Debra Doyle
James D. MacDonald
Szkoła czarodziejów
Tuż przed południem Randal znalazł czarodzieja na schodach zamkowej wieży. Madoc czytał
niewielką, oprawną w skórę książkę.
-
Czego chcesz, chłopcze? - spytał, nie unosząc głowy.
-
Chcę być czarodziejem - odparł Randal. -Jak ty.
-Jak możesz pragnąć zostać czarodziejem? Nie masz nawet mglistego pojęcia, co to znaczy nim być.
Madoc wstał i spojrzał z góry na Randala.
-
Nabędziesz moc, w sam raz taką, by do końca życia wpędzać się w kłopoty. Będziesz głodny
częściej niż syty i więcej nocy spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem. Być może,
nawet przetrwasz to wszystko, by w podeszłym wieku" Krąg Magii
JAMES D. MACDONAI^D
Ilustracje Judith Mitchell
Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski
EGMONT
Krąg Magii
JAMES D. MACDONAld
Ilustracje Judith Mitchell
Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski
EGMONT
© 1990 by Troll Communications L.L.C. © for the Polish edition
by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2001
Ilustracje:
Judith Mitchell
Projekt okładki:
Shi Chen
Zdjęcie na okładce:
Steven Dolce
Redakcja:
Marek Karpiński
Korekta:
Anna Sidorek
Wydanie pierwsze, Warszawa 2001 Egmont Polska Sp. z o.o. 00-810 Warszawa, ul. Srebrna 16
ISBN 83-237-9885-0
Opracowanie typograficzne, skład i łamanie:
Grażyna Janecka
Druk i oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne Spółka z o.o. w Koszalinie
Rozdział I
Gość w zamku Doun
-mówiłem, że będzie padać.
Randal spojrzał krzywo na upstrzone kroplami deszczu zakurzone kamienne płyty. Za minutę lub dwie
chodnik na dziedzińcu zamku Doun pokryje się śliską warstewką błota.
- Mówiłem wam, że Sir Palamon i tak każe nam dziś ćwiczyć - odparł Walter, zmierzając ku rzędom
grubych drewnianych słupów. Ich porozszczepiane, zryte głębokimi nacięciami boki świadczyły o tym,
że tutejsi rycerze i giermkowie nie oszczędzają mieczy przy szermierczych zaprawach.
Walter miał szesnaście lat i nosił już stalową zbroję. O niespełna cztery lata młodszy Randal wciąż
ćwiczył w stroju ochronnym z sukna i skóry. Patrząc na swojego kuzyna, sprawnie wyprowadzającego
wysokie i niskie cięcia, zastanawiał się, czy pancerz może dać jakąkolwiek osłonę.
Dzwonienie ostróg o kamienne płyty kazało mu się odwrócić. Dowódca oddziałów lorda Alyena, Sir
Palamon, stał wyprostowany z kciukami zatkniętymi za pas.
5
> A
-
Dobrze, że już jesteście, chłopcy - huknął. - Nie przerywajcie ćwiczeń.
Randal mocniej zacisnął dłonie na rękojeści miecza. Dwukrotnie zakręcił ostrzem nad głową,
przerzucił nad ramieniem i pchnął potężnie, czując, że impet uderzenia ciągnie go do przodu.
Próbując odzyskać równowagę, usłyszał szorstki głos Sir Palamona.
-
Powtórz ostatni ruch, ale tym razem zrób krok za ciosem.
Randal powtórzył wypad.
Sir Palamon skrzywił się.
-
Co ty wyprawiasz chłopcze? - jęknął. - Nakłuwasz worki z mąką? Spróbuj jeszcze raz!
Randal spróbował.
Sir Palamon smutno potrząsnął głową i wyciągnął własny miecz.
-
Nadejdzie chwila - rzekł rycerz - kiedy nie będziesz miał swojej tarczy, zbroi ani przyjaciół za
sobą. Wówczas pozostanie ci miecz i twoje umiejętności. Te nigdy cię nie opuszczą. A teraz patrz...
Sir Palamon zamachnął się, jakby zamierzał ciąć przeciwnika w udo. W ostatniej chwili wyprostował
ramię, wysuwając stopę do przodu i przemieniając cios w potężne pchnięcie.
-
O tak - rzekł Palamon, chowając miecz do pochwy. - Celuj w wybrany punkt, tuż za plecami
przeciwnika. Teraz ty.
Randal ważył miecz w dłoni. Marszcząc brwi, usiłował wyobrazić sobie stojącego przed nim wroga.
Niewysoki mężczyzna, nie dalej niż trzy kroki stąd. Wzrok chłopca błądził, szukając punktu, w jakim po
6
wyprowadzeniu ciosu powinien się znaleźć czubek miecza. Randal wciągnął powietrze i przeszył
niewidzialną postać na wylot błyskawicznym pchnięciem.
-
O wiele lepiej - pochwalił go Sir Palamon. -Ćwicz wytrwale i nie pozwól błądzić myślom. Może
uda się zrobić z ciebie rycerza.
Od strony murów dało się słyszeć wołanie.
-
Wędrowiec zmierza ku bramom!
Nagły podmuch smagnął twarz Randala kroplami deszczu.
-
W porządku, chłopcy - Sir Palamon skierował się ku bramie. - Pogoda i tak nam nie sprzyja.
Schrońcie się w środku.
Randal pośpiesznie pozbył się ćwiczebnej skórzanej zbroi. Nie mniej niż Sir Palamon był ciekaw, kim
jest ów śmiałek, który zawitał dziś do zamku Doun. W tych niespokojnych czasach, gdy w kraju
panowało bezkrólewie, a możni bezustannie walczyli o władzę, niewielu wędrowców samotnie
przemierzało szlaki.
Przybysz nie wyglądał imponująco: mężczyzna około czterdziestki, z krótką ciemną brodą,
podpierający się sękatym kosturem, wyższym niż on sam. Odziany był w przemoczoną lnianą koszulę,
żółtawą i mocno już spłowiałą. Jego biodra opasywał prosty kilt z szarej wełny.
„Przeszedł długą drogę" - pomyślał Randal. Tylko półdzikie plemiona z północnych krain ubierały się
w ten sposób.
W rzeczy samej, kiedy nieznajomy przemówił, w jego głosie dała się słyszeć melodyjna północna nuta.
7
-
Pozdrawiam cię, szlachetny rycerzu! Madoc Obieżyświat do twoich usług.
Sir Palamon zmierzył przybysza wzrokiem.
-
Jakież to usługi oferujesz, wędrowcze?
-
Wieści - wpadł mu w słowo Madoc - a także cuda w zamian za wieczerzę.
Na twarzy Sir Palamona pojawił się uśmiech.
-
Magik, co?
-
Czarodziej - poprawił Madoc.
Randal stał osłupiały. Nie dość, że gość przybył pieszo i bez broni, to jeszcze przemawiał do Sir
Palamona, jakby mówił z równym sobie. Nawet Walterowi, synowi lorda i niemal rycerzowi, nie
uszłaby na sucho taka arogancja. A jednak Sir Palamon tylko kiwnął głową.
-
Tym bardziej jesteś mile widziany.
Sir Palamon poprowadził gościa przez stajnie i kuźnię w stronę zamkowej wieży. Randal wciąż stał jak
wryty. „A więc tak wygląda prawdziwy czarodziej" - myślał. Nigdy przedtem nie spotkał maga, jeśli nie
liczyć mieszkającej we wsi znachorki. Przybycie Ma-doca napełniło jego młodzieńcze serce
drażniącym uczuciem: jakby wracało do życia po długim czasie odrętwienia.
Tego wieczoru na Randala przypadła kolej służenia do wieczerzy przy olbrzymim stole w wielkiej sali
zamku Doun. Lord Alyen wyznaczył czarodziejowi zaszczytne miejsce obok Sir Iohana, najstarszego
rycerza na zamku. Biesiadnicy rozprawiali niemal wyłącznie o polityce i wyglądali na mocno
zafrasowanych.
9
Chłopiec przypuszczał, że w przeciwieństwie do niego rycerze pamiętali czasy, kiedy sytuacja
królestwa nie budziła posępnych myśli i nie przemieniała twarzy w ponure maski. Mimo to obecny
stan rzeczy był jedynym, jaki znał. Na rok przed jego przyjściem na świat jedyna córka króla Roberta
w tajemniczy sposób znikła ze swojej kołyski. Sam król zmarł niespełna rok później. Od tamtej pory
książęta i hrabiowie pochłonięci byli wyłącznie walką o koronę.
Kiedy Randal uprzątnął ze stołu opróżnione półmiski, lord Alyen zwrócił się do czarodzieja i rzekł:
- Nasze pogwarki przy stole smuciły dziś miast rozweselać, mistrzu Madoc. Jeśli twoje czary mają moc
rozjaśniania stroskanych twarzy, bylibyśmy wdzięczni za pokaz.
Przez skórę Randala przebiegł dreszcz emocji. Za chwilę miał stać się świadkiem czegoś, na co czekał
od chwili, gdy Madoc przemówił do Sir Palamona, nazywając siebie mistrzem magii. Prawdziwej
magii.
Czarodziej wstał i pokłoniwszy się lordowi Alyenowi oraz damom, wystąpił na środek sali.
Odczekawszy chwilę, aż ucichnie gwar, rozkazującym tonem wypowiedział zaklęcie. Wszystkie
pochodnie zgasły.
Na krótką chwilę sala pogrążyła się w nieprzeniknionej ciemności, po czym w powietrzu zajaśniały
kolorowe światła. Zabrzmiała muzyka - do cichych pojedynczych pasm dźwięku dołączały kolejne,
coraz głośniejsze. Zdawało się, że przeplatające się nieziemskie melodie, grane na instrumentach,
których brzmienia Randal nigdy dotąd nie słyszał, dają życie
10
mieniącym się kulom i falującym potokom barwnego światła. Kiedy feeria kolorów i dźwięków
wypełniła salę po sam strop, muzyka nagle urwała się i nim umilkło echo ostatniego akordu, światła
zblakły i rozpłynęły się w ciemności. W ciszy Madoc wypowiedział zaklęcie - pochodnie rozbłysły
pełnym blaskiem.
Na sali wybuchł entuzjazm, tylko Randal stał jak kamień, oczarowany przywołaną przez Madoca wizją.
Zachwyt walczył w nim o lepsze z trwogą, przyprawiając chłopca o lekki zawrót głowy.
„Jakie to uczucie? - myślał. - Wyczarowywać coś tak pięknego jedynie z powietrza?".
Lord Alyen z zadowoleniem skinął głową.
-
Pokazałeś nam piękno, mistrzu Madoc - oznajmił, nie wstając z miejsca. - Ośmielę się rzec, że
dałeś nam więcej, niż oczekiwał każdy z obecnych. Ale żyjemy w niespokojnych czasach. Czy
potrafiłbyś uchylić przed nami rąbka tajemnicy przyszłości?
-
Zazwyczaj - odparł czarodziej - przyszłość jest czymś, czego lepiej nie znać, a zawiłość
przepowiedni najczęściej czyni je bezużytecznymi. Jednak dla ciebie i twojego dworu, lordzie Alyen,
uczynię, co w mojej mocy.
Madoc rozejrzał się wokół.
-
Potrzebna mi będzie misa, płaska i szeroka, jeśli to nie sprawi zbytniego kłopotu.
Zanim którykolwiek z giermków zdążył się poruszyć, Randal zniknął w jednej z bocznych wnęk, gdzie
w olbrzymim drewnianym kredensie przechowywano naczynia. Po chwili wybiegł na środek sali,
niosąc duży talerz z ciemnej gliny.
11
-
Czy to wystarczy, mistrzu Madoc? - Randal nie śmiał podnieść wzroku. Policzki pałały mu
żywym ogniem.
Czarodziej spojrzał na naczynie.
-
Doskonale, chłopcze - powiedział łagodnie. -Czy zechcesz to potrzymać? Przyda mi się twoja
pomoc.
Madoc rozsupłał skórzaną sakiewkę, wiszącą u jego pasa, i dobył stamtąd coś małego i połyskującego.
„Kryształ" - pomyślał Randal. Trzymając przedmiot w zaciśniętej dłoni, czarodziej wyciągnął rękę nad
talerzem i cicho zaintonował pieśń w języku, jakiego Randal nigdy nie słyszał.
Chłopiec zamarł, ze wzrokiem wbitym w naczynie. Talerz w jego rękach stał się lodowaty, a tuż nad
ciemnym dnem zawirowały kłęby gęstej mgły. Za czarodziejem świece nagle zamigotały i zapłonęły
błękitnym płomieniem. Zimny powiew zwichrzył włosy Randala. Szara mgła zawirowała szybciej i
talerz nagle stał się ciężki - po brzegi wypełnił się wodą.
Świece na stole zapłonęły jaśniej. Na powierzchni wody zatańczyły migotliwe refleksy. Randal
wytrzeszczył oczy, próbując przeniknąć wzrokiem smoliście czarny płyn.
-
Och! - sapnął z przejęcia.
W głębi pojawiła się zielona plamka: połyskująca niczym klejnot, o soczystej barwie trawy, skropionej
letnim deszczem. Plamka rosła falując, by po chwili rozprzestrzenić się na całym dnie talerza. Randal
ujrzał krótko skoszoną darń, drżącą pod uderzeniami kopyt rozpędzonych koni - czarnych koni.
Chłopiec
12
stał oniemiały, kompletnie zatraciwszy poczucie czasu. Z oddali dobiegał go na przemian wznoszący
się i opadający głos Madoca, przemawiającego słowami pozbawionymi sensu. Czarne rumaki
bezgłośnie galopowały po rozległych zielonych łąkach.
Czarodziej wymówił ostatnią, szorstką sylabę. Obraz znikł, zostawiając Randala wpatrzonego w pusty
gliniany talerz. Oszołomiony chłopiec potrząsnął głową i rozejrzał się. Madoc nadal stał obok, a reszta
zebranych w wielkiej sali wpatrywała się w przybysza z północy z minami wyrażającymi całą gamę
uczuć: od rozbawienia po źle skrywany przestrach.
Ręce chłopca drżały. To było coś innego niż podziwianie pokazu kolorowych świateł. Tym razem
magia dotknęła czegoś głęboko ukrytego w jego duszy.
Na skinienie lorda Alyena Randal odniósł talerz do kredensu i zajął swoje miejsce obok Waltera. Kiedy
sala na powrót wypełniła się gwarem, pochylił się nad kuzynem i wyszeptał:
-
Widziałeś?
Czekał na odpowiedź, dygocąc z przejęcia. Nie miał pojęcia, co się stało, ale musiał dowiedzieć się, czy
Walter widział to samo, co on. „A jeśli nie widział? -zastanawiał się gorączkowo. - A jeśli nie widział
nikt, prócz Madoca... albo jeśli widziałem to tylko ja?".
Walter spojrzał na niego badawczo.
-
Co miałem widzieć? Znów śniłeś na jawie?
„Nic nie widział - pomyślał Randal - Ale ja tak".
Odkrycie napełniło go niepokojem; nie wiedział, co to znaczy, ale podejrzewał, że to coś bardzo
ważnego. Westchnął głośno i rzekł:
13
-
Chyba się zagapiłem. Co się stało?
-
Kiedy ty wydoroślejesz? - westchnął Walter. -No dobrze... czarodziej wygłosił krótką mowę o
każdym z obecnych. Trzeba ci było widzieć minę Sir Pa-lamona, kiedy usłyszał, że niebawem weźmie
udział w bitwie, która zapewni mu sławę do końca jego dni -Walter roześmiał się.
Randal nie był przekonany, że to pomyślna wróżba, skoro nie było w niej mowy o tym, ile owych dni
Sir Palamon ma przed sobą; znał jednak kuzyna i wiedział, że nigdy nie spojrzałby na to w ten sposób.
-
Czy powiedział coś o mnie? - spytał cicho.
-
Nie, o tobie nie wspomniał ani słowem - odparł Walter. - Większość przepowiedni była
pomyślna. Ojciec wygląda na zadowolonego.
Po wieczerzy, gdy wszyscy rozeszli się do swoich spraw, Randal usiadł na najniższym stopniu
spiralnych schodów, wiodących na wyższe piętra wieży. Lord Alyen oddał nieoczekiwanemu gościowi
do dyspozycji komnatę na górze, zamiast, jak zazwyczaj, zaoferować nocleg na posadzce w wielkiej
sali. Chłopiec umyślił sobie, że spotka się z magiem, gdy ten będzie udawał się na spoczynek. Nie
musiał czekać długo. Wkrótce w sali rozległo się echo kroków i przy schodach wyrosła ciemna
sylwetka.
-
Witaj, chłopcze - głos Madoca brzmiał wesoło. -Co ci chodzi po głowie?
Randal zerwał się na równe nogi.
-
Mistrzu Madoc! - niemal krzyknął. - Kiedy patrzyłeś w wodę, co w niej ujrzałeś?
-
Co ujrzałem? Przyszłość oczywiście.
14
Randal poczuł, że jego uszy płoną ze wstydu. Powiedział jednak zbyt wiele, by teraz się zatrzymać.
-
Tak, mistrzu. Ale jak wyglądała? Ja widziałem tylko zielone łąki i czarne konie.
-
To nic dziwnego - Madoc wzruszył ramionami -przy twoim rycerskim wychowaniu.
-
Ale dlaczego widziałem to tylko ja?! - głos Randa-la załamał się na ostatniej sylabie,
przechodząc w cienki kwik. Chłopiec zaczerwienił się jeszcze bardziej.
Madoc westchnął.
-
Dobrze już... Opowiedz mi o tych koniach.
-
Czarne rumaki w galopie... - Randal zamknął oczy, próbując odtworzyć obraz w pamięci. Ku
jego zaskoczeniu wizja pojawiła się, jasna i wyrazista, jak przedtem. Chłopiec zamilkł na chwilę, po
czym otworzył oczy. - Na łące, pełnej zielonej trawy - dokończył. - Czy to coś znaczy, mistrzu Madoc?
-
Być może - odparł czarodziej. - Czemu te twoje konie tak cię intrygują?
-
Ponieważ je widziałem... Ponieważ nikt inny nie widział niczego - Randal przerwał, wziął
głęboki wdech i pokonując zawstydzenie nagle wypalił: - Ponieważ to może oznaczać, że i ja mógłbym
zostać czarodziejem.
Zapadła cisza. Chłopiec stał ze wzrokiem wbitym w posadzkę. Po chwili usłyszał cichy śmiech maga.
-
Gdybym po wieczerzy podrzucał trzy piłki, czy zapragnąłbyś zostać żonglerem? Nie każdy, kto
widuje miraże w misce czystej wody, jest powołany do władania magią. A teraz biegnij do łóżka.
Cicho westchnąwszy, Randal wypełnił polecenie.
15
Nadszedł ranek, zimny i ponury. Potoki deszczu przemieniły dziedziniec w błotnistą kałużę i Sir Pala-
mon odwołał ćwiczenia szermiercze. Wielką salę na zamku wypełniał rozgadany tłum, ale Madoc
najwyraźniej nie szukał ciepła ani kompanii. Randal rozglądał się za nim w każdym zakątku olbrzymiej,
gwarnej komnaty, jednak bez powodzenia.
Tuż przed południem natknął się na czarodzieja na zakręcie schodów w zamkowej wieży. Madoc
siedział we wnęce, utworzonej przez jeden z wysokich, wąskich otworów okiennych, czytając
niewielką, oprawną w skórę książkę. Nie musiał obawiać się deszczu -mury wieży miały ponad metr
grubości - a lodowaty powiew, jaki wpadał z zewnątrz wraz ze smugą szarego światła, zdawał się nie
robić na nim wrażenia. Randal, który zaraz zaczął dzwonić zębami, popatrzył na czarodzieja z
podziwem.
-
Jak długo pozostaniesz z nami, mistrzu? - zapytał, pokonując zmieszanie.
Madoc wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od książki.
-
Dopóki nie będę miał dość tego zamku albo dopóki lord Alyen nie zmęczy się moim
towarzystwem; cokolwiek nastąpi najpierw - urwał na moment. -Jeszcze jeden dzień, jak sądzę.
„Tylko jeden dzień" - przeraził się Randal. Na chwilę zapomniał o uczuciu chłodu. Tymczasem Madoc
wrócił do czytania. Chłopiec czuł, że musi podtrzymać tę rozmowę. Popatrzył na książkę i spytał:
-
Czy czarodzieje muszą dużo czytać?
-
Nie spotkałem żadnego, który tego nie robi -odparł Madoc.
Randal poruszył się niespokojnie. W zamku Doun nikt nie potrafił czytać, z wyjątkiem lorda Alyena.
-
Sądzę, że mógłbym się nauczyć.
-
Nadal chcesz być czarodziejem?
Randal skinął głową.
-
Tak, panie. Czy zechcesz mnie uczyć?
Czarodziej zamknął książkę z westchnieniem.
-
Lepiej zostań tu, w Doun - powiedział poważnie, patrząc w gorejące oczy chłopca. - Masz
przed sobą wspaniałą przyszłość.
-
Nie zaglądałeś w moją przyszłość - gwałtownie zaprotestował Randal. - Walter powiedział...
-
W sprawach oczywistych - przerwał czarodziej -odpowiedzi nie warto szukać w misce wody.
Sir Palamon uważa, że świetnie dasz sobie radę.
-
A jeśli nie obchodzi mnie przyszłość, jaką gotuje dla mnie Sir Palamon? - wybuchnął Randal,
ale zaraz się uspokoił i dodał cicho: - A jeśli pragnę takiej jak twoja?
-
Jak możesz pragnąć zostać czarodziejem, mój chłopcze? Nie masz nawet mglistego pojęcia,
co to znaczy nim być. - Madoc wstał i spojrzał z góry na Randala. Nie dorównywał wzrostem lordowi
Alyeno-wi ani Sir Iohanowi, ale chłopiec i tak musiał unieść głowę, żeby zajrzeć mu w oczy. -
Nabędziesz moc, w sam raz taką, by do końca twojego życia wpędzać się w kłopoty. Będziesz głodny
częściej niż syty i więcej nocy spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem. Być może,
nawet przetrwasz to
17
wszystko, by w podeszłym wieku stać się czcigodnym siwobrodym mędrcem, ale tej chwili nie dożyje
żaden z twoich przyjaciół. Wracaj do swego wuja, młodzieńcze. To nie jest życie dla ciebie.
-
Ale... - jęknął Randal.
-
Powiedziałem: wracaj! - zagrzmiał czarodziej i wrócił do lektury.
Randal odszedł. Nie spotkał czarodzieja aż do wieczora.
Po wieczerzy Madoc urządził nowy pokaz światła i dźwięku - jeszcze piękniejszy niż poprzednio, ale
tym razem muzyka była smutna. Przed czarodziejem pojawił się świetlisty punkt, potem następny, i
jeszcze jeden, dopóki nie utworzył się migotliwy rój. Plamki jęły poruszać się bardzo szybko, kreśląc w
powietrzu złocisty wizerunek drzewa, trzykrotnie wyższego od dorosłego mężczyzny.
Drzewo ze światła stało przez chwilę w całej okazałości, z gałęziami pokrytymi mnóstwem kwitnących
kwiatów. Nagle, ku przerażeniu Randala, zaczęło się kurczyć, gubiąc liście i więdnąc z sekundy na
sekundę. Po chwili drzewo przygasło i rozpłynęło się w ciemności.
Zaraz po kolacji Randal opuścił swych towarzyszy i udał się do małej komnaty, którą dzielił z
Walterem. Nie zdejmując ubrania, rzucił się na łóżko i zamarł, wpatrując się w ciemność. Przywołana
przez Madoca wizja napełniła go wzburzeniem i lękiem; był pewien, że czarodziej zawarł w niej
przekaz, przeznaczony tylko dla niego. „Ale jak mam to rozumieć? - pytał sam siebie. - Czy miało to
znaczyć, że studiując ma-
18
gię zmarnuję sobie życie? A może Madoc miał na myśli coś zupełnie innego?".
Randal bezskutecznie szukał odpowiedzi w gmatwaninie domysłów. Wreszcie znużony usnął.
Nazajutrz deszcz ustał. Komnatę wypełniła przyjemna woń poranka: mieszanina zapachu zimnych
kamieni, świeżej trawy i ziemi, schnącej w promieniach słońca. Randal zsunął się z łóżka i
nieprzytomnym wzrokiem potoczył po pustym pomieszczeniu. „Znowu zaspałem - pomyślał, trąc oczy
pięściami. -Waltera już nie ma". Gdy zrozumiał, co to znaczy, rzucił się do drzwi i puścił pędem po
schodach. W wielkiej sali nikt nie próbował go zatrzymać; wydawało się wręcz, że nikt go nie
zauważa. Randal wybiegł na dziedziniec i zdziwił się, nie widząc tu żywej duszy. Zamkowe mury
zalewał ostry blask porannego słońca, a brama nie wiadomo czemu stała otworem. Ulegając
wewnętrznemu podszeptowi, chłopiec minął wrota i ruszył w kierunku rozpościerających się poniżej
łąk.
Nie odszedł daleko. Wspiął się na szczyt niewielkiego wzgórza, na polu tuż obok zamku. Legł w trawie
i w zamyśleniu jął wpatrywać się w niebo. Nagle do jego umysłu wtargnął nowy dźwięk. Tak, słyszał
go: cichy, ale wyraźny tętent galopujących koni. Randal usiadł i mrużąc oczy rozejrzał się wokół. W
kierunku wzgórza pędziła grupa jeźdźców. Ich sztandary wyróżniały się barwnymi plamami na
szmaragdowej zieleni łąk.
Randal poczuł, że dławi go strach. „Jadą po mnie -pomyślał. - Wiem, że po mnie jadą". Gdyby
pozostał
19
na szczycie wzgórza, zauważyliby go... jeżeli już go nie dostrzegli.
Chłopiec rzucił się do ucieczki. Nie przebiegł nawet trzech kroków, gdy uderzył w niewidzialną
przeszkodę, aż zahuczało mu w głowie. Randal zatoczył się i oparł dłonie na zagradzającej mu drogę
barierze. Nie widział jej, ale pod palcami czuł szorstką powierzchnię kamiennego muru. Przeszkoda
okazała się wysoka, zbyt wysoka, by się na nią wspiąć. Tworzyła zamknięty, pozbawiony szczelin krąg,
o czym Randal przekonał się, gdy szukając wyjścia dwakroć okrążył szczyt wzgórza.
Przerażony, Randal padł na kolana, napierając dłońmi na niewidoczną barierę. Łzy napłynęły mu do
oczu. „Nie mogą mnie tu znaleźć - myślał. - Musi być jakiś sposób. Przez mur nie przejdę... ani ponad
nim. Może uda się prześlizgnąć dołem".
Zaczął pośpiesznie wyrywać kępy darni i oburącz wygarniać wilgotną ziemię. Dysząc i pociągając
nosem, kopał coraz szybciej mimo ogarniającej go rozpaczy. Syknął z bólu, gdy uderzył palcem w
ostry odłamek skały; spod rozdartego paznokcia popłynęła krew. Tętent kopyt brzmiał już jak
przeciągły grzmot. Randal wyrwał kamień z ziemi, odrzucił go i pochlipując podjął przerwaną pracę...
Nagle zbudził się po raz drugi. Otworzył oczy i ze zdumieniem spostrzegł, że leży w swoim łóżku. Przez
okno wpadało szare światło poranka. W drugim kącie komnaty chrapał Walter.
To był tylko sen, ale sen inny niż wszystkie. Co też mógł znaczyć? Randal zerwał się i pobiegł do
zamkowej bramy.
20
-
Czy zdarzyło się coś od wczorajszego wieczoru? - spytał strażnika.
-
Nic szczególnego - odparł mężczyzna. - Nikt tędy nie przechodził, z wyjątkiem czarodzieja.
-
Czarodzieja? To znaczy mistrza Madoca?
Strażnik przytaknął.
-
Powiedział, że chce odejść, nim przestanie być mile widzianym gościem.
„Odszedł". Randal zacisnął pięści... i poczuł ból. Odruchowo spojrzał na swoje dłonie i zamarł,
spostrzegłszy, że pokryte są ziemią. Krople krwi spływały spod paznokcia, rozdartego na skale
istniejącej tylko we śnie.
„Chciałeś odpowiedzi - pomyślał Randal, którego nagle ogarnął chłodny spokój. - Teraz ją masz.
Odejdź albo pozostań tu na zawsze. Wybieraj!".
Rozdział II
Pod róż do Tarnsbergu
Zbliżał się wieczór i nisko wiszące słońce barwiło gliniastą nawierzchnię Królewskiego Traktu na ciepły
złotawy kolor. Szare mury Doun pozostały daleko w tyle. Randal wyruszył przed południem,
odziawszy się przed podróżą w solidne buty z cholewami i prostą tunikę. Z tyłu za pasem zatknął
złożony wpół swój najcieplejszy płaszcz. Nie miał pojęcia, jak długo przyjdzie mu wędrować. Strażnik
przy zamkowej bramie wskazał mu kierunek, w jakim udał się Madoc, ale czarodziej wcale nie musiał
trzymać się traktu.
U lewego boku Randala wisiał krótki miecz, przytroczony do pasa i podtrzymywany przez gruby
rzemień, przełożony przez prawe ramię. Była to jedyna broń w zamkowym arsenale, jaką chłopiec
mógł uczciwie nazwać swoją własną. Dostał ją od ojca w dniu, w którym opuścił rodzinny dom, by na
dworze wuja uczyć się rycerskiego rzemiosła.
Do tej pory cały dwór powinien wiedzieć o jego ucieczce. Przez cały dzień Randal nasłuchiwał tętentu
kopyt za sobą, spodziewając się, że lada chwila
22
przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Sir Palamonem albo nawet samym lordem
Alyenem. Nic takiego się nie stało, co trochę zmartwiło Randala. Niewiele musiał znaczyć na dworze
lorda Alyena, skoro nikt nie zwrócił uwagi na jego zniknięcie. Chłopiec z lękiem rozmyślał o swojej
najbliższej przyszłości, ale nie przerywał marszu. Tymczasem robiło się coraz chłodniej. Tuż przed
zmrokiem silniejszy poryw wiatru przyniósł ze sobą woń dymu i pieczonego mięsa. Randal przełknął
ślinę. Od rana nie miał nic w ustach. Z trudem opanował chęć pobiegnięcia prosto w stronę
majaczącego w dali ogniska; w owych czasach nawet na Królewskim Trakcie roiło się od złodziei i
rzezimieszków najpo-dlejszego gatunku.
Randal zboczył w las po lewej stronie drogi i, najciszej jak umiał (tak jak wówczas, gdy wraz z
Walterem polował na króliki na wzgórzach wokół Doun), podkradł się do obozowiska. Przy ognisku na
niedużej polanie siedział mężczyzna w szafranowej tunice i szarym kilcie ludów z północy. To był
Madoc! Randal zerwał się z miejsca i już miał wkroczyć na środek polany, gdy poraziła go pewna myśl.
Gdyby chciał, mógłby jeszcze wrócić do zamku swojego wuja i jedynego życia, jakie dotąd znał. Lord
Alyen ukarałby go surowo, to pewne, ale każda opowieść, usprawiedliwiająca włóczęgę Randala,
zostałaby przyjęta bez zastrzeżeń i o jego postępku szybko by zapomniano. Jednak gdyby postąpił
naprzód, a Madoc nie przegnałby go, wówczas, na dobre czy złe, jego życie odmieniłoby się
całkowicie i na zawsze. Przez krótką
23
r
chwilę Randal stał niezdecydowany, po czym podjął decyzję.
-
Hej! - zawołał, wynurzając się z zarośli.
Madoc powoli odwrócił głowę i spojrzał na przybysza tak, jakby oczekiwał go od dawna. Randal ruszył
w stronę ogniska, ale w odległości kilku kroków od czarodzieja stanął jak wryty. Nie mógł postąpić
choćby kroku dalej. Madoc wykonał zapraszający gest,
-
Przyłączysz się do mnie, chłopcze? Musisz być głodny.
Nagle Randal poczuł lekkość w sercu - dręczące uczucie zniknęło. Kiedy wkroczył w migotliwy krąg
światła, spostrzegł, że przeszedł nad cienką, wyciętą w darni linią. Madoc powtórzył wcześniejszy gest
i rowek na sekundę rozbłysnął słabą błękitną poświatą. Nim zgasła, Randal zdążył zauważyć, że linia
tworzy krąg, otaczający małe obozowisko czarodzieja. „To magia - pomyślał, ogarnięty tym samym
podnieceniem, jakie czuł podczas pokazu w zamku Doun. -Niewidzialny magiczny mur... taki jak w
moim śnie".
Czarodziej odezwał się pierwszy.
-
Co robisz tak daleko od zamku twojego wuja?
-
Szukałem cię, mistrzu. Chcę zostać czarodziejem - odparł Randal.
Madoc potrząsnął głową.
-
Uwierz mi, chłopcze. Ja nie mogę cię uczyć.
Randal wiedział, że Madoc mówi prawdę. Pamiętał
słowa znachorki, podsłuchane kiedyś w wiosce Doun: kłamstwa i zaklęcia nigdy nie wychodzą z tych
samych ust. Spróbował jeszcze raz.
24
-
Skoro ty nie możesz mnie uczyć magii, mistrzu Madoc, czy zabierzesz mnie do kogoś, kto
może?
Madoc uśmiechnął się i Randal zrozumiał, że tym razem zadał właściwe pytanie.
-
Tyle mogę dla ciebie zrobić - rzekł czarodziej. -Nim spadnie śnieg, ujrzysz gród zwany
Tarnsber-giem, gdzie działa słynna Szkoła Czarodziejów.
-
Ale jest dopiero wiosna! - zawołał Randal. - Co będę robił przez prawie cały rok?
„Przecież nie mogę wrócić do Doun - myślał. -Drugi raz nie pozwolą mi odejść".
-
Będziemy wędrować - odparł Madoc. - Przez jakiś czas pozostaniemy na Trakcie, a ty -
czarodziej spojrzał znacząco na chłopca - ty tymczasem nauczysz się czytać i pisać, jeśli oczywiście
chcesz dostać się do szkoły. Bez obaw, mały, nie będziesz nudził się w tej podróży.
Czarodziej wiedział, co mówi: Randal szybko się przekonał, że słowem włada się dużo trudniej niż
mieczem, a Madoc okazał się równie wymagającym nauczycielem co Sir Palamon. Co wieczór, gdy
chłopiec zasypiał wyczerpany całodzienną wędrówką przez równiny Breslandii, przed jego oczami
przesuwały się rzędy dziwacznych znaków. Stopniowo, w miarę postępów w nauce, zaczęły one
nabierać znaczenia i układać się w słowa.
Minęły trzy tygodnie od opuszczenia Doun, gdy Randal i Madoc schronili się przed deszczem w
spalonej chacie. Tego dnia podróż nie należała do przyjemnych. Przez całe popołudnie wędrowcy
przemierzali
25
V- -7 \
ziemie nie tak dawno temu spustoszone przez czyjąś armię. Zaorane pola, na których chłopi powinni
już siać zboże, były zryte kopytami, a w zgliszczach niegdyś bogatej wioski leżały zmasakrowane ciała
ludzi i zwierząt.
Wędrowali w milczeniu, mając nadzieję, że do zmroku zdążą opuścić tę krainę śmierci. Wreszcie
pokonało ich zmęczenie. Chata, w której postanowili przenocować, nie miała połowy dachu i większej
części dwóch ścian.
Randal był przygnębiony. W czasie kolacji, składającej się z owsianych placków, upieczonych na
gorącym kamieniu, nie mógł się opędzić od ponurych myśli. Baronia Doun utrzymywała pokój z
sąsiadami, ale groźba wybuchu wojny cały czas spędzała lordowi Ałyenowi sen z powiek.
Wspomnienie o wuju obudziło kolejną niepokojącą myśl. Randal usiadł, objął kolana rękami i wbił
wzrok w dogasający żar.
-
Mam nadzieję, że w Doun nie stało się nic złego - powiedział cicho. - Gdyby zaczęli mnie
szukać, na pewno wiedzielibyśmy już o tym.
Madoc jął rozgrzebywać dymiące węgielki.
-
Być może, powinieneś wiedzieć, że w nocy przed moim odejściem rozmawiałem z lordem
Alyenem o twojej przyszłości. Wie, dokąd się udajesz.
Randal uniósł głowę.
-
Przecież nie zaglądałeś w moją przyszłość.
-
Tego nie powiedziałem. Powiedziałem tylko, że niektóre rzeczy są oczywiste i bez wróżb.
Twoja przyszłość także.
26
A
-
Opowiesz mi o niej?
-
Nie. W niektórych sytuacjach poznanie przyszłości przynosi więcej szkody niż pożytku, a ty
jesteś właśnie w takiej sytuacji.
Madoc rzucił na dogasające palenisko wiązkę chrustu i wypowiedział zaklęcie. Drewno gwałtownie
zajęło się ogniem, a przyjemne ciepło zaczęło wypierać z chaty chłód nocy. Mistrz zatarł dłonie i
rozjaśnił mroczną izbę naprędce wyczarowaną świetlistą kulą.
-
A teraz do lekcji!
Jednak tym razem Randal nie był w stanie skupić się na nauce. Po kilku nieudanych próbach Madoc
spojrzał na chłopca znad otwartej książki - tej samej, którą czytał w wieży zamku Doun.
-
Nie daje ci spokoju to, co dziś widziałeś?
-
Nie - odparł Randal. - Tak - poprawił się zaraz. W jego głowie kłębiło się tysiąc różnych myśli.
Nagle rzekł: - Ostatniej nocy w Doun... miałem sen.
Czarodziej słuchał z uwagą, gdy Randal, plącząc się i zacinając, opowiadał o swojej sennej przygodzie.
-
Nigdy dotąd nie przyśniło mi się coś tak... realnego. Czy to coś znaczy?
-
Wszystko coś znaczy - odparł Madoc. - Cała sztuka polega na tym, by dotrzeć do właściwego
sensu. Ponadto - dodał - wiele rzeczy ma więcej niż jedno znaczenie. Zwłaszcza w snach.
-
A w moim śnie?
-
Jeźdźcy nie budzą wątpliwości - powiedział Madoc, splatając ręce na piersi. - Jeśli cię
schwytają, twoje życie pobiegnie drogą rycerza i szlachcica. Odwrotu nie będzie. Niewidzialna bariera
to magia, na-
27
•o. A
kładająca na ciebie daleko większe ograniczenia niż rycerskie rzemiosło. Magia stawiła opór,
zmuszając cię do podjęcia decyzji.
-
To wszystko? - Randal był rozczarowany. Spodziewał się bardziej pokrętnego i zawiłego
wytłumaczenia.
-
Być może nie - odparł czarodziej. - W przypadku niektórych snów trzeba czasu, by w pełni
pojąć ich sens.
Randal zamyślił się na chwilę, po czym spytał:
-
Czy ty miewasz sny, które zdają się jawą?
-
A jak sądzisz, dlaczego zostałem czarodziejem? - uśmiechnął się Madoc. - Przyśnił mi się sen...
bardzo prawdziwy.
Nagle zamilkł, utkwiwszy wzrok w ogniu.
-
Siedziałem przy ognisku - podjął po chwili - tak jak teraz, w na wpół zawalonej chacie, bardzo
podobnej do tej. Rozmawiałem z młodzieńcem...
Czarodziej ponownie umilkł. Randal także milczał, czekając na dalszy ciąg opowieści. Nagły podmuch
wiatru wyrwał z ogniska snop iskier, a o resztki dachu zaczęły stukać krople deszczu. Madoc
westchnął.
-
Myślałem, że ów sen spełnił się wiele lat temu. Och, minęło więcej lat, niż chciałbym
pamiętać. Znalazłem schronienie w opuszczonym szałasie niedaleko północnej granicy. Byłem
wówczas kadetem, a cztery lata w szkole nie dały mi nic prócz wiary we własną moc, na jaką zresztą
nie zasługiwałem. Kiedy deszcz rozpadał się na dobre, do szałasu zawitał młody rycerz. Podszedł do
mego ogniska i spytał, czy może się przyłączyć. Ulewa trwała tydzień, więc mieliśmy czas,
28
by poznać się nawzajem. Powiedział, że ma na imię Robert, że jest synem Wielkiego Króla,
Strażnikiem Północnej Marchii, i że pewnego dnia sam zostanie Wielkim Królem.
Czarodziej ujął kij i zaczął grzebać w ognisku.
-
„A więc jesteś synem króla - powiedziałem. -A moim ojcem jest stryjeczny brat króla
Elflandu". Nie uwierzyłem mu i nie sądzę, by on mi uwierzył. Jeśli był Strażnikiem, to jego zadaniem
było strzec granic Breslandii przed moim ludem i z pewnością nigdy nie zaprzyjaźniłby się z
człowiekiem z północy. Okazało się jednak, że mówił szczerą prawdę.
Czarodziej przerwał na chwilę.
-
Kiedy był władcą, królestwo nie znało wojen. Nie było wówczas spalonych wiosek ani band
rzezimieszków. Niestety umarł czternaście lat temu, a wraz z nim odszedł pokój. Dlaczego
zapragnąłem zostać czarodziejem? Z pewnością nie po to, by patrzeć na to, co przyszło mi oglądać.
Madoc wstał, podszedł do zrujnowanej ściany i zapatrzył się w ciemność. Ciszę mącił teraz tylko chlu-
pot deszczu.
Wreszcie Randal odważył się odezwać.
-
A drzewo ze światła, które wyczarowałeś w Doun? Czy ono również coś znaczyło?
-
Owszem - odrzekł Madoc zmęczonym głosem. - Pytałem cię, czy chcesz pozwolić owocom
twojego umysłu zwiędnąć wśród kamiennych murów. A teraz kładź się spać.
Randal położył się przy ogniu i okrył płaszczem. Dopóki udawało mu się pokonać senność,
obserwował
29
czarodzieja, w nadziei że ten powie coś więcej. Jednak tej nocy Madoc nie odezwał się już ani
słowem.
Nadeszła jesień, a wędrowcy wciąż byli w drodze. Przeszli przez wrzosowiska na wyżynach,
przemierzyli rozległe pustkowia i pokonali łańcuch stromych gór. Teraz szli wśród ściernisk, które w
chłodniejsze poranki pokrywały się szronem. Wreszcie gościniec wyprowadził ich na wzniesienie, skąd
rozpościerał się widok na szary kamienny gród nad zatoką w kształcie półksiężyca.
Randal nigdy dotąd nie widział tylu budynków zgromadzonych w jednym miejscu. „W porównaniu z
tym miastem wioska Doun jest niczym - myślał. -Tutaj zmieściłaby się na targowisku".
Zza pleców doszedł go cichy głos Madoca:
-
Jeśli gdziekolwiek masz uczyć się podstaw magii, to tutaj, w Tarnsbergu, w tutejszej Schola
Sorceriae.
-
W czym?
Randal spojrzał na czarodzieja. Pamiętał ten zwrot: Madoc używał go czasem w zaklęciach,
szeptanych w jakimś nieznanym języku. Nie znał jednak znaczenia tych słów.
-
Schola Sorceriae - powtórzył Madoc. - W Zapomnianej Mowie znaczy to Szkoła Czarodziejów.
-
Zapomniana Mowa...? - Randal nigdy jeszcze nie słyszał tego terminu. - Czy to język magii?
Madoc potrząsnął głową.
-
Nie, chłopcze. To zaledwie język, jakim przed wiekami mówiono w południowych krajach.
Używają go wszyscy magowie. Dzięki niemu mogą się porozumiewać, bez względu na to, skąd
pochodzą.
30
-
Czy i ja się go nauczę?
-
Nauczyłeś się czytać, prawda? - czarodziej czekał na odpowiedź i chłopiec musiał skinąć
głową. -Dobrze więc - Madoc uznał, że zgoda chłopca wyczerpała temat. - Czas przekonać się, czy
Szkoła Czarodziejów zechce cię przyjąć. Chodź, chłopcze.
Ruszył w dół stoku, a za nim nieco wystraszony Randal. „Czy szkoła zechce mnie przyjąć?" - myślał
chłopiec. Dotąd nigdy nie przyszło mu do głowy że ta długa wędrówka może okazać się bezcelowa.
Nowa perspektywa zmroziła go. „Dokąd pójdę, jeśli czarodzieje mnie nie zechcą? Co zrobię?".
Po przekroczeniu bram miasta Randal zapomniał o swoich rozterkach. Tarnsberg był hałaśliwy,
zatłoczony i... śmierdzący w porównaniu ze skromnymi, ale schludnymi wioskami Breslandii. Chłopiec
starał się trzymać blisko Madoca, gdy ten szybko przedzierał się przez wąskie i kręte uliczki. Nareszcie
stanęli przed gospodą, czystym i porządnym lokalem pod szyldem przedstawiającym Grymaszącego
Gryfa. Frontowe drzwi stały otworem. Madoc wszedł do środka, a Randal postąpił za nim.
Przywykłym do światła oczom chłopca izba wydała się mroczną jaskinią. W powietrzu unosiła się
ciężka woń piwa, dymu i pieczonego mięsa. Madoc od razu skierował się w stronę mężczyzny w
fartuchu, opartego o framugę drzwi kuchni. Randal, który od śniadania nie miał nic w ustach, ucieszył
się na myśl o posiłku.
Czekając, chłopiec rozglądał się wokół. Jak wszystko w Tarnsbergu, Grymaszący Gryf wydał mu
31
-
Czy i ja się go nauczę?
-
Nauczyłeś się czytać, prawda? - czarodziej czekał na odpowiedź i chłopiec musiał skinąć
głową. -Dobrze więc - Madoc uznał, że zgoda chłopca wyczerpała temat. - Czas przekonać się, czy
Szkoła Czarodziejów zechce cię przyjąć. Chodź, chłopcze.
Ruszył w dół stoku, a za nim nieco wystraszony Randal. „Czy szkoła zechce mnie przyjąć?" - myślał
chłopiec. Dotąd nigdy nie przyszło mu do głowy, że ta długa wędrówka może okazać się bezcelowa.
Nowa perspektywa zmroziła go. „Dokąd pójdę, jeśli czarodzieje mnie nie zechcą? Co zrobię?".
Po przekroczeniu bram miasta Randal zapomniał o swoich rozterkach. Tarnsberg był hałaśliwy,
zatłoczony i... śmierdzący w porównaniu ze skromnymi, ale schludnymi wioskami Breslandii. Chłopiec
starał się trzymać blisko Madoca, gdy ten szybko przedzierał się przez wąskie i kręte uliczki. Nareszcie
stanęli przed gospodą, czystym i porządnym lokalem pod szyldem przedstawiającym Grymaszącego
Gryfa. Frontowe drzwi stały otworem. Madoc wszedł do środka, a Randal postąpił za nim.
Przywykłym do światła oczom chłopca izba wydała się mroczną jaskinią. W powietrzu unosiła się
ciężka woń piwa, dymu i pieczonego mięsa. Madoc od razu skierował się w stronę mężczyzny w
fartuchu, opartego o framugę drzwi kuchni. Randal, który od śniadania nie miał nic w ustach, ucieszył
się na myśl o posiłku.
Czekając, chłopiec rozglądał się wokół. Jak wszystko w Tarnsbergu, Grymaszący Gryf wydał mu
31
A
się olbrzymi. W izbie jadalnej zmieściłyby się dwie lub trzy wiejskie karczmy. Gdy oczy przyzwyczaiły
się do mroku, Randal spostrzegł, że w gospodzie nie brakowało klientów.
W kącie izby, przy długim stole, siedziała grupa chłopców i dziewcząt. Wszyscy słuchali starszego
mężczyzny, który przechadzał się tam i z powrotem wzdłuż stołu, nie przestając mówić. Mówca
odziany był w sięgającą podłogi tunikę z błękitnej satyny; jej haftowane złotą nicią ozdoby i
nieprawdopodobnie szerokie rękawy wyglądały równie dziwacznie jak północny strój Madoca.
Większość słuchaczy ubrana była w rozmaite, często bardzo skromne i mocno znoszone szaty, ale
wszyscy mieli na ramionach czarne togi. Randal zastanawiał się, co to za bractwo.
Po latach usługiwania przy stole lorda Alyena Randal posiadł umiejętność dyskretnego
podsłuchiwania rozmów. Wykorzystał ją teraz i ze zdumieniem stwierdził, że słucha wykładu.
Mężczyzna w błękitnej szacie głębokim, miękkim głosem mówił o tajnikach magii.
-
Czym jest, zapytacie, siła życia? Otóż jest ona tym, co napędza magię i czyni ją możliwą.
Nauczyciel przerwał i obrzucił wzrokiem uczniów, skrobiących coś gorączkowo na skrawkach papieru i
w małych, oprawnych w skórę kajetach.
-
Każda istota - podjął po chwili - ma w sobie ową siłę. Ludzka jest wyżej rozwinięta, choćby
dlatego, że jesteśmy świadomi jej istnienia. A teraz... - mężczyzna wskazał jedną z uczennic. - Co jest
najdoskonalszym symbolem siły życia?
32
-
Krew, mistrzu - powiedziała dziewczyna. - Ponieważ gdy z rany płynie krew, razem z nią
ucieka życie.
Nauczyciel skinął głową.
-
Musicie jednak wiedzieć, że istnieją rzeczy martwe, które mają w sobie siłę życia. Krew jest w
istocie symbolem i niczym więcej, ale symbolem niebywale potężnym. Ilu z was choćby słyszało o
innych sferach bytu...? W miarę oddalania się od własnej sfery bytu, coraz trudniej utrzymać się tam,
dokąd się dotarło, i coraz trudniej zachować moc. Z tego powodu sfery chaosu i ładu mają znikomy
wpływ na nas tutaj. Lecz jeśli istota z obcej sfery zasmakuje krwi... oraz siły, jakiej krew jest
symbolem... jej potęga na tym świecie może być olbrzymia.
Randal nie miał pojęcia, o czym mówi nauczyciel, ale wykład zafascynował go. Słuchałby dalej, ale w
tym momencie nadszedł Madoc z obiadem; były to dwa olbrzymie płaty mięsa, jeszcze skwierczące i
ociekające sosem, oraz dzban brązowego jabłecznika. Wędrowcy znaleźli wolny stół i Randal rzucił się
na jedzenie, zapomniawszy o bożym świecie. Minęło kilka minut. Chłopiec właśnie wysączał ostatnią
kroplę napoju ze swojego kubka, gdy usłyszał stukot odsuwanego stołka. Do stołu przysiadł się
mężczyzna w błękitnej szacie.
-
Madoc! Ty zgrzybiały złodzieju owiec, co cię do nas sprowadza?!
Randal zakrztusił się jabłecznikiem. Nawet lord Alyen przemawiał do czarodzieja z większym
szacunkiem niż ten krzykliwie ubrany nieznajomy. Ale Ma-d< roześmiał.
33
-
Coś, co znalazłem podczas wędrówki, Crannach - odparł, po czym zaczął mówić w języku,
jakiego Randal nie rozumiał. Oczywiste było tylko to, że nie jest to ani Zapomniana Mowa, ani język,
używany w Breslandii.
Kiedy mężczyźni rozmawiali, Randal rozglądał się po izbie. Grupa, która wcześniej słuchała wykładu,
teraz rozproszyła się. Młodzi ludzie siedzieli samotnie, zatopieni w notatkach i książkach, albo
gorączkowo rozprawiali o czymś w grupkach. Nie udzielił im się swobodny i wesoły nastrój nowego
towarzysza Ma-doca. W istocie wszyscy wyglądali na mocno czymś przejętych i zatroskanych.
„Studenci magii? - myślał Randal. - Czemu są tacy ponurzy?". Ich posępne twarze dały mu do
myślenia. Jeśli sam zostanie uczniem, może dowie się, czemu tak niewielu z nich ma pogodny wyraz
twarzy.
Głos Madoca wyrwał Randala z rozmyślań.
-
Mój chłopcze, chciałbym, żebyś poznał mojego przyjaciela, mistrza Crannacha. Mistrz zgadza
się, że powinniśmy przedstawić cię rektorom Szkoły Czarodziejów.
Randal przeniósł wzrok na nieznajomego.
-
To znaczy, że naprawdę mam szansę na nauczenie się magii?
-
O tak! - rzekł Crannach. - Jeśli tylko rektorzy cię przyjmą, jeśli zdołasz znaleźć sobie mistrza,
który zechce cię uczyć, oraz jeśli znajdziesz w sobie dość siły.
Mistrz przeszył Randala badawczym spojrzeniem.
-
Mistrz Madoc powiedział mi, że twoje przygotowanie pozostawia wiele do życzenia i że
dopiero nie-
34
dawno podjąłeś decyzję wstąpienia do szkoły. Obawiam się, że to nie ułatwi ci życia. Jeśli jednak
rzeczywiście nadajesz się na czarodzieja, to ta szkoła jest dla ciebie najodpowiedniejszym miejscem.
Rozdział III-
Schola Sorceriae
Randal spędził w Grymaszącym Gryfie trzy dni. Sypiał w małym pokoiku na piętrze, a dni spędzał w
izbie jadalnej, gdzie słuchał Crannacha nauczającego studentów magii. Madoc codziennie dokądś
wychodził, by załatwiać własne sprawy, z jakich nie zwierzał się chłopcu.
Czwartego dnia czarodziej zbudził Randala o świcie, czekał w milczeniu, aż zaspany chłopiec włoży
ubranie, po czym wyprowadził go z gospody. Nad wyludnionymi ulicami wisiało szare niebo, na
którym płonęły jeszcze ostatnie gwiazdy. Madoc zaprowadził Randala do wysokiego kamiennego
gmachu, mieszczącego się prawie w środku miasta. Pokonawszy schody o kilku szerokich, lecz niskich
stopniach, stanęli przed solidnymi drewnianymi drzwiami. Randal niemal czuł na sobie wzrok
kamiennych mężczyzn i kobiet, spoglądających na niego z nisz między wąskimi, przeszklonymi
oknami. Madoc zatrzymał się i odwrócił twarzą do chłopca.
- Dziś staniesz przed grupą czarodziejów, rektorów Szkoły Czarodziejów - powiedział cicho. - Będą
36
zadawać ci pytania. Zwracaj się do nich z szacunkiem i mów prawdę.
-
O co będą mnie pytać? - wyszeptał Randal.
Madoc uciszył go ruchem ręki i w tym samym momencie bezszelestnie otworzyły się drzwi. Z mroku
wyłoniła się zakapturzona postać. Randal był zbyt wystraszony, by zareagować na zapraszający gest.
Madoc pchnął go delikatnie.
-
Tutaj musimy się rozstać. Powodzenia.
Randal przestąpił przez próg i wzdrygnął się, gdy
wielkie drzwi zatrzasnęły się za nim z łoskotem. Spiesznie podążył za niemym przewodnikiem
wchodzącym na długą wstęgę schodów. Drewnianą poręcz podtrzymywały groteskowe
człekopodobne stwory i dziwaczne zwierzęta, wyrzeźbione z tak wielką dokładnością, iż Randal
uwierzyłby, że istniały naprawdę. Zresztą teraz uwierzyłby we wszystko.
Na wyższym piętrze przewodnik zatrzymał się przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Randal nie
miał odwagi zapytać, co dalej. Stali tak w milczeniu przez dłuższy czas.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, drzwi otworzyły się. Randal ujrzał przestronną salę, dłuższą niż
wielka sala w Doun i niemal tak samo wysoką. Pod ścianami stały drewniane regały sięgające sufitu i
uginające się pod ciężarem setek książek. Tuż nad nimi jaśniały nieduże okienka, przez które sączyło
się mleczne światło poranka. Jednak większość rozjaśniającego salę blasku pochodziła od dwóch
wielora-miennych lichtarzy, ustawionych na stole na samym końcu sali.
37
Za stołem, na bogato zdobionych krzesłach z wysokimi oparciami, siedziało pięć osób. Dwie były w
podeszłym wieku: mężczyzna i siedząca w środku kobieta mieli siwe włosy i twarze pokryte
zmarszczkami. Trzecią osobę Randal już znał. Był to mistrz Crannach, poznany przezeń w gospodzie.
Czwarty mężczyzna wyglądał na znacznie młodszego. Miał gęste złote włosy i przystojną twarz o
regularnych rysach.
Piątą osobą był Madoc. Pozostałych czterech czarodziejów okrywały ciężkie togi z czarnej tkaniny, z
olbrzymimi kapturami, które odrzucone do tyłu odsłaniały satynową podszewkę. Madoc odziany był
w swój szary kilt i szafranową tunikę, ale na oparciu jego krzesła wisiała podobna czarna toga. Randal
nie wątpił, że jego przyjaciel i nauczyciel miał do niej pełne prawo. Zaiste musiał być potężnym
magiem, skoro zasiadał z rektorami Szkoły Czarodziejów jak z równymi sobie.
Milczący przewodnik poprowadził Randala przed stół, skłonił się, po czym wycofał w cień,
pozostawiając chłopca samego.
Przez dłuższy czas żaden dźwięk nie zakłócał ciszy. Randal stał bez ruchu, tak jak uczono go, kiedy był
giermkiem. Czekał. Wreszcie przemówił najstarszy z obecnych:
-
Widzę, że nosisz miecz.
Randal skinął głową i znów znieruchomiał. Po kolejnej długiej pauzie czarodziej rozkazał:
-
Odrzuć go!
Randal powoli odpasał broń: krótki miecz, podarowany mu przez ojca przed przekazaniem syna pod
38
opiekę lorda Alyena. Miecz należał do rodziny chłopca od wielu pokoleń. Randal nie musiał
wyjmować go z pochwy, by przypomnieć sobie jego ciężar, wyważenie i sposób, w jaki nieco za duża
rękojeść układała się w dłoni. Przez chwilę ważył go w rękach, po czym silnie odrzucił w bok. Miecz
spadł na deski podłogi, burząc ciszę metalicznym łoskotem. Gdy echo rozpłynęło się w powietrzu,
Randalowi pozostało jedynie uczucie osamotnienia i bezradności.
-
Dlaczego chcesz zostać czarodziejem? - głos Madoca zabrzmiał obco, niemal nieprzyjaźnie.
Chłopiec uniósł głowę i spojrzał na człowieka, z którym wędrował przez ostatnie kilka miesięcy Kiedyś
już Madoc zadał mu to pytanie, ale Randal nadal nie znał odpowiedzi. Ogarnięty desperacją, wyrzucił
z siebie pierwsze słowa, jakie przyszły mu na myśl.
-
Ponieważ nie chcę być nikim innym.
Jasnowłosy mężczyzna rzucił Madocowi spojrzenie, którego wymowy Randal nie zdołał pojąć. Kolejne
pytanie padło z jego ust:
-
Ile książek dotąd przeczytałeś?
-
Ani jednej, mistrzu.
-
Zatem nauka nie przyjdzie ci łatwo - w głosie czarodzieja pobrzmiewał żal. - Większość
uczniów rozpoczynających studia przeczytała przynajmniej jeden wolumin.
Mistrz Crannach skinął na Randala.
-
Zbliż się, chłopcze.
Chłopiec podszedł do stołu. Ku jego zaskoczeniu, Crannach podał mu nieduże lusterko: piękne i
kosztowne, wykonane ze szkła, a nie z polerowanej blachy
39
-
Trzymaj to - rozkazał czarodziej. - Nie puszczaj, dopóki ci nie pozwolę.
Randal skinął głową.
-
Tak mistrzu.
Ujął lusterko i wbił wzrok w czarodzieja, oczekując dalszych poleceń. Nagle drgnął, poczuwszy, że
rękojeść staje się coraz cieplejsza. Spojrzał w dół i ujrzał, że lustro rozgorzało jasną poświatą.
Spomiędzy palców promieniowały strumienie błękitnobiałego światła. Randal zagryzł wargę. Metal
zaczynał parzyć mu dłoń. W uszach chłopca rozbrzmiewały słowa Sir Palamona, jakie padły na
dziedzińcu Doun, gdy podczas lekcji fechtunku Randal złamał obojczyk: „Rycerz nie zwraca uwagi na
ból".
Randal przeniósł wzrok na grupę czarodziejów. „Czarodziej także - przekonywał sam siebie. - Jeśli
teraz upuszczę lustro, nigdy nie zostanę czarodziejem...".
Był tak pochłonięty walką z bólem, że zrazu nie spostrzegł, że lustro zaczyna się przemieniać.
Rękojeść na powrót stała się chłodna, ale jednocześnie zaczęła rosnąć. Stawała się coraz grubsza i
śliska, aż wreszcie poruszyła się; Randal nie trzymał już lustra. Wokół jego ramienia błyskawicznie
okręcił się długi zielony wąż. Przeszył chłopca wzrokiem, syknął i zaatakował.
Bestia zatopiła zęby głęboko w szyi ofiary. Randal zacisnął oczy i krzyknął. Po chwili przenikliwy ból
ustąpił uczuciu odrętwienia, jakie ogarnęło twarz chłopca, by spłynąć na piersi i ramiona. Tracąc
czucie w dłoniach, Randal desperacko zacisnął je na wijącym się cielsku gada. „Jeśli puszczę, nigdy nie
zostanę cza-
40
rodziejem...". Z wysiłkiem uniósł powieki i powiódł wzrokiem dookoła, ale ujrzał tylko tańczące
rozmazane plamy, stopniowo niknące w ciemności. Kolana ugięły się pod nim i chłopiec już miał
upaść, gdy z oddali dobiegł go władczy głos Madoca, przemawiającego w Zapomnianej Mowie.
W tym samym momencie Randal oprzytomniał. Znów widział wszystko wyraźnie, a lustro w jego dłoni
było tylko lustrem, w którym odbijała się blada i przerażona twarz.
W ciszy zagrzmiał głos czarodzieja:
-
Schola Sorceriae przyjmuje cię na próbę. Czy wiesz, czemu kazano ci odrzucić miecz?
-
Czarodzieje nie używają broni - odrzekł chłopiec. - Wszyscy to wiedzą.
-
To prawda - zgodził się starzec. - Ale to nie wszystko. Czyn ów symbolizuje kres twojego
dotychczasowego życia i początek nowego. Musisz zapomnieć o zabawkach z czasów dzieciństwa.
Randal z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Wyobraził sobie reakcję Sir Palamona na wieść o tym,
że ktoś nazwał miecz zabawką.
Teraz po raz pierwszy przemówiła czarodziejka. Jej nieruchome spojrzenie zdawało się przenikać w
głąb duszy chłopca.
-
O kilku rzeczach powinieneś wiedzieć - powiedziała cicho. - Przede wszystkim nie będziesz
atakować ani bronić się za pomocą miecza, sztyletu ani żadnej rycerskiej broni. Adeptom sztuk
magicznych nie wolno jej używać. Po drugie, nie będziesz mówił niczego prócz prawdy.
41
„To łatwe" - pomyślał Randal.
Czarodziejka westchnęła ze smutkiem.
-
Mylisz się - powiedziała. - To wcale nie jest łatwe.
Randala ogarnęła trwoga. „Czyżby czytała w moich myślach?".
-
Nie - rzekła kobieta. - Nie szperam w twoim umyśle. Każdy nowy uczeń myśli to samo, kiedy
staje tu przed nami. Uznaj to za swoją pierwszą lekcję: nie każde dziwne zjawisko jest pokazem
czarodziejskich mocy.
Egzamin najwyraźniej dobiegł końca. Człowiek w kapturze, który przyprowadził Randala przed oblicze
rektorów, wyłonił się z cienia i wyprowadził nowego ucznia na długi krużganek po drugiej stronie
gmachu. Randal poczuł woń gotowanego jedzenia i usłyszał daleki gwar głosów.
Na końcu krużganka milczący przewodnik zatrzymał się i odrzucił kaptur na plecy. Randal ujrzał
pogodną twarz młodzieńca, zaledwie o rok lub dwa starszego od kuzyna Waltera.
-
Witam w Szkole Czarodziejów - powiedział wesoło młodzian. Jego głos brzmiał obco w uszach
Randala: nie było w nim północnej melodyjno-ści głosu Madoca ani twardego brzmienia mowy
Crannacha. - Skoro mamy spędzić razem trochę czasu, to chyba powinniśmy się poznać. Jak się
nazywasz?
-
Jestem Randal.
-
To wszystko? - młody człowiek wyglądał na zaintrygowanego.
42
Randal zastanawiał się przez chwilę. Postanowił zostać czarodziejem, nie informując o tym swojej
rodziny Używanie rodowego nazwiska wydało mu się cokolwiek nie na miejscu.
-
Po prostu Randal - powiedział. - Na razie.
Młodzieniec skinął głową ze zrozumieniem.
-
Ja jestem Pieter - uśmiechnął się i ukłonił. - Byłem uczniem mistrzyni Pullen, zanim
powędrowałem w świat jako wędrowny czarodziej. Pullen to dama, którą właśnie poznałeś. Odkąd
wróciłem, by stanąć do egzaminu, często zleca mi drobne prace. „Skoro nie uczęszczasz już na lekcje i
nie wyglądasz na zajętego nauką, to może zrobiłbyś coś dla mnie?".
Pieter naśladował głos czarodziejki tak udanie, że Randal nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
Nagle stropił się i zamilkł, zakłopotany swoim zachowaniem.
-
Och, nie przejmuj się - powiedział Pieter. - Jeśli śmiech pomaga ci się odprężyć, śmiej się do
woli.
Chłopcy przeszli krużgankiem do sąsiedniego budynku, gdzie wspięli się po stromych drewnianych
schodach, kończących się niemal pod samymi krokwiami. Grube zasłony, podwieszone pod belkami,
dzieliły obszerne poddasze na kilkadziesiąt małych pomieszczeń.
Wyglądając przez okienko w spadzistym dachu, Randal spostrzegł, że szkoła nie mieści się, tak jak
przypuszczał, w pojedynczym gmachu. Z wysokości trzeciego piętra ujrzał skupisko budynków
rozmaitych rozmiarów i stylów, rozrzuconych bezładnie i połączonych ze sobą zadaszonymi
chodnikami, łukami oraz małymi przybudówkami.
43
Na środku długiego poddasza Pieter zatrzymał się i zawołał:
-
Hej! Boarin!
-
Czego chcesz?! - zirytowany głos dobiegł zza jednej z zasłon.
Pieter odchylił ciężką płachtę, odsłaniając niewielką alkowę, utworzoną przez daszek okna.
Wewnątrz, na dużym drewnianym krześle, siedział młody mężczyzna. Na stole przed nim leżała
otwarta księga. Młodzieniec odwrócił się i warknął:
-
Nie widzisz, że jestem zajęty?
-
Nie przez zasłonę. Za kogo ty mnie masz, za magika?
Boarin uśmiechnął się kwaśno.
-
Tysiące błaznów szukają zarobku, a ty rozdajesz dowcipy za darmo. Mów, czego chcesz tym
razem.
-
Miejsca dla mojego przyjaciela. To jest Randal. Właśnie przyjechał.
-
Ulokuj go u Gaimara. To jedyny pokój, w jakim nie tłoczą się przynajmniej trzy osoby. A teraz,
jeśli nie macie więcej pytań, zmykajcie stąd. Jutro prezentuję swoją iluzję przed mistrzem Laergiem.
-
Kto to jest? - spytał szeptem Randal, kiedy wraz z Pieterem znalazł się już na schodach. - I kto
to jest mistrz Laerg?
-
Boarin? - odrzekł Pieter. - Niedawno zdał egzaminy. Teraz pracuje nad swoim dziełem
mistrzowskim: pokazem magii, jaki trzeba zaprezentować swojemu nauczycielowi, by dowieść, że jest
się godnym tytułu mistrza. Szkoła daje mu kąt do spania i wyżywienie w zamian za nadzór nad młod-
44
szymi uczniami. Jeśli chodzi o Laerga, to już go poznałeś.
Randal wrócił myślą do spotkania z rektorami.
-
Który z nich?
-
Siedział na końcu, najdalej jak mógł od mistrza Madoca. - Pieter pokręcił głową. - Dwaj
najwięksi czarodzieje, jakich szkoła miała w ciągu ostatniego wieku, a lubią się jak pies z jeżem.
Zapamiętaj me słowa: nieczęsto będziesz widywał swojego przyjaciela z północy, dopóki uczy tutaj
Laerg.
Randal poczuł ukłucie niepokoju. Miał nadzieję, że Madoc będzie pomagał mu w pierwszych dniach
nowego nieznanego życia. Ponadto wydało mu się dziwnie małostkowe, że dwaj wielcy magowie
boczą się na siebie i obrażają niczym zaściankowi szlachcice, spierający się o przesunięty kamień
graniczny.
Chłopiec postanowił nie myśleć o tym, skoro na razie nie wiedział nic o zwyczajach czarodziejów.
Pieter najwyraźniej nie dostrzegł niczego dziwnego w chłodnych stosunkach między Madokiem a
mistrzem Laergiem.
Gdy zeszli na dół, Pieter stanął przy drzwiach, wbudowanych w ścianę klatki schodowej.
-
Skoro masz już pokój - powiedział - pozostało nam zdobyć dla ciebie togę i kajet.
Otworzył drzwi, odsłaniając mały, wypełniony półkami pokoik. Na wyższych leżały sterty starannie
poskładanych czarnych strojów. Niżej stały rzędy identycznych ksiąg w grubych solidnych okładkach
ze skóry i wystarczająco małych, by swobodnie mieściły się w tornistrze lub głębokiej kieszeni. Pieter
45
zmierzył Randala wzrokiem, po czym wydobył togę z jednego ze środkowych stosów.
-
To jest toga ucznia - oznajmił, wręczając strój chłopcu. - Nosi się ją na codziennym ubraniu.
Dzięki niej każdy w Tarnsbergu będzie wiedział, że uczysz się w Szkole Czarodziejów.
Randal wsunął ręce w szerokie rękawy i poruszył ramionami, by ułożyć na nich materiał. Teraz był
ubrany tak samo, jak adepci sztuki magicznej, których obserwował w Grymaszącym Gryfie.
Zastanawiał się, ile czasu minie, nim na jego twarzy pojawi się ta sama zatroskana mina.
Odwrócił się do Pietera. Kadet trzymał w ręku księgę. Randal wziął ją i szybko przerzucił pergaminowe
strony. Poza sześcioma linijkami wypisanymi na pierwszej stronie, kartki były czyste.
-
Jest pusta - zdziwił się nie wiadomo czemu.
-
Nie na długo - odparł Pieter. - Będziesz ją zapełniał w miarę postępów w nauce. Na razie
wykaligrafuj swoje imię na wewnętrznej stronie okładki. Potrafisz pisać, prawda? Aha, i naucz się na
pamięć zaklęcia na pierwszej stronie.
-
Zaklęcia?
-
Uspokaja umysł i pomaga w koncentracji -wyjaśnił Pieter. - Oczywiście jeśli nauczysz się je
uruchamiać. Do tego czasu może mieć odwrotny efekt.
Pieter zaśmiał się z własnego żartu.
-
A teraz, co do posiłków...
Randal z roztargnieniem słuchał pouczeń kolegi. „Jeśli nauczę się je uruchamiać" - myślał. Wyglądało
46
47
na to, że rzucanie czarów wymagało czegoś więcej niż tylko talentu i znajomości odpowiednich słów.
Pieter zakończył przemowę, oznajmiając, że do kolacji Randal zdany jest na siebie. Randal pomyślał
najpierw o powrocie na poddasze, do komórki, którą miał dzielić z nieznanym jeszcze Gaimarem.
Zamiast tego wyszedł na krużganek. Zadaszony chodnik wytyczał granicę niewielkiego ogrodu z
fontanną na środku. Chłopiec usiadł na szerokim kamiennym brzegu fontanny i otworzył kajet na
pierwszej stronie.
Ku swemu przerażeniu odkrył, że słowa zaklęcia są dlań niepojęte, nawet kiedy odczytywał je sylaba
po sylabie. Przypomniał sobie, co Madoc mówił o Zapomnianej Mowie - języku czarodziejów - i zaczął
rozumieć, co miał na myśli Pieter, mówiąc o nauce używania zaklęć. „Nie wiem nawet, jak to się
wymawia
-
pomyślał ze złością. - Jak więc mam sprawić, by zaklęcie działało dla mnie?".
Zatrzasnął kajet i jął przypatrywać się parce pomarańczowych rybek, pływających tam i z powrotem
w mętnej sadzawce. „W co ja się wplątałem? - myślał.
-
A jeśli mistrz Crannach i mistrz Laerg mają rację? A jeśli to ponad moje siły?". Z niewesołych
rozmyślań nie wyrwał go nawet odgłos kroków.
-
Nowy uczeń?! - rozległ się wesoły głos. - Od razu widać!
Randal obejrzał się z niezadowoloną miną; nie było mu do śmiechu.
-
Coś ty za jeden?
-
Jestem Nicolas - odparł nieznajomy: mężczyzna z rzadką kręconą brodą. - Przyjaciele mówią
mi Nick.
48
-
Jesteś mistrzem?
Nick roześmiał się głośno.
-
Niezupełnie, zaledwie uczniem, tak jak cała reszta.
Randal poczuł zakłopotanie: jak mógł nie zwrócić
uwagi na czarną togę, taką samą, jaka okrywała jego ramiona. Jednak młodzieniec nie wyglądał na
obrażonego i Randal zmienił temat.
-
Mieszkasz w dormitorium?
Nick potrząsnął głową.
-
Wynajmuję pokój w mieście, tak jak większość starszych uczniów. Mniejszy tłok i lepsze
jedzenie.
Randal skrzywił się.
-
Czy wy tutaj zawsze skarżycie się na wszystko?
-
Cóż - Nick wzruszył ramionami - to pomaga zabić czas. Za kilka miesięcy będziesz tak samo
nieznośny, jak każdy z nas.
-
Zapewne - zgodził się Randal.
Spojrzał jeszcze raz na Nicolasa. Uśmiechnięty brodacz musiał być starszy od Pietera czy Boarina i
niewiele młodszy od mistrza Laerga, który tego ranka zasiadał wśród rektorów.
-
Od jak dawna tu jesteś?
-
Będzie z osiem latek - Nick wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Serce Randala zamarło.
-
To trwa tak długo?!
-
Skąd - odparł Nick. - To ja jestem tu tak długo.
Starszy uczeń kopnął kamyk, leżący na brzegu fontanny.
-
Podoba mi się tu - podjął po chwili. - Dlatego będę odwlekał odejście ze szkoły tak długo, jak
się da.
49
Tymczasem mam własny pokój nad warsztatem cieśli. Pozwala mi tam mieszkać w zamian za drobne
przysługi. Na przykład pilnuję warsztatu, kiedy cieśla kupuje drewno, albo mówię mu, czy dziś będzie
padać...
Randal rzucił mu pytające spojrzenie i Nick pośpieszył z wyjaśnieniem.
-
Nie można studiować i nie nauczyć się niczego. A ja mam za sobą najdłuższy nieprzerwany
okres studiów w historii Szkoły Czarodziejów.
-
Ile wyniósł najkrótszy? - zaciekawił się Randal.
-
Dwa lata - odparł Nick. - Tyle był uczniem mistrz Laerg.
-
Oczywiście... - powtórzył Randal, myśląc o jasnowłosym magu. - Podobno jest dobry.
-
Jest genialny! - wykrzyknął Nick. - Nigdy nie zdołam mu dorównać. Zresztą jemu nikt nie
dorówna. Ale nie mówmy już o tym. Czy ktokolwiek zadał sobie trud i wyłuszczył ci tutejsze zasady?
Randal zaprzeczył ruchem głowy.
-
Mistrz Madoc i Pieter powiedzieli mi to i owo, ale niewiele.
Starszy uczeń usiadł obok Randala na brzegu fontanny.
-
Zatem pozwól, że cię wtajemniczę. Pierwszy rok lub dwa spędzisz uczęszczając na lekcje i
ucząc się podstaw magii. Potem będziesz musiał przystąpić do egzaminu. Jeśli go zdasz, to znaczy, że
jesteś gotowy do samodzielnych studiów pod okiem jednego z mistrzów: na przykład pani Pullen albo
Laerga. Jednak przed najtrudniejszym zadaniem staniesz dopiero, gdy mistrz nada ci tytuł
wędrownego czarodzieja.
50
Tymczasem mam własny pokój nad warsztatem cieśli. Pozwala mi tam mieszkać w zamian za drobne
przysługi. Na przykład pilnuję warsztatu, kiedy cieśla kupuje drewno, albo mówię mu, czy dziś będzie
padać...
Randal rzucił mu pytające spojrzenie i Nick pośpieszył z wyjaśnieniem.
-
Nie można studiować i nie nauczyć się niczego. A ja mam za sobą najdłuższy nieprzerwany
okres studiów w historii Szkoły Czarodziejów.
-
Ile wyniósł najkrótszy? - zaciekawił się Randal.
-
Dwa lata - odparł Nick. - Tyle był uczniem mistrz Laerg.
-
Oczywiście... - powtórzył Randal, myśląc o jasnowłosym magu. - Podobno jest dobry.
-
Jest genialny! - wykrzyknął Nick. - Nigdy nie zdołam mu dorównać. Zresztą jemu nikt nie
dorówna. Ale nie mówmy już o tym. Czy ktokolwiek zadał sobie trud i wyłuszczył ci tutejsze zasady?
Randal zaprzeczył ruchem głowy.
-
Mistrz Madoc i Pieter powiedzieli mi to i owo, ale niewiele.
Starszy uczeń usiadł obok Randala na brzegu fontanny.
-
Zatem pozwól, że cię wtajemniczę. Pierwszy rok lub dwa spędzisz uczęszczając na lekcje i
ucząc się podstaw magii. Potem będziesz musiał przystąpić do egzaminu. Jeśli go zdasz, to znaczy, że
jesteś gotowy do samodzielnych studiów pod okiem jednego z mistrzów: na przykład pani Pullen albo
Laerga. Jednak przed najtrudniejszym zadaniem staniesz dopiero, gdy mistrz nada ci tytuł
wędrownego czarodzieja.
50
Wówczas będziesz musiał ruszyć w świat i radzić sobie za pomocą magii, dopóki nie będziesz gotowy
do powrotu, końcowych egzaminów i prezentacji swojego mistrzowskiego dzieła.
Nick strącił do sadzawki kolejny kamyk. Spłoszona rybka śmignęła w kierunku cienistego gąszczu
wodorostów.
-
Na tym etapie wielu rezygnuje - uśmiech znikł z jego twarzy. - Królestwo nie jest już
bezpiecznym miejscem dla wędrowca, zwłaszcza jeśli nie możesz nosić stali i nie masz wielkiego
doświadczenia w posługiwaniu się magią. Spośród tych, którzy się nie poddali, wielu nigdy nie
wróciło...
Nicolas urwał i zamyślił się. W głowie Randala raz jeszcze rozległ się głos Madoca: „Być może,
przetrwasz to wszystko, by w podeszłym wieku stać się czcigodnym siwobrodym mędrcem, ale tej
chwili nie dożyje żaden z twoich przyjaciół".
Tymczasem melancholia opuściła Nicka równie szybko, jak przyszła.
-
Ale ty nie musisz się jeszcze tym martwić -uśmiechnął się do Randala. - W pierwszym roku
nauki czym innym będziesz zaprzątał sobie głowę.
Rozdział I
Uczniowie czarodziejów
Resztę dnia Randal spędził na próbach zapamiętania zaklęcia poprawiającego koncentrację. Wmawiał
sobie, że oto wreszcie zajmuje się prawdziwą magią, lecz w głębi serca wiedział, że bierne
recytowanie słów nie może przynieść pożądanego skutku. Martwe dźwięki nikły w powietrzu i Randal
nie czuł nawet namiastki owego napięcia, jakiego doznawał w czasie pokazów Madoca w Doun.
O zmierzchu chłopiec potrafił już powtórzyć słowa zaklęcia bez zaglądania do kajetu, ale było to
wszystko, co zdołał osiągnąć. Teraz wiedział, dlaczego spotkani w Grymaszącym Gryfie uczniowie
Cran-nacha nie wyglądali wesoło. Zaczął też rozumieć, dlaczego spory były ulubioną rozrywką
wszystkich uczniów i kadetów, jakich spotkał do tej pory. „Mimo to dziwi mnie - pomyślał - że
mistrzowie przymykają oko na to wszystko".
A jednak uwaga, jaka w opinii lorda Alyena lub Sir Palamona byłaby czystą impertynencją, w szkole
pełniła funkcję punktu wyjścia dla godzinnej lub dłuższej
52
dyskusji, a spory, o czym Randal miał się wkrótce przekonać, były dla magów chlebem powszednim.
Już pierwszy posiłek w refektarzu - długiej sali, w której przy długich stołach wspólnie jadali uczniowie
i mistrzowie - był dla Randala także pierwszą demonstracją zamiłowania, jakim mistrzowie sztuk
magicznych darzyli wszelkie dysputy.
Sam posiłek nie należał do wykwintnych: składał się z przaśnego chleba, gotowanej soczewicy i sałaty.
Randal pochłonął swoją porcję bez sarkania, uznawszy, że jako nowicjusz nie powinien krytykować
szkolnej kuchni. Inny uczeń był jednak mniej powściągliwy.
-
Soczewica, soczewica, a potem znów trochę soczewicy - burczał młodzieniec, rozgrzebując
łyżką ziarenka. - Igramy z potęgą całego wszechświata, a nie możemy nawet wyczarować przyzwoitej
kolacji.
Mistrz siedzący u szczytu stołu - według słów Pietera nazywał się Tarn - dosłyszał komentarz albo też,
co bardziej prawdopodobne, jego wzgardliwy ton.
-
Zapewne dziwicie się, że nie zbieramy glist i martwych liści, by przemienić je w delikatesy.
Gwar przy stole ucichł, a czarodziej ciągnął dalej.
-
Pomówmy o tym. Przypuśćmy, że mógłbym to zrobić.
Mistrz zamknął oczy i wymamrotał krótkie zaklęcie. Misa z sałatą na środku stołu przeistoczyła się w
pieczonego bażanta na srebrnym półmisku.
-
A teraz powiedz - Tarn zwrócił się do nadąsane-go ucznia - jak sądzisz, dlaczego nie robimy
tego codziennie?
53
Młodzian wyglądał, jakby chciał zapaść się pod ziemię.
-
Ponieważ w ten sposób uczycie nas pokory? -powiedział niepewnie po dłuższej chwili.
Czarodziej westchnął.
-
Gdybyż to było możliwe. Nie! Czy któryś z was ośmieli się odpowiedzieć? No dalej, ktoś z was
musi mieć jakiś pomysł - Tarn wskazał Randala. - Dlaczego nie tworzymy strawy za pomocą magii?
Randal czuł na sobie wzrok wszystkich siedzących przy stole. Nie przypuszczał, że uwikła się w taką
dysputę, nim nauczy się formułować choćby najprostsze zaklęcie. Czerwony ze wstydu, wyrzucił z
siebie najprostszą odpowiedź, zbyt prostą, by brać ją pod uwagę.
-
Ponieważ strawa nie będzie strawą.
Mistrz Tarn wyglądał na zaskoczonego.
-
Ująłeś to mało precyzyjnie, ale trafiłeś w sedno. Miska warzyw, bez względu na to, co nam się
wydaje, pozostaje miską warzyw - czarodziej wskazał na bażanta. - To, co tu widzicie, jest wciąż
substancją roślinną, ani lepszą, ani gorszą niż przed chwilą.
Randalowi ślina napłynęła do ust. Widział delikatne brązowe mięso i czuł jego bogaty aromat. Nie
miał jednak odwagi, by go dotknąć.
-
Moglibyście to zjeść - ciągnął nauczyciel, jakby odgadując myśli Randala - i uwierzylibyście, że
raczyliście się ptakiem. Jednak wasze ciała nie dałyby się zwieść. A to dlatego, że to, co widzicie przed
sobą, jest w istocie iluzją, narzuconą waszym umysłom.
Jedzący przy sąsiednim stole czarodziej odwrócił się i głośno zawołał:
54
-
Bzdura! Kompletna bzdura i nonsens. Iluzja wpływa na umysł nie bardziej niż miraż. Iluzja
działa na powietrze, sprawiając, że widzimy to, czego w istocie nie ma.
Mistrz Tarn rzucił oponentowi wrogie spojrzenie.
-
Powiadam wam, iluzja jest snem na jawie.
-
Nic podobnego - zaprotestował drugi czarodziej. - Istoty pozbawione umysłów mimo
wszystko reagują na należycie skonstruowane iluzje.
-
Pokaż mi stworzenie pozbawione umysłu! -oburzył się mistrz Tarn. - Nawet psy próbują
biegać, kiedy śnią.
O pierwotnym pytaniu już dawno zapomniano. Mistrzowie wikłali się w gąszcz coraz bardziej
złożonych argumentów, a dyskusja stawała się coraz bardziej niezrozumiała. W spór o naturę iluzji
skwapliwie włączyli się inni czarodzieje, przerzucając się pomocnymi sugestiami i komentarzami.
Tymczasem bażant na powrót zmienił się w sałatę.
-
Czy to się zdarza często?
Randal zwrócił się do sąsiada, spokojnie zajadającego soczewicę, od której zaczęło się całe
zamieszanie. Uczeń pokręcił głową.
-
Nie częściej niż raz w tygodniu. W istocie nikt nie wie, jak naprawdę działa iluzja i jak dotąd
nikt nie zdołał zgłębić jej natury. Dlatego dysputy bywają burzliwe.
Po drugiej stronie stołu siedział szczupły chłopiec o chorobliwie żółtej cerze. Pod jego uczniowską
togą dało się zauważyć świetnie uszyte ubranie z kosztownych materiałów. Usłyszawszy pytanie
Randala, chłopiec zaczął cicho chichotać.
55
-
Co cię tak śmieszy? - spytał urażony Randal.
Chłopak potrząsnął głową.
-
Wy wszyscy... traktujecie to tak poważnie.
„Wy wszyscy" - Randalowi nie podobał się pogardliwy ton, jakim wypowiedziano te słowa. Poczuł, że
czerwienieją mu uszy.
-
Co masz na myśli? - zapytał najspokojniej, jak potrafił.
Chłopiec uśmiechnął się pobłażliwie.
-
Słuchasz Issena i Tarna, jak gdyby sposób, w jaki działają zaklęcia, miał jakiekolwiek
znaczenie.
-
Ależ ma... tak mi się wydaje - Randal wbił wzrok w swoją miskę soczewicy i zaczął mozolnie
ubierać w słowa nową i nie do końca jeszcze sformułowaną myśl. - Jeśli wypowiem zaklęcie i...
wywołam iluzję, działającą na czyjś umysł... to czy nie będzie to równoznaczne z wypowiedzeniem
kłamstwa?
Chudzielec z niedowierzaniem pokręcił głową.
-
Niewiarygodne! Przybyłeś tu dopiero dzisiaj, a już jesteś nieznośny jak cała reszta.
Randal nie wiedział, co odpowiedzieć. Zamiast tego skończył jeść swój chleb i soczewicę,
przysłuchując się kłótni czarodziejów.
Po kolacji powlókł się do klitki, przydzielonej mu przez Boarina. Z trudem ukrył niezadowolenie, gdy
zastał w niej aroganckiego chudzielca, siedzącego na krześle, z nogami opartymi o parapet.
-
Co tu robisz? - wykrztusił.
-
Mógłbym spytać cię o to samo. Mieszkam tutaj. Gaimar, do usług.
56
-
Ja również tu mieszkam - powiedział Randal. -Boarin przydzielił mnie do ciebie.
Gaimar wyglądał na zirytowanego.
-
Ach tak! To wyjaśnia zagadkę stosu dziwacznych śmieci, walających się po moim pokoju.
-
Naszym pokoju - poprawił Randal. Zdziwił się, że jeden wełniany płaszcz i własnoręcznie
wystrugany kostur można nazwać stosem śmieci, ale uznał, że pierwszy dzień w szkole nie jest
dobrym momentem na kłótnie.
Chudy chłopiec wzruszył ramionami.
-
Niech ci będzie. Mam nadzieję, że nie jesteś jednym z tych obłąkańców z gatunku Pracuj-W-
Dzień-W-Nocy-Ucz-Się, ale jeśli tak, to proszę nie budź mnie, by o tym pogawędzić...
-
Nie będę - uciął Randal.
Już teraz, po tak krótkim okresie znajomości, czuł do nowego kolegi głęboką niechęć, a w ciągu
następnych tygodni uprzedzenie to miało rosnąć dosłownie z dnia na dzień. Gaimar rzadko pojawiał
się na lekcjach, a nauczycielami pogardzał. Mimo to uczył się każdego nowego zaklęcia z wręcz
niedbałą łatwością. Z drugiej strony Gaimar również nie przepadał za Randalem, który miał poważne
kłopoty z czytaniem i pisaniem. Były giermek zmagał się jeszcze z językiem Breslandii, a konieczność
jednoczesnego uczenia się Zapomnianej Mowy sprawiała, że co noc kładł się spać z podkrążonymi
oczami i silnym bólem głowy.
Wreszcie ogarnięty desperacją Randal wynotował sobie wszystkie nowe słowa, by w wolnych
chwilach odczytywać je na głos. Gaimar, który biegle posługi-
57
wał się obydwoma językami w mowie i piśmie, oświadczył, że tego już nie zniesie, i wyrzucił go ze
wspólnego pokoju.
Randal wałęsał się po krużganku przed dormito-rium, ściskając w dłoni listę słów i zastanawiając się,
dokąd teraz pójść. Wreszcie skierował swe kroki do biblioteki. Nie dotarł nawet do połowy
drewnianych schodów, kiedy natknął się na Nicolasa.
-
Mam nadzieję, że nie idziesz do biblioteki - powiedział najstarszy uczeń szkoły. - Jest
zamknięta. Rektorzy egzaminują kandydata na mistrza, więc cała reszta musi poszukać sobie innego
miejsca.
Randal westchnął.
-
Kto zdaje egzamin? - spytał po chwili.
-
Boarin - odparł Nick. - Wierz mi, ten nie ma się czego obawiać. Wieczorem wszyscy będziemy
mówić doń „mistrzu". A tymczasem może pójdziemy do mnie? Refektarz będzie pełen głośno
wkuwającej smarkaterii i nie usłyszysz tam własnych myśli.
Niedługo później Randal znalazł się w malutkim pokoiku na poddaszu warsztatu stolarskiego na
peryferiach Tarnsbergu. Z drewnianych kołków na ścianach zwieszało się trochę ubrań. Na chwiejnym
stoliku stał cynowy dzban i kubek, a nad wezgłowiem wąskiego, guzowatego posłania wisiała lutnia.
Większość przestrzeni zapełniały księgi, zwoje i magiczne rekwizyty, zgromadzone w stosy na
półkach, łóżku oraz jedynym krześle.
-
Witaj w mojej twierdzy - zaśmiał się Nick. - Dobrze wiem, jak paskudny może być pierwszy rok
w szkole. Dlatego jeśli kiedykolwiek zapragniesz wy-
58
rwać się stamtąd na kilka godzin, przychodź tutaj. Powiem staremu Johnowi, że jesteś moim
przyjacielem i żeby wpuszczał cię za każdym razem, gdy mnie nie będzie.
-
Dzięki - powiedział Randal i dodał: - Spędziłeś w szkole tyle czasu... czy znasz Gaimara?
Nick skrzywił się z niesmakiem.
-
Natknąłeś się na niego?
Randal skinął głową.
-
Mieszkam z nim... chyba za mną nie przepada.
-
Gaimar nikogo nie lubi - powiedział Nick. - Jest najmłodszym synem pewnego wielmoży ze
wschodu i jego rodzinie spodobał się pomysł posiadania czarodzieja w swoim gronie. Chłopak ma
talent i temperament, więc ojciec płaci za jego kwaterę i wyżywienie oraz przysyła mu pokaźne
kieszonkowe. Jednak tak naprawdę Gaimar pragnie zostać baronem, jak jego tata.
-
Zabawne - powiedział Randal - ja odszedłem z domu, bo właśnie tego chciałem uniknąć.
-
Tak myślałem - Nicolas uważnie oglądał swoje paznokcie. - Gaimar niechybnie dostrzegł to w
chwili, gdy ujrzał cię po raz pierwszy. Trudno, żeby cię za to pokochał.
-
Więc co mam robić?
-
Ignoruj go - Nick uśmiechnął się - póki się da.
Randal westchnął.
-
Przypuszczam, że mógłbym to nazwać treningiem podtrzymywania koncentracji.
Zapadła cisza. Czując, że temat został wyczerpany, Randal rozwinął listę słów i zaczął czytać:
59
-
Fors, fortis, fortem...
Mając do dyspozycji pokoik Nicka, Randal powoli zaczął przyswajać bogaty słownik i skomplikowaną
gramatykę mowy czarodziejów. Jednak, tak jak Pieter zasugerował już pierwszego dnia, by parać się
magią, nie wystarczało znać słowa.
Kilka miesięcy po przybyciu do Tarnsbergu Randal wszedł do klasy na górnym piętrze szkoły. Zebrali
się tam wszyscy jego koledzy: uczniowie, którzy przybyli w ciągu ostatniego roku. Tego dnia mistrz
Tarn miał poprowadzić ćwiczenia w zapalaniu świec. Jedna płonęła już w wysokim, wieloramiennym
lichtarzu tuż obok katedry. Kosz pełen nowych świec stał na środku blatu, a na pulpitach uczniów
porozstawiano proste drewniane świeczniki.
Nagle otworzyły się drzwi i do klasy wkroczył mistrz Tarn. Nauczyciel stanął za katedrą, potoczył
wzrokiem po klasie i zagrzmiał:
-
Dlaczego zapalamy świecę? - nie doczekawszy się odpowiedzi, ciągnął dalej: - Co ważniejsze,
po co zaprzęgać magię do tak prostego zadania?
Mówiąc to, wyjął świecę z kosza i przytknął knot do płomienia drugiej, stojącej obok katedry. Gdy
knot zajął się ogniem, Tarn osadził świecę w jednym z lichtarzy.
-
Ty tam! - wskazał na ucznia, pochylonego nad kajetem. - Tego nie musisz zapisywać. Powiem
wam, kiedy notować, a na razie patrzcie i słuchajcie.
Uczeń uśmiechnął się przepraszająco. Randal zamknął swój kajet najciszej, jak umiał: on też zamierzał
zapisywać każde słowo mistrza.
60
Tarn wrócił do wykładu.
-
Istnieją trzy przyczyny, dla których warto ćwiczyć zapalanie świecy za pomocą magii. Po
pierwsze, zapalanie świecy uczy kontroli, ponieważ wymaga precyzyjnego ogniskowania mocy. Po
drugie, uczy techniki. Jeśli zaklęcie nie zostanie prawidłowo sformułowane, zorientujecie się od razu:
świeca nie zapłonie. Trzeci powód jest dość oczywisty: umiejętność rozniecania ognia bez pomocy
stosownych narzędzi w niektórych sytuacjach może być bardzo użyteczna.
Mistrz przerwał, czekając, aż ucichną szepty uczniów, komentujących jego słowa. Po chwili dokończył:
-
Jeszcze jedno. Dopóki nie wypracujecie zadowalającej kontroli i techniki, pod żadnym
pozorem nie ćwiczcie rzucania tego zaklęcia w drewnianym budynku, jeśli nie robicie tego pod okiem
mistrza. A teraz zaczynajmy.
Mistrz przeszedł między pulpitami, trzymając w ręku kosz, z którego uczniowie wyjmowali po jednej
świecy. Randal osadził smukły woskowy walec w świeczniku, powtarzając w myśli słowa zaklęcia. Po
odpowiednim treningu - przynajmniej tak mu powiedziano - przy rzucaniu tak nieskomplikowanego
czaru głośne recytowanie słów i wykonywanie gestów stawało się zbędne. Randal ze smutkiem
pomyślał, że czeka go mnóstwo pracy, zanim osiągnie ten poziom.
Tymczasem jedna z uczennic zdołała zapalić swoją świecę. Dumna ze swego wyczynu zgasiła płomień,
wyczarowując krótkie dmuchnięcie wiatru. Upew-
61
niwszy się, że koledzy patrzą, zapaliła świecę jeszcze raz. Popisy nie uszły uwagi mistrza Tarna, który
podszedł do pulpitu dziewczyny i zaczął ją nękać, polecając realizowanie coraz bardziej złożonych
czarów. Zakończył na wywołaniu płomienia o soczystej ciemnozielonej barwie, pozostawiając
zdeprymowaną uczennicę przy bezskutecznych próbach odtworzenia efektu.
Minęło pół godziny, a Randal wciąż bezradnie wpatrywał się w zimny knot swojej świecy. Nie udało
mu się wyczarować nawet jednej iskierki. Bez przekonania raz jeszcze wypowiedział słowa zaklęcia.
Nic się nie stało. Wszyscy inni, nawet uczniowie, którzy przybyli do szkoły długo po nim, ukończyli już
ćwiczenie i teraz siedzieli, gapiąc się w płonące przed nimi świece.
Na odgłos kroków za plecami Randal obejrzał się i ujrzał mistrza Tarna, spoglądającego nań z
poważną miną.
-
W czym tkwi twój problem, młodzieńcze? - spytał cicho. - Wydawało mi się, że krzesanie
ognia to jeden z najprostszych czarów.
-
Dla mnie jest chyba zbyt trudny - przyznał smutno Randal.
-
Wypowiedz zaklęcie, jakiego używasz.
Randal wyrecytował zaklęcie. Mistrz wysłuchał go
z uwagą, po czym pokiwał głową.
-
Tak, jak myślałem - stwierdził. - Opuściłeś jedno słowo, a twoja wymowa jest... jakby to ująć...
dość niezwykła. Spróbuj jeszcze raz, tym razem powoli i wyraźnie.
62
63
Randal spełnił polecenie - bez skutku.
-
Czy nie poświęcasz zbyt mało czasu na naukę Zapomnianej Mowy? - spytał mistrz i nie
czekając na odpowiedź ciągnął dalej: - Poproś mistrza Boarina, by zapisał cię na dodatkowe zajęcia z
pisania, czytania i teorii. Wierz mi, przydadzą ci się.
Randal westchnął. Zastanawiał się, skąd ma wziąć na to czas. Boarin już zapisał go na dodatkowe
lekcje pisania, czytania i teorii. Chłopiec wiedział jednak, lepiej niż chciałby wiedzieć, że w Szkole
Czarodziejów jedzenie i sen znajdują się na ostatnim miejscu w hierarchii potrzeb ucznia.
-
Tak, mistrzu - powiedział z rezygnacją w głosie.
-
A teraz spróbuj jeszcze raz.
Randal jeszcze raz skoncentrował się na świeczce. Starannie powtórzył wszystkie kolejne słowa,
gesty, nawet myśli. Przez długą minutę nic się nie działo. Nagle świeca zgięła się wpół i złamała. Z
pozostałego w świeczniku ułamka kapały krople roztopionego wosku.
-
Przynajmniej udało ci się podnieść temperaturę -powiedział mistrz Tarn. Patrzył na złamaną
świecę z pochmurną miną. - Pamiętaj, spośród przybywających do Tarnsberga kandydatów tylko
jeden na dziesięciu zostaje uczniem. Spośród tych tylko jeden na dziesięciu wyrusza na wędrówkę.
Powinieneś to sobie przemyśleć.
Mistrz podszedł do katedry i odwrócił się przodem do klasy.
-
To wszystko na dziś - powiedział głośno. - Spotykamy się za tydzień o tej samej porze.
64
Podniósł się gwar i Randal zaczął zbierać swoje rzeczy.
- Stój! - usłyszał nagle. - Ty zostaniesz i będziesz ćwiczył aż do skutku.
Twarz chłopca oblał rumieniec wstydu. Nie patrząc na swoich kolegów, Randal skinął głową i zasiadł
do ćwiczeń.
Rozdział V
Pościg
O świcie pewnego jesiennego dnia Randal stał w oknie dormitorium i patrzył na zatokę Tarnsberg. W
dali powoli przesuwały się małe trójkąciki: żagle łodzi rybackich, powracających z porannego połowu.
Wstające nad wzgórzami za miastem słońce oświetlało je czerwonawym blaskiem.
W pokoiku, położonym na zachodniej ścianie, panował jeszcze półmrok. Leżący na stole kajet był
otwarty - Randal uczył się w nocy, dopóki Gaimar nie zbuntował się i nie zażądał zgaszenia świecy.
Minął już prawie rok, od kiedy były giermek wstąpił do szkoły czarodziejów. Choć Randal poczynił
znaczne postępy w nauce, jego pismo pozostawało praktycznie nieczytelne, a pierwsze strony
notatnika wyglądały jak beznadziejne bazgroły.
Koślawe pismo wypełniało blisko połowę stron kajetu. Były tam pouczenia i komentarze sześciu
mistrzów, jak również kolekcja prostych zaklęć i magicznych inkantacji. Mimo to olbrzymia większość
nawet najmniej skomplikowanych czarów pozostawa-
66
ła dla Randala niedostępna. Chłopiec czuł, że od chwili, gdy postanowił zostać czarodziejem, nie
zbliżył się do zrozumienia magii ani na jotę. „Będę tu dwa razy dłużej niż Nick, a nie nauczę się nawet
połowy tego co on" - myślał, wciągając koszulę.
W ciągu roku zdążył wyrosnąć z ubrania, w jakim przywędrował z Doun. Oddał je szkole w zamian za
inne - o wiele za duże i zapewne również należące niegdyś do jednego z uczniów, ale przynajmniej
ciepłe i dość wygodne. Randal zapiął pas i naciągnął na ramiona uczniowską togę. Czarna peleryna
zakryła łaty na mocno znoszonej koszuli.
W porcie rybacy zwijali żagle i rozwieszali sieci. Na wyludnionych ulicach z rzadka pojawiali się
przechodnie. Krzątanina zacznie się dopiero, gdy mieszkańcy okolicznych wiosek zaczną zjeżdżać się
na targ. Randal jeszcze raz przystanął przy oknie, by przez chwilę napawać się tchnącym od miasta
spokojem. Po raz pierwszy od wielu tygodni pomyślał o lordzie Alyenie. Jak też zareagował na
niespodziewane odejście siostrzeńca? „Minął już ponad rok - myślał chłopiec. - Nikt nie wysłał mi
wiadomości, ani nawet nie pytał o mnie. Czy szkoła zawiadomiła kogokolwiek, że tutaj jestem?".
Randal zastanawiał się, co ludzie z Doun pomyśleli o jego odejściu i co powiedzieli jego rodzinie. „Czy
wspominają czasem moje imię? A może zupełnie
0
mnie zapomnieli?".
Chłopiec z westchnieniem odwrócił się od okna
1
spojrzał na leżący na stole mały kryształ, którego bez większych sukcesów używał do
skupienia się przy
67
zapamiętywaniu zaklęć. Pod kryształem leżał brudny skrawek pergaminu. Ubiegłego wieczoru Gaimar
wręczył mu go, nie próbując ukryć złośliwej satysfakcji. Była to wiadomość od Boarina. Wiadomość,
której treść napełniła Randala trwogą. Randal ujął notkę i przeczytał jeszcze raz. „Rano będę miał
trochę czasu - pisał Boarin. - Myślę, że powinieneś mnie poszukać: twoje postępy w nauce są wysoce
niezadowalające".
W pierwszej chwili Randal pomyślał o Nicolasie. Chyba należałoby poprosić go o radę? Ktoś, kto
chlubi się najdłuższym stażem ucznia w historii szkoły, zapewne nieraz otrzymywał tego rodzaju
wiadomości.
A może nie? Kiedy Nick potrzebował magii, posługiwał się zaklęciami sprawnie i bezbłędnie. Miał
wrodzony talent. Randal był pewien, że sam nie posiada żadnych zdolności. Jak dotąd każde
osiągnięcie przychodziło mu z olbrzymim trudem, a sukcesów było zbyt niewiele i były zbyt mało
znaczące, by usprawiedliwić włożony w nie wysiłek. Nawet Gaimar, który do magii i szkoły żywił
wyłącznie pogardę, radził sobie lepiej.
Randal obrzucił jadowitym spojrzeniem chrapiącego na drugim łóżku współlokatora, po czym cicho
wymknął się z dormitorium. „Jeśli Boarin nie śpi -myślał - mógłbym załatwić to od razu".
Boarin był w refektarzu, gdzie jadł wczesne śniadanie. Świeżo upieczony mistrz zapewne wstał bardzo
wcześnie, by wyczarować ogień i obudzić nim szkolne kuchnie. Randal przypomniał sobie, że w Doun
68
kuchmistrz i kuchcikowie każdego dnia wstawali na długo przed wschodem słońca.
Słysząc kroki, Boarin uniósł głowę znad talerza.
-
Chciałem z tobą porozmawiać - powiedział młody mistrz. - Usiądź.
Randal usiadł. Z kuchni dobiegał intensywny aromat owsianki z suszonymi owocami i miodem. Tego
dnia, dla odmiany, zapowiadało się dobre śniadanie. Jednak list od Boarina zepsuł Randalowi apetyt.
-
Wczoraj otrzymałem twoją wiadomość, mistrzu - powiedział chłopiec.
-
Przynajmniej nie odkładasz spraw na później. To dobrze.
Młody mistrz odepchnął na bok talerz i oparł łokcie na stole.
-
Słuchaj, Randal, lubię cię - zaczął łagodnie. - Prawie wszyscy cię lubią. Ale to za mało. Krótko
mówiąc, nie robisz postępów.
Randal zwiesił głowę. „Teraz powie, że wyrzucają mnie ze szkoły" - pomyślał, zaciskając pięści pod
stołem. Najwyższym wysiłkiem woli opanował drżenie głosu.
-
Rozumiem, mistrzu.
Boarin spojrzał na chłopca ze współczuciem.
-
Wiemy, że twoje mizerne przygotowanie nie było twoją winą, ale, niestety, teraz to nie ma
znaczenia. Należysz do studentów, którzy nie płacą czesnego, co oznacza, że musisz spełniać pewne
wymagania. Wkrótce rozpoczną się egzaminy. Jeśli ich nie zdasz, będziesz musiał odejść. Przyznaję, to
nie jest w porządku, że innym pozwala się zostać tak długo, jak
69
długo mają pieniądze. Jednak tak skonstruowany jest świat i nic na to nie poradzimy.
-
Rozumiem - Randal był bliski płaczu. - Ale co mam zrobić?
Boarin pokręcił głową.
-
Tego nie wiem. Ćwicz tak często, jak się da. Pracuj nad kontrolą i techniką - mistrz westchnął.
-Masz wrodzony talent, Randal. Nie chcielibyśmy cię stracić tylko dlatego, że nie da się go
ukształtować.
Boarin wstał, dając znać, że uważa rozmowę za zakończoną. Randal wyszedł z refektarza na ulicę,
zawstydzony i przygnębiony. „A więc mam talent - pomyślał i roześmiał się ponuro. - Cóż z tego, jeśli
nie mam pojęcia, jak się nim posługiwać?".
Nie był pewien, dokąd pójść. Pierwsza lekcja zaczynała się o dziesiątej, a powrót do dormitorium
oznaczał spędzenie poranka w towarzystwie Gaimara. Przez dłuższy czas Randal błąkał się bez celu po
uliczkach Tarnsbergu, gdy nagle przyszło mu do głowy, że mógłby odwiedzić Nicolasa. „Może on
poradzi mi, co robić?" - pomyślał i skierował się w stronę dzielnicy stolarzy.
-
Stać!
Daleki okrzyk wyrwał Randala z zamyślenia. Zatrzymał się i rozejrzał wokół. Po obu stronach ulicy
wyrastały wysokie, trzypiętrowe kamienice, zasłaniające widok i odcinające drogę ucieczki. Po
pierwszym panicznym odruchu chłopiec uspokoił się. Uliczka była pusta, a okrzyk dobiegł ze zbyt
dużej odległości, by mógł być skierowany do Randala.
-
Stać! - usłyszał znowu. - Łapać złodzieja!
70
długo mają pieniądze. Jednak tak skonstruowany jest świat i nic na to nie poradzimy.
-
Rozumiem - Randal był bliski płaczu. - Ale co mam zrobić?
Boarin pokręcił głową.
-
Tego nie wiem. Ćwicz tak często, jak się da. Pracuj nad kontrolą i techniką - mistrz westchnął.
-Masz wrodzony talent, Randal. Nie chcielibyśmy cię stracić tylko dlatego, że nie da się go
ukształtować.
Boarin wstał, dając znać, że uważa rozmowę za zakończoną. Randal wyszedł z refektarza na ulicę,
zawstydzony i przygnębiony. „A więc mam talent - pomyślał i roześmiał się ponuro. - Cóż z tego, jeśli
nie mam pojęcia, jak się nim posługiwać?".
Nie był pewien, dokąd pójść. Pierwsza lekcja zaczynała się o dziesiątej, a powrót do dormitorium
oznaczał spędzenie poranka w towarzystwie Gaimara. Przez dłuższy czas Randal błąkał się bez celu po
uliczkach Tarnsbergu, gdy nagle przyszło mu do głowy, że mógłby odwiedzić Nicolasa. „Może on
poradzi mi, co robić?" - pomyślał i skierował się w stronę dzielnicy stolarzy.
-
Stać!
Daleki okrzyk wyrwał Randala z zamyślenia. Zatrzymał się i rozejrzał wokół. Po obu stronach ulicy
wyrastały wysokie, trzypiętrowe kamienice, zasłaniające widok i odcinające drogę ucieczki. Po
pierwszym panicznym odruchu chłopiec uspokoił się. Uliczka była pusta, a okrzyk dobiegł ze zbyt
dużej odległości, by mógł być skierowany do Randala.
-
Stać! - usłyszał znowu. - Łapać złodzieja!
70
Randal zrozumiał. Na rynku zaczął się pościg. Za chwilę wszyscy praworządni obywatele, którzy
usłyszeli wezwanie, porzucą swoje zajęcia i pobiegną, by schwytać złoczyńcę. Żądny krwi tłum
wypełni główne aleje i boczne uliczki. Złodziej będzie się musiał wykazać sprytem i szybkimi nogami;
jeśli da się złapać, znajdzie się w nie lada opałach.
Zadumany, Randal ruszył w dalszą drogę. Nie uszedł nawet pięciu kroków, gdy usłyszał zbliżający się
pomruk tłumu. Głosy brzmiały złowrogo, a Randal nie miał ochoty wplątywać się w żadną kabałę -nie
w takim dniu jak ten. „Jeśli pobiegnę, pomyślą, że to ja jestem złodziejem. Lepiej zejść im z drogi".
Chłopiec wślizgnął się w wąską uliczkę między dwiema kamienicami. Miejsca było tu akurat tyle, by
pomieścić ucznia czarodzieja i jedną beczkę na deszczówkę.
Tłum zbliżył się na tyle, że w jednostajnym pomruku dawało się rozróżnić tupot nóg i gniewne
okrzyki:
- Stać! Złodziej! Kto żyw, na pomoc!
Randal skrzywił się. Mieszkał w tym mieście od blisko roku, wystarczająco długo, by wiedzieć, że do
polowania włączają się nawet ludzie, którzy nie mają pojęcia, kogo i za co ścigają. „Wszystko dla
rozrywki - pomyślał z niesmakiem. - Zwłaszcza jeśli jest szansa na krwawy finał".
Nagle ponad narastającym hałasem tłumu Randal posłyszał wyraźny tupot kroków biegnącego
człowieka. Po chwili do jego kryjówki wpadła drobna zasapana postać, okryta brudnymi łachmanami i
ściskająca
71
pod pachą bochenek chleba. Uciekinier stanął jak wryty, patrząc to na Randala, to na ścianę na końcu
ślepej uliczki.
Randal spojrzał na szczupłą twarz o ostrych rysach i duże ciemnoniebieskie oczy.
-
Nie wydaj mnie! - wydyszał obdartus i wskoczył do beczki na deszczówkę.
Randal wyszedł na ulicę i spojrzał w kierunku rynku. Tak jak przypuszczał, uliczką galopował już
rozwścieczony tłum. Chłopiec zauważył, że nawet najmniejszy ze ścigających był znacznie większy od
ściganego chudzielca.
-
Te, czarownik! - zawołał osiłek, w którym Randal rozpoznał Osewolda Bakera, właściciela
piekarni w pobliżu szkoły. - Przebiegał tędy jakiś chłopak?
Randal potrząsnął głową.
-
Przykro mi, ale nie widziałem tu żadnego chłopca.
Piekarz przyjrzał mu się uważnie.
-
Nie jesteś tym, kogo szukamy. Musiał pobiec inną drogą.
Odwrócił się do tłumu i krzyknął:
-
Musieliśmy go zgubić przy Mącznej!
Piekarz znikł w ciżbie. Tłum zafalował i ruszył w stronę, z której przyszedł, wciąż wznosząc bojowe
okrzyki.
Kiedy ostatni człowiek znikł za zakrętem, Randal podszedł do beczki i pomógł zbiegowi wydostać się
ze środka. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że podnosi żałosną kupkę kości, okrytych nędzną szmatą.
Ustawił się między beczką a wylotem ślepej uliczki i nie
72
wypuszczając z garści wiotkiego ramienia, uważnie przyjrzał się swojemu jeńcowi.
-
Wygląda na to - wycedził powoli - że masz mnóstwo szczęścia. Gdyby spytali: „Czy widziałeś
uciekającego złodziejaszka?" - musiałbym odpowiedzieć: „Tak".
Chudzielec nie okazywał wdzięczności.
-
No to czemu tego nie zrobiłeś?
-
Bo widzę, że nie jesteś...
Randal nie zdążył dokończyć. Obdartus wyszarpnął ramię z uścisku i rzucił się do ucieczki. Randal w
ostatniej chwili zdołał uchwycić kołnierz jego sfatygowanej i brudnej koszuliny.
-
Jak już mówiłem - Randal podjął przerwany wątek, tym razem trzymając mocniej - widzę, że
nie jesteś chłopcem.
Dziewczyna - niedomyta, niedożywiona i, co nieco zaskoczyło Randala, z pewnością nie starsza niż on
sam, powiedziała:
-
Masz bystrzejszy wzrok niż ten głupiec piekarz.
-
Może to i głupiec - odparł Randal - ale miał wystarczająco bystry wzrok, by spostrzec, że
kradniesz jego chleb. Niezbyt mądry pomysł w mieście, gdzie byle czeladnik może obłożyć kram
ochronnym zaklęciem.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-
Byłam głodna.
-
Głodna czy nie, nie możesz kręcić się po mieście w tych szmatach. Jeśli ktokolwiek cię
rozpozna, rozerwą cię na strzępy.
-
Nic na to nie poradzę. To jedyne ubranie, jakie mam.
73
Randal zastanawiał się przez chwilę. Nie miał ochoty brać odpowiedzialności za na wpół zamorzo-ną
nieudolną złodziejkę, ale zarazem nie mógł jej wydać pod sąd tłumu. Westchnął. „Każdy czyn ma
swoje konsekwencje, jak powiedziałby mistrz Tarn".
-
Chodź ze mną - powiedział głośno. - Znam pewne miejsce niedaleko stąd, gdzie jest
bezpiecznie i gdzie będziesz mogła coś zjeść.
Niedługo później znaleźli się w pokoiku Nicka nad warsztatem cieśli. Nicolas rozsiadł się na
zdezelowanym łóżku. W rękach trzymał lutnię, którą bezskutecznie usiłował nastroić. Randal
podsunął swojej nowej znajomej jedyne krzesło, a sam usiadł na podłodze. Dziewczyna bez ceregieli
wgryzła się w skradziony bochen chleba. W drugiej dłoni trzymała gomółkę sera, wyłudzoną przez
Nicka od żony cieśli.
Randal z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak olbrzymi kęs znika w ustach głodomora. Dziewczyna
poruszyła szczękami dwa razy, przełknęła chleb i natychmiast wgryzła się w równie wielki kawał sera.
-
Jesz za szybko - ostrzegł Randal. - Rozchorujesz się.
W odpowiedzi usłyszał jedynie niezrozumiały bełkot, a na jego kolanach wylądowało kilka okruchów.
-
Nazywam się Randal - powiedział po chwili -a to jest Nicolas.
Dziewczyna zaczerpnęła łyk wody ze stojącego na stole kubka, z wyraźnym wysiłkiem przełknęła
przeżuwaną porcję, po czym wskazała na siebie i krztusząc się wyrzekła jedno słowo:
74
-
Lys.
Zanim chłopcy zdążyli cokolwiek powiedzieć, wepchnęła sobie do ust kolejną porcję sera i wróciła do
przeżuwania. Następne słowa padły dopiero, gdy połknęła ostatni kęs chleba. Lys odchyliła się do tyłu
z wyrazem błogości na twarzy i westchnęła.
-
Dzięki! To mój pierwszy przyzwoity posiłek od kilku dni.
Teraz, gdy opuścił ją strach i podejrzliwość, jej głos brzmiał czysto i dźwięcznie. Lys mówiła językiem
Breslandii z obcym, ale przyjemnym akcentem.
Randal patrzył na nią ciekawie.
-
Skąd pochodzisz? - spytał wreszcie. - To jasne, że nie wychowałaś się tutaj.
-
Przyjechałam z południowych krain. Okcytania, Vendaluzja, Meridocja...
-
Z której konkretnie? - przerwał Nicolas. Ciem-nobrody niedoszły czarodziej wciąż borykał się z
niepokorną lutnią.
-
Z każdej z nich - odparła wesoło dziewczyna -albo z żadnej. Możesz wybrać.
Przechyliła głowę na bok, przysłuchując się dźwiękom wydawanym przez rozstrojony instrument.
-
Minie czterdzieści lat, zanim nastroję ten rupieć - mamrotał ze złością Nick.
Lys wyciągnęła rękę w jego stronę.
-
W ten sposób nic nie zdziałasz - powiedziała poważnie. - Daj, pokażę ci, jak się to robi.
Nicolas podał jej lutnię i dwaj uczniowie patrzyli w zachwycie, jak chude, poplamione dłonie
dziewczyny szybko doprowadzają instrument do porządku. Po
75
kilku minutach Lys po raz ostatni szarpnęła każdą parę strun z osobna. Dźwięczały czysto, bez
pobrzękiwania o progi.
-
Gotowe! - oznajmiła Lys. - Czy czarodzieje nie mają na to specjalnych zaklęć?
-
Jesteśmy zaledwie uczniami... - zaczął tłumaczyć się Randal.
-
No właśnie - przerwał Nicolas. - Ponadto nawet mistrz ci powie, że używanie magii do
strojenia instrumentów jest bezcelowe.
-
A to dlaczego? - zdziwiła się Lys.
-
No cóż... - Nick przez chwilę szukał właściwych słów. - Samo naciągnięcie strun i nadanie im
odpowiednich tonów jest łatwe... Przynajmniej dla niektórych... - tu posłał dziewczynie przeciągłe
spojrzenie. - Potem jednak trzeba te tony utrzymać. Nic nie może się zmienić w drewnie, strunach i
kołkach, w przeciwnym razie ton zacznie się zmieniać. Żeby powstrzymać zmiany, czarodziej musiałby
wstrzymać czas.
-
Ale bez czasu nie będzie muzyki! - zaprotestowała Lys. - To niemożliwe.
-
No właśnie - przytaknął Nick i zamyślił się. -Słyszałem, że tylko elfy i demony, istoty żyjące
poza czasem, nauczyły się budować instrumenty, które nigdy nie zmieniają brzmienia.
-
Jak miecze elfów - ożywił się Randal. - Nigdy się nie szczerbią i nie rdzewieją.
Lys pokręciła głową ze śmiechem.
-
Opowiadacie bajki. Co to ma wspólnego z życiem?
76
Zanim chłopcy zdążyli odpowiedzieć, palce dziewczyny przebiegły po strunach. Po kilku taktach
słodkiej melodii do dźwięków lutni dołączył ciepły alt:
Jej suknia jedwabna, jak trawa zielona
I płaszcz szkarłatny okrywa ramiona
Pięćdziesiąt i dziewięć ze srebra dzwoneczków
W grzywę jej konia wpleciono...
Randal już wcześniej słyszał tę pieśń: dawno temu, w wielkiej sali zamku Doun. Tym razem jednak
historia śmiertelnika, który wyruszył za królową elfów, by zostać jej mężem, nie wydała mu się
magiczna, lecz smutna. Kiedy ostatnie tony rozpłynęły się między krokwiami poddasza, Randal ocierał
wilgotne oczy, a Nicolas przypatrywał się Lys z nieskrywanym szacunkiem.
-
Na słońce, księżyc i wszystkie gwiazdy! - zawołał. - Skoro potrafisz wyczarować tak piękną
muzykę, to co robiłaś w piekarni Osewolda?
-
Byłam głodna - odparła dziewczyna, tak samo jak przed godziną. - Na południu udawało mi
się zarabiać muzyką na chleb, ale w Tarnsbergu szczęście odwróciło się ode mnie.
-
Przywędrowałaś tu zupełnie sama? - zdziwił się Randal.
Lys smutno potrząsnęła głową.
-
Podróżowałam z rodziną... byliśmy artystami. Stanowiliśmy świetną trupę. Potrafiliśmy
wszystko. Jeśli publiczność pragnęła ballad, śpiewaliśmy; jeśli tańców, tańczyliśmy. Graliśmy nawet
sztuki. Ludzie do-
77
brze płacili, by móc nas oglądać. Miedziaki, srebrne talary... raz nawet wystąpiliśmy na weselu
pewnego księcia, który obsypał nas złotem. Potem usłyszeliśmy, że do Breslandii od ponad
dwudziestu lat nie zawitała żadna trupa, postanowiliśmy więc ruszyć na północ.
Dziewczyna szarpnęła struny lutni. Ostry, nieprzyjemny akord długo wisiał w powietrzu.
-
Dwa miesiące po przekroczeniu granic Okcyta-nii zbójcy napadli na nasz obóz. Ja byłam
wówczas we wsi, skąd miałam przynieść tuzin jajek. Kiedy wróciłam, wszyscy leżeli martwi.
Lys umilkła. Jej oczy, patrzące teraz w przeszłość, wypełniły się łzami. Minęła dłuższa chwila, nim
dziewczyna podjęła opowieść.
-
Bandyci zabrali wszystko... nawet kostiumy. A czego nie mogli wziąć, spalili.
-
Przykro mi - odezwał się Randal, choć wiedział, że słowa nie zdołają ukoić jej bólu. -
Chciałbym...
-
Życzeniami nie posmarujesz chleba! - powiedział trzeźwo Nicolas. - Posłuchaj mnie, panno
Lys. Pożyczę ci tę lutnię na tak długo, jak zechcesz pozostać w Tarnsbergu. Od żony cieśli bez trudu
wyprosisz kąpiel i jakieś czyste odzienie. To dobra dusza. Potem pójdziesz do Grymaszącego Gryfa i
powiesz gospodarzowi, że Nicolas Wariner przysyła cię, byś zapewniła rozrywkę popołudniowym
gościom.
Gdy Lys uniosła głowę, na jej twarzy znów gościł uśmiech. Dziewczyna jaśniała wewnętrznym
blaskiem. Randal patrzył na nią, lecz nadal nie miał pojęcia, co powiedzieć. Dobrze wiedział, że od
chwili śmierci Wielkiego Króla w Breslandii nastały złe cza-
78
sy. Rycerze zamku Doun czasami nie rozmawiali o niczym innym. Jednak choć na polityczne dyskusje
chłopiec pozostawał obojętny, opowieść pieśniarki napełniła go gniewem i uczuciem bezradności.
„Ale co mogę zrobić? - myślał z goryczą. - Jestem tylko uczniem magii, a na dodatek niezbyt dobrym".
Zaprowadziwszy wyszorowaną i przyzwoicie ubraną Lys do Grymaszącego Gryfa, Randal pośpieszył do
szkoły. Poranna rozmowa z Boarinem napełniła go smutkiem i poczuciem bezradności, a spotkanie z
utalentowaną dziewczyną ostatecznie tylko pogorszyło jego nastrój.
Dlatego też Randal nie był zaskoczony, gdy rozpoczęta punktualnie o dziesiątej lekcja okazała się
kompletną klęską. Nawet jego próby wyczarowania prostego światła do czytania spełzły na niczym:
nie wywołał zimnego płomienia, z jakim większość uczniów radziła sobie po kilku miesiącach pobytu
w szkole. Po dziewiątej lub dziesiątej próbie nareszcie pojawiło się światło. Błękitnobiały płomień
niemal oślepił chłopca i poparzył mu palce.
- Kontrola! - powiedział surowo mistrz Tarn. -Nie możesz podchodzić do najprostszego zaklęcia,
jakbyś wywoływał demony w magicznym kręgu. Idź i poproś o trochę maści na oparzenia, a jak
wrócisz, jeszcze raz zajmiemy się teorią.
Rozdział VI
Czarne chmury
Kolejne tygodnie nie przyniosły poprawy sytuacji, a wręcz przeciwnie: zaklęcia, jakie przedtem
sprawiały Randalowi kłopoty, teraz okazywały się niemożliwe do uruchomienia. Proste czary, takie
jak światło do czytania, jeśli działały, to na ogół nieobliczalnie. Widmo egzaminów wisiało nad
chłopcem niczym niezdobyta skalna ściana.
Nawet sukcesy Lys, występującej w Grymaszącym Gryfie, nie zdołały go pocieszyć. Wśród klientów
gospody, głównie czarodziejów i uczniów szkoły, pieśni dziewczyny cieszyły się takim powodzeniem,
że właściciel zaoferował jej pokój i wyżywienie w zamian za dostarczanie gościom rozrywki. Randal
cieszył się, że Lys nie musi już wybierać między przestępstwem a śmiercią głodową, ale jednocześnie
czuł zazdrość. Pieśniarka miała talent i umiała się nim posłużyć. Jednak skoro nawet Lys, która z
niezrównanym kunsztem potrafiła zagrać każdą melodię i zaśpiewać każdą balladę, musiała kraść
chleb, żeby nie umrzeć z głodu, to jaki los mógłby zgotować świat niedoszłemu czarodziejowi?
80
„Mógłbym wrócić do Doun" - pomyślał Randal i zaraz potrząsnął głową. Minęło sporo czasu, odkąd
opuścił zamek, sporo czasu, odkąd po raz ostatni w treningowej zbroi stanął na dziedzińcu, dzierżąc w
dłoni miecz. „Zapomniałem wszystko, czego się nauczyłem. Nie będę już rycerzem... I wygląda na to,
że czarodziejem także nie".
Randal uświadomił sobie z goryczą, że dotychczasowa nauka nic mu nie dała.
Pewnego popołudnia, gdy Randal wrócił do pokoju w dormitorium, zastał tam swojego
współlokatora, jak zwykle rozpartego na jedynym krześle i opierającego nogi na stole. Gaimar był w
doskonałym humorze, co tylko pogłębiło ponury nastrój Randala. Zabijał czas, wyczarowując
kolorowe bańki światła, które pękały po kolei, rozsiewając deszcz migotliwych iskierek. Randal
przypatrywał się poczynaniom kolegi z rosnącą irytacją.
-
To wszystko, na co cię stać? - nie wytrzymał wreszcie.
Gaimar przywołał kilkanaście złotych baniek jednocześnie i jął leniwie podbijać je otwartą dłonią.
-
Co ci do tego? - prychnął pogardliwie. - Ciebie nie stać nawet na tyle.
Randal zacisnął zęby.
-
Uczę się - powiedział. - Pewnego dnia...
-
Do tego czasu zdążysz się zestarzeć - przerwał mu Gaimar. Jedna z baniek pękła z głośnym
hukiem, rozsiewając wokół pozostałych mrowie wirujących płatków. - Jesteś tu ponad rok, a nie
potrafisz nawet zapalić świeczki.
81
Randal nie odpowiedział. Rzucił się na swoją pryczę i wbił wzrok w sufit. Po chwili w jego myśli wdarł
się huk trzech pękających kolejno baniek.
-
Przestań wreszcie!
Gaimar zachichotał. Nad głową Randala pojawił się tuzin srebrnych i złotych kulek. Tańczyły w
powietrzu niczym stado much, rozsiewając chmury błyszczącego pyłu.
-
Powiedziałem: przestań! - powtórzył Randal.
-
Niby dlaczego?
-
Bo jeśli nie, gorzko tego pożałujesz!
Srebrna bańka spłynęła w dół, zawisła na chwilę przed nosem Randala, po czym pękła z suchym
trzaskiem. Były giermek zerwał się na równe nogi jednym płynnym skrętem ciała. Gaimar leniwie
odwrócił głowę i popatrzył z politowaniem na kolegę. Jego stopy wciąż spoczywały na stole.
-
No i co mi teraz zrobisz? - skrzywił się nieprzyjemnie.
Pływające w powietrzu bańki zniknęły jednocześnie w barwnym rozbłysku.
-
To! - zawołał Randal i mocnym kopnięciem wybił krzesło spod swojego współlokatora.
Gaimar z łomotem spadł na deski podłogi. Po chwili gramolił się na kolana, mamrocząc przekleństwa
pod nosem. Na jego twarzy malowała się wściekłość.
-
Nie wiesz, z kim zadzierasz, zuchwały głupcze!
W mgnieniu oka przywołał kulę ognia i cisnął nią
w przeciwnika, ale chybił. Płomień osmalił włosy Randala i rozpłynął się, trafiwszy w zasłonę.
Ogarnięty furią Randal rzucił się na kolegę. Dwaj uczniowie
82
zapomnieli o magii; potoczyli się po podłodze, zaciekle walcząc rękami, nogami i zębami, okładając
się pięściami i obijając o meble.
Nagle Randal poczuł, że ktoś chwyta go za kark. Niewidzialna ręka uniosła go, odciągnęła od
przeciwnika, po czym bez ceregieli upuściła na podłogę. Oszołomiony chłopiec usiadł i ciężko dysząc
spojrzał w górę. Na środku pokoju stał Boarin. W wiszącej za nim zasłonie ziała duża dziura z tlącymi
się jeszcze brzegami. Młody mistrz był zagniewany.
-
Co się tutaj dzieje? - zapytał surowym głosem. -Dlaczego dwaj uczniowie szkoły tarzają się na
podłodze i tłuką, niczym para zwykłych parobczaków?
Randal podniósł się i spojrzał Boarinowi w oczy. Zdało mu się, że słyszy głos Sir Palamona: „Przyjmuj
cięgi na stojąco, chłopcze. Rycerz nie zgina karku przed nikim".
Gaimar podniósł się także. Boarin zmierzył go wzrokiem.
-
Dobrze więc... Kto zaczął bójkę?
Przez chwilę panowała cisza. „Czarodziej nie mówi nic prócz prawdy" - pomyślał Randal.
-
To ja zacząłem - powiedział głośno.
Boarin spojrzał na niego, marszcząc brwi.
-
Ach tak! Mógłbyś wyjaśnić, dlaczego?
Randal pomyślał o pękających bańkach, wyczarowywanych dla krotochwili przez Gaimara, o mirażu
ze światła i dźwięku, jakim dawno temu Madoc oczarował młodego giermka, oraz o zdobywanych
ciężką pracą umiejętnościach pieśniarki Lys. Każde wytłumaczenie, jakiego mógłby udzielić, byłoby
zagmatwa-
83
ną opowieścią o wszystkich tych wspomnieniach i w istocie nie wyjaśniałoby niczego.
-
Nie, mistrzu - powiedział ponuro.
-
Rozumiem - rzekł Boarin. Jego wzrok spoczął na przypalonej zasłonie. - Bójka w dormitorium
to poważne wykroczenie i, jak dobrze wiecie, powinienem donieść o niej rektorom. Jednakże... Sądzę,
że moglibyśmy tego uniknąć - spojrzał na chłopców i dokończył - pod warunkiem, że jeden z was
znajdzie sobie inną kwaterę.
Randal pokiwał głową. Wiedział równie dobrze jak wszyscy, że dormitorium jest przepełnione.
-
W mieście?
-
Jeśli nie będzie innego sposobu...
Gaimar wykrzywił się złośliwie.
-
Mój ojciec zapłacił już szkole. Pokój jest mój na cały rok.
Boarin posłał mu pełne niechęci spojrzenie.
-
Tak myślałem.
-
Bardzo dobrze - rzekł Randal, nim Gaimar zdążył otworzyć usta. - Znajdę sobie miejsce w
mieście.
„Nick wyszuka mi jakiś pokój - przekonywał sam siebie. - A jeśli nie on, to pomoże mi Lys".
Tego wieczoru Randal nie poszedł do refektarza na kolację. Zamiast tego udał się prosto do dzielnicy
stolarzy.
-
Coś taki markotny? - pytał Nick, kiedy Randal pojawił się w drzwiach pokoiku nad warsztatem
cieśli. - Co się stało?
Randal z westchnieniem opadł na krzesło.
-
Mam się wynosić z dormitorium.
84
-
Ty? - Nick był szczerze zdziwiony. - Dlaczego?
Randal wzruszył ramionami.
-
Pobiłem się z Gaimarem.
-
Musiało w końcu do tego dojść - westchnął Nicolas. Po sekundzie ciszy dodał: - Rodzina
Gaimara ma dość pieniędzy, by wynająć mu pokój, gdziekolwiek zechce. Dlaczego to ty się musisz
wyprowadzić?
-
Ponieważ to ja zacząłem bójkę - odparł Randal.
Nie miał ochoty na zwierzenia, nawet przed swoim
przyjacielem.
-
Przyszedłem, żeby cię spytać, czy nie słyszałeś o wolnym pokoju w mieście... Coś taniego... -
dodał. - Na czynsz będę musiał zapracować, imając się dorywczych prac i posług.
Nick posłał koledze zagadkowe spojrzenie.
-
Jeśli ktokolwiek jeszcze wątpi, że pewnego dnia zostaniesz czarodziejem, to twoje wyczucie
czasu powinno go ostatecznie przekonać.
W głosie Nicka pobrzmiewał ton, który przyprawił Randala o dreszcz niepokoju.
-
Co masz na myśli?
-
Nic takiego - odparł Nicolas. - Tylko tyle, że jutro rano zwolni się ten pokój.
-
Co? - zawołał Randal.
Rozejrzał się wokół. Pochłonięty własnymi kłopotami, dopiero teraz zauważył, że znajoma klitka na
poddaszu wyglądała inaczej niż zwykle. Wszystkie książki poustawiane były w stosiki i przewiązane
sznurkiem, a ubrania leżały równiutko złożone na łóżku. Podłoga była zamieciona, a stół starannie
wyszorowany.
85
-
Niech zgadnę - powiedział Randal. - Nareszcie poddałeś się i zostałeś wędrownym
czarodziejem?
-
Niezupełnie - odparł Nick. - Ubiegłego wieczoru ucięliśmy sobie ze starym Johnem dłuższą
pogawędkę. Jego kuzyn ma duży warsztat w Cingestoun na północy. Ów kuzyn nie ma dzieci i
wygląda na to, że potrzebuje kogoś, kto pomógłby mu w pracy, a w przyszłości może nawet przejął
warsztat.
Randal wpatrywał się w przyjaciela z niedowierzaniem.
-
Będziesz terminował u cieśli?
-
Nie terminował. John poszedł do gildii prosić, by przyznano mi rangę czeladnika. Powiedział,
że pomagając mu w wolnych chwilach nauczyłem się o fachu więcej niż większość uczniów przez cały
okres terminowania.
-
Ale... będziesz musiał porzucić magię - Randal czuł się oszołomiony i zbity z tropu. - Dlaczego?
-
Dobry cieśla zawsze znajdzie zajęcie - powiedział Nick. - Poza tym bawiłem się w czarodzieja o
wiele za długo. Gdybym naprawdę pragnął nim być, już dawno wyruszyłbym na szlak.
Randal uważnie przyglądał się przyjacielowi. Nick mówił poważnie.
-
Wyjeżdżasz już jutro?
-
Zgadza się - przytaknął Nick. - Rano wyrusza na północ kupiecka karawana z ładunkiem soli.
Zabiorą mnie ze sobą, jeśli się nie spóźnię.
-
Cóż... żegnaj więc.
Randal starał się ukryć ogarniające go przygnębienie. Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, jak bar-
86
dzo potrzebował towarzystwa Nicka. Nowina przybiła go.
-
Nie rób takiej miny - powiedział Nick. - Idę do Grymaszącego Gryfa. Chcę powiedzieć Lys, że
może zatrzymać lutnię. Pójdziesz ze mną?
-
Raczej nie.
Hałaśliwa gospoda była ostatnim miejscem, w jakim Randal chciałby się teraz znaleźć.
-
Posiedzę tutaj, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
-
Dobry pomysł - pochwalił Nick. - Nie spiesz się. Niech w dormitorium zapomną o waszych
wybrykach. Po rzeczy wrócisz później. Zobaczymy się jeszcze.
Ostatnie słowa Nicolas wypowiadał już na schodach. Po chwili skrzypienie desek umilkło i Randal
został sam. Pogrążony w zadumie chłopiec patrzył na paczki, starannie poukładane na stole i
podłodze. Pokoik nigdy jeszcze nie wyglądał tak schludnie. Randal zastanawiał się, co Nick zamierza
zrobić ze swoim zbiorem magicznych ksiąg - zapewne odda je szkole, tak jak Randal oddał odzienie, z
którego wyrósł. „Pokrętne bywają ludzkie losy - pomyślał, chowając głowę w opartych na stole
ramionach. - Gaimar ma talent i magiczną moc, ale trwoni go na głupie figle i błazeństwa. A Nick...
Gaimar nie dorasta mu do pięt, a jednak Nick porzuca magię, by zostać zwyczajnym cieślą... I ja.
Pragnę poznać magię ponad wszystko, a jednak, jak powiedział Gaimar, nie potrafię użyć jej nawet do
zapalenia świeczki".
Lecz przecież Madoc uznał, że Randal nadaje się na czarodzieja. Nie okłamałby go, nie zabrał w długą
po-
87
dróż do Tarnsbergu i nie zadawał sobie trudu, by nauczyć go czytać i pisać, gdyby nie uważał, że
chłopiec ma szansę.
„Szansę i tylko szansę. - Randal zacisnął powieki. -To nie znaczy, że kiedykolwiek zostanę
czarodziejem. Być może, będę zmagał się z tym przez całe lata, tkwiąc w szkole dłużej niż Nick, a
potem... potem poddam się i pójdę pasać owce".
Ta myśl zmroziła go. Nagle poczuł, że dobrnął do granicy; że nie postąpi ani kroku dalej, jeśli nie
dowie się, czy istnieje choćby najmniejsza szansa na to, by jego walka przyniosła skutek. Przypomniał
sobie wizję, jaką ujrzał w wodzie, kiedy w zamku Doun Madoc przepowiadał przyszłość, oraz swój
późniejszy sen. Wówczas wszystko wydawało się takie oczywiste...
W umyśle Randala nabierał kształtów śmiały zamysł. Początkowo chłopiec opierał się nowej myśli, ale
ta stopniowo stawała się coraz silniejsza. „Jeśli spróbuję jeszcze raz, może dowiem się czegoś więcej".
Randal wstał i ujął stojący na stole cynowy dzban. Nick dbał o to, by naczynie zawsze było pełne, ale
szykując się do wyjazdu mógł wypić wodę. Chłopiec zerknął do środka i ujrzał własne rozchwiane
odbicie. Dzban był napełniony.
„Dobrze" - pomyślał Randal i wlał odrobinę wody do kubka. Następnie przesunął kubek do krawędzi
stołu i stanął nad nim, wpatrując się w połyskującą ciecz. Pierwszoroczni uczniowie nie uczyli się
przepowiadania przyszłości na lekcjach, ale Randal nieraz słyszał rozmowy starszych uczniów i
mistrzów, dyskutu-
88
jących o technikach wróżbiarskich. Ponadto doskonale pamiętał swoje doświadczenie z zamku Doun.
Przede wszystkim potrzebny mu był punkt koncentracji - przedmiot, na którym mógłby skupić myśli.
Randal poszperał w wiszącej u pasa sakiewce i wydobył stamtąd bryłkę górskiego kryształu. Podobnie
jak czynił to Madoc w zamku Doun, zacisnął dłoń na krysztale, wyciągnął rękę nad wodą i cicho
zaintonował pieśń w Zapomnianej Mowie.
Uczył się w szkole wystarczająco długo, by wiedzieć, że słowa były zaklęciem uwalniającym umysł od
burzących koncentrację emocji. „Zapomnij o wszystkich - myślał, śpiewając. - Zapomnij o Gaimarze,
Nicolasie i Lys; zapomnij o egzaminach i niepowodzeniach; zapomnij o magii... Jeśli przyszłość jest
ustalona, pozwól wizji przyjść teraz...".
Chłopiec czekał.
Nagle poczuł, że coś się zmieniło - magia zaczęła działać. Powietrze w ciasnym pokoiku stało się
chłodne, a woda w kubku pociemniała. Pod jej powierzchnią Randal ujrzał plamkę, szarą, niczym
horyzont tuż przed burzą. Plamka zaczęła rosnąć i po chwili szarość wypełniła sobą całe naczynie.
Randal ujrzał pustą równinę. W górze toczyły się szybko kłęby gęstych chmur, przez które nie
prześwitywał nawet skrawek czystego nieba. Na martwej spękanej ziemi stał młodzieniec. Czarna
toga ucznia czarodzieja łopotała za jego plecami, szarpana porywistym wiatrem. „To ja" - pomyślał
Randal. Tymczasem w obrazie pojawiła się kolejna plamka, tym razem o barwie zdrowej, żywej
zieleni. U stóp młodzieńca
89
przez spieczony grunt przebił się kiełek. Młoda roślina wyprostowała się, rozpychając na boki twarde
okruchy ziemi. „Więcej nie urośnie - pomyślał Randal. - Korzenie się duszą".
Młodzieniec odwrócił się i szybkim ruchem wyrwał coś z ziemi. „Miecz! Mój miecz. Ten sam, który
otrzymałem od ojca. Ten sam, który odrzuciłem".
Randal z wizji uchwycił miecz oburącz i jął spulchniać nim niczym szpadlem skamieniały grunt wokół
roślinki. Olbrzymim wysiłkiem zdołał odwrócić i skruszyć jedną bryłę ziemi, a potem kolejną. Roślina
wypuściła następny pęd.
Nagle roślina zaczęła gwałtownie rosnąć, wypuszczając jeden po drugim zielone liście. Mroczny
horyzont rozświetliła błyskawica, a z nieba lunęły potoki deszczu, które szybko wsiąkały w
przesuszoną ziemię. Randal stał bez ruchu; przemoczona toga przywarła do jego ciała. Miecz w dłoni
chłopca rozjarzył się blaskiem, by po chwili przemienić się w kostur czarodzieja.
Wpatrzony w wyrosłe przed nim drzewo, Randal wzniósł kostur nad głową. Wszędzie wokół spod
ziemi przebijały się młode pędy. Gdy zielony kobierzec pokrył martwą równinę aż po horyzont, deszcz
ustał, a chmury powoli rozwiały się, odsłaniając szafirowe niebo. Kropelki rosy na trawie rozbłysły w
promieniach słońca. W ciepłym i parnym powietrzu zapachniało łąką.
Randal poczuł znużenie i senność. Trud całkowicie odarł go z sił. Chłopiec legł wśród kwiatów i
zasnął...
Zbudził się w ciemnym pokoju, z głową pękającą od pulsującego bólu. Wokół siebie słyszał bełkotliwe
90
głosy, a na czole czuł kojący dotyk czegoś chłodnego i wilgotnego.
-
Co...? - fala bólu nie pozwoliła mu dokończyć zdania.
-
Obudził się - słowa dobiegły z niewielkiej odległości.
Randal rozpoznał południowy akcent Lys. Z wysiłkiem obrócił głowę i gdy wyostrzył mu się wzrok,
ujrzał pieśniarkę siedzącą u wezgłowia, z wilgotnym kompresem w ręku.
-
Najwyższy czas - odpowiedział inny, głębszy głos.
-
Nick? - wymamrotał Randal. Spróbował unieść nieco głowę i dostrzegł zatroskaną twarz
brodatego ucznia czarodzieja. „Byłego czarodzieja" - przypomniał sobie nagle.
-
Zgadza się - westchnął Nick. - To ja. Wróciliśmy z Grymaszącego Gryfa i zastaliśmy cię
leżącego bez życia na podłodze. Coś ty narobił?
Randal zamknął oczy i opadł na poduszkę.
-
Patrzyłem w przyszłość.
-
Bez żadnej asysty? - głos Nicka brzmiał niemal gniewnie. - Włożyłeś w to więcej energii, niż
trzeba do powalenia dziesięciu magów, nie tylko niedowa-rzonego ucznia. Miałeś mnóstwo szczęścia,
matołku. Pojawiliśmy się w samą porę.
-
Dzięki - wyszeptał Randal.
„Teraz przynajmniej wiem, że potrafię korzystać z mocy - pomyślał obojętnie. - Powinienem być
szczęśliwy". Na razie jednak był zbyt wyczerpany, by czuć cokolwiek poza znużeniem.
91
-
Na drugi raz będę ostrożniejszy - wymamrotał.
-
Mam nadzieję - odparł naburmuszony Nick. -Jeśli dożyję sędziwego wieku, będę opowiadać
ludziom, że kiedyś cię znałem. Do licha! Nie odbieraj mi tego.
Nim Randal zdążył coś odrzec, włączyła się Lys:
-
Co widziałeś? - spytała. - Widziałeś przyszłość, prawda?
Randal pokiwał głową, nie unosząc powiek. Czuł, że nie jest w stanie walczyć z obezwładniającą go
falą zmęczenia.
-
Muszę iść dalej - wymamrotał, odpływając już w sen. - Muszę wyzwolić swoją moc... zanim
rozpęta się burza...
Rozdział VII
Ostatnia szansa
Zaimprowizowany seans wróżbiarski, który Randal nieomal przypłacił życiem, przyniósł mimo
wszystko dobre efekty. Odzyskawszy wiarę w sens własnych poczynań, chłopiec nie miał już
wrażenia, że bije głową w niewidzialny mur, oddzielający go od magii. Nie osiągnął co prawda
poziomu innych drugorocznych uczniów, ale jego postępy były wystarczająco szybkie, by przestano
uważać go za ostatniego osła.
Przeprowadzka do pokoiku Nicolasa również wyszła mu na dobre. Nie rozpraszany przez gwar,
rozbrzmiewający w dormitorium dniami i nocami, nareszcie mógł skupić się na pracy. Dzięki temu
uczył się szybciej, mimo iż każdego dnia poświęcał sporo czasu na wykonywanie prac, jakimi obarczał
go cieśla w zamian za miejsce na poddaszu. A co najważniejsze, nie musiał już znosić irytującego
towarzystwa Gaimara.
Prostszymi zaklęciami posługiwał się z coraz większą pewnością. Konieczność sprawiała, że często z
nich korzystał: wyczarowanie zimnego światła wy-
93
magało tylko chwili skupienia, a za świece i oliwę do lamp trzeba było płacić pieniędzmi, których
Randal po prostu nie miał. Po tygodniu przerywania nauki
0
zmroku nauczył się wyczarowywać światło i zachowywać nad nim kontrolę podczas pracy nad
czymś zupełnie innym. Po opanowaniu zaklęć otwierających
1
zamykających zamki mógł wchodzić do swojej klitki o dowolnej porze - w przeciwieństwie do
czarodziejów i uczniów szkoły, dla których praca w nocy była chlebem powszednim, cieśla zamykał
swój warsztat na długo przed zachodem słońca.
Nareszcie nadszedł dzień egzaminu. Randal wstał o świcie, włożył czyste ubranie i uczniowską togę,
po czym wyszedł na ciche ulice Tarnsbergu. Idąc w kierunku szkoły, czuł lęk, ale także - po raz
pierwszy od kilku miesięcy - coś na kształt nadziei. Tym razem drzwi otworzyły się przed nim od razu i
chłopiec jął wspinać się po schodach, wiodących do biblioteki.
„Kiedy tu przybyłem - rozmyślał, przestępując próg sali, wypełnionej po sufit księgami i zwojami -nie
wiedziałem nawet, jak nazywa się takie miejsce".
Rektorzy już czekali. Zalękniony Randal stanął przed długim stołem, za którym zasiedli mistrzowie. W
samym środku siedziała pani Pullen, w towarzystwie Tarna i Crannacha. Tak jak przy pierwszym
spotkaniu, jasnowłosy mistrz Laerg zajmował skrajne miejsce przy samym końcu stołu, a z drugiej
strony, na krześle z mistrzowską togą niedbale przerzuconą przez oparcie, siedział Madoc
Obieżyświat.
„Dobrze, że tu jest - pomyślał Randal i zaraz dodał: - Mam nadzieję". Czarodziej z północy był jego
94
przyjacielem, co nie znaczyło, że będzie skłonny potraktować Randala ulgowo.
Mistrzyni Pullen oparła splecione dłonie na wypolerowanym blacie.
-
Uczniu Randal! - powiedziała donośnym głosem. - Możesz zacząć od wywołania zimnego
płomienia.
„Światło do czytania... to niezbyt trudne". Randal skoncentrował się i po chwili tuż nad jego głową
zawisł błękitnobiały płomyk.
Pani Pullen skinęła głową z zadowoleniem.
-
A teraz zgaś świece.
Randal przyjrzał się kilkunastu żółtym płomykom, migocącym nad dwoma lichtarzami i wyszeptał
słowa zaklęcia, ogniskującego wolę w działaniu. Świece zgasły jednocześnie. W powietrzu snuły się
tylko cienkie pasemka dymu.
Mistrzowie porozumieli się wzrokiem, ale chłopiec tego nie zauważył, pochłonięty utrzymywaniem
kontroli nad światłem do czytania. Wreszcie mistrzyni Pullen powiedziała:
-
Bardzo dobrze. Możesz na powrót zapalić świece.
To było trudniejsze. Gdy wszystkie świece w ustawionych na stole lichtarzach płonęły już jasnym
blaskiem, Randal czuł łaskotanie kropel potu, spływających po jego czole i karku. Tymczasem
posypały się pytania i zadania: Spraw, by stół wyglądał jak płaski głaz. Wyjaśnij, czemu stworzenie
iluzji nie jest równoznaczne z powiedzeniem kłamstwa. Wymień pięć podstawowych zastosowań
magicznego kręgu. Sporządź prosty krąg. Uruchom go. Zlikwiduj.
95
Kiedy egzamin dobiegł końca, słońce stało już w zenicie. We wdzierających się do biblioteki smugach
jasnego światła tańczyły drobinki kurzu. Randal nie miał pojęcia, jak ocenią go mistrzowie. Był zresztą
zbyt wyczerpany, by o tym myśleć. Czuł, że nogi uginają się pod nim, tak jak po lekcji fechtunku u Sir
Palamona.
-
Jesteś wolny - powiedziała wreszcie Pullen. - Poczekaj na zewnątrz, dopóki cię nie wezwiemy.
Randal skłonił się i wyszedł. Nie dotarł jednak zbyt daleko. Gdy tylko drzwi biblioteki zatrzasnęły się za
nim, chłopiec zatoczył się i byłby upadł, gdyby nie oparł się plecami o ścianę. Egzamin wycieńczył go
bardziej, niż przypuszczał. „Lepiej poczekam tutaj" -pomyślał i osunął się na podłogę. Przez dłuższą
chwilę siedział ze zwieszoną głową, nie poruszając się i nie myśląc o niczym. Potem, stopniowo, do
jego świadomości zaczęły torować sobie drogę głosy - głosy pięciorga mistrzów, naradzających się w
bibliotece. „Rozmawiają o mnie - uświadomił sobie z przestrachem. - Nie powinienem podsłuchiwać".
Czy to z powodu zmęczenia, czy pokusa okazała się zbyt silna, dość że Randal nie potrafił się zmusić,
by wstać i odejść od drzwi. Przez szczelinę we framudze dobiegł go głos mistrzyni Pullen:
-
... niezadowalający stopień kontroli, jak na ucznia drugiego roku, a jego technika jest... jakby
tu rzec... toporna. Jestem zmuszona zaproponować zwolnienie.
„Zwolnienie". Randal przygryzł wargę. „To znaczy, że mistrzyni Pullen chce mnie odprawić ze szkoły".
Chłopiec poczuł się załamany i nieszczęśliwy.
96
w
-
Ośmielę się być innego zdania, pani Pullen -Randal rozpoznał gardłowy akcent Crannacha. -
Wszystko, co pani powiedziała, jest prawdą, ale nie sposób pominąć potencjału tego chłopca.
Wszyscy widzieliśmy, jak gasił świece, nie wyczarowując ani wiatru, ani wody.
-
Sama moc nie zda się na nic bez techniki, pozwalającej na jej precyzyjne ogniskowanie.
To był Tarn. Dwa lata udręki na jego lekcjach wystarczyły, by Randal dobrze poznał głos młodego
mistrza.
-
Ma znikome pojęcie o teorii. Nie możemy sobie pozwolić na kształcenie czarodzieja, który nie
ma pojęcia, co czyni i w jaki sposób. Głosuję za zwolnieniem.
-
A ja powiadam, że szkoła nie może sobie pozwolić na wypuszczenie w świat niedouczonego
młokosa.
Głosu Madoca nie sposób było pomylić z żadnym innym.
-
Nie każdy przybywający do nas uczeń wie, jak się uczyć.
Randal usłyszał basowy śmiech Crannacha.
-
Święta prawda! Pamiętam do dziś pewnego wyrostka, który później został mistrzem. Gdy po
raz pierwszy przekroczył próg szkoły, potrafił jedynie opowiadać marne dowcipy i kląć we własnym
barbarzyńskim dialekcie.
Madoc powiedział coś w niezrozumiałym dla Randala języku, poczekał, aż ucichnie kolejny wybuch
śmiechu Crannacha, po czym podjął wątek:
-
W pewnych kwestiach doświadczenie jest najlepszym nauczycielem. Dajmy chłopcu trochę
czasu.
97
f
-
Mamy więc dwa głosy za i dwa przeciw - powiedziała mistrzyni Pullen. - Mistrzu Laerg,
słuchamy twojej opinii.
Nastąpiła długa pauza. Randal wstrzymał oddech. Po chwili rozległ się jedwabisty głos jasnowłosego
czarodzieja.
-
Pewnie to, co powiem, wyda się wam dziwne, ąle ten jeden jedyny raz zgadzam się z
mistrzem Mado-kiem. Potencjał chłopca jest zbyt wielki, by go odrzucić. Zatrzymajmy go na próbę.
Przeegzaminujemy go ponownie za kilka miesięcy.
Z płuc Randala wyrwało się potężne westchnienie ulgi. Zdał! Niewiele brakowało... ale zdał!
Tego samego dnia Randal złożył wizytę w Grymaszącym Gryfie - w samą porę, by natknąć się na Lys,
zabawiającą piosenkami popołudniowych gości. Nie wyglądała już na zabiedzone chuchro, ale w
swojej krótkiej tunice wciąż mogła uchodzić za chłopca. Jej publiczność, złożona głównie z
czarodziejów, potrafiących dostrzegać prawdziwą naturę rzeczy, zapewne zdawała sobie sprawę, że
słucha dziewczyny, ale najwyraźniej nikt o to nie dbał.
Oklaski i monety wpadające do ustawionego przed Lys talerza nie pozwalały jej przerwać występu.
Wreszcie wstała i uciszyła słuchaczy wzniesioną dłonią.
-
Proszę - rzekła ze śmiechem - zostawcie mi trochę głosu na jutro.
Wśród pochwał i przyjaznych okrzyków dziewczyna przeszła przez całą salę i podeszła do stolika, przy
którym czekał Randal.
98
-
Dobre nowiny? - spytała, siadając na stołku.
Randal skinął głową i poczuł mimo woli, że na
twarz wypływa mu szeroki uśmiech.
-
Zdałem!
-
Cudownie! - zawołała Lys, rzucając się chłopcu na szyję.
-
Cóż... nie do końca... cudownie - odparł Randal, broniąc się przed karesami uradowanej
przyjaciółki. -Pozostawiono mnie warunkowo.
-
Cóż to znaczy „warunkowo"?
-
To znaczy, że za kilka miesięcy powtórzą egzamin. Jeśli uznają, że nie poczyniłem
zadowalających postępów, wyrzucą mnie.
-
Nie wyrzucą - przez zgiełk przebił się znajomy głos.
Randal rozejrzał się i dostrzegł Madoca, rozpartego przy sąsiednim stole i dzierżącego w dłoni do
połowy opróżniony kufel. Wyglądało na to, że czarodziej siedzi tu już od dłuższego czasu.
-
Nie wyrzucą? - spytał zaintrygowany Randal. -Skąd ta pewność?
-
Ponieważ - powiedział poważnie czarodziej -mistrz Crannach i ja ryzykujemy swoją reputację.
-
Rozumiem.
Randal zastanawiał się, dlaczego Madoc nie wspomniał o mistrzu Laergu. Jednak pytanie o trzeci głos
przeciw usunięciu chłopca ze szkoły byłoby równoznaczne z przyznaniem się do podsłuchiwania pod
drzwiami biblioteki. Lepiej było nie poruszać tego tematu.
-
Postaram się nie zawieść cię, mistrzu.
99
-
Pracuj tak ciężko jak dotąd, a nie zawiedziesz.
Czarodziej zwrócił się do Lys, która milcząc przysłuchiwała się rozmowie.
-
Sądziłem, że znam wszystkich znaczących bardów w Breslandii - powiedział z uśmiechem - ale
moje uszy mówią mi, że byłem w błędzie.
Lys zarumieniła się.
-
Ja tylko śpiewam piosenki, mistrzu czarodzieju, nie jestem bardem, a w tym kraju czuję się
tak samo obco jak ty.
-
Bez względu na to, jak się nazwiesz - odparł Madoc - i bez względu na to, skąd pochodzisz,
masz bez wątpienia wielki talent.
Dziewczyna spuściła wzrok i Randal ujrzał, jak jej palce zaciskają się na gryfie lutni.
-
Śpiewam najlepiej, jak potrafię, by zarobić na życie... A skoro mowa o jedzeniu - Lys wstała od
stołu - to moja kolacja właśnie stygnie w kuchni.
Dziewczyna zniknęła w tłumie. Randal zerknął na czarodzieja.
-
Wystraszyłeś ją, mistrzu.
-
Możliwe - zgodził się Madoc. - Nie każdy wędrowny śpiewak jest godzien, by nazwać go
bardem, i nie każdy życzyłby sobie, by go tak nazwano.
Czarodziej oparł się o ścianę i westchnął.
-
Mój lud otacza bardów szczególnym szacunkiem.
-
Większym niż czarodziejów? - spytał Randal, wciąż mając w pamięci uwagi, wygłaszane tego
ranka przez Crannacha.
-
Ludy północy nie znajdują w magii pożytku -odpowiedział Madoc. - Wierzą w jej realność i
pojmu-
100
ją, jaką jest potęgą, ale nie widzą w tym powodu, by ją szanować. Twoi przyjaciele z Doun nie są pod
tym względem inni. Mają tylko więcej ogłady.
Randal pomyślał o Sir Palamonie, który od pierwszego spotkania nazywał Madoca mistrzem, i o
lordzie Alyenie, który posadził czarodzieja na honorowym miejscu przy swoim stole.
-
Nie rozumiem cię, mistrzu.
-
Boją się nas - powiedział Madoc. - Ufają tylko temu, co widzą i czują, a z wrogami chcą
walczyć twarzą w twarz. My tymczasem potrafimy zmieniać wygląd i strukturę rzeczy i walczymy
pośród cieni. Jak sądzisz - zapytał nagle Randala - dlaczego czarodziejom nie wolno używać rycerskiej
broni?
Chłopiec potrząsnął głową.
-
Nie wiem.
-
Zapewne nauczyciele w szkole podali ci tyle powodów, że nie wiesz, który wybrać. - Madoc
poprawił się na stołku. - Pozwól, że podam ci jeszcze jeden. Otóż jest to zasada stworzona po to, by
przypominać nam i ludziom takim jak lord Alyen o tym, że prawdziwy czarodziej nie ma potrzeby
zabiegania o władzę doczesną.
I&adoc dopił zawartość swojego kufla, wytarł usta rękawem i wstał.
-
Czas na mnie - stwierdził. - Jutro ruszam w drogę.
-
W drogę? - wystraszył się Randal. - Dopiero co przyjechałeś.
Czarodziej uśmiechnął się.
-
Ze wszystkich miast Breslandii Tarnsberg jest najświetniejszy i najpiękniejszy. Ja jednak nie
jestem
101
m
człowiekiem, który potrafiłby usiedzieć długo w jednym miejscu. Spytaj, kogo chcesz.
-
Kiedy zawitasz tu znowu?
Madoc wzruszył ramionami.
-
Kto wie? Myśl o nauce, a bez wątpienia poradzisz sobie sam.
Czarodziej wyszedł. Randal posiedział jeszcze przez chwilę, wsłuchując się w gwar głosów, po czym
zapłacił za swój kubek jabłecznika i poszedł do domu.
Kilka dni później Randal pracował samotnie w szkolnej bibliotece. Od chwili zdania egzaminów uczył
się tu równie często, jak w pokoiku nad warsztatem cieśli. W obu miejscach mógł ćwiczyć rzucanie
zaklęć i realizowanie czarów bez narażania się na docinki kolegów - zwłaszcza Gaimara - a w
bibliotece mógł zawsze znaleźć potrzebny zwój lub księgę.
Tego dnia ćwiczył konstruowanie magicznego kręgu. Jego usta poruszały się, szepcząc magiczne
wersy, a palec wskazujący kreślił koło na ciemnym drewnie pulpitu. Następnie, wciąż używając tylko
palca, Randal dodał magiczne symbole na północnej, południowej, wschodniej i zachodniej stronie.
Ostatnie kilka słów w Zapomnianej Mowie wymówił nie szeptem, lecz półgłosem, a gdy skończył, krąg
rozjarzył się błękitną poświatą.
Randal odetchnął. Był zadowolony: zazwyczaj miał znacznie większe kłopoty z uruchomieniem kręgu.
Gdybyż tylko udało mu się uaktywnić pełnowy-miarowy krąg z taką samą łatwością...
-
Znakomicie! Doprawdy imponujące.
102
Randal drgnął i obejrzał się. W odległości kilku kroków od niego stał Laerg. Złotowłosy mistrz odziany
był w długą tunikę z purpurowego aksamitu, na którą narzucił nauczycielską szatę. Patrząc na ten
strój, Randal boleśniej niż zwykle uświadomił sobie stan swoich żałosnych, używanych łachmanów.
Mina Laerga, badającego magiczny krąg, wyrażała zainteresowanie.
-
Widzę, że poczyniłeś spore postępy od czasu twoich egzaminów.
-
Dziękuję, mistrzu - powiedział Randal. Ze spuszczoną głową czekał na następne słowa Laerga.
Pytanie, które padło, całkowicie go zaskoczyło.
-
Czy pomyślałeś już o znalezieniu sobie opiekuna na trzeci rok studiów?
Randal zaprzeczył. Nigdy dotąd nie zaprzątał sobie głowy szukaniem nauczyciela, który kiedyś
zechciałby poprowadzić go dalej, poza podstawowy materiał pierwszego i drugiego roku. Chłopiec za
bardzo liczył się z klęską na egzaminie i wyrzuceniem ze szkoły, by uznać, że zajmowanie się tak
odległą przyszłością ma jakikolwiek sens.
A teraz? Gdybyż Madoc był w mieście... Sprawa byłaby prosta. Ale czarodziej znowu wyruszył na szlak
i nikt nie spodziewał się jego rychłego powrotu.
-
Może mistrz Crannach... - zaczął nieśmiało Randal.
-
Crannach już teraz ma więcej uczniów, niż jest w stanie prowadzić - powiedział Laerg. -
Obawiam się, że tylko powstrzymałby rozwój podopiecznego o tak wielkim potencjale.
103
A
Randal drgnął i obejrzał się. W odległości kilku kroków od niego stał Laerg. Złotowłosy mistrz odziany
był w długą tunikę z purpurowego aksamitu, na którą narzucił nauczycielską szatę. Patrząc na ten
strój, Randal boleśniej niż zwykle uświadomił sobie stan swoich żałosnych, używanych łachmanów.
Mina Laerga, badającego magiczny krąg, wyrażała zainteresowanie.
-
Widzę, że poczyniłeś spore postępy od czasu twoich egzaminów.
-
Dziękuję, mistrzu - powiedział Randal. Ze spuszczoną głową czekał na następne słowa Laerga.
Pytanie, które padło, całkowicie go zaskoczyło.
-
Czy pomyślałeś już o znalezieniu sobie opiekuna na trzeci rok studiów?
Randal zaprzeczył. Nigdy dotąd nie zaprzątał sobie głowy szukaniem nauczyciela, który kiedyś
zechciałby poprowadzić go dalej, poza podstawowy materiał pierwszego i drugiego roku. Chłopiec za
bardzo liczył się z klęską na egzaminie i wyrzuceniem ze szkoły, by uznać, że zajmowanie się tak
odległą przyszłością ma jakikolwiek sens.
A teraz? Gdybyż Madoc był w mieście... Sprawa byłaby prosta. Ale czarodziej znowu wyruszył na szlak
i nikt nie spodziewał się jego rychłego powrotu.
-
Może mistrz Crannach... - zaczął nieśmiało Randal.
-
Crannach już teraz ma więcej uczniów, niż jest w stanie prowadzić - powiedział Laerg. -
Obawiam się, że tylko powstrzymałby rozwój podopiecznego o tak wielkim potencjale.
103
V, A
Randal drgnął i obejrzał się. W odległości kilku kroków od niego stał Laerg. Złotowłosy mistrz odziany
był w długą tunikę z purpurowego aksamitu, na którą narzucił nauczycielską szatę. Patrząc na ten
strój, Randal boleśniej niż zwykle uświadomił sobie stan swoich żałosnych, używanych łachmanów.
Mina Laerga, badającego magiczny krąg, wyrażała zainteresowanie.
-
Widzę, że poczyniłeś spore postępy od czasu twoich egzaminów.
-
Dziękuję, mistrzu - powiedział Randal. Ze spuszczoną głową czekał na następne słowa Laerga.
Pytanie, które padło, całkowicie go zaskoczyło.
-
Czy pomyślałeś już o znalezieniu sobie opiekuna na trzeci rok studiów?
Randal zaprzeczył. Nigdy dotąd nie zaprzątał sobie głowy szukaniem nauczyciela, który kiedyś
zechciałby poprowadzić go dalej, poza podstawowy materiał pierwszego i drugiego roku. Chłopiec za
bardzo liczył się z klęską na egzaminie i wyrzuceniem ze szkoły, by uznać, że zajmowanie się tak
odległą przyszłością ma jakikolwiek sens.
A teraz? Gdybyż Madoc był w mieście... Sprawa byłaby prosta. Ale czarodziej znowu wyruszył na szlak
i nikt nie spodziewał się jego rychłego powrotu.
-
Może mistrz Crannach... - zaczął nieśmiało Randal.
-
Crannach już teraz ma więcej uczniów, niż jest w stanie prowadzić - powiedział Laerg. -
Obawiam się, że tylko powstrzymałby rozwój podopiecznego o tak wielkim potencjale.
103
Randal na chwilę zapomniał o swoim onieśmieleniu.
-
Jakim potencjale? - spytał bezceremonialnie. -Dopiero teraz zaczynam pojmować rzeczy, jakie
uczniowie zwykle opanowują w ciągu pierwszych miesięcy nauki.
-
Wiem o tym - przytaknął Laerg. - Mówię o twoim wrodzonym talencie, który dochodzi do
głosu, kiedy zmagasz się z prostymi czarami. Pamiętasz świece, które gasiłeś w czasie egzaminu?
-
Pamiętam.
„Pamiętam, jak stałem zlany potem po dokonaniu czegoś, na co innym wystarcza skinienie dłoni".
-
Większość uczniów - ciągnął Laerg - gasi świecę podmuchem wiatru: łatwym,
niezauważalnym i precyzyjnie ukierunkowanym czarem. W istocie preferujemy to rozwiązanie.
Pozostali wyczarowują odrobinę deszczu lub gęstej mgły, topiąc płomień w wilgoci. Niemal nigdy nie
widujemy uczniów, którzy potrafią zrobić to, czego ty dokonałeś: odebrać płomieniom energię za
pomocą samej tylko siły woli.
„A więc tak to zrobiłem - pomyślał Randal. - Jak zwykle okrężną drogą".
-
Czy to złe rozwiązanie? - spytał głośno.
-
Tak - odparł Laerg - a zarazem nie. Nie, ponieważ jest demonstracją olbrzymiej mocy. Tak,
ponieważ żaden uczeń nie jest w stanie nad nią zapanować.
Randal zamyślił się. Przyjemnie było usłyszeć mistrza, mówiącego wprost o jego zdolnościach. Nawet
Madoc nigdy nie był tak bezpośredni. To jednak nie rozwiązywało powstałego właśnie problemu.
104
-
Jeśli mistrz Crannach nie może mnie przyjąć, to kto mnie przyjmie?
-
Ja - odparł krótko Laerg, sięgając jednocześnie do kieszeni. Wydobył stamtąd mały
gruzłowaty przedmiot: pestkę brzoskwini i wręczył ją Randalowi. - Zasadź to.
Randal zamrugał oczami.
-
Gdzie?
-
Gdziekolwiek - Laerg wzruszył ramionami. - Na przykład tutaj.
Mistrz wskazał na stół i wypowiedział zdanie w Zapomnianej Mowie. Ciężki mebel rozjarzył się i
zapadł w sobie, przeistaczając się w wielką, wypełnioną ziemią donicę.
W tej samej chwili w bibliotece zrobiło się chłodno. Randal wiedział, że to nie iluzja: stół naprawdę
stał się tym, na co teraz wyglądał. Laerg wykonał ponaglający gest i chłopiec wcisnął pestkę w
chłodną wilgotną ziemię.
-
A teraz - powiedział Laerg - spraw, by urosła.
Randal wytrzeszczył oczy.
-Jak to...? Nigdy nie ćwiczyłem tak złożonych czarów.
-
A jednak, jesteś w stanie to zrobić. Dokładnie tak, jak gasiłeś świece - głos czarodzieja był
twardy. -Przywołaj obraz nasienia, otwierającego się i wypuszczającego młode pędy. Wypowiedz
słowa, ogniskujące twoją wolę w działaniu...
Randal zrobił tak, jak mu kazano. Nagle poczuł w sobie rosnącą moc czaru, tak potężną i rozchybota-
ną, że w każdej chwili groziła wymknięciem się spod
106
kontroli i rozproszeniem, nim ktokolwiek zdąży jej użyć. Wtedy usłyszał głos Laerga, recytującego
słowa zaklęcia kierunkującego i czar ustabilizował się. Spod ziemi w drewnianej donicy wychynął
zielony kiełek.
Kiełek rósł, wypuszczając liście i przemieniając się najpierw w cienką łodyżkę, a potem w dorosłe,
obsypane kwiatami drzewo. Liście na najwyższych gałęziach z szelestem oparły się o sufit biblioteki.
W następnym momencie wszystkie kwiaty opadły na podłogę, a spomiędzy liści, niczym dziesiątki
złotych baloników, wyrosły dorodne owoce.
-
Poczęstuj się, jeśli masz ochotę - powiedział Laerg.
Randal zerwał dojrzałą brzoskwinię z najbliższej
gałęzi. Owoc był duży i ciężki, a jego mechata skórka lepiła się od słodkiego soku. Kiedy oszołomiony
chłopiec przypatrywał się brzoskwini, drzewo zrzuciło liście. Po kilku chwilach z donicy sterczał już
tylko uschnięty, jałowy badyl.
Laerg wypowiedział kilka słów w Zapomnianej Mowie. Randal ponownie poczuł chłód i martwe
drzewo przemieniło się na powrót w drewniany stół.
-
Przyjdź do mojego gabinetu jutro w południe -w ciszy rozległ się głos Laerga - na swoją
pierwszą lekcję.
Mistrz szybkim krokiem ruszył ku wyjściu. Kraj togi załopotał wokół jego kostek. Randal pozostał sam,
stojąc ze wzrokiem wbitym w dojrzały owoc, bojąc się poznać jego smak.
Rozdział VIII
miecz i krąg
Zima spadła na Tarnsberg ze śniegiem i mroźnymi rozgwieżdżonymi nocami. Potem śnieg stopniał, a
dni stawały się coraz dłuższe i wreszcie pierwszy ciepły podmuch wypełnił ulice miasta zapachem
wiosny.
Każdego dnia Randal odwiedzał pracownię Laerga, gdzie pobierał lekcje wyższych sztuk magicznych:
uczył się konstruowania magicznych kręgów, tworzenia złożonych iluzji, utrzymywania kontroli nad
światłem i płomieniami. Mając u boku czarodzieja, który prowadził go i wspomagał, kiedy włożona w
zaklęcie moc groziła wymknięciem się spod kontroli, chłopiec uczył się szybciej niż kiedykolwiek
dotąd.
Tego dnia w pracowni mistrza ciężkie zasłony były rozsunięte, a szeroko otwarte okna wpuszczały do
wnętrza wiosenny wiatr i ciepłe światło popołudniowego słońca. Randal siedział na drewnianym
zydlu, słuchając Laerga, rozprawiającego o sposobach panowania nad żywiołami.
- ... metody te pozwolą ci radzić sobie z duchami ziemi, powietrza, ognia i wody.
108
-
A owe duchy? Nie są demonami, prawda? - spytał Randal.
W ciągu sześciu miesięcy studiów pod okiem Laerga przyswoił sobie olbrzymią porcję teorii magii.
Mimo to aż do tej pory mistrz nie poruszał tematu wywoływania duchów elementarnych oraz istot z
innych sfer bytu. Szkoła nie zabraniała posługiwania się tego rodzaju czarami, ale tylko najpotężniejsi
magowie mieli odwagę zajmować się nimi. Była to jedna z najbardziej niebezpiecznych odmian magii,
zarówno dla czarodzieja, jak i wszystkich osób znajdujących się w pobliżu.
Laerg potrząsnął głową.
-
Demony - rzekł - żyją w innych niż nasza sferach bytu. W przeciwieństwie do nich duchy
elementarne są trwale związane z fizyczną rzeczywistością naszego świata, nawet jeśli nie są jego
częścią. Dlatego też ich wywołanie nie jest bardzo trudne. Może to zrobić każdy przeciętny uczeń,
oczywiście jeśli zostanie odpowiednio poinstruowany.
-
Rozumiem - powiedział Randal.
Podejrzewał, że wie już, jak potoczy się dzisiejsza
lekcja, ale nie był pewien, czy mu się to podoba. „Nie będę miał pożytku z ducha, nawet jeśli uda mi
się jakiegoś złapać - myślał. - Zapewne jednak warto wiedzieć, jak to zrobić".
-
Zaczniemy od zbudowania magicznego kręgu o odpowiedniej mocy - ciągnął Laerg. - Potrafisz
to zrobić.
Randal wstał i ujął leżącą na stole hebanową różdżkę.
109
-
Jaki to będzie duch - zapytał - i jak potężny?
-
Duch ognia najniższej klasy - odparł Laerg. -Wystarczy nam krąg o szerokości łokcia.
Randal przyklęknął i na podłodze pracowni nakreślił różdżką krąg o średnicy trzech dłoni. „Mniej
więcej łokieć - pomyślał z zadowoleniem. - A teraz symbole".
Dodał znaki czterech stron świata, a pomiędzy nimi wyrysował symbole, reprezentujące cztery
żywioły: ziemię, powietrze, ogień i wodę. Skończywszy pracę, Randal wstał i odwrócił się do
czarodzieja, czekając na dalsze instrukcje.
Laerg obrzucił krąg szybkim spojrzeniem i skinął głową.
-
Jak dotąd, znakomicie.
Przez chwilę patrzył na Randala, jak gdyby zastanawiał się nad czymś, po czym dodał:
-
Jeszcze jedno: zanim zabierzemy się do zaklęć, podejdź do tego kufra w rogu i otwórz go.
Przynieś mi to, co tam znajdziesz.
Randal posłusznie podszedł do dużego kufra z żelaznymi okuciami i uniósł ciężkie wieko. Wewnątrz
ujrzał stos starannie złożonych aksamitnych tunik i tog w rozmaitych kolorach oraz leżący na nich
długi przedmiot, owinięty w szkarłatny jedwab. Bez wahania włożył rękę do środka i zacisnął dłoń
na... mieczu.
Chłopiec nie miał wątpliwości, czego dotyka. Jego ręce drżały, uwalniając długą klingę z warstw
miękkiej materii - minęły trzy lata, odkąd trzymał w nich jakąkolwiek broń, nie wspominając już o
broni tej klasy.
110
Cienka nić, okręcona wokół trzonu rękojeści, była ze szczerego złota, z głowicy spoglądał na Randala
wielki rubin w kształcie gwiazdy, a na klindze widniał znak, jakim opatrywano wyłącznie ostrza z
najprzedniejszej stali z południa.
Randal uniósł miecz, spostrzegając, że jego dłoń wciąż pamięta, jak należy chwytać broń i jak ją
pewnie trzymać. „Cóż to za magia, która posługuje się mieczem?" - zastanawiał się jednocześnie. W
tej samej chwili usłyszał zza pleców głos Laerga:
-
Przy wywoływaniu duchów elementarnych, tak samo jak przy sprowadzaniu demonów i
duchów wyższego rzędu, największe znaczenie ma właściwa symbolika. Wiedz, że potęga i majestat,
zawarte w ceremonialnym ostrzu, nie są potrzebne do kontrolowania tak nieznacznych mocy.
Różdżka wystarczyłaby w zupełności. Tylko ci, którzy ośmielają się mierzyć z najpotężniejszymi
duchami, muszą ujarzmiać je stalą. Jeśli jednak masz nauczyć się posługiwania tymi najsilniejszymi z
czarów, warto, byś przy podstawowych ćwiczeniach korzystał z narzędzi wyższego poziomu. Stąd
miecz, który trzymasz w dłoni.
Randal przyjrzał się uważnie stalowej klindze: żadnych szczerb, żadnych rys, pozostawionych przez
kamień szlifierski. „To nie jest broń rycerza - uświadomił sobie. - Czekał zawinięty w jedwab od chwili,
gdy go wykuto. Nigdy nie ciął niczego twardszego od powietrza".
-
A teraz - podął Laerg - połóż miecz poza kręgiem, tak by głowica skierowana była na zachód.
111
Potem uaktywnij krąg i wypowiedz słowa przywołania.
Randal ułożył miecz, jak kazał mu Laerg. Potem ujął różdżkę, uniósł ją przed sobą i wyszeptał zaklęcie.
Obudzony do życia krąg rozbłysnął błękitną poświatą.
Teraz przywołanie. Randal nerwowo oblizał wargi. Nawet pierwszoroczny uczeń wiedział, czym grozi
wywoływanie duchów - najmniejsze potknięcie przy wypowiadaniu zaklęcia, najdrobniejsza przerwa
w kręgu wystarczyłaby, żeby czarodziej stał się ofiarą sił, nad jakimi próbował zapanować.
Jednak miesiące nauki dały Randalowi doświadczenie i pewność siebie. Słowa zaklęcia przepłynęły
przez jego umysł wartkim strumieniem. Chłopiec zaczerpnął powietrza i zaczął mówić.
Jak zawsze gdy miał do czynienia z czarami wyższego rzędu, poczuł wzbierającą w nim moc. Niemal
bezwiednie ujął ją w ryzy, nie przerywając recytowania słów przywołania.
- Fiat! - zakończył w Zapomnianej Mowie. - Niechaj się stanie!
Coś małego i pomarańczowego błysnęło w samym środku magicznego kręgu. Randal ujrzał
stworzenie z płomieni, nie większe od szmacianej lalki. Istota ta migotała i chwiała się, jak gdyby
wpadający przez okna wiatr groził jej zdmuchnięciem. Po chwili jej ogniste ciałko rozjarzyło się i
stworzenie zaczęło poruszać się w różne strony, sprawdzając granice swojego więzienia. Ognik pędził
coraz szybciej, pozostawiając za sobą smużkę czarnego dymu. Nagle zatrzymał się.
112
Randal wiedział, że stworzenie zauważyło jego obecność. Czuł uwagę ducha skierowaną na siebie
oraz na miecz, spoczywający tuż za magicznym kręgiem.
„Wezwałeś mnie..." - w umyśle Randala rozległ się trwożliwy szept.
-
Wezwałem - przyznał na głos chłopiec.
„Czego ode mnie żądasz?".
Randal był zaskoczony.
-
Ja... niczego.
„Przecież wezwałeś mnie - w myślach istoty dała się wyczuć niepewność i przerażenie. - Rozkazuj mi,
w przeciwnym razie nie będę mógł powrócić".
-
Nie chcę ci rozkazywać - odrzekł Randal.
„Musisz!".
Duch rozbłysnął jasnym gniewnym światłem i urósł nagle, napierając na granicę kręgu we wszystkich
kierunkach naraz.
„Musisz!".
Randal pomyślał przez chwilę.
-
Wobec tego rozkazuję ci przedstawić się i przybyć ponownie, kiedy cię wezwę.
Ognista istota skurczyła się do poprzedniego rozmiaru.
„Nazywaj mnie Płomykiem. Wezwij mnie, a powrócę, by ci służyć".
-
Dobrze - powiedział Randal. - Jesteś wolny, Płomyku. Możesz odejść.
Istota zgasła niczym pochodnia zdmuchnięta silnym porywem wiatru. Randal odczekał kilka sekund,
by mieć pewność, że odeszła na dobre, po czym zlikwidował magiczny krąg.
113
A
Kiedy ostatni ślad kręgu został wymazany, a miecz powrócił do skrzyni, odezwał się Laerg:
-
Teraz widzisz, że przywoływanie jest w istocie dość proste.
Randal niepewnie pokiwał głową. Mimo ogromu wyzwolonej mocy czar istotnie był dość prosty;
wręcz zbyt prosty, jak na coś, co miało zniewolić jednego z duchów ognia. Zresztą nie tylko to
niepokoiło chłopca...
-
Wybacz, mistrzu, ale wciąż nie pojmuję, dlaczego musiałem użyć miecza - przyznał się Randal.
- Sporo czytałem o zaklęciach przywołania, ale żadna z ksiąg nie wspomina o broni.
Laerg posłał mu badawcze spojrzenie.
-
Nie każdą informację można bez obaw powierzyć księdze, gdzie każdy głupiec będzie mógł ją
przeczytać. Największe tajemnice magii zawsze przekazywano ustnie. Ponadto pewne zasady
odkryłem sam, wykraczając poza granice, wytyczone przez martwą tradycję.
-
Ale miecz... Dlaczego miecz?
Przez krótką chwilę Laerg wyglądał na zirytowanego. Wkrótce jednak jego przystojna twarz
rozpogodziła się i czarodziej przemówił monotonnym głosem znudzonego belfra.
-Jak już mówiłem, miecz jest tylko symbolem: w tym przypadku symbolem siły. Duchy elementarne i
im podobne, zwłaszcza zamieszkujące inne sfery bytu, dysponują ograniczoną inteligencją i same są
w stanie pojąć niewiele. Trzeba przemawiać do nich w sposób, jaki będzie dla nich zrozumiały. Czy
teraz rozumiesz?
114
Randal powoli skinął głową. Słowa mistrza miały sens, ale nie rozwiały niepokoju chłopca. Wciąż
dręczyło go wspomnienie płomienistej istoty, przemierzającej tam i z powrotem wnętrze magicznego
kręgu, niczym uwięzione w klatce zwierzę.
Ponure myśli nie dawały mu spokoju przez całe popołudnie. Wreszcie, tuż przed zmierzchem, Randal
postanowił rozerwać się w Grymaszącym Gryfie, gdzie Lys zapewne właśnie rozpoczynała wieczorny
występ. Po wyjeździe Nicolasa i Madoca nie miał poza nią żadnych bliskich przyjaciół w Tarnsbergu.
Do gospody dotarł już po zmroku. Lys śpiewała; jej ciepły alt wznosił się ponad falującymi dźwiękami
lutni. Randal poprosił o kubek jabłecznika i usiadł przy swoim ulubionym stole w rogu sali, by tam
poczekać na koniec występu.
V.
Nie żyj w pokoju, nikczemny rycerzu,
Bo ziemia lekką ci będzie!
Siedem już panien okrutnie skrzywdziłeś,
A ósma dopadnie cię wszędzie...
W powietrzu rozpłynęły się ostatnie słowa ballady. Goście Grymaszącego Gryfa bez wątpienia znali
już historię bezdusznego kochanka i dzielnej dziewczyny, która ostatecznie przywiodła go do zguby,
ale mimo to nagrodzili pieśniarkę rzęsistymi brawami. Lys odwzajemniła się głębokim ukłonem, po
czym odgarnęła z czoła pasemko czarnych kręconych włosów i zaczęła przeciskać się między stołami
w kierunku Randala.
115
-
Czarodzieje rozpieszczają mnie - powiedziała, siadając obok przyjaciela. - Występując dla nich
oduczę się śpiewać. Można by pomyśleć, że nigdy dotąd nie słyszeli muzyki.
-
We wszystkim cenią biegłość - odparł Randal.
Zamilkł, przypomniawszy sobie muzykę, jaka za
sprawą Madoca zabrzmiała w zamku Doun, dawno dawno temu...
Randal odsunął swój kubek i wyczarował miniaturową kopię świetlistego drzewa, stworzonego przez
Madoca owego pamiętnego wieczoru. Jednak wizja rozpadła się tak szybko, jak powstała,
pozostawiając nad stołem rzadką złotą mgiełkę. Randal rozwiał ją machnięciem ręki, oparł dłonie na
kolanach i głęboko westchnął.
Lys widziała, jak iluzja pojawia się i znika. Posłała chłopcu pytające spojrzenie.
-
Co się stało? Jak na kogoś, kto pół roku temu nie potrafił zapalić świecy, radzisz sobie całkiem
nieźle.
-
Zapewne - przytaknął Randal. - Jednak...
Tu westchnął znowu i jął opowiadać przyjaciółce o popołudniowej lekcji z mistrzem Laergiem.
Szczególnie dokładnie opisał zachowanie ognistej istoty, miotającej się w panice wewnątrz
magicznego więzienia.
-
Pragnął jedynie wrócić do swojego świata, ale musiał najpierw błagać mnie o rozkazy.
Lys uśmiechnęła się kwaśno.
-Wielu ludzi chciałoby znaleźć się na twoim miejscu.
-
No cóż... - odparł Randal - mnie się to nie podobało. I jeśli na tym właśnie polega magia
wyższego
116
rzędu, to nie jestem przekonany, czy chcę mieć z nią cokolwiek wspólnego.
Randal powiedział to bez zastanowienia i zdziwił się, słysząc własne słowa. Jednak zanim skończył
zdanie, pojął, że są prawdziwe. „To, czego się uczę, nie jest tym, czego pragnąłem się uczyć" -
pomyślał.
-
Być może, kiedy mistrz Madoc znów pojawi się w mieście, powinieneś z nim porozmawiać -
powiedziała po chwili Lys. - Nie wygląda na kogoś, kogo bawi przymuszanie duchów do skakania
przez obręcze.
Randal uśmiechnął się mimo opanowującego go przygnębienia.
-
Och, z pewnością. Ale zanim wróci, może minąć wiele miesięcy. Co mam robić do tego czasu?
Lys przechyliła głowę i uważnie przyjrzała się chłopcu.
-
Idź do domu - powiedziała wreszcie. - Wyśpij się porządnie. Ostatnio nie wyglądasz najlepiej.
Być może, Laerg po prostu nie jest nauczycielem dla ciebie.
Wracając do pokoiku na poddaszu, Randal rozmyślał o słowach przyjaciółki. Nie znalazłszy w nich
ukojenia, położył się do łóżka i leżał bez ruchu przez dłuższy czas, wpatrując się we wpadającą przez
okno bladą smugę księżycowego światła i wsłuchując się w nocne odgłosy miasta. Nareszcie zasnął -
najpierw bardzo głęboko, a potem przyśnił mu się sen.
We śnie Randal przemierzał ulice Tarnsbergu tak jak w dniu, w którym widział miasto po raz pierwszy.
Ujrzawszy otwarte drzwi gospody pod Grymaszącym Gryfem, śmiało wszedł do środka. Izba jadalna
była opustoszała; w olbrzymim kominku nie płonął ogień.
117
Randal wszedł po schodach na pięterko, udając się do pokoju, w którym spędził swoją pierwszą noc.
Śmiało pchnął drzwi i bez pukania przestąpił próg.
Nagle znalazł się pod otwartym niebem, otoczony tłumem ludzi: mieszczan, szlachty, kupców i
czarodziejów w mistrzowskich togach. Wszyscy oni zgięli się w pokłonie i rozstąpili. Randal ujrzał, że
stoi na wzgórzu, z którego po raz pierwszy ujrzał Tarnsberg. U stóp chłopca rozpościerał się półksiężyc
zatoki i obejmujące go z trzech stron miasto.
Towarzyszący mu ludzie zaczęli tańczyć, wirując coraz szybciej i szybciej, aż przemienili się w
rozmazane cienie. Nad wzgórzami zerwał się wicher, wyjąc niczym stado wygłodniałych bestii.
Nieziemskie zjawy to zbliżały się, to oddalały, nie ustając w swoich dzikich pląsach. Randal starał się
rozpoznać twarze, które wydały mu się znajome, ale zawsze gdy udawało mu się przyjrzeć komuś z
bliska, widział tylko niewyraźne rozmazane oblicze. „Iluzja!" - pomyślał i ogarnięty trwogą wykrzyczał
w Zapomnianej Mowie słowa zaklęcia, przywracającego rzeczom ich prawdziwą postać.
Gdy ostatnie sylaby wypłynęły z jego ust, dostrzegł, że twarze mglistych fantomów ukryte są za
białymi maskami. Randal doskoczył do najbliższego tancerza i błyskawicznym ruchem zerwał maskę.
Pod spodem była następna, jeszcze mniej wyrazista.
Powietrzem wstrząsnął przeraźliwy śmiech. A może byl to ryk spiżowej trąby? Tancerze ponownie
rozstąpili się, otwierając drogę do uchylonych drzwi na stoku wzgórza. Bijące z wnętrza światło
oczarowało
118
Randala. Chłopiec podszedł powoli do drzwi i przekroczył próg.
Znowu stał na ulicach Tarnsbergu. Jednak miasto nie przypominało już tego, które Madoc nazwał
najpiękniejszym i najświetniejszym w Breslandii. Nie było w nim żywej duszy, a brukowane ulice
pokrywała warstwa cuchnących odpadków.
Ze zgromadzonego w ciemnej bocznej alejce stosu śmieci stoczyła się mała lawina, zasypując stopy
Randala. Chłopiec z obrzydzeniem wycofał się, otrząsając nogi z przyklejających się do nich plugawych
szmat. Nagle spostrzegł, że wśród odpadków znalazła się księga z biblioteki szkoły. Wolumin leżał
otwarty. Śnieżnobiałe strony z barwnymi liniami pisma zdawały się jaśnieć samoistnym blaskiem na
tle brudu i zgnilizny.
„Nie powinna tu być - pomyślał Randal, podnosząc księgę.. - Musi wrócić do szkoły, tam gdzie jej
miejsce".
Jednak gmach szkoły okazał się opustoszały i zaśmiecony jak całe miasto. Bibliotekę, w której Randal
był dwukrotnie egzaminowany, przepełniała woń kurzu i zgnilizny. Chłopiec podszedł do najbliższej
półki i wcisnął księgę między rozsypujące się, pogniecione tomy.
Księga zsunęła się z półki i spadła na podłogę, wzbijając tuman pyłu. Randal podniósł ją i włożył na
poprzednie miejsce, ale gdy tylko cofnął rękę, znów spadła.
Po raz trzeci Randal podniósł książkę i po raz trzeci grzmotnęła o ziemię. Chłopiec znów sięgnął po nią
119
i tym razem zauważył, że strony pokryte są obco wyglądającym pismem. Przyjrzał się uważniej, ale
nie zdołał rozpoznać języka - tak nie pisano w Breslandii i nie była to Zapomniana Mowa. Randal jął
odcyfrowywać dziwaczne sylaby, bezgłośnie poruszając ustami. Miał nadzieję, że uda się dopasować
ich brzmienie do któregoś z języków, zasłyszanych w szkole lub mieście: ostrej, gardłowej mowy
Crannacha, melodyjnego języka południowych krain, jakim posługiwała się czasem Lys, lub
szeleszczącego śpiewnego dialektu ziomków Madoca.
Mozolił się tak przez dłuższy czas, ale słowa wciąż były tylko pozbawionym sensu bełkotem. Nie
wiadomo kiedy opanowało go uczucie pewności, że księga zawiera tajemną wiedzę: ważne magiczne
sekrety, jakich nie zdołałby opanować, nawet mając za sobą wolę całego świata. Oprawny w skórę
tom stawał się tymczasem coraz cięższy. Pochłonięty odczytywaniem pisma, Randal nie zwrócił na to
uwagi, dopóki księga nie pociągnęła go w dół, powalając na zakurzone deski podłogi. Leżąc,
bezskutecznie próbował pozbyć się ciężaru. Coraz cięższa księga przywarła do jego palców. Po chwili
nie mógł już się ruszyć. Dyszał ciężko, czując, że traci przytomność, i słysząc skrzyp uginających się
desek podłogi. W następnym momencie podłoga poddała się. Przy głośnym trzasku pękającego
drewna Randal spadł... i obudził się.
Znów leżał na wąskim łóżku w pokoiku nad warsztatem cieśli. Pokój był pusty - tym razem nie było
przyjaciół, którzy pomogliby powrócić do rzeczywistości z dziwnego świata snów. Randal spostrzegł,
że
120
jego ciało jest owinięte mokrym, przepoconym prześcieradłem. Przez otwarte okno wpadało białe
światło poranka.
Chłopiec czuł się zmęczony, obolały i o kilka lat starszy niż ten Randal, który poprzedniego wieczoru
położył się do łóżka. Powoli, krzywiąc się i postękując, wyplątał się z pościeli i zwlókł z łóżka. Zadrżał,
kiedy poranny chłód dotknął jego wilgotnej skóry. Następnie podszedł do stołu i zmył z siebie pot
wodą z cynowego dzbana. To go orzeźwiło. Randal ubrał się i narzucił czarną togę ucznia czarodzieja.
Po chwili na wyludnionej ulicy rozległy się jego spieszne kroki. Wiedział już, co robić.
Krew czarodzieja
O tak wczesnej porze Tarnsberg był pusty i cichy. Jednak, w przeciwieństwie do upiornego miasta ze
snu, nie wywierał na Randalu przygnębiającego wrażenia. Z wielu kominów wznosiły się już ku niebu
smużki dymu, a gdy chłopiec przechodził przez dzielnicę piekarzy, w jego nozdrza uderzył wspaniały
zapach świeżo upieczonego chleba. Tu i ówdzie trzaskały okiennice, a z oddali dobiegał turkot
drewnianych kół, toczących się po bruku i donośne okrzyki woźnicy, popędzającego swój zaprzęg.
Randal przyglądał się ulicom, jakby widział je po raz pierwszy. „Teraz rozumiem, czemu Madoc mówił,
że Tarnsberg jest piękny - myślał. - Nie chodziło mu o domy, wzgórza ani morze... tylko o ruch. To
miasto żyje".
-
Randal!
Był to głos Lys. Randal zatrzymał się i odwrócił, by ujrzeć przyjaciółkę, biegnącą ku niemu od strony
gospody.
-
Co się stało? - spytał lekko zdziwiony, kiedy dziewczyna łapała oddech, opierając się o ścianę
domu.
122
Lys śpiewała w Grymaszącym Gryfie przeważnie do późnej nocy i tylko naprawdę wyjątkowe
zdarzenie mogło zmusić ją do zerwania się z łóżka o brzasku.
-
Przyszłam, by ci powiedzieć... wydyszała ciężko - że twój przyjaciel Madoc pojawił się w
mieście. Zjawił się o świcie, gdy kucharz rozpalał ogień.
Madoc wrócił! Dopiero teraz Randal w pełni zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu
pomocy i rad czarodzieja z północy.
-
Powiedz mu - powiedział z przejęciem, ujmując ramię Lys - że jeszcze dziś koniecznie muszę z
nim porozmawiać. Przyjdę do Gryfa przed południem.
-
Dlaczego nie teraz? - spytała dziewczyna. - Zdążymy do Gryfa akurat, gdy Madoc skończy
śniadanie.
Randal potrząsnął głową.
-
Najpierw muszę gdzieś iść.
-
O tej porze?
-
Muszę - powiedział z uporem Randal. - Tej nocy miałem sen.
-
Och, miałeś sen! Tak jak wtedy, gdy zaglądałeś w przyszłość?
-
Niezupełnie. Tym razem nie prosiłem się o to.
Randal umilkł. Scena ze snu wróciła do niego z całą wyrazistością.
-
Pamiętasz, o czym mówiłem wczoraj wieczorem? - podjął po chwili.
-
Dlatego przybiegłam, by powiedzieć ci o Ma-docu.
Chłopiec uśmiechnął się.
123
-
Dzięki. Wiesz, sen objawił mi przynajmniej w części, co powinienem zrobić. Nie mogę
studiować magii pod opieką mistrza Laerga i muszę mu to powiedzieć.
Lys wyglądała na zatroskaną.
-
Lecz przecież musisz mieć opiekuna. Sam powiedziałeś.
-
Może przyjmie mnie Crannach, jeśli nie jest zbyt zajęty. Ponadto zostaje jeszcze Tarn i Issen.
A jeśli oni mnie nie zechcą - Randal wzruszył ramionami - wtedy albo znajdę kogoś innego, albo będę
uczył się sam, dopóki zdołam. Zanim jednak zacznę się tym martwić, muszę powiedzieć Laergowi, co
postanowiłem.
-
Czy to nie może poczekać, dopóki nie porozmawiasz z Madokiem?
-
Nie! - uciął Randal. - Najpierw pójdę do Laerga.
Lys rzuciła mu zdumione spojrzenie.
-
Skoro tak... to zobaczymy się w Gryfie po śniadaniu.
Dziewczyna odwróciła się i oddaliła w stronę, z której przyszła. Randal patrzył za nią przez chwilę, po
czym ruszył w kierunku szkoły.
Do gmachu wpuścił go zaspany student z przekrwionymi oczami. Randal przemierzał puste korytarze,
kierując się do rezydencji, gdzie mieszkali niektórzy mistrzowie.
Większość uczniów i nauczycieli wciąż pogrążona była we śnie, ale kilkoro rannych ptaszków kręciło
się już po budynkach. Randal minął grupkę odzianych w czarne togi uczniów - same nowe twarze - i
zatrzy-
124
mał się, by przywitać z Pieterem, swoim przewodnikiem z pierwszych dni w Szkole Czarodziejów.
Pieter zdał końcowe egzaminy i teraz, podobnie jak Boarin, sam nosił mistrzowską togę. Przywitał
Randala swoim zwykłym przyjaznym uśmiechem.
-
Co cię sprowadza do nas tak wcześnie? - spytał wesoło. - Sądziłem, że uczniowie wynoszą się
z dormitorium, żeby móc dłużej spać.
-
Zabawne - odparł Randal. - Sądziłem, że właśnie dlatego wędrowni czarodzieje zostają
mistrzami.
-
Nie, jeśli zamierzają pozostać w szkole - powiedział ze śmiechem Pieter. - Ktoś musi wstać i
dopilnować, by pod kuchniami rozgorzał ogień, a w dzieżach wyrosło ciasto na chleb. I nie robią tego
mistrzowie seniorzy - Pieter pokiwał palcem. -Tego możesz być pewien. Ich specjalność to czarowanie
do późnej nocy i niepokazywanie się aż do południa.
-
Nie wszyscy tak robią. Mistrz Laerg często zaczyna pracę wczesnym rankiem.
Pieter wyprostował się i zmierzył młodszego kolegę wzrokiem.
-
I ściąga swojego ucznia do pomocy, jak sądzę. Cóż, powodzenia. Pędzę do kuchni.
Randal ruszył w dalszą drogę do rezydencji mistrzów. Mistrz Laerg korzystał z kilku pokoi oraz z wieży,
wznoszącej się w jednym z rogów gmachu szkoły. Do komnaty na jej szczycie prowadziły wąskie
spiralne schody; skąpe światło wpadające do wieży przez małe okienka nie było w stanie rozjaśnić
panującego tam półmroku. Wspinając się po schodach,
125
Randal ujrzał słabą poświatę: żółtawy blask dobywał się ze szczeliny pod drzwiami komnaty.
„Świetnie - pomyślał Randal. - Nie będę musiał budzić mistrza, by przekazać mu nowinę".
Zapukał do drzwi.
- Wejdź! - z wnętrza komnaty dobiegł głos Laerga. Randal z niemałą ulgą skonstatował, że jego mistrz
najwyraźniej jest w wyśmienitym humorze. Zazwyczaj gdy przeszkadzano mu w pracy, Laerg irytował
się i tracił wszelką wyrozumiałość dla uczniów. Skoro dziś był w pogodnym nastroju, łatwiej będzie
mu przełknąć decyzję Randala.
Randal pchnął drzwi - otworzyły się bezszelestnie i zatrzasnęły natychmiast, gdy chłopiec przekroczył
próg. Wygląd komnaty wskazywał na to, że mistrz istotnie zajmował się dziś magią: ciężkie zasłony
wciąż były zasunięte, nie wpuszczając do środka ani krzty słonecznego światła. W czterech kątach
pokoju płonęły świece, a w powietrzu wisiała zwiewna szara mgiełka. W nozdrza Randala uderzył
cierpki aromat kadzidła.
Atmosfera w pokoju wciąż wibrowała mocą potężnych zaklęć. Przed trzema laty Randal nie
dostrzegłby tego, a sześć miesięcy temu nie wiedziałby, na czym polega zmiana; teraz jednak
wyraźnie wyczuwał ślady wielkiej magii. Czas spędzony z mistrzem Laer-giem nie poszedł na marne,
nawet jeśli chłopiec ostatecznie postanowił zmienić opiekuna.
Laerg siedział na krześle na samym końcu komnaty. Miał na sobie strój, jaki wdziewał tylko przy
najważniejszych magicznych okazjach: ciężkie szaty z purpurowego aksamitu, ozdobione
haftowanymi złotą nicią
126
okultystycznymi symbolami. Jasnowłosy czarodziej wyglądał na zmęczonego, a jednocześnie
zadowolonego. Jakichkolwiek magicznych zadań podjął się dzisiaj, musiały być bardzo trudne, ale
Laergowi bez wątpienia udało się osiągnąć zamierzony cel.
Mistrz wstał i podszedł do Randala.
-
Witaj, Randal. Spodziewałem się ciebie.
Chłopiec zawahał się. „Przed godziną nie wiedziałem jeszcze, że tu przyjdę".
Na twarz Laerga wypłynął zły uśmiech.
-
Gdybyś tylko mógł studiować dłużej, przekonałbyś się, że niewiele jest rzeczy, jakie mogą
ukryć się przed mistrzem czarodziejem, a już na pewno nie należy do nich zjawienie się ucznia.
„Wobec tego wie także, po co tu przyszedłem" -pomyślał Randal, a na głos zapytał:
-
Mistrzu, dlaczego powiedziałeś: gdybyś mógł studiować dłużej?
Laerg wskazał nieduży zydel, na którym Randal siadał zwykle w czasie lekcji.
-
Usiądź - powiedział - a wszystko ci wyjaśnię.
Randal spełnił polecenie. Laerg zajął swoje poprzednie miejsce i odchylił się na krześle, splatając
palce.
-
Pierwsze pytanie, jakie zadaje się kandydatom na uczniów, brzmi: Dlaczego pragniesz zostać
czarodziejem? Przy egzaminie mistrzowskim ostatnie pytanie brzmi dokładnie tak samo.
Mistrz spojrzał na chłopca spod półprzymkniętych powiek i zaśmiał się cicho, jakby przypomniał sobie
coś zabawnego.
127
-
Dlaczego pragniesz zostać czarodziejem? - powtórzył. - Od chwili powstania szkoły nikt
jeszcze nie udzielił dobrej odpowiedzi... I nikt nie udzieli -dodał po krótkiej pauzie.
Randal, pokrzepiony własną niezłomną decyzją zmiany opiekuna i nieco rozdrażniony zachowaniem
nauczyciela, zebrał się na odwagę i rzekł:
-
Być może, nikt nie zna właściwej odpowiedzi.
Laerg roześmiał się.
-
Rektorzy z pewnością nie. W zasięgu ich rąk leży niewyobrażalna potęga, a oni nawet nie
kiwną palcem, by z niej skorzystać. Najsłabszemu spośród nich wystarczyłoby wyciągnąć dłoń i .ałe
królestwo Bre-slandii wpadłoby w nią niczym dojrzała brzoskwinia prosto z drzewa.
„Prawdziwy czarodziej nie ma potrzeby zabiegania o władzę doczesną". Słowa Madoca rozległy się w
umyśle chłopca równie wyraźnie, jak wówczas, gdy słyszał je po raz pierwszy w sali jadalnej
Grymaszącego Gryfa.
-
Nie wydaje mi się - rzekł powoli - żeby rektorzy pragnęli władzy nad Breslandią lub
jakimkolwiek innym krajem.
-
To głupcy! - zawołał Laerg. - Królestwo pozbawione jest władcy i prędzej czy później ktoś
wyciągnie po nie rękę, nie oglądając się na szkołę i rektorów.
-
Ktoś?
Randal zerwał się ze stołka. Przypomniał sobie swój sen, zgięte w pokłonach zjawy i ruiny szkoły.
-
To znaczy: jakiś czarodziej? - powiedział, patrząc w oczy Laerga.
128
Mistrz uśmiechnął się słodko.
-
Widzę, że nie jesteś tak ograniczony, jak mogłoby się zdawać. Mógłbym zatrzymać cię przy
sobie, ale nie podejmę tego ryzyka, skoro twoim pierwszym nauczycielem był Madoc. On i Crannach
mieli rację przynajmniej co do jednego: drzemie w tobie pokaźny zasób mocy. Szkoda, że nie będę
mógł pomóc ci w jej okiełznaniu.
-
Cóż... właśnie dlatego przyszedłem... - stropił się nagle Randal.
-
Przyszedłeś tu, ponieważ cię wezwałem - powiedział Laerg niespodziewanie twardym głosem.
- Jesteś mi potrzebny, chłopcze. Miałem nadzieję, że doczekam bardziej sprzyjającego momentu, ale
kiedy zacząłeś wymykać mi się z rąk, postanowiłem działać natychmiast.
Randal opadł z powrotem na zydel. Zrozumiał.
-
Wezwałeś mnie... To dlatego nie chciałem rozmawiać z Madokiem, tylko od razu przybiegłem
tutaj.
-
Madoc jest w mieście? Wobec tego nie pozostało mi wiele czasu. Cieszę się, że jesteś tu ze
mną, Randal. Nie mogę pozwolić, byś spotkał się z Madokiem: mógłby coś zauważyć. Nie przepadam
za twoim przyjacielem z północy, a on... z żalem przyznaję, że nigdy nie chciał mi zaufać.
Jasnowłosy czarodziej roześmiał się głośno.
-
Może nawet zdąży uświadomić sobie, że miał rację.
-
Zdąży? Przed czym?
Wszystkie mgliste podejrzenia Randala zbiły się nagle w twardą bryłę, tkwiącą w jego piersi. Laerg
wyglądał na ukontentowanego.
-
Przed śmiercią oczywiście. Zamierzam zabić ich wszystkich.
-
Zab...
Randal urwał, czując, że łamie mu się głos. Fala gorąca rozlała się po jego ciele. Chłopiec zaczerpnął
powietrza i zmusił się do zachowania spokoju.
-Jak?
-
Z pomocą demonów - pośpieszył z odpowiedzią Laerg. - Spędziłem całą noc, przygotowując
przejście między światami. Teraz brakuje mi jedynie krwi, jaką zapłacę demonom za pomoc.
Randal jeszcze nie do końca wierzył w to, co słyszy.
-
Jeśli demony wymordują wszystkich w szkole, będą miały dosyć krwi.
-
Owszem, kiedy skończą - zgodził się Laerg. -Ale władcy świata demonów domagają się zapłaty
z góry: najpierw krew, potem rzeź.
Randal splótł palce na kolanach, by w ten sposób łatwiej powstrzymać ich drżenie.
-
Przypuszczam, że musi to być ludzka krew.
-
Naturalnie - odparł Laerg. - Książęta demonów to nie skrzaty, dające się przekupić saganem
owczej krwi lub flaszką oliwy. Żądają krwi człowieka, a najpotężniejszy z nich będzie ci służył tylko
wówczas, gdy zaoferujesz mu krew czarodzieja.
„To wyjaśnia wszystko - myślał Randal. - Dlaczego wybrał mnie na swojego ucznia i nauczył tak wiele
w tak krótkim czasie; dlaczego nie znosi Madoca i dlaczego wezwał mnie dziś do siebie".
Chłopiec zerwał się na równe nogi i rzucił w stronę drzwi. Laerg uniósł dłoń. Przestrzeń wokół Randa-
130
la ożyła błękitno-purpurową poświatą, a powietrze przed nim nagle zgęstniało. Chłopiec uderzył
czołem w zaporę, oszołomiony upadł na podłogę i jął niezdarnie gramolić się na kolana.
Kiedy wstał, dostrzegł, że u podstawy niewidzialnej bariery jaśnieje magiczny krąg, obejmujący
niemal całą komnatę. Krzesło Laerga było poza nim, a ledwie tlące się świece stały tuż przy jego
krawędzi. W czterech stronach świata płonęły jasnym blaskiem magiczne znaki i symbole. Randal,
który ostatnio sporo czasu spędzał w szkolnej bibliotece, rozpoznał imiona władców demonów, tak
potężnych, że nawet mistrzowie rzadko ośmielali się wymawiać je na głos.
„Jestem w pułapce" - pomyślał. W desperacji wyrzucił z siebie jedyne zaklęcie, jakie przyszło mu do
głowy: prosty czar otwierający zamki, jakiego nauczył się, kiedy stary John zamknął swój warsztat na
całe trzy noce.
- To nie pomoże - powiedział spokojnie Laerg. -Jesteś mój. Ty i cała twoja magia.
Lekkim ruchem ręki sprawił, że świece rozbłysły jaśniej, wypełniając komnatę mętnym
pomarańczowym światłem. Randal ujrzał coś, czego nie dostrzegł w półmroku, albo co Laerg ukrywał
przed nim za pomocą magii: pękaty miedziany kociołek na trzech nogach stał tuż za granicą
magicznego kręgu. Na brzegach naczynia leżał znany już chłopcu miecz ze złotą rękojeścią. Rubin w
głowicy lśnił w blasku świec niczym olbrzymia kropla krwi.
Laerg podniósł się i stanął tuż za kociołkiem. Rozłożywszy szeroko ramiona, zaintonował pieśń w Za-
131
la ożyła błękitno-purpurową poświatą, a powietrze przed nim nagle zgęstniało. Chłopiec uderzył
czołem w zaporę, oszołomiony upadł na podłogę i jął niezdarnie gramolić się na kolana.
Kiedy wstał, dostrzegł, że u podstawy niewidzialnej bariery jaśnieje magiczny krąg, obejmujący
niemal całą komnatę. Krzesło Laerga było poza nim, a ledwie tlące się świece stały tuż przy jego
krawędzi. W czterech stronach świata płonęły jasnym blaskiem magiczne znaki i symbole. Randal,
który ostatnio sporo czasu spędzał w szkolnej bibliotece, rozpoznał imiona władców demonów, tak
potężnych, że nawet mistrzowie rzadko ośmielali się wymawiać je ria głos.
„Jestem w pułapce" - pomyślał. W desperacji wyrzucił z siebie jedyne zaklęcie, jakie przyszło mu do
głowy: prosty czar otwierający zamki, jakiego nauczył się, kiedy stary John zamknął swój warsztat na
całe trzy noce.
- To nie pomoże - powiedział spokojnie Laerg. -Jesteś mój. Ty i cała twoja magia.
Lekkim ruchem ręki sprawił, że świece rozbłysły jaśniej, wypełniając komnatę mętnym
pomarańczowym światłem. Randal ujrzał coś, czego nie dostrzegł w półmroku, albo co Laerg ukrywał
przed nim za pomocą magii: pękaty miedziany kociołek na trzech nogach stał tuż za granicą
magicznego kręgu. Na brzegach naczynia leżał znany już chłopcu miecz ze złotą rękojeścią. Rubin w
głowicy lśnił w blasku świec niczym olbrzymia kropla krwi.
Laerg podniósł się i stanął tuż za kociołkiem. Rozłożywszy szeroko ramiona, zaintonował pieśń w Za-
131
pomnianej Mowie. Wzywał władców świata demonów, zobowiązując ich, by odebrawszy obiecaną
nagrodę, poddali się jego woli i nie czynili mu krzywdy.
-
Principes demonorum invoco...!
Straszliwe słowa przywołania grzmiały w małej komnacie niczym uderzenia piorunów. Randal stał na
środku magicznego kręgu; imiona książąt ciemności wdzierały się przemocą do jego umysłu, budząc
przerażenie i paraliżując wolę. Tymczasem ściany komnaty rozjarzyły się słabą poświatą. Randal
wiedział, że niebawem ustąpią przed naciskiem wywieranym przez inną sferę bytu. Kiedy to nastąpi,
nadciągną władcy demonów i zażądają zapłaty - krwi czarodzieja.
Krwi Randala.
Chłopiec zdusił w sobie krzyk strachu. Głęboko w jego umyśle zdawał się rozlegać głos Sir Palamona,
dowódcy załogi zamku Doun: „Nigdy nie wpadaj w panikę, chłopcze. To tylko przeszkadza w
myśleniu".
Randal zacisnął pięści. „Jestem bezradny - powiedział do swojego wewnętrznego głosu. - On jest
mistrzem, a ja zaledwie uczniem. Laerg już przejął kontrolę nad tą odrobiną mocy, jaką posiadam".
Raz jeszcze zdało mu się, że słyszy Sir Palamona: „Nadejdzie chwila, kiedy nie będziesz miał swojej
tarczy, zbroi ani przyjaciół za sobą. Wówczas pozostanie ci miecz i twoje umiejętności. Te nigdy cię
nie opuszczą".
Randal spojrzał tęsknie na miecz, leżący na kociołku tuż za linią magicznego kręgu - był dlań
niedostępny.
-
Venite, venite, principes demonorum...! - Laerg grzmiał coraz głośniej.
132
Randal znów zaczął popadać w desperację, kiedy uderzyło go kolejne wspomnienie. Usłyszał własny
głos, przemawiający do małej płomienistej istoty, zbyt słabej, by wymknąć się spod jego niechętnie
narzuconej władzy: „Rozkazuję ci przedstawić się i przybyć ponownie, kiedy cię wezwę".
-
Płomyku! - zawołał cicho chłopiec.
W mrocznym kącie komnaty rozbłysnął i przygasł świetlisty punkt. W myśli Randala raz jeszcze wdarł
się niknący szept ducha ognia.
„Wezwałeś mnie... Oto przybywam... Wydaj mi rozkaz, bym mógł odejść...".
Randal starał się, by jego głos nie dotarł do uszu wciąż śpiewającego Laerga.
-
Zrób tylko jedno i będziesz wolny. Czy widzisz miecz, oparty na brzegach kotła?
Płomyk zamigotał i zajaśniał znowu.
„Niedobra rzecz... Widzę ją...".
-
Dobrze - powiedział Randal i zawahał się. Kiedy spełni swój zamiar, biegu wydarzeń nie da się
już odwrócić i jeśli chłopiec przeżyje, będzie musiał ponieść konsekwencje swojego czynu. Po chwili
ponownie przemówił do ducha: - Popchnij miecz do wnętrza kręgu, a będziesz mógł odejść.
Rozdygotany ognik zniknął z ciemnego kąta komnaty, by pojawić się znowu tuż nad mieczem. Laerg
śpiewał.
„Teraz!" - pomyślał Randal. Płomyk zniknął, a miecz zaczął coraz szybciej zsuwać się po krawędzi
naczynia. Rozległ się przeraźliwy zgrzyt metalu trącego o metal. Laerg przestał śpiewać; opuścił ręce i
pa-
133
trzył na rozgrywającą się scenę nie rozumiejącym wzrokiem. Chłopcu zdało się, że czas stanął w
miejscu. Miecz stuknął głowicą o podłogę, przechylił się i upadł tak, że czubek ostrza znalazł się we
wnętrzu magicznego kręgu.
Nie tracąc czasu, Randal skoczył w kierunku miecza, złapał klingę i błyskawicznie wciągnął broń do
wnętrza kręgu. Jednocześnie poczuł, jak ostrze przecina mu skórę i mięśnie dłoni.
Tymczasem Laerg wzniósł rękę, a jego usta poruszyły się znowu. Randal usłyszał początek nowego
zaklęcia: czaru obezwładniającego przeciwnika, czyniącego go niezdolnym do wykonania ruchu.
Randal działał niemal bezwiednie. Zaciskając dłoń na rękojeści miecza, skoncentrował się na punkcie,
w jakim powinien znaleźć się czubek ostrza - tuż za plecami czarodzieja. W ułamku sekundy przyjął
pozycję obronną, z której wyprowadził cios, tak jakby zamierzał ciąć Laerga w nogę. W ostatniej
chwili wyprostował ramię i postąpił o krok do przodu, przemieniając cięcie w błyskawiczny wypad.
Dłoń chłopca zatrzymała się na niewidzialnej barierze kręgu, ale stal bez trudu przeniknęła tam, gdzie
nie mogło ciało.
Długie ostrze przeszyło Laerga na wylot. Randal, w tej samej płynnej sekwencji ruchów, wyszarpnął
broń z ciała przeciwnika i cofnął się o krok. Odruchowo powrócił do pozycji obronnej, gotowy do
kolejnego uderzenia.
Na twarzy Laerga malowało się zaskoczenie. Jego oczy spotkały się ze wzrokiem chłopca.
134
- Cóż za ironia - wyszeptał. - Nie przyszło mi do głowy, że czarodziej mógłby użyć miecza w ten
sposób.
Mistrz osunął się na kolana i upadł twarzą do przodu, przecinając linię magicznego kręgu. Na
drewnianej podłodze zaczęła rosnąć kałuża krwi.
Randal poczuł, że przerwany krąg przestał działać. Miecz w dłoni zdał mu się teraz straszliwym
ciężarem. Przez jego głowę przemknęły słowa, jakie mistrzyni Pullen wypowiedziała w dniu, w którym
po raz pierwszy zawitał w szkole: „Nie będziesz atakował ani bronił się za pomocą miecza, sztyletu ani
żadnej rycerskiej broni. Adeptom sztuk magicznych nie wolno jej używać".
Chłopiec nie miał jednak czasu na refleksje. Ściany komnaty rozstąpiły się i do wnętrza z nieziemskim
skowytem wdarły się roje przerażających bezkształtnych istot. Sprowadzone przez Laerga demony
przybyły, by dobić targu i odebrać obiecaną nagrodę -krew czarodzieja.
Rozdział X
Otwarte przejście
Randal wyczarował kulę ognia - tak jak uczynił to Gaimar w czasie bójki w dormitorium - i cisnął nią w
najbliższego demona. Stwór rozwarł paszczę, w mgnieniu oka pochłonął płomienisty pocisk, po czym
mlasnął jęzorem i wybuchnął głośnym rechotem.
„Zginę niechybnie" - pomyślał Randal. Skoro władcy demonów mieli dość mocy, by zniszczyć szkołę
pełną mistrzów czarodziejów, to magia jednego niedouczonego absolwenta nie mogła ich
powstrzymać.
Roje wyjących demonów krążyły wokół komnaty. Przez wąską szczelinę w fizycznej rzeczywistości
przybywało ich coraz więcej i więcej. Randal nagle zdał sobie sprawę, że nieziemskie monstra z
trudem przeciskają się przez przejście między światami: Laerg nie dokończył otwierania portalu.
„Może jednak mam jakąś szansę" - Randal nabrał otuchy. Podniósł dłoń i przekrzykując zgiełk
wypowiedział słowa uniwersalnego zaklęcia osłaniającego. Następnie dorzucił jeszcze czar przeciwko
zmorom
\t
136
sennym, jakiego nauczyła go niania, jeszcze zanim opuścił dom rodzinny. „Nie wiem, czy pomoże, ale
z pewnością nie zaszkodzi" - pomyślał.
Wiedział, że musi odciągnąć demony od krwi, sączącej się z martwego ciała Laerga. Gdyby
zaatakowały Randala, musiałyby walczyć. Starcie byłoby krótkie - chłopiec przyznał to przed sobą - ale
przynajmniej zaciekłe.
- Łakniecie krwi czarodzieja?! - wykrzyknął. - To walczcie o moją!
Spojrzał w dół dokładnie w chwili, gdy jeden z potworów rzucił się na jego zranioną dłoń. Zdążył
uskoczyć i spróbował przywołać błyskawicę - coś, czego nigdy dotąd nie robił.
Poczuł wypełniającą go moc zaklęcia. W jednej chwili wzrosła tak bardzo, że zaczęła wymykać się
spod kontroli, grożąc rozproszeniem.
„Nie jestem już uczniem - pomyślał z gniewem. -Jestem czarodziejem! Sprawił to Laerg, by móc
sprzedać moją krew".
Nadludzkim wysiłkiem woli zogniskował moc w wybranym punkcie przestrzeni i cisnął błyskawicę w
demona, który próbował dobrać się do jego krwi. Błysk na chwilę oślepił chłopca. Grzmot odbił się
echem od ścian komnaty i Randal ujrzał demona rozszczepionego na dwoje.
W tej samej chwili drzwi komnaty wpadły z hukiem do środka, a w progu stanął Madoc Obieżyświat.
Zza pleców czarodzieja strzelały smugi oślepiającego światła, a jego długie włosy powiewały w
gorącym wichrze, dobywającym się z przejścia między światami.
137
Madoc wzniósł swój kostur nad głową i wykrzyczał potężne zaklęcie.
Kłębowisko demonów zawirowało szybciej. Nowe zagrożenie odwróciło uwagę potworów od
Randala. Madoc opuścił kostur i wzniósł otwartą dłoń. Syczący strumień ognia przemknął przez
komnatę; jeden z demonów zachwiał się i padł.
Randal stał po drugiej stronie pokoju. Jego zraniona dłoń pulsowała bólem. Tuż za chłopcem kolejna
bezkształtna zjawa usiłowała przecisnąć się przez szczelinę między sferami bytu.
Madoc wykrzyknął coś rozkazującym tonem. Zgraja demonów zakotłowała się i cofnęła przed
czarodziejem. Jednak potwory, potężni władcy zaświatów, nie zamierzały poddać się łatwo. Zamiast
uciekać, naparły silniej na Randala, stojącego z mieczem nad zakrwawionym ciałem mistrza Laerga.
„Muszą napić się krwi, zanim w tym świecie odzyskają moc - zrozumiał nagle chłopiec. - Krąg! Może
to je powstrzyma".
Posługując się mieczem niczym różdżką, pośpiesznie nakreślił krąg wokół martwego czarodzieja.
Demony zawyły przeraźliwie, ale żaden nie ośmielił się zaatakować. Chłopiec tylko zacisnął zęby. Był
czarodziejem - przynajmniej w tym momencie - i wszystkie przeraźliwe moce świata demonów nie
były w stanie powstrzymać go od dokończenia dzieła.
Ochronny krąg rozbłysnął wreszcie białobłękit-nym światłem i Randal przypomniał sobie słowa
Laerga: „Musisz zniewolić je stalą". Ułożył miecz przy kręgu, głowicą na zachód, i odwrócił się.
139
Krok za krokiem Madoc zbliżał się do środka komnaty. Z bijącego zza czarodzieja białego blasku
wyłoniły się tymczasem dwa cienie, które stanęły u jego boku. Randal rozpoznał mistrza Crannacha i
mistrzynię Pullen.
Pullen wyśpiewała frazę w Zapomnianej Mowie i z jej dłoni wystrzeliły smugi tęczowego światła.
Objęte blaskiem demony zaczęły topić się i znikać z przeraźliwym kwikiem. Mistrz Crannach wskazał
na jednego z potworów, wykrzykując słowa zaklęcia swoim gardłowym głosem. Karłowata istota w
jednej chwili eksplodowała, zalewając komnatę deszczem plugawej mazi. Randal tymczasem
próbował wyczarować jeszcze jedną błyskawicę, ale wypełniająca go uprzednio moc odpłynęła: zużył
ją do uruchomienia magicznego kręgu.
Tuż nad chłopcem zawisł demon, szykując się do zatopienia długich kłów w jego gardle. Randal
przywołał kulę ognia: małą i bladą, nawet w porównaniu z tą, jakiej użył za pierwszym razem. Włożył
w czar resztkę swojej siły i nagle poczuł się przerażająco bezbronny. Potwór bez trudu uchylił się
przed pociskiem i cofnął się, gotując do ponownego ataku. Randal zasłonił głowę ramionami.
W tej samej chwili Madoc krzyknął po raz trzeci. Powietrze zgęstniało od skondensowanej magii.
Ocalałe demony zawyły i zbiły się w skłębioną gromadę na środku komnaty. Potwór atakujący
Randala zwinął się kon-wulsyjnie i wycofał razem z pozostałymi. Mistrz Crannach zaintonował
monotonną pieśń: Randal uświadomił sobie, że słyszy odwrotność inwokacji Laerga. Cran-
140
nach wymieniał imiona książąt ciemności i wysyłał ich jednego po drugim do ich własnego świata.
Tymczasem przez otwarte drzwi komnaty wpadły do wnętrza jeszcze dwie postacie: Pieter w
rozwianej todze mistrza oraz Lys. Pod Randalem ugięły się nogi. Zanim upadł, Pieter zdążył ująć go
pod jedno ramię, a Lys pod drugie.
-
Wynośmy się stąd! - zawołał młody mistrz, przekrzykując zawodzenie demonów. - Mistrz
Madoc musi zamknąć przejście!
Randal nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Wycieńczenie i ból owładnęły nim całkowicie. Zawisł
bezwładnie w ramionach Pietera i Lys, którzy wywlekli go z komnaty na spiralne schody wieży Za nimi
donośny monotonny śpiew mieszał się z potwornym rumorem i wrzaskami spętanych demonów.
-
Poradzą sobie - powiedział Pieter, kiedy Randal z wysiłkiem obejrzał się przez ramię. - Twój
przyjaciel jest potężnym czarodziejem.
-
Wiem.
Pieter i Lys pomogli mu usiąść na najniższym stopniu schodów.
-
Pojawił się w ostatniej chwili - wystękał Randal po dłuższej pauzie.
-
Biegliśmy całą drogę - powiedziała Lys. - Mistrz Madoc zorientował się, że coś się święci, kiedy
tylko powiedziałam mu o naszej wczorajszej rozmowie i o tym, co zamierzałeś zrobić dziś rano.
Dziewczyna wskazała głową Pietera.
-
Po drodze zabraliśmy twojego kolegę. Kręcił się po korytarzu zmartwiony, bo miał przeczucie,
że wpako-
141
wałeś się w kłopoty. Nie starczyło mu śmiałości, by wedrzeć się do pracowni kogoś tak znacznego, jak
Laerg.
-
Madoc nigdy nie przejmował się takimi drobiazgami - uśmiechnął się słabo Randal.
-
Szkoda, że nie widziałeś, jak obudził Crannacha i Pullen - przytaknął ze śmiechem Pieter. -
Otworzył drzwi kopniakiem i rozkazał im pójść za sobą, jak gdyby miał przed sobą uczniów
pierwszego roku, a nie mistrzów i rektorów szkoły.
Randal z westchnieniem oparł się o ścianę i uciekł wzrokiem w bok.
-
Przynajmniej żyję... Cokolwiek postanowią ze mną zrobić.
-
O czym ty mówisz? - zdziwiła się Lys. - Nie sądzisz chyba, że ktoś obwinia cię o wywołanie
całego tego zamieszania.
-
Laerg nie żyje - powiedział Randal. - Widzieliście jego zwłoki.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-
Po tym, co zrobił, nie sądzę, by ktokolwiek za nim tęsknił.
-
Zapewne masz rację - przyznał Randal. - Ale zginął od miecza i to ja go zabiłem.
Zapadła cisza. Pieter natychmiast przestał się uśmiechać.
-
Poważna sprawa - rzekł po chwili. - Wpakowałeś się w niezłe tarapaty.
-
O czym wy w ogóle mówicie? - Lys wyglądała na zirytowaną.
-
Czarodziejowi nie wolno nosić miecza - wyjaśnił Randal - ani posługiwać się nim, chyba że
pełni funk-
142
cję magicznego symbolu. W historii świata nie było przypadku, by czarodziej użył miecza jako broni.
Aż do dzisiaj.
- Tak czy owak, nie wmówisz mi, że lepiej byłoby zginąć - powiedziała trzeźwo Lys. - I nie wierzę, że
twoi rektorzy tak uważają.
Randal pocieszał się tą myślą przez kilka następnych dni. Miał teraz mnóstwo czasu na rozmyślania.
Większość dnia spędzał na przemian pakując i rozpakowując swój skromny dobytek: głębokie
przekonanie, że będzie musiał opuścić szkołę, raz po raz ustępowało nadziei na uzyskanie
przebaczenia. Po inwazji demonów mistrzowie zajęli się naprawianiem szkód -magicznych i tych
zupełnie zwyczajnych. Nikt nie miał czasu na rozmowy z uczniem czarodziejem, zwłaszcza takim,
który prawdopodobnie okrył się hańbą równie głęboką, jak niesławnej pamięci Laerg.
Ranę udało się wyleczyć. Balsamy, bandaże i zaklęcia sprawiły, że szybko się zasklepiła. W dniu, w
którym rektorzy wezwali Randala na oficjalne przesłuchanie w szkolnej bibliotece, wewnętrzną
stronę jego prawej dłoni przecinała już tylko wypukła zaczerwieniona blizna. Skóra w miejscu, gdzie
przeciął ją miecz, miała na zawsze pozostać ściągnięta i jeśli Randal kiedykolwiek miałby ująć broń lub
choćby motykę, sprawiłoby mu to ból. Jednak jak na czarodzieja uraz był nieznaczny. „Problem w tym
- myślał ponuro chłopiec, czekając pod drzwiami biblioteki - że za kilka minut może nie będę już
czarodziejem ani nawet uczniem". Próbował przekonać sam siebie, że to nie ma znaczenia, że zawsze
może wrócić do Doun i zo-
143
cję magicznego symbolu. W historii świata nie było przypadku, by czarodziej użył miecza jako broni.
Aż do dzisiaj.
- Tak czy owak, nie wmówisz mi, że lepiej byłoby zginąć - powiedziała trzeźwo Lys. - I nie wierzę, że
twoi rektorzy tak uważają.
Randal pocieszał się tą myślą przez kilka następnych dni. Miał teraz mnóstwo czasu na rozmyślania.
Większość dnia spędzał na przemian pakując i rozpakowując swój skromny dobytek: głębokie
przekonanie, że będzie musiał opuścić szkołę, raz po raz ustępowało nadziei na uzyskanie
przebaczenia. Po inwazji demonów mistrzowie zajęli się naprawianiem szkód -magicznych i tych
zupełnie zwyczajnych. Nikt nie miał czasu na rozmowy z uczniem czarodziejem, zwłaszcza takim,
który prawdopodobnie okrył się hańbą równie głęboką, jak niesławnej pamięci Laerg.
Ranę udało się wyleczyć. Balsamy, bandaże i zaklęcia sprawiły, że szybko się zasklepiła. W dniu, w
którym rektorzy wezwali Randala na oficjalne przesłuchanie w szkolnej bibliotece, wewnętrzną
stronę jego prawej dłoni przecinała już tylko wypukła zaczerwieniona blizna. Skóra w miejscu, gdzie
przeciął ją miecz, miała na zawsze pozostać ściągnięta i jeśli Randal kiedykolwiek miałby ująć broń lub
choćby motykę, sprawiłoby mu to ból. Jednak jak na czarodzieja uraz był nieznaczny. „Problem w tym
- myślał ponuro chłopiec, czekając pod drzwiami biblioteki - że za kilka minut może nie będę już
czarodziejem ani nawet uczniem". Próbował przekonać sam siebie, że to nie ma znaczenia, że zawsze
może wrócić do Doun i zo-
143
*
stać rycerzem jak kuzyn Walter albo pójść do terminu tak jak Nicolas. Jednak w głębi serca wiedział,
że obie drogi są dla niego zamknięte na zawsze.
Drzwi otworzyły się i Randal wszedł do biblioteki. Raz jeszcze stanął przed stołem, za którym zasiedli
rektorzy szkoły. Tym razem było ich troje: Madoc, Crannach i mistrzyni Pullen na centralnym miejscu.
-
Uczeń Randal - powiedziała z westchnieniem, kiedy chłopiec zbliżył się do stołu - dał
rektorom szkoły temat do poważnej dyskusji.
-
Dyskusji? - wtrącił Crannach. - Powiedziałbym raczej: piekielnej awantury.
Randal wbił wzrok w podłogę.
-
Przykro mi.
-
Nie uważamy, że zasłużyłeś na to, by stać się przedmiotem tego sporu.
Randalowi zdało się, że w głosie mistrzyni Pullen słyszy nutkę rozbawienia. Jednak odrzucił tę myśl
niemal od razu.
-
Sześć miesięcy temu - ciągnęła Pullen - postanowiliśmy pozostawić cię w szkole na próbę i nie
można zaprzeczyć, że od tamtej pory poczyniłeś znaczne postępy. Mistrz Laerg okazał się wybitnym
nauczycielem, choć jego cel był podły.
-
Ponadto - włączył się Crannach - panna Lys opowiedziała nam o twoich wątpliwościach co do
postępowania Laerga oraz o tym, że postanowiłeś zmienić opiekuna. To dobrze świadczy o twojej
spostrzegawczości. Wiemy też, że gdybyś nie przeszkodził Laergowi w realizacji jego zamiarów, los
szkoły byłby... krótko mówiąc, marny.
144
- , *
-
Niestety - powiedziała mistrzyni Pullen po krótkiej chwili ciszy - pozostaje jeszcze sprawa
miecza.
Randal z całej siły zacisnął pięści. Ignorując ból zranionej dłoni, wpatrywał się tępo w podłogę.
-
Użycie miecza przez czarodzieja - podjęła Pullen - a nawet przez ucznia magii, jest
naruszeniem zwyczajów i tradycji, jakiego nie wolno puścić płazem. Winowajca musi zostać ukarany.
Darowanie ci winy okryłoby hańbą nas wszystkich.
-
Z drugiej strony - dodał Madoc - nie miałeś wielkiego wyboru, a swoim działaniem ocaliłeś
więcej istnień niż tylko twoje własne.
-
Za co szkoła jest ci głęboko wdzięczna - włączyła się znów Pullen. - Wziąwszy wszystko to pod
uwagę, postanowiliśmy, co następuje: decyzją rektorów szkoły zostajesz pozbawiony stopnia ucznia i
podniesiony do rangi wędrownego czarodzieja.
Mistrz Crannach uśmiechnął się.
-
Ostatecznie - rzekł - zwyczajny egzamin na wędrowca nie jest nawet w części tak trudny jak
ten, przez jaki przeszedłeś. Nigdy jeszcze nie wpychaliśmy ucznia do komnaty pełnej demonów, by
sprawdzić, jak sobie poradzi.
Gdy sens tych słów dotarł do Randala, chłopiec poczuł ogarniającą go falę radości. Uniósł głowę, ale
zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, uprzedziła go Pullen.
-
Wszelako nasza decyzja nie jest ostateczna i wiążąca. Użyłeś miecza powodowany
koniecznością, ale każdy czyn ma swoje konsekwencje. Dlatego decyzją rektorów szkoły zostajesz
pozbawiony prawa posługiwania się magią aż do odwołania.
145
Szczęście Randala rozwiało się równie szybko, jak nadeszło. Chłopiec był zdezorientowany.
„Czarodziej bez magii jest nikim - myślał. - Jednak skoro jestem czarodziejem, jak mógłbym stać się
kimkolwiek innym?".
-
Zazwyczaj - rzekł Madoc - gdy szkoła chce mieć pewność, że ukarany nie złamie zakazu, rzuca
na niego urok. Ja jednak jestem przekonany, że w twoim przypadku wystarczy złożona przed nami
przysięga. Mistrzowie Crannach i Pullen zgodzili się zaufać memu osądowi.
Madoc posłał Randalowi przeszywające spojrzenie.
-
Czy dasz nam swoje słowo?
-
Jeśli wolisz - wtrąciła mistrzyni Pullen - możemy zastosować zaklęcia.
Randal potrząsnął głową.
-
Dam słowo - powiedział, choć głos wiązł mu w gardle.
Znowu odniósł wrażenie, że mistrzyni Pullen uśmiecha się, choć tym razem był to uśmiech aprobaty.
Nim zdążył się upewnić, twarz czarodziejki spoważniała.
-
Znakomicie - powiedziała Pullen. - Wędrowcze Randalu, czy przysięgasz powstrzymać się od
posługiwania się wszelkimi odmianami sztuk magicznych, do czasu gdy ktoś z nas lub osoba przez nas
upoważniona zwolni cię z obietnicy?
Randal przełknął ślinę. Wyrzec się magii... Rana od miecza bolała, ale to było nieporównanie gorsze.
-
Przysięgam!
Pullen skinęła głową.
146
6
Szczęście Randala rozwiało się równie szybko, jak nadeszło. Chłopiec był zdezorientowany.
„Czarodziej bez magii jest nikim - myślał. - Jednak skoro jestem czarodziejem, jak mógłbym stać się
kimkolwiek innym?".
-
Zazwyczaj - rzekł Madoc - gdy szkoła chce mieć pewność, że ukarany nie złamie zakazu, rzuca
na niego urok. Ja jednak jestem przekonany, że w twoim przypadku wystarczy złożona przed nami
przysięga. Mistrzowie Crannach i Pullen zgodzili się zaufać memu osądowi.
Madoc posłał Randalowi przeszywające spojrzenie.
-
Czy dasz nam swoje słowo?
-
Jeśli wolisz - wtrąciła mistrzyni Pullen - możemy zastosować zaklęcia.
Randal potrząsnął głową.
-
Dam słowo - powiedział, choć głos wiązł mu w gardle.
Znowu odniósł wrażenie, że mistrzyni Pullen uśmiecha się, choć tym razem był to uśmiech aprobaty.
Nim zdążył się upewnić, twarz czarodziejki spoważniała.
-
Znakomicie - powiedziała Pullen. - Wędrowcze Randalu, czy przysięgasz powstrzymać się od
posługiwania się wszelkimi odmianami sztuk magicznych, do czasu gdy ktoś z nas lub osoba przez nas
upoważniona zwolni cię z obietnicy?
Randal przełknął ślinę. Wyrzec się magii... Rana od miecza bolała, ale to było nieporównanie gorsze.
-
Przysięgam!
Pullen skinęła głową.
146
- Przyjmujemy twoją przysięgę. Możesz odejść, wędrowcze.
Randal wyszedł z biblioteki. Nie był pewien, co powinien teraz zrobić. Przez dłuższy czas wałęsał się
bez celu po budynkach szkoły: odwiedził klasy, refektarz, dormitorium z rzędami mansjonów za
zasłonami... Wreszcie udał się do klitki na poddaszu, gdzie zabrał się do sortowania swoich rzeczy.
„Uczniowska toga może już wrócić do szkoły -myślał, starannie składając płachtę czarnej materii. -
Książki także". Potoczył wzrokiem po nagich ścianach pokoiku. „W istocie nie mam nic więcej. Nawet
mojej magii nie mogę nazwać własną".
Potrząsnął głową ze złością. Użalanie się nad sobą nie mogło mu przynieść pożytku. Randal rozejrzał
się jeszcze raz i zszedł po schodach na ulicę. Po krótkim wahaniu skierował się w stronę
Grymaszącego Gryfa.
Zbliżało się południe i Lys kończyła właśnie swój pierwszy tego dnia występ. Nad głuchym pomrukiem
tłumu klientów wznosił się jej pogodny alt.
Och, kto odpowie na pytań mych,
sto dziewięćdziesiąt i dziewięć...
Dziewczyna dostrzegła Randala, przeciskającego się między stołami, i powiodła za nim zaciekawionym
wzrokiem. Chłopiec usiadł na swoim zwykłym miejscu, by przy kubku jabłecznika poczekać na koniec
występu.
Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie akordy piosenki, a Lys już siedziała obok Randala, niecierpliwie
pukając palcami w blat.
147
-
I co? - spytała. - Dobrze czy źle?
-
Sam nie wiem - odparł i opowiedział przyjaciółce o spotkaniu z rektorami. - Jestem więc
wędrowcem - zakończył - ale nie wolno mi posługiwać się magią. A ja nie potrafię robić niczego
innego.
-
Masz rodzinę - zauważyła Lys. - Zawsze możesz wrócić do domu.
-
Wykluczone! - odparł bez zastanowienia.
Dziewczyna wybałuszyła oczy.
-
Dlaczego?
-
Powiedzmy, że nie zdążyłem poprosić o pozwolenie, zanim odszedłem, by zostać
czarodziejem.
-
I dlatego nie przyjęliby cię z powrotem? Cóż to za rodzina, na którą nie można liczyć w
potrzebie?
Randal pomyślał o swoim wuju, kuzynie Walterze i innych krewnych z Doun.
-
Przyjęliby mnie z pewnością - powiedział smutno - ale bez zrozumienia.
-
Więc cóż ci pozostaje?
Chłopiec wzruszył ramionami.
-
Znalezienie jakiegoś zajęcia... ułożenie sobie życia... i nadzieja, że pewnego dnia rektorzy
zwolnią mnie z przysięgi.
-
Nadzieja nie wystarczy. Będziesz musiał się bardziej postarać - rozległ się znajomy głos, lekko
zabarwiony północnym akcentem. Za stołem naprzeciwko Randala zasiadł Madoc Obieżyświat. -
Czeka cię podróż, młody wędrowcze... Jeśli oczywiście chcesz odzyskać swoją magię.
-
Dokąd mam się udać? - spytał Randal bez namysłu.
148
Madoc uśmiechnął się szeroko.
-
Mówiłem Pullen, że uczepisz się tej szansy. Pamiętasz mistrza Balpesha?
-
Nie - przyznał się chłopiec. - Kto to taki?
-
Balpesh był jednym ze starszych rektorów - odrzekł Madoc. - To on przyjął cię do szkoły.
Randal przypomniał sobie starca, który polecił mu odrzucić miecz.
-
Teraz pamiętam.
-
Wkrótce później wyjechał, by zająć się własnymi badaniami. Mieszka samotnie w górach w
pobliżu Tat-tinham - powiedział Madoc. - Rektorzy postanowili, że w chwili gdy on zwolni cię z
przysięgi, staniesz się prawdziwym czarodziejem wędrowcem i będziesz mógł posługiwać się magią
do woli.
Randal poczuł nowy przypływ nadziei. Tymczasem Lys przysłuchiwała się konwersacji z
zaintrygowanym wyrazem twarzy. Teraz bezceremonialnie spytała:
-
Gdzie tkwi haczyk?
-
Czemu sądzisz, że jest w tym jakiś haczyk? - zirytował się Randal.
-
Zawsze jest - odparła, patrząc wyzywająco prosto w oczy Madoca. - Prawda, mistrzu?
Madoc wyglądał na ubawionego.
-
Tym razem istotnie jest - przyznał. - Randal musi osobiście poprosić Balpesha o zwolnienie z
przysięgi, a Tattinham leży dość daleko od Tarnsbergu.
-
Najmarniej cztery miesiące drogi - parsknęła Lys. - Bandyci, dzikie bestie, niepogoda,
nieuczciwi karczmarze i oczywiście żadnej broni ani magii do pomocy. Aż nazbyt dobrze pamiętam,
jak to jest...
149
-
Nie obawiaj się - przerwał Randal, nieco już rozzłoszczony. - Poradzę sobie.
-
To może być trudniejsze, niż ci się wydaje -ostrzegł Madoc - ale nie masz wielkiego wyboru:
Bal-pesh nie opuścił swojej wieży od chwili, gdy się do niej wprowadził.
-
Czemu po prostu nie zabijecie Randala i nie zakończycie w ten sposób sprawy? - zawołała
nagle Lys. Jej ciemne oczy płonęły gniewnym blaskiem. - A może naprawdę uważacie, że ma szansę,
sam i bezbronny?
-
Nikt z nas nie dostaje nic prócz szansy - rzekł cicho Randal.
-
Nie będziesz całkowicie bezbronny - Madoc zwrócił się do chłopca. - Nie chciałbym cię
stracić... zwłaszcza teraz, po tym co się wydarzyło. Opowiem ci wszystko, co wiem o trasie wędrówki.
Powiem ci też, jak znaleźć wieżę, i wyprawię cię z moim najprzedniejszym zaklęciem,
sprowadzającym pomyślny los.
Lys zerwała się z miejsca. Jej ręce drżały ze wzburzenia, a po policzkach ciekły łzy. Przez moment
przypatrywała się Randalowi, po czym wzięła lutnię ze stołu i szybkim krokiem odeszła. Chłopiec
wstał, by pójść za nią, ale Madoc powstrzymał go, kładąc dłoń na jego ramieniu.
-
Troszczy się o ciebie, ale ty musisz nauczyć się pozostawiać uczucia za sobą. Zaprawdę,
niektóre lekcje gorzko nas doświadczają.
Czarodziej upił łyk ze swojego kubka i ciągnął da-
lej:
150
- Uważaj na siebie, chłopcze, a może pewnego dnia ujrzysz siebie w mistrzowskiej todze.
Lys zajęła swoje zwykłe miejsce na środku sali jadalnej. Randal plecami oparł się o ścianę i słuchał
jednej z owych starych ballad, tak uwielbianych przez gości gospody Pod Grymaszącym Gryfem.
Och ja pojadę w pierwszym szeregu do miasta, na wyprawę Bo niegdyś' tam rycerskie czyny ziemską
mi dały sławę.
Opowieść o prawdziwej miłości, ucieczce i ratunku była bardzo długa. Ciepły głos Lys i perliste
brzmienie lutni splatały się ze sobą, tworząc iluzję na swój sposób równie potężną, jak pokazy światła
i dźwięku Madoca. Randal pozwalał muzyce przepływać przez siebie, upajając się spokojem, jakiego
zaznawał właśnie po raz pierwszy od wielu miesięcy. „Gdybym trzy lata temu wiedział, na co się ważę
-myślał - nigdy nie uwierzyłbym, że dotrę tak daleko".
A jednak się udało i Randal nareszcie mógł nazwać się wędrownym czarodziejem. Być może, pewnego
dnia osiągnie nawet więcej. To prawda, że nim odzyska magię, czeka go daleka pielgrzymka, a okres
wędrówki przed egzaminami mistrzowskimi nastąpi dopiero potem. Cóż jednak znaczy kilka miesięcy
na szlaku dla kogoś, kto przebrnął przez dwa lata nauki w Szkole Czarodziejów?
Przeczytaj kolejną książkę z serii Krąg Magii
Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda
Kim jest czarodziej pozbawiony magii?
Randal złamał świętą zasadę, zakazującą czarodziejom i ich uczniom posługiwania się bronią. Musiał
przyrzec, że nie będzie używał magii, dopóki pewien stary mistrz nie zwolni go z tej przysięgi.
Randal musi dotrzeć do odległej pustelni mistrza. Podróż jest tym bardziej niebezpieczna, że
wędrowiec nie może bronić się ani mieczem, ani czarami.
Kiedy Randal dociera wreszcie do celu, wieża okazuje się opuszczona. Młody czarodziej szybko
odkrywa, że ponure gmaszysko kryje w sobie straszliwą tajemnicę...