MORGANRICE
BLASKCHWAŁY
Księga5cykluKRĘGUCZARNOKSIĘŻNIKA
Przekład:SandraWilk
KsiążkizcykluKRĄGCZARNOKSIĘŻNIKA
Księga1–WyprawaBohaterów
Księga2–MarszWładców
Księga3–LosSmoków
Księga4–ZewHonoru
Księga5–BlaskChwały
Księga6–SzarżaWalecznych
Księga7–RytuałMieczy
Księga8–OfiaraBroni
Księga9–NieboZaklęć
Księga10–MorzeTarcz
Księga11–ŻelazneRządy
Księga12–KrainaOgnia
Księga13–RządyKrólowych
Księga14–PrzysięgaBraci
Księga15–SenŚmiertelników
Księga16–PotyczkiRycerzy
Księga17–ŚmiertelnaBitwa
Każdysweżycieceni,leczjedynie
Najwięksihonornadżyciewynoszą.
-WilliamShakespeare
TrojlusiKresyda
ROZDZIAŁPIERWSZY
Andronicuszdumąprzemierzałnaswymwierzchowcuulicekrólewskiego
miasta McClouda, otoczony z obu stron setkami swych generałów. Ciągnął za
sobą swą najcenniejszą zdobycz: króla McClouda. Jego owłosione, tłuste
cielsko, odarte ze zbroi, półnagie, było skrępowane sznurami i przywiązane do
tylnejczęścisiodłaAndronicusadługąliną,któraoplatałanadgarstkiMcClouda.
Andronicusjechałpowoli,napawającsięswoimzwycięstwem.Przeciągał
McClouda po ulicach, po pyle i drobnych kamieniach, wzniecając przy tym
obłok kurzu. Ludzie McClouda zbiegali się i przypatrywali w osłupieniu.
AndronicussłyszałkrzykiMcClouda,skręcającegosięzbólu,kiedywlókłgopo
ulicach jego miasta, i szeroko się uśmiechał. Twarze ludzi McClouda
wykrzywiałstrach.Otoichpoprzednikrólstałsięnajniższymniewolnikiem.Był
tojedenznajświetniejszychdniwżyciuAndronicusa.
Zdumiałagołatwość,zjakąprzyszłomuzdobycietegomiasta.Jakgdyby
ludzie McClouda stracili ducha do walki jeszcze przed atakiem. Żołnierze
Andronicusa pokonali ich w okamgnieniu. Tysiące jego wojowników uderzyły,
zmiotłykilkużołnierzy,którzyodważylisięstawićopór,ijakbłyskawicawlały
siędomiasta.Najwyraźniejzdalisobiesprawęztego,żeobronaniemasensu.
Złożyli broń, zakładając, że jeśli się poddadzą, Andronicus weźmie ich w
niewolę.
Nie znali jednak wielkiego Andronicusa. Gardził poddającymi się. Nie
brałjeńców,azłożeniebronitylkoułatwiłomusprawę.
Ulice miasta McClouda spływały krwią – ludzie Andronicusa
przeczesywali każdą uliczkę, każdy zakątek i masakrowali wszystkich
mężczyzn, których spotkali na swej drodze. Kobiety i dzieci brał na
niewolników,jakzawsze.Domyplądrowano,jedenpodrugim.
Andronicus przemierzał teraz powoli ulice, oceniając ogrom swojego
triumfu. Jego oczom ukazał się widok ciał zabitych, piętrzące się łupy,
zniszczone domostwa. Odwrócił się i skinął na jednego ze swych generałów,
którynatychmiastuniósłwysokopochodnię,dającznakswoimludziom,isetki
żołnierzy rozpierzchły się po mieście, podpalając kryte strzechą dachy. Dokoła
płomienie wystrzeliły w górę, próbując sięgnąć nieba, i Andronicus poczuł
bijącyodnichżar.
-NIE!–krzyknąłMcCloud,szarpiącsięztyłunaziemi.
Andronicus rozpromienił się w uśmiechu i ponaglił konia, zmierzając ku
szczególnie okazałemu głazowi. Usłyszał za sobą łoskot, na dźwięk którego
ogarnęłogoszczególnezadowolenie.Wiedział,żetociałoMcCloudauderzyłoo
kamień.
Andronicusaniezwykleradowałwidokpłonącegomiasta.Podobniejakw
przypadku każdej mieściny, którą podbił i przyłączył do swego Imperium,
najpierw zrówna je z ziemią, a później wzniesie na nowo – ze swoimi ludźmi,
swoimi generałami, swoim własnym Imperium. Zawsze tak postępował. Nie
chciał widzieć ani śladu po tym, co stare. Budował nowy świat. Świat
Andronicusa.
Krąg, nienaruszalny Krąg, który wymykał się wszystkim jego przodkom,
należałterazdoniego.Trudnobyłomutopojąć.Oddychałgłęboko,rozmyślając
o swej potędze. Wkrótce przekroczy Pogórze i podbije także drugą połowę
Kręgu. A wtedy na całym świecie nie będzie już takiego miejsca, które nie
należałobydoniego.
Andronicus zbliżył się do posągu McClouda, który górował nad placem
miasta, i zatrzymał się przed nim. Wznosił się niczym świątynia, wysoki na
pięćdziesiąt stóp, marmurowy. Ukazywał McClouda w postaci, której
Andronicus nie rozpoznawał – młodego, sprawnego, muskularnego, który z
dumą dzierżył miecz. Pomnik był skrajnym egocentryzmem. Za to Andronicus
gopodziwiał.Jakaśjegocząstkachciałazabraćtenpomnikzesobąiustawićw
pałacujakotrofeum.
Lecz inna jego cząstka była zbyt zniesmaczona. Bez namysłu sięgnął do
pasaiwyciągnąłswojąprocę–trzyrazywiększąodprocinnychwojowników,
na tyle dużą, że mieścił się w niej kamień wielkości niedużego głazu –
zamachnąłsięicisnąłzcałychsiłprzedsiebie.
Kamieńprzeciąłpowietrzeiuderzyłwgłowęposągu.Marmurowagłowa
McClouda rozprysnęła się w drobny mak. Andronicus wydał z siebie okrzyk,
uniósłswójdwuręcznykiścień,rzuciłsięnaprzódizamachnąłzcałychsił.
Natarł na tors posągu. Marmur zachwiał się i roztrzaskał na ziemi z
ogromnym hukiem. Andronicus zawrócił i upewnił się, że przejeżdżając
przeciągnieMcCloudapoodłamkach.
-Zapłaciszzato!–zawołałudręczonyMcCloudsłabymgłosem.
Andronicussięroześmiał.Spotkałwswoimżyciuwieluludzi,lecztenbył
chybanajbardziejżałosnymspośródnich.
-Czyżby?–krzyknąłAndronicus.
TenMcCloudnaprawdębyłtępakiem–wciążniezdawałsobiesprawyz
potęgiwielkiegoAndronicusa.Trzebabyłogouświadomić,raznazawsze.
Andronicus rozejrzał się po mieście i jego wzrok spoczął na tym, co
niewątpliwiebyłozamkiemMcClouda.Ponagliłkoniakopniakiem,atenruszył
galopem, ciągnąc McClouda przez zakurzony dziedziniec. Jego ludzie
przyłączalisiędoniego,gdyzbliżałsiędozamku.
Andronicus pokonał dziesiątki marmurowych schodów, słysząc obijające
sięostopnieciałoMcClouda,krzyczącegoijęczącegozbólunakażdymznich,
iprzejechałprzezmarmurowewejście.LudzieAndronicusapełnilijużprzynim
wartę,auichstópleżałyzakrwawioneciałastrażnikówMcClouda.Andronicus
uśmiechnąłsięzzadowoleniem,widząc,żekażdyzakamarekmiastanależyjuż
doniego.
Andronicus jechał dalej, minął szerokie wrota zamku i przemierzał
korytarzowysokim,łukowatymsklepieniuwykonanymzmarmuru.Zachwycał
go brak umiaru tego McClouda. Najwyraźniej nie oszczędzał na niczym, byle
tylkosobiedogodzić.
Teraz nadszedł jego dzień. Andronicus otoczony swymi ludźmi zmierzał
szerokimi korytarzami w kierunku tego, co musiało być salą koronacyjną
McClouda. Stukot końskich kopyt odbijał się echem od ścian. Wpadł przez
dębowe drzwi i zatrzymał się na samym środku pomieszczenia, obok
nieprzyzwoicie dużego tronu wykonanego ze złota, który wznosił się pośrodku
komnaty.
Andronicuszsiadłzkonia,powoliwspiąłsiępozłotychschodachizasiadł
natronie.
Oddychającgłęboko,odwróciłsięispojrzałnaswychludzi,nadziesiątki
generałów,którzysiedzielinaswoichwierzchowcach,oczekującjegorozkazów.
Przeniósł wzrok na zakrwawionego, jęczącego McClouda, który wciąż był
przywiązanydojegosiodła.Rozejrzałsiępopomieszczeniu,dokładnieprzyjrzał
się ścianom, proporcom, zbroi, orężowi. Spojrzał w dół, na tron, i podziwiał
kunszt,zjakimgowykonano.Zastanawiałsię,czylepiejbędziegostopić,czy
teżzabraćzesobą.Mógłbyoddaćgoktóremuśzpomniejszychgenerałów.
Ten tron, rzecz jasna, nie mógł się równać z tronem Andronicusa,
najmasywniejszym tronem we wszystkich królestwach, którego wykonanie
zajęło dwudziestu rzemieślnikom czterdzieści lat. Jego budowa rozpoczęła się
jeszczezażyciajegoojcaizostałazakończonawdniu,wktórymAndronicusgo
zamordował.Chwilaniemogłabybyćdogodniejsza.
Andronicus spojrzał w dół na McClouda, tego żałosnego człowieczka, i
zastanawiałsię,wjakisposóbnajlepiejzadaćmuból.Przyjrzałsiękształtowii
rozmiarowijegogłowyiuznał,żechciałbyjąskurczyćinosićprzyszyi,wrazz
innymi zmniejszonymi czerepami. Wiedział jednak, że nim go zabije, musi
pozwolić, by jego twarz zeszczuplała, kości policzkowe – uwydatniły się, by
lepiej prezentowała się przy jego szyi. Nie chciał, by tłusta, nalana twarz
zaburzyła symetrię jego naszyjnika. Pozwoli mu jeszcze trochę pożyć, a w
międzyczasiebędziegotorturować.Uśmiechnąłsiędosiebie.Tak,tenplanbył
znakomity.
- Przyprowadźcie go do mnie – rozkazał Andronicus jednemu ze swoich
generałówswoimpradawniebrzmiącym,gardłowymgłosem.
Generałzeskoczyłzkonia,niezawahawszysięanisekundy,pospieszyłdo
McClouda,odciąłlinęiprzeciągnąłzakrwawioneciałopopodłodze,zostawiając
naniejczerwonąsmugę.RzuciłjeustópAndronicusa.
-Nieujdziecitonasucho!–wymamrotałcichoMcCloud.
Andronicuspokręciłgłową;tenczłowieknigdyniepojmieswejlekcji.
- Spójrz na mnie. Siedzę na twym tronie – rzekł. – A ty leżysz u mych
stóp. Myślę, że mogę z całą pewnością stwierdzić, że wszystko ujdzie mi na
sucho.Żejużuszło.
McCloudleżałnaziemi,jęcząciwijącsię.
-Pierwsząrzeczą,októrązadbam–powiedziałAndronicus.–Będzieto,
byś oddał należny hołd swemu nowemu panu i królowi. Zbliż się, spotka cię
wielki zaszczyt – jako pierwszy uklękniesz przede mną w moim nowym
królestwie, pierwszy ucałujesz moją dłoń i nazwiesz królem tego, co niegdyś
byłoczęściąKręgunależącądoMcClouda.
McCloud podniósł wzrok, uniósł się na kolanach i dłoniach, i drwiąco
uśmiechnąłdoAndronicusa.
-Nigdy!–powiedział,odwróciłsięisplunąłnaposadzkę.
Andronicusodchyliłsięwtyłiwybuchnąłśmiechem.Czerpałztegowiele
satysfakcji.Jużdawnoniespotkałtakupartegoczłowieka.
Andronicus odwrócił się i skinął głową. Na ten znak jeden z jego ludzi
schwycił McClouda od tyłu, a inny podszedł i przytrzymał mu mocno głowę.
Trzeci ruszył w jego kierunku z długą brzytwą. Na jego widok McCloudowi
ugięłysięnogi.
-Corobisz?–zapytałMcCloudwpanicegłosemokilkaoktawwyższym.
MężczyznaszybkimruchemzgoliłpołowębrodyMcClouda.Tenpodniósł
wzrokwkonsternacji,wyraźniezbityztroputym,żemężczyznaniewyrządził
mukrzywdy.
Andronicusskinąłinaprzódwystąpiłinnyczłowiek–wdłonimiałdługi
pogrzebacz,zakończonyodlanymwżelaziesymbolemkrólestwaAndronicusa–
lwemzptakiemwpaszczy.Byłrozgrzanydoczerwoności,ażunosiłasięzniego
para.ŻołnierzeprzytrzymywaliMcClouda,amężczyznazbliżyłpogrzebaczdo
jegoświeżoogolonegopoliczka.
-Nie!–wrzasnąłMcCloud,pojmując,cosięzachwilęstanie.
Jednakbyłojużzapóźno.
Powietrze przeciął rozdzierający krzyk, któremu towarzyszył syk i swąd
palonegociała.Andronicusprzyglądałsięzradością,jakpogrzebaczzanurzasię
corazgłębiejwpoliczkuMcClouda.Sykstałsięgłośniejszy,akrzyki–niemal
niedozniesienia.
Wkońcu,podobrychdziesięciusekundach,puściliMcClouda.
Ten osunął się na ziemię, nieprzytomny, zaśliniony, a z jego policzka
unosiłsiędym.TerazznajdowałsięnanimznakAndronicusa,wypalonywjego
ciele.
Andronicus pochylił się, spojrzał na nieprzytomnego McClouda i
podziwiałswojedzieło.
-WitajwImperium.
ROZDZIAŁDRUGI
Erecstałnaszczyciewzniesieniaipatrzył,jakniewielkaarmiazbliżasię
w jego stronę. W jego sercu płonął ogień. Był stworzony dla takich chwil. W
niektórych bitwach granica między sprawiedliwym i niesprawiedliwym była
mglista – lecz nie tego dnia. Możnowładca z Baluster porwał jego żonę
bezwstydnie i nie żałował bynajmniej swego uczynku, wręcz przeciwnie –
chełpiłsięnim.Erecuświadomiłmujegopostępekidałszansę,bygonaprawił,
lecz ten odmówił. Sam ściągnął na siebie to nieszczęście. Jego ludzie powinni
daćtemuspokój–tymbardziejteraz,gdyjużnieżył.
Lecz oni ścigali go mimo tego. Były ich setki. Płatni najemnicy
możnowładcy–wszyscy chcielizabićEreca tylkodlatego,że tenczłowiekich
opłacił. Szarżowali w jego kierunku w swoich lśniących zielonych zbrojach, a
gdybylijużblisko,wydalizsiebieokrzykbitewny.Jakgdybytomiałonapędzić
mustrachu.
Erec się nie obawiał. Widział zbyt wiele takich bitew. Jeśli lata ćwiczeń
czegośgonauczyły,towłaśnietego,bynigdysięnielękać,jeślistoiszpostronie
sprawiedliwości.Sprawiedliwość–uczonogo–możeniezawszezwycięża,lecz
dajesiłędziesięciumężczyzntemu,ktopozostajejejwierny.
To nie strach dręczył Ereca, gdy patrzył na setki zbliżających się
mężczyzn,wiedząc,żezapewnetegodniazginie.Spodziewałsiętego.Losdał
mu szansę, by ponieść śmierć w najbardziej honorowy sposób, i uważał to za
dar.Złożyłprzysięgęchwałyidziśtaprzysięgadomagałasięwypełnienia.
Erecdobyłmieczaipuściłsiębiegiemwdółzbocza,wprostnaszarżującą
naniegoarmię.Nigdybardziejniżdziśnieżałował,żeniemaprzysobieswego
zaufanego rumaka, Warkfina, na którego grzbiecie mógłby stawić czoła
przeciwnikowi.Spokójprzynosiłamujednakmyśl,iżWarkfinniósłAlistairdo
Savarii,zabezpiecznemurydworuksięcia.
Gdy był już blisko żołnierzy, ledwie pięćdziesiąt jardów od nich, Erec
przyspieszył, biegnąc prosto na dowodzącego rycerza w środku. Ani żołnierze,
aniErecniezwolnili.Erecprzygotowałsięnauderzenie.
Wiedział, że jedno działa na jego korzyść: trzystu mężczyzn nie jest w
stanie podejść tak blisko, by jednocześnie atakować jednego mężczyznę; z
czasów swojego szkolenia wiedział, że nie więcej niż sześciu jeźdźców może
zbliżyć się, by zaatakować jednego wojownika. Rozumiał tym samym, że jego
szanse wynoszą nie trzysta do jednego, a jedynie sześć do jednego. Jak długo
będzie w stanie zabijać sześciu mężczyzn dokoła siebie, tak długo będzie miał
szansęzwyciężyć.Wszystkozależałojedynieodtego,czystarczymusił.
KiedyErecpędziłwdółzbocza,dobyłzzapasabroni,która–wiedziałto
–będzienajlepsza:kiścieniazłańcuchemdługimnadziesięćjardów,naktórego
końcu znajdowała się najeżona kolcami metalowa kula. Była to broń
przeznaczonadozastawianiapułapeknadrodze–lubsytuacjitakichjakta.
Erec odczekał do ostatniej chwili, tak by armia nie miała czasu
zareagować, po czym zakręcił kiścieniem wysoko nad głową i zarzucił
łańcuchem przez pole bitwy, mierząc w niewielkie drzewo. Naszpikowany
kolcami łańcuch rozciągnął się przez pole bitwy. Kiedy kula zahaczyła o pień
drzewa, Erec zwinął się i rzucił na ziemię, unikając wycelowanych w niego
włóczni,izcałejsiłytrzymałtrzonekswejbroni.
Idealnie odmierzył czas: armia nie zdążyła zareagować. Żołnierze
zauważyliłańcuchwostatniejchwiliipróbowalipowściągnąćkonie–leczprzy
takiejprędkościniezdołaliichjużzatrzymać.
Całypierwszyszeregwbiegłwnajeżonykolcamiłańcuch,któryprzerżnął
nogikoni.Jeźdźcyzwalilisięnaziemięgłowąnaprzód,aichkoniepoleciałyna
nich, przygniatając ich. Dziesiątki z nich zostały zmiażdżone w powstałym
chaosie.
Erec nie miał czasu na to, by napawać się szkodami, jakie zadał
przeciwnikowi: kolejna flanka armii zwróciła się w jego kierunku i ruszyła,
szarżujączokrzykiembitewnym.Erecprzetoczyłsięiskoczyłnanogi,gotując
sięnatospotkanie.
Kiedy dowodzący rycerz uniósł oszczep, Erec wykorzystał to, czym
dysponował:niemiałkonia,niemógłwięcwalczyćzniminaichwysokości,ale
skoro znajdował się bliżej ziemi, mógł to wykorzystać. Erec przypadł
gwałtowniedoziemi,zwinąłsię,uniósłmiecziprzeciąłnogikonia,naktórym
siedział żołnierz. Koń przewrócił się, a wojownik padł na twarz nim zdążył
wypuścićzrąkswojąbroń.
Erec przeturlał się na bok. Udało mu się uniknąć stratowania przez
pędząceobokkonie,zmuszoneomijaćpowalonezwierzę.Wielusiętonieudało
i wpadły na martwego rumaka – dziesiątki koni upadły na ziemię, wzniecając
obłokkurzuizatrzymującarmię.
Erec właśnie na to liczył: pył i zamieszanie, kolejne dziesiątki koni na
ziemi.
Skoczyłnanogi,uniósłmiecziparowałciosżołnierza,którywymierzony
był w jego szyję. Obrócił się i zablokował oszczep, później włócznię i topór.
Bronił się przed ciosami, które spadały na niego ze wszystkich stron, lecz
wiedział,żeniebędzietotrwałowiecznie.Jeślimiałmiećszansęzwyciężyć,to
onmusiałatakować.
Erecrzuciłsięnaziemięiprzeturlałsię,lądującnajednymkolanieicisnął
mieczemjakgdybybyłatowłócznia.Mieczprzeciąłpowietrzeiwbiłsięwpierś
najbliższegożołnierza,któryotworzyłszerokooczyizsunąłsięzkonianabok,
martwy.
Erec wykorzystał okazję i dosiadł jego wierzchowca, wyrywając mu
wcześniej z dłoni kiścień. Była to wspaniała broń i Erec wybrał żołnierza
właśnieztegopowodu;miaładługą,nabijanąsrebrnąrękojeśćiłańcuchdługina
czterystopy.Zakończonabyłatrzemanajeżonymikolcamikulami.Erecodchylił
się w tył i zakręcił nim wysoko nad głową, wytrącając broń z rąk kilku
przeciwnikównaraz;zakręciłponownieizmiótłichzkoni.
Erecrozejrzałsiępopolubitwyizauważył,żewyrządziłznaczneszkody
– położył niemal stu rycerzy. Jednak pozostali, najmniej licząc dwustu,
przegrupowalisięiwłaśnieprzypuszczalinaniegoszarżę–iwszyscywyglądali
nazdeterminowanych.
Erec ruszył w ich kierunku, jeden mężczyzna przeciw dwustu, i wzniósł
swój własny, donośny okrzyk bitewny, unosząc kiścień jeszcze wyżej i modląc
siędoBoga,bystarczyłomusił.
***
Alistair łkała, trzymając się kurczowo Warkfina, który galopem niósł ją
przezdobrzejejznanądrogęprowadzącądoSavarii.Krzyczałaikopałazwierzę
przezcałądrogę,próbujączcałychsiłzawrócićipognaćzpowrotemdoEreca.
Koń jednak nie zamierzał jej usłuchać. Nigdy wcześniej nie widziała takiego
konia – niezłomnie i bez wahania wykonywał rozkazy swego pana.
Najwyraźniej zamierzał donieść ją dokładnie tam, gdzie Erec mu kazał – i w
końcu,zrezygnowana,pogodziłasięzfaktem,żeniemożetemunijakzaradzić.
Alistair miała mieszane uczucia, kiedy wjeżdżała przez bramy miasta,
miasta,wktórymżyłatakdługo,najętajakosłużka.Potroszebyłotomiejsce,
któreznała–leczbudziłorównieżwspomnieniekarczmarza,któryjąciemiężył,
wspomnienia wszystkiego, co w tym miejscu było nie tak. Z ogromną
niecierpliwościączekałanainneżycie,naopuszczenietegomiejscazErekiemi
rozpoczęcienowegożyciaznim.Czułasiębezpieczniezamuramimiasta,lecz
zarazemnarastałowniejzłeprzeczuciecodoEreca,którywpojedynkęstawiał
czołaarmii.Namyślotymzrobiłojejsięsłabo.
Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Warkfin nie zawróci, wiedziała, że
najlepszymposunięciembędziesprowadzeniepomocydlaEreca.Erecprosił,by
zostałatam,zabezpiecznymimurami–aleonaniemiałanajmniejszegozamiaru
tak postąpić. Była córką króla i nie zwykła uciekać ze strachu albo przed
konfrontacją.Erecznalazłwniejidealnątowarzyszkę:byłarównieszlachetnai
zmotywowana,coon.Iniedarowałabysobie,gdybycośmusiętamstało.
Znającdobrzetokrólewskiemiasto,AlistairskierowałaWarkfinawstronę
zamku księcia – i teraz, kiedy byli już za murami miasta, zwierzę usłuchało.
Podjechała przed wejście do zamku, zeskoczyła z konia i popędziła obok
strażników,którzypróbowalizagrodzićjejdrogę.Prześlizgnęłasięmiędzynimi
i pobiegła co tchu marmurowymi korytarzami, których układ poznała bardzo
dobrze, gdy była służką. Alistair naparła ramieniem na ogromne drzwi do
królewskiej sali, gwałtownie je otworzyła i wparowała do prywatnej komnaty
księcia.
Kilku członków rady odwróciło się w jej kierunku i spojrzało na nią,
wszyscy odziani byli w najświetniejsze szaty. Książę zasiadał na środku w
otoczeniukilkurycerzy.Naichtwarzachmalowałosięzdumienie;najwyraźniej
przeszkodziłaimwomawianiuważnychspraw.
-Kimjesteś,niewiasto?–zapytałjedenznich.
-Ktoważysięprzerywaćksięciuomawianieważnychsprawurzędowych?
–wykrzyknąłinny.
-Poznajętękobietę–rzekłksiążę,wstając.
- Ja również – powiedział Brandt, który, jak pamiętała Alistair, był
przyjacielemEreca.–Alistair,prawda?–zapytał.–ŻonaEreca?
Podbiegładoniego,caławełzach,ichwyciłajegodłonie.
-Proszę,panie,pomóżmi.ChodzioEreca!
-Cosięstało?–spytałksiążę,zaniepokojony.
- Znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Stoi sam naprzeciw
wrogiejarmii.Niepozwoliłmitamzostać.Proszę!Pomóżciemu!
Wszyscyrycerzebezsłowazerwalisięnanogiirzuciliwstronęwyjścia,
anijedensięniezawahał;Alistairodwróciłasięnapięcieibiegłaobokznich.
-Zostańtutaj!–zawołałBrandt.
-Animisięśni!–powiedziała,depczącmupopiętach.–Zaprowadzęwas
doniego.
Wszyscy jak jeden mąż biegli korytarzami, wypadli z zamku i podbiegli
do osiodłanych koni. Każdy dosiadł swego wierzchowca bez chwili wahania.
Alistair wskoczyła na Warkfina, pospieszyła go kopniakiem i ruszyła na czele
grupy,równiecoonidręczonaniepokojem.
Kiedygnaliprzezdwórksięcia,zewsządżołnierzezaczęlidosiadaćswych
koni i przyłączać się do nich – gdy wyjeżdżali poza mury Savarii, towarzyszył
im już spory i wciąż się rozrastający oddział najmniej stu mężczyzn, któremu
przewodziłaAlistair.Brandtiksiążęjechaliujejboku.
-JeśliErecsiędowie,żejedzieszznami,zapłacęzatogłową–powiedział
Brandt, pędząc obok niej. – Proszę, pani, powiedz nam jedynie, gdzie go
znajdziemy.
JednakAlistairuparciepokręciłagłową,powstrzymującłzyipospieszyła
konia.Wokółniejrozbrzmiewałogrzmiącedudnieniejadącychobokmężczyzn.
-Prędzejumrę,niżopuszczęEreca!
ROZDZIAŁTRZECI
Thor jechał ostrożnie leśnym szlakiem. Obok niego podążali Reece,
O’Connor, Elden i bliźniacy, a Krohn deptał im po piętach. Wyłonili się z lasu
podrugiejstronieKanionu.SerceThorabiłoszybko,niespokojnie,kiedydotarli
w końcu na obrzeża gęstego lasu. Uniósł rękę, dając innym znak, by ucichli, i
wszyscyzastygliwbezruchu.
Thor rozejrzał się, przyglądając się bacznie szerokiemu pasowi plaży,
przestworowi nieba i dalej, rozległemu, żółtemu morzu, które miało
doprowadzić ich do odległych krain Imperium. Morze Tartuwiańskie. Thor nie
widziałjegowódodczasuichwyprawynaRytuałStuDni.Dziwniebyłowrócić
wtomiejsce–itozmisją,odktórejzależałlosKręgu.
OdczasuprzekroczeniamostunadKanionemichkrótkajazdaprzezDzicz
nie obfitowała w wydarzenia. Kolk i Brom polecili Thorowi, by szukał
niewielkiejłodziprzycumowanejnadbrzegiemTartuwianu,starannieskrytejza
gałęziamiogromnegodrzewa,którezwieszałysięnadmorzem.Thorpodążałza
ich wskazówkami i kiedy dotarli na obrzeża lasu, spostrzegł łódź – dobrze
skrytą,gotową,byzabraćichtam,gdziemielidotrzeć.Odetchnąłzulgą.
Wtedy jednak dostrzegł sześciu żołnierzy Imperium, stojących przed
łodzią i uważnie ją oglądających. Jeden z nich wdrapał się na pokład łodzi,
osadzonejczęściowowpiaskuikołyszącejsięnadelikatnych,omywającychją
falach.Plażamiałabyćpusta.
Był to nieszczęśliwy splot okoliczności. Thor spojrzał w dal horyzontu i
dostrzegłtamniewyraźnyzarysczegoś,cowyglądałonaflotęImperium,tysiące
czarnych statków pod czarną banderą Imperium. Na szczęście nie zmierzali w
stronę Thora, lecz w innym kierunku – długą, okrężną drogą wokół Kręgu, na
stronę McClouda, gdzie przekroczyli Kanion. Na szczęście ich flota podążała
innądrogą.
Za wyjątkiem tego jednego patrolu. Tych sześciu żołnierzy Imperium,
prawdopodobniezwiadowcównarutynowymwypadzie,jakimścudemmusiało
się natknąć na tę łódź Legionu. Chwila po temu była bardzo nieodpowiednia.
Gdyby Thor i reszta dotarli na brzeg kilka minut wcześniej, najpewniej
zdążylibywsiąśćnapokładiodbićodbrzegu.Aterazczekałaichpotyczka.Nic
innegoniewchodziłowrachubę.
Thor rozejrzał się po plaży i nie dostrzegł żadnych innych oddziałów
Imperium. Przynajmniej to działało na ich korzyść. Był to prawdopodobnie
pojedynczypatrol.
-Myślałem,żełódźmiałabyćdobrzeukryta–powiedziałO’Connor.
-Najwyraźniejniewystarczającodobrze–zauważyłElden.
Siedzielinakońskichgrzbietach,przypatrującsięłodziigrupieżołnierzy.
- Lada chwila powiadomią pozostałe oddziały Imperium – stwierdził
Conven.
-Awtedyczekanasporządnapotyczka–dodałConval.
Thor wiedział, że mają rację. I że nie mogą sobie pozwolić na takie
ryzyko.
- O’Connor – rzekł Thor. – Masz najcelniejsze oko. Widziałem, jak
oddajesz celny strzał z odległości pięćdziesięciu jardów. Widzisz łucznika?
Mamyjednąszansę.Podołasz?
O’Connor z powagą skinął głową, utkwiwszy wzrok w żołnierzach
Imperium.Powoli,ostrożniesięgnąłnadramieniem,uniósłłuk,założyłstrzałęi
trzymałbrońwgotowości.
WszyscyliczylinaThora,aonbyłgotówichpoprowadzić.
- O’Connor, wypuść strzałę, kiedy dam znak. Wtedy natrzemy na
pozostałych. Reszta – użyjcie broni miotanych, kiedy się zbliżymy. Postarajcie
siępodejśćnajbliżejjaksięda.
ThordałznakrękąiO’Connorgwałtowniewypuściłstrzałę.
Strzałarozdarłaześwistempowietrze.Byłtostrzałdoskonały–metalowy
grot zatopił się w sercu łucznika Imperium. Wojownik przez chwilę stał w
miejscuzszerokootwartymioczyma,jakbynierozumiał,cosiędzieje,poczym
nagle rozpostarł szeroko ramiona i upadł w przód, lądując z głośnym
plaśnięciem na plaży u stóp pozostałych żołnierzy, zabarwiając piasek na
czerwono.
Thor i reszta ruszyli do ataku, jak dobrze nakręcona maszynka, w której
wszystkie elementy poruszają się w zgodzie z pozostałymi. Tętent końskich
kopyt zdradził ich obecność i sześciu żołnierzy odwróciło się w ich stronę.
Dosiedli swych koni i zaszarżowali na nich, gotując się na starcie pośrodku
drogi.
Thor i jego ludzie wciąż mieli przewagę ze względu na element
zaskoczenia.Thorzamachnąłsięicisnąłkamieniemzeswojejprocy,trafiającw
skrońjednegoznichzodległościdwudziestujardów,kiedytendosiadałswego
konia.Zsunąłsięzniegomartwy,zzaciśniętymiwdłoniwodzami.
Kiedy zbliżyli się do przeciwnika, Reece cisnął toporem, Elden –
włócznią,aobajbliźniacy–sztyletami.Piaskibyłynierówneikoniesięślizgały,
utrudniającrzucaniebardziejniżzwykle.TopórReece’atrafiłdocelu,zabijając
jednegoznich,leczpozostalichybili.
Zostało więc czterech żołnierzy. Dowodzący odłączył się od grupy,
szarżując wprost na Reece’a, który nie miał broni; rzucił topór i nie zdążył
jeszczedobyćmiecza.Reeceprzygotowałsięnastarcie,leczwostatniejchwili
Krohn przyskoczył do napastnika i zatopił kły w nodze jego konia, który się
przewrócił,zrzucającjeźdźcanaziemięiratującReece’awostatniejchwili.
Reecewyciągnąłmieczidźgnąłwojownika,nimtenzdążyłwstać.
Zostałowięctrzech.JedenznichzbliżyłsiędoEldenaztoporem,mierząc
w jego głowę; Elden zablokował cios tarczą, zamachując się jednocześnie
mieczemiprzeciąłrękojeśćtoporanadwieczęści.Następnieobróciłsięztarczą
iuderzyłnapastnikawbokgłowy,strącającgozsiodła.
Inny żołnierz dobył kiścienia zza pasa i zamachnął się jego długim
łańcuchem, którego naszpikowana kolcami końcówka zmierzała niebezpiecznie
w kierunku O’Connora. To działo się zbyt szybko i O’Connor nie zdążył
zareagować.
Thor widział zbliżający się kiścień i ruszył przyjacielowi na pomoc,
unosząc miecz i przecinając łańcuch broni, nim ten zdołał sięgnąć O’Connora.
Rozległsięszczękmieczaprzecinającegożelazo,aThorzachwyciłsięostrością
swejnowejbroni.Kolczastakulaupadłanaziemię,nierobiącnikomukrzywdy,
i utkwiła w piasku, oszczędzając O’Connora. Conval nadjechał i dźgnął
wojownikawłócznią,zabijającgo.
OstatniżołnierzImperiumspostrzegł,żetamciprzewyższajągoliczebnie;
ze strachem w oczach nagle odwrócił się i ruszył przed siebie wzdłuż brzegu.
Kopytajegokoniazostawiaływpiaskugłębokieślady.
Wszyscy próbowali zatrzymać uciekającego żołnierza: Thor cisnął
kamieniem ze swojej procy, O’Connor uniósł łuk i wystrzelił, a Reece rzucił
włócznią. Jednak koń żołnierza zapadał się w piasek i jego jazda była zbyt
nieprzewidywalna–żadenznichnietrafił.
Elden dobył miecza i Thor spostrzegł, że zamierza ruszyć za nim.
Wyciągnąłrękęidałznak,byzostawiłgowspokoju.
-Nie!–krzyknąłThor.
Eldenodwróciłsięispojrzałnaniego.
-Jeślipozwolimymużyć,sprowadziinnych!–zaprotestowałElden.
Thorodwróciłsięispojrzałnałódź.Wiedział,żestrawilibysporocennego
czasunapogońzanim–anatakąstratęniemoglisobiepozwolić.
-Imperiumitakbędzienasścigać–odrzekłThor.–Niemamyczasudo
stracenia. Teraz najważniejsze jest, byśmy znaleźli się jak najdalej stąd. Do
łodzi!
Kiedydotarlidołodziizeskoczylizkoni,Thorsięgnąłdoswegosiodłai
zacząłopróżniaćjezzapasów.Pozostalipostąpilipodobnie,ładującoręż,sakwy
zjedzeniemibukłakizwodą.Ktowie,jakdługopotrwapodróżikiedyznowu
ujrząląd–jeśliwogólegoujrzą.ThorzaładowałteżjedzeniedlaKrohna.
Przerzucilisakwywysokonadburtą;wylądowałynapokładziezgłośnym
plaskiem.
Thorchwyciłgrubą,zasupłanąlinęzwisającązbokułódkiisprawdził,czy
goutrzyma.Byłaszorstkaiwrzynałamusięwdłonie.PrzerzuciłsobieKrohna
przezramięipodciągnąłsięwgórę,kupokładowi.Ichwspólnyciężarwystawił
jego mięśnie na próbę. Krohn skomlał mu do ucha, przywierając do niego i
wczepiającsięostrymipazuramiwjegopierś.
WkrótceThorznalazłsięnałodziiKrohnzeskoczyłnapokład.Pozostali
poszli w jego ślady. Thor wychylił się i spojrzał w dół na pozostałe na plaży
konie,którepatrzyłynanich,jakgdybywoczekiwaniunarozkaz.
-Acoznimi?–spytałReece,stającobokniego.
Thor odwrócił się i omiótł spojrzeniem pokład. Łódź miała może z
dziesięć stóp szerokości i dwa razy tyle długości. Była wystarczająco duża dla
nichsiedmiu–leczniedlaichkoni.Gdybyspróbowalijezabrać,koniemogłyby
zdeptaćdrewno,zniszczyćłódź.Musielizostawićjenabrzegu.
-Niemainnejrady–rzekłThor,patrzącnaniezesmutkiem.–Będziemy
musieliznaleźćsobienowewierzchowce.
O’Connorwychyliłsięzaburtę.
- To mądre konie – powiedział. – Dobrze je wytresowałem. Wrócą do
domunamojąkomendę.
O’Connorgwizdnąłgłośno.
Jakjedenmążkonieodwróciłysięiwystrzeliłyprzedsiebie,mknącprzez
piasek,izniknęływlesie,pędzączpowrotemwkierunkuKręgu.
Thor odwrócił się, spojrzał na swych braci, na łódź, na morze kołyszące
się przed nimi. Teraz byli pozostawieni sami sobie, bez koni i bez wyboru –
mogli jedynie ruszać naprzód. Rzeczywistość zaczęła do niego docierać. Byli
naprawdęsami,mielitylkotęłódźizamierzaliopuścićbrzegiKręgunadobre.
Terazniebyłojużodwrotu.
-Anibyjakmamywypchnąćtęłódźnawodę?–spytałConvaliwszyscy
spojrzelipiętnaściestópwdół,nakadłub.Niewielkąjegoczęśćomywaływody
Tartuwianu,leczwiększośćtkwiłazdecydowaniewpiasku.
-Tutaj!–zawołałConven.
Pospieszyli na drugą stronę, gdzie przerzucony przez burtę zwisał gruby,
żelaznyłańcuch.Najegokońcuznajdowałasięogromnażelaznakula,osiadłana
piasku.
Conven chwycił łańcuch i szarpnął. Jęczał i napinał mięśnie, lecz mimo
tegoniebyłwstaniejejunieść.
-Jestzbytciężka–burknął.
Conval i Thor pospieszyli mu na pomoc. Kiedy chwycili łańcuch we
trzech i próbowali go wyciągnąć, Thora zdumiał jego ciężar: nawet we trzech
byli w stanie unieść go jedynie na kilka stóp. W końcu dali za wygraną i kula
ponowniezatopiłasięwpiasku.
-Pomogęwam–zaofiarowałsięElden,występującnaprzód.
Elden, który swoją ogromną posturą górował nad pozostałymi, chwycił
łańcuchiszarpnął,isamzdołałniecounieśćkulę.Thorbyłzdumiony.Pozostali
przyłączylisięiciągnęlijakjedenmąż,podciągająckotwicęostopęzakażdym
szarpnięciem.Wkońcuudałoimsięprzeciągnąćjąponadburtąnapokład.
Łódźzaczęłasięporuszać,bujającsięlekkonafalach,alenadaltkwiław
piasku.
-Drągi!–powiedziałReece.
Thor odwrócił się i zobaczył dwa drewniane drągi, długie niemal na
dwadzieściastóp,spoczywającepodwustronachłodzi,ipojął,wjakimcelusię
tam znajdują. Podbiegł z Reece’em do jednego z nich, a Conval i Conven
chwycilidrugi.
-Kiedysięodepchniemy–wykrzyknąłThor.–Postawcieżagle!
Wychylilisięzaburtę,wbilidrągiwpiasekiodepchnęlizcałejsiły;Thor
aż jęknął z wysiłku. Łódź zaczęła się odrobinę poruszać. W tej chwili Elden i
O’Connorpodbieglinaśrodekłodziipociągnęlizaliny,bypostawićpłócienne
żagle,wciągającjezwysiłkiem,ostopęzajednymszarpnięciem.Naszczęście
wiałamocnabryzaikiedyThoriinniodpychaliodbrzegu,próbującwydostaćtę
niespodziewanie ciężką łódź z piasku, żagle zaczęły wznosić się wyżej i łapać
wiatr.
W końcu łódź zakołysała się pod nimi, ześlizgnąwszy się na wodę, i
unosiła się to w górę, to w dół, lekka jak piórko. Ramiona Thora trzęsły się z
wysiłku. Elden i O’Connor rozwinęli całkowicie żagle i wkrótce wypłynęli na
pełnemorze.
Zustwszystkichwydobyłsiękrzykradości.Odłożylidrąginaichmiejsce
i podbiegli do Eldena i O’Connora, by pomóc im umocować liny. Krohn,
podekscytowanyzamieszaniem,skomlał.
Łódźdryfowałabezcelu.Thorpodbiegłdosteru,O’Connortużzanim.
-Chceszobjąćster?–ThorspytałO’Connora.
O’Connoruśmiechnąłsięszeroko.
-Zprzyjemnością.
Zaczynali nabierać prędkości, wypływając głębiej na żółte wody
Tartuwianu. Wiatr im sprzyjał, popychając ich dalej. W końcu się poruszali.
Thorwziąłgłębokioddech.Płynęli.
Thor przeszedł na dziób łodzi, a Reece podążył za nim. Krohn stanął
między nimi i łasił się o nogę Thora, który schylił się i przeczesywał jego
miękką, białą sierść. Krohn odwrócił się i polizał Thora. Ten sięgnął do małej
sakiewkiiwyciągnąłstamtądkawałekmięsadlaKrohna,któryzłapałjewlocie.
Thorspojrzałnamorzerozciągającesięprzednimi.Odległyhoryzontbył
poznaczony kropkami czarnych statków Imperium, z całą pewnością
zmierzających do części Kręgu należącej do McClouda. Na szczęście obrały
innyceliniewidziałypojedynczejłodzi,którazmierzaławkierunkuichziem.
Niebo było bezchmurne, w plecy wiał im silny wiatr i cały czas nabierali
prędkości.
Thorpatrzyłwdalimyślałotym,coichczeka.Zastanawiałsię,ileczasu
minie,nimdotrąnaziemieImperium,ijakiepowitaniezgotująimobcekrainy.
Dumałnadtym,jakznajdąmiecz,jaktowszystkosięskończy.Wiedział,żeich
szansesąnikłe,leczitakbyłuradowanywyprawą,zachwycony,żeudałoimsię
wytrwaćtakdługo.Paliłsię,byodzyskaćMiecz.
-Ajeśligotamniema?–spytałReece.
Thorodwróciłsięispojrzałnaniego.
-Miecz–dodałReece.–Co,jeśligotamniema?Albojeślizaginął?Albo
zostałzniszczony?Albojeślinigdygonieznajdziemy?Imperiumjestprzecież
ogromne.
- Albo jeśli Imperium dowiedziało się, jak nim władać? – głębokim
głosemzapytałElden,podszedłszyodtyłu.
-Cojeśligoznajdziemy,aleniebędziemymoglizabraćgozpowrotem?–
spytałConven.
Stalitak,udręczenitym,coznajdowałosięprzednimi:morzempytańbez
odpowiedzi.Tawyprawatoszaleństwo,Thorwiedziałotym.
Szaleństwo.
ROZDZIAŁCZWARTY
Garethchodziłtamizpowrotempokamiennejposadzcegabinetuswego
ojca – niewielkich rozmiarów komnaty na najwyższym piętrze zamku, którą
jegoojciecubóstwiał–i,krokpokroku,roznosiłjąnastrzępy.
Gareth krążył od regału do regału, rozszarpując cenne tomiszcza,
oprawionewskóręstarożytneksięgi,którenależałydojegorodzinyodwieków,
rozdzierając oprawy i targając kartki na małe kawałeczki. Obsypywały go jak
płatki śniegu, kiedy rozrzucał je w powietrzu, i przywierały do jego ciała i do
śliny, która strużkami ściekała mu po brodzie. Był zdecydowany zniszczyć
każdyprzedmiotwtymmiejscu,któryjegoojcieckochał,księgapoksiędze.
Gareth podszedł do narożnego stolika, drżącymi dłońmi chwycił swoją
fajkędoopiumizaciągnąłsięmocno.Nigdyniepotrzebowałtegobardziejniżw
tej chwili. Był uzależniony i palił opium w każdej możliwej chwili,
zdecydowany za wszelką cenę powstrzymać wizje swojego ojca, które
prześladowałygowsnach,aostatniorównieżnajawie.
Odkładając fajkę, Gareth ujrzał swego ojca. Stały przed nim jego
rozkładającesięzwłoki.Zakażdymrazemciałobyłobardziejrozłożone,więcej
kościniżmięsa;Garethodwróciłoczyodtegostrasznegowidoku.
NapoczątkuGarethpróbowałatakowaćtowidziadło–nauczyłsięjednak,
żenieodnosiłotożadnegoskutku.Terazpoprostuodwracałgłowę,bezustanku
spoglądał gdzie indziej. Zjawa była zawsze taka sama: jego ojciec w
zardzewiałej koronie, z otwartą buzią i spojrzeniem pełnym wzgardy, wyciągał
w jego stronę palec, wskazując na niego oskarżycielsko. W tym okropnym
spojrzeniuGarethwyczuwał,żejegodnisąpoliczone,czuł,żetotylkokwestia
czasu,nimdołączydoswegoojca.Niczegonienienawidziłtakbardzo,jaktych
widziadeł.Jeślizzamordowaniajegoojcapłynęłajakaśkorzyść,totaka,żenie
musiał już oglądać jego twarzy. Jak na ironię, teraz widywał ją częściej niż
kiedykolwiek.
Gareth odwrócił się i cisnął fajką w zjawę, licząc na to, że jeśli zrobi to
wystarczającoszybko,możerzeczywiściejątrafi.
Jednak fajka przecięła jedynie powietrze i rozbiła się w drobny mak,
uderzywszyościanę.Jegoojciecwciążstałprzednimiprzypatrywałmusię.
-Teużywkiwniczymciterazniepomogą–skarciłgo.
Gareth nie był już w stanie dłużej tego znosić. Rzucił się na zjawę z
wyciągniętymirękami,chcącpodrapaćtwarzojca;jednak,jakzawsze,przeleciał
tylko przez powietrze i tym razem, potykając się, wylądował na twardym,
drewnianymbiurkuojca,któreprzewróciłosięnaziemięwrazznim.
Gareth przetoczył się po podłodze, pozbawiony tchu. Podniósł wzrok i
spostrzegł,żerozciąłsobierękę.Krewciekłamuprzezubranie,akiedyspojrzał
wdół,zauważył,żewciążmanasobietękoszulę,wktórejsypiałodwieludni;
tak naprawdę nie zmieniał jej od tygodni. Obejrzał się i ujrzał swoje odbicie:
włosy miał tak skołtunione, że wyglądał nie lepiej niż jakiś pospolity oprych.
Jakaś jego część nie mogła uwierzyć, że stoczył się tak nisko. Lecz innej było
już wszystko jedno. Jedynym uczuciem, które w nim płonęło, była żądza
zniszczenia – zniszczenia wszystkiego, co pozostało po jego ojcu. Chciałby
zrównaćzziemiątenzamekiKrólewskiDwórwrazznim.Byłabytozemstaza
traktowanie,któremusiałznosić,kiedybyłdzieckiem.Tewspomnieniatkwiływ
nimgłęboko,jakcierń,któregoniemógłwyciągnąć.
Drzwi do gabinetu jego ojca otworzyły się szeroko i do środka wpadł
jedenzesługGaretha,spoglądającwdółzprzerażeniem.
- Mój panie – powiedział sługa. – Usłyszałem huk. Czy wszystko w
porządku?Panie,krwawisz!
Gareth rzucił chłopcu nienawistne spojrzenie. Próbował się podnieść i
rzucić się na niego, ale poślizgnął się na czymś i ponownie padł na ziemię,
oszołomionypoostatnimuderzeniuopium.
-Panie,pozwólmipomóc!
Chłopiec pospieszył do Garetha i ujął go pod wychudzone ramię, kości
ledwiepowleczoneskórą.
LeczGarethmiałjeszczewystarczającodużosiły,byodepchnąćchłopca,
kiedytengodotknął,posyłającgonadrugikoniecpomieszczenia.
-Tknijmniejeszczeraz,aodetnęciręce–wysyczał.
Chłopieccofnąłsięprzestraszony,awtedydopomieszczeniawszedłinny
sługa.Towarzyszyłmustarszymężczyzna,któryzdałsięGarethowiznajomy.Po
głowiekołatałamusięmyśl,żegozna–niepamiętałjednakskąd.
- Mój panie – rozległ się stary, schrypnięty głos. – Oczekiwaliśmy cię w
sali rady królewskiej przez pół dnia. Członkowie rady nie mogą już dłużej
czekać. Mają pilne nowiny i muszą się nimi z tobą podzielić, nim skończy się
dzień.Zjawiszsię,panie?
Gareth zmrużył oczy, przypatrując się mężczyźnie i łamiąc sobie głowę,
kim też może on być. Pamiętał jak przez mgłę, że służył jego ojcu. Sala rady
królewskiej…Spotkanie…Wszystkowirowałomuwgłowie.
-Kimżeśjest?–spytałGareth.
- Mój panie, jestem Aberthol. Zaufany doradca twego ojca – odrzekł,
podchodzącbliżej.
Powoli Gareth zaczynał sobie wszystko przypominać. Aberthol. Rada.
Spotkanie. Wszystko wirowało, a ból rozsadzał mu czaszkę. Chciał tylko, by
wszyscyzostawiligowspokoju.
-Zostawciemnie–odburknął.–Przyjdę.
Abertholskinąłgłowąipospieszniewyszedłzkomnatyzesłużącym,który
zamknąłzanimidrzwi.
Garethpodniósłsięnakolana,twarzukryłwdłoniachipróbowałmyśleć,
przypomnieć sobie. Było tego tak dużo. Wszystko zaczynało powoli do niego
wracać. Tarcza opadła, Imperium najechało, połowa jego dworu odeszła do
Silesii, a przewodziła im jego siostra… Gwendolyn… O to chodziło. To
próbowałsobieprzypomnieć.
Gwendolyn. Pałał do niej taką nienawiścią, że nie potrafił tego nawet
ubrać w słowa. Nigdy nie pragnął jej zabić bardziej niż dziś. Musiał ją zabić.
Ona była odpowiedzialna za wszystkie problemy, które na niego spadły.
Znajdziesposób,bysięnaniejzemścić,choćbymiałprzytymzginąć.Apóźniej
zabijeresztęswojegorodzeństwa.
Tamyślpoprawiłamuhumor.
Podniósłsięzogromnymwysiłkiemizataczającsięprzeszedłprzezpokój,
przewracając przy tym niewielki stolik. Podszedłszy bliżej drzwi, dostrzegł
alabastrowepopiersieswojegoojca,rzeźbę,którąjegoojciecubóstwiał.Sięgnął
doniej,chwyciłzagłowęiroztrzaskałościanę.
Rozbiłasięnamilionykawałków.Garethuśmiechnąłsięporazpierwszy
tegodnia.Możetendzieńniebędziejednaktakizły.
***
Gareth wkroczył do sali w otoczeniu kilku sług, pchnąwszy dłonią
ogromne dębowe drzwi, które rozwarły się z hukiem. Wszyscy zebrani w
pomieszczeniupodskoczylinajegowidokiszybkostanęlinabaczność.
Zwykle coś takiego przyniosłoby Garethowi odrobinę zadowolenia, tego
dniajednakzupełnieniezwróciłnatouwagi.Prześladowałgoduchjegoojcai
przepełniałgniewnasiostrę,któraodeszła.Emocjekłębiłysięwnimimusiały
znaleźćjakieśujście.
Gareth, zamroczony opium, ruszył przez ogromną salę niepewnym
krokiem. Szedł środkiem przejścia w stronę tronu, mijając dziesiątki członków
rady stojących po obu stronach. Na jego dworze roiło się od ludzi i tego dnia
panowałatamgorączkowaenergia,jakożewieścioodejściupołowydworuoraz
o opadnięciu tarczy docierały na coraz dalsze tereny. Jak gdyby każdy, kto
pozostałweKrólewskimDworze,przybyłpoodpowiedzi.
Których,rzeczjasna,Garethniepotrafiłimudzielić.
KiedyGarethwchodziłdumnieposchodachzkościsłoniowejkutronowi
swojegoojca,zobaczyłżestoizanimcierpliwiepanKultin,najemnydowódca
jegoosobistejsiłyzbrojnej–jedynyczłowieknadworze,któremumógłjeszcze
zawierzyć. U jego boku stały dziesiątki jego żołnierzy, w ciszy, z dłońmi na
rękojeściachmieczy,gotowiwalczyćdlaGarethadoostatniejkroplikrwi.Była
tojedynarzecz,którajeszczeniosłamuukojenie.
Gareth zasiadł na tronie i powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu. Było
tam tak wiele twarzy, kilka z nich rozpoznawał, ale wielu – nie. Nie ufał
żadnemuznich.Każdegodniaoczyszczałswójdwóriwieluznichzesłałjużdo
lochów,ajeszczewięcejoddałwręcekata.Każdegodniazabijałprzynajmniej
garść swych ludzi. Uważał, że to dobra strategia: mężczyźni mieli się na
bacznościiniezajmowalisięorganizowaniemżadnegozamachunajegogłowę.
Sala milczała, patrząc na niego w oszołomieniu. Wszyscy sprawiali
wrażeniezbytprzerażonych,byprzemówić.Właśnietakiefektchciałosiągnąć.
Nic nie wprawiało go w większy zachwyt, niż wzbudzanie strachu w swoich
poddanych.
W końcu Aberthol postąpił naprzód. Uderzenia jego laski odbijały się
echemodkamiennejposadzki.Abertholodchrząknął.
- Mój panie – odezwał się sędziwym głosem. – W Królewskim Dworze
zapanowałogromnybezład.Niewiem,którewieścijużdociebiedotarły:Tarcza
opadła, Gwendolyn opuściła Królewski Dwór i zabrała ze sobą Kolka, Broma,
Kendricka,Atme,Srebrną Gwardię,Legioni połowętwejarmii –orazpołowę
Królewskiego Dworu. Ci, którzy tu pozostali, oczekują, że poprowadzisz ich i
orzekniesz,jakibędzienaszkolejnyruch.Ludziechcąusłyszećodpowiedzi,mój
panie.
-Nadto–rzekłinnyczłonekrady,któregoGarethledwierozpoznawał.–
Rozeszłysięwieści,żewrógprzekroczyłjużKanion.Mówią,żeAndronicusze
swojąmilionowąarmiąnajechałnaKrągpostronieMcClouda.
Stłumiony krzyk oburzenia wyrwał się z ust zebranych; dziesiątki
odważnych wojowników szeptały między sobą, przepełnieni strachem. Panika
rozniosłasiępopomieszczeniujakogień.
-Toniemożebyćprawda!–krzyknąłjedenzżołnierzy.
-Niestety!–odrzekłznaciskiemczłonekrady.
- Zatem nie pozostał nawet cień nadziei! – wykrzyknął inny żołnierz. –
JeślipokonaliMcCloudów,ImperiumruszyteraznaKrólewskiDwór.Niedasię
ichpowstrzymać.
-Musimyprzedyskutowaćwarunkikapitulacji,mójpanie–rzekłAberthol
doGaretha.
-Kapitulacji!?–wykrzyknąłinnymężczyzna.–Nigdysięniepoddamy!
- Jeśli tego nie zrobimy – krzyknął inny wojownik. – Zmiażdżą nas. Jak
możemystawićopórmilionowiżołnierzy?
Po sali rozszedł się szmer oburzenia, żołnierze i członkowie rady kłócili
sięzesobąwzupełnymchaosie.
Przewodniczący rady uderzył swoją żelazną laską o kamienna podłogę i
krzyknął:
-SPOKÓJ!
Szmerystopniowoucichły.Wszyscyodwrócilisięispojrzelinaniego.
- Te decyzje należą do króla, nie do nas – powiedział jeden z członków
rady. – Gareth jest prawowitym królem i nie do nas należy ustanawianie
warunkówkapitulacji–lubtego,czywogólesiępoddamy.
WszyscyzwrócilisięwstronęGaretha.
- Mój panie – rzekł Aberthol wyczerpanym głosem. – Jak postąpimy w
kwestiiarmiiImperium?
Wsalizapadłamartwacisza.
Gareth siedział, patrząc na mężczyzn i chcąc im odpowiedzieć, jednak
coraz trudniej było mu jasno myśleć. Słyszał w głowie głos swego ojca, który
krzyczałnaniego,zupełniejakwtedy,gdybyłdzieckiem.Doprowadzałogoto
doobłędu.Głosniezamierzałucichnąć.
Gareth wyciągnął rękę i zaczął pocierać drewnianą poręcz tronu, raz za
razem.Odgłosjegopaznokcidrapiącychdrewnobyłjedynymdźwiękiemwsali.
Członkowieradywymienilizaniepokojonespojrzenia.
- Mój panie – ponaglił inny członek rady. – Jeśli zdecydujesz się nie
poddawać, musimy natychmiast zacząć umacniać Królewski Dwór. Trzeba
zabezpieczyć wszystkie wejścia, drogi, bramy. Musimy zwołać żołnierzy,
przygotować linie obrony. Musimy przygotować się do oblężenia, racjonować
pożywienie, chronić mieszkańców. Jest tak wiele do zrobienia. Proszę, panie.
Rozkaż,corobić.
Razjeszczewsalizapadłaciszaispojrzeniazebranychskierowałysięna
Garetha.
WkońcuGarethuniósłgłowęispojrzałprzedsiebie.
-NiebędziemywalczyćzImperium–stwierdził.–Anisiępoddawać.
Wszyscyspojrzeliposobie,zbicizpantałyku.
-Cowtakimraziezrobimy,mójpanie?–spytałAberthol.
Garethodchrząknął.
-ZabijemyGwendolyn!–powiedział.–Jedynietosięterazliczy.
Odpowiedziałamucisza.Wszyscybyliwszoku.
- Gwendolyn? – zawołał zaskoczony członek rady, a w sali rozległy się
znowupełnezdziwieniaszepty.
-Poślemyzaniąwszystkienaszesiły,byzabićjąoraztych,którzyznią
uciekli,nimdotrądoSilesii–oznajmiłGareth.
-Lecz,mójpanie,wczymnamtopomoże?–krzyknąłjedenzczłonków
rady. – Jeśli wyruszymy za nią w pogoń, to jedynie narazi nasze siły na atak.
ZostaniemyotoczeniirozgromieniprzezImperium.
-AKrólewskiDwórbędziepustyipodatnynaatak–wykrzyknąłinny.–
Jeśli nie zamierzamy się poddawać, musimy natychmiast umacniać Królewski
Dwór!
Grupamężczyznkrzyknęłazaprobatą.
Garethodwróciłsięizmroziłspojrzeniemczłonkarady.
- Poświęcimy każdego mężczyznę, by zabić moją siostrę! – powiedział
ponuro.–Nieoszczędzimyanijednego!
Wsalizapadłacisza.Jedenzczłonkówradywstał,przesuwająckrzesłoz
hałasempokamiennejposadzce.
- Nie będę się przyglądał zgubie Królewskiego Dworu przez twoją
prywatnąobsesję.Niestanęutwegoboku!
-Anija!–zawtórowałamupołowazebranychwsalimężczyzn.
Gareth poczuł, że gotuje się ze złości. Już miał wstać, gdy drzwi do
komnaty otworzyły się i do środka wparował dowódca tego, co pozostało z
armii. Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego. Ciągnął za sobą
mężczyznę, zbira o tłustych włosach, nieogolonego, którego nadgarstki były
skrępowanesznurem.Przeciągnąłgonaśrodeksaliizatrzymałsięprzedkrólem.
- Mój panie – powiedział chłodno dowódca. – Sześciu złodziei zostało
straconych za kradzież Miecza Przeznaczenia. Ten mężczyzna jest siódmym,
tym, który zbiegł. Opowiada niezwykłą historyjkę o tym, co według niego
zaszło.
-Gadajże!–ponagliłdowódca,potrząsajączbirem.
Ten strzelił nerwowo oczami na wszystkie strony z niepewnym wyrazem
twarzy. Tłuste strąki włosów przyklejały mu się do twarzy. W końcu
wykrzyknął:
-Kazalinamukraśćmiecz!
Posalirozszedłsięszmeroburzenia.
-Byłonasdziewiętnastu!–ciągnąłdalejzbir.–Dwunastumiałogozabrać
pod osłoną ciemności przez most na Kanionie do Dziczy. Ukryli go w wozie i
przemyciliprzezmosttak,żebyżołnierzestojącynawarcieniezorientowalisię,
cobyłowśrodku.Pozostałym,naszejsiódemce,kazalizostaćtampokradzieży.
Powiedzieli nam, że wrzucą nas do więzienia, na pokaz, a później uwolnią.
Zamiasttegostracilimoichprzyjaciół.Takisamlosspotkałbymnie,gdybymnie
uciekł.
Wsalizapanowałożywionyszept.
-Adokądzabralimiecz?–naciskałdowódca.
-Niewiem.GdzieśgłębokodoImperium.
-Zczyjegorozkazu?
-Jego!–zawołałzbir,odwracającsięnagleiwskazująckościstympalcem
Garetha.–Naszegokróla!Onrozkazałnamtozrobić!
W sali rozległ się szmer przerażenia i pojedyncze krzyki, aż w końcu
członekradyuderzyłkilkukrotnieswojążelaznąlaską,wołającociszę.
Pomieszczenieuspokoiłosię,choćpowoli.
Gareth, trzęsąc się ze strachu i gniewu, podniósł się powoli ze swego
tronu,awsalizapadłacisza.Wszyscyspojrzelinaniego.
Garethschodziłpowoliposchodachzkościsłoniowej,stopieńpostopniu,
a jego kroki odbijały się echem w sali. Cisza była tak gęsta, że można ją było
siekać.
Gareth przeszedł przez komnatę i stanął przed zbirem. Zmroził go
spojrzeniem,zatrzymującsięstopęodniego,atenszarpałsięwrękachdowódcy
istrzelałoczamidokoła–wszędzie,bylenienaniego.
- Złodziei i kłamców w moim królestwie spotyka tylko jeden los –
powiedziałGarethcicho.
NagleGarethdobyłzzapasasztyletizatopiłgowsercuzbira.
Mężczyznakrzyknąłzbólu,ażoczywyszłymunawierzch,igwałtownie
osunąłsięnaziemię,martwy.
DowódcaobrzuciłGarethagniewnymspojrzeniem.
-Zamordowałeśwłaśnieświadkaprzeciwkosobie–rzekłdowódca.–Nie
dostrzegasz,żeświadczytonatwojąniekorzyść?
-Jakiegoświadka?–zapytałGareth,uśmiechającsię.–Martwiniemają
prawagłosu.
Dowódcapoczerwieniał.
- O ile nie zapomniałeś, jestem dowódcą połowy królewskiej armii. Nie
pozwolę, byś robił ze mnie głupca. Wnioskując po twoich czynach, mogę
jedynie stwierdzić, że jesteś winien przestępstwa, o które cię oskarżył. A co za
tym idzie, ani ja, ani moja armia nie możemy ci dłużej służyć. Tak w zasadzie
aresztujęcięzazdradęKręgu!
Dowódca skinął na swoich ludzi i dziesiątki żołnierzy jak jeden mąż
dobyłymieczyiwystąpiłynaprzód,byaresztowaćGaretha.
Pan Kultin postąpił naprzód z dwa razy większą ilością swoich ludzi,
dobywającychmieczyistającychzaGarethem.
Stalitaknaprzeciwsiebie,aGarethmiędzynimi.
Garethuśmiechnąłsiętriumfalniedodowódcy.SiłyGarethaprzewyższały
liczebnieludzidowódcyitenzdawałsobieztegosprawę.
- Nikt mnie nie aresztuje – uśmiechnął się szyderczo Gareth. – A już z
pewnością nie będziesz to ty. Zabierz swoich ludzi i opuść mój dwór – albo
poznaszgniewmojejosobistejsiłyzbrojnej.
Po kilku pełnych napięcia sekundach dowódca odwrócił się i dał znak
swoimludziom,którzyjakjedenmążwycofalisię,postępującostrożniewtyłz
wyciągniętymimieczami,iwyszlizsali.
- Od tego dnia – zagrzmiał dowódca. – Niech będzie wiadome, że już ci
nie służymy. Sam stawisz czoła armii Imperium. Oby potraktowali cię dobrze.
Lepiejniżtyswegoojca!
Żołnierzewypadlizsali.Towarzyszyłimszczękichzbroi.
Dziesiątki członków rady, sług i możnowładców, którzy pozostali w
pomieszczeniu,staliwciszy,szepczącmiędzysobą.
-Zostawciemnie!–krzyknąłGareth.–WSZYSCY!
Wszyscyszybkowyszli,włączniezsiłązbrojnąGaretha.
Jedenczłowiekstałwmiejscuiczekał,ażsalaopustoszeje.
PanKultin.
OniGarethbylisamiwsali.PodszedłdoGaretha,zatrzymującsiękilka
stópprzednimibadawczonaniegospojrzał,jakgdybygooceniał.Jakzwykle
na jego twarzy nie było śladu żadnej emocji. Była to twarz prawdziwego
najemnika.
-Niedbamoto,cozrobiłeś,anidlaczego–zacząłgłosemchropowatymi
ponurym. – Nie dbam o politykę. Jestem wojownikiem. Dbam jedynie o
wynagrodzenie,którewypłacaszmnieimoimludziom.
Zamilkł.
-Jednakciekawimnieichciałbymwiedzieć:rzeczywiścierozkazałeśtym
ludziomzabraćmiecz?
Gareth spojrzał na mężczyznę. W jego oczach kryło się coś, co Gareth
dostrzegałtakżeusiebie:byłyzimne,bezlitosne,wyrachowane.
-Ajeślitakbyło?–zapytałGareth.
PanKultinprzypatrywałmusięprzezdługiczas.
-Aledlaczego?–zapytał.
Garethpatrzyłnaniegowmilczeniu.
OczyKultinarozszerzyłysię,kiedyzrozumiał.
- Nie potrafiłeś go podnieść, więc nie chciałeś nikomu na to zezwolić? –
zapytałKultin.–Otochodziło?–zamyśliłsięnadmożliwymikonsekwencjami.
– Niemniej jednak – dodał Kultin. – Z całą pewnością wiedziałeś, że kiedy go
odeślesz,Tarczaopadnieinarazinasnaatak.
OczyKultinaotworzyłysięszerzej.
- Chciałeś, aby nas zaatakowano, prawda? W głębi duszy pragniesz
zniszczyćKrólewskiDwór–powiedział,naglewszystkopojmując.
Garethuśmiechnąłsię.
-Niewszystkimmiejscom–powiedziałpowoli.–Przeznaczonejesttrwać
wiecznie.
ROZDZIAŁPIĄTY
Gwendolyn szła z ogromną świtą żołnierzy, doradców, sług, członków
rady,SrebrnąGwardią,LegionemipołowąKrólewskiegoDworu,oddalającsię
– jak jedno wielkie, przemieszczające się miasto – od Królewskiego Dworu.
Gwenczuła,jakbuzująwniejemocje.Zjednejstrony,byłazachwyconatym,że
uwolniłasięodswojegobrataGarethaitenjużjejniedosięgnie,żeotaczająją
zaufani żołnierze, którzy mogli ją obronić, że nie musiała się już obawiać, że
Gareth ją zdradzi lub o to, że przyrzeknie komuś jej rękę. I nie będzie musiała
jużoglądaćsięciąglezasiebiezestrachuprzedjegozabójcami.
Gwen odczuwała również natchnienie i pokorę płynącą z tego, że to ją
wybrano,byrządziła,byprzewodziłatejogromnejgrupieludzi.Ogromnaświta
podążałazanią,jakgdybybyłajakimśprorokiem,kroczącponiekończącejsię
drodzedoSilesii.Widzieliwniejswegoprzywódcę–dostrzegałatowkażdym
ichspojrzeniu–iliczylinanią.Czułasięwinna,chciałabytojedenzjejbraci
dostąpiłtegozaszczytu–ktokolwiek,bylenieona.Widziałajednak,ilenadziei
dajeludziomto,żemająsprawiedliwegoiuczciwegoprzywódcę,iradowałoją
to. Jeśli mogła być dla nich takim władcą, zwłaszcza w tych mrocznych
chwilach,tonimbędzie.
GwenpomyślałaoThorze,oichsmutnympożegnaniuprzyKanionie,ito
wspomnienie rozdarło jej serce; widziała, jak znika we mgle na moście nad
Kanionem,wyruszającnawyprawę,któranajpewniejdoprowadzigodośmierci.
Była to bohaterska i szlachetna wyprawa – nie mogła mu jej odmówić – i
wiedziała,żektośmusinaniąwyruszyć,dladobrakrólestwa,dladobraKręgu.
Jednakwciążzadawałasobiepytanie,dlaczegotowłaśnieonmusiałsięnanią
wybrać. Chciałaby, by był to ktokolwiek inny. Nigdy tak bardzo jak dziś nie
pragnęła,bybyłprzyniej.Wtymczasiechaosu,ogromnychzmian,gdymusiała
rządzić zupełnie sama nosząc w łonie jego dziecko, chciała, by był u jej boku.
Jednak jeszcze bardziej martwiła się o niego. Nie wyobrażała sobie życia bez
niego;nasamąmyślłzycisnęłyjejsiędooczu.
Gwen odetchnęła głęboko i wzięła się w garść. Wiedziała, że wszystkie
oczyzwróconesąnaniąwtejniekończącejsiękarawanienazakurzonejdrodze,
prowadzącejdalekonapółnoc,wkierunkuodległejSilesii.
Gwenbyłateżwciążwszoku,oderwanaodrodzinnychziem.Niemieściło
jej się w głowie, że pradawna Tarcza opadła, że wróg przekroczył Kanion.
Odlegli szpiedzy donosili, że Andronicus już dotarł na ziemie McClouda. Nie
miała pewności, którym wieściom zawierzyć. Trudno było jej pojąć, że to
wszystkomogłodziaćsiętakszybko–przecieżAndronicusmusiałbyprzerzucić
całą swoją flotę przez ocean. Chyba że jakimś cudem to McCloud stał za
kradzieżą miecza i ukartował osłabienie Tarczy. Ale jak? Jak udało mu się go
ukraść?Dokądgozabrał?
Gwen wyczuwała zniechęcenie wszystkich dokoła i nie miała im tego za
złe.Wtymtłumiepanowałaatmosferaprzygnębienia;ibyłkutemupowód;bez
Tarczywszyscystalisiębezbronni.Byłatotylkokwestiaczasu–jeśliniedziś,
tonazajutrzlubdzieńpóźniej–kiedyAndronicusichnajedzie.Akiedytozrobi,
nie będą w stanie odeprzeć jego ludzi. Wkrótce miejsce, które nauczyła się
kochać i o które się troszczyła, zostanie zdobyte, a wszyscy, których kocha –
zamordowani.
Szli,jakgdybygotowalisięnaspotkanieześmiercią.Andronicusjeszcze
tuniedotarł,leczonijużczulisię,jakbyzostalipojmani.Przypomniałojejsię
coś, co jej ojciec kiedyś powiedział: podbij ducha armii, a bitwa jest już
wygrana.
Gwen wiedziała, że to ona musi ich wszystkich natchnąć, dzięki niej
musząsiępoczućbezpieczni,chronieni–inawet,wjakiśsposób,musitchnąćw
nichoptymizm.Byłasilniezmotywowana,bytozrobić.Niemogłapozwolićna
to, by jej osobiste obawy lub pesymizm zwyciężyły w takiej chwili. I nie
pozwalałasobierozczulaćsięnadsobą.Terazniechodziłojużwyłącznieonią.
Chodziłootychludzi,ichżycia,ichrodziny.Potrzebowalijej.Wszyscyliczyli
najejpomoc.
Gwen pomyślała o swym ojcu i o tym, jak on postąpiłby na jej miejscu.
Uśmiechnęłasięnamyślonim.Robiłbydobrąminędozłejgry,bezwzględuna
okoliczności. Mówił jej zawsze, by skrywała strach za przechwałkami. Gwen
pomyślała o jego życiu, i zdała sobie sprawę z tego, że jej ojciec nigdy nie
wyglądał na przestraszonego. Ani razu. Być może było to jedynie
przedstawienie,leczbyłotodobreprzedstawienie.Wiedział,żejakoprzywódca
jest cały czas na świeczniku, wiedział, że ludziom potrzebne jest takie
przedstawienie,możenawetbardziejniżprzywództwo.Zabardzoskupiałsięna
innych, by pogrążać się w swoich obawach. Będzie brała z niego przykład.
Podobniejakonniepozwoli,byjejobawyprzejęłynadniąkontrolę.
GwenobejrzałasięizobaczyłaidącegoobokGodfreya,aprzynimIlleprę,
uzdrowicielkę;cidwojezajęcibylirozmową.Zauważyła,żezaczynalipałaćdo
siebie coraz większą sympatią od chwili, gdy Illepra uratowała Godfreyowi
życie. Gwen zapragnęła, by była przy niej reszta jej rodzeństwa. Lecz Reece
wyruszyłzThorem,Garetharzeczjasnapożegnałanazawsze,aKendricktkwił
wciąż na swojej placówce gdzieś na wschodzie, pomagając w odbudowie
jednegozodległychmiast.Wysłaładoniegoposłańcazwiadomością–byłato
pierwszarzecz,jakązrobiła–imodliłasię,bydotarładoniegonaczas,bygo
sprowadzić, by zdążył dotrzeć do Silesii i pomóc jej w obronie. Wtedy
przynajmniej dwóch spośród jej rodzeństwa – Kendrick i Godfrey – mogłoby
znaleźćschronieniezniąwSilesii;ibylibywszyscyrazem.Oczywiściepozajej
najstarsząsiostrą,Luandą.
Po raz pierwszy od długiego czasu myśli Gwen skierowały się ku
Luandzie. Między nią a jej starszą siostrą zawsze istniała zaciekła rywalizacja;
Gwen nie zdziwiło więc zupełnie, gdy Luanda skorzystała z pierwszej
możliwości, by opuścić Królewski Dwór i poślubiła tego McClouda. Luanda
zawsze była ambitna i zawsze chciała być pierwsza. Gwendolyn ją kochała i
chciała być jak ona, gdy była młodsza; lecz Luanda, która chciała zawsze
wygrywać,nieodwzajemniałatejmiłości.PojakimśczasieGwenprzestałasię
starać.
Terazjednakbyłojejżalsiostry;zastanawiałasię,cosięzniąstanieteraz,
gdyAndronicusnajechałMcCloudów.Czyzostaniezabita?Gwenzadrżałanatę
myśl.Byłyrywalkami,aleostatecznieliczyłosiętylkoto,żebyłysiostramiinie
chciała,byzginęłanimnadejdziejejczas.
Gwen pomyślała o swojej matce, jedynym poza Garethem członku
rodziny, który został tam, opuszczony w Królewskim Dworze, z Garethem, w
takokropnymstanie.Tamyślprzyprawiłająodreszcze.Mimogniewu,jakido
niej czuła, Gwen nie chciała, by matka skończyła w ten sposób. Co się stanie,
jeśliKrólewskiDwórzostaniepodbity?Czyjejmatkazginie?
Gwen czuła, że jej starannie poukładane życie się rozsypuje, a ona nie
możetemuzaradzić.Miaławrażenie,żeledwiewczorajbyłoprzesilenieletnie,
ślub Luandy, wystawna uczta, Królewski Dwór opływający w dostatki, cała
rodzina razem, świętowanie – a Kręgowi nic nie zagrażało. Wydawało jej się
wtedy,żebędzietotrwałowiecznie.
Terazwszystkosięrozsypywało.Nicniebyłojużtakie,jakniegdyś.
Podniosły się chłodne podmuchy jesiennego wiatru i Gwen otuliła się
ciaśniejwełnianymokryciem.Jesieńbyłazbytkrótkategoroku;zbliżałasięjuż
zima. Czuła lodowaty wiatr, tym wilgotniejszy, im dalej na północy się
znajdowali,idącwzdłużKanionu.Zaczynałosięszybciejściemniaćipowietrze
przepełniałinnydźwięk–krzykiZimowychPtaków,czerwono-czarnychsępów,
które pojawiały się wraz z nadejściem niższych temperatur. Ich nieustanne
krakanieczasemdrażniłoGwen.Byłoniczymdźwiękzbliżającejsięśmierci.
OdchwilipożegnaniazThoremkierowalisięwzdłużKanionu,napółnoc,
wiedząc, że ta droga doprowadzi ich do najbardziej na zachód wysuniętego
miasta w zachodniej części Kręgu – Silesii. Kiedy tak szli, przedziwna mgła
wypływałafalamizKanionu,oplatająckostkiGwen.
-Niebawembędziemynamiejscu,pani–dobiegłjągłos.
Gwen odwróciła się i ujrzała obok siebie Sroga, w charakterystycznej
czerwonej zbroi Silesii. Otaczało go kilku jego żołnierzy w czerwonych
kolczugach i butach. Gwen urzekła dobroć, jaką okazywał jej Srog, jego
lojalnośćwobecpamięcijejojca,jegopropozycja,byschronilisięwSilesii.Nie
wiedziała,coonaipozostalizrobilibywprzeciwnymrazie.Najpewniejtkwiliby
dalejwKrólewskimDworzenałascezdrajcyGaretha.
Srogbyłjednymznajbardziejhonorowychmożnowładców,jakichznała.
Miał do dyspozycji tysiące żołnierzy i kontrolował słynną twierdzę zachodniej
części Kręgu – nie musiał składać nikomu hołdu. A jednak złożył go jej ojcu.
Układ sił między nimi zawsze był delikatny. W czasach ojca jej ojca Silesia
potrzebowała Królewskiego Dworu; w czasach jej ojca – już mniej; a w jej
czasach – wcale. Tak naprawdę przez to, że Tarcza opadła, a w Królewskim
Dworzezapanowałchaos,toonipotrzebowaliSilesii.
Oczywiście
Srebrna
Gwardia
i
Legion
byli
najświetniejszymi
wojownikami, jacy chodzili po tej ziemi – podobnie jak tysiące oddziałów
towarzyszących Gwen, które składały się na połowę armii Króla. Srog mógł
jednak, podobnie jak większość możnowładców, zwyczajnie zamknąć bramy i
dbaćowłasneinteresy.
Zamiast tego odszukał Gwen, poprzysiągł jej lojalność i nalegał, że
przyjmieichwszystkich.ZatędobroćGwenpewnegodniazpewnościąwjakiś
sposóbmuodpłaci.Rzeczjasna,jeśliprzeżyją.
- Nie troskaj się tym – odrzekła łagodnie, kładąc swą delikatną dłoń na
jego nadgarstku. – Poszlibyśmy na koniec świata, gdyby tam leżało twoje
miasto.Mamydużoszczęścia,żeokazujesznamdobroćwtychciężkichdlanas
chwilach.
Srog się uśmiechnął. Był to wojownik w średnim wieku, o twarzy
pooranej bliznami zebranymi na polach bitwy, kasztanowatych włosach,
wyraźnie zarysowanej linii szczęki, bez brody. Srog był bardzo męski, był nie
tylkopanem,aleiprawdziwymwojownikiem.
- Skoczyłbym w ogień za twoim ojcem – odrzekł. – Nie należą mi się
podziękowania. To ogromny zaszczyt móc spłacić ten dług, pomagając jego
córce.Wszakjegowoląbyło,byśtotyobjęłarządy.Odpowiadającprzedtobą,
odpowiadamprzednim.
Nieopodal Gwen szli Kolk i Brom, a za nimi rozchodził się niecichnący
brzęktysięcyostróg,mieczyszczękającychwpochwach,tarczyobijającychsię
ozbroje.Byłatoogromnakakofonia,przemieszczającasięcorazdalejnapółnoc
przybrzeguKanionu.
- Pani – rzekł Kolk. – Dręczy mnie poczucie winy. Nie powinniśmy byli
pozwolić Thorowi, Reece’owi i pozostałym wyruszyć samotnie do Imperium.
Więcej żołnierzy powinno było się zgłosić, by wyruszyć z nimi. Będę winił
siebie,jeślicośimsięstanie.
-Wybralitęwyprawę–odrzekłaGwen.–Toszczytnawyprawa.Ktomiał
naniąpójść,poszedł.Poczuciewinynictuniezmieni.
- A co się stanie, jeśli nie wrócą z Mieczem na czas? – zapytał Srog. –
ArmiaAndronicusarychłostanieunaszychbram.
- Wtedy stawimy opór – rzekła Gwen śmiało, zbierając w głosie tyle
odwagi, ile potrafiła, w nadziei, że uspokoi pozostałych. Zauważyła, że inni
generałowieodwrócilisięispojrzelinanią.
-Będziemysiębronićdoostatniegouderzenia–dodała.–Nieuciekniemy,
niepoddamysię.
Wyczuła, że generałowie są pod wrażeniem. Sama była pod wrażeniem
własnegogłosu.Wezbraławniejtakasiła,żenawetjąsamątozaskoczyło.Była
tosiłajejojca,siłasiedmiupokoleńkrólówzroduMacGil.
Nie zatrzymywali się. Nagle droga skręciła ostro w lewo i kiedy Gwen
minęłazakręt,stanęławmiejscu.Tenwidokzaparłjejdechwpiersi.
Silesia.
Gwen pamiętała, że ojciec zabierał ją tu, kiedy była małą dziewczynką.
Byłotomiejsce,którewidywałaodtamtejporywswoichsnach,miejsce,które
wtedy owiane było jakąś magią. Teraz, gdy stanęła przed nim jako dorosła
kobieta,nadalzapierałojejdechwpiersi.
Silesia była najniezwyklejszym miastem, jakie Gwen kiedykolwiek
widziała. Wszystkie budynki, fortyfikacje, kamień – wszystko zostało
wzniesionezestarożytnej,błyszczącejczerwieni.GórnapołowaSilesii,wysoka,
strzelista, pełna balustrad i wież, została wybudowana nad ziemią, a dolna
połowamiasta–podnią,wścianieKanionu.WirującemgłyKanionuwpływały
i wypływały, otulając miasto, roziskrzając czerwień w słońcu – i sprawiając
wrażenie,żeSilesiazostaławzniesionawchmurach.
Fortyfikacje wznosiły się na sto stóp, zwieńczone były balustradami i
umocnione niekończącym się rzędem murów. To była forteca. Nawet gdyby
armia jakimś cudem przekroczyła mur, i tak musiałaby jeszcze zejść w dolną
częśćmiasta,klifami,iwalczyćnaskrajuKanionu.Byłatowojna,którejżaden
najeźdźcaniechciałbyprowadzić.Właśniedlategomiastostałoniewzruszoneod
tysiącalat.
Jej ludzie zatrzymali się, patrząc na miasto, i Gwen czuła, że ich także
ogarnąłzachwyt.
Po raz pierwszy od długiego czasu Gwen poczuła przypływ optymizmu.
Tobyłomiejsce,wktórymmoglisięzatrzymać,gdzieniedosięgnieichGareth,
miejsce,któremogliobronić.Miejsce,wktórymmogłarządzić.Imoże–żywiła
nadzieję–wktórymkrólestwoMacGilówmogłobysięodrodzić.
Srogstałzrękomawspartyminabiodrach,przyglądającsięswemumiastu,
jakgdybywidziałjeporazpierwszy.Wjegooczachbłyszczaładuma.
-WitajciewSilesii.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Thor otworzył oczy o brzasku i ujrzał delikatnie kołyszące się wody
oceanu, wznoszące się i opadające wysokie grzbiety fal rozświetlone miękkimi
promieniami pierwszego słońca. Jasnożółte wody Tartuwianu skrzyły się w
porannej mgle. Łódź unosiła się cicho na wodzie, a ciszę przerywał jedynie
odgłosuderzającychoniąfal.
Thor podniósł się i rozejrzał. Powieki ciążyły mu ze zmęczenia – tak
naprawdę nigdy nie czuł się tak wykończony, jak teraz. Płynęli wiele dni i
wszystkotutaj,potejstronieświata,zdawałosięinne.Powietrzebyłogęsteod
wilgoci, a temperatura – znacznie wyższa i Thor czuł się, jak gdyby oddychał
pod nieustannym strumieniem wody. Morzył go przez to sen, a jego kończyny
sprawiaływrażenieniezwykleciężkich.Czułsię,jakgdybyprzybyłdolata.
Thorrozejrzałsięizauważył,żejegoprzyjaciele,zwyklenanogachprzed
świtem, teraz jeszcze spali, rozrzuceni w niedbałych pozach po pokładzie.
NawetKrohn,którynigdyniespał,terazdrzemałobokniego.Gęstatropikalna
pogodadałasięwszystkimweznaki.Niktjużnawetniepróbowałtrzymaćsteru
– poddali się kilka dni temu. Nie było sensu: żagle były zawsze w pełni
rozwinięte i dął w nie silny zachodni wiatr, a magiczne fale tego oceanu
nieustanniepchałyichłódźwjednymkierunku,jakgdybyprzyciągałoichjedno
miejsce.Kilkarazypróbowalichwycićsteralbozmienićkurs–leczichwysiłki
nanicsięniezdawały.PoddalisięwięcTartuwianowiipozwolilimunieśćsię
tam,gdziezamierzałichdoprowadzić.
Itakniewiedzieli,wktórączęśćImperiumsięudać,pomyślałThor.Oile
faledoprowadząichnasuchyląd,myślał,toimwystarczy.
Krohnpodniósłsięimiauknął,poczympodszedłdoThoraipolizałgopo
twarzy.Thorsięgnąłdoswojejsakwy,niemalpustej,idałKrohnowiswójostatni
kawałek suszonego mięsa. Ku zaskoczeniu Thora, Krohn nie wyrwał mu go z
dłoni jak zwykle; zamiast tego spojrzał na mięso, na pustą sakwę, a potem
znacząco na Thora. Wahał się, czy wziąć jedzenie i Thor zrozumiał, że Krohn
niechciałpozbawiaćgoostatniegokawałkapożywienia.
Thora poruszyło zachowanie Krohna, ale nalegał, wpychając mięso do
pyskaswojegoprzyjaciela.Thorwiedział,żeniedługoskończyimsięjedzeniei
modlił się, by dotarli do lądu. Nie miał pojęcia, jak długo jeszcze potrwa ta
podróż;co,jeślibędątakpłynąćmiesiącami?Czymbędąsiężywić?
Słońce szybko wędrowało tu po nieboskłonie, i zbyt szybko jego
promienie zaczynały oślepiać i palić. Mgła powoli podnosiła się znad wody.
Thorwstałiprzeszedłnadzióbłodzi.
Zatrzymał się i rozejrzał dokoła. Pokład pod jego stopami delikatnie się
kołysał. Thor spojrzał przed siebie, na rozpraszającą się mgłę. Zamrugał,
zastanawiając się, czy mu się nie przywidziało – na horyzoncie pojawił się
odległyzaryslądu.Sercezaczęłomubićszybciej.Ląd!Tonaprawdęląd!
Ziemia, która ukazała się jego oczom, odznaczała się najniezwyklejszym
kształtem: były to dwa długie, wąskie półwyspy wysunięte w morze, niczym
dwa końce wideł, i kiedy mgła się podniosła, Thor rozejrzał się na boki i z
zaskoczeniemspostrzegłdwapasyziemipokażdejstronie,każdywodległości
okołopięćdziesięciujardów.Wciągałoichprostowśrodekdługiejzatoczki.
Thor gwizdnął, budząc swoich braci legionistów. Podpierając się rękami,
szybko się podnieśli i pospieszyli w jego stronę. Stanęli na dziobie i rozejrzeli
się.
Zaparło im dech w piersi: ta kraina miała najbardziej egzotyczne brzegi,
jakie do tej pory widzieli, porośnięte gęstą puszczą, o strzelistych drzewach
wczepionychwliniębrzegową,rosnącychtakgęsto,żeniedałosiędostrzec,co
kryje się za nimi. Thor spostrzegł ogromne paprocie, wysokie na trzydzieści
stóp,pochylającesięnadwodąorazżółteifioletowedrzewa,którezdawałysię
sięgaćniebios.Zewsząddochodziłyichnieznaneiniecichnąceodgłosyzwierząt,
ptaków, owadów i kto wie, czego jeszcze, warczących, krzyczących i
śpiewających.
Thor przełknął ślinę. Czuł, że wkraczają w nieprzeniknione królestwo
zwierząt.Wszystkobyłotuinne;powietrzepachniałoinaczej,obco.Nictutajani
trochęnieprzypominałoKręgu.Pozostalilegioniściodwrócilisięispojrzelipo
sobie. Thor dostrzegł wahanie w ich oczach. Wszyscy zastanawiali się, jakie
stworyczekałynanichwgęstwinietejdżungli.
Itakniemieliwyboru.Prądznosiłichwjednymkierunkuinajwidoczniej
totutajmusieliwysiąśćnaziemieImperium.
-Patrzcie!–krzyknąłO’Connor.
Podbieglidoburty,zaktórąwychylałsięO’Connorispojrzeliwkierunku
czegoś, co wskazywał im w wodzie. Przy łodzi płynął ogromny owad,
świetliściefioletowy,długinadziesięćstóp,osetkachodnóży.Pobłyskiwałpod
falami,poczymczęściowosięwynurzył;wtedytysiącejegomałychskrzydełek
zaczęłyporuszaćsięzniezwykłąszybkościąiowaduniósłsiętużnadwodę.Po
chwili znowu ślizgał się po jej powierzchni, po czym gwałtownie rzucił się w
dół.Ipowtórzyłwszystkoodpoczątku.
Kiedy się mu przyglądali, nagle uniósł się wyżej, na wysokość wzroku
chłopcówizawisłwpowietrzu,wpatrującsięwnichswoimiczteremasporymi
zielonymi ślepiami. Zasyczał i wszyscy mimowolnie odskoczyli, chwytając za
miecze.
Elden postąpił naprzód i zamachnął się na niego. Lecz kiedy jego miecz
przecinałpowietrze,owadbyłjużzpowrotemwwodzie.
Thor i pozostali przewrócili się na pokład, gdy ich łódź gwałtownie
zatrzymałasięnabrzegu.
SerceThorazabiłoszybciej,gdyspojrzałzaburtę:podnimiznajdowałsię
wąskipasplażyskładającysięztysięcymałych,ostrozakończonychkamyków
wkolorzeżywegofioletu.
Ląd.Udałoimsię.
Eldenjakopierwszyruszyłdokotwicy.Pozostalichłopcypodążylizanim
i wspólnymi siłami unieśli ją i przerzucili na zewnątrz. Wszyscy zeszli po
łańcuchu, zeskakując z niego na ziemię. Thor podał Eldenowi Krohna, gdy
posuwałsięwdół.
Thor westchnął, kiedy postawił stopę na lądzie. Dobrze było poczuć
ziemię–suchy,stałyląd–podstopami.Niemiałbynicprzeciwkotemu,byjuż
nigdyniewsiadaćnałódź.
Chwycililinyiwciągnęliłódźtakgłębokonabrzeg,jaksiędało.
-Myślicie,żeprzypływjązabierze?–spytałReece,przypatrującsięłodzi.
Thorspojrzałnanią;wydawałasiętkwićmocnowpiasku.
-Nieztąkotwicą–powiedziałElden.
-Przypływjejniezabierze–powiedziałO’Connor.–Lecztonieoznacza,
żeniezrobitegoniktinny.
Thor przyjrzał się łodzi po raz ostatni i zdał sobie sprawę z tego, że
przyjacielmarację.Nawetjeśliodnajdąmiecz,popowrociemogązastaćpusty
brzeg.
-Jakwtedywrócimy?–spytałConval.
Thormiałwrażenie,żenakażdymkrokutejwyprawypalązasobąkolejne
mosty.
-Znajdziemyjakiśsposób–powiedziałThor.–WszakwImperiummuszą
byćinnełodzie,prawda?
Thor starał się brzmieć pewnie, by uspokoić swoich przyjaciół. Jednak
gdzieś w głębi duszy sam nie był do końca przekonany. Miał coraz gorsze
przeczuciacodotejwyprawy.
Jakjedenmążwszyscyodwrócilisięispojrzelinadżunglę.Byłatościana
listowia,zaktórąkryłasięczerń.Odgłosyzwierzątrozchodziłysięwokółnich
kakofonią tak głośną, że Thor ledwie słyszał własne myśli. Jak gdyby każda
bestiaImperiumkrzyczała,byichpowitać.
Alboostrzec.
***
Thor i pozostali przedzierali się ramię przy ramieniu, ostrożnie, przez
gęstątropikalnądżunglę.Każdyznichbyłczujny.Thorowitrudnobyłousłyszeć
własne myśli – tak natarczywe były krzyki i nawoływania orkiestry owadów i
ptakówdokoła.Mimotego,gdypróbowałdojrzećcośwciemności,nieudawało
musięniczobaczyć.
Krohnszedłprzyjegonodzepowarkując,zsierściąnajeżonąnagrzbiecie.
Thor nigdy nie widział, by był tak czujny. Obejrzał się na swoich towarzyszy
broniizobaczył,żewszyscy,jakon,trzymajądłońnarękojeścimiecza,anerwy
mająnapiętejakpostronki.
Wędrowali już kilka godzin, zapuszczając się coraz głębiej w dżunglę,
powietrzestawałosięcorazcieplejszeigęstsze,bardziejwilgotne,coraztrudniej
było oddychać. Szli po śladach czegoś, co kiedyś było chyba przesieką – kilka
złamanych gałęzi wskazywało na drogę, którą mogli obrać przybyli tu ludzie.
Thorżywiłnadzieję,żebyłatościeżkatych,którzyukradlimiecz.
Thor spojrzał w górę, podziwiając przyrodę: wszystko tu osiągało
niebosiężnerozmiary,każdyliśćbyłtakwielki,jakonsam.Czułsięjakowadw
krainieolbrzymów.Widział,żecośporuszasięzaliśćmi,aleniemógłdostrzec,
cosiętamkryło.Miałzłeprzeczucie,żesąobserwowani.
Szlakzakończyłsięnaglegęstąścianąlistowia.Wszyscyzatrzymalisięi
spojrzeliposobie,zbicizpantałyku.
-Szlakniemożepoprostuzniknąć!–powiedziałO’Connor,nagletracąc
nadzieję.
-Niezniknął–powiedziałReece,przyglądającsięliściom.–Dżunglapo
prostuponowniezarosła.
-Którędyteraz?–spytałConval.
Thor obrócił się i rozejrzał wokół, zastanawiając się nad tym samym.
Zewsząd otaczała ich gęsta ściana listowia i zdawało się, że nie ma stamtąd
wyjścia.Thormiałzłeprzeczucieiczułsięcorazbardziejzagubiony.
Naglecośprzyszłomudogłowy.
-Krohn–powiedział,klękająciszepczącmudoucha.–Wdrapsięnato
drzewo.Bądźnaszymioczami.Powiedznam,którędywiedziedroga.
KrohnspojrzałnaniegoprzenikliwieiThorczuł,żegozrozumiał.
Krohnpognałwstronęogromnegodrzewa,opniuszerokimnadziesięciu
mężczyzn,bezzastanowieniananieskoczyłizacząłpiąćsięwgórę.Wspiąłsię
na jego wierzchołek, po czym przeskoczył na jedną z najwyższych gałęzi.
Przeszedłnasamjejkoniecirozejrzałsię,uszypostawiłnasztorc.Thorzawsze
przeczuwał,żeKrohngorozumie,aterazmiałcodotegopewność.
Kron odchylił się w tył i wydał z siebie dziwny, gardłowy pomruk, po
czym zbiegł w dół pnia i wystrzelił w jednym kierunku. Chłopcy wymienili
zaciekawionespojrzenia,poczymwszyscysięodwróciliipodążylizaKrohnem
wleśnągęstwinę,odgarniającgrubeliście,którezagradzałyimdrogę.
PokilkuminutachThorzulgązauważył,żeścieżkaznowusiępojawia–
ślady w postaci złamanych gałęzi i listowia wskazywały drogę, którą podążali
mężczyźni.ThorpochyliłsięipoklepałKrohna,całującgowgłowę.
-Niewiem,cobyśmyzrobilibezniego–rzekłReece.
-Jarównież–odpowiedziałThor.
Krohnzamruczał,dumnyizadowolony.
Kiedy zapuścili się krętą ścieżką głębiej w dżunglę, natrafili na ścianę
nowego listowia, o ogromnych kwiatach wielkości Thora, mieniących się
wszystkimimożliwymibarwami.Zinnychdrzewzwieszałysięowocewielkości
głazów.
Wszyscy zatrzymali się w zadziwieniu, a Conval podszedł do jednego z
owoców,kuszącegoczerwieniąiwyciągnąłrękę,chcącgodotknąć.
Naglerozległsięgłęboki,gardłowywarkot.
Conval cofnął się i chwycił swój miecz, a pozostali spojrzeli po sobie z
niepokojem.
-Cotobyło?–spytałConval.
- Odgłos dobiegł stąd – powiedział Reece, wskazując na inną część
dżungli.
Wszyscyodwrócilisięispojrzeli.LeczThorniedostrzegłnicpróczliści.
Krohnzawarczałnacośwciemności.
Dźwięk narastał i stawał się coraz bardziej natarczywy. W końcu liście
zaczęłysięporuszać.Thoripozostalicofnęlisięokrok,dobylimieczyitrwaliw
bezruchu,spodziewającsięnajgorszego.
To, co wyłoniło się z leśnej gęstwiny, przekroczyło nawet najśmielsze
oczekiwaniaThora.Stałprzednimiogromnyowad,pięćrazywiększyodThora,
przypominający modliszkę, o dwóch tylnych odnóżach i dwóch mniejszych
przednich,którezwisaływpowietrzuibyłyzakończoneostrymiszponami.Był
fluorescencyjniezielony,pokrytyłuskamiimiałniewielkieskrzydła,brzęczącei
rozedrgane. Na czubku jego głowy znajdowało się dwoje ślepi i trzecie na
czubku nosa. Wyciągnął odnóża i odsłonił jeszcze więcej szponów – skrytych
podgardłem–któredrgałyiuderzałyosiebieztrzaskiem.
Owadstałtaknadnimi,gdykolejneszponywysunełysięzjegobrzucha–
długa,stercząca,chudaręka–inagletakszybko,żeniktniezdołałzareagować,
sięgnął po O’Connora. Chwycił go, zaciskając na nim trzy rozrastające się
szpony,któreowinęłysięwokółjegopasa.Uniósłgowysokowgórę,jakgdyby
byłpiórkiem.
O’Connorzamachnąłsięmieczem,leczzrobiłtozdecydowaniezawolno.
Stwór potrząsnął nim kilka razy, po czym otworzył nagle paszczę, ukazując
rzędyostrychzębów,odwróciłO’Connorabokiemizacząłzbliżaćdopaszczy.
O’Connor wydał z siebie krzyk, gdy w oczy zajrzało mu widmo nagłej i
bolesnejśmierci.
Thor nie zwlekał. Bez zastanowienia umieścił kamień w swojej procy,
obrał cel i cisnął nim w trzecie ślepie stwora, znajdujące się na czubku jego
nosa.
Byłtocelnystrzał.Stwórwrzasnął–abyłtookropnydźwięk,głośnyna
tyle,byprzeciąćdrzewowpół.WypuściłO’Connora,któryobróciwszysiękilka
razywpowietrzuwylądowałnamiękkimruniedżungli.
Wtedybestia,rozwścieczona,przeniosławzroknaThora.
Thorwiedział,żestawianieoporuiwalkaztymstworembyłybydaremne.
Najmniej jeden z jego braci by zginął, Krohn pewnie też, i pozbawiłoby ich to
cennychreszteksił.Pomyślał,żemożeweszlinajegoterytoriumijeśliszybko
stamtądodejdą,bestiazostawiichwspokoju.
-UCIEKAJCIE!–krzyknął.
Odwrócilisięizaczęlibiec.Bestiaruszyłazanimi.
Thor słyszał, jak szpony stwora przecinają gęste listowie tuż za nimi,
świszczącwpowietrzuiomijającjegogłowęokilkastóp.Strzępyliścifruwały
w powietrzu i spadały na nich. Legioniści biegli jak jeden mąż i Thor
przeczuwał,żejeślitylkoudaimsięzyskaćprzewagęnadstworem,udaimsię
teżznaleźćschronienie.Jeślinie,będąmusielistanąćdowalki.
NaglebiegnącyobokniegoReeceprzewróciłsię,potknąwszysięogałąźi
wpadłszy twarzą w listowie. Thor wiedział, że nie zdąży wstać, zatrzymał się
więcprzynim,dobyłmieczaizagrodziłdrogębestii.
- BIEGNIJCIE DALEJ! – krzyknął Thor przez ramię do pozostałych,
stojącobokReece’a,gotówgobronić.
Stwór rzucił się na niego z rykiem i zamachnął szponem na jego twarz.
Thorzrobiłunikijednocześniezamachnąłsięmieczem.Bestiawydałazsiebie
przeraźliwy krzyk, kiedy Thor odciął jeden z jej szponów. Zielony płyn
wytrysnął z rany i opryskał Thora, który podniósł wzrok i zobaczył z
przerażeniem, że szpon bestii odrasta równie szybko, jak został odcięty. Jak
gdybyThornigdyjejniezranił.
Thorprzełknąłślinę.Niedasięzabićtejbestii.Aonjąrozwścieczył.
Bestia zamachnęła się jeszcze inną ręką, sięgającą z jakiegoś innego
miejsca na jej ciele i uderzyła Thora mocno w brzuch, wyrzucając go w
powietrzetak,żewylądowałnakępiedrzew.Zbliżyłajedenzeswychszponów
kuThorowiiThorwiedział,żejestwtarapatach.
Elden, O’Connor i bliźniacy rzucili się naprzód i gdy stwór zbliżył się z
kolejnym szponem do Thora, O’Connor posłał strzałę prosto w jego paszczę.
Strzałautkwiławtylegardłaibestiawydałazsiebiegłośnyryk.Eldensięgnął
poswójdwuręcznytopóriuderzyłwplecystwora,aConveniConvalrzucilipo
włóczni,trafiajączobustronjegogardła.Reeceskoczyłnanogiizatopiłostrze
mieczawjejbrzuchu.Thorpodskoczyłizamachnąłsięmieczemnakolejnąrękę
bestii,odcinającją.Krohndołączyłdonich,skoczyłnastworaizanurzyłkływ
jegogardle.
Bestia wydawała z siebie krzyk za krzykiem, kiedy zadawali jej więcej
ran, niż Thor myślał, że jest możliwe. Thor pomyślał, że to niesamowite, że
bestia jeszcze trzyma się na nogach, a jej skrzydła wciąż drgają. Ten stwór nie
zamierzaumrzeć.
Patrzylizprzerażeniem,jak–pokolei–bestiachwytaizaczynawyciągać
włócznie, miecze i topór ze swojego ciała – a wszystkie rany goją się w
okamgnieniu.
Tejbestiiniedałosiępokonać.
Bestia wygięła się w tył i ryknęła tak głośno, że legioniści spojrzeli w
górę,wszoku.Dalizsiebiewszystko,próbującjązranić,aniezadalijejnawet
niewielkichran.
Bestia szykowała się do kolejnego ataku, wystawiając ostre jak brzytwa
zębyiszponyiThorzdałsobiesprawęztego,żenicwięcejniemoglijużzrobić.
Wszyscyzginą.
-ZDROGI!–rozległsięnaglekrzyk.
Głos dochodził zza Thora i brzmiał młodo. Thor odwrócił się i zobaczył
małego chłopca, w wieku może jedenastu lat, który biegł w ich kierunku,
trzymając w dłoni coś, co wyglądało na dzban z wodą. Thor uchylił się, a
chłopiecwylałwodęnapyskbestii.
Stwór wygiął się w tył i zaskrzeczał, a z jego pyska zaczęła unosić się
para. Bestia wyciągnęła szpony ku twarzy i pocierała nimi po policzkach,
ślepiach,głowie.Ryczałacałyczas,itotakgłośno,żeThormusiałzakryćuszy
dłońmi.
W końcu odwróciła się i wystrzeliła z powrotem w dżunglę, znikając w
listowiu.
Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na chłopca zdumieni, z nowo odkrytą
wdzięcznością.Chłopiecubranybyłwłachmany,miałdługawe,brązowewłosyi
bladozieloneoczyointeligentnymwejrzeniu,całybyłpokrytypyłem.Jegobose
stopyibrudneręcewskazywałynato,żetumieszkał.
Thornigdyniebyłnikomutakwdzięcznyjakjemuwtejchwili.
- Orężem nic nie wskóracie przy gatorbestii – powiedział chłopiec,
przewracającoczyma.–Mieliściefart,żeusłyszałemkrzykiibyłemniedaleko.
W przeciwnym razie już byście nie żyli. Nie wiecie, że nigdy nie staje się na
drodzegatorbestii?
Thorspojrzałnaswoichprzyjaciół,oniemiały.
- Nie stanęliśmy jej na drodze – rzekł Elden. – To ona stanęła nam na
drodze.
-Onenigdyniestająnikomunadrodze–powiedziałchłopiec.–Chybaże
wkroczycienaichterytorium.
-Copowinniśmybylizrobić?–spytałReece.
- Cóż, przede wszystkim nie patrzeć jej w ślepia – odrzekł chłopiec. – A
jeśli zaatakuje, położyć się twarzą do ziemi i poczekać, aż odejdzie. I
najważniejsze,nigdy,przenigdyniepróbowaćuciekać.
Thorpostąpiłkroknaprzódipołożyłdłońnaramieniuchłopca.
-Ocaliłeśnamżycie–powiedział.–Jesteśmytwymidłużnikami.
Chłopiecwzruszyłramionami.
- Nie wyglądacie na żołnierzy Imperium – powiedział. – Wyglądacie,
jakbyście przybyli z jakiegoś innego miejsca w świecie. Dlaczego więc nie
miałbymwampomóc?Wyglądaciejaktagrupa,któraprzyszłazłodzikilkadni
temu.
Thoripozostaliwymieniliporozumiewawczespojrzeniaizwrócilisiędo
chłopca.
-Wiesz,którędyposzłatagrupa?–spytałThor.
Chłopiecwzruszyłramionami.
- Było ich wielu i nieśli jakąś broń. Wyglądała na ciężką – wszyscy
musieli ją podtrzymywać. Tropiłem ich wiele dni. Łatwo było ich wytropić.
Poruszalisiępowoliibyliprzytymniezdarniinieuważni.Wiem,dokądposzli,
choćnietropiłemichdalekozawioską.Mogęwastamzaprowadzićiwskazać
właściwykierunek,jeślichcecie.Aleniedziś.
Wszyscywymieniliskonsternowanespojrzenia.
-Dlaczegonie?–spytałThor.
-Zakilkagodzinzapadnienoc.Niemożnabyćnazewnątrzpozmierzchu.
-Aledlaczego?–zapytałReece.
Chłopiecspojrzałnaniegojaknaszaleńca.
-Etabugi–odrzekł.
Thorzrobiłkroknaprzódispojrzałnachłopca.Odrazuzapałałdoniego
sympatią. Był inteligentny, poważny, nieustraszony i zdawał się mieć wielkie
serce.
-Znaszjakieśmiejsce,wktórymmoglibyśmysięschronićprzeznoc?
ChłopiecspojrzałnaThoraiwzruszyłramionamizniepewnąminą.Wahał
się.
-Chybaniepowinienem–powiedział.–Dziadekbędziezły.
Nagle Krohn wychynął zza Thora i podszedł do chłopca – jego oczy
rozpromieniłysięradością.
-Jejku!-krzyknął.
Krohnzacząłlizaćchłopcapotwarzy,atenśmiejącsięradośniewyciągnął
rękę i pogładził Krohna po głowie. Chłopiec przyklęknął, opuścił włócznię i
objąłKrohna.Zdawałosię,żeKrohnteżgoobjąłichłopieczacząłsięśmiaćbez
opamiętania.
-Jaksięwabi?–zapytałchłopiec.–Cotojest?
- Wabi się Krohn – powiedział Thor z uśmiechem. – To rzadki gatunek
białej pantery. Pochodzi zza oceanu. Z Kręgu. My też stamtąd pochodzimy.
Polubiłcię.
ChłopiecpocałowałKrohnakilkarazy,poczymwkońcuwstałispojrzał
naThora.
-Cóż–powiedziałchłopieczwahaniem.–Chybamogęwaszaprowadzić
do naszej wioski. Oby dziadek za bardzo się nie złościł. Jeśli się zezłości,
będziecie w tarapatach. Chodźcie za mną. Musimy się pospieszyć. Za chwilę
zapadniezmrok.
Chłopiec odwrócił się i zaczął przedzierać się przez dżunglę, a Thor i
pozostali ruszyli za nim. Thor był zdumiony zręcznością chłopca i tym, jak
dobrzeznałdżunglę.Trudnobyłozanimnadążyć.
- Ludzie pojawiają się tutaj od czasu do czasu – odezwał się chłopiec. –
Ocean, prąd niosą ich prosto do przystani. Niektórzy ludzie idąc od morza
przecinajątędy,wdrodzewjakieśinnemiejsce.Większościznichnieudajesię
przeżyć. Pożera ich któryś z leśnych stworów. Wy mieliście szczęście. Są tu
stworyznaczniegorszeniżgatorbestie.
Thorprzełknąłślinę.
-Gorszeniżto?Naprzykładjakie?
Chłopiecpokręciłgłową,nieprzerywającwędrówki.
-Niechceciewiedzieć.Byłemtuświadkiemstrasznychrzeczy.
-Jakdługotujesteś?–spytałThor,zaciekawiony.
- Całe życie – odrzekł chłopiec. – Mój dziadek nas tu przeniósł, kiedy
byłemmały.
- Ale czemu tutaj, w to miejsce? Z pewnością istnieją miejsca bardziej
przyjazneniżto.
-NieznaszImperium,prawda?–spytałchłopiec.–Wszędziesążołnierze.
Nie tak łatwo się przed nimi ukryć. Jeśli nas złapią, zrobią z nas niewolników.
Aletutajrzadkosięzapuszczają–nietakgłębokowdżunglę.
Kiedy przedzierali się przez gęstwinę listowia, Thor uniósł dłoń, żeby
odsunąć liść ze swojej drogi, lecz chłopiec odwrócił się i odepchnął jego rękę,
krzycząc:
-NIEDOTYKAJTEGO!
Wszyscy się zatrzymali, a Thor spojrzał na liść, którego niemal dotknął.
Byłogromny,żółtyizdawałsiębyćzupełnienieszkodliwy.
Chłopiecuniósłswójkijilekkoprzytknąłjegokoniecdoliścia.Kiedyto
zrobił,liśćnagleiniezwykleszybkoowinąłsięwokółniego.Towarzyszyłtemu
świszczącydźwięk.Czubekkijawyparował.
Thorbyłwszoku.
- Liść rankli – powiedział chłopiec. – Trucizna. Gdybyś go dotknął, nie
miałbyśjużdłoni.
Thorrozejrzałsiępolistowiuznowoodkrytymszacunkiem.Niemógłsię
nadziwić,jakdużomieliszczęścia,żespotkalitegochłopca.
Ruszyliwdalsząwędrówkę.Terazwszyscytrzymalijużręcebliskociała.
Staralisiębardziejuważać,patrzećpodnogi.
- Trzymajcie się blisko siebie i idźcie dokładnie po moich śladach –
powiedziałchłopiec.–Niczegoniedotykajcie.Niepróbujciejeśćtychowoców.
Iniewąchajcietychkwiatów–chybażechceciezemdleć.
-Hej,atoco?–zapytałO’Connor,odwracającsięipatrzącnaogromny
owoc zwieszający się z gałęzi, długi i wąski, błyszczący na żółto. O’Connor
zrobiłkrokwjegostronę,wyciągającdłoń.
-NIE!–krzyknąłchłopiec.
Lecz było już za późno. Kiedy go dotknął, ziemia pod nimi zapadła się i
Thor poczuł, że ześlizguje się w dół, osuwając się po zboczu spływającym
błotemiwodą.Spadalizlawinąbłotainiemoglisięzatrzymać.
Zkrzykiemsunęliwdółprzezsetkistóp,prostowczarnąotchłańdżungli.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Erec siedział na końskim grzbiecie i oddychał ciężko, przygotowując się
doatakunadwustuwojowników,którzystaliprzednim.Walczyłmężnieiudało
mu się położyć pierwszych stu – lecz teraz jego ramiona osłabły, ręce zaczęły
drżeć. Jego umysł mógł walczyć po wsze czasy – lecz nie wiedział, jak długo
jegociałustarczysił,bydotrzymaćmukroku.Zamierzałdaćzsiebiewszystko,
jak we wszystkim, co robił przez całe swoje życie, i pozwolić przeznaczeniu
podejmowaćdecyzje.
Erec krzyknął i ponaglił kopnięciem konia, którego ukradł jednemu z
przeciwników,iprzypuściłszarżęnażołnierzy.
Oni zaszarżowali na niego, zagłuszając jego samotny okrzyk swoim,
wściekłym. Na tym polu przelało się już sporo krwi i najwyraźniej żadna ze
stronniezamierzałaodejść,dopókiniewykończyprzeciwnika.
Kiedy szarżował, Erec dobył zza pasa noża, wycelował i cisnął przed
siebie w dowodzącego żołnierza. Był to rzut idealny – Erec trafił w gardło i
wojownikzłapałsięzaszyję,puszczającwodzeispadajączkonia.Wpadłpod
kopytainnychkoni,ikilkaznichpotknęłosięoniegoiprzewróciłonaziemię.
Erecwłaśnienatoliczył.
Uniósł oszczep w jednej ręce, tarczę w drugiej, opuścił zasłonę hełmu i
natarł z całych sił. Miał zamiar zaszarżować na tę armię najszybciej i
najmocniej,jaktylkopotrafił,przyjąćwszystkieuderzenia,któremiałynaniego
spaśćiwyciąćlinięprzezśrodekwojska.
Ereczkrzykiemprzypuściłszarżęnagrupę.Wszystkietelatapotyczekna
turniejach opłaciły się – Erec z wielką wprawą użył oszczepu, kładąc jednego
żołnierzapodrugim,strącającichpokolei.Pochyliłsięnisko,awdrugiejręce
trzymałtarczę,którąsięosłaniał;czuł,żezewsządspadananiegogradciosów,
na jego tarczę, na jego zbroję. Uderzały w niego miecze, topory i buzdygany,
istna burza metalu, i Erec modlił się, by jego zbroja wytrzymała. Zacisnął
mocniej dłoń na oszczepie, strącając tylu wojowników, ilu się dało, kiedy
szarżował,wycinającsobieścieżkęwtejsporejgrupie.
Erecniezwalniałipomniejwięcejminuciejazdywkońcuwynurzyłsię
po drugiej stronie, znalazł się na otwartej przestrzeni. Przejechał siejąc
zniszczenieprzezśrodekgrupyżołnierzy.Zabiłnajmniejdwunastuznich–ale
nie przyszło mu to łatwo. Ciężko oddychał, jego ciało rozrywał ból, brzęk
metaluwciążrozbrzmiewałmuwuszach.Czułsiętak,jakgdybyprzepuszczono
goprzezprzyrząddomielenia.Spojrzałwdółizobaczył,żejestpokrytykrwią;
naszczęścienieczuł,byzadanomujakieświększerany.Wyglądałonato,żeto
tylkoniewielkierozcięciaidraśnięcia.
Erec zatoczył ogromne koło, odwracając się znowu w stronę armii i
gotującsięnakolejnestarcie.Cirównieżodwrócilisię,szykującsięrazjeszcze
do szarży. Erec był dumny ze swych dotychczasowych zwycięstw, lecz coraz
trudniej było mu złapać oddech i wiedział, że jeszcze jedno przejście przez tę
grupęmożegowykończyć.Mimotegogotowałsiędokolejnejszarży.Nigdysię
niepoddawał.
Nagle na tyłach armii rozległy się niespodziewane krzyki i Erec ze
zdumieniem ujrzał, że jakiś oddział żołnierzy atakuje tył grupy. Rozpoznał
zbroję i serce zabiło mu szybciej z radości: był to jego bliski przyjaciel ze
Srebrnej Gwardii, Brandt, wraz z księciem i dziesiątkami jego ludzi. Serce mu
zamarło, gdy dostrzegł wśród nich Alistair. Prosił ją, by schroniła się w
bezpiecznychmurachzamku,aonanieusłuchała.Kochałjązatobardziej,niż
byłwstaniewypowiedzieć.
Ludzie Księcia zaatakowali armię od tyłu z wściekłym okrzykiem
bitewnym, wzbudzając niemałe zamieszanie. Połowa armii zwróciła się w ich
stronęinatarlinasiebieprzydonośnymzgrzyciemetalu.NaczelejechałBrandt
ze swym dwuręcznym toporem. Zamachnął się na dowodzącego żołnierza,
odciął mu głowę, i w tym samym ruchu zatopił ostrze w piersi innego
mężczyzny.
Erecodżył,nanowoprzepełnionynadzieją:wykorzystałchaosinatarłna
drugąpołowęarmii.Pochyliłsięwgalopie,wyrwałwystającązziemiwłócznię,
odchylił się w tył i cisnął nią z siłą dziesięciu mężczyzn. Włócznia przeszyła
gardłojednegożołnierzaizatopiłasięwpiersiinnego.
Erec uniósł wysoko miecz i opuścił go na pierwszego żołnierza, którego
mógłdosięgnąć,przecinająctrzonekjegobuzdyganuwpołowie,zamachującsię
iodcinającjegogłowę.
Erec walczył, rzucając się w grupę mężczyzn z całą siłą, jaką mu
pozostała, pchając, blokując, parując ciosy, atakując żołnierzy, którzy nacierali
naniegochmarązewszystkichstron.
Naprzemianunosiłtarczę,blokująckolejneuderzenia,iatakował;wciągu
kilkuchwildziesiątkiżołnierzyotoczyłygo,napierającnaniegozkażdejstrony.
Zabił więcej, niż byłby w stanie zliczyć, lecz było ich zbyt wielu, nawet
mimo tego, że ludzie księcia walczyli z nimi na drugim froncie. Jeden z nich
zamachnął się buzdyganem na Ereca i trafił go w plecy, między łopatki. Erec
krzyknąłzbólu,kiedykolczastametalowakulawylądowałanajegokręgosłupie.
Spadłzkoniaprostonaziemię.Uderzeniepozbawiłogooddechu.
Niepoddawałsięjednak.Instynktpodpowiadałmu,corobić.Zachowałna
tyleprzytomnyumysł,byprzeturlaćsię,unieśćtarczęizablokowaćcios,który
spadałnajegogłowę.Odparłatakmieczemiraniłmężczyznęwramię.
Jeden z żołnierzy zamierzał rozdeptać głowę Ereca, lecz ten usunął się z
drogi,zamachnąłiodciąłnogikonia,ajeździecspadłnaziemię.Erecprzetoczył
sięidźgnąłgowpierś.
Nacierałonaniegocorazwięcejmężczyzn.Erecprzetoczyłsięnakolanai
blokował uderzenie za uderzeniem, odpierając ciosy rojących się wokół niego
żołnierzy. Jego ramiona słabły. Wojownik o wyjątkowo imponującej posturze i
prostej, długiej brodzie wystąpił naprzód i podniósł wysoko topór. Erec uniósł
tarczę, by zablokować cios, lecz inny żołnierz wytrącił mu ją z rąk i nim Erec
byłwstaniezareagować,trzeciżołnierznadepnąłnajegopierś,przyszpilającgo
doziemi.Byłoichpoprostuzbytwielu,aErecbyłzbytzmęczony.Mógłjedynie
patrzeć,jakogromnyrycerzopuszczatopór.
Nagle kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie i ujrzał, jak Brandt unosi
swój miecz wysoko z dzikim okrzykiem i zamachuje się z całych sił. Jednym
ruchemprzeciąłrękojeśćtoporawpółiściąłgłowęogromnegorycerza.
Zanimzjawili sięksiążęi kilkuinnych,atakując żołnierzywokółEreca,
wycinającdoniegodrogę.Erecobróciłsię,chwyciłnogęmężczyzny,którystał
na jego piersi i powalił go na ziemię; po czym przetoczył się i gołymi rękoma
skręciłmukark.
Erec wyciągnął sztylet zza jego pasa, obrócił się i zatopił go w gardle
innegonapastnika,którysiędoniegozbliżał.Stanąłnanogi,podniósłmieczze
spływającegokrwiąpolabitwyiodżyłporazdrugi.
Erecsiekłnawszystkiestrony,pokrzepionytym,żeznówwalczyłuboku
swegoprzyjacielaBrandtaiżemieliwsparcieludziksięcia.Wedwóchwycięli
wkrótcedrogę,zabijająctuzinmężczyzn,którzynanichnapierali.
Erec znalazł wolnego konia, dosiadł go i szybko przyłączył się do
pozostałych.Oceniłsytuację:dołączyłodoniegokilkadziesiątekludziksięciai
razem stawiali czoła temu, co pozostało z armii możnowładcy, około setki
mężczyzn. Natychmiast poszukał wzrokiem Alistair i zobaczył ją na grzbiecie
Warkfina na obrzeżach pola bitwy, przyglądającą sie wszystkiemu. Erecowi
ulżyło–byłabezpieczna,zdalaodwalki.
Erec oddychał ciężko, a u jego boku równie ciężko dyszał Brandt,
podobniejakonzbroczonykrwią.
- Wiedziałem, że jeszcze będę walczył u twego boku – rzekł. – Lecz nie
spodziewałemsię,żenastąpitotakszybko.
Erecuśmiechnąłsię.
-Wyglądanato,żeznówjestemtwymdłużnikiem.
- Nic podobnego – powiedział Brandt. – Pamiętasz Artanię przed
dziesięciulaty?Terazjesteśmykwita.
Kiedy przygotowywali się, by zaszarżować na pozostałą setkę ludzi, z
tyłówgrupydoszedłichnaglekolejnykrzykiErec,zdezorientowany,odwrócił
siępróbującpojąć,cosiędzieje.Zmrużyłoczyizdałomusię,żewoddaliwidzi
bitwę, która wybuchła na tyłach wojsk. Nie rozumiał, co się dzieje. Czyżby
ludziemożnowładcyścieralisięmiędzysobą?
-Totwoiludzie?–spytałErecksięcia.
Leczksiążęzaprzeczyłruchemgłowy,równiezbityzpantałyku.
-Wszyscymoiludziesązemną.Niewiem,ktoprzypuszczananichatak.
Erec był zbity z tropu, a armię, która przed nimi stała, ogarnął chaos.
Mężczyźnizaczęlisięodwracaćiuciekaćzpolabitwy.
Kiedychaosprzeniósłsiębliżejnich,Erecdostrzegłwkońcu,cotobyło.
Tenwidokzmroziłmukrewwżyłach.
Armięmożnowładcyatakowałaodtyłuogromnagrupastworów.Byłydwa
razywyższeodludzi,dwarazyszersze,miałybłyszczącą,żółtąskórę,każdez
nich po dwie głowy i ręce długie na osiem stóp. Erec od razu je rozpoznał.
Kowenie. Legendarne stwory, które odznaczały się nadludzką siłą, które
potrafiły jedną ręką rozerwać człowieka na pół. Nie miały żadnej broni – nie
byłaimpotrzebna.
Wbrewjemusamemu,serceErecanapełniłosięstrachem.
- To niemożliwe – powiedział Brandt. – Kowenie żyją wyłącznie po
drugiejstronieKanionu.Corobiątutaj?
- Mogły się tu znaleźć jedynie jeśli znalazły wyrwę w Kanionie – rzekł
książę.
-LubjeśliTarczaopadła–powiedziałEreczpowagą.
Kiedy Erec wypowiedział te słowa, nagle poczuł, że to prawda, i jego
serce przepełniło się prawdziwym strachem. Tarcza opadła. Krąg narażony na
atak. Nie był w stanie tego pojąć. Nie martwił się o siebie, lecz o przyszłość
Kręgu. Jeśli tarcza jest opadła tutaj, mogła opaść w całym Kręgu. Teraz mogli
paśćofiarąnapadu.Albo,cogorsza,Imperiummogłonajechać.
Armia przed Erekiem rozstąpiła się, uciekając ile sił w nogach, kiedy
corazwięcejKoweniipojawiałosię,atakującichztyłu,podnoszącjednąrękąi
odgryzającimgłowy.
- Odwrót do Silesii! – zarządził Książę. – Musimy natychmiast zamknąć
bramy!
Jakjedenmążwszyscyodwrócilisięiruszylizpolabitwy;Ereczwolnił
jedynienachwilę,bypodjechaćdoAlistair,wskoczyćnaWarkfinairuszyćdalej
z nią. Czuł jej delikatne ręce trzymające go mocno od tyłu i dotyk tych dłoni,
myśl, że są razem, że jest bezpieczna, sprawiły, że wszystko było znowu w
porządku.
-Zawdzięczamcimojeżycie–powiedziałErec,kiedyjechalizinnymi.
-Ajatobiemoje–odrzekła.
ROZDZIAŁÓSMY
Kendrick stał przed odbudowanym murem miasta, podziwiając swoje
dzieło. Wraz z niewielką grupą Gwardzistów umacniał ten mur od wielu dni,
rozbiwszyobózwsporymmieścieprzywschodniejgranicyKręgu,którezostało
mocno zniszczone w czasie najazdu McClouda. Legion został wysłany, by
odbudowaćmniejszewioskinapołudniu,Kendrickuznałzatem,żeGwardziści
powinni zająć się umocnieniem większych miast na wschodzie, na mniej
bezpiecznym terenie nieopodal McCloudów. Tak należało postąpić –
przewodzić,dającprzykład.
Ich wysiłki przy odbudowie były zwieńczone sukcesem, i niedługo mieli
opuścić to miejsce. Kendrick od tygodni nie był w domu, nie miał wieści ze
świata i odczuwał dojmującą tęsknotę za Królewskim Dworem, swoją siostrą,
bliskim przyjacielem Atme, wszystkimi swoimi braćmi ze Srebrnej Gwardii –
tęsknił nawet za swoim giermkiem, Thorem. Chciał jak najszybciej wrócić do
Królewskiego Dworu, by upewnić się, że jego siostrze nic nie zagraża i by
pomócjejodsunąćGarethaodwładzy.Kendrick,którytrafiłzjegorozkazudo
lochu,mocniejniżwiększośćodczułnasobiejegogniew.Płonęławnimżądza
zadośćuczynienianiesprawiedliwościiobsadzenianatronieswojejsiostry–ze
względunapamięćichzmarłegoojca,zewzględunaKrólewskiDwórinaKrąg.
Drugie słońce chyliło się ku zachodowi, wymierzając koniec kolejnego
dnia wykańczającej pracy, podczas którego Kendrick nadzorował setkę
mieszkańców miasta, podczas gdy ci przenosili ogromne kamienie i łatali
pradawną ścianę. Kendrick i jego ludzie wskazali im najlepsze miejsce na
fortyfikacjeilinięobrony,powiedzieli,gdziezbudowaćbalustradyijakwznieść
kamiennewieże,któremiałysłużyćjakopunktyobserwacyjne.Nimtuprzybył,
otwory w fortyfikacjach miasta były zbyt szerokie, w murach brakowało
ambrazuribyłygrubejedynienakilkacali.Terazkamiennemurystałyszerokie
nakilkastópibyłotylkojednowejściedomiasta,wybudowanewtakisposóbi
w takim kształcie, by mogło być dobrze chronione od wewnątrz jedynie przez
kilku mężczyzn. Zbudowano nowe balustrady, zza których mieszkańcy mogli
bronićsiękilkomakotłamismołyizatrzęsieniemstrzał.
Kendrick był zadowolony. W tym nowym mieście ledwie kilka setek
dobrze wyszkolonych mężczyzn mogłoby odeprzeć atak kilku tysięcy. Tym
ludziombardzopotrzebnebyłookoiręceprofesjonalnychwojowników,iteraz
ichmiastobyłoznaczniebezpieczniejsze.
Kendrick odczuwał satysfakcję po dniu ciężkiej pracy, po pomaganiu
swoimziomkom–ajednakwgłębiduszycośniedawałomuspokoju.Niebył
pewien, co to takiego. Mógłby przysiąc, że wcześniej tego dnia zobaczył
Estopheles,zataczającąkoławysoko,skrzeczącąwsposób,którygoniepokoił.
Tobyłojakostrzeżenie.Cogorsza,ubiegłejnocybudziłygociągleniespokojne
sny, w których to miasto płonęło, cała praca jego rąk szła na marne. Przyśniło
musiętonieraz,atrzyrazy,itrzecirazrozbudziłgonadobre–zdawałsięzbyt
prawdziwy,byKendrickmógłznowuzasnąć.
Nie rozumiał, co to wszystko znaczy. Nie miał koszmarów, od kiedy był
dzieckiem,odnocyprzedśmierciąjegodziadka.Miałnadzieję,żesnyniebyły
zwiastunemzłychwieści.
-Panie!–rozległsięnaglącygłos.
Kendrick odwrócił się i zobaczył pędzącego w jego kierunku posłańca.
Byłtochłopiec,któregoprzyjął,bypełniłstrażnanowowybudowanejstrażnicy.
-Panie,pójdźzamną!Dostrzegłemcośnahoryzoncie.Niepojmuję,coto.
Kendrickodwróciłsięiwyruszyłzaposłańcem.Dołączyłodoniegokilku
jegoludzi.Przecinalikręteuliczkimiasta,któreKendrickznałjużnapamięć,i
wyjechalinawąskąścieżkę,zakręcającąnaniewielkimwzniesieniunadalekim
końcu miasta, tam, gdzie postawili nową kamienną wieżę. Był to najwyżej
położonyterenwmieścieimiejsce,wktórymwedlezaleceńKendricka,żołnierz
cały czas trzymał wartę. Po raz pierwszy strażnik coś dostrzegł i Kendrick
domyślałsię,żetofałszywyalarmpodniesionyprzezstrachliwegochłopca.
Kendrickdotarłnagóręistanąłnawąskim,zaokrąglonympodeściewrazz
innymi. Patrzył na punkt na horyzoncie, który wskazywał mu chłopiec. Był
przejrzysty dzień, mieniący się na błękitno-żółto, ani jedna chmura nie mąciła
nieba. Widoczność była idealna; Kendrick widział wszystko hen daleko, jak
okiemsięgnąć.Spojrzałnawschód,wstronęPogórza,kugranicyzMcCloudem.
Z miejsca, w którym się znajdowali, tego dnia Kendrick mógł dostrzec
niewyraźnyzarysPogórza,spowitemgłąłańcuchygórskieznaczącehoryzont.
Kiedy przyjrzał się dokładniej, ku swojemu zaskoczeniu, również coś
spostrzegł.
-Tam,panie–powiedziałchłopiec,wskazującpalcemnaprawo.
Z początku Kendrick nie widział dokładnie tego, co pokazywał mu
strażnik. Jednak kiedy przyglądał się linii horyzontu, też zaczął to dostrzegać.
Na horyzoncie, bardzo daleko, pojawił się niewielki, niewyraźny obłok, który
zdawał się być odrobinę gęstszy od pozostałych i znajdować się nieco bliżej
ziemi. Kendrick przyglądał się mu bacznie i zdało mu się, że staje się coraz
gęstszyiciemniejszy.
-Wyglądajakdym–powiedziałchłopiec.–Toniemasensu.
Kendrickprzytaknął.Chłopakmiałrację:toniemiałosensu.Dlaczegopo
stronieMcCloudacośmiałobypłonąć?Żadenzjegoludzinienajechał,ztegoco
byłomuwiadome.
-Byćmożetoprzypadkowypożar,którywybuchłwjednymzichmiast?–
zasugerowałjedenzludziKendricka,stojącyobokniego.
Kendrick skinął głową, zamyślony. Choć było to możliwe, odnosił
wrażenie, że w tym przypadku sprawy wyglądają inaczej. Przeczuwał, że coś
jestnietak,żetocośpoważniejszego.Coś,czegoniepojmował.
Kendrick wpatrywał się w horyzont, rozmyślając i próbując podjąć
decyzję,jakibędziejegonastępnykrok.Gotowałsiępsychiczniedoopuszczenia
ziem granicznych i powrotu do Królewskiego Dworu. Poprowadzenie teraz
wypadu, by sprawdzić, co tam się dzieje, to niemal cały dzień jazdy w
przeciwnymkierunku,kuPogórzu.Niechciałtegorobić,chybażebyłpotemu
dobrypowód.
Nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch i kiedy odwrócił się, zobaczył
samotnego jeźdźca zbliżającego się do miasta drogą prowadzącą do
Królewskiego Dworu. Serce zabiło mu mocniej z radości, bo natychmiast
rozpoznałjeźdźca:zdradziłygojegokońizbroja.Byłtoczłowiek,któregoznał
iubokuktóregowalczył,odkiedynauczyłsięchodzić.Jegobliskiprzyjacielze
SrebrnejGwardii,Atme.
Uradowałsięnajegowidok,leczkiedyobserwował,jakgalopujewstronę
brammiasta,pojegopośpiechu,pojegosylwetcepoznał,żecośjestnietak.To
nie była zwykła, przyjacielska wizyta. Atme miał jakąś naglącą sprawę i
Kendrickprzeczuwał,żeprzynosizłewieści.
Zebrał się w sobie, a Atme przemknął jak strzała przez bramę miasta,
spostrzegłgo,zawrócił,zsiadłzkoniaipognałwjegokierunku,przeskakującpo
trzystopnienaraz.
- Ostatni raz widziałem, byś tak spieszył, gdy uciekałeś przed swoimi
długami–rzekłKendrickzuśmiechem,kiedyjegostaryprzyjacielpodszedłdo
niego,ztrudemłapiącpowietrze.Objęlisię.SługapodbiegłdoAtmeipodałmu
wiadrowody,zktóregotendługopił,aresztąwodyoblałsobiegłowę.
-Imperium,Kanion–wydusiłAtme,łapiącoddech.–Tarczaopadła.
Kendrickowi zamarło serce na dźwięk tych słów. Gdyby usłyszał to od
kogokolwiekinnego,winnymczasie,uznałbytozażart.Leczniekiedymówił
toAtme,itowłaśnieteraz.
Kendrick ledwo pojmował, co to znaczy. Tarcza opadła. To niemożliwe.
NiekiedyMieczPrzeznaczeniajestwKrólewskimDworze.
-AcozMieczemPrzeznaczenia?–spytałKendrick.
Atmepokręciłgłowązpowagą.
-Niemago–powiedział.–Zniknął.Zostałskradziony.
Kendrickzamarł.
-Skradziony–wykrztusił.–Jaktomożliwe?
- Spora grupa mężczyzn zabrała go w nocy. Przekroczyli z nim Kanion,
wsiedlinałódźiodpłynęliwkierunkuImperium.
Wszystko to zdało się Kendrickowi nierealne. Miecz Przeznaczenia, z
któregowładcyzroduMacGilówczerpalisiłęodwieków,skradziony.Wrękach
Imperium.Krągbezochrony.Wyczuwał,żezatymwszystkimstoiGareth.
Kendrick odwrócił się, przyjrzał się bacznie nowemu murowi miasta i
zrozumiał, że to wszystko na nic. Bez tarczy mogli się spodziewać najazdu
całego Imperium – i nic, a z pewnością nie ten mur, nie będzie w stanie ich
powstrzymać.
Kendrick pomyślał od razu o swojej rodzinie. Gwendolyn, Reece,
Godfrey.PomyślałoKrólewskimDworze,narażonymnaatak.
- Królewski Dwór musi zostać natychmiast umocniony – powiedział
Kendrick.
Atmeporazdrugipokręciłzłowieszczogłową.
- Nastąpił rozłam. Twoja siostra opuściła Królewski Dwór i zabrała ze
sobą połowę ludzi, tych, na których nam zależy. Zmierzają teraz ku Silesii.
Królestwo MacGilów rozpadło się na dwie części. Królewski Dwór został w
rękachGaretha.Gwendolynprzysyłamniepociebie.
-Musimyzatemwyruszyćdomojejsiostry–rzekłKendrick.–DoSilesii.
Kendrickspojrzałnamieszkańcówmiastawdole.
-Beztarczyciludziebędąbezbronni–powiedział.–Teumocnieniamają
chronić przed oddziałami McClouda – nie wielomilionową armią Andronicusa.
CiludzienigdynieprzetrwająnajazduImperium.
KendrickodwróciłsiędoAtme.
- Jedź do mojej siostry. Wyrusz przede mną. Powiedz jej, że jadę. Nie
mogęzostawićtychludzi.
NatwarzyAtmeodmalowałsięniepokój.
-Toszlachetneztwejstrony–rzekł.–Alebędąsięporuszaćpowoli.Jeśli
będziesznanichczekał,możeszniezdążyćdoSilesiinaczas.
-Muszępodjąćtoryzyko–powiedziałKendrick.
Atme przypatrywał się swojemu staremu przyjacielowi i powoli pokiwał
głową.
- Nie spodziewałem się, byś miał postąpić inaczej – rzekł. – Podejmę to
ryzykorazemztobą.Jestemprzytwoimboku.Zawsze!
-Panie!–dobiegłgopełenpanikigłosstrażnika,którystukałgowramię.
Kendrick odwrócił się i raz jeszcze spojrzał na punkt, który chłopak
wskazywałnahoryzoncie.Tymrazemdostrzegłcośwyraźniej.
Na początku Kendrick zamrugał. Czegoś takiego nie widział nigdy, w
całym swoim życiu. Ten widok zaparł mu dech w piersi – nawet jemu,
zahartowanemuwbojuwojownikowi.
Kiedy się mu przyglądał, cały horyzont poczerniał. Jak gdyby armia
czarnych mrówek powoli opanowywała świat. Jakby cała ludzkość
rozprzestrzeniałasiępoświecie.Setkitysięcywojownikówwimperialnejczerni
pokryłykażdycalhoryzontu,sunącjakchmaraowadówwichkierunku.
Andronicus.
Jegomilionowaarmiajużtujest.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Gwendolyn podziwiała strzeliste bramy Silesii, jej pradawny szkarłatny
kamień wznoszący się łukiem do nieba, czerwone bramy – ostre i masywne, o
metalowych kolcach – jej starannie brukowane ulice, przy których stały rzędy
strażników w idealnych szeregach, wszyscy na baczność, w szkarłatnych
zbrojachSilesii.Tobyłzupełnieinnyświat.
Jegootoczeniepogłębiałonierealnywymiarmiasta:znajdującysięzanim
Kanion, niekończący się przestwór nieba, wirująca mgła. Miasto stało tuż nad
Kanionem, jak gdyby balansując na jego krawędzi. Połowa Silesii zbudowana
była nad ziemią, druga połowa – pod, w granitowych klifach Kanionu.
Wyglądałototak,jakgdybydwamiastaskryłysięwjednym.Silesiaprzetrwała
wiekiisłynęłajakojedynemiastowKręgu,któregoniedałosięzdobyć.Aitak
wszystko, co Gwen kiedykolwiek słyszała o tym mieście, nie oddawało jego
fantastyczności. Kiedy teraz, jako dorosła, przyglądała się miastu, jej
wspomnieniazdzieciństwaodeszływniepamięć,niedorównująctemu,comiała
przedoczyma.
Kamienne mury Silesii wznosiły się na sto stóp, miały szerokość
dziesięciu mężczyzn i były zaopatrzone w ambrazury co dziesięć stóp, za
którymi stały dziesiątki żołnierzy Silesii, z łukami w pogotowiu. Wyżej, za
rzędami równych balustrad, były kolejne setki żołnierzy uzbrojonych we
włócznie, małe głazy, a co dwadzieścia stóp – ogromne żelazne kotły z gorącą
smołą.Byłytamnawetmałekatapultynaścianach,zktórychmożnabyłociskać
wnajeźdźcówpłonącymikulami.Byłotomiasto,któregokażdyszczegółzostał
dokładnieprzemyślany.
Gwen była wdzięczna Srogowi za to, że pozostał lojalny wobec jej ojca
przez te wszystkie lata: w przeciwnym razie, szczerze się zastanawiała, nie
wiedziała czy ludzie jej ojca, nawet Srebrna Gwardia, potrafiliby zdobyć to
miasto. Gwardziści byli najlepszymi wojownikami na świecie – lecz to nie
oznaczało,żezdołalibypokonaćtemury.
Kiedy Gwen przejeżdżała przez bramy, jej serce napełniło się nadzieją;
poczuła przypływ optymizmu, czując, że być może – może – za tymi grubymi
murami, na skraju Kanionu, uda im się przetrzymać atak, nawet armii
Andronicusa. Może nie uda im się wygrać, ale być może zdołają odpierać ich
wystarczająco długo. Wystarczająco długo na co – tego nie wiedziała. W głębi
serca,wbrewrozsądkowimiałanadzieję,żeThorwrócizMieczemiichocali.
-Pani–powiedziałSroguprzejmie,przechodzącujejbokuprzezbramęi
wkraczającnarozległydziedziniec–Mojemiastocięwita.
Z każdego zakamarka ogromnego dziedzińca ludzie ubrani na czerwono
pospieszylinaprzódiobsypaliGwendolynijejludzipłatkamiczerwonychróż.
Uśmiechali się uprzejmie, podchodząc do Gwen i dotykając jej ramienia,
pochylającsięicałującjąwpoliczek,jedenzadrugim.Nigdywcześniejniebyła
wtakimmiejscu;czuła,jakgdybywszyscyonijątuprzyjmowali.
- Można by pomyśleć, że nie mają pojęcia, iż ku ich bramom zbliża się
wojna–powiedziałaGwen,podziwiającichbeztroskiispokojnysposóbbycia.
- Wiedzą o tym – odrzekł Srog. – Lecz silesianie słyną z tego, że nie
ulegają strachowi. Moi ludzie mogą go odczuwać, ale nigdy się w nim nie
pogrążają.Takiesąnaszezwyczaje.Wierzymy,żeosoba,któraboisięśmierci,
umiera wiele razy, podczas gdy ta, która się nie boi, umiera raz. Jesteśmy
szczęśliwym ludem, zadowolonym z tego, co daje nam życie. Nie pożądamy
tego,comająinni.Ijesteśmyzadowoleniztego,kimjesteśmy.
Więcej ludzi wyłoniło się na plac, uśmiechając się do Gwen i jej świty,
gładząc ich po plecach, witając ogromny oddział żołnierzy i cywili, jak gdyby
byliichzaginionymibraćmi.Gwenbyławszoku.Spodziewałasięujrzećludzi
rozgoryczonychichobecnością;przecieżprzygotowywalisiędooblężenia,aoto
zjawia się masa ludzi, która będzie żyć za ich bramami, umocnieniami i z ich
racji.Tymczasemsilesianiezachowywalisięzgołainaczej,zdawalisięcieszyć,
żedonichdołączyli.Byliniezwyklegościnnymiludźmi.
-Recznietylkowtym,żetwoiludzienieczujątrwogi–rzekłaGwen.–
Wyglądają też na prawdziwie szczęśliwych. Nawet w obliczu zbliżającego się
nieszczęścia.
- Jesteśmy szczęśliwym ludem – powiedział Srog. – Mówią, że to dzięki
powietrzu z Kanionu i kolorowi naszych szat – uśmiechnął się, następnie
spoważniał.–Leczniechodzitylkooto.Ciesząsięteżnatwójwidok.
-Dlaczego?–spytałaGwen,zbitaztropu.
- Królewski Dwór to nasze miasto partnerskie i dochodziły nas różne
wieści – wyjaśnił. – Nikt tutaj nie był zadowolony z rządów twego brata. To
ciebieuważajązaprawowitąnastępczyniętronuMacGilówiradująsię,widząc
prawdziwego władcę – nie parweniusza, który odsunął od władzy swego ojca.
Jesteśmy uczciwi i sprawiedliwi i takich pragniemy mieć władców. Moi ludzie
pragną władcy, na jakiego zasługują, i widzą go w tobie. Nie ma dla nich
znaczenia, czy wszyscy tu zginiemy, czy wszystkich nas zmiażdży Imperium.
Dopótyżyją,chcążyćuczciwie.
SerceGwenzabiłoszybciejzradościnatesłowa;czuła,żekażdywidziw
niejkogośinnego.Dlaniektórychbyławybawicielem,dlainnychprorokiem,dla
innychmłodądziewczyną,któranieradzisobiezsytuacją,wktórejsięznalazła,
jeszczedlainnych–następczyniąswojegoojca.Zaczynałaodczuwać,jakwiele
jej rola jako władczyni znaczyła dla innych. Przytłoczyło ją to. Nie mogła być
wszystkimdlawszystkich.Rozpierałająduma,leczjednocześniepokora.Czuła
sięprzytłoczonatym,żejejpostępowanieodbijesięnanazwiskujejojca,jego
honorzeipamięci.Iodczuwałaciężarodpowiedzialności,bytemusprostać,by
byćrówniedobrąwładczynią,coonwładcą.Jejojciecbyłdlaniejjakbóg.Nie
potrafiła rządzić; była silnie zmotywowana, by się nauczyć, próbować tak, jak
tylkoumiała,bybyćtakoddanąimiłądlanich,jakonibylidlaniej.
Kiedywjeżdżaligłębiejwmiasto,sporyoddziałżołnierzywczerwonych
zbrojach odznaczony różnymi medalami wystąpił naprzód. Gwen od razu
zauważyła,żebyłatoelitaSroga.
Zatrzymali się, by ją powitać i stojący w środku mężczyzna, wysoki,
chudy, o rudej brodzie i błyszczących zielonych oczach wystąpił naprzód,
skłoniłsięiwyciągnąłwkierunkuGwendłonie,naktórychspoczywałarówno
złożona,piękna,szkarłatnapeleryna.
- Moja pani – powiedział miękko. – W imieniu silesiańskiej armii
chciałbym zaofiarować ci tę oto pelerynę. To okrycie naszej poprzedniej pani,
nienoszoneodlat.Tonajwyższaoznakaszacunku,jakąmożeszodnasotrzymać.
Pani,uczyńnamtenzaszczytiprzywdziejją.
Gwen zaniemówiła, wyciągnęła rękę i ostrożnie przyjęła okrycie; był to
najdelikatniejszy materiał, jakiego kiedykolwiek dotykała, prześlizgiwał się w
jejdłoniach,kiedygorozkładała.Zachwyciłjąmisternywzóribłyszcząca,złota
klamra.Okryłaniąramionaizapięłaklamrępodszyją;pasowałajakulał.Czuła
sięjakprawdziwakrólowa,kiedymiałająnasobie.
Dokoła rozległ się dźwięk przypominający ciche gruchanie. Gwen
spojrzała w górę, na wysokie mury, wieże wzbijające się na setki stóp i
zobaczyłamałeokienka,awnichludziubranychnaczerwono,którzyprzeznie
wyglądaliiwydawalitedźwięki.Unosiliprzytymtrzypalcedoprawejskronii
powolijeodsuwali.
-Coonirobią?–spytałstojącyobokGodfrey.
-Pozdrowieniesilesian–wyjaśniłSrog.–Togestmiłości.Iszacunku.
Gwen nie wiedziała, co powiedzieć. Nigdy wcześniej nie czuła się tak
kochana. Nigdy też nie czuła, by na jej barkach spoczywała tak ogromna
odpowiedzialność.
Gwen odwróciła się, słysząc szczęk metalu, i zobaczyła dziesiątkę
żołnierzy po obu stronach bram miasta, którzy zamykali żelazne kraty, kiedy
ostatni ludzie Królewskiego Dworu weszli do środka. Gwen zadrżała na ten
dźwięk. Kryła się w nim jakaś ostateczność. Byli teraz w Silesii. To był ich
nowy dom. Dobrze się tu czuła. Lecz zarazem miała złe przeczucie. W tym
dźwiękusłyszała,jakgotująsiędowojny.
***
Gwendolynsiedziaławpięknej,wysokopołożonejkomnaciewzamkuw
Silesii i rozkoszowała się otaczającą ją ciszą. Była sama po raz pierwszy od
niepamiętnych czasów. Na zewnątrz, za zamkniętymi drzwiami ludzie Sroga
oczekiwalijejrozkazów.Aleniewzywałaichjeszcze.Chciałamiećkilkaminut
dlasiebie.
Była to piękna komnata. Należała do poprzedniej pani. Gwen wstała i
zaczęła powoli przechadzać się po komnacie, dokładnie się jej przyglądając.
Była wyrzeźbiona ze wspaniałego, czerwonego kamienia, o gładkich,
starożytnych, startych podłogach i ścianach, i stropach zwieńczonych
spektakularnymi łukami. Komnata znajdowała się na samej górze zamku, a jej
zwróconekuzachodowioknawychodziłynaKanion.Rozległewidokiwpadały
dopokojuprzezszerokieiwysokiełukowateokna.
Gwenwyjrzałana zewnątrzizachwycił jąwidokz tejwysokości.Nigdy
nie widziała Kanionu z takiej perspektywy, znajdując się dosłownie na jego
skraju; stąd wydawało się, że cały świat to Kanion, jedna ogromna dziura
wydrążona w ziemi, w głębi której wirowała wielobarwna mgła. Widok
wzbudzałwniejzarazemniepokój,zachwytpięknem,spokójizłeprzeczucia.
Gwen spojrzała w dal, na odległy horyzont, na Dzicz i w najbardziej
oddalonym miejscu zobaczyła delikatny zarys żółtych wód Tartuwianu.
Skierowała myśli na Thora i serce jej pękło. Zamknęła oczy i modliła się z
całychsiłojegobezpieczeństwo.Bardziejniżkiedykolwiekchciała,bybyłteraz
przyniej.Chciała,byżył.Chciała,bywychowywałzniąichdziecko.
Gwen sięgnęła w dół i położyła dłoń na brzuchu, wyczuwając dziecko.
Wiedziała, że to niemożliwe, że było jeszcze za wcześnie, lecz czuła się jakoś
pełniejsza,bardziejsobą.Czuławsobiesiłędwóchistot.
Ten dzień przytłoczył Gwen i targały nią sprzeczne uczucia, gdy
spoglądała na ten piękny krajobraz. Próbowała przygotować się psychicznie na
to, by być przywódcą, by przetrzymać coś, co z całą pewnością będzie
najgorszym oblężeniem w dziejach Kręgu. Z jakiegoś powodu nie mogła się
pozbyćwrażenia,żetomiastobędziemiejscemjejostatecznegospoczynku.
Próbowałaodegnaćponuremyśli.Podeszładomałej,kamiennejfontanny,
nabrała w dłoń trochę zimnej wody i kilka razy ochlapała twarz. Podmuchy
zimowego wiatru wdarły się do pokoju i smagały ją po twarzy. Było to
przyjemne uczucie. Potrzebowała tego. Musiała się obudzić, zrozumieć, gdzie
jesticosięniedługostanie.Musiałaprzestaćmyślećosobie,zrozumieć,żeczas
rządzić,żeludziepokładaliwniejnadzieję.
Tamyśljąprzytłoczyła.Pomyślałaoswymojcu,otym,jakonbypostąpił,
jakbymyślał.Nauczyłjąroztaczaćwokółsiebieaurępewności,bezwzględuna
to, czy tak było w rzeczywistości, czy nie. Podejmować odważne decyzje. Nie
okazywać słabości, niezdecydowania, wahania. Być dla ludzi kimś, w kogo
mogąwierzyć.
Gwen pragnęła znowu zobaczyć ojca, zwłaszcza w chwili takiej jak ta.
Oddałaby wszystko, byle tylko pojawił się tu na kilka minut, aby wesprzeć ją
radą. Choćby kilka zdań. Jakąś częścią duszy czuła, że jest z nią. Usłyszała
skrzeczenie, wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak jakiś ptak znika we mgle.
Popadławzadumę.
Gwenprzeszłaprzezpokójwstronękrętychschodów,którewiłysięażdo
balustrady.Chwilępóźniejbyłajużnadachuzamku.
Stała na górze, czując podmuchy zimnego wiatru, i patrzyła na Kanion,
któryztejperspektywyrobiłjeszczewiększewrażenie.Rozejrzałasiędokładnie
wposzukiwaniuEstopheles,leczniemogłajejnigdziedostrzec.
GwenpodeszładobrzegubalustradyiomiotławzrokiemSilesię.Spojrzała
w dół poza brzeg Kanionu i ujrzała dolną część miasta, której jeszcze nie
widziała, wybudowaną nisko w dole, setki stóp w głąb Kanionu. Widok był
niesamowity. Zastanawiała się, ilu silesian mieszka na dole, ilu oczekiwało, że
ichocali.Miałanadzieję,żesprostatemuzadaniu.
-Znówsięukrywasz?–usłyszałanagległos.
Na jego dźwięk Gwen wzdrygnęła się z obrzydzenia. Odwróciła się
powoli,choćitakwiedziała,dokogonależytengłos.Rozpoznałagoiścisnęło
ją w żołądku. Ujrzała tę odrażającą twarz i jej podejrzenia się potwierdziły:
Alton.
Gwen nie mogła w to uwierzyć. Był tutaj, ten odrażający arystokrata, ta
karykatura mężczyzny, której nienawidziła bardziej niż czegokolwiek innego;
chłopiec, który chciał ją skłócić z Thorem, który nabił jej głowę kłamstwami,
który nękał ją pół jej życia. Jakimś cudem ten mały łachudra podążała za jej
karawaną i jakimś cudem udało mu się przekonać strażników, by go wpuścili.
Nie dziwiło jej to: był uparty, nieustępliwy i doskonale kłamał. Bardzo dobrze
szłomurównieżprzekonywanieinnych,żenależydoarystokracji.
Oczywiście nie należał do niej. Był w najlepszym razie arystokratą
trzeciegorzędu,dalekimkuzynemjejrodziców.Tonieprzeszkadzałomujednak
w tym, by myśleć o sobie zgoła inaczej. Nie spotkała nigdy nikogo, kto
uważałby,żeprzysługująmuwiększeprawa.
Poczerwieniałazezłości.Jakśmiesiętupojawiać,właśnietutaj,właśnie
teraz?Wtargnąłtuiuznał,żemożesięzniązobaczyć,kiedymusięspodobai
odzywać się do niej w tak bezpośredni sposób – jakby nie uznawał jej nowej
pozycji. Sama jego obecność, tak zuchwała, niezapowiedziana, była dla niej
obelgą.
-Cociętusprowadza?–spytałachłodno.
- Przyłączyłem się do połowy Królewskiego Dworu – powiedział. – Aby
byćztobą.
- Szczerze w to wątpię – powiedziała, przejrzawszy jego kłamstwa. –
Przyszedłeś,chcącuratowaćswojeżycie.
Altonwzruszyłramionami.
- Możliwe, że przyświecały mi dwa cele. To prawda, Gareth jest
niezrównoważony, a Królewski Dwór narażony na atak. Mogę przyznać, że
kierowałamnąpewnaformainstynktusamozachowawczego.
Uśmiechnąłsięipostąpiłkroknaprzód.
-Leczprzyszedłemtakżedlaciebie–rzekł.–Abydaćcidrugąszansę.
Gwenprychnęła,oburzonajegoarogancją.
- Aby dać mi drugą szansę? – powtórzyła. – Czy nie dostrzegasz
szaleństwawswychsłowach?WidziszszaleństwoGaretha,lecznieswoje?
Altonwzruszyłramionami,niezniechęcony.
-Przeszłośćzostawmyzasobą–rzekł.–Wybaczamcitwojebłędy.Oboje
wiemy, że cokolwiek się między nami wydarzyło, nie ma to teraz znaczenia.
Sytuacjauległazmianie.Otojesteś–królowabezkróla,władczynibezdworu.
Każda królowa potrzebuje króla. Władcy są silni, gdy rządzą we dwoje. Czy
naprawdę myślisz, że możesz rządzić tym wspaniałym miastem, tą armią
zupełniesama?
Gwen potrząsnęła głową. Nie mogła w to uwierzyć. Był żałosny ponad
wszelkiewyobrażenie.
- Rozumiem, że to ty jesteś tym, który przybywa mi na ratunek, który
będziemitowarzyszyłwsprawowaniurządów?–spytaładrwiąco.
-Aktóżbyinny?–spytałzdumąirozpromieniłsięwuśmiechu.–Znamy
się,odkiedynauczyliśmysięchodzić.Obojepochodzimyzkrólewskiegorodu.
Tłumykochająnasoboje.
Gwenznowusięroześmiała.
-Czyżby?–spytała.–Niezdawałamsobiesprawy,żetłumyciękochają.
Taknaprawdęniewiedziałamnawet,żewiedzą,kimjesteś.
TymrazemtoAltonzaczerwieniłsięzewstydu.
Nimzdążyłsięodezwać,Gwenuniosładłoń.Miaładosyć.Niemiałanato
czasu.Byłyinne,bardziejnaglącesprawy,którymimusiałasięzająć.
-Zamilcz–rzekła.–Niejestemtobązainteresowana.Nigdyniebyłam.Iz
pewnościąniebędęniczymrządzićrazemztobą–nie,żebymmyślała,żejesteś
w stanie rządzić czymkolwiek. Nie potrafisz rządzić nawet sobą. Nie
wspominając już o tym, że jestem przyrzeczona Thorowi, a on mnie. Możesz
terazodejść.
Altonroześmiałsiękrótko,drwiąco.
-Towszystko?–spytał.–Towszystko,costoimiędzynami?Thor?Nie
mówiszchybapoważnie.Porzuciłciędlatejswojejmałej,głupiutkiejwyprawy.
Jest daleko na ziemiach Imperium i oboje wiemy, że jego powrót nie jest
możliwy.
Podszedłbliżej,prosząc.
- Przyznaj, Gwen. Znasz prawdę. Wiesz, że Thor odszedł. Że nigdy nie
wróci. Zostawił cię samą. Widzisz zatem, że teraz już nic nie stoi nam na
przeszkodzie. Czas, byśmy się pobrali. Jeśli nie poślubisz mnie, to kogo?
Zostaniesz sama na tym świecie. Nie obawiaj się. Możesz wyznać, jakie
naprawdężywiszdomnieuczucia.
Gwenzagotowałasięzezłości.
- Powiem to tylko raz – wycedziła. – Tym razem słuchaj uważnie, bo
usłyszysztesłowaporazostatni.Niemawemnieanikrztynymiłościdlaciebie.
Niechcęwięcejwidziećtwojejtwarzy.Jeślijeszczerazzjawiszsięprzedemną
niezapowiedziany,każęcięaresztować.Aterazodejdź.
Powiedziawszy to, Gwen odwróciła się od niego i postąpiła dwa kroki
naprzód,spoglądającnadbalustradą,przyglądającsięuważnieKanionowi.Serce
biłojejjakoszalałeimodliłasię,bytymrazemdoniegodotarłoibyjązostawił,
iżebynigdyniemusiałajużoglądaćjegotwarzy.Trzęsłasięzezłościprzezjego
bezczelnośćiniechciałapostępowaćpochopnie.
Niesłyszała,żebysięoddalał.Zamierzaławłaśnieodwrócićsięispojrzeć,
gdy nagle poczuła, jak silna dłoń zakrywa jej usta, a druga oplata ją i chwyta
wpół. Alton trzymał ją mocno, mimo tego, że się wyrywała. Był zadziwiająco
silnyjaknatakiegochudegoikościstegochłopaka.Przeszedłzniąkilkakroków
naprzódiprzechyliłjąprzezbrzegbalustrady.
Serce Gwen zamarło, gdy spojrzała prosto w dół na spadek i zdała sobie
sprawęztego,jakmałobrakuje,byAltonzepchnąłjąwdół.
- Widzisz ten spadek? – krzyknął Alton. – Widzisz, co mogę zrobić?
Przyznaj,żemniekochasz.Przyznaj!Jeślitegoniezrobisz…
Gwen nagle przypomniała sobie, czego uczyli ją żołnierze jej ojca.
Przypomniałasobie,żemiałananogachbutyzdrewnianymobcasem.Podniosła
wysokonogęiszybkoopuściłająnapalecAltona.
Ten pisnął jak mała dziewczynka, tracąc równowagę. Gwen uwolniła
jednąrękę,zamachnęłasięiuderzyłagołokciemwsplotsłoneczny.
Alton gwałtownie wciągnął powietrze i padł na kolana, oddychając
chrapliwie.
Spojrzał na nią ze śmiercią w oczach i wstał, przygotowując się do
kolejnegoataku.
Gwenpołożyładłońnasztyleciezapasem,gotowagoużyć.
NagleAltonkrzyknąłiupadłnakolana.
Gwen zauważyła Steffena i zrozumiała, że właśnie zdzielił Altona w
krzyż.SteffenzłapałAltonazawłosy,przyciągnąłwgórę,wyciągnąłsztyletzza
pasaizdecydowanymruchemprzycisnąłgoAltonowidogardła.
-Pani,wystarczyjednosłowo–powiedziałSteffen.–Atenśmiećzniknie
zhistoriiMacGilów.
-Błagam,błagam!–skamlałAlton.–Błagam,nieróbtego!Niechciałem.
Poprostuchciałembyćztobą!
Altonwyglądałżałośnie,naklęczkach,skomląc,błagającolitość.
- Powinnam rozkazać poderżnąć ci teraz gardło – zawrzała Gwendolyn,
wciążdrżącpotym,jakpróbowałjąwypchnąćzabrzeg.Przestraszyłająmyślo
tym,jakniewielebrakowało.
- Proszę! – błagał Alton. – Nie możesz mnie zabić! Jestem arystokratą!
Niemaszprawamnietknąć!
Gwen zauważyła jakiś ruch i na dachu pojawiło się kilku mężczyzn.
PrzewodziłimSrog,zanimwpadliKolk,BromikilkuGwardzistów.Podbiegli
do niej i kilku mocno chwyciło Altona, szarpnięciem stawiając go na nogi i
przytrzymującwmiejscu.
- Pani – powiedział Srog, dysząc ciężko, sprawiając wrażenie
zakłopotanego. – Przyjmij moje przeprosiny. Ten chłopak jakimś cudem
prześlizgnąłsięobokstraży.Powiedziałim,żepochodzizkrólewskiegorodu,że
jestztobąspokrewniony.
Gwennadalcałasiętrzęsła,leczniedałategoposobiepoznać.
- Dziękuję za twą troskę – powiedziała, starając się używać swojego
królewskiegotonu,próbującwejśćwrolę,którejodniejoczekiwano.–Alenic
miniejest.Totylkogłupichłopiec,aSteffenbyłtuiprzyszedłmizpomocą.
SrogskinąłgłowązwdzięcznościąkuSteffenowi.
- Prawo Silesii mówi, że każdego, kto tknie króla lub królową, musi
spotkaćśmierć–powiedziałSrog.
-NIE!–krzyknąłAlton,szlochającjakdziecko.–Błagam!Niemożecie!
Gwenspojrzałananiego,kręcącgłową.Byłżałosny,aleniemogłaznieść
myśliozabiciugo–nawet,jeślinatozasłużył.
- Panie – odrzekła Gwen Srogowi. – Jestem tu nowa, zatem proszę o
przysługę. Ten jeden raz proszę, byście nagięli swoje prawo. W tym jednym
przypadku nie życzę sobie, by go zabijano. Wolałabym, byście wymierzyli mu
jakąślżejsząkarę.
-Wolakrólowej–powiedział.–Comasznamyśli,pani?
Gwen zastanowiła się, próbując obmyślić sposób na to, by na dobre
usunąćAltonazeswegożycia.
- Skoro ten chłopiec twierdzi, że jest arystokratą, niech dostąpi
królewskiegoprzywilejuiwalczyzżołnierzami.DajcieAltonowizbrojęiorężi
wyślijcie go na bitwę ze zwykłymi oddziałami, niech walczy w pierwszych
liniach.
-Nie,pani!–krzyknąłAlton.–Niejestemwojownikiem!
- Zatem nauczysz się, jak nim być – powiedziała Gwen. – Może
wykorzystasz swoją waleczność w walce z wrogiem, a nie atakując bezbronną
kobietę.Zabierzciego–rozkazałaGwendolyn.
Strażepospieszyły,bywykonaćjejrozkaz,ciągnączasobąAltona,który
krzyczałwproteściecałądrogę.
-Mądrzepostąpiłaś,pani–powiedziałSrogzpodziwem.
- Pani, jeśli chodzi o ważniejsze sprawy – Brom wystąpił naprzód. –
Otrzymujemy raporty o mobilizacji armii Andronicusa. Trudno orzec, co jest
prawdą,acopogłoskami.Jednakżejeśliwiększośćraportówtoprawda,możemy
nie mieć tyle czasu, ile myśleliśmy. Musimy zakończyć przygotowania i
natychmiastzamknąćmiasto.
-Tomiastozostałowybudowanezzewnętrznąliniązabezpieczeń–dodał
Srog. – Na chwile takie jak ta. Możemy również zamknąć zewnętrzne bramy,
jednak gdy to zrobimy, już ich nie otworzymy. Nikt nie będzie mógł wejść ani
wyjść.
Gwen się zamyśliła; wiedziała, że muszą się przygotować, ale nie była
jeszczegotowanato,byzamknąćmiasto.
-MójbratKendrickwciążtamjest–rzekła.–PodobniejakThorginiinni
mężniLegioniści.Niechcęzamykaćmiasta,pókimająszansętudotrzeć.
-Tak,pani–powiedziałSrog.
Wbrew rozsądkowi Gwen miała nadzieję, że Thor wróci, nim zamkną
bramy miasta; wiedziała jednak, że będzie to graniczyło z cudem. Na tę myśl
ogarniałjąsmutek.Niepodobałajejsięmyślopozostawieniugonazewnątrz.
-Pani,jestjeszczejednasprawa–dodałSrog,odchrząkująciwahającsię.
– To miasto zostało zbudowane z siecią tuneli przeznaczonych do ucieczki,
głębokopodpowierzchnią.Jeśliznajdziemysięwtrudnejsytuacji,kilkoroznas
możesięwydostać.Tymożeszsięwydostać.Jeśliotocząnasinaszeumocnienia
ustąpią,Andronicuszniszczynaswszystkich.Będziemymogliwyprowadzićcię
wbezpiecznemiejsce.Pozamury,dalekostąd.
Gwendolynporuszyłatapropozycja,leczpokręciłapowoligłową.
-Jestemgłębokowdzięczna–powiedziała.–Lecznigdybymnieopuściła
żadnego z was. Ani tego miasta. Przyjęliście mnie. Będę traktowała to miejsce
jak mój dom. Jeśli Silesia upadnie, upadniemy razem z nią. Nie będzie żadnej
ucieczki.Niedlamnie.
Mężczyźni spojrzeli na nią nagle jakoś inaczej i dostrzegła w ich oczach
szacunek.Porazpierwszypoczułasięjakwładca.Prawdziwywładca.Czuła,że
towłaśnieznaczyłorządzić.Przewodzić,dającprzykład.
Gwendolyn odwróciła się i spojrzała na Kanion, na wirującą mgłę,
rozświetlonązachodzącymsłońcemirazjeszczezwróciłamyślikuThorowi.
Proszę,Thor,pomyślała,Wróćdodomu,domnie.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
Thorszedłtużzachłopcem,aresztapodążałazanim,iwkońcuwyłonili
się z gęstego listowia. Promienie drugiego słońca kładły się płasko na ziemi.
Wydostanie się z dna krateru, do którego zsunęli się razem z błotem, było nie
lada wędrówką. Mieli wrażenie, że nigdy nie przestaną spadać. Wszyscy byli
całkowiciepokrycibłotem,kiedyześlizgiwalisiękilkasetstópwdółogromnego
otworu.Musieliwdrapaćsięzpowrotemnagórę,cotrwałoniemożliwiedługo.
Prawie zapadł już mrok i chłopiec był zdenerwowany jak nigdy, ciągle
zerkałnaniebo.Zdawałosię,żeniesamowiciemuulżyło,kiedywyszlinadużą
polanęwdżungli,pierwszą,jakąThorzobaczyłwtymmiejscu.Przezchwilębył
pewien,żenigdysięniewydostanąztegobłota–aniztejdżungli.
Thorzzaskoczeniemujrzałsporąpolanę,liczącąmożepostostópwobu
kierunkach, a na jej środku – małą chatkę. Z komina unosił się dym, co nie
zdziwiło Thora – temperatura spadła w ciągu ostatnich godzin, gdy zaczęła
zapadać noc. Widok chatki w takim miejscu był zdumiewający – domostwo w
tak nieposkromionej dziczy, w otoczeniu drzew, których wierzchołki sięgały
nieba.Thoripozostaliwymienilizdziwionespojrzenia.Któżmógłtumieszkać,
zastanawiał się Thor, w tym samotnym domu w sercu dziczy? To było bardzo
niespodziewane.
-Mójdziadeknielubiwiększościludzi–powiedziałchłopiec,zwracając
się ku nim. – Zaczekajcie tu, pomówię z nim. Obyśmy trafili na dobry nastrój,
wtedypozwoliwamzatrzymaćsiętunanoc.
- Jesteśmy ci niezwykle wdzięczni – powiedział Thor. – Ale nie musimy
zostawaćtunanoc…
Nimzdążyłskończyćzdanie,chłopieczniknąłwdomudziadka.
Niebostawałosięcorazciemniejsze,dziwnenocneptakizaczęływydawać
najróżniejsze odgłosy. Thor odchylił się do tyłu i spojrzał na strzeliste drzewa,
sięgające nieba, które były tak wysokie, że ledwie widział ich wierzchołki.
Poczułsięprzytłoczonyogromemnaturywtymmiejscu.
Nagle z wnętrza chatki dobiegły ich krzyki. Thor spojrzał na innych,
niezręcznie przestępując z nogi na nogę, i zastanawiał się, co robić. Z jednej
strony–niechciałsiętuzatrzymywać,chciałruszyćdalej.Alechciałteżpoznać
tegostaruszkaidowiedziećsię,czywiedziałcośoMieczu,nimrusząwdalszą
drogę.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i na zewnątrz wyjrzał mężczyzna w
średnim wieku. Był łysy, z kępkami siwiejących włosów po obu stronach,
dużymnosem,brązowymioczamijakszparkiipodwójnympodbródkiem.Miał
nasobiewystrzępioneszatywodrobinęlepszymstanieniżłachmany.Zatrzymał
sięprzedgrupąispojrzałprostonaThora,wyraźniepoirytowany.
- Jakim prawem kazaliście mojemu wnukowi się tu przyprowadzić? –
zapytał,wściekły.
- Nie kazaliśmy! – zaprotestował Thor. – Zaproponował, że nas
zaprowadzi…
- A skąd niby mam wiedzieć, że nie jesteście z Imperium? – naciskał
mężczyzna,sięgającwdółichwytającrękojeśćmiecza,któryspoczywałujego
pasa.
Thor i reszta również instynktownie sięgnęli do swoich broni. Nie
wiedzieliwszak,jakagresywnytenmężczyznamożesięokazać.
- Wasze szaty wskazują na to, że nie pochodzicie stąd – powiedział
staruszek.–Aleco,jeślitopodstęp?CojeślijesteścieszpiegamiImperium?
Thor wyczuł, że tego nieufnego staruszka najlepiej przekonać dobrocią,
podniósłwięcspokojniedłońizrobiłkrokdoprzodu.
-Panie,niechcemyzrobićwamkrzywdy–powiedziałnajłagodniejszym
tonem, na jaki mógł się zdobyć. – Nie jesteśmy szpiegami Imperium.
Przybyliśmy tu z Kręgu. Szukamy miecza, który został skradziony z naszego
królestwa.Niespotkawasznaszejstronyniczłego.Jeślipowiecienam,wktórą
stronę się z nim udali, od razu ruszymy w drogę. Jeśli nie –i tak ruszymy w
drogę i zostawimy was w spokoju. W każdym razie podziękujcie waszemu
wnukowizadobroć,jakąnamokazał,ratującnas.Jesteśmyjegodłużnikami.
MężczyznaprzyglądałsięThorowipoważnieprzezchwilę,iwkońcujego
dłońsięrozluźniła;puściłrękojeśćmieczaijegotwarzrównieżsięrozluźniła.
- Słyszę to w twoim głosie – powiedział mężczyzna. – Akcent.
RzeczywiściejesteściezKręgu.Minęłylata,zbytwielelat,odkiedytambyłem.
Pięknemiejsce.Mocnozanimtęsknię.
Mężczyznaprzyjrzałsięwszystkim,iwkońcurozluźniłsię.
-Wybaczcie,że takpochopniewas oskarżyłem–dodał. –Mieszkamytu
samiinigdy niemożnabyć zbytostrożnym.Witajcie. Chciałbym,żebyście się
tu zatrzymali. Wchodźcie szybko – powiedział, machając rękami i spoglądając
nadrzewa,jakgdybybałsię,żecośmożeichzaatakować.
ThorspojrzałnaReece’aipozostałych,którzyskinęligłowamiijakjeden
mążweszlidochatkimężczyzny;tenwszedłzanimiizamknąłdrzwi,ryglując
jedużymmetalowymdrągiem.
-Siądźcie,proszę–powiedziałstaruszekpowejściu,uprzątającwchacie.
Thor rozejrzał się po przytulnej chatce i zauważył, że jest wystarczająco
przestronna, by pomieścić ich wszystkich. Na podłodze rozłożone były futra,
mały ogień płonął w kominku, a w powietrzu roznosił się zapach strawy.
Thorowi zaczęło burczeć w brzuchu. Krohn też musiał wyczuć ten zapach, bo
zacząłskomleć.
Chłopiec pospieszył, by wykonać polecenie dziadka, wracając szybko z
misąowoców,którychThornieznał.Thoripozostaliwzięlipojednym,akiedy
Krohnzaskomlał,chłopiecwziąłkawałekzmisy,pochyliłsięiwyciągnąłdłoń.
Krohn wyrwał mu go z ręki, spałaszował, zrobił śmieszną minę, kilka razy się
oblizałizacząłskomlećowięcej.Chłopiecsięroześmiał.
Thorprzyjrzałsiękawałkowiowocu.Wyglądałjakfiga,leczbyłznacznie
większy,czerwonyipokrytydelikatnymmeszkiem.
-Coto?–spytał.
-Tomules–odrzekłchłopiec.
- Spróbujcie – wtrącił się dziadek. – Jest gorzki, a zarazem słodki. Doda
wamsiłpotakdługiejwędrówce.
Thor podsunął owoc do nosa – nie pachniał jak nic, co znał, jak cebula
skrzyżowana z cytryną. Czuł w palcach, że się klei; podobnie jak pozostali,
uniósłgoiniepewnieugryzł.
Byłzaskoczonyjegosmakiem:owocbyłniezwyklesmakowityinawetten
niewielki kęs dał mu mnóstwo sił. Pochłonął go szybko i oblizał palce, czując
sięjaknowonarodzony.
Thorsiedziałwrazzpozostałyminasterciefuterrozłożonychnapodłodze
przed kominkiem. Krohn podszedł do niego i położył głowę na jego kolanach.
Thora zdumiało, jak dobrze jest usiąść. Ból nóg powoli ustępował. Nie zdawał
sobiesprawyztego,jakdługobylinanogach,jakmocnonadwerężyłmięśnie.
Byliteżcaliwsiniakachprzezstarcieztymstworem.Tefutrabyłytakmiękkiei
wygodne,żeThormiałwrażenie,żemógłbyzasnąćnasiedząco.
Pomyślał jednak o Kręgu, który był właśnie najeżdżany przez wroga,
wiedział, że mają pilną sprawę, którą muszą się zająć i nie chciał marnować
czasu.Nachyliłsię.
- Jesteśmy niezwykle wdzięczni za waszą gościnę – powiedział Thor do
staruszka.–Aleobawiamsię,żeniemamyzbytwieleczasu.Jesteśmywtrakcie
naglącej wyprawy. Musimy odnaleźć Miecz. Proszę, powiedzcie nam, w którą
stronęszli,awyruszymywdrogę.
Staruszek usiadł, podpierając się na futrze po drugiej stronie ognia, obok
chłopca.Spojrzałnanichipokręciłgłową.
-Niemożecieteraztamwyjść–powiedział.–Nieteraz.Niewidzieliście?
Drugiesłońcewłaśniezachodzi.
-Mówiłemim,dziadziu!–powiedziałchłopiec.
- Doceniamy waszą przezorność – powiedział Thor. – Lecz, jak już
wspomniałem,mamynaglącąsprawę,inielękamysięowadów.
Staruszekprychnął.
-Nierozumiecie–rzekł.–Niktniemożebyćnazewnątrznocą.Nikt.Nie
przetrwalibyście godziny. Po zmroku, podczas wschodu pierwszego księżyca,
spadadeszcz.Niktnieprzetrwanazewnątrzpodczasdeszczu.
-Adlaczegóżtoniktnieprzetrwategodeszczu?–naciskałReece.
Mężczyznaodwróciłsięizmrużyłoczy.
- Bo to nie deszcz pada – powiedział. – To nie woda spada z nieba,
chłopcze,leczetabugi.
-Etabugi?–spytałElden.
-Rodzajpająka,tyleżewiększyigroźniejszy.WtejczęściImperiumpada
nimiconoc.Usłyszycie,jakspadająnanasząchatę.Trwatogodzinę,poczym
uciekają.Leczjeśliktośznajdziesięwtymczasienazewnątrz,bezschronienia,
biada mu. Widziałem, jak etabugi pożarły dorosłego słonia w mniej niż pięć
minut.Nie,zostaniecietutaj.Przyświtaniubędzieciemogliwyruszyćwdalszą
drogę.
Thoripozostalispojrzeliposobiezdumieni.Zadziwiałoich,jakbardzoto
miejsceróżniłosięodKręgu.KiedyThorotympomyślał,zdałsobiesprawęz
tego, że jest wykończony i podczas gdy jego umysł palił się, by ruszać dalej,
jego ciało nie dotrzymywało mu kroku. Jego przyjaciele też wyglądali na
wykończonych. Nie miał im tego za złe. Thor zrozumiał, że bycie dobrym
przywódcą czasami oznaczało motywowanie innych do działania, by ruszali
dalej – lecz czasem oznaczało też pozwolenie na odpoczynek. A jeśli ten
staruszeknieprzesadzał–aThorpodejrzewał,żetakbyło–byłwdzięczny,że
znalazł to schronienie i że mężczyzna był taki gościnny. Nie chciał myśleć o
tym,comogłobysięstać,gdybybylinazewnątrzwtymczasie.
-Jesteśmyzatembardzowdzięcznizawaszeostrzeżenieigościnę–rzekł
Thor.–Dziękuję,żemożemysiętuzatrzymaćnanoc.
Staruszekwzruszyłramionami.
- Miło mieć towarzystwo od czasu do czasu. Zwłaszcza z Kręgu.
Spędziłemtamlepszączęśćmłodości.Cudownemiejsce.
Thorotworzyłoczyszerokozezdziwienia;tenczłowiekbyłwKręgu?
-Więccorobicietutaj?–spytałO’Connor.
Mężczyznaspojrzałwdół,odczekałkilkasekundinieodezwałsię.
- Przepraszam – powiedział O’Connor. – Nie było moim zamiarem się
wtrącać.
Staruszekmilczałprzezchwilę.Wkońcuwziąłgłębokioddech.
-Kiedybyłem młody,wmoim życiuzdarzyłasię tragedia.Myślałem,że
najlepiej będzie zacząć od nowa. Chciałem wyruszyć na zachód, za Kanion,
przepłynąć przez Morze Tartuwiańskie do Imperium, do dziczy. Chyba w
tamtymczasiegdzieśwgłębiduszymiałemnadzieję,żezginę.Pochłonęłymnie
mojeżaleiszukałemłatwejdrogi,byonichzapomnieć.
Taksięjednakniestało.Jakimścudemprzetrwałem.Ispodobałomisięto.
Mieszkałem tu sam przez te wszystkie lata – aż pojawił się mój wnuk. Teraz
mam dla czego żyć. I mimo wszystkich tych zwierząt, polubiłem to miejsce.
Przebyłem całe Imperium, widziałem miejsca i rzeczy, których nie jesteście w
staniesobiewyobrazić.Toogromna,rozległaziemia,Krągwporównaniuznią
tobłahostka.Nieżyliścienaprawdę,jeśliniewidzieliścietegowszystkiego.Nie
tylko samego Imperium, i nie tylko wysp. Lecz również Krainy Smoków. I
KrainyDruidów.
- Krainy Druidów? – spytał Thor, prostując się i otrząsając z senności. –
Byliścietam?
Mężczyznaskinąłgłową.
- W samym jej sercu. To magiczne miejsce. W Imperium jest wiele
magicznych miejsc. Wszystko zostało zniszczone przez Andronicusa, jego
armię,którajestwszędzie.Jegopatrolesąwszechobecne,dlategozamieszkałem
tutaj, głęboko w dżungli. Każdego, kogo złapią, przerabiają na żołnierza lub
niewolnika. Armia jego niewolników jest tak naprawdę większa niż armia
żołnierzy.Musidominowaćnadwszystkimi,nadkażdąjednąduszą.
Staruszekwestchnął.
-Stałemsiędośćzręcznywukrywaniusięprzedtymczłowiekiem.Nigdy
mnieniepojmali–inigdyimsiętonieuda.Animojegownuka.Niechcę,by
taksięstało.Dlategojestemnieufnywobecnowychgości,jakwy.Niechcę,by
ktokolwiekmniewydał.
Thoripozostalispojrzeliposobie,zdumieniopowieściąstaruszka.
-Czymożecienampowiedzieć,cowiecieoMieczu?–spytałThor.
MężczyznabaczniesięprzyglądałThorowi.Wkońcuodwróciłwzrok.
-Widziałemtuzinmężczyzn.RównieżzKręgu.Niezręcznieporuszalisię
przez dżunglę. Towarzyszyło im kilku wojowników, robili wrażenie. Zostawili
za sobą szeroką przesiekę. Łatwo za nimi podążać. Choć oczywiście dżungla
zarasta każdego dnia, więc o ile ścieżka nie jest świeża, znika. Ale
obserwowałemich.Wiem,dokądsięudali.
-Dokąd?–spytałReece.
Thorowiwydałosię,żewidziwoczachmężczyznycośnakształtstrachu.
-Obralidrogę,któraprowadzidoMiastaNiewolników.
-MiastaNiewolników?–powtórzyłElden.
Staruszekskinąłgłową.
- Jakieś dziesięć mil na zachód stąd. My jesteśmy na skraju dżungli. Jest
tylko jedna droga. Ale uprzedzam was: Miasto Niewolników nie bez powodu
nosi taką nazwę. Są ich tam setki tysięcy. Wszyscy to niewolnicy, służący
Andronicusowi. I taka sama liczba strażników. Zapuśćcie się do tego miasta, a
jużsięstamtądniewydostaniecie.
-AledlaczegomielibyzabieraćtamMiecz?–spytałConval.
-Nietwierdzę,żetamgozabierają–odrzekł.–Powiedziałemjedynie,że
idątądrogą.Mogąiśćdokądkolwiek.
-Więcpowinniśmyruszyćzanimiobrzasku–powiedziałThor.
Staruszekpotrząsnąłgłową.
-WejśćdoMiastaNiewolnikówtooddaćsięwniewolę.Szczególnieztak
małąsiłązbrojną,jakwasza.Tosamobójstwo.
-Niemamywyboru–nalegałThor.–Przybyliśmy,byodzyskaćmiecz.I
musimypodążaćzanim,gdziekolwieksięznajduje.
Staruszekopuściłgłowęipotrząsnąłniązesmutkiem.
-Wskażecienamdrogę?–spytałThor.–Rankiem?
-Skazujeciesięnaśmierć–powiedziałstaruszek.–Mogęwampokazać,
jakdojśćgdziekolwiek.
Zadowolony, Thor oparł się na futrach – jednak gdy wyciągnął rękę,
poczuł,żecośgoparzy.Odsunąłjąszybko,krzyczączbólu.
Odwrócił się i spojrzał myśląc, że ujrzy ogień, lecz nic nie zobaczył.
Zastanawiałsię,cosięstało,czymsięoparzył.
-Mówiłemci,żebyśzamknąłokiennice,chłopcze!–krzyknąłstaruszek.
Chłopiec podbiegł do Thora i szybko zamknął drewniane okiennice za
nim. Kiedy Thor się mu przyglądał, zdał sobie sprawę z tego, że siedział przy
otwartym oknie. Był zdezorientowany, kiedy patrzył na swoją rękę, na której
zostałniewielkiśladpooparzeniu.
-Comnieoparzyło?–zapytał.
-Światłoksiężycowe–odrzekłchłopiec.
-Światłoksiężycowe?–zapytałThor,wszoku.
- Jest silne w tych stronach. Nigdy nie wystawiajcie się na nie
bezpośrednio.Parzy.
-Tylkopierwszyksiężycparzy–dodałstaruszek.–Promienieosłabnąza
kilkagodzin,gdypająkiznikną.Podpromieniamidrugiegomożnajużchodzić.
Thorpotarłramię,kładącsięnaplecy,imyślałotymmiejscu.Czuł,jakby
znalazłsięomilionmiloddomu.Jakąśczęściąduszyczuł,żejużnigdytamnie
wróci.
- Przynieś mięsiwo – polecił starzec. Chłopiec przemierzył chatkę i
pojawiłsięzpółmiskiempełnymmięsa.
Thoripozostali–zwłaszczaKrohn–ożywilisię,unieślisennepowiekii
nachylilisię.Thornieśmiałzapytać,zjakiegozwierzęciapochodzitomięso,i
tak nie znał nazw żadnych tutejszych zwierząt. Lecz pachniało wyśmienicie i
kiedychłopieczbliżyłsięzpółmiskiem,Krohnoblizałsięizaskomlał.Chłopiec
roześmiał się i podał pierwszy kawałek mięsa Krohnowi, odrywając go i
rzucającmuwpowietrzu;roześmiałsięjeszczegłośniej,kiedyKrohnzłapałgo
wlocie.Krohnporuszałogonem,niosącgodokątaiprzeżuwając.
Thoruśmiechałsię,kiedykażdybrałpokawałkuztacyzapomocąkijków.
Chłopiec i starzec poszli w ich ślady i wszyscy odsunęli się, posilając się z
zadowoleniemprzyogniu.Thorugryzłkawałekibyłzaskoczonytym,ilesmaku
kryło się w tym mięsie – i jak twarde było. Czuł, że wracają mu siły, gdy je
przeżuwał.
Chłopiec przyniósł bukłak z winem i kielichy, rozdając i napełniając je.
Thornapiłsięimocnytrunekodrazuuderzyłmudogłowy.
Zpełnymbrzuchem,pomocnymwinieiprzyciepłympłomieniu,którygo
odprężał,Thorczuł,żezaczynamorzyćgosen.Aleotrząsnąłsięztegouczucia.
Był przywódcą tej grupy i nie mógł sobie jeszcze pozwolić na to, by zasnąć.
Najpierwchciałsięupewnić,żepozostaliposnęli.
Wchatcezapanowałaprzyjemnacisza.Wkrótcewpomieszczeniuzaczęło
sięrozlegaćchrapaniestarca;chłopieczachichotał.KrohnwróciłdoThora,oparł
głowęnajegokolanach,zamknąłoczyiteżzasnął.
Thorijegobracianiespali,szerokootwartymioczymawpatrywalisięw
płomień. Widzieli dzisiaj zbyt wiele i wszystkich, mimo zmęczenia, ogarnął
niepokój. Panowała ponura, niezmącona cisza, jak gdyby wiedzieli, że są na
wyprawie,któraprowadziichdośmierci.
- Myślicie czasem o tym, jak inaczej wyglądało nasze życie, nim
przystąpiliśmydoLegionu?–spytałO’Connor.
-Jakisensteraztoroztrząsać?–spytałElden.
O’Connorwzruszyłramionami.
-Czasemmyślęotym,cobyłokiedyś–powiedziałO’Connor.–Choćnie
żałuję.Poprostuotymmyślę.Jakinaczejułożyłobysiężycie.Czasemogarnia
mnietęsknotazamojąwioską.Zarodziną.Najbardziejchybabrakujemisiostry.
Jestodwalatamłodsza.Teraz,kiedytarczaopadłaiImperiumnajeżdżamyślęo
niej,jesttamsama.Niewiem,czykiedykolwiekjąjeszczeujrzę.
-Jeślizdążymynaczas–powiedziałThor.–Ocalimyją.
O’Connorzamyśliłsię,nieprzekonany.
- Chciałem zostać kowalem – powiedział Elden. – Mój ojciec, to on
nakłoniłmniedoLegionu.Sampróbował,jakochłopiec,imusięniepowiodło.
Chciał, bym osiągnął to, co jemu się nie udało. Cieszę się, że tak się to
potoczyło.Mojeżyciebyłobypospolite,gdybynieto.Niezobaczyłbympołowy
tego,cowidziałem.
-Pannyczekałynanaswwiosce–powiedziałConval.–Obajbyliśmypo
słowie, mieliśmy się żenić. Podwójny ślub. Legion to zmienił. Obiecały, że
poczekająnanas.
-Jednakwątpimy,żetaksięstanie–powiedziałConven.
Thor zamyślił się i zdał sobie sprawę z tego, że nie tęsknił za nikim ani
niczymzeswojejwioski.Legionbyłjegożyciem,całymjegożyciem.Woczach
pozostałych dostrzegał, że to było również ich życie. Stali się kimś więcej niż
przyjaciółmi–stalisięprawdziwymibraćmi.Byliwszystkim,comieli.
-Niemówięjużzrodziną–powiedziałElden.
-Jarównież–rzekłO’Connor.
-TerazLegiontonaszarodzina–powiedziałReece.
Thorzdałsobiesprawęztego,żetoprawda.
Nagle rozległy się głośne uderzenia o dach, jakby grad spadał z nieba.
Przybierały na sile i Thor i pozostali zaniepokojeni spojrzeli na sufit, który
brzmiał jakby zaczynał się uginać. Staruszek i chłopiec obudzili się i również
spojrzeliwgórę.
-Deszcz–zauważyłstaruszek.
Dźwięk był przerażający, absorbujący, brzmiał tak, jak gdyby z nieba
spadały małe kamienie. Co gorsza, temu dźwiękowi towarzyszył przerażający,
świszczący odgłos tysięcy owadów. Brzmiało to tak, jak gdyby owady chciały
się przegryźć przez dach i dostać do środka. Thor spojrzał w górę i był
wdzięcznyzatębarierę,któraoddzielałaichodzewnątrz,bardzowdzięczny,że
tenmężczyznaniekazałimspędzićnocywdżungli.
Po jakimś czasie, który zdawał się trwać kilka godzin, dźwięk w końcu
ustał, a syczenie przycichło. Chłopiec skoczył na nogi, przeszedł przez chatę,
otworzyłdrzwiirozejrzałsię.
-Terazjestjużbezpiecznie–rzekł.
Wszyscy skoczyli na równe nogi, pospieszyli do drzwi i wyjrzeli na
zewnątrz.
W oddali Thor widział tysiące czarnych owadów spieszących w
przeciwnymkierunku,wstronędżungli.
- Promienie księżyca też już nic nie zrobią – powiedział chłopiec. –
Widzicie–todrugiksiężyc.Możnapoznaćpofioletowymświetle.
Thor wyszedł na zewnątrz, wciągając w płuca zimne nocne powietrze.
Dżungla przepełniona była miękkimi odgłosami nocy. Thor rozejrzał się w
ciemnościzezdumieniem.
- Teraz jest bezpiecznie, ale nie zostawajcie tu długo – powiedział
chłopiec.
Reece wyszedł i stanął obok Thora, a chłopiec pospieszył do środka i
zamknąłzasobądrzwichaty.Stalitamwedwóch,patrzącnaniebo,naogromny,
fioletowy księżyc i błyszczące, czerwone gwiazdy. To miejsce było jeszcze
bardziejfantastyczne,niżThorsobiewyobrażał.
-Możemyjutrozginąć–powiedziałReece,patrzącwniebo.
-Wiem–odrzekłThor.Myślałdokładnieotymsamym.Zdawałosię,że
niemajążadnychszans.
-Jeślitakbędzie,chcę,byświedział,żejesteśmoimbratem–powiedział
muReece.–Moimprawdziwymbratem.
Reecespojrzałnaniegoznacząco.Thorwyciągnąłdoniegorękęiścisnął
jegoprzedramię.
-Atymoim–odrzekł.
ROZDZIAŁJEDENASTY
Hafold spieszyła przez komnatę królowej, przygotowując jej poranny
posiłek, jak każdego dnia podczas trzydziestu pięciu lat swojej służby u
królowej.Hafoldbyłaskrupulatnąkobietąitrzymałasięsztywnoswojegoplanu
dnia, przemierzając kamienną komnatę i przygotowując zupę z płatków
owsianychdlakrólowej.
Jednak tego dnia poruszała się dwa razy szybciej niż zawsze. Po raz
pierwszywczasieswojejsłużbyspóźniłasię.Wierciłasięiprzewracałacałąnoc
przez jakieś niejasne sny, które nie mogły wróżyć nic dobrego, pierwsze
koszmary, jakie kiedykolwiek się jej przyśniły. Widziała Królewski Dwór
stojącywogniu,ludzipłonącychżywcem,krzyczącychdokołaniej.
Kiedy się przebudziła, pierwsze słońce stało już wysoko na niebie i
Hafold, zakłopotana, wyskoczyła z posłania. Czuła się potwornie na myśl, że
kazała królowej czekać, że zjawi się tak późno. Hafold zwykle przychodziła
pierwsza, a za nią druga służąca królowej, która przynosiła przedpołudniową
herbatę.TerazHafoldbędziemusiałasięwstydzić,żezjawisięwtymsamym
czasie, co druga służąca. Hafold nie znosiła niekompetencji u innych; u siebie
niemogłajejścierpieć.
Hafold pochyliła głowę, skuliwszy się, przyspieszyła kroku i zacisnęła
drżącedłonienatacy,żywiącnadzieję,żekrólowaniebędzienaniązła.Rzecz
jasna,wtakkatatonicznymstanie,wjakimznajdowałasiękrólowa,trudnobyło
oczekiwać, że wyrazi cokolwiek, czy to zadowolenie, czy też jego brak. Lecz
Hafoldbyławstaniewyczućnajmniejszeruchykrólowej.Potylulatachkrólowa
byładlaniejzarazemjakmatka,siostraicórka.Hafoldbyławobecniejbardziej
opiekuńcza niż wobec któregokolwiek mieszkańca Królewskiego Dworu – niż
wobecktóregokolwiekczłonkaswojejrodziny.
Hafoldskręciłazaróg,zastanawiającsię,wjakisposóbmożewynagrodzić
królowej swoje spóźnienie. Podniosła wzrok i dostrzegła ją w oddali. Królowa
siedziała na krześle przy oknie, wpatrując się pustym wzrokiem w przestrzeń,
niezmiennieodtygodni.Przyniejstaładrugasłużąca,zfiliżankąwdłoni,wsam
czas;dziewczynabyłamłodainowawKrólewskimDworze.Ostrożniewlewała
napardobłyszczącej,złotejfiliżanki.
Hafold nie chciała im przeszkodzić, podeszła więc cicho, stąpając
bezszelestnie, jej miękkie pantofle tłumiły odgłos kroków na kamiennej
podłodze. Kiedy się zbliżyła i przygotowywała, by się odezwać, nagle się
zatrzymała.Cośbyłonietak.
Hafoldzobaczyła,jaksłużącaszybkimruchemsięgadokamizeli,wyciąga
małą sakiewkę, wsypuje biały proszek do herbaty królowej i wsuwa ją z
powrotemdokieszeni.Włożyłafiliżankęwbezwładnądłońkrólowejipomagała
jejjąwypić,jakzawsze.
Serce Hafold przepełniło się trwogą; upuściła srebrną tacę, roztrzaskując
delikatne naczynia na podłodze i rzuciła się w kierunku królowej. Wyciągnęła
rękęiodepchnęłafiliżankęodjejust.Wsamaporętrąciładelikatnąporcelanę,
którarozbiłasięwdrobnymaknaposadzce.
Służąca podskoczyła, spoglądając na Hafold oczyma ogromnymi z
przerażenia. Hafold przyskoczyła do niej, chwytając mocno za koszulę,
rozrywającjejkamizelęiwyciągającsakiewkęzproszkiem.Powąchała,nabrała
odrobinę na koniuszek palca i spróbowała. Warknęła na dziewczynę, która
zamarłazprzerażenia.
- Niamrut – powiedziała Hafold z naciskiem. – Dlaczego dajesz to
królowej?Wiesz,czymsiękończypodawaniekomuśtegoproszku?
Dziewczynapatrzyłananiątępo,całasiętrzęsła.
Hafold wpadła w furię. To była toksyczna trucizna, powstała, by zabijać
mózgpowoli.Dlaczegotadziewkajejtopodawała?Patrzącnanią,takmłodąi
głupią,Hafoldzrozumiała,żestałzatymktośinny.
- Kto cię do tego namówił? – naciskała Hafold, chwytając ją mocniej. –
Kto rozkazał ci otruć naszą królową? Jak długo to trwa? GADAJŻE! –
wrzasnęła,zamachującsięizcałejsiłyuderzającdziewczynęotwartądłonią.
Dziewczynakrzyknęła,całasiętrzęsąciszlochając.Wkońcuwydusiłaz
siebie:
- Król! Król rozkazał mi to zrobić! Zagroził mi. To jego rozkazy.
Wybaczcie!
Hafold zatrzęsła się z gniewu. Gareth. Syn królowej. Truje swoją matkę.
Namyślotymzrobiłojejsięniedobrze.
- Od jak dawna? – spytała Hafold, zastanawiając się, czy stan królowej
rzeczywiściemiałcośwspólnegozjejudarem.
Dziewczynawybuchnęłapłaczem.
-Odśmiercijejmęża.Wybaczcie.Niewiedziałam.Królmówił,żetojej
pomoże.
-Głupiadziewczyno–wrzasnęłaHafoldiodepchnęłająnadrugikoniec
pomieszczenia. Dziewczyna krzyknęła, zatoczyła się i uciekła z komnaty z
płaczem.
Hafolduklękłaprzyswojejkrólowejispojrzałananiązupełnieinaczejniż
dotychczas. Dzięki wieloletniej pracy pielęgniarki Hafold wiedziała, jakie
szkodybyłwstaniewyrządzićniamrut–wiedziałateż,jakusunąćjegoobjawy.
Jegoefektyniebyłytrwałe,jeślizaradziłosięmuwporę.
Hafoldprzymknęłapowiekikrólowejiujrzała,żemajążółtawyodcień,co
utwierdziło ją w przekonaniu, że królowej podawano tę truciznę. Hafold była
przekonana,żetodlategowpadławtenkatatonicznystan.Tonieżalpozmarłym
mężu–atrucizna,którąpodawałjejjejwłasnysyn.
MusiałatoprzyznaćGarethowi:wybrałidealnąchwilęnato,byjąotruć,
by przed światem wyglądało to tak, jakby matka marniała z żalu. Był nawet
bardziejprzebiegły,niżmyślała.
Hafoldprzeszłanadrugąstronękomnaty,przetrząsnęłakażdąszufladęw
swojej szafce z lekami. Wyciągnęła żółty płyn, którego szukała. Drżącymi
rękami dodała kroplę do filiżanki wody, po czym pospieszyła do królowej i
przyłożyłajądojejust,zmuszającjądopicia.
Królowa piła i piła, kręcąc głową, próbując się odsunąć, ale Hafold
dopilnowała,bywypiłacałość.
Królowa, opierając się, opróżniła filiżankę. W końcu pokręciła głową,
podniosładłońiodepchnęłarękęHafold.
Hafold była zaskoczona i zachwycona. Królowa uniosła dłoń po raz
pierwszyodtygodni.
-Cóżtozanapój,doktóregowypiciamniezmuszasz?–spytałakrólowa.
Hafoldpodskoczyłazradościnadźwiękjejgłosu,jejpierwszychsłów,bo
zdała sobie sprawę, że wraca do siebie. Wyciągnęła ręce i objęła królową – po
razpierwszywciągutrzydziestupięciulatsłużby.
Królowa, która odzyskiwała siły, oburzona, wstała i wydała z siebie
stłumionykrzyk.
-Mojakrólowo,mojakrólowo!–zawołałaHafold.–Wróciłaśdomnie!
KrólowaodsunęłaHafold,dumnajakniegdyś.
-Coteżmówisz?–zapytałakrólowa.–Jaktowróciłam?
-Byłaśtruta–wyjaśniłaHafold.–Garethciętruł!
Woczachkrólowejzajaśniałbłyskświadomościinaglezrozumiała.
-Zaprowadźmniedoniego–rozkazałakrólowa.
***
Królowa MacGil kroczyła dobrze jej znanymi korytarzami Królewskiego
DworuzHafolduboku,doszedłszydosiebie.Porazpierwszyodniepamiętnych
dniczułasięświadoma,wpełnisił.Jednocześniewrzałwniejgniewnasynai
chciałasięznimskonfrontować.
Zkażdymkrokiemstawałasiębardziejdawnąsobą,tymjaśniejdocierało
doniejto,cosięstało,ijakąrolęwtymodegrałjejsyn.Tamyślwywoływaław
niej mdłości i w głębi duszy wciąż nie chciała w to uwierzyć. Cóż takiego
zrobiła,żewychowałatakiegopotwora?
-Mojakrólowo,tonienajlepszypomysł–odezwałasięidącaujejboku
Hafold.–Powinnyśmyopuścićdomiejscejaknajszybciej,uciec,pókiczas.Nie
wiadomo, jak Gareth zareaguje – może kazać cię zabić. Musimy uciec daleko
stąd.MusimywyruszyćdoSilesii,doGwendolyn.Tamotoczącięopieką.
-Najpierwpomówięzmoimsynem–odrzekła.
Nicniebyłobywstaniepowstrzymaćkrólowejprzedpoznaniemprawdy,
przedusłyszeniemtychsłówzustsamegoGaretha.KrólowaMacGilnigdynie
uciekała przed konfrontacją i teraz także nie zamierzała tego robić – a już z
pewnościąnieprzedwłasnymsynem.
Królowa otworzyła z hukiem drzwi gabinetu swojego zmarłego męża,
oburzona, że jej syn pomyślał, że może go zająć. Gwałtownie wciągnęła
powietrze, stając na progu pomieszczenia, przerażona widokiem miejsca,
cennych książek i zwojów jej zmarłego męża, rozdartych i rozrzuconych na
podłodze.Pomieszczeniebyłorozniesionenastrzępy,zniszczone.
Na drugim końcu gabinetu rozparty na fotelu siedział jej syn. Patrzył na
niąznieczułymuśmiechem.
Garethsiedziałwsamymśrodkutegorozgardiaszuiwpatrywałsięwnią
czarnymi, bezdusznymi oczyma. Wyczuwała w powietrzu lekką woń opium.
Garethniegoliłsięodwieludni,miałsilniepodkrążoneoczy,jegoubraniabyły
brudne i wyglądał, jakby postradał zmysły. Nie wyglądał ani na jotę jak syn,
którego urodziła, jak chłopiec, którego wychowała. Władanie królestwem
postarzyłogoodwadzieścialat.Ledwiegorozpoznała.
-Matko–powiedziałbeznamiętnie,wcaleniezaskoczony,żejąwidzi.–
Wkońcuprzyszłaśsięzemnązobaczyć.
Królowazgromiłagospojrzeniem.
-Cozrobiłeśzgabinetemmegomęża?–zapytała.
Garethsięroześmiał.
-Raczejniebędziegojużpotrzebował–rzekłGareth.–Aleuważam,że
terazwyglądaznacznielepiej.Niesądzisz?
Królowagwałtownieruszyłanaprzód.
-Trułeśmnie?–spytała.
Garethwpatrywałsięwniązbeznamiętnymwyrazemtwarzy.
- Znalazłyśmy dzisiaj proszek, panie, przy służącej – wtrąciła Hafold. –
Powiedziała,żetoztwoichrozkazów.
-Czytoprawda?–spytałacichokrólowa,żywiącnadzieję,żetakniejest.
Garethpokręciłwolnogłową.
- Matko, matko, matko – rzekł. – Dlaczegóż teraz nagle się mną
interesujesz, po tych wszystkich latach? Kiedy byłem młody, całą miłością
obdarzałaśReece’a.Kendrickbyłnajlepszymznaswszystkich,aleniepotrafiłaś
go pokochać, bo był bastardem twojego męża. Godfrey rozczarowywał cię w
tychswoichkarczmach.LuandabyłajużpoczęścipozaKrólewskimDworemi
niestanowiładlaciebiezagrożenia.AGwendolyn–nocóż,byładziewczyną,i
czułaśsięzbytzagrożona,bypotrafićjąpokochać.
Więc całą miłość otrzymywał Reece. Reszta została pominięta. Ja dla
ciebie nie istniałem. Dopiero po tym wszystkim w końcu zauważyłaś, że tu
jestem.
W spojrzeniu królowej pojawiły się gromy; nie miała nastroju na
sofizmatyGaretha.
-Czytoprawda?–powtórzyła.
Garethzachichotał.
- Prawda ma wiele płaszczyzn, czyż nie? – rzekł. – Jakie by to miało
znaczenie, gdybyś została otruta? W twym życiu nastąpiły gwałtowne zmiany,
zbliżałaś się do grobu. Królowa bez króla. Nie przychodzi mi do głowy nic
bardziejbezużytecznego.
KrólowaMacGilczuła,jaksięwniejgotuje.Byłojejniedobrze.
-Jesteśnędznąkarykaturączłowieka,aniesynem–syknęła.–Przynosisz
mihańbę.Żałuję,żeśsięnarodził.
- Wiem, matko – powiedział ze spokojem. – Wiedziałem to od dnia, w
którymsięnarodziłem.Jednakżeterazjużnicniemożesznatoporadzić.Bow
końcujestempozatwoimzasięgiem,pozazasięgiemojca.Ateraz,rozkazujęci
– powiedział głośno, wstając, a twarz poczerwieniała mu z gniewu. – Teraz ty
jesteś moją poddaną. Wystarczy, bym skinął palcem, a mój służący cię zabije.
Jesteśnamojejłasce.
-Zatemzróbto–odparowałabezstrachu,równiezdeterminowana.–Nie
bądź tym tchórzliwym chłopcem, którym zawsze byłeś. Bądź mężczyzną, jak
twójojciecirozkażzabićmnienatwoichoczach.Lepiej–dobądźmieczaizrób
towłasnymirękoma.
Garethusiadł,trzęsącsię.
- Nie potrafisz tego zrobić, nieprawdaż? – zapytała. – Nie. Zamiast tego
każesz tej małej służącej zabijać mnie powoli. Jesteś tchórzem. Zawsze nim
byłeś.Hańbiszpamięćswegoojca.
Nagle Gareth sięgnął do pasa, wyciągnął sztylet, uniósł go wysoko i z
przeraźliwymkrzykiemrzuciłsięnamatkę.Kiedyznalazłsiębliskoniej,zniżył
ostrze,kierującjekujejtwarzy.
LeczkrólowaMacGilbyłacórkąjednegokrólaiżonądrugiego.Całeżycie
obracała się wśród przemocy, była szkolona przez królewskie straże od czasu,
gdynauczyłasięchodzić.KiedyGarethsięnaniąrzucił,zespokojemchwyciła
kamiennepopiersieswojegomęża,poczekała,ażGarethsięzbliży,odsunęłasię
izamachnęłananiego.
Wymierzyła idealnie – uniknęła jego ostrza i uderzyła popiersiem w
głowę. Gareth zwalił się na drewniany stół, zatoczywszy się, i gwałtownie
zatrzymałnaścianie.
Garethleżałnaziemiiztrudemłapałoddech.Zamrugałkilkarazy.Zjego
głowy ciekła krew. Oszołomiony, próbował usiąść i wytarł krew z tyłu gardła.
Przynajmniejzjegotwarzyzniknąłuśmiech.
-Skończyłamztobą–powiedziałakrólowachłodno.–Oddziśniejesteś
już moim synem. Chcę, byś zdawał sobie z tego sprawę. Nie jesteś nawet
obcym.Jesteśdlamnieniczym.Opuszczętomiejsceiniewrócę,pókibędziesz
sprawowałturządy.Jestempewna,żetotyodebrałeśmimojegomęża.Izato
zgnijesz w piekle. Nie myśl, że za to nie zapłacisz. Powiedziano mi, że tarcza
opadła. Wkrótce ludzie Imperium zaleją to miejsce i spalą je do cna – a ty
spłonieszrazemznim.
NagleGarethsięroześmiał,plująckrwią.
- Jest to wątpliwe, matko – rzekł. – Wielu ludzi próbowało mnie zabić.
Jednakniepowiodłoimsię.Dziśranomójnadwornydegustatorpadłmartwyna
moich oczach – kolejna nieudana intryga, która miała pozbawić mnie życia. A
wczorajdowiedziałemsię,żektośzmegobliskiegootoczeniazjawisięjutroo
brzasku, by mnie zabić. Nie mam żadnych sprzymierzeńców, lecz mam
szpiegów.Idiabłaposwojejstronie.Widzisz,matko,nikomunigdynieudałosię
mnie zabić. I nikomu się to nigdy nie uda. Zawsze jestem o krok przed nimi,
matko.Tegonigdynierozumiałaś.Zawszejestemokrokprzedinnymi.
Garethroześmiałsię,trzęsącsię,leczkrólowaMacGilmiałagodosyć.
Odwróciła się i wypadła z pomieszczenia, trzasnąwszy drzwiami. Hafold
podążała za nią. Królowa słyszała śmiech swojego syna, który rozszedł się
echem,iwiedziała,żeporazostatnipostawiłastopęwKrólewskimDworze.
ROZDZIAŁDWUNASTY
Gwendolyn skakała po letniej łące pełnej kwiatów, odurzającej barwami,
zeswoimojcem–młodym,pełnymżyciaizdrowym–uboku.Byłamała,miała
możezdziesięćlat,iojciecpodrzucałjąwgóręihuśtał,gdyprzemierzaliłąkę
skacząc.Śmiałasiębezopamiętania,zachwycona,żemożeznimbyć.Onteżsię
śmiał, a jego śmiech był niezwykle beztroski, głęboki, pocieszający. Czuła się
bezpieczna,pewnaswegomiejscawświecie,jakgdybynicniemogłosięnigdy
zmienić.
Łąka była zalana słońcem, najbardziej rozświetlona, jaką Gwen
kiedykolwiek widziała, i kiedy na niego patrzyła, wyglądał na młodszego i
szczęśliwszego,niżkiedykolwiekgowidziała.
-Jestemzciebietakidumny,mojedziecko–powiedziałdoniej.
Z szerokim uśmiechem schylił się i podniósł ją, chwytając ją pod ręce.
Uniósłjąwysokowgórę,takjakzawsze,kiedybyładzieckiem.Roześmiałasię,
rozradowana.
Lecz kiedy postawił ją i jej stopy dotknęły ziemi, spojrzała w dół i
zrozumiała,żewszystkosięzmieniło.Wcześniejziemiapokrytabyłakwiatami–
naichmiejscepojawiłasięczarnagleba;wcześniejniebobyłoczyste,błękitne–
teraz ciemne, zachmurzone; wcześniej były tam kwiaty, teraz zastąpiły je pola
cierniowe.
Anajgorszebyłoto,żeniebyłoprzyniejjejojca,byłasama.
Gwendolyn usłyszała piskliwy krzyk, jakby dziecka; odwróciła się i w
oddali, na szczycie niewielkiego wzniesienia spostrzegła kołyskę, umieszczoną
wkrzewiecierniowym.Krzykistałysięgłośniejsze.Gwenostrożniepodeszłado
kołyski.Jakimścudemwiedziała,żetojejsyn.
Chłopiec.
Podeszładokołyski,pochyliłasięizajrzaładośrodka–urzekłojąpiękno
tegodziecka.Biłoodniegoświatłoiniemogłasięnadziwić,jakbardzojestdo
niejpodobne.
Wyciągnęła ręce w dół, by podnieść dziecko, lecz nagle kołyska zaczęła
sięporuszać.Silnynurtwodyzacząłpłynąćobokniej,porywająckołyskęwdół
krętejgórskiejścieżki.
Gwen pobiegła za nią, lecz na nic się to nie zdało. Kołyska płynęła zbyt
szybko,arzekawkrótcezmieniłasięwprzepastnemorze.
Gwenstanęłanaskalistymbrzegu,patrzącnakotłującąsięburzę.
-NIE!–krzyknęła,wyciągającręcedodziecka,wchodzącdowody.
Jednak na nic się to nie zdało. Dziecko było już daleko na morzu,
unoszone prądem, łkające w kołysce. Gwendolyn nigdy nie czuła się tak
bezsilna.Chciała,byoceanzabrałtakżeją.
Gwen zauważyła, że powierzchnia wody zaczyna się burzyć i chwilę
późniejzwodyzwrzaskiemwyłoniłasięogromnabestia.
Smok.
Smok wyłaniał się coraz wyżej. Nigdy nie widziała większego stwora.
Wyrastałprzedniąjakściana,przesłaniającniebo.Odrzuciłłebwtyłizaryczał.
Byłtonajbardziejprzerażającydźwięk,jakisłyszała.
Nagle za nim wezbrała ogromna fala, wysoka na pięćdziesiąt stóp, i
zmierzaławprostnanią.
Chciałasięodwrócićiuciekać,leczbyłojużzapóźno.
Fala zmierzała w jej kierunku, niosąc ze sobą smoka, by ją pochłonąć i
zabić.
Gwendolyn przebudziła się i usiadła na posłaniu, którego nie
rozpoznawała, w pomieszczeniu, którego nie znała, oddychając ciężko i
rozglądając się, próbując przypomnieć sobie, gdzie jest. Promienie
wschodzącego pierwszego słońca wdzierały się przez okno. Gwen skoczyła na
nogi,przeszłaprzezkomnatę,ubrałasięszybkoiochlapałatwarzzimnąwodąz
małej kamiennej misy po drugiej stronie pomieszczenia. Przesunęła mokrymi
dłońmi po twarzy i przeczesała palcami włosy. Potrząsnęła głową, próbując
otrząsnąć się z okropnych wizji, starając się powrócić do jawy. Rzeczywistość
była wystarczająco mroczna – nie potrzebowała koszmarów, które by ją
pogorszyły.
Sen zdawał się zbyt prawdziwy. Jej ojciec, dziecko, ocean, smok, mrok
ogarniający świat. Nie mogła się opędzić od myśli, że to zapowiedź jakichś
okropności.
Gwendolyn stanęła przy dużym, otwartym oknie i spojrzała w dół na
lśniącąwsłońcuSilesię;ludziekręcilisięjużnazewnątrz,otakwczesnejporze,
przygotowując swoje dobra na dzień handlowy. Kiedy przyglądała się
mieszkańcom, dostrzegła też jakiś ruch – ujrzała, że zbierają się przy bramach
miasta. Podążyła za ich spojrzeniem i spostrzegła niewielki obłok kurzu na
horyzoncie, zmierzający niespiesznie ku Silesii i zdała sobie sprawę, że był to
jeździec,zmierzającywtęstronę.Dwóchjeźdźców.Azanimigrupamożezestu
mieszczan.
Gwen poczuła ulgę, kiedy zrozumiała, że to nie armia Andronicusa, lecz
zastanawiała się, kto to może być. Rozległ się stłumiony dźwięk rogu i Gwen
zobaczyła,żestrażnikwstajeirazzarazemdmie.
KiedyGwenprzyglądałasięjeźdźcowi,któregopowolizaczynaławidzieć
corazwyraźniej,rozpoznałajegozbroję,jegowierzchowca.
Ktoś zastukał cicho do drzwi jej komnaty i Gwen odwróciwszy się i
przeszedłszy przez pokój otworzyła drzwi. Stał za nimi służący i kłaniał się na
jejwidok.
- Moja królowo, wybacz, że cię nachodzę – rzekł. – Ale nasi ludzie
dostrzegli dwóch jeźdźców zbliżających się do naszych bram, ze świtą ludzi.
Mamyzamknąćbramy?
Zaprzeczyłaruchemgłowy.
-Nie–rzekła.–Toniejestzwyczajnyjeździec.
Jej serce napełniło się radością, kiedy przygotowywała się do wyjścia z
zamku.
-Zmierzadonas–powiedziała.–Mójbrat.
***
Gwendolyn pokonywała po trzy stopnie naraz, podekscytowana, kiedy
zbiegaławdółkrętychkamiennychschodówzamku,przezkorytarzeiwypadła
nazewnątrz.Przemknęłajakstrzałaprzezdziedziniec,kugłównejbramie,gdzie
zobaczyłanadjeżdżającegoKendricka,zAtmeuboku.Kamieńspadłjejzserca.
Czuła, jak gdyby była znowu w domu. Jej rodzina była tak rozbita, tak
patologiczna.WidokKendrickaprzywróciłjejodrobinęnormalności.
Byławtympewnaironia:Kendrickbyłjejprzyrodnimbratem,aczuła,że
jest jej rodziną bardziej niż pozostałe rodzeństwo. Wiedziała, że jako królowa
będzie musiała podejmować trudne decyzje, lecz nie wiedziała, jak mogłaby
rozkazaćzamknąćbramy,wiedząc,żeKendrickjeszczetuniedotarł.Uchroniło
jątoprzedrozdzierającąsercedecyzją.
Kiedy biegła ku bramom, Kendrick ją spostrzegł, zeskoczył z konia i
podbiegł do niej, chwytając ją w objęcia. Była niewymownie szczęśliwa, że
znówgowidzi.Gdzieśwgłębiduszymiaławrażenie,żeskoroKendrickwrócił,
Thorowirównieżmożesięudać.
-Żyjesz–powiedziałanadjegoramieniem,ałzaspłynęłajejpopoliczku.
–Taksięcieszę,żeżyjesz.
Przyciągnął ją do siebie, uśmiechając się szeroko; tak dobrze było
zobaczyć innego żywego członka jej rodziny, tutaj, w tym obcym mieście. Był
teżuderzającopodobnydojejojcaijegowidoksprawił,żepoczuła,jakgdyby
jakaśniewielkaczęśćjejojcadoniejwróciła.
-Żyję–powiedział.–Zawsze.Opowiedzianomiotwejwędrówcedotego
miejsca,owydarzeniach,któremiałymiejsce.Jestemzciebieniezwykledumny,
żepoprowadziłaśtychludzi.Niemogliobraćlepszegoprzywódcy.
Uśmiechnęłasię,rumieniącsięzdumy.TakiesłowazustKendricka,który
cieszył się ogólnym szacunkiem, który był równie kompetentny, by być
kolejnymkrólem,wrzeczysamejbyłynajwyższąpochwałą.
-Ciludzieniemniepowinnidziękowaćzato,żesąbezpieczni–odrzekła
zpokorą.–Jestempewna,żeitakznaleźlibysposób,bysięzabezpieczyć.
Kendrickpokręciłgłową.
- Potrzebowali przywódcy. Kogoś, kto ich poprowadzi. Ty wskazałaś im
drogę.Wieluludziprzeżyjedziękitobie.
- A ci ludzie, którzy podążają za tobą, dzięki tobie – powiedziała,
wskazując ruchem głowy nad jego ramieniem na setki mieszczan idących za
KendrickiemiAtme,którzywłaśniedotarlidobrammiastaizaczęlisięwlewać
dośrodka.
NatwarzyKendrickaodmalowałsięniepokój.
-Obawiamsię,żeprzynoszęzłewieści–powiedział.–Widzieliśmyarmię
Andronicusa.Kierująsięwnasząstronę.
Gwenotworzyłaszerzejoczy,zaniepokojona.
-Jesteśpewien?–spytała.
-Nigdyniebyłemniczegobardziejpewien–rozległsięgłos.
Gwen zobaczyła Atme, zbliżającego się do Kendricka, spoglądającego w
tyłzezmartwieniem.Wyciągnąłrękę,ująłjejdłońiucałowałkońcepalców.
-Pani–dodał.–Wypełniłemmisję.
Gwenuśmiechnęłasię.
- Przyprowadziłeś mego brata żywego – rzekła. – Nigdy ci tego nie
zapomnę. Wiem, do kogo zwrócić się następnym razem, gdy będę miała misję
niecierpiącązwłoki.
-Powierzyłaśminajświętsząmisję,wktórejwgręwchodziłożycietwojej
rodziny,izatobędędozgonniewdzięczny–odparłAtme,skinąwszygłową.
Kątem oka Gwen spostrzegła jakieś poruszenie; odwróciła się i ujrzała
Sroga,BromaiKolka,którzyzbliżalisięwotoczeniukilkuczłonkówGwardii.
IchtwarzerozjaśniłysięnawidokKendricka.Pospieszylidoniegoiobjęligo.
- Kendrick – powiedział Brom, ściskając jego przedramię. – Służysz
Gwardiidobrzewewszystkim,corobisz.
-Panie–odrzekłKendrick.
-Przynosiszwielkąchlubępamięciswegoojca–powiedziałKolk.
Kendrickobjąłgo.
- To zaszczyt mieć rycerza twego pokroju w Silesii – powiedział Srog,
mocnościskającjegoprzedramię.
-Tozaszczytdlamnietubyć–odrzekłKendrick.–Taknaprawdęjestem
twym dłużnikiem za to, że udzieliłeś schronienia mojej siostrze i połowie
KrólewskiegoDworu.
-Tojamamuwasdług–powiedziałSrog.–Choćtylemogliśmyzrobić,
byoddaćcześćtwojemuojcu,któryzawszebyłdlanasdobry.Mógłnałożyćna
nasznaczniewyższepodatki,ajednakzdecydowałsiętegonierobić.
Kendrick skłonił lekko głowę w podziękowaniu, po czym zmarszczył
czołozaniepokojony.
- Obawiam się, że przynoszę straszne wieści – powiedział Kendrick,
odchrząkując.–LudzieAndronicusapodążajązanamiiniesądaleko.
-Widzieliśmyichoddziałynawłasneoczy–dodałAtme.
Wśród mężczyzn rozległ się stłumiony krzyk. Gwen poczuła ucisk w
żołądku.
-Jakdaleko?–spytałBrom.
- Może dzień drogi. Może więcej. To ściana, która sieje spustoszenie i
którejnicniepowstrzyma.
Pozostaliwymieniliponurespojrzenia.
-Ocaliliśmytychmieszczan–rzekłKendrick,wskazującnaludzi,którzy
napływaliprzezbramy.–Leczinnemiastaniebędąmiałytyleszczęścia.Niema
czasu,byocalićichwszystkich.Musimyzacząćsięprzygotowywać,jeślimamy
miećszansę,byobronićtomiejsce.
-Amamyszansę?–spytałaGwen,baczniemusięprzyglądając.
Spojrzał na nią poważnie i w jego oczach ujrzała odpowiedź. Serce na
chwilęprzestałojejbić.
-Musimyzrobić,cownaszejmocy–odpowiedział.–Wszystkowrękach
losu.
-Mamyzatemmniejczasu,niżmyśleliśmy–powiedziałKolk.
-Musimynatychmiastzacząćumacniaćmiasto–rzekłSrog.
- Teraz, kiedy jesteś tutaj, bezpieczny – dodał Brom. – Możemy zacząć
zamykaćzewnętrznebramy.
-Czekaliśmynaciebie–wyjaśniłaGwen.
Kendrickspojrzałnaniąizauważyła,żeporuszyłogoto.
-Wtakimraziejestemwamdozgonniewdzięczny–odrzekł.
-Zadmijciewrogi–rozkazałaGwen,przejmująckontrolęnadsytuacją.–
Niemamyczasudostracenia–odwróciłasiędoSroga.–Każludziomwznosić
umocnienia.
Srog krzyknął do żołnierza, który znajdował się wysoko na murze, a ten
odwrócił się i krzyknął do kilku innych. Kilku chwyciło rogi i zadęło w nie, a
dźwiękrozniósłsięechempoSilesii.Żołnierzezaczęliwyłaniaćsięzbarakówi
biecwzdłużmuruwkierunkuzewnętrznychfortyfikacji.
-Mojapani–powiedziałSrog,odwracającsiędoGwendolyn.–Widziałaś
jedynie górną część Silesii. Nasi ludzie na dole, w dolnej Silesii, którzy żyją
wśródścianKanionu,oczekujątwejwizyty.Wtychtrudnychchwilachpoznanie
ciebie podniosłoby ich bardzo na duchu. Mogę zasugerować, byśmy wszyscy
wspólniezeszlinaterendolnegomiasta?
-Będęzaszczycona–rzekłaGwen.
Gwen odwróciła się i ruszyła wraz ze Srogiem w kierunku wejścia do
dolnego miasta. W drodze dołączali do nich inni mężczyźni i po chwili dużą i
wciążsięzwiększającągrupąprzemierzaliuliceSilesii.Żołnierzerozmawialiw
podekscytowany, choć spokojny sposób. Gwen minęła innych i szła obok
Kendricka.Byłotodlaniejnaturalne,iśćujegoboku,takjakzawsze,odkiedy
bylidziećmiwKrólewskiDworze.LeczGwenmęczyłocoś,czymmusiałasięz
kimśpodzielić.
- Czuję się winna, że zostałam obrana królową – powiedziała cicho, by
inni nie słyszeli. – Owszem, tego chciał ojciec. Ale to ty jesteś jego
pierworodnym. I jesteś mężczyzną. A teraz, kiedy nie ma Ereca, dowodzisz
SrebrnąGwardią.Wszyscywojownicycięszanują.Walczyłeśramięwramięz
każdymznich.Aja?Cóżjatakiegozrobiłam?Czuję,żeniezrobiłamnic,byna
to zasłużyć. Jedyną moją zasługą jest to, że jestem córką naszego ojca. I to
nawetniepierworodną.
Kendrickpokręciłgłową.
- Nie dostrzegasz swych własnych cnót – powiedział.- Są znacznie
większe, niż ci się zdaje. Ojciec nie był pochopnym człowiekiem. Ani głupim.
Wszystkie decyzje podejmował mądrze. A wybór ciebie na królową był
najmądrzejszą decyzją. To nie siła czy biegłość na polu bitwy czynią z kogoś
wielkiego władcę. Owszem, wielkiego wojownika, może i tak – lecz nie
wielkiegowładcę.Niechodzioumiejętnośćwładaniamieczem,aninawetoto,
czyinniciępodziwiają.Teprzymiotymogłybyokreślaćdobregowładcę–lecz
niewielkiego.
Wielki władca wykuty jest z mądrości. Wiedzy. Umiaru. Współczucia.
Przenikliwości. I te cechy ty właśnie posiadasz. To widział w tobie ojciec.
Dlategocięwybrał.Imuszęprzyznaćmurację.Nieujmujswoimcnotom.Inie
czujsięwinna.Jestemzadowolonyzeswojegomiejsca.Zasługujesznatoinie
śnię o niczym więcej, niż tylko ci służyć, bez względu na to, czy jesteś mą
siostrą,czynie.
Gwen poczuła przypływ miłości do brata, jak zawsze. Zawsze wiedział
dokładnie,copowiedzieć,odkiedybylimałymidziećmi.
- Doceniam twoją dobroć, bracie – powiedziała. – Lecz wciąż czuję,
jakbyśzostałpominięty.Iniezadowalamnietakistanrzeczy.Jeślimamrządzić,
chcę,byśmiwtympomagał.Chcę,byśpiastowałważnąpozycję.Chciałabym
mianować cię władcą naszych sił zbrojnych. Chcę, żeby wszyscy – Gwardia,
Legion,LudzieKróla–odpowiadaliprzedtobą.Nikomunieufambardziejinikt
nie nadaje się lepiej, by stanąć na ich czele. Też jesteś MacGilem, a twoja
obecnośćwedworzenatchniemężczyzn.
-Niejesttokonieczne,siostro–powiedziałcicho,zpokorą.–Miłujęcię
taksamobezwzględunawszystko.
-Wiem,żeniejesttokonieczne–powiedziała.–Alechcętozrobić.
Nimzdążyłsięodezwać,odwróciłasiędoSroga.
-Srog!–krzyknęła.
-Tak,pani–powiedział,spieszącdoniej,zBromemiKolkiemuboku.
-MianujęmojegobrataKendrickanowymdowódcąsiłzbrojnych–rzekła
formalnym tonem. – Proszę, by wszyscy generałowie wszystkich tu zebranych
sił odpowiadali przed nim. Oczywiście, poprowadzisz swoich ludzi, a Kolk i
Brom swoich, lecz Kendrick obejmie bezpośrednie dowództwo nad Srebrną
Gwardiąiwszyscybędziecieprzednimodpowiadać.Zdajęsobiesprawęztego,
żemójbratjestznaczniemłodszyniżwy.Leczwiemrównież,żetegochciałby
mójojciecinieprzychodziminamyślnikt,ktobardziejbynatozasługiwał.
- Pani, to mądra decyzja – powiedział Srog. – Podziwiam cię za to, że
dzielisz się władzą. Chętnie będziemy odpowiadali przed Kendrickiem, który
jestprzecieżnaszymnajodważniejszyminajlepszymwojownikiem.
-Myrównież–odrzeklientuzjastycznieBromiKolk.
-Zatemwszystkoustalone–powiedziałaGwen.–Kendricku,stoiszteraz
naczelenaszychsiłzbrojnych.
Kendrickspuściłwzrok.
-Jestemgłębokowdzięczny–rzekł.–Będęcisłużyłcałymsercem.
- Jak zawsze – powiedział Brom, podchodząc do niego i ściskając jego
przedramię.
Szli krętymi, połyskującymi czerwienią, brukowanymi uliczkami, a
promienie porannego słońca ślizgały się po kamieniu. Dotarli do głębokiego i
wąskiego przejścia, zwieńczonego łukiem, wykutego w kamieniu, szerokiego
jedynie na tyle, że mieściły się tam dwie osoby naraz. Na drugim jego krańcu,
może pięćdziesiąt jardów dalej, przeświecało światło Kanionu. Kilku żołnierzy
trzymałowartę,stającnabaczność,kiedyzatrzymalisięprzedwejściem.
-WejściedodolnejSilesii,pani–rzekłSrog.
Gwen weszła wraz z innymi w ciemność tunelu. Jedynym światłem było
przyświecającenakońcuświatłoKanionu.Odgłosichkrokówiszeptyodbijały
sięechemodściantunelu.Przedziwniebyłotakiśćprzeztendługitunel;Gwen
czuła,jakbyprzekraczałaportaldoinnegoświata.
- Na dole i na górze żyje ten sam lud – wyjaśnił Srog. – Choć pod
pewnymi względami dolna i górna Silesia zdają się być dwoma różnymi
miastami. Ci z góry rzadko schodzą na dół, a ci z dołu, żyjący wśród ścian
Kanionu,lubiątuzostawać.Ci,którzymająlękwysokości,nieczująsiędobrze
na dole; żartem nazywają mieszkańców dolnej Silesii „kozicami górskimi”.
Jednakci,którzyoddychająpowietrzemKanionu,sązadowoleniztego,gdziesą
inieodczuwająpotrzeby,bywychodzićna„płaskieziemie”,jakjeokreślają.
Gwenuśmiechnęłasię.
- Poza tym – ciągnął. – Jesteśmy jednym ludem. Niech cię to nie zmyli,
pani: jeśli Andronicus zaatakuje, wszyscy będziemy bronić miasta jak jeden
mąż. A jeśli górne miasto zostanie zdobyte, będziemy mogli schronić się w
dolnym.WtymkryjesiępotęgaSilesii.Dlategoniepodbitojejprzeztysiąclat.
DotarlidokońcakorytarzaiGwenstanęłananiewielkimpodeście.Zimny
podmuch wiatru uderzył ją w twarz i spojrzała w dół, na stromy spadek.
Zakręciło jej się w głowie. Poczuła się, jak gdyby stanęła na skraju nieba, a
przedniąnieznajdowałosięnicpozarozległąprzestrzeniąKanionu.Czuła,jak
gdybyznalazłasięwsamymKanionie:jeszczejedenkrokiposzybujewdół,na
spotkanieześmiercią.
Poniżej, wykuta w ścianach Kanionu, znajdowała się dolna Silesia.
Widziałająporazpierwszy.Równieżwybudowanezestarożytnegoczerwonego
kamienia, o zapierającej dech architekturze, dolne miasto przepełnione było
wieżami, balustradami i domostwami, które wybudowano przy ścianie klifu i
które wystawały na dobre pięćdziesiąt stóp w głąb Kanionu. Poniżej panował
rozgardiasz, tłum ludzi, bydło, bawiące się dzieci. Jego mieszkańcy
zachowywalisię,jakbyżyliwzwykłymmieście,aniezwisalinaskrajuklifu,a
podnimiznajdowałsięspadek,któryniechybnieposłałbyichnaśmierć,gdyby
tylkopowinęłaimsięnoga.
Gwendolyn cofnęła się, czując mdłości i zastanawiając się, jak ci ludzie
mogątużyć.
-Niemartwsię,pani,każdyreagujewtensposóbzapierwszymrazem–
uśmiechnąłsięSrog.–Trzebasięprzyzwyczaić.Pojakimśczasieniezważasię
nawetnawysokość.
Srogpoprowadziłichwdółwąskich,krętychschodów,wyrytychwklifie.
Gwendolyntrzymałasięmocnoporęczy,ażzbielałyjejknykcie,kiedyschodzili
po schodach. Starała się nie patrzeć w dół. Nadszedł kolejny podmuch wiatru,
tak silny, że straciła równowagę. Nie miała lęku wysokości, ale to zejście było
tak strome i tak blisko krawędzi, że się przestraszyła. Nie pojmowała, jak ci
ludzietorobili–azwłaszcza,jakmoglipozwalaćswoimdzieciomtakbeztrosko
siętubawić.Podejrzewała,żewszyscybylinatoznieczuleni.
Po minięciu kilku pięter stanęli na rozległym podeście, szerokim na
pięćdziesiąt stóp, o wysokiej poręczy i Gwen w końcu się odprężyła. Na dole
czekało na nich kilka dziesiątek mieszkańców dolnej Silesii, by ich powitać,
napływając z bocznych uliczek. Wyglądali, jak gdyby wyłaniali się z klifów.
Podobnie jak silesianie z górnej części miasta, byli ciepłymi i przyjaznymi
ludźmi o serdecznych uśmiechach. Wszyscy spoglądali na Gwen z
uwielbieniem. Bez wątpienia, podobnie jak ci na górze, widzieli w niej swoją
królową.
Gwendolyn czuła się przytłoczona. Wszyscy ci ludzie, czekający, by im
przewodziła–tobyłonierealneuczucie.Porazkolejnypoczułasięniepewnie,
zastanawiając się, czy sprosta zadaniu i będzie dla nich przywódczynią, której
potrzebują. Bycie córką króla postarzyło ją szybciej niż innych, jednak wciąż
miaładopieroszesnaścielat,ledwiesamauważałasięzadorosłą.Zadziwiałoją
to, jak ci ludzie pokładali w niej wiarę. W głębi serca wiedziała, że to przez
wzgląd na pamięć jej ojca. Było widać, że go kochali. Za to ona kochała ich.
Każdy,ktokochałjejojca,zdobyłjejmiłośćiwdzięczność.
-Drodzysilesianie–zagrzmiałBrom.–Mamzaszczytprzedstawićnaszą
paniąGwendolyn,córkękrólaMacGila,nowąkrólowąZachodniegoKrólestwa
Kręgu.
Rozległysiękrzykiiwiwaty.Tłumpodszedłbliżej,ikilkakobietścisnęło
jej przedramię, niektóre przytulały ją, inne całowały jej dłoń. Inni przesuwali
dłońmipojejpoliczku,adziecichwytałyjejdługiewłosy.Unieślitrzypalcedo
prawejskroniipowolijeodsunęli,oddającjejhonor.
Gwenodchrząknęła.
- Jestem tu, by pomóc wam, jak tylko potrafię – rzekła, podnosząc głos,
abyjejsłówniezagłuszyłowyciewiatru.–Mamnadzieję,żebogowiedadząmi
siłę,bysłużyćwamdobrze.
- Pani, już nam dobrze służysz! – wykrzyknęła jakaś kobieta i w tłumie
rozległysięwiwaty.
Gwendolynzmarszczyłabrwi,zaniepokojona.
- Powinniście wiedzieć, co was czeka – ciągnęła. – Jak wiecie, Tarcza
opadła. Może nie wiecie jeszcze, że Andronicus i jego armia najechali Krąg.
Wkrótce dotrą i tutaj. Znacznie przewyższają nas liczebnie. Zrobimy, co w
naszej mocy, by obronić Silesię. Lecz musicie przygotować się na wojnę i na
oblężenie.
- Pani, nasze wspaniałe miasto było atakowane wiele razy – krzyknął
któryśzmieszkańców.–Nieboimysięśmierci.NawetzrękiAndronicusa.Jeśli
polegniemy, to jako wolni mężczyźni i wolne kobiety. Niczego więcej nie
pragniemy.
Znów rozległy się wiwaty, po czym silesianie zaczęli się rozchodzić i
wracać do umacniania dolnego miasta, zakrywając okna deskami i
zabezpieczającbramy.
-Pozwolisz,pani?–spytałSrog.
Ruszyli w dalszą drogę po dolnym mieście, która prowadziła ich przez
serię zakręcających uliczek i przejść oraz przez imponujące fortyfikacje
wybudowanewtymzdumiewającymmieścieosadzonymnaskrajuKanionu.
Srog przeprowadził ich przez kamienną bramę zwieńczoną łukiem na
długi,kamiennywystęp,wysuniętynadwadzieściastópwgłąbKanionu.
-PunktKanionu–rzekłSrog.
Podeszlinasamjegokoniec,gdziewiatrdąłjeszczemocniej.Jegozimne
podmuchywyciskałyGwenłzyzoczu.Spojrzaławdółizobaczyła,żejejstopy
spowija przywiana przez wiatr mgła. Podniosła wzrok i spojrzała przed siebie,
narozległąprzestrzeń.Ogromtegomiejscająprzytłaczał.
-Pani,znajdujeszsięwnajbardziejnazachódwysuniętympunkcieKręgu
–rzekłSrog.–Używamytegopodestujakopunktuobserwacyjnego,kiedymgły
niesązbytsilne.RoztaczasięstądwidoknacałądolnąSilesię.
SrogodwróciłsięistanąłprzodemdościanyKanionu,Gwenrównieżsię
odwróciła.Wciągnęłagwałtowniepowietrze,zdumionatym,jakimponującajest
dolna Silesia. Ujrzała tysiące ludzi, zajmujących się swoimi sprawami, jedna
historia obok drugiej, jak gdyby żaden z nich nie wiedział, co dzieje się ponad
lub pod nimi. Zrozumiała, dlaczego to miejsce przetrwało tysiące lat. Było nie
dozdobycia.
- Moja pani – powiedział Srog. – W imieniu moich ludzi, nim bitwa się
rozpocznie,chcielibyśmypoznaćtwojezdanienatematkapitulacji.
Gwen odwróciła się i spostrzegła, że twarze wszystkich mężczyzn
chmurnieją.
- Myślę, że wszyscy zgodzimy się, że to bezprecedensowa sytuacja –
powiedziałSrog.–Mamykilkatysięcydobrychwojowników,przygotowanych,
bywalczyćnaśmierćiżycie–leczstanąprzeciwmilionowimężczyzn.Nawet
najlepsiwojownicyopadająkiedyśzsił.Byćmożeudasięnamichwstrzymać.
Lecznajakdługo?
- Może wystarczająco długo, by Thor i pozostali zdążyli wrócić z
Mieczem–rzekłaGwen.
Pozostaliwymienilisceptycznespojrzenia.
- Oczywiście, pani – powiedział Brom. – Wszyscy kochamy Thora jak
syna. I wszyscy pokładamy ogromną wiarę w jego męstwo. Lecz nawet z tak
ogromnym szacunkiem, jakim go darzymy, wszyscy wiemy, że szanse na ich
powrótsąnikłe.Jakopraktyczniżołnierze,musimybyćprzygotowaninakażdą
ewentualność.
-Pani,staniemyutwegoboku,cokolwiekpostanowisz–powiedziałSrog.
– Ale musimy wiedzieć. Czy planujesz w którymkolwiek momencie poddać
miastoAndronicusowi?
- To byłoby naiwne – wtrącił się Kendrick. – Wszyscy znamy reputację
Andronicusa. Zabija wszystkich. Poddanie się byłoby jednoznaczne z
przyzwoleniem na rzeź. Albo, w najlepszym przypadku, ze zgodą, by stać się
jegoniewolnikami.Aonpozbawionyjestskrupułów.
- Jednakże – powiedział Kolk. – Jeśli pozwolimy mu kontrolować to
miastoiZachodnieKrólestwo,możezawrzeznamiukład.Ajeśliniezłożymy
broni,itakmożemyskończyćmartwialbojakoniewolnicy.
Kiedy Gwen przysłuchiwała się tym argumentom, czuła się przytłoczona
wagądecyzji,którajączekała.Niechciałapodjąćbłędnej.Choćzdawałosię,że
cokolwiekzrobi,zrobiźle.Wobuprzypadkachmoglizginąćludzie.
- Srog – powiedziała, odwracając się ku niemu. – Może to i dwór mego
ojca,leczSilesiatotwojemiasto.Totwoiludzie.Żyłeśznimiiwalczyłeśuich
boku całe swoje życie. Najpierw chcę poznać twoją opinię. Co oni myślą. Co
sądząopoddaniusię?
Srogspojrzałwdółzpowagąipotarłbrodę.
-Silesianietobardzociepliiprzyjaźniludzie.Leczsązarazemniezwykle
dumni.Nigdysięniepoddaliśmy,anirazuwdziejachKręgu.Oniniewiedzą,co
toznaczykapitulacja.
Westchnął.
-Pójdąza tobą,pani,cokolwiek postanowisz.Lecznie chcieliby,byś się
poddawałazewzględunanich.Ceniążycie.Leczwyżejceniąhonor.
-Kendricku–powiedziała,odwracającsiędoniego.–Atyjakuważasz?
Kendrickściągnąłbrwi,spoglądającwKanion.
- To trudna decyzja – powiedział. – Z jednej strony, nieustraszoność to
cenionacnota.Zdrugiejjednakże,nienależybyćbezkompromisowymwładcą,
który skazuje podwładnych na śmierć przez swą dumę. Miej w pamięci, co ci
rzekłem:byćwładcątocoinnego,niżbyćwojownikiem.
-Cozrobiłbyojciec?–spytałaGwen.
Kendrickpowolipokręciłgłową.
- Ojciec był upartym, dumnym człowiekiem. Był bardziej wojownikiem
niż królem. Decyzja, którą musisz podjąć, nie jest decyzją dla wojownika. To
decyzjadlawładcy.Terazliczysięto,cotybyśzrobiła.
Gwendolyn poczuła ciężar jego słów. Odwróciła się od innych, postąpiła
naprzódkilkakroków,nasamkoniecpodestuiutkwiławzrokwgłębiKanionu.
Stała tam przez chwilę, zamyślona. Słowa Kendricka dźwięczały jej w
głowie. Miał rację. W pewnym momencie musiała przestać się martwić i
zastanawiać,comyśleliinni,cozrobilibyinni.Musiałaprzestaćczuć,jakgdyby
nie była wystarczająco kompetentna, by podjąć decyzję. Wróciła myślami do
wszystkich lat nauki w Domu Uczonych. Myślała o wszystkich wojnach, o
których czytała, wszystkich oblężeniach, z których ją odpytywano. Myślała o
historii MacGilów, o historii Kręgu. Przypomniała sobie wszystkie historie
kapitulacji,przeciągającychsięoblężeń.Przypomniałasobie,żeczytałaokilku
kapitulacjach, które skończyły się dobrze, lecz pamiętała, że znacznie więcej
zakończyło się źle. A żaden z tych najeźdźców nie był tak bezwzględny, jak
Andronicus.
Gwendolyn przypomniała sobie też o wszystkich królach, o których
czytała, którzy z nich odnieśli sukces, a którzy nie. Czuła, że bycie dobrym
władcąniezawszeoznaczałopodjęcienajlogiczniejszejdecyzji,leczczasemtej,
w której ludzie odnajdą najwięcej męstwa i honoru. Gwen zamknęła oczy,
proszącojca,bypomógłjejdokonaćwłaściwegowyboru.
Wtedypoczuła,żeogarniająjąnagłasiłaijasność.Czuła,żeniejestsama:
krążyła w niej krew sześciu królów z klanu MacGil. Była MacGilem, jak
pozostali.Fakt,żebyłakobietą,niczegojejnieujmował.
Odwróciła się i spojrzała na pozostałych. W jej oczach błyszczała dzika
determinacja.
- Być może wszyscy tu zginiemy – powiedziała, a jej głos grzmiał
pewnością. – Ale nie poddamy się, nigdy. Nie jesteśmy ludźmi, którzy by się
poddali.Ato,kimjesteśmy,jestważniejszeodtego,wjakisposóbzginiemy.
Wszyscy patrzyli na nią, a w ich oczach odmalował się nowy szacunek,
wręczpodziw.Skinęlizpowagągłowamiiwidziała,żesięzniązgadzają.Wich
spojrzeniach dostrzegła także, że w końcu udało im się odnaleźć ich
prawdziwegoprzywódcę.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Thor i pozostali członkowie Legionu szli od wielu godzin wąską ścieżką
wychodzącą z dżungli, z Krohnem przy nodze. Droga, którą obrał chłopiec,
wyprowadziła ich na pustynne tereny. Thora wprawiła w osłupienie nagła
zmiana krajobrazu – ściana dżungli ustąpiła miejsca jałowej ziemi, a nad nimi
widniałojedynieczysteniebo,naktórymgórowałopalącesłońce.Wyruszyliw
drogę nim pierwsze słońce wzeszło na nieboskłon, na prośbę dziadka chłopca,
który nie chciał, by spostrzegli ich żołnierze Imperium. Chłopiec był na tyle
uprzejmy,bytowarzyszyćimcałądrogę,mimotego,żedziadekprzestrzegałgo
przedtym.Chłopiecnalegałjednak,żeichodprowadzi,skierujewodpowiednią
stronę.
W końcu po godzinach marszu dotarli na rozstajne drogi, które
rozchodziłysięwtymmiejscuwtrzechkierunkach.
-Widzicie,dlategomusiałemiśćzwami–powiedziałchłopiec,kiedystali
na rozdrożu, oddychając ciężko. – Droga rozwidla się po raz czwarty. Za
każdym razem wszystko jest bardziej pogmatwane. Nie chciałem, byście
zabłądzili. Gdyby tak było, już byście nie żyli. Na tych pustynnych
przestrzeniachsąpotwory,jakichnawetniejesteściewstaniesobiewyobrazić.
Chłopiecwestchnął.
-Aleteraz,kiedydotarliśmydoostatniegorozwidlenia,mogęzawrócić,a
wy – wyruszyć w dalszą drogę. Idźcie na prawo, a dotrzecie do Miasta
Niewolników.Życzęwamwszystkiegodobrego.
Wszyscy zbliżyli się do chłopca z wdzięcznością. Thor wyciągnął rękę i
położyłjąnajegoramieniu.
- Jesteśmy ci niezwykle wdzięczni za dobroć, którą nam okazałeś –
powiedział Thor. –Wczoraj uratowałeś nam życie, choć byliśmy ci obcy,
prowadzącnasdochatkiswegodziadka.Ateraz,porazkolejny,prowadzącnas
kuwłaściwejdrodze.Jakmożemycisięodwdzięczyćzatwąpomoc?
Chłopiecwzruszyłramionamizpokorą.
- Nie musicie mi się odwdzięczać – odrzekł. – Lubię mieć towarzystwo.
Czasemjesttusamotnie.PozatymnienawidzęImperiumichciałbymzobaczyć,
jakichpokonujecieiuwalniacienasodnich.Nienawidzężyćwukryciu.Chcę
byćwolny.
-Będziemywalczyć,bytaksięstało,inietylkooto–rzekłThor.–Leczz
pewnościąjestcoś,comoglibyśmydlaciebiezrobić?Cokolwiek?
Chłopiecwbiłwzrokwziemię.
-Cóż,może moglibyściecośzrobić –powiedziałz wahaniem.– Zawsze
marzyłemotym,bywstąpićdoLegionu.Wiem,żejestemterazzamłody.Iza
mały.Alejeśliprzetrwacietowszystko,jeśliKrągprzetrwa,możejednegodnia
odnajdęwasipozwoliciemispróbowaćsięzaciągnąć.Towszystko,ocoproszę.
Wiem,żejestemmały,alepotrafięrzucaćwłóczniąlepiejniżktokolwiek,kogo
znam.
Thoruśmiechnąłsiędochłopca.
- Masz wielkie serce – rzekł. – Wcale nie tak dawno temu byłem nie
większy niż ty – i mimo tego wstąpiłem do Legionu. Nie widzę powodu, dla
którego ty też byś nie mógł. Prawda, bracia? – zapytał Thor, zwracając się do
pozostałych.
Wszyscyentuzjastyczniepokiwaligłowami.
-MawiększeserceniżpołowaLegionu–powiedziałReece.
-Upewnimysię,żebędątraktowaćciępoważnie–powiedziałO’Connor.
–Przynajmniejtylemożemyzrobić.
Chłopiecuśmiechnąłsięszeroko.
-Powiedz,chłopcze–rzekłThor.–Jakcinaimię?Niepowiedziałeśnam.
Chłopiecpodniósłwzrokizmrużyłoczy.
- Nie posiadam imienia – odpowiedział. – Tu, w Imperium, nie mamy
zwyczaju nadawać imion. Wszyscy jesteśmy niewolnikami Andronicusa. Karą
za nadanie imienia jest śmierć. Niektórzy z nas sami nadają sobie imiona.
Sekretne imiona, które trzymamy dla siebie. Lecz nie wolno nam nikomu ich
wyjawiać.
-Możeszzdradzićnamswoje–powiedziałThor.–Przysięgamyutrzymać
jewtajemnicy.
Chłopiecspojrzałnaichtwarze,wahającsię.Thordostrzegłstrachwjego
oczach.Wkońcuodchrząknąłipowiedział:
-Ario.
Chłopiec szybko wyciągnął rękę, ścisnął przedramię Thora, po czym
odwróciłsięiruszyłwpodskokachpodrodzewstronędżungli.
- Pamiętajcie – krzyknął chłopiec. – Nie zbaczajcie ze ścieżki. Miasto
pojawiasięznienacka.Uważajcie.
Potychsłowachchłopiecodwróciłsięipuściłsiębiegiem,iwkrótceznikł
nakońcudrogi.
Thor odwrócił się, spoglądając na pozostałych, i ruszyli w dalszą drogę
ścieżką.
Mijały kolejne godziny, drugie słońce wzeszło i prażyło niemiłosiernie,
kiedy posuwali się w głąb nieużytku. Thor, pozostawiony monotonii swych
myśli, zastanawiał się, jak to wszystko się skończy. Widział przed sobą ślady
tych, którzy skradli Miecz, odciśnięte głęboko w ziemi. Chłopiec podążał ich
tropem całą drogę i Thor zaczynał zyskiwać pewność, że są coraz bliżej. Miał
nadzieję,żedotrądomiastanaczas,złapiązłodzieiprzedichprzybyciem,jakoś
zdobędąMiecziwrócądodomu,niespostrzeżeniprzezImperium,nimbędzieza
późno.
Posuwali się dalej, a nogi Thora zaczynały trząść się ze zmęczenia. W
końcuminęlizakręt, zaktórymdroga zaczynałaopadać.W doleujrzeliMiasto
Niewolników. Siedziało tam, rozciągając się hen daleko, po horyzont. Było to
największe miasto, jakie Thor kiedykolwiek widział, niskie i płaskie, ciągnące
się przez mile; nie było nawet widać, gdzie się kończy. Roztaczała się wokół
niego ponura, przemysłowa atmosfera, tysiące budynków wznosiły się jeden
przydrugim.
Międzynimitysiąceniewolnikówpracowały,ściśniętenaulicach,tłocząc
sięjakmrówki.NawetstądThordostrzegał,żesąskucirazemłańcuchamiiże
są wśród nich tysiące nadzorców, biczujących ich. Miasto rozświetlały jasne
punkty światła; Thor dostrzegł małe płomienie, które wystrzeliwały z ziemi na
terenie całego miasta. Miasto Niewolników zlewało się z piaskami pustyni i
Thorzezdumieniemzauważył,żeniebyłoogrodzone.
-Żadnychbram,żadnychmurów–zauważyłThor.
-Widaćniebojąsię,żeniewolnicyuciekną–rzekłReece.
- A dokąd mieliby uciec, w tym zapomnianym przez boga miejscu? –
spytałElden.
- Nie potrzebują ich – powiedział Conval. – Są skuci razem łańcuchami.
Niemoglibyuciec,nawetgdybypróbowali.
-Niewspominającjużożołnierzach–powiedziałConven.–Jestichtyle,
coniewolników.
-Pozatymniepotrzebująmurów,bysięobronić–powiedziałO’Connor.–
Wszak nikt nie byłby na tyle głupi, by ich atakować. Są tu tysiące żołnierzy
Imperium.Adokoławpromieniumil–pusto.
- Dlaczego złodzieje mieliby przynosić Miecz w takie miejsce? – spytał
Elden.
Thor przyjrzał się uważnie ziemi i zobaczył, że ślady prowadzą w tym
kierunku.
-Toniemasensu–dodałReece.
Thorwzruszyłramionami.
- Chłopiec powiedział, że mógł to być dla nich przystanek w drodze ku
innemumiejscu.
Jak jeden mąż ruszyli drogą w kierunku miasta. Każdy z nich czujnie
położyłdłońnarękojeściswegomiecza.
- Rychło nas spostrzegą – powiedział Reece. – Widzicie te kamienie?
Powinniśmy się do nich zbliżyć i trzymać się blisko, w cieniu. W przeciwnym
razienaszauważą.
-Alechłopiecmówił,żebyniezbaczaćześcieżki–powiedziałO’Connor.
Reecewzruszyłramionami.
- Nie odejdziemy daleko. Poza tym wolę podjąć ryzyko i zmierzyć się z
tym,conastamczeka,cokolwiektojest,niżzImperium.
Thorczuł,żewszyscyliczą,iżtoonpodejmieostatecznądecyzję.Obydwa
punktywidzeniabyłyzasadneiniełatwobyłomuzdecydować.
Wkońcuskinąłgłową.
-Ścieżkatopewnaśmierć–powiedziałThor.–Skałanie.Idźmywstronę
skały.
Jak jeden mąż zeszli ze ścieżki, trzymając się blisko ogromnej nagiej
skały,takabyichniezauważono.Powolizbliżalisiędomiasta.Zodległościstu
jardów słyszeli krzyki i jęki niewolników, cierpiących pod silnymi rękami
żołnierzy Imperium. Miasto wypełniały odgłosy strzelających biczów i
trzaskającychpłomieni,którewystrzeliwaływgóręwróżnychpunktachmiasta.
Kiedy znaleźli się bliżej, Thor spostrzegł metalowe konstrukcje
wbudowanewziemię,zktórychzwisałyjakiegośrodzajuniewielkieprzyrządy;
niewolnicy zakuci w grube, żelazne kajdany naprowadzali je na ogromne
otwory, uderzając raz za razem w ziemię. Wbijali się głęboko w ziemię, a
płomieniestrzelaływgóręidokonstrukcji.
-Coonirobią?–spytałConval.
-Zdajesię,żecośwydobywają–powiedziałElden.
-Alecotakiego?
Pozostaliwzruszyliramionami,nieznajdującodpowiedzi.
Nie zdążyli postąpić kolejnego kroku, gdy nagle O’Connor wrzasnął
głośno.Wszyscyzatrzymalisięiobejrzeli.Thorspojrzałwdółizobaczyłdługą,
kościstą rękę jakiegoś stwora, która wyciągała się z piasku i chwyciła łydkę
O’Connora.ZacisnęłananiejswojeszponyiszarpałaO’Connora,ciągnącgow
dół,wpiasek.
Thor zareagował pierwszy. Wystąpił naprzód z mieczem i przeciął
nadgarstek stwora. Gdzieś spod powierzchni piasku dobiegło ich stłumione
skrzeczenie i ręka stwora schowała się pod ziemią. Jednak odcięta dłoń wciąż
zaciskałasięnałydceO’Connora,którydalejkrzyczał.Krohn,warcząc,skoczył
naprzódikąsałją;rękapuściła,pognałapopiaskuirównieżzniknęłapodjego
powierzchnią.
Chłopcywymienilizdumionespojrzenia.
Nie mieli jednak zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanowić, bo nagle
dokołanichdziesiątkirąkstworazaczęływyskakiwaćnadpowierzchniępiasku.
Thorwkońcupojął,dlaczegochłopieckazałimtrzymaćsięścieżki.
Thorodskoczył,kiedyjednarękawystrzeliławgórę,chcącpochwycićgo
zanogę–uskoczyłiroztrzaskałjąbutem.Leczpojawiłasięinnaidrasnęłagow
kostkę.
-Uciekajcie!–krzyknąłThor.–Zpowrotemnaścieżkę!
Pobiegli jak jeden mąż, siekąc mieczami na wszystkie strony i lawirując
międzyszponami.
NogiThora,nieustanniechwytaneidrapane,paliłyzbólu.Krohnwarczał
iskakał,biegnącigryzącręce,którewyłaniałysięspodziemi.
Pędziliilesił wnogach,bardziej skacząc,niżbiegnąc. Wkońcuwypadli
naścieżkę,ledwiekilkakrokówprzedmiastem.
Niezatrzymywalisię,próbującwtargnąćdomiastawystarczającoszybko,
by ich nie zauważono. Biegli za Thorem przez wąską uliczkę między dwoma
budynkami,wktórejzdawałosiębyćtylkokilkużołnierzyImperium,alezato
całamasaniewolników.
Niewolnicy zaprzestali pracy, odgłos ich dłut osłabł. Odwrócili się i
spojrzeli na nich zdumieni. Otworzyli szeroko oczy: najwyraźniej nigdy
wcześniejniewidzieliwolnychludzinaulicachtegomiasta.
-Kimjesteście?–spytałjedenznich.
Thor odwrócił się i zobaczył ogromnego mężczyznę o brudnej twarzy,
opierającego się na swoim kilofie i przyglądającego się im. Dokoła zebrały się
dziesiątkiinnychniewolników.
- Przybyliśmy z Kręgu – powiedział Thor. – Wyruszyliśmy na wyprawę,
byodzyskaćcoś,cozostałonamskradzione.Szukamygrupymężczyzn,którzy
nieślimiecz.Powiedzianonam,żeprzybylidotegomiasta.Widzieliścieich?
Ogromnyniewolnikpokręciłgłową.
- Popełniliście ogromny błąd, przychodząc tutaj – powiedział tubalnym
głosem.
Otaczałichcorazgęstszytłum.Mężczyznadodał:
– Nie wyjdziecie stąd żywi. Nikt nie wychodzi stąd żywy. Oddziały
Imperiumsąwszędzie.Ucieczkajestniemożliwa.
-Uwolnijcienas!–wrzasnąłinnyniewolnik.
- Tak, uwolnijcie nas! – krzyknął jeszcze inny, rozpaczliwym ruchem
unosząckajdany.–Albopowiadomimystrażeowaszejobecności.
Thordobyłmiecza,podobniejakpozostali.
-Niezrobicietego–ostrzegłichReece.
- Uwolnimy was, jeśli powiecie nam, dokąd udali się mężczyźni z
mieczem–powiedziałThor.
- Nie boimy się was – powiedział ogromny niewolnik, występując
naprzód,patrzącnanichzłowrogo.–Wiecie,cotuwydobywamy?Ogień!
-Ogień?–spytałThor,zbityzpantałyku.
Niewolnik zamachnął się kilofem i raz po raz zaczął uderzać ziemię. Po
kilku sekundach w górę wystrzelił ogień i ogromna metalowa konstrukcja
rozjarzyłasięnapomarańczowo,pochłaniającpłomienie.
- To są kopalnie ognia – powiedział inny niewolnik, butnie występując
naprzód. – Jedno z najgorszych miejsc, w jakie można zostać zesłanym w
Imperium. Wy i wasze miecze nie możecie nam zrobić nic, czego już nam nie
zrobiono. Zatem uwolnijcie nas teraz. To wasza ostatnia szansa. Jeśli tego nie
zrobicie,zawołamystraże!
Thorstałwmilczeniu,wahającsię.
-Nieróbtego–powiedziałElden.
- Jeśli ich uwolnisz – powiedział Reece. – Powstanie zamieszanie, które
naszdradzi.
-Uwolnijcienas!–krzyczeliniewolnicycorazgłośniej.
Thor i pozostali rozejrzeli się nerwowo dokoła i spostrzegli, że kilku
strażnikówwoddaliodwracagłowywichstronę.
-STRAŻE!–zawołałjedenzniewolników.
-STRAŻE!–zawtórowalimuinni.
-Uciekajcie!–powiedziałThor,chcącuniknąćstarcia.–Tędy!
Ruszyli wzdłuż uliczki, posuwając się coraz głębiej w Miasto
Niewolników. Mijali rzędy niewolników, którzy przerywali pracę i przyglądali
imsię,kiedyprzebiegaliobok.Thorobejrzałsięzasiebieiścisnęłogowdołku
nawidokdziesiątekoddziałówImperium,któregroźniesunęływichkierunku.
Rozległsiędźwiękroguidołączyłodonichwięcejoddziałów,napływając
zewszystkichstron.
Żołnierzeszybkoichotoczyli,szarżujączkażdejstrony.Niemielidokąd
uciec.
-Tutaj!–usłyszeligłos.
Thor odwrócił się i ujrzał niewolnicę przykutą łańcuchem do pala, żywo
gestykulującąwichkierunku.Miaładługie,splątaneczarnewłosy,ładnątwarz
przybrudzoną pyłem i rozpaczliwe, błyszczące czarne oczy. Uniosła ogromną
metalowąklapęwziemiigestamiprzywoływałaichdosiebie.
-Dośrodka,szybko!–krzyknęła.–Ukryjęwas!
Thor spojrzał na pozostałych, którzy patrzyli sceptycznie; lecz gdy się
odwrócili i zobaczyli zbliżające się groźnie straże zrozumieli, że tak naprawdę
nie mieli zbyt wielkiego wyboru. Thor nie chciał wdawać się w walkę z
tysiącami żołnierzy Imperium, a już z pewnością nie tutaj, na tej wąskiej
przestrzeni,wmiejscu,któregonieznał.Musiałjejzaufać.
Thor skinął głową i wszyscy odwrócili się i ruszyli w stronę otworu,
rzucając się głowami naprzód, włącznie z Krohnem. Thor dał nura w płytki
otwór w ziemi, inni rzucili się na niego, ściskając się do granic możliwości, a
dziewczynazamknęłanadnimipokrywę.Zapanowałaciemność.
KrohnwtulałsięwThora.Trudnobyłoimoddychać.SerceThorabiłojak
oszalałe, zastanawiał się, czy dziewczyna ich podeszła, czy to wszystko było
pułapką.Zachodziłwgłowę,czyukryciesiętutajizaufaniejejniebyłogłupotą.
Usłyszeli nad sobą jakiś stłumiony hałas i odgłos kroków dziewczyny,
która stanęła na metalowej pokrywie, a po chwili tupot butów dziesiątek
żołnierzy przebiegających obok. Po kilku sekundach nad ziemią zapanowała
ciszaidziewczynauniosłaklapę.
Metalowa klapa otworzyła się powoli i do środka wlało się jaskrawe
światło. Thor zobaczył twarz dziewczyny, która szybkimi gestami nakazywała
im, by wyszli. Wdrapali się wszyscy na zewnątrz, a dziewczyna poprowadziła
ich w cień muru, stając obok nich. Na jej nadgarstkach brzęczały ciężkie,
żelaznekajdany.
- Uwolnijcie mnie – powiedziała, patrząc na nich dziko, rozpaczliwie. –
Rozetnijciemojekajdany!
Thoruważniesięjejprzyjrzał;byławysoka,szerokaikoścista,niemaltak
wysoka jak Elden, o pospolitych rysach twarzy i wielkich, czarnych oczach.
Była pokryta pyłem i otaczała ją aura dzikości, szału oraz niezłomność, którą
Thor rzadko widywał u dziewczyn. Było w niej też coś podejrzanego,
przebiegłegoiThormiałwrażenie,żeniezupełniemogąjejufać.Zdawałosię,że
wielewżyciuprzeszła.
-Nibydlaczegomielibyśmycięuwolnić?–spytałEldenstanowczo,stając
bliskoniewolnicy.
Zwróciła na niego wzrok i przyjrzała się mu bacznie, podczas gdy on
przyglądałsięjej.
-Wyprowadzęwasstąd!–powiedziała.–Niktnieznategomiastarównie
dobrze,coja.Jeślizemnąniepójdziecie,zpewnościąwaszłapiąiuwiężą.Ale
jaznamwyjście.Niemamywieleczasu.Chceciemizaufać?
Thorpokręciłgłową.
-Doceniamytwojąpropozycję,lecznieprzybyliśmydotegomiasta,byz
niegouciekać–rzekł.–Przybyliśmy,byznaleźćmieczigrupęmężczyzn,którzy
gonieśli.
-Wiem,dokądposzli–powiedziała.
Wszyscyspojrzelinaniąszerokootwartymioczyma.
-Anibyskądtowiesz?–spytałConval.
-Botozłodzieje–powiedziała.–Jakja.Złodziejezawszewiedzą,jakimi
drogamichadzająinnizłodzieje.
Chłopcyspojrzelinanią,zaskoczenijejbezpośredniością.
-Naprowadzęwasnaichślad–dodała.–Prowadzizamiasto.Niemaich
tutaj.
Eldenzmrużyłoczy,patrzącnaniąnieufnie.
-Możepoprostuwyjawnam,którędyiśćiruszymywdrogę–powiedział
Elden.
Thor dostrzegł w wyrazie jego twarzy coś, czego nie widział nigdy
wcześniej; było to coś więcej niż tyko zwykła ciekawość. Wydawał się
zainteresowanytądziewczyną.
Pokręciłagłową.
-Natosięniezgodzę–powiedziała.–Alboidęzwami,albonieidziecie
wcale.
-Dlaczegochcesziśćznami?–spytał.
- Ja również chcę opuścić to miejsce – rzekła. – I teraz mam po temu
okazję.
-Alejakmożemycizaufać?Złodziejce?–wtrąciłsięReece.
-Niemożecie–odrzekła.–Alekomuśmusicie.Aterazuwolnijciemnie!
– zażądała, zerkając na obie strony uliczki. Po jednej z nich właśnie przebiegł
strażnik.–Albozchęciąpopatrzę,jaktuginiecie!
Eldenpatrzyłnaniądługoiprzenikliwie.
-Uwolnijmyją–powiedziałElden.
- Mamy powierzyć nasze życie w ręce tej niewolnicy? – krzyknął
O’Connor.–Tejzłodziejki?Możezaprowadzićnaswpułapkę.
-Możeniemiećpojęcia,gdziejestMiecz–dodałConval.
-Coinnegonampozostaje?–zapytałReece.
WszyscyspojrzelinaThora.
Thorodchrząknął.
- Cóż – powiedział Thor. – Już raz ocaliła nam życie. Nie musiała tego
robić.MusimyodnaleźćMiecz,aonatwierdzi,żewie,gdziegoznajdziemy.To
lepszeniżto,comamyteraz,czylinic.Złodziejkaczynie,niewolnicaczynie,
zawierzmyjej.
-Jeślibezpiecznienasstądwyprowadziszinaprowadzisznaśladzłodziei
–powiedziałThor.–Przysięgamcięchronić.Jeślinaszdradzisz,przysięgamcię
zabić.
- Nie potrzebuję waszej ochrony – prychnęła wyzywająco, drwiąco się
uśmiechając.–Aterazprzestańciegadaćirozetnijciełańcuch!
Elden postąpił naprzód, uniósł miecz i opuścił go jednym, płynnym
ruchem.Łańcuchustąpiłzgłośnymzgrzytem.
- Za mną! – powiedziała. Nie marnując ani chwili, puściła się biegiem,
lawirującwąskimiuliczkamimiasta.
Thor i reszta nie ociągali się; deptali jej po piętach na każdym zakręcie,
zapuszczającsięcorazgłębiejwMiastoNiewolników.Grupaniewolnikówskuta
razem łańcuchami odwróciła się, wyciągnęła ręce i krzyczała za nimi, kiedy
przebiegaliobok,próbującichchwycić,zatrzymać.Jednakbieglizbytszybko.
Dziewczynaradziłasobieniewiarygodnie,byłajakchodzącamapa.Znała
każdy skrawek miasta i tak gwałtownie skręcała przez wąskie przejścia, że
Thorowiledwomieściłosiętowgłowie.Całaszóstkatrzymałasięblisko,Krohn
biegłprzynodzeThora.Lawirującpróbowaliwydostaćsięzmiasta,zmierzając
prosto ku jego drugiemu końcowi. Było gorąco i biegnąc wzniecali tumany
kurzu, a ulice, wypełnione odgłosami biczów i zgrzytem maszyn zaczynały
wypełniaćsięczymśinnym:głosaminiewolników,którzypodnosilisię,patrzyli
wichstronęikrzyczelizanimi.
Nagle jeden z nadzorców wyłonił się z tłumu z biczem i mocno smagnął
dziewczynępoplecach.
Krzyknęłazbóluizatoczyłasię,padającnatwarz.
-Wracajdopracy,niewolnico!–wrzasnąłnadzorca.
Elden,poczerwieniałyzezłości,nawetniezwolnił.Wbieguuniósłmieczi
zamachnąłsięnanadzorcę.Tenodwróciłsięikątemokadostrzegłzbliżającego
sięEldena.Otworzyłoczyszerokozestrachu,leczniezdążyłjużzareagować.
Elden odciął jego głowę i biegł dalej, nawet nie zwalniając. Wyciągnął
rękę, schwycił dziewczynę pod ramię i pociągnął ją do góry, pomagając jej
stanąćnanogi.Bieglidalejprzedsiebie.
Thorodwróciłsięizobaczył,żekolejnedziesiątkiżołnierzydołączajądo
pogoni. Spojrzał przed siebie, ujrzał obrzeża miasta i rozległą, otwartą
przestrzeń, puste pole. Wystawią się na atak, kiedy się tam znajdą – zwłaszcza
biorącpoduwagętęogromnągrupężołnierzy,którzydeptaliimpopiętach.
Thordogoniłdziewczynę,próbujączłapaćoddech.
- Prowadzisz nas za miasto, na otwartą przestrzeń! – krzyknął Thor. –
Będziemynarażeninaatak!Jakichzgubimynapustychpolach?
-Tepolaniesąpuste–powiedziała,ztrudemłapiącpowietrze.–Zaufaj
mi.
Biegli jak jeden mąż i wypadli na otwarte pola; Thor nie rozumiał, co
miałanamyśli,alewiedział,żeniemająwyboru:musielijejzaufać.
Wypadlizaniąnaotwartąprzestrzeń.Thorzastanawiałsię,jakiegoasama
w rękawie, gdy niespodziewanie tuż obok niego ogromny płomień buchnął w
górę z ziemi, przypalając mu rękaw. Thor odskoczył, ledwie unikając ognia i
biegłdalej.
-Cotobyło?–wrzasnął.
- Pola ognia! – odkrzyknęła. – Spójrz za siebie. Widzisz żołnierzy
Imperium?
Thorodwróciłsięizobaczył,żedziesiątkiżołnierzyImperiumzatrzymały
sięnaobrzeżachmiasta,wahającsię,niepewni,czypowinniruszyćzanimi.
-Niesąnatyleszaleni,bybiectuzanami!–krzyknęła.
Nim zdążyła dokończyć zdanie, kolejny ogromny płomień wystrzelił w
góręobokO’Connora,którykrzyknął,kiedyogieńoparzyłjegoramię.Przygasił
płomieńszybkodrugąręką.
-Gdzietynaswyprowadziłaś?–krzyknąłdoniej.
- To nasza jedyna szansa na wolność! – odkrzyknęła. – I tędy szli
złodzieje!
Thor spojrzał za siebie i zobaczył, że garść wojowników odłącza się od
grupyiruszazanimi.Zobaczył,jakjedenznichwbiegawogromnąkulęogniai
zkrzykiempadamartwynaziemię.
Imdalejsięposuwali,tymczęściejpłomieniestrzelaływgórę;Thorbiegł
zygzakiem, modląc się, by udało im się pokonać to płomienne pole minowe.
Wokół niego jego bracia postępowali podobnie, Krohn również, skomląc i
warcząc,ikłapiącnaognistekule.
Jeden z płomieni oparzył go w nogę. Zaskomlał i podskoczył, lecz nie
zatrzymałsię.
-Kiedytosiękończy?–krzyknąłThordodziewczyny.
Thor usłyszał krzyk i patrzył, jak kolejnego żołnierza Imperium zajmuje
ogieńitenzkrzykiemkona.
- Tam! – krzyknęła dziewczyna, wskazując palcem. – Widzisz, tam w
oddali?
Thorspojrzałidostrzegłniewyraźnyzarysrwącejrzekiprzednimi.
-Tonaszadrogaucieczki!–krzyknęła.–Jeślitamdotrzemy!
-Drogaucieczki?–spytałThorniedowierzająco.
Ten plan był bardziej szalony, niż przypuszczał: wody rzeki były
spienione, rwące. Rzeka zdała mu się równie niebezpieczna, co ogniste pole
minowe.
Nie mieli jednak wyboru. Dziewczyna przyspieszyła, i pozostali również
zwiększylitempo.Thormodliłsięzcałychsił,byżadnaognistakulaniestanęła
mu na drodze, nim dotrze do wody. Starał się biec tak szybko i zwinnie, jak
tylkopotrafił.
Twarz Thora była czarna od sadzy. Zbliżyli się do rzeki, byli już niecałe
dziesięć stóp od niej. Dźwięk jej rozbryzgującej się wody ogłuszał – i wtedy
naglewgóręwystrzeliłaprzednimkulaognia.Niezdążyłzwolnić.
Thor zakrył twarz rękoma, i całe jego ciało znalazło się w ogniu.
Krzyknął, gdy zaczęły trawić go płomienie. Biegł ile sił w nogach i skoczył,
płonąc,wrwącynurtrzeki.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
Pan Kultin kroczył pewnym krokiem przez kamienne korytarze
Królewskiego Dworu. Za nim podążały dziesiątki jego żołnierzy. Nie mógł się
doczekać, by zdradzić Garetha, podrzynając mu gardło i samemu zasiąść na
tronie.
Kultin czekał cierpliwie nazbyt długo, znosząc Garetha tylko dlatego, że
płaca była dobra, Tarcza podniesiona i przez chwilę zdawało się, że Gareth
będzie rządził po wsze czasy. Lecz gdy Andronicus przekroczył Krąg, Kultin
wiedział,żedniGarethasąpoliczoneiżenadszedłwłaściwyczas.Początkowo
Kultin zamierzał jedynie opuścić Garetha; lecz później, gdy zobaczył, jak
słabym i żałosnym jest królem, Gareth wzbudził w nim odrazę. Sam byłby
lepszymkrólemiwłaśnietegopotrzebowałterazKrólewskiDwór.NieGaretha,
nie jego siostry, nie kolejnego MacGila – a właśnie jego, pana Kultina,
prawdziwego mężczyzny, najemnika, który będzie w stanie przejąć tron siłą.
Przez wieki właśnie tak rodzili się władcy i Kultin czuł, że czas ożywić stare
zwyczaje.Wszakktobardziejzasługujenabyciekrólemniżten,któryobjąłtron
niezmocyprawa,leczsiłą?
Kultinprzyspieszyłkroku,niemogącsiędoczekaćwyraztwarzyGaretha,
gdywparujedokomnatytejmałejgnidyiprzeciwstawisięjegorozkazom,gdy
zrzuci go z tronu i natychmiast zabije. Być może pozwoli Garethowi błagać
przezchwilę.Aleniezważającnato,copowie,ostatecznieitakzrobito,czego
chcieliwszyscywKrólewskimDworze:zabijekróla.
Kultinwziąłgłębokioddech,rozkoszującsięjużwładzą,którązdobędzie.
Będzie królem. On. Królem. A później odmieni Królewski Dwór. Zgromadzi
wszystkich żołnierzy, którzy będą zachwyceni, mając za przywódcę
prawdziwego wojownika, zagrodzi bramy Królewskiego Dworu i ustawi linię
prawdziwej obrony przed Andronicusem. Wyprze go z Kręgu, po czym to on,
Kultin,zostanienajwyższymwładcąKręgu.
Kultin otworzył z hukiem wysokie, łukowate drzwi prowadzące do
prywatnejkomnatyGaretha,spodziewającsię,żeujrzygosiedzącegonatronie,
jak zawsze. Był ożywiony, nie mógł się doczekać, by zobaczyć jego pełne
zaskoczeniaiprzerażeniaspojrzenie.
Jednakgdywszedłdokomnaty,odrazuzauważył,żecośjestnietak.To
niemożliwe.Komnatabyłapusta.
Niemożliwe.Kultinzamknąłwszystkiewyjścia,byGarethnieuciekł.Nie
mógł tak po prostu wyparować. Nie rozumiał też, skąd Gareth wiedział, że
nadchodzi.
Kultinprzetrząsnąłcałąkomnatęiwtedytospostrzegł:kominek.Pośrodku
paleniskaznajdowałasięklapa–otwarta.
Kultinodchyliłsięwtył,całyczerwonynatwarzy.Garethuciekł.Znalazł
tylnewyjściezzamku.Przewidział,żenadejdzie.Przechytrzyłgo.
Poirytowany Kultin krzyknął, wiedząc, że Gareth jest już daleko stąd, że
już go nie dosięgnie. Odwracając się w stronę okna, poczuł, że jego marzenia
legływgruzach.
Jednak kiedy spoglądał przez otwarte okno, spostrzegł coś, co zmartwiło
go dalece bardziej. Spojrzał po raz drugi, nie dowierzając za pierwszym razem
własnym oczom. Przyjrzał się jednak uważniej i serce mu zamarło, gdy
zobaczył, że to prawda. Po raz pierwszy w życiu poczuł strach. Prawdziwy
strach.
WdolerozległsięgłośnykrzykiarmiaAndronicusawpadłanagleprzez
bramy Królewskiego Dworu, zarzynając każdego w zasięgu wzroku. Tysiące
żołnierzy wlewały się do miasta, jak gdyby ustąpiła zapora na rzece i miasto
zalałabezkresnafalazniszczenia.
Za nimi, na linii horyzontu kłębił się milion mężczyzn, pokrywających
ziemięjakmrówki.
NimKultinzdążyłpojąć,cosiędzieje,nimzdążyłsięodwrócić,bywydać
rozkazy swym ludziom czy dobyć miecza, jeden z żołnierzy nagle spojrzał w
górę,wycelowałwoknoicisnąłwłócznią.
BrońprzecięłapowietrzeizatopiłasięwgardleKultina,wchodzącjedną
stronąiwychodzącdrugą.
Kultinstałzszerokootwartymioczyma,trzymającsięzagardłoibrocząc
krwią, która przeciekała mu przez dłonie. Nagle przewrócił się i wypadł przez
okno.
Spadał, obracając się kilka razy w powietrzu, a w ostatnich chwilach
swegożyciazastanawiałsię,jakimsposobemGarethowiudałosięuciec.
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
ErecpopędziłprzezbramySavariizAlistairtrzymającąsięgokurczowo
na grzbiecie Warkfina. Książę, Brandt i kilku innych rycerzy mknęło u jego
boku.Niezatrzymalisięanirazu,odkądtestworypojawiłysięnapolubitwyi
kiedy Erec obejrzał się za siebie, zobaczył, że wciąż deptały im po piętach,
pieszo pokonując drogę niemal równie szybko, co oni pędząc na swych
wierzchowcach.
-ZADĄĆWROGI!–krzyknąłksiążę.–ZAMKNĄĆBRAMY!
Jak tylko znaleźli się wewnątrz murów, opadły za nimi żelazne kolce,
uderzającwziemięzprzenikliwymhukiem.
W mieście wybuchła panika, jeden róg rozbrzmiewał za drugim, a
mieszkańcybiegalipoulicachmiasta,spieszącdoswychdomów,ryglującdrzwi
i okiennice. Zewsząd zaczęli napływać żołnierze, ustawiając się na swoich
pozycjach wzdłuż murów, przy balustradach, za głównymi bramami miasta.
Książęwykrzykiwałnawszystkiestronyrozkazyswoimżołnierzom.
Erec przemierzył z Alistair dziedziniec, kierując się do pałacu księcia i
zatrzymałsiętylkonachwilę,bypomócjejzsiąśćzkonia.Spojrzałnaniąwdół
zpowagą,trzymającwswojejdłonijejdłoń.
- Ocaliłaś mi życie – powiedział. – Teraz ja ocalę twoje. Błagam cię:
zostań za wrotami zamku, póki ten konflikt nie dobiegnie końca. Jeśli nie
zwyciężymy, służący księcia pokażą ci sekretny tunel, którym będziesz mogła
uciec.Proszę,posłuchajmnie.Testworytodzikusy.
Z tymi słowami Erec odwrócił się, ponaglił konia kopniakiem i
pogalopował przez plac. Dołączył do Brandta, który zamierzał pomóc siłom
księciaprzybramachmiasta.
Dziesiątki żołnierzy siedziały w szeregach na koniach, w gotowości,
zwróceni w stronę żelaznych kolców i starożytnych, zamkniętych dębowych
bram. Erec spojrzał w górę i zobaczył setki żołnierzy zajmujących miejsca za
balustradamidokołamiasta.Leczsetkatychstworówprzypuszczałaterazszarżę
namiastoiwiedział,żeniebędziełatwoodeprzećtenatak.
-Sądzisz,żetebramydługowytrzymają?–spytałBrandt.
Erec wzruszył ramionami, przyglądając się starożytnemu drewnu. Gdyby
tobyłzwykłyprzeciwnik,człowiek,mógłbyzłatwościądaćodpowiedź.Jednak
wprzypadkutychstworównicniebyłoprzesądzone.
-Tebramyprzetrwałypróbęczasu–rzekłzdumąksiążę.
Nim zdążył dokończyć zdanie, ze zdumieniem usłyszeli dudnienie, jakby
szarżującesłonie,apotemtrzaskpękającegodrewna:Erecniewierzyłwto,co
widział; ogromne dębowe bramy ustępowały – grube na pięć stóp, wysokie na
trzydzieści – zostały wyrwane z zawiasów. Teraz między nimi a stworami
zostałajedynieżelaznabramazakończonakolcami.
Stworzenia uniosły drewniane wrota, jak gdyby te były zabawkami i
cisnęłynimioziemię.Iprzeniosływzroknażelaznekraty.
Setki z nich podeszły do metalu, przysuwając do niego swoje
wykrzywione w ohydnych grymasach twarze, wciskając szpony przez kraty,
którepowolizaczynałysięwyginać.
- Cóż takiego mówiłeś? – spytał Brandt księcia, który poczerwieniał na
twarzyistałzustamiotwartymizezdumienia.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłksiążę.
Erec nie czekał na rozkaz. Zdążył już wypuścić trzy strzały, nim książę
krzyknął. Trafił trzy stworzenia prosto w głowy, kiedy te chwytały za kraty.
Wszystkiepadły.
DokołaErecawszyscy,dziesiątkiludziksięcia,oddawalistrzały.Pierwszy
rządstworówpadł,leczszybkozastąpiłyjekolejnedziesiątki.Wyglądałonato,
żecałaarmiatychstworzeńprzywędrowałazdrugiejstronyKanionu,jakgdyby
przeztewszystkielataczekałyjedynie,bysiaćzniszczeniewKręgu,gdytylko
Tarczaopadnie.
MetalowabramawyginałasięcorazmocniejiErecpojął,żeichstrzałynie
powstrzymająstworówzbytdługo.
-SMOŁA!–krzyknąłksiążę.
Wysoko za balustradami dziesiątki żołnierzy powoli przewróciły kotły z
gorącą smołą. Gdy wylewali ją wzdłuż murów miasta, krzyki oblewanych
palącym płynem stworzeń nasiliły się. Dziesiątki z nich zginęły od razu. Ciała
stworówpiętrzyłysięprzedwejściem.
Erecwidziałjednakzanimikolejnesetki,wciążnapierające.Wiedział,że
to tylko kwestia czasu, nim brama ustąpi, nim skończą im się strzały i smoła.
Wiedział,żepotrzebująinnejstrategiiitoszybko,nimstworyrozniosąbramęna
strzępy.
-Czyjestjakieśtylnewyjściezmiasta?–spytałErec.
Książęspojrzałnaniego,zbityzpantałyku.
- Jeśli uda mi się zakraść od tyłu i je zaskoczyć – powiedział Erec. –
Stworzędrugifrontiodciągnęichuwagęodbram.Tojedynewyjście.Musimy
podzielić ich armię. Jeśli wszystkie będą atakować bramę naraz, wkrótce ją
rozniosą.
Książępokiwałgłowązezrozumieniem.
-Odważnyzciebiewojownik–rzekł.–Mińplaciobierztrzeciąbramęna
prawo.Tużzaniąznajdzieszmałe,łukowatedrzwiczkibezuchwytu,skryteprzy
kamieniu.Tote.Niechbogowiemającięwswojejopiece.
Erecodwróciłsięipogalopowałprzezmiasto,podążajączawskazówkami
księcia.Usłyszał,żektośpodążazanim,agdysięodwrócił,zobaczyłBrandta,
którydoganiałgozuśmiechemnatwarzy.
-Sądziłeś,żepozwolę,byominęłamniecałazabawa?–zapytałBrandt.
Erec szykował się, by w pojedynkę stawić czoła armii, ale uradowała go
myśl,żebędziemiałubokuswojegostaregoprzyjaciela.
Zanurkowalipodkamiennymłukiemipodążylizawskazówkamiksięcia,
aż natrafili na ukryte drzwi. Skryte za kamienną fasadą drzwi trudno było
dostrzec; kiedy zsiedli z koni, Erec odchylił się i kopnął je kilka razy, aż w
końcuustąpiły.Ponowniewskoczyłnakoniaischyliłsię,kiedyprzejeżdżałpod
łukiem.Brandtpodążyłzanimizamknąłzanimistaranniedrzwi.
Przejechaliprzezdługituneliwyłonilisięzamuramimiasta;zaczekali,aż
znajdąsięwbezpiecznejodległości,poczymobjechalimiastoszerokimkołem,
byzasadzićsięnastworyodtyłu.
Zatoczyli w końcu koło i zbliżyli się do stojących na tyle stworzeń.
Przypuścilinanieszarżę,zbliżającsię,gdytebyłyskupioneprzybramie.Żelazo
sięwyginało–EreciBrandtzjawilisięwsamąporę.
Erec uniósł swój miecz i wydał z siebie dziki okrzyk bitewny, chcąc
odwrócićichuwagęodbramy.Brandtprzyłączyłsiędoniego.
Podziałało. Połowa armii stworzeń odwróciła się i przypuściła atak na
nich. Kowenie były ohydnymi istotami, tak wysokimi, że równały się z nimi
wzrostem, gdy siedzieli na końskich grzbietach, o mięśniach naprężonych pod
błyszczącą, żółtą skórą. Ich palce zwężały się w długie, żółte szpony, i każdy
stwór miał dwie głowy i ręce długie na osiem stóp. Nie nosiły broni: nie
potrzebowałyjej.
Kowenieryknęły,aichwrzaskibyłyjeszczegłośniejszeniżEreca.
Lecz Erec się nie bał. Całe życie szkolił się dla chwil takich, jak ta;
wiedział,żestałpostronieprawdyimęstwa.Nigdyjeszczenieczułsiębardziej
żywyniżteraz.
Erecuniósłwysokomieczikiedypierwszabestiaprzyskoczyładoniego,
wyciągającszpony,bywydłubaćmuoczy,tenzrobiłunik,zamachnąłsięmocno
iprzeciąłtorsstworzeniawpół.
Erecszarżowałdalej,zanurzającostrzemieczawsercukolejnegostwora.
Drugą ręką uniósł długi kiścień zakończony kolcami, zakręcił nim nad głową i
zdjąłtrzygłowynaraz.
Erecpoczułpiekącybólwboku,gdyjedenzestworówrzuciłsięnaniego,
powalającgozkonianaziemię.Stwórpodniósłwysokoręce,przygotowującsię,
byopuścićswojeszponynatwarzEreca–awtedyWarkfinzarżał,wsparłsięna
przednich nogach i kopnął stwora w klatkę, miażdżąc mu żebra i posyłając go
martwegowpowietrze.
Erec przeturlał się na bok i pięść kolejnego stworzenia śmignęła obok
niego, omijając go o włos; przyskoczył i stanął na nogi, chwycił swój miecz i
uderzył,zabijającstwora.
Testworybyłyjednakzbytszybkieibyłoichzbytwiele.Erecpoczuł,że
cośkopnęłogomocnoztyłuipoleciałnaziemięgłowąnaprzód.
Erec odwrócił się i zobaczył, jak stwór wyciąga szpony i gotuje się, by
opuścićjeizatopićwjegogardle.Niezdążyłjużzareagować.Przygotowałsię
naśmierć.
Kiedy tak leżał, oczekując śmiertelnego ciosu, pierś stwora przeszyła
włócznia. Nagle pojawił się Brandt, dźgając bestię w powietrzu nim ta zdołała
wyrządzićkrzywdęErecowi.
Erec skoczył na nogi, jak zawsze wdzięczny przyjacielowi; spostrzegł
stwora przymierzającego się do skoku na Brandta. Erec chwycił swój kiścień,
zakręcił nim i uderzył kolczastą kulą w głowę stwora, nim ten zdołał powalić
Brandta.
Kolejne stworzenie skoczyło i zrzuciło Brandta z konia, który spadł na
ziemięobokEreca.Erecobróciłsięidźgnąłstworawszyję.
Brandt i Erec stanęli plecami do siebie, z mieczami w dłoniach, parując
silne ciosy bestii, które ich otoczyły. Grupa bestii gęstniała z chwili na chwilę.
Stwory miały nad nimi znaczącą przewagę liczebną. Erec czuł, że jego ręce
zaczynają się męczyć. Jakieś stworzenie przyskoczyło od tyłu i wyrwało mu
kiścieńzrąk.
Nim zdążył się odwrócić, inny stwór kopnął go w plecy, między łopatki,
wytrącając miecz z dłoni. Trzecie stworzenie kopnęło go mocno w tył kolan,
posyłającnaziemię.
Erec leżał na ziemi, i gdy podniósł wzrok, ujrzał, jak jeden ze stworów
kopiejegoprzyjacielaBrandtawklatkęitenrównieżupada,nieprzytomny,obok
niego.
Spojrzałwgóręizobaczył,żejestotoczony.Leżąctam,sam,bezbronny,
mógł tylko bezradnie się przyglądać, jak wszystkie stwory zgodnie
przygotowywałysię,bygowykończyć.
Erecwiedział,żewkońcunadeszłachwilajegośmierci.
ROZDZIAŁSZESNASTY
Selese chodziła tam i z powrotem po swojej chatce, machinalnie
przebierającpalcamiwziołach,wyglądającprzezoknonaswojąwioseczkę.W
jej głowie kołatała się tylko jedna myśl: Reece. Odkąd opuścił jej wioskę, nie
była w stanie myśleć o niczym innym. Jego imię rozbrzmiewało jej w głowie
niczymmantra.Reece.
Reece.
Synkróla.Ten,któregoodtrąciła.Ten,któregoocaliła.Jakżegłupiabyła,
odnoszącsiędoniegoztakimdystansem,odsyłającgoottak,poprostu.
Niedlatego,żebyłsynemkróla.
Ale dlatego, że – wbrew temu, co mu powiedziała – ona również go
kochała.
Zaskoczona jego zalotami, swoimi uczuciami do niego, Selese odegrała
niezłe przedstawienie, zachowała się, jak gdyby myślała, że zwariował – że
postępuje irracjonalnie – tak szybko wyznając jej miłość. Lecz w głębi serca
odwzajemniałajegouczucia–byćmożekochałagonawetbardziejniżonją.W
jegoosobowości,jegopasjiiszczerościbyłocoś,coprzyciągałojąjakmagnes.
Niebyławstanietegoubraćwsłowa.Byłazbytprzestraszona,bytoprzyznać.
Przestraszona,żeuznajązaszaloną.
Była tak głupia, tak niedojrzała, wzbraniała się niepotrzebnie. Nie miała
odwagi, by być tak szczerą, jak on. Bo też się bała. Bała się, że to prawda – i
bałasię,żezniknierównieszybko,jaksiępojawiło.
Teraz, kiedy go tu nie było, dni mijały, a Selese dręczyło uporczywe
uczucie w sercu, które wisiało nad nią jak chmura burzowa i które było
prawdziwe,byłategopewna.Wiedziałaotym,bobolałjąbrzuch,kłułowpiersi,
boniepotrafiłaprzestaćonimmyśleć,widziećjegotwarzy,słyszećjegogłosuw
każdej chwili dnia i nocy, gdy nie spała. Wiedziała, że jej miłość do niego jest
bardziejprawdziwaniżwszystko,cokiedykolwiekczuła.
Selese nie zmrużyła oka od dwóch nocy, zadręczając się myślami, jak
mogłabypostąpićinaczej.Iwszystkonaprawić.
Stałatam,patrzącprzezokno,przebierającpalcamiwziołach,decydując,
które z nich zabierze, a które zostawi. Obok niej leżał worek jej spakowanych
rzeczy. Była gotowa opuścić to miejsce i nigdy nie wracać. Była zdecydowana
odnaleźćReece’airozpocząćznimżycie.
Bezwzględunato,przezcomusiałabyprzejść,odnajdziego.Ofiarujemu
drugąszansę–isamaoniąpoprosi.Może–może–modliłasię,zgodzisię.Nie
dlatego,żechciałaopuścićswojąwioskę;kochałaswojąwioskę.Niedlatego,że
był synem króla; nie przeszkadzałoby jej nawet gdyby był nędzarzem. Lecz
przeztocośwjegooczach,wjegogłosie,przeztęwięźmiędzynimi.Przezto,
jakbardzojąkochał.Przezto,wjakisposóbdoniejmówił.
Kiedy tak stała, przyglądając się promieniom wschodzącego słońca,
przygotowywała się psychicznie do pożegnania się z tym miejscem. Zamknęła
oczyipomodliłasiędokażdegoboga,jakiegoznała,oto,bygoodnalazłaiby
jej nie odesłał. Z zamkniętymi oczyma starała się utrwalić wygląd swej chatki,
układ mikstur, rozmieszczenie ziół. Żywiła nadzieję, że jednego dnia będzie
mogłazamieszkaćzReece’emwmiejscutakimjakto.
Wtedyusłyszałatenodgłos.Byłtoniezwykłydźwięk,któregoniesłyszała
od lat, i na początku myślała, że jej wyobraźnia płata jej figle. Wsłuchała się
jednak uważniej i wiedziała, że to nie jej wyobraźnia. Był to odgłos owadów,
uciekającychpospieczonejpustynnejziemi.
Tysiąceowadów;miliony.Byłtodźwiększału.Poczułajegodrżenie.
Owady nie uciekały w popłochu, chyba że coś było bardzo nie w
porządku. Bardzo, bardzo nie w porządku. Odwróciła się i wypadła ze swojej
chatki,stanęłanazewnątrzispojrzałanapustynię.Rzeczywiście,dostrzegłaje:
rządowadów,biegnących,jakgdybyuciekałyprzedjakąśkatastrofą.
Alboprzedarmią.
Selese, z sercem łomoczącym w piersi, odwróciła się powoli, obawiając
się tego, co zobaczy. Spojrzała w przeciwnym kierunku, w stronę, z której
owady uciekały i odebrało jej mowę: linia horyzontu poczerniała od ludzi.
Wyglądałototak,jakbycałaplanetamaszerowaławkierunkujejwioski;wielka
siłazniszczenia.Owadybyłymądre–wiedziały,kiedyczasuciekać.
Jejwioska,wciążpogrążonaweśnie,leżałanaichdrodze.ASelesebyła
jedyną, która nie spała. Puściła się biegiem przez plac, pokonała kilka stopni i
zabiławdzwon,razzarazem,szarpiącszorstkisznurzcałychsił.Miastopowoli
budziło się, ludzie wychodzili z domów, zaspani, patrząc na nią, jakby
zwariowała.
Wskazałapalcemhoryzont.
-Armia!–krzyknęła.
Mieszkańcywkońcuodwrócilisięispojrzeli,apoprzerażeniumalującym
się na ich twarzach było widać, że też wiedzieli, co zbliża się w ich kierunku.
Rozległy się okrzyki przerażenia i coraz więcej ludzi wychodziło z domów.
Panikarozlałasiępowiosceiwszyscyzaczęliuciekać.
Serce Selese zamarło, kiedy zobaczyła, że armia przyspiesza i rusza
biegiem w ich kierunku. Jej pierwszym odruchem było odwrócenie się i
ucieczka razem z innymi. Najpierw jednak zmusiła się, by zajrzeć do każdego
domostwa i upewnić się, że wszyscy się obudzili i wiedzą, co się dzieje.
Obudziłakilkarodzin,pomogładzieciomzebraćichrzeczyiocaliławięcejżyć,
niżbyławstaniezliczyć.
W końcu, gdy wszyscy wiedzieli już, że armia się zbliża, sama
przygotowała się do ucieczki. Ruszyła w stronę swojej chaty, by zabrać swój
worek,aledotarłodoniej,żeniebyłonatoczasu.Jeślichciałaprzeżyć,musiała
zostawićswojerzeczytutaj.
Selese odwróciła się i wybiegła przez bramy wioski, dołączając do
wypływających mieszkańców. Ruszyli przez puste piaszczyste tereny, pod
promieniami ciemnopomarańczowego słońca, zmierzając gdzieś na północ.
GdzieśwkierunkuSilesii.
Igdzieś,modliłasię,wkierunkuReece’a.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
Godfrey siedział zgarbiony nad stołem w podłej karczmie gdzieś w
zapomnianym krańcu Silesii. Obok niego siedzieli Akorth i Fulton. Godfrey
pociągnął haust piwa i podziwiał moc trunku w tym mieście. Opróżnił swój
czwarty kufel spienionego czerwonego napitku, który od razu uderzył mu do
głowy. Przytłaczały go kolory tego miejsca: wszystko było tu czerwone, od
czerwonegostrojubarmana,postołyikrzesła–nawetjegopiwo.Zaczynałomu
siękręcićwgłowie.Alboodtego,alboodpiwa.
Lecz nie to zaprzątało myśli Godfreya: kiedy oparł głowę na kontuarze
obokswoichziomków,próbowałzapomniećoswychsmutkach,onieuchronnej
wojnie.Aprzedewszystkimotym,żenienawidziłsiebie.Wiedział,żepowinien
byćubokusiostryibrataiwspieraćichrazemzinnymi,starającsięjaknajlepiej
bronić miasto. Jednak nie mógł się na to zdobyć. Zawsze taki był, od
najmłodszych lat: kiedy na drodze pojawiały się trudności, nie był w stanie
stawićimczoła.Miasttegokryłsięwtawernieitopiłtamswojesmutki.
WGodfreyuniekrążyłopoprostutylesiły,cowinnych,choćstarałsię,
jak umiał. Kiedy coś zaczynało go przytłaczać, zamiast odważnie podjąć
wyzwanie,jakKendrick,ReecealboGwendolyn,obezwładniałagopanikainie
był w stanie działać; zamiast stawiać czoła swoim problemom unikał ich w
nadziei,żesameznikną.Wielerazy,pokilkukolejkachmocnegotrunku,byłw
stanie przekonać siebie, że wszystko będzie w porządku, że nie musi kłopotać
sięzmartwieniamiświata–żemożepozostawićjeinnym.
JednaktymrazemGodfreywyczuwał,żejestinaczej,tymrazemwiedział,
że wszystko nie będzie w porządku. Był tu, w tym obcym mieście, tej obcej
karczmieiwszystkomiałosięzmienićnazawsze.Jegodawneulubionemiejsca,
Królewski Dwór, dobrze znane stare uliczki, stara okolica, stare karczmy –
wszystko,coznał,zostaniezmiecionezpowierzchniziemi.Wkrótcenicjużnie
będzietakiesamo;wkrótceśmierćprzyjdzieiponich,tutaj.
Tarcza opadła. Nadal to do niego nie docierało. To zawsze napawało
wszystkich największym strachem, od kiedy był dzieckiem, a teraz stało się
prawdą. Godfrey wiedział, że szczególnie w takiej chwili nie powinien pić, że
powiniensięwyprostować,byćmężczyzną,pospieszyćdosiostry,bratairesztyi
stawić czoła niebezpieczeństwu nadciągającemu ku bramom. Wiedział, że
powinienbyćlepszymmężczyzną,niżbył.Iwiedział,żeprzyrzekłsiostrze,że
niebędziejużpił.
Gardził sobą. Jednak choć chciał być inny, paraliżowały go strach i
niemoc.Poprostuniepotrafiłsięzmusić,bywstać,wyjśćizrobić,conależało.
Nie był wyćwiczonym wojownikiem, jak jego bracia. Nie przykładał się do
lekcjiwdzieciństwie,nigdyniesłuchałsięojca.Taknaprawdęwniczymsięnie
wyróżniał, poza tym, że wiedział, które karczmy wybierać i w którym złym
towarzystwiesięobracać.
Kiedy siedział tak, przybity, czuł, że zmarnował swoje życie.
Rozpaczliwie pragnął to zmienić, lecz nie wiedział jak. I nie mógł się oprzeć
wrażeniu,żejużnatozapóźno.Wkońcucoon,jedenczłowiek,możezrobić,
by powstrzymać taką armię jak ta Andronicusa? I on, ledwie przeszkolony
wojownik,nicwięcej.Wszystkowydawałosiętakiebeznadziejne.Jeśliitakma
zginąć,możeprzynajmniejzginąćwdobrymnastroju.
Jedną rzeczą, którą mógł zrobić, którą był w stanie kontrolować, był
kolejnykufelistłumieniezmartwień,jaktylkosiędało.
-Kolejne!–krzyknąłGodfreydobarmana.
-Dlamnieteż!–zawtórowałAkorth.
-Idlamnie!–wrzasnąłFulton.
Kilku gości rozpychało się obok niego. Do karczmy napływało coraz
więcejmężczyzn,ściśnięcijedenobokdrugiego,iGodfreymusiałprzysunąćsię
bliżejkontuaru.Jegoprzyjaciele,podobniejakinnigościewtymmiejscu,piliz
rozpaczy.
- Nigdy nie widziałem, żeby panował tu taki tłok – powiedział barman,
stawiającprzednimikufle.–Szkoda,żewojnatakrzadkosięzdarza–dodał.–
Wygląda na to, że każda cholerna duszyczka w tym mieście chce dziś utopić
swojesmutki.
-Jeślitonaszostatnidzień–rzekłFulton.–Jestemcholerniepewien,że
niechcęginąćztrzeźwągłową.
- Święte słowa – ryknął Akorth. – Ja również. Jeśli mam zginąć, czemu
miałbymsięnieupić?
- Jaka płynie korzyść z bycia trzeźwym, gdy wrzucają cię do ziemi? –
dodałFulton.
-Cóż–zacząłGodfrey,bawiącsięwadwokatadiabła.–Jestjedendobry
powód,dlaktóregowartobyćtrzeźwym:możeciewyjśćnazewnątrziwalczyć,i
niedaćsięzabić.
-Ha!–zaśmiałsięAkorth.–Mogęwalczyćrówniedobrzepijany!
-Właśnie!–zawtórowałmuFulton.–Niewiesz,żepołowawojowników
na polu bitwy i tak jest pijana? Naprawdę myślisz, że walczą z trzeźwymi
głowami?
- To i tak nie ma znaczenia – powiedział Akorth. – Trzeźwy czy nie,
naprawdęmyślisz,żejedenwojownikmożepowstrzymaćmilionmężczyzn?
Godfrey musiał przyznać mu rację. Ale i tak był rozczarowany sobą.
KochałswojąsiostręGwendolyniswojegobrataKendrickabardziej,niżpotrafił
przyznać i czuł, jakby ich opuszczał, jak gdyby ich rozczarowywał. Była to
jedyna rzecz, której chciał uniknąć. Mógł rozczarować swego ojca – z tym
nauczył się żyć. Lecz z czasem pokochał swoje rodzeństwo, zwłaszcza
Gwendolyn, i ona w niego wierzyła – nienawidził myśli, że ją zawodzi.
Zwłaszczapotym,jakgouratowała.
-Ipocóżmnieuratowała?–zawołałGodfreydosiebie.
AkorthiFultonodwrócilisięispojrzelinaniego,zbicizpantałyku.
-Oczymtymówisz,chłopcze?–spytałFulton.–Cóżtytambełkoczesz?
Godfrey miał wrażenie, że różni się od pozostałych bywalców karczmy.
Wszak był synem króla. Był ulepiony z innej gliny. Miał w sobie coś, co
sprawiało, że był inny. Czy nie powinien postępować inaczej? Ci ludzie nigdy
nie mieli szansy w życiu. A on miał coś więcej niż tylko szansę – on miał
wszystko.
Czy na pewno? Może to wszystko było tylko bzdurą, cała to gadanina o
byciuMacGilem,obyciusynemkróla?Czytonieznaczyłotaknaprawdęnic?
Czy koniec końców stał na równi z pozostałymi, bez względu na ich
pochodzenie?
Godfrey pociągnął duży łyk z kolejnego kufla piwa. Odpowiedzi na te
wszystkie pytania mu się wymykały, kłębiąc się w jego rozgorączkowanym
umyśle.Niewiedział,czydotrzekiedyśdoichsedna.
Nagledrzwikarczmyotworzyłysięzhukiem.Wszystkiegłowyzwróciły
się w tym kierunku, a do środka weszła piękna kobieta. Godfrey również się
odwrócił i zamrugał kilka razy, próbując się skupić i przypomnieć sobie, kim
onajest.Iwtedyprzypomniałsobieiażpodskoczyłnatowspomnienie:Illepra.
Uzdrowicielka,którauratowałamużycie.
Illepra wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle. Miała na sobie swoje
brązowe skórzane odzienie, jej długie włosy były potargane, a zielone oczy
błyszczały. Utkwiła spojrzenie w Godfreyu, idąc w jego stronę, przecinając
przezkarczmę,niezważającnaotaczającychjąmężczyzn.
Ciusuwalisięjejzdrogi,robiącjejmiejsce.Pijanimężczyźnizdawalisię
byćzaskoczeniwidokiempięknawtakimmiejscu.
-Powiedzianomi,żeciętuznajdę–rzuciłaIllepraoskarżycielskimtonem
do Godfreya. Stanęła blisko niego, zmarszczywszy czoło. Sala ucichła,
przyglądającsiękonfrontacji.
Godfreyowi nie chciało się wierzyć w to, że odszukała go tutaj, w takim
miejscu. Rozmawiali przez całą drogę z Królewskiego Dworu do Silesii. Od
kiedy się spotkali, wyczuwał, że łączy ich więź i w czasie drogi ta więź się
pogłębiła.Obiecałjej,żesięzmieni,żeodstawialkoholistaniedowalkiuboku
swegorodzeństwa.
A mimo tego był tutaj. Zaczerwienił się, odczuwając jeszcze bardziej
palącywstyd.
-Okrywaszhańbąswojąrodzinę–dodałaszorstko.–Potouratowałamci
życie?Byśwnasząnajczarniejszągodzinęchowałsiętutajijeprzepijał?Żebyś
się pośmiał z przyjaciółmi? To się dla ciebie teraz liczy, gdy twoje rodzeństwo
jestnazewnątrz,gotującsiędowalkionaszeżycie?
Godfrey spuścił wzrok ze wstydem. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Sam
myślałdokładnietosamo.
-Wybacz–rzekł.–Maszrację.Niezasługujęnato,bybyćtamrazemz
nimi. Nigdy na to nie zasługiwałem. Przepraszam. Nie chciałem sprawić ci
zawodu.
-Powiedzmizatemjedno–nalegała.Jejoczypłonęły.–Pocoocaliłamci
życie,skoroniezamierzasznawetstanąćdowalki,bygoterazbronić?
Illepra odwróciła się na pięcie, wściekła, przyglądając się pozostałym
twarzomwkarczmie.
-Tosiętyczywaswszystkich–powiedziała,podnoszącgłos.–Chowacie
siętutaj,podczasgdywasiziomkowieopuścilidomyigotująsię.Żadenzwas
niezamierzawyjśćtamistanąćdowalki,bybronićswegożycia.Zapomnijcieo
swoimżyciu–cozżycieminnych?Wasiludziewaspotrzebują.Czyjesteścieaż
takzapatrzeniwsiebie?Otobędąwalczyć?Byuratowaćtakich,jakwy?
Wszyscypatrzylinaniąwmilczeniu.
-To,czywalczymy,czynie,panienko–krzyknąłjedenzmężczyzn.–Nie
maznaczenia.Milionamężczyznniezatrzymakilkatysięcy.
Popomieszczeniuprzeszedłpomrukaprobaty.
- Może i nie – rzekła Illepra. – Lecz to nie znaczy, że nie będziemy
próbować. Pewnego dnia wszyscy umrzemy. Rzecz nie w tym, kto przeżyje, a
ktozginie.Rzeczwtym,jakżyjemy.Ijakumrzemy.
OdwróciłasięiutkwiławzrokwGodfreyu.
-Myślałam,żejesteśinny–powiedziałacicho.–Myślałam,żedrzemiew
tobie moc, by stać się kimś lepszym. Lecz teraz widzę, że się myliłam. Jesteś
tylkojeszczejednympijakiem.Takim,zajakieuważacięcałekrólestwo.
-Nicwtymzłego,panienko!-zawołałAkorthwjegoobronie,wznosząc
swój kufel. – Możesz zginąć tutaj albo zginąć tam. Ale mój przyjaciel
przynajmniejzginieszczęśliwy.
Wtłumierozległysięokrzykiaprobaty,mężczyźniwznieślikufle.
Illepra zaczerwieniła się, odwróciła na pięcie i wściekle ruszyła w
kierunkuwyjścia.
Mężczyźni powrócili do swych rozmów, a Godfrey patrzył, jak Illepra
odchodzi,spalającsięwśrodku.Fultonnachyliłsięipoklepałgoporamieniu.
- Kobiety już takie są – rzekł pocieszająco. – Nie wiedzą, co jest ważne.
Postępujeszsłusznie–napijsięjeszcze!–powiedział,podsuwającwjegostronę
kolejnykufel.
Kiedy Godfrey spojrzał w dół na trunek, coś w nim wezbrało. Było to
nowe uczucie, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczył. Było to poczucie
dumy.Poczucieczegoświększegoniżon.Porazpierwszywżyciuniemyślało
sobie.Niemyślałokolejnympiwie.
MyślałoKręgu.Osilesianach.Oprzedkładaniuinnychprzedsiebie.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej jego lęki zaczynały ulatywać. Im
bardziejrozważałpomocinnym,tymmniejbałsięosiebie.
Godfrey miał dosyć. Nagle cisnął swoim kuflem o ziemię, odskoczył od
stołuizacząłprzeciskaćsięspiesznieprzeztłum,wstronędrzwi.
-Atydokąd?–zawołałzanimAkorth.
Godfreyodwróciłsięispojrzałnaprzyjacielaporazostatni,nimwyszedł.
- Idę przywdziać zbroję, chwycić broń i pomóc mojej siostrze! –
oświadczyłzpowagą.
Jegoprzyjacielewyśmialigo.
-Nigdywżyciuniemiałeśbroniwręku!–krzyknąłFulton.
Godfreypatrzyłnaniego,czerwieniącsię,niezrażony.
- Rzeczywiście, nie miałem – przyznał. – Ale chwycę ją i nauczę się nią
posługiwać.Albozginę,próbując!
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
Gwendolyn stała za najwyższą balustradą w Silesii otoczona swoimi
generałami, obserwując bacznie horyzont. Skończyli właśnie obchód
wewnętrznych i zewnętrznych linii obrony i Srog, Kendrick, Brom, Kolk i
generałowie, jeden po drugim, omawiali z Gwendolyn, jak najlepiej umocnić
każdąznich,czegosięspodziewać,gdyarmianadejdzie,jakodpieraćatakina
kilku frontach i ile czasu upłynie, nim ich umocnienia ustąpią. Rozmawiali o
pożywieniu,zaopatrzeniuiwodzie,oplanachawaryjnych,ozejściudodolnego
miasta.Omówilijużniemalwszystkoiwszyscybyliwyczerpani.
Żaden z nich nie mówił o tym, jak postąpią, jeśli zostaną pokonani.
Panowaławśródnichniewypowiedzianaopinia,żekapitulacjaniewchodziław
rachubę,leczniktniewspomniałonieuniknionym:cozrobią,jeśliwszyscyich
ludzie zginą. Panowało niewypowiedziane przekonanie, że wszyscy będą
walczyć do ostatniej kropli krwi. W pewien sposób czuli, że przystają na
masowesamobójstwo.
Godzina mijała za godziną, wszyscy ludzie trwali na swych pozycjach,
planybyłyprzemyślaneiniebyłojużczegoomawiać.Staliwprzyjemnejciszy,
wpatrywali się w linię horyzontu, nad którą zbierały się burzowe chmury, i
czekali na nieuniknione. Horyzont wydawał się Gwen tak spokojny, tak cichy;
zdawałosię,żeludzieAndronicusanigdynienadejdą.
Wiedziała jednak, że się zbliżają. Przez cały dzień dochodziły do niej
raporty od posłańców z całego Kręgu przynoszących najświeższe wieści
dotyczące najazdu. Nadszedł nawet raport, że Królewski Dwór został
zaatakowany – i to zabolało ją najbardziej. Próbowała wyprzeć ten obraz z
głowy.
Gwen nigdy nie pragnęła tak bardzo jak dziś, by Thor był przy niej.
ZłowróżbnesłowaArgonadźwięczałyjejwgłowie.Niepojmowała,coznaczą.
Wiedziała, że cząstka niej będzie musiała umrzeć, by zadośćuczynić za
uratowanieżyciaThorowi.Czytooznaczało,żenaprawdęumrze?Tutaj,wtym
miejscu? Zamknęła oczy i pomyślała o dziecku w swym łonie. Starała się nie
myśleć o śmierci. Nie dlatego, że bała się własnej śmierci. Bała się o życie
swojegodziecka;ibałasiężyciabezThora.
Kątem oka dostrzegła jakieś zamieszanie i gdy odwróciła się i spojrzała
ponad ramionami mężczyzn, zobaczyła, że w ich kierunku zbliża się niewielka
świta żołnierzy. Otworzyła oczy szeroko ze zdumienia, gdy zobaczyła, komu
towarzyszą.Wjejstronęzmierzałakobieta,którejniespodziewałasięjużnigdy
ujrzeć:jejsiostra.
Luandatrzymałapodrękęswegomęża,Bronsona,który,jakzesmutkiem
zauważyła Gwen, stracił dłoń. Oboje byli obszarpani, posępni i skrajnie
wycieńczeni;wyglądali,jakbyjechalicałąnoc.
Gwen nie rozumiała, co tu robią. Kamień spadł jej z serca na ich widok,
leczzarazemzbiłojątozpantałyku.CzyżBronsonniebyłMcCloudemiczynie
powinien zostać po stronie Kręgu należącej do McClouda? A Luanda u jego
boku?
Gwentakulżyło,żezobaczyłasiostrężywąibezpieczną,żewpierwszym
odruchu chciała rzucić się w jej stronę i ja przytulić. Lecz kiedy dorastały, ich
relacje zawsze cechował pewien dystans, pewna formalność; była to wina
Luandy – odziedziczyła to po ich matce. Gwendolyn wiele razy próbowała się
do niej zbliżyć i gdy wszystkie jej starania kończyły się odrzuceniem, pojęła
swojąlekcję.TakwięcGwenpoprostustała,zwróconawkierunkuswejstarszej
siostryizpowagąodpowiedziałajejskinieniemgłowy.
-Siostromoja–powiedziałaLuanda,aBronsonschyliłgłowę.
Gwendolynskinęłagłowąwodpowiedzi.
-Bracie–dodałaLuanda,zwracającsiędoKendricka.Skinęłamugłową,
na co on odpowiedział tym samym w milczeniu, najpewniej równie zbity z
pantałyku, co Gwendolyn. Zdawało się, że stał się odrobinę bardziej czujny na
widokMcCloudawtakbliskiejodległości,podobniejakpozostaliwojownicy.
-Cowyturobicie?–spytałaGwendolyn.
- Popełniłam ogromny błąd – powiedziała Luanda. – Przechodząc na
stronę Kręgu McClouda. Nie – wychodząc za Bronsona, którego szczerze
kochamiktóryniejestanikrztynętaki,jakpozostali.PozostaliMcCloudowieto
brutalniludzie,dzikusy.Jegoojciecpróbowałzabićimnie,iswojegowłasnego
syna.
LudzieGwenwydalizsiebiestłumionykrzykzaskoczenia.Przyjrzałasię
Bronsonowi i dostrzegła jego odciętą dłoń i blizny; było widać, że przeszedł
piekło,ajednakstałprzednimizdumą.Byłownimcoś,cojejsiępodobało;nie
przypominałanitrochęswegoojca,który,jakGwendolynprzypomniałasobiez
niesmakiem,byłprawdziwymbrutalem.
- McCloudowie się nie zmieniają – obwieścił grzmiącym głosem
Kendrick.–Są,jacysą.Zawszetacybyli.
-Mieliścieszczęście,żeudałowamsięujśćzżyciem–dodałBrom.
-Zwracamysiędowasopomoc–powiedziałaLuanda,przenoszącwzrok
zKendrickanaSrogainaBroma–każdegopozaGwendolyn.–Prosimywas,
byścieudzielilinamschronienia.Powiedzianonam,żegodnaszacunkupołowa
KrólewskiegoDworutusięskryła.ChcemyopuścićstronęKręgu,któranależy
doMcClouda.ChcemybyćubokuMacGilów.
- Chcemy walczyć u boku MacGilów – dodał dumnie Bronson. –
Przysięgnę wam swą lojalność. Będę walczył do ostatniej kropli krwi dla was.
Zwłaszczaprzeciwkomemuojcuijegoludziom.
Gwendolyn i pozostali wymienili spojrzenia. Dostrzegła wahanie w ich
oczach.
- A skąd mamy wiedzieć, że możemy wam zaufać? – spytał Brom,
występującnaprzódimierzącMcCloudachłodnymspojrzeniem.–Twójojciec
zabiłwięcejmoichludzi,niżjestemwstaniezliczyć.Iwszystkichwbrutalnyi
tchórzliwy sposób. Skąd mamy wiedzieć, że syn nie wdał się w ojca? Skąd
mamy wiedzieć, że to wszystko to nie zasadzka, że nie czekasz tylko, aby
wystąpićprzeciwkonam?
Bronson powoli uniósł rękę, pokazując kikut, na którym kiedyś
znajdowałasięjegodłoń.
-Todziełomegoojca–rzekłponuro.–To,cokiedyśnasłączyło,jużnie
istnieje.Pierwszyrzuciłbymsię,byzatopićostrzemieczawjegopiersiwczasie
walki.
Brom przyglądał mu się, jak gdyby oceniając, czy może mu zaufać.
Wyglądałonato,żewkońcumuuwierzył.
Gwendolyn też mu wierzyła. Sprawiał wrażenie prawdomównego i
uczciwegoczłowieka.
- Należysz do rodziny – rzekła Gwen do Luandy, przerywając ciszę.
Odwróciła się do Bronsona. – To oznacza, że teraz ty także do niej należysz.
Jeśli Luanda cię kocha, nie potrzebuję innych zapewnień. Przyjmiemy was z
otwartymiramionami.
Bronsonskinąłgłową,jegooczywypełniłysięwdzięcznością.
- Andronicus wkrótce zaatakuje i czeka nas oblężenie – ostrzegła
Gwendolyn.–Będziemypotrzebowalikażdejparyrąk.
-Będęzaszczycony,mogącwalczyćdlawaszejsprawy,pani–powiedział
Bronson.
LuandarzuciłaGwendolynzdziwionespojrzenie.
-Ktoobjąłturządy?–spytałaLuanda,przenoszącwzrokzjednejtwarzy
nadrugą.–SkoroGarethjestwKrólewskimDworze,przypuszczam,Kendricku,
żety?Czymożety,Srogu?
Pozostaliwymienilizakłopotanespojrzenia;Gwenzdałasobiesprawę,że
niktjeszczeniepowiedziałLuandzie.
-NaszasiostrajestterazkrólowąZachodniegoKrólestwaKręgu–odrzekł
Kendrick.
- Gwendolyn? – spytała Luanda drwiąco, nie dowierzając. Zlustrowała
Gwenzgórydodołu,wszoku.–Ty?Królową?
- Tego życzył sobie ojciec przed śmiercią – powiedział stanowczo
Kendrick.
-Ale…ale…–zaczęłaLuanda,wzburzona.–Jesteśkobietą.Nadto,moją
młodszą siostrą. Jeśli któraś z nas miałaby rządzić, to chyba powinnam to być
ja?
Gwenpoczuła,jakwzbierawniejfalagniewuwobecLuandy,zupełniejak
w dzieciństwie. Całe jej życie, odkąd tylko pamiętała, jej siostra była o nią
śmiertelniezazdrosna.Najwidoczniejnicsięniezmieniło.
-Pani–wtrąciłSteffen.
Luanda,zaskoczona,spojrzałaprotekcjonalnienaSteffena.
-Słucham?–powiedziała.
Steffenwystąpiłnaprzód,marszczącbrwi.
- Będziesz się zwracać do Gwendolyn, która jest teraz naszą królową,
„pani”–powiedziałrozdrażniony.
Luanda spojrzała na niego ze zdumieniem, po czym omiotła spojrzeniem
poważne twarze pozostałych i zdała sobie sprawę z tego, że nie żartował.
SpojrzałanaGwenzkonsternacją.
- Nie spodziewacie się chyba, że będę odpowiadać przed moją młodszą
siostrą?–spytałaLuanda,odwracającsiędoKendricka.
- Będziesz przed nią odpowiadać – powiedział Kendrick ponuro. – Jeśli
zamierzasztupozostać.Ale,jeśliwolisz,możeszopuścićmurySilesiiizdaćsię
na łaskę wroga. Uszanujesz ostatnie życzenie naszego zmarłego ojca, jak my
wszyscy.
BronsonwyciągnąłrękęipołożyłdłońnanadgarstkuLuandy.
- Luando – rzekł cicho. – Twoja siostra okazuje nam ogromną dobroć i
wielkoduszność, przyjmując nas tutaj. Nie widzę powodu, dla którego nie
mielibyśmyprzedniąodpowiadać.
JednakwoczachLuandyzapłonęłyopóriambicja,jakzawsze.
-Ojcieczawszepodejmowałzłedecyzje–wybuchnęłaLuanda.–Dlatego
w ogóle znaleźliśmy się w tym bałaganie. Czy naprawdę myślisz, że spośród
wszystkichludzi,towłaśnietynadajeszsięnakrólową?–spytałaGwendolyn.–
Nie wstyd ci nawet próbować? Nie będziesz się czuła potwornie winna, jeśli
poprowadzisztychwszystkichludzinaśmierć?
-Itakwszyscyzmierzamykuśmierci,Luando–powiedziałazespokojem
Gwendolyn.–Rzeczniewtym,czyzginiemy.Leczwtym,jakżyjemy.I–tak,
odpowiadając na twoje pytanie, nadaję się, by poprowadzić tych ludzi –
powiedziała, czując, że budzi się w niej nowa siła. Po raz pierwszy naprawdę
czuła, że jest do tego zdolna, teraz, gdy broniła siebie. – Nie muszę się przed
tobą tłumaczyć. Jak wspomniał Kendrick, jeśli obecny porządek spraw nie
znajdujetwojegouznania,bramystojąprzedtobąotworem.Możeszstądodejść.
Luanda poczerwieniała na twarzy, odwróciła się na pięcie i odeszła z
wściekłością.
Bronson stał na miejscu, przestępując z nogi na nogę, wyraźnie
zawstydzony.
- Przepraszam w jej imieniu – powiedział. – Z całą pewnością nie miała
tegonamyśli.Trudnechwilezanami.
- Miała to na myśli – rzekła Gwendolyn. – Zawsze się tak zachowuje.
Takajużjejnatura.
Bronsonopuściłgłowę.
- Niemniej jednak ja jestem wam głęboko wdzięczny za przyjęcie nas.
Porozmawiamznią.Uspokoisię.
Bronsonpospiesznieukłoniłsięipobiegłzażoną.
Na dole nastąpiło nagłe poruszenie i kiedy Gwen spojrzała w dół zza
balustrady, ujrzała rozhisteryzowaną kobietę biegnącą do bram. Dwóch
strażników próbowało ją powstrzymać, a ona krzyczała i młóciła rękoma w
powietrzu,próbującprzepchnąćsięoboknich.
- Pozwólcie mi przejść! – wrzasnęła. – Musicie pozwolić mi przejść!
Muszępomówićzkrólową!
-Wpuśćcieją–zawołałaGwendolyndostrażników.
Strażnicyodwrócilisięispojrzelinaniąwgórę,poczympuścilikobietę.
Ledwie to zrobili, kobieta przebiegła przez bramę i krętymi kamiennymi
schodami pomknęła w górę, wprost do Gwendolyn, przeciskając się między
grupążołnierzy,szlochając.Zatrzymałasięprzednią,padłanakolanaischyliła
głowę. Szlochała i trzęsła się i Gwendolyn serce się krajało; chwyciła ją i
delikatniepomogłajejwstać.
- Nie musisz przede mną klęczeć – powiedziała Gwen głosem pełnym
współczucia.
-Pani–wyrzuciłazsiebiekobietamiędzyszlochami.–Musiszmipomóc!
Musisz!Proszę!
-Cociędręczy?–spytałaGwen.
- Moja wioska została ewakuowana. Mówią, że Imperium się zbliża.
Wszyscy uciekali. Ale moje córki tam zostały, w Domu Chorych. Nie mogą
chodzić.Niemogłamichzabraćzesobą–ainnizniknęlizbytszybko.Niema
miktopomóc.Proszę!Tomojedzieci!
Serce Gwen rozpadło się na milion kawałków. Nie mieściło jej się w
głowie,jakbardzomusiałacierpiećtakobieta.
- Dochodzą nas podobne raporty z całego Kręgu, wszędzie wioski są
najeżdżane–rzekłSrog.
- Przykro mi – powiedziała do niej Gwendolyn. – Czego od nas
oczekujesz?
- Proszę, poślijcie swoich ludzi, nim będzie za późno. Przywieźcie moje
córki,przywieźciejetutaj.Niewyobrażamsobie,żemiałybyzginąćtamsamez
rąktychdzikusów.Tozbytokrutne.
-Tutajteżmożemywszyscyzginąć–powiedziałKolk.
- Jeśli mają zginąć, niech chociaż zginą tutaj, ze mną – powiedziała
kobieta. – Nie pozwólcie im zginąć tam samym. Proszę. Pani, jesteś kobietą –
rozumiesz.Musiciemipomóc!
Kobieta wyciągnęła rękę i mocno chwyciła dłoń Gwendolyn. Steffen
podszedłiodepchnąłjejrękę.
-Niedotykajnaszejkrólowej–zganiłjąSteffen,stającmiędzynimi.
-Nicsięniestało–powiedziałaGwendolyn.
Uniosładłońiprzesunęłaniąpogłowiekobiety.
-Takobietaszalejezżalu–ciągnęłaGwen.–Rozumiemtenżalażnazbyt
dobrze.
Gwenpomyślałaoswoimojcuipowstrzymałałzy.
-Rozumiemtwójból–rzekłaGwen.–Naprawdę.Jednakmusiszrównież
zrozumieć, że otrzymujemy raporty o grabionych wioskach i mordowanych
ludziachzkażdejczęściKręguiniemożemypoświęcaćludzi,wysyłającichw
każde z tych miejsc. Trwają ostatnie etapy zabezpieczania bram i zamykania
tegomiasta,dladobrawszystkichsilesian,resztyKrólewskiegoDworuitysięcy
dusz,któresiętuschroniły.Potrzebnajestnamkażdapararąk.Anadewszystko,
gdybyśmymieliposłaćterazgrupęludzi,byprzyprowadzilitwojedziewczynki,
niewrócilibytużywi.Imperiumjestjużzbytblisko.Nasimężczyźnizginęliby,a
twojedziewczynkiwrazznimi.
Gwendolyn westchnęła. Nienawidziła podejmować tych decyzji, lecz
czułasięwobowiązkudbaćodobroswoichludzi.
-Takbardzomiprzykro–konkludowała.–Sercemisiękrajenamyślo
twoichdziewczynkach.Naprawdę.Leczwojnasięzbliża.Iczekająnasniełatwe
decyzje.
-NIE!–krzyknęłakobieta,zanoszącsięlamentem.Rzuciłasiętwarząna
ziemię,krzyczącizawodząc.–Niemożeciepozwolićmoimcórkomumrzeć!
Gwendolyn spojrzała w dal, na horyzont, żałując, że musiała poznać tę
kobietę. Zaczynała odkrywać, co oznacza być władcą; nie było to przyjemne
uczucie.
-Japoniepojadę–rozległsięgłos.
Gwenodwróciłasięizobaczyła,żeKendrickwystępujemężnienaprzód,z
dłoniąnarękojeścimiecza,dumnyiniewzruszony.
Gwendolynspojrzałanabrata,dogłębiporuszonainatchniona.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli pojedziesz, nie będziemy mogli
ponownieotworzyćbramdlaciebie–powiedziałacicho.–Zginiesztam.
Pokiwałgłowązpowagą.
-Jakaśmierćmożebyćlepszaniżwtrakcietakiejmisji?–odparł.
Gwendolyn zaczęła szybko oddychać, zdumiona jego rycerskością, tym,
jaki był nieustraszony. Kochała brata w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek; a
jednocześnieczułaprzejmującysmuteknamyśl,żewyruszywtakąmisję.
Pozostaliwojownicypatrzyliponuro,niebędącwstaniezaprzeczyćtemu,
copowiedział.
-Przyłączęsię dociebie– powiedziałAtme,występując naprzódi stając
obokKendricka.
Kendrickskinąłgłowądoprzyjaciela.
-Dziękuję!Dziękuję!–krzyczałakobieta,wstającnakolanaicałującich
porękach.
Gwendolynwestchnęła.
- Kendricku, nie mogę ci odmówić. Przewodzisz, dając przykład, jak
zawsze. Przynosisz wielką chlubę naszemu ojcu, ofiarowując swą pomoc w tej
sytuacji. Masz moje błogosławieństwo. Jedź i ratuj te dziewczynki. Będę
trzymała dla was bramy otwarte tak długo, jak będę mogła – do ostatniej
sekundyprzedatakiemAndronicusa.
- Pani, podziwiam męstwo Kendricka i nie przeczę, że jego misja jest
zasadna – powiedział Srog poważnie. – Jednak muszę cię ostrzec, że potrzeba
czasu, by zamknąć zewnętrzne bramy. Nie będzie to łatwe z tak krótkim
wyprzedzeniem.
Musisz
zrozumieć,
że
stawiasz
całe
miasto
w
niebezpieczeństwie zgadzając się na tę misję i trzymając bramy otwarte tak
długo,jakzamierzasz.
Gwenodwróciłasięispojrzałanalinięhoryzontu.Gdzieśtambyłycórki
tejkobiety,chore,opuszczone.Niemogłaznieśćtejmyśli.
- Dziękuję za twą radę, panie – powiedziała miękko do Sroga. –
Rozumiem, jakie są konsekwencje. Nie postawię twych ludzi w
niebezpieczeństwie.Bramyzostanązamknięte,gdybędzietokonieczne.
OdwróciłasiędoKendricka.
- Jedźcie. Odnajdźcie te dziewczynki i wracajcie rychło. Nie chciałabym
zamykaćbram,kiedybędzieciepoichdrugiejstronie.
Kendrickpokiwałpoważniegłową,poczymodwróciłsięiszybkozbiegł
wdółzAtmeuboku.
Pozostalimężczyźnirozeszlisię,aGwenodwróciłasięiszłakamiennym
wałem przy dalekim końcu balustrady, by mieć chwilę na przetrawienie tego
wszystkiego – i zobaczyć, jak Kendrick i Atme odjeżdżają. Stanęła na samym
końcu fortyfikacji, patrząc, jak oddalają się w stronę horyzontu, wzniecając
ogromnyobłokkurzu.
Stała tak, czując się bardziej samotna niż kiedykolwiek, i zapragnęła, by
byłprzyniejThor.Byłacorazbardziejprzekonana,żeczekaichbitwa,którejnie
mogą wygrać i w głębi duszy czuła, że ich jedyną nadzieją jest powrót Thora,
MieczPrzeznaczeniaiponownepodniesienietarczy.Jeślimiałazginąć,chciała
zginąćubokuThora.
ZacisnęłamocnooczyizgłębisercamodliłasiędoBoga,byThordoniej
wrócił.
Proszę, Boże. Wiem, że już i tak prosiłam cię o zbyt wiele. Ale proszę o
jeszczejedno:spraw,byThorwrócił.
-OdpowiedziBogapojawiająsięniespodziewanie.
Gwendolynniemusiałasięodwracać,byrozpoznaćtengłos.
OdwróciłasięizobaczyłaArgona.Stałokilkastópodniej,zapatrzonyw
horyzont,przyglądającsięoddalającemusięKendrickowi.Jegooczypłonęły.
Uradowałasięnajegowidok.
-Myślałam,żejużnigdycięnieujrzę–rzekła.
-Dlaczego?Boznalazłaśsięwnowymmiejscu?Fizycznegranicesądla
mnieniczym.
-Więcbędzieszznamitutaj?Podczasoblężenia?–spytałaznadzieją.
-Zawszejestemtuztobą.Czasem,niezawsze,fizycznie.
Gwenpłonęławewnątrz.Pragnęłausłyszećodpowiedzi.
-Powiedzmi–powiedziała.–Błagam.CzyThorjestbezpieczny?
-Teraztak.
-Abędzie?–naciskała.
- To dopiero jest pytanie, czyż nie? – spytał, odwracając się do niej z
tajemniczym uśmiechem na ustach. – Jego przeznaczenie jest mroczne. Jest
ustalone–ajednocześniemożnajezmienić.Jakwprzypadkukażdegoznas.
-Przeżyje?–spytała.–Ujrzęgojeszcze?
Zebrałasięwsobie,czekającnaodpowiedź,modlącsięiżywiącnadzieję,
żebędzietwierdząca.
-Jeśliniewtymświecie–rzekłArgonpowoli.–Towprzyszłym.
Gwendolynczuła,żejejsercezamiera.
- Ależ to niesprawiedliwe! – zaprotestowała. – Muszę go jeszcze
zobaczyć!
- On wybrał swoje przeznaczenie – powiedział Argon. – Ty wybrałaś
swoje.Czasemdwalosyniemogąsięspleść.
-AcozImperium?–zapytałaGwen.–ZaatakująSilesię?
-Tak–powiedziałbeznamiętnie.
-Odniesiemyzwycięstwo?
- Zwycięstwo jest względne – odrzekł. – Istnieją różne jego rodzaje.
Czerwone mury Silesii trwały przez tysiąc lat. Lecz nawet tym murom pisane
jestrunąć.
Gwenczuła,jaknarastawniejzłeprzeczucie.
-Czytoznaczy,żetomiastoupadnie?
Musiaławiedzieć.LeczArgonmilczał,utkwiwszywzrokwoddali.
-Zpewnościąistniejejakiśsposóbnato,byichpowstrzymać!–rzekła.
- Poświęcasz zbyt wiele uwagi temu, co jest teraz i tutaj – powiedział
Argon. – Wszak są inne stulecia. Stulecia przed twoim – i po nim. Jesteśmy
jedynieszprychąwkoleczasu.Ludziebędąumierać–irodzićsię.Miejscabędą
upadać,ainnepowstawać.Nicnietrwawiecznie.Nawetzniszczenie.
Gwendolyn stała tam, rozmyślając nad wszystkim, co powiedział.
Zastanawiałasię,czytooznacza,żejestdlanichjakaśnadzieja.
- Czuję, że nie powinnam zajmować miejsca, na którym się znajduję –
powiedziała Gwendolyn. – Tak jakby to wszystko było w jakiś sposób moją
winą.Takjakbywszystkimtymludziommógłpomócwładcalepszyniżja.
Odwróciłsięispojrzałnanią,ajegooczyprzewiercałyjąnawskroś.
-Krągnigdyniemiałwładcyświetniejszegoniżty–powiedział.–Ibyć
możejużnigdyniebędziemiał.
Serce zabiło jej szybciej, jego słowa dodały jej otuchy. Po raz pierwszy
czuła,żeznajdujesięnawłaściwymmiejscu.
-Powiedzmi–rzekła,rozpaczliwiepragnącpoznaćodpowiedź.–Jakto
wszystkosięskończy?
Argonpowolipokręciłgłową.
-Czasemprzednajwiększymświatłemprzychodzinajwiększaciemność.
ROZDZIAŁDZIEWIĘTNASTY
Krohn miauczał i lizał Thora po twarzy aż ten powoli otworzył oczy.
Zobaczył,żeleżytwarząnapiasku;miałpiasekwustach,najęzyku,woczach.
Thor zamrugał kilka razy, po czym powoli usiadł, strzepując piasek,
nachylającsięicałującKrohnaigłaszczącgopogłowie.Rozejrzałsiędokoła,
próbującpozbieraćsięiprzypomniećsobie,gdziesięznajduje.
Pod stłumionymi promieniami pierwszego słońca Thor ujrzał wszystkich
swoichprzyjaciółrozrzuconychpoplaży,leżącychnaplecachnapiaskudokoła
niego.Naszczęściewszyscywyglądalinażywych–iposzybkimprzeliczeniu
przekonałsię,żesąwszyscy.Wszyscy,anawetwięcej:byłaznimidziewczyna
odługich,zmierzwionychwłosachrozrzuconychnapiasku.
Thor próbował przypomnieć sobie, kim była. Nagle wszystko wróciło:
niewolnica, którą uratował Elden. Usiadł mrużąc oczy, rozprostowując obolałe
mięśnieipróbującprzypomniećsobie,codokładniesięstało.
Ostatniąrzeczą,jakąpamiętał,byłoto,żestanąłwpłomieniachiwskoczył
dolodowatejwodybystrzycy.Naszczęściebyłwodległościjedyniekilkustóp
odwody,gdyzacząłsiępalićiwszystkopotoczyłosiętakszybko,żewylądował
w wodzie, nim płomienie zdołały go oparzyć. Obejrzał swoją skórę i choć był
posiniaczony i obolały, i czuł, jak gdyby rozrywało mu mięśnie, nie był
poparzony.Odetchnąłzulgą.
Thor pamiętał dziki spływ w dół rzeki, pamiętał, że miotało nimi w
bystrzycy i znosiło z biegiem rzeki. Pamiętał, że raz obejrzał się za siebie, tuż
przedtym,jakuderzyłgłowąwkłodę,izobaczyłoddziałyImperium,jużdaleko
zanimi,wgórzerzeki,trawioneogromnympłomieniem.
Thorprzyłożyłrękę dogłowyi przejechałdłoniąpo ogromnymguziena
głowie, który bolał przy dotyku. Thor zdał sobie sprawę, że musiał stracić
przytomność w rzece. Jakimś cudem wyrzuciło ich wszystkich na ten brzeg i
najwyraźniej spędzili tu noc. Na tym wąskim, gładkim pasie plaży o białych
piaskach przy rwącej rzece. Wokół rozlegał się niecichnący szum wody. Thor
wstał,odwróciłirozejrzałnawszystkiestrony,chcącsięprzekonać,cojeszcze
znajdujesięwpobliżu.
Po drugiej stronie plaży stał gaj, a za nim rzeka rozwidlała się na dwa
spokojne, ciche nurty. Gaj przeradzał się w gęsty, rozległy las, do którego
prowadziła kręta ścieżka. Wyglądało na to, że rzeka wyrzuciła ich na jakiegoś
rodzajuskrzyżowaniu.
-Amyśleliśmy,żebędzieciespalicałydzień–dobiegłThoragłos,który
wydałmusięznajomy.
Thor odwrócił się gwałtownie, z Krohnem przy nodze, i nie mógł
uwierzyć w to, kogo ujrzał. Stali przed nim trzej mężczyźni, legioniści w
nowych,lśniącychzbrojach,wyposażeniwnowyorężiwpatrującysięwniego
wzrokiem,któryprześladowałgocałeżycie.
Było to trzech mężczyzn, z którymi dorastał w przekonaniu, że są jego
braćmi:Drake,DrossiDurs.
Thorzaniemówił.
Thorniemiałpojęcia,coonitutajrobiąiprzetarłoczy,zastanawiającsię,
czynieśni.Jednakbracianiezniknęliidotarłodoniego,żetonieomamy.
Thor wstał, patrząc na nich oczyma szeroko otwartymi ze zdziwienia,
próbująctowszystkozrozumieć.
-Cowytutajrobicie?–spytał.–Jaksiętuznaleźliście?
Dokoła Thora jego bracia legioniści zaczęli się budzić, niewolnica
również, i powoli wstali, otrzepując się z piasku i zbierając się wokół Thora.
WszyscypatrzylinaDrake’a,DrossaiDursa,równiezaskoczeni.
- Przybyliśmy wam pomóc – rzekł Drake. – Kolk wysłał nas wkrótce po
tym, jak wyruszyliście. Podążaliśmy waszym tropem. Kiedy wyruszyliście,
ogarnęły ich wyrzuty sumienia, że wasza szóstka samotnie wybrała się na taką
wyprawę.Chcieliprzysłaćwamposiłki.
- Otrzymali też nowe wieści – powiedział Dross, występując naprzód ze
zwojem w dłoni. – Od złodzieja, którego złapali i który miał coś wspólnego z
kradzieżąMiecza.Wyznał,wjakiemiejscewImperiumgozabierają.Narysował
nammapę.
Dross rozwinął przed nimi zwój i wszyscy zebrali się przy nim,
przyglądającsięuważniemapie.
- Wiemy, dokąd idą – powiedział Durs. – Przybyliśmy, by was tam
zaprowadzić.Ipomócwamwrócićcało.
- A dlaczego nie zgłosiliście się, by nam pomóc szybciej? – wystrzelił
Reece,rozdrażniony.
-Pojawiaciesięteraz–dodałElden,nieufnie.–Gdywamrozkazano.
-Radzimysobiedoskonalebezwaszejpomocy–powiedziałO’Connor.
-Achtak?–spytałDrake,lustrującichspojrzeniempełnymwzgardy.–A
wyglądatotak,jakgdybyściebyliwykończeni,caliposiniaczenipowalceinie
mielipojęcia,gdziesięznajdujecie.
- Zdołaliście nawet zabrać nowy balast po drodze – dodał Dross, patrząc
pogardliwienaniewolnicę.
Thor, choć nieufny, doceniał to, że się tu pojawili i chciał zakończyć
sprzeczkę.
-Jaknasznaleźliście?–spytałThor.
- Dobry tropiciel i mnóstwo królewskiego złota – odrzekł Dross. –
Zdołaliśmy podążać waszym śladem. Dosyć niefortunnym. Niesamowite, że
udałowamsięucieczMiastaNiewolnikówwtakisposób.Myjeobeszliśmy,ale
naszczęściebystrzycaprowadzitylkowjednąstronęiwystarczyło,żeudaliśmy
się w tym kierunku, by was znaleźć. Trudno byłoby was nie zauważyć: wasza
siódemkarozwalonanapiaskujakbandapijaków.Niemożnabypowiedzieć,że
nierzucaciesięwoczy.
Braciaroześmialisiędrwiąco.
-Todopierosposóbnarozbicieobozu–dodałDurs.
Thorpoczerwieniałnatwarzyiwidział,żejegolegionowibraciagotująsię
zezłości.
- Jak wspomnieli moi bracia – rzekł Thor, przejmując kontrolę nad
sytuacją. – Nie potrzebujemy waszych obelg. Ani waszej pomocy. Dotarliśmy
takdalekosami–bezmapy,beztropicielaibezkrólewskiegozłota.
Trzejbraciaspojrzelinaniegoniecozaskoczeni.Thorbyłpodwrażeniem
autorytetu w swoim własnym głosie. Tych trzech nękało go całe życie i nie
zamierzał im na to pozwolić teraz, nie zamierzał pozwolić im przejąć kontroli
nad tą misją. Wiedział, jacy są – z pewnością nie byli mili. Wiedział, że
jakąkolwiekpomocoferują,robiątojedyniezewzględunarozkazyalboswoje
osobistekorzyścipopowrocie.Wiedział,żewgłębisercataknaprawdęniedbali
oniego.
Spodziewałsię,żeichtwarzespochmurnieją,żebędąsięznimkłócić,jak
zwykle,będąpróbowaligoponiżyć.Jednakkujegozaskoczeniu,twarzDrake’a
złagodniała.Postąpiłnaprzódirzekłcicho:
- Thor, rozumiemy, że jesteś na nas zły. Tak w zasadzie masz ku temu
podstawy.Niebyliśmydlaciebiedobrymibraćmi.Przepraszamycięzato.Nie
przybyliśmytu,bycięponiżyćanibypodważaćtwójautorytet.Rozumiemy,że
totydowodzisztąmisją.Naprawdęchcemywampomóc.Proszę.Ważąsięlosy
całegoKręgu,amapa,którąmamywrękach,jestbezcenna.
ThorazaskoczyłprzyjaznytongłosuDrake’aiszacunekdlajegopozycji.
Nigdy wcześniej się tak nie zachowywali. To było nierealne, jak gdyby stały
przednimtrzyzupełnieinneosoby.
Pomyślał o tym, co powiedział Drake i uznał, że brzmi to sensownie. To
los Kręgu był najważniejszy, bez względu na to, jakie różnice ich dzieliły. I
mimoprzeszłości,Thorzawszechętniedawałinnymdrugąszansę–zwłaszcza
jeślizdawalisięnaprawdęjejchcieć.
Pokiwałpowoligłową.
-Wtakimrazie–rzekł.–Zchęciąwyruszymyzwamiwdalsządrogę.
Trzech braci skinęło głowami z zadowoleniem. Thor spojrzał za nich, na
rozwidlenierzekiispostrzegłichłódźprzycumowanądobrzegu;wyglądałajak
długiekanu,wystarczającoduże,bypomieścićztuzinosób.
- By dotrzeć do miejsca, w które zdążają złodzieje – powiedział Dross,
spoglądając na mapę. – Musimy wrócić na rzekę i skierować się na południe.
Doprowadzi nas ona do ogromnego jeziora, i dalej do innych odnóg. To
najbardziejbezpośrednisposób,byichznaleźć,odciąćizyskaćnaczasie.Jeśli
sięzgadzacie,wyruszymyodrazu–niemamyczasudostracenia.
Odwrócili się wszyscy i ruszyli w kierunku łodzi – a wtedy niewolnica
wystąpiłanaprzód.
-Myliciesię!–krzyknęła.
Zatrzymalisięgwałtownie,odwróciliispojrzelinanią.
- Złodzieje nie obraliby tej drogi – rzekła. – Nieważne, co mówi wasza
mapa. Znam moją rodzinną ziemię lepiej niż wy. Widzicie ten las? – spytała,
odwracającsięiwskazującnagaj.–Poszlitędy.
-Anibyskądmożesztowiedzieć?–zapytałDrake.
- Bo ta rzeka prowadzi do śmierci – powiedziała. – Nie wybraliby tej
drogi. Jedyną bezpieczną drogą, by przekroczyć wielkie przedzielenie, jest
ścieżkaprzezlas.Graniczyzziemiamipustynnymi.
Thorspojrzałnadrzewa,nabystrzycęizamyśliłsię.
- A kim jest ta kobieta, która wie wszystko? – uśmiechnął się szyderczo
Durs.
Eldenwystąpiłnaprzódiotoczyłjąramieniem.
- To dziewczyna, którą uwolniłem z Miasta Niewolników – powiedział
Elden.–Iktórejufam.Wyprowadziłanasstamtąd.
-Nawetjejnieznasz–powiedziałDrake.
-Znamjąwystarczająco–rzekłElden.
-Więcjakjejnaimię?–spytałDross.
Eldenzaczerwieniłsię,atrzechbraciwyśmiałogo.
- Na tych ziemiach posiadanie imienia jest zabronione – zawołała
dziewczyna.–Alesamanadałamsobiesekretneimię.Indra.
- Cóż, Indro, nie interesują nas twoje plemienne bajki. Jesteśmy
mężczyznami,iniestrasznanamżadnarzeka.Idziemytam,dokądprowadząnas
złodzieje–itam,dokądzaprowadzinastarzeka–powiedziałDrakestanowczo.
–Jeśliboiszsięwody,zostańnasuchymlądzie.TomisjaLegionu;niktnieprosi
cię,byśdonasdołączyła.
Trzechbraciodwróciłosięiruszyłowkierunkułodzi.Pozostalispojrzeli
na Thora, który stał w miejscu, nie wiedząc, co zrobić. Logika podpowiadała
mu, by ruszyć w kierunku łodzi; jednak coś w głębi duszy nie pozwalało mu
podjąćostatecznejdecyzji.
WkońcupodszedłdoIndry.
- Wsiądź z nami do łodzi – rzekł. – Jeśli nie znajdziemy tego, czego
szukamy,zawszemożemywrócićipodążyćtwojąścieżką.
Pokręciłapowoligłową.
-Tarzekaprowadzidociemnościiśmierci–powiedziałastrącającramię
Eldena i wystrzeliła w kierunku łodzi. Weszła na pokład wraz z pozostałymi.
Nimtozrobiła,rzuciłaThorowiwściekłespojrzenie.
- Przygotujcie się – powiedziała, kiedy Thor i pozostali wsiadali. –
Wsiadacienałódźdopiekła.
***
Płynęli,wiosłując,porozległychwodachjeziora.Thorzastanawiałsię,czy
tojeziorokiedykolwieksięskończy.Płynęlijużwielegodzin,wiosłującrówno,i
wkońcuzapadłamiędzynimiprzyjemnacisza.Tenowewodyzdawałysiębyć
bezkresne. Zdawały się być jak ocean – żadnego lądu w zasięgu wzroku – a
mimo tego były niewzruszone, niezmącone nawet najmniejszym podmuchem
wiatru.
Thorwciążstarałsięprzetrawićspotkanieswoichtrzech„braci”,ichnową
życzliwośćwstosunkudoniegoicotomożezmienićwichmisji.Jeśliichmapa
była prawdziwa, a nie rozpaczliwym wymysłem jakiegoś złodzieja, ich
pojawieniesięmożebyćdaremniebios,dokładnietym,czegopotrzebowali,by
odnaleźćMiecziprzeprawićsięznimzpowrotem.Jednakniepotrafiłwyrzucić
z głowy słów dziewczyny i z każdym uderzeniem wioseł zastanawiał się, czy
zmierzają w niewłaściwym kierunku, czy jego bracia dali się zwieść temu
złodziejowiijegomapie.
-Skądpochodzisz?–spytałEldensiedzącejobokniegodziewczyny.Thor
siedział jedynie kilka cali od nich i nie mógł nie słyszeć ich rozmowy, choć
Elden mówił cicho. Elden starał się zagadać ją od jakiegoś czasu, lecz ona
sprawiała wrażenie niezbyt zainteresowanej. Thor zauważył, że Elden zaczynał
jąnaprawdęlubić.Porazpierwszywidziałgowtakiejsytuacji.
-Zmiejsca,októrymnigdyniesłyszałeś–odrzekła.–Miejsca,wktórym
nigdyniechciałbyśsięznaleźć.Zjednegozniewolniczychmiastnaperyferiach
Imperium.ZgarnęlinasdoMiastaNiewolnikówjakiśroktemu.Niewszystkich.
Tylkomnie.Mojąrodzinęzabilinamiejscu.
Eldenpokręciłgłową.
-Niejesteśjużniewolnicą.Terazjesteśwolna.
Wzruszyłaramionami.
- Co to tak naprawdę znaczy, być wolnym? Całe teren Imperium to
niewolnicyImperium.Pokażmimiejsce,którenaprawdęjestwolne.
-Krągjestnaprawdęwolny–upierałsięElden.
Prychnęła.
-Najakdługo?–zripostowała.–Wkrótcewasrównieżnajadą,jaknas,i
będziecieodpowiadaćprzedwielkimAndronicusem.Jakmywszyscy.
-Nigdy!–warknąłElden.–Nieznaszmnie.Niemożesztakmówić.
Wzruszyłaramionami.
- Znam Andronicusa. Nic go nie powstrzyma. Nic. Nawet twój Krąg,
KanionizaginionyMiecz.Żyjeszwbajce.Jajestemrealistką.
- Jesteś cyniczką – poprawił ją Elden. – Najwyraźniej straciłaś swoje
ideały dawno temu. Ja swoich nie straciłem. Nigdy nie będę niewolnikiem.
Nigdy nie będę odpowiadał przed Andronicusem. A moi ludzie nigdy nie
upadną.Jeślitaksięstanie,jaupadnęrazemznimi,wwalce.
Wzruszyłaramionami,niewzruszona.
-Więcupadniesz–powiedziała.–Jużmówiłam,ulegnieszAndronicusowi
jakwszyscy–wtakiczyinnysposób.
Nałodzizapadłaponuracisza.Wiosłowalidalej,corazgłębiejigłębiejw
nieznane.Ciszęprzerywałjedyniechlupotwody.
Drugiesłońcestanęłowzenicie,paliłomocnoioślepiało,odbijającsięod
wszystkiego. Jezioro było jak ogromna tafla lustra, błyszczące bielą,
rozświetlone.Jakgdybywiosłowalidonieba.
Kiedy Thor zaczął się po raz kolejny zastanawiać, czy zmierzają we
właściwym kierunku, nagle w oddali dał o sobie znać cichy dźwięk. Był tak
cichy,żenapoczątkuThorzastanawiałsię,czymusięniezdaje.Brzmiałotojak
muzyka,jakodległa,cichapieśńśpiewanakobiecymgłosem,wznoszącymsięi
opadającym, jak gdyby śpiewał chór kobiet. Był to najmilszy i najcichszy
dźwięk, jaki Thor kiedykolwiek słyszał. Odbijał się echem od wody. Thor
zastanawiałsię,czynieśni.
Z wyrazu twarzy pozostałych, którzy nagle opuścili wiosła i również
spojrzeliwtamtymkierunku,Thorwywnioskował,żenietylkoongosłyszał.
-Pieśńsention–powiedziałaprzerażonaIndra.–Musimyzawrócić!
-Comasznamyśli?–spytałThor,zaniepokojony.
Indrabyłarozgorączkowana,rozglądałasięnawszystkiestrony,jakgdyby
miałazamiarwyskoczyćzłodzi.
- Ta wyspa – powiedział. – To wyspa uwodzicielek! Muzyka ma
przyciągnąćtych,którzyprzepływająobok.Muzyka,którejmężczyźniniesąw
stanie się oprzeć. Kiedy tam docierają, zostają zabici i pożarci. Musicie
natychmiastzawrócić!
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz – powiedział Dross. – Podążamy
szlakiemdoMiecza.
LeczThorczuł,żezaczynagoogarniaćdziwneuczucie,żepojegociele
rozchodzi się jakieś mrowienie – pożądanie. Im dłużej przysłuchiwał się tym
pieśniom, im bardziej się zbliżali, tym bardziej to uczucie się pogłębiało, tym
bardziej czuł, że musi ich słuchać. Nigdy wcześniej nie doświadczył niczego
podobnego–takjakbyjegociałemzawładnęłażądzasłuchaniatejpieśniibyła
to dla niego kwestia życia i śmierci. Zabiłby kogokolwiek i cokolwiek, co
stanęłobymuteraznadrodze.
Jegokompani–pozaIndrą–najwyraźniejczulitosamo,zwracającsięw
tę stronę, urzeczeni, wiosłując mocno, gdy nagły nurt zaczął ich wciągać w
jednymkierunku,kumuzyce.
Ich oczom ukazała się niewielka wyspa, pośrodku której znajdował się
niski, okrągły budynek z błyszczącego białego marmuru. Na brzegach wyspy
stała grupa kobiet w białych, powiewnych szatach, o długich brązowych
włosach,opadającychluźnonaplecy.Każdaznichbyłalekkoodchylonawtył,
wyciągaładłonieprzedsiebieiśpiewała.Chórgłosówstałsięgłośniejszy,prąd
nasilił się i nim zdążył się zorientować, Thor wraz z innymi znalazł się u
brzegówwyspy.
SerceThorabiłomocno,powodowaneżądzą,bybyćztymikobietami;nie
potrafiłmyślećoniczyminnym.NiebyłwstanienawetmyślećoGwendolyn.
Jakgdybyodebrałomurozum.
-Zawróćcie!–krzyknęłaIndragorączkowo.
Lecz teraz nic nie było w stanie ich powstrzymać. Nurt przybrał na sile
jeszcze bardziej, pchając ich zdecydowanie ku wyspie, i po chwili ich łódź
osiadła mocno w piasku. Kilka kobiet czekało, by wciągnąć ją na brzeg.
Sięgnęłyswoimidługimi,delikatnymidłońmi,każdanichchwyciłaczęśćłódkii
wciągnęłyjąnaląd.
DotykdłonikobietyrozpaliłThora,gdywzięłagozarękę,uśmiechającsię
iśpiewającprzezcałyczas.Poprowadziłagozłodzinapiasek.Pozwoliłjejsię
wprowadzić, nie potrafiąc się oprzeć, niekończącymi się marmurowymi
schodami na ich wyspę. Obok niego piszczał i miauczał Krohn, a Indra
krzyczała. Lecz Thor ledwie ich słyszał; wszystkie dźwięki znikały zagłuszone
śpiewem. Szedł obok swych braci legionistów, którzy również bez oporu
pozwalalisięprowadzić.
Każdego z chłopców prowadziła za rękę inna kobieta, uśmiechając się
słodko,śpiewająciciągnącichcorazgłębiejwwyspę.Thordostrzegł,żewyspa
porośnięta jest najpiękniejszymi drzewkami owocowymi, jakie kiedykolwiek
widział.Ichgałęzieuginałysiępodowocami–pomarańczowymi,czerwonymii
żółtymi – i obsypane były kwiatami, które zalewały miejsce delikatnymi
woniami. Dotarł do niego też zapach gotującej się gdzieś w oddali strawy, i
zaburczałomuwbrzuchu.
Thor słyszał krzyki Indry, potem usłyszał, jak ktoś ją knebluje i nie
rozumiał już, co krzyczy; odwrócił się i zobaczył, że kobiety na nią skaczą,
krępując jej ręce za plecami i przenosząc ją. Jakąś częścią woli Thor chciał jej
pomóc, zakończyć to wszystko. Ale większa jej część była pod urokiem tak
głębokim, że zeskoczyłby z krańca świata, gdyby te kobiety go tam
zaprowadziły.
W końcu znalazł swój prawdziwy dom. I nie chciał go już nigdy
opuszczać.
ROZDZIAŁDWUDZIESTY
Gwendolyn stała na murach obronnych miasta ze Steffenem u boku,
wyglądającKendricka,starającsiędojrzećjakikolwiekjegośladnahoryzoncie.
Wokółniejjejludziezajęcibyliprzygotowywaniemostatnichumocnień–grupa
za nią jęczała z wysiłku, pchając kolejny żelazny kocioł wypełniony gorącą
smołą na swoje miejsce. Setki łuczników zajęły swoje pozycje, klękając przy
ścianach z łukami i strzałami w pogotowiu. Wśród nich siedziały dziesiątki
pomocników, młodych chłopców trzymających pochodnie gotowe do
podpalenia.
Niżejnamurachkolejnepozycjezajmowałysetkimężczyznzwłóczniami;
oboknichkolejnedziesiątkidzierżyłyproce.
Wdole,nawewnętrznymdziedzińcu,zgromadzonezabramamibyłysetki
żołnierzyzmieczami,tarczamiikażdegorodzajubronią,jakątylkomożnasobie
wyobrazić. Jej armia rozrastała się z każdą chwilą i Silesia zaczynała sprawiać
wrażenieniedostępnej.Gwenprzepełniałoptymizm.
Spojrzała jednak na horyzont i przypomniała sobie, z czym przyjdzie im
się zmierzyć. Całe życie słyszała historie o Andronicusie; wiedziała, że mimo
tego,iżSilesiaprzetrwałatysiąclat,tymrazembędzieinaczej.Zamknęłaoczyi
modliła się o siłę, by przynajmniej mężnie się bronić. Bez względu na to, czy
wszyscyprzeżyją,czyzginą,chciałapoprostuprzejśćprzeztozhonorem.
Gwen otworzyła oczy, znów skierowała wzrok na horyzont i zaczęła
przemierzaćmurwtęizpowrotem.Byłakłębkiemnerwów,afakt,żeKendrick
był nadal poza murami miasta nie ułatwiał jej sprawy. Nie wyobrażała sobie
zamknąćbramprzedbratem.Nawetsamamyślotymbyłazbytbolesna.
-Wpatrywaniesięwhoryzontniesprawi,żewróciszybciej–powiedział
Steffen.
Spojrzałaprzezramię,jakzawszewdzięcznaSteffenowi,żejestprzyniej.
Stałsięjejfilaremprzeztowszystko,nieodłącznieujejboku,zawszeoniądbał,
zawsze był pod ręką, by służyć dobrą radą lub pocieszyć. Był mądrzejszy, niż
wyglądałizaczynałacorazczęściejwidziećwnimpartneradodyskusji,dzięki
któremu łatwiej było jej podejmować decyzje. Był też tym, któremu mogła
najbardziej zaufać, który uratował jej życie już dwa razy; zaczynała się czuć
przynimswobodnienatyle,bydzielićsięznimnawetnajskrytszymimyślami.
-Niewiem,czybyłabymwstanietozrobić–powiedziaładoniegocicho.
–Zamknąćbramy,kiedyKendrickjesttam,nazewnątrz.
- Będziesz musiała – odrzekł. – Na tym polega bycie królową. Na
przedkładaniukrólestwaprzedrodzinę.Twójbratjesttylkojeden;twoichludzi
sątysiące.
Dalej chodziła niespokojnie po murze, wiedząc, że ma rację. Modliła się
tylko,bynieprzyszłojejpodejmowaćtakiejdecyzji.
RozległsiędźwięktrąbkiiGwenodwróciłasięraptownie,spoglądającna
drogę i zastanawiając się, czyje przybycie obwieszcza dźwięk. Serce zabiło jej
szybciej, miała nadzieję, że zobaczy Kendricka zmierzającego w kierunku
miasta.
Sercejejzamarło,gdyzobaczyłamałąkarawanęizdałasobiesprawę,że
tonieon.Byłtokońipowóz,nadjeżdżającydrogązKrólewskiegoDworu.Była
zaskoczona:komuśudałosięprzeżyćiuciec.
Niecierpliwieczekałanawieści.Zbiegłapokrętychschodachiwypadłana
zakurzony dziedziniec wewnętrzny Silesii. Steffen utorował jej drogę między
żołnierzamiipospieszyłaniąkuwewnętrznymbramommiasta,którepowolisię
otwierały.
Powózpodjechałdowejściaizatrzymałsię.
Kilkużołnierzyzbliżyłosięiotworzyłodrzwi.Gwendolynbyławszoku,
gdyzobaczyła,ktowysiadazpowozu.
Stałaprzedniąkobieta,którejniespodziewałasięjużnigdyzobaczyć.
Jejmatka.Poprzedniakrólowa.
Aujejbokujejoddanasłużąca,Hafold.
MatkaGwendolynspojrzałananią.Dwiekrólowemierzyłysięwzrokiem
iGwendolynprzepełniałymiriadyemocji–odszoku,żejąwidzi,przezulgę,że
żyje, smutek i współczucie ze względu na stan jej zdrowia, po wściekłość ze
względu na wszystkie dawne wspomnienia. Poczuła też nagły bunt: jeśli jej
matka pojawiła się tu, by próbować mówić jej, jak ma rządzić, nie zamierzała
tegosłuchać.
Przede wszystkim była jednak zdumiona. Jakim cudem jej matka, tak
schorowana, stała o własnych siłach? I jak udało jej się uciec z Królewskiego
Dworu?
-Matko–powiedziałaGwendolyn.
Jejmatkaprzyglądałajejsiębeznamiętnymwzrokiem.
-Gwendolyn–powiedziałarzeczowo.–Znalazłamsięwniespodziewanej
i niezręcznej sytuacji, będąc zmuszoną prosić moją córkę o udzielenie mi
schronienianajejdworze.OdczasuzniszczeniaKrólewskiegoDworu,jedynego
miejsca,którenazywałamdomem,stałamsiębezdomna.Ogromnaarmiapodąża
tuż za nami i jeśli zamkniesz przede mną bramy, niechybnie tam zginę.
Cokolwiekomniemyślisz,zpewnościąnieprzyniosłabyśtymchlubypamięci
swegoojca.
Tłum żołnierzy zebranych wokół nich ucichł i Gwendolyn czuła, że
wszyscyprzyglądająsiękonfrontacji.Wzięłagłębokioddech.Buzowaływniej
mieszaneuczucia.
- Nie jestem mściwa, matko – powiedziała Gwendolyn. – W
przeciwieństwiedociebie.NigdyniezostawiłabymcięnałasceImperium,bez
względunato,jakąmatkąbyłaś.Oczywiście,żemożeszsięschronićzanaszymi
bramami.
Jej matka wpatrywała się w nią, wciąż bez śladu emocji. Skinęła lekko
głową.
- Jak wróciłaś do zdrowia? – spytała Gwendolyn. – Kiedy widziałam cię
ostatniraz,niebyłaśwstaniesięporuszyćaniwymówićanisłowa.
- Odkryłam, że była pod wpływem działania trucizny – powiedziała
Hafold.–Którąpodawałjejjejsyn,król.
W tłumie rozległ się stłumiony krzyk, największy wyszedł z ust
Gwendolyn.Mimowolniepokręciłagłową.
-WtakimrazietrafiszpodopiekęIllepry,naszejuzdrowicielki,którajest
tu z nami. Udzieli ci wszelkiego rodzaju pomocy, byś w pełni wróciła do
zdrowia.WitajwSilesii,matko.
Jejmatkaskinęłagłową,alenieruszałasięzmiejsca.
-Doszłymniesłuchy,żejesteśterazkrólową–powiedziałajejmatka.
Gwendolynprzytaknęłaostrożnie,niewiedząc,doczegozmierza.
-Tegochciałtwójojciec.Walczyłamztym.Leczteraz,wkońcu,widzę,
żebyłatomądradecyzja.Byćmożejegojedynamądradecyzja.
Z tymi słowami jej matka odwróciła się i minęła ją, zbyt dumna, by
zatrzymaćsięipowiedziećcoświęcej.Hafoldpodążyłazanią.
Gwendolyn, wiedząc, jak dumną osobą jest jej matka, i pamiętając, że
nigdy nie potrafiła obdarzyć jej dobrym słowem, zdawała sobie sprawę z tego,
jaktrudnomusiałjejbyćpowiedziećcośtakiego.Byławzruszona.Porazsetny
zastanowiłasię,dlaczegojejimatkiniemogłyłączyćbardziejzażyłestosunki.
Drzwi powozu otworzyły się po raz drugi. Gwendolyn odwróciła się i z
zaskoczeniemujrzała,żezdrugiejstronywysiadaAberthol.Szedłpowoliprzy
pomocyżołnierzy,podpierającsięlaską.
Odwrócił się i swoim charakterystycznym chodem ruszył w stronę
Gwendolyn,uśmiechającsięciepło,kiedysiędoniejzbliżał.
Podeszła kilka kroków w jego kierunku i przytuliła go. Zrobiło jej się
cieplejnasercu,kiedyzobaczyłaznowuswojegostaregonauczycielaidoradcę
swegoojca;byłototrochętak,jakbywróciładoniejjakaścząstkajejojca.
-Gwendolyn,mojadroga–rzekłswoimpradawniebrzmiącymgłosem.–
Przytulenie takiego zwyczajnego starca jak ja nie wyda się stosowne przed
wszystkimi twoimi nowymi poddanymi – powiedział z uśmiechem, odsuwając
sięodniej.–Wszakjesteśterazkrólową.Jestemztegopowodubardzozciebie
dumny.Leczkrólowamusisięzawszezachowywaćjakkrólowa.
Gwendolynodwzajemniłajegouśmiech.
- To prawda – odrzekła. – Lecz bycie królową daje mi też przywilej
przytulania,kogotylkochcę.
Uśmiechnąłsię.
-Zawszewiedziałem,żejesteśnadwyrazmądra–powiedział.
- Twoja obecność w tym miejscu sprawia, że obawiam się najgorszego –
powiedziała Gwendolyn ponuro. – Słyszałam, że Królewski Dwór został
zaatakowany.Leczteraz,gdywidzę,żeopuściłeśswojecenneksięgi,wiemjuż
napewno,żetoprawda.
ObliczeAbertholaspochmurniało.Potrząsnąłgłowązpowagą.
- Spalone – powiedział. – Wszystko spalone do cna. Uciekliśmy noc
wcześniej.
Gwendolyn, której serce waliło jak oszalałe, bała się zadać następne
pytanie.
-AcozDomemUczonych?–wydusiławkońcuzsiebie.Sercetłukłojej
sięwpiersi,gdypomyślałaomiejscu,którebyłodlaniejdrugimdomem,czymś
świętszymnadewszystkowświecie.
Aberthol ze smutkiem spuścił wzrok i po raz pierwszy w życiu Gwen
zobaczyła,jakpojegopoliczkuspływałza.
- Nic się nie ostało – rzekł schrypniętym głosem. – Tysiące lat historii,
bezcennychksiąg–przepadływogniupodłożonymprzezbarbarzyńców.
Gwen jęknęła wbrew sobie; złapała się za serce, przyciskając dłonie do
piersi.
- Pozostało jedynie kilka ksiąg, które chwyciłem nim uciekliśmy, tylko
tyle zmieściłem w powozie. Tysiąc lat historii, poezji, filozofii – wszystko
stracone.
Pokręciłgłowązpowagą.
- Odtworzymy to – powiedziała, chcąc go pocieszyć. Położyła dłoń na
jegoramieniu.–Pewnegodniawszystkoodtworzymy.
Starała się brzmieć przekonująco, podnieść go na duchu, lecz nawet ona
wiedziała,żetoniewykonalne.
Podniósłnaniąwzrok,wktórymdostrzegłazwątpienie.
- Wiesz, co zbliża się w naszym kierunku od horyzontu? – powiedział. –
Armiawiększaniżwszystko,czemustawiałczołatwójojciec.
- Wiem – powiedziała. – I wiem również, jacy jesteśmy. Przeżyjemy.
Jakoś.Iodbudujemywszystko.
Przypatrywałjejsiędługoiuważnie,wkońcupokiwałgłową.
-Twójojciecpodjąłdobrądecyzję–powiedział.–Bardzo,bardzodobrą.
Abertholzmrużyłoczy,ajegotwarzpokryłasięmilionemzmarszczek.
-Pamiętaszlekcjehistorii?–spytał.–Acholemowie?
Gwenwysiliłaumysłipochwiliwszystkojejsięprzypomniało.
-Wielkieoblężenie–powiedziała.
-NajwiększeoblężeniewhistoriiMacGilów–dodałAberthol.–Byłoich
tylkostu–aodparliatakdziesięciutysięcy.
Gwen otworzyła szeroko oczy. Jej serce powoli napełniało się nadzieją,
kiedyzaczęłaprzypominaćsobietęhistorię.
-Wjakisposób?–zapytała.
- Walczyli jak jeden mąż – odrzekł. – Bitwy nie zawsze wygrywa się
mieczem.Częściejwygrywasięjeduchem.Sprawą.Księgastarożytnegojęzyka
pełnajesthistoriiokilku,którzyzwyciężyliwielu.
Westchnął.
- Kiedy będziesz dowodzić tymi ludźmi – powiedział. – Nie odwołuj się
do ich oręża. Wejrzyj w ich serca. Każdy z nich jest synem, ojcem, bratem,
mężem.Każdymapowód,dlaktóregomógłbyumrzeć–leczkażdyznichma
teżpowód,byżyć.Znajdźpowód,dlaktóregochceszżyć,aodnajdzieszdrogę
dozwycięstwa.
Zacząłodchodzić,kiedynaglezatrzymałsięispojrzałnanią.
-Aconajważniejsze–spytałją.–Spytajsiebie:jakijesttwójpowód,by
żyć?
Zostałasama,awgłowiedźwięczałyjejjegosłowa.Jakimiałapowód,by
żyć?
Kiedy o tym rozmyślała, pojęła, że miała dwa powody. Położyła rękę na
brzuchu i przesunęła po nim, po czym spojrzała na horyzont i pomyślała o
Thorze.
Wtejchwilipostanowiła,żeprzeżyje.
Przeżyjebezwzględunawszystko.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIERWSZY
Kendrick galopował przez pokrytą kurzem drogę z Atme u boku,
zmierzając w kierunku horyzontu, nad którym kotłowały się napływające
chmuryburzowe.Corusznieborozbrzmiewałogrzmotami,grożącdeszczem.W
oddaliwkońcuzaczęlidostrzegaćwioskę,októrejmówiłakobietaiKendricka
ogarnęłaulga.Chciałjaknajszybciejdoniejdotrzeć.
JechaliwielegodziniobawyKendrickapogłębiałysię,kiedyoddalalisię
od bezpiecznej Silesii i zbliżali do nadciągającej armii, gdzieś hen przed nimi,
zmierzającej prosto na nich. Kendrick żywił jedynie nadzieję, że uda im się
znaleźć wioskę, znaleźć dziewczynki i wrócić, nim ludzie Andronicusa ich
dosięgną–inimbramySilesiizostanązamknięte.
Kendrick wiedział, że to zuchwała misja; lecz wiedział również, że ta
misjajestistotątego,kimbył.Poprzysiągłpomagaćbezbronnymitaprzysięga
była dla niego święta. Dla Kendricka było to ważniejsze niż jego osobiste
bezpieczeństwo i wiedział, że misje takie, jak ta, zuchwałe czy nie, musiały
zostać podjęte. Słyszał o brutalności Andronicusa i wiedział, co jego ludzie
zrobilibydziewczynkom.Nacośtakiegoniemógłpozwolić,nawetgdybymiał
zginąćpróbująctemuzapobiec.
Kendrick przyspieszył, tracąc dech, zbierając w sobie wszystkie siły.
Energiidodawałmuwidokwioski,którabyłacorazbliżej.Byłatomałakropka
nahoryzoncie,jednazwielurolniczychosadnaperyferiachKręgu,wkształcie
koła, jak większość z nich, jedynie z kilkoma dziesiątkami domostw i
niewielkimmuremobronnym.WymieniłzAtmeporozumiewawczespojrzeniei
obaj przyspieszyli, zachęceni, zmotywowani, by dotrzeć tam przed
Andronicusem–iuratowaćdziewczynki.
Kiedy zbliżali się do wioski, Kendrick usłyszał odległy grzmot. Gdy
podniósł wzrok, w oddali ujrzał z tuzin żołnierzy, którzy zmierzali galopem w
stronęwioskizprzeciwka.Sercezabiłomuszybciej,gdyzobaczył,żesąodziani
wczerńImperium.Awięcjużtusą.Obiestronyzmierzałykutejsamejwiosce.
KendrickiAtmebyliznaczniebliżej–lecztamciichdoganiali.
Kendrickowi otuchy dodawało jedno – nie dostrzegał, by jechała z nimi
całaarmia;zdawałosię,żetotylkoniewielkioddział.Zrozumiałodrazu,żeto
grupa zwiadowcza, która wracała, by zdawać raporty głównej armii. Jednak
wszędzie,gdziebylizwiadowcy,wkrótcepojawiałasięgłównaarmia–zwykle
pokilkaminutach.
Kendrick przyspieszył jeszcze bardziej, krzyknął i ponaglił konia
kopnięciem. We dwóch przejechali przez bramy miasta. Jechali wąskimi
uliczkami i rozglądali się na boki, przyglądając się małym, skromnym
domostwom. Całe to miasto było opuszczone, wymarłe; pogubione rzeczy
walały się po ulicach i było oczywiste, że mieszkańcy uciekali w popłochu.
Mądrzezichstrony.Wiedzieli,cozbliżasięwichkierunku.
Mijali zabudowanie za zabudowaniem, aż w końcu Kendrick spostrzegł
budynek większy od pozostałych, z namalowaną na nim czerwoną gwiazdą.
DomChorych.
Ruszyliwjegokierunkuizatrzymalisięprzedwejściem,zeskoczylizkoni
i wpadli przez otwarte drzwi. Nim to zrobili, Kendrick obejrzał się za siebie i
zobaczyłzbliżającychsięzwiadowców,oddalonychmożeominutędrogi.
Kendrick i Atme pędzili przez budynek, mijając rzędy opuszczonych
łóżek. Przez chwilę Kendrick zastanawiał się, czy te miejsca były wolne, czy
byli w złym miejscu, czy dziewczynki zostały już gdzieś przeniesione. Minęła
chwila, nim jego wzrok przyzwyczaił się do światła – a wtedy usłyszał cichy
płacz.
Odwrócili się i w dalekim końcu pomieszczenia ujrzeli dwie chore
dziewczynki, leżące na wznak w łóżkach. Miały może z dwanaście lat.
Wyciągnęłydonichosłabioneręce.
-Pomocy!–zawołałajednaznich.
Drugabyłazbytchora,bychoćbyunieśćdłoń.
Kendrick wystrzelił przez pomieszczenie i przerzucił sobie jedną z
dziewczynekprzezramię,jęczącą,aAtmepodniósłdrugą.Odwrócilisię,puścili
siębiegiemprzezbudynekiwypadliprzezotwartedrzwiwstronęswychkoni.
Każdy z nich posadził dziewczynkę na siodle i przygotowywał się, by
samemu dosiąść swego wierzchowca – gdy nagle od tyłu nadjechały dziesiątki
żołnierzy Imperium, szarżując na nich. Kendrick zrozumiał, że nie było czasu.
Będąmusielistanąćdowalki.
Kendrick i Atme odwrócili się i ruszyli im naprzeciw, ustawiając się
między oddziałem a dziewczynkami, z charakterystycznym metalicznym
świstemdobywającmieczyiunosząctarcze.
Dowodzący żołnierz zamachnął się mieczem. Kendrick uniósł tarczę i
zablokował cios w ostatniej chwili, i odparł atak mieczem w tym samym
momencie,przecinającsiodłożołnierza,którypoleciałzkoniaprostonaziemię.
Kolejny z napastników zamachnął się toporem na głowę Kendricka, ale ten
zrobił unik i dźgnął go w żebra. Wojownik z krzykiem spadł z konia. Kolejny
napastnikzamierzyłsię naniegowłócznią, aleKendrickodwrócił sięiwyrwał
mujązrąk.
Kendrick przycisnął włócznię do swego ramienia, przypuścił szarżę i
strącił kolejnego napastnika z konia, posyłając go na innego żołnierza. Obaj
spadlinaziemię.WtedyKendrickodchyliłsięwtył,obrałcelicisnąłwłócznią;
poszybowała w powietrzu i zabiła kolejnego atakującego, przeszywając jego
zbrojęizatapiającsięwpiersi.
Kendrickzostałbezbroniiniezdążyłzareagować,gdykolejnynapastnik
skoczył na niego, powalając ich obu na ziemię. Przewracali się, mocując się, a
wtedy wojownik dobył sztyletu, uniósł go wysoko i opuścił szybkim ruchem,
mierzącwgardłoKendricka.
Kendrick chwycił go za nadgarstek w powietrzu i przytrzymywał.
Mocowali się; żołnierz napierał całą mocą, uśmiechając się drwiąco; Kendrick
ledwie go powstrzymywał, czubek ostrza niebezpiecznie zbliżał się do jego
twarzy.
WkońcuKendrickowiudałosięodepchnąćnadgarstekwojownikanabok,
przeturlałsięiuderzyłgorękawicąwpodbródek,posyłającgonaplecy.Uderzył
mężczyznęjeszczeraz,itenstraciłprzytomnośćnadobre.
Kątem oka Kendrick zauważył, że kolejny napastnik zamierza się na
niego, przygotowując się, by kopnąć go w żebra; zareagował natychmiast,
chwytając sztylet, który wypadł z dłoni żołnierza, obrócił się i cisnął nim. Nóż
przeciął powietrze, obracając się kilka razy w locie, i zatonął w gardle
napastnika,któryzatrzymałsięwmiejscu.Stałtakprzezchwilęwbezruchu,po
czympadłnabok,martwy.
Atme też nie próżnował. Kendrick zobaczył pięciu lub sześciu żołnierzy,
którzy go zaatakowali, martwych, porozrzucanych w różnych pozycjach na
ziemi. Ich krew znaczyła ziemię. Zobaczył, jak Atme dobija ostatniego, robiąc
unikprzedjegomieczemiodcinającgłowęmężczyznyswoimmieczem.
KendrickiAtmestaliprzezchwilę,dyszącciężkowtymnagłymbezruchu
ioceniajączadaneprzezsiebiezniszczenia.
-Jakzastarychczasów–powiedziałAtme.
Kendrickskinąłgłowąwodpowiedzi.
-Cieszęsię,żetotybyłeśumegoboku–odrzekł.
WoddalirozległsięchóralnyodgłosrogówiKendrickpoczuł,żeziemia
drży. Spojrzał na horyzont i dostrzegł niewielkie migotanie wzbijanego w górę
pyłu.Tymrazemniebyłtoobłokkurzuwznieconyprzezdziesiątkimężczyzn–
leczpyłogromnejarmii,rozciągającejsięhendaleko,jakokiemsięgnąć.
Nietraciliczasu.Odwrócilisięirzucilidoswychkoni.Kendrickwskoczył
za chorą dziewczynkę, która kiwała się luźno w siodle, przytrzymał ją mocno
jednąręką,adrugąchwyciłwodze.Atmepostąpiłpodobnieipochwiliwypadli
zmiasta,przezbramęizpowrotemnadrogęprowadzącądoSilesii.
Kendrick pomyślał o zamykających się bramach i miał jedynie nadzieję,
żeniebędziezapóźno.
***
Gwendolyn
stała
na
szczycie
niewielkiego
wzniesienia
przed
zewnętrznymi bramami Silesii, czekając i obserwując. Serce jej łomotało.
Przyglądała się linii horyzontu od wielu godzin, modląc się o jakiś ślad
Kendricka. Odliczali godziny, minuty do czasu, gdy będzie musiała zamknąć
bramy.
- Pani – powiedział Steffen, wciąż lojalnie stojąc u jej boku. – Musisz
wrócićdomiasta!CzekanietutajnaKendrickaniesprawi,żewróciszybciej–a
stanowizagrożeniedlatwegobezpieczeństwa.Proszę,wróćzanaszebramy.
Gwendolynpotrząsnęłagłową.
-Niemogęczekaćbezpieczniezabramami,gdyonryzykujetamżycie.
-Ależ,pani,twoiludzieciępotrzebują.Licząnaciebie.
- Liczą, że będę – powiedziała. – Nieustraszona. W czasie wojny jest to
cennyprzymiot.
-Skoroniewracaszzamury,jatakżeniewrócę–rzekł.
Steffenzamilkłistalitakwedwoje,patrzącprzedsiebie.
Gwendolynwiedziała,żeSteffenmarację,wiedziała,żetotylkokwestia
czasu,nimbędziemusiałakazaćzamknąćbramy.Wewnątrzpękałojejserce.
Usłyszałaodległedudnienieijejsercezałomotało,gdypodniosławzroki
zobaczyła,żecałaliniahoryzontupokrywasięczernią.Rozciągałosięprzednią
więcej oddziałów, niż w życiu widziała, tysiące tysięcy, wyglądały, jak gdyby
ciągnęły się na cały świat. Pośrodku jechały dwa tuziny żołnierzy niosących
sztandary, unosząc kolory Imperium wysoko nad głowami. Rozbrzmiały setki
rogów.
- Pani, kończy nam się czas! – krzyknął Srog, podjeżdżając do niej z
dziesiątkąwojowników.–Musimyzamknąćbramy!
Gwen odwróciła głowę i spojrzała przez ramię na setki swych ludzi,
niespokojnie przygotowujących się, trwających na pozycjach wzdłuż balustrad.
Odwróciła się i spojrzała ponownie na horyzont. Docierała do niej
rzeczywistość: oto, w końcu, zbliżał się Andronicus. Tymczasem nie było
żadnychśladówKendrickaiAtme.Sercejejzamarło.Czyzginął?Niesłyszała,
by wcześniej mu się nie powiodło. Jak to możliwe? Kendrick był ich
najświetniejszymrycerzem.Jeślionzginął,jaktowróżyłoreszcie?
Gwen przeklinała siebie za to, że zezwoliła mu jechać. Powinna była
nakazać mu nie ruszać się z miejsca. Kochała w nim to, że żył według swojej
przysięgi honoru – lecz w tym przypadku rycerskość doprowadziła do jego
śmierci.
- Pani, nie możesz tu dłużej zostać! – krzyknął Steffen. Słyszała
wzburzeniewjegogłosie.
Gwendolyn wiedziała, że nadszedł już czas. Armia zbliżała się i w ciągu
kilku chwil nie będzie mogła wejść za mury swego miasta. Jednak jakoś nie
mogła się do tego zmusić. Nie dopóki nie przekonała się, że jej bratu się nie
udało.
- Pani! – ponaglił Brom, stając obok Sroga. – Jeśli będziemy zwlekać
dłużej,nasiludziezginą!
NaglekątemokaGwendolyndostrzegłaniewielkiobłokkurzu;odwróciła
się i, ku swej niewypowiedzianej radości, na małej bocznej dróżce spostrzegła
Kendricka i Atme, wiozących dwie dziewczynki. Galopowali w ich kierunku,
pozostawiając armię w tyle, coraz szybciej, zbliżając się coraz bardziej ku
bramom.MielinadnimidobrestojardówprzewagiiserceGwenuradowałosię,
kiedyzobaczyłaichznowu,żywych.
Udałoimsię.Ledwiebyławstaniewtouwierzyć.Udałoimsię!
Gwendolyn czuła, że ogromny kamień spadł jej z serca. Odwróciła się,
dosiadła swego rumaka i ruszyła w kierunku otwartych bram Silesii. Steffen,
Srog, Brom i dziesiątki żołnierzy podążyły za nią. Dołączały do nich kolejne
oddziały, cierpliwie czekające na nią, i wszyscy przemknęli przez zewnętrzne
bramy. Kiedy wjechali do środka, dziesiątki mężczyzn, w pogotowiu, zaczęły
zamykaćmasywneżelaznebramyzobustron.
Przejechaliprzezniewostatniejchwili,skrzydłabramybyłyuchylonedla
nich jedynie na kilka stóp. Kendrick i Atme deptali im po piętach i również
przemknęliprzezbramy.Ciężkimetalzamknąłsięzhukiemtużzanimi.
Jechali dalej i gdy minęli bramy wewnętrzne, kolejna brama zakończona
kolcamizatrzasnęłasięzanimi.
Gdy Gwendolyn wpadła na wewnętrzny dziedziniec wraz z otaczającymi
ją mężczyznami, tysiące żołnierzy pospieszyły, by ustawić się na swoich
pozycjach.Wszędziepanowałchaos,gorączkowaatmosfera,aoczekiwaniebyło
namacalne.
- ZADĄĆ W ROGI! - krzyknęła, a wokół niej od razu odezwał się chór
rogów.
Mieszkańcy kryli się w domach, ryglowali okna i drzwi, dziedziniec
pustoszał. Kiedy znaleźli się już w środku, większość z nich pospieszyła ku
górnymoknom,uchylającjeodrobinę,bymócwyglądaćnaplacitrzymaćłukii
strzaływpogotowiu.Gwenwiedziała,żekażdysilesiańskimężczyzna,kobietai
dzieckobyłogotowe,byprzyłączyćsiędonichiwalczyćnaśmierćiżycie.
Ogarnęła ją ulga, kiedy Kendrick podjechał obok niej. On i Atme oddali
choredziewczynkimatce,któraobjęłajezłzamiradości,szlochając.Chwyciła
Kendrickazanogę.
- Dziękuję – powiedziała. – Nigdy nie będę w stanie wam się
odwdzięczyć.
GwendolyniKendrickzsiedlizkoniiprzytulilisię.
- Żyjesz – powiedziała nad jego ramieniem, niewymownie szczęśliwa.
Marzyła,bytakisamlosspotkałThora.–Iuratowałeśje.
Kendrickuśmiechnąłsię.
-Jestjeszczewielu,którychtrzebauratować–odparł.
Gwenniezdążyłaodpowiedzieć,bonaglezewnętrznebramyrozbrzmiały
przejmującymhukiem,takpotężnym,żezatrząsłcałymmiastem.
Kendrick zajął pozycję obok reszty Gwardzistów, a Gwendolyn wbiegła,
zeSteffenemuboku,wgórękrętychschodównaszczytwewnętrznejbalustrady,
skądroztaczałsięnajlepszywidok.
Gwenspojrzaławdółiwtedyrozległosiękolejnestraszneuderzenie.To,
co ujrzała, wprawiło ją w niemałe zdumienie: armia Andronicusa tłoczyła się
wokół miasta i dziesiątki żołnierzy w zwartych szeregach taranowały swymi
tarczamizewnętrznąbramę,napierającnaniąramionami.
To było jedynie preludium: mężczyźni rozstąpili się i naprzód wyjechał
długi, gruby, żelazny taran na kołach, popychany przez dwa tuziny mężczyzn.
Ruszyli naprzód, zaparli się i uderzyli w zewnętrzne bramy, wgniatając je.
Gwendolyn przyglądała się temu ze zgrozą. Mury miasta zadrżały, a kilka
kamieniwokółniejskruszyłosię.
-Czekamynatwerozkazy!–powiedziałSrog,stającobokniej.
-TERAZ!–powiedziała.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłSrog.
Na górze i dole balustrad łucznicy napięli łuki i korzystając z każdego
otworuiszczeliny,wycelowaliwdół.
-TERAZ!
Niebo zaczerniło się od deszczu strzał, których tysiące przecinały
powietrze,trafiającwnarażonychnaatakżołnierzyImperium.
Rozległy się krzyki i dziesiątki wojowników Imperium padły martwe na
ziemię.
LeczarmiaAndronicusabyładobrzezdyscyplinowana:setkiwojowników
przyklękły, ustawieni w idealnie równych rzędach, i wypuściły strzały w
kierunkumurów.
Gwen przypatrywała się, zdumiona, znalazłszy się po raz pierwszy w
środku prawdziwej bitwy. Nawet nie przyszło jej do głowy, by zareagować.
Czuła, jak jakaś silna dłoń chwyta ją za odzienie i ciągnie w dół, rzucając na
kamiennąpodłogę.Poczułaświstpowietrzaprzelatującejstrzały,któraminęłają
o włos, spojrzała na bok i zobaczyła Steffena leżącego na ziemi obok niej.
Leżałatak,asercewaliłojejjakoszalałe.Zdałasobiesprawęztego,jakgłupia
była, że nie przypadła do ziemi wcześniej, jak wszyscy mężczyźni wokół niej.
Steffenporazkolejnyuratowałjejżycie.
Jednakniekażdymiałtyleszczęścia.ChłopiecodrobinęstarszyodThora,
którystałokilkastópodniej,wpatrywałsięwmężczyznnadole,jakgdybyw
szoku. W jego gardle tkwiła strzała. Stał tak jeszcze sekundę, po czym
przewróciłsięprzezbalustradęispadłpięćdziesiątmetrówwdół,nastosciał.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłznowuSrog.
Silesianie ponownie unieśli łuki, napięli je i posłali strzały w dół, w
Imperium.
RozległysiękolejnekrzykiikolejneoddziałyImperiumpadły.
Leczpotymwstronęsilesianpoleciałanastępnaseriastrzał.
Bitwa przybrała na sile i strzały cięły niebo w obydwu kierunkach. Siły
Imperiumzostałymocniejprzetrzebione,awiększośćsilesianprzeżyło;udałoim
się schronić za grubymi kamiennymi murami. Lecz w toku bitwy coraz więcej
silesianginęłoodstrzałprzeciwnika.Zginęłoichmożedwunastu,wporównaniu
zsetkamiImperium–leczsilesianiemielimniejludzidostracenia.
Wszystko działo się tak szybko, że Gwen ledwie była w stanie to
przetrawić. Pustka, ciche dni oczekiwania przerodziły się nagle w zaciekłą
bitwę.
Imperiumrazjeszczeskierowałotaranwstronębram,wgniatającmocniej
metal.Ziemiasięzatrzęsła,gdyuderzalizhukiem.
Kendrickwystąpiłnaprzód,zbierającGwardzistów.
-KOTŁY!–krzyknął.
Kendrick ruszył naprzód z Atme i dziesiątką Gwardzistów u boku.
Przechylili ogromny żelazny kocioł za brzeg muru. Chwilę później wrząca
smoła wylała się za brzeg, na mężczyzn, którzy obsługiwali taran. Dziesięciu
Gwardzistów jednocześnie przyklęknęło z łukami i płonącymi strzałami i
wypuściłojewichkierunku.
Rozległysiękrzyki,kiedymężczyźnizajęlisięogniem–topowstrzymało
ichprzedkolejnymuderzeniemwbramy.
Jednak w ciągu sekund tuziny kolejnych żołnierzy zwyczajnie zepchnęły
płonącychwojownikówzdrogiiprzejęłytaran.
Gwenuderzyłabeznadziejasytuacji.LiczbaoddziałówImperiumzdawała
siębyćnieskończonaibezwzględunato,iluzabili,ichwysiłkiokazywałysię
daremne. Na miejsce każdej zabitej setki napływały dwie kolejne. Przez cały
czasroiłosięodnichnahoryzoncie,daleko,jaksięgnąćokiem,rządzarzędem,
oddział za oddziałem, cisnęli się jak miliony mrówek robotnic. Śmierć kilku
setekImperiumbyłaniezauważalnaprzytakichsiłach.
A po stronie silesian każda śmierć miała znaczenie. Nie można było
zaprzeczyć,żewalczyliznakomicie,odpierającogromnąarmięułamkiemjejsił
– lecz i tak odczuwali dotkliwie każdą stratę – Gwen widziała, że jej szeregi
zaczynająsięprzerzedzać,aliczbaichbroniznaczniesięuszczupliła.
Było oczywiste, że dla Andronicusa życie ludzkie nie miało żadnej
wartości, że będzie posyłał kolejnych ludzi na śmierć bez zastanowienia.
Zdawałosięnawet,żetojegostrategia–poświęcaćtakwieluswychludzi,jak
będzie trzeba, póki silesianom nie skończą się strzały, smoła, włócznie. Wszak
kiedyś się skończą. Walka przeciwko jakiemukolwiek innemu dowódcy dałaby
silesianom szansę, lecz przeciwko Andronicusowi, człowiekowi, który nie dbał
nawetowłasnychludzi,cóżmogliporadzić?Gwenzamyśliłasię.Czybyłażtak
bezwzględny,bybezwahaniapoświęcićtakwieletysięcyswoichludzi?
Patrząc w dół, gdzie żołnierz za żołnierzem padali martwi, Gwen zdała
sobiesprawęztego,żebył.
Nimzdążyładokończyćmyśl,katemokaspostrzegła,żecośszybujewjej
kierunkuitymrazemuchyliłasięnaczas.Tużnadjejgłowąprzeleciałogromny,
płonący głaz. Przeciął powietrze, lecąc nad balustradą i wylądował wewnątrz
miasta. Zatopił się głęboko w ziemi, jak płonąca kometa, upadając z takim
impetem, że zadrżała ziemia. Po wylądowaniu potoczył się i zatrzymał na
kamiennymmurze,iskrzącsięipłonąc.
Dziesiątki płonących głazów przecięły nagle powietrze. Jeden z nich
strzaskał kamienny mur niedaleko jej głowy. Gwen, opierając się na rękach i
kolanach,wyjrzałaprzezotwórizobaczyła,żenaprzódwypchniętyzostałrząd
katapult. Dziesiątki wojowników zbroiły je w głazy, oblewały jakimś płynem i
podpalały,poczymnaciągałylinyiwypuszczały.
Ziemia i mury wokół zatrzęsły się, gdy głazy przecięły powietrze jak
strzały;rozległysiękrzykiidziesiątkijejludzizginęły.
-STRZELAJCIEWKATAPULTY!–krzyknęłaGwen.–Celujciewtych,
którzyjeobsługują!
Jej rozkazy zostały wykrzyczane i powtórzone wśród szeregów wzdłuż
balustrad i wszyscy łucznicy odwrócili uwagę od ludzi obsługujących taran i
przenieśli ją na tych obsługujących katapulty. Posypał się na nich grad strzał,
raniącizabijającwiększośćżołnierzy.
Jednak ludzie Andronicusa musieli spodziewać się tego, bo jak tylko
łucznicy Gwen wstali i wystrzelili, ukazując się zza balustrad, posypały się na
nichtuzinywłóczni,któreprzecięłynieboitrafiaływnich.Gwenpatrzyłanato
przerażona.Podniosłysiękrzykiiichciaławypadłyzabrzeg,rozbijającsięna
dole.
- Chcę się przyłączyć! – usłyszała czyjś krzyk. – Chcę się przyłączyć do
walki!
Gwendolyn odwróciła się i, zszokowana, zobaczyła zbliżającego się
Godfreya.Byłlekkoprzykościioddychałterazciężko,stającprzedniąwzbroi.
Jegotwarzpoczerwieniałazwysiłku,aoczyotworzyłysięszerokozestrachu.
- Padnij! – krzyknęła, a Steffen pociągnął go na ziemię w samą porę.
Włóczniaposzybowałanadjegogłową.
-Chcęwalczyć!–krzyknął.–Proszę!Przydzielmipozycję!
GwendolynspojrzałanaKendricka,którywodpowiedziskinąłgłową.
- Możesz dołączyć do moich ludzi – powiedział Kendrick. – Strzelałeś
kiedyśzłuku?
-Oczywiście!–powiedziałGodfrey.–Ojcieckazałnamwszystkimbrać
lekcje.
-Aleczypamiętasz?–naciskałKendrick.
Godfreywpatrywałsięwniegoszerokootwartymioczami,drżącnacałym
ciele.
-Takmisięzdaje–odpowiedział.
- Weź to – powiedział Kendrick, sięgając po wolny łuk i kołczan pełen
strzał.–Izajmijpozycjęprzytymmurze,obokłuczników.Trzymajsięniskoi
niewychylajsię.Czekajnamojerozkazy!
Godfrey usłuchał, pospiesznie zajmując pozycję. Przyklęknął i drżącymi
dłońmi sięgnął po strzałę z kołczanu, po czym załadował łuk. Był tak
zdenerwowany,żetrzęsącsięupuściłkołczaniwszystkiestrzałyposypałysięna
ziemię.
Jednak po tym zebrał się w sobie, założył strzałę i wychylił się ponad
kamiennymur.Obokprzeleciałastrzała,ledwiegoomijając.Przyklęknął,drżąc.
-Mówiłem,byśsięniewychylał!–wrzasnąłKendrick.
-Wybacz–rzekłGodfrey.Wyglądał,jakbymiałsięrozpłakać.
-Niepoddawajsięstrachowi–rozkazałKendrick.–Weźgłębokioddech.
Trzymajsiębliskoziemi,całyczas.
Godfreyzamknąłoczyiwziąłkilkagłębokichwdechów.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłKendrick.–TERAZ!
Godfrey otworzył oczy, wycelował przez otwór w murze, napiął łuk
drżącymirękomaiwypuściłstrzałę.Patrzyłprzezotwórwmurze.
Sposępniał,kiedyzauważył,żechybił.
Załadowałjednakkolejnąstrzałę,tymrazemniecopewniejszymruchem,
przyklęknął,obrałceliwystrzelił.
-Trafiłem!–zawołałtriumfalnie.–Niedowiary!Naprawdęgotrafiłem!
Gwen niesamowicie się cieszyła, że Godfrey opuścił karczmę i walczy u
ichboku.Byłazniegoniezwykledumna.
Po jej drugiej stronie, nieopodal, stał mąż jej siostry, Bronson, który
walczył mężnie u boku innych, znajdując sposób, by mimo braku jednej dłoni
wypuszczać strzałę za strzałą w ludzi Andronicusa i zabijając wielu z nich.
Luanda skryła się gdzieś bezpiecznie w dolnym mieście, tak jak Gwen się
spodziewała.
BrakowałojedynieThora,pomyślałazesmutkiem.
Nagle rozległ się jakiś nowy odgłos, głośne trzeszczenie; Gwen
wyciągnęłaszyjęispojrzałaprzezotwórwkamiennymmurze,byzobaczyć,co
to.Sercejejzamarło.
Żołnierze Imperium rozsunęli się, by zrobić miejsce dla dziesiątek
mężczyzn pchających naprzód wózki, na których znajdowały się długie,
drewnianedrabiny.Musiałaichbyćzsetka,iwózkiznajdowałysięcorazbliżej
zewnętrznegomuru.
-POCHODNIE!–krzyknąłKendrick.
Na górze i na dole balustrad żołnierze i ich pomocnicy podpalili
pochodnie.
-CZEKAĆ!–krzyknąłKendrick.
Wszyscy czekali, a skrzypienie wózków było coraz głośniejsze. Serce
Gwen waliło bez opamiętania, kiedy drabiny znalazły się jeszcze bliżej. Były
oddalone ledwie o kilka stóp i wszystko w niej krzyczało, by wojownicy użyli
pochodni. Lecz zdała się na Kendricka, pozwalając mu, weteranowi bitew,
dowodzićswymiludźmi.
Czekałaiczekała,przyglądającsię,jakdrabinyopierająsięomury.Najej
czolezaczęłysiętworzyćkroplepotu.
-TERAZ!–krzyknąłwkońcuKendrick.
Silesianiepoderwalisięzgłośnymkrzykiem,wychyliliipodpalilidrabiny.
Jednazadrugą,drewnianedrabinyzaczęłypłonąć.
Leczniewszystkimsilesianomsiępowiodło:kilkuznich,gdypodkładali
ogieńpoddrabiny,zostałoprzestrzelonychprzezpierś,oczyigardła;innizostali
trafieniwłóczniamiioszczepami.Gwenpatrzyłazprzerażeniem,jakdziesiątki
jejludziwypadajązabrzegprzychórzekrzyków.
Wieledrabinpłonęło,lecztylesamostałoopartychomuryizapełniałosię
żołnierzamiImperium,którzywdrapywalisięszybkonagórę.
Silesianieprzystąpilidoakcji,dowodzeniprzezKendricka,którypodbiegł
do najbliższej drabiny, uniósł topór i zamachnąwszy się, rozrąbał ją i posłał
strzaskanąnaziemię.
Jednak Kendrickowi przyszło słono za to zapłacić: krzyknął z bólu, gdy
strzaławbiłasięwjegoramię,rozbryzgująckrewnawszystkiestrony.Sięgnąłi
wyrwałjązkolejnymgłośnymkrzykiem.
Jego pomocnik nie miał tyle szczęścia; strzała przebiła jego gardło i
chłopakpadłnaziemięmartwy.
Wojownicy przy górnych i dolnych balustradach podbiegali do wciąż się
zwiększającejliczbydrabin,próbującjeodepchnąć.Godfrey,kuswojejchwale,
wstał i podbiegł do jednej, wydając z siebie swój pierwszy okrzyk bitewny;
zdawał się przełamywać coś wewnątrz siebie. Kiedy dobiegł do niej, żołnierz
Imperium był już na górze i miał właśnie przeskoczyć przez mur. Godfrey
zaatakowałiprzebiłgowłócznią.
Żołnierzkrzyknął,patrząctęponaGodfreya,którypatrzyłnaniegorównie
zszokowany;zachwiałsięizacząłspadaćwtył.Jednaknimtozrobił,wyciągnął
rękęichwyciłGodfreyazakoszulę,pociągającgozesobą.
Godfrey krzyczał, zbliżając się szybko do brzegu. W ostatniej chwili
wyciągnąłręceichwyciłkamień,zapierającsię,byniespaść.Zcałychsiłstarał
sięutrzymać,leczkamieńbyłśliski.Gwendolynwidziała,żezachwilęzginie.
Gwendolyn bez zastanowienie przystąpiła do działania. Ruszyła naprzód,
chwyciłapozostawionyprzezkogośnaziemimieczozakrwawionejrękojeścii
tużprzedtym,jakjejbratpuściłkamień,rzuciłasiędoprzodu,uniosłamieczi
odcięładłońżołnierza,którytrzymałGodfreya.
Żołnierz, krzycząc, spadł w tył obok drabiny, strącając kilku innych
mężczyzn.
Godfrey zatoczył się w tył, uwolniony z chwytu i spojrzał szeroko
otwartymioczaminaGwen,wszoku.
-Drabina!–krzyknęła.
Podbiegłaichwyciłajedenkoniecdrabiny,aonocknąłsięichwyciłdrugi.
Steffen,tużzanią,podbiegłodśrodka.Wtrójkęzaparlisięiodepchnęlidrabinę
odściany,posyłającjąnaziemię,gdziesięroztrzaskała.
Byłojednakzbytwieledrabinizamałomężczyzn,bymócodepchnąćje
wszystkie; pierwsza część żołnierzy Imperium przeskoczyła przez balustrady i
wkrótcenagórzezaroiłosięodnich.
SerceGwendolynwaliłojakszalone,gdyzobaczyłamężczyznbiegnących
wjejkierunkuzewszystkichstron.
-MIECZE!–krzyknąłSrogdoswoichludzi.
Wokół niej wywiązała się walka wręcz, odciągając jej ludzi od żołnierzy
na dole. Dzięki temu żołnierze Imperium mogli ponownie skupić siły na
taranowaniu żelaznych bram zewnętrznej linii obrony; raz za razem taran
wstrząsałmuramizsiłąwystarczającodużą,byGwenijejludziesięchwiali.
Bramybyłypełneogromnychwgnieceńizaczynałyustępować.
- Pani, musimy zaprowadzić cię do środka, dla twego bezpieczeństwa! –
zawołałSteffengorączkowo.
Ale Gwendolyn nie chciała opuszczać swych ludzi; chciała wyjrzeć za
muryiocenić,jakwielkiezniszczeniazostałyzadanebramom,gdynaglejedenz
żołnierzyImperiumprzeskoczyłprzezporęczobokniej,przechyliłsięiuderzył
ją zewnętrzną częścią dłoni w twarz. Gwen poleciała w tył, zataczając się od
tegociosu.Odczułapiekącybólibyławszoku.
Wtedyżołnierzskoczyłnanią;Gwendolynczmychnęłazdrogiwostatniej
chwili i żołnierz chcąc uderzyć ją pięścią chybił, trafiając w kamień. Dobyła
sztyletu zza pasa, obróciła się i zatopiła go w tyle jego karku. Jego ciało
zwiotczało.
Gwen odrętwiała; nie mogła uwierzyć w to, że właśnie zabiła człowieka.
Zrobiłojejsięniedobrze.Wśrodkucałasiętrzęsła.
Nie miała jednak czasu tego roztrząsać: pojawił się inny żołnierz i
zamachnął się mieczem na jej twarz. Nie zdążyła zareagować; skuliła się,
unoszącdłonieigotującsięnanieuchronnąśmierć.
W ostatniej chwili rozległ się głośny szczęk; otworzyła oczy i ujrzała
Steffena, blokującego cios swoim mieczem, jedynie kilka cali od niej, i
starającegosięzcałychsiłutrzymaćostrzezdalaodniej.Gwendolynodsunęła
się z drogi, chwyciła leżącą na ziemi tarczę, zamachnęła się i uderzyła
wojownikawbokgłowy.Steffenkopnąłgo,skoczyłnanogiidźgnąłmężczyznę
wgardło.
Gwen odwróciła się i zobaczyła żołnierza, który unosił włócznię i
zamierzał opuścić ją na plecy Steffena. Rzuciła się naprzód i odepchnęła
Steffena z drogi, ratując mu życie, i patrzyła z przerażeniem, bezsilna, jak
włóczniarozcinapowietrzewjejkierunku.
Wtedyrozległsiędźwiękprzecinanegodrewna.Gwenspojrzaławgóręi
zobaczyła stojącego nad nią Godfreya z mieczem w ręku, którym właśnie
przeciąłwłócznięnapastnika,nimtazdążyłajejdosięgnąć.
Godfreystałtak,zdumionytym,czegowłaśniedokonał.Żołnierzodwrócił
się do niego, dobył krótkiego miecza i miał zamiar go dźgnąć. Godfrey stał w
bezruchu,oszołomiony,zbytwolny,byzareagować.
Nimwojownikzdołałdokończyćswójatak,zjegoustwyrwałsiękrzyki
postąpiłkilkakrokównaprzód;zanimstałKendrick,którywłaśnieprzebiłjego
plecywłócznią.
Steffen odwrócił się, zdając sobie sprawę z tego, co się właśnie stało i
spojrzałnaGwendolyn.
-Teraztojajestemtwoimdłużnikiem,pani.
Rozległo się kolejne głośne dudnienie, aż mury się zatrzęsły, głośniejsze,
niżkiedykolwieksłyszała–aponimgłośnewiwatyImperium.
Gwendolyn spojrzała w dół i z przerażeniem zobaczyła, że pokonali
zewnętrzne bramy. Tak szybko, mimo wszystkich ich linii obrony, bramy
ustąpiły.
Setki wojowników Imperium były martwe – lecz nie stanowiło to nawet
małegouszczerbkuwichsiłach.Spojrzałanahoryzontizobaczyłahordyludzi
przed nimi – i zbierało się ich coraz więcej. Pod nimi, z krzykiem, dziesiątki
żołnierzyImperiumzaczęływbiegaćprzezbramy.
-Odwrótzawewnętrznemury!–krzyknęłaGwen.
Jejrozkazpowtórzononagórzeinadolewszeregachijejludziezaczęli
się wycofywać wąskimi drewnianymi pomostami wznoszącymi się pięćdziesiąt
stópnadziemiązawewnętrznemury.
Kiedy wszyscy tam dotarli, odwrócili się, wedle rozkazu, i roztrzaskali
drewniane pomosty za sobą. Wszyscy żołnierze Imperium, którzy za nimi
podążali,spadliwdółizginęli.CispośródżołnierzyImperium,którymudałosię
wdrapać po ścianach, stali teraz przy pierwszym rzędzie balustrad, nie mogąc
podążaćzanimi.Utknęli.Udałosię,dokładnietak,jakzaplanowali.
Na dole wojownicy Imperium wlewali się do środka, pędząc ku
wewnętrznej bramie, ostatecznej linii obrony miasta. Jednak w tym pośpiechu
niepatrzyliwystarczającouważniepodnogi;gdybytozrobili,spostrzegliby,że
topułapka,sztucznepokrycie,podktórymznajdujesięwypełnionafosąwoda.
Wszyscywpadlidośrodka,rozchlapującwodęimłócącrękoma.
Jednaknawettoichniepowstrzymało:corazwięcejżołnierzyImperium,
ciągnących nieustępliwie, napływało, depcząc bezlitośnie po głowach swoich
towarzyszybroniwwodzie,tratującichitopiącpodpowierzchnią.Niedbalio
nich.Wprzeciwieństwiedowiększościdowódców,Andronicusniezatrzymywał
się,bypostawićmost:wtymceluużywałofiarzludzi.
Niestety, zaczęło to odnosić skutek. Ciała utworzyły ludzki most, po
którymmogłaprzebiegaćresztażołnierzy.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłKendrick.
Dziesiątki silesian przygotowały łuki i strzały, podpalone przez
pomocników. Gwen spojrzała w dół na plamę ropy, którą rozlali na wodzie i
modliłasię,bysięudało.
-OGNIA!–krzyknąłKendrick.
Wystrzelili płonące strzały mierząc w wodę i wielki płomień buchnął na
jejpowierzchni.Rozległysiękrzyki,awpowietrzurozszedłsiępotwornyswąd
palonychciał.Ludziepodspodempłonęliżywcem.
Zdawałosię,żeconajmniejtysiącmężczyznzginęło,iichciałapiętrzyły
sięterazmiędzymurami.Wystarczyłobyto,byzatrzymaćkażdąinnąarmię,by
zakończyćkażdeinneoblężenie.
Leczniebyłatokażdainnaarmia.
Żołnierzom Andronicusa nie było końca i zabitych szybko zastępowali
kolejni. Trudno było jej w to uwierzyć, ale coraz więcej ludzi wlewało się do
środka. Napierali, nie zważając na własne życie, prosto w płomienie, tuż obok
płonącychciał.
Kiedyciludziezginęli,naichmiejscepojawiłosięjeszczewięcej.
Ciałażołnierzyugasiłypłomienieiwkrótceniebyłojużżadnegosposobu,
by ich powstrzymać. Ludzie Gwendolyn strzelali wszystkim, co im pozostało.
Leczgdyminęłakolejnagodzina,wykorzystaliniemalzupełnieswojąbroń.
AludzieAndronicusawciążnapływali.
Imperiumwytoczyłowkońcunastępnytaranpociałachswoichwłasnych
ludziiżołnierzezmocnympchnięciemuderzyliwwewnętrzneżelaznebramy.
Całymursięzatrząsł,aGwendolynzachwiałasięiupadła.Podniąbrama
byławypadłajużwpołowiezzawiasów.
NimGwenijejludziezdołalisięprzegrupować,taranuderzyłponownie–
izogromnymhukiemroztrzaskałwewnętrznebramy.
Wśród ludzi Andronicusa rozległy się okrzyki zadowolenia i po chwili
zaczęlisięwlewaćnawewnętrznydziedziniec.
Gwen i jej ludzie wymienili przerażone spojrzenia. Jego ludzie byli w
środku.
Terazjużnicichniepowstrzyma.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYDRUGI
Thor szedł za rękę z kobietą w białej szacie, która prowadziła go przez
niewielką wyspę. Był jak w transie. Obok niego jego bracia legioniści byli
prowadzeniprzezinnekobiety.Przezniskiełukowatedrzwiweszlidookrągłego
białego budynku pośrodku wyspy. Kiedy Thor wyszedł po drugiej stronie,
znalazłsięnaokrągłymdziedzińcunaświeżympowietrzu,porośniętymtrawąi
obsadzonymegzotycznymidrzewkamiowocowymi.Próbowałzrozumieć,cosię
dzieje,leczniebyłwstaniejasnomyśleć.Chciałsięoprzeć,leczkiedykobieta
go prowadziła, był bezradny pod jej dotykiem, pod dotykiem jej skóry,
zapachemjejwłosów.Odurzałago.
Nadewszystkodźwięczałmuwgłowiejednakdźwięktejmuzyki–nigdy
nieprzestałarozbrzmiewaćwjegouszach,wciągającgo–zrobiłbywtejchwili
wszystko, o co by go poprosiła. Jak przez mgłę docierało do niego, że nie
powinientubyć,powinienmyślećtylkooGwendolyn.Odomu.Oswojejmisji.
O milionie innych spraw – o wszystkim, lecz nie o tym miejscu. Nie o tej
kobiecie.
Choćbardzosięstarał,niepotrafiłodzyskaćkontrolinadswoimumysłem.
Muzykazagłuszaławszystkiejegomyśli.
Kobieta poprowadziła go do hamaka i delikatnie w nim położyła.
Przyzwoliłjejnato,ikołyszącsiędelikatnie,podniósłwzrokizobaczyłdługie,
wąskie liście drzewa owocowego poruszające się na wietrze. Nad nimi
rozciągałosięnieboipłynącepowoliobłoki.
Thor poczuł, że się odpręża – tak bardzo, że miał wrażenie, że już nigdy
sięniepodniesie.
- Jesteś wspaniałym i mężnym wojownikiem – szepnęła kobieta,
przyklęknąwszy obok niego, przeczesując jego włosy delikatnymi dłońmi i
przesuwając nimi po jego powiekach. Dźwięk jej głosu rozpalał go. Kiedy jej
skóradotknęłajegopowiek,tezrobiłysięciężkieizaczęłysięzamykać.
-Kimjesteś?–zdołałzapytaćzachrypniętymgłosem.
-Jestemkażdyminikim–odrzekła.–Jestemtwoimnajśmielszymsnem–
itwoimnajgorszymkoszmarem.
Jej ostatnie słowa zaniepokoiły Thora. Jakąś częścią woli chciał wyrwać
sięnawolnośćztegomiejsca,oduściskutejkobiety,pókijeszczemiałkutemu
szansę.
Jednak był zbyt głęboko pogrążony w transie: nie mógł zmusić ciała, by
podążałozaumysłem.Byłzbytzaprzątniętymyślamioniej.
Kiedyskończyłamówić,Thorpoczuł,żeoplatagocośgrubego,cośowija
siędokołaniego;wokółjegoramion,późniejrąk,torsu,nóg,unieruchamiającgo
whamaku,jakgdybybyłrybąwyciągniętązmorza.Otworzyłoczyizobaczył,
żejestcałkowicieskrępowany,odstópdogłów,iniemożesięporuszyć,nawet
gdybychciał.
Kobieta stała nad nim i przypatrywała mu się z uśmiechem; Thor,
zdezorientowany,rozejrzałsięizobaczył,żejegobraciarównieżsąprzywiązani
dohamaków.
- Mężny wojowniku – wyszeptała, pochylając się nad nim. – Nadszedł
twójczas.Terazstanieszsięstrawąnauczcie.Naszejuczcie.
Naśrodkudziedzińcawgóręwystrzeliłoogniskoidwiesłużącewyszłyz
bocznych drzwi, niosąc spętanego sznurem mężczyznę, którego Thor nie znał.
Mężczyznaznajdowałsięmiedzydwomadługimikijamiisłużącezbliżałysięz
nimcorazbliżejogniska.
- Nie, błagam, nie! – krzyknął mężczyzna, otwierając szeroko oczy z
przerażenia.
Służące niosły dalej krzyczącego mężczyznę. W końcu uniosły go i
umieściły nad płomieniem, opierając kij o ruszt, jak gdyby był zwierzęciem.
Wrzeszczał,kiedyobracałygopowoli,razzarazem,podpiekającnaogniu.
Thorpróbowałodwrócićwzrok,leczniepotrafił.
Pokilkuminutach,gdykrzykiucichły,ściągnęłygo,zupełnieczarnego,i
przewiozłynawózkuwstronęogromnegomarmurowegostołu.
- Myślę, że teraz jego kolej – powiedziała jedna z kobiet, wskazując na
Thora.
Dwie inne służące zbliżyły się do Thora z nowym kijem i obniżyły go,
zamierzającgodoniegoprzymocować.
Krohn, który czaił się w krzakach, nagle skoczył naprzód, warcząc, i
zatopiłkływszyijednejzesłużących.UpadłakrzycząckiedyKrohnprzygniótł
ją do ziemi, stając wszystkimi łapami na jej piersi i nie puszczając, póki nie
przestałasięruszać.
Wtedy Krohn odwrócił się i skoczył na drugą służącą, która próbowała
uciec,izatopiłkływjejłydce.Upadła,awtedyskoczyłjejnaplecyizacisnął
szczękęnajejszyi,zabijającją.
JednazkobietchwyciłarozpalonąwłócznięicisnęłaniąwKrohna.Pisnął,
gdytrafiławjegoprawąłapę,zostawiającśladpooparzeniunaudzie.Odwrócił
się, skoczył w powietrze i odgryzł dłoń kobiety; ta krzyknęła i upuściła
włócznię.
PozostałekobietyzebrałysięwokółKrohna,którystałprzedThorem,nie
pozwalając żadnej z nich się do niego zbliżyć. Warczał na kobiety, które
podchodziłybliżej,celującwniegowłóczniami.
-Krohn,tutaj!–krzyknęłaIndra.
Krohnodwróciłsięiwyrwałzmiejsca,gnającprzezokrągłydziedziniec,
unikającwłóczniibiegnącdoIndry,którależałarozciągniętazeskrępowanymi
kostkamiinadgarstkami.
-Krohn,przegryźsznury!–krzyknęła.
Krohnzrozumiał.Skoczyłnasznury,chwytającjezębamiisilnieszarpiąc,
pókinieustąpiły.
-Aterazprzynieśmitennóż!–krzyknęłaIndra,nerwowozerkającprzez
ramięiwidząc,żekobietyruszyływjejkierunku.
Krohnzdawałsięrozumieć:skoczyłkuwielkiemusztyletowileżącemuna
stole, chwycił go w zęby i pobiegł z powrotem do Indry. Wyrwała mu go,
pochyliłasięiprzecięłasznurykrępującejejnogi.
Indra odsunęła się z drogi, kiedy pierwsza kobieta natarła na nią z
włócznią,potemprzetoczyłasięzpowrotemidźgnęłająwgardło.
Kobietaupadła,otwierającszerokooczy,martwa.
- Nie jestem mężczyzną – uśmiechnęła się Indra szyderczo. – I nie lubię
muzyki.
Pozostałe kobiety, które przymierzały się do ataku, nagle się zawahały,
widząc, z kim przyszło im się zmierzyć. Indra nie czekała: skoczyła naprzód,
wyrwaławłócznięzrąkjednejzkobiet,zamachnęłasięiprzebiłajejgardło.
Potemnachyliłasięwprzódidźgnęłakolejnąkobietęwbrzuch.
Niechcąctracićwięcejswojejcennejenergiinastarcieztymikobietami,
IndraodwróciłasięipomknęłaprzezdziedziniecprostodoThora.Krohnbiegł
przy jej nodze. Kiedy do niego dotarła, zauważyła, że jego spojrzenie było
mętne,żewciążbyłwtransie.
Indra szybko rozcięła sznury, które go krępowały, potem odcięła linę
podtrzymującąhamak,iThorzhukiemspadłnaziemię.Spojrzałnanią,wciąż
mętnie.
- Thor, posłuchaj mnie! – powiedziała. – Jesteś w transie. Rozumiesz?
Musiszsięocknąć!Musiszocalićinnychisiebie,nimbędziezapóźno.Proszę.
Zewzględunamnie.Wracaj!
KrohndoskoczyłirazzarazemlizałThorapotwarzy.
Gdzieś w głębi duszy coś zaczęło przebijać się do jego świadomości.
Zaczynało do niego docierać, że zagubił się głęboko w innej rzeczywistości.
Powolimuzykasyrenzaczęłacichnąćwjegogłowieitwarzstojącejprzednim
kobietystałasięnapowrótostra.
Indra… Niewolnica…Mówiła do niego… coś mu mówi… mówi, żeby
wstał…żebyuciekał…uciekał,już!
Thorpotrząsnąłgłowąiskoczyłnanogi.Uwolniłsięoduroku.
Thorpoczułmrowieniewciele,przechodząceodczubkówpalcówustóp
poczubkipalcówudłoni.Poczuł,żezalewagofalagorąca.
Kiedypierwszazkobietpodbiegładoniegozwłócznią,Thorodsunąłsięz
drogi, wyrwał jej włócznię z rąk, złapał za drzewiec i uderzył w głowę
drewnianymkońcem,przewracającją.
Zamachnął się i użył włóczni jak pałki, wytrącając włócznie z rąk
pozostałych kobiet, zakręcając się wokół nich i przewracając je. Nie chciał
zabijaćżadnejznich–chciałjetylkozatrzymaćiuratowaćprzyjaciół.
-Uwolnijresztę!–krzyknąłThordoIndry.
ThoriIndrarozdzielilisię,KrohnbiegłubokuThora.Biegliodjednego
legionistydodrugiego,odcinającsznuryiuwalniającich.Wszyscybylinadalw
transie,leczkiedyThorobezwładniałwięcejkobiet,zaklęciepowoliznikało.W
końcudoszlidosiebienatyle,byprzynajmniejwykonywaćrozkazyThora.
-Zamną!–krzyknąłThordokażdegoznich.
Thor, Indra i Krohn biegli z pozostałymi, prowadząc ich, przez małą
wyspęzpowrotemwkierunkuichłodzi.
Wszyscywskoczylinapokład.Thorsięgnąłkońcemwłóczniiodepchnął
ichmocnoodbrzegu,Indrazrobiłatosamopodrugiejstronie.
Pozostali, którzy w końcu doszli do siebie, zaczęli wiosłować co sił,
walczącznurtem,ipowolizaczęlisięoddalaćodwyspy.
Pozostałe na wyspie kobiety wybiegły na brzeg, stanęły nad wodą i
patrzyły,jakodpływają;zrozpaczone,zaczęłykrzyczećiwyrywaćsobiewłosy.
Ich krzyki, straszniejsze jeszcze od ich pieśni, odbijały się echem od wody,
prześladującThora,kiedyprądwkońcuzłapałichiponiósł.
***
Thorwiosłowałposępniewrazzpozostałymi.Nałodzizapanowałaponura
atmosfera. Wiosłowali wiele godzin, oddalając się coraz bardziej od tej wyspy.
Mijali wciąż się zmieniające krajobrazy i Thor nie mógł się pozbyć myśli, jak
bliscybyliśmierci.Nadalniedokońcarozumiał,cotamsięwłaściwiestało.
Kiedy opuścili to miejsce, przez kilka pierwszych godzin wszystkich
napędzała adrenalina, strach i podniecenie zmuszało ich do podjęcia wysiłku.
Jednak teraz, gdy drugie słońce wędrowało coraz dalej po nieboskłonie,
podnieceniezaczynałoopadaćiczulisięwyczerpani,wiosłującwniezakłóconej
niczym ciszy. Thor czuł, że jego ramiona zaczynają się męczyć, a plecy
sztywnieć.Zastanawiałsię,czytowiosłowaniekiedykolwieksięskończy.
- Jak długo będziemy tak płynąć? – O’Connor zadał w końcu pytanie,
które dręczyło wszystkich, odkładając wiosło i ocierając pot z karku. – To bez
sensu.Niedocieramynigdzie.
- I nawet nie wiemy, dokąd zmierzamy – dodał Elden, równie
sfrustrowany.
-Owszem,wiemy–powiedziałDrakerozdrażniony,unoszącmapę.
-Tyitatwojagłupiamapa–powiedziałConval.–Mapazłodzieja.Skąd
wogólewiesz,żejestprawdziwa?
-Przezniąprawietamzginęliśmy–powiedziałConven.
-PowinniśmybyliodpoczątkusłuchaćIndry–powiedziałElden.
-Owszem,powinniściebyli–rzekłaIndra.–Zmierzamywniewłaściwym
kierunku.Mówiłamwamotym.
-Taniewolnicaniemapojęcia,oczymmówi–warknąłDurs.–Mapajest
jasna.
- Nigdy więcej tak o niej nie mów – warknął Elden, odwracając się do
Dursa i czerwieniąc się. – Indra uratowała nam wszystkim życie, o ile jeszcze
pamiętasz.
Durs zamilkł i Thor po raz pierwszy widział, żeby przed kimś ustąpił.
Elden był wyższy i szerszy, mimo swojego wieku, i nie zanosiło się na to, by
Durs szukał z nim zwady. Thor nie widział nigdy wcześniej, by Elden był tak
rozgorączkowany i w tej chwili Thor zrozumiał, że Elden naprawdę się
zakochał.
- Rzecz w tym – powiedział Dross. – Że my wiemy, dokąd zabierają
Miecz.Tamapanastamzaprowadzi.Atewodytojedynadroga.Musimytylko
sięjejtrzymać.
-Powiemwam,dokądniosąnastewody–powiedziałaIndraponuro.–Te
wody niosą nas w kierunku Krainy Nieumarłych. Złej i nieprzyjaznej krainy;
miejscanajwiększegomrokuiśmierci.Ci,którzysiętamzapuszczają,nigdysię
stamtąd nie wydostają. Nigdy. To pewne. Nie zwróciliście uwagi na prądy? –
spytała, spoglądając w dół. – Nasiliły się. Pchają nas w jednym kierunku: ku
wielkiemu wodospadowi. Kiedy nim spłyniemy, nie będzie już odwrotu. To
waszaostatniaszansa:zawróćcieteraz.
Spojrzeliposobie,zaniepokojeni.
-Idokądmamypłynąć?–spytałReece.
-Tam,gdziezaczęliśmy–odrzekła.
Trzejbraciawydalizsiebiejęk.
-Ażnapoczątek?–spytałDross.
- Więc radzisz nam płynąć pod prąd całą drogę z powrotem i zacząć od
początku, bez mapy, bez niczego, o co moglibyśmy się zaczepić, polegając
jedynienatwymsłowie?–spytałDrake.
-Askądmamywiedzieć,żeniemaszjakichśukrytychzamiarów?–dodał
Durs. – Nie jesteś jedną z nas. Mielibyśmy powierzyć życie w ręce dzikiej
niewolnicy,zadeklarowanejzłodziejki?
-Jużtozrobiliście–zauważyłaIndra.–Iwyszliścieztegocało.
-Prędzejjejzaufamniżtobie–powiedziałElden,uśmiechającsiędrwiąco
doDursa.
Wgrupiezapadłapełnanapięciacisza.
Drakewestchnął.
- A ty co chcesz, żebyśmy zrobili? – spytał Drake, odwracając się do
Thora.–Totydowodzisztąmisją.Mamyzacząćodpoczątku,zawierzyćtemu,
co mówi ta dziewczyna, ta obca, której nawet nie znamy i zignorować mapę z
Kręgu?
Thor czuł na sobie spojrzenia wszystkich i rozważał obie możliwości.
Gdzieśwgłębiduszyczuł,żecośjestnietakzkierunkiem,wktórymzmierzali.
Leczjednocześnieuczucietoniebyłowyraźne.Kryłosięwnimcośniejasnego.
Niewiedział,co–itogoprzerażało.Niebyłpewien,czypowrótbyłnajlepszą
drogą.Pozatym,nawetgdybychcieli,prądystałysięzbytsilneiwszyscybyli
zbytzmęczeni.Niewydawałomusię,bybyłotonawetmożliwe.
Trzejbraciaprzynajmniejmielimapę,cel,plan.Pozatymniemoglistracić
więcejcennegoczasuwposzukiwaniuMiecza.
-Damyszansęwaszejmapie–rzekłThor.–Dojutra.Jeślinieposuniemy
się naprzód, nie znajdziemy jakiegoś wyraźnego śladu, wtedy zawrócimy i
podążymydrogąIndry.
Wszyscypokiwaligłowami,sprawiającwrażeniezadowolonychichwycili
ponowniewiosła.
- Zakładając, że przeżyjemy do jutra – powiedziała Indra złowieszczo,
kiedywszyscyponowniezamilkli.Jedynymdźwiękiemrozcinającymciszębyło
chlupotaniewodypodichwiosłami.
***
Wiosłowali tak długo, że Thor miał wrażenie, iż ręce odpadną mu od
resztyciała.Drugiesłońcezwieszałosięcorazniżejnadliniąhoryzontuikiedy
Thorpoczuł,żeniedaradykolejnyrazunieśćwiosła,przestwórwodyzwęziłsię
wwąskitunel.Zobustronotaczałichterazląd–rozległe,opustoszałeziemieo
czarnej,skalistejglebie,rozciągającesiędalekojakokiemsięgnąć.Wyglądałoto
jakniekończącesiępolarozkopanejziemi;zdawałosię,żeprzybylidomiejsca,
wktórymnicnieżyło–jakgdybydotarlinasamkoniecświata.
- Nieużytki – powiedziała Indra cicho, złowieszczo. – Już niedaleko do
wodospadu.
Thorzaczynałsłyszećodległyszumspadającejwody,corazgłośniejszy,i
zauważył, że nurt również zaczął się nasilać, pchając ich przez wodę, która
zaczynałaprzybieraćformęrzeki.Wkrótcewszyscyunieśliwiosła–niebyłyim
jużpotrzebne,wodaniosłaichswoimrytmem.
Kiedy minęli zakręt rzeki, dźwięk pędzącej wody stał się głośniejszy, i
Thorowizamarłoserce,gdydostrzegłwoddalispienionąwodę,pewnąoznakę,
żeczekaichspadek.Wyczułwpowietrzudrobnekropelkiwody,jakbymgłę,i
wilgoć,jużtutaj.Indramiałarację:wodospad.
Wszyscyspojrzeliposobiezłowieszczo.
-Wyglądanato,żeznowusięmyliłeś–powiedziałReece,odwracającsię
doDrake’a.
-Obyśmiałracjęcodotejmapy–powiedziałEldengroźnie.
-Tenwodospadnaszabije!–krzyknąłO’Connor.
-Jakstromyjestspadek?–spytałConval.
WszyscyspojrzelinaIndręwoczekiwaniunaodpowiedź.
- Nie wiem – odrzekła. – Lecz jeśli przeżyjemy, gwarantuję wam, że
wodospadokażesięnajmniejszymznaszychzmartwień.
Prądznacznieprzyspieszył,szumwodyiwilgoćwpowietrzunasiliłysięi
wszyscychwycilisięmocnobokówłódki.
-Musimyzawrócić!–powiedziałConven,próbującwiosłowaćwtył.
-Zapóźno!–krzyknąłThor.–Prądjestzbytmocny!Uważajcie!
Łódź mknęła w stronę wodospadu coraz szybciej i szybciej, i Thor
otworzył szeroko oczy, kiedy ujrzał wodospad. Była to ściana białej wody,
spadająca pionowo w dół. Krohn, siedzący obok Thora, zaczął skomleć i Thor
wyciągnąłramię,objąłgoimocnoprzycisnąłdoswegoboku.
- W porządku, Krohn – powiedział. – Tylko trzymaj się blisko. A jeśli
wpadnieszdowody,przypłyńdonas.
Krohnznowuzaskomlał,jakgdybywodpowiedzi,ichwilępóźniejThor
poczułuciskwżołądku,kiedyłódźzaczęłasięprzechylaćnadkrawędzią.
Thor spojrzał w dół i zobaczył ogromny spadek, na co najmniej
pięćdziesiątstóp.Byłatościanabiałejwody.Niebyłoczasunareakcję.
Łódź przechyliła się i wszyscy jak jeden mąż krzyknęli i polecieli
gwałtowniewdół.
Thor spadał w ścianie wody. Wypadł z łodzi i leciał w powietrzu,
wymachującrękami.Zagubiłsięwpędzącejwodzie,obracającsięwlocie,cały
zalanywodą.
Z głośnym pluskiem wpadł pod powierzchnię i bardzo długo się nie
wynurzał. Miał wrażenie, że rozerwie mu płuca, kiedy woda wdarła mu się do
nosa,atwarzpaliłagoprzezsiłęupadku.
Kiedy był już przekonany, że naprawdę rozerwie mu płuca, woda
wypchnęła go na powierzchnię; wynurzył się, machając rękoma i gwałtownie
wciągając powietrze. Znajdował się gdzieś w dole rzeki. Był zdezorientowany,
miałwodęwoczach,uszachinosie,ipróbowałotworzyćoczywśródryczącego,
rozpędzonegonurtu,leczzobaczyłtylkowięcejwody.
Nurt wciągał go dalej, co chwilę go zanurzając, aż w końcu zaczął
zwalniaćipokilkusekundachThorwynurzyłsię,ztrudemchwytającpowietrze
iledwosięutrzymującnapowierzchni.
Thor poruszał rękami i nogami pod wodą, by nie zanurzyć się ponownie
podpowierzchnię,rozglądającsięwposzukiwaniuprzyjaciół.Jedenpodrugim
zaczęli się pojawiać, wynurzając głowy, chwytając łapczywie powietrze,
wymachującrękoma.Nurtniósłichwdółrzeki.ThorzauważyłteżIndrę;Elden
podpłynął do niej i chwycił ją. Thor rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu
Krohna,leczniemógłgonigdziedostrzec.
-KROHN!–krzyknąłThor.
Odwracałsięwkażdąstronęiprzezułameksekundy,dalekowdolerzeki,
zobaczył jego wynurzoną głowę, która zaraz zanurzyła się z powrotem.
Zobaczył na pysku Krohna wyraz przerażenia, jakiego nigdy wcześniej nie
widział;wyrazbezsilności.
Ich łódź wynurzyła się nieopodal, poobijana, ale jakimś cudem
nienaruszonaiwszyscyzaczęlipłynąćwjejkierunku.LeczThorpłynąłsamw
przeciwnąstronę,zmierzającdomiejsca,wktórymostatniowidziałKrohna.
-Płyńdołodzi!–krzyknąłdoniegoReece.
Lecz Thor go zignorował; musiał dotrzeć do Krohna, tym bardziej, że
zbliżałsiędonurtu,któryzaniósłbygowinnymkierunku.
-Wracaj!–wrzasnąłO’Connor.–Niepłyńtam!
Thorjednakrozcinałwodęcotchu,walczącznurtem.
-KROHN!–krzyknąłznowu.
Przez głowę Thora przelatywały obrazy z chwili, kiedy znalazł Krohna,
gdybyłjeszczemały,owięzi,jakaichłączyła.Myślotym,żemógłgostracić
sprawiałamubólwiększyniżbyłwstaniesobiewyobrazić.
NagleThordostrzegłjednązłapKrohnanadpowierzchnią,nimzanurzyła
się ponownie. Thor zanurkował i ruszył w tym kierunku; kiedy otworzył oczy
pod powierzchnią przejrzystej błękitnej wody, zobaczył, jak Krohn opada na
dno.
Thorpłynąłgłębiej,wuszachhuczałomuodciśnienia.ChwyciłKrohnai
popłynąłwkierunkupowierzchni,ciągnącgozesobą.
Kiedy wypłynęli na powierzchnię, Thor wziął głęboki oddech, i Krohn
również. Krohn skomlał, utrzymując się na powierzchni i walcząc z nurtem, a
Thorodwracałsięikopał,starającsięzcałychsiłodpłynąćodrozwidlenia.Nie
przesuwałsięjednaktakszybko,jakchciał.
Thorpoczułnaswoimramieniudłońiobejrzawszysię,zobaczyłReece’a
płynącegoznimi;zacząłkopaćwwodzieirazemudałoimsięposuwaćnaprzód,
walczącznurtem,idotrzećwkońcudołodzi.
Kiedydoniejdotarli,ThorprzerzuciłKrohnaprzezburtę,atenwylądował
naczterechłapach,wdzięczny,żeniejestjużwwodzieitrząsłsięjakszalony,
poczymwykaszlałtrochęwody,razzarazem.ThoriReecetrzymalisięściany
łodzi,któraniosłaichwdółrzeki.
Thorodwróciłsięispojrzałzasiebie,wgórę,nawodospad;ztegomiejsca
wydawał się niesamowicie wysoki, jak góra. Nie mógł uwierzyć w to, że
przeżylitenupadek.Mieliszczęście,żenadoleniebyłoskał,agłębokawoda.
Thor i Reece trzymali się brzegu łodzi, przecinając szybko wodę, i
jednocześniespojrzelinasiebie,wciążoszołomieni,poczymnaglewybuchnęli
śmiechem.
-Przeżyliśmy,staryprzyjacielu–powiedziałReece,niedowierzająco.
Thorpotrząsnąłgłową.
-Jakośnamsięudało–odpowiedział.
Thor i Reece podciągnęli się na łódź. Nurt niósł ich w dół rzeki i w
pewnymmomenciespostrzegliswojewiosłaunoszącesięnawodzie.Skierowali
łódźwtamtąstronęisięgnęliponie.Thorczuł,żezaczynaznowupanowaćnad
sytuacją.
Jednak za zakrętem rzeki ulga Thora przerodziła się w niepokój.
Rozciągała się przed nimi nowa kraina i Thor natychmiast zrozumiał, że
wszystko,przedczymostrzegałaichIndra,byłoprawdą.Zrozumiał,żepopełnili
wielkibłąd,zapuszczającsiętutaj.
Zaświaty były najciemniejszą, najbardziej opuszczoną i ponurą krainą,
jakąThorkiedykolwiekwidział.Rzekarozpruwałajejkrajobraz,składającysię
zczarnej,wulkanicznejziemi,którąporastałyniekończącesiępolabezlistnych
czarnych drzew o pękatych pniach i obumarłych gałęziach powykręcanych w
złowróżbnekształtyipokrytychcierniami.Wyglądałotojaklas,któryspłonąłi
nigdy nie odrósł, albo jak gdyby nic nigdy tu nie żyło. W każdym razie, nic
dobrego.
Nawet niebo w tej części świata miało ponury odcień bladości, jakiego
Thor wcześniej nie widział. Jasny błękit ustąpił miejsca ciemnosiwemu, a po
niebiepędziłyczarnechmury,zapowiadającburzę.Słońceteżwisiałoniżej,ana
miejscupopołudniowegoświatłapojawiłsięponuryzmierzch.Thorczułsię,jak
gdybyporzucilipopołudnieizjawilisięwzmierzchu,jakgdybyzaniosłoichdo
krainy,wktórejrządysprawowałarozpacz.
Wokółnichrozległysiędziwaczneodgłosy,cośjakptasiśpiewpołączony
z zawodzeniem. Thor odwrócił się i zobaczył stada ogromnych ptaków
siedzących na gałęziach. Były podobne do kruków, lecz cztery razy większe i
miały oczy w głowach i na piersiach. Zamiast skrzydeł miały szpony, którymi
wściekleporuszały,odchylającsiędotyłuipuszącpiersi,iwydawałyzsiebiete
dziwneodgłosy.
WszystkieprzypatrywałysięprzepływającejłodziiThormiałwrażenie,że
w każdej chwili stado może się na nich rzucić. W pewien sposób ich
przerażająceoczy,obserwującekażdyichruchbyłynawetgorsze.
ObokniegoKrohnzacząłwarczeć.
-Icoterazztąwasząmapą?–spytałEldenszyderczotrzechbraci.
Ci siedzieli z tyłu łodzi, wyglądając, jak gdyby jeszcze nie doszli do
siebie,niepewni.
-Wciążjąmam–powiedziałDrake,unoszącjąwgórę.–Jestmokra,ale
dasięjąodczytać.Trzymałemjązcałychsił.
-Dlaczegowaszamapaniewspomniałaowodospadzie?–naciskałReece.
-Toniemapatopograficzna–powiedziałszyderczoDrake.–Narysował
jąwięzień,bynakierowaćnasnaMiecz.
-Albonaśmierć–powiedziałO’Connor.
- Przyszło wam w ogóle do głowy, że to mogła być pułapka? – spytał
Conven.
-Myślę,żektośchceznaszrobićgłupców–dodałConval.
-Więccoterazproponujecie?–odrzekłDurs.–Zawrócić,wdrapaćsiępo
wodospadzieizacząćodnowa?
Wszyscyobejrzelisięzasiebie,wiedząc,żetoniemożliwe.
-Niemamywyboru–powiedziałDross.–Trzymamysięmapy.
Nałodziznówzapadłaponuracisza.
- Wygląda na to, że wszystko, co do tej pory mówiłaś, było prawdą –
powiedziałThordoIndry.–Powiedznamwięcejotychzaświatach,przezktóre
płyniemy.
Indrarozejrzałasięnieufnie;niesprawiaławrażeniazadowolonej,żetam
jest.Długomilczała,nimwkońcuprzemówiła.
- Słynie jako jedna z siedmiu rzeczywistości piekieł – powiedziała,
wpatrującsięwponurykrajobraz.–Legendagłosi,żekiedywpieklezabrakło
miejsca, Diabłom dano sześć dodatkowych rzeczywistości. Stało się to za
wczesnych dni Imperium. Przed Andronicusem – nawet przed jego przodkami.
WtomiejsceniezapuszczająsięnawetwojskaImperium.
- Rzeka, która przecina ziemię, łączy dwie różne krainy Imperium. To w
pewnym sensie skrót. Ale nikt nie jest na tyle głupi, by z niego korzystać.
Ludzie zawsze wybierają okrężną drogę, bez względu na to, jak dużo czasu
zajmujejejprzebycie.
Zamilkli,wiosłującpowąskiej,meandrowejrzece.Zapadałcorazgłębszy
mrok.Byłotojakwiosłowaniewgłąbczyjegośkoszmaru.
Nagle rozległ się chlupot. Thor obejrzał się i zobaczył parę świecących
ślepiwynurzającychsięzwody–iznikającychpodpowierzchnią.
-Widzieliścieto?–spytałO’Connor.
Wszyscyprzyjrzelisięwodzie,awtedywodawokółnichwzburzyłasięi
pochwilinapowierzchnięwyłoniłosięwieleparświecącychślepi.
KiedyThorpochyliłsię,bylepiejsięimprzyjrzeć,naglegadwyskoczyłz
wody. Był rozmiarów sporej ryby, o ogromnych, świecących ślepiach i
szczękach długich jak u krokodyla. Miały chyba z dwie stopy długości i
kłapnęłynaThora.
Thorodchyliłsięwostatniejchwili,ipaszczaniemalprzegryzłagonapół.
Krohn zawarczał na stworzenie, ale cofnął się sam, kiedy kolejny z tych
stworów wyskoczył w powietrze i kłapnął na niego. Thor uniósł wiosło i
odpychałgady,kiedywyskakiwałyzwodywokółniego.Pozostalipostępowali
podobnie,odpychającje,kiedykrążyływokółłodzi.
Jednemu z nich udało się wyskoczyć w powietrze i zatopić zęby w ręce
Convala.
-Ściągnijcieto!–wrzasnął,próbującgoodczepić.
Conven pospieszył mu na pomoc. Złapał szczęki stwora, zdołał je
podważyć i ściągnąć z ręki brata, po czym wrzucił stwora na powrót do wody.
Na szczęście udało mu się ściągnąć go wystarczająco szybko i na ręce brata
zostałajedynieniewielkarana.
- Są ich tysiące! – zawołał O’Connor, robiąc unik przed jednym, który
skoczył w powietrzu tuż obok niego. – Nie uda nam się ich wiecznie
powstrzymywać!
Thorzdałsobiesprawę,żemiałrację;testworyichotoczyłyibyłotylko
kwestią czasu, póki nie wyrządzą im jakiejś poważniejszej szkody; nie było
mowy,byobronilisięprzedwszystkimi.Wyglądałototak,jakgdybywpłynęliw
ławicępiranii.
Lecz wtedy wszystkie stworzenia nagle odwróciły się i wystrzeliły przed
siebie,chowającsiępodwodęimknącnajszybciej,jaksiędało.
-Coonerobią?–spytałElden.
-Zdajesię,żeuciekająprzednami–powiedziałO’Connor.
-Alboprzedczymśinnym–powiedziałaIndrazłowróżbnie.
Thorzdałsobiesprawęztego,żemiałaracjęiażcośścisnęłogowdołku.
Testworynieuciekałybytakszybko,gdybyichcośnieprzestraszyło,gdybynie
uciekałyprzedczymś.Czymśznaczniewiększymniżone.
Naglewodagwałtowniesięwzburzyła.Thorspojrzałwdółizobaczył,że
wodasiępieni,najejpowierzchnipojawiająsiębąble.
Wiedział,żecośgotujesię,byichzaatakować.Cośdużego.
-Uważajcie!–wrzasnął.
Woda przed nimi rozprysnęła się i wynurzył się z niej ogromny potwór
morski. Był niepodobny do niczego, co Thor kiedykolwiek widział. Było to
ogromne stworzenie, przypominające wieloryba, o szczękach długich na
dwadzieścia stóp, wypełnionych rzędami ostrych jak brzytwa zębów. Jego
czerwoneoczyodstawałyzbokugłowyszerokiejnakilkastóp,anoszakręcałw
górę,długinakilkastóp,zostrzaminakońcu.
Jego rozwarte szczęki zbliżały się w kierunku łodzi. Instynkt
podpowiedziałThorowi,corobić.Bezzastanowieniaumieściłkamieńwprocy,
odchylił się i cisnął z całej siły, celując w nos potwora. Thor pamiętał, że
usłyszałkiedyś,iżnosbestiitomiejscenajbardziejpodatnenaranyimodliłsięz
całych sił, by była to prawda. W przeciwnym razie za kilka sekund znajdą się
wszyscywbrzuchubestii.
Był to idealny rzut, z całych sił, i kiedy kamień trafił w bestię, ta
zatrzymałasięnaglewpołowiedrogi,odchyliłasięwtyłizaryczała.
Był to rozdzierający uszy wrzask, wystarczająco głośny, by wzburzyć
wodyirozkołysaćichłódź;Thorledwieutrzymałrównowagę,przyciskającręce
douszu.
Potwórwynurzyłsięjeszczebardziej,nakolejnetrzydzieścistóp,ukazując
rzędyszponówwyciągającesięwzdłużbokujegociała,zwężającegosięwtym
miejscu.Wyglądałjakkrzyżówkawielorybazwężemmorskim.
CałyLegionwkroczyłdoakcji,natchnionyzachowaniemThora,icisnąłw
bestię włóczniami, które zatopiły się w jej ciele; Elden rzucił toporem, który
utkwiłwjejgłowie,aO’Connorzdołałwypuścićtrzystrzały,którewylądowały
wjednymzoczustwora.
Jednak, ku zaskoczeniu Thora, bestia pozostała niewzruszona. Po prostu
wyciągnęła wszystkie bronie, jak gdyby były to wykałaczki, za pomocą swych
wieluszponów,iwrzuciłajedowody.
Bestia, jeszcze bardziej rozwścieczona, odrzuciła głowę w tył, rozwarła
szczękę dwa razy szerzej i ponownie ją opuściła, gotując się, by przeciąć ich
wszystkichwpół.
Tymrazemnicniebyłowstaniejejpowstrzymać.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYTRZECI
Gwendolyn stała jak sparaliżowana, patrząc na żołnierzy Imperium
rozbijającychbramywdoleiwlewającychsiędoSilesii.Niemogłauwierzyć,że
stało się to tak szybko. Wszystkie ich starannie przemyślane plany obrony
zostałyzniszczonewciągukilkugodzin.
- Pani, musimy się wycofać – krzyknął Steffen obok niej, gorączkowo,
ciągnącjązarękę.
Otrząsnęłasię,obudziłysięjejinstynkty.ZobaczyłaSroga,Broma,Kolka,
Kendricka, Godfreya i innych wycofujących się wraz z żołnierzami po tylnych
schodachbalustradyiprzypomniałasobieichplannaczarnągodzinę.Omawiała
go bez końca ze swoimi generałami i wcielenie go w życie wydało jej się
nierealne.
Kiedy pierwsi wojownicy Imperium przebiegli przez bramy, Srog
odwróciłsiędoswoichludziikrzyknął:
-TERAZ!
Kilku wojowników pociągnęło za ogromne dźwignie u góry, a wtedy tuż
za bramą otworzyła się zapadnia i dziesiątki żołnierzy Imperium krzycząc
wpadły do środka, w głęboki i ciemny dół. Ogromna dziura powstrzymała
wojowników przed przedostaniem się dalej za bramy Silesii. Dało to Gwen i
innymodrobinęcennegoczasu–leczGwenwiedziała,żetoniepowstrzymaich
nadługoiwszyscywycofywalisiędalej.
Ludzie Imperium zaczynali się orientować, co się dzieje i zatrzymali się
gwałtownie przy wejściu do miasta, tuż przed bramami, tuż przed otworem.
Powstał jednak zator i nie mieli w którą stronę się ruszyć; nie mogąc się
wycofać,bylitratowaniprzezswoichwłasnychludzi,którzyspieszyli,bydostać
siędomiastaispychalicorazwięcejmężczyzn,krzyczących,dodołu.
Kiedy fala mężczyzn w końcu się zatrzymała, zaczęli się odwracać i
wycofywaćzmiasta,szukającinnychsposobów,bydostaćsiędośrodka.
DałotoGwen ijejludziom czas,któregopotrzebowali naodwrót.Gwen
byłazadowolona,żetataktykapodziałała–byłtoostatniszlif,którydodałado
ichplanówwojennych.Dawałoimtoczas,bypokierowaćmieszkańcówmiasta,
zebrać starców, kobiety i dzieci i wyprowadzić ich z domów i przez łukowate
bramydodolnegomiasta.Byzaoszczędzićczasprzyschodzeniu,Gwenkazała
zainstalować żelazne rury na górze i dole ścian i dziesiątki mieszkańców
jednocześniemogłyzsuwaćsięwdółKanionu,lądującnaniższychpoziomach
wzorganizowanysposób.
Planzadziałałdokładnietak,jakzamierzyliiwciągukilkuminutwszyscy
silesianie z górnego miasta znajdowali się bezpiecznie za drugim zestawem
brama miasta i schodzili na niższe poziomy. Gwen stała przed bramami,
czekając, aż wszyscy przejdą i upewniając się, że nikt nie został, a Steffen i
Kendricklojalniestaliujejboku.Wkońcuupewniwszysię,żewszyscysąjuż
nadole,równieżskierowałasięwtamtąstronę.Zaniązamknęłysięczteryrzędy
ciężkich, żelaznych bram zakończonych kolcami, jedna za drugą. Z pewnością
niełatwo byłoby je pokonać, zwłaszcza, że osadzono je w kamiennych murach
grubychnakilkanaściestóp.
Gwen dołączyła do żołnierzy na kolejnej linii obrony – na górnej
balustradzie, za kratami, na skraju Kanionu. Zajęła pozycję obok Steffena,
Kendricka, Godfreya, Sroga i innych. Setki silesiańskich łuczników klęczały w
oczekiwaniu,byutrzymaćtęostatecznąpozycję.
Gwen widziała już pierwszych żołnierzy Imperium pokonujących ściany
nadziedzińcu,opuszczającychlinyiustawiającychdrabiny,byinnimogliwejść.
W ciągu kilku chwil podążyły za nimi dziesiątki, biegnące ich w kierunku, w
stronę drugiego zestawu żelaznych bram. Jednak tylko pewna ilość mężczyzn
mogłaprzeniknąćtamnaraz,zważywszynato,żeichdrogęblokowałogromny
dółprzedbramami.
Kendrickprzyklęknąłprzyniej,trzymającswójłuk,czekając.
-JESZCZENIE!–zawołałdoswoichludzi,którzyczekalinajegorozkaz.
Mężczyźnizbliżalisięiatmosferastawałasięcorazbardziejnapięta.
-TERAZ!–krzyknąłKendrick,wstajączeswoimłukiem.
Setki silesiańskich żołnierzy stały obok niego, wśród nich Godfrey,
Steffen,Srog,Brom,Kolk–anawetGwendolyn–igradstrzałposypałsięprzez
niebo,zatrzymującdziesiątkiżołnierzyImperium.
Łucznicynatychmiastponowniezaładowaliłukiiwystrzeliliporazdrugi,
itrzeci.
Udało im się zabić pierwszą grupę mężczyzn, nie dopuściwszy ich na
dziedziniec, zapełniając ziemię ich ciałami. Imperium zostało zaskoczone; nie
spodziewalisiękontrnatarciapotym,jaksforsowalibramy.
Jednak bez względu na to, jak wielu zabili, żołnierze Imperium wciąż
napływali. Wkrótce, depcząc im po piętach pojawił się zorganizowany oddział
łuczników, którzy przyklękli, unieśli tarcze, by zablokować grad strzał i
wystrzelili.
Gwenschyliłasię,kiedyniebozapełniłosięzmierzającymiwichkierunku
strzałami.Jednaprzeleciałatużobokniej.
Niektórzy silesianie nie byli tak szybcy jak ona i kilku z nich krzyknęło,
kiedy strzały ich raniły i przeleciało przez kamienny mur, spadając w dół,
martwi.
Gwenwstała,wystrzeliłaponownieizzaskoczeniemzobaczyła,żetrafiła
jednegoznichwgardło.Poczuładłoń,którapociągnęłająwdół,aobokjejucha
przeleciałastrzała.ToSteffen,stojącyprzyniej.
-Niskiwzrostmaswezalety,pani–rzekł.–Ciebietoniedotyczy.Chodź
zamnąitrzymajsięnisko.
Steffen wyjrzał za brzeg, wychylił się z łukiem i wypuścił trzy szybkie
strzały,trafiająctrzechwojownikówzbliżającychsiędobram.
-Nietrzebabyćwysokim,byzabićczłowieka–powiedziałdoniej.–Jeśli
czegośsięwżyciunauczyłem,towłaśnietego.
Walka trwała długo, strzały fruwały nieustannie, krzyki rozlegały się po
obustronach,aciałapiętrzyłysięcorazwyżej.Godzinymijały,aciałażołnierzy
Imperiumzbierałysięnadziedzińcu.
I tak coraz więcej oddziałów Imperium wdrapywało się po murach jak
mrówki.Silesianratowałojedynieto,żeImperiumnapływałopowoli,niemogąc
przypuścićszarżyprzezdółprzybramie.
I wtedy wszystko uległo zmianie. Gwen patrzyła z przerażeniem, jak
oddział żołnierzy Imperium pojawia się z długimi deskami i pokrywa nimi dół
przy wejściu. Układali je jedna po drugiej i wkrótce udało im się przykryć go
całkowicie, tworząc most. Nie próbowali ratować żołnierzy, którzy utknęli w
dole; miast tego, by zaoszczędzić czas, przydusili ich, stawiając most nad ich
głowami.
Kiedy prowizoryczny most został wzniesiony, setki żołnierzy Imperium
ruszyły przez wewnętrzny dziedziniec w zawrotnym tempie. Wydali z siebie
okrzykbitewny,przypuszczającszarżęnabramy.
Serce Gwendolyn zamarło. Jej ludziom kończyły się strzały, ich szeregi
byłyprzerzedzoneiwiedziała,zeichgodzinysąpoliczone.Niemogliodpierać
ataku,powstrzymywaćtakwieluludzitakdługo.
Żołnierze Imperium rozstąpili się, i dwa tuziny mężczyzn wypchnęły
ogromnyżelaznytarannaprzód.Zaszarżowaliiuderzylinimwżelaznąbramęz
hukiem.ZiemiapodGwenzatrzęsłasię,ametalsięwygiął.
Cztery żelazne bramy, które zdawały się być nie do przebycia, od razu
zaczęłysiępoddawać.
-KOTŁY!–krzyknąłKendrick.
Silesiańscyżołnierzeruszylinaprzódijakjedenmążprzechyliliogromne
kotłygorącejsmołyprzezbrzeg.
W dole rozległy się krzyki, gdy dziesiątki żołnierzy Imperium zostały
zalanegęstympłynem.
-ŁUCZNICY!–krzyknąłKendrick.
Łucznicy wystąpili naprzód, tym razem uzbrojeni w płonące strzały i
wystrzeliliwwojownikówoblanychsmołą,podpalającich.
Na dziedzińcu rozległy się krzyki, kiedy płomienie zaczęły się
rozprzestrzeniaćikolejnedziesiątkiżołnierzyginęły.Ciałapiętrzyłysięwysoko
przybramach.Byłobytowystarczające,byzatrzymaćjakąkolwiekarmię.
LeczniearmięAndronicusa.
ŻołnierzeImperiumwciążnapływali.Napływalibezkońca.
Gwenpatrzyłazprzerażeniem,jakinniunieślitaraniuderzyliwpierwszą
bramę tak mocno, że wyrwali ją z zawiasów. Wśród oddziałów Imperium
rozległysięwiwaty.Zostałytylkotrzybramy.
- Pani, już prawie skończyła nam się smoła i… - Srog zaraportował
naglącymtonem.
Nim zdołał skończyć zdanie, rozległ się kolejny huk, tak silny, że
Gwendolynzachwiałasięwtył;spojrzaławdółizobaczyła,żeściągnęlidrugą
bramę.
-Czasnaodwrótdodolnegomiasta!–powiedziałSrog.
Gwen zrozumiała, że miał rację. Skinęła głową i Srog bez chwili
zastanowieniakrzyknął:
-ODWRÓT!
ŻołnierzeGwenodwrócilisięiopuściliswojepozycje,zbiegająctylnymi
schodamizmurów.
Gwen przyłączyła się do pozostałych, spiesząc w dół kamiennymi
schodami, pokonując piętro po piętrze i mijając dziesiątki żołnierzy
trzymających wartę, zajmujących pozycje na każdym poziomie. Rozległ się
kolejny huk. Gwen obejrzała się przez ramię i poczuła ucisk w żołądku, gdy
zobaczyła,żetrzeciabramaustępuje.
Gdy tylko Gwen i pozostali oczyścili niższe poziomy, sięgnęli w górę i
poruszyli ogromnymi korbami; wtedy uniosły się żelazne kolce, które
wystrzeliły prosto w niebo, osłaniając dolne miasto niczym tarcza. Kiedy
Imperium przedarło się przez czwartą i ostatnią bramę z okrzykiem radości,
żołnierzeruszylipędemprzezłukowatąbramę,przymierzającsiędoataku.
Leczniemieliktórędyprzejść.Dolnemiastobyłochronionezgóryprzez
pole żelaznych kolców. Kilku żołnierzy nie zdążyło się zatrzymać. Napierali
dalej i pofrunęli, nadziewając się na kolce i zawisając w powietrzu. Ich krew
sączyłasięwdół.
W końcu wojska Imperium zatrzymały się i stały na samym skraju
Kanionu, spoglądając w dół, na kolce, zdając sobie sprawę z tego, że nie było
innejdrogidodolnegomiasta.
Gwendolynspojrzaławgóręiwkońcuzobaczyła,żeImperiumniemogło
ruszyćdalej.Wkońcubylibezpieczni.
Kiedy Gwen dotarła do dolnych poziomów miasta, powitały ją dziesiątki
jejgenerałów,wszyscyniecierpliwienaniączekający.Mieszkańcytłoczylisię,a
wpowietrzudałosięwyczućichporuszenie.
- Tu, na dole, jesteśmy bezpieczni, pani – rzekł Srog. – Nie dostaną się
tutaj.
- Tak, ale na jak długo? – spytał Kendrick, kiedy wszyscy zebrali się
otoczeniswymiżołnierzami.
-Jakdługobędzietrzeba–odpowiedział.
- Jak długo nie skończą nam się jedzenie i zaopatrzenie – dodał Brom
złowróżbnie.
-Jakdługomożemyprzetrwaćtunadole,bezzapasów?–spytałKolk.
Srogpotrząsnąłgłową.
-Nigdytegoniesprawdzono.Możetydzień.Możedwa.
-Acopóźniej?–spytałKendrick.
Srogpowolipokręciłgłową.
-Przynajmniejtunasniedosięgną–powiedział.
-Lecztonieuchroninasodgłodu–dodałaGwendolyn.
Gwendolyn spojrzała w górę wraz z pozostałymi, na twarze żołnierzy
Imperium, patrzących w dół. Wiedziała, że prędzej czy później znajdą sposób,
byzejśćnadół.Ateraz,zapędzeniwkoziróg,niemielijużdokąduciekać.
Wkońcubędąmusielistawićimczoła–lubzginąć.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYCZWARTY
Thor stał na łodzi obok pozostałych, patrząc na górującego nad nimi
potworamorskiego,iszykowałsięnaśmierć.
ZamknąłoczyizgłębisercamodliłsiędoBoga.
Proszę,Boże,dajmisiłę,bypokonaćtębestię.
ThorpomyślałosłowachArgona.
Nie próbuj obezwładniać natury. Stańcie się jednym. Wykorzystaj siłę
natury.Wkońcutyteżjesteśjejczęścią.
Thorczuł,żepojegocielerozlewasięobezwładniająceciepło,rozchodzi
sięzestópprzeznogi,tors,ręce,ażdodłoni.
Otworzył oczy i uniósł dłonie, zwracając je w stronę bestii, kiedy ta
zbliżałasięzrozwartymiszczękami,byzabićichwszystkich.
Ku zaskoczeniu Thora, na jego dłoniach pojawiła się kula światła, która
wystrzeliławpowietrze,trafiającwpaszczębestii.
Bestiapoleciaławtył,wyleciałazwodyprostonabrzeg,dobretrzydzieści
stóp dalej. Rzucała się i trzepotała na ziemi, krzycząc, machając szponami we
wszystkichkierunkach.
Pobliskominucierzucaniasiębestiaległanaboku,martwa.
PozostaliodwrócilisięispojrzelinaThorawnagłejciszy.Chciałmócim
odpowiedzieć; chciał rozumieć, skąd biorą się jego moce, rozumieć, jak
przywoływaćje,kiedytylkozapragnął.Anajbardziejchciałwiedzieć,kimjest.
Leczniewiedział.
Różniłsięodpozostałych,wiedziałotym.Alewjakisposób?
Czykiedykolwieksiętegodowie?
***
Leniwy nurt niósł ich dalej w dół rzeki, głębiej w serce zaświatów.
Wszyscywiosłowalicosił,starającsięoddalićsięodpotwora.Nieboznacznie
pociemniało. Thor wciąż stał na tyle łodzi, próbując zrozumieć, co się stało.
Było to jakby inna jego część, część, której nie potrafił do końca zrozumieć.
Minęłachwila,nimdoszedłdosiebie.
- Wiem, kim jesteś – rzekła Indra, oglądając się na niego jakby ze
strachemipodziwemwoczach.–JesteśsynemDruida.Wybrańcem.Słyszałam
opowieściotobie.Wspaniałeopowieści.
Thorzamrugał,zdezorientowany.
-Oczymmówisz?–spytał.–Niemogłaśnicomniesłyszeć.Pochodzęz
małejwioskiwKręgu.Jestemtylkojednymzlegionistów.
Indrapokręciłagłowązprzekonaniem.
-Mójludmaswojelegendy.Starożytnelegendy.Mówiąodniu,wktórym
pojawi się Wybraniec i nas poprowadzi. Mówią, że będzie niósł ze sobą kule
ogniaiświatła,siłę,jakiejwcześniejniewidzieliśmy.SynDruida.Nadejdziew
czasie wielkiej zawieruchy, wielkiej bitwy między światłem a ciemnością.
Mężczyzna,którystoimiędzydwomaświatami.Naszaostatnianadzieja.
Thorspojrzałnanią,niepewny,czyonawie,oczymmówi.Założył,żecoś
jejsiępomyliło,żebierzegozakogośinnego.
- Zdaje się, że bierzesz mnie za kogoś, kim nie jestem – powiedział. –
Twojelegendyniemówiąomnie–dodał,wkońcusiadająciwiosłujączresztą.
-Niemylęsię–upierałasię.–Wiem,comówiąlegendy.Iterazwiemjuż,
kimjesteś.
Pozostali zarzucili wiosła i odwrócili się, wpatrując się w Thora. Thor
pokręciłgłową.
-Jestemzwykłymchłopcem–rzekłThor.–Jakkażdyinny.
Tylko tego pragnął. Być jak inni. By inni nie widzieli w nim nikogo
wyróżniającegosię.
Indra potrząsnęła głową, wpatrując się nadal w niego, jak gdyby był
obcym, który spadł z nieba. Wykonała dziwny znak dłonią przed gardłem,
piersiąigłową,prawiejakgdybymodliłasiędoThora.Albochroniłasięprzed
nim.
Skłoniłagłowę,poczymzwróciłasięznowuwstronęwody.
Thor poczuł, jak po jego ciele przebiega dreszcz. Sam nie wiedział, co o
tymmyśleć.Porazpierwszyktośspojrzałnaniegowtensposób.Jakgdybybył
bogiem.
Nurt stał się silny, a noc ciemna. Thor rozejrzał się po rzece z nowym
szacunkiemdlastworów, któremogłysię tamczaić.Zbliżali siędo niewielkiej
góry, w którą wrzynała się rzeka, stając się małym, czarnym tunelem w
kamieniu.
-PieczaraDiabłów–wysyczałaIndrazestrachemwgłosie.
Wszyscyspojrzelinaniąznowymszacunkiem.
-Toniebrzmizbytzachęcająco–powiedziałO’Connor.
Indrapotrząsnęłagłową.
-Todomkości.Legendagłosi,żediabłyprzychodzątam,bysięposilić.
Chłopcywymienilispojrzenia.Naichtwarzachmalowałasięobawa.
-Niemainnejdrogi?–spytałReece.
Nurtpchałichsilniewtamtymkierunku.
Indrapokręciłagłową.
- Moglibyśmy wyciągnąć łódź i spróbować przejść lądem – powiedział
Elden.
Potrząsnęłagłową.
-Ziemiajestgorsza–powiedziała.–Widzicieglebę?
Thorodwróciłsięwrazzpozostałymiispojrzałnabrzeg.
- To nie gleba – dodała. – To setki milionów robaków. Robaków, które
żywiąsięludzkimmięsem.Chwila,wktórejpostawisztamstopę,będzietwoja
ostatnią.
Thor przyjrzał się dokładnie czarnej ziemi. Zauważył, że rzeczywiście
poruszała się, niemal niezauważalnie. Przełknął ślinę z nowym szacunkiem dla
tegomiejsca.
-Mapamówi,żemusimypłynąćprzezjaskinię–nalegałDross.
Indrawydałazsiebiekrótki,drwiącyśmiech.
-Twojamapamówiwielerzeczy.Aczymówi,jakmamyprzeżyć?
Nurtnasiliłsięiwkrótcedecyzjazostałapodjętazanich–prądwessałich
prosto do jaskini. Wszyscy musieli się schylić, żeby nie uderzyć w niskie,
łukowatekamiennewejście.Cośścisnęłoichwżołądkachzestrachu.Cotoza
miejsce?
Kiedy wpłynęli do jaskini, poczuli się, jak gdyby znaleźli się w zupełnie
innymświecie.Najpierwbyłotamciemnojaknoc,sufitzwieszałsięniskonad
ichgłowami,iwokółpanowałaśmiertelnacisza,nieliczącechaspadającychze
ścian kropel wody. Thor słyszał, jak jego bracia ciężko oddychają. Dźwięk
wzmacniał się, odbijając się echem, i Thor wyczuwał strach w swoich
kompanach.Samteżgoodczuwał.Miałsięnabaczności,spodziewającsięataku
wkażdejchwili.
Po minucie jaskinia rozszerzyła się, sufit nad ich głowami podniósł się o
dziesiątki stóp, a nurt powoli przepychał ich przez jej środek. Było tu głośniej,
każda kropla wody odbijała się od wysokich ścian – i usłyszeli jeszcze inny
dźwięk:kakofonięowadówimałychzwierząt.Rozlegałsiętamtrzepotskrzydeł
i dziwne, gruchające odgłosy, których Thor wolałby nigdy nie usłyszeć. Potem
rozległy się wysokie i niskie odgłosy wszelkiego rodzaju owadów,
przypominające jęki, a każdy brzmiał bardziej złowróżbnie niż poprzedni. Jak
gdyby znaleźli się w jaskini strachu. A niemożność zobaczenia niczego tylko
pogarszałasprawę.
Obok Thora Krohn warczał jeżąc sierść. Thor rozglądał się na wszystkie
strony, jak pozostali, próbując dojrzeć coś w ciemności i odkryć, co się tam
kryje.
Woda prowadziła ich w głąb jaskini, i jej ściany zaczynały delikatnie
połyskiwać,delikatniesięrozświetlać;Thorspojrzałuważnie,zastanawiającsię,
skąd bierze się to światło, gdy zauważył tysiące owadów przylegających do
kamiennych ścian. Owady syczały na nich, a ich połyskujące zielone oczy
otwierały się, gdy przepływali obok, i rzucały światło. Thor zauważył z
przerażeniem,żesiębudziły.Tobyłojaktysiącemałychświeczekwciemności,
aleprzynajmniejcoświdzieli.
-Coto?–spytałEldenIndryczujnie,obawiającsię,żemogązaatakować.
- Ssawki – powiedziała Indra. – Ich użądlenie ma moc użądlenia setek
pszczół.Niemartwsię:trzymająsięścian,chybażesięjesprowokuje.
-Poczympoznać,żesięjesprowokowało?–spytałO’Connor.
-Ichoczyzacznąświecić–odrzekła.
Thorprzełknąłślinę.
-Takjakteraz?–zapytał.
Skinęłagłowąwodpowiedzi.
Syczenie trwało dalej i ssawki zaczęły pełzać po ścianach, a niektóre z
nichwyciągałyswojegłówkiwkierunkułodzi.
Wnętrze jaskini rozświetliło się i Thor zdołał określić jej rozmiary: była
ogromna,jejłukowatysufitwznosiłsięnadziesiątkistóp.Rzekawtymmiejscu
zwężałasię,przecinającśrodekjaskini.
Z sufitu zwieszały się ogromne stalaktyty, a równie duże stalagmity
wyrastałyzpodłożajaskini.
Gdzieśzgłębijaskinidobiegłichniski,gardłowydźwięk.Thoripozostali
odwrócilisię–lecznicniezobaczyli.
-Niepodobamisięto–rzekłReece,zaciskającdłońnarękojeścimiecza.
- Mnie też nie – powiedział Conval. Dobył miecza i metaliczny dźwięk
rozszedłsięechempojaskini,razzarazem,jakgdybydobytezostałydziesiątki
mieczy.
- Nie powinieneś był tego robić – skarciła go Indra. – Teraz ich
sprowokujesz.
-Kogo?–spytałConval.
Z otchłani ciemności zaczęły się wyłaniać dziesiątki cieni. Szły w ich
stronę.Przypominałyludzkieszkielety,samekości,żadnegociała,leczichkości
były czarne, a oczy świeciły na biało. Każdy z nich niósł długi, biały miecz,
który połyskiwał, odbijając światło wody. Thor zauważył, że każdy miecz był
wykonanyzkości.Wyglądałynaludzkiekości.
-Armięnieumarłych–odpowiedziałaIndrazestrachemwgłosie.
Thor odwrócił się powoli i zobaczył, że z każdego zakamarka jaskini
wyłaniają się setki tych stworów, tych nieumarłych szkieletów dzierżących w
dłonimieczezkości,iwszystkiezmierzaływichkierunku.
-Nieumarłych?–spytałElden.–Niemożnaichzabić?
-Nie–odparłaIndra.–Jużsąmartwe.Dozabiciazostaliśmytylkomy.
Rozległ się głośny stukot kości i nagle nieumarli rzucili się w ich
kierunku,unoszącmiecze.
- Cóż, jeśli mamy zginąć – powiedział Thor. – To na suchym lądzie i z
wysokouniesionymimieczami.Doataku!–rozkazał.
JakjedenmążdziewięciuczłonkówLegionuwyskoczyłozłodzinasuchy
ląd,aKrohntużzanimi.Dobylimieczyiodważnienatarlinanieumarłych.
Rozległ się głośny szczęk broni, gdy miecz uderzał o miecz, dźwięki
wzmacniałoodbijającesięodwszystkiegoecho.Legionćwiczył,byradzićsobie
w chwilach takich jak ta, gdy przyjdzie im zmierzyć się z wrogiem
przewyższającymgoliczebnie,trenowali,bywalczyćzzażartymiżołnierzami–
i choć te szkielety walczyły zażarcie, ich umiejętności nie wykraczały poza
przeciętnośćiniemogłysięrównaćzdoświadczeniemLegionu.
Thor i pozostali oddawali szkieletom cios za cios. Gdy miecz Thora
zetknął się z jednym z ostrzy przeciwnika, z radością zauważył, że jego stal
wyszczerbiłakostnymiecz;zamachnąłsięiuderzyłwszkielet.Wszystkiejego
kościpołamałysięiposypałybezładnienaziemię.
Thor odwracał się na wszystkie strony; blokując ciosy, odpierając,
roztrzaskującmieczeisiekącszkieletzaszkieletem,akościlądowałybezładnie
ujegostóp.
Wokół niego jego legionowi bracia robili to samo, zręcznie pokonując
innychżołnierzy.
Krohnwłączyłsiędowalki,warcząc,skaczącnajedenszkieletpodrugim,
przewracającjenaziemięizostawiającrozsypanekości.
Po blisko godzinie walki na brzegu piętrzyły się leżące bezładnie kości.
ChoćThorijegolegionowibraciabyliposiniaczeni,podrapaniidyszeliciężko,
wykończeni,żadenznichnieodniósłpoważnychran.
Spojrzeliwszyscyposobie,przegrupowującsię,beztchu.Porazpierwszy,
odkiedybyliwImperium,Thorzaczynałodzyskiwaćnadzieję,anawetmyślał
optymistycznie. Pokonali jedne z najgorszych stworów, jakie mogły tu na nich
czyhaćiprzetrwali.
-Wygraliśmy–powiedziałO’Connor.–Niedowiary.
Odwrócili się i ruszyli w kierunku łodzi – i wtedy zobaczyli, że Indra
otwieraoczyszerokozprzerażenia,spoglądającnadichramionami.
-Niechwalsięnazapas,wojowniku–ostrzegła.
Zzanichdobyłsiędźwięk,przezktóryThorowiwłosyztyłukarkustanęły
dęba.Byłtodźwięktysiącazbierającychsiękości.
Thorpowolisięodwrócił,niemalbojącsięspojrzeć.
Zobaczył z przerażeniem, jak wszystkie kości pokonanych szkieletów
powolizaczynająpodnosićsięzziemiiskładaćzpowrotem.Kośćpokości,cała
armianieumarłychwracaładożycia.
-Jakmówiłam–powiedziałaIndra.–Niedasięzabićczegoś,cojużjest
martwe.
Thor patrzył szeroko otwartymi oczyma, jak cała armia zaczęła
przygotowaćsiędokolejnegoataku.Całatawalka,tozwycięstwo–wszystkona
nic. Te potwory będą się cały czas odradzały, aż wymęczą Thora i jego ludzi i
ich zabiją. Może i nie byli równie dobrymi wojownikami – lecz dysponowali
czymś, czego Thor i jego ludzie nigdy nie będą mieli: nieskończoną
wytrzymałością. Thor wiedział, że koniec końców, wytrzymałość zawsze
zwycięży.
-Dołodzi!–wrzasnąłThor,cofającsiępowolizinnymi.
Jak jeden mąż wszyscy odwrócili się i wskoczyli z powrotem do łodzi,
odepchnęli ją mocno od brzegu i wiosłowali mocniej niż kiedykolwiek. Nurt
poniósłichiwkrótcemknęlizbiegiemrzeki,oddalającsięodtegobrzegu.Thor
i jego ludzie schylili się, wpływając w inny kanał i opuszczając rozległą
przestrzeńwsamąporę,byznaleźćsiępozazasięgiemzbliżającejsięarmii.
Po raz pierwszy w życiu Thora zwycięstwo nie miało znaczenia i gdy
wpłynęli w kolejny ciemny tunel, zastanawiał się, z narastającym poczuciem
beznadziei,jakieinnestrachyczekająichzazakrętemrzeki.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYPIĄTY
Gwendolyn stała na szerokim kamiennym podeście w dolnej Silesii,
otoczona swymi generałami, żołnierzami i mieszkańcami Silesii. Wszyscy
patrzyli w złowróżbnej ciszy w przestrzeń, obserwując, jak drugie słońce chyli
się ku zachodowi. Żołnierze Imperium nie dawali znaku życia przez cały ten
czas i po długiej, poruszonej panice w tłumie powoli zapadła głęboka cisza.
Napięcie wisiało gęsto w powietrzu. Każdy z nich pogrążony był we własnym
świecie, patrząc w niebo, mierząc się ze swoją własną śmiertelnością. Była to
cisza tysięcy dusz w obliczu burzy, ludzi, którzy wiedzieli, że nie mają dokąd
pójść–jedynienaśmierć.
Cisza ze strony Imperium przerażała Gwen bardziej niż ich atak.
Wiedziała,żeAndronicusjestgdzieśtamnagórze,knująccośitotylkokwestia
czasu, nim wcieli to w życie. Był najbardziej bezwzględnym wojownikiem,
jakiegowidziała.Najgorszebyłoto,żenawetjeślinicniezrobi,itakniebędzie
dlanichinnegowyjścianiżśmierć.Jakdługobędąwstanieprzeżyćtunadole,
nim skończą się im zapasy? Nie mieli dokąd pójść, jedynie w górę. A to nie
wchodziłowrachubę.
Andronicusoczywiściewiedziałotym.Miałichwgarści.Weźmieichna
przeczekanie.Pozwoli,byzakorzeniłasięwnichpanika.Prawdopodobnieteraz
upajałsięsytuacją.Miałichdokładnietam,gdziechciał.
Gwen pomyślała, że powinna być zadowolona z siebie przynajmniej za
odparcieichtakdobrzewswojejpierwszejbitwie,zazabicietakwielużołnierzy
Imperium i za uratowanie tak wielu swoich ludzi podczas ewakuacji. Nie była
jednakzsiebieanitrochęzadowolona.Czuła,żeodniosłaporażkę.
NiedalekostaliSrog,Brom,KolkiGodfreywrazzinnymiżołnierzami,a
ujejboku–SteffeniKendrick.WszyscywpatrywalisięwKanionzchmurnymi
wyrazami twarzy. Chciałaby wiedzieć, co rzec, by podnieść ich na duchu,
chciałabywiedzieć,coterazzrobić.
- Pamiętasz, jak ojciec – Kendrick rzekł cicho, nostalgicznie, patrząc w
niebo.–Uczyłcięwładaćmieczem?Odmówiłaś.Powiedziałaś,żemieczesądla
słabychludzi.
Gwendolynuśmiechnęłasię.
-Jakprzezmgłę–rzekła.–Musiałambyćbardzomłoda.
Kendrickuśmiechnąłsię.
-Ojciectaksięwściekł–ciągnął.–Żezakończyłnaszećwiczenianaten
dzień.Wtedywydawałosię,żepowiedziałaśnajgłupsząrzecznaświecie.
Westchnął.
- Jednak teraz, gdy jestem starszy, zdałem sobie sprawę, że w tym, co
powiedziałaś, kryła się wielka mądrość – dodał. – Najprostsze bitwy wygrywa
się mieczem. Najbardziej skomplikowane wygrywa się innymi sposobami.
Strategią.Organizacją.Siłąwoli.
-Jestempewna,żenietomiałamnamyślijakodziecko–uśmiechnęłasię.
Odwzajemniłuśmiech.
-Nie,zpewnościąnieto.To,copowiedziałaś,byłomądrenadtwójwiek.
Jużnawetwtedy.
Odwróciłsięispojrzałnanią.
-Chcę,byświedziała,żedoskonaleprowadziłaśtębitwę–powiedział.–
Zabiliśmy dwadzieścia razy tyle żołnierzy, ilu mamy i straciliśmy dużo mniej
ludzi, niż powinniśmy. Każdego innego przywódcę okryłoby to sławą po wsze
czasy.Niemiejwyrzutówsumienia.Byłoichzbytwieludlajakiejkolwiekarmii.
-Kendrickmarację,pani–powiedziałstojącyobokniejSteffen.
-Nigdyniepadłybardziejprawdziwesłowa–dodałSrog.
- Dziękuję, bracie – powiedziała do Kendricka. – Chcę, byś wiedział, że
zawszemyślałamotobiejakomoimbracie.Moimprawdziwymbracie.Mamy
tegosamegoojca.Mnietowystarczy.
Kendrickspojrzałnaniąizobaczyławjegooczach,jakdużojejsłowadla
niegoznaczyły.
-Coteraz,pani?–spytałSrog.–Obawiamsię,żeniemamyjużżadnych
planów awaryjnych poza tym. Teraz ludzie czekają, co postanowisz. Teraz
decyzjanależydociebie.
-Naniewielebysięzdało,gdybyśmywszyscypoddalisięAndronicusowi
–rzekłaGwendolyn.–Wszyscywiemy,jakąmareputację:niepozwalaswoim
jeńcomprzeżyć.Musimytoprzeczekać.
-Ajeślipierwdopadnienasgłód?–spytałBrom.
Gwenwestchnęła.
-Wtedybędziemywalczyćzinnymrodzajemśmierci–odrzekła.–Chyba
żektóryśzwasmainnypomysł?
Wszyscystaliposępnie wciszy,wsłuchując sięwwycie wiatru.Niktnie
miałnicdododania.
WkońcuKendrickodchrząknął.
- Kiedy przyjęto nas do Legionu – rzekł. – A później do Gwardii,
złożyliśmy przysięgę. Była to przysięga, by walczyć, nawet gdy nie ma żadnej
szansynazwycięstwo.Byłatoprzysięgahonoru.Przysięgachwały.Właśnieto
osiągnęliśmy dzisiaj, tutaj. Nie zwycięstwo, a chwałę. Czasem, długo po tym,
gdy zwycięzca zniknie, chwała pozostaje i to o niej śpiewane są pieśni, nie o
podboju.Czasemblaskchwałyjestwspanialszy.
Kiedy siedzieli tak w ciszy, przypatrując się przesuwającemu się coraz
niżej słońcu, kołysani podmuchami huczącego wiatru, grzmiący głos przeciął
naglepowietrze.
- Gwendolyn, chcę z tobą pomówić! – rozbrzmiał głos, odbijając się
echemodścianKanionu.
Wszyscy się odwrócili i spojrzeli po sobie, zbici z tropu, po czym
przenieśli wzrok na górę, jak jeden mąż. Wtedy Gwendolyn dostrzegła, skąd
dobiegagłos.Poplecachprzebiegłjejzimnydreszcz.
Andronicus.
Stałwotoczeniusetekswoichludzi,nachylającsięnadbrzegiemKanionu
ipatrzącnaniąztriumfalnymuśmiechemnatwarzy.
- Gwendolyn, królowo Zachodniego Królestwa Kręgu, zostałaś tylko ty.
Królewski Dwór już nie istnieje. McCloudowie są moimi więźniami. Tylko ty
ośmielaszsięstawiaćmiopór.
Przerwał.
- Wbrew temu, co o mnie słyszałaś, nie jestem dzikusem. Tak naprawdę
jestem bardzo rozsądny. Walczyłaś dzisiaj odważnie. Lepiej, niż się
spodziewałem.Izatochwałaci.Izatochciałbymcięnagrodzić.Przydalibymi
się tacy cenni przywódcy jak ty w mojej armii, i tacy cenni żołnierze jak
silesianie.
-Nigdyniepozostawiamwięźniówprzyżyciu.Jednakdziśzpowodutwej
odwagi uczynię wyjątek. Jeśli się poddasz, ty osobiście, oszczędzę całe twoje
miasto. Pozwolę wszystkim żyć, także twoim żołnierzom. I uwolnię każdego z
was.BędziecieżyćwpokojuwmoimImperiumizostawięSilesięwspokoju.
W zamian chcę tylko, byś poprzysięgła mi lojalność. Byś złożyła
przysięgę,żebędzieszmisłużyć,żebędzieszkrólowąpodmoimpanowaniem.
Będę cię traktował uczciwie i sprawiedliwie. Obsadzę cię na jakiej tylko
zechceszpozycjiwmoimdworze.Tozpewnościąniezbytwygórowanacena–
twojaosobistaofiaradladobratwychludzi.
To dobra i wspaniałomyślna oferta. Postąp mądrze i przyjmij ją ze
względunatysiąceduszwokółciebie.Rozejrzyjsię,spójrznaichtwarze.Żyją.
Jeślibędzieszmisięsprzeciwiać,dosięgnieichgniewwielkiegoAndronicusa.
Nie zwlekaj zbyt długo z odpowiedzią. Jeśli do poranka jej nie dostanę,
spadnienawasogień,jakiegonigdyniewidzieliście.Idoczasu,ażjutrozajdzie
drugie słońce, legenda Silesii odejdzie w zapomnienie. Zniknie nawet z ksiąg
historycznych;wszystkiejezniszczę.
WkońcugłosAndronicusaucichł.Odbiłsięsłabymechemodwiatru,po
czym zniknął tam, skąd przyszedł. Kiedy spojrzała w górę, on i jego ludzie
wycofalisięzgórnegopodestu,znikajączpolaichwidzenia.
Gwen odwróciła się i spojrzała na innych, którzy wpatrywali się w nią
oczymaszerokootwartymizezdumienia.
-Nieróbtego–powiedziałSrogpoważnie.
-Niemożnamuufać–powiedziałKendrick.
-Tonieszczerapropozycja–powiedziałSteffen.
- Nie pozwoliłbym, byś uratowała moją duszę, służąc mu – powiedział
Kolk.
-Jarównież–rzekłKendrick.
Gwendolyn popadła w zadumę. Wiedziała, że Andronicusowi nie można
ufać.Jednakjegosłowabrzmiałyprawdziwie.Jakiinnywybórimpozostawał?
Takjakrzekł–jeśliodmówi,zginą.Samatowiedziała.Jeśliniezjegoręki,tow
innysposób.
- Chętnie będę mu służyć, jeśli to ocali życie was wszystkich – rzekła. –
Czuję,żetopropozycja,którąpowinnamprzyjąć.
-Niemożesz,pani!–wykrzyknąłKendrick.–Niechcęotymsłyszeć!
-Nigdybymniepozwoliłnato,byśpoświęcałasiędlamnie!–powiedział
Srog.–Jużwolałbymzginąćwwalce.
-Czyżyciejestdlaciebietakwielewarte?–spytałBrom.
-Mojenie–odrzekła.–Alewasze.Waswszystkich.Tobyłobysamolubne
z mej strony, gdybym odrzuciła tę propozycję i posłała was wszystkich na
śmierć.
-Ważysiętwójhonor–powiedziałSrog.
-Walczyliśmyhonorowo–powiedziała.–Jedynąosobą,którabędziemu
służyć,będęja.
- O jedną osobę za dużo – rzekł Kendrick. – To niesprawiedliwe, byś
poświęcałasiędlanaswszystkich.
-PopieramKendricka–powiedziałSrog.
-Jarównież–zawtórowalipozostali.
-Niepozwolimycipójść,pani–powiedziałSteffen.–Jesteśmywszyscy
zajednegoijedenzawszystkich.
Wśródludzirozległysięokrzykipoparcia.Byławzruszonaichlojalnością.
Jednak propozycja Andronicusa ciążyła jej. Jej życie za życie wszystkich
pozostałych.Chętniebynatoprzystała.
***
Gwendolyn stała sama na skraju Punktu Kanionu, patrząc, jak ostatnie
światło dnia kładzie się cieniem na Kanion. Był to piękny zachód słońca,
połyskujący w wirującej mgle; płonąca czerwień, która zdawała się rozpalać
świat.Byłponuryizwiastowałnieuniknione.Wpasowałsięwjejnastrój.
Kiedygoobserwowała,cośjejmówiło,żeoglądaostatnizachódsłońcaw
swoimżyciu.Tymbardziej,żepodjęłaostatecznądecyzję.
Gwendolyn przeszła przez miasto, przyjrzała się uważnie twarzom
wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci, młodych żołnierzy – widziała wszystkie
ambicje,całąnadziejękryjącąsięwichoczach;patrzylinanią,jakgdybymiała
odpowiedzi, których szukają, jak gdyby była ich wybawcą. Pojęła, że dano jej
szansę,wyjątkowąmożliwośćwwyjątkowejchwiliwhistorii,byuratowaćtych
ludzi.Jejżyciezaich.Będziezaszczyconamogąctouczynić.Możeznalazłasię
tutaj,wtymmiejscuiczasieztegowłaśniepowodu,dlatejjednejchwili,dlatej
decyzji. Może dlatego przeznaczone jej było rządzić – by podjąć tę jedną
decyzję,którauratujetysiąceżyć.
Gwendolyn podjęła decyzję. Nie to, co zrobiliby jej doradcy, nie to, co
zrobiłbyjejojciec,nieto,cozrobiłbyKendrick.To,coonabyzrobiła.Tylkoto
sięterazliczyło.
O brzasku, kiedy będzie jeszcze ciemno, kiedy wokół nie będzie nikogo,
kto mógłby ją powstrzymać, uda się na górę. Podda się Andronicusowi.
Przystanie na jego warunki, będzie mu służyć i poświęci się dla większego
dobra.
KiedyGwendolynstałatam,obserwujączachódsłońcaporazostatnijako
wolnakobieta,pomyślałaoThorze.Przesunęładłoniąpobrzuchuipomyślałao
ichdziecku.Chciała,bytodzieckożyło.Dlategodziecka,jeśliniedlainnych,
chciała zapobiec większemu rozlewowi krwi. Ona może i będzie poddaną
Andronicusa,lecztodzieckobędziewolne.
Gwenspojrzałaprzedsiebieimusiałaprzyznać,żewgłębiduszyżywiła
nadzieję, że Thor się pojawi, wyłoni nagle z Mieczem i uratuje ją przed tym
wszystkim.Oddałabyzatowszystkoijejsercezabiłoszybciejnatęmyśl.
Lecz w głębi serca wiedziała, że to tylko marzenie. Thor odpłynął, był
dalekostąd.Byłasama.Byłojejprzeznaczonetrwaćsamotnie,nieulegaćzdaniu
innych. Być kobietą, jaką spodziewał się w niej zobaczyć jej ojciec. Na tym
polegało bycie królową, w końcu to pojęła. Być otoczoną ludźmi – a
jednocześniebyćcałkiemsamą.
- Nie wszystkim marzeniom przeznaczone jest się spełnić – dobiegł ją
głos.
GwendolynodwróciłasięizobaczyłaArgona,którystałobokniejipatrzył
nazachódsłońca.Czułasięodrętwiałaipoczęściniebyłanawetzaskoczona,że
go widzi. Niewiele się dla niej liczyło, teraz, kiedy podjęła już decyzję.
PodobniejakArgonzwróciłatwarzkuzachodzącemusłońcu.
- Pojawiasz się w chwili, w której już nie potrzebuję twej rady –
powiedziaładoniego.
- Nie przybyłem, by udzielać ci rad – powiedział. – Lecz by złożyć ci
wizytę. Nie spodziewałem się takiej decyzji. Bardzo odważnie. Twój ojciec
byłbydumny.JesteśnajlepszązMacGilów.
-Potoprzybyłeś?–spytała,wyczuwając,żetoniewszystko.
-Nie–odrzekł.–Przybyłemteżpożegnaćsię.
Odwróciłasięispojrzałananiego,aleonwpatrywałsiędalejwKanion.
- Opuszczasz nas? – zapytała, nagle tknięta złym przeczuciem. Lecz po
tymogarnąłjąstrachjeszczewiększy:
-Czytojaopuszczamciebie?
Argonwpatrywałsiębeznamiętnieprzedsiebieimilczał.
- Podejrzewam, że wkrótce, gdy będę poddaną Andronicusa, będziesz
doradzałkolejnemuMacGilowi–rzekła.
Pokręciłgłową.
-Czasysięzmieniają–rzekł.
NaglewGwenzapłonęłachęć,bypoznaćprzyszłość.
-Powiedzmitylkojedno–poprosiła.–Thor?Jestbezpieczny?Żyje?
Niedbałajużowłasnebezpieczeństwo,jedynieojego.
-Tak,żyje.
Wpatrywałasięwniego.
-Niepowiedziałeś,czyjestbezpieczny–naciskała.
Argonnieodpowiadał.Sercejejpękało.
-Możeszgoocalić?–poprosiła.–Wjakimkolwiekniebezpieczeństwiesię
znajduje?Proszę.Oddamciwszystko.Możeszutrzymaćgoprzyżyciu?
Argon odwrócił się i wpatrywał się w nią. Jego oczy przeszywały ją na
wylot.
- Już raz ocaliłem Thorgrina. Dla ciebie. A teraz twe przeznaczenie żąda
czegośwzamian.
Argon postąpił trzy kroki naprzód i położył dłoń na jej ramieniu.
Przepalałająnawylot,jakgdybydotknęłojejsłońce.
- Bogowie są z ciebie dumni – rzekł. – Zawsze ujrzysz dla siebie
honorowemiejsce.
Gwen już miała się wyrwać z jego palącego uścisku, gdy nagle Argon
zniknął.Gwenodwróciłasięirozejrzaładokoła,leczniebyłoponimaniśladu.
Znowu była tam sama, na skraju skały, bardziej samotna niż kiedykolwiek
wcześniej.
Podniosła wzrok na ścianę Kanionu wznoszącą się do górnego miasta i
wiedziała,comusizrobić.
Nadszedłczas,bypostawićpierwszykrok.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSZÓSTY
Erec zbierał siły, leżąc tak, bezbronny, a stwór przygotowywał się, by
zatopić szpony w jego twarzy. Przez głowę przelatywały mu obrazy, kiedy
szykowałsięnaspotkanieześmiercią–zczasów,gdybyłchłopcem,jegodniw
Legionie, życia rycerza – lecz żadnego nie widział tak wyraźnie, jak tego, na
którymbyłaAlistair.Szykującsięnaśmierć,żałowałtylkojednego:żeniemógł
spędzićzniąwięcejczasu.
Jednak gdy stwór opuszczał kamień, nagle wydarzyło się coś
niespodziewanego. Powietrze rozświetliło mocne światło i coś odrzuciło
stworzenie w tył, zmiotło je z nóg. Kula światła uderzyła je w pierś i posłała
przezpołowępolabitwy.
Ereczamrugałkilkarazy,zdezorientowany,nierozumiejąc,cosięwłaśnie
stało.
Kolejnakulaświatłarozbłysnęłanadpolembitwy,aponiejjeszczejednai
stworydokołaniegozaczęłyfruwaćwewszystkiestrony.
Erecodwróciłsię,spojrzałwgóręizobaczyłstojącąnadnimAlistair.
Ku swojemu zaskoczeniu, ujrzał, że wyciąga dłoń, z której emanuje kula
światła. Jej bladoniebieskie oczy błyszczały i wyglądała jak nie z tego świata,
anielsko,jejdługiejasnewłosyopadaływjegostronę.
Niewiedział,cootymmyśleć.
Erec podniósł się i stanął u jej boku, a ona dalej posyłała kule we
wszystkie stworzenia na polu bitwy, ratując jego przyjaciela Brandta tuż przed
tym,gdyjednozestworzeńzamierzałoprzeciąćgonapół.
W przeciągu sekund po polu bitwy przeszła fala zniszczenia, wyrzucając
wszystkiestworywgórę.
Te,któreniezostałyjeszczetrafione,patrzyłynanichznowymstrachemi
ostrożniezaczęłysięwycofywać,poczymodwróciłysięiuciekły.
Erec odwrócił się i spojrzał na Alistair z zupełnie nowym uznaniem,
zdumiony. Czy miało to coś wspólnego z sekretem jej urodzenia? Kim tak
naprawdę była? Skąd brała się niej taka moc? I dlaczego trzymała to w
tajemnicy?
Ledwie potrafił wypowiedzieć te słowa, tak zaschło mu w gardle.
Odwróciłsięwjejstronę.Niemalobawiałsięzadaćpytanie:
-Kimtyjesteś?
ROZDZIAŁDWUDZIESTYSIÓDMY
PierwszesłońcewzeszłonadKanionem,obdarzającgonajniezwyklejszym
wschodem słońca, jaki Gwendolyn kiedykolwiek widziała i napełniając
wszechświat czerwono-pomarańczową mieszanką barw i wirującymi kłębami
mgły.Gwenwspinałasiępokrętychschodach,piętropopiętrze,czującsię,jak
gdyby wspinała się do nieba. Wewnątrz cała się trzęsła i jej serce łomotało ze
strachu, a nogi stawały się cięższe z każdym krokiem. Nigdy nie czuła się
bardziej samotna, od kiedy opuściła Królewski Dwór i swoją rodzinę, swoją
armię,swoichludzi,wszystko,coznałaicobyłobliskiejejsercu.
Przygotowywała się, że sama stawi czoła Andronicusowi, podda się jego
rozkazom dla dobra jej ludzi i wszystkich tych, których kochała. Był to
najsamotniejszyspacerjejżyciaizmuszałasię,byiśćszybko,niechcącotym
myśleć. Obawiała się, że gdyby przemyślała to zbyt dokładnie, mogłaby
zawrócić.
Gwendotarładoostatniegopodestuprzedwyjściemnagóręinatknęłasię
na kilku silesiańskich żołnierzy, którzy stanęli na baczność, zaskoczeni jej
obecnością.Zasalutowali.
-Pani–powiedziałjedenznich.–Corobisztunagórze?Czywszystkow
porządku?
Odchrząknęła.
- Wszystko dobrze – odrzekła, próbując ukryć swój strach i starając się
brzmiećpewnie.
-Dokądidziesz,pani?–spytałinny.
-Nagórę–odpowiedziała.
Żołnierzewymienilispojrzeniapełneprzerażenia.
- Na górę, pani? – spytał jeden z nich. – Wiesz, że armia Andronicusa
czekanagórze.
Pokiwałagłową.
-Wiemotymbardzodobrze.Ateraz,wybaczcie.
Żołnierzespojrzeliposobiezwahaniem,zdezorientowani,iprzezchwilę
wydawałosię,żeniepozwoląjejprzejść;leczustąpiliiwkońcurozsunęlisię.
Przechodząc obok nich, Gwen odwróciła się i stanęła z nimi twarzą w
twarz,pamiętającotym,żewszyscywidzieliwniejwładczynię.
- Wszyscy doskonale się spisaliście – powiedziała. – Dziękuję wam za
waszeoddanie.
- Pani – powiedział jeden ze strażników, odchrząkując, z bardzo
zmartwionym wyrazem twarzy. – Jeśli mogę wtrącić, cokolwiek masz zamiar
zrobić–niemusisztegorobić.Wszyscyjesteśmygotowiwalczyćzaciebiedo
ostatniejkroplikrwi.
Uśmiechnęłasiędoniego.
-Wiem,żejesteście–odrzekła.–Iwłaśniedlategotorobię.
Gwenodwróciłasięniemówiącjużnicwięcejiruszyłasamotniewgórę,
pokonując kilka ostatnich stopni, zakręcając, aż w końcu dotarła na najwyższy
poziom. Stała tam, pośród kolców, które wyciągały się do nieba, jej ostatnią
obrony przed hordami Imperium. Stanęła obok, pośrodku małej platformy i
pociągnęłazagrubąlinę.
Przesuwałalinępowoli,razzarazem,iplatformapodnosiłasię,unoszącją
coraz wyżej i wyżej nad kolce. Z każdym pociągnięciem jej serce zamierało
bardziej,czułaniepokójprzedspotkaniemztym,comogłobyćjejśmiercią.
W końcu dotarła na górę, ponad kolcami i wystąpiła naprzód, na podest
górnej Silesii. Stały tam dziesiątki żołnierzy Imperium. Odwrócili się w jej
stronę i spojrzeli na nią oczyma szeroko otwartymi w szoku. Stali tam, gapiąc
się,niepewni,jaksięzachować.
Gwen postąpiła naprzód kilka dumnych kroków, unosząc podbródek i
pierś, wiedząc, że reprezentuje Krąg. Wszystko, co robiła, odbijało się na jej
ludziachibyłazdeterminowanabyćodważnąisilną.
Wyszukała wzrokiem najważniej wyglądającego żołnierza, podeszła do
niegoizmierzyłagochłodnymspojrzeniem.
- Zaprowadźcie mnie przed Andronicusa – rozkazała, używając swego
najbardziejwładczegogłosu.
ŻołnierzeImperiumspojrzeliposobie,zdezorientowani,jakgdybyujrzeli
wswoichszeregachducha.
Wkońcużołnierzdowodzącyskinąłgłową.Odwróciłsięiszedłobokniej.
Dołączyłodonichkilkuinnychżołnierzy.
Serce Gwen łomotało, gdy przechodzili przez wewnętrzny dziedziniec
Silesii. Jej serce pękło na ten widok; był zniszczony, spustoszony, spalony na
popiół i wypełniony tysiącami tłoczących się żołnierzy Imperium. Kiedy
przechodziliprzezplac,wojownicyzobustronskakalinarównenogi,gapiącsię
na Gwendolyn, jak gdyby była egzotycznym gatunkiem zwierzęcia, barankiem
prowadzonymnarzeź.
SerceGwenprzepełniałosięcorazwiększymstrachem.Terazbyłojużza
późnonaucieczkę.Terazbyłazdanacałkowicienaichłaskę.
Modliłasię,byokazałosię,żepodjęładobrądecyzję,żerobito,cotrzeba.
Modliłasię,byAndronicusdotrzymałswegosłowa.
Wobozierozległsięszmer,gdywszyscywyszlizabramęmiastaiweszli
do wielkiego obozu poza jego murami. Gwen oniemiała na ten widok: setki
tysięcyżołnierzyImperiumrozbiłoobózdalekojakokiemsięgnąć.Wszyscysię
odwrócili,staliipatrzylinaGwen–izrodziłsięwśródnichwielkiszum.
Poprowadzono Gwen po szczątkach mostu zwodzonego, w kierunku
ogromnego czarnego namiotu wzniesionego pośrodku obozu, który – jak
przypuszczała–należałdoAndronicusa.
Kiedy się do niego zbliżyli, jego klapy nagle gwałtownie się rozchyliły i
wyłoniłsięzniego,schylającsię,apotemunoszącdumniegłowę,Andronicusw
czarnej pelerynie, bez koszuli, i w naszyjniku ze skurczonych głów. Zobaczyła
nowy dodatek – głowę pana Kultina, najemnika Garetha. Starała się odwrócić
wzrok.
Gwen podeszła do Andronicusa tak pewnym krokiem, na jaki tylko
potrafiłasięzdobyć.Uśmiechałsięszeroko,triumfująco.Byłbardziejbestiąniż
człowiekiem – dwa razy wyższy niż jakikolwiek mężczyzna, którego w życiu
widziała, o długich kłach i szponach. Trudno jej było uwierzyć, że chodził na
dwóchnogach.
- No proszę, moja mała owieczka – powiedział. Jego gardłowy głos
bulgotałigrzmiałwjegopiersi.–Jednakskorzystałaśzmojejpropozycji.
Woboziezapadłacisza,aGwenodchrząknęła.
- Przysięgłeś nie robić krzywdy żadnemu z moich ludzi, ani mnie, i
pozwolićnamżyćjakowolnymludziom–rzekła.–Jeśliprzysięgnęciwierność
ibędępodtwoimirozkazami.Jestemgotowaprzystaćnatępropozycję.
Andronicus rozpromienił się w uśmiechu, a jego oczy połyskiwały, gdy
patrzyłnanią.
- Jesteś bardzo odważna – powiedział. – Jesteś gotowa poświęcić się dla
swychludzi.Doprawdy,bardzoszlachetnie.Mądrzezrobiłaś,przystającnamoją
propozycję. Możesz zacząć od uklęknięcia przede mną i złożenia imperialnej
przysięgilojalności.
Myśl, że musi klęknąć przed tym potworem i przysiąc mu lojalność
rozdzierałyGwenodwewnątrz.Każdymięsieńjejciałasięprzedtymwzbraniał.
Zmusiłasięjednak,bymyślećoswoichludziachtamnadole,ocierpieniu,jakie
byichdotknęło,gdybytegoniezrobiła,ipowolizmusiłaswojekolanadotego,
bysięzgięłyiklęknęłaprzednim.
-Schylgłowę–dobiegłjąszorstkigłossłużącegoAndronicusa.
Gwendolynpowolischyliłagłowę.
- Powtarzaj za mną – powiedział sługa. – Ja, Gwendolyn, córka króla
MacGila,królowaZachodniegoKrólestwaKręgu…
- Ja, Gwendolyn, córka króla MacGila, królowa Zachodniego Królestwa
Kręgu…
- Stwierdzam, że wielki Andronicus jest jednym i wyłącznym władcą
wszechświata…
- Stwierdzam, że wielki Andronicus jest jednym i wyłącznym władcą
wszechświata…
-Nigdyniebyłowiększego,inigdyniebędzie…
-Nigdyniebyłowiększego,inigdyniebędzie…
-Iprzysięgammuwiecznąlojalność.
Kiedy miała powtórzyć, te ostatnie słowa prawie ugrzęzły jej w gardle.
Poczuła,żezalewająfalamdłości.Zatrzymałasię,zastanawiającsię,czyprzez
toprzebrnie.
-Iprzysięgammuwiecznąlojalność.
Udało jej się. Wyrzuciła je z siebie. W końcu było po wszystkim.
Podniosłagłowę,spoglądającnaAndronicusa.
Zgłębijegogardławydobyłsiędonośny,grzmiącybulgot.Byłtodźwięk
zadowolenia.
- Wybornie – rzekł. – Naprawdę wybornie. Będzie z ciebie bardzo dobra
poddana.Terazmożeszwstać.
Gwenwstałaiobrzuciłagochłodnymspojrzeniem.
-Aterazmożeszwypuścićmoichludzi–powiedziała.
TwarzAndronicusarozjaśniłasięwuśmiechu,gdyprzyłożyłdłońdoszyii
przesuwałpalcamiponaszyjnikuzeskurczonychgłów.
- Tak, cóż, jeśli o to chodzi – zaczął. – Widzisz, czasami sprawia mi
przyjemność prawdomówność. A czasem czerpię ogromną radość z kłamstwa.
W tym przypadku, przykro mi to mówić, było to to drugie. Składam wiele
obietnic.Niektórychznichdotrzymuję,niektórychnie.Iobawiamsię,żetrafiłaś
namójzłydzień.
Serce Gwendolyn zaczęło walić jak oszalałe. W środku krzyczała na
siebie.Jakmogłabyćtakgłupia?
- Twoi ludzie – ciągnął Andronicus. – Może rzeczywiście nie zabiję ich
wszystkich ze względu na to, co zrobiłaś tu dzisiaj. Ale zabiję zdecydowaną
większość. A z reszty uczynię swoich niewolników. Obawiam się, że nie będą
jużwiedzieć,cotoznaczywolność.Itakniewieluwie.
Westchnął.
- A co do ciebie, moja droga – rzekł. – Powinnaś wiedzieć, że w moim
dworzeniemainnychpozycjiniżmoja.Niemainnychprzywódcówpozamną,
a wszyscy ci, którzy są moimi niewolnikami, są tylko niewolnikami, niczym
więcej.Tytakże.
Andronicus skinął głową. Na ten znak dwóch żołnierzy pospieszyło
naprzódimocnochwyciłojąpodręce.
- Puśćcie mnie! – krzyknęła Gwen, szarpiąc się. – Przyrzekłeś.
Przyrzekłeś!Gdzietwójhonor?
Andronicuswybuchnąłśmiechem.
- Honor? – zapytał. – To coś, z czym pożegnałem się dawno temu. I
bardzo mnie to cieszy. Nawet sobie nie wyobrażam, ile bitew bym przegrał,
gdybynieto.
Naglezamilkł.
- Obawiam się, moja droga, że musisz posłużyć za przykład. Wyjątkowo
brutalnyprzykład.Widzisz,tylkowtensposóbkażdy,ktoodważysięstawićmi
opór,nauczysię.
Andronicusodwróciłsię.
-MCCLOUD!–wrzasnął.
Zszeregów,kuprzerażeniuGwendolyn,wyłoniłsięstarszykrólMcCloud,
o oszpeconej twarzy, na której połowie znajdował się symbol Imperium
Andronicusa.
- Czas, by dać tej MacGilównie nauczkę – powiedział Andronicus. –
Zrobiłbym to osobiście, ale więcej przyjemności czerpię obserwując, jak moi
wrogowietorturująsięwzajemnie.Taknaprawdętojednazmoichnajwiększych
przyjemności.
-Zrobięwszystko,cokażesz,panie–powiedziałuniżenieMcCloud.
- Wiem, że zrobisz wszystko – zaśmiał się szyderczo, chłodno. –
Poużywaszsobieztąkobietą.Możecisięposzczęściidacisyna.Ajabędęna
wszystkopatrzył.
Ogromny uśmiech zagościł na twarzy McClouda, kiedy mierzył Gwen
wzrokiem,jakgdybybyłajegoofiarą.
-Zprzyjemnością,panie–powiedziałMcCloud.
Gwendolynkrzyczałaiszarpałasię,kiedyMcCloudruszyłwjejkierunku.
Zdołaławyrwaćsięzchwytudwóchżołnierzy–odwróciłasięizaczęłabiec.
Nie uciekła jednak zbyt daleko. Odbiegła tylko na kilka stóp, kiedy
McCloudpowaliłjąodtyłu.Upadłatwarząnaziemię,aMcCloudprzygniótłją,
odbierającjejdech.
-NIE!–krzyczała,machającrękoma.
Leczbyłdlaniejzbytsilny.Wkrótcejegogrube,szorstkiedłonierozdarły
jejszatyipoczuła,jakzimnepowietrzeszczypiejejodsłoniętąskórę.
Słyszała zachęcające okrzyki ludzi Andronicusa, krzyczała i krzyczała,
próbując z całych sił się wyrwać, modląc się, by znalazła się w jakimkolwiek
innym miejscu. Mogłaby przysiąc, że gdzieś wysoko nad głową usłyszała
Estopheles,zataczającąkoła,skrzeczącą.
Zamknęła oczy, próbując sprawić, by to wszystko zniknęło, wyobrażając
sobiesiebiegdzieś,gdziekolwiekindziej.Wyobrażałasobie,żejestzThorem.Z
ich dzieckiem. Na polu letnich kwiatów. W raju położonym daleko, daleko od
wszystkichokropieństwtegoświata.
ROZDZIAŁDWUDZIESTYÓSMY
Thor stał sam na rozległym polu szkarłatnych kwiatów rozświetlonym
krwawoczerwonymzachodemsłońca.Nadjegogłowągdzieśwysokozataczała
kołaEstopheles,skrzecząc.Zprzodu,woddali,dostrzegłsamotnąpostać,leżącą
bezwładniewtrawie.Niewidział,ktoto.
Thorzbliżałsiędoniej,asercewaliłomujakoszalałe.Niebostawałosię
ciemniejsze z każdym jego krokiem i czuł narastające złe przeczucie. Coś w
środkumówiłomu,żetociałoosoby,którąkocha.
Kiedypodchodziłbliżej,popowiewnychbiałychkoronkachrozrzuconych
na ziemi poznał, że była to kobieta. Z przerażeniem zobaczył jej długie, jasne
włosy,wijącesięwokółramioninimdoniejdotarł,wiedziałjuż,ktoto.
Gwendolyn.
Thorwyciągnąłdrżącąrękę,złapałjązaramięipowoliodwrócił,bojącsię
tego,comożezobaczyć.Sercestanęłomunatenwidok.
Gwendolynleżałanaziemi,nieporuszającsię,ajejciałozbroczonebyło
krwią.
Thor zaczął szlochać niekontrolowanie, nie mógł przestać. Pochylił się,
chwyciłjąwramiona,wstał,odchyliłsięwtyłikrzyknął.
-NIE!–wrzasnąłThor.
Jegokrzykwzniósłsię,odbijającsięechem,isięgnąłniebios,gdytrzymał
jej bezwładne ciało w ramionach, miłość swojego życia. Jedna kobieta, która
znaczyła dla niego więcej niż wszyscy pozostali. Kobieta, którą planował
poślubić.Zjakiegośpowodunieżyła.Iniebyłogotam,byjąuratować.
-NIE!–wrzasnąłznowu.
Krzykowi Thora odpowiedziało skrzeczenie. Estopheles zataczała koła i
zanurkowała,wyciągającszpony,zmierzającwprostnajegotwarz.
Thorobudziłsię,dyszącciężko,wyprostowałsięirozejrzałdokoła.Serce
tłukło mu się w piersi. Był zdezorientowany i nie potrafił rozróżnić, co jest
prawdą,gdziesięznajdował.
StopniowoThorzacząłsobiezdawaćsprawęztego,żebyłwciążwłodzi,
że w niej zasnął – wszyscy jego bracia legioniści posnęli. Cała grupa leżała,
zmorzona snem, a łódź powoli niosła ich w dół rzeki, popychana jej leniwym
nurtem. Próbował sobie przypomnieć, jak długo spał, jak daleko już dopłynęli,
dokądzmierzali.Czuł,jakgdybybylinatejwyprawieodzawsze.
Thor odetchnął głęboko, myśląc o swym śnie, o Gwendolyn, starając się
otrząsnąć z tego strasznego obrazu. Wydawał się taki prawdziwy. Zbyt
prawdziwy.Tenobrazgoprzeraził.
Wiedział,żetotylkosen,leczjednocześniewyczuwał,żekryjesięzanim
coś więcej. Każdą tkanką swojego ciała wyczuwał, że Gwendolyn była w
niebezpieczeństwie.Żespotkałojącośstrasznego.
Rozdzierało go to od wewnątrz. Bardziej niż kiedykolwiek miał ochotę
wyskoczyćzłodziipognaćdoniej,byuratowaćjąodtego,cojejzagrażało.
Znajdował się jednak w innym świecie i nie mógł nic zrobić. Nigdy nie
czuł się bardziej bezradny. Jakaś jego część nienawidziła siebie za to, że
wyruszyłnatęwyprawę.Czypowinienbyłzostać?
Thor wyprostował się, a Krohn usiadł obok niego, skomląc i wtulając
głowęwjegopierś,kiedytengogłaskał.KrohnnieprzestawałskomlećiThor
wiedział, że Krohn też to wyczuwał, że on też wiedział, że Gwendolyn coś się
stało.WkońcuKrohnbyłdoniejprzywiązanyprawietakbardzo,jakThor.
Thorczułwdołkuucisk,któryniechciałustąpić.Czuł,żezostawiłją,gdy
byławpotrzebie.
Spojrzał w górę i zobaczył kolejny świt po tej stronie świata; do życia
budził się kolejny dzień przygnębienia. Nigdzie nie było widać słońca, jedynie
gęste, czarne chmury i przytłumione światło, które próbowało się przez nie
przebić. Przepływały nad rozległymi terenami nieużytków, nad martwymi,
czarnymidrzewami,tymidziwnymi,przerażającymiptakami,którepatrzyłyna
nich, obserwowały. Najwyraźniej nie śpiewały o poranku. Miast tego
przypatrywały się im w ciszy, a ich świecące oczy poruszały się powoli za
łodzią.
Thor spojrzał przed siebie i z zaskoczeniem spostrzegł, że rzeka się
kończy.Pokilkustopachichłódźuderzyławziemię,zaskakującThoraibudząc
pozostałych.
Wszyscyzerwalisię,jedenzadrugimirozejrzelisię,zaskoczeni.Thorbez
zastanowieniastanąłnanogi,przeszedłnaprzódłodziizeskoczyłnasuchyląd,
Krohndeptałmupopiętach.Pozostalichłopcyruszylizanim.
- Gdzie jesteśmy? – spytał Reece, zeskakując na suchy ląd obok niego,
rozglądającsiędokoławzdumieniu.
-Tutajkończysięrzeka?–spytałO’Connor.
-Niemampojęcia–rzekłThor.
Trzechbracirównieżwyskoczyłozłódki.Draketrzymałmapęirozglądał
siędokoła.
- To tutaj prowadzi nas wasza cudowna mapa? – spytała sarkastycznie
Indra.
- Jesteśmy dokładnie tam, gdzie powinniśmy być – powiedział Drake,
rozdrażniony.
-Czyligdziedokładnie?–spytała.–Pośrodkuniczego?
-Naszceljestblisko–powiedziałDross,nachylającsię.–Wedługmapy
tojużniedaleko.
-Chodźciezanami–powiedziałDrake,wyruszajączeswoimibraćmi.
- Nie podoba mi się to miejsce – powiedział Conval do Convena, stając
bliskoniego.
Thor pomyślał dokładnie o tym samym. Trudno był dojrzeć coś daleko
przed nimi, pojawiła się gęsta mgła. Widział tylko zarysy drzew, jałowych
nieużytków.
PojakimśczasiewędrówkimgławkońcusięprzerzedziłaiThorzobaczył
ogromną okrągłą polanę przed nimi. Krajobraz zmienił się gwałtownie z łysej
ziemi w fioletową trawę, jak gdyby jedna kraina przysłaniała inną. Jak gdyby
stalinaskrzyżowaniu:wjednymkierunkubyłakrainafioletu,wdrugim–żółtej
pustyni.
-Cotozamiejsce?–spytałElden.
-Wyglądanajakieśskrzyżowanie–powiedziałReece.
-Skrzyżowanieumarłych–powiedziałaIndra.–Stądziemiaprowadzina
trzyobszary.Tokraniecpodziemia.
-Coteraz?–spytałThor,odwracającsiędoDrake’a.
Lecz wtedy stało się coś dziwnego: kiedy Thor odwrócił się, by spojrzeć
na Drake’a, zobaczył, że trzej bracia nagle się wycofują, odsuwając się kilka
krokówodpozostałych.
Nim Thor zdążył się zastanowić, co się dzieje, mgła się uniosła i nagle
zobaczyłbiegnącychnanichstużołnierzyImperium.
Nim Thor zdążył dobyć miecza, poczuł, że ktoś skacze na niego z tyłu,
kilkużołnierzychwytagoiprzypieradoziemi.Jegobracialegioniściteżwpadli
wtępułapkę.
Wmgnieniuokazostalipojmaniizwiązani,zupełniebezsilni.Złapaliich
wzasadzkę.
WszyscypozaDrake’em,DrossemiDursem.IchImperiumnieruszało.
Trzej bracia podeszli naprzód i stanęli nad Thorem. Wszyscy mieli na
twarzachzłośliweuśmiechy.
Thorniemógłwtouwierzyć.Zostałzdradzony.Przezwłasnychbraci.
-Zaufałemwam–powiedziałThordoDrake’a.
Drakeuśmiechnąłsięipotrząsnąłgłową.
-Nigdyniepotrafiłeśdobrzeoceniaćludzi–odpowiedział.
- Ale dlaczego? – spytał Reece. – Dlaczego nas zdradziliście? Własnych
bracizLegionu?
-Niejesteścienaszymibraćmi–odrzekłDross,poczymodwróciłsiędo
Thora. – A zwłaszcza ty. Pół życia czekaliśmy, by ujrzeć cię martwego. I w
końcunadszedłtwójdzień.
-Pożegnajsię,braciszku–powiedziałDurs.
Dobyłmieczazcharakterystycznymświstem,ażołnierzImperiummocno
przytrzymywałThora.
Thor próbował się szarpać, ale na nic się to nie zdało. W tych sznurach
byłocoś,coniwelowałodziałaniejegosiły.Niepotrafiłnawetzdobyćsięnato,
bysięwyszarpnąć.
Pozostałomutylkobezradnieprzyglądaćsię,jakDurswystępujenaprzódi
unosi wysoko miecz, mierząc w jego odsłoniętą szyję. Thor wiedział, że
nadszedłjegoczas.
Zostało mu tylko jedno życzenie: gdyby tak raz jeszcze mógł ujrzeć
Gwendolyn.
Koniecksięgi5
ciągdalszyto
SZARŻAWALECZNYCH
Księga6KręguCzarnoksiężnika