Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 02 Tajemnica wieży

background image

DEBRA DOYlE JAMES D. MACDONALD

Tajemnica wieży

Krąg Magii

Mildred Morgan i Larry'emu Doyle za wspieranie nas i cierpliwość, kiedy tak jak Randal wyruszyliśmy na
szlak.

Rozdział I

Wędrowny parobek

r rask! Randal zmiażdżył gza, usiłującego posilić się na jego ramieniu.

- O jednego mniej - mruknął, zerkając ze złością na wiszący nad nim rój. - Jeszcze tylko jakieś cztery
tysiące i będę miał spokój.

Popołudniowe słońce oświetlało czerwonawym blaskiem podwórze Bazyliszka, małego wiejskiego
zajazdu oddalonego o kilka dni marszu od Tattinham. W stajni powietrze było gęste od smrodu obornika,
gnijącej słomy i monotonnego brzęczenia setek wielkich ociężałych gzów. Randal był niegdyś giermkiem
w należącym do jego wuja zamku Doun. Uciekł stamtąd, by zostać uczniem Szkoły Czarodziejów w
Tarnsbergu na zachodnim wybrzeżu. Teraz, gdy stękając przerzucał przez ramię kolejne porcje obornika,
zastanawiał się, dlaczego właściwie odszedł z domu.

Randal był wysokim szesnastoletnim młodzieńcem. Mocną budowę ciała zawdzięczał regularnym
ćwiczeniom szermierczym, urządzanym przez Sir Pa-

5

A

background image

lamona w zamku Doun, oraz temu, że w dzieciństwie nigdy nie zaznał głodu. Teraz jednak jego twarz
pokrywała warstwa szarego kurzu, a od dawna nie strzyżone włosy były sklejone potem. Wkrótce po
odjeździe dwóch kupców Randal zabrał się do pracy w opustoszałej stajni. Stajenny, któremu miał
pomagać, nie pojawił się.

- Niedobrze - wymamrotał Randal. - Muszę odpocząć.

Z westchnieniem oparł widły o ścianę i wytarł ręce o połę umorusanej koszuli. W prawej garści czuł
pulsujący ból, jak zawsze, gdy zajmował się ciężką pracą fizyczną. Odwrócił dłoń i spojrzał ponuro na
przecinającą ją szpetną bliznę. Czerwona pręga ciągnęła się ukosem niemal od nadgarstka po pierwszy
staw palca wskazującego.

Randal zacisnął i rozwarł pięść, próbując rozluźnić ściągnięte wokół blizny mięśnie. Gdyby tylko nie
chwycił wtedy ostrej jak brzytwa klingi ceremonialnego miecza mistrza Laerga... Gdyby tyko nie ugodził
tym magicznym rekwizytem zbuntowanego czarodzieja, zanim jego czary zniszczyły nie tylko Randala, ale
całą Szkołę Czarodziejów... Gdyby tylko... Ale gdyby tego nie uczynił, byłby teraz martwy, a królestwo
Breslandii znalazłoby się we władaniu okrutnego czarnoksiężnika i przekupionych przezeń demonów.
„Nawet praca tutaj do końca moich dni byłaby stokroć lepsza" - myślał Randal.

Chłopiec znów ujął widły i wrócił do przerzucania nawozu. Otuchy dodawała mu myśl, że jutro, a najdalej
pojutrze znajdzie się znowu na szlaku, daleko

od Bazyliszka i smrodliwej stajni, coraz bliżej swojego ostatecznego celu: magii. Bowiem bardziej niż
czegokolwiek innego Randal pragnął stać się prawdziwym czarodziejem, władcą mocy zdolnej zmienić
rzeczywistość albo też (jakże miła myśl) uczynić drobnostką zadanie wysprzątania plugawej stajni. Randal
spędził trzy lata w Tarnsbergu, studiując sztuki magiczne, zanim złamał najstarsze prawo czarodziejskiej
profesji, prawo zabraniające czarodziejowi posługiwania się rycerskim orężem bez względu na
okoliczności.

Czyn chłopca ocalił szkołę od zniszczenia i rektorzy okazali mu wdzięczność. Pasowali Randala na
wędrownego czarodzieja, by mógł nareszcie wkroczyć w drugi etap długiej drogi, wiodącej do rangi
mistrza. Uczynili jednak coś jeszcze.

Odebrali Randalowi magię. Do chwili uzyskania pozwolenia od mistrza Balpesha, niegdyś rektora szkoły, a
teraz pustelnika, mieszkającego w górach w pobliżu Tattinham, zdobyta przez chłopca wiedza i
umiejętności miały pozostać bezużyteczne, choćby znalazł się w najgorszych opałach.

Randal trzepnął kolejną muchę. W Tarnsbergu każdy drugoroczny uczeń mógł pozbyć się tych natrętnych
stworzeń za pomocą prostego zaklęcia. On też mógł to zrobić. Nie krępowało go nic prócz własnej woli.

Zakazując Randalowi posługiwania się magią, rektorzy szkoły nie rzucili na niego uroku. Uczynili coś
znacznie prostszego i znacznie bardziej nieprzyjemnego. Poprosili go o danie słowa i Randal dał słowo.

7

background image

„Czarodziej nie kłamie - myślał Randal, pochylając się nad kolejną porcją nawozu. - Nawet pozbawiony
magii, wciąż jestem czarodziejem. Tak powiedzieli rektorzy".

Randal zapragnął zostać czarodziejem, kiedy mag zwany Madokiem Obieżyświatem złożył wizytę w
zamku Doun. Jednak nawyk dotrzymywania obietnic wpojono mu daleko wcześniej. Lord Alyen, wuj
Randala i brat władcy Doun, nigdy nie powiedział nieprawdy, przynajmniej w obecności Randala, a Sir
Palamon, dowódca załogi zamku, odpowiedzialny za robienie z giermków rycerzy, a z ofermo-watych
chłopów dzielnych gwardzistów, miał własne sposoby radzenia sobie z łgarzami i krzywoprzy-sięzcami.

„Sir Palamon miał wysokie wymagania w każdej dziedzinie - pomyślał Randal. - Gdyby ujrzał tę stajnię,
zdarłby ze stajennego skórę i przybił do tej ściany".

Nie pierwszy raz w swojej długiej wędrówce na wschód Randal przyłapał się na tym, że żałuje ucieczki z
zamku i baronii Doun. Gdyby został, byłby już prawie rycerzem. Sir Palamon mawiał, że Randal ma przed
sobą przyszłość. •

„Ale nie! Ja chciałem być mądrzejszy! - pomyślał ze złością Randal. - Po co mi było żyć w dostatku do
końca moich dni".

Kolejna porcja nawozu przemknęła nad jego ramieniem.

„Chciałem poznać tajemnice wszechświata".

Randal otworzył usta - dusząca woń była zbyt nieprzyjemna, by można było oddychać przez nos -

8

i otarł czoło ramieniem w daremnej próbie powstrzymania strumieni potu zalewających mu czoło.

-

Tajemnice wszechświata. Ha! - powiedział na głos. - No i mam! Stoję po kolana w tajemnicach

wszechświata.

Koncept rozśmieszył Randala. W dusznej stajni śmiech zmienił się w zdławione rzężenie, a potem w atak
kaszlu. Potykając się chłopiec wypadł na dwór i oparł się o wrota stajni, próbując zaczerpnąć nieco
powietrza. Kaszlał tak głośno, że nie od razu usłyszał pobrzękiwanie rycerskiego rynsztunku i głuche
uderzenia końskich kopyt. Na podwórze wjechali trzej jeźdźcy.

Randal uniósł głowę dopiero, gdy zatrzymująca się kawalkada rzuciła cień pod jego stopy. Przez
załzawione oczy dostrzegł jedynie barwne wzory na bogatych strojach przybyłych. Kiedy atak kaszlu
minął, do uszu chłopca dotarło gniewne wołanie:

-

Ty tam! Jesteś głuch, parobku?! Zajmij się końmi, mówię!

Randal zwrócił głowę w kierunku mówiącego i ujrzał młodzieńca starszego najwyżej o rok lub dwa, z
twarzą wykrzywioną grymasem pogardy. Młokos nosił pas, ostrogi i rycerski łańcuch; dłoń odziana w
ciężką rękawicę spoczywała na głowicy miecza.

background image

„A więc tak dziś wygląda kwiat naszego rycerstwa - pomyślał Randal. - Sir Palamon miał rację, gdy mówił,
że cnoty rycerskie pędzą w dół jak lawina w górach".

Młodemu rycerzowi nie spodobało się taksujące spojrzenie, jakim obrzucił go Randal.

- Spójrz na mnie w ten sposób raz jeszcze, a wykłuję ci oczy. A teraz oporządź konie, a żywo! Ich wygoda
jest więcej warta niż twoje nędzne życie.

Randal odwrócił wzrok. Ująwszy konia za uzdę, czekał, aż jeździec stanie na ziemi. Swoje myśli musiał
zachować dla siebie. Stajenny Bazyliszka, ten sam, któremu Randal miał pomagać w stajni, przybiegł nie
wiadomo skąd i jął zginać się w pokłonach, wyrzucając z siebie trwożliwe pochlebstwa.

Mimo pokazu służalczości stajennego większa część pracy przypadła Randalowi. Młody czarodziej
odprowadził konie i oporządził je. Potem stajenny zlecił mu jeszcze rozścielenie świeżej słomy i
podsy-panie siana. Kiedy praca była skończona, słońce już niemal skryło się za horyzontem i Randal
musiał pomóc zawrzeć wrota prowadzące na podwórze.

Po zamknięciu i zaryglowaniu bramy zajazd przypominał raczej niedużą fortecę niż miejsce, gdzie
wędrowiec mógłby oczekiwać gościny. Mimo to nikt z gości nie narzekał: żaden uczciwy człowiek nie
podróżował po królestwie nocą. Starsi ludzie mawiali, że w dawnych czasach, kiedy żył jeszcze Wielki
Król, dzikie bestie nigdy nie wypuszczały się poza mroczne knieje, a człowiek z sakiewką u pasa mógł
samotnie przemierzyć kraj wszerz i wzdłuż, nie obawiając się rabusiów. Jeśli jednak było to prawdą, czasy
te bezpowrotnie minęły. Na obozowanie nocą pod gołym niebem decydował się tylko ktoś, kto nie miał
innego wyjścia, rozbójnik albo szaleniec.

Po zamknięciu bramy Randal poczłapał do kuchni, mieszczącej się z tyłu gospody. Od czasu gdy wyru-

10

szył do Tattinham jako wędrowny parobek, nigdy jeszcze nie wszedł do żadnego domu frontowymi
drzwiami. Kucharz odesłał go do szorowania garnków i misek i dopiero dwie godziny później Randal
otrzymał swój wieczorny posiłek: skromny ochłap przypalonego mięsa i pajdę gąbczastego chleba.

Przycupnąwszy w kącie przy kominie Randal tłumiąc obrzydzenie w mgnieniu oka pochłonął chleb i
mięso. Jak zwykle, kolacja znikła, zanim zdążył choć w części zaspokoić głód. W takich chwilach zawsze
tęsknie rozmyślał o posiłkach, jakie jadał w refektarzu szkoły. Wówczas, jak wszyscy uczniowie, zwykł
skarżyć się na niewyszukany i monotonny jadłospis, ale przynajmniej jedzenia było dość, by napełnić
nawet największe i najbardziej wygłodniałe brzuchy.

- Gdybym wówczas wiedział to, co wiem teraz... -westchnął cicho Randal i zamilkł pod morderczym
spojrzeniem kucharza.

Po kolacji Randal powlókł się sennie przez ciemne podwórze do stajni, w której zwykle sypiał. Choć dzień
był gorący, nagły podmuch nocnego wiatru przyprawił chłopca o drżenie. Jego żołądek wydawał głuche
pomruki, protestując przeciw drażnieniu go nazbyt skromnymi posiłkami. Randal ignorował to, skoro i tak
nie było sposobu, by zapełnić pustkę w jego brzuchu. W głowie chłopca kołatały się słowa,

background image

wypowiedziane przez mistrza Madoca, kiedy Randal był jeszcze giermkiem, a życie czarodzieja jawiło mu
się jak cudowny sielankowy sen. „Będziesz głodny częściej niż syty -powiedział czarodziej - i więcej nocy
spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem".

11

„Madoc trafił w sedno" - przyznał Randal. Pochłonięty własnymi myślami nie zwracał uwagi na drogę. W
chwilę później odbił się od miękkiego ciała.

-

A cóż to!?

Głos był znajomy, choć nieco bełkotliwy od nadmiaru trunków. Przed Randalem stał ów młody rycerz,
którego zdążył poznać wieczorem.

-

Czy zdajesz sobie sprawę, że nadepnąłeś na palec osobie szlachetnie urodzonej?

„Cudownie - pomyślał Randal - marzyłem, by tak zakończyć dzień".

Chciał ominąć rycerza i skryć się w stajni, ale szlachcic miał ochotę na dłuższą pogawędkę.

-

Połknąłeś język, zuchwały kmiotku? Przydałaby ci się lekcja pokory.

-

Ja... Jest mi niezmiernie przykro, panie - wymamrotał Randal.

-

Nie wątpię! - grzmiał rycerz. - Będzie ci jeszcze bardziej przykro, kiedy ci dam szkołę!

Randal zaczął bełkotać jakieś przeprosiny, ale w tejże chwili zza pleców dobiegł go głos drugiego rycerza.

-

Co tu się dzieje, hę?

-

Nic wielkiego - odparł pierwszy. - Mamy tu nieokrzesanego wieśniaka, którego trzeba nauczyć

manier.

-

Ach tak! Odwróć się, kmiotku.

Randal poczuł mocne pchnięcie między łopatkami. Odwrócił się, by spojrzeć na mężczyznę, który go
uderzył. To był poważny błąd.

-

Niedobrze, chłopcze - pierwszy rycerz cmoknął z niesmakiem. - Ośmielasz się odwracać plecami

do rycerza?

12

Randalem zakręciło kolejne potężne pchnięcie.

-

Żadnych manier - westchnął przybyły. - Został ostrzeżony, a mimo to znowu pokazuje nam plecy.

Dajmy mu nauczkę.

Mówiąc to, wymierzył Randalowi policzek, od którego młodemu czarodziejowi pociemniało w oczach.

background image

Poprzez szum w uszach Randal usłyszał trzeci głos, dołączający do pozostałych.

-

A co my tu mamy?

-

Brudne prosię, które nie wie, jak zachować się przed lepszymi od siebie.

-

Skoro tak, to pora na lekcję ogłady.

Randal poczuł kolejne uderzenie, mocniejsze od poprzedniego - na tej dłoni były pierścienie. W półmroku
rozległ się obrzydliwy rechot. Ktoś mocnym kopniakiem podciął nogi Randala. Jednak były giermek
wiedział, jak upadać. Odruchowo podparł się obiema rękami i mocnym skrętem tułowia zerwał się na
równe nogi. W tej samej chwili spróbował umknąć w mrok, ale jeden z prześladowców chwycił go mocno
za koszulę i wciągnął z powrotem między rycerzy.

-

Nie pozwoliłem ci odejść, chłopcze.

Randal zatoczył się, pchnięty wprost przed młodego szlachcica. Z trudem utrzymał równowagę. W głowie
wciąż szumiało mu od ciosów.

-

Nie tak wygląda ukłon, głupcze - warknął rycerz.

Randal spuścił głowę, ale jego pięści były kurczowo zaciśnięte. Gdybyż tylko mógł użyć swoich
umiejętności... „Nie musiałbym nawet wyczarowywać pioruna. Jeden błysk i grzmot, a ci tak zwani
rycerze uciekaliby niczym zające. Dałem jednak słowo".

13

Cios jednego z oprawców niemal zwalił Randala z nóg. Chłopak zacisnął pięści mocniej. Ból dłoni
odwracał uwagę od piekącej twarzy i pomagał znieść upokorzenie. Wtedy inny rycerz uderzył tak mocno,
że ogłuszonemu Randalowi łzy zakręciły się w oczach. „Mógłbym mu oddać - myślał chłopiec poprzez
szum w głowie. - Nie zakazano mi walczyć, a tylko używać stali. Jeśli jednak uderzę go, jego kompani
najpewniej zatłuką mnie na śmierć". Podkuty but spadł na jego kolano i tym razem Randal runął na
ziemię. Zwinął się w kłębek w złudnej nadziei, że w ten sposób lepiej ochroni się przed razami
rozochoconych rycerzy. Ciosy jednak nie spadły, a zamiast tego w ciemności rozległ się stanowczy okrzyk.

-

Puśćcie go!

„Słyszałem już gdzieś ten głos" - pomyślał Randal. Najwyraźniej jego oprawcom także nie był on obcy.
Chłopiec poczuł, że rycerze odstępują od niego, po czym usłyszał jednego z nich - tego, który rozpoczął
haniebną zabawę - pytającego szorstkim głosem:

-

Kim jesteś, że masz czelność mi rozkazywać?

-

Jestem Sir Walter z Doun - odparł przybyły. -Kto pyta?

-

Sir Reginald z Wysokich Pustkowi - odburknął młody rycerz, cofając się niechętnie niczym pies

odstępujący ofiary w obecności przywódcy stada. - Słyszałem o tobie, panie.

background image

„I ja także" - pomyślał z rozpaczą Randal, wciąż leżąc na ziemi i wciskając głowę między kolana. Kuzyn
Walter był ostatnią osobą w Breslandii, jaką chciałby

14

teraz ujrzeć. Wolałby już zostać pobity do nieprzytomności przez Reginalda i jego kompanię.

-

I ja słyszałem o tobie, panie.

W głosie Waltera, wygłaszającego to kurtuazyjne zdanie, pobrzmiewała twarda nieustępliwość. Nastąpiła
chwila kłopotliwego milczenia. Przerwał je głos jednego z podpitych rycerzy.

-

Ten kmiot nie jest wart, bym brudził sobie o niego buty. Wracam do środka.

Odgłos oddalających się kroków powiedział Ran-dalowi, że reszta prześladowców także odeszła. Nad
głową usłyszał uspokajający głos Waltera.

-

Już dobrze, chłopcze. Poszli sobie. Jesteś ranny?

Randal potrząsnął wciśniętą między kolana głową.

Pozostawał skulony na ziemi w nadziei, że kuzyn obroniwszy go pójdzie swoją drogą. Ale nie... Lord Alyen
i Sir Palamon mawiali, że prawdziwy rycerz bierze skrzywdzonych pod swoją opiekę, a Walter
niezawodnie zamierzał zasłużyć na to szlachetne miano.

-

Pokaż mi twarz, chłopcze. Czy to krew?

Randal kręcił głową, unikając wzroku kuzyna.

-

Nic mi nie jest, panie - wymamrotał.

Nagle pojął, że Walter nie zostawi go leżącego na zimnej ziemi. Spróbował wstać, ale gdy się
wyprostował, ugięła się pod nim noga. Cios w kolano okazał się skuteczniejszy, niż Randal przypuszczał.

Nim upadł, silne ramię objęło go i podtrzymało. Pod lnianą szatą i grubą kolczugą dały się wyczuć mocne
węzły mięśni. Przez ostatnie trzy lata Walter przemienił się z długorękiego niedorostka w dojrzałego
dwudziestoletniego mężczyznę. Randal spojrzał

16

w bok, wciąż mając nadzieję, że pozostanie nierozpoznany.

-

Chodź - powiedział Walter - pomogę ci.

Ujął chłopca mocniej i razem zaczęli kuśtykać w stronę oświetlonej gospody. Randal mamrotał coś, co
miało brzmieć jak podziękowania. Kiedy opuszczał Doun, miał dwanaście lat i jego młodzieńczy głos nie
był jeszcze ostatecznie wykształcony. Może Walter nie pamięta go na tyle, by rozpoznać po akcencie.

background image

Jednak Walter zawsze był bystry. Zatrzymał się, a uprzejmość w jego głosie ustąpiła przed czystym
zdumieniem.

-

Jak masz na imię, chłopcze?

„Czarodziej mówi tylko prawdę - pomyślał z rozpaczą Randal. - Łgarstwa i zaklęcia nigdy nie wychodzą z
tych samych ust".

-

Czemu milczysz? Odpowiedz mi - powiedział Walter tym razem ostrzejszym tonem. - Jak masz na

imię?

-

Randal - wyszeptał Randal i zebrawszy się w sobie dodał głośniej: - Randal z Doun, kuzynie.

Rozdział II

Giermek

Randal siedział na podłodze w niewielkiej izbie, wynajętej na noc przez Waltera. Młody czarodziej
przyciskał wilgotny skrawek płótna do rozciętego policzka i spoglądał na przechadzającego się w
zamyśleniu kuzyna.

-

Kiedy zdążyłeś przyjechać? - spytał Randal.

Wrzucił skrwawioną szmatkę do stojącej przed nim

drewnianej misy, ujął czysty skrawek płótna i umoczywszy go w kubku z wodą, przycisnął do policzka.

-

Przybyłem po zmroku - odrzekł Walter. - Musieli otwierać dla mnie bramę. Kiedy skończyłem

oporządzać konie, doszły mnie odgłosy bójki na podwórzu.

Walter usiadł na guzowatym sienniku, służącym za jedyny w pokoju materac, i wyciągnął nogi przed
siebie. Wątły płomyk łojowej świeczki oświetlał jego twarz migotliwym blaskiem. Wcześniej, gdy tylko
zamknął drzwi za sobą i Randalem, ściągnął z siebie rycerską szatę, ozdobioną rodowym herbem - takim
samym, jaki widniał na jego tarczy. Była to zielona sosna na czerwono-złotym polu, podzielonym linią

18

biegnącą od prawego ramienia do lewego biodra. Zdjąwszy płaszcz, Walter pozbył się jeszcze kolczugi i
grubej ochronnej kurty. Teraz siedział ubrany jedynie w jasną płócienną koszulę, po długiej podróży
niemal tak przepoconą i brudną jak koszula Randala.

„Zapewne wędruje nie od wczoraj" - pomyślał Randal, a następne słowa Waltera potwierdziły to
spostrzeżenie.

-

Jadę do Tattinham - rzekł Walter. - Będę walczył w turnieju.

background image

Randal nie był zaskoczony. Jeszcze zanim opuścił Doun, by stać się czarodziejem, domyślał się, że Walter
zacznie brać udział w turniejach, kiedy tylko uzyska zezwolenie lorda Alyena. Gdyby pozostał w zamku
bez zajęcia, to przy swoim nieposkromionym temperamencie niewątpliwie stałby się niespokojny i
uciążliwy dla otoczenia. Wysłanie go na turniejową wędrówkę było decyzją ryzykowną, ale na dłuższą
metę zdecydowanie korzystniejszą dla wszystkich. Zresztą taki przebieg wydarzeń nie był niczym
wyjątkowym - Randal niechybnie zrobiłby to samo, gdyby zamiast zostać czarodziejem wybrał drogę, jaką
podążył jego kuzyn.

-

Od dawna jesteś w podróży? - zapytał Randal.

Walter oparł dłonie na udach i pokiwał głową.

-

Pasowano mnie w ubiegłym roku. Najpierw towarzyszył mi Sir Palamon, ale teraz jestem zdany

na siebie.

Walter urwał i wbił w Randala penetrujące spojrzenie.

-

Zresztą nieważne, co ja tu robię. Pytanie, mój kuzynie, brzmi: skąd ty się tutaj wziąłeś?

19

Randal cisnął kolejną szmatkę do miski i obojętnie wzruszył ramionami.

-

To długa opowieść.

-

Nie spodziewałem się, że będzie krótka - odparł oschle Walter - ale chętnie jej wysłucham, skoro

i tak nie mam nic lepszego do roboty. Długo już tak żyjesz?

-

Pracując na siebie? Od wiosny. Przedtem byłem w Tarnsbergu. Uczyłem się w Szkole

Czarodziejów.

-

Domyślam się, że zabrał cię tam ten wędrowny magik. Jakże on się nazywał...?

-

Czarodziej - poprawił Randal. - Madoc jest czarodziejem, nie magikiem. Tak, opuściłem Doun

razem z mistrzem Madokiem.

-

Tak też powiedział ojciec.

Walter odchylił się do tyłu z uśmiechem.

-

Sir Palamon i Sir Iohan byli rozjuszeni jak nigdy! Siedzieli już na koniach, gotowi do pościgu.

Strażnik, który cię widział i nie zatrzymał, trząsł się przed nimi jak galareta.

-

I co się stało? - spytał Randal.

-

Nic wielkiego - Walter wzruszył ramionami. -Ojciec wezwał ich do siebie. Po rozmowie Sir

Palamon i Sir Iohan odesłali wierzchowce do stajni i odtąd nie wspominali o tobie ani słowem.

background image

„Madoc twierdził, że rozmawiał o mnie z lordem Alyenem - przypomniał sobie Randal. - To musiała być
ciekawa rozmowa".

Tymczasem Waltera nagle opuściła wesołość.

-

Nie powinieneś był odchodzić bez pożegnania, przynajmniej ze mną. Wiesz, że nie zdradziłbym

nic nikomu.

20

Randal odwrócił głowę i wbił wzrok w kubek z wodą.

-

Nie wierzyłem, że mnie zrozumiesz.

Walter milczał. Po chwili kłopotliwą ciszę przerwało głośne pukanie do drzwi.

-

Nareszcie kolacja - powiedział Walter z wyraźną ulgą. - Jesteś głodny?

Randal skwapliwie pokiwał głową. Walter wstał, podszedł do drzwi i otworzył je. Za progiem leżała
drewniana taca, a na niej duży plaster smażonego mięsa i bochen chleba. Obok tacy spoczywał skórzany
bukłak pełen wody.

Walter ujął nóż, podzielił mięso na równe części i podał porcję Randalowi. Chłopiec poczuł wdzięczność
za kuchenne resztki, jakie dostał wcześniej -gdyby nie zaspokoił nimi pierwszego głodu, zapewne
narobiłby sobie wstydu przed kuzynem, rzucając się na jedzenie niczym wygłodniałe zwierzę.

-

No dobrze - powiedział Walter, strzepując okruchy z koszuli, kiedy kolacja znikła już z tacy -

opowiedz mi o Tarnsbergu.

Przez dłuższą chwilę Randal milczał. Jak opisać szkołę komuś, kto nigdy nie uczył się magii? Walter nigdy
nie zdoła pojąć gorzkiej frustracji ucznia czarodzieja, kiedy najprostsze zaklęcie po raz setny gaśnie w
powietrzu bez żadnego efektu. Nie zrozumie też upajającej radości, jaką daje po raz pierwszy prawidłowo
skonstruowany skomplikowany czar.

-

To miasto na zachodnim wybrzeżu - powiedział wreszcie, nie podnosząc wzroku. - Studiowałem

tam magię.

-

Przez trzy lata? - spytał Walter.

21

Randal skinął głową. Czuł na sobie ciekawskie spojrzenie kuzyna i następne pytanie nie zaskoczyło go.

-

Pokażesz mi coś?

-

Coś z magii?

-Tak.

background image

Randal potrząsnął głową.

-

Nie mogę.

-

Jak to nie możesz? Byłeś tam trzy lata i niczego się nie nauczyłeś?

-

Nauczyłem się więcej, niżbym chciał - odparł smutno Randal. - Kiedyś opowiem ci o tym, ale nie

dzisiaj.

Mimo woli wzdrygnął się. Wspomnienie chwili, kiedy po raz ostatni używał magii - w komnacie Laerga
pełnej wyjących demonów, łaknących krwi czarodzieja - wystarczyło, by momentalnie zaschło mu w
ustach. Sięgnął po bukłak z wodą i poczuł na nadgarstku stalowy uścisk Waltera. Nie opierał się, gdy
kuzyn odwracał jego dłoń wewnętrzną stroną do góry.

-

Całkiem spora blizna - zauważył Walter po chwili. - Skąd ją masz?

-

Złapałem niewłaściwy koniec miecza.

Walter nieoczekiwanie wybuchnął gromkim śmiechem.

-

A jakże! Po latach nauki u Sir Palamona! A to dobre, Randy... Złapałeś niewłaściwy ko...

Urwał nagle, a uśmiech momentalnie znikł z jego twarzy. Walter wpatrywał się uważnie w czerwoną
pręgę na dłoni Randala.

-

Nie żartujesz, prawda? - powiedział cicho. - To nie jest stara rana. Chciałbyś o tym porozmawiać?

22

-

Nie - uciął Randal.

-

Randal... - głos Waltera stał się niemal uroczysty - cokolwiek się zdarzyło, wciąż należysz do

rodziny. Czy jest ktoś, kogo mam za to zabić?

-

Nie - powtórzył Randal.

Gwałtownym szarpnięciem uwolnił swoją rękę i zacisnął pięść, by ukryć bliznę.

-

On już nie żyje.

Walter posłał mu przeciągłe uważne spojrzenie.

-

Rozumiem - powiedział wreszcie. - A ty? Masz jakiś cel, czy po prostu szwendasz się tu i tam?

Przynajmniej na to pytanie Randal mógł odpowiedzieć.

-

Idę do Tattinham, a potem czeka mnie jeszcze dzień marszu przez góry. Mieszka tam ktoś, kogo

muszę znaleźć.

background image

-

Wspaniale! - Walter wyglądał na szczerze uradowanego. - Przez kilka dni możemy podróżować

razem.

Randal przesunął palcem po ranie na policzku i zerknął na kuzyna powątpiewająco.

-

Czy zamierzasz jechać z tymi... z resztą rycerzy?

-

Owszem, czemu nie. Tak będzie bezpieczniej. Czemu...? Ach, rozumiem! - Walter zmarszczył

czoło. - Powiemy im, że jesteś moim giermkiem. Nie rozpoznają w tobie parobka, którego bili w nocy.

-

Zapewne nie - przyznał Randal.

„Ponadto - dodał w myśli - w głowie tego durnia Reginalda i jego towarzyszy nigdy nie powstałoby tak
skomplikowane skojarzenie".

-

Nie zamierzam kłamać - powiedział głośno. - Jestem wędrownym czarodziejem, nawet jeśli nie

mogę

23

posługiwać się magią, a czarodziej może mówić tylko prawdę.

-

Nie proszę cię, być kłamał - rzekł nieco urażony Walter. - Ostatecznie, mój drogi kuzynie, ja

również będę ręczył za ciebie swoim słowem. Będziesz odziany w moje barwy, będziesz jechał na moim
rezerwowym koniu, dbał o mój rynsztunek, pomagał i służył mi. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że
będziesz moim giermkiem... Chyba że zapomniałeś...

-

Nie zapomniałem - wpadł mu w słowo Randal, po czym z westchnieniem oparł się o ścianę.

-

Znakomicie.

Walter wstał i zdmuchnął świeczkę. W izdebce zapanowała nieprzenikniona ciemność, jeśli nie liczyć
wątłych pasemek księżycowego światła, wdzierających się do wnętrza przez szpary w okiennicach.

-

W takim razie życzę ci dobrej nocy. Obudź mnie o świcie.

Przeraźliwe pianie koguta obudziło Randala na krótko przed wschodem słońca. Chłopiec wstał i rozchylił
okiennice, wpuszczając do pokoiku szare światło poranka. Odziawszy się, okrył codzienne ubranie
zapasowym płaszczem Waltera, po czym obudził kuzyna, dokładnie w chwili, gdy słońce wyłoniło się zza
horyzontu.

-

Cóż, giermku - rzekł Walter, przypasując miecz - wyruszamy na szlak. Wierz mi, dobrze jest mieć

obok siebie znajomą twarz.

Rycerz uśmiechnął się szeroko.

24

background image

-

Miejmy nadzieję, że nie okaże się zbyt znajoma -odparł Randal. - Sir Reginald nie będzie

uszczęśliwiony, jeśli mnie rozpozna.

-

Zostaw go mnie - powiedział Walter. - Rób, co do ciebie należy, i schodź mu z drogi.

Wbrew obawom Randala żaden z rycerzy zebranych w izbie jadalnej - Sir Philip, Sir Louis ani Sir Reginald -
nie rozpoznał w nim zmaltretowanego parobka. W świetle dziennym cała trójka wyglądała dość
zwyczajnie. Rycerze nie przypominali rankiem podłych indywiduów, które pobiły go poprzedniego
wieczora. Sir Philip, najmłodszy z całej grupy, miał wymalowany na twarzy wyraz niepohamowanego
entuzjazmu. „Byle do przodu - osądził Randal - i żadnej własnej myśli". Sir Louis był najstarszy, miał
nalaną twarz, a jego rozłożyste ciężkie ciało wykazywało pierwsze znamiona otyłości. Sir Reginald był
najwyższy i najpotężniejszy. Randal uznał, że w uczciwej walce rycerz ten mógłby być przeciwnikiem
godnym Waltera.

Rycerze nie zwrócili najmniejszej uwagi na rozcięty policzek Randala i sińce na jego twarzy. Witając
Waltera, zdawali się nie zauważać towarzyszącego mu młodzieńca: giermek, podobnie jak każdy sługa,
był dla nich zaledwie częścią krajobrazu.

Niebawem pięciu podróżnych dosiadło swych wierzchowców i wyruszyło w drogę. W ostrych
promieniach słońca szybko znikały wilgotne plamy na ja-snożółtym kurzu gościńca oraz błyszczące w
trawie krople rosy. U podnóża wschodnich gór powietrze nigdy nie było jednak zbyt ciepłe. Ze stoków
spływała

25

chłodna bryza, wichrząc włosy jeźdźców i budząc falujący szmer w koronach drzew.

Randal siedział na końskim grzbiecie po raz pierwszy od trzech lat. Z zamku Doun odszedł piechotą i od
tamtej pory podróżował wyłącznie w ten sposób. Dobrze wiedział, że nie poradziłby sobie z wielkim,
umięśnionym bojowym rumakiem Waltera. Na szczęście zapasowy koń kuzyna był niedużym łagodnym
wierzchowcem o płynnym kroku, nie przeznaczonym do udziału w bitwach. Randal nie bez zdumienia
odkrył, że choć jego głowa zapomniała już wszystko, czego w dzieciństwie nauczył się o jeździe konnej,
ciało pamiętało zasady. Szybko przywykł do dziarskiego kroku swojego wierzchowca i całkowicie
odprężony rozkoszował się poranną przejażdżką. Szczęście nareszcie uśmiechnęło się do niego: pogoda
była piękna, towarzystwo kuzyna zapewniało poczucie bezpieczeństwa, a podróżując konno Randal mógł
mieć pewność, że spotkanie z Balpeshem - i odzyskanie daru magii - nastąpi znacznie szybciej, niż dotąd
przypuszczał.

Po pewnym czasie Walter odłączył się od grupy rycerzy i zrównał się z jadącym z tyłu Randalem.

-

Jesteś dziś osobliwie milczący - powiedział po kilku minutach. - Czy coś się stało? Dzień jest taki

piękny.

-

Wiem - westchnął Randal. - Ja tylko... Nie umiem ci tego wyjaśnić.

Walter popatrzył na kuzyna na wpół drwiąco.

background image

-

Ostatnio często to powtarzasz.

Randal wzruszył ramionami.

-

Zycie jest bardziej skomplikowane, niż przypuszczałem.

26

-

Tego też nauczyłeś się w Tarnsbergu?

Zadane żartem pytanie uderzyło mocniej, niż zamierzał Walter. Randal pomyślał o Laergu, który w oczach
każdego ucznia zdawał się ideałem mistrza i nauczyciela, a którego obłąkańcze czyny omal nie
doprowadziły do upadku szkoły. Chłopiec powoli odwrócił się do kuzyna.

-

Tak - powiedział bez uśmiechu - można powiedzieć, że nauczyłem się tego w Tarnsbergu.

Walter zrezygnował z dalszych prób rozweselenia kuzyna. Tuż przed południem grupa dogoniła
samotnego rycerza, również zmierzającego w stronę Tat-tinham. Kiedy odległość zmalała na tyle, że
można już było rozpoznać herb na tarczy jeźdźca, Walter spiął konia ostrogami i popędził naprzód z
okrzykiem:

-

Hej! Sir Gilliamie!

Rycerz zatrzymał i zawrócił konia.

-

Co za spotkanie, Sir Walterze! - odkrzyknął, spostrzegłszy przybysza.

Po chwili obaj pogrążyli się w przyjaznej pogawędce. Gdy dołączyła do nich reszta grupy, Walter
przedstawił swojego znajomego pozostałym rycerzom.

-

To jest Sir Gilliam z Hernefeld, o którego czynach zapewne niektórzy z was już słyszeli. Widziałem

go, potykającego się z innymi i sam walczyłem u jego boku. Zaiste trudno o męża dzielniejszego i bardziej
rycerskiego niż on.

Sir Gilliam okazał się młodym ciemnowłosym mężczyzną, mniej więcej w wieku Waltera. Jego twarz
zdobiły imponująco gęste jak na dwudziestolatka wą-

27

sy. Nie schodząc z siodła, Gilłiam pokłonił się Sir Re-ginaldowi i jego towarzyszom.

-

Po tak długim czasie na szlaku dobrze jest wreszcie spotkać przyjaciół. Zaczynałem się obawiać,

że jestem jedynym wojownikiem udającym się na turniej w tej odludnej okolicy.

Rycerze jechali w milczeniu, z rzadka tylko wymieniając zdawkowe uwagi. Późnym popołudniem dotarli
do miejsca, skąd droga opadała w dół, aż do wijącej się w oddali linii drzew.

-

Rzeka Lubac - powiedział Sir Reginald, wskazując na wodę połyskującą między drzewami.

background image

Wśród kompanów swojej rangi młody rycerz zdawał się całkiem przyjemnym towarzyszem podróży, ale
Randal nie zapomniał jego aroganckich odzywek i ciosów spadających na głowę parobka w mroku
podwórza gospody.

-

Powiedziano mi, że jest tu bród - ciągnął rycerz - i karczma jakieś dwie godziny jazdy dalej.

Rycerze popędzili swoje konie, a Randal podążył za nimi. Niebawem cała grupa dotarła do brzegu niezbyt
szerokiej rzeki, płynącej bystrym nurtem wśród wysmukłych topoli. Tam gdzie kończyła się droga, rzeka
była na tyle płytka, by po jej kamienistym dnie mogły przejeżdżać wozy i konie. Bród był szeroki, a prąd w
tym miejscu leniwy, ale spojrzawszy w dół strumienia, Randal ujrzał spienione fale, spiętrzone nad
ukrytymi pod wodą skałami.

Sir Philip popędził konia i po chwili był już na drugim brzegu. Bród okazał się płytki: woda nie sięgnęła
nawet strzemion. Rycerz zatrzymał się, zatoczył

28

sy. Nie schodząc z siodła, Giłliam pokłonił się Sir Re-ginaldowi i jego towarzyszom.

-

Po tak długim czasie na szlaku dobrze jest wreszcie spotkać przyjaciół. Zaczynałem się obawiać,

że jestem jedynym wojownikiem udającym się na turniej w tej odludnej okolicy.

Rycerze jechali w milczeniu, z rzadka tylko wymieniając zdawkowe uwagi. Późnym popołudniem dotarli
do miejsca, skąd droga opadała w dół, aż do wijącej się w oddali linii drzew.

-

Rzeka Lubac - powiedział Sir Reginald, wskazując na wodę połyskującą między drzewami.

Wśród kompanów swojej rangi młody rycerz zdawał się całkiem przyjemnym towarzyszem podróży, ale
Randal nie zapomniał jego aroganckich odzywek i ciosów spadających na głowę parobka w mroku
podwórza gospody.

-

Powiedziano mi, że jest tu bród - ciągnął rycerz - i karczma jakieś dwie godziny jazdy dalej.

Rycerze popędzili swoje konie, a Randal podążył za nimi. Niebawem cała grupa dotarła do brzegu niezbyt
szerokiej rzeki, płynącej bystrym nurtem wśród wysmukłych topoli. Tam gdzie kończyła się droga, rzeka
była na tyle płytka, by po jej kamienistym dnie mogły przejeżdżać wozy i konie. Bród był szeroki, a prąd w
tym miejscu leniwy, ale spojrzawszy w dół strumienia, Randal ujrzał spienione fale, spiętrzone nad
ukrytymi pod wodą skałami.

Sir Philip popędził konia i po chwili był już na drugim brzegu. Bród okazał się płytki: woda nie sięgnęła
nawet strzemion. Rycerz zatrzymał się, zatoczył

28

koniem, jakby za czymś się rozglądając, po czym pochylił się nisko ku ziemi. Po chwili wyprostował się i
ponaglił gestem resztę kompanii.

background image

Rycerze, dotąd obserwujący w zadziwieniu poczynania Sir Philipa, teraz jak na komendę spięli konie
ostrogami i ruszyli przez wodę. Walter pierwszy dotarł na drugi brzeg.

-

Co tu znalazłeś, sir? - zawołał wesoło.

-

Intrygującą tajemnicę - odparł rycerz - a zarazem szansę na rozrywkę.

Powiódł ręką dookoła.

-

Czy mówią ci coś te ślady?

Walter omiótł okolicę przenikliwym spojrzeniem doświadczonego myśliwego. Randal pamiętał skupioną
minę kuzyna jeszcze z chłopięcych czasów, kiedy razem dla zabawy tropili dzika lub jelenia.

-

Rozegrała się tu mała bitwa - rzekł Walter. - Nie dalej jak dzień temu. Trzej jeźdźcy wpadli w

zasadzkę. Zaatakowano ich z obu stron.

Rycerz wskazał na plamy wygniecionej trawy po obu stronach drogi.

-

Spójrzcie, tam napastnicy czekali na swe ofiary. Tropy koni ciągną się tylko dotąd, ale tutaj -

wyciągnął palec - zbaczają z drogi i prowadzą w stronę lasu.

Randal słuchał uważnie, nie mając najmniejszych wątpliwości, że jego kuzyn nie myli się. Dobrze pamiętał
wędrownych kupców, którzy przyjechali do Bazyliszka od strony Cingestoun. Kupcy jechali konno, a
karawanę eskortował uzbrojony strażnik. W dalszą drogę ruszyli wczoraj o świcie, by zdążyć na targ

29

w Tattinham. Wyglądało na to, że nie dotarli zbyt daleko.

-

Co teraz? - spytał Sir Reginald. - Jedziemy dalej?

-

I zrezygnujemy z szansy na chwalebny czyn i sławę? - oburzył się Sir Philip. - Oczywiście, że nie!

Sir Gilliam myślał bardziej praktycznie.

-

Ilu ich jest?

-

Nie więcej niż tuzin - odparł Walter. - Wszyscy idą pieszo.

-

Zatem poszukajmy ich. Byle nie za długo: wolałbym, by zmrok nie zaskoczył nas w lesie.

-

Jeśli od najbliższej gospody dzielą nas dwie godziny jazdy, to mamy czas - zauważył Walter.

Gilliam szybko skinął głową.

-

Ruszajmy więc.

Mały oddziałek zawrócił konie i zniknął w lesie po lewej stronie drogi. Rycerze przypięli tarcze do ramion,

background image

a w dłoniach dzierżyli nagie miecze. Posuwali się naprzód najciszej, jak mogli, klucząc między czarnymi
potężnymi dębami. W cieniu rozpościerającej się powyżej gęstwy konarów i gałęzi było znacznie
chłodniej niż na otwartej przestrzeni. Randal, jadący tuż obok kuzyna, nie wiedział, czy szczęka zębami z
zimna, czy z powodu przejmującego go niepokoju. Wyczuwał coś groźnego w tym lesie.

-

Walter... - szepnął drżącym głosem.

-

Co takiego.

„Jak mu to wyjaśnić?" - zastanawiał się Randal.

-

Nic - rzekł po dłuższej chwili.

Las stawał się coraz gęstszy i ciemniejszy. Wkrótce Randal usłyszał odległe hałasy: ochrypłe okrzyki

30

i śmiech, miarowy łoskot siekiery, rozłupującej drewniany kloc i trzaskanie dużego ogniska. Niebawem
rycerze stanęli na krawędzi sporego obozowiska. Jak dotąd zdawało się, że nikt nie spostrzegł intruzów.

- Wygląda na to, że ktoś się dobrze bawi - zauważył półgłosem Sir Louis. - Czyżby nie wystawili warty?

Kilka chwil później Randal pojął, czemu rycerze nie natknęli się na wartowników. Spomiędzy gęsto
rozstawionych drzew dojrzał polanę, a na niej grupę mężczyzn o nieokrzesanym wyglądzie. Większość
popijała tęgo ze sporej baryłki, ułożonej na dwóch kłodach. Niektórzy leżeli już między drzewami, tam
gdzie zmorzył ich sen. Reszta siedziała wokół ogniska, przerzucając się żartami i śpiewając sprośne
piosenki.

Na skraju polany, przywiązane do zwalonego pnia, stały trzy konie. Dwa skryły się w cieniu, ale trzeciego
oświetlała migotliwa smuga słonecznego światła, z trudem przedzierająca się przez korony drzew. Randal
rozpoznał wierzchowca jednego z kupców, którzy wyruszyli z Bazyliszka poprzedniego dnia o świcie.
Zwierzęta ryły ziemię kopytami i parskały nerwowo, najwyraźniej zaniepokojone sąsiedztwem tego, co
wisiało nieopodal na drzewie. Zrazu Randal nie mógł rozpoznać dziwnego pakunku, ale po chwili
przedmiot zako-łysał się na wietrze i z wolna obrócił dookoła.

To było ciało strażnika karawany.

Rozdział IV

Noc w gospodzie

Randal odwrócił głowę i zamknął oczy. Tuż obok rozległ się szept Sir Gilliama:

-

Eskorta musiała się bronić.

Sir Reginald mruknął coś potakująco. Randal otworzył oczy. Teraz, gdy wiedział już, za kim się rozglądać,

background image

dostrzegł także kupców. Dwaj mężczyźni leżeli spętani na ziemi. Zdarto z nich bogate szaty,
pozostawiając tylko koszule, pokryte teraz kurzem i krwią. Zarośnięty drab pochylał się nad nimi,
poszturchując nożem i śmiejąc się z ich gwałtownych podrygów.

-

Zdaje się, że wzięli jeńców - ciągnął Sir Gilliam. -Jeśli ich ocalimy, może dostaniemy nagrodę?

Walter przemówił po raz pierwszy od chwili, gdy dotarli do obozowiska.

-

Z nagrodą czy bez, musimy im pomóc. Reginald, Louis, okrążcie polanę i dopilnujcie, by żaden z

bandytów nie zdołał umknąć.

Urwał na moment i po krótkim namyśle podjął:

-

Randal, zostań tutaj i trzymaj mego wierzchowca z dala od bitwy. To nie jest rumak bojowy i

może

32

wpaść w panikę. Philip i Gilliam, szarżujemy na mój znak.

Dla młodego czarodzieja zakaz stosowania magii był teraz podwójnie dotkliwy. Randal wyobrażał sobie
panikę, jaką zasiałby wśród rzezimieszków, wyczarowując kulę ognia i zapobiegając tym samym
przelewowi krwi. Tymczasem, skryty wśród drzew, mógł tylko czekać na wynik walki. Ciche szelesty,
trzaski i pobrzękiwanie uprzęży świadczyły o tym, że Walter i pozostali rycerze przesuwali się na
najkorzystniejsze pozycje.

Nagle dał się słyszeć donośny okrzyk Waltera:

- Do ataku!

Rycerze wypadli na polanę ze wzniesionymi mieczami, budząc popłoch wśród rabusiów. Zaskoczeni
złoczyńcy rozpierzchli się na wszystkie strony, rozglądając się za porzuconą w czasie hulanki bronią.
Większość uzbrojona była w miecze i krótkie włócznie, ale niektórzy dzierżyli tylko noże i drewniane pałki
- marny oręż przeciwko pięciu zaprawionym w bojach jeźdźcom w stalowych kolczugach.

Natarciu przewodził Sir Philip, jak zawsze żądny czynów i chwały. Jeden z rozbójników zamachnął się nań
halabardą. Trafiony w pierś rycerz grzmotnął ciężko o ziemię, natychmiast znikając w ciżbie rozjuszonych
drabów.

Wstrzymując oddech Randal przeniósł wzrok na Waltera, który w tej samej chwili zeskoczył z konia i
podbiegł tam, gdzie upadł jego towarzysz. Młodzieniec zasłonił pierś tarczą i śmiało natarł na zbójów. Po
jego lewej stronie stanął Sir Gilliam. Długie miecze

33

wojowników wznosiły się i opadały, wyrąbując drogę do rannego Sir Philipa.

background image

Tymczasem Sir Reginald i Sir Louis zatoczyli koło wokół polany i zaatakowali z drugiej strony. Za każdym
błyśnięciem klingi jeden z bandytów padał na ziemię.

Rumak Sir Philipa zdołał wyrwać się z zamętu i pocwałował w knieję. Randal zastąpił mu drogę, a gdy
oszalałe z podniecenia zwierzę spróbowało przemknąć obok, gwałtownie wychylił się z siodła, chwytając
wodze. Po chwili koń został osadzony w miejscu i uspokojony. Randal wjechał na polanę, by wyprowadzić
stamtąd porzucone rumaki Waltera i Gilliama. Mimo grożącego niebezpieczeństwa chłopiec uśmiechał
się ironicznie. „Nie mogę walczyć - myślał - i nie mogę użyć magii, ale mogę przynajmniej dopilnować
koni".

Odprowadziwszy konie na bezpieczną odległość, zdał sobie sprawę, że zgiełk walki ucichł. Obejrzał się i
spostrzegł, że na polanie o własnych siłach stali już tylko rycerze. Obóz usiany był martwymi ciałami
zbójców. Sir Reginald podprowadził swojego rumaka do miejsca, gdzie Walter i Sir Louis klęczeli nad
rannym Sir Philipem.

-

Co za głupcy - rzekł Sir Reginald, tocząc kpiącym wzrokiem po pobojowisku - powinni byli

rozproszyć siły i zaczekać na nas wśród drzew.

-

To by im nie pomogło - odparł Sir Philip ze słabym uśmiechem. - Rozgromilibyśmy ich tak czy

owak.

Rycerz zakaszlał i obrócił się na bok, próbując się podnieść. Walter i Sir Louis pomogli mu stanąć na
nogach.

34

-

Jesteś ranny? - spytał Sir Louis.

-

Siniec lub dwa - Sir Philip wzruszył ramionami -nic poważnego.

Ciężko dysząc, rycerz nachylił się i oparł dłonie na kolanach.

-

Kolczuga zatrzymała większość ciosów - dodał po chwili.

Sir Philip wyprostował się, podszedł do leżącego nieopodal ciała i obrócił je na plecy. Randal rozpoznał
bandytę, który wcześniej zabawiał się dręczeniem spętanych kupców.

-

Zapłacił za swoją niegodziwość - powiedział rycerz.

Walter podszedł do leżących na ziemi jeńców, a pozostali rycerze zajęli się przeszukiwaniem obozowiska.
Randal stał na skraju polany, wciąż trzymając konie.

Wszędzie wokół walały się pokrwawione ciała. Randal westchnął i spojrzał ku niebu. Jak wszystkie
wydarzenia ostatnich kilku dni, krwawa potyczka w lesie utwierdziła go tylko w przekonaniu, że już nie
zdoła pokonać przepaści dzielącej go od życia, które niegdyś było jego życiem, a które porzucił w pogoni
za magią.

background image

Kiedyś zapewne tak jak Sir Philip uznałby bez wahania, że bandyci dostali to, na co zasłużyli. Teraz już nic
nie wydawało się tak proste. Nawet ze swojego oddalonego miejsca widział wyraźnie, że pokonani
odziani byli w żałosne wystrzępione łachmany, a ich wychudzone ciała świadczyły o przebytym długim
okresie przymusowego postu. „Nie mieli szans przeciw rycerzom w zbrojach" - myślał Randal.

35

Młody czarodziej potrząsnął głową. „Gdybym przybył tu sam - uświadomił sobie - prawdopodobnie
byłbym już martwy. Walter nie roni łez nad watahą bandytów".

Walter tymczasem przeciął powrozy krępujące kupców i teraz podawał im wodę. Jeńcy byli posiniaczeni,
ale żyli. Być może, zbójcy uznali, że okażą się warci okupu. Spomiędzy drzew wyszli Sir Reginald i Sir Louis,
dźwigając ciężką skrzynię.

-

To wszystko, co mieli rabusie - powiedział Sir Reginald. - Ruszajmy w drogę.

-

Nie - sprzeciwił się Walter. Spojrzał na wiszące na drzewie ciało strażnika i dodał: - Mamy do

spełnienia jeszcze jeden obowiązek.

-

Nie możemy teraz kopać mogiły - zaprotestował Sir Reginald. - Nie, jeśli mamy zdążyć do

gospody przed zmrokiem.

-

To był uczciwy człowiek i należy mu się godziwy pochówek - odparł twardo Walter i Sir Reginald

zamilkł.

Jak się okazało, zadanie wykopania grobu przypadło Randalowi. Poczucie godności nie pozwalało
rycerzom na dotykanie szpadla, skoro mieli do dyspozycji sługę pośledniejszego stanu. Po pogrzebie cała
grupa, w tym dwóch uwolnionych kupców, ruszyła w kierunku gospody, o której słyszał Sir Reginald.

Kiedy jeźdźcy dotarli do drogi, słońce już do połowy skryło się za horyzontem. Sir Reginald skrzywił się.

-

Czeka nas ostra jazda - rzucił Walterowi wrogie spojrzenie. - Dzięki tobie, szlachetny rycerzu. W

tych okolicach nocą bezpiecznie jest tylko za murami.

36

Na twarzy Waltera błąkał się kpiący uśmieszek.

-

Ostra jazda, powiadasz... Niechże i tak będzie.

Powiedziawszy to, spiął konia ostrogami i okrzykiem popędził go do galopu. Po chwili cała grupa gnała na
złamanie karku, pozostawiając za sobą warkocz pyłu i cichnący tętent kopyt.

Mimo narzuconego przez Waltera tempa było już prawie ciemno, kiedy podróżni wjechali na podwórze
Bezgłowego Pielgrzyma - gospody, w której zamierzali przenocować. Późna pora wprawiła Sir Reginalda
w podły nastrój. Rycerz zeskoczył z konia i rzucił wodze Randalowi.

background image

-

Przydaj się do czegoś - burknął gniewnym tonem. - Oporządź konie.

„Słyszałem już gdzieś tę mowę" - pomyślał giermek, ale na głos nie powiedział nic. Posłusznie
odprowadził bojowego rumaka do stajni.

Doglądanie zwierząt zajęło Randalowi trochę czasu. „Przynajmniej będziemy wieczerzać w licznym
towarzystwie - pomyślał. - Stajnie są pełne koni". Ku swemu zdziwieniu, gdy wszedł do izby jadalnej,
zastał tam swoich towarzyszy, dwóch ocalonych kupców i poza nimi tylko jednego gościa. „Jakże to,
karczma tak blisko miasta i tylko jeden gość? Skąd się wzięły te wszystkie konie?" - zastanowił się.

Mimo wszystko gospoda była przytulna i schludna. Trzaskający w kominku ogień napełniał izbę
przyjemnym ciepłem, a wieczerza okazała się smaczna i obfita. Na stole zjawił się pasztet, pieczone
prosię, bochny chleba oraz dzbany pełne jabłecznika i cien-

37

kiego piwa. Gospodarz, tłusty jowialny człowieczek, bezustannie rozsiewający przymilne uśmiechy, pilnie
baczył, by jego dostojnym gościom usługiwano jak należy. Jednak młody czarodziej, jeszcze wczoraj
przymierający głodem, nie mógł zmusić się do jedzenia. Randal wsparł łokcie na stole i sączył gorący
jabłecznik z trzymanego oburącz kubka. Jednym uchem słuchał rozmowy Sir Philipa i Sir Louisa, którzy
toczyli spór na temat polowania z sokołem, ale jego umysł wciąż zaprzątała zagadka pełnych stajni i
pustej karczmy.

Po wieczerzy goście rozeszli się do łóżek. Pokoje w Bezgłowym Pielgrzymie były większe niż w Bazyliszku,
stały w nich łóżka zamiast rzuconych na podłogę sienników, a ściany obite były płytami z połyskującego
ciemnego drzewa. Randal, który w Tarnsbergu mieszkał w izdebce nad warsztatem cieśli, znał się na
stolarce na tyle, by domyślić się, że warstwa szlachetnego drewna ma grubość pergaminu i służy jedynie
przykryciu szkieletu z tanich desek. „Zawsze jest coś, co kryje się pod powierzchnią - pomyślał
filozoficznie. - Czy nic nie jest już tym, na co wygląda?".

Walter wyciągnął się na jednym z łóżek z westchnieniem człowieka znużonego całodzienną podróżą.

-

Nareszcie porządnie się wyśpimy.

-

Mam nadzieję - odparł Randal.

Sprawdził, czy drzwi są dobrze zamknięte, i odwrócił się twarzą do kuzyna.

-

Walter... - rzekł cicho - to miejsce jest jakieś dziwne.

38

Walter uniósł się na łokciach i spojrzał na Randala marszcząc brwi.

-

Jak to „jakieś dziwne"?

Randal próbował ubrać swe podejrzenia w słowa.

background image

-

Oglądałeś stajnię...? Jest tam pełno koni. Kiedy kończyłem oporządzać nasze zwierzęta, nie było

w niej ani jednego wolnego boksu. Gdzie wobec tego są wszyscy goście? Widzieliśmy tylko jednego.

-

Może jest handlarzem koni? - zamyślił się Walter. - Tacy chętnie przyjeżdżają na targi, zwłaszcza

gdy niedaleko ma się odbyć turniej.

-

Możliwe, ale jednak...

-

Jeśli cię to męczy - ciągnął młody rycerz - możemy spać na zmianę. Pierwszy obejmę wartę.

Randal położył się w ubraniu, ale sen długo nie chciał nadejść. Wreszcie zasnął, choć wciąż wydawało mu
się, że jest przytomny. Z letargu wyrwało go potrząsanie za ramię.

-

Już północ. Twoja kolej.

Randal podniósł się i przeciągnął.

-

Zbudź mnie o zachodzie księżyca - ciągnął Walter - a potem ja będę czuwał do świtu. Dam ci mój

miecz.

-

Nie - gwałtownie zaprotestował Randal. - Przysiągłem, że nie będę posługiwał się rycerskim

orężem bez względu na okoliczności.

Nawet w skąpym świetle księżyca można było dojrzeć zdumienie i niedowierzanie, wypisane na twarzy
rycerza.

-

To było głupie - rzekł Walter po dłuższej chwili.

39

-

Nie miałem wyboru - Randal rozłożył ramiona. - Nie można jednocześnie być czarodziejem i

walczyć za pomocą stali.

Walter potrząsnął głową.

-

Jakoś nie widzę, by całe to czarodziejstwo wychodziło ci na dobre - powiedział ponuro. - Skoro

jednak przysiągłeś, nie ma o czym gadać. Tylko śmieć łamie dane słowo.

Walter położył się na łóżku, ułożywszy miecz na podłodze po swojej prawej stronie.

-

Obudź mnie w razie kłopotów - zakończył, a po chwili w izdebce rozległo się zdrowe chrapanie.

Randal wbił wzrok w pasemko księżycowego światła, przesączającego się przez szczelinę w okiennicy.
Mijały minuty, a pasemko niesłychanie powoli sunęło po podłodze ku jednej ze ścian. „Kiedy zniknie -
pomyślał Randal - będę mógł znowu pójść spać".

W tej samej chwili zza drzwi dało się słyszeć ciche brzęknięcie: jakby uderzyły o siebie dwa klucze na
kółku. Randal zapewne nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie odniósł wrażenia, że ktoś stara się przytłumić

background image

ów dźwięk. „Czyżby ktoś tu węszył? - zastanawiał się. -Może złodziej?". Podszedł do drzwi i odsunął
rygiel, po czym uchylił je nieznacznie. Na korytarzu nie ujrzał nic prócz ciemności. Randal zawahał się.
Chciał zbudzić Waltera, ale bał się, że podejrzenie, jakie nim owładnęło, okaże się bezpodstawne. Po
chwili namysłu wyszedł na korytarz.

Wkroczył w ciemność tak nieprzeniknioną, że niemal gęstą. Po omacku obrócił się w prawo i z ręką na
ścianie jął posuwać się naprzód.

40

-

Nie miałem wyboru - Randal rozłożył ramiona. - Nie można jednocześnie być czarodziejem i

walczyć za pomocą stali.

Walter potrząsnął głową.

-

Jakoś nie widzę, by całe to czarodziejstwo wychodziło ci na dobre - powiedział ponuro. - Skoro

jednak przysiągłeś, nie ma o czym gadać. Tylko śmieć łamie dane słowo.

Walter położył się na łóżku, ułożywszy miecz na podłodze po swojej prawej stronie.

-

Obudź mnie w razie kłopotów - zakończył, a po chwili w izdebce rozległo się zdrowe chrapanie.

Randal wbił wzrok w pasemko księżycowego światła, przesączającego się przez szczelinę w okiennicy.
Mijały minuty, a pasemko niesłychanie powoli sunęło po podłodze ku jednej ze ścian. „Kiedy zniknie -
pomyślał Randal - będę mógł znowu pójść spać".

W tej samej chwili zza drzwi dało się słyszeć ciche brzęknięcie: jakby uderzyły o siebie dwa klucze na
kółku. Randal zapewne nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie odniósł wrażenia, że ktoś stara się przytłumić
ów dźwięk. „Czyżby ktoś tu węszył? - zastanawiał się. -Może złodziej?". Podszedł do drzwi i odsunął
rygiel, po czym uchylił je nieznacznie. Na korytarzu nie ujrzał nic prócz ciemności. Randal zawahał się.
Chciał zbudzić Waltera, ale bał się, że podejrzenie, jakie nim owładnęło, okaże się bezpodstawne. Po
chwili namysłu wyszedł na korytarz.

Wkroczył w ciemność tak nieprzeniknioną, że niemal gęstą. Po omacku obrócił się w prawo i z ręką na
ścianie jął posuwać się naprzód.

40

Po kilkunastu krokach jego dłoń natrafiła na framugę drzwi. Randal pamiętał, że w tym pokoju zatrzymał
się jeden z uratowanych kupców. Przesunął dłoń dalej i wzdrygnął się, czując, że drzwi ustępują z cichym
skrzypnięciem. „Nie zaryglowane? - pomyślał. - To dziwne".

Pchnął drzwi mocniej. Okiennice były otwarte, a pokój zalewała księżycowa poświata. Randal, który
zdążył przywyknąć do ciemności na korytarzu, zmrużył oczy, porażony nadmiarem srebrzystego blasku.
Po chwili rozejrzał się po pomieszczeniu. Śpiący na łóżku mężczyzna leżał nieruchomo jak kamień. Wzrok
chłopca stopniowo wyostrzał się. Gdy Randal zaczął rozróżniać szczegóły, dostrzegł drucianą pętlę,

background image

zadzierzgniętą na szyi kupca.

Z trudem powstrzymując krzyk, Randal wypadł z powrotem na korytarz, zatoczył się i z łomotem wpadł
do pokoju Sir Louisa. Te drzwi również ustąpiły bez oporu. Izba nie była tak jasno oświetlona jak
poprzednia, ale było coś widać. Mimo hałasu śpiący nie poruszył się. Z olbrzymiej rany na czole rycerza
spływała struga czarnej krwi.

Randal zrozumiał, że nie ma ani chwili do stracenia. Wyskoczył na korytarz i pognał co tchu do pokoju,
gdzie spał Walter. Drzwi zastał otwarte, chociaż mógłby przysiąc, że zamknął je za sobą wychodząc.
Wpadł do izdebki i osłupiał, widząc właściciela gospody stojącego u wezgłowia łóżka z okutą żelazem
pałką w dłoni.

- Walter!!! - wrzasnął ile sił w płucach.

Pałka uniosła się nad głową śpiącego. W ostatniej chwili Walter stoczył się z łóżka i drąg ze świstem

41

spadł na poduszkę. Rycerz błyskawicznie zerwał się na równe nogi, w prawej dłoni dzierżąc miecz. Randal
nigdy jeszcze nie widział, by ktokolwiek dobył broni tak szybko.

Skrytobójca doskoczył do rycerza. Pałka raz jeszcze świsnęła w powietrzu, ale Walter sparował cios
mieczem i wyprowadził błyskawiczny sztych. Napastnik osunął się na kolana i padł na twarz.

Randal usłyszał za sobą hałas i odwrócił się akurat na czas, by ujrzeć kolejnego mężczyznę, szarżującego
nań z nożem. Odruchowo cofnął się o krok, chwycił za uzbrojone ramię i potężnym skrętem ciała cisnął
atakującego na środek izby, gdzie czekał już miecz Waltera.

-

Mordują! - krzyknął Randal. - Bandyci!

Walter odepchnął swego giermka i wyskoczył na

korytarz. Biegł od jednej ściany do drugiej, waląc we wszystkie drzwi głowicą miecza.

-

Do broni! - wołał. - Bandyci atakują!

Niestety tak właśnie było. Na schodach rozległ się

tupot nóg i po chwili korytarz zaroił się od cieni przynajmniej tuzina napastników. Niektórzy uzbrojeni
byli w noże, niektórzy w miecze, inni dzierżyli zwykłe pałki. Dwóch wznosiło nad głowami płonące
pochodnie.

W migotliwym czerwonawym blasku Randal ujrzał kuzyna stawiającego zaciekły opór napastnikom. Było
ich jednak stanowczo zbyt wielu. „Magia... - chłopcu zdało się, że słyszy nęcący szept. - Zaklęcie, albo
wszyscy zginiemy". Zaraz potem nadeszła kolejna myśl, jakby głos drugiej osoby: „Walter ma rację. Jeśli
złamię przysięgę, będę nikim".

background image

42

Walter wykonał śmiały wypad i bandyta w pierwszym rzędzie napastników upadł, zbijając z nóg drugiego
i wytrącając mu z ręki pochodnię. Sypiąca iskrami pochodnia potoczyła się pod ścianę.

Dzielny rycerz cofał się pod naporem atakujących. W wąskim korytarzu nie mógł walczyć zamaszystymi
ruchami, jakich wymagała szeroka i długa klinga miecza, lepiej przystosowanego do cięcia niż kłucia.
Walter bił się dzielnie, ale było oczywiste, że wkrótce opadnie z sił i ulegnie przewadze zbójów.

Dokładnie w chwili, gdy Randal uświadomił sobie tę przerażającą prawdę, drzwi jednej z izb otworzyły się
z hukiem i stanął w nich Sir Reginald - w długiej koszuli nocnej, ale z mieczem w dłoni.

- Co u licha... - zaczął, ale widząc, co się dzieje, bez wahania rzucił się na pomoc Walterowi.

Dwóm rycerzom udało się chwilowo powstrzymać natarcie, ale sytuacja nadal była beznadziejna. Na
schodach pojawiali się kolejni mężczyźni i tłum bandytów napierał coraz silniej. Nagle na polu bitwy
wyrósł jak spod ziemi Sir Philip. Spóźnił się, ponieważ przed walką postanowił przywdziać kolczugę. Teraz
trzej rycerze zyskali szansę na odparcie napastników.

Tymczasem przez bitewny zgiełk począł przebijać się huk i trzask ognia. To płomienie upuszczonej
pochodni przeniosły się na dobrze przesuszone drewniane płyty, jakimi obite były ściany, a następnie na
belki powały i słomianą strzechę. W czerwonej poświacie walczący wyglądali jak straszliwe nieziemskie
zjawy. Korytarz szybko wypełniał się gryzącym dymem.

44

Nagle, pośród przeraźliwego huku płomieni, napastnicy natarli ze zdwojoną energią. Rycerze cofnęli się
pod naporem ludzkiej masy, przygważdżając Randala do ściany. Chłopiec upadł i poczuł, że do ziemi
przygniata go bezwładne ciało jednego z bandytów. Nadludzkim wysiłkiem uwolnił się od ciężaru i
prze-czołgał do najbliższych drzwi. Były otwarte.

Tuż za progiem, krztusząc się dymem, Randal rzucił się ku otwartemu oknu. Przełazi przez parapet i
zawisł na rękach nad oświetlonym łuną podwórzem. Po chwili wahania rozwarł dłonie.

Kolano, które jeszcze nie wydobrzało po bójce w Bazyliszku, nie wytrzymało impetu uderzenia. Randal
upadł na bok. Nie zważając na ból, natychmiast zerwał się na równe nogi i potoczył wzrokiem po
podwórzu. Niebo usiane było iskrami, strzelającymi z płonącej strzechy. Niektóre musiały upaść na dach
stajni, bo budynek już zajął się ogniem.

„Konie..." - pomyślał Randal. Bez namysłu pobiegł do stajni. Otworzył wrota i zatrzymał się przerażony.
Stajnię wypełniał potworny zgiełk. Płomienie, które strawiły już część dachu, rozświetlały wnętrze
upiornym blaskiem. Przerażone zwierzęta rżały i wierzgały wściekle w swoich boksach. Randal wiedział,
że końskie kopyta potrafią w mgnieniu oka rozgnieść człowieka na miazgę, ale wiedział też, że bez koni
rycerze nie dostaną się do Tattinham, nawet jeśli wyjdą cało z bitwy w gospodzie. „Lepiej dać się
stratować niż spalić żywcem lub poćwiartować" - pomyślał chłopiec i zaczął wypuszczać oszalałe bestie.
Za każdym razem gdy otwierał boks, przywierał plecami do ścia-

background image

45

ny i zamykał oczy, czekając na uderzenia kopyt. Jednak uwolnione konie gnały ku wyjściu, nie zamierzając
atakować chłopca. Po kilku minutach stajnia była pusta.

„Teraz siodła". Osłaniając głowę rękami Randal pobiegł w głąb płonącego budynku. Ekwipunek rycerzy
leżał tam, gdzie go pozostawił. W gęstniejącym dymie chłopiec po omacku chwytał siodła i worki, by
zawlec je pod najbliższe okno. Gdy zgromadził już wszystkie, zaczął wyrzucać je na podwórze.

Powietrze w stajni stawało się coraz gorętsze. Płuca Randala wypełniał gryzący dym, więc często
przerywał pracę dla odkaszlnięcia i nabrania tchu. Wreszcie dźwignął ostatnią sakwę, cisnął ją na
zewnątrz i natychmiast skoczył w ślad za nią. Sekundę później dach stajni załamał się i runął na ziemię,
wzbijając tuman kurzu i iskier.

Rozdział IV

Randal zerwał się na równe nogi i zaczął odciągać dobytek rycerzy na bezpieczną odległość od ognia. Dwa
pożary rozświetlały podwórze czerwoną łuną. W blasku płomieni Randal ujrzał sylwetki opryszków,
przemykające obok drzwi i dolnych okien Bezgłowego Pielgrzyma. Wszędzie wokół bezładnie miotały się
przerażone konie; tętent kopyt i rżenie mieszało się z rykiem płomieni, wypełniając powietrze piekielnym
hałasem.

Nagle z frontowych drzwi gospody wyłonili się czterej mężczyźni. Czarne sylwetki były wyraźnie widoczne
na tle bijącej z wnętrza budynku pomarańczowej łuny. Rycerze wciąż walczyli, cofając się w stronę
podwórza. Randal spostrzegł, że przewaga liczebna bandytów wciąż była znaczna. Rozejrzał się po
pełnym koni podwórzu. Tak jak się spodziewał, bojowe rumaki rycerzy wyróżniały się na tle reszty
wielkością i spokojniejszym zachowaniem. W zwierzętach szkolonych do walki ogień, dym i hałas nie
mogły wzbudzić dzikiej paniki.

Tattinham

47

„Znowu to samo - pomyślał Randal, zabierając się do siodłania konia Waltera. - Chciałbym użyć zaklęcia
uspokajającego. Ale by było, gdyby koń połamał mi żebra teraz, kiedy jestem tak blisko mistrza Balpe-sha
i odzyskania magii".

Osiodłał wszystkie konie, po czym, trzymając pęk wodzy w garści, dosiadł swojego wierzchowca. Przed
drzwiami płonącej gospody wciąż walczyli czterej rycerze. Randal wbił pięty w boki konia i ruszył wprost
na grupę napastników, otaczającą jego towarzyszy. Szarża szóstki olbrzymich bojowych rumaków
wywarła na bandytach piorunujące wrażenie. Ci, którzy uniknęli wdeptania w ziemię, rozpierzchli się w
popłochu i skryli w ciemnościach. Na placu boju pozostała ledwie garstka, a z nią rycerze poradzili sobie
w okamgnieniu.

background image

-

Na koń! Na koń! - wołał Randal, przekrzykując huk płomieni.

Walter potężnym sztychem powalił kolejnego napastnika i rozejrzał się, szukając wzrokiem kuzyna.
Uśmiechnął się, znalazłszy Randala na koniu dwa kroki za swoimi plecami.

-

Dobra robota - pochwalił go, wkładając stopę w strzemię. - Bałem się, że zginąłeś w gospodzie.

Randal nie zdążył odpowiedzieć. Rycerze dosiedli koni i nie tracąc czasu pogalopowali przez podwórze w
poszukiwaniu niedobitków. Zaprawiony w bojach jeździec jest praktycznie niepokonany, zwłaszcza jeśli
za przeciwników ma prostych opryszków. Choć bez pancerzy i w niepełnym uzbrojeniu, rycerze
błyskawicznie roznieśli w puch resztki bandy. Gdy

48

przez dym zaczęło przesączać się szare światło poranka, Walter i jego towarzysze byli już panami pola
bitwy.

-

Nic nie zostało - mruknął ponuro Sir Philip, poszturchując końcem miecza zwęglone szczątki

gospody. - I nigdzie nie ma Louisa.

-

Nie żyje - powiedział Randal. - Zabił go gospodarz albo bandyci.

-

Żadna różnica - westchnął Philip.

Rycerz potoczył wzrokiem po ruinach gospody i stajni.

-

Przynajmniej pomściliśmy śmierć towarzysza.

-

W niczym mu to nie pomoże - rzucił gniewnie Sir Reginald - a nam tym bardziej. Ocaliliśmy skórę,

ale cały dobytek spłonął.

-

Niezupełnie - odparł Walter. - Dzięki mojemu giermkowi mamy konie i wszystko, co

pozostawiliśmy razem z nimi w stajni.

Sir Gilliam nadszedł w samą porę, by usłyszeć skargę Sir Reginalda. Mimo trudnej sytuacji miał dziwnie
zadowoloną minę.

-

A dzięki mnie - powiedział wesoło - mamy nasze zbroje i resztę broni. Skorzystałem z wolnej

chwili, by wyrzucić wszystko przez okna. Przez kilka dni będzie nas czuć dymem, ale możemy walczyć w
Tattinham.

-

Wobec tego nie mamy o co się martwić - w głosie Waltera brzmiała ulga. - Wszelkie straty

powetujemy sobie z nawiązką, dzięki zwycięstwom w turnieju.

Czterej rycerze przywdziali zbroje i odjechali w blasku poranka, pozostawiając pokaźną część swo-

49

background image

jej wykwintnej garderoby - i prawie wszystkie pieniądze - w ruinach spalonej gospody.

Do celu podróży dotarli tuż przed zachodem słońca. Tattinham było okolonym murem grodem, nie tak
dużym jak Tarnsberg, portowe miasto na zachodnim wybrzeżu, gdzie Randal pobierał nauki w Szkole
Czarodziejów, ale z pewnością kilkakrotnie większym od Doun, osady przy zamku, w której Randal i
Walter spędzili dzieciństwo.

Turniej miał się odbyć poza murami miasta. Rycerze rozdzielili się i każdy podążył swoją drogą poprzez las
namiotów zawodników, którzy następnego dnia mieli potykać się ze sobą. Namiot Waltera spędził noc w
stajni Bezgłowego Pielgrzyma razem z siodłem i resztą ekwipunku. Całkowicie przesiąkł dymem, tak jak
przewidywał Sir Gilliam, ale poza tym okazał się nie uszkodzony.

Jak przystało na dobrego giermka, Randal rozstawił namiot i rozniecił niewielkie ognisko. Sir Gilliam rozbił
obóz w pobliżu miejsca wybranego przez Waltera. Sir Reginald i Sir Philip nie pokazali się więcej, z czego
Randal w skrytości ducha był bardzo zadowolony. Śmierć towarzysza, Sir Louisa, nie ochłodziła
temperamentu Reginalda i jeśli rycerz rozpoznałby w giermku parobka z Bazyliszka, najpewniej wyzwałby
Waltera na pojedynek.

Nad wielkim obozowiskiem szybko zapadała noc. Na stokach okolicznych wzgórz płonęły liczne
pochodnie, lampiony i tuziny ognisk. Randal był zmęczony, ale w dobrym nastroju. Zabierając się do przy-

50

gotowywania wieczerzy, pochwycił uchem strzępki ballady, śpiewanej czystym przyjemnym głosem.
Melodia z trudem przebijała się przez obozowy gwar.

Tymczasem Walter pozbył się zbroi i usiadł przy ognisku ubrany w grubą kurtę, którą zazwyczaj nosił pod
kolczugą. W prawej dłoni trzymał osełkę, a na kolanach oparł miecz.

Nagle konie zaczęły niespokojnie parskać. Walter w jednej chwili zerwał się na równe nogi; stał wpatrując
się w mrok, z mieczem gotowym do ciosu. Gdzieś obok niewidzialna ręka uderzyła struny niewidzialnej
lutni i miękki alt zaśpiewał:

Trzeci syn króla poślubić mnie chciał

Zyć będziesz, rzeki mi, jak w niebie

Lecz ja nie chciałam korony tej złotej

A wszystko to, miły, dla ciebie...

Randal poczuł, że skóra cierpnie mu na grzbiecie. „Znam ten głos - pomyślał nieruchomiejąc. - Ale nie
spodziewałem się, że usłyszę go tak daleko od Tarnsbergu".

-

Lys! - zawołał, gdy tylko śpiew umilkł. - Czy to

ty?

background image

-

We własnej osobie! - powiedział wesoły głos i intruz wystąpił z ciemności w krąg rzucanego przez

ognisko światła.

Mimo dziewczęcego imienia przybysz odziany był w męskie rajtuzy i tunikę. Przebranie nie mogło zwieść
Randala i najwyraźniej nie zwiodło również Waltera: młody rycerz opuścił swój miecz i usiadł, wpatrując
się

51

w dziewczynę wzrokiem pełnym rozbawienia. Z pewnej odległości, szczupłą, niewysoką pieśniarkę można
było wziąć za chłopca, co zapewniało choćby nikłą ochronę na niebezpiecznych drogach Breslandii.

Lys serdecznie uścisnęła Randala, po czym cofnęła się o krok, obrzucając chłopca uważnym spojrzeniem.

-

Cieszę się, że dotarłeś tak daleko w jednym kawałku - powiedziała. - Co się stało z twoją twarzą?

-

Nic poważnego - Randal machnął ręką. - I mnie miło cię widzieć, ale... co u diabła tutaj robisz?

Gdy cię ostatnio widziałem, zamierzałaś grać w Tarnsbergu, dopóki nie wyschną morza, a góry nie
zapadną się pod ziemię.

-

Co ja tutaj robię? - powtórzyła Lys.

Usiadła na ziemi przy ognisku, krzyżując nogi przed sobą.

-

Szukam ciebie, to właśnie robię. Musiałam zrezygnować ze śpiewania w Grymaszącym Gryfie, a

bardzo lubiłam tę pracę. Może więc okazałbyś trochę wdzięczności?

Randal zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem.

-

To nie był pomysł Madoca, prawda?

-

Szczerze mówiąc, tak.

Lys uśmiechnęła się słodko. Jej palce przebiegły po strunach lutni, dobywając kilka cichych dźwięków,
które zawisły w powietrzu niczym pytanie.

-

Sama byłam zdziwiona - podjęła po chwili. - Zjawił się w Gryfie dzień lub dwa po twoim odejściu i

kazał mi pakować manatki. Powiedział, że zabiera mnie w podróż, ale nie powiedział dlaczego.
Oświadczył tylko, że muszę cię znaleźć, zanim wyruszysz w góry

52

Dziewczyna potrząsnęła głową i ciężko westchnęła.

background image

-

Wierz mi, to była ciężka podróż. Wciąż mam obolałe stopy. A ja sądziłam, że znam życie na

szlaku!

-

Madoc jest w obozie? - Randal brutalnie przerwał wywód dziewczyny.

Minęły już cztery miesiące, odkąd po raz ostatni rozmawiał z mistrzem czarodziejem, któremu
zawdzięczał swoją fascynację magią.

-

Nie - odparła Lys - udał się na północ. Ja sterczę tu od miesiąca, czekając na ciebie.

Nadzieja Randala rozpłynęła się w jednej chwili.

-

Cóż - westchnął - Madoc nigdzie nie zagrzeje miejsca. Czasem zastanawiam się, jak zdołał

wytrzymać w Tarnsbergu na tyle długo, by przebrnąć przez okres nauki w szkole.

Walter, który w milczeniu ostrzył swój miecz, przysłuchując się rozmowie z lekko rozbawioną miną, teraz
odezwał się po raz pierwszy:

-

Nie przedstawisz mnie pięknej damie?

Randal poczuł, że czerwienieją mu uszy.

-

To jest Lys - wybąkał. - Pochodzi z Okcytanii... to moja najlepsza przyjaciółka. - Zakłopotany

odchrząknął i dodał: - Zawdzięczam jej życie.

Walter wstał i ukłonił się z galanterią.

-

Wobec tego i ja jestem twoim dłużnikiem, panno Lys, bowiem Randal jest moim kuzynem.

Jestem Sir Walter z Doun, twój uniżony sługa.

Rycerz usiadł i ujął odłożoną na bok osełkę.

-

Poznaliście się w Tarnsbergu, prawda? - spytał. -Czy znasz się na magii?

53

-

Na magii nie - odparła Lys - ale na wszystkim innym po trochu. Byłam aktorką i akrobatką, ale

najchętniej zarabiam na chleb śpiewem.

Walter spojrzał na Randala i roześmiał się.

-

W tym Tarnsbergu wszyscy muszą być obłąkani. Najpierw znajduję ciebie, szlachetnie

urodzonego, dziedzica wielkich włości, włóczącego się po kraju i czyszczącego stajnie, a teraz zjawia się
dama z południa, wymieniająca pieśni na chleb.

Walter potrząsnął głową i wrócił do ostrzenia miecza. Nie podnosząc głowy zapytał:

-

Czy przyjdziesz obejrzeć turniej, panno Lys?

background image

Dziewczyna zerknęła na swojego przyjaciela.

-

Nie wiem... Jak długo pozostaniesz w Tattin-ham? - pytanie było skierowane do Randala.

-

Przybyłem tu jako giermek mojego kuzyna - odparł chłopiec. - Nie mogę wyruszyć przed

zakończeniem walk.

-

A więc i ja zostanę - oświadczyła Lys, wstając i przewieszając lutnię przez ramię. - A tymczasem

muszę was opuścić. Mieszkam w karczmie pełnej gości, którym obiecano muzykę do wieczerzy.

Kiedy Lys znikła W'ciemnościach, Walter zerknął na Randala poprzez drgające nad ogniskiem powietrze.

-

Wspaniała dziewczyna - powiedział z podziwem.

-

Owszem - westchnął Randal - wspaniała.

Walter spojrzał na kuzyna jeszcze raz, tym razem

dłużej i uważniej. Po chwili milczenia spytał:

-

Lys wie, co się wydarzyło w Tarnsbergu, prawda?

Randal wbił wzrok w małe języczki ognia, biegające po nadwęglonych szczapkach. Przywołał wspo-

54

mnienie komnaty Laerga i demona, próbującego wychłeptać krew spływającą z rozciętej mieczem dłoni.
Gdyby Lys w porę nie sprowadziła Madoca na pomoc, demony dostałyby krew czarodzieja, Randala i cały
świat.

-

Wie wszystko - powiedział, nie patrząc na kuzyna. - Była tam.

Walter odłożył osełkę i jął uważnie oglądać ostrze miecza, obracając je i ustawiając pod różnymi kątami
do światła. Na starannie wyostrzonej klindze tańczyły pomarańczowe refleksy.

-

Jeśli ona wie wszystko - powiedział, nie przerywając zajęcia - to czy mógłbyś zaufać mi i

opowiedzieć chociaż część tej historii?

Randal westchnął. Kuzyn pomógł mu, nie żądając w zamian więcej informacji, niż chłopiec chciał mu
przekazać. W istocie Randal był mu winien tę opowieść.

-

Przyjęto mnie do szkoły w Tarnsbergu - zaczął niezdarnie. - Do Szkoły Czarodziejów... Na

początku nie szło mi najlepiej. Mimo to jakoś przebrnąłem przez egzaminy i nawet znalazł się mistrz,
który zechciał zostać moim patronem i uczyć mnie dalej.

-

Madoc, jak sądzę - powiedział Walter.

-

Niestety, nie - Randal smutno pokręcił głową. -Chciałbym, żeby to był Madoc...

background image

Randal zamyślił się.

-

Mistrz, który mnie przyjął, nazywał się Laerg -podjął po chwili. - Był potężnym czarodziejem i

znakomitym nauczycielem. Pod jego opieką uczyłem się sprawnie i szybko. Potem wyszło na jaw, że Laerg
miał co do mnie własne plany. Pragnął przejąć kontro-

55

lę nad królestwem, a żeby zdobyć potrzebną mu moc, zawarł pakt z demonami.

Młody czarodziej przerwał i jął poszturchiwać patykiem rozżarzone węgielki. Walter posłał mu pytające
spojrzenie.

-

W zamian za pomoc Laerg obiecał demonom krew czarodzieja - powiedział Randal i ciszej dodał:

-Moją krew.

-

Nie wydaje mi się, byś jej dużo stracił - zauważył trzeźwo Walter. - Czy to wówczas raniłeś się w

dłoń?

-

Tak - odparł Randal. - Laerg miał miecz. Oczywiście nie używał go do walki; był przecież wielkim

czarodziejem. Miecz był magicznym symbolem, częścią czaru pozwalającego na zapanowanie nad
demonami po sprowadzeniu ich do naszego świata. Zabiłem nim Laerga.

Walter uśmiechnął się z zadowoleniem.

-

No i bardzo dobrze - skwitował opowieść.

-

Rektorzy szkoły byli innego zdania - odparł Randal z ponurym uśmiechem. - Czarodziejowi, nawet

w randze ucznia, nie wolno posługiwać się rycerskim orężem. Dlatego rektorzy jedną ręką poklepali mnie
po plecach, a drugą wymierzyli karzący cios. Najpierw bez egzaminu przyznali mi rangę wędrownego
czarodzieja, a potem zakazali posługiwania się magią, aż do odwołania.

Walter nagle spoważniał.

-

Jeśli tylko dlatego sypiasz w stajniach i pozwalasz pomiatać sobą łotrzykom w rodzaju Sir

Reginal-da, to powiadam: powinieneś przełknąć swoją dumę, wrócić do domu i tam czekać, aż owi
rektorzy cofną swój zakaz.

56

-

To nie takie proste - Randal pokręcił głową. -Nie mogę po prostu czekać. Muszę odnaleźć

pewnego czarodzieja. Nazywa się Balpesh i mieszka w górach niedaleko stąd. To jego mam prosić o
przywrócenie mi magii.

Walter skrzywił się z niesmakiem.

-

A jakże! Ani miecza, ani zaklęcia do obrony, a jeśli po drodze dasz się zabić, to oczywiście nie

background image

będzie w tym ich winy? Nie ma co, ci twoi rektorzy to niezgorsi zbóje.

Dwaj kuzyni w milczeniu dokończyli wieczerzę, zasypali ognisko piaskiem i schronili się w namiocie.
Walter błyskawicznie zagrzebał się w kocach i już po chwili smacznie chrapał. Randal nie spiesząc się
zasznurował wejście do namiotu, po czym wyciągnął się na wznak na swoim posłaniu i pogrążył w
rozmyślaniach. Zachodził w głowę, czemu Madoc przyprowadził Lys aż do Tattinham. Dumając nad
możliwymi odpowiedziami, nie zauważył, kiedy spłynął nań sen.

Przyśniło mu się, że zbudził się rano w pustym namiocie. Posłanie kuzyna było starannie złożone, a jego
ubranie i zbroja zniknęły. Jasne światło wpadające do wnętrza przez otwór wejściowy świadczyło o tym,
że słońce stało już wysoko: wkrótce rozpocznie się turniej. Randal usłyszał nagle urywane ochrypłe
dźwięki trąbek i przeciągły śpiew rogów, wzywających rycerzy na pole walki.

„Zaspałem - pomyślał giermek. - Walter zabije mnie, jeśli nie znajdę go przed rozpoczęciem turnieju".
Błyskawicznie ubrał się i wypadł z namiotu, w biegu naciągając jeszcze szatę z herbem Waltera.

58

Całe obozowisko było opustoszałe - Randal nie dostrzegł ani jednego człowieka. Nie było też słychać
żadnego dźwięku prócz łopotu wydymających się na wietrze ścian namiotów i sztandarów na ich
wierzchołkach.

Raz jeszcze rozległ się dźwięk rogów. „Wszyscy już są na placu" - pomyślał Randal i przyspieszył kroku.

Kiedy zdyszany dotarł wreszcie do pola walk, spostrzegł, że turniej już się rozpoczął. Rycerze poprawiali
na sobie pancerze i dokonywali ostatnich przeglądów broni. Niektórzy ćwiczyli ciosy lub gimnastykowali
się, próbując rozluźnić zesztywniałe w czasie snu mięśnie; inni wymyślali giermkom i stajennym,
niezadowoleni ze stanu swoich wierzchowców. Damy w wytwornych sukniach zgromadziły się po drugiej
stronie pola walk pod wielką kolorową płachtą, rozpiętą na masztach dla ochrony przed słońcem.
Wszędzie roiło się od sług, noszących barwy swoich panów i śpieszących wypełnić powierzone zlecenia.
W grupkach heroldów w różnobarwnych płaszczykach donośnymi głosami dyskutowano na temat treści
obwieszczeń.

Wszyscy oni - rycerze i damy, szlachetnie urodzeni i gapie pośledniejszego stanu - byli zwierzętami, choć
poruszali się jak ludzie. Oto rycerz uniósł przyłbicę, ukazując rzędy wilczych kłów. Tam znów kobieta
odwróciła się w stronę Randala i chłopiec z przerażeniem ujrzał wydłużony złośliwy pysk łasicy, okolony
koronkowym czepkiem. „Nie podoba mi się to" - pomyślał młody czarodziej.

- Walter! - zawołał na cały głos.

59

Zaczął rozglądać się wokół, szukając herbu Waltera: zielonej sosny na czerwono-żółtym polu.

-

Walter!

background image

Nareszcie spośród tłumu wyłowił wzrokiem mocarną sylwetkę swego kuzyna. Walterowi towarzyszyła
Lys, ubrana w piękną długą suknię. Randal nigdy nie widział swojej przyjaciółki w tak wytwornym stroju.
Chłopiec odetchnął z ulgą, widząc, że oboje zachowali ludzkie twarze. Walter i Lys rozmawiali wesoło z
jakimś rycerzem, najwyraźniej nie zauważając jego włochatego pyska i małych złych oczek dzikiej świni.

-

Walter! Lys!

Randal pobiegł przez plac w stronę kuzyna i dziewczyny. Ci jednak nie dostrzegli go ani nie usłyszeli
wołania. Pokłonili się pięknie rycerzowi i zanurzyli się w tłumie bestii, znikając Randalowi z oczu.

Chłopiec pobiegł za nimi, brnąc przez tłoczącą się ciżbę. Co jakiś czas migała mu w oddali ryża głowa
Waltera albo czarne loki Lys, ale choć biegł ile sił w nogach, w żaden sposób nie mógł ich dogonić. Raz po
raz wykrzykiwał imiona swoich przyjaciół, ale jego głos niknął w ogłuszającej wrzawie. Piski, pomruki i
porykiwania ludzi-zwierząt składały się na przerażający nieziemski jazgot, od którego drżało powietrze.

Nagle przez wszechogarniający hałas przebił się przeraźliwy krzyk - ludzki krzyk przerażenia. Tłum
zafalował i rozstąpił się przed Randalem. To krzyczała Lys. Pieśniarka stała nieruchomo niczym posąg nad
zakrwawionym ciałem Waltera.

r-~ ŁŚ _ •*:

Rozdział V

Kriuawe porachunki

Randa, .bud,, si? głownie, S,ySZ,c jeSZcZe

echo własnego krzyku. Nie minęła sekunda, a Walter stał już na środku namiotu z mieczem w dłoni,
tocząc wokół nieprzytomnym wzrokiem. Przez ściany przesączało się światło wczesnego poranka, jeszcze
zbyt słabe, by na powierzchni przedmiotów wyczarować barwy. Wszystko wokół wydawało się szare.

Randalowi wciąż stała przed oczami zakrwawiona twarz kuzyna i dopiero po dłuższej chwili resztki złego
snu zblakły i rozwiały się w powietrzu.

Nie dostrzegając żadnego niebezpieczeństwa, Walter spojrzał z wyrzutem na Randala.

-

Czemu tak wrzeszczysz, do diabła! Randal zaczerpnął powietrza.

-

Miałem sen...

-

Następnym razem postaraj się, by był mniej hałaśliwy, dobrze?

-

Nie żartuję, Walter. Miałem sen. Ten turniej... Wydarzy się coś złego. Widziałem to...

61

Na twarzy Waltera malowało się zniecierpliwienie.

background image

-

Co widziałeś?

-

Zamieszanie - wysapał Randal - zasadzkę... Wszędzie pełno zwierząt...

-

O czym ty u licha mówisz?

Randal zacisnął pięści i poczuł ból w zranionej dłoni. Westchnął i spróbował zebrać myśli.

-

Mówię o przyszłości, Walter - powiedział powoli, z trudem powstrzymując drżenie głosu. -

Czasem przychodzi do mnie w snach...

-

Jakże to? - przerwał Walter, marszcząc brwi. -Mówiłeś, że nie wolno ci posługiwać się magią.

-

Nie mam na to wpływu - powiedział zniecierpliwiony Randal. - To zdarza się, czy tego chcę, czy

nie. Nie walcz dzisiaj, Walter. Stanie się coś bardzo złego. Wiem to na pewno.

-

Skąd możesz to wiedzieć, Randy? Zresztą o ile pamiętam, zawsze miałeś wróżby za nic.

-

To było, zanim spędziłem trzy lata w Szkole Czarodziejów - powiedział twardo Randal i

łagodniejszym tonem dodał: - Posłuchaj mnie ten jeden raz. Widziałem ciebie, leżącego bez życia na
ziemi. Proszę, nie stawaj dziś do walki.

Walter potrząsnął głową.

-

Pomyśl, co będzie, kiedy heroldzi ogłoszą, że nie będę walczył, gdyż mój giermek miał zły sen.

Wyjdę na skończonego durnia.

Randal przyjrzał się uważnie swojemu kuzynowi. Nie potrafił zgadnąć, czy Walter wierzy mu, czy nie.
Jednak uparty wyraz twarzy młodego rycerza mówił, że dalszy spór jest bezcelowy.

62

Na zewnątrz rozległo się wołanie:

-

Zbiórka za godzinę! Wszyscy walczący dziś rycerze mają stawić się na placu najdalej za godzinę!

Głos stopniowo cichł, w miarę jak herold posuwał się w głąb obozowiska, powtarzając słowa wezwania.
Walter chwycił swoją ochronną kurtę.

-

Bądź tak dobry i pomóż mi - zażądał. - Nie mam zbyt wiele czasu.

W ciszy Randal pomagał kuzynowi w skompletowaniu pancerza. Na koniec Walter przypasał miecz,
wsunął ramię w uchwyty tarczy i włożył swój hełm pod pachę. Nie patrząc na Randala, wyszedł z namiotu
i szybkim krokiem oddalił się w stronę pola walk. „Próbowałem" - pomyślał młody czarodziej,
odprowadzając wzrokiem Waltera, ale stwierdzenie to nie zapewniło mu spokoju ducha. Po chwili
westchnął i ruszył w ślad za kuzynem.

Dzień był słoneczny i zbroje zgromadzonych rycerzy raz po raz łyskały oślepiającymi refleksami. Flagi i

background image

płaszcze oddzielały błękit nieba od soczystej zieleni trawy rojem ruchomych barwnych plam. Randal
rozglądał się wokół, spodziewając się widoku zwierzęcych głów z sennego koszmaru. Nigdzie nie mógł
dostrzec Waltera, za to zauważył Lys, stojącą przy granicy pola walk, tuż obok miejsca, gdzie Walter
zatknął swój sztandar. Nagle chłopcem wstrząsnął lodowaty dreszcz: pieśniarka była odziana w taką samą
błękitną suknię, jaką miała Lys ze snu.

Zbliżając się do przyjaciółki, Randal dostrzegł na jej twarzy grymas zdziwienia.

63

-

Co się stało? - spytała dziewczyna. - Wyglądasz okropnie.

-

Miałem sen - oświadczył Randal.

Lys lekko pobladła. Młody czarodziej nie był zaskoczony jej reakcją: z pewnością dobrze pamiętała, co się
stało, kiedy ostatnim razem wypowiedział te słowa. Wówczas omal nie zginął i mało brakowało, a mistrz
Laerg zrównałby z ziemią całą Szkołę Czarodziejów. Dziewczyna oblizała wargi i cicho spytała:

-

Co widziałeś?

W kilku słowach opowiedział jej cały sen. Lys rozejrzała się nerwowo, jakby spodziewała się, że otaczający
ją gapie nagle przemienią się w dzikie bestie. . - A co z twoim kuzynem? - spytała wreszcie. -Ostrzegłeś
go?

-

Oczywiście, że go ostrzegłem!

Randal mimo woli podniósł głos, ale natychmiast się pohamował.

-

Nie masz pojęcia, jaki on jest uparty - ciągnął szeptem. - Z równym skutkiem mógłbym

przemawiać do słupa.

-

I co zamierzasz?

Chłopiec wzruszył ramionami.

-

Bez magii jestem bezradny. Mogę tylko mieć nadzieję, że tym razem się mylę.

Ostatnie słowa utonęły w grzmiącym tętencie kopyt. Na pole walk wpadła grupa rycerzy w pełnym
rynsztunku, z barwnymi sztandarami, łopoczącymi na długich drzewcach.

Herold przemówił do przybyszy:

64

-

Książę Thibault, czy ty i twoi wasale staniecie dziś do walki?

-

Nie dzisiaj - odparł rycerz, stojący na czele grupy. - Przyjechaliśmy, by patrzeć, nic więcej.

background image

-

Nie podoba mi się to - powiedział Randal, wciągając głęboko powietrze. - Nie wiem, co tu się

dzieje, ale mam złe przeczucia.

-

Ja również - odparła Lys. - Zwłaszcza po tym, co powiedziałeś przed chwilą. Zaczekaj... Coś się

dzieje.

Dwaj rycerze wkroczyli na oznaczony fragment pola walk i oddawszy honory natarli na siebie,
wymachując szerokimi mieczami.

-

Turniej rozpoczyna się od indywidualnych potyczek - wyjaśnił Randal. - Ci dwaj będą walczyć,

dopóki jeden z nich nie ustąpi.

Lys skrzywiła się. • - Walczyć? O co?

-

Zazwyczaj o nic szczególnego - powiedział jakiś głos, nim Randal zdążył odpowiedzieć.

Do młodych ludzi niepostrzeżenie dołączył Sir Gilliam zakuty w zbroję, ale bez tarczy i hełmu.

-

Zdarza się, że przeciwnicy mają ze sobą porachunki - ciągnął rycerz - ale przeważnie walczą po

prostu dla wprawy albo dla honoru zwycięstwa.

Sir Gilliam jeszcze nie skończył swojej przemowy, kiedy po drugiej stronie pola rozległo się głośne
stanowcze wołanie:

-

Wyzywam cię, Sir Walterze z Doun!

-

O nie! - jęknął Randal. - Tylko nie Reginald.

Sir Gilliam wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

-

Dlaczego? Coś z nim nie tak?

65

Randal zmieszał się; przez chwilę nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Wreszcie zaczął, starannie dobierając
słowa:

-

Kilka dni temu sponiewierał pewnego parobka, a Walter wtrącił się i powstrzymał go. Możliwe,

że wciąż żywi urazę.

Tymczasem Walter i Sir Reginald wyszli na pole walk. Sędzia zawołał:

-

Szlachetni panowie! Oddajcie honory księciu, naszemu patronowi.

Rycerze dobyli mieczy i zaprezentowali je zgodnie z etykietą, zwracając się w stronę widocznych w oddali
wieżyc zamku.

-

Przed laty - powiedział Sir Gilliam - każdą potyczkę rozpoczynano od oddania honorów królowi.

background image

-

Pamiętasz te czasy, Sir? - zainteresowała się Lys. Słyszała, że Breslandia nie miała władcy, odkąd

umarł Wielki Król, kilka lat po zaginięciu jego córki.

-

O nie! - roześmiał się rycerz. - Czy wyglądam aż tak staro? Opowiadał mi o tym mój ojciec.

Z oddali dobiegło wezwanie sędziego:

-

Oddajcie honory szlachetnemu przeciwnikowi!

Rycerze stanęli naprzeciw siebie i zasalutowali, jednocześnie uderzając mieczami o tarcze. Rozległ się
suchy metaliczny szczęk.

-

Dla honoru i chwały, walczcie!

Przez krótką chwilę rycerze trwali bez ruchu, uważnie mierząc się wzrokiem. Nagle Walter zsunął tarczę z
lewego ramienia i odrzucił ją w trawę.

-

Och! - krzyknęła Lys.

66

-

No, no! - wymamrotał Sir Gilliam tonem pełnym podziwu.

Walter trzymał miecz oburącz z klingą skierowaną pionowo w górę.

-

Nic z tego nie rozumiem - powiedziała Lys. -Dlaczego odrzucił tarczę?

Sir Gilliam pośpieszył z wyjaśnieniem:

-

Będzie walczył tak, jakby miał w rękach ciężki dwuręczny miecz. To zwiększa siłę ciosów i pozwala

na atakowanie z różnych kierunków. Jednak to ryzykowne: klinga musi być jednocześnie mieczem i
tarczą. Tylko człowiek całkowicie ufający swoim umiejętnościom decyduje się walczyć w ten sposób w
turniejowej potyczce.

Sir Gilliam szczerze podziwiał czyn młodego rycerza, ale jego słowa tylko pogłębiały ogarniające Randala
przygnębienie. „Walter chce pokazać całemu światu, co myśli o Sir Reginaldzie - myślał zrezygnowany
chłopiec. - Gdyby pobity parobek nie był mną, Walter walczyłby z tarczą i byłby całkowicie
ukontentowany. Ale nie, zachciało mu się poniżyć osobistego wroga".

Na placu dwaj rycerze krążyli wokół siebie, utrzymując dystans. Raptem Sir Reginald postąpił do przodu i
wzniósł miecz nad głową, mierząc w hełm przeciwnika.

-

To kwestia stylu - ciągnął wyjaśnienia Sir Gilliam, nie przestając obserwować walki. - Miecz

Waltera jest dłuższy i cięższy od klingi Reginalda, ale nie na tyle ciężki, by ktoś dostatecznie silny nie mógł
walczyć nim jedną ręką.

-

A Walter? - spytała Lys. - Jest dostatecznie silny?

background image

67

Randal wrócił myślą do bitwy w Bezgłowym Pielgrzymie. Walter walczył wtedy jedną ręką, a miecz
świszczał w powietrzu z taką szybkością, że nie sposób było dostrzec jego ruchu.

- Tak - powiedział chłopiec - Walter jest silny.

Tymczasem Walter zasłonił się przed pierwszym ciosem, ale atak znad głowy okazał się tylko zwodem. Sir
Reginald błyskawicznym ruchem opuścił miecz w bok i wyprowadził szerokie cięcie, wycelowane w pierś
Waltera. Rycerz z Doun nie dał się zwieść: przeniósł ciężar ciała na wysuniętą do przodu lewą nogę,
jednocześnie opuszczając rękojeść miecza i zasłaniając się wzniesionym niemal pionowo ostrzem. Klingi
spotkały się z metalicznym brzęknięciem i natychmiast rozstąpiły.

Nie tracąc czasu, Walter wyprowadził cios wymierzony w lewe udo przeciwnika. Ten opuścił tarczę i
odparował atak, ale Walter wykorzystał impet odbicia, by wykonać błyskawiczny obrót i ciąć z drugiej
strony prosto w hełm. Reginald zdążył zasłonić się klingą, tu jednak ciężki miecz Waltera okazał swoją
przewagę. Ramię ugięło się pod siłą wyprowadzonego oburącz ciosu i miecz Reginalda dźwięknął o jego
własny hełm.

Reginald z całej siły odepchnął Waltera tarczą, odsuwając ją daleko od ciała - i to był błąd. Opierając się
na tarczy dla utrzymania równowagi, Walter błyskawicznie wykonał kolejny półobrót. Ciął z rozmachem z
prawej strony, wkładając w ruch całą siłę ramion i szybkim skrętem tułowia zwiększając impet uderzenia.

Wielki miecz spadł na tył hełmu Reginalda, który za bardzo odchyliwszy się do przodu, nie zdążył już

68

cofnąć tarczy. Rycerz zatoczył się, osunął na kolana i padł twarzą na ziemię.

Trzymając miecz w lewej dłoni, Walter chwycił leżącego za ramię i odwrócił na plecy, po czym oparł
czubek miecza na szczelinie jego hełmu.

-

Poddaj się, rycerzu! - zażądał, wciąż ciężko dysząc.

Dłoń pokonanego powoli rozwarła się, wypuszczając rękojeść miecza.

-

Poddaję się - wykrztusił słabym głosem Sir Reginald.

Walter pomógł mu wstać, po czym obaj podeszli do barwnej wstęgi, wyznaczającej granice placu,
zanurkowali pod nią i znikli w tłumie rycerzy. Tymczasem heroldowie jęli ogłaszać wynik pojedynku.

-

To wszystko? - zdziwiła się Lys.

-

To więcej, niż myślisz - odparł Sir Gilliam. - Teraz broń i zbroja Sir Reginalda należą do Waltera.

Jeśli Reginald chce je odzyskać, musi się wykupić.

Po krótkiej chwili nadszedł zziajany Walter. Rycerz niósł hełm pod pachą. Z jego włosów ściekały strużki

background image

potu, żłobiąc prążki na pokrytej kurzem twarzy.

-

Wody! - wycharczał. - Dajcie mi wody, zanim padnę trupem.

Randal pobiegł do jednej z beczek z wodą, jakie ustawiono wzdłuż granicy placu, i przyniósł kubek wody.

-

Nawalczyłeś się już? - burknął, podając napój kuzynowi.

-

Nie - sapnął Walter.

69

Duszkiem opróżnił kubek i wytarł usta dłonią.

-

Dobrze się bawię i jak dotąd idzie mi znakomicie - ciągnął Walter. - Poza tym, to najlepszy trening

- przyda mi się, kiedy wybuchnie wojna.

-

Chciałeś powiedzieć: jeśli wybuchnie.

Walter potrząsnął głową.

-

Kiedy.

Heroldzi zaczęli wykrzykiwać wezwania do wielkiej bitwy, w której mieli wziąć udział wszyscy rycerze.
Walter wypił jeszcze jeden kubek wody, po czym dosiadł konia i oddalił się, by dołączyć do innych. Tym
razem miał ze sobą tarczę.

Wkrótce minęło południe. Plac boju rozbrzmiewał groźnymi okrzykami, tętentem kopyt i szczękiem
broni. Ponieważ Sir Gilliam również włączył się do walk, Randal i Lys zostali sami. Nudzili się
niemiłosiernie. Nawet potyczki rozgrywane tuż obok miejsca, w którym stali, nie były w stanie wzbudzić
w nich silniejszych emocji. Od czasu do czasu ten lub ów rycerz odprowadzał pojmanego jeńca do granicy
placu. Wkrótce pojawił się też Walter; wiódł ze sobą pokonanego przed chwilą mężczyznę. Randal spytał
kuzyna, jak mu się wiedzie.

-

Nienajgorzej - odparł Walter. - Pojmałem jego i jeszcze dwóch innych. Kiedy wykupią swoją broń i

pancerze, odzyskam wszystko, co straciłem w pożarze.

W tejże chwili Randal dostrzegł poruszenie wśród publiczności. Oddział księcia Thibaulta dosiadał koni.

-

Zmieniłem zdanie! - zawołał książę do sędziego, gdy jego ludzie gnali już na plac. - Będziemy dziś

walczyć!

70

-

To nie po rycersku - zaprotestowała Lys. - Ludzie księcia są wypoczęci, a wszyscy inni walczą już

od rana.

-

Kto powiedział, że obowiązują tu rycerskie zasady? - Randal uśmiechnął się gorzko. - Miałem

background image

rację: pełno tu dzikich zwierząt.

W odpowiedzi Walter roześmiał się.

-

Tyle to wiem i bez ciebie. Widziałem już rycerzy księcia. Zapewniam cię, nie są wiele warci.

Walter spiął konia ostrogami i ruszył na plac, by pogrążyć się w wirze bitwy. Niebawem z kurzawy wyłonił
się Sir Gilliam, prowadzony przez księcia Thi-baulta. Młody rycerz zeskoczył z konia, zdjął hełm, ściągnął
kolczugę i usiadł wraz z innymi jeńcami w strefie bezpieczeństwa na końcu placu.

Czas płynął, a turniej wciąż trwał. Wreszcie Walter pojawił się znowu, dzierżąc w dłoni wodze konia
innego rycerza. Randal od razu rozpoznał jeńca: był nim sam książę Thibault. Walter pędził przez plac,
opędzając się po drodze od rycerzy księcia, podejmujących niezdarne próby odbicia swego pana. Za jego
pasem tkwił miecz pokonanego. Przy strefie bezpieczeństwa obaj jeźdźcy zeskoczyli z koni; natychmiast
otoczyła ich gromada podekscytowanych rycerzy.

Nagle rozległy się głośne okrzyki i tłumek gwałtownie zafalował. Randal bez namysłu zerwał się do biegu,
czując lodowatą pewność, że ujrzy swego kuzyna powalonego na ziemię. I rzeczywiście: Walter leżał bez
ruchu z twarzą w trawie. Ze straszliwej rany pod prawą łopatką sączyła się krew, plamiąc białą rycerską
szatę.

71

„Próbowałem go ostrzec - myślał z rozpaczą Randal, wpadając z impetem między osłupiałych rycerzy.

-

Próbowałem... I co ja teraz zrobię". Tuż za nim biegła Lys.

-

Co się stało?! - rzucił Randal, klękając obok Waltera i próbując odpiąć jego hełm.

-

Ktoś zaatakował go od tyłu maczugą.

Randal rozpoznał głos Sir Gilliama. Nie oglądając się, zapytał:

-

Widziałeś napastnika, Sir?

-

Nie, tylko maczugę.

Sir Gilliam zamyślił się na chwilę i dodał:

-

Widziałem też Sir Reginalda. Kręcił się w pobliżu, kiedy to się stało.

Randal ściągnął ciężki hełm z głowy kuzyna i odłożył na bok. Twarz Waltera była szara, a usta sine.

-

Potrzebny nam medyk - rzekł chłopiec. - Lys?

-

Przyprowadzę kogoś - obiecała dziewczyna i odbiegła.

Randal rozejrzał się za kimś, kto mógłby mu pomóc w przeniesieniu kuzyna do namiotu. Księcia

background image

Thi-baulta nie było w zasięgu wzroku. Wyglądało na to, że jeniec Waltera skorzystał z zamieszania, by
umknąć wraz z nie wykupionym rynsztunkiem. Randal zacisnął zęby. „Mam wielką ochotę wytropić go i
zażądać wyjaśnienia - pomyślał z wściekłością. - Niestety teraz nie ma na to czasu".

Chłopiec obejrzał się i spostrzegł Sir Gilliama. Młody rycerz był blady i miał zatroskaną minę.

-

Sir, czy pomógłbyś mi przenieść go do namiotu?

-

spytał Randal. - Moglibyśmy podnieść go na tarczy.

72

Wspólnym wysiłkiem rycerz i czarodziej umieścili nieprzytomnego Waltera na tarczy, po czym zanieśli go
do namiotu. Tam zaczęli ostrożnie go rozbierać. Stalowa kolczuga sprawiła im największe kłopoty. Sięgała
od szyi do kostek i jej ciężar mógł pozbawić rannego tchu. Wreszcie udało się. Randal wzdrygnął się,
widząc, że ochronna kurta i koszula rycerza są całe przesiąknięte krwią. „Dobrze, że wciąż oddycha" -
pomyślał. Wolał nie wyobrażać sobie, co ujrzy pod spodem. Cios zadano maczugą -tak twierdził Sir
Gilliam - a maczuga to straszliwa broń: ciężka pałka okuta żelazem i nabijana kolcami rozszarpywała ciało
na strzępy i z łatwością kruszyła kości.

Randal był bliski omdlenia. Zmagał się ze sobą, zbierając się na odwagę, by zdjąć z Waltera koszulę, kiedy
do namiotu wkroczyła znachorka. Tuż za nią stanęła wystraszona i blada Lys.

-

Wróciłam najszybciej, jak mogłam - powiedziała drżącym głosem. - Matka Shipton jest najlepszą

uzdrowicielką w mieście. Znalazłam ją, opatrującą sińce zawodników i przekonałam, że tutaj mamy coś
poważniejszego.

Matka Shipton już pochylała się nad rannym.

-

Nie powinniście byli go ruszać - powiedziała twardym głosem. - Jeśli fragment pękniętej kości

przebił się przez płuco albo przeciął żyłę, to nikt na całym świecie nie zdoła go uzdrowić.

Mimo to znachorka zabrała się do badania. Zdecydowanym ruchem odwinęła kurtę Waltera wraz z
koszulą, odsłaniając straszliwą ranę. Randal poczuł się

73

słabo; spuścił wzrok, ale zaraz zmusił się do patrzenia. Stojący za nim Sir Gilliam odwrócił się. Matka
Shipton spojrzała na Randala.

-

Przynieście mi wodę - rzekła - i postarajcie się

0

jakieś światło. Potem wyjdźcie, bym mogła snuć moje czary w skupieniu.

Randal przyniósł wodę i lampion ze świeczką, po czym dołączył do Lys i Sir Gilliama, czekających w
milczeniu na zewnątrz namiotu.

background image

Było już ciemno, kiedy zaszeleściła płachta zasłaniająca wejście do namiotu i z wnętrza wyłoniła się
znachor-ka. Wyglądała na bardzo wyczerpaną: szła powoli, powłócząc nogami, z ramionami zwisającymi
bezwładnie wzdłuż ciała. Randal zwilżył językiem wyschnięte wargi

1

rzucił jej pytające spojrzenie. Kobieta westchnęła.

-

Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy - powiedziała cicho - ale wątpię, czy mi za to podziękuje.

Chłopcu zrobiło się nagle zimno.

-

Jak to? Co z nim? - wykrztusił.

-

Ktokolwiek to zrobił, miał mocarne ramię - powiedziała znachorka. - Łopatka jest strzaskana. Nie

dam rady połączyć tylu odłamków.

-

Czy on umrze? - spytała Lys. Matka Shipton wzruszyła ramionami.

-

Przez sześć tygodni nie wolno mu się poruszać. Jeśli w tym czasie nie umrze, nic mu już nie grozi.

Wszystkie kawałki kości są na swoich miejscach, przynajmniej tyle udało mi się zrobić. Jeśli jednak ma
odzyskać władzę w ramieniu, potrzebna mu nie znachorka, a mistrz magii.

Rozdział VI

W góry

Znachorka odeszła, wciąż kręcąc głową. Randal, Gilliam i Lys weszli do namiotu. Walter leżał na brzuchu z
ramieniem przyciśniętym do tułowia pasami tkaniny. W migotliwym świetle lampionu Randal spostrzegł,
że jego kuzyn jest przytomny. Orzechowe oczy Waltera, teraz przyćmione bólem, spojrzały na młodego
czarodzieja. W ciszy rozległ się słaby szept:

-

Powinienem był cię posłuchać...

Randal nie wiedział, co odpowiedzieć. Za to Lys nie wytrzymała napięcia.

-

Jesteś czarodziejem, Randal! - zawołała łamiącym się głosem. - Zróbże coś!

Sir Gilliam wytrzeszczył oczy ze zdumienia.

-

Jak to: czarodziejem?

Randal zignorował go.

-

Wiesz, że nie mogę - powiedział do Lys, bezradnie rozkładając ramiona. - A nawet gdybym mógł,

znachorka mówiła prawdę: do wyleczenia takiej rany potrzebny jest mistrz. Byle wędrowny czarodziej nic
tu nie pomoże.

background image

75

-

Dobrze więc - Lys zdążyła się opanować. - Zdaje się, że wybierasz się na spotkanie z mistrzem,

czyż nie?

Randal uśmiechnął się smutno.

-

Wątpię, czy w mojej sytuacji mogę prosić Balpe-sha o jakiekolwiek przysługi.

-

Ty nie - wtrącił się Walter - ale mnie nic nie powstrzyma.

-

Nie możesz się stąd ruszać - zaprotestował Randal. - Matka Shipton powiedziała...

-

Słyszałem, co powiedziała - głos rannego nagle nabrał mocy - nie jestem głuchy. Jadę z tobą.

Randal przypomniał sobie opis górskiej ścieżki, wiodącej do pustelni Balpesha: Madoc mówił mu o niej
jeszcze w szkole. Chłopiec potrząsnął głową.

-

Konie nie dotrą tam, dokąd się wybieram.

-

Więc pójdę pieszo.

Twarz Waltera była ściągnięta bólem, ale głos brzmiał twardo i nieustępliwie. Po chwili rycerz dodał:

-

Nie zostawisz mnie przecież wśród dzikich bestii, prawda? Ktokolwiek uderzył, chciał mnie zabić.

Randal zamilkł, zbity z tropu: argument wydawał się rozsądny. Sir Gilliam zapytał cicho:

-

Czy widziałeś napastnika?

-

Nie - powiedział Walter. - Kątem oka zobaczyłem, że coś na mnie spada. Zdążyłem uchylić głowę,

ale moje ramię nie miało tyle szczęścia.

Rycerz zamknął oczy. Po chwili otworzył je i spojrzał na Sir Gilliama.

-

Przechowaj moją zbroję i konie. Jeśli nie wrócę, są twoje.

76

Randal i Lys czuwali u boku Waltera przez całą noc. Podawali mu wodę i co jakiś czas układali w
wygodniejszej pozycji. O świcie Randal i Lys pomogli Walterowi ubrać się i wzuć wysokie buty. Potem, na
stanowcze żądanie kuzyna, Randal przypasał mu do bioder miecz.

- Rycerz nie porzuca swojego miecza - mruknął Walter bardziej do siebie niż do swoich przyjaciół.

Spróbował wstać. Najpierw zachwiał się, ale zaraz złapał równowagę i powoli wyprostował.

Cała trójka cichaczem przeszła przez wyludnione obozowisko. Cały teren przykrywała mgła, zmieszana z
dymem dogasających ognisk. Większość uczestników turnieju ucztowała przez pół nocy, a teraz cały obóz

background image

pogrążony był w głębokim śnie. Wędrowcy wyszli na gościniec i wkrótce ostatnie namioty zniknęły im z
oczu.

Nim słońce zdążyło ukazać się nad górami, Randal miał już pewność, że zabranie w drogę kuzyna było
poważnym błędem. Dopóki szli po gościńcu, Walter dotrzymywał kroku młodemu czarodziejowi,
narzucającemu zresztą umiarkowane tempo, ale twarz rycerza była coraz bledsza, a jego zaciśnięte usta
świadczyły o wielkim cierpieniu.

Potem jednak wędrowcy zeszli z drogi i podążyli szlakiem wyznaczanym przez bystrą rzeczkę, spływającą
z gór. Trzymając się wskazówek Madoca, Randal prowadził swych towarzyszy równolegle do potoku, po
wąskiej ścieżce, wijącej się na dnie głębokiego, porośniętego brzozami i osikami wąwozu.

Trasa wiodła pod górę i wędrowcy szli coraz wolniej. Walter zbladł jeszcze bardziej i widać było, że
porusza-

77

nie się sprawia mu ból. Mimo wszystko posuwali się uparcie naprzód, dopóki za jednym z zakrętów
ścieżki nie natknęli się na osypisko. Stos skał i ziemi opierał się o stromy stok po prawej stronie i schodził
aż do spienionego potoku, całkowicie blokując drogę.

Walter usiadł na ziemi, a zdrową ręką wsparł się o kamienną ścianę. Oczy miał zamknięte. Randal z
niepokojem wsłuchiwał się w jego świszczący oddech. Lys stanęła między młodzieńcami, opierając dłonie
na biodrach i patrzyła to na rycerza, to na czarodzieja.

-

I co teraz? - spytała po chwili. - Nie przejdziemy na drugą stronę... Nie z rannym Walterem.

Randal pokiwał głową i zamyślił się, patrząc na dziewczynę. Pieśniarka miała na sobie chłopięce ubranie,
jakie wdziewała zawsze, gdy udawała się na wędrówkę. Na plecach, na przewieszonym przez ramię
pasku, niosła lutnię w skórzanym pokrowcu. Spośród całej trójki - Randal musiał to przyznać - Lys
wiedziała najwięcej o życiu na szlaku. Jeśli twierdziła, że wspięcie się na stos skał było niemożliwe, to z
całą pewnością miała rację.

-

Wobec tego musimy utorować sobie drogę - powiedział, otrząsając się z zadumy. - Walter, czy

użyczysz mi miecza na kilka minut?

Rycerz otworzył oczy i wlepił w Randala przerażony wzrok.

-

Nie zamierzasz chyba użyć go jako łomu?

-

Oczywiście, że nie - uspokoił go Randal. - Użyję go jako siekiery. Jeśli uda mi się ściąć jedno z tych

drzewek, będziemy mieli dźwignię.

78

-

Siekiera - westchnął Walter. - Oto prawdziwa magia: przemiana rycerskiego oręża w narzędzie

drwala.

background image

Randal wciągnął powietrze, próbując ukryć irytację.

-

Istnieje tuzin magicznych sposobów na przedostanie się przez to osypisko - wycedził. - Od

lewita-cji po przywołanie ducha ziemi, który przerzuciłby kamienie na drugą stronę strumienia. Jednak te
metody na razie pozostają dla mnie niedostępne. Czy teraz, do diabła, dasz mi ten miecz?!

Ostatnie słowa niemal wykrzyczał i zaraz stropił się, uświadomiwszy sobie, że Walter już od dłuższej
chwili szamoce się z mieczem, usiłując wydobyć ciężką broń lewą ręką.

-

Przepraszam - wymamrotał, przyjmując ostrze z rąk kuzyna.

Miecz był ciężki - znacznie cięższy, niż Randal przypuszczał. Chłopiec zacisnął dłoń na rękojeści i skrzywił
się z bólu. Blizna! Przez ostatnie dni nie miał czasu o niej pamiętać. W głowie Randala zakotłowały się
wspomnienia. Zdało mu się, że ma przed oczami aksamit ceremonialnej togi Laerga, że czuje ostrą woń
kadzidła i że słyszy echo złowrogiej pieśni, otwierającej wrota do świata demonów.

Odsuwając od siebie ponure wizje, podszedł do jednego z młodych drzewek, rosnących przy brzegu
potoku i z rozmachem uderzył mieczem w wysmukły pień. Ostrze odbiło się od drewna, a ramię chłopca
przeszył ostry ból. Zza pleców dobiegł go głos Waltera:

-

Pójdzie ci lepiej, jeśli chwycisz go oburącz.

79

Randal zacisnął lewą dłoń na trzonie rękojeści i uderzył jeszcze raz, wkładając w cios całą swoją siłę. Od
pnia odłupał się spory wiór. Chłopiec zaczął rąbać. Głuchym odgłosom uderzeń towarzyszyły jego głośne
stęknięcia. Nie zważając na ból dłoni i strużki potu spływające mu po plecach, ciął raz z góry, raz z dołu w
szybko powiększający się wrąb.

Niebawem drzewko z głośnym skrzypnięciem zwaliło się na ziemię. Randal szybko poodrąbywał gałęzie i
skinął na Lys. Razem zabrali się do wyważania głazów z osypiska.

-

Jesteś pewien, że to właściwa droga? - spytała Lys. - Jeśli okaże się, że to wszystko na darmo...

-

Pasuje do opisu - przerwał jej Randal. - Ale to osypisko... Jak sądzisz, dawno się zrobiło?

Razem uwiesili się na drągu i kolejna porcja kamieni stoczyła się do potoku.

-

Według mnie powstało niedawno - powiedziała Lys.

-

Tak też myślę.

Dziewczyna wyprostowała się i otarła pot z czoła.

-

Uważasz, że to coś znaczy? - spytała z lekkim uśmiechem.

-

Wszystko ma jakieś znaczenie - odparł Randal. -Sztuka polega na odgadnięciu, jakie.

background image

Odrzucił do wody jeszcze jeden kamień i rozejrzał się. Po drugiej stronie osypiska było już widać ścieżkę.
Przed wędrowcami piętrzył się teraz stos luźnych głazów, na tyle niski, by nie trzeba było się nań wspinać.

-

Lepiej nie będzie - oświadczył Randal. - Ruszajmy.

80

Pomógł Walterowi wstać i przypasać miecz. Randal i Lys wzięli rannego rycerza między siebie, by
przeprowadzić go po niepewnym gruncie, i cała trójka wkroczyła na osypisko. Posuwali się bardzo
powoli, ostrożnie stąpając po chybotliwych kamieniach i bacząc, by zbyt gwałtownym ruchem nie
spowodować lawiny, która mogłaby znieść ich do potoku.

Wreszcie dotarli na drugą stronę. Randal spojrzał na swego kuzyna i z przerażeniem spostrzegł, że jego
twarz ma barwę popiołu.

- Możesz iść dalej? - zapytał z troską w głosie.

Walter skinął głową, choć Randal widział wyraźnie jego błyszczące od gorączki oczy. Na czoło rycerza
wystąpiły kropelki potu, a jego zaciśnięte usta wyglądały tak, jakby Walter najwyższym wysiłkiem woli
powstrzymywał się od krzyku.

Wędrowcy ruszyli w dalszą drogę. Ścieżka wkrótce oddaliła się od potoku, skręcając w prawo i ostrymi
zygzakami wspinając się na stromy stok. Po jednej stronie szlaku skalna ściana wznosiła się do samego
nieba, po drugiej ziała coraz głębsza przepaść. Wkrótce droga przemieniła się we wstęgę wykutych w
skale schodów.

Randal przypomniał sobie, że Madoc mówił mu o schodach. Pustelnia Balpesha była już blisko. Od czasu
do czasu młodemu czarodziejowi wydawało się, że widzi majaczącą w oddali między szczytami gór
sylwetę kamiennej wieży. „Czy zdążymy?" - pytał sam siebie. Walter chwiał się przy każdym kroku i Lys
musiała podtrzymywać go ramieniem.

Powietrze stawało się coraz chłodniejsze. Choć niedawno minęło południe, słońce kryło się za góra-

81

mi, a z ośnieżonych szczytów spływał zimny powiew. Randal dzwonił zębami. Walter nie poskarżył się ani
razu, ale było widać, że lodowaty wiatr też daje mu się we znaki.

-

Zatrzymajmy się na chwilę - powiedział Randal. - Wszystkim nam przyda się odpoczynek.

Lys spojrzała na niego z wdzięcznością i pomogła Walterowi usiąść na ziemi. Potem podeszła do Randala,
zbliżając twarz do jego twarzy.

-

Dotrzemy do tej wieży przed zmrokiem? - spytała półgłosem.

-

Jesteśmy już blisko - powiedział Randal równie cicho. - Ale jeszcze, jeśli dobrze pamiętam,

będziemy musieli przeprawić się przez potok.

background image

-Jak?

-

W gardzieli wąwozu - Randal wyciągnął rękę przed siebie - tam gdzie ściany zbliżają się do siebie,

powinien stać most.

-

Mam nadzieję, że się nie mylisz - powiedziała Lys, zerkając za siebie na kulącego się z zimna

Waltera. - Nie sądzę, by twój kuzyn przetrwał noc pod gołym niebem.

Wkrótce ruszyli w dalszą drogę. Powoli, krok za krokiem, wspinali się na coraz bardziej stromą ścieżką.
Nagle, gdy minęli kolejny załom, ujrzeli, że ścieżka kończy się na brzegu urwiska i biegnie dalej po drugiej
stronie potoku.

Na obu skalnych ścianach wisiały kawałki czegoś, co niegdyś było kamiennym mostem. W miejscu, gdzie
powinno być przęsło, ziała wyrwa szerokości mniej więcej dziewięciu metrów. Po drugiej stronie

82

wąwozu stało wysokie suche drzewo, nadpalone od uderzenia piorunu. Po stronie wędrowców nie było
nic prócz skruszonej podpory mostu i wrośniętego w skały pniaka.

-

To koniec - powiedział Walter. - Nie przejdziemy.

Randal podszedł do krawędzi urwiska i spojrzał

w dół. Sześćset metrów niżej pienił się potok, rwący wartkim nurtem między ostrymi skałami. Młody
czarodziej kucnął i w zamyśleniu jął rzucać kamyki w przepaść. Po chwili wstał i spojrzał na szczątki
mostu.

-

Nie - powiedział twardo. - Tamto martwe drzewo jest wyższe niż szerokość szczeliny. Jeśli

zwalimy je w naszą stronę, będziemy mieli most.

-

Może nie zauważyłeś - wtrąciła Lys - ale drzewo stoi po niewłaściwej stronie.

Randal wzruszył ramionami.

-

Więc będę musiał przeskoczyć.

-

Nie - Lys potrząsnęła głową. - Ja to zrobię.

-Ty?

-

Ja - przytaknęła Lys.

Twarz pieśniarki była blada i wystraszona, ale jej oczy wyrażały zdecydowanie.

-

Jestem lżejsza - ciągnęła - i byłam kiedyś akro-batką. Jeśli ty skoczysz i chybisz, wszystko będzie

skończone. Nie odzyskasz magii, Walter nie wyzdrowieje... To będzie koniec. Jeśli ja zginę... Cóż znaczy
jedna wagantka mniej?

background image

Mówiąc to, zdjęła z ramienia lutnię i rzuciła ją Randalowi.

-

Masz. Potrzymaj to.

83

Bez zbędnych słów minęła ruiny mostu i weszła na niemal pionowy stok, kierując się ku miejscu, gdzie
gardziel była najwęższa. Posuwała się powoli, gdzieniegdzie przywierając plecami do skalnej ściany, ale
wkrótce dotarła do miejsca, gdzie ściany wąwozu oddalone były od siebie o zaledwie cztery metry.

-

Nie przeskoczy - wymamrotał Walter.

-

Przeskoczy - odparł uspokajająco Randal i dodał w myśli: „mam nadzieję".

Lys była wygimnastykowana i silniejsza, niż mogło się zdawać, ale teraz miała skoczyć dalej, niż
kiedykolwiek próbował skoczyć Randal. Kilkaset metrów niżej czekał na nią potok i ostre krawędzie skał.

Zagryzając wargę, jeszcze raz uważnie zlustrował szczątki mostu. Skały odsłonięte po runięciu przęsła nie
były zwietrzałe i pokrywała je warstwa świeżego kurzu. Wewnątrz pniaka, pozostałego po złamanym
drzewie, drewno było jasne i wilgotne. Randal zamyślił się. Most runął najdalej trzy dni temu, zapewne
wtedy, gdy w dole potoku zeszła lawina kamieni.

Przez grzbiet Randala przebiegł dreszcz, wywołany nie tylko chłodem. Młody czarodziej zaczynał mieć złe
przeczucia.

Odwrócił się od mostu i ujrzał, że Lys dotarła już do najwęższego miejsca wąwozu. Po drugiej stronie
przepaści wiła się wykuta w skale ścieżka. Dziewczyna pomachała ręką, przykucnęła i pochylając się do
przodu, skoczyła.

Spadła za nisko. Przerażony Randal patrzył, jak Lys zsuwa się po zboczu, bezradnie zgarniając rękami

84

ziemię i luźne kamienie. „Powinienem był sam skoczyć" - pomyślał.

W ostatniej chwili, tuż przed miejscem, gdzie zbocze stawało się pionową ścianą, dłoń Lys natrafiła na
niewielki występ. Dziewczyna wczepiła się weń zbielałymi palcami, nadludzkim wysiłkiem powstrzymując
upadek. Kiedy opadły kłęby pyłu, a ostatnie podskakujące na zboczu kamyki znikły w czeluści wąwozu,
Lys podciągnęła się o kilka centymetrów i na-macawszy stopą zagłębienie w skale, rozpoczęła mozolną
wspinaczkę.

Nareszcie przerzuciła nogę nad krawędzią ścieżki, podciągnęła się i przetoczyła na plecy. Leżała tak bez
ruchu przez dłuższą chwilę, ale zaraz wstała i pobiegła ścieżką do podpory mostu.

Lys naparła na pień martwego drzewa. Wierzchołek zakołysał się.

-

Korzenie są płytko! - zawołała dziewczyna.

background image

Przystawiła plecy do pnia i zapierając się nogami,

zaczęła miarowo nań naciskać. Drzewo rozkołysało się; najpierw nieznacznie, lecz za każdym wahnięciem
wierzchołek zataczał coraz szersze łuki. Wreszcie rozległ się trzask zrywanych korzeni i drzewo
przewróciło się, zaczepiając koroną o klif, na którym czekali Randal i Walter. Podstawa pnia zaklinowała
się między skałami po stronie Lys.

-

Oto i most! - zawołał Randal, szczęśliwy, że przyjaciółce nic się nie stało. - Ruszajmy.

Pomógł wstać Walterowi i razem podeszli do zwalonego drzewa. Rycerz spojrzał na prowizoryczną kładkę
i pokręcił głową.

85

v.. A

- Może nas nie utrzymać - powiedział z obawą w głosie. - Pójdę pierwszy. Jeśli drzewo załamie się pod
tobą, umrę, nim zdążę wrócić do Tattinham. Jeśli pode mną, to tylko przyspieszy mój koniec. Tak czy
owak, lepiej, bym zginął ja niż ty.

Randal chciał zaprotestować, ale nagle zrozumiał: jeśli Balpesh nie uzdrowi Waltera, młody rycerz nigdy
już nie ujmie miecza. „Nic dziwnego, że waży się na każde ryzyko - pomyślał Randal - nie obchodzi go, czy
zginie w tej wędrówce czy nie".

W całkowitej ciszy Randal patrzył na Waltera balansującego na chybotliwym pniu. Nie mogąc pomagać
sobie ręką w utrzymywaniu równowagi, rycerz szedł bardzo powoli, ostrożnie wybierając miejsca do
postawienia stopy. Z każdym jego krokiem końce drzewa poruszały się, skrobiąc o kamienie i strącając w
przepaść strumyczki piasku. Wiejący z dołu wiatr szarpał płaszczem Waltera i rozrzucał mu włosy na
twarzy. Rycerz dobrnął do drugiego końca i padł bezwładnie prosto w ramiona Lys. Pieśniarka delikatnie
pomogła mu usiąść.

Randal łapczywie zaczerpnął powietrza, nagle zdając sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymywał
dech. Jego przyjaciele byli bezpieczni. Chłopiec przewiesił lutnię przez plecy i nie zwlekając, wszedł na
pień. Czuł, jak drzewo dygoce pod nim, i słyszał skrzypienie kamieni, na których było oparte. Na twarzy
poczuł zimny podmuch wiatru. W połowie drogi trwożliwie spojrzał w dół i natychmiast wbił wzrok w
przeciwległą krawędź.

Gdy tylko Randal zeskoczył z pnia po drugiej stronie wąwozu, drzewo osunęło się z wolna, strącając

86

w dół garść kamieni, po czym runęło w otchłań. Randal usiadł ciężko, odwracając wzrok od przepaści.

-

No, to koniec - powiedziała Lys. - Nie ma odwrotu.

Po tej stronie mostu droga do wieży Balpesha była równa i łatwa. Ścieżka wkrótce odsunęła się od
skarpy, by ostatecznie przemienić się w schody wykute w kamiennym zboczu. Pokonawszy ostatni

background image

stopień, trójka wędrowców przystanęła, chłonąc wzrokiem niecodzienny widok. Łagodny, porośnięty
trawą stok prowadził w dół do niedużego spłachetka żyznej ziemi, ukrytego wśród niegościnnych
szczytów.

Przez środek łąki płynął wąski strumień, przecinając małe podwórko z oborą, kurnikiem i ogródkiem
warzywnym. Granice gospodarstwa wyznaczało liche, zbite z długich żerdek ogrodzenie. Na środku
podwórka wznosiła się kamienna wieża, odcinając się ciemną sylwetą od biało-szarych gór. Słońce kryło
się już za szczytami, rozświetlając krajobraz purpurowym blaskiem i znacząc cichą dolinkę długimi
cieniami.

-

Jesteśmy na miejscu - oświadczył Randal.

„Jeszcze trochę, a byłoby za późno" - dodał w myśli. Walter chwiał się na nogach. Randal i Lys wymienili
spojrzenia i podeszli do rycerza, by wesprzeć go z obu stron.

Cała trójka ruszyła w dół w stronę ogrodzenia. Wkrótce zastąpiła im drogę prosta brama, najwyraźniej
zbudowana z myślą o zwierzętach w zagrodzie, a nie o intruzach z zewnątrz. Randal otworzył ją i wkroczył
na podwórko. Rozglądając się wokół, dostrzegł parę beczących żałośnie kóz z wymionami

87

w dół garść kamieni, po czym runęło w otchłań. Randal usiadł ciężko, odwracając wzrok od przepaści.

-

No, to koniec - powiedziała Lys. - Nie ma odwrotu.

Po tej stronie mostu droga do wieży Balpesha była równa i łatwa. Ścieżka wkrótce odsunęła się od
skarpy, by ostatecznie przemienić się w schody wykute w kamiennym zboczu. Pokonawszy ostatni
stopień, trójka wędrowców przystanęła, chłonąc wzrokiem niecodzienny widok. Łagodny, porośnięty
trawą stok prowadził w dół do niedużego spłachetka żyznej ziemi, ukrytego wśród niegościnnych
szczytów.

Przez środek łąki płynął wąski strumień, przecinając małe podwórko z oborą, kurnikiem i ogródkiem
warzywnym. Granice gospodarstwa wyznaczało liche, zbite z długich żerdek ogrodzenie. Na środku
podwórka wznosiła się kamienna wieża, odcinając się ciemną sylwetą od biało-szarych gór. Słońce kryło
się już za szczytami, rozświetlając krajobraz purpurowym blaskiem i znacząc cichą dolinkę długimi
cieniami.

-

Jesteśmy na miejscu - oświadczył Randal.

„Jeszcze trochę, a byłoby za późno" - dodał w myśli. Walter chwiał się na nogach. Randal i Lys wymienili
spojrzenia i podeszli do rycerza, by wesprzeć go z obu stron.

Cała trójka ruszyła w dół w stronę ogrodzenia. Wkrótce zastąpiła im drogę prosta brama, najwyraźniej

background image

zbudowana z myślą o zwierzętach w zagrodzie, a nie o intruzach z zewnątrz. Randal otworzył ją i wkroczył
na podwórko. Rozglądając się wokół, dostrzegł parę beczących żałośnie kóz z wymionami

87

ciężkimi od mleka. W chlewie maciora skrobała ryjem o dno pustego koryta.

„Nie podoba mi się to - pomyślał Randal. - Ale to na pewno wieża Balpesha".

Jego niepokój narastał, w miarę jak idąc po wyłożonej kamiennymi płytami ścieżce, zbliżał się do
frontowych drzwi wieży. Wszystkie okiennice były zamknięte. Na drzwiach, również zamkniętych, nie
było klamki ani zamka. Randal załomotał w nie pięścią.

-

Hej tam! - zawołał. - Jest tam kto?!

Żadnej odpowiedzi. Lys pomogła Walterowi usiąść, po czym ujęła kamień i jęła uderzać nim w drzwi,
dołączając swój głos do Randala.

Randal zamilkł, spojrzawszy na dłonie dziewczyny: były czerwone od krwi.

-

Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś ranna? -spytał z wyrzutem.

-

Nie jest ranna - zza pleców dobiegł go słaby głos Waltera. - To moja krew. Kiedy przechodziłem

po drzewie, rana znów się otworzyła.

Randal i Lys zaczęli łomotać w drzwi ze zdwojoną energią.

-

Mistrzu Balpesh! - wolał młody czarodziej. -Wpuść nas! Jest z nami ranny człowiek! Pomóż nam!

Jedyną odpowiedzią było echo, powracające od zimnych bezludnych gór.

Rozdział VI

Wicia

~ I co teraz? - spytała Lys.

Randal potrząsnął głową.

- Nie mam pojęcia. Poczekajcie tutaj - dodał. -Pójdę się rozejrzeć.

Młody czarodziej obszedł wieżę dookoła, ale nie znalazł żadnych innych drzwi, a najniższe okna
znajdowały się na poziomie pierwszego piętra. Przeszukanie pozostałych budynków również niczego nie
dało. „Co się tutaj dzieje?" - pytał sam siebie. Trzy lata w Szkole Czarodziejów wyostrzyły w nim zmysły, z
jakich istnienia zwykli ludzie nie zdawali sobie sprawy. Jeszcze nim rozpoczął oględziny gospodarstwa,
poczuł, że jeżą mu się włosy na karku, a ciało pokrywa gęsia skórka. „Działają tu jakieś czary. Czuję to".

background image

Gdy wrócił do przyjaciół, ujrzał Waltera wpółleżą-cego na progu, opartego o drzwi zdrowym ramieniem.
Rycerz miał zamknięte oczy i dyszał ciężko.

Lys chodziła tam i z powrotem po kamienistej ścieżce niczym rozdrażniona kotka. Słysząc za sobą kroki,
dziewczyna odwróciła się gwałtownie.

89

-

Ach, to ty - uspokoiła się. - Wymyśliłeś coś?

-

Nie - odparł Randal. - Te drzwi to jedyne wejście.

Spod drzwi dobiegł go słaby śmiech Waltera.

-

Użycie tarana nie wchodzi w grę, nieprawdaż?

Randal obejrzał się.

-

Wierz mi, kuzynie, nie możesz wyłamywać drzwi domu wielkiego maga i oczekiwać, że ten

przywita cię potem z otwartymi ramionami. Poza tym tę wieżę chroni więcej zaklęć, niż jest pcheł na
skórze wiejskiego kundla.

-

Zaklęcia czy nie zaklęcia - wtrąciła Lys - jeśli nie dostaniemy się do środka przed zmrokiem,

będziemy spać w oborze z kozami. Chyba że wolicie kurzą grzędę.

Głos dziewczyny był wesoły, ale uwagi Randala nie uszło znaczące spojrzenie, jakie posłała w kierunku
Waltera. „Musimy wprowadzić go do środka - myślał. - W oborze będzie zimno po zachodzie słońca,
kiedy zerwie się nocny wiatr".

-

Na szlaku nieraz sypiałem w stajniach - powiedział na głos - ale kozy i kury to już przesada. Jeśli

wiesz, jak się tam dostać, zróbmy to nie zwlekając.

-

W Okcytanii mamy takie przysłowie - rzekła Lys. - Jeśli drzwi są zamknięte, spróbuj oknem.

Podsadź mnie, to sprawdzę okiennice.

Randal splótł dłonie, tworząc podpórkę, w którą wsunęła stopę Lys. Dziewczyna mocno odbiła się od
ziemi, wczepiła palcami w nadproże i podciągnęła do góry. Wisząc na zgiętych rękach, postawiła stopę na
ramieniu Randala, a drugą namacała szczelinę między

90

kamieniami w ścianie wieży. Podciągnęła się jeszcze wyżej i już bez pomocy zaczęła przesuwać się w
stronę okna. Po chwili stanęła niepewnie na wąskim parapecie.

-

Chyba uda mi się wyjąć okiennice! - krzyknęła do Randala.

-

Zrób to! - odkrzyknął chłopiec. -1 lepiej nie myśl

background image

0

tym, jakimi zaklęciami mógł obłożyć je Balpesh.

Wbrew jego obawom Lys bez przeszkód wyjęła okiennice i rzuciła je na trawę. Odsłonięty otwór okienny
okazał się tak wąski, że nawet tak szczupła osoba jak ona musiała odwrócić się bokiem, by przecisnąć się
do wnętrza. Dziewczyna znikła Randalowi z oczu. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Nagle drzwi
wieży otworzyły się i stanęła w nich Lys.

-

Zapraszam do środka - powiedziała wesoło.

Randal pomógł Walterowi wstać i przeprowadził

go przez próg. Parter wieży najwyraźniej pełnił funkcję spiżarni, choć teraz stało tu tylko kilka baryłek

1

skrzyń. Na środku podłogi ział otwór studni, nad którym dyndało na linie duże wiadro. Spiralne

schody zawiodły przybyszów na piętro.

Piętro okazało się obszerną kuchnią, wyposażoną w olbrzymie palenisko. Przez jedyne otwarte okno -to,
przez które weszła Lys - wpadała do wnętrza smuga czerwonego światła, zbyt słabego, by rozproszyć
panujący tu mrok. Walter opadł ciężko na stojącą przy palenisku ławę.

-

Ciemno tu - wymamrotał - i zimno.

Randal i Lys spojrzeli na siebie, po czym Lys zabrała się do otwierania pozostałych okiennic, a Randal

91

kucnął przy palenisku. Przesunął nad nim dłonią, a potem roztarl w palcach odrobinę białego popiołu.

-

Nie rozniecano tu ognia od kilku dni - powiedział.

Lys otworzyła ostatnie okno i odwróciła się.

-

Popatrz - powiedziała, wskazując palcem stół. -Cokolwiek tu zaszło, zdarzyło się nagle.

Randal spojrzał we wskazanym kierunku. Stół nakryto do posiłku, ale skrzepnięte na talerzu jedzenie było
nietknięte. Raz jeszcze po grzbiecie chłopca przebiegł ostrzegawczy dreszcz. „Ta wieża aż kipi od magii -
pomyślał Randal - potężnej magii. To nie są proste zaklęcia, jakimi każdy czarodziej chroni swój dom".

-

Przede wszystkim rozpalmy ogień - powiedział głośno - i poszukajmy jakichś derek.

Wziął kilka szczapek z piętrzącego się obok stosi-ku i ułożył na palenisku. Czyniąc to, bez zdziwienia
zauważył, że zawartość żelaznego kociołka wygotowała się do cna. Dno naczynia pokrywała gruba
warstwa zwęglonej substancji.

Randal wyjął krzesiwo, hubkę i zabrał się do rozniecania ognia. Wkrótce spod jego palców strzeliły małe
płomyki i w ciszę wdarło się trzaskanie płonącej podpałki.

-

Bycie najgorszym uczniem Szkoły Czarodziejów ma swoje zalety - powiedział do Waltera,

background image

wsuwając w ogień polano. - Musiały minąć dwa długie lata, nim nauczyłem się zapalać świeczkę
zaklęciem, nabrałem więc wprawy w krzesaniu ognia tradycyjną metodą.

92

A ■ •

Po kilku chwilach pojawiła się Lys z naręczem koców. Wspólnie z Randalem sporządzili posłanie tuż przy
palenisku i ułożyli na nim Waltera. Młody czarodziej wzdrygnął się na widok świeżej czerwonej plamy na
prawym boku kurty, już wcześniej zesztyw-niałej od krwi. Nie powiedział jednak ani słowa. „Wyruszając z
nami w drogę, Walter wiedział, że igra ze śmiercią - myślał Randal. - Cokolwiek powiem, nie będzie to dla
niego niczym nowym".

Randal nakrył kuzyna kocem i zwrócił się do Lys:

-

Znalazłaś jakieś świece? Niebawem możemy ich potrzebować.

-

Na dole nie ma - odparła dziewczyna. - Chociaż nie sprawdziłam dokładnie. Nie śmiej się, Randal,

ale to miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę.

-

Wcale się nie dziwię - powiedział Randal z ponurym uśmiechem. - Musimy jednak postarać się o

światło.

Podniósł się z klęczek i strzepnął kurz z kolan.

-

Popilnuj ognia - podjął po chwili. - I tak muszę rozejrzeć się po tej wieży, więc przy okazji

poszukam świec.

Lys przez chwilę stała w milczeniu. Nagle potrząsnęła głową i wyciągnęła zza pasa mały nożyk do chleba.

-

Skoro zamierzasz włóczyć się po ciemku w tym przeklętym miejscu - powiedziała twardym

głosem -to idę z tobą. Tobie nie wolno używać broni, ale mnie tak.

-

I mnie również - słaby głos dobiegł z posłania Waltera. - Tu jest zbyt spokojnie, jak na mój gust.

Ku-

93

Po kilku chwilach pojawiła się Lys z naręczem koców. Wspólnie z Randalem sporządzili posłanie tuż przy
palenisku i ułożyli na nim Waltera. Młody czarodziej wzdrygnął się na widok świeżej czerwonej plamy na
prawym boku kurty, już wcześniej zesztyw-niałej od krwi. Nie powiedział jednak ani słowa. „Wyruszając z
nami w drogę, Walter wiedział, że igra ze śmiercią - myślał Randal. - Cokolwiek powiem, nie będzie to dla
niego niczym nowym".

Randal nakrył kuzyna kocem i zwrócił się do Lys:

-

Znalazłaś jakieś świece? Niebawem możemy ich potrzebować.

background image

-

Na dole nie ma - odparła dziewczyna. - Chociaż nie sprawdziłam dokładnie. Nie śmiej się, Randal,

ale to miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę.

-

Wcale się nie dziwię - powiedział Randal z ponurym uśmiechem. - Musimy jednak postarać się o

światło.

Podniósł się z klęczek i strzepnął kurz z kolan.

-

Popilnuj ognia - podjął po chwili. - I tak muszę rozejrzeć się po tej wieży, więc przy okazji

poszukam świec.

Lys przez chwilę stała w milczeniu. Nagle potrząsnęła głową i wyciągnęła zza pasa mały nożyk do chleba.

-

Skoro zamierzasz włóczyć się po ciemku w tym przeklętym miejscu - powiedziała twardym

głosem -to idę z tobą. Tobie nie wolno używać broni, ale mnie tak.

-

I mnie również - słaby głos dobiegł z posłania Waltera. - Tu jest zbyt spokojnie, jak na mój gust.

Ku-

93

zynie, czy mógłbyś położyć miecz po mojej lewej stronie?

Randal bez szemrania spełnił prośbę Waltera, chociaż poważnie wątpił, czy ranny rycerz znajdzie w sobie
dość sił, by unieść ciężkie ostrze - nie mówiąc już o walce. Uczyniwszy to, skinął na Lys i wszedł na schody.

Randal i Lys zeszli najpierw na dół, do magazynu, gdzie zaryglowali drzwi wejściowe. W całkowitej
ciemności jęli wspinać się po schodach z zamiarem dotarcia na najwyższe piętro wieży. Randal szedł
przodem; uderzywszy głową w sufit, domyślił się, że dotarli do szczytu. Cofnął się o krok, wyszukał dłonią
drzwi i otworzył je.

W nikłym świetle, przenikającym przez szpary w okiennicach, Randal ujrzał niewielką komnatę z łóżkiem i
małym kuferkiem pod ścianą. Łóżko było puste. Lys podeszła do okna i rozchyliła okiennice. Z ostatniego
piętra wieży roztaczał się przepiękny widok na dolinkę i otaczające ją szczyty.

- Nic tu nie ma - powiedział Randal. - Chodźmy na dół.

Rozpoczęli wędrówkę w dół, szukając po omacku drzwi i zaglądając do każdego pomieszczenia. Jedna z
komnat wyglądała na pracownię czarodzieja. Pod zewnętrzną ścianą, między dwoma oknami, stała
wysoka biblioteczka. Niedużą część podłogi zajmował magiczny krąg, okolony czterema wypalonymi
świecami, oznaczającymi cztery strony świata. Na stole, przyciskając rogiem otwartą księgę, stało
drewniane pudełko, wypełnione nowymi świecami.

94

-

Mamy światło - ucieszyła się Lys.

background image

Wyciągnęła rękę po świece, lecz zaraz cofnęła ją

i schowała za siebie.

-

Czy to na pewno bezpieczne? - spytała niepewnie.

Randal wzruszył ramionami.

-

By się tego dowiedzieć, musiałbym użyć zaklęcia.

Sięgnął do pudełka i wydobył garść świec.

-

Nie obłożono ich żadnym czarem. Tyle wiem na pe...

Urwał w pół słowa, przebiegając wzrokiem przez linijki zamaszystego pisma, pokrywającego strony księgi.
Słowa, nakreślone cienką pajęczą linią, należały do języka Breslandii, a nie Zapomnianej Mowy, której
czarodzieje używali do komponowania zaklęć i sporządzania większości zapisów. „Sytuacja jest
poważniejsza, niż przypuszczałem - czytał Randal. -Należy natychmiast podjąć...". Reszta tekstu ginęła
pod pudełkiem ze świecami. Widoczne pozostały jeszcze tylko ostatnie wiersze na prawej stronie kajetu:
„... czarodzieja, ale żaden nie zdąży już przybyć...".

-

Co się stało? Znalazłeś coś?

Głos Lys wyrwał Randala z odrętwienia.

-

Możliwe - odrzekł. - Będę musiał wrócić i przeczytać to. Najpierw jednak obejrzyjmy pozostałe

komnaty.

Zapadła już noc, kiedy Randal i Lys wrócili do kuchni. Zapalili jedną ze świec, po czym z kiełbasy i
znalezionego w kredensie sera przygotowali prostą, lecz sycącą kolację. Randal przyniósł Walterowi jego
porcję, ale rycerz tylko słabo potrząsnął głową.

95

-

Przykro mi, Randal, ale nie sądzę, bym zdołał cokolwiek przełknąć.

-

Zjesz, kiedy poczujesz apetyt - odparł Randal, kładąc dłoń na czole kuzyna. Poczuł dotyk zimnej i

wilgotnej skóry. - Odpoczywaj. Ja muszę wrócić na górę i coś sprawdzić.

Randal wziął dwie świece, zapalił jedną od ognia w palenisku i podążył po schodach na górę. Treść kilku
linijek, jakie zdążył przeczytać w otwartej księdze, upewniła go, że tom zawiera klucz do rozwikłania
tajemnicy wieży Balpesha. Dotarłszy do pracowni, osadził świecę na stole w kałuży roztopionego wosku,
odsunął na bok pudełko i zabrał się do czytania.

Tak jak przypuszczał, księga była notatnikiem mistrza Balpesha. Pierwszą połowę tomu zajmowały
zapiski, dotyczące magicznych badań i doświadczeń; były tak zawiłe, że Randal rozumiał je tylko piąte
przez dziesiąte. Magiczne formuły poprzetykano spisami wydatków, uwagami na temat prac w

background image

gospodarstwie i rozmaitymi notatkami, odnoszącymi się do codziennych spraw.

Pogrążony w lekturze, Randal nagle poczuł chłodny powiew na twarzy. Płomień świecy zamigotał i
przygasł. Chłopiec wstał i podszedł do okna. Rozgwieżdżone dotąd niebo teraz zasnuło się chmurami, a o
parapet uderzały kropelki rzadkiego deszczu. Randal zatrzasnął okiennice i wrócił do książki.

Coraz bardziej znużony niedbale omiatał wzrokiem linijki pisma, gdy nagle, w połowie księgi, treść
jednego z akapitów przykuła jego uwagę. „Przepełnia mnie wielki niepokój. Szkoła znalazła się w
niebezpie-

96

czeństwie. Czuję to, ale wszelkie próby odczytania przyszłości są blokowane i spełzają na niczym. Przyszłe
wydarzenia pozostają zamazane i niepewne. Widzę drzewo, rosnące w tarnsberskiej bibliotece, ale nie
potrafię odgadnąć, jakie zrodzi owoce".

Po plecach Randala znów przebiegł znajomy lodowaty dreszcz. Data wpisu oznaczała dzień, w którym
Laerg przyjął chłopca pod swoją opiekę; dzień, w którym moc Laerga pomogła Randalowi w stworzeniu
brzoskwiniowego drzewka w szkolnej bibliotece; dzień, w którym uczeń czarodziej zaczął w pełni
wykorzystywać swój magiczny potencjał.

Randal czytał dalej: „Mój wybór był słuszny". Ten wpis pochodził sprzed sześciu miesięcy. „Moje
przewidywania dotyczące marnego ucznia, którego sprowadził mistrz Madoc, spełniły się co do joty.
Teraz zakazano mu posługiwania się magią, za to, że ośmielił się użyć miecza".

Młody czarodziej z westchnieniem oparł czoło na stole. „Skoro tak, to nie ma dla mnie nadziei - pomyślał
i łzy napłynęły mu do oczu. - Balpesh wie o wszystkim, a ja byłem skazany, jeszcze zanim wyruszyłem w
drogę".

Na zewnątrz mżawka szybko przemieniała się w ulewę. Randal słyszał, jak strugi deszczu coraz silniej
łomocą o zamknięte okiennice. Przepełniało go uczucie desperacji i niewymownego żalu. Nagle
odechciało mu się czytać.

Randal wstał i odłamawszy świecę od stołu wyszedł z pracowni Balpesha. Na schodach dobiegły go
melodyjne dźwięki lutni, którym towarzyszył głos Lys:

97

J

Zapomnij o domu i porzuć swe strony,

Pójdź za mną, gdzie rośnie mech miękki, zielony

Nad mroźną otchłanią północnego morza

Rozkoszy miłosnych rozpali się zorza...

background image

Na widok Randala Lys przerwała balladę i zwróciła zaciekawione oczy na młodego czarodzieja.

-

Czego się dowiedziałeś?

Randal opadł na krzesło przy kuchennym stole.

-

Dowiedziałem się - powiedział, nie patrząc na dziewczynę - że wszystko przepadło. Zresztą od

początku nie mieliśmy szans. Balpesh wie, co się stało w Tarnsbergu. Tak jak rektorzy uważa, że nie
powinienem posługiwać się magią. Całą tę długą drogę przebyliśmy na darmo.

Zapadła głęboka cisza, którą mącił jedynie narastający świst wiatru, dobiegający zza okien wieży. Gdzieś
wysoko, w jednej z komnat, otwarte okiennice załomotały o kamienny mur.

-

Może się mylisz? - Lys postanowiła przerwać kłopotliwe milczenie. - Nie wolno ci się poddawać.

Nie teraz.

W półmroku rozjaśnianym jedynie migotliwym blaskiem świec dziewczyna wyglądała jak drobna słaba
istota, niewiele większa od lutni, którą trzymała w rękach. Randal zadumał się: to wychudzone dziecko,
nie dysponujące żadną magiczną mocą, bez wahania wpadło do komnaty pełnej demonów, by wyciągnąć
stamtąd przyjaciela.

-

Nie teraz - powtórzyła Lys, łamiącym się głosem.

98

Randal nie odpowiedział.

Na zewnątrz szalała wichura. Komin wieży napełnił się wiatrem, przynosząc do kuchni dźwięk,
przypominający gwar ludzkiej ciżby. Ogień w palenisku przygasł, stłumiony nagłym podmuchem; po
czarnych dymiących polanach pełzały błękitne płomyki.

Randal zadzwonił zębami, nagle ogarnięty falą chłodu. Patrzył, jak w mroźnym powietrzu jego oddech
zamienia się w parę.

-

Magia - wyszeptał.

-

Magia - powtórzył inny głos, dobiegający gdzieś z ciemności.

Młody czarodziej gwałtownie odwrócił się w stronę, z której dobiegł go dźwięk, ale tamta strona komnaty
była pusta. Kątem oka dostrzegł Waltera, śpiącego na posłaniu obok paleniska. Miecz spoczywający przy
lewej dłoni rannego jarzył się słabą błękitną poświatą. „Refleksy?" - spytał sam siebie Randal i spojrzał na
palenisko. Ogień już prawie zgasł; na kamieniach leżały zwęglone dymiące polana.

Nagle dym zgęstniał. Skłębione nad paleniskiem chmury ułożyły się w falujący wizerunek pociągłej twarzy
starszego mężczyzny: pojawiły się oczy, potem nos i wreszcie usta. Po chwili usta rozchyliły się i
przemówiły:

background image

-

Odszukaj mnie.

W tym samym momencie gdzieś obok wieży uderzył piorun i ciszę rozdarł przeciągły grzmot, od którego
zadrżały kamienne ściany. Na wpół ogłuszonemu Randalowi wydało się, że na dole trzasnęły drzwi - te
same, które sam zaryglował. Gdy echo grzmotu

99

rozpłynęło się w powietrzu, dał się słyszeć odgłos miarowych kroków, wstępujących po schodach.

Randal odwrócił się w stronę Lys, która rozszerzonymi ze strachu oczami wpatrywała się w niknącą w
ciemnościach spiralną wstęgę schodów. Dziewczyna wstała i uniosła przed sobą rękę we wzbraniającym
geście. Słowa, jakie spłynęły z jej ust, były zaledwie dziecinnym czarem przeciwko koszmarom sennym,
ale głos pieśniarki odbijał się od kamiennych ścian donośnym echem:

-

Jeśli nie przybywasz w imieniu mocy światła, tedy w imieniu mocy światła przepadnij!

Odgłos kroków ucichł.

Nagle Lys krzyknęła ze strachu. Randal obejrzał się i ujrzał, że jego śpiący dotąd kuzyn usiadł. Walter
gwałtownie otworzył oczy i wyciągnął rękę w stronę Randala.

-

Pomóż mi - wyszeptał.

Głos rycerza brzmiał obco, a ramię, którym wskazał chłopca, było jego prawym ramieniem, strzaskanym
przecież ciosem maczugi - tym, którym nie mógł poruszać.

-

Randal - wyszeptała przerażona Lys - czy to się dzieje naprawdę?

Randal powoli skinął głową. Jego twarz była biała jak śnieg.

Tymczasem Walter zamknął oczy i opadł z powrotem na posłanie. Randal poczuł drapiącą w gardle
suchość. Napełnił kubek wodą ze stojącego na stole dzbana i podniósł go do ust. Po pierwszym łyku zgiął
się, jakby otrzymał cios w brzuch. Odrzucił kubek od

100

siebie, jednocześnie wypluwając obmierzły płyn. To nie była czysta zimna woda, ale jakaś gęsta, ciepła i
słonawa substancja. Krew?

Zawartość kubka rozlała się na podłodze. Drżące strużki ciemnego płynu rozbiegły się we wszystkich
kierunkach, a potem zbiegły na powrót, tworząc słowo: „Czytaj".

- Co mam czytać?! - zawołał Randal, rozkładając ręce.

Odpowiedź była oczywista. Młody czarodziej niechętnie sięgnął po świecę i zaczął powoli wspinać się po
schodach. Wątły płomyk trząsł się i migotał, aż wreszcie zgasł, zdmuchnięty niewyczuwalnym
podmuchem. Na zewnątrz burza szalała z nieprawdopodobną furią.

background image

„Coś się obudziło - myślał Randal. - Ktoś wie, że tutaj jestem".

Dotarłszy do pracowni Balpesha, chłopiec zasiadł za stołem i pogrążył się w lekturze dziennika. Czytał o
tym, jak jego nauczyciel, mistrz Laerg, otworzył przejście do świata demonów, pragnąc uśmiercić
wszystkich czarodziejów i tym samym zdobyć władzę nad światem. Jednak teraz Randal dowiedział się
czegoś jeszcze: Laerg nie był jedynym autorem szatańskiego planu. Koncepcja powstała w innej sferze
bytu, a celem całego przedsięwzięcia było umożliwienie jednemu z książąt demonów przedostanie się do
świata ludzi i działanie bez żadnej kontroli.

W kilku kolejnych wpisach Balpesh rozważał rozmaite możliwości. W jednym miejscu określał swoją
teorię jako w najlepszym razie nieprawdopodobną.

102

W innym dodawał kolejne dowody, przemawiające na jej korzyść. We wpisie sporządzonym zaledwie
przed trzema dniami Randal przeczytał: „Nie mam już wątpliwości. Demon Eram zbiegł ze swojej sfery
bytu i teraz przebywa na naszym świecie. Należy go odnaleźć i przenieść tam, skąd przybył, nim zdąży
wyrządzić poważne szkody".

Chłopiec odwrócił stronę.

„Sytuacja jest poważniejsza, niż przypuszczałem. Należy natychmiast podjąć odpowiednie kroki. Łudziłem
się, że uda mi się zebrać najpotężniejszych magów, by pomogli mi w tym zadaniu, ale zło nie będzie
czekać. Przez lukę między sferami Eram ściągnie swoich poddanych, a wtedy będzie za późno na
jakiekolwiek działanie. Muszę znaleźć sposób, jak zwabić demona, a wtedy sam go pokonam. Zaskoczenie
będzie moją jedyną przewagą. Jeśli nie zwyciężę w pierwszym starciu, niechybnie poniosę klęskę.
Chciałbym ściągnąć tu na pomoc choćby jednego czarodzieja, ale żaden nie zdąży już przybyć. Sam
sporządzę pułapkę w mojej tajnej pracowni i będę tam oczekiwał Erama. Według mnie demon
przybędzie pojutrze, ale przygotowania rozpocznę już dzisiaj".

To był ostatni wpis.

Randal zamknął księgę i wstał. Na stole dopalał się ogarek świecy, w kałuży roztopionego i zastygłego na
powrót wosku. Burza na zewnątrz jakby zelżała. Wodnisty blask poranka kreślił kontury okiennic na
ciemnej ścianie pracowni. Chłopiec otworzył drzwi i powoli, w zadumie, jął schodzić po schodach.

103

W kuchni Lys przysypiała na ławie obok paleniska. Na odgłos kroków Randala poderwała się i usiadła,
przecierając oczy.

- Balpesh jest w wieży - powiedział grobowym głosem Randal, nie czekając na pytanie - razem z księciem
demonów.

background image

Rozdział VIII

Poszukiwania

alpesh jest w swojej tajnej pracowni, a ja muszę go odnaleźć - powiedział Randal, opadając na stołek
naprzeciwko Lys. - Komnata, w której znaleźliśmy świece, jest tylko czymś w rodzaju biblioteki. Tam
Balpesh czytał i przechowywał swoje księgi i dokumenty Nie sądzę jednak, by wykorzystywał ją do
poważniejszych magicznych doświadczeń.

Lys nieprzytomnie pokiwała głową. Ciemne obwódki pod jej oczami wyglądały niczym plamy atramentu
na bladej skórze. Patrząc na nie Randal nagle uświadomił sobie własne zmęczenie. „Nie spaliśmy już od
dwóch nocy" - pomyślał.

-

Przeszukaliśmy całą wieżę - odezwała się Lys -i nie znaleźliśmy żadnej innej pracowni.

Kiedy mówiła, silniejszy podmuch wiatru załomotał okiennicami kuchni.

-

Musi być jeszcze jedna, ukryta komnata - upierał się Randal. - Balpesh został w niej uwięziony.

Chłopiec przeniósł się ze stołka na ławę obok Lys i ukrył twarz w dłoniach.

105

-

Nie mam pojęcia, co robić - poskarżył się.

-

Randal - powiedziała cicho dziewczyna - ta cała sprawa z zakazem czarowania... To tylko zasada,

prawda? Ostatnim razem, kiedy złamałeś zasady, uczyniłeś to, wybierając mniejsze zło. Czy nie mógłbyś
zrobić tak jeszcze raz?

Randal spojrzał w górę.

-

I użyć magii do znalezienia ukrytej komnaty?

-

No właśnie.

Chłopiec westchnął.

-

Złożyłem przysięgę. Jeśli ją złamię, nie będę godny miana czarodzieja. Kiedy parasz się magią,

zejście z tej ścieżki nawet na krok rani bardzo boleśnie. Przypominam sobie o tym za każdym razem,
kiedy zaciskam pięść.

Lys zerknęła na prawą dłoń Randala. Chłopiec powoli rozwarł pięść i pokazał dziewczynie wypukłą
czerwoną bliznę, przebiegającą tam, gdzie przeciął ciało do kości, ratując siebie i szkołę przed czarami
Laerga.

-

No to co robimy? - spytała wreszcie.

background image

Randal wstał i przeciągnął się.

-

Szukamy ukrytej komnaty. Zacznijmy od opukania ścian.

Ranek upłynął im na włóczędze po wszystkich komnatach wieży i bezowocnym stukaniu w ściany. Na
zewnątrz nadal szalała burza. W południe Randal i Lys słaniali się już na nogach z wyczerpania, ale
tajemna komnata wciąż pozostawała ukryta.

Walter nadal spał na posłaniu przy palenisku, ale nie był to spokojny sen, przynoszący uzdrowienie.

106

Na przemian wstrząsały nim dreszcze i paliła gorączka. Rycerz kulił się i dygotał z zimna, by po chwili
zrzucić z siebie wszystkie koce. Jego oczy były głęboko zapadnięte w napuchniętej twarzy o barwie
wosku. Randal i Lys podawali mu wodę za każdym razem, kiedy budził się i skarżył na pragnienie, ale
oboje wiedzieli, że mimo tych wysiłków życie nieubłaganie ucieka z ciała młodego rycerza.

Około południa Lys ze złością stuknęła kubkiem w stół.

-

To na nic - powiedziała do Randala. - Musimy dać mu coś lepszego od wody.

Randal oparł pulsujące bólem czoło o zimną kamienną ścianę.

-

Przecież nic nie mamy - powiedział ponuro - poza czerstwym chlebem, suchym serem i

stwardniałą kiełbasą. Sam nie przełknę już ani kawałka.

-

Na zewnątrz mamy świeże mleko i jajka - przypomniała Lys. - Mogę przynieść.

Randal pokręcił głową.

-

Nie idź sama w taką burzę. Pójdę z tobą.

-

Ty lepiej szukaj ukrytej komnaty.

-

Nie będzie nas tylko przez chwilę - Randalowi nagle spodobał się jej pomysł. - Może wiatr i deszcz

orzeźwią mnie trochę. Poza tym, to dla Waltera.

Oboje otulili się płaszczami i przygotowali do wyjścia. Randal podszedł do kuzyna i przykląkł nad
posłaniem, by poprawić mu koce. Powieki Waltera powoli uniosły się i orzechowe oczy spojrzały na
czarodzieja.

-

Randal? - wyszeptał Walter.

-

To ja, kuzynie.

107

-

Dobrze - rycerz na powrót zamknął oczy. - Miałem dziwaczne sny... Czy znalazłeś już czarodzieja?

background image

-

Jeszcze nie - powiedział Randal - ale wciąż szukam. Teraz wyjdziemy z Lys, żeby przynieść ci coś

lepszego do jedzenia. Leż spokojnie i odpoczywaj. Niebawem wrócimy.

Randal i Lys zeszli po schodach do spiżarni. Randal oparł się ramieniem o drzwi, przygotowując się na
uderzenie wiatru, którego wycie słyszał na zewnątrz. Zdjął skobel i powstrzymując napór wichru cofnął
się o krok, wypuszczając Lys. Sam szybko wymknął się za nią. Zdumiona para znalazła się w zalanym
słońcem ogrodzie, pod błękitnym niebem, usianym z rzadka małymi skłębionymi obłoczkami.

Lys wytrzeszczyła oczy.

-

Iluzja - wyszeptał Randal. - Coś igra z naszymi umysłami.

-

Owszem - zgodziła się dziewczyna - ale co jest iluzją: słońce czy burza?

Randal wzruszył ramionami.

-

Bez magii nie zgadnę. Ale nie przyszliśmy tu, by dyskutować o pogodzie. Bierzmy się do roboty.

Randal i Lys pośpiesznie wybrali jajka i wydoili kozy. Pracowali w upale, tym dokuczliwszym, że powietrze
wokół było całkowicie nieruchome. Nienaturalna cisza potęgowała każdy odgłos. Wszystko to sprawiało,
że Randal nie mógł pozbyć się drażniącego uczucia niepokoju. Odetchnął z ulgą, gdy zadanie zostało
wykonane i mógł wraz z Lys wrócić do wieży.

W chwili gdy przestąpili próg, burza na zewnątrz wybuchła z dawną siłą. Randal z wysiłkiem zatrzasnął

108

szarpane wiatrem drzwi i wsunął ciężki skobel na miejsce. W milczeniu podążył za Lys, wspinającą się już
po schodach.

W kuchni Randal od razu skierował się do stołu i postawił na nim wiadro z mlekiem.

-

Już jesteśmy, Walter - zawołał, jednocześnie sięgając po filiżankę. - Za chwilę dostaniesz coś

lepszego od wyschniętego sera z kiełbasą.

Nastąpiła chwila ciszy.

-

Waltera tu nie ma, Randal - powiedziała cicho Lys.

Randal ostrożnie odstawił filiżankę z mlekiem i spojrzał w stronę paleniska. Dziewczyna nie żartowała:
posłanie Waltera było puste. Nie było także miecza.

-

Gorączkował - powiedziała Lys. - Może miał przywidzenia i dokądś poszedł.

-

Może - odrzekł Randal.

Czuł się winny, że zostawił kuzyna samego. Wolał nie myśleć, co jeszcze mogło przydarzyć się komuś
choremu i bezbronnemu, pozostawionemu bez ochrony w twierdzy pełnej złowrogiej magicznej mocy.

background image

-

Lepiej zacznijmy szukać - dodał.

Walter odnalazł się w pracowni Balpesha. Leżał tam, gdzie upadł, tuż przed biblioteczką ustawioną
między oknami. Rycerz dygotał z zimna i miał sine usta. Lewą dłonią wciąż ściskał rękojeść swego
ciężkiego miecza.

Randal wbiegł do komnaty i opadł na kolana obok Waltera.

109

-

Co ty tutaj robisz? - rzucił niemal gniewnym głosem. - Samo wspinanie się po schodach mogło cię

zabić.

-

Ktoś mnie wzywał - powiedział Walter cichym, ale zaskakująco wyrazistym głosem. - Myślałem,

że to ty. A potem pojawiło się światło... Unosiło się w powietrzu... Zaprowadziło mnie tutaj, ale komnata
była pusta.

Randal rzucił kuzynowi uważne spojrzenie. „W nocy ktoś przemówił ustami Waltera - myślał. - Teraz ktoś
zaprowadził go tutaj. To musi coś znaczyć".

-

Nie - powiedział z namysłem. - Nie sądzę, by ta komnata była pusta.

-

Co masz na myśli? - spytała Lys.

-

Powinienem był się domyślić, że pracownia będzie w pobliżu biblioteki. Spójrz tam - Randal

wskazał palcem biblioteczkę. - Co widzisz?

Lys spojrzała we wskazanym kierunku i wzruszyła ramionami.

-

Biblioteczkę.

Randal pokiwał głową.

-

Jedyną w całej wieży biblioteczkę, sięgającą od podłogi do sufitu.

-

Przecież stoi przy zewnętrznej ścianie - powątpiewała Lys. - Nie ma tam miejsca na ukrytą

komnatę.

-

Taki drobiazg nie zdoła powstrzymać mistrza magii - odparł Randal. - Balpesh mógł skonstruować

tu permanentną iluzję, tak by ściana wyglądała na zewnętrzną. Mógł też stworzyć tu magiczny portal,
wiodący do pracowni, ukrytej głęboko pod fundamentami wieży. Istnieje sto sposobów na ukrycie

110

komnaty. Nie wiem, jakim posłużył się Balpesh, ale jestem pewien, że do jego pracowni wchodzi się tędy.
Muszę tylko znaleźć przejście.

Randal wstał i jął wyciągać książki z półek, rzucając na ziemię tom za tomem bez poszanowania dla

background image

przepięknie iluminowanych stronic i kosztownych skórzanych opraw. Wkrótce stał po kolana w stosie
woluminów, patrząc na puste półki.

Na tylnej ściance mebla dostrzegł punkt ciemniejszy od reszty drewna, wyślizgany od dotykania.

-

To musi być zamek - powiedział i wyciągnął rękę w stronę połyskującej plamki.

Jednak zanim czegokolwiek dotknął, zamarł na chwilę, po czym cofnął dłoń.

-

Lys - powiedział, odwracając się do przyjaciółki - zabierz Waltera do kuchni i poczekajcie tam na

mnie.

-

Mam zostawić cię tutaj samego? - oburzyła się Lys. - Pójdę z tobą. Nie wiadomo, na co się

natkniesz po drugiej stronie ściany.

„Nie wiem, co tam jest - pomyślał Randal - ale się domyślam. Zamiast tego wolałbym spotkać tam każdą
najgorszą rzecz na świecie".

Na głos rzekł:

-

Wiem na pewno, że nie możesz mi pomóc. Proszę cię, Lys! Wyprowadź Waltera w bezpieczne

miejsce, zanim otworzę te drzwi.

Walter usiadł, pomagając sobie zdrową ręką. Jego twarz była zmęczona i blada, z jasnym rumieńcem
gorączki rozlewającym się na policzkach, ale przebijał się przez nią niezłomny upór.

111

_I

-

Nie mogę zostawić cię samego w potrzebie, Randy - wykrztusił rycerz. - Co później

powiedziałbym swojemu i twojemu ojcu?

Randal zagryzł wargę. „Nie obawiaj się - pomyślał z goryczą - jeśli Balpesh nie uzdrowi cię, nie pożyjesz na
tyle długo, by komukolwiek opowiedzieć tę historię''.

-

Powiedz im, że cię odesłałem - powiedział twardo do kuzyna. - Zrozumcie, nie jesteście w stanie

mi pomóc, a jeśli moje podejrzenia okażą się słuszne, ktoś będzie musiał zanieść wieści Madocowi i
rektorom szkoły.

-

O czym ty mówisz? - zdziwiła się Lys.

-

Naszemu światu zagraża potężny demon, a Balpesh jest uwięziony i nie może z nim walczyć.

Randal spojrzał błagalnie na przyjaciół.

background image

-

Lys - powiedział cicho - muszę uwolnić Balpesha. Jeśli się nie uda... Jeśli cokolwiek pójdzie źle,

musicie opowiedzieć o wszystkim komuś, kto potrafi pokonać demona.

-

Powiem Madocowi - odrzekła Lys - jeśli dożyję.

-

Przysięgnij, Lys - nalegał Randal. - Przysięgnij, że kiedy tylko ogarnie cię złe przeczucie, kiedy

poczujesz niepokój lub lęk, natychmiast o mnie zapomnisz. Po prostu wyprowadź Waltera i uciekajcie.

Walterem wstrząsnął bezgłośny śmiech.

-

Jeśli wszystko ma potoczyć się aż tak źle, Randal, to już jestem martwy. Nie dobiegłbym nawet do

bramy.

Lys patrzyła to na Randala, to na rannego rycerza.

-

On ma rację - powiedziała po chwili. - Jeśli mam uciekać, to będę musiała go zostawić.

112

-

Wiem o tym - westchnął Randal. Był bardzo zmęczony. Własne słowa dobiegały doń, jakby kto

inny wypowiedział je z oddali. - To również przysięgnij.

-

Przysięgam, że zaniosę wieści Madocowi - powiedziała uroczyście Lys.

„Nie powiedziała wszystkiego" - pomyślał Randal, ale był zbyt wyczerpany i przytłoczony własnym
strachem, by dalej naciskać.

-

Idźcie już - powiedział. - Wyprowadź Waltera i poczekajcie na mnie na dole.

Stał, patrząc, jak dziewczyna pomaga rycerzowi stanąć na nogach. Lys i Walter powoli przeszli przez
zarzucony książkami pokój i znikli za drzwiami. Randal, stojący bez ruchu przy biblioteczce, poczuł się tak,
jakby odejście przyjaciół wyssało z jego ciała życie.

Chłopiec odwrócił się i dygocąc ze strachu oparł czoło na krawędzi półki. Po chwili wyprostował się i
sięgnąwszy ręką w głąb biblioteczki, nacisnął wyślizgany punkt na tylnej ściance. Naparł dłonią na
ściankę, a ta cofnęła się nieznacznie z cichym, lecz wyraźnym stuknięciem. Nacisnął mocniej i sekretne
drzwi otworzyły się.

Cała biblioteczka obróciła się, zagłębiając w tym, co wyglądało na zewnętrzny mur wieży. Oczom
Ran-dala ukazała się komnata większa niż wszystkie, jakie dotąd oglądał w domu Balpesha. Nie miał
wątpliwości, że jest to ukryta pracownia, której szukał tak długo. Pokonując lęk, Randal przekroczył próg.

Pracownię rozświetlał błękitny falujący blask, pochodzący nie z jednego, a dwóch magicznych kręgów,

113

splecionych ze sobą na podłodze niczym dwa ogniwa łańcucha. Nad ustawionymi wokół wysokimi
świecznikami migotały pomarańczowe płomyki świec. W małych miedzianych miseczkach tliło się

background image

kadzidło, rozsiewając intensywną gorzką woń, a przez nieruchome powietrze leniwie wędrowały smugi
szaronie-bieskiego dymu.

Wewnątrz każdego kręgu stał czarodziej.

-

Pomóż mi! - zażądał czarodziej w kręgu po lewej stronie Randala: wysoki mężczyzna z pociągłym,

okolonym szarą brodą obliczem. Ubrany był w ceremonialną szatę z czarnego aksamitu, ozdobioną
magicznymi symbolami, haftowanymi złotą i srebrną nicią. - Przerwij krąg, a zniszczę demona!

-

Nie! - krzyknął drugi czarodziej, również wysoki, brodaty i odziany w czarny aksamit, haftowany

złotem i srebrem. - Nie rób tego! Pomóż mi! To ja jestem Balpesh, a to jest książę demonów! To Eram!

Randal przenosił wzrok z jednego maga na drugiego. Każdy z nich stał uwięziony w magicznym kręgu i
trzymał drugiego w niewoli. Czarodziej i podszywający się pod niego demon zwarli się w śmiertelnym
impasie.

-

Spiesz się! - ponaglił czarodziej z prawej strony. - Przerwij krąg i uwolnij mnie.

-

Nie, nie! - zaprotestował sobowtór. - Wypuść mnie i razem pokonajmy...

-

Nie słuchaj go! - wrzasnął pierwszy. - On cię zniszczy!

Kręgi pulsowały światłem, kiedy magowie mocowali się, szukając słabych punktów w granicach swo-

115

ich więzień. Randal uważnie przyglądał się czarodziejom, ale przeciwnicy byli identyczni: każda
zmarszczka na twarzy jednego wyglądała tak samo na obliczu drugiego. Nie było żadnych różnic. Nawet
ich głosy brzmiały jednakowo.

„Dlaczego to zawsze muszę być ja" - pomyślał Randal. Wyczerpanie i przeżycia ostatnich dni przytłoczyły
go tak bardzo, że w jego duszy lęk zaczął ustępować miejsca poczuciu bezradności. „Ostatnim razem,
kiedy wkroczyłem do pracowni czarodzieja, mało brakowało, a byłbym stamtąd nie wyszedł. Tym razem...
Jeśli się pomylę, wypuszczę na świat kogoś znacznie gorszego niż mistrz Laerg".

W następnej chwili, wybuchając śmiechem, w którym pobrzmiewał szloch, Randal wyprostował się i
uniósł głowę. „Czemu się martwię? Jeśli się pomylę, zginę na pewno. Jeśli wybiorę właściwie, demon
może zabić nas obu, a nie ma przede mną innej drogi do odzyskania magii... Nie mam innej drogi".

Chłopiec wszedł w głąb pokoju, uważając, by nie dotknąć kręgów. Którykolwiek wybierze, przerwanie go
będzie łatwe. Mógł to zrobić każdy, po prostu przekraczając nakreśloną na podłodze granicę.

Randal widział, że moc obu przeciwników jest taka sama. Nawet najdrobniejsza pomoc okazana jednemu
z nich pozwoliłaby mu na odniesienie zwycięstwa. „Muszę wybrać - pomyślał chłopiec - ale nie mogę
wybrać źle".

Na zewnątrz wciąż szalała burza. Randal słyszał potępieńcze wycie wichru i szum ulewy, bijącej w mury

background image

wieży. Obszedł walczących dookoła, by przyjrzeć

116

im się z różnych stron. Nie znalazł jednak żadnej różnicy, żadnej wskazówki, jaka pomogłaby mu w
ustaleniu ich tożsamości. „A więc tak wygląda magiczny pojedynek na śmierć i życie" - pomyślał.

Iluzoryczna burza odzwierciedlała zjawiska, zachodzące wewnątrz magicznych kręgów. Także przygody,
jakie spotkały Randala w ciągu ostatniego tygodnia: bandyci w gospodzie, zdrada w czasie turnieju,
nawet przeszkody na ścieżce wiodącej do wieży Balpesha - wszystko to spowodowała obecność demona.

„Sam fakt, że demon tu jest - zrozumiał nagle Randal - nagina całą rzeczywistość w stronę zła. Jeśli
wy-łamie się z kręgu...".

Wiedział, że musi szybko podjąć decyzję. Prawdziwy czarodziej musiał czasem jeść i spać, ale demon,
nawet w ludzkiej postaci, obywał się bez tego. Jeśli walka potrwałaby dłużej, Balpesh zostałby pokonany.
„Nie mogę do tego dopuścić - pomyślał Randal. -Raz już wyszedłem cało z komnaty pełnej demonów, ale
wówczas pomogło mi szczęście, a nie zdolności. Szczęście i trzej najwięksi czarodzieje w królestwie".

Burza przybrała na sile. Chłopiec wiedział, co to oznacza: dwaj przeciwnicy ponowili wściekłe ataki.

„Mógłbym zaufać szczęściu - myślał Randal - ale mając jedną szansę na dwie możliwości... Nie, przypadek
nie jest czymś, na co mógłbym liczyć. Działają tu niewyobrażalne moce. Nie można ufać szczęściu tam,
gdzie w grę wchodzi magia".

Młody czarodziej przez cały czas pamiętał, że ryzykuje nie tylko własne życie. To prawda, że niewłaściwa
decyzja oznaczałaby dla niego śmierć - i to bar-

117

dzo bolesną - ale demon nie poprzestałby na tym. Uśmierciłby Balpesha, a potem Waltera i Lys. Wreszcie
ruszyłby na podbój świata, bezustannie powiększając grono swoich ofiar. Masakra nie miałaby końca.

„Może Lys ruszyła już w drogę - pomyślał z nadzieją Randal. - Może sprowadzi pomoc".

W tejże chwili potrząsnął gniewnie głową. „Tchórzysz - skarcił sam siebie. - Nie wybierając, również
dokonujesz wyboru".

Randal westchnął. „Dobrze więc - pomyślał - wobec tego uwolnię Balpesha po prawej stronie?".

Zbliżył się do granicy prawego kręgu.

- Dobrze! - zawołał uwięziony czarodziej. -Uwolnij mnie, a wspólnie zniszczymy demona!

„A może prawdziwy Balpesh jest po lewej stronie?".

Randal podszedł do miejsca, gdzie rozjarzone kręgi spotykały się ze sobą. Teraz wystarczyłoby, żeby
wyciągnął przed siebie prawą lub lewą rękę, a krąg po tej stronie straciłby magiczną moc.

background image

Zatrzymał się na chwilę, po czym uniósł prawą dłoń.

Rozdział IX

Czarodziej i demon

'■"'Stój!

Randal zamarł z dłonią zawieszoną o włos od granicy magicznego kręgu. Okrzyk dobiegł od strony wejścia
do sekretnej pracowni. Chłopiec obejrzał się i ujrzał dwie sylwetki, przesuwające się ku błękitnej
poświacie. Byli to Lys i Walter. Rycerz trzymał przed sobą obnażony miecz, lśniący złowrogo w drżącym
magicznym świetle. Szedł powoli sztywnym krokiem, z twarzą ściągniętą bólem i błyszczącymi od
gorączki oczami. Mimo to uparcie posuwał się naprzód, dopóki nie stanął naprzeciw czarodzieja
uwięzionego w prawym kręgu.

-

Demonie! - wychrypiał Walter. - Jeśli stal może cię ranić, mój miecz zada ci ból!

Randal wciągnął powietrze krótkim nerwowym haustem. „Jeśli Walter ma rację, to omal nie uwolniłem
Erama".

-

Nie dotykaj kręgu! - zawołał do kuzyna. Jednocześnie odwrócił się i przeciął ręką ścianę

blasku nad lewym kręgiem. Czar rozwiał się w powie-

119

trzu i Balpesh - albo demon - wystąpił ze swego więzienia.

„Mam nadzieję, że dobrze zrobiłem" - pomyślał Randal.

- Teraz pomóż mi - powiedział uwolniony czarodziej. -Jeśli połączymy twoją moc z moją, możemy...

Przeraźliwy krzyk Lys nie pozwolił mu dokończyć. Randal odruchowo spojrzał na dziewczynę, a potem w
stronę, w jaką patrzyła. Ujrzał drugiego czarodzieja, przemieniającego się w człekokształtnego potwora
przeszło dwumetrowej wysokości. Jego ciało skręcało się, rozciągało i zmieniało barwy, jakby z trudem
otrząsało się z narzuconej formy. Randal zrozumiał, że demon nie chce tracić mocy na podtrzymywanie
bezużytecznej już iluzji. Skóra monstrum była trupio blada, pokryta wrzodami i strupami. Krótkie siwe
włosy czarodzieja zmieniły się w rzadką grzywę, porastającą grzbiet potwora od głowy do połowy pleców.
Usta wydłużyły się w szpetny pysk i rozchyliły, ukazując długie wilgotne kły, a na stopach i dłoniach
wyrosły grube szpony.

Eram gwałtownie naparł na ścianę magicznego kręgu.

Balpesh był już zmęczony, a nadejście Waltera i Lys rozproszyło jego uwagę. Magiczny krąg, w jakim
uwięził przeciwnika, zamigotał i przygasł. Randal z przerażeniem patrzył, jak demon wznosi długie

background image

ramiona, koncentrując moc na niewidzialnym murze swojego więzienia. Eram wyłamał się z kręgu.

Balpesh wzniósł dłoń i wyczarował ognistą kulę, która zapaliła włosy demona. Pod sufit komnaty uniósł
się obłok siwego dymu.

120

Potwór zaryczał i zamierzył się szponiastą łapą na czarodzieja. Balpesh zdążył osłonić się naprędce
rzuconym zaklęciem, ale siła ciosu odrzuciła go do tyłu. Przeraźliwie wyjąc demon postąpił w stronę maga
i Randala.

Zza nieziemskiej sylwetki wzniósł się miecz, dźwignięty przez Waltera lewą ręką.

-

Nikczemna istoto! - zawołał rycerz. - Ośmielasz się stawać tyłem do rycerza?

Ciężka klinga spadła na kark potwora, tnąc blady grzbiet aż do lędźwi. Eram zaniósł się gromkim
śmiechem, po czym gwałtownie obrócił się, wyrywając rękojeść miecza z dłoni napastnika. Walter stracił
równowagę i runął na plecy. Potwór nachylił się nad nim, zionąc w przerażoną twarz młodzieńca gorącym
plugawym oddechem. Szponiasta łapa uniosła się, gotowa do wyrwania serca z bezbronnej piersi.

Wirujący w powietrzu żelazny świecznik wyrżnął w tył czaszki potwora. Eram obejrzał się w stronę, z
której nadleciał pocisk. W kącie komnaty stała pobladła Lys z wyciągniętą ręką. Demon potrząsnął głową,
wściekle parsknął i znów nachylił się nad Walterem.

-

Jesteś czarodziejem!

Randal wzdrygnął się, słysząc tuż przy uchu krzyk Balpesha.

-

Połączmy swoje siły, a powstrzymamy demona! - dokończył mag.

-

Nie mogę używać magii! - odkrzyknął Randal poprzez ryk potwora. - Nie bez...

Nie zdążył dokończyć zdania. Balpesh wczepił się w niego z morderczą furią.

121

Potwór zaryczał i zamierzył się szponiastą łapą na czarodzieja. Bałpesh zdążył osłonić się naprędce
rzuconym zaklęciem, ale siła ciosu odrzuciła go do tyłu. Przeraźliwie wyjąc demon postąpił w stronę maga
i Randala.

Zza nieziemskiej sylwetki wzniósł się miecz, dźwignięty przez Waltera lewą ręką.

-

Nikczemna istoto! - zawołał rycerz. - Ośmielasz się stawać tyłem do rycerza?

Ciężka klinga spadła na kark potwora, tnąc blady grzbiet aż do lędźwi. Eram zaniósł się gromkim
śmiechem, po czym gwałtownie obrócił się, wyrywając rękojeść miecza z dłoni napastnika. Walter stracił
równowagę i runął na plecy. Potwór nachylił się nad nim, zionąc w przerażoną twarz młodzieńca gorącym
plugawym oddechem. Szponiasta łapa uniosła się, gotowa do wyrwania serca z bezbronnej piersi.

background image

Wirujący w powietrzu żelazny świecznik wyrżnął w tył czaszki potwora. Eram obejrzał się w stronę, z
której nadleciał pocisk. W kącie komnaty stała pobladła Lys z wyciągniętą ręką. Demon potrząsnął głową,
wściekle parsknął i znów nachylił się nad Walterem.

-

Jesteś czarodziejem!

Randal wzdrygnął się, słysząc tuż przy uchu krzyk Balpesha.

-

Połączmy swoje siły, a powstrzymamy demona! - dokończył mag.

-

Nie mogę używać magii! - odkrzyknął Randal poprzez ryk potwora. - Nie bez...

Nie zdążył dokończyć zdania. Balpesh wczepił się w niego z morderczą furią.

121

-

Ty głupcze! - wrzasnął. - Nie widzisz, że nie mamy czasu?! Piorun, jednocześnie, raz, dwa, trzy,

teraz!

Randal przywołał błyskawicę, najpotężniejszą, jaką kiedykolwiek wyczarował, wkładając w czar całą
rozpacz i gniew miesięcy spędzonych bez magii. Balpesh uczynił to samo i komnata rozbłysła
oślepiającym blaskiem. Dwaj czarodzieje, mistrz i wędrowiec, utworzyli podstawę ognistego trójkąta,
którego wierzchołkiem był demon Eram. Błyskawice dosięgły potwora, ale nie wyrządziły mu szkody.
Demon roześmiał się, odwrócił i ruszył w kierunku napastników.

Balpesh zrozumiał, co się dzieje.

-

Demon osłonił się! - zawołał. - Rzucamy zaklęcie na miecz!

Raz jeszcze Randal i Balpesh wypowiedzieli słowa zaklęcia. Tkwiącą w trzewiach potwora klingę otoczyły
zygzakowate wyładowania. Miecz rozjarzył się fioletową poświatą od czubka po głowicę: to stal niosła
magiczny ogień poprzez czar-tarczę głęboko do wnętrza ciała demona.

Eram zgiął się wpół i zawył. Na jego ciele zatańczyły błękitne ogniki, a komnatę wypełnił swąd palonych
włosów. Powietrzem targnął potężny grzmot, od którego zatrzęsły się ściany wieży. Demon zaczął
czernieć i kurczyć się, palony od środka magicznym płomieniem. Przeraźliwy skowyt zagłuszył wszystkie
inne dźwięki.

Po ruchu ust Balpesha Randal zorientował się, że czarodziej uruchamia czar, tworzący przejście między
światami: bramę, umożliwiającą wypchnięcie demona

do jego własnej rzeczywistości. Jednak mistrz był wyczerpany zbyt długim pojedynkiem - przejście
pojawiło się, ale zaraz rozchwiało i zaczęło zanikać. Randal pośpiesznie wypowiedział zaklęcie, stabilizując
strumień mocy i użyczając zmęczonemu czarodziejowi części własnych sił. Przejście rozwarło się niczym
straszny wirujący lej; szatami czarodziejów targnął gwałtowny wicher. W tejże chwili demon oderwał się
od ziemi i koziołkując zniknął w czeluści, wessany w próżnię między sferami bytu. Szczelina w
rzeczywistości wisiała jeszcze przez chwilę w cuchnącym powietrzu, po czym przejście znikło.

background image

Zapadła cisza.

Balpesh chwiejnym krokiem podszedł do krzesła i opadł nań z westchnieniem.

-

Niewiele brakowało - powiedział. - Nie spodziewałem się, że wyjdę z tego cało. Źle by się to

skończyło, gdybyście nie pojawili się w porę.

Mistrz spojrzał na Randala.

-

O co ci chodziło, gdy mówiłeś, że nie możesz posługiwać się magią?

Nim Randal zdążył odpowiedzieć, powietrze przeciął rozpaczliwy krzyk Lys.

-

Walter!

Randal obejrzał się i zamarł z przerażenia. Walter leżał bez ruchu na podłodze. Z jego ust ciekła strużka
spienionej krwi, a głowa spoczywała w ciemnej czerwonej kałuży.

Zmęczenie Balpesha w jednej chwili jakby wyparowało. Czarodziej wstał i szybkim krokiem podszedł do
rannego rycerza.

123

-

Pomóż mu - poprosił cicho Randal, kiedy mag ukląkł i dotknął szyi Waltera. - Proszę.

-

Może być już za późno - odrzekł Balpesh, podnosząc się z klęczek - ale jeśli nie... Dziewczyna

niech przyniesie wodę, a ty - wskazał na Randala - weź tamtą skrzynkę z kąta komnaty.

Czarodziej nachylił się nad nieruchomym ciałem Waltera. W ustach rycerza rosły i pękały bańki krwawej
śliny, ale nie było widać innych znaków życia. Balpesh wyciągnął przed siebie rozwartą dłoń i
rozkazującym tonem wypowiedział jedno słowo:

-

Ven.il

*

Lys pobiegła już na dół do studni. Randal, pochylając się nad skrzynią, spostrzegł, że ciało jego kuzyna
odrywa się od podłogi i zaczyna płynąć przez komnatę twarzą do góry i stopami do przodu. Za Walterem
kroczył Balpesh, trzymając prawą dłoń na czole rycerza i szepcząc coś zbyt cicho, by Randal mógł
rozróżnić słowa.

Mała procesja przemierzyła pracownię, bibliotekę i ruszyła do góry po spiralnych schodach. Wcześniej
Randal używał świecy, by rozjaśnić panujące tu ciemności. Teraz szedł pewnie, podążając za złotą
poświatą otaczającą mistrza. Po chwili za chłopcem pojawiła się zdyszana Lys z ciężkim wiadrem wody.

Wkrótce pochód dotarł do najwyższej komnaty, od której zaledwie dzień wcześniej Randal i Lys
rozpoczęli przeszukiwanie wieży.

background image

Balpesh sprowadził kwitujące ciało nad łoże i powoli opuścił na miękki materac. Walter nie dawał znaków
życia.

124

-

Jest bliski śmierci - powiedział mistrz. - Ma nikłą szansę, ale jedno z was musi użyczyć mu swojej

siły życia. To niebezpieczne. Jeśli Walter umrze, ten, kto będzie z nim połączony, umrze także.

Randal wziął głęboki wdech. Nie miał wątpliwości, co uczyniłby jego kuzyn, gdyby ich role były
odwrócone.

-

Ja to zrobię - oświadczył, jednocześnie słysząc głos Lys:

-

Weź mnie.

-

Proszę, proszę! Cóż za lojalność.

W głosie Balpesha słychać było zmęczenie i zarazem lekkie rozbawienie. Czarodziej spojrzał na Lys, a
potem na Randala.

-

Wezmę ciebie - powiedział wreszcie do czarodzieja wędrowca. - Jesteście jednej krwi. To

powinno pomóc. Połóż się obok niego.

Randal wyciągnął się tuż obok Waltera. Leżąc na miękkim materacu, poczuł się nagle bardzo, bardzo
zmęczony. Odwrócił głowę, by spojrzeć na kuzyna. Przez twarz rycerza, choć bladą i ociekającą krwią,
przebijał spokój. Zniknęły z niej wszelkie oznaki bólu.

Ciszę zburzył szczęk otwieranego zamka skrzyni. Balpesh zaintonował cichą monotonną pieśń. Randal
zamknął oczy i uważnie słuchał.

Balpesh używał Zapomnianej Mowy - języka czarodziejów. Randal nauczył się posługiwać nią w szkole, a
teraz z rosnącym niepokojem słuchał słów płynących z ust mistrza. Czar miał przenieść krew chłopca do
ciała jego kuzyna.

125

„Odbiera mi krew!" - Randala ogarnęła panika. Choć zaklęcie rzucał Balpesh, jego intencje były zbyt
bliskie temu, co dawno temu zamierzał uczynić Laerg. Chłopiec usiłował wstać, ale jego ciało stało się
ciężkie jak z ołowiu. Nie mógł się poruszyć. Nie mógł nawet rozewrzeć powiek.

„Nie - pomyślał - nie wolno mi zasnąć. Muszę wiedzieć, co się dzieje". Walczył coraz słabiej, aż wreszcie
odpłynął w sen.

Coś brzęczało, to głośniej, to ciszej, krążąc wokół jego twarzy. Była to duża mucha. Randal przypomniał
sobie dokuczliwe gzy ze stajni Bazyliszka. Gdy poczuł na nosie dotknięcie owada, plasnął go dłonią nie
otwierając oczu. Przez opuszczone powieki przenikało światło słońca, a ciepłe powietrze pachniało
wiosną. „Może powinienem się podnieść - pomyślał leniwie Randal - i zobaczyć, gdzie jestem".

background image

Rozchyliwszy powieki odkrył, że leży pod żywopłotem, okryty własnym płaszczem. Wstał i wyszedł na
przebiegającą obok drogę. Z oddali zdążali ku niemu dwaj jeźdźcy, wiodąc za uzdę trzeciego konia. Jeden
z nich był niski i gruby, odziany w kupieckie szaty. Potężne ciało drugiego okrywała rycerska zbroja.

Jeźdźcy niespiesznie podążali naprzód, nie oglądając się na boki. Gdy się zbliżyli, Randal rozpoznał ich
twarze. Mężczyzną w zbroi był Sir Louis, zabity przez rabusiów z Bezgłowego Pielgrzyma. Towarzyszył mu
zamordowany kupiec, którego imienia Randal nigdy nie poznał. Twarz rycerza zalewała krew, płynąca z
rany na czole, a w tłustą szyję kupca wciąż wrzynała się druciana pętla.

126

„Śnię - pomyślał Randal - to musi być sen". Koń kupca minął go na wyciągnięcie ręki. Martwi mężczyźni
tkwili nieporuszenie w siodłach, jakby wyrzeźbiono ich z drewna. Randal patrzył na oddalającą się z
wolna kawalkadę. „Puste siodło jest dla mnie - myślał. - Wystarczy, że wskoczę na tego konia i będę mógł
odjechać".

Chłopiec zwalczył pokusę. Stał bez ruchu, patrząc na jeźdźców. Niebawem dotarli do miejsca, gdzie droga
nikła w lesie, i Randal stracił ich z oczu. Niewiele myśląc, chłopiec ruszył za nimi.

Przez pewien czas szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nagle, tknięty złym przeczuciem, podniósł głowę i
ujrzał, że droga kończy się w gęstym lesie o sześć kroków przed nim. Randal obejrzał się. Sześć kroków za
nim również rozpościerał się las. Chłopiec odwrócił głowę do przodu: droga skróciła się o dalsze trzy
kroki. Zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Szybkie zerknięcie za plecy przekonało go, że drzewa
zbliżają się. Randal zamknął oczy i policzył do pięciu. Kiedy rozwarł powieki, nie stał już na drodze.
Otaczał go gęsty stary las.

Wiatr zakołysał szczytami drzew, napełniając powietrze szelestem i trzaskaniem gałęzi, nie zsyłając
jednak najsłabszego podmuchu na dół, gdzie wśród cieni czekał Randal. Chłopiec rozejrzał się i w dali
ujrzał osobliwie poskręcane drzewo, wyraźnie inne od wszystkich.

Randal poczuł ogarniające go uczucie tęsknoty. Drzewo wzywało go, przyciągało coraz bliżej niemal
wbrew jego woli. Z bliska wyglądało jeszcze dziwniej.

127

Na poskręcanych gałęziach wisiały liście trzech różnych gatunków. Randal zrozumiał, że w jednym
miejscu wyrosły trzy różne drzewa, które splotły się w pojedynczy pień: dąb, jarzębina i jesion.

Chłopiec obszedł pień dookoła. Po drugiej stronie znalazł dowód na to, że nie on pierwszy odnalazł to
miejsce. Jarzębinę szpeciły nacięcia, pochodzące od dużej siekiery. Ostrze wgryzło się głęboko, odłupując
od pnia szerokie wióry. Musiało się to zdarzyć dawno temu, gdyż rana zaczynała już porastać korą.

Wiatr znowu zaszumiał między drzewami i zza pleców zadumanego Randala przemówił piękny
melo-dyjny głos:

- Pokonałeś mnie w swoim świecie, teraz walczmy w moim.

background image

Czarodziej gwałtownie odwrócił się. Eram stał kilka kroków przed nim; wysmukła biała postać zdawała się
świecić w smugach słonecznego blasku, przenikających przez korony drzew.

Randal zastygł w niemym zachwycie. „Jest piękny - pomyślał, a myśl ta wydała mu się niezwykle smutna.
- W swym własnym świecie książę demonów to uosobienie piękna".

Nagle demon rzucił się na chłopca, powalając go na warstwę suchych liści. Padając na plecy Randal
daremnie czekał na spotkanie z ziemią. Zapadał się w grunt coraz głębiej i głębiej, wraz z demonem
rozrywającym mu piersi długimi paznokciami. Walczących ogarnęła nieprzenikniona ciemność.

„Ja śnię! - pomyślał przerażony Randal. - To tylko sen!".

128

A*

„Ale sny nie sprawiają bólu - odpowiedział sam sobie - a ten boli. I to bardzo!".

Młody czarodziej chciał rozproszyć mrok za pomocą zaklęć, jakich nie używał od kilku miesięcy. Rozbłysło
światło: nie oślepiający blask, ale słaba drżąca łuna. To, co ujrzał, sprawiło, że na chwilę znowu zapragnął
ciemności. Tuż nad jego twarzą wisiało niesamowite oblicze demona. Wąskie usta rozchyliły się ukazując
kły, długie niczym kościane igły.

Tylko dzięki odruchom, wpojonym mu podczas treningów w zamku Doun, Randal zdołał uniknąć śmierci.
Gdy demon odchylił się do tyłu, zamierzając zatopić kły w czaszce czarodzieja, ten błyskawicznie uniósł
przedramię i naparł nim na szczękę potwora, blokując jego uniesioną głowę. „Nie pokonam demona
gołymi rękami - pomyślał Randal. - Muszę coś wymyślić albo zginę".

Wyczarował błyskawicę - gdy dotknęła ciała Era-ma, rozprysła się na tysiące małych iskierek i znikła, nie
czyniąc mu żadnej szkody. Demon zaniósł się dźwięcznym głębokim śmiechem i jął rozszarpywać ciało
Randala ostrymi jak noże szponami.

„Czy umierając we śnie, umiera się naprawdę? A w świecie demonów, czy jest jakaś różnica?".

Randal wciąż spadał, wijąc się z bólu pod spadającymi nań ciosami, ale wciąż blokując przedramieniem
głowę demona. Nagle szczęki Erama rozchyliły się nieprawdopodobnie szeroko, a spomiędzy nich
wychynął długi, karmazynowy język.

„Nie mogę pozwolić, by mnie dosięgną! - pomyślał czarodziej. - Nie może liznąć mojej krwi". Pozo-

129

A

stało mu tylko jedno wyjście. Ostatkiem sił Randal wyczarował wielką ognistą kulę i cisnął nią... nie w
niewrażliwe ciało demona, ale w samego siebie.

background image

Ogarnęły go płomienie i ból, jakiego nigdy dotąd nie doświadczył - gorszy niż ból ciała rozszarpywanego
szponami demona; gorszy niż ból dłoni przecinanej ostrzem ceremonialnego miecza; ból najgorszy z
możliwych...

Nagle ból zniknął. Czerwień płomieni ustąpiła miejsca ciemności i Randal obudził się. Leżał na łożu w
najwyższej komnacie wieży Balpesha. Na materacu u jego stóp siedziała na skrzyżowanych nogach Lys, z
lutnią w rękach, grając dziwną smutną melodię. Dźwiękom lutni towarzyszył jej śpiew:

Jego chart umknął w knieje, pozostał kurz,

Jastrząb na wolność się rwie!

Jego panią inny poślubił już,

Lecz my nie przejmujmy się...

Przez otwarte okno wpadało światło wschodzącego słońca, barwiąc struny lutni na czerwono i złoto. Lys
przestała śpiewać.

-

Obudziłeś się - raczej stwierdziła, niż spytała.

-

Aha - wymamrotał Randal. - I jestem okrutnie głodny. Gdzie są wszyscy?

-

Nie dziwię się, że jesteś głodny. Spisz już ponad dobę. Co do Balpesha i Waltera, to są w kuchni i

przygotowują śniadanie.

Randal stękając odwrócił się na bok. Bolało go całe ciało.

130

-

Opowiesz mi, co się stało?

-

Poza tym, co sam wiesz - odrzekła Lys - niewiele z tego zrozumiałam.

-

Opowiedz, co widziałaś.

Dziewczyna odłożyła lutnię na łóżko.

-

Cóż, było tak: Balpesh położył cię tu razem z Walterem i śpiewał aż do zmroku i jeszcze dłużej.

Kiedy zrobiło się ciemno, zapaliłam świece. Tymczasem Walter wyglądał coraz lepiej, a ty coraz gorzej.
Potem cała woda, jaką przyniosłam w wiadrze, nagle wyparowała i Walter obudził się. Zabrałam go na
dół i pomogłam mu się ubrać, a kiedy wróciłam, Balpesh zajmował się tobą. Wreszcie powiedział, że
wszystko będzie w porządku, i kazał nakarmić cię, kiedy się obudzisz. Zostałam więc, ty się obudziłeś i
tyle.

Lys rozłożyła ręce i uśmiechnęła się.

-

Chodźmy sprawdzić, czy zostało coś do jedzenia - dodała wesoło.

background image

Randal wstał z łóżka i poczuł lekki zawrót głowy. Widząc, że czarodziej słania się na nogach, Lys
pospieszyła, by podeprzeć go ramieniem. Razem zeszli po schodach i weszli do kuchni. W palenisku
buzował jasny ogień, a z sufitu zwieszały się pęki świeżo zebranych ziół. Obok pieca stygły dwa pachnące
bochny chleba. Przy stole siedział Walter, ubrany w czystą koszulę, dziarsko wiosłując łyżką w misce
pełnej jajecznicy. Pochłonięty jedzeniem dostrzegł Randala dopiero, gdy ten oparł dłonie na stole.

-

Trzeba przyznać - powiedział, zerkając w górę -że twój przyjaciel znakomicie gotuje.

131

-

Opowiesz mi, co się stało?

-

Poza tym, co sam wiesz - odrzekła Lys - niewiele z tego zrozumiałam.

-

Opowiedz, co widziałaś.

Dziewczyna odłożyła lutnię na łóżko.

-

Cóż, było tak: Balpesh położył cię tu razem z Walterem i śpiewał aż do zmroku i jeszcze dłużej.

Kiedy zrobiło się ciemno, zapaliłam świece. Tymczasem Walter wyglądał coraz lepiej, a ty coraz gorzej.
Potem cała woda, jaką przyniosłam w wiadrze, nagle wyparowała i Walter obudził się. Zabrałam go na
dół i pomogłam mu się ubrać, a kiedy wróciłam, Balpesh zajmował się tobą. Wreszcie powiedział, że
wszystko będzie w porządku, i kazał nakarmić cię, kiedy się obudzisz. Zostałam więc, ty się obudziłeś i
tyle.

Lys rozłożyła ręce i uśmiechnęła się.

-

Chodźmy sprawdzić, czy zostało coś do jedzenia - dodała wesoło.

Randal wstał z łóżka i poczuł lekki zawrót głowy. Widząc, że czarodziej słania się na nogach, Lys
pospieszyła, by podeprzeć go ramieniem. Razem zeszli po schodach i weszli do kuchni. W palenisku
buzował jasny ogień, a z sufitu zwieszały się pęki świeżo zebranych ziół. Obok pieca stygły dwa pachnące
bochny chleba. Przy stole siedział Walter, ubrany w czystą koszulę, dziarsko wiosłując łyżką w misce
pełnej jajecznicy. Pochłonięty jedzeniem dostrzegł Randala dopiero, gdy ten oparł dłonie na stole.

-

Trzeba przyznać - powiedział, zerkając w górę -że twój przyjaciel znakomicie gotuje.

131

-

Właśnie tego wam teraz trzeba - rzucił Balpesh ze swojego stołka przy palenisku - dobrego

jedzenia.

Mistrz czarodziej skierował palec ku górze.

-

Dobre jedzenie to zdrowie - dodał uroczyście.

Randal usiadł za stołem, a Lys przyniosła mu talerz

background image

jajecznicy i kubek koziego mleka. Przez kilka minut łapczywie pochłaniał jedzenie, po czym łyknął mleka z
kubka i z zadowoloną miną odchylił się do tyłu.

-

Dobrze, że to już koniec - powiedział, odstawiając kubek. - W pewnym momencie zwątpiłem, że

ktokolwiek z nas wyjdzie z tego cało. Nawet tej nocy moje sny były pełne śmierci i zniszczenia.

Walter zerknął na kuzyna znad swojej miski.

-

Znowu śniłeś? - spytał z niepokojem w głosie. -Mam nadzieję, że to nie był proroczy sen, jak

ostatnio.

-

Sam nie wiem - powiedział powoli Randal. - Był bardzo dziwny, a moje sny zwykle coś znaczą.

Widząc zaniepokojoną i pytającą zarazem minę Waltera, chłopiec opowiedział po kolei wszystko, co
przytrafiło mu się we śnie.

-

To było takie prawdziwe - powiedział na zakończenie. - Nie pojmuję, jak ogień, którym spaliłem

sam siebie, mógł sprawić mi tyle bólu i nie uśmiercić mnie.

Balpesh przemówił po raz pierwszy od kilku minut.

-

Czasami sen jest tylko snem - oznajmił spokojnym głosem. - Nie wyczarowałeś kuli ognia, a tylko

śniłeś o niej. Przez cały czas byłeś bezpieczny. Gdybyś naprawdę zmagał się z demonem, nie wyszedłbyś z
tego bez draśnięcia. To, czego doświadczyłeś, było senną marą i niczym ponadto.

132

-

Właśnie tego wam teraz trzeba - rzucił Balpesh ze swojego stołka przy palenisku - dobrego

jedzenia.

Mistrz czarodziej skierował palec ku górze.

-

Dobre jedzenie to zdrowie - dodał uroczyście.

Randal usiadł za stołem, a Lys przyniosła mu talerz

jajecznicy i kubek koziego mleka. Przez kilka minut łapczywie pochłaniał jedzenie, po czym łyknął mleka z
kubka i z zadowoloną miną odchylił się do tyłu.

-

Dobrze, że to już koniec - powiedział, odstawiając kubek. - W pewnym momencie zwątpiłem, że

ktokolwiek z nas wyjdzie z tego cało. Nawet tej nocy moje sny były pełne śmierci i zniszczenia.

Walter zerknął na kuzyna znad swojej miski.

-

Znowu śniłeś? - spytał z niepokojem w głosie. -Mam nadzieję, że to nie był proroczy sen, jak

ostatnio.

-

Sam nie wiem - powiedział powoli Randal. - Był bardzo dziwny, a moje sny zwykle coś znaczą.

background image

Widząc zaniepokojoną i pytającą zarazem minę Waltera, chłopiec opowiedział po kolei wszystko, co
przytrafiło mu się we śnie.

-

To było takie prawdziwe - powiedział na zakończenie. - Nie pojmuję, jak ogień, którym spaliłem

sam siebie, mógł sprawić mi tyle bólu i nie uśmiercić mnie.

Balpesh przemówił po raz pierwszy od kilku minut.

-

Czasami sen jest tylko snem - oznajmił spokojnym głosem. - Nie wyczarowałeś kuli ognia, a tylko

śniłeś o niej. Przez cały czas byłeś bezpieczny. Gdybyś naprawdę zmagał się z demonem, nie wyszedłbyś z
tego bez draśnięcia. To, czego doświadczyłeś, było senną marą i niczym ponadto.

132

„Mistrz Madoc mówił, że każdy sen coś znaczy" -przypomniał sobie Randal, ale zdecydował, że nie warto
wszczynać sporu. Dokończył jajecznicę, popił zimnym mlekiem i wkrótce poczuł się znacznie lepiej.
Przepełniała go energia, jakiej nie czuł ani razu w ciągu kilku minionych miesięcy.

Mistrz Balpesh wstał ze swego stołka i skinął na Randala.

-

Chodźmy - powiedział. - Ty i ja mamy coś do zrobienia. Musimy naprawić most i oczyścić ścieżkę z

kamieni. Potrafisz posługiwać się lewitacją?

-

Znam zaklęcie - odparł Randal, wstając od stołu - ale nigdy nie przenosiłem dużych przedmiotów.

-

To będzie znakomita okazja do ćwiczeń. Ruszajmy.

Randal i Balpesh przeszli przez ciche o tej porze podwórze i ścieżką dotarli do wąwozu. Po kilkunastu
minutach szybkiego marszu stanęli przy szczątkach zniszczonego mostu. Wstające zza gór słońce rzucało
żółte światło na poszarpane krawędzie podpór.

-

Zawalenie mostu było pierwszym znakiem, świadczącym o bliskości demona - powiedział

Balpesh. - Teraz musimy to odbudować.

Pogodny ciepły ranek sprzyjał sprawnej pracy. Mistrz unosił z dna wąwozu strzaskane elementy i spajał je
w nową konstrukcję. Randal szybko odkrył, że jego moc nie sięga tak daleko, i zadowolił się
wygładzaniem siateczkowatych pęknięć na kamiennej powierzchni mostu.

W samo południe Balpesh osadził na miejscu ostatni kamień i dwaj czarodzieje wyszli na środek nowe-

133

go mostu. Przez chwilę podziwiali swoje dzieło w milczeniu, po czym Balpesh westchnął i powiedział:

background image

-

Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.

-

Co takiego? - spytał Randal, zerkając ciekawie w przepaść.

-

Twoi przyjaciele nie żyją. Uwolniłeś niewłaściwego czarodzieja.

Rozdział X

Wędrowiec i czarodziej

- Uwolniłem demona!".

Randal gwałtownie odwrócił się i wbił wzrok w Balpesha. Mistrz uśmiechał się, ale jego oczy nie były już
oczami człowieka. Pozbawione białek, przypominały dwie czarne bezdenne studnie.

„Oczy demona!".

Ciało mistrza czarodzieja pękło i z wnętrza wyłonił się Eram, niczym straszliwy motyl, porzucający swój
ludzki kokon. Książę demonów ruszył w stronę Randala, wciąż stojącego w osłupieniu na środku mostu.
Nieziemska postać zdawała się samą swoją obecnością wysysać dobro ze świata ludzi.

„Teraz nikt nie może go powstrzymać - myślał Randal - nikt poza mną. Czy to miał oznaczać mój sen?".

Chłopiec pamiętał, co powiedział Balpesh, ale prawdziwy Balpesh zginął w ukrytej pracowni, a wówczas
w jego postać wcielił się demon.

„Chciał, bym zapomniał o tym, co mi się śniło. W tym śnie było coś ważnego... Co to było...? Co to
było...?".

135

Eram przez chwilę napawał się przerażeniem Randala, po czym rozpostarł szponiaste łapy.

-

A teraz, mały magu, skosztuję twojej krwi!

Randal trwał w miejscu, jakby wrósł w kamienie.

„Muszę sobie przypomnieć - myślał - albo zginę".

Nagle przypomniał sobie - dokładnie w chwili, gdy pazur potwora delikatnie naciął skórę na jego szyi.
„Oto odpowiedź, o której miałem zapomnieć: by go pokonać, muszę zginąć".

Randal wypowiedział zaklęcie, wyczarowując taką samą ognistą kulę, jaką posłużył się we śnie. Cisnął ją
nie w demona, ale w most pod jego stopami. Kamienie drgnęły od fali gorąca i w jednej chwili pokryły się
siatką pęknięć. Randal poczuł drżenie przęsła. Eram zawył i rzucił się do ucieczki, ale chłopiec wczepił się
weń z całych sił i przytrzymał na miejscu. W następnej chwili rozległ się łoskot trących o siebie kamieni i

background image

most runął w przepaść, a wraz z nim Randal i książę demonów. Spadając, chłopiec zdążył jeszcze
wyrecytować zaklęcie negacji, blokując działanie wszelkich innych czarów. Teraz nawet magia nie mogła
ocalić ani jego, ani Erama.

Randal spadł, budząc się ponownie i ostatecznie. Otworzył szeroko oczy. Znowu leżał w sypialni
Bal-pesha, tyle że tym razem komnatę rozświetlało nie poranne słońce, a żółtawy blask świec. Była noc.
Po sekundzie nad chłopcem pochyliły się trzy zatroskane twarze: Lys, Waltera i Balpesha.

Mistrz czarodziej sprawiał wrażenie skrajnie wyczerpanego.

-

Byłeś jedną nogą na tamtym świecie - wymamrotał - ale teraz nic ci już nie grozi.

136

-

Demon - wyszeptał Randal - Eram... Widziałem go we śnie...

Młody czarodziej ledwie mógł wydobyć z siebie głos, a żebra bolały go przy każdym oddechu. Powoli,
często odpoczywając, opowiedział jednak wszystko, co przeżył od momentu rozpoczęcia uzdrawiania
Waltera. Po kilkunastu minutach zakończył, mówiąc:

-

Nadal nie wiem, czy demon z mojego snu był prawdziwy.

Balpesh pokiwał głową.

-

Aż nazbyt prawdziwy. Zaklęcie, jakiego użyliśmy do wypchnięcia go z naszego świata, okazało się

za słabe. Eram nie dopuścił do zamknięcia przejścia i gotował się do powrotu. Gdybyś nie spotkał go w
jego własnym świecie i tam nie pokonał, wróciłby i zabił nas wszystkich.

-

Zatem to nie był sen - zastanawiał się Randal.

-

Był, ale to sen szczególnego rodzaju - odrzekł Balpesh. - Wydaje się, że masz naturalną zdolność

do podróżowania między rozmaitymi sferami bytu. W tym przypadku umiejętność ta bardzo ci się
przydała, podobnie jak nam wszystkim. Zawdzięczam ci życie. Porozmawiamy jeszcze o tym, co tu się
wydarzyło, ale najpierw niech zagoją się twoje rany.

Randal zmarszczył brwi, nie wiedząc, czy dobrze usłyszał.

-

Rany? Jakie rany?

Odpowiedział Walter. Wciąż był blady, ale na jego twarzy nie malowała się już gorączka i ból. Gdyby nie
płócienny temblak, podtrzymujący jego prawe ramię, można by pomyśleć, że jest całkowicie zdrowy.

137

V,. A

-

W tej chwili, kuzynie - powiedział Walter - masz na sobie więcej bandaży niż ja.

background image

-

To wyjaśnia, dlaczego wszystko mnie boli - wymamrotał Randal. - Co się stało?

Walter potrząsnął głową.

-

Nie mam pojęcia. Pamiętam, że przekroczyłem próg tamtej ukrytej komnaty i ujrzałem ciebie,

wyciągającego dłoń w stronę najobrzydliwszego stworzenia, jakie kiedykolwiek widziałem. Uderzyłem, a
ta istota zaśmiała się, a potem obudziłem się tutaj zupełnie rześki, podczas gdy coś, czego nie mogliśmy
dostrzec, rozszarpywało cię na strzępy.

-

Nie poszedłeś na dół, tak jak cię prosiłem - Randal roześmiał się cicho, choć ślady szponów na

piersi piekły go przy każdym ruchu. - Nie licz, że następnym razem ostrzegę cię przed
niebezpieczeństwem. Tym razem wybaczam ci, ponieważ gdybyś nie wskazał demona...

Zdanie zawisło w powietrzu.

Balpesh uśmiechnął się do Randala.

-

Można długo rozprawiać o wyczulonym i subtelnym zmyśle obserwacji czarodzieja - powiedział

mistrz - ale iluzja, jaką roztoczył przed tobą demon, miała zwieść właśnie czarodzieja. Ta sama iluzja nie
podziałała na twojego kuzyna.

-

Na szczęście dla mnie - westchnął Randal.

-

Wszyscy spisaliście się znakomicie - rzekł Balpesh. - Bez miecza Waltera w trzewiach bestii albo

świecznika, którym Lys odwróciła jej uwagę, nikt z nas nie wyszedłby z tego cało. Ale najwięcej
zawdzięczamy tobie, Randal. To twoja moc, połączona

138

z moją, wysłała złego demona z powrotem do jego świata.

-

A mnie wciąż coś gnębi - poskarżyła się Lys.

Balpesh zwrócił się ku niej, uniesieniem brwi zachęcając, by mówiła dalej.

-

Na przykład: jak to możliwe, że tak łatwo dostałam się do wieży przez okno? Randal mówił, że

cały budynek chronią zaklęcia. Gdybym była czarodziejką, osłoniłabym swój dom tak, by nikt nie mógł się
do niego dostać.

-

Wieżę chronią potężne i śmiercionośne zaklęcia - odparł mag. - Ale tylko złe zamiary intruza

mogą sprawić, że zadziajają. Gdybyście przyszli, by ukraść mi łyżki, śmiem twierdzić, że nie znaleźlibyście
wejścia tak łatwo. Tymczasem wasze motywy nie mogły być zacniejsze: szukaliście pomocy dla
przyjaciela. A teraz chodźmy. Randal powinien odpoczywać, by moje uzdrawiające zaklęcia odniosły
pełny skutek. Jutro będziemy mieli mnóstwo czasu na pogawędki.

-

Jeszcze jedno - rozległ się słaby głos Randala. -We śnie widziałem dziwne drzewo: splecione z

dębu, jarzębiny i jesionu. Co to oznacza?

background image

Balpesh zamyślił się.

-

Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że patrzyłeś na przyjaźń, łączącą cię z Lys i Walterem.

Walter, mocny i niezłomny, był dębem. Lys, smukła i giętka, jesionem. Ty zaś byłeś jarzębiną: drzewem
magii.

-

Ktoś usiłował ściąć jarzębinę - powiedział Randal. - Widziałem ślady siekiery.

139

z moją, wysłała złego demona z powrotem do jego świata.

-

A mnie wciąż coś gnębi - poskarżyła się Lys.

Balpesh zwrócił się ku niej, uniesieniem brwi zachęcając, by mówiła dalej.

-

Na przykład: jak to możliwe, że tak łatwo dostałam się do wieży przez okno? Randal mówił, że

cały budynek chronią zaklęcia. Gdybym była czarodziejką, osłoniłabym swój dom tak, by nikt nie mógł się
do niego dostać.

-

Wieżę chronią potężne i śmiercionośne zaklęcia - odparł mag. - Ale tylko złe zamiary intruza

mogą sprawić, że zadziajają. Gdybyście przyszli, by ukraść mi łyżki, śmiem twierdzić, że nie znaleźlibyście
wejścia tak łatwo. Tymczasem wasze motywy nie mogły być zacniejsze: szukaliście pomocy dla
przyjaciela. A teraz chodźmy. Randal powinien odpoczywać, by moje uzdrawiające zaklęcia odniosły
pełny skutek. Jutro będziemy mieli mnóstwo czasu na pogawędki.

-

Jeszcze jedno - rozległ się słaby głos Randala. -We śnie widziałem dziwne drzewo: splecione z

dębu, jarzębiny i jesionu. Co to oznacza?

Balpesh zamyślił się.

-

Gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że patrzyłeś na przyjaźń, łączącą cię z Lys i Walterem.

Walter, mocny i niezłomny, był dębem. Lys, smukła i giętka, jesionem. Ty zaś byłeś jarzębiną: drzewem
magii.

-

Ktoś usiłował ściąć jarzębinę - powiedział Randal. - Widziałem ślady siekiery.

139

-

To dlatego, że Laerg omal cię nie zniszczył - odparł bez namysłu Balpesh. - Mimo to wydobrzałeś.

Rana zaczęła się zasklepiać.

Mistrz urwał na chwilę, po czym dodał:

-

Według mnie ta wizja ma jeszcze jedno znaczenie. Najwyraźniej przeznaczeniem całej waszej

trójki jest wspólne odegranie jakiejś ważnej roli. Jednak na czym owa rola miałaby polegać - nie mam
pojęcia. No dobrze, wystarczy pytań na dziś. Chodźmy spać, a jutro jeszcze porozmawiamy.

background image

Randal wyciągnął się wygodnie i niemal natychmiast zasnął. Tym razem nic mu się nie śniło.

W ciągu następnych dni Randal szybko dochodził do siebie po walce z księciem demonów. Ślady szponów
wkrótce znikły z jego piersi i ramion, dzięki uzdrowi-cielskim talentom Balpesha nie pozostawiając
żadnych blizn. Mistrz czarodziej skorzystał z okazji, by nauczyć chłopca zaklęć zasklepiających rany,
zatrzymujących krwawienie, obniżających gorączkę i przynoszących ulgę w bólu.

-

Uzdrawianie jest największą z czarodziejskich sztuk - powiedział pewnego dnia Balpesh - nawet

jeśli tak niewielu wychowanków szkoły decyduje się pójść tą drogą.

Mistrz spojrzał na bliznę na dłoni Randala.

-

Chciałbyś, żebym cię od tego uwolnił? - spytał szybko. - To bardzo proste, naprawdę.

-

Nie - odrzekł Randal po krótkim namyśle. - Jest paskudna i boli, ale chcę ją mieć. Przypomina mi,

że każdy wybór pociąga za sobą konsekwencje.

140

Balpesh uśmiechał się tajemniczo, jakby chłopiec zdał sekretny egzamin.

-

Zatem chodźmy. Czas naprawić most, a potem wyprawić ciebie i twoich przyjaciół w drogę

powrotną.

Randal i Balpesh wyszli z pracowni, przeszli przez bibliotekę i po schodach dotarli do spiżarni na samym
dole wieży. Drzwi wejściowe zastali otwarte. Na progu siedziała Lys i śpiewała, przygrywając sobie na
lutni.

Znów razem, znów razem jedyna miłości

Znów razem, znów razem, powiedział,

Przez wiele mórz słonych płynąłem, płynąłem

By ciebie, miła, odwiedzić...

Patrząc ponad Lys, Randal ujrzał ćwiczącego Waltera. Ciężki miecz świszczał w powietrzu, rażąc
niewidzialnego przeciwnika serią błyskawicznych ciosów. Ramię, tak niedawno strzaskane na miazgę,
teraz poruszało się z niewymuszoną lekkością. Wyglądało na to, że rycerz wkrótce odzyska dawną siłę i
szybkość.

Balpesh spojrzał na Randala.

-

Jeszcze jedno, zanim weźmiemy się za most -mistrz wskazał na stos skrzyń i kuferków,

zgromadzonych pod ścianą spiżarni. - Zajrzyj do tej skrzynki na samej górze. Zaklęcie ryglujące nie jest
skomplikowane.

Randal podszedł do stosu i wyjął z niego wskazaną skrzynkę. Rzeczywiście, wieko przytrzymywał prosty

background image

czar, jakiego uczniowie szkoły używali czasem do zabezpieczania swojej własności przed ciekawskimi.
Zlikwidowanie go zajęło młodemu czarodziejowi tyl-

141

ko chwilę. Randal podniósł wieko i ujrzał złożoną czarną togę.

-

Włóż ją - powiedział Balpesh.

Randal wśliznął się w togę i kilkoma ruchami ułożył ją na koszuli. Sięgająca do pół łydki luźna szata miała
szerokie rękawy i głębokie kieszenie po obu stronach - tak jak uczniowskie togi, tak często widywane w
Tarnsbergu. Ta jednak uszyta była ze znacznie cięższego materiału i miała kaptur, chroniący przed
chłodem i deszczem.

„Toga wędrowca" - pomyślał Randal i jeszcze raz zerknął do skrzynki. Na dnie leżał oprawny w skórę
kajet. Chłopiec ujął go i otworzył. Słowa, jakie widniały na białych stronach, nakreślone były jego
własnym charakterem pisma.

-

Mój kajet - zdziwił się. - Zostawiłem go w szkole.

Randal przeniósł wzrok na Balpesha.

-

Jak te rzeczy znalazły się tutaj?

-

W dniu, w którym po raz pierwszy wkładałem togę mistrza - powiedział Balpesh - zdjąłem też

togę wędrowca. Złożyłem niepotrzebną już szatę w skrzynce, którą zamknąłem prostym zaklęciem.
Potem dodałem jeszcze jeden czar, żądając, by w dniu, kiedy skrzynka znów zostanie otwarta, znalazła się
w niej rzecz najbardziej potrzebna wędrowcowi, który będzie nosić moją togę. Przez ponad pięćdziesiąt
lat skrzynka pozostawała zamknięta. Dziś nadszedł właściwy dzień.

-

Czy to znaczy, że jestem prawdziwym wędrowcem? - spytał niepewnie Randal. - Kiedy czytałem

twój dziennik, byłem przekonany, że nie zamierzasz pozwolić mi na posługiwanie się magią.

142

Balpesh zmierzył chłopca poważnym wzrokiem.

-

Tak jak przypuszczałeś, wiedziałem wszystko o twoich kłopotach i nie spuszczałem cię z oczu w

czasie twojej wędrówki. Kiedy nadszedł demon, wciąż nie byłem pewien, czy powinienem zwolnić cię z
przysięgi. Nie, nie chodziło o miecz. Obawiałem się raczej, że nauka u mistrza Laerga mogła wypaczyć
twój charakter. Jednak dotrzymałeś słowa, a potem, narażając się na ogromne niebezpieczeństwo,
walczyłeś z demonem w naszym i jego świecie.

Mistrz uśmiechnął się.

-

A teraz do roboty. Mamy most do naprawienia.

background image

Randal wsunął kajet do kieszeni togi i podążył za

Balpeshem. Kiedy przekroczył próg, Lys przestała śpiewać, a Walter przerwał swój trening, by podejść
bliżej i uważnie przyjrzeć się odzianemu w nowe szaty kuzynowi. Randal stał bez ruchu, cierpliwie
czekając, aż rycerz zakończy oględziny. Wreszcie Walter stanął przed nim i uśmiechnął się.

-

Wygląda na to, że straciłem giermka - powiedział. - Nie myśl, że się nie cieszę, ale będę tęsknił za

tobą na szlaku.

-

Chciałbym pozostać z tobą przez pewien czas -odparł Randal - choć czarodziej niewiele może się

nauczyć na rycerskich turniejach. Zanim jednak wyruszymy, chcę pomóc mistrzowi Balpeshowi w
odbudowie mostu.

Walter wsunął miecz do pochwy.

-

Muszę to zobaczyć - powiedział. - Od kiedy dowiedziałem się, że jesteś czarodziejem, pragnąłem

ujrzeć cię w akcji. Teraz mam pierwszą okazję.

143

-

Ja też pójdę - odezwała się Lys. - Zawsze, gdy tylko spuszczę cię z oczu, przydarza ci się coś

okropnego.

Balpesh zaśmiał się cicho.

-

A więc idziemy wszyscy - powiedział.

Cała czwórka podążyła ścieżką w stronę wąwozu, przekroczyła otaczające dolinkę wzgórza i zstąpiła w dół
po stopniach, wykutych w skale. W jaskrawym świetle poranka zrujnowany most nad przepaścią
przedstawiał sobą ponury i złowrogi widok.

Balpesh zmarszczył brwi.

-

Powiedz mi, Randal, czy kiedykolwiek widziałeś kamieniarzy, budujących most?

-

Nigdy - przyznał się Randal.

-

Zatem niech to będzie twoja pierwsza lekcja, wędrowcze - powiedział mistrz. - W swoich

podróżach zwracaj uwagę na wszystko, nie tylko na to, co ma bezpośredni związek z magią. Wiedząc, jak
daną rzecz tworzy się bez magii, będziesz wiedział także, jak zrobić to samo za pomocą zaklęć.

Balpesh wskazał na skruszone podpory mostu.

-

Na przykład most - ciągnął czarodziej. - Kiedy kamieniarze budują most, wznoszą najpierw

drewniane rusztowanie, które podtrzymuje konstrukcję przęsła, dopóki szczytowy kamień łuku, klucz, nie
znajdzie się na swoim miejscu. Teraz poproszę cię, byś stworzył dla mnie rusztowanie z magii, utrzymując
na swoich miejscach wszystkie kamienie, dopóki na szczycie nie umieszczę klucza. Kiedy to uczynię,

background image

prawa fizyki, a nie magia, będą podtrzymywały most.

144

Randal skinął głową i otworzył kajet. Zaklęcie czaru lewitacji znalazł tam, gdzie wpisał je dawno temu
podczas lekcji z mistrzem Tarnem. Chłopiec szybko odświeżył w pamięci tekst zaklęcia, wsunął notatnik
do kieszeni i podszedł do krawędzi wąwozu. Krótką chwilę zajęło mu uspokojenie umysłu i skupienie się
na zadaniu. Randal wypowiedział słowa, uczynił gesty i przywołał myśli, naginające świat do jego woli.

-

Fiat! - zakończył mocnym głosem, czując jednocześnie niosące satysfakcję duchowe ciepło

prawidłowo skonstruowanego czaru. Dał znak Balpeshowi i stał ze wzniesionymi ramionami, patrząc, jak
mistrz sprawnie wycina kamienne bloki ze skalnej ściany. Bloki z chrzęstem odrywały się od urwiska i
szybowały w powietrzu, wznosząc się do poziomu podpór. Następnie osiadały łagodnie na niewidzialnym
rusztowaniu, stworzonym przez wolę Randala.

Nareszcie Balpesh osadził w łuku klucz - ostatni kamień.

-

Gotowe! - oznajmił z zadowoleniem w głosie.

Randal przeciął strumień mocy, pozwalając na rozproszenie czaru. Kamienie osiadły i z głośnym
stęk-nięciem wsparły się o siebie nawzajem. Młody czarodziej, któremu nagle zakręciło się w głowie,
usiadł na ziemi i ciężko dysząc, wsparł czoło na kolanie. Włożył w czar więcej energii, niż przypuszczał.

-

Wyszedłeś z wprawy - powiedział łagodnie Balpesh. - Poza tym potyczki z demonem pozbawiły

cię sił. Twoja moc będzie rosnąć w miarę ćwiczeń i zdobywania doświadczeń.

Mistrz spojrzał teraz na Waltera.

145

-

Napatrzyłeś się już na kuzyna, dokonującego cudów? - spytał wesoło i nie czekając na odpowiedź,

potrząsnął głową. - Ach, przecież nie widziałeś, czego dokonał. Wierzysz, że most nie powstałby bez jego
pomocy, ale wierzysz głową, a nie sercem.

Balpesh odwrócił się twarzą do Randala.

-

Jest zaklęcie, które z całą pewnością znasz. Weź to - mistrz wyciągnął z kieszeni togi dwa

żołędzie. -Spraw, by moje drzewa odrosły.

Randal przez chwilę ważył żołędzie w dłoni, po czym podszedł do miejsca, gdzie przed kilkoma dniami
stała martwa sosna. Rozejrzał się wokół, by wreszcie wetknąć żołądź w garstkę suchej ziemi skrytą w
szczelinie między kamieniami.

Kiedy wstępował na most, poczuł jego niewzruszoną stabilność i nagle ogarnęła go duma, jaką może dać
tylko udział w stworzeniu czegoś solidnego i funkcjonalnego.

Po drugiej stronie wąwozu, gdzie ze skał sterczał tylko biały pniak, Randal umieścił żołądź w szczelinie

background image

między słojami. Uczyniwszy to, wyszedł na środek mostu i gromkim głosem wyrecytował słowa życia i
wzrostu - te same, jakich dawno temu użył w obecności mistrza Laerga w bibliotece Szkoły Czarodziejów.
Kiedy skończył, z obu żołędzi wychynęły zielone pędy. W ciągu minuty - w której zmieściło się
dwadzieścia lat - pędy urosły, przemieniając się w młode drzewa, pokryte gęstymi liśćmi i mocno
zakorzenione w szczelinach między skałami. Dwa piękne zielone dęby zaszeleściły koronami w łagodnym
powiewie, jaki nadpłynął od strony potoku.

146

Randal dołączył do przyjaciół, dotąd w milczeniu obserwujących jego poczynania.

-

Znakomicie, Randal - pochwalił go Balpesh.

Randal śmiał się, mimo iż potężny czar, uruchomiony wkrótce po odbudowaniu mostu, praktycznie
odebrał mu resztkę sił. Znacznie większą przyjemność niż pochwały mistrza sprawiał mu zdumiony wyraz
oczu Waltera i dumny uśmiech Lys.

Kilka dni później Randal, Lys i Walter ponownie stanęli przy krawędzi odbudowanego mostu. Cała trójka
przebrana była w podróżne szaty i przygotowana do długiej wędrówki.

-

Idę do Cingestoun - oznajmił Randal. - Jest tam uniwersytet, a w nim biblioteka, gdzie mógłbym

spędzić spokojny tydzień w towarzystwie uczonych zwojów i manuskryptów.

-

Pójdę z tobą - powiedziała Lys. - Potrzebujesz kogoś, kto wyciągałby cię z kłopotów.

Randal uśmiechnął się.

-

Nie sądzę, bym w tej materii miał jakiś wybór.

Odwrócił się do kuzyna.

-

A ty, Walter? - spytał. - Przynajmniej do Tattin-ham możemy pójść razem. Zanim dokądkolwiek

się udasz, powinieneś odebrać od Sir Gilliama swoje konie i rynsztunek.

-

Może przy okazji dowiesz się, gdzie szukać Sir Reginalda - dodała Lys. - Próbował cię zabić.

-

Mam z nim nie załatwione porachunki - przyznał Walter - ale dług wobec mistrza Balpesha ma

pierwszeństwo. - Rycerz roześmiał się. - Nieopatrz-

147

nie spytałem go, czy jest coś, co mógłbym zrobić, by odwdzięczyć mu się za uzdrowienie mnie. Okazało
się, że owszem jest. Nazwał to „drobną przysługą".

-

O co poprosił cię Balpesh? - spytał zaintrygowany Randal.

-

Muszę zwrócić księgę, którą pożyczył od Pustelnika z Zachodnich Wysp - powiedział Walter,

potrząsając głową. - O łatwiejszych wyczynach układano pieśni. Od ponad stu lat nikt z Breslandii nie

background image

wyruszył na Wyspy. Poza tym słyszałem, że Pustelnik żyje tylko w legendach.

Randal pomyślał o splecionym drzewie ze swego snu.

-

Nie przyda ci się czarodziej u boku? - zapytał kuzyna.

-

Nie - odparł Walter. - To zadanie muszę wypełnić sam.

-

Poradzisz sobie, wiem o tym - rzekł Randal. -I pewnego dnia spotkamy się, by znów wędrować

razem. Do tego czasu niech każdy podąża swoją drogą.

Z lekkim sercem wstąpił na kamienną nawierzchnię mostu. „Odzyskałem moją magię - myślał w
uniesieniu. - Walter uratował ramię, dla którego ryzykował tak wiele, i cały świat znów stoi przed nami
otworem".

Trójka wędrowców ruszyła w drogę, z radością witając słoneczny nowy dzień.

Przeczytaj pierwszy tom fascynującej serii Krąg Magii 1

Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda

Randal sądził, że pragnie być czarodziejem...

Jako młody giermek Randal nie wątpi, że w przyszłości zostanie rycerzem - do chwili, gdy bramy zamku
przekracza tajemniczy mag.

Ku swemu zdumieniu Randal odkrywa, że sam posiada nadprzyrodzoną moc. Wiedziony impulsem,
porzuca poczucie bezpieczeństwa i pewną przyszłość, by zostać studentem Szkoły Czarodziejów.

Wkrótce po rozpoczęciu kształcenia w dziedzinie sztuk magicznych Randal odkrywa, że będzie musiał
pokonać wiele przeszkód - i jednego śmiertelnego wroga - zanim ze zwyczajnego ucznia awansuje do
rangi wędrownego czarodzieja.

Przeczytaj następny tom z serii Krąg Magii 3

Debry Doyle i Jamesa D. lïïacdonalda

Czy warto umierać za magię?

Randal rozpoczyna ryzykowną przygodę, kiedy umierający mężczyzna powierza mu tajemniczy posążek,
prosząc, by czarodziej przekazał go najemnikowi imieniem Dagon.

Randal szybko odkrywa, że w posążku drzemie olbrzymia moc oraz że Dagon nie jest kimś, komu można
zaufać.

Jednak nie tylko najemnik pożąda posążka. Wojownik, czarodziej i wielu innych wrogów tropi Randala i
jego przyjaciół w osobliwym grodzie zwanym Widsegardem.

background image

Co więcej, potęga posążka wydaje się rosnąć. Czy Randal znajdzie dlań bezpieczne miejsce, nim zła moc
dosięgnie go i zniszczy?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 06 Królewska córka
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 05 Zamek czarodzieja
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 01 Szkoła czarodziejów
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 04 Spisek w pałacu
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 03 Magiczny posążek
Doyle Debra & MacDonald James Szkoła czarodziejów
Alfred Hitchcock Cykl Przygody trzech detektywów (02) Tajemnica szepczącej mumii
James Fenimore Cooper 02 Ostatni Mohikanin
Blish James Latające miasta 02 Życie wśród gwiazd
020 MacDonald Laura Spotkanie z Afryką 02 Walka o życie
02 Tajemnica szepczacej mumii
James P Hogan Saturn 02 The Anguished Dawn
Shari Anton Romans Historyczny Najpiękniejsza Pora Roku 02 Tajemniczy minstrel(1)
James Axler Earthblood 02 Deep Trek
James White SG 02 Star Surgeon
Balogh Mary Kochanka 02 Tajemnicza kurtyzana
Grey India Dziedzictwo Fitzroyów 02 Tajemnice angielskiej arystokracji
Anton Shari Najpiękniejsza pora roku 02 Tajemniczy minstrel

więcej podobnych podstron