze.
Mali natomiast powtarzała sobie w duchu, że na tym wydatku można by zaoszczędzić, ale
oczywiście nie mówiła tego na głos. Zaraz po świętach Bożego Narodzenia w sypialni
podłączono imponujący piec firmy Jotul.

- Tak, teraz może się urodzić kolejne dziecko, kiedy przyjdzie czas - oznajmiła Beret,

patrząc na Mali znacząco. - W każdym razie nie będzie można już zwalać winy na chłód w
sypialni.

Mali przyjęła słowa teściowej w milczeniu, ale musiała przyznać, że przyjemnie było kłaść

się spać w cieple. Johan nie oszczędzał opału, również ze względu na Małego Siverta.

Od owej nocy, którą Mali najchętniej wyrzuciłaby z pamięci, minęły dwa miesiące, nim

Johan zaproponował jej znowu, by przyszła do jego łóżka. Gdyby mogła, najchętniej
odmówiłaby mu, ale wiedziała, że to się na nic nie zda. Z konieczności więc opuściła swoje
posłanie. Teraz, kiedy w sypialni było ciepło, Johan chciał zawsze, by kładła się obok niego
całkiem naga, nie wystarczyła już mu uniesiona koszula nocna. Nienawidziła, gdy pożerał ją
wzrokiem, studiował każdy fragment jej ciała. Rozchylał jej uda i nim ją posiadł, chłonął
chciwie jej urodę, dysząc przy tym z pożądania.

- Przestań, Johan - powtarzała po cichu błagalnie.
On puszczał to mimo uszu. Śliniąc się lubieżnie, unosił ją ku sobie, by nic nie uronić. Mali

czuła się w takich chwilach jak zwykła dziwka, ale milczała. Mały Sivert nie miał już tak
mocnego snu, zaczął się budzić po nocach i popłakiwał z powodu ząbkowania. Mali bała się
ś

miertelnie, że synek obudzi się, gdy jej nie będzie obok, bała się, że zobaczy lub usłyszy to,

co nie było dla niego przeznaczone. Dlatego nie opierała się, ale miała nadzieję, że szybko
będzie po wszystkim. W głębi serca jednak nienawidziła męża za takie traktowanie. Dobrze
przynajmniej, że nigdy więcej nie zmuszał jej do świństw jak owej pamiętnej nocy. Chyba
zrozumiał, że posunął się wtedy za daleko.

Mali wydawało się, że Johan z czasem zrozumiał, że nigdy nie odda mu się dobrowolnie,

więc świadomie ją upokarzał, żeby się zemścić, choć równocześnie bardzo go to podniecało.
Jedyną zaletą było to, że końcówka seansu przebiegała już błyskawicznie. Johan nie zawracał
sobie głowy doznaniami Mali. Zresztą nigdy tego nie robił, myślała z goryczą. Czasami gdy
mokry od potu ujeżdżał ją, ciężko dysząc, nie pojmowała, że właściwie to samo robiła z Jo.
Różnica w przeżywaniu miłosnego aktu była jednak kolosalna. Zapewne dlatego, że Jo
kochała, pragnęła być blisko niego i nie mogła się nim nasycić. I chociaż z nim zdradziła
męża, nie czuła, że robi coś złego, bo oddawała mu się z miłości. To w łóżku z mężem czuła
się jak zwykła dziwka, godząc się na wszystko, czego od niej żądał, ponieważ traktowała to
jak obowiązek. Zapłata została uiszczona wcześniej.


background image

Pod koniec zimy wszyscy już zauważyli, że babcia jest coraz słabsza. W niektóre dni nie

wstawała nawet z łóżka. Mali siedziała przy niej tak często, jak tylko mogła, i trzymała ją za
rękę, z której pozostała już tylko skóra i kości.

- Nie umieraj, babciu - szeptała, głaszcząc staruszkę po policzku. - Nie zostawiaj mnie

samej! Tak cię potrzebuję!

Staruszka patrzyła na nią spod półotwartych powiek swymi wyblakłymi oczami.
- Odtąd będziesz sobie musiała już radzić sama, moja Mali - wyszeptała któregoś

wieczoru tak cicho, że Mali musiała pochylić się nad nią, by usłyszeć, co mówi. - I poradzisz
sobie, bo masz Małego Siverta! Masz dla kogo żyć. Strzeż się tylko, by nikt się nigdy nie
dowiedział prawdy... Nigdy! Bo wtedy tu, w Stornes, rozpętałoby się piekło. W każdym
człowieku tkwi dobro i zło, Mali. Boję się, że gdyby Johan dowiedział się prawdy o twoim
synu, ogarnęłaby go nienawiść i chęć zemsty. Uważaj więc na siebie i na chłopca. Niech Bóg
ma was oboje w swojej opiece.

Położyła swoje wychudzone, wykręcone reumatyzmem dłonie na piersi i wyjęła krzyż,

który zawsze nosiła na szyi.

- Weź ten krzyż, dziecino - rzekła cicho. - Chcę, żebyś go ode mnie przyjęła. Przyszło ci

w życiu dźwigać ciężki krzyż, może ten mój trochę ci ulży. Może ześle ci pomoc i pociechę,
gdy ja sama nie będę ci już mogła pomóc.

Mali płakała, gdy babcia z wielkim wysiłkiem założyła jej na szyi piękną, starą ozdobę.

Uparła się bowiem, że zrobi to osobiście, choć kosztowało ją to sporo siły, której już nie
miała za wiele. Kiedy staruszka opadła z powrotem na poduszkę, na jej czole perlił się pot.
Wyciągnęła drżącą rękę i chwyciła krzyż, który wisiał teraz na szyi Mali.

- Niech Bóg się zmiłuje nad tobą, dziecino - wyszeptała bezgłośnie.
Pewnego wieczoru, wraz z nadejściem łagodnej wiosny, wśród ptasich śpiewów, babcia

zasnęła na wieki. W Stornes oznaczało to koniec pewnej epoki.


ROZDZIAŁ 12.

Odprowadzili babcię na miejsce jej wiecznego spoczynku w słoneczny wiosenny dzień,

gdy po długiej i ciężkiej zimie przyroda wreszcie obudziła się do życia. W kościele zgro-
madziło się dużo ludzi, więcej, niż się Mali spodziewała. Choć pogrążona w głębokim
smutku, radowała się jednak, że tak wielu przyszło oddać ostatnią przysługę cieszącej się
wielkim szacunkiem starej gospodyni ze Stornes, o której nikt nigdy nie powiedział złego
słowa. Bo przecież nikogo nie sprowadziła tu ciekawość. Mali siedziała w pierwszej ławce
obok Johana i teściów. Wzrok utkwiła w ołtarzu, tym samym, w który się wpatrywała w dniu
ś

lubu. Poprzez zasłonę łez patrzyła na świętą rodzinę i myślała o tym, że wraz z Jo i Małym

Sivertem powinni być razem, we troje. Tęsknota za Jo mieszała się z żalem po stracie babci,
szlochała więc zrozpaczona. Johan uścisnął jej dłoń, ale ona ją cofnęła. Nie od niego pragnęła
pociechy. Tęskniła za Jo, za jego miłością i wsparciem, jakim mógłby być dla niej i dla syna.
Odrzuciła go, lękając się ludzkiego gadania i życia w niepewności, a może i w ubóstwie.
Józef kochał Maryję, dlatego jej nie zawiódł, mimo że dziecko, którego oczekiwała, nie było
jego.

Cóż to za wielka miłość, myślała Mali. Jo także był zdolny do takiego uczucia, tylko że ja

nie chciałam poświęcić wszystkiego, nie chciałam zrezygnować z dostatku. Chociaż prawdą
jest, że myślałam także o bliskich, których bardzo bym skrzywdziła, gdybym odjechała z nim
tamtego lata.

Mali siedziała na twardej kościelnej ławce przytłoczona smutkiem po stracie babci i

rozpaczą z powodu rozstania z Jo. Żal palił ją w żołądku niczym ogień, a łzy płynęły
strumieniem po policzkach. Najchętniej położyłaby się na tej ławce i tak już została. Znów
naszła ją myśl, prześladująca ją coraz częściej w bezsenne noce, że powinna odnaleźć Jo. Gdy

background image

jednak nastawał świt i nowy dzień, zabierała się do pracy i odsuwała od siebie te mrzonki. Bo
w gruncie rzeczy Mali twardo stąpała po ziemi. Nie należała do tych, którzy poddają się
rezygnacji, lecz mobilizowała się, przyjmując to, co nieuchronne. Taki już miała charakter.
Umiała tęsknić i kochać, ale równocześnie potrafiła przetrwać w trudnych warunkach.
Zupełnie jak wiklinowe witki, które sterczą sztywne i zmarznięte podczas mroźnej zimy, a
gdy nadejdzie słońce i ciepło, wypuszczają listki. Ona też ożyła, kiedy spotkała Jo, i była
pewna, że gdyby spotkali się ponownie, znów by rozkwitła. A jeśli go więcej nie zobaczy,
będzie tu tkwiła naga, zmarznięta i pozbawiona kwiecia, ale przetrwa.

Wytarła pośpiesznie oczy.
Nie mogę myśleć o Jo tu, w domu Bożym, upomniała samą siebie.
Przecież to, co z nim przeżyła, w oczach Pana było grzechem. Choć o tym dobrze

wiedziała, nie potrafiła się zdobyć na żal. Sprawiało jej jedynie przykrość, że oszukuje
godnych szacunku ludzi, udając, że syn Jo jest prawowitym dziedzicem Stornes. Ale przecież
nawet babcia zaklinała ją, by nie próbowała tego zmienić. Mleko się już rozlało, mawiała
staruszka, prosząc, by Mali nigdy nie zdradziła nikomu prawdy.

Nie, nikt się nie dowie, myślała Mali. Jedyna osoba, która znała prawdę, leży w brązowej

trumnie blisko ołtarza i weźmie tę tajemnicę ze sobą do grobu.

Uchwyciła palcami krzyż, który otrzymała od babci tuż przed jej śmiercią. Żadna ozdoba

nie zastąpi jej ukochanej staruszki, a mimo to czuła pociechę, trzymając ten krzyż w dłoni.
Może rzeczywiście pomoże jej dźwigać brzemię grzechu, tak jak mówiła babcia?

Otarła ręką mokre od łez policzki. Promienie wiosennego słońca wpadły ukosem przez

wysokie kościelne okna i na czarnych nakryciach głowy i połyskujących łysinach zebranych
na modlitwie wiernych zatańczyły jasne plamy. Mały promyk rozbłysnął w srebrnej obrączce,
którą Mali dostała od Jo i nosiła na palcu lewej ręki. Pośpiesznie zakryła go prawą dłonią, ale
jej ślubna obrączka nie błysnęła...


Odejście babci spowodowało duże zmiany w Stornes. Nadeszła pora, by Beret i Sivert

przeszli na dożywotnie utrzymanie. Mieli przeprowadzić się do osobnej części budynku
zajmowanej zawsze przez dziadków, a zarządzanie dworu przekazać Johanowi i Mali.

Przez całe lato trwały prace stolarskie, słychać było stukanie młotków, a w powietrzu

unosił się zapach farby. Oprócz dwóch stolarzy we dworze przebywało wielu robotników
sezonowych, którzy pomagali w pracach polowych. Mali zdawało się, że te dni nigdy się nie
skończą. Miała dość bałaganu i przenoszenia mebli i sprzętów z miejsca na miejsce. Chyba
tylko Mały Sivert doceniał to ożywienie wokół siebie. Kilka miesięcy wcześniej skończył
roczek i był niezwykle ruchliwym brzdącem. Zaczął chodzić zaraz po swych pierwszych
urodzinach, co podkreślali z dumą zarówno Johan, jak i Beret.

- Rzadko kiedy chłopcy tak szybko zaczynają chodzić - mówiła Beret, wyciągając ręce, by

złapać wnuka, który kroczył po podłodze, kołysząc się z nogi na nogę. - Ale ten malec jest
pierwszy do wszystkiego. Będzie z niego kiedyś pracowity gospodarz. Tak... tu, we dworze,
nie musimy się martwić o przyszłość.

Mały Sivert kręcił się więc wszystkim pod nogami, wkładał ręce do wiadra z farbą i

uciekał na swych krótkich, pulchnych nóżkach z młotkiem i obcęgami. Ale nikt nie potrafił
się na niego gniewać, bo kiedy spojrzał swoimi szarozielonymi oczami ze złotymi cętkami na
tęczówkach, promieniował radością.

- Tak, tak - powiedział jeden ze stolarzy zrezygnowany, goniąc któregoś dnia małego

złodziejaszka po podwórzu, żeby odebrać mu obcęgi. - Trzeba wcześnie zaczynać, jeśli się
ma kiedyś przejąć zarządzanie takim dużym dworem.. Będzie z ciebie znakomity gospodarz,
mały łobuziaku!

Mali chwyciła synka i podniosła go wysoko. Nakłoniła, by oddał obcęgi, i upomniała, że

tak nie wolno robić, na co malec chwycił warkocz mamy i mocno pociągnął.

background image

- Ależ Mały Sivercie - upomniała go znowu, usiłując nadać swojemu głosowi surowy ton.

- Tego też nie wolno; robić, przecież wiesz!

Chłopiec przytulił swój pulchny ciepły policzek do jej policzka, na którym złożył

soczystego całusa, i zarzucił jej na szyję swe miękkie rączki. Mali schowała twarz w czarnych
spoconych loczkach synka przepełniona wielką miłością.

Kocham go podwójnie, myślała. Za to, że jest moim synem, ale też za to, że jest cząstką

ukochanego Jo. Kocham go za siebie i za ojca, który wprawdzie nie wie o jego istnieniu, ale
na pewno ubóstwiałby malucha, gdyby go tylko poznał. |

- Ma zła? - zapytał, patrząc na nią.

Mali pocałowała go i uśmiechnęła się.

- Nie, mama nie jest zła na swojego kochanego synka -odpowiedziała i zmierzwiła mu

czuprynkę. - Ty mały Cyganie - dodała pieszczotliwie, a zreflektowawszy się, co powiedziała,
rozejrzała się spłoszona. Na szczęście nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby to usłyszeć, a
pewnie nawet gdyby usłyszał, nie domyśliłby się niczego.

Mali czekała na wiadomość z Buvika, kiedy Margrethe wróci na wakacje do domu.

Ostatnio rozmawiała z rodzicami na pogrzebie babci, ale wówczas jeszcze nie mieli wieści od
najmłodszej córki. Mama wspomniała, że napisała do niej list, ale nie dostała żadnej
odpowiedzi. Mali rozumiała, że rodzice się martwią, zresztą sama też bardzo się niepokoiła.
Nie rozumiała tego wyjazdu Margrethe do Trondheim i bardzo ją to drażniło.

- Jeśli wkrótce nie da o sobie znać, sam do niej pojadę - mówił ojciec. - Chcę wiedzieć, co

się dzieje. Bo to wszystko jakoś mi nie pasuje do Margrethe.

Mali przyznała mu w duchu rację.
Planowała, że w ciągu lata weźmie Małego Siverta i pojedzie z nim do Buvika na parę dni,

czekała jednak na przyjazd siostry, by i z nią się spotkać u rodziców. Wciąż jednak od
Margrethe nie nadchodziły żadne wieści, a we dworze nieustannie było dużo pracy. Dzień
mijał za dniem, a wyjazd wciąż przekładano.

Wczesną jesienią wreszcie wszystko było gotowe i Johan z Mali mogli przejąć zarządzanie

dworem. Mali miotały sprzeczne uczucia. Gdy przybyła do Stornes, wielokrotnie dawano jej
do zrozumienia, że nie jest tu mile widziana. Sytuacja poprawiła się nieco po narodzinach
Małego Siverta, ale nigdy nie została uznana jako pełnoprawna młoda gospodyni, nigdy się
też tak nie czuła. Teraz w ciepłe dni sierpniowe chodziła od izby do izby i zaglądała na
poddasze już jako gospodyni Stornes, przyrzekając sobie w duchu, że będzie się starała tak tu
gospodarować i zarządzać, by z czasem dwór stał się wspaniałym majątkiem, który kiedyś
odziedziczy jej syn. Zatrzymała się przy oknie na poddaszu i popatrzyła na lśniący w oddali
fiord, w którego ciemnym lustrze wody odbijały się potężne szczyty. Mali chwyciła pęk
kluczy, który nosiła przywieszony w pasie, i poczuła w sercu mieszankę żalu i gorzkiego
triumfu. Osiągnęła swój pierwszy cel: została gospodynią we dworze. Nic jej teraz nie
powstrzyma, aby dopiąć swego i przekazać to wszystko Małemu Sivertowi, synowi jej i Jo.

Nie zaznała tu, w Stornes, wiele szczęścia, pomimo dobrobytu i wysokiej pozycji. Teraz

jednak wiedziała, że wytrzyma to życie, jakie jest jeszcze przed nią. Jej relacje z Johanem nie
uległy poprawie, choć nauczyła się jakoś go tolerować. Może dlatego, że coraz częściej przez
dłuższy czas dawał jej spokój. Ogarnęła go jakaś cicha rezygnacja i ożywiał się tylko, gdy w
pobliżu był syn.

Mali zdawała sobie sprawę, że potrzebuje Johana, żeby zrealizować swój zamiar. Tylko z

jego pomocą Mały Sivert będzie mógł odziedziczyć kiedyś Stornes. Przez te dwa lata bardzo
wydoroślała. Nie pozwalała sobą komenderować, nawet Beret. Żyła jednak w nieustannym
napięciu, pilnując się, by nikt nie nabrał podejrzeń. Umiejętnie jednak szukała równowagi i
starała się nie tylko brać, ale i dawać coś z siebie. Wiedziała, że nie zdoła przeprowadzić
swojego zamiaru, jeśli czasem nie okaże dobrej woli. Tej jesieni, gdy została pełnoprawną
gospodynią w Stornes, poczuła się silniejsza i bardziej samodzielna, dlatego że nadała

background image

swojemu życiu sens i wyznaczyła sobie cel: zapewnienie synowi spadku, który z urodzenia
mu się wprawdzie nie należy, do którego jednak przysługiwało mu prawo, między innymi
dlatego, że Johan w kościelnych księgach umieścił swoje nazwisko w rubryce „ojciec
dziecka". Nie znał prawdy i był dumny jak paw, gdy się tam wpisywał. Z punktu widzenia
prawa Mały Sivert był dziedzicem Stornes. Żeby go tego pozbawić, Johan musiałby się zrzec
ojcostwa, gdyby się na przykład dowiedział, że to nie on spłodził Małego Siverta. Ale
musiałby to przeprowadzić na drodze sądowej. Mali zaś była pewna, że Johan nie podjąłby za
nic takich kroków, ponieważ na zawsze splamiłoby to honor całego rodu Stornesów. Na to
Johan nigdy nie pozwoli. I niech Bóg broni, by kiedykolwiek dowiedział się prawdy. Dwór
przejdzie w ręce tego, którego Johan uważa za swojego syna i prawowitego spadkobiercę. Z
krwi i kości. Niech to będzie zapłata za to wszystko, co tu wycierpiałam, i za miłość, z której
musiałam zrezygnować, myślała Mali z goryczą.

Mali nigdy nie sądziła, że Johan będzie takim dobrym ojcem.
Okazuje się, że i on nie jest na wskroś złym człowiekiem, myślała.
Długo sądziła, że mąż potrafi myśleć wyłącznie o sobie i swoich własnych zachciankach,

ale okazało się, że to nieprawda. Przy Małym Sivercie ujawniły się jego najlepsze cechy.
Czasami nawet Mali się dziwiła, skąd u Johana tyle cierpliwości. W takich chwilach
odczuwała wobec niego coś na kształt dobroci i dostrzegała, jak mogłoby się potoczyć jego
ż

ycie, gdyby się ożenił z miłości. Stało się jednak tak, jak się stało. Nie broniła Johanowi

radosnych chwil ze swoim synem, nigdy jednak nie zapominała, kto jest jego prawdziwym
ojcem. Zresztą nie było to możliwe, ponieważ z każdym tygodniem Mały Sivert stawał się
coraz bardziej podobny do Jo i patrząc na niego, do serca Mali zakradał się lęk.


Pewnego popołudnia w połowie sierpnia do dworu przybył tabor cygański. Padał deszcz i

wiał silny wiatr. Na podwórzu z wozów wysypali się przemoczeni wędrowcy. Mali żal się ich
zrobiło, posłała więc Ingeborg, aby skierowała ich do stodoły, sama zaś nastawiła kocioł zupy
na mięsie, którą przechowywali w chłodnej piwnicy. Ane i w tym roku doglądała stada na
górskim pastwisku, więc we dworze usługiwała jedynie Ingeborg.

Już na jesieni ubiegłego roku Mali domyśliła się, że spotkania na górskiej hali przerodziły

się w coś poważniejszego, niż Ane sama chciała przyznać. Służąca znikała w każdy wolny
wieczór i w końcu Mali zapytała, jak się sprawy mają. Zarumieniona Ane opowiedziała jej
więc o Aslaku, jednym z parobków w Innstad.

- Ale czy to coś poważnego? - upewniała się Mali.
- Tak, latem chcielibyśmy się zaręczyć - odparła Ane. - Nie mamy jednak gdzie mieszkać,

nie mamy pieniędzy, więc będziemy pracować jak do tej pory, zanim się pobierzemy.

Mali objęła Ane i rzekła serdecznie:
- Wiesz, że tu, w Stornes, nie chcielibyśmy cię stracić. Gdzie znajdziemy równie zręczną

pomoc? Ale cieszę się, że spotkałaś mężczyznę, którego pokochałaś. Może Johan zgodzi się
odstąpić wam kawałek ziemi na skraju dworskich posiadłości, tak byście mogli sobie
postawić tam chatę. Zapytam go o to.

- Naprawdę? - rozpromieniła się Ane. - Wówczas mogłabym nadal tu pracować nawet po

ś

lubie. Przynajmniej póki nie będziemy mieć dzieci - dodała, oblewając się rumieńcem.

- Proponując ci grunt w granicach Stornes, byłam na tyle interesowna, że liczyłam, iż

będziesz u nas pracować nawet wówczas, gdy urodzisz dziecko. Przecież będziesz mogła je tu
ze sobą zabierać, gdy już skończy miesiąc lub dwa - dodała.

Johan nie sprzeciwił się pomysłowi Mali i odstąpił Ane kawałek gruntu na obrzeżach.
- Będziemy potrącać jej z zapłaty - rzekł.
Jemu także zależało na tym, żeby zatrzymać Ane we dworze.

background image

I taką też sporządzono umowę. Zanim Ane przeniosła się w lipcu na górskie pastwisko,

odbyły się jej zaręczyny z Aslakiem. Była tak szczęśliwa, że kiedy Mali na nią patrzyła, czuła
ukłucie zazdrości, ale całym sercem życzyła jej szczęścia.

Kiedy zupa była gorąca, Mali wzięła garnek i zaniosła go do stodoły. Zapowiedziała

surowo Ingeborg, by pilnowała Małego Siverta, tak by pod żadnym pozorem za nią nie po-
biegł. Wyjaśniła, że nie chce, aby się przeziębił na deszczu. Tak naprawdę jednak bała się, że
ktoś z taboru zobaczy malca i nabierze podejrzeń.

Był to ten sam tabor, który gościł u nich w ubiegłym roku. Mali pokiwała na powitanie

znajomej Cygance, z którą rozmawiała o Jo.

- Dobry z ciebie człowiek - powiedziała stara ciotka Jo, gdy Mali postawiła garnek z

parującą zupą na ziemi. - Mam zresztą coś dla ciebie - dodała i pociągnęła Mali na bok. - Jo
prosił, żebym ci to oddała, jeśli cię znów spotkam. Bo przekazałam mu pozdrowienia od
ciebie.

Wcisnęła Mali do ręki zmięty list.
- Kim jesteś, Mali Stornes? - zapytała cicho, wbijając w nią swe bystre oczy. - Nie wiem,

czy Jo kiedykolwiek w życiu napisał do kogoś list. Dziwnie zareagował, gdy go od ciebie
pozdrowiłam.

Mali poczuła, że piecze ją twarz. Pośpiesznie wsunęła list do kieszeni fartucha i odezwała

się cicho:

- To były pozdrowienia od nas wszystkich ze Stornes. Nie tylko ode mnie, mówiłam

przecież.

Stara pogrzebała w swoich rzeczach i sięgnęła po suchy szal, którym się owinęła.
- Coś tu jest chyba na rzeczy - stwierdziła, otulając się ciepło. - Długo już żyję na tym

ś

wiecie i swoje wiem. Ale to nie moja sprawa.

Mali podała Cygance zupę. Stara siadła pośród snopków słomy i tobołków i siorbiąc,

wlewała w siebie gorącą strawę.

- Strzeż się, Mali Stornes - odezwała się nagle i spojrzała na nią przenikliwie. - Oczy i

uszy są wszędzie, nie tylko tu we dworze. Cyganie to ludzie wścibscy i z igły szybko zrobią
widły. Miałabyś duże kłopoty, gdyby wyszło na jaw... Tak, tak... bo nie ma dymu bez ognia -
dodała powoli.

Serce dudniło Mali w piersiach, a strach chwycił ją za gardło. Nic nie odpowiedziała w

obawie, że Cyganka przejrzy na wylot każde jej kłamstwo. Wprawdzie ta stara kobieta nie
wiedziała nic dokładnie, ale przeczuwała więcej, niżby sobie tego Mali życzyła.

Napotkała spokojne spojrzenie Cyganki.
- Ja nic nie wiem - mówiła stara. - Ale bardzo kocham Jo. Wszyscy widzą, że w ostatnim

czasie bardzo podupadł. Nie wiem dlaczego, bo nic nikomu nie mówi. Coś mi jednak
podpowiada, że przyczyny trzeba szukać tutaj, we dworze.

Mali zebrała spódnicę i skierowała się do wyjścia. Poczuła jednak na ramieniu dłoń starej.
- Mnie się nie obawiaj, dziecino. Ja nie roznoszę plotek. Ale uważaj! Jo powiedziałam to

samo. Gdyby wyszło na jaw, że coś was łączyło, nie darowano by wam tego, zwłaszcza tu, we
dworze.


Mali musiała przystanąć i przytrzymać się ściany budynku, nim weszła do izby. Deszcz

zacinał jej w twarz. Stała z ręką zanurzoną w kieszeni fartucha, ściskając list od Jo.
Postanowiła jak najszybciej wyjechać ze Stornes z dzieckiem, tak by małego nie zobaczyła
stara Cyganka. Wybierze się do Buvika, mimo że Margrethe nie wróciła jeszcze z Trondheim.

- Strasznie zmokłam - zawołała do Ingeborg, uchylając drzwi do izby. - Uważaj, żeby

Mały Sivert nie wydostał się na podwórze. Pójdę na górę i przebiorę się w suche ubrania.

Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęła drzwi i pobiegła do sypialni na poddaszu. Zdjęła

mokry szal i zsunęła buty z nóg, a potem usiadła przy oknie i otworzyła list od Jo.

background image

Czytając go, rozpłakała się rzewnymi łzami. Wszystko to, o czym starała się zapomnieć,

zalało ją jak wielka fala przypływu. Miała wrażenie, że słyszy ukochanego i go dotyka. Pisał,
ż

e o niej nie zapomniał. Myśli o niej dniem i nocą. Tęsknota za nią przyprawia go o

szaleństwo, ale przyrzekł przecież, że się będzie trzymał z daleka od Stornes. Obietnicy
dotrzyma, o ile Mali nie prześle mu przez jego starą ciotkę innej wiadomości.

„Czy powinno tak być, że dwoje ludzi, którzy się kochają, tak jak my, nie może razem

ż

yć? Czy wciąż uważasz, że opuszczając dwór, skrzywdziłabyś swoich najbliższych? Z tego,

co mówiłaś, zrozumiałem, że oni Cię bardzo kochają i dobrze Ci życzą. Myślisz, moja Mali,
ż

e pożałowaliby Ci szczęścia? Pytałaś ich o to, czy może z innego powodu nie wolno mi

przyjechać do Stornes i się z Tobą zobaczyć? Chciałbym Cię raz jeszcze przytulić, choć
wiem, że potem będzie mi jeszcze ciężej odjechać bez Ciebie. Pomyśl o tym, gdy moja ciotka
przebywać będzie u Was we dworze. Przyślij mi jakąś wiadomość!".

Przez długą chwilę Mali siedziała nieruchomo i pustym wzrokiem wpatrywała się w

deszcz za oknem. Myśli kłębiły jej się w głowie. A gdyby tak powiedziała starej Cygance o
wszystkim i poprosiła, by zabrała ją z Małym Sivertem do Jo? Tęsknota za nim sprawiała jej
niemal fizyczny ból. Na samą myśl, że mogłaby go zobaczyć, być blisko niego, kochać się z
nim, jęknęła jak ranne zwierzę. Poruszyła się na krześle, a przywieszone do jej paska klucze
zadźwięczały. Nieco oszołomiona wzięła je do ręki i powoli w jej głowie rozjaśniło się. Nie
może nigdzie pojechać, nie teraz, kiedy została gospodynią w Stornes! Może jej pragnienie
władzy było mimo wszystko silniejsze niż miłość? Odsunęła tę męczącą myśl.

Nie przyłączyłam się do taboru Jo nie tylko ze względu na siebie, usprawiedliwiała się, ale

przede wszystkim ze względu na innych. A teraz nie pojadę ze względu na Małego Siverta.
Mój syn jest za mały i to ja muszę za niego dokonać wyboru.

W głębi serca wiedziała, że już wybrała. Mały Sivert odziedziczy kiedyś Stornes. Nie

będzie musiał jeździć od dworu do dworu jak Cyganie, którzy zatrzymali się w stodole. Jej
syn będzie kimś ważniejszym i lepszym.

Przez moment przemknęła jej myśl, że nie powinno się decydować za innych, ale szybko

ją porzuciła. Mały Sivert zadecydowałby pewnie tak samo, gdyby był na tyle dorosły, by móc
wybierać. Ufała, że się nie myli. Pragnęła w to wierzyć, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Pośpiesznie zmięła list i wrzuciła do pieca. Ukucnęła i patrzyła tak długo, póki nie zamienił
się w kupkę popiołu. Wtedy wstała i zeszła na dół do izby.


Mali kładła właśnie Małego Siverta, kiedy Johan zawołał, że dzwoni jej ojciec i chce z nią

rozmawiać. Mali zrobiło się gorąco. W Buvika nie używano na co dzień telefonu. Ojciec
musiał pójść gdzieś daleko, by znaleźć aparat, wiedziała o tym. Nigdy nie zadzwoniłby bez
powodu. Musiało się więc wydarzyć coś ważnego, pomyślała i zbiegła po schodach z
zasypiającym dzieckiem na rękach.

- Co się stało? - zapytała Johana, który stał w koryta* rzu, trzymając słuchawkę. - Coś z

mamą?

- Nie wiem, nic mi nie mówił - rzeki Johan i wziął od niej synka. - Nie myśl od razu o

najgorszym!

Mali wzięła słuchawkę w lodowate dłonie. Johan wszedł z malcem do izby i zamknął za

sobą drzwi.

- Halo, czy to ty, tato? Usłyszała ciężki oddech ojca.
- Tak, to ja. Pewnie cię przestraszyłem, ale uzgodniliśmy z mamą, że cię zawiadomimy.

Dobrze by było, gdybyś mogła przyjechać do domu na dzień lub dwa.

- Czy ktoś zachorował? Mama źle się czuje?
- Nie, ale wczoraj wieczorem wróciła Margrethe - powiedział ojciec z trudem.
Mali zdziwiła się, że nie słyszy w jego głosie radości. Przecież czekali na Margrethe już od

ś

wiąt Bożego Narodzenia.

background image

- Nie wróciła sama - dodał ojciec.
- Ma narzeczonego? - zapytała Mali, czując ulgę. - Nie martw się, tato. Przecież ona jest

już na tyle dorosła, że...

Przez długą chwilę w słuchawce panowała cisza.
- Tato? Jesteś tam, tato?
- Margrethe nie wróciła do domu z narzeczonym. Wróciła z dzieckiem - dodał ojciec

niewyraźnie.

Mali oniemiała. Dopiero po dłuższej chwili doszedł do niej sens wypowiedzianych słów.
- Z dzieckiem - powtórzyła cicho. - Jakim dzieckiem?
- Swoim dzieckiem. Margrethe urodziła dziecko. Brakuje jedynie ojca. Twoja siostra

wróciła do domu z bękartem!


ROZDZIAŁ 13.

Mali niewiele spała tej nocy. Gdy Johan zapytał, po co dzwonił ojciec, odpowiedziała

tylko, że Margrethe wreszcie wróciła do domu i rodzice prosili, aby i ona przyjechała, by
zebrać całą rodzinę. Nic nie wspomniała mężowi o dziecku Margrethe, choć pomyślała z
goryczą, że i tak wkrótce będzie huczało od plotek w całej okolicy.

Kręciła się niespokojnie w łóżku. Nie mogła pojąć, jak siostra mogła popaść w takie

tarapaty. Zupełnie to do niej nie pasowało. Mali była wręcz przekonana, że Margrethe nigdy
nie oddałaby się mężczyźnie, którego by nie kochała i nie była pewna, że i on ma wobec niej
poważne zamiary.

Może w Trondheim ktoś dopuścił się wobec niej gwałtu? Na samą myśl Mali zrobiło się

gorąco. Znów zobaczyła przed oczami bladą i oszpeconą twarz Kristine w tamte ostatnie
ś

więta Bożego Narodzenia, gdy z nią rozmawiała. Czy podobne nieszczęście spotkało

Margrethe? Czy bardzo cierpiała tam, w dużym mieście, przerażona i samotna? Urodzić
nieślubne dziecko było wstydem i skandalem, pewnie dlatego siostra się do tego nie przyznała
wcześniej. Nie chciała okryć hańbą najbliższej rodziny. Teraz jednak widocznie nie miała
innego wyjścia. Musiało być z nią bardzo źle, skoro wróciła.

Mali postanowiła wyjechać następnego ranka i wziąć ze sobą Małego Siverta, tak by mieć

pewność, że stara Cyganka nie zobaczy dziecka. Nie zamierzała potępiać siostry, i tak nie
było jej lekko.

Poza tym trzeba być ostrożnym w osądzaniu innych, pomyślała z ironią. Ja na pewno nie

jestem właściwą osobą, by to czynić.

Mali czuła jednak, że dla rodziców ta nowina była szokiem i wytrąciła ich z równowagi.

Teraz, kiedy w końcu wszystko im się jakoś ułożyło, znów staną się obiektem drwin i
szyderstw z powodu najmłodszej córki.

Nikomu nie będzie łatwo, myślała Mali. Ona także odczuje to na własnej skórze. Wielu

złośliwych ucieszy zapewne, że Mali będzie musiała znosić wstyd z powodu nieślubnego
dziecka siostry. Wyobrażała sobie już te szepty za jej plecami, że Johan powinien ożenić się z
kobietą równą stanem, a nie brać sobie na plecy taki garb. Z Mali też są wciąż jakieś kłopoty,
będą plotkować. Bo nie jest jedną z nich i nigdy nie będzie.


Mali poczuła specyficzny zapach niemowlęcia, gdy tylko przekroczyła próg domu. Ojca

nie było, a mama zajmowała się gotowaniem obiadu. Mali popatrzyła na Margrethe, która
siedziała na krześle i karmiła dziecko piersią. Siostra podniosła wzrok, usłyszawszy trzask
drzwi, i na moment ich spojrzenia się spotkały. Mali zarejestrowała natychmiast, że ta zawsze
taka pełna życia młoda dziewczyna wychudła, rysy jej się wyostrzyły, a w oczach pojawił się
głęboki smutek. Margrethe przestała być dziewczęciem. Ta, która trzymała przy nabrzmiałej
od mleka piersi maleńką główkę dziecka, była dorosłą kobietą.

background image

Kobietą, która musiała gwałtownie dorosnąć, pomyślała Mali. Tak samo jak ja, kiedy

wyszłam za mąż za Johana.

Mały Sivert podreptał do babci i objął ją rączkami za nogę. Ta wytarła dłonie i wzięła go

na ręce.

- No nie, czy to najukochańszy wnuczek babci? - zawołała i go pocałowała. - Jak ty

urosłeś! Pokaż tylko babci, jaki jesteś duży!

Maluch z dumą wyciągnął rączki w górę i uśmiechnął się promiennie.
Mali popatrzyła uważnie na mamę, która najwyraźniej przygasła i wyglądała podobnie jak

wówczas, gdy groziło im wyrzucenie z Buvika, zanim Mali zgodziła się poślubić Johana, co
rozwiązało wszystkie kłopoty. Mama uśmiechała się do wnuka, ale Mali widziała, że
zaczerwienione od płaczu i niewyspania oczy pozostają smutne.

Mali odłożyła swój szal na krzesło i podeszła do Margrethe. Bez słowa pogłaskała

delikatnie główkę dziecka. Siostra siedziała ze spuszczoną głową.

- Damy sobie radę - odezwała się cicho Mali, kładąc dłoń na karku siostry.
Łzy pokapały z oczu Margrethe na twarz dziecka. Jej ramiona drżały, ale dziewczyna nie

wydobyła z siebie żadnego dźwięku.

Mali wzięła maleństwo i podniosła je. Zdziwiła się, bo sądziła, że ma miesiąc czy dwa,

tymczasem było starsze. Popatrzyło na nią bystrymi ciemnoniebieskimi oczkami i obdarzyło
ją szerokim bezzębnym uśmiechem.

- Chłopiec? - zapytała Mali, a Margrethe przytaknęła skinieniem głowy.
- Śliczny - powiedziała Mali, przytulając twarz do pulchnego policzka. - A jakie ma piękne

oczy! Wygląda na to, że będzie miał jasne włosy w przeciwieństwie do Małego Siverta, który
ma całkiem ciemną czuprynkę. Ale na razie nie masz jeszcze tak dużo włosków, malutki -
dodała, układając go wygodnie na swym ramieniu. - Ile on ma właściwie miesięcy?

Znów spojrzenia sióstr się spotkały. Blade policzki Margrethe pokryły się słabym

rumieńcem i dziewczyna pośpiesznie zaczęła zapinać guziki bluzki.

- Ma... Urodził się piętnastego kwietnia - odpowiedziała cicho.
- Piętnastego kwietnia? - Mali spojrzała z niedowierzaniem. - W takim razie...
Umilkła gwałtownie i oddała dziecko siostrze. Piętnastego kwietnia? To znaczy, że

Margrethe była już w ciąży, kiedy wyjeżdżała do Trondheim, pomyślała oszołomiona. I nagle
wszystkie elementy układanki znalazły się na swoim miejscu. Więc to dlatego siostra
wyjechała! Dlatego była tak zmieniona, wychudła i nieszczęśliwa. Wiedziała, że będzie miała
dziecko, i uciekła stąd w nadziei, że oszczędzi im wszystkim wstydu.

Ale jeśli to prawda, zastanawiała się dalej Mali, to kto jest ojcem dziecka? Margrethe nie

miała żadnego chłopaka. Sama jej mówiła, kiedy przyjechała latem do Stornes. Latem? Mali
błyskawicznie policzyła miesiące i opadła na ławę, ujrzawszy przed oczami Margrethe na
górskim pastwisku podczas sianokosów. Przypomniała też sobie spojrzenia, jakie posyłał
siostrze Bengt Innstad, jak obejmował ją ramieniem i nie ukrywał zachwytu jej osobą. Kiedy
siostry znów spojrzały na siebie, Mali poznała, że Margrethe domyśliła się, że ona już wie.
Błagalnym wzrokiem dawała jej do zrozumienia, by nic nie mówiła na głos.

Mali odetchnęła gwałtownie, jakby zabrakło jej powietrza, i podeszła do mamy.
- Potrzebujesz, mamo, pomocy przy przygotowaniu obiadu? Jeśli nie, to my z Margrethe

weźmiemy dzieci i wyjdziemy na spacer - powiedziała i spojrzała na siostrę. - Akurat zrobiło
się ładnie i przestało wiać, więc jeśli włożysz mu czapeczkę i otulisz porządnie, na pewno nie
zmarznie.

Siostra pokiwała głową w milczeniu. Kiedy wstała, Mali zobaczyła, jak bardzo

wyszczuplała. Tylko w biuście ubranie na niej nie wisiało.

Dobrze, że przynajmniej nie brakuje jej pokarmu dla dziecka, pomyślała.
Kiedy Margrethe pochyliła się, by sięgnąć po kocyk i czapeczkę, padły na nią słoneczne

promienie. Gęste włosy, które jakby wyjaśniały, błysnęły złotem. Mali pomyślała ze

background image

zdumieniem, że siostra jest jeszcze piękniejsza, niż była. Cerę ma wprawdzie bladą, ale
delikatną jak jedwab. Jeśli trochę przytyje, a jej twarz nabierze kolorów, będzie skończoną
pięknością. Tylko jaki ona będzie miała pożytek ze swojej urody? Zapewne wielu mężczyzn
będzie spoglądać na nią chciwie, gdziekolwiek się pojawi. Wielu będzie jej pragnąć także po
tym, co jej się przytrafiło, ale tylko po to, by zaspokoić swe żądze, najchętniej gdzieś
ukradkiem na sianie. Żaden mężczyzna jednak z dobrej rodziny nie ożeni się z nią po tym
wszystkim. Na tyle Mali znała ludzi w okolicy.

Co się więc stanie z Margrethe i jej dzieckiem? - martwiła się Mali.

Odeszły kawałek drogą i usiadły na łące. Mały Sivert dreptał dookoła na krótkich nóżkach

i zrywał kwiaty, a właściwie tylko ich główki, bo łodyżki go nie interesowały. Coś sobie przy
tym wesoło gwarzył. Margrethe położyła dziecko na kolanach, zerwała źdźbło trawy i bawiła
się nim od niechcenia.

- Opowiedz mi teraz wszystko - odezwała się Mali. - Nikomu nie pisnę ani słowa, ale

chyba rozumiesz, że domyślam się, co się wydarzyło. Tak mi się przynajmniej zdaje.

Cichym głosem, nie patrząc na siostrę, Margrethe opowiedziała o swoim spotkaniu z

Bengtem na górskim pastwisku. O tym, jak dała się oszukać, o swoich uczuciach...

- Byłam strasznie głupia - mówiła cicho. - Ale myślałam, że go kocham. A on powiedział,

ż

e pragnie ze mną być i że czekał na mnie. Naiwna sądziłam, że pragnie być ze mną przez

całe życie i że on także mnie kocha - dodała stłumionym głosem, z trudem powstrzymując się
od płaczu.

Przez długą chwilę siedziały w milczeniu. Mali czuła, jak gotuje się w niej złość.
Mężczyźni, pomyślała z niechęcią. Wszyscy są tacy sami!
- Wiedziałam, że robię źle - ciągnęła Margrethe cicho. - Ale nie potrafiłam się

przeciwstawić. Nie, nie wziął mnie siłą - dodała pośpiesznie. - Chciałam tego. Nie pragnęłam
niczego bardziej niż oddać się właśnie jemu. Bo ja go kochałam, więc to, co robiłam,
wydawało mi się właściwe, ale... - Łzy popłynęły po jej bladych policzkach. - Dopiero po
wszystkim powiedział... powiedział, że jest zaręczony, a ja nie jestem dla niego odpowiednią
partią. Owszem, pragnął mnie i dostał to, czego chciał. I to wszystko...

- A kiedy zorientowałaś się, że jesteś w ciąży...
Margrethe uśmiechnęła się blado uśmiechem pełnym goryczy.
- Pytasz, czy mu o tym powiedziałam? Czy pojechałam do Innstad, by go powiadomić, że

wieczór na wrzosowisku ma swoje konsekwencje? Nie! Wstydzę się tego, jak się wtedy
zachowałam, ale pozostało mi jeszcze trochę dumy. Nigdy o nic nie poproszę Bengta
Innstada! Wystarczy mi to, co już od niego dostałam - dodała gorzko i popatrzyła na śpiące na
kolanach dziecko. - Nie dowie się ode mnie, że ma syna. Mama opowiadała, że się ożenił w
ś

więta Bożego Narodzenia. Nie chcę mu psuć małżeństwa.

- Ale to przecież on zniszczył ci życie - przerwała jej z gniewem Mali. - Przecież ty byłaś

jeszcze dziewczynką, a on dobrze wiedział, co robi. Tak, rozumiem, że nie wziął cię siłą -
dodała, gdy siostra znów zaczęła protestować. - Ale cię oszukał i powinien wiedzieć...

Margrethe wbiła w nią wzrok. Jej spojrzenie wydawało się jakieś obce i mroczne.
- To moja sprawa, nie twoja - rzekła cicho. - Bardzo mi przykro, że przyniosłam wstyd

całej rodzinie. Miałam nadzieję, że poradzę sobie sama w Trondheim i że nikt się nie dowie o
dziecku. Ale...

Przerwała na moment, wsłuchana we własne myśli.
- Nie miałam żadnej posady, kiedy jechałam do Trondheim. Po jakimś czasie jednak

dostałam pracę w domu u starego małżeństwa. Wydaje mi się, że było im mnie żal, bo
pozwolili mi zostać nawet wtedy, gdy zobaczyli, że się spodziewam dziecka. Ale w lipcu
starszy pan umarł, a jego żona sprzedała dom i przeprowadziła się do córki. I wtedy... Nie
miałam dokąd pójść. Wróciłam ze względu na dziecko - rzekła, zerkając na maleństwo. -

background image

Gdybym została w Trondheim, musiałabym pójść do pracy, co wtedy zrobiłabym z nim?
Dlatego przyjechałam do domu, choć wolałabym poradzić sobie sama i wam oszczędzić
wstydu... Nie widziałam jednak innego wyjścia - dodała cicho.

Mali wzięła siostrę za rękę i powiedziała:
- Wszystko będzie dobrze. Przeżyliśmy razem niejedną zawieruchę. Przecież wiesz.
- Tylko że ja przysporzyłam wstydu i zmartwień mamie i ojcu - wyszeptała Mali i

rozszlochała się na dobre. - Wszystkich was zawiodłam, Mali! Co będzie z dzieckiem?
Zawsze będzie na nim ciążyło piętno bękarta. Najgorsze jest dla mnie, że on także będzie
cierpiał przez całe życie za to...

Mały Sivert przydreptał z rączkami pełnymi kwiatów i wysypał je na głowę Mali, która

roześmiała się rozbawiona.

- Ty łobuzie - uśmiechnęła się i posadziła go sobie na kolanach, zanurzywszy twarz w

jego lokach.

- Zupełnie nie są do siebie podobni, ci cioteczni bracia - powiedziała Margrethe, patrząc

ze zdumieniem na Małego Siverta. - Jak on urósł i jaki jest śliczny! Ale nie wiem, do kogo
podobny. W każdym razie nie do Johana - oświadczyła, a przez jej twarz przemknął słaby
uśmiech. - Ale pewnie nie martwisz się z tego powodu - dodała z lekką ironią.

Mali poczuła, że robi się jej gorąco. Nie chciała roztrząsać tego tematu, ale Margrethe się

nie poddawała.

- Ma najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam - mówiła, głaszcząc siostrzeńca

po policzku. - Szarozielone ze złotymi plamkami. I te śliczne włosy! - Nawinęła na palec
ciemny kosmyk. - Zdaje się, że ty najbardziej jesteś podobny do samego siebie, Mały Sivercie
Stornesie! - uśmiechnęła się Margrethe i poklepała go po policzku.

Gdyby wiedziała, jak wierną kopią swojego ojca jest ten jej siostrzeniec, pomyślała Mali

przygnębiona. Nie tylko ona trzyma na kolanach owoc grzechu. Obie doświadczyły tego
samego.


Kiedy wieczorem ułożyły dzieci do snu, cała rodzina zebrała się w izbie. Mali była

ciekawa, jak rodzice odnoszą się do przyjazdu Margrethe i czy pozwolą jej zamieszkać z
dzieckiem w domu.

- Oczywiście, że może tu zostać razem z dzieckiem - skwitował ojciec. - Stać nas teraz na

to - dodał, zerkając pośpiesznie na Mali. - Ale szczęśliwy z tego powodu...

- Nikogo nie cieszy ta sytuacja - przerwała mu Mali. - A chyba najmniej samą Margrethe.

Niełatwo żyć z poczuciem winy, że zawiodło się tych, których się kocha. Zawiodło ich
zaufanie. Ale co się stało, to się nie odstanie. Teraz musimy być razem i wzajemnie się
wspierać. Wszystko się ułoży. Przez jakiś czas ludzie będą gadać, ale wkrótce znajdą sobie
nowe tematy do plotek i wszystko się uspokoi.

- Ale Margrethe nie jest zamężna i dziecko pozostanie na zawsze bękartem, biedactwo -

odezwała się mama.

Nikt nie odpowiedział.
- Pytaliśmy Margrethe, kto jest ojcem dziecka, ale ona nie chce powiedzieć - pożalił się

ojciec. - Na co ci to przyjdzie? Bo przecież chyba wiesz, kto nim jest - dodał ostro, patrząc na
najmłodszą córkę.

- Tak, wiem - odparła Margrethe cicho z oczami pełnymi łez. - Ale powiedziałam już, że

to moja sprawa. Bardzo mi przykro, że przyniosłam wam wstyd, jestem ogromnie wdzięczna,
ż

e pozwoliliście mi zamieszkać tu z dzieckiem, ale nie pytaj mnie, tato, bez przerwy, kto jest

jego ojcem, bo i tak ci nie powiem. To moja sprawa, tylko moja - powtórzyła.

- Moim zdaniem to także sprawa mężczyzny, który spłodził dziecko... - nie dawał za

wygraną ojciec, ale Margrethe nie odpowiedziała.

background image


Kiedy po dwóch dniach Mali wróciła z Buvika, tabor cygański zdążył odjechać. Było już

dość późno i Mały Sivert zasnął po drodze w bryczce. Johan wziął go na ręce od Mali i wniósł
na górę do sypialni. Malec nie obudził się, kiedy Mali go rozebrała, przewinęła i włożyła mu
piżamkę. Otuliła go kocem, pocałowała, a potem odwróciła się do Johana.

- A co ty tu jeszcze robisz? - zapytała. - Nie masz w zwyczaju patrzeć, jak układam

dziecko do snu.

- Jestem ciekawy, jak było w Buvika - odpowiedział. - Na dole jest pełno ludzi i nie da się

porozmawiać spokojnie, a czuję, że coś się wydarzyło, skoro ojciec tak nagle wezwał cię do
rodzinnego domu. Chyba nie chodzi jedynie o przyjazd Margrethe?

Mali zastanawiała się, czy powiedzieć o wszystkim Johanowi. Uznała jednak, że wkrótce i

tak się dowie, więc lepiej, by usłyszał to z jej ust. Zwłaszcza że, tak czuła, bardzo by go
rozgniewało, gdyby taką nowinę przyniósł mu ktoś obcy, co zresztą poniekąd rozumiała.

- Margrethe wróciła do domu... - zaczęła, zdejmując szal i rozpinając eleganckie trzewiki.

- Wróciła do domu z dzieckiem.

Johan na chwilę znieruchomiał, otwierając usta ze zdumienia.
- To tak się prowadziła, że zdążyła się dorobić bękarta tam w Trondheim? - zapytał w

końcu z niedowierzaniem.

- Gdzie spotkała ojca dziecka, nic mi nie wiadomo - odparła krótko Mali. - Margrethe nie

chce o tym mówić. Ale tak się sprawy mają i teraz już wiesz. Pewnie wkrótce rozejdą się
plotki po całej okolicy, więc lepiej, żebyś był przygotowany.

Johan siedział i przyglądał się Mali, gdy zdejmowała przez głowę swą elegancką suknię.

Zanim udadzą się na spoczynek, zejdą jeszcze na kolację. Nie chciała niepotrzebnie brudzić
odświętnego stroju. Brązowa płócienna spódnica i bluzka leżały na krześle przy łóżku.

- Tak, tak, te dziewczęta z Buvika - odezwał się nagle Johan. - Jedna zimna jak ryba i

niechętna w łóżku, że nie ma na nią sposobu, druga zaś taka chutliwa, że ledwie wyjechała z
domu, od razu przespała się z mężczyzną. Nie wiem tylko, jaka jest Eli, ale może
dowiedziałbym się tego i owego, gdybym popytał w okolicy - roześmiał się złośliwie.

Mali odwróciła się gwałtownie, a jej oczy zapłonęły z gniewu.
- Że też masz czelność mówić takie rzeczy - syknęła.
- A może to nieprawda? - zapytał z ironią. - Rozumiem mężczyznę, który tak skutecznie

zajął się Margrethe. Sam miałem na to ochotę, kiedy tu była u nas latem. Nie protestowała
zresztą zbytnio, kiedy ją obejmowałem. Pewnie o tym nie wiesz? Nie mówiła, że skradłem jej
całusa? Wcale się nie wzbraniała, gdy ją dotykałem tu i tam. Nie, nie była niechętna ta
dziewka! - dodał z uśmiechem.

Mali poczerwieniała i rzuciła się na Johana, by mu wymierzyć policzek. Ogarnęła ją

wściekłość, choć w głowie kołatała jej niepojęta myśl. Widziała przecież, że Margrethe lubi
Johana, w każdym razie bardziej niż ona sama. Widziała, że imponuje jej zainteresowanie i
podziw dorosłego mężczyzny, i to samego dziedzica Stornes. Ale żeby pozwoliła mu... Mali
nie mieściło się to w głowie. Przypomniała sobie jednak, że siostra jakoś dziwnie jej unikała
przed sianokosami w górach. Czy to dlatego, że między nią a Johanem do czegoś doszło?
Boże, może to Johan jest ojcem dziecka Margrethe, przeleciało jej przez myśl.

Oczywiście, że nie! Brakowało jej tchu, ale starała się uspokoić. Margrethe opowiedziała

jej prawdę o ojcu dziecka, tego była pewna. Ale nie wykluczała też, że Johan obmacywał jej
siostrę. Pewnie dlatego była taka speszona i zakłopotana pod koniec pobytu we dworze.
Zawstydziło ją, że mąż siostry stał się wobec niej nazbyt nachalny. A teraz Johan próbuje
odwrócić kota ogonem, mówiąc, że to jej siostra mu się nadstawiała.

Mali uderzyła go z dziką furią, on jednak wykręcił jej rękę, przyciągnął mocno do siebie i

pocałował.

- Co ty robisz? - wycharczała Mali, próbując się uwolnić.

background image

- Zabawmy się tak, że ty będziesz twoją siostrą - zaśmiał się Johan, nie zwalniając

uścisku. - Ale musisz być nieco bardziej chętna, prawda, taka jak Margrethe.

Mali uświadomiła sobie, że stoi w samej tylko halce. Podczas szarpaniny potargały jej się

włosy. Jęknęła, gdy Johan nieostrożnie wyjął grzebienie i wsuwki podtrzymujące fryzurę i
włosy spłynęły na jej nagie ramiona.

- Nie odważysz się... - wycedziła.
Ale po jego spojrzeniu poznała, że nic go nie powstrzyma.
- Nie dość, że są nędznego urodzenia te dziewczęta z Buvika - odezwał się rozeźlony - to

jeszcze im się zdaje, że mogą robić, co chcą. Ciekawe, jak ty byś się zachowała, gdybyś
spotkała kogoś, kto by ci się spodobał. Coś mi się zdaje, że nie byłabyś ani trochę lepsza niż
twoja siostra. Tymczasem myślisz, że mnie możesz odmawiać wszystkiego, prawda? Ale to
wciąż ja jestem twoim mężem i panem tu we dworze. Nie zapominaj tego! - Sapiąc, szarpał
jej bieliznę. - Tak więc teraz zrobisz to, co zrobiłaby twoja siostra, gdybym ją zaciągnął na
siano. A jeśli będziesz niemiła, to obudzę dziecko, które sobie tak smacznie śpi. Będzie
mogło zobaczyć, jak jego ojciec tłucze matkę, by wziąć to, co mu się prawnie należy -
wysyczał wprost do ucha Mali.

Przeraziła się.
- Nie zrobiłbyś tego, Johan - wyszeptała.
- Możesz sprawdzić - zaśmiał się złośliwie. - Chłopak powinien się w końcu nauczyć, jak

należy się obchodzić z kobietami, prawda?

Mali zamilkła. Johan w takim stanie zdolny był do wszystkiego. Na tyle go już znała.

Najwyraźniej bardzo go podnieciło to, że Margrethe oddała się całkiem obcemu mężczyźnie.
Słusznie się domyślała, że kiedy siostra była u nich latem we dworze, sam miał na nią
chrapkę.

Mali sądziła, że Johan pociągnie ją za sobą do łóżka, jak to zazwyczaj bywało, on jednak

pchnął ją na ścianę tuż u wezgłowia łóżka, w którym spał Mały Sivert.

Mali ledwie miała odwagę oddychać, lękając się, że obudzi dziecko.
- Nie tu - wyszeptała cicho. - Jeszcze usłyszy...
- Nie, jeśli będziesz miła - sapnął Johan. - Nie usłyszy, jeśli nie będę się musiał z tobą

szarpać. Rozbieraj się!

Puścił ją, by mogła zdjąć majtki, ale opierał się rękami o ścianę, tak by Mali się mu nie

wymknęła.

- Teraz podnieś halkę! - rzucił z uśmiechem.
Mali posłusznie wykonała polecenie i oparła się nagimi pośladkami o zimną ścianę.

Zamknęła oczy, gdy Johan chwycił ją w pasie i kolanem rozchylił uda. Jej myśli krążyły
wokół tamtego razu, kiedy stała oparta o ścianę w wilgotnej piwnicy. Jej ciało na moment
zapłonęło na wspomnienie tamtej chwili. Wstrzymała oddech, by nie jęknąć, a potem
zamknęła się na wszystkie zmysły prócz słuchu. Nasłuchiwała czujnie, czy z łóżka, w którym
ś

pi syn, nie dochodzą jakieś odgłosy. Poza tym nie wydała z siebie żadnego dźwięku,

poddając się bezwolnie mężowi. Bez słowa protestu pozwoliła Johanowi na to, by posiadł ją
opartą o ścianę poddasza. Kiedy skończył i ją puścił, Mali opadła na kolana przy łóżku
Małego Siverta. Dziecko oddychało cichutko, a na jego okrągłych policzkach malowały się
rumieńce po podróży w rześki jesienny wieczór. Położyła głowę na poduszce obok synka i
cicho zapłakała.


ROZDZIAŁ 14.

Po powrocie z Buvika z Mali jakby całkiem uszła wola walki i radość życia. Czuła

wewnętrzną pustkę, rozpaczliwie zmagając się w samotności ze wszystkimi problemami.
Musiała się przygotować na złośliwe plotki, które zaczną krążyć, gdy tylko wyjdzie na jaw, że

background image

w Buvika pojawiło się nieślubne dziecko. Niejeden odczuje złośliwą satysfakcję i odbije to
sobie na niej. Ludzie będą okazywać jej lekceważenie, ponieważ wywodzi się z rodziny, która
nie dość, że biedna, to na dodatek wywołuje zgorszenie. A przecież odkąd ojciec wykupił
gospodarstwo, ich życie zmieniło się na lepsze. Ale teraz wścibscy mogą zacząć drążyć, skąd
nagle w Buvika wzięli na to pieniądze. Krążyły najróżniejsze pogłoski, niektóre
niebezpiecznie bliskie prawdy. Mimo że transakcja pomiędzy Sivertem Stornesem i jej ojcem
odbyła się po cichu, w oficjalnych dokumentach jednak wszystko zostało zapisane. I chociaż
prości ludzie nie mieli wglądu w te dokumenty, Mali przeczuwała, że prędzej czy później ktoś
się dopatrzy prawdy i ze złośliwą satysfakcją rozpowie o wszystkim. Najbardziej się
wstydziła tego, że ludzie mogą gadać, że sprzedała się do Stornes, choć było to zgodne z
prawdą. Tyle tylko, że ludzie uznają, że uczyniła to dla pozycji i majątku. Mało komu
przyjdzie do głowy, że w ten sposób chciała ratować swoich bliskich.

Zresztą jaka to różnica, myślała z rezygnacją. Ludzie uwielbiają plotki, zwłaszcza na temat

osób mojego pokroju.

Inną sprawą, która nie dawała jej spokoju, był powracający wciąż lęk, że ktoś nabierze

podejrzeń, iż Mały Sivert nie jest synem Johana. Za dnia odsuwała od siebie te myśli zajęta
pracą, jednak powracały do niej nocą. Niekiedy nabierała przekonania, że musi opowiedzieć
swojemu synowi, kto naprawdę jest jego ojcem, że Mały Sivert ma prawo o tym wiedzieć.
Kiedy indziej stanowczo odrzucała ten pomysł, pewna, że nic dobrego nie wyniknęłoby z
tego, gdyby wyjawiła prawdę o pochodzeniu syna. Równocześnie dręczyła ją obawa, jak
zareaguje Mały Sivert, gdy się kiedyś o tym dowie. Nie zniosłaby utraty jego miłości i
zaufania. Zbyt wiele w życiu straciła, by poświęcić również to, co najdroższe, miłość tego, dla
którego żyła. Rozumiała jednak, że okłamywanie syna przez cale życie będzie dla niej
większym ciężarem niż to, że poczęła go nie z mężem, lecz z innym mężczyzną.

Związek z Johanem też bardzo szarpał jej nerwy. Sądziła, że weszli w taką fazę pożycia, że

jakoś zdoła wytrzymać u jego boku, nawet jeśli od czasu do czasu będzie musiała znieść
uciążliwości wypełniania małżeńskich obowiązków. Ale po takich zdarzeniach jak to, które
miało miejsce wieczorem po jej powrocie z Buvika, wpadała w czarną rozpacz, gniew i
frustrację. Czuła, że Johan wykorzystuje każdą okazję, by ją poniżyć, że odczuwa
perwersyjną radość, używając wobec niej przemocy, zmuszając do tego, by posłusznie
poddawała się jego woli. Właśnie to najbardziej rozpalało jego żądze. I tego nie była w stanie
znieść. Ponieważ jednak Mały Sivert spał z nimi w jednej sypialni, nie mogła się
przeciwstawić mężowi, gdy obchodził się z nią brutalnie. Zastanawiała się, czy nie przenieść
dziecka do innej sypialni na poddaszu, ale myśl ta ściskała jej serce. Przecież nie może kłaść
dziecka samotnie w osobnym zimnym pomieszczeniu! Jeszcze na to za wcześnie! Mały Sivert
nie miał przecież jeszcze półtora roku i wciąż jej bardzo potrzebował. Postanowiła, że zostawi
go jeszcze na jakiś czas w swoim łóżku. Trudno, będzie musiała znieść humory Johana i
spełniać jego zachcianki, gdy tego zażąda.


Mali nie była w Innstad od świąt Bożego Narodzenia, kiedy to odbyło się tam huczne

wesele. Zazwyczaj nie składano sobie wizyt, jeśli nie było konkretnego powodu. Ale w
pierwszą niedzielę września matka Bengta obchodziła sześćdziesiąte urodziny i wyprawiała z
tej okazji przyjęcie. Zaprosiła wielu gości, bo chciała się wszystkim pochwalić, że Eline jest
w zaawansowanej ciąży. Ku ogólnemu zdumieniu ta drobna i chorowita kobieta zaszła w
ciążę już w kilka miesięcy po ślubie. Plotki o tym rozeszły się w okolicy błyskawicznie,
jednak mało kto widział młodą gospodynię z Innstad. Powiadano, że przez pierwsze tygodnie
chorowała i wolała nie wychodzić z domu. Pod koniec lata pojawiły się pogłoski, że Eline
strasznie przytyła. Każdy dostrzega to, co chce, myślała Mali. Sama nie widziała Eline, odkąd
ta zaszła w ciążę. Niektórzy byli pewni, że drobnej budowy kobieta urodzi bliźnięta, a kto

background image

wie, czy nie trojaczki. Ludzie nachylali się do siebie i szeptem przekazywali sobie plotki i
domysły.

- Ona jest taka chuda! Czym to ma wyżywić dziecko, które nosi pod sercem? Ledwie

starczy dla niej! Nie wygląda mi to dobrze!

- No, tak, nie zawsze trzeba czekać lata, nim kobieta zajdzie w ciążę - powiedziała Beret,

gdy dowiedziała się o Eline, rzucając Mali znaczące spojrzenie.

Odkąd z Sivertem przekazali gospodarstwo młodym i przenieśli się do osobnej części

budynku, Beret nieczęsto pozwalała sobie na złośliwości względem Mali. Ta czerpała wielką
radość z tego, że już nie natyka się na teściową na każdym kroku. Nie musiała dzień w dzień
wysłuchiwać, co, jej zdaniem, znów źle zrobiła. Ale Beret oczywiście często zachodziła do
izby. Kilka razy nawet próbowała powiedzieć, że coś nie jest dopilnowane tak jak wtedy, gdy
ona była gospodynią w Stornes, ale Mali zbywała ją, mówiąc chłodno:

- Być może, ale teraz ja tutaj rządzę. Chyba jesteście z Sivertem zadowoleni, że nie ciąży

już na was odpowiedzialność za cały dwór, ale my bardzo się cieszymy, że mamy was blisko
- dodawała już przyjaźniejszym tonem. - Dobrze wiem, że jeszcze muszę się dużo od ciebie
nauczyć, Beret!

Tymi słowami udobruchała Beret, która bardzo nie lubiła, gdy ktoś się jej sprzeciwiał.

Wzięła na ręce Małego Siverta i zapytała, czy nie chciałby wyjść z babcią na spacer. Malec
ochoczo na to przystał. Rzadkie uśmiechy, które pojawiały się na twarzy Beret, przeznaczone
były najczęściej dla wnuka. Mali kilkakrotnie przyłapała ją na tym, jak częstuje malca cukrem
i innymi smakołykami, ale nie robiła teściowej uwag. Zależało jej na tym, by Beret
ubóstwiała jej syna. Bo nawet jeśli powstaną jakieś plotki, Mali liczyła na to, że Beret
zareaguje ostro i zamknie ludziom usta. Przynajmniej taką miała nadzieję.


Kiedy Mali zeszła elegancko ubrana do izby, pozostali domownicy już czekali gotowi do

wyjazdu do Innstad.

- Ty, Mali, jesteś wciąż tak samo piękna jak w dniu, kiedy wychodziłaś za mąż -

powiedział Sivert pogodnie, przyglądając się synowej z podziwem.

Mali aż się zarumieniła z radości, bo rzadko kiedy tu, we dworze, słyszała miłe słowa.

Miała na sobie bordową spódnicę i swoją najładniejszą koronkową bluzkę. Wysoko na głowie
zawinęła włosy w kok i przewiązała go grubo plecioną taśmą z tej samej włóczki, co plisa u
dołu spódnicy. Zauważyła, że i Johan się jej przygląda, choć nic nie mówi. Za to oczy mu
nieco pociemniały i rozbłysły.

Beret natomiast zatrzymała spojrzenie na talii Mali.
Spódnica z wysokim stanem jeszcze bardziej podkreślała i tak szczupłą sylwetkę Mali.

Kiedy się myła, sama widziała, że tej jesieni ubyło jej parę kilo. Zmartwienia i kłopoty często
odbierały jej apetyt.

- No cóż, wygląda na to, że póki co nie możemy się spodziewać kolejnego dziecka we

dworze - odezwała się skwaszona Beret. - Mały Sivert skończył już półtora roku, czas
pomyśleć o następnym. Skoro w końcu udało wam się spłodzić jedno dziecko, to nie powinno
być problemu z drugim i trzecim. Bo chyba nie zamierzacie poprzestać na jednym potomku? -
dodała.

- To nie twoja sprawa, Beret - skwitował krótko Sivert. - Jedźmy już, bo się spóźnimy!

Powitał ich przystrojony na tę uroczystość dwór. W Innstad także ustawiono maszt i

wielka flaga łopotała, poruszana gwałtownymi podmuchami wiatru, które dochodziły od stro-
ny Stortind. Na podwórzu było już dużo ludzi. Większość zwlekała z wejściem do środka.
Czekali, aż goście zostaną zaproszeni do stołów. W izbie szybko robiło się gorąco i duszno.

Mali czuła na sobie spojrzenia wielu ludzi. Nie była pewna, jaka jest ich przyczyna.

Niektórzy byli pewnie ciekawi, czy w Stornes można się spodziewać kolejnego potomka. Ale

background image

kobiety patrzyły na nią wzrokiem pociemniałym z zazdrości, bo nie wszystkim udało się
zachować tak dobrą figurę po porodzie. Poza tym Mali wyróżniała się urodą i nie wszystkim
było to w smak. Nigdy nie pogodziły się z tym, że nędzarka z Buvika zajęła tak wysoką
pozycję tylko dlatego, że była ładna i pociągająca. Zwłaszcza te, które chciałyby wyglądać
tak jak ona. Im z urodzenia należało się wysokie miejsce w drabinie społecznej, zasługiwały
na nie. Piękna gospodyni ze Stornes była im solą w oku.

Mali wyczuła, że plotki o Margrethe dotarły już do Inndalen. Widziała, jak ludzie

pochylają głowy i coś do siebie szepczą, dostrzegała skierowane na nią złośliwe i gniewne
spojrzenia. Była na nie przygotowana. Nauczyła się wznosić ponad ludzkie gadanie i zawiść.
Uniosła dumnie głowę i ruszyła w stronę ganku.

- No nie, jest i Mali, piękna i szczupła w talii, aż miło popatrzeć! Ale słyszałem, że

pozostawiłaś siostrze rodzenie dzieci, bękartów!

Mali poczuła na twarzy gniewny rumieniec, patrząc na obleśny uśmiech gospodarza z

Gjelstad, który już miał czerwone z przepicia oczy i ledwie trzymał się na nogach.

- Co to, nie dopuszczasz Johana? - rechotał. - A może wolisz innych, Mali?
- A co takiego masz na myśli? - zapytała ze spokojem, choć serce łomotało jej pod bluzką

ze strachu, że ten diabeł w ludzkiej skórze nabrał jakichś podejrzeń.

- Mam na myśli tylko to, że powinnaś się wstydzić, że jesteś tak niechętna w łóżku. Johan

sam mi mówił, że jesteś zimna jak ryba. A oziębłe kobiety nie zachodzą w ciążę, nie
słyszałaś? Gdybyś była moją żoną, już ja bym...

- Na szczęście nie jestem - odparła lodowato. - Zdaje się, że nie możesz się pogodzić z

tym, iż nie zaciągnąłeś mnie na siano, kiedy jeszcze służyłam u was we dworze? To cię
dręczy, ty stary capie, prawda? I jeszcze pijaństwo - dodała i przecisnąwszy się obok niego,
weszła do środka.

Wszystko się w niej gotowało. A więc o tym rozmawiają po pijanemu Johan i Gjelstad.

Podejrzewała, że to właśnie Gjelstad namówił Johana, by potraktował ją jak dziwkę tamtej
pamiętnej nocy. On się tak pewnie zabawia, ten lubieżnik! I pewnie miał niezłą uciechę, że
udało mu się napuścić na nią Johana. Równocześnie serce jej łomotało ze strachu. Ten
człowiek był groźny. Nie wolno jej o tym zapominać.

Wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu czyjąś dłoń, i odwróciła się gwałtownie.
- Co z tobą? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła diabła.
Mali spojrzała w uśmiechnięte niebieskie oczy Havarda Gjelstada i omal mu nie wyznała,

ż

e sądziła, iż dotknął jej sam diabeł, czyli jego rodzony ojciec. Nic jednak nie powiedziała.

Jak zawsze na widok Havarda poczuła miłe ciepło w sercu i cichą radość, że istnieje ktoś taki
i że ma w nim zaufanego przyjaciela, na którego zawsze może liczyć.

- Czy wiesz, że jesteś piękna? - zapytał znienacka, przyglądając się jej twarzy.
Mali speszyła się i oblała gwałtownym rumieńcem.
- Ależ Havardzie - rzuciła na pozór lekko. - Jestem mężatką, mam męża i dziecko.

Powinieneś rozejrzeć się za jakimiś ładnymi, młodymi dziewczętami.

Nie odpowiedział. Wziął ją jedynie za rękę i przytrzymał przez chwilę. Coś w jego

spojrzeniu budziło jej niepokój, więc pośpiesznie cofnęła dłoń i uśmiechnąwszy się,
powiedziała:

- Zobaczymy się później.
Po czym weszła do środka.

Mali przeraziła się, gdy ujrzała Eline Innstad, która wstawiała do wazonów kwiaty

przywiezione przez gości. Szeroka suknia nie była w stanie zatuszować ogromnego brzucha.

- Witaj, Eline - powiedziała Mali, podchodząc do niej. - Wstyd mi, że nie zajrzałam tu

wcześniej, by ci pogratulować! - Skinęła głową na jej brzuch.

background image

Szare oczy Eline zdawały się być pozbawione życia. Blada była już wówczas, gdy

wychodziła w święta za mąż, ale teraz cera zdawała się wręcz ziemista. Wygląda szaro i
niezdrowo, pomyślała Mali. I bynajmniej wcale nie wydaje się szczęśliwa.

- Wielkie święto dziś we dworze - ciągnęła Mali. - To wielka radość, że tak krótko po

ś

lubie dziedzic jest już w drodze. Ja kazałam swoim czekać znacznie dłużej - dodała z

uśmiechem. - Ale pewnie już słyszałaś o mnie, o ślubie i o tym, że długo nie miałam dziecka.
Tu, w okolicy, ludzie lubią opowiadać sobie takie rzeczy.

Przez szarą twarz Eline przemknął grymas.
- Tak, zauważyłam - odparła. - Sama parę razy miałam ochotę wybrać się do Stornes, by z

tobą porozmawiać. To ty rodziłaś jako ostatnia tu w okolicy, poza tym miałam ochotę
pomówić z kimś... o tym, co mnie niepokoi, nie obawiając się, że następnego dnia będzie to
na językach całej wsi. Domyślam się, że i tobie nie było lekko, kiedy zostałaś młodą
gospodynią. Ale może teraz, kiedy odpowiadasz za dwór, jest lepiej?

Mali wzruszyła ramionami. Ze słów Eline domyśliła się, że małżeństwo nie spełniło

marzeń Eline i że ta młoda kobieta czuje się bardzo samotna. Jednak Mali mimo wszystko
wolała ważyć słowa. Nie znała Eline na tyle, by powiedzieć jej szczerze, co czuje. Poza tym
zwykle dusiła w sobie troski i wstyd i z nikim się nimi nie dzieliła.

Doleciały ich głosy nawołujące gości do stołu.
- Muszę odszukać mojego męża - rzekła Mali i rozejrzała się wokół.
- Nie poszłabyś ze mną potem na górę, żeby zobaczyć, co mam już przygotowane dla

dziecka? - zapytała pośpiesznie Eline. - Może udałoby nam się też chwilę porozmawiać -
dodała, a w jej wzroku kryła się błagalna prośba.

- Bardzo chętnie - odpowiedziała Mali. Zdziwiło ją, że Eline tak bardzo zależy na

rozmowie
z nią, ale może nie miała specjalnego wyboru...

Kiedy się odwróciła, by wyjść i rozejrzeć się za Johanem, natknęła się na Bengta. Poczuła,

jak wzbiera w niej gniew i pogarda. Proszę, stoi tu sobie wystrojony i przystojny, nie
przejmując się, że zmarnował jej siostrze życie. Wyglądał bezwstydnie zdrowo obok swej
szarej, nieforemnej żony. Po długim lecie pozostała mu na twarzy opalenizna, a spłowiałe na
słońcu włosy wydawały się niemal białe. Niesforna grzywka jak zawsze opadała mu wciąż na
czoło.

- To z gospodynię ze Stornes sobie tu stoisz i rozmawiasz - rzekł i nie patrząc na żonę,

pożerał wzrokiem Mali. - Nieczęsto cię widuję, ale jak widzę, trzymasz się znakomicie -
dodał, nie kryjąc zachwytu. - A twoja siostra podobno wróciła z Trondheim - dodał niby
mimochodem.

- Tak, z dzieckiem - odparła chłodno Mali, wbijając w niego wzrok. - Chyba już o tym

wiesz?

Przez moment poczerwieniał, ale zaraz odgarnął grzywkę i uśmiechnął się rozbrajająco.
- Tak, coś słyszałem. Ale to jej sprawa - dodał.
- No cóż, trzeba dwojga, żeby spłodzić dziecko - odparła krótko Mali. - Porozmawiamy

później, Eline - rzuciła na odchodnym i odwróciła się plecami.


Biesiada trwała długo, przy stole wygłoszono liczne mowy. Mali miała już ochotę wstać i

trochę rozprostować kości. Ława, na której siedziała, była twarda i nie miała oparcia, więc
rozbolał ją kręgosłup. Johan był zły, kiedy go wreszcie znalazła, zanim zasiedli do stołu.

- To nie uchodzi, żeby żona znikała mężowi z oczu zaraz po wyjściu z bryczki! Wszyscy

myślą, że przyjechałem sam.

- Chciałam się tylko przywitać z Eline - odpowiedziała Mali spokojnie. - Nie widziałam

jej od dnia ślubu.

background image

- Byli tacy, co widzieli, że witałaś się nie tylko z Eline - odparł, wbijając w nią

pociemniały z gniewu wzrok. - Dla Havarda Gjelstada zawsze znajdziesz czas, prawda?

Mali całkiem oniemiała. A więc tak niewiele trzeba. Ktoś zawsze miał ją na oku i

ż

yczliwie donosił, co widział i co zdawało mu się, że widział.

- Przecież rodzina Gjelstadów to nasi starzy znajomi. Jasne, że witam się z Havardem, tak

samo jak z innymi członkami rodziny. Chyba nie wypada, żebym zachowywała się inaczej.

Johan nic na to nie odpowiedział, szarpnął ją tylko za ramię i poprowadził do stołu.

Siedzieli tak obok siebie, nie zamieniając ani jednego słowa podczas przedłużającej się
biesiady. Jak zwykle Johan raczył się chętnie trunkami i w miarę posiłku coraz bardziej się
pocił, a wzrok mu zmętniał.

- Musisz wiedzieć, że widzę, jak tu się wszyscy na ciebie patrzą - zagadnął cicho,

pochylając się do Mali.

Odsunęła się, bo cuchnął bimbrem, ale on objął ją ramieniem i przyciągnął ku sobie.
- I niech się patrzą, wolno im, u licha. Ale nie zamierzam tolerować tego, że mizdrzysz się

jak młoda dziewka na oczach wszystkich. Nie zapominaj, do kogo należysz i kto jest twoim
mężem.

- Tak, wiem, kto mnie kupił - odparła Mali. - Jak mogłabym kiedykolwiek o tym

zapomnieć?

- No to się zachowuj, jak należy - odparł, uwalniając ją z uścisku. - Nie chcę, by ktoś

sobie pomyślał, że nie potrafię postępować z własną żoną. Wystarczy już jedna czarna owca
w twojej rodzinie - dodał chłodno.

Mali poczuła, jak wzbiera w niej złość. Odpowiedziałaby coś mężowi, ale mądrzej było

milczeć. Johan bywał nieobliczalny, kiedy wypił za dużo. Nie chciała, żeby doszło między
nimi do głośnej sprzeczki. Zamiast tego odsunęła się od niego, na ile mogła, i wyprostowała
dumnie plecy.


Eline nie musiała pomagać sprzątać po skończonym posiłku, więc razem z Mali poszły na

poddasze. Eline z trudem wspinała się po schodach. Kiedy uniosła spódnicę, żeby się nie
potknąć, Mali zauważyła, że ma strasznie opuchnięte nogi i stopy ledwie jej się mieszczą w
butach. Zaraz też po wejściu do sypialni zdjęła buty.

- Też tak ci puchły nogi? - zapytała, masując sobie kostki.
- Pod koniec ciąży buty były trochę ciasne - odparła Mali wymijająco. - Ale tak bywa w

tym stanie.

Tak naprawdę Mali nie widziała jeszcze nigdy takich opuchniętych nóg u młodej osoby.
- Rozmawiałaś o tym z lekarzem? - zapytała.
- Nie, nie tak często bywam u doktora, sama wiesz - odparła cicho Eline. - Tu we dworze

mówi się, że ciąża to nie choroba, i pewnie mają rację. Ale od dawna nie jestem w najlepszej
formie. Często mam bóle i zawroty głowy i w ogóle jakoś dziwnie się czuję. No i te nogi...

- Ile czasu zostało jeszcze do porodu? - zapytała Mali. Zwróciła uwagę, że Eline nie tylko

nogi ma opuchnięte.

Kiedy układała kwiaty w wazonie, widziała jej palce. Obrączka całkiem jej się wpiła w

skórę.

- Już niewiele. Mam rodzić pod koniec listopada. I dzięki Bogu - dodała, czerwieniąc się.
- Myślę, że powinnaś poprosić Bengta, żeby po niedzieli zawiózł cię do lekarza, Eline.

Nie sądzę, by coś było nie tak, ale wydaje mi się, że lekarz powinien dokładnie cię zbadać. To
normalne, kiedy zbliża się czas rozwiązania. Masz dość duży brzuch - dodała. - Trzeba
sprawdzić, czy to nie bliźnięta, żeby tu wszystko przygotować na czas porodu.

Eline wstała i otworzyła szufladę w starej komodzie.
- Bengt... Nie, nie chciałabym niepotrzebnie fatygować Bengta. Jego denerwuje, że jestem

chora i ociężała...

background image

Podeszła do Mali ze ślicznym komplecikiem zrobionym na drutach. Uśmiech rozjaśnił na

moment jej twarz.

- Sama zrobiłam - odezwała się zawstydzona. - Jak myślisz, Bengt ucieszy się z

dziedzica? No, jeśli to będzie chłopiec - dodała cicho. - On mówi wyłącznie o chłopcu. A co,
jeśli urodzi się dziewczynka?

Popatrzyła na Mali bezradnie.
- Kochana Eline, będzie się cieszył obojętnie, co się urodzi. Jeśli teraz będzie

dziewczynka, to później przyjdzie na świat chłopiec. Nie wygląda na to, byś miała problemy z
zajściem w ciążę - dodała z uśmiechem.

Eline nic na to nie odpowiedziała. Siedziała na łóżku obok Mali, bawiąc się maleńkim

kaftanikiem.

- Bengt... On nie mnie chce - powiedziała nagle chrapliwie. - Jest taki przystojny, mógłby

mieć każdą. Ale tak się złożyło, że jego ojciec i mój...

O Boże, pomyślała Mali z rozpaczą, kolejne zaaranżowane nieszczęśliwe małżeństwo.
- Ale ty chciałaś Bengta, prawda?
Eline oblała się rumieńcem, na chwilę jej oczy nabrały blasku, ale zaraz znów zgasły.
Zupełnie jakby ktoś zdmuchnął świecę, pomyślała Mali,
- Ja tak, chciałam go. Długo o nim marzyłam, więc mój ojciec powiedział...
Łzy płynęły jej po poszarzałej twarzy. - Ale ja nie jestem taką kobietą, jaką wymarzył

sobie Bengt, zwłaszcza w łóżku - wyszeptała udręczona. - Powiedział, że jestem za chuda i za
kanciasta, że ma siniaki od leżenia na mnie. I opowiedział mi, jaką kobietę chciałby mieć przy
sobie: piękną, radosną młodą gospodynię z okrągłymi biodrami i dużym biustem. Taką, którą
by można porządnie objąć. Chudych i ponurych nigdy nie lubił, tak powiedział.

Mali poczuła, jak wzbiera w niej gniew i rozpacz. To nie może być prawda, myślała. Jak

mężczyzna może powiedzieć coś takiego kobiecie, z którą się ożenił! Ale Eline nie kłamała,
tego Mali była pewna. Już podczas wesela zwróciła uwagę na to, że Eline wygląda zupełnie
inaczej, niż wyobrażała sobie żonę Bengta. Ale on też nie miał swobody wyboru i
sfrustrowany, mścił się na tej, której powinien dziękować.

Poza tym nie żałował sobie przyjemności przed ślubem pomyślała gniewnie Mali. Między

innymi z moją siostrą.

Mężczyźni! Co to za gatunek ludzki.
Tylko jeden mężczyzna spośród tych, których spotkała, różnił się od pozostałych. To był

Jo.

No i może jeszcze Havard, pomyślała niepewnie. On by na pewno nie powiedział czegoś

takiego kobiecie. Żadnej...

- Ale przecież urodzisz mu dziecko - odezwała się Mali cicho i ujęła ciepłą dłonią chłodną

dłoń Eline.

Minęła długa chwila, nim Eline zdołała odpowiedzieć. Szybko otarła twarz z łez i posłała

jej bezsilne spojrzenie.

- Kocham go - wyszeptała. - Jest piękny jak młody bóg. Gdybyś widziała... - Znów się

zaczerwieniła. - Tak, zaszłam z nim w ciążę, ale nie wydaje mi się, by kochał się ze mną z
radością. Wziął mnie tak, jakbym była kawałkiem drewna, szybko, bez pieszczot i bliskości.
Powtarzał tak kilka razy w tygodniu, póki nie okazało się, że jestem...

Siedziała i bawiła się ślicznym kaftanikiem, wstydząc się spojrzeć Mali w oczy.
- Jak mężczyzna może zrobić coś takiego? - mówiła cicho. - Brać kobietę bez ochoty ani

radości. Myślałam... A potem już się do mnie nie zbliżył - dodała. - Jeśli teraz urodzę syna, to
pewnie nigdy więcej mnie nie tknie. Znajdzie sobie inne do zabawy, takie jak lubi, młode,
krągłe i urodziwe dziewczęta. A ja do końca życia będę tylko matką dziedzica dworu. I chyba
umrę z rozpaczy i tęsknoty - zaszlochała.

Mali objęła drobne ramiona Eline i przytuliła ją do siebie.

background image

- Tak mi przykro, Eline - wyszeptała. - Ale mężczyźni są tacy dziwni. Zobaczysz, że

wszystko się zmieni, gdy tylko urodzisz mu dziecko, dziedzica. Wyzdrowiejesz, wróci ci
apetyt i nabierzesz rumieńców. Wtedy będzie widział tylko ciebie i z tobą będzie chciał się
zabawiać w łóżku.

- Tak myślisz? - wyszeptała Eline i spojrzała na Mali ze słabą nadzieją w ciemnych

oczach.

Nie, Mali w to nie wierzyła. Na tyle znała Bengta Innstada, by wiedzieć, że Eline nigdy nie

stanie się obiektem jego westchnień. Ale może któregoś dnia on także dorośnie i zrozumie, że
niszczy dobrą kobietę, którą wprawdzie nie dobrowolnie, ale jednak pojął za żonę. Chyba nie
jest na wskroś zły.

A ty? - odezwał się w niej glos sumienia. Czy ty nie robisz tego samego Johanowi?
Nie, broniła się Mali. Chciałam okazać dobrą wolę, kiedy przy ołtarzu odpowiedziałam

sakramentalne „tak", ale on zepsuł wszystko, gwałcąc mnie w noc poślubną. To co innego.

Mali wstała i oddała Eline kaftanik.
- Chodźmy na dół, zanim ktoś zauważy nasze zniknięcie - powiedziała. - Nigdy nie

zdradzę nikomu ani słowa z naszej rozmowy, przyrzekam. A jeśli zechcesz znów ze mną
porozmawiać, to daj znać albo sama przyjedź do Stornes. Nie zadręczaj się myślami w
samotności, Eline. I koniecznie jedź do lekarza!

- Dziękuję - odpowiedziała cicho Eline. - Pojadę. Nie powinnam ci tego wszystkiego

mówić - dodała, unikając wzroku Mali. - Nie chciałam się skarżyć na Bengta, ale taka jestem
samotna, że...

O mój Boże, pomyślała Mali, patrząc na młodą kobietę. Ona jest prawie tak samo

nieszczęśliwa jak ja. Ale ona przynajmniej nosi pod sercem prawowitego dziedzica. Nie musi
ż

yć w strachu, że popełniła grzech. Ale może to za mało, jeśli mężczyzna, którego kocha i

któremu pragnie oddać się z całego serca, jej nie chce i traktuje ją tylko jako maszynę do
rodzenia dzieci? Ona przynajmniej przeżyła chwile miłosnych uniesień z mężczyzną, którego
pokochała nad życie, choć teraz musi dźwigać nadludzkie wręcz brzemię. Mimo to nie
chciałaby cofnąć czasu. Bo tylko dzięki tym chwilom i miłości, jaką obdarzył ją Jo, jest w
stanie stawić czoło codzienności. Wiedząc, że na tym świecie istnieje miłość, gorączka
zmysłów, fizyczna bliskość... i grzech.

Ale z tym grzechem mogę żyć, pomyślała sobie i zebrała spódnicę. Przynajmniej na razie.

ROZDZIAŁ 15.

Mali nie mogła przestać myśleć o Eline.
W ciągu trzech lat, które spędziła w tych stronach, nie zaprzyjaźniła się z nikim. Głównie

dlatego, że nikogo nie dopuszczała zbyt blisko siebie. Spotykała się wprawdzie co jakiś czas z
młodymi gospodyniami, zawsze jednak utrzymywała pewien dystans, lękając się, że ktoś
mógłby zacząć wypytywać ją o małżeństwo i Małego Siverta. Wolała rozmawiać o tkaniu i
zajęciach w gospodarstwie niż o sobie i sprawach osobistych. Dlatego też nikt nie był z nią
tak otwarty i szczery jak Eline Innstad. Mali domyśliła się, że młoda gospodyni z Innstad nie
utrzymuje kontaktów z innymi młodymi gospodyniami we wsi. Mieszkała tu od niedawna, a
po ślubie dużo chorowała i nie wychodziła z domu. Zapewne słyszała, że Mali także nie było
lekko, gdy została żoną dziedzica Stornes, i dlatego zwróciła się do niej.

Mali wciąż nie przestawała być tematem rozmów, ludzie mieli ją na oku i komentowali

każdy krok, choć teraz kiedy urodziła dziedzica, poczuła większą akceptację z ich strony.

Jeśli Eline urodzi syna, i na nią spojrzą inaczej, pomyślała Mali. Tyle że Eline nie

przyniesie to pociechy, bo jej, bogato urodzonej, nie obchodzi, co sądzą o niej inni. Pragnie
jedynie miłości mężczyzny, którego poślubiła. Wątpliwe jednak, czy kiedykolwiek zostanie
nią obdarzona, nawet jeśli mu urodzi niejednego, a dwóch synów. Chociaż... może coś się

background image

zmieni? Bengt Innstad pewnie kiedyś wreszcie dorośnie i wtedy można mieć nadzieję, że
doceni, iż trafiła mu się niezwykle miła i dobra żona, która kocha go bardziej niż wszystkie
inne kobiety. Problem polega jedynie na tym, że dla Bengta Innstada miłość niewiele znaczy.
Jego ekscytuje wyłącznie zdobywanie kobiet, których pożąda, a Eline, niestety, do nich nie
należy. Mali westchnęła ciężko i postanowiła odwiedzić wkrótce nieszczęśliwą żonę Bengta.


Mali zyskała z czasem szacunek wśród ludzi nie tylko dlatego, że urodziła syna, dziedzica

Stornes, ale także z innego powodu. Okazała się bowiem niezwykle utalentowaną tkaczką i
prawdziwą mistrzynią w farbowaniu wełny. Jej wyroby budziły duże zainteresowanie nie
tylko we wsi, ale też w dalszej okolicy. Ludzie, którzy przybywali do dworu, chcieli
koniecznie obejrzeć, czym się zajmuje, a na widok suszących się w pralni na drągu
kolorowych motków wełny otwierali usta ze zdumienia. Kobiety zachwycały się pięknymi
barwami, zwłaszcza odcieniami niebieskiego, które niełatwo było uzyskać i tylko nielicznym
się to udawało. Ale choć Mali chętnie dzieliła się swoimi umiejętnościami z osobami, które
były tego ciekawe, to jednak pewne sprawy wolała zachować dla siebie. Wypytywana o
niebieski kolor wełny, uśmiechała się tylko i kręciła głową, mówiąc:

- To niech pozostanie moją tajemnicą.
Jak miała powiedzieć, że do farbowania używa moczu zlanego z nocników we dworze.

Mieszała, gotowała i płukała we właściwy sposób i tak uzyskiwała fantastyczne, podziwiane
przez wszystkich odcienie błękitu, które stały się znakiem rozpoznawczym jej wyrobów.

Pod koniec lata rada parafialna zwróciła się do niej z prośbą, by utkała nowy obrus na

ołtarz do kościoła w Kvannes. Wiadomość ta szybko rozeszła się we wsi. Mali rozsadzała
duma, choć starała się tego po sobie nie pokazywać. Tkanie i farbowanie wełny stało się dla
niej czymś więcej niż tylko zajęciem, po które sięgała, by dać upust swoim emocjom, jak na
początku pobytu w Stornes. Dzięki niemu stała się znana i zyskała uznanie, które mile ją
łechtało, choć nie dawała tego po sobie poznać. Czuła, że ma szansę stać się kimś więcej niż
tylko żoną dziedzica Johana Stornesa.

Po śmierci babci Beret i Sivert wprowadzili się do jej izby, a Mali przeniosła krosna na

górę do sypialni, w której grzał piec. Mogła teraz pracować w ciszy i spokoju niezależnie od
pory roku. Johan, dokładając do pieca za dnia, mruczał pod nosem, że niepotrzebnie marnuje
drewno, ale Mali udawała, że tego nie słyszy. Johan nie zabraniał jej tkać, chociaż czasami
burczał, że gospodyni we dworze ma dość innych prac i nie powinna bez przerwy
przesiadywać przy krosnach. Wprawdzie rozumiał, że dworowi nie przynosi ujmy, gdy
gospodyni jest zręczna i zdolna, ale podobnie jak matkę zżerała go zazdrość. Każde z nich
jednak z innego powodu.

Johan był zdania, że to gospodarz powinien być obiektem zainteresowania, jego ludzie

powinni poważać, pytać o radę i prosić o pomoc, a nie jego żonę. Nie mógł jednak nic zrobić,
ponieważ jego ojciec bardzo zachęcał Mali do tkania. Siverta cieszyło, że młoda gospodyni
przejęła wieloletnią tradycję artystycznego tkactwa w Stornes, tradycję, którą zapoczątkowała
jego matka, kiedy przybyła tu jako dwudziestoletnia panna młoda przed sześćdziesięciu laty.

Siverta cieszył bliski kontakt matki i Mali i wdzięczny był synowej za to, że umiliła

staruszce ostatnie lata, które na pewno nie byłyby równie radosne, gdyby teściową opiekowa-
ła się Beret. Dlatego też po pogrzebie swej matki, kiedy dzielił po niej spuściznę, oznajmił, że
krosna, których babcia użyczała Mali, stanowią odtąd jej własność. Tym samym ukrócił
wszelką krytykę na temat zajmującej się tkaniem Mali.

Sivert nie tylko akceptował zajęcie synowej, ale gorąco ją zachęcał. Ponieważ to on nadal

decydował o wielu sprawach we dworze, choć formalnie odpowiedzialność spoczywała na
Johanie, nikomu nie przyszło do głowy, żeby przeciwstawić się staremu gospodarzowi. Sivert
wiedział o tym, tak samo jak wszyscy inni.

background image

Teść wciąż wyrzucał sobie sposób, w jaki Mali trafiła do Stornes. W głębi serca wiedział,

ż

e nigdy nie powinien przystać na to, co zrobił. A kiedy z czasem pojął, że małżeństwo

Johana i Mali nie układa się najlepiej, i nie miał wątpliwości, że winę za to ponosi syn, stało
się dla niego ważne, by umilić Mali życie w inny sposób, skoro już doszło do tego
nieszczęsnego małżeństwa. Pokochał tę dumną, piękną synową i szanował ją za to, że nie
pozwalała sobą pomiatać tym, którzy uważali się za coś lepszego. Wprawdzie wydawała się
dość chłodna i zamknięta w sobie, a wobec innych zachowywała rezerwę, Sivert jednak
rozumiał, że okoliczności sprawiły, iż jest taka, a nie inna. Sam często dostrzegał ciepło,
uśmiech i radość w jej ciemnych oczach. Niejasno pojmował, kim mogłaby być, gdyby nie
trafiła do Stornes jako obiekt handlu. Przypominała pięknego dzikiego ptaka, któremu ktoś
podciął skrzydła, i przygnębiało go, że sam brał w tym udział.

Miłość i szacunek, jakim darzył synową Sivert, Mali odwzajemniała z całego serca.

Bardzo kochała ojca Johana i wiele razy nie mogła wprost pojąć, jak taki dobry człowiek
może mieć takiego syna. Ale wtedy patrzyła na teściową i znajdowała wyjaśnienie. Bo Johan
był bardziej podobny do matki, co do tego nie miała żadnych wątpliwości.


Któregoś dnia w październiku do Stornes zajechał Bengt Innstad. Kiedy Mali go

zobaczyła, natychmiast pomyślała o Eline. Wielokrotnie planowała wybrać się do Innstad, ale
wciąż coś stawało jej na przeszkodzie. I tak mijał tydzień za tygodniem.

Jesień była pogodna i owce wciąż wypasały się na łąkach na granicy lasu. Wszyscy jednak

zdawali sobie sprawę, że aura może się w każdej chwili zmienić, bo o tej porze roku często
następowały takie gwałtowne załamania pogody. Właśnie o owcach przyszedł porozmawiać z
Johanem Bengt. Zastanawiał się, czy nie wymienić się z nim paroma sztukami rozpłodowymi.
Stornes słynął ze zdrowych i żywotnych owiec, które dawały dorodne potomstwo. Wielu
zgłaszało się do dworu w tej samej sprawie co Bengt, ale Johan był ostrożny w pozbywaniu
się zbyt wielu sztuk. Te sprawy zawsze dokładnie omawiał z Sivertem, który przez cale lata
zapisywał, które gatunki warto rozmnażać i jakie aktualnie owce zasilają stado.

Kiedy we dworze pojawiali się ważniejsi goście, było w zwyczaju zapraszać ich do izby na

kawę. Mali zauważyła, że Bengt bardzo zeszczuplał, był też bardziej milczący niż zwykle.
Nie sypał jak z rękawa żartami, a jego niebieskie oczy nie były już takie wesołe i pełne życia.
Widocznie małżeństwo i jemu nie służyło. Mali była ciekawa, czy wreszcie zrozumiał, że
Eline potrzebuje troski i dobroci z jego strony, zwłaszcza teraz, gdy zbliża się czas
rozwiązania. Już tylko sześć tygodni pozostało do porodu. Mali weszła do izby i zastanawiała
się, kiedy wypada zapytać o Eline, ale on ją uprzedził.

- Eline prosiła, by cię zapytać, czy nie miałabyś czasu przyjechać do Innstad któregoś dnia

- odezwał się nieoczekiwanie. Sprawiał wrażenie trochę zakłopotanego, ale Mali czuła, że coś
go gnębi. Chyba się bał. A więc i jego wreszcie dopadły trudy życia. Nie żałowała go. Po
tym, co zrobił Margrethe, trudno jej było zachować się normalnie w jego towarzystwie. Była
w Buvika jeszcze dwukrotnie po przyjeździe Margrethe z Trondheim i przekonała się, że pod
wieloma względami wszystko ułożyło się lepiej, niż się obawiała na początku. Pewnie, że
ludzie gadali, ale Margrethe przebywała głównie w domu i rzadko pokazywała się gdzieś z
małym synkiem. Tym samym pozostały ciekawskim tylko domysły, bo nikt nie miał odwagi
spytać o szczegóły ich ojca. Gospodarz z Buvika zawsze cieszył się powszechnym sza-
cunkiem, nawet wtedy, gdy miał poważne kłopoty. Dużym zawodem dla ciekawskich było to,
ż

e nie odbyły się, jak się spodziewano, huczne chrzciny. Margrethe oznajmiła krótko, że

dziecko zostało ochrzczone przed powrotem do domu, ale Mali wątpiła, czy to prawda, bo po
jakimś czasie Margrethe zgodziła się jednak urządzić cichy chrzest w Buvika.

Mali z radością zgodziła się zostać matką chrzestną siostrzeńca, chociaż Johanowi nie

bardzo się to podobało. Z pogardą w głosie zastanawiał się, po co chrzcić bękarty.

background image

- Co ci będę tłumaczyć, skoro i tak nie zrozumiesz - odparła krótko Mali. - Jeśli nie chcesz

ze mną jechać, to nie musisz. Zostań w domu. Twoja nieobecność nie przeszkodzi nam
ochrzcić dziecka.

Ale Johan w końcu pojechał, kierowany głównie ciekawością. Chciał zobaczyć Margrethe

z bękartem. Jakież było jego zdumienie, gdy ujrzał ich oboje. Jego spojrzenie wyrażało
bezgraniczny zachwyt. Margrethe przywitała ich z synem na ręku. Trochę przytyła i nabrała
rumieńców. Mali zdawało się, że jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie. Wydawała się
dojrzalsza nad swój wiek. A jej synek urósł i nabrał ciałka. Pięciomiesięczny brzdąc
uśmiechał się i gaworzył i był tak podobny do Bengta, że Mali poczuła ukłucie w piersi.
Strasznie się bała, że Johan się domyśli, kto jest ojcem dziecka, ale on głównie wpatrywał się
w młodą mamę. Podczas cichej uroczystości malec otrzymał na imię Olaus. Mali aż zadrżała,
gdy to usłyszała. Takie imię nosił bowiem ojciec Bengta! Jak Margrethe odważyła się na coś
podobnego? Spojrzała na siostrę, ale ona to przyjęła ze spokojem, a nawet z lekką przekorą.

- Jak mogłaś go nazwać Olaus? - zapytała Mali, gdy sprzątały ze stołu. - Kiedy ludzie go

zobaczą i usłyszą imię...

- Niech sobie myślą, co chcą - odpowiedziała Margrethe nieporuszona. - Dziecko jest,

niestety, bękartem, ale mimo wszystko łączą je więzy krwi z rodziną Innstadów!


Takie myśli niczym błyskawice przelatywały Mali przez głowę, kiedy tak stała i patrzyła

na Bengta. Aż się paliła, by mu powiedzieć, co o nim sądzi. Ale może on naprawdę nie ma
pojęcia o synu, który przebywa w Buvika?

Nie potrafi skojarzyć prostych faktów? Czy nie potrafi liczyć miesięcy? - zastanawiała się

Mali z pogardą. Bo z tego, co się domyślała, sądził, że Margrethe przespała się nie tylko z
nim. Gdyby nie Eline, chętnie by mu wyłożyła kawę na ławę. Rozsadzał ją gniew, ale
przyrzekła Margrethe, że nic nie powie. Zresztą, po prawdzie, to nie jest jej sprawa.
Margrethe niech robi to, co uważa za słuszne. Przecież to jej życie i jej dziecko! A jednak
Mali uważała, że syn siostry ma prawo wiedzieć, że nie jest jakimś pierwszym lepszym
bękartem, ale pierworodnym potomkiem Innstadów. Gdyby ludzie się dowiedzieli!

A gdyby wiedzieli, kto jest ojcem Małego Siverta? Jak zwykle, gdy nachodziła ją ta myśl,

Mali zrobiło się gorąco ze strachu. Sumienie wciąż jej dokuczało, że to, czego się dopuściła,
nie uchodzi nikomu bezkarnie. Bała się gniewu samego Boga, ale i mściwych ludzi. Bała się,
ż

e kara, jaka ją dosięgnie, dotknie także jej syna, którego kochała ponad wszystko. Otarła

dłonią twarz i spojrzała na Bengta.

- Coś się stało? - zapytała niespokojnie. - Eline była u lekarza?
- Tak, po urodzinach mamy gorzej się poczuła i nie wstawała z łóżka, posłaliśmy więc po

doktora. Nie wiem dokładnie, co stwierdził, ale chyba nie jest całkiem dobrze.

- To znaczy? - zapytała Mali niecierpliwie.
- Szczegółów nie znam, kobiece sprawy zostawiam kobietom - odpowiedział Bengt,

częstując się kolejnym kawałkiem ciasta. - Eline chciała przyjechać sama tu do was, ale
lekarz zalecił jej, by jak najwięcej leżała w łóżku. Zresztą ona właściwie nic innego nie robi,
odkąd wprowadziła się do dworu - dodał z goryczą. - Dlatego prosiła, bym cię zapytał...

- Oczywiście, że przyjadę - odparła Mali. - Pozdrów ją i powiedz, że będę jutro.
- Tyle zachodu, żeby urodzić dziecko - westchnął Bengt z rezygnacją. - Ona wciąż

choruje. Normalnie kobiety pracują niemal do rozwiązania, tymczasem Eline...

- Co ty możesz o tym wiedzieć? - odparła ostro Mali. - Chciałabym zobaczyć, ile

rodziłoby się dzieci, gdyby to mężczyźni zachodzili w ciążę i wydawali je na świat. Dopiero
by było narzekanie! I nie wszystkie kobiety przechodzą lekko ciążę. Eline jest bardzo dzielna,
bo przez cały czas ma jakieś bóle. Ty pierwszy powinieneś o tym wiedzieć, Bengt, chyba że
nie widujesz często swej żony?

background image

- Mali, co ty sobie, u licha, myślisz! - Johan poczerwieniał na twarzy, wbijając w nią

gniewne spojrzenie. - To nie twoja sprawa.

- Nie, nie moja. To sprawa Bengta - odparła rozzłoszczona Mali. - Prawda jest taka, że

mężczyznom wszystko uchodzi na sucho. Zawsze wykręcą się sianem.

Nie czekając na dalsze komentarze Johana, wyszła z izby. Na krótką chwilę uchwyciła

wzrok Bengta, ale on natychmiast spuścił oczy, a kiedy unosił filiżankę z kawą, ręka mu
lekko zadrżała.


- Powinnaś trzymać gębę na kłódkę! - rzucił Johan, kiedy tego wieczoru układali się do

snu. - Proszę, jaka się zrobiłaś pyskata! Nie życzę sobie, żebyś mi tu wyzywała porządnych
sąsiadów, tak jak dziś Bengta Innstada. To nie twoja sprawa, że...

- Zdenerwowałam się tylko, że mężczyźni mogą być tacy głupi - odparła krótko. - Ale

może już tacy po prostu są? Eline choruje, a on się w ogóle nie przejmuje jej stanem zdrowia.
Myślisz, że jak ona się z tym czuje?

- Może nam układałoby się lepiej, gdybyś równie dużo troski co cudzym żonom

okazywała swojemu mężowi - warknął Johan.

Mali nie odpowiedziała.
- Matka ma rację, już dawno powinnaś zajść znowu w ciążę. Ale ty taka jesteś niechętna,

ż

e...

- Bzdura - odparła Mali, odwracając się plecami i wkładając nocną koszulę. - Dobre chęci

nie wystarczą, by począć dziecko, tyle powinieneś już sam wiedzieć. Niektóre małżeństwa nie
mają więcej potomstwa. Na przykład twoja matka.

Wzdrygnęła się, gdy poczuła na ramionach jego dotyk.
- Ale to nie ze złej woli - syknął jej wprost do ucha. - Wiele razy zachodziła w ciążę,

wiesz przecież. Skoro nie brakuje ci dobrych chęci, to może problemem jest to, że nie
próbujemy dość często? Co o tym sądzisz?

Mali usiłowała się wywinąć, ale on ścisnął ją mocniej. Uświadomiła sobie, że powiedziała

coś, czego nie powinna była mówić, i pożałowała, że nie ugryzła się w porę w język.
Zdecydowanie nie miała ochoty spać z mężem częściej niż do tej pory. On tymczasem wziął
ją na ręce i przeniósł do swojego łóżka.

- Będziemy to w takim razie robić dużo częściej - powtórzył chrapliwie i podciągnął jej

nocną koszulę do pasa.

Mali zakryła twarz, ale on odciągnął jej rękę i szarpiąc ją za włosy, wycedził:
- Masz na mnie patrzeć i mnie obejmować! I mi się oddawać, rozumiesz? Chcesz czy nie

chcesz - dodał i wszedł w nią ostro i brutalnie.

Mali jęknęła z bólu, ale jego to tylko dodatkowo podnieciło. Zmusił ją, by uniosła biodra, i

zaczął ją ostro ujeżdżać. Myślała, że ją rozerwie, zdawało się to nie mieć końca.

- Boli mnie, Johan - zachlipała w końcu.
- Gdybyś była bardziej chętna, toby cię nie bolało - syknął, a przez jego twarz przemknął

cyniczny uśmiech. - Sama jesteś sobie winna.

Potem już nic nie powiedział. Mali znów próbowała odgrodzić się psychicznie od niego i

tego, co jej robił. Myślała o Jo. Wyobrażała sobie jego piękne oczy i czarne włosy. Usiłowała
sobie wmówić, że to jego ciężar ciała czuje na sobie, ale to nie było łatwe. Bo z Jo było jej
dobrze, Johan zaś poniżał ją i zadawał jej taki ból, że z trudem powstrzymywała się od
krzyku. Nie dawał łatwo za wygraną, jakby ogarnął go szał. Kiedy w końcu mogła opuścić
nocną koszulę i wymknąć się z jego łóżka, z trudem trzymała się na nogach.

- Jutro kolejna próba - zaśmiał się i wymierzył jej ostrego klapsa w pośladek. - Może

rzeczywiście trzeba to robić częściej. I postaraj się, by mieć ochotę, żebyś mi tu nie leżała i
nie jęczała jak jakaś młoda dziewica.

background image

Mali wsunęła się do łóżka obok Małego Siverta i wtuliła twarz w jego policzek. Była

półprzytomna, nie miała siły myśleć ani szukać sposobu, jak uniknąć prześladowań Johana.

Nie teraz, kołatało jej w głowie, później... Ale w głębi serca ściskał ją strach o przyszłość.

Bo wiedziała aż nadto dobrze, że nie urodzi dziecka, jakkolwiek Johan będzie się starał.
Gdyby się nie bała, że odbije się to na Małym Sivercie, zabroniłaby mu się tknąć. Chętnie
cisnęłaby mu prosto w twarz, że może sobie oszczędzić wysiłków, bo nie jest w stanie
spłodzić dziecka. Taki z niego mężczyzna! Ale tego nie wolno jej powiedzieć. Nigdy! Nawet
w wielkiej złości, nawet gdyby Johan okazał się wobec niej nie wiem jak brutalny. Bo to
oznaczałoby koniec dla nich wszystkich. Stałoby się tak, jak wróżyła babcia: w Stornes
zapanowałaby nienawiść, która nie miałaby końca. Mali otarła łzy z twarzy.

Muszę milczeć i cierpliwie znosić to piekło, pomyślała, muskając wargami policzek synka.

Dla Małego Siverta...

Następnego dnia po obiedzie Mali pojechała sama do Innstad. Na ganku powitała ją

Halldis Innstad. Była to pulchna wesoła kobieta, którą Mali od początku darzyła wielką
sympatią.

Albo jest naprawdę szczęśliwa, albo tak znakomicie udaje, pomyślała Mali. Bo Halldis

była zawsze uśmiechnięta i przyjazna i wyglądało na to, że ze swym mężem stanowią dobraną
parę.

Nietrudno było stwierdzić, po kim Bengt odziedziczył swoją powierzchowność. Już

podczas pierwszego spotkania z właścicielami dworu Innstad uderzyło Mali, jak bardzo Bengt
podobny jest do ojca. Olaus Innstad był wysokim barczystym mężczyzną z czupryną
szpakowatych włosów i iskrzącymi niebieskimi oczami. Choć już kilka lat temu przekroczył
sześćdziesiątkę, wciąż był bardzo przystojny. Był pracowity i można było na nim polegać. Na
temat gospodarzy Innstad nigdy nie krążyły żadne plotki.

Oni także mieli tylko jednego syna, co stanowiło rysę na ich szczęściu. Ale jedynak okazał

się zdrowy i żywotny, więc była nadzieja, że majątek dworski pozostanie w rękach rodu przez
kolejne lata. Pewnie dlatego tak im zależało, by ożenić Bengta, myślała Mali. Zdziwiło ją
jedynie, że Olaus wybrał taką drobną i chorowitą kobietę na żonę dla syna. Przy jednym
potomku tym ważniejsze jest, aby jego wybranka mogła rodzić dzieci i zarządzać dworem.
Póki co okazało się, że Eline jest płodna, ale Mali powątpiewała, czy kiedykolwiek okaże się
pomocna w gospodarstwie.

Zresztą stać ich tu na wynajęcie kogoś do pomocy, myślała Mali. Zwłaszcza że Eline

wniosła bogate wiano.

- Miło z twojej strony, że znalazłaś czas, by nas odwiedzić - powiedziała Halldis,

pomagając Mali zejść z wozu. - Eline źle się czuje i pyta o ciebie. Wiesz, ona nie zdążyła
zawrzeć tu we wsi zbyt wielu przyjaźni. Dużo chorowała, kiedy zaszła w ciążę, i pewnie
biedaczka czuje się trochę samotna.

- Co z nią? - zapytała Mali. - Bengt wspominał, że był u niej lekarz, ale nie umiał

powiedzieć, co właściwie stwierdził.

- Nie, Bengt... - odrzekła Halldis zrezygnowana. - On nie lubi choroby. Próbowałam mu

wytłumaczyć, że Eline jest bardzo dzielna, ale... - Wzruszyła ramionami.

Mali pocieszyło, że przynajmniej jedna osoba we dworze troszczy się o Eline.
- Lekarz orzekł, że Eline ma zbyt wysokie ciśnienie. Poza tym dziecko jest duże, za duże

na tak drobną osóbkę jak ona. Ona jest taka słabowita, wiesz...

- Może lepiej by było w takim razie posłać ją do szpitala? - zapytała Mali. - Jeśli podczas

porodu pojawią się komplikacje, trudno będzie ją przewieźć.

- Doktor się nad tym zastanawia. Przyjedzie znów w przyszłym tygodniu - odpowiedziała

gospodyni Innstad, biorąc Mali pod rękę i prowadząc do środka. - Wejdź sama na górę.
Myślę, że Eline woli pomówić z tobą na osobności.

background image

Mali omal nie zemdlała, kiedy zobaczyła leżącą w łóżku Eline. Twarz miała tak bladą, że

zlewała się niemal z bielą poduszki. Tylko jej duże ciemne oczy błyszczały w gorączce.
Długie włosy były potargane i przepocone.

W sypialni panował straszny zaduch.
- Och, Mali, tak się cieszę, że przyjechałaś - wyszeptała Eline, poruszając spierzchniętymi

wargami.

Mali przystawiła do łóżka krzesło i usiadła. Chwyciła gorącą dłoń chorej.
- Co z tobą, Eline? Wydaje mi się, że masz gorączkę.
- Możliwe, nie wiem. Całą noc źle się czułam, ale nie chcę sprawiać kłopotu Bengtowi i

innym. Lekarz już u mnie był, więc jeśli trochę poleżę...

- Chyba otworzę tu na chwilę okno - powiedziała Mali. - Trochę świeżego powietrza na

pewno ci nie zaszkodzi.

Wstała i wpuściła trochę rześkiego jesiennego chłodu. W pomieszczeniu od razu łatwiej

było oddychać. Gdy odwróciła się, zauważyła, że Eline kuli się z bólu, na czoło wystąpił jej
pot, a szczupłymi palcami uczepiła się drewnianej podpory przy łóżku.

- Ależ, Eline - zawołała przestraszona i nachyliła się nad nią. - Eline, co ci jest? Boli cię?
Eline z jękiem chwyciła Mali za rękę i ścisnęła z niepojętą siłą. Zagryzała wargi do krwi.

Strach chwycił Mali za gardło i przez chwilę nie mogła złapać tchu. Było źle, bardzo źle.

Powoli uchwyt zelżał i Eline opadła na poduszki blado-szara i spocona jak szczur.
- Chyba... chyba coś się zaczyna - wyszeptała, wbijając w Mali przestraszone, pozbawione

blasku oczy. - Ale to przecież za wcześnie! Coś jest nie tak, co Bengt powie...

- Do diabła z Bengtem - wyszeptała z pasją Mali. Uwolniła dłoń i pogłaskała Eline po

spoconym czole.

- Zejdę na dół i powiem, że trzeba sprowadzić akuszerkę i lekarza.
- Nie odchodź ode mnie, Mali! - Eline uczepiła się jej w dzikiej desperacji, powtarzając

błagalnie: - Nie odchodź! Obiecaj, że tu zostaniesz! Nie poradzę sobie bez ciebie,
przyrzekasz?

Mali pokiwała głową, ale nim odwróciła się do drzwi, Eline znów skręciła się w ostrym

bólu.

- Jestem mokra - wyszeptała, gdy znów mogła oddychać.
W pierwszej chwili Mali sądziła, że Eline mówi o tym, że się spociła, ale gdy ta odchyliła

kołdrę, serce przestało jej na moment bić. Eline krwawiła jak zarzynany zwierz.


ROZDZIAŁ 16.

Na widok rozlewającej się na łóżku kałuży krwi Mali wpadła w panikę.
- Jest bardzo źle? - zapytała szeptem zalękniona Eline, usiłując się podnieść, by to

sprawdzić.

Mali zdecydowanym ruchem pchnęła Eline na posłanie i nakryła ją kocem. Eline zaczyna

rodzić, ale coś jest nie tak, skoro tak mocno krwawi, myślała gorączkowo.

Nie miała pojęcia, co jest przyczyną krwotoku, ale nie miała wątpliwości, że sytuacja jest

ś

miertelnie poważna i nie ma czasu do stracenia.

- Wygląda na to, że dziedzic się nieco pośpieszył - zwróciła się do Eline, nie pojmując, że

mówi takim opanowanym głosem. Instynktownie jednak wyczuwała, że nie może dopuścić do
tego, by Eline wpadła w panikę. Najbliższe godziny będą dla niej wystarczająco trudne. Nie
wiadomo, ile czasu upłynie do szczęśliwego rozwiązania.

Szczęśliwego rozwiązania? Strach znów złapał Mali za gardło. Zbyt wiele nasłuchała się o

młodych kobietach, które umarły przy porodzie z powodu komplikacji. A coś jej mówiło, że
w tym przypadku szykuje się wiele komplikacji.

background image

- Leż spokojnie, Eline - nakazała z naciskiem. - Zejdę szybko do izby, by powiedzieć, że

należy przygotować wszystko do porodu. Trzeba też posiać po akuszerkę, doktora i Johannę z
Viken. Wrócę za chwilę.

Złapała brzeg spódnicy i zbiegła czym prędzej po schodach, mając nadzieję, że uda się

sprowadzić akuszerkę i lekarza od razu, że nie są zajęci w innym miejscu. Ale nawet jeśli są
wolni, to i tak chwilę potrwa, nim przyjadą do dworu. Tymczasem czas naglił.

- Pomóż, Boże - modliła się gorąco. - Eline cię potrzebuje. To taki dobry człowiek, wiesz

przecież. Pomóż jej, do kogo innego mam się zwrócić?! Kto inny zasługuje na pomoc, jak nie
ona, uosobienie dobroci.

Mali omal nie spadła z ostatniego stopnia, szarpnęła drzwi do izby tak gwałtownie, że

Halldis i służące poderwały się i odwróciły przestraszone.

- Eline zaczęła rodzić - powiedziała, z trudem łapiąc oddech. - Boję się, że to nie będzie

łatwy poród, bo strasznie krwawi. Nie wiem, co robić. Halldis, każ Bengtowi i Olausowi
sprowadzić doktora i akuszerkę, i to jak najprędzej.

Kobiety zamarły. Patrzyły na nią szeroko otwartymi oczami, nieruchome jak słupy soli.
- Róbcie coś, bo może być źle! - krzyknęła Mali zdesperowana. - Zagrzejcie wodę, dużo

wody i sięgnijcie po wszystko, co potrzebne. Niech któraś z was - zwróciła się do służących -
zaniesie na górę czysty koc i ręczniki albo coś, co można by jej podłożyć w łóżku. I
przynieście potem wodę, żebym mogła umyć Eline. Znajdź mężczyzn, Halldis! Bengt może
jechać prosto do Stornes i stamtąd zatelefonować po doktora. Niech powie, że życie Elene i
dziecka jest w niebezpieczeństwie, żeby nie myślał, że to jakieś fanaberie. A Olaus niech
pośle kogoś po Johannę z Viken. Czas nagli - powtórzyła głośno histerycznym głosem.

Nagle wszyscy jakby się ocknęli. Przerażeni popatrzyli na Mali, robiąc wszystko, co im

kazała. Nikt nie zareagował chyba na to, że to ona, obca kobieta, przejęła dowodzenie we
dworze.

- Chyba zostaniesz, Mali? - zapytała Halldis Innstad, patrząc na nią w nerwowym

napięciu. - Nie poradzimy tu sobie bez ciebie.

- Tak, zostanę, obiecałam to Eline - odparła krótko Mali. - Może nie mam dużej wprawy,

zwłaszcza przy takich komplikacjach, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc Eline.
Powiedz Bengtowi, by przekazał Johanowi, co się dzieje, i uprzedził, że wrócę do domu
dopiero po wszystkim - dodała i pobiegła do drzwi.

Gdy cicho weszła do sypialni na poddaszu, Eline leżała skulona z bólu. Wyglądała

niedobrze z bladą, poszarzałą twarzą i czarnymi jak węgle, przerażonymi oczami. Mali
szybko podeszła do łóżka i wytarła jej twarz ręcznikiem, który złapała w biegu na dole.

- Jestem już przy tobie, Eline - powiedziała cicho. Chwilę trwało, nim Mali udało się

uchwycić jej wzrok.

Wycierając twarz Eline, nie wiedziała, czy to pot, czy łzy.
- Wciąż krwawię - wyszeptała. - To chyba nie jest normalne. Co się dzieje, Mali? Tak się

boję, że coś złego się stanie dziecku. Bengt...

- Nie myśl o nim, Eline - przerwała jej Mali, odchylając kołdrę. - Wszystko będzie dobrze.

Już posłano po doktora i akuszerkę, no i po Johannę z Viken. Poradzisz sobie!

- Ale ty, proszę, nie odchodź ode mnie - wyszeptała Eline, uczepiając się desperacko jej

ręki. - Nawet jak przyjadą tamci. Potrzebuję cię, Mali! Tylko ty możesz uratować mnie i
dziecko, bo ci ufam. A niewielu osobom ufam. Tak się boję - dodała żałośnie.

Mali zrobiło się gorąco, gdy zobaczyła, że Eline miała kolejne krwotoki, gdy ona zeszła na

dół. Boże, co się robi w przypadku takiego krwawienia? Wiedziała, że to oznaczało, że
sytuacja jest groźna i że Eline powinna otrzymać fachową pomoc w szpitalu. Straciła już tyle
krwi. Jest całkiem blada i słaba.

- Jak często masz skurcze? - zapytała.
- Wydaje mi się, że nie ma chwili przerwy - wyszeptała Eline.

background image

Mali umyła ręce w miednicy i podeszła do łóżka.
To się dzieje zbyt szybko, myślała gorączkowo. Eline jest taka drobna, a dziecko duże.

Ona nie ma dość sił, by przeć. Dziecko nie przesunie się, póki nie nastąpi odpowiednie
rozwarcie. Rozchyliła uda rodzącej i wsunęła dwa palce w nadziei, że może się myli i
wyczuje główkę płodu. Zwykle tak robiła, gdy owca miała problemy z ocieleniem się, i w
desperacji pomyślała, że i w tym przypadku może się uciec do tego sposobu.

Ale otwór był bardzo ciasny. Mali wyjęła ociekające krwią palce. Zrozumiała, że jedyne,

co może zrobić, to nieść ulgę rodzącej, obmywać ją, pocieszać i być po prostu blisko niej.
Więcej pomóc nie może. Czuła, jak ogarnia ją bezsilność i strach. Kiedy przyjedzie doktor?
Bała się, że z Eline ujdzie życie, jeśli nadal będzie tak krwawić.

Drgnęła, słysząc odgłos otwieranych drzwi. Do sypialni weszła Halldis z gorącą wodą,

ś

cierkami, czystymi prześcieradłami i ręcznikami. Zbladła, gdy ujrzała zakrwawione łóżko,

zachwiała się i musiała oprzeć o ścianę, by się nie przewrócić. Mali podeszła do niej i wzięła
od niej czyste ręczniki.

- Nie daj po sobie poznać, że się boisz - szepnęła. - Ja sama umieram ze strachu, ale Eline

to nie pomoże, jeśli ją przerazimy. I tak już odchodzi od zmysłów, że coś pójdzie nie tak i
Bengt nie doczeka się swojego upragnionego syna.

Halldis spojrzała na Mali i uścisnęła jej dłoń.
- Zrobię wszystko, o co prosisz - wyszeptała. - Dzięki Bogu, że przyjechałaś właśnie dziś.

Kto by przypuszczał...

Bengt powinien się domyślić, pomyślała Mali z gniewem. Gdyby zainteresował się trochę

ż

oną, zrozumiałby, że coś jest nie tak. Właściwie wszyscy tu powinni zauważyć, że sytuacja

jest poważna, ale oni byli wyłącznie przejęci dziedzicem Innstad. Od Eline oczekiwali, że
urodzi im upragnionego chłopca, a ona, cicha i cierpliwa, cierpiała w milczeniu w obawie, by
nie być dla nikogo ciężarem, zwłaszcza dla mężczyzny, którego kochała rozpaczliwie i tak
bardzo chciała zadowolić.

Boże, pomyślała Mali. Do czego człowiek jest zdolny w imię miłości. Przez moment

wydawało jej się, że słyszy plusk fal, czuje zapach lata i pocałunki Jo na całym ciele.
Przeszedł ją dreszcz. Tak, człowiek dla miłości zrobi wszystko...

- Moja Eline - szepnęła Halldis i pogładziła gorące, pokryte potem czoło synowej. -

Powinnaś powiedzieć, że nie czujesz się dobrze. Widziałam, jak się męczysz w ostatnim
czasie, ale nie przypuszczałam... że to już...

Eline wbiła swe pozbawione blasku oczy w teściową i oblizując spierzchnięte usta,

wyszeptała:

- Mali tu zostanie, prawda?
- Mali zostanie - potwierdziła ze spokojem Halldis. - A ty, chociaż taka drobna, jesteś

niezwykle dzielną kobietą. Wiem, że nie było ci łatwo w czasie ciąży, ale nigdy nie sły-
szeliśmy z twoich ust słowa skargi.

Odgarnęła z twarzy Eline długi, mokry od potu kosmyk włosów. Mali patrzyła z

podziwem, jak szybko Halldis zebrała się w sobie. Pochylała się nad synową spokojna, dając
jej poczucie bezpieczeństwa. - Mówiliśmy ci, jak bardzo się cieszymy z takiej młodej
gospodyni we dworze? - spytała łagodnie. - Może nie potrafimy na co dzień okazywać
wdzięczności, ale chcę, żebyś o tym wiedziała. Z wyglądu jesteś drobna i niepozorna, jednak
masz wielki hart ducha. Wspaniała żona trafiła się mojemu synowi! Wytrzymaj jeszcze
trochę, zaraz nadejdzie pomoc. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

To były dobre słowa, pomyślała Mali. Beret nigdy by się na takie nie zdobyła, cokolwiek

by się działo. Mimo to Mali wiedziała, że Eline nie od Halldis oczekuje wsparcia, choć na
pewno w duchu je docenia. Dla niej liczył się wyłącznie Bengt. On zaś nigdy nie powiedział
jej nic miłego, pomyślała Mali z goryczą. I pewnie nie powie, jeśli Eline z powodu
komplikacji urodzi martwe dziecko.

background image

Razem z Halldis oporządziły Eline, obmyły ją z krwi, zmieniły prześcieradło. Na niewiele

się to zdało, bo Eline nie przestawała krwawić. Mali wzięła ręcznik i zwinąwszy w ciasny
rulon, włożyła rodzącej między uda.

- Trzymaj nogi razem, może to zatrzyma krwotok - powiedziała cicho.
Ale Eline tylko się skuliła, bo nowy skurcz szarpał jej drobnym ciałem. Mali położyła rękę

na jej brzuchu, wyczuwając, jak się napina pod wpływem skurczu. Ale dziecko nie przesunęło
się, skurcz powodował jedynie ból nie do wytrzymania, pod którego wpływem Eline wyła.
Halldis dygotała, nie mogąc znieść cierpienia synowej.

- Zejdź na dół - zwróciła się do niej Mali. - Sprawdź, czy służące wszystko przygotowały.

I sprowadź doktora i akuszerkę natychmiast, gdy się pojawią we dworze.


Upłynęła cała godzina, nim przybył lekarz i akuszerka. Johanny z Viken nie było w domu.

Sąsiedzi powiedzieli, że wybrała się z wizytą do córki do sąsiedniej wsi. W Innstad
zamówiono ją dopiero za parę tygodni, a we wsi żadna inna kobieta nie spodziewała się teraz
dziecka, więc Johanna z czystym sumieniem pojechała do córki. Jej miejsce zajęła Mali.

Kiedy przyjechał lekarz, Eline była całkowicie wyczerpana. Prawie nie było z nią

kontaktu. Lekarz zbladł, gdy odkrył koc, by ją zbadać, i zobaczył przesiąknięty krwią ręcznik
między udami.

- Powinna być w szpitalu - powiedział cicho do akuszerki. - Są komplikacje i nie wiem...
- Zrobimy w każdym razie, co się da - odparła akuszerka, kierując na niego surowe

spojrzenie. - Przecież nie możemy jej tak zostawić. Teraz jest już za późno, by ją wieźć do
szpitala. Od dawna powinna tam być - dodała z goryczą.

Lekarz podniósł wzrok i popatrzył na kobietę. Nie było tajemnicą, że jego stosunki z

akuszerką często układały się bardzo źle. Różnili się opiniami na temat tego, co należy zrobić
i co najlepsze dla rodzącej. Ale autorytet lekarza był niepodważalny i nikt nie kwestionował
jego decyzji. Nikt prócz dzielnej i nieustraszonej akuszerki, dla której rodząca kobieta i jej
dziecko byli ważniejsi niż cieszący się wśród ludzi niemal boską czcią lekarz.

- Kiedy badałem ją ostatnio, nie było żadnej potrzeby skierowania jej do szpitala - odparł

krótko. - Wszystko wyglądało normalnie.

- Powiedzmy! Już ja swoje wiem - skwitowała jego słowa akuszerka. - Moim zdaniem od

dłuższego czasu musiało być coś nie tak. To się nie stało w ostatnim tygodniu.

Lekarz nie odpowiedział, ale Mali zwróciła uwagę, że poczerwieniał i twarz mu zastygła.

Pomacał twardy, nabrzmiały brzuch, a potem zbadał Eline wewnętrznie. Uniósł brwi ze
zdumienia:

- Nie ma rozwarcia - mruknął i pobladł. - Czy już od dawna ma skurcze?
- Przynajmniej odkąd tu przyjechałam - odpowiedziała Mali - a to już ponad dwie

godziny. Ale mówiła mi, że w nocy źle się czuła, być może już wtedy miała skurcze. Nikomu
nic nie powiedziała, bo ona tak strasznie nie lubi sprawiać kłopotów.


A potem rozpętało się piekło, którego Mali nigdy nie zapomni. Eline trzęsła się w

gorączce, a podczas bolesnych skurczów chlustała z niej krew. Słabła coraz bardziej.
Chwilami całkiem tracili z nią kontakt.

- Sądzę, że powinniśmy mimo wszystko przewieźć ją do szpitala - odezwał się lekarz po

kolejnym bolesnym skurczu.

Eline wyła tak, że jej krzyk odbijał się od ścian.
- Teraz do szpitala? - warknęła akuszerka, ciskając z oczu błyskawice. - Nie dojedzie tam

ż

ywa, oboje dobrze o tym wiemy. Jeśli coś się ma stać, niech stanie się tutaj. Nie możemy jej

teraz przenosić.

Mali siedziała u wezgłowia łóżka i ocierała pot z czoła Eline. Kiedy przez ciało rodzącej

przetaczała się fala skurczów, biedna Eline wczepiała się w jej dłonie z nadspodziewaną siłą.

background image

Mali, mimo bólu, nie jęczała, tylko uspokajała cicho kobietę. Usiłowała dodać jej odwagi i
wlać w nią trochę własnych sil. Ale w miarę upływu dnia, gdy nadeszło pochmurne i wietrzne
popołudnie, dla trojga opiekunów rodzącej stało się jasne, że jest bardzo źle. Eline leżała
nieprzytomna, a gdy nadchodziły skurcze, jej ciało prężyło się, a krwotok nasilał. Mali
obawiała się, że w tej bladej, kruchej osóbce pozostało już niewiele krwi.

Akuszerka nasłuchiwała bicia serca dziecka i nagle wyprostowała się ze łzami w oczach.

Odwróciła się tyłem do łóżka i chrząknęła.

- Dziecko nie żyje - wyszeptała wreszcie. - Serce przestało bić. Obawiam się, że to nie

koniec. Eline nie ma szans, wykrwawi się.

Lekarz, blady jak kreda, pochylił się nad Eline ze stetoskopem i długo nasłuchiwał.

Wreszcie wyprostował się z trudem i powoli pokręcił głową.

- Wydaje mi się, że powinnaś tu sprowadzić Bengta - zwrócił się do Mali, ale unikał jej

wzroku.

Na te słowa Mali zadrżała, bo oznaczały tylko jedno. Lekarz prosi męża do pokoju

rodzącej tylko wtedy, gdy zbliża się koniec. Mali delikatnie uwolniła dłonie. Eline na moment
spojrzała na nią. Zupełnie jakby jej oczy pokrywała ciemna błona, pomyślała Mali i spuściła
wzrok. Jakby śmierć ją już dostała w swoje szpony i powoli zabierała ze sobą.

Po cichu wyszła z pomieszczenia.

Mieszkańcy dworu Innstad siedzieli właśnie przy podwieczorku, kiedy Mali weszła do

izby. Gdy otworzyła drzwi, wszyscy odwrócili się gwałtownie. Na ich bladych twarzach
malowała się niepewność i strach. Nawet opalona, urodziwa twarz Bengta wyrażała niepokój.
Oczy mu poszarzały, a usta miał zaciśnięte.

- Bengt, musisz pójść ze mną na górę - odezwała się cicho Mali. - Dziecko nie żyje, a

Eline... to tylko kwestia czasu.

Odniosła wrażenie, że Bengt jakby się zapadł w sobie. Patrzył na Mali, nie rozumiejąc, co

do niego mówi. Gdy Halldis wybuchła płaczem, odwrócił się i spojrzał na matkę:

- Na górę? - wyszeptał. - Po co?
- Żeby się pożegnać z żoną - odpowiedziała cicho Mali. - Ona niedługo umrze.
Przeciągłe wycie Eline dotarło do nich z całą mocą, gdy wchodzili po schodach. Bengt

zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do Mali. Krew odpłynęła mu z twarzy, a na czoło
wystąpiły krople potu.

- Nie dam rady - wyszeptał i chciał się wycofać. – Nie mogę...
Mali chwyciła go za ramię i powstrzymała.
- Twoje odczucia tu się nie liczą - rzekła cicho z naciskiem. - Chodzi o to, że twoja żona

umiera. Jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, to wyjaśnię ci, że ona cię kocha, pomimo
wszystko - dodała z goryczą. - Narażała swoje życie, starając się urodzić tobie dziedzica. A ty
nie wiesz, czy dasz radę się z nią pożegnać? Człowieku, co z ciebie za tchórz!

Mali popchnęła go w stronę Eline. Stanął przy wezgłowiu łóżka, wpatrując się w białą jak

kreda twarz na poduszce, na potargane, przepocone włosy i stertę zakrwawionych ręczników
piętrzących się na podłodze. Zachwiał się, ale Mali go przytrzymała i popchnęła w stronę
krzesła, na którym wcześniej siedziała.

- Eline - wyszeptała i pogłaskała umierającą kobietę po policzku. - Eline, Bengt do ciebie

przyszedł.

Cienkie powieki zadrżały leciutko i Eline otworzyła oczy. Minęła chwila, nim dostrzegła

męża. Jej spojrzenie nagle nabrało blasku.

- Bengt? Czy to ty? - wyszeptała tak cicho, że musiał się pochylić, by usłyszeć, co mówi. -

Urodzę ci pięknego syna...

Powieki znów jej opadły.
Bengt spojrzał na Mali bezradnie. Był niemal równie blady jak Eline.

background image

- Mów do niej - szepnęła Mali, stukając go w ramię. - Przytul ją i bądź przy niej,

człowieku!

- Eline - wyszeptał chrapliwie i podłożył jej pod głowę swoje ramię.
Znów otworzyła oczy. Na jej wychudzonej, obolałej twarzy pojawiło się coś na kształt

uśmiechu.

- Troszczysz się jednak o mnie?
Eline patrzyła na męża, który siedział przy niej i ją tulił, a jej słowa były ciche niczym

tchnienie.

- Tak - odpowiedział cicho. - Pewnie, że się troszczę, przecież wiesz!
Kłamca, pomyślała Mali, mimo wszystko szczęśliwa, że Bengt zdobył się w takiej chwili

na to wyznanie. Eline powoli podniosła szczupłą rękę i pogładziła męża po twarzy. Jej twarz
rozpromieniła się.

- Pomyśleć, że jednak mnie kochasz... Dłoń opadła bezwładnie na koc. Jeszcze przez

krótką chwilę blada twarz Eline jaśniała jakby pozaziemskim blaskiem, wreszcie kobieta
westchnęła cicho i opadła na posłanie. Eline Innstad umarła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alfred Hitchcock Cykl Przygody trzech detektywów (02) Tajemnica szepczącej mumii
02 Tajemnica szepczacej mumii
Shari Anton Romans Historyczny Najpiękniejsza Pora Roku 02 Tajemniczy minstrel(1)
Balogh Mary Kochanka 02 Tajemnicza kurtyzana
Grey India Dziedzictwo Fitzroyów 02 Tajemnice angielskiej arystokracji
Anton Shari Najpiękniejsza pora roku 02 Tajemniczy minstrel
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 02 Tajemnica wieży
0874 Hannay Barbara Krzyż południa 02 Tajemnicza randka
Mroczne Tajemnice 2 02 Solucja(1)
02 Pan Samochodzik i tajemnica Araratu cz 
02 Różne Dokonane Tajemnice (cz 1 2)
Tajemnicze, Katyń - Smoleńsk 2010, Katyń 2010 - 02, Publicystyka
02 Pan Samochodzik i tajemnica Araratu cz 
02 Pan Samochodzik i tajemnica Araratu cz 
02 Pan Samochodzik i tajemnica Araratu
Mroczne Tajemnice 2 02 Solucja(1)
Bailey Elizabeth Tajemnice Opactwa Steepwood 02 Panna Serena
Tajemnice opactwa Steepwood 02 Panna Serena Bailey Elizabeth

więcej podobnych podstron