Brooks Helen Słodkie rodzynki, gorzkie migdały

background image

Brooks Helen

Święto zakochanych 03

Słodkie rodzynki, gorzkie migdały




Jeanie uchodzi za zaprzysięgłą starą pannę. Nikt nawet nie podejrzewa,

że od pięciu lat kocha się bez wzajemności we własnym szefie.

Przypadkowo odkrywa, w jaki sposób najłatwiej wzbudzić

zainteresowanie wymarzonego mężczyzny. Coraz częściej opowiada mu

o swych kłopotach sercowych, nie wyjawiając jednak, kogo darzy

uczuciem...



background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Cóż to za przebiegły osobnik zasugerował, by pożegnalne przyjęcie Jima trwało całe
popołudnie? Tej osobie przyjdzie się z tego wytłumaczyć, nie ma co.
Jeanie spojrzała spoza swojego zasłanego papierami biurka i uśmiechnęła się niepewnie.
- Czyżbyś źle się bawił? - zapytała, nie mogąc oderwać swoich pięknych, bursztynowych
oczu od Warda Ryana. Jakiż on jest przystojny, pomyślała. Tylko dlaczego tak się
wkurzył?
Ward skrzywił się, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. O mały włos nie spadła z
wrażenia z krzesła, a jej serce zatrzepotało niczym ptak zrywający się do lotu.
Powstrzymała jednak wszelkie emocjonalne reakcje, choć przyszło jej to z dużym trudem.
Gdyby nie doświadczenie zawodowe i profesjonalizm, z pewnością by się jej to nie udało.
Cóż, w końcu była wieloletnim, cenionym pracownikiem renomowanej kancelarii
prawniczej, położonej w samym sercu Londynu.
- Powiedz - odezwał się po chwili Ward - co

background image

powoduje, że co poniektórzy na hasło „impreza firmowa" reagują niczym dzikie,
nienasycone zwierzęta? - Podszedł do niej i przysiadł na brzegu biurka. Nie czekał jednak
na odpowiedź. Odrzucił do tyłu spadające na czoło włosy i kontynuował swoją
wypowiedź. - To samo zresztą dzieje się rokrocznie na Boże Narodzenie. Pomyśl tylko,
Jenny i Stephanie są kompletnie zalane, a dwóm innym sekretarkom też niczego nie bra-
kuje. Bob zamknął się jakieś dwadzieścia minut temu z Catherine w toalecie, a John i
Michael przyjmują już teraz zakłady, kto z kim wyląduje dziś w łóżku.
Jeanie wzruszyła ramionami. Już od pięciu lat pracowała dla Eddleston & Breedon i
zdążyła się przekonać, że zarówno Joseph Eddleston, jak i Dan Breedon naprawdę dbali o
swoich ludzi, czasami nawet za bardzo. W pewnym sensie było zrozumiałe, że chcieli
pożegnać jednego ze swoich najlepszych pracowników z pompą, ale faktem było także, że
niektórzy mieli poważne problemy z zachowaniem umiaru, szczególnie gdy chodziło o
darmowe drinki.
- Myślę, że przed wejściem tutaj powinieneś był zetrzeć tę czerwoną szminkę z policzka -
powiedziała i przyjrzała mu się jeszcze baczniej. -No tak, ale z tą różową na kołnierzyku
chyba sobie sam nie poradzisz - dodała sarkastycznie.



background image

- Cholerne baby... - jęknął rozpaczliwie, po czym wyjął z kieszeni marynarki nieskazitelnie
białą chusteczkę i próbował pozbyć się śladów, pozostawionych przez rozwiązłe koleżanki
na jego ciele i garderobie.
Jeanie przypatrywała mu się z gorzkim i nieco szyderczym uśmiechem.
Wszystkie kobiety w kancelarii, począwszy od dziewiętnastoletniej sekretarki o tlenionych
blond włosach i wielkich, niebieskich, jakby wiecznie zdziwionych oczach, po Mildred
Robinson, asystentkę szefa, wszystkie bez wyjątku kochały się w Ryanie. Kochały się
jednak wyłącznie platonicz-nie, gdyż Ryan był zagorzałym orędownikiem zasady
rozdzielania pracy od życia prywatnego. Niektóre z nich, te obdarzone największym
temperamentem, posuwały się niekiedy do dziwnych i nietypowych zachowań, po to tylko,
by Ward Ryan zwrócił na nie uwagę.
- Dlaczego tak nerwowo? - Jeanie była zdecydowana utrzymać swój sarkastyczny ton. - To
wygląda na szminkę Jenny... - oceniła fachowo. Tak naprawdę mało nie pękła z zazdrości,
ale nic nie dała po sobie poznać. Od wielu lat kochała się w tym facecie i marzyła o tym, by
kiedyś wykazać się równie straceńczą brawurą i pocałować Ryana. Wiedziała, że nie
mogła sobie na to pozwolić, nie rujnując ich stosunków. Traktował ją

background image

po koleżeńsku, a właściwie jak dobrą przyjaciółkę i jeśli nie chciała tego zniszczyć,
musiała się ostro hamować. Była przekonana, że jest jedyną kobietą, której pozwolił się do
siebie tak bardzo zbliżyć. Znała go naprawdę dobrze i zdążyła się zorientować, jak oschle
traktował kobiety, z którymi zrywał. Potrafił zresztą być wyjątkowo oziębły, ba, wręcz
lodowaty. Dziewczyny z biura nazywały go chodzącą górą lodu, lecz mimo to kochały się
w nim na zabój. Tak naprawdę jednak wcale nie był zimny, wystarczyło zobaczyć, jak
rozmawia i bawi się ze swoją sześcioletnią córeczką. Ale o tym jego współpracownicy,
poza Jeanie właśnie, nie mieli pojęcia.
- Głupia Jenny... - powiedział z irytacją. -A miałem nadzieję, że uda mi się dziś skończyć
raport. Najwyraźniej jednak ubzdurała sobie, że poprosiłem ją do biura z zupełnie innego
powodu.
- A coś ty myślał, łotrze, Jenny lubi sobie poflirtować, a zwłaszcza w taki dzień. Czego się
miała spodziewać?
Czuła na sobie spojrzenie tych zniewalających, niebieskich oczu. Podniosła wzrok.
Uśmiechał się do niej.
- Jenny jest atrakcyjną kobietą, to fakt, ale na miłość boską, przecież to moja sekretarka!
W mniemaniu Warda ta zależność przekreślała wszelką szansę na jakiekolwiek zbliżenie.
Jeanie


background image

pokiwała głową i zdała sobie sprawę, że jej próg wytrzymałości na tego typu rozmowy jest
bardzo, ale to bardzo niski. Czym prędzej więc zmieniła temat.
- Wszystko jest już gotowe na urodziny Bobbie? Jeśli dobrze pamiętam, to chyba wypada
w ten weekend?
- Yhm... dwudziestego stycznia - wyrecytował z dumą, siadając na krześle.
Kochała ten głos, taki niski, męski, lekko wibrujący... Na sam jego dźwięk przechodziły ją
dreszcze.
Ward przeciągnął się, a potem rozluźnił mięśnie i spojrzał na nią z ukosa. Zamarła. Miała
przez chwilę wrażenie, że to spojrzenie sparaliżowało jej układ oddechowy. Gdy się nieco
uspokoiła, odchrząknęła i wydusiła z siebie:
- Jak sądzę, Bobbie jest mocno podekscytowana? - Starała się, żeby jej głos brzmiał
normalnie, żeby Ryan przypadkiem nie zorientował się, co jest grane, choć w tej chwili
bardzo pragnęła znaleźć się w jego ramionach. Otrząsnęła się. No tak, niepotrzebnie
wypiła dwa kieliszki wina. Cóż za lekkomyślność! W obecności tego mężczyzny powinna
mieć się zawsze na baczności.
- Nie może się doczekać. - Jego twarz rozpromienił zniewalający uśmiech. - Sama
rozumiesz, siódme urodziny to poważna sprawa. Nie wiem,

background image

czy jest jakiś dzieciak w sąsiedztwie, który nie został zaproszony na przyjęcie. Wyobraź
sobie, że do listy swoich urodzinowych prezentów dopisała jeszcze chomika.
- No, to chyba nie pozostaje ci nic innego, jak wybrać się do sklepu zoologicznego? -
Pytanie było rzecz jasna czysto retoryczne. Nawet gdyby córeczka poprosiła o gwiazdkę z
nieba, Ward zrobiłby wszystko, żeby ją dostała.
Jej matka zginęła sześć i pół roku temu w wypadku, podczas szalejącego huraganu.
Samochód, którym jechała, zmiażdżyło olbrzymie, wyrwane z korzeniami drzewo. Bobbie
wyszła z tego cało, chociaż jechała wówczas z matką. Była jednak przypięta w foteliku dla
niemowląt, na tylnym siedzeniu samochodu, i to właśnie ocaliło jej życie. Lekarze przez
wiele godzin walczyli, by uratować nóżki maleństwa. Udało się. Mała co prawda nieco
utykała, ale kto o tym nie wiedział, praktycznie nie był w stanie nic dostrzec.
- Chomik już od dwóch dni mieszka w łazience Moniki - wyznał z uśmiechem. Doskonale
zdawał sobie sprawę, że jego maleńka córeczka okręciła go sobie wokół palca. - To
prawdziwy akt bohaterstwa, biorąc pod uwagę, jak bardzo Monika boi się gryzoni.
Jeanie kiwnęła głową. Ani trochę jej nie zaskoczył. Monika była kimś więcej niż tylko
gospodynią domową czy opiekunką do dziecka. Była członkiem rodziny.





background image

- A ty?
Ward nachylił się i nalał sobie kieliszek wina, które przyniosła przedtem Stephanie,
próbując w ten sposób nakłonić swoją zapracowaną szefową do wzięcia udziału w
zabawie.
- Co robisz w weekend? - spytał niespodziewanie Ward.
Zabrało jej sporą chwilę, nim znalazła jakąś sensowną odpowiedź. Zaskoczył ją i trudno jej
było zebrać myśli. Zresztą tak działo się zawsze, kiedy on był w pobliżu.
Pięć lat temu, gdy uświadomiła sobie, że jest szaleńczo i nieuleczalnie zakochana w
jednym ze swoich kolegów z pracy, wpadła w prawdziwy popłoch. Nazbyt optymistycznie
założyła, że jakoś się z tym upora. Nadal tak uważała, jednak gdy tylko Ward pojawiał się
na horyzoncie, traciła głowę. Powinna poszukać sobie innej pracy, ale wciąż zwlekała. Z
pewnością jednak doradziłaby to każdemu, kto będąc w podobnej sytuacji, spytałby ją o
zdanie.
Ward nigdy nie rozmawiał o swojej żonie, ale nie było dla nikogo tajemnicą, że długie mie-
siące po jej śmierci żył jak robot: oddychał, jadł, pracował, ale w żaden sposób nie mógł się
uporać z obezwładniającym bólem. W ogóle nie zauwa-

background image

żał innych kobiet. Kiedy już wreszcie zaczął umawiać się na randki, zawsze kończyło się
na niezobowiązujących flirtach. Jedyną przedstawicielką płci pięknej, której okazywał
serce, była córka.
- Co robię w weekend? - powtórzyła za nim jak echo. - Umówiłam się ze znajomym na
lunch, a potem... jadę do Yorku spotkać się z rodziną. Nie widziałam ich od Bożego
Narodzenia. Muszę przyznać, że ta zgraja kuzynów i siostrzeńców przyprawia mnie
zawsze o zawrót głowy. - Ile by dała, by wreszcie sobie poszedł!
Na szczęście Ward zupełnie nie zdawał sobie sprawy z wrażenia, jakie na niej wywierał.
- No, tak - pokiwał z namysłem głową - a ja czasami żałuję, że Bobbie nie ma żadnych
kuzynów i w ogóle nikogo oprócz mnie i moich rodziców. Ale oni mieszkają w
Oksfordzie. A jak ty uważasz?
Nie mogła skoncentrować się na tym, co mówił.
Stanowczym ruchem głowy odmówiła wypicia wina i ciężko westchnęła. Zaczęła się
zastanawiać, jak smakują usta Warda, czy jego włosy są tak jedwabiste w dotyku, jak się
wydają...
- Nie przesadzaj, Bobby nie brakuje niczego do szczęścia - wydukała wreszcie, widząc, że
Ward czeka na jej odpowiedź. W tym momencie podjęła decyzję o przekroczeniu granicy,
jaką so-

background image

bie wytyczyła na początku ich znajomości, i zapytała - Czy twoja żona nie miała żadnego
rodzeństwa? - Po raz pierwszy wspomniała o Patrycji. Nikt w firmie do tej pory nie
odważył się na taki krok.
Ale oprócz głębokiego i ciężkiego westchnienia, jakie wyrwało się Wardowi, nic innego
się nie wydarzyło: ani nie zabił jej wzrokiem, ani nie zmroził spojrzeniem w sopel lodu.
- Nie, Patrycja była niechcianym dzieckiem, nie miała ojca i wychowywała się w kilku
rodzinach zastępczych - powiedział spokojnie i wzruszył ramionami.
Jednak Jeanie zauważyła, jak jego piękne, niebieskie oczy zwężają się. Podszedł do okna i
jednym haustem wypił kieliszek wina.
- Wygląda na to, że będzie padał śnieg - wymamrotał zamyślony, odwracając się do niej.
Już miała otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, kiedy dobiegł ich niezwykle głośny śmiech
zza drzwi, a zaraz potem podniesione głosy i dźwięk strzelającego korka od szampana.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wycofam się do mojego biura i spróbuję popracować
trochę nad tym raportem. Składałem już życzenia Jimowi, kiedy Joseph i Dan wręczali mu
złoty zegarek. Nie mogę słuchać dłużej jego rozważań, jak to zamierza teraz, kiedy już
będzie emerytem, spędzać dużo

background image

więcej czasu ze swoją żoną. Do zobaczenia później, Jeanie.
Kiwnęła głową, ale nie udało jej się wydusić z siebie ani słowa, tylko tępo patrzyła, jak
Ward wychodzi z jej biura.
Nie spodobało mu się, że wspomniałam o jego żonie. Ta myśl nie dawała Jeanie spokoju,
kiedy siedziała samotnie w biurze. Impreza firmowa wreszcie dobiegła końca i wszyscy
rozjechali się do domów. Musiało go to bardzo zaboleć, wyrzucała sobie Jeanie
bezustannie. Najwyraźniej ta rana nie chciała się zabliźnić. Ciekawe, jak to jest być
kochaną przez Warda. Przestała już marzyć, że kiedykolwiek będzie miała okazję
sprawdzić. I cóż z tego, że odnosiła sukcesy zawodowe, skoro nie potrafiła się nimi
cieszyć. Mimo młodego wieku, miała trzydzieści dwa lata, była uważana za jednego z
najlepszych specjalistów w dziedzinie prawa rodzinnego w Londynie. Comiesięczne czeki
przekazywane jej przez spółkę Eddleston & Breedon w pełni potwierdzały jej umiejętności
i prestiż. Nie musiała martwić się ani o finanse, ani o swoją przyszłość. Miała też wokół
siebie kilkoro sprawdzonych przyjaciół i nie czuła się samotna. Prowadziła raczej bogate
życie towarzyskie, rzadko kiedy spędzała wieczory w domu, chyba że sama tego chciała.
W sumie miała w życiu szczęście i wiele osób mogłoby jej pozazdrościć. Skoro




background image

wszystko układało się tak wspaniale, to dlaczego przepełniona była irytującą frustracją?
Spojrzała w okno, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytanie. Na zewnątrz było
już ciemno, a w szybie odbijały się neony biur i sklepów znajdujących się po drugiej
stronie ulicy. No cóż, znowu weekend... Niektórzy nie mogą się wprost doczekać końca
tygodnia, ale nie ona. Dla niej oznaczało to dwa długie dni bez Warda. To chyba naprawdę
beznadziejny przypadek. Spojrzała na swoje odbicie w szybie. Owalna twarz, delikatne
rysy, ciemne oczy... Poprawiła ściągnięte w kok, grube, lśniące włosy. Wtedy dopiero
zdała sobie sprawę, że powoli dopada ją migrena. Początkowo sądziła, że to w związku ze
sporą ilością wina, które pochłonęła dzisiejszego popołudnia. Potem, że to wina szpilek i
spinek utrzymujących jej fryzurę, niezmienną zresztą od wielu lat. Dlaczego właściwie
nigdy nie próbowałam jakoś inaczej się uczesać, zastanowiła się nagle, wyciągając spinki z
włosów. Kiedy uwolnione opadły na ramiona, odetchnęła z ulgą. Uniosła ręce i zaczęła
masować zesztyw-niałe mięśnie karku. Zrobiła kilka ruchów głową w nadziei, że ból
ustąpi. Tak, to był długi dzień, długi i męczący. Mimo iż na krok nie oddaliła się od swego
biurka, nie zrobiła nawet połowy tego, co zaplanowała. Jak zwykle wychodziła z biura
ostatnia. Była jakoś dziwnie roztrzęsiona. Miała

background image

sobie za złe, że zaczęła rozczulać się nad sobą i roztrząsać po raz kolejny swe uczucia do
Warda. Dziś bardziej niż kiedykolwiek załamywało ją, że nie ma szans na zadowalające
rozwiązanie tego problemu. Chciało jej się płakać.
- Jeanie, źle się czujesz? Co się stało?
Serce podskoczyło jej do gardła, gdy usłyszała za sobą znajomy głos. Poczuła na
ramionach silne dłonie i w chwilę później dzieliło ją od Warda, który wpatrywał się w nią
badawczo, zaledwie kilka centymetrów. Zdała sobie po raz kolejny sprawę, że on nigdy nie
odwzajemni jej uczuć. Tak, to była beznadziejna sytuacja. I wtedy stało się coś dziwnego -
Jeanie wybuchła niepohamowanym płaczem, choć popadanie w histerię zupełnie nie
leżało w jej naturze. Ramiona Warda zacisnęły się wokół niej, niespodziewanie głowa
Jeanie spoczęła na mocnym męskim torsie. To była prawdziwa tortura, może i słodka, ale
zarazem trudna do zniesienia. Dlatego też Jeanie długo nie mogła się uspokoić, tak jakby
chciała wypłakać się za wszystkie czasy. Dopiero potem ze zdziwieniem stwierdziła, że
ten wybuch wyszedł jej na dobre. Poczuła się lekka, w jakiś sposób oczyszczona. Od pięciu
lat nikt jej nie przytulał, od pięciu lat nie dotykał jej żaden mężczyzna, na którym by jej
zależało.
Wiedziała, że zrobiła z siebie kompletną idiotkę



background image

i nie miała pojęcia, jak ma się z tego wytłumaczyć. Wycierała już oczy, ale Ward wciąż
trzymał ją w objęciach. Nie, w żadnym wypadku nie może powiedzieć mu prawdy,
uciekłby od niej na koniec świata. Boże kochany, co ona zrobiła? Co ona najlepszego
zrobiła?

background image

ROZDZIAŁ DRUGI
Wiele by dała, by móc pozostać w jego ramionach już na zawsze, przytulona do niego,
wsłuchana w rytmiczne uderzenia serca. To zniewalające ciepło odbierało jej rozum,
kruszyło wszelkie narzucone sobie bariery i hamulce. Przez jedną krótką chwilę czuła się
jak w raju. Wzięła głęboki oddech i w tym momencie poczuła, jak Ward lekko odsuwają od
siebie. Zaraz potem wręczył jej chustkę do nosa, którą zresztą z wdzięcznością przyjęła.
Wydmuchała nos, wytarła oczy i niepewnie spojrzała na Warda. Przyglądał się jej z
zainteresowaniem i z troską, jakby czekając na jakieś wyjaśnienie. Nic nie powiedział, po
prostu stał i patrzył badawczo. Gdy cisza stawała się trudna do zniesienia, chrząknął z
zakłopotaniem i zapytał:
- Powiesz mi, o co chodzi?
O nie, tego nie mogła zrobić. To oznaczałoby koniec ich znajomości. Bezradnie rozglądała
się po pokoju, jakby szukając drogi ucieczki. Drżała na myśl, że zaraz padną kolejne
pytania. Tak, to tylko kwestia czasu, prędzej czy później Ward wydobędzie z niej prawdę.
W końcu był wspaniałym




background image

prawnikiem. Cieszył się nieposzlakowaną opinią, ale uchodził też za nadzwyczaj
przebiegłego tropiciela prawdy. Koledzy uważali go za geniusza. Jeśli postanowi odkryć
tajemnicę Jeanie, na pewno mu się uda.
- Czemu wcześniej nie powiedziałaś, że masz kłopoty? - zaczął łagodnie. - Przecież znamy
się od wielu lat, ba, jesteśmy przyjaciółmi.
Boże kochany, błagam cię, spraw, bym zachowała chociaż resztki honoru i dumy. Nie
pozwól mi się do reszty skompromitować. Obiecuję solennie, że już nigdy o nic Cię nie
poproszę, do końca moich dni. Przysięgam, tylko mi teraz pomóż!
Raz jeszcze przetarła oczy, starannie unikając przy tym wzroku Warda, odwróciła się i
podeszła do biurka. Opadła na miękki fotel, nie mogąc dłużej opanować drżenia kolan.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała w okno.
- Przepraszam, bardzo cię przepraszam - udało jej się wreszcie wykrztusić. Lecz zaraz
potem znowu zamarła z przerażenia. Nie miała pojęcia, jakie wrażenie wywrą jej słowa na
Wardzie.
Podszedł do biurka, stanął naprzeciwko Jeanie i ujął jej obydwie dłonie.
- Nie musisz - powiedział delikatnie. - I proszę, nie czuj się taka zażenowana. Znamy się
dostatecznie długo, a poza nami nie ma tu nikogo. Niepotrzebnie tak się przejmujesz.

background image

Jego ciepły, aksamitny głos działał na nią jak narkotyk.
- Nie przypuszczam, aby chodziło o pracę, kilka dni temu Dan wychwalał cię pod niebiosa.
Był autentycznie zaszokowany ilością pracy, jaką wykonałaś w ciągu tygodnia. Pewnie nie
chodzi też o sprawy rodzinne. Niedawno wspominałaś, jak cudownie spędziłaś święta z
rodzicami, siostrami i kuzynami, i że jedziesz spotkać się z nimi znowu w ten weekend.
Może jestem w błędzie, zaznaczam, że to tylko domysły, ale może ten nagły i zupełnie
niepodobny do ciebie wybuch ma coś wspólnego z jakimś mężczyzną?
Poczuła, jak się czerwieni. Niezawodna intuicja Warda wprawiła ją w osłupienie, lecz
zarazem we wściekłość. Wybuch! Czyżby Ward rzeczywiście oczekiwał, że zawsze będzie
tą samą bezproblemową, wiecznie uśmiechniętą, zadowoloną z życia, godną zaufania i
przyjazną Jeanie? Kobietą przewidywalną i nie stwarzającą problemów? Czy on w ogóle
zauważył, że jego niezawodna przyjaciółką jest najnormalniejszą w świecie kobietą? Otóż
to, a jej zegar biologiczny zaczął tykać jak oszalały. Pragnęła mieć rodzinę, dzieci, męża...
No właśnie, nie jakiegoś tam męża... jego! Chciała jego!
- Tak, masz rację, chodzi o mężczyznę. - Sama była zaskoczona, że zdołała wypowiedzieć
te słowa. Natychmiast ich pożałowała, ale było już




background image

za późno. Zostały wypowiedziane i nie było takiej siły, która mogłaby je cofnąć. Zmusiła
się, by spojrzeć w jego piękne, niebieskie oczy, przysłonięte ciemnymi, długimi rzęsami.
Zobaczyła w nich sympatię; sympatię, ale nic poza nią. I właśnie w tej chwili zdała sobie
sprawę, że tak naprawdę oczekiwała przez te wszystkie lata czegoś zupełnie innego,
choćby odrobiny niepokoju czy zazdrości, czegoś, co zakłóciłoby ten jego niezmącony
spokój i zmniejszyło dzielący ich dystans. Po chwili zaś, gdy pogłaskał ją czule po
policzku, poczęło gnębić ją poczucie winy.
- Może lepiej byłoby, gdybym milczał - szepnął - ale powiem ci tylko tyle, że nie jest wart
ani ciebie, ani twoich łez.
Być może nie, ale te słowa w chwili obecnej niewiele jej pomogły. Jedyne, o czym była
przekonana, to fakt, że Ward nigdy jej nie pokocha. I na tym właśnie polegał jej dramat. On
nie mógł jej w żaden sposób pomóc, a ona nie potrafiła przestać go kochać. Raz jeszcze
spojrzała na niego i tym razem zobaczyła w jego oczach oprócz sympatii coś jeszcze, a
mianowicie zdziwienie.
- Wiesz, właśnie zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiem nic o twoim życiu -
powiedział z niepokojem w głosie. - Nigdy nic o sobie nie opowiadasz. - Jego wzrok
zatrzymał się na ciemnych, luźno rozpuszczonych włosach Jeanie.

background image

Poczuła się niepewnie. Nie był to najlepszy moment, aby mu wytykać, że nigdy jej o nic
nie pytał, nigdy nie interesował się jej życiem osobistym. I tak już za dużo mu powiedziała,
a gdyby dowiedział się, co do niego czuła, na pewno uciekłby, gdzie pieprz rośnie.
- Mogłabym to samo powiedzieć o tobie - odcięła się.
- To prawda - przyznał po chwili wahania. Zapadła krótka cisza, a potem Ward odważył
się zapytać:
- Znasz go od dawna? Zesztywniała.
- Jakiś czas...
- Pokłóciliście się?
Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie.
- Nie... niezupełnie. On po prostu nie chce jeszcze założyć rodziny, a ja tak. - Próbowała
wmówić sobie, że to nie do końca jest kłamstwo, raczej może lekkie naginanie faktów.
- Zobaczysz, zmieni zdanie, Jeanie. Daj mu jeszcze trochę czasu.
- Nie, on nie zmieni zdania - powiedziała z przekonaniem w głosie - bo nie czuje do mnie
tego, co ja czuję do niego.
- Rozmawiałaś z nim o tym?
Ward był tak zaszokowany, że z trudem powstrzymała sarkastyczny uśmiech. On, który
przez ostatnie


background image

lata traktował dość ozięble wszystkie kobiety, teraz nagle był zaskoczony, że ktoś inny
może postępować tak samo? Wyglądał, jakby planował okrutną zemstę na nieszczęsnym
adoratorze Jeanie.
- Ach, już nieważne...
Rzucił jej krótkie, badawcze spojrzenie i powiedział coś, czego się nie spodziewała.
- Odejdź od niego, Jeanie, jeśli tego jeszcze nie zrobiłaś. Taki związek nie ma sensu,
złamie ci tylko serce. Po prostu rzuć tego faceta.
- Nie mogę tego zrobić. - Powiedziała to z takim przekonaniem, że aż zesztywniał. - Może
nie chce się ze mną ożenić i nie kocha mnie tak, jak ja jego, ale jest częścią mego świata. I
tak zostanie, dopóki on nie zdecyduje inaczej.
Spojrzał na nią zaintrygowany, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. W geście
irytacji odrzucił do tyłu włosy, a jego oczy zwęziły się. Wyglądał jak drapieżnik szykujący
się do skoku. Wiedziała, że jest wściekły, dostatecznie dobrze go znała, żeby trafnie ocenić
sytuację.
- Chcesz zmarnować sobie życie dla jakiegoś łajdaka, który nie dorasta ci do pięt?! -
wykrzyknął szorstko. Jego oczy płonęły. - Na co czekasz, czas nie stoi w miejscu, nie
będziesz coraz młodsza.
- O, dziękuję ci, Ward - wycedziła powoli przez zęby. - Dobrze, że mi o tym przypominasz,

background image

tego mi właśnie było trzeba. Od razu poczułam się lepiej.
- Cholera... - Jego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas. - Nie to miałem na myśli...
wiesz przecież, że jesteś piękną kobietą. - Zawiesił na chwilę głos. - Nie podoba mi się po
prostu, że ktoś igra z twoimi uczuciami, to wszystko - zakończył łagodnie.
Boże, co za ironia losu. Gdyby tylko wiedział... Wzruszyła ramionami, chcąc ukryć
zmieszanie i przybrała bardzo chłodny i rzeczowy ton, dając w ten sposób do zrozumienia,
że czas rozmowy dobiega końca.
- Nikt ze mną nie igra, Ward. On mi niczego nie obiecywał i dlatego nie mogę mieć do
niego pretensji. Po prostu do tanga trzeba dwojga... Zazwyczaj potrafię kontrolować
emocje, ale dzisiaj coś mnie napadło. Może dlatego, że mam za sobą dosyć wyczerpujący
tydzień i jestem zmęczona. Poza tym chyba niepotrzebnie piłam wino, w dodatku na pusty
żołądek... sama nie wiem. Zaraz się pozbieram i wszystko będzie w porządku.
Nie wydawał się przekonany. Przypatrywał jej się uważnie, ze skupieniem na twarzy.
Dobrze znała ten wzrok, pojawiał się zawsze, gdy Ward miał do czynienia z jakimś
kłopotliwym klientem. Wynikało z tego jednoznacznie, że już zastanawiał się nad
rozwiązaniem problemu.





background image

- W porządku.
To oznaczało, że właśnie podjął jakąś decyzję.
- Piłaś wino na pusty żołądek, a zjadłaś pewnie zaledwie garść solonych orzeszków.
Zabieram cię do siebie na kolację. Monika przyrządziła lasagne.
- Mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. - A potem, kiedy Bobbie pójdzie do łóżka,
usiądziemy sobie spokojnie w salonie i porozmawiamy. Tylko ty i ja.
Taki właśnie był Ward - żelazna dłoń odziana w aksamitną rękawiczkę. Jeanie wzruszała
jego troska, ale nie miała najmniejszej ochoty rozprawiać o swoim złamanym sercu, a już
na pewno nie z Wardem.
- Przepraszam, Ward, ale nie mogę. Dziękuję ci jednak za zaproszenie - dodała grzecznie.
- Dlaczego nie? Spotykasz się z nim dziś wieczorem?
- Nie - odparła spokojnie - ale muszę dokończyć kilka spraw, zanim wyjadę jutro do
Yorku.
- No właśnie, musi wziąć się jakoś w garść, najwyższa pora. A swoją drogą, Ward wygląda
dziś wyjątkowo atrakcyjnie...
- Nie liczysz chyba na to, że zaakceptuję taką odmowę.
Wyprostowała się na dźwięk tych słów.
- Zrozum, będę się martwił o ciebie przez cały weekend, jeśli teraz się pożegnamy.
Przynajmniej

background image

pojedź do mnie na kolację, odprężysz się trochę i zapomnisz o kłopotach. Obiecuję, że nie
będziemy rozmawiać o niczym, co mogłoby cię zdenerwować. A poza tym Bobbie bardzo
się ucieszy na twój widok. Ostatnio właśnie pytała o tę panią z biura, z którą grała w
pchełki. Pamięta cię.
Tak, Ward miał wtedy grypę. Zadzwonił do Jeanie i poprosił, by przywiozła mu jakieś
ważne papiery z biura. Pojechała tam po pracy. Monika nalegała, by gość coś zjadł, a mała
Bobbie błagała, by Jeanie choć przez chwilę pobawiła się z nią. Bobbie okazała się
cudowną, roześmianą dziewczynką, ale widok Warda w roli ojca okazał się dla Jeanie zbyt
emocjonującym przeżyciem. Właściwie dosyć często jadali razem lunch lub wpadali do
pobliskiej winiarni po stresującym dniu pracy. Wtedy Ward pokazywał swe prawdziwe
oblicze, i w miejsce powściągliwego, chłodnego prawnika pojawiał się pogodny, miły
kompan. Jednak tego wieczoru w domu, kiedy Jeanie zobaczyła go w roli ojca, to było
zupełnie coś innego. Mimo że czuł się wtedy okropnie, wykazywał wręcz anielską
cierpliwość wobec córki. Był tak czuły i wyrozumiały, że Jeanie jeszcze bardziej go
pokochała. To było jak objawienie. Kiedy wróciła tego wieczoru do domu, w żaden sposób
nie mogła się uspokoić i płakała całą noc. Za żadne skarby nie chciała ponownie
przeżywać czegoś równie bolesnego.
- Ward...



background image

Już otwierała usta, żeby mu odmówić, gdy wpadł jej w słowo.
- Proszę, Jeanie, jeżeli nie chcesz zrobić tego dla samej siebie, to zrób to dla naszej
przyjaźni
- poprosił szeptem. - Będę spokojniejszy. Próbował ją podejść, wiedziała o tym,
ostatecznie
uciekał się do tego sposobu nie po raz pierwszy.
- Ale ja naprawdę nie chcę rozmawiać o moich problemach uczuciowych.
- Dobrze, będzie, jak zechcesz - zgodził się natychmiast.
- Nie będę mogła zostać długo. Muszę zrobić dzisiaj jeszcze parę rzeczy w domu... Wiesz,
czeka mnie ten wyjazd do rodziny - powiedziała nerwowo, zastanawiając się, jak mogła
wpakować się w tak głupią sytuację.
- Rozumiem. Zdążysz się spakować w dziesięć minut?
Skinęła głową.
- Jeśli nie chcesz, nie będziemy rozmawiać o tym bezwartościowym idiocie. Nie dzisiaj -
powiedział ze złością w głosie. - W porządku? Nie możesz być smutna w przeddzień
urodzin Bobbie!
- dodał lekko, żeby trochę rozładować napiętą atmosferę. - Co jest w pudełku, które mi dla
niej dałaś? - zapytał po chwili.
- Lalka - odparła krótko. Jednak wolała nie wspominać, że to lalka w sukni ślubnej, ze
wszyst-

background image

kimi potrzebnymi na tę okazję gadżetami. Miała niejasne przeczucie, że wybrała bardzo
nieodpowiedni prezent. Wiedziała jednak, że córka Warda będzie zachwycona. Często
myślała o Bobbie i smuciła się, że dziewczynka będzie dorastać bez matki. Dlaczego los
był tak okrutny wobec niewinnych istot?
- No dobra, dziesięć minut, ani chwili dłużej. - Rzucił jej ciepłe spojrzenie i wyszedł.
Przez kilka kolejnych minut Jeanie siedziała jak sparaliżowana. Ogarnęła ją
niewytłumaczalna panika i w żaden sposób nie mogła się pozbierać. Wszystko jest w
porządku i pod kontrolą, powtarzała sobie, chcąc uspokoić rozedrgane nerwy. Przecież
Ward nawet nie podejrzewa, że jest moim tajemniczym wybrankiem. Nie dowie się,
dopóki mu sama o tym nie powiem. Opanuj się, musisz się za wszelką ceną opanować,
napominała się w duchu.
Kiedy Ward pojawił się znowu w drzwiach, biurko Jeanie było uporządkowane, a ona
sama gotowa do wyjścia.
- Wspaniale - uśmiechnął się, zapinając płaszcz. - Nie bądź już taka smutna.
Oto facet, który ma wszystko! Wszystko, oprócz żony, którą kochał ponad życie,
pomyślała nagle. Ciekawe, jak wyglądała i jaka była? Z pewnością wyjątkowa, skoro tyle
lat po tragicznej śmierci nie umiał pogodzić się z jej stratą. W biurze krążyło



background image

na ten temat wiele plotek. Mówiło się, że żona Warda była wysoka, szczupła, że miała rude
włosy i była niezwykle piękna. Jednak podczas pamiętnej wizyty w domu Warda Jeanie
nie dostrzegła ani jednej fotografii zmarłej. Nie wiedziała, czy Bobbie jest podobna do
matki. Mała, jak na swój wiek, nie była zbyt wysoka, miała ciemne włosy i oczy, sporo
piegów na nosku... Była urocza, ale nie można było nazwać jej pięknością. Aż dziw, biorąc
pod uwagę urodę obojga rodziców.
- Jeanie?
Spojrzała na niego. Miała przez moment uczucie, jakby wróciła właśnie z dalekiej
podróży. Zaczerwieniła się.
- Przepraszam - zaczęła - dzisiaj zupełnie nie jestem sobą.
- To fakt.
Zdała sobie sprawę, że Ward nie był przyzwyczajony, by w jego obecności kobiety
rozmyślały o innych mężczyznach.
Szybko włożyła płaszcz, potem odrzuciła do tyłu włosy i zapięła guziki. Po raz kolejny
dostrzegła we wzroku Warda zdziwienie.
- Dlaczego zawsze upinasz włosy? - zapytał. -To prawdziwa zbrodnia ukrywać je przed
światem. - Mówił, cały czas nie odrywając od niej oczu.
- Uważam, że to byłaby nieodpowiednia fryzura do biura.

background image

- Czy ty aby nie przesadzasz?
Boże, to był pierwszy komplement, jaki usłyszała od Warda, nie licząc oczywiście
pochwał dotyczących jej profesjonalizmu i osiągnięć zawodowych. Zadrżała pod
wpływem jego magicznego spojrzenia.
- Chodź - powiedział, cały czas opierając się o futrynę drzwi.
Wydawał się być całkowicie zrelaksowany, ale coś się między nimi zmieniło, coś zaczęło
iskrzyć. Natychmiast jednak zganiła się za te myśli. To tylko jej wybujała wyobraźnia, coś
jej się ubzdurało. Po prostu po raz pierwszy w życiu usłyszała od niego komplement,
dlatego jest taka roztrzęsiona. Żałosne. Właściwie miała się od dawna za dziwaczkę. Była
najmłodsza spośród piątki sióstr, w dodatku dzieliła je duża różnica wieku. Ale to chyba
nie był jedyny powód, dla którego czuła się trochę wyobcowana. Lisa, Susan, Miranda i
Charlotte były niewielkiego wzrostu i wszystkie miały jasne włosy. Ona jedna była
wysoka i ciemnowłosa. Nigdy nie czuła się zbyt dobrze w towarzystwie sióstr, szczególnie
kiedy były podlotkami. Kochała każdą z nich, ale nie czuła tej swoistej więzi rodzinnej,
która powinna je łączyć. Poza tym wszystkie cztery dawno temu wyszły za mąż, miały
liczne potomstwo i krótko mówiąc, Jeanie jakoś nie pasowała do tego stadka.





background image

Wyłączyła lampę na biurku i przeszła przez biuro w kierunku Warda.
- Mam nadzieję, że moje niespodziewane pojawienie się na kolacji nie zdenerwuje
Moniki?
- Wręcz przeciwnie, ona cię uwielbia - powiedział, uśmiechając się czarująco.
Ruszyli przez hol, a ona cały czas czuła dłoń Warda na swoich plecach. Leciutko zadrżała.
Zawsze tak reagowała na jego dotyk i właściwie zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
Wprost emanował męskością, nie mogła pozostać obojętna na jego urok. Każde spojrzenie,
każdy gest, jego głos, sposób, w jaki się poruszał - wszystko pobudzało ją do snucia
erotycznych fantazji.
Weszli do windy. Czuła się tak, jakby stała na rozpalonej blasze. To zakrawało na
prawdziwy cud, że Ward niczego się jeszcze nie domyślił, choć w sumie musiała przyznać,
że była mistrzynią w ukrywaniu swoich uczuć. Jednak czasami tak trudno było jej udawać.
Ward okazał się mężczyzną jej życia. Dlaczego nie spotkała go wcześniej, gdy jeszcze był
wolny? Chociaż prawdopodobnie, tak jak i teraz, wcale by się nią nie zainteresował.
Wystarczyło przecież spojrzeć w lustro. Nie była szczególnie atrakcyjna, natomiast
kobiety, z którymi zazwyczaj spotykał się Ward, mogły uchodzić za prawdziwe piękności.
- Nie przyjechałem dziś do pracy samochodem,

background image

bo spodziewałem się, że będę pić alkohol - wyjaśnił, kiedy zamykały się za nimi drzwi
windy. - Mam nadzieję, że bez problemu złapiemy taksówkę.
- Jasne. - Jeanie kiwnęła głową. - Ja zrobiłam tak samo.
- Poczekaj na mnie w środku, jest bardzo zimno i wietrznie. Zawołam cię, jak uda mi się
coś złapać.
Już miała zaoponować, kiedy winda raptownie zatrzymała się i Jeanie niespodziewanie
znalazła się w ramionach Warda. Zachwiali się, walcząc jeszcze przez moment o
zachowanie równowagi, lecz już po chwili upadli na podłogę. No, świetnie, niezły pasztet.
Gdy się otrząsnęła, ogarnęła ją prawdziwa panika. Co się właściwie stało? Z jakiej
przyczyny zostali uwięzieni w tym małym, metalowym pudełku? I dlaczego mimo
paraliżującego strachu czuła się tak cudownie? Nie wiedziała sama, które z tych pytań
przyprawia ją o szybsze bicie serca. Na domiar złego światełko w windzie zamigotało
niepewnie i zgasło. Dopiero po kilku sekundach rozbłysło na nowo. Winda ruszyła na dół,
lecz żadne z nich nawet nie drgnęło.
Poczuła, jak krew pulsuje jej w skroniach i nie był to strach, lecz podniecenie. Dłonie
Warda łagodnie wplątały się w jej włosy.
- Wszystko w porządku, nie bój się, już ruszyliśmy - wyszeptał.
- Wiem - odparła machinalnie, nie odrywając od niego oczu.
Wpatrywał się w nią jak zaczarowany i wiedziała, że spróbuje ją za chwilę pocałować. Nie


background image

mogę do tego dopuścić, pomyślała z przerażeniem, to by mnie zdradziło. Wykonała kilka
nieskoordynowanych ruchów, jakby chciała się podnieść, ale było już za późno. Poczuła
na swoich ustach jego gorące wargi, a zaraz potem namiętny, szaleńczy pocałunek.
Zacisnęła dłonie na jego ramionach, nie mogąc wprost uwierzyć, że to wszystko dzieje się
naprawdę. Nagle winda zatrzymała się i pocałunek skończył się tak samo nieoczekiwanie,
jak się zaczął. Ward prędko wstał z podłogi i pomógł wstać Jeanie. Wydawał się lekko
zmieszany.
- Przepraszam, Jeanie - powiedział tym swoim spokojnym, obojętnym głosem. - Zwykle
nie wykorzystuję takich sytuacji...
Ale przecież ona sama sprowokowała go do tego pocałunku, ba, błagała o niego w
myślach. Teraz wyrzucała sobie w duchu brak ostrożności i głupotę. Tylko siebie mogła
winić za zaistniałą sytuację.
- To ja bardzo przepraszam, myślę, że to ten alkohol...
- A do tego wypity na pusty żołądek.
- No, właśnie...
Gdy wyszli z windy, Ward zatrzymał się nagle.

background image

- I tak nie powinienem był zachować się w ten sposób - próbował wziąć całą winą na
siebie. -Nic mnie nie usprawiedliwia.
Milczała jakiś czas, bo co właściwie miała mu na to odpowiedzieć.
- Ale... - zaczęła, lecz po chwili umilkła. Zycie musi toczyć się dalej i jakoś sobie poradzę
ze złamanym serce, pomyślała żałośnie, a na głos dodała: - Nie martw się o mnie, Ward. A
ten pocałunek był... - próbowała opanować drżenie głosu - powiedzmy, przejawem
przyjaźni.
- Tak, wiem.
Wolałaby tego nie usłyszeć, ale stało się. Może już czas, by po pięciu latach pogodzić się
wreszcie z gorzką prawdą! Pięć lat starannie ukrywała swe uczucia, a teraz nagle zaczęła
się mazać i opowiadać mu o swojej niespełnionej miłości. To było żałosne. Zupełnie jakby
chciała, by Ward utwierdził ją w przekonaniu, że była atrakcyjną i godną pożądania
kobietą. Ulitował się nad nią, ostatecznie uważał ją za swą przyjaciółkę. Nie miał wła-
ściwie innego wyjścia, w zaistniałej sytuacji sama prosiła się o pocałunek. Zdawało się jej,
że Ward chce jeszcze coś powiedzieć, ale pojawił się właśnie strażnik, by otworzyć im
drzwi.
- Miłego weekendu - powiedział uprzejmie. -I do zobaczenia w poniedziałek.
Po chwili oboje znaleźli się na zewnątrz. Na


background image

dworze panowała typowo londyńska aura: wilgoć i chłód, a cała okolica pokryta była
cienką, szybko topniejącą warstwą śniegu.
Ward zatrzymał przejeżdżającą taksówkę, a kiedy już wsiedli do środka, nie zamykała mu
się buzia. Bezustannie zabawiał swą towarzyszkę rozmową, pilnując się jednocześnie, by
jej przypadkiem nie dotknąć. Musiała go nieźle zaszokować albo, co gorsza, rozczarować.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że ten dzisiejszy epizod uświadomił jej kilka ważnych
spraw. Najwyższa pora wprowadzić w życie zamiar, z którym nosiła się od dawna -jak
najszybciej poszukać nowej pracy. Przecież sam Ward udzielił jej takiej rady, mówiąc, że
powinna przeciąć wszystkie więzy, odwrócić się i zacząć nowe życie.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI
Dokładnie w tym samym momencie, w którym taksówka podjechała pod duży, położony
w cichej, zielonej części Harrow dom, jego drzwi wejściowe otworzyły się. Oznaczało to,
że byli oczekiwani. Bobbie podbiegła z promiennym uśmiechem na twarzy do Jeanie. Cóż
to za wyjątkowo urokliwe dziecko, pomyślała Jeanie, wyciągając do dziewczynki ręce.
Mała ani na chwilę nie przerywała swojej paplaniny.
- I Monika powiedziała mi jeszcze, że zostaniesz z nami na kolację - zakończyła radośnie,
robiąc zabawną minkę.
Oczywiście zdążyła też poinformować gościa, że wkrótce, a właściwie już pojutrze
skończy siedem lat. Jeanie domyśliła się, że Ward zadzwonił do domu z biura i uprzedził o
jej wizycie.
- A myślisz, że nie zabraknie jedzenia? - zapytała Jeanie z uśmiechem.
- Oj, starczyłoby dla całej armii - pospieszyła z wyjaśnieniem wychodząca z kuchni
Monika. -Proszę dać mi swój płaszcz. Niech się pani trochę







background image

ogrzeje przy ogniu. Na dworze jest dziś tak zimno, pewnie pani zmarzła.
Dawno już nie czuła się tak wspaniale. Jakie to miłe, kiedy ktoś troszczy się o ciebie,
pomyślała nie bez melancholii, podając Monice płaszcz.
Bobbie natychmiast ujęła ją za rękę i zaprowadziła do bardzo wykwintnie urządzonego
salonu. W kominku buzował wesoło ogień, potęgując wrażenie przytulności, jakim
emanowało pomieszczenie. Poprzednio Jeanie była tu na kilka tygodni przed świętami. W
rogu pokoju stała wtedy olbrzymia choinka. Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie
rozmowy, jaką prowadziła wówczas z Bobbie.
- Jakie prześliczne drzewko! - powiedziała wtedy do małej, nie mogąc oderwać wzroku od
pięknie przystrojonej, ogromnej choinki. Twarz Bobbie, rozpromieniona i
podekscytowana, niezwykle mocno utkwiła jej w pamięci.
- Spójrz na wróżkę, tam na czubku. - Mała z dumą wskazała paluszkiem na zabawkę. -
Sama ją zrobiłam. Tata powiedział, że to najpiękniejsza wróżka, jaką kiedykolwiek widział
- dodała uszczęśliwiona.
- Całkowicie zgadzam się z twoim tatą. A jak ona ma na imię, jeśli wolno spytać?
Wówczas Bobbie, nie odrywając od niej swoich dużych, brązowych oczu, powiedziała
nieco nieśmiało:
- Jeanie.

background image

Pamięta dokładnie swoje zaskoczenie. Spojrzała wtedy z uwagą na tę małą dziewczynkę,
na jej uroczą buzię, lśniące włosy i iskrzące szczęściem oczy.
- Jeanie? Ja też nazywam się Jeanie, co za przypadek. - W jej głosie dało się słyszeć nie
tylko zdziwienie, ale także zadowolenie. - Ale twoja Jeanie jest ode mnie o wiele
ładniejsza.
- Nie, ty jesteś ładniejsza - pisnęła mała i zawstydzona ukryła się za ojcem.
Jeanie z zachwytem przyglądała się, jak Ward podniósł córeczkę do góry i ucałował w
czubek nosa. Wyglądało to tak naturalnie i było w tym . tyle ciepła i czułości, że zakręciła
jej się wtedy łezka w oku, czuła, jak wzruszenie chwyta ją za gardło. Teraz też patrzyła
wzruszona, jak małe rączki oplatają czule szyję Warda. Bobbie szczebiotała niczym
uradowany ptaszek.
- Byłam dzisiaj baaardzo grzeczna i wszystko, wszystko zjadłam, do ostatniego okruszka.
Czy będę mogła przyjść do was po kąpieli, zanim położę się spać?
- Hmm... - Ward udawał, że się głęboko namyśla nad odpowiedzią. Potem spojrzał w
kierunku Jeanie i zapytał:
- Co o tym sądzisz?
- Uważam, że to wspaniały pomysł - odparła bez namysłu.
Zastanawiała się, czy Ward w ogóle zdawał so-


background image

bie sprawę, jakie wrażenie wywarła na niej oglądana scena. Oto on, zazwyczaj
sarkastyczny i bezkompromisowy prawnik, pozwala okręcić się wokół palca małemu,
uroczemu szkrabowi.
W drzwiach pojawiła się Monika, wyciągnęła w kierunku Bobbie ręce i powiedziała:
- Czas na kąpiel, moja panno.
- Biegnij - szepnął Ward małej do ucha, stawiając ją na podłodze. Czule pogładził jej gęstą,
lśniącą czuprynę. - Obiecuję ci, że gdy wrócisz czysta i pachnąca, Jeanie będzie tu na
ciebie czekała.
Bobbie puściła się takim pędem w stronę Moniki, jakby chciała pobić jakiś rekord.
Gdy tylko Monika cicho zamknęła drzwi, atmosfera panująca w salonie natychmiast uległa
zmianie.
- Naprawdę jest wyjątkowo urocza - powiedziała Jeanie, chcąc rozładować nieco ciężki na-
strój. Boże, jaka była głupia, prowokując ten pocałunek. Teraz wszystko wyglądało już
inaczej, nie potrafiła dłużej sobie wmawiać, że Ward jest jedynie jej kumplem.
- To prawda - przytaknął Ward. - Choć pierwsze lata swego życia spędziła właściwie w
szpitalach. Jeszcze w zeszłym roku lekarze nie potrafili dać gwarancji, że Bobbie odzyska
pełnię władz W nogach. Na szczęście wszystko jest w porządku

background image

i codziennie dziękuję za to Bogu. Niektóre dzieci po takich przykrych przeżyciach stają się
bardzo bojaźliwe i płaczliwe, ale ona poradziła sobie z tym wszystkim nadzwyczaj dobrze.
Wciąż jest pogodną i ufną dziewczynką.
Po raz pierwszy mówił tak otwarcie o wydarzeniach z przeszłości. Bardzo ją tym
zaskoczył.
- Ma kochającego ojca, no i Monikę. To dlatego jej się udało, jestem pewna.
- Dziękuję.
Uśmiechnął się, ale wyczuwała rezerwę i dystans, malujące się w tych przepastnych,
niebieskich oczach. Jego przyjaźń była zawsze dla niej czymś bardzo cennym. Teraz
obawiała się, że utraciła ją bezpowrotnie.
Ward zaproponował jej kieliszek sherry przed kolacją. Kiwnęła głową i uśmiechnęła się do
niego. A może nie ma tego złego? Może los chciał jej dać do zrozumienia, że pora zrobić
wreszcie rzetelny rachunek sumienia i podjąć ważne decyzje. Tak, powinna jak najszybciej
zmienić pracę, jednak myśl, że nie będzie widywać Warda, napawała ją nieznośnym
bólem. Miałaby nie usłyszeć już nigdy jego aksamitnego głosu? Nie dzielić z nim
wszystkich radości i smutków? Miało być inaczej, lecz sprawy wymknęły jej się spod kon-
troli, zaprzepaściła coś wyjątkowo wartościowego. To jedno zbliżenie w windzie, kiedy po
tylu latach

background image

oczekiwania niespodziewanie znalazła się w jego ramionach, kiedy ich usta złączyły się w
czułym pocałunku, sprawiło, że spaliła za sobą wszystkie mosty. Już nie było powrotu.
Zdecydowanie musiała pożegnać się z dotychczasową pracą, i to im prędzej, tym lepiej.
Bobbie wzięła błyskawiczną kąpiel i już wkrótce ponownie pojawiła się w drzwiach, w
słodkiej piżamce w pieski i ciepłym szlafroku. Gdy biegła W kierunku sofy, na której
siedziała Jeanie, widać było, że trochę kuleje.
Jeanie odetchnęła z ulgą i posadziła sobie małą na kolanach. Wraz z powrotem Bobbie
oboje dorośli poczuli się mniej skrępowani. Atmosfera rozładowała się. Nic zatem
dziwnego, że spojrzeli na dziecko z wdzięcznością. Mała wtuliła się w Jeanie, a ta poczuła
nagle, że coś dławi ją w krtani. Trwało chwilę, nim zdołała opanować wzruszenie.
Odchrząknęła i siląc się na swobodny ton, powiedziała:
- Nie da się ukryć, że to była nadzwyczaj szybka kąpiel.
- Wiem - odpowiedziała Bobbie. - Bardzo się spieszyłam. A Monika powiedziała, że tata
powinien przywozić cię codziennie, bo wtedy mniej marudzę.
Jeanie postanowiła przemilczeć tę uwagę.
- A zgadnij, co mam w kieszeni? - zapytała

background image

dziewczynka, grzebiąc małą rączką w kieszeni szlafroka. Po chwili wydobyła karty i
podniosła je z zadowoloną miną do góry.
- Bobbie, proszę, przestań - rozkazał surowo Ward. - Jeanie pracowała ciężko przez cały
dzień i jest zmęczona. Z całą pewnością nie ma teraz najmniejszej ochoty na grę w karty.
- Ależ dlaczego? Z miłą chęcią - powiedziała z uśmiechem Jeanie. - Jednak chciałam
prosić, byś tym razem dała mi fory. Ostatnio okrutnie mnie ograłaś i w karty, i w pchełki.
- To dlatego, że grywam bardzo często - wyjaśniła Bobbie. - Jak poćwiczysz, też będziesz
dobra. Jeśli chcesz, możesz przychodzić do mnie na trening. Prawda tatusiu?
Spojrzenie niebieskich oczu zatrzymało się na chwilę na Jeanie.
- Jeanie jest bardzo zajęta, kochanie - wyjaśnił spokojnie.
No właśnie, nie powinna liczyć na ponowne zaproszenie do domu Warda. Ostatecznie
mogła się tego spodziewać.
- Chodź - zwróciła się do małej. Zrobiłaby teraz wszystko, byle tylko zmienić temat. -
Potasuj karty i do roboty! Zobaczymy, jak mi pójdzie tym razem.
Grały dłuższy czas, dopóki Monika nie zawołała wszystkich na kolację.
Bobbie natychmiast zapytała, czy może posiedzieć z nimi przy stole. Słowo „proszę"
powtórzyła chyba z dziesięć razy i miała przy tym tak niewinną minkę, że nie sposób było




background image

jej odmówić. Zresztą Jeanie patrzyła na Warda równie błagalnie.
- Sprzymierzyłyście się przeciwko mnie, co? -powiedział z uśmiechem. - No dobrze,
wygląda na to, że nie mam innego wyjścia. Wobec takiej przewagi muszę ulec.
Usadowił sobie małą na ramionach i tak wmaszerowali do jadalni. Jakże cudownie byłoby
uczestniczyć na co dzień w życiu tej zgranej pary.
Jeanie wyznawała zasadę, że lepiej kochać i stracić, aniżeli nigdy, w obawie przed
przegraną, nie podejmować takiego ryzyka. Jednak gdyby teraz ktoś zapytał ją o zdanie na
ten temat, prawdopodobnie udzieliłaby zupełnie innej odpowiedzi. Zdawało jej się, że nie
przeżyłaby takiej bolesnej straty.
Bobbie przez cały czas siedziała u Warda na kolanach i pod koniec, kiedy jedli deser,
słodko zasnęła.
Monika wzięła delikatnie małą na ręce.
- Położę ją do łóżeczka, a potem podam kawę - powiedziała po cichu. - Weź Jeanie i
przejdźcie do salonu. Za chwilę tu posprzątam.
- Bardzo ci dziękuję, Moniko.
Wydaje się całkowicie zrelaksowany, pomyślała Jeanie. Nawet nie podejrzewał, jak
bardzo mu zazdrościła. Przez cały czas obawiała się tego momentu.

background image

Czuła się jakoś dziwnie skrępowana, kiedy zostawali sami. Miała pewność, że Ward
potraktował pocałunek w windzie jak incydent bez większego znaczenia. To dlatego nie
wracał do tej sprawy, zresztą kto wie, czy w ogóle jeszcze o tym pamiętał. Gdyby go tak
nie kochała, znienawidziłaby go za to.
Wstała z krzesła, wzięła głęboki oddech i powiedziała:
- To była wspaniała kolacja, Ward. Dziękuję za miły wieczór, ale wybacz, teraz muszę już
naprawdę pojechać do domu.
Na te słowa Ward zerwał się ze swego miejsca, podszedł do niej, odsunął krzesło i zanim
zdążyła cokolwiek zrobić, rzucił pospiesznie:
- Rozumiem, ale najpierw chciałbym z tobą chwilę porozmawiać, Jeanie.
Zesztywniała. Była przekonana, że z ulgą przyjmie jej decyzję o zakończeniu wspólnego
wieczoru. Ogarnęło ją przerażenie, a właściwie panika, bo dobrze wiedziała, co zaraz
nastąpi. Ward umiał kończyć sprawy, czy to zawodowe, czy osobiste, gładko i
bezboleśnie. Nie bawił się w sentymenty, przecinał wszystko jednym pociągnięciem
skalpela, bez skrupułów i zbędnych dyskusji. Nigdy, ale to przenigdy nie powinna była
zaczynać tej historii. Zachowała się jak najgorsza idiotka.
- Umawialiśmy się, że nie będziemy poruszać



background image

tematów, które chwilowo wolałabym pominąć milczeniem - przypomniała mu, starając się
opanować drżenie głosu.
- Skłamałem - wyznał bez ogródek.
Jeanie wlepiła w niego wzrok. Była tak zdumiona jego oświadczeniem, że na nic więcej
nie było jej w tym momencie stać.
- Słucham? Chyba żartujesz - wykrztusiła po chwili. - Nie zamierzasz chyba powiedzieć,
że zaprosiłeś mnie tu pod fałszywym pretekstem? Ze przyszła ci ochota zabawić się w
prywatnego detektywa i zamierzasz przeprowadzić skrupulatne iledztwo. - Liczyła na to,
że go zawstydzi, ale jej nadzieje okazały się płonne.
- Zgadłaś, właśnie to zamierzam zrobić - odparł Z zadowoleniem i uśmiechnął się
nonszalancko.
Lecz zauważyła, że jego oczy zwęziły się, stały się chłodne. Niczym ostre sztylety,
przeszywały ją na wylot. A zatem nie znała Warda tak dobrze, jak jej się zdawało.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY
Siedziała sztywno na sofie, zapatrzona na syczące w ogniu polana. Ogarnął ją strach,
milczała w obawie przed tym, co usłyszy. W tego typu trudnych do rozwiązania
sytuacjach, gdy czuła, że sprawa wymyka się jej z rąk, zawsze milczała. To był rodzaj
samoobrony, lecz zarazem wyraz bezradności.
Zdziwiło ją, że Ward nie usiadł tak jak przedtem na krześle, ale obok niej, na sofie. Nie
potrafiła jednak się rozluźnić, spojrzała więc na niego z kamiennym wyrazem twarzy.
- Przez te wszystkie lata byliśmy przyjaciółmi - zaczął Ward. - A dopiero teraz zdałem
sobie sprawę, że nie znam cię tak dobrze, jak myślałem.
Po prostu wyją! mi te słowa z ust, pomyślała zaskoczona, lecz nadal milczała. Bała się
odezwać, bo wiedziała, że Ward potrafi być bardzo niebezpiecznym przeciwnikiem. Nie
wolno jej było o tym zapominać, dlatego im mniej mu powie, tym lepiej.
- Jestem przekonana, że to nie do końca prawda, Ward - powiedziała cicho, próbując
przywo-





background image

łać na twarz nonszalancki uśmiech. Ale natychmiast poczuła, że jest jeszcze bardziej
spięta. Ward Zapewne uważał ją za kompetentną kobietę interesu, pewną siebie, świetnie
zorganizowaną i praktyczną, o jasno określonych celach i doskonale opracowanej taktyce
działania. Była jednak i inna Jeanie. Taka, która wieczorami długo nie mogła Zasnąć, która
płakała po nocach, zmagając się ze iwym niezaspokojonym pożądaniem i bólem od-
rzucenia. Nawet ją samą wprawiało to w osłupienie, wywoływało konsternację i
zakłopotanie. Ale tę Jeanie oczywiście skrzętnie przed nim ukrywała.
- Jestem tego absolutnie pewien. Weźmy choćby tego twojego faceta... - Zmarszczy! brwi.
Zauważyła to, gdy zaryzykowała szybkie spojrzenie w jego kierunku. Jednak natychmiast
przeniosła wzrok na ogień buzujący w kominku. Po całym domu rozchodził się cudowny
zapach palącego się drewna, a tańczące płomienie przydawały pomieszczeniu jakiegoś
szalenie zmysłowego, intymnego nastroju. Jeanie wzięła głęboki oddech W nadziei, że
uspokoi nieco swoje serce, które waliło jak oszalałe. Wiedziała, że nie powinna też zbytnio
ufać swojemu głosowi, który w takich chwilach zwykle drżał i załamywał się.
- Można spytać - zaczął Ward - jak długo trwa już ten związek? Mówimy o tygodniach czy
miesiącach?

background image

Zdawało jej się, że cisza, która zapadła po tych słowach, trwała w nieskończoność.
- Dłużej - odpowiedziała krótko, starając się kontrolować głos.
- Dłużej? - wybuchnął, jakby zupełnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. - I mówisz, że
ja cię znam? Jeanie, dlaczego nigdy nawet słowem nie zająknęłaś się na ten temat, skoro
ten związek przysparzał ci tak wielu przykrości? Bo przecież widać gołym okiem, że nie
jesteś szczęśliwa, prawda? - dodał już dużo łagodniej.
- Czasami... - wyszeptała i odwróciła głowę.
- Jeanie... - Bezwiednie, jakby chcąc ją zatrzymać, przysunął się do niej nieco bliżej.
Z przerażeniem zauważyła, że jego ramię spoczywało na oparciu sofy i niemal dotykało jej
pleców. Boże, w tym półmroku wyglądał jeszcze bardziej pociągająco. Pod nieco rozpiętą
koszulą widoczny był szeroki, owłosiony tors. Raz jeszcze odwróciła wzrok w obawie, że
nie potrafi zapanować nad emocjami i znów zrobi z siebie idiotkę. Nie chciała jego litości,
nie chciała, by dostrzegł w jej oczach pożądanie. Chyba umarłaby ze wstydu i
upokorzenia...
- Zastanów się poważnie i odpowiedz na moje pytanie. Czy tych kilka godzin, które
spędzasz z nim w ciągu tygodnia, warte jest twojego cierpienia, bólu i rozczarowania?





background image

Zadrżała na sam dźwięk jego głosu.
- Tak.
Powiedziała to z takim żarem, że nie można było Wątpić w szczerość tego oświadczenia.
Ward zacisnął USta, a jego oczy zapłonęły nagłym gniewem.
- Ten łotr cię wykorzystuje, Jeanie. Czy naprawdę jesteś tak zaślepiona, że tego nie
widzisz?! - krzyknął Se złością, a potem chwycił się dłońmi za głowę, jakby sam
przestraszył się swojej gwałtownej reakcji Wziął głęboki oddech i mówił dalej. Jego głos
stał lit przy tym irytująco spokojny. - Proszę cię, chociaż tpróbuj spojrzeć z dystansem na
całą tę historię, spróbuj zacząć myśleć logicznie.
Jakież to było typowe dla Warda, aż chciało jej się śmiać. I gdyby nie ta diabelska,
paraliżująca ją obawa, że wszystko między nimi skończone, pewnie wybuchłaby
śmiechem. Zamiast tego poczuła, jak napływają jej do oczu łzy. O nie, dosyć tego dobrego,
tlie będzie się przy nim znowu mazać.
- W takich wypadkach wszelka logika zawodzi, dlaczego nie jesteś w stanie tego pojąć? -
odparła poirytowana. - Może masz rację, ale jestem więcej niż przekonana, że jemu na
mnie zależy. I choć nigdy się ze mną nie ożeni, tego akurat też jestem pewna, nie chcę tego
zakończyć. Co w tym dziwnego, że on nie jest skory do zawarcia małżeństwa? Że nie
każdy szafuje zapewnieniami o wiecznej, niezniszczalnej miłości? To nie jest typ

background image

mężczyzny, który posyła kobietom kwiaty i czekoladki na walentynki, czy też szepcze
bezustannie czułe słówka do ucha.
Ward patrzył na nią jak na istotę z innej planety.
- Na miłość boską, nie mówimy tu przecież o walentynkach, to dziecinada. Po prostu
uważam, że marnujesz życie przez jakiegoś... - zawiesił nagle głos i zaczerpnął głośno
powietrza - mężczyznę, który nie jest wart, by całować ślady twoich stóp - zakończył
wreszcie triumfalnie.
- Jak możesz tak twierdzić, skoro nawet go nie znasz? Na oczy go nie widziałeś, a
zachowujesz się, jakbyś zjadł z nim beczkę soli - oburzyła się nie na żarty. - Czy masz o
mnie aż tak kiepskie zdanie? Sądzisz, że zakochałabym się w mężczyźnie, który jest
łajdakiem i podle mnie traktuje?
- Przyjmij zatem do wiadomości, Jeanie, że mam wrażenie, jakbym w ogóle cię nie znał -
wycedził ze złością. - Zachowujesz się tak, jakby na świecie żył tylko ten jeden facet. Co -
albo ten, albo żaden? Przecież jesteś jeszcze młoda, nie powinnaś rezygnować z prób
ułożenia sobie życia. Jeśli od niego odejdziesz i dasz sobie wreszcie szansę, na pewno
znajdziesz upragnioną miłość. Tylu mężczyzn chodzi po świecie...
- I kto to mówi? - odparowała ze złością i natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w



background image

język. Zrobiło jej się głupio. Nie musiała nawet patrzeć na Warda, żeby zrozumieć, że tym
razem posunęła tlę za daleko.
Może lepiej, że na niego w tym momencie nie ipojrzała. Jego zwykle ciepłe, niebieskie
oczy stały tle. lodowate, niemal przezroczyste, a wargi zacisnął tak mocno, że zlały się w
cienką, białą linię.
- Co masz na myśli? - wycedził po chwili przez zęby.
Może powinna próbować wycofać się ze swoich ułów, wyjaśniać, argumentować, ale
właściwie po CO? Już niedługo i tak na dobre zniknie z jego żyda, przecież podjęła
decyzję. Jej czas w Eddleston & Breedon, a także w świecie Warda Ryana dobiegał końca.
Nie zamierzała opuścić sceny tylnym wyjściem i jeśli już w ogóle musiała wyjść, to
przynajmniej z hukiem. Uznała, że po tylu latach może pozwolić sobie wreszcie na
odrobinę szczerości. No, bo niby gdzie było napisane, że jego uczucia są pod szczególną
ochroną, a jej można deptać do woli? Skoro tak bardzo domagał się prawdy, to powinna
wyłożyć karty na stół. No, przynajmniej niektóre.
- A ty i twoja żona? - powiedziała drżącym głosem. Trudno było jej zapanować teraz nad
nerwami. - Wraz z jej śmiercią ty też umarłeś.
- Głupstwa - rzucił przez zęby.
- O nie, to nie są głupstwa - syknęła rozju-izona. Wiedziała, że powinna zamilknąć, po-

background image

wstrzymać się, ale w żaden sposób nie potrafiła, a może i nie chciała.
- O co ci chodzi, przecież umawiałem się z kobietami po śmierci Patrycji.
Po raz pierwszy słyszała, jak wymawia imię swojej żony. Jakoś przedziwnie ją to zraniło,
choć wiedziała, że nie ma ku temu najmniejszego powodu.
- Owszem, spotykałeś się, ale zawsze bardzo ściśle określałeś granice tych znajomości -
odparła zdziwiona własną determinacją. - I zawsze wybierałeś ten sam, szczególny typ
kobiet; kobiet, które chcą się tylko zabawić. Żadnych emocjonalnych związków, żadnych
zobowiązań, żadnych sentymentów.
- Nie wierzę własnym uszom, chyba się przesłyszałem. ..
Jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego. Chciała wstać, odsunąć się od niego,
stworzyć jakiś dystans pomiędzy nimi, ale coś przykuwało ją do tej cholernej sofy, jakaś
nieznana i potężna siła nie pozwoliła jej przesunąć się choćby o centymetr.
- Ciekaw jestem, co daje ci prawo babrać się w moich uczuciach! Myślisz, że tak dobrze
mnie znasz?! - krzyknął rozwścieczony, nie bacząc na późną porę.
Skuliła się instynktownie, ale nie zamierzała mu ustąpić pola.





background image

- To samo, co tobie pozwala wypowiadać się o mężczyźnie, którego kocham, a którego ty
nawet nie znasz - odpłaciła mu pięknym za nadobne. Niemal widziała, jak jej ostre słowa
sprawiają mu ból.

-

Zarzucasz mi głupotę i krótkowzroczność, ile sam kierujesz się

wyłącznie własną wygodą. Twoje hasło brzmi - żadnej odpowiedzialności, tylko czysty
seks. To śmieszne, że masz czelność Zgrywać się na świętego, Ward.
- Dlaczego ty... - Zacisnął dłonie na jej ramionach, cały czas przeszywając ją na wylot tym
twoim lodowatym spojrzeniem. - Dlaczego... -Zawiesił głos.
Jeanie nawet nie chciała myśleć o tym, czym ukończy się ta ostra wymiana zdań. Na
szczęście W tym właśnie momencie usłyszeli dobiegający z

sąsiedniego pomieszczenia

brzęk. Zaraz potem rozległy się kroki, drzwi do salonu otworzyły się l stanęła w nich
Monika.
- Przyniosłam kawę - oznajmiła radośnie. -Pomyślałam również, że szklaneczka brandy też
wam z pewnością nie zaszkodzi. - Mówiąc to, postawiła kieliszki i filiżanki przed nimi na
stole. -A do tego - uśmiechnęła się szeroko - ciasteczka.
Ward odezwał się zaskakująco spokojnym i opanowanym głosem:
- Dziękuję, Moniko. Bardzo dziękuję, już sobie poradzimy.
- Nie wątpię, ale jeszcze się tu trochę pokręcę.

background image

Muszę posprzątać w jadalni i kuchni, a potem, jeśli pozwolisz, pójdę do siebie. Jestem dziś
wyjątkowo zmęczona. Bobbie obudziła się o świcie i wystraszyłam się, że wejdzie do
mojego pokoju i zobaczy chomika, więc dałam jej śniadanie o szóstej rano -
poinformowała z uśmiechem. Od razu dostrzegła, że coś jest nie tak, że w pokoju panuje
napięta atmosfera.
- Zanim pani odejdzie, chciałabym raz jeszcze podziękować za wspaniałą kolację - Jeanie
starała się być serdeczna. Naprawdę lubiła tę kobietę, która z takim oddaniem opiekowała
się małą i War-dem. - Ja zapewne znów zadowoliłabym się jakimś daniem z mikrofalówki.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedziała uszczęśliwiona Monika. - Cieszę się, że
pani smakowało. A więc dobranoc - dodała jeszcze, wycofując się i zamykając za sobą
drzwi.
Jeanie odczekała chwilę, aż umilkną kroki Moniki, i zapytała:
- Czy chcesz, żebym sobie już poszła? - zapytała niepewnie półszeptem.
- Nie, dopóki nie- wyjaśnimy sobie kilku rzeczy.
Widziała, jak zaciska zęby, jak nerwowo marszczy czoło i przygryza wargę. Powinna
skapitulować i przyznać mu wreszcie rację, bo dalsza kłótnia naprawdę nie miała żadnego
sensu. Spędziła pięć lat u boku Warda i wiedziała, kiedy lepiej



background image

ustąpić. No cóż, niewielka dawka kofeiny na pewno nie zaszkodzi. Jeanie westchnęła
głęboko i przymknęła oczy.
- Jak widzę, ty również nie masz o mnie najlepszego zdania - zwrócił się do niej po jakimś
czasie z nieco sarkastycznym uśmiechem na twarzy. - Czy ten twój facet tak ci dał popalić,
że masz nieco spaczone postrzeganie mężczyzn?
Reakcja typowa dla prawdziwego faceta. Oczywiście, Ward próbował odbić piłeczkę,
doszukiwał Nic winy w Jeanie, natomiast w swoim postępowaniu nie widział kompletnie
nic niewłaściwego.
- Nie - odparła najspokojniej, jak potrafiła, starając się za wszelką cenę zachować zimną
krew. - Nie mam złej opinii o mężczyznach. Jestem tylko realistką, dawno wyleczyłam się
z romantycznych mrzonek.
Spojrzał na nią spode łba i odstawił filiżankę na stół.
- Czemu w takim razie nigdy wcześniej nie powiedziałaś mi o tych moich wszystkich
przywarach, zanim jeszcze ten superkochanek pojawił się na scenie? - zapytał
uszczypliwie.
- Może dlatego, że nigdy mnie o to nie zapytałeś - odparowała z całą premedytacją.
- Nie przeciągaj struny! No tak, ja pewnie nigdy nie dorównam twojemu macho - syknął ze
złością.
Przez chwilę, przez ułamek sekundy miała wra-

background image

żenie, że dosłyszała w jego słowach cień zazdrości, ale natychmiast przywołała się do
porządku. Nie, to przecież zupełnie niemożliwe. Po prostu zraniła jego uczucia i męską
dumę.
- Wydaje mi się, Ward, że odeszliśmy nieco od tematu - powiedziała oschle. Nie miała
ochoty ciągnąć dłużej tej niedorzecznej dyskusji. Z niezręcznej sytuacji wybawił ją nagły
hałas. Najpierw rozległ się donośny krzyk, zaraz potem brzęk spadającej na podłogę
porcelany i głośny huk, jakby ktoś upadł na podłogę.
Ward rzucił się w stronę drzwi, zanim Jeanie zdążyła nawet o tym pomyśleć. Pobiegła za
nim. Zobaczyła, że pochyla się nad leżącą w przedpokoju Moniką. Dookoła pełno było
okruchów rozbitej porcelany i rozgniecionych, wilgotnych i lepkich ciastek.
- Moniko, co się stało, czy coś cię boli? - pytał Ward z przerażeniem w głosie,
podtrzymując głowę starszej kobiety.
Jeanie dostrzegła, że twarz Moniki jest biała jak kreda; w jej oczach malowały się ból i lęk.
- Nie... wiem, wszystko... - odparła z wyraźnym trudem, próbując się przy tym
uśmiechnąć. Wargi Moniki drżały jednak zbyt mocno, a jej twarz szpecił grymas bólu. -
Bardzo przepraszam, Ward... - szepnęła po chwili. - Byłam już na szczycie schodów, kiedy
ta książka... - przerwała na moment - zaczęła zsunela



background image

mi się z tacy. Chciałam ją schwycić, ale przez nieuwagę noga ześliznęła mi się ze stopnia
i... runełam w dół.
- Tyle razy ci mówiłem, że te romanse cię kie

dyś zabiją. Nie ruszaj się - powiedział tonem

nie znoszącym sprzeciwu, delikatnie głaszcząc siwe włosy Moniki. - Poczekaj, zaraz
Jeanie zadzwoni po karetkę.
- Nie, proszę, nie - zaklinała go Monika. Lecz Jeanie zignorowała jej protesty i czym
prędzej pobiegła do telefonu. Oczywiste było, że Monikę powinien jak najszybciej
obejrzeć lekarz. Dopiero za trzecim razem udało jej się dodzwonić. Była bardzo przejęta i
zdenerwowana tym zdarzeniem, więc głos jej drżał, a nogi stały się miękkie Jak z waty.
Potem weszła na górę i zniosła koc, którym Okryła Monikę, dziękując w duchu Bogu, że te
hałasy nie obudziły Bobbie. To dopiero byłoby nieszczęście. Mała dostałaby z pewnością
histerii, widząc swoją ukochaną nianię w tak opłakanym stanie. Wystarczyło, że Monika
zaczęła chlipać. Zarówno z bólu, jak i ze złości, bo przecież w niedzielę miało się odbyć
uroczyste przyjęcie z okazji urodzin jej ulubienicy. Noga, biorąc pod uwagę przedziwną
pozycję, w której się znajdowała, musiała być złamana.
- A on - lamentowała gospodyni - on nawet

background image

nie wie, jak się gotuje jajko - szeptała przerażona, zaciskając swoją dłoń wokół palców
Jeanie. - Jakim cudem uda mu się zorganizować przyjęcie dla dwadzieściorga dzieci?
Ward starał się uspokoić Monikę, jak najlepiej umiał. Powtarzał w kółko, że wszystko się z
pewnością uda, że nie ma powodu do obaw i że powinna się teraz martwić o siebie, a nie o
przyjęcie urodzinowe Bobbie.
- Nigdy sobie tego nie wybaczę. Zepsułam naszemu maleństwu urodziny - rozżalała się
coraz bardziej Monika.
- Przecież nie zrobiłaś tego naumyślnie, Moniko, przestań się obwiniać - wtrąciła się
Jeanie. - Nie martw się o Bobbie i Warda. Powiesz mi, co trzeba jeszcze zrobić i wszystkim
się zajmę. Obiecuję, tylko przestań już płakać. Nie wolno ci się denerwować. Teraz to ty
jesteś najważniejsza, miałaś przecież poważny wypadek.
- Sądziłem, że jesteś umówiona? - rzucił cicho Ward, odwracając się do Jeanie.
Odwzajemniła mu zdziwione spojrzenie i z jego wzroku wywnioskowała, że nie miał
wątpliwości co do charakteru tego spotkania, na które się jakoby wybierała.
- Owszem, byłam umówiona, ale mogę to przełożyć - odparła krótko. A potem zwróciła się
do Moniki. - Nie bój się, wszystko będzie w porząd-




background image

ku. jakoś sobie poradzimy. Pojadę też z tobą do szpitala, a Ward zostanie z Bobbie.
Wszystko mi wytłumaczysz, a ja zrobię, co w mojej mocy. Jakoś to będzie. A może wcale
nie zatrzymają cię W szpitalu i wrócisz jeszcze dzisiaj do domu? -starała się podnieść ją na
duchu.
- Dziękuję ci, kochanie - odpowiedziała ledwie słyszalnie Monika. - Dobra z ciebie
dziewczyna.
Po chwili usłyszeli dźwięk nadjeżdżającego ambulansu i wyglądało na to, że starsza
kobieta uspokoiła się trochę.
- Jesteś aniołem, darem niebios... - wyszeptała jeszcze, zanim zabrali ją sanitariusze.
Po umieszczeniu złamanej nogi w powietrznej poduszce, ułożyli delikatnie Monikę na
noszach i Hkierowali się w stronę wyjścia. Jeanie podążyła za nimi. Gdy przy drzwiach
rzuciła Wardowi krótkie pożegnalne „na razie", spojrzał na nią ostro, jakby zrobiła mu Bóg
wie jaką krzywdę. Owszem, Ich dyskusja poprzedzająca to zdarzenie nie była zbyt miła,
ale w tych okolicznościach mógłby już nobie darować, pomyślała z niesmakiem. W końcu
nie oczekiwała od niego, że pójdzie w ślady Moniki i zechce ją nazwać darem niebios, ale
takie jawne okazywanie wrogości to chyba lekka przesada.
W drodze do szpitala przypomniała sobie słowa

background image

Warda, które wypowiedział przy jakiejś tam okazji na temat miłości i romansów. Według
niego te wszystkie bzdury powinny być prawnie zakazane. Na świecie nie ma ludzi, dla
których warto by było cierpieć z miłości. Ciekawe podejście do sprawy, nie ma co. No, a
jego zdanie na temat walentynek? Jeanie zdarzało się czasami dostawać walentynko-we
upominki i bukiety kwiatów od cichych wielbicieli, i było to naprawdę bardzo, ale to
bardzo miłe. Ward nigdy by czegoś takiego nie zrobił, twierdził, że to szczyt głupoty i
naiwności.
Jej wzrok padł na leżącą obok, cicho zawodzącą Monikę. Dopadło ją nagłe poczucie winy.
To doprawdy nie najlepszy moment, żeby myśleć o swoich sercowych kłopotach, choćby
były nie wiadomo jak poważne.











background image

ROZDZIAŁ PIĄTY
Prześwietlenie potwierdziło obawy Jeanie. Prawo noga Moniki faktycznie była złamana, i
to W dwóch miejscach. A w dodatku złamania okazały się na tyle skomplikowane, jak
wyjaśnił lekarz dyżurny, że konieczna była operacja. Oznaczało to, że z całą pewnością w
ciągu najbliższych dni Monika nie będzie mogła wrócić do domu.
Co jakiś czas Jeanie dzwoniła do Warda, by zdawać mu na bieżąco sprawozdanie z
kolejnych wydarzeń i informować o podjętych przez lekarzy decyzjach. Bladym świtem
Monika została przewieziona na salę operacyjną na oddziale chirurgicznym. Jeanie wciąż
była obok, nie odstępowała Jej na krok. Sama się zastanawiała, jakim cudem wpakowała
się w tę historię, to znaczy w organizację przyjęcia urodzinowego dla małej Bobbie.
Najpierw nieludzko się namęczy, by zapiąć wszystko na ostatni guzik, a potem, co wydało
się jej o niebo straszniejsze, będzie musiała czuwać nad przebiegiem imprezy. Mogła
oczywiście odwiedzić swoją rodzinę tydzień później, z tym nie było

background image

w zasadzie żadnego problemu. Tak w każdym razie zapewniała cały czas biedną, obolałą i
do granic możliwości zestresowaną Monikę. Ale tyle czasu niemal sam na sam z Wardem,
to było już całkiem co innego, tego sobie nawet nie potrafiła wyobrazić.
Gdy zamknęły się za Moniką drzwi sali operacyjnej, raz jeszcze zadzwoniła do Warda.
- Jadę teraz do domu przespać się kilka godzin, a potem pojawię się u was. Wiem już
wszystko, co i jak, bo Monika udzieliła mi wszelkich możliwych wskazówek i informacji.
Jest jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Na przykład dekoracja tortu urodzinowego i
przygotowanie sałatek. Obiecałam też, że pomogę ci podczas przyjęcia.
Po krótkim namyśle zdecydowała, że postara się jak najlepiej wykorzystać tę
nieoczekiwaną szansę. Ward jej nie kochał, może nawet nie uważał za przedstawicielkę
płci pięknej, ale już nie miała dłużej ochoty zamartwiać się tym. Chciała przeżyć
wspaniały weekend,, taki, jaki pamięta się do końca życia.
- W takim razie przyjadę po ciebie - usłyszała w odpowiedzi.
Nie padło jednak ani jedno słowo w stylu „dziękuję ci". Żadne „jesteś nieoceniona" czy
choćby zwyczajne „to świetnie". Co więcej, przyjął jej pomoc jak coś najbardziej
naturalnego na świecie. A przecież poświęcała się dla niego, rezygnowała




background image

i własnych planów. Egoista i niewdzięcznik. Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego tak
naprawdę wcale nie ma o to do niego pretensji.
Najważniejsze, że dziwnym zrządzeniem losu miała spędzić ten weekend w jego
towarzystwie. Ta myśl przyprawiała ją o zawrót głowy.
Mercedes Warda pojawił się przed jej domem wczesnym przedpołudniem. Przyjechali
wraz t. Bobbie prosto ze szpitala. Monika była już po operacji, na szczęście nie wystąpiły
żadne komplikacje. Ward mógł porozmawiać wyłącznie z lekarzami, gdyż sama Monika
była wciąż jeszcze pod wpływem narkozy.
Jeanie dowiedziała się właśnie, że spędzi w Wardem cały weekend, a nie tylko jego część.
- Przecież przyznasz sama, że nie ma sensu, żebyś Jc/dziła w tę i z powrotem, skoro w
domu jest dużo miejsca, a w tym także nieźle wyposażony pokój gościnny - powiedział z
ledwo uchwytną determinacją w głosie.
Mała jak zwykle nie przestawała szczebiotać, a do tego podskakiwała bezustannie,
okrążając ich raz po raz, bezgranicznie ucieszona wizją, że Jeanie ma u nich na jakiś czas
zamieszkać.
- Musisz być potwornie wykończona po ostatniej nocy - dodał z troską w głosie. - Tak
samo /.resztą jak ja - dorzucił po chwili.

background image

Zerknęła na niego, lecz nie udało jej się dostrzec na jego twarzy ani śladu zmęczenia.
Dopiero po raz drugi w życiu widziała go w innym ubraniu niż elegancki garnitur, w jakim
pojawiał się w pracy. Ten pierwszy raz był wtedy, kiedy Ward miał grypę. Siedział
wówczas na sofie owinięty kołdrą i obłożony stertami papierów i walczył z podstępnym
wirusem. Dziś pojawił się w czarnych dżinsach, czarnym swetrze i skórzanej kurtce.
Świetnie wyglądał i mogłaby tak patrzeć na niego do końca świata. Nawet jego włosy nie
były tak gładko przyczesane jak zazwyczaj. Liczne niesforne kosmyki opadały
zawadiacko na czoło.
Ward rozglądał się z zainteresowaniem po jej mieszkaniu, a Bobbie biegała uradowana z
kąta w kąt.
- Masz bardzo miłe mieszkanko, a szczególnie te stare belki podłogowe nadają mu
specyficznego uroku.
Zanim zdołała coś z siebie wydusić, musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Boże, ile to
razy wyobrażała sobie, że on przychodzi do niej, i siedzą wtuleni i zapatrzeni w siebie na
jej sofie albo leżą na dywanie przed kominkiem, albo... kochają się w pierwszych
promieniach poranka.
- Dziękuję, cieszę się, że ci się u mnie podoba. Dobrze wiedziała, jak inni reagowali,
widząc
jej mieszkanie, nieraz słyszała słowa uznania od

background image

znajomych. Jej dom, a raczej domek był może ma

ły, ale za to naprawdę uroczy. Właściwie

dla niej było tu wystarczająco dużo miejsca: sypialnia, salon połączony z jadalnią, kuchnia,
przedpokój i łazienka. Wszystkie ściany, pomalowane na jasne kolory, przepięknie
kontrastowały ze starymi, drewnianymi podłogami. Przez okna wpadało do srodka dużo
światła i całość prezentowała się naprawdę miło. Jeanie uwielbiała ten dom od chwili,
kiedy się tu wprowadziła. W żaden sposób nie dało Mię go jednak porównać z olbrzymią
rezydencją Warda, w której było sześć sypialni.
- Chciałabym tu mieszkać - pisnęła Bobbie, klóra była naprawdę oczarowana. - On
wygląda, jakby był namalowany - zaśmiała się. - Jaki śliczny jest ten obrazek - dodała,
wskazując zdjęcie wiszące koło kominka, które przedstawiało polarną niedźwiedzicę,
bawiącą się ze swoimi małymi.
Ta uwaga popchnęła Jeanie na ścieżkę wspomnień. Przypomniała sobie, jak kiedyś to
zdjęcie przykuło jej uwagę, gdy była kilka lat temu na wernisażu w pewnej drogiej i
modnej galerii.
Teraz także i Ward skierował na nie swoje baczne spojrzenie, a zaraz potem przeniósł je na
nią. Poczuła, jak przeszywa ją dreszcz, i jak zaczyna drżeć. Miała wrażenie, że z jej twarzy
opadają wszystkie maski. Poczuła się naga, obnażona i całkowicie bezbronna. Aby pokryć
zmieszanie, od-

background image

wróciła się prędko do Bobbie. Podeszła do niej, wzięła ją na ręce i mocno przytuliła.
- Co powiesz, jeśli cię poproszę, abyś pomoghi mi udekorować twój urodzinowy tort, gdy
tylko wrócimy do domu? Pomyślałam, że najpierw przygotujemy polewę, a potem
powiesz mi, jakie mają być ozdoby. Z pewnością wypiszemy twoje imię i wiek, żeby nikt
nie miał najmniejszych wątpliwości. Ale może chciałabyś coś jeszcze, o czym nie wiem?
Mała podrapała się po główce i po krótkim namyśle wykrzyknęła szczęśliwa:
- Tak, chomika!
- Chomika? - Jeanie była mocno zaskoczona, nie spodziewała się takiej niezwykłej prośby.
Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować i co powiedzieć.
- Aha, chomika - powtórzyła z uporem Bobbie i mocno się do niej przytuliła.
Boże, jaki to drobiażdżek, pomyślała Jeanie, gładząc jej drobne, delikatne ciałko. Gdy
trzymała małą w objęciach, czuła dosłownie, jak budzi się w niej instynkt macierzyński,
jak jej serce wprost wyrywa się do tej kruszyny. Zacisnęła powieki w obawie, że Ward lub
mała dostrzegą zbierające się w kącikach oczu łzy. Przygryzła wargę, z trudem
powstrzymała się od westchnienia. Tak bardzo nie chciała zakochać się jeszcze i w tym
szkrabie. To przerosłoby jej siły. Wystarczało całkowicie, że




background image

kochała już Warda, i uczucie to było źródłem nieustannych cierpień. Więcej by nie zniosła,
ostatecznie była tylko słabą kobietą.
Do momentu, w którym jej niewielka walizka I podręczna torba znalazły się w
samochodzie, zdążyła się trochę otrząsnąć.
Odgrywanie roli samarytanki być może nie było najrozsądniejszą decyzją, jaką podjęła w
życiu, ale czy miała inne wyjście? Cały czas usilnie próbowała wytłumaczyć sobie swoje
postępowanie. Wytłumaczyć i usprawiedliwić. Było jej naprawdę bardzo przykro z
powodu wypadku Moniki. Ta starsza kobieta, przepełniona ogromną miłością do swoich
podopiecznych i tak im oddana, cierpiała. Jeanie zrobiłaby wszystko, byle tylko ulżyć jej
trochę. Poza tym oczywiście chciała także, by Bobbie długo wspominała swoje przyjęcie
urodzinowe. A co z Wardem? Czyżby on nie miał z tym wszystkim nic wspólnego?
Wnioskując po gwałtownym dreszczu, który wstrząsnął jej ciałem, gdy tylko pomyślała o
swym ukochanym, znała już odpowiedź na to pytanie. Tak, to wszystko przez niego i dla
niego. Dotarło do niej nagle, że naprawdę on był w głównej mierze motorem jej działania,
a nie zwykła chęć przyjścia bliźnim z pomocą.
Zszokowana i otępiała spoglądała przez okno na duże płatki śniegu, sypiącego teraz tak
gęsto,

background image

że wycieraczki samochodowe z trudem nadążały z oczyszczaniem szyby.
Zerknęła na Bobbie przypiętą z tyłu w foteliku. Mała również nie odrywała oczu od
fascynującego widoku rozpościerającego się za oknem. Raz po raz wybuchała perlistym
śmiechem lub wydawała z siebie piskliwe, pełne dziecięcej radości okrzyki. Jeanie wolała
nie spoglądać na muskularną postać po swojej lewej stronie, emanującą męskością i
ciepłem, o których mogła tylko marzyć. Nie od dzisiaj te szerokie ramiona, długie, pięknie
umięśnione nogi i męskie, ale bardzo zadbane dłonie przyprawiały ją o dreszcz i o zawroty
głowy. Nie mówiąc już o tych oczach, włosach i ustach... Siedział tuż obok niej, dzieliło
ich zaledwie kilkanaście centymetrów, a jednak byli tak daleko od siebie i nie potrafiła
zrobić nic, by się do siebie zbliżyli.
- Chyba rodzice nie mieli ci za złe, że przełożyłaś swoją wizytę na przyszły tydzień? - usły-
szała nagle i zrobiło jej się głupio, że do tej pory siedziała taka milcząca i posępna.
Spojrzała na niego przepraszająco.
- Nie, skąd, zrozumieli, że jesteś w trudnej sytuacji i potrzebujesz pomocy. Wszystko im
wytłumaczyłam, opowiedziałam o wypadku Moniki i o urodzinach Bobbie, także nie
musisz się martwić.
Powoli pokiwał z zadowoleniem głową.
- A twoja kolacja? Co z nią? - spytał pod-



background image

chwytliwie. - Czy twoi znajomi także okazali się lacy wyrozumiali?
Przez chwilę milczała, nawet na krótko zamknęła oczy, zastanawiając się, czy powiedzieć
prawdę, Czy też brnąć dalej i nie dopuścić do tego, by Bogu ducha winny Niki urósł do
rangi wybranka jej serca. Wybór wydawał się być jednoznaczny. Ward okazał się dosyć
popędliwy, w dodatku chyba pośpieszył się trochę z wnioskami, ale było to i tak o niebo
lepsze rozwiązanie, niż gdyby zaczął się domyślać, kogo tak naprawdę kocha Jeanie.
- Nie, nie był szczególnie zawiedziony - odrzekła twardo i oschle.
- To dobrze - mruknął pod nosem, choć ton jego głosu wskazywał, że nie wydaje się do
końca przekonany.
- A my pościeliliśmy już dla ciebie dzisiaj rano lożko - odezwała się Bobbie, przerywając
tym samym niewygodną rozmowę, a właściwie krępująca, ciszę, która zapadła po tej
krótkiej wymianie zdań. - I mogłam ci wybrać pościel, wiesz? I wybrałam taką śliczną, w
maki... Lubisz maki, Jeanie? - zapytała mała z nadzieją w głosie.
- Wprost uwielbiam - odpowiedziała ciepło Jeanie. - To chyba w ogóle moje ulubione
kwiatki. No, może odrobinę bardziej lubię frezje, bo one tuk cudownie pachną. -
Odetchnęła z ulgą, gdy stwierdziła, że jej głos brzmi całkiem naturalnie.

background image

- I tata włożył pod kołdrę poduszkę elektryczną, żeby twoje łóżko było ciepłe - dodała
jeszcze Bobbie.
Słowa uwięzły Jeanie w gardle i nie mogła przez chwilę wydobyć z siebie żadnego
dźwięku. Dlaczego to zrobił?
W tym momencie Ward zatrzymał samochód na skrzyżowaniu. Przed maską przedefilował
tłum ludzi wracających z zakupów.
- Dziękuję - wydusiła wreszcie.
- Nie ma za co, naprawdę. Chciałbym, żebyś czuła się jak u siebie w domu.
I znowu to dziwne spojrzenie. Czyżby z nią flirtował? Nie wiedziała, co z tym fantem
począć, i jak zareagować. Miała w głowie kompletną pustkę i nie była w stanie sklecić
żadnego rozsądnego zdania. A może rozmyślał o miłym, przelotnym romansiku? Sądząc
po tym, jak zachował się w windzie, było to całkiem prawdopodobne. Taki przyjemny
weekend, w każdym znaczeniu tego słowa. Nagle ogarnęło ją przerażenie. A może on to
robi naprawdę z litości? Może chce dostarczyć biednej Jeanie trochę rozrywki i
przyjemności? Nie, Ward po pierwsze miał żelazne zasady, a po drugie nikogo by nie
wykorzystał w takiej sytuacji. A już na pewno nie po to, żeby zaspokoić własne potrzeby.
To prawda, spotykał się z kobietami, ale nigdy im niczego nie obiecywał i nie ranił ich. Nie



background image

był ani bezlitosny, ani nieuczciwy. Przyglądała mu się przez te wszystkie lata nader dok
ładnie i wiedziała dobrze, że kobiety, z którymi się wiązał, nie miały do niego nigdy żalu,
gdy kończył znajomość. Co najwyżej były trochę zasmucone, że to już koniec tej bajki, że
skończyła nie tak szybko. Z drugiej strony, opowiadając mu historię o tym
wyimaginowanym ukochanym, nad-In wyraźnie dała mu do zrozumienia, że oczekuje od

mężczyzn czegoś więcej. A zatem może tylko próbował być miły. Chyba tak, chciał być po
prostu mily, a jej wybujała wyobraźnia wynajdowała co roz to bardziej nieprawdopodobne
wytłumaczenia. Już niedługo, pewnie za kilka dni, ona też pożegna sie z Wardem, Póki co,
nie chciała dłużej się tym zamartwiać, potem będzie miała dostatecznie dużo czasu na
rozpacz, rozpamiętywanie nieszczęść
I wszystkich porażek. Jedno było pewne, że gdy pojawiał się na horyzoncie Ward,
przemieniała się w egzaltowaną nastolatkę. Tylko że jej oczekiwania i potrzeby były o
wiele bardziej wygórowane,
I to komplikowało całą sprawę. Do tej pory zresztą nigdy nie wyjawiła prawdziwych
uczuć, bez zmrużenia oka udawała niezawodną przyjaciółkę, zawsze spokojną i
opanowaną. Dopiero ostatnie dwadzieścia cztery godziny wszystko zmieniły,
Wprowadzając tym samym w jej życie przerażający zamęt. Ward dostrzegł, że jego
opanowana

background image

przyjaciółka bywa chwilami drażliwa i irytująca. Gdyby nie ten wypadek Moniki,
zaatakowałby Jeanie i z pewnością starł na proch. Czyż nie miała zatem długu
wdzięczności wobec Moniki? Choć z drugiej strony, czy Ward, zawsze tak bardzo
zważający na słowa i w sumie raczej powściągliwy aniżeli napastliwy, urządziłby jej
karczemną awanturę?
Właśnie podjeżdżali pod dom i Jeanie zdała sobie sprawę, że przez ostatnie kilometry,
zagłębiona w swoich rozważaniach, nie odezwała się ani słowem. Bobbie, zmęczona i
znudzona jazdą, zasnęła w swoim foteliku.
- Biedne maleństwo - powiedziała Jeanie szeptem, uśmiechając się czule. - Jest tak pod-
ekscytowana, że aż dostała wypieków. Cóż to za piękny wiek... Później już nie cieszymy
się tak bardzo na myśl o zbliżających się urodzinach... - dodała z zadumą.
- Jestem ci bardzo wdzięczny, że chcesz mi pomóc. - Ton jego głosu był bardzo poważny.
Wyglądało na to, że tym razem nie żartuje ani nie droczy się z nią, lecz mówi, co mu leży
na sercu.
Spojrzała na niego i odetchnęła z ulgą. Powoli odzyskiwała pewność siebie.
- Sprawiłaś tym Bobbie wielką radość. Jest naprawdę bardzo szczęśliwa, że zostaniesz u
nas na cały weekend. Zapewne domyślasz się tego, nieprawdaż?




background image

No właśnie, sprawiła radość Bobbie, ale nie jemu. Uśmiechnęła się do swoich myśli.
- Po to ma się przyjaciół, Ward, czyż nie? -odparła spokojnie. Swoją drogą, czy musiał wy-
glądać zawsze tak cholernie pociągająco? Dlaczego ogarniała ją taka euforia, kiedy go
widziała? Dlaczego na jego widok zaczynała dygotać jak osika? Dlaczego właśnie jego
kochała tak szaleńczo, a nie jakiegoś innego, wolnego i zainteresowanego nią faceta? Nie
fair, to wszystko jest nie fair, cale życie jest nie fair! Gdyby była zniewalająco piękna,
wtedy na pewno szalałby na jej punkcie. Może nawet równie mocno, jak szalał na punkcie
Patrycji, swojej zmarłej żony, która do dziś dzierżyla władzę nad jego rozumem i sercem.
Jak bardzo musiał ją kochać, skoro po jej stracie zamknął się na cały świat.
- To więcej niż przyjaźń... - usłyszała niespodziewanie. - Bardzo ci dziękuję.
Spojrzała na niego swoimi ogromnymi, ciemnymi oczami, próbując ukryć, jakie wrażenie
robiła na niej jego bliskość. I nagle znaleźli się oboje w zupełnie innym świecie, jak wtedy,
w windzie.
- Twoje oczy mają kolor miodu - powiedział cicho i jakby ze zdziwieniem. - Dlaczego nie
zauwużyłem tego nigdy wcześniej? - szepnął i odgarnął niesforny kosmyk jej włosów,
który opadał z uporem na czoło. - A twoje włosy... piękniej-

background image

szych nigdy dotąd nie widziałem. Każda kobieta marzy o takich właśnie włosach, a ty
dzień w dzień ukrywasz je, upinając w kok - dodał jakby z pretensją. - Dlaczego to robisz,
Jeanie?
- Ja... już ci mówiłam - wydusiła z siebie po chwili. Gardło miała zaciśnięte i
wypowiedzenie każdego słowa przychodziło jej z wielkim trudem. Czuła też, że coś
dziwnego dzieje się z jej żołądkiem, a serce waliło jej tak mocno, że zagłuszało wszelki
głos rozsądku. - W biurze chyba nie byłoby to za bardzo dobrze widziane.
- Ale dla niego rozpuszczasz włosy? Poczuła, że się czerwieni.
- Słucham? - wymamrotała zmieszana.
- No, dla niego, czy rozpuszczasz włosy dla tego padalca, który nie wie, co mu zesłał los?
-zapytał niemal z furią. - Oczywiście, że to robisz - szepnął po chwili sam do siebie. -
Pewnie wtedy czuje się jak jakiś sułtan, jak Bóg! Ma wyłącznie dla siebie to, czego inni
nigdy nie oglądają...
- Ty przecież teraz widzisz... - powiedziała niepewnie, ledwo słyszalnym głosem.
- To prawda, widzę - uśmiechnął się ironicznie. - Myślisz, że byłby zły i zazdrosny, gdyby
się dowiedział? - Patrzył na nią spod przymrużonych powiek. - Mówiłaś mu o tym, że
całowaliśmy się? Szalał z zazdrości, czy może i to jest mu obojętne? A powiedziałaś mu,
gdy odwoływałaś


background image

dzisiejsze spotkanie, że zatrzymasz się w moim domu przez cały weekend? - wziął ją w
krzyżowy ogień pytań.
Jeanie poczuła się jak w pułapce, zacisnęła powieki i starała się szybko zebrać myśli,
zanim Ogarnie ją znowu panika. Już dawno powinna była ^ukończyć tę głupią
konwersację.
- Dokładnie wie, co się wydarzyło - ucięła krótko. Grzecznie, ale stanowczo.
- I co, zgodził się, żebyś została u mnie przez dwa dni? - zapytał z niedowierzaniem Warci.
- Oczywiście - odrzekła sztywno. - Wie, że się przyjaźnimy od lat.
- No, to powiem ci, że albo ten facet ma bzika na swoim punkcie, albo ufa ci bezgranicznie,
ale wybacz, graniczy to z niepojętą wręcz głupotą. -Był rozwścieczony, ale bardzo się
starał, by ukryć wzburzenie. - Tak czy owak, nie zasługuje na ciebie - dodał nonszalancko.
- I ty dobrze o tym wiesz, musisz to wiedzieć, jesteś w końcu nieprzeciętnie inteligentną
kobietą. Co najwyżej boisz się do tego przyznać. Więcej ci powiem, boisz się nawet o tym
pomyśleć. Obserwowałem cię, gdy bawiłaś się z Bobbie, byłabyś wspaniałą matką. Jeśli
nic rozejrzysz się za jakimś normalnym facetem, zmarnujesz sobie do reszty życie.
Stracisz szansę na założenie rodziny i na poznanie faceta, który szczerze cię pokocha.

background image

Jeśli on w tej chwili nie przestanie, zaraz sic rozpłaczę, pomyślała Jeanie z przerażeniem.
- Powiedziałaś, że zachowuję się tak samo jak on i udaję świętego...
Gruba warstwa płatków pokryła szyby samochodu. Wydawało się, że utknęli w jakimś
srebrnym, nierealnym świecie.
- Zapominasz, Jeanie, o jednym...
- O czym? - Jakąś nadludzką siłą udało jej się podnieść na niego wzrok.
- Kobiety, z którymi ja się spotykałem, wiedziały o wszystkim od pierwszego dnia. Grałem
z nimi w otwarte karty i to był ich wybór, ich decyzja. Odchodziłem, gdy coś w naszych
układach zaczynało się psuć. A to, co robi twój facet, nie jest fair. Nie zmienię zdania,
choćbyś go nie wiem jak broniła. Jeżeli nie ma wobec ciebie poważnych zamiarów, a
jedyne, co może ci zaoferować, to luźny związek, powinien odejść i tym samym zwrócić ci
wolność. Powinien ci jakoś pomóc w podjęciu decyzji. Wiesz, czasami lepiej jest być
bezlitosnym, uciąć wszystko raz na zawsze, niż latami dręczyć drugą osobę.
- To ja siłą go zatrzymuję. Nie chcę, żeby odszedł na zawsze...
- Bez względu na to, jak dobry jest w łóżku i jak bardzo ci na nim zależy, uważam, że skoro
mogłaś mnie pocałować tak jak zrobiłaś to wczoraj,



background image

to kiedyś też nauczysz się kochać kogoś innego. W porządku, może wczoraj byłaś w nie
najlepszej formie, zdruzgotana i nieszczęśliwa, ale uwierz mi, Jeanie, wiem, o czym
mówię.
Ona też dobrze o tym wiedziała, och, jak dobrze o tym wiedziała. Zastanawiała się, co
powinna mu odpowiedzieć, gdy wtem poczuła jego usta. I znowu poraził ją swoją
męskością, zaborczością, swoim dotykiem... onieśmielił tym cudownym zapachem wody
kolońskiej. Jakie to było szalone, zwariowane, niebezpieczne... Poczuła, jak ogarniają
illlne, obezwładniające pożądanie i zdawało jej się, ze tym razem nikt i nic jej już nie
powstrzyma. Całował ją z taką zachłannością i z taką namiętnością, że nie sposób było się
temu oprzeć. Tak nic całuje przyjaciel, przemknęło jej przez myśl
1 wtedy usłyszała głos Bobbie.
Powoli i jakby z oporem Ward odsunął się od niej i wyprostował. Potem raz jeszcze
pocałował ja delikatnie w usta i potem w czubek nosa.
- Widzisz? - szepnął, wpatrując się w nią. -Na świecie są jeszcze inni mężczyźni. - A potem
odwrócił się do córki.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Biorąc pod uwagę stan emocjonalny, w jakim się znajdowała, Jeanie radziła sobie przez
resztę dnia całkiem nieźle. Gdy przekroczyli wreszcie próg domu Warda, było krótko po
trzeciej. Bobbie, po drzemce w samochodzie, była jeszcze bardziej ożywiona i
podekscytowana niż przedtem. Śnieg rozpadał się teraz na dobre i mała bardzo chciała
ulepić bałwana w ogrodzie. Jeanie zarządziła przedtem jednak mały podwieczorek: gorącą
czekoladę i maślane bułeczki.
Ward zadzwonił raz jeszcze do szpitala, żeby dowiedzieć się o stan zdrowia Moniki.
Pielęgniarka poinformowała go, że Monika jest bardzo wyczerpana i wciąż śpi.
Przewidywała, że ten stan utrzyma się do jutra, ale pozwoliła ją odwiedzić. Ward poprosił
pielęgniarkę, aby serdecznie pozdrowiła Monikę i powiedziała jej, że wszystko jest w
najlepszym porządku i wszyscy bardzo za nią tęsknią.
- Co do tego nie mamy najmniejszych wątpliwości - odparła pielęgniarka nieco oschle. -1
myślę, że i ona nie będzie miała, gdy zobaczy te






background image

wszystkie kwiaty, wypełniające jej pokój. Szczerze mówiąc, mamy problemy z dotarciem
do chorej. Zupełnie, jakbyśmy przedzierali się przez dżunglę - zakończyła sarkastycznie.
Gdy odkładał słuchawkę, jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech. Jeanie patrzyła na niego z
lekkim zudziwieniem, więc opowiedział jej pokrótce rozmowę z pielęgniarką. I ją ubawił
szczerze ton siostry, ale w głębi duszy zazdrościła Monice. Ward niezwykle troszczył się o
tę starszą kobietę i tak się nią opiekował, jakby była częścią jego rodziny jego drugą matką.
Kiedy mu to powiedziała, pokiwał powoli głową i spojrzał wymownie na Bobbie, która
grzecznie siedziała przy stole i zajadała świeżą bułeczkę.
- Monika jest dla mnie kimś bardzo ważnym i może nawet ważniejszym niż moja własna
matka, babcia Bobbie. Moi rodzice nigdy nie chcieli mieć dzieci, a ja jestem wynikiem tak
zwanej wpadki. Nie, nie mogę powiedzieć, żeby mnie kiedyś źle potraktowali lub
skrzywdzili, ale nie potrafili mi okazać tego, czego potrzebuje każde dziecko - ciepła i
miłości.
Zaskoczona tym nagłym wyznaniem, patrzyła na niego w milczeniu. Zdawała sobie
oczywiście sprawę, że był to bardzo drażliwy temat.
- Przepraszam, Ward - powiedziała cicho -nie chciałam być nietaktowna i wścibska.

background image

- Wiern, ale już dawno pogodziłem się z takim stanem rzeczy. Raz na jakiś czas, zazwyczaj
dwa, a może trzy razy w roku spełniam swój obowiązek i odwiedzam ich z małą. Starają
się być wtedy mili i cierpliwi, ale to właściwie wszystko, co mogą zaoferować.
A więc od dzieciństwa musiał polegać w głównej mierze na sobie. To wiele tłumaczy,
pomyślała Jeanie. Nadal jednak nie mogła pojąć, dlaczego wraz ze śmiercią żony
zrezygnował z życia osobistego.
- Czym zajmują się twoi rodzice? Pracują jeszcze? - zapytała, chcąc dowiedzieć się czegoś
więcej o jego życiu.
- Owszem - odparł z przekąsem. - Moja matka jest chemikiem z wykształcenia i aktualnie
pochłaniają ją jakieś badania dla przemysłu spożywczego, a ojciec jest okulistą i prowadzi
prywatną praktykę.
No tak, dwoje wykształconych i bardzo inteligentnych ludzi, którzy nie mieli
najmniejszego pojęcia, jak wychować równie inteligentne i utalentowane dziecko. Boże,
co za koszmar. Chciało jej się płakać.
- Tatusiu. - Śliczne, ciemne oczka patrzyły z wyrzutem na Warda. - Nawet nie zacząłeś
swojej bułeczki, a za chwilę będzie już ciemno. Pospiesz się trochę, co?




background image

Oboje odwrócili się jak na komendę i spojrzeli na małą osóbkę, siedzącą przy oknie. Jeanie
z fascynacją obserwowała, jak wyraz twarzy Warda zmienia się z sekundy na sekundę, jak
w jednej chwili pochmurna mina ustępuje miejsca uśmiechowi. Boże, jak on kocha to
dziecko! Przełknęła z trudem ślinę. I jaki to cud, że mała wyszła cało z tej okropnej
katastrofy, w której zginęła jej piękna matka. Ile czasu i poświęcenia go to wszystko
kosztowało... I co by było, gdyby również Bobby zginęła w wypadku? Chybaby tego nie
przeżył, przebiegło jej przez myśl, chybaby mu serce pękło. Dziś córka była całym jego
światem, lecz zarazem przypomnieniem tych szczęśliwych lat, które spędził z Patrycją,
kobietą swego życia. Jaka kobieta mogłaby rywalizować z tymi wspomnieniami i sprawić,
by Ward przestał żyć przeszłością?
Z całą premedytacją odgoniła te posępne myśli, które przyprawiały ją o ból głowy.
Wszystko wskazywało na to, że będzie to dla niej wyjątkowy weekend, nawet ten śnieg za
oknem, który przydawał całej sytuacji romantyzmu. W taką pogodę nagle zaczynamy
cenić dom i ciepło rodzinne, nasze uczucia budzą się z letargu. Jeanie postanowiła cieszyć
się tym, co podarował jej los. Oto spędzi wspaniały weekend u boku Warda. Ten
niezwykły dar pomoże jej przetrwać trudne chwile, kiedy już będzie musiała opuścić swój
raj...

background image

Wszyscy troje bawili się doskonale, lepiąc bałwana. Solidarnie ignorowali fakt, że śniegu
było o wiele za mało i do tego był zbyt mokry. Pewnie dlatego Ward wymyślił nową
zabawę: biegali po całym ogrodzie i strząsali śnieg z krzewów i gałęzi drzew. Bobbie
piszczała z radości, a i oni śmiali się chwilami jak dzieci. Nagle mała rzuciła się na ziemię
i zaczęła tarzać się w śniegu jak psotny szczeniaczek. Cała trójka zanosiła się od śmiechu i
wtedy, niespodziewanie Jeanie poczuła dłoń Warda na swoim ramieniu. Zamarła, za żadne
skarby nie chciała pokazać po sobie, jak bardzo ją to poruszyło. Przez moment wydało jej
się to takie naturalne, takie oczywiste. Cóż to za zimowy ogród cudów i spełnionych
marzeń, pomyślała z zadumą. A może Ward chciał tylko w ten sposób okazać jej przyjaźń?
Ot, taki niewinny gest... Setki, tysiące grubych, śniegowych płatków spadały niczym
manna z nieba. Co za idylla! Mały, czarnooki bałwan w pożyczonym szaliku i kapeluszu,
roześmiana i podekscytowana dziewczynka i Ward... Na przemian słodkie rodzynki i
gorzkie migdały... Czyż nie byliby udanym małżeństwem, jakich jest tysiące? Staliby
ramię w ramię, przyglądając się swemu szczęściu, swojej rozbawionej córeczce...
Córeczce, która radośnie popiskując, tarzałaby się w śniegu. Co ża przekleństwo! Bobbie
nie była przecież jej dzieckiem. A Ward? Kim właściwie był dla niej Ward? Kolegą z
pracy? Z całą pewnością nie tylko, już



background image

dawno stał się dla niej kimś więcej, kimś o wiele ważniejszym. A zatem przyjacielem? O
nie, nie w ten sposób o nim myślała, nie jak o przyjacielu. Wiedziała, że już nigdy nie
zapomni tego, co stało się w windzie i potem w samochodzie.
- Chyba wypełniliśmy tutaj nasze obowiązki na piątkę - odezwał się nagle. - Nie sądzisz?
Patrzył na nią teraz jakoś inaczej, ciepło i życzliwie. Na jego włosach, rzęsach, na jego
kurtce błyszczały płatki śniegu. Był teraz zupełnie innym mężczyzną, odmienionym nie do
poznania. Na co dzień spotykała w biurze chłodnego, opanowanego prawnika. Teraz stał

j

przed nią zrelaksowany, uśmiechnięty i szczęśliwy młody tatuś.
- Jest nadzieja, że pozbyła się nadmiaru energii - dodał wesoło - i grzecznie pójdzie do
łóżka. -

znów spojrzał na nią ciepło, a przynajmniej tak jej się wydawało. A może kolejny

raz po prostu coś sobie ubzdurała?
Mała podniosła się właśnie i z chichotem otrzepywała śnieg, który przywarł do jej ubrania.
To spojrzenie i ta ręka, która wciąż jeszcze spoczywała na jej ramieniu, tak onieśmielały
Jeanie, że nie mogła wypowiedzieć ani słowa. I wtedy Ward nachylił się i delikatnie
musnął jej usta.
- Wyglądasz jak mały, przestraszony niedźwiadek polarny - powiedział z czułością, kiedy
zaskoczona cofnęła się o krok.

background image

- Bo jest zimno - wymamrotała. Były to pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
Wciąż nie odrywał od niej wzroku i wtedy zobaczyła w jego oczach coś, o czym wcześniej
nawet nie śmiała marzyć. Nie zdążyła nawet przegnać tej myśli, nie zdążyła nawet
przypomnieć sobie o starych wątpliwościach, bo nagle Ward postąpił o krok do przodu i
wsuwając jej ręce pod swoją kurtkę, mocno ją do siebie przytulił.
- Chyba powinienem cię trochę ogrzać - odezwał się miękko.
Czuła silne uderzenia jego serca, ciepły oddech na swoim policzku... Czyż to nie
prawdziwy cud?
- Mam mokre rękawiczki - powiedziała po chwili, gdy trochę oprzytomniała.
- Nic nie szkodzi - szepnął jej do ucha. Jego twarz jak zwykle była nieprzenikniona.
- Musimy zrobić Bobbie gorącą kąpiel - wykrztusiła w końcu. Wiedziała, że jeżeli zostanie
tu z nim choćby jeszcze chwilę, znowu jej oczy będą błagać go o pocałunek.
- Nie obawiaj się, Jeanie - szepnął, widząc w jej oczach przerażenie - nie zamierzam cię
uwieść. Na razie jesteś całkowicie bezpieczna.
Jaka szkoda, przemknęło jej przez głowę.
- Nawet przez chwilę cię o to nie podejrzewałam. Wiem, że nie mógłbyś zrobić czegoś...
takiego. -Tym razem jej głos zabrzmiał bardzo szczerze.




background image

- A to niby dlaczego? - Zrobił taką minę, jakby nagle doszła do głosu jego męska ambicja.
- Bo po prostu nie jesteś taki! - odpowiedziała niewinnie.
- Taki? To znaczy jaki? Porywczy, namiętny?
- Nie, nie to miałam na myśli.
- A co, on właśnie taki jest, ten twój macho? Jego procesami myślowymi kieruje organ
położony o wiele niżej niż głowa? - wybuchnął nagle, a jego oczy stały się znowu
lodowate.
Wprawił ją w całkowite osłupienie. Dlaczego powiedział coś takiego? Uraziła jego męską
dumę, czy może był... zazdrosny? Nie, to niemożliwe. Nie on, nie Ward, znała go zbyt
dobrze. Przez całe pięć lat ich znajomości traktował ją jak kumpla, no, powiedzmy jak
przyjaciółkę. Pewnie, lubił ją i w pewnym sensie zależało mu na niej. To zrozumiałe, że nie
chciał, aby jakiś inny mężczyzna ją skrzywdził czy zranił. Ale zazdrosny? Zazdrość była
mu chyba w ogóle obca, pewnie nawet nie znał takiego uczucia. Bo i skąd? I tak wszystkie
kobiety wodziły za nim oczami.
Biorąc pod uwagę, że cały czas trzymał ją w ramionach, miała teraz naprawdę utrudnione
zadanie. Wzięła głęboki oddech i zaczęła najspokojniej, jak potrafiła:
- To bardzo inteligentny człowiek. - Chciałam tylko powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi,
Ward,

background image

i ufam ci bezgranicznie - dodała w nadziei, że zabrzmi to wystarczająco przekonująco.
Zamiast tego jednak skrzywił się i jęknął.
- O raju, ty wciąż nie możesz przestać myśleć
o tym facecie, nieprawdaż? - W jego głosie zabrzmiała irytacja. - Tak, tak, tak! Tak, to
prawda, tak było i tak już pozostanie na zawsze.
Z przerażeniem poczuła, jak nagle oddala się od niej. Już pozwoliła sobie marzyć, że
wreszcie spełniły się jej oczekiwania, gdy znowu wylał jej na głowę kubeł zimnej wody.
- Wcale nie... - próbowała ratować sytuację, ale chyba na próżno.
Miała rację, nic to nie pomogło. Postąpił krok do tyłu, odwrócił się do niej plecami i ruszył
w stronę córki.
Bobbie była pochłonięta odśnieżaniem karmnika dla ptaszków i wrzucaniem do środka
resztek herbatników, które zdołała wygrzebać z kieszeni swojej kurtki.
Jeanie stała nieruchomo, porażona nagłą zmianą nastroju Warda. Próbowała się jakoś
pozbierać, powstrzymać łzy zawodu i rozżalenia, które rozdzierało jej serce. Nie
spodziewała się tak nagłego
i ostrego ataku z jego strony. Miała wrażenie, że im dłużej z nim przebywa na gruncie
towarzyskim, tym bardziej staje jej się obcy. Teraz już nie odważyłaby się powiedzieć, że
go świetnie zna.



background image

Nagle stracił dobry humor, a to oznaczało, że wizja miłego wieczoru runęła w gruzach.
- Chodźmy do środka, marzycielko.
Znowu ją zaskoczył. Stał teraz przed nią z Bobbie na rękach i uśmiechem na twarzy, a jego
oczy miały kolor czystego nieba.
- Ta mała panna potrzebuje kąpieli - ciągnął dalej. Nie wyglądał na obrażonego, jak jej się
jeszcze przed chwilą zdawało. - Zresztą ty też zmarzłaś. A zatem, podczas gdy ja zajmę się
tą uroczą królową śniegu, ty możesz się ogrzać przy kominku, pod ciepłym kocem i z
kieliszkiem wina w ręku.
Popatrzyła na niego zdziwionym wzrokiem i zastanawiała się, co dzieje się pod tą maską
pozornego spokoju. Był tak nieodgadniony i tak trudny do rozszyfrowania, że aż ją to
zaczęło złościć. Gdyby go tak bardzo nie kochała, znienawidziłaby go teraz z całą
pewnością za ten jego chłód i sarkazm.
- Muszę przygotować jeszcze kilka rzeczy na przyjęcie - wyjaśniła z udawanym spokojem.
-A poza tym kolację i ciasto...
- Tym zajmiemy się później. Bobbie i ja mieliśmy krótką naradę - to powiedziawszy,
zwrócił się do małej, a ta zachichotała radośnie. - Wiesz, zdecydowaliśmy, że dzisiaj zjemy
ziemniaki pieczone w mundurkach, z twarożkiem i wędzoną szynką. A to potrafimy sami
przygotować, więc usiądź sobie choć na chwilę i odpocznij, bo i tak

background image

już się dziś bardzo napracowałaś. Przyniosę ci kieliszek wina, dobrze?
Dlaczego jej to robił? Dlaczego musiał drażnić ją tym swoim seksownym głosem, który
powodował, że kompletnie zapominała o wszystkich wcześniejszych postanowieniach? I
zamiast złościć się i sarkać, miała ochotę mruczeć jak zadowolona kotka.
- Ale... ja czuję się świetnie - wymamrotała z zakłopotaniem. Zupełnie nie potrafiła zebrać
myśli.
- Nie sądzę - zwrócił się do niej, patrząc na nią tak, że w jednej chwili zapomniała, co
chciała powiedzieć. - To jest rozkaz, a nie prośba - dodał głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Wiemy dobrze, jak bardzo się dla nas poświęciłaś, rezygnując z wszystkich
wcześniejszych planów. Nie chcemy, żebyś się przez nas rozchorowała, a poza tym chyba
możemy sprawić ci jakąś przyjemność. Prawda, pączuszku?
Bobbie pokiwała głową, wymknęła się z objęć ojca i pobiegła w stronę wejścia.
Jeanie nie zamierzała dyskutować, a ponadto musiała przyznać przed samą sobą, że wizja
odpoczynku po tak wyczerpujących kilkunastu godzinach, była naprawdę bardzo kusząca.
Tak, to jej dobrze zrobi.
Kiedy wcześnie rano wyszła ze szpitala, pró-




background image

bowała się trochę przespać, ale raczej z miernym rezultatem. Właściwie mogła śmiało
powiedzieć, że gdy wstawała, czuła się bardziej zmęczona, niż kiedy kładła się do łóżka.
Rozgościła się więc na miękkiej kanapie w salonie Warda, z kieliszkiem wyśmienitego
wina w ręku, opierając się z lubością na miękkich poduszkach. Ward włączył telewizor, a
potem zabrał małą do łazienki. Właśnie leciał jakiś teleturniej, ale Jeanie, pochłonięta
własnymi myślami, nie mogła skupić się na migających obrazkach.
Nigdy, naprawdę nigdy o czymś takim nawet nie marzyła, nawet w tych najbardziej
szalonych fantazjach. Wciąż jeszcze chwilami zdawałp jej się, że to wszystko chyba tylko
sen. Czy naprawdę jest w domu Warda i leży wygodnie na jego kanapie, popijając wino?
Skoro zdarzył się taki cud, to czemu nie miałby zdarzyć się też następny, pomyślała z
zadumą. Jednak przypuszczenie, że Ward mógłby się w niej zakochać, nadal wydawało jej
się pozbawione jakichkolwiek podstaw. Mogła się tylko modlić i czekać... Cóż więcej jej
pozostało? Boże, proszę, tak bardzo tego pragnę, niech się we mnie zakocha, powtarzała
sobie w myślach, powoli popijając wino i wpatrując się w wesołe ogniki pląsające w
kominku. Kochała go, szaleńczo, wprost do utraty zmysłów i w tej chwili nie liczyło się nic
innego. Czuła, jak jej powieki stają

background image

się coraz cięższe, ale była zbyt zmęczona, żeby z tym walczyć.
Obudził ją gorący pocałunek. Sądziła, że śni, ale to nie był sen. Otworzyła oczy. Tak, to był
Ward, siedział tuż przy niej, wpatrując się w jej twarz. Objęła go za szyję i odpowiedziała
czułym pocałunkiem. Nie chciała się już dłużej kontrolować, nie chciała myśleć, co będzie
później, pragnęła rozkoszować się tą chwilą jak najcenniejszym darem. Ich pocałunki
stawały się coraz bardziej namiętne. Nagle jednak Ward uniósł głowę i szepnął ochryple:
- Śpiąca królewna. - Jego twarz znajdowała się dosłownie tylko kilka centymetrów od jej
twarzy. - Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem o tym, że kiedyś i ja zostanę księciem
i pocałunkiem uratuję śpiącą królewnę.
- I co? Co było potem?
- Potem dorosłem - odpowiedział cicho, jakby miał o to do siebie pretensję. - I nauczyłem
się tych wszystkich gierek i dowiedziałem się, że z każdej z nich jedni wychodzą
zwycięsko, a inni pokonani.
Czyżby zraniła go jakaś kobieta, zanim poznał swoją żonę? Pewnie dlatego tak mocno
kochał Patrycję, jak też ich wspólne dziecko. Nie mogła jednak wydusić z siebie ani słowa.
Paraliżował ją strach, że jeżeli choćby westchnie, Ward wycofa




background image

się, a ona znowu zostanie sama. Poznała dzięki zadziwiającemu zbiegowi okoliczności te
cechy Warda, które tak starannie ukrywał. Jej jednak nie zdołał oszukać.
Ich uszu dobiegł nagle tupot małych stopek. Ward wyprostował się.
- Tatusiu, jestem już w piżamce. Prawda, że szybko mi poszło? Grzeczna ze mnie
dziewczynka, prawda?
- No, właściwie, całkiem, całkiem... nie można powiedzieć... - Spojrzał na nią z
szelmowskim uśmiechem.
- Prawda, że wystarczająco grzeczną, żeby dostać chomika? - zapytała niewinnie. -
Takiego w łatki, jakiego ma John. Proszę!
- Jutro się wszystko okaże. - Zerknął na nią z ukosa i pogłaskał po główce. - A teraz, moja
droga, musimy podać kolację. Zobaczymy, czy nasze pieczone ziemniaki są już gotowe.
Nie chciałbym, abyś poszła dzisiaj zbyt późno spać, bo wiesz przecież, że jutro czeka nas
bardzo ważny dzień. A wiesz dlaczego?
- Wiem, wiem - pisnęła Bobbie. - Jutro są moje urodziny! - Mała zaczęła znowu klaskać z
radości w rączki.
Jeanie złowiła spojrzenie Warda, które przyprawiło ją o gęsią skórkę. Jak poradzi sobie w
te wszystkie weekendy, które teraz nadejdą? Bez koń-

background image

ca powtarzała to pytanie, zapatrzona w płomienie tańczące w kominku. Ale może jednak
nie wszystko jest jeszcze stracone, może to dopiero początek, może coś z tego wyniknie?
Usiadła na sofie, nagle bardzo spięta i zakłopotana. Może gdy przestaną razem pracować,
jakimś cudem uda jej się sprawić, że Ward dostrzeże w niej kobietę? Może... To tylko
marzenia, bzdury, wciąż te same mrzonki. Nie powinnam wyciągać zbyt pochopnych
wniosków z tego, że mnie pocałował, ganiła się w duchu, a i wino zrobiło swoje. Wiedziała
nazbyt dobrze, że stałe związki i trwałe zobowiązania nie były w jego stylu. Czy liczyła na
to, że tych kilka pieszczot odmieni Warda? Czy była aż tak naiwna? Przecież wtedy, gdy
siedzieli przed domem w samochodzie, wyjaśnił jej swój punkt widzenia. „Kobiety, z
którymi się spotykałem, wiedziały o wszystkim od początku". Teraz te słowa jeszcze
bardziej ją raniły, miały jakby większą moc. Powiedział też, że gdy tylko coś w związku
zaczynało się psuć, natychmiast odchodził. No właśnie, czy to mogło pozostawiać jeszcze
jakieś wątpliwości? Z drugiej jednak strony powiedział także, że gdyby skończyła z tym
mężczyzną, mogłaby znaleźć kogoś, kto ją szczerze pokocha. A potem ją pocałował... Czy
chciał jej w ten sposób coś udowodnić? W zasadzie takie postępowanie było jak
najbardziej w stylu Warda, pomyślała z goryczą. Jakie to pro-




background image

ste i mało atrakcyjne rozwiązanie. Wypiła ostatni łyk wina i raz jeszcze spojrzała na
tańczące płomienie. Była przecież kobietą z krwi i kości i bezgranicznie irytowało ją
zachowanie i postępowanie Warda. Może i chciał dla niej dobrze, lecz nie potrzebowała
litości ani lekcji poglądowych. A może jednak jego pocałunki znaczyły coś więcej? Ech,
miała dosyć tego wszystkiego, tego całego filozofowania i natrętnych pytań. Gdy zjedzą
kolację, pójdzie prosto do swojego pokoju, a gdy Ward wróci od Moniki ze szpitala, ona
będzie już spała. Musiała trochę przystopować, odpocząć, aby odzyskać równowagę.
Czuła, że dziś jej umysł nie należał do niej. Kochała Warda i była przekonana, że to
uczucie przetrwa wszystkie burze, ale jednocześnie miała go za najbardziej wkurzającego i
aroganckiego faceta na całej kuli ziemskiej.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Osiem godzin snu dokonało niemal cudu. Obudziły ją radosne popiskiwania z pokoju
Bobbie, który sąsiadował z pokojem gościnnym. Wreszcie czuła się znowu sobą,
wypoczęta i zadowolona, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Nagle drzwi jej sypialni otworzyły się i ukazała się w nich główka małej. Gdy tylko Bobbie
zobaczyła, że Jeanie już nie śpi, natychmiast zawołała:
- Jeanie, chodź obejrzeć mojego chomika. Jest taki słodziutki, ubóstwiam go, naprawdę!
- A jest taki, o jakim marzyłaś? - zapytała Jeanie, "siadając na łóżku i przeciągając się.
W odpowiedzi usłyszała tylko przeciągły pisk.
Wczoraj wieczorem, kiedy Bobbie już zasnęła, Ward wstawił do pokoju córeczki klatkę z
chomikiem. Jeanie, jako osoba dopuszczona do udziału w spisku, dobrze wiedziała, jak
wygląda chomik. Oczywiście nie zamierzała przyznawać się do tego przed Bobbie.
Siedziała jeszcze chwilę na łóżku i przypatry-








background image

wała się temu malutkiemu, uroczemu aniołkowi. Ogarniała ją autentyczna zgroza, gdy
uświadamiała sobie, ile ta krucha istotka musiała już w swoim krótkim życiu przejść. To
był przerażający bilans: straciła matkę, zanim zdążyła ją poznać, przeszła przez
niekończący się koszmar operacji i zabiegów, cierpiąc przy tym okropne katusze... Boże,
jaki los bywa niesprawiedliwy, pomyślała i do jej oczu napłynęły łzy. Skąd ten aniołek
miał w sobie tyle radości?
Nie chciała, żeby mała martwiła się jej nagłą zmianą nastroju, ale na szczęście
dziewczynka wybiegła z pokoju i Jeanie miała krótką chwilę, by się pozbierać, zapanować
nad emocjami. Jakoś udało się jej powstrzymać łzy, tak samo jak wczoraj wieczorem...
Ward dostrzegł wtedy jej reakcję, pogładził ją po policzku i zapytał:
- Stało się coś, że tak posmutniałaś? Pamięta dobrze, jak zadrżała.
- Musisz być z niej bardzo dumny, Ward. Tyle przeszła, a jest taka dzielna i taka urocza -
odparła cicho.
- To prawda - odpowiedział, nie odrywając od niej oczu. - Bobbie jest dla mnie wszystkim.
Tak jak kiedyś jej matka, pomyślała w duchu i natychmiast zesztywniała.
- Dziękuję, że pozwoliłeś mi dzielić z wami tę radosną chwilę, ten szczególny moment. Nie

background image

chciałabym cię zatrzymywać, pewnie spieszysz się do szpitala, by odwiedzić Monikę.
Poza tym jest jeszcze sporo rzeczy do zrobienia. Mam nadzieję, że to będzie udane
przyjęcie - powiedziała, szybko się wycofując. Odwróciła się i rzuciła jeszcze przez ramię:
- Są też niespodzianki dla zaproszonych dzieci. Monika kupiła słodycze, balony i jakieś
drobne upominki, trzeba tylko wszystko popakować.
Wówczas zeszli do holu, na dół. Boże, Ward patrzył na nią w taki sposób, że krew zaczęła
jej krążyć szybciej w żyłach.
- Myślę, że można zrobić to także jutro. -I znowu to spojrzenie.
Uciekła przed jego wzrokiem. Była przekonana, że wyobraźnia płata jej figla. W słowach
Warda nie krył się żaden podtekst. Ale to było silniejsze od niej. Nic nie mogła poradzić,
ten człowiek był obiektem jej pożądania, pragnęła go. I nagle oczami wyobraźni ujrzała na
sofie dwie nagie postaci, złączone ze sobą w miłosnym uścisku. Poczuła, że się czerwieni.
- Pewnie masz rację, ale jutro też będzie dużo roboty. Wolę więc zająć się tym dzisiaj, a
potem chyba się położę. Jestem... zmęczona - próbowała jakoś wybrnąć z sytuacji. -
Zobaczymy się zatem jutro rano, Ward. - Tylko tyle udało jej się z siebie wykrztusić.
Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, ale nic nie powiedział. Kiwnął tylko głową, niby to ze
zrozumieniem, lecz Jeanie nie była pewna. Nie potrafiła odczytać jego intencji.



background image

Była naprawdę bardzo zmęczona i gdy tylko znalazła się w łóżku, od razu zapadła w sen.
Nawet jeśli śniła o Wardzie, to tym razem tego nie pamiętała.
- Hejże, gdzie jest to stado słoni, które mnie obudziło swoim tupotem? - usłyszała tubalny
głos Warda i natychmiast wróciła do rzeczywistości.
Właśnie odrzuciła kołdrę i sięgała po szlafrok. Bobbie pobiegła w kierunku ojca i wdrapała
się po nim, jak po drzewie. Obsypała pocałunkami jego policzki i chyba już po raz setny
podziękowała mu za wspaniały prezent urodzinowy.
Jeanie patrzyła na tę scenkę z zazdrością. Cudownie to wyglądało, kiedy się tak do siebie
tulili. Poza tym Ward nawet w piżamie i szlafroku wyglądał pociągająco, choć było widać,
że dosłownie przed chwilą zerwał się z łóżka. Jego czarne włosy były w nieładzie, a
pokryte świeżym zarostem policzki mówiły, że nie zdążył się jeszcze ogolić. To wszystko
by jeszcze jakoś zniosła, ale ta rozpięta piżama, spod której widoczny był muskularny,
owłosiony tors... Jeanie oparła się o ścianę, licząc, że nikt nie zauważy jej reakcji. No tak,
powinna Się była spodziewać, że nie będzie przestrzegał

background image

żadnych reguł. Ale właściwie, o co jej chodziło'.' Skąd Ward miał wiedzieć, że powinien
przestrzegać jakichś reguł, skoro nie miał pojęcia o jej uczuciach? Nie był przecież
jasnowidzem, a ona dobrze się maskowała.
- Dzień dobry, Jeanie. - Jego głos brzmiał tak swobodnie i naturalnie. Jeanie uznała, że to
niesprawiedliwe. - Dobrze spałaś? - spytał, obrzucając ją badawczym spojrzeniem, pod
wpływem którego zaczerwieniła się jak rak.
Bobbie nie ustawała w namowach, by poszli wreszcie do jej pokoju i zobaczyli, jak
wygląda Susie - jej śliczna pani chomikowa.
Trwało to chwilę, nim zdołała się pozbierać i odpowiedzieć mu na jego pytanie.
- Dziękuję, świetnie.
- Tato, czy mogę obejrzeć resztę prezentów i kartki z życzeniami? - zapytała Bobbie,
pociągając go za rękaw szlafroka. - Mogę przynieść i pokazać wam Susie? Tatusiu, proszę!
Usiądziemy sobie grzecznie na twoim łóżku, dobrze? - Zrobiła jedną ze swoich słodkich,
niewinnych minek i spojrzała porozumiewawczo na Jeanie, a potem wyciągnęła do niej
swoją malutką rączkę. - Chodź ze mną, ty też się jeszcze zmieścisz w łóżku taty.
Jeanie rzuciła zdziwione spojrzenie Wardowi. Zauważyła, że i na jego twarzy maluje się
niejakie zaskoczenie. Nie dałaby za to głowy, ale była pra-




background image

wie pewna, że stawiając małą na podłodze, powiedział:
- Święta racja, dziecino.
Natychmiast jednak uznała, że musiała się przesłyszeć.
- Mam nadzieję, że się nie załamie - palnęła, podając Bobbie rękę. Wciąż nie mogła
oderwać od Warda oczu.
- Co? Ach... masz na myśli łóżko. Nie, nie, nie ma takiej obawy - odparł z uśmiechem i ru-
szył w stronę swojej sypialni.
Stała zapatrzona w faceta swoich marzeń, który właśnie znikał za drzwiami. Stała i nie
mogła jakoś poruszyć się z miejsca. Wtedy on niespodziewanie odwrócił się i powiedział:
- Jesteś zupełnie inną kobietą, niż ta, którą poznałem pięć lat temu.
Nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle, ale marzyła
0 tym, by wreszcie kiedyś usłyszeć podobne słowa. Tylko że inaczej sobie to wymarzyła:
mała, przytulna restauracyjka, niewielki stolik w zacisznym kącie, uśmiechnięty Ward...
Teraz nawet nie była pewna, CO miał właściwie na myśli. W końcu przed chwilą WStała z
łóżka, bez śladu makijażu, nie uczesana, nie Omyta i w ogóle, krótko mówiąc, niezbyt
pociągająca. Jasne, że wygląda inaczej niż w biurze.
- Będzie lepiej, jak doprowadzę się do porządku
- odparła, automatycznie przygładzając włosy.

background image

- Nie to miałem na myśli. - Ward wychylił się zza framugi drzwi. - Jesteś piękna, jak
księżniczka z bajki. - Podszedł do niej dziarskim krokiem i dmuchnął na kosmyk włosów
spadający jej na twarz.
- Nie... jestem piękna - wykrztusiła, z trudem opanowując drżenie głosu. Zaskoczył ją tą
nagłą zmianą w zachowaniu, wywołał w niej emocje, których się wstydziła i które wolała
ukryć. Czy już nigdy nie będzie potrafiła odgadnąć, co ten zabójczo przystojny facet ma na
myśli i czy zawsze będzie mógł bez trudu zbić ją z pantałyku? Pewnie znowu chciał być
dla niej miły, a ona wyciągała z jego słów daleko idące wnioski. Może widząc ponurą
minę, pragnął podtrzymać ją na duchu. - Nie jestem wcale piękna i dobrze o tym wiem.
Pogodziłam się z tym.
- Nie kłóć się ze mną. - Pochylił się nad nią i pocałował ją, tak zwyczajnie, normalnie, jak
faceci całują własne żony. Po chwili objął ją ramionami i przyciągnął do siebie.
Nie wiedziała, jak i kiedy znalazła się na jego wielkim łożu. Chyba złapał ją na ręce i
jednym susem dał z nią nura do swojej sypialni. Czuła silne uderzenia jego serca, a w jego
oczach dojrzała niepohamowane pożądanie. To wszystko stało się tak szybko, że nie
zdążyła nawet zaprotestować. Ale nawet gdyby miała czas na protesty, nie zro-




background image

biłaby tego. Może była to jedyna, szalona chwila, na jaką mogła liczyć, więc po cóż psuć ją
rozważaniami? Czując namiętne dłonie Warda na swoim ciele, wplotła palce w jego włosy
i odpowiedziała gorącym pocałunkiem. Boże, jak ona go pragnęła, wszystko by dała, żeby
zostać z nim teraz sam na tuim. Ale w tym momencie usłyszeli głos Bobbie.
- A teraz, wierzysz mi już? Wierzysz, że jesteś piękna? - odezwał się tak zmysłowym
szeptem, że musiała mocno się natrudzić, żeby zapanować nad sobą i nie zedrzeć z niego
tego szlafroka i piżamy. - W pracy jesteś taka niedostępna, odległa, chłodna, zawsze
perfekcyjnie do wszystkiego przygotowana... A teraz...
- A teraz co?
- A teraz jesteś czarnowłosą syreną, która wabi mnie swoim głosem. Pragnę cię, Jeanie,
pragnę cię do szaleństwa. I choć wiem, że to wbrew wszelkim regułom, nic na to nie
poradzę. Może nie to chciałabyś usłyszeć, ale nie jestem w stanie tego dłużej Ukrywać, to
silniejsze ode mnie.
Nie padło jednak nawet słowo o miłości. To tylko chwilowe zauroczenie, pożądanie,
wiedziała O tym. Zawsze bała się, że taki będzie koniec. Mote dawniej, na samym
początku ich znajomości przystałaby na tego rodzaju układ, wdałaby się W romans z
Wardem. Wtedy jeszcze wierzyła, że jej wpływem Ward zmieniłby się. Wierzyła

background image

w nieskończoną moc prawdziwej miłości... Lecz teraz, gdy już go dobrze poznała, nie
miała złu dzeń. Nikt i nic go nie zmieni, a już na pewno nie jej miłość. Nie rozumiała do
końca, skąd to jego nagłe pożądanie, czyżby jej potargane włosy i nie umalowana twarz
działały na niego jak afrodyzjak? Raczej mało prawdopodobne, pomyślała. Podniecam
Warda, bo jest przekonany, że kochani innego. A może postanowił zniszczyć jej nieudany
związek i zmusić ją, by zaczęła dostrzegać innych mężczyzn? Jakie to wszystko było
beznadziejne i dlaczego nigdy nie umiała go rozgryźć, odczytać trafnie jego intencji?
Jedno było w każdym razie pewne. Nie powinna wdawać się z nim w tego typu przelotny
związek. Wiedziała, że potem nie będzie w stanie się pozbierać.
- Nie zaprzeczysz przecież, że między nami iskrzy? Pożądam cię, a twoje ciało mówi mi,
że i ty mnie pragniesz.
Jeanie zesztywniała w jego ramionach i odsunęła się. Patrzyła z przerażeniem, jak Ward
powoli wstaje.
- Samo pożądanie nie wystarczy, Ward. Naprawdę tego nie rozumiesz? Nie potrafiłabym i
nie chcę funkcjonować w takim związku. Dziwię się, że tobie to wystarcza. Nie uznaję
seksu bez miłości. Wiem, nie powinnam była się tak zachowywać, ulegać, ale... - Jak miała
wytłumaczyć temu czło-



background image

wiekowi coś, co sama nie do końca rozumiała? Przecież nie mogła powiedzieć mu prawdy,
a nie była w stanie wymyślić w tej chwili jakiegoś przekonującego kłamstwa.
- W porządku, byłaś w kiepskim stanie, a poza tym wściekłaś się na tego swojego faceta -
odezwał się nagle Ward. Jego twarz stężała jak maska.
Jeanie nadal nie wiedziała, co ma powiedzieć, trwała więc w milczeniu i patrzyła przed
siebie nieco nieprzytomnym wzrokiem. Sytuacja wymykała się spod kontroli.
- Nie ma sprawy, Jeanie, nie będę rozdzierał izat ani się złościł - dodał z przekąsem.
No proszę, jego ton wszystko wyjaśniał. Utwierdził ją w przekonaniu, że postąpiła
słusznie. To byłby dla niej bardzo niebezpieczny związek. Wszystkie asy tkwiłyby zawsze
w kieszeni Warda, który nie miał zwyczaju angażować się emocjonalnie. Ona zaś
nieustannie znosiłaby jego humory i arogancję. Po kilku tygodniach takiego romansu
byłaby strzępkiem człowieka, to by ją zrujnowało psychicznie. Przy nim nigdy nie
zrealizowałaby swoich marzeń i jak zaślepiona ćma leciałaby do jego ciepła, niczym do
śmiercionośnego ognia. Nie mogła sobie na to pozwolić.
- Nigdy bym cię nawet o to nie podejrzewała. Wiem, że nie wpadniesz w rozpacz, nie
będziesz walił pięścią w stół czy krzyczał - odparła po na-

background image

myśle. - Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo mi pochlebia, że się mną zainteresowałeś. Być
może, gdyby sprawy potoczyły się inaczej...
- Może - przerwał jej bezpardonowo. Dłuższą chwilę wpatrywał się w nią, a potem, już bez
słowa, skierował się w stronę drzwi, zza których dobiegał głos Bobbie.
Wziął małą na barana i raz jeszcze spojrzał w kierunku Jeanie.
- Spotkamy się na dole - rzucił krótko. - Przygotuję kawę. Mamy przed sobą ciężki dzień.
Wbrew oczekiwaniom po tak nieprzyjemnym i stresującym poranku reszta dnia upłynęła
w miłej atmosferze.
Gdy tylko Ward z Bobbie znikli z horyzontu, Jeanie wzięła błyskawiczny prysznic,
włożyła dżinsy i ciepły sweter, związała włosy w koński ogon i zbiegła na dół. Niemal
wpadła na Warda, niosącego tacę z parującą kawą.
Na jej widok zmarszczył brwi i chrząknął.
- Dlaczego nagle czuję się taki nie ubrany? -mruknął pod nosem.
Nie miała czasu roztrząsać jego słów, bo rzuciła się na nią Bobbie i dała jej chyba ze sto
całusów, dziękując za prezent. Cóż to za mądra, urocza i słodka dziewczynka, pomyślała
Jeanie z rozrzewnieniem.
Po śniadaniu przygotowania do popołudniowego przyjęcia ruszyły pełną parą. Właściwie
Monika


background image

zdążyła przed wypadkiem zrobić większość rzeczy, ule pozostały jeszcze drobne, za to
czasochłonne drobiazgi.
Wczoraj polukrowały wspólnie z Bobbie tort urodzinowy, a dzisiaj zajęły się jego
przystrajaniem. Świetnie się bawiły, modelując olbrzymiego chomika, który miał stanowić
główną ozdobę tortu. Był wykonany z masy marcepanowej, oczy miał z orzechów
laskowych, a nos z wielkiej rodzynki. Jeanie nie była do końca przekonana, czy ten stwór
bardziej przypomina psa, czy też może królika. Ale najważniejsze, że Bobbie była w
siódmym niebie. Zjadły resztkę lukru i marcepana, oblizując palce i śmiejąc się przy tym
do rozpuku.
- Tato! - zawołała Bobbie. - Chodź, zobacz, co zrobiłyśmy! - Zerwała się z kuchennego
krzesła i pobiegła po Warda.
Po chwili zjawiła się ponownie w kuchni, ciągnąc ojca za rękę.
- Jaki wspaniały chomiczek! - powiedział z zachwytem.
Odpowiedziała mu głośnym, radosnym piskiem, a zaraz potem krzyknęła:
- Muszę umyć ręce, bo mi się lepią, jakbym posmarowała je klejem! - I wybiegła do
łazienki.
Jeanie wzięła się za sprzątanie.
- Wielkie dzięki za to, co robisz, Jeanie. Dzięki raz jeszcze za wszystko.

background image

Odwróciła się na dźwięk jego głosu i odchrząknęła z zakłopotaniem.
- Naprawdę nie musisz mi dziękować, świetnie się bawię. - Na szczęście znowu przejęła
kontrolę nad sobą i swoim głosem. - Twoja córeczka jest po prostu cudowna, taka
rozkoszna i roześmiana. To dla mnie przyjemność...
Do diabła, dlaczego on musi robić na niej tak piorunujące wrażenie. Gdyby nie to,
wszystko byłoby o wiele prostsze. A tak, nie mogła ani na chwilę przestać o nim myśleć.
Miała nadzieję, że uda jej się zapanować nad sytuacją, kiedy do domu wpadnie horda
rozwrzeszczanych i podekscytowanych dzieciaków. Pocieszyła się, że wtedy na pewno nie
będzie miała czasu, by myśleć o Wardzie. W tych starych i spranych dżinsach, opinających
jego szczupłą sylwetkę, wyglądał bardzo... zachęcająco. Westchnęła głęboko, lecz po
chwili otrząsnęła się. Koniec tego, dość, skarciła samą siebie.
- Gdybyś chciała zrobić kanapki, to chleb jest...
- Wiem, gdzie jest chleb - wpadła mu w słowo. - Wszystko wiem, Monika jest naprawdę
nieoceniona.
- W takim razie musimy jeszcze potem pogadać, jakie zaproponujemy im gry.
Liczyła na to, że Ward powie coś więcej, ale on po tych słowach odwrócił się i zniknął za
drzwiami.


background image

Przyjęcie przebiegło bez najmniejszych komplikacji i przeszkód. Wszystkie koleżanki
Bobbie ba-. wiły się wprost wyśmienicie. Jeanie starała się nadrabiać miną. W końcu jej
czas w tym domu dobiegał końca.
Gdy wyszła ostatnia dziewczynka, Ward nie znoszącym sprzeciwu, ale ciepłym głosem
oświadczył Bobbie, że czas na kąpiel. Ale mała spojrzała przewrotnie na ojca i
powiedziała, że chce, żeby Jeanie ją wykąpała. Nie mógł jej odmówić tej przyjemności.
Gdy Jeanie wsadzała małą do wanny, zobaczyła na jej ciałku blizny po operacji. Aż dziw,
że Bobbie była takim wesołym, bezproblemowym dzieckiem. Siedząc w wannie,
dziewczynka jak zwykle cały czas paplała, śmiała się i chlapała wodą. A potem zaczęły
rozdmuchiwać pianę i w którymś momencie Bobbie zaczęła mówić do Jeanie ciociu.
Popołudnie i wieczór okazały się bardziej męczące, niż Jeanie przewidywała. To jednak
nie dzieci i nie praca ją wyczerpały, ale nieustanne zabiegi, by wyglądać na rozbawioną i
szczęśliwą. Żeby nie zrobić nikomu przykrości, ani Wardowi, ani jego słodkiej córeczce.
Gdy wyjęła małą z wody i wycierała ręcznikiem, zrobiło się jej smutno. Smutno i żal, że to
się już nie powtórzy. Bardzo, ale to bardzo polubiła tę słodką dziewczynkę, a może nawet i
pokochała.

background image

Ale w niczym jej to nie pomagało, stanowiło raczej kolejną komplikację w tej, i tak już
zawikłanej sytuacji. Jeszcze jedno skazane na śmierć, nikomu niepotrzebne uczucie.
Ubrała Bobbie w piżamkę i zbiegły na dół.
Na stole czekała już na nie kolacja: gorąca herbata, tosty i truskawkowy dżem. Tego
wieczoru mała już nie zeszła z kolan Jeanie. W połowie drugiego tosta zasnęła. Wtedy
dopiero Ward delikatnie wziął ją na ręce i zaniósł do łóżeczka.
Jeanie oddała się ponurym rozmyślaniom. Czemu los był dla niej tak surowy? Czemu
odbierał jej wszystko, co kochała? Gdy odejdzie z Eddle-ston & Breedon, z pewnością
nigdy już nie zobaczy ani małej, ani Warda. A przecież nie było innego wyjścia, za żadne
skarby nie chciała, by Ward dowiedział się całej prawdy, nie po tym, co od niego usłyszała.
Chwilami miała nadzieję, że Ward nawiąże jakoś do tego, co zaszło między nimi dzisiaj
rano. No cóż, chyba się na to jednak nie zanosiło. Jeanie postanowiła i tę gorzką pigułkę
przełknąć z godnością.
Kiedy przygotowywała dla nich kolację, przyszedł do kuchni i obserwował jej krzątaninę.
Nawet się nie obejrzała, jak pochłonęła dwa kieliszki wina na pusty żołądek. Usiedli przed
kominkiem i zabrali się do jedzenia. Ona jednak zupełnie nie czuła smaku potraw. Przez
cały czas zastanawiała



background image

się, co Ward musiał sobie pomyśleć po wydarzeniach dzisiejszego poranka. Pewnie teraz
odetchnął z ulgą, ba, może nawet był jej wdzięczny, że postąpiła w ten sposób. Romans z
nią przyniósłby mu z pewnością więcej problemów niż przyjemności. A co by było, gdyby
zareagowała inaczej?
- To było przepyszne - powiedział Ward, oblizując widelec po ostatnim kęsie. Kolejny
gwóźdź do trumny.
- To dobrze - mruknęła. Gdyby była na tym świecie jakaś sprawiedliwość, powinien się w
tym momencie udławić, pomyślała.
- No, to teraz ja zrobię kawę. - Wstał i przeciągnął się. Potem się schylił, wziął puste talerze
i nawet na nią nie patrząc, wyszedł z salonu.
No tak, najpierw pobudził jej zmysły, a potem był zimny jak lód. Egoista, nieczuły potwór,
bezmyślny troglodyta...
- Nigdy nie próbowałaś mojej kawy, prawda? - Popatrzył na nią uważnie. - Podobno jest
wyjątkowo dobra, ale ocenę pozostawię tobie, sama zobaczysz. Jest w niej whisky i
śmietana i... jeszcze dwie rzeczy, ale nic już nie powiem, to tajemnica.
Podobno? A więc cytował opinię swoich dotychczasowych kochanek?
- Dziękuję - odparła z sarkastycznym uśmie-ćhem - ale jutro zaczyna się nowy tydzień i
trzeba

background image

jakoś dobrnąć do pracy. Jak na jeden wieczór wypiłam już dość alkoholu, a poza tym
jestem ledwo żywa, padam z nóg. Jeśli więc nie masz nic przeciwko temu, pójdę już do
siebie.
- Ale jest dopiero dziewiąta. - Zdziwienie na jego twarzy mówiło samo za siebie.
Wspaniały, zniewalający Ward Ryan porzucony przez kobietę już o dziewiątej wieczorem.
Niesłychane! To mu się zapewne jeszcze nie przytrafiło. Jeśli więc nie czym innym, to z
całą pewnością tym właśnie epizodem Jeanie zwróci na siebie uwagę i na zawsze
pozostanie w jego pamięci. Co za czarny humor, pomyślała po chwili, ale wiedziała, że
jeśli zostanie z nim znowu sam na sam, wygłupi się i jutro będzie tego gorzko żałować; W
duchu zawsze pogardzała kobietami porzuconymi przez mężczyzn. Sama jednak
władowała się w o wiele gorszą sytuację. Marzyła o tym, by móc odwołać wszystko, co
powiedziała dzisiejszego poranka, by błagać Warda o przebaczenie, i by zrobił z nią
wszystko, na co tylko miał ochotę. W tej chwili zaakceptowałaby wszystkie warunki, byle
tylko być blisko niego, chociaż jeszcze godzinę. Czy to możliwe, że nie domyślał się, jak
bardzo go kochała? Jak bardzo go pożądała? Jak bardzo nie chciała zostawiać go samego?
Ze udaje obojętność, bo czuje się kompletnie bezradna i zagubiona? Jakie to żałosne.




background image

- Rozumiem - powiedział, przybierając swoją zwykłą, chłodną pozę. Ale tym razem chłód
był wyjątkowo dotkliwy i przeszył ją na wylot.
No cóż, zawsze musi być kiedyś ten pierwszy raz. Nachyliła się i pocałowała go w
policzek.
- Dobranoc, Ward. - Omal nie zemdlała, wypowiadając te słowa. Więc faktycznie nic się
już dzisiaj nie wydarzy.
- Dobranoc, Jeanie.
Zanim weszła do swojej sypialni, usłyszała jeszcze z dołu jego głos.
- Czy sądzisz, że on myśli teraz o tobie, Jeanie? Naprawdę tak myślisz? - zapytał szorstko.
Cofnęła się i spojrzała na niego.
- Jestem o tym przekonana. - Ale jakoś tym razem ta odpowiedź nie sprawiła jej żadnej
przyjemności.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY
Ani ten wieczór, ani następujące po nim dni nie przyniosły ze sobą nic nowego, żadnych
zmian. Jeanie przeżywała prawdziwe katusze, czekając na jakiś choćby najmniejszy gest
ze strony Warda. Śmiało mogła powiedzieć, że były to najstraszniejsze dni w całym jej
dotychczasowym życiu.
Następnego poranka, po urodzinach Bobbie w domu Warda panowała dosyć sztywna
atmosfera. Ona upierała się, że pojedzie do biura taksówką, zamiast przyjąć jego ofertę i
pozwolić podwieźć się do pracy. Nie chciała jednak skorzystać z tej propozycji z wielu
względów. Po pierwsze od razu wzięto by ją na języki, a po drugie Ward po krótkim,
wyjaśniającym telefonie do szefa, natychmiast dostał kilka dni wolnego. Nie miało więc w
sumie sensu, żeby jechał teraz z nią do centrum Londynu, tłumaczyła i jemu, i sobie.
Przytuliła i pocałowała na pożegnanie Bobbie, czyniąc wszystko, żeby się nie rozpłakać i
ruszyła w stronę czekającej na nią taksówki. Przez całą drogę walczyła ze łzami.






background image

Kilka kolejnych dni przeżyła pod znakiem upiornego smutku i oczekiwania.
Bezskutecznie. Tak naprawdę wiedziała jednak, że czar już prysł, że cudowne chwilę
przeminęły i już nigdy nie wrócą. Ale podobno nadzieja umiera ostatnia...
W środę rano Ward zawitał niespodziewanie do jej biura. Przyniósł dwa kubki kawy. Robił
tak zawsze, gdy chciał pogadać.
Starając się ignorować szaleńcze bicie serca, próbowała skupić się na konkretach.
- Witaj, jak tam Monika? Wróciła już do domu?
- Tak, wczoraj wieczorem - powiedział i szeroko się do niej uśmiechnął.
Spojrzała na niego zaskoczona. Zachowywał się zupełnie normalnie, jakby nigdy nic się
nie stało, jakby ten weekend w ogóle nie istniał, a przecież prawie doszło do... No, do
czego? Co się właściwie takiego stało? Praktycznie nic. Ze zdziwieniem obserwowała, jak
narasta w niej złość, jak pogłębia się jej zawód. Kiedy Ward tak stał i patrzył na nią,
zadowolony z siebie, zrelaksowany i uśmiechnięty, najchętniej by go spoliczkowała.
- To dobrze - zmusiła się do uśmiechu.
- No właśnie, wszystko się jakoś ułożyło - rzucił wesoło. - Wyobraź sobie, że kiedy byłem
w poniedziałek w szpitalu, żeby odwiedzić Monikę, była tam także jej siostra ze swoją
córką. Okazało się, że ta dziewczyna jest wykwalifikowaną

background image

opiekunką do dzieci, i że właśnie skończył jej się kontrakt, bo poprzedni pracodawcy
wyjechali za granicę. Z radością więc przyjęła moją propozycję. Zostanie u nas, dopóki
Monika całkiem nie wydobrzeje. A kto wie, jeżeli będzie sobie dobrze radzić, to może
zaoferuję jej stałą posadę... Myślę o tym już od jakiegoś czasu. Monice przydałaby się
pomoc. Dziewczyna ma doświadczenie i własny samochód... Przyznasz, że brzmi to
nieźle?
- Idealnie - przytaknęła Jeanie z udawanym entuzjazmem. Na samą myśl o młodej
dziewczynie krzątającej się po domu Warda, zesztywniała z przerażenia.
- Zobaczymy, na razie cieszę się, że wszystko wróciło do normy.
No i dobrze, sarknęła w duchu Jeanie. Teraz jego życie rodzinne będzie tak poukładane,
jak i zawodowe. Wszelkie możliwe komplikacje zostaną z góry rozpatrzone, tak by można
opracować właściwą strategię. Oto mężczyzna, który na dobrą sprawę nie potrzebował
nikogo, był całkowicie samowystarczalny. Szkoda, że nie miała władzy sprawić, żeby ją
pokochał. By zrozumiał, że jest mu potrzebna. Nie pozostało jej nic innego, jak
zaakceptować fakt, że Patrycja zabrała klucz do jego serca.
Jeszcze chwilę porozmawiał z nią, oparty o ścianę, i w odróżnieniu od Jeanie, całkowicie




background image

rozluźniony. Nie mogła na to patrzeć, to była trudna do zniesienia tortura. Bała się, że zaraz
pęknie jej serce.
Tego dnia Ward został w pracy dłużej niż wszyscy, a w czwartek jeszcze dłużej. Jeanie
bała się z nim rozmawiać. Tak łatwo mogła zdradzić się ze swymi uczuciami... Uciekła się
zatem do wybiegu i powiedziała mu, że nie ma czasu, bo musi pilnie załatwić zaległą
korespondencję. W piątek zamierzała wyjechać do rodziców i ta świadomość pomogła jej
jakoś przetrwać i ten dzień. Ucieszyła się, gdy Ward w południe opuścił biuro. Nie
spodziewała się, że spotka go dzisiaj raz jeszcze, więc gdy po południu stanął w drzwiach,
osłupiała wpatrywała się w niego, a słowa uwięzły jej w gardle.
- Jedziesz na weekend do rodziców, prawda? W odpowiedzi kiwnęła tylko głową.
- Jak tylko dojedziesz na miejsce, zadzwoń do mnie, dobra?
- Zadzwonić? - wykrztusiła niepomiernie zaskoczona. - Po co?
- To chyba oczywiste.
- Oczywiste? - Patrzyła na niego, nie pojmując ani słowa. - Dla mnie niezbyt - dodała
szczerze.
- Chcę być po prostu pewien, że dojechałaś bezpiecznie - wyjaśnił. - Zapowiadali kiepską
pogodę i bardzo silny wiatr.
Miała wrażenie, że śni. Nigdy w życiu nie przy-

background image

puszczałaby, że taki twardziel jak on będzie się o nią martwić. Choć musiała przyznać, że
w ciągu ostatnich dni, mimo wszelkich przeciwności losu i czarnych myśli kołaczących się
nieustannie po jej głowie, dojrzała nagle jakiś promyk nadziei. To było irracjonalne, ale
silniejsze od niej. Sama nie wiedziała dlaczego, ale chwilami wyglądało na to, że Ward
zaczął traktować ją zupełnie inaczej. Jak kobietę, na której mu zależy. No bo skąd ta jego
nagła troska? Nie, lepiej się już nie łudzić, nie dopatrywać się Bóg wie czego w
zwyczajnych, ludzkich odruchach. Sprawa była całkiem prosta - Jeanie oddała mu
przysługę, a on chciał teraz zamanifestować, że stała mu się bliższa. Biorąc pod uwagę, w
jaki sposób zginęła jego żona, to nic niezwykłego. Powinna już dać sobie spokój z tym
wiecznym wyszukiwaniem podtekstów, nieustannym roztrząsaniem każdego gestu i słowa
Warda. To tylko ułuda, bardzo kusząca, ale jednak ułuda, pomyślała smutno.
- W porządku, zadzwonię - powiedziała cicho. Zrobił w jej stronę kilka kroków i stali tak
przez chwilę zapatrzeni w siebie.
- Jedź ostrożnie - wyszeptał wreszcie. Podszedł bliżej i delikatnie cmoknął ją w policzek.
Zakręciło się jej w głowie. Ten zapach i ten dotyk... Straciła nadzieję, że kiedykolwiek jej
to przejdzie. Jestem całkowicie beznadziejnym przypadkiem, przemknęło jej przez głowę.
Zdobyła się jeszcze na niemrawy uśmiech, gdy Ward odwrócił się i pomachał jej na
pożegnanie ręką.


background image

Opadła bezwładnie na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Była bliska płaczu. Głęboko
żałowała w duszy, że kiedykolwiek przyjechała do Londynu, że została prawnikiem, że
przyjęła propozycję pracy w Eddleston i Breedon, ale przede wszystkim, że tak
niewłaściwie ulokowała swoje uczucia.
W końcu miesiąca zamierzała złożyć rezygnację. Kiedy stąd odejdzie, weźmie się za
uporządkowanie swego życia, szczególnie życia emocjonalnego. To nie koniec świata,
powtarzała sobie w myślach.
Postanowiła, że wyjdzie dziś trochę wcześniej z biura, żeby jeszcze za dnia dojechać do
Yorku. Wszystkie rzeczy zabrała ze sobą jadąc rano do pracy. Zrobiła raz dwa porządek na
biurku, pochowała szybko dokumenty do szuflad, włożyła płaszcz, chwyciła swoją
aktówkę i w ten sposób w ciągu kilku minut była gotowa do wyjścia. Gdy mijała recepcję,
jedna z sekretarek zawołała za nią, wymachując przy tym jakimiś kartkami.
- Co robisz w walentynki? - zapytała. - Może masz ochotę wybrać się z nami na bal
walentynkowy? Klub krykietowy, do którego należy mój mąż, organizuje co roku
olbrzymie przyjęcie. Będzie orkiestra i dobre żarcie...
Walentynki... Jeśli o czymś chciała zapomnieć,

background image

to najbardziej właśnie o tym dniu. Od kiedy była zakochana w Wardzie, całe to
zamieszanie w dniu czternastego lutego wydawało jej się nieprzeciętnie głupie i
bezsensowne.
- Dziękuję ci za zaproszenie, ale nie tym razem - zmusiła się do uśmiechu, ale tak
naprawdę chciało jej się płakać.
Kiedy dotarła wreszcie do samochodu, odetchnęła z ulgą. Przez moment zastanawiała się,
jaką puścić płytę. Zwykle chętnie słuchała ballad, ale teraz potrzebowała czegoś
weselszego. Muzyka taneczna! To było to!
Śnieg znowu zaczął sypać i świat wyglądał przez to o wiele piękniej. Gdy dojeżdżała do
domu swoich rodziców, od dobrej godziny było już ciemno. Wystarczyło, że rzuciła okiem
na zaparkowane samochody, aby wywnioskować, że wszystkie jej siostry są już na
miejscu. Wysiadła i przeciągnęła się.
Właśnie wyjmowała bagaże, gdy drzwi domu się otworzyły i siostry wybiegły jej na
powitanie. Przekrzykiwały się jedna przez drugą.
- Dobrze, że już jesteś. Martwiłyśmy się o ciebie. A co się stało, że nie było cię tydzień
temu?
- Kiedy to widziałyśmy się ostatni raz? W Boże Narodzenie...?
- Powiedz, kim jest ten tajemniczy nieznajomy, który cię porwał w ostatni weekend? -
zapytała jedna z nich z poważną miną.

background image

Już miała odpowiedzieć jakoś wymijająco na jej pytanie, ale ku swojemu i ich przerażeniu
wybuchła płaczem. To ich ciepłe przywitanie, szczere zainteresowanie i radość na jej
widok... Nie umiała się pohamować. A efekt był taki, że cztery pary błękitnych oczu
wpatrywały się w nią z konsternacją.
- Co się dzieje, czemu beczysz? Zrobił ci coś ten drań? - Wypytywała Lisa, jej najstarsza i
najbardziej opanowana siostra.
Cztery pary rąk rzuciły się w jej stronę, by ją przytulić i pocieszyć.
To było naprawdę cudowne przeżycie, już dawno nie czuła się taka bezpieczna.
Raz po raz pociągając nosem, upierała się, że zostanie tak długo na zewnątrz, aż się
uspokoi. Nie chciała zepsuć rodzicom weekendu przez swoje problemy. Pochlipując,
pobieżnie wytłumaczyła siostrom, o co chodzi i cierpliwie wysłuchała ich porad. Każda z
nich poczuła się w obowiązku powiedzieć młodszej siostrze, jak powinna postąpić.
Zaczęły się nawzajem przekonywać, która z nich ma rację. Cała podwórkowa debata
zakończyła się wybuchami śmiechu i żartami. Dopiero pojawienie się rodziców w
drzwiach przerwało tę ożywioną dyskusję. Może wydać się to komuś patetyczne, ule
cieszyła się, że przyjechała do domu. Najważniejsze było poczucie, że jest kochana i w
pełni

background image

akceptowana. Teraz była gotowa, by zadzwonić do Warda. Krótki, przyjacielski telefon, a
potem wyrzuci go z serca na zawsze.
- Ryan - niemal natychmiast odezwał się głos w słuchawce.
Na jego dźwięk zacisnęło jej się gardło i wrócił cały koszmar niepohamowanej tęsknoty za
tym człowiekiem. Wzięła głęboki oddech, żeby zapobiec drżeniu głosu.
- Ward? Tu Jeanie. Dzwonię zgodnie z umową, żeby ci powiedzieć, że dotarłam na
miejsce.
- Trochę się już o ciebie martwiłem - powiedział miękko. - Sądziłem, że podróż zajmie ci
mniej czasu.
- No wiesz, ja mam volkswagena polo, a nie mercedesa, nie jeżdżę tak szybko. - Ale w
głębi duszy ucieszyła ją jego reakcją. - Jak sobie radzisz? - zapytała.
- Całkiem nieźle.
- Nie zapomnij pozdrowić ode mnie Bobbie i Moniki.
- Bobbie tęskni za tobą...
Jeanie odsunęła od ucha słuchawkę i przez chwilę tępo się w nią wpatrywała. Jak miała to
rozumieć? I ten dziwny ton... Czyżby znowu wybujała wyobraźnia płatała jej figle?
- Halo? Jeanie? Jesteś tam jeszcze?
- Tak, tak, oczywiście... - starała się pozbie-


background image

rać. - Wiesz, dopiero weszłam do domu i na dobrą sprawę nawet nie zdążyłam się z nikim
porządnie przywitać. Pogadamy w poniedziałek, dobrze?
- Jasne - powiedział - trzymaj się, księżniczko - i odłożył słuchawkę.
A ona wciąż jeszcze stała, ze słuchawką przy uchu, rozpamiętując każde słowo, które w tej
krótkiej rozmowie zostało wypowiedziane.
Najwyraźniej martwił się o nią, martwił się bardziej, niż chciał przyznać. Jakie to miłe, bez
względu na to, co nim powodowało. Więc Bobbie tęskniła za nią, ale nie on. Właśnie... A
ta księżniczka? Co to miało znaczyć? Chyba żart... Przecież nie mogła wciąż karmić się
płonnymi nadziejami, rozmyślać nad każdym jego słowem i zastanawiać się, co i dlaczego
miał na myśli. Raz na zawsze musi z tym skończyć, bo jeśli tego nie zrobi, oszaleje.
Postanowiła skupić się na swojej rodzinie; była córką, siostrą, ciocią i choć jej myśli od
czasu do czasu uciekały do Warda, to jednak właściwie udało jej się całkiem nieźle
zrealizować powzięte postanowienie.
Jej siostry upierały się przy tym, że musi odwiedzić każdą z nich. Tak więc najmniej czasu
spędziła w domu swoich rodziców.
Kiedy bardzo wcześnie rano jechała w kierunku Londynu, mogła sobie właściwie
pogratulować. Czuła się silniejsza, czuła, że nareszcie wie, jak

background image

należy postąpić. Już dawno powinna była zmienić pracę i zakończyć tę przyjaźń, która nie
dawała jej nic poza cierpieniem. Największym jednak błędem było wyrażenie zgody na
spędzenie weekendu w towarzystwie Warda. Teraz była znowu sobą: racjonalna,
praktyczna, oceniająca sytuację chłodnym okiem. Wiedziała, że musi wycofać się i w
ogóle unikać Warda, którego magiczna aura działała na nią jak magnes. Zacznie od dzisiaj.
Od razu rozejrzy się za inną pracą i złoży wymówienie. W końcu miała całkiem pokaźne
konto i mogła pozwolić sobie na taki luksus. Może nawet wyjedzie do innego miasta albo
do innego kraju? Cały świat leżał u jej stóp, a ona wpadała w rozpacz z powodu jakiegoś
faceta. I choć coś mówiło jej od dawna, że świat bez Warda będzie szarym i pustym
miejscem, to jednak nie zamierzała ulec więcej urokowi tego mężczyzny.
W domu na sekretarce czekało na nią sporo informacji, ale żadna z nich nie była tą, którą
chciała usłyszeć. Nie żeby na coś czekała, próbowała oszukiwać siebie samą, ale jednak
zezłościło ją, że nie zadzwonił. Trudno, to nic nowego, powiedziała sobie. Nie chciała się
znowu zapędzić w tę ślepą uliczkę. Obiecała sobie przecież, że nie będzie już rozczulać się
nad sobą, i zamierzała dotrzymać słowa. Miała jeszcze dość czasu, aby się wykąpać,
przebrać i zjeść śniadanie. Chciała w tym szcze-




background image

gólnym dniu wyglądać bez zarzutu. Przecież nie codziennie wręcza się szefowi
wypowiedzenie. Miała też stanąć twarzą w twarz z Wardem. Włożyła bardzo elegancką i
gustowną garsonkę, a do tego jedwabną bluzkę. Efekt był piorunujący. Świetny krój
podkreślał jej zgrabną figurę, a beżowy kolor jej olbrzymie, bursztynowe oczy. Już miała
zamiar upiąć do góry włosy, ale przypomniała sobie słowa Warda i zdecydowała, że ten
jedyny raz pozwoli im swobodnie opadać na ramiona. Gdyby ktokolwiek jakoś to
komentował, zawsze może wytłumaczyć się randką.
Kiedy napisała swoją rezygnację, od razu poczuła się lepiej. Ostrożnie wsunęła ją do
koperty i nareszcie poczuła ulgę. I pierwszy powiew upragnionej wolności.
Pół godziny później siedziała już przy swoim biurku nad wyjątkowo odstręczającą sprawą,
związaną ze sporem, a raczej walką o przejęcie praw rodzicielskich, gdy nagle drzwi jej
gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Stephanie. W pierwszej chwili żołądek podskoczył
Jeanie do gardła, ale gdy zobaczyła swoją sekretarkę, uśmiechnęła się z ulgą.
- Dziś na pewno nie uda ci się wykręcić! - zaczęła prosto z mostu. - Spędziłaś wspaniały
weekend, a teraz pójdziesz z nami na przyjęcie walentynkowe, nawet gdybym miała
zaciągnąć cię tam siłą - dodała z determinacją.

background image

- Słucham? - zamurowało ją. Dlaczego jej tak na tym zależy, zastanawiała się w duchu
Jeanie, i co ją to obchodzi, gdzie spędzę te przeklęte walentynki. - Ale... ja jestem
umówiona, a potem... potem mam inne plany.
- O rany, on naprawdę musi być kimś specjalnym, skoro tak się bronisz. Poza tym nie da
się ukryć, że wyglądasz po prostu fantastycznie!
Jeanie skwitowała to tylko ledwie widocznym uśmiechem.
- A teraz zamknij drzwi, muszę ci coś powiedzieć, ale chcę, by to pozostało między nami,
przynajmniej przez kilka następnych godzin.
Stephanie była jej sekretarką, odkąd Jeanie zaczęła pracować u Eddlestona i Breeda;
Doszła więc do wniosku, że właśnie jej pierwszej należą się wyjaśnienia w sprawie
odejścia z firmy, zanim jeszcze pójdzie do Josepha i Dana.
Sama nie wiedziała dlaczego, ale pochlebiła jej reakcja Stephanie na tę nowinę. Sekretarka
najpierw spojrzała na nią z niedowierzaniem, a potem, gdy zrozumiała, że to nie żart, z
rozczarowaniem i smutkiem.
Krótko potem Jeanie poszła na spotkanie z szefami. Oni również byli bardzo rozczarowani
jej decyzją i wyrazili swój głęboki żal. Widząc jednak całkowitą determinację Jeanie,
niechętnie wprawdzie, ale zaakceptowali tę niespodziewaną decyzję.


background image

Przez kolejnych kilka godzin przygotowywała się do wystąpienia w sądzie. O jedenastej
Stephanie przyniosła jej kawę. Wciąż nie mogła się otrząsnąć i pogodzić z tą zaskakującą
wiadomością.
- Widziałaś może dzisiaj Ryana? - zapytała ni z tego, ni z owego Jeanie. - Jest w biurze?
- Wydaje mi się, że nie. Chyba jest w sądzie. -Stephanie rzuciła jej krótkie spojrzenie.
Przymknęła drzwi i powiedziała szeptem: - Podobno ta jego opiekunka do dziecka miała
poważny wypadek i wylądowała w szpitalu. Chodzą słuchy, że zatrudnił jakąś nową
nianię, młodą i wystrzałową. Podobno to chodzący ideał i do tego z odpowiednim
wykształceniem. To dopiero fucha! - westchnęła ciężko. -Sama bym mu nie odmówiła.
Rany boskie, mieszkać pod jednym dachem z Ryanem. . . - Mówiąc to, porozumiewawczo
mrugnęła okiem.
Jeanie omal się nie wygadała, że ta nowa opiekunka wcale nie mieszka z nim pod jednym
dachem, ale na szczęście zdążyła ugryźć się w język. Doszła do wniosku, że w takiej
sytuacji lepiej udawać głupią i zupełnie niezorientowaną, niż powiedzieć o jedno słowo za
dużo. Znaczyło to jednak, że faktycznie siostrzenica Moniki pracuje dla Warda. No i co z
tego, pocieszała się, sącząc wolno kawę i za wszelką cenę Starając się wyrzucić z pamięci
obraz ślicznej, młodej dziewczyny. Ach, to w końcu nie moja sprawa, co i on robi, a czego
nie. Jasne, ona oddałaby wszystko,

background image

żeby móc... A do tego ta Bobbie, ta urokliwa dziewczynka, która zawładnęła jej sercem,
podobnie zresztą jak ojciec. Była na siebie wściekła, że nie potrafi wyrzucić ich ze swoich
myśli. Wiedziała, że kiedy odejdzie z kancelarii, będzie jej łatwiej. Wreszcie odetchnie z
ulgą, a teraz powinna skoncentrować się wyłącznie na aktach.
Nawet nie zauważyła, że jest już wpół do pierwszej. Była umówiona na lunch i Stephanie
miała jej o tym przypomnieć. Kiedy więc drzwi się otworzyły, nawet nie podniosła wzroku
znad papierów.
- Dzięki ci, Stephanie. Nie zapomniałam - rzuciła krótko. - Zaraz kończę i idę. Tym razem
się nie spóźnię. On nie lubi czekać.
- Cześć, Jeanie.
Zesztywniała. Zbyt mocno kochała ten głos, żeby go nie poznać. Powoli podniosła wzrok i
spojrzała na Warda.
- Przepraszam, myślałam, że to Stephanie. Miała mi przypomnieć o spotkaniu - wyrzuciła
z siebie jednym tchem.
Widziała, jak zmrużył oczy.
- Tak też sądziłem - powiedział, patrząc jej w oczy. - Z kimś, kogo znam?
Nie podobał się jej ton jego głosu, a może racze j sposób, w jaki na nią patrzył.
- Niezbyt udany poranek? Z tego co zrozumiałam, byłeś w sądzie.



background image

- Owszem, udany - wycedził przez zęby. Jeśli taki miał nastrój po udanym poranku, to
ciekawe, jak wyglądał, kiedy sprawy w sądzie nie szły po jego myśli.
- To świetnie - uśmiechnęła się, a następnie spojrzała wymownie na dokumenty piętrzące
się na jej biurku i powiedziała: - Przepraszam cię, muszę to pilnie skończyć.
Ale on jakby nie usłyszał. Zatrzasnął za sobą drzwi i spiorunował ją wzrokiem. Wyglądał
przy tym jak bóstwo z Olimpu. Nic nie mogła na to poradzić, że tak bardzo jej się podobał.
- Kiedy wróciłaś? - zapytał po dłuższej, wymownej ciszy. - Dzwoniłem do ciebie, ale nie
zastałem cię w domu, a na sekretarkę nie lubię się nagrywać. Chciałem ci powiedzieć, że ta
siostrzenica Moniki, to prawdziwy skarb, więc zatrudniłem ją już na stałe.
Dzwonił do mnie? No tak, ale tylko po to, żeby powiadomić mnie o swoim nowym
nabytku. Tyle że Jeanie wcale nie była w nastroju, żeby wysłuchiwać takich opowieści.
- Wróciłam z Yorku dopiero dziś rano - odparła chłodno.
- Aha, a teraz wybieramy się na lunch... - powiedział kąśliwie i z kwaśnym uśmiechem.
Co się do diabła z nim dzieje? Spojrzała na jego roziskrzone oczy i zdębiała. Zwykle taki
spokojny

background image

i opanowany, teraz niemal tryskał wściekłością, ale z całą pewnością nie zamierzała tego
znosić. W porządku, nie oczekiwała, że będzie jej się rzucał na szyję, ale bez przesady...
Coś musiało go rano wkurzyć, tylko dlaczego ona miała pić piwo, którego nawarzył ktoś
inny.
- Coś jest nie tak, Ward? - zapytała trochę zaczepnie.
- A i owszem - odparł, nie spuszczając z niej oczu, które zamieniły się nagle w dwa
kawałki lodu. Jego zacięta twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
- Masz choć odrobinę szacunku dla samej siebie, Jeanie?
- Co takiego? Co ty powiedziałeś?
- Ten dupek zgadza się bez najmniejszego sprzeciwu, żebyś przez dwa dni nocowała w
moim domu, a potem robisz się na bóstwo, bo zaprosił cię na obiad? Nie, nie zaprzeczaj,
wiem, że tak właśnie jest!
- Słuchaj, Ward... - Jeanie zacisnęła usta.
- Nie, to ty teraz słuchaj, posłuchaj mnie wreszcie do cholery, Jeanie! Nie mogę uwierzyć,
że pozwalasz się w ten sposób traktować. Nie widzisz, że on chce tylko jednego? I co
zamierzasz zrobić po tym uroczym lunchu? Pójdziesz do niego, czy raczej znikniecie w
jakimś pokoju hotelowym? Nie było cię przez cały weekend, a gdy tylko wróciłaś, twój
pan pstryknął palcami, a ty już lecisz?

background image

- Jak śmiesz? - syknęła. Próbowała opanować drżenie głosu. - Nie masz prawa rozmawiać
ze mną w ten sposób - starała się mówić cicho, wiedząc o tym, że ściany są cienkie i każde,
choćby tylko odrobinę głośniej wypowiedziane słowo, słychać na korytarzu.
- Dlaczego nie powiesz temu typowi, żeby poszedł sobie w cholerę? Co on takiego w sobie
ma?
Przeczesał nerwowo palcami włosy i spojrzał na nią ostro.
- Nie będę z tobą o tym więcej rozmawiać -ucięła zirytowana.
Wstała, wzięła torebkę i płaszcz. Wyszła, zanim zdążył się zorientować i powiedzieć
choćby słowo.
Może i zszokowała go tym nagłym wyjściem, ale wszystko ma swoje granice. Stal w
drzwiach, z nieprzytomnym wyrazem twarzy i szeroko otwartymi oczami. Zatrzymała się
przy pokoju Stephanie, by uprzedzić, że znika na jakiś czas, a potem ruszyła do windy.
Trzęsła się ze zdenerwowania, a jej policzki były rozpalone. Może rzeczywiście powinna
skorzystać z jego rady i powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła, pomyślała ze złością.
Zdaje się, że to jest dokładnie to, co powinna była dawno temu zrobić. Spojrzała na swoje
odbicie w lustrze: zaróżowione policzki, lśniące, powiększone źrenice... Nie wiadomo ja-
kim cudem, lecz cała złość z niej nagle wyparo-

background image

wała. Co to za koszmarna paranoja? Może i nie powiedziała mu całej prawdy, ale dlaczego
wyciągał tak pochopne wnioski? A jak mogła powiedzieć mu prawdę, no jak? Nie było
żadnego rozsądnego wyjścia z tej idiotycznej sytuacji, musiała uczestniczyć w tej farsie aż
do gorzkiego końca. Był przekonany, że ona sypia z jakimś podłym facetem, który równie
podleją traktował, i pogardzał nią za to. Ale za całą tę sytuację mogła winić jedynie siebie.
Przynajmniej powinna mu była wyjaśnić, z kim ma zamiar zjeść lunch, tylko że po tych
jego sarkastycznych uwagach nie miała już na to najmniejszej ochoty. Zachował się jak
rozjuszony, ślepy i uparty osioł. Nie mogła wprost uwierzyć, że ona, będąca sobie od lat
sterem i żeglarzem, już w dzieciństwie doprowadzająca do szału rodziców swoją
nadmierną samodzielnością, wpakowała się w takie tarapaty. Tyle razy nasłuchała się o
tym, co miłość może zrobić z człowiekiem, ale o wszystkim trzeba przekonać się na
własnej skórze.
Nie miała już najmniejszej ochoty na żadne spotkanie, a tym bardziej ze starą znajomą z
uniwerku, przed którą będzie musiała grać zadowoloną z życia i odnoszącą sukcesy
idiotkę.
Na szczęście jednak okazało się, że i Sandra miała problemy z mężczyznami, toteż
spotkanie wypadło lepiej, niż Jeanie oczekiwała. Doszły



background image

z przyjaciółką do konstruktywnego wniosku, że świat byłby o wiele prostszy i piękniejszy,
gdyby nie było na nim facetów.
Wróciła do biura kilka minut przed trzecią. Stephanie złapała ją za rękę i szepnęła jej do
ucha:
- Ryan czeka w twoim biurze i jest cholernie wkurzony. Pomyślałam, że lepiej będzie, jeśli
cię uprzedzę... Czeka tam już dobre pół godziny, chociaż powiedziałam mu, że nie wrócisz
tak prędko.
No to fantastycznie, ten dzień staje się ciekawszy z minuty na minutę. Zmusiła się do
uśmiechu, odwróciła do Stephanie i uspokoiła ją:
- Dziękuję ci, kto by się tym przejmował... Wiedziała, że dalsza ucieczka nie ma sensu,
więc skierowała się prosto do swojego pokoju. Kiedy otworzyła drzwi, Ward zerwał się na
równe nogi. Naprawdę wyglądał jak oszalały.
- O co chodzi z tym wymówieniem? - spytał prosto z mostu. No cóż, chyba nie liczyła na
to, że będzie się bawił z nią w półsłówka. - Dlaczego, do jasnej cholery, nie powiedziałaś
mi, że zamierzasz odejść?
Patrzyła na niego w skupieniu i odezwała się dopiero po chwili.
- O ile sobie przypominam, nie dałeś mi szansy, bym cokolwiek powiedziała.
- To ma coś wspólnego z nim, z tym padal-

background image

cem? - ryknął. -1 nie mów mi, że zmienił zdanie, że poprosił cię o rękę czy coś w tym
rodzaju.
- Na miłość boską! - Jeanie z przerażeniem patrzyła na mężczyznę, którego kochała całym
sercem i zdawało jej się, że to ktoś całkiem inny. - Wszystko ma coś wspólnego z nim -
odgryzła się. - Nie, nie poprosił mnie o rękę, nic z tych rzeczy. - Zdecydowała się
zakończyć to wszystko raz na zawsze. - Jeśli cię to interesuje, chcę zacząć wszystko od
początku i to dotyczy każdej sfery mojego życia, łącznie z pracą.
- Czy to dlatego poszłaś z nim dzisiaj na lunch? Powiedziałaś mu?
- Nie mówiłam, że to z nim idę na lunch, ale ty wiesz lepiej - ucięła krótko. - Na lunchu
byłam z koleżanką z uniwersytetu, ze starą przyjaciółką. Naprawdę nie zamierzam się
dłużej przed tobą tłumaczyć, coś ci odbiło. Zjadłam lunch z dużą blondyną przy kości. Jeśli
chcesz, to wierz, twoja sprawa. A jeżeli cię to tak bardzo interesuje, to on wie
o mojej decyzji! - krzyknęła. Jej oczy lśniły
i miała ochotę rzucić mu się do gardła. - A tak swoją drogą, co mają moje sprawy osobiste
do pracy? O ile wiem, od czasów średniowiecza wiele się zmieniło...
Podszedł bliżej i swoim zwyczajem przysiadł na biurku, nie spuszczając jej nawet na
chwilę z oczu.




background image

- I jak zareagował na wiadomość? - zapytał już spokojniej.
Wzruszyła ramionami.
- Decyzja już zapadła.
- A jak ty się czujesz? - W jego głosie brzmiała troska.
- Zdeterminowana... - A do tego skrajnie wyprowadzona z równowagi, ty podła świnio,
krzyknęło w niej coś w środku.
- Masz jakąś inną pracę na oku?
- Nie. - Boże, jak trudno było jej z nim rozmawiać. - Może wyjadę na trochę za granicę?
Popracuję rok albo dwa w ciepłych krajach... Może zmienię zawód? Zrobię raz wreszcie
coś szalonego, nieprzewidywalnego... Póki co, mam z czego żyć.
Nagle wstał i podszedł do niej. Stali twarzą w twarz. Nie wiedziała, co powie, co zrobi.
- Widzę, że wszystko przemyślałaś... Zawsze uważałem cię za inteligentną i nowoczesną
kobietę.
Była zbyt roztrzęsiona, by wykrztusić choćby jedno słowo.
- Tak, tak - powiedział jeszcze, potem pokiwał głową, odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
- Ale nie pozwolę, byś przez następne miesiące rozpaczała i rozpamiętywała swoją decyzję
- rzucił nieoczekiwanie przez ramię. - Przyjadę po ciebie o...

background image

ósmej i zjemy razem kolację, dobrze? Wyszukaj w szafie jakiś odpowiedni ciuch, bo chcę
cię zabrać w bardzo ładne miejsce.
Zaraz potem usłyszała zamykające się za nim drzwi, lecz jeszcze długo stała jak
zaczarowana, osłupiała, nie mogąc ruszyć się z miejsca.

















background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Nie sposób wprost opisać, co nastąpiło potem: jedna, niekończąca się bajka. Jeanie sama
nie wiedziała, jak to się stało i czym sobie na to zasłużyła. Ward zapraszał ją do winiarni,
na romantyczne kolacje przy świecach, do galerii sztuki i do teatru. Od czasu do czasu
zabierał ją do siebie, gdzie, gdy Bobbie była już w łóżeczku, siedząc przy kominku,
rozmawiali i rozmawiali bez końca. Jednak nigdy nie podjął nawet najmniejszej próby, by
zbliżyć się do niej, pominąwszy oczywiście fakt, że czasami obejmował ją czule
ramieniem, na chwilę przytulał czy też delikatnie całował.
Już od dwóch tygodni nie spędziła samotnie żadnego wieczoru i co więcej, Ward nie
usiłował nawet robić tajemnicy z tego, że codziennie zabierają gdzieś po pracy. Wszyscy,
po prostu wszyscy zasypywali ją pytaniami, od kiedy się ze sobą spotykają i co z tego
będzie. Tłumaczyła, że to tylko z przyjaźni, i że nic z tego nie będzie, ale zawsze
odpowiadały jej dziwne, dwuznaczne uśmieszki. Jakoś nikt nie chciał jej wierzyć, a pra-

background image

wdę mówiąc i ona czuła się zagubiona i nie bardzo wiedziała, co ma o tym wszystkim
myśleć.
Poznała też Henriettę, nową nianię. Dziewczyna była bardzo inteligentna i miła, lecz
niezbyt urodziwa.
Jeanie nie posiadała się ze szczęścia, że Ward otoczył ją tak troskliwą opieką, lecz z drugiej
strony coraz trudniej jej było z tym żyć. Kochała go coraz bardziej, jeśli to w ogóle było
jeszcze możliwe, i pragnęła go całą sobą. Sprzeczność tkwiąca w tej przedziwnej sytuacji
dawała jej się ostro we znaki. A do tego, Ward nigdy, ale to nigdy, nawet słowem nie
zapytał o powód jej odejścia z firmy. Nie namawiał też do zmiany zdania.
Skończyli właśnie kolację - kolację we dwoje, którą sama zresztą przygotowała, jako że
Monika nie była jeszcze w stanie podołać wszystkim obowiązkom. Henrietta zjadła już
wcześniej z Moniką i Bobbie, zanim jeszcze wrócili do domu. Siedzieli sobie przed
kominkiem, popijając kawę i przyglądając się wesoło tańczącym płomieniom.
- Jak miło - powiedziała rozleniwiona. Cały dzień dziś padało i czuła się teraz jak kotka,
wygrzewająca futerko na słońcu. Wyciągnęła stopy w stronę ognia i okryła się miękkim
kocem. - W takie noce jak ta cudownie jest móc rozłożyć się przed kominkiem -
wyszeptała. - Co za księżyc, spójrz... - Gdy napotkała jego wzrok, umilkła.
- Muszę z tobą porozmawiać - usłyszała jego głos. - Poważnie porozmawiać - dodał cicho.



background image

Przeraził ją wyraz jego twarzy.
- Sądziłam, że już wszystko omówiliśmy... -Nie chciała się znowu zapędzać w trudne,
szarpiące nerwy dyskusje. Było przecież tak wspaniale... A może uważał, że dosyć już dla
niej zrobił, może chciał się z kimś związać? Trudno, tym razem musi zachować się z
godnością, nie będzie mu się zrozpaczona rzucała na szyję, błagając go o czułe spojrzenie
czy pocałunek.
- To prawda, wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny na świecie, ale jest jeszcze coś, o
czym chciałem ci powiedzieć... Jest mi bardzo trudno
o tym mówić... Czuję się tak, jakbym zdradzał małą, niewinną Bobbie...
- Bobbie? - Tego się nie spodziewała. - Nie rozumiem...
Wstał i podszedł do kominka. Cały czas odwrócony był do niej plecami. Starał się być
bardzo rzeczowy.
- Matka Bobbie była bardzo piękną kobietą
i miała w sobie coś, jakiś niepojęty czar, przyciągała mężczyzn jak magnes. Długie lata
byłem nią zafascynowany, jak każdy, kto miał z nią do czynienia. Gdy powiedziała mi, że
zaszła w ciążę, i nie wahałem się ani chwili, pobraliśmy się w ciągu miesiąca. I co więcej,
czułem się tak, jakby

background image

uśmiechnął się do mnie los, byłem szczęśliwy. -Odwrócił się, miał przymrużone oczy i
mocno zaciskał wargi.
- Nie musisz mi nic tłumaczyć - powiedziała cicho. - Rozumiem... - Serce jej jednak biło ze
zdwojoną szybkością. Wiedziała o tym nazbyt dobrze, że kochał swoją żonę do szaleństwa
i na nic, dosłownie na nic już nie liczyła.
- Wiedziałem o tym, że Patrycja uwielbia być w centrum zainteresowania, ale sądziłem, że
to tylko... - zawiesił głos. - Myślałem, że to nieistotny szczegół. Miała okropne
dzieciństwo, więc próbowałem ją jakoś usprawiedliwiać, bo ona nie cieszyła się z dziecka,
które wkrótce miało przyjść na świat. Ale już wkrótce zrozumiałem, że kobieta, którą tak
bardzo pokochałem, była wytworem mojej wyobraźni.
W oczach Jeanie malowało się całkowite zaskoczenie i przerażenie zarazem.
- Sądziłam zawsze, że...
- Ze byliśmy idealną parą? - zapytał z sarkazmem. - Nie dziwię się, wszyscy tak uważali.
Bardzo dobrze odgrywaliśmy nasze role. Gdy urodziła się Bobbie, zaczął się prawdziwy
koszmar. Patrycja stwierdziła, że nienawidziła być w ciąży, ale dziecko napawa ją wręcz
odrazą i nie ma zamiaru się nim zajmować. Wszystkie obowiązki matki przejęła więc
Monika. Podejrzewałem, że w grę wcho-



background image

dzili również inni mężczyźni. Patrycja potrafiła być jednak bardzo przebiegła i...
dyskretna.
Jeanie nie wierzyła własnym uszom. Czy to możliwe, żeby ten mężczyzna uchodzący
przez długie lata za cierpiącego wdowca, tak naprawdę był rozgoryczonym ojcem
odrzuconej przez matkę córeczki? Próbowała ogarnąć jakoś to wszystko, o czym po-
wiedział jej teraz Ward, ale nie bardzo potrafiła.
- Jedyne co Patrycja mogła zaoferować Bobbie, to popołudnia spędzane u swoich
znajomych. Monika bardzo zachęcała ją zresztą, by zabierała ze sobą małą, bo uważała, że
może jakimś cudem uda się jej w ten sposób nawiązać z córką kontakt, i że może jeszcze
wszystko wróci do normy.
W rzeczywistości, jak się później okazało, Bobbie siedziała często w samochodzie
przypięta w foteliku, podczas gdy jej matka zabawiała się ze swoimi kochankami w
pobliskich hotelach. Tego dnia, w którym wydarzył się wypadek, moja żona wracała
właśnie z jednej z takich libacji. Wszystko wyszło na jaw dopiero w trakcie śledztwa.
Policja odwaliła w tym wypadku kawał dobrej roboty, potrafili zachować dyskrecję i dobre
maniery.
- Ach, Ward, Boże, nigdy w życiu bym się tego nie spodziewała. Nawet nie wiesz, jak jest
mi przykro...
- To jeszcze nie wszystko. - Widziała, z jakim

background image

trudem panuje nad nerwami. - W tym wypadku Patrycja zginęła na miejscu, ale Bobbie
była w ciężkim stanie i potrzebowała prędko transfuzji. Okazało się, że ma bardzo rzadką
grupę krwi i nie ja jestem jej biologicznym ojcem... Tylko że to nie jest już dla mnie ważne,
Jeanie, choć może tego nie zrozumiesz. Bobbie jest moją córką.
- Boże... - jęknęła tylko. - Boże, Ward... -Nagle wszystko stało się jasne. Po śmierci żony
całkowicie wycofał się z życia, a raczej żył ze swoją koszmarną tajemnicą na uboczu, w
swoim świecie. Po takich doświadczeniach miał prawo nie ufać kobietom.
- Nikt o tym nie wie, nawet Monika, i nikt nigdy się o tym nie dowie. Bobbie też nie.
Gdybyś widziała, jak ta mała istota walczyła o życie...
Jeanie spojrzała na niego i dostrzegła w jego oczach łzy. Dała mu znak ręką, żeby już
przestał się zadręczać, żeby zamilkł.
- Nie, pozwól mi dokończyć, muszę dokończyć. Bobbie jest moim ukochanym dzieckiem,
własnego nie kochałbym bardziej, możesz mi wierzyć. W niczym na szczęście nie
przypomina swojej matki i nie chcę, naprawdę nie chcę wiedzieć, kto jest jej biologicznym
ojcem. Jest moja i tak zostanie.
- Oczywiście, że tak zostanie - powiedziała pospiesznie.
Dlaczego akurat jej opowiedział to wszystko?



background image

Czyżby miał do niej tak duże zaufanie, czyżby ją pokochał? Lecz z drugiej strony nigdy nie
poprosił, by z nim została na noc ani nie wypytywał o jej zamiary, nie próbował wpłynąć
na nią, żeby zmieniła swoją decyzję... Nie, nie mógł jej kochać, z pewnością po tym, co
przeżył, żadna kobieta nie mogła zawładnąć jego sercem. Było martwe.
- Ward, dlaczego opowiedziałeś mi to wszystko? - spytała cicho.
- Bo... - wpatrywał się w nią tym swoim nieprzeniknionym spojrzeniem - przyszedł już
czas, byś się o wszystkim dowiedziała.
- Dziękuję ci za tak ogromne zaufanie... - nadal nic nie rozumiała.
- Pójdę się przebrać - powiedział nagle, odwrócił się i wyszedł z pokoju.
A ona siedziała zapatrzona w ogień i nie mogła się nawet poruszyć. Była jak
zahipnotyzowana. Kiedy pojawił się ponownie w salonie, wstała
i podeszła do niego. Uniosła do góry dłoń i delikatnie pogładziła jego policzek.
- Jakaż ona była głupia, nie potrafiła docenić, co miała.
Ujął delikatnie jej dłoń i przycisnął do ust.
- Nie współczuj mi, proszę, nie rób tego. Powiedz mi lepiej, dlaczego zaprzeczyłaś w
biurze temu, że spotykamy się po pracy? Przecież bez przerwy umawiamy się na randki.

background image

- Tak? Umawiamy się?
- No nie, Jeanie, ten podlec tak ci namieszał w głowie, że nie jesteś nawet w stanie poznać,
kiedy prawdziwy mężczyzna zabiega o twoje względy - powiedział przez zaciśnięte usta. -
Tak bardzo jesteś w nim zakochana, że nic nie dostrzegasz, ale nie zaprzeczysz chyba, że
coś między nami jest?
Stała osłupiała, mobilizując wszystkie siły, żeby się nie rozpłakać. Skąd mógł wiedzieć, ile
te słowa dla niej znaczą. I choć nie było w nich ani jednego o miłości czy o związku, to
jednak poruszyły ją do głębi.
- Joseph i Dan nie lubią, kiedy ich pracownicy umawiają się na randki... - bąknęła.
- Ale już niedługo nie będziesz u nich pracować - oznajmił triumfalnie. - A poza tym
zupełnie nie interesuje mnie, co oni myślą. Chodź, napij się kawy.
- Słucham? - wykrztusiła z trudem.
A zatem nie miał nic poważnego na myśli, nie chodziło o wielką, dozgonną miłość i
oddanie. To nie było zresztą w jego stylu, ale i tak nie mogła tego wszystkiego pojąć. Jeżeli
myśli o niej poważnie, powinien w końcu coś zrobić, jakoś to wyrazić. W żaden sposób nie
próbował jej zatrzymać, więc nie mogło mu na niej zbytnio zależeć. Kolejnego zawodu nie
przeżyje, tego była pewna. Nie odezwała się ani słowem, kiedy odwoził ją do domu. Przez


background image

całą drogę panowała krępująca cisza. Gdy dotarli na miejsce, także nic się nie wydarzyło.
Nie zapytał, czy może wejść ani jej nie pocałował. Powiedział tylko „dobranoc, Jeanie" i
musnął jej policzek ustami. To wszystko. Zanim odjechał, rzucił jeszcze:
- Zobaczymy się rano. Spij dobrze i pamiętaj, że nie wszyscy mężczyźni są głupi i podli.
Boże kochany, co to miało znaczyć? Co ten człowiek miał na myśli i co ona miała z tym
wszystkim zrobić? Zostać czy wyjechać, uciec czy też wyjść mu naprzeciw? Dlaczego od
kilku tygodni tak usilnie starał się wejść w jej świat? I dlaczego wciągał ją w swój świat i w
swoje życie? Wszystko stało się nagle tak okropnie zagmatwane i niejasne. Miała
wrażenie, że powinna czym prędzej spakować się i wyjechać daleko, daleko stąd.
Do późnej nocy rozpamiętywała wydarzenia poprzedniego wieczoru i po raz pierwszy od
lat zaspała. Wzięła pospieszny prysznic, wypiła dwa łyki kawy i zdążyła wsunąć sobie do
ust kawałek grzanki, kiedy spiker w radiu z radością i satysfakcją w głosie obwieścił
światu, że dziś są walentynki. O mało nie oblała się kawą, a tost utkwił jej

f

w gardle i

myślała przez moment, że się udusi. Ładnie zapowiadał się ten dzień, nie ma co. Łzy
zaczęły

background image

spływać jej po policzkach. Ten dzień już od lat przypominał jej nazbyt boleśnie, że nie ma
na świecie nikogo takiego, kto by ją pokochał na dobre i na złe. Poczta też nie przyniosła ze
sobą żadnych niespodzianek. Westchnęła ciężko, wytarła oczy, zrobiła szybko lekki
makijaż i wyszła z domu. Do biura wpadła pół godziny spóźniona, ale prawdę mówiąc,
było jej już wszystko jedno. Pół godziny to przecież nie koniec świata.
Gdy jednak weszła do pokoju, wszystkie oczy zwróciły się na nią. O co im chodzi,
zastanawiała się, inni się wiecznie spóźniają i dobrze, jej też się to może zdarzyć.
- Stephanie, wszystko w porządku? - spytała szeptem, podchodząc do jej biurka.
- Tak, oczywiście - odpowiedziała, ale w jej oczach było coś dziwnego, innego niż co
dzień, jakieś podekscytowanie.
- Słodka kartka. - Jeanie wskazała na dużą kartkę walentynkową, stojącą na biurku
sekretarki.
- Dziękuję.
Coś takiego, Stephanie nigdy nie była taka oszczędna w słowach. Jeanie nie miała
zielonego pojęcia, co się tu dzieje, ale atmosfera w biurze była jakaś inna niż zwykle, coś
wisiało w powietrzu.
Spojrzała raz jeszcze pytająco na swoją sekretarkę, lecz ta rzuciła tylko krótko:




background image

- Kawy?
Jeanie kiwnęła głową i skierowała się w stronę swojego gabinetu. Wszędzie panowała
absolutna cisza. Czuła, że coś się święci, ale co?
Weszła do siebie i zdębiała. Calusieńki pokój tonął w kwiatach: biurko, parapet, podłoga,
nawet jej fotel - wszystko zastawione było wazonami pełnymi cudnych, kolorowych,
pachnących kwiatów. Poczuła zawrót głowy i przez moment zdawało jej się, że upadnie.
W życiu nie dostała takiej ilości frezji, lilii, róż i tulipanów. Miała wrażenie, że śni, nogi
zrobiły się jej jak z waty i czuła, że musi usiąść. Wtedy drzwi gabinetu otworzyły się i
stanął w nich Ward, jak zwykle uśmiechając się pogodnie.
- Czy przyjmiesz tę walentynkę? - zapytał niewinnie.
Emocje zasznurowały jej usta, nie mogła wydusić z siebie ani słowa.
- To wszystko... od ciebie? - szepnęła z niedowierzaniem.
- A przeczytałaś kartki?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Podszedł więc bliżej, wyjął z bukietu, który obejmowała
właśnie ramionami, małą karteczkę.
- Pozwól, że ci przeczytam. - Otworzył kopertę i wyciągnął kartkę. - Powiedziałaś, że on
nigdy nie przysłał ci kwiatów, a ja chciałbym wypełnić

background image

nimi całe twoje życie. Mówiłaś, że on nie chce zobowiązań ani przyrzeczeń o wiecznej
miłości, a ja niczego więcej nie pragnę, jak tylko właśnie tego. Kocham cię, Jeanie, całym
moim sercem, na zawsze, i nawet gdybym miał poświęcić całe moje życie, by zdobyć
twoje serce, to nie zamierzam się poddać. Czy słyszysz mnie? Nie pozwolę, żebyś tak po
prostu odeszła, choć wiem, że nie mnie kochasz.
- To sporo słów, jak na tak małą kartkę - szepnęła niepewnie.
- Byłem głupcem, że nie zrozumiałem tego wcześniej, ale może nie jest jeszcze za późno...
Wiem, że muszę być cierpliwy... ale... Jeanie... - Złapał ją w ramiona i gorąco pocałował. -
To dopiero kilka tygodni, ale nie mogę już dłużej czekać - szepnął. - Gdybyś faktycznie nic
do mnie nie czuła, nie całowałabyś mnie tak. Zaufaj mi.
Zacisnęła powieki, zrozumiała, że to nie żart, że to wszystko dzieje się naprawdę. Wierzyła
mu, bezgranicznie wierzyła i ufała. Tak, to był ten człowiek. Jej serce wypełniła nieopisana
radość.
- Kochanie, nie zamykaj oczu, uwierz mi, to nie sen. Spójrz na mnie.
Otworzyła powoli oczy i wiedziała już, że przyszedł moment, kiedy i ona musi powiedzieć
całą prawdę, nie było innego wyjścia.
- Ward - zaczęła cicho - ja też muszę ci coś



background image

wyznać. - Jej głos drżał. - To ty jesteś tym mężczyzną, którego kocham od lat. Nie ma
nikogo innego. Nigdy bym ci o tym nie powiedziała, gdyby nie... Nie spodziewałam się, że
kiedykolwiek odwzajemnisz moje uczucia. Zrezygnowałam z pracy po tym weekendzie,
który spędziliśmy razem. Wiedziałam, że dłużej już tego nie zniosę.
- Więc nie było nikogo innego? - Wpatrywał się w nią w osłupieniu.
- Nie. Gdy tylko cię zobaczyłam pierwszy raz, wiedziałam, że jesteś tym mężczyzną, na
którego czekałam całe życie.
- Ja? Naprawdę ja?
Ujrzała, jak jego twarz rozświetla się i nabiera kolorów, jak jego oczy zaczynają błyszczeć
nieprawdopodobnym blaskiem.
- Ja?! - ryknął na całe biuro, pijany ze szczęścia. Porwał ją w ramiona i podniósł do góry. -1
przez ten cały czas, kiedy odchodziłem od zmysłów, kochałaś mnie? - Okręcił ją w kółko.
- Całe pięć długich lat!
- A więc wyjdziesz za mnie?
- Jeśli chcesz, to natychmiast! - zawołała.
- Boże, dzisiaj, jutro, pojutrze... Nie śmiałem o tym marzyć. Tak bardzo cię kocham, tak się
bałem... A więc jeszcze przed końcem tygodnia będziesz panią Ryan! - krzyknął
uszczęśliwiony.
- To niemożliwe, nie wierzę...

background image

Pocałował ją, poczuła, jak miękną jej kolana.
- Myślę, że powinnaś poszukać już dzisiaj sukienki - szepnął, przyciskając ją do siebie. -
Jeśli nasza noc poślubna odwlecze się choć o jeden dzień, nie ręczę za siebie.
- Nie będzie tak źle... Chodź, nie trzymajmy ich już pod drzwiami, i tak cały czas
podsłuchują.
- Masz rację, powiedzmy im o naszych planach. Chcę, aby cały świat się dowiedział, jak
bardzo cię kocham. Czy to prawda, że mam teraz całe życie, żeby cię o tym przekonać? -
spytał wciąż jeszcze z niedowierzaniem i otworzył na oścież drzwi. W jego oczach
malowało się bezgraniczne szczęście.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brooks Helen Oaza zapomnienia
236 Brooks Helen Flirt w Londynie
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
Brooks Helen Włoskie wakacje
85 Brooks Helen Święta w rezydencji
0683 Brooks Helen Wiosna w Paryżu
260 Brooks Helen Kolacja z byłym szefem
015 Brooks Helen Oaza zapomnienia
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
Brooks Helen Oaza zapomnienia(1)
192 Brooks Helen Ślub przed sylwestrem(2)
0363 Brooks Helen Wyznanie miłości
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
683 DUO Brooks Helen Wiosna w Paryżu
206 Brooks Helen Oświadczyny miliardera
Grzaniec z rodzynkami migdałami i wanilią, Przepisy kulinarne i alkoholowe, alkohole

więcej podobnych podstron