Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 05 Zamek czarodzieja

background image

Świetlna kolumna przemieniła się w słup blasku, mierzący dwa łokcie szerokości i około sześciu
wysokości. Z wnętrza wyskoczył mężczyzna w kolczudze i stalowym hełmie, a potem jeszcze kilku
żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy
ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala.

Randal drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego
słupa. Kolumna gwałtownie rozjarzyła się oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem, chroniąc
je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność.

-

To była niezła sztuczka, Randy. A teraz może powiesz mi, gdzie jesteśmy?

-

Naprawdę nie wiecie? - w ciemności rozległ się obcy głos. - Jesteście w lochach Grzmiącego

Zamku.

DEBRA DOYlE , JAMES D. MACDONALD

Zamek czarodzieja

Krąg Magii

Miłej Jane, źródłu naszej inspiracji, oraz Amy, patronce naszego dzieła.

Zamek

-możesz mi wierzyć, Randy, chciałbym mieć już za sobą tę wyprawę.

Randal z Doun, krzepki ciemnowłosy młodzieniec w czarnej todze wędrownego czarodzieja, obrócił się w
siodle i popatrzył na kuzyna Waltera, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Walter, który dopiero skończył dwadzieścia lat, był zaledwie o cztery lata starszy od Randala, ale
pasowano go na rycerza już dawno temu, a miecz u jego boku nie był dziecięcą zabawką. W ciągu dnia
kuzyni rzadko odzywali się do siebie; całą uwagę skupiali na wypatrywaniu niebezpieczeństw. Strzeżona

background image

przez nich karawana sunęła z wolna krętą ścieżką między wzgórzami.

- Nic złego nie powinno nas już spotkać - powiedział Randal, odpowiadając na pytanie ukryte w wyznaniu
Waltera. - Wczoraj patrzyłem w przyszłość i nie ujrzałem niczego niepokojącego.

Randal nie miał za złe kuzynowi jego niepokoju. Sześć kufrów złota, pożyczonego przez okcytańskie-go
księcia pewnemu wielmoży z Breslandii, nawet na

J*

I

ziemiach nie ogarniętych wojenną pożogą byłoby ładunkiem przysparzającym eskorcie wielu trosk.
Czarodziej popatrzył w zadumie na drogę przed sobą, po czym wzruszył ramionami i dodał:

-

Oczywiście nie powinniśmy być niczego całkowicie pewni. Niebezpieczeństwo może rodzić się

dopiero w tej chwili, a wrogowie mogli się zabezpieczyć przed wytropieniem za pomocą magii. Może się
też zdarzyć...

-

Jeśli starasz się nas uspokoić, to nie wychodzi ci to najlepiej.

Przyjemny miękki głos dobiegł zza pleców Randa-la. Należał do drobnej dziewczyny odzianej w chłopięce
szaty i jadącej tuż obok skarbnika księcia Ve-spiana. Jej krótkie czarne loki przykrywał jadowicie zielony
beret, a o plecy obijała się lutnia w czarnym skórzanym pokrowcu. Obok dziewczyny garbił się w siodle
skarbnik; im bardziej złoto księcia oddalało się od południowych krajów, tym posępniejszą przybierał
minę. Ostatni raz uśmiechnął się kilka dni temu, a teraz przestał nawet mówić.

Walter obejrzał się i uśmiechnął do muzykantki.

-

Wolę już uczciwą niepewność od fałszywego poczucia bezpieczeństwa, panno Lys. Nie chciałbym

stracić wszystkiego w ostatniej chwili. Baron Ektor polecił mi dostarczyć złoto do Grzmiącego Zamku, a
nie dokonywać heroicznych czynów w jego obronie.

-

Właściwie dlaczego nazywają ten zamek grzmiącym? - spytała zaintrygowana Lys.

-

Wkrótce sama usłyszysz - obiecał Walter. - Oto i obóz barona.

7\S

Kiedy to mówił, karawana pokonała grzbiet kolejnego wzgórza. Randal ujrzał dolinę, a na niej w oddali
pstrokate zbiorowisko namiotów, sztandarów i ognisk. Na ich widok twarz ściągnęła mu się w grymasie
niechęci: nawet z tej odległości widział, że obozowisko rozbito na terenie dawnej wsi i pól uprawnych.
Wieś owszem była tam, ale nigdzie nie było widać mieszkańców - ludzi żywiących Grzmiący Zamek, a w
zamian zapewne otaczanych przez suwe-rena opieką. Zapewne na czas oblężenia wszyscy przenieśli się
za mury, tak jak chłopi z Doun, którzy w niespokojnych czasach prosili ojca Waltera o schronienie.

background image

Czarodziej spojrzał wyżej, gdzie za nisko położoną równiną wznosił się następny rząd wzgórz. Wśród nich
można było dostrzec zamek wzniesiony na nagiej granitowej skarpie. Z bloków takiej samej szarej skały
wzniesiono zewnętrzny mur i dwie baszty, jedną wyższą od drugiej, górujące nad wewnętrzną warownią.

-

Spójrz, Randy - ciągnął Walter - to właśnie Grzmiący Zamek. Co o nim sądzisz?

-

Nigdy nie widziałem równie potężnej fortecy -szczerze wyznał Randal. - Czy ten twój baron Ektor

naprawdę zamierza go zdobyć?

Rycerz obrzucił obozowisko spojrzeniem doświadczonego wojownika.

-

Tysiąc pieszych żołnierzy - mruczał pod nosem -jakieś pięć setek jazdy, a do tego najemnicy i

złoto na ich żołd. Tak - dokończył głośniej - moim zdaniem, baron Ektor traktuje tę sprawę jak najbardziej
serio.

-

Kim właściwie jest Ektor? - spytał Randal.

-

Baron Ektor z Wirrel to wojownik, z którym należy się liczyć. Pewnego dnia powaśnił się z innym

wielmożą, panem tych ziem i Grzmiącego Zamku. Co jest w tym zamku - nie mam pojęcia. Nie jest to ani
największy, ani najważniejszy bastion lorda Fessa. Wiem jednak, że Ektor postanowił za wszelką cenę
zdobyć zamek i ukrytą w nim nagrodę.

Na dźwięk nazwiska lorda Fessa Randal poczuł, jak przez grzbiet przebiega mu lodowaty dreszcz. Gdy
pewnego razu mimo woli stał się posiadaczem magicznego posążka, wykradzionego ze skarbca wielmoży,
żołnierze Fessa ścigali Randala i Lys od Cingesto-un aż do Widsegardu.

Czarodziej lękliwie zerknął na przyjaciółkę; Lys odwzajemniła spojrzenie i wzruszyła ramionami.

-

Miejmy nadzieję, że wygra baron - powiedziała z westchnieniem.

Ledwie skończyła mówić, przez równinę przetoczył się gromowy odgłos; mroczne wibrujące uderzenie
dzwonu przejęło Randala dreszczem, od jakiego wstawały włosy na głowie. Przeczucie obecności
potężnej magii wkrótce osłabło, ale nie znikło, nawet gdy echo gromu rozpłynęło się już w powietrzu.

-

Grzmiący Zamek - wymamrotał czarodziej. -Teraz rozumiem.

Walter pokiwał głową.

-

Załoga zamku bije w dzwon równo co godzinę. Mawiają, że żadna armia nie zdoła zdobyć

Grzmiącego Zamku, dopóki w jego najwyższej baszcie wisi zaklęty dzwon.

C'

r

L

„Zaklęty dzwon... - pomyślał Randal. - Działa tu potężna magia, czuję to. Kiedy dotrzemy na miejsce, będę

background image

musiał sprawdzić, jakimi jeszcze czarami pan tego zamku chroni swoją własność".

Karawana zakręciła i sunęła teraz w stronę widocznego w oddali obozowiska. Tymczasem spomiędzy
namiotów wyłoniła się grupa rycerzy na koniach. Wzbijając tumany kurzu, popędzili w stronę
przybyszów. Po kilku minutach, gdy jeźdźcy zbliżyli się na tyle, że można było rozpoznać szczegóły ich
rynsztunku, Randal usłyszał zdumiony okrzyk Lys:

-

Spójrz, Randy! To przecież Sir Gilliam!

Rzeczywiście. Randal uważniej przyjrzał się nadjeżdżającym i spostrzegł, że jeździec na czele oddziału
trzyma tarczę, ozdobioną trzema splecionymi pierścieniami, herbem Sir Gilliama z Hernefeld. Młody
czarodziej po raz ostatni widział ów herb w Tattinham podczas wielkiego turnieju: w dniu, w którym
Walter omal nie zginął, zdradziecko uderzony maczugą w plecy już po zakończeniu walki.

Sir Gilliam spiął konia ostrogami i wysforował się naprzód.

-

Sir Walter! - zawołał, zbliżywszy się do czoła karawany. - Jak dobrze widzieć cię całego i

zdrowego! Nie słyszałem o tobie od czasu tego niefortunnego turnieju. Obawiałem się, że rana okazała
się śmiertelna.

Walter potrząsnął głową i uśmiechnął się.

-

Nie, nie umarłem, choć w mojej późniejszej wędrówce aż nadto często ocierałem się o śmierć. To

jednak przeszłość, dziś jestem wasalem barona Ektora. Ale co cię tu sprowadza, Sir Gilliamie?

-

To samo, co ciebie - odparł rycerz. - Dołączyłem do barona w jego wojnie z lordem Fessem.

Teraz, skoro ty jesteś z nami, nie możemy przegrać.

Zakłopotany Walter wymamrotał coś pod nosem, ale Gilliam nie słuchał go, zajęty wydawaniem
rozkazów i rozstawianiem swoich ludzi wokół karawany. Niebawem konwój, strzeżony teraz zarówno
przez ludzi barona, jak i oddział Waltera, dotarł do obozowiska i zatrzymał się przed olbrzymim
namiotem udekorowanym niezliczonymi sztandarami. Przed wejściem przechadzał się nerwowo tęgi
mężczyzna, mniej więcej pięćdziesięcioletni, o kwadratowej, rumianej i mocno czymś zafrasowanej
twarzy. Na widok Waltera i reszty rozchmurzył się nieco.

-

Dobrze, że już jesteście - powiedział, podchodząc do rycerza. - Kapitan Dreikart i jego najemnicy

zagrozili, że odejdą, jeśli wkrótce nie otrzymają żołdu.

-

To, co przywieźliśmy, powinno uszczęśliwić ich na dłuższy czas, baronie - powiedział Walter,

ruchem głowy wskazując kufry ze złotem. - Książę Vespian był więcej niż hojny.

-

Rozumiem.

Baron przeniósł wzrok na Randala i zmarszczył brwi na widok jego czarnej togi.

-

Tak hojny, że postanowił dodać nam swego nadwornego czarodzieja?

background image

-

Mój kuzyn Randal nie jest nadwornym czarodziejem księcia - odparł Walter z uśmiechem. -

Wychowywał się wraz ze mną w Doun.

-

Co syn Breslandii porabiał w Pedzie? - spytał baron, tym razem zwracając się wprost do

czarodzieja.

Randal wytrzymał przenikliwe spojrzenie, jakim Ektor wwiercał się w jego oczy.

-

Jestem wędrownym czarodziejem, panie. Do naszych zwyczajów należy przemierzanie świata w

poszukiwaniu magicznej wiedzy. Uczyłem się od nadwornego maga księcia Vespiana, a kiedy nadszedł
czas, odszedłem z pałacu i dołączyłem do Sir Waltera, by pomóc mu strzec złota.

-

Zatem nie jesteś niczyim poddanym. Jak na mój gust, miesza się w to zbyt wielu włóczykijów... -

baron wydał z siebie niezadowolone chrząknięcie, po czym wzruszył ramionami. - Przypuszczam jednak,
że nic na to nie można poradzić. Sir Walterze, czy jesteś gotów ręczyć za twego kuzyna?

-

Całym sercem i duszą, baronie. Randy jest tak godzien zaufania jak słońce, co od początku świata

wstaje na wschodzie.

-

A tamta dziewczyna... ta muzykantka, kimże jest dla was? Wygląda mi na cudzoziemkę.

-

Panna Lys pochodzi z Okcytanii - powiedział Walter. - Lepszego przyjaciela próżno ze świecą

szukać.

-

Cóż, skoro tak... Zakwateruję ich razem z tobą i twoim oddziałem - zdecydował baron. - Ponieważ

wzorowo wykonałeś swoje zadanie, przywożąc nam złoto z Pedy, tobie powierzam je teraz. Strzeż tych
kufrów dobrze, a jeśli upierasz się, by mieć tych dwoje przy sobie, nie będę się sprzeciwiał.

Nieco później, gdy złoto spoczęło w namiocie na środku obozu, a skarbnik Vespiana usnął smacznie obok
swych drogocennych skrzyń, niewielki oddział

Waltera także zaczął sposobić się do snu. Lys usiadła prey ognisku, wyjęła lutnię z pokrowca i zajęła się
regulowaniem naciągu jej licznych strun, rozstrojonych po całodziennej podróży. Walter i Randal siedzieli
nieopodal, obejmując rękami kolana, zasłuchani w osobliwy klangor delikatnych brzęknięć. Nareszcie
Walter oderwał wzrok od płonących żagwi i przekręcił głowę tak, by popatrzeć na swego kuzyna.

-

Powiedz mi, Randal, skoro już przewieźliśmy złoto do Breslandii, co zamierzasz teraz robić?

Czarodziej wzruszył ramionami.

-

Wędrować, jak sądzę... Poznawać magię, gdzie tylko będzie można. Być może, pewnego dnia

wrócę do Tarnsbergu i znów będę się uczył pod kierunkiem jednego z mistrzów.

-

Tak sobie myślę, czy nie powinieneś robić czegoś więcej poza włóczeniem się tu i tam?

Ostatecznie paziowie zostają giermkami, a ci z kolei są pasowani na rycerzy. Czy wędrowni czarodzieje
nie zostają z czasem mistrzami?

background image

-

Nie zawsze - odrzekł Randal. - To nie takie proste.

Czarodziej popatrzył na swoje dłonie i potrząsnął

głową.

-

Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę ubiegać się o tytuł mistrza. Czasami nawet wędrowny

czarodziej ma zbyt wielką moc.

-

Sam nie wiem... - zadumał się Walter. - Żaden giermek nie może być nim wiecznie. Pewnie

powiesz, że u czarodziejów jest inaczej, ale...

-

U czarodziejów wszystko jest inaczej - burknął Randal, ucinając rozmowę.

Waltera także zaczął sposobić się do snu. Lys usiadła prey ognisku, wyjęła lutnię z pokrowca i zajęła się
regulowaniem naciągu jej licznych strun, rozstrojonych po całodziennej podróży. Walter i Randal siedzieli
nieopodal, obejmując rękami kolana, zasłuchani w osobliwy klangor delikatnych brzęknięć. Nareszcie
Walter oderwał wzrok od płonących żagwi i przekręcił głowę tak, by popatrzeć na swego kuzyna.

-

Powiedz mi, Randal, skoro już przewieźliśmy złoto do Breslandii, co zamierzasz teraz robić?

Czarodziej wzruszył ramionami.

-

Wędrować, jak sądzę... Poznawać magię, gdzie tylko będzie można. Być może, pewnego dnia

wrócę do Tarnsbergu i znów będę się uczył pod kierunkiem jednego z mistrzów.

-

Tak sobie myślę, czy nie powinieneś robić czegoś więcej poza włóczeniem się tu i tam?

Ostatecznie paziowie zostają giermkami, a ci z kolei są pasowani na rycerzy. Czy wędrowni czarodzieje
nie zostają z czasem mistrzami?

-

Nie zawsze - odrzekł Randal. - To nie takie proste.

Czarodziej popatrzył na swoje dłonie i potrząsnął

głową.

-

Nie jestem jeszcze pewien, czy chcę ubiegać się o tytuł mistrza. Czasami nawet wędrowny

czarodziej ma zbyt wielką moc.

-

Sam nie wiem... - zadumał się Walter. - Żaden giermek nie może być nim wiecznie. Pewnie

powiesz, że u czarodziejów jest inaczej, ale...

-

U czarodziejów wszystko jest inaczej - burknął Randal, ucinając rozmowę.

Słowa kuzyna wprawiły go w zakłopotanie. Młody czarodziej wbił wzrok w płomienie i pogrążył się w
rozmyślaniach. W ciszę popłynęły słowa ballady, śpiewanej przez Lys przy akompaniamencie lutni.

Zielone wzgórze, wzgórze elfów,

background image

Ptaki dziś krążą wysoko.

Wejdę na wzgórze, wzgórze elfów,

Po miłość zaniesie mnie sokół.

Wkrótce cały obóz wewnątrz kręgu wart pogrążył się we śnie. W namiocie Waltera Randal leżał na
wznak, szczelnie owinięty w swoją togę, i liczył uderzenia zaklętego dzwonu, odmierzającego kolejne,
dłużące się w nieskończoność godziny.

Nareszcie zmorzył go sen, który przyniósł ze sobą wizje. Randal stał na rozległej równinie, bezludnej i
nagiej aż po horyzont. Twardą wysuszoną ziemię pokrywała siatka głębokich pęknięć. Nad pustynią hulał
gorący wiatr; toga czarodzieja szaleńczo łopotała, a rozwichrzone włosy smagały mu policzki i czoło.

Randal obejrzał się za siebie i spostrzegł, że równina nie jest jednak całkowicie pusta. Oto stał przed
stosem skruszonych skał, stertą szarych kamieni, przypominających fragment zburzonego muru. Po
kamieniach piął się krzew róży; kolczaste pędy mocno przywarły do starożytnych ruin.

Róża nie była jedyną rośliną, jaka porastała kamienny mur. Tuż przy jego podstawie w suchej ziemi
zakorzenił się głóg, wplatający swe pnącza między liście i kwiaty krzewu. Róże pokrywały zburzoną ścianę

15 JL

* A

¿w.

i

dwuBarwnym kobiercem płatków: białe kwiaty kwitły niżej, w pobliżu korzeni, a czerwone wyżej, tam
gdzie głóg współzawodniczył z różą w wyścigu ku słońcu.

Randal obszedł mur dookoła, by zobaczyć, co kryje się po drugiej stronie. Znalazł tam nieduże rachityczne
drzewko owocowe, rosnące w cieniu stosu skał. Na jednej z gałązek wisiała złota korona, tak jakby
właściciel uznał, że nie jest mu już potrzebna, i pozostawił ją tam dla kogoś, komu mogłaby się przydać.

Na tej samej gałęzi siedziały dwa białe ptaki. Na widok Randala poderwały się w powietrze i z głośnym
trzepotem skrzydeł odleciały razem na południe. Korona zachybotała się na rozkołysanym drzewku, ale
zaraz znów zastygła w zapraszającym bezruchu.

- Do kogo należysz? - wyszeptał Randal. - Nie mogę cię zostawić tutaj, skąd każdy może cię zabrać.

Wyciągnął rękę i zdjął koronę z drzewa. Była bardzo ciężka. Po chwili namysłu odwiesił ją tam, gdzie ją
znalazł. Kiedy to uczynił, gałąź zgięła się pod ciężarem złota i korona spadłaby na ziemię, gdyby czarodziej
w porę jej nie złapał. Tym razem wydała mu się jeszcze cięższa niż poprzednio.

background image

Randal wyciągnął koronę przed siebie i przyjrzał się jej uważnie. Nagle zrozumiał. „Nie mogę jej zostawić.
Dotknąwszy jej po raz pierwszy, wziąłem na siebie odpowiedzialność za jej los. Kiedy wreszcie pojmę, że
nie powinienem dotykać tego, czego nie chcę lub nie rozumiem?".

Korona rzeczywiście stawała się coraz cięższa. Randal musiał opuścić ręce, by po chwili opaść na kolana,
ciągnięty ku ziemi z coraz większą siłą. „Skoro

L 16

A *

nie mogę jej puścić, nigdy nie zdołam powstać obarczony takim ciężarem - myślał czarodziej. - Korona nie
może zostać tam, gdzie ją znalazłem. Co mam teraz robić?". Nagle odpowiedź przyszła do niego, nie w
błysku nagłego olśnienia, ale tak, jakby przypomniał sobie coś, co wiedział od dawna. „Muszę włożyć
koronę na głowę prawowitego władcy... wtedy jałowe ziemie znów zapełnią się zielenią i życiem, a
skruszone mury odzyskają dawną postać".

W tej samej chwili Randal otworzył oczy, zbudzony potężnym dźwiękiem dzwonu, przetaczającym się nad
doliną. Czarodziej leżał bez ruchu, czując dziwny niepokój. Obrazy ze snu wciąż świeże tkwiły w jego
pamięci, napełniając go przeczuciem czekających nań ważnych zadań. „Ale cóż ja mam wspólnego z
koronami i królestwami? - pytał sam siebie. - We śnie odpowiedzi zawsze są takie oczywiste, ale kiedy się
przebudzę...".

Po kilku minutach Randal wstał i na nogach zdrętwiałych od długiego leżenia pokuśtykał do wejścia
namiotu. Chciał popatrzeć w noc, zmęczony natrętną gonitwą myśli.

Gwiazdy przemierzyły sporą połać nieba. W obozie panowała cisza i całkowita ciemność: księżyc już
dawno skrył się za wzgórzami. Nagle gdzieś nieopodal zarżał koń, a potem następny. „Zobaczę, co się tam
dzieje" - pomyślał Randal; wyszedł z namiotu i opuściwszy płachtę zakrywającą jego wejście, wyczarował
zimny płomień, jakiego czarodzieje używają zamiast świec i latarni. To, co zobaczył, sprawiło, że
natychmiast zgasił światło, z trudem zdławiwszy

okrzyk przestrachu. W samym środku obozu zbierali się cichcem uzbrojeni mężczyźni. Wszyscy nieśli
obnażone miecze i wszyscy mieli kolczugi okryte żółtymi kurtami oddziałów lorda Fessa.

Nim znów zapadły ciemności, jeden z żołnierzy odwrócił się w stronę Randala i natychmiast wzniósł
miecz do ciosu.

Randal był niegdyś giermkiem. Nim opuścił rodzinny zamek, by studiować sztuki magiczne, pilnie uczył się
fechtunku i poznawał tajniki rycerskiego rzemiosła. Teraz wpojone za młodu odruchy ocaliły mu życie.
Czarodziej błyskawicznie padł na ziemię i przetoczył się na bok, jednocześnie wyczarowując oślepiający
błysk i grzmot wystarczająco głośny, by obudzić Waltera i pół obozu na dodatek. Zaraz potem zerwał się
na równe nogi, na wszelki wypadek gromadząc moc do zadania magicznego ciosu.

Człowiek, który zamierzał go zabić, nurkował już u wejścia do namiotu Waltera. Randal uwolnił magiczny
cios. Strumień energii uderzył w żołnierza niczym stalowa pięść, odrzucając go na kilkanaście kroków od

background image

namiotu i pozbawiając przytomności.

-

Walter! - wrzasnął czarodziej. - Lys! Obudźcie się!

W tejże chwili z namiotu wypadł Walter ze swoim niebywale długim mieczem w jednej i tarczą w drugiej
ręce.

-

Co się dzieje, Randy?! - zawołał. - Światło! Wyczaruj światło, żebyśmy cokolwiek widzieli!

Randal jeszcze raz przywołał zimny płomień. Tym razem prosty skądinąd czar naszpikował taką ilością

energii, że nad środkiem obozu zawisła gigantyczna kula białych płomieni, rozświetlająca teren jaskrawą
poświatą. Cała dolina stała się mieszaniną oślepiająco białych plam i czarnych jak noc cieni.

Walter szybko rozstawił swoich ludzi wokół namiotu, w którym skarbnik Vespiana strzegł książęcego
złota. Nagle w oddali rozległo się rozpaczliwe wołanie:

-

Sir Walterze, tutaj! Szybko, na pomoc!

Rycerz spojrzał na Randala z wahaniem.

-

W porządku - powiedział czarodziej, odgadując myśli kuzyna. - Dam sobie radę sam.

Walter rozepchnął żołnierzy i przedarłszy się przez krąg włóczni, puścił się biegiem w stronę, z której dał
się słyszeć coraz głośniejszy bitewny zgiełk. Randal przez chwilę odprowadzał kuzyna wzrokiem, po czym
westchnął i skoncentrował się na podtrzymywaniu czaru zimnego ognia.

Stał tak przez dłuższy czas, wsłuchany w szczęk oręża, krzyki i nawoływania, dobiegające z coraz to innych
części obozowiska. Wkrótce na wschodzie niebo poszarzało i zgiełk walki nieco przycichł, by po kilku
minutach przerodzić się w dobiegające z oddali pojedyncze zmęczone stęknięcia i metaliczne uderzenia
mieczy. Niebawem i te ucichły.

Zaklęty dzwon obwieścił nadejście kolejnej godziny straszliwym spiżowym głosem. Randal wypuścił czar
spod kontroli, rozpraszając magiczną energię. Świetlna kula na chwilę stała się krwistoczerwona, po czym
rozpłynęła się w setki błękitnawych pasemek, powoli gasnących w powietrzu.

W szarym blasku jutrzenki czarodziej ujrzał sylwetkę rycerza, chwiejnym krokiem zmierzającego w stronę
obronnego kręgu. Po chwili żołnierze rozstąpili się i przed Randalem stanął zdyszany Walter, cały we
krwi, pocie i kurzu. W posępnej twarzy rycerza błyszczały gorejące ogniem walki oczy.

- Cóż, kuzynie... - wystękał Walter, bezskutecznie usiłując wsunąć miecz do pochwy. - Witamy na wojnie.

Polowanie

* *

* * * *

background image

Randal nie odpowiedział; był zbyt znużony podtrzymywaniem światła przez tak długi czas. Po chwili
nadeszła Lys, zgaszona i ponura. W porannej mgle wyglądała jak nieziemska zjawa. W jednej dłoni
trzymała swój nóż, a w drugiej lutnię w pokrowcu. Kiedy zaczął się atak, zabrała tylko te dwie rzeczy.

-

Co to było? - spytała.

-

Wycieczka - powiedział Walter.

Pieśniarka zmarszczyła brwi.

-

Co takiego?

-

Załoga zamku przeprowadziła nocny atak - odrzekł Randal zmęczonym głosem. - Zapewne wyszli

przez boczną bramę, najmniejszą i najlepiej ukrytą. Chcieli sprawdzić siłę naszych wojsk i trochę nas
przestraszyć. Teraz, po mojej iluminacji, wiedzą, że w obozie jest czarodziej.

Walter nie mógł zaprzeczyć.

-

Nic już na to nie poradzimy - westchnął. - Gdybyś nas nie ostrzegł, mogło być o wiele gorzej, a i

teraz nie mamy się z czego cieszyć. Znaleźliśmy ciała

wartowników i zwiadowców. Wszystkim poderżnięto gardła. Patrz... - Walter rzucił Randalowi mały,
metalicznie połyskujący przedmiot. - Jeden z napastników miał to na szyi. Nie wiesz przypadkiem, co to
może być?

Randal złapał przedmiot i wyciągnął go przed siebie na otwartej dłoni. Był to krążek z brązu, przyczepiony
do czerwonego rzemyka: nic specjalnie pięknego, ale czarodziej poczuł, że skóra na dłoni cierpnie od
magicznej energii, jaką naładowany był kawałek metalu. Podsunął przedmiot pod oczy i spostrzegł, że w
brązie wyryty jest przedziwny znak.

-

Nie jestem pewien... - Randal przeniósł wzrok na kuzyna - znak różni się nieco od tych, jakie

znam... ale sądzę, że to runiczny znak snu. To wyjaśniałoby, jak żołnierze Fessa przedostali się do samego
środka obozu. Łatwo poderżnąć gardło drzemiącemu wartownikowi.

Randal zacisnął dłoń na medalionie tak mocno, że blizna przecinająca jej wewnętrzną stronę zaczęła
boleć.

-

Uczyłem się kreślić takie znaki, by zsyłać cierpiącym krzepiący sen i uśmierzać ich ból, ale

ktokolwiek sporządził ten amulet, z pewnością nie miał dobrych zamiarów.

-

Zatem w zamku jest czarodziej - powiedział Walter.

Randal skinął głową.

-

Jestem prawie pewien.

-

Wobec tego, czy tego chcesz czy nie, stałeś się częścią tego oblężenia. Baron z pewnością wezwie

background image

cię na naradę.

Przewidywania Waltera okazały się słuszne. Jeszcze tego samego poranka Randal zasiadł wraz ze swoim
kuzynem w namiocie barona Ektora, największym w obozie, wystarczająco przestronnym, by zmieścić
stół i kilka naprędce zbitych stołków. Poza Randalem i Walterem obecni byli wszyscy wierni baronowi
rycerze, łącznie z Sir Gilliamem. Był tam również dowódca najemników: nieduży krępy mężczyzna o
płowych, miejscami nieco poszarzałych włosach.

-

Nie można zaprzeczyć, że nasze zadanie jest trudne - powiedział baron Ektor, kiedy wszyscy zajęli

już swoje miejsca. - Garnizon Grzmiącego Zamku jest mały, liczy nie więcej niż dwudziestu wojów, a lord
Fess nie włada nim osobiście. Kasztelanem jest jeden z wasalów lorda. Jednak mury zamku są wysokie, a
załoga zgromadziła olbrzymie zapasy broni i żywności. Sam lord Fess jest najpotężniejszym władcą w
całej środkowej Breslandii. Jeśli ze swą armią ruszy zamkowi na odsiecz, znajdziemy się między młotem a
kowadłem.

v

Baron zerknął na Randala, po czym zwrócił się do Waltera.

-

Czy twój kuzyn mógłby w jakiś sposób ochronić nas przed szpiegami?

Randala zaczął irytować zwyczaj zwracania się do niego za pośrednictwem kuzyna. „Zupełnie jakbym
mówił innym językiem niż wszyscy" - pomyślał czarodziej, ale starannie ukrył swoje oburzenie. W istocie
nie pasował do tego miejsca i tych ludzi. Był znacznie młodszy od najmłodszego z pozostałych, a zarazem
jako jedyny nie nosił miecza. Wyróżniał się i nie chciał

zaczynać znajomości z baronem od zatargów w obronie własnej godności.

Walter spojrzał na czarodzieja unosząc brew.

-

Randal...?

-

Potrafię to zrobić.

Walter odwrócił się do barona. Randal nie słuchał, jak kuzyn przekazuje jego odpowiedź. Na pozór
całkowicie pochłonięty przyglądaniem się sękatym deskom stołu, już teraz zastanawiał się nad tym, jaki
czar najlepiej spełniłby takie zadanie. Mógł ukryć cały namiot w magicznym kręgu, ale wyczerpany
długotrwałym oświetlaniem pola bitwy nie chciał zużyć resztek swoich rezerw energii. Ponadto nie było
potrzeby urządzania widowiskowego pokazu, skoro dyskretna odmiana prostej iluzji mogła okazać się
równie skuteczna. Kilka słów, kilka szybkich gestów i czar uzyskał moc, zacierając gwar rozmów
magicznym poszumem. Ktoś, kto stałby w pobliżu, słyszałby dokładnie takie słowa, jakie spodziewałby się
usłyszeć. Randal odchylił się na swoim stołku i jął w milczeniu przysłuchiwać się dyskusji.

-

Breslandia potrzebuje króla - mówił baron - nikt z tu obecnych nie może się z tym nie zgodzić.

Lord Fess ma podopieczną, lady Blanche, dziedziczkę pokaźnej części królestwa. To córka kuzyna
Wielkiego Króla, ostatnia członkini rodziny królewskiej i tylko jej roszczenia do tronu nie są bezzasadne.
Rękę lady jeszcze w kołysce przeznaczono mnie. Było to przed śmiercią Wielkiego Króla i przed
zaginięciem jego córki. Teraz jednak lord Fess złamał małżeńską obietnicę. Postanowił oddać rękę lady

background image

księciu Thibaultowi. Taki

związek znacznie powiększyłby strefę jego wpływów i dał mu olbrzymią władzę. Z tego właśnie powodu,
szlachetni panowie, jestem zdecydowany zdobyć Grzmiący Zamek i odbić więzioną tam lady Blanche.

Walter poruszył się niespokojnie na stołku.

-

Czy to oznacza, że ogłosisz się królem, panie?

Baron zwrócił ku rycerzowi marsowe oblicze.

-

Lepiej, bym zrobił to ja niż nikt w ogóle - odrzekł, powoli cedząc słowa. - Lepszy będę niż jakaś

malowana kukiełka i lord Fess pociągający za sznurki.

Po tych słowach zapadła kłopotliwa cisza. Wreszcie pewien starszy szpakowaty rycerz odchrząknął i
potrząsnął głową.

-

Grzmiący Zamek to potężna twierdza - powiedział z niepokojem w głosie. - Nigdy nie weźmiemy

go szturmem.

-

Nie będziemy musieli - odparł baron. - Królestwo nawiedziły trzy klęski nieurodzaju z rzędu.

Nawet w Grzmiącym Zamku musi wkrótce zabraknąć żywności. Jeśli zdołamy podtrzymać oblężenie przez
całe nadchodzące żniwa... cóż, głód powalił silniejsze twierdze niż ta.

Szpakowatego rycerza nie uspokoiła ta argumentacja.

-

Jak powiedziałeś, panie, zbiory były marne. Jeśli my również zaniedbamy żniwa, tej zimy wszyscy

pomrzemy z głodu. Na cóż nam wtedy nowy król?

-

Na nic - przyznał baron. - Dlatego właśnie zatrudniłem kapitana Dreikarta. Najemnicy będą

oblegali zamek, a moi ludzie wyruszą do swoich włości, by dopilnować żniw.

JL 26

A *

związek znacznie powiększyłby strefę jego wpływów i dał mu olbrzymią władzę. Z tego właśnie powodu,
szlachetni panowie, jestem zdecydowany zdobyć Grzmiący Zamek i odbić więzioną tam lady Blanche.

Walter poruszył się niespokojnie na stołku.

-

Czy to oznacza, że ogłosisz się królem, panie?

Baron zwrócił ku rycerzowi marsowe oblicze.

-

Lepiej, bym zrobił to ja niż nikt w ogóle - odrzekł, powoli cedząc słowa. - Lepszy będę niż jakaś

malowana kukiełka i lord Fess pociągający za sznurki.

background image

Po tych słowach zapadła kłopotliwa cisza. Wreszcie pewien starszy szpakowaty rycerz odchrząknął i
potrząsnął głową.

-

Grzmiący Zamek to potężna twierdza - powiedział z niepokojem w głosie. - Nigdy nie weźmiemy

go szturmem.

-

Nie będziemy musieli - odparł baron. - Królestwo nawiedziły trzy klęski nieurodzaju z rzędu.

Nawet w Grzmiącym Zamku musi wkrótce zabraknąć żywności. Jeśli zdołamy podtrzymać oblężenie przez
całe nadchodzące żniwa... cóż, głód powalił silniejsze twierdze niż ta.

Szpakowatego rycerza nie uspokoiła ta argumentacja.

-

Jak powiedziałeś, panie, zbiory były marne. Jeśli my również zaniedbamy żniwa, tej zimy wszyscy

pomrzemy z głodu. Na cóż nam wtedy nowy król?

-

Na nic - przyznał baron. - Dlatego właśnie zatrudniłem kapitana Dreikarta. Najemnicy będą

oblegali zamek, a moi ludzie wyruszą do swoich włości, by dopilnować żniw.

Leciwy rycerz posłał kondotierowi podejrzliwe spojrzenie i zwrócił się do barona.

-

Panie, nie zamierzasz chyba powierzyć tak ważnej sprawy bandzie cudzoziemskich włóczęgów?

Baron potrząsnął głową.

-

Nie zdradzą nas. Wszystko, co muszą robić, to siedzieć przy ogniskach i pobierać żołd, dopóki nie

wrócą moi rycerze.

#£ktor zamilkł, jakby coś przyszło mu do głowy, po czym spojrzał na Waltera.

-

Ponadto - podjął - Sir Walter przywiódł do nas czarodzieja. Jeśli wrogom pomaga magia, nasz

nowy sojusznik poradzi sobie z nią.

Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w stronę mocno zakłopotanego Randala. Miny rycerzy wyrażały
powątpiewanie, jeśli nie jawną wrogość. Czarodziej wiedział, że w tym gronie nie znajdzie wielu
przyjaciół. „Tylko Walter - myślał - no i Sir Gilliam. Reszta jest zapatrzona w barona, a magów raczej nie
darzy szacunkiem. Oczywiście nie znaczy to, że nie będą spodziewać się cudów... Chyba nie warto mówić
im, że jestem tylko wędrownym czarodziejem".

Milczenie przedłużało się. Randal zdał sobie sprawę, że baron oczekuje od niego odpowiedzi.

-

Uczynię co w mojej mocy, panie - powiedział wreszcie. - Przede wszystkim musimy dowiedzieć

się, jakiego to czarodzieja kasztelan lorda Fessa ma na swoich usługach: mistrza czy wędrowca,
kształconego w Szkole Czarodziejów czy samouka, silnego czy słabego...

-

Potrafisz to sprawdzić? - przerwał baron.

27

background image

Leciwy rycerz posłał kondotierowi podejrzliwe spojrzenie i zwrócił się do barona.

-

Panie, nie zamierzasz chyba powierzyć tak ważnej sprawy bandzie cudzoziemskich włóczęgów?

Baron potrząsnął głową;

-

Nie zdradzą nas. Wszystko, co muszą robić, to siedzieć przy ogniskach i pobierać żołd, dopóki nie

wrócą moi rycerze.

kEktor zamilkł, jakby coś przyszło mu do głowy, po czym spojrzał na Waltera.

-

Ponadto - podjął - Sir Walter przywiódł do nas czarodzieja. Jeśli wrogom pomaga magia, nasz

nowy sojusznik poradzi sobie z nią.

Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w stronę mocno zakłopotanego Randala. Miny rycerzy wyrażały
powątpiewanie, jeśli nie jawną wrogość. Czarodziej wiedział, że w tym gronie nie znajdzie wielu
przyjaciół. „Tylko Walter - myślał - no i Sir Gilliam. Reszta jest zapatrzona w barona, a magów raczej nie
darzy szacunkiem. Oczywiście nie znaczy to, że nie będą spodziewać się cudów... Chyba nie warto mówić
im, że jestem tylko wędrownym czarodziejem".

Milczenie przedłużało się. Randal zdał sobie sprawę, że baron oczekuje od niego odpowiedzi.

-

Uczynię co w mojej mocy, panie - powiedział wreszcie. - Przede wszystkim musimy dowiedzieć

się, jakiego to czarodzieja kasztelan lorda Fessa ma na swoich usługach: mistrza czy wędrowca,
kształconego w Szkole Czarodziejów czy samouka, silnego czy słabego...

-

Potrafisz to sprawdzić? - przerwał baron.

„Przynajmniej zwraca się do mnie bezpośrednio, a nie przez Waltera" - pomyślał Randal, a głośno
powiedział:

-

Istnieją stosowne zaklęcia.

-

Kiedy będziesz mógł dać nam odpowiedź?

-

Dziś w nocy, gdy w obozie zapanuje spokój -obiecał Randal. - Uruchomię właściwe czary i

zobaczę, ile jest wart nasz przeciwnik.

Narada trwała nadal, ale nie powiedziano już-nic odkrywczego. Baron miał rację: tylko długotrwałe
oblężenie mogło zmusić załogę zamku do kapitulacji. Szturm oznaczałby konieczność wciągania drabin i
taranów po stromym skalistym stoku, gdzie każdy krok kosztowałby życie wielu ludzi. Tak czy owak
oblężenie było przykrym zadaniem. „Armia barona Ektora stoi za murami zamku, a ludzie Fessa wewnątrz
- myślał Randal - wszystko zależy od tego, czy żywność w twierdzy skończy się, zanim lord Fess przybędzie
jej na odsiecz, a tego akurat nie wie nikt". Jeśli żywność skończyłaby się wcześnie, należało mieć nadzieję,
że kasztelan podda zamek zamiast bronić go do ostatniej kropli krwi. Zgodnie z tradycją twierdza wzięta
szturmem zostawała bezlitośnie splądrowana i złupiona przez zdobywców, a po okropnościach walki na
murach ludzie barona z pewnością będą chcieli czegoś więcej niż złoto i srebro: będą łaknęli zemsty, krwi

background image

za przelaną krew.

Jałowa narada wygasała. Nie uradzono niczego, co miałoby jakiekolwiek znaczenie strategiczne. Wreszcie
zapadła cisza, którą przerwał baron, zwracając się, o dziwo, wprost do Randala.

I 28

„Przynajmniej zwraca się do mnie bezpośrednio, a nie przez Waltera" - pomyślał Randal, a głośno
powiedział:

-

Istnieją stosowne zaklęcia.

-

Kiedy będziesz mógł dać nam odpowiedź?

-

Dziś w nocy, gdy w obozie zapanuje spokój -obiecał Randal. - Uruchomię właściwe czary i

zobaczę, ile jest wart nasz przeciwnik.

Narada trwała nadal, ale nie powiedziano już'nic odkrywczego. Baron miał rację: tylko długotrwałe
oblężenie mogło zmusić załogę zamku do kapitulacji. Szturm oznaczałby konieczność wciągania drabin i
taranów po stromym skalistym stoku, gdzie każdy krok kosztowałby życie wielu ludzi. Tak czy owak
oblężenie było przykrym zadaniem. „Armia barona Ektora stoi za murami zamku, a ludzie Fessa wewnątrz
- myślał Randal - wszystko zależy od tego, czy żywność w twierdzy skończy się, zanim lord Fess przybędzie
jej na odsiecz, a tego akurat nie wie nikt". Jeśli żywność skończyłaby się wcześnie, należało mieć nadzieję,
że kasztelan podda zamek zamiast bronić go do ostatniej kropli krwi. Zgodnie z tradycją twierdza wzięta
szturmem zostawała bezlitośnie splądrowana i złupiona przez zdobywców, a po okropnościach walki na
murach ludzie barona z pewnością będą chcieli czegoś więcej niż złoto i srebro: będą łaknęli zemsty, krwi
za przelaną krew.

Jałowa narada wygasała. Nie uradzono niczego, co miałoby jakiekolwiek znaczenie strategiczne. Wreszcie
zapadła cisza, którą przerwał baron, zwracając się, o dziwo, wprost do Randala.

J_ 28

- Możesz zdjąć z nas swoje czary, magiku. Kończymy na dziś.

Przez resztę dnia w obozie panował zgiełk i krzątanina. Większość rycerzy Ektora wyruszała do swoich
posiadłości, a ludzie Dreikarta zajmowali ich stanowiska. Ostatni, którzy mieli opuścić obóz, odjechali już
nocą, tuż po wschodzie księżyca. Zaklęty dzwon znów napełnił dolinę pojedynczym wibrującym
dźwiękiem, tak jak co godzina odkąd Randal usłyszał go po raz pierwszy. Poczucie obecności magii, jaką
niósł ze sobą głos dzwonu, przypomniało czarodziejowi o obietnicy złożonej baronowi. „Czas wziąć się do
pracy" - pomyślał niechętnie i ruszył na tyły obozu w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego zakątka.
Znalazłszy dobre miejsce, jął starannie sporządzać czar magicznego rezonansu: czar, jaki miał sprowadzić
do niego echo każdego znajdującego się w pobliżu źródła magicznej mocy, dając w ten sposób znać o jej
obecności, rodzaju i sile.

Gotowe. Randal posłał falę magii w stronę zamku i niemal w tym samym momencie powróciły echa. Nie

background image

zdziwił się, czując, że nocne powietrze jest aż gęste od czarodziejskiej mocy. Znak snu, spoczywający
teraz w kieszeni togi, odbił wyczuwalny strumień energii, podobnie jak zaklęty dzwon. Okazało się, że w
zamku istotnie jest czarodziej i to najpewniej wychowanek Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu. „Jest coś
znajomego w jego aurze - pomyślał Randal - coś nieprzyjemnego, zupełnie jakbym przypominał sobie coś,
o czym nie chcę pamiętać". Jednak nie to było największą niespodzianką. Najsilniejsze echo pocho-

dziło od innego czarodzieja, przebywającego poza murami Grzmiącego Zamku.

„Moc. Olbrzymia moc... ale nieokrzesana i surowa, nie ujęta w ryzy żadnymi wyuczonymi metodami. Ten
czarodziej na pewno nie kształcił się w Tarnsber-gu. Ciekawe, czy to on sporządził znak snu" - pomyślał
Randal i jeszcze raz rzucił czar rezonansu. Po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem. „To niebywałe. Co
za potęga. Tak czy owak to nie on: istota tej mocy nie pasuje do medalionu. Ale czy on nam sprzyja? Nie
dowiem się, dopóki z nim nie porozmawiam".

Randal rozproszył czar rezonansu i owinął się szczelniej togą. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie
powinien powiedzieć kuzynowi, dokąd się wybiera i co zamierza zrobić. „Nie - postanowił - Walter
nalegałby, żeby zabrać go ze sobą, podobnie jak Lys. Sam dam sobie z tym radę". Zrobił krok, ale zaraz
zatrzymał się i potrząsnął głową. „Czarodziej nie powinien okłamywać nawet samego siebie - skarcił się w
duchu - przecież tak naprawdę nie wiem, co mnie czeka... To drugie echo było zbyt silne jak na znachora
czy wiejską uzdrowicielkę. Przecież nie chcę, by moi przyjaciele cierpieli tylko dlatego, że postanowiłem
poszukać kłopotów na własną rękę".

Randal ruszył w stronę namiotu, gdzie Walter i jego żołnierze strzegli złota. Teraz, gdy większość rycerzy i
ich oddziałów wyruszyła do domów, pozostawiając na miejscu tylko barona i armię najemników, obóz
zmienił się. Wszędzie było cicho; żadnego bałaganu, zgiełku i zamieszania. W nocnym powietrzu niosły
się delikatne brzęknięcia lutni Lys. Randal po-

dziło od innego czarodzieja, przebywającego poza murami Grzmiącego Zamku.

„Moc. Olbrzymia moc... ale nieokrzesana i surowa, nie ujęta w ryzy żadnymi wyuczonymi metodami. Ten
czarodziej na pewno nie kształcił się w Tarnsber-gu. Ciekawe, czy to on sporządził znak snu" - pomyślał
Randal i jeszcze raz rzucił czar rezonansu. Po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem. „To niebywałe. Co
za potęga. Tak czy owak to nie on: istota tej mocy nie pasuje do medalionu. Ale czy on nam sprzyja? Nie
dowiem się, dopóki z nim nie porozmawiam".

Randal rozproszył czar rezonansu i owinął się szczelniej togą. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie
powinien powiedzieć kuzynowi, dokąd się wybiera i co zamierza zrobić. „Nie - postanowił - Walter
nalegałby, żeby zabrać go ze sobą, podobnie jak Lys. Sam dam sobie z tym radę". Zrobił krok, ale zaraz
zatrzymał się i potrząsnął głową. „Czarodziej nie powinien okłamywać nawet samego siebie - skarcił się w
duchu - przecież tak naprawdę nie wiem, co mnie czeka... To drugie echo było zbyt silne jak na znachora
czy wiejską uzdrowicielkę. Przecież nie chcę, by moi przyjaciele cierpieli tylko dlatego, że postanowiłem
poszukać kłopotów na własną rękę".

Randal ruszył w stronę namiotu, gdzie Walter i jego żołnierze strzegli złota. Teraz, gdy większość rycerzy i
ich oddziałów wyruszyła do domów, pozostawiając na miejscu tylko barona i armię najemników, obóz

background image

zmienił się. Wszędzie było cicho; żadnego bałaganu, zgiełku i zamieszania. W nocnym powietrzu niosły
się delikatne brzęknięcia lutni Lys. Randal po-

szedł za tym głosem, by wkrótce znaleźć przyjaciółkę, siedzącą przy ognisku wraz z grupą żołnierzy Lys
zaczęła śpiewać.

Na szczycie góry zamczysko tkwi, Mury z żelaza i skały.

Lecz murów tych nie strzeże nikt,

Prócz pięknej samotnej damy.

Lys zerknęła w górę na Randala, który właśnie wkraczał w migotliwy krąg światła ogniska. Czarodziej
usiadł obok niej na skrzyżowanych nogach i podparłszy brodę na pięściach czekał. Po wyśpiewaniu
ostatniej zwrotki Lys uśmiechnęła się przepraszająco do żołnierzy domagających się następnych
piosenek, gestem dając znać, że skończyła swój występ.

-

Witaj, Randy - powiedziała, odkładając lutnię. -Gdzie byłeś tak długo?

-

Szukałem czarodziejów - odrzekł Randal. - Ostatecznie ten medalion nie zrobił się sam. To nie jest

stara rzecz. Znak snu wyryto niedawno. Widać, że to nie jest amulet, który od wieków przechodzi z rąk do
rąk.

-

I co, znalazłeś kogoś?

Randal skinął głową.

-

Owszem. W zamku jest czarodziej wykształcony w Tarnsbergu. Sądzę, że amulet jest jego

dziełem, bo w tej aurze wyczuwam pokrewną nutę. Poza nim jest jeszcze ktoś... Za murami zamku.

-

Też z Tarnsbergu?

-

Nie. Dlatego właśnie przychodzę do ciebie. Chciałem ci powiedzieć, że przez pewien czas nie bę-

dzie mnie w obozie. Muszę sprawdzić, kto to jest. Jakiż to czarodziej ma potencjał godny tarnsberskiego
mistrza sztuk magicznych, nie będąc nim zarazem.

Pieśniarka posłała Randalowi trwożne spojrzenie.

-

Czy to bezpieczne?

-

Na tyle, na ile może być bezpieczne zaczepianie nieznajomego czarodzieja.

-

Czyli nie bardzo.

Lys zafrasowała się. Ręką bezwiednie sięgnęła do lutni i szarpnęła strunę, wydając brzękliwy dźwięk.

-

Spodziewam się, że nie życzysz sobie towarzystwa?

background image

-

Nie tym razem. Czarodzieje potrafią być nieprzewidywalni.

Kąciki ust Lys zadrgały.

-

Nie zauważyłam...

Randal zignorował kpinę.

-

Tak, nieprzewidywalni, a w dodatku większość nie przepada za obcymi. Dwie osoby mogą znaleźć

się w większym niebezpieczeństwie niż jedna. Jeśli nie wrócę, nim uderzą w dzwon dwa... może trzy razy,
powiedz Walterowi, dokąd poszedłem, i sami zdecydujcie, co robić dalej.

Czarodziej wstał i oddalił się szybkim krokiem, nim jego przyjaciółka zdążyła wyrazić kolejne wątpliwości.
Kiedy przekraczał granicę obozu, żaden z wartowników nie próbował go zatrzymać. Czarna toga
wędrownego czarodzieja miała barwę nocy i prosty czar iluzji wzrokowej aż nadto wystarczał, by w
krytycznych momentach skierować uwagę patrzących w zupełnie inną stronę. Mając za sobą namioty i
ogni-

32

ska, Randal zanurkował w las, kierując się w stronę, z jakiej doszło go echo osobliwej magii. Po kilkunastu
minutach dotarł do wąskiej ścieżynki; wiodła tam, dokąd zamierzał iść, więc skorzystał z niej. Wkrótce
usłyszał szum płynącej wody. Obszedł dookoła gigantyczny głaz, wyszedł na sporą polanę i zatrzymał się.

Drogę zagradzał mu teraz potok, w świetle księżyca przypominający strugę płynnego srebra. Wartko
płynąca woda burzyła się wokół sterczących z nurtu ciemnych kamieni bladymi koronkami piany. Nieco
dalej potok przetaczał się przez niewysoki próg, tworząc mały wodospad, i znikał w szarym kłębie mgły.

Tuż pod wodospadem ktoś przerzucił nad potokiem drewnianą kładkę, zbudowaną z kilku z grubsza
ociosanych kłód. Na drugim brzegu majaczył w ciemnościach cień kamiennej chatki krytej słomianą
strzechą: budowli, jaką zamożny włościanin lub choćby wolny chłop z powodzeniem mógłby nazwać
domem. „Tyle że w pobliżu nie ma żadnych pól, łąk ani innych chat - pomyślał Randal - tylko lasy... i ta
moc". Czarodziej czuł ją w powietrzu, ciężkim od aromatu szałwii i cząbru. Nawet bez czaru rezonansu
wiedział, że znalazł źródło tajemniczej magii.

Rozdział 111

Chatka w Icfó

Randal zatrzymał się nad brzegiem potoku. Po tej stronie nie groziło mu większe niebezpieczeństwo niż
komukolwiek, kto znalazłby się sam w środku kraju ogarniętego wojną. Jednak potok wyznaczał granice
terytorium obcego czarodzieja tak samo wymownie, jak krawędź magicznego kręgu lub zamknięte na
klucz drzwi pracowni. Po drugiej stronie strugi Randal znalazłby się w zasięgu nieznanych czarów i
wydostanie się stamtąd mogłoby okazać się znacznie trudniejsze niż przejście przez kładkę.

background image

Zebrawszy swą odwagę niczym poły płaszcza, Randal wstąpił na kładkę i wolnym krokiem przeszedł na
drugą stronę potoku. Gdy podszedł do chatki, spostrzegł, że jej okiennice są rozchylone, a drzwi stoją
otworem. Mroczne wnętrze wydawało się puste. Czarodziej ostrożnie okrążył budynek, ale nie znalazł nic
prócz ziołowego ogródka i kilku grządek z warzywami. Jeszcze nim skończył obchodzić chatkę dookoła,
miał pewność, że jest obserwowany. Jednocześnie był całkowicie przekonany, że jest jedyną ludzką istotą
na

polanie. Wnet uświadomił sobie, że domostwa czarodzieja mogą strzec wartownicy o niekoniecznie
ludzkiej postaci.

Randal jeszcze raz podszedł do otwartych drzwi i mocno zastukał we framugę. Tak jak się spodziewał, nie
uzyskał żadnej odpowiedzi. Na wszelki wypadek przygotował magiczną osłonę i zajrzał przez próg.
Wnętrze rozjaśniała jedynie mdła księżycowa poświata, sącząca się przez dwa wąskie okienka. Mimo
skąpego oświetlenia Randal spostrzegł, że w chatce jest tylko jedna izba z paleniskiem po jednej stronie i
posłaniem po drugiej. Mebli nie zauważył, jeśli nie liczyć prostego stołu i jednego krzesła. Ktokolwiek tu
mieszkał, nie miewał zbyt wielu gości.

Randal wciąż czuł na sobie wzrok niewidzialnego obserwatora. Młody czarodziej wycofał się do granicy
polany i usiadłszy na kamieniu, czekał.

Nie miał pojęcia, jak długo tam siedział. Ciężkie, przesiąknięte wonią ziół powietrze przyprawiało go o
senność i zaburzało poczucie upływu czasu. Ożywił się nieco, gdy dostrzegł sowę, która kołując
bezszelestnie opuszczała się nad chatę. Po chwili ptak usiadł na parapecie okna i wpił swe wielkie oczy w
Randala.

Czarodziej chciał się poruszyć, by rozprostować kości, ale nagle poczuł się tak, jakby w ogóle ich nie miał.
Jego ręce i nogi stały się ciężkie i bezwładne niczym worki z piaskiem. „Magia!" - coś w jego duszy zawyło
ze strachu. Spróbował wyrwać się spod obcego wpływu, ale nie zdołał. Dziwaczny nieznany czar umykał
mu i stawał się coraz silniejszy za każdym ra-

zem, gdy starał się przejąć nad nim kontrolę. Po kilku chwilach odrętwienie ogarnęło całe jego ciało.
Randal zsunął się na ziemię i pozostał tam, oparty o kamień, nie mogąc poruszyć choćby palcem.

Sowa, duża i ciemnopióra, patrzyła mu prosto w oczy. Nagle odwróciła głowę i sfrunęła z parapetu.
Randal gwałtownie odzyskał czucie w członkach. Sowa okrążyła chatę i wleciała przez drzwi do środka. Po
chwili w izbie rozbłysło wątłe rozmigotane światełko, jakby ktoś zapalił tam świeczkę.

W otwartych drzwiach domu stanęła kobieta. Miała długie rudobrązowe włosy („kolor piór sowy" -
pomyślał Randal), a odziana była w długą suknię z brązowej wełny, włożoną na prostą lnianą koszulę. Na
pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo młodą, w każdym razie nie starszą niż kuzyn Walter. Potem, w
jaśniejszym rozbłysku światła, Randal ujrzał nieco po-brużdżoną i naznaczoną upływem czasu, a mimo to
bynajmniej nie starczą twarz.

Kobieta przyglądała się intruzowi przez długą chwilę.

background image

-

Nie wejdziesz do środka? - spytała łagodnie.

Randal wstał powoli i ostrożnie. Wciąż czuł w kościach ślady niedawnego odrętwienia, a ponadto bał się,
że jeśli spróbuje uciekać lub choćby poruszyć się gwałtowniej, kobiecie wystarczy rzucić mu swoje
przenikliwe wielkookie spojrzenie, a znów padnie na ziemię bezsilny jak przed chwilą.

-

Kim jesteś? - wykrztusił.

-

Kimś, kto nie ma złych zamiarów - odparła kobieta. - Zuchwalec z ciebie, skoro przychodzisz do

36

mojego domu i żądasz mego imienia, nie wymieniwszy przedtem swojego.

-

Nazywam się Randal z Doun - powiedział Randal, zakłopotany nieoczekiwaną reprymendą. -

Opuściłem Szkołę Czarodziejów prawie dwa łata temu -dodał w Zapomnianej Mowie, mowie magii i
czarodziejów.

Kobieta zrobiła zdziwioną minę, jakby jej gość przemówił w zupełnie obcym języku. „Nic nie zrozumiała -
pomyślał Randal - kimkolwiek jest, z pewnością nie ukończyła Szkoły Czarodziejów".

-

Nazywam się Danna - powiedziała kobieta po chwili milczenia. - Skoro dotarłeś już tak daleko,

pozwól, że cię ugoszczę.

Randal wszedł za nią do chaty. Wnętrze skąpane było w żółtawym blasku, ale czarodziej nie dostrzegł
źródła światła. W izbie nie było świec, a palenisko nadal było wygaszone. Na stole leżał drewniany talerz,
a na nim dopiero co upieczony bochen chleba. Choć jeszcze przed chwilą stół był pusty, a piec zimny, w
powietrzu rozeszła się woń świeżego pieczywa.

Danna gestem zaprosiła Randala na krzesło.

-

Siadaj i jedz - powiedziała i roześmiała się, widząc jego niezdecydowaną minę. - To nie Kraina

Elfów, młodzieńcze. Możesz zajadać bez obaw.

Randal westchnął i opadł na podsunięte mu krzesło. Po chwili wahania sięgnął po chleb i odłamał słuszny
kęs gorącego jeszcze bochenka. Chleb smakował wyśmienicie; był słodkawy, miękki i zupełnie nie
przypominał zatęchłych racji wojskowych, jakimi Randal żywił się, odkąd opuścił Pedę. Danna usiadła

po drugiej stronie stołu na krześle, którego wcześniej nie zauważył... Ależ nie... Przyjrzał się uważniej i
spostrzegł, że żadnego krzesła nie było. Danna unosiła się w powietrzu.

Randal poczuł, że włosy stają mu na głowie. „Jeśli korzysta ze zwykłego czaru lewitacji, powinienem był
to wyczuć. To rzeczywiście potężna magia, ale przerażająco obca" - pomyślał, drżącą ręką odkładając
skórkę od chleba na stół.

background image

Jeśli Danna dostrzegła jego reakcję, to niczego nie dała po sobie poznać. Przez dłuższy czas wpatrywała
się w czarodzieja z obojętną miną, po czym niespodziewanie zapytała:

-

Czy to ty wyczarowałeś wczoraj jasne światło?

-

Tak, to ja - przyznał Randal.

Nie było sensu zaprzeczać. Czarodziejowi o mocy Danny jego własna magia, użyta w jakimkolwiek z
czarów, musiała wydać się wątła i nieporadna. Randal postanowił być szczery.

-

Zaatakowano nas znienacka. Napastnicy mieli medalion ze znakiem snu. Czy to twoje dzieło?

-

Wiesz przecież, że nie - odparła Danna. - Masz ten medalion przy sobie?

Randal skinął głową i wydobył z kieszeni togi brązowy krążek na czerwonym rzemyku.

-

Proszę.

Danna wzięła amulet i przez chwilę ważyła go w dłoni.

-

To należy do czarodzieja z zamku - powiedziała wreszcie. - Cokolwiek, co stworzono, by czynić

zło, powinno jak najszybciej zostać zniszczone.

Randal patrzył, jak dłoń Danny zaciska się na amulecie. Ciepły powiew wpadł przez otwarte drzwi do
wnętrza chatki i zmierzwił włosy czarodzieja. Czerwony rzemyk, zwisający pod pięścią kobiety, nagle
zniknął. Kiedy jej palce rozchyliły się znowu, medalionu nie było.

-

No i już! - powiedziała Danna, z miną gospodyni, która właśnie wymiotła spod sufitu wyjątkowo

wielką i szpetną pajęczynę.

Czarodziejka zatarła dłonie i spojrzała wprost na Randala.

-

Powiedz mi coś, młodzieńcze. Jesteś przecież czarodziejem i przysięgałeś, że nie będziesz

posługiwał się bronią ze stali, co zatem robisz wśród tych, którzy sieją zniszczenie na tej ziemi?

Randal spojrzał na swoje dłonie: jedną zdrową i drugą naznaczoną brzydką blizną. Kiedy ostatnio ujął
miecz, by się nim obronić, klinga raniła go do kości.

-

Nie chcę nikogo krzywdzić - powiedział powoli, nie patrząc wiedźmie w oczy. - Wojna toczyła się

tu na długo przed moim przybyciem. Jestem tu, by pomóc moim przyjaciołom i by dotrzymać obietnicy,
jaką złożyłem księciu w innym kraju.

-

Wiem, że nie ty wszcząłeś tę wojnę - czarodziejka wstała z wyimaginowanego krzesła i obeszła

stół, by stanąć tuż obok swojego gościa. - Ty jednak możesz ją zakończyć. Masz moc, młody Randalu,
musisz tylko chcieć.

Czarodziej potrząsnął głową.

background image

-

Uczyłem się sztuk magicznych z miłości do nich, a nie po to, by igrając z nimi unieszczęśliwiać lu-

' 40

A *

dzi. Pierwszy czarodziej, jakiego spotkałem, uczył mnie, że prawdziwy czarodziej nie powinien łaknąć
ziemskiej potęgi i władzy. Wszystko, co dotąd przeżyłem, świadczyło o tym, że miał rację.

-

Naprawdę tak sądzisz? - zdziwiła się Danna. -Zatem chodź ze mną.

Odwróciła się na pięcie i wyszła, nie czekając na Randala. Minęła dłuższa chwila, nim zaskoczony
czarodziej zerwał się na równe nogi i wybiegł na polanę. Kiedy przekroczył próg, czarodziejka
przechodziła już przez kładkę nad potokiem; dogonił ją dopiero na drugim brzegu. Danna poprowadziła
go ścieżką w głąb lasu.

Szlak kluczył między wzgórzami, wiodąc Dannę i Randala coraz dalej od kamiennej chatki. Czarodziej
znowu zatracił poczucie upływu czasu; nie miał pojęcia, czy wędrują od kilku godzin, czy może upłynęło
zaledwie kilka minut. Ścieżka skończyła się nagle polaną, okoloną prowizorycznymi szałasami z gałęzi i
powalonych drzew. Wokół niedużych ognisk tłoczyli się mężczyźni, kobiety i dzieci, wszyscy obdarci,
brudni i przeraźliwie zabiedzeni.

-

Popatrz - powiedziała Danna, zatrzymując się na krawędzi polany i szerokim gestem wskazując

osadę nędzarzy. - To ludzie z wioski leżącej pod murami Grzmiącego Zamku. Uprawiali pola tam, gdzie
dziś obozuje wasza armia. Nie mają dachu nad głową ani ziarna. Gdy nadejdzie zima, to oni będą umierać
od mrozu i głodu.

-

Dlaczego nie są w zamku? - spytał zdumiony Randal. - Tam mieliby schronienie i żywność...

przynajmniej przez pewien czas.

41 I

* A

- Lord Fess wystarczająco często powtarzał im, że nie będzie karmił dodatkowych gąb w czasach wojny
lub głodu. Czy twoim zdaniem powinni zapytać kasztelana, czy ich pan mówił prawdę?

Randal potrząsnął głową i jął w zamyśleniu przyglądać się osadzie. Wiedział z doświadczenia, jak okrutne
potrafi być życie na dolnych szczeblach bre-slandzkiej drabiny społecznej. Będąc wędrownym
czarodziejem, nie miał stałego miejsca na świecie i tylko własną mocą bronił się przed chłodem i głodem.
Był i taki czas, że nie miał nawet tej ochrony: kiedy rektorzy Szkoły Czarodziejów zakazali mu
posługiwania się magią i musiał samotnie wyruszyć na poszukiwanie mistrza pustelnika, który miał prawo
znieść ów zakaz. „W ciągu wszystkich tych miesięcy nie było ani jednego dnia, kiedy nie byłbym głodny -
przypomniał sobie Randal - pracowałem za resztki ze stołu i byłem wdzięczny nawet za to".

Ale głód wcale nie był najgorszy. Randal wciąż pamiętał, jak to jest stać się ofiarą, kiedy szlachetnie

background image

urodzeni panowie mają fantazję wyładować swój zły humor na kimś, kto nie odważy się bronić. Pamiętał
gniewne głosy na podwórzu zajazdu („ośmielasz się odwracać plecami do rycerza, kmiotku?"), cios
wymierzony upierścienioną dłonią, krew płynącą z rany na policzku i ciężkie buty, jakimi kopano go, gdy
upadł.

Wspomnienia cisnęły mu się do głowy bolesną falą. Randal zatrząsł się. „Gdyby Walter nie zjawił się w
porę i nie wybawił mnie z opresji, zapewne zatłukliby mnie na śmierć".

Walter nie rozpoznał wówczas swego kuzyna. Wyszedł na podwórze, by ocalić nieznanego parobka. „Tym
ludziom także by pomógł, gdyby tylko mógł" -pomyślał Randal.

-

Powiedziałaś, że mam moc. Jak miałbym jej użyć?

Danna odpowiedziała natychmiast:

-

Zakończ oblężenie.

-

Jesteś silniejsza ode mnie - zauważył Randal. -Dlaczego po prostu nie zmieciesz armii Ektora z

pól?

-

Być może będę musiała to zrobić, ale wtedy zwyciężyłby Fess... a Fess nie jest przyjacielem ani

moim, ani ludu, którym się opiekuję.

-

Dlaczego więc nie doprowadzisz do jego klęski?

-

Ponieważ jestem jego wrogiem - w głosie czarownicy pojawiła się nutka irytacji. - Dzwon to wie.

Zaklęcia wyryte w spiżu nie pozwolą mi na przekroczenie murów zamku.

-

Zatem i ja ich nie przekroczę. Lórd Fess z pewnością nie jest też moim przyjacielem.

-

Twoja moc być może zdoła przedostać się tam, gdzie moja nie ma wstępu. Jeśli zechcesz pomóc

mnie i mojemu ludowi, ja w zamian pomogę tobie. Jeśli nie, zostań ze swoim snem o magii dla samej
magii... a ja uczynię to, co będę musiała uczynić, by zakończyć oblężenie. Bez względu na konsekwencje.

Kiedy Danna skończyła mówić, dzwon na zamkowej wieży głębokim uderzeniem oznajmił kolejną
godzinę. Randal mrugnął, a gdy otworzył oczy, znów stał na krawędzi lasu i patrzył na obóz armii Ektora.
Danny nie było nigdzie w zasięgu wzroku.

Pogrążony w głębokiej zadumie, Randal ruszył przez pole w stronę linii wartowników. Kiedy podszedł
bliżej, zauważył, że w obozie wrze niezwykła krzątanina: w ciemnościach rozlegały się gniewne
ponaglające okrzyki, a między namiotami krążyły grupki żołnierzy z pochodniami. „Coś musiało się stać
pod moją nieobecność" - ledwie w głowie Randala zrodziła się ta myśl, dwaj rycerze na koniach
przemknęli obok wartowników i pognali w jego stronę.

-

Hej, magiku! Gdzie się szwendałeś?! - zawołał jeden z nich, osadzając konia tuż przed Randalem.

Czarodziej poczuł się urażony opryskliwym tonem jeźdźca.

background image

-

To moja sprawa - rzucił, wymijając go.

-

A jakaż to ważna sprawa kazała ci opuścić obóz?

-

spytał drugi rycerz. - Pójdziesz z nami!

Randal usłyszał metaliczny szczęk dobywanego miecza i zatrzymał się, posyłając pyskaczom uważne
spojrzenie. „Mógłbym im uciec bez trudu - pomyślał

-

nic nie chroni ich przed magią. Jasny błysk spłoszyłby konie, a ja zniknąłbym w lesie, gdzie nigdy

by mnie nie znaleźli". Jednak ucieczka oznaczałaby kłopoty -kto wie jak wielkie - dla Waltera i Lys, a
ponadto na pewno nie rozwiązałaby problemu Danny i jej ludu.

„Kto wie, dokąd naprawdę sięga moc Danny - zastanawiał się Randal. - Jest kimś więcej niż tylko leśną
czarownicą. Jestem tego pewien. W Tarnsbergu rektorzy wspominali czasem o potężnych istotach
związanych z ziemią, na jakiej się zrodziły, strzegących jej i opiekujących się mieszkającymi tam ludźmi.
Jeśli Danna jest jedną z nich, to decydując się na przerwa-

44

nie oblężenia mogłaby uwolnić tyle magicznej energii, że szturm na zamek wyglądałby przy tym jak
dziecinna igraszka. W promieniu dziesięciu mil nikt nie byłby bezpieczny". Czarodziej westchnął. „Muszę
zostać... Poza tym, jeśli ucieknę, nigdy nie dowiem się, co się tu naprawdę dzieje".

- Jestem do waszej dyspozycji - powiedział do rycerzy.

Bez zbędnych słów jeźdźcy zawrócili konie i ustawili się po obu stronach młodego czarodzieja. W ten
sposób, otoczony przez uzbrojonych strażników, Randal dotarł do namiotu barona. Przed wejściem
rycerze zsiedli z koni i wprowadzili go do wnętrza. Następnie skłonili się i wyszli, pozostawiając Randala
samego przed marsowym obliczem Ektora.

W przeciwieństwie do chatki Danny, rozjaśnionej magiczną żółtą poświatą, wnętrze namiotu było
mroczne i zadymione. Na środkowym słupie wisiała latarnia ze świeczką, kołysząca się w przeciągu i
rozrzucająca wokół pląsające plamy cieni o dziwacznych kształtach. Baron siedział na tym samym stołku,
co podczas porannej narady. Po jego jednej stronie stali Walter i Lys, po drugiej kapitan Dreikart.

Randal spojrzał na Waltera. To, co zobaczył, nie ucieszyło go: rycerz był blady, a jego ściągnięte usta
wyglądały tak, jakby za chwilę miał się z nich wylać potok gniewnych słów. Tuż obok stała Lys, na
przemian zaciskając i rozwierając pięści. W jej błękitnych oczach czaiła się furia.

A kapitan Dreikart...? Randal powoli przeniósł spojrzenie na kondotiera. Dreikart nie stracił nic ze

swego opanowania. Jego twarz była nieprzenikniona, ale nie było na niej uśmiechu.

Czarodziej zgiął się w ukłonie przed baronem.

-

Czym mogę ci służyć, panie?

background image

Ektor wykrzywił usta w gniewnym grymasie.

-

Co zrobiłeś ze złotem? - wycedził przez zęby.

Randal zamrugał. Dotąd nie wiedział, czego się

spodziewać - być może, żądania jakiegoś czaru - ale to pytanie zaskoczyło go całkowicie.

-

Ze złotem? Nic, panie - wykrztusił, wytrzeszczając oczy.

Odpowiedź rozsierdziła barona.

-

Gdzie się podziewałeś przez ostatnie dwie godziny?! - zawołał, unosząc się nieco na stołku.

„Rozmawiałem z potężną czarodziejką... albo czarownicą, która zupełnie poważnie myśli o posłużeniu się
swoją mocą do oczyszczenia tych pól z wojska" -pomyślał Randal, ale na głos powiedział coś innego.

-

Nie rozumiem, panie. Co się stało ze złotem?

Walter postąpił krok do przodu. Zaczął mówić urywanymi, jakby odcinanymi nożem zdaniami.

-

Ktoś wkradł się do namiotu, w którym przechowywaliśmy skrzynie. Zakłuł skarbnika sztyletem.

Ukradł złoto.

Rozdział

.

Krew i złoto

Randal poczuł, że grunt usuwa mu się spod stóp. „Czy Walter naprawdę wierzy, że to ja zrobiłem?". Nagle
zdał sobie sprawę, że gniew kuzyna skierowany jest nie przeciw niemu, a przeciw bezpodstawnym
oskarżeniom. Rozkołysany świat znów znieruchomiał. Czarodziej zwrócił się do barona.

-

Czy oskarżasz mnie o kradzież, panie?

-

Jesteś jedyną osobą, jakiej po fakcie nie znaleźliśmy w obozie - powiedział baron. - Pytam raz

jeszcze: gdzie byłeś i co robiłeś?

-

Byłem w lesie - odrzekł Randal po chwili namysłu. - Próbowałem dowiedzieć się czegoś o

czarodzieju z zamku, tak jak obiecałem.

-

I czego się dowiedziałeś? Ta kradzież... - baron zawiesił głos - to była robota czarodzieja. Nikt inny

nie mógł wynieść skrzyń nie zauważony. Jak dotąd jesteś jedynym czarodziejem, jakiego mamy.

Randal zaczerpnął wielki haust powietrza. „Nie mogę skłamać, ale nie pomogę Dannie i jej ludziom, jeśli
opowiem o niej Ektorowi. Muszę wyjawić naj-

mniejszą część prawdy, jaką się da, ale na tyle dużą, by baron mi uwierzył".

background image

-

Lord Fess umieścił w zamku czarodzieja... - zaczął i westchnął, zastanawiając się nad dalszym

ciągiem. - Nie wiem, jaką ma rangę ów mag - podjął po chwili - ale znak snu, który uśpił naszych
wartowników, to jego dzieło.

Kapitan Dreikart przemówił po raz pierwszy.

-

Czarodziej mówi prawdę, baronie. Wiemy, że wróg miał taki amulet. Sam widziałem, jak Sir

Walter zerwał go z szyi jednego...

-

Jesteśmy tu od tygodni - przerwał mu baron -i nie natknęliśmy się na najmniejszy ślad magii.

Potem przyjeżdża ten chłopak i tejże nocy mamy atak z magicznym amuletem. Czy to nie nazbyt wiele,
jak na zwykły zbieg okoliczności? I gdzie jest ten medalion teraz? - przeniósł wzrok na Randala. - Powiedz
no, czarodzieju, gdzie on jest?

Randalowi nie podobał się sposób, w jaki rozwijało się to przesłuchanie. Był czarodziejem i jeśli zacząłby
kłamać, jego magia stałaby się zawodna i nieprzewidywalna. Już nigdy nie mógłby jej zaufać. Jeszcze raz
starannie dobrał słowa odpowiedzi.

-

Medalion został zniszczony, panie.

Baron parsknął gniewnie.

-

Ty tak twierdzisz. Ja natomiast uważam, że miałeś go przy sobie, kiedy prześliznąłeś się między

wartownikami i dźgnąłeś skarbnika księcia Vespiana w plecy. Potem użyłeś magii do przeniesienia złota
do kryjówki, gdziekolwiek by ona nie była, a teraz masz nadzieję, że magia pozwoli ci wymknąć się nam.

48

Randal zdołał tylko potrząsnąć głową z niedowierzaniem. „Jakże mało on wie o czarodziejach". Nagle
zapadłą ciszę przerwał głos rozjuszonej Lys.

-

Randal nigdy nie zrobiłby czegoś takiego! Jest czarodziejem. Nawet dziecko wie, że czarodzieje

nie mogą posługiwać się bronią, a jeśli chodzi o kradzież, to wiedzcie, że Randal nie wziąłby cudzej skórki
od chleba, choćby nawet umierał z głodu!

Baron Ektor uniósł swe siwiejące brwi.

-

Proszę, proszę... Wędrowna rybałtka chce, bym uwierzył w wierność wędrownego magika. Cóż za

piękna para: najbardziej zuchwali bezpańscy włóczędzy, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi!

Randal gwałtownie zaczerpnął powietrza, lecz nim zdążył otworzyć usta, Walter zwrócił się do barona.

-

Panie... - powiedział młody rycerz drżącym z emocji głosem - jak już powiedziałem, ręczę za mego

kuzyna własnym życiem. Skoro nie wierzysz memu słowu, to tak, jakbyś nazwał mnie łgarzem. Nie będę
służył nikomu, kto nazywa mnie łgarzem.

-

Walter! - zaprotestował Randal. - Nie ma potrzeby...

background image

-

Milcz - przerwał rycerz, nawet nie patrząc na kuzyna. - Baron uczynił tę sprawę kwestią mojego

honoru, tak samo jak twojego.

Twarz barona, już wcześniej wyrażająca gniew i podejrzliwość, teraz poczerwieniała i napęczniała od
wzbierającej furii. Tymczasem na oblicze Waltera wypłynęła najbardziej uparta z jego min. Randal
przełknął ślinę. „Kiedy Walter zaczyna się tak zachowywać, nic nie zdoła go powstrzymać, a Ektor nie

należy do ludzi, którzy puściliby płazem taką zniewagę".

Naj dyskretniej jak potrafił, Randal zaczął przygotowywać czar, jakiego zaledwie kilka minut wcześniej nie
użyłby za nic w świecie. „Jeśli dojdzie do ostateczności - pomyślał - pozwolę Walterowi zająć się baronem
i zachowam magiczny cios na Dreikarta".

Jak się okazało, kapitan najemników miał zupełnie inny pomysł na wyjście z kłopotliwej sytuacji. Dreikart
wystąpił naprzód i przełamał gniewną ciszę rozkazującym okrzykiem.

-

Dość! Baronie, młody rycerzu, w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Pozwólcie, że zadam

czarodziejowi pytanie.

Zwrócił się ku Randalowi.

-

Czy masz cokolwiek wspólnego z kradzieżą złota?

Randal dzielnie zniósł przenikliwe spojrzenie kapitana.

-

Nie, zupełnie nic.

-

Wobec tego możemy na tym poprzestać - powiedział Dreikart do barona. - W moim kraju

również mamy czarodziejów i wiemy, że nie mogą kłamać, jeśli chcą zachować swoją moc.

Zapadła długa cisza. „Baron potrzebuje Dreikarta i jego żołnierzy, ale czy Grzmiący Zamek jest dla niego
wystarczająco ważny, by słuchać najemnika?" - zastanawiał się Randal.

Wreszcie baron machnął ręką w geście rezygnacji.

-

Idź więc - powiedział do Dreikarta - i zabierz tych troje ze sobą, skoro im ufasz. Nie chcę ich

więcej oglądać na oczy.

-

Oczywiście, panie - powiedział dowódca najemników, zginając się w niezbyt uniżonym ukłonie.

-Chodź, czarodzieju - rzucił do Randala. - I twoi przyjaciele też.

Dreikart obszedł stół dookoła i wyszedł z namiotu. Nie czekając na pozostałych, zaczął schodzić w dół
pagórka, na którym stał namiot barona. Randal, Lys i Walter pośpieszyli za nim. Wychodząc z namiotu,
Randal spojrzał w górę i dostrzegł krążącego na niedużej wysokości ptaka. Ciemne pióra sowy
połyskiwały w migotliwym blasku pochodni. „Czyżby Danna? - pomyślał czarodziej. - Pewnie mnie
obserwuje. Chce wiedzieć, co zrobię, jakbym nie miał dość własnych problemów...".

background image

Kapitan Dreikart przerwał ciszę, nie zwalniając kroku i nawet nie patrząc na Randala.

-

Doszły mnie słuchy, że potrafisz leczyć za pomocą magii.

-

Znam kilka zaklęć - odparł Randal.

-

Zatem chodź ze mną i zajmij się tym skarbnikiem. Kiedy wydobrzeje, może powie nam, kto zabrał

złoto.

Bez dalszych słów Dreikart skierował się do namiotu, z którego skradziono skrzynie z pieniędzmi.
Wewnątrz, w mdłym świetle latarenki ze świecą, Randal ujrzał skarbnika księcia Vespiana, leżącego bez
ruchu twarzą w dół na posłaniu z siana. Nieopodal na niskim stołku siedział jeden z ludzi Dreikarta.
Usłyszawszy szelest odchylanej klapy, najemnik uniósł głowę i widząc swego kapitana, wypowiedział kilka
słów w obcym języku. Dreikart skinął głową i odwrócił się do Randala.

i

-

Gisli mówi, że skarbnik nie obudził się ani razu. Uczyń, co w twojej mocy, a zobaczymy, czy

panujesz nad magią czy nie.

Randal nie był zaskoczony.

-

Próba, kapitanie?

-

A i owszem - skwapliwie przytaknął Dreikart. -Jeśli twoje zaklęcia zawiodą, to prawdopodobnie

skłamałeś przed baronem, ale jeśli uzdrowisz tego człowieka, wtedy najpewniej mówiłeś prawdę.

Walter odezwał się po raz pierwszy od czasu swego wystąpienia przed baronem.

-

Z życia jednego człowieka kręcisz linę, na której powiesisz drugiego?

Dreikart wzruszył ramionami.

-

Czemu nie? Skarbnik nie ma nic do stracenia. Bez czarodzieja i tak by umarł.

-

On ma rację, Walter - powiedział ponuro Randal.

Młody czarodziej klęczał już przy posłaniu, odwi-

jając koc, jakim przykryto skarbnika. Ktoś, pewnie Gisli, opatrzył ranę pasami czystego płótna. Teraz
jednak krew wsączająca się w białą tkaninę rozlała się na plecach nieszczęśnika wielką czerwoną plamą.
Randal wskazał ją palcem.

-

To śmiertelna rana, wiesz o tym - powiedział do Dreikarta.

Walter wycofał się w cień i usiadł na ziemi, kryjąc twarz w dłoniach. Randal popatrzył na kuzyna, na Lys, a
potem na dowódcę najemników.

background image

-

Nie jestem jeszcze mistrzem - powiedział po chwili milczenia. - Jestem zaledwie wędrownym

czarodziejem i mogę nie znać właściwych zaklęć. Nawet

jeśli moje czary podziałają, mogą okazać się zbyt słabe, by uleczyć tak groźną ranę. Jeśli zawiodą...
cokolwiek uczynisz, pozwól moim przyjaciołom odejść w pokoju.

Dreikart potrząsnął głową.

- Nie zamierzam niczego obiecywać. Rób swoje, a potem zobaczymy.

Randal westchnął. Nie trzeba było magii, by zrozumieć, że spór z Dreikartem nie ma najmniejszego

sensu.

-

Jak sobie życzysz - mruknął pod nosem, odwracając się do rannego.

Czarodziej wyciągnął rękę i dotknął poszarzałego czoła skarbnika, a potem boku jego szyi. Pod palcami
poczuł zimną i lepką od potu skórę. Tętno było nierówne, szybkie i bardzo słabe.

-

Dormi - szepnął w Zapomnianej Mowie, zsyłając rannemu ulgę i spokój.

Następnym krokiem musiało być odwinięcie bandaży. Zaklęcie zsyłające sen czyniło tę operację
łagodniejszą dla chorego i ułatwiało zadanie uzdrawiaczowi.

Ostrożnie i bardzo powoli Randal oderwał od grzbietu skarbnika sklejone skrzepniętą krwią pasy. Tuż
obok kręgosłupa i nieco pod żebrami ziała zadana szerokim ostrzem rana, niczym głęboka paszcza o
wilgotnym, czerwonym wnętrzu. Po białej skórze skarbnika popłynęła karmazynowa strużka.

Randal skoncentrował się na budowaniu czaru powstrzymującego krwawienie i zasklepiającego ranę.
Recytował zaklęcia, starając się nie popełnić ani jednego błędu i przywołując na pomoc całą swoją
rezerwę

53

magicznej mocy. Gdy było po wszystkim, usiadł na skrzyżowanych nogach ze zmęczonym, ale pełnym
satysfakcji westchnieniem.

Nagle, bez ostrzeżenia, puls skarbnika znowu osłabł, a oddech przeszedł w płytkie urywane westchnienia.
Na skórze rannego znów wystąpiły kropelki zimnego potu. Zaskoczony i przestraszony Randal jeszcze raz
pochylił się nad leżącym mężczyzną i jeszcze raz spenetrował jego aurę swoimi magicznymi zmysłami.
Tym razem sięgnął jeszcze głębiej i odkrył, że rana skarbnika maskowała inną, zadaną wcześniej.
Mężczyzna został porażony urokiem słabości i choroby, jeszcze zanim nieznany morderca zatopił sztylet
w jego ciele.

Randal przygryzł wargę. „Nie śmiem użyć zaklęcia odczyniającego wszelkie czary. Teraz tylko moja magia
trzyma tego człowieka przy życiu. Muszę znaleźć sposób na złamanie obcego uroku i tylko tego jednego".
Czarodziej zbadał czar, najdokładniej jak potrafił, zawierzając swym magicznym zmysłom i

background image

doświadczeniu. Struktura uroku miała w sobie coś znajomego. Czegoś takiego można się było nauczyć w
tarnsberskiej szkole; na swój sposób dzika magia Danny działała zupełnie inaczej. Randal wiedział
-przynajmniej teoretycznie - jak zniszczyć tego rodzaju konstrukcję, ale nawet dla czarodzieja
posiadającego taką wiedzę proces ten bardziej przypominał szukanie drzwi po omacku niż otwieranie ich
przygotowanym kluczem.

Czarodziej skoncentrował się, poszukując ukrytych magicznych węzłów, podtrzymujących urok sła-

bości. Głowa opadła mu na piersi, a oddech stawał się coraz głębszy i powolny. Wkrótce odszukał słabe
miejsca i skruszył je jedno po drugim. Czar osłabł i rozproszył się, uwalniając ofiarę ze swej mocy.

Wreszcie skarbnik zapadł w głęboki, przywracający siły sen. Randal stanął na miękkich nogach i
zatoczywszy się, oparł plecami o słup namiotu. Był śmiertelnie znużony, a w głowie kręciło mu się od
wysiłku, jaki włożył w przełamanie uroku słabości. Gdy Lys włożyła mu w dłonie kubek z wodą, łapczywie
zaczął pochłaniać napój wielkimi haustami.

- Dzięki - sapnął, oddając kubek przyjaciółce. Otarł usta rękawem togi i zwrócił się do Dreikarta: -Czy teraz
uznasz, że moje słowo jest coś warte?

Kapitan skinął głową.

-Jesteś prawdziwym czarodziejem, zgoda. Teraz poczekamy. Kiedy skarbnik się zbudzi, zapytamy, co tu
się wydarzyło.

Randal usiadł ciężko na drewnianej skrzynce i oparł głowę na kolanach. Niemal natychmiast zapadł w
rodzaj półsnu, zasłuchany w piosenkę, jaką zaczęła śpiewać Lys. Początkowo melodia była radosna, ale
wkrótce wkradła się do niej mroczniejsza nuta.

Jego pies posoką opił. Potem legli, objedzeni, Wśród korzeni, snem zmorzeni, Niczym martwi tak leżeli,
Niczym martwi.

Pan nie oparł się dziczyźnie,

Na zewnątrz niebo już szarzało, kiedy powieki skarbnika nareszcie się rozchyliły. Walter trącił łokciem
kuzyna i obaj podeszli do leżącego. Z drugiej strony zbliżyli się Dreikart i Lys. Ranny mężczyzna jęknął i
spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Randal i Walter podtrzymali go, nim upadł, po
czym ostrożnie ułożyli na posłaniu.

-

Leż spokojnie - powiedział Randal. - Jesteś ranny. Czy możesz powiedzieć nam, co się stało?

-

Ranny?

-

Ktoś dźgnął cię sztyletem i ukradł złoto. Kto to zrobił?

-

Ja... ja nie wiem - wykrztusił zdumiony skarbnik. - Poszedłem spać do namiotu, a teraz budzę się i

widzę was. Stoicie nade mną i zadajecie dziwne pytania.

background image

-

Nie podoba mi się to - burknął kapitan Dreikart, marszcząc brwi. - Miałem nadzieję, że doczekam

się odpowiedzi, ale to, co mówisz, czyni sprawę jeszcze bardziej tajemniczą.

-

Jest gorzej, niż myślisz - wtrącił Randal. - Maczał w tym palce czarodziej z zamku. Zdążyłem już

poznać charakter jego magii. Jeśli chcesz odzyskać pieniądze, poszukaj ich w Grzmiącym Zamku.

Dreikart utkwił wzrok w czarodzieju i zamyślił się.

-

A jeśli złota tam nie ma? - wypalił nagle. - Moi ludzie oblegają zamek, może nawet zaatakują go i

zdobędą, a wszystko za pół ceny. Tego nie było w mojej umowie z baronem. Rozumiecie mnie?

-

Twoja umowa nie... - zaczął Walter.

-

Daj spokój - westchnął Randal.

Czuł się znużony po długim i wyjątkowo skomplikowanym seansie uzdrawiającym, ale wyglądało na to, że
nim słońce wstanie na dobre, będzie musiał jeszcze raz skorzystać ze swoich magicznych mocy.
Czarodziej zwrócił się do Dreikarta.

-

Nikt nie ucieknie z sześcioma skrzyniami przez pierścień oblężenia. Jeśli złoto jest w zamku,

będzie tam nadal, kiedy zamek padnie. Jeśli jednak chcesz mieć pewność, mogę posłużyć się magią, by
sprawdzić, co tu się stało i dokąd zabrano pieniądze.

Młody czarodziej zerknął na skarbnika.

-

Będę potrzebował pomocy przy koncentracji, ale nie śmiem posłużyć się nim - ruchem głowy

wskazał leżącego. - Proces leczenia jeszcze się nie zakończył. Gdybym uczynił go ośrodkiem koncentracji
tak potężnego czaru, zabiłbym go na pewno. Potrzebny mi ktoś, kto był w pobliżu, kiedy to wszystko się
wydarzyło.

Walter już od kilku chwil przecząco potrząsał głową.

-

Przez cały wieczór nikt prócz niego nie zbliżał się do złota - powiedział rycerz. - Moi ludzie

trzymali wartę wokół namiotu, a ja siedziałem przy ognisku, gdzie śpiewała Lys, skąd dobrze widziałem
wejście do namiotu.

-

Czyli wystarczająco blisko - orzekł Randal. -Być może moje zadanie będzie przez to nieco

trudniejsze, ale na pewno nie niemożliwe. Dla pewności wezmę was dwoje.

Posługując się obcasem, czarodziej nakreślił na ubitej ziemi nieduży krąg tuż obok posłania skarbnika.

-

Walter, Lys, stańcie ze mną wewnątrz kręgu... Aha, Walter, musisz odłożyć miecz.

-

Nie podoba mi się to - powiedział rycerz, patrząc na kuzyna spod ściągniętych brwi.

-

Oddaj go kapitanowi Dreikartowi. Jeśli wejdziesz z mieczem do kręgu, czar może nie zadziałać.

Walter niechętnie wręczył miecz kapitanowi, a Lys wbiła w ziemię swój nóż do chleba. Gdy przestąpili

background image

granicę kręgu, Randal pochylił się, by nakreślić magiczne symbole czterech stron świata. W namiocie
zapadła cisza, jeśli nie liczyć monotonnego mamrotania czarodzieja, recytującego zaklęcia w
Zapomnianej Mowie. Randal wyrysował jeszcze symbole i zaklęcia czaru spojrzenia w przeszłość, wszedł
do wnętrza kręgu i wypowiedział ostatnie zaklęcie. Wydrapana obcasem bruzda zabłysła błękitnym
światłem.

-

Zaczynamy - powiedział Randal. - Krąg jest zamknięty. Nie wychodźcie z niego, dopóki sam go nie

otwo...

-

Spójrzcie na zewnątrz! - zawołała Lys. - Światło. Zmienia się.

Wszyscy jak na komendę spojrzeli w stronę uchylonej klapy namiotu. Walter wymamrotał pod nosem
coś, co brzmiało jak przekleństwo. Wewnątrz kręgu nic się nie zmieniło: cienie leżały dokładnie tam,
gdzie wtedy, gdy Randal rozpoczął swoje czary, a chłodna poranna bryza nadal rozwiewała włosy trójki
podróżników w czasie. Jednak poza kręgiem w namiocie zapanowała ciemność. Cały i zdrowy skarbnik
chrapał w najlepsze na swoim słomianym posłaniu tuż obok sześciu kufrów ze złotem.

-

Patrzymy na wydarzenia ostatniej nocy - powiedział Randal. - Teraz możemy tylko czekać.

58

-

Czy ktoś może nas zobaczyć? - spytał "Walter drżącym z przejęcia głosem.

-

W naszym rzeczywistym czasie, owszem: każdy, kto spojrzy na krąg, zobaczy nas w jego wnętrzu.

Jednak nikt nie zdoła tu wejść.

-

Coś się dzieje - szepnęła Lys.

Pieśniarka nie myliła się. "We wnętrzu namiotu tuż nad ziemią pojawił się drżący świetlny punkt. Plamka
podfrunęła do góry, pozostawiając za sobą coś na kształt świetlistej struny, która niebawem rozrosła się
w smukłą kolumnę złotego blasku.

-

W nocy niczego takiego nie widziałem - wyszeptał Walter.

-

Wówczas nie byłeś we wnętrzu namiotu - powiedział Randal. - Ktoś otwiera magiczny portal.

Założę się, że przejście prowadzi do zamku.

Tymczasem świetlna kolumna przemieniła się w słup blasku, mierzący dwa łokcie szerokości i około
sześciu wysokości. Z jego wnętrza wyskoczył mężczyzna w kolczudze i stalowym hełmie. Przyłbica
zakrywała mu twarz, ale w jego ruchach było coś znajomego. Przybysz rozejrzał się, po czym dobył zza
pasa sztylet, doskoczył do posłania i z rozmachem dźgnął śpiącego skarbnika w plecy.

Z ust Lys wyrwał się cichy okrzyk.

-

A więc tak to było - wymamrotał Walter. Rycerz był wstrząśnięty. - Lecz przecież namiot był przez

cały czas strzeżony, a ja siedziałem tuż obok. Jak to możliwe, że nikt nie usłyszał ani nie zobaczył niczego
podejrzanego?

background image

-

Spójrz na zewnątrz - powiedział Randal, wskazując wejście do namiotu. Na ziemi tuż za uchyloną

klapą widniała linia, jarząca się błękitną poświatą. -Jeszcze jeden magiczny krąg. Czarodziej z zamku
nakreślił go, by ukryć wszystko, co się tu dzieje, łącznie z samym kręgiem. Gdybyś był wewnątrz namiotu,
najpewniej zostałbyś uśpiony zaklęciem, a potem za-kłuty, tak jak nasz przyjaciel tutaj.

Ze świetlistego słupa wyłoniło się jeszcze kilku żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze
złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z
mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala.

„To niemożliwe - pomyślał czarodziej, nagle ogarnięty paniką - przecież nas tutaj nie ma. On nie może nas
widzieć!".

A jednak widział. Wzrok nieznajomego był bez wątpienia utkwiony w Randalu. Mężczyzna zawołał coś w
kierunku portalu i wskazał ręką trójkę przyjaciół, stojących wewnątrz własnego magicznego kręgu. Randal
drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego słupa.
Kolumna gwałtownie rozjarzyła się jaskrawym oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem,
chroniąc je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność.

Czarodziej opuścił rękę. Przed oczami wirowały mu rozjarzone plamy, bez względu na to, gdzie spojrzał,
nawet gdy zamknął powieki. Niebawem plamy zniknęły, ale światło nie powróciło.

„Czyżbym oślepł?".

- To była niezła sztuczka, Randy.

61

* A

klapą widniała linia, jarząca się błękitną poświatą. -Jeszcze jeden magiczny krąg. Czarodziej z zamku
nakreślił go, by ukryć wszystko, co się tu dzieje, łącznie z samym kręgiem. Gdybyś był wewnątrz namiotu,
najpewniej zostałbyś uśpiony zaklęciem, a potem za-kłuty, tak jak nasz przyjaciel tutaj.

Ze świetlistego słupa wyłoniło się jeszcze kilku żołnierzy, którzy zabrali się do wynoszenia kufrów ze
złotem prosto do magicznego portalu. Kiedy ostatnia skrzynia znikała już w świetlistej mgle, jeden z
mężczyzn spojrzał w górę i... zobaczył Randala.

„To niemożliwe - pomyślał czarodziej, nagle ogarnięty paniką - przecież nas tutaj nie ma. On nie może nas
widzieć!".

A jednak widział. Wzrok nieznajomego był bez wątpienia utkwiony w Randalu. Mężczyzna zawołał coś w
kierunku portalu i wskazał ręką trójkę przyjaciół, stojących wewnątrz własnego magicznego kręgu. Randal
drgnął, poczuwszy przenikającą go falę magicznej energii, nagle uwolnionej z wnętrza świetlistego słupa.
Kolumna gwałtownie rozjarzyła się jaskrawym oślepiającym blaskiem. Randal osłonił oczy rękawem,
chroniąc je przed bolesną ulewą światła... i wtedy zapadła ciemność.

background image

Czarodziej opuścił rękę. Przed oczami wirowały mu rozjarzone plamy, bez względu na to, gdzie spojrzał,
nawet gdy zamknął powieki. Niebawem plamy zniknęły, ale światło nie powróciło.

„Czyżbym oślepł?".

- To była niezła sztuczka, Randy.

61 JL

Czarodziej drgnął, słysząc gniewny szept Waltera.

-

A teraz może powiesz mi, gdzie jesteśmy?

-

Naprawdę nie wiecie? - spytał obcy głos, dobiegający z ciemności. - Jesteście w lochach

Grzmiącego Zamku.

z grzmiącego zamku

W ciemnościach rozległ się ponury głos Waltera:

-

Jesteś pewien, że to był dobry pomysł, Randy?

-

Zapewne miał swoje powody - odezwała się z drugiej strony Lys.

Randal zignorował obie wypowiedzi. Problemem ucieczki z lochów mógł zająć się później: zamknięte
drzwi i kamienne mury nie stanowiły istotnej przeszkody dla praktykującego czarodzieja, nawet
wędrownego, którego od egzaminu mistrzowskiego dzieliła jeszcze długa droga.

Tymczasem nurtowała go inna zagadka. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zostali tu przeniesieni. On sam
tego nie zrobił - to wiedział na pewno. W dodatku ten obcy głos... Jego brzmienie obudziło w Randalu
jakieś mroczne wspomnienia, zalegające od dawna w zakurzonym zakątku świadomości. Było to coś
wyjątkowo przykrego, kojarzącego się z bólem, zdradą i upokorzeniem. Czarodziej pragnął teraz nade
wszystko zobaczyć człowieka, który poinformował ich o miejscu pobytu.

s

Po chwili namysłu postanowił przywołać zimny płomień, by przyjrzeć się przypadkowemu towarzyszowi
niedoli. Wymamrotał zaklęcie, wspierając je stosownym gestem, ale światło nie pojawiło się. Randala
ogarnęło przykre uczucie, jakby wyciągnął rękę, by dotknąć czegoś przyjaznego i drogiego sercu, a
tymczasem natknął się na zimny nieprzenikniony mur.

Młody czarodziej powtórzył próbę - znowu bez skutku. Cała jego magia została uwięziona gdzieś, gdzie
nie mógł jej dosięgnąć: po drugiej stronie muru. „Tak bliska i tak bezużyteczna" - pomyślał, wydając z
siebie stłumiony jęk rozpaczy.

-

Randy? - gdzieś z boku doszedł go zatroskany szept Lys. Na ramieniu poczuł dotyk jej ciepłej

dłoni. - Czy coś się stało? Jesteś ranny?

background image

Randal potrząsnął głową.

-

Ranny...? Nie - odparł, starając się nadać swemu głosowi pozory spokoju i opanowania.

-

Więc co się stało?

„Zna mnie zbyt dobrze" - pomyślał. Zbierając się na odwagę, zaczerpnął tchu.

-

Chodzi o magię - wyrzucił z siebie wreszcie. -Coś ją blokuje.

Jeszcze nie skończył mówić, kiedy powietrzem targnęło echo odległego gromu: głos zaklętego dzwonu,
stłumiony grubością kamiennych murów.

-

Oto, co ją blokuje - po raz drugi odezwał się skryty w mroku nieznajomy. - Dzwon. Dopóki bije co

godzinę, tylko czarodziej z zamku może posługiwać się magią w tych murach.

1 64

wm

Randal odwrócił głowę w stronę mówiącego. Olśnienie wywołane nagłym rozbłyskiem portalu powoli
mijało i w otaczającej ciemności stopniowo pojawiały się szare plamy kształtów. Czarodziej mógł już
ocenić rozmiary swojego więzienia. Dostrzegł też zarysy kraty, zamykającej wejście do celi. Korytarz po jej
drugiej stronie rozjaśniała nikła smuga szarawego światła, wpadająca przez okno, znajdujące się gdzieś
poza zasięgiem wzroku. Nie była to w najmniejszym stopniu jaskrawa iluminacja, jaką dałby magiczny
zimny płomień, niemniej nikła poświata rozpraszała mrok w celi na tyle skutecznie, by wydobyć z niego
sylwetkę mężczyzny, siedzącego pod kamienną ścianą z kolanami podciągniętymi pod brodę.

Choć twarz współwięźnia była zwrócona ku przybyłym, Randal dostrzegł tylko blade, nieco wystające
policzki i coś na kształt wąskiego orlego nosa, nadającego obliczu mężczyzny nieco arogancki wygląd.
Resztę skrywały długie jasne włosy, opadające wąskimi pasemkami na twarz. Młody czarodziej, wciąż
nękany poczuciem dziwnej więzi z nieznajomym, zdjął z ramienia troskliwą rękę Lys i ukląkł obok
mężczyzny tam, gdzie światło padało nań mocniej.

Z tak bliska widać było, że więzień został okrutnie poturbowany. Jego jasną skórę pokrywały sińce, a krew
z rozciętej i nabrzmiałej wargi tworzyła na podbródku rozległy skrzep. Jakie jeszcze rany skrywały się pod
koszulą - uszytą z białego płótna przedniego gatunku, a teraz przesiąkniętą potem i krwią -Randal mógł
tylko zgadywać.

- Kim jesteś? - spytał cicho.

65

-

Trzy dni temu byłem tu kasztelanem. Teraz zamkiem rządzi czarodziej, a ja jutro rano zawisnę na

blankach - odparł nieznajomy.

background image

Walter podszedł do Randala i stanął przy jego ramieniu. Obaj kuzyni uważnie wpatrywali się we
współwięźnia.

-

Znam twój głos - powiedział Walter po dłuższej chwili. - Skoro znaleźliśmy się w jednej celi, nawet

jeśli tylko na krótko, to sądzę, że powinniśmy poznać nawzajem swoje imiona.

Rycerz przerwał, czekając na odpowiedź. Kiedy jej nie usłyszał, ciągnął dalej.

-

Jestem Sir Walter z Doun.

Mężczyzna parsknął nerwowym śmiechem.

-

Wobec tego prezentacja nie jest konieczna - powiedział, unosząc głowę. - Spotkaliśmy się już

kiedyś. Jestem Sir Reginald z Wysokich Pustkowi.

Randal cofnął się o krok. „Teraz pamiętam - pomyślał - pamiętam sińce, jakimi obdarzyłeś mnie ty i twoi
kompani, kiedy związany przysięgą nie mogłem posługiwać się magią. Myślałeś, że bijesz zwykłego
parobka. Pamiętam też, co zrobiłeś później...".

Później odbył się rycerski turniej w Tattinham. Walter zakończył go leżąc twarzą w dół w kałuży własnej
krwi, napadnięty już po walkach i uderzony maczugą, która zmiażdżyła mu ramię. Napastnik zaatakował
od tyłu i rycerz nie zauważył, kto to był, ale plotka winiła za haniebny cios Sir Reginalda.

Skoro pamiętał Randal, pamiętali i inni. Nawet w panującym w celi mroku czarodziej spostrzegł, że jego
kuzyn nagle sztywnieje.

66

-

Znam cię doskonale - wycedził Walter. - Jeśli fortuna okaże się dla nas łaskawa i wydostaniemy

się żywi z tej celi, będziemy musieli załatwić dawne porachunki.

Więzień wyprostował się. Jego oczy więźnia rozbłysły cząstką tej dumy, jaką Randal pamiętał z ich
pierwszego spotkania.

-

Daję ci słowo: ręka, która zdradziecko powaliła cię w Tattinham, nie była moja.

-

Ty tak twierdzisz. Dlaczego mamy ci wierzyć? -z głębi celi dobiegł gniewny głos Lys.

Wszyscy odwrócili głowy w stronę pieśniarki. Sir Reginald wyciągnął ku niej rękę - Randal patrzył, jak dłoń
rycerza wznosi się i zaraz opada z powrotem na wiązkę słomy. Lys nie poruszyła się.

-

Błagam cię, pani - powiedział Sir Reginald - nie bądź zbyt surowa. Jutro umrę; po cóż miałbym

łgać dzisiaj?

Tym razem odezwał się Walter, wciąż jeszcze nie uspokojony:

-

Ten, kto potrafi zadać śmiertelny cios w plecy, zapewne potrafi też łgać w obliczu śmierci... Ale

powiedz mi: jeśli to nie ty podniosłeś na mnie rękę, kto według ciebie to zrobił?

background image

Sir Reginald roześmiał się słabo i natychmiast wykrzywił twarz w grymasie bólu. „Jest z nim gorzej, niż
mogłoby się zdawać - uświadomił sobie Randal. -Wszędzie sińce i zapewne pęknięte żebro lub dwa... za
dużo, by porównywać z tym kilka zadanych od niechcenia razów".

-

Zadaj to pytanie swoim sojusznikom w obozie barona - Sir Reginald mówił z wyraźnym wysiłkiem.

- Sir Gilliam z Hernefeld ma dziś więcej złota, niż powinien, i dobrze wie, że to nie ja zadałem ów cios,
gdyż zrobił to on sam.

-

A potem włóczył się po Tattinham, zrzucając winę na ciebie? - Randal nareszcie odzyskał głos. -

To poważne oskarżenie.

-

Niemniej prawdziwe - odparł Reginald. - Jeśli za sprawą jakiegoś cudu uda wam się wrócić do

obozu, zapytajcie waszego przyjaciela Gilliama, jak zdołał zapłacić księciu Thibaultowi okup za swojego
konia i zbroję, skoro w dniu rozpoczęcia turnieju był to jego jedyny majątek.

-

Thibault... - wymamrotał Walter. - Mnie samemu książę winien jest okup, odkąd pojmałem go w

turniejowej bitwie.

Sir Reginald jakby się ożywił.

-Jest winien, bo nigdy go nie spłacił, czyż nie? Gdy nadszedł czas spłacania okupów, leżałeś bez
przytomności, brocząc krwią... martwy, jak mówiono.

Lys wystąpiła z mroku i usiadła obok Randala na przysypanej słomą podłodze; spojrzała na Sir Regi-nalda
z miną wyrażającą sceptycyzm, ale i chęć uwierzenia.

-

Twierdzisz, że książę Thibault zrezygnował z okupu Gilliama, żądając w zamian, by ten

zamordował Waltera?

-Tak.

Lys nie zadowoliła się tą odpowiedzią.

-

Książę ma więcej złota, niż ktokolwiek z nas widział na oczy. Cóż znaczy dla niego cena konia i

zbroi?

68

Randal znów usłyszał cichy śmiech Reginalda.

-

Okup księcia to więcej niż okup pierwszego lepszego rycerza. Bywa, że panowie jego pokroju

oddają wsie i zamki na żądanie tych, którzy pokonali ich w turniejowym pojedynku. Byłbyś bogatym
człowiekiem, Sir Walterze, gdybyś odebrał należny ci okup. Tyle że duma księcia dorównuje jego
bogactwom.

-

Interesująca opowieść - zauważył Randal. - Ciekawe, czy prawdziwa.

background image

Chłopiec spojrzał wprost na Reginalda.

-

Powiedziałeś, że mieszkający tu czarodziej pozbawił cię funkcji kasztelana. Dlaczego to zrobił?

Podbródek rycerza powoli wysunął się do przodu.

-

Oświadczył, że dopuściłem się zdrady, mimo iż ślubowałem, że będę bronił zamku przed

najeźdźcami, i nigdy nie złamałem przysięgi.

-

Więc co takiego zrobiłeś? - spytała Lys.

W tym samym momencie odezwał się Randal.

-

Ten czarodziej... jakież to prawo pozwoliło mu wtrącić do lochu kasztelana lorda Fessa?

-

Nie uczyniłem nic, co okryłoby mnie hańbą -odpowiedział Sir Reginald. - Czarodziej miał jednak

inne zdanie. Poza tym - dodał zwracając się do Randala - to siostrzeniec Fessa.

-

Cóż, to sporo wyjaśnia - powiedziała Lys, bardziej do siebie niż do kogokolwiek z obecnych.

-

Mnie to nie wystarcza - wtrącił Walter. - Pokonałem cię w tamtym turnieju, pamiętasz? Ty także

nie spłaciłeś swego okupu i żądam go teraz. Sądzę, że udzielając nam wyczerpującego wyjaśnienia,
spłacisz swój dług wobec mnie.

69 i

* A

Sir Reginald smutno potrząsnął głową.

-

Przykro mi, ale wiem zbyt mało, by moje wyjaśnienie było wyczerpujące. Gdybym tylko...

-

Zostawcie to na później - powiedział Randal, najciszej jak potrafił. - Ktoś idzie.

W korytarzu na zewnątrz celi pojawiła się plama żółtego światła, znacząca nierówności ścian
rozchybotany-mi cieniami. Plama rosła i stawała się coraz jaśniejsza, aż wreszcie za kratą pojawiła się
młoda kobieta o przestraszonej twarzy, ubrana w piękną i zapewne kosztowną suknię. Na wysokości
głowy unosiła oliwną lampę; Randal, przyzwyczajony do niemal całkowitej ciemności, zmrużył oczy,
porażony jaskrawym blaskiem płomienia.

Na widok damy Sir Reginald zerwał się na równe nogi, przypadł do kraty i krzywiąc twarz z bólu osunął się
na podłogę.

-

Nie... Nie trzeba - krzyknęła cicho dama, podbiegając do kraty z drugiej strony i klękając

naprzeciw rycerza.

Cienie na ścianach zatańczyły gwałtowniej; młoda kobieta postawiła lampę na podłodze i wyciągnęła
rękę, by dotknąć palców Reginalda, zaciśniętych na żelaznej sztabie.

background image

-

Czarodziej pilnuje mnie jak oka w głowie - wyszeptała pośpiesznie. - Nie mogłam przyjść

wcześniej.

-

Pani, nie powinnaś była przychodzić tu wcale -wykrztusił Sir Reginald. - Jeśli zobaczy nas razem,

kto wie, co jeszcze gotów jest uczynić?

Dama gwałtownie potrząsnęła głową.

-

Nie może być nic gorszego od rozłąki z tobą. Nie mogłam zostawić cię tu samego.

Sir Reginald uśmiechnął się boleśnie.

-

Jesteś samą miłością, pani - powiedział oficjalnym tonem, kryjącym, jak uznał Randal,

wewnętrzną walkę o panowanie nad sobą. - Tak się złożyło, że mam już towarzystwo.

Młoda kobieta spojrzała na Randala i pozostałych, nie puszczając dłoni Reginalda. W żółtym świetle
lampy czarodziej widział jej długie jasne włosy i niebieskie oczy. Nie była szczególnie piękna - w istocie
raczej przeciętna ze swoją pociągłą twarzą i długim nosem, zaróżowionym na czubku od zbyt częstego
wycierania w chusteczkę. Jednak jej oczy, choć zapłakane i z czerwonymi obwódkami, były mądre i pełne
urzekającego blasku.

-

Coście za jedni? - spytała. - Jak się tu dostaliście? Nie widziałam was przedtem, a bram od dawna

nikt nie otwierał, jestem pewna... patrzyłam.

Walter zgiął się w wytwornym ukłonie, jakby nie zauważał oddzielających go od damy więziennych krat.

-

Przybyliśmy zza murów zamku, z obozu barona Ektora. Jestem Walter z Doun, to mój kuzyn

Randal, a to jest panna Lys. Wygląda na to, że wasz czarodziej zastawił pułapkę, a my w nią wpadliśmy.

-

Za niczym tak nie przepada jak za pułapkami i fortelami - powiedziała smutno kobieta, po czym

rozejrzała się trwożnie wokół. - Bawił się nami... Patrzył i czekał... Znaleźliśmy się tutaj tylko dzięki temu
chłopcu i jego wymyślnym zasadzkom.

Randal posłał nieznajomej przeciągłe spojrzenie.

-

Chyba zaczynam rozumieć - wycedził. - Pani, ty jesteś lady Blanche, którą Fess chce wydać za

księcia Thibaulta.

-

Wszystko to prawda - przyznała kobieta z goryczą. - Wcześniej obiecał mnie baronowi Ektorowi z

Wirrell, i bez wahania obieca komuś innemu, jeśli tylko uzna, że nowy mariaż przyniesie mu większą
władzę niż poprzedni.

-

Tyle że od wczorajszego ranka lady Blanche jest tylko moją żoną - wtrącił Sir Reginald.

Walter wytrzeszczył oczy.

-

Twoją żoną...? Jak...? W jaki sposób?

background image

-

W pobliskim lesie mieszka pewna znachorka -powiedziała lady Blanche. - Od niepamiętnych

czasów udziela ślubów tutejszym wieśniakom. Uciekliśmy z zamku przez boczną bramę i poszliśmy do
niej.

„To musiała być Danna" - pomyślał Randal, ale nie odezwał się.

Lady Blanche nieznacznie zadrżała.

-

Kiedy wróciliśmy, czarodziej czekał już na nas.

-

Wtedy ci to zrobił? - spytał Walter, patrząc na poranioną twarz Sir Reginalda.

Rycerz skinął głową.

-

Tak, trochę się... zdenerwował.

Zapadła cisza. Lys powoli spuściła wzrok i westchnęła. Po chwili zaczęła mówić:

-

Jeśli ten czarodziej jest siostrzeńcem Fessa, a do tego jest równie ambitny jak jego wuj, to nic

dziwnego, że zamierza powiesić cię na blankach. Małżeństwo trudno unieważnić, ale z wdową to
zupełnie inna historia.

-

Dręczysz moją panią - powiedział ostro Sir Reginald.

Jednak lady Blanche nie przejęła się uwagą pieśniarki. Już od pewnego czasu nader uważnie przyglą-

dała się Randalowi przez żelazną kratę. Jej zatroskaną twarz powoli zaczęła rozjaśniać nadzieja.

-

Nosisz togę czarodzieja - powiedziała po chwili. - Czy to możliwe, że jesteś nim w istocie?

-

Zaledwie wędrownym - odparł Randal. - Zresztą to nie ma znaczenia. Dopóki dzwon bije co

godzina, moja magia jest bezużyteczna w tych murach. Gdybyś tylko zdołała w jakiś sposób zniszczyć
dzwon...

-

Potężni ludzie próbowali go zniszczyć i nikt nie naruszył spiżowej skorupy - zaprotestował Sir

Reginald. - Co zdziała młoda kobieta tam, gdzie oni zawiedli?

Rycerz sięgnął przez kratę i mocno zacisnął dłonie na smukłych przegubach lady Blanche.

-

Moja pani - rzekł uroczyście - nie rób nic, co mogłoby jeszcze bardziej rozgniewać czarodzieja.

Mógłby zapomnieć o bojaźni wobec swego wuja i wyrządzić ci coś złego.

Blanche uśmiechnęła się do Sir Reginalda, po czym spojrzała na Randala.

-

On ma rację - powiedziała cicho. - Sama nigdy nie zdołam zniszczyć dzwonu, ale jeśli uda mi się

uciszyć go, by nie zadzwonił o wyznaczonej porze... Co wtedy?

Randal po raz pierwszy poczuł coś na kształt nadziei.

background image

-

Pewności nie mam - powiedział po namyśle - ale może mamy szansę.

-

Zatem zrobię co w mojej mocy, by dzwon przestał dzwonić. Potem wszystko zależy od was. Mam

t;

tylko jeden warunek: kiedy uciekniecie, zabierzcie ze sobą mojego męża.

-

Ale co z tobą?! Co się stanie z tobą? - zawołał Sir Reginald.

-

Nie obawiaj się. Dopóki lord Fess pragnie bawić się w koronowanie królów Breslandii, będzie

traktował mnie jak swój największy skarb, a dopóki ty żyjesz, nie będzie mógł wydać mnie za księcia
Thibaulta ani za nikogo innego. Zrozum, w twoim bezpieczeństwie kryje się szansa na wolność nas
obojga, a jeśli będziemy cierpliwi, być może nawet na szczęście.

Blanche wyplotła dłonie z palców Reginalda i ujęła lampę.

-

Bądźcie gotowi - powiedziała, podnosząc się. -Nie wiem, ile czasu to potrwa.

Ściany korytarza, rozjaśnione płomykiem lampy, z wolna ciemniały, aż wreszcie w celi ponownie
zapanował mrok. Sir Reginald z westchnieniem oparł czoło o kratę i zacisnął dłonie na żelaznych
sztabach. Pozostali czekali w niespokojnym milczeniu. Pierwszy odezwał się Walter.

-

Słuchajcie... ktoś idzie. To nie jest lady Blanche.

Randal zastygł w bezruchu, wsłuchując się w ciszę. Teraz do niego także dotarł miękki, człapiący odgłos
kroków. Wkrótce przed wejściem do celi pojawiła się zakapturzona postać. W przeciwieństwie do lady
Blanche, przybysz nie niósł ze sobą lampy. Gdy zatrzymał się przed kratą, uniósł dłoń, nad którą
rozbłysnął białobłękitny płomień. Na pojaśniałych teraz ścianach celi pojawiły się ostro zarysowane
cienie.

Randal zmrużył oczy, chroniąc je przed blaskiem i podniósł głowę, usiłując przyjrzeć się nieznajomemu.
Ujrzał młodzieńca, chłopca w istocie, niewiele starszego od niego samego, odzianego w czarną togę
wędrownego czarodzieja. Jednak w przeciwieństwie do prostej szaty Randala, togę przybysza skrojono z
kosztownego aksamitu, a szerokie rękawy i kaptur obszyto sobolowym futrem. Na piersi młodzieńca
połyskiwał medalion z brązu, zawieszony na szyi na cienkim rzemyku.

„A więc to jest czarodziej, którego tak boją się lady Blanche i Sir Reginald. Może nie jest tak
niebezpieczny, za jakiego go mają. Na pewno nie jest mistrzem" - pomyślał Randal.

W tejże chwili nieznajomy czarodziej gwałtownym ruchem odrzucił kaptur z głowy i ledwie zrodzona
nadzieja Randala pierzchła jak zdmuchnięta. Znał tę twarz bardzo dobrze, zbyt dobrze; w czasach nauki w
Szkole Czarodziejów widywał ją każdego dnia, a upływ czasu nie zmienił jej zanadto. Bladożółte policzki
były nieco bardziej nalane, czarne włosy nie tak zmierzwione, ale wyraz wiecznie wpółprzymkniętych
oczu - specyficzna mieszanka pychy, pogardy i niezadowolenia - pozostał ten sam.

Czarodziejem z Grzmiącego Zamku, siostrzeńcem lorda Fessa był bez wątpienia Gaimar, kolega Randala

background image

ze Szkoły Czarodziejów w Tarnsbergu. Gaimar, który naigrawał się z jego pierwszych niezdarnych prób
opanowania najprostszych zaklęć; Gaimar, którego złośliwość zmusiła go do opuszczenia dormitorium i
szukania pokoju w mieście; Gaimar, który zawsze

był lepszym czarodziejem od Randala, nawet w ich szkolnych czasach.

„Chyba nie powinienem się dziwić, że to właśnie on rządzi Grzmiącym Zamkiem - pomyślał Randal. -W
Tarnsbergu wszyscy mówili, że jest skoligacony z jakimś możnym i wpływowym rodem".

Gaimar uniósł nieco zimny płomień, by przyjrzeć się twarzy Randala, i wyszczerzył zęby w złym uśmiechu.

-

Ze wszystkich ludzi, jakich nigdy nie spodziewałbym się złapać w moją małą pułapkę... Och, i

masz nawet togę wędrownego czarodzieja! Ciekawe, czy rektorzy szkoły wiedzą, że ją nosisz. Podobno
cię wyrzucili.

-

To było dawno temu. Od tamtej pory wiele się wydarzyło - odparł ponuro Randal.

Czarodziej intensywnie zastanawiał się nad sytuacją. „Skoro Gaimar nie wie na pewno, czy nadano mi
rangę wędrowca, to lepiej mu o tym nie mówić. Jego ignorancja może okazać się moją jedyną przewagą".

Gaimar uśmiechnął się jeszcze szerzej.

-

Mimo to, jak widzę, nie zmieniłeś się zbytnio. Zawsze na szarym końcu. Założę się, że nie

potrafiłbyś uruchomić mojej pułapki bez pomocy.

Randal starał się okazywać taką ignorancję, o jaką posądzał go dawny szkolny kolega.

-

Pułapka? - spytał, unosząc brwi. - Jaka pułapka?

Gaimar wyglądał na zadowolonego z siebie. Nie

mógł przepuścić okazji do pochwalenia się własną przemyślnością.

-

Kiedy ktoś odkrył naszą nocną wycieczkę, od razu pomyślałem, że Ektor musiał przywieźć ze sobą

czarodzieja. Miałem jednak agentów i swoje własne plany. Zaaranżowałem kradzież złota w taki sposób,
by podejrzenie mogło paść tylko na czarodzieja. Wiedziałem, że pierwszą rzeczą, jaką zrobi kompetentny
mag, by oczyścić swe imię, będzie posłużenie się czarem spojrzenia w miniony czas. Pozostało mi tylko
tak ustawić mój magiczny krąg, by każdy, kto użyje magii do podglądania przeszłości, automatycznie
uruchomił pułapkę i został przeniesiony tutaj. Ty jednak nie potrafiłbyś zbudować takiego czaru. Nie masz
takiej mocy. Mów, kto ci pomagał?

Randal potrząsnął głową.

-

A jak sądzisz, kto to mógł być?

background image

-

No, no! Nie próbuj ze mną igrać, figlarzu. Ty powinieneś wiedzieć to lepiej. I nie próbuj kłamać.

Prędzej czy później kłamstwa zwichrują tę odrobinę mocy, jaką cudem zdążyłeś posiąść, i gdzie wtedy się
znajdziesz? Marnie skończysz, ot co.

-

Nikt mi nie pomógł.

-

Sądzisz, że w to uwierzę? - szydził Gaimar. -Półtora roku zajęło ci nauczenie się zapalania świecy

za pomocą magii. Ledwie przebrnąłeś przez egzaminy i to dopiero po dwóch latach nauki. Gadaj mi tu
zaraz, kto z nich?

Ciężkie spojrzenie Gaimara spoczęło na Walterze. Czarodziej z niesmakiem potrząsnął głową.

-

To nie ty... Tępe osiłki twojego pokroju powinny wiedzieć, że nie warto ze mną zadzierać.

Jego spojrzenie powędrowało ku Lys.

-

Czyli zostajesz ty, co podejrzewałem od samego początku. Chyba winienem ci podziękowanie -

dodał,

zwracając się do Randala. - Próbowałem schwytać tę zmiennokształtną wiedźmę, od kiedy ośmieliła się
pomóc zdrajcy kasztelanowi i ożenić go z lady Blanche. Jakimś cudem wciąż mi się wymykała. Gdybyś nie
związał się z nią i nie wciągnął do mojej pułapki, byłaby wolna do tej pory.

Randal nagle zrozumiał. „Sądzi, że Lys to Danna. Magia dzwonu maskuje fakt, że nie ma w niej ani krzty
mocy".

Tymczasem Lys błyskawicznie zorientowała się w sytuacji.

-

Rozgrywka między nami jeszcze się nie skończyła - powiedziała twardo do Gaimara. - Poczekamy,

zobaczymy.

Gaimar roześmiał się drwiąco.

-

Ależ czekaj sobie, czekaj! Zobaczysz, dokąd zawiedzie cię twoja cierpliwość. Jutro o świcie

wszyscy troje zawiśniecie na blankach obok tego głupca Sir Reginalda.

Zaśmiał się jeszcze raz, po czym zgasił magiczne światło i odszedł w mrok.

Gdy ucichł odgłos jego kroków, zapadła dręcząca cisza. "Więźniowie zastygli w ciemnościach, zbyt
przygnębieni, by mówić. Daleko nad nimi zaklęty dzwon wybił kolejną godzinę i Randal zadrżał, słysząc
złowrogi dźwięk. „Ile razy zabije dzwon, nim nadejdzie świt? - pytał sam siebie. - Teraz wszystko zależy od
lady Blanche. Jeśli nie zdoła uciszyć dzwonu, nie mamy najmniejszej szansy na wyjście z tego cało".

Rozdział

x

Baszta

background image

W lochach czas zdawał się płynąć wyjątkowo powoli. Randal siedział między Lys a Reginaldem na
pokrytej słomą podłodze, patrząc, jak nikłe cienie na ścianach korytarza z wolna zmieniają swoje pozycje.
Walter spacerował od jednego kąta celi do drugiego, odmierzając czas miarowymi stąpnięciami swoich
ciężkich butów. Nikt nie był skory do rozmowy. Dokładnie co godzina rozlegało się głuche uderzenie
zaklętego dzwonu.

Po kolejnym uderzeniu Randal westchnął i opuścił głowę na kolana. „To beznadziejne - pomyślał - lady
Blanche nigdy nie zdoła nawet zbliżyć się do dzwonu... Ma przeciw sobie Gaimara i cały zamek żołnierzy.
Jutro rano wszyscy zawiśniemy na murach, a ja nic nie mogę na to poradzić".

Lys najwyraźniej usłyszała westchnienie przyjaciela. Najpierw cicho, a potem coraz śmielej zaczęła
śpiewać jedną ze starych breslandzkich ballad.

Ptaszyno prześliczna sfruń do mnie z nieba,

Przysiądź na moim kolanie.

79 L

* A

Żerdkę z kości słoniowej

I klatkę ze złota dostaniesz.

Randal wsłuchał się w czysty alt Lys. Pieśń pozwoliła mu odpocząć - przynajmniej przez chwilę - od
ponurych myśli o losie, jaki następnego ranka miał spotkać jego i jego przyjaciół. Nagle, dokładnie w
chwili, gdy Lys zaczynała śpiewać ostatnią zwrotkę, Randal poczuł, że coś się zmieniło: poczucie
obecności zaklętego dzwonu nie było już tak przytłaczające jak zaledwie przed sekundą.

Czarodziej uniósł głowę.

Nikt poza nim niczego nie zauważył. Ostrożnie, bojąc się zgasić wątłą iskierkę nadziei, Randal uniósł dłoń i
wyszeptał zaklęcie przywołujące zimny płomień.

Przez jedno niespokojne uderzenie serca magia nie odpowiadała na wezwanie. Nagle nad otwartą dłonią
zakwitł bladoniebieski płomyk, napełniając celę drżącym światłem.

Randal nie tracił ani chwili. Przypadł do kraty, położył na niej dłoń i wypowiedział zaklęcie otwierające
zamki. Kraty nie chroniła ani jedna magiczna pieczęć. Gaimar tak dalece ufał mocy dzwonu, że mury i
żelazo uznał za wystarczające bariery, by utrzymać czarodzieja w niewoli. Rozległ się chrobot
przesuwającego się rygla. Walter spostrzegł poczynania Randala; odsunął go od kraty i z całej siły naparł
na nią ramieniem. Odchyliła się niechętnie, ze straszliwym zgrzytem zardzewiałych zawiasów.

- Twoja pani dotrzymała słowa. Zdołała uciszyć dzwon - powiedział Randal do Sir Reginalda.

I 80

background image

- Zatem musimy się spieszyć - Reginald wstał, stękając z wysiłku i wsparł się obiema rękami o ścianę. -
Blanche naraża się na wielkie niebezpieczeństwo, by nas ocalić. Musimy ją odnaleźć, nim zrobi to

-

Nie - zaprotestował Randal. - Prosiła nas, byśmy wyrwali cię z rąk Gaimara. Pokaż nam drogę do

bocznej bramy zamku, a kiedy znajdziesz się już za murami, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by jej
pomóc.

Sir Reginald oderwał jedną rękę od ściany i wskazał nią korytarz.

-

Tędy idzie się do bocznej bramy - powiedział. -Uciekajcie, skoro musicie. Nie zostawię tutaj

swojej żony.

Randal poczuł narastającą irytację.

-

Co właściwie chcesz osiągnąć? - spytał gniewnie. - Uczynić ją wdową o kilka godzin wcześniej? I

nie mów mi o uciekaniu; jeśli Gaimar będzie próbował nas zatrzymać, to ja będę musiał stanąć do walki.

-

Uspokój się, Randy - powiedział Walter. Rycerz wsunął rękę pod ramię Reginalda. - Idę z

kasztelanem. Kiedy pasowano mnie na rycerza, ślubowałem nieść pomoc skrzywdzonym i
potrzebującym. Nie sądzę, bym miał jakiś wybór.

Randal westchnął, rozpoznając znajomy sztywny ton głosu kuzyna. „Tak, Walter zawsze zrobi to, co
uważa za stosowne, bez względu na konsekwencje". Mimo wszystko postanowił podjąć jeszcze jedną
desperacką próbę.

-

Jak zamierzasz kogokolwiek uratować? Przecież ledwie stoisz - powiedział, zwracając się do Sir

Regi-

czarodziej.

nalda, który stał wsparty na ramieniu Waltera, z ręką wczepioną w żelazną kratę.

Walter zerknął na kuzyna.

-

Potrafiłbyś go uzdrowić, Randy?

Randal ponownie westchnął.

-

Owszem - przyznał - ale musiałbym uśpić go na kilka godzin. Kiedy wydostaniemy się z zamku...

-

Nie! - przerwał Sir Reginald.

-

Na pewno mógłbyś coś dla niego zrobić - powiedział Walter. - Uzdrowiłeś skarbnika, a przecież

tamta rana była śmiertelna.

-

To, że coś jest proste, nie znaczy, że jest też łatwe - wymamrotał pod nosem Randal.

Czarodziej uniósł głowę i przyjrzał się uważnie Sir Reginaldowi. W błękitnym blasku zimnego płomienia

background image

kasztelan wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem.

-

Mogę ci trochę pomóc - powiedział Randal. -Znam zaklęcia, które zablokują ból i wzmocnią cię na

pewien czas. Musisz jednak wiedzieć, że nie jest to prawdziwe uzdrawianie. To doraźna pomoc i kiedy
moc czaru wygaśnie, ból powróci, jeszcze silniejszy niż przedtem.

-

Jeśli Gaimar dopnie swego, tak czy owak jutro będę już martwy - odparł Reginald. - Zrób, co w

twojej mocy, ale pospiesz się.

Randal położył dłonie na ramionach kasztelana, zamknął ocży i skoncentrował się na przepływie
magicznej energii, z jakiej tworzył rdzeń czaru. Kiedy jego moc zaczęła płynąć do Sir Reginalda, poczuł, że
słabnie; wiedział jednak, że jego rezerwy są wystarczająco głębokie, by szybko nadrobić stratę.

„Życie jest dziwne - pomyślał, gdy zakończył już budowanie czaru - tamtej nocy w Tattinham myślałem
tylko o tym, jaką krzywdę wyrządziłbym Regi-naldowi, gdybym tylko mógł. Dziś nadwerężam własne siły,
żeby utrzymać go przy życiu".

Sir Reginald wyprostował się i bez niczyjej pomocy postąpił o krok naprzód.

-

Gotowe - powiedział twardym głosem. - Odszukajmy moją żonę i wynośmy się stąd.

-

To nie będzie takie proste - zauważył Walter. -Wciąż mamy przeciw sobie zamkowy garnizon.

Gdyby udało nam się otworzyć główną bramę i wpuścić za mury żołnierzy kapitana Dreikarta, w zamęcie
walki może udałoby się nam uciec do obozu.

Sir Reginald gwałtownie potrząsnął głową.

-

Nie narażę mojej żony na kolejne niebezpieczeństwa, nawet jeśli to najpewniejszy sposób

ucieczki. Ten wasz baron Ektor postąpi z nią tak samo bezwzględnie, jak jej obecny strażnik.

-

Zostaw Ektora mnie - powiedział Walter. - Daję ci moje rycerskie słowo: dopóki żyję, nie pozwolę,

by ktokolwiek zmuszał twoją panią do czegokolwiek.

Na chwilę zapadło milczenie. Potem Sir Reginald powoli kiwnął głową.

-

Będziemy potrzebowali broni - powiedział, wskazując prawą stronę korytarza. - Tędy dojdziemy

do zbrojowni. Zabierzemy stamtąd, co się da, a potem ja pójdę do baszty, a wy zajmiecie się bramą.

-

Zaczekajcie! - zawołał Randal.

Rycerze zatrzymali się i odwrócili głowy.

background image

-

Lepiej będzie, jeśli to ja sprowadzę lady Blanche. Otwarta brama zapewne odciągnie żołnierzy od

baszty, ale Gaimar przede wszystkim będzie starał się ocalić dzwon. Każdy, kto pójdzie po lady Blanche,
będzie musiał z nim walczyć, a spośród nas tylko ja mogę się z nim zmierzyć.

Sir Reginald posłał czarodziejowi przeciągłe spojrzenie. Jego twarz wyrażała jednocześnie nadzieję i
niepewność.

-

Sprowadź moją żonę bezpiecznie, czarodzieju, a na zawsze pozostanę twoim dłużnikiem. Ale czy

jesteś pewien, że potrafisz to zrobić?

-

Niczego nie jestem pewien - odparł Randal - poza tym, że nie miecze będą rozstrzygać o wyniku

tej walki.

Czarodziej odwrócił się do Lys.

-

Zostaniesz z Walterem?

Pieśniarka potrząsnęła głową.

-

Idę z tobą. Ruszajmy.

Nim skończyła mówić, obaj rycerze znikli już za zakrętem korytarza. Randal i Lys pobiegli za nimi.

Na końcu korytarza natrafili na wstęgę kamiennych schodów, prowadzących do góry. Zaczęli się na nie
wspinać, przeskakując po dwa stopnie naraz, by po chwili ujrzeć jasny kwadrat wyjścia. Otoczyło ich
ciepłe świeże powietrze; ostre światło popołudniowego słońca boleśnie raziło oczy, nawykłe do mroku
celi. Gdzieś wysoko nad nimi rozległ się odgłos miarowych grzmiących uderzeń.

W tejże chwili, nim Randal zdążył zrobić następny krok, ogarnęła go fala zawrotów głowy. Zaskoczony

i oszołomiony, oparł się o kamienną ścianę, by nie upaść. Jednocześnie do jego skołowanej świadomości
dotarło poczucie obecności potężnej magii - tak jak wtedy, gdy pierwszy usłyszał bicie zaklętego dzwonu.
Poczuł też coś w rodzaju wewnętrznego przeskoku, nieuchwytnej zmiany w postrzeganiu otoczenia,
niezawodnego sygnału, świadczącego o uruchomieniu silnego czaru.

-

Co się stało? - zaniepokoiła się Lys. - Nic ci nie jest?

-

Sam nie wiem - odrzekł Randal, prostując się. -Na pewno działa tu jakiś rodzaj magii. Nie dzwon,

to coś nowego. Właśnie to odczułem.

-

Nie możemy się teraz zatrzymać - powiedziała Lys z niepokojem w głosie.

-

I nie zatrzymamy się. Chodź.

Pobiegli dalej. Błyskawicznie pokonawszy resztę stopni, wypadli na kamienny krużganek. Tam przystanęli,
by poszukać wzrokiem źródła dziwnych hałasów.

U stóp jednej z zamkowych baszt dostrzegli tuzin mężczyzn w żółtych kurtach tutejszego garnizonu.

background image

Żołnierze dźwigali wielką drewnianą belkę, którą raz po raz uderzali w dębowe, okute żelazem wrota. Nie
mieli zbyt wiele miejsca na wzięcie rozmachu; budowniczy zamku zapewne celowo umieścił basztę w
rogu dziedzińca, a wejście do niej niemal naprzeciw muru, by utrudnić wrogom wyłamanie wrót i
dostanie się do jej wnętrza.

-

To chyba baszta zaklętego dzwonu. Lady Blanche musiała zabarykadować się w środku -

powiedział Randal.

85 JL

-

I jak się teraz do niej dostaniemy? - spytała Lys. - Dasz radę walczyć z tyloma żołnierzami naraz?

-

Nie chcę tego robić. Cokolwiek bym uczynił, najpewniej uśmierciłbym ich wszystkich, a mnie zale-

-

Więc jak...?

-

Jest tu druga baszta, niemal tak wysoka jak ta. Jeśli uda nam się dostać na jej szczyt, to pokażę

Gaima-rowi kilka własnych sztuczek.

Randal rozejrzał się po dziedzińcu. Rycerz w błyszczącej zbroi wykrzykiwał rozkazy do żołnierzy,
próbujących sforsować wrota; zamkowe psy wyły i szczekały po każdym głuchym uderzeniu tarana, a z
okien i drzwi sterczały głowy sług, zaciekawionych nagłym wybuchem zamieszania.

„Walter i Reginald pewnie są w zbrojowni - pomyślał Randal - mamy jeszcze trochę czasu".

-

Tam! - rzucił, pociągając Lys w stronę innych drzwi, po drugiej stronie dziedzińca, daleko za

basztą zaklętego dzwonu. - To powinno być wejście do głównej sali. Dojdziemy tam, kiedy wszyscy będą
patrzeć na taran, a stamtąd dostaniemy się do baszty.

Lys zwilżyła językiem wargi.

-

Bez maskowania?

-

Raczej nie będziemy go potrzebować - głos Randala podrygiwał w rytmie szybko stawianych

kroków. - Im dłużej nie będę posługiwać się magią, tym lepiej. Po co ułatwiać sprawę Gaimarowi? Po
prostu udawaj, że nie jesteś tu obca.

Przemierzyli dziedziniec tak, jakby należał do nich; minęli zmagających się z wrotami żołnierzy

ży na tym, by tak się nie stało.

86

i weszli w otwarte drzwi. Zgodnie z przewidywaniami Randala było to wejście do reprezentacyjnej sali
Grzmiącego Zamku. Długie, wysoko sklepione pomieszczenie z mnóstwem jaskrawożółtych sztandarów
pod stropem i ścianami obwieszonymi orężem przypomniało mu zamek Doun, gdzie spędził niemal całe
swe dzieciństwo. Na przeciwległym końcu sali w szerokim palenisku huczał ogień. Na tle

background image

pomarańczowych płomieni wyraźnie odcinała się złowroga sylwetka Gaimara.

Randal stanął jak wryty tuż za progiem. Gaimar roześmiał się. Złośliwy rechot długo nie cichł, odbijając się
wielokrotnym echem od wysokiego stropu.

-

Uciekłeś z celi, gratuluję! - zawołał Gaimar. -I cóż ci z tego przyszło? Każdy niedouczony uczeń

szkoły potrafi otworzyć zamek. Musisz jeszcze zmierzyć się ze mną... ze mną i z mocą Zaklętego Dzwonu!

Randal przełknął ślinę, gorączkowo szukając odpowiedzi. Nim wykrztusił choć słowo, zza pleców dobiegł
go dźwięczny głos Lys.

-

Naprawdę tak sądzisz? - spytała pieśniarka. - Pamiętasz, kiedy słyszałeś ostatnie uderzenie

dzwonu?

Gaimar uśmiechnął się drwiąco.

-

Widzę, że znacie przepowiednie. Znakomicie, ale czy znacie je wszystkie? Póki dzwon wisi w

baszcie, zamek nigdy nie padnie i nikt z rodu Fessów nie zginie w tych murach!

Lys oparła dłonie na biodrach i głośno się roześmiała.

-

Skoro tak, to skąd wziąłeś odwagę, by kiedykolwiek stąd wyjść?!

87

* A

„Próbuje zyskać na czasie" - pomyślał Randal i dyskretnie rozejrzał się, szukając drzwi, które mogłyby
prowadzić do drugiej baszty. Dostrzegł tylko jedno wyjście: skryte pod niewysokim łukiem po prawej
stronie paleniska. Wzywając na pomoc całą swoją moc, Randal przygotował czar iluzji. Gdy wyszeptał
ostatnie zaklęcie, z głównych drzwi sali wypadł żołnierz, który dobywszy miecza ze wściekłym okrzykiem
rzucił się na Gaimara.

Czarodziej nawet nie mrugnął.

-

Będziesz musiał bardziej się postarać, wiesz? -powiedział spokojnie.

Żołnierz wziął potężny zamach, wznosząc miecz nad ramieniem. Iluzoryczna klinga przeniknęła przez
pierś Gaimara, nie pozostawiając na niej najmniejszego śladu. W następnym momencie fantom znikł, a
czarodziej z Grzmiącego Zamku uśmiechnął się.

-

Może teraz, dla odmiany, spróbujemy czegoś prawdziwego?

Wzniósł dłonie przed sobą i gromkim głosem wypowiedział zaklęcie mocy. Na ten rozkaz broń zdobiąca
ściany sali oderwała się od nich i z groźnym szczękaniem ustawiła w dwóch wiszących w powietrzu
szpalerach. Jeszcze jedno zaklęcie, a miecze, topory i włócznie naparły na Randala i Lys, jakby dzierżyły je
dłonie niewidzialnych wojowników.

background image

-

Randy... - jęknęła Lys, chwytając przyjaciela za ramię.

Randal nawet nie zdążył się poruszyć, bo w tejże chwili silny podmuch wiatru wpadł do sali przez komin,
uderzając prosto w palenisko. Rozległ się przy-

tłumiony huk, niczym potężne westchnienie. Spod rozłożystego okapu buchnęły wirujące kłęby dymu, a
na posadzkę wysypały się kaskady syczących iskier. Małe języki pomarańczowego ognia wczepiły się w
futro na skraju aksamitnej togi Gaimara.

Wielką salę wypełnił swąd dymu i palonych włosów, a unoszący się w powietrzu oręż grzmotnął

0

podłogę z donośnym łomotem. Gaimar wykrzyczał raczej, niż wypowiedział jeszcze jedno

zaklęcie, usiłując zdławić płomienie wyczarowaną naprędce chmurą gęstej mgły.

Randal nie tracił czasu. Złapał Lys za rękę i pociągnął ją w stronę wyjścia, które zauważył wcześniej. „To
był magiczny wiatr - myślał, biegnąc ile sił w nogach - ale kto to zrobił? Poza mną i Gaimarem nie ma tu
innych czarodziejów. Chyba że Danna... ale ona nie może przedostać się do zamku". Randal postanowił
nie roztrząsać szczęśliwego zbiegu okoliczności

1

skupić się na ucieczce.

Nagle rozległ się okrzyk.

-

To wy! Jak się tam dostaliście?! - Gaimar aż kipiał wściekłością.

Randal spojrzał na niego, gotując się do odparcia magicznego ataku, ale Gaimar nie patrzył na nich.
Patrzył w stronę wejścia do baszty. Czarodziej z Grzmiącego Zamku wzniósł prawą dłoń w geście
przełamującym czary.

-

Za iluzję was mam, więc iluzją jesteście - powiedział do czegoś, czego Randal nie mógł dostrzec.

„Nie wiem, co on tam widzi, ale to nasuwa mi pewien pomysł" - pomyślał czarodziej, zatrzymując się

89

* A

nagle i przypadając plecami do ściany. Gestem nakazał Lys zrobić to samo, po czym rzucił czar
niewidzialno-ści. „Jesteśmy bezpieczni, dopóki się nie poruszymy, a jemu nie przyjdzie do głowy, by nas
tu szukać".

Przez nieskończenie długi czas - choć równie dobrze mogło upłynąć zaledwie kilka sekund - Randal i Lys
stali nieruchomo w polowie drogi między głównymi drzwiami wielkiej sali a wyjściem obok paleniska.
Nagle Gaimar odwrócił się i szybkim krokiem oddalił, znikając im z oczu. Randal odczekał chwilę, po czym
skinął na Lys:

-

Idziemy - szepnął i pobiegł do wyjścia przy palenisku, a potem po schodach w górę, ciągnąc

background image

przyjaciółkę za sobą.

Wkrótce dotarli do szczytu baszty i pokonawszy ostatnie stopnie, stanęli pod otwartym niebem. Nad
horyzontem wisiało wielkie czerwone słońce. Randal oparł się dłońmi o kolana, próbując złapać oddech i
ciesząc się rześkim powiewem, chłodzącym mu twarz. Nagle tuż za sobą usłyszał okrzyk Lys. Odwrócił się
i ujrzał przyjaciółkę spoglądającą przez parapet na sztandary i namioty obozu barona Ektora.

-

Spójrz! - zawołała pieśniarka, wskazując palcem na pola za obozem.

Randal spojrzał w tamtą stronę i osłupiał, widząc nacierającą armię pod sztandarami lorda Fessa i księcia
Thibaulta. Jak dotąd wojsko barona trzymało się dzielnie. Najemnicy kapitana Dreikarta ustawili się w
szpalery najeżone włóczniami, nie pozwalając wrażej konnicy na skuteczną szarżę. Mimo to oddziały
Ektora były zbyt słabe, by dać skuteczny odpór takiej

I 90

potędze, i krok po kroku cofały się w stronę skalnej ściany, na której wznosił się Grzmiący Zamek.

-

O nie... - wyszeptał Randal wstrzymując oddech.

-

Jeśli Fess rozbije armię barona, zanim wydostaniemy stąd lady Blanche, wszyscy będziemy

zgubieni.

„A to, co Gaimar zamierzał uczynić Sir Reginaldo-wi, będzie wzorem litościwego traktowania przy tym, co
Fess zrobi ze mną, gdy tylko dostanie mnie w swoje ręce" - dodał w myśli i zadrżał ze zgrozy.

Lys szarpnęła go za rękaw.

-

Zrób coś, Randy. Tam, w tej drugiej baszcie, jest lady Blanche. Popatrz.

Randal spojrzał. Lys miała rację: przez jedno z wysokich okien baszty widać było kobietę, stojącą na
najwyższej platformie tuż obok wielkiej czaszy dzwonu. Lady Blanche dzierżyła oburącz ciężki dwustronny
topór. „Musiała zabrać go ze ściany w głównej sali

-

pomyślał Randal - a potem pobiegła do baszty i zabarykadowała się tam".

Do dzwonu przyczepiona była lina grubości męskiego nadgarstka. Z widocznym wysiłkiem Blanche raz po
raz unosiła topór i niezdarnymi uderzeniami usiłowała odciąć ją od drewnianego ramienia. Nareszcie
ostrze przedarło się przez włókna; lina opadła. Lys wzniosła triumfalny okrzyk, ale jednocześnie Randal
usłyszał kolejne grzmotnięcie tarana, tym razem połączone z głośnym rumorem i trzaskiem
rozszczepianego drewna. Załodze zamku udało się wyłamać wrota. Żołnierze natychmiast porzucili taran i
popędzając się nawzajem zaczęli pośpiesznie gramolić się do wnętrza baszty przez szczątki połamanych
desek. „Muszę

91

* A

background image

zdążyć, nim dotrą na szczyt" - pomyślał Randal i zaczął przygotowywać się do wyczarowania błyskawicy,
która wypaczyłaby spiżową skorupę i uciszyła dzwon na zawsze. Jednak nim zdążył wyrecytować ostatnie
zaklęcie, żołnierze wpadli na górną platformę baszty. Jeden z nich złapał lady Blanche wpół i powlókł ją w
dół po schodach. Na jego miejscu pojawił się drugi, niosący wielki drewniany młot. Żołnierz zamachnął
się i z całej siły uderzył młotem w zakrzywioną czaszę dzwonu.

Powietrzem targnął niski metaliczny dźwięk. Głos zaklętego dzwonu nie był tak pełny i głęboki jak
wówczas, gdy wydobywało go jego własne spiżowe serce, ale była w nim magia. Randal poczuł, że
przygotowany czar ucieka mu niczym woda przeciekająca przez palce. Jego własna moc zaczęła
odpływać, jakby dźwięk dzwonu wypierał ją z zasięgu woli.

- To koniec - wyszeptał, nie patrząc na Lys. -Przegraliśmy. Jeśli dzwon będzie nadal dzwonił, Gaimar
wkrótce dopadnie mnie tutaj, złapanego w pułap-

Wtem z zamkowego dziedzińca wystrzeliła oślepiająco biała smuga błyskawicy - magicznej błyskawicy -
która uderzyła w basztę na wysokości dzwonu. Żołnierz wypuścił młot z ręki i runął na podłogę, osłaniając
się rękami przed deszczem kamiennych odłamków.

„Tego nie zrobił Gaimar - pomyślał Randal - tak samo, jak nie wyczarował wiatru w kominie. Danna...!
Może uciszenie dzwonu wystarczyło, by wpuścić ją za mury".

kę.

Czarodziej wychylił się za kamienny parapet i potoczył wzrokiem po dziedzińcu. Szukał czarodziejki, ale
nawet jeśli ta drobna kobieta w samodziałowej sukni była tu przed chwilą, teraz nie mógł jej dostrzec.
Tymczasem mężczyzna z młotem uderzył w dzwon po raz drugi i Randal na chwilę przestał myśleć o
czymkolwiek. Jego moc skurczyła się jeszcze bardziej, ale tym razem dźwięk przyniósł ze sobą także falę
fizycznej słabości. Czarodziej zachwiał się i palcami kurczowo wczepił w kamienie. Gdy ucichło echo
uderzenia, rzucił Lys posępne spojrzenie.

-

Już po mnie - oznajmił. - Utknąłem tutaj. Gai-marowi i Fessowi zależy głównie na mnie. Uciekaj,

póki możesz. Jest szansa, że ciebie nie będą szukać.

Błękitne oczy Lys napełniły się łzami. Potrząsnęła głową i otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale w tym
momencie nad dziedzińcem łysnęła oślepiająco kolejna błyskawica - tym razem słabsza, jakby nieznany
czarodziej również tracił siły.

„To nie może być Danna. Nikt, kto dysponuje tak wielką mocą, nie opadłby z sił tak szybko" - pomyślał
Randal i wyprostował się.

-

Ktokolwiek pomaga nam tam na dziedzińcu, nie zdoła zaatakować po raz trzeci - powiedział do

Lys. -Jemu także dzwon odbiera moc. My jednak wciąż możemy stawić czoło Gaimarowi, zanim z nami
skończy.

Zebrał w sobie resztki mocy i rzucił magiczny cios w stronę drugiej baszty, celując w człowieka z młotem.
Udało się. Żołnierz potoczył się po deskach piat-

background image

formy, a młot zawirował w powietrzu i zniknął w otworze pod dzwonem.

Randal opuścił ręce i zaczął zastanawiać się, co dalej, gdy nagle usłyszał za sobą gniewny okrzyk. Odwrócił
się, by zobaczyć, kto nadszedł. Był to Gaimar.

- Powinienem był zabić cię przy pierwszej sposobności - wysyczał. - Tym razem mi nie umkniesz.

Rozdział

Zaklęty dziodft

Naprawdę tak sądzisz, czarowniku?

Randal drgnął na dźwięk głosu... Lys? To wcale nie była Lys. Obok czarodzieja stała Danna; długie
rudo-brązowe włosy powiewały wokół jej twarzy, targane podmuchami wiatru.

Gaimar zatrzymał się w pół kroku.

-

Przeklęta leśna wiedźma! - wycharczał. - Wiedziałem, że to ty!

Uniósł dłoń i z czubków jego palców wystrzelił huczący strumień ognia, który spowił czarodziejkę od stóp
do głów. Randal krzyknął i spróbował wyczarować magiczną tarczę, ale Danna wykonała dłonią
nieznaczny, niemal niezauważalny gest i płomienie przemieniły się w niegroźne smugi białego dymu,
natychmiast rozszarpane przez wiatr.

-

Głupi, zarozumiały chłopcze - powiedziała niemal wesoło. - Sam otworzyłeś drzwi przed twoim

najgroźniejszym wrogiem.

Czarodziejka uśmiechnęła się do Gaimara w taki sposób, że Randalowi ścierpła skóra na grzbiecie.

95 jl

* A

-

Wiem, co się teraz stanie z tym miejscem, i wierz mi: masz zarazem mniej i więcej czasu, niż

sądzisz. Wykorzystaj to jak najlepiej.

Po tych słowach Gaimar jakby zapadł się w sobie. Jego oczy rozszerzyły się, a bladożółta cera przybrała
barwę zszarzałej kości słoniowej. Czarodziej nerwowo uniósł dłonie do piersi i kurczowo zacisnął je na
medalionie z brązu. W tejże chwili zniknął.

-

Dokąd on uciekł? - spytał Randal.

-

Najpewniej do swojego portalu - odpowiedziała leśna czarodziejka. - Pierwszy władca

background image

Grzmiącego Zamku sowicie zapłacił pewnemu potężnemu magowi za to, by ten wbudował w mury
magiczne przejście, prowadzące ze wsi do zamkowych lochów. Młody czarownik Fessa przystosował je
do własnych celów, takich jak ucieczka przede mną, by sporządzić czar, którego działanie poczułeś, kiedy
wyszliśmy z lochów. Gaimar igra z czasem: próbuje zyskać przewagę nad nami, chcąc unieważnić nasze
przyszłe czyny. Uruchomił moce, których sam nie rozumie.

Randal spuścił wzrok. Przez dłuższą chwilę milczał, usiłując poukładać wirujące mu w głowie myśli i ubrać
je w słowa.

-

Co zrobiłaś z Lys? - wykrztusił wreszcie.

Danna uśmiechnęła się do niego - był to znacznie

przyjaźniejszy uśmiech niż tamten, posłany Gaimarowi.

-

Zapewniam cię, że nic złego. Po prostu na pewien czas zamieniłyśmy się miejscami.

Czarodziejka spojrzała w górę. Randal podążył za jej wzrokiem i ujrzał ciemną sylwetkę sokoła
zataczającego wielkie koła na wieczornym niebie.

96

-

Teraz muszę odejść i zająć się własnymi planami. Mogę zwrócić ci już przyjaciółkę - powiedziała

Danna.

Randal chwycił ją za rękę, wzniesioną już przed uczynieniem magicznego gestu.

-

Zaczekaj - powiedział. - Nie sprowadzaj Lys tutaj. Tu jest zbyt niebezpiecznie.

Danna potrząsnęła głową z miną wyrażającą coś w rodzaju żalu.

-

Nie mam wyboru. Dzwon ucichł na pewien czas, ale nie został zniszczony. W tej chwili moja

magia i czary chroniące Grzmiący Zamek znajdują się w chwiejnej równowadze. Dostałam się tu tylko
dlatego, że przeniosła mnie pułapka Gaimara i wydostanę się tylko, jeśli osoba, której postać przyjęłam,
zajmie moje miejsce.

-

Więc zostań tu. Masz wystarczającą moc, by pokonać Gaimara. Czemu chcesz wszystko zostawić

mnie?

-

Dzwon osłabia mnie - powiedziała Danna. - Nie mogę go zniszczyć, bo moja magia pochodzi z

ziemi, którą się opiekuję, i jest z nią trwale związana. Ty przyszedłeś z zewnątrz, a twoja magia należy do
ciebie. Tutaj to ty masz moc, nie ja.

Czarodziejka uniosła ramiona i skoczyła. Jej postać błyskawicznie skurczyła się i zmieniła kształt. Po chwili
nad głową Randala krzyknął czerwonobrązowy sokół, który zataczając coraz szersze kręgi jął wzbijać się
coraz wyżej, aż wreszcie znikł w chmurach. Świst powietrza tuż obok czarodzieja kazał mu odwrócić
głowę - na kamiennym parapecie, z trzepotem skrzydeł wylądował inny sokół. Jego sylwetka na chwilę

background image

za-

traciła wyrazistość konturów, wydłużyła się i oto na kamieniach siedziała, wymachując nogami,
ciemnowłosa dziewczyna w znoszonym chłopięcym ubraniu.

-

Lys! - wykrzyknął Randal. - Kiedy Danna...

Dziewczyna zgrabnie zeskoczyła z parapetu.

-

Ostatniej nocy - powiedziała. - Gdzieś między namiotami barona i skarbnika. Nikt mnie nawet nie

spytał o zdanie. Szlam sobie spokojnie za tobą, a w następnej chwili siedziałam na skalnej półce,
zastanawiając się, gdzie najszybciej znajdę mysz na śniadanie.

-

Nie powinna była tego robić - wymamrotał Randal.

Z jakiegoś powodu fakt wykorzystania jego przyjaciółki przez Dannę rozgniewał go bardziej niż żądania,
stawiane przez czarodziejkę jemu samemu.

Lys wzruszyła ramionami.

-

Nie było tak źle. Pozwoliła mi patrzeć na świat oczami sokoła.

-

A jednak wolałbym...

Pieśniarka niecierpliwie machnęła ręką.

-

Daj spokój, Randy, dobrze? Skoro ja nie mam jej tego za złe, to ty tym bardziej nie powinieneś.

Znajdźmy Waltera i wynośmy się stąd, zanim ludzie Fessa wejdą do zamku.

-

To nie będzie takie proste - powiedział Randal. -Walter nie zostawi Sir Reginalda i lady Blanche

własnemu losowi, no i nie mamy zbyt wiele czasu. Ruszajmy.

Szybko zbiegli po schodach do wyjścia, prowadzącego do reprezentacyjnej sali zamku. Tam zatrzymali się
na chwilę, by kryjąc się w cieniu kamiennego łuku

98

sprawdzić, czy pomieszczenie jest puste. Nie było. Przy wielkim palenisku znów stał Gaimar, zwrócony
twarzą do głównych drzwi sali. Jego oczy śledziły coś lub kogoś, kto pozostawał poza zasięgiem wzroku
Randala. Jak dotąd czarodziej nie zauważył dwóch przypadkowych obserwatorów.

-

Jak go ominiemy? - wyszeptała Lys. - Blokuje nam drogę na dziedziniec i do drugiej baszty.

Randal zmarszczył brwi.

-

Niech pomyślę...

Przy palenisku Gaimar roześmiał się głośno z czegoś, czego Randal nie widział.

background image

-

Uciekłeś z celi, gratuluję! - zawołał. - I cóż ci z tego przyszło?

„Słyszałem to zaledwie kilkanaście minut temu" -uświadomił sobie Randal. Teraz z głębi sali doszedł do
niego głos Lys - a raczej Danny - mówiącej to, co powiedziała przy pierwszym spotkaniu z Gaimarem.

-

Naprawdę tak sądzisz? Pamiętasz, kiedy słyszałeś ostatnie uderzenie dzwonu?

W ciemnym przejściu do baszty Lys uchwyciła się kurczowo ramienia przyjaciela.

-

To mój głos, Randy. Co tu się dzieje? - wyszeptała ze strachem.

-

Nie mam pojęcia, ale najpewniej coś nie tak. Czas zatacza pętlę, widzimy i słyszymy przeszłość.

„Co się z nami stanie, jeśli nie wydostaniemy się z zamku, kiedy pętla się zamknie? - zastanawiał się
Randal, ale nie śmiał powiedzieć tego głośno. - Czy to miała na myśli Danna, mówiąc Gaimarowi, że ma
zarazem mniej i więcej czasu, niż sądzi?".

99 jl

* A

W wielkiej sali grzmiał głos Gaimara:

-

... nikt z rodu Fessów nie zginie w tych murach!

I znów Danna odpowiedziała głosem Lys, podczas

gdy prawdziwa pieśniarka stała w ciemnym wyjściu, zaciskając palce na ramieniu Randala z siłą
zwielokrotnioną przez strach:

-

Skoro tak, to skąd wziąłeś odwagę, by kiedykolwiek stąd wyjść?!

„Wiem, co się teraz stanie - pomyślał Randal - jeśli spojrzę w głąb sali, zobaczę siebie, przygotowującego
się do stworzenia iluzji".

Po niedługiej chwili rozległ się tupot nóg i w polu widzenia pojawił się mężczyzna w kolczudze, biegnący z
wzniesionym przed sobą mieczem. Tak jak poprzednio żołnierz dopadł Gaimara i ciął go potężnie
iluzorycznym ostrzem. I znów Randal usłyszał drwiący głos:

-

Będziesz musiał bardziej się postarać, wiesz...? Może teraz, dla odmiany, spróbujemy czegoś

prawdziwego?

Naraz rozległo się szczękanie stali uderzającej o kamienie: to zdobiący ściany oręż wyrwał się ze swoich
uchwytów. Randal patrzył w osłupieniu, jak miecze i włócznie ustawiają się w szpalery ostrzami naprzód i
wisząc w powietrzu zaczynają przesuwać się w stronę drzwi sali.

Obserwując to powolne natarcie obliczone na okrutne dręczenie przeciwnika, Randal przypomniał sobie
coś i zadrżał. Wtedy uratował ich wiatr, niespodziewany a potężny podmuch, który wpadł przez komin,

background image

napełniając całą salę dymem i iskrami. Magiczny wiatr, wyczarowany przez nieznanego czarodzieja...

100

„To nie Danna - uświadomił sobie Randal - to zrobiłem ja".

-

Chyba wiem, co powinienem teraz zrobić - szepnął do Lys i kilkoma zaklęciami wyczarował

magiczny podmuch, posyłając go kominem wprost na palenisko.

Spod okapu buchnął dym. Rozdmuchane płomienie sięgnęły futrzanego rąbka togi Gaimara, natychmiast
go zapalając. Zaskoczony czarodziej stracił koncentrację i zaczarowana broń z łoskotem spadła na
podłogę. W następnej chwili wokół jego postaci zawirowały kłęby gęstej szarej mgły. Wilgoć i dłonie
czarodzieja szybko zdławiły języki ognia, rozpełzają-ce się po jego długiej szacie. Wciąż do połowy
spowity chmurą mgły, Gaimar podniósł głowę i spojrzał w stronę wyjścia, gdzie kryli się Randal i Lys. Na
ich widok twarz czarodzieja rozgorzała wściekłością.

-

To wy! Jak się tam dostaliście?! - zawołał.

Randal nie odpowiedział. „Co miałbym mu rzec -

myślał - że czyniąc coś, czego jeszcze nie uczynił, za-pętlił czas? Ze dzięki temu wchodzę do baszty i
wracam stamtąd w tym samym momencie? Zresztą wtedy nic nie mówiłem, zatem i teraz nic nie
powiem".

Gaimar wykonał jedną ręką magiczny gest. Randal rozpoznał znak rozpraszający iluzję. „Sądzi, że
jesteśmy zjawami... niech myśli tak dalej" - postanowił i w chwili, gdy Gaimar skończył recytowanie
zaklęcia, rzucił na siebie i Lys czar niewidzialności.

-

Za iluzję was mam, więc iluzją jesteście - powiedział Gaimar, najwyraźniej zadowolony z kolejnej

udanej próby okazania przeciwnikowi swojej wyższości.

101 JL

Czarodziej z Grzmiącego Zamku okręcił się na pięcie tak gwałtownie, że przypalona toga owinęła się
wokół niego, po czym oddalił się szybkim krokiem i zniknął w wyjściu po drugiej stronie wielkiej sali.

Randal pozwolił sobie na głębokie westchnienie ulgi.

-

Chodźmy - powiedział do Lys. - Musimy odnaleźć innych i wydostać się stąd jak najszybciej.

-

Ale to było...

-

Wiem, dlatego właśnie musimy się spieszyć. W jakiś niepojęty sposób wracamy do minionych

wydarzeń i musimy wydostać się z zamku, nim pętla czasu zamknie się całkowicie.

background image

Puścili się biegiem przez pustą salę, by po chwili wypaść na zamkowy dziedziniec. Popołudniowe słońce
rzucało na mury długie ukośne cienie. Zwodzony most był podniesiony. Żołnierze - tuzin lub więcej - nie
zmagali się już z okutymi wrotami baszty, ale odpierali wściekłe ataki Waltera i Sir Reginalda, prących w
stronę bramy. Dwaj byli więźniowie stali tuż obok siebie w odległości zaledwie kilku stóp od olbrzymiej
drewnianej dźwigni. Jej pociągnięcie zwolniłoby zapadkę na wielkiej szpuli, na którą nawinięte były
łańcuchy podtrzymujące most. Most opadłby, jednocześnie otwierając bramę. Rycerze najwyraźniej
złożyli już wizytę w zbrojowni. Sir Reginald wziął stamtąd miecz i tarczę, a Walter znalazł sobie dwuręczny
miecz, długością niemal dorównujący jego wzrostowi. Randal był pod wrażeniem. Niewielu mężczyzn
miało tyle siły i zwinności, by sprawnie posługiwać się takim orężem. Tymczasem Walter bez wysiłku
wymachiwał nieprawdopodobnie

102

Czarodziej z Grzmiącego Zamku okręcił się na pięcie tak gwałtownie, że przypalona toga owinęła się
wokół niego, po czym oddalił się szybkim krokiem i zniknął w wyjściu po drugiej stronie wielkiej sali.

Randal pozwolił sobie na głębokie westchnienie ulgi.

-

Chodźmy - powiedział do Lys. - Musimy odnaleźć innych i wydostać się stąd jak najszybciej.

-

Ale to było...

-

Wiem, dlatego właśnie musimy się spieszyć. W jakiś niepojęty sposób wracamy do minionych

wydarzeń i musimy wydostać się z zamku, nim pętla czasu zamknie się całkowicie.

Puścili się biegiem przez pustą salę, by po chwili wypaść na zamkowy dziedziniec. Popołudniowe słońce
rzucało na mury długie ukośne cienie. Zwodzony most był podniesiony. Żołnierze - tuzin lub więcej - nie
zmagali się już z okutymi wrotami baszty, ale odpierali wściekłe ataki Waltera i Sir Reginalda, prących w
stronę bramy. Dwaj byli więźniowie stali tuż obok siebie w odległości zaledwie kilku stóp od olbrzymiej
drewnianej dźwigni. Jej pociągnięcie zwolniłoby zapadkę na wielkiej szpuli, na którą nawinięte były
łańcuchy podtrzymujące most. Most opadłby, jednocześnie otwierając bramę. Rycerze najwyraźniej
złożyli już wizytę w zbrojowni. Sir Reginald wziął stamtąd miecz i tarczę, a Walter znalazł sobie dwuręczny
miecz, długością niemal dorównujący jego wzrostowi. Randal był pod wrażeniem. Niewielu mężczyzn
miało tyle siły i zwinności, by sprawnie posługiwać się takim orężem. Tymczasem Walter bez wysiłku
wymachiwał nieprawdopodobnie

102

ciężkim ostrzem, kreśląc w powietrzu ósemki tak lekko, jakby trzymał w dłoniach wierzbową różdżkę.

Żaden z żołnierzy nie kwapił się z wejściem w zasięg śmiercionośnej klingi Waltera. W rękach
doświadczonego wojownika taki miecz z łatwością kruszył każdą zbroję. Tymczasem walczący klasycznym
stylem Sir Reginald, odwrócony do Waltera plecami, był w zdecydowanie złym stanie. Osłaniał się tarczą,
oszczędzając połamane żebra, a atak przypuszczał z rzadka, ograniczając się do parowania spadających
nań gęsto ciosów.

background image

W chwili gdy Randal i Lys przystanęli na dziedzińcu, jeden z żołnierzy naparł mocniej i odepchnął tarczę
Reginalda na bok, jednocześnie dźgając go mieczem. Na koszuli kasztelana wykwitła czerwona plama
krwi. Wypuszczona z dłoni broń z brzękiem upadła na kamienie. Ostatnim desperackim wysiłkiem rycerz
rzucił się w ciżbę żołnierzy i kurczowo uchwycił dźwigni zwalniającej most. Drewniany drąg opadł z
głośnym chrobotem; dopiero wówczas Reginald puścił go i legł na ziemi w rozlewającej się coraz szerzej
karmazyno-wej kałuży.

Randal usłyszał coraz szybszy metaliczny grzechot rozwijającego się łańcucha, a po chwili przytłumione
grzmotnięcie drewnianych belek upadających na kamienie. Bramy Grzmiącego Zamku stały otworem dla
najeźdźców. W następnej chwili rozległ się tętent kopyt oraz wysoki czysty śpiew rogu, wzywającego do
ataku. Z bramy wysypali się jeźdźcy i piechota. Na hełmach i tarczach mieli barwy najemnych oddziałów
kapitana Dreikarta.

103 jl

* A

Sir Reginald wciąż leżał na ziemi. Walter stał tuż przy nim z wzniesionym mieczem, w każdej chwili gotów
do odparcia ataku. „Muszę im pomóc, a potem odszukać lady Blanche w baszcie lub gdziekolwiek teraz
jest" - pomyślał Randal i podniósł głowę, by spojrzeć na basztę zaklętego dzwonu. Mrużąc oczy i
osłaniając je dłonią przed słońcem zdołał zauważyć, że na platformie wieży rzeczywiście ktoś jest. „Lady
Blanche...? Nie, tylko nie to!". Czarodziej przygryzł wargę ze złości. Mężczyzna z młotem powrócił i
właśnie gotował się do kolejnego uderzenia w dzwon.

Randal zdążył tylko jęknąć; dźwięk dzwonu spadł nań niczym stos kamieni. „Dosyć!" - pomyślał Randal i
wzniósł dłoń. Błyskawice trafiały w basztę już dwukrotnie. Być może osłabiły jej konstrukcję na tyle, by
następna zdołała ją powalić. Zacisnął zęby i przywołując całą siłę woli, by pokonać słabość, cisnął
magiczną błyskawicę. Biały zygzak światła uderzył w basztę, odrywając od niej spore kęsy poczerniałego
gruzu.

- To działa! - zawołał do Lys przekrzykując panujący na dziedzińcu zgiełk.

Zaczął przygotowywać się do wyczarowania kolejnej błyskawicy, ale tymczasem dzwon przemówił
ponownie. Randal omal nie stracił przytomności. Tylko skrajna desperacja pozwoliła mu na utrzymanie
kontroli nad zgromadzoną energią. Wyszeptał zaklęcie. Choć tym razem błyskawica była wyraźnie
słabsza, zdołała oderwać od muru cały kamienny blok. Na czas kilku uderzeń serca Randalowi zrobiło się
ciemno przed oczami. Jego oddech stał się ciężki i świsz-

104

czący. Czarodziej usiadł i oparł się o mur, czekając, aż minie zapaść.

-

Randy, co się stało? - spytała z niepokojem Lys.

background image

Randal z wysiłkiem pokręcił głową. Dwa razy wypuścił z płuc powietrze, nim wreszcie się odezwał.

-

Jestem wyczerpany, to wszystko - wykrztusił. -Dzwon pozbawia mnie sił.

-

Można ci jakoś pomóc?

-Nie.

Tumult na dziedzińcu przybrał na sile. Randal przetarł załzawione oczy i ujrzał, że jeźdźcy i żołnierze
przekraczający bramę nie noszą już barw wojska kapitana Dreikarta. Niektórzy mieli na sobie żółte
kaftany oddziałów Fessa, inni zapewne służyli księciu Thibaultowi. Wszyscy razem natarli na najemników
Dreikarta, którzy teraz musieli odwrócić się, by stawić czoło nowemu wrogowi. Grupki walczących
mężczyzn rozpierzchły się po całym dziedzińcu i murach. Randal nigdzie nie zdołał dostrzec Waltera.

„A dzwon wciąż wisi - pomyślał z rozpaczą - zaraz odezwie się znowu i całkiem pozbawi mnie mocy".

-

Spróbuję jeszcze raz - powiedział do Lys. - Jeśli się nie uda, będziesz musiała uciekać beze mnie.

Z wysiłkiem wstał i wystąpił dwa kroki do przodu, sięgając do najgłębszych pokładów swoich magicznych
rezerw. Zebrał resztki mocy, uwiązał ją siłą woli i wyzwolił jednym zaklęciem.

Tym razem odniósł wrażenie, że błyskawica przemocą wyrywa się z tkanki jego jestestwa. Kiedy strumień
energii przeniknął mu ciało bolesnym impulsem,

105 jl

* A

poczuł jego echo, powracające z drugiej strony dziedzińca - zupełnie jakby inny czarodziej wlał w czar
własną moc. Błyskawica uderzyła w basztę, rozrywając mur i zasypując dziedziniec deszczem kamieni.
Żołnierze odstąpili od walki i krzycząc z przerażenia, rozpierzchli się w poszukiwaniu schronienia. Randal
wstrzymał oddech.

Powoli, majestatycznie, cały szczyt baszty przechylił się, po czym runął w dół, rozsypując się w locie. Wraz
z nim spadł dzwon; z ogłuszającym hukiem wbił się w kamienne płyty, wzniecając tuman kurzu i
rozbijając się na setki spiżowych odłamków. Powietrze zadrgało od potężnego grzmotu. W następnej
chwili na dziedzińcu nie było już nic prócz sterty gruzu i milczących kawałków metalu. Ich ostre krawędzie
sterczały wśród kamieni, połyskując czerwonymi refleksami w świetle popołudniowego słońca. Chmury
pyłu pływały nad ziemią niczym dym w nagle znieruchomiałym powietrzu.

Wtórny efekt rzuconego potężnego zaklęcia uderzył w Randala z taką siłą, jakby czarodziej sam spadł z
najwyższego okna baszty. Ogarnęła go fala przenikliwego bólu. Randal zachwiał się i zatoczył do tyłu.

Wpadł prosto w ręce Lys, która troskliwie posadziła go na ziemi i wsparła ramieniem. Chciał nakazać jej,
by odszukała Waltera i uciekała, zanim sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót, ale głos odmówił mu
posłuszeństwa. Świat zawirował i zaczął zanikać w ciemnościach.

background image

Nim stracił wzrok na dobre, ujrzał dużą sowę o czerwonobrązowych piórach, która bezszelestnie

1 106

A *

sfrunęła na ziemię i usiadła tuż przed nim. Randal zacisnął oczy, by oczyścić je z łez, ale gdy znów je
otworzył, zamiast ptaka stała przed nim kobieta. To była Danna.

-

Wstań, Randal - powiedziała z troską w głosie. -Spisałeś się znakomicie, ale teraz musisz uciekać.

Odejdź. Zrobiłeś, co do ciebie należało.

Czarodziejka przyklękła na jedno kolano i dotknęła jego czoła. Randal poczuł przypływ nowych sił.

-

Co z moimi przyjaciółmi? - zapytał cicho.

-

Sam musisz zdecydować - odpowiedziała Danna, prostując się. - Opuszczenie zamku będzie

możliwe jeszcze tylko przez krótki czas. Potem będzie to trudne, nawet dla ciebie.

Kobieta w wełnianej sukni przeistoczyła się na powrót w sowę. Ptak rozpostarł skrzydła i wzbił się w
powietrze, by wkrótce zniknąć na tle pociemniałych chmur.

sfrunęła na ziemię i usiadła tuż przed nim. Randal zacisnął oczy, by oczyścić je z łez, ale gdy znów je
otworzył, zamiast ptaka stała przed nim kobieta. To była Danna.

-

Wstań, Randal - powiedziała z troską w głosie. -Spisałeś się znakomicie, ale teraz musisz uciekać.

Odejdź. Zrobiłeś, co do ciebie należało.

Czarodziejka przyklękła na jedno kolano i dotknęła jego czoła. Randal poczuł przypływ nowych sił.

-

Co z moimi przyjaciółmi? - zapytał cicho.

-

Sam musisz zdecydować - odpowiedziała Danna, prostując się. - Opuszczenie zamku będzie

możliwe jeszcze tylko przez krótki czas. Potem będzie to trudne, nawet dla ciebie.

Kobieta w wełnianej sukni przeistoczyła się na powrót w sowę. Ptak rozpostarł skrzydła i wzbił się w
powietrze, by wkrótce zniknąć na tle pociemniałych chmur.

Rozdział

Krwawe zaślubiny

Powoli i niezdarnie Randal podniósł się i stanąwszy na chwiejnych nogach rozejrzał się po dziedzińcu.
Zobaczył tylko stos kamiennych szczątków. Walki przeniosły się na mury i do pomieszczeń zamku. Szczęk
broni i bojowe okrzyki dobiegały z głównej sali, ale na samym podwórzu panował względny spokój. Obok
bramy wciąż leżał Sir Reginald. Nad powalonym rycerzem tak jak przedtem stał Walter, wciąż uważnie

background image

rozglądając się wokół, chwilowo przez nikogo nie atakowany.

-

Randy, tutaj! - krzyknął.

Randal i Lys pobiegli do bramy. Walter oparł czubek miecza na ziemi i zwiesił ręce na szerokim jelcu.
Miecz niemal dorównywał długością wzrostowi rycerza. Kiedy Walter wsparł się na nim po potyczce przy
bramie, masywna głowica sięgała mu do podbródka.

Walter wskazał głową leżącego na wznak Sir Regi-nalda.

-

Czy mógłbyś coś dla niego zrobić, Randy? Ledwie dycha.

1 108

Randal skinął głową i ukląkł na skrwawionej kamiennej płycie obok rannego. Gdy położył dłoń na jego
ramieniu, powieki rycerza powoli rozchyliły się.

-

Czarodziej? - stęknął Reginald.

-

Tak, to znowu ja - odparł Randal. - Leż spokojnie i nie ruszaj się. Spróbuję ci pomóc.

Rycerz z wysiłkiem obrócił głowę tak, by móc spojrzeć Randalowi prosto w oczy. Lewą dłonią wczepił się
w rękaw togi.

-

Nie... Moja żona... Obiecałeś...

-

Chcesz, bym powiedział jej, że zostawiłem cię tu na pewną śmierć? Leż spokojnie.

„Nie mogę uzdrowić go całkowicie, bo zmorzy go sen, a musimy jeszcze przedrzeć się przez oddziały
Fessa - pomyślał młody czarodziej i westchnął. -Powstrzymam krwawienie i zasklepię ranę. Może nie
zrobi sobie większej krzywdy, nim skończy się dzień".

Po raz drugi Randal wypowiedział zaklęcia, które powstrzymały upływ krwi z ran Sir Reginalda i dały
kasztelanowi nową energię, zaczerpniętą z zasobów czarodzieja. Tym razem uczucie osłabienia trwało
dłużej niż poprzednio, a Randal poczuł, że sińce i skaleczenia na ciele rannego bolą go> jakby razy zadano
jemu samemu.

Po skończeniu pracy Randal usiadł na ziemi, czując się niemal tak znużony jak po zniszczeniu zaklętego
dzwonu, nim pomogło mu uzdrawiające dotknięcie Danny. Sir Reginald wyglądał jeszcze gorzej. Twarz
kasztelana pod pokrywającymi ją sińcami i kurzem była bledsza niż sukno jego koszuli. Mimo to rycerz

zdołał usiąść, po czym przeszył Randala płonącym gorączką spojrzeniem.

-

Co z moją żoną, czarodzieju? Czy jest bezpieczna?

Randal spojrzał na rannego kasztelana.

background image

-

Ktoś tak cenny jak ona, Sir Reginaldzie, jest zawsze bezpieczny - powiedział ponuro. - Niestety,

nas nie szacuje się tak wysoko. Powinniśmy uciekać, póki brama jest otwarta. Potem mogę...

-

Czy chcesz mi powiedzieć, że zostawiłeś tam moją żonę?! - głos Reginalda łamał się ze

wzburzenia. Rycerz zerwał się na równe nogi. - Sądziłem, że krewniak Sir Waltera okaże się przynajmniej
wart swego słowa. Widzę jednak, że nie jesteś lepszy od tej zakap-turzonej marionetki Fessa!

Randal zignorował obelgę. Po chwili westchnął i wstał również.

-

Zróbcie, co wam radzę, i odejdźcie, póki możecie - powiedział, z trudem kryjąc narastającą

irytację. -Znajdę lady Blanche i dołączę do was najszybciej, jak będę mógł.

-

Inni mogą odejść. Ja muszę ocalić moją żonę.

-

Zatem nikt nie odejdzie, dopóki nie uratujemy damy - powiedział twardo Walter. - Randy, czy

potrafisz ją odszukać?

Randal na chwilę zamknął oczy. „Gdyby tylko Reginald nie był tak zaślepiony miłością - pomyślał z
rozpaczą - i gdyby Walter nie miał takiego bzika na punkcie swojego honoru... Ryzykowałbym wtedy tylko
własne życie". Na głos powiedział:

-

Widziałem żołnierzy niosących ją z baszty, zanim runęła. Na dziedzińcu trwały walki, więc musie-

110

li pójść do wielkiej sali... Sądzę, że tam powinniśmy jej szukać.

-

Możesz nas jakoś ukryć? - spytała Lys. - Tak na wszelki wypadek?

Randal skinął głową.

-

Stójcie przez chwilę nieruchomo - rozkazał.

Gdy wszyscy znieruchomieli, wykonał serię magicznych gestów.

-

Similitudo fallacis - wymamrotał w Zapomnianej Mowie. - Vaga et varia... Fiat!

Randal poczuł niemal nieuchwytne, acz dobrze mu znane wewnętrzne drgnienie, jakby przekręcił klucz w
wyimaginowanym zamku - to elementy czaru wskoczyły na swoje miejsca i napełniły się energią.

-

Gotowe - oznajmił. - Nie róbcie niczego, czym moglibyście przyciągnąć czyjąś uwagę. To nie jest

czar maskujący, tylko krucha iluzja. Ludzie Dreikarta będą widzieć w nas najemników, takich jak oni sami,
a żołnierze Fessa przysięgną, że nosiliśmy żółte kaftany. Jeśli jednak ktokolwiek zechce przyjrzeć się
komuś z nas uważniej, zobaczy go takim, jakim jest naprawdę. Pamiętajcie: nie zwracajcie niczyjej uwagi,
a dla wszystkich postronnych obserwatorów będziecie częścią tłumu.

-

Wszystko jasne - powiedział Walter. - Ruszajmy.

background image

Wszyscy czworo zaczęli przedzierać się przez rumowisko w stronę wielkiej sali. Jeszcze nim dotarli do
szeroko otwartych drzwi, Randala ogarnęła pewność, że czas znów popłynął inaczej, niż powinien.
Poczucie obecności potężnej magii sprawiło, że ścierpła mu skóra. Przedziwne czary zaplatały się i
rozplatały,

tworząc wokół Grzmiącego Zamku skomplikowaną sieć.

Czarodziej postanowił zatrzymać się i spenetrować zamek czarem magicznego rezonansu. Nie zdążył. W
tym momencie wraz z towarzyszami przekroczył próg wielkiej sali, by ku swemu zdumieniu natknąć się
tam na żołnierzy w żółtych kaftanach, najwyraźniej świętujących zwycięstwo. Na ścianach, przedtem
ozdobionych kolekcją broni, teraz mieniły się barwnymi plamami tuziny sztandarów. Sala, jeszcze nie tak
dawno całkowicie pusta i cicha, teraz zastawiona była długimi stołami, uginającymi się pod ciężarem
półmisków z jedzeniem i rozbrzmiewała wesołym gwarem ucztujących.

„Może to wcale nie było tak dawno temu - pomyślał Randal - kto wie? Czas stał się pokręcony i
nieprzewidywalny. Zdawałoby się, że zaledwie przed chwilą słyszałem dobiegające stąd odgłosy walki. Ile
czasu potrzeba, by usunąć martwych i zeskrobać krew z posadzki?".

Na przeciwległym końcu sali, tam gdzie wcześniej stał Gaimar, rozpalono ogień jeszcze potężniejszy niż
przedtem. Przed paleniskiem stali dwaj mężczyźni i kobieta. Jeden z mężczyzn, tęgi i brodaty, odziany był
w żółty płaszcz, podobny do tych, jakie okrywały ucztujących żołnierzy, tyle że uszyty z przedniego
jedwabiu i ozdobiony haftami, wyszywanymi złotymi i srebrnymi nićmi. Randal natychmiast uświadomił
sobie, że ma przed sobą samego lorda Fessa, przed którego jeźdźcami musiał kiedyś umykać przez pół
Breslandii, od Cingestoun do Widsegardu. Drugi

112

mężczyzna, drobny, ze złotym diademem na głowie, musiał być księciem Thibaultem, a kobieta...

-

Blanche...! - wyszeptał Sir Reginald.

W przeciwieństwie do swego opiekuna i księcia Thi-baulta lady Blanche nie była odziana w wytworne
szaty. Miała na sobie tę samą suknię, w jakiej Randal widział ją w lochach, a później w baszcie zaklętego
dzwonu. Jej jasne włosy rozplotły się i teraz zwisały w nieładzie. „Musieli przyprowadzić ją prosto z
baszty, a potem pilnować przez cały czas" - pomyślał Randal.

Lord Fess zwrócił się ku ucztującym żołnierzom. Wzniósł nad głowę trzymany w ręku kubek i potoczył
wzrokiem po zebranych.

-

Słuchajcie mnie wszyscy! - zawołał głosem nawykłym do wydawania rozkazów i zdolnym

przedrzeć się przez zgiełk najcięższej bitwy. - Słuchajcie! Zaprosiłem was tutaj, byście świadkowali przy
zaślubinach księcia Thibaulta z moją podopieczną, lady Blanche, ostatnią żyjącą potomkinią królewskiego
rodu w Breslandii. Czy wszyscy jesteście gotowi przysiąc, że związek ów został zgodnie z prawem
uświęcony poprzez złożenie oświadczeń przed świadkami?

-

Aye! - zakrzyknął tłum jednym głosem.

background image

-

Nie! - krzyknęła lady Blanche, nim umilkło ostatnie echo. - Posłuchajcie mnie wszyscy! To

wymuszone bezprawne zaślubiny i ja nie zgadzam się na nie!

Fess poczerwieniał.

-

Śmiesz mi się sprzeciwiać, zuchwała dziewko?!

-

To nie ma znaczenia - wtrącił lekceważąco książę. - Skoro jej opiekun przysięga, że się zgodziła, i

podobne przyrzeczenia składają wszyscy świadko-

114

wie i przyszły mąż... Któż słuchałby kobiety, która zmieniła zdanie już po słowie?

-

Kłamliwy psie! - wycharczała Blanche, zaciskając pięści. - Przysięgaj, co chcesz, ale i tak nie wyjdę

za ciebie. Łaskawy los sprawił, że jestem już zamężna z kimś wartym dziesięciu takich jak ty!

-

Jeśli masz na myśli tego zdrajcę kasztelana, to jesteś już wdową - Fess popisywał się

okrucieństwem i sprawiało mu to przyjemność. - Zginął na dziedzińcu, kiedy moja konnica wjechała do
zamku.

Blanche nagle pobladła i zachwiała się, jakby za chwilę miała zemdleć. Randal, wciąż przyglądający się
wydarzeniom spod drzwi wielkiej sali, usłyszał okrzyk, dobiegający zza jego ramienia.

-

Łżesz! - krzyknął Sir Reginald, odsuwając powstrzymującą go rękę Waltera. - Łżesz! - powtórzył,

wstępując między stoły, ustawione w rzędach po dwóch stronach sali.

Osłaniająca go wątła iluzja rozproszyła się, kiedy kasztelan odważnie kroczył w stronę paleniska.

-

Ja żyję i wyzywam cię, książę, na ubitą ziemię, za zmuszanie mojej żony do małżeństwa wbrew jej

woli!

„Co za głupiec. Już po nim!". Randal nie zdawał sobie sprawy, że wypowiedział tę myśl na głos, dopóki tuż
przy uchu nie usłyszał mamrotania Waltera.

-

Być może, ale niewielu z nas potrafiłoby utrzymać język za zębami w obliczu takiej zniewagi. Poza

tym książę musi odpowiedzieć na wyzwanie, albo będzie pohańbiony w obecności wszystkich tu
zebranych.

Walter nie mylił się. Dwaj żołnierze pochwycili Sir Reginalda, gdy tylko ten zakończył swoją przemowę,

ale Thibault gestem nakazał im puszczenie kasztelana wolno.

-

Nie obawiaj się - powiedział książę, zwracając się do lorda Fessa. - Nie pozostawiam takich

oskarżeń bez odpowiedzi. Ponieważ jednak jest to dzień moich zaślubin, pozwolę walczyć za mnie
jednemu z moich najlepszych wojowników.

Książę odwrócił się do tłumu żołnierzy.

background image

-

Sir Gilliamie z Hernefeld, podejdź do nas!

Człowiekiem, który na to wezwanie wyszedł zza

stołu stojącego najbliżej księcia, był młody rycerz służący wcześniej w barwach barona Ektora - ten sam,
który przywitał Waltera, wiozącego złoto do obozu. Teraz jednak nosił herb Thibaulta, jak przystało na
najlepszego wojownika księcia.

Randal osłupiał. „Sir Reginald mówił prawdę. Sir Gilliam służył Thibaultowi, a więc i Fessowi, od samego
początku. Był szpiegiem i zdrajcą w obozie barona Ektora. To on próbował zabić Waltera w Tattin-ham, a
teraz dźgnął skarbnika sztyletem. To jego widziałem, gdy cofaliśmy się w czasie, by ujrzeć przeszłość".

Sir Gilliam zgiął się w pokornym ukłonie przed księciem Thibaultem.

-

Jak mogę ci służyć, panie?

Thibault kiwnął głową w stronę Sir Reginalda, który stał między dwoma strażnikami, blady i z ponurą
determinacją na twarzy.

-

Młody rycerzyk ośmielił się wyzwać mnie na pojedynek - powiedział książę. - Walcz z nim w moim

imieniu.

4- 116

A *

Gilliam skłonił się ponownie, nie patrząc nawet na swojego przeciwnika.

-

Na śmierć, panie?

-

Na śmierć.

Thibault odwrócił się do lorda Fessa.

-

Możemy odepchnąć stoły i załatwić to zaraz, jeśli sobie życzysz.

-

Znakomity pomysł - ucieszył się Fess. - Niech twój as pójdzie po zbroję i przygotuje się. Kiedy

moja uparta podopieczna zobaczy na własne oczy, jak umiera ten głupiec - dodał, zerkając na lady
Blanche -może pojmie wreszcie, że nie powinna sprzeciwiać się mojej woli i rezygnować z tak
wyśmienitej partii.

-

Nigdy, póki żyję! - zawołała Blanche. - Oprawcy bez honoru! To waszym zdaniem ma być uczciwa

walka? Mój mąż przyszedł tu tylko z mieczem i tarczą.

Sir Gilliam uśmiechnął się lekko.

-

Nie obawiaj się, moja pani. By wyrównać nasze szanse, zaniecham zbroi w tej walce.

background image

„Tania obietnica - pomyślał Randal. - Gilliam jest zdrowy i nie wygląda na to, by walczył dzisiaj zbyt
ciężko. Tymczasem rany Reginalda są ledwie zaleczone. Nawet dłuższy spacer by go zabił.

Troje przyjaciół, stojących w cieniu w pobliżu wejścia do sali, patrzyło w milczeniu, jak żołnierze
rozstawiają stoły, czyniąc miejsce dla rozegrania pojedynku. Po minucie Sir Gilliam i Sir Reginald stanęli
naprzeciw siebie na środku wielkiej sali.

-

Zaczynajcie! - krzyknął Fess i rycerze zaczęli krążyć wokół siebie z mieczami gotowymi do ciosu.

Randal położył dłoń na ramieniu Lys.

117 J,

* a

-

Teraz wszyscy będą patrzeć na walkę - powiedział cicho. - To nasza jedyna szansa, by pomóc lady

Blanche i dopilnować, by Sir Reginald nie oddał swego życia na marne. Dopóki nie zwrócisz na siebie
niczyjej uwagi, iluzja będzie upodabniać cię do reszty tłumu... Czy zdołasz dostać się do Blanche i
wyprowadzić ją?

Tuż za Randalem Walter poruszył się nerwowo.

-

Prosisz Lys, by wzięła na siebie najtrudniejsze zadanie - wyszeptał. - Dlaczego nie jeden z nas?

Lys gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała znacząco na rycerza.

-

Bo ja jestem aktorką, a wy nie - odparła również szeptem. - Poza tym Randy musi zająć się

czarami.

Dziewczyna skinęła głową w stronę czarodzieja.

-

Jestem gotowa.

-

Więc zaczynajmy.

Na środku sali dwaj przeciwnicy wciąż krążyli na ugiętych nogach, bacznie mierząc się wzrokiem. Randal
zgadywał, że Sir Reginald stara się oszczędzać siły, a Sir Gilliam spokojnie czeka na otwarcie, ponieważ
może sobie na to pozwolić. Zebrani wokół żołnierze uważnie śledzili ruchy walczących, wymieniając się
wygłaszanymi półgłosem komentarzami i od czasu do czasu popijając Z glinianych kubków. Nikt nawet
nie spojrzał na Lys, z wolna torującą sobie drogę do miejsca, gdzie między Fessem i Thibaultem stała lady
Blanche.

„Ciekawe, kogo zobaczyliby, gdyby przypadkiem zwrócili na nią uwagę - zastanawiał się Randal. -
Zapewne jeszcze jednego sługę, a sługi traktuje się jak

118

powietrze. Sir Reginald też nie rozpoznał we mnie parobka, którego pobił tamtej nocy".

background image

Lys stała już prawie przy boku lady Blanche. Randal skupił na niej całą uwagę i kiedy wyciągnęła dłoń, by
dotknąć ramienia damy, rzucił jednocześnie dwa czary, jakie przygotował sobie wcześniej. W następnej
chwili między dwoma wielmożami stała iluzoryczna kopia lady Blanche, a Lys i prawdziwa podopieczna
Fessa - teraz ukryta pod ulotną iluzją, którą Randal wplótł między poprzednie - zaczęły wycofywać się za
plecami żołnierzy w stronę głównego wejścia do sali.

Randal odetchnął z ulgą. „Dobrze, że wszyscy są tak zafascynowani pojedynkiem. Gdyby nie to, nigdy nie
zdołalibyśmy dokonać zamiany".

Wtedy poczuł nagły skurcz, jakby rzeczywistość okręciła się wokół niego i próbowała pociągnąć za sobą
jego duszę. Potężna magia, jaka wypełniała wielką salę i obejmowała cały Grzmiący Zamek, w jednej
chwili stała się jeszcze silniejsza. „Ktoś buduje wielki czar - pomyślał Randal - i nie robi tego Danna. Czuję
w tym magię Gaimara. Jeśli nie przestanie, niebawem nie będę mógł nawet podtrzymać naszych iluzji,
nie wspominając o jakiejkolwiek pomocy dla Sir Reginalda".

-

Muszę odszukać Gaimara - szepnął do Waltera. -Szykuje coś bardzo groźnego, czuję to.

-

Zdołasz go powstrzymać?

-

Nie wiem - przyznał Randal. - Najpierw muszę go znaleźć.

Czarodziej opuścił kuzyna i jął przesuwać się nieznacznie wzdłuż ściany sali, starając się nie zwracać ni-

119

* a

czyjej uwagi. Po drodze rzucił czar magicznego rezonansu. „Gaimar jest tuż obok, więc gdzieś tu musi być
magiczne przejście". Kiedy użył magii, znalazł przejście niemal natychmiast - fragment ściany, którego w
istocie wcale nie było. Iluzja maskowała głęboką wnękę wykutą w kamiennym murze. Randal wszedł tam
i natknął się na wąskie i bardzo strome schody.

Czarodziej zatrzymał się na chwilę, po czym rozpoczął mozolną wspinaczkę. Każdy krok wymagał
niebywałego wysiłku woli, nie z powodu jakiegokolwiek magicznego oporu, ale po prostu dlatego, że
Randal był coraz bliżej konfrontacji, której śmiertelnie się bał. Z każdym kolejnym stopniem schodów
spływały nań coraz wyraźniejsze wspomnienia i obrazy: jego samego - ucznia pierwszego roku Szkoły
Czarodziejów, ledwie potrafiącego czytać i pisać w ojczystym języku, nie mającego pojęcia, co to takiego
Zapomniana Mowa, nie posiadającego nic prócz płonącej żądzy uczenia się sztuk magicznych, ale
niezdolnego do wyzwolenia mocy, jaka - wiedział o tym - tkwiła w nim od urodzenia.

Tymczasem Gaimar zawsze wszystko chwytał w lot, uczył się bez najmniejszego wysiłku, nawet nie ceniąc
sobie specjalnie własnego talentu. Teraz ten dawny kolega szkolny Randala prządł nici czarów, z jakimi
nawet doświadczony mistrz nie zawsze ważyłby się pracować - i to tylko dlatego, że jego wujowi
zachciało się bawić w koronowanie królów Bre-slandii.

„Nadworny czarodziej to potęga działająca zza tronu - pomyślał Randal, wspiąwszy się o jeszcze je-

background image

*

120

Ą 0

den stopień wyżej. - W szkole wśród uczniów mawiano, że Gaimar chciał zostać baronem, ale jego
rodzina wolała wykształcić czarodzieja. Czy tak właśnie kończy się zmuszanie kogoś do tego, czego nie
pragnie? Czy stałbym się taki jak on, gdybym nie odważył się opuścić Doun i został rycerzem, a nie
czarodziejem?".

Randal skarcił się w duchu za te myśli. Tracił tylko czas. Teraz przede wszystkim musiał odszukać
Gai-mara i przeszkodzić mu w sfinalizowaniu czaru, nim pułapka - na czymkolwiek miałaby polegać -
zatrzaś-nie się na dobre.

Jeszcze jeden stopień i Randal zatrzymał się naprzeciw zamkniętych drzwi. Czarodziej przystawił ucho do
desek, nasłuchując odgłosów dochodzących z drugiej strony. Usłyszał głos Gaimara na przemian
wznoszący się i opadający w rytmie długiego i niezwykle skomplikowanego zaklęcia.

Randal mocniej przycisnął ucho do drzwi i zmarszczył brwi, starając się dosłyszeć treść słów, a nie tylko
ich brzmienie. Koncentracja przychodziła mu z trudem; wokół kłębiły się i wirowały magiczne prądy,
poruszane słowami zaklęcia i splatające się w subtelną i wyrafinowaną strukturę czaru. Słowa... Nagle
Randal poczuł, że włosy stają mu na głowie. „Gaimar próbuje odbudować basztę. Chce znów zawiesić w
niej dzwon i odnowić czary chroniące zamek. Ale jak...? Na słońce i wszystkie gwiazdy! On każe całej
rzeczywistości powrócić do poprzedniego stanu!".

- Nie! - krzyknął z przerażeniem. - Nie!

Nie tracąc ani chwili, wymierzył magiczny cios w drzwi, wybijając je z zawiasów. Przed sobą ujrzał pra-

121 jl

cownię Gaimara z dużymi oknami, w które wprawiono szklane szyby, i mnóstwem półek, uginających się
od ksiąg oprawnych w nowiuteńką błyszczącą skórę. Świece zatknięte w srebrne świeczniki znaczyły
cztery ćwiartki magicznego kręgu, w którego centrum stał Gaimar. Ręce czarodzieja były wzniesione w
górę, jak przy magicznej inwokacji. Wszędzie wokół i nad kręgiem jarzyły się magiczne zimne płomienie,
rzucające na postać Gaimara nienaturalne pląsające cienie.

Rosnące napięcie czaru sprawiało Randalowi niemal fizyczny ból. Nie bacząc na niebezpieczeństwo,
młody czarodziej rzucił się w stronę magicznego kręgu, pragnąc tylko przerwać skażoną zarozumiałością,
nie przemyślaną do końca magiczną operację, nim osiągnie ona swój punkt kulminacyjny. Za późno.

-

Fiat et finis! - zawołał triumfalnie Gaimar dokładnie w momencie, gdy wyciągnięta ręka Randala

dotknęła granicy magicznego kręgu. Krąg rozjarzył się na chwilę błękitnym światłem i zgasł, ale czar
Gaimara zdążył uzyskać moc sprawczą.

background image

Gaimar śmiał się z Randala tak samo, jak śmiał się wiele razy w czasach ich wspólnej nauki.

-

I jak się teraz czujesz, Randy? Dzwon, który zniszczyłeś, jest znowu cały i tym razem nie uda ci się

uciec tak łatwo!

Randal stał bez ruchu, uwięziony między bojaźnią przed czarem, rzuconym przez Gaimara na Grzmiący
Zamek, a strachem przed czekającym go starciem. Nagle z ciemnego wylotu schodów dał się słyszeć głos,
osobliwie znajomy, z wyraźnym akcentem z okolic Doun.

JL 122

A>

- m

-

Randal! - zawołał przybysz. - Randal, chodź tutaj!

Randal obejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Kiedy

odwrócił głowę z powrotem, Gaimara nie było już w pracowni. „Znów użył tego swojego medalionu
-uświadomił sobie czarodziej - pojawia się i znika, kiedy tylko chce".

-

Randal, wyjdź do mnie!

Znowu ten głos. Randal podszedł do wyważonych drzwi i wyjrzał przez próg. Na schodach panował mrok i
postać, która wspinała się ku niemu stopień po stopniu, wyglądała jak ruchomy cień. Udało mu się
dostrzec jedynie tyle, że jest to ktoś jego wzrostu i postury, ubrany w starą czarną togę wędrownego
czarodzieja. Naciągnięty na głowę kaptur skutecznie skrywał rysy twarzy. Nieznajomy wyciągnął rękę. Na
otwartej dłoni coś metalicznie połyskiwało.

-

Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział drugi czarodziej. - Weź to.

Randal wyciągnął dłoń, ale zatrzymał ją z palcami wiszącymi tuż nad niedużym krążkiem metalu.

-

Co to jest? - spytał podejrzliwie.

-

Medalion Gaimara. Zabierze cię do portalu, którym wydostaniesz się z zamku. Teraz to jedyna

droga ucieczki.

Randal ujął medalion za cienki rzemyk i przysunął do oczu.

-

Kim jesteś? - zapytał, podnosząc wzrok, ale nieznajomy zbiegał już po schodach i Randal ujrzał

tylko skrawek powiewającej za nim togi.

Wtem gdzieś na zewnątrz rozległ się grzmot. Randal zacisnął dłoń na medalionie i przypadłszy do

123

background image

* a

jednego z okien pracowni, jednym pchnięciem otworzył je na oścież. Zburzona wcześniej baszta teraz
stała nietknięta, a dzwon znów wisiał na swoim miejscu. Nagle dzwon przemówił, nie tak donośnie jak
zwykle, ale wystarczająco głośno, by Randal poczuł rozchodzące się w powietrzu fale strasznej magii.
Czarodziejowi pociemniało w oczach: spiżowy głos wysysał zeń moc. W tejże chwili z drugiej strony
dziedzińca wystrzeliła błyskawica, która z hukiem uderzyła w basztę, odrywając od niej wielki kamienny
blok. Randal przez dłuższy czas nie mógł otrząsnąć się z efektów działania magii zaklętego dzwonu. Gdy
doszedł do siebie, dotarło doń poczucie obecności drugiego czarodzieja, najwyraźniej gromadzącego
magiczną energię, by sporządzić z niej kolejny piorun. Nieznany sojusznik również osłabł i było oczywiste,
że niewiele wskóra z pozostałą mu resztką mocy. Randal przygryzł wargę. „Skoro błyskawica powaliła
basztę przedtem, dokona tego i teraz" - pomyślał z determinacją i zbierając całą dostępną w tej chwili
moc, uniósł rękę. „Połączymy siły i obalimy basztę podwójnym ciosem". Wypowiedział zaklęcie i wlał całą
zebraną moc w błyskawicę rzuconą przez drugiego czarodzieja. Raz jeszcze baszta przechyliła się, by z
donośnym hukiem runąć na dziedziniec.

„To ja byłem tam na dziedzińcu - zrozumiał Randal - byłem tam, a jednocześnie tutaj, w pracowni. Kiedy
Gaimar sprawił, że wszystko w zamku, nawet czas, wróciło do stanu z przeszłości, umożliwił mi
znalezienie się w dwóch miejscach naraz. Gdyby

124

w ten sposób moja moc nie została podwojona, nigdy nie obaliłbym baszty".

W zaciśniętej bezwiednie dłoni poczuł ostre krawędzie medalionu: to wyrwało go z odrętwienia.
Pośpiesznie przełożył przez głowę rzemienną pętlę, a brązowy krążek ukrył pod koszulą. Następnie puścił
się biegiem po schodach, bojąc się myśleć, na co się natknie na dole. „Muszę wydostać nas wszystkich z
zamku, dopóki istnieje droga ucieczki. Danna powiedziała, że mam mało czasu... ale jak mało?".

Rozdział

pojedynek

Na dole schodów Randal zatrzymał się, wzmocnił iluzję, by dzięki niej niepostrzeżenie przejść przez
zatłoczoną salę, po czym śmiało wystąpił przez iluzoryczną ścianę. Pojedynek między Sir Gilliamem a Sir
Reginaldem wciąż trwał. Czarodziej usłyszał walkę, jeszcze zanim ją ujrzał: metaliczne zgrzytanie
stalowych kling, zderzających się ze sobą i ześlizgujących po okutych tarczach, nieregularny rytm ciężkich
stąpnięć i wreszcie falujące pomruki tłumu widzów. Nagle żołnierze rozstąpili się i Randal dostrzegł
walczących. Obaj - Gilliam w szykownych odświętnych szatach i Reginald w zszarganej, niegdyś białej
koszuli - krwawili z licznych skaleczeń i drobnych ran, jakich uniknęliby, gdyby mieli na sobie pancerze.

background image

Jednak podczas gdy Sir Gilliam wydawał się świeży i pełen energii, Sir Reginald słabł z minuty na minutę.
Poruszał się wolniej niż przeciwnik, starając się chronić poraniony bok. „To świeża krew - pomyślał
Randal, patrząc na czerwone plamy na koszuli kasztelana. - Rana, jaką zadano mu przy bramie, znów się
otworzyła".

126

Sir Gilliam zamachnął się i znad głowy wyprowadził potężne cięcie, które w przypadku trafienia z
pewnością byłoby śmiertelne. Randal wstrzymał oddech, oczekując najgorszego, ale tarcza Reginalda
uniosła się w porę i miecz ześliznął się po niej. Wśród tłumu widzów rozległy się tłumione okrzyki
podziwu.

Randal nie dał się zwieść ani na moment. Żołnierze Fessa mogli doceniać szermierczy kunszt Reginalda,
ale to jeszcze nic nie znaczyło. Gdyby kasztelan upadł, nikt z zebranych w wielkiej sali nie przyszedłby mu
z pomocą - a prędzej czy później kasztelan musiał upaść. Fechtował się równie dobrze jak Sir Gilliam, albo
prawie tak dobrze, ale był mocno osłabiony i z coraz większym trudem przychodziło mu parowanie
ataków.

„Ja też nie mogę mu pomóc. Jeśli to zrobię, zwrócę na siebie uwagę i stracę jedyną szansę wydostania
nas stąd" - pomyślał Randal.

Na środku wielkiej sali Sir Gilliam nacierał coraz energiczniej. Na Reginalda spadały serie ciosów w coraz
bardziej skomplikowanych sekwencjach. Kasztelan parował cięcia tarczą, ale za każdym razem jego
reakcja była odrobinę wolniejsza. Wreszcie stało się to, co od początku było nieuniknione: klinga spadła
tam, gdzie nie zdążyła dotrzeć tarcza, i zagłębiła się w udzie Reginalda. Kasztelan runął na ziemię, obficie
brocząc krwią. Mimo wszystko nawet nie krzyknął, a tylko wzniósł przed sobą miecz, by osłonić się przed
następnym ciosem.

Gilliam wzniósł miecz nad głową i uderzył. Klinga ze świstem zatoczyła szeroki łuk, ale zamiast dosięg-

127

* a

nąć swej ofiary, zatrzymała się na ostrzu długiego dwuręcznego miecza, który w ostatniej chwili zagrodził
jej drogę. To Walter wystąpił spośród żołnierzy, by wtrącić się do nierównej walki i uchronić Reginal-da
przed niechybną śmiercią.

Z zapadłej nagle ciszy zagrzmiał znajomy głos.

- Cóż to, atakujesz rannego i to leżącego na ziemi? Wierzę zatem, że potrafiłbyś wymierzyć także
zdradziecki cios w plecy.

„Walter, idioto!" - pomyślał z rozpaczą Randal, patrząc, jak krucha iluzja rozpływa się pod spojrzeniami
tuzinów żołnierzy. Jego kuzyn stał teraz przed Fes-sem i Thibaultem w swojej naturalnej postaci. „I jak ja
teraz nas stąd wyciągnę?".

background image

Randal zastanawiał się przez chwilę, czy nie pomóc Walterowi magią, ale zaraz potrząsnął głową. „To
zniszczyłoby iluzję, a poza tym zaraz sprowadziłoby tutaj Gaimara. Pozostaje mi ufać, że Walter wie, co
robi, i zająć się uprowadzeniem Sir Reginalda".

Randal bał się o swego kuzyna. Walter był otoczony przez wrogów i stanął do walki z rycerzem, którego
umiejętności dorównywały jego własnym. Co gorsza, nie miał zbroi, a nawet gdyby pokonał Gilliama,
musiałby walczyć z następnym przeciwnikiem, a potem z kolejnymi, dopóki nie powaliłoby go zmęczenie.

„Będą potykać się z nim jeden na jednego i nazwą to uczciwą walką - pomyślał Randal z goryczą - a potem
będą opowiadać, jak to jeden z ich zgrai sam pokonał bohatera".

Na środku wielkiej sali, kilka stóp od leżącego na skrwawionej posadzce Sir Reginalda, dwaj rycerze krą-

-128

żyli wokół siebie, uważnie obserwując ruchy przeciwnika. Walter trzymał miecz pod takim kątem, że
prawie pięciostopowa klinga celowała prosto w twarz Gilliama.

-

No dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby. -Sprawdźmy, czy potrafisz pokonać mnie, mierząc

się ze mną twarzą w twarz.

Gilliam skrzywił się nad krawędzią tarczy.

-

Powinienem był zabić cię przy pierwszej okazji.

-

Już raz próbowałeś i nie udało ci się, choć stałem plecami do ciebie.

-

Czy to moja wina, że nie umarłeś? - Gilliam wzruszył ramionami. - Po prostu zbyt uparcie

trzymałeś się życia, a potem wmieszał się w to ten twój kuzynek. Dziś nadszedł wreszcie twój czas.

-

Zatem zabij mnie, jeśli starczy ci siły i zręczności. Pokaż, ileś wart.

Randal zmusił się, by nie patrzeć na pojedynek, i potoczył wzrokiem po tłoczących się pod ścianami
żołnierzach. Nikt nie chciał znaleźć się zbyt blisko walczących - ryzyko dostania się w zasięg ciosu było
zbyt duże - ale wszystkie co do jednej pary oczu śledziły gotujących się do starcia rycerzy. Kilku mężczyzn
wspięło się nawet na ławy i stołki, by zapewnić sobie lepszy widok. „Dla nich pojedynek jest niczym walka
kogutów albo szczucie niedźwiedzia - uświadomił sobie Randal. - Założę się, że to najlepsza uczta
weselna, w jakiej kiedykolwiek brali udział. Nikt nie patrzy na Reginalda. Jeśli mam mu pomóc, to muszę
to zrobić teraz".

Wciąż okryty ulotną iluzją, upodabniającą go do otaczającego tłumu, młody czarodziej zaczął dyskret-

129

* a

nie przesuwać się do przodu. Nikt nie zwracał nań uwagi, kiedy krok po kroku przeciskał się przez ciżbę,

background image

by wreszcie stanąć nad powalonym rycerzem. Szybki rzut oka upewnił go, że Sir Reginald wciąż żyje, choć
ledwie oddycha. „Muszę go stąd wydostać. To nie będzie łatwe" - pomyślał Randal.

W tym samym momencie Sir Gilliam przypuścił atak. Postąpił krok naprzód i zatoczywszy mieczem
szeroki krąg, ciął z góry prosto w głowę przeciwnika. Rozpędzona stal mignęła w powietrzu srebrzystym
refleksem. Walter zauważył ruch bardzo wcześnie i spokojnie zasłonił się swoją długą klingą. Nawet nie
mrugnął, kiedy ostrze Gilliama odbiło się od niej z głośnym wibrującym brzęknięciem.

Walter niepostrzeżenie przemienił obronę w atak i kończąc ruch, którym zasłonił się przed ciosem,
wyprowadził poziome cięcie w prawy bok Gilliama. Monstrualny miecz ze świstem przeciął powietrze, by
z impetem odbić się od krawędzi tarczy: Gilliam zasłonił się w ostatnim momencie. Z kilkudziesięciu piersi
wydarło się potężne „och!" - niewiele brakowało, a pojedynek zakończyłby się, nim się na dobre
rozpoczął.

Rycerze walczyli dalej. Mimo iż Gilliam już na samym początku dał popis refleksu i siły, Walter fechto-wał
się z taką samą spokojną i skupioną miną, jaką Randal pamiętał ze wspólnych ćwiczeń na dziedzińcu
zamku Doun. Jego ciężki miecz tańczył w powietrzu z niezrównaną lekkością i gracją. Dla kontrastu, twarz
Sir Gilliama zastygła w osobliwym grymasie, zupełnie jakby rycerz przypomniał sobie coś niesłychanie za-

130

bawnego. Jednak on również poruszał się ze swego rodzaju złowrogim wdziękiem.

Zebrani w wielkiej sali widzowie, również eksperci jeśli chodzi o walkę na miecze, całkowicie oddali się
obserwacji pojedynku. Niektórzy wiwatowali po wyjątkowo efektownych wymianach ciosów; inni
dopingowali rycerzy stukając w stoły kubkami i trzonkami noży. Żołnierze nie skąpili walczącym dobrych
rad. Nawet Fess i Thibault podeszli bliżej, zafascynowani pięknym stylem potyczki, pozostawiając przy
palenisku fałszywą lady Blanche - zjawa wciąż trwała bez ruchu tam, gdzie postawił ją Randal.

Wszyscy byli tak pochłonięci widowiskiem, że nikt nie zwracał już uwagi na nieruchome ciało
poprzedniego przeciwnika Sir Gilliama. Wyczekawszy odpowiedniej chwili, Randal pomógł rannemu
wstać, pozostawiając na jego miejscu miraż leżącego kasztelana. Jednocześnie rozciągnął iluzję, pod jaką
był ukryty, tak by objęła także prawdziwego Sir Reginalda. Splatanie i podtrzymywanie tak złożonej sieci
czarów było skomplikowanym i delikatnym zadaniem: Randal nie mógł pozwolić, by iluzoryczna Blanche
zniknęła lub choćby na chwilę straciła realistyczny wygląd. Tym razem jednak magia bez oporów poddała
się jego woli. „Jak to dobrze, że książę Pedy kocha teatr - pomyślał, wsuwając rękę pod ramię
półprzytomnego Reginalda. - Gdybym u niego nie przeszedł ostrej szkoły w dziedzinie magii iluzji i
maskowania, nigdy bym tego nie dokonał".

Wykorzystując czar lewitacji do podtrzymania na wpół bezwładnego rycerza, czarodziej zaczął wycofy-

131

wać się w stronę drzwi prowadzących na dziedziniec. Nikt nie próbował go zatrzymać, kiedy z wolna
przedzierał się przez tłum żołnierzy; wszyscy byli całkowicie pochłonięci rozgrywającym się przed nimi

background image

pojedynkiem.

Dotarłszy do progu sali, Randal wyjrzał na zewnątrz. Dziedziniec był pusty, wypełniony dziwną, tłumiącą
echo ciszą. Nad zamkiem górowała nietknięta baszta zaklętego dzwonu. Słońce jeszcze nie zaszło -
zastygło w bezruchu tam, gdzie było, gdy Gaimar rzucił swój czar.

Randal wyprowadził Reginalda na zewnątrz. Gdy rozejrzał się wokół, z przerażeniem stwierdził, że
dziedziniec nie jest jednak całkowicie wyludniony: na stopniach tuż obok drzwi stała Lys i lady Blanche.

-

Co wy tu jeszcze robicie? - spytał napastliwie. -Sądziłem, że okażecie choć tyle rozsądku, by

wynieść się stąd czym prędzej.

-

I zostawić cię tu samego? Nic z tego - odparła Lys.

Pieśniarka zamilkła na chwilę, po czym ruchem głowy wskazała Sir Reginalda.

-

Poza tym lady Blanche nie odeszłaby bez męża.

Randal odwrócił się, by spojrzeć do wnętrza wielkiej sali. Z miejsca, w którym stał, mógł swobodnie
śledzić przebieg toczącej się tam walki. Jego kuzyn nacierał bezlitośnie i wkrótce zepchnął przeciwnika w
pobliże paleniska, gdzie Fess i Thibault pilnowali niematerialnej podobizny lady Blanche. Nagle Gilliam
wyprowadził błyskawiczne cięcie w chwilowo odsłonięty bok Waltera. Walter odskoczył do tyłu, prze-

je 132

A *

puszczając przed sobą rozpędzone ostrze i spuścił swój wielki miecz na głowę Gilliama, nim ten zdążył
odzyskać równowagę po ciosie. Tłum żołnierzy zawył z zachwytu.

Za późno. Gilliam dostrzegł niebezpieczeństwo i w ostatniej chwili zdążył wznieść tarczę nad głową. Ciężki
miecz Waltera spadł na sam jej środek, przełamując drewniany krąg na pół. Rozległ się głośny trzask;
połówki tarczy złożyły się, łamiąc uwięzione w skórzanych pasach przedramię.

Krzycząc z bólu, Sir Gilliam zatoczył się do tyłu. Rycerz pobladł jak chusta; jego lewa ręka zwisała
bezwładnie, grzechocząc szczątkami rozszczepionej tarczy.

Walter tymczasem wciąż trzymał gardę, z długą klingą wznoszącą się groźnie w stronę twarzy
przeciwnika.

-

Masz złamaną rękę - powiedział spokojnie. -Proś o litość.

Przez sekundę Gilliam stał nieruchomo. Potem twarz najlepszego wojownika Thibaulta wykrzywił grymas
wściekłości.

-

Nigdy! - wrzasnął i rzucił się naprzód w desperackiej szarży.

Gilliam był szybki, ale Walter jeszcze szybszy. Czubek wielkiego miecza zatoczył łuk, delikatnie muskając

background image

podłogę, przemknął pod klingą przeciwnika, po czym poderwał się do góry, by ze straszliwą siłą wbić się
w bok rycerza księcia. Impet ciosu na chwilę oderwał Gilliama od podłogi. Na koniec tej samej płynnej
sekwencji ruchów Walter wyszarpnął klingę z ciała rycerza. Sir Gilliam padł bez życia na posadzkę.

133

* a

Długi miecz zlany był krwią od czubka po jelec. Krew rozlewała się też wokół stóp Waltera, płynąc
strumieniem ze straszliwej rany w boku martwego Sir Gilliama. Przez karmazynową kałużę Walter rzucił
Thibaultowi lodowate spojrzenie.

-

Masz jeszcze jakichś mistrzów? - spytał beznamiętnie. - Znasz mnie, jak sądzę. Jestem Sir Walter z

Doun. W Tattinham zdobyłem na tobie okup, który do dziś nie został spłacony.

W wielkiej sali zapanowała cisza. „Nikt nie odważy się nawet drgnąć - pomyślał Randal. - Boją się Waltera
i jego miecza. Trzeba by sześciu tęgich zabijaków, by go powalić, a pięciu z nich przypłaciłoby to życiem".

Książę Thibault przez dłuższy czas w milczeniu mierzył rycerza wzrokiem. Wreszcie skinął głową.

-

Pamiętam cię i przyznaję, że winienem ci okup za pokonanie mnie w Tattinham. Spłacam go

teraz: darowuję ci życie. Możesz wyjść bezpiecznie z tej sali, bylebyś pozostawił mnie i moją narzeczoną
w spokoju.

Walter uśmiechnął się nieznacznie.

-

Tę, którą masz u boku, możesz sobie zatrzymać - powiedział po chwili. - Niechże się wam

szczęści. Zegnajcie.

Powoli, krok po kroku, Walter zaczął wycofywać się tyłem z wielkiej sali. Żołnierze w milczeniu
odprowadzali go wzrokiem. Gdy tylko znalazł się za progiem, na dany przez Randala znak Lys i Blanche
zatrzasnęły podwójne drzwi. Walter opuścił skrwawiony miecz i spojrzał na grupkę zebraną na
schodkach.

- Wy tutaj?

134

-

Czekamy tylko na ciebie - odparł Randal z uśmiechem. - Co tak długo?

-

Niedokończone sprawy.

Rycerz zerknął na basztę zaklętego dzwonu, górującą nad murami zamku.

-

"Wydawało mi się, że widziałem, jak ta wieża wali się w gruzy - powiedział, wyraźnie zaskoczony.

- Randy, jesteś czarodziejem. Co tu się właściwie dzieje?

-

Gaimar rzucił czar, który wymknął mu się spod kontroli. Teraz już nic nie możemy na to poradzić.

background image

Musimy uciekać przez boczną bramę, zanim magia tak silnie zmiesza się z rzeczywistością, że już nikt nie
zdoła się stąd wydostać.

-

Rozumiem... chyba - powiedział "Walter. - Tak czy owak, ruszajmy.

Grupka ruszyła przez dziedziniec, a potem przez lochy tak szybko, jak tylko pozwalał na to opłakany stan
Sir Reginalda. Nikt nie próbował ich zatrzymać. Cały zamek wydawał się ogarnięty tym samym
nienaturalnym bezruchem, jaki panował na dziedzińcu. Po kilku minutach dotarli do bocznej bramy;
"Walter wyjął z haków ciężki skobel, po czym naparł na wrota ramieniem.

Podwoje ustąpiły, odsłaniając widok na... pustkę. Ziemia i niebo zniknęły. Zewnętrzne mury zamku
spowijała mgła, pozbawiona barwy, a zarazem mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy - skłębiony,
mrożący krew w żyłach opar.

-

Hej, heej! - zawołał "Walter w przestrzeń.

Nie było echa. Mgła nie była ani ciepła, ani zimna, ani jasna, ani ciemna, nie była nawet mgłą. Randal za-

135 i

uważył, że patrząc w nią, nie może skupić wzroku w jednym punkcie. Bardzo powoli Walter zamknął
drzwi z powrotem i znacząco spojrzał na czarodzieja.

-

Mój kuzynie - powiedział - ufam ci całym sercem, ale według mnie za tymi drzwiami powinny być

skały i drzewa. Aha, i jeszcze niebo. Czy to, co przed chwilą widziałem, ma jakiś związek z dziwnymi
wydarzeniami, jakie dziś miały miejsce?

-Jakimi wydarzeniami? - spytał zaciekawiony Randal.

-

Ano na przykład widziałem dziś samego siebie, stojącego przed drzwiami wielkiej sali właśnie

wtedy, gdy z Sir Reginaldem walczyliśmy obok bramy zamku. Pomyślałem, że to jakaś iluzja, albo że się
pomyliłem, ale później, gdy wyszedłem z wielkiej sali, zobaczyłem siebie, walczącego przy bramie - głos
Waltera aż drżał z emocji. - Teraz, kuzynie, skoro otworzyliśmy te drzwi i zobaczyliśmy, co jest po drugiej
stronie, pytam cię: co się dzieje z Grzmiącym Zamkiem?

-

Ja też widziałam dziwne rzeczy - wtrąciła lady Blanche. - Na przykład wieża: runęła, a potem

znów stanęła, jakby nic się nie stało. Widziałam też, jak to samo wydarzenie powtarzało się wiele razy i
jak...

-

To Gaimar - przerwał jej Randal. - Chciał uratować dzwon i przywrócić jego magię, ale nie udało

mu się. Dokonał jedynie tego, że w Grzmiącym Zamku wszystko wciąż powtarza się od nowa. Zamek
wypadł z naszego czasu... co oznacza, że zwykłymi drzwiami nie da się stąd wyjść.

Oczy lady Blanche rozszerzyły się ze strachu.

-

Jesteśmy uwięzieni na zawsze?

background image

136

-

Nie wiem. - Randal wzruszył ramionami, a po namyśle dodał: - Jest jeszcze jedno wyjście. Lys,

lady Blanche, podtrzymajcie Sir Reginalda między sobą. Teraz złapcie się wszyscy za ręce. Chciałbym
czegoś spróbować.

Spojrzeli na siebie niepewnie, ale posłusznie spełnili polecenie. Randal ujął Lys za rękę, a prawą dłoń
zacisnął na medalionie Gaimara. Następnie wypowiedział zaklęcie przeniesienia.

Przez krótką chwilę czuł zawrót głowy, po czym wokół zapadła nieprzenikniona ciemność.

-

Nie obawiajcie się - powiedział, nim ktokolwiek zdążył coś rzec. - Chyba wiem, gdzie jesteśmy.

Natychmiast wyczarował zimny płomień. W jego błękitnym blasku ujrzał nieduże sześcienne
pomieszczenie, wykute w surowej skale. W gładkiej podłodze wyryty był krąg, a wokół niego seria
magicznych symboli. W jednej ze ścian widniały proste drewniane drzwi, również pokryte magicznymi
znakami, wyciętymi dłutem w deskach. Wewnątrz kręgu stało sześć okutych skrzyń, zaopatrzonych w
ciężkie żelazne kłódki. Były to te same skrzynie, które Walter i Randal eskortowali w drodze z Pedy.

-

Gdzie jesteśmy? - spytała Lys.

-

W komnacie, w której Gaimar ma swój portal -powiedział Randal. - Magiczne przejście jest

wbudowane w fundamenty zamku i prowadzi za mury. To dzięki niemu Gaimar mógł ukraść złoto. Można
się tu dostać jedynie mając ten medalion. Znaki wyryte na drzwiach sprawiają, że można je otworzyć
tylko od wewnątrz.

137

-

To po co w ogóle drzwi? - spytał zaintrygowany Walter.

-

Bo nawet czarodziej potrzebuje czasem tylnego wyjścia - odparł Randal. - Stańcie wszyscy razem

ze mną wewnątrz kręgu. Wracamy do domu.

Grupa skupiła się wokół czarodzieja, stojącego w samym centrum kręgu. Gdy wszystko było gotowe,
Randal wypowiedział zaklęcie otwierające portal.

Nic.

Randal opuścił dłoń. „Jesteśmy zgubieni. Medalion nie działa... Ale nieznajomy powiedział, że to jedyna
droga wyjścia. Co zrobiłem źle? - Nagle potrząsnął głową i zaśmiał się pod nosem. - Głupiec ze mnie, ot
co. Od początku wiedziałem, że w zamku są tylko dwaj tarnsberscy czarodzieje: Gaimar i ja. Medalion
dostałem od samego siebie, co oznacza, że muszę go sobie wręczyć, albo krąg zdarzeń nie będzie
kompletny. Jeśli go sobie nie dam, nigdy nie będę go miał".

Randal wystąpił z kręgu.

-

W czym problem, Randy? - spytał Walter.

background image

-

W medalionie. Jeszcze go sobie nie dałem.

Rycerz zmierzył kuzyna uważnym spojrzeniem.

-

Co ty pleciesz? To nie ma sensu.

-

Właśnie że ma - Randal zaczynał się niecierpliwić. - Medalion dostałem od wędrownego

czarodzieja, ale jedyni czarodzieje w całym zamku to ja i Gaimar. Pętla czasu wciąż płata nam figle. Jeśli
nie ofiaruję sobie medalionu, część mnie zostanie uwięziona w zamku na zawsze.

-

Niech ci będzie - powiedział Walter po chwili namysłu. - Powiedz tylko, co mam robić.

138

-

Przytrzymaj drzwi. Jeśli się zamkną, nie dostanę się tu z powrotem.

Drzwi otworzyły się na długi rozświetlony pochodniami korytarz. Randal pobiegł nim, nie oglądając się za
siebie. Wiedział, że musi się spieszyć. Korytarz kończył się schodami, wijącymi się spiralnie ku górze. Nie
bacząc na zmęczenie, czarodziej puścił się pędem, przesadzając po kilka stopni naraz. Dotarłszy do
szczytu schodów, zanurkował w niskim przejściu i stanął na zamkowym dziedzińcu.

Panowała tu wciąż ta sama osobliwa martwota. Randal nie mógł oprzeć się wrażeniu, że cisza jest jeszcze
głębsza niż ostatnio, a bezruch bardziej nieruchomy. Niebo zachowało swój popołudniowy błękit, ale
wydawało się płaskie i pozbawione głębi; wisiało nad Grzmiącym Zamkiem niczym malowany klosz.

Randal spojrzał w górę. Tak, baszta zaklętego dzwonu wciąż stała, podpierając lakierowany nieboskłon.
„Czar zadziałał w sposób, jakiego Gaimar nie przewidział - pomyślał czarodziej. - Wszystko w Grzmiącym
Zamku jest teraz takie jak przedtem i zawsze będzie takie samo. Czas zawirował, a teraz zatrzymuje się w
miejscu".

-

A więc wróciłeś, by zmierzyć się ze mną.

Randal odwrócił się. Na schodkach przed wejściem

do wielkiej sali stał Gaimar.

-

Dziwię się, że starczyło ci odwagi, by to zrobić -powiedział czarodziej z Grzmiącego Zamku i cisnął

w Randala kulę ognia.

Celność Gaimara poprawiła się od czasu jego starcia z Randalem w tarnsberskiej Szkole Czarodziejów:

140

tym razem kula trafiła. Ale od tamtej pory Randal również stale doskonalił swoje umiejętności i pogłębiał
zasoby mocy. Ponadto ostatnie lata spędził nie w przytulnej pracowni, lecz na szlaku, gdzie przed
niebezpieczeństwami chronił go tylko własny spryt i magia. Z szybkością wytrenowaną w długiej praktyce
Randal wyczarował magiczną tarczę. Płonąca kula rozbiła się o nią, zasypując dziedziniec miliardami

background image

syczących iskier.

Randal nie tracił czasu, by nacieszyć się wyrazem zaskoczenia na twarzy przeciwnika. Nim sczezły ostatnie
resztki kuli ognia, wyczarował zimny płomień, wzmocnił go i przemieniwszy w oślepiającą eksplozję
światła, cisnął w Gaimara wraz z hukiem gromu.

Gaimar cofnął się o krok, ale ulewa blasku i huku nie odwróciła jego uwagi od walki. W następnej chwili
wykrzyczał słowa mocy; szorstkie sylaby odbijały się od zamkowych murów niczym kawałki metalu
rzucane na kamienie.

Wilk - albo też coś podobnego do wilka, choć znacznie większego, ze ślepiami jarzącymi się niczym dwie
płonące żagwie - pojawiło się na dziedzińcu między dwoma czarodziejami. Stworzenie zawarczało,
obnażając długie żółte kły. Sierść między masywnymi łopatkami zjeżyła się, a długi pysk obrócił ku
Randalowi.

Rozdział

Po walce

Randal powoli cofał się, przez cały czas gorączkowo myśląc. „To może być zwyczajna iluzja - żaden
prawdziwy wilk nie wygląda i nie zachowuje się tak jak ten - ale Gaimar nie jest na tyle subtelny, by
sporządzić tak wyrafinowaną iluzję. Zatem cokolwiek to jest, jest prawdziwe, a skoro jest prawdziwe,
reaguje na iluzje".

Randal otoczył wilkopodobne stworzenie iluzją stalowej klatki. Zwierzę parsknęło i zaczęło biegać tam i z
powrotem wewnątrz niematerialnych granic swojego więzienia. Gaimar wyrzucił z siebie zaklęcie
rozproszenia i stworzenie zniknęło.

„Stworzenie wilka wymagało energii - pomyślał Randal - podtrzymanie jego istnienia również, tak samo
jak wysłanie go z powrotem do jego świata. Czyżby Gaimar nie wiedział, że korzystając bez umiaru ze
swoich zasobów, wkrótce je wyczerpie?".

Czarodziej z Grzmiącego Zamku wyśpiewywał następne zaklęcia. Z jego rozczapierzonych dłoni pomknęły
w stronę przeciwnika strumienie tęczowego światła. Randal przywołał do siebie moc i na

142

drodze wielobarwnych promieni postawił srebrne zwierciadło.

Tęczowe smugi wystrzeliły na wszystkie strony, zalewając dziedziniec bajkowym blaskiem. Jeden z
odbitych od lustra promieni pomknął wprost na Gaimara. Światło musnęło jego rękę. Czarodziej krzyknął
i złapał się za ramię. Spomiędzy palców popłynęła czerwona strużka.

Widok własnej krwi rozwścieczył Gaimara. Czarodziej z grzmiącego zamku zaczął wyczarowywać jeden
magiczny cios za drugim i ciskać je z całą siłą, jaka mu pozostała. Przed niektórymi Randal zdołał się

background image

uchylić, inne musiał wybijać z toru lotu, ale deszcz magicznych ciosów wciąż nie ustawał.

„W ten sposób szybko opadnie z sił - pomyślał Randal, kiedy kolejna porcja magicznej energii skruszyła
kamienną płytę, na której stał przed chwilą. -Ten cios nie był tak silny jak poprzednie" - zauważył.

Gaimar chyba poczuł, że słabnie, bo nagle opuścił dłoń i cofnął się o krok. Randal wyczuwał wirujące
wokół magiczne prądy - to czarodziej z Grzmiącego Zamku sięgał do najgłębszych rezerw swojej mocy, by
wlać ją całą w jedno ostateczne uderzenie.

„Wciąż ma dość siły, by mnie zabić" - pomyślał Randal i nim jego przeciwnik zdążył wypowiedzieć
zaklęcie, rzucił czar magicznego rezonansu: ten sam prosty czar, jakiego używał do penetrowania okolic
w poszukiwaniu czarodziejów i magicznych obiektów. Tym razem jednak ognisko czaru umiejscowił tam,
gdzie stał jego adwersarz, tak by Gaimar poczuł własną moc natychmiast, gdy ją wyzwoli.

143

Potężny potok energii natrafił na czar rezonansu, odbił się i zasilił sam siebie, by dać jeszcze silniejsze
echo. Gaimar wlewał powracającą energię we własny czar, wzmacniając go coraz bardziej. Randal czuł, że
struktura czaru rozciąga się, rozsadzana od wewnątrz nadmiarem czystej mocy. Sam musiał sięgnąć do
swych najgłębszych rezerw. Najwyższym wysiłkiem woli podtrzymywał działanie rezonansu. Wreszcie
konstrukcja czaru Gaimara nie wytrzymała wewnętrznego naporu; strumień mocy rozsadził pęta woli i
wrócił do czarodzieja, nie powstrzymywany już żadnymi barierami.

Gaimar wrzasnął przeraźliwie i runął na ziemię. Mijały sekundy, ale nie poruszył się już ani nie wydał z
siebie głosu. Randal zawahał się, po czym podszedł do swej ofiary, leżącej twarzą w dół na płytach
dziedzińca i pochylił się, by dotknąć jej szyi. „Nie chciałem go zabić, tylko powstrzymać" - ubolewał w
duchu. Na szczęście jego obawy okazały się bezpodstawne. Pod palcami Randal czuł wyraźne pulsowanie
tętnicy. Gaimar był tylko nieprzytomny. Czarodziej z Grzmiącego Zamku padł rażony zwielokrotnionym
echem swojej własnej mocy.

Randal odwrócił Gaimara na plecy. Tak jak się spodziewał, na szyi szkolnego kolegi wisiał medalion z
brązu. Niewiele myśląc zabrał go i pobiegł przez dziedziniec.

„Mam nadzieję, że dalej wydarzenia potoczą się tak, jak je pamiętam" - pomyślał, przestępując próg
wielkiej sali. Już wcześniej naciągnął na głowę kaptur, by ukryć swoją twarz, i po raz kolejny sporządził ilu-

144

zję, czyniącą go częścią tłumu. Okazało się jednak, że ostrożność ta nie była konieczna. Pod ścianami sali
wciąż tłoczyli się żołnierze, całkowicie pochłonięci obserwowaniem pojedynku. W utworzonym na środku
podłogi kole Sir Gilliam i Sir Reginald krążyli wokół siebie ze wzniesionymi mieczami, rzucając sobie
nawzajem złowrogie spojrzenia. „Jak dotąd pętla czasu działa tak, jak się spodziewałem. Przeniosła mnie
do chwili, w której dostałem medalion" - pomyślał Randal, przeciskając się przez tłum. Nikt go nie
zatrzymywał i czarodziej bez kłopotów dotarł do ukrytego przejścia w ścianie. Po chwili wspinał się już po
wąskich schodach, wiodących do pracowni Gaimara.

background image

-

Randal! - zawołał. - Randal, chodź tutaj.

Nikt nie odpowiedział. Randal pokonał jeszcze kilka stopni.

-

Randal, wyjdź do mnie!

Po drugim wezwaniu w drzwiach pracowni pojawił się młodzieniec w todze wędrownego czarodzieja.
Randal podszedł bliżej, wyciągając doń rękę z medalionem.

-

Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział zadowolony. - Weź to.

-

Co to jest? - spytał podejrzliwie drugi Randal.

-

Medalion Gaimara. Zabierze cię do portalu, którym wydostaniesz się z zamku. Teraz to jedyna

droga ucieczki.

Czas naglił. Gdy tylko sobowtór Randala uniósł medalion, by mu się przyjrzeć, pierwszy Randal okręcił się
na pięcie i spiesznie zbiegł po schodach. Najszybciej, jak mógł, przedarł się przez tłum w wielkiej

sali i nie zważając już na nic, pognał przez dziedziniec, a potem do lochów, mając nadzieję, że znajdzie
Waltera i pozostałych tam, gdzie ich opuścił. „Żeby tylko nie było za późno - powtarzał sobie w duchu.
-Inaczej zostaniemy w tym zamku na zawsze razem z Gaimarem i Sir Gilliamem".

Nareszcie ujrzał Waltera stojącego przy drzwiach i przytrzymującego je nogą. Miecz rycerza wznosił się
groźnie, gotowy do zadania ciosu.

- To ja! - zawołał Randal, dobiegając do komnaty. - Zamknij! - sapnął, gdy wpadł już do środka, pociągając
za sobą kuzyna. - Szybko, wszyscy do kręgu!

Pozostali pośpiesznie zgromadzili się wokół niego: Walter z mieczem w dłoni, Lys i lady Blanche
podtrzymujące słaniającego się na nogach Sir Reginalda. Randal odczekał chwilę, dając sobie czas na
złapanie oddechu i zebranie sił. Nie pamiętał już, ile zaklęć wypowiedział od momentu swego przybycia
do obozu barona. Potem wyrzekł słowa otwierające magiczny portal, coś błysnęło... i nagle wszyscy
znaleźli się na trawiastej równinie. Randala owionął chłód nocy. Na niebie migotały gwiazdy, a ciemności
rozpraszała jedynie blada księżycowa poświata. Obok piątki uciekinierów stało sześć okutych żelazem
skrzyń, ustawionych w półkole.

Lys i Blanche ostrożnie ułożyły Reginalda na trawie. Randal ukląkł przy rannym rycerzu i głęboko
westchnął, opuszczając głowę na piersi. Znużenie wreszcie go dopadło. „Muszę zająć się nim jak
najszybciej - pomyślał Randal. - Trzymają go przy życiu tylko czary, jakie rzuciłem dziś po południu. Ich
działanie wkrótce się skończy".

Ale miody czarodziej byl śmiertelnie zmęczony. Przedłużająca się ucieczka z Grzmiącego Zamku
całkowicie odarła go z sił. Powieki miał niczym z ołowiu. Jego umysł i wola protestowały przeciw
narzuceniu na nie ciężaru skomplikowanych czarów uzdrawiających.

„Jak najszybciej - pomyślał - jak najszybciej... ale najpierw muszę chwilę odpocząć".

background image

-

Randy... - mruknęła Lys, tuż nad jego ramieniem. - Randy, popatrz na zamek.

Randal z wysiłkiem uniósł głowę. „Co znowu? Czy nie dość już dzisiaj zrobiłem?" - pomyślał z niechęcią.
Otworzył oczy i potoczył wzrokiem po równinie. Tylko namioty i ogniska oddziałów barona Ektora
świadczyły o tym, że miało tu miejsce oblężenie twierdzy. Na skalnej skarpie, na której wznosił się
niegdyś Grzmiący Zamek, teraz nie było nic. Nad pustym wzgórzem krążyła sowa, o połyskujących w
świetle księżyca piórach.

-

Danna... - stęknął Randal, nagle zdjęty przerażeniem. - Wiedziałem, że przygotowuje jakieś czary

poza murami zamku, ale nie miałem pojęcia, że będzie to coś tak potężnego.

-

Co ona właściwie zrobiła? - wyszeptała równie przestraszona Lys.

-

Nie wiem dokładnie - odrzekł Randal. - To nie jest magia, jakiej uczą w tarnsberskiej szkole.

Dopóki Gaimar nie ściągnął jej do zamku, nie mogła niczego zrobić. Teraz zrobiła.

Sowa podleciała bliżej i sfrunęła na dół, przybierając ludzką postać w chwili, gdy dotknęła ziemi. Przed
Randalem stanęła Danna. Wyglądała dokładnie tak jak

wtedy, gdy widział ją po raz pierwszy: ani młoda, ani stara kobieta o rudobrązowych włosach,
błyszczących w świetle księżyca.

-

Już po wszystkim - powiedziała z uśmiechem. -Z całego serca dziękuję ci za pomoc. Oblężenie

skończyło się, a mój lud jest bezpieczny.

Randal potrząsnął głową.

-

Twój lud może i jest bezpieczny, ale Sir Reginald umiera od ran, jakie mu zadano, gdy pomagał

nam wydostać się z zamku. Nie wiem, czy znajdę w sobie dość siły, by mu pomóc.

Danna spojrzała na bladego Sir Reginalda, leżącego bez ruchu na ziemi niczym powalony nagrobny posąg.

-

Pójdź do mego domu - powiedziała wreszcie -i weź ze sobą swoich towarzyszy. Czeka tam na

ciebie twój stary przyjaciel. Ten człowiek - wskazała na Reginalda - znajdzie u nas pomoc, jakiej
potrzebuje.

Randal skinął głową bez słowa, po czym wstał i podążył za Danną w stronę lasu. Za nim poszła Lys i
Blanche, oraz Walter, niosący swój miecz i Sir Reginalda. Na pozostawione w trawie złoto nikt nawet nie
spojrzał.

Zagłębiwszy się w las na ledwie kilkanaście stóp, natrafili na strumień, przerzuconą przezeń drewnianą
kładkę i stojącą po drugiej stronie kamienną chatkę. Tym razem okna rozjaśniał jaskrawy blask. Danna
otworzyła drzwi i skinęła na innych, by weszli za nią.

Randal przestąpił próg, po czym zatrzymał się nagle, nie wiedząc, czy przemęczony umysł nie spłatał mu
przypadkiem jakiegoś figla. Na krześle tuż przy kominku, grzejąc ręce jak znużony podróżą wędrowiec,
sie-

background image

i 148

A *

dział Madoc Obieżyświat - mistrz, który przed laty pokazał małemu Randalowi cuda prawdziwej magii.
Upływ czasu nie zmienił czarodzieja. Madoc wciąż ubierał się na modłę plemion z dalekiej północy; miał
na sobie taką samą jak zawsze spłowiałą żółtą koszulę i kilt z szarej wełny. Tylko w krótko przyciętej
brązowej brodzie błyskało srebrem więcej siwych włosów.

-

Witaj, Randal - powiedział mag swoim głębokim głosem z wyraźnym północnym akcentem. -

Przebyłeś długą drogę od dnia, kiedy opuściłeś Doun.

Minęła dłuższa chwila, nim Randal odzyskał mowę.

-

Mistrz Madoc! Tak się cieszę, że cię widzę!

Młody czarodziej wskazał gestem Reginalda, którego Walter troskliwie ułożył na stole. Twarz rannego
była biała jak śnieg i pokryta kropelkami potu.

-

Proszę, pomóż mu, mistrzu. Jest bliski śmierci, a ja nie mam już sił, by go uzdrowić.

-

Mogę dać ci siłę - odparł Madoc - ale uzdrawianie nigdy nie było moją specjalnością. Sam musisz

rzucić właściwe czary.

Randal poczuł się tak, jakby porządek świata zmienił się nagle bez ostrzeżenia. „Madoc jest mistrzem, a ja
zaledwie wędrownym czarodziejem. Czy to możliwe, bym posiadł wiedzę, jakiej on nie ma?".

Ale Madoc był czarodziejem i na pewno powiedział prawdę. Randal skrzyżował ręce na piersi.

-

Musimy się spieszyć. Wcześniej nie mieliśmy czasu na prawdziwe uzdrawianie, a teraz może już

być za późno.

Dwaj czarodzieje zajęli miejsca przy przeciwległych końcach stołu, na którym leżał Sir Reginald.

149

* a

Randal zamknął oczy, oczyścił umysł i zaczął recytować uzdrawiające zaklęcia. Komponował czary, a
Ma-doc stabilizował je i użyczał im swojej mocy. Młody czarodziej skupił się najpierw na zasklepieniu
rany zadanej przez Sir Gilliama w pojedynku. Kiedy noga przestała krwawić, zajął się spajaniem
skruszonych żeber i pozrywanych ścięgien. Następnie wyleczył wszystkie drobne rany i sińce, jakie
pokrywały całe ciało rycerza. Madoc towarzyszył mu przez cały czas, dostarczając energię tam, gdzie jej
brakło, wspierając Randala i kontrolując czary, aby nie wymknęły się spod kontroli.

Nareszcie zadanie zostało wykonane. Randal opadł ciężko na jedyne krzesło. Mimo pomocy Madoca
proces uzdrawiania zajął mu więcej czasu niż kiedykolwiek dotąd. Ogarnęło go przemożne znużenie, zbyt

background image

wielkie, by chciało mu się szukać legowiska. Świat zasnuł się mgłą; Randal położył głowę na stole i zasnął
tam, gdzie siedział.

Następnego ranka obudził się w pustej izbie zmarznięty i obolały. W nocy ktoś ułożył go na posłaniu przy
oknie. Czarodziej wygramolił się z niego, wstał i przeciągnął się. Kątem oka uchwycił jakieś poruszenie w
pobliżu drzwi. Odwrócił się i ujrzał, że jednak nie jest sam. Tuż za progiem stał Sir Reginald. Twarz rycerza
wciąż była blada, ale jego mina wyrażała silne postanowienie. Musiał czekać tu już od dłuższego czasu.

Reginald chrząknął, by oczyścić gardło.

- Nim odejdziesz, chciałbym zamienić z tobą słowo, mistrzu Randalu.

150

-

Nigdzie się jeszcze nie wybieram - odparł Randal. - Poza tym jestem tylko wędrownym

czarodziejem, a nie mistrzem.

-

Tak czy owak, jesteś czarodziejem. Pragnę podziękować ci za uratowanie życia.

Rycerz spojrzał w bok, jakby czymś zawstydzony.

-

Jest jeszcze jedna sprawa - podjął po krótkiej pauzie. - Kiedy leżałem w celi, czekając na śmierć,

rozmyślałem o moim życiu i wszystkich uczynkach, którymi splamiłem swój honor. Potem w
ciemnościach usłyszałem twój głos i przypomniało mi się pewne wydarzenie... pewien parobek, którego
pobiłem dla zabawy, tylko by rozładować zły humor.

Reginald przerwał, przełknął ślinę i powoli odwrócił głowę, by spojrzeć Randalowi prosto w oczy.

-

Czy pamiętasz noc, o której mówię?

-

Tak, Sir Reginaldzie - powiedział cicho Randal. -Pamiętam ją.

Sir Reginald ukląkł przed młodym czarodziejem.

-

Zatem błagam cię o wybaczenie.

Gest wprawił Randala w najwyższe zakłopotanie. Czarodziej poczuł, że się czerwieni.

-

Wybaczyłem ci już dawno temu - wybąkał, uświadamiając sobie jednocześnie, że mówi szczerą

prawdę. - Proszę... proszę, wstań.

Sir Reginald potrząsnął głową.

-

Musi istnieć sposób, bym mógł odwdzięczyć się za ocalenie mi życia. Żądaj, czego chcesz.

„Nie uspokoi się, dopóki nie zlecę mu jakiegoś zadania - uświadomił sobie Randal. - A ja nie jestem po-

151

background image

tężnym magiem, by jednym słowem posyłać rycerzy w świat w moich sprawach".

-

Przykro mi - powiedział wreszcie - ale na razie nie przychodzi mi do głowy nic, czego mógłbym

potrzebować... poza śniadaniem, jeśli to możliwe.

-

Jest na zewnątrz - rzekł Sir Reginald, wstając. -Nie budziliśmy cię, bo prosił o to ten drugi

czarodziej. Powiedział, że musisz wypocząć.

Rycerz wyprowadził Randala na polanę przed chatką Danny. Wszyscy pozostali rozsiedli się pod drzewem
wokół białego obrusa, rozłożonego na trawie i zastawionego mnóstwem frykasów. Lys i lady Blanche
zrobiły miejsce między sobą i Randal wraz z Reginaldem przysiedli się do grupy.

Przeżycia poprzedniego dnia przyprawiły Randala o ssący głód, tym bardziej że jego ostatnim posiłkiem
był kawałek chleba, jakim dwa wieczory temu ugościła go Danna. Czarodziej przez dłuższą chwilę jadł w
milczeniu, przysłuchując się rozmowom. Walter, co wynikało z jego słów, zdążył już udać się do obozu
barona w poszukiwaniu kogoś, kto zająłby się odzyskanym złotem. Znalazł tam najemników Dreikarta, a
przynajmniej ich większość, ucztujących w najlepsze przy swoich namiotach.

-

Wygląda na to - mówił rycerz z wyrazem zdumienia na twarzy - że w zgiełku bitwy przy bramie

zamku wszyscy nagle usłyszeli dźwięk rogu, wzywający do odwrotu. Jednak ani Dreikart, ani baron nie
przypominają sobie, by wydawali taki rozkaz.

Madoc zachichotał.

-

Skoro słyszeli róg, to ktoś musiał dać sygnał.

152

-

Tak... ktoś musiał - mruknął Randal, uśmiechając się do siebie. Dobrze pamiętał, że Madoc był

niezrównany w magii świateł i dźwięków. - To ty zrobiłeś, prawda?

Mistrz skinął głową i uśmiechnął się.

-

"Większość z nich to dobrzy ludzie. W każdym razie nie gorsi niż inni, parający się wojaczką za

pieniądze. Nie zasługiwali na uwięzienie w zamku.

-

Właśnie... co się stało z zamkiem? - spytała Lys.

-

Dwie rzeczy naraz - powiedziała Danna. - To, co ja z nim zrobiłam, kiedy przestał go chronić

dzwon, i to, co zrobił Gaimar, próbując odzyskać basztę i dzwon.

Twarz czarodziejki przybrała nagle surowy i poważny wyraz.

-

Dobro mojego ludu wymagało, by zamek zniknął. Zatem sprawiłam, że zniknął. Tymczasem

czarodziej lorda Fessa pragnął, by wszystko powróciło do takiego stanu, w jakim było, zanim zaklęty
dzwon stracił swą moc. I tak się stało. Grzmiący Zamek i wszyscy, którzy w nim pozostali, opuścili nasz
świat, by na zawsze utknąć w miejscu, gdzie czas nie może ich dosięgnąć.

background image

Walter potrząsnął głową.

-

To ciężka kara - westchnął, po czym spojrzał na Dannę i dodał: - Gaimar, Fess i Thibault byli

łotrami, zgoda. Sir Gilliam udawał przyjaciela, ale okazał się zdrajcą i skrytobójcą... Ale co z żołnierzami
Fessa?

Lady Blanche gwałtownie odwróciła głowę, posyłając rycerzowi gniewne spojrzenie.

-

Nie mieli skrupułów, by ucztować na moim wymuszonym ślubie. Co więcej, mieli czelność

przysiąc,

153 i

że zaślubiny odbyły się zgodnie z prawem i moją wolą, a kiedy mój mąż wykrwawiał się na podłodze,
żaden z nich nie podszedł, by mu pomóc. Nie uronię nad nimi łzy. Sir Walterze, to co się stało, dobrze się
stało. Takie jest moje zdanie.

Randal spojrzał na Blanche znad kromki chleba, którą bawił się od pewnego czasu.

,

-

Ale nawet Fess i Thibault mieli rację co do jednego - powiedział powoli. - Breslandii potrzebny

jest król, który zaprowadziłby porządek i jedno prawo dla wszystkich. Skoro jesteś ostatnia z
królewskiego rodu, lady Blanche, może zaczniesz rościć sobie prawo do korony.

Blanche zaprotestowała, ale Madoc uciszył ją gestem.

-

To nie będzie konieczne - rzekł z uśmiechem. -Jest ktoś, kto ma większe prawo do korony niż lady

Blanche. Nadszedł już czas, by Breslandia dowiedziała się o tym.

Mistrz przerwał, by odstawić kubek z jabłecznikiem.

-

Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię -podjął po chwili. - Dawno, dawno temu żył sobie

Wielki Król Breslandii. Miał on jedyną córkę i bardzo wielu wrogów. Gdy spostrzegł, że wrogowie
zastawili nań pułapkę, z jakiej nie zdoła już uciec, poprosił o pomoc jednego ze swych przyjaciół. Moje dni
są policzone - powiedział do przyjaciela, który zrządzeniem losu był czarodziejem - ale jeśli mnie kochasz,
ukryj moją córkę tam, gdzie nikt jej nie znajdzie. Czarodziej kochał króla, więc zabrał jego córkę do
jedynego miejsca, gdzie była naprawdę bezpieczna...

154

-

Do Tarnsbergu? - wtrącił się Randal.

Madoc potrząsnął głową.

-

Nie. Nawet w Tarnsbergu ludzie wciąż walczą o władzę i ziemskie przywileje. Przyjaciel Wielkiego

Króla zabrał małą księżniczkę do Krainy Elfów, gdzie, jak stanowią tamtejsze prawa, pozostanie ona
dotąd, dopóki ktoś się po nią nie zjawi.

background image

Zapadła cisza. Randal milczał przez długą minutę, wspominając inną historię, jaką Madoc opowiedział mu
przed laty.

-

Poznałeś Wielkiego Króla, kiedy był jeszcze księciem i strażnikiem północnych marchii -

powiedział wreszcie, zwracając się do mistrza. - Byłeś wtedy wędrownym czarodziejem. Czyżbyś był także
owym magiem, który ocalił księżniczkę?

Madoc posmutniał.

-

Zrobiłem co w mojej mocy, by pomóc przyjacielowi - powiedział, spuszczając wzrok, - ale już

wtedy wiedziałem, że to za mało. Pod opieką króla elfów księżniczka nie musiała obawiać się tych, którzy
odebrali życie jej ojcu. Musiałem jednak zostawić ją tam, a kiedy śmiertelnik opuści Krainę Elfów z
własnej woli, nie może już tam powrócić. Nigdy.

-

Więc jak chcesz sprawić, by zasiadła na tronie Breslandii? - spytała Lys. - Skoro nie możesz tam

wrócić...

Randal zamyślił się. „Madoc nie może wrócić, ale królowa Breslandii jest w Krainie Elfów i ktoś musi
sprowadzić ją tutaj". Nagle zadrżał pod naporem wspomnień, wyłaniających się jedno po drugim z
mroków niepamięci. „Kiedy byłem jeszcze uczniem w Tarnsber-

15!

gu, przyśniło mi się, że moja magia przywraca życie na jałowej pustyni; w Widsegardzie duch mistrza
Laerga powiedział mi, że czeka mnie ważne zadanie; a zaledwie trzy noce temu śniłem o porzuconej
koronie... koronie, którą muszę zwrócić prawowitemu właścicielowi, albo pustynia na zawsze pozostanie
jałowa".

Czarodziej wziął głęboki wdech i zwrócił się do Sir Reginalda.

-

Kilkanaście minut temu pytałeś mnie, jak możesz mi się odwdzięczyć. Wydaje mi się, że jest coś,

co mógłbyś dla mnie zrobić.

-

Wyraź życzenie, a będzie spełnione - przyrzekł rycerz.

-

Wywieź lady Blanche z Breslandii - zażądał Randal. - Jedźcie na południe, do Pedy. Tam nie

sięgają macki żądnych władzy wielmożów w rodzaju barona Ektora. W teatrze księcia Vespiana odszukasz
aktora imieniem Vincente; cieszy się zaufaniem księcia i pomoże wam w imię naszej przyjaźni.

Randal spojrzał na Madoca.

-

Nie możesz sprowadzić córki Wielkiego Króla z Krainy Elfów - powiedział do mistrza - ale ktoś

musi to zrobić. Pokaż mi drogę, a pójdę tam za ciebie.

-

Znakomicie, chłopcze - rzekł Madoc, uśmiechając się szeroko. - Nie przeczę, że przybyłem tu po

to, by cię o to poprosić. Jednak droga do Krainy Elfów może być niebezpieczna dla kogoś, kto udaje się
tam wbrew własnej woli. Fakt, że zaoferowałeś swoją pomoc nieproszony, to dla nas dobra wróżba.

background image

Lys i Walter porozumieli się wzrokiem, a potem oboje spojrzeli na Madoca. Lys odezwała się pierwsza.

156

A*

-

Nie musi iść tam sam, prawda? - spytała z nadzieją w głosie. - Słyszałam zbyt wiele historii o tym,

co może spotkać wędrowców w takich miejscach.

-

Ja również - wtrącił Walter.

-

Czy oferujecie mu swoje towarzystwo dobrowolnie? - zapytał Madoc. - Większość z tego, co

słyszeliście o Krainie Elfów, to bajki, ale jedno jest prawdą: każdy, kto się tam dostanie, wychodzi
odmieniony.

-

Być może - powiedział Walter. Randal spostrzegł, że twarz jego kuzyna tężeje, przybierając

znajomy, pełen uporu wyraz. - Czarodziej imieniem Bal-pesh powiedział nam kiedyś, że nasze losy są
nierozerwalnie związane ze sobą. Jeśli on idzie, my idziemy z nim.

-

Walter, Lys, nie musicie tego robić - powiedział wbrew sobie Randal.

-

Właśnie, że muszę - odparł rycerz. - Tu chodzi o dobro królestwa... Jeśli mogę uczynić cokolwiek,

by ci pomóc, honor każe mi spróbować.

Lys skinęła głową.

-

On ma rację, Randy. Pamiętasz, co mówiłam ci w Pedzie? Mówiłam o nie dośpiewanej do końca

pieśni; o tym, że w Breslandii czeka na mnie nie dokończone zadanie. Sądzę, że ta wyprawa jest tym, po
co tu wróciłam.

Randal musiał na chwilę opuścić głowę, by ukryć łzy.

-

Nie zasługuję na taką przyjaźń... - wyjąkał. -Lys, Walter, to dla mnie zaszczyt. Skoro jesteście

zdecydowani towarzyszyć mi w tej drodze, z radością przyjmę waszą pomoc.

157

-

Nie musi iść tam sam, prawda? - spytała z nadzieją w głosie. - Słyszałam zbyt wiele historii o tym,

co może spotkać wędrowców w takich miejscach.

-

Ja również - wtrącił Walter.

-

Czy oferujecie mu swoje towarzystwo dobrowolnie? - zapytał Madoc. - Większość z tego, co

słyszeliście o Krainie Elfów, to bajki, ale jedno jest prawdą: każdy, kto się tam dostanie, wychodzi
odmieniony.

-

Być może - powiedział Walter. Randal spostrzegł, że twarz jego kuzyna tężeje, przybierając

znajomy, pełen uporu wyraz. - Czarodziej imieniem Bal-pesh powiedział nam kiedyś, że nasze losy są

background image

nierozerwalnie związane ze sobą. Jeśli on idzie, my idziemy z nim.

-

Walter, Lys, nie musicie tego robić - powiedział wbrew sobie Randal.

-

Właśnie, że muszę - odparł rycerz. - Tu chodzi o dobro królestwa... Jeśli mogę uczynić cokolwiek,

by ci pomóc, honor każe mi spróbować.

Lys skinęła głową.

-

On ma rację, Randy. Pamiętasz, co mówiłam ci w Pedzie? Mówiłam o nie dośpiewanej do końca

pieśni; o tym, że w Breslandii czeka na mnie nie dokończone zadanie. Sądzę, że ta wyprawa jest tym, po
co tu wróciłam.

Randal musiał na chwilę opuścić głowę, by ukryć łzy.

-

Nie zasługuję na taką przyjaźń... - wyjąkał. -Lys, Walter, to dla mnie zaszczyt. Skoro jesteście

zdecydowani towarzyszyć mi w tej drodze, z radością przyjmę waszą pomoc.

Mistrz Madoc spojrzał na trójkę przyjaciół z uroczystą miną.

- Zatem niech tak będzie - powiedział. - Czarodzieju, rycerzu, pieśniarko... Kraina Elfów czeka.

Przeczytaj następny tom fascynującej serii Krąg Magii

KRÓLEWSKA CÓRKA

Debry Doyle i Jamesa D. macdonalda

Od kiedy Randal pamiętał, Breslandia była królestwem bez króla. Księżniczka Diamante, prawowita
dziedziczka tronu, została ukryta w Krainie Elfów, skąd nie może wrócić do swojego świata, dopóki nie
zostaną przełamane chroniące ją czary.

Randal, Lys i Walter przystępują do swojej najważniejszej misji: muszą sprowadzić księżniczkę z Krainy
Elfów i oddać jej tron Breslandii. Przedostanie się do magicznego świata nie jest łatwe nawet dla
czarodzieja. Tymczasem w Breslandii na Randala i jego przyjaciół czyhają jeszcze większe
niebezpieczeństwa. Lord Hugo de la Corre ogłosił się Wielkim Królem. Jeśli nie zostanie powstrzymany
przed letnim przesileniem, w królestwie zapanuje chaos.

background image


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 01 Szkoła czarodziejów
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 06 Królewska córka
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 04 Spisek w pałacu
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 02 Tajemnica wieży
Doyle Debra, MacDonald James D Krąg Magii 03 Magiczny posążek
Doyle Debra & MacDonald James Szkoła czarodziejów
White James Szpital kosmiczny 05 Sektor dwunasty
James Axler Outlander 05 Parallax Red
White James Szpital Kosmiczny 05 Sektor Dwunasty
White James Szpital kosmiczny 05 Sektor dwunasty (www cuwroclaw blogspot com)
James White SG 05 Sector General
James Fenimore Cooper 05 Preria
Morgan Rice Krag czarnoksieznika 05 Blask chwaly
05 Goszczyński Zamek kaniowski
Powitalny krąg konspekt przedszkole nr2 # 05 2013
Forgotten Realms The Harpers 05 The Ring of Winter # James Lowder
05 White James Sektor dwunasty
James White Szpital kosmiczny 05 Sektor dwunasty

więcej podobnych podstron