- 1 -
Janusz Thor
POZA CZASEM I ŚWIATEM
NASZA KSIĘGARNIA
WARSZAWA 1987
- 2 -
Redaktor: Maria Liskowacka
Redaktor techniczny: Alicja Maruszyńska
Korektorzy: Bogusława Madalińska i Nawojka Peliwo
Copyright by Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”' Warszawa 1987
ISBN 83-10-09060-9
PRINTED IN POLAND
Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1987
Wydanie pierwsze Nakład 20000 + 250 eg/emplarzy Ark wyd. 8,6. Ark. druk. A 8,5.
Oddano do produkcji w czerwcu 1986 r.
Podpisano do druku w lipcu 1987 r.
Drukarnia Narodowa w Krakowie.
Zam. nr 368/86 D-10/2730
- 3 -
SPIS ROZDZIAŁÓW:
OBSZARY NIEZNANE ….................................................
Ocean niewiedzy
Nowa nauka
„Talerze latające”
Analogia myślowa
Zjawiska irracjonalne
ZJAWISKA NA NIEBIE …...............................................
Literatura dotycząca „talerzy”
Adamski
Relacje widzeń UFO
POCZĄTKI OBSERWACJI WSPÓŁCZESNYCH …...............
Rok 1947
Relacje amerykańskie
Radar
Fotografie
Inne kraje
ZJAWISKA W PRZESZŁOŚCI …......................................
Dawne zapisy
Wiek XIX
Edison
Lista Forta
Polska lat pięćdziesiątych
OPINIE SCEPTYCZNE ….................................................
Komisja Menzela
Tęcza
Zorza polarna
Pioruny kuliste
Pozorne słońce
Sceptycy polscy
Radar
OPINIE OPTYMISTYCZNE …..........................................
Statki pozaziemskie
Napęd grawitacyjny
Promienie ultrakrótkie
Konkluzje
MISTYKA CZY RELIGIA? …............................................
Poglądy Junga
Mistyka
Nowa religia
EWOLUCJA POGLĄDÓW ….............................................
Do 1979
Trudność badań
Hynek 1979
Encyklopedia UFO
5
11
15
21
27
34
41
44
- 4 -
OBSZARY NIEZNANE
Ocean niewiedzy — Nowa nauka — „Talerze latające” — Analogia myślowa —
Zjawiska irracjonalne
Jeden z największych w historii nauki, twórca prawa ciążenia powszechnego, Izaak Newton,
odkrył podobno swoje prawo obserwując w ogrodzie jabłko spadające z drzewa. Fakt ten
spowodował proces myślowy zakończony sformułowaniem: „Między jabłkiem a Ziemią istnieje
siła przyciągania proporcjonalna do masy jabłka i masy Ziemi”. Wydaje się, że Newton posiadał
jakąś intuicję, która podobnie jak talent wielkiego artysty, muzyka, malarza, poety pojawia się
rzadko, raz na wiele dziesiątków lat i na wiele milionów ludzi.
Newton powiedział również, iż świat dookoła porównać można do „oceanu niewiedzy”. W
oceanie udaje się od czasu do czasu odnaleźć drobny kamyk, który oznacza wiedzę poznaną.
Ocean pozostaje jednak równie wielki, chociaż wydobyliśmy jeden czy wiele kamyków. Wydaje
się nawet, iż ocean rozszerza się w miarę wydobywania kamyków. Wraz z poszerzaniem naszej
wiedzy zdajemy sobie sprawę, jak wiele pozostaje do poznania.
Człowiek epoki jaskiniowej żył w świecie pełnym tajemnic, z których wiele z czasem zostało
wyjaśnionych. Wszystko to, co zbadano i opisano, przestało być w pełnym znaczeniu
tajemnicą. Wiemy obecnie, iż gwiazdy na niebie oznaczają globy podobne do Słońca i planet,
od dwustu lat wiemy, dlaczego pojawiają się pioruny i błyskawice, od początku XIX wieku zaś,
że meteoryty rzeczywiście spadają z „nieba”, a zupełnie niedawno poznaliśmy krajobraz na
Księżycu.
Wszystko to — to jedynie drobne kamyki wydobyte z dna oceanu. Nienaruszony obszar
niewiedzy przypomina o skromnej skali współczesnych osiągnięć na drodze poznania świata.
Wiele obszarów wiedzy o świecie pozostało nietkniętych. Z natury rzeczy niełatwo nazwać i
sprecyzować obszary nieznane.
Pomimo podróży na Księżyc i lądowania próbników na kilku planetach Wszechświat pozostał
tajemniczy, nie zbadane są miliardy gwiazd, mgławic i dalekie bezkresne przestrzenie „świata
wielkich wymiarów”. Niewielu zdaje sobie sprawę, iż z drugiej strony skali pozostały również
tajemnice do poznania i zbadania. Wszechświat najmniejszych cząsteczek okazał się niezwykle
skomplikowany, ustawicznie zdaje się dzielić i dzielić na dalsze, coraz mniejsze cząstki.
Struktura budowy atomu i jądra atomowego przynosi wciąż nowe niespodzianki. Nieznane i nie
zbadane pozostają właściwości stanu nadprzewodnictwa elektrycznego w bardzo niskich
temperaturach. Nie znamy całego obszaru wiedzy o zachowaniu się materii w temperaturze
bliskiej zera bezwzględnego, podobnie jak i świata wielkich temperatur, wielkich ciśnień i
wielkich natężeń pola magnetycznego.
Rozpatrując jakąkolwiek dziedzinę wiedzy o świecie dochodzimy do wniosku, iż właściwie
uchyliliśmy tylko rąbka zasłony, za którą ukryto obraz prawdziwy. Nie znamy powiązań i
przyczyn działania. Mamy nadzieję, jak wierzyli starożytni Grecy, iż w miarę zdobywania nowej
wiedzy obraz uprości się i okaże w końcu, że wszystkie pozornie różnorodne dziedziny świata
zbudowane są z podobnych elementów i działają w myśl jednego prawa i jednej zasady.
Sygnały z nowych „nie zbadanych obszarów” dochodzą do nas często w formie tak
zniekształconej i groteskowej, iż rzeczywiście trudno traktować je poważnie. Relacje świadków
spotkań z „talerzami” jak również opisy wszelkich zjawisk telepatycznych i psychotronicznych
(zginanie, przesuwanie przedmiotów na odległość, lewitacja, czyli unoszenie), relacje z sean-
sów mediumistycznych itp. wywołują wrażenie niepoważnych żartów. Wydaje się nieprawdo-
podobne, aby tego rodzaju doniesienia miały dowodzić istnienia nieznanych obszarów wiedzy o
świecie.
Tutaj uwaga: nasze spojrzenie na zagadnienie obszarów nieznanych porównać można do
zachowania się człowieka epoki kamiennej nagle postawionego przed współczesnym
wynalazkiem. Jak wytłumaczyłby on głos ludzki dochodzący ze skrzynki tranzystora w jaskini
przed dziesięcioma tysiącami lat? Czy nie jedynie jako głos ducha?
O wielu nowo dostrzeżonych zjawiskach natury powiadamy, iż istnieją, lecz bliżej nie
potrafimy ich wyjaśnić ani nawet podać zasady ich występowania. Wiadomo już, iż istnieje
- 5 -
telepatyczna zdolność przekazywania informacji, lecz nie wiemy zupełnie, jaki czynnik powo-
duje przenoszenie myśli na odległość.
Stwierdzono, że mózg ludzki emituje promieniowanie, ale zjawisko przekazywania informacji
na odległość nie zostało naukowo udokumentowane, chociaż są oczywiste objawy istnienia
łączności telepatycznej w świecie ożywionym.
Zjawiska w odczuciu wielu ludzi przyjmowane za oczywiste nie zostały ani uznane, ani
udowodnione przez naukę. Należą tutaj rzadko spotykane zdolności lecznicze osób, które nie
polegają ani na wiedzy, ani diagnozie, lecz na zdolności oddziaływania na organizm chorego,
podobnie jak i umiejętność odczytywania ukrytych napisów oraz zdolność przekazywania
informacji. Do innych, jeszcze mniej uznanych i akceptowanych należy telekineza, to jest
poruszanie przedmiotów na odległość, oraz lewitacja, wymieniając tylko zjawiska najczęściej
omawiane w sensacyjnych publikacjach.
Nie należy sądzić, iż z każdego trwającego od wieków wierzenia, przesądu lub zabobonu
wyłoni się w przyszłości konkretna wiedza o świecie. Z drugiej strony dobrą ilustracją
potwierdzenia skuteczności stosowania pajęczyny zmieszanej z chlebem do opatrywania ran
stało się odkrycie w pajęczynie penicyliny. Wiemy, że już pod Grunwaldem opatrywano rany
pajęczyną, co w XIX wieku po odkryciu przez Pasteura bakterii odrzucono, gdyż zrozumiano
potrzebę zachowania czystości.
Historia penicyliny w pajęczynie dobrze ilustruje zmieniający się obraz otaczającego świata
w miarę wydobywania dalszych kamyków z oceanu niewiedzy. Należałoby o tym pamiętać
przystępując do badań obszarów nieznanych. Oczywiście należałoby stosować przy tych
badaniach wszelkie rygory i kryteria naukowej analizy, by wyciągnąć bezsporne naukowe
dowody oparte na obecnym stanie wiedzy.
Nowym dowodem formalnego uznania obszarów nieznanych stało się powołanie niedawno
Międzynarodowego Stowarzyszenia Psychotroniki, którego przewodniczący sformułował
zadania nowej nauki następująco:
„Psychotronika jest samodzielną, interdyscyplinarną gałęzią, która zajmuje się siłami
działającymi na odległość — interakcjami zarówno pomiędzy ludźmi, jak też między ludźmi a
otaczającym światem (organicznym i nieorganicznym). Interakcje te wiążą się z energe-
tycznymi formami wyżej zorganizowanej żywej materii i są właśnie przedmiotem badań. W
odróżnieniu od parapsychologii, psychotronika bada zjawiska, jakie występują w utajonej
postaci w każdej żywej jednostce. Chodzi o badanie funkcji psychicznej i fizycznej w ich
naturalnym wzajemnym powiązaniu. Psychotronika bada również energetyczną istotę
tradycyjnych zjawisk znanych pod pojęciami telepatii, telekinezy, telegnozji (jasnowidzenia)
itp.
(...) Nazwę psychotronika możemy zaproponować dla zjawisk, podczas których energia
wyzwolona w procesie myślenia i energia wyzwolona impulsem ludzkiej woli (...) jedynie przez
skoncentrowanie tej woli może spowodować odchylenia kropli spadającej w próżni w lewo bądź
w prawo (...)”
Pierwsze zadanie psychotroniki polegałoby na udowodnieniu wartości praktycznej badań,
zgodnie z oficjalną deklaracją stowarzyszenia: „Doświadczenia Galwaniego, które
demonstrowały skurcz mięśnia u żaby, nikogo nie interesowały, natomiast budowa pierwszego
elektrycznego silnika przekształciła świat”.
Praktyczne znaczenie psychotroniki stało się widoczne, gdy wykorzystano zalecenia różdż-
karzy przy badaniach geologicznych. W Związku Radzieckim uznano w specjalnych wypadkach
za uzasadnione uzupełnienie normalnych badań geologicznych zaleceniami podanymi przez
różdżkarzy. Widać, jak w miarę postępu myśli ludzkiej i rozwoju nauki zjawiska — uznawane
niegdyś za sprzeczne z nimi właśnie w imię postępu i rozwoju — zyskują pełne „prawo
obywatelstwa” w świecie nauki i stają się przedmiotem dociekań.
Do ulubionych sensacyjnych tematów należą takie dziennikarskie zagadki, jak trójkąt ber-
mudzki (obszar Morza Karaibskiego, gdzie znikają od lat statki i samoloty), potwór szkockiego
jeziora Loch Ness, oczywiście „talerze latające”, czyli UFO, oraz inne. Wydaje się, że niektóre z
tych zjawisk, a możliwe, że wszystkie, mogą okazać się w przyszłych dziesięcioleciach
nieprawdziwe. Dopóki jednak pozostają pewne nadzieje na uchylenie jakiejś nowej zasłony, nie
powinniśmy bezapelacyjnie wszystkiego odrzucać, a raczej dołożyć starań, aby nieznane
zbadać.
Jeden z inicjatorów nowego spojrzenia na historię nauki George Sarton z Uniwersytetu w
Gandawie określił poszukiwanie prawdy następująco: „Pasją moją pozostaje zawsze żądza
poszukiwań prawdy, czyli odkrycia prawdziwego obrazu świata. Obojętne, czy pojawi się obraz
przyjemny, czy nie, nieważne, czy użyteczny lub nie. To, co wygląda na prawdę, wystarczy i nie
należy jej podporządkowywać innym celom pod groźbą utraty całej wartości”.
- 6 -
Opisując odkrycia naukowe dotyczące człowieka i otaczającego go świata, Sarton wymienił
sto nazwisk twórców nauki o przyrodzie, ale jego wybór nazwisk jest dość dowolny. Listę
rozpoczyna od starożytności: Hipokrates, Arystoteles, Archimedes, Pliniusz i Ptolemeusz.
Wśród nazwisk kończących listę znajdujemy Marię Skłodowską-Curie, Alberta Einsteina,
Jamesa Jeansa oraz Roberta Oppenheimera.
Wszyscy twórcy nauki popełniali błędy, tworzyli teorie, które następcy dyskredytowali i
odrzucali albo, przeciwnie, przyjmowali i uściślali. Ostatnio u niektórych historyków nauki
przyjął się pogląd, iż nie należy zbyt ostro „potępiać zabobonów i przesądów przeszłości,
ponieważ stworzyły one rusztowania, które umożliwiły mozolną budowę nowoczesnego gmachu
wiedzy. Brzydkim, nędznym rusztowaniom przeszłości zawdzięczamy wspaniałe pałace nauki
współczesnej” (Sarton).
Wydaje się również, iż łatwiej obecnie zahamować rozprzestrzenianie się nieracjonalnych
poglądów i wierzeń przez podjęcie tych tematów i dyskusję niż przez przemilczanie ich. Do
niedawna zdarzała się w nauce dość często zmowa przemilczeń. Autorzy sensacyjnych
doniesień np. o UFO, którzy uzyskali krótką, wątpliwej wartości sławę „rewelacji”, nawet jeśli
czasem zasługiwali na dyskusję, napotykali w świecie nauki jedynie lekceważenie. W
przeważającej większości rzeczywiście nie zasługiwali oni na poważną wymianę myśli, a
działalność ich nie zawsze miała na celu poszukiwanie prawdy. Autorzy ci nie poświęcili ani
czasu, ani wysiłku dla obiektywnego zbadania i przedstawienia opisywanych zjawisk.
Do najważniejszych chyba i najgłośniejszych ostatnio autorów piszących o „obszarach
niezbadanych” należy Erich von Däniken. Dwadzieścia lat temu stał się sławny o wiele bardziej
powierzchowny George Adamski, twórca kultu „talerzy”. W krajach Zachodu pisze i publikuje
kilkudziesięciu co najmniej autorów na sensacyjne tematy tego typu. Pojawiła się lawina
książek, artykułów, a ostatnio nawet filmy o zjawisku „talerzy latających”.
Książki o „latających talerzach” są pozycjami na różnym poziomie i o różnej wartości. Po
zapoznaniu się ze znaczną częścią wydawnictw z ostatnich trzydziestu lat z krajów zachodnich
stwierdzam, że przeszło dziewięć dziesiątych pozycji nie przedstawia wartości nawet z punktu
widzenia bezstronnej relacji, pomijając zupełny brak racjonalnej próby wyjaśnienia zjawiska.
Wydaje się, iż publikacje te powstały na zasadzie, „co przyjdzie komu do głowy”, bez
najmniejszej odpowiedzialności za słowa i podawane fakty. Oczywiście główną przyczyną
zalewu tego typu pisaniny stał się wielki popyt na sam temat. Autorzy fantazjują, absolutnie
nie krępując się wiarygodnością danych, w najlepszym wypadku tworzą coś w rodzaju „science
fiction”.
Zalew bezwartościowej literatury ufologicznej przyczynił się do zdyskredytowania tematu w
środowiskach naukowych. Nieliczne pozycje opisujące „talerze” w sposób poważny i
odpowiedzialny utonęły w morzu krzykliwych i sensacyjnych wydawnictw. Tak przedstawia się
obraz publikacji na temat „talerzy” w krajach zachodnich.
W krajach naszego bloku natomiast panowało dla kontrastu całkowite milczenie, przerwane
w końcu lat pięćdziesiątych pewną ilością artykułów oraz jedną książką, a obecnie znowu
pewnymi wzmiankami w wielu czasopismach w Polsce i Jugosławii. Można mieć wątpliwości,
czy to najlepsze rozwiązanie i czy w pewnych kręgach nie utrwalił się pogląd, iż prawdę o
„talerzach” ukrywa się i nie dopuszcza do wiadomości ogółu jako sprawę „tajną” i przeznaczoną
jedynie dla wtajemniczonych.
Istnieją u nas relacje o widzeniach obiektów latających, ale prawie wszystkie zostały
wyjaśnione „w sposób naturalny”. Pozostałe rzadkie wypadki nie wyjaśniono na skutek
niedostatecznie dokładnych danych. Olbrzymia większość naukowców traktuje „talerze” jako
zjawisko czysto psychologiczne, które powstaje w wyobraźni jednostek lub grup pod wpływem
sugestii czy histerii.
Ludzie nauki, którzy widzą problem „talerzy” jako złudzenie i fikcję, przeważnie nie akcep-
tują nawet badań i rozważań na ten temat. Stoją na stanowisku bezkompromisowego
odrzucenia bez dyskusji całości zagadnienia. Ta ortodoksyjna postawa z pewnością utrudniała i
utrudnia wyjaśnienie zagadki „talerzy”.
Podobne stanowisko zajął również autor niniejszej pracy, publikując w 1961 roku książkę pt.
„Talerze latające”. W 1978 roku otrzymałem z Nowosybirska w ZSRR oficjalne zapotrzebowanie
na tę książkę z motywacją, że „potrzebujemy jej do naukowej pracy badawczej”.
Na czym więc polega zagadnienie „talerzy”! W końcu lat czterdziestych poczęły ukazywać
się w prasie całego świata wzmianki i relacje o dziwnych obiektach widzianych w powietrzu lub
spoczywających na ziemi.
W przybliżeniu można oszacować, iż dotychczas zarejestrowano przeszło 100.000 relacji.
Przygniatająca większość uznana została przez utworzone w wielu krajach zespoły badań
ufologicznych za „Wyjaśnione Obiekty Latające” (WOL), czyli IFO (Identified Flying Object), a
- 7 -
więc zjawiska zidentyfikowane i wytłumaczone. Stwierdzono, że najczęstszym źródłem zjawisk
wyjaśnionych są relacje świadomie zmyślone przez świadków.
Z czasem pojawiły się dwa odłamy czy dwa kierunki prób wyjaśnienia, a raczej racjonalnego
spojrzenia na to tajemnicze zjawisko. Można uznać UFO za istniejące w rzeczywistości
materialne przedmioty zbudowane w jakimś celu, którego ani nie rozumiemy, ani nawet nie
jesteśmy w stanie domyślić się (np. statki z innych planet?). Drugi kierunek przyjmuje
założenie, iż nie traktujemy UFO jako konkretnych obiektów materialnych, a jedynie jako
zjawiska wywołane albo w atmosferze, to jest poza człowiekiem, albo w człowieku w
organizmie czy psychice świadków, którzy je relacjonują. W obu wypadkach widzenia powstają
na skutek praw natury, do chwili obecnej nie znanych zupełnie.
Jak dotychczas, opinie komentatorów są podzielone, oczywiście bardziej fascynująca wydaje
się pierwsza teza traktująca UFO jako obiekty materialne.
Spotkania pierwszego i drugiego stopnia oznaczają obserwacje UFO z odległości. Spotkania
trzeciego stopnia są najbardziej niezwykłymi relacjami o UFO, które zdarzają się najrzadziej,
mimo to ilość sprawdzonych i bezapelacyjnie stwierdzonych wypadków wystarczy, aby ich nie
odrzucać.
Spotkania trzeciego stopnia to relacje o postaciach podobnych do ludzi, lądujących na
pojazdach „talerzowych”. Niektórzy świadkowie podają, iż „humanoidzi” pobierają próbki
gruntu i roślinności, a następnie po kilku minutach wracają do pojazdu i odlatują w górę.
Jeszcze bardziej sensacyjnie brzmią sprawozdania o uprowadzeniu ludzi na pokład tajemni-
czych pojazdów. Jak zawsze we wszystkich relacjach o „talerzach”, nie mamy oczywiście
bezspornych dowodów, a jedynie opowiadania świadków, którzy relacjonują często w stanie
podniecenia nerwowego graniczącego z histerią, zresztą oczywistą, gdyby takie przeżycie
rzeczywiście miało miejsce.
Spotkania z postaciami lądującymi na pojazdach „talerzowych” opisano w kilkudziesięciu
wypadkach w sposób mniej lub więcej przekonywający. Liczba spotkań stale się zresztą
zwiększa. Niektóre z nich pozwoliły na wykonanie rysunków „humanoidów”. Przedstawiają one
człekopodobne postacie w kombinezonach i skafandrach, a pewne nieznaczne różnice w
budowie i wyglądzie w porównaniu z kształtami ludzkimi powtarzają się dość dokładnie we
wszystkich rysunkach i opisach pochodzących z różnych krajów i kontynentów. Opisy i rysunki
w wielu wypadkach wykonali ludzie, którzy nigdy przedtem nawet nie słyszeli o zjawisku
„talerzy”.
„Talerzami” zajęły się w latach pięćdziesiątych wojskowe władze lotnicze oraz specjalna
amerykańska komisja rządowa, wszystkie z wynikiem negatywnym. W następnych latach
powstały dziesiątki, a może nawet setki prywatnych ośrodków badań oraz organizacji, grup
amatorów i entuzjastów. Istnieją poza tym grupy entuzjastów, wyznawców inteligencji
pozaziemskiej. Niektóre ośrodki zgrupowały znanych techników i naukowców. W wielu krajach
ukazują się regularnie czasopisma poświęcone wyłącznie „talerzom”. Wśród organizacji badań
UFO wyróżnia się ośrodek amerykański kierowany przez Allana Hynka — największy obecnie
autorytet do spraw „talerzy”. Autor reprezentuje stanowisko bliskie poglądom Hynka. zacho-
wuje jednak więcej sceptycyzmu zgodnie z tezą postawioną w swej książce sprzed przeszło
dwudziestu lat.
Wydaje się, że Hynek widzi „talerze” jako największą tajemnicę współczesnego świata, ja
natomiast zgadzam się jedynie z tezą potrzeby intensywnego i wszechstronnego badania
zjawiska. Hynek położył na tym polu największe zasługi, a jego ośrodek w Evanston uznać
należy za międzynarodową centralę badań ufologicznych, gdzie gromadzi się i opracowuje
relacje nadchodzące ze wszystkich krajów świata.
Uporczywie powraca pytanie, jak to możliwe, aby zjawisko tak wielokrotnie i przez kilka
dziesiątków lat opisywane, dyskutowane i badane pozostawało bez odpowiedzi, zawieszone w
próżni. Przecież stwierdzić można bezspornie, iż w ogóle nie istnieje. Z drugiej strony
oczywiste wydaje się stanowisko ludzi, którzy twierdzą, iż nie można ich uznać jedynie za
przywidzenia jednego typu, które powtarzają się u różnych świadków na wielu kontynentach.
Cóż to oznacza? Czy mamy do czynienia tutaj z dwoma odrębnymi rzeczywistościami?
Zjawisko istnieje czy nie istnieje? Autor proponuje pewien model myślowy, który może mieć
znaczenie dla wielu zjawisk obserwowanych, a nie wyjaśnionych.
Chcąc pozostać na gruncie rozważań racjonalnych, w oparciu o obecny stan nauki, a ściślej
mówiąc obecny stan wiedzy o świecie, stwierdzić można pewną jakby dwoistość spojrzenia
spotykaną przy ocenie wielu zjawisk, nie tylko w odniesieniu do sprawy „talerzy”. W odczuciu
wielu ludzi pewne zjawiska czy wydarzenia niewątpliwie istnieją, pomimo iż nie udało się ich
udokumentować i nie zostały uznane przez naukę.
Autor wykształcony raczej na naukach ścisłych i stroniący od wszelkich koncepcji metafi-
- 8 -
zycznych i metapsychicznych nie chce i nie umiałby zająć się problemem parapsychologii. Nie
chodzi o wytłumaczenie tej czy innej zagadki, raczej należałoby udowodnić, iż istnieją poza
„talerzami” czy psychotroniką zjawiska, które są obecnie powszechnie spostrzegane przez
większość ludzi, ale nie zostały uznane ani udowodnione przez naukę.
Spróbujmy wymienić dla przykładu fakty, które można nazwać „uprzedzeniem o mającym
nastąpić wydarzeniu”. Na podstawie wieloletnich obserwacji prowadzonych wśród różnych
środowisk (na pewno niedostatecznych, aby mówić o wieloletnich badaniach) autor stwierdził,
iż wiele, a niewykluczone, że większość ludzi doświadcza dość powszechnie w życiu codzien-
nym następujących sytuacji:
Na ulicy zbliża się osoba, która zdaje się być nam znana, ktoś bliski z kręgu rodziny lub
przyjaciół, nie raczej ktoś, kogo mało znamy, widujemy rzadko, widzieliśmy raz czy dwa razy w
życiu. Po zbliżeniu okazuje się, że zaszła omyłka, po prostu wydało się nam, że to ktoś
znajomy.
Cóż dalej, otóż po upływie kilku minut, najwyżej dziesięciu, wpadamy wprost w objęcia
właśnie owej znajomej osoby. Autor na podstawie ankiety stwierdził, że wydarzenia tego typu
powtarzają się często, a dotyczą osób tak rzadko widywanych, iż wszelką szansę uprzedniego
przypadkowego spotkania osoby podobnej należy wykluczyć.
Obliczenia dowodzą, iż szansa uprzedniego spotkania osoby podobnej, a po niewielu
minutach właściwej zbliża się do nieskończoności, biorąc pod uwagę, iż złudne spotkanie bez
kolejnego rzeczywistego prawie się nie zdarza.
Nie zawsze występują złudzenia spotkania, czasami znana osoba pojawia się w myśli, właś-
nie na krótko przed spotkaniem. Podobnie zdarza się często, iż ludzie przed odebraniem
telefonu, na chwilę przed dzwonkiem, przewidują, kto dzwoni.
Otóż pomimo że opisane zjawiska powtarzają się u wielu, może nawet u większości ludzi,
nie istnieją oficjalnie, naukowo i nie można przeprowadzić bezspornego dowodu ich istnienia.
Można przypuszczać, że każdy człowiek, albo jedynie niektórzy, wytwarza dookoła jakieś
promieniowanie (aureolę), które w niektórych wypadkach może odebrać druga osoba, obecnie
lub niegdyś znana. W pewnej odległości promieniowanie to przywodzi na myśl daną osobę
względnie stwarza złudzenie, że ją spotkaliśmy. Byłoby to jedyne racjonalne wytłumaczenie
zjawiska.
Innym rozwiązaniem propagowanym przez niektórych byłoby uznanie prekognicji, czyli
przewidywania czy przeczucia przyszłych wydarzeń. Tego rodzaju podejście wydaje się przy
obecnym stanie naszej wiedzy zbyt chyba jeszcze odległe i trudne, aby można je w sensie
naukowym rozważać.
Otóż właśnie sytuacje „przeczucia” czyjegoś spotkania, telefonu czy listu przypominają o
istnieniu zjawiska, które wiele ludzi doznaje codziennie w życiu, a którego formalnie nie
uznano.
Zjawiska telepatyczne można by traktować podobnie, ale liczba świadków, którzy je
obserwują, obejmie wielokrotnie mniej osób, świadkowie tacy jednak istnieją; równocześnie
fakt istnienia zjawiska nie został bezspornie zarejestrowany, to znaczy, nie został naukowo
stwierdzony.
Analogia powyższa uzmysławia nam, iż wszyscy napotykamy wiele objawów życia, które nie
zostały jeszcze wyjaśnione ani nawet opisane. Zjawiska te przeważnie dotyczą spraw
codziennych, nie tak spektakularnych, bulwersujących i niezwykłych, jak spotkania z
„talerzami”. To, że zjawiska takie powszechnie dostrzegamy, nie znaczy, że stają się one tym
samym ogólnie uznaną prawdą.
Oczywiście zjawiska takie jak UFO, obserwowane dużo rzadziej i przez stosunkowo niewielką
liczbę świadków, tym bardziej nie uzyskują wiarygodności. Sytuacja ta powinna nam uprzy-
tomnić, iż w chwili obecnej nie można zjawiska „talerzy” (podobnie jak niektórych innych),
choć to pozornie wygląda na paradoks, ani kategorycznie odrzucić, ani zaakceptować.
Pozostają sprawą otwartą do badań, przemyśleń, prób wyjaśnień, opisów oraz hipotez
niezgodnych z obecnym stanem wiedzy.
Obszary nieznane intrygują, zmuszają do myślenia inaczej, w nowy sposób, poszukiwania
nowych dróg, nowego spojrzenia na rzeczy zdawałoby się dokładnie już znane i opisane,
wtłoczone w ramy praw i sformułowań dzisiejszego stanu nauki. Świadomość, że istnieją
obszary nieznane, pobudza wyobraźnię, uwalnia od skostnień nauki akademickiej i podziałać
może na intuicję ludzi, którzy odkryją zamknięte dotychczas tereny.
Dochodzimy do wniosku, że żmudne badania laboratoryjne w dużych zespołach nie są
jedyną drogą rozwoju nauki, odkrywania nowych obszarów. Specjalista traktujący swą pracę
solidnie i uczciwie nie zawsze zauważy spadające jabłko z drzewa i nie zawsze potrafi
wyciągnąć odpowiednie wnioski dotyczące rozwoju wiedzy o świecie. Czasami ktoś spoza kręgu
- 9 -
specjalistów łatwiej dostrzeże istotę niepoznanego.
Chcę jeszcze coś dodać o nieznanych obszarach nauki — obecnie potraktujemy je w trochę
szerszym ujęciu, może bardziej jako nieznane obszary w życiu człowieka, które obserwować
możemy dookoła siebie.
Pewnych wydarzeń i zjawisk nigdy nie umiano tłumaczyć w sposób racjonalny. Co należy
rozumieć pod terminem racjonalistyczne czy racjonalne rozumowanie, zostało w sposób dosta-
tecznie ścisły i jasny sprecyzowane i wyjaśnione w wielu publikacjach. Nie będziemy przytaczać
długich wywodów, wystarczy nam powszechnie przyjęte i rozumiane określenie spraw podleg-
łych racjonalnemu rozumowaniu jako zgodnych z obecnym stanem wiedzy. Jak wiemy, wyda-
rzenia i zjawiska nieracjonalne notowała pamięć ludzka od najdawniejszych czasów. Im
dawniej, tym było ich więcej. Wiele z nich jednak z upływem czasu wyjaśniono i przeszły do
kategorii wiedzy o świecie, stały się materiałem opracowanym przez naukę. Pozostawały
jednak zawsze wydarzenia, których nie umiano wyjaśnić, co więcej, których nie próbowano
właściwie nigdy wyjaśnić w sposób racjonalny. Do tej kategorii należą wszystkie wydarzenia
określane mianem „nadprzyrodzonych”, w dawnych czasach czarodziejstwa i czarnoksięstwa,
wydarzenia uznane przez Kościół za cudy, na przykład cudy w miejscach uświęconych tradycją,
nawiedzenia i opętania przez dobre i złe siły.
W czasach nowoczesnych pojawiły się seanse spirytystyczne oraz stoliki wirujące, do
których zapraszano ludzi znanych jako media i dzięki którym porozumiewano się ze zmarłymi.
W okresie przedwojennym seanse spirytystyczne były dość powszechne w Polsce; przytoczyć
można nazwiska znanych i dotąd pamiętanych mediów okresu przedwojennego, na przykład:
Guzik i Ossowiecki.
Od dawna cieszyli się uznaniem cudowni uzdrowiciele chorych. W czasach współczesnych
modne są zjawiska telepatii, telekinezy, to jest poruszania czy zginania przedmiotów na
odległość, prekognicji, czyli przewidywania przyszłych wydarzeń, oraz wszelkie inne objawy
paranormalne, którymi zajęła się parapsychologia. Ostatnio do rejestru tego doszło najnowsze
zjawisko: „talerze latające”, a raczej wszelkie niezidentyfikowane obiekty latające, które od
kilkudziesięciu lat widywane są na wszystkich kontynentach. Według niektórych stanowią one
największą zagadkę współczesności.
Ciekawym, całkowicie nowym podejściem byłaby nigdy dotąd nie podjęta próba zgrupowa-
nia wszelkich tego typu zjawisk w jednym szeregu, a następnie odnalezienie jakichś wspólnych
cech, jakiegoś wspólnego mianownika dla wszystkich zjawisk irracjonalnych. Trzeba tutaj
dodać, że połączenie w jednym zestawieniu wszystkich nie dających się wytłumaczyć
racjonalnie i naukowo wydarzeń z tak różnych dziedzin życia, jak życie codzienne i wydarzenia
cudowne, uważane przez ludzi wierzących i przez Kościół za przejaw działania Stwórcy, można
uznać za szokujące i nie na miejscu.
Z drugiej jednak strony przedstawienie wszelkich faktów i wydarzeń, których nie umiemy
sobie racjonalnie wytłumaczyć, i próba ich analizy mogłaby być chyba korzystna dla wszyst-
kich, niezależnie od światopoglądu. Lista obejmuje pięć pozycji:
1) Cudowne uzdrowienia i inne cudowne wydarzenia związane z pewnymi miejscowościami
dawnej tradycji, w których znajdują się świątynie i cudowne obrazy. W tej kategorii również
Cudowne wydarzenia według przekazów Biblii.
2) Paranormalne oddziaływanie psychofizyczne, jak uzdrowienie przez nakładanie rąk,
niezwykle rozpowszechnione od lat siedemdziesiątych w Polsce i na świecie, również przeka-
zywanie myśli oraz przewidywanie wydarzeń.
3) Paranormalne oddziaływanie fizyczne, przede wszystkim lewitacja, objawy psychokinezy
itp.
4) Objawy określane popularnie jako „opętanie” oraz objawy zjaw i strachów w starych
(nawiedzanych) domach, zamkach itp.
5) Porozumiewanie się ze zmarłymi przy pomocy osób określanych jako media.
Czy możemy do tej listy dołączyć zjawiska określane ogólnym mianem „talerzy latających”
względnie obiektów niezidentyfikowanych UFO? Obejmują one również kontakty z istotami
spoza Ziemi, przybyłymi na statkach „talerzowych” oraz wszelkie objawy oddziaływania „tale-
rzy”, jak poparzenia, zatrzymanie silników, gaszenie światła, zakłócenia radiowe i radarowe.
- 10 -
ZJAWISKA NA NIEBIE
Literatura dotycząca „talerzy” — Adamski — Relacje widzeń UFO
Wspomniałem, iż wiele lat temu ukazała się moja książka pt. „Talerze latające”, jedyna
owego czasu publikacja książkowa na ten temat w krajach bloku wschodniego. W pracy pisanej
przed przeszło dwudziestu laty stanąłem całkowicie na pozycjach oficjalnej nauki i starałem się
udowodnić, iż wszelkie obserwacje zjawisk „talerzy” wynikają z przyczyn naturalnych.
Opierając się przede wszystkim na źródłach amerykańskich opisałem zjawiska meteorolo-
giczne, astronomiczne, złudzenia świetlne, przyczyny psychologiczne, histerię i świadomie
fałszywe relacje.
Przystępując do powtórnego opracowania tematu zamierzałem, a właściwie miałem nadzieję
przeprowadzić jakąś decydującą analizę zjawiska i zbliżyć się do prawdy, do istoty wyjaśnienia
zagadnienia.
W ciągu kilkunastu lat zdałem sobie sprawę z absolutnej nierealności tych zamiarów.
Pogłębiając zagadnienie, badając sprawozdania świadków i analizy komentatorów (pocho-
dzące z różnych krajów świata) stwierdziłem, iż niemożliwe byłoby obecnie doprowadzenie do
jakiegoś zasadniczego, odkrywczego spojrzenia. Pozostaje jedynie możliwość przedstawienia
polskiemu czytelnikowi opisu całości tematu, tak jak obecnie się przedstawia, bez zamiaru i
próby wysunięcia własnego rozwiązania czy wyjaśnienia.
Instytut z Nowosybirska w Związku Radzieckim, który zwrócił się o nadesłanie materiałów
do badań naukowych, nie podał pełnej swej nazwy. Olbrzymia większość ludzi nauki widzi
„talerze” jako zjawisko czysto psychologiczne, które powstaje w wyobraźni jednostek lub grup
pod wpływem sugestii czy histerii.
Obecna fala zainteresowania w naszym kraju ufologią w pewnym stopniu usprawiedliwiona
jest jako reakcja na prawie kompletne przemilczanie tematu w naszym bloku, przy kilkadzie-
siąt lat już trwającym zalewie książek, sensacyjnych wiadomości na Zachodzie.
Dzisiejsza fala wiary w ufologię objęła nawet ludzi, od których można wymagać większego
krytycyzmu.
Dla podważenia mojej opinii podanej powyżej o nieistnieniu zagadnienia „talerzy” w nauce
ludzie z tytułem naukowym przytaczają wiadomość, że ktoś gdzieś w Stanach zrobił doktorat
na temat zjawisk „talerzy”, co oczywiście oznacza studia nad relacjami świadków. Nie jest to
zresztą jakaś moja odosobniona opinia. To samo zdanie wypowiada obszerna, wydana w
Stanach w 1981 roku „Encyklopedia UFO”, najbardziej szczegółowe i obszerne dzieło w świecie
na ten temat.
Z drugiej strony ludzie nauki, którzy traktują problem „talerzy” jako złudzenie, nie akcep-
tują potrzeby badań i rozważań. Zajmują stanowiska bezkompromisowe — odrzucają problem
bez dyskusji. Postawa taka utrudniała w przeszłości i nadal utrudnia wyjaśnienie zagadki
„talerzy”. Ewolucja poglądów doprowadziła mnie natomiast do konkluzji — nie istnieje jeszcze
nauka, ale zjawiska należy badać bardzo intensywnie. Obie ekstremy są równie szkodliwe, jak
zresztą przeważnie wszelkie ekstremy.
Od kilkunastu lat ukazują się dziesiątki pism ufologicznych i nie jest wykluczone, że właśnie
obfitość literatury sensacyjnej odbiła się niekorzystnie na pozycji zagadnienia „talerzy” w
świecie nauki. Pośród przygniatającej masy opisów „małych człowieczków z Marsa”, ich
rozmów, nauk i otrzymanych zaleceń dla ludzkości trudno było doszukać się ziarna prawdy.
Autor chciałby choćby zbliżyć się do tego ziarna. Obserwacje „talerzy” zgłaszali świadkowie
przypadkowi, czasem zupełnie wiarygodni, często zupełnie prości i niewykształceni, przerażeni i
zdziwieni. Od początku stało się jasne, iż świadkowie opisywali zjawiska zawsze niezwykle do
siebie podobne. Najwięcej obserwacji zanotowano w prasie Stanów Zjednoczonych. Kiedy
zaczęły nadchodzić relacje z innych krajów i kontynentów, okazało się, że również mówiły o
zawieszonych lub poruszających się w powietrzu świecących obiektach w kształcie odwróco-
nego talerza. Stąd powstała popularna, dziennikarska nazwa „talerzy latających”.
Stwierdzono następujące najczęstsze przyczyny zjawisk wyjaśnionych: świadomie zmyślone
przez świadków, spowodowane przez gwiazdy i planety w warunkach słabej widoczności lub
- 11 -
zaburzeń atmosferycznych. Kolejną przyczyną okazały się oświetlone samoloty oraz sondy
balonowe, dalej meteoryty, sztuczne satelity oraz helikoptery. Wszystkie wyjaśnione obiekty
nazywane WOL, czyli IFO, objęły do 95% nadesłanych obserwacji.
Prawdziwych UFO pozostało około 5%, a więc mniej więcej pięć tysięcy na przestrzeni lat
prawie czterdziestu. Pięć tysięcy widzeń bezspornie nie do wyjaśnienia! Powinno chyba
wystarczyć, jak na zjawisko, o którym nie wiadomo, „czy w ogóle istnieje” względnie którego
przyczyny zupełnie nie rozumiemy.
Jak dotychczas, opinie komentatorów są podzielone, najbardziej fascynująca wydaje się
teza uznająca UFO za obiekt materialny. Autor po napisaniu swojej książki „Talerze latające”
przychylał się raczej do tezy uznającej UFO za złudzenie, a szczególnie po zapoznaniu się z
rewelacyjną pracą szwajcarskiego psychologa i psychiatry C.G. Junga pt.: „Nowoczesny mit”,
który bliżej zrelacjonujemy w następnych rozdziałach.
Jednakże aby dojść do tego przekonania, należy poznać i zbadać wszelkie fakty i teorie, na
których opierają się entuzjaści traktujący „talerze” jako obiekty materialne. Dlatego też
przekażemy możliwie dokładne relacje o wszelkich tego typu wydarzeniach.
Szczyt zainteresowania i piorunującą sensację wywołują relacje o postaciach podobnych do
ludzi lądujących na „talerzach”.
Spotkania z postaciami z „talerzy” opisano w sposób mniej lub więcej przekonywający w
kilkudziesięciu wypadkach. Opisy i rysunki wykonywali często ludzie, którzy nigdy przedtem nie
słyszeli o zjawisku „talerzy”.
Do dalszego rozpowszechniania tematyki „talerzowej” w latach czterdziestych i pięćdzie-
siątych przyczyniły się dość istotnie osoba i książki Adamskiego. Oto jak autor ten rozpoczyna
przedmowę do swej książki „Talerze latające wylądowały”, która w ciągu kilku lat doczekała się
dwunastu wydań:
„Jestem George Adamski, filozof, uczeń, nauczyciel i badacz talerzy latających. Zawsze
wierzyłem, że planety są zamieszkane, zacząłem jednak obserwować niebo dopiero w końcu
1946 r., kiedy w czasie »deszczu meteorów« ujrzałem po raz pierwszy olbrzymi statek
powietrzny.
Nadawano wówczas przez radio apel, aby obserwować niebo i liczyć przebiegające meteory;
ja sam i większość sąsiadów zastosowaliśmy się do tego wezwania. Kiedy mijał największy
»deszcz meteorów«, spostrzegłem nagle wysoko na niebie nieruchomą czarną sylwetkę wiel-
kiego sterowca. Nie miał kabiny ani innych zewnętrznych części, ale ponieważ w czasie wojny
powstało wiele nowych typów samolotów, pomyślałem, że jest to z pewnością jakaś nowa
konstrukcja sterowca. Sądziłem, że prowadzi obserwacje meteorów, i przestałem się nim
interesować. Dziwiło mnie trochę, że nie jest oświetlony. Po chwili statek odwrócił się dziobem
do góry i odleciał w przestrzeń pozostawiając po sobie ognistą smugę widoczną jeszcze przez
kilka minut.
Nie podejrzewając żadnej sensacji udałem się do domu i otworzyłem radio. Nadawano
właśnie ostatnie wiadomości. Dowiedziałem się ze zdziwieniem, że w czasie »deszczu meteo-
rów« ukazał się nad San Diego statek powietrzny w kształcie cygara, który obserwowały setki
ludzi. Opis statku zgadzał się dokładnie z tym, co widziałem, nie mogłem jednak uwierzyć, aby
był to statek spoza Ziemi, zresztą w owym czasie uważałem wszelkie podróże międzypla-
netarne za wykluczone.”
Po zdobyciu dowodu w postaci fotografii Adamski uwierzył, że latające „talerze” mogą być
statkami z innych planet:
„Każdą wolną chwilę zimą i latem poświęcałem obserwacji nieba, nie traciłem nadziei, że
przyjdzie moment, kiedy jakiś statek zbliży się i wyląduje. Ze wszystkich zdjęć talerzowych
wybrałem cztery, które uważałem za najlepsze (...) W czwartek dnia 20 listopada 1952 r. o
godzinie 12.30 w południe nawiązałem po raz pierwszy kontakt z istotą z innego świata,
przybyłą na Ziemię na statku, który nazywamy latającym talerzem. Spotkanie nastąpiło w
pustyni w stanie Arizona...”
Podałem tutaj najbardziej istotną część wywodów Adamskiego; należy pamiętać, że teksty
te czytane były przez wiele milionów ludzi, z których większość przyjęła je w dobrej wierze. Do
chwili obecnej mimo dość oczywistych „wartości” takich wypowiedzi istnieją wątpliwości, czy
wszystko uznać należy za „brednie” Adamskiego.
Najrzadszy kontakt z „talerzem” to wizyta wewnątrz pojazdu.
Znamy opisy kilku takich wypadków, każdemu oczywiście można odmówić pełnej wiarygod-
ności. Osoby, które uprowadzono, poddane zostały hipnotycznemu nakazowi zapomnienia
przebiegu wizyty, tak że nie pamiętały, co się działo w czasie paru godzin od chwili spotkania i
zbliżenia się do statku. Dokładniejsze informacje uzyskano dopiero po poddaniu specjalnym
badaniom przez lekarza oraz powtórnym uśpieniu. W czasie snu przeciwdziałano hipnozą prze-
- 12 -
ciwko narzuconemu zakazowi pamiętania. W wyniku tych badań dwie równocześnie porwane
osoby wypowiedziały się niezależnie od siebie w sposób dość zgodny co do szczegółów wizyty.
Wszystkie podobne wydarzenia powodują zrozumiały, silny stan podniecenia nerwowego u
świadków, który poważnie utrudnia względnie uniemożliwia rozeznanie przebiegu wydarzeń.
Pamiętamy, że badacz zagadnień poddaje w rzeczywistości badaniom wyłącznie ludzi —
świadków zjawisk „talerzowych”. Badacz nie jest w stanie zobaczyć zjawiska ani jego śladów.
Pozostaje mu jedynie materiał ludzki. Jest to zasadnicza trudność specyfiki badań „talerzo-
wych”.
Właściwszym terminem dla oznaczenia zjawisk, które opisujemy, byłby bezsprzecznie skrót
(Nieznane Obiekty Latające) — NOL. Termin „talerze latające” związał się w umysłach wielu
ludzi z koncepcją pojazdów przybyłych z dalekich planet, z koncepcją jakiejś pozaziemskiej
inteligencji, natomiast termin NOL zwraca uwagę na istotę zagadnienia, na fakt, że nic nie
wiemy o zjawisku, o którym mówimy. Nie ulega wątpliwości, że byłby najwłaściwszy w
opracowaniach naukowych. W naszej pracy proponujemy jednakże pozostać przy „talerzach” w
cudzysłowie, urozmaicając je terminem UFO, szczególniej w słowach złożonych, takich jak:
ufologia, relacja UFO, widzenie UFO. Wydaje się, iż „talerze” uzyskały już prawo obywatelstwa
w potocznym języku polskim, natomiast NOL pozostaje niezręczny i mało znany.
Należałoby również ustalić dalsze terminy, którymi będziemy się posługiwać. Spotkanie UFO
przez świadka, który fakt ten relacjonuje, tworzy „relację UFO”. Należy sobie zdać sprawę, że
tylko „relacja” podlega badaniom ufologii i stwarza wyłączny, jedyny materiał, którym zajmują
się od kilkudziesięciu lat wszyscy badacze i komentatorzy zjawiska.
Pamiętajmy, że dla badacza nie istnieje widzenie UFO lub obserwacja UFO, dopóki nie
powstanie wiarygodna „relacja”. Dopóki widzenie nie zostanie opowiedziane i przekazane do
wiadomości, zjawisko UFO nie istnieje.
Z pewnością nie wszyscy, którzy doświadczają widzeń UFO, opowiadają o nich, czyli
stwarzają „relacje UFO”. Całość problemu „talerzy”, cała ufologia polega jedynie na ocenianiu i
badaniu „relacji UFO”. Dlatego nie należy mówić o obserwatorach czy świadkach, którzy
obserwowali zjawiska UFO, a jedynie o takich, którzy składali relacje. Z pewnością tych
ostatnich jest wielokrotnie mniej od takich, którzy obserwowali „talerze”.
Ludzie obawiają się śmieszności, kłopotów powtarzania wielokrotnie tej samej kwestii,
niepotrzebnego rozgłosu i wątpliwej sławy. Najważniejszą sprawą dla badań relacji UFO
pozostaje wiarygodność świadków. Po wielu latach badań i doświadczeń udało się opracować
pewien system klasyfikowania świadków i oceniania wiarygodności ich zeznań. Wydaje się, że
obecnie można już bez większego trudu odrzucić większość świadomie fałszywych relacji.
Stwierdzono, iż spotykany czasem typ entuzjasty UFO, który zgłasza się z absolutnie
niewiarygodnymi relacjami, ulega eliminacji bez trudności. Nie jest prawdą, iż większość relacji
pochodzi od „wyznawców” pozaziemskiego pochodzenia UFO. Hynek twierdzi, iż jest wprost
przeciwnie. Wyznawcy wierzący i celebrujący kult UFO, ustawicznie zajmujący się problema-
tyką „talerzową” przeważnie nie zgłaszają się z relacjami. Ogromna większość pochodzi od
ludzi, którzy nigdy przedtem nie słyszeli o „talerzach”. Również nie jest prawdą, iż większość
relacji pochodzi od ludzi niewykształconych. Procentowo najwięcej napływa od techników, osób
z wyższym wykształceniem oraz pilotów samolotów pasażerskich i wojskowych.
Przy opracowaniu zestawień wiarygodności świadków bierzemy pod uwagę wiek, stan
zdrowia, wykształcenie i zawód. Specjalne badania osób nienormalnych względnie chorych
umysłowo wykazały, iż nie spotyka się wśród nich świadków widzeń UFO. Według Hynka lekarz
psychiatra, który w tym celu zbadał kilka tysięcy pacjentów chorych umysłowo, nie znalazł
wśród nich ani jednego, który by relacjonował widzenie UFO lub interesował się tematyką
ufologiczną. Wielu psychiatrów potwierdziło tę opinię twierdząc, iż pacjenci nie interesują się tą
tematyką. Powyższe opinie powinny odeprzeć zarzuty, iż świadkowie widzeń „talerzowych”
rekrutują się spośród ludzi o zachwianej równowadze psychicznej, niezrównoważonych i
niewiarygodnych.
Dla przykładu, wśród sprawdzonych i przeselekcjonowanych relacji o widzeniu „talerzy” w
dzień (tarcze dzienne, druga kategoria widzeń UFO) opracowanych dla amerykańskich władz
lotniczych w latach sześćdziesiątych zanotowano na 60 świadków następujące zawody: 12
wojskowych, 4 pilotów, 30 techników i naukowców personelu naziemnego lotniska, 4
gospodynie domowe, pozostali: dzieci i młodzież.
Nie ulega wątpliwości, iż ocenie wiarygodności świadków poświęcono wiele uwagi i wysiłku.
Wydawałoby się, iż w żadnym wypadku nie można relacji „talerzowych” uznać jedynie za
nieodpowiedzialne imaginacje świadków.
Co jednak spowodowało, iż specjalna amerykańska komisja wojskowa przygotowała raport,
tak zwany Blue Book, odrzucający możliwość istnienia obiektów rzeczywiście nie wyjaśnionych.
- 13 -
Hynek podaje następujące wyjaśnienie opracowanego raportu:
• Po pierwsze każdą relację UFO można uznać za powstałą z przyczyn naturalnych, jeśli
traktujemy ją niezależnie od pozostałych i jeśli założymy z góry, iż bardziej oczywiste pozostaje
wyjaśnienie naturalne, gdyż „wiadomo, iż nie istnieją przecież przyczyny pozanaturalne”.
Podobnie kiedyś uważano meteoryty za odłamki pochodzenia ziemskiego, gdyż założono, iż jest
wykluczone, aby materia pochodzenia pozaziemskiego mogła opadać na Ziemię.
• Po drugie relacje, których nie umiano wyjaśnić, otrzymały w trakcie prac komisji okreś-
lenie „brak bliższych danych”.
• Po trzecie — główne założenie prac komisji nie polegało na poszukiwaniu nowych praw
przyrody, które mogłyby leżeć u podstaw zjawiska, a jedynie na stwierdzeniu, czy relacjono-
wane objawy nie zagrażają bezpieczeństwu kraju i czy nie powstały w wyniku działania obcych
mocarstw. Na postawione pytanie komisja odpowiadała jednoznacznie wypełniając tym samym
zlecone zadanie.
Obecnie przyjęto podział relacji UFO na 6 różnych kategorii. Przy podziale można przyjąć, iż
częstotliwość występowania zmniejsza się z kolejną kategorią.
Najczęściej spotykana jest kategoria pierwsza — relacje widzeń nocnych określanych
również jako „światła nocne” (I) (noctural light).
Następnie kategoria druga (II) — relacje o obiektach w kształcie „talerzy” zawieszonych
nieruchomo w powietrzu lub poruszających się z większą lub mniejszą prędkością, zwane
tarczami dziennymi (daylight disc). Obie kategorie dotyczą obiektów widzianych z pewnej
odległości (powyżej 200 m).
Trzecia kategoria oznacza relacje radarowe (III). Należy tutaj stwierdzić, iż relacje rada-
rowe, które mogłyby odznaczać się specjalną wartością jako łatwe do utrwalenia bezsporne
dowody naukowe istnienia zjawisk, nie przyniosły niestety oczekiwanych potwierdzeń ze
względu na brak precyzji obrazów wywołanych niedoskonałą aparaturą, jak również wyłado-
waniami atmosferycznymi. Dopiero obraz radarowy potwierdzony jednocześnie przez relację
wzrokową dwóch świadków uważać można za autentyczną relację UFO.
Następne trzy kategorie nazwano spotkaniami bliskimi pierwszego, drugiego i trzeciego
stopnia.
Spotkania bliskie pierwszego stopnia (SB I) oznaczają relację o obiekcie widzianym z
odległości poniżej 200 m, z tym że nie stwierdzono poza tym żadnych śladów jego
oddziaływania (zgniecenie trawy lub gałęzi, wypalenie trawy itp.).
Spotkania bliskie drugiego stopnia (SB II) oznaczają relacje o obiektach, które pozostawiły
widoczne ślady na ziemi względnie oddziaływały w oczywisty sposób na ludzi, zwierzęta lub
urządzenia mechaniczne, jak np.: zanik odbioru radiowego, zatrzymanie silnika samochodu,
przygasanie świateł elektrycznych, nagrzewanie się baterii samochodowych itp.
Spotkania trzeciego stopnia (SB III) oznaczają najbardziej niezwykłe relacje o UFO,
spotkania bezpośrednie, które zdarzają się najrzadziej, mimo to ilość sprawdzonych i beza-
pelacyjnie stwierdzonych wypadków jest dostateczna, aby ich nie odrzucać. Żaden z
komentatorów zajmujących się relacjami UFO nie kwestionuje z góry spotkań trzeciego
stopnia. Pomimo faktu, iż tworzą one najbardziej nieprawdopodobne i trudne do uwierzenia
opowieści, wszyscy, którzy chcą badać i zajmować się problematyką UFO, powinni je uznać
również za odpowiednie do badań relacje „talerzowe”. W dalszych rozdziałach opiszemy
niektóre zarejestrowane relacje wszystkich kategorii.
- 14 -
POCZĄTKI OBSERWACJI WSPÓŁCZESNYCH
Rok 1947 — Relacje amerykańskie— Radar — Fotografie — Inne kraje
Współczesne „talerze” latające narodziły się w Ameryce. Za początek uznać należałoby
pierwszą oficjalną relację zgłoszoną przez Amerykanina. W trakcie samotnego lotu nad
pasmem górskim stanu Washington ujrzał nagle przed sobą kilka dziwacznych „przedmiotów”.
Obserwacje jego opublikowano w formie oficjalnego raportu lotniczego, który przytaczamy:
„Przemysłowiec Kenneth Arnold w czasie lotu samolotem nad łańcuchem górskim dnia 24
czerwca 1947 r. zauważył na horyzoncie dziewięć obiektów dziwnego kształtu, które
połyskiwały w słońcu przelatując nad szczytami górskimi w formacji kluczowej.” Prędkość lotu
Arnold ocenił na półtora tysiąca kilometrów na godzinę, obiekty wielkości dużych samolotów
błyszczały w słońcu jak przedmioty wykonane z metalu. Najbardziej jednak charakterystyczną
cechą obserwowanych obiektów był niezwykły kształt. Niczym nie przypominały znanych typów
samolotów, były kształtu zwykłych talerzy, bez skrzydeł i kadłuba wyglądały jak odwrócone
»spodki do herbaty«.” (W polskim języku przyjęto zamiast „spodek” określenie „latający
talerz”).
Arnold znalazł się nad górami jedynie przez przypadek: pewien samolot uległ wypadkowi i
proszono przez radio wszystkich o pomoc w odszukaniu miejsca katastrofy. Arnold zamierzał
udać się w innym kierunku, posłuchał jednak wezwania i poleciał ponad pokrytym śniegiem
szczytem Mount Rainier. Na wysokości 3000 m okrążył płaskowzgórze, z którego wyrastał
szczyt, i wypatrywał śladów zaginionego samolotu przy bardzo dobrej widoczności. W pewnej
chwili ujrzał błyskające na tle szczytów górskich dziwaczne obiekty. Obserwując je przez kilka
minut miał dość czasu, aby ocenić ich prędkość.
W czasie wywiadu Arnolda dla prasy jeden z reporterów nazwał to niezwykłe zjawisko
„talerzem odwróconym dnem do góry”, w ten sposób stał się twórcą nazwy „latających talerzy”.
Opublikowane sprawozdanie Arnolda wyzwoliło lawinę dalszych relacji. W ciągu kilku
następnych tygodni pojawiło się w prasie amerykańskiej kilkaset notatek o spotkaniach z
„talerzami”. W rezultacie ludzie zaczęli wpatrywać się w niebo i coraz częściej zdarzały się
wypadki widzenia „talerzy”. Największa ilość relacji napłynęła z okolic, gdzie prowadzono
doświadczenia atomowe. Spowodowało to, że zjawiskiem zainteresowały się władze wojskowe,
a badania nad pochodzeniem „talerzy” uznano początkowo za tajne, co z kolei przyczyniło się
do wywołania rozgłosu.
Dalszy rozgłos przyniosła „talerzom” tragedia, która wydarzyła się w pół roku po pierwszej
relacji Arnolda. Dnia 7 stycznia 1948 r. posterunek obserwacyjny lotniska wojskowego w
miejscowości Fort Knox, w stanie Kentucky, zauważył dziwnego kształtu obiekt krążący nad
lotniskiem. Zarządzono alarm bojowy. Cztery myśliwce wzbiły się w powietrze. Oto słowa
oficjalnego raportu: „Trzy samoloty zbliżyły się do obiektu i zameldowały, że jest to wielki
przedmiot z metalu; jeden z samolotów podał, że obiekt jest kształtu kuli”. Dowódca grupy,
kapitan T.F. Mantell, podał, że obiekt porusza się dwa razy wolniej od samolotu, następnie
jednak nadał przez radio: „Posuwam się z prędkością ponad 500 km/h — obiekt w dalszym
ciągu ponad samolotem, wzniosę się jeszcze na wysokość 7000 m”. Były to ostatnie słowa
Mantella. W parę godzin później znaleziono jego rozbity samolot. Dochodzenie wykazało, że
wypadek nastąpił na skutek utraty przytomności wywołanej wysokością. Pozostałe samoloty
przeszukiwały teren w promieniu wielu kilometrów bez rezultatu.
Tajemniczy przedmiot pościgu Mantella uznano kolejno za balon plastykowy, planetę Wenus
(!) itp. Wszystkie wyjaśnienia nie były jednak przekonywające i wypadek zaliczono do
„niewyjaśnionych”.
Komentarze prasowe brzmiały sensacyjnie: „Czym był tajemniczy obiekt ścigany przez
kapitana Mantella? Czyżby tajemniczy obiekt zaatakował samolot i spowodował śmierć pilota?”
Dowództwo lotnictwa nie podało dokładnych danych. Milczenie daje duże pole do domysłów”
itd. Krążyły dziwne plotki, że znalezione szczątki samolotu Mantella okazały się „namagneso-
wane”, silnie radioaktywne, pokryte mikroskopijnymi otworkami itp.
Należy sądzić, że plotki były bezpodstawne. Amerykańskie władze lotnicze jednak milczały
- 15 -
wychodząc z założenia, że jakiekolwiek sprostowania spowodują jeszcze większe poruszenie i
zaniepokojenie społeczeństwa. W rezultacie ustaliło się powszechne przekonanie, że władze
lotnicze zataiły fakty, a wszelkie oficjalne komunikaty uznano za tendencyjne i mijające się z
prawdą, co przyczyniło się do powstania mitu „talerzy” i nastrojów panikarskich.
W wyniku przytoczonych wydarzeń w atmosferze ogólnego podniecenia posypały się raporty
i sprawozdania ze wszystkich stron Stanów Zjednoczonych. Prawdziwe i zmyślone relacje
wywołały formalną histerię wśród mas ludności. Prasa poświęciła wiele miejsca zeznaniom
naocznych świadków, w radiu występowali uczestnicy spotkań z „talerzami”.
Pojawiły się również publikacje książkowe, w większości wybitnie sensacyjne. „Talerze”
przedstawiano przeważnie jako statki z Marsa lub Wenus. Przybyli na statkach mieszkańcy
dalekich planet wyróżniali się wybitną urodą i znali angielski. Niektórzy autorzy odbyli
przejażdżki „talerzowymi statkami” i w czasie podróży zapoznali się z konstrukcją statków.
Autorzy książek uzyskiwali wielkie nakłady, albowiem poczytność historii o „podróżnikach” z
innych planet pobiła wszelkie rekordy, przekraczając sukcesy powieści kryminalnych.
W pewnym okresie amerykańskiej histerii ukazały się w dziennikach notatki, z których
wynikało, że nieznane obiekty o dziwnych kształtach uznać należy za prototypy nowej broni
Stanów Zjednoczonych. Następnie pojawiły się oficjalne zaprzeczenia. Ostatecznie amery-
kańskie władze lotnicze powołały do życia specjalną komisję do gromadzenia informacji o
niewyjaśnionych obiektach latających. W pierwszym miesiącu pracy komisja otrzymała 244
sprawozdania naocznych świadków oraz fotografie; wyjaśniono 210 wypadków, natomiast 34
uznano za „niezidentyfikowane”.
Powszechnie zadawano sobie pytanie, dlaczego „talerze” pojawiają się jedynie w Stanach
Zjednoczonych. Czy przyczyna leżała w wielkości kraju i jego roli w polityce międzyna-
rodowej? Twierdzono na przykład, że Stany Zjednoczone dysponują najbardziej — w owym
czasie — rozwiniętym przemysłem broni atomowych i rakietowych, co mogłoby wzbudzać
zainteresowanie „przybyszów z obcych planet”. Rozumowano, że wybuchy atomowe na pewno
zwróciły uwagę obcych obserwatorów.
Pogląd ten uznano wkrótce za niesłuszny, „talerze” zaczęto widywać na całej kuli ziemskiej,
wiadomości o obserwacjach nadchodziły ze wszystkich kontynentów: z Afryki Południowej, z
Indii, Szwajcarii, Kolumbii i Brazylii.
Okazało się również, że już podczas drugiej wojny światowej setki lotników, zarówno
amerykańskich, jak i niemieckich oraz japońskich, widywało w powietrzu tajemnicze obiekty,
przeważnie okrągłe i posuwające się pojedynczo lub w grupach. Powszechnie wówczas
sądzono, że są to prototypy nowej broni przeciwnika. Po powrocie do bazy lotnicy składali
odpowiednie raporty i uważali sprawę za zakończoną. Władze lotnicze również nie
przywiązywały większego znaczenia do tych sprawozdań. Czasem obiekty opisywane w
sprawozdaniach uznawano za słońce pozorne lub zjawisko fatamorgany.
Piloci amerykańscy widywali obiekty niezidentyfikowane tak często, że nawet nadawali im
zdrobniałe nazwy.
W 1950 r. pilot linii pasażerskiej nad Pacyfikiem — kapitan Adickes — złożył raport, w
którym donosił, że zarówno on sam, cała załoga, jak i dziewiętnastu pasażerów zauważyli w
pewnym momencie dziwny czerwony obiekt poruszający się równolegle z samolotem. Kiedy
chciał się do niego zbliżyć, obiekt oddalił się z niezwykłą prędkością, tak charakterystyczną dla
latających „talerzy”. Adickes napisał w tymże raporcie: „Cokolwiek oznaczałyby nieznane
obiekty, stać się mogą, moim zdaniem, wysoce niebezpieczne dla naszych samolotów”.
Należy podkreślić, że dziwne latające obiekty, ukazujące się w różnych częściach świata, nie
były bynajmniej jednego kształtu, wielkości i barwy. W pewnych przypadkach przypominały
spodki od herbaty, w innych miały kształt wydłużonego cygara lub trójkąta.
Zjawisko „talerzy” nie ominęło również Związku Radzieckiego. Największe nasilenie relacji o
widzeniu „talerzy” przypadło na lata pięćdziesiąte. Obszerne omówienie tych zjawisk
zamieszczono w moskiewskiej „Prawdzie” w dniu 8 stycznia 1961 r. Oczywiście nigdy w
Związku Radzieckim nie pojawił się nawet ślad „histerii talerzowej”.
W krajach „bloku wschodniego” histeria pojawiła się do pewnego stopnia — jedynie w
Polsce.
Spośród setek i tysięcy amerykańskich doniesień o „talerzach” lat czterdziestych i
pięćdziesiątych przytoczymy kilka najciekawszych:
We wrześniu 1947 r. znany astronom amerykański, podróżując samochodem przez
południowe stany, zauważył o godz. 4 po południu świetlistą tarczę poruszającą się na tle
zachmurzonego nieba. Według późniejszych obliczeń średnica tarczy mogła wynosić około 60
m, a szybkość około 80 km na godzinę. Obserwacja bardzo wartościowa, gdyż dokonana przez
astronoma, człowieka przywykłego do obserwowania zjawisk na niebie. Astronom uznał
- 16 -
zjawisko za jasny obłok połyskujący w słońcu na tle ciemnego nieba.
Podobną obserwację zanotowała grupa turystów zwiedzających wąwóz w Colorado. Pewnego
popołudnia, leżąc przy ognisku, ujrzeli nagle na tle drzew dziwny przedmiot w kształcie balonu.
Za chwilę ukazał się drugi, podobny do „talerza”, po czym obydwa obiekty zniknęły równie
nagle, jak się ukazały. Należy przypuszczać, że było to odbicie jasnej chmury lub tarczy
słonecznej w słupie dymu ogniska.
Wizje latających „talerzy” prześladowały również pilotów podczas prób nowych typów
samolotów. Na pewnym lotnisku widywano stale mały ciemny „talerz”, który krążył dookoła
każdego samolotu aż do chwili lądowania — wówczas oddalał się od samolotu i unosił w górę z
ogromną prędkością. Bywały dnie, kiedy zjawisko powtarzało się za każdym lotem, wywołując
niepokój obsługi lotniska. Podejrzewano, że jakiś „pojazd powietrzny” obserwuje loty próbne
nowych samolotów i zbiera wszystkie zazdrośnie strzeżone sekrety konstrukcyjne.
Zjawisko okazało się jednak mirażem samolotu. Marynarze znają zjawisko miraży od dawna.
W czasie podróży morskiej można nieraz zaobserwować zawieszony w powietrzu obraz statku
lub jego części. Obrazy te powstają na skutek nierównomiernego nagrzewania się różnych
warstw powietrza (zob. rozdz. IV). Zjawisko zupełnie nie zależy od tego, czy chodzi o samolot,
czy statek. Ludzie morza stosunkowo rzadziej widują „talerze”.
Do najbardziej udokumentowanych obserwacji „talerzy” należą relacje grupy meteorologów
z kwietnia 1949 r. Zjawisko powtarzało się często. Podczas prób technicznych balonu meteoro-
logicznego technik meteorolog obserwował przez teodolit wznoszący się balon. W pewnej chwili
oderwał oko od przyrządu i ujrzał na niebie podłużny biały obiekt poruszający się ponad
balonem. Ustawił więc teodolit i zaobserwował powiększony obraz obiektu, białego cygara
poruszającego się z wielką szybkością. Po minucie cygaro gwałtownie skręciło ku górze i po
paru sekundach zniknęło z pola widzenia. Technik i towarzysze ocenili długość obiektu na 30
m, a prędkość na 12 km/s. Odpowiada to prędkości większej od tak zwanej prędkości ucieczki
na wysokości 20 km, gdzie obiekt się znajdował, a więc przekraczającej prędkość sztucznych
satelitów Ziemi.
Oczywiście obserwacje powyższe, podobnie jak i wszystkie podobne, bynajmniej nie
świadczą o pojawieniu się tajemniczych pojazdów pochodzących z innych światów. Obawy ludzi
przeprowadzających próby techniczne nowych typów balonów i samolotów doprowadzały
często do zabawnych koncepcji. W zjawiskach tych dopatrywano się „badań wynalazków
ziemskich dla potrzeb istot z dalekich planet”.
Amerykański autor D.A. Menzel twierdzi, iż obserwacje te odpowiadają właśnie opisom
typowego, dość powszechnego złudzenia optycznego. W pewnych warunkach powstaje miano-
wicie układ warstw cieplejszych i zimniejszych i tworzy się rodzaj soczewki powiększającej.
Promienie słoneczne dochodzące przez soczewkę skupiają się w jednym jasnym punkcie
świetlnym, to jest ognisku. Technik zaobserwował po prostu zniekształcony obraz obserwo-
wanego balonu.
Podobnie jeśli człowiek zdejmie na chwilę silne szkła i trzymając je na odległość
wyciągniętej ręki popatrzy przez nie na świecący przedmiot, świecę, żarówkę czy też lampę
uliczną — niezależnie czy jest krótkowidzem, czy dalekowidzem — zobaczy daleko poza
właściwym przedmiotem drugi, będący jego wyraźnym obrazem. Przy poruszaniu szkłami obraz
będzie się przesuwał. Podobnie działają soczewki utworzone przez powietrze atmosfery; są one
przyczyną tworzenia się różnego rodzaju miraży i złudzeń. Niektóre z nich, jak na przykład
opisane cygaro nad balonem, określić można jako „talerz latający”.
„Soczewki powietrzne” są jednak bardzo nieregularne i często zanieczyszczone, przede
wszystkim przez pył unoszący się w powietrzu oraz mgłę i kropelki wody, co jeszcze bardziej
zniekształca oglądany obraz.
Większość „talerzy” porusza się z dużą prędkością. Zdarzały się jednak doniesienia, w
których opisywano „talerze” stojące nieruchomo lub powoli poruszające się. W 1948 r. setki
ludzi obserwowały w stanie New Mexico całą formację „talerzy” podobnych do żółtych baniek
mydlanych.
Podobne zjawisko zauważyła grupa profesorów szkoły technicznej: w 1951 r. widziano na
niebie jasne obiekty ustawione w literę V, które wielokrotnie sfotografowano. Zjawisko
spowodowała unosząca się nad miastem warstwa mgły oświetlona przez światła domów lub
lampy uliczne; światła ułożyły się w kształt litery V.
Znany astronom Tombaugh zauważył w 1949 r. o godzinie 11 wieczorem dziwne prostokąty
żółtozielone posuwające się po niebie z wielką prędkością. Astronom stwierdził, że nigdy nie
widział nic równie dziwnego i pozornie niewytłumaczalnego, mimo że spędził wiele godzin na
obserwacji nieba. Oświadczył również, że nie sądzi, aby obiekty mogły być statkami powietrz-
nymi (chociaż kwadratowe światełka można uważać za oświetlone okna wielkiego statku).
- 17 -
Przypuszczalnie było to zjawisko, które obserwowali profesorowie szkoły technicznej —
złudzenie wywołane specyficznymi warunkami atmosferycznymi.
Dwaj piloci amerykańskiego towarzystwa „Eastern Airlines”, odznaczeni w czasie wojny,
pracowali w 1949 r. na 30-osobowym samolocie pasażerskim kursującym z Houston do Atlanty
w stanie Georgia. Pewnej nocy zauważyli pędzący naprzeciw dziwnego kształtu samolot.
Jedynie dzięki szybkiej orientacji udało im się uniknąć zderzenia; samoloty minęły się z bliska i
piloci mieli czas przyjrzeć się pojazdowi. Pojazd około 40 m długości, bez skrzydeł i sterów,
przypominał kształtem rakietę kosmiczną; w przedniej części znajdował się rodzaj oświetlonej
kabiny. Wzdłuż całego obiektu widniała wstęga czerwonego światła, a w kabinie dwa rzędy
otworów podobnych do okien. Z tylnej dyszy fantastycznego statku buchał płomień
wielokrotnie silniejszy od płomienia jakiejkolwiek rakiety znanej pilotom.
Kiedy statek zwiększył szybkość, pomarańczowy płomień dyszy wydłużył się i stał się
jaśniejszy. Ze względu na późną godzinę świadkiem wypadku oprócz pilotów był jeden tylko
pasażer, znany dziennikarz, który potwierdził zeznanie pilotów. Wszyscy trzej utrzymują, że
siła światła obiektu wielokrotnie przewyższała jakiekolwiek znane nam źródło.
Identyczny obiekt zaobserwowano tej nocy nad lotniskiem Macon w Georgii — miał kształt
rakiety, bez skrzydeł, i wyrzucał strumień ognia.
Wielkie wrażenie wywołało również sprawozdanie wybitnego specjalisty badań promieni
kosmicznych. W czasie lotu w balonie przeznaczonym do badań zauważył w pobliżu miasta
Minneapolis (Minnesota) jasny obiekt poruszający się z olbrzymią szybkością. Przelatując nad
balonem obiekt zwolnił swój lot, dokonał kilku okrążeń nad głową uczonego, po czym zwiększył
szybkość i znikł w chmurach.
Kiedy po chwili ukazał się na horyzoncie drugi podobny obiekt, pilot zawiadomił lotnisko,
podając dokładne jego położenie i kierunek ruchu. Pracownikom lotniska udało się dostrzec
obiekt i ujrzeli w teleskopie statek w kształcie cygara.
Komisja do badania zjawisk „talerzy”, która zbierała dane o tym wydarzeniu, stwierdziła w
sprawozdaniu, że wszyscy świadkowie są ludźmi poważnymi i zrównoważonymi. Żaden z nich
nigdy nie widział podobnego zjawiska, a specjalista, który uchodził za człowieka spokojnego i
opanowanego, złożył następujące oświadczenie: „...proponuję, aby niezależnie od tego, czym
jest obiekt, który obserwowałem, statkiem międzyplanetarnym, talerzem latającym czy też
złudzeniem optycznym — zarządzić na wszystkich lotniskach nieustanne, dwudziestocztero-
godzinne obserwacje za pomocą stacji radarowych, teleskopów i wszystkich innych urządzeń
tego typu.”
Lotnictwo amerykańskie rzeczywiście opracowało w tym czasie podobny plan obserwacji.
Uruchomiono 200 specjalnych aparatów do badań i analiz świetlnych i cieplnych wysyłanych
przez latające obiekty. Aparaty zainstalowano w miejscowościach najczęściej nawiedzanych
przez nieznane obiekty, a więc na lotniskach, w zakładach atomowych itp. Równocześnie
przebudowano będące do dyspozycji aparaty podsłuchowe i śledzące, używane normalnie do
kontroli kierowanych. Aparaty miały służyć do wykrycia najcichszego szmeru pozornie
bezgłośnych pojazdów „talerzowych”. Nic jednak nie wykryto.
Oto opis dalszych spotkań:
Załoga samolotu linii „Pan American” składała się z dwóch pilotów, którzy mieli po dziesięć
lat służby w lotnictwie i tysiące godzin przebytych w powietrzu. Na wysokości około 3000 m
ujrzeli przed sobą czerwone światła. W chwilę potem zobaczyli sześć olbrzymich maszyn, które
leciały w ich kierunku. Tarcze barwy pomarańczowoczerwonej, koloru rozżarzonego żelaza.
Raport nadali piloci bezpośrednio po spotkaniu.
Dwanaście godzin później inny samolot natknął się w tej samej okolicy na dwa podobne
pojazdy poruszające się z szybkością około 90 km/h. Tej samej nocy meldunki posypały się ze
wszystkich stron. Sprawozdania o „talerzach” nadeszły z wielu miejscowości stanu Wirginia.
W prasie amerykańskiej ukazało się wiele artykułów o „talerzach”, przytoczymy dwa pióra
D.H. Menzela. Dziennik Los Angeles Times z 10 kwietnia 1959 r. w artykule: „Chłopiec
poparzony przez latający talerz”, napisał, iż dwunastoletni David, zamieszkały w stanie Texas,
zobaczył rankiem 9 kwietnia przedmiot leżący na ziemi, który okazał się być czymś podobnym
do opony samochodowej o średnicy około pół metra. Obiekt kształtem przypominał odwrócony
talerz koloru niebieskawoszarego. Po dotknięciu chłopiec przekonał się, że jest gorący. Po chwili
obiekt zaczął unosić się ku górze, wypuszczając z siebie czerwone obłoki dymu. Dym ten
wywołał poparzenia na ramionach i twarzy chłopca.
Świadkiem wydarzenia był drugi starszy chłopiec, który potwierdził opowiadanie. Daily
Herald z 25 sierpnia 1953 r. donosił również o poparzeniu przez „talerz latający”:
„Komisja Badań »Talerzy« wysłała na Florydę przedstawicieli, aby zbadali wypadek instruk-
tora sportowego, który twierdził, że wraz z trzema towarzyszami obserwował rodzaj balonu, w
- 18 -
którym mogłoby się pomieścić sześciu do ośmiu ludzi. Wysoki na trzy metry i podobny do
przeciętej na pół piłki futbolowej o średnicy około 10 m, balon unosił się na wysokości 5 m
ponad ziemią.
W pewnej chwili usłyszał syczenie, poczuł uderzające od obiektu fale gorąca i stracił
przytomność. Kiedy go znaleźli, miał osmalone ręce i włosy, a w czapce wypalone dziury. Po
powrocie do przytomności nic więcej nie umiał powiedzieć. Jego towarzysze utrzymują, że w
parę minut potem widzieli jakiś przedmiot wznoszący się ku górze”.
Wszystkie te nie wyjaśnione sprawozdania stały się przyczyną pojawienia się amerykańskiej
histerii „talerzowej”.
Wielkie zainteresowanie wywołują zawsze wiadomości o ukazaniu się „talerzy” na ekranach
radarowych. Dla niespecjalistów wydają się bowiem bezspornym dowodem istnienia „talerzy”.
Obraz radarowy podobnie jak fotografia wydaje się ostatecznym, obiektywnym argumentem
realności pojazdów „talerzowych”. Rzeczywiście zdarza się, że zjawiska „talerzy” bywają
widoczne na ekranie radarowym. W każdym razie widuje się nieraz obraz obiektów, które nie
są ani samolotami, ani rakietami, ani chmurami czy ptakami (które radar również wykrywa).
Zdarzało się również, że dwa w oddalonych miejscach umieszczone aparaty radarowe wykazały
identyczny obraz, a obiekt widziany był również optycznie. Jeszcze bardziej przekonywające
zdają się być fotografie, ponieważ fotografia nie może kłamać. A jednak pomimo iż wiele mniej
lub bardziej wyraźnych zdjęć ukazało się w prasie, nie są dostatecznie przekonywające.
Zdajemy sobie również sprawę, w jaki sposób fotografie powstają. Wiele ludzi świadomie
opowiada zmyślone historie i składa fałszywe sprawozdania. Jedni wstydzą się przyznać, że
chcieli spłatać figla, a inni mają nadzieję zyskać rozgłos lub nawet zarobić trochę pieniędzy.
Nietrudno wyrzucić w górę formę do ciasta, zrobić zdjęcie i zażywać chwały świadka spotkania
z „talerzem”.
Niektóre fotografie „talerzy” powstają w sposób przypadkowy. Na przykład Słońce w chwili
robienia zdjęcia miało takie położenie, że na odbitce powstały dziwne plamy kształtem
przypominające „talerze”. Niespodzianki tego typu mogą być wynikiem wadliwego założenia
filmu oraz nieszczelności aparatu; przyczyną może być również warstwa kurzu na obiektywie
aparatu, stary film lub nieodpowiedni sposób wywołania kliszy. Astronom znajdując jasną
plamkę na zdjęciu nie twierdzi, że odkrył latający „talerz”, nową planetę lub kometę. Przed
ogłoszeniem odkrycia, na przykład nowej komety, sprawdza wielokrotnie, czy aby plamka na
zdjęciu nie jest uszkodzeniem kliszy.
Aby zdać sobie sprawę z wartości dowodowej istniejących fotografii „talerzy”, przytoczymy
opinię D.H. Menzela, który stwierdza, że żadne z posiadanych przez komisję zdjęć nie może
być uznane za autentyczne.
W tym samym mniej więcej czasie co w Ameryce dokonano wielu podobnych obserwacji w
Indiach, Brazylii, Anglii, Francji, Szwajcarii, Australii i Kanadzie. Jedna z najciekawszych miała
miejsce w New Delhi. Dnia 15 marca 1951 r. o godzinie 10.20 rano tysiące ludzi przebywa-
jących na ulicach zauważyło krążące nad miastem cygaro. Obserwował je również kierownik
Klubu Lotniczego w Delhi wraz z innymi członkami klubu przez dwadzieścia minut. Obiekt
kształtu cygara długości 30 m odbijał promienie słoneczne w czasie manewrowania nad
miastem. Krążył na wysokości około 1500 m i poruszał się bezgłośnie z szybkością około 300
km/h. Gdy wysłano nad miasto trzy samoloty wojskowe, obiekt wzniósł się w górę i znikł w
chmurach.
Tej samej nocy widziano obiekt nad Alhabadem, 800 km od New Delhi, a w dwa tygodnie
później identyczny obiekt ukazał się nad lotniskiem Klubu Lotniczego w Delhi. Kierownik miał
okazję obserwować tajemnicze cygaro po raz drugi; tym razem obiekt poruszał się z większą
szybkością, około 700 km/h, na tejże wysokości — 1500 m. Po chwili zwiększywszy szybkość
znikł z oczu patrzących, pozostawiając za sobą białą smugę, która utrzymywała się w
powietrzu przez półtorej godziny. „Statek” krążył nocą nad lotniskiem w Delhi jeszcze dwa
razy: w listopadzie i grudniu 1951 r. Czy wszyscy świadkowie rzeczywiście widzieli „statek”, tak
jak go opisali, czy też obserwacje nie były ścisłe, a obiekt jedynie złudzeniem? Odpowiedzi na
te pytania poszukamy w rozdziałach następnych.
W maju 1952 r. dwóch dziennikarzy brazylijskich udało się z polecenia redakcji na wyspę
Ilha dos Amores w Brazylii, gdzie wykonali wiele zdjęć. Dnia 7 maja około 4 po południu
zauważyli dziwny samolot nadlatujący od strony oceanu. Gdy zdali sobie sprawę, że samolot
kształtu „talerza” porusza się bezgłośnie, rozpoczęli zdjęcia. Dziennikarze twierdzili, że „talerz”
był koloru szaroniebieskiego i że wykonany był z metalu.
Po chwili „samolot” zawrócił i zaczął się zniżać. Opadał ruchem wahadłowym, jak spada liść
z drzewa. W pewnej chwili zwiększył szybkość, wzbił się w górę i poleciał z powrotem w
kierunku oceanu.
- 19 -
W sumie wykonali pięć udanych zdjęć. Jak różnie można interpretować takie fotografie!
Kiedy je pokazano prezesowi Brazylijskich Linii Lotniczych, stwierdził, iż są to zdjęcia osłon kół
samolotu „Douglas”. Fotografie robiono w okolicach, gdzie przelatują samoloty tego typu, a
więc sfotografowano po prostu owe osłony z duraluminiuin koloru szaroniebieskiego, które w
jakiś sposób oderwały się od samolotu. Dziennikarze brazylijscy twierdzą jednak, że zdjęcia
różnią się zasadniczo od części samolotu „Douglas”. Poza tym utrzymują, że obiekt był dwa
razy większy od samolotu „Douglas”. Ruchy obiektu wykluczały, aby mógł być złudzeniem
optycznym. Sceptycy twierdzą jednak, że całe sprawozdanie Brazylijczyków wyssano z palca, a
zdjęcia są fałszywe.
Należy podkreślić, że większość sprawozdań opisuje opadanie nieznanych obiektów w
podobny sposób, mianowicie ruchem wahadłowym, jak pada liść z drzewa. Wiele sprawozdań
podaje również, że po chwili opadania obiekty zmieniają nagle kierunek i z olbrzymią szyb-
kością unoszą się w górę. Relacje powtarzają się. pomimo że opisujący nie czytali — co zostało
bezspornie stwierdzone poprzednich sprawozdań o „talerzach”.
We wrześniu 1952 r. na lotnisku w hrabstwie York w Anglii grupa oficerów RAF-u
zameldowała, iż w czasie codziennych ćwiczeń widuje latające „talerze”. Jeden z nich doniósł,
że widział rodzaj krążka, który leciał śladami samolotu „Meteor”. Oficer lotnik — spędził w
sumie trzy tysiące siedemset godzin w powietrzu i nigdy czegoś podobnego nie widział.
Samolot znajdował się na wysokości 1300 m i podchodził do lądowania. Leciał w kierunku
zachodnim, w chwili gdy lotnik zauważył połyskujący w słońcu srebrzysty obiekt w kształcie
tarczy na wysokości 300 m i w odległości 7 km od samolotu. Lotnik wskazał kolegom dziwny
obiekt, który leciał od samolotu wolniej i w tym samym kierunku. Tajemniczy obiekt obniżał się
ruchem wahadłowym. Kiedy samolot podszedł do lądowania, dziwny obiekt podążył za nim,
zawisł przez chwilę w powietrzu, a następnie zaczął obracać się dookoła swej osi. Po chwili
oddalił się z olbrzymią szybkością i znikł. W czasie kiedy obserwowany obiekt obracał się
dookoła, lotnicy zdążyli dokładnie go obejrzeć i doszli do wniosku, że wygląda jak samolot typu
„Vampire”. W każdym razie wszyscy nie mieli wątpliwości, że widzieli konkretny przedmiot, a
nie miraż czy refleks gazów odrzutowych samolotu. Lotnicy twierdzą, że w czasie całej swojej
kariery lotniczej niczego podobnego nie widzieli.
Autor książki o „talerzach” i gorliwy propagator pozaziemskiego ich pochodzenia, L.G.
Cramp, opisuje między innymi własne obserwacje. Pewnego wieczoru w październiku 1959 r.
usłyszał nad sobą hałas przelatującego samolotu. Ujrzał na niebie kolorowe światła, które uznał
za światła nawigacyjne. Po chwili dojrzał dziwny obiekt wielkości tarczy księżyca w pełni,
świecący pomarańczowym blaskiem. Obiekt zwiększył szybkość i znikł. Cramp twierdzi, że
obserwowany przez niego przedmiot nie mógł być samolotem, ponieważ światło tak silne
mogłoby pochodzić jedynie z samolotu znajdującego się w niedużej odległości, a w takim
wypadku z pewnością widoczna byłaby jego sylwetka. Również wykluczył, aby był to meteor
albo jakieś zjawisko atmosferyczne.
Angielski Observer zamieścił w dniu 11 października 1950 r. następujący list do redakcji: „6
października wieczorem obserwowałem niebo nad Norwich i zauważyłem wielki świecący obiekt
nadlatujący od południowego zachodu. Oglądany gołym okiem robił wrażenie dużej żółtawej
gwiazdy. W odpowiednim momencie udało mi się »złapać« obiekt na teleskop (90-centy-
metrowy). Kiedy obraz stał się wyraźny, zamiast połyskującej gwiazdy ujrzałem kopułę
osadzoną na płaskiej obręczy. Na kopule znajdowały się w równych odstępach otwory, z
czterech od mojej strony padało światło. Wierzchołek kopuły zdawał się obracać, przy czym
panowała całkowita cisza, nie było słychać najmniejszego dźwięku. Obiekt utrzymywał się stale
na tej samej wysokości, a pod obręczą widoczne było czerwone wgłębienie. Obserwowałem
zjawisko przez przeszło trzy minuty i nie widziałem ani śladu gazu czy też płomienia. Obiekt
widziało poza mną siedem osób w Norwich, wszyscy tak jak ja — członkowie Brytyjskiego
Towarzystwa Astronomicznego”.
Okazało się więc, że „talerze” nie ograniczają „działalności” ani do Stanów Zjednoczonych,
ani do kontynentu obu Ameryk. Widywano je we wszystkich miejscach globu. „Talerzom”
amerykańskim największą reklamę zrobiło utworzenie specjalnej komisji rządowej do badań
zjawiska. W innych krajach nie zwracano na nie większej uwagi, z wyjątkiem Kanady, gdzie
wybudowano specjalną stację do obserwacji tych zjawisk. Stacja położona w odległości 16 km
od Ottawy i zaopatrzona w specjalne urządzenia optyczne i radarowe dysponuje własnym
laboratorium. Pracuje tu wielu specjalistów różnych dziedzin, którzy utrzymują dyżur przez
całą dobę.
Okazuje się jednak, że zjawisko „talerzy” jest dużo starsze od obserwacji gromadzonych od
lat czterdziestych XX wieku.
- 20 -
ZJAWISKA W PRZESZŁOŚCI
Dawne zapisy — Wiek XIX — Edison — Lista Forta — Polska lat pięćdziesiątych
Jak przedstawia się najdawniejsza prehistoria ,.talerzy”? Błyszczące przedmioty unoszące
się w powietrzu nie powstały bynajmniej w XX wieku — zjawiska takie widywano już w
zamierzchłych czasach. Były to najczęściej ogniste krzyże, olbrzymie postacie ludzi i zwierząt,
a czasem także smoki i potwory. Opisy zjawisk tego typu znaleźć można zarówno w
najstarszych zapiskach i kronikach, jak i w gazetach sprzed pół wieku. Do najdawniejszych
widzeń tego rodzaju należały „smoki ziejące ogniem”, które pojawiały się nad Chinami parę
tysiącleci przed naszą erą.
Trudno jest wyszukać z przeszłości wiarygodne, obiektywne dane i opisy pojawienia się
dziwnych zjawisk na niebie. Nie tylko dlatego, że oryginalne zapisy z dawnych czasów są
rzadkie, ale również z tego powodu, że obserwatorzy ówcześni, nie znając prawdziwego
przebiegu zjawisk atmosferycznych, każde niezwykłe widzenie na niebie określali mianem
„meteora” i uznawali za wynik działania sił nadprzyrodzonych.
Obecnie meteorami nazywamy okruchy materii kosmicznej wpadające w atmosferę,
jednakże w dawnych czasach znano meteory „powietrzne”, „wodniste” i „świecące”. Do
pierwszych zaliczano trąby powietrzne, do drugich — mgły, grad, burze śnieżne i zwykłe;
meteorami świecącymi zaś nazywano „spadające gwiazdy”, czyli według dzisiejszej terminologii
właściwe meteory, zjawiska zwane obecnie „latającymi talerzami” oraz zorze polarne i komety.
Nie należy zapominać, że dawni obserwatorzy wszelkich zjawisk na niebie byli przeważnie
ludźmi niewykształconymi, w większości wypadków niepiśmiennymi. Zresztą najbardziej nawet
wykształceni ludzie nie zdawali sobie sprawy do końca XVII wieku, jakiego rodzaju zjawiskiem
jest kometa, i że istnieją meteoryty. Większość ludzi przypisywała znaki na niebie siłom
nadprzyrodzonym; znaki niebieskie zapowiadać miały ważne wydarzenia, śmierć władcy,
wojnę, zarazę, a nawet koniec świata. Wszelkiego rodzaju przepowiednie oparte na zjawiskach
widocznych na niebie od najdawniejszych czasów znajdowały powszechną wiarę. Pozostałość
takich właśnie wydarzeń tkwi we współczesnych poglądach bezkrytycznych „wyznawców mitu
talerzy”.
Z czasem nauka wyjaśniła wiele zjawisk otaczającego świata: stopniowo komety, zaćmienia
słońca, meteoryty itd. zostały zaliczone do zjawisk naturalnych. Nie ulega wątpliwości, że
kiedyś doczekają się również wyjaśnienia „latające talerze”.
Wiemy więc, że „latające talerze” ukazywały się od dawna i że już przed setkami lat
zajmowano się dziwnymi zjawiskami ukazującymi się na niebie. W końcu 1645 r. wydano w
Londynie książkę opisującą niezwykłe zjawisko, które wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej:
„Dnia 21 maja 1645 r. po południu zauważono w wielu miejscowościach hrabstwa
Cambridge ognistą kulę toczącą się po niebie; kula nagle spadła na ziemię, toczyła się po niej,
po czym uniosła się ku górze i znikła w powietrzu. Równocześnie w pobliskiej miejscowości
hrabstwa zauważono flotyllę latających statków, z powiewającymi w powietrzu flagami. W obu
miejscowościach wkrótce potem zaczął padać ulewny deszcz i grad niezwykłej wielkości, przy
akompaniamencie grzmotów. Podobne zjawiska obserwowano tegoż dnia w Holandii. Widziano
walczącego smoka i lwa oraz zastępy wojska pieszego i na koniach; w końcu ukazała się w
powietrzu flotylla statków z ludźmi, których było widać tylko do połowy, po czym wszystko to
zasłoniła chmura, która nagle powstała jakby z niczego”.
Widzimy oczywistą mieszaninę prawdziwych i zmyślonych historii zebranych razem i
podanych jako zjawisko nadprzyrodzone. Opis przypomina łudząco niektóre dzisiejsze relacje
„talerzowych” entuzjastów. Odtwarza reakcję ludzi na niezrozumiałe wydarzenia, których nie
umieją wytłumaczyć. Powyższy opis dotyczy zjawiska, które pojawiło się w biały dzień.
Prawdopodobnie przyczyną były niezwykle rozbudowane kręgi słoneczne oraz słońce pozorne
wytworzone przez kryształki lodu w powietrzu lub „ognista kula” była po prostu piorunem
kulistym.
W wydanej w Augsburgu książce: Meteorologia philosophico-politica 1709 r. autor opisuje
różne „meteory” i daje wskazówki i porady, jak wykorzystać zjawisko dla własnych interesów.
- 21 -
Dziwne znaki na niebie oznaczają zły omen dla jednych, ale jednocześnie mogą być korzystne
dla drugich.
Księga cieszyła się dużym powodzeniem i została wkrótce przetłumaczona z łaciny na
niemiecki. Autora bardziej interesowała strona filozoficzna i praktyczna zjawisk na niebie niż
naukowa, przyrodnicza. Tak więc z naukowego punktu widzenia nie ma wielkiego znaczenia,
natomiast jest dobrą ilustracją panujących w owych czasach poglądów i wierzeń. Autor opisuje
z przejęciem przedziwne zjawisko z 1462 r., przedstawiające mnicha walczącego z królem w
pobliżu księżyca.
Opisuje również podobne niezwykłe zjawisko, jakie miało miejsce w Polsce w tymże roku;
nie podaje jednak miejscowości, mówi tylko o Małopolsce. Ukazał się tam na niebie krucyfiks i
podniesiony miecz, co wywołało przerażenie wśród ludności; „w następstwie wydarzyło się w
tym kraju wiele napadów rabunkowych i innych strasznych zbrodni”. Należałoby wyjaśnić, że
zjawisko krzyża, które wyglądać może jak krucyfiks lub miecz, występuje często razem z
pozornym słońcem.
Amerykański autor D.H. Menzel sądzi, że obserwowane współcześnie zjawiska określane
jako „latające talerze” nazywano by w ubiegłych wiekach „latającymi smokami”. Dawne opisy
zjawisk obserwowanych na niebie podawały najbardziej fantastyczne relacje: grzmoty,
błyskawice, zwykłe burze w atmosferze powodowały okresy głodu, zarazy i nieszczęść. Im
dalej sięgamy wstecz, tym zabobon i przesądy są większe.
W historii Anglii od V do XIII wieku pośród opisów smoków i cudów, znaków niebieskich i
złych duchów i wielu zjawisk nadprzyrodzonych znalazła się następująca relacja: „W roku
pańskim 729 dwie straszne gwiazdy ukazały się obok słońca. Ogony ich zwrócone na północ
pozostały na niebie przez cały miesiąc styczeń. W tym samym miesiącu poganie najechali na
Galów i Hiszpanów i poczynili okrutne spustoszenia. W 747 r. zaczęły spadać z nieba na ziemię
kamienie i powszechnie uznano, że jest to znak niebios zapowiadający koniec świata”. Dalej
czytamy, że w 776 r. „straszne znaki pojawiły się na niebie; w Bretanii widziano węże ogniste
oraz smoki, które przy odgłosie powtórnych grzmotów zapowiadały głód i wojny”. Tekst wydaje
się prymitywny, pełen przesądów, a nawet absurdalny; spójrzmy jednak na współczesne
reakcje na niezidentyfikowane zjawiska ukazujące się na niebie, a przestaniemy traktować
dawne opisy z lekceważeniem i poczuciem wyższości.
Najbardziej kompletne zestawienie niezwykłych wydarzeń zebrał Charles Fort w dziele
wydanym w 1941 r. Amerykanin, człowiek nieprzeciętny, całe życie poświęcił gromadzeniu
materiałów dotyczących „ciekawostek”, wydarzeń, na które nauka w jego pojęciu nie
znajdowała i nie znajduje odpowiedzi. Do „ciekawostek” zaliczał różne obiekty ukazujące się na
niebie, opisywane w prasie, a czasem nawet omawiane w czasopismach naukowych. Zdaniem
Forta, ludzie nauki traktowali zawsze zjawiska tego rodzaju w sposób zbyt lekceważący.
Fort występuje przeciwko naukowcom, którzy nie przyjmują do wiadomości relacji o
niezwykłych wydarzeniach. Twierdzi, że światła i tajemnicze odgłosy mogły dowodzić wizyt
pojazdów kosmicznych pilotowanych przez „ludzi” z innych planet. Widzimy, że idea
„podróżników z innych planet” istniała już przed 1947 r. Należy jednak dodać, że
współpracownicy Forta utrzymują, iż nie traktował swej hipotezy na serio, a pisał jedynie dla
wywołania polemik i dokuczenia naukowcom.
Niezależnie od motywów autora „Księga przeklętych” zawiera nieocenione skarby informacji
dla badaczy obiektów latających. Fort relacjonuje tysiące zjawisk dziwnych świateł na niebie,
opisuje meteory, zorzę polarną oraz „prawdziwe” „talerze latające”.
Czytając „Księgę” dowiadujemy się, że świetliste koła, tarcze oraz podobne zjawy mają
odwieczną historię. Pierwsze wyraźne wzmianki spotkać można już w średniowieczu, jednak im
dalej cofamy się w przeszłość, tym bardziej ślady „talerzy latających” się zacierają, ponieważ w
dawnych czasach ludzie zajmowali się przede wszystkim zjawiskami pojawiającymi się
najczęściej, a więc takimi, których istotę obecnie znamy i które uważamy za naturalne. W
początkach historii nawet błyskawice uważano za zjawisko tajemnicze i przerażające, a
największą grozę wywoływały komety i zaćmienia Słońca. Fort opracował zestawienie niezwyk-
łych wydarzeń i zjawisk XIX oraz początku XX wieku, do 1929 roku. Zestawienie objęło kilkaset
szczegółowo opisanych pozycji, dat, miejsc i świadków oraz komentarze.
W wieku XIX, zwłaszcza w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, zaczęły się mnożyć
wieści o różnych niezwykłych zjawiskach na niebie, a w latach 1882 i 1897 miały nawet
miejsce „epidemie talerzowe” dokładnie opisane przez ówczesną prasę. W wydanej w 1855 r.
książce „Łowcy Dalekiego Zachodu” autor opisuje podróż po jeziorach kanadyjskich, podczas
której na maszcie statku pojawiły się ogniste kule. Zdarzyło się to w czasie burzy, kule były
więc prawdopodobnie wyładowaniami elektrycznymi. W tym samym czasie wiele pisano o tak
zwanych „duchach” na wyspie Marsh Point w Anglii. Zauważono nad wyspą dziwne światła i
- 22 -
sądzono, że były to świetlne sygnały wzywających pomocy. Światła ukazały się również
następnych nocy, tak że wkrótce mała wysepka stała się ośrodkiem zainteresowania całej
okolicy. Tłumy ludzi zbierały się wieczorami nad brzegiem morza, aby obserwować świecące
obiekty poruszające się nad wyspą. Czasami światełka ukazywały się w większej ilości,
zataczały kręgi, opuszczały się i wznosiły. Dotychczas nie wiadomo, na czym polegały
tajemnicze światła nad wyspą; okoliczni mieszkańcy nazywali je zawsze „duchami” — w owych
czasach nie znano jeszcze „niezidentyfikowanych obiektów latających”. Zjawiska na wyspie
zyskały olbrzymi rozgłos, pisały o nich gazety wielu krajów. Słynne „sowy świecące”
pojawiające się w latach dwudziestych ubiegłego wieku w Norfolk okazały się zwykłymi
sowami, do których organizmów dostała się w jakiś sposób substancja fosforyzująca. Podobnie
można również wytłumaczyć obserwacje innych świecących zwierząt, na przykład znanych w
starożytności latających smoków, ognistych węży itp. Mogło się zdarzyć, że do mięsa zabitych
zwierząt dostały się świecące substancje. Mięso mogło przyciągać ptaki i w rezultacie tworzyły
się nowe obiekty świecące. Świetliste sowy ukazywały się nad Norfolkiem przez pół wieku.
Najgłośniejszym jednak wydarzeniem ubiegłego stulecia stały się olbrzymie błyszczące
cygara, które w latach dziewięćdziesiątych pojawiły się nad Chicago oraz innymi miastami
amerykańskiego Środkowego Zachodu. Zgodnie z duchem epoki, zobaczono już nie smoki, lecz
statki powietrzne, które stały się wielką sensacją. Na pierwszych stronach wszystkich
amerykańskich dzienników z 11 kwietnia 1897 r. widniały olbrzymie tytuły mówiące o przelocie
tajemniczych pojazdów powietrznych. Znajdujemy tam obszerne sprawozdania, relacje
naocznych świadków, a nawet wywiady z uczestnikami podróży. Według mniemań świadków,
statki napędzano za pomocą „pary i elektryczności”.
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że dla ludzi lat dziewięćdziesiątych zeszłego wieku
poruszający się swobodnie statek powietrzny stanowił większą może sensację aniżeli dla nas
statek międzyplanetarny. Samolot w owych czasach był pojęciem nieznanym. Ówczesne balony
przypominały raczej nieporadne „worki wypełnione gazem”, zdane całkowicie na kaprysy
wiatru. Zaledwie parę lat wcześniej Tomasz Edison skonstruował pierwszą żarówkę elektrycz-
ną; mówiono również, że rozpoczął pracę nad budową „wozu bez koni”. W owych czasach
oświetlony statek powietrzny krążący z wielką szybkością nad różnymi miastami kraju
powodował sensację, jaką dzisiaj wywołałby statek z obcej planety.
Amerykańskie statki z 1897 r. przestały się pojawiać z chwilą ogłoszenia w prasie wywiadu z
Edisonem. „Nie wierzę, aby wynalazek statku powietrznego udało się utrzymać w tajemnicy.
Nie wątpię, że statek taki zostanie w przyszłości zbudowany. Nie będzie to jednak ulepszony
balon, a raczej urządzenie mechaniczne o lekkim i potężnym silniku. Dzisiejsze wiadomości o
krążącym nad krajem statku są oczywiście nieprawdą”.
Trzeźwa wypowiedź Edisona wstrzymała powódź sprawozdań i relacji naocznych świadków.
Gdy zabrakło wiary, że „statek” istnieje, przestano go widywać.
Jak już mówiliśmy, wiek XIX i początek XX były bogate w zjawiska obserwowane na niebie.
Oto urywki opisów tych wydarzeń zestawione z kilku dziesięcioleci wieku XIX i XX na podstawie
wspomnianej już książki Ch. Forta:
1802. Luty. Niemiecki astronom z Magdeburga — Fritsch — zauważył ciemną tarczę, która
przesłoniła Słońce.
1808. Październik. Pinerolo, Piemont. Błyszczący dysk ukazał się nad miastem.
1813. Lipiec. Tottenham, Middlessex, Anglia. Świetliste błyski na niebie.
1816. Lizbona. Portugalia. Po trzęsieniu ziemi ukazały się na niebie dziwne zjawiska.
Jesień, Edynburg, Szkocja. Duży błyszczący pojazd powietrzny ukazał się na horyzoncie.
1818. Styczeń. Angielski astronom Loft z Ipswich przez trzy i pół godziny obserwował
niezwykły obiekt w pobliżu Słońca.
1919. Wiosną astronom Gruthinson zauważył dwa ciemne obiekty, które przesłoniły Słońce.
1820. Wrzesień. Embren, Francja. Nierozpoznane obiekty przeleciały w formacji kluczowej
nad miastem.
1850. Czerwiec. Lazurowe Wybrzeże, Francja. Czerwona kula poruszała się po niebie, po
czym zrzuciła w kierunku ziemi jakiś ciemny przedmiot.
1851. Wrzesień. Londyn. Ze wschodu i północy nadlatuje flotylla dysków świetlistych i
przelatuje nad Hyde Parkiem, gdzie odbywa się właśnie wielka wystawa. Pastor W. Read
obserwuje ten przelot przez teleskop.
1853. Maj. Zauważono trzy świetliste obiekty koło Merkurego. Mr. Gregg donosi, że jeden z
nich miał kształt cygara, drugi był duży i okrągły, trzeci zaś w kształcie dysku. Czerwiec.
Porucznik Gazette donosi, że widział latającą maszynę (na pięćdziesiąt lat przed pierwszym
lotem braci Wright).
- 23 -
1855. Astronomowie Ritter i Schmidt widzieli bez teleskopu wielki powietrzny statek.
1856. Dolmar, Francja. Dr Dussort zaobserwował czarną latającą torpedę; kiedy przelaty-
wała nad jego głową, słyszał wyraźnie świst.
1859. Wrzesień. Astronom Richard Carrington zauważył dwa świetliste ciała na niebie, przy
czym twierdzi, że nie były to meteory. Obserwatorium jego znajduje się w Redhill, Anglia.
1890. Październik. Grahamsown, Południowa Afryka. Astronom Eddie obserwował przez 45
minut poruszający się na niebie dziwny obiekt przypominający nieco kometę.
1891. Wrzesień. Podobny obiekt zaobserwowano w północnej Irlandii.
1892. Kwiecień. Holenderski astronom Muller zaobserwował wielką czarną tarczę przelatu-
jącą obok Księżyca.
1893. Marzec. Val de la Haye, Francja. Astronom Raymond Coulon donosi o pojawieniu się
błyszczącego obiektu z kształtu przypominającego gruszkę.
Maj. Brytyjski okręt „Caroline” donosi, że pomiędzy Szanghajem a Japonią zauważono
formację latających z wolna tarcz. Przez teleskop stwierdzono, że były one koloru czerwonego i
że pozostawiały za sobą brązową smugę. Zjawisko to obserwowano przez dwie godziny.
Następnego dnia pojawiło się to samo. zjawisko. Tym razem obserwowane było również przez
załogę brytyjskiego okrętu „Leander”.
1894. Styczeń. Llanthomas, Walia. Nad miejscowością tą pojawiła się tarcza, która oświetliła
całą okolicę; słychać było wybuch, który zaobserwowano równocześnie w Hereford, Worcester i
Shropshire.
Sierpień, Północna Walia. Admirał Ommanney donosi o pojawieniu się latającego dysku, z
którego wydobywał się płomień.
Maj. Na tarczy Wenus ukazał się świetlisty punkt.
Sierpień. Prof. Barnard obserwuje, jak punkt ten minął planetę Wenus i znikł w przestrzeni.
Sierpień. Prof. Murray pisze z Oxfordu, że zaobserwował unoszącą się nad domem tarczę,
dużo jaśniejszą od Wenus, która odleciała na wschód.
Wrzesień. Taki sam obiekt zauważono w Scarborough, w hrabstwie York.
Czerwiec. Zaobserwowano czarną torpedę, która przeleciała obok Księżyca.
Lipiec. Z obserwatorium Smith donoszą o okrągłym dysku, który w ciągu czterech sekund
minął Księżyc.
Grudzień. Dr Karol Davidson zauważył błyszczący dysk nad Worcester, który do tego stopnia
oświetlił okolicę, że można było podnieść z ziemi szpilkę.
1897. Luty. Nad Madrytem słychać było eksplozję, na skutek której w domach powylatywały
okna i popękały ściany. Na ulicach miasta wybuchła panika, a na niebie pojawiła się świetlista
chmura.
Kwiecień. Wielką ilość zjawisk talerzowych zaobserwowano w Ameryce. „Statek powietrzny”
nad miastem Kansas. Ten sam statek zaobserwowano w Chicago i w Benton.
Texas. Statek zaopatrzony był w dwa olbrzymie reflektory skierowane ku Ziemi.
1899. Marzec. Błyszczący dysk widziano nad El Paso, Texas.
Październik. Luzarches, Francja. Na horyzoncie zauważono ognisty dysk wielkości Księżyca.
1905. Wrzesień. Llangollen, Walia. Widziano ciemny obiekt na wysokości dwóch kilometrów.
1909. Grudzień. Nad Bostonem w Stanach Zjednoczonych zauważono błyszczący obiekt.
Grudzień. Nieznany obiekt ukazał się nad Worcester, USA.
1923. Północna Karolina, USA. Stwierdzono, że od trzech lat pojawiają się nad górami tarcze
przelatujące w formacji lub też pojedynczo.
1929. Sierpień. Z parowca „Coldwater” zauważono poruszające się z szybkością stu
pięćdziesięciu kilometrów na godzinę błyszczące ciało. W tym czasie nie umiano jeszcze latać
przez Atlantyk.
Na tym kończymy listę doniesień o niezwykłych zjawiskach widzianych na niebie. Nie znaczy
to jednak, aby po 1929 r. nie widywano ich. Od tego czasu do roku 1947, to jest do chwili
oficjalnych narodzin współczesnych „talerzy” — tajemniczych zjawisk było równie wiele.
Robiono także zestawienia obserwacji z tego okresu. Należy tu podkreślić, że aczkolwiek
trudno uważać Forta za wyznawcę „talerzy”, to jednak sposób podania przez niego zgroma-
dzonych opisów i sprawozdań sugeruje „nadprzyrodzone”, a w każdym razie kosmiczne
pochodzenie tajemniczych zjawisk.
Wyznawcy „talerzy” uważają go za swego „ojca duchowego” i powołują się stale na jego
prace (dlatego też podaliśmy tak obszerny z nich fragment).
Równocześnie jednak wielu uczonych uważa prace Forta za podstawowy argument na rzecz
naturalno-atmosferycznej natury „talerzy”. Fakt, że w ciągu stuleci i tysiącleci te same zjawiska
pojawiały się z niezwykłą regularnością, wyzwalając te same zresztą reakcje u ludzi, zależne
- 24 -
tylko od poziomu ich wykształcenia, poglądów i wierzeń, a nie pozostawiające nigdy śladów
materialnych (z wyjątkiem oczywistych upadków meteorytów) — jest najlepszym argumentem
przeciwko współczesnej histerii „talerzowej”.
O dziwnych zjawiskach obserwowanych na świecie pisała również dziewiętnastowieczna
prasa polska. Współcześnie natomiast „talerze” pojawiły się w polskiej prasie dopiero w drugiej
połowie lat pięćdziesiątych. Przez wiele lat w czasopismach ukazywały się opisy świadków
różnych zjawisk obserwowanych w powietrzu. Kilka z tych sprawozdań zamieszczono w
wydanej w 1961 r. książce „Latające talerze”. Wydawnictwo, które ją wydało, zamieściło
następujący komentarz:
„Era astronautyki i lotów kosmicznych, w której żyjemy, przyniosła wzmożone zainte-
resowanie przestrzenią pozaziemską i możliwością kontaktów z innymi zamieszkanymi świata-
mi. Niewątpliwym wytworem tej atmosfery jest sprawa latających talerzy, zaprzątająca od
niedawna umysły wielu ludzi na obu półkulach. Wydaje się, że nadszedł już czas na
podsumowanie faktów, hipotez i legend, które na ten temat krążą, i trzeźwą naukową ich
ocenę. To właśnie skłoniło nas do zamieszczenia niniejszej publikacji w serii poświęconej
nowościom nauki i techniki”.
W książce znalazły się opisy kilku polskich relacji na temat talerzy, tak na przykład
powtórzono artykuł prasowy, który stał się sensacją. Napisany w 1957 r. przez autora
wierzącego w pozaziemskie pochodzenie „talerzy” zapoznawał czytelników z tematem w formie
dość bezkrytycznej, podając opisy najbardziej sensacyjnych spotkań z „talerzami”.
Gwałtowną reakcję czytelników wywołał fakt, iż artykuł ukazał się w miesięczniku
naukowym. Zamieszczenie artykułu z niejasnym komentarzem redakcji stało się w oczach
opinii publicznej potwierdzeniem prawdziwości zawartych w nim opisów i wniosków.
W tym samym czasie opublikowano pierwsze w języku polskim artykuły i książki o pod-
różach kosmicznych, popularyzujące zagadnienia związane ze spodziewanym wystrzeleniem
pierwszych sztucznych satelitów. W tym okresie podane w sposób bezkrytyczny opowiadania o
„talerzach” wywołały zamęt i pomieszanie wiadomości naukowych z sensacyjnymi. W rezultacie
dla wielu ludzi zajmujących się nauką i techniką, a skłonnych do przesadnej wiary w słowo
drukowane, temat „talerzy” stał się czymś związanym z problematyką podróży kosmicznych,
sztucznych satelitów i rakiet księżycowych.
Entuzjaści astronautyki wystąpili przeciwko tego rodzaju publikacjom, których zaczęło
pojawiać się coraz więcej. Przykładem zacietrzewienia, do jakiego doprowadziła polemika na
temat „talerzy”, może być fakt, że przeciwnicy otrzymywali od zwolenników i wyznawców
„talerzy” anonimy grożące rękoczynami.
Autorów przekonanych o „niepodważalnych dowodach istnienia statków pilotowanych przez
istoty rozumne” pojawiło się na łamach prasy polskiej co najmniej kilku. Wypowiedzi ich
dowodziły, że podeszli bezkrytycznie do niepoważnych relacji, które ukazały się w krajach
zachodnich.
Początkowo zatriumfowali przeciwnicy „talerzy” pozaziemskiego pochodzenia, ale nie na
długo. W latach następnych zaczęły się znowu pojawiać wzmianki w prasie o dziwnych
zjawiskach w powietrzu. Tym razem były to już zjawiska widziane w kraju. Wypadki rozwijały
się podobnie jak w Ameryce: z chwilą gdy ludzie dowiedzieli się o pojawieniu się „talerzy”,
zaczęli je rzeczywiście masowo widywać.
W końcu 1958 r. jeden z tygodników ogłosił cykl artykułów o „talerzach”. Bezpośrednim
powodem stały się wiadomości nadchodzące z Podkarpacia. Większość mieszkańców jednej wsi
w pobliżu Żywca miała stale widywać „talerze” latające. Dla zbadania tego zjawiska redakcja
tygodnika wysłała specjalną kilkuosobową ekipę złożoną i z przeciwników, i ze zwolenników
„talerzy”. Ogłoszono wiele wypowiedzi naocznych świadków, z których dwie przytaczamy:
„Nagle pani K. spostrzegła jakiś lecący w powietrzu okrągły przedmiot srebrzystobiały z
wypukłością u góry, podobny kształtem do kapelusza. Nadlatywał od strony miasta, kołysząc
się na boki i lśniąc jak lustro w promieniach słońca. Sądziła, że mógł się znajdować na
wysokości około 500 m i miał jakieś 20 m średnicy. Przedmiot posiadał płaskie dno, jednak
pani K. nie dostrzegła szczegółów. W pewnej chwili przedmiot dokonał zwrotu i oddalił się z
większą szybkością na północny wschód, w kierunku wsi Bożęta, po czym znikł za górami. Pani
K. stała zdziwiona myśląc, co to za nowy pojazd powietrzny. O »latających talerzach«
przedtem nigdy nie słyszała”.
Lepiej udokumentowane zjawisko pojawiło się w Muszynie 22 grudnia 1958 r. Zrobiono
zdjęcie fotograficzne „talerza”. Zdjęcie opublikowano w prasie, co wywołało olbrzymią sensację.
Przytaczamy wypowiedź doświadczonego amatora fotografa, autora zdjęcia. „22 grudnia ub.
roku, około godz. 15, patrząc przez okno zauważyłem ciekawy odblask, jak gdyby zacho-
dzącego słońca przebijającego się przez chmury. Ponieważ zapomniałem zabrać ze sobą filtr
- 25 -
fotograficzny, sądziłem, że tak silny odblask barwy pomarańczowej pozwoli lepiej uwidocznić
na zdjęciu chmury utrzymujące się nad grzbietem górskim. Skłoniło mnie do sfotografowania
pejzażu widocznego z mego okna, przedstawiającego drogę do Żegiestowa, tor kolejowy, a na
dalszym planie rzekę Poprad i wznoszące się za nią wzgórze z drzewami na tle chmur.
Odległość od mego okna do szczytu wzgórza wynosiła około pół kilometra. Zanim zdążyłem
nacisnąć migawkę, zza chmur wyskoczyła błyszcząca pomarańczowożółtym światłem tarcza,
którą wziąłem za słońce.
Po kilku dniach oddałem rolkę do wywołania fotografowi w Muszynie. Zdziwiłem się, gdy na
odbitce w miejscu rzekomej tarczy słonecznej zobaczyłem dziwny, ciemny przedmiot kształtu
grubego dysku. Widoczne wyraźnie na zdjęciu cienie drzew oraz cień stojącego przed oknem
masztu bez żadnej wątpliwości świadczyły, że prawdziwe słońce znajdowało się w momencie
fotografowania pejzażu daleko po prawej stronie. Okazało się więc, że w momencie robienia
zdjęcia wziąłem za słońce jakieś inne zjawisko, które klisza wykazała jako tajemniczy
przedmiot.”
Redakcja dodała od siebie komentarz: „Fachowcy, którzy oglądali błonę filmową i odbitki,
zgodnie twierdzą, że na kliszy została utrwalona rzeczywiście tarcza, zjawisko, którego nie
umieją wytłumaczyć. Warto podkreślić, że kształtem obiekt do złudzenia przypomina podawane
przez prasę zagraniczną zdjęcia mające przedstawiać tzw. »latające talerze«.”
Druga fala wiadomości o „talerzach” pojawiła się w notatkach prasowych w latach siedem-
dziesiątych. Dzienniki podały opisy obserwacji w Zakopanem, w Krakowie i najsłynniejsze
wydarzenie, przeżycie rolnika spod Lublina opisane ze szczegółami w kilkudziesięciu gazetach
całego kraju. Bohater tego „spotkania trzeciego stopnia”, sześćdziesięcioparoletni rolnik, który
nigdy nie słyszał o żadnych „talerzach” ani niezidentyfikowanych obiektach latających, nie
czytujący gazet ani książek, opisał spotkanie z pojazdem talerzowym oraz podał, iż
uprowadzony został na pokład pojazdu i poddany jakimś badaniom. Prasa zamieściła wiele
wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarzy z bohaterem spotkania, również z sąsiadami i
rodziną bohatera; wszyscy określali go jako zrównoważonego, prawdomównego, abstynenta
itp.
Wśród autorów piszących o „talerzach” wyróżnić można grupę wyraźnych sceptyków nie
przyjmujących do wiadomości nawet w teorii istnienia „talerzy” jako obiektów materialnych.
- 26 -
OPINIE SCEPTYCZNE
Komisja Menzela — Tęcza — Zorza polarna — Pioruny kuliste — Pozorne słońce —
Sceptycy polscy — Radar
Rządowe badania amerykańskie prowadzone przez specjalną komisję w końcu lat
czterdziestych nie przyniosły wyników jednoznacznych; w każdym razie nie stwierdzono ani
jednego wypadku, który można by uznać za pojawienie się obiektu materialnego. Oficjalne
badania prowadzone przez lotnictwo, przeznaczone do obserwacji w obszarze powietrznym,
wynikły z obaw, czy aby tajemnicze zjawiska nie są „wynalazkiem obcego mocarstwa”.
Opracowano kwestionariusze i rozesłano po całym kraju oraz założono kartotekę, gdzie
klasyfikowano nadchodzące odpowiedzi. Kwestionariusze te, bardzo szczegółowe, miały ułatwić
każdemu, kto zaobserwował niezwykłe zjawisko na niebie, szczegółowe przekazanie informacji;
były też pytania przeznaczone tylko dla lotników i personelu lotnisk. Dodatkową zaletą
kwestionariuszy było to, że miały także uczyć umiejętnego obserwowania i sporządzania
sprawozdań. Pytania były w taki sposób sformułowane, że obserwator nie tylko stwierdzał, co
widział, ale były również pewnego rodzaju wywiadem dotyczącym osoby samego obserwatora.
Za bardzo istotne uznano bowiem dyspozycję psychiczną w chwili dokonywania obserwacji
oraz ogólną wrażliwość i stan nerwowy obserwatora. Jest to także ważne przy prowadzeniu
wszelkiego rodzaju rozmów ze świadkami wydarzeń „talerzowych”. Dla pełnego obrazu
zamieszczamy fragmenty z oficjalnej publikacji amerykańskiej „Obserwacje latających
obiektów niezidentyfikowanych”. Przytaczamy pełny tekst istotnych ustępów, aby sprostować
opinię rozpowszechnioną przez entuzjastów „talerzy”, jakoby sprawozdanie zawierało jakieś
niedomówienia lub nawet akceptowało fakt istnienia obiektów pochodzenia pozaziemskiego. (W
tłumaczeniu zachowano styl tej urzędowej publikacji).
„... W obecnych warunkach nie można udowodnić z absolutną pewnością, że »latające
talerze« nie istnieją. Byłoby to możliwe jedynie w tym przypadku, gdyby nadesłane dane
zawierały dokładne pomiary naukowe i szczegółowy opis obiektów każdej obserwacji. Jedynie
posiadając dane tego typu można by stwierdzić definitywnie istnienie lub nieistnienie
»latających talerzy«.
...W nadesłanych relacjach brak było dokładnych danych naukowych, pomimo tego
otrzymano jednak pewne wnioski dzięki zastosowaniu metod statystycznych. Ogólnie biorąc
dane informacyjne nie wykazywały cech wspólnych. Nie jest wykluczone, że wynikało to z
niedokładności i niekompetencji informatorów... Przeprowadzono dokładnie badania
najważniejszych cech charakterystycznych »widywanych« obiektów, a specjalnie tych
obserwacji, które zaliczone zostały do niewyjaśnionych. Nie przyniosły one jednak wyraźnego
zmniejszenia ilości obserwacji niewyjaśnionych, głównie z powodu braku danych co do poło-
żenia i trasy lotu (w czasie dokonywania obserwacji) samolotów, balonów meteorologicznych i
innych obiektów...
...Mimo usilnych badań nie udało się stwierdzić sprawdzonego wypadku pojawienia się
»latającego talerza« lub nawet modelu »latającego talerza« ...
Stwierdzono, że w relacjach o obiektach niezidentyfikowanych brak jest jakichkolwiek
danych dowodzących materialności obiektu... Niesłuszny jest wniosek, że obiekty zakwalifiko-
wane jako niewyjaśnione są »latającymi talerzami«; zebrane dane nie pozwalają na taki
wniosek, jak również na opracowanie prawdopodobnego modelu obiektu i nie dają nawet
przybliżonych wskazówek... ...Opierając się na dostarczonych informacjach można stwierdzić,
że nadesłane relacje o nierozpoznanych obiektach łatających w powietrzu nie zawierają nic, co
byłoby dowodem istnienia możliwości technicznych przewyższających osiągnięcia współ-
czesne...
...Przeciętny czytelnik gazet przekonany jest po przeczytaniu sprawozdań prasowych, że
»latające talerze« istnieją i są jakąś tajemniczą potęgą. Reakcja ta pojawia się niezależnie od
przygotowania i uprzedniej postawy czytelnika. Dzieje się tak, ponieważ zjawiska »latających
talerzy« opisane są przez ludzi, którzy przeczytali jedynie jedno lub parę sprawozdań. W
publikacjach tego typu podawane są jedynie najbardziej sensacyjne sprawozdania. Po
- 27 -
przeczytaniu kilku takich sprawozdań czytelnik przekonany jest o realności »latających
talerzy«. W miarę zapoznawania się z coraz większą ilością sprawozdań przekonanie to
ustępuje i pojawia się sceptycyzm. W pewnym momencie czytelnika ogarnia zniechęcenie,
gdyż każde następne sprawozdanie w dalszym ciągu nie zawiera nic konkretnego; przestają
być interesujące.
Sceptycyzm taki ogarnął w końcu nieomal wszystkich pracowników komisji zajmującej się
badaniem; aby zachować obiektywność sądu, trzeba było z ich strony dużego wysiłku woli...
...Można więc przypuszczać, że wszystkie nierozpoznane obiekty latające zostałyby
wyjaśnione w sposób naturalny, gdyby dostępne były bardziej szczegółowe dane. Wszystkie
bowiem niewyjaśnione obserwacje polegają przeważnie na bardzo skąpych informacjach i
ograniczają się jedynie do opinii i interpretacji obserwatorów. Z chwilą gdy zastosowano
naukowe metody badawcze i dokładnie sprawdzono nadsyłane sprawozdania, ilość wypadków
niewyjaśnionych spada nieomal do zera...”
Niewielu uczonych zajęło się sprawą „talerzy latających” — większość uznała zjawisko za
zbyt mało ciekawe, aby poświęcić się badaniom. Jednym z niewielu, który zadał sobie trud
zbadania wartości sprawozdań i opracowania wyjaśnień, D.H. Menzel, profesor na uniwersy-
tecie w Harwardzie, uzyskał dostęp do centralnej biblioteki amerykańskiej Komisji Badań
Talerzowych. Oto jego wypowiedź na temat „talerzy”: „Jako pracownik naukowy nie martwię
się, gdy nie potrafię wyjaśnić jakiegoś zjawiska. Poszukiwanie prawdy należy do mojego
zawodu i jest również moją rozrywką. Świat pełen jest jeszcze zagadek. Szukam wyjaśnień i
nie chcę sobie ułatwiać zadania wymyślaniem rzeczy nieistniejących”. I dalej: „Astronom
przepowiada zaćmienie słońca z dokładnością do ułamka sekundy, natomiast meteorolog nigdy
nie jest pewien, jaka pogoda będzie w dniu jutrzejszym. Czy należy z tego wyciągnąć wniosek,
że istnieje jakaś siła nadprzyrodzona, która kieruje pogodą? Niewiele jeszcze wiemy o
piorunach i błyskawicach. Meteorolog nie wie, kiedy pojawią się błyskawice w czasie jutrzejszej
burzy i gdzie uderzą pioruny. Czy to znaczy, że powinniśmy powrócić do dawnej wiary w
pogańskiego boga burz i piorunów? Wystawiamy sobie świadectwo nieuctwa, gdy dla wyjaśnie-
nia nieznanych zjawisk szukamy pomocy u sił diabelskich lub u istot wyższych, nadludzkich.
Jak wytłumaczyć tak prymitywną wiarę w latające talerze? Sądzę, że istnieją trzy przyczyny.
Po pierwsze, latające talerze są zjawiskiem rzadkim i niezwykłym. Jesteśmy przyzwyczajeni do
zjawisk, które się powtarzają. Jeśli zdarzy się coś niezwykłego — widzimy w tym siły tajemni-
cze.
Po drugie, czasy współczesne są pełne niepokoju. Żyjemy w świecie, który jest groźny.
Uruchomiliśmy siły, którymi nie umiemy właściwie pokierować; żyjemy w obawie wojny, która
zniszczy świat.
Po trzecie, ludzie lubią dreszczyk sensacji — przyjemnie jest wyobrazić sobie, że jest się
bohaterem powieści »sensacyjnej«.
Oczywiście tłumaczenie tego rodzaju mówi jedynie o ułomności natury ludzkiej, nie wyjaśnia
jednak, dlaczego ludzie widują zjawiska w kształcie talerzy. Pamiętamy, że pomimo wielu
wypadków oczywistych złudzeń wywołanych przez obłoki, balony, latawce, ptaki itp. talerze
latające w pewnym sensie istnieją; to, że ludzie rzeczywiście widzą w powietrzu zjawisko
kształtu talerzy. Talerze nie są również jedynie halucynacją czy płodem wyobraźni patrzącego.
Twierdzenie, że talerze rzeczywiście istnieją, nie oznacza, że są one konkretnymi przedmio-
tami, mogą być np. zjawiskami atmosferycznymi.
Rozpatrzmy na przykład zjawisko tęczy, istnieje w rzeczywistości, mimo że nikt jej nigdy nie
dotknął ani nie wymierzył. Pamiętajmy o tęczy, kiedy będziemy rozważali argumenty za i
przeciw latającym talerzom.
Dziesiątki ludzi stwierdzało, że talerze są tarczami z metalu. Jeśli rzeczywiście w to
uwierzymy, stopniowo dojdziemy do wniosku, że talerze są statkami z innych planet.”
Przytoczmy znowu tekst D.H. Menzela:
„W czasie przesłuchiwań świadków, którzy »przysięgają«, że talerze wykonane są z metalu,
postawiono następujące pytanie: Dlaczego sądzi Pan, że talerz był z metalu? Jednym z
dowodów, że przedmiot wykonany jest z metalu, jest jego zdolność przewodzenia prądu
elektrycznego. Czy badał Pan talerz na tyle dokładnie, aby się móc o tym przekonać?
Oczywiście nie było o tym mowy. Okazuje się, że twierdzenie, iż talerz jest metalowy, opiera
się na wrażeniu obserwatora, że błyszczał jak metal. Znamy przecież plastyki tak podobne do
metalu, że nie można ich odróżnić, tak samo w pewnych warunkach szkło odbija światło
podobnie jak powierzchnia metalu. Z rozważań tych widzimy jasno, jak bezpodstawne jest
twierdzenie, że talerze są »na pewno z metalu«. Prawdopodobnie są tylko światłem, które
sprawia wrażenie, jak gdyby było odbite od metalu.”
Jednym z argumentów zwolenników aktualnej teorii „talerzy” są sprawozdania, które mówią
- 28 -
o rzekomej inteligencji w poruszaniu się „talerzy”. Zachowują się mianowicie w taki sposób, jak
gdyby potrafiły odgadnąć każdy ruch pilota prowadzącego samolot; starają się uniknąć
zetknięcia się z samolotem lub też trzymają się wytrwale jego śladu. Wiemy, że w taki właśnie
sposób zachowuje się cień lub odbicie w lustrze. „Talerze” mogą więc być czymś podobnym do
odbicia lub załamania się promieni świetlnych we mgle, kroplach deszczu, kryształkach lodu lub
też załamaniem w na przemian ciepłych i zimnych warstwach powietrza. Najprostszy wniosek:
„talerze” są przeważnie polami światła podobnymi na przykład do plamy świetlnej obserwo-
wanej na podłodze pokoju. Prawdziwe są tak, jak prawdziwy jest cień człowieka poruszającego
się w słońcu; nic dziwnego, że wysiłki dogonienia cienia spełzają na niczym.
Dalej dowodzi Menzel: Zastanówmy się nad zjawiskiem pozornie nie związanym z
„latającymi talerzami”, mianowicie nad tęczą. Zamierzamy bowiem przeprowadzić dowód, że
„latający talerz” może być zjawiskiem optycznym, a więc zjawiskiem tego samego typu, co
tęcza. Żadne z tych zjawisk nie jest złudzeniem optycznym. Możemy obserwować tęczę, jak
zdarza się nam obserwować „latający talerz”.
Tęcza zachowuje się podobnie jak obraz w lustrze; gdy staramy się zbliżyć, utrzymuje tę
samą odległość — zatrzymuje się, gdy się zatrzymujemy, i posuwa się, gdy ruszamy z miejsca.
Nikomu jednak nie przychodzi do głowy sądzić, iż ruchy tęczy kierowane są przez istoty
inteligentne, ani podejrzewać działalności sił nadprzyrodzonych. Oczywiste jest podobieństwo
do zachowania się tajemniczych obiektów. Przykład tęczy pozwala zrozumieć olbrzymią
„ruchliwość” „latających talerzy”.
Zakładając, że „talerz” nie jest przedmiotem materialnym, a więc czymś, czego możemy
dotknąć, lecz jedynie zjawiskiem optycznym podobnym do tęczy, nie będziemy się łudzić, że
potrafimy obliczyć odległość do niego lub jego wielkość. Zależnie od przypadkowej oceny
odległości na 100 m, jeden kilometr czy też 50 km wypadną nam różne, równie przypadkowe
dane dotyczą wielkości i szybkości „talerza”.
Wyobraźmy sobie, że kilka osób ustawionych w odległości kilkunastu metrów od siebie
patrzy na tęczę; każda z nich odnosi wrażenie, że tęcza znajduje się, powiedzmy, w odległości
1000 m. Jeśli teraz porównamy kierunki rąk wszystkich osób wskazujących tęczę, stwierdzimy,
że są one równoległe; wrażenie bliskości jest więc złudzeniem.
Nie możemy określić odległości tęczy, możemy natomiast wyznaczyć kierunek, w jakim się
znajduje. Zjawisko tęczy bliższe jest określeniu jako „kierunek” niż jako plama świetlna o
określonych wymiarach. Najczęściej tęcza widoczna jest właśnie rano lub późno po południu, a
więc wtedy, gdy słońce znajduje się niżej niż 42° nad horyzontem.
Aby tęcza powstała, potrzebne są dwa czynniki: źródło światła i ośrodek odbijający lub
załamujący bieg promieni świetlnych.
Powróćmy teraz do naszych „latających talerzy”. Jednym z powodów występowania tego
zjawiska jest niewątpliwie odbicie promieni świetlnych w kropelkach wody zawieszonych w
powietrzu. Promienie świetlne wszelkiego rodzaju lamp i reflektorów, światło okien samolotów.
Słońce i Księżyc odbijają się w kropelkach wody; nawet kropelki rosy na trawie wspaniale
odbijają światło.
Kolor i wielkość tęczy zależą przede wszystkim od wielkości kropel. Krople średniej wielkości
dają odbicie ostre i tworzą tęczę wielobarwną, natomiast bardzo małe krople podczas mgły
tworzą tęczę prawie białą, bezbarwną. Powstaje jasny półkolisty łuk o pomarańczowym brzegu
i tęcza przypomina niektóre opisy „latających talerzy”.
W pobliżu obu biegunów Ziemi występuje zjawisko zorzy polarnej. Maksymalne jej
natężenie obserwować można w niewielkiej stosunkowo odległości od biegunów. W naszej
szerokości zorzy prawie nie spotykamy. Czym jest zorza polarna?
Ziemia, która jest namagnetyzowaną kulą, sprawia, że igła kompasu kieruje się zawsze w
określonym kierunku. Bieguny magnetyczne Ziemi nie leżą w tym samym miejscu, co geogra-
ficzne. Północny biegun magnetyczny, który właściwie powinniśmy nazywać południowym,
ponieważ przyciąga północny koniec igły kompasu, leży na północ od Zatoki Hudsona, na
kontynencie Ameryki Północnej. Południowy biegun magnetyczny leży na kontynencie Antark-
tydy. Bieguny magnetyczne zmieniają stale swoje położenie; przesuwają się one powoli, z
pewną regularnością, zataczając w przybliżeniu łuk dookoła biegunów geograficznych.
Zorza polarna występuje najczęściej w odległości około 20 szerokości geograficznej od
bieguna magnetycznego. Poczynając od tego pasa, w którym zorza jest najintensywniejsza,
widoczność jej zmniejsza się zarówno w kierunku bieguna magnetycznego, jak i w kierunku
równika. Zorze bywają różnego kształtu i barwy. Jedną z najbardziej pospolitych postaci zorzy
jest pas świetlny na północnej lub południowej stronie nieba.
Od niedawna wiemy, że zorza polarna powstaje wskutek uderzania różnych cząstek wiatru
słonecznego w warstwę magnetosfery Ziemi. Mamy dowody, że cząstki te przybywają ze
- 29 -
Słońca; przez długi czas jednak nie wiadomo było nic o powiązaniu zorzy ze Słońcem.
Igła kompasu wskazująca północny biegun magnetyczny nigdy nie jest całkowicie nierucho-
ma; dokonuje ona dość regularnych wahań w ciągu doby i w ciągu dłuższych okresów czasu.
Otóż dawno już zauważono, że intensywnemu występowaniu zorzy towarzyszą duże zakłócenia
wskazań igły magnetycznej. W 1882 r. zaobserwowano wzmożone występowanie plam słonecz-
nych, a w jakiś czas potem silne zakłócenia magnetyzmu ziemskiego. Równocześnie pojawiła
się zorza polarna i posypały się meldunki o zaobserwowaniu wielkiego statku w kształcie
cygara, zachowującego się jak latający „talerz”.
Ważnym odkryciem było stwierdzenie ścisłej zależności między krzywymi aktywności
magnetycznej a ilością plam słonecznych. Od chwili rozpoczęcia zapisów magnetyzmu ziem-
skiego utrzymuje się stale równoczesność wahań.
Badania Słońca stają się bardzo istotne zarówno ze względów gospodarczych, jak i
naukowych. Gdybyśmy mogli przewidzieć, kiedy dojdzie do wybuchów na Słońcu i kiedy
wzrośnie ilość plam, wiedzielibyśmy, kiedy pojawią się burze magnetyczne w atmosferze
ziemskiej. Takie prognozy byłyby pożyteczne, gdyż burze magnetyczne wywołują wiele
niekorzystnych zjawisk na powierzchni Ziemi. Najważniejsze są zakłócenia komunikacji
radiowej, można by sądzić, że zorza polarna „wybija”' dziurę w jonosferze, która normalnie
odbija fale radiowe i pozwala im dotrzeć do odległych punktów.
Szybkie zmiany pola magnetycznego powodują również uszkodzenia linii energetycznych.
Bywały wypadki, że na skutek zakłóceń magnetyzmu ziemskiego wielkie obszary pozbawione
były energii elektrycznej.
Wielki „talerz”, który ukazał się w 1882 r., był prawdopodobnie jakąś rzadką odmianą zorzy
względnie czymś pośrednim między zorzą a zjawiskiem mieniących się obłoków, które
podobnie jak zorza pojawiają się na dużych szerokościach geograficznych. Niektórzy uczeni
twierdzą, że zjawiska niewyjaśnione, a więc tak zwane prawdziwe „talerze latające”, są przede
wszystkim piorunami kulistymi. Twórcy tej teorii opisują powstawanie piorunu w sposób
następujący: „Piorun kulisty powstaje, gdy wyładowanie elektryczne natrafia na atmosferę
nasyconą parą wodną. Wyładowanie oddziałuje na otaczające powietrze z taką siłą, że para
wodna rozpada się na atomy wodoru i tlenu. Powstaje wydłużony cylinder rozżarzonej miesza-
niny to jest gazu piorunującego. Cylinder rozpada się na lśniące kule. Jeżeli w atmosferze
istnieją wiry, wtedy piorun kulisty wskutek nierównomiernego ochładzania się — może
poruszać się w różnych kierunkach. Przy napotkaniu przeszkody — wybucha.”
Podobną opinię wypowiadają radzieccy uczeni I.S. Stiekolnikow i A.A. Worobjew: „Piorun
kulisty ma kształt kuli lub gruszki. Rozróżniamy pioruny kuliste swobodnie się poruszające w
powietrzu i osiadłe, tkwiące nieruchomo na jakimś przedmiocie. Barwa piorunu kulistego jest
zwykle czerwona z niebieską aureolą. Piorun „siedzący” ma postać oślepiająco białych lub
niebieskich kul o średnicy około 10-12 cm. Zjawisko trwa od części sekundy do kilku minut.
Piorun swobodny jest skupieniem ładunku elektrycznego o małej gęstości, dlatego nie jest
niebezpieczny. Piorun „osiadły” natomiast ma większą gęstość prądu i może spowodować
rozgrzanie albo spalenie powierzchni przedmiotów, na których „osiadł”. W lutym 1983 r. prasa
radziecka podała, iż piorun kulisty wpadł przez okno samolotu w locie, rozdwoił się i wyleciał z
drugiej strony nie powodując katastrofy samolotu.
Podajemy wypowiedź polskiego uczonego — prof. J.L. Jakubowskiego: „Opisów piorunów
kulistych z dawnych i nowych czasów zebrano już setki, ale oczywiście nie wyjaśniały one
istoty zjawiska. Oprócz opisów dysponujemy obecnie fotografią wykonaną przez znanego
uczonego. Zdjęcia dokonano jednocześnie kilkoma aparatami fotograficznymi w czasie burzy.
Piorun kulisty — pod postacią kilku kul — trafił w linię elektryczną tak, że można było z
wielkości fotografii i odległości określić średnicę piorunu. Okazało się niespodzianie, że piorun
miał 13 metrów, a nie 10 cm średnicy.” Tak więc wymiary piorunów kulistych i ich zachowanie
mogą być wykorzystane do opisów „talerzy latających”.
Wśród wielu różnych zjawisk objętych mianem „latających talerzy” na uwagę zasługuje
grupa zjawisk optycznych dających rzeczywiście złudzenie unoszenia się realnego przedmiotu
w powietrzu. Efekty tego rodzaju powstają na skutek załamywania się światła w kryształkach
lodu. Przy sprzyjających warunkach powstaje słońce odbite, czyli pozorne (może być niewiele
mniej jasne od prawdziwego).
W nocy kryształki wywołują analogiczne zjawisko — pozornych księżyców. Należy przypusz-
czać, że większość relacji o „talerzach” była pozornymi słońcami lub księżycami i że przyczyną
tragicznej śmierci Mantella (opisanej w rozdz. II) była pogoń za pozornym słońcem, na co
wskazywałby podany przez niego opis obiektu.
Słońca pozorne zachowują się podobnie jak tęcza, to znaczy, podążają wraz z obserwa-
torem. Świecące odbicie promieni świetlnych na bliskim obłoku kryształków lodu goni samolot,
- 30 -
tak jakby było kulistym statkiem. Tak długo, jak długo samolot utrzymuje jeden kierunek,
świecącą kulę widać stale w tym samym położeniu w stosunku do samolotu. Lecąc w kierunku
słońca zobaczymy ją przed samolotem, a ponieważ będziemy się zbliżać do warstwy
kryształków lodu, światło jej będzie coraz silniejsze i może utworzyć słup ognisty. Początkowo
odniesiemy wrażenie, że słup ten przed nami ucieka, chwilami trochę zwalnia, zbliżając się do
samolotu (następuje to wtedy, kiedy warstwa kryształków lodu jest gęstsza), po czym oddala
się z podwójną szybkością lub w ogóle znika (gdy warstwa kryształków jest rzadsza).
W jasny dzień łatwo można zauważyć, że jest to refleks słońca, natomiast w półmroku lub
przy ciemnym niebie ulegamy złudzeniu, że lecimy za jasno oświetlonym przedmiotem metalo-
wym, którego blask staje się silniejszy, gdy zwiększa szybkość. Dlatego można tłumaczyć
zniknięcie kuli jako ucieczkę statku powietrznego.
W wielu wypadkach opisanych przez amerykańską komisję do badania latających obiektów
okazało się, że obserwacje dotyczyły dużych meteorytów.
Współcześni entuzjaści latających „talerzy” byliby z pewnością uradowani, gdyby mogli
obserwować spadek meteorytów podobny do tego, jaki pojawił się 9 lutego 1913 r. w Ameryce
Północnej. Wielki rój stosunkowo wolno poruszający się przepłynął ukośnie ponad Stanami
Zjednoczonymi i Kanadą, w wielu miejscowościach wywołując panikę ludności. Obok przytoczy-
my wypowiedzi uczonych polskich wyjaśniające relacje, o których pisaliśmy. Astronom prof.
Włodzimierz Zonn pisał o słynnym „talerzu” nad Muszyną: „Ponieważ świadek zjawiska
twierdzi, że obiekt widział jako bardzo jasny (i dlatego zwrócił na niego uwagę), należy
przypuszczać, że na kliszy nastąpiło zjawisko tzw. solaryzacji. Dlatego na odbitce mamy
wyraźną ciemną plamę. Przypuszczam więc, że to, co zostało sfotografowane, było jakimś
jasnym meteorem poruszającym się w przybliżeniu wzdłuż linii obserwacji. Ponieważ niebo było
dość zachmurzone, to co utrwaliła klisza, było nie tylko śladem meteoru, lecz również
częściami chmur silnie oświetlonych przez ów meteor... Mniej prawdopodobne wydaje się
przypuszczenie o wyładowaniu atmosferycznym jako przyczynie zjawiska. Według relacji
świadka szybkość przesuwania się plamy na niebie była dość nieduża; znacznie mniejsza niż w
przypadku wyładowań atmosferycznych, odbywających się na ogół w niskich warstwach atmos-
fery i dlatego poruszających się z dużymi prędkościami kątowymi...
Gdyby ów przedmiot był ciemny (co przeczyłoby relacjom świadka), powinny na nim
wystąpić jakieś efekty wywołane przez światło słoneczne, jak cienie czy reflektory, czego
jednak nie widzimy. Ponadto przedmiot ów powinien być silnie oświetlony przez światło
rozproszone w atmosferze i na chmurach, nie mógłby zatem tak silnie kontrastować z tłem
nieba, jak to widzimy na zdjęciu.”
Znany polski badacz meteorytów dr Jerzy Pokrzywnicki zabierał również głos w tej sprawie:
„Ograniczam się do kilku uwag, ponieważ hipoteza jakiegoś »latającego talerza« nie wydaje mi
się godna bliższego rozważania. Poza tym uważam, że większe średnice owalu plamy na kliszy
przekraczają znacznie rozmiary obiektów, które zwykle się przyjmowało jako tzw. »latające
talerze«.
Spróbujmy więc wytłumaczyć zjawisko i jego genezę w sposób bardziej naturalny. Mógł to
być np. bolid, to jest bardzo jasny meteor. Wiemy, że ciała meteorytyczne przenikające do
niższych warstw atmosfery rozżarzają się na powierzchni i świecą. W miarę lotu rozżarzona
powierzchnia jest zdmuchiwana i rozprasza się w atmosferze. Jeśli takie ciało ma stosunkowo
niewielką masę — spala się w atmosferze całkowicie, natomiast większe masy mogą przy
odpowiednich warunkach nie spalać się całkowicie i spadać w postaci brył i bryłek, które
nazywamy meteorytami. W końcowym stadium swego lotu. w tzw. strefie zahamowania, ciała
meteorytyczne dają zwykle bardzo jasne efekty świetlne, pozostawiając po sobie chmury
pyłowe (bardzo podobne kształtem do plamy na omawianym zdjęciu), które w zależności od
masy meteoru pozostają dłużej lub krócej widoczne na jasnym tle nieba. Na przykład w
miejscu zniknięcia meteorytu Staroje Boryskino, który spadł 20 lutego 1930 r. około godz. 13
powstał obłok dymu. Podobny obłok powstał w strefie zahamowania meteorytu Kuźniecowa
(spadł 26 maja 1932 r. między godz. 17-18). Takich przykładów można znaleźć więcej. Zresztą
obserwacje bolidów dziennych są z istoty rzeczy znacznie rzadsze niż bolidów nocnych. Można
jeszcze zauważyć, że na dzień 22 grudnia przypada maksimum roju meteorów, tzw. Ursyd,
których radiant, a więc punkt nieba, skąd meteory zdają się nadlatywać, leży w gwiazdozbiorze
Małej Niedźwiedzicy. Gwiazdozbiór ten w naszych szerokościach nigdy nie zachodzi na
horyzont. (…)
Gdybyśmy przypuścili, że nasz bolid mógł pochodzić właśnie z tego roju, musielibyśmy
przyjąć, że jego lot biegł z północy na południe. Hipoteza nie przeczy blaskowi na chmurach
obserwowanemu nad górami przez świadka, albowiem to oświetlenie przesuwające się od dołu
ku górze mogło być odbiciem w chmurach bolidu lecącego z północy na południe. Podobnemu
- 31 -
złudzeniu uległa większość obserwatorów spadku słynnego meteoru łowickiego (spadł 12
marca 1935 r. pod Łowiczem), którzy kierunek jego lotu przy zachmurzonym niebie podawali z
zachodu na wschód. Stwierdzono niewątpliwie, że lot jego odbywał się ze wschodu na zachód.
Nie odrzucam całkowicie możliwości lotu z południa na północ, wówczas oświetlenie chmur
można by przypisać światłu bolidu przenikającemu przez chmury w końcowej fazie lotu. (...)
Czy nasz bolid był zwykłym bolidem, czy też bolidem, z którego spadły lub mogły spaść
meteoryty? Rozważając to zagadnienie zauważamy, że meteory i bolidy gasną dość wysoko, w
każdym razie powyżej 30 km nad powierzchnią Ziemi. Olbrzymia ich większość gaśnie jednak
jeszcze wyżej. Jeżeli chodzi o bolidy roniące meteory, to strefa ich zahamowania leży nieraz
znacznie niżej. Na przykład meteorytu Homestead, spadłego 12 lutego 1875 r. w USA, wynosiła
3,7 km nad powierzchnią Ziemi. (...)
Jeśli chodzi o brak dźwięków, np. huku, który słychać przy spadku meteorytów, to nasuwają
się następujące uwagi:
1) Znamy wiele spadków, którym nie towarzyszyły żadne dźwięki.
2) Zjawiska dźwiękowe w przypadku Muszyny mogły mieć miejsce w rzeczywistości, ale
mogły być przez obserwatora nie zauważone.
3) Znamy zjawisko tzw. sfery ciszy, w której gdzie indziej słyszane zjawiska nie bywają w
ogóle słyszalne.
W konkluzji wypowiadam się za hipotezą bolidowego pochodzenia zjawisk nad Muszyną. (...)
W ten sposób upada legenda, tak chętnie cytowana przez naszych speców w dziedzinie
»ufologii« o licznych materialnych dowodach na istnienie latających spodków, w których
posiadaniu są amerykańskie siły zbrojne, w szczególności lotnictwo. Niewątpliwie różne obiekty
pojawiają się na niebie pod różnymi szerokościami geograficznymi. Są to jednak zjawiska
naturalne bądź przedmioty wykonane ręką ludzką. Marsjanie i istoty z gwiazd nas nie nawie-
dzają...”
Jak pisaliśmy, w Ameryce histeria „talerzowa” osiągnęła szczytowe nasilenie w 1950 r. Tłuste
nagłówki w gazetach oznajmiały o ukazaniu się armady latających „talerzy” nad stolicą Stanów
Zjednoczonych; opisywano „talerze”, które widoczne były gołym okiem, a jednocześnie śledzo-
ne przez urządzenia radarowe.
Fakt ukazania się „talerzy” na ekranach radarowych przekreślił w opinii wielu ludzi teorię o
atmosferycznym pochodzeniu zjawiska. Rozumowano: „Radar jako urządzenie elektroniczne
nie może imaginować sobie czegoś nie istniejącego: radar wykrywa obiekty materialne, a nie
odbicie światła czy miraże. Prosty wniosek, że »talerze« są obiektami materialnymi”.
Udowodnimy, że rozumowanie to nie było słuszne. Najgłośniejsze odkrycie „talerzy” przez
radar wydarzyło się na lotnisku w Waszyngtonie. Obraz „talerzy” widoczny był jednocześnie na
dwóch niezależnych od siebie radarach. W samolotach prowadzonych za pomocą radaru
widziano na ekranach tajemnicze „punkty świetlne”, które oddalały się w miarę zbliżania się do
nich samolotu. Zwolennicy istnienia „talerzy” uznali fakt za znaną od dawna tendencję „talerzy”
do zabawy w „kotka i myszkę”, a więc za dowód niechęci „podróżników” z przestrzeni
kosmicznej do zetknięcia się z ludźmi. Natomiast dla specjalistów radarowych zjawisko było
właśnie dowodem, że obserwacje nie dotyczyły obiektów materialnych.
Zastanówmy się, na czym polega działanie radaru. Urządzenia radarowe weszły w użycie w
czasie ostatniej wojny, chociaż zasada działania znana już była dawniej. Skrótowi słów
angielskich: Radio Directing and Ranging odpowiada termin polski „radiolokacja”. Urządzenie
radiolokacyjne służy do wyznaczania odległości obiektów za pomocą fal radiowych. Fale
radiowe odbijają się od różnych przeszkód i powracają w postaci echa do punktu wyjścia;
pomiar czasu powrotu echa pozwala na obliczenie odległości. Sygnał powracający po upływie
1/1000 sekundy przebył drogę 300 km, to znaczy 150 km w kierunku obiektu i 150 km drogi
powrotnej. Urządzenie radarowe mierzy automatycznie czas powrotu echa na ekranie
podobnym do ekranu aparatu telewizyjnego.
Wiązka fal radiowych obraca się na lotnisku podobnie jak reflektor i przesuwa po całym
obszarze nieba w czasie kilku sekund. Każdy sygnał powrotny, czyli echo, ukazuje się na
ekranie radarowym w postaci jasnej plamy lub punktu. Możemy więc obserwować wszelkie
obiekty odbijające fale w granicach czułości aparatury odbiorczej. Urządzenia radarowe mają
zasięg w granicach od kilkudziesięciu do stukilkudziesięciu kilometrów. Fale radiowe przebie-
gając przez atmosferę ulegają podobnie jak fale świetlne załamaniom na skutek różnych
właściwości warstw powietrza, zależnych od temperatury, wilgotności itp. Układ atmosferyczny,
w którym powstać mogą złudzenia optyczne, sprzyja również tworzeniu się złudzeń
radarowych. Innymi słowy, jasny punkcik na ekranie, który normalnie oznacza daleki, wysoko
szybujący samolot, mógł być spowodowany przez budynek czy inny obiekt na Ziemi na skutek
odbicia lub załamania się wiązki fal radiowych w atmosferze. Załamania fal radiowych
- 32 -
powodować mogą nieprzewidziane komplikacje w pracy urządzeń radarowych. Aparat nadaw-
czy wysyła przeważnie od 500 do 1000 sygnałów na sekundę. Aparatura odbiorcza notuje
każdą powrotną falę, jak gdyby to było echo ostatniego wysłanego sygnału. Zdarza się jednak,
że fala jest echem poprzedniego sygnału, który powrócił po odbiciu się od jakiegoś dużo dalej
położonego obiektu. Niektóre z najnowszych urządzeń radarowych notują tylko obiekty będące
w ruchu. Taką właśnie aparaturę zastosowano na lotnisku w Waszyngtonie w lipcu 1950 r.
Punkty, które wzięto za armadę „talerzy”, oznaczały po prostu jakiś objaw ruchu w atmosferze.
Mogły to być ruchome warstwy powietrza, a w takim wypadku echo dalej położonego domu czy
obiektu mogło stworzyć złudzenie obiektu w ruchu.
Pożyteczne byłyby dane o temperaturze i wilgotności warstw atmosfery z lipca 1950 r.
Istniejące dane wskazują na odwrotny układ temperatury w atmosferze, czyli na tak zwaną
inwersję. Niekiedy warunki stwarzały takie układy ciepłych i zimnych warstw powietrza, w
których mogły powstawać zjawiska „talerzowe”, rejestrowane zarówno za pomocą radaru, jak i
widziane optycznie.
Każdy specjalista radarowy zdaje sobie sprawę z różnych złudzeń i nie dziwi się tajemniczym
obrazom, dla których trudno znaleźć wyjaśnienie. Fakt istnienia złudzeń bynajmniej nie
dyskwalifikuje radaru, podobnie jak nie dyskwalifikują teleskopu obserwującego miraże
optyczne i latające „talerze”.
W przeciwieństwie do sceptyków, autorzy uznający możliwość istnienia „talerzy” jako
obiektów materialnych stworzyli wiele hipotez, które tłumaczą ich zachowanie.
- 33 -
OPINIE OPTYMISTYCZNE
Statki pozaziemskie — Napęd grawitacyjny — Promienie ultrakrótkie — Konkluzje
Większość naocznych świadków twierdzi, że „talerze” poruszają się z olbrzymią prędkością i
zdolne są do wielkich przyspieszeń. Nie ulega wątpliwości, że żaden pojazd ziemski takiej
prędkości w atmosferze nigdy nie osiągnął i nie wytrzymałby takiego przyspieszenia. Należy
dodać, że żaden żywy organizm nie przeżyłby również takich zmian prędkości. Entuzjaści
planetarnego pochodzenia „talerzy” dowodzą następująco: „Żaden pojazd ziemski nie może
osiągnąć tak wielkich prędkości i przyspieszeń, stąd wniosek, że »talerze« są pochodzenia
pozaziemskiego”. „Żaden człowiek nie wytrzyma tak wielkich przyspieszeń, stąd wniosek, że
»talerze« są pilotowane przez istoty doskonalsze od człowieka, przybyłe z przestrzeni
międzyplanetarnej”.
Nie możemy uznać tej teorii za prawdopodobną: „Do każdego faktu dopasować można
bardziej lub mniej skomplikowane hipotezy, trudno jednak o bardziej karkołomną od teorii o
planetarnym pochodzeniu »talerzy«. Czy przede wszystkim nie należałoby rozpatrzyć teorii
mniej skomplikowanych? Wydaje się poza tym, że hipoteza właściwie niczego nie wyjaśnia:
»równie dobrze można by mówić o działalności czarownic, duchów czy bogów z Olimpu«. Nie
byłoby to jednak dostatecznie romantyczne, a zarazem tak nowoczesne, jak odwiedziny istot
rozumnych z innych planet”.
Ostatecznie wysunąć można następujący wniosek: po stwierdzeniu, iż żaden ze znanych
nam pojazdów nie potrafi poruszać się jak „talerze”, najlogiczniej byłoby wykluczyć supozycję,
że są statkami lub pojazdami. Wiadomo również, że żadna żywa istota nie wytrzyma tak
wielkich zmian prędkości, jakie obserwowano w locie „talerzy”. Wszystko zdaje się więc
prowadzić do wniosku, że „talerze” są zjawiskiem innej natury niż pojazdy budowane w celu
odbywania podróży międzyplanetarnych.
Zwolennicy teorii pojazdów pozaziemskich powołują się na sprawozdania mówiące o
rzekomej inteligencji przejawianej przez poruszające się „talerze”. Wydaje się, że potrafią
odgadnąć każdy ruch pilota prowadzącego samolot i starają się uniknąć zderzenia z samolotem
lub trzymają się wytrwale jego śladu. W taki właśnie sposób zachowuje się, szukając
porównania ze znanymi zjawiskami naturalnymi, cień lub odbicie w lustrze. Są prawdziwe tak
samo, jak prawdziwy jest cień człowieka poruszającego się w słońcu: nic więc dziwnego, że
wysiłki dogonienia spełzały na niczym.
Tak więc nie znajdujemy odpowiedzi w argumentacji komentatorów i badaczy lat pięćdzie-
siątych. Porównajmy teraz, jakie zaszły zmiany w ocenie zjawisk „talerzowych” w czasie
minionych lat dwudziestu kilku. Przede wszystkim zakończono badania prowadzone przez
amerykańskie lotnictwo wojskowe, które objęły raporty z okresu od 1947 do 1968 r. Wyniki i
konkluzje badań dyskutowano na sympozjum, które odbyło się w Bostonie w Stanach
Zjednoczonych w grudniu 1969 r. Zorganizowane przez Amerykańskie Towarzystwo Rozwoju
Nauki (American Association for the Advancement of Science) sympozjum objęło 15 referatów
wygłoszonych przez wybitnych, a oficjalnie uznanych ludzi nauki, specjalistów wielu dyscyplin;
każdy z referentów precyzował swoje opinie i poglądy na temat UFO. Najbardziej oficjalne
naukowe sympozjum w całej historii badań „talerzowych” doszło do skutku po długich
debatach, po pokonaniu znacznych trudności i wbrew opinii wielu środowisk naukowych;
pomiędzy uczestnikami wynikło wiele niesnasek i nieporozumień. Ostatecznie udział w sympoz-
jum wzięło kilkunastu wybitnych, znanych profesorów, przede wszystkim astronomów, fizyków,
astrofizyków i meteorologów, jednak również wielu socjologów, psychologów i psychiatrów.
Niestety sympozjum nie przyniosło jednoznacznej odpowiedzi na najbardziej istotne pyta-
nie: „talerze” to złudzenie czy rzeczywistość. Referaty zawierały bardzo różnorodne, często
sprzeczne opinie i poglądy. Wydaje się, że najpełniejszą ocenę całości problemu podał profesor
uniwersytetu w Chicago K.L. Hali, który w wypowiedzi swojej rozważył sprawę psychologicz-
nego i socjologicznego podejścia do obserwacji „talerzowych”. Zastanawiając się dlaczego
tysiące ludzi od dziesiątków lat przesyła sprawozdania o „widzeniach” jednego i tego samego
kształtu i rodzaju, przyjmuje możliwość masowej histerii, halucynacji, sugestii i innych przy-
- 34 -
czyn, czyli poszukuje źródeł powstawania obserwacji i sprawozdań wewnątrz, w samej psychice
człowieka.
Równocześnie Hali nie wyklucza, że „talerze” są objawem istnienia nieznanych zjawisk
czysto fizycznych czy nawet naturalnych, których nie umiemy dotychczas ani zbadać, ani
nawet opisać. Twierdzi, że powstała sytuacja wzajemnego „przerzucania pałeczki”. Specjaliści
nauk przyrodniczych, fizycy, meteorologowie, astronomowie itp., wychodzą z założenia, że jeśli
rzeczywiście istnieją nie znane nauce nowe zjawiska, to oznaczałoby, że należy zmienić obecne
poglądy i prawa tak, aby zgodziły się z obserwacjami. Wobec czego sądzą, że nie zachodzą
tutaj nieznane zjawiska fizyczne, natomiast prawdopodobnie powstają nie zbadane reakcje w
zachowaniu się człowieka. Wyjaśnienie może przyjść z postępem nauki o człowieku i badań w
dziedzinie psychologii oraz parapsychologii. Poza tym rozważyć należy ludzką omylność w
obserwacjach i interpretacji, złudzenia wzrokowe i aberracje mózgowo-myślowe, histeryczne
psychozy, jak również objawy nowe, dotąd nieznane. Z drugiej strony specjaliści nauki o
człowieku, psycholodzy, psychiatrzy, socjologowie, są odmiennego zdania. Sądzą, że jeśli nie
patrzeć na „talerze” jako na zjawisko fizyczne, to w ocenie sprawozdań masowych napotykają
anomalie, których nie można wytłumaczyć i które nie zgadzają się z ich dotychczasową wiedzą
i doświadczeniem. W rezultacie oni z kolei skłonni są twierdzić, że „talerze” muszą być raczej
zjawiskami fizycznymi. W ten sposób po przerzuceniu „pałeczki” nie udało się osiągnąć
jednomyślnej definicji zjawiska UFO. W rezultacie wydane teksty referatów wygłoszonych na
sympozjum „talerzowym” w Bostonie niewiele posunęły sprawę naprzód. Czy jednak mogła
istnieć w tym okresie wyraźna jednoznaczna odpowiedź? Czy w ogóle można było ją
sformułować? W każdym razie w latach siedemdziesiątych zmienił się poziom badań i zasięg
zainteresowań problemem „talerzowym”. Obecnie prowadzone są już w wielu krajach stałe,
regularne badania tych zjawisk. Najintensywniej zajmuje się badaniami Ośrodek Badań UFO
założony i kierowany przez J.A. Hynka, w pewnym stopniu również największe amerykańskie
stowarzyszenie naukowców i specjalistów technicznych z dziedziny lotnictwa i astronautyki,
które publikuje sprawozdania z obserwacji „talerzy” w miesięczniku Astronautics and
Aeronautics. Czasopismo prezentuje wysoki poziom naukowy i fachowy i w nim ogłaszają
swoje prace czołowi specjaliści amerykańskiego programu badań kosmicznych.
Dowodem zachodzących zmian jest przede wszystkim fakt, że zaczyna ukazywać się coraz
więcej publikacji książkowych omawiających problem „talerzy” w sposób poważny, a nawet do
pewnego stopnia naukowy. Na podstawie tych publikacji stworzyć można by dwie wersje
poglądu: pierwszą bardziej fantastyczną, i drugą opartą na drobiazgowej analizie wielu tysięcy
dotychczasowych obserwacji.
Poglądy określane jako fantastyczne oparte są na rozumowaniu naukowym, ale na rozumo-
waniu czysto teoretycznym. Zresztą zdarzało się nieraz w przeszłości, że koncepcje z „krainy
fantazji” przechodziły z czasem do rzeczywistości.
Poczynając od rozważań na temat metod napędu statków planetarnych twierdzi się, że
należy wyjaśnić i wykazać możliwość istnienia siły, która tłumaczyłaby niezwykłą ruchliwość
„statków”, a więc zdolność nagłego startu z wielkim przyspieszeniem, nagłego zatrzymywania
się i nagłej zmiany kierunku. Zjawiska określane jako „statki” zachowują się tak, jakby nie
podlegały sile bezwładności i nie miały masy. Należałoby więc udowodnić, że istnieje napęd,
który pozwalałby na opisane zachowanie się pojazdu w powietrzu. Argumentacja sprowadza się
do hipotezy, że istnieć mogą prawa natury, które pozwalają na taką ruchliwość.
Dokładne obserwacje i precyzyjne pomiary wykazały, że pojazdy te potrafią „startować” z
przyspieszeniem 60 razy większym od przyspieszenia ziemskiego. Wielokrotnie obserwowano
„talerze”, jak nabierały szybkości przekraczającej barierę dźwięku; dochodził wtedy odgłos
detonacji oraz widoczna była ognista aureola. Wiemy, że każdy obiekt poruszający się w
atmosferze z wielką prędkością rozgrzewa się do wysokiej temperatury. Wydawałoby się, że
najważniejszym problemem jest chłodzenie, szczególnie przy pojazdach z załogą. Należy
przypuszczać, że problem ten został w jakiś sposób rozwiązany i nie jest wykluczone, że
system chłodzenia powoduje właśnie tworzenie się ognistej aureoli, często widzianej dookoła
„talerzy”. Powstaje pytanie, czy statki tego typu poruszają się zgodnie z prawami
aerodynamiki. Analiza sprawozdań doprowadza do wniosku, że jako pojazdy różnią się
zasadniczo od współczesnych samolotów i statków rakietowych. W jaki sposób przedostają się
przez naszą atmosferę z tak wielką prędkością, nie ulegając spaleniu i zniszczeniu? Odpowiedzi
możemy się tylko domyślać, jednak domysły mogą naprowadzić na właściwą drogę. Dlaczego
zwolennicy teorii statków „talerzowych” przywiązują tak wielką wagę do udowodnienia
możliwości istnienia nieznanych praw przyrody i nieznanych sposobów napędu? Otóż niezwykła
ruchliwość, czyli brak jakiejkolwiek bezwładności, cechuje wszelkie zjawiska optyczne. Wspa-
niałe cechy „statków międzyplanetarnych”, zwrotność, ruchliwość, szybki, natychmiastowy
- 35 -
start, są oczywistą cechą wszystkich zjawisk wywołanych przez promienie świetlne. Tak więc
pierwszym celem stało się udowodnienie, iż możliwe jest również istnienie napędu o powyż-
szych właściwościach. Oto rozumowanie prowadzące do koncepcji napędu grawitacyjnego:
„Powszechnie wiadomo, że przyroda wskazała drogę wielu ludzkim wynalazkom. Możliwe, że
wszelkie odkrycia człowieka wynikły jedynie z naśladowania zjawisk występujących w przyro-
dzie. Można oczekiwać, że przyroda dostarczy odpowiedzi również na obecne pytania i tylko od
naszej zdolności obserwacji zależy, kiedy je odgadniemy. Większość wynalazków powstała w
wyniku trafnego obserwowania przyrody; przyroda demonstruje ukryte możliwości od milionów
lat, a jednak ludzie dawnych czasów nie umieli ich odczytać. Czy człowiek współczesny odgadł i
podpatrzył wszystkie tajemnice? Sądzimy, że wprost przeciwnie; im dalej posuwamy się w
naszych odkryciach, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, jak mało zbadaliśmy dotychczas.”
Wszystkie nasze wynalazki komunikacyjne, a więc samolot, statek, a nawet zwykły wóz na
kołach, powstały w wyniku bacznej obserwacji przyrody. Również w przyrodzie należałoby
szukać odpowiedzi na pytanie, na jakiej zasadzie działają „talerze”. Nie wiadomo jednak, gdzie
szukać pierwowzoru.
„Talerze” potrafią rozwijać prędkość około 3000 kilometrów na godzinę oraz zatrzymywać się
w miejscu natychmiast. Cóż to oznacza? Albo nie podlegają prawu bezwładności, albo też nie
są wrażliwe na skutki zmniejszenia szybkości. Czy istnieją takie objawy w przyrodzie i czy
istnieje siła, która byłaby zdolna do poruszania obiektów w przestrzeni bez wykorzystania siły
odrzutu materii, jak w przypadku rakiety, siła, która pozwoliłaby na unoszenie się w powietrzu
nieomal w bezruchu oraz na nagły start w górę z niezwykłą prędkością? Wydaje się oczywiste,
że byłaby to siła istniejąca wszędzie. Otóż siła taka istnieje w przyrodzie, odpowiedź jest
zadziwiająco prosta: siła ciążenia.
Wszelkie ciała poruszają się w polu siły ciążenia z jednakowym, jednostajnym przyspiesze-
niem, niezależnie od ich wielkości, masy czy składu chemicznego. Cóż może być prostszego niż
balon, który będąc lżejszy od powietrza pokonuje siłę ciążenia? Wyobraźmy sobie, że „talerze”
byłyby czymś w rodzaju balonów, w tym wypadku balonów specjalnego rodzaju, które unoszą
się w czymś zupełnie innym niż powietrze — mianowicie w „eterze”.
Jak wiemy, „eterem” nazywano hipotetyczną substancję wypełniającą przestrzeń kosmiczną,
w której rozprzestrzeniać się miały fale elektromagnetyczne. Hipotezę „eteru”, dawno i
definitywnie odrzuconą przez naukę, tutaj przyjmujemy jedynie dla łatwiejszego zrozumienia
pokonywania siły ciążenia.
Dowolność regulacji siły ciążenia dostarczyłaby właśnie takiej niezwykle dogodnej metody
napędu, jaką zdają się posługiwać załogi „talerzy”. Zrozumiałe byłyby wszelkie objawy pozor-
nego braku bezwładności, niezwykle wielkich przyspieszeń itp. Największe nawet przyspie-
szenie nie byłoby wewnątrz w ogóle odczuwalne; „talerze” startujące z olbrzymim przyspiesze-
niem ku górze poruszają się po prostu w polu siły w kierunku od Ziemi.
W teorii przyjąć można metody na wytworzenie takiego pola: likwidacja ciążenia zew-
nętrznego przez pole elektromagnetyczne, izolacja od Ziemi przez oddziaływanie pól grawita-
cyjnych innych ciał niebieskich, wreszcie odwrócenie kierunku działania grawitacji ziemskiej.
„Talerze” znajdowałyby się wówczas w stanie „swobodnego spadku”, to jest w stanie nieważ-
kości. W takich warunkach, a więc w trakcie swobodnego poruszania się w polu grawitacyjnym,
największe nawet zmiany prędkości byłyby możliwe do osiągnięcia i nieodczuwalne wewnątrz
pojazdu. Jeszcze bardziej fantastyczną metodą pokonania siły ciążenia byłaby tak zwana
lewitacja, czyli sprzeczne z prawem ciążenia unoszenie się w górę i zawisanie w powietrzu
ciężkich przedmiotów; lewitacja występująca według powszechnych relacji podczas seansów
spirytystycznych, wielokrotnie na przestrzeni dziejów opisywana.
Niektórzy sądzą, że można osiągnąć stan lewitacji dzięki działaniu specjalnych fal wytwarza-
nych przez mózg człowieka. Podobno są ludzie zdolni do wprowadzania się w taki stan
psychiczny, który umożliwia lewitację. Rozumieć to można w ten sposób, że mózg wytwarza
fale elektromagnetyczne, które przeciwdziałają sile ciążenia.
Do niedawna sformułowanie powyższe nie mogło się znaleźć nawet w „krainie fantazji”.
Obecnie sytuacja się zmieniła, a jednym z objawów tej zmiany był Kongres Badań
Psychotronicznych w Pradze. Powołano tam Międzynarodowe Stowarzyszenie Psychotroniki,
którego przewodniczący sformułował zakres zadań tej nowej gałęzi nauki (pisaliśmy bliżej o
tym w rozdz. Obszary nieznane).
Bardziej ostrożne podejście do problemu „talerzy” opiera się na szczegółowej analizie
rejestrowanych obserwacji. Za podstawowy, wyjściowy punkt wszystkich rozważań przyjęto
rejestrowane wielkie ilości obserwacji zgłaszane przez dziesiątki tysięcy ludzi z wielu krajów od
lat kilkudziesięciu, a nawet i dawniej.
Jak pisaliśmy w rozdziałach poprzednich, przyjmuje się, że zarejestrowano około stu tysięcy
- 36 -
wypadków widzianych obiektów określonych jako „talerze”. Po rygorystycznym wyeliminowaniu
i sprawdzeniu uznano z tego około 5 procent za obiekty rzeczywiście o niewyjaśnionym charak-
terze, pozostałe 95 procent wyjaśniono jako zjawiska naturalne, meteorologiczne względnie
optyczne czy wreszcie halucynacje lub deformacje, wytłumaczalne na podstawie znanych nam
praw przyrody.
Pozostało więc kilka tysięcy zarejestrowanych obserwacji, które uznać można za zjawiska
rzeczywiście nie do wyjaśnienia, a więc prawdziwe „talerze”.
Dlaczego niektórzy ludzie nauki kwestionują w ogóle realność całej problematyki „talerzo-
wej”? Amerykański autor MacCampbell odpowiada następująco: „Przeciwników badań »talerzo-
wych« podzielić można na trzy kategorie:
a) ludzi nauki, którzy uważają podjęcie badań zjawisk »talerzowych« poniżej swojej
godności,
b) odrzucających z zasady każdą nową koncepcję,
c) zwlekających z decyzją aż do uzyskania niezbitej pewności.” Ten sam autor twierdzi, że
nie posuniemy sprawy wyjaśnienia problemu i nie uzyskamy nowych danych, dopóki pochło-
nięci będziemy jedynie argumentacją dowodzenia istnienia względnie nieistnienia „talerzy”.
Dlatego proponuję, aby przyjąć do dalszych rozważań umowne założenie robocze, a
mianowicie, że „talerze” istnieją jako przedmioty, a nawet konkretnie jako konstrukcje
mechaniczne, a następnie na podstawie tego założenia prowadzić badania i rozumowania
posługując się materiałem zawartym w relacjach świadków. Dopiero po zakończeniu tych
rozważań należy powrócić do punktu wyjścia biorąc pod uwagę fakt, że istnienie „talerzy”
przyjęto jedynie umownie.
Pisaliśmy, że najbardziej trudne do wytłumaczenia cechy „talerzy” to niezwykła zdolność
zmiany prędkości i kierunku lotu. Odrzutowce zmieniają kierunek łagodnymi długimi skrętami,
natomiast „talerze” skręcają w jednej chwili, prawie pod kątem prostym. Lot „talerza”
przebiega po linii pełnej zygzaków i zwrotów i przypomina do pewnego stopnia lot ptaka, który
potrafi zatrzymać się w powietrzu i posunąć się w jedną lub drugą stronę, zmieniając wysokość
i nagle znikając z pola widzenia. Dokonano obliczeń ilości energii, którą „talerze” musiałyby
dysponować, aby dokonywać tak nagłych zmian prędkości. Okazało się, że są to wielkości
rzędu energii bomby atomowej. Oczywiście przy takim nakładzie energii temperatura musiała-
by podnieść się do kilkudziesięciu tysięcy stopni na skutek oporu powietrza.
Powyższe rozumowanie przytaczano od dawna jako dowód koronny, że „talerze” nie mogą
być obiektami materialnymi, gdyż nie podlegają prawu bezwładności. Nie jest to jednak
całkiem słuszne, bo gdyby przyjąć istnienie czegoś w rodzaju napędu antygrawitacyjnego, to
takie zachowanie byłoby zrozumiałe. Odizolowanie od siły ciążenia musiałoby spowodować, że
masa „talerza” straciłaby również bezwładność, gdyż nie mamy już wątpliwości, że ciążenie i
bezwładność są w równym stopniu bezpośrednio związane z masą ciała. Istnieje kilkaset
sprawozdań, które mówią o silnych podmuchach powietrza. Równie często sygnalizowano ślady
działania wysokiej temperatury. Pod wolno przesuwającym się „talerzem” drzewa kołysały się
gwałtownie, samochody unosiły się do góry lub przewracały. Przelatując nad obszarem
morskim „talerz” powodował wzniesienie się wody na wysokość 15 metrów. Zarejestrowano, że
wolno przesuwający się „talerz” wyrzucał śnieg ku górze, a na obszarach pustynnych
wywoływał burze piaskowe.
Stwierdzono, że działanie siły uwidacznia się na obszarze o średnicy pojazdu i rozciąga się
od niego aż do powierzchni Ziemi. Siła ta, skierowana pionowo ku górze, ma również niewielki
moment ruchu obrotowego. Bardzo istotnym stwierdzeniem jest fakt, że nie wszystkie
przedmioty ulegają działaniu siły, na przykład nie poruszają się kamienie i suche kawałki
drewna. Wydaje się natomiast, że można wyprowadzić wniosek, że siła „talerzy” działa na ciała
przewodzące prąd elektryczny, a więc na metale, wodę, również wilgotne lub zawierające wodę
wszelkie przedmioty, jak na przykład ciało ludzkie lub zwierzęce. Śnieg i liście drzew, rośliny
tylko wtedy, gdy są dostatecznie wilgotne. Jeśli natomiast przedmioty są suche, nie unoszą się
w górę, a raczej odrzucane są w bok (moment obrotowy?), jak na przykład piasek na
obszarach pustynnych. Podmuchy powietrza zauważane są tylko wtedy, gdy powietrze zawiera
parę wodną i dwutlenek węgla.
W pojazdach odrzutowych, rakietowych i poduszkowcach działa siła napędu skierowana od
pojazdu ku dołowi. Wydaje się więc czymś nieoczekiwanym, że pod „talerzem” występuje
działanie siły skierowanej ku górze, jednak właśnie fakt ten wskazuje na możliwość napędu
antygrawitacyjnego. Badania teoretyczne powiązań między polem ciążenia i elektromagnetycz-
nym mogłyby może przynieść odpowiedź.
Pod „talerzem” unoszącym się nieruchomo w powietrzu na niewielkiej wysokości nad ziemią
wszystko ulega podgrzaniu. Działanie grzejne jest jednak dość niezwykłe: na przykład korzonki
- 37 -
trawy ulegają zwęgleniu, podczas gdy na powierzchni łodygi i listki pozostają nienaruszone.
Przy badaniach laboratoryjnych podobne rezultaty udało się uzyskać przez ogrzewanie ziemi za
pomocą silnego, zmiennego pola magnetycznego. Wskazuje to na rodzaj promieniowania
pochodzącego z „talerzy”.
Stwierdzono poza tym kilkanaście niezależnych od siebie wypadków oparzeń i spalenia
ubrań świadków znajdujących się w bliskości „talerza”. Kilkanaście samochodów uległo
zwęgleniu. W dwóch wypadkach przelatujący „talerz” zapalił drzewa, a w jednym stóg siana;
stwierdzono również fakt wyparowania sadzawki.
Pod unoszącym się na wysokości kilkunastu metrów „talerzem” zostały całkowicie osuszone
w czasie padającego deszczu drzewa, trawnik i ziemia. Fakty te zdają się wskazywać, że wzrost
temperatury mógł być spowodowany promieniowaniem ultrakrótkim. Objawy działania promie-
niowania ultrakrótkiego stwierdzono w pobliżu „talerzy” w wielu wypadkach. Zanotowano dwa
razy zapalenie się drogi asfaltowej: powierzchnia zajęła się płomieniem w chwili powolnego
przelotu „talerza” i paliła się przez kilkanaście minut, co uznać należy za niezbity dowód, że
ogrzaniu uległa smoła na głębokości całej grubej warstwy, a nawet rozgrzana musiała być
również warstwa podkładowa. Gdyby ogrzała się jedynie warstewka powierzchni, szybko
zabrakłoby materiału palnego i płomień by zgasł. Rozgrzanie dogłębne nastąpić mogło jedynie
na skutek działania promieni ultrakrótkich. Wydaje się więc, że można założyć, że „talerze”
emitują w chwilach, gdy działa ich urządzenie napędowe, silne promieniowanie ultrakrótkie.
Wiadomo, że fale ultrakrótkie o częstotliwości od 300 do 3000 megaherców wywołują objawy
właśnie tego typu. Objawy te spotykamy w pobliżu „talerzy” lądujących lub unoszących się w
powietrzu. Należą tutaj następujące zjawiska zapisywane często w sprawozdaniach ze spotkań
„talerzowych”:
1. Dookoła statków tworzy się różnokolorowa aureola występuje żarzenie się gazów szla-
chetnych znajdujących się w powietrzu.
2. Zmiany chemiczne powietrza powodują zapach odczuwalny w promieniu kilkudziesięciu
metrów.
3. W czasie zbliżania się „talerza” gasną światła w samochodzie z powodu zwiększenia
oporności drucików tungstenowych żarówek.
4. Silniki spalinowe przestają pracować (zwiększa się oporność rozdzielcza, co powoduje
zanik prądu w uzwojeniu pierwotnym aparatury zapłonu).
5. Magnetyczne liczniki szybkości oraz kompasy nie pracują prawidłowo (błędne wskaza-
nia).
6. Baterie samochodu grzeją się (kwas pochłania energię promieniowania).
7. Występują przeszkody w odbiorze radiowym i telewizyjnym (zakłócenia w obwodach
strojonych).
8. W sieciach energetycznych następuje przerwa w dostawie prądu (zakłócenia w działaniu
bezpieczników izolacji).
9. Małe otwarte zbiorniki wody parują, trawy, krzewy itp. ulegają wysuszeniu.
10. Na obszarze lądowania „talerza” występuje zwęglenie korzeni roślin, czasem również
przedmiotów z drewna i owadów.
11. Zapalają się osmołowane powierzchnie drogowe (ogrzewanie wgłębne).
12. Ciało ludzkie odczuwa działanie grzejne od wewnątrz.
13. Występują objawy porażenia prądem na odległość.
14. Występują objawy chwilowego paraliżu.
15. Pojawia się złudzenie słuchowe: jednostajny szum.
Powyższe objawy wskazujące na promieniowanie ultrakrótkie są silnym argumentem, nie
tworzą jednak dowodu bezspornie przekonującego. Dowodu takiego dostarczyłyby dopiero
pomiary siły promieniowania. Tylko raz udało się dokonać takiego pomiaru w 1953 r. z pokładu
amerykańskiego samolotu wojskowego. Zmierzono wtedy występujące w pobliżu „talerzy”
promieniowanie elektromagnetyczne i stwierdzono występowanie częstotliwości około 2800
megaherców. Na podstawie innych obserwacji i pomiarów, dokonywanych głównie z samolo-
tów, stwierdzono, że zjawisku „talerzy” towarzyszy z zasady silne promieniowanie
elektromagnetyczne w bardzo wąskim paśmie fal ultrakrótkich. Wydaje się nie ulegać
wątpliwości, że promieniowanie to wiąże się bezpośrednio z siłą napędu „talerzy”. Wykonano
obliczenia, które doprowadziły do wyznaczenia przybliżonej ilości energii wytwarzanej przez
„talerze”. Za podstawę przyjęto stwierdzenie dwóch świadków obserwujących z odległości około
200 metrów „talerz” unoszący się nisko nad ziemią. Obaj stwierdzili, że słyszeli słaby
jednostajny szum. Równocześnie wiadomo było z dawnych doświadczeń w laboratoriach, że
szum taki powstaje w uszach i głowie przy promieniowaniu fal ultrakrótkich i że dla wywołania
takiego szumu była wymagana energia nie mniejsza niż 0.333 miliwata na centymetr kwadra-
- 38 -
towy.
Przyjęto z kolei, że „talerz” unoszący się nieruchomo korzysta z pełnej mocy swego
urządzenia napędowego i że energię promieniuje równomiernie we wszystkich kierunkach. Na
tej podstawie łatwo było obliczyć moc źródła promieniowania dla kuli o promieniu 200 metrów.
Z obliczenia wypadło około 1,6 megawata, co odpowiadało energii wielu stacji radiofonicznych
lub, inaczej mówiąc, mocy ciężkiej kolejowej lokomotywy elektrycznej. W rezultacie można
zaryzykować twierdzenie, że „talerze” napędzane są przez jakiś nie znany nam mechanizm
oddziaływania pola elektromagnetycznego na siłę ciążenia. Mechanizm ten miałby zdolność
pokonywania również bezwładności masy „talerza”, co pozwalałoby na uzyskiwanie tak wielkich
przyspieszeń. Jak dotąd, nie udało się jednak stwierdzić ani w przyrodzie, ani w laboratorium
jakiegokolwiek potwierdzenia hipotezy o wzajemnym oddziaływaniu pola elektromagnetycz-
nego na pole ciążenia. Istnieją jednak podstawy do przypuszczeń, że teoretycznie wszystkie
pola w przyrodzie powinny być jakoś ze sobą powiązane.
Istnieją różne metody klasyfikowania obserwacji i spotkań „talerzowych”; Hynek dzieli
wszystkie obserwacje na dalekie, to jest zjawiska widoczne z odległości powyżej 150 metrów,
oraz na spotkania bliskie, przy czym rozróżnia 4 różne kategorie. Najczęstsza jest obserwacja
„talerza” w locie, następnie „talerzy latających” i spoczywających na ziemi oraz takich, które
pozostawiły materialny dowód swojego lądowania. Ostatnia kategoria oznacza spotkania z
„pilotami” pojazdów talerzowych. Jeśli chodzi o spotkania z postaciami lądującymi na
pojazdach „talerzowych”, to opisano je w sposób mniej lub więcej przekonywający w
kilkudziesięciu wypadkach; zarejestrowana liczba tych spotkali stale się zresztą zwiększa. Na
przykład w kwietniu 1975 r. belgijskie pismo donoszące o „talerzach” przyniosło opis spotkania
z dwoma pilotami „talerzowymi”. Widzenia obiektów w kształcie „talerza” notowane są od
kilkudziesięciu lat. Około 0,1 liczby zgłoszeń przypada na obserwacje „talerzy” lądujących lub
spoczywających na Ziemi. Pewna część lądowań pozostawiła trwałe ślady w postaci odcisków
lub zgniecenia, wypalenia lub zwęglenia roślinności. W niewielkiej liczbie wypadków
zaobserwowano również postacie przybyłych na „talerzach” humanoidów; jak się wydaje,
zajmują się oni pobieraniem próbek gruntu, roślinności, kamieni itd.; po kilku, najwyżej
kilkunastu minutach oddalają się, przy czym w kilku wyjątkowych wypadkach donoszono o
przymusowym uprowadzeniu ludzi na pokład pojazdu „talerzowego”, prawdopodobnie dla
przeprowadzenia doświadczeń. Oczywiście nie do udowodnienia są wypadki mówiące o osobach
uprowadzonych względnie zaginionych w ten sposób.
Jeżeli odrzucić teorię roboczą, w której przyjęto, że „talerze” są obiektami materialnymi czy
nawet konstrukcjami mechanicznymi, to pozostaje przekonanie, że istnieje jednak dostatecznie
dużo przesłanek, aby jeszcze intensywniej zbierać sprawozdania o obserwacjach, i że należy
opracować bardziej doskonałe metody analizy i badań, aby w końcu uzyskać prawdziwy
naukowy dowód.
Powróćmy jeszcze do pozostającej w równym stopniu w „krainie fantazji” wersji o
planetarnym pochodzeniu „talerzy”. Argumentację zwolenników tego poglądu można uznać za
zupełnie słuszną w tym sensie, że rzeczywiście nie ma podstaw do twierdzenia, aby Ziemia
miała być jedyną zamieszkaną planetą. Człowiek dopiero obecnie rozpoczyna podróżować, ale
wydaje się prawdopodobne, że inne „istoty” mogły rozwiązać ten problem wcześniej i
podróżować po kosmosie już od tysiącleci.
Logika tego rozumowania dowodzi, że nie można wykluczyć przyjazdu podróżników z innych
planet. Życie może istnieć na tysiącach czy milionach planet naszej Galaktyki, w wielu
przypadkach proces ewolucji mógł doprowadzić do powstania istot rozumnych, o wyższym
stopniu rozwoju aniżeli człowiek. Istoty takie wysyłałyby statki również w celu badania Ziemi.
Można jedynie rozważyć, jaka byłaby szansa na spotkanie planety Ziemi w Układzie
Słonecznym galaktyki Drogi Mlecznej. Możliwość taka oczywiście istnieje. Nic jednak nie
wskazuje, aby ta argumentacja wiązała się ze zjawiskiem „latających talerzy”. Trudno doszukać
się powiązań między przypuszczeniem, że mieszkańcy dalekich planet są istotami wyższej
inteligencji, które rozwiązały problem oderwania się od swego globu i podróżują po kosmosie,
a zjawiskiem „talerzy” widywanych na naszym niebie. Przede wszystkim nie odbieramy
żadnych sygnałów radiowych, które można uznać za pochodzące z „talerzy”. Przekonywająca
natomiast wydaje się opinia, że pierwsze znaki istnienia inteligencji we Wszechświecie
powinniśmy odebrać właśnie za pomocą fal radiowych. Innymi słowy, że kontakt radiowy
nawiążemy na długo przedtem, zanim nastąpi pierwsza wymiana „wizyt”.
Gdyby jednak było inaczej, gdyby od wielu tysięcy lat Ziemię rzeczywiście „wizytowały”
ciekawe istoty z innych światów, zdawałoby się, że powinny dawno zadecydować, czy pragną
nawiązać kontakt z jej mieszkańcami. Jeśli „latające talerze” miałyby reprezentować jakąś
wielką wyprawę odkrywczą, należałoby zastanowić się, czy jakiekolwiek istoty inteligentne
- 39 -
podróżowałyby miliony i miliardy kilometrów, aby po przybyciu do celu nie nawiązać kontaktu
ze światem istot miejscowych. Tutaj trzeba zaznaczyć, że niektórzy wyznawcy „talerzy”
twierdzą, że postępowanie takie może być najbardziej logiczne i dowodzi inteligencji działania
jedynie w celach badawczych i obserwacyjnych.
- 40 -
MISTYKA CZY RELIGIA?
Poglądy Junga — Mistyka — Nowa religia
Książkę C.G. Junga „Nowoczesny mit o rzeczach widywanych na niebie”, poznałem dopiero
w końcowym etapie mojej pracy. Mimo to wydaje mi się, że może być ona jakimś
uzupełnieniem moich osądów. C.G. Jung psycholog, psychiatra, przyjaciel Freuda niewiele miał
wspólnego z naukami ścisłymi i historią nauki. Zajmuje się natomiast sprawami UFO z punktu
widzenia swoich zainteresowań. Toteż podejście jego jest krańcowo odmienne, nie rozpatruje w
ogóle aspektów technicznych i naukowych możliwości istnienia „talerzy” jako przedmiotów
materialnych, jednak, jak zobaczymy później, nie wyklucza rozwiązań pośrednich. Wszystko
dzieje się wewnątrz człowieka, ale pobudki nie znane nam jeszcze pochodzą od wydarzeń
zewnętrznych.
Obszerna kilkudziesięciostronicowa przedmowa tłumacza książki C.G. Junga zawiera wielką
ilość informacji również o całym ćwierćwieczu, które upłynęło od czasu napisania książki do
chwili wydania i tłumaczenia polskiego. Tłumacz i autor przedmowy, Jerzy Prokopiuk, opisuje
dokładnie sylwetkę wielkiego szwajcarskiego psychologa, który swój „Nowoczesny mit” opubli-
kował w 1958 r.
Tłumacz opisuje wydarzenia z dziedziny „ufologii”, które zaistniały od czasu napisania
książki Junga. Powołuje się przy tym i przytacza cytaty z mej książki „Talerze latające”, podając
wielostronicowe fragmenty. Wspomina poza tym o powstałym w Warszawie „Towarzystwie
Badań Niezidentyfikowanych Obiektów Latających”, wymienia nazwiska kilku polskich
„ufologów” zajmujących się tymi badaniami.
Autor przedmowy podaje poza tym kilka różnych koncepcji pochodzenia UFO, lansowanych
w ostatnich dwóch dziesięcioleciach. Jedna z tych koncepcji przyjmuje, iż UFO wynurzają się z
morza. Nie są one pochodzenia pozaziemskiego ani nie przybywają z przyszłości, jak sądzą
niektórzy, natomiast są wytworem „wysoko rozwiniętej cywilizacji, która powstała na dnie mórz
dzięki wysiłkowi humanoidalnych istot wywodzących się ze wspólnego z nami pnia biologicz-
nego”. Dalsze koncepcje podaje w skrócie: tak na przykład „...niezrozumiały charakter UFO
spowodował, że znalazły one miejsce także we współczesnym folklorze parareligijnym. Dla
założyciela towarzystwa Eterius 1954 r. UFO to pojazdy kosmiczne przybywające do nas z
przedstawicielami białego bractwa z innych planet. Jego czołowymi przedstawicielami są Mistrz
Jezus i Budda oraz Kriszna z Saturna”. Wszyscy oni przybywali na Ziemię na latających
talerzach, tak jak przybędzie z nimi Przyszły Mistrz, by podzielić ludzkość: część przesiedli na
planetę niżej stojącą hierarchicznie od Ziemi. Zwolennicy tego towarzystwa zbierają się co
roku, by poddać się działaniu Kosmicznych Mistrzów. Jedna ze szkół współczesnego okultyzmu,
która wobec „talerzy” i ich roli w „drugim przyjściu Chrystusa” zajmuje stanowisko ostrożne
czy wręcz krytyczne, protestuje żywo przeciwko materialistycznej wizji Chrystusa zstępującego
z latającego „talerza” i nie cofa się przed podejrzeniem, że taki Chrystus nie jest prawdziwym
Synem Bożym, lecz fałszywym mesjaszem, czyli antychrystem.
Inni „ufolodzy” sformułowali prawo, które głosi, iż tajemnica UFO ma charakter podmiotowy
i symboliczny. Jego autorzy nie przeczą, że jest to zjawisko czysto fizyczne, twierdzą jednak,
że ten aspekt ma charakter podrzędny, a jego przyczyny należy doszukiwać się w pewnych
funkcjach mózgu. Drugie prawo zjawiska UFO przynosi takie przesłanie: „Człowiek znalazł się
na krawędzi katastrofy, ponieważ nasza epoka odmówiła mu prawa do magiczności i
cudowności. Zniszczyła racjonalne więzy łączące go z naturą i innymi ludźmi. Nieświadomość
zbiorowa uwolni się zalewając świat i otwierając erę szaleństwa, przesądu i terroru.”
Jeszcze inny znawca tematu pisze: „Doszedłem do wniosku, że jakaś pozaziemska
inteligencja współdziała z ludzkością przez całą jej historię. Jest całkiem możliwe, że albo my,
albo istoty z UFO wywodzą się spoza Ziemi, i nie wykluczam, że UFO mogą być naszymi
sąsiadami zamieszkującymi inne »Continum« czasowo-przestrzenne. Mechanizm wyobrażeń
stosowany przez UFO jest zawsze adekwatny do kontekstu czasowego, w jakim żyje świadek.”
Jung opisuje sny, podając ich interpretację. Ciekawa jest jego ostateczna konkluzja.
Opisując UFO, jako wyobrażenia senne i wizję, przyznaje, że wiele ludzi uważa je za obiekty
- 41 -
materialne, ale co najciekawsze widzi jeszcze inne, trzecie rozwiązanie. Jung podał swoją tezę,
iż na widzenie „talerzy latających” patrzeć należy z perspektywy psychologiczno-religijnej.
Wstępne założenia Junga sformułować można: „widuje się coś, ale nie wiadomo co”. Trudne i
prawie niemożliwe jest odtworzenie prawdziwego obrazu tych obiektów, albowiem zachowują
się nie jak ciała, ale jak nieważkie myśli: „Jak dotąd nie ma fizycznego dowodu istnienia UFO”.
Fizyczna rzeczywistość UFO pozostała w ciągu ostatnich kilkunastu lat sprawą, której nie
można rozstrzygnąć jednoznacznie; im bardziej narastała niepewność, tym bardziej wzrastało
prawdopodobieństwo, że ten skomplikowany fenomen obok podstawy fizycznej zawiera również
istotną komponentę psychiczną. Chodzi tu o zjawisko pozornie fizyczne, które odznacza się
dużą częstotliwością, z drugiej strony zaś obcością i charakterem, stawiając pod znakiem
zapytania jego fizyczną naturę.
Obiekt taki w najwyższym stopniu prowokuje świadomą i nieświadomą fantazję, która daje
początek domysłom i kłamliwym opowieściom. Dostarcza również mitologicznego tła, które
łączy się z tymi podniecającymi obserwacjami. Tak dochodzi do sytuacji, w której mimo
najlepszej woli nie wiemy, czy pierwotne spostrzeżenie pociąga za sobą przywidzenia, czy też
odwrotnie, pierwotna fantazja nieświadomości zalewa świadomość złudzeniami i wizjami.
Cytuję dalej Junga: „Materiał, z którym zapoznałem się. przemawia za obiema interpretacjami:
raz realny, fizyczny proces daje podstawę towarzyszącemu mitowi, innym razem mit wytwarza
inną wizję. Do tych związków dodać można jeszcze trzecią wizję, mianowicie współzależność,
która od czasów Leibnitza i Schopenhauera często zajmowała umysły myślicieli. Jako psycholog
nie dysponuję środkami i sposobami, które pozwoliłyby mi wypowiedzieć się z pożytkiem na
temat fizycznych możliwości UFO. Dlatego też mogę jedynie zająć się ich aspektem psycholo-
gicznym. I dalej niemal wyłącznie analizować będę towarzyszące im zjawiska psychiczne.”
Dowodząc całą swoją książką, iż UFO są projekcją marzeń sennych i wyobrażeń mających
swe źródło w człowieku i jego psychice, dopuszcza jednak możliwość jakiegoś pośredniego
rozwiązania, możliwość trzeciego wyjścia, którego opis podaję poniżej. Cytuję Junga: „Wydaje
mi się — ze wszystkimi koniecznymi zastrzeżeniami — że istnieje trzecia możliwość: UFO to
realne, materialne zjawiska istności nieznanej natury, które przypuszczalnie przybywając z
kosmosu, być może już od dawna były widywane przez mieszkańców Ziemi, ale poza tym nie
mają żadnego rozpoznawalnego związku z Ziemią czy jej mieszkańcami. Jednakże w najnow-
szych czasach i w chwili, kiedy spojrzenia ludzi kierują się ku niebu, z jednej strony wskutek
ich fantazji odnoszących się do możliwych podróży kosmicznych, a z drugiej, symbolicznie, ze
względu na ich żywotnie zagrożoną egzystencję ziemską, treści nieświadomości uległy projekcji
na nie wyjaśnione zjawiska niebieskie, tym samym nadając im znaczenie, na które w ogóle nie
zasługują. Ponieważ po drugiej wojnie światowej zdają się one pojawiać częściej niż uprzednio,
przeto może tu chodzić o zjawisko synchronistyczne, tj. o pewną współzależność. Psychiczna
sytuacja ludzkości z jednej strony i fenomen UFO jako rzeczywistość fizyczna — z drugiej nie
pozostają między sobą w żadnym rozpoznawalnym związku przyczynowym, lecz, jak się zdaje,
zbiegają się w sposób sensowny.”
W innym miejscu opisuje pseudoreligijne ekstazy wielu grup wyznawców UFO i przytacza
wyjątki z książek wydanych w Stanach Zjednoczonych, których autorzy traktują UFO jako
nowe objawienie jakiejś istoty. Objawienie jak najbardziej religijnej natury, jak jakieś
pośrednictwo pomiędzy Stwórcą a człowiekiem.
Po przeczytaniu tych relacji zdecydowałem się chociaż z pewnymi wątpliwościami opisać
pokrótce nasze krajowe reakcje tego samego typu.
Za każdym razem po ukazaniu się mego artykułu w jakimś czasopiśmie na temat niezna-
nych zjawisk, a specjalnie „talerzy” latających, redakcja otrzymywała listy adresowane do
mnie, często z wyrazami uznania i propozycją dyskusji na wielki, wspaniały temat UFO, tak
ważny dla całego świata i przyszłości ludzkości.
Powtarzam nie zamierzałem o tym pisać, ale Jung opisując tak obszernie ludzi wierzących w
UFO, jak w pewnego rodzaju objawienie dla ludzkości, i jako objaw porozumienia się ze
Stwórcą, przekonał mnie. Ostatecznie zdecydowałem się wybrać fragment z wielostronicowego
listu do mnie na ten właśnie temat. Na wielu stronach tych wypowiedzi adresaci nie podający
swego nazwiska, a jedynie pseudonimy, przytaczają cytaty z Biblii i wypowiedzi uczonych:
Izaaka Newtona, Alberta Einsteina i innych. A oto list jednego z korespondentów.
„Szanowny Panie! Przeczytałem Pana artykuł »Nieznane obszary, czyli talerze latające«.
Mam uznanie dla Pańskiego odcinka i uważam, że bardzo racjonalnie Pan do tego zagadnienia
podchodzi. Lecz jak Pan sam stwierdza pod koniec artykułu; »Wydaje się, iż próby porównań
prowadzą w kierunku uznania realności istnienia zjawisk, przede wszystkim jednak wskazują
nam prawdopodobieństwo jednolitego pochodzenia wszystkich tak pozornie różnych zjawisk i
objawów. Widzimy wyraźną jednorodność, jedno jakby pochodzenie wszystkich tych objawów.
- 42 -
Oczywiście nie wiemy jednak absolutnie nic, nie mamy nawet zarysu jakiejkolwiek koncepcji
rozumienia, co i jak wywołuje paranormalne „wycieczki”.« Pisze Pan: »Można dojść do wniosku,
iż wszystkie irracjonalne zjawiska polegają na wtrącaniu się w świat i sprawy ludzkie jakiejś
„siły” z zewnątrz«. Drogi Panie, jest Pan blisko celu, lecz jednak, aby poznać absolutną prawdę
o tych zjawiskach, potrzeba jeszcze czegoś więcej, potrzeba bardzo, bardzo głębokiej wiedzy
biblijnej, a także astrofizycznej wolnej od wszelkich uprzedzeń i przesądów. Listy moje nie są
wymierzone przeciwko nikomu, ich zadaniem jest wykazanie absolutnej prawdy tej ostatecznej
Bożej. Kończę list wypowiedziami naprawdę mądrych uczonych:
»Poszukując dalszej drogi nie możemy liczyć na sukces nie naruszając równowagi pomiędzy
poglądami oficjalnymi a heretyckimi«. Uczeni niepotrzebnie trwonią czas na poszukiwanie
fizycznego wytłumaczenia poszczególnych fenomenów obserwacyjnych. a to dlatego, iż mecha-
nika kwantowa prowadzi do poglądu, że fizyczna rzeczywistość jest w zasadzie niematerialna.
Dlatego listy moje będą omawiały sprawy niematerialne, a aktualnie istniejące, do których
zaliczamy zjawiska UFO.” (...) Cytowany list można uznać za typową reakcję mistyka.
- 43 -
EWOLUCJA POGLĄDÓW
Do 1979 — Trudność badań — Hynek 1979 — Encyklopedia UFO
W konsekwencji wydania w 1961 roku moich „Talerzy latających” ukazały się recenzje
pochlebne, ale również wiele krytycznych. Najostrzejszy był atak ze strony emigranta Rumuna
w książce wydanej w Holandii i tłumaczonej na francuski i angielski, która ukazała się pod
tytułem „Talerze latające w ZSRR i krajach bloku wschodniego”. Autor w rozdziale o Polsce
zajmuje się w dużej części moją książką jako napisaną na zlecenie propagandy komunistycz-
nej. Nie godzi się oczywiście z przedstawionym tam stanowiskiem, że wszystkie objawy UFO
tłumaczyć można w sposób naturalny. Całą moją argumentację uważa za sztucznie dopaso-
waną do wymagań ośrodków politycznych, które nie chcą dopuścić do wiadomości ogółu, że
jakiekolwiek pozanaturalne zjawiska mogą się zdarzać.
Takie było rzeczywiście moje ówczesne stanowisko. Pewne późniejsze zmiany moich
poglądów najlepiej wyjaśnią przytoczone poniżej wypowiedzi późniejsze.
Kilkanaście lat po „Talerzach latających” z okazji wydania mojej książki o podróżach
kosmicznych „Człowiek poza Ziemią” ukazał się w popularnym tygodniku warszawskim
następujący wywiad:
Pytanie: Przed piętnastu laty opublikował Pan książkę „Latające talerze”, pierwszą tego
typu pracę w krajach naszego bloku, podejmującą pasjonujący temat tak zwanych niezidentyfi-
kowanych obiektów latających (UFO). Stwierdził Pan tam, że wszystkie zjawiska UFO dają się
wytłumaczyć w sposób naturalny, jako złudzenie optyczne, fatamorgana i przewidzenia,
natomiast w ostatniej swej książce „Człowiek poza Ziemią” w rozdziale poświęconym
„talerzom”, dopuszcza Pan jeszcze inne możliwości interpretacji. Co spowodowało zmianę
stanowiska?
Odpowiedź: Zajmując się problematyką ufologiczną zawsze stałem na gruncie zajmowa-
nym przez oficjalną naukę. Chciałbym jednak powiedzieć, że kiedy pisałem „Talerze latające”,
niełatwo było przekonać wydawcę, aby zaakceptował nawet tylko hipotezę o istnieniu „zjawisk
niewytłumaczalnych”. Zbyt wielka panowała obawa przed propagowaniem czegoś nadprzyro-
dzonego, zbyt wielki strach przed posądzeniem o szarlatanerię naukową. Książka rozeszła się
błyskawicznie i wywołała wiele nieprzychylnych reakcji ze strony entuzjastów „mistyki
talerzowej”, wyznawców poglądu, iż „talerze” są najprawdopodobniej statkami spoza Ziemi.
Rzeczywiście moje poglądy uległy pewnej zmianie od czasu napisania tamtej książki. Zbyt
długo musiałbym mówić, aby szczegółowo wszystko wyjaśnić. Ogólnie mówiąc, na zmianę
moich poglądów wpłynęła zwiększająca się ilość wiarygodnych obserwacji oraz nowe poważne
komentarze wielu ludzi, których zdanie cenię. W dalszym ciągu stwierdzam jednak
kategorycznie brak bezspornych naukowych dowodów na istnienie zjawiska.
Pytanie: Jaka jest przyczyna tego stanu rzeczy?
Odpowiedź: Badanie UFO jest niezwykle trudne nie tylko z tego powodu, iż badający ma
do dyspozycji prawie wyłącznie „naocznych świadków” i wszystko sprowadza się właściwie do
uznania stopnia wiarygodności ich relacji. Badania są trudne i z tego powodu, iż przynoszą
dość przykre konsekwencje dla badającego. Każdy, kto zajął się problematyką UFO, z trudem
może utrzymać zdobyty autorytet we własnej dziedzinie nauki, w swojej pracy zawodowej.
W środowiskach historyków nauki długie dyskusje poświęcono definicji prawdy naukowej.
Stale powracało twierdzenie, iż za prawdę naukową należy uznać to, co uznawane jest przez
większość środowiska. „Talerzy”, podobnie jak astrologii i innych nauk tajemnych, nie traktuje
się poważnie. Temat ten dyskwalifikuje pracownika nauki. Atrakcyjność i sensacyjność sprawę
dodatkowo utrudnia. Autorzy, którzy zajęli się poważnie zagadnieniem UFO, wszyscy zgodnie
podkreślają niebezpieczeństwo związane z ocenianiem ich działalności jako nastawionej wy-
łącznie na tanią sensację.
Pytanie: Na Zachodzie pojawiły się ostatnio doniesienia o obserwacjach UFO w naszym
kraju. Czy uważa Pan, że są to mistyfikacje?
Odpowiedź: Niekoniecznie. Znaną jest rzeczą, że w wielu krajach świadkowie zjawisk UFO
często nie zgłaszają swoich obserwacji obawiając się śmieszności i drwin względnie po prostu
- 44 -
wątpliwej reklamy. Nie umiem powiedzieć, w jakim stopniu mogą występować podobne moty-
wy u nas.
A oto jeszcze inna wypowiedź:
Pytanie: W książce Pana znaleźliśmy jeden rozdział poświęcony „talerzom latającym”.
Dlaczego poruszył Pan ten temat w książce, która mówi o postępie techniki w podróżach
kosmicznych?
Odpowiedź: W moim rozumieniu oba tematy w jakiś sposób wiążą się z sobą. Sprawami
kosmosu pasjonuję się od wczesnej młodości. Studiowałem i pracowałem nad tym zagad-
nieniem w czasach, kiedy było ono jedynie nierealną mrzonką. „Talerzami” zajmuję się nie tak
dawno, ale również już lat kilkanaście.
Pytanie: „Człowiek poza Ziemią” jest chyba Pana dziesiątą książką „kosmiczną”? Co
spowodowało, iż zajął się Pan tym tematem z taką pasją?
Odpowiedź: Wydaje mi się, że początkiem była przeczytana w dzieciństwie książka „Na
Srebrnym Globie” Żuławskiego, później chyba książki Jeansa. Pasjonowało mnie w tym czasie
zagadnienie oderwania się od Ziemi. Studiowałem i pracowałem nad nim długo przed jego
realizacją.
Z chwilą gdy podróże kosmiczne stały się rzeczywistością, zająłem się upowszechnianiem
tematyki astronautycznej. Oburzało mnie i irytowało panujące powszechnie niezrozumienie
zarówno zasad, jak i możliwości lotów poza Ziemią, a jeszcze bardziej sztuczne, mętne tyrady,
często po prostu brednie wygłaszane niezrozumiałym pseudonaukowym językiem.
Ambicją moją stało się wyjaśnienie zasad astronautyki w sposób czytelny, możliwie
codzienną i poprawną polszczyzną. Wydawało mi się ważne i godne wysiłku, aby upowszechnić
to nowe ludzkie osiągnięcie i nie poprzestać na terminach technicznych, liczbach i datach
upiększonych kilkoma wzorami.
Występowałem również publicznie przeciwko „wodolejstwu”, w którym autor stara się wyka-
zać swoją uczoność i myśli jedynie o zachowaniu „powagi naukowej”. Czasem zdarza się, że
autor taki opisuje sprawy, których nie przemyślał i których nie rozumie, powtarza jedynie
informacje przeczytane i zasłyszane. Wydawało mi się zawsze, iż zrozumienie, „jak coś działa
czy w jaki sposób się dzieje”, powinno być najważniejsze w procesie upowszechniania wiedzy o
świecie. Nie wiem, czy mi się to udało, w każdym razie poświęciłem temu zadaniu kilkanaście
książek.
Czy trwająca kilkadziesiąt lat psychoza wynika z przywidzeń tylu ludzi, w równej mierze
ludzi niewykształconych i analfabetów, jak i wybitnych specjalistów, techników, lotników,
starych i młodych, ludzi wielu ras i narodów? Skąd u wszystkich prawie identyczny rodzaj
przywidzeń i halucynacji? Ale wobec tego, dlaczego organizacje i osoby prowadzące badania od
wielu lat nie potrafiły zdobyć się na jednoznaczną odpowiedź lub przekonywający dowód w
jedną lub drugą stronę?
Pytanie: No właśnie. Jaka jest więc, zdaniem Pana, przyczyna tego stanu rzeczy?
Odpowiedź: Zdałem sobie sprawę, że badanie zjawiska jest niezwykle trudne nie tylko z
tego powodu, że badający ma do dyspozycji jedynie i wyłącznie „naocznych świadków”.
Powtarzam zawsze, że wszystko sprowadza się do uznania stopnia wiarygodności świadków.
Pytanie: Czy nie uważa Pan za możliwe, że cały problem powstaje w wyobraźni „naocznych
świadków”?
Odpowiedź: Moim zdaniem nie jest to prawdopodobne. Historia nauki znała podobne okre-
sy i reakcje. Gwałtowne, nagłe skoki w procesie poznawania i rozumienia świata zawdzięczamy
często ludziom uznanym przez współczesnych im uczonych za heretyków, niedouków i
szarlatanów.
W naszych czasach również przeżyliśmy podobny okres. Trzydzieści lat temu tematyka
podróży kosmicznych nie istniała dla ludzi nauki. Tylko jednostki, bez wyjątku ludzie w rodzaju
fanatyków, bez autorytetu w jakiejkolwiek dziedzinie, zajmowały się marzeniami o oderwaniu
od Ziemi i podróżach międzyplanetarnych. Takimi byli: Ciołkowski, Oberth, Goddard.
Oczywiście porównanie można jedynie uznać za przybliżone. Podróż kosmiczna wymagała
wielkich ulepszeń technicznych, niemożliwych w owym okresie, tak iż uznano ją za mrzonkę i
fantazję niedouków.
W sprawie „talerzy” rozwiązanie nie wymaga ulepszeń techniki, trudność polega na
umiejętności badania zjawisk, których, podobnie jak dawniej błyskawice, zorzę polarną i inne
znane obecnie zjawiska, nie można wyjaśnić na podstawie dzisiejszego stanu wiedzy.
Pytanie: Jaką widzi Pan drogę do rozwiązania zagadki „talerzy”?
Odpowiedź: Wydaje mi się, iż niedostrzeganie przez uznane autorytety pewnych proble-
mów nie zawsze oznacza, iż te nie istnieją. Przypomnieć można słynną w historii nauki decyzję
- 45 -
Francuskiej Akademii Nauk sprzed dwóch wieków wykluczającą kategorycznie możliwość
pozaziemskiego pochodzenia meteorytów.
W ostatnich czasach wiele się dyskutuje o pewnych prawidłowościach natury ludzkiej, które
przyjęto określać jako „bloki myślowe”, co w wielkim uproszczeniu oznacza, że ludzie
wykształceni, często wielkiej wiedzy, z łatwością ulegają przyzwyczajeniu i rutynie. Oznaczać to
może, że umysł niezależny łatwiej znajdzie rozwiązanie problemu niż umysły uczone myślące
stereotypowo i w ustalony sposób.
Wyczerpującą dokumentację relacji UFO prowadzi od 1976 roku International UFO
wydawany przez. Ośrodek Badań Ufologicznych (Center for UFO Studies) w mieście Evanston w
Stanach Zjednoczonych. Ośrodek jest organizacją prywatną, finansowaną ze składek, darów i
sprzedaży wydawnictw. Jako swego rodzaju „hasło wiodące” pisma zamieszczono wypowiedź
jednego z największych współczesnych fizyków, Duńczyka Nielsa Bohra:
„W naszych czasach tylko i wyłącznie przez badanie »obszarów paradoksu« oczekiwać
można jakiegoś skoku w postępie wiedzy o świecie”.
Ośrodek ten i pismo kierowane przez Hynka uzyskały największy chyba autorytet w
sprawach ufologicznych. Oto dosłowna wypowiedź Hynka zamieszczona w pierwszym numerze
pisma w listopadzie 1979 r.:
„Cokolwiek się sądzi na tematy UFO w cokolwiek by wierzyć, co dotyczy ich fizycznej
rzeczywistości — cokolwiek by przypuszczać na temat ich pochodzenia, jeden fakt pozostaje
bezsporny: na przestrzeni ostatnich 25 lat wiele ludzi całego świata, różnych narodów i różnych
zawodów stale donosi o coraz nowych spotkaniach z »talerzami«. Treść tych relacji jest
intrygująca i tajemnicza, silnie pobudza naszą wyobraźnię. Największy nawet sceptyk wyczuje
elementy dramatyczne w licznych sprawozdaniach świadków z bliskich spotkań z. »talerzami«.
Nieomal każda nowa relacja wykazuje pewne powiązanie z większością z poprzednich
sprawozdań i stanowi nowe wyzwanie dla naszej wiedzy o świecie. Wyzwanie stwarza również
jakby pewne zagrożenie dla naszego ustalonego spojrzenia na otaczający świat, dla naszego
dotychczasowego pojmowania rzeczywistości. Każda dokładnie sprawdzona relacja oznacza, że
zostały wyeliminowane wszystkie możliwości wyjaśnień w sposób naturalny i racjonalny.
Czyżby miało to znaczyć, że nasz sposób patrzenia na otoczenie, które uważamy za rzeczywis-
tość, będzie musiał ulec zmianie, podobnie jak kiedyś uległo zmianie spojrzenie na świat fizyki
dzięki Einsteinowi? Wymagałoby to nowego spojrzenia na świat oraz ustępliwości w tematach
dotyczących spraw nie zbadanych. Każda epoka przynosi zmianę w naukowym widzeniu świata
i nie wykluczam, że zjawiska »talerzowe« torują drogę do następnej zmiany. Jakiego typu
byłaby zmiana, pokażą nam jedynie usilne badania. Pochopne domysły i pobożne życzenia nie
wystarczą jedynie poważnie postawione i starannie prowadzone badania mogą w końcu
przynieść pożądaną odpowiedź. Coraz wyraźniej widać, że UFO jest czymś więcej aniżeli
złudzeniem wzroku czy majaczeniem pomyleńców. Co więcej wydaje się, że jest to zupełnie
nowa dziedzina wiadomości o świecie i jedynie umysł wolny od przesądów będzie mógł z nich
korzystać i wyjść naprzeciw wyzwaniu czegoś nowego, nieznanego.”
Wypowiedź Hynka uznać należy za pewnego rodzaju deklarację programową ośrodka
amerykańskiego. Ośrodek utrzymuje kontakt z większością podobnych organizacji na całym
świecie. W styczniowym numerze „Reportera” z 1978 roku wymieniono 113 organizacji,
drukując pełne ich nazwy i adresy. Ośrodki badań UFO powstały w następujących krajach
(nawet kilkanaście w niektórych):
Francja
20 ośrodków
Wielka Brytania
19
Stany Zjednoczone
13
Kanada
10
Australia
7
Argentyna
6
Włochy
5
Szwecja
4
Brazylia
3
Dania
3
Meksyk, Hiszpania, RFN, Holandia, Nowa Zelandia po 2 ośrodki. Japonia, Finlandia, Jugos-
ławia, Portugalia, Chile, Urugwaj — po jednym.
Wszystkie organizacje, podobnie jak ośrodek amerykański, rejestrują, badają i komentują
zjawiska niewyjaśnione.
Najczęściej spotykane, najbardziej pospolite zjawisko to „talerze” widziane za dnia: Hynek
- 46 -
opisuje 13 relacji, każda potwierdzona przez przynajmniej dwóch świadków. Oto jego tekst:
„Wybrałem 13 relacji, każda złożona oczywiście przez innych świadków, i na tej podstawie
próbowałem wypracować jakiś wzór prototypowy. Większość świadków przesłuchiwałem
osobiście, nagrywając na taśmę rozmowy telefoniczne lub prowadząc korespondencję własno-
ręcznie. W każdym wypadku zostałem przekonany, iż mam do czynienia z ludźmi normalnymi,
w pełni władz umysłowych.”
Podajemy poniżej niektóre relacje z lat ostatnich, opierając się przede wszystkim na piśmie
„Reporter” i książce Hynka The UFO Experience.
Przytaczamy cztery relacje „talerzy dziennych”:
Relacja DD-1. 15 stycznia 1968 r. godz. 7.25, czas trwania — 10 minut, świadków 2.
„Jechałem samochodem z przyjacielem. Nagle odezwał się: »Czy widzisz to coś nad nami?«
Dziwaczny obiekt podobny do połówki pomarańczy wisiał nad nami: obaj nie mieliśmy pojęcia,
co to jest. Nadjechała ciężarówka, zatrzymała się i jeden z jadących zapytał, czy mamy kłopoty
z silnikiem. Odpowiedzieliśmy, że nie, i pokazaliśmy obiekt nad nami pytając, co o nim myślą.
Wtedy drugi powiedział: »To musi być jeden z tych latających talerzy«...
Cały dzień następny myślałem o tym i w końcu po południu zdecydowałem się zadzwonić do
wieży kontrolnej na lotnisku, aby się dowiedzieć, czy coś o tym słyszeli. Odpowiedzieli
negatywnie.”
Relacja DD-2. 21 października 1967 r. godz. 6.16, czas trwania 30 sekund, świadków 3.
„Żałuję, że nie zrobiłem zdjęć obiektu, jak zbliżał się do Ziemi, zdawało mi się jednak, że
należało obserwować go również gołym okiem, a nie jedynie przez wizjer.”
Relacja DD-3. 11 kwietnia 1969 r. godz. 18.30, czas trwania — 45 sekund, świadków 3.
„Jestem pilotem linii lotniczych od wielu lat, mam dobry wzrok i oczywiście stale obserwuję
różne obiekty w powietrzu. Zjawisko nie było przelotnym złudzeniem. W czasie, kiedy
patrzyłem, nasunęło mi się wiele wyjaśnień, które z punktu odrzuciłem.”
Relacja DD-4. 24 marca 1967 r. godz. 8.45, czas trwania — 30 sekund, świadków 2.
„W czasie II wojny światowej służyłem jako pilot w amerykańskim lotnictwie. W czasie
całego okresu służby nigdy ani w dzień, ani w nocy nie zauważyłem w powietrzu niczego
niezwykłego. Obecnie mając lat 43 zaobserwowałem zjawisko, którego absolutnie nie
rozumiem i które nie zgadza się z mym poczuciem rzeczywistości.”
Wróćmy jeszcze do tych świadków, którzy nie mieli żadnych wiadomości dotyczących
latających obiektów, jak wymienieni wyżej dwaj farmerzy. Jedynym określeniem obiektu, który
zauważyli, było stwierdzenie, iż wygląda jak połówka pomarańczy. Dwaj następni świadkowie,
którzy nadjechali ciężarówką, opisali obiekt następująco: koloru zielononiebieskiego, wyglądał,
jakby świecił, ale nie było to zwykłe światło. Powiedziałbym, iż wyglądało to raczej jak napisy
na autostradach, które mówią o odległości w kilometrach. Coś w rodzaju żółtego światła na
zielonym tle. Nie widać było odrębnych świateł na obiekcie, a świeciła całość.
Poza tym nadesłano wiele wysoce przekonywających relacji zgłoszonych jednak przez
pojedynczych świadków. Można by sądzić, że powinny zostać włączone do relacji naocznych
świadków, gdyż są interesujące i odpowiadają zjawiskom określonym jako prototypy. Jednak
przyjęto we wszystkich kategoriach zasadę wielu świadków, tak że nie podano i nie zaliczono
jednoosobowych relacji.
Drugą kategorię relacji talerzowych spotkań trzeciego stopnia mówiących o „humanoidach”
podajemy przykładowo według „Reportera” (IUR 3/78):
„Dnia 1 czerwca 1976 r. o godzinie 13.30 trzy kobiety (imię. nazwisko, wiek) znajdowały się
w samochodzie na drodze polnej w odległości jednej mili na południe od miasta Staford. W
pewnej chwili pojazd talerzowy w kształcie kopuły pojawił się nad nimi i zniżył do poziomu
wierzchołków drzew w odległości około 100 m przed samochodem. Następnie zbliżył się do
samochodu i jakby przejął prowadzenie; szybkość zwiększyła się do około 120 km/h bez
naciśnięcia pedału gazu. Następny moment, który kobiety mogą sobie przypomnieć, to
powolna jazda z prędkością około 10 km na godz. do miasta położonego o około 12 km od
miejsca, gdzie po raz pierwszy zobaczyły talerz”.
Pozostała część relacji pochodzi z wypowiedzi kobiet uzyskanych w stanie hipnozy.
Wszystkie trzy podały podobną, prawie identyczną historię porwania i uprowadzenia do
pojazdu „talerzowego”.
Pani H. określiła wielkość pojazdu jako zbliżoną do „boiska piłki nożnej”, pani B. jako
„wielkości dużego domu”.
Cała kopuła jaśniała białym światłem, pośrodku wiele świateł czerwonych, a od dołu 4
- 47 -
światła żółte. Postacie „humanoidów” opisała jedna z kobiet jako wysokich na jeden metr:
„wydali mi się mali i ciemni”. Wewnątrz pojazdu wszystkie trzy kobiety poddane zostały
badaniom medycznym, które określiły jako niezwykle bolesne i przykre. Podały następujące
objawy badań, które pozostawiły dziwne, nie spotykane ślady oparzenia na szyi u wszystkich
trzech kobiet, palenie i łzawienie oczu, poważny ubytek wagi ciała, uczucie palenia skóry przy
myciu twarzy i rąk, chwilowe rozregulowanie jednego zegarka (ruch przyspieszony), wyraźne
zmiany w psychice wszystkich trzech kobiet stwierdzone przez lekarzy w ciągu kilku miesięcy
po wydarzeniu.
Opracowana i wydana w Wielkiej Brytanii i w Stanach Zjednoczonych na początku lat
osiemdziesiątych „Corgi” Encyklopedia UFO gromadzi na kilkuset stronach dużego formatu
wszystko, co na temat UFO powiedzieć można, poczynając od czasów Faraona Tutmosisa z XV
wieku p.n.e. do wydarzeń połowy lat osiemdziesiątych. Zgromadzono wiele tysięcy wiadomości
o wszystkim, co w przeszłości i obecnie wiąże się z pojęciem „talerzy latających” oraz setki
szczegółowych opisów ludzi zajmujących się tą tematyką, badaczy i „ufologów”.
Rozdział niniejszy piszę już po opracowaniu prawie całej książki. Maszynopis czytały osoby
interesujące się problemem UFO i zdarzało się, że spotykałem się z zarzutami, iż książka nie
daje „jasno sprecyzowanej tezy i stanowiska autora”. To prawda. Ja natomiast uważałem, że
brak postawienia kropki nad „i” jest właśnie największą zaletą mego opracowania. A oto, co
znalazłem we wstępie do Encyklopedii UFO. Pisze jej autor:
„Zainicjowałem korespondencję z autorami, badaczami, entuzjastami zarówno w Stanach
Zjednoczonych, jak i na całym świecie, na wszystkich kontynentach. Z radością napotkałem
masową i entuzjastyczną reakcję. Otrzymałem tysiące odpowiedzi. Przekonałem się, iż istnieje
w świecie ogromna ilość oddanych i zapamiętałych badaczy zjawiska UFO, niektórzy z nich
uważają się za »ufologów«. Zadaniem mej encyklopedii będzie, między innymi, zwrócić uwagę
opinii światowej na ich wysiłki i działalność, jak również na niektóre fascynujące opinie i
poglądy. Ludziom chcącym utrzymać kontakt z najbardziej ważnymi i najnowszymi wydarze-
niami z dziedziny »ufologii« podaję dużą ilość czasopism oraz wiele setek lokalnych i
narodowych organizacji ufologicznych. które stale informują swoich członków o ostatnich
wydarzeniach na polu »ufologii«”.
I teraz najbardziej istotne stwierdzenie wstępu do encyklopedii: „Linia dzieląca fakty
rzeczywiste od fikcji i fantazji jest bardzo trudna do określenia w świecie »ufologii«. Dlatego
też zdecydowałem się przedstawić cały ogrom danych o historii UFO bez wyrażania mej opinii i
oceny. Chcę pozostawić czytelnikowi wybór oddzielenia rzeczy, w które można wierzyć, od
takich, w które uwierzyć na pewno nie można. Niech czytelnik mojej encyklopedii będzie
sędzią. Niech sam oceni, co może być rzeczywistością, a co fantazją, co zaś sygnałami ze
świata, który dopiero poznamy w przyszłości”. Wprowadzenie do materiału zawartego w
światowej encyklopedii obroniło moje poglądy.
- 48 -