Ballada o celnym strzale

background image

STEPHEN KING

Ballada o celnym strzale
(The Ballad of the Flexible Bullet)

przeło

ż

ył Krzysztof Sokołowski

Stephen King urodził si

ę

21 wrze

ś

nia 1947 r. w Portland w stanie

Maine. Swoje pierwsze „dzieła" pisał maj

ą

c siedem lat - powstawały

one głównie pod wpływem powie

ś

ci fantastyczno-naukowych, ktc

nami

ę

tnie czytał od dzieci

ń

stwa. W 1965 r. opublikował w fanzinie

pierwsze opowiadanie „l was Teenage Grave Robber" (Byłem nastoletni

ą

hien

ą

cmentarn

ą

), umiej

ę

tno

ść

znajdowania dobry tytułów towarzyszyła

mu od tej pory przez cał

ą

pisarsk

ą

karier

ę

. W1967 r. zadebiutował

jako profi jonalista opowiadaniem „The Glass Floor" (Szklana podłoga)
opublikowanym przez „Startling M' tery Stories", w tym samym roku
uko

ń

czył te

ż

pierwsz

ą

powie

ść

„The Long Walk" (Długi spacc której nie

odwa

ż

ył si

ę

posła

ć

do wydawnictwa. Za to druga powie

ść

„Sword in the

Darkness" (19 Miecz w ciemno

ś

ci) została odrzucona a

ż

przez dwunastu

wydawców, ci

ą

gle jeszcze nie wiedz

ą

cy

ż

e mo

ż

e to by

ć

ż

yła złota. Od

czasu do czasu publikuj

ą

c opowiadania, pisze dwie powie

ś

ci (równ nie

przyj

ę

te do druku). W1969 r.

ż

eni si

ę

, pracuje przez pewien czas jako

robotnik, uzyskuje posa nauczyciela na uniwersytecie stanowym w Maine
i wreszcie w 1973 r. publikuje sw

ą

pierwsz

ą

powie „Carrie".

Zyski z niezwykłego powodzenia „Carrie" umo

ż

liwiaj

ą

mu rzucenie pracy

i utrzymanie rodziny z pisania. Obok niezliczonych opowiada

ń

, do 1976

r. (przełomowego w i tak błyskawicznej karier; King publikuje jeszcze
jedn

ą

powie

ść

- „SalerrTs Lot" (1975).

W 1976 r. wchodzi na ekrany film Briana de Palmy „Carrie", b

ę

d

ą

cy

ekranizacj

ą

jego pierws powie

ś

ci i od tej pory gwiazda Kinga

ś

wieci

coraz ja

ś

niej. W tym samym roku „SaleirTs Lot" otrzym „World Fantasy

Award". W 1977 r. ukazuje si

ę

„The Shining" (L

ś

nienie). W 1979 r.

„Salem's zostaje przerobiony na serial telewizyjny. W 1980 r. na
ekranach kin pojawia si

ę

ekranizacja „L

ś

nienia" w re

ż

yserii Stanleya

Kubricka. W 1981 r. nowela „The Mist" (Mgła) otrzymuje „World Fant:
Award" i nominacj

ę

do nagrody Nebula. Data ta jest wa

ż

na i z tego

powodu,

ż

e w tym samym roku debiutuje

ż

ona Kinga, Tabitha, powie

ś

ci

ą

„Small World", która cieszy si

ę

jednak uznaniem znacznie mniejszym

ni

ż

dzieła jej m

ęż

a. W 1982 r. kolejn

ą

„World Fantasy Award"

otrzymuje opowiadanie „Do the Dead Sings" (Czy martwi

ś

piewaj

ą

),

ksi

ąż

ka „Danse Macabre" (rozwa

ż

ania nad horrorem literackim i

filmowym) otrzymuje nagrod

ę

Hugo, za

ś

powie

ść

„Cujo" staje si

ę

laureatk

ą

„British Fantasy Award", cho

ć

powszechnie uwa

ż

a si

ę

j

ą

za

najgorsz

ą

w dorobku Kinga.

Rok 1983 - brak wprawdzie nagród, ale (w ci

ą

gu roku!) na ekrany

wchodz

ą

trzy filmy zrealizowe na podstawie utworów Kinga: „Cujo"

(re

ż

. Lewis Teague), „The Dead Zone" (re

ż

. David Cronenben) i

„Christine" (re

ż

. John Carpenter).

W1984 r. na ekranach pojawiaj

ą

si

ę

dwa kolejne filmy („Children of

the Corn", re

ż

. Fritz Kiersc, „Firestarter", re

ż

. Mark Lester),

opublikowany zostaje „Talisman" (wspólnie z Peterem Straube którym
natychmiast interesuje si

ę

Steven Spielberg.

Kolejne lata przynosz

ą

kolejne ksi

ąż

ki, opowiadania i filmy. Kariera

Kinga wydaje si

ę

nie zna

ć

granic. Debiutuje jako aktor i re

ż

yser

(1986, „Maximum Overdrive"). Jest wykładowc

ą

uniwersyteckim a na jego

wykładach sale s

ą

pełne.

A

ż

s t r a c h pomy

ś

le

ć

...


K. Sok.

background image

Przyj

ę

cie wła

ś

ciwie ju

ż

si

ę

sko

ń

czyło. Było to udane przyj

ę

cie

- ka

ż

dy mógł wypi

ć

, ile chciał, krwiste steki doskonale upiekły si

ę

na gor

ą

cych w

ę

glach, a przyrz

ą

dzona przez Meg sałatka ze specjalnie

dobranymi przyprawami smakowała wszystkim. Zacz

ę

li o pi

ą

tej, a teraz

było ju

ż

wpół do dziewi

ą

tej i szybko zapadał zmierzch. O tej porze

wielkie przyj

ę

cia dopiero si

ę

rozkr

ę

caj

ą

, ale to nie było wielkie

przyj

ę

cie. Bawiło si

ę

tylko pi

ęć

osób: agent z

ż

on

ą

, młody pisarz i

jego

ż

ona oraz redaktor pewnego magazynu, który miał niewiele ponad

sze

ść

dziesi

ą

tk

ę

, ale wygl

ą

dał starzej. Redaktor pił tylko wod

ę

mineraln

ą

. Jeszcze nim przyjechał, agent wyja

ś

nił pisarzowi,

ż

e

redaktor pił kiedy

ś

zbyt wiele. Ju

ż

nie ma tego problemu, podobnie

jak

ż

ony redaktora. Dlatego spotkali si

ę

w pi

ą

tk

ę

, a nie w szóstk

ę

.

Przyj

ę

cie nie rozkr

ę

ciło si

ę

wiec tak naprawd

ę

, a kiedy zacz

ę

ło si

ę

ś

ciemnia

ć

, wszystkich siedz

ą

cych w ogrodzie przy domu młodego

pisarza, ogrodzie, który ci

ą

gn

ą

ł si

ę

a

ż

do brzegu jeziora, ogarn

ą

ł

nastrój wspomnie

ń

. Pierwsza powie

ść

młodego pisarza zyskała uznanie

krytyki i sprzedawała si

ę

doskonale. Był wiec szcz

ęś

ciarzem i - to mu

trzeba przyzna

ć

- wiedział o tym.

Wszyscy nie

ź

le si

ę

bawili, wiec z tego rozbawienia od omawiania

sukcesu młodego pisarza przeszli do rozmowy na temat innych twórców,
którzy młodo odnie

ś

li sukces, a pó

ź

niej popełnili samobójstwo.

Wspomniano Rossa Lockridge'a i Toma Hagena.

Ż

ona agenta wymieniła

SyMe Plath i Ann

ę

Sexton, a pisarz odpowiedział jej,

ż

e trudno uzna

ć

Plath za autork

ę

, która odniosła sukces. W ka

ż

dym razie nie popełniła

samobójstwa, dlatego bo si

ę

jej powiodło, raczej powiodło si

ę

jej

dlatego,

ż

e popełniła samobójstwo, Agent u

ś

miechał si

ę

i milczał.

- Bardzo was prosz

ę

, zmie

ń

my lepiej temat - z lekkim zaniepokojeniem

poprosiła

ż

ona młodego pisarza.

Nie zwracaj

ą

c uwagi na jej pro

ś

b

ę

, agent dodał:

- Równie

ż

szale

ń

stwo. Byli i tacy, którzy zwariowali z powodu

sukcesu. Powiedział to spokojnym, ale d

ź

wi

ę

cznym głosem, jak aktor

wyst

ę

puj

ą

cy na scenie.

Ż

ona pisarza znów próbowała protestowa

ć

. Zbyt dobrze wiedziała, jak

bardzo jej m

ąż

lubi takie rozmowy. Dawały mu okazje do

ż

artów, a

ż

artował, gdy

ż

sam zbyt wiele na ten temat my

ś

lał. Spróbowała wiec

protestowa

ć

, ale akurat odezwał si

ę

redaktor, to za

ś

, co powiedział,

było tak niezwykłe,

ż

e słowa zamarły jej na ustach.

- Szale

ń

stwo jest jak elastyczny pocisk.

Ż

ona agenta wygl

ą

dała na zaskoczon

ą

. Zaciekawiony pisarz pochylił si

ę

w stron

ę

redaktora.

- To brzmi znajomo - powiedział.
- Jasne - odparł redaktor. - Samo okre

ś

lenie, obraz, wymy

ś

liła

Mariann

ę

Moore. U

ż

yła go chyba po to,

ż

eby opisa

ć

jaki

ś

samochód czy

co

ś

. Zawsze my

ś

lałem,

ż

e to tak

ż

e dobrze opisuje stan szale

ń

stwa.

Szale

ń

stwo jest rodzajem umysłowego samobójstwa. Czy lekarze nie

zacz

ę

li teraz twierdzi

ć

,

ż

e prawdziwa

ś

mier

ć

, to

ś

mier

ć

mózgu?

Szale

ń

stwo jest jak elastyczny pocisk, który ugodził w mózg.

Ż

ona pisarza skoczyła na równe nogi.

- Czy kto

ś

ma ochot

ę

si

ę

napi

ć

? - zapytała. Nikt nie miał ochoty.

- Wi

ę

c napije si

ę

sama, je

ś

li mamy dalej rozmawia

ć

na ten temat -

stwierdziła i poszła przygotowa

ć

sobie drinka.

Redaktor mówił dalej:
- Dostałem raz opowiadanie. To było wtedy, kiedy jeszcze pracowałem
w „Logan's"... teraz ju

ż

go nie ma, poszedł w

ś

lady „Collier's" i

„Saturday Evening Post", ale wtedy byli

ś

my lepsi - w jego głosie

słycha

ć

było cie

ń

dumy. - Drukowali

ś

my trzydzie

ś

ci sze

ść

opowiada

ń

rocznie, czasem wi

ę

cej, i ka

ż

dego roku cztery czy pi

ęć

z nich

znajdowało miejsce w jakiej

ś

antologii „najlepszych opowiada

ń

roku".

I ludzie je czytali. Niewa

ż

ne... to opowiadanie nazywało si

ę

„Ballada

o celnym strzale", a napisał je Reg Thorpe. Był wtedy równie młody
jak ten tu młody człowiek i prawie tak samo ceniony.
- To on napisał „Postacie z podziemia", prawda? - zapytała

ż

ona

background image

agenta.
- Tak. Niesamowite powodzenie jak na pierwsz

ą

powie

ść

. Wspaniałe

recenzje, sprzeda

ż

jak marzenie, wszystko! Nawet film był dobry, nie

tak dobry jak ksi

ąż

ka, ale dobry.

- Uwielbiałam te ksi

ąż

k

ę

- powiedziała

ż

ona pisarza, wł

ą

czaj

ą

c si

ę

w

rozmow

ę

, wbrew swemu najgł

ę

bszemu przekonaniu.

- Czy on co

ś

jeszcze napisał? „Postacie z podziemia" czytałam w

szkole, to było... no, zbyt dawno,

ż

eby o tym my

ś

le

ć

.

- Nic si

ę

nie zmieniła

ś

, kochanie - powiedziała serdecznie

ż

ona

agenta, cho

ć

my

ś

lała o tym,

ż

e

ż

ona pisarza nosi zbyt mały biustonosz

i zbyt obcisłe szorty.
- Nie - odpowiedział redaktor. - Nic wi

ę

cej, oprócz tego

opowiadania, o którym wspomniałem. Popełnił samobójstwo. Oszalał i
popełnił samobójstwo.
- Och! - krzykn

ę

ła słabo

ż

ona pisarza. Temat wrócił.

- Czy kto

ś

opublikował to opowiadanie? - zapytał pisarz.

- Nie, ale nie dlatego,

ż

e pisarz oszalał i popełnił samobójstwo.

Nikt go nie opublikował, poniewa

ż

czytaj

ą

cy je redaktor oszalał i

niemal popełnił samobójstwo.
Agent wstał nagle i wzmocnił sobie drinka, chocia

ż

jego drink z

pewno

ś

ci

ą

tego nie potrzebował. Wiedział,

ż

e redaktor prze

ż

załamanie nerwowe w 1969 roku, a niedługo pó

ź

niej sko

ń

czyła si

ę

.

epoka „Logan's.
- To ja nim byłem - poinformował redaktor reszt

ę

towarzystwa. - W

pewnym sensie wariowali

ś

my razem, Reg Thorpe i ja, chocia

ż

ja

mieszkałem w Nowym Jorku, a on w Omaha i nigdy si

ę

nawet nie

spotkali

ś

my. Jego ksi

ąż

ka była na rynku ju

ż

jakie

ś

pół roku, kiedy

przeniósł si

ę

do Omaha.

Ż

eby „pozbiera

ć

my

ś

li" - tak wtedy mówił.

Akurat tak si

ę

. zło

ż

yło,

ż

e znam t

ę

cze

ść

historii, bo czasami

spotykam jego

ż

on

ę

, kiedy przyje

ż

d

ż

a do Nowego Jorku. Maluje teraz i

to całkiem nie

ź

le. Miała szcz

ęś

cie dziewczyna. Niemal zabrał j

ą

ze

sob

ą

.

Agent wrócił ze szklaneczk

ą

w r

ę

ku.

- Zaczynam sobie przypomina

ć

- powiedział. - Tam była nie tylko

ż

ona, prawda? Postrzelił kilka osób, tak

ż

e dziecko.

- Tak. To wła

ś

nie dzieciak go załatwił.

- Dzieciak? - zdumiała si

ę

.

ż

ona agenta. -Jak to, dzieciak?

Twarz redaktora pozostała nieruchoma. Najwyra

ź

niej chciał mówi

ć

, nie

za

ś

odpowiada

ć

na pytania.

- I t

ą

cz

ęść

historii te

ż

znam. Sam j

ą

prze

ż

yłem. Te

ż

miałem

szcz

ęś

cie. Cholerne szcz

ęś

cie. Ró

ż

ne dziwne rzeczy dziej

ą

si

ę

z tymi,

którzy próbuj

ą

popełni

ć

samobójstwo przykładaj

ą

c sobie luf

ę

do czoła

i poci

ą

gaj

ą

c za spust. My

ś

licie mo

ż

e,

ż

e ta metoda jest pewniejsza

ni

ż

pigułki czy podci

ę

cie

ż

ył, ale mylicie si

ę

. Kiedy strzelacie

sobie w łeb, nie wiecie, co si

ę

mo

ż

e zdarzy

ć

. Pocisk mo

ż

e si

ę

na

przykład odbi

ć

od czaszki i zabi

ć

kogo

ś

innego. Mo

ż

e ze

ś

lizn

ąć

si

ę

po

ko

ś

ci i lecie

ć

dalej. Mo

ż

e utkwi

ć

w mózgu i o

ś

lepi

ć

na całe

ż

ycie.

Jeden go

ść

palnie sobie w łeb z trzydziestki ósemki i ocknie si

ę

w

szpitalu, inny u

ż

yje dwudziestki dwójki i ocknie si

ę

w piekle...

je

ż

eli co

ś

takiego w ogóle istnieje. Osobi

ś

cie s

ą

dz

ę

,

ż

e piekło

istnieje na Ziemi, najprawdopodobniej w New Jersey.

Ż

ona pisarza roze

ś

miała si

ę

raczej piskliwie.

- Jedyn

ą

zupełnie pewn

ą

metod

ą

samobójstwa jest skok z wysokiego

budynku, lecz u

ż

ywaj

ą

jej jedynie ci naprawd

ę

zdecydowani.

Nieciekawie si

ę

ź

niej przedstawiaj

ą

, prawda? Ale chodzi mi o co

ś

innego: je

ż

eli trafi ci

ę

elastyczny pocisk, nie wiesz, co si

ę

mo

ż

e

zdarzy

ć

. Ja zjechałem z mostu, a potem ockn

ą

łem si

ę

na brudnym

nabrze

ż

u, za

ś

kierowca ci

ęż

arówki machał moimi r

ę

kami i wyginał je

tak, jakby miał dwadzie

ś

cia cztery godziny na zostanie kulturyst

ą

i

pomylił mnie z symulatorem kajaka. Dla Rega ten pocisk był zabójczy.
Reg... ale opowiadam wam tu co

ś

takiego nie maj

ą

c poj

ę

cia, czy w

ogóle chcecie mnie słucha

ć

?

W g

ę

stniej

ą

cej szybko ciemno

ś

ci uwa

ż

nie przyjrzał si

ę

ich twarzom.

Agent i jego

ż

ona patrzyli na siebie pytaj

ą

co, a

ż

ona pisarza ju

ż

,

background image

ju

ż

miała stwierdzi

ć

,

ż

e na dzi

ś

chyba wystarczy nieprzyjemnych

rozmów, kiedy odezwał si

ę

jej m

ąż

:

- Chciałbym usłysze

ć

wi

ę

cej, je

ż

eli oczywi

ś

cie mo

ż

e pan o tym mówi

ć

.

To znaczy, z powodów osobistych.
- Nigdy o tym nie opowiadałem, lecz nie z powodów osobistych. By

ć

mo

ż

e nie spotykałem wła

ś

ciwych słuchaczy?

- Wiec prosz

ę

spróbowa

ć

dzi

ś

.

- Paul... -

ż

ona poło

ż

yła mu dło

ń

na ramieniu. - Nie s

ą

dzisz...

- Nie teraz, Meg. Redaktor ju

ż

mówił dalej:

- Opowiadanie przyszło zwyczajnie, poczt

ą

, w czasach, gdy „Logan's"

nie przyjmował ju

ż

przypadkowych tekstów. Kiedy nadchodziły,

sekretarka przekładała je po prostu do zał

ą

czonych kopert zwrotnych

wraz z karteczk

ą

: Z powodu wzrastaj

ą

cych kosztów utrzymania pisma i

wzrastaj

ą

cych trudno

ś

ci z czytaniem wci

ąż

wzrastaj

ą

cej liczby

nadsyłanych tekstów, nasza redakcja nie przyjmuje materiałów nie
zamówionych.

Ż

yczymy powodzenia w próbach opublikowania pana, pani

pracy w innych pismach. Co za cudowny bełkot! Niełatwo przecie

ż

wstawi

ć

słowo „wzrasta

ć

" trzy razy w jedno zdanie, a im si

ę

to jako

ś

udało.
- A je

ż

eli koperta nie była zał

ą

czona, tekst w

ę

drował pro

ś

ciutko do

kosza, prawda? - stwierdził domy

ś

lnie pisarz.

- Pewnie! Nie ma lito

ś

ci dla cudzej słabo

ś

ci.

Dziwny wyraz niepewno

ś

ci pojawił si

ę

nagle na twarzy pisarza. Tak

mógł wygl

ą

da

ć

kto

ś

, kto znalazł si

ę

w klatce pełnej tygrysów, które

rozszarpały ju

ż

tuziny lepszych od niego. Jak na razie nie dostrzegł

ż

adnego tygrysa, ale miał wra

ż

enie,

ż

e wiele czai si

ę

w ciemno

ś

ci i

ż

e ci

ą

gle maj

ą

ostre kły.

- W ka

ż

dym razie - redaktor wyj

ą

ł papierosa - opowiadanie przyszło

poczt

ą

, sekretarka wyj

ę

ła je z koperty, nalepiła wiadom

ą

informacje i

ju

ż

miała je wło

ż

y

ć

do zał

ą

czonej koperty zwrotnej, kiedy zobaczyła

nazwisko autora. Có

ż

, czytała „Postacie z podziemia". Tak si

ę

składało,

ż

e wszyscy albo ju

ż

to czytali, albo wła

ś

nie zamierzali

przeczyta

ć

i zapisywali si

ę

w kolejki w bibliotekach lub penetrowali

supermarkety w poszukiwaniu wydania kieszonkowego.

Ż

ona pisarza, która dostrzegła i zrozumiała błysk strachu w jego

oczach, wzi

ę

ła go za r

ę

k

ę

, a on ciepło si

ę

do niej u

ś

miechn

ą

ł.

Błysn

ą

ł płomyk złotego Ronsona i w jego

ś

wietle wszyscy mogli

zauwa

ż

y

ć

, jak bardzo zniszczona jest twarz redaktora, jak lu

ź

no wisz

ą

mu pod oczami worki pomarszczonej jak u krokodyla skóry. Widzieli
poorane zmarszczkami policzki i brod

ę

stercz

ą

c

ą

w tej starej twarzy

jak bukszpryt

ż

aglowca. „Ten

ż

aglowiec - pomy

ś

lał pisarz - nazywa si

ę

staro

ść

. Nikt nie marzy o tym,

ż

eby gdzie

ś

nim popłyn

ąć

, ale

wszystkie kajuty s

ą

zaj

ę

te. I hamaki pod pokładem tak

ż

e".

Płomyk zgasł i w powietrze uniósł si

ę

Wab dymu.

- Ta sekretarka, która przesyłała opowiadanie i pchn

ę

ła je dalej,

zamiast odesła

ć

, jest dzi

ś

lektork

ą

u Putnama. O nazwisko mniejsza,

wa

ż

ne jest,

ż

e tam, w sekretariacie „Logan's", krzywa jej

ż

ycia

przeci

ę

ła si

ę

na wielkim wykresie z krzyw

ą

ż

ycia Rega Thorpe - jedna

szła w gór

ę

, a druga w dół. Dziewczyna

dała tekst swemu szefowi, a jej szef dał go mnie. Przeczytałem i
zakochałem si

ę

na

ś

mier

ć

. Było troch

ę

za długie, ale ju

ż

widziałem,

gdzie mo

ż

na je bez wi

ę

kszych problemów przystrzyc o jakie

ś

pi

ęć

set

słów. I to
wystarczało.
- A o czym było? - zainteresował si

ę

pisarz.

- Nawet nie powiniene

ś

pyta

ć

- u

ś

miechn

ą

ł si

ę

redaktor. - Cudownie

pasowało do naszej dzisiejszej
rozmowy.
- O tym, jak kogo

ś

ogarnia szale

ń

stwo?

- Jasne. Czego ci

ę

ucz

ą

na pierwszych zaj

ę

ciach pierwszego semestru

na pierwszym kursie pisarstwa w college? Pisz o tym, na czym si

ę

znasz. Reg Thorpe znał si

ę

na tym, jak zaczyna si

ę

szale

ń

stwo, bo

szale

ń

stwo wła

ś

nie go ogarniało. To opowiadanie przemówiło do mnie

tak silnie prawdopodobnie dlatego,

ż

e ja równie

ż

byłem w trakcie

background image

podobnego procesu. A gdyby

ś

kiedykolwiek pracował w magazynie,' to

pewnie wiedziałby

ś

,

ż

e jest jeden temat, którego czytaj

ą

cym

Amerykanom nie musisz wciska

ć

: ,Jak elegancko zwariowa

ć

w Ameryce",

podpunkt A: „Nikt nikogo nie rozumie". Do

ść

to popularne w

literaturze XX wieku. Wielcy fruwali jak ptaki w

ś

ród gał

ę

zi tego

drzewa, mali jak robaki podgryzali jego korzenie. Ale to opowiadanie
było akurat fajne. To znaczy wesołe. Czytałem je jak nic przed nim i
nic po nim. Najbli

ż

sze było chyba niektórym opowiadaniom Scotta

Fitzgeralda... i „Gatsbyemu". Facet z opowiadania Thorpe'a wariował,
ale w strasznie wesoły sposób. Cały czas szczerzyłe

ś

z

ę

by, a w

niektórych miejscach - najlepsze było to, w którym bohater wywala
galaretk

ę

pomara

ń

czow

ą

na łeb starej, grubej baby -

ś

miałe

ś

si

ę

gło

ś

no. Ale - wiecie - to był raczej nerwowy

ś

miech. Chichoczesz i

naraz musisz si

ę

odwróci

ć

,

ż

eby zobaczy

ć

, kto ci

ę

mo

ż

e usłysze

ć

.

Wspaniale było stopniowane napi

ę

cie. Im bardziej si

ę

ś

miałe

ś

, tym

bardziej si

ę

bałe

ś

. A im bardziej si

ę

bałe

ś

, tym gło

ś

niejszy był

ś

miech... i tak a

ż

do momentu, w którym bohater wraca z przyj

ę

cia

wydanego na jego cze

ść

i zabija

ż

on

ę

oraz córeczk

ę

.

- I to było o tym? - zapytał pisarz.
- Nie, ale nie w tym rzecz. To była po prostu opowie

ść

o młodym

człowieku, przegrywaj

ą

cym powoli ze swym własnym powodzeniem.

Zostawmy te spraw

ę

. Opowiadanie fabuły jest nudne. Zawsze. Tak czy

inaczej, napisałem do niego list. Mniej wi

ę

cej tak: Drogi panie

Thorpe, wła

ś

nie przeczytałem „Ballad

ę

, o celnym strzale" i uwa

ż

am j

ą

za wielkie dzieło. Chciałbym j

ą

opublikowa

ć

na pocz

ą

tku przyszłego

roku, je

ś

li ten termin Panu odpowiada. Czy suma o

ś

miuset dolarów

wydaje si

ę

Panu wystarczaj

ą

ca? Płacimy po akceptacji. Nowy akapit.

Redaktor wydmuchn

ą

ł kł

ą

b dymu w pachn

ą

ce, wieczorne powietrze.

- Opowiadanie jest nieco przydługie i chciałbym,

ż

eby Pan je skrócił

o mniej wi

ę

cej pi

ęć

set stów, je

ś

li to mo

ż

liwe. Zgodz

ę

si

ę

ewentualnie

na dwie

ś

cie słów, je

ś

li si

ę

Pan uprze. Zawsze mo

ż

emy przecie

ż

wywali

ć

rysunki. Akapit. Prosz

ę

o odpowied

ź

. Podpis.

- I tak to pan pami

ę

ta, słowo w słowo? - zapytała

ż

ona pisarza.

- Trzymałem jego listy w osobnej teczce. Oryginały listów do mnie i
kopie moich odpowiedzi. Pod koniec teczka ta była ju

ż

całkiem gruba,

zawierała tak

ż

e trzy lub cztery listy od Jane Thorpe, jego

ż

ony.

Czytywałem to do

ść

cz

ę

sto. Chciałem zrozumie

ć

, ale to si

ę

nie da

zrobi

ć

. Elastyczny pocisk da si

ę

zrozumie

ć

równie łatwo jak to,

ż

e

wst

ę

ga Moebiusa ma tylko jedn

ą

stron

ę

. Tak to ju

ż

jest na tym

najlepszym ze

ś

wiatów. No tak, znam je słowo w słowo. Niektórzy tak

si

ę

uczyli deklaracji niepodległo

ś

ci.

- Zało

żę

si

ę

,

ż

e zadzwonił nast

ę

pnego dnia - u

ś

miechn

ą

ł si

ę

agent. -

Co, wygrałem?
- Nie, nie zadzwonił. Krótko po wydaniu „Postaci z podziemia" Thorpe
przestał w ogóle u

ż

ywa

ć

telefonu. Jego

ż

ona powiedziała mi o tym. W

nowym domu, po przeniesieniu si

ę

z Nowego Jorku do Omaha, nawet go

nie zało

ż

yli. Wiecie, on stwierdził,

ż

e telefon wcale nie działa

dzi

ę

ki elektryczno

ś

ci, tylko w oparciu o rad. My

ś

lał,

ż

e jest to

jeden z dwóch czy trzech najlepiej strze

ż

onych sekretów we

współczesnym

ś

wiecie. Twierdził - w rozmowach z

ż

on

ą

-

ż

e to rad

powoduje wzrost zachorowa

ń

na raka, a nie papierosy, spaliny i inne

zanieczyszczenia.

Ż

e k a

ż

d y telefon ma w słuchawce kryształek

radu i k a

ż

d a rozmowa zostawia w głowie kup

ę

promieniowania.

- Ach, on naprawd

ę

zwariował - powiedział pisarz i wszyscy si

ę

roze

ś

mieli.

- Zamiast tego napisał - redaktor pstrykn

ą

ł niedopałkiem w stron

ę

jeziora. - Brzmiało to mniej wi

ę

cej tak: Drogi Panie Wilson (a

wła

ś

ciwie Henry, je

ś

li mo

ż

na). Twój list to wspaniała i przyjemna

niespodzianka. Moja

ż

ona była nawet bardziej zachwycona, je

ś

li to

tylko mo

ż

liwe, ni

ż

ja. Honorarium całkiem mi odpowiada... cho

ć

pragn

ę

stwierdzi

ć

uczciwie,

ż

e sama mo

ż

liwo

ść

publikacji w„Logan's" wydaje

mi si

ę

wystarczaj

ą

cym wynagrodzeniem (lecz - oczywi

ś

cie - przyjm

ę

czek!). Przejrzałem skróty, które zaproponowałe

ś

i w pełni je

akceptuje,. Dzi

ę

ki nim opowiadanie jest lepsze i b

ę

dzie miejsce na

background image

ilustracje. Z najlepszymi

ż

yczeniami, Reg Thorpe.

Pod podpisem był mały,

ś

mieszny rysuneczek... czy raczej zwykły

gryzmoł. Oko w piramidzie - jak na dolarowym banknocie. Lecz zamiast
napisu Novus Ordo Seculorum na wst

ę

dze pod rysunkiem zobaczyłem napis

Fornit i Fornus.
- Albo to łacina, albo Groucho Marx - wtr

ą

ciła

ż

ona agenta.

- Po prostu dowód rosn

ą

cej... ekscentryczno

ś

ci Rega Thorpe'a. Jego

ż

ona powiedziała mi,

ż

e Reg uwierzył w „ludziki" - elfy czy co

ś

.

Fornity. Miały przynosi

ć

szcz

ęś

cie. Wierzył,

ż

e jeden nawet

zamieszkał w jego maszynie do pisania.
- O mój Bo

ż

e - westchn

ę

ła

ż

ona pisarza.

- Według Thorpe'a ka

ż

dy fornit ma co

ś

takiego jak pistolecik i

strzela z niego... przynosz

ą

cym szcz

ęś

cie pyłkiem, tak to chyba

trzeba nazwa

ć

. A ten pyłek...

- Nazywa si

ę

fornus - doko

ń

czył pisarz szczerz

ą

c z

ę

by.

- No tak, jego

ż

ona te

ż

uwa

ż

ała to za bardzo zabawne. Do czasu. Na

pocz

ą

tku my

ś

lała - bo Thorpe wymy

ś

lił fornity dwa lata wcze

ś

niej,

pracuj

ą

c nad „Postaciami z podziemia" -

ż

e m

ąż

j

ą

po prostu nabiera.

I mo

ż

e tak to si

ę

wła

ś

nie zacz

ę

ło? A pó

ź

niej rosło: od kaprysu, przez

przes

ą

d, do koszmarnej wiary. To była, no... lu

ź

na fantazja. Ale w

ko

ń

cu stwardniała. Na stal. Tak, stwardniała.

Nikt si

ę

nie odezwał, tylko u

ś

miechy spełzły z twarzy.

- Fornity potrafiły zachowywa

ć

si

ę

zabawnie - mówił redaktor. - Ni

st

ą

d ni zow

ą

d maszyna do pisania Thorpe'a zacz

ę

ła dziwnie cz

ę

sto

trafia

ć

do warsztatu. Zdarzyło si

ę

to kilka razy ju

ż

w Nowym Jorku i

powtarzało coraz cz

ęś

ciej w Omaha. Dostał tam z warsztatu inn

ą

maszyn

ę

, kiedy jego była pierwszy raz w naprawie. Po zwrocie

po

ż

yczonej maszyny przyszedł do nich wła

ś

ciciel warsztatu i

powiedział,

ż

e ona te

ż

b

ę

dzie naprawiona na ich rachunek.

- O co mu chodziło? - zdziwiła si

ę

ż

ona agenta.

- Ja chyba wiem - powiedziała

ż

ona pisarza.

- Obie były pełne jedzenia - wyja

ś

nił im redaktor. - Małych kawałków

ciasta i tak dalej. A na czcionkach kto

ś

rozsmarował masło kakaowe.

To Reg

ż

ywił fornita z maszyny. Na wszelki wypadek sypał te

ż

jedzenie

w maszyn

ę

zast

ę

pcz

ą

- kto wie, czy takie fornity nie przeprowadzaj

ą

si

ę

na czas napraw?

- A

ż

tak? - spytał pisarz.

- Oczywi

ś

cie ja o tym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Moja sekretarka

przepisała list, przyniosła mi do gabinetu do podpisu i po co

ś

tam

poszła. Podpisałem go, a jej jeszcze nie było. Wiec, bez
najmniejszego racjonalnego powodu, sam nabazgrałem co

ś

pod moim

podpisem. Piramida. Oko. I Fornit i Fornus. Obł

ę

d. Sekretarka to

zobaczyła i zapytała, czy chce wysła

ć

list tak, jak jest. Tylko

wzruszyłem ramionami.
Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie Jane Thorpe. Powiedziała,

ż

e mój

list bardzo podniecił Rega,

ż

e Reg my

ś

li,

ż

e znalazł pokrewn

ą

dusze.... kogo

ś

, kto co

ś

wie o fornitach. Widzicie, co si

ę

zacz

ę

ło

dzia

ć

? Z tego, co wiedziałem, te fornity mogły by

ć

wszystkim,

pocz

ą

wszy od klucza francuskiego dla ma

ń

kutów, a sko

ń

czywszy na

samochodzie bez kół. Ditto fornus. Wiec wyja

ś

niłem Jane,

ż

e po prostu

skopiowałem bazgrały Rega. Oczywi

ś

cie, chciała wiedzie

ć

czemu.

Pomin

ą

łem to pytanie. No bo co jej miałem powiedzie

ć

?

Ż

e byłem

zalany, kiedy podpisywałem list?
Przerwał i nad trawnikiem zapadła krepuj

ą

ca cisza. Go

ś

cie wpatrywali

si

ę

w niebo, w jezioro, w wierzchołki drzew, cho

ć

przez ostatnie par

ę

chwil nic si

ę

tam z pewno

ś

ci

ą

nie zmieniło.

- Popijałem sobie przez całe dorosłe

ż

ycie i zupełnie nie potrafi

ę

okre

ś

li

ć

, kiedy straciłem nad tym kontrole. W sprawach zawodowych

podpierałem si

ę

butelk

ą

prawie do samego ko

ń

ca. Zaczynałem od lunchu

i wracałem do redakcji el blotto. A jednak pracowało mi si

ę

doskonale. To picie po pracy, najpierw w metrze, a pó

ź

niej i w domu,

w ko

ń

cu mnie wyko

ń

czyło.

Mieli

ś

my z

ż

on

ą

inne problemy, nie zwi

ą

zane z piciem, ale przez picie

stały si

ę

one jeszcze powa

ż

niejsze. Od dłu

ż

szego czasu chciała ode

background image

mnie odej

ść

, a tydzie

ń

przed tym, nim dostałem opowiadanie Thorpe'a,

wreszcie si

ę

zdecydowała.

Próbowałem jako

ś

si

ę

z tym wszystkim upora

ć

i wtedy pojawiło si

ę

to

opowiadanie. Piłem za wiele. Wszystko si

ę

skomplikowało - có

ż

,

gdyby

ś

my chcieli to nazwa

ć

jako

ś

modnie, był to z pewno

ś

ci

ą

kryzys

wieku

ś

redniego. Wszystko, co wtedy wiedziałem, to tylko to,

ż

e

przygn

ę

bia mnie

ż

ycie, zawodowe i prywatne. Walczyłem - albo

przynajmniej próbowałem walczy

ć

- z rosn

ą

c

ą

pewno

ś

ci

ą

,

ż

e redagowanie

opowiada

ń

, które w ko

ń

cu czyta

ć

b

ę

d

ą

zdenerwowani pacjenci w

poczekalni u dentysty, niepracuj

ą

ce

ż

ony w porze lunchu i od czasu do

czasu nudz

ą

cy si

ę

studenci, nie jest szczególnie szlachetnym

zaj

ę

ciem. Walczyłem - albo przynajmniej starałem si

ę

walczy

ć

, jak

wszyscy w redakcji w owym czasie - z przekonaniem,

ż

e w ci

ą

gu

najbli

ż

szych sze

ś

ciu, mo

ż

e dziesi

ę

ciu, a mo

ż

e czternastu miesi

ą

cy

zabawa nazywana „Logan's" sko

ń

czy si

ę

definitywnie.

I w tym melancholijnym krajobrazie wieku

ś

redniego pojawiło si

ę

nagle

sło

ń

ce bardzo dobrego opowiadania, napisanego przez bardzo dobrego

pisarza. Błyskotliwy, przenikliwy rzut oka na mechanizm szale

ń

stwa.

Wiem,

ż

e te słowa brzmi

ą

dziwnie - w ko

ń

cu bohater zabija

ż

on

ę

i

dziecko, ale zapytajcie ka

ż

dego wydawc

ę

, co mu mo

ż

e sprawi

ć

najwi

ę

ksz

ą

przyjemno

ść

i z pewno

ś

ci

ą

odpowie wam,

ż

e doskonała

powie

ść

albo opowiadanie, które niespodziewanie l

ą

duje mu na biurku

jak jaki

ś

cholerny gwiazdkowy prezent w lecie. Có

ż

, chyba znacie

opowiadanie Shirley Jackson „Loteria"? Ko

ń

czy si

ę

niewiarygodnie

przygn

ę

biaj

ą

co, to znaczy wyprowadzaj

ą

mił

ą

kobiet

ę

i kamienuj

ą

j

ą

, a

jej syn i córka bior

ą

w tym udział. Ale có

ż

to za wspaniała robota!

Zało

żę

si

ę

,

ż

e redaktor „New Yorkera", który przeczytał to pierwszy,

wracał wieczorem do domu wesoło pogwizduj

ą

c.

Próbuje wam tylko wyja

ś

ni

ć

,

ż

e opowiadanie Thorpe'a było najlepsz

ą

rzecz

ą

, jaka mi si

ę

wtedy wydarzyła. Jedyn

ą

dobr

ą

. A z tego, co mi

tłumaczyła Jane, jedyn

ą

dobr

ą

rzecz

ą

, jaka si

ę

ostatnio przydarzyła

Regowi, było przyj

ę

cie jego opowiadania do druku. Relacja autor -

wydawca zawsze jest relacj

ą

paso

ż

ytnicz

ą

, ale w przypadku moim i

Thorpe'a to paso

ż

ytnictwo podniesione było do n-tej pot

ę

gi!

- Wró

ć

my do Jane Thorpe - poprosiła

ż

ona pisarza.

- Tak. A co, próbuje odstawi

ć

j

ą

na boczny tor? Była raczej w

ś

ciekła

z powodu tej całej historii z fornitami. Na pocz

ą

tku. Wyja

ś

niłem jej,

ż

e nabazgrałem ten rysuneczek ot tak sobie, zupełnie nie wiedz

ą

c,

czego to mo

ż

e dotyczy

ć

i przeprosiłem, je

ż

eli zrobiłem co

ś

złego.

Przestała si

ę

zło

ś

ci

ć

i na odmian

ę

wylała przede mn

ą

swe

ż

ale.

Niepokoiła si

ę

coraz bardziej, biedactwo, i po prostu nie miała z kim

pogada

ć

. Jej rodzice nie

ż

yli, wszyscy przyjaciele pozostali w Nowym

Jorku. Reg nie wpuszczał do domu nikogo. Wszyscy, którzy mieli do
nich jaki

ś

interes, byli albo z CIA, albo z FBI, albo mieli co

ś

wspólnego z podatkami. Zaraz po tym, jak przyjechali do Omaha,
zadzwoniła do drzwi mała skautka sprzedaj

ą

ca ciasteczka na jakie

ś

tam

cele. Reg na ni

ą

nawrzeszczał, kazał si

ę

jej wynosi

ć

, krzyczał,

ż

e

wie, kim ona jest i tak dalej. Jane próbowała przemówi

ć

mu do

rozs

ą

dku. Powiedziała przy tym,

ż

e dziewczynka miała najwy

ż

ej

dziesi

ęć

lat. Reg stwierdził autorytatywnie,

ż

e ci od podatków nie

maj

ą

serca i sumienia. A poza tym - powiedział - ta mała mogła

przecie

ż

by

ć

androidem, a androidy nie podlegaj

ą

prawom zakazuj

ą

cym

zatrudniania dzieci. I

ż

e on prywatnie s

ą

dzi,

ż

e Urz

ą

d Podatkowy sta

ć

na wysłanie mu do domu skautki - androida napakowanego radem,

ż

eby

sprawdzi

ć

, czy nie ukrywa jakich

ś

sekretów, a on nie chce dosta

ć

raka

od promieniowania..
- Dobry Bo

ż

e - westchn

ę

ła

ż

ona agenta.

- No wiec Jane czekała na jaki

ś

znak od przyjaciela i akurat ja si

ę

jej trafiłem. Przełkn

ą

łem opowie

ść

o skautce, dowiedziałem si

ę

, jak

si

ę

troszczy

ć

o fornity i jak je

ż

ywi

ć

, co to jest fornus i jak Reg

odmawia rozmów przez telefon. Rozmawiała ze mn

ą

z automatu, pi

ęć

przecznic od domu. Powiedziała,

ż

e obawia si

ę

,

ż

e Reg wcale nie boi

si

ę

CIA, FBI czy Urz

ę

du Podatkowego.

Ż

e my

ś

li,

ż

e to ONI, wielka,

tajemnicza organizacja istot nienawidz

ą

cych Rega, zazdrosnych o Rega,

background image

gotowych na wszystko,

ż

eby zniszczy

ć

Rega, odkryła prawd

ę

o jego

fornicie i chce go zabi

ć

! A gdyby zgin

ą

ł fornit, nie byłoby powie

ś

ci,

nie byłoby opowiada

ń

. Rozumiecie? Oto istota szale

ń

stwa! To ONI

prze

ś

laduj

ą

. W ko

ń

cu nie było nawet Urz

ę

du Podatkowego, który,

nawiasem mówi

ą

c, rzeczywi

ś

cie przycisn

ą

ł go troch

ę

w zwi

ą

zku z

zyskami z „Postaci z podziemia",

ż

eby posłu

ż

ył jako chłopiec do

bicia. Sko

ń

czyło si

ę

na NICH. Klasyczne urojenie paranoika. To ONI

chc

ą

zabi

ć

fornita!

- Mój Bo

ż

e! I có

ż

pan na to? - zainteresował si

ę

agent.

- Chciałem jej doda

ć

odwagi. Siedziałem sobie wygodnie za biurkiem,

ś

wie

ż

o po przerwie na lunch, zakropiony pi

ę

cioma martini i

przemawiałem dostojnie do wystraszonej kobiety stoj

ą

cej przy

automacie gdzie

ś

w Omaha. Próbowałem jej tłumaczy

ć

,

ż

e wszystko jest

w porz

ą

dku,

ż

e nie ma si

ę

czego ba

ć

, nie ma nic strasznego w tym,

ż

e

jej m

ąż

wierzy w telefony pełne kryształków radu i w tajemne

sprzysie

ż

enie wysyłaj

ą

ce androidy przebrane za skautki z zadaniem

przeszukania ich domu.

Ż

e nie ma i złego w zachowaniu człowieka,

którego talent oderwał si

ę

od sił umysłowych w stopniu umo

ż

liwia cym

mu wiar

ę

w elfa mieszkaj

ą

cego w maszynie do pisania!

- Nie s

ą

dz

ę

,

ż

eby był pan zbyt przekonywaj

ą

cy.

- Prosiła mnie - nie, błagała -

ż

ebym pracował z Regiem nad tym jego

opowiadaniem i

ż

ebym mu wydrukował. Robiła wszystko,

ż

eby mnie

przekona

ć

, wszystko oprócz przyjazdu do Nowego Jorki otwartego

stwierdzenia,

ż

e „Ballada o celnym strzale" jest ostatni

ą

wi

ę

zi

ą

jej

m

ęż

a z tym, co z i miechem na ustach nazywamy rzeczywisto

ś

ci

ą

.

Zapytałem j

ą

, co mam robi

ć

, je

ś

li Reg znowu wspoir

0 fornitach.
- Niech go pan uspokoi - powiedziała. Te słowa pami

ę

tam bardzo

dokładnie. „Niech go pan uspoko
1 odwiesiła słuchawk

ę

.

Nast

ę

pnego dnia przyszedł list od Rega. Pi

ąć

stron maszynopisu,

pojedynczy odst

ę

p. Pierwsza cze dotyczyła opowiadania. Praca nad

poprawkami ra

ź

no posuwała si

ę

do przodu. S

ą

dził,

ż

e skróci je naw o

siedemset słów: z oryginalnej długo

ś

ci dziesi

ę

ciu tysi

ę

cy pi

ę

ciuset

do dziewi

ę

ciu tysi

ę

cy o

ś

mius Druga w cało

ś

ci po

ś

wiecona była

fornitom... i fornusowi. Była pełna opisów jego do

ś

wiadcze

ń

i obi

rwacji. I pytania... dziesi

ą

tki pyta

ń

...

- Obserwacje? - głowa pisarza pojawiła si

ę

w kr

ę

gu

ś

wiatła. - To

znaczy,

ż

e on ju

ż

je widywał?

- Nie. Nie to,

ż

eby widywał, ale... Chocia

ż

... Wiesz, astronomowie

wiedzieli o Plutonie na długo prze tem, nim mieli teleskopy
odpowiednio pot

ęż

ne,

ż

eby go zobaczy

ć

. Dowiedzieli si

ę

o nim

wszystkie dzi

ę

ki obserwacjom orbity Neptuna. W ten wła

ś

nie sposób Reg

„obserwował" fornity. Lubi

ą

je

ść

w no - napisał - czy to zauwa

ż

yłe

ś

?

Dawał im jedzenie o ró

ż

nych porach dnia, ale wi

ę

kszo

ść

po

ż

ywier

znikała po ósmej wieczorem.
- Halucynacje? - zainteresował si

ę

pisarz.

- Nie. Jego

ż

ona po prostu sama próbowała doczy

ś

ci

ć

maszyn

ę

, kiedy

Reg wychodził na spacer wychodził zawsze dokładnie o dziewi

ą

tej.

- I miała czelno

ść

przyczepi

ć

si

ę

do pana! - burkn

ą

ł agent

przesuwaj

ą

c swe wielkie cielsko na og dowym fotelu.- Przecie

ż

ona

sama o

ż

ywiała jego fantazje!

- Pan nie rozumie, dlaczego dzwoniła i dlaczego była taka
zdenerwowana - odpowiedział spokojnie redaktor i spojrzał na

ż

on

ę

pisarza. - Jestem pewien,

ż

e ty to pojmujesz, Meg.

- Mo

ż

e - odpowiedziała i z zakłopotaniem popatrzyła na m

ęż

a. - Ona

nie zło

ś

ciła si

ę

dlatego,

ż

e pan o

ż

ywiał jego fantazje. Bała si

ę

,

ż

e

pan je mo

ż

e zniszczy

ć

.

- Brawo! - redaktor zapalił kolejnego papierosa. - z tego samego
powodu czy

ś

ciła mu maszyn

ę

. Gdyby jedzenie gromadziło si

ę

w niej

przez dłu

ż

szy czas, Reg mógłby wprost ze swych nielogiczny przesłanek

wyci

ą

gn

ąć

logiczny wniosek: fornit zmarł lub opu

ś

cił go. A wiec nici

z fornusu. A wiec... nici z pisania. A wiec...
Ostatnie „wiec" uleciało w powietrze wraz z papierosowym dymem. Nikt

background image

nie przerwał ciszy.
- S

ą

dził,

ż

e fornity s

ą

stworzeniami nocnymi. I

ż

e nie lubi

ą

hałasu

- zauwa

ż

ył,

ż

e nie potrafi pi rankiem po szczególnie udanych

przyj

ę

ciach.

Ż

e nienawidz

ą

telewizji, elektryczno

ś

ci i radu. Reg spr

dał swój telewizor za dwadzie

ś

cia dolarów i pozbył si

ę

zegarka z

hm... radowym wy

ś

wietlaczem q Pytania? O, było ich mnóstwo: sk

ą

d si

ę

dowiedziałem o fornitach? Czy to mo

ż

liwe,

ż

e te

ż

mam jedne; Je

ś

li

tak, to co s

ą

dz

ę

o tym, o tamtym i o owym? Nie musze chyba wchodzi

ć

w

szczegóły. Je

ś

li ktokolw z was miał kiedykolwiek psa jakiej

ś

szczególnej rasy i pami

ę

ta, jak si

ę

dowiadywał, czym go

ż

ywi

ć

i o

niego dba

ć

, przypomni sobie wi

ę

kszo

ść

pyta

ń

, jakie Reg mi wtedy

zadał. Jeden gryzmoł pod podpis wystarczył,

ż

eby otworzy

ć

puszk

ę

Pandory.
- Co pan mu odpisał? - zainteresował si

ę

agent. Redaktor

odpowiedział spokojnie i cicho:
- Tu dopiero zacz

ę

ły si

ę

prawdziwe kłopoty. Dla nas obu. Jane

powiedziała mi: „Niech go pan us koi". No wiec, wła

ś

nie to zrobiłem.

Niestety, udało mi si

ę

chyba zbyt dobrze. Odpisałem na jego lis domu,

byłem mocno pijany, a mieszkanie wydało mi si

ę

a

ż

za puste.

Ś

mierdziało zastarzałym dymem

papierosów. Z odej

ś

ciem Sandry wszystko zacz

ę

ło powoli podupada

ć

,

zmi

ę

ta narzuta na tapczanie, brudne naczynia w zlewie... tego rodzaju

rzeczy. M

ęż

czyzna w

ś

rednim wieku całkowicie nie przygotowany do

samodzielno

ś

ci.

Siedziałem w tym mieszkaniu nad kartk

ą

papieru, wkr

ę

con

ą

w maszyn

ę

i

my

ś

lałem: potrzebuje fornita. Potrzebuje z tuzin fornitów,

ż

eby

posypały fornusem całe to mieszkanie od drzwi do okna. Byłem
wystarczaj

ą

co pijany,

ż

eby zazdro

ś

ci

ć

Regowi Thorpe jego złudze

ń

.

No i odpisałem mu,

ż

e rzeczywi

ś

cie mam fornita. Napisałem,

ż

e

charaktery maj

ą

zupełnie podobne. Aktywne w nocy. Nienawidzi hałasu,

ale mój najwyra

ź

niej lubi Bacha i Brahmsa... cz

ę

sto dobrze mi si

ę

pracuje wieczorem, kiedy słucham ich muzyki.

Ż

e mój zdecydowanie lubi

kiełbas

ę

bolo

ń

sk

ą

... mo

ż

e warto spróbowa

ć

pocz

ę

stowa

ć

ni

ą

i twojego,

co, Reg? Zostawiam po prostu kawałki koło mojego redaktorskiego
ołówka, a rano prawie zawsze nie ma po niej

ś

ladu. Chyba

ż

e - jak sam

wspomniałe

ś

, Reg -poprzednia noc była rozrywkowa. Podzi

ę

kowałem mu za

informacje o radzie i napisałem,

ż

e sam u

ż

ywam normalnego,

nakr

ę

canego zegarka. Napisałem,

ż

e mój fornit towarzyszy mi ju

ż

od

czasu szkolnych wypracowa

ń

. Wyobra

ź

nia tak mnie poniosła,

ż

e wyszło

tego chyba z sze

ść

stron. Na ko

ń

cu dodałem notk

ę

o opowiadaniu,

raczej pobie

ż

n

ą

. Podpisałem...

- A pod podpisem...? - odezwała si

ę

ż

ona agenta.

- Oczywi

ś

cie. Fornit i Fornus... - przerwał i zamilkł na chwile.

- Nie zobaczycie tego w ciemno

ś

ci, ale si

ę

rumieni

ę

. Byłem taki

pijany, taki cholernie zadowolony.... Mo

ż

e w

ś

wietle poranka

przemy

ś

lałbym te spraw

ę

raz jeszcze, ale rano ju

ż

było za pó

ź

no.

- Wysłałe

ś

list jeszcze w nocy - mrukn

ą

ł pisarz.

- Wysłałem. Przez półtora tygodnia wstrzymywałem oddech i czekałem.
Pewnego dnia do redakcji przyszedł adresowany do mnie maszynopis, bez
listu. Skróty były takie, jak uzgodnili

ś

my i opowiadanie wyszło

ś

wietnie w ka

ż

dym szczególe, ale maszynopis... có

ż

, wpakowałem go do

teczki, zabrałem do domu i sam przepisałem jeszcze raz. Był pokryty

ż

ółtymi plamami, my

ś

lałem,

ż

e to...

- Uryna? - zapytała

ż

ona agenta.

- Tak, to wła

ś

nie sobie pomy

ś

lałem. Myliłem si

ę

. A kiedy

przyjechałem do domu, w skrzynce czekał ju

ż

na mnie list od Rega. Tym

razem dziesieciostronicowy. Z tymi samymi

ż

ółtymi plamami.

Oczywi

ś

cie. Nie mógł dosta

ć

kiełbasy bolo

ń

skiej,wiec kupił inn

ą

.

Napisał,

ż

e jego fornit po prostu j

ą

uwielbia, szczególnie z

musztard

ą

. Tego dnia byłem zupełnie trze

ź

wy. Ale ten list... i

ś

lady

musztardy, rozsmarowanej po kartkach pchn

ę

ły mnie prosto do barku.

Nic nie było mnie w stanie zatrzyma

ć

. Wypiłem.

- Co jeszcze było w li

ś

cie? - dopytywała si

ę

ż

ona agenta.

Najwyra

ź

niej ta opowie

ść

zaczynała j

ą

coraz bardziej fascynowa

ć

i

background image

teraz pochylała si

ę

w stron

ę

redaktora nad swym wcale poka

ź

nym

brzuszkiem w pozie, która

ż

onie pisarza przypominała Snoop/ego,

siedz

ą

cego na swej budzie i udaj

ą

cego s

ę

pa.

- Tym razem tylko ze dwa wiersze po

ś

wiecił opowiadaniu. Reszta

dotyczyła fornita... i mnie. Kiełbasa to był rzeczywi

ś

cie znakomity

pomysł. Rackne musiał j

ą

naprawd

ę

polubi

ć

i...

- Rackne? - spytał pisarz.
- Tak miał na imi

ę

ten fornit. Rackne. Dzi

ę

ki kiełbasie Rackne na

serio wzi

ą

ł si

ę

do roboty przy skrótach. Reszta to był ju

ż

prawdziwy

bełkot szale

ń

ca. Czego

ś

takiego nie widzieli

ś

cie w

ż

yciu.

- Reg i Rackne... mał

ż

e

ń

stwo zawi

ą

zane w niebie - powiedziała

ż

ona

pisarza i zachichotała nerwowo.
- Nie, to wcale nie tak. To była przyja

źń

oparta na wspólnocie

interesów. A Rackne był samcem.
- Co jeszcze pisał?
- Tego akurat dokładnie nie pami

ę

tam. Macie szcz

ęś

cie. Nawet

szale

ń

stwo po jakim

ś

czasie mo

ż

e zacz

ąć

nudzi

ć

. Listonosz był

człowiekiem CIA. Gazeciarz - FBI, Reg dostrzegł rewolwer z tłumikiem
w jego torbie, w

ś

ród gazet. S

ą

siedzi byli jakimi

ś

tam szpiegami - w

ich połcie

ż

arówce Reg widział aparatur

ę

podsłuchow

ą

. Bał si

ę

chodzi

ć

nawet do najbli

ż

szego sklepu, bo wła

ś

ciciel te

ż

był androidem i przez

jego łysin

ę

prze

ś

wiecała siatka przewodów. A promieniowanie radu w

domu wyra

ź

nie si

ę

zwi

ę

kszyło i

ś

ciany

ś

wieciły w nocy zielonkaw

ą

po

ś

wiat

ą

.

Ten list ko

ń

czył si

ę

mniej wi

ę

cej tak: Mam nadzieje,

ż

e mi odpiszesz

i powiadomisz mnie o tym, jak to wygl

ą

da u ciebie. Co z fonitem i

wrogami, Henry? S

ą

dz

ę

,

ż

e nasza znajomo

ść

zawi

ą

zała si

ę

przez co

ś

wi

ę

cej ni

ż

przypadek. Bóg, Opatrzno

ść

, Los (nazwij to jak chcesz! w

ostatniej chwili rzucił mi koło ratunkowe. M

ęż

czyzna nie mo

ż

e

samotnie w niesko

ń

czno

ść

opiera

ć

sie tysi

ą

com nieprzyjaciół. A

odkrycie,

ż

e nie jest sam... czy powiem zbyt wiele, je

ś

li stwierdz

ę

,

ż

e fakt,

ż

e mamy wspólne do

ś

wiadczenia stan

ą

ł mi

ę

dzy mn

ą

a całkowitym

zniszczeniem? Chyba nie. Musze, wiedzie

ć

, czy wrogowie poluj

ą

na

twojego fornita tak jak na Rackne. Je

ś

li tak, to jak sobie z nimi

radzisz? Je

ś

li nie, to czy mo

ż

esz sie domy

ś

li

ć

dlaczego? Powtarzam:

musze to wiedzie

ć

!

List podpisany był tym samym symbolem, pod którym znajdowało si

ę

jeszcze postscriptum. To jedno zdanie uderzyło mnie z sił

ą

ś

miertelnego ciosu: Czasami my

ś

l

ę

te

ż

o mojej

ż

onie.

Przeczytałem ten list trzy razy i w tym czasie zdołałem rozprawi

ć

si

ę

z cał

ą

butelk

ą

Black Velvet. Dopiero wtedy przyszło mi do głowy,

ż

e

jako

ś

przecie

ż

musze mu odpisa

ć

. Jak? Jasne, to ton

ą

cy wołał do mnie

„na pomoc!". Opowiadanie trzymało go w kupie przez pewien czas, ale
teraz było ju

ż

prawie sko

ń

czone. To, czy Reg nie rozsypie si

ę

na

kawałki, zale

ż

ało ju

ż

tylko ode mnie. Rozumiałem go, w ko

ń

cu to ja

przecie

ż

zacz

ą

łem te cał

ą

historie. Chodziłem tam i z pow,rotem po

ciemnych pokojach i nagle zacz

ą

łem wyci

ą

ga

ć

wtyczki z kontaktów.

Pami

ę

tajcie, byłem kompletnie zalany, a alkohol rozpuszcza bariery

sceptycyzmu. To dlatego wydawcy i prawnicy wyskakuj

ą

na trzy drinki

przed podpisaniem kontraktu i obiadem.
Agent wybuchn

ą

ł

ś

miechem ale to nie poprawiło nastroju. Wszyscy byli

napi

ę

ci i za

ż

enowani.

- Prosz

ę

, pami

ę

tajcie i o tym,

ż

e Reg był pisarzem jak diabli! I do

tego całkiem przekonanym,

ż

e rzeczy wygl

ą

daj

ą

dokładnie tak, jak mi

je opisał. FBI. CIA. Podatki. ONI. WROGOWIE. Niektórzy pisarze
posiadaj

ą

niezwykły dar - im bardziej czuj

ą

temat, tym chłodniej

pisz

ą

. Robił tak Hemingway, Steinbeck i Reg Thorpe. Wchodzicie w ich

ś

wiat.

Ś

wiat zupełnie logiczny. Zaczynacie my

ś

le

ć

jak oni - trzeba

tylko przyj

ąć

pewne podstawowe przesłanki, fornita, trzydziestk

ę

ósemk

ę

z tłumikiem w torbie listonosza. Dzieciaki z przeciwka mog

ą

przecie

ż

rzeczywi

ś

cie by

ć

agentami KGB, mog

ą

mie

ć

kapsułki z trucizn

ą

w sztucznych z

ę

bach i misje.: zgin

ąć

albo porwa

ć

lub zabi

ć

Rackne.

Oczywi

ś

cie nie uznałem tych przesłanek. Tylko tak trudno szło mi

my

ś

lenie. Wiec wyrywałem kolejne wtyczki. Najpierw te od kolorowego

background image

telewizora, bo wszyscy przecie

ż

wiedz

ą

,

ż

e naprawd

ę

one czym

ś

tam

promieniuj

ą

. W „Logan's" publikowali

ś

my nawet artykuły znanego

naukowca tłumacz

ą

ce,

ż

e promieniowanie kolorowego telewizora ma wpływ

na fale ludzkiego mózgu i zmienia je, nieznacznie wprawdzie, lecz
permanentnie. Ten naukowiec udowadniał,

ż

e to wła

ś

nie kolorowe

telewizory powoduj

ą

,

ż

e dzieci w szkołach maj

ą

ni

ż

sze oceny na

testach z umiej

ę

tno

ś

ci czytania i pisania i z matematyki. W ko

ń

cu to

one ogl

ą

daj

ą

najwi

ę

cej telewizji.

Wiec wył

ą

czyłem telewizor i wydało mi si

ę

,

ż

e mog

ę

ju

ż

my

ś

le

ć

ja

ś

niej. Poczułem si

ę

na tyle dobrze,

ż

e mogłem wył

ą

czy

ć

radio,

maszynk

ę

do grzanek, pralk

ę

i suszark

ę

. Zupełnie nagle przypomniałem

sobie o kuchence mikrofalowej i te

ż

j

ą

wył

ą

czyłem. Ul

ż

yło mi. Ta

kuchenka była stara, wielka jak szafa i prawdopodobnie nie całkiem
bezpieczna. Dzisiejsze modele s

ą

chyba lepiej zabezpieczone.

Po raz pierwszy zdałem sobie spraw

ę

z tego, ile rzeczy w zwykłym

gospodarstwie niezbyt zamo

ż

nego człowieka podł

ą

cza si

ę

do kontaktu.

Dostrzegłem potwern

ą

, elektryczn

ą

o

ś

miornice z mackami z kabli

pełzn

ą

cych w

ś

cianach i ł

ą

cz

ą

cych si

ę

z najbli

ż

sz

ą

, oczywi

ś

cie

rz

ą

dow

ą

, elektrowni

ą

.

Cierpiałem na co

ś

w rodzaju rozdwojenia my

ś

li. - Redaktor popił wody

mineralnej ze szklaneczki i mówił dalej. - W zasadzie wiedziałem,

ż

e

to wszystko przes

ą

d. Jest przecie

ż

wielu ludzi, którzy nie otworz

ą

parasolki pod dachem i nie przejd

ą

pod drabin

ą

. Koszykarze

ż

egnaj

ą

si

ę

przed rzutami osobistymi i zmieniaj

ą

skarpetki, kiedy nie trafi

ą

.

Racjonalna

ś

wiadomo

ść

i irracjonalna pod

ś

wiadomo

ść

graj

ą

sobie

fałszywy cho

ć

stereofoniczny podkład. Gdybym musiał wam zdefiniowa

ć

nieracjonaln

ą

pod

ś

wiadomo

ść

, to powiedziałbym,

ż

e jest ona małym

pokoikiem, znajduj

ą

cym si

ę

we wn

ę

trzu ka

ż

dego z nas. Jedynym meblem w

tym pokoiku jest stolik. Na stoliku le

ż

y rewolwer. A rewolwer

naładowany jest elastycznymi pociskami.
Schodzisz z chodnika,

ż

eby omin

ąć

drabin

ę

, wychodzisz na deszcz ze

zwini

ę

tym parasolem i z twojego racjonalnego ja odpada łupina:

wchodzisz do pokoju i bierzesz w r

ę

k

ę

rewolwer. My

ś

lisz o dwóch

rzeczach na raz: „przechodzenie pod drabin

ą

z pewno

ś

ci

ą

nikomu nie

szkodzi" i „ominiecie drabiny te

ż

nie mo

ż

e zaszkodzi

ć

". Omin

ą

łe

ś

drabin

ę

, otworzyłe

ś

parasol - i znów jeste

ś

sob

ą

.

- To całkiem interesuj

ą

ce - powiedział pisarz. - Czy mógłby

ś

tu co

ś

jeszcze wyja

ś

ni

ć

? To znaczy, kiedy ta „irracjonalna pod

ś

wiadomo

ść

"

przestaje bawi

ć

si

ę

rewolwerem i przykłada go do czoła?

- Kiedy nasz delikwent zaczyna pisa

ć

listy do gazet, domagaj

ą

c si

ę

likwidacji wszystkich drabin w mie

ś

cie, bo przechodzenie pod nimi

jest niebezpieczne.
Towarzystwo wybuchneio

ś

miechem.

- No, to powiedzieli

ś

my ju

ż

tyle,

ż

e równie dobrze mo

ż

emy sko

ń

czy

ć

.

Irracjonalna pod

ś

wiadomo

ść

strzela w mózg elastycznymi pociskami

wtedy, kiedy zaczynasz biega

ć

po mie

ś

cie i przewraca

ć

drabiny, by

ć

mo

ż

e rani

ą

c tych, którzy na nich pracuj

ą

. Do szpitala nie trafiaj

ą

faceci, którzy po prostu omijaj

ą

drabiny i ci, którzy pisz

ą

listy do

gazet,

ż

e w Nowym Jorku

ź

le si

ę

dzieje, bo jest on pełen głupków,

pozbawionych wra

ż

liwo

ś

ci i ła

żą

cych pod drabinami. Wariatkowa pełne

s

ą

tych, którzy próbowali je przewraca

ć

.

- Poniewa

ż

to akurat wida

ć

- powiedział pisarz.

- Wiesz, Paul, w tym co

ś

jest. Nigdy nie chciałem zapala

ć

trzech

papierosów jedn

ą

zapałk

ą

. Nie wiedziałem czemu, ale nie chciałem.

Dopiero pó

ź

niej przeczytałem gdzie

ś

,

ż

e to si

ę

zacz

ę

to w okopach I

wojny

ś

wiatowej.

Ż

e niemieccy strzelcy wyborowi tylko czekali na

głupich Anglików, uprzejmie przypalaj

ą

cych sobie nawzajem papierosy.

Pierwszy - i mieli namiar. Drugi - poprawka na wiatr. Za trzecim
odstrzeliwali go

ś

ciowi łeb. Ba, ale wiesz o tym czy nie, to bez

ż

nicy. Ci

ą

gle, nawet dzi

ś

, nie zapalam ludziom trzech papierosów

pod rz

ą

d. Wiem,

ż

e mog

ę

ich zapali

ć

nawet dwadzie

ś

cia, tylko z

drugiej strony mój wewn

ę

trzny głos mówi z akcentem Borisa Karloffa:

„Aaaa, tylko spróbuj, przyjacielu...".
- Ale przecie

ż

nie zawsze szale

ń

stwo to zabobon - powiedziała

background image

skromnie

ż

ona pisarza.

- Nie? A Joanna d'Arc? Ona przecie

ż

słyszała głosy. Z nieba.

Niektórzy ludzie s

ą

pewni,

ż

e opanowały ich demony. Jeszcze inni

widz

ą

diabły... albo upiory... albo, có

ż

, forniry. Wariactwo, mania,

irracjonal-no

ść

, szale

ń

stwo - te wszystkie słowa sugeruj

ą

tak

ż

e

przes

ą

dy. Dla szale

ń

ca rzeczywisto

ść

jest skrzywiona. Rozszczepiona

osobowo

ść

integruje si

ę

w małym pokoiku. W pokoiku stoi stolik. A na

stoliku le

ż

y rewolwer.

Moje racjonalne ja ci

ą

gle jednak trzymało pion. Okrwawione,

posiniaczone, w

ś

ciekłe i troch

ę

przestraszone, trzymało si

ę

jednak

twardo. Tłumaczyło mi nawet: „No, no - wszystko w porz

ą

dku. Jutro,

jak wytrze

ź

wiejesz, wetkniesz wszystko na miejsce. I dzi

ę

ki Bogu! Baw

si

ę

, je

ś

li musisz, ale ani kroku dalej. Tylko ani kroku dalej!"

Ten wspaniały głos rozs

ą

dku miał prawo si

ę

ba

ć

. Jest w nas co

ś

takiego,

ż

e szale

ń

stwo nas ciekawi. Ka

ż

dy, kto chocia

ż

raz wychylił

si

ę

z balkonu wysokiego domu, na pewno czuł delikatn

ą

, lecz mordercz

ą

ochot

ę

,

ż

eby skoczy

ć

. A ka

ż

dy, kto cho

ć

by raz przyło

ż

ył sobie luf

ę

do

czoła...
- Nie! Prosz

ę

... -

ż

ona pisarza prawie krzyczała.

- No dobrze - zgodził si

ę

redaktor. - Chciałem tylko wytłumaczy

ć

,

ż

e

nawet najnormalniejszy czto wiek zaledwie wisi na

ś

liskim sznurze

normalno

ś

ci. W ludzkie zwierze obwody normalno

ś

ci wbudowano bardzo

niedbale.
Kiedy ju

ż

wszystko wył

ą

czyłem, poszedłem do pracowni, napisałem list

do Rega, wsadziłem go d koperty, nakleiłem znaczek i wysłałem.
Zupełnie nie pami

ę

tam, jak to zrobiłem. Byłem zbyt pijany, ze

pami

ę

ta

ć

. Mogłem tylko wszystko sobie wydedukowa

ć

, bo jak ju

ż

doszedłem do siebie nast

ę

pnego i ka, przy maszynie le

ż

ała kopia,

znaczki i paczka kopert. List był prawie taki, jakiego mo

ż

na si

ę

spodz wa

ć

po zalanym pijaku. Było tam mniej wi

ę

cej tak: Nieprzyjaciół

przyci

ą

gaj

ą

zarówno fomity, elektryczno

ść

. Pozb

ą

d

ź

si

ę

elektryczno

ś

ci, a pozb

ę

dziesz si

ę

nieprzyjaciół. Na dole dopisałem:

To elektryczno

ść

nie pozwala ci my

ś

le

ć

jasno o tych sprawach, Reg.

Interferuje z falami mózgowymi. Czy twoja

ż

ona ma elektryczn

ą

wirówk

ę

?

- No, to sko

ń

czyło si

ę

na listach do gazet - powiedział pisarz.

- Tak. Napisałem ten list w pi

ą

tek w nocy. Wstałem w sobot

ę

o

jedenastej rano, skacowany i zaledwie

ś

wiadomy tego, co wyprawiałem

poprzedniego dnia. Wł

ą

czaj

ą

c wszystko z powrotem wstydziłem si

ę

jak

cholera. Wstydziłem si

ę

jeszcze bardziej - i bałem si

ę

- kiedy

przeczytałem to, co napisałem Regowi. Szukałem oryginału listu i
miałem nadzieje,

ż

e go znajd

ę

. Nie znalazłem. Prze

ż

yłem cały ten

dzie

ń

próbuj

ą

c wzi

ąć

si

ę

w gar

ść

jak m

ęż

czyzna i obiecuj

ą

c sobie,

ż

e

nie tkn

ę

wi

ę

cej whisky. Dotrzymałem słowa. Jak cholera.

W

ś

rod

ę

przyszedł list od Rega. Jedna strona, zapisana r

ę

cznie.

Znaczki Fornit i Fornus, gdzie si

ę

tylko dało. A w

ś

rodku tylko tyle:

Miałe

ś

racje. Dzi

ę

kuje. Dzi

ę

kuje. Dzi

ę

kuje. Reg. Fornit w porz

ą

dku.

Reg. Dzi

ę

ki. Reg.

- Bo

ż

e! - powiedziała

ż

ona pisarza.

- Zało

żę

si

ę

,

ż

e jego

ż

ona dostała szału - dodała

ż

ona agenta.

- Nie dostała. Zadziałało.
- Zadziałało? - zdziwił si

ę

agent.

- Zadziałało. Dostał mój list w poniedziałek rano. Po południu kazał
sobie wył

ą

czy

ć

pr

ą

d. Jane Thorpe dostała oczywi

ś

cie histerii. Miała

elektryczn

ą

kuchenk

ę

. Miała wirówk

ę

, maszyn

ę

do szycia, maszyn

ę

do

zmywania z suszark

ą

... no, rozumiecie. Tego wieczora z pewno

ś

ci

ą

by

si

ę

ucieszyła, gdyby kto

ś

jej podał moj

ą

głow

ę

na tacy.

To zachowanie Rega sprawiło,

ż

e zacz

ę

ła mnie uwa

ż

a

ć

za cudotwórc

ę

, a

nie szale

ń

ca. Posadził j

ą

na fotelu i mówił całkowicie rozumnie.

Twierdził,

ż

e wie,

ż

e si

ę

dziwnie zachowywał,

ż

e wie,

ż

e si

ę

o niego

bała.

Ż

e bez elektryczno

ś

ci czuje si

ę

znacznie lepiej.

Ż

e teraz jej

pomo

ż

e,

ż

eby si

ę

nie m

ę

czyła i nie czuła niewygód. A pó

ź

niej dodał,

ż

e chyba powinni pój

ść

do s

ą

siadów i powiedzie

ć

im: „Cze

ść

!"

- Chyba nie do tych agentów KGB z półcie

ż

arówk

ą

wyładowan

ą

radem? -

background image

zdziwił si

ę

pisarz.

- Wła

ś

nie do nich. Jane nie wierzyła własnym uszom! Zgodziła si

ę

w

ko

ń

cu, ale mówiła mi pó

ź

niej,

ż

e była gotowa na najgorsze.

Oskar

ż

enia, gro

ź

by, histeria. Zacz

ę

ła nawet rozwa

ż

a

ć

mo

ż

liwo

ść

odej

ś

cia od Rega, je

ś

li nie zdecydowałby si

ę

na przyj

ę

cie pomocy.

Wtedy, w

ś

rod

ę

rano, mówiła mi,

ż

e odci

ę

cie elektryczno

ś

ci to była

ostatnia kropla. Jeszcze co

ś

, a wróci do Nowego Jorku. Wiecie, po

prostu zacz

ę

ła si

ę

ba

ć

. To wszystko pogarszało si

ę

stopniowo, prawie

niedostrzegalnie, ale ona ci

ą

gle go kochała. Tyle

ż

e dla niej był to

ju

ż

kres mo

ż

liwo

ś

ci. Postanowiła,

ż

e je

ś

li Reg chocia

ż

raz powie

studentom z s

ą

siedztwa co

ś

dziwnego, to si

ę

wyprowadza. Du

ż

o pó

ź

niej

odkryłem,

ż

e bardzo ostro

ż

nie rozpytywała si

ę

, jak załatwi

ć

przymusowe leczenie w Nebrasce.
- Biedna kobieta - powiedziała cicho

ż

ona pisarza.

- Ten wieczór to był wielki sukces - mówił dalej wydawca. - Reg
wypadł wspaniale, a według Jane, miał wiele wdzi

ę

ku, je

ś

li chciał.

Takim nie widziała go od trzech lat. Posepno

ść

i co

ś

w rodzaju

skryto

ś

ci znikły, jakby nigdy nie istniały. Tak samo nerwowy tik i to

zerkniecie przez ramie, gdy kto

ś

otwierał drzwi. Popijał piwo i

rozmawiał o wszystkim, o czym mówiło si

ę

w tamtych ponurych czasach:

o wojnie, o mo

ż

liwo

ś

ci stworzenia ochotniczej armii, o rozruchach w

miastach, o prawie.
Wyszło na jaw,

ż

e napisał „Postacie z podziemia" i ci młodzi ludzie

byli... „oszołomieni autorem", jak to powiedziała Jane. Troje czy
czworo z nich ju

ż

to czytało i nie zało

ż

yłbym siq o to,

ż

e pozostali

nie pobiegli zaraz do biblioteki.
Pisarz roze

ś

miał si

ę

i kiwn

ą

ł głow

ą

. O tym ju

ż

co

ś

wiedział.

- Wiec - mówił dalej redaktor - zostawmy na razie Rega Thorpe i jego

ż

on

ę

bez elektryczno

ś

ci, lecz szcz

ęś

liwszych ni

ż

przez kilka

ostatnich lat...
- Dobrze,

ż

e nie miał elektrycznej maszyny do pisania - wtr

ą

cił si

ę

agent.
- ... i powró

ć

my do Pana Redaktora. Min

ę

ły dwa tygodnie. Lato si

ę

ko

ń

czyło. Pan Redaktor, oczywi

ś

cie, popijał sobie od czasu do czasu,

lecz tak w ogóle był całkiem w porz

ą

dku. Dni mijały tak, jak mija

ć

miały. Na Przyl

ą

dku Kennedy'ego przygotowywali si

ę

do wysłania

człowieka na Ksi

ęż

yc. Nowe wydanie „Logan's" le

ż

ało na półkach i

sprzedawało si

ę

tak samo kiepsko jak poprzednie. Zło

ż

yłem zamówienie

na zakup praw do druku. Odpowiadanie: „Ballada o celnym strzale".
Autor: „Reg Thorpe". Pierwodruk. Wydanie: stycze

ń

1970, cena: 800

dolarów, tyle zwykle płacili

ś

my za opowiadanie wiod

ą

ce.

A

ż

tu nagle wezwał mnie mój szef, Jim Dohegan. Czy mógłbym wpa

ść

do

niego na minutk

ę

? Pobiegłem truchcikiem i zgłosiłem si

ę

przed

dziesi

ą

t

ą

, wygl

ą

daj

ą

c i czuj

ą

c si

ę

wspaniale. Dopiero pó

ź

niej dotarło

do mnie,

ż

e sekretarka Jima, Janey Morrison, wygl

ą

dała jak pierwsza

sztormowa fala.
Usiadłem i zapytałem Jima, co mog

ę

dla niego zrobi

ć

lub vice versa.

Nie twierdze,

ż

e nie my

ś

lałem o Regu Thorpe. Maj

ą

c w gar

ś

ci co

ś

tak

znakomitego spodziewałem si

ę

czego

ś

w rodzaju gratulacji. Tote

ż

mo

ż

ecie sobie wyobrazi

ć

jak zgłupiałem, kiedy podał mi dwa

zamówienia: na opowiadanie Rega Thorpe'a i Johna Updike'a, które
planowałem na luty. Na obu przystemplowano: Zwrot.
Popatrzyłem na zamówienie. Popatrzyłem na Jima. Nic nie pojmowałem.
Nie mogłem zmusi

ć

si

ę

,

ż

eby pomy

ś

le

ć

, co to ma do cholery znaczy

ć

!

Co

ś

mi si

ę

w głowie zablokowało. Rozejrzałem S!

Ę

po gabinecie i

zobaczyłem w k

ą

cie mał

ą

, elektryczn

ą

kuchenk

ę

, któr

ą

Jane przynosiła

codziennie rano i wł

ą

czała do kontaktu,

ż

eby jej szef miał zawsze

ś

wie

żą

kaw

ę

. Tak było w redakcji ju

ż

od trzech lat, ale tego ranka

mogłem my

ś

le

ć

tylko o jednym: „Gdybym mógł to wył

ą

czy

ć

, wiedziałbym,

co jest grane Wiem,

ż

e gdyby to wył

ą

czy

ć

, mógłbym my

ś

le

ć

".

Powiedziałem: „A to co, Jim?"
- Cholernie mi przykro,

ż

e to wła

ś

nie ja musze ci o tym powiedzie

ć

,

Henry. Od stycznia 1970 „Logan's" nie b

ę

dzie ju

ż

publikował

literatury.

background image

Redaktor si

ę

gn

ą

ł po papierosa, ale jego paczka była pusta.

- Czy kto

ś

mo

ż

e mnie pocz

ę

stowa

ć

papierosem?

Ż

ona pisarza dała mu

Salema.
- Dzi

ę

kuje, Meg.

Zapalił go, wyrzucił zapałk

ę

i zaci

ą

gn

ą

ł si

ę

ę

boko. W ciemno

ś

ci

rozbłysn

ą

ł wesoły, czerwony ognik.

- Có

ż

, jestem pewien,

ż

e Jim pomy

ś

lał,

ż

e oszalałem. Powiedziałem:

„Mo

ż

na?" i wył

ą

czyłem kuchenk

ę

z kontaktu. Pami

ę

tam, jak opadła mu

szczeka.
- Co u diabła, Henry? - zapytał.
- Nie umiem my

ś

le

ć

, kiedy co

ś

takiego si

ę

tu dzieje, Jim -

powiedziałem. - Interferencja. - i chyba rzeczywi

ś

cie w to wierzyłem,

bo naraz zacz

ą

łem my

ś

le

ć

zupełnie jasno.

- Czy to znaczy,

ż

e mnie wywalasz?

- Nie wiem, to zale

ż

y od Sama i kolegium. Po prostu nie wiem, Henry.

Ja tam miałem mu wiele do powiedzenia. My

ś

l

ę

,

ż

e Jim spodziewał si

ę

,

ż

e be.de go błagał o prace. Znacie to powiedzenie: „Wystawiony

tyłkiem do wiatru"? Jestem pewien,

ż

e nie zrozumie go nikt, kto nie

stał si

ę

nagle szefem nie istniej

ą

cego działu.

Ale ja nie błagałem go o prace i o to,

ż

eby „Logan's" dalej

publikował opowiadania. Błagałem go za to o Rega Thorpe'a. Najpierw
powiedziałem,

ż

e mog

ę

go przesun

ąć

na grudzie

ń

.

- Numer grudniowy jest zamkni

ę

ty. Przecie

ż

o tym wiesz. A my tu mamy

dziesi

ęć

tysi

ę

cy słów.

- Dziewi

ęć

tysi

ę

cy osiemset.

- l ilustracje na cał

ą

kolumn

ę

. Daj spokój.

- To wywalimy artyst

ę

- prosiłem. - Słuchaj, Jimmy, to

ś

wietne

opowiadanie, mo

ż

e najlepsze, jakie si

ę

nam trafiło przez pi

ęć

lat.

- Czytałem je i wiem,

ż

e jest dobre. Ale tego nie mo

ż

emy zrobi

ć

. Nie

w grudniu. To przecie

ż

Bo

ż

e Narodzenie. Do cholery, Henry, chcesz da

ć

czytelnikom pod choink

ę

opowiadanie o facecie, który zabija

ż

on

ę

i

dziecko? Chyba... Tu wła

ś

nie przerwał i widziałem, jak zerkn

ą

ł na

kuchenk

ę

. Wiecie, równie dobrze mógł sko

ń

czy

ć

gło

ś

no.

Pisarz wolno skin

ą

ł głow

ą

nie spuszczaj

ą

c wzroku z cieni na twarzy

redaktora.
- Zacz

ę

ła mnie bole

ć

głowa. Na pocz

ą

tku słabiutko, tyle,

ż

e znów nie

mogłem my

ś

le

ć

. Przypomniałem sobie,

ż

e Janey Morrison ma na biurku

elektryczn

ą

temperówke.-I te lampy w gabinecie Jima. Piecyki.

Automaty w korytarzu. Jakby tak si

ę

nad tym zastanowi

ć

, cały budynek

trzymał si

ę

tylko dzi

ę

ki elektryczno

ś

ci. Dziwne,

ż

e ktokolwiek mo

ż

e

tu cokolwiek zrobi

ć

. To wtedy pojawiła si

ę

ta my

ś

l, my

ś

l o tym,

ż

e

nic dziwnego,

ż

e „Logan's" pada, bo przecie

ż

nikt nie mo

ż

e tu trze

ź

wo

my

ś

le

ć

. A nie mo

ż

e trze

ź

wo my

ś

le

ć

, bo go wpakowano do wielkiego

budynku naładowanego kablami, kompletnie zakłócaj

ą

cymi przebieg fal

mózgowych. Pami

ę

tam,

ż

e my

ś

lałem,

ż

e gdyby pojawił si

ę

tu doktor z

maszyn

ą

do EEG, to wykresy byłyby, no tak, wstr

ę

tne. Pełne tych

spiczastych linii alfa oznaczaj

ą

cych zło

ś

liwego raka mózgu.

Ju

ż

samo zastanawianie si

ę

nad tym spowodowało,

ż

e głowa zacz

ę

ła mnie

bole

ć

jeszcze bardziej. Ale próbowałem dalej. Zapytałem, czy nie

mógłbym pogada

ć

z Samem Yaderem, naszym naczelnym,

ż

eby pu

ś

cił Rega

Thorpe'a do numeru styczniowego, jako po

ż

egnanie z literatur

ą

, je

ż

eli

inaczej si

ę

nie da. Jako ostatnie opowiadanie w „Logan's".

Jim bawił si

ę

ołówkiem i kiwał głow

ą

. Powiedział: „Powiem mu o tym,

ale wiesz,

ż

e to nie zadziała. Mamy tu opowiadanie pisarza z jednym

hitem na koncie i mamy opowiadanie Johna Updike'a, które jest równie
dobre, a mo

ż

e nawet i lepsze".

- Opowiadanie Updike'a nie jest lepsze!
- No, dobrze. Jezu, Henry, nie musisz przecie

ż

krzycze

ć

...

- Nie krzycz

ę

! - wrzasn

ą

łem.

Patrzył na mnie przez dłu

ż

sz

ą

chwile, a głowa bolała mnie coraz

bardziej. Słyszałem jarzeniówki brz

ę

cz

ą

ce jak muchy złapane w butelk

ę

- obrzydliwy d

ź

wi

ę

k. Wydało mi si

ę

,

ż

e słysz

ę

, jak Jane wł

ą

cza

temperówke. „Oni to robi

ą

specjalnie" - pomy

ś

lałem. „Chc

ą

mnie

ogłupi

ć

. Oni wiedz

ą

,

ż

e nie wiem, co powiedzie

ć

, kiedy ta... kiedy to

background image

wszystko..."
Jim mówił co

ś

jeszcze o poruszeniu tych spraw na kolegium,

ż

e b

ę

dzie

sugerował,

ż

eby nie przerywa

ć

drukowania opowiada

ń

nagle, tylko

wykorzysta

ć

te, które ju

ż

zaplanowałem, chocia

ż

...

Wstałem, przeszedłem przez pokój i wył

ą

czyłem

ś

wiatło.

- Po co to robisz? - zapytał Jim.
- Ju

ż

ty dobrze wiesz, po co - odpowiedziałem. - Powiniene

ś

wynie

ść

si

ę

st

ą

d, Jimmy, inaczej nic z ciebie nie zostanie.

Wstał i podszedł do mnie.
- A ty powiniene

ś

chyba wzi

ąć

sobie wolny dzie

ń

i odpocz

ąć

, Henry.

Id

ź

do domu, wypocznij. Wiem,

ż

e ostatnio

ż

yłe

ś

w napi

ę

ciu. Chce,

ż

eby

ś

wiedział,

ż

e zrobi

ę

, z tym, co tylko b

ę

d

ę

mógł. Czuje tak samo

jak ty... no, mo

ż

e prawie tak samo. A ty powiniene

ś

pój

ść

do domu,

poło

ż

y

ć

si

ę

, poogl

ą

da

ć

telewizje.

- Telewizje - powiedziałem i roze

ś

miałem si

ę

. To był najlepszy

dowcip, jaki kiedykolwiek słyszałem. Jimmy, powiedz co

ś

ode mnie

Samowi Yaderowi, dobra?
- Co takiego, Henry?
- Powiedz mu,

ż

e potrzebuje fornita. Cał

ą

dru

ż

yn

ę

. Fornita? Dwunastu

fornitów.
- Fornity - powtórzył Jim. - W porz

ą

dku, Henry. Powiem mu. Z cał

ą

pewno

ś

ci

ą

mu powiem.

Ból głowy był ju

ż

a

ż

nie do zniesienia. Prawie nic nie widziałem.

Gdzie

ś

tam, w k

ą

ciku, rodziła si

ę

my

ś

l: „Co ja powiem Regowi? Jak on

to przyjmie?"
Sam zło

ż

e zamówienie, tylko jeszcze nie wiem, do kogo. Mo

ż

e Reg

b

ę

dzie miał jaki

ś

pomysł? Dwana

ś

cie fornitów. Niech zasypi

ą

fornusem

cał

ą

te pieprzon

ą

redakcje.! Ka

ż

dy k

ą

t!

Chodziłem naokoło gabinetu, a Jim gapił si

ę

na mnie z otwartymi

ustami.
- Wył

ą

cz wszystko, Jimmy. Powiedz mu to. Wszystko wył

ą

czy

ć

! Nikt nie

mo

ż

e my

ś

le

ć

przy tych wszystkich elektrycznych interferencjach,

prawda?
- Prawda, Henry. Na sto procent. Po prostu id

ź

do domu i odpocznij.

Prze

ś

pij si

ę

, albo co

ś

.

- I fornity te

ż

. One nie lubi

ą

tych interferencji. Rad,

elektryczno

ść

. Wszystko jedno. Daj im kiełbasy. Masła orzechowego.

Czy mo

ż

emy zgłosi

ć

na to zapotrzebowanie?

Straszny ból głowy, jak czarna kula, siedział mi w gł

ę

bi czaszki, za

oczyma. Widziałem wszystko podwójnie i nagle poczułem,

ż

e je

ś

li si

ę

nie napije...

Ż

e po prostu musze si

ę

napi

ć

. Je

ż

eli na

ś

wiecie nie ma

fornusu, a jaka

ś

racjonalna cze

ść

mnie samego tłumaczyła mi,

ż

e z

pewno

ś

ci

ą

nie ma, to szklaneczka była jedyn

ą

na

ś

wiecie rzecz

ą

zdoln

ą

postawi

ć

mnie na nogi.

- Oczywi

ś

cie, zło

ż

ymy zamówienie - powtarzał Jimmy.

- Ty w to nie wierzysz, prawda?
- Oczywi

ś

cie. Wierze. Wszystko jest w porz

ą

dku. Tylko musisz pój

ść

do domu, Henry. Po prostu troch

ę

odpocz

ąć

.

- Nie wierzysz mi teraz, ale uwierzysz, kiedy ta szmata zbankrutuje.
Na Boga, jak mo

ż

esz podj

ąć

jak

ą

kolwiek trafn

ą

decyzje, je

ś

li siedzisz

dziesi

ęć

metrów od tych cholernych maszyn! Z Col

ą

, słodyczami i

kanapkami!
Tu nagle naszła mnie straszna my

ś

l.

- I kuchenka mikrofalowa! - wrzasn

ą

łem. - Przecie

ż

oni podgrzewaj

ą

sandwicze kuchenk

ą

mikrofalow

ą

!

Zacz

ą

ł co

ś

mówi

ć

, ale nie zwracałem na niego uwagi. Uciekłem.

Kuchenka mikrofalowa wszystko mi wyja

ś

niła. Musiałem uciec. Wła

ś

nie

przez ni

ą

miałem ten straszny ból głowy. Pami

ę

tam,

ż

e widziałem

faney, Kate Younger z reklamy i Mert Strong od ł

ą

czno

ś

ci z

czytelnikami, jak stały i gapiły si

ę

na mnie. Musiały usłysze

ć

wrzaski.
Moje biuro było pi

ę

tro ni

ż

ej. Zbiegłem po schodach, pogasiłem

wszystkie

ś

wiatła i zabrałem teczk

ę

. Na dół zjechałem wind

ą

, teczk

ę

postawiłem miedzy nogami i z całej siły zatykałem palcami uszy.

background image

Pami

ę

tam te

ż

,

ż

e trzy czy cztery osoby zje

ż

d

ż

aj

ą

ce t

ą

sam

ą

wind

ą

patrzyły na mnie raczej dziwnie. Redaktor roze

ś

miał si

ę

sucho.

- Były przera

ż

one. I nie ma si

ę

czemu dziwi

ć

. Ka

ż

dy zamkni

ę

ty w

klatce z wariatem ma prawo si

ę

ba

ć

.

- Och, z pewno

ś

ci

ą

nie było a

ż

tak

ź

le - powiedziała

ż

ona agenta.

- Dokładnie tak. Szale

ń

stwo przecie

ż

gdzie

ś

si

ę

musi zacz

ąć

. A ja,

je

ś

li w ogóle opowiadam o cz y m s - je

ż

eli zdarzenia z własnego

ż

ycia mo

ż

na nazwa

ć

czym

ś

- to mówi

ę

o pocz

ą

tkach szale

ń

stwa. Ono musi

si

ę

gdzie

ś

zacz

ąć

i do czego

ś

doprowadzi

ć

. Jak droga. Albo

wystrzelona z rewolweru kula...
Gdzie

ś

si

ę

musiałem podzia

ć

, wiec poszedłem do „Four Fathers", baru

na Czterdziestej Dziewi

ą

tej. Pami

ę

tam,

ż

e specjalnie wybrałem ten

bar, bo nie było tam szafy graj

ą

cej, kolorowego telewizora i jasnych

ś

wiateł. Pami

ę

tam,

ż

e zamawiałem drinka, pierwszego drinka, a pó

ź

niej

ju

ż

nic. Obudziłem si

ę

w domu, we własnym łó

ż

ku. Na podłodze le

ż

ały

zaschni

ę

te rzygowiny, a w powłoczce wypalona była wielka dziura.

Zalany w trupa unikn

ą

łem najwyra

ź

niej do

ść

nieprzyjemnej

ś

mierci:

spalenia lub uduszenia w dymie. Ale i tak bym tego pewnie nie poczuł.
- O, jak rany! - powiedział agent prawie z szacunkiem.
- Przerwa w

ż

yciorysie. Po raz pierwszy miałem autentyczn

ą

, pełn

ą

przerw

ę

w

ż

yciorysie. Nie zdarzaj

ą

si

ę

zbyt cz

ę

sto, bo po prostu nie

ma na nie czasu. To pocz

ą

tek zbli

ż

aj

ą

cego si

ę

ko

ń

ca. A taki czy inny,

ten koniec nast

ę

puje szybko. Tylko,

ż

e ka

ż

dy alkoholik powie wam,

ż

e

przerwa w

ż

yciorysie w niczym nie przypomina omdlenia. Dla wszystkich

byłoby lepiej,

ż

eby przypominała, ale nie. Kiedy alkoholik ma przerw

ę

w

ż

yciorysie - działa! Jest nawet cholernie pracowity! Jak jaki

ś

oszalały fornit. Dzwoni do swojej byłej

ż

ony,

ż

eby jej nawymy

ś

la

ć

,

wje

ż

d

ż

a pod pr

ą

d na autostrad

ę

i ładuje si

ę

na samochód pełen

dzieciaków. Mo

ż

e rzuci

ć

prace, obrabowa

ć

sklep, zastawi

ć

obr

ą

czk

ę

.

Jest pracowity jak cholera.
Ja najwyra

ź

niej zdecydowałem si

ę

wróci

ć

do domu i napisa

ć

list. Ale

nie do Rega. Do siebie. I to nie ja go pisałem - tak przynajmniej
wynikało z listu.
- A kto? - zapytała

ż

ona pisarza.

- Bellis.
- A to co?
- Jego fornit - odpowiedział pisarz, który najwyra

ź

niej bł

ą

dził

my

ś

lami gdzie

ś

daleko i miał nieprzytomne, nieobecne spojrzenie.

- Wła

ś

nie - powiedział redaktor, który wcale nie wygl

ą

dał na

zaskoczonego. Wyrecytował im ten list w słodkim,

ś

wie

ż

ym powietrzu

nocy, podkre

ś

laj

ą

c co wa

ż

niejsze fragmenty ruchem palca.

"Pozdrowienia od Bellis. Przykro mi,

ż

e masz problemy, przyjacielu,

lecz chciałbym ci od razu wytłumaczy

ć

,

ż

e nie jeste

ś

jedynym go

ś

ciem

z problemami. Mnie te

ż

nie jest łatwo. Mog

ę

zasypa

ć

te twoj

ą

przekl

ę

t

ą

maszyn

ę

do pisania fornusem jak st

ą

d do wieczno

ś

ci, ale

przyciskanie KLAWISZY to chyba Twoje zaj

ę

cie. PO TO Bóg stworzył

takich wielkich ludzi. Wiec troch

ę

Ci współczuje, ale nie licz na to,

ż

e tego współczucia b

ę

dzie wi

ę

cej.

Rozumiem,

ż

e martwisz si

ę

o Rega Thorpe'a. Ja si

ę

nie martwi

ę

o Rega

Thorpe'a, ja si

ę

martwi

ę

o mojego brata Rackne. Thorpe martwi si

ę

, co

z nim b

ę

dzie, jak Rackne odejdzie, ale to dlatego,

ż

e jest

samolubem.Przekle

ń

stwo słu

ż

enia pisarzom polega na tym,

ż

e wszyscy s

ą

samolubami. Ja si

ę

martwi

ę

o to, co b

ę

dzie z Rackne, jak Thorpe

odejdzie. El bonzo seco. Ta my

ś

l najwyra

ź

niej nie raczyła si

ę

pojawi

ć

w jego jak

ż

e wra

ż

liwym umy

ś

le. Nasze szcz

ęś

cie polega na tym,

ż

e na

krótk

ą

met

ę

. wszystkie problemy maj

ą

proste rozwi

ą

zania, wiec wyt

ęż

am

moje w

ą

tłe r

ę

ce i krótkie ciałko,

ż

eby ci je poda

ć

, mój ty drogi

Pijaku. Ty mo

ż

esz szuka

ć

rozwi

ą

za

ń

długofalowych, ale zapewniam Ci

ę

,

ż

e co

ś

takiego nie istnieje. Wszystko jest

ś

miertelne. Bierz, co jest

Ci dane. Czasami znajdujesz w

ę

zeł na sznurze, ale ka

ż

dy sznur ma swój

koniec. Wiec co? Błogosław w

ę

zeł i nie tra

ć

oddechu, by przeklina

ć

upadek. Wdzi

ę

czne serca wiedz

ą

,

ż

e i tak wszyscy w ko

ń

cu spadniemy.

Sam musisz mu zapłaci

ć

za to opowiadanie. Tylko nie wysyłaj

normalnego czeku! Thorpe ma powa

ż

ne, by

ć

mo

ż

e nawet gro

ź

ne kłopoty z

background image

głow

ą

, ale to wcale nie oznacza gupoty."

Redaktor przerwał i przeliterował: g-u-p-o-t-y.
"Wyci

ą

gnij osiemset i co

ś

-tam-jeszcze dolarów ze swojego konta i ka

ż

bankowi zało

ż

y

ć

dla siebie nowe konto pod hasłem Arvin Publishing

Inc. Upewnij si

ę

,

ż

e zrozumieli,

ż

e chcesz mie

ć

bardzo profesjonalnie

wygl

ą

daj

ą

ce czeki,

ż

adnych

ś

licznych piesków i malowniczych kanionów.

Popro

ś

przyjaciela, kogo

ś

, komu mo

ż

esz zaufa

ć

i zarejestruj go jako

wspólnika, to ci b

ę

dzie te czeki kontrsygnował. Kiedy je ju

ż

dostaniesz, wypisz jeden na 800 dolarów i daj wspólnikowi do podpisu.

ź

niej wy

ś

lij go Regowi Thorpe'owi. Na jaki

ś

czas b

ę

dziesz miał

spokój.
Koniec. Bez odbioru."
Podpisano - Bellis. Nie znaczkiem. Na maszynie.
- Phi! - mrukn

ą

ł pisarz.

- Kiedy wstałem, w oczy rzuciła mi si

ę

najpierw maszyna, wygl

ą

dała,

jakby j

ą

kto

ś

ucharakteryzował na ducha maszyny do taniego horroru.

Wczoraj to był jeszcze stary, czarny i bardzo biurowy Under-wood. Ale
kiedy wstałem - z łbem wielkim jak północna Dakota - zobaczyłem,

ż

e

jest jaki

ś

taki szarawy. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by

pomy

ś

le

ć

,

ż

e chyba si

ę

ju

ż

wyko

ń

czył. Przejechałem po nim palcem,

polizałem go i poszedłem prosto do kuchni. Na barku stała torba z
cukrem pudrem, a w niej ły

ż

eczka. Cukier rozsypany był wsz

ę

dzie

miedzy kuchni

ą

a moj

ą

pracowni

ą

.

-

Ż

ywiłe

ś

fornita - stwierdził pisarz. - Bellis to prawdziwy pies na

słodycze, albo tak ci si

ę

przynajmniej wydawało.

- Aha. Ale nawet chory i do tego jeszcze skacowany, wiedziałem
doskonale, kto tu jest fornitem. Wyliczył im na palcach:
- Po pierwsze: Bellis to panie

ń

skie nazwisko mojej matki. Po drugie:

słowa „el bonzo seco" - mówili

ś

my tak z bratem o kim

ś

, kogo

uwa

ż

ali

ś

my za stukni

ę

tego. Jak byli

ś

my dzie

ć

mi. Po trzecie i

najbardziej denerwuj

ą

ce: pisownia „gupi". Nigdy nie udało mi si

ę

dobrze napisa

ć

tego słowa. Znałem jednego nieprzyzwoicie

wykształconego pisarza, który zawsze pisał „wogóle" i wszyscy musieli
to po nim poprawia

ć

. A inny facet, z doktoratem z Princeton zawsze

pisał „na prawd

ę

".

Ż

ona pisarza roze

ś

miała si

ę

nagle równie rozbawiona co za

ż

enowana.

- Ja te

ż

tak pisz

ę

- powiedziała.

- Chciałem tylko powiedzie

ć

,

ż

e bł

ę

dy ortograficzne to takie

literackie odciski palców człowieka. Zapytajcie o to kogo

ś

, kto

poprawiał kilka tekstów jednego autora.

ż

, Bellis był mn

ą

, a ja - to Bellis. Udzielał jednak dobrych,

wi

ę

cej, doskonałych rad. Jest jeszcze co

ś

innego - pod

ś

wiadomo

ść

zostawia czasami dziwne

ś

lady. Jest tak

ą

cholern

ą

istot

ą

, która

cholernie du

ż

o wie. Nigdy w

ż

yciu nie widziałem „kontrsygnatury" i -

przynajmniej

ś

wiadomie - nie miałem poj

ę

cia, co to jest. Ale co

ś

takiego rzeczywi

ś

cie istnieje. Bankowcy u

ż

ywaj

ą

nawet dokładnie tego

słowa! Dziwne.
Znalazłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela. Kiedy przykładałem do
ucha słuchawk

ę

, poczułem znajomy ból, ból nie do wytrzymania.

Pomy

ś

lałem o Regu Thorpe, pomy

ś

lałem o radzie i szybko odło

ż

yłem

słuchawk

ę

. Wzi

ą

łem za to prysznic, ogoliłem si

ę

, chyba z dziesi

ęć

razy sprawdziłem w lustrze, czy wygl

ą

dam jak człowiek i poszedłem

zobaczy

ć

si

ę

z przyjacielem osobi

ś

cie. Zadawał pytania i przygl

ą

dał

mi si

ę

bardzo uwa

ż

nie, były wiec chyba jakie

ś

ś

lady, których nie

starło mydło,

ż

yletka i spora doza lekarstwa na kaca. Ten przyjaciel

nie siedział w biznesie, i - wiecie - to chyba dobrze. Te wiadomo

ś

ci

jako

ś

szybko si

ę

rozchodz

ą

. W

ś

rodowisku. No tak. Gdyby siedział w

biznesie wiedziałby,

ż

e „Arving Publishing" wydaje „Logan's" i pewnie

zacz

ą

łby si

ę

zastanawia

ć

, jaki to głupi pomysł przyszedł mi do głowy.

Ale nie wiedział, wiec zdołałem si

ę

wytłumaczy

ć

,

ż

e mam zamiar zosta

ć

samodzielnym wydawc

ą

, bo „Logan's" zlikwidował dział literatury.

- Zapytał, dlaczego nazwałe

ś

firm

ę

„Arvin Publishing?" - Tak.

- I co mu powiedziałe

ś

?

- Powiedziałem mu - redaktor nieznacznie si

ę

u

ś

miechn

ą

ł -

ż

e Arvin

background image

to panie

ń

skie nazwisko mojej

matki. Na chwile zapadła cisza, po czym redaktor znów zacz

ą

ł

opowiada

ć

i ju

ż

niemal do ko

ń

ca nikt mu me

przerywał.
- No wiec czekałem na czeki, a potrzebowałem dokładnie jednego. W
tym czasie byłem raczej zaj

ę

ty, wiecie: wyprostowa

ć

r

ę

k

ę

, napełni

ć

szklank

ę

, opró

ż

ni

ć

szklank

ę

, wyprostowa

ć

r

ę

k

ę

. Po pewnym czasie ta

praca meczy tak,

ż

e zasypia si

ę

przy stole. Zdarzały siq pewnie i

inne rzeczy, ale obchodziła mnie głównie wła

ś

nie ta. O ile dobrze

pami

ę

tam. No, tak. Musiałem du

ż

o pracowa

ć

, przez cały czas byłem

praktycznie zalany i na jedno wydarzenie, które pami

ę

tam, przypada z

pi

ęć

dziesi

ą

t albo mo

ż

e i sze

ść

dziesi

ą

t tych, o których nie mam

najmniejszego poj

ę

cia.

Rzuciłem prace i wszyscy wokół odetchn

ę

li z ulg

ą

. Tego jestem pewien.

Zwolniłem ich z rozstrzygania egzystencjalnego problemu: jak wyrzuci

ć

z pracy szale

ń

ca, który kieruje rozwi

ą

zanym działem. Ja te

ż

odetchn

ą

łem. Nie miałem siły, by jeszcze raz wej

ść

do tego budynku. Z

jego windami, lampami, telefonami i cał

ą

czaj

ą

c

ą

si

ę

. na człowieka

elektryczno

ś

ci

ą

.

W ci

ą

gu tych trzech tygodni napisałem kilka listów do Rega Thorpe'a i

kilka do Jane. Pami

ę

tam, jak pisałem do niej, z pisaniem do niego

było jak z listem Bellis. Tworzyłem w zamroczeniu. Po pijaku
trzymałem si

ę

sposobu pracy dokładnie tak samo jak bł

ę

dów. Zawsze

były kopie - kiedy dochodziłem do siebie rano, podłoga była nimi
usłana. Czytałem je jak dzieła kogo

ś

zupełnie nieznajomego.

To nie to,

ż

e te listy były szalone. Raczej przeciwnie. Ten, który

ko

ń

czył si

ę

wzmiank

ą

o wirówce wydawał mi si

ę

najgorszy. Inne były...

no, prawie rozs

ą

dne. Zamilkł i powoli potrz

ą

sn

ą

ł głow

ą

.

- Biedna Jane. Nie w tym rzecz,

ż

e wszystko sko

ń

czyło si

ę

wła

ś

nie

tak. Była pewna,

ż

e wydawca Rega bardzo zr

ę

cznie i jak

ż

e

humanistycznie próbuje wyci

ą

gn

ąć

go z pogł

ę

biaj

ą

cej si

ę

depresji.

Je

ś

li stawiała sobie pytanie, czy wszystko powinno wygl

ą

da

ć

wła

ś

nie

tak w przypadku faceta, który do

ś

wiadcza ró

ż

nego rodzaju

paranoicznych fantazji, a raz niemal skrzywdził mał

ą

dziewczynk

ę

, to

chyba pod

ś

wiadomie wolała na nie nie odpowiada

ć

. A ja w ko

ń

cu robiłem

przecie

ż

to samo co ona. Trudno tu mie

ć

do niej pretensje, nie był w

ko

ń

cu rze

ź

nym zwierz

ę

ciem, szkap

ą

, któr

ą

trzeba głaska

ć

i tuczy

ć

,

tuczy

ć

, tuczy

ć

a

ż

w ko

ń

cu sama zgodzi si

ę

pój

ść

do ko

ń

skiej jatki.

Ona przecie

ż

kochała tego faceta! Jane Thorpe była na swój sposób

wielk

ą

, wspaniał

ą

kobiet

ą

. Po tym, jak prze

ż

yła to wszystko: spokój,

chorob

ę

, a wreszcie szale

ń

stwo, moim zdaniem zgodziłaby si

ę

z Bellis,

ż

e nale

ż

y błogosławi

ć

w

ę

zeł, a nie przeklina

ć

upadek. Pewnie, im

wy

ż

ej złapiesz w

ę

zeł, tym mocniej szarpnie ci

ę

sznur przy

powieszeniu, ale szybki koniec te

ż

mo

ż

e by

ć

błogosławie

ń

stwem. Kto w

ko

ń

cu pragnie si

ę

długo dusi

ć

?

Obydwoje odpisywali mi regularnie. To były bardzo, bardzo pogodne
listy, cho

ć

w tej ich pogodzie wyczuwało si

ę

... co

ś

ostatecznego.

Wygl

ą

dało na... och, do cholery, tani

ą

filozofie! Opowiem wam, kiedy

znów b

ę

d

ę

umiał o tym my

ś

le

ć

. Niech to wszyscy diabli!

Reg spotykał si

ę

z tymi dzieciakami z przeciwka co wieczór i kiedy

li

ś

cie zacz

ę

ły opada

ć

z drzew, był ju

ż

dla nich czym

ś

w rodzaju Boga,

który zst

ą

pił na ziemie. Grali w karty i we Frisbee, a kiedy si

ę

zm

ę

czyli, pod jego delikatnym przewodnictwem gadali o literaturze.

Reg wzi

ą

ł te

ż

psa ze schroniska i chodził z nim na długie spacery

rano i wieczorem, spotykał innych ludzi i rozmawiał z nimi dokładnie
tak, jak to robi

ą

wszyscy wła

ś

ciciele takich kundli. Ci, którzy

wcze

ś

niej s

ą

dzili,

ż

e Thorpe'owie maj

ą

troch

ę

ź

le w głowie, zacz

ę

li

powoli zmienia

ć

zdanie. Kiedy Jane stwierdziła,

ż

e sama nie poradzi

sobie w domu bez elektryczno

ś

ci i powinna jednak mie

ć

jak

ąś

pomoc,

Reg zgodził si

ę

na to bez słowa, z u

ś

miechem. A

ż

zaniemówiła!

Oczywi

ś

cie, nie była to kwestia pieni

ę

dzy - po „Postaciach z

podziemia" płyn

ę

ły prawie nieprzerwanym strumieniem - to była, według

Jane, sprawa ICH, ONI przecie

ż

byli, zdaniem Rega, wsz

ę

dzie, a kto

mógłby by

ć

ICH najlepszym narz

ę

dziem, je

ś

li nie sprz

ą

taczka p

ę

taj

ą

ca

background image

si

ę

po całym domu i zagl

ą

daj

ą

ca do szaf, pod łó

ż

ko, a mo

ż

e nawet do

nie zamkni

ę

tych na siedem zamków szuflad biurka.

Ale nie, Reg zgodził si

ę

. z ni

ą

całkowicie i powiedział,

ż

e czuje si

ę

jak nieczuła

ś

winia,

ż

e powinien pomy

ś

le

ć

o tym wcze

ś

niej, cho

ć

-Jane

to specjalnie mocno podkre

ś

lała - sam wykonywał z własnej woli

najbrudniejsze prace, takie jak na przykład r

ę

czne zmywanie. Poprosił

tylko o jedno: sprz

ą

taczka miała nie wchodzi

ć

do pracowni.

A najlepsze i najwspanialsze z punktu widzenia Jane było to,

ż

e Reg z

powrotem wzi

ą

ł si

ę

do pracy. Tym razem miała to by

ć

powie

ść

.

Przeczytała pierwsze trzy rozdziały i - według niej - były po prostu
wspaniałe! A wszystko to, pisała, zacz

ę

ło si

ę

ocftego,

ż

e przyj

ą

łem

do druku „Ballad

ę

o celnym strzale", przedtem panowała susza, teraz

przyszedł ulewny deszcz.
Jestem pewien,

ż

e tak wła

ś

nie my

ś

lała, ale w jej podzi

ę

kowaniach mało

było prawdziwego ciepła. 20
Przebijaj

ą

ce przez nie sło

ń

ce

ś

wieciło jakby zza chmur... no, tak:

wrócili

ś

my do tematu.

Ś

wieciło tak jak wtedy, kiedy na niebie

zbieraj

ą

si

ę

takie pierzaste chmurki i wiesz,

ż

e wkrótce b

ę

dzie ju

ż

lało jak z cebra.
I te wszystkie dobre wiadomo

ś

ci: studenci, pies, sprz

ą

taczka, nowa

powie

ść

- przecie

ż

była zbyt inteligentna,

ż

eby uwierzy

ć

,

ż

e wszystko

mo

ż

e znowu by

ć

dobrze. Ja o tym wiedziałem, nawet po pijaku. Reg

zdradzał symptomy psychozy, a z psychoz

ą

jest jak z rakiem płuc: sama

si

ę

nie wyleczy, cho

ć

od czasu do czasu chorzy mog

ą

si

ę

czu

ć

lepiej.

- Mog

ę

ci

ę

znów prosi

ć

o papierosa, kochanie?

Ż

ona pisarza pocz

ę

stowała go jeszcze jednym Salemem.

- W ko

ń

cu - mówił dalej redaktor, wyci

ą

gaj

ą

c zapalniczk

ę

- miała

wokół siebie wszystkie symptomy jego idee fixe. Brak telefonu.

Ż

adnej

elektryczno

ś

ci. Kontakty zaklejone ta

ś

m

ą

. Reg wkładał jedzenie do

maszyny równie regularnie jak do miski psa. Studenci z przeciwka
mogli go mie

ć

za wspaniałego faceta, ale studenci z przeciwka nie

widzieli, jak codziennie rano, ze strachu przed promieniowaniem
wkładał na r

ę

ce gumowe r

ę

kawiczki,

ż

eby podnie

ść

le

żą

c

ą

na progu

gazet

ą

. Nie słyszeli, jak j

ę

czy przez sen i nie uspokajali go, kiedy

budził si

ę

z krzykiem, nie pami

ę

taj

ą

c koszmaru, który go przeraził.

- Ty, moja droga - powiedział patrz

ą

c wprost w oczy

ż

onie pisarza -

zastanawiasz si

ę

pewnie, dlaczego przy nim została. My

ś

lisz o tym,

cho

ć

nic nie mówisz. Prawda?

Skin

ę

ła głow

ą

.

- Tak, a ja nie mam zamiaru przedstawia

ć

wam długiej rozprawy na

temat jej motywów. We wszystkich prawdziwych opowie

ś

ciach bardzo

wygodne jest to,

ż

e mo

ż

na powiedzie

ć

: tak si

ę

. wła

ś

nie stało i

pozostawi

ć

słuchaczom kłopot z odkryciem - dlaczego? A w ogóle to

nikt na ogół nie wie, dlaczego było wła

ś

nie tak a nie inaczej, a ju

ż

szczególnie głupi s

ą

ci najzupełniej pewni,

ż

e rozumiej

ą

wszystko.

Z subiektywnego punktu widzenia Jane Thorpe działo si

ę

. jednak

znacznie, ale to znacznie lepiej. Znalazła sprz

ą

taczk

ę

. - Murzynk

ę

w

ś

rednim wieku i zmusiła si

ę

do opowiedzenia jej o dziwactwach swego

m

ęż

a. Ta kobieta, Gertruda Rulin, roze

ś

miała si

ę

tylko i powiedziała,

ż

e pracowała ju

ż

dla ludzi, którzy byli o całe niebo dziwaczniejsi.

Pierwszy tydzie

ń

po jej zaanga

ż

owaniu Jane sp

ę

dziła tak, jak pierwszy

wieczór u studentów: czekaj

ą

c na wybuch szale

ń

stwa. Ale Reg podbił

serce sprz

ą

taczki całkowicie, tak jak wcze

ś

niej serca tych

dzieciaków. Mówił o jej parafialnych pracach, o m

ęż

u, o najmłodszym

synku, Jimmym, który - według Gertrudy - zap

ę

dziłby w kozi róg samego

Kub

ę

Rozpruwacza. Miała jedena

ś

cioro dzieci, ale miedzy tym i

najmłodszym z pozostałych było dziewi

ęć

lat ró

ż

nicy i to nikomu nie

ułatwiało

ż

ycia.

Wiec z Regiem wszystko wydawało si

ę

układa

ć

nie

ź

le i je

ż

eli spojrze

ć

na to z pewnego punktu widzenia, było tak rzeczywi

ś

cie. Tylko w

rzeczywisto

ś

ci był nie mniej szalony ni

ż

poprzednio i oczywi

ś

cie,

podobnie było ze mn

ą

. Có

ż

, szale

ń

stwo mo

ż

e sobie by

ć

jak elastyczny

pocisk, ale ka

ż

dy licz

ą

cy si

ę

ekspert od balistyki powie wam,

ż

e nie

ma dwóch identycznych pocisków. W jednym z listów Reg napisał co

ś

tam

background image

o powie

ś

ci tylko po to,

ż

eby zaraz przej

ść

do sprawy fornitów.

Fornitów w ogólno

ś

ci, a Rackne szczególnie. Zastanawiał si

ę

przede

wszystkim, czy ONI chc

ą

go tylko zabi

ć

, czy te

ż

złapa

ć

ż

ywcem i

przesłucha

ć

- i skłaniał si

ę

ku tej drugiej ewentualno

ś

ci. Na ko

ń

cu

stwierdzał: Mój pogl

ą

d na

ś

wiat, tak jak i apetyt, poprawiły s/e

znacznie od czasu, kiedy zacz

ę

li

ś

my do siebie pisa

ć

, Henry. Bardzo Ci

za to dzi

ę

kuj

ę

. Zawsze Twój - Reg. A w postscriptum pytał, czy

znalazłem ju

ż

ilustratora do „Ballady o celnym strzale". To ostatnie

spowodowało u mnie oczywi

ś

cie nasilenie poczucia winy, które

skierowało mnie wprost do butelki.
Reg pisał mi o fornitach, a ja jemu o kablach i polach. Coraz
bardziej interesowała mnie elektryczno

ść

, mikrofale, fale radiowe,

interferencje fal, promieniowanie i Bóg jeden wie, co jeszcze.
Chodziłem do bibliotek i po

ż

yczałem ksi

ąż

ki, chodziłem do ksi

ę

gar

ń

i

kupowałem ksi

ąż

ki. Było w nich sporo do

ść

przera

ż

aj

ą

cych wiadomo

ś

ci

na ten temat, a ja przecie

ż

w gruncie rzeczy tego wła

ś

nie

poszukiwałem.
Kazałem wył

ą

czy

ć

telefon i elektryczno

ść

. Na jaki

ś

czas pomogło, ale

kiedy

ś

, gdy le

ż

ałem pijany tul

ą

c w dłoni butelk

ę

whisky i czuj

ą

c

ci

ęż

ar drugiej w kieszeni marynarki, zobaczyłem małe, czerwone,

ś

wiec

ą

ce na mnie z sufitu

ś

wiatełko, Bo

ż

e, przez chwil

ą

my

ś

lałem,

ż

e

dostane ataku serca. Wygl

ą

dało to jak owad... wielki, czarny robal

patrz

ą

cy jednym, błyszcz

ą

cym, czerwonym okiem.

Miałem latarni

ą

gazow

ą

, zapaliłem j

ą

i od razu zorientowałem si

ą

, co

to naprawd

ą

jest. Tylko,

ż

e nie

odczułem wtedy

ż

adnej ulgi, wr

ę

cz przeciwnie, poczułem przelewaj

ą

ce

si

ę

przez mój mózg wielkie, czarne fale bólu - jak fale radiowe.

Przez chwile miałem wra

ż

enie,

ż

e to oczy odwróciły mi si

ę

w

oczodołach i patrz

ę

na mózg, na jego pal

ą

ce si

ę

, zw

ę

glone i

umieraj

ą

ce komórki. To był wykrywacz dymu -w 1969 roku urz

ą

dzenie

jeszcze nowsze ni

ż

mikrofalowa kuchenka.

Wypadłem z mieszkania jak strzała i pobiegłem po schodach -
mieszkałem na pi

ą

tym pi

ę

trze, ale w tym czasie u

ż

ywałem ju

ż

wył

ą

cznie

schodów - i zacz

ą

łem wali

ć

do mieszkania dozorcy. Krzyczałem,

ż

e ma

to usun

ąć

,

ż

e ma to w ogóle usun

ąć

,

ż

e ma to usun

ąć

dzisiaj,

ż

e ma to

usun

ąć

w ci

ą

gu godziny. Patrzył na mnie, jakbym był zupełnie - prosz

ę

mi wybaczy

ć

to okre

ś

lenie - bonzo seco. Teraz ju

ż

łatwo mi go

zrozumie

ć

. Wykrywacz dymu miał przecie

ż

sprawi

ć

,

ż

ebym si

ę

czuł

bezpieczniej i lepiej. Teraz ju

ż

oczywi

ś

cie s

ą

wsz

ę

dzie, ale wtedy

był to wielki Skok w Przyszło

ść

i płacił za to zwi

ą

zek wła

ś

cicieli

domów.
Dozorca go oczywi

ś

cie usun

ą

ł. Nie zabrało mu to wiele czasu, ale

nawet na chwile nie spuszczał ze mnie oka i teraz - do pewnego
stopnia, pojmuje jego uczucia. Nie goliłem si

ę

od Bóg wie kiedy i

ś

mierdziałem whisky, brudne włosy lepiły mi si

ę

do głowy, marynark

ę

te

ż

miałem brudn

ą

. Oczywi

ś

cie wiedział,

ż

e ju

ż

nie chodz

ę

do pracy i

widział, jak wynosz

ą

telewizor. Wiedział te

ż

,

ż

e kazałem odł

ą

czy

ć

telefon. Po prostu my

ś

lał,

ż

e oszalałem.

Mo

ż

e i byłem szale

ń

cem, ale tak jak i Thorpe, niekoniecznie zaraz

idiot

ą

. Wł

ą

czyłem dla niego cały mój wdzi

ę

k, ile go zostało - no,

tak, wiecie, redaktorzy pism literackich musz

ą

go troch

ę

mie

ć

.

Pozbyłem si

ę

go spokojnie dzi

ę

ki dziesieciodolarówce i w ko

ń

cu jako

ś

naprostowałem t

ą

spraw

ę

, ale z tego, jak przez nast

ę

pne par

ę

tygodni

patrzyli na mnie s

ą

siedzi (a były to ostatnie tygodnie, jakie miałem

tam sp

ę

dzi

ć

) mogłem si

ę

domy

ś

le

ć

,

ż

e opowie

ść

poszła w

ś

wiat.

Zwłaszcza wiele mówi

ą

cy był fakt,

ż

e nie odwiedził mnie nikt ze

zwi

ą

zku wła

ś

cicieli,

ż

eby poskomliwa

ć

nad moj

ą

czarn

ą

niewdzi

ę

czno

ś

ci

ą

. Pewnie bali si

ę

,

ż

e ich zaatakuje no

ż

em do mi

ę

sa.

O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie my

ś

lałem. Siedziałem w

półmroku, ci

ą

gle paliła si

ę

latarnia i bij

ą

ca przez okna

elektryczno

ść

Manhattanu te

ż

o

ś

wietlała troch

ę

; moje trzy pokoje.

Siedziałem z butelk

ą

w jednej i papierosem w drugiej r

ę

ce wpatrzony w

miejsce, w którym wykrywacz dymu

ś

wiecił czerwonym okiem tak

dyskretnie,

ż

e w dzie

ń

w ogóle nie było go wida

ć

i my

ś

lałem. My

ś

lałem

background image

o tym,

ż

e chocia

ż

wył

ą

czyłem cał

ą

elektryczno

ść

, on został. A je

ś

li

go przeoczyłem, to mogłem przeoczy

ć

tak

ż

e co innego.

A je

ś

li nawet nie, to przecie

ż

cały dom i tak naszpikowany był

przewodami, był lak ich pełen, jak umieraj

ą

cy na raka człowiek pełen

jest chorych komórek i gnij

ą

cych organów. Zamykałem oczy i widziałem

kable biegn

ą

ce w

ś

cianach,

ś

wiec

ą

ce niesamowicie zielonkawym

ś

wiatłem. Jeden, niemal nieszkodliwy, cieniutki przewód biegł od

kontaktu... wychodz

ą

cy z kontaktu kabel był ju

ż

nieco grubszy i biegł

do piwnicy, w której ł

ą

czył si

ę

z jeszcze grubszym, ł

ą

cz

ą

cym si

ę

w

podziemnym kanale z cał

ą

wi

ą

zk

ą

bardzo ju

ż

grubych... No, tak.

Kiedy Jane Thorpe napisała mi,

ż

e Reg zakleił kontakty, jedna cze

ść

mego umysłu wiedziała,

ż

e ona uznaje to za dowód szale

ń

stwa m

ęż

a i ta

cze

ść

podpowiedziała mi,

ż

eby jej odpisa

ć

tak, jakby była cało

ś

ci

ą

.

Druga cze

ść

, teraz ju

ż

znacznie wi

ę

ksza, krzyczała co

ś

zupełnie

innego: „Przecie

ż

to wspaniały pomysł!" - no i zaraz nast

ę

pnego dnia

zrobiłem oczywi

ś

cie to samo. Pami

ę

tajcie, to ja byłem człowiekiem,

który miał pomóc Regowi. W jaki

ś

straszny sposób to wszystko było

nawet

ś

mieszne.

Tej nocy zdecydowałem si

ę

opu

ś

ci

ć

Manhattan. W Adirondacs był kawałek

nale

żą

cej do rodziny ziemi, mógłbym tam troch

ę

pomieszka

ć

i ten

pomysł bardzo mi si

ę

spodobał. W mie

ś

cie trzymała mnie ju

ż

tylko

„Ballada o celnym strzale". Je

ś

li była ona kołem ratunkowym,

pomagaj

ą

cym Regowi pływa

ć

po oceanie szale

ń

stwa, to ze mn

ą

było

podobnie. Chciałem ju

ż

tylko umie

ś

ci

ć

j

ą

w dobrym magazynie i gdyby

mi si

ę

to udało, mógłbym znikn

ąć

z miasta.

Tak wła

ś

nie wygl

ą

dały niezbyt znane w

ś

wiecie relacje Wilson-Thorpe

tu

ż

przed tym, nim

ś

liwka wpadła w gówno. Byli

ś

my jak dwóch

umieraj

ą

cych narkomanów, jeden udowadniał drugiemu wy

ż

szo

ść

heroiny

nad morfin

ą

. No, tak. Reg miał fornita w maszynie, ja miałem fornita

w

ś

cianie, a obaj mieli

ś

my forniry w głowach.

No i byli ONI. Nie nale

ż

y zapomina

ć

o NICH. Niewiele czasu zabrało mi

przekonanie si

ę

,

ż

e wszyscy redaktorzy działów literatury we

wszystkich nowojorskich magazynach (nie,

ż

eby w 1969 roku było ich

zbyt du

ż

o) z pewno

ś

ci

ą

nale

żą

do NICH. Kr

ąż

yłem z maszynopisem i

zaczynałem marzy

ć

,

ż

eby sp

ę

dzi

ć

ich wszystkich pod

ś

cian

ę

, ustawi

ć

w

rz

ą

dku i załatwi

ć

jedn

ą

kul

ą

.

Niemal pi

ęć

lat min

ę

ło, nim mogłem patrze

ć

na to z ich punktu

widzenia. Zdenerwowałem szefów, a to byli faceci, którzy spotykali
mnie akurat wtedy, kiedy wył

ą

czano ogrzewanie i zbli

ż

ał si

ę

czas na

Bo

ż

onarodzeniow

ą

szklaneczk

ę

. Inni... có

ż

, ironia polega na tym,

ż

e

cze

ść

z nich była naprawd

ę

moimi przyjaciółmi. Jared Baker był wtedy

zast

ę

pc

ą

w „Es

ą

uire", a przecie

ż

w czasie wojny słu

ż

yli

ś

my w jednej

kompanii strzelców. Nowe i poprawione wydanie Hemyego Wilsona nie
mogło si

ę

im podoba

ć

, wi

ę

cej: byli nim przera

ż

eni. Gdybym po prostu

wysłał maszynopis ze spokojnym listem wyja

ś

niaj

ą

cym okoliczno

ś

ci

sprawy, prawdopodobnie sprzedałbym to opowiadanie na pniu. Ale nie,
to mnie nie satysfakcjonowało. Nie. „Ballada..." wymagała przecie

ż

mojej osobistej opieki! Wiec łaziłem z ni

ą

od drzwi do drzwi,

cuchn

ą

cy, posiwiały redaktor z trz

ę

s

ą

cymi si

ę

dło

ń

mi,

zaczerwienionymi oczami i wielkim zastarzałym siniakiem w miejscu, w
którym uderzył si

ę

o drzwi łazienki szukaj

ą

c na czworakach kibel-ka.

Równie dobrze mogłem nosi

ć

w klapie znaczek z wielkim napisem:

ALKOHOLIK.
Nie chciałem te

ż

gada

ć

z tymi facetami w ich biurach. Tak naprawd

ę

to

nawet nie mogłem. Dawno min

ę

ły czasy, kiedy po prostu wsiadałem do

windy i spokojniutko jechałem ni

ą

na czterdzieste pi

ą

tro. Teraz

umawiałem si

ę

z nimi jak handlarze narkotyków z klientami: w parkach,

gdzie

ś

na schodach lub, jak w przypadku Jareda Bakera, w „Burger

Heaven" na Czterdziestej Dziewi

ą

tej. Przynajmniej Jared z pewno

ś

ci

ą

chciałby mi postawi

ć

dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju

ż

min

ą

ł

czas, kiedy ceni

ą

cy sw

ą

, prace maitre d'hotel wpu

ś

ciłby mnie do

restauracji, w której spotykaj

ą

si

ę

. ludzie interesu. Agent drgn

ą

ł.

- No jasne, otrzymywałem mgliste propozycje przeczytania maszynopisu,
po których natychmiast szły pełne troski pytania o to, jak si

ę

czuje

background image

i jak du

ż

o pije. Pami

ę

tam niezbyt dokładnie,

ż

e kilku z nich

próbowałem przekona

ć

o tym,

ż

e to elektryczno

ść

uniemo

ż

liwia im

prawidłowe my

ś

lenie i

ż

e kiedy Andy Rivers z „American Crossing"

zaproponował mi pomoc w znalezieniu lekarza, nawrzeszczałem mu,

ż

eby

sam do niego poszedł, bo to on potrzebuje pomocy.
Widzisz tych wszystkich ludzi tam, na ulicy? - tłumaczyłem mu, a
stali

ś

my, pami

ę

tam, w Washington Square Park. Połowa z nich, mo

ż

e

nawet trzy czwarte, ma guza mózgu. Nie sprzedałbym ci opowiadania
Thorpe'a, Andy. Przecie

ż

tu, w tym mie

ś

cie, nawet by

ś

go nie poj

ą

ł.

Twój mózg siedzi na krze

ś

le elektrycznym i nawet nie zdajesz sobie z

tego sprawy! Miałem w r

ę

ku maszynopis opowiadania zwini

ę

ty jak gazeta

i uderzyłem go tym maszynopisem po nosie jak nieposłusznego psa,
sikaj

ą

cego pod murem. Pó

ź

niej po prostu odszedłem. Pami

ę

tam,

ż

e

krzyczał za mn

ą

,

ż

ebym wrócił,

ż

e mo

ż

emy przecie

ż

pój

ść

na kaw

ę

i

jeszcze sobie pogada

ć

na ten temat, a pó

ź

niej znalazłem si

ą

pod

sklepem z płytami, pod gło

ś

nikami wypluwaj

ą

cymi na ulice heavy metal

i fale zimnego, jarzeniowego

ś

wiatła i jego głos znikł w czym

ś

w

rodzaju szumu przelewaj

ą

cego mi si

ą

w głowie. Pami

ę

tam,

ż

e mogłem ju

ż

my

ś

le

ć

tylko o dwóch sprawach:

ż

e musze szybko, jak najszybciej

opu

ś

ci

ć

miasto, bo sam si

ą

nabawi

ą

guza mózgu i

ż

e zaraz,

natychmiast, musze si

ę

napi

ć

.

Tego wieczora znalazłem pod drzwiami mieszkania karteczk

ą

: Wyno

ś

si

ę

st

ą

d, ghipku! Wyrzuciłem j

ą

, w ogóle o niej nie my

ś

l

ą

c. My, wariaci,

mamy wi

ę

ksze kłopoty ni

ż

anonimowe

ż

ale zdenerwowanych s

ą

siadów.

My

ś

lałem o tym, co powiedziałem And/emu Riversowi o opowiadaniu Rega.

Im wi

ę

cej o tym my

ś

lałem (i im wi

ą

cej piłem), tym bardziej sensowne

mi si

ę

to wydawało. „Ballada..." była zabawna i pozornie łatwa w

czytaniu... ale pod t

ą

powierzchni

ą

kryła si

ę

bardzo skomplikowana

tre

ść

. Czy w ogóle mo

ż

na mie

ć

nadziej

ą

,

ż

e jaki

ś

wydawca jest zdolny

zrozumie

ć

j

ą

w cało

ś

ci? Tak my

ś

lałem, ale czy my

ś

l

ą

tak dalej, teraz,

kiedy ju

ż

otworzyły mi si

ę

oczy? Czy ci

ą

gle mog

ą

mie

ć

nadzieje,

ż

e

kto

ś

co

ś

mo

ż

e poj

ąć

i zrozumie

ć

w mie

ś

cie owini

ę

tym kablami jak bomba

terrorysty? Bo

ż

e, przecie

ż

wolty przeciekaj

ą

tu ze wszystkich stron!

Czytałem gazet

ą

, póki pozwalało na to dzienne

ś

wiatło, starałem si

ę

zapomnie

ć

o tych wszystkich strasznych sprawach i tam, na kartach

„Timesa" znalazłem historie o tym, jak to materiały radioaktywne
znikaj

ą

z elektrowni j

ą

drowych. Autor pisał,

ż

e znikło ju

ż

wystarczaj

ą

co wiele,

ż

eby mo

ż

na było zrobi

ć

z tego bomb

ą

. Siedziałem

przy kuchennym stole, zachodziło sło

ń

ce, a ja widziałem ICH,

wypłukuj

ą

cych pluton tak, jak w 1849 roku poszukiwacze wypłukiwali z

piasku złoto. Tylko,

ż

e ONI wcale nie chcieli wysadzi

ć

miasta, nic z

tych rzeczy. ONI je tylko nim posypywali,

ż

eby nikt ju

ż

nie mógł

my

ś

le

ć

. ONI byli złymi fornitami, a radioaktywny pył był złym

fornusem. Najgorszym fornusem w historii.
Wiec zdecydowałem,

ż

e tak naprawd

ę

, to wcale nie chce sprzeda

ć

„Ballady...", a ju

ż

z pewno

ś

ci

ą

nie w Nowym Jorku i

ż

e mog

ę

wyjecha

ć

natychmiast, jak tylko dostane zamówione czeki. Kiedy ju

ż

wyjad

ę

na

północ, zaczn

ę

j

ą

wysyła

ć

do prowincjonalnych magazynów: „Sewanne

Review", my

ś

lałem, b

ę

dzie całkiem dobre, albo mo

ż

e „Iowa Review".

Wytłumacz

ę

to Regowi pó

ź

niej. Reg na pewno mnie zrozumie. To chyba

rozwi

ą

zuje wszystkie problemy - my

ś

lałem - wiec wypiłem za dobre

rozwi

ą

zanie. A pó

ź

niej wypiłem za swoje zdrowie. A pó

ź

niej ju

ż

alkohol pił si

ę

sam... no, tak. Urwał mi si

ę

film. Jak si

ę

okazało,

po raz przedostatni.
Nast

ę

pnego dnia przyszły czeki „Arvin Company". Wypełniłem jeden z

nich na maszynie i poszedłem do przyjaciela, który miał je
kontrsygnowa

ć

. Jeszcze raz przeszedłem przez krzy

ż

owy ogie

ń

pyta

ń

,

ale tym razem trzymałem si

ę

w ryzach - potrzebowałem jego podpisu. I

w ko

ń

cu go dostałem. W ci

ą

gu pi

ę

ciu minut zrobiono mi piecz

ą

tk

ę

.

Przystemplowałem ni

ą

kopert

ę

, wystukałem na niej adres Rega (maszyn

ę

wcze

ś

niej wyczjj

ś

ciłem z cukru pudru, ale klawisze ci

ą

gle si

ę

lepiły), wło

ż

yłem do niej czek wraz z krótkim, prywatnytrA

ś

cikiem, w

którym pisałem,

ż

e nigdy nie wysyłałem autorowi czeku z wi

ę

ksz

ą

przyjemno

ś

ci

ą

... co zreszt

ą

było prawd

ą

. I ci

ą

gle jest. Przez prawie

background image

godzin

ę

przygl

ą

dałem si

ę

mojemu dziełu i nie mogłem wyj

ść

z podziwu,

ż

e tak oficjalnie wygl

ą

da. Nigdy by

ś

cie nie uwierzyli,

ż

e

ś

mierdz

ą

cy

pijak, który od dziesi

ę

ciu dni nie zmieniał gaci, zdołał dokona

ć

czego

ś

takiego.

Przerwał, zdusił papierosa i popatrzył na zegarek. Potem, zupełnie
jak konduktor oznajmiaj

ą

cy wjazd poci

ą

gu na jak

ąś

wa

ż

n

ą

stacje,

powiedział: „A teraz zaczyna si

ę

niewytłumaczalne".

- Oto fragment opowie

ś

ci, który najbardziej zainteresował dwóch

psychiatrów i tych wszystkich specjalistów od

ś

wirów, z którymi

utrzymywałem bliskie kontakty przez nast

ę

pne trzydzie

ś

ci miesi

ę

cy.

Tylko to kazali mi odwoła

ć

na znak,

ż

e mi si

ę

poprawiło. Jak

powiedział jeden z nich: „To jedyny fragment w pa

ń

skiej opowie

ś

ci, w

którym wyst

ę

puje załamanie rozumowania indukcyjnego, to znaczy

jedyny, którym nie rz

ą

dziła wewn

ę

trzna logika". Wiec w ko

ń

cu to

odwołałem, wiedziałem przecie

ż

, cho

ć

oni mo

ż

e jeszcze o Tym nie

wiedzieli,

ż

e rzeczywi

ś

cie ju

ż

mi si

ę

poprawiło i bardzo chciałem

wyrwa

ć

si

ę

ze szpitala dla wariatów. Wiedziałem te

ż

,

ż

e je

ż

eli szybko

si

ę

z niego nie wydostane, oszaleje od nowa. No wiec odwołałem -

Galileusz odwołał tak swoje pogl

ą

dy, kiedy wsadzono mu stopy w ogie

ń

,

ale na zawsze zachowałem to w pami

ę

ci. Nie twierdze,

ż

e to, co wam

teraz opowiem, naprawd

ę

si

ę

zdarzyło. Twierdze,

ż

e wierze,

ż

e tak

wła

ś

nie było. To mo

ż

e mała ró

ż

nica, ale dla mnie jest ona

najwa

ż

niejsza ze wszystkiego. A wiec, przyjaciele, oto

niewytłumaczalne:
Nast

ę

pne dwa dni sp

ę

dziłem przygotowuj

ą

c si

ę

do przeprowadzki. Przy

okazji: konieczno

ść

prowadzenia samochodu nie martwiła mnie w

najmniejszym stopniu, jeszcze jako dziecko czytałem,

ż

e samochód jest

jednym z najbezpieczniejszych na

ś

wiecie schronie

ń

przeciw burzy, bo

napompowane opony działaj

ą

jako prawie stuprocentowe izolatory.

Czekałem na te chwile, kiedy usi

ą

d

ę

za kierownic

ą

mojego starego

Chevroleta, zamkn

ę

okna i wyjad

ę

z miasta, które wydawało mi si

ę

ju

ż

tylko bagnem

ś

wiateł. Ale te przygotowania obejmowały tak

ż

e wyjecie

ż

arówek z lampek o

ś

wietlaj

ą

cych kabin

ę

, zaklejenie ich oraz

przykr

ę

cenie kontrolki

ś

wiateł-na desce rozdzielczej do oporu w lewo,

ż

eby deska była prawie ciemna.

Ostatni

ą

noc zamierzałem sp

ę

dzi

ć

w domu. Mieszkanie było ju

ż

puste, w

kuchni stał tylko stół, w sypialni łó

ż

ko, a w pracowni, na podłodze,

maszyna do pisania. Nie miałem zamiaru jej zabiera

ć

, budziła zbyt

wiele złych skojarze

ń

, a poza tymi i tak klawisze zawsze miały si

ę

ju

ż

lepi

ć

. Niech si

ę

o ni

ą

martwi nast

ę

pny lokator - i o Bellis te

ż

!

Sło

ń

ce zachodziło, barwi

ą

c całe mieszkanie w niezwykły wr

ę

cz sposób.

Byłem ju

ż

nie

ź

le wlany, a inna pełna butelka miała chroni

ć

mnie przed

noc

ą

. Wła

ś

nie przechodziłem przez pracownie, chyba po to,

ż

eby i

ść

do

sypialni. Pewnie usiadłbym na łó

ż

ku, my

ś

lał o kablach i

elektryczno

ś

ci i - oczywi

ś

cie -popijał.

Pokój, który nazywałem pracowni

ą

, był w istocie najwi

ę

kszy w

mieszkaniu. Pracowałem w nim, bo miał wielkie, zachodnie okna, z
których wida

ć

było horyzont. Na pi

ą

tym pi

ę

trze domu na Manhattanie.

Brzmi to troch

ę

jak cud z rozmno

ż

eniem chleba i ryb, ale có

ż

- tak

wła

ś

nie było. Nie zastanawiałem si

ę

nad tym, tylko po prostu

cieszyłem. Jasne, miłe

ś

wiatło wypełniało ten pokój nawet w deszczowy

dzie

ń

.

Ale tego wieczora

ś

wiatło zachodz

ą

cego sło

ń

ca było zdecydowanie

niesamowite. Czerwone jak z martenowskiego pieca. Pozbawiony mebli
pokój wydawał si

ę

zbyt wielki. Kiedy przez niego szedłem, echo

odbijało si

ę

od

ś

cian.

Maszyna stała mniej wi

ę

cej po

ś

rodku podłogi i wła

ś

nie próbowałem j

ą

omin

ąć

, kiedy zobaczyłem na wałku jaki

ś

strz

ę

p papieru. To mi dało do

my

ś

lenia, pami

ę

tałem,

ż

e kiedy szedłem po poprzedni

ą

butelk

ę

, nie

było tam

ż

adnego papieru.

Rozejrzałem si

ę

, pewnie my

ś

lałem,

ż

e jest tu jeszcze kto

ś

oprócz

mnie. Nie my

ś

lałem jednak ani o włamywaczach, ani o narkomanach...

tylko o duchach.
Zobaczyłem czarn

ą

plam

ę

na

ś

cianie, po lewej stronie drzwi do

background image

sypialni. Zrozumiałem przynajmniej, sk

ą

d wzi

ą

ł si

ę

papier. Kto

ś

po

prostu oderwał kawałek starej tapety.
Ci

ą

gle patrzyłem w tamt

ą

stron

ę

, kiedy za plecami usłyszałem gło

ś

ne

„klak". Podskoczyłem i obróciłem si

ę

, czuj

ą

c serce w gardle. Byłem

przera

ż

ony, chocia

ż

doskonale znałem ten d

ź

wi

ę

k i nie miałem

ż

adnych

w

ą

tpliwo

ś

ci. Kto

ś

, kto zarabia na

ż

ycie przy pomocy słów, nie ma

ż

adnych trudno

ś

ci z rozpoznaniem odgłosu, z jakim czcionka uderza o

papier, nawet o zmroku, w ciemnym pokoju, kiedy w pobli

ż

u nie ma

nikogo, kto mógłby uderzy

ć

w klawisz.

Patrzyli na niego z ciemno

ś

ci, a ich twarze wygl

ą

dały jak białe,

okr

ą

głe plamy. Siedzieli bli

ż

ej siebie ni

ż

na pocz

ą

tku opowie

ś

ci,

ż

ona pisarza

ś

ciskała jego dło

ń

w obu swoich.

- Czułem si

ę

... no, jakbym wyszedł z siebie. Nierealne. By

ć

mo

ż

e tak

czuje si

ę

ka

ż

dy, kto dotrze do granic niewytłumaczalnego. Powoli

podszedłem do maszyny, serce waliło mi jak oszalałe, ale umysł
miałem... spokojny, nawet chłodny.
„Klak" - poruszyła si

ę

inna czcionka. Tym razem zobaczyłem nawet,

która: trzeci rz

ą

d od góry, po lewej.

Chciałem ukl

ę

kn

ąć

i nawet zgi

ą

łem kolana - i nagle wszystkie mi

ęś

nie

nóg odmówiły mi posłusze

ń

stwa. Prawie zemdlałem, ale tylko prawie,

usiadłem przed maszyn

ą

, a porwana i brudna, cho

ć

niegdy

ś

elegancka

marynarka otoczyła mnie jak sukienka gł

ę

boko dygaj

ą

c

ą

panienk

ę

. Dwie

kolejne czcionki trzasn

ę

ły raz po raz, przerwa, i jeszcze jeden

trzask. Ka

ż

de uderzenie budziło echo zupełnie jak moje kroki.

Co

ś

wsun

ę

ło kawałek tapety w maszyn

ę

w ten sposób,

ż

e czcionki

uderzały o powierzchnie pokryt

ą

zaschłym klejem. Litery były przez to

troch

ę

niewyra

ź

ne i zatarte, ale mogłem przeczyta

ć

: rackn. Maszyna

trzasn

ę

ła jeszcze raz i słowo to brzmiało ju

ż

rackne.

- Pó

ź

niej... - redaktor chrz

ą

kn

ą

ł i skrzywił wargi w lekkim

u

ś

miechu.

- Nawet teraz, kiedy min

ę

ło ju

ż

tyle lat, ci

ęż

ko mi o tym mówi

ć

...

ci

ęż

ko mi opowiada

ć

ot, tak sobie... W porz

ą

dku. Fakty, bez

ż

adnych

ozdobników. Zobaczyłem, jak spomi

ę

dzy klawiszy wysuwa si

ę

r

ę

ka.

Bardzo cieniutkie ramie. Bardzo drobna dło

ń

. Pojawiła si

ę

miedzy

literami B i N w najni

ż

szym rz

ę

dzie, zwini

ę

ta w pie

ść

i uderzyła w

długi, najni

ż

szy klawisz. Wałek przeskoczył o jeden znak - bardzo

szybko, jakby miał czkawk

ę

- i r

ą

czka znikneła.

Ż

ona agenta zachichotała przenikliwie.

- Zamknij si

ę

, Martha - powiedział agent i Martha zamkn

ę

ła si

ę

.

- Teraz trzaski stały si

ę

troch

ę

cz

ę

stsze - mówił dalej redaktor. -

Po chwili zacz

ę

ło mi si

ę

wydawa

ć

,

ż

e słysz

ę

, jak to co

ś

, to

stworzonko, poci

ą

ga za ramiona czcionek i dyszy, sapie tak jak ci

ęż

ko

pracuj

ą

cy i ju

ż

prawie wyko

ń

czony t

ą

robot

ą

człowiek. Liter nie było

ju

ż

prawie wida

ć

, klej zalepił czcionki, ale z bied

ą

potrafiłem je

jeszcze odczyta

ć

, odbijały si

ę

przecie

ż

na mi

ę

kkim papierze.

Przeczytałem: rackne umie i za chwile klawisz z liter

ą

r uderzył o

kawałek tapety i zablokował si

ę

. Patrzyłem na to przez chwile, po

czym wyci

ą

gn

ą

łem palec i odlepiłem czcionk

ę

. Nie wiem czy to... czy

Bellis... poradziłby sobie sam. Chyba nie. Ale i tak wolałem nie
widzie

ć

tego... jego... jak próbuje. Sam widok tej pi

ą

stki

spowodował,

ż

e chwiałem si

ę

stoj

ą

c nad przepa

ś

ci

ą

. Gdybym zobaczył

całego elfa, to bym chyba oszalał... no, tak... O ucieczce w ogóle
nie było mowy, zapomniałem nawet,

ż

e mam nogi. Pewnie i stan

ąć

bym

nie mógł.
„Klak, klak, klak" - trzaski, słaby, zdyszany oddech, po ka

ż

dym

słowie blada, ubrudzona tuszem i zakurzona pi

ą

stka z całej siły

wal

ą

ca w klawisz miedzy literami B i N,

ż

eby zrobi

ć

odst

ę

p. Nie wiem,

jak długo to trwało. Mo

ż

e siedem minut. Mo

ż

e dziesi

ęć

. A mo

ż

e

wieczno

ść

.

W ko

ń

cu trzaski ustały i zdałem sobie spraw

ę

z tego,

ż

e ju

ż

nie

słysz

ę

ci

ęż

kiego oddechu. Mo

ż

e zemdlał... mo

ż

e dał sobie spokój...

mo

ż

e umarł? Na atak serca czy co

ś

takiego. Na pewno wiedziałem tylko,

ż

e nie doko

ń

czył wiadomo

ś

ci. To, co zd

ąż

ył napisa

ć

, brzmiało tak:

rackne umiera chłopiec jimmy thorpe nie wie

background image

powiedz thorpe rackne umiera chłopiec jimmy zabija
rackne bel
To było wszystko.
Poczułem,

ż

e mam nogi, wiec wstałem i wyszedłem z pokoju. Szedłem na

palcach, wielkimi krokami, jakbym my

ś

lał,

ż

e Bellis poszedł spa

ć

i

je

ś

li go obudz

ę

, znów zacznie pisa

ć

... my

ś

lałem,

ż

e je

ś

li znów

usłysz

ę

ten trzask, zaczn

ę

wy

ć

. I b

ę

d

ę

tak wył, a

ż

p

ę

knie mi serce

lub głowa.
Mój Chevy stał na parkingu przed domem, zatankowany, opakowany i
gotów do drogi. Usiadłem za kierownic

ą

i przypomniałem sobie o

butelce w kieszeni. R

ę

ce trz

ę

sły mi si

ę

do tego stopnia,

ż

e upu

ś

ciłem

j

ą

, ale spadła na siedzenie i nie stłukła si

ę

..

Wiem,

ż

e film mi si

ę

urywał i przyjaciele, przerwa w

ż

yciorysie to

było akurat to o czym marzyłem i co dostałem. Pami

ę

tam pierwszy łyk

wprost z szyjki, pami

ę

tam drugi, pami

ę

tam obrót kluczyka w stacyjce,

szum silnika i Franka Sinatre

ś

piewaj

ą

cego przez radio „Ta stara,

czarna magia", co jakby pasowało do sytuacji. Do tej specyficznej
sytuacji. No, tak. Pami

ę

tam, jak z nim

ś

piewałem i jeszcze troch

ę

popijałem. Stałem na skrzy

ż

owaniu i widziałem, jak migaj

ą

ś

wiatła na

autostradzie. My

ś

lałem o klekotaniu stoj

ą

cej w pustym pokoju maszyny

i o niesamowitym

ś

wietle zachodz

ą

cego sło

ń

ca, które ten pusty pokój

wypełniało. My

ś

lałem o szybkim oddechu, jakby jaki

ś

elf-kulturysta

ć

wiczył sobie na ramionach czcionek. Widziałem oderwany od

ś

ciany i

pokryty grudkami zaschni

ę

tego kleju kawałek tapety. Próbowałem sobie

wyobrazi

ć

, co działo si

ę

, nim wszedłem do pokoju... chciałem zobaczy

ć

to... jego... Bellisa... wychodz

ą

cego z maszyny, chwytaj

ą

cego za

oderwany kawałek tapety wisz

ą

cy przy drzwiach łazienki, gdy

ż

to była

jedyna rzecz w pokoju przypominaj

ą

ca papier, czepiaj

ą

cego si

ę

,

odrywaj

ą

cego nó

ż

ki od podłogi i oddzieraj

ą

cego wreszcie ten kawałek,

i nios

ą

cego go na głowie jak wielki palmowy li

ść

. Próbowałem

wyobrazi

ć

sobie, jak on... to... zdołało w ogóle wkr

ę

ci

ć

papier w

maszyn

ę

. Próbowałem wyobrazi

ć

sobie jeszcze wiele rzeczy - nie

umiałem przesta

ć

my

ś

le

ć

, wiec piłem, a Frank Sinatra zamilkł i

słuchałem reklam, a pó

ź

niej Sarałj Yaughan zacz

ę

ła

ś

piewa

ć

„Powinnam

napisa

ć

list" i to tak

ż

e z czym

ś

mi si

ę

skojarzyło - to wła

ś

nie

zrobiłem, albo przynajmniej my

ś

lałem,

ż

e zrobiłem, a

ż

do dzisiaj,

kiedy co

ś

spowodowało,

ż

e zacz

ą

łem jeszcze raz to sobie przemy

ś

liwa

ć

.

Wiec siedziałem i

ś

piewałem w chórze ze star

ą

, dobr

ą

Sarah i zaraz

potem musiałem osi

ą

gn

ąć

pr

ę

dko

ść

ucieczki, poniewa

ż

w

ś

rodku drugiej

zwrotki, bez

ż

adnej przerwy w czasie, wyrzygiwałem ju

ż

z siebie jaja,

a kto

ś

walił mnie po plecach. To był wła

ś

nie ten kierowca. Kiedy

walił mnie w plecy czułem, jak co

ś

mi wzbiera w gardle, gotowe cofn

ąć

si

ę

w ka

ż

dej chwili. Tylko si

ę

nie cofało, bo mi wyginał r

ę

ce, i jak

tylko wygi

ą

ł mi r

ę

ce, rzygałem od nowa i wcale nie była to tylko

whisky, ale głównie woda. Kiedy ju

ż

zebrałem si

ę

w sobie na tyle,

ż

eby podnie

ść

głow

ę

i zobaczy

ć

, co si

ę

wokół dzieje, była szósta po

południu trzy dni pó

ź

niej. Le

ż

ałem na brzegu Jackson River w

zachodniej Pennsylwanii mniej wi

ę

cej sze

ść

dziesi

ą

t mil na północ od

Pittsburga. Z rzeki sterczał kufer Chevroleta, a na zderzaku wida

ć

było nalepk

ę

...

- Mog

ę

si

ę

jeszcze czego

ś

napi

ć

, kochanie?

Ż

ona pisarza podała mu szklank

ę

pochylaj

ą

c si

ę

i impulsywnie całuj

ą

c

go w pomarszczony jak u krokodyla policzek. Redaktor u

ś

miechn

ą

ł si

ę

do niej i oczy rozbłysły mu w mroku. Ale ona była dobr

ą

, wiele

rozumiej

ą

c

ą

kobiet

ą

i ten błysk wcale jej nie oszukał. M

ę

skie oczy

nie tak błyszcz

ą

z zadowolenia.

Ballada o celnym strzale
- Dzjekuje, Meg.
Wypił, zakaszlał i machni

ę

ciem r

ę

ki odmówił kolejnego papierosa.

- Do

ść

na dzi

ś

. I tak mam zamiar rzuci

ć

palenie. W nast

ę

pnym

background image

wcieleniu. No, tak. Reszty wła

ś

ciwie nie trzeba opowiada

ć

. Obarczona

jest najgorszym grzechem, jaki mo

ż

na popełni

ć

w opowie

ś

ci - łatwo

przewidzie

ć

koniec. Z samochodu wyłowili co

ś

z czterdzie

ś

ci butelek

whisky, wi

ę

kszo

ść

pustych. Opowiadałem o elfach, elektryczno

ś

ci,

fornitach, plutonie i fornusie, wydałem im si

ę

kompletnie szalony i

rzeczywi

ś

cie - byłem kompletnie szalony.

A co zdarzyło si

ę

w Omaha, kiedy s

ą

dz

ą

c z kwitków ze stacji

benzynowych, które znale

ź

li w skrytce, przejechałem przez pi

ęć

północno-wschodnich stanów? O tym dowiedziałem si

ę

. od Jane Thorpe,

przede wszystkim z listów pisanych w ci

ą

gu długiego i bardzo

bolesnego okresu, który sko

ń

czył si

ę

spotkaniem twarz

ą

w twarz w New

Heaven, w którym zreszt

ą

mieszka do dzi

ś

, zaraz po tym, kiedy

odwołałem, co miałem odwoła

ć

i wypu

ś

cili mnie z wariatkowa. Na

zako

ń

czenie tego spotkania wypłakali

ś

my si

ę

sobie w ramionach i wtedy

dopiero uwierzyłem,

ż

e mog

ę

znów

ż

y

ć

i - nawet - mo

ż

e znów by

ć

szcz

ęś

liwy?

Tego dnia, około trzeciej po południu, kto

ś

zapukał do drzwi domu

Thorpe'ów. To był posłaniec z telegramem. Telegramem ode mnie. To on
zako

ń

czył nasz

ą

poronion

ą

korespondencje. REG PEWNA INFORMACJA RACKNE

UMIERA TO MAŁY CHŁOPIEC TAK TWIERDZI BELLIS MÓWI IMI

Ę

JIMMY FORNIT I

FORNUS HENRY.
Na wypadek, gdyby znów przyszło wam do głowy wspaniałe pytanie
Howarda Bakera: „Co wiedział i r'-

ą

d", mog

ę

od razu wyja

ś

ni

ć

,

ż

e

wiedziałem,

ż

e Jane wynaj

ę

ła sprz

ą

taczk

ę

, ale nie wiedziałem - chyba

7.1' od Bellis -

ż

e sprz

ą

taczka ma synka z piekła rodem imieniem

Jimmy. My

ś

l

ę

,

ż

e b

ę

dziecie musieli u wierzy

ć

mi na słowo, chocia

ż

musze powiedzie

ć

,

ż

e ci szarlatani, którzy pracowali nade mn

ą

przez

dwa i pół roku nigdy mi jednak nie uwierzyli.
Kiedy ten telegram przyszedł, Jane akurat robiła sprawunki. Znalazła
go dopiero po

ś

mierci Rega, w tv!nej kieszeni jego spodni. Na

blankiecie zanotowano zarówno czas odbioru, jak dor

ę

czenia oraz

notatko : dor

ę

czy

ć

osobi

ś

cie, nie przez telefon. Jane mówiła,

ż

e

chocia

ż

ten telegram nadany był dzie

ń

wcze

ś

niej, przeszedł przez tyle

r

ą

k,

ż

e wygl

ą

dał, jakby miał rok.

W pewien sposób to wła

ś

nie ten telegram był celnym strzałem, który

trafił Rega wprost w mózg, cho

ć

strzelałem a

ż

z Paterson w New

Jersey, tak pijany,

ż

e nawet nic nie pami

ę

tam.

Przez dwa tygodnie

ż

ycia Reg post

ę

pował według schematu, który sam w

sobie wydawał si

ę

całkiem normalny. Wstawał o szóstej, robił

ś

niadanie dla siebie oraz

ż

ony i pisał przez jak

ąś

godzin

ę

. Około

ósmej zamykał pracownie i brał psa na długi spacer. Na spacerze
spotykał ró

ż

nych ludzi i był dla nich bardzo miły, rozmawiał z

ka

ż

dym, kto miał ochot

ę

z nim pogada

ć

. Przed południem pił kaw

ę

zawsze w tej samej kawiarni, a potem wracał do domu. Najcz

ęś

ciej

przychodził ju

ż

po dwunastej, czasami nawet bli

ż

ej pierwszej. Pewnie

robił tak cz

ęś

ciowo po to,

ż

eby uciec przed Gertrud

ą

Rulin, tak

przynajmniej twierdziła Jane. W ka

ż

dym razie te spacery zacz

ę

ły si

ę

w

par

ę

dni po tym, gdy pierwszy raz pojawiła si

ę

u nich w domu.

Jadł lekki lunch, kładł si

ę

na godzink

ę

, a pó

ź

niej przez dwie lub

trzy godziny pracował dalej. Wieczorem cz

ę

sto odwiedzał studentów,

sam albo z Jane, czasami szli do kina, a czasami Reg siedział po
prostu w du

ż

ym pokoju i czytał. Chodzili spa

ć

wcze

ś

nie, on

najcz

ęś

ciej przed ni

ą

. Z tego, co mi pisała, w tych ostatnich dniach

mało było seksu, a je

ż

eli ju

ż

próbowali, zwykle ko

ń

czyło si

ę

niczym.

Ale seks nie jest dla kobiet tak wa

ż

ny, jak przypuszcza wi

ę

kszo

ść

m

ęż

czyzn - pisała mi. - Reg znów pracował na pełnych obrotach i to

było dla niego najwa

ż

niejsze. Powiedziałabym,

ż

e - bior

ą

c pod uwag

ę

okoliczno

ś

ci -te dwa tygodnie były od pi

ę

ciu lat najszcz

ęś

liwszymi.

Cholera, kiedy to czytałem, chciało mi si

ę

płaka

ć

.

Nie wiedziałem nic o Jimmym, ale Reg wiedział. Wiedział wszystko z
wyj

ą

tkiem jednego, najwa

ż

niejszego faktu, z wyj

ą

tkiem tego,

ż

e Jimmy

zacz

ą

ł przychodzi

ć

do nich z matk

ą

.

Musiał strasznie si

ę

zdenerwowa

ć

, kiedy dostał ju

ż

mój telegram i

zrozumiał, co si

ę

wokół niego dzieje. ONI, znów ONI, mimo wszystko

background image

ONI. I, najwyra

ź

niej, nawet jego

ż

ona była jednym z nich! Przecie

ż

to

ona zostawała w domu, kiedy przychodziła tam Gertruda z Jimmym i
przecie

ż

nie wspomniała ani słowem o chłopcu. Co mi wcze

ś

niej

napisał? Czasami my

ś

l

ę

te

ż

o mojej

ż

onie.

Kiedy tego dnia wróciła do domu, zastała kartk

ę

na stole w kuchni.

Kochanie, poszedłem do ksi

ę

garni, wróc

ę

na kolacje. Dla niej brzmiało

ta zupełnie niewinnie, nie wiedziała przecie

ż

nic o telegramie. Gdyby

o nim wiedziała, pewnie strasznie by si

ę

przeraziła. Zrozumiałaby,

ż

e

Reg my

ś

li,

ż

e gra w przeciwnej dru

ż

ynie.

Reg tymczasem w ogóle nie zbli

ż

ył si

ę

do ksi

ę

garni. Poszedł do sklepu

i kupił czterdziestk

ę

pi

ą

tk

ę

oraz 2000 sztuk amunicji. Pewnie kupiłby

karabin maszynowy, gdyby kto

ś

chciał mu co

ś

takiego sprzeda

ć

. Bronił

swojego fornita. Przed Gertrud

ą

. Przed dzieckiem. Przed

ż

on

ą

. Przed

NIMI.
Nast

ę

pny dzie

ń

zacz

ą

ł si

ę

całkiem normalnie. Jane pami

ę

ta,

ż

e

zastanawiała si

ę

, czemu Reg w taki pi

ę

kny dzie

ń

ubrał si

ę

w ciepły

sweter, ale to wszystko. Sweter był, oczywi

ś

cie, konieczny ze wzgl

ę

du

na bro

ń

. Reg poszedł na spacer z psem i rewolwerem zatkni

ę

tym za

pasek.
Wyj

ą

tkowo szybko dotarł do kawiarni, nie przystawał, z nikim nie

rozmawiał. Poszedł z psem na parking z tyłu, przywi

ą

zał go tam i

bocznymi uliczkami wrócił do domu.
Wiedział, co o tej porze dzieje si

ę

z s

ą

siadami, wiedział,

ż

e nie

b

ę

dzie ich w domu. Wiedział te

ż

, gdzie chowaj

ą

zapasowe klucze.

Wszedł do nich i obserwował własny dom.
O ósmej czterdzie

ś

ci zobaczył wchodz

ą

c

ą

Gertrud

ę

Rulin. Gertruda

Rulin nie była sama. Przyszedł z ni

ą

chłopiec.

Zachowanie Jimmyego w pierwszej klasie upewniło zarówno
nauczycielijak i szkolnego psychologa o tym,

ż

e b

ę

dzie lepiej dla

wszystkich (mo

ż

e z wyj

ą

tkiem matki, która miałaby ochot

ę

troch

ę

odpocz

ąć

), je

ś

li chłopiec poczeka jeszcze rok. Jimmy wrócił wiec do

zerówki, a w pierwszej połowie roku miał tam chodzi

ć

po południu. Dwa

punkty opieki nad dzie

ć

mi w s

ą

siedztwie nie miały wolnych miejsc, a

Gertruda nie mogła chodzi

ć

do Thorpe'ów po południu, poniewa

ż

codziennie od drugiej do czwartej sprz

ą

tała na drugim ko

ń

cu miasta.

Cał

ą

spraw

ę

zako

ń

czyło ostatecznie to,

ż

e Jane zgodziła si

ę

, by

Gertruda przyprowadzała ze sob

ą

syna, dopóki jej sprawy jako

ś

si

ę

nie

uło

żą

lub póki Reg nie odkryje, co si

ę

dzieje, a w ko

ń

cu musiał tov

odkry

ć

.

Jane my

ś

lała,

ż

e mo

ż

e jednak Reg si

ę

tym nie przejmie, w ko

ń

cu

ostatnio był bardzo miły i całkiem rozs

ą

dny. Z drugiej strony mógł

protestowa

ć

i wtedy trzeba byłoby wszystko układa

ć

inaczej. Gertruda

stwierdziła,

ż

e doskonale to rozumie. I - prosiła Jane - na miło

ść

Bosk

ą

- niech chłopiec nie dotyka

ż

adnej z rzeczy Rega. Gertruda

zapewniła,

ż

e nawet si

ę

do nich nie zbli

ż

y, a drzwi do pracowni pana

s

ą

i pozostan

ą

zamkni

ę

te.

Thorpe musiał przekrada

ć

si

ę

przez dwa podwórka jak zwiadowca przez

ziemie niczyj

ą

. Zobaczył,

ż

e Jane i Gertruda pior

ą

w kuchni bielizn

ę

po

ś

cielow

ą

. Chłopca z nimi nie było. Wiec przekrada' si

ę

dalej pod

ś

cianami. Sypialnia - pusta. Jadalnia - pusta. Pracownia - tak, Reg,

chory, tam wła

ś

nie spodziewał si

ę

znale

źć

Jimmy'ego i tam go

odnalazł. Twarz chłopca płon

ę

ła wr

ę

cz z ciekawo

ś

ci i Reg z pewno

ś

ci

ą

uwierzył,

ż

e trafił w ko

ń

cu na ICH zdeklarowanego agenta.

Chłopiec trzymał w r

ę

ku co

ś

w rodzaju miotacza promieni

ś

mierci,

celował nim w biurko, a z maszyny - i Reg to słyszał - krzyczał
Rackne.
Mo

ż

ecie sobie pomy

ś

le

ć

,

ż

e opisuje subiektywne uczucia człowieka,

który ju

ż

nie

ż

yje lub -

ż

eby okre

ś

li

ć

to bardziej bezceremonialnie -

po prostu zmy

ś

lam. Nie. Jane i Gertruda słyszały a

ż

w kuchni warkot

plastikowego „kosmicznego miotacza", z którego Jim strzelał od czasu,
kiedy w ogóle zacz

ą

ł przychodzi

ć

do tego domu. Jane

ż

yła z dnia na

dzie

ń

wył

ą

cznie nadziej

ą

,

ż

e baterie w ko

ń

cu si

ę

wyczerpi

ą

. Nikt nie

mógł pomyli

ć

ź

ródła, z którego dochodził terkot - to musiała by

ć

pracownia Rega.

background image

Ten chłopak był chyba rzeczywi

ś

cie materiałem na niezłego

rzezimieszka. W całym domu zabroniono mu wchodzenia do jednego
pokoju, wiec oczywi

ś

cie musiał tam wle

źć

, albo umrze

ć

z ciekawo

ś

ci.

Szybko odkrył,

ż

e Jane trzyma klucz do pracowni na półeczce nad

kominkiem w du

ż

ym pokoju. Czy bywał tam ju

ż

przedtem? My

ś

l

ę

,

ż

e tak.

Jane mówiła,

ż

e trzy lub cztery dni wcze

ś

niej dała chłopcu

pomara

ń

cze., a nazajutrz podczas sprz

ą

tania znalazła skórki pod

kanap

ą

w pracowni. Reg nie jadał pomara

ń

czy, twierdził,

ż

e jest na

nie uczulony.
Jane rzuciła powłoczke, któr

ą

wła

ś

nie prała, z powrotem do zlewu i

pobiegła do pracowni. Słyszała gło

ś

ne: „pah! pah! pah" miotacza i

krzyk chłopca: „Mam ci

ę

! Nie uciekniesz! Widz

ę

ci

ę

!" I twierdziła,

ż

e

słyszała... słyszała... krzyk. Wysoki, j

ę

kliwy krzyk tak pełen bólu,

ż

e niemal nie do zniesienia.

„Kiedy to usłyszałam - powiedziała mi - wiedziałam ju

ż

,

ż

e be.de

musiała odej

ść

od Rega niezale

ż

nie od tego, co si

ę

stało,

ż

e

opowie

ś

ci starych bab s

ą

prawdziwe,

ż

e szale

ń

stwem mo

ż

na si

ę

zarazi

ć

.

Słyszałam Rackne - mówiła - ten wstr

ę

tny chłopak mordował Rackne,

mordował go plastikowym miotaczem za dwa dolary.
Drzwi do pracowni były otwarte, a klucz tkwił w zamku. Dopiero

ź

niej zauwa

ż

yłam krzesło przysuni

ę

te do kominka i

ś

lady butów

Jimmy'ego na siedzeniu. Stał przy stoliku pod maszyn

ę

. To był stary,

biurowy model z zakładanym na wałek szklanym ochraniaczem. Jimmy
przycisn

ą

ł luf

ę

do szkła i strzelał- pah! pah! pah!, błyskało

czerwone

ś

wiatełko i nagle zrozumiałam wszystko, co Reg mówił mi o

elektryczno

ś

ci, ta zabawka działała przecie

ż

na zwykłe baterie, a ja

czułam fale bólu, wypływaj

ą

c z niej i przepalaj

ą

ce mi mózg.

- Widz

ę

ci

ę

! - krzyczał Jimmy z pi

ę

knym, a zarazem obrzydliwym

wyrazem błogo

ś

ci na twarzy. -Nie uciekniesz przed Kapitanem Future!

I ten krzyk...wrzask...jek...coraz słabszy...cichszy.
- Jimmy, do

ść

! - krzykn

ę

łam.

A

ż

podskoczył. Zaskoczyłam go. Spojrzał na mnie, przygryzł wysuni

ę

ty

z napi

ę

cia jezyk...i znów przycisn

ą

ł luf

ę

miotacza do szkła, znów

zacz

ą

ł strzela

ć

pah!pah!pah! i to straszne, purpurowe

ś

wiatło...

Gertruda biegła przez korytarz wrzeszcz

ą

c,

ż

e ma natychmiast przesta

ć

i obiecuj

ą

c mu lanie, jakiego nie dostał w

ż

yciu...i wtedy frontowe

drzwi otworzyły si

ę

nagle i w progu stan

ą

ł wrzeszcz

ą

cy Reg.

Wystarczyło na niego spojrze

ć

... od razu wiedziałam,

ż

e jest szalony.

W r

ę

ku trzymał rewolwer.

- Nie zastrzelisz go! - pisn

ę

ła Gertruda i próbowała złapa

ć

Rega za

r

ę

k

ę

. Prawie nie zwrócił na ni

ą

uwagi, tylko uderzył j

ą

kolb

ą

i

odepchn

ą

ł.

Jimmy chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co si

ę

dzieje... po

prostu dalej strzelał w maszyn

ę

. Widziałam purpurowe

ś

wiatło migaj

ą

ce

w jej ciemnym wn

ę

trzu, wygl

ą

dało jak taki elektryczny łuk, na który

nie wolno patrze

ć

bez specjalnych okularów, bo mo

ż

na uszkodzi

ć

ź

renice i o

ś

lepn

ąć

na całe

ż

ycie.

Reg przepchn

ą

ł si

ę

. do pokoju odpychaj

ą

c mnie sił

ą

i krzycz

ą

c:

RACKNE! RACKNE! ZABflASZ RACKNE!
A kiedy Reg biegł przez pokój najwyra

ź

niej maj

ą

c zamiar zabi

ć

tego

dzieciaka - mówiła mi Jane -miałam jeszcze czas,

ż

eby si

ę

zastanowi

ć

,

ile razy właził wcze

ś

niej do tego pokoju, ile razy mógł ju

ż

strzela

ć

do maszyny pah!pah!pah!, kiedy ja z Gertrud

ą

słały

ś

my łó

ż

ka, albo

wieszały

ś

my pranie za domem i nic nie słyszały

ś

my...ani strzałów, ani

krzyków tej...tego...fornita, który mieszkał w maszynie.
Jimmy nie przestał nawet wtedy, kiedy wrzeszcz

ą

cy co

ś

Reg prawie ju

ż

si

ę

gał go r

ę

k

ą

, po prostu strzelał dalej tak, jakby wiedział,

ż

e ma

ostatni

ą

szans

ę

i do tej pory nie mog

ę

przesta

ć

my

ś

le

ć

o tym,

ż

e by

ć

mo

ż

e miał racje, by

ć

mo

ż

e ONI istniej

ą

naprawd

ę

, mo

ż

e po prostu

unosz

ą

si

ę

wokół nas, a od czasu do czasu nurkuj

ą

w gł

ę

bi czyjej

ś

głowy jak skoczek robi

ą

cy podwójne salto z wie

ż

y, zmuszaj

ą

kogo

ś

do

zrobienia za nich brudnej roboty i uciekaj

ą

, a ten kto

ś

mówi: „Co?

Ja?

Ż

e co zrobiłem?"

Sekund

ę

przedtem, nim Reg zd

ąż

ył interweniowa

ć

, wydobywaj

ą

cy si

ę

z

background image

maszyny do pisania skrzek zmienił si

ę

w krótki, straszliwy wrzask i

zobaczyłam krew rozbryzguj

ą

c

ą

si

ę

na szklanej osłonie jakby to co

ś

ze

ś

rodka po prostu eksplodowało. Jak, cz

ę

sto o tym mówi

ą

, zwierze

zamkni

ę

te w kuchence

mikrofalowej. Wiem,

ż

e to brzmi jak zwierzenia wariatki, ale

widziałam krew - prysneła na szkic i zacz

ę

ła po nim

ś

cieka

ć

.

- Trafiłem! - powiedział bardzo szcz

ęś

liwy Jimmy. - Dosta...

Reg złapał go i przerzucił przez cały pokój. Plastikowy miotacz upadł
na podłog

ę

i przełamał si

ę

na pół. Tak, to był tylko plastik i

baterie.
Reg spojrzał na maszyn

ę

i krzykn

ą

ł. To nie był krzyk bólu lub gniewu,

cho

ć

brzmiał w nim gniew - to był krzyk dojmuj

ą

cego

ż

alu. Obrócił si

ę

tam, gdzie le

ż

ał chłopiec -Jimmy upadł na podłog

ę

i kimkolwiek mógłby

by

ć

przedtem, je

ś

li w ogóle był kimkolwiek innym ni

ż

do

ść

przewrotnym

i bardzo nieposłusznym chłopcem - na podłodze le

ż

ał ju

ż

tylko

ś

miertelnie przera

ż

ony sze

ś

ciolatek. Reg podniósł r

ę

k

ę

z rewolwerem i

to ju

ż

wszystko, co pami

ę

tam."

Redaktor wypił reszt

ę

wody mineralnej i ostro

ż

nie odstawił puszk

ę

.

- Gertruda Rulin i Jimmie Rulin opowiedzieli reszt

ę

. Jane krzykn

ę

ła:

„REG! NIE!", a kiedy si

ę

obejrzał, skoczyła i złapała go za r

ę

k

ę

.

Strzelił i zgruchotał jej łokie

ć

, ale go nie pu

ś

ciła. Szarpali si

ę

i

Gertruda zd

ąż

yła zawoła

ć

syna, który pozbierał si

ę

ju

ż

z podłogi.

Reg odepchn

ą

ł

ż

on

ę

. i strzelił jeszcze raz. Pocisk otarł si

ę

o jej

skro

ń

, par

ę

milimetrów w prawo i byłoby po wszystkim. Nie ma co do

tego w

ą

tpliwo

ś

ci i nie ma w

ą

tpliwo

ś

ci,

ż

e gdyby nie interwencja Jane

Thorpe, Reg z pewno

ś

ci

ą

zabiłby Jima, a najprawdopodobniej tak

ż

e jego

matk

ę

.

W ko

ń

cu i tak postrzelił chłopca, akurat zd

ąż

ył, nim Jim w obj

ę

ciach

matki znikł za drzwiami. Lec

ą

ca z góry na dół kula trafiła go w

po

ś

ladek, wyszła udem omijaj

ą

c ko

ść

. Utkwiła w łydce Gertrudy. Polało

si

ę

sporo krwi, ale nikt nie został powa

ż

nie poszkodowany.

Gertruda zatrzasn

ę

ła drzwi pracowni i uciekła na dwór nios

ą

c

krzycz

ą

cego i płacz

ą

cego syna.

Albo Jane ju

ż

była nieprzytomna, albo rozmy

ś

lnie wolała zapomnie

ć

o

tym, co nast

ą

piło pó

ź

niej. Reg usiadł przy maszynie i przyło

ż

ył luf

ę

do czoła. Poci

ą

gn

ą

ł za spust. Kula nie przeleciała obok czaszki,

ż

eby

utkwi

ć

w

ś

cianie i nie trafiła w mózg tak, by zrobi

ć

z niego

ż

yw

ą

ro

ś

lin

ę

. Fantazja mo

ż

e by

ć

, no, tak... elastyczna, ten ostatni pocisk

był jednak tak twardy, jak powinien. Na maszyn

ę

upadła głowa martwego

pisarza.
Kiedy na miejscu pojawiła si

ę

policja, zobaczyła tak

ą

scen

ę

: Jane

siedziała w k

ą

cie półprzytomna.

Maszyna pokryta była krwi

ą

i najprawdopodobniej równie

ż

pełna krwi -

rany głowy nie nale

żą

do najczystszych.

Cała krew była grupy 0.
Grupy Rega.
Panie i Panowie - to wszystko. Nie ma nic wi

ę

cej do powiedzenia -

glos redaktora zamarł w ochrypłym szepcie.
Nie było zwykłych po przyj

ę

ciu rozmówek. Nie byłe troch

ę

mo

ż

e

niezr

ę

cznej, lecz zawsze błyskotliwej wymiany zda

ń

, słu

żą

cej

zagadaniu popełnionej w czasie zabawy niedyskrecji lub przynajmniej
zamaskowaniu tego,

ż

e rozmowa zeszła na zbyt powa

ż

ne tory. Lecz

pisarz, odprowadzaj

ą

cy redaktora do samochodu, nie mógł powstrzyma

ć

si

ę

od zadania ostatniego, najwa

ż

niejszego pytania:

- Opowiadanie - powiedział. - Co si

ę

stało z opowiadaniem.

- My

ś

lisz o...?

- „Ballada o celnym strzale". Tak. To przecie

ż

od niego si

ę

zacz

ę

ło.

To ono przecie

ż

oddało ten celny strzał, je

ś

li nie w niego, to

przynajmniej w ciebie. Co stało si

ę

z tym cholernym opowiadaniem,

które było a

ż

tak dobre?

Redaktor otworzył drzwi małej, niebieskiej Chevette. Na zderzaku
błysn

ę

ła nalepka: Przyjaciele nie pozwalaj

ą

przyjaciołom prowadzi

ć

po

pijaku.
- Nikt go nigdy nie opublikował. Je

ś

li Reg miał kopie, zniszczył j

ą

background image

pewnie zaraz po tym, jak dowiedział si

ę

,

ż

e je opublikuje. Bior

ą

c pod

uwag

ę

jego paranoiczne fantazje na ICH temat, wydaje mi si

ę

to

całkiem prawdopodobne.
Ja miałem oryginał i trzy fotokopie, które wyl

ą

dowały w Jackson River

razem z samochodem. Zapakowane w kartonowe pudło. No, tak. Gdybym je
wło

ż

ył do baga

ż

nika, pewnie by ocalały - tył samochodu w ogóle nie

zanurzył si

ę

w wodzie, a nawet gdyby, kartki przecie

ż

mo

ż

na suszy

ć

.

Ale ja chciałem je mie

ć

blisko siebie, wiec jechały na siedzeniu.

Kiedy wpadłem do rzeki, okna były otwarte. Przypuszczam,

ż

e po prostu

popłyn

ę

ły. Do morza. Wole wierzy

ć

,

ż

e to było wła

ś

nie tak,

ż

e nie

zgniły w le

żą

cym na dnie wraku,

ż

e nie po

ż

arły ich ryby,

ż

e nie

zdarzyło im si

ę

co

ś

...nieestetycznego. Wierzy

ć

,

ż

e popłyn

ę

ły do morza

jest znacznie przyjemniej, cho

ć

to troch

ę

mniej prawdopodobne, ale w

kwestiach tego, w co chce wierzy

ć

, a w co nie, jestem jeszcze ci

ą

gle

wystarczaj

ą

co elastyczny. No, tak.

Redaktor wsiadł do swojego samochodziku i odjechał. Pisarz stał i
patrzył za nim, póki czerwone

ś

wiatełka nie mrugn

ę

ły i nie rozpłyn

ę

ły

si

ę

w mroku. Pó

ź

niej odwrócił si

ę

i zobaczył

ż

on

ę

, stoj

ą

c

ą

w

ciemno

ś

ci na szczycie schodów, u

ś

miechaj

ą

c

ą

si

ę

do niego troch

ę

nie

ś

miało. R

ę

ce splatała mocno na piersiach, cho

ć

noc była raczej

ciepła.
- Zostali

ś

my tylko my - powiedziała. - Wejdziemy?

- Oczywi

ś

cie.

A kiedy wchodzili po schodach zatrzymała si

ę

nagle i zapytała:

- Paul, w twojej maszynie nie ma fornitów? Prawda?
Za

ś

pisarz, który czasem - cz

ę

sto - zastanawiał si

ę

nad tym, sk

ą

d

wła

ś

ciwie bior

ą

si

ę

słowa, odpowiedział bohatersko: „Nie". Weszli do

domu trzymaj

ą

c si

ę

za r

ę

ce i zamkn

ę

li drzwi przed otaczaj

ą

c

ą

ich

noc

ą

.

KONIEC

scaN BY LuCK 22-23 Marca 2003


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Stephen King Ballada o celnym strzale 2
Stephen King Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale 3
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale
Stephen King Ballada O Celnym Strzale
King Stephen Ballada O Celnym Strzale
Ballada o celnym strzale
King Stephen Ballada o Celnym Strzale
King Stephen Ballada o celnym strzale

więcej podobnych podstron