STEPHEN KING
Ballada o celnym strzale
(The Ballad of the Flexible Bullet)
przeło
ż
ył Krzysztof Sokołowski
Stephen King urodził si
ę
21 wrze
ś
nia 1947 r. w Portland w stanie
Maine. Swoje pierwsze „dzieła" pisał maj
ą
c siedem lat - powstawały
one głównie pod wpływem powie
ś
ci fantastyczno-naukowych, ktc
nami
ę
tnie czytał od dzieci
ń
stwa. W 1965 r. opublikował w fanzinie
pierwsze opowiadanie „l was Teenage Grave Robber" (Byłem nastoletni
ą
hien
ą
cmentarn
ą
), umiej
ę
tno
ść
znajdowania dobry tytułów towarzyszyła
mu od tej pory przez cał
ą
pisarsk
ą
karier
ę
. W1967 r. zadebiutował
jako profi jonalista opowiadaniem „The Glass Floor" (Szklana podłoga)
opublikowanym przez „Startling M' tery Stories", w tym samym roku
uko
ń
czył te
ż
pierwsz
ą
powie
ść
„The Long Walk" (Długi spacc której nie
odwa
ż
ył si
ę
posła
ć
do wydawnictwa. Za to druga powie
ść
„Sword in the
Darkness" (19 Miecz w ciemno
ś
ci) została odrzucona a
ż
przez dwunastu
wydawców, ci
ą
gle jeszcze nie wiedz
ą
cy
ż
e mo
ż
e to by
ć
ż
yła złota. Od
czasu do czasu publikuj
ą
c opowiadania, pisze dwie powie
ś
ci (równ nie
przyj
ę
te do druku). W1969 r.
ż
eni si
ę
, pracuje przez pewien czas jako
robotnik, uzyskuje posa nauczyciela na uniwersytecie stanowym w Maine
i wreszcie w 1973 r. publikuje sw
ą
pierwsz
ą
powie „Carrie".
Zyski z niezwykłego powodzenia „Carrie" umo
ż
liwiaj
ą
mu rzucenie pracy
i utrzymanie rodziny z pisania. Obok niezliczonych opowiada
ń
, do 1976
r. (przełomowego w i tak błyskawicznej karier; King publikuje jeszcze
jedn
ą
powie
ść
- „SalerrTs Lot" (1975).
W 1976 r. wchodzi na ekrany film Briana de Palmy „Carrie", b
ę
d
ą
cy
ekranizacj
ą
jego pierws powie
ś
ci i od tej pory gwiazda Kinga
ś
wieci
coraz ja
ś
niej. W tym samym roku „SaleirTs Lot" otrzym „World Fantasy
Award". W 1977 r. ukazuje si
ę
„The Shining" (L
ś
nienie). W 1979 r.
„Salem's zostaje przerobiony na serial telewizyjny. W 1980 r. na
ekranach kin pojawia si
ę
ekranizacja „L
ś
nienia" w re
ż
yserii Stanleya
Kubricka. W 1981 r. nowela „The Mist" (Mgła) otrzymuje „World Fant:
Award" i nominacj
ę
do nagrody Nebula. Data ta jest wa
ż
na i z tego
powodu,
ż
e w tym samym roku debiutuje
ż
ona Kinga, Tabitha, powie
ś
ci
ą
„Small World", która cieszy si
ę
jednak uznaniem znacznie mniejszym
ni
ż
dzieła jej m
ęż
a. W 1982 r. kolejn
ą
„World Fantasy Award"
otrzymuje opowiadanie „Do the Dead Sings" (Czy martwi
ś
piewaj
ą
),
ksi
ąż
ka „Danse Macabre" (rozwa
ż
ania nad horrorem literackim i
filmowym) otrzymuje nagrod
ę
Hugo, za
ś
powie
ść
„Cujo" staje si
ę
laureatk
ą
„British Fantasy Award", cho
ć
powszechnie uwa
ż
a si
ę
j
ą
za
najgorsz
ą
w dorobku Kinga.
Rok 1983 - brak wprawdzie nagród, ale (w ci
ą
gu roku!) na ekrany
wchodz
ą
trzy filmy zrealizowe na podstawie utworów Kinga: „Cujo"
(re
ż
. Lewis Teague), „The Dead Zone" (re
ż
. David Cronenben) i
„Christine" (re
ż
. John Carpenter).
W1984 r. na ekranach pojawiaj
ą
si
ę
dwa kolejne filmy („Children of
the Corn", re
ż
. Fritz Kiersc, „Firestarter", re
ż
. Mark Lester),
opublikowany zostaje „Talisman" (wspólnie z Peterem Straube którym
natychmiast interesuje si
ę
Steven Spielberg.
Kolejne lata przynosz
ą
kolejne ksi
ąż
ki, opowiadania i filmy. Kariera
Kinga wydaje si
ę
nie zna
ć
granic. Debiutuje jako aktor i re
ż
yser
(1986, „Maximum Overdrive"). Jest wykładowc
ą
uniwersyteckim a na jego
wykładach sale s
ą
pełne.
A
ż
s t r a c h pomy
ś
le
ć
...
K. Sok.
Przyj
ę
cie wła
ś
ciwie ju
ż
si
ę
sko
ń
czyło. Było to udane przyj
ę
cie
- ka
ż
dy mógł wypi
ć
, ile chciał, krwiste steki doskonale upiekły si
ę
na gor
ą
cych w
ę
glach, a przyrz
ą
dzona przez Meg sałatka ze specjalnie
dobranymi przyprawami smakowała wszystkim. Zacz
ę
li o pi
ą
tej, a teraz
było ju
ż
wpół do dziewi
ą
tej i szybko zapadał zmierzch. O tej porze
wielkie przyj
ę
cia dopiero si
ę
rozkr
ę
caj
ą
, ale to nie było wielkie
przyj
ę
cie. Bawiło si
ę
tylko pi
ęć
osób: agent z
ż
on
ą
, młody pisarz i
jego
ż
ona oraz redaktor pewnego magazynu, który miał niewiele ponad
sze
ść
dziesi
ą
tk
ę
, ale wygl
ą
dał starzej. Redaktor pił tylko wod
ę
mineraln
ą
. Jeszcze nim przyjechał, agent wyja
ś
nił pisarzowi,
ż
e
redaktor pił kiedy
ś
zbyt wiele. Ju
ż
nie ma tego problemu, podobnie
jak
ż
ony redaktora. Dlatego spotkali si
ę
w pi
ą
tk
ę
, a nie w szóstk
ę
.
Przyj
ę
cie nie rozkr
ę
ciło si
ę
wiec tak naprawd
ę
, a kiedy zacz
ę
ło si
ę
ś
ciemnia
ć
, wszystkich siedz
ą
cych w ogrodzie przy domu młodego
pisarza, ogrodzie, który ci
ą
gn
ą
ł si
ę
a
ż
do brzegu jeziora, ogarn
ą
ł
nastrój wspomnie
ń
. Pierwsza powie
ść
młodego pisarza zyskała uznanie
krytyki i sprzedawała si
ę
doskonale. Był wiec szcz
ęś
ciarzem i - to mu
trzeba przyzna
ć
- wiedział o tym.
Wszyscy nie
ź
le si
ę
bawili, wiec z tego rozbawienia od omawiania
sukcesu młodego pisarza przeszli do rozmowy na temat innych twórców,
którzy młodo odnie
ś
li sukces, a pó
ź
niej popełnili samobójstwo.
Wspomniano Rossa Lockridge'a i Toma Hagena.
Ż
ona agenta wymieniła
SyMe Plath i Ann
ę
Sexton, a pisarz odpowiedział jej,
ż
e trudno uzna
ć
Plath za autork
ę
, która odniosła sukces. W ka
ż
dym razie nie popełniła
samobójstwa, dlatego bo si
ę
jej powiodło, raczej powiodło si
ę
jej
dlatego,
ż
e popełniła samobójstwo, Agent u
ś
miechał si
ę
i milczał.
- Bardzo was prosz
ę
, zmie
ń
my lepiej temat - z lekkim zaniepokojeniem
poprosiła
ż
ona młodego pisarza.
Nie zwracaj
ą
c uwagi na jej pro
ś
b
ę
, agent dodał:
- Równie
ż
szale
ń
stwo. Byli i tacy, którzy zwariowali z powodu
sukcesu. Powiedział to spokojnym, ale d
ź
wi
ę
cznym głosem, jak aktor
wyst
ę
puj
ą
cy na scenie.
Ż
ona pisarza znów próbowała protestowa
ć
. Zbyt dobrze wiedziała, jak
bardzo jej m
ąż
lubi takie rozmowy. Dawały mu okazje do
ż
artów, a
ż
artował, gdy
ż
sam zbyt wiele na ten temat my
ś
lał. Spróbowała wiec
protestowa
ć
, ale akurat odezwał si
ę
redaktor, to za
ś
, co powiedział,
było tak niezwykłe,
ż
e słowa zamarły jej na ustach.
- Szale
ń
stwo jest jak elastyczny pocisk.
Ż
ona agenta wygl
ą
dała na zaskoczon
ą
. Zaciekawiony pisarz pochylił si
ę
w stron
ę
redaktora.
- To brzmi znajomo - powiedział.
- Jasne - odparł redaktor. - Samo okre
ś
lenie, obraz, wymy
ś
liła
Mariann
ę
Moore. U
ż
yła go chyba po to,
ż
eby opisa
ć
jaki
ś
samochód czy
co
ś
. Zawsze my
ś
lałem,
ż
e to tak
ż
e dobrze opisuje stan szale
ń
stwa.
Szale
ń
stwo jest rodzajem umysłowego samobójstwa. Czy lekarze nie
zacz
ę
li teraz twierdzi
ć
,
ż
e prawdziwa
ś
mier
ć
, to
ś
mier
ć
mózgu?
Szale
ń
stwo jest jak elastyczny pocisk, który ugodził w mózg.
Ż
ona pisarza skoczyła na równe nogi.
- Czy kto
ś
ma ochot
ę
si
ę
napi
ć
? - zapytała. Nikt nie miał ochoty.
- Wi
ę
c napije si
ę
sama, je
ś
li mamy dalej rozmawia
ć
na ten temat -
stwierdziła i poszła przygotowa
ć
sobie drinka.
Redaktor mówił dalej:
- Dostałem raz opowiadanie. To było wtedy, kiedy jeszcze pracowałem
w „Logan's"... teraz ju
ż
go nie ma, poszedł w
ś
lady „Collier's" i
„Saturday Evening Post", ale wtedy byli
ś
my lepsi - w jego głosie
słycha
ć
było cie
ń
dumy. - Drukowali
ś
my trzydzie
ś
ci sze
ść
opowiada
ń
rocznie, czasem wi
ę
cej, i ka
ż
dego roku cztery czy pi
ęć
z nich
znajdowało miejsce w jakiej
ś
antologii „najlepszych opowiada
ń
roku".
I ludzie je czytali. Niewa
ż
ne... to opowiadanie nazywało si
ę
„Ballada
o celnym strzale", a napisał je Reg Thorpe. Był wtedy równie młody
jak ten tu młody człowiek i prawie tak samo ceniony.
- To on napisał „Postacie z podziemia", prawda? - zapytała
ż
ona
agenta.
- Tak. Niesamowite powodzenie jak na pierwsz
ą
powie
ść
. Wspaniałe
recenzje, sprzeda
ż
jak marzenie, wszystko! Nawet film był dobry, nie
tak dobry jak ksi
ąż
ka, ale dobry.
- Uwielbiałam te ksi
ąż
k
ę
- powiedziała
ż
ona pisarza, wł
ą
czaj
ą
c si
ę
w
rozmow
ę
, wbrew swemu najgł
ę
bszemu przekonaniu.
- Czy on co
ś
jeszcze napisał? „Postacie z podziemia" czytałam w
szkole, to było... no, zbyt dawno,
ż
eby o tym my
ś
le
ć
.
- Nic si
ę
nie zmieniła
ś
, kochanie - powiedziała serdecznie
ż
ona
agenta, cho
ć
my
ś
lała o tym,
ż
e
ż
ona pisarza nosi zbyt mały biustonosz
i zbyt obcisłe szorty.
- Nie - odpowiedział redaktor. - Nic wi
ę
cej, oprócz tego
opowiadania, o którym wspomniałem. Popełnił samobójstwo. Oszalał i
popełnił samobójstwo.
- Och! - krzykn
ę
ła słabo
ż
ona pisarza. Temat wrócił.
- Czy kto
ś
opublikował to opowiadanie? - zapytał pisarz.
- Nie, ale nie dlatego,
ż
e pisarz oszalał i popełnił samobójstwo.
Nikt go nie opublikował, poniewa
ż
czytaj
ą
cy je redaktor oszalał i
niemal popełnił samobójstwo.
Agent wstał nagle i wzmocnił sobie drinka, chocia
ż
jego drink z
pewno
ś
ci
ą
tego nie potrzebował. Wiedział,
ż
e redaktor prze
ż
ył
załamanie nerwowe w 1969 roku, a niedługo pó
ź
niej sko
ń
czyła si
ę
.
epoka „Logan's.
- To ja nim byłem - poinformował redaktor reszt
ę
towarzystwa. - W
pewnym sensie wariowali
ś
my razem, Reg Thorpe i ja, chocia
ż
ja
mieszkałem w Nowym Jorku, a on w Omaha i nigdy si
ę
nawet nie
spotkali
ś
my. Jego ksi
ąż
ka była na rynku ju
ż
jakie
ś
pół roku, kiedy
przeniósł si
ę
do Omaha.
Ż
eby „pozbiera
ć
my
ś
li" - tak wtedy mówił.
Akurat tak si
ę
. zło
ż
yło,
ż
e znam t
ę
cze
ść
historii, bo czasami
spotykam jego
ż
on
ę
, kiedy przyje
ż
d
ż
a do Nowego Jorku. Maluje teraz i
to całkiem nie
ź
le. Miała szcz
ęś
cie dziewczyna. Niemal zabrał j
ą
ze
sob
ą
.
Agent wrócił ze szklaneczk
ą
w r
ę
ku.
- Zaczynam sobie przypomina
ć
- powiedział. - Tam była nie tylko
ż
ona, prawda? Postrzelił kilka osób, tak
ż
e dziecko.
- Tak. To wła
ś
nie dzieciak go załatwił.
- Dzieciak? - zdumiała si
ę
.
ż
ona agenta. -Jak to, dzieciak?
Twarz redaktora pozostała nieruchoma. Najwyra
ź
niej chciał mówi
ć
, nie
za
ś
odpowiada
ć
na pytania.
- I t
ą
cz
ęść
historii te
ż
znam. Sam j
ą
prze
ż
yłem. Te
ż
miałem
szcz
ęś
cie. Cholerne szcz
ęś
cie. Ró
ż
ne dziwne rzeczy dziej
ą
si
ę
z tymi,
którzy próbuj
ą
popełni
ć
samobójstwo przykładaj
ą
c sobie luf
ę
do czoła
i poci
ą
gaj
ą
c za spust. My
ś
licie mo
ż
e,
ż
e ta metoda jest pewniejsza
ni
ż
pigułki czy podci
ę
cie
ż
ył, ale mylicie si
ę
. Kiedy strzelacie
sobie w łeb, nie wiecie, co si
ę
mo
ż
e zdarzy
ć
. Pocisk mo
ż
e si
ę
na
przykład odbi
ć
od czaszki i zabi
ć
kogo
ś
innego. Mo
ż
e ze
ś
lizn
ąć
si
ę
po
ko
ś
ci i lecie
ć
dalej. Mo
ż
e utkwi
ć
w mózgu i o
ś
lepi
ć
na całe
ż
ycie.
Jeden go
ść
palnie sobie w łeb z trzydziestki ósemki i ocknie si
ę
w
szpitalu, inny u
ż
yje dwudziestki dwójki i ocknie si
ę
w piekle...
je
ż
eli co
ś
takiego w ogóle istnieje. Osobi
ś
cie s
ą
dz
ę
,
ż
e piekło
istnieje na Ziemi, najprawdopodobniej w New Jersey.
Ż
ona pisarza roze
ś
miała si
ę
raczej piskliwie.
- Jedyn
ą
zupełnie pewn
ą
metod
ą
samobójstwa jest skok z wysokiego
budynku, lecz u
ż
ywaj
ą
jej jedynie ci naprawd
ę
zdecydowani.
Nieciekawie si
ę
pó
ź
niej przedstawiaj
ą
, prawda? Ale chodzi mi o co
ś
innego: je
ż
eli trafi ci
ę
elastyczny pocisk, nie wiesz, co si
ę
mo
ż
e
zdarzy
ć
. Ja zjechałem z mostu, a potem ockn
ą
łem si
ę
na brudnym
nabrze
ż
u, za
ś
kierowca ci
ęż
arówki machał moimi r
ę
kami i wyginał je
tak, jakby miał dwadzie
ś
cia cztery godziny na zostanie kulturyst
ą
i
pomylił mnie z symulatorem kajaka. Dla Rega ten pocisk był zabójczy.
Reg... ale opowiadam wam tu co
ś
takiego nie maj
ą
c poj
ę
cia, czy w
ogóle chcecie mnie słucha
ć
?
W g
ę
stniej
ą
cej szybko ciemno
ś
ci uwa
ż
nie przyjrzał si
ę
ich twarzom.
Agent i jego
ż
ona patrzyli na siebie pytaj
ą
co, a
ż
ona pisarza ju
ż
,
ju
ż
miała stwierdzi
ć
,
ż
e na dzi
ś
chyba wystarczy nieprzyjemnych
rozmów, kiedy odezwał si
ę
jej m
ąż
:
- Chciałbym usłysze
ć
wi
ę
cej, je
ż
eli oczywi
ś
cie mo
ż
e pan o tym mówi
ć
.
To znaczy, z powodów osobistych.
- Nigdy o tym nie opowiadałem, lecz nie z powodów osobistych. By
ć
mo
ż
e nie spotykałem wła
ś
ciwych słuchaczy?
- Wiec prosz
ę
spróbowa
ć
dzi
ś
.
- Paul... -
ż
ona poło
ż
yła mu dło
ń
na ramieniu. - Nie s
ą
dzisz...
- Nie teraz, Meg. Redaktor ju
ż
mówił dalej:
- Opowiadanie przyszło zwyczajnie, poczt
ą
, w czasach, gdy „Logan's"
nie przyjmował ju
ż
przypadkowych tekstów. Kiedy nadchodziły,
sekretarka przekładała je po prostu do zał
ą
czonych kopert zwrotnych
wraz z karteczk
ą
: Z powodu wzrastaj
ą
cych kosztów utrzymania pisma i
wzrastaj
ą
cych trudno
ś
ci z czytaniem wci
ąż
wzrastaj
ą
cej liczby
nadsyłanych tekstów, nasza redakcja nie przyjmuje materiałów nie
zamówionych.
Ż
yczymy powodzenia w próbach opublikowania pana, pani
pracy w innych pismach. Co za cudowny bełkot! Niełatwo przecie
ż
wstawi
ć
słowo „wzrasta
ć
" trzy razy w jedno zdanie, a im si
ę
to jako
ś
udało.
- A je
ż
eli koperta nie była zał
ą
czona, tekst w
ę
drował pro
ś
ciutko do
kosza, prawda? - stwierdził domy
ś
lnie pisarz.
- Pewnie! Nie ma lito
ś
ci dla cudzej słabo
ś
ci.
Dziwny wyraz niepewno
ś
ci pojawił si
ę
nagle na twarzy pisarza. Tak
mógł wygl
ą
da
ć
kto
ś
, kto znalazł si
ę
w klatce pełnej tygrysów, które
rozszarpały ju
ż
tuziny lepszych od niego. Jak na razie nie dostrzegł
ż
adnego tygrysa, ale miał wra
ż
enie,
ż
e wiele czai si
ę
w ciemno
ś
ci i
ż
e ci
ą
gle maj
ą
ostre kły.
- W ka
ż
dym razie - redaktor wyj
ą
ł papierosa - opowiadanie przyszło
poczt
ą
, sekretarka wyj
ę
ła je z koperty, nalepiła wiadom
ą
informacje i
ju
ż
miała je wło
ż
y
ć
do zał
ą
czonej koperty zwrotnej, kiedy zobaczyła
nazwisko autora. Có
ż
, czytała „Postacie z podziemia". Tak si
ę
składało,
ż
e wszyscy albo ju
ż
to czytali, albo wła
ś
nie zamierzali
przeczyta
ć
i zapisywali si
ę
w kolejki w bibliotekach lub penetrowali
supermarkety w poszukiwaniu wydania kieszonkowego.
Ż
ona pisarza, która dostrzegła i zrozumiała błysk strachu w jego
oczach, wzi
ę
ła go za r
ę
k
ę
, a on ciepło si
ę
do niej u
ś
miechn
ą
ł.
Błysn
ą
ł płomyk złotego Ronsona i w jego
ś
wietle wszyscy mogli
zauwa
ż
y
ć
, jak bardzo zniszczona jest twarz redaktora, jak lu
ź
no wisz
ą
mu pod oczami worki pomarszczonej jak u krokodyla skóry. Widzieli
poorane zmarszczkami policzki i brod
ę
stercz
ą
c
ą
w tej starej twarzy
jak bukszpryt
ż
aglowca. „Ten
ż
aglowiec - pomy
ś
lał pisarz - nazywa si
ę
staro
ść
. Nikt nie marzy o tym,
ż
eby gdzie
ś
nim popłyn
ąć
, ale
wszystkie kajuty s
ą
zaj
ę
te. I hamaki pod pokładem tak
ż
e".
Płomyk zgasł i w powietrze uniósł si
ę
Wab dymu.
- Ta sekretarka, która przesyłała opowiadanie i pchn
ę
ła je dalej,
zamiast odesła
ć
, jest dzi
ś
lektork
ą
u Putnama. O nazwisko mniejsza,
wa
ż
ne jest,
ż
e tam, w sekretariacie „Logan's", krzywa jej
ż
ycia
przeci
ę
ła si
ę
na wielkim wykresie z krzyw
ą
ż
ycia Rega Thorpe - jedna
szła w gór
ę
, a druga w dół. Dziewczyna
dała tekst swemu szefowi, a jej szef dał go mnie. Przeczytałem i
zakochałem si
ę
na
ś
mier
ć
. Było troch
ę
za długie, ale ju
ż
widziałem,
gdzie mo
ż
na je bez wi
ę
kszych problemów przystrzyc o jakie
ś
pi
ęć
set
słów. I to
wystarczało.
- A o czym było? - zainteresował si
ę
pisarz.
- Nawet nie powiniene
ś
pyta
ć
- u
ś
miechn
ą
ł si
ę
redaktor. - Cudownie
pasowało do naszej dzisiejszej
rozmowy.
- O tym, jak kogo
ś
ogarnia szale
ń
stwo?
- Jasne. Czego ci
ę
ucz
ą
na pierwszych zaj
ę
ciach pierwszego semestru
na pierwszym kursie pisarstwa w college? Pisz o tym, na czym si
ę
znasz. Reg Thorpe znał si
ę
na tym, jak zaczyna si
ę
szale
ń
stwo, bo
szale
ń
stwo wła
ś
nie go ogarniało. To opowiadanie przemówiło do mnie
tak silnie prawdopodobnie dlatego,
ż
e ja równie
ż
byłem w trakcie
podobnego procesu. A gdyby
ś
kiedykolwiek pracował w magazynie,' to
pewnie wiedziałby
ś
,
ż
e jest jeden temat, którego czytaj
ą
cym
Amerykanom nie musisz wciska
ć
: ,Jak elegancko zwariowa
ć
w Ameryce",
podpunkt A: „Nikt nikogo nie rozumie". Do
ść
to popularne w
literaturze XX wieku. Wielcy fruwali jak ptaki w
ś
ród gał
ę
zi tego
drzewa, mali jak robaki podgryzali jego korzenie. Ale to opowiadanie
było akurat fajne. To znaczy wesołe. Czytałem je jak nic przed nim i
nic po nim. Najbli
ż
sze było chyba niektórym opowiadaniom Scotta
Fitzgeralda... i „Gatsbyemu". Facet z opowiadania Thorpe'a wariował,
ale w strasznie wesoły sposób. Cały czas szczerzyłe
ś
z
ę
by, a w
niektórych miejscach - najlepsze było to, w którym bohater wywala
galaretk
ę
pomara
ń
czow
ą
na łeb starej, grubej baby -
ś
miałe
ś
si
ę
gło
ś
no. Ale - wiecie - to był raczej nerwowy
ś
miech. Chichoczesz i
naraz musisz si
ę
odwróci
ć
,
ż
eby zobaczy
ć
, kto ci
ę
mo
ż
e usłysze
ć
.
Wspaniale było stopniowane napi
ę
cie. Im bardziej si
ę
ś
miałe
ś
, tym
bardziej si
ę
bałe
ś
. A im bardziej si
ę
bałe
ś
, tym gło
ś
niejszy był
ś
miech... i tak a
ż
do momentu, w którym bohater wraca z przyj
ę
cia
wydanego na jego cze
ść
i zabija
ż
on
ę
oraz córeczk
ę
.
- I to było o tym? - zapytał pisarz.
- Nie, ale nie w tym rzecz. To była po prostu opowie
ść
o młodym
człowieku, przegrywaj
ą
cym powoli ze swym własnym powodzeniem.
Zostawmy te spraw
ę
. Opowiadanie fabuły jest nudne. Zawsze. Tak czy
inaczej, napisałem do niego list. Mniej wi
ę
cej tak: Drogi panie
Thorpe, wła
ś
nie przeczytałem „Ballad
ę
, o celnym strzale" i uwa
ż
am j
ą
za wielkie dzieło. Chciałbym j
ą
opublikowa
ć
na pocz
ą
tku przyszłego
roku, je
ś
li ten termin Panu odpowiada. Czy suma o
ś
miuset dolarów
wydaje si
ę
Panu wystarczaj
ą
ca? Płacimy po akceptacji. Nowy akapit.
Redaktor wydmuchn
ą
ł kł
ą
b dymu w pachn
ą
ce, wieczorne powietrze.
- Opowiadanie jest nieco przydługie i chciałbym,
ż
eby Pan je skrócił
o mniej wi
ę
cej pi
ęć
set stów, je
ś
li to mo
ż
liwe. Zgodz
ę
si
ę
ewentualnie
na dwie
ś
cie słów, je
ś
li si
ę
Pan uprze. Zawsze mo
ż
emy przecie
ż
wywali
ć
rysunki. Akapit. Prosz
ę
o odpowied
ź
. Podpis.
- I tak to pan pami
ę
ta, słowo w słowo? - zapytała
ż
ona pisarza.
- Trzymałem jego listy w osobnej teczce. Oryginały listów do mnie i
kopie moich odpowiedzi. Pod koniec teczka ta była ju
ż
całkiem gruba,
zawierała tak
ż
e trzy lub cztery listy od Jane Thorpe, jego
ż
ony.
Czytywałem to do
ść
cz
ę
sto. Chciałem zrozumie
ć
, ale to si
ę
nie da
zrobi
ć
. Elastyczny pocisk da si
ę
zrozumie
ć
równie łatwo jak to,
ż
e
wst
ę
ga Moebiusa ma tylko jedn
ą
stron
ę
. Tak to ju
ż
jest na tym
najlepszym ze
ś
wiatów. No tak, znam je słowo w słowo. Niektórzy tak
si
ę
uczyli deklaracji niepodległo
ś
ci.
- Zało
żę
si
ę
,
ż
e zadzwonił nast
ę
pnego dnia - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
agent. -
Co, wygrałem?
- Nie, nie zadzwonił. Krótko po wydaniu „Postaci z podziemia" Thorpe
przestał w ogóle u
ż
ywa
ć
telefonu. Jego
ż
ona powiedziała mi o tym. W
nowym domu, po przeniesieniu si
ę
z Nowego Jorku do Omaha, nawet go
nie zało
ż
yli. Wiecie, on stwierdził,
ż
e telefon wcale nie działa
dzi
ę
ki elektryczno
ś
ci, tylko w oparciu o rad. My
ś
lał,
ż
e jest to
jeden z dwóch czy trzech najlepiej strze
ż
onych sekretów we
współczesnym
ś
wiecie. Twierdził - w rozmowach z
ż
on
ą
-
ż
e to rad
powoduje wzrost zachorowa
ń
na raka, a nie papierosy, spaliny i inne
zanieczyszczenia.
Ż
e k a
ż
d y telefon ma w słuchawce kryształek
radu i k a
ż
d a rozmowa zostawia w głowie kup
ę
promieniowania.
- Ach, on naprawd
ę
zwariował - powiedział pisarz i wszyscy si
ę
roze
ś
mieli.
- Zamiast tego napisał - redaktor pstrykn
ą
ł niedopałkiem w stron
ę
jeziora. - Brzmiało to mniej wi
ę
cej tak: Drogi Panie Wilson (a
wła
ś
ciwie Henry, je
ś
li mo
ż
na). Twój list to wspaniała i przyjemna
niespodzianka. Moja
ż
ona była nawet bardziej zachwycona, je
ś
li to
tylko mo
ż
liwe, ni
ż
ja. Honorarium całkiem mi odpowiada... cho
ć
pragn
ę
stwierdzi
ć
uczciwie,
ż
e sama mo
ż
liwo
ść
publikacji w„Logan's" wydaje
mi si
ę
wystarczaj
ą
cym wynagrodzeniem (lecz - oczywi
ś
cie - przyjm
ę
czek!). Przejrzałem skróty, które zaproponowałe
ś
i w pełni je
akceptuje,. Dzi
ę
ki nim opowiadanie jest lepsze i b
ę
dzie miejsce na
ilustracje. Z najlepszymi
ż
yczeniami, Reg Thorpe.
Pod podpisem był mały,
ś
mieszny rysuneczek... czy raczej zwykły
gryzmoł. Oko w piramidzie - jak na dolarowym banknocie. Lecz zamiast
napisu Novus Ordo Seculorum na wst
ę
dze pod rysunkiem zobaczyłem napis
Fornit i Fornus.
- Albo to łacina, albo Groucho Marx - wtr
ą
ciła
ż
ona agenta.
- Po prostu dowód rosn
ą
cej... ekscentryczno
ś
ci Rega Thorpe'a. Jego
ż
ona powiedziała mi,
ż
e Reg uwierzył w „ludziki" - elfy czy co
ś
.
Fornity. Miały przynosi
ć
szcz
ęś
cie. Wierzył,
ż
e jeden nawet
zamieszkał w jego maszynie do pisania.
- O mój Bo
ż
e - westchn
ę
ła
ż
ona pisarza.
- Według Thorpe'a ka
ż
dy fornit ma co
ś
takiego jak pistolecik i
strzela z niego... przynosz
ą
cym szcz
ęś
cie pyłkiem, tak to chyba
trzeba nazwa
ć
. A ten pyłek...
- Nazywa si
ę
fornus - doko
ń
czył pisarz szczerz
ą
c z
ę
by.
- No tak, jego
ż
ona te
ż
uwa
ż
ała to za bardzo zabawne. Do czasu. Na
pocz
ą
tku my
ś
lała - bo Thorpe wymy
ś
lił fornity dwa lata wcze
ś
niej,
pracuj
ą
c nad „Postaciami z podziemia" -
ż
e m
ąż
j
ą
po prostu nabiera.
I mo
ż
e tak to si
ę
wła
ś
nie zacz
ę
ło? A pó
ź
niej rosło: od kaprysu, przez
przes
ą
d, do koszmarnej wiary. To była, no... lu
ź
na fantazja. Ale w
ko
ń
cu stwardniała. Na stal. Tak, stwardniała.
Nikt si
ę
nie odezwał, tylko u
ś
miechy spełzły z twarzy.
- Fornity potrafiły zachowywa
ć
si
ę
zabawnie - mówił redaktor. - Ni
st
ą
d ni zow
ą
d maszyna do pisania Thorpe'a zacz
ę
ła dziwnie cz
ę
sto
trafia
ć
do warsztatu. Zdarzyło si
ę
to kilka razy ju
ż
w Nowym Jorku i
powtarzało coraz cz
ęś
ciej w Omaha. Dostał tam z warsztatu inn
ą
maszyn
ę
, kiedy jego była pierwszy raz w naprawie. Po zwrocie
po
ż
yczonej maszyny przyszedł do nich wła
ś
ciciel warsztatu i
powiedział,
ż
e ona te
ż
b
ę
dzie naprawiona na ich rachunek.
- O co mu chodziło? - zdziwiła si
ę
ż
ona agenta.
- Ja chyba wiem - powiedziała
ż
ona pisarza.
- Obie były pełne jedzenia - wyja
ś
nił im redaktor. - Małych kawałków
ciasta i tak dalej. A na czcionkach kto
ś
rozsmarował masło kakaowe.
To Reg
ż
ywił fornita z maszyny. Na wszelki wypadek sypał te
ż
jedzenie
w maszyn
ę
zast
ę
pcz
ą
- kto wie, czy takie fornity nie przeprowadzaj
ą
si
ę
na czas napraw?
- A
ż
tak? - spytał pisarz.
- Oczywi
ś
cie ja o tym jeszcze wtedy nie wiedziałem. Moja sekretarka
przepisała list, przyniosła mi do gabinetu do podpisu i po co
ś
tam
poszła. Podpisałem go, a jej jeszcze nie było. Wiec, bez
najmniejszego racjonalnego powodu, sam nabazgrałem co
ś
pod moim
podpisem. Piramida. Oko. I Fornit i Fornus. Obł
ę
d. Sekretarka to
zobaczyła i zapytała, czy chce wysła
ć
list tak, jak jest. Tylko
wzruszyłem ramionami.
Po dwóch dniach zadzwoniła do mnie Jane Thorpe. Powiedziała,
ż
e mój
list bardzo podniecił Rega,
ż
e Reg my
ś
li,
ż
e znalazł pokrewn
ą
dusze.... kogo
ś
, kto co
ś
wie o fornitach. Widzicie, co si
ę
zacz
ę
ło
dzia
ć
? Z tego, co wiedziałem, te fornity mogły by
ć
wszystkim,
pocz
ą
wszy od klucza francuskiego dla ma
ń
kutów, a sko
ń
czywszy na
samochodzie bez kół. Ditto fornus. Wiec wyja
ś
niłem Jane,
ż
e po prostu
skopiowałem bazgrały Rega. Oczywi
ś
cie, chciała wiedzie
ć
czemu.
Pomin
ą
łem to pytanie. No bo co jej miałem powiedzie
ć
?
Ż
e byłem
zalany, kiedy podpisywałem list?
Przerwał i nad trawnikiem zapadła krepuj
ą
ca cisza. Go
ś
cie wpatrywali
si
ę
w niebo, w jezioro, w wierzchołki drzew, cho
ć
przez ostatnie par
ę
chwil nic si
ę
tam z pewno
ś
ci
ą
nie zmieniło.
- Popijałem sobie przez całe dorosłe
ż
ycie i zupełnie nie potrafi
ę
okre
ś
li
ć
, kiedy straciłem nad tym kontrole. W sprawach zawodowych
podpierałem si
ę
butelk
ą
prawie do samego ko
ń
ca. Zaczynałem od lunchu
i wracałem do redakcji el blotto. A jednak pracowało mi si
ę
doskonale. To picie po pracy, najpierw w metrze, a pó
ź
niej i w domu,
w ko
ń
cu mnie wyko
ń
czyło.
Mieli
ś
my z
ż
on
ą
inne problemy, nie zwi
ą
zane z piciem, ale przez picie
stały si
ę
one jeszcze powa
ż
niejsze. Od dłu
ż
szego czasu chciała ode
mnie odej
ść
, a tydzie
ń
przed tym, nim dostałem opowiadanie Thorpe'a,
wreszcie si
ę
zdecydowała.
Próbowałem jako
ś
si
ę
z tym wszystkim upora
ć
i wtedy pojawiło si
ę
to
opowiadanie. Piłem za wiele. Wszystko si
ę
skomplikowało - có
ż
,
gdyby
ś
my chcieli to nazwa
ć
jako
ś
modnie, był to z pewno
ś
ci
ą
kryzys
wieku
ś
redniego. Wszystko, co wtedy wiedziałem, to tylko to,
ż
e
przygn
ę
bia mnie
ż
ycie, zawodowe i prywatne. Walczyłem - albo
przynajmniej próbowałem walczy
ć
- z rosn
ą
c
ą
pewno
ś
ci
ą
,
ż
e redagowanie
opowiada
ń
, które w ko
ń
cu czyta
ć
b
ę
d
ą
zdenerwowani pacjenci w
poczekalni u dentysty, niepracuj
ą
ce
ż
ony w porze lunchu i od czasu do
czasu nudz
ą
cy si
ę
studenci, nie jest szczególnie szlachetnym
zaj
ę
ciem. Walczyłem - albo przynajmniej starałem si
ę
walczy
ć
, jak
wszyscy w redakcji w owym czasie - z przekonaniem,
ż
e w ci
ą
gu
najbli
ż
szych sze
ś
ciu, mo
ż
e dziesi
ę
ciu, a mo
ż
e czternastu miesi
ą
cy
zabawa nazywana „Logan's" sko
ń
czy si
ę
definitywnie.
I w tym melancholijnym krajobrazie wieku
ś
redniego pojawiło si
ę
nagle
sło
ń
ce bardzo dobrego opowiadania, napisanego przez bardzo dobrego
pisarza. Błyskotliwy, przenikliwy rzut oka na mechanizm szale
ń
stwa.
Wiem,
ż
e te słowa brzmi
ą
dziwnie - w ko
ń
cu bohater zabija
ż
on
ę
i
dziecko, ale zapytajcie ka
ż
dego wydawc
ę
, co mu mo
ż
e sprawi
ć
najwi
ę
ksz
ą
przyjemno
ść
i z pewno
ś
ci
ą
odpowie wam,
ż
e doskonała
powie
ść
albo opowiadanie, które niespodziewanie l
ą
duje mu na biurku
jak jaki
ś
cholerny gwiazdkowy prezent w lecie. Có
ż
, chyba znacie
opowiadanie Shirley Jackson „Loteria"? Ko
ń
czy si
ę
niewiarygodnie
przygn
ę
biaj
ą
co, to znaczy wyprowadzaj
ą
mił
ą
kobiet
ę
i kamienuj
ą
j
ą
, a
jej syn i córka bior
ą
w tym udział. Ale có
ż
to za wspaniała robota!
Zało
żę
si
ę
,
ż
e redaktor „New Yorkera", który przeczytał to pierwszy,
wracał wieczorem do domu wesoło pogwizduj
ą
c.
Próbuje wam tylko wyja
ś
ni
ć
,
ż
e opowiadanie Thorpe'a było najlepsz
ą
rzecz
ą
, jaka mi si
ę
wtedy wydarzyła. Jedyn
ą
dobr
ą
. A z tego, co mi
tłumaczyła Jane, jedyn
ą
dobr
ą
rzecz
ą
, jaka si
ę
ostatnio przydarzyła
Regowi, było przyj
ę
cie jego opowiadania do druku. Relacja autor -
wydawca zawsze jest relacj
ą
paso
ż
ytnicz
ą
, ale w przypadku moim i
Thorpe'a to paso
ż
ytnictwo podniesione było do n-tej pot
ę
gi!
- Wró
ć
my do Jane Thorpe - poprosiła
ż
ona pisarza.
- Tak. A co, próbuje odstawi
ć
j
ą
na boczny tor? Była raczej w
ś
ciekła
z powodu tej całej historii z fornitami. Na pocz
ą
tku. Wyja
ś
niłem jej,
ż
e nabazgrałem ten rysuneczek ot tak sobie, zupełnie nie wiedz
ą
c,
czego to mo
ż
e dotyczy
ć
i przeprosiłem, je
ż
eli zrobiłem co
ś
złego.
Przestała si
ę
zło
ś
ci
ć
i na odmian
ę
wylała przede mn
ą
swe
ż
ale.
Niepokoiła si
ę
coraz bardziej, biedactwo, i po prostu nie miała z kim
pogada
ć
. Jej rodzice nie
ż
yli, wszyscy przyjaciele pozostali w Nowym
Jorku. Reg nie wpuszczał do domu nikogo. Wszyscy, którzy mieli do
nich jaki
ś
interes, byli albo z CIA, albo z FBI, albo mieli co
ś
wspólnego z podatkami. Zaraz po tym, jak przyjechali do Omaha,
zadzwoniła do drzwi mała skautka sprzedaj
ą
ca ciasteczka na jakie
ś
tam
cele. Reg na ni
ą
nawrzeszczał, kazał si
ę
jej wynosi
ć
, krzyczał,
ż
e
wie, kim ona jest i tak dalej. Jane próbowała przemówi
ć
mu do
rozs
ą
dku. Powiedziała przy tym,
ż
e dziewczynka miała najwy
ż
ej
dziesi
ęć
lat. Reg stwierdził autorytatywnie,
ż
e ci od podatków nie
maj
ą
serca i sumienia. A poza tym - powiedział - ta mała mogła
przecie
ż
by
ć
androidem, a androidy nie podlegaj
ą
prawom zakazuj
ą
cym
zatrudniania dzieci. I
ż
e on prywatnie s
ą
dzi,
ż
e Urz
ą
d Podatkowy sta
ć
na wysłanie mu do domu skautki - androida napakowanego radem,
ż
eby
sprawdzi
ć
, czy nie ukrywa jakich
ś
sekretów, a on nie chce dosta
ć
raka
od promieniowania..
- Dobry Bo
ż
e - westchn
ę
ła
ż
ona agenta.
- No wiec Jane czekała na jaki
ś
znak od przyjaciela i akurat ja si
ę
jej trafiłem. Przełkn
ą
łem opowie
ść
o skautce, dowiedziałem si
ę
, jak
si
ę
troszczy
ć
o fornity i jak je
ż
ywi
ć
, co to jest fornus i jak Reg
odmawia rozmów przez telefon. Rozmawiała ze mn
ą
z automatu, pi
ęć
przecznic od domu. Powiedziała,
ż
e obawia si
ę
,
ż
e Reg wcale nie boi
si
ę
CIA, FBI czy Urz
ę
du Podatkowego.
Ż
e my
ś
li,
ż
e to ONI, wielka,
tajemnicza organizacja istot nienawidz
ą
cych Rega, zazdrosnych o Rega,
gotowych na wszystko,
ż
eby zniszczy
ć
Rega, odkryła prawd
ę
o jego
fornicie i chce go zabi
ć
! A gdyby zgin
ą
ł fornit, nie byłoby powie
ś
ci,
nie byłoby opowiada
ń
. Rozumiecie? Oto istota szale
ń
stwa! To ONI
prze
ś
laduj
ą
. W ko
ń
cu nie było nawet Urz
ę
du Podatkowego, który,
nawiasem mówi
ą
c, rzeczywi
ś
cie przycisn
ą
ł go troch
ę
w zwi
ą
zku z
zyskami z „Postaci z podziemia",
ż
eby posłu
ż
ył jako chłopiec do
bicia. Sko
ń
czyło si
ę
na NICH. Klasyczne urojenie paranoika. To ONI
chc
ą
zabi
ć
fornita!
- Mój Bo
ż
e! I có
ż
pan na to? - zainteresował si
ę
agent.
- Chciałem jej doda
ć
odwagi. Siedziałem sobie wygodnie za biurkiem,
ś
wie
ż
o po przerwie na lunch, zakropiony pi
ę
cioma martini i
przemawiałem dostojnie do wystraszonej kobiety stoj
ą
cej przy
automacie gdzie
ś
w Omaha. Próbowałem jej tłumaczy
ć
,
ż
e wszystko jest
w porz
ą
dku,
ż
e nie ma si
ę
czego ba
ć
, nie ma nic strasznego w tym,
ż
e
jej m
ąż
wierzy w telefony pełne kryształków radu i w tajemne
sprzysie
ż
enie wysyłaj
ą
ce androidy przebrane za skautki z zadaniem
przeszukania ich domu.
Ż
e nie ma i złego w zachowaniu człowieka,
którego talent oderwał si
ę
od sił umysłowych w stopniu umo
ż
liwia cym
mu wiar
ę
w elfa mieszkaj
ą
cego w maszynie do pisania!
- Nie s
ą
dz
ę
,
ż
eby był pan zbyt przekonywaj
ą
cy.
- Prosiła mnie - nie, błagała -
ż
ebym pracował z Regiem nad tym jego
opowiadaniem i
ż
ebym mu wydrukował. Robiła wszystko,
ż
eby mnie
przekona
ć
, wszystko oprócz przyjazdu do Nowego Jorki otwartego
stwierdzenia,
ż
e „Ballada o celnym strzale" jest ostatni
ą
wi
ę
zi
ą
jej
m
ęż
a z tym, co z i miechem na ustach nazywamy rzeczywisto
ś
ci
ą
.
Zapytałem j
ą
, co mam robi
ć
, je
ś
li Reg znowu wspoir
0 fornitach.
- Niech go pan uspokoi - powiedziała. Te słowa pami
ę
tam bardzo
dokładnie. „Niech go pan uspoko
1 odwiesiła słuchawk
ę
.
Nast
ę
pnego dnia przyszedł list od Rega. Pi
ąć
stron maszynopisu,
pojedynczy odst
ę
p. Pierwsza cze dotyczyła opowiadania. Praca nad
poprawkami ra
ź
no posuwała si
ę
do przodu. S
ą
dził,
ż
e skróci je naw o
siedemset słów: z oryginalnej długo
ś
ci dziesi
ę
ciu tysi
ę
cy pi
ę
ciuset
do dziewi
ę
ciu tysi
ę
cy o
ś
mius Druga w cało
ś
ci po
ś
wiecona była
fornitom... i fornusowi. Była pełna opisów jego do
ś
wiadcze
ń
i obi
rwacji. I pytania... dziesi
ą
tki pyta
ń
...
- Obserwacje? - głowa pisarza pojawiła si
ę
w kr
ę
gu
ś
wiatła. - To
znaczy,
ż
e on ju
ż
je widywał?
- Nie. Nie to,
ż
eby widywał, ale... Chocia
ż
... Wiesz, astronomowie
wiedzieli o Plutonie na długo prze tem, nim mieli teleskopy
odpowiednio pot
ęż
ne,
ż
eby go zobaczy
ć
. Dowiedzieli si
ę
o nim
wszystkie dzi
ę
ki obserwacjom orbity Neptuna. W ten wła
ś
nie sposób Reg
„obserwował" fornity. Lubi
ą
je
ść
w no - napisał - czy to zauwa
ż
yłe
ś
?
Dawał im jedzenie o ró
ż
nych porach dnia, ale wi
ę
kszo
ść
po
ż
ywier
znikała po ósmej wieczorem.
- Halucynacje? - zainteresował si
ę
pisarz.
- Nie. Jego
ż
ona po prostu sama próbowała doczy
ś
ci
ć
maszyn
ę
, kiedy
Reg wychodził na spacer wychodził zawsze dokładnie o dziewi
ą
tej.
- I miała czelno
ść
przyczepi
ć
si
ę
do pana! - burkn
ą
ł agent
przesuwaj
ą
c swe wielkie cielsko na og dowym fotelu.- Przecie
ż
ona
sama o
ż
ywiała jego fantazje!
- Pan nie rozumie, dlaczego dzwoniła i dlaczego była taka
zdenerwowana - odpowiedział spokojnie redaktor i spojrzał na
ż
on
ę
pisarza. - Jestem pewien,
ż
e ty to pojmujesz, Meg.
- Mo
ż
e - odpowiedziała i z zakłopotaniem popatrzyła na m
ęż
a. - Ona
nie zło
ś
ciła si
ę
dlatego,
ż
e pan o
ż
ywiał jego fantazje. Bała si
ę
,
ż
e
pan je mo
ż
e zniszczy
ć
.
- Brawo! - redaktor zapalił kolejnego papierosa. - z tego samego
powodu czy
ś
ciła mu maszyn
ę
. Gdyby jedzenie gromadziło si
ę
w niej
przez dłu
ż
szy czas, Reg mógłby wprost ze swych nielogiczny przesłanek
wyci
ą
gn
ąć
logiczny wniosek: fornit zmarł lub opu
ś
cił go. A wiec nici
z fornusu. A wiec... nici z pisania. A wiec...
Ostatnie „wiec" uleciało w powietrze wraz z papierosowym dymem. Nikt
nie przerwał ciszy.
- S
ą
dził,
ż
e fornity s
ą
stworzeniami nocnymi. I
ż
e nie lubi
ą
hałasu
- zauwa
ż
ył,
ż
e nie potrafi pi rankiem po szczególnie udanych
przyj
ę
ciach.
Ż
e nienawidz
ą
telewizji, elektryczno
ś
ci i radu. Reg spr
dał swój telewizor za dwadzie
ś
cia dolarów i pozbył si
ę
zegarka z
hm... radowym wy
ś
wietlaczem q Pytania? O, było ich mnóstwo: sk
ą
d si
ę
dowiedziałem o fornitach? Czy to mo
ż
liwe,
ż
e te
ż
mam jedne; Je
ś
li
tak, to co s
ą
dz
ę
o tym, o tamtym i o owym? Nie musze chyba wchodzi
ć
w
szczegóły. Je
ś
li ktokolw z was miał kiedykolwiek psa jakiej
ś
szczególnej rasy i pami
ę
ta, jak si
ę
dowiadywał, czym go
ż
ywi
ć
i o
niego dba
ć
, przypomni sobie wi
ę
kszo
ść
pyta
ń
, jakie Reg mi wtedy
zadał. Jeden gryzmoł pod podpis wystarczył,
ż
eby otworzy
ć
puszk
ę
Pandory.
- Co pan mu odpisał? - zainteresował si
ę
agent. Redaktor
odpowiedział spokojnie i cicho:
- Tu dopiero zacz
ę
ły si
ę
prawdziwe kłopoty. Dla nas obu. Jane
powiedziała mi: „Niech go pan us koi". No wiec, wła
ś
nie to zrobiłem.
Niestety, udało mi si
ę
chyba zbyt dobrze. Odpisałem na jego lis domu,
byłem mocno pijany, a mieszkanie wydało mi si
ę
a
ż
za puste.
Ś
mierdziało zastarzałym dymem
papierosów. Z odej
ś
ciem Sandry wszystko zacz
ę
ło powoli podupada
ć
,
zmi
ę
ta narzuta na tapczanie, brudne naczynia w zlewie... tego rodzaju
rzeczy. M
ęż
czyzna w
ś
rednim wieku całkowicie nie przygotowany do
samodzielno
ś
ci.
Siedziałem w tym mieszkaniu nad kartk
ą
papieru, wkr
ę
con
ą
w maszyn
ę
i
my
ś
lałem: potrzebuje fornita. Potrzebuje z tuzin fornitów,
ż
eby
posypały fornusem całe to mieszkanie od drzwi do okna. Byłem
wystarczaj
ą
co pijany,
ż
eby zazdro
ś
ci
ć
Regowi Thorpe jego złudze
ń
.
No i odpisałem mu,
ż
e rzeczywi
ś
cie mam fornita. Napisałem,
ż
e
charaktery maj
ą
zupełnie podobne. Aktywne w nocy. Nienawidzi hałasu,
ale mój najwyra
ź
niej lubi Bacha i Brahmsa... cz
ę
sto dobrze mi si
ę
pracuje wieczorem, kiedy słucham ich muzyki.
Ż
e mój zdecydowanie lubi
kiełbas
ę
bolo
ń
sk
ą
... mo
ż
e warto spróbowa
ć
pocz
ę
stowa
ć
ni
ą
i twojego,
co, Reg? Zostawiam po prostu kawałki koło mojego redaktorskiego
ołówka, a rano prawie zawsze nie ma po niej
ś
ladu. Chyba
ż
e - jak sam
wspomniałe
ś
, Reg -poprzednia noc była rozrywkowa. Podzi
ę
kowałem mu za
informacje o radzie i napisałem,
ż
e sam u
ż
ywam normalnego,
nakr
ę
canego zegarka. Napisałem,
ż
e mój fornit towarzyszy mi ju
ż
od
czasu szkolnych wypracowa
ń
. Wyobra
ź
nia tak mnie poniosła,
ż
e wyszło
tego chyba z sze
ść
stron. Na ko
ń
cu dodałem notk
ę
o opowiadaniu,
raczej pobie
ż
n
ą
. Podpisałem...
- A pod podpisem...? - odezwała si
ę
ż
ona agenta.
- Oczywi
ś
cie. Fornit i Fornus... - przerwał i zamilkł na chwile.
- Nie zobaczycie tego w ciemno
ś
ci, ale si
ę
rumieni
ę
. Byłem taki
pijany, taki cholernie zadowolony.... Mo
ż
e w
ś
wietle poranka
przemy
ś
lałbym te spraw
ę
raz jeszcze, ale rano ju
ż
było za pó
ź
no.
- Wysłałe
ś
list jeszcze w nocy - mrukn
ą
ł pisarz.
- Wysłałem. Przez półtora tygodnia wstrzymywałem oddech i czekałem.
Pewnego dnia do redakcji przyszedł adresowany do mnie maszynopis, bez
listu. Skróty były takie, jak uzgodnili
ś
my i opowiadanie wyszło
ś
wietnie w ka
ż
dym szczególe, ale maszynopis... có
ż
, wpakowałem go do
teczki, zabrałem do domu i sam przepisałem jeszcze raz. Był pokryty
ż
ółtymi plamami, my
ś
lałem,
ż
e to...
- Uryna? - zapytała
ż
ona agenta.
- Tak, to wła
ś
nie sobie pomy
ś
lałem. Myliłem si
ę
. A kiedy
przyjechałem do domu, w skrzynce czekał ju
ż
na mnie list od Rega. Tym
razem dziesieciostronicowy. Z tymi samymi
ż
ółtymi plamami.
Oczywi
ś
cie. Nie mógł dosta
ć
kiełbasy bolo
ń
skiej,wiec kupił inn
ą
.
Napisał,
ż
e jego fornit po prostu j
ą
uwielbia, szczególnie z
musztard
ą
. Tego dnia byłem zupełnie trze
ź
wy. Ale ten list... i
ś
lady
musztardy, rozsmarowanej po kartkach pchn
ę
ły mnie prosto do barku.
Nic nie było mnie w stanie zatrzyma
ć
. Wypiłem.
- Co jeszcze było w li
ś
cie? - dopytywała si
ę
ż
ona agenta.
Najwyra
ź
niej ta opowie
ść
zaczynała j
ą
coraz bardziej fascynowa
ć
i
teraz pochylała si
ę
w stron
ę
redaktora nad swym wcale poka
ź
nym
brzuszkiem w pozie, która
ż
onie pisarza przypominała Snoop/ego,
siedz
ą
cego na swej budzie i udaj
ą
cego s
ę
pa.
- Tym razem tylko ze dwa wiersze po
ś
wiecił opowiadaniu. Reszta
dotyczyła fornita... i mnie. Kiełbasa to był rzeczywi
ś
cie znakomity
pomysł. Rackne musiał j
ą
naprawd
ę
polubi
ć
i...
- Rackne? - spytał pisarz.
- Tak miał na imi
ę
ten fornit. Rackne. Dzi
ę
ki kiełbasie Rackne na
serio wzi
ą
ł si
ę
do roboty przy skrótach. Reszta to był ju
ż
prawdziwy
bełkot szale
ń
ca. Czego
ś
takiego nie widzieli
ś
cie w
ż
yciu.
- Reg i Rackne... mał
ż
e
ń
stwo zawi
ą
zane w niebie - powiedziała
ż
ona
pisarza i zachichotała nerwowo.
- Nie, to wcale nie tak. To była przyja
źń
oparta na wspólnocie
interesów. A Rackne był samcem.
- Co jeszcze pisał?
- Tego akurat dokładnie nie pami
ę
tam. Macie szcz
ęś
cie. Nawet
szale
ń
stwo po jakim
ś
czasie mo
ż
e zacz
ąć
nudzi
ć
. Listonosz był
człowiekiem CIA. Gazeciarz - FBI, Reg dostrzegł rewolwer z tłumikiem
w jego torbie, w
ś
ród gazet. S
ą
siedzi byli jakimi
ś
tam szpiegami - w
ich połcie
ż
arówce Reg widział aparatur
ę
podsłuchow
ą
. Bał si
ę
chodzi
ć
nawet do najbli
ż
szego sklepu, bo wła
ś
ciciel te
ż
był androidem i przez
jego łysin
ę
prze
ś
wiecała siatka przewodów. A promieniowanie radu w
domu wyra
ź
nie si
ę
zwi
ę
kszyło i
ś
ciany
ś
wieciły w nocy zielonkaw
ą
po
ś
wiat
ą
.
Ten list ko
ń
czył si
ę
mniej wi
ę
cej tak: Mam nadzieje,
ż
e mi odpiszesz
i powiadomisz mnie o tym, jak to wygl
ą
da u ciebie. Co z fonitem i
wrogami, Henry? S
ą
dz
ę
,
ż
e nasza znajomo
ść
zawi
ą
zała si
ę
przez co
ś
wi
ę
cej ni
ż
przypadek. Bóg, Opatrzno
ść
, Los (nazwij to jak chcesz! w
ostatniej chwili rzucił mi koło ratunkowe. M
ęż
czyzna nie mo
ż
e
samotnie w niesko
ń
czno
ść
opiera
ć
sie tysi
ą
com nieprzyjaciół. A
odkrycie,
ż
e nie jest sam... czy powiem zbyt wiele, je
ś
li stwierdz
ę
,
ż
e fakt,
ż
e mamy wspólne do
ś
wiadczenia stan
ą
ł mi
ę
dzy mn
ą
a całkowitym
zniszczeniem? Chyba nie. Musze, wiedzie
ć
, czy wrogowie poluj
ą
na
twojego fornita tak jak na Rackne. Je
ś
li tak, to jak sobie z nimi
radzisz? Je
ś
li nie, to czy mo
ż
esz sie domy
ś
li
ć
dlaczego? Powtarzam:
musze to wiedzie
ć
!
List podpisany był tym samym symbolem, pod którym znajdowało si
ę
jeszcze postscriptum. To jedno zdanie uderzyło mnie z sił
ą
ś
miertelnego ciosu: Czasami my
ś
l
ę
te
ż
o mojej
ż
onie.
Przeczytałem ten list trzy razy i w tym czasie zdołałem rozprawi
ć
si
ę
z cał
ą
butelk
ą
Black Velvet. Dopiero wtedy przyszło mi do głowy,
ż
e
jako
ś
przecie
ż
musze mu odpisa
ć
. Jak? Jasne, to ton
ą
cy wołał do mnie
„na pomoc!". Opowiadanie trzymało go w kupie przez pewien czas, ale
teraz było ju
ż
prawie sko
ń
czone. To, czy Reg nie rozsypie si
ę
na
kawałki, zale
ż
ało ju
ż
tylko ode mnie. Rozumiałem go, w ko
ń
cu to ja
przecie
ż
zacz
ą
łem te cał
ą
historie. Chodziłem tam i z pow,rotem po
ciemnych pokojach i nagle zacz
ą
łem wyci
ą
ga
ć
wtyczki z kontaktów.
Pami
ę
tajcie, byłem kompletnie zalany, a alkohol rozpuszcza bariery
sceptycyzmu. To dlatego wydawcy i prawnicy wyskakuj
ą
na trzy drinki
przed podpisaniem kontraktu i obiadem.
Agent wybuchn
ą
ł
ś
miechem ale to nie poprawiło nastroju. Wszyscy byli
napi
ę
ci i za
ż
enowani.
- Prosz
ę
, pami
ę
tajcie i o tym,
ż
e Reg był pisarzem jak diabli! I do
tego całkiem przekonanym,
ż
e rzeczy wygl
ą
daj
ą
dokładnie tak, jak mi
je opisał. FBI. CIA. Podatki. ONI. WROGOWIE. Niektórzy pisarze
posiadaj
ą
niezwykły dar - im bardziej czuj
ą
temat, tym chłodniej
pisz
ą
. Robił tak Hemingway, Steinbeck i Reg Thorpe. Wchodzicie w ich
ś
wiat.
Ś
wiat zupełnie logiczny. Zaczynacie my
ś
le
ć
jak oni - trzeba
tylko przyj
ąć
pewne podstawowe przesłanki, fornita, trzydziestk
ę
ósemk
ę
z tłumikiem w torbie listonosza. Dzieciaki z przeciwka mog
ą
przecie
ż
rzeczywi
ś
cie by
ć
agentami KGB, mog
ą
mie
ć
kapsułki z trucizn
ą
w sztucznych z
ę
bach i misje.: zgin
ąć
albo porwa
ć
lub zabi
ć
Rackne.
Oczywi
ś
cie nie uznałem tych przesłanek. Tylko tak trudno szło mi
my
ś
lenie. Wiec wyrywałem kolejne wtyczki. Najpierw te od kolorowego
telewizora, bo wszyscy przecie
ż
wiedz
ą
,
ż
e naprawd
ę
one czym
ś
tam
promieniuj
ą
. W „Logan's" publikowali
ś
my nawet artykuły znanego
naukowca tłumacz
ą
ce,
ż
e promieniowanie kolorowego telewizora ma wpływ
na fale ludzkiego mózgu i zmienia je, nieznacznie wprawdzie, lecz
permanentnie. Ten naukowiec udowadniał,
ż
e to wła
ś
nie kolorowe
telewizory powoduj
ą
,
ż
e dzieci w szkołach maj
ą
ni
ż
sze oceny na
testach z umiej
ę
tno
ś
ci czytania i pisania i z matematyki. W ko
ń
cu to
one ogl
ą
daj
ą
najwi
ę
cej telewizji.
Wiec wył
ą
czyłem telewizor i wydało mi si
ę
,
ż
e mog
ę
ju
ż
my
ś
le
ć
ja
ś
niej. Poczułem si
ę
na tyle dobrze,
ż
e mogłem wył
ą
czy
ć
radio,
maszynk
ę
do grzanek, pralk
ę
i suszark
ę
. Zupełnie nagle przypomniałem
sobie o kuchence mikrofalowej i te
ż
j
ą
wył
ą
czyłem. Ul
ż
yło mi. Ta
kuchenka była stara, wielka jak szafa i prawdopodobnie nie całkiem
bezpieczna. Dzisiejsze modele s
ą
chyba lepiej zabezpieczone.
Po raz pierwszy zdałem sobie spraw
ę
z tego, ile rzeczy w zwykłym
gospodarstwie niezbyt zamo
ż
nego człowieka podł
ą
cza si
ę
do kontaktu.
Dostrzegłem potwern
ą
, elektryczn
ą
o
ś
miornice z mackami z kabli
pełzn
ą
cych w
ś
cianach i ł
ą
cz
ą
cych si
ę
z najbli
ż
sz
ą
, oczywi
ś
cie
rz
ą
dow
ą
, elektrowni
ą
.
Cierpiałem na co
ś
w rodzaju rozdwojenia my
ś
li. - Redaktor popił wody
mineralnej ze szklaneczki i mówił dalej. - W zasadzie wiedziałem,
ż
e
to wszystko przes
ą
d. Jest przecie
ż
wielu ludzi, którzy nie otworz
ą
parasolki pod dachem i nie przejd
ą
pod drabin
ą
. Koszykarze
ż
egnaj
ą
si
ę
przed rzutami osobistymi i zmieniaj
ą
skarpetki, kiedy nie trafi
ą
.
Racjonalna
ś
wiadomo
ść
i irracjonalna pod
ś
wiadomo
ść
graj
ą
sobie
fałszywy cho
ć
stereofoniczny podkład. Gdybym musiał wam zdefiniowa
ć
nieracjonaln
ą
pod
ś
wiadomo
ść
, to powiedziałbym,
ż
e jest ona małym
pokoikiem, znajduj
ą
cym si
ę
we wn
ę
trzu ka
ż
dego z nas. Jedynym meblem w
tym pokoiku jest stolik. Na stoliku le
ż
y rewolwer. A rewolwer
naładowany jest elastycznymi pociskami.
Schodzisz z chodnika,
ż
eby omin
ąć
drabin
ę
, wychodzisz na deszcz ze
zwini
ę
tym parasolem i z twojego racjonalnego ja odpada łupina:
wchodzisz do pokoju i bierzesz w r
ę
k
ę
rewolwer. My
ś
lisz o dwóch
rzeczach na raz: „przechodzenie pod drabin
ą
z pewno
ś
ci
ą
nikomu nie
szkodzi" i „ominiecie drabiny te
ż
nie mo
ż
e zaszkodzi
ć
". Omin
ą
łe
ś
drabin
ę
, otworzyłe
ś
parasol - i znów jeste
ś
sob
ą
.
- To całkiem interesuj
ą
ce - powiedział pisarz. - Czy mógłby
ś
tu co
ś
jeszcze wyja
ś
ni
ć
? To znaczy, kiedy ta „irracjonalna pod
ś
wiadomo
ść
"
przestaje bawi
ć
si
ę
rewolwerem i przykłada go do czoła?
- Kiedy nasz delikwent zaczyna pisa
ć
listy do gazet, domagaj
ą
c si
ę
likwidacji wszystkich drabin w mie
ś
cie, bo przechodzenie pod nimi
jest niebezpieczne.
Towarzystwo wybuchneio
ś
miechem.
- No, to powiedzieli
ś
my ju
ż
tyle,
ż
e równie dobrze mo
ż
emy sko
ń
czy
ć
.
Irracjonalna pod
ś
wiadomo
ść
strzela w mózg elastycznymi pociskami
wtedy, kiedy zaczynasz biega
ć
po mie
ś
cie i przewraca
ć
drabiny, by
ć
mo
ż
e rani
ą
c tych, którzy na nich pracuj
ą
. Do szpitala nie trafiaj
ą
faceci, którzy po prostu omijaj
ą
drabiny i ci, którzy pisz
ą
listy do
gazet,
ż
e w Nowym Jorku
ź
le si
ę
dzieje, bo jest on pełen głupków,
pozbawionych wra
ż
liwo
ś
ci i ła
żą
cych pod drabinami. Wariatkowa pełne
s
ą
tych, którzy próbowali je przewraca
ć
.
- Poniewa
ż
to akurat wida
ć
- powiedział pisarz.
- Wiesz, Paul, w tym co
ś
jest. Nigdy nie chciałem zapala
ć
trzech
papierosów jedn
ą
zapałk
ą
. Nie wiedziałem czemu, ale nie chciałem.
Dopiero pó
ź
niej przeczytałem gdzie
ś
,
ż
e to si
ę
zacz
ę
to w okopach I
wojny
ś
wiatowej.
Ż
e niemieccy strzelcy wyborowi tylko czekali na
głupich Anglików, uprzejmie przypalaj
ą
cych sobie nawzajem papierosy.
Pierwszy - i mieli namiar. Drugi - poprawka na wiatr. Za trzecim
odstrzeliwali go
ś
ciowi łeb. Ba, ale wiesz o tym czy nie, to bez
ró
ż
nicy. Ci
ą
gle, nawet dzi
ś
, nie zapalam ludziom trzech papierosów
pod rz
ą
d. Wiem,
ż
e mog
ę
ich zapali
ć
nawet dwadzie
ś
cia, tylko z
drugiej strony mój wewn
ę
trzny głos mówi z akcentem Borisa Karloffa:
„Aaaa, tylko spróbuj, przyjacielu...".
- Ale przecie
ż
nie zawsze szale
ń
stwo to zabobon - powiedziała
skromnie
ż
ona pisarza.
- Nie? A Joanna d'Arc? Ona przecie
ż
słyszała głosy. Z nieba.
Niektórzy ludzie s
ą
pewni,
ż
e opanowały ich demony. Jeszcze inni
widz
ą
diabły... albo upiory... albo, có
ż
, forniry. Wariactwo, mania,
irracjonal-no
ść
, szale
ń
stwo - te wszystkie słowa sugeruj
ą
tak
ż
e
przes
ą
dy. Dla szale
ń
ca rzeczywisto
ść
jest skrzywiona. Rozszczepiona
osobowo
ść
integruje si
ę
w małym pokoiku. W pokoiku stoi stolik. A na
stoliku le
ż
y rewolwer.
Moje racjonalne ja ci
ą
gle jednak trzymało pion. Okrwawione,
posiniaczone, w
ś
ciekłe i troch
ę
przestraszone, trzymało si
ę
jednak
twardo. Tłumaczyło mi nawet: „No, no - wszystko w porz
ą
dku. Jutro,
jak wytrze
ź
wiejesz, wetkniesz wszystko na miejsce. I dzi
ę
ki Bogu! Baw
si
ę
, je
ś
li musisz, ale ani kroku dalej. Tylko ani kroku dalej!"
Ten wspaniały głos rozs
ą
dku miał prawo si
ę
ba
ć
. Jest w nas co
ś
takiego,
ż
e szale
ń
stwo nas ciekawi. Ka
ż
dy, kto chocia
ż
raz wychylił
si
ę
z balkonu wysokiego domu, na pewno czuł delikatn
ą
, lecz mordercz
ą
ochot
ę
,
ż
eby skoczy
ć
. A ka
ż
dy, kto cho
ć
by raz przyło
ż
ył sobie luf
ę
do
czoła...
- Nie! Prosz
ę
... -
ż
ona pisarza prawie krzyczała.
- No dobrze - zgodził si
ę
redaktor. - Chciałem tylko wytłumaczy
ć
,
ż
e
nawet najnormalniejszy czto wiek zaledwie wisi na
ś
liskim sznurze
normalno
ś
ci. W ludzkie zwierze obwody normalno
ś
ci wbudowano bardzo
niedbale.
Kiedy ju
ż
wszystko wył
ą
czyłem, poszedłem do pracowni, napisałem list
do Rega, wsadziłem go d koperty, nakleiłem znaczek i wysłałem.
Zupełnie nie pami
ę
tam, jak to zrobiłem. Byłem zbyt pijany, ze
pami
ę
ta
ć
. Mogłem tylko wszystko sobie wydedukowa
ć
, bo jak ju
ż
doszedłem do siebie nast
ę
pnego i ka, przy maszynie le
ż
ała kopia,
znaczki i paczka kopert. List był prawie taki, jakiego mo
ż
na si
ę
spodz wa
ć
po zalanym pijaku. Było tam mniej wi
ę
cej tak: Nieprzyjaciół
przyci
ą
gaj
ą
zarówno fomity, elektryczno
ść
. Pozb
ą
d
ź
si
ę
elektryczno
ś
ci, a pozb
ę
dziesz si
ę
nieprzyjaciół. Na dole dopisałem:
To elektryczno
ść
nie pozwala ci my
ś
le
ć
jasno o tych sprawach, Reg.
Interferuje z falami mózgowymi. Czy twoja
ż
ona ma elektryczn
ą
wirówk
ę
?
- No, to sko
ń
czyło si
ę
na listach do gazet - powiedział pisarz.
- Tak. Napisałem ten list w pi
ą
tek w nocy. Wstałem w sobot
ę
o
jedenastej rano, skacowany i zaledwie
ś
wiadomy tego, co wyprawiałem
poprzedniego dnia. Wł
ą
czaj
ą
c wszystko z powrotem wstydziłem si
ę
jak
cholera. Wstydziłem si
ę
jeszcze bardziej - i bałem si
ę
- kiedy
przeczytałem to, co napisałem Regowi. Szukałem oryginału listu i
miałem nadzieje,
ż
e go znajd
ę
. Nie znalazłem. Prze
ż
yłem cały ten
dzie
ń
próbuj
ą
c wzi
ąć
si
ę
w gar
ść
jak m
ęż
czyzna i obiecuj
ą
c sobie,
ż
e
nie tkn
ę
wi
ę
cej whisky. Dotrzymałem słowa. Jak cholera.
W
ś
rod
ę
przyszedł list od Rega. Jedna strona, zapisana r
ę
cznie.
Znaczki Fornit i Fornus, gdzie si
ę
tylko dało. A w
ś
rodku tylko tyle:
Miałe
ś
racje. Dzi
ę
kuje. Dzi
ę
kuje. Dzi
ę
kuje. Reg. Fornit w porz
ą
dku.
Reg. Dzi
ę
ki. Reg.
- Bo
ż
e! - powiedziała
ż
ona pisarza.
- Zało
żę
si
ę
,
ż
e jego
ż
ona dostała szału - dodała
ż
ona agenta.
- Nie dostała. Zadziałało.
- Zadziałało? - zdziwił si
ę
agent.
- Zadziałało. Dostał mój list w poniedziałek rano. Po południu kazał
sobie wył
ą
czy
ć
pr
ą
d. Jane Thorpe dostała oczywi
ś
cie histerii. Miała
elektryczn
ą
kuchenk
ę
. Miała wirówk
ę
, maszyn
ę
do szycia, maszyn
ę
do
zmywania z suszark
ą
... no, rozumiecie. Tego wieczora z pewno
ś
ci
ą
by
si
ę
ucieszyła, gdyby kto
ś
jej podał moj
ą
głow
ę
na tacy.
To zachowanie Rega sprawiło,
ż
e zacz
ę
ła mnie uwa
ż
a
ć
za cudotwórc
ę
, a
nie szale
ń
ca. Posadził j
ą
na fotelu i mówił całkowicie rozumnie.
Twierdził,
ż
e wie,
ż
e si
ę
dziwnie zachowywał,
ż
e wie,
ż
e si
ę
o niego
bała.
Ż
e bez elektryczno
ś
ci czuje si
ę
znacznie lepiej.
Ż
e teraz jej
pomo
ż
e,
ż
eby si
ę
nie m
ę
czyła i nie czuła niewygód. A pó
ź
niej dodał,
ż
e chyba powinni pój
ść
do s
ą
siadów i powiedzie
ć
im: „Cze
ść
!"
- Chyba nie do tych agentów KGB z półcie
ż
arówk
ą
wyładowan
ą
radem? -
zdziwił si
ę
pisarz.
- Wła
ś
nie do nich. Jane nie wierzyła własnym uszom! Zgodziła si
ę
w
ko
ń
cu, ale mówiła mi pó
ź
niej,
ż
e była gotowa na najgorsze.
Oskar
ż
enia, gro
ź
by, histeria. Zacz
ę
ła nawet rozwa
ż
a
ć
mo
ż
liwo
ść
odej
ś
cia od Rega, je
ś
li nie zdecydowałby si
ę
na przyj
ę
cie pomocy.
Wtedy, w
ś
rod
ę
rano, mówiła mi,
ż
e odci
ę
cie elektryczno
ś
ci to była
ostatnia kropla. Jeszcze co
ś
, a wróci do Nowego Jorku. Wiecie, po
prostu zacz
ę
ła si
ę
ba
ć
. To wszystko pogarszało si
ę
stopniowo, prawie
niedostrzegalnie, ale ona ci
ą
gle go kochała. Tyle
ż
e dla niej był to
ju
ż
kres mo
ż
liwo
ś
ci. Postanowiła,
ż
e je
ś
li Reg chocia
ż
raz powie
studentom z s
ą
siedztwa co
ś
dziwnego, to si
ę
wyprowadza. Du
ż
o pó
ź
niej
odkryłem,
ż
e bardzo ostro
ż
nie rozpytywała si
ę
, jak załatwi
ć
przymusowe leczenie w Nebrasce.
- Biedna kobieta - powiedziała cicho
ż
ona pisarza.
- Ten wieczór to był wielki sukces - mówił dalej wydawca. - Reg
wypadł wspaniale, a według Jane, miał wiele wdzi
ę
ku, je
ś
li chciał.
Takim nie widziała go od trzech lat. Posepno
ść
i co
ś
w rodzaju
skryto
ś
ci znikły, jakby nigdy nie istniały. Tak samo nerwowy tik i to
zerkniecie przez ramie, gdy kto
ś
otwierał drzwi. Popijał piwo i
rozmawiał o wszystkim, o czym mówiło si
ę
w tamtych ponurych czasach:
o wojnie, o mo
ż
liwo
ś
ci stworzenia ochotniczej armii, o rozruchach w
miastach, o prawie.
Wyszło na jaw,
ż
e napisał „Postacie z podziemia" i ci młodzi ludzie
byli... „oszołomieni autorem", jak to powiedziała Jane. Troje czy
czworo z nich ju
ż
to czytało i nie zało
ż
yłbym siq o to,
ż
e pozostali
nie pobiegli zaraz do biblioteki.
Pisarz roze
ś
miał si
ę
i kiwn
ą
ł głow
ą
. O tym ju
ż
co
ś
wiedział.
- Wiec - mówił dalej redaktor - zostawmy na razie Rega Thorpe i jego
ż
on
ę
bez elektryczno
ś
ci, lecz szcz
ęś
liwszych ni
ż
przez kilka
ostatnich lat...
- Dobrze,
ż
e nie miał elektrycznej maszyny do pisania - wtr
ą
cił si
ę
agent.
- ... i powró
ć
my do Pana Redaktora. Min
ę
ły dwa tygodnie. Lato si
ę
ko
ń
czyło. Pan Redaktor, oczywi
ś
cie, popijał sobie od czasu do czasu,
lecz tak w ogóle był całkiem w porz
ą
dku. Dni mijały tak, jak mija
ć
miały. Na Przyl
ą
dku Kennedy'ego przygotowywali si
ę
do wysłania
człowieka na Ksi
ęż
yc. Nowe wydanie „Logan's" le
ż
ało na półkach i
sprzedawało si
ę
tak samo kiepsko jak poprzednie. Zło
ż
yłem zamówienie
na zakup praw do druku. Odpowiadanie: „Ballada o celnym strzale".
Autor: „Reg Thorpe". Pierwodruk. Wydanie: stycze
ń
1970, cena: 800
dolarów, tyle zwykle płacili
ś
my za opowiadanie wiod
ą
ce.
A
ż
tu nagle wezwał mnie mój szef, Jim Dohegan. Czy mógłbym wpa
ść
do
niego na minutk
ę
? Pobiegłem truchcikiem i zgłosiłem si
ę
przed
dziesi
ą
t
ą
, wygl
ą
daj
ą
c i czuj
ą
c si
ę
wspaniale. Dopiero pó
ź
niej dotarło
do mnie,
ż
e sekretarka Jima, Janey Morrison, wygl
ą
dała jak pierwsza
sztormowa fala.
Usiadłem i zapytałem Jima, co mog
ę
dla niego zrobi
ć
lub vice versa.
Nie twierdze,
ż
e nie my
ś
lałem o Regu Thorpe. Maj
ą
c w gar
ś
ci co
ś
tak
znakomitego spodziewałem si
ę
czego
ś
w rodzaju gratulacji. Tote
ż
mo
ż
ecie sobie wyobrazi
ć
jak zgłupiałem, kiedy podał mi dwa
zamówienia: na opowiadanie Rega Thorpe'a i Johna Updike'a, które
planowałem na luty. Na obu przystemplowano: Zwrot.
Popatrzyłem na zamówienie. Popatrzyłem na Jima. Nic nie pojmowałem.
Nie mogłem zmusi
ć
si
ę
,
ż
eby pomy
ś
le
ć
, co to ma do cholery znaczy
ć
!
Co
ś
mi si
ę
w głowie zablokowało. Rozejrzałem S!
Ę
po gabinecie i
zobaczyłem w k
ą
cie mał
ą
, elektryczn
ą
kuchenk
ę
, któr
ą
Jane przynosiła
codziennie rano i wł
ą
czała do kontaktu,
ż
eby jej szef miał zawsze
ś
wie
żą
kaw
ę
. Tak było w redakcji ju
ż
od trzech lat, ale tego ranka
mogłem my
ś
le
ć
tylko o jednym: „Gdybym mógł to wył
ą
czy
ć
, wiedziałbym,
co jest grane Wiem,
ż
e gdyby to wył
ą
czy
ć
, mógłbym my
ś
le
ć
".
Powiedziałem: „A to co, Jim?"
- Cholernie mi przykro,
ż
e to wła
ś
nie ja musze ci o tym powiedzie
ć
,
Henry. Od stycznia 1970 „Logan's" nie b
ę
dzie ju
ż
publikował
literatury.
Redaktor si
ę
gn
ą
ł po papierosa, ale jego paczka była pusta.
- Czy kto
ś
mo
ż
e mnie pocz
ę
stowa
ć
papierosem?
Ż
ona pisarza dała mu
Salema.
- Dzi
ę
kuje, Meg.
Zapalił go, wyrzucił zapałk
ę
i zaci
ą
gn
ą
ł si
ę
gł
ę
boko. W ciemno
ś
ci
rozbłysn
ą
ł wesoły, czerwony ognik.
- Có
ż
, jestem pewien,
ż
e Jim pomy
ś
lał,
ż
e oszalałem. Powiedziałem:
„Mo
ż
na?" i wył
ą
czyłem kuchenk
ę
z kontaktu. Pami
ę
tam, jak opadła mu
szczeka.
- Co u diabła, Henry? - zapytał.
- Nie umiem my
ś
le
ć
, kiedy co
ś
takiego si
ę
tu dzieje, Jim -
powiedziałem. - Interferencja. - i chyba rzeczywi
ś
cie w to wierzyłem,
bo naraz zacz
ą
łem my
ś
le
ć
zupełnie jasno.
- Czy to znaczy,
ż
e mnie wywalasz?
- Nie wiem, to zale
ż
y od Sama i kolegium. Po prostu nie wiem, Henry.
Ja tam miałem mu wiele do powiedzenia. My
ś
l
ę
,
ż
e Jim spodziewał si
ę
,
ż
e be.de go błagał o prace. Znacie to powiedzenie: „Wystawiony
tyłkiem do wiatru"? Jestem pewien,
ż
e nie zrozumie go nikt, kto nie
stał si
ę
nagle szefem nie istniej
ą
cego działu.
Ale ja nie błagałem go o prace i o to,
ż
eby „Logan's" dalej
publikował opowiadania. Błagałem go za to o Rega Thorpe'a. Najpierw
powiedziałem,
ż
e mog
ę
go przesun
ąć
na grudzie
ń
.
- Numer grudniowy jest zamkni
ę
ty. Przecie
ż
o tym wiesz. A my tu mamy
dziesi
ęć
tysi
ę
cy słów.
- Dziewi
ęć
tysi
ę
cy osiemset.
- l ilustracje na cał
ą
kolumn
ę
. Daj spokój.
- To wywalimy artyst
ę
- prosiłem. - Słuchaj, Jimmy, to
ś
wietne
opowiadanie, mo
ż
e najlepsze, jakie si
ę
nam trafiło przez pi
ęć
lat.
- Czytałem je i wiem,
ż
e jest dobre. Ale tego nie mo
ż
emy zrobi
ć
. Nie
w grudniu. To przecie
ż
Bo
ż
e Narodzenie. Do cholery, Henry, chcesz da
ć
czytelnikom pod choink
ę
opowiadanie o facecie, który zabija
ż
on
ę
i
dziecko? Chyba... Tu wła
ś
nie przerwał i widziałem, jak zerkn
ą
ł na
kuchenk
ę
. Wiecie, równie dobrze mógł sko
ń
czy
ć
gło
ś
no.
Pisarz wolno skin
ą
ł głow
ą
nie spuszczaj
ą
c wzroku z cieni na twarzy
redaktora.
- Zacz
ę
ła mnie bole
ć
głowa. Na pocz
ą
tku słabiutko, tyle,
ż
e znów nie
mogłem my
ś
le
ć
. Przypomniałem sobie,
ż
e Janey Morrison ma na biurku
elektryczn
ą
temperówke.-I te lampy w gabinecie Jima. Piecyki.
Automaty w korytarzu. Jakby tak si
ę
nad tym zastanowi
ć
, cały budynek
trzymał si
ę
tylko dzi
ę
ki elektryczno
ś
ci. Dziwne,
ż
e ktokolwiek mo
ż
e
tu cokolwiek zrobi
ć
. To wtedy pojawiła si
ę
ta my
ś
l, my
ś
l o tym,
ż
e
nic dziwnego,
ż
e „Logan's" pada, bo przecie
ż
nikt nie mo
ż
e tu trze
ź
wo
my
ś
le
ć
. A nie mo
ż
e trze
ź
wo my
ś
le
ć
, bo go wpakowano do wielkiego
budynku naładowanego kablami, kompletnie zakłócaj
ą
cymi przebieg fal
mózgowych. Pami
ę
tam,
ż
e my
ś
lałem,
ż
e gdyby pojawił si
ę
tu doktor z
maszyn
ą
do EEG, to wykresy byłyby, no tak, wstr
ę
tne. Pełne tych
spiczastych linii alfa oznaczaj
ą
cych zło
ś
liwego raka mózgu.
Ju
ż
samo zastanawianie si
ę
nad tym spowodowało,
ż
e głowa zacz
ę
ła mnie
bole
ć
jeszcze bardziej. Ale próbowałem dalej. Zapytałem, czy nie
mógłbym pogada
ć
z Samem Yaderem, naszym naczelnym,
ż
eby pu
ś
cił Rega
Thorpe'a do numeru styczniowego, jako po
ż
egnanie z literatur
ą
, je
ż
eli
inaczej si
ę
nie da. Jako ostatnie opowiadanie w „Logan's".
Jim bawił si
ę
ołówkiem i kiwał głow
ą
. Powiedział: „Powiem mu o tym,
ale wiesz,
ż
e to nie zadziała. Mamy tu opowiadanie pisarza z jednym
hitem na koncie i mamy opowiadanie Johna Updike'a, które jest równie
dobre, a mo
ż
e nawet i lepsze".
- Opowiadanie Updike'a nie jest lepsze!
- No, dobrze. Jezu, Henry, nie musisz przecie
ż
krzycze
ć
...
- Nie krzycz
ę
! - wrzasn
ą
łem.
Patrzył na mnie przez dłu
ż
sz
ą
chwile, a głowa bolała mnie coraz
bardziej. Słyszałem jarzeniówki brz
ę
cz
ą
ce jak muchy złapane w butelk
ę
- obrzydliwy d
ź
wi
ę
k. Wydało mi si
ę
,
ż
e słysz
ę
, jak Jane wł
ą
cza
temperówke. „Oni to robi
ą
specjalnie" - pomy
ś
lałem. „Chc
ą
mnie
ogłupi
ć
. Oni wiedz
ą
,
ż
e nie wiem, co powiedzie
ć
, kiedy ta... kiedy to
wszystko..."
Jim mówił co
ś
jeszcze o poruszeniu tych spraw na kolegium,
ż
e b
ę
dzie
sugerował,
ż
eby nie przerywa
ć
drukowania opowiada
ń
nagle, tylko
wykorzysta
ć
te, które ju
ż
zaplanowałem, chocia
ż
...
Wstałem, przeszedłem przez pokój i wył
ą
czyłem
ś
wiatło.
- Po co to robisz? - zapytał Jim.
- Ju
ż
ty dobrze wiesz, po co - odpowiedziałem. - Powiniene
ś
wynie
ść
si
ę
st
ą
d, Jimmy, inaczej nic z ciebie nie zostanie.
Wstał i podszedł do mnie.
- A ty powiniene
ś
chyba wzi
ąć
sobie wolny dzie
ń
i odpocz
ąć
, Henry.
Id
ź
do domu, wypocznij. Wiem,
ż
e ostatnio
ż
yłe
ś
w napi
ę
ciu. Chce,
ż
eby
ś
wiedział,
ż
e zrobi
ę
, z tym, co tylko b
ę
d
ę
mógł. Czuje tak samo
jak ty... no, mo
ż
e prawie tak samo. A ty powiniene
ś
pój
ść
do domu,
poło
ż
y
ć
si
ę
, poogl
ą
da
ć
telewizje.
- Telewizje - powiedziałem i roze
ś
miałem si
ę
. To był najlepszy
dowcip, jaki kiedykolwiek słyszałem. Jimmy, powiedz co
ś
ode mnie
Samowi Yaderowi, dobra?
- Co takiego, Henry?
- Powiedz mu,
ż
e potrzebuje fornita. Cał
ą
dru
ż
yn
ę
. Fornita? Dwunastu
fornitów.
- Fornity - powtórzył Jim. - W porz
ą
dku, Henry. Powiem mu. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
mu powiem.
Ból głowy był ju
ż
a
ż
nie do zniesienia. Prawie nic nie widziałem.
Gdzie
ś
tam, w k
ą
ciku, rodziła si
ę
my
ś
l: „Co ja powiem Regowi? Jak on
to przyjmie?"
Sam zło
ż
e zamówienie, tylko jeszcze nie wiem, do kogo. Mo
ż
e Reg
b
ę
dzie miał jaki
ś
pomysł? Dwana
ś
cie fornitów. Niech zasypi
ą
fornusem
cał
ą
te pieprzon
ą
redakcje.! Ka
ż
dy k
ą
t!
Chodziłem naokoło gabinetu, a Jim gapił si
ę
na mnie z otwartymi
ustami.
- Wył
ą
cz wszystko, Jimmy. Powiedz mu to. Wszystko wył
ą
czy
ć
! Nikt nie
mo
ż
e my
ś
le
ć
przy tych wszystkich elektrycznych interferencjach,
prawda?
- Prawda, Henry. Na sto procent. Po prostu id
ź
do domu i odpocznij.
Prze
ś
pij si
ę
, albo co
ś
.
- I fornity te
ż
. One nie lubi
ą
tych interferencji. Rad,
elektryczno
ść
. Wszystko jedno. Daj im kiełbasy. Masła orzechowego.
Czy mo
ż
emy zgłosi
ć
na to zapotrzebowanie?
Straszny ból głowy, jak czarna kula, siedział mi w gł
ę
bi czaszki, za
oczyma. Widziałem wszystko podwójnie i nagle poczułem,
ż
e je
ś
li si
ę
nie napije...
Ż
e po prostu musze si
ę
napi
ć
. Je
ż
eli na
ś
wiecie nie ma
fornusu, a jaka
ś
racjonalna cze
ść
mnie samego tłumaczyła mi,
ż
e z
pewno
ś
ci
ą
nie ma, to szklaneczka była jedyn
ą
na
ś
wiecie rzecz
ą
zdoln
ą
postawi
ć
mnie na nogi.
- Oczywi
ś
cie, zło
ż
ymy zamówienie - powtarzał Jimmy.
- Ty w to nie wierzysz, prawda?
- Oczywi
ś
cie. Wierze. Wszystko jest w porz
ą
dku. Tylko musisz pój
ść
do domu, Henry. Po prostu troch
ę
odpocz
ąć
.
- Nie wierzysz mi teraz, ale uwierzysz, kiedy ta szmata zbankrutuje.
Na Boga, jak mo
ż
esz podj
ąć
jak
ą
kolwiek trafn
ą
decyzje, je
ś
li siedzisz
dziesi
ęć
metrów od tych cholernych maszyn! Z Col
ą
, słodyczami i
kanapkami!
Tu nagle naszła mnie straszna my
ś
l.
- I kuchenka mikrofalowa! - wrzasn
ą
łem. - Przecie
ż
oni podgrzewaj
ą
sandwicze kuchenk
ą
mikrofalow
ą
!
Zacz
ą
ł co
ś
mówi
ć
, ale nie zwracałem na niego uwagi. Uciekłem.
Kuchenka mikrofalowa wszystko mi wyja
ś
niła. Musiałem uciec. Wła
ś
nie
przez ni
ą
miałem ten straszny ból głowy. Pami
ę
tam,
ż
e widziałem
faney, Kate Younger z reklamy i Mert Strong od ł
ą
czno
ś
ci z
czytelnikami, jak stały i gapiły si
ę
na mnie. Musiały usłysze
ć
wrzaski.
Moje biuro było pi
ę
tro ni
ż
ej. Zbiegłem po schodach, pogasiłem
wszystkie
ś
wiatła i zabrałem teczk
ę
. Na dół zjechałem wind
ą
, teczk
ę
postawiłem miedzy nogami i z całej siły zatykałem palcami uszy.
Pami
ę
tam te
ż
,
ż
e trzy czy cztery osoby zje
ż
d
ż
aj
ą
ce t
ą
sam
ą
wind
ą
patrzyły na mnie raczej dziwnie. Redaktor roze
ś
miał si
ę
sucho.
- Były przera
ż
one. I nie ma si
ę
czemu dziwi
ć
. Ka
ż
dy zamkni
ę
ty w
klatce z wariatem ma prawo si
ę
ba
ć
.
- Och, z pewno
ś
ci
ą
nie było a
ż
tak
ź
le - powiedziała
ż
ona agenta.
- Dokładnie tak. Szale
ń
stwo przecie
ż
gdzie
ś
si
ę
musi zacz
ąć
. A ja,
je
ś
li w ogóle opowiadam o cz y m s - je
ż
eli zdarzenia z własnego
ż
ycia mo
ż
na nazwa
ć
czym
ś
- to mówi
ę
o pocz
ą
tkach szale
ń
stwa. Ono musi
si
ę
gdzie
ś
zacz
ąć
i do czego
ś
doprowadzi
ć
. Jak droga. Albo
wystrzelona z rewolweru kula...
Gdzie
ś
si
ę
musiałem podzia
ć
, wiec poszedłem do „Four Fathers", baru
na Czterdziestej Dziewi
ą
tej. Pami
ę
tam,
ż
e specjalnie wybrałem ten
bar, bo nie było tam szafy graj
ą
cej, kolorowego telewizora i jasnych
ś
wiateł. Pami
ę
tam,
ż
e zamawiałem drinka, pierwszego drinka, a pó
ź
niej
ju
ż
nic. Obudziłem si
ę
w domu, we własnym łó
ż
ku. Na podłodze le
ż
ały
zaschni
ę
te rzygowiny, a w powłoczce wypalona była wielka dziura.
Zalany w trupa unikn
ą
łem najwyra
ź
niej do
ść
nieprzyjemnej
ś
mierci:
spalenia lub uduszenia w dymie. Ale i tak bym tego pewnie nie poczuł.
- O, jak rany! - powiedział agent prawie z szacunkiem.
- Przerwa w
ż
yciorysie. Po raz pierwszy miałem autentyczn
ą
, pełn
ą
przerw
ę
w
ż
yciorysie. Nie zdarzaj
ą
si
ę
zbyt cz
ę
sto, bo po prostu nie
ma na nie czasu. To pocz
ą
tek zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
ko
ń
ca. A taki czy inny,
ten koniec nast
ę
puje szybko. Tylko,
ż
e ka
ż
dy alkoholik powie wam,
ż
e
przerwa w
ż
yciorysie w niczym nie przypomina omdlenia. Dla wszystkich
byłoby lepiej,
ż
eby przypominała, ale nie. Kiedy alkoholik ma przerw
ę
w
ż
yciorysie - działa! Jest nawet cholernie pracowity! Jak jaki
ś
oszalały fornit. Dzwoni do swojej byłej
ż
ony,
ż
eby jej nawymy
ś
la
ć
,
wje
ż
d
ż
a pod pr
ą
d na autostrad
ę
i ładuje si
ę
na samochód pełen
dzieciaków. Mo
ż
e rzuci
ć
prace, obrabowa
ć
sklep, zastawi
ć
obr
ą
czk
ę
.
Jest pracowity jak cholera.
Ja najwyra
ź
niej zdecydowałem si
ę
wróci
ć
do domu i napisa
ć
list. Ale
nie do Rega. Do siebie. I to nie ja go pisałem - tak przynajmniej
wynikało z listu.
- A kto? - zapytała
ż
ona pisarza.
- Bellis.
- A to co?
- Jego fornit - odpowiedział pisarz, który najwyra
ź
niej bł
ą
dził
my
ś
lami gdzie
ś
daleko i miał nieprzytomne, nieobecne spojrzenie.
- Wła
ś
nie - powiedział redaktor, który wcale nie wygl
ą
dał na
zaskoczonego. Wyrecytował im ten list w słodkim,
ś
wie
ż
ym powietrzu
nocy, podkre
ś
laj
ą
c co wa
ż
niejsze fragmenty ruchem palca.
"Pozdrowienia od Bellis. Przykro mi,
ż
e masz problemy, przyjacielu,
lecz chciałbym ci od razu wytłumaczy
ć
,
ż
e nie jeste
ś
jedynym go
ś
ciem
z problemami. Mnie te
ż
nie jest łatwo. Mog
ę
zasypa
ć
te twoj
ą
przekl
ę
t
ą
maszyn
ę
do pisania fornusem jak st
ą
d do wieczno
ś
ci, ale
przyciskanie KLAWISZY to chyba Twoje zaj
ę
cie. PO TO Bóg stworzył
takich wielkich ludzi. Wiec troch
ę
Ci współczuje, ale nie licz na to,
ż
e tego współczucia b
ę
dzie wi
ę
cej.
Rozumiem,
ż
e martwisz si
ę
o Rega Thorpe'a. Ja si
ę
nie martwi
ę
o Rega
Thorpe'a, ja si
ę
martwi
ę
o mojego brata Rackne. Thorpe martwi si
ę
, co
z nim b
ę
dzie, jak Rackne odejdzie, ale to dlatego,
ż
e jest
samolubem.Przekle
ń
stwo słu
ż
enia pisarzom polega na tym,
ż
e wszyscy s
ą
samolubami. Ja si
ę
martwi
ę
o to, co b
ę
dzie z Rackne, jak Thorpe
odejdzie. El bonzo seco. Ta my
ś
l najwyra
ź
niej nie raczyła si
ę
pojawi
ć
w jego jak
ż
e wra
ż
liwym umy
ś
le. Nasze szcz
ęś
cie polega na tym,
ż
e na
krótk
ą
met
ę
. wszystkie problemy maj
ą
proste rozwi
ą
zania, wiec wyt
ęż
am
moje w
ą
tłe r
ę
ce i krótkie ciałko,
ż
eby ci je poda
ć
, mój ty drogi
Pijaku. Ty mo
ż
esz szuka
ć
rozwi
ą
za
ń
długofalowych, ale zapewniam Ci
ę
,
ż
e co
ś
takiego nie istnieje. Wszystko jest
ś
miertelne. Bierz, co jest
Ci dane. Czasami znajdujesz w
ę
zeł na sznurze, ale ka
ż
dy sznur ma swój
koniec. Wiec co? Błogosław w
ę
zeł i nie tra
ć
oddechu, by przeklina
ć
upadek. Wdzi
ę
czne serca wiedz
ą
,
ż
e i tak wszyscy w ko
ń
cu spadniemy.
Sam musisz mu zapłaci
ć
za to opowiadanie. Tylko nie wysyłaj
normalnego czeku! Thorpe ma powa
ż
ne, by
ć
mo
ż
e nawet gro
ź
ne kłopoty z
głow
ą
, ale to wcale nie oznacza gupoty."
Redaktor przerwał i przeliterował: g-u-p-o-t-y.
"Wyci
ą
gnij osiemset i co
ś
-tam-jeszcze dolarów ze swojego konta i ka
ż
bankowi zało
ż
y
ć
dla siebie nowe konto pod hasłem Arvin Publishing
Inc. Upewnij si
ę
,
ż
e zrozumieli,
ż
e chcesz mie
ć
bardzo profesjonalnie
wygl
ą
daj
ą
ce czeki,
ż
adnych
ś
licznych piesków i malowniczych kanionów.
Popro
ś
przyjaciela, kogo
ś
, komu mo
ż
esz zaufa
ć
i zarejestruj go jako
wspólnika, to ci b
ę
dzie te czeki kontrsygnował. Kiedy je ju
ż
dostaniesz, wypisz jeden na 800 dolarów i daj wspólnikowi do podpisu.
Pó
ź
niej wy
ś
lij go Regowi Thorpe'owi. Na jaki
ś
czas b
ę
dziesz miał
spokój.
Koniec. Bez odbioru."
Podpisano - Bellis. Nie znaczkiem. Na maszynie.
- Phi! - mrukn
ą
ł pisarz.
- Kiedy wstałem, w oczy rzuciła mi si
ę
najpierw maszyna, wygl
ą
dała,
jakby j
ą
kto
ś
ucharakteryzował na ducha maszyny do taniego horroru.
Wczoraj to był jeszcze stary, czarny i bardzo biurowy Under-wood. Ale
kiedy wstałem - z łbem wielkim jak północna Dakota - zobaczyłem,
ż
e
jest jaki
ś
taki szarawy. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie, by
pomy
ś
le
ć
,
ż
e chyba si
ę
ju
ż
wyko
ń
czył. Przejechałem po nim palcem,
polizałem go i poszedłem prosto do kuchni. Na barku stała torba z
cukrem pudrem, a w niej ły
ż
eczka. Cukier rozsypany był wsz
ę
dzie
miedzy kuchni
ą
a moj
ą
pracowni
ą
.
-
Ż
ywiłe
ś
fornita - stwierdził pisarz. - Bellis to prawdziwy pies na
słodycze, albo tak ci si
ę
przynajmniej wydawało.
- Aha. Ale nawet chory i do tego jeszcze skacowany, wiedziałem
doskonale, kto tu jest fornitem. Wyliczył im na palcach:
- Po pierwsze: Bellis to panie
ń
skie nazwisko mojej matki. Po drugie:
słowa „el bonzo seco" - mówili
ś
my tak z bratem o kim
ś
, kogo
uwa
ż
ali
ś
my za stukni
ę
tego. Jak byli
ś
my dzie
ć
mi. Po trzecie i
najbardziej denerwuj
ą
ce: pisownia „gupi". Nigdy nie udało mi si
ę
dobrze napisa
ć
tego słowa. Znałem jednego nieprzyzwoicie
wykształconego pisarza, który zawsze pisał „wogóle" i wszyscy musieli
to po nim poprawia
ć
. A inny facet, z doktoratem z Princeton zawsze
pisał „na prawd
ę
".
Ż
ona pisarza roze
ś
miała si
ę
nagle równie rozbawiona co za
ż
enowana.
- Ja te
ż
tak pisz
ę
- powiedziała.
- Chciałem tylko powiedzie
ć
,
ż
e bł
ę
dy ortograficzne to takie
literackie odciski palców człowieka. Zapytajcie o to kogo
ś
, kto
poprawiał kilka tekstów jednego autora.
Có
ż
, Bellis był mn
ą
, a ja - to Bellis. Udzielał jednak dobrych,
wi
ę
cej, doskonałych rad. Jest jeszcze co
ś
innego - pod
ś
wiadomo
ść
zostawia czasami dziwne
ś
lady. Jest tak
ą
cholern
ą
istot
ą
, która
cholernie du
ż
o wie. Nigdy w
ż
yciu nie widziałem „kontrsygnatury" i -
przynajmniej
ś
wiadomie - nie miałem poj
ę
cia, co to jest. Ale co
ś
takiego rzeczywi
ś
cie istnieje. Bankowcy u
ż
ywaj
ą
nawet dokładnie tego
słowa! Dziwne.
Znalazłem telefon i zadzwoniłem do przyjaciela. Kiedy przykładałem do
ucha słuchawk
ę
, poczułem znajomy ból, ból nie do wytrzymania.
Pomy
ś
lałem o Regu Thorpe, pomy
ś
lałem o radzie i szybko odło
ż
yłem
słuchawk
ę
. Wzi
ą
łem za to prysznic, ogoliłem si
ę
, chyba z dziesi
ęć
razy sprawdziłem w lustrze, czy wygl
ą
dam jak człowiek i poszedłem
zobaczy
ć
si
ę
z przyjacielem osobi
ś
cie. Zadawał pytania i przygl
ą
dał
mi si
ę
bardzo uwa
ż
nie, były wiec chyba jakie
ś
ś
lady, których nie
starło mydło,
ż
yletka i spora doza lekarstwa na kaca. Ten przyjaciel
nie siedział w biznesie, i - wiecie - to chyba dobrze. Te wiadomo
ś
ci
jako
ś
szybko si
ę
rozchodz
ą
. W
ś
rodowisku. No tak. Gdyby siedział w
biznesie wiedziałby,
ż
e „Arving Publishing" wydaje „Logan's" i pewnie
zacz
ą
łby si
ę
zastanawia
ć
, jaki to głupi pomysł przyszedł mi do głowy.
Ale nie wiedział, wiec zdołałem si
ę
wytłumaczy
ć
,
ż
e mam zamiar zosta
ć
samodzielnym wydawc
ą
, bo „Logan's" zlikwidował dział literatury.
- Zapytał, dlaczego nazwałe
ś
firm
ę
„Arvin Publishing?" - Tak.
- I co mu powiedziałe
ś
?
- Powiedziałem mu - redaktor nieznacznie si
ę
u
ś
miechn
ą
ł -
ż
e Arvin
to panie
ń
skie nazwisko mojej
matki. Na chwile zapadła cisza, po czym redaktor znów zacz
ą
ł
opowiada
ć
i ju
ż
niemal do ko
ń
ca nikt mu me
przerywał.
- No wiec czekałem na czeki, a potrzebowałem dokładnie jednego. W
tym czasie byłem raczej zaj
ę
ty, wiecie: wyprostowa
ć
r
ę
k
ę
, napełni
ć
szklank
ę
, opró
ż
ni
ć
szklank
ę
, wyprostowa
ć
r
ę
k
ę
. Po pewnym czasie ta
praca meczy tak,
ż
e zasypia si
ę
przy stole. Zdarzały siq pewnie i
inne rzeczy, ale obchodziła mnie głównie wła
ś
nie ta. O ile dobrze
pami
ę
tam. No, tak. Musiałem du
ż
o pracowa
ć
, przez cały czas byłem
praktycznie zalany i na jedno wydarzenie, które pami
ę
tam, przypada z
pi
ęć
dziesi
ą
t albo mo
ż
e i sze
ść
dziesi
ą
t tych, o których nie mam
najmniejszego poj
ę
cia.
Rzuciłem prace i wszyscy wokół odetchn
ę
li z ulg
ą
. Tego jestem pewien.
Zwolniłem ich z rozstrzygania egzystencjalnego problemu: jak wyrzuci
ć
z pracy szale
ń
ca, który kieruje rozwi
ą
zanym działem. Ja te
ż
odetchn
ą
łem. Nie miałem siły, by jeszcze raz wej
ść
do tego budynku. Z
jego windami, lampami, telefonami i cał
ą
czaj
ą
c
ą
si
ę
. na człowieka
elektryczno
ś
ci
ą
.
W ci
ą
gu tych trzech tygodni napisałem kilka listów do Rega Thorpe'a i
kilka do Jane. Pami
ę
tam, jak pisałem do niej, z pisaniem do niego
było jak z listem Bellis. Tworzyłem w zamroczeniu. Po pijaku
trzymałem si
ę
sposobu pracy dokładnie tak samo jak bł
ę
dów. Zawsze
były kopie - kiedy dochodziłem do siebie rano, podłoga była nimi
usłana. Czytałem je jak dzieła kogo
ś
zupełnie nieznajomego.
To nie to,
ż
e te listy były szalone. Raczej przeciwnie. Ten, który
ko
ń
czył si
ę
wzmiank
ą
o wirówce wydawał mi si
ę
najgorszy. Inne były...
no, prawie rozs
ą
dne. Zamilkł i powoli potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
.
- Biedna Jane. Nie w tym rzecz,
ż
e wszystko sko
ń
czyło si
ę
wła
ś
nie
tak. Była pewna,
ż
e wydawca Rega bardzo zr
ę
cznie i jak
ż
e
humanistycznie próbuje wyci
ą
gn
ąć
go z pogł
ę
biaj
ą
cej si
ę
depresji.
Je
ś
li stawiała sobie pytanie, czy wszystko powinno wygl
ą
da
ć
wła
ś
nie
tak w przypadku faceta, który do
ś
wiadcza ró
ż
nego rodzaju
paranoicznych fantazji, a raz niemal skrzywdził mał
ą
dziewczynk
ę
, to
chyba pod
ś
wiadomie wolała na nie nie odpowiada
ć
. A ja w ko
ń
cu robiłem
przecie
ż
to samo co ona. Trudno tu mie
ć
do niej pretensje, nie był w
ko
ń
cu rze
ź
nym zwierz
ę
ciem, szkap
ą
, któr
ą
trzeba głaska
ć
i tuczy
ć
,
tuczy
ć
, tuczy
ć
a
ż
w ko
ń
cu sama zgodzi si
ę
pój
ść
do ko
ń
skiej jatki.
Ona przecie
ż
kochała tego faceta! Jane Thorpe była na swój sposób
wielk
ą
, wspaniał
ą
kobiet
ą
. Po tym, jak prze
ż
yła to wszystko: spokój,
chorob
ę
, a wreszcie szale
ń
stwo, moim zdaniem zgodziłaby si
ę
z Bellis,
ż
e nale
ż
y błogosławi
ć
w
ę
zeł, a nie przeklina
ć
upadek. Pewnie, im
wy
ż
ej złapiesz w
ę
zeł, tym mocniej szarpnie ci
ę
sznur przy
powieszeniu, ale szybki koniec te
ż
mo
ż
e by
ć
błogosławie
ń
stwem. Kto w
ko
ń
cu pragnie si
ę
długo dusi
ć
?
Obydwoje odpisywali mi regularnie. To były bardzo, bardzo pogodne
listy, cho
ć
w tej ich pogodzie wyczuwało si
ę
... co
ś
ostatecznego.
Wygl
ą
dało na... och, do cholery, tani
ą
filozofie! Opowiem wam, kiedy
znów b
ę
d
ę
umiał o tym my
ś
le
ć
. Niech to wszyscy diabli!
Reg spotykał si
ę
z tymi dzieciakami z przeciwka co wieczór i kiedy
li
ś
cie zacz
ę
ły opada
ć
z drzew, był ju
ż
dla nich czym
ś
w rodzaju Boga,
który zst
ą
pił na ziemie. Grali w karty i we Frisbee, a kiedy si
ę
zm
ę
czyli, pod jego delikatnym przewodnictwem gadali o literaturze.
Reg wzi
ą
ł te
ż
psa ze schroniska i chodził z nim na długie spacery
rano i wieczorem, spotykał innych ludzi i rozmawiał z nimi dokładnie
tak, jak to robi
ą
wszyscy wła
ś
ciciele takich kundli. Ci, którzy
wcze
ś
niej s
ą
dzili,
ż
e Thorpe'owie maj
ą
troch
ę
ź
le w głowie, zacz
ę
li
powoli zmienia
ć
zdanie. Kiedy Jane stwierdziła,
ż
e sama nie poradzi
sobie w domu bez elektryczno
ś
ci i powinna jednak mie
ć
jak
ąś
pomoc,
Reg zgodził si
ę
na to bez słowa, z u
ś
miechem. A
ż
zaniemówiła!
Oczywi
ś
cie, nie była to kwestia pieni
ę
dzy - po „Postaciach z
podziemia" płyn
ę
ły prawie nieprzerwanym strumieniem - to była, według
Jane, sprawa ICH, ONI przecie
ż
byli, zdaniem Rega, wsz
ę
dzie, a kto
mógłby by
ć
ICH najlepszym narz
ę
dziem, je
ś
li nie sprz
ą
taczka p
ę
taj
ą
ca
si
ę
po całym domu i zagl
ą
daj
ą
ca do szaf, pod łó
ż
ko, a mo
ż
e nawet do
nie zamkni
ę
tych na siedem zamków szuflad biurka.
Ale nie, Reg zgodził si
ę
. z ni
ą
całkowicie i powiedział,
ż
e czuje si
ę
jak nieczuła
ś
winia,
ż
e powinien pomy
ś
le
ć
o tym wcze
ś
niej, cho
ć
-Jane
to specjalnie mocno podkre
ś
lała - sam wykonywał z własnej woli
najbrudniejsze prace, takie jak na przykład r
ę
czne zmywanie. Poprosił
tylko o jedno: sprz
ą
taczka miała nie wchodzi
ć
do pracowni.
A najlepsze i najwspanialsze z punktu widzenia Jane było to,
ż
e Reg z
powrotem wzi
ą
ł si
ę
do pracy. Tym razem miała to by
ć
powie
ść
.
Przeczytała pierwsze trzy rozdziały i - według niej - były po prostu
wspaniałe! A wszystko to, pisała, zacz
ę
ło si
ę
ocftego,
ż
e przyj
ą
łem
do druku „Ballad
ę
o celnym strzale", przedtem panowała susza, teraz
przyszedł ulewny deszcz.
Jestem pewien,
ż
e tak wła
ś
nie my
ś
lała, ale w jej podzi
ę
kowaniach mało
było prawdziwego ciepła. 20
Przebijaj
ą
ce przez nie sło
ń
ce
ś
wieciło jakby zza chmur... no, tak:
wrócili
ś
my do tematu.
Ś
wieciło tak jak wtedy, kiedy na niebie
zbieraj
ą
si
ę
takie pierzaste chmurki i wiesz,
ż
e wkrótce b
ę
dzie ju
ż
lało jak z cebra.
I te wszystkie dobre wiadomo
ś
ci: studenci, pies, sprz
ą
taczka, nowa
powie
ść
- przecie
ż
była zbyt inteligentna,
ż
eby uwierzy
ć
,
ż
e wszystko
mo
ż
e znowu by
ć
dobrze. Ja o tym wiedziałem, nawet po pijaku. Reg
zdradzał symptomy psychozy, a z psychoz
ą
jest jak z rakiem płuc: sama
si
ę
nie wyleczy, cho
ć
od czasu do czasu chorzy mog
ą
si
ę
czu
ć
lepiej.
- Mog
ę
ci
ę
znów prosi
ć
o papierosa, kochanie?
Ż
ona pisarza pocz
ę
stowała go jeszcze jednym Salemem.
- W ko
ń
cu - mówił dalej redaktor, wyci
ą
gaj
ą
c zapalniczk
ę
- miała
wokół siebie wszystkie symptomy jego idee fixe. Brak telefonu.
Ż
adnej
elektryczno
ś
ci. Kontakty zaklejone ta
ś
m
ą
. Reg wkładał jedzenie do
maszyny równie regularnie jak do miski psa. Studenci z przeciwka
mogli go mie
ć
za wspaniałego faceta, ale studenci z przeciwka nie
widzieli, jak codziennie rano, ze strachu przed promieniowaniem
wkładał na r
ę
ce gumowe r
ę
kawiczki,
ż
eby podnie
ść
le
żą
c
ą
na progu
gazet
ą
. Nie słyszeli, jak j
ę
czy przez sen i nie uspokajali go, kiedy
budził si
ę
z krzykiem, nie pami
ę
taj
ą
c koszmaru, który go przeraził.
- Ty, moja droga - powiedział patrz
ą
c wprost w oczy
ż
onie pisarza -
zastanawiasz si
ę
pewnie, dlaczego przy nim została. My
ś
lisz o tym,
cho
ć
nic nie mówisz. Prawda?
Skin
ę
ła głow
ą
.
- Tak, a ja nie mam zamiaru przedstawia
ć
wam długiej rozprawy na
temat jej motywów. We wszystkich prawdziwych opowie
ś
ciach bardzo
wygodne jest to,
ż
e mo
ż
na powiedzie
ć
: tak si
ę
. wła
ś
nie stało i
pozostawi
ć
słuchaczom kłopot z odkryciem - dlaczego? A w ogóle to
nikt na ogół nie wie, dlaczego było wła
ś
nie tak a nie inaczej, a ju
ż
szczególnie głupi s
ą
ci najzupełniej pewni,
ż
e rozumiej
ą
wszystko.
Z subiektywnego punktu widzenia Jane Thorpe działo si
ę
. jednak
znacznie, ale to znacznie lepiej. Znalazła sprz
ą
taczk
ę
. - Murzynk
ę
w
ś
rednim wieku i zmusiła si
ę
do opowiedzenia jej o dziwactwach swego
m
ęż
a. Ta kobieta, Gertruda Rulin, roze
ś
miała si
ę
tylko i powiedziała,
ż
e pracowała ju
ż
dla ludzi, którzy byli o całe niebo dziwaczniejsi.
Pierwszy tydzie
ń
po jej zaanga
ż
owaniu Jane sp
ę
dziła tak, jak pierwszy
wieczór u studentów: czekaj
ą
c na wybuch szale
ń
stwa. Ale Reg podbił
serce sprz
ą
taczki całkowicie, tak jak wcze
ś
niej serca tych
dzieciaków. Mówił o jej parafialnych pracach, o m
ęż
u, o najmłodszym
synku, Jimmym, który - według Gertrudy - zap
ę
dziłby w kozi róg samego
Kub
ę
Rozpruwacza. Miała jedena
ś
cioro dzieci, ale miedzy tym i
najmłodszym z pozostałych było dziewi
ęć
lat ró
ż
nicy i to nikomu nie
ułatwiało
ż
ycia.
Wiec z Regiem wszystko wydawało si
ę
układa
ć
nie
ź
le i je
ż
eli spojrze
ć
na to z pewnego punktu widzenia, było tak rzeczywi
ś
cie. Tylko w
rzeczywisto
ś
ci był nie mniej szalony ni
ż
poprzednio i oczywi
ś
cie,
podobnie było ze mn
ą
. Có
ż
, szale
ń
stwo mo
ż
e sobie by
ć
jak elastyczny
pocisk, ale ka
ż
dy licz
ą
cy si
ę
ekspert od balistyki powie wam,
ż
e nie
ma dwóch identycznych pocisków. W jednym z listów Reg napisał co
ś
tam
o powie
ś
ci tylko po to,
ż
eby zaraz przej
ść
do sprawy fornitów.
Fornitów w ogólno
ś
ci, a Rackne szczególnie. Zastanawiał si
ę
przede
wszystkim, czy ONI chc
ą
go tylko zabi
ć
, czy te
ż
złapa
ć
ż
ywcem i
przesłucha
ć
- i skłaniał si
ę
ku tej drugiej ewentualno
ś
ci. Na ko
ń
cu
stwierdzał: Mój pogl
ą
d na
ś
wiat, tak jak i apetyt, poprawiły s/e
znacznie od czasu, kiedy zacz
ę
li
ś
my do siebie pisa
ć
, Henry. Bardzo Ci
za to dzi
ę
kuj
ę
. Zawsze Twój - Reg. A w postscriptum pytał, czy
znalazłem ju
ż
ilustratora do „Ballady o celnym strzale". To ostatnie
spowodowało u mnie oczywi
ś
cie nasilenie poczucia winy, które
skierowało mnie wprost do butelki.
Reg pisał mi o fornitach, a ja jemu o kablach i polach. Coraz
bardziej interesowała mnie elektryczno
ść
, mikrofale, fale radiowe,
interferencje fal, promieniowanie i Bóg jeden wie, co jeszcze.
Chodziłem do bibliotek i po
ż
yczałem ksi
ąż
ki, chodziłem do ksi
ę
gar
ń
i
kupowałem ksi
ąż
ki. Było w nich sporo do
ść
przera
ż
aj
ą
cych wiadomo
ś
ci
na ten temat, a ja przecie
ż
w gruncie rzeczy tego wła
ś
nie
poszukiwałem.
Kazałem wył
ą
czy
ć
telefon i elektryczno
ść
. Na jaki
ś
czas pomogło, ale
kiedy
ś
, gdy le
ż
ałem pijany tul
ą
c w dłoni butelk
ę
whisky i czuj
ą
c
ci
ęż
ar drugiej w kieszeni marynarki, zobaczyłem małe, czerwone,
ś
wiec
ą
ce na mnie z sufitu
ś
wiatełko, Bo
ż
e, przez chwil
ą
my
ś
lałem,
ż
e
dostane ataku serca. Wygl
ą
dało to jak owad... wielki, czarny robal
patrz
ą
cy jednym, błyszcz
ą
cym, czerwonym okiem.
Miałem latarni
ą
gazow
ą
, zapaliłem j
ą
i od razu zorientowałem si
ą
, co
to naprawd
ą
jest. Tylko,
ż
e nie
odczułem wtedy
ż
adnej ulgi, wr
ę
cz przeciwnie, poczułem przelewaj
ą
ce
si
ę
przez mój mózg wielkie, czarne fale bólu - jak fale radiowe.
Przez chwile miałem wra
ż
enie,
ż
e to oczy odwróciły mi si
ę
w
oczodołach i patrz
ę
na mózg, na jego pal
ą
ce si
ę
, zw
ę
glone i
umieraj
ą
ce komórki. To był wykrywacz dymu -w 1969 roku urz
ą
dzenie
jeszcze nowsze ni
ż
mikrofalowa kuchenka.
Wypadłem z mieszkania jak strzała i pobiegłem po schodach -
mieszkałem na pi
ą
tym pi
ę
trze, ale w tym czasie u
ż
ywałem ju
ż
wył
ą
cznie
schodów - i zacz
ą
łem wali
ć
do mieszkania dozorcy. Krzyczałem,
ż
e ma
to usun
ąć
,
ż
e ma to w ogóle usun
ąć
,
ż
e ma to usun
ąć
dzisiaj,
ż
e ma to
usun
ąć
w ci
ą
gu godziny. Patrzył na mnie, jakbym był zupełnie - prosz
ę
mi wybaczy
ć
to okre
ś
lenie - bonzo seco. Teraz ju
ż
łatwo mi go
zrozumie
ć
. Wykrywacz dymu miał przecie
ż
sprawi
ć
,
ż
ebym si
ę
czuł
bezpieczniej i lepiej. Teraz ju
ż
oczywi
ś
cie s
ą
wsz
ę
dzie, ale wtedy
był to wielki Skok w Przyszło
ść
i płacił za to zwi
ą
zek wła
ś
cicieli
domów.
Dozorca go oczywi
ś
cie usun
ą
ł. Nie zabrało mu to wiele czasu, ale
nawet na chwile nie spuszczał ze mnie oka i teraz - do pewnego
stopnia, pojmuje jego uczucia. Nie goliłem si
ę
od Bóg wie kiedy i
ś
mierdziałem whisky, brudne włosy lepiły mi si
ę
do głowy, marynark
ę
te
ż
miałem brudn
ą
. Oczywi
ś
cie wiedział,
ż
e ju
ż
nie chodz
ę
do pracy i
widział, jak wynosz
ą
telewizor. Wiedział te
ż
,
ż
e kazałem odł
ą
czy
ć
telefon. Po prostu my
ś
lał,
ż
e oszalałem.
Mo
ż
e i byłem szale
ń
cem, ale tak jak i Thorpe, niekoniecznie zaraz
idiot
ą
. Wł
ą
czyłem dla niego cały mój wdzi
ę
k, ile go zostało - no,
tak, wiecie, redaktorzy pism literackich musz
ą
go troch
ę
mie
ć
.
Pozbyłem si
ę
go spokojnie dzi
ę
ki dziesieciodolarówce i w ko
ń
cu jako
ś
naprostowałem t
ą
spraw
ę
, ale z tego, jak przez nast
ę
pne par
ę
tygodni
patrzyli na mnie s
ą
siedzi (a były to ostatnie tygodnie, jakie miałem
tam sp
ę
dzi
ć
) mogłem si
ę
domy
ś
le
ć
,
ż
e opowie
ść
poszła w
ś
wiat.
Zwłaszcza wiele mówi
ą
cy był fakt,
ż
e nie odwiedził mnie nikt ze
zwi
ą
zku wła
ś
cicieli,
ż
eby poskomliwa
ć
nad moj
ą
czarn
ą
niewdzi
ę
czno
ś
ci
ą
. Pewnie bali si
ę
,
ż
e ich zaatakuje no
ż
em do mi
ę
sa.
O tym wszystkim jednak prawie wtedy nie my
ś
lałem. Siedziałem w
półmroku, ci
ą
gle paliła si
ę
latarnia i bij
ą
ca przez okna
elektryczno
ść
Manhattanu te
ż
o
ś
wietlała troch
ę
; moje trzy pokoje.
Siedziałem z butelk
ą
w jednej i papierosem w drugiej r
ę
ce wpatrzony w
miejsce, w którym wykrywacz dymu
ś
wiecił czerwonym okiem tak
dyskretnie,
ż
e w dzie
ń
w ogóle nie było go wida
ć
i my
ś
lałem. My
ś
lałem
o tym,
ż
e chocia
ż
wył
ą
czyłem cał
ą
elektryczno
ść
, on został. A je
ś
li
go przeoczyłem, to mogłem przeoczy
ć
tak
ż
e co innego.
A je
ś
li nawet nie, to przecie
ż
cały dom i tak naszpikowany był
przewodami, był lak ich pełen, jak umieraj
ą
cy na raka człowiek pełen
jest chorych komórek i gnij
ą
cych organów. Zamykałem oczy i widziałem
kable biegn
ą
ce w
ś
cianach,
ś
wiec
ą
ce niesamowicie zielonkawym
ś
wiatłem. Jeden, niemal nieszkodliwy, cieniutki przewód biegł od
kontaktu... wychodz
ą
cy z kontaktu kabel był ju
ż
nieco grubszy i biegł
do piwnicy, w której ł
ą
czył si
ę
z jeszcze grubszym, ł
ą
cz
ą
cym si
ę
w
podziemnym kanale z cał
ą
wi
ą
zk
ą
bardzo ju
ż
grubych... No, tak.
Kiedy Jane Thorpe napisała mi,
ż
e Reg zakleił kontakty, jedna cze
ść
mego umysłu wiedziała,
ż
e ona uznaje to za dowód szale
ń
stwa m
ęż
a i ta
cze
ść
podpowiedziała mi,
ż
eby jej odpisa
ć
tak, jakby była cało
ś
ci
ą
.
Druga cze
ść
, teraz ju
ż
znacznie wi
ę
ksza, krzyczała co
ś
zupełnie
innego: „Przecie
ż
to wspaniały pomysł!" - no i zaraz nast
ę
pnego dnia
zrobiłem oczywi
ś
cie to samo. Pami
ę
tajcie, to ja byłem człowiekiem,
który miał pomóc Regowi. W jaki
ś
straszny sposób to wszystko było
nawet
ś
mieszne.
Tej nocy zdecydowałem si
ę
opu
ś
ci
ć
Manhattan. W Adirondacs był kawałek
nale
żą
cej do rodziny ziemi, mógłbym tam troch
ę
pomieszka
ć
i ten
pomysł bardzo mi si
ę
spodobał. W mie
ś
cie trzymała mnie ju
ż
tylko
„Ballada o celnym strzale". Je
ś
li była ona kołem ratunkowym,
pomagaj
ą
cym Regowi pływa
ć
po oceanie szale
ń
stwa, to ze mn
ą
było
podobnie. Chciałem ju
ż
tylko umie
ś
ci
ć
j
ą
w dobrym magazynie i gdyby
mi si
ę
to udało, mógłbym znikn
ąć
z miasta.
Tak wła
ś
nie wygl
ą
dały niezbyt znane w
ś
wiecie relacje Wilson-Thorpe
tu
ż
przed tym, nim
ś
liwka wpadła w gówno. Byli
ś
my jak dwóch
umieraj
ą
cych narkomanów, jeden udowadniał drugiemu wy
ż
szo
ść
heroiny
nad morfin
ą
. No, tak. Reg miał fornita w maszynie, ja miałem fornita
w
ś
cianie, a obaj mieli
ś
my forniry w głowach.
No i byli ONI. Nie nale
ż
y zapomina
ć
o NICH. Niewiele czasu zabrało mi
przekonanie si
ę
,
ż
e wszyscy redaktorzy działów literatury we
wszystkich nowojorskich magazynach (nie,
ż
eby w 1969 roku było ich
zbyt du
ż
o) z pewno
ś
ci
ą
nale
żą
do NICH. Kr
ąż
yłem z maszynopisem i
zaczynałem marzy
ć
,
ż
eby sp
ę
dzi
ć
ich wszystkich pod
ś
cian
ę
, ustawi
ć
w
rz
ą
dku i załatwi
ć
jedn
ą
kul
ą
.
Niemal pi
ęć
lat min
ę
ło, nim mogłem patrze
ć
na to z ich punktu
widzenia. Zdenerwowałem szefów, a to byli faceci, którzy spotykali
mnie akurat wtedy, kiedy wył
ą
czano ogrzewanie i zbli
ż
ał si
ę
czas na
Bo
ż
onarodzeniow
ą
szklaneczk
ę
. Inni... có
ż
, ironia polega na tym,
ż
e
cze
ść
z nich była naprawd
ę
moimi przyjaciółmi. Jared Baker był wtedy
zast
ę
pc
ą
w „Es
ą
uire", a przecie
ż
w czasie wojny słu
ż
yli
ś
my w jednej
kompanii strzelców. Nowe i poprawione wydanie Hemyego Wilsona nie
mogło si
ę
im podoba
ć
, wi
ę
cej: byli nim przera
ż
eni. Gdybym po prostu
wysłał maszynopis ze spokojnym listem wyja
ś
niaj
ą
cym okoliczno
ś
ci
sprawy, prawdopodobnie sprzedałbym to opowiadanie na pniu. Ale nie,
to mnie nie satysfakcjonowało. Nie. „Ballada..." wymagała przecie
ż
mojej osobistej opieki! Wiec łaziłem z ni
ą
od drzwi do drzwi,
cuchn
ą
cy, posiwiały redaktor z trz
ę
s
ą
cymi si
ę
dło
ń
mi,
zaczerwienionymi oczami i wielkim zastarzałym siniakiem w miejscu, w
którym uderzył si
ę
o drzwi łazienki szukaj
ą
c na czworakach kibel-ka.
Równie dobrze mogłem nosi
ć
w klapie znaczek z wielkim napisem:
ALKOHOLIK.
Nie chciałem te
ż
gada
ć
z tymi facetami w ich biurach. Tak naprawd
ę
to
nawet nie mogłem. Dawno min
ę
ły czasy, kiedy po prostu wsiadałem do
windy i spokojniutko jechałem ni
ą
na czterdzieste pi
ą
tro. Teraz
umawiałem si
ę
z nimi jak handlarze narkotyków z klientami: w parkach,
gdzie
ś
na schodach lub, jak w przypadku Jareda Bakera, w „Burger
Heaven" na Czterdziestej Dziewi
ą
tej. Przynajmniej Jared z pewno
ś
ci
ą
chciałby mi postawi
ć
dobry obiad, ale, rozumiecie, dawno ju
ż
min
ą
ł
czas, kiedy ceni
ą
cy sw
ą
, prace maitre d'hotel wpu
ś
ciłby mnie do
restauracji, w której spotykaj
ą
si
ę
. ludzie interesu. Agent drgn
ą
ł.
- No jasne, otrzymywałem mgliste propozycje przeczytania maszynopisu,
po których natychmiast szły pełne troski pytania o to, jak si
ę
czuje
i jak du
ż
o pije. Pami
ę
tam niezbyt dokładnie,
ż
e kilku z nich
próbowałem przekona
ć
o tym,
ż
e to elektryczno
ść
uniemo
ż
liwia im
prawidłowe my
ś
lenie i
ż
e kiedy Andy Rivers z „American Crossing"
zaproponował mi pomoc w znalezieniu lekarza, nawrzeszczałem mu,
ż
eby
sam do niego poszedł, bo to on potrzebuje pomocy.
Widzisz tych wszystkich ludzi tam, na ulicy? - tłumaczyłem mu, a
stali
ś
my, pami
ę
tam, w Washington Square Park. Połowa z nich, mo
ż
e
nawet trzy czwarte, ma guza mózgu. Nie sprzedałbym ci opowiadania
Thorpe'a, Andy. Przecie
ż
tu, w tym mie
ś
cie, nawet by
ś
go nie poj
ą
ł.
Twój mózg siedzi na krze
ś
le elektrycznym i nawet nie zdajesz sobie z
tego sprawy! Miałem w r
ę
ku maszynopis opowiadania zwini
ę
ty jak gazeta
i uderzyłem go tym maszynopisem po nosie jak nieposłusznego psa,
sikaj
ą
cego pod murem. Pó
ź
niej po prostu odszedłem. Pami
ę
tam,
ż
e
krzyczał za mn
ą
,
ż
ebym wrócił,
ż
e mo
ż
emy przecie
ż
pój
ść
na kaw
ę
i
jeszcze sobie pogada
ć
na ten temat, a pó
ź
niej znalazłem si
ą
pod
sklepem z płytami, pod gło
ś
nikami wypluwaj
ą
cymi na ulice heavy metal
i fale zimnego, jarzeniowego
ś
wiatła i jego głos znikł w czym
ś
w
rodzaju szumu przelewaj
ą
cego mi si
ą
w głowie. Pami
ę
tam,
ż
e mogłem ju
ż
my
ś
le
ć
tylko o dwóch sprawach:
ż
e musze szybko, jak najszybciej
opu
ś
ci
ć
miasto, bo sam si
ą
nabawi
ą
guza mózgu i
ż
e zaraz,
natychmiast, musze si
ę
napi
ć
.
Tego wieczora znalazłem pod drzwiami mieszkania karteczk
ą
: Wyno
ś
si
ę
st
ą
d, ghipku! Wyrzuciłem j
ą
, w ogóle o niej nie my
ś
l
ą
c. My, wariaci,
mamy wi
ę
ksze kłopoty ni
ż
anonimowe
ż
ale zdenerwowanych s
ą
siadów.
My
ś
lałem o tym, co powiedziałem And/emu Riversowi o opowiadaniu Rega.
Im wi
ę
cej o tym my
ś
lałem (i im wi
ą
cej piłem), tym bardziej sensowne
mi si
ę
to wydawało. „Ballada..." była zabawna i pozornie łatwa w
czytaniu... ale pod t
ą
powierzchni
ą
kryła si
ę
bardzo skomplikowana
tre
ść
. Czy w ogóle mo
ż
na mie
ć
nadziej
ą
,
ż
e jaki
ś
wydawca jest zdolny
zrozumie
ć
j
ą
w cało
ś
ci? Tak my
ś
lałem, ale czy my
ś
l
ą
tak dalej, teraz,
kiedy ju
ż
otworzyły mi si
ę
oczy? Czy ci
ą
gle mog
ą
mie
ć
nadzieje,
ż
e
kto
ś
co
ś
mo
ż
e poj
ąć
i zrozumie
ć
w mie
ś
cie owini
ę
tym kablami jak bomba
terrorysty? Bo
ż
e, przecie
ż
wolty przeciekaj
ą
tu ze wszystkich stron!
Czytałem gazet
ą
, póki pozwalało na to dzienne
ś
wiatło, starałem si
ę
zapomnie
ć
o tych wszystkich strasznych sprawach i tam, na kartach
„Timesa" znalazłem historie o tym, jak to materiały radioaktywne
znikaj
ą
z elektrowni j
ą
drowych. Autor pisał,
ż
e znikło ju
ż
wystarczaj
ą
co wiele,
ż
eby mo
ż
na było zrobi
ć
z tego bomb
ą
. Siedziałem
przy kuchennym stole, zachodziło sło
ń
ce, a ja widziałem ICH,
wypłukuj
ą
cych pluton tak, jak w 1849 roku poszukiwacze wypłukiwali z
piasku złoto. Tylko,
ż
e ONI wcale nie chcieli wysadzi
ć
miasta, nic z
tych rzeczy. ONI je tylko nim posypywali,
ż
eby nikt ju
ż
nie mógł
my
ś
le
ć
. ONI byli złymi fornitami, a radioaktywny pył był złym
fornusem. Najgorszym fornusem w historii.
Wiec zdecydowałem,
ż
e tak naprawd
ę
, to wcale nie chce sprzeda
ć
„Ballady...", a ju
ż
z pewno
ś
ci
ą
nie w Nowym Jorku i
ż
e mog
ę
wyjecha
ć
natychmiast, jak tylko dostane zamówione czeki. Kiedy ju
ż
wyjad
ę
na
północ, zaczn
ę
j
ą
wysyła
ć
do prowincjonalnych magazynów: „Sewanne
Review", my
ś
lałem, b
ę
dzie całkiem dobre, albo mo
ż
e „Iowa Review".
Wytłumacz
ę
to Regowi pó
ź
niej. Reg na pewno mnie zrozumie. To chyba
rozwi
ą
zuje wszystkie problemy - my
ś
lałem - wiec wypiłem za dobre
rozwi
ą
zanie. A pó
ź
niej wypiłem za swoje zdrowie. A pó
ź
niej ju
ż
alkohol pił si
ę
sam... no, tak. Urwał mi si
ę
film. Jak si
ę
okazało,
po raz przedostatni.
Nast
ę
pnego dnia przyszły czeki „Arvin Company". Wypełniłem jeden z
nich na maszynie i poszedłem do przyjaciela, który miał je
kontrsygnowa
ć
. Jeszcze raz przeszedłem przez krzy
ż
owy ogie
ń
pyta
ń
,
ale tym razem trzymałem si
ę
w ryzach - potrzebowałem jego podpisu. I
w ko
ń
cu go dostałem. W ci
ą
gu pi
ę
ciu minut zrobiono mi piecz
ą
tk
ę
.
Przystemplowałem ni
ą
kopert
ę
, wystukałem na niej adres Rega (maszyn
ę
wcze
ś
niej wyczjj
ś
ciłem z cukru pudru, ale klawisze ci
ą
gle si
ę
lepiły), wło
ż
yłem do niej czek wraz z krótkim, prywatnytrA
ś
cikiem, w
którym pisałem,
ż
e nigdy nie wysyłałem autorowi czeku z wi
ę
ksz
ą
przyjemno
ś
ci
ą
... co zreszt
ą
było prawd
ą
. I ci
ą
gle jest. Przez prawie
godzin
ę
przygl
ą
dałem si
ę
mojemu dziełu i nie mogłem wyj
ść
z podziwu,
ż
e tak oficjalnie wygl
ą
da. Nigdy by
ś
cie nie uwierzyli,
ż
e
ś
mierdz
ą
cy
pijak, który od dziesi
ę
ciu dni nie zmieniał gaci, zdołał dokona
ć
czego
ś
takiego.
Przerwał, zdusił papierosa i popatrzył na zegarek. Potem, zupełnie
jak konduktor oznajmiaj
ą
cy wjazd poci
ą
gu na jak
ąś
wa
ż
n
ą
stacje,
powiedział: „A teraz zaczyna si
ę
niewytłumaczalne".
- Oto fragment opowie
ś
ci, który najbardziej zainteresował dwóch
psychiatrów i tych wszystkich specjalistów od
ś
wirów, z którymi
utrzymywałem bliskie kontakty przez nast
ę
pne trzydzie
ś
ci miesi
ę
cy.
Tylko to kazali mi odwoła
ć
na znak,
ż
e mi si
ę
poprawiło. Jak
powiedział jeden z nich: „To jedyny fragment w pa
ń
skiej opowie
ś
ci, w
którym wyst
ę
puje załamanie rozumowania indukcyjnego, to znaczy
jedyny, którym nie rz
ą
dziła wewn
ę
trzna logika". Wiec w ko
ń
cu to
odwołałem, wiedziałem przecie
ż
, cho
ć
oni mo
ż
e jeszcze o Tym nie
wiedzieli,
ż
e rzeczywi
ś
cie ju
ż
mi si
ę
poprawiło i bardzo chciałem
wyrwa
ć
si
ę
ze szpitala dla wariatów. Wiedziałem te
ż
,
ż
e je
ż
eli szybko
si
ę
z niego nie wydostane, oszaleje od nowa. No wiec odwołałem -
Galileusz odwołał tak swoje pogl
ą
dy, kiedy wsadzono mu stopy w ogie
ń
,
ale na zawsze zachowałem to w pami
ę
ci. Nie twierdze,
ż
e to, co wam
teraz opowiem, naprawd
ę
si
ę
zdarzyło. Twierdze,
ż
e wierze,
ż
e tak
wła
ś
nie było. To mo
ż
e mała ró
ż
nica, ale dla mnie jest ona
najwa
ż
niejsza ze wszystkiego. A wiec, przyjaciele, oto
niewytłumaczalne:
Nast
ę
pne dwa dni sp
ę
dziłem przygotowuj
ą
c si
ę
do przeprowadzki. Przy
okazji: konieczno
ść
prowadzenia samochodu nie martwiła mnie w
najmniejszym stopniu, jeszcze jako dziecko czytałem,
ż
e samochód jest
jednym z najbezpieczniejszych na
ś
wiecie schronie
ń
przeciw burzy, bo
napompowane opony działaj
ą
jako prawie stuprocentowe izolatory.
Czekałem na te chwile, kiedy usi
ą
d
ę
za kierownic
ą
mojego starego
Chevroleta, zamkn
ę
okna i wyjad
ę
z miasta, które wydawało mi si
ę
ju
ż
tylko bagnem
ś
wiateł. Ale te przygotowania obejmowały tak
ż
e wyjecie
ż
arówek z lampek o
ś
wietlaj
ą
cych kabin
ę
, zaklejenie ich oraz
przykr
ę
cenie kontrolki
ś
wiateł-na desce rozdzielczej do oporu w lewo,
ż
eby deska była prawie ciemna.
Ostatni
ą
noc zamierzałem sp
ę
dzi
ć
w domu. Mieszkanie było ju
ż
puste, w
kuchni stał tylko stół, w sypialni łó
ż
ko, a w pracowni, na podłodze,
maszyna do pisania. Nie miałem zamiaru jej zabiera
ć
, budziła zbyt
wiele złych skojarze
ń
, a poza tymi i tak klawisze zawsze miały si
ę
ju
ż
lepi
ć
. Niech si
ę
o ni
ą
martwi nast
ę
pny lokator - i o Bellis te
ż
!
Sło
ń
ce zachodziło, barwi
ą
c całe mieszkanie w niezwykły wr
ę
cz sposób.
Byłem ju
ż
nie
ź
le wlany, a inna pełna butelka miała chroni
ć
mnie przed
noc
ą
. Wła
ś
nie przechodziłem przez pracownie, chyba po to,
ż
eby i
ść
do
sypialni. Pewnie usiadłbym na łó
ż
ku, my
ś
lał o kablach i
elektryczno
ś
ci i - oczywi
ś
cie -popijał.
Pokój, który nazywałem pracowni
ą
, był w istocie najwi
ę
kszy w
mieszkaniu. Pracowałem w nim, bo miał wielkie, zachodnie okna, z
których wida
ć
było horyzont. Na pi
ą
tym pi
ę
trze domu na Manhattanie.
Brzmi to troch
ę
jak cud z rozmno
ż
eniem chleba i ryb, ale có
ż
- tak
wła
ś
nie było. Nie zastanawiałem si
ę
nad tym, tylko po prostu
cieszyłem. Jasne, miłe
ś
wiatło wypełniało ten pokój nawet w deszczowy
dzie
ń
.
Ale tego wieczora
ś
wiatło zachodz
ą
cego sło
ń
ca było zdecydowanie
niesamowite. Czerwone jak z martenowskiego pieca. Pozbawiony mebli
pokój wydawał si
ę
zbyt wielki. Kiedy przez niego szedłem, echo
odbijało si
ę
od
ś
cian.
Maszyna stała mniej wi
ę
cej po
ś
rodku podłogi i wła
ś
nie próbowałem j
ą
omin
ąć
, kiedy zobaczyłem na wałku jaki
ś
strz
ę
p papieru. To mi dało do
my
ś
lenia, pami
ę
tałem,
ż
e kiedy szedłem po poprzedni
ą
butelk
ę
, nie
było tam
ż
adnego papieru.
Rozejrzałem si
ę
, pewnie my
ś
lałem,
ż
e jest tu jeszcze kto
ś
oprócz
mnie. Nie my
ś
lałem jednak ani o włamywaczach, ani o narkomanach...
tylko o duchach.
Zobaczyłem czarn
ą
plam
ę
na
ś
cianie, po lewej stronie drzwi do
sypialni. Zrozumiałem przynajmniej, sk
ą
d wzi
ą
ł si
ę
papier. Kto
ś
po
prostu oderwał kawałek starej tapety.
Ci
ą
gle patrzyłem w tamt
ą
stron
ę
, kiedy za plecami usłyszałem gło
ś
ne
„klak". Podskoczyłem i obróciłem si
ę
, czuj
ą
c serce w gardle. Byłem
przera
ż
ony, chocia
ż
doskonale znałem ten d
ź
wi
ę
k i nie miałem
ż
adnych
w
ą
tpliwo
ś
ci. Kto
ś
, kto zarabia na
ż
ycie przy pomocy słów, nie ma
ż
adnych trudno
ś
ci z rozpoznaniem odgłosu, z jakim czcionka uderza o
papier, nawet o zmroku, w ciemnym pokoju, kiedy w pobli
ż
u nie ma
nikogo, kto mógłby uderzy
ć
w klawisz.
Patrzyli na niego z ciemno
ś
ci, a ich twarze wygl
ą
dały jak białe,
okr
ą
głe plamy. Siedzieli bli
ż
ej siebie ni
ż
na pocz
ą
tku opowie
ś
ci,
ż
ona pisarza
ś
ciskała jego dło
ń
w obu swoich.
- Czułem si
ę
... no, jakbym wyszedł z siebie. Nierealne. By
ć
mo
ż
e tak
czuje si
ę
ka
ż
dy, kto dotrze do granic niewytłumaczalnego. Powoli
podszedłem do maszyny, serce waliło mi jak oszalałe, ale umysł
miałem... spokojny, nawet chłodny.
„Klak" - poruszyła si
ę
inna czcionka. Tym razem zobaczyłem nawet,
która: trzeci rz
ą
d od góry, po lewej.
Chciałem ukl
ę
kn
ąć
i nawet zgi
ą
łem kolana - i nagle wszystkie mi
ęś
nie
nóg odmówiły mi posłusze
ń
stwa. Prawie zemdlałem, ale tylko prawie,
usiadłem przed maszyn
ą
, a porwana i brudna, cho
ć
niegdy
ś
elegancka
marynarka otoczyła mnie jak sukienka gł
ę
boko dygaj
ą
c
ą
panienk
ę
. Dwie
kolejne czcionki trzasn
ę
ły raz po raz, przerwa, i jeszcze jeden
trzask. Ka
ż
de uderzenie budziło echo zupełnie jak moje kroki.
Co
ś
wsun
ę
ło kawałek tapety w maszyn
ę
w ten sposób,
ż
e czcionki
uderzały o powierzchnie pokryt
ą
zaschłym klejem. Litery były przez to
troch
ę
niewyra
ź
ne i zatarte, ale mogłem przeczyta
ć
: rackn. Maszyna
trzasn
ę
ła jeszcze raz i słowo to brzmiało ju
ż
rackne.
- Pó
ź
niej... - redaktor chrz
ą
kn
ą
ł i skrzywił wargi w lekkim
u
ś
miechu.
- Nawet teraz, kiedy min
ę
ło ju
ż
tyle lat, ci
ęż
ko mi o tym mówi
ć
...
ci
ęż
ko mi opowiada
ć
ot, tak sobie... W porz
ą
dku. Fakty, bez
ż
adnych
ozdobników. Zobaczyłem, jak spomi
ę
dzy klawiszy wysuwa si
ę
r
ę
ka.
Bardzo cieniutkie ramie. Bardzo drobna dło
ń
. Pojawiła si
ę
miedzy
literami B i N w najni
ż
szym rz
ę
dzie, zwini
ę
ta w pie
ść
i uderzyła w
długi, najni
ż
szy klawisz. Wałek przeskoczył o jeden znak - bardzo
szybko, jakby miał czkawk
ę
- i r
ą
czka znikneła.
Ż
ona agenta zachichotała przenikliwie.
- Zamknij si
ę
, Martha - powiedział agent i Martha zamkn
ę
ła si
ę
.
- Teraz trzaski stały si
ę
troch
ę
cz
ę
stsze - mówił dalej redaktor. -
Po chwili zacz
ę
ło mi si
ę
wydawa
ć
,
ż
e słysz
ę
, jak to co
ś
, to
stworzonko, poci
ą
ga za ramiona czcionek i dyszy, sapie tak jak ci
ęż
ko
pracuj
ą
cy i ju
ż
prawie wyko
ń
czony t
ą
robot
ą
człowiek. Liter nie było
ju
ż
prawie wida
ć
, klej zalepił czcionki, ale z bied
ą
potrafiłem je
jeszcze odczyta
ć
, odbijały si
ę
przecie
ż
na mi
ę
kkim papierze.
Przeczytałem: rackne umie i za chwile klawisz z liter
ą
r uderzył o
kawałek tapety i zablokował si
ę
. Patrzyłem na to przez chwile, po
czym wyci
ą
gn
ą
łem palec i odlepiłem czcionk
ę
. Nie wiem czy to... czy
Bellis... poradziłby sobie sam. Chyba nie. Ale i tak wolałem nie
widzie
ć
tego... jego... jak próbuje. Sam widok tej pi
ą
stki
spowodował,
ż
e chwiałem si
ę
stoj
ą
c nad przepa
ś
ci
ą
. Gdybym zobaczył
całego elfa, to bym chyba oszalał... no, tak... O ucieczce w ogóle
nie było mowy, zapomniałem nawet,
ż
e mam nogi. Pewnie i stan
ąć
bym
nie mógł.
„Klak, klak, klak" - trzaski, słaby, zdyszany oddech, po ka
ż
dym
słowie blada, ubrudzona tuszem i zakurzona pi
ą
stka z całej siły
wal
ą
ca w klawisz miedzy literami B i N,
ż
eby zrobi
ć
odst
ę
p. Nie wiem,
jak długo to trwało. Mo
ż
e siedem minut. Mo
ż
e dziesi
ęć
. A mo
ż
e
wieczno
ść
.
W ko
ń
cu trzaski ustały i zdałem sobie spraw
ę
z tego,
ż
e ju
ż
nie
słysz
ę
ci
ęż
kiego oddechu. Mo
ż
e zemdlał... mo
ż
e dał sobie spokój...
mo
ż
e umarł? Na atak serca czy co
ś
takiego. Na pewno wiedziałem tylko,
ż
e nie doko
ń
czył wiadomo
ś
ci. To, co zd
ąż
ył napisa
ć
, brzmiało tak:
rackne umiera chłopiec jimmy thorpe nie wie
powiedz thorpe rackne umiera chłopiec jimmy zabija
rackne bel
To było wszystko.
Poczułem,
ż
e mam nogi, wiec wstałem i wyszedłem z pokoju. Szedłem na
palcach, wielkimi krokami, jakbym my
ś
lał,
ż
e Bellis poszedł spa
ć
i
je
ś
li go obudz
ę
, znów zacznie pisa
ć
... my
ś
lałem,
ż
e je
ś
li znów
usłysz
ę
ten trzask, zaczn
ę
wy
ć
. I b
ę
d
ę
tak wył, a
ż
p
ę
knie mi serce
lub głowa.
Mój Chevy stał na parkingu przed domem, zatankowany, opakowany i
gotów do drogi. Usiadłem za kierownic
ą
i przypomniałem sobie o
butelce w kieszeni. R
ę
ce trz
ę
sły mi si
ę
do tego stopnia,
ż
e upu
ś
ciłem
j
ą
, ale spadła na siedzenie i nie stłukła si
ę
..
Wiem,
ż
e film mi si
ę
urywał i przyjaciele, przerwa w
ż
yciorysie to
było akurat to o czym marzyłem i co dostałem. Pami
ę
tam pierwszy łyk
wprost z szyjki, pami
ę
tam drugi, pami
ę
tam obrót kluczyka w stacyjce,
szum silnika i Franka Sinatre
ś
piewaj
ą
cego przez radio „Ta stara,
czarna magia", co jakby pasowało do sytuacji. Do tej specyficznej
sytuacji. No, tak. Pami
ę
tam, jak z nim
ś
piewałem i jeszcze troch
ę
popijałem. Stałem na skrzy
ż
owaniu i widziałem, jak migaj
ą
ś
wiatła na
autostradzie. My
ś
lałem o klekotaniu stoj
ą
cej w pustym pokoju maszyny
i o niesamowitym
ś
wietle zachodz
ą
cego sło
ń
ca, które ten pusty pokój
wypełniało. My
ś
lałem o szybkim oddechu, jakby jaki
ś
elf-kulturysta
ć
wiczył sobie na ramionach czcionek. Widziałem oderwany od
ś
ciany i
pokryty grudkami zaschni
ę
tego kleju kawałek tapety. Próbowałem sobie
wyobrazi
ć
, co działo si
ę
, nim wszedłem do pokoju... chciałem zobaczy
ć
to... jego... Bellisa... wychodz
ą
cego z maszyny, chwytaj
ą
cego za
oderwany kawałek tapety wisz
ą
cy przy drzwiach łazienki, gdy
ż
to była
jedyna rzecz w pokoju przypominaj
ą
ca papier, czepiaj
ą
cego si
ę
,
odrywaj
ą
cego nó
ż
ki od podłogi i oddzieraj
ą
cego wreszcie ten kawałek,
i nios
ą
cego go na głowie jak wielki palmowy li
ść
. Próbowałem
wyobrazi
ć
sobie, jak on... to... zdołało w ogóle wkr
ę
ci
ć
papier w
maszyn
ę
. Próbowałem wyobrazi
ć
sobie jeszcze wiele rzeczy - nie
umiałem przesta
ć
my
ś
le
ć
, wiec piłem, a Frank Sinatra zamilkł i
słuchałem reklam, a pó
ź
niej Sarałj Yaughan zacz
ę
ła
ś
piewa
ć
„Powinnam
napisa
ć
list" i to tak
ż
e z czym
ś
mi si
ę
skojarzyło - to wła
ś
nie
zrobiłem, albo przynajmniej my
ś
lałem,
ż
e zrobiłem, a
ż
do dzisiaj,
kiedy co
ś
spowodowało,
ż
e zacz
ą
łem jeszcze raz to sobie przemy
ś
liwa
ć
.
Wiec siedziałem i
ś
piewałem w chórze ze star
ą
, dobr
ą
Sarah i zaraz
potem musiałem osi
ą
gn
ąć
pr
ę
dko
ść
ucieczki, poniewa
ż
w
ś
rodku drugiej
zwrotki, bez
ż
adnej przerwy w czasie, wyrzygiwałem ju
ż
z siebie jaja,
a kto
ś
walił mnie po plecach. To był wła
ś
nie ten kierowca. Kiedy
walił mnie w plecy czułem, jak co
ś
mi wzbiera w gardle, gotowe cofn
ąć
si
ę
w ka
ż
dej chwili. Tylko si
ę
nie cofało, bo mi wyginał r
ę
ce, i jak
tylko wygi
ą
ł mi r
ę
ce, rzygałem od nowa i wcale nie była to tylko
whisky, ale głównie woda. Kiedy ju
ż
zebrałem si
ę
w sobie na tyle,
ż
eby podnie
ść
głow
ę
i zobaczy
ć
, co si
ę
wokół dzieje, była szósta po
południu trzy dni pó
ź
niej. Le
ż
ałem na brzegu Jackson River w
zachodniej Pennsylwanii mniej wi
ę
cej sze
ść
dziesi
ą
t mil na północ od
Pittsburga. Z rzeki sterczał kufer Chevroleta, a na zderzaku wida
ć
było nalepk
ę
...
- Mog
ę
si
ę
jeszcze czego
ś
napi
ć
, kochanie?
Ż
ona pisarza podała mu szklank
ę
pochylaj
ą
c si
ę
i impulsywnie całuj
ą
c
go w pomarszczony jak u krokodyla policzek. Redaktor u
ś
miechn
ą
ł si
ę
do niej i oczy rozbłysły mu w mroku. Ale ona była dobr
ą
, wiele
rozumiej
ą
c
ą
kobiet
ą
i ten błysk wcale jej nie oszukał. M
ę
skie oczy
nie tak błyszcz
ą
z zadowolenia.
Ballada o celnym strzale
- Dzjekuje, Meg.
Wypił, zakaszlał i machni
ę
ciem r
ę
ki odmówił kolejnego papierosa.
- Do
ść
na dzi
ś
. I tak mam zamiar rzuci
ć
palenie. W nast
ę
pnym
wcieleniu. No, tak. Reszty wła
ś
ciwie nie trzeba opowiada
ć
. Obarczona
jest najgorszym grzechem, jaki mo
ż
na popełni
ć
w opowie
ś
ci - łatwo
przewidzie
ć
koniec. Z samochodu wyłowili co
ś
z czterdzie
ś
ci butelek
whisky, wi
ę
kszo
ść
pustych. Opowiadałem o elfach, elektryczno
ś
ci,
fornitach, plutonie i fornusie, wydałem im si
ę
kompletnie szalony i
rzeczywi
ś
cie - byłem kompletnie szalony.
A co zdarzyło si
ę
w Omaha, kiedy s
ą
dz
ą
c z kwitków ze stacji
benzynowych, które znale
ź
li w skrytce, przejechałem przez pi
ęć
północno-wschodnich stanów? O tym dowiedziałem si
ę
. od Jane Thorpe,
przede wszystkim z listów pisanych w ci
ą
gu długiego i bardzo
bolesnego okresu, który sko
ń
czył si
ę
spotkaniem twarz
ą
w twarz w New
Heaven, w którym zreszt
ą
mieszka do dzi
ś
, zaraz po tym, kiedy
odwołałem, co miałem odwoła
ć
i wypu
ś
cili mnie z wariatkowa. Na
zako
ń
czenie tego spotkania wypłakali
ś
my si
ę
sobie w ramionach i wtedy
dopiero uwierzyłem,
ż
e mog
ę
znów
ż
y
ć
i - nawet - mo
ż
e znów by
ć
szcz
ęś
liwy?
Tego dnia, około trzeciej po południu, kto
ś
zapukał do drzwi domu
Thorpe'ów. To był posłaniec z telegramem. Telegramem ode mnie. To on
zako
ń
czył nasz
ą
poronion
ą
korespondencje. REG PEWNA INFORMACJA RACKNE
UMIERA TO MAŁY CHŁOPIEC TAK TWIERDZI BELLIS MÓWI IMI
Ę
JIMMY FORNIT I
FORNUS HENRY.
Na wypadek, gdyby znów przyszło wam do głowy wspaniałe pytanie
Howarda Bakera: „Co wiedział i r'-
ą
d", mog
ę
od razu wyja
ś
ni
ć
,
ż
e
wiedziałem,
ż
e Jane wynaj
ę
ła sprz
ą
taczk
ę
, ale nie wiedziałem - chyba
7.1' od Bellis -
ż
e sprz
ą
taczka ma synka z piekła rodem imieniem
Jimmy. My
ś
l
ę
,
ż
e b
ę
dziecie musieli u wierzy
ć
mi na słowo, chocia
ż
musze powiedzie
ć
,
ż
e ci szarlatani, którzy pracowali nade mn
ą
przez
dwa i pół roku nigdy mi jednak nie uwierzyli.
Kiedy ten telegram przyszedł, Jane akurat robiła sprawunki. Znalazła
go dopiero po
ś
mierci Rega, w tv!nej kieszeni jego spodni. Na
blankiecie zanotowano zarówno czas odbioru, jak dor
ę
czenia oraz
notatko : dor
ę
czy
ć
osobi
ś
cie, nie przez telefon. Jane mówiła,
ż
e
chocia
ż
ten telegram nadany był dzie
ń
wcze
ś
niej, przeszedł przez tyle
r
ą
k,
ż
e wygl
ą
dał, jakby miał rok.
W pewien sposób to wła
ś
nie ten telegram był celnym strzałem, który
trafił Rega wprost w mózg, cho
ć
strzelałem a
ż
z Paterson w New
Jersey, tak pijany,
ż
e nawet nic nie pami
ę
tam.
Przez dwa tygodnie
ż
ycia Reg post
ę
pował według schematu, który sam w
sobie wydawał si
ę
całkiem normalny. Wstawał o szóstej, robił
ś
niadanie dla siebie oraz
ż
ony i pisał przez jak
ąś
godzin
ę
. Około
ósmej zamykał pracownie i brał psa na długi spacer. Na spacerze
spotykał ró
ż
nych ludzi i był dla nich bardzo miły, rozmawiał z
ka
ż
dym, kto miał ochot
ę
z nim pogada
ć
. Przed południem pił kaw
ę
zawsze w tej samej kawiarni, a potem wracał do domu. Najcz
ęś
ciej
przychodził ju
ż
po dwunastej, czasami nawet bli
ż
ej pierwszej. Pewnie
robił tak cz
ęś
ciowo po to,
ż
eby uciec przed Gertrud
ą
Rulin, tak
przynajmniej twierdziła Jane. W ka
ż
dym razie te spacery zacz
ę
ły si
ę
w
par
ę
dni po tym, gdy pierwszy raz pojawiła si
ę
u nich w domu.
Jadł lekki lunch, kładł si
ę
na godzink
ę
, a pó
ź
niej przez dwie lub
trzy godziny pracował dalej. Wieczorem cz
ę
sto odwiedzał studentów,
sam albo z Jane, czasami szli do kina, a czasami Reg siedział po
prostu w du
ż
ym pokoju i czytał. Chodzili spa
ć
wcze
ś
nie, on
najcz
ęś
ciej przed ni
ą
. Z tego, co mi pisała, w tych ostatnich dniach
mało było seksu, a je
ż
eli ju
ż
próbowali, zwykle ko
ń
czyło si
ę
niczym.
Ale seks nie jest dla kobiet tak wa
ż
ny, jak przypuszcza wi
ę
kszo
ść
m
ęż
czyzn - pisała mi. - Reg znów pracował na pełnych obrotach i to
było dla niego najwa
ż
niejsze. Powiedziałabym,
ż
e - bior
ą
c pod uwag
ę
okoliczno
ś
ci -te dwa tygodnie były od pi
ę
ciu lat najszcz
ęś
liwszymi.
Cholera, kiedy to czytałem, chciało mi si
ę
płaka
ć
.
Nie wiedziałem nic o Jimmym, ale Reg wiedział. Wiedział wszystko z
wyj
ą
tkiem jednego, najwa
ż
niejszego faktu, z wyj
ą
tkiem tego,
ż
e Jimmy
zacz
ą
ł przychodzi
ć
do nich z matk
ą
.
Musiał strasznie si
ę
zdenerwowa
ć
, kiedy dostał ju
ż
mój telegram i
zrozumiał, co si
ę
wokół niego dzieje. ONI, znów ONI, mimo wszystko
ONI. I, najwyra
ź
niej, nawet jego
ż
ona była jednym z nich! Przecie
ż
to
ona zostawała w domu, kiedy przychodziła tam Gertruda z Jimmym i
przecie
ż
nie wspomniała ani słowem o chłopcu. Co mi wcze
ś
niej
napisał? Czasami my
ś
l
ę
te
ż
o mojej
ż
onie.
Kiedy tego dnia wróciła do domu, zastała kartk
ę
na stole w kuchni.
Kochanie, poszedłem do ksi
ę
garni, wróc
ę
na kolacje. Dla niej brzmiało
ta zupełnie niewinnie, nie wiedziała przecie
ż
nic o telegramie. Gdyby
o nim wiedziała, pewnie strasznie by si
ę
przeraziła. Zrozumiałaby,
ż
e
Reg my
ś
li,
ż
e gra w przeciwnej dru
ż
ynie.
Reg tymczasem w ogóle nie zbli
ż
ył si
ę
do ksi
ę
garni. Poszedł do sklepu
i kupił czterdziestk
ę
pi
ą
tk
ę
oraz 2000 sztuk amunicji. Pewnie kupiłby
karabin maszynowy, gdyby kto
ś
chciał mu co
ś
takiego sprzeda
ć
. Bronił
swojego fornita. Przed Gertrud
ą
. Przed dzieckiem. Przed
ż
on
ą
. Przed
NIMI.
Nast
ę
pny dzie
ń
zacz
ą
ł si
ę
całkiem normalnie. Jane pami
ę
ta,
ż
e
zastanawiała si
ę
, czemu Reg w taki pi
ę
kny dzie
ń
ubrał si
ę
w ciepły
sweter, ale to wszystko. Sweter był, oczywi
ś
cie, konieczny ze wzgl
ę
du
na bro
ń
. Reg poszedł na spacer z psem i rewolwerem zatkni
ę
tym za
pasek.
Wyj
ą
tkowo szybko dotarł do kawiarni, nie przystawał, z nikim nie
rozmawiał. Poszedł z psem na parking z tyłu, przywi
ą
zał go tam i
bocznymi uliczkami wrócił do domu.
Wiedział, co o tej porze dzieje si
ę
z s
ą
siadami, wiedział,
ż
e nie
b
ę
dzie ich w domu. Wiedział te
ż
, gdzie chowaj
ą
zapasowe klucze.
Wszedł do nich i obserwował własny dom.
O ósmej czterdzie
ś
ci zobaczył wchodz
ą
c
ą
Gertrud
ę
Rulin. Gertruda
Rulin nie była sama. Przyszedł z ni
ą
chłopiec.
Zachowanie Jimmyego w pierwszej klasie upewniło zarówno
nauczycielijak i szkolnego psychologa o tym,
ż
e b
ę
dzie lepiej dla
wszystkich (mo
ż
e z wyj
ą
tkiem matki, która miałaby ochot
ę
troch
ę
odpocz
ąć
), je
ś
li chłopiec poczeka jeszcze rok. Jimmy wrócił wiec do
zerówki, a w pierwszej połowie roku miał tam chodzi
ć
po południu. Dwa
punkty opieki nad dzie
ć
mi w s
ą
siedztwie nie miały wolnych miejsc, a
Gertruda nie mogła chodzi
ć
do Thorpe'ów po południu, poniewa
ż
codziennie od drugiej do czwartej sprz
ą
tała na drugim ko
ń
cu miasta.
Cał
ą
spraw
ę
zako
ń
czyło ostatecznie to,
ż
e Jane zgodziła si
ę
, by
Gertruda przyprowadzała ze sob
ą
syna, dopóki jej sprawy jako
ś
si
ę
nie
uło
żą
lub póki Reg nie odkryje, co si
ę
dzieje, a w ko
ń
cu musiał tov
odkry
ć
.
Jane my
ś
lała,
ż
e mo
ż
e jednak Reg si
ę
tym nie przejmie, w ko
ń
cu
ostatnio był bardzo miły i całkiem rozs
ą
dny. Z drugiej strony mógł
protestowa
ć
i wtedy trzeba byłoby wszystko układa
ć
inaczej. Gertruda
stwierdziła,
ż
e doskonale to rozumie. I - prosiła Jane - na miło
ść
Bosk
ą
- niech chłopiec nie dotyka
ż
adnej z rzeczy Rega. Gertruda
zapewniła,
ż
e nawet si
ę
do nich nie zbli
ż
y, a drzwi do pracowni pana
s
ą
i pozostan
ą
zamkni
ę
te.
Thorpe musiał przekrada
ć
si
ę
przez dwa podwórka jak zwiadowca przez
ziemie niczyj
ą
. Zobaczył,
ż
e Jane i Gertruda pior
ą
w kuchni bielizn
ę
po
ś
cielow
ą
. Chłopca z nimi nie było. Wiec przekrada' si
ę
dalej pod
ś
cianami. Sypialnia - pusta. Jadalnia - pusta. Pracownia - tak, Reg,
chory, tam wła
ś
nie spodziewał si
ę
znale
źć
Jimmy'ego i tam go
odnalazł. Twarz chłopca płon
ę
ła wr
ę
cz z ciekawo
ś
ci i Reg z pewno
ś
ci
ą
uwierzył,
ż
e trafił w ko
ń
cu na ICH zdeklarowanego agenta.
Chłopiec trzymał w r
ę
ku co
ś
w rodzaju miotacza promieni
ś
mierci,
celował nim w biurko, a z maszyny - i Reg to słyszał - krzyczał
Rackne.
Mo
ż
ecie sobie pomy
ś
le
ć
,
ż
e opisuje subiektywne uczucia człowieka,
który ju
ż
nie
ż
yje lub -
ż
eby okre
ś
li
ć
to bardziej bezceremonialnie -
po prostu zmy
ś
lam. Nie. Jane i Gertruda słyszały a
ż
w kuchni warkot
plastikowego „kosmicznego miotacza", z którego Jim strzelał od czasu,
kiedy w ogóle zacz
ą
ł przychodzi
ć
do tego domu. Jane
ż
yła z dnia na
dzie
ń
wył
ą
cznie nadziej
ą
,
ż
e baterie w ko
ń
cu si
ę
wyczerpi
ą
. Nikt nie
mógł pomyli
ć
ź
ródła, z którego dochodził terkot - to musiała by
ć
pracownia Rega.
Ten chłopak był chyba rzeczywi
ś
cie materiałem na niezłego
rzezimieszka. W całym domu zabroniono mu wchodzenia do jednego
pokoju, wiec oczywi
ś
cie musiał tam wle
źć
, albo umrze
ć
z ciekawo
ś
ci.
Szybko odkrył,
ż
e Jane trzyma klucz do pracowni na półeczce nad
kominkiem w du
ż
ym pokoju. Czy bywał tam ju
ż
przedtem? My
ś
l
ę
,
ż
e tak.
Jane mówiła,
ż
e trzy lub cztery dni wcze
ś
niej dała chłopcu
pomara
ń
cze., a nazajutrz podczas sprz
ą
tania znalazła skórki pod
kanap
ą
w pracowni. Reg nie jadał pomara
ń
czy, twierdził,
ż
e jest na
nie uczulony.
Jane rzuciła powłoczke, któr
ą
wła
ś
nie prała, z powrotem do zlewu i
pobiegła do pracowni. Słyszała gło
ś
ne: „pah! pah! pah" miotacza i
krzyk chłopca: „Mam ci
ę
! Nie uciekniesz! Widz
ę
ci
ę
!" I twierdziła,
ż
e
słyszała... słyszała... krzyk. Wysoki, j
ę
kliwy krzyk tak pełen bólu,
ż
e niemal nie do zniesienia.
„Kiedy to usłyszałam - powiedziała mi - wiedziałam ju
ż
,
ż
e be.de
musiała odej
ść
od Rega niezale
ż
nie od tego, co si
ę
stało,
ż
e
opowie
ś
ci starych bab s
ą
prawdziwe,
ż
e szale
ń
stwem mo
ż
na si
ę
zarazi
ć
.
Słyszałam Rackne - mówiła - ten wstr
ę
tny chłopak mordował Rackne,
mordował go plastikowym miotaczem za dwa dolary.
Drzwi do pracowni były otwarte, a klucz tkwił w zamku. Dopiero
pó
ź
niej zauwa
ż
yłam krzesło przysuni
ę
te do kominka i
ś
lady butów
Jimmy'ego na siedzeniu. Stał przy stoliku pod maszyn
ę
. To był stary,
biurowy model z zakładanym na wałek szklanym ochraniaczem. Jimmy
przycisn
ą
ł luf
ę
do szkła i strzelał- pah! pah! pah!, błyskało
czerwone
ś
wiatełko i nagle zrozumiałam wszystko, co Reg mówił mi o
elektryczno
ś
ci, ta zabawka działała przecie
ż
na zwykłe baterie, a ja
czułam fale bólu, wypływaj
ą
c z niej i przepalaj
ą
ce mi mózg.
- Widz
ę
ci
ę
! - krzyczał Jimmy z pi
ę
knym, a zarazem obrzydliwym
wyrazem błogo
ś
ci na twarzy. -Nie uciekniesz przed Kapitanem Future!
I ten krzyk...wrzask...jek...coraz słabszy...cichszy.
- Jimmy, do
ść
! - krzykn
ę
łam.
A
ż
podskoczył. Zaskoczyłam go. Spojrzał na mnie, przygryzł wysuni
ę
ty
z napi
ę
cia jezyk...i znów przycisn
ą
ł luf
ę
miotacza do szkła, znów
zacz
ą
ł strzela
ć
pah!pah!pah! i to straszne, purpurowe
ś
wiatło...
Gertruda biegła przez korytarz wrzeszcz
ą
c,
ż
e ma natychmiast przesta
ć
i obiecuj
ą
c mu lanie, jakiego nie dostał w
ż
yciu...i wtedy frontowe
drzwi otworzyły si
ę
nagle i w progu stan
ą
ł wrzeszcz
ą
cy Reg.
Wystarczyło na niego spojrze
ć
... od razu wiedziałam,
ż
e jest szalony.
W r
ę
ku trzymał rewolwer.
- Nie zastrzelisz go! - pisn
ę
ła Gertruda i próbowała złapa
ć
Rega za
r
ę
k
ę
. Prawie nie zwrócił na ni
ą
uwagi, tylko uderzył j
ą
kolb
ą
i
odepchn
ą
ł.
Jimmy chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co si
ę
dzieje... po
prostu dalej strzelał w maszyn
ę
. Widziałam purpurowe
ś
wiatło migaj
ą
ce
w jej ciemnym wn
ę
trzu, wygl
ą
dało jak taki elektryczny łuk, na który
nie wolno patrze
ć
bez specjalnych okularów, bo mo
ż
na uszkodzi
ć
ź
renice i o
ś
lepn
ąć
na całe
ż
ycie.
Reg przepchn
ą
ł si
ę
. do pokoju odpychaj
ą
c mnie sił
ą
i krzycz
ą
c:
RACKNE! RACKNE! ZABflASZ RACKNE!
A kiedy Reg biegł przez pokój najwyra
ź
niej maj
ą
c zamiar zabi
ć
tego
dzieciaka - mówiła mi Jane -miałam jeszcze czas,
ż
eby si
ę
zastanowi
ć
,
ile razy właził wcze
ś
niej do tego pokoju, ile razy mógł ju
ż
strzela
ć
do maszyny pah!pah!pah!, kiedy ja z Gertrud
ą
słały
ś
my łó
ż
ka, albo
wieszały
ś
my pranie za domem i nic nie słyszały
ś
my...ani strzałów, ani
krzyków tej...tego...fornita, który mieszkał w maszynie.
Jimmy nie przestał nawet wtedy, kiedy wrzeszcz
ą
cy co
ś
Reg prawie ju
ż
si
ę
gał go r
ę
k
ą
, po prostu strzelał dalej tak, jakby wiedział,
ż
e ma
ostatni
ą
szans
ę
i do tej pory nie mog
ę
przesta
ć
my
ś
le
ć
o tym,
ż
e by
ć
mo
ż
e miał racje, by
ć
mo
ż
e ONI istniej
ą
naprawd
ę
, mo
ż
e po prostu
unosz
ą
si
ę
wokół nas, a od czasu do czasu nurkuj
ą
w gł
ę
bi czyjej
ś
głowy jak skoczek robi
ą
cy podwójne salto z wie
ż
y, zmuszaj
ą
kogo
ś
do
zrobienia za nich brudnej roboty i uciekaj
ą
, a ten kto
ś
mówi: „Co?
Ja?
Ż
e co zrobiłem?"
Sekund
ę
przedtem, nim Reg zd
ąż
ył interweniowa
ć
, wydobywaj
ą
cy si
ę
z
maszyny do pisania skrzek zmienił si
ę
w krótki, straszliwy wrzask i
zobaczyłam krew rozbryzguj
ą
c
ą
si
ę
na szklanej osłonie jakby to co
ś
ze
ś
rodka po prostu eksplodowało. Jak, cz
ę
sto o tym mówi
ą
, zwierze
zamkni
ę
te w kuchence
mikrofalowej. Wiem,
ż
e to brzmi jak zwierzenia wariatki, ale
widziałam krew - prysneła na szkic i zacz
ę
ła po nim
ś
cieka
ć
.
- Trafiłem! - powiedział bardzo szcz
ęś
liwy Jimmy. - Dosta...
Reg złapał go i przerzucił przez cały pokój. Plastikowy miotacz upadł
na podłog
ę
i przełamał si
ę
na pół. Tak, to był tylko plastik i
baterie.
Reg spojrzał na maszyn
ę
i krzykn
ą
ł. To nie był krzyk bólu lub gniewu,
cho
ć
brzmiał w nim gniew - to był krzyk dojmuj
ą
cego
ż
alu. Obrócił si
ę
tam, gdzie le
ż
ał chłopiec -Jimmy upadł na podłog
ę
i kimkolwiek mógłby
by
ć
przedtem, je
ś
li w ogóle był kimkolwiek innym ni
ż
do
ść
przewrotnym
i bardzo nieposłusznym chłopcem - na podłodze le
ż
ał ju
ż
tylko
ś
miertelnie przera
ż
ony sze
ś
ciolatek. Reg podniósł r
ę
k
ę
z rewolwerem i
to ju
ż
wszystko, co pami
ę
tam."
Redaktor wypił reszt
ę
wody mineralnej i ostro
ż
nie odstawił puszk
ę
.
- Gertruda Rulin i Jimmie Rulin opowiedzieli reszt
ę
. Jane krzykn
ę
ła:
„REG! NIE!", a kiedy si
ę
obejrzał, skoczyła i złapała go za r
ę
k
ę
.
Strzelił i zgruchotał jej łokie
ć
, ale go nie pu
ś
ciła. Szarpali si
ę
i
Gertruda zd
ąż
yła zawoła
ć
syna, który pozbierał si
ę
ju
ż
z podłogi.
Reg odepchn
ą
ł
ż
on
ę
. i strzelił jeszcze raz. Pocisk otarł si
ę
o jej
skro
ń
, par
ę
milimetrów w prawo i byłoby po wszystkim. Nie ma co do
tego w
ą
tpliwo
ś
ci i nie ma w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e gdyby nie interwencja Jane
Thorpe, Reg z pewno
ś
ci
ą
zabiłby Jima, a najprawdopodobniej tak
ż
e jego
matk
ę
.
W ko
ń
cu i tak postrzelił chłopca, akurat zd
ąż
ył, nim Jim w obj
ę
ciach
matki znikł za drzwiami. Lec
ą
ca z góry na dół kula trafiła go w
po
ś
ladek, wyszła udem omijaj
ą
c ko
ść
. Utkwiła w łydce Gertrudy. Polało
si
ę
sporo krwi, ale nikt nie został powa
ż
nie poszkodowany.
Gertruda zatrzasn
ę
ła drzwi pracowni i uciekła na dwór nios
ą
c
krzycz
ą
cego i płacz
ą
cego syna.
Albo Jane ju
ż
była nieprzytomna, albo rozmy
ś
lnie wolała zapomnie
ć
o
tym, co nast
ą
piło pó
ź
niej. Reg usiadł przy maszynie i przyło
ż
ył luf
ę
do czoła. Poci
ą
gn
ą
ł za spust. Kula nie przeleciała obok czaszki,
ż
eby
utkwi
ć
w
ś
cianie i nie trafiła w mózg tak, by zrobi
ć
z niego
ż
yw
ą
ro
ś
lin
ę
. Fantazja mo
ż
e by
ć
, no, tak... elastyczna, ten ostatni pocisk
był jednak tak twardy, jak powinien. Na maszyn
ę
upadła głowa martwego
pisarza.
Kiedy na miejscu pojawiła si
ę
policja, zobaczyła tak
ą
scen
ę
: Jane
siedziała w k
ą
cie półprzytomna.
Maszyna pokryta była krwi
ą
i najprawdopodobniej równie
ż
pełna krwi -
rany głowy nie nale
żą
do najczystszych.
Cała krew była grupy 0.
Grupy Rega.
Panie i Panowie - to wszystko. Nie ma nic wi
ę
cej do powiedzenia -
glos redaktora zamarł w ochrypłym szepcie.
Nie było zwykłych po przyj
ę
ciu rozmówek. Nie byłe troch
ę
mo
ż
e
niezr
ę
cznej, lecz zawsze błyskotliwej wymiany zda
ń
, słu
żą
cej
zagadaniu popełnionej w czasie zabawy niedyskrecji lub przynajmniej
zamaskowaniu tego,
ż
e rozmowa zeszła na zbyt powa
ż
ne tory. Lecz
pisarz, odprowadzaj
ą
cy redaktora do samochodu, nie mógł powstrzyma
ć
si
ę
od zadania ostatniego, najwa
ż
niejszego pytania:
- Opowiadanie - powiedział. - Co si
ę
stało z opowiadaniem.
- My
ś
lisz o...?
- „Ballada o celnym strzale". Tak. To przecie
ż
od niego si
ę
zacz
ę
ło.
To ono przecie
ż
oddało ten celny strzał, je
ś
li nie w niego, to
przynajmniej w ciebie. Co stało si
ę
z tym cholernym opowiadaniem,
które było a
ż
tak dobre?
Redaktor otworzył drzwi małej, niebieskiej Chevette. Na zderzaku
błysn
ę
ła nalepka: Przyjaciele nie pozwalaj
ą
przyjaciołom prowadzi
ć
po
pijaku.
- Nikt go nigdy nie opublikował. Je
ś
li Reg miał kopie, zniszczył j
ą
pewnie zaraz po tym, jak dowiedział si
ę
,
ż
e je opublikuje. Bior
ą
c pod
uwag
ę
jego paranoiczne fantazje na ICH temat, wydaje mi si
ę
to
całkiem prawdopodobne.
Ja miałem oryginał i trzy fotokopie, które wyl
ą
dowały w Jackson River
razem z samochodem. Zapakowane w kartonowe pudło. No, tak. Gdybym je
wło
ż
ył do baga
ż
nika, pewnie by ocalały - tył samochodu w ogóle nie
zanurzył si
ę
w wodzie, a nawet gdyby, kartki przecie
ż
mo
ż
na suszy
ć
.
Ale ja chciałem je mie
ć
blisko siebie, wiec jechały na siedzeniu.
Kiedy wpadłem do rzeki, okna były otwarte. Przypuszczam,
ż
e po prostu
popłyn
ę
ły. Do morza. Wole wierzy
ć
,
ż
e to było wła
ś
nie tak,
ż
e nie
zgniły w le
żą
cym na dnie wraku,
ż
e nie po
ż
arły ich ryby,
ż
e nie
zdarzyło im si
ę
co
ś
...nieestetycznego. Wierzy
ć
,
ż
e popłyn
ę
ły do morza
jest znacznie przyjemniej, cho
ć
to troch
ę
mniej prawdopodobne, ale w
kwestiach tego, w co chce wierzy
ć
, a w co nie, jestem jeszcze ci
ą
gle
wystarczaj
ą
co elastyczny. No, tak.
Redaktor wsiadł do swojego samochodziku i odjechał. Pisarz stał i
patrzył za nim, póki czerwone
ś
wiatełka nie mrugn
ę
ły i nie rozpłyn
ę
ły
si
ę
w mroku. Pó
ź
niej odwrócił si
ę
i zobaczył
ż
on
ę
, stoj
ą
c
ą
w
ciemno
ś
ci na szczycie schodów, u
ś
miechaj
ą
c
ą
si
ę
do niego troch
ę
nie
ś
miało. R
ę
ce splatała mocno na piersiach, cho
ć
noc była raczej
ciepła.
- Zostali
ś
my tylko my - powiedziała. - Wejdziemy?
- Oczywi
ś
cie.
A kiedy wchodzili po schodach zatrzymała si
ę
nagle i zapytała:
- Paul, w twojej maszynie nie ma fornitów? Prawda?
Za
ś
pisarz, który czasem - cz
ę
sto - zastanawiał si
ę
nad tym, sk
ą
d
wła
ś
ciwie bior
ą
si
ę
słowa, odpowiedział bohatersko: „Nie". Weszli do
domu trzymaj
ą
c si
ę
za r
ę
ce i zamkn
ę
li drzwi przed otaczaj
ą
c
ą
ich
noc
ą
.
KONIEC
scaN BY LuCK 22-23 Marca 2003