Brooks Helen Wiosna w Paryżu

background image

1

Helen Brooks

Wiosna w Paryżu

background image

2

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak się dzisiejszego ranka miewa nasza urocza Holly? Pewnie dobrze się bawiłaś

podczas weekendu, co, kotku? Bo na mój gust wyglądasz tak, jakbyś go nie zmarnowała.

Holly uniosła wzrok znad klawiatury. W drzwiach stał tłusty, niski Jeff Roberts i

lubieżnie się jej przyglądał.

- Dzień dobry, panie Roberts - powiedziała grzecznie, tłumiąc w sobie niechęć i

obrzydzenie. Ale zaraz cała zesztywniała, bo Jeff leniwym krokiem podszedł do biurka.

Był teraz wystarczająco blisko, by owionął ją ostry, wyciskający łzy z oczu zapach jego

wody po goleniu. Holly z powrotem zabrała się do przepisywania w nadziei, że Jeff zostawi ją

w spokoju.

Kilka tygodni temu, kiedy rozpoczęła pracę w Querruel International, ustaliła trzy

sposoby radzenia sobie z biurowymi obmacywaczami.

Pierwszy: ignorować typa, dając mu jednocześnie do zrozumienia lodowatym

traktowaniem, że jego zaloty nie są mile widziane.

Drugi: głośno krzyczeć, że jest molestowana.

Trzeci: pójść na całość i dać typowi prawym sierpowym w pysk.

Holly najpierw zastosowała ten pierwszy sposób, ale jej taktyka przez osiem tygodni nie

dała najmniejszego rezultatu. Gdyby uciekła się do drugiego sposobu i złożyła skargę na Jeffa,

mogłaby stracić pracę. Jeff Roberts był synem dyrektora zarządzającego i źrenicą w oku

rozczulającego się nad nim ojca.

Natomiast trzeci sposób z całą pewnością doprowadziłby do zwolnienia jej, co gorsza,

bez dobrych referencji. A praca, którą teraz miała, obiecywała świetlane perspektywy. Ale - i

ta myśl stawała się w ciągu ostatnich tygodni coraz bardziej pociągająca - obrzydliwiec

dostałby wreszcie nauczkę, której by tak szybko nie zapomniał.

Jeff pochylił się, by przeczytać tekst na ekranie, i niskim głosem powiedział:

- Już cię prosiłem, żebyś mi mówiła po imieniu, kiedy jesteśmy sami.

Typ zawsze wydzielał ohydny odór, zupełnie jakby się nigdy nie mył. Holly z trudem się

opanowała, by się nie cofnąć z obrzydzenia. Było tym gorzej, że siedziała w malutkim

pokoiku, wydzielonym z sekretariatu ojca Jeffa, z jednym tylko niewielkim oknem i z

jednymi dostępnymi drzwiami, prowadzącymi do głównego sekretariatu, bo drzwi na korytarz

zostały zastawione regałami. Jeff szybko się zorientował, jakie korzyści może mu przynieść

taki układ pomieszczenia.

- Pewnie pan szuka Margaret. Poszła do bufetu, ale zaraz wróci - powiedziała ostro.

background image

3

- Aha - mruknął i pochylił się nad nią jeszcze bardziej, muskając przy okazji ręką jej pierś.

- Mogę na chwilę to wziąć?

Holly przestała pisać, zmuszając się, by spojrzeć na jego ciastowatą, spoconą twarz.

- Panie Roberts, już panu mówiłam, że nie życzę sobie takiego zachowania.

- Jakiego? - spytał, nawet nie udając, że jest oburzony niesłusznym podejrzeniem.

Powędrował wzrokiem od jej piersi w dół, na nogi, a potem wrócił spojrzeniem na twarz,

oblizując przy tym wargi.

- Nie życzę sobie, by pan mnie dotykał - wyjaśniła dobitnie.

- Czy ja ciebie dotykałem? - Uśmiechnął się, pochylił jeszcze niżej i szepnął: -

Pójdziemy po pracy na drinka? Podobałoby ci się to, prawda?

Prędzej piekło zamarznie, pomyślała wściekła.

- Niestety, mam inne plany.

- Więc jutro? - Spojrzenie jego oczu w kolorze błota chciwie się po niej ślizgało. -

Jeżeli okażesz się miła, mogę ci też postawić kolację. To chyba uczciwa propozycja?

Do czego ta glista zmierza? To, że jest synem dyrektora, nie daje mu jeszcze prawa, by

tak się zachowywać!

Z zasłyszanych w bufecie rozmów Holly wiedziała, że Jeff Roberts obmacuje kogo tylko

może, ale dziewczęta na ogół były bezpieczne, bo większość z nich nie pracowała w pokoju

sama.

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Przykro mi, panie Roberts, ale nie pójdę z panem na drinka ani jutro, ani w żadnym

innym terminie -oświadczyła zimno.

- Mogę tu dla ciebie wiele zrobić, Holly, jeżeli dobrze rozegrasz karty - powiedział

miękko. - Ale mogę ci też bardzo zaszkodzić. Rozumiesz, co mówię?

- Bardzo dobrze rozumiem - odparła Holly lodowatym tonem.

- Więc?

- Więc moja odpowiedź pozostaje taka sama. A teraz muszę skończyć ten tekst.

Przez chwilę patrzył na nią, wreszcie się wyprostował i Holly miała już nadzieję, że sobie

pójdzie. A wtedy on pochylił się, od tyłu chwycił ją za piersi i przez trwającą całą wieczność

sekundę boleśnie je ściskał. Dopiero wtedy wyprostował się i ruszył do drzwi.

Nawet nie zastanowiła się, co robi. Natychmiast zerwała się z krzesła i z całej siły, z

głośnym plaskiem, uderzyła go w twarz.

Tego Jeff na pewno się nie spodziewał. Odstąpił w tył kilka kroków, wpadł na regał, a

potem z jego ust popłynęła wiązanka wulgarnych przekleństw. Gdy się prostował, Holly

background image

4

wiedziała, że jej odda, więc się przygotowała. Jej niebieskie oczy rzucały błyskawice, a

szczupłe ciało napięło się w oczekiwaniu.

- Co tu się dzieje?!

Na dźwięk głosu dobiegającego od drzwi Jeff aż się okręcił wokół własnej osi, a Holly

wpatrzyła się w oszołomieniu w wysokiego mężczyznę, który stał w progu. Natychmiast się

zorientowała, kto to jest. Nigdy go jeszcze nie widziała, ale tyle już słyszała od koleżanek o

jedynym i wyłącznym właścicielu Querruel International, że mogłaby podać jego bardzo

szczegółowy rysopis.

Jacques Querruel. Trzydzieści dwa lata, wolny, ale ciągnący za sobą łańcuszek kochanek

i nawiązujący tyle romansów, że stał się ulubionym tematem zarówno poważnych

magazynów, jak i brukowców. Typowy playboy, chociaż od większości różnił się tym, że

pracował równie zażarcie, jak się bawił. Milioner, który z paryskich slumsów własną pracą

przebił się do kasty bogaczy. Teraz jego pierwotna paryska firma miała oddziały we Francji,

w Stanach Zjednoczonych i w Anglii. A w życiu kierował się własnymi zasadami. Chociaż

miał kilka świetnych samochodów, jak należało się spodziewać po młodym francuskim

milionerze, jego ulubionym pojazdem był motor marki Harley.

- Zapiera dech w piersiach - powiedział Holly w rozmarzeniu jeden z młodszych

urzędników. - Prawdziwy Król Szos! Cały czarny, a od blasku aż oczy bolą. I wprost pożera

kilometry.

- Powinnaś zobaczyć pana Querruela w czarnej skórzanej bluzie - zachwycała się

kiedyś przy lunchu jedna z sekretarek. Kobiety nie traciły czasu na omawianie powabów

motocykla, wolały omawiać urok jeźdźca. - Nie ma kobiety, której na jego widok nie

zmiękłyby kolana. Holly, mówię ci, to czysty dynamit!

A teraz widzi ten czysty dynamit na własne oczy, pomyślała, czując, jak ogarnia ją lekka

histeria. Rzeczywiście, niebezpieczny. Ale jej uwagę natychmiast przyciągnął Jeff, który

właśnie mówił:

- Panie Querruel, przepraszam, że musiał się pan w to wmieszać. Wiem, to

niewybaczalne. Właśnie udzielałem pannie Stanton reprymendy, bo bardzo niestarannie

wykonała pracę, którą jej zleciłem, a ona to bardzo źle przyjęła. Obawiam się, że straciłem

opanowanie, gdy mnie uderzyła.

- Ty kłamco! - krzyknęła Holly. - Jak śmiesz...

- Wystarczy. - Słysząc jej podniesiony głos, Jaąues Querruel ostro uciął protest. -

Porozmawiamy o tym w gabinecie pana Robertsa. Oboje pójdziecie tam ze mną.

- Chwileczkę! - Holly była tak wściekła, że już na nic nie zważała. Wiedziała, że gdy

background image

5

pan Roberts senior zostanie powiadomiony o sprawie, natychmiast wyrzuci ją z pracy. - On

kłamie. Nie chodziło o pracę...

- Chyba wyraziłem się jasno. Przedyskutujemy całą sprawę bez świadków. Pan Roberts

wraca dopiero za godzinę, więc nikt nam nie przeszkodzi.

Czy zrozumiał, co tu zaszło? Holly spojrzała w bursztynowe oczy i zatonęła w ich głębi.

Były niepokojące. Magnetyczne, lecz zimne jak oczy drapieżnika, wilka czy wielkiego kota

czyhającego na ofiarę.

Ale zaraz się otrząsnęła, zła na siebie za te dziwaczne myśli. Co się z nią dzieje? -

zastanawiała się, idąc za mężczyznami do luksusowo urządzonego biura pana Robertsa

seniora.

Przechodząc przez sekretariat, zauważyła, że Margaret patrzy na nią z przerażeniem.

Widocznie musiała coś usłyszeć. Zaraz jednak znalazła się w zamkniętym gabinecie, sama z

Jacquesem Querruelem i gotującym się ze złości Jeffem Robertsem.

- Doprawdy, panie Querruel, nie ma potrzeby, żeby pan zaprzątał sobie uwagę tym

nieszczęsnym incydentem - mówił lizusowatym tonem. - Na pewno ma pan ważniejsze

rzeczy...

- Wprost przeciwnie, Jeff - odparł zimno Querruel, wskazując jednocześnie władczym

gestem krzesła. Jeff już się więcej nie odzywał.

Holly spodziewała się, że Querruel usiądzie za masywnym dębowym biurkiem, ale on

przysiadł na brzegu blatu, a jego przenikliwe oczy patrzyły na nią krytycznie.

Zmusiła się do spokoju, by nie bawić się kolczykami ani nie robić żadnych innych

nerwowych ruchów. Ale było to trudne w tych okolicznościach i na dodatek z Jeffem

oddalonym tylko o pół metra. Jednak nie da się stłamsić. Brawurowo uniosła brodę, a jej oczy

ciskały błyskawice.

- A więc... - przenikliwe spojrzenie Jacquesa przesunęło się z jej zarumienionej twarzy na

ponurą twarz Jeffa. Zauważył wymowny czerwony placek na jego policzku. - Mamy problem,

prawda?

- Nic takiego, czego nie mógłbym sam załatwić, panie Querruel...

- Tak, do licha. Mamy problem! - wybuchnęła Holly. - Tyle razy prosiłam pana

Robertsa, by trzymał ręce przy sobie. Dziś posunął się za daleko. To zboczeniec. Nie zniosę,

jeśli jeszcze raz mnie dotknie.

Ciemne brwi Querruela uniosły się, a pięknie rzeźbione usta lekko uśmiechnęły.

- Proszę mówić, panno Stanton. Proszę powiedzieć, co pani czuje - zachęcił ją.

A więc on myśli, że to zabawne! Holly ogarnęła taka furia, że zrobiło jej się czerwono

background image

6

przed oczami. Zerwała się na równe nogi. W tej chwili nie myślała o zachowaniu pracy ani o

tym, z kim rozmawia.

- Dziękuję, panie Querruel - wysyczała drżącym z pasji głosem. - Właśnie to

zamierzałam zrobić. Syn dyrektora zarządzającego jest kłamcą i rozpustnikiem. W mojej

pracy na pewno nie ma żadnych błędów, a on wcale nie wytykał mi niechlujstwa. Od dawna

mnie molestuje, ale dziś przekroczył wszelkie granice. Dlatego uderzyłam go w twarz i niech

się cieszy, że nie oberwał mocniej.

- Jak śmiesz! - wykrzyknął Jeff. Uznał, że za długo był wykluczony z rozmowy.

Spiorunował Holly wzrokiem i kontynuował ze złością: - Fakty wyglądają tak, że panna

Stanton nie nadaje się do tej pracy, ale było mi jej żal. Dawałem jej bez końca szansę i za

późno zrozumiałem, że bierze moją uprzejmość za osobiste zainteresowanie. Gdy

uświadomiłem jej, że nie życzę sobie, by ze mną flirtowała, nagle się uniosła gniewem.

Pewnie poczuła się jak kobieta odrzucona.

Jacques Querruel przyglądał się przez chwilę temu grubemu osobnikowi o

przetłuszczonych włosach, a potem przeniósł spojrzenie na uroczą młodą kobietę. Jej włosy

koloru czekolady sięgały ramion, oczy miała niebieskie jak bławatki, cudownie zarysowane

kości policzkowe. I była oszalała ze złości. Och, jaka była wściekła! Uśmiechnął się.

- Zgadza się pani z tym, co powiedział pan Roberts?

- Do diabła, nie!

- Czyli mamy pata. - Przenikliwe bursztynowe oczy patrzyły to na Holly, to na Jeffa. -

Czy któreś z was może poprzeć dowodami swoje twierdzenia? To znaczy, na przykład, czy

pan może udowodnić, że panna Stanton źle wykonuje swoją pracę? - zwrócił się do Jeffa.

- Ona... to znaczy... chciałem powiedzieć, że często muszę jej oddawać przepisane

teksty, żeby je poprawiła - wybrnął w końcu Jeff.

- A pani, panno Stanton? Ma pani świadków zbytniego spoufalania się pana Robersta?

- To już nawet nie jest zwykłe spoufalanie się! - wypaliła. - To obrzydliwe obmacywanie, a

on uważa, że może sobie na to pozwolić, bo jest synem dyrektora zarządzającego. Wszystkie

dziewczyny go unikają. I nie, nie mam świadków, już pan Roberts o to zadbał. Z tej dziupli,

w której pracuję, nie ma żadnej drogi ucieczki ani kamery, która by wszystko filmowała! A

jeżeli pan mnie spyta, czy któraś z koleżanek zechce potwierdzić moje słowa, powiem, że nie

wiem. Ale najprawdopodobniej nie, jeżeli chcą zachować pracę.

- Czy pani trochę nie przesadza?

- Wcale nie! Mówię prawdę! - krzyknęła.

Nie ugnie się przed tym aroganckim Jacquesem Querruelem. Nie zamierza też dać mu się

background image

7

onieśmielić. Pan Roberts senior z pewnością znajdzie co najmniej pół tuzina pracownic, które

przysięgną, że Jeff jest święty, ale nic na to nie poradzi. Tak czy owak, jej dni w Querruel

International są policzone. Szkoda, bo przecież tak ciężko pracowała, by zdobyć dobre

stanowisko.

- Tak więc nie wierzy pani, że firma potrafi we właściwy sposób załatwiać takie

sprawy? - spytał miękko Jacques.

Holly ze zdenerwowania musiała przełknąć ślinę, bo czuła, jak zaciska jej się gardło. Ale

gdy się odezwała, jej głos był równy i zdecydowany.

- Pracuję tu dopiero od dwóch miesięcy, więc nie mogę wiele na ten temat wiedzieć.

Ale biorąc pod uwagę osobę, która jest zamieszana w ten incydent - tu spojrzała na Jeffa ze

wstrętem - byłabym bardzo naiwna, gdybym liczyła na to, że sprawiedliwości stanie się

zadość.

- Rozumiem. - W ciągu ostatnich minut Jeff Roberts dwa razy usiłował coś powiedzieć

i dwa razy Jacques władczym gestem zmusił go do milczenia. Teraz zwrócił spojrzenie na

niego i powiedział aksamitnym głosem: - A ty, Jeff, czy sądzisz, że sprawiedliwości stanie się

zadość?

- Mam pełne zaufanie do procedur stosowanych w firmie - powiedział Jeff

pompatycznie.

Jak mężczyzna taki jak Michael Roberts, człowiek, którego zawsze szanował i który

znakomicie wywiązywał się ze swoich obowiązków, może mieć takiego syna? - zastanawiał

się Jacques. Wstał, nie pokazując po sobie irytacji. Już od jakiegoś czasu wiedział, że nie

ż

yczy sobie, by Jeff u niego pracował, mimo że on również z obowiązków służbowych

wywiązywał się znakomicie.

Podszedł do wielkiego okna i wyjrzał na ulicę. Szkoda, że nie urzeczywistnił swojego

zamiaru i nie wysłał Jeffa na kilka miesięcy do centrali firmy we Francji. Przekonałby się

wtedy, jak sobie daje radę z dala od chroniącego go ojca. Jednak nie wiedział o tej drugiej

stronie jego osobowości. Uśmiechnął się ironicznie. Teraz płacił za to zwlekanie. Po chwili

podjął decyzję.

- Jeff, dopóki ta sprawa nie zostanie wyjaśniona, zostajesz zawieszony w obowiązkach,

ale otrzymujesz nadal pełną pensję.

- Ale...

- śadnych ale - przerwał mu spokojnie Jacques. - Wiesz, że taka jest procedura.

- Myślałem... - Jeff rozsądnie zamilkł, nie wy trzymał jednak i zaraz popełnił błąd,

kontynuując: - Chyba nie sądzisz, że ta dziewczyna mówi prawdę! To zwykła maszynistka, a

background image

8

ja jestem... - przerwał gwałtownie. Jacques Querrueł patrzył na niego, a jego bursztynowe

oczy ciskały błyskawice. - To znaczy... mój ojciec...

- Twój ojciec też będzie sobie życzył absolutnej jasności w tej sprawie - dokończył za

niego Jacques.

Holly przez chwilę wpatrywała się w Jacquesa z otwartą buzią. Jacques lekko się

uśmiechnął, widząc jej zdumienie.

- Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać, panno Stanton?

O tak, chciałaby, ale w tej chwili miała zupełnie pusto w głowie, więc tylko pokręciła nią

w milczeniu.

- No to proszę iść i spisać pełne oświadczenie. Niech pani dokładnie opisze dzisiejsze

wydarzenia, a także wszystkie inne, które według pani mają znaczenie dla sprawy. W miarę

możliwości proszę podać daty i godziny. Pan Roberts zrobi to samo tutaj, przy mnie. -

Nacisnął dzwonek na biurku i natychmiast, jak dżin z butelki, pojawiła się płonąca z

ciekawości Margaret.

- Margaret, poproszę o kawę - powiedział Jacques uprzejmie, gdy Holly szła już do

drzwi. - I filiżankę dla panny Stanton, jeżeli byłaby pani tak uprzejma.

Holly wróciła do swego biurka. Serce waliło jej jak młotem, ze zdenerwowania zbierało

jej się na płacz. Wzięła kilka głębokich oddechów, by się uspokoić.

Chwilę później przyszła Margaret. Na jej poczciwej twarzy malowało się najwyższe

zdumienie i oszołomienie.

- Więc co się właściwie stało? - spytała, trawiona ciekawością i dodała: - Kawę już

zamówiłam.

Holly szybko streściła jej wydarzenia. Gdy skończyła, Margaret objęła ją pocieszająco za

ramiona.

- To wstrętna gnida, i od dawna potrzebował nauczki. Ja oczywiście nigdy nie miałam z

nim kłopotów. - Margaret od trzydziestu lat była szczęśliwą mężatką i miała dwoje dorosłych

dzieci. - Ale wiem co najmniej o jednej dziewczynie, która odeszła z pracy, bo bała się

poskarżyć, gdy Jeff ją napastował. Próbowałam porozmawiać z jego ojcem, ale moje słowa

odbijały się jak groch od ściany. Państwo Robertsowie stracili w wypadku samochodowym

dwoje dzieci. Rok później urodził się Jeff. Sama rozumiesz, że w ich oczach nigdy nie

mógłby zrobić nic złego.

- A więc nie mam żadnych szans, prawda? - spytała ze smutkiem Holly.

- Och, nie martw się, wszystko się ułoży - pocieszała ją Margaret. W tym momencie

kelner z bufetu przyniósł kawę. Margaret jeszcze raz uścisnęła Holly i wróciła do sekretariatu.

background image

9

Zostawszy sama, Holly zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością. Powinna zaraz

zacząć szukać innej pracy. To oczywiste. śe też musi mieć takiego pecha! Zatrudniła się w

firmie, w której największy lubieżnik jest synem samego dyrektora zarządzającego!

Ale teraz musi się skoncentrować na spisaniu oświadczenia.

Dwa razy wszystko sprawdziła, a potem wydrukowała swój tekst. Po wydrukowaniu

przeczytała go jeszcze raz i doszła do wniosku, że napisała czystą prawdę, w niczym nie

przesadziła. Nie musiała. Ale teraz, widząc to czarno na białym, zaczęła się dziwić, że tak

długo czekała z wymierzeniem Jeffowi zasłużonej kary.

- Jest aż tak źle?

Poderwała głowę do góry. W drzwiach stał Jacques Querruel. Jedna czarna brew była

ironicznie uniesiona, a bursztynowe oczy niepokojąco błyszczały. Zdjął motocyklową

skórzaną kurtkę, czarny podkoszulek opinał mu umięśniony tors. Chyba codziennie ćwiczy na

siłowni, uznała.

Serce ruszyło jej do galopu, co ją zdenerwowało. Denerwowała ją też aura pewności

siebie i władzy, jaką roztaczał Jacques. Jest całkowicie świadomy wrażenia, jakie wywiera na

kobietach, pomyślała ze złością. Przez chwilę miała tak sucho w ustach, że trudno byłoby jej

wydobyć z siebie głos, ale jego arogancja szybko przyprawiła ją o napływ adrenaliny. Może i

jest szefem firmy, którego wszyscy się boją, a także wyjątkowo pociągającym mężczyzną, ale

jej nie zastraszy, obiecała sobie. Na dodatek przecież nie ma się czego obawiać, bo i tak długo

tu nie zostanie.

- Proszę, może pan sam ocenić - powiedziała tylko, wiedząc doskonale, że nie jest to

odpowiedni sposób zwracania się do najwyższej władzy.

Z satysfakcją zobaczyła, jak z jego twarzy znika uśmiech.

Miała nadzieję, że zabierze jej oświadczenie do swojego gabinetu i tam je przeczyta, ale

on beztrosko odsunął papiery z biurka i przysiadł na jego skraju. Był tak blisko, że czuła

subtelny zapach jego wykwintnego płynu po goleniu. Na widok skórzanych spodni

przylegających ściśle do ud zaczerwieniła się. Zmusiła się do spojrzenia wyżej, na jego ręce.

Ręce artysty, pomyślała. Długie, szczupłe palce, czyste paznokcie. Rzeźbiony profil, włosy

czarne jak skrzydło kruka. Nawet gdy siedział całkiem nieruchomo, emanował żywotnością.

Do licha, o czym ja myślę! - skarciła się. Przecież to bezlitosny, twardy biznesmen, który

sam nie udziela łask, ale i nikogo o nie nie prosi dla siebie. Lubi szybkie motocykle i równie

szybkie kobiety - tak przynajmniej o nim mówiono - no i jest bogaty jak Krezus.

Tymczasem Jacques dotarł do ostatniej strony i z jego ust wyrwało się kilka słów po

francusku. Holly nie znała tego języka, ale nie miała wątpliwości, że to przekleństwa.

background image

10

Spojrzał na nią.

- Do diabła, czemu pani wcześniej czegoś z tym nie zrobiła? - W jego tonie wyczuła

oskarżenie. - Chyba nie należy pani do tych kobiet, które ze strachu zapominają języka na

ustach?

Ta drobna skaza w jego skądinąd perfekcyjnym angielskim sprawiła Holly niesamowitą

satysfakcję.

- Chciałam sama sobie z tym poradzić i nie przysparzać nikomu więcej kłopotów, niż

byłoby to niezbędne - wyjaśniła chłodno.

- Ale jak widzę, nie udało się.

- Jednak to nie moja wina, prawda? - parsknęła ze złością. Obrzydliwy typ! Jak może o

wszystko obwiniać właśnie ją! - Chciałam zachować tę pracę. To chyba nie zbrodnia?

- Rzeczywiście, to nie zbrodnia, panno Stanton -zgodził się. - Jak mi wiadomo, pracuje

pani w firmie dopiero od kilku tygodni?

- Ośmiu - sprecyzowała wojowniczo. - A jeżeli powie pan, że Jeff Roberts pracuje w

firmie już od bardzo dawna i do tej pory żadna kobieta nie złożyła na niego skargi, na pewno

nie stało się tak dlatego, że nie było do tego powodów.

- Rozumiem. - Popatrzył na nią taksująco, ale się nie ugięła i nie opuściła wzroku. - Nic

takiego nie zamierzałem powiedzieć. Mogę to zatrzymać? - spytał, pokazując jej

oświadczenie.

- Tak. Już skończyłam. - I jej praca w Querruel International też dobiegła końca. Może

potrwa to jeszcze tydzień albo miesiąc, ale w końcu ojciec Jeffa znajdzie jakiś pretekst, by ją

wyrzucić. Zresztą ona sama też nie życzy sobie dalej pracować jako jego sekretarka.

Jacques Querruel wstał z biurka.

- Natomiast mogę pani powiedzieć, że gardzę mężczyznami, którzy tak traktują kobiety

- powiedział spokojnie. - I zapewniam panią, że bez względu na pozycję Jeffa w firmie bardzo

wnikliwie przestudiuję ten przypadek.

Och, coś podobnego! Kogo on chce oszukać? Sam ciągle jeździ po świecie, a może sobie

na to pozwolić, bo starszy pan Roberts dobrze zarządza firmą. śadna zatrudniona tu kobieta

nie odważy się złożyć skargi na jego synalka.

Widocznie te myśli musiały odbić się na jej twarzy, bo Jacques spytał:

- Nie wierzy mi pani?

- Wierzę, że będzie pan się starał dociec prawdy. Niestety, nic z tego nie wyjdzie. Widzi

pan, wszyscy lubią pana Robertsa seniora, tak jak nie cierpią jego syna, ale wiedzą, ile on

znaczy dla niego i jego żony. Więc... -przerwała, niepewna, czy może kontynuować.

background image

11

- Tak, panno Stanton?

- Przez większość czasu pana tu nie ma.

- Ach, rozumiem. Czyli muszę prowadzić moje śledztwo w tajemnicy, nie wyjawiając

nazwisk, oczywiście oprócz pani nazwiska.

Och, wspaniale! Przypadła jej rola kozła ofiarnego. Zresztą właśnie tego się spodziewała.

- W porządku. - Naprawdę nie chciała, by zabrzmiało to sarkastycznie, ale była tak

rozjuszona, że mogłaby gryźć.

Znowu doskonale odczytał jej myśli.

- Panno Stanton, nie budzę w pani pobożnego lęku, prawda? - Pochylił się, opierając o

blat. Był tak blisko, że czuła zapach i ciepło jego ciała. Mgła przesłoniła jej oczy i była

wściekła na siebie za tę reakcję.

- A to jest doprawdy niezwykłe - kontynuował w zamyśleniu, niemal jakby mówił do

siebie. - Przywykłem do tego, że otaczają mnie sami pochlebcy, panno Stanton. Na palcach

jednej ręki mógłbym policzyć ludzi, którzy mówią mi to, co naprawdę myślą.

Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc milczała.

- I ze wstydem muszę przyznać, że z początku takie pochlebianie, które było dla mnie

czymś zupełnie nowym, sprawiało mi przyjemność.

Przyglądała mu się. Był taki przystojny i pewny siebie. W swoim życiu zdążyła już

poznać mężczyzn takich jak on, uważających się za półbogów, którzy mają prawo rządzić

innymi i decydować o ich życiu.

Nagle uświadomiła sobie, że Jacques czeka na jej odpowiedź. Otrząsnęła się z

zamyślenia.

- A teraz nie sprawia to już panu satysfakcji? Przez chwilę jej się przyglądał. Bała się,

ż

e posunęła się za daleko. A potem się uśmiechnął.

- Czasami tak - przyznał. - Tak. Są takie sytuacje, w którym sprzyja to moim celom.

No, proszę! Koleżanki mówiły, że Jacques to czysty dynamit, ale co tam dynamit! Teraz

działał na nią jak nuklearna rakieta. Gdyby wiedziała, co ją dziś czeka, włożyłaby nową

sukienkę i poświęciłaby więcej uwagi makijażowi. I nagle uświadomiła sobie, w jakim

kierunku idą jej myśli. Przecież nawet gdyby od stóp do głów okrywały ją wyroby Diora i

brylanty, nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Jacques Querruel jest dla niej absolutnie

niedostępny. Równie dobrze mógłby żyć na Księżycu.

- Margaret mówiła mi, że pani bardzo dobrze pracuje - kontynuował po chwili. - A

właściwie nawet użyła słowa „doskonale".

Kochana Margaret!

background image

12

- Panno Stanton, ile pani ma lat?

- Dwadzieścia pięć. - Zmarszczyła brwi. - Dlaczego pan pyta?

Intrygowała go, a od bardzo dawna nic takiego mu się nie zdarzyło.

- Dlaczego? - powtórzył. Zamiast odpowiedzieć, sam zapytał: - Myślała pani kiedyś o

tym, by pracować za granicą? A może wiążą panią z Anglią obowiązki rodzinne albo

chłopak?

Holly zamrugała. Do czego on zmierza?

- No? - ponaglił ją.

- Ja... ja nie miałabym nic przeciwko wyjazdowi, kiedyś, w przyszłości - odparła

ostrożnie.

- A co z obowiązkami rodzinnymi? Z ukochanym? Przez ten jego francuski akcent

ostatnie słowa nabrały wyjątkowego, seksownego wydźwięku. Holly miała nadzieję, że nagły

przypływ gorąca nie wywołał na jej twarzy zdradzieckiego rumieńca.

- Mieszkam sama - wyjaśniła. - I mam przyjaciół, ale nikogo specjalnego, jeśli o to panu

chodzi.

Przez chwilę jeszcze patrzył na nią, a potem się wyprostował.

- Pan Roberts już wyszedł z biura, więc może się pani uspokoić. Mam teraz parę spraw

do załatwienia, ale chciałbym z panią porozmawiać przed końcem pracy. Nie zapomni pani?

Ciekawe, o co mu chodzi. Przecież ma jej oświadczenie, do którego nic już nie mogła

dodać ani nic z niego wykreślić.

- Oczywiście, że nie. W gabinecie pana Robertsa?

- Tak. - To powiedziawszy, wyszedł.

background image

13

ROZDZIAŁ DRUGI

Późnym popołudniem skończyła przepisywać raport, wydrukowała trzy kopie i umieściła

je w teczkach. Zmęczona, na chwilę zamknęła oczy i z głębokim westchnieniem wyciągnęła

ręce nad głowę. Przez cały dzień starała się nie myśleć o tym, że przed końcem pracy zobaczy

się z Jacquesem Querruelem, ale teraz już wkrótce musi do niego iść. A nie chciała go

widzieć. Już nigdy w życiu nie chciała go widzieć.

- Zmęczona?

Otworzyła gwałtownie oczy. Stał w drzwiach, ubrany w lekki szary garnitur, który musiał

kosztować fortunę. Od stóp - w robionych na miarę pantoflach - do czubka czarnowłosej

głowy stanowił uosobienie odnoszącego sukcesy człowieka biznesu. W służbowym garniturze

wyglądał nawet jeszcze seksowniej niż w czarnych motocyklowych skórach.

Holly przeraziła się kierunkiem, jaki przybrały jej myśli. Szybko wyprostowała się w

krześle.

- Dochodzi wpół do szóstej - kontynuował, nie czekając na odpowiedź. - I sądzę, że

wygodniej nam będzie porozmawiać przy kolacji, prawda? Ma pani dziś wolny wieczór?

- Słucham? - Chyba ma halucynacje.

- Zapraszam panią na kolację - powtórzył z nieskończoną cierpliwością.

Rumieniec Holly pogłębił się. Albo on oszalał, albo ona.

- Mam dla pani propozycję pracy - mówił spokojnie dalej. - Ale oczywiście trzeba ją

przedyskutować. Jestem głodny, chce mi się pić, marzę o cabernet sauvignon z dobrego

rocznika. Jeżeli nie jest pani z nikim umówiona, odwiozę panią do domu, żeby mogła się pani

przebrać. Zarezerwowałem stolik na siódmą.

Popatrzyła na niego w oszołomieniu. A potem oprzytomniała. Ciekawe, kogo by zaprosił,

gdyby ona odmówiła. Stolik był już zarezerwowany, a Jacques Querruel nie wyglądał na

takiego, który lubi jadać samotnie. Na pewno w notesie ma mnóstwo odpowiednich numerów

telefonów.

- Nie rozumiem. Powiedział pan: propozycja pracy? - Zmusiła się, by mówić spokojnie.

- Tylko proszę mi nie mówić, że nie myślała pani już o szukaniu innej pracy.

- Dlaczego pan tak uważa?

- Przecież to oczywiste, panno Stanton - odparł poważnie. Co za niemożliwy typ!

Spiorunowała go wzrokiem, a on cynicznie wykrzywił te pięknie rzeźbione usta. - Tak więc

dam pani jeszcze dziesięć minut na wyłączenie komputera, a potem odwiozę panią do domu.

Zgoda? - Był wyraźnie rozbawiony tym, że jest taka zmieszana.

background image

14

Przecież nie może przyjąć tego zaproszenia. Ten człowiek jest niebezpieczny.

Ś

miertelnie niebezpieczny! Bogaty, ma władzę, jest niesamowicie przystojny, no i

przyzwyczajony do tego, że strzeli palcami i już zbiegają się do niego kobiety. Nagle ją

olśniło, że nawet nie miałaby w co się ubrać na kolację z multimilionerem, ale natychmiast

ostro się zganiła za tak płytkie myśli.

Biorąc to wszystko pod uwagę, ze zdumieniem usłyszała swój głos:

- Dziękuję, panie Querruel. Bardzo chętnie wysłucham, co ma mi pan do powiedzenia

podczas kolacji.

- Doskonale. - Jeszcze raz przesunął wzrokiem po jej figurze i już bez słowa wyszedł.

Gdy tylko zniknął za drzwiami, do dziupli Holly wpadła Margaret.

- Nie mogę w to uwierzyć! - wykrzyknęła. - Pan Querruel jest znany z tego, że starannie

oddziela pracę od zabawy.

- Tu chodzi wyłącznie o pracę - wyjaśniła Holly. Była zakłopotana. - Chce mi

zaproponować jakieś stanowisko. Chyba rozumie, że po tym, co się stało dziś rano, nie

mogłabym tu zostać.

- Holly, bądź bardzo ostrożna, dobrze? Pan Querruel ma opinię mężczyzny, który ciągle

zmienia kochanki. Ale przeważnie chodzi o kobiety piękne i wykwintne, które same mają

bardzo wysokie stanowiska i tak samo jak on nie życzą sobie stałych związków.

- Margaret, on tylko chce mi zaproponować nową pracę. Chyba mi uwierzył w sprawie

Jeffa Robertsa i uważa, że jest winien jakieś zadośćuczynienie. Na pewno nie miał nic innego

na myśli. Przecież ja nie jestem taka jak te kobiety, które mu się podobają. Jacques Querruel i

maszynistka? Śmieszne.

- Jednak uważaj na siebie, bardzo cię proszę.

- Dobrze - obiecała Holly. - Chociaż nie musisz się o mnie bać. Już dawno nauczyłam

się dbać o siebie. Musiałam, gdy w dzieciństwie przerzucano mnie z jednej rodziny zastępczej

do drugiej. Zanim skończyłam osiemnaście lat, byłam w sześciu.

Na szczęście w tej chwili w sekretariacie zadźwięczał interkom, Margaret pospieszyła do

siebie i na tym rozmowa musiała się skończyć. Holly sprzątnęła na biurku i w tej samej chwili

w drzwiach pojawił się Jacques.

. - Gotowa? - spytał, a gdy Holly skinęła głową, wziął ją pod rękę i poprowadził do

windy.

- Czeka na nas taksówka - oznajmił, gdy znaleźli się w recepcji. - Mieszka pani w

Battersea, prawda?

- Tak. - Skąd on to wie? Spytał Margaret czy przejrzał jej akta?

background image

15

- A restaurację mamy w Chelsea, bardzo wygodnie, nie sądzi pani?

Tego Holly nie wiedziała, natomiast czuła, że nie chce, by Jacques czekał w jej maleńkim

mieszkanku, aż ona się przebierze. Wzięła głęboki oddech.

- Może lepiej byłoby, gdyby pan od razu pojechał do restauracji po podrzuceniu mnie

do domu? Dołączę do pana, kiedy tylko się przebiorę.

- To bardzo uprzejmy angielski sposób na wyjaśnienie mi, czego pani sobie życzy -

odezwał się zimnym tonem. - Ale dobrze. Od pani pojadę do restauracji i odeślę taksówkę,

ż

eby panią przywiozła. Czy na to może się pani zgodzić? I proszę się nie śpieszyć. Zaczekam.

W taksówce Holly gorączkowo zastanawiała się, w co się ubrać. Słyszała o restauracji

Lemaires, jednej z najmodniejszych w Londynie. Jej goście nie należeli do ludzi, którzy

muszą się zastanawiać, ile kosztuje ubranie albo potrawy wymienione w menu. Nawet w

najdzikszych snach nie wyobrażała sobie, że sama mogłaby tam pójść i to od razu,

natychmiast, nie mając nawet paru godzin, by kupić odpowiednią sukienkę.

- ...przemyśleć?

- Słucham? - Zatopiona w myślach w ogóle nie słyszała, że Jacques coś mówi.

Szybko się do niego odwróciła i zobaczyła, że marszczy brwi.

- Przepraszam, że przerwałem pani rozmyślania, panno Stanton - powiedział lodowatym

tonem - ale mówiłem o planach, jakie mam na wieczór. Proponowałem, żebyśmy przed

obiadem wypili jeden czy dwa koktajle i w tym czasie opowiem pani, jaką mam propozycję,

ż

eby w trakcie jedzenia mogła pani ją przemyśleć.

Ach, jaki drażliwy. Chyba rzadko się zdarzało, by kobieta nie poświęcała mu pełnej

uwagi.

- Tak, oczywiście - powiedziała szybko.

Siedzieli blisko siebie. Nie dotykał jej, ale jeszcze nigdy nie była tak świadoma fizycznej

obecności innej osoby. Odwróciła się do okna.

- Piękny wieczór - powiedziała, chcąc przerwać kłopotliwe milczenie.

- Rzeczywiście. Zbyt piękny, by marnować go w mieście. To wieczór wprost stworzony

do tego, by wdychać aromat tysięcy kwiatów i patrzeć, jak niebo powoli przybiera kolor

srebra. A potem obserwować światło księżyca nadające wodom jeziora odcień perłowej

macicy, i słuchać śpiewu dzikich łabędzi, gdy usypiają swoje ledwo wyklute młode.

Zdumiał ją tak romantycznymi słowami. Spojrzała na niego, a on się uśmiechnął.

- Myślę o moim chateau - odpowiedział na jej nie wypowiedziane na głos pytanie. - W

taką noc jak dziś jest tam pięknie.

- Ma pan szczęście.

background image

16

- Była pani kiedyś we Francji?

Pokręciła głową. Nigdy jeszcze nie wyjeżdżała za granicę, ale wstydziła mu się to

powiedzieć, bo on na pewno był stałym bywalcem Szwajcarii, Monako czy Karaibów.

- Bardzo się różni od Anglii - powiedział. – Mam apartament w Paryżu, blisko biura, ale

moim prawdziwym domem jest chateau, pięćdziesiąt kilometrów na południe od miasta. To

miejsce pełne spokoju, miejsce, gdzie mogę odpocząć.

Zabawne. Holly nie potrafiłaby sobie wyobrazić, że Jacques Querruel lubi spokojne

miejsca.

- Spędza pan tam dużo czasu?

- Nie tyle, ile bym chciał - odparł z żalem. - Ale to częściowo moja wina. Niechętnie

polegam na innych.

No, tak. W to mogła bez trudu uwierzyć.

Ulica, przy której mieszkała, zabudowana trzypiętrowymi szeregowymi kamienicami, nie

należała do specjalnie eleganckich.

Gdy dojechali, Holly zobaczyła przed domem ekscentryczną sąsiadkę, panią Gibson.

Holly ją lubiła. Pani Gibson mieszkała w suterenie, mimo osiemdziesiątki na karku nosiła

jaskrawe pomarańczowe suknie i miała trzy źle wychowane koty. Oczywiście właśnie dziś

musiała być z nimi przed domem. Jak pech, to pech.

- Panie Querruel, naprawdę nie musi pan przysyłać po mnie taksówki. Jak będę gotowa,

wezwę sobie inną.

- Nawet nie chcę o tym słyszeć - warknął. - Tam stoi jakaś starsza kobieta i ma na

głowie kapturek od czajnika - zauważył ze zdumieniem. - Macha do pani.

- Ach, to pani Gibson. Bardzo się przyjaźnimy - wyjaśniła Holly lekko wyzywającym

tonem. - A więc do zobaczenia.

- Nie mogę się już doczekać. - Odpowiedź była uprzejma, ale roztargniona.

Właśnie jeden z kotów beztrosko sobie wymiotował, a pani Gibson próbowała nogą

uniemożliwić pozostałym wejście do domu. Jacques przyglądał się temu z fascynacją. Minęła

dość długa chwila, zanim kazał kierowcy odjechać.

Holly pobiegła na swoje pierwsze piętro. Wzięła szybki, dwuminutowy zimny prysznic -

bo piecyk znów kaprysił - wyszorowała zęby i wróciła do pokoju. Stanęła przed szafą i

zrobiła uważny przegląd swojej garderoby.

Miała jedną czy dwie naprawdę ładne rzeczy, ale czy są odpowiednie do takiej restauracji

jak Lemaires? Chyba nie, jednak czarno-niebieska sukienka z falbankami i pantofle na

zawrotnie wysokich obcasach, które sobie kupiła, by uczcić otrzymanie pracy w Querruel

background image

17

International, muszą wystarczyć. Obcasy dodadzą jej kilka centymetrów wzrostu, dzięki

czemu Jacques nie będzie aż tak jej przytłaczał. Do tego czarna narzutka od Versacego, którą

kupiła rok temu na wyprzedaży za ułamek prawdziwej ceny.

Zanim zabrała się do makijażu, wyjrzała przez okno. Taksówka już na nią czekała. A

więc nie ma czasu na jakąś bardziej wymyślną fryzurę. Użyła cieni do powiek, tuszu i

starannie umalowała usta, skropiła nadgarstki perfumami i była gotowa. Stanęła przed lustrem

i przez chwilę starała się głęboko oddychać. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak wystraszona.

Spójrz na to w ten sposób, powiedziała do swojego odbicia. Nie masz nic do stracenia, a

wszystko do wygrania. Już postanowiłaś, że nie możesz zostać w Querruel International. A

może on przedstawi ci propozycję, której nie będziesz chciała odrzucić?

Chwyciła torebkę i narzutkę, wyprostowała ramiona, jakby wyruszała na bitwę, a nie na

kolację. Ale tak właśnie się czuła.

Jacques zobaczył ją od razu, gdy przeszła przez drzwi restauracji. Zresztą wpatrywał się

w drzwi od chwili, gdy usiadł przy stojącym na uboczu stoliku. Wstał i pomachał ręką.

- Dziękuję, Claude - zwrócił się do kelnera, który podprowadził Holly do stolika. -

Poprosimy o któryś z waszych doskonałych koktajli dla panny Stanton.

- Mam nadzieję, że nie kazałam panu za długo czekać - powiedziała Holly.

- Wcale nie - odparł Jacques uprzejmie. Rozsiadł się wygodnie w krześle, wydawał się

całkowicie zrelaksowany.

Holly mu tego bardzo pozazdrościła. Sama czuła się napięta jak struna fortepianu. Chyba

to wyczuł, bo pochylił się ku niej.

- Mając na względzie otoczenie, sądzę, że moglibyśmy zachowywać się mniej formalnie,

prawda? Mam na imię Jacques, a ty, jak mi wiadomo, Holly. Niezwykłe imię, nawet jak na

kogoś urodzonego pod koniec grudnia.

A więc przeglądał jej akta. Holly zdenerwowała się na myśl, że Jacques wszystko o niej

wie. Ale też był właśnie takim człowiekiem. Chciał być poinformowany o wszystkim, do

najdrobniejszego szczegółu, zanim zaproponuje komuś pracę.

I natychmiast się zorientowała, że dobrze oceniła sytuację, bo Jacques spytał:

- Kto wybrał to imię? Pani ojciec czy matka?

- śadne z nich. - Celowo nie wchodziła w szczegóły w nadziei, że Jacques zrozumie

aluzję i zmieni temat rozmowy. - To bardzo uprzejmie z pana strony, że zaprosił mnie pan na

kolację, ale naprawdę nie trzeba było.

Spojrzenie bursztynowych oczu powoli przesunęło się po jej twarzy.

- Ależ trzeba było. I mam na imię Jacques. A więc, kto wybrał dla pani imię, skoro nie

background image

18

byli to rodzice?

- Pielęgniarka na oddziale położniczym, gdzie zostałam porzucona. - Nie starała się

złagodzić swoich słów. - Kiedy mnie tam przyniesiono, w radiu właśnie grali kolędę.

- Trudny początek życia - powiedział tylko.

- Tak. - Skinęła głową. - Rzeczywiście, trudny.

- Czy odnaleziono kobietę, która panią urodziła? Ucieszyła się, że nie nazwał Angeli

Stanton jej matką,

bo już dawno temu zrozumiała, że sama zdolność do rodzenia dzieci nie czyni jeszcze

kobiety matką.

- Kiedy ja się urodziłam, miała już troje starszych dzieci, a każde miało innego ojca. Nie

chciała czwartego - powiedziała obojętnie. - Po tym, jak ją odnaleziono, odwiedziła mnie ze

dwa razy. Skontaktowałam się z nią, kiedy skończyłam dwadzieścia jeden lat. Odpowiedziała

na wszystkie moje pytania. Mój ojciec był żonaty, gdy nawiązali krótki romans. Nie podała

mi jego nazwiska, a ja nie pytałam. Jej pozostałe dzieci też zostały umieszczone w rodzinach

zastępczych w różnych rejonach kraju. Po mnie urodziło się jeszcze dwoje.

Holly mówiła to wszystko spokojnie, tylko zacisnęła usta w twardą linię, gdy skończyła.

Jacques nagle zapragnął pocałunkiem przywrócić im wcześniejszą słodycz. To pragnienie

zaszokowało go.

- Naprawdę ci współczuję - powiedział tylko. Wzruszyła ramionami.

- Zdarza się. Mnóstwo ludzi codziennie bardziej cierpi.

Podszedł kelner z wysmukłymi kieliszkami wypełnionymi mieniącym się szampanem.

Jacques widział, jak twarz Holly się zmienia, gdy w podziękowaniu uśmiechnęła się do

kelnera. A więc nie lubi mówić o sobie. Puls mu przyspieszył. Nie wiedział, czy to pożądanie,

ekscytacja, ciekawość, czy może wszystko naraz.

Koktajl był doskonały, ale szybko szedł do głowy. Holly za późno pomyślała, że powinna

była przedtem coś zjeść. Zdecydowanym ruchem odstawiła kieliszek na stół.

- Wspominał pan o propozycji pracy. - Nie mogła się zdobyć na to, by mówić szefowi

po imieniu.

- Potem. Najpierw musisz się odprężyć. Wolałaby mieć tę rozmowę już za sobą, ale to

szef tu rządził. Margaret miała rację. Ona nie jest tu na swoim miejscu.

- I nie patrz na mnie tak, jakbyś była Czerwonym Kapturkiem, a ja wielkim złym

wilkiem - powiedział miękko. - Opowiedz mi o pani Gibson i jej kotach.

Holly czuła, że robi jej się gorąco. Zsunęła z ramion narzutkę i wdała się w opowieść o

swojej ekscentrycznej sąsiadce i zabawnych wyczynach jej ulubieńców. Tymczasem Jacques

background image

19

przyglądał się jej, a jego wzrok przesuwał się od twarzy niżej, ku wypukłości piersi.

- Holly, jesteś piękna - szepnął.

Może to z powodu jego francuskiego akcentu, a może przez ten luksus, który ją otaczał,

albo też dlatego, że próbowała ukryć, jak bardzo jest tym wszystkim przytłoczona, Holly

mimowolnie zachichotała. To wszystko tak bardzo, tak nieprawdopodobnie przypominało

scenę z marnego filmu!

- Rozbawiłem cię? - spytał lodowatym tonem. Och, ratunku. Holly wzięła głęboki

oddech.

- Oczywiście, że nie.

- Ale coś cię jednak rozbawiło.

Popatrzyła na niego przez stół, przykryty grubym lnianym obrusem, z jedną białą różą w

srebrnym wazonie, roztaczającą upojny zapach. I nagle, bez powodu, który mogłaby

dokładnie określić, rozzłościła się.

- To wszystko - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć - to nie jest rzeczywiste życie,

prawda? Jasne, jest tu bardzo ładnie... - głos jej zamarł.

- Dziękuję uprzejmie - parsknął.

- Nie, naprawdę. To bardzo przyjemne, gdy człowiek zostaje zaproszony w takie

miejsce. - No, coraz gorzej, pomyślała. Już lepiej nic nie mówić.

- A więc nie należysz do kobiet, które spodziewają się, że ktoś je zaprosi na kolację i

będzie rozpieszczał? - spytał bardzo, ale to bardzo miękko. - Mimo że jesteś taka piękna. Źle

to świadczy o waszych mężczyznach, o Anglikach, ma cherie.

Flirtuje z nią! Jacques Querruel z nią flirtuje! A żadne doświadczenie z przeszłości nie

przygotowało jej na taką sytuację. Jedną z jej głównych życiowych zasad było trzymać na

dystans - w dosłownym tego słowa znaczeniu - wszystkich mężczyzn. Unikać dotyku,

inwazji w jej prywatną przestrzeń.

Chwyciła kieliszek i wypiła resztkę koktajlu, co ją trochę uspokoiło.

- O ile mi wiadomo, angielscy mężczyźni są w porządku - odparła równym głosem.

- Ale ty nie masz chłopca?

- To samo można powiedzieć o setkach tysięcy innych kobiet, prawda?

Mówiąc odgarnęła włosy. Zobaczył w jej oczach wyzwanie i coś jeszcze, czego nie

potrafił określić.

- Zapewne. Ale żadna z nich nie ma oczu jak chabry i włosów jak gorąca jedwabista

czekolada. Opowiesz mi o swoim ostatnim romansie?

Wcisnęła się plecami mocniej w oparcie krzesła. Gest instynktowny, lecz wiele mówiący.

background image

20

Jacques czekał, ale Holly się nie odezwała.

Przyszedł kelner, podał im eleganckie menu i Jacques wybrał potrawy dla obojga. Gdy

kelner odszedł, Jacques wrócił do tematu.

- No, Holly, kim był twój ostatni ukochany? - spytał. - Twoją największą miłością, czy

po prostu nadzieją na miłość?

Zniweczył całe jej opanowanie i przez chwilę milczała. Było to milczenie pełne napięcia.

Wiedziała, że to wyczuł.

- Nie miałam czasu na romanse - powiedziała w końcu zimno, patrząc mu prosto w

oczy.

- Nie?

- Nie. Prędzej go diabli porwą, niż pozwoli jej na tym poprzestać.

- Dlaczego? - spytał spokojnie.

Wiedziała, że nie da jej spokoju, póki całkowicie się przed nim nie wywnętrzy. Chciałaby

natychmiast stąd wyjść, ale nie mogła. Przecież ani jej nie obraził, ani nie zachował się

niestosownie. Większość ludzi potraktowałaby jego pytanie jak normalną towarzyską

rozmowę.

Na twarz wystąpiły jej jaskrawe rumieńce, gdy wyjaśniała:

- Do osiemnastego roku życia byłam w szkole, a potem znalazłam pierwszą pracę i

mieszkanie. Przez dwa lata oszczędzałam na studia, żeby się za bardzo nie zadłużyć.

Pracowałam od rana do późnego wieczora. Dlatego nie miałam czasu na życie towarzyskie.

- A dlaczego odeszłaś z domu i ze szkoły?

- Nie miałam domu! - wykrzyknęła, ale zaraz się opanowała. - Mieszkałam u rodzin

zastępczych i nie zgadzałam się z nimi zbyt dobrze. Poza tym byłam już za dorosła, by nadal

u nich zostać. Skończyłam uniwersytet, gdy miałam dwadzieścia trzy lata, i znalazłam sobie

pracę. Postanowiłam robić karierę zawodową, więc koncentrowałam się raczej na pracy niż

na miłości.

Nie uwierzył jej. - Bardzo rozsądnie - stwierdził. - Ale na uniwersytecie chyba ci się

podobało?

Udawała, że nie rozumie ukrytego sensu jego słów.

- Tak, było mi tam bardzo dobrze. Przyniesiono im właśnie zamówione dania i Jacques

przeistoczył się w miłego, dowcipnego rozmówcę.

Gdy potem pili wino, Holly uświadomiła sobie, że dobre potrawy, takie, jakich nigdy

sama nie jadała, i miła rozmowa, uśpiły jej podejrzenia. Nadal nie wiedziała, po co właściwie

Jacques ją zaprosił, a siedzieli tu już od dwóch godzin. Musi jakoś doprowadzić do tego, by

background image

21

jej to wyjaśnił. Wytarła usta serwetką i już miała coś powiedzieć, ale o sekundę się spóźniła.

- A więc, Holly. - Postawa uroczego towarzysza od stołu opadła z Jacquesa jak peleryna

i nagle znów był milionerem i rekinem finansów. - Wracajmy do interesów. Jesteś

technologiem włókiennictwa, prawda? Więc dlaczego siedzisz za biurkiem i przepisujesz

teksty na komputerze?

Holly jeszcze raz pomyślała, że ma do czynienia z niebezpiecznym człowiekiem.

- Kiedy szukałam pracy, akurat nie było nic w moim zawodzie - wyjaśniła. - Poza tym

skończyłam również wydział zarządzania. Pomyślałam więc, że będzie dla mnie z korzyścią,

jeżeli nabiorę doświadczenia w Querruel International.

- Potrzebuję technologa włókiennictwa, który by dla mnie projektował. I entuzjazm jest

dla mnie więcej wart niż doświadczenie - przerwał jej Jacques niecierpliwie. - Będziesz

pracowała z moimi projektantami i resztą zespołu, tworząc wykwintne produkty wysokiej

jakości, sprzedawane potem w Zjednoczonym Królestwie i za oceanem. Querruel

International jest firmą skuteczną i konkurencyjną, ale potrzebuje więcej elastyczności, więcej

innowacji. Rozumiesz, co mówię?

Oszołomiona, skinęła tylko głową.

- Na początek proponuję umowę na trzy miesiące, żeby sprawdzić, jak się porozumiesz

z zespołem. Większość tych ludzi pracuje ze mną od początku i bardzo mi zależy, by

utrzymać dobrą atmosferę - kontynuował Jacques spokojnie. - To ludzie o wysokich

kwalifikacjach i bardzo lojalni wobec Querruel International. Zresztą tylko takich zatrudniam.

A pensje są odpowiednio wysokie. - Wymienił kwotę, od której Holly aż zakręciło się w

głowie. Cieszyła się, że siedzi. Było to cztery razy więcej, niż zarabiała teraz. - I dlatego w

razie potrzeby żądam pracy na okrągło, chociaż nie zdarza się to często - dodał z lekkim

uśmiechem. - Nie oczekuję, że będziesz ideałem, ale liczę na stuprocentowe zaangażowanie.

Holly nie wierzyła własnym uszom. To szansa, jaka zdarza się jeden raz w życiu,

samorodek złota na końcu tęczy. Drugi raz na pewno się nie powtórzy.

- A więc, Holly, chcesz dowiedzieć się czegoś więcej?

- spytał spokojnie, przypatrując się jej zarumienionej twarzy. - I co ty na to?

- Kiedy mogę zacząć? - spytała bez tchu.

- Kiedy tylko załatwisz swoje sprawy w Anglii i otrzymasz paszport.

On chyba nie mówi... - pomyślała przerażona.

- Musisz się przeprowadzić do Paryża - potwierdził jej domysł. - Myślałem, że to

oczywiste.

background image

22

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia, jadąc do pracy zatłoczonym metrem, Holly myślała, jak w ciągu jednej

godziny życie potrafi stanąć na głowie. Jeszcze wczoraj czuła się bezpiecznie. Miała dobrą

pracę i mieszkanie, małe, ale własne. Odkąd po studiach się tu wprowadziła, po raz pierwszy

w życiu sama decydowała, kto przekroczy jej próg. Ceniła sobie bardzo tę z takim trudem

zdobytą niezależność.

A teraz... miała przed sobą perspektywę przeprowadzki do Paryża i wszystkich

niewiadomych, jakie się z tym wiązały. Oczywiście nie musiała przyjmować propozycji.

Jacques Querruel zachował się bardzo przyzwoicie. Gdyby jednak nie zdecydowała się na

wyjazd, obiecał jej doskonale referencje, a poza tym twierdził, że jeśli nie chce, wcale nie

musi odchodzić z Querruel International, bo dopilnuje, by nie spotkały jej żadne szykany za

to, że złożyła skargę na Jeffa Robertsa. W teorii brzmiało to nawet całkiem dobrze.

Pociąg stanął na stacji i ludzie trochę się przesunęli. Holly nienawidziła metra, a już

zwłaszcza w godzinach szczytu. Te wszystkie napierające na nią spocone ciała, w dni

deszczowe odór mokrej wełny...

Zdecydowanie nakazała sobie nie myśleć o tym i zająć się ważniejszymi sprawami.

Jacques obiecał również, że przez pierwsze trzy miesiące, póki się nie okaże, czy wszystkie

strony są zadowolone, będzie płacił za jej kawalerkę w Londynie, nie potrącając tego z pensji.

Bardzo hojnie i wspaniałomyślnie i... Westchnęła z irytacją. Gdyby ktoś z jej przyjaciół

wiedział, że ciągle jeszcze się waha, uznałby ją za wariatkę. A ona tak bardzo chciałaby

pojechać, gdyby tylko nie oznaczało to ciągłego kontaktu z nim.

Nie. Nie może jechać. Jacques za bardzo ją niepokoił, jego stała obecność w pobliżu

stanowiłaby dla niej zagrożenie. Na samą myśl o aurze agresywnej seksualności, jaką wokół

siebie roztaczał, oblała się potem. Co, u licha, się dzieje? - skarciła się ostro.

Po wejściu do windy w budynku firmy zrobiła to, co robiła całe życie. Wyprostowała

ramiona, uniosła brodę i zmrużyła oczy, oblekając się w niewidzialną zbroję zimnej

obojętności. Jacques Querruel nie zaszedł ani nie zajdzie jej za skórę. Nie pozwoli na to!

Zeszłego wieczoru lekko ją... oszołomił. Ale dziś odzyskała już grunt pod nogami.

Grzecznie mu podziękuje za propozycję pracy we Francji. I odejdzie z Querruel International,

gdy tylko znajdzie sobie coś innego, nawet gdyby miało to oznaczać niższą pensję. Może

nawet przez jakiś czas pracować dla agencji wynajmujących pracowników na krótkie okresy.

Już to robiła na studiach, w czasie ferii, i agencje, z którymi współpracowała, na pewno

chętnie znów ją zatrudnią. Pójdzie tam podczas weekendu albo nawet jeszcze dziś wieczorem.

background image

23

Wysiadając z windy, była tak zatopiona w myślach, że nie zauważała ludzi na korytarzu.

I nagle z całym impetem wpadła w ramiona Jacquesa Querruela. Zachwiał się, rozsypując po

całej podłodze stos niesionych dokumentów. Jednak nie dał jej upaść. Podtrzymały ją jego

silne ręce, była niepokojąco świadoma cytrynowego zapachu jego wody po goleniu.

- Dzień dobry - wymruczał gardłowo, z rozbawieniem. Ten ton sprawił, że

zaczerwieniła się jeszcze mocniej.

- Och, panie Querruel, bardzo pana przepraszam.

- Przecież wczoraj postanowiliśmy mówić sobie po imieniu - napomniał ją.

Nadal ją trzymał, a ona była jak zahipnotyzowana. Nawet nie próbowała się uwolnić.

- Wtedy nie byliśmy w pracy - odrzekła słabym głosem.

- Ale teraz jesteśmy i nadal życzę obie, byś mi mówiła po imieniu.

Uśmiechnął się, a wtedy ogarnęła ją fala paniki zmieszanej z zauroczeniem. Ale tylko na

parę sekund, bo zaraz panika zwyciężyła. Holly wyrwała się z jego objęć i zapanowała nad

tłukącym się sercem.

- Nie sądzę, żeby to było rozsądne - powiedziała szybko. - Ludzie mogą to mylnie

odebrać.

- Dlaczego? - Uklęknął i zaczął zbierać papiery, nie spuszczając jednak z niej wzroku. -

A poza tym, co mnie obchodzą ludzie? Przecież jestem ich szefem. I mogę robić, co chcę.

Był tak uroczo chłopięcy, że patrzyła na niego z fascynacją. Dopiero po chwili zdobyła

się na odpowiedź.

- Chyba nie mówi pan poważnie?

Wstał z klęczek. Teraz już nie zachowywał się jak chłopiec.

- Bardzo poważnie, Holly. Nie pozwalam, by ktokolwiek mi dyktował, co mam robić.

Nigdy na to nie pozwalałem. Ojciec zawsze mi mówił, że zanim skończę dwadzieścia jeden

lat, albo mnie zamkną w więzieniu, albo będę już miał pierwszy milion. Na szczęście prawdą

okazało się to drugie.

- Pewnie pana ojciec odczuł prawdziwą ulgę.

- O tak. A mama jeszcze większą. Mam dwie młodsze siostry, które nadal mieszkają

przy rodzicach. Tak więc jest uradowana, że przynajmniej jedno z jej kaczątek dobrze daje

sobie radę.

Holly uśmiechnęła się grzecznie.

- Chyba pójdę już do pracy.

- Oczywiście. - Bursztynowe oczy przytrzymały na chwilę jej wzrok, a potem Jacques

skinął jej głową i odszedł w swoją stronę.

background image

24

Holly popatrzyła za nim. Jego głos, jego nieposkromiona seksualność, jego sposób bycia

- to wszystko budziło w niej lęk o siebie. Była w nim jakaś ciemna moc, dzięki której wzniósł

się w ciągu zaledwie dziesięciu lat z niebytu na niezmierzone wyżyny. Holly otrząsnęła się.

Co za dziwaczne myśli!

Gdy weszła do sekretariatu, Margaret poderwała głowę znad pracy.

- No i? Jak było wczoraj wieczorem?

- Zaczekaj chwilę. Tylko zdejmę płaszcz - roześmiała się Holly z niecierpliwości swojej

przełożonej.

- Pan Querruel zostawił ci na biurku jakieś papiery.

- Margaret trawiona ciekawością poszła za nią do jej dziupli. - Powiedział, że to w

związku z waszą wczorajszą rozmową.

- Zaproponował mi pracę w swoim zespole we Francji. Obiecałam, że się zastanowię.

Chodziło mu o pracę w moim zawodzie, technologa włókiennictwa. Zawsze miałam nadzieję,

ż

e w końcu pojawi się przede mną taka szansa, ale...

- Widzisz tu jakieś ale? Holly, chyba jesteś szalona!

- Margaret pochyliła się nad biurkiem i szeptała: - Zgódź się natychmiast, zanim się

rozmyśli. Ludzie daliby wszystko za to, żeby pracować we Francji z jego elitarnym zespołem.

Jak możesz w ogóle się wahać?

Holly spojrzała w poczciwą twarz szefowej.

- Margaret, przecież sama mnie wczoraj ostrzegałaś.

- Chodziło mi o... no, wiesz - odparła szybko Margaret. - Ale to, co ci proponuje, to

zupełnie co innego. Jeżeli proponuje ci pracę, to znaczy, że niczym innym nie jest

zainteresowany. Znany jest z tego, że nigdy nie miesza pracy z przyjemnościami.

Holly skinęła głową. To dobra wiadomość. Więc dlaczego czuje w dołku jakiś niepokój?

Nagle w gabinecie Margaret rozległ się dzwonek in-terkomu. Margaret skrzywiła się.

- To pan Roberts. Jest dziś w parszywym humorze, więc lepiej pójdę. A ty go unikaj.

Potem wychodzi na całe popołudnie, to sobie porozmawiamy.

Gdy Holly została sama w pokoju, wzięła głęboki oddech i otworzyła grubą szarą kopertę.

W końcu nic się nie stanie, jeżeli przeczyta jej zawartość. To jeszcze nie znaczy, że zmieni

decyzję.

Kwadrans później nie była już taka tego pewna. Praca wydawała się interesująca, wprost

podniecająca, pensja fenomenalna, były też dodatkowe korzyści. Jacques zamierzał wynająć

dla niej mieszkanie na trzy próbne miesiące, a także opłacić całą przeprowadzkę. Nie miała

nic do stracenia, a wszystko do wygrania. No i nie jest nią zainteresowany. Tak powiedziała

background image

25

Margaret. Oczywiście sama też ani przez chwilę nie myślała, że mu się podoba.

Poprzedniego wieczoru Jacques nie wspomniał, że dziś wyjeżdża z Anglii, więc kiedy

krótko po jedenastej pojawił się w jej drzwiach ubrany jak do podróży na motorze, Holly

spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Zmiana planów - odpowiedział na nie zadane pytanie. - Okazało się, że muszę

wyjechać wcześniej, niż planowałem.

- Och. - Skinęła głową. - Ja... ja przeczytałam informacje, które pan mi zostawił, i

chciałabym przyjąć propozycję.

- Doskonale. - Bursztynowe oczy rozjaśniły się. -Ale w Paryżu wszyscy mówimy sobie

po imieniu. Czy dzięki temu będziesz się czuła bezpieczniej, mówiąc do mnie: Jacques?

- Nie rozumiem, o co panu chodzi - powiedziała, chociaż aluzja była wystarczająco

przejrzysta.

- Nie? - Wszedł energicznie do pokoju. Coś w jego postawie wzbudziło w niej lęk.

Pochylił się nad biurkiem, wpił w nią wzrok. - To nieprawda. Cieszy cię perspektywa nowej

pracy, ale wcale nie podoba ci się myśl, że będziesz w tak bliskim kontakcie ze mną. A może

nawet nie chodzi tu konkretnie o mnie. Może miałabyś takie same odczucia wobec każdego

mężczyzny? Jednak nie. Chodzi ci konkretnie o mnie n 'est-ce pas?

- To po prostu śmieszne - parsknęła Holly.

- Może. - Uśmiechnął się, musnął palcami jej policzek. - A może nie. Ale to nie ma

znaczenia. Potrzebuję nowego technologa włókiennictwa i moim zdaniem jesteś jak

najbardziej odpowiednia na to stanowisko. Powiem Chantal, mojej sekretarce, by zajęła się

twoją przeprowadzką. Bądź gotowa do wyjazdu za dwa tygodnie. Chantal jutro się z tobą

skontaktuje. Au revoir, Holly.

- Ale gdzie ja będę mieszkała we Francji? I co z przesłuchaniem w sprawie pana

Robertsa?

- Chantal zajmie się tym wszystkim - zapewnił ją z trochę nieobecną miną. Już myślał o

podróży i sprawach, które czekają go w Paryżu.

- Dziękuję - powiedziała grzecznie. - I życzę panu miłej podróży.

- Och, na pewno będzie miła! Popatrz. Właśnie się przejaśnia.

Gdy wyszedł, Holly nie zabrała się do pracy. Jeszcze raz zaczęła się zastanawiać nad

swoją decyzją. Musiała być szalona, gdy przyjmowała propozycję. Wiedziała o tym, a mimo

to się zdecydowała.

Oskarżył ją, że chce tej pracy, ale nie jest zadowolona, że będzie tak blisko niego. I do

pewnego stopnia miał rację. Holly zagryzła usta. Tak, miał rację. Jacques jest za bardzo męski,

background image

26

ż

ywotny, roztacza wokół siebie aurę mocy. Było w nim coś, co budziło w niej lęk.

Zamknęła oczy, ogarnęła ją fala wspomnień, które zwykle starała się w sobie dusić.

Nagle miała znów osiem lat, była nieszczęśliwa i przerażona, bo właśnie zabrano ją od

rodziny zastępczej, która się nią opiekowała od niemowlęctwa.

Kochała Kate i Angusa Westów, a dwoje przysposobionych i dwoje ich własnych dzieci

uważała za rodzeństwo. Ale pewnego dnia okazało się, że Angus cierpi na raka kości, a jego

ż

ona, Kate, gdy się o tym dowiedziała, doznała wylewu. I w ten sposób rozpadła się rodzina,

którą Holly uważała za własną.

David i Cassie Kirby bardzo się różnili od serdecznych, zwyczajnych Westów. Wszyscy,

a zwłaszcza pracownicy opieki społecznej, uważali, że Holly wygrała los na loterii. David i

Cassie mieli wielki dom z sześcioma sypialniami, czterema łazienkami i basenem. Holly

dostała własny pokój, pełną szafę nowych ubrań, opłacano jej lekcje konnej jazdy. Na pewno

się zaadaptuje i pokocha nową rodzinę, mówiono jej. Które dziecko nie byłoby zachwycone

taką odmianą? Zresztą przecież dwoje przybranych dzieci, które tu zastała, uwielbiało swoich

zastępczych rodziców.

Holly słyszała te zapewnienia przez kilka następnych miesięcy, ale coś jednak budziło w

niej lęk. Jej obawy sprawdziły się na krótko przed dziewiątymi urodzinami. Zrozumiała,

czemu czuje się nieswojo w obecności charyzmatycznego, przystojnego i bogatego Davida.

Zrozumiała, czemu nie lubi jego pieszczot i uścisków, chwil, kiedy sadza ją sobie na

kolanach.

Zrozumiała to, gdy któregoś wieczoru wszedł do jej pokoju. Już wcześniej tu przychodził,

pod pretekstem sprawdzenia lekcji czy - jak to nazywał - na pogaduszki z tatusiem, ale wtedy

ograniczał się tylko do lękliwych dotyków.

Tamtego wieczoru broniła się tak zażarcie, że mimo przewagi siły i wzrostu nie osiągnął

tego, czego pragnął.

Następnego dnia próbowała powiedzieć Cassie, co się zdarzyło, ale ona tylko straszliwie

się rozzłościła. Zwymyślała Holly za opowiadanie takich „podłych kłamstw". Zaciągnęła ją

do jej pokoju i zamknęła tam na cały dzień. Wtedy też Holly zorientowała się, jaką władzę

posiada David. Zmusił dwójkę pozostałych przybranych dzieci, chłopca i dziewczynkę, by

mówiły, że Holly ciągle na nie napada, niszczy ich prace domowe, zabawki, i tak dalej. śe

kradnie z domu cenne drobiazgi, a także, jak się wydaje, dopuszcza się kradzieży w

okolicznych sklepach. Wszystko to opowiadał pracownikom opieki społecznej. Mówił, że

chociaż starał się jak mógł, musi z żalem uznać swoją przegraną.

Została napiętnowana jako dziecko sprawiające kłopoty wychowawcze, a była za bardzo

background image

27

przerażona, by nadal oskarżać Davida. Przeniesiono ją do innej rodziny, ale ją już paraliżował

strach, nie potrafiła nawiązać z nikim przyjaźni, a mężczyzn - zwłaszcza tych, którzy mieli

nad nią władzę - bała się najbardziej. Odtąd przez całe lata przenoszono ją od jednej rodziny

do drugiej i zawsze była wyrzutkiem, dzieckiem samotnym i opuszczonym przez wszystkich.

Patrząc teraz wstecz, już jako dorosła kobieta, rozumiała, że wiele osób chciało jej pomóc,

ale po przeżyciach w domu Kirbych nikomu nie potrafiła zaufać. Do wszystkich odnosiła się

wrogo i podejrzliwie, jednak mimo wszystko udało jej się przetrwać.

Holly otworzyła oczy i zaczęła głęboko oddychać, żeby powstrzymać walenie serca. W

końcu, nie prosząc nikogo o pomoc, urządziła sobie życie według własnych upodobań, a w

ciągu tej długiej drogi znalazła również kilku prawdziwych przyjaciół, w większości kobiet,

ale także kilku mężczyzn. Jednym z nich był jej profesor na uniwersytecie, James Holden,

który natknął się na nią, gdy w kąciku uniwersyteckiej biblioteki rozpaczliwie zalewała się

łzami.

Zabrał ją do siebie, do domu, gdzie jego żona, Lucy, zdiagnozowała całkowite

wyczerpanie spowodowane przepracowaniem i stresem. Lucy była pielęgniarką w

miejscowym szpitalu. Zatrzymali ją u siebie przez trzy tygodnie, usprawiedliwiając jej

nieobecność na wykładach ciężką grypą. Miała tu całkowity spokój, niczego od niej nie

wymagano, zmuszano jedynie do jedzenia ciepłych posiłków. Lucy przynosiła jej czasopisma

i lekkie powieści, James po przyjacielsku dotrzymywał jej towarzystwa, czasami opowiadał

głupawe dowcipy, a czasami razem oglądali telewizję.

Wtedy po raz pierwszy doświadczyła prawdziwej przyjaźni ze strony mężczyzny.

Wiedziała, że dzięki temu uratowała zdrowie psychiczne, a może nawet życie. Stała już na

krawędzi, i chociaż nie zwierzyła się Holdenom z tego, co ją spotkało ze strony Davida i

Cassie Kirbych, uświadomiła sobie, że lata frustracji i rozpaczy, o jakie ją przyprawili, w

końcu zaowocowały obecną ciężką chorobą.

W ciszy i spokoju domu Holdenów powiedziała sobie, że musi przestać myśleć o

przeszłości i rozpocząć nowe życie.

Po trzech tygodniach wróciła do nauki i w odpowiednim terminie uzyskała dyplom.

Skończyła uniwersytet, ale przyjaźń z Holdenami przetrwała. Spotykali się we troje regularnie,

przynajmniej raz w miesiącu. Ostatnio widzieli się przy okazji chrztu ich córeczki, Melanie

Annę. Holly była matką chrzestną.

Dlaczego właśnie teraz myśli o tym wszystkim, zastanawiała się zirytowana. Przecież ma

mnóstwo pracy, do której nawet jeszcze się nie zabrała. Wiedziała, że David Kirby umarł

kilka miesięcy po jej pobycie u Holdenów. Po jego śmierci łatwiej jej było uporać się z

background image

28

przeżyciami z przeszłości.

Christina, przybrana córka Kirby eh, napisała do niej, informując ją o śmierci Davida, a

przy okazji wspomniała również, że David próbował swoich sztuczek z młodymi

dziewczętami w miejscowym klubie młodzieżowym, gdzie pracował jako wolontariusz. A

gdy zajęła się tym policja, Christina w końcu zdecydowała się mówić i zeznała, że ją też w

dzieciństwie wykorzystywał. Policja potraktowała poważnie wszystkie skargi. Ale zanim

doszło do procesu, David przedawkował tabletki nasenne.

David Kirby teraz już nie mógł nikogo skrzywdzić. Jego władza nad słabszymi i

zależnymi od niego skończyła się. A Holly była teraz całkowicie niezależna. Mogła śmiało

patrzeć sobie w oczy w lustrze. Nigdy nie zrezygnuje z tej ciężko zapracowanej niezależności.

A jeśli praca w Paryżu okaże się nieodpowiednia dla niej z tego czy innego względu?

Wtedy powie sobie: „trudno", i poszuka czegoś innego.

background image

29

ROZDZIAŁ CZWARTY

Holly stała przy taśmociągu lotniska w Paryżu i czekała na swoje bagaże.

Cała podróż przebiegła idealnie, i nic w tym dziwnego, skoro sekretarka Jacquesa

Querruela wszystko załatwiła, łącznie z zamówieniem taksówki w Londynie i opłaceniem

kierowcy. Nawet o napiwek Holly nie musiała się martwić. Gdy nalegała, miły kierowca

powiedział, że w jego wynagrodzeniu napiwek również się mieści.

Ostatnie dwa tygodnie upłynęły jej na gorączkowym biciu się z myślami. W jednej

sekundzie była pewna swojej decyzji, a już w następnej wydawało się, że popełnia największy

ż

yciowy błąd.

Ale teraz już tu była.

A biorąc pod uwagę, że Michael Roberts zachowywał się tak, jakby w ogóle nie istniała,

a jego syn szykował się do procesu, nawet nie żałowała wyjazdu z Anglii.

Margaret powiedziała jej, że Jacques uprzedził Michaela Robertsa, że kilka innych kobiet

również zamierza złożyć na Jeffa doniesienie o seksualnym molestowaniu,

a także zeznawać przeciw niemu w sądzie i w związku z tym wątpi, by Jeff jednak

zdecydował się na proces. „Będzie siedział cicho i czekał, aż ojciec znajdzie mu inną pracę" -

prorokowała Margaret.

Holly starała się o tym nie myśleć. Cała sprawa zostawiła jej przykre wspomnienie.

Chciała jak najszybciej zapomnieć o Jeffie Robertsie i skoncentrować się na nowej pracy.

Czuła wielką tremę. Nie znała francuskiego, zespół, do którego miała wejść, pracował razem

od lat, nie wiedziała, czy ma odpowiednie kwalifikacje. No i był Jacques Querruel.

Największy powód do obaw.

I wtedy go zobaczyła. Zupełnie jakby zmaterializował się, bo o nim pomyślała. Wysoki,

długonogi, o głowę przewyższał cały tłum.

Stała absolutnie nieruchomo, gdy torował sobie do niej drogę. Spostrzegła jednak, że

niejedna kobieta za nim patrzy.

- Bonjour, mademoiselle - powitał ją kpiąco, gdy zauważył jej sztywność. - Jak

przebiegła podróż?

- Dziękuję, bardzo dobrze - odparła z trudem. - Myślałam.

- Tak?

- śe ma tu na mnie czekać kierowca.

- Samochód czeka, a ja umiem prowadzić. - Machnął władczo ręką i natychmiast

pojawił się bagażowy.

background image

30

- Chodźmy stąd. Terminale lotnisk nie są odpowiednim miejscem do rozmów. - Wziął ją

pod rękę i pociągnął do wyjścia.

- Nie byłem pewny, czy przyjedziesz - powiedział, gdy już pędzili do miasta.

- Przecież powiedziałam, że przyjadę - udało jej się wydusić przez zaciśnięte gardło.

Jacques był za blisko. Jej ciało reagowało na niego w sposób, którego nie potrafiła opanować.

- Oczywiście. - Skinął głową. - I mamy piękny dzień na pierwszą wizytę w mieście

miłości, prawda?

- Miasto to miasto. Skupisko domów, i tyle - odparła Holly.

- Mon Dieul To prawdziwe bluźnierstwo! Paryż jest magicznym miastem! Ma swój

esprit, który fascynuje każdego, kto tu przyjedzie. Paryż żyje i oddycha. Nie czujesz tego?

Holly spojrzała na Jacquesa, niepewna, czy mówi poważnie, czy też z niej kpi.

- Jeżeli tak to odczuwasz, dlaczego mieszkasz w cha-teaul - spytała.

- Ach, to nie jest aż tak daleko. Poza tym tu też mam mieszkanie. No i moi rodzice i

siostry mieszkają na południe od Dzielnicy Łacińskiej, więc nazwisko Querruel jest w Paryżu

godnie reprezentowane.

- Tam się urodziłeś? - spytała, przypominając sobie plotki o jego bardzo skromnym

pochodzeniu.

- Niezupełnie. Urodziłem się o kilka kilometrów od obecnego domu rodziców, ale to był

całkiem inny świat. Gdy już miałem pieniądze, chciałem i dla nich kupić chateau, ale się nie

zgodzili. Woleli zostać tu, gdzie wszystkich znają, gdzie czują się jak u siebie. Ojciec

uwielbia grać każdego popołudnia w boules ze starymi kumplami, jadać z nimi śniadania w

kawiarenkach na chodnikach. Ale pozwolili, żebym im kupił domek na spokojnej ulicy. Mają

ogródek, w którym mama hoduje kwiaty. Kiedy byłem mały, musiały jej wystarczyć skrzynki

w oknach. Są zadowoleni, i to dla mnie jest najważniejsze.

Jak bardzo Jacques musi kochać swoją rodzinę, pomyślała. Ona nie miała takiej szansy.

Poczuła w sercu szarpnięcie bólu i szybko zmieniła temat.

- Nie muszę teraz jechać do mieszkania, jeżeli wolisz wrócić do biura. Chętnie od razu

rozpoczęłabym pracę.

Rzucił jej spojrzenie z ukosa.

- Zrobimy wszystko tak, jak planowaliśmy. Zawieziemy twoje rzeczy do domu, a potem

pójdziemy na lunch. Wbrew twoim przekonaniom, nie jestem poganiaczem niewolników.

No tak, obraziła go. Wspaniały początek nowej pracy, obrażać szefa.

- Lunch z całym zespołem? - spytała niewinnie. Długo milczał.

- Nie, nie to miałem na myśli - powiedział w końcu.

background image

31

- Gdzie jest moje mieszkanie? - spytała szybko, by zmienić temat.

- Dziesięć minut na piechotę od biura. - Uśmiechnął się miło. - A restauracja de 1'Etoile

jest na następnej ulicy, więc po lunchu szybko znajdziesz się w pracy, moja ty entuzjastko.

Kpił sobie z niej. A przecież przyjechała tu właśnie do pracy. Zmarszczyła czoło i już się

nie odezwała, dopóki nie zajechali przed dom. Z każdą chwilą była bardziej świadoma

bliskości tego mężczyzny obok siebie. Emanował męskością, której nie sposób było

zignorować.

ś

ałowała, że nie włożyła dłuższej spódniczki. Ciągle ją obciągała, a spódniczka nadal

podjeżdżała do połowy ud. Pokręciła się w fotelu w nadziei, że jakimś cudem trochę się

osłoni.

- Kobieto, uspokoisz się wreszcie? Holly zarumieniła się po szyję.

- Słucham?

- Kręcisz się jak kotka na gorącym blaszanym dachu - warknął. - Mon Dieul Myślisz, że

cię zgwałcę tu, na samym środku ulicy? Co ci o mnie naopowiadano, że tak się mnie boisz?

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi - powiedziała sztywno, odgarniając włosy z

czerwonej twarzy. Co za okropny człowiek!

- Tylko mi nie mów, że nie myślałaś, że zaraz chwycę cię za kolano - warknął z irytacją.

- Oczywiście, że nie. - Była naprawdę zaszokowana.

- Ach, oczywiście. Ale jesteś zdenerwowana, prawda?

- Pewnie, że tak! - wykrzyknęła. - Na moim miejscu każdy byłby zdenerwowany. Przed

chwilą przyjechałam do obcego kraju, mam się spotkać z nieznajomymi ludźmi, z którymi

będę pracowała, zobaczyć nowe biuro.

- A mój szef, który nie wiadomo dlaczego wyszedł po mnie na lotnisko, jest najbardziej

seksownym mężczyzną na świecie, dodała w duchu.

Nastąpiła chwila ciszy, gdy umysł Jacquesa przetrawiał jej słowa.

- No tak. Potrafię to zrozumieć, ale ty jesteś nieulęklym duchem, n'est-ce pas!

- Jestem też normalną istotą ludzką - zripostowała.

- A może zatrudniasz wyłącznie ludzi w typie Rambo, którzy nie wiedzą, co to strach?

Przez chwilę obawiała się, że posunęła się za daleko. W końcu Jacques naprawdę jest jej

szefem, a ona zachowuje się jak ostatnia jędza.

Ale Jacques uśmiechnął się.

- Holly, nie lubię ludzi w typie Rambo - powiedział wesoło. - Tego możesz być

całkowicie pewna. - Odwrócił się i przez moment jego bursztynowe oczy patrzyły na nią

ciepło. Potem spojrzał znów na jezdnię.

background image

32

I całe szczęście, bo Holly z trudem oddychała.

Jacques skręcił w szeroką boczną ulicę, przejechał jeszcze kilka metrów i zatrzymał

samochód przed dużym nowoczesnym budynkiem, stojącym przy niewielkim skwerku

ozdobionym śliczną fontanną.

- Chodźmy - powiedział i poprowadził ją do drzwi.

Gdy weszli do holu, zza kontuaru wyszedł szybko stary concierge i stanął przed

Jacquesem na baczność. Zamienili kilka słów. Holly zauważyła, że muszą się znać, ale nic z

ich rozmowy nie zrozumiała.

- A to mademoiselle Stanton, Pierre - powiedział Jacques, pociągając ją do przodu. -

Pierre mówi bardzo dobrze po angielsku, i będzie zachwycony mogąc ci pomóc we

wszystkim, czego będziesz potrzebowała - dodał, zwracając się do Holly.

- Bonjour, monsieur - przywitała się Holly, wyczerpując na tym cały swój zasób

francuskich słówek.

- Bonjour, mademoiselle. Miło mi poznać przyjaciółkę pana Querruela. Mam nadzieję,

ż

e będzie się pani tu dobrze mieszkało. I jestem do pani usług.

- Dziękuję.

Z windy, którą pojechali na trzecie piętro, wysiedli na wyściełany dywanem korytarz.

Jacques poszedł do ostatnich drzwi i wyłowił z kieszeni klucze.

- Witaj w domu, mademoiselle. - Z uśmiechem podał jej klucze. - Ten jest do wejścia do

budynku, a ten do mieszkania.

Weszli do apartamentu. Z niewielkiego holu otwiera! się widok na najbardziej uroczą

bawialnię, jaką Holly w życiu widziała. Pokój nie był duży, ale bardzo proporcjonalny, a

meble utrzymano w kolorach kremowym i cytrynowym. Miał dwa okna sięgające od podłogi

do sufitu, w obszernej wnęce z łatwością mieściło się biurko i regały. Na niewielkim balkonie

stał stół i dwa foteliki, a także mnóstwo doniczek z niecierpkami i kameliami, a od

miniaturowej fontanny dochodził szmer wody. Zachwyconej Holly wydawało się, że z tego

balkonu można zobaczyć pół Paryża.

Jacques stał w bawialni, oparty o ścianę, gdy Holly zwiedzała swój mały, lecz

przepięknie urządzony nowy dom.

- No i co? Podoba ci się?

- Jak mogłoby mi się nie podobać! - wykrzyknęła. - Ale gdy mówiłeś, że firma

wynajmie mi coś na pierwsze trzy miesiące, nie spodziewałam się czegoś takiego. To

mieszkanie musi was kosztować majątek!

background image

33

Jacques przez chwilę zastanawiał się, co odpowiedzieć. Chciał, by Holly pracowała z nim

w Paryżu, i dlatego zaoferował jej warunki, którym nie potrafiłaby się oprzeć. Zresztą

wiedząc, że nie mówi po francusku i że nie zna tu nikogo, pragnął również, by czuła się

bezpiecznie i dobrze.

- Majątek? - powtórzył w zamyśleniu. - Pieniądze to sprawa względna. Tani dom może

przyczyniać najrozmaitszych kłopotów i w końcu człowiek wydaje więcej, niż to jest warte.

Na przykład tutaj mamy bardzo skuteczny system bezpieczeństwa. A niestety w naszych

czasach jest to konieczne.

Może dla polityków czy kogoś takiego, pomyślała. Ona tego na pewno nie potrzebuje.

- Ale ty wszedłeś do budynku bez żadnych kłopotów.

- Pierre widział, jak podjeżdżamy, i otworzył mi drzwi - wyjaśnił gładko Jacques. -

Dlatego nie musiałem używać kluczy.

Holly przez chwilę nie zrozumiała, jakie implikacje niesie to stwierdzenie, ale zaraz ją

olśniło. Jednak Jacques uprzedził jej protesty.

- Ja mam apartament na najwyższym piętrze. Dlatego właśnie wiedziałem, że to

mieszkanie będzie wolne i wynająłem je dla ciebie.

- Ale czy zastanowiłeś się, co ludzie na to powiedzą? - Głos Holly stał się jakoś dziwnie

piskliwy.

- Jacy ludzie? - Mina Jacquesa wyrażała całkowite niezrozumienie jej obiekcji.

- Wszyscy, którzy to zobaczą - wyjaśniła ostro. Niech go szlag! Doskonale wiedział, o

co jej chodzi. -Przywiozłeś mnie tu z Anglii i ulokowałeś w domu, w którym sam mieszkasz.

Ludzie mogą na tej podstawie odnieść mylne wrażenie.

Bursztynowe oczy wpatrywały się w nią bez mrugnięcia.

- Każde z nas ma własne klucze - powiedział spokojnie. - Jak ktoś mógłby to źle

zrozumieć?

Jakim cudem dożył trzydziestu dwóch lat, nie rozumiejąc takich spraw?

- Ludzie plotkują - powiedziała twardo. - Nic nie sprawia im większej przyjemności niż

soczysta plotka.

- Nie o mnie, jeżeli chcą zachować swój standard życia. - W jednej chwili przestał być

uroczym towarzyszem i przybrał lodowatą postawę wymagającego szefa.

- Może nie w twojej obecności - upierała się. - Ale zapewniam cię, że będą gadać.

- I to ci przeszkadza? śe ci bezimienni, nic niewarci ludzie będą tracić czas na nieważne

plotki?

Celowo udawał, że nie wie, o co chodzi. Spiorunowała go wzrokiem.

background image

34

- Problem nie na tym polega.

- Właśnie na tym - powiedział zimnym tonem. -I szczerze mówiąc, kobieta, która

potrafiła stawić czoło Jeffowi Robertsowi i była gotowa do konfrontacji ze mną, potrafi

również rozprawić się z każdym głupim plotkarzem jednym lodowatym spojrzeniem swoich

pięknych niebieskich oczu. - Uśmiechnął się. - Spójrz tylko na siebie - wycedził miękko. -

Potrafisz wzbudzić lęk.

Ale Holly nie dała się oczarować ani ugłaskać.

- Po prostu nie myślę...

- I bardzo dobrze. Myślenie zostaw mnie. - A gdy słysząc te bezczelne słowa już

szykowała się do riposty, nie dał jej na to najmniejszej szansy. - Idziemy na lunch -

zapowiedział, biorąc ją pod rękę. - Chcesz się trochę odświeżyć przed wyjściem?

Ten człowiek to prawdziwy buldożer! Arogancki, przyzwyczajony do tego, że wszyscy

mu się podporządkowują ze strachu, by go nie obrazić. No, to teraz zobaczy, że nie zawsze

dzieje się tak, jak on chce.

A wtedy odebrał wiatr z jej żagli.

- Holly, proszę.

No i co ma zrobić teraz, gdy odezwał się tak miło, tym miękkim głosem? Wzruszyła

ramionami. Nie pokaże mu, jak to ją poruszyło.

- Potrzebuję trochę czasu - powiedziała chłodno. -I podczas lunchu ostatecznie

omówimy szczegóły mojego zatrudnienia.

- Oczywiście. - W jego głosie wyczuła ledwo opanowany śmiech. - Dobry posiłek

potrafi przywrócić rozsądek, prawda?

Holly, zbierając całe poczucie godności, na jakie było ją w tej chwili stać, uciekła do

łazienki.

Lunch zjedli w uroczej małej restauracyjce. Jacques prowadził lekką rozmowę, żartował i

w ogóle był bardzo miły. Niebezpiecznie miły. Nie chciała ulegać jego urokowi, czy też -

mówiąc dokładniej - urokowi jakiegokolwiek mężczyzny. I udawało jej się to aż do chwili,

gdy na scenie pojawił się Jacques Querruel.

- Będzie bardzo dobrze.

- Słucham?

Byli już przy kawie. Holly tak się zagłębiła w swoje rozważania, że nie usłyszała, jak po

chwili milczenia Jacques znów się odezwał.

- Jesteś zdenerwowana - zauważył spokojnie. - Doskonale to rozumiem. Ale zobaczysz,

ż

e ludzie, z którymi będziesz pracować, są bardzo mili.

background image

35

- Tak, na pewno.

- Na pewno - powtórzył jej słowa kpiąco. - Holly, powiedz mi, co trzeba zrobić, by

przełamać tę barierę, jaką wokół siebie zbudowałaś?

Wstał, nie czekając na odpowiedź. Nie pozostało jej nic innego, jak iść za nim do

samochodu.

background image

36

ROZDZIAŁ PIĄTY

Ku własnemu zdziwieniu, mimo wszelkich wątpliwości i obaw, Holly w nowej pracy

wkrótce poczuła się jak u siebie. Nowi koledzy byli wspaniali, a jedyną rzeczą, jaka jej się nie

podobała, był kult, jakim otaczali Jacquesa. Ale w końcu nawet to było zrozumiałe.

Inspirował wszystkich, nigdy nie żądał więcej, niż sam z siebie dawał. Pierwszy rano

przychodził do biura, wieczorem wychodził ostatni. Fascynujący, inteligentny, a na dodatek

niesamowicie atrakcyjny. Był jedyny w swoim rodzaju. Nie pasowała do niego żadna

zwyczajna etykietka.

I przez to czuła się jeszcze bardziej upokorzona. Bo jak mogła sobie wyobrażać - choćby

przez jedną sekundę - że interesował się nią jako kobietą! Najwyraźniej był absolutnie szczery,

mówiąc o przyczynach, dla jakich wynajął dla niej mieszkanie w swoim domu: po prostu dla

wygody i bezpieczeństwa.

Przez ten cały czas, odkąd tu pracowała, nawet jej nie dotknął. W zamian musiała od

koleżanek wysłuchiwać niekończących się opowieści o jego miłosnym życiu, o jego bogatych,

pięknych, wyrafinowanych kochankach.

No i dobrze. Sam był tak wyjątkowy, że zasługiwał na takie właśnie kobiety.

Holly rozmyślała o tym wszystkim, wracając któregoś dnia z pracy do domu. Jacques od

kilku dni był w Stanach i czuła się trochę spokojniej. Zatrzymała się na chwilę na skwerku,

obserwując kilku starszych mężczyzn grających w boules. Przypomniała sobie, jak Jacques

mówił, że jego ojciec też z pasją oddaje się tej grze. Wszyscy ci mężczyźni byli dobrze po

osiemdziesiątce, ale wprost emanowała z nich radość życia. Holly bezwiednie się

uśmiechnęła. Po drugiej stronie ulicy grupka studentów grała na różnych instrumentach, ku

własnej radości i radości przechodniów. Holly uśmiechała się coraz serdeczniej. Słońce

pieściło jej skórę jakimś tęsknym ciepłem. Zamknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła, stał

przed nią Jacques. Patrzył na nią z przyjemnością, uśmiechał się.

- No widzisz - powiedział miękko. - Esprit Paryża już na ciebie działa.

- Jacques! - Wiedziała, że się głupio zaczerwieniła.

- Myślałam, że jesteś w Stanach.

- Więc może to tylko mój duch jest tu teraz z tobą?

- Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Holly szybko się opanowała.

- Przepraszam, to było głupie - powiedziała. - Chodziło mi o to...

- Wiem, o co ci chodziło - uspokoił ją, przesuwając spojrzenie z jej twarzy na ciemne

background image

37

jedwabiste włosy. -I nigdy nie zachowujesz się głupio.

Popatrzyła na niego, straszliwie zmieszana. Wydawał się jakiś inny, porzucił tę swoją

pozę rekina biznesu.

- Ja... ja właśnie wracałam do domu - powiedziała drżącym głosem. - A ty idziesz do

biura?

Jacques zmarszczył brwi. A więc tego sobie życzyła. Do diabła, jego spojrzenie za dużo

jej wyjawiło. Ale, z drugiej strony, co za komiczna sytuacja. Przez ostatnie tygodnie chodził

wokół tej kobiety na paluszkach i nie zamierzał tego kontynuować. Miał nadzieję, że z

czasem trochę się oswoi ze swoim nowym życiem, i oswoiła się ze wszystkim i ze wszystkimi,

prócz niego. Słyszał, jak w biurze rozmawia i śmieje się z kolegami, ale gdy tylko on pojawiał

się w pokoju, natychmiast milkła. Niech to szlag! Przełamie tę jej rezerwę, nawet gdyby

miało to go wiele kosztować!

- Nie, nie idę do biura. Właśnie wróciłem ze Stanów i muszę trochę rozprostować nogi,

odpocząć.

Jacques Querruel przyznaje, że musi odpocząć?

- Ale przecież ty nie jesteś taki - powiedziała, zanim zdążyła pomyśleć.

- Jaki?

- Nie należysz do tych, którzy potrzebują relaksu. Dla ciebie praca jest wszystkim.

- A więc twoim zdaniem jestem robotem? - spytał z podejrzaną łagodnością. -

Maszyną? No to się mylisz. Skalecz mnie, a będę krwawił jak każdy inny człowiek.

Ten łagodny ton jej nie zmylił. Rozzłościła go, i właściwie nie bez powodu.

- Nie to chciałam powiedzieć - tłumaczyła się nerwowo.

- Jak na kobietę, kłamiesz bardzo nieumiejętnie. Być może, ale nie traktowała tego jak

wady. W wieku ośmiu lat boleśnie się przekonała, jaką krzywdę może wyrządzić kłamstwo.

- A więc nie będę ci przeszkadzała w spacerze - powiedziała tylko.

- Specjalnie tu przyszedłem, bo wiedziałem, że cię spotkam. Chciałem ci przekazać

zaproszenie.

- Od kogo? - spytała ostrożnie. Opanował nagły przypływ gniewu.

- Od mojej mamy. Opowiedziałem jej o małej myszce z Anglii, która przyjechała do

tego wielkiego, złego miasta, by dla mnie pracować, i mama ulitowała się nad tobą. Chce cię

zaprosić na kolację.

Mała myszka, tak? Holly już otwierała usta, żeby mu nawymyślać, ale powstrzymała się,

widząc w jego oczach iskierki śmiechu.

- śartujesz - powiedziała słabo.

background image

38

- Tylko częściowo. - Ciepła, silna ręka chwyciła ją za brodę. Była za bardzo zdziwiona,

by się wyszarpnąć. - Jednak zaproszenie na kolację jest prawdziwe. Moja kochana mama jest

bardzo gościnna i wzburzyła ją myśl, że młoda cudzoziemka musi jadać w samotności

swojego mieszkania.

- Mam nadzieję, że powiedziałeś jej, że to z mojego własnego wyboru - mruknęła Holly

z uporem. – Ludzie z firmy zapraszali mnie do siebie, jednak ja na razie muszę się jeszcze

bardzo dużo nauczyć. Poświęcam na to całe wieczory, ale kładę się wcześnie spać, żebym

rano ze świeżym umysłem przystępowała do pracy.

- Bardzo słusznie - pochwalił ją, chociaż wcale tak nie myślał.

Pewnie, że tak, pomyślała Holly zawzięcie. I to twoja cholerna firma najbardziej na tym

korzysta.

- Proszę, podziękuj mamie ode mnie i powiedz jej.

- Sama jej wszystko powiesz dziś wieczorem, kiedy zawiozę cię do niej na kolację.

Czy on w ogóle słucha, gdy się do niego mówi?

- Twoja mama na pewno nie oczekuje mnie już dziś. - Uznała, że tylko spokojem coś z

nim osiągnie. - Dopiero co wróciłeś ze Stanów...

- Zadzwoniłem do niej z drogi i powiedziałem, żeby się nas spodziewała koło ósmej -

oznajmił. - Bardzo się ucieszyła.

- Przecież mogłam już mieć plany na wieczór.

- A masz?

Chciała skłamać, ale niestety Jacques miał całkowitą rację twierdząc, że kłamstwa

wychodzą jej fatalnie. Jednak spodziewać się, że pokornie przyjmie tak nagłe zaproszenie,

było z jego strony oburzającą arogancją.

- Nie o to w tym chodzi.

- Masz oczywiście rację. - Znów w jednej chwili diametralnie zmienił mu się nastrój.

Holly już zdążyła doświadczyć tego kilka razy. - Proszę o wybaczenie, mademoiselle.

Popatrzyła na niego podejrzliwie.

- Nie mogę iść z pustymi rękami.

- Oczywiście, że możesz, ale jeżeli chcesz coś jej zawieźć, mama uwielbia ręcznie

robione trufle czekoladowe z małego sklepiku w Dzielnicy Łacińskiej. Po drodze moglibyśmy

tam wstąpić.

Chciała go spytać, czy ma w zwyczaju zapraszać kolegów z pracy na rodzinną kolację do

swojej matki, ale zmilczała. Jasno powiedział, że jego matka ulitowała się nad samotną

cudzoziemką, i chociaż nie podobała jej się rola biednej sierotki, musi to zaproszenie przyjąć

background image

39

za dobrą monetę. Nie da Jacquesowi do zrozumienia, że bierze je za coś więcej niż jest w

rzeczywistości. Przecież wie, że to nie randka. W ogóle niepotrzebnie robi wokół tego tyle

zamieszania.

Jacques śledził grę uczuć na jej twarzy z ukrytym zainteresowaniem, i jak mistrz strategii

wiedział, kiedy zaatakować.

- Więc mogę potwierdzić, że przyjdziemy o ósmej? - spytał pokornie.

Holly poczuła się jak ostatnia jędza. Zaczerwieniła się i szybko skinęła głową.

- To bardzo miło z jej strony i jestem wdzięczna za tak uprzejmy gest.

Teraz, gdy uzyskał wszystko, co chciał, mógł okazać szlachetność.

- Wiem, Holly. Po prostu cię zaskoczyłem, prawda? Ale moja mama będzie szczęśliwa,

mając jeszcze jedno kaczątko pod swoimi skrzydłami. Nie może się już doczekać wnuków, a

siostry nie spieszą się ze zrobieniem jej tej przyjemności.

A on najwyraźniej nawet nie myśli, że i sam mógłby w ten sposób matkę uszczęśliwić.

Za dobrze się bawi. Ta myśl ją zasmuciła, chociaż wiedziała, że nie powinna.

- No to idziemy się przebrać. - Ku zaskoczeniu Holly wsadził sobie jej rękę pod ramię i

poprowadził ją do domu.

Wpadła w panikę, ale już chwilę później zrobiło jej się jakoś przyjemnie. Jacques nie

starał się jej przyciągnąć bliżej, nie wykonał żadnego intymnego gestu. Ciekawe, co by

powiedział, dowiadując się, że ona po raz pierwszy w życiu idzie z mężczyzną pod rękę?

Pewnie po prostu spojrzałby na nią z pogardą. Już nieraz widziała w biurze, jak jednym

spojrzeniem rozgniatał przeciwnika na miazgę. Nie musiał nawet przy tym nic mówić.

David Kirby też to potrafił. Specjalizował się w zimnym milczeniu, gdy któreś z nich go

rozzłościło, a raczył od nowa rozmawiać z winowajcą dopiero wtedy, gdy ten się szczerze

ukorzył.

- Holly?

Gdy uniosła na niego wzrok, uświadomiła sobie, że Jacques patrzy na nią z dziwnym

skupieniem. Widocznie coś mówił, a ona nie usłyszała.

- Co się stało? - Zatrzymał się, odwrócił ją do siebie i położył jej ręce na ramionach. -

Masz tremę przed kolacją u mamy?

- Nie, oczywiście, że nie.

- Więc o co chodzi? Wyglądałaś, jakbyś... - zająknął się, szukając odpowiedniego

słowa.

Holly była wściekła na siebie. śe też pozwoliła, by myśl o Davidzie Kirbym wprawiła ją

w taki nastrój!

background image

40

- Ja... ja właśnie kogoś sobie przypomniałam. Kogoś z przeszłości. - Chciała się wyrwać,

ale ją przytrzymał.

- Mężczyznę?

Poczuła się jak w pułapce. Popchnął ją na ścianę jakiegoś domu, a ona bała się, że zaraz

wpadnie w panikę, jak zawsze, gdy znalazła się za blisko mężczyzny. Jednak nic takiego się

nie stało. Tym razem jej podniecenie spowodowane było raczej jego bliskością, zapachem.

Do tej pory jeszcze nigdy nie poczuła potęgi pożądania, ale teraz już wiedziała, jak to jest. ,.

Nie mogła zebrać myśli, więc powiedziała prawdę:

- Tak, mężczyznę.

- Skrzywdził cię.

- Tak.

- Ale to już skończone?

- Co? - Za późno zdała sobie sprawę, w jakim kierunku prowadzi ta rozmowa. Sądził, że

Holly mówi o romansie, o kochanku.

- Spytałem, czy to już skończone - powtórzył spokojnie. - Czy już się z tym uporałaś.

- Tak, skończone. - Czuła nerwowy skurcz żołądka, ale uniosła głowę w geście

wyznania, jaki Jacques już nieraz u niej widział. - I nie chcę o tym rozmawiać.

Jacques stłumił westchnienie. Co za tajemnicza kobieta. Raz wydaje się łagodna i miękka

jak jedwab, a innym znów razem jest zimna i twarda jak stal.

- Bardzo dobrze, Holly, ale pamiętaj, że zawsze możesz się wypłakać na moim ramieniu.

Czasami pomaga, gdy człowiek może się wygadać. - I na tym skończył. Przez resztę drogi

prowadził niezobowiązującą pogawędkę. Holly uznała w końcu, że zareagowała przesadnie

na zwykłe przyjacielskie pytanie. Przecież Jacquesa nie obchodzi jej przeszłość. Po prostu

prowadził zwykłą rozmową w ciepły letni wieczór, i to wszystko.

Po powrocie do domu szybko wzięła prysznic, a potem zaczęła się zastanawiać, co na

siebie włożyć. Jacques wspomniał, że muszą się przebrać. Zdecydowała się więc na ładny top

w kwiatki i kremową wąską spódniczkę, do tego również kremowe sandałki i kaszmirowy

kardi-gan z krótkimi rękawami. Była z powrotem w holu na parterze zaledwie po dwudziestu

minutach, ale Jacques już na nią czekał.

Popatrzył na nią za zadowoleniem.

- Szybka i urocza. Jesteś niezwykła, mademoiselle Stanton.

Z ulgą stwierdziła, że nie ubrała się za strojnie. Jacques miał na sobie rozpiętą pod szyją

jasnoniebieską jedwabną koszulę i czarne spodnie.

Rodziców Jacquesa polubiła od pierwszej chwili. Marc Querruel był wysoki jak syn, a

background image

41

Jacques po nim odziedziczył przystojną twarz, władcze rysy i gęste czarne włosy, chociaż

ojciec był już siwy.

Camille, matka Jacquesa, była drobniutka, miała ciemne oczy i srebrzyste włosy. Obie

córki, Josephine i Barbe, z budowy przypominały matkę. Były atrakcyjne ale nie piękne, ich

orle nosy wydawały się za duże, ale obie, tak samo jak matka, były bardzo eleganckie i

zachowywały się naturalnie. Holly, w miarę, jak upływał czas wizyty, coraz bardziej

zazdrościła im tej spokojnej pewności siebie.

Do kolacji zasiedli w otoczonym murem ogródku. Jacques był rozmowny, zrelaksowany.

Przekomarzali się wspólnie z siostrami, wytykając sobie nawzajem ostatnie miłostki. Gdy

Jacques skomentował wyczyny Barbe, ta wykrzyknęła:

- Och, Jacques! Przytaczasz argumenty typowego męskiego szowinisty. Według ciebie

mężczyzna może fruwać z kwiatka na kwiatek, podczas gdy kobietę, która miała kilku

partnerów, należy traktować jak ladacznicę!

- Barbe! - Camille spojrzała przepraszająco na Holly. - Szkoda, że już są za duże, by

odsyłać je od stołu za złe zachowanie.

- Nic się nie stało - uśmiechnęła się Holly. - I zgadzam się z Barbe, że kobiety nadal w

pewnych dziedzinach nie mają pełnych praw.

- No widzisz? Holly mnie popiera! – wykrzyknęła Barbe do brata. - Mężczyźni tacy jak

ty to najgorszego rodzaju hipokryci. Wobec siebie stosują zupełnie inne zasady niż wobec

kobiet. Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ojcowie i bracia tych wszystkich twoich kobiet tak

samo nie życzą sobie, by zadawały się z mężczyznami, jak ty nie życzysz sobie tego w

stosunku do mnie i Josephine?

Jacques wyglądał tak, jakby zaraz miał wybuchnąć, ale właśnie w tej chwili do ogrodu

weszła para małżeńska zaprzyjaźniona z jego rodzicami. Dostawiono krzesła, zaczęła się

ogólna rozmowa i sprawa poszła w zapomnienie.

W pewnej chwili Barbe pochyliła się do Holly i szepnęła jej na ucho:

- Nie przejmuj się tym, co powiedziałam. Chciałam tylko podrażnić się z Jacquesem. Ty

na pewno jesteś inna. Jeszcze nigdy do tej pory nie przyprowadził nikogo do domu.

- Och, to nie jest tak, jak myślisz - tłumaczyła się Holly. - Po prostu pracuję w jego

firmie, a twoja mama słyszała, że jestem obca w Paryżu, więc zaprosiła mnie na kolację.

Barbe tylko uniosła wymownie brwi.

- Czyli pomyliłam się. Ale wobec tego Josephine i ja musimy cię oprowadzić po

mieście i zapoznać z naszymi przyjaciółmi.

Holly uprzejmie się uśmiechnęła. Obie były bardzo miłe, ale nie zamierzała skorzystać z

background image

42

tego zaproszenia.

Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, Barbe zalała brata potokiem francuskich słów.

Holly nie wiedziała, o czym mówiła, ale Jacques się zachmurzył i odpowiedział siostrze tak

ostro, że więcej już się nie odezwała. A Jacques gwałtownym ruchem wstał od stołu.

- Holly i ja musimy już iść - oświadczył. Uśmiechał się, ale Holly widziała, że coś go

wzburzyło. Ciekawa była, co Barbe mu powiedziała.

Wyszli po serdecznych pożegnaniach i zapewnieniach rodziców Jacquesa, że wkrótce

znów się zobaczą. Jacques odjechał kawałek od domu i zatrzymał samochód przy niewielkim

skwerku, pustym i oświetlonym tylko światłem księżyca.

- Przejdźmy się.

- Mamy się przejść? - pisnęła nerwowo Holly. - Nie wydaje mi się...

- Holly, uspokój się. - Jacques chwycił ją za drżącą rękę i spojrzał jej głęboko w oczy.

Poczuła się nagle tak, jakby płynęła w powietrzu, a jedyną realną rzeczą na świecie było

lśnienie jego oczu. - Muszę z tobą porozmawiać, żeby raz na zawsze wyjaśnić kilka spraw.

- Dobrze - szepnęła, bo głos nie chciał jej się przedostać przez gardło.

Usiedli na ławce. Jacques położył jedną rękę na oparciu za Holly, a drugą wziął ją za

brodę tak, by mu patrzyła prosto w oczy. Nie mogła uwierzyć, że siedzi tu z nim, że pozwoliła

mu się do tego zmusić. Ale, pomyślała, bądźmy uczciwi. Nie musiał zbyt długo jej do tego

przekonywać.

Ma dwadzieścia pięć lat i nigdy jeszcze się nie całowała. A od pierwszej chwili, gdy

zobaczyła Jacquesa, próbowała zgadnąć, jak by to było, gdyby poczuła na wargach te jego

pięknie rzeźbione, seksowne usta.

I mimo całego lęku i niepokoju, jaki wprowadził w jej życie, sprawił jej ulgę fakt, że ona

też może się podobać mężczyźnie. Bo wiedziała, że podoba się Jacquesowi Querruelowi.

Patrzył na nią w milczeniu przez długą chwilę.

- To, co powiem, może cię zdenerwować - oświadczył w końcu cicho, całkowicie ją

zaskakując.

- Och... - Cała wewnątrz drżała i miała tylko nadzieję, że Jacques tego nie zauważy.

- Mówiłem Barbe, że nie zgodzę się, by one wprowadziły cię do towarzystwa młodych

ludzi. Powiedziałem jej, że cię lubię. śe bardzo cię lubię.

Wydawało jej się, że tonie w jego bursztynowych oczach. Gdy wziął jej twarz w ręce,

zadrżała.

- Holly, rozumiesz, co mówię? Pragnę cię, a nigdy nie dzielę się moją własnością.

Działo się za dużo, za szybko. Zawsze wiedziała, że to się kiedyś zdarzy, a teraz, gdy już

background image

43

się zdarzyło, jedynie się dziwiła, że Jacques tak długo czekał. Tylko że ona jest taka

wewnętrznie niezborna. Nie miał pojęcia...

- Holly, lubisz mnie? - spytał, obserwując grę uczuć na jej twarzy, a wielkie niebieskie

oczy, piękne jak wody jeziora przy jego chateau i równie niezgłębione, wzniesione były ku

niemu w niemym pytaniu.

- To nie jest kwestia tego, czy cię lubię. - Holly w końcu odzyskała głos.

- Oczywiście, że tak. Czekałem cierpliwie, ale nie jest to postawa, na którą łatwo mi się

zdobyć - przyznał z lekkim uśmiechem. - Mama zawsze mi powtarzała, że ptaszek krok po

kroku buduje swoje gniazdko, ale ja nie widzę w tym żadnych korzyści.

Holly spróbowała się od niego odsunąć, jednak jej nie puścił.

- Widzisz, pożądasz i sobie bierzesz? - spytała ostro. Musiała przerwać tę intymną

chwilę, bo ją przerażała.

Spodziewała się zaprzeczenia, ale on tylko przybliżył się i dotknął ustami jej ust. Nie był

to pocałunek na próbę ani na przeproszenie. Całował tak, jakby miał do tego pełne prawo.

Serce Holly waliło jak młotem, ale nie odczuła obrzydzenia, którego się tak bała.

Przeciwnie, przeszył ją słodki dreszcz podniecenia, a jej usta rozchyliły się jak pąk kwiatu

otwierający się na łagodny letni deszczyk.

Jacques objął ją mocniej i przez kilka hipnotyzujących sekund Holly czuła się

mieszkanką dziwnego świata zmysłowej rozkoszy, świata dla niej całkowicie obcego, pełnego

obietnic i magii. W tej właśnie chwili przekonała się, że nie jest jakimś dziwadłem, kobietą

zimną, czego do tej pory tak się obawiała. Całowano ją, i było to cudowne i tak naturalne...

Gdy w końcu Jacques podniósł głowę, brakowało jej tchu.

- Wiedziałem, jak będziesz smakować - szepnął. - Zawsze to wiedziałem. Jak gorący

miód. Cherie, jesteś piękna i słodko jest cię całować. Możesz doprowadzić mężczyznę do

szaleństwa.

Znów ją pocałował.

- Mm - westchnął. - Pachniesz tak pięknie i tak wspaniale smakujesz.

Musiała położyć temu kres. Nie bardzo wiedziała dlaczego, ale rozum podpowiadał jej,

ż

e trzeba zachować ostrożność. To do niczego dobrego nie doprowadzi. Jacques jest wilkiem,

który nawet nie dba o to, by narzucić na siebie owczą skórę.

- Pragnąłem tego od chwili, kiedy cię zobaczyłem – szeptał. - Chciałem trzymać cię w

ramionach, całować, rozebrać, pieścić. Zobaczysz, zabiorę cię na szczyty rozkoszy, tam,

gdzie nie zabrał cię jeszcze żaden z twoich kochanków.

Te słowa zaszokowały ją. Wyrwała się z jego objęć z taką siłą, że spadłaby z ławki,

background image

44

gdyby Jacques w ostatniej chwili jej nie przytrzymał.

Strząsnęła jego rękę.

- Chcę już iść. Chcę wrócić do domu.

- Co się stało? - Wstał, gdy ona wstała, i patrzył na nią z niepokojem.

Holly nie mogła się poruszyć, nawet po to, by odwrócić od niego wzrok. Głos nie

przechodził jej przez gardło.

- Chodzi o tego mężczyznę, którego przedtem znałaś? Tego, który cię tak bardzo

skrzywdził? Co on ci zrobił?

- Słucham? - Spojrzała na niego nieprzytomnie.

- Mówiłaś, że już ci na nim nie zależy, ale chyba tak nie jest - powiedział miękko. -

Nadal go kochasz, prawda?

Szok i obrzydzenie na jej twarzy powiedziały mu, że się myli.

- A więc, Holly, co się dzieje?

Jak może mu o tym opowiedzieć? Jak może komukolwiek o tym opowiadać? Raz

spróbowała i było to straszne. Gdyby mu powiedziała, Jacques zacząłby nią gardzić. Na

pewno pomyślałby, że to ona zachęcała Da-vida. Ona sama tak myślała przez całe lata, więc

on pewnie też będzie o tym przekonany.

- Chcę iść do domu.

- Zgwałcił cię? Przymuszał do czegoś? - Jacques nie odpuszczał, chociaż ton jego głosu

był miły i spokojny.

Holly ciężko przełknęła ślinę, próbując utrzymać emocje na wodzy. Zastanawiała się, co

odpowiedzieć, ale w głowie miała pustkę.

- To się zdarzyło dawno temu - odezwała się w końcu. - I nie chcę o tym rozmawiać.

- Popełniasz błąd.

- A co ty możesz o tym wiedzieć? - wyrwało jej się. Oczy mu się rozszerzyły. Ale stał i

nic nie mówił, tylko na nią patrzył.

- To nie jest tak, jak myślisz - szepnęła.

- Skąd możesz wiedzieć, co ja myślę? - spytał bardzo cicho.

Nie wiedziała. To prawda. Nagle ogarnęła ją złość. Kim ona właściwie dla niego była?

Należał do mężczyzn, którzy mają kobietę, gdy tylko strzelą palcami. Dziesiątki kobiet

walczą o to, by znaleźć się w jego łóżku. Ale ona jest inna. Zdał sobie z tego sprawę i obudził

się nim myśliwski instynkt. Mentalność jaskiniowca.

- Chcę już wrócić do domu. Odwieziesz mnie, czy mam iść na piechotę? - spytała

lodowato.

background image

45

Jacques przez długą chwilę się nie odzywał. Milczenie było tak ciężkie, że aż dzwoniło

jej w uszach. Potem odstąpił o krok.

- Oczywiście, że cię odwiozę - powiedział spokojnie. Lekko się uśmiechnął. -

Niezależnie od tego, co o mnie myślisz, jestem cywilizowanym człowiekiem.

- Wiem - odpowiedziała cicho. I rzeczywiście, w głębi serca o tym wiedziała.

Problemem była ona. W końcu przecież nic jej nie zrobił. Tylko ją pocałował. Nie próbował

tego na niej wymusić, nie zachował się agresywnie. A ona zareagowała tak, jakby... jakby co

najmniej chciał ją zgwałcić.

Nagle powróciła cała przeszłość. Czuła na sobie silne, okrutne ręce Davida, jego wilgotne,

gorące usta. Ogarnęły ją mdłości.

- Ja... przepraszam. - Zmusiła się do spokoju, chociaż chciało jej się krzyczeć, łkać i

jęczeć. - Ja po prostu... nie jestem gotowa na...

Sama nie wiedziała, co właściwie chce powiedzieć, więc zdumiała się, gdy odpowiedział

łagodnie:

- Zapomnijmy o tym, dobrze? - Patrzył jej serdecznie w oczy. - Jesteśmy przyjaciółmi,

kolegami z pracy. Nie ma między nami nic skomplikowanego, nic, co trudno byłoby

zaakceptować. To ci odpowiada?

Tak, odpowiadałoby jej, gdyby nie to, że od samej bliskości jego emanującego

zmysłowością ciała kręciło jej się w głowie. Popatrzyła na niego, serce jej się ścisnęło. Nie

powinna była przyjeżdżać do Paryża. Nie powinna była się zgadzać na to, by u niego

pracować. Nie powinna była przyjmować zaproszenia do domu jego rodziców...

- Tak, odpowiada mi - powiedziała cicho. - Bardzo mi odpowiada.

background image

46

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Minął gorący lipiec, ale w sierpniu upał doskwierał jeszcze bardziej. Holly miała jednak

w mieszkaniu klimatyzację i skwar jej za bardzo nie przeszkadzał.

Pierwszego dnia po wizycie u rodziców Jacquesa czuła się bardzo nieswojo, ale on

zachowywał się przyjacielsko, nie robił żadnej aluzji do tych wydarzeń, koncentrował się

wyłącznie na pracy, więc szybko się uspokoiła. Bardzo jej też pomogło to, że jeszcze tego

samego popołudnia wrócił do Stanów.

Od tamtego wieczoru minęły już dwa tygodnie. Holly starała się bliżej zapoznać z

nowymi kolegami, przyjęła kilka zaproszeń do ich domów na kolację, dwa razy była na

lunchu z Chantal, sekretarką Jacquesa.

Jednak prowadząc tak ożywione jak na nią życie towarzyskie, bez przerwy myślała o

Jacquesie. Tęskniła do niego, w nocy nawiedzał ją w snach, a w dzień zajmował jej myśli w

sposób wprost natrętny. A nie chciała o nim myśleć. Nie chciała myśleć zwłaszcza o jego

pocałunkach.

Któregoś dnia wieczorem jak zwykle siedziała na swoim uroczym balkonie. Spędzała tu

więcej czasu niż w mieszkaniu. Jej myśli znów pobiegły do tamtych wydarzeń. Dopiero po

jakimś czasie, gdy zastanowiła się nad tym wszystkim, uświadomiła sobie, jakie opanowanie

wykazał Jacques. Nie zmuszał jej do niczego, nie prosił o więcej, niż była skłonna dać. A gdy

odrzuciła jego awanse, nie wydawał się rozczarowany. Tyle że mając inne rybki do złowienia,

na niej pewnie niespecjalnie mu zależało.

Zmarszczyła czoło. Nie mogła go zrozumieć. Przecież mówił, że chce się z nią kochać. A

jednak zachowywał się tak, jakby potrafił w jednej chwili poskromić swoje uczucia.

Pracowała z nim już od tylu tygodni, była na kolacji u jego rodziców, całował ją i pieścił, a

mimo to go nie rozumiała. Ale ją fascynował. To było niepodważalną prawdą. Holly, uczciwa

wobec siebie, nie mogła temu zaprzeczyć. A jeżeli jego pocałunki wywarły na niej takie

wrażenie, jak by się czuła, gdyby rzeczywiście się z nią kochał?

Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Natychmiast wiedziała, kto to. Gdyby przyszedł kto

inny, a nie Jacques, Pierre by ją uprzedził.

Dzwonek odezwał się jeszcze raz, władczo, nagląco. Z bijącym mocno sercem Holly

poszła otworzyć.

- Bonjour, cherie. - Jacques w nonszalanckiej pozie opierał się o ścianę naprzeciwko

drzwi, ręce skrzyżował na piersi. Wyglądał wspaniale, a jego bursztynowe oczy przyciągały

jej spojrzenie jak magnes. Nie uśmiechał się.

background image

47

- Witaj, Jacques. - Ucieszyła się, że głos jej nie drży.

- Nie wiedziałam, że już jesteś w Paryżu. - Traktuj go lekko, nie pokazuj, że cały czas o

nim myślałaś, nakazała sobie.

- Wróciłem dosłownie przed chwilą.

- Załatwiłeś wszystko tak, jak chciałeś?

- Tak. - Odepchnął się od ściany. Zauważyła wtedy, jaki jest zmęczony. - Oczywiście aż

do następnego kryzysu.

Uśmiechnął się, uśmiech rozjaśnił jego twarz i oczy. Holly musiała przełknąć ślinę,

zanim mu go odwzajemniła.

- Pójdziemy na kolację?

- Dziś? - Wzdrygnęła się, bo przypomniały jej się wydarzenia po poprzedniej kolacji, na

którą ją zaprosił.

- To chyba nie jest dobry pomysł. Przecież ustaliliśmy, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Pracuję w twojej firmie...

- Głos jej zamarł. Jacques hipnotyzował ją wzrokiem i nie pamiętała już, co chciała

powiedzieć.

- A przyjaciele nie jadają razem? - spytał poważnie.

- Oczywiście, że tak - odparła ostro, czując rozdrażnienie, jakiego na ogół doznawała w

jego obecności. -Nie to miałam na myśli. Ja po prostu...

- O ile mi wiadomo, jadałaś kolację z wieloma osobami. Więc dlaczego nie chcesz zjeść

także ze mną?

- Przez ten cały czas pobytu w Stanach sprawdzałeś, co robię?

- Czy to zbrodnia troszczyć się, by moja nowa pracownica dobrze się czuła w nowym

miejscu? - spytał jedwabistym głosem.

Holly spróbowała innej taktyki. ; - Z tobą też byłam na kolacji.

- Właśnie. - Podszedł tak blisko, że czuła jego ciepło i zapach. - Co więc stoi na

przeszkodzie, żebyś to zrobiła jeszcze raz? Sprawiłabyś mi wielką przyjemność. - Czarne

brwi uniosły się w rozbawieniu.

ś

e też ten człowiek zawsze musi sprawić, że ona zachowuje się jak dziecko! Jeszcze

chwilę się wahała, ale w końcu uległa.

- Dziękuję - powiedziała grzecznie. - Będzie mi bardzo miło iść z tobą na kolację.

- Tak już jest lepiej - pochwalił ją. Oczy miał roześmiane.

- Tylko się przebiorę. - Wskazała ręką swoją koszulkę bez rękawów i dżinsy.

- Nie trzeba. - Uśmiechnął się z triumfem. - Pojedziemy do chateau. Już od jakiegoś

background image

48

czasu chciałem ci pokazać mój prawdziwy dom.

Rzuciła mu poważne spojrzenie.

- Jak przyjaciele, tak?

Chwilę patrzył na nią z rozbawieniem, a potem nagle pochylił się i gorąco ucałował jej

usta.

- Etykietki mnie nudzą, petite. A teraz skończmy już z tymi nonsensami. Zamknij drzwi

i jedziemy.

Księżyc jak wielka, opalizująca perła łagodnie oświetlał piaszczystą drogę. Holly i

Jacques szli nad jezioro.

Kolacja podana przez Monique, gosposię Jacquesa, była wyborna, a sam chateau, ze

swoimi wieżyczkami, bluszczem oplatającym ściany i balkonami ustrojonymi mnóstwem

doniczek z kwiatami, wyglądał jak wzięty z jakiejś bajki. Holly była zachwycona. Wokół niej

roztaczał się rajski krajobraz. W powietrzu rozchodził się zapach lilii, ważki muskały

powierzchnię perłowej wody, po której pływały łabędzie i kaczki. Na brzegu rosły kępy

niezapominajek i innych dzikich kwiatów, a za jeziorem, ale jeszcze na terenie posiadłości

Jacquesa, rozciągał się gęsty las.

- Tu jest pięknie - szepnęła. Pociągnął ją na ławkę pod drzewem.

- Ty też jesteś piękna - wymruczał. Powiódł palcem po jej ustach, a potem ustami po

policzku, schodząc powoli coraz niżej, aż do wypukłości piersi.

Serce Holly waliło jak młotem, patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, świadoma,

ż

e nie potrafi mu się oprzeć. Ogarnęło ją dziwne uczucie, mieszanina strachu i podniecenia, i

chociaż nie trzymał jej ani nie zmuszał do niczego, była niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.

- Holly, moja słodka Holly... - ni to westchnął, ni to wyszeptał, przyciągając ją bliżej, a

jego usta spadły łakomie na jej wargi. Powinna wpaść w panikę, ale nic takiego się nie stało.

Przeciwnie. Zarzuciła mu ręce na szyję i odpowiedziała namiętnie na jego pocałunek.

Teraz, gdy już z nim była, uświadomiła sobie, jak bardzo go jej brakowało.

Ostatnie dni, dni bez niego, gdy czekała na jego powrót, spędziła jak w jakiejś otchłani. I

chociaż nie chciała tego przyznać nawet sama przed sobą, prawda była oczywista: lubiła

Jacquesa. Bardzo go lubiła. Na razie jej umysł nie przyjąłby czegoś więcej.

Najpierw pieścił ją delikatnie, wzbudzając w niej nieznane do tej pory pragnienia.

Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne, Holly ogarniała powoli zmysłowa rozkosz, do

tej pory jej obca, ale tak cudowna, że cała jej rezerwa poszła w zapomnienie. Czuła bliskość

jego gorącego ciała, ale, co dziwne, nie budziło to w niej strachu, lecz jedynie radość i

cudowną świadomość własnej kobiecości. Krew w jej żyłach płynęła szybszym nurtem.

background image

49

- Holly? - Jego głos, nasuwający na myśl gorący aksamit, był tak uwodzicielski, że

zadrżała. - Czy nie przeszkadza ci, że cię obejmuję i dotykam?

Sama nie wiedziała. Uniósł głowę, oczy mu gorzały, gdy na nią patrzył. Po długiej chwili,

kiedy szukała słów, by mu odpowiedzieć, i nie znalazła ich, tylko potrząsnęła głową.

- Pragnę cię, ale ty o tym wiesz - szepnął. Mimo całej rozkoszy zesztywniała, a on

natychmiast to wyczuł.

- Nie będę przepraszał za to, że cię pragnę. Chcę cię trzymać w ramionach, być z tobą w

łóżku, ale tylko jeżeli i ty tego chcesz. Sercem i umysłem, a nie tylko ciałem. Rozumiesz, co

mówię?

Oderwała się od niego... na maleńką odległość.

- Pełna współpraca w grze uwodzenia? - spytała lekko, chociaż serce tak mocno jej się

tłukło.

- Jeżeli chcesz tak to ująć. - Nadal ją obejmował. Miała wrażenie, że nie dałby jej się

odsunąć, nawet gdyby bardzo tego próbowała. A więc spróbowała. Miała rację. Nie puścił jej.

- Na pewno masz tyle kobiet, że nie musisz fatygować się ze mną.

- Ach, rozumiem.

Jednym szorstkim ruchem posadził ją sobie na kolanach. Pisnęła w proteście i

zesztywniała. Patrzył na nią tak, jak jeszcze nigdy przedtem, i gdzieś w jej wnętrzu zaczął

narastać strach. David Kirby też sadzał ją sobie na kolanach. I nawet przed tamtą okropną

nocą wiedziała, że tego nie chce.

A teraz? Nie była całkiem pewna, ale się nie bała. A gdy to sobie uświadomiła, strach

uleciał.

- Holly, nie zależy mi na tłumach kobiet. Pragnę tylko ciebie.

Nie pragnąłby jej, gdyby wiedział, kim ona jest naprawdę. Zbudziły się w niej wszystkie

stare lęki, które tak głęboko w sobie ukrywała. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie

głosu.

- Jacques, nie znasz mnie - powiedziała w końcu cicho. - Widzisz tylko to, co chcesz

widzieć. Tylko to, co widać na zewnątrz.

Jacques przełknął złość i starał się mówić bardzo spokojnie.

- Ten zewnętrzny widok jest uroczy, petite, ale mylisz się. Znam cię od miesięcy, a

jestem dobrym badaczem ludzkich charakterów. Muszę być, jeżeli chcę przeżyć w świecie

biznesu.

- Być może. - Odsunęła się, by nie ulec impulsowi i nie pozwolić mu, by znów ją

pocałował. Do licha, co ona robi? Nie może mieć romansu z Jacquesem Querruelem.

background image

50

Flirtował z nią i cokolwiek mówił, była to tylko gra. Stałaby się jedną z jego tak licznych

chwilowych zdobyczy, spodziewałby się, że dostosuje się do jego reguł, ale w

przeciwieństwie do jego innych kobiet, ona nawet tych reguł nie znała!

- Nie, nie być może. To fakt. - Bursztynowe oczy patrzyły na nią poważnie. - Wiesz,

wcześniej czy później będziesz musiała zaryzykować i znów komuś zaufać, niezależnie od

tego, jak podle tamten z tobą postąpił.

- Dlaczego?

- Bo jeśli nie, tamten w końcu wygra.

- Nie rozumiesz - szepnęła bezdźwięcznie.

- Wypróbuj mnie.

Odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w spokojne wody jeziora.

- Nie.

Nigdy się tak nie upokorzy. Raz próbowała wyjaśnić, co się wydarzyło, i pamiętała

obrzydzenie na twarzy Cas-sie tak, jakby to było wczoraj. A gdy zaczęła rozmawiać z

pracownicą opieki społecznej, która szukała dla niej nowej rodziny zastępczej, ta kobieta

nakrzyczała na nią za to, że wymyśla sobie jakieś nierzeczywiste historyjki. Nawet teraz,

myśląc o tym, cała się zjeżyła.

- Myślisz o nim teraz, prawda? - zarzucił jej szorstko. - To ty z nim zerwałaś, czy on?

Przez jedną okropną chwilę bała się, że roześmieje się histerycznie i nie będzie mogła

przestać, ale się opanowała. On nie miał pojęcia o niczym. Zresztą, skąd miałby wiedzieć?

- Mówiłam, że nic nie rozumiesz - udało jej się wypowiedzieć dość spokojnie.

Przez chwilę panowała cisza, tylko od jeziora dolatywało kwakanie dwóch kaczek, które

pokłóciły się o miejsce do spania. W końcu jedna odleciała i znów zapanował spokój.

- Chodź do mnie - powiedział.

Wiedziała, że powinna uciec do oświetlonego chateau, do Monique, ale zamiast tego

pochyliła się do Jacquesa. Wziął ją w ramiona i chciwie wpił się w jej usta. Tym razem się nie

hamował. A ona oddała mu pocałunek równie namiętnie. Aż sama się tego wystraszyła.

Działo się z nią coś, czego nie rozumiała. Wystarczyło, że jej dotknął, a zapominała o

wszystkich powodach, dla których związek między nimi nie mógł się udać. Gdy ten

mężczyzna był przy niej, stawała się zupełnie inną kobietą. Sama siebie nie poznawała.

Gdy w końcu oderwał się od niej, ciężko oddychał, a głos miał zachrypnięty.

- Jeszcze chwila, a - jak by to powiedzieć - popsułbym sobie w twoich oczach opinię.

Nie jestem przyzwyczajony, by się tak hamować, gdy kocham się z kobietą.

- Nie wątpię, że kobiety cię psuły. Dziesiątki adorujących kobiet, które marzyły tylko,

background image

51

ż

ebyś wziął je w niewolę, prawda? Ale nie zawsze uzyskanie tego, czego się pragnie, jest

właściwe.

- Ty jesteś dla mnie bardzo właściwa - powiedział miękko, a w jego głosie wyczuła

rozbawienie.

Gdyby tylko nie był taki doświadczony, tak przystojny, tak bogaty, tak pociągający!

Dlaczego nie może być zwyczajnym mężczyzną? Miał tyle kobiet, które dokładnie wiedziały,

jak mu sprawić przyjemność w łóżku. Jak ona może z nimi współzawodniczyć?

Seksualnie była tak samo niewinna jak ta ośmioletnia dziewczynka, którą David Kirby

usiłował zgwałcić. Nic nie wiedziała o miłości, życiu i mężczyznach. Nic. Zabroniła sobie

wszelkich romantycznych uczuć. Ominęły ją doświadczenia, jakie są udziałem wszystkich

dorastających dziewcząt i chłopców: pocałunki w garażu albo na tylnych fotelach samochodu,

pieszczoty przy telewizji, gdy rodziców nie ma w domu.

Nie zdawała sobie sprawy, że wszystkie te pogmatwane myśli można wyczytać z jej

twarzy, więc gdy Jacques gwałtownie ją przyciągnął i zaborczo pocałował w usta, a potem

zaproponował, by chwilę pospacerowali, była zdumiona tą nagłą zmianą nastroju.

- Pokażę ci gniazdo łabędzi i ich młode, chociaż teraz są już prawie tak duże jak rodzice.

I dom sowy, która też do niedawna miała pisklę do wykarmienia, póki nie uznała, że jest

dorosłe i nie musi się trzymać jej fartuszka. Holly spojrzała na niego ze zdziwieniem. Taki

twardy, bezwzględny człowiek interesów, którego nawet najlepsi przyjaciele uważali za

cynika... Nigdy by się nie spodziewała, że może się rozczulać nad pisklętami.

- Co się stało? - spytał, widząc jej minę.

- Nic.

Zatrzymał się i lekko ją popchnął na pień" drzewa.

- No, co się stało? - powtórzył miękko.

- Naprawdę nic - powiedziała zażenowana. - Po prostu nie sądziłam, że jesteś takim

entuzjastą natury.

- Nie? - Uśmiechnął się i skorzystał z okazji, by ją pocałować, zanim ruszyli dalej. - A

za kogo mnie uważałaś? - spytał spokojnie po chwili. - Albo może nie mów mi prawdy, bo

jeszcze zranisz moje ego.

Spojrzała na niego ostrożnie. Nie wiedziała, czy żartuje, czy też mówi poważnie.

Zauważył to jej niepewne spojrzenie i roześmiał się z całego serca.

- Jesteś nadzwyczajna. Wiesz o tym? - szepnął. -Tak jak ojciec często mówi mamie,

Bóg musiał cię zesłać na ziemię, żebym pamiętał o pokorze.

- Pokorze? - Porównanie z jego rodzicami sprawiło jej prawdziwą przyjemność. -

background image

52

Pokora to nie jest właściwe słowo, by cię określić.

Przygarnął ją do siebie i całował, aż zabrakło jej tchu, ale gdy od nowa podjęli spacer,

Jacques zaczął opowiadać o tym, jak stał się takim człowiekiem, jakim jest teraz.

Gorzkie wspomnienia przeplatały się z radosnymi, dzieciństwo przeżyte w nędzy,

okrucieństwo bogatego społeczeństwa, poważny wypadek ojca, gdy Jacques był malutkim

dzieckiem, siła i cicha odwaga matki...

- Ojciec pracował w fabryce mebli. Któregoś dnia spadł na niego ciężki dębowy kredens.

Miał połamane obie nogi. Wierzył właścicielom, gdy mówili, że mu to zrekompensują, ale oni

zapłacili innym robotnikom, by zeznali, że wypadek zdarzył się z winy ojca, i nigdy nie

wypłacili mu nawet jednego centyma. A ojca nie było stać na wytoczenie im procesu.

Musieliśmy wyprowadzić się z domu i zamieszkaliśmy w nędznej ruderze. Mama harowała

jako sprzątaczka, kelnerka, brała każdą pracę, jaką tylko mogła dostać.

- Ale teraz twój ojciec nie ma kłopotów z chodzeniem? Jacques wzruszył ramionami.

- Cierpi na bardzo silne bóle, ale ukrywa to. Ma też słabe serce. Matka traktuje każdy

dzień, który przeżyje, jako dar od Boga.

- Jacques, tak mi przykro.

- Kiedy tylko zarobiłem pieniądze, pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było doprowadzenie

do bankructwa tamtej firmy - powiedział Jacques głosem bez wyrazu. - To była stara rodzinna

firma, założona sto lat temu, i właściciele byli z niej bardzo dumni. Wygnali mojego ojca

przez chciwość i egoizm, więc stracili środki utrzymania, wszystko co im było drogie, łącznie

z reputacją. I ani przez chwilę nie żałowałem, że do tego doprowadziłem.

Holly bez trudu mu uwierzyła.

- Bardzo wcześnie nauczyłem się, że społeczeństwo gardzi słabymi i bezbronnymi, a

szanuje jedynie władzę i wpływy. - Jacques spojrzał na nią badawczo. - Zaszokowałem cię?

- Nie. - Zebrała myśli. - Ale też nie sądzę, by można tak to sobie ustalić raz i na zawsze.

- A gdy to powiedziała, uzmysłowiła sobie, że nagle opuściła ją wielka kula goryczy, która

obciążała jej duszę od tylu już lat. - We wszystkich warstwach społeczeństwa są dobrzy

ludzie, którzy starają się naprawić zło i stać po stronie prawdy, ale zgadzam się z tobą, że

ż

ycie to walka, w której niewinni mogą doznać krzywdy. Manipulatorzy, ludzie bez sumienia,

mają narzędzia, których nie mają ludzie moralni. Ale przecież nie można zniżać się do ich

poziomu.

- To prawda. - Uśmiechnął się zimno. - Walczyłem z nimi, nie łamiąc prawa, chociaż

czasami, muszę to przyznać, kusiło mnie. Ale widzisz, po mojej stronie było też poczucie

dumy. Ich dumy. Jak syn najemnego robotnika, którego wyrzucili jak psa, mógłby z nimi

background image

53

zwyciężyć? Niemożliwe. Tak właśnie myśleli.

- Nienawidzisz ich.

- Kiedyś ich nienawidziłem głęboko i namiętnie. -Zamyślił się. - Ale teraz już nie. Gdy

utracili władzę i bogactwo, które ich łączyło, rodzina się rozpadła, walczyli między sobą o

każdy okruch tego, co jeszcze zostało. A moja rodzina nadal jest razem. - Jacques uśmiechnął

się, ale bez wesołości. - Nienawidzić tego, nad czym już odniosło się zwycięstwo, to

marnowanie czasu i energii, n'est-ce pas! Jest to prawie tak samo bezowocne jak walka

przeciwko potędze miłości.

Holly przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. Jak mogła do tej pory być taka

ś

lepa? Kocha go. I on ma rację. Walka z potęgą miłości jest bezowocna. Dlaczego los tak nią

pokierował? Nie chciała, by to się stało. Mężczyzna taki jak Jacques Querruel nie jest dla niej.

Tak bardzo się różniła od kobiet, z którymi się zadawał.

- Ona po prostu stanowi dla niego nowość. Idąc ukwieconą łąką, Holly starała się

spojrzeć faktom w oczy. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ale zachowywała się

z rezerwą, i to pobudziło jego myśliwski instynkt.

- Zostaniesz u mnie na noc? - wyszeptał. - Nie zdarzy się nic, czego byś sobie nie

ż

yczyła. Obiecuję.

Wzięła głęboki oddech.

- Czy właśnie na taką wędkę łowisz każdą kobietę, którą tu przywozisz? - spytała z

nadzieją, że w jej głosie słychać rozbawienie.

Jacques nie odpowiedział, a gdy milczenie stało się niezręczne, Holly zmusiła się, by na

niego spojrzeć. Był naprawdę zły.

- To nie jest godne ciebie - powiedział ponuro. -Dlaczego udajesz kogoś, kim nie jesteś?

Myślałem, że dzisiejszego wieczoru skończyliśmy już z etapem gier.

Od tygodni ukrywasz się za gładkimi słówkami, i mam tego dość.

- Skoro tak cię denerwuję, lepiej odwieź mnie do domu - odpowiedziała ostro.

- Taką masz odpowiedź na wszystko? Ucieczkę?

- Jak śmiesz! - Była tak wściekła, że mogłaby go uderzyć. Jej niebieskie oczy ciskały

błyskawice. - Wiedz, że nigdy w życiu przed niczym nie uciekałam, chociaż nieraz miałam do

tego bardzo uzasadniony powód.

- Udowodnij to i zostań tu na noc - powiedział natychmiast. - Jeśli ci na tym zależy,

będziesz miała pokój dla siebie.

- Nie. - Spiorunowała go wzrokiem, na policzki wystąpiły jej czerwone plamy.

- Dlaczego? - spytał cicho, już bez złości. - Holly, dlaczego nie chcesz zostać?

background image

54

- Nie chcę. - Wyprostowała stanowczo plecy.

- Kłamczucha. - Miał czelność uśmiechnąć się, zanim się odwrócił i wskazał ręką

wysokie drzewo oświetlone promieniami księżyca. - To sowa. Słyszysz?

Powiedziała coś bardzo nieprzyjemnego na temat sów. Te słowa zaszokowały ich oboje,

a Holly znów się zaczerwieniła, nie tylko ze złości, ale i z zażenowania.

- Ułatwię ci to, dobrze? - odezwał się spokojnie. - Zostajesz na noc. I na tym kończymy

sprzeczkę. Do miasta masz sześćdziesiąt kilometrów. Nie radziłbym ci iść taki kawał drogi w

ciemnościach.

- Własnym uszom nie wierzę!

- Sam nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem - odparł ponuro. - Jeszcze nigdy nie

musiałem uciekać się do takich sposobów, by zapewnić sobie kobiece towarzystwo. - Czarne

brwi uniosły się w cynicznej kpinie z samego siebie.

- W to akurat wierzę bez trudu! - parsknęła sarkastycznie. - Pewnie na ogół kobiety

ustawiają się do ciebie w kolejce.

- Tak, całe tłumy. - Skinął z zadowoleniem głową.

- Istnieje specjalne słowo na określenie mężczyzn takich jak ty.

- Owszem, i to niejedno - przyznał radośnie. - Uroczy, miły towarzysz, mężczyzna,

któremu nie sposób się oprzeć... Mam kontynuować?

Uśmiechnął się, patrząc na jej rozgorączkowaną twarz, a ciepło, jakie ją ogarnęło, było

spowodowane nie tylko złością.

- Nie lubię prawić banalnych komplementów, ale wyglądasz pięknie, gdy się złościsz -

powiedział z oburzającym zadowoleniem.

- Masz rację, to bardzo banalne - odparła cierpko. Nie życzyła sobie, by ją ugłaskał. Był

niemożliwy. Absolutnie niemożliwy. - I nie mogę tu zostać na noc. Nie wzięłam ubrania na

zmianę, a nie pójdę do pracy w tym, w czym jestem teraz.

- Mnie by to nie przeszkadzało, a to ja jestem szefem. - A potem głos mu się zmienił,

rozbawienie się ulotniło, i spytał miękko: - Holly, nie mogłabyś mi powiedzieć o tym? Sam

dużo przeżyłem. Nie jestem chłopczykiem, którego byś mogła zaszokować. A pytam dlatego,

ż

e zależy mi na tobie.

Jeszcze przed chwilą trzęsła nią taka furia, że mogłaby go udusić, a teraz musiała

walczyć ze łzami. Jacques był taki twardy i dumny, a jednocześnie tak bardzo czuły i

troskliwy. Nie mogła poradzić sobie z własnymi uczuciami. Przełknęła ślinę. Nie może

jednak się złamać i o wszystkim mu opowiedzieć, chociaż po raz pierwszy w życiu zatęskniła

za męskimi ramionami, za tym, by mężczyzna się o nią troszczył, przyjął ją taką, jaka jest.

background image

55

- Powiedziałabym ci, gdybym mogła - odezwała się drżącym głosem. Utraciłaby cały

tak ciężko zapracowany szacunek dla siebie, gdyby mu powiedziała. Byłby zdegustowany,

zacząłby źle o niej myśleć. W najlepszym wypadku myślałby o niej jak o ofierze, a w

najgorszym uważałby, że to ona sprowokowała Davida. Już tego nieraz doświadczyła.

- Holly? - Jacques chwycił ją za brodę i uniósł głowę tak, by patrzyła mu w oczy. - Nie

możesz zawsze się przede mną zamykać. Nie pozwolę ci na to. Z początku wydawało mi się,

ż

e mnie nie lubisz, że nie ma żadnej nadziei, byśmy byli dla siebie kimś więcej niż tylko

kolegami z pracy, ale teraz wiem, że to nieprawda. Trzymałem cię w ramionach, całowałem

cię, czułem, jak przy ranie drżysz. Twoje ciało mówi mi to, do czego ty na glos nie chcesz się

przyznać.

- Ja... Wcale nie jest tak, że cię nie lubię, oczywiście, że nie - szepnęła - ale... - Głos jej

zadrżał, nie mogła mówić dalej.

- Zawsze jest jakieś „ale" i ta wewnętrzna walka, która się w tobie toczy - powiedział

bardzo miękko. Przyciągnął ją do siebie i mogła ukryć twarz na jego piersi. Stali tak przez

długą chwilę, Jacques głaskał Holly po włosach. Nie zostało już nic więcej do powiedzenia.

- Jacques, proszę, odwieź mnie do domu - poprosiła w końcu.

- Nie. - Nie powiedział tego nieuprzejmie, po prostu stwierdził fakt. A gdy spojrzała na

niego ze zdziwieniem, kontynuował: - Zostajesz. Będziesz miała osobny pokój, ale zostaniesz.

W porządku? Rano zjemy razem śniadanie, a potem odwiozę cię do domu, żebyś mogła się

przebrać przed pracą.

- Nie jesteśmy teraz w biurze, więc nie masz prawa mi rozkazywać. Za to ja mam prawo

robić to, co chcę, i teraz właśnie chcę wrócić do domu.

Uśmiechnął się, ale nie był zadowolony.

- Ładny argument, tylko że ja też nie lubię przyjmować rozkazów. Czy nie mogłabyś po

prostu uprzejmie udawać, że spędzenie tej nocy tutaj nie jest jednak gorszym losem niż

ś

mierć?

Tylko spiorunowała go wzrokiem.

- A skoro już przy tym jesteśmy, powiem ci, że nie zamierzam pozwolić, by dzisiejsza

noc była ostatnią, jaką zaszczycisz mój dom. Tak więc teraz już wiesz, petite.

- Jacques...

- Ani słowa więcej. - Głos miał szorstki i Holly wiedziała, że nie może posunąć się

dalej.

- Okres próbny dobiegł końca, mademoiselle. Przyszedł czas na decyzje. Chciałbym,

ż

ebyś została w Paryżu i pracowała w mojej firmie. Jaki jest twój werdykt?

background image

56

- Werdykt? - Spróbowała się uśmiechnąć. Zabrzmiało to tak, jakby to była sprawa życia

albo śmierci. Ze złością wyczuła, że głos jej drży. Miała nadzieję, że tego nie zauważył.

Jacques patrzył na nią w milczeniu.

- Ja... Bardzo mi się podoba ta praca i chciałabym zostać, jeżeli naprawdę proponujesz

mi stałą umowę.

- Tak, Holly. Proponuję ci stałą umowę - powiedział miękko.

background image

57

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Holly całą noc przewracała się z boku na bok. W końcu o piątej rano poddała się i poszła

pod prysznic.

Ten Jacques Querruel! Działał jak buldożer, zmiatając przed sobą wszystkie przeszkody.

Nie chciał słuchać, co ona ma mu do powiedzenia, ani brać pod uwagę niczyich pragnień

prócz swoich własnych.

Pragnienia... To słowo tak ją niepokoiło, że wreszcie puściła lodowatą wodę, by się

ochłodzić.

Chciała być na niego zła. Musiała być na niego zła, by utrzymać na wodzy swoją miłość.

Chyba była szalona, zakochując się w mężczyźnie takim jak Jacques Querruel. Przecież on

zrobi z nią, co będzie chciał, a potem radośnie ruszy dalej swoją drogą.

Wychodząc spod zimnego prysznica, drżała. Włożyła gruby szlafrok i położyła się z

powrotem, bo było jeszcze za wcześnie, by się ubierać.

Wszystko będzie dobrze, wmawiała sobie. Musi. Wcześniej czy później Jacques znudzi

się nią i wróci do kobiet, do jakich jest przyzwyczajony.

Przypomniała sobie zdjęcia jego dawnych kochanek, jakie widziała w czasopismach, i aż

skręciła się na łóżku z zazdrości. Nie. Nie może o tym myśleć. To niszczące i głupie, a ona

nigdy tak się nie zachowywała, póki nie spotkała Jacquesa Querruela.

Nawet nie wiedziała, kiedy zapadła w sen. Śniło jej się, że w jej wargi wpijają się gorące,

pożądliwe usta. Oprzytomniała i spojrzała prosto w oczy Jacquesa. Były rozbudzone, w

kolorze słonecznego światła, a ich wyraz spowodował, że serce zatrzymało jej się na dobrą

sekundę, zanim ruszyło znów z prędkością ekspresowego pociągu.

- Dzień dobry, petite. - Nie zostawił jej czasu na

I odpowiedź, lecz pocałował ją jeszcze raz. To był długi, głęboki pocałunek. W którejś

chwili, nie odrywając ust, Jacques usiadł na łóżku i wziął ją w ramiona.

- Lubię tak zaczynać dzień - powiedział w końcu z wielkim zadowoleniem.

- Ty... ty wykorzystujesz sytuację. - To był słaby protest, ale tylko na tyle mogła się

zdobyć.

Był świeżo ogolony, włosy miał jeszcze wilgotne po prysznicu, i nagle pomyślała, że

sama musi wyglądać fatalnie. Bez makijażu, włosy nie ułożone...

- Przy tobie jest to konieczne, bo i ty nie grasz fair. - Mówił miękko i spokojnie. Gdy

wszedł do pokoju, wydala mu się taka młoda, piękna, niewinna. I pragnął jej tak bardzo, że aż

w środku coś mu się rozdzierało.

background image

58

Znów ją pocałował, wsuwając ręce pod jej szlafrok. Na chwilę zesztywniała, ale go nie

odepchnęła. Zapragnęła zapomnieć o wszystkim, o przeszłości, o przyszłości. Istniało tylko

teraz, ta minuta, ta sekunda. Zarzuciła mu ręce na szyję i całowali się do utraty tchu, a on

błądził rękami po jej nagiej skórze. Po chwili jednak nagle wstał, podszedł do okna i

odciągnął zasłony. Patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem.

- Monique zaraz ci przyniesie herbatę. - Głos miał gruby, chrapliwy. - Chyba nie chcesz,

by nas przyłapała na gorącym uczynku? Przyszedłem do ciebie, bo nie mogłem się

powstrzymać...

Zapukano do drzwi. Holly panicznym ruchem wsunęła się pod kołdrę. Monique weszła z

tacą, na której stała filiżanka herbaty i talerzyk z biskwitami w kształcie gwiazdek.

Zachowywała się tak, jakby sytuacja była jak najbardziej normalna.

Czy ona zachowuje się tak dyskretnie za każdym razem, gdy Jacques zatrzymuje jakąś

kobietę na noc? -zastanawiała się Holly, odpowiadając grzecznie na pozdrowienie Monique.

Albo może nic jej to nie obchodzi?

Monique powiedziała im jeszcze, że śniadanie będzie za dwadzieścia minut, i wyszła.

Jacques powoli podszedł do drzwi, na ustach miał słaby uśmiech.

- No i widzisz, Holly? Mówiłem ci, że musisz się zgodzić również umysłem i sercem, a

nie tylko ciałem. A jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Ani też nasz pierwszy raz nie będzie

szybką kopulacją w strachu, że ktoś nas zaskoczy.

Na twarzy wystąpiły jej mocne rumieńce.

- Wydajesz się bardzo pewny, że będzie ten pierwszy raz - powiedziała najzimniejszym

tonem, na jaki mogła się zdobyć.

- A ty w to wątpisz?

Skinęła tylko głową, bo się bała, że głos zdradzi jej rozczarowanie tym, że Jacques

wychodzi. A to byłoby upokarzające.

- Ja nie mam żadnych wątpliwości - oświadczył, przyglądając jej się badawczo. - Pewne

sprawy zdarzają się w sposób nieunikniony, jak przypływ morza, petite. Raz w życiu, jeżeli

człowiek ma szczęście, widzi się swoje przeznaczenie. I twój konflikt z Jeffem Robertsem był

właśnie taką chwilą. Wtedy cię zauważyłem, a ty mnie, bo inaczej jeszcze długo moglibyśmy

marnować nasz wspólny czas.

Jacques mówił to bardzo poważnie i Holly poczuła się nieswojo. Widocznie to wyczuł,

bo uśmiechnął się.

- Nie denerwuj się. Mamy mnóstwo czasu.

- Na co? - spytała ostrożnie.

background image

59

- Na to, by się lepiej poznać, zanim zostaniemy kochankami.

W ciągu tygodni, które nadeszły, Holly była bardzo zajęta w pracy, gdzie przydzielano

jej coraz więcej poważnych zadań, likwidowaniem mieszkania w Anglii, a także spotkaniami

z Jacquesem.

Spędzali razem wieczory i weekendy, czasami szli do kina albo do teatru, czy też do

fascynujących nocnych klubów. Innym razem znów spokojnie jedli kolację w chateau albo

wybierali się na przejażdżkę jego motorem, zatrzymując się na drinka w uroczych gospodach.

Holly odkryła, że mówi mu o sprawach, o których nigdy z nikim jeszcze nie rozmawiała.

Ale nigdy nie wspomniała Davida Kirby, a gdy Jacques starał się zmusić ją do opowiedzenia

o minionym romansie, napotykał na nieprzekraczalny mur.

I tak ich znajomość się pogłębiała. Gdy późno wychodzili z przyjęcia albo z nocnego

klubu, Jacques spał w swoim apartamencie w Paryżu, ale nigdy nie namawiał Holly, by

spędziła z nim resztę nocy. Natomiast rano schodził do niej na śniadanie i to jej się bardzo

podobało.

Lato przeszło w pogodną jesień, a Jacques nie ustawał w delikatnych zalotach. Był

wytrwały jak przypływ, o którym kiedyś wspomniał. Holly radowała się swoim nowym

ż

yciem. Odkąd poznała Jacquesa, wiele razy czuła się jak w pełni dorosła, pewna siebie

kobieta, ucząca się żyć w zgodzie ze sobą i otaczającym ją światem. Jednak zdarzało się też,

ż

e przeszłość stawała jej jak żywa przed oczami i wtedy czuła się jak ośmioletnia

spanikowana dziewczynka.

Oczywiście, nie ona była winna temu, że David Kirby chciał ją zgwałcić, ale musiało

upłynąć bardzo wiele lat, zanim to sobie uświadomiła. Minęło też dużo czasu, zanim

zrozumiała, że Kate i Angus Westowie nie mieli innego wyjścia i musieli ją oddać. Nie

opuścili jej ani nie mieli jej dość, chociaż to właśnie myślała w tamtym czasie. O wiele

później, już jako nastolatka, dowiedziała się, że oboje zmarli w ciągu trzech miesięcy po tym,

jak musiała od nich odejść, i to był właśnie powód, dla którego nigdy się z nią nie

skontaktowali. Ale czasami całe to rozumowanie nie pomagało i wracało straszliwe poczucie

samotności. I, co dziwne, zdarzało się to najczęściej, gdy Jacques trzymał ją w ramionach,

gdy całował ją i pieścił, posuwając się za każdym razem odrobinę dalej.

Oczywiście, takie życie w zawieszeniu nie mogło trwać wiecznie. Ale gdy nadeszła

chwila ostatecznej konfrontacji, nie była przygotowana.

- Mogłabyś włożyć coś wystrzałowego? - spytał. Siedzieli oboje w gabinecie Jacquesa.

Był chłodny październikowy wieczór i wszyscy już poszli do domu. Przed chwilą całował ją,

aż zabrakło jej tchu, nogi jej drżały, serce się tłukło. Teraz przyglądał się jej z wielkim

background image

60

zadowoleniem.

- Dlaczego?

- Moi znajomi wydają przyjęcie i jesteśmy zaproszeni. Alain i Marguerite słyszeli o tym

angielskim chucherku o włosach jak czysty jedwab i oczach jak bławatki i chcą cię poznać.

Zrobiło jej się gorąco.

- Mówiłeś im o mnie?

- Oczywiście, że tak - odparł miękko. - Z powodu pracy Alaina kilka miesięcy mieszkali

za granicą, ale teraz wrócili i nie mogą się doczekać, by poznać syrenę, która złowiła moje

serce.

Oczy miał roześmiane. Holly powiedziała sobie, że jego słowa nie mają znaczenia. Po

prostu, jak zwykle, flirtuje. Musi wziąć się w garść.

- Przyjęcie byłoby znakomitym początkiem weekendu - powiedziała raźnie. - O której

mam być gotowa?

- Ósma ci odpowiada? Ale zaczekaj na mnie chwilę, pojedziemy do domu razem.

- Muszę jeszcze pójść na zakupy - wyjaśniła spokojnie. - Spotkamy się później. - Od

początku postanowiła, że nie będzie mieszać prywatnego życia i pracy. Dlatego też nigdy

razem nie przychodzili do pracy ani nie wychodzili z firmy. Jacquesowi się to nie podobało,

ale się podporządkował.

- Jak chcesz - zgodził się i natychmiast wyczuł, że Holly się uspokoiła.

To go rozzłościło. Walczyła z nim na każdym kroku, wprawiając go w taki stan, że

czasami był bliski zapomnienia o swoich zasadach i wykorzystywał jej pożądanie przeciwko

niej. A pragnęła go. Przynajmniej fizycznie. Reszty nie był całkiem pewien.

Od miesięcy okazywał cierpliwość i dokąd go to doprowadziło? Donikąd. Słowa

zawiodły, być może akcja pomoże. Nie pozwoli, by ta śmieszna sytuacja nadal trwała.

Alain i Marguerite mieszkali w pamiętającym średniowiecze miasteczku Montfort

1'Amaury.

Jacques zatrzymał samochód przed domem przyjaciół i pochylił się nad Holly.

- Wyglądasz pięknie, cherie. Będą tobą zachwyceni.

Wysiadł, obszedł samochód i otworzył dla niej drzwi. Przez te wszystkie miesiące Holly

przyzwyczaiła się do takich uprzejmości. Z początku czuła się nieswojo, gdy otwierał drzwi,

by mogła swobodnie przejść, czekał, aż usiądzie, zanim sam usiadł. Po jakimś czasie

zorientowała się jednak, że Jacques ma to już w swojej naturze, że jest to dla niego tak

naturalne jak oddychanie. A jej było z tym miło, niebezpiecznie miło.

Stremowana przed poznaniem przyjaciół Jacquesa wysiadła z samochodu. Z trudem się

background image

61

opanowywała, by nie bawić się nerwowo kolczykami czy nie poprawiać co chwilę włosów.

Ubrała się dziś bardzo starannie. Miała jasnoniebieski żakiet o kroju smokingu, a pod tym

srebrzysty, ozdobiony cekinami top z równie srebrzystą spódniczką mini. Wiedziała, że te

kolory dodadzą blasku jej oczom. Mimo wszystko była zdenerwowana, chociaż przecież już

nie raz widywała się ze znajomymi Jacquesa, a ten wieczór powinien być taki sam, jak inne.

Jednak tak się nie stało. Przywitali się z gospodarzami, którzy przyjęli Holly bardzo

serdecznie, a potem zmieszali się z tłumem gości. W pewnej chwili Holly poczuła na sobie

czyjś wzrok. Zwróciła spojrzenie w tamtą stronę i z przerażeniem rozpoznała tę kobietę. Była

to Christina, przybrana córka Kirbych.

Minęło już siedemnaście lat, odkąd widziała ją ostatnio, ale Christina, pisząc do niej z

zawiadomieniem o śmierci Davida, załączyła również swoje zdjęcie. Holly odpisała kilkoma

uprzejmymi słowami, ale odmówiła prośbie o spotkanie ani nie przesłała swojego zdjęcia.

Jednak teraz widać było, że i bez tego Christina ją rozpoznała.

Holly ogarnęła panika. Niemożliwe! Christina tutaj? We Francji? I właśnie w tym domu?

I co ona ma teraz zrobić? Co ma zrobić?!

- Co się stało? - Musiała wyglądać okropnie, bo w głosie Jacquesa usłyszała troskę, gdy

brał ją pod ramię. - Źle się czujesz?

- Tak...

- Chcesz wrócić do domu?

Tak, chciała natychmiast stąd wyjść. Ale już było za późno.

Stała nieruchomo, gdy Christina do nich podchodziła. Po prostu porozmawiaj tak, jakby

była dla ciebie jeszcze jedną obcą osobą w tym tłumie gości, mówiła sobie. Potraktuj ją jak

znajomą z dzieciństwa, której nie widziałaś od lat. Jacques wie, że wychowywałaś się w

rodzinach zastępczych. Nie pomyśli sobie nic złego, po prostu będzie zdziwiony tym

przypadkowym spotkaniem.

- Holly, to ty? - Christina wydawała się szczerze ucieszona spotkaniem i Holly poczuła

się winna, że tego nie odwzajemnia. Przebaczyła Christinie i innym dzieciom, że wtedy

skłamały. W końcu były tylko przerażonymi dziećmi, którymi manipulował zły człowiek. Ale

teraz widok tej kobiety nasuwał jej zbyt wiele okropnych wspomnień. - To cudowne! Wprost

nie wierzę własnym oczom!

- Witaj, Christino. - Holly wiedziała, że na widok

Christiny zbladła jak płótno, za to teraz była mocno zaczerwieniona. - Jak... jak się masz?

- Bardzo dobrze. - Christina objęła ją i Holly miała wrażenie, że topi się w kałuży

gęstego kleju. Jednak Christina zaraz odstąpiła o krok i, nadal rozradowana, kontynuowała: -

background image

62

Jak ja się cieszę, że cię widzę! Po tych wszystkich latach! - Spojrzała na Jacquesa w taki

sposób, że Holly musiała ich ze sobą zapoznać.

Holly przełknęła ślinę.

- Christino, to Jacques. Jacques, to moja dawna przyjaciółka z Anglii. My... poznałyśmy

się jeszcze w dzieciństwie.

- Naprawdę? - Jacques uśmiechał się uprzejmie, ale spojrzał badawczo na Holly, zanim

zwrócił się do Christiny. - Cieszę się, mogąc poznać przyjaciółkę Holly -kontynuował gładko.

- Czy była tak samo pięknym dzieckiem jak teraz kobietą?

- O, tak. - Christina obdarzyła ich oboje serdecznym uśmiechem.

Przecież nie może być aż tak tępa, pomyślała Holly ze złością. Musi widzieć, że ona nie

ma ochoty odnawiać znajomości.

Ale tamta chyba jednak tego nie widziała.

- Tak się cieszę, że się spotkałyśmy - paplała Christina radośnie. - Napisałam do ciebie

jeszcze raz, ale uniwersytet odesłał mi list z adnotacją „adresat nieznany".

Holly skinęła głową. To ona sama naniosła tę adnotację.

- No ale teraz się spotkałyśmy - powiedziała, odzyskując trochę zimnej krwi. - Przyszłaś

z kimś?

- Z mężem. - Christina znów uśmiechnęła się radośnie. - O, to właśnie on. Louis, to

Holly. Pamiętasz, jak ci o niej opowiadałam? To mój mąż, Louis.

Ten wysoki, szczupły mężczyzna, chyba dobre dwadzieścia lat starszy od swojej

ładniutkiej żony, okazał się bardzo miły. Holly już miała nadzieję, że nic złego się nie stanie,

gdy Christina wzięła ją za ramię i odciągnęła na bok.

- Holly, od tak dawna chciałam się z tobą spotkać - powiedziała, zniżając głos. - śeby...

ż

eby ci powiedzieć, jak bardzo mi przykro. My oboje, John i ja, wiedzieliśmy, że powinniśmy

byli wtedy powiedzieć prawdę, zamiast poświadczać kłamstwa Davida.

- W porządku - przerwała jej szybko Holly. - Zapomnij o tym.

- Nie. - Christina chwyciła ją za rękę. Holly nie mogła ani jej odsunąć, ani uciec. A

Jacques stał w pobliżu i chociaż wydawało się, że całą uwagę poświęca mężowi Christiny,

Holly nie była pewna, czy ich nie słucha.

- Chodzi o to, że David potrafił manipulować i kontrolować dzieci - kontynuowała

cicho Christina. - To samo co tobie robił też nam obojgu, ale nigdy o tym nie mówiliśmy,

nawet między sobą. Odważyłam się powiedzieć prawdę dopiero wtedy, gdy byłam dużo

starsza, po tym, jak to wszystko wydarzyło się w młodzieżowym klubie.

- Christino, nie chcę o tym rozmawiać.

background image

63

Tym razem nawet Christina nie mogła nie zrozumieć, co oznacza ton głosu Holly. Na

moment zesztywniała, ale zaraz pokiwała głową.

- Ja też tak się zachowywałam. A potem, gdy wyniknęła sprawa w sądzie, znalazła się

moja matka. Nie widziałam jej przez wszystkie tamte lata. Okazało się, że mój ojciec był

Francuzem, i przez niego poznałam Louisa.

- Ja też spotkałam się z matką, ale nie polubiłam jej - powiedziała Holly drewnianym

głosem. - A z moim ojcem spędziła tylko jedną noc. On miał już żonę i kilkoro dzieci. Nie

tęsknię ani za nią, ani za nim.

- Holly, to naprawdę pomaga, gdy powie się o wszystkim głośno.

- Cieszę się, że tobie to pomogło, ale przeszłości nie da się zmienić...

- Próbowałaś terapii? - przerwała jej Christina z entuzjazmem neofitki. - Bo to

naprawdę przynosi rezultaty. Byłam zablokowana, zamknięta w sobie, ale poddałam się

terapii po śmierci Davida i nadal chodzę raz na miesiąc. Mam cudowną terapeutkę tu, w

Paryżu. Mogę ci podać jej adres, jeśli chcesz.

Holly nie wiedziała, czy cieszyć się, czy żałować, gdy podeszła do nich Marguerite.

- Chciałam was ze sobą skontaktować - powiedziała z miłym uśmiechem - ale widzę, że

już się spotkałyście. - To miło spotkać rodaczkę, gdy człowiek się przyzwyczają do nowego

kraju, n'est-ce pas? - Spojrzała na Holly.

Tak, przerażające.

- Bardzo miło - zgodziła się w napięciu, świadoma, że mężczyźni skończyli rozmawiać i

patrzą w ich stronę.

- Marguerite, uwierzyłabyś, że znamy się od dziecka?! - wykrzyknęła radośnie

Christina.

- Naprawdę? - Oczy Marguerite jaśniały ciekawością

- Jeżeli mogę się wtrącić - odezwał się Jacques, stając obok nich i biorąc Holly pod rękę.

- Jest jeszcze kilka osób, z którymi chciałbym Holly zaznajomić, więc jeżeli mi wybaczycie...

Czy on coś usłyszał? Holly spojrzała Jacquesowi w twarz, gdy odchodzili, ale nie mogła

z niej nic wyczytać. Jednak nie zaciągnął jej w jakiś cichy kąt, jak się spodziewała. Zrobił to,

co zapowiedział, i przedstawiał ją swoim znajomym.

A więc nie słyszał, co mówiła Christina. Mdłości powoli ustępowały, chociaż niepokój

pozostał. Teraz, przez resztę wieczoru, musi tylko tamtej unikać i wszystko będzie dobrze.

I tak też się stało. W końcu nadeszła chwila pożegnań, i już jechali pod rozgwieżdżonym

niebem. Koszmar się skończył. Albo przynajmniej tak jej się wydawało. Przez jakieś dwie

minuty.

background image

64

Jacques zatrzymał samochód przy trawniku w przerwie między dwoma domami,

przełożył rękę na oparcie fotela Holly i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.

- Ciemnoniebieskie.

- Co takiego?

- Twoje oczy. Są takie, gdy coś cię niepokoi. Niebieski kolor staje się bardzo

intensywny. Już nieraz to zauważyłem.

Usiłowała wymyślić jakąś odpowiedź, ale nic nie przyszło jej do głowy.

- Holly, kim jest David? - Mówił spokojnie, nawet grzecznie, ale wiedziała, że tym

razem Jacques nie pozwoli się zbyć. - I co cię łączy z Christiną?

- Słuchałeś - oskarżyła go.

- Ale nie usłyszałem tyle, ile bym chciał - stwierdził ponuro. - Jej cholerny mąż nie

przestawał gadać o golfie i handicapach. W końcu zacząłem się rozglądać za maczugą, by go

uciszyć. Ale mimo to usłyszałem kilka dziwnych rzeczy i nie spodobały mi się.

- Tak? - Rzuciła na niego okiem, ale z jego twarzy nadal nic nie można było wyczytać. -

Na przykład co?

- Usłyszałem takie słowa jak „terapia" i „proces sądowy" - wyjaśnił Jacques głosem bez

wyrazu, co tylko świadczyło, jak bardzo jest zaniepokojony. - Kim jest dla ciebie ta kobieta?

Obie byłyście z nim? O to chodzi? I obie was źle traktował? To znaczy, był agresywny?

- Jacques, proszę...

Nie mogła mu powiedzieć. Po prostu nie mogła. Tak bardzo go kochała, ale nie była taką

kobietą, za jaką ją uważał. Była wewnętrznie tak niezborna, tak niepewna siebie. Nie miał

pojęcia, jak się lękała, że kochając go, może się stać bezbronna. I że to, co dla niej byłoby

kwestią życia lub śmierci, nie byłoby tym samym dla niego. Wcześniej czy później ich

znajomość się skończy i co ona wtedy zrobi? Już okropne było samo wyobrażanie sobie życia

bez niego, ale gdyby mu się oddała, ciałem i duszą...

- Przestań! Mam już dość! - powiedział ostro. - Jest tyle spraw, które nie mają sensu,

tyle pól minowych, jeżeli o ciebie chodzi. Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz. Gdyby

chodziło o inną kobietę, miałbym pewność, że to gra, by mnie zainteresować: w jednej chwili

gorąca, w drugiej zimna. Tak podnieca się apetyt, prawda? Ale ty nie jesteś taka. Tyle

przynajmniej wiem.

- Jacques, nic o mnie nie wiesz - powiedziała Holly z bólem, świadoma, że miał pełne

prawo obwiniać o to tylko ją. Sam dużo jej opowiedział o swoim dzieciństwie i młodości, o

nadziejach i lękach. Mówił jej o swoich ambicjach, pragnieniach i uczuciach. A ona w zamian

nie dała mu prawie nic.

background image

65

- Ale nie oskarżał jej. A gdy znów się odezwał, okazało się, że jednak nie wszystko już

jej wyjawił.

- Wiem o tobie wystarczająco dużo, by być pewnym, że chcę się z tobą ożenić! -

wyrzucił z siebie. - Jestem tego pewny niezależnie od tego, kim był dla ciebie tamten

mężczyzna i co was łączyło. Chcę się tobą opiekować, bo on na pewno nie opiekował się tobą,

kochać cię, adorować. Jak myślisz, dlaczego do tej pory nie wziąłem cię do łóżka? Bo chcę

się z tobą ożenić. Holly, ja cię kocham. Czy jeszcze tego nie zrozumiałaś? Czekałem na ciebie.

Czekałem, żebyś zaczęła mi ufać, żebyś mnie pokochała, a nie tylko pragnęła...!

Ten wybuch na chwilę pozbawił go tchu. Oddychał ciężko, ale szybko się opanował.

Patrzyła na niego, niezdolna do najmniejszego ruchu.

- Często się zastanawiałem, czy kiedykolwiek wypowiem takie słowa - powiedział po

długiej chwili. - A jeśli nawet tak, nie sądziłem, by kobieta, słysząc je, wyglądała tak jak teraz

ty.

- Ja... Przykro mi. - Co jeszcze mogła powiedzieć? Jak mogła sprawić, by ją zrozumiał?

Wiedziała, że należał do mężczyzn, którzy, gdy już raz się zobowiążą, będą oczekiwali w

zamian pełnego oddania. A ona nie mogła mu tego dać. Nie mogła być taką kobietą, jakiej

pragnął, jaką sądził, że jest. Nigdy nie spełniłaby jego oczekiwań. Nie wiedziałaby jak. A w

chwili gdyby to odkrył... -Przykro mi - powtórzyła drżącym głosem.

- Nie odwzajemniasz moich uczuć.

Nie odwzajemnia ich? Ona go uwielbia! Kocha go każdą cząstką swojej istoty! Ale

gdyby mu się oddała, jak potem przeżyłaby jego odejście? Wiedziała z gorzkiego

doświadczenia, co to jest odrzucenie i ostracyzm, ale tu chodziło o coś innego. Gdy Jacques ją

porzuci, nie będzie mogła dalej żyć.

Nie uświadomiła sobie, że w oczach wezbrały jej łzy rozpaczy, więc gdy Jacques wziął

jej twarz w chłodne ręce, była zdziwiona. Spodziewała się, że na nią nakrzy, że powie jej, że

jest... Och, tym, czego się bała, że o niej myśli.

- Co on ci takiego zrobił? - szepnął. - Nadal go kochasz?

- Nie, nie.

- Holly, łamiesz mi serce. Nie mogę znieść twojego cierpienia.

Ona mu łamie serce? Te słowa zrujnowały resztki jej opanowania.

- Jacques, to nie jest tak, jak myślisz.

- Nie? A więc powiedz mi, petite.

- Ja... ja nie mogę ci tego wytłumaczyć.

- Nie możesz czy nie chcesz?

background image

66

- Nie mogę - powiedziała przez zaciśnięte gardło. - Nie mogę. Proszę, uwierz mi.

- A więc na czym teraz stoimy? Kim jestem dla ciebie? Przyjacielem? Dobroczyńcą,

szefem? Widzisz mnie jako swojego kochanka? Jako okręt, który przepływa obok ciebie w

nocy? Bo, do diabła, nie wydaje się, byś widziała we mnie coś więcej.

Jak ma na to odpowiedzieć? Nastała chwila niepokojącej, drżącej ciszy, ale chociaż

wiedziała, że go straci, nie zdołała się odezwać. A on żądał, by mu powiedziała wszystko. By

opowiedziała mu o koszmarach z przeszłości i teraźniejszości, a potem z zaufaniem oddała

mu swoją przyszłość. Ale nie mogła. Nie mogła. I na tym koniec. Koniec wspaniałej pracy,

ś

licznego mieszkania, Paryża, nowego życia. Koniec z Jacquesem.

W tym chaosie myśli zrozumiała nagle jedną rzecz.

Musi z tym skończyć teraz. Natychmiast. Tyle mu była winna. Musi zrobić to, co

powinna była zrobić już całe miesiące temu. Zniknąć.

- Ja... ja wymawiam.

- Co? - Teraz był już zły.

- Odchodzę z pracy. Tak będzie łatwiej, prawda?

- O, tak! O wiele, wiele łatwiej - powiedział z jadowitym sarkazmem. - Tracę

technologa tekstylnego i moją dziewczynę.

- Chcesz, bym wymówiła na piśmie? - spytała z bólem.

- To, czego chcę... - Zamilkł gwałtownie, jego twarz pokryła się rumieńcem gniewu. - O,

do diabła z tym!

Co oznaczało: Do diabła ze mną, pomyślała Holly z rozpaczą.

Uniosła głowę, na pomoc przyszły jej resztki dumy. Jacques wymruczał coś paskudnego

w ojczystym języku. A potem przyciągnął ją do siebie i wpił się ustami w jej usta.

To nie był czuły, przyjemny pocałunek. Jacques zawarł w nim złość, rozgoryczenie i ból.

Był to pocałunek mężczyzny, który wie, że stracił coś bardzo cennego.

Nagle Jacques znieruchomiał. Już jej nie całował.

- Jacques? - wyszeptała. - Co się stało?

- To nie tak powinno być. Nie między nami. - Jęknął w rozpaczy. - Nie chcę mieć z tobą

przelotnego romansu. Do diabła! Chcę się z tobą ożenić. Chcę się budzić przy tobie i każdego

ranka ciebie pierwszą widzieć. A gdy wieczorem wracam do domu, chcę wiedzieć, żety też

tam będziesz. Rozumiesz? Chcę, byśmy mieli wspólne życie. Czy to jest takie złe? Jeżeli

teraz będziemy się kochać, będę nadal miał tylko twoje ciało, a nie twoje serce, i to mi nie

wystarczy, Holly. To mi nie wystarczy!

- Na początku chciałeś, byśmy zostali kochankami - przypomniała mu, walcząc ze łzami.

background image

67

- Więc co się zmieniło?

- Ja - wyszeptał. - Czy to nie zakrawa na ironię losu? To ja się zmieniłem, petite.

Kocham cię i niech mnie diabli, jeżeli wezmę cię do łóżka, ot, tak. Tak bardzo cię pragnę, że

dostaję szału, ale chcę więcej niż tylko to.

- Chcesz za dużo - powiedziała cichym głosem.

- Może. - Spojrzał na nią, a bursztynowe światło w jego oczach nie płonęło tak, jak

zwykle. - Ale to jestem ja, Jacques Querruel, cherie. Nie mogę być inny. Nigdy nie godziłem

się na mniej, niż mogłem dostać.

- Wszystko albo nic? - szepnęła z bólem. Zamknęła oczy, by nie widzieć jego twarzy.

- Tak.

- A jeśli się okaże, że nie będzie nic?

- Nigdy nie brałem pod uwagę takiej możliwości i nie zamierzam zaczynać właśnie

teraz. - Przekręcił kluczyk w stacyjce i samochód ruszył.

Holly odwróciła się do okna, żeby nie zobaczył jej tez.

background image

68

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że cichaczem uciekłaś od tej wymarzonej pracy, by już

nie wspominać o nim, i bez słowa wróciłaś do domu? Nie poznaję cię.

Rzeczywiście, nigdy tak nie postępowała, ale też już nie była pewna, kim właściwie jest,

pomyślała Holly. Siedziała z Lucy i razem piły w kuchni kawę.

- Napisałam list wyjaśniający, że nie mogę zostać - powiedziała. - I dołączyłam klucze

od mieszkania.

- I wydaje ci się, że to wystarczy? A co z referencjami, żeby szukać innej pracy?

Lucy wzięła na ręce swoją wyglądającą jak aniołek córeczkę, Melanie Annę, by

uniemożliwić jej ciągnięcie kota za ogon. Kot, czując, że został ocalony, wskoczył na kolana

Holly i zaczął dumnie mruczeć, spoglądając z góry na wyrywające się matce dziecko.

- Nie poproszę o nie Jacquesa - oznajmiła Holly stanowczo. - W ogóle nie zamierzam

się z nim kontaktować. To najlepsze, co mogę zrobić. Mniej bolesne i dla niego, i dla mnie.

- Holly, jestem twoją przyjaciółką. - Lucy spojrzała na nią z namysłem. - I chcę

zauważyć, że wyglądasz najgorzej, odkąd cię znam. Nawet gorzej niż w ciągu tych trzech

tygodni, które spędziłaś kiedyś u nas, a wtedy wyglądałaś tak, jakbyś była już jedną nogą w

grobie.

- Dziękuję.

- Mówię poważnie. Twierdzisz, że ten facet proponuje ci małżeństwo, a nie zapominaj,

ż

e chodzi o małżeństwo z milionerem. Twierdzisz też, że ci na nim zależy, więc... - Lucy

przerwała, żeby podać córeczce ciasteczko czekoladowe - .. .nie rozumiem, na czym polega

cały problem.

Holly spodziewała się tej rozmowy od chwili, gdy weszła do tego domu. Po rozstaniu z

Jacquesem zarezerwowała telefonicznie bilet lotniczy do Anglii na wczesny ranek, a następne

kilka godzin spędziła na pakowaniu się i sprzątaniu mieszkania. Potem napisała do Jacquesa

list, zadzwoniła po taksówkę i gdy niebo dopiero różowiało na wschodzie, pojechała na

lotnisko.

Ponieważ już wcześniej powiadomiła administratora mieszkania w Londynie, że

wymawia najem, teraz była bezdomna, ale wiedziała, że James i Lucy chętnie ją do siebie

przyjmą. Wiedziała też niestety, że jeżeli chce poszukać u nich schronienia, będą żądali, by

im wszystko wyjaśniła. A to nie będzie łatwe. Nigdy nie powiedziała im o zachowaniu

Davida ani o tym, jak okropnie traktowali ją pracownicy opieki społecznej.

Na jej twarzy musiały się odbić te wszystkie silne emocje, bo Lucy spytała:

background image

69

- Holly, co się dzieje? Poczekaj chwilę, położę spać Melanie Annę i wtedy mi wszystko

opowiesz, dobrze?

- Dobrze. - Holly nie miała ochoty wracać do przeszłości, ale też nic innego jej nie

pozostało.

Godzinę później obie kobiety siedziały wyczerpane. Było mnóstwo płaczu i uścisków, co

okazało się dla Holly doskonałą terapią.

- Zawsze wiedzieliśmy, że nie wszystko nam powiedziałaś - stwierdziła Lucy. - Och,

Holly, przeżyłaś straszne rzeczy. Zabiłabym mężczyznę, który zrobiłby coś takiego Melanie

Annę.

Holly słabo się uśmiechnęła.

- A ja bym dokończyła, gdyby tobie się nie udało.

- Chyba nie uwierzysz mi, jeśli ci powiem, że jesteś wspaniałą, fantastyczną, uroczą

kobietą, i że wszystkie twoje lęki w związku z uczuciem do Jacquesa nie mają żadnych

podstaw? - spytała Lucy miękko. - I że istnieją wszelkie szanse, by to była miłość na całe

ż

ycie?

Holly pokręciła głową.

- Nie mogę być taką kobietą, jakiej on pragnie - powiedziała powoli. - Wiem to tutaj... -

Wskazała swoje serce. - Zniszczyłabym nas oboje swoją niepewnością i brakiem zaufania,

nawet jeżeli starałby się być wobec mnie bardzo cierpliwy. A gdyby potem został ze mną

tylko z litości... - Rozpaczliwie pokręciła głową.

- Dlaczego od razu przewidujesz najgorsze? Przecież może się zdarzyć i tak, że

wyjdziesz za niego i okaże się, że jesteście dla siebie stworzeni. Wiesz, że takie rzeczy też się

zdarzają. Popatrz na mnie i na Jamesa. Holly znów pokręciła głową.

- Posłuchaj mnie, Holly. Jesteś odważna i silna, o wiele silniejsza, niż ci się wydaje -

wybuchnęła Lucy. - I mówisz, że kochasz go całym sercem. Proszę, błagam cię, nie odrzucaj

tej szansy. Nie możesz wytaczać przeciw niemu wszystkich dział tylko dlatego, że

nieszczęsny facet jest bogaty i przystojny. I nie zapominaj, że biedny i brzydki, zwykły

mężczyzna jest tak samo zdolny do niewierności.

- Czy od takich myśli mam się czuć lepiej? - spytała Holly ze łzawym uśmiechem. A

potem, gdy Lucy już otwierała usta, żeby dalej ją przekonywać, uniosła rękę.

- Lucy, jestem wdzięczna tobie i Jamesowi bardziej, niż potrafię wyrazić, ale proszę,

zostawmy to. Ja już podjęłam decyzję. Czy... czy możemy porozmawiać o czymś innym?

- Och, Holly...

background image

70

- Proszę. I czy możesz mi obiecać, że ani ty, ani James nie będziecie próbowali

skontaktować się z Jacąue-sem i nie poinformujecie go, gdzie jestem?

- Przecież nie zrobilibyśmy ci tego. - Lucy wydawała się wstrząśnięta. - Moim zdaniem

zachowujesz się jak wariatka i chciałabym, żebyś zmieniła zdanie, ale ani ja, ani James nigdy

byśmy nie zdradzili twojego zaufania.

- Dziękuję ci. - Holly serdecznie uściskała rękę Lucy.

- I czy nie mielibyście nic przeciwko temu, żebym tu pomieszkała, zanim znajdę sobie

pracę i jakieś lokum? Oczywiście będę płaciła za pokój. Na szczęście po tych ostatnich

miesiącach moje konto bankowe jest bardzo zasobne. Ale wolałabym zostać z tobą i Jamesem

zamiast wynajmować sobie coś w hotelu.

- Nawet o tym nie myśl! - Lucy dopiła kawę. Była to już trzecia filiżanka, odkąd Holly

zapukała do jej drzwi dwie godziny temu. - Zostań tak długo, jak chcesz. Wiesz, że zawsze

się cieszymy, gdy u nas jesteś. A pokój gościnny już na ciebie czeka.

James wyraził dokładnie takie same uczucia, gdy wieczorem wrócił z pracy. Lucy

wyczekała, aż znajdzie się z nim sama w sypialni, i dopiero wtedy opowiedziała mu o

Davidzie Kirbym. Następnego ranka na swój sposób dał Holly do zrozumienia, że wie o

wszystkim, mocno ją obejmując i stwierdzając ponuro, że niektórych mężczyzn powinno się

jak najwcześniej wykastrować.

Holly zrobiło się ciepło na sercu. Kochała ich oboje, a także małą Melanie Annę, i gdyby

nie była tak zdruzgotana, szczerze by się cieszyła pobytem u nich.

Postanowiła, że poszuka sobie zajęcia zupełnie innego, niż wykonywała do tej pory,

może jako kelnerka czy sprzedawczyni. Chwilowo nie zniosłaby przesiadywania za biurkiem.

Poza tym gdyby zatrudniła się w jakimś biurze, Jacques mógłby łatwiej trafić na jej ślad.

James i Lucy mieszkali w niewielkim domku w Wimbledonie. Chociaż James zarabiał

całkiem nieźle, a Lucy dwa razy w tygodniu oddawała córeczkę do żłobka i w tym czasie

pracowała w miejscowym prywatnym szpitalu, z pieniędzmi było krucho, a zbliżało się Boże

Narodzenie. Lucy zaproponowała więc, by Holly została u nich przynajmniej do Nowego

Roku. Jej czynsz bardzo wspomógłby domowe finanse, Melanie Annę lepiej by poznała

ciocię, a Holly nie spędziłaby sama świąt w wynajętej kawalerce.

Holly podejrzewała, że Lucy chodzi raczej o ten ostatni powód, ale rzeczywiście

obawiała się być sama tak świeżo po rozstaniu z Jacquesem. Wypełniał wszystkie jej myśli,

nawiedzał sny, zeszłej nocy płakała całe godziny. Cieszyła się, że powiedziała Lucy o

Davidzie - odczuła wielką ulgę - ale z drugiej strony było to jak sypanie soli na ranę. Kilka

tygodni z Lucy i Jamesem podziałają jak balsam na jej zbolałą duszę i krwawiące serce. Tak

background image

71

więc z wdzięcznością przyjęła propozycję.

Dwa dni później zatrudniła się w miejscowej kawiarni, w której również prowadzono

piekarnię i sklep. Godziny były długie, praca wyczerpująca, ale płacono nieźle. Właściciele -

małżeństwo w średnim wieku -swoich podwładnych traktowali dobrze. A dwie pozostałe

sprzedawczynie, młode dziewczyny, były bardzo miłe.

Holly wiedziała, że miała szczęście, znajdując tak szybko dobrą pracę, w domu Lucy i

James okazywali jej, jak bardzo ją kochają, mimo to żyła jak w czarnej otchłani. Spodziewała

się, że w miarę upływu czasu przyzwyczai się do nowych warunków i poczuje lepiej, jednak

tak się nie stało. Z każdym dniem coraz bardziej tęskniła za Jacquesem. Ale nigdy, ani przez

chwilę, nie zwątpiła w słuszność swojej decyzji. Tyle że ta świadomość nie niosła żadnej

pociechy.

Na tydzień przed świętami, obładowana prezentami, pojechała odwiedzić panią Gibson i

jej koty. Spędziła tam miłe niedzielne popołudnie i przy herbacie i kokosowych ciasteczkach

opowiedziała o wiele więcej, niż zamierzała.

Następnego dnia o jedenastej przed południem na chwilę uniosła wzrok znad pudełka

kremowych ciastek, które pakowała dla klienta. Z drugiej strony lady stał Jacques. Pudełko

spadło na podłogę, gdy kurczowo przycisnęła ręce do piersi. Jedna ze sprzedawczyń, Alice,

myśląc, że zrobiło jej się słabo, chwyciła ją za ramię i zawołała o pomoc.

- Nic... nic mi nie jest - szepnęła Holly.

Jej spojrzenie jak na uwięzi trzymały bursztynowe oczy, które tak dobrze pamiętała, oczy,

które widywała od tylu tygodni w swoich snach. Stał dwa metry od niej, nieruchomy,

milczący, i tylko na nią patrzył. Holly zamrugała, potem potarła oczy, ale on wciąż tu był. Jak

ją znalazł?

Nie uświadomiła sobie, że wypowiedziała to pytanie na glos.

- Pani Gibson do mnie zadzwoniła. Poznałem się z nią bardzo dobrze od czasu, gdy

wyjechałaś.

Holly drżała, ale nawet gdyby od tego zależało jej życie, nie byłaby w stanie się poruszyć

ani odezwać.

Wyglądał cudownie. Wspaniale. Ale był szczuplejszy, o wiele szczuplejszy, i wydawał

się postarzały. Ogarnęła ją fala miłości. Och, mój ukochany, dlaczego musiałeś tu do mnie

przyjechać? Dlaczego nie mogłeś zostawić spraw swojemu biegowi?

- Jacques, proszę, odejdź - powiedziała w końcu z trudem.

- Nie - odparł stanowczo. - Weź płaszcz, mamy sporo do omówienia.

- Ja... ja nie mogę teraz wyjść. Pracuję tu.

background image

72

- Holly, weź płaszcz - powtórzył, ignorując jej słowa.

- Mam zawołać pana Bishopa? - spytała płonąca z ciekawości Alice.

- Zawołaj, kogo tylko chcesz - odparł uprzejmie Jacques, nadal nie odrywając oczu od

Holly.

- Nie. - To zaczynało już przeradzać się w farsę. - Powiedz mu, że wychodzę wcześniej

na lunch - poprosiła.

- I powiedz im też, że potrzebują nowej sprzedawczyni.

- Jacques!

- Tak, kotku?

Holly uznała, że trzeba z tym skończyć. Poszła po płaszcz, a Jacques czekał przy

drzwiach. Ręce skrzyżował na piersi, stał w zrelaksowanej postawie. Tyle że nie był

zrelaksowany. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że udaje. A pani Bishop stała

obok niego. Widocznie zdążył już z nią porozmawiać, bo pani Bishop, wyglądająca na lekko

oszołomioną, zwróciła się do Holly:

WIOSNA W PARYśU 289

- Nie musisz tu już dziś wracać - a potem obdarzyła Jacquesa serdecznym uśmiechem.

Jak on to robi? W ciągu chwili, której potrzebowała na wzięcie płaszcza z zaplecza,

oczarował tę sprytną, przyziemną kobietę. Poniedziałkowe ranki były zwykle wypełnione

gorączkową pracą, a pani Bishop nie należała do miłosiernych kobiet, które chętnie dają

pracownikom wolne.

Holly spodziewała się, że Jacques zasypie ją pytaniami, gdy tylko wyjdą na ulicę, ale on

tylko wziął ją pod rękę i ruszył przed siebie.

- Dokąd idziemy? - spytała. Kręciło jej się w głowie, była oszołomiona.

Nie spojrzał na nią, głos miał zimny i stanowczy.

- Gdzieś, gdzie będziemy mogli porozmawiać.

- Nie powinieneś był tu przyjeżdżać.

- Musiałem - odparł ponuro.

Doszli do długiego, wysmukłego ferrari, zaparkowanego na poboczu.

- Wsiadaj. - Jacques otworzył drzwi od strony pasażera.

Nie miała wyboru i wśliznęła się na pokryty skórą fotel. Serce biło jej z całych sił. Nie

wiedziała, co Jacques jej powie. Miał wszelkie prawo, by się na nią gniewać, jednak dobrze

się kontrolował. Ale on zawsze umiał się kontrolować, przypomniała sobie.

- Jesteś za szczupła - powiedział, gdy już jechali od kilku minut. - Piękniejsza nawet niż

byłaś, ale za szczupła. Dobrze się odżywiałaś?

background image

73

- A ty?

- Nie, ale to nie ja wyjechałem.

- To nie znaczy... - gwałtownie zamilkła.

- Tak?

- To, że ja wyjechałam, nie znaczy jeszcze, że mi na tobie nie zależy - dokończyła

słabym głosem.

- Ale zależy nie dość? - To było jak nóż w serce. Jacques nie stracił umiejętności

ranienia jej.

Co ona może na to odpowiedzieć? Spojrzała na niego, ale patrzył prosto przed siebie,

prowadząc samochód.

- To... to nie tak, jak myślisz.

- Może, ale zamierzam się dowiedzieć, i to już, teraz, jak to było naprawdę - powiedział

ponuro. - Więc po prostu pogódź się z tym, bo tak będzie o wiele łatwiej dla nas obojga.

Holly wzięła głęboki oddech. Co ma mu powiedzieć? śadne olśnienie na nią nie spłynęło,

a tym razem Jacques nie da się zbyć byle czym. Tak jej mówiła jego mina. Postanowił

uzyskać wyjaśnienie, dlaczego jej zdaniem małżeństwo jest niemożliwe. Dlaczego ona wie,

ż

e go zawiedzie. Dlaczego nie może mu ufać. Bo o to w gruncie rzeczy chodziło przez cały

czas.

- Najpierw zjemy, czy porozmawiamy?

- Słucham?

Powie mu o wszystkim, a wtedy on się przekona, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości.

Może nawet nie będzie jej już chciał, gdy się dowie, jaka jest naprawdę

Mógł mieć każdą kobietę, jakiej tylko zapragnął. Po co miałby się męczyć z nią?

Więcej już się nie odezwał. Dojechali do parku i Ja-cques zatrzymał samochód.

- To nie był dobry pomysł, Jacques. Lepiej byś zrobił, pozostawiając sprawy tak, jak są.

- Naprawdę? - spytał, przygważdżając ją spojrzeniem, które przeniknęło prosto do jej

duszy. - Ja tak nie uważam. Może istnieją mężczyźni, którzy z radością choć bezskutecznie

tygodniami szukaliby kobiety, która bez słowa ich opuściła. Może sprawiałoby im

przyjemność wypytywanie ludzi, którzy mogą coś wiedzieć, zatrudnianie prywatnych

detektywów, odwiedzanie ekscentrycznych staruszek w nadziei, że przedmiot ich poszukiwań

mógł się z nimi skontaktować. Bo tak to właśnie było, Holly. Tak właśnie spędzałem czas,

odkąd zniknęłaś.

- Nie spodziewałam się tego - powiedziała w napięciu. Wynajął prywatnych

detektywów? Trudno w to uwierzyć!

background image

74

- Najwyraźniej nie - odparł sucho.

- A co obiecałeś pani Gibson za to, że na mnie doniesie? - spytała, czując się trochę

pewniej dzięki temu, że jego głos wydawał się taki obojętny.

- Doniesie? - Odwrócił się do niej. - Holly, nie jestem gangsterem, a pani Gibson nie

jest... policyjnym kapusiem. - Wziął ją pod brodę i uniósł tak, by patrzyła mu w oczy. - Holly,

spójrz na mnie i słuchaj. Chcę poznać prawdę. Nie obchodzi mnie, jak długo będziemy

siedzieli w tym samochodzie, ale ją poznam. Nigdy jeszcze nie biegałem za kobietą tak, jak

za tobą, nigdy jeszcze nie chodziłem przy kobiecie jak po rozżarzonych węglach, i na pewno

nigdy nie czekałem na żadną tak, jak na ciebie. Ale zamierzam z tym skończyć. Rozumiesz?

Wziął w ręce jej bladą twarz. - Kocham cię - powiedział spokojnie - i teraz pocałuję. A

potem zadam ci kilka pytań, a ty na nie odpowiesz.

Pocałunek był długi. W końcu Jacques niechętnie się od niej oderwał.

- Holly, kim jest David Kirby i jakie miejsce zajmuje w twoim życiu i w życiu

Christiny? I wiedz, że spotkałem się z Christiną.

Popatrzyła na niego z przerażeniem. Twarz miała białą jak płótno.

- Ale ona nie chciała ze mną rozmawiać - kontynuował. - Nic mi nie powiedziała. Jej

mąż też nie. Ale wiem, że ten mężczyzna skrzywdził was obie i chcę poznać prawdę. Bo on

staje między nami jak widmo, a ja sobie tego nie życzę.

Holly zamknęła oczy.

- David Kirby nie był ani moim chłopcem, ani kochankiem - powiedziała sztywno. - Ja...

nigdy nie miałam nikogo... przed tobą.

Przez chwilę Jacques nie odezwał się ani nie poruszył. W końcu powiedział bardzo

łagodnie:

- Nadal mi nic nie wyjaśniłaś, petite.

- Mówiłam ci, że wychowywałam się w rodzinach zastępczych od niemowlęctwa aż do

chwili, gdy byłam dość dorosła, by żyć na własny rachunek. I pierwsze osiem lat spędziłam u

małżeństwa, które było dla mnie jak prawdziwi rodzice. Potem oboje zachorowali i wysłano

mnie do innego domu. Do domu Davida i Cassie Kirbych. Byli bogaci. Christina też była u

nich, a także mały chłopiec John.

Odwróciła się do okna.

- Tak więc było nas troje. Obdarowywano nas zabawkami, ubraniami. Wszyscy myśleli,

ż

e będę szczęśliwa w ich domu. Aleja prawie od pierwszego dnia wyczułam, że dzieje się tam

coś złego...

Przełknęła z trudem ślinę, łzy popłynęły jej po policzkach.

background image

75

- Często przychodził do mojego pokoju. Z początku po prostu chciał, bym usiadła mu

na kolanach. Czytał mi, całował na dobranoc ale... nie tak, jak całuje się dziecko. Potem

któregoś dnia, gdy już byłam u nich od kilku miesięcy, uznał, że jestem w jego władzy, tak

jak Christina i John, on... - Holly głęboko zaczerpnęła tchu - chciał mnie zgwałcić.

Poczuła, jak Jacques drgnął. Objął ją, a ona się nie opierała, ale też nie spojrzała na niego,

a tylko ukryła twarz na jego piersi.

- Walczyłam i w końcu zrezygnował, ale zaczął opowiadać o mnie kłamstwa. Kazał też

kłamać Christinie. Przeniesiono mnie do innej rodziny, ale byłam przerażona, nie wiedziałam,

co myśleć. Od tamtej pory wszystko szło źle.

Holly czuła, jak mocno Jacquesowi bije serce. Nie ośmielała się na niego spojrzeć. Bała

się tego, co mógłby wyczytać z jej twarzy. Bo ona nie może stracić odwagi. Musi zrobić to,

co zamierzyła.

- Ten mężczyzna... Gdzie on teraz jest?

- Nie żyje - szepnęła. Wytarła oczy ręką, ale nie uniosła głowy. - Miał się odbyć proces,

sprawa związana z dziećmi w klubie młodzieżowym, w którym pracował. Christina nabrała

wtedy odwagi i on... popełnił samobójstwo.

- Szkoda - mruknął ponuro Jacques. - Ile miałaś wtedy lat? - spytał po chwili. - Kiedy

się zabił?

- Byłam na uniwersytecie.

- Tak więc przez ten cały czas sama się z tym zmagałaś? Czy właśnie dlatego

przenoszono cię z jednego domu do drugiego?

- Byłam trudnym dzieckiem - powiedziała cichutko. Pogłaskał ją po splątanych włosach

i mokrym policzku.

- Cherie, spójrz na mnie - poprosił miękko. A gdy pokręciła głową, dodał czule: - Nigdy

nie byłaś trudną osobą. Byłaś odważna i dzielna, i silna, a to może być traktowane jako

wyzwanie i bunt przez ignorantów i ludzi niewrażliwych.

- Przestań - jęknęła.

- Co mam przestać?

- Ja nie mogę... - Uniosła głowę, gardło miała ściśnięte, walczyła o panowanie nad sobą.

- Jacques, ja nigdy nie będę taka, jaką chciałbyś mnie widzieć. Nie będę taką żoną, jakiej

potrzebujesz. Chyba teraz już to widzisz?

- Widzę piękną, dobrą kobietę.

- Jacques, nie potrafię spełnić twoich oczekiwań. Tego, czego masz prawo oczekiwać

od żony. Mówiłam ci już, że nigdy nie miałam chłopca, nie mówiąc już o kochanku.

background image

76

- Bo czekałaś na mnie - powiedział miękko. - A ja już ci mówiłem, cherie, że połączyło

nas przeznaczenie. Trzymałem cię w ramionach, dotykałem. Uwierz mi.

- Właśnie o to chodzi. - Oderwała się od Jacquesa. - Tego nie potrafię.

Nadal nie rozumiał.

- Holly, ja nie oczekuję z twojej strony nadzwyczajnych wyczynów w łóżku -

powiedział cierpliwie. - To chyba rozumiesz? Myślisz, że nie zauważyłem, że nie masz

dużego doświadczenia?

- Nie chodzi mi o stronę fizyczną... - wyjaśniła z rozpaczą. - No, nie tylko o to. Nie

wiem, jak ci to wytłumaczyć.

- Spróbuj, zanim zwariuję.

- Nie byłoby tak źle, gdybym cię nie kochała. Ale kocham i... i jeśli byśmy się pobrali,

cały czas bym się tylko zastanawiała, kiedy się mną znudzisz. Widziałam, jak kobiety się za

tobą uganiają, i wcześniej czy później którejś by się udało. I nawet bym nie mogła mieć ci

tego za złe.

- Och, dziękuję - powiedział ironicznie. - Według ciebie jestem nie tylko jakimś

donżuanem, który nie potrafi trzymać rąk z dala od kobiet i który popełniłby zdradę z lekkim

sercem, ale jestem też słabym człowiekiem bez kręgosłupa, tak?

- Tego nie powiedziałam. - Wszystko poszło źle.

- Właśnie o to mnie oskarżyłaś. A czego się po mnie spodziewasz? Zdobyłem wielki

majątek, przyznaję, ale stało się to dzięki bardzo ciężkiej pracy. I nie będę za to przepraszał.

Nie mogę też nic poradzić na swój wygląd. Za to odpowiedzialni są moi rodzice. Ale zasady,

którymi kieruję się w życiu, są moje własne, a tak się składa, że wierzę w małżeńską

wierność.

- Ale nawet jeżeli teraz tak myślisz, to się może zmienić - powiedziała z rozpaczą. - Ja

nie jestem dla ciebie odpowiednia. Nie widzisz tego? Twój świat jest tak inny od mojego...

- Holly! - krzyknął. A potem kontynuował już spokojniej. - Cherie, rozumiem, że po

tym, co przeżyłaś, jesteś niepewna siebie...

- Nie o to chodzi - przerwała mu. - Jacques, ty nie jesteś zwyczajnym mężczyzną, a ja

jestem bardzo zwyczajna. To po prostu by się nie udało. Może krótki romans, ale nie

małżeństwo.

- Mylisz się - powiedział spokojnie. - Bardzo się mylisz. To ty jesteś niezwykłą kobietą.

I nie chcę romansu, krótkiego czy innego. Chcę się z tobą ożenić. śyć z tobą jak mąż z żoną.

- Nie mogę - szepnęła.

Przez chwilę tylko na nią patrzył. Holly wiedziała, że stara się opanować. Nigdy nie

background image

77

widziała go jeszcze w takiej złości.

- A ja tu nic nie mam do powiedzenia?! - wykrzyknął. - Ty masz prawo zniszczyć życie

sobie i mnie, a ja mam się na to zgodzić? A więc nie! Nie zgadzam się. Nie zgadzam,

słyszysz? Nie będę przepraszał za to, kim jestem i - do cholery! - nie ode mnie zależy, czy

kobiety uważają mnie za atrakcyjnego mężczyznę. Ale od chwili, gdy poznałem ciebie, nawet

nie zauważam innych kobiet. I taka jest właśnie prawda. Pragnę tylko ciebie, teraz i na

zawsze. Kocham cię, Holly, i chcę się z tobą ożenić. I zawsze cię będę kochał. Co mogę

jeszcze powiedzieć?

- Nic. - Jej usta drżały. - To nie ty stanowisz problem, lecz ja.

- Jak to ładnie z twojej strony, że tak sama się obwiniasz - powiedział z goryczą. - A

gdybym był brzydki i biedny? Czy wtedy byś za mnie wyszła?

- Och, Jacques, nie bądź taki.

- Okoliczności mnie do tego zmuszają, nie sądzisz? - Był wściekły. - Holly, dam ci tyle

czasu, ile potrzebujesz, do ostatniego tchu codziennie będę ci na nowo powtarzał, że cię

kocham, ale nie możesz mnie wyrzucić ze swojego serca ani z życia. Jestem tu i zamierzam

zostać. Twoje problemy są teraz moimi problemami. Razem sobie z nimi poradzimy. To, co

dotyczy ciebie, dotyczy również mnie. Ty patrzysz na nas jak na dwoje osobnych ludzi, ale ja

tego tak nie widzę. Nie mówimy o tobie albo o mnie. Małżeństwo oznacza „my". Stajemy się

jednością. Ja ci pomagam ujarzmić twoje demony, a ty pomagasz w tym mnie.

W teorii brzmiało to bardzo ładnie.

- Ciebie nie nawiedzają demony - powiedziała spokojnie. - Pokonałeś je całe lata temu.

- Każdy człowiek ma swoje demony i potrzebuje pomocy w walce z nimi. A ja nie

jestem samotną wyspą, tak samo jak i ty. A właśnie tak próbowałaś żyć, odkąd skończyłaś

osiem lat, prawda? Ale nie możesz żyć tak nadal. Kirby to przeszłość i powinien być

pogrzebany w twojej pamięci jak w grobie. Jeżeli tego nie zrobisz, będzie ci nadal zadawał

ból. Sama mu na to pozwolisz.

Ta myśl ją zaszokowała. Narastał w niej żal do niego, i wściekłość.

- Jak śmiesz mówić coś takiego?! - wykrzyknęła z furią. - On nie ma na mnie żadnego

wpływu. śadnego!

- Udowodnij to. Powiedz, że jesteś gotowa podjąć ryzyko i zostać moją żoną. Powiedz,

ż

e mi ufasz, jeżeli nawet nie potrafisz zaufać sobie. Kocham cię całą duszą, całą moją istotą.

Holly, trzymasz w rękach moje serce.

Minęła długa chwila, zanim Holly zdołała się odezwać. Nawet nie uświadamiała sobie, że

bezgłośnie płacze, łzy płynęły jej strumieniem po policzkach, ale Jacques nie wyciągnął do

background image

78

niej rąk, nie przytulił jej. Wiedziała dlaczego. To był czas decyzji. Mężczyzna taki jak

Jacques nie będzie długo prosił. Był na to za dumny. Obnażył swoją duszę i dał jej wszystko,

co mógł. Ale jej to nie wystarczyło.

- Nie.

Nastała jeszcze jedna długa chwila ciszy, a potem Jacques przekręcił kluczyk w stacyjce i

silnik zbudził się do życia.

background image

79

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Masz jakieś miłe plany na sylwestra? - spytała Alice.

- Nie. - Holly zmusiła się do uśmiechu. - Chyba że potraktować jako miły plan

pilnowanie chrzestnej córki. Lucy i James idą na przyjęcie do sąsiadów, a ja zostanę z

Melanie Annę. Protestowali, ale i tak nigdzie się nie wybierałam.

- My idziemy całą grupą na Trafalgar Sąuare. - Alice zachichotała. - Może zobaczysz

nas jutro w wiadomościach. No wiesz, będziemy pić, bawić się, słuchać jazzu.

- No to życzę dobrej zabawy - odparła Holly i zwróciła się do kolejnego klienta, który

przed zamknięciem piekarni chciał jeszcze kupić ciastka.

Idąc potem do domu, znów zaczęła myśleć o Jacąuesie. Minęły dwa tygodnie od ich

spotkania i każdą sekundę tych dwóch tygodni wypełniała jej bolesna tęsknota. Głęboka

otchłań samotności, w jakiej zawsze żyła od chwili, gdy zabrano ją od pierwszej rodziny

zastępczej, jeszcze się pogłębiła. Miała nadzieję, że z upływem czasu będzie coraz mniej

cierpieć, ale było jeszcze gorzej.

Boże Narodzenie przeżyła jak w koszmarze, a najgorsze było to, że musiała udawać

przed Lucy i Jamesem dobry humor. A przez cały ten czas analizowała w głowie rozmowę z

Jacquesem, aż w końcu bała się, że mózg jej eksploduje.

Zawiózł ją z powrotem przed piekarnię, nie mówiąc ani słowa. Wysiadł razem z nią,

wziął ją za rękę i z ponurą miną powiedział:

- Holly, nie możesz wyrzucić mnie ze swojego serca i umysłu. Czy tego nie widzisz? Już

jest na to za późno. O wiele za późno.

A potem odwrócił się, wsiadł do samochodu i bez jednego spojrzenia odjechał. I od tego

czasu się nie odezwał.

Przez całe święta czekała na jego telefon, nawet na wizytę, ale się nie doczekała. I

właściwie tego właśnie chciała... Ale, z drugiej strony, sama myśl o małżeństwie z nim

budziła w niej przerażenie. Jak mogłaby kochać Jacquesa tak bezgranicznie, jak oczekiwał,

jak zasługiwał, kiedy pętały ją łańcuchy strachu i wątpliwości? Nie mogła, odpowiadała sobie.

Ale też jak żyć bez niego teraz, gdy go poznała? Też nie mogła.

Po świętach codziennie spodziewała się, że go zobaczy. Gdy w piekarni nad drzwiami

rozlegał się dzwonek, unosiła wzrok, ale zawsze wchodził ktoś inny. A więc Jacques już nie

przyjdzie. Wziął ją za słowo i przestał sobie nią zawracać głowę, a ona nie wiedziała, jak to

przeżyje.

Zamrugała, bo łzy zamgliły jej wzrok. Tylko bez użalania się nad sobą - miała swoją

background image

80

szansę i odepchnęła ją.

Jednak teraz nie była już pewna, czy jeszcze raz podjęłaby taką samą decyzję. Tyle że on

już nie wróci. Mężczyzna tak dumny jak Jacques nie będzie w nieskończoność walił głową w

mur.

Opanuj się, nakazała sobie, dochodząc do domu Lucy i Jamesa. Wytarła łzy.

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

- Holly, to ty?! - krzyknęła Lucy.

- Tak. Co się stało?

- Och, Holly, wchodź, szybko!

W głosie Lucy była nutka, od której Holly dreszcz przebiegł po plecach. Wbiegła do holu

i stanęła jak wryta. W drzwiach bawialni stała pani Gibson. Holly nie widziała się z nią od

czasu nieszczęsnej wizyty Jacquesa. Nie miała do niej żalu. Pani Gibson uważała, że podając

Jacquesowi jej adres, robi to, co dla niej najlepsze.

- Pani Gibson, co się stało? - Było wyraźnie widać, że staruszka jest zdenerwowana.

Zresztą bez poważnego powodu na pewno nie ruszyłaby się z domu.

- To ten miły młody człowiek, Jacques... Przyszłam z jego powodu.

No, tak. Pani Gibson uznała, że w przeddzień Nowego Roku musi wystąpić w roli dobrej

wróżki i odegrać rolę swatki - pomyślała Holly ponuro.

- Wolałabym o nim nie rozmawiać - powiedziała spokojnie. - Przez jakiś czas

widywaliśmy się, ale to się już skończyło.

- Czyżby?

Lucy już zamierzała się wtrącić, ale pani Gibson machnęła ręką, żeby ją uciszyć.

- Bardzo mnie to dziwi, bo on wciąż o tobie myśli. „Milly", powiedział, czy wiesz, że

mówił do mnie „Milly"? - spytała.

- Eee, nie. Nie wiedziałam.

- Och, właśnie tak do mnie mówi. Tego pierwszego popołudnia, gdy przyszedł do mnie

na podwieczorek, kiedy wciąż tak ciebie szukał dniami i nocami - postanowiliśmy mówić

sobie po imieniu. Milly to oczywiście zdrobnienie od Millicent.

- Tak. - Holly z trudem zdobywała się na cierpliwość.

Pani Gibson wyraźnie dała do zrozumienia, że zastanowiła się nad sytuacją i

zdecydowała, po której jest stronie, a nie była to strona Holly. O ile Holly było wiadomo, nikt

by się nie odważył zwracać do tej srogiej staruszki po imieniu, pewnie nawet zmarły pan

Gibson tego nie robił. Ale Jacques oczywiście w ciągu jednej chwili tak ją oczarował, że z

radością mu na to pozwoliła.

background image

81

- No więc, na czym to ja skończyłam? - Pani Gibson spiorunowała wzrokiem Holly i

Lucy, jakby to one były winne temu, że się zagubiła. - Och, już wiem. Mówiłam ci, co ten

kochany chłopiec mi powiedział...

- Pani Gibson!

- Milly, powiedział - pani Gibson całkowicie zignorowała próbę Holly, by jej przerwać -

odnajdę tę kobietę, jakkolwiek długo miałbym jej szukać, bo chcę z nią spędzić resztę życia. I

co ty na to? - spytała wojowniczo.

- Jak mówiłam, nic nas już nie łączy - odparła Holly stanowczo.

- Lucy twierdziła, że to właśnie powiesz.

- I miała rację.

- Więc nie chcesz się dowiedzieć o strasznym wypadku, jakiemu uległ ten kochany

chłopiec? Co z oczu to i z serca, tak? - Pani Gibson wpatrywała się ostro w Holly.

- Co... co pani powiedziała?

- Stało się to w wigilijny poranek - kontynuowała niestrudzenie pani Gibson. -

Zderzenie z samochodem. Zjechał na przeciwny pas szosy, by nie wpaść na dziecko, które

wybiegło prosto pod koła. I oczywiście motocykl nie miał żadnych szans, prawda? Pan

Gibson w młodych latach też jeździł na motorze, ale gdy go poznałam, szybko położyłam

temu kres.

- Mówi pani, że Jacques jest ranny? Chyba nie...

- Umarł? Och, nie. Czyżbyś właśnie tak mnie zrozumiała? - spytała pani Gibson tonem,

który nie sugerował żadnych przeprosin. Krótka, ostra terapia szokowa. Po rozmowie z

gospodynią Jacquesa uznała, że tego właśnie Holly potrzebuje. Ta głupia sprawa zaszła już za

daleko i trzeba przywrócić Holly rozum. - O ile mi wiadomo, przez kilka dni był

nieprzytomny. No, ale nie będę ci dłużej zajmować czasu. Na pewno chcesz już napić się

herbaty. Tylko wezmę płaszcz i...

- Pani Gibson, proszę...

Pani Gibson w końcu ulitowała się nad tą młodą kobietą, z której twarzy odpłynęła cała

krew.

- Nie wiem wiele więcej, niż ci opowiedziałam, ale, jak zrozumiałam, bezpośrednie

niebezpieczeństwo już mu nie grozi. Ja tylko zadzwoniłam pod numer, który mi dał. Nie

odzywał się i to mi się wydało dziwne, skoro obiecał zadzwonić koło Bożego Narodzenia.

- Obiecał?

- Och, tak. Zamierzał spędzić święta w Anglii. - Pani Gibson spojrzała na Holly

porozumiewawczo. - Tam, gdzie jest jego ukochana. Jego gosposia powiedziała, że zdążył

background image

82

dopiero odjechać na niewielką odległość od chateau, gdy zdarzył się wypadek. Wydaje mi się,

ż

e jego rodzina chciała cię powiadomić, ale nie wiedzieli, jak się z tobą skontaktować, a

Jacques był w śpiączce.

Ś

piączka. Boże! Proszę Cię, Boże, nie pozwól mu umrzeć. „Bezpośrednie

niebezpieczeństwo już mu nie grozi". Co to właściwie znaczy? Może zostać kaleką na całe

ż

ycie. Mógł umrzeć! Mógł umrzeć, a ona nigdy by się o tym nie dowiedziała. Boże, proszę,

pomóż mi szybko do niego dojechać. Niech on nie ma nawrotu albo czegoś takiego...

O dziewiątej wieczorem tego samego dnia Holly leciała do Francji.

Przed wyjazdem zadzwoniła do Monique. Gospodyni, słysząc jej głos, wybuchnęła

płaczem, co przeraziło Holly niemal na śmierć. Przeżyła najgorsze sekundy swojego życia,

ale gdy Monique wreszcie się trochę opanowała, okazało się, że Jacques nie czuje się ani

gorzej, ani lepiej niż rano, gdy telefonowała pani Gibson.

- Poważnie poturbowany i obie nogi złamane - poinformowała Monique przez łzy. -

Były też obrażenia wewnętrzne, jednak lekarze wydają się zadowoleni z procesu leczenia.

Oczywiście jest jeszcze bardzo chory, a na tym etapie każdy dzień może przynieść jakąś

różnicę. Nie ma żadnej gwarancji co do powrotu do zdrowia.

Lot, a potem jazda taksówką do szpitala nie pozostawiły Holly żadnych wyraźnych

wspomnień. Mogła myśleć tylko o Jacquesie.

Od pierwszej chwili robiła wszystko, by go od siebie odepchnąć. Nie chciała mu ufać, tak

bardzo go zawiodła, że nie miałaby mu za złe, gdyby nie chciał jej więcej widzieć po tym

gorzkim spotkaniu w Anglii. Ale jechał do niej. Monique to potwierdziła. Wyjechał

wczesnym rankiem w Wigilię, by spędzić z nią święta. By z nią być.

Jak mogła być taka głupia? Jak mogła sobie wyobrażać, choćby przez krótką chwilę, że

może żyć bez niego? Jeżeli coś mu się stanie, ona też umrze. Nie będzie chciała żyć dalej. To

wszystko wydarzyło się z jej winy. Gdyby tamtego dnia nie kazała mu odejść, nie musiałby

wybierać się w drogę, w której omal nie zginął. I jeszcze może umrzeć. A jeżeli lekarze

czegoś nie dopatrzyli? Gazety codziennie donoszą o takich przypadkach. Nikt nie jest

doskonały, a nawet najlepszy lekarz też jest tylko człowiekiem.

A jeżeli przyjdzie do szpitala, a on zmienił zdanie po tym wszystkim, co się stało? Po

wypadku? Może wreszcie jej uwierzył, że nie potrafi mu zaufać. Sama przecież w to wierzyła.

I nadal do pewnego stopnia wierzy. I nawet gdyby miała rację, że Jacques nie zdoła pokochać

jej na zawsze, wszystko było lepsze, niż gdyby zabrała go teraz śmierć.

Po przyjeździe do szpitala Holly ze zdziwieniem dowiedziała się, że jej tu oczekiwano.

Młoda pielęgniarka natychmiast poprowadziła ją do pokoju Jacquesa. Widocznie nieoceniona

background image

83

Monique uprzedziła szpital.

Barbe czekała na nią na korytarzu przez separatką. Na widok Holly zerwała się z krzesła i

szeroko otworzyła ramiona.

- Tak się cieszę, że już jesteś - szepnęła, ściskając ją z całej siły. - Wszyscy się cieszymy.

Reszta rodziny wróciła do domu, żeby się przespać, jesteśmy naprawdę wykończeni, ale ja

postanowiłam zostać i zaczekać na ciebie.

- Dziękuję. Jak on się czuje?

- Odzyskał przytomność, a to jest najważniejsze - powiedziała Barbe ze słabym

uśmiechem. - Okropnie nas wystraszył. Przez te wszystkie dni leżał bez życia, a przecież

zawsze rozsadzała go energia, był taki żywotny, prawda?

Holly skinęła głową.

- Ciągle jeszcze przez większość czasu śpi, ale gdy się budzi, rozpoznaje nas. A jeśli

chodzi o jego nogi... potrzeba czasu, jak mówią lekarze, ale wyzdrowieje. Może już do końca

ż

ycia kuleć.

- Och, Barbe... - Holly z trudem oddychała, żołądek miała ściśnięty. Chciała tylko

zobaczyć Jacquesa, usiąść koło niego, pocałować go. - Czy wie, że miałam przyjechać? -

szepnęła.

Barbe popatrzyła jej w oczy.

- Uważaliśmy, że lepiej zaczekać.

Na wypadek gdyby jednak zmieniła zdanie. Rodzina Jacquesa nie wiedziała, jak bardzo

ona go kocha. Była więc tym bardziej im wdzięczna za sposób, w jaki ją teraz przyjęli.

- Mogę tam wejść?

- Oczywiście. Ja już jadę do domu, więc ucałuj go ode mnie. Gdy stąd wyjdziesz, czeka

na ciebie pokój w chateau.

Holly była przygotowana na widok aparatury i rozmaitych rurek podłączonych do ciała

Jacquesa, ale nic takiego nie zobaczyła. Tylko pod kołdrą odznaczała się duża konstrukcja

chroniąca ranne nogi. Holly spokojnie podeszła do łóżka, chociaż serce jej biło pospiesznie.

Spojrzała na śpiącego.

To był Jacques, a jednocześnie nie on. Leżał całkowicie nieruchomo. Chyba nigdy

jeszcze nie widziała go w takim bezruchu. Twarz miał bladą, prawie szarą. Czarne włosy

opadły mu na czoło w sposób, do jakiego normalnie nigdy by nie dopuścił, długie ciemne

rzęsy przydawały jeszcze bladości policzkom. Holly czuła się tak, jakby wyrwano jej serce z

korzeniami.

background image

84

Och, Jacques... Przełknęła łzy, które gromadziły jej się pod powiekami od czasu

rozmowy z panią Gibson. Ale teraz nie mogła płakać. Nie tutaj. Jacques może się w każdej

chwili obudzić, a nie chciała, by pierwszym widokiem, jaki napotka, była jej zapłakana twarz.

Ale kochała go. Tak bardzo go kochała. I rozpaczliwie pragnęła wierzyć, że zdołają razem

ż

yć.

Na chwilę zamknęła oczy, mówiąc sobie, że musi być silna, a gdy je otworzyła, Jacques

na nią patrzył.

- Witaj, kochanie. - Po raz pierwszy tak się do niego zwróciła. Usta zaczęły jej drżeć,

gdy nie odpowiedział, a jedynie patrzył na nią. Pochyliła się, musnęła jego wargi ustami, a

wtedy poczuła, jak obejmuje ją, przyciąga do siebie i całuje z namiętnością, która zadaje kłam

opinii lekarzy.

- Ja... urażę cię. - Gdy usiłowała się podnieść, tylko jeszcze mocniej zacisnął ramiona.

- Nie wierzę, że jesteś rzeczywista. - Był to cichy szept, ale głęboki, zmysłowy głos bez

wątpienia należał do Jacquesa. - Gdy zobaczyłem cię stojącą tutaj, pomyślałem, że śnię. Tyle

o tobie śniłem...

Jeszcze raz ją pocałował, chciwie i długo, nie tak, jak ciężko chory człowiek powinien

całować.

- Jacques, jestem za ciężka.

- Nie.

- Twoje nogi...

- Do diabła z moimi nogami!

Holly poddała się i znów zaczęła go całować. Dopiero później pozwolił jej się podnieść.

Usiadła na brzegu łóżka, trzymając go za ręce. Oczy lśniły jej od łez.

- Tak mi przykro, tak bardzo przykro... - szeptała.

- Nigdy nie powinnam była kazać ci odejść. Wtedy to by się nie stało.

- Nie kazałaś mi odejść, cherie - szepnął. - To ja tak postanowiłem, żeby dać ci trochę

czasu na odzyskanie rozumu. Nie zamierzałem się poddawać, ani wtedy, ani nigdy. I to ja

postanowiłem jechać do ciebie motorem na Boże Narodzenie, nie ty. Wypadek mógł się

zdarzyć w każdej chwili i w każdym miejscu.

- Ale zdarzył się właśnie teraz - szepnęła, a na rzęsach wisiały jej łzy.

- I przywiódł cię do mnie, prawda? Więc dobrze, że się tak stało.

- Jak możesz tak mówić! - wyszeptała drżącym głosem. - Mogłeś zginąć, a twoje biedne

nogi...

- Moje biedne nogi się wygoją - powiedział głosem, który tak przypominał dawnego

background image

85

Jacauesa, że poczuła przypływ ulgi. - A już na pewno na czas naszego ślubu. I jeszcze bardzo

długo nie zamierzam umierać. Nie zostawię cię, rozumiesz? Razem się zestarzejemy.

- Och, Jacques. - Nie uświadomiła sobie, że płacze - łzy spływały jej powoli po

policzkach. Wszyscy, na których jej zależało, w przeszłości zostali jej odebrani. Dlaczego

więc w przyszłości miałoby być inaczej?

- Zestarzejemy się razem - powtórzył miękko, uśmiechając się do niej. - Bo wyjdziesz

za mnie, prawda, ma cherie. Nie wiem, jak się dowiedziałaś, że tu jestem, ale teraz i ty tu

jesteś. Nie obchodzi mnie, jak to się stało. Gdy tylko mogłem znów myśleć, mówiłem sobie,

ż

e okażę się silny. Chciałem zaczekać, aż nogi mi się wygoją, i wtedy iść do ciebie i sprawić,

ż

ebyś za mnie wyszła. A teraz jesteś tu i widzę, że to było szaleństwo. W chwili gdy cię

zobaczyłem, opuściła mnie cała moja duma.

- Trudno mi w to uwierzyć...

- A więc musisz się jeszcze sporo o mnie dowiedzieć - zripostował z uśmiechem. A jego

uśmiech był potęgą. Zawsze wywracał jej świat do góry nogami. -1 ja o tobie też - dodał. -

Ale będziemy mieli mnóstwo czasu na naukę. Holly, pocałuj mnie.

Delikatnie dotknęła ustami jego ust, ale on objął ją z całej siły i całował łakomie,

zaborczo. Głaskał ją, wsunął ręce pod jej bluzkę i dotykał zmysłowo.

Nagle na korytarzu rozległy się kroki.

- Jacques, ktoś tu idzie - szepnęła. Wyprostowała się, przygładziła ubranie i odgarnęła

włosy z płonącej twarzy. - Co by powiedzieli, gdyby zastali nas tak w szpitalnym łóżku? -

dodała ze śmiechem.

- śe mogę się wydostać z tego przeklętego miejsca wcześniej, niż im się wydawało -

parsknął. A potem oczy mu pociemniały. - Teraz mi wierzysz? Wystarczająco, by wziąć ze

mną ślub, gdy tylko będę mógł stąd wyjść o własnych siłach? Tyle na razie mi wystarczy,

petite. Reszta przyjdzie z czasem. Przekonasz się, że cię kocham, pragnę i potrzebuję. Czy

przestaniesz już ode mnie uciekać? Przyjechałaś, żeby już ze mną zostać?

Bez słowa skinęła głową, niezdolna wydać z siebie głosu, ale jej oczy mówiły o miłości,

jaką do niego czuje.

- Stworzymy sobie własny świat, cherie. W to też musisz mi uwierzyć. Świat, w którym

nasze dzieci będą wiedziały, że są chciane i kochane, i w którym nigdy nie będą musiały

przejść przez to, przez co ty przeszłaś. Nasz świat będzie bezpieczny i solidny.

Nagle z dworu dobiegły głośne wystrzały.

- Sztuczne ognie - szepnęła Holly drżącym głosem. - Jacques, to Nowy Rok!

- I nowy początek - powiedział miękko. Powieki zaczęły mu się zamykać. Holly

background image

86

zrozumiała, że mimo brawury, jaką okazywał, jest już wyczerpany. - I to my zrobimy go

takim, jakim chcemy, żeby był, petite. Merveilleux! Zgadzasz się ze mną?

- Musisz nauczyć mnie francuskiego. Nie zgodzę się, by nasze dzieci mówiły językiem

swojego ojca lepiej niż ja.

- Dobrze. - Pogłaskał ją po policzku. - Ale czy to po francusku, czy po angielsku, będę

do ciebie mówił w każdej chwili, gdy będziesz tego potrzebowała, bo ogarnie cię lęk. I w

końcu przestaniesz się bać. Uwierz mi. Ile razy w ciągu dnia będziesz mnie potrzebowała,

będę przy tobie. Przysięgam. I kocham cię.

- A ja kocham ciebie - szepnęła.

- I to jest wszystko, czego nam potrzeba.

background image

87

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Był piękny, mroźny lutowy dzień, gdy Jacques i Holly brali ślub w ogrodach chateau.

Lekarze poinformowali Jacquesa, że będzie mógł chodzić dopiero pod koniec wiosny. On

jednak skrócił ten termin o połowę, ale, jak szepnęła Lucy do Jamesa podczas krótkiej

ceremonii, miał wszelkie powody, by wyzdrowieć.

Holly wyglądała olśniewająco w stylowej sukni koloru kości słoniowej, z tiulowym

welonem i trenem i narzutką obramowaną chmurami miękkich, poruszających się na wietrze

piór.

Miesiąc miodowy spędzili na Karaibach, a potem na dwa miesiące pojechali jeszcze na

Wielką Rafę. Gdy wrócili do domu, Jacques chodził już tak dobrze, jakby nigdy nie miał

wypadku, a Holly otaczała aura prawdziwie kochanej i szczęśliwej kobiety.

Mijał czas, Holly otwierała się jak kwiat w słońcu mężowskiej adoracji, a gdy urodziła

im się córka i niedługo potem syn, czuli nad sobą błogosławieństwo niebios.

A potem, rankiem w dniu dziesiątej rocznicy ślubu, gdy leżeli w wielkim łożu, Holly

leniwie się przeciągnęła.

- Jacques, jesteśmy tacy szczęśliwi...

- Wiem.

- A mogło tak nie być.

- Nie masz racji - zaprzeczył. Uniosła się na łokciu, by spojrzeć w jego piękne

bursztynowe oczy. - Nie dopuściłbym do tego - powiedział miękko. - Nigdy bym się nie

poddał, petite. I ty o tym wiesz.

- Jacques, chciałabym mieć więcej dzieci. - A gdy spojrzał na nią z radosnym

uśmiechem, szybko powiedziała: - Posłuchaj. Chcę stworzyć rodzinę zastępczą dla malutkich

dzieci, które potrzebują miłości i troski. Dla dzieci skrzywdzonych przez życie, takich jak ja.

Teraz jestem już na to gotowa. Chcę dać im szansę. Tylu dzieciom, ile pozwolą nam przyjąć,

bo...

- Bo co? - Musnął palcem jej policzek.

- Bo nie każde z nich napotka na swojej drodze takiego człowieka jak ty. Potrzebują nas

już teraz. Miałeś rację. Miłość jest wszystkim, czego człowiek potrzebuje, by wydobyć się z

mroków nocy i wyjść na światło.

- A w twoim życiu nie ma już cieni, cherie!

- Ani jednego.

- A więc dobrze, zajmiemy się tym. I tak zrobili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
0683 Brooks Helen Wiosna w Paryżu
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
Brooks Helen Wiosna w Paryżu
683 DUO Brooks Helen Wiosna w Paryżu
WIOSNA W PARYŻU B.Kozidrak, Teksty 285 piosenek
Brooks Helen Oaza zapomnienia
Wiosna w Paryżu
236 Brooks Helen Flirt w Londynie
Brooks Helen Włoskie wakacje
85 Brooks Helen Święta w rezydencji
260 Brooks Helen Kolacja z byłym szefem
015 Brooks Helen Oaza zapomnienia
Brooks Helen Oaza zapomnienia(1)
192 Brooks Helen Ślub przed sylwestrem(2)
0363 Brooks Helen Wyznanie miłości
Brooks Helen Słodkie rodzynki, gorzkie migdały

więcej podobnych podstron