JennieLucas
NocwMonako
Tłumaczenie:
AlinaPatkowska
ROZDZIAŁPIERWSZY
–Powinnamcięzmiejscawyrzucić,Laney–stwierdziłaponu-
roMimiduPlessis,hrabinadeFourcil.–Mnóstwoludzichciało-
bymiećtwojąpracęiniktznichniemożebyćgłupszyodcie-
bie.
–Przepraszam.–LaneyMayHenryzełzamiwoczachpatrzy-
łanawiszącenaoparciukrzesłabiałefutropracodawczyni,któ-
re właśnie oblała gorącą kawą. Pochyliła się i desperacko pró-
bowała wyczyścić plamę skrajem bawełnianej koszuli. – To nie
było…
– To nie było co? – Piękna, urodzona w Ameryce hrabina
o chłodnej urodzie, czterokrotna rozwódka, przymrużyła per-
fekcyjniepomalowanepowieki.–Cotypróbujeszpowiedzieć?
To nie była moja wina. Laney jednak nie dokończyła zdania,
tylko wzięła głęboki oddech. Nie było sensu mówić pracodaw-
czyni,żejejprzyjaciółkacelowopodstawiłaLaneynogę,gdyta
niosła gorącą kawę. Mimi du Plessis doskonale wszystko wi-
działa i zaśmiewała się razem z Aramintą, gdy Laney potknęła
sięiupadłanaluksusowydywan.Dlanichobubyłtotylkodo-
skonałyżart,dopókisięnieokazało,żekawawylałasięfutro.
–Nowięc?–zniecierpliwiłasiępracodawczyni.–Czekam.
Laneyspuściławzrok.
–Przepraszam,panihrabino.
Mimi du Plessis spojrzała na przyjaciółkę. Araminta, od stóp
do głów ubrana w rzeczy Dolce & Gabbana, stała po drugiej
stroniebiałejskórzanejsofyipaliłapapierosa.
–Onajestgłupia,prawda?
–Bardzogłupia–zgodziłasięAraminta,wypuszczajączgrab-
nekółkodymu.
–Takciężkoterazznaleźćdobrąsłużbę.
Laneyprzygryzławargę,wbijającwzrokwbiałydywan.Pra-
cowała tu od dwóch lat. Do jej obowiązków należało dbanie
ogarderobęMimiduPlessis,prowadzeniejejkalendarzatowa-
rzyskiegoizałatwianierozmaitychdrobnychspraw,szybkojed-
nak zrozumiała, dlaczego tak dobrze jej płacono. Musiała być
dyspozycyjna w dzień i w nocy, często pracowała dwadzieścia
czterygodzinynadobęidotegoprzezcałyczasmusiałaznosić
złośliwości pracodawczyni. Każdego dnia w ciągu tych dwóch
latmarzyła,byrzucićtępracęiwrócićdoNowegoOrleanu,ale
nie mogła tego zrobić. Jej rodzina desperacko potrzebowała
pieniędzy,aLaneykochałaswojąrodzinę.
– Zabieraj to futro i wynoś się stąd. Nie mogę już na ciebie
patrzeć. Zanieś je do czyszczenia i niech Bóg cię ma w swojej
opiece,jeśliniebędziegotoweprzedwieczornymbalem.–Hra-
bina znów spojrzała na przyjaciółkę i wróciła do wcześniejszej
rozmowy.–Wydajemisię,żeKassiusBlackdziśwreszciewyko-
najakiśruch.
–Taksądzisz?
Hrabina uśmiechnęła się jak zadowolony z siebie perski kot
nadzłotąmiseczkąpełnąnajlepszejśmietanki.
–Straciłjużmilionyeuronaanonimowepożyczkidlamojego
szefa. Wszystko wskazuje na to, że Kuzniecow zbankrutuje
przedupływemroku.PowiedziałamwkońcuKassiusowi,żeje-
śli chce, żebym zwróciła na niego uwagę, to niech przestanie
wyrzucaćpieniądzeipoprostugdzieśmniezaprosi.
–Icoonnato?
–Niezaprzeczył.
–Awięcbędziecitowarzyszyłnabalu?
– Niezupełnie. – Hrabina wzruszyła ramionami. – Ale byłam
jużzmęczonaczekaniem,ażsięzdeklaruje.Tojasne,żejestwe
mnie szaleńczo zakochany, a ja jestem gotowa na kolejne mał-
żeństwo.
–Małżeństwo?
–Dlaczegonie?
Aramintawydęłausta.
–Mojadroga,toprawda,żeKassiusBlackjestnieprzyzwoicie
bogaty i piekielnie przystojny, ale kim on właściwie jest? Skąd
pochodzi?Kimjestjegorodzina?Nikttegoniewie.
– A kogo to obchodzi? – Mimi du Plessis, która lubiła się
chwalić, że może prześledzić historię swojej rodziny nie tylko
do czasów Mayflowera, ale aż do Karola Wielkiego, wzruszyła
ramionami. – Mam już powyżej uszu arystokratów bez grosza
przy duszy. Mój ostatni mąż, hrabia, wyczyścił mnie do zera.
Oczywiściedałmitytuł,aleporozwodziemusiałamiśćdopra-
cy.Jadopracy!–Wzdrygnęłasię.–AlekiedyzostanężonąKas-
siusaBlacka,jużdokońcażycianiebędęsięmusiałaonicmar-
twić.Onzajmujedziesiątemiejscenaliścienajbogatszychludzi
naświecie.
Przyjaciółkazwdziękiemwypuściłanastępnekółkodymu.
–Jużdziewiąte.Bardzodużozarobiłnainwestycjachwnieru-
chomości.
– Jeszcze lepiej. Wiem, że o północy zechce mnie pocałować
iniemogęsięjużdoczekać.Odrazuwidać,żejegożonabędzie
bardzozadowolonawłóżku…–Skrzywiłasię,patrzącnaLaney,
która niepewnie zatrzymała się przy sofie z ciężkim futrem
wramionach.–Cotytujeszczerobisz?
–Bardzopaniąprzepraszam,alepotrzebnamipanikartakre-
dytowa.
–Mamcidaćmojąkartę?Chybażartujesz?Samazatozapłać
iprzynieśnamjeszczekawy.Pośpieszsię,idiotko.
Przytłoczona ciężarem futra Laney zjechała windą na dół,
przemierzyła hol eleganckiego Hôtel de Carillon i wyszła na
najdroższą ulicę Monako z widokiem na Morze Śródziemne
isłynnekasynowMonteCarlo.Portierprzydrzwiachuśmiech-
nąłsiędoniej.
–Çava,Laney?
–Çava,Jacques–odpowiedziała,zdobywającsięnauśmiech,
choćsercemiałarównieciężkie,jakołowianechmuryzasnuwa-
jąceniebo.
Pomokrejulicyśmigałymokresportowesamochody.Przemo-
czenituryścizbijalisięwgrupkinachodnikach.Wkońcugrud-
niapopołudniabyłykrótkie,awieczorydługie,aledziękitemu
sylwesteriNowyRokstawałysięjeszczeprzyjemniejsze.Boga-
ci ludzie, a zwłaszcza ci, którzy posiadali jachty, przybywali
wtedy do Monako na wystawne przyjęcia, odwiedzali butiki
isłynnerestauracje.
W każdym razie przestało już padać, pocieszyła się Laney.
Obawiałasię,byfutroniezmokło,apozatymwybiegłazhotelu
w takim pośpiechu, że nie zdążyła narzucić płaszcza. Miała na
sobie tylko białą koszulę, luźne spodnie khaki i drewniaki –
standardowy mundurek służby. Ale choć nie padało, powietrze
było chłodne i wilgotne. Drżąc z zimna, przycisnęła futro do
piersi, pełna obaw, że jakiś przejeżdżający samochód może je
ochlapać.
Nielubiłafuterszefowej,bonaichwidokmyślałaozwierzę-
tach,zktórymidorastaławdomubabcipodNowymOrleanem
– o starych chartach i dumnych, niezależnych kotach. W trud-
nym wieku dorastania zwierzęta dawały jej mnóstwo pociechy
iterazmyślonichrodziłatęsknotęzadomem.Minęłyjużdwa
lata,odkądLaneyporazostatniwidziałarodzinę.
Wzięła głęboki oddech, żeby rozluźnić zaciśnięte gardło. Fu-
trobyłowielkieinieporęczne,aLaneydrobna,toteżprzerzuci-
łajeprzezramięiwyjęłatelefon,żebyposzukaćadresunajbliż-
szejpralni.Naraznachodnikwpadładużagrupaturystów,śle-
po podążających za chorągiewką przewodnika. Popchnięta La-
ney zachwiała się na krawężniku i upadła twarzą w dół prosto
najezdnię.Zdążyłatylkoodwrócićgłowęizauważyć,żezbliża
siędoniejczerwonysportowysamochód.
Rozległsięgłośnypiskopon.Laneyprzymknęłaoczy,wstrzy-
mała oddech i czekała na uderzenie. Przeleciała po masce sa-
mochoduispadłanacośmiękkiego.Woczachjejpociemniało,
upadekwybiłpowietrzezpłuc.
–Cotywyprawiasz,docholery?
Tobyłgłosmężczyzny,alenieprzypominałgłosuBoga,więc
chybaniezginęła.Otworzyłaoczy.Mężczyznastałnadnią.Jego
twarzskrytabyławmroku,Laneydostrzegłatylko,żejestwy-
sokiioszerokichramionach.Wydawałsięrozgniewany.
Dookoła nich zgromadził się tłumek. Mężczyzna przyklęknął
obokniej.Miałciemneoczy,ciemnewłosyibyłprzystojny.
–Dlaczegotaknaglewybiegłaśnaulicę?Omałocięniezabi-
łem.
Naraz Laney go rozpoznała. Zakaszlała i usiadła, przykłada-
jącdłońdoczoła.
–Ostrożnie,nieruszajsię.
–KassiusBlack–wychrypiała.
–Znamysię?–zapytałznapięciem.
–Nie.
–Nicsiępaniniestało?
–Nie–powtórzyłaizezdumieniemuświadomiłasobie,żeto
prawda.Dopieroterazzauważyła,żesiedzinafutrze,któreza-
mortyzowało jej upadek jak miękka poduszka. Z niedowierza-
niemdotknęłamaskismukłego,drogiegosamochodu,któryza-
trzymałsięwostatniejchwili.
– Jest pani w szoku. – Nie pytając o pozwolenie, mężczyzna
powiódł rękami po jej ciele, szukając złamanych kości. Laney
oblałasięrumieńcemiodepchnęłajegodłonie.
–Nicminiejest–powtórzyła.
Popatrzyłnaniązniedowierzaniem.Ztrudemwzięłaoddech
ispróbowałasięuśmiechnąć.
–Naprawdę.
Spośród wszystkich milionerów, których w Monako były całe
tłumy, musiała trafić akurat na tego jednego, tajemniczego
iniebezpiecznegomężczyznę,któregojejpracodawczyniobrała
sobie za cel. Gdyby hrabina się dowiedziała, że Kassius Black
maprzezniąkłopoty…
Spróbowałasiępodnieść.
–Proszęsięnieruszać–warknął.–Topoważnasprawa.
–Dlaczego?–Spojrzałanalśniącyzderzaksamochodu.–Czy
uszkodziłampańskielamborghini?
–Bardzozabawne–mruknął.–Dlaczegowyskoczyłamipani
prostonamaskę?
–Potknęłamsię.
–Powinnapanibardziejuważać.
– Dziękuję za radę. – Roztarła łokieć i skrzywiła się. Dotych-
czaswidziałategoczłowiekadwukrotnie,gdywychodziłzhra-
biną na lunch. Sądziła wtedy, że jest Amerykaninem wychowa-
nym w Europie albo może na odwrót, Europejczykiem wycho-
wanym w Ameryce, ale jego akcent nie pasował do żadnej
ztychdwóchteorii.–Naprzyszłośćpostaramsięstosowaćdo
pańskiejrady.
Podniósłsięipowiódłwzrokiempogrupcegapiów.
–Czyjesttujakiślekarz?
Powtórzyłtopytaniewtrzechinnychjęzykachigdynieuzy-
skałżadnegoodzewu,wyciągnąłtelefon.
–Dzwoniępokaretkę.
–Tobardzomiłozpańskiejstrony,aleniestetyniemamnato
czasu–odezwałasięLaney.
–Niemapaniczasunakaretkę?–zdumiałsię.
Popatrzyła na swoje ciało, wypatrując krwi albo złamania,
którego dotychczas nie zauważyła, ale znalazła tylko guz na
czole.Dotknęłagoiskrzywiłasię.
– Cóż, dziękuję, że zdążył się pan zatrzymać. Muszę już iść.
Mamdozałatwieniapilnąsprawędlamojejszefowej.
–Kimjestpaniszefowa?
–MimiduPlessis,hrabinadeFourcil.
– Mimi? – Przyjrzał jej się uważniej i w jego oczach błysnęło
zrozumienie.–Zaraz,poznajęcię.Tamałamysz,któraprzyno-
siłaMimipantofleiszukałajejtelefonu?
Laneyzarumieniłasię.
–Jestemjejasystentką.
–Cóżtozasprawatakpilna,żeomalprzezniąniezginęłaś?
Podniosła głowę i uważniej spojrzała na jego twarz. Była to
twarz z charakterem i z interesującą blizną na kości policzko-
wej. Nos również wyglądał, jakby kiedyś został złamany i źle
nastawiony. Laney była pewna, że ten człowiek nie urodził się
w bogactwie. Zupełnie nie przypominał zwykłych playboyów,
w których Mimi przebierała od ostatniego rozwodu. Ten czło-
wiek był wojownikiem, może nawet wojownikiem ulicznym,
izjakiegośpowodu,gdynaniąpatrzył,kręciłojejsięwgłowie.
–Więccóżtozasprawatakważna,żegotowabyłaśdlaniej
oddaćżycie?–powtórzył.
– Jej futro… – Dopiero teraz sobie przypomniała. Rozejrzała
się i wykrzyknęła z przerażenia. Kosztowne białe futro leżało
wbłotnistejkałużyibyłopodartewmiejscu,gdzieprzejechała
ponimoponasamochodu.
–Mogęsiępożegnaćzpracą–szepnęłaLaney.Głowabolała
jącorazbardziej.Przyklękłaisięgnęłapofutro.–Kazałamije
wyczyścićprzeddzisiejszymbalem.Aterazjestzupełnieznisz-
czone.
–Tonietwojawina.
–Moja–odrzekłanieszczęśliwymgłosem.–Najpierwzalałam
je kawą, a potem nie patrzyłam, gdzie idę. Byłam zbyt zajęta
sprawdzaniem w telefonie, gdzie jest najbliższa pralnia… Tele-
fon!
Rozejrzała się jeszcze raz. Zmiażdżony telefon leżał pod tyl-
nymkołemsamochodu.Popatrzyłanapopękanyekraniłzyna-
płynęłyjejdooczu,alepostanowiła,żeniebędziepłakać.
A potem, gdy już sądziła, że nie może się wydarzyć nic gor-
szego, z szarych chmur na niebie lunął rzęsisty deszcz. Zimne
kroplespłynęłypowłosachipopoobijanymcieleLaney.
Tegojużbyłozawiele.Tobyłoostatnieźdźbło,któreprzewa-
żyłoszalę.WbrewsobieLaneywybuchnęłahisterycznymśmie-
chem.
KassiusBlackpopatrzyłnaniątakimwzrokiem,jakbyoszala-
ła.
–Zczegosiętakśmiejesz?
– Teraz już na pewno stracę pracę – wydyszała, z trudem ła-
piącoddech.
–Itaksięztegocieszysz?
–Nie.–Otarłaoczy.–Jeśliniebędęmiałapracy,mojejrodzi-
ny nie będzie stać na zapłacenie czynszu i kupno lekarstw dla
ojca.Towogóleniejestśmieszne.
WewzrokuKassiusapojawiłsięchłód.
–Przykromi.
–Mnieteż.
Zajejplecamizatrąbiłjakiśsamochód.Tłumekgapiówzaczął
się rozpraszać, gdy stało się jasne, że Laney nie wykrwawi się
inieumrzenaulicy.AutoKassiusanadalblokowałoruchikie-
rowcy podobnie kosztownych pojazdów, których zebrał się już
całysznur,zaczęlisięniecierpliwić.
Kassiuszacisnąłzęby,pokazałimwulgarnygestiznównanią
spojrzał.
– Skoro nic ci się nie stało i nie chcesz, żeby obejrzał cię le-
karz,tochybapojadę.
– Do widzenia – wymamrotała, wciąż rozpaczając nad zepsu-
tymtelefonem.–Dziękuję,żemniepanniezabił.
Wyrzuciłazgniecionytelefondokosza,przewiesiłaresztkifu-
tra przez ramię i w strugach deszczu ponuro ruszyła w stronę
hotelu.ZamierzałazapytaćJacquesa,czyznajakąśpralnięche-
miczną, która potrafi dokonywać cudów. Ale kogo właściwie
chciałaoszukać?Tujużniemógłpomócnawetcud.
Narazktośpochwyciłjązaramię.Zdziwiona,podniosłagłowę
iznówzobaczyłaKassiusa.
–Dobrze.Ilechcesz?–wycedziłprzezzaciśniętezęby.
–Ileczego?
–Wsiadajdomojegosamochodu.
–Niemusimniepannigdziepodwozić.Wracamdohotelu.
–Poco?
–Oddammojejszefowejfutro,apotempoczekam,ażzacznie
namniekrzyczećiwyrzucimniezpracy.
– Brzmi nieźle. Posłuchaj, to zupełnie jasne, że miałaś swój
cel,rzucającsięnaulicęakuratprzedmoimsamochodem.Nie
rozumiem,dlaczegoodrazuniezażądałaśpieniędzy,niewiem,
wcograsz,ale…
–Wnicniegram.
–…alemogęrozwiązaćtwójproblemzfutrem.
Laneywstrzymałaoddech.
–Wiepan,jakmożnajeuratowaćprzedwieczornymbalem?
–Tak.
–Byłabymbardzowdzięczna.
–Wsiadaj–nakazałkrótko.
Wsiadładosamochodu,wciążprzyciskającdopiersiociekają-
cebłotemfutro.Kassiususiadłnamiejscukierowcyispokojnie
ruszył,niezwracającnajmniejszejuwaginawściekłychkierow-
cówztyłu.Laneyspojrzałananiegozukosa.
–Dokądjedziemy?
–Niedaleko.
– Babcia by na mnie nakrzyczała, gdyby wiedziała, że wsia-
dłam do samochodu z obcym mężczyzną – powiedziała Laney
lekkimtonem.
–Przecieżwiesz,kimjestem.
–PanBlack.
–MożeszmnienazywaćKassius,choćMimichybanigdynas
sobienieprzedstawiła.
–Dobrze,Kassius.JajestemLaney.LaneyMayHenry.
–Amerykanka?
–ZNowegoOrleanu.
Zdumiało ją jego przenikliwe spojrzenie. Mężczyźni zwykle
nie zwracali na nią uwagi, szczególnie tacy mężczyźni jak on.
Dlaczego nagle zapragnął jej pomóc? Ale za bardzo potrzebo-
wałatejpomocy,żebyterazzadawaćjakieśpytania.
–Dziękuję,żezechciałeśmipomóc.Jesteśbardzomiły.
– Nie jestem miły – odrzekł niskim głosem. – Ale nie martw
się.Niestraciszpracy.
Sercepodeszłojejdogardła.Niepamiętałajuż,kiedyporaz
ostatnidostałaodkogośwsparcie.Zwykletoonabyłaodpowie-
dzialnazawszystkichizawszystko.
– Dziękuję – powtórzyła i mrugając, wpatrzyła się w okno. –
Nie mam pojęcia, jakim sposobem można uratować to futro –
dodała ze smutkiem. – Może wrócisz ze mną do hotelu i wyja-
śnisz,cosięzdarzyło?Jeślisięzamnąwstawisz,tomożehrabi-
namnieniewyrzuci.
–Mimiijajesteśmyznajomymi,nicwięcej–odrzekłchłodno,
wpatrując się w drogę. – Dlaczego sądzisz, że mógłbym wpły-
nąćnajejdecyzję?
–Niejesteśwniejzakochany?–wypaliłaLaney.
– Zakochany? – Zacisnął dłonie na kierownicy tak mocno, że
samochód zboczył nieco z pasa. – Skąd ci przyszedł do głowy
takipomysł?
Laney uświadomiła sobie, że podsłuchała tę rozmowę i zaru-
mieniłasię.Niechciałapopełnićniedyskrecjianiszerzyćplotek
o swojej szefowej. Wzruszyła ramionami, wciąż wpatrując się
wokno.
– Wydaje się, że większość mężczyzn jest w niej zakochana.
Myślałampoprostu…
– Źle myślałaś. – Gwałtownie zatrzymał samochód przy kra-
wężniku.–Szczerzemówiąc,oskarżałamnie,żeniemamserca.
Laneyuśmiechnęłasięnieśmiało.
–Tonieprawda.Musiszmiećserce,boinaczejbyśminiepo-
magał.
Wmilczeniuzgasiłsilnikiwysiadł.Byłbardzowysoki,pewnie
ojakieśtrzydzieścicentymetrówwyższyodniejicięższyopięć-
dziesiątkilo,mimotoporuszałsięzkocimwdziękiem.Otworzył
przed nią drzwi i wyciągnął rękę. Popatrzyła na nią z konster-
nacją.
–Futro–rzekłniecierpliwie.
Zarumieniła się i podała mu futro. Przerzucił je swobodnie
przezramięiznówwyciągnąłrękę.
–Aterazty.
Znów się zawahała, ale nie chcąc się wygłupić, nieśmiało
wsunęła palce w jego dłoń. Wysiadła, cofnęła rękę i spojrzała
napięknybudynek,przedktórymstali.
–Toniewyglądajakpralniachemiczna.
–Botoniejestpralnia.Chodź.
Weszli do bardzo eleganckiego butiku i Kassius podał futro
pierwszejsprzedawczyni,którązobaczył.
–Proszętowyrzucić.
–Oczywiście,proszępana–odrzekładziewczynaspokojnie.
–Corobisz?–oburzyłasięLaney.–Niemożemytegowyrzu-
cić!
Onjednaknieodrywałspojrzeniaodpięknej,doskonaleubra-
nejekspedientki.
–Iproszęnamprzynieśćnowefutro,jaknajbardziejpodobne
dotego.
–Co?–wyjąkałaLaney.
– Oczywiście, proszę pana – powtórzyła dziewczyna spokoj-
nie.Laneyodniosławrażenie,żedziewczynazareagowałabytak
samo, nawet gdyby kazał jej pozbyć się trupa z bagażnika sa-
mochodu.–Mamybardzopodobnefutraztejsamejlinii.Cena
wynosipięćdziesiąttysięcyeuro.
PodLaneyugięłysiękolana,aleKassiusnawetniemrugnął.
–Proszęmitakiezapakować.
Dziesięć minut później ruszyli do hotelu. Elegancko zapako-
wane futro z gronostajów znajdowało się w bagażniku umiesz-
czonym nie z tyłu, lecz z przodu samochodu. Bogaci ludzie
wszystkorobiąinaczej,pomyślałaLaney.
– Może istnieć tylko jeden powód, dla którego wydałeś tyle
pieniędzynafutro–powiedziaładoKassiusawdrodze.–Przy-
znaj,żejesteśdoszaleństwazakochanywhrabinie.
Kassius zerknął na nią kątem oka i nieoczekiwanie uśmiech-
nąłsięszeroko.
–Niezrobiłemtegodlaniej,tylkodlaciebie.
–Dlamnie?
–Wiesz,kimjestem,iwiesz,żejestembogaty,aleniepróbo-
wałaśwykorzystaćtego,żeciępotrąciłem.Powinnaśtwierdzić,
że masz wstrząs mózgu, uraz kręgosłupa i grozić, że mnie za-
skarżysz.Sądziłem,żewłaśniewtymceluwyskoczyłaśnaulicę
tużprzedmoimsamochodem.
–Nigdzieniewyskakiwałam!–zaprotestowała.
Powiódł spojrzeniem po jej drobnym, kształtnym ciele, jakby
próbowałjąsobiewyobrazićbezzapiętejpodszyjębiałejkoszu-
li i spodni khaki. Zarumieniła się i napotkała chłodne spojrze-
nie.
– Mogłem przypuszczać, że stoi za tobą legion prawników,
którzybędąsięodemniedomagaćmilionów.
–Milionów?–TakamyślwogólenieprzyszłaLaneydogłowy.
Takie pieniądze mogłyby zupełnie zmienić jej życie, a co było
jeszczeważniejsze,życiejejrodziny.–Toniebyłobywporządku
– powiedziała powoli. – To znaczy, to nie twoja wina, że upa-
dłamnaulicę.Zrobiłeś,comogłeś,żebymnieniepotrącić.Twój
refleksocaliłmiżycie.
–Więcgdybymwtejchwilizaproponowałcimilioneuro,że-
byśdałamitonapiśmie,podpisałabyśtakieoświadczenie?
–Nie–powiedziałazesmutkiem,przeklinającwłasnezasady.
Kącikijegoustuniosłysięwcynicznymuśmiechu.
–Rozumiem.
–Podpisałabymtozadarmo.
Kassiuswydawałsięzdumiony.
–Co?
–Babciawychowałamnietak,żebymzawszemówiłaprawdę
iniewykorzystywałasytuacji.To,żetyjesteśbogaty,tojeszcze
niepowód,żebymjazostałazłodziejką.
Zaśmiałsięcichoiskręciłwlewo.
–Twojababciabyłaniezwykłąkobietą.
–Jest–uśmiechnęłasię.–ToprawdziwadamazPołudnia.
Samochódzatrzymałsięprzedwejściemdohotelu,alezanim
Kassiuswyłączyłsilnik,Laneydostrzegławjegotwarzycoś,co
ujęło ją za serce. Nie zastanawiając się, co robi, nieśmiało do-
tknęłajegoramienia.
–Dlaczegotakwyglądasz?
Jegociemneoczynapotkałyjejoczy.
–Jak?
Ciekawa była, czy on również czuł ten dziwny prąd, gdy się
dotykali.Zpewnościąnie.Samatamyślbyłaśmieszna.
–Wydajeszsięsmutny.
Kassiuspatrzyłnaniąprzezdługąchwilę,apotemuśmiech-
nąłsięszeroko.
– Miliarderzy nie poddają się smutkom, tylko wyrównują ra-
chunki.Chodź,uratujęcięprzedMimi.
Wyjął starannie zapakowane futro z bagażnika i wprowadził
jądoholu.
–Powiedzmi,comyśliszoMimi–rzekłswobodnymtonem.–
Dobrzesięuniejpracuje?
Laneyzastanowiłasię,copowiedzieć.
–Jestemjejwdzięcznazatępracę–rzekławkońcuszczerze.
–Dobrzemipłaciidziękitemumogępomagaćrodzinie.
Ale ledwie przekroczyli próg apartamentu hrabiny, usłyszeli
jejzirytowanygłos.
– Laney, ty leniwa dziewczyno, dlaczego to tyle trwało? Na-
wetnieodbierałaśtelefonu.Takdługocięniebyło,żemusiałam
samazadzwonićpoobsługęizamówićsobiekawę.Sama!
–Przepraszam–wyjąkałaLaney.–Miałamwypadekimójte-
lefon…
–Zacojaciwogólepłacę,tybezużyteczna…
DopieroterazMimidostrzegłaKassiusaiurwaławpółsłowa.
Jej przyjaciółka Araminta, która wciąż siedziała na sofie przy
oknie, paląc i leniwie przeglądając egzemplarz „Paris Match”,
była tak zdumiona, że papieros wypadł jej z ręki. Obydwie na-
tychmiastpodniosłysię,odrzuciłydługiewłosynaplecyistanę-
ły w identycznych pozycjach, wysuwając do przodu jedno bio-
dro.
–Kassius!–zaszczebiotałaMimizesłodkimuśmiechem.–Nie
wiedziałam,żezamierzaszmnieodwiedzić.
– Nie zamierzałem. Potrąciłem na ulicy twoją asystentkę. –
MrugnąłdoLaney,któraoblałasięrumieńcem.
–Cochceszprzeztopowiedzieć?–zdziwiłasięhrabina.
–Potrąciłemjąsamochodem–wyjaśniłKassius.
MimiobróciłasięnapięcieispojrzałanaLaney.
– Ty głupia dziewczyno, dlaczego wybiegłaś na ulicę prosto
nasamochódpanaBlacka?
Kassius zakaszlał dyskretnie i włożył jej w ramiona czarną
torbęzemblematemekskluzywnegobutiku.
–Tobyłamojawina.Proszę.Tozafutro,którezostałoznisz-
czonewwypadku.
Mimirozsunęłazamekiwstrzymałaoddech.
–Nowefutro!Odwołujęto,copowiedziałam,Laney–dodała
słodko.–PanBlackmożeciępotrącaćsamochodem,kiedytylko
zechce.
Laneymiaławrażenie,żejejpracodawczyninieżartuje.
Mimi przysunęła się do Kassiusa z uwodzicielskim uśmie-
chem.
–Kupiłeśmifutrojeszczeprzedpierwsząrandką?Doskonale
wiesz,jaksprawićprzyjemnośćkobiecie.
–Taksądzisz?–KassiuszerknąłnaLaney.–Jużoddawnanie
miałemochotysprawiaćprzyjemnościżadnejkobiecie.
–Poczekajtylko,ażzobaczyszmniedzisiajnabalu–szczebio-
tała Mimi. – Będziesz miał ochotę spróbować jeszcze kilku in-
nych sztuczek, żeby przyciągnąć moją uwagę. Może na przy-
kład…–Wspięłasięnapalceiszepnęłamucośdoucha.
Odsunąłsięodniejznieprzeniknionymwyrazemtwarzy.
–Cóżzaintrygującypomysł.Azatemdziświeczoremzobaczę
waswszystkie?–zapytał,zatrzymującspojrzenienaLaney.
– Oczywiście. Laney też będzie na balu – rzekła hrabina. –
Ktośprzecieżmusitrzymaćmojątorebkęzeszminkąiagrafka-
minawypadek,gdybysukienkamipękła.Jestobcisłaikrótka,
złożonazwąziutkichpaseczków–zaśmiałasię.–Umrzesz,kie-
dytozobaczysz.
KassiuspoważniezwróciłsiędoLaney.
–Czytyrównieżzamierzaszzałożyćtakąsukienkę?
–Ja…–zarumieniłasię.–Toznaczy…
– Laney? – roześmiała się hrabina. – Ona będzie nosiła mun-
durek, tak jak cała reszta służby. To dla niej odpowiedni strój,
prawda,Araminto?
– Odpowiedni – zgodziła się przyjaciółka, zapalając nowego
papierosa.
–Powinieneśjużiść,Kassius–Mimipomachałaręką.–Musi-
mysięprzygotowaćdobalu.Laneymajeszczedużopracy.
Kassiuszatrzymałspojrzenienajejtwarzy.
– Zastanawiałem się, czy zechciałabyś mi wyświadczyć przy-
sługę.
–Czegotylkosobieżyczysz–westchnęła.
KassiusznówspojrzałnaLaney.
– Laney nie chciała jechać do szpitala, ale powinna przynaj-
mniejodpocząć.Uderzyłasięwgłowęimartwięsięonią.Wy-
dawałasięniecorozproszona.
– Laney zawsze jest rozproszona – odrzekła Mimi z irytacją
iLaneywgłębisercamusiałasięzniązgodzić.
– Zrób coś dla mnie. Pozwól jej odpocząć godzinę czy dwie,
żebymogładojśćdosiebie.
–Aleonamusi…–Hrabinaugięłasięjednakpodsiłąwzroku
Kassiusa.–Dobrze,niechbędzie.
– Dziękuję. – Jeszcze raz przesunął wzrokiem po trzech twa-
rzach,niecodłużejzatrzymującspojrzenienaLaney,ukłoniłsię
iwyszedł.
Hrabina i Araminta patrzyły za nim, rozpromienione, ale
uśmiechMimizarazprzygasł.
–Dobrze,Laney.Niewiem,czymanijakzdobyłaśjegozainte-
resowanie,toznaczylitość,alejakmogłaśsiętakwpychaćdo
pierwszegorzędu!Tobyłożenująceibezczelne.
–Żenująceibezczelne–zgodziłasięAraminta.
–Aterazidź,wyjmijprasowalnicęiprzygotujmojąsukienkę.
Dopieroteraz,powyjściuKassiusa,Laneyuświadomiłasobie,
żegłowarzeczywiściebardzojąboli.
–Powiedziałapaniprzecież,żemogęodpocząć.
–Będzieszodpoczywać,prasującmojąsukienkę.
–Imojąteż–wtrąciłaszybkoAraminta.
–Możesztouznaćzaprezent–hrabinauśmiechnęłasiękrzy-
wo.–Możeszudawać,żejesteśwsaunie.Bawsiędobrze.
O dziwo, stojąc przed prasowalnicą parową i prasując dwie
sukienki,którezdawałysięuszytewyłączniezcieniutkichwstą-
żeczek, Laney rzeczywiście bawiła się dobrze. Przez cały czas
wyobrażała sobie ciemne oczy Kassiusa, przypominała sobie
jegogłębokigłosidotykręki,gdypomagałjejwyjśćzsamocho-
du.
Wkońcupotrząsnęłagłową.
–Cozabzdury–powiedziałagłośno.–Przecieżopółnocyon
pocałujeją,aniemnie.
Usłyszała dzwonek do drzwi, odsunęła prasowalnicę i poszła
otworzyć.Zobaczyłachłopakazdużympudełkiem.
–Dostawa.
– Dziękuję. – Dała mu napiwek z własnych pieniędzy, bo jej
pracodawczyni w takich sprawach była notorycznie skąpa,
iwzięławręcedużebiałepudełkoorazkopertę.
–Mapani…
Dopiero teraz spojrzała na nazwisko na kopercie i nogi się
podniąugięły.MademoiselleLaneyHenry.
–Cototakiego?–Szefowajużstałaobokniej.–Todlamnie?
–Właściwie…–Laneywzięłagłębokioddech.–Właściwiedla
mnie.
–Co?–Szefowawyrwałajejzrękikopertę.–Aktóżmógłci
przysłać prezent? – Otworzyła kopertę, przeczytała wiadomość
icofnęłasięniepewnie,patrzącnaLaneyzezdumieniem.–Coś
tyzrobiła?
–Ocopanipyta?
Hrabinarzuciławniąkartką.Laneyprzeczytała:
Jestempewien,żewyglądałabyśświetniewkażdymmundur-
ku,alezastanówsięnadzałożeniemtego.Dozobaczeniaprzed
północą.
Kassius
Poczułacośmiędzyradościąatriumfemizrobiłojejsięgorą-
co.
–Przysłałmiprezent?
–Otwórz–nakazałaMimi.
Laney wolałaby otworzyć paczkę w samotności, ale posłusz-
niepostawiłapudłonastoleiuniosłapokrywę.
Wszystkietrzykobietywstrzymałyoddech.
W pudle znajdowała się złocista sukienka bez ramiączek,
z szeroką marszczoną spódnicą z błyszczącego tiulu, a także
długie białe rękawiczki. Na ich widok Laney napłynęły łzy do
oczu. To był dar godny księżniczki. Jeszcze nigdy w życiu nie
dostałapodobnegoprezentu.
Wyjęła sukienkę z pudełka, przyłożyła do siebie i spojrzała
w lustro. Prawie się nie poznała. Złocisty kolor podkreślał jej
kremowąceręiciemnewłosy.
–Cotytakiegozrobiłaś?Specjalnierzuciłaśsięnajegosamo-
chód?–zapytałajejszefowaponuro.–Tymałaprzebiegławyłu-
dzaczko,udawałaśbezradnebiedactwo!Toprzecieżmojarola.
Sądzisz,żepozwolę,żebyśtakpoprostuukradłamigosprzed
nosa?
Laneypopatrzyłananiązezdumieniem.
–Nie!
Mimiszyderczowykrzywiłausta.
– Ciekawa jestem, co jakikolwiek mężczyzna mógłby w tobie
zobaczyć.
–Napewnopoprostupróbowałbyćmiły–wyjąkała.
–Chciałwzbudzićwtobiezazdrość,Mimi–dodałaAraminta.
– Może. No dobrze, załóż tę sukienkę i idź na bal. A jeśli on
cię poprosi do tańca… – przymrużyła oczy. – To masz się zgo-
dzić.
OnamiałabytańczyćzKassiusemBlackiem?Wtejsukience?
Laneypoczuła,żewirujejejwgłowie.
– A potem… – Mimi znów skrzywiła usta pokryte czerwoną
szminką.–Potemmupowiesz,żemaszjużdośćjegowzględów
ichcesz,żebycięzostawiłwspokoju.Maszgoobrażaćtakdłu-
go,ażciuwierzy.
WszystkiemarzeniaLaneyprysłyjakbańkamydlana.
–Nie.
– Jeśli tego nie zrobisz, to możesz się pożegnać z pracą. –
Hrabinaodrzuciłanaplecydługiejasnewłosyioparłarękęna
biodrze. – I do tego jeszcze dopilnuję, żeby nikt więcej cię nie
zatrudnił.Więccowybierasz?–Spojrzałananieszczęśliwywy-
raz twarzy Laney i oznajmiła słodko z szerokim uśmiechem: –
Takmyślałam.
ROZDZIAŁDRUGI
Kassius zgarnął kieliszek z szampanem z tacy przechodzące-
go kelnera, spróbował i skrzywił się. Za mocno gazowany, za
słodki. Wolałby martini. Ale z drugiej strony, najchętniej spę-
dziłby cały ten wieczór, jadąc szybko krętą górską drogą albo
włóżkuzpięknąkobietą.Tymczasemmusiałsiedziećwefraku
wśród lwów salonowych, w większości już lekko podpitych,
choćledwieminęładziesiąta.
Bal był organizowany przez rodzinę książęcą i trzeba było
miećzaproszenie.Odbywałsięwpięknymsecesyjnymbudynku
w pobliżu Avenue Princesse Grace, na półwyspie wchodzącym
w zatokę. Olbrzymie kryształowe kandelabry zwieszały się
zmalowanychstropówirzucałyblaskinazłoconeściany.Orkie-
stragrałajakąśklasycznąmuzykę.TymrównieżKassiusniebył
zachwycony.Wolałbyrockandrolla,pop,rapalbonawetmuzy-
kę, którą kiedyś bardzo lubiła jego matka – bluesa. Ale jego
matkapochodziłazNowegoOrleanu,gdziezrodziłsięblues.
TakjakLaney.
Znów zobaczył przed sobą jej twarz, wielkie brązowe oczy,
wktórychodbijałasiędobroćiszczerość.Dziwne,żeażdodzi-
siejszego dnia właściwie jej nie zauważał. Z drugiej strony,
może nie było to takie dziwne. Przy swojej pracodawczyni La-
neystarałasięwtapiaćwtło.
Aleterazwszystkosięzmieniło.Terazzcałąpewnościąjądo-
strzegał.
PowyjściuzapartamentuMimikazałsprawdzićpochodzenie
dziewczyny.ElaineMayHenrymiaładwadzieściapięćlatipo-
chodziła z miasteczka pod Nowym Orleanem. Szkołę średnią
skończyła z wyróżnieniem, ale nie poszła na studia, tylko od
razuzaczęłapracować.Niedomagającababciaiojciecinwalida
wymagali pomocy finansowej. Matka Elaine opuściła ich wiele
latwcześniej.
NamyślotymKassiusaprzeszywałdreszcz.Jegosamegopo-
rzucił ojciec, a słodka, krucha matka, rozpieszczona córka bo-
gatej nowoorleańskiej rodziny, zupełnie różnej od rodziny La-
ney,nigdyjużniedoszładosiebie.
OdsunąłtowspomnienieiznówwróciłmyślamidoLaney.Po
szkole zaczęła pracować jako niańka w rodzinie profesjonalne-
gofutbolisty.Dwalatapóźniejzostałaosobistąasystentkązna-
negoszefakuchni,któryspecjalizowałsięwkuchnikaraibskiej
ibyłwłaścicielemsiecirestauracji.Jednaznichznajdowałasię
wParyżuiwłaśnietamdwalatatemuMimizaproponowałaLa-
neypracęidużąpodwyżkę,poczymprzywiozładziewczynędo
Monako.Przezwszystkietelatajednosięniezmieniało:Laney
wysyłaławszystkiepieniądzerodzinie.
Byłalojalnainieskarżyłasięnachlebodawczynię,choćKas-
siuscelowodałjejtakąokazję.Zdrugiejstrony,niepróbowała
kłamaćiprzypisywaćMiminieistniejącychzalet,poprostuwy-
raziła wdzięczność za hojną pensję. A jednak, choć tak bardzo
potrzebowała pieniędzy, nie chciała od niego nawet centa, gdy
omaljejnieprzejechał,zgodziłasiętylko,byodkupiłzniszczone
futro.Narazuświadomiłsobie,żewinienjejjestjeszczetelefon.
Niewspomniałaotym,choćbardzopotrzebowałapieniędzy,on
zaśmiałichtyle,żejużdokońcażycianiemusiałsięoniemar-
twić.
LaneyHenrybyłabardzointeresująca.Spędziłtylkojednopo-
południewjejtowarzystwie,aledostrzegłwniejstaroświeckie
wartości,zktórymijużdawnosięniezetknął:oddanie,dobroć,
uczciwość,wielkodusznośćilojalność.Pozatympociągałgojej
pogodnycharakter,melodyjnygłosiakcent,któryprzypominał
mukrótkie,szczęśliwedniwczesnegodzieciństwa.
A może poruszało go jej drobne, ale pięknie ukształtowane
ciało? Bardzo różniła się od wysokich, chudych jak kij od
szczotki i chłodnych kobiet, z którymi sypiał przez wiele lat
iktórezadowalałygoseksualnie,alenigdywpełniniezaspoka-
jały.
Bez względu na przyczynę, przekonał się, że nie potrafi my-
śleć o niczym innym. Tęsknił do kobiety takiej jak ona, której
mógłbyzaufaćiktórejmógłbyteżpragnąć.
Oddawnaplanowałzemstęiterazbyłjużbliskocelu.Brako-
wało jeszcze tylko jednego elementu. Zniszczy starego, ujawni
jegotożsamośćizabierzemuwszystko,naczymtamtemuzale-
żało – upadającą firmę i krzykliwą różową rezydencję na Cap
Ferrat. Ale chciał to zrobić dopiero wtedy, gdy będzie już miał
własny ciepły dom, żonę i dzieci. Chciał zadać ostateczny cios
staremu bezdzietnemu wdowcowi, pokazując mu rodzinę, któ-
rej tamten nigdy więcej nie zobaczy, i wnuki, które nigdy nie
będąmiałyokazjigopokochać.
Uśmiechnąłsięzimno,spoglądającnasiwągłowęstaregoRo-
sjanina, który rozmawiał z przyjaciółmi po drugiej stronie sali.
Kassius nie zbliżał się do niego, krążył tylko dookoła jak rekin
obserwującyzdalekaswojąprzyszłąofiarę.
Planował zemstę od niemal dwudziestu lat. Wyszedł z biedy
naulicachIstambułu,pracowałdzieńinoc,mającnaokutylko
jeden bezlitosny cel: zniszczyć Borisa Kuzniecowa. Właśnie
wtymceluzawarłznajomośćzMimi.AlenawetMimi,skoncen-
trowananasobieiniezbytinteligentna,zaczęłażywićjakieśpo-
dejrzenia, gdy Kassius zaczął skupować długi starego i anoni-
mowo proponować mu coraz większe pożyczki. Rosjanin nie
mógł mieć nadziei, że kiedykolwiek zwróci te pieniądze. Za
wszelką cenę chciał uratować swoją firmę i zatrzymać wszyst-
kich pracowników, nawet tak bezużytecznych jak Mimi, która
byładyrektoremdziałupublicrelationsicałajejpracapolegała
nachodzeniunaprzyjęciakoktajlowe.
Kassius pozwolił jej myśleć, że jest nią zainteresowany. Nie
miał wyrzutów sumienia. Mimi du Plessis była bardzo biegła
wtychgrachistawkąbyłatylkojejpróżność,zpewnościąnie
serce. Ale prędzej czy później oszustwo musiało się wydać.
Tego popołudnia, gdy Mimi szepnęła mu do ucha, że chce, by
przykułjąkajdankamidołóżkaicałąpokryłbitąśmietaną,Kas-
sius z trudem stłumił odrazę. Mimi zupełnie go nie pociągała.
Gdyby przykuł ją do łóżka, to tylko po to, żeby szybciej wyjść
zpokoju.
Alegdzieonabyła?DlaczegojeszczenieprzyszłarazemzLa-
ney?
ChciałzobaczyćLaneywzłotejsukience.Wychodzączwindy,
dostrzegłtęsukienkęnawystawiebutikunapierwszympiętrze
hotelu i kupił ją pod wpływem impulsu. Teraz zastanawiał się,
czy Laney ją włoży i czy sukienka podkreśli jej kształty, na co
dzieńzamaskowaneluźnąbiałąkoszuląizadużymispodniami.
Dopił szampana, odstawił kieliszek na tacę i, omijając szero-
kimłukiemBorisaKuzniecowa,poszedłposzukaćmartini.Prze-
pchnąłsięprzeztłumnaskrajuwielkiegoparkietutanecznego
iignorujączapraszająceuśmiechykobietorazzirytowanespoj-
rzeniamężczyzn,szedłwstronębaru.
Narazjązobaczyłizatrzymałsięjakwryty,zupełniezapomi-
nając o martini. Wiedział, że Laney będzie wyglądać pięknie,
ale nie wyobrażał sobie czegoś takiego. Sukienka podkreślała
jej figurę w kształcie klepsydry, pełne piersi i szczupłą talię.
CiemnewłosyLaneyupiętebyływklasycznywęzeł.Rękawiczki
sięgały za łokcie, toteż tylko ramiona i dekolt pozostawały na-
gie. Wyglądała jak księżniczka z bajki i była znacznie piękniej-
sza od chudej blondynki o twardym spojrzeniu, w sukience
uszytejzcieniutkichpaseczków,któreniczegoniepozostawiały
wyobraźni.
– Kassius, mój drogi, tak się cieszę, że cię widzę! – Mimi du
Plessis zatrzepotała sztucznymi rzęsami i zaśmiała się fałszy-
wie.–Toogromniemiłoztwojejstrony,żeprzysłałeśsukienkę
mojej asystentce. Gdyby nie ty, pewnie przyszłaby tu w ogrod-
niczkach.Onawogóleniemawyczuciastylu.–Zarzuciłaramię
na jego barki i przycisnęła policzek do jego policzka. – Laney,
zróbnamzdjęcie!Chcępokazaćwszystkim,jakświetniesięba-
wimy.
Laneyposłuszniesięgnęłapowysadzanykryształkamitelefon
pracodawczyni,aleKassiusszybkowyplątałsięzjejramion.
–Dziękujęci,Mimi,aleniepublikujęswoichzdjęć.
Mimispojrzałananiegospodprzymrużonychpowiek.
– To dziwne, Kassius. Twoich zdjęć w ogóle nie ma w sieci.
Wogóleprawienicotobieniema.
– To rzeczywiście tragiczne, ale ja się zajmuję nieruchomo-
ściami,anieshowbiznesem–mruknąłiprzeniósłspojrzeniena
Laney.–Wyglądaszpięknie.
– Dziękuję – westchnęła, podnosząc głowę, żeby na niego
spojrzeć. – To bardzo miło, że przysłał mi pan tę sukienkę. Co
panaopętało?
– Ty – odrzekł. – Wyjął telefon z jej dłoni i oddał Mimi. – Za-
tańczzemną.
Laneyniepewniespojrzałanahrabinę.
–Niejestempewna,czytodobrypomysł.
–Todoskonałypomysł–powiedziałaszybkoMimikuzdziwie-
niuKassiusa.
–Chodź.–Ująłdłońwrękawiczceipociągnąłdziewczynęza
sobą.
–Nieumiemtańczyćwalca–wyznała.
–Tołatwe.Pokażęci,comaszrobić.
Oparłjednądłońnajejramieniu,adrugąująłjejrękę.
–Widzisz?Doskonaleciidzie.
–PanieBlack–powiedziałaLaneysłabymgłosem.
–Mówiłem,żemaszmnienazywaćKassius.
– Kassius – powtórzyła niepewnie. Próbowała uśmiechać się
uprzejmie, ale zauważył, że jest równie oszołomiona jego bli-
skościąjakon.
– Tak dużo już dla mnie zrobiłeś – powiedziała nieśmiało. –
Odkupiłeśfutro,broniłeśmnieprzedhrabiną.Aleto–spojrzała
nasukienkę–jestnajlepszezewszystkiego.Nigdywżyciunie
miałamrówniepięknejsukienki.
–Gdyjązobaczyłem,pomyślałemotobie.Aletyjesteśznacz-
niepiękniejszaniżtasukienka.
PoliczkiLaneyokryłysięrumieńcem.
– Jeszcze nikt mi nie mówił takich rzeczy. – Powiodła wzro-
kiemwśladzajegospojrzeniemizauważyłaponurywyraztwa-
rzyMimi.–Och–westchnęła.–Chcesz,żebybyłaociebieza-
zdrosna,tak?–Potrząsnęłagłową,próbującsięuśmiechnąć,ale
jejoczydziwniezalśniły.–Grybogatychludzi.Możespróbujpo
prostu szczerości? – Naraz zatrzymała się w miejscu. – Poproś
jądotańcainiemieszajmniewto.
Kassiusjednakprzytrzymałjąprzysobie.
–Niegramwżadnegry.Niemuszę.
– W takim razie dlaczego…? – Znów spojrzała na Mimi du
Plessis,któraszeptałacośdoswojejprzyjaciółkiAraminty.
–Gdybymchciałmiećjąwłóżku,tojużbyleżałanaplecach.
–Tobardzoniemiłe,comówisz.
– Mówiłaś, że chcesz szczerości. Mógłbym ją mieć. – Powoli
rozejrzał się dookoła. – Mógłbym mieć większość tych kobiet.
Wiem o tym, bo niektóre już miałem, a reszta zachęcała mnie
bardzowyraźnie.
–Chceszsiępochwalić,żesypiałeśzwielomakobietami?Nie
robitonamniedobregowrażenia.
–Nie?–Mocniejzacisnąłpalcenajejdłoni.–Alenamnierobi
dobrewrażenieto,żemiałaśtakniewielukochanków.
Gwałtowniewciągnęłaoddechiwpatrzyłasięwniego.
–Skądmożesz…
–Skądmogęwiedzieć?–Powiódłdłoniąpojejplecach.–Na
przykład stąd, że drżysz, kiedy cię dotykam. Że wstrzymujesz
oddech,kiedynaciebiepatrzę.–Obróciłjąimocnoprzyciągnął
do siebie. – Czuję to, kiedy twoje ciało zaczyna drżeć przy
moim.
Byłatakdrobnaikobieca,ajednakwydawałasięnieulęknio-
na.
– Właśnie dlatego jesteś inna – powiedział cicho. – Bo masz
w sobie ciepło i dobre serce. Jesteś nie tylko piękna. Dajesz
wielezsiebieiprawieonicnieprosiszwzamian.
–Jestemzupełniezwyczajna–odrzekłarówniecicho.
–Nie–potrzasnąłgłową.–Absolutnieniejesteśzwyczajna.
–Myliszsię.
–Niechciałaśwziąćodemniepieniędzy,nawetgdyjepropo-
nowałem. Nie chciałaś wyrażać się źle o Mimi, choć praca
uniejniemożebyćłatwa.Poświęcaszcałeżyciepracy,żebyza-
troszczyćsięorodzinę.–Delikatniepowiódłpalcamipojejkar-
ku. Miał ochotę wyciągnąć spinki z jej włosów, żeby rozsypały
sięnaramionach.Wkrótce,pomyślał.Jużwkrótce.Wziąłgłębo-
kioddechidalejmówiłszczerze:–Dzisiajwyglądaszjakksięż-
niczka,alemyślę,żeterazwreszciewidać,kimjesteśwśrodku.
Jest w tobie coś, czemu nie potrafię się oprzeć. – Pochylił się
imuskającustamijejucho,szepnął:–Pragnęcię.
Cofnął się i spojrzał na jej twarz, po której przemknął cień.
Szybkozerknęłanapracodawczynięiodsunęłasięodniego.
–Przykromi,aleniejestemzainteresowana.
Kassius zupełnie się tego nie spodziewał. Czuł przecież wy-
raźnie,jakdziewczynadrżaławjegoramionach.Czyżbysiępo-
mylił? Popatrzył jednak uważniej na jej twarz, teraz pobladłą,
nadziwnywyrazoczu.Kłamała.Aledlaczego?
–Toprawda?–zapytałspokojnie.
Szybkoskinęłagłową,aleniepatrzyłamuwoczy.
–Powiedzmi,dlaczego.
–Bo…–Zdecydowanymgestempodniosłagłowę.–Bojesteś
playboyem,którysypiazmilionemkobiet.
–Postarajsiębardziej.
–Wogólemnieniepociągasz.
–Możejakieśkonkrety?
Popatrzyłananiegozdesperacją.
–Jesteśzbyt…hm…zawysoki.
–Zawysoki?–parsknął.
– No dobrze, podam ci powód – westchnęła. – Nie chodzi
ociebie,tylkoomnie.Poprostujestemoziębłądziewicą.
–Mogęuwierzyć,żejesteśdziewicą,aleoziębłą?–Potrząsnął
głową i zaśmiał się cicho, a potem przyciągnął ją bliżej i po-
wiódłdłoniąpojejnagichramionach.Znówzadrżałaispojrzała
naniego,wstrzymującoddech.
–Zcałąpewnościąniejesteśoziębła.
–Proszę…proszę,nieróbtego.
–Dlaczego?
–Bo…–przełknęłaiwyjaśniłabardzocicho:–Mojaszefowa
powiedziała, że jeśli nie zniechęcę cię do siebie, to wyrzuci
mniezpracyidopilnuje,żebyniktinnymnieniezatrudnił.
Kassiusbyłtakzdumiony,żeomalniewybuchnąłśmiechem.
–Naprawdępowiedziałacośtakiego?
Byłojednakjasne,żeLaneynieuważategozażart.
–Jeśliniebędęmogłapracować,tojakmampomagaćrodzi-
nie?Dlategomusiszzostawićmniewspokoju.Idźstąd–dodała
szeptem,wpatrującsięwjegousta.
Jej słowa mówiły jedno, a ciało coś zupełnie innego. Nawet
niewiedziała,ocogowłaściwieprosi.Aleonwiedział.
Muzyka przestała grać. Pozostałe pary zeszły z parkietu, ob-
rzucając ich dziwnymi spojrzeniami. Kassius czuł na sobie
gniewny wzrok Mimi. Wiedział, że popełnia błąd. Zawsze cenił
sobie prywatność, do tego stopnia, że zakrawało to na manię,
aleteraznagleprzestałogoobchodzić,ktonanichpatrzy.Przy-
ciągnąłLaneydosiebie,wsunąłdłońwjejwłosyiuniósłtwarz
dogóry.
–Muszęcipowiedziećjednąrzeczjasno–rzekłbezlitośnie.–
NicmnienieobchodziMimianiniktinny.Obchodzimnietylko
jedno.
–Icóżtotakiego?–zapytałabuntowniczo.
–Żebymdostałto,czegochcę.Achcęciebie.
Objąłjejtwarzipocałowałjąnasamymśrodkupustegopar-
kietu.
Jegoustabyłymiękkie.Laneypoczułanatwarzydotykszorst-
kiegopodbródka.Niemiałapojęcia,copowinnazrobić.Dotych-
czascałowałasiętylkorazibyłatozupełnakatastrofa,alete-
raz było inaczej. On był inny. Nie prosił, lecz brał, co chciał.
Uświadomiłasobie,żemożesiętylkopoddać,imocnozacisnęła
powieki.Dziwnyprądprzeszywałjąodstópdogłów.
–Jesteśmoja–szepnąłKassiuszustamitużprzyjejustach.–
Moja.
Uświadomiłasobie,żezaciskadłonienajegoramionach.Na-
razKassiusodsunąłsięodniej.Otworzyłaoczyizobaczyła,że
orkiestra poszła na przerwę. Byli zupełnie sami na parkiecie.
W całej sali panowała cisza. Wszyscy na nich patrzyli. Oczy
Mimi ciskały błyskawice. Naraz Laney przypomniała sobie,
gdziesą.
– Och, nie! – wykrztusiła i uniosła dłonie do twarzy. Cóż ona
narobiłanajlepszego?–Cojazrobiłam!
– Jeszcze nic – rzekł Kassius z rozbawieniem, biorąc ją za
rękę.–Aledopierozrobisz.Idzieszdomnie.Teraz.
Podniosła na niego wzrok z wrażeniem, że w tej chwili waży
sięcałajejprzyszłość.Stałprzedniąwczarnymfraku,wysoki
i barczysty, emanując atmosferą władzy i pieniędzy. Tak przy-
stojnymilionerwżadensposóbniemógłjejpragnąć.Byłaprze-
cieżzwykłądziewczyną.Lubiłapieczonekurczakiikanapki,nie
foiegrasikawior.Piłasłodzonaherbatę,nieDomPerignon.Ku-
powałaubraniawtanichsklepachiniezwracałauwaginapre-
stiżowemetki.Wybierałarzeczy,którebyłypraktyczneiwygod-
ne.Zupełnienicjejniełączyłoztypowymidziewczynamimilio-
nerów.
–Toniemożliwe.Niemożeszmniepragnąć.
–Dlaczego?
–Jaktodlaczego?Botyjesteśty,ajajestemja.–Wciążnie
mogła uwierzyć, że znalazła się w tej złoconej sali balowej
zkryształowymikandelabramiiorkiestrą,pośródśmietankito-
warzyskiej. Dotychczas tańczyła tylko na balu maturalnym
wszkolnejsaligimnastycznejozdobionejbalonikamiipapiero-
wymi dekoracjami. Zastanawiała się wtedy, czy pocałuje ją
szkolnagwiazdafutbolu.–Puśćmnie.
CiemneoczyKassiusabłysnęły.
–Naprawdętegochcesz?
Nie, oczywiście, że tego nie chciała. Kręciło jej się w głowie
iporazpierwszywżyciuczuła,żeżyje.Chciałasięczućpiękna
i pożądana przez tego najprzystojniejszego i najpotężniejszego
człowiekanaświecie.Tamyślbyłajaksen.
–Wszyscysięnanasgapią–szepnęła.
–Patrząnaciebieizastanawiająsię,kimjesteś.
Laneyzaśmiałasięcicho.
–Przecieżmieszkamtuodprawiedwóchlat.
–Dotejporybyłaśniewidzialna.Należałaśdosłużby.–Pogła-
dził jej ramię, patrząc na złocistą sukienkę. – Teraz już nie je-
steśniewidzialna.
Przezciebie,pomyślałazsercemdudniącymwgardle.
–Chodźzemną.Teraz.Dzisiaj.
Stanowczo ujął ją za rękę. Nie opierała się. Nie umiała. Gdy
jąprowadziłprzezsalę,ludzierozstępowalisięprzednimi.Ką-
temokadostrzegłaMimiiAramintę,aleniepotrafiłaterazmy-
śleć o swojej przyszłości. Po prostu szła za Kassiusem, który
wyprowadził ją z budynku na ulicę. Smukły, czarny samochód
natychmiastzatrzymałsięprzykrawężnikuikierowcawliberii
otworzyłprzedniądrzwi.
Księżyc świecił na ciemnym niebie, palmy kołysały się w sil-
nymwietrze.ZimawMonakozwyklebyłasłonecznaiłagodna,
ale czasami po deszczu pojawiał się wiatr, legendarny mistral,
którywzbudzałwludziachszaleństwo.
Mistral.Tylkotymmogławytłumaczyćto,corobi.
Kassius bez słowa wepchnął ją na tylne siedzenie limuzyny
i ledwie samochód ruszył, zaczął ją całować. Przymknęła oczy.
Jego dłonie błądziły po złocistej sukience i nagich ramionach.
Zdjąłjejrękawiczki.Czułaprzysobiejegopotężneciałoicoraz
bardziejkręciłojejsięwgłowie.
Naraz drzwi limuzyny otworzyły się. Laney uniosła powieki
i ze zdumieniem odkryła, że stoją przed hotelem de Carillon.
Kierowcaiochroniarzstalinachodnikuobokotwartychdrzwi,
patrzącwinnąstronę,aleportierJacquesniebyłtakdyskretny.
Podszedłdosamochoduiotworzyłustazezdumienia.
–MademoiselleLaney?
Zaczerwieniła się z zażenowania i szybko usiadła, sprawdza-
jąc,czypiersiniewysunęłysięzgorsetusukienki.Mogłasobie
wyobrazić,jakterazwygląda.
–Dziękuję,alesampomogęjejwysiąść–rzekłKassiuschłod-
no.Podałjejrękęiprzeprowadziłobokportieradoholu.
–Przyprowadziłeśmniedodomu–szepnęłaprzezzaciśnięte
gardło.
–Tak.
–Przyprowadziłeśmniedodomuprzedpółnocą–uśmiechnę-
łasięlekko.–JakKopciuszka.
Drzwiwindyrozsunęłysięprzednimi.Kassiuswprowadziłją
dośrodkaiprzycisnąłguzik.
–Tonietopiętro.Miminiemieszkawpenthousie.
–Alejatammieszkam.Właśniegokupiłem.
Podniosłagłowęispojrzałananiegozoszołomieniem.
–Dlaczego?
–PotrzebowałemjakiegośmiejscawMonako,gdziemógłbym
sięzatrzymywać,dopókinieudamisiękupićwillinaCapFer-
rat.
–Ichcesz,żebympojechałaztobąnagórę?
–Tak.–Pogładziłjąporamionachikącikijegoustuniosłysię
wuśmiechu.–Ipojedziesz.
Przycisnął ją do lustra na ścianie windy i znów zaczął cało-
wać, przesuwając dłońmi po je ciele. Przymknęła oczy. Gdy
drzwiwindysięrozsunęły,przezchwilęniemogłasięporuszyć.
Kassius wziął ją na ręce, jakby nic nie ważyła, i poniósł
w głąb korytarza do luksusowego penthousu. W środku pano-
wałpółmrok,aleLaneyzauważyła,żepomieszczeniasąbardzo
wysokie, chyba na dwa piętra. Prawie nie zwróciła uwagi na
proste, nowoczesne meble, skupiona na olbrzymich oknach,
zktórychrozciągałsięwidoknaiskrzącesięświatłamiMonako
idalejnamrocznąprzestrzeńMorzaŚródziemnego.
Postawił ją powoli i obrócił plecami do siebie. Zamrugała,
wciążwpatrującsięwokno.Światłakilkustatkówprzepływają-
cychpociemnymmorzuwyglądałyjakgwiazdynaniebie.
Niepowinnojejtubyć.Powinnastądiść,alemiaławrażenie,
żeczasprzestałistnieć,jakbyznalazłasięwinnymwymiarze.
Kassius powoli rozsunął zamek jej sukienki. Złocisty tiul
opadłnapodłogęichłodnepowietrzedotknęłojejskóry.Teraz
byłaniemalnaga,miałanasobietylkobiałybiustonoszbezra-
miączek i białe koronkowe majtki. Znów obrócił ją twarzą do
siebieipopatrzyłnanią.
–Jesteśpiękna.
Powinnastądwyjść.Serceiumysłkazałyjejuciekać,alezja-
kiegośpowoduciałoniechciałoichsłuchać.
Zdjąłjejbuty,jedenpodrugim,apotempodniósłsięizrzucił
frak.Wziąłjazarękęipoprowadziłdosypialni.Naoknachwi-
siałycienkiefirankizgazy.Przesuwnedrzwiprowadziłynabal-
kon. Kassius rozsunął je i Laney wciągnęła w płuca chłodne,
ostrepowietrzepachnącemorskąsoląikwiatamimimozy.
Gdydoniejpodszedł,cofnęłasięnerwowoiupadłanawielkie
łóżko, które znajdowało się tuż za nią. Kassius stanął nad nią
izdjąłkrawat,apotemzrzuciłbutyiopadłnałóżkoobokniej.
Powolipowiódłpalcamipojejpoliczku,szyi,dekolcieibrzuchu,
ażdoskrajukoronkowychmajtek.
Przytrzymałajegodłoń.
–Nie–wykrztusiła.
–Dlaczego?
–Będzieszrozczarowany.
–Jesteśdziewicą,więcskądmożeszwiedzieć?
–Wiem.
Srebrzysteświatłoksiężycapadałoprostonajegotwarz.Od-
chyliłsiędotyłuipopatrzyłnaniązniedowierzaniem.
–Naprawdęwierzysz,żejesteśoziębła?
–Wiemotym.
–Skąd?
–Powiedziałmitochłopak,zktórymposzłamnabalmatural-
ny.
–Iuwierzyłaśmu?
– Chyba wiedział, co mówi. Całował wcześniej wiele dziew-
czyn. – Gardło jej się ścisnęło. – Posłuchaj, jest prawie północ.
Powinieneś wrócić na bal i znaleźć sobie jakąś kobietę, która
umiesięcałować.
–Mamjużkobietę,którejpragnę.
Jegopalcezmieniłykierunek,przesunęłysiępobiodrzeiza-
wędrowałynaudo.
–Posłuchaj.–Laneyprzełknęła.–Niewiem,dlaczegowybra-
łeśwłaśniemnie.Czychodzicitylkoorozrywkęnajednąnoc,
czy…?
Gwałtownieodsunąłrękę.
–Mówiłaśwcześniejograch,Laney.Zagrajmywgrę.
–Wjakągrę?
–Udowodnięci,żeniejesteśoziębła–powiedział,niespusz-
czającwzrokuzjejtwarzy.–Żejesteściepłą,godnąpożądania
kobietą,stworzonądotego,bydawaćprzyjemność.
–Ajeślicisięnieuda?
Zaśmiałsięcicho.
– Uda mi się. Wystarczy, że cię dotknę albo nawet na ciebie
popatrzę,żebywiedzieć,żemamrację.
–Ajeślijejniemasz?–powiedziałazdesperacją,przypomina-
jącsobieupokorzenienabalumaturalnym.
–Wtedycizapłacę–uśmiechnąłsię.–Powiedzmy,miliondo-
larów.
Laneyznieruchomiała.
–Czytomabyćżart?
–Nie.
–Jużdrugirazproponujeszmimilion.
– Czy to ci nie wystarczy? – zapytał leniwie, spoglądając na
nią spod przymrużonych powiek. – W takim razie niech będą
dwa miliony. Albo dziesięć. Jestem tak pewien, że potrafię
wzbudzić w tobie pożądanie i doprowadzić cię do rozkoszy, że
jeślisięmylę,togotówjestemzapłacićcidziesięćmilionówdo-
larów.
Dziesięćmilionówdolarów.Zakręciłojejsięwgłowienamyśl,
cotepieniądzemogłybydlaniejznaczyć.Niemusiałabyznosić
kaprysówokropnejszefowej.MogłabywrócićdoNowegoOrle-
anuiwynająćojcuopiekunkęnapełnyetat.Jejbabcia,któraod
pięćdziesięciulaturabiałasobieręcepołokcie,mogłabywresz-
cie odpocząć i zacząć cieszyć się życiem. Laney wróciłaby do
rodziny,którąkochała.
– Ale to nie ma znaczenia, jaką sumę ci obiecam – oczy Kas-
siusa błyszczały w blasku księżyca. – Bo i tak wygram ten za-
kład.
Laneypowiodłajęzykiempoustach.
–Atakdlaporządku,jeślisprawisz,że…toznaczy,jeśliudo-
wodnisz,żeniejestemoziębła,toczegochceszwzamian?
– Oprócz twojego ciała? – Poruszył się i powiódł ręką po jej
brzuchu ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. – Będziesz
wcałościnależaładomnie.
Poczuła,żezaschłojejwustach.
–Comasznamyśli?
– Jestem już zmęczony życiem kawalera. Chcę mieć rodzinę.
Żonę,dzieci.
Corazbardziejkręciłojejsięwgłowie.Czytomożliwe,żeby
półkieliszkaszampanataknaniąwpłynęło?
–Chybaniechceszpowiedzieć,że…
–Laney,jeśliniedamciprzyjemności,todostanieszdziesięć
milionówdolarówiwyjdzieszstądjakobogatakobieta.Alejeśli
rozbudzęwtobierozkosz,oddaszmiwszystko.Pozwoliszmipo-
siadaćtwojeciałoidaszmidziecko.Będzieszmojanazawsze.
ROZDZIAŁTRZECI
Usiadła prosto na wielkim łóżku i szeroko otworzyła oczy.
Wcześniejwydawałojejsię,żeśnialbomożejestpijana.Teraz
zaczęłasięzastanawiać,czyzupełnieoszalała.
– Zaraz. Chcę się upewnić, że dobrze cię rozumiem – powie-
działasłabymgłosem.–Jeślidoprowadziszmniedoorgazmu,to
mamzaciebiewyjśćiurodzićcidziecko?
–Jakbrzmitwojaodpowiedź?–zapytałKassiusznieprzenik-
nionymwyrazemtwarzy.
–Albotojestidiotycznyżart,albozupełniezwariowałeś.
– Jestem przy zdrowych zmysłach i nigdy nie mówiłem bar-
dziejpoważnie.
–Chceszzaryzykowaćmałżeństwoidzieckodlaseksu?Tozu-
pełny idiotyzm! – Otworzyła oczy jeszcze szerzej, gdy Kassius
zdjąłkoszulęirzuciłjąnapodłogę.Nawidokjegotwardej,mu-
skularnejpiersiporośniętejciemnymiwłosamiprzesunęłajęzy-
kiempoustachipróbowałasobieprzypomnieć,oczymmówiła
przedchwilą.
–Musielibyśmybyćwsobiezakochani–wyjąkała.–Byćdopa-
sowanymipartnerami.Bądźrozsądny.
Przechylił się nad łóżkiem i przerwał jej pocałunkiem. Naraz
uświadomiłasobie,żemanasobietylkobiustonoszbezramią-
czekimajtki.
Kassiuscofnąłsięiposzukałjejspojrzenia.
–Jakbrzmitwojaodpowiedź?
Jedyną rozsądną odpowiedzią mogło być: nie. Jeszcze lepiej
brzmiałoby: do diabła, nie. A zaraz potem powinna stąd uciec
jakodpożaru.
Ale…
Dziesięćmilionówdolarów.
Laney nie miała doświadczenia, ale oczywiście wiedziała co
nieco o seksie. Gdy Bobby Joe Branford, futbolista i idol całej
szkoły, zaprosił ją na bal maturalny była podniecona myślą
o pierwszym pocałunku. Ale ten wieczór okazał się katastrofą.
WpołowietańcaBobbywepchnąłjąwciasnykorytarzyk,przy-
cisnąłdoszafkiizacząłcałować.Ustamiałgumowateizimne.
Zaczęłasiękrztusić,gdywyczułaodórwhiskeywjegooddechu
igdypróbowałjejwepchnąćjęzykdogardła.Tobyłookropne.
Widoczniemusiałazrobićcośźle.Próbowałasięnieruszać,ale
w końcu poczuła, że już dłużej nie wytrzyma, i odepchnęła go.
Przewrócił się i przechodzący obok koledzy wybuchnęli śmie-
chem.BobbyJoepopatrzyłnaniąponuroiotarłusta.
– Zimna cnotka. Powinienem wiedzieć, że to zwykła strata
czasu.
Dogoniłkolegówiznalazłsobienastępnądziewczynędotań-
ca.Laneywróciłasamadodomuwpomiętejsukiencezsecond
handu.
A potem było jeszcze gorzej. W poniedziałek w szkole wszy-
scysięzniejśmiali.Itakniecieszyłasięwielkąpopularnością.
Była niską, pulchną dziewczyną, która mieszkała w zrujnowa-
nym domu przy bagnach, nosiła niemodne ubrania z taniego
sklepu,jejniewidomyojciecjeździłnawózku,amatkazostawi-
łarodzinęiuciekładoKaliforniiznowymkochankiem.Ateraz
jeszcze cała szkoła na jej widok powtarzała „oziębła cnotka”.
Mówilijejtoprostowtwarz.
Laney przypomniała sobie tamto cierpienie i upokorzenie
izrobiłojejsięzimno.Niemogłatylewycierpiećnadarmo.Co
właściwie miała do stracenia? Mogła wziąć dziesięć milionów
dolarów,wyjśćstądjakkrólowaizapewnićrodziniebytjużdo
końcażycia.
Uniosła głowę i spojrzała na Kassiusa Blacka błyszczącymi
oczami.
–Zgoda.
Przezjegoprzystojnątwarzprzebiegłbłysktriumfu.Pochylił
sięiwyciągnąłszpilkizjejwłosów.Długie,ciemnepasmaroz-
sypałysięporamionach.
– Wreszcie – powiedział ochryple. Przycisnął ją do łóżka
imocnopocałował.
Nicniepoczuła.Właściwiemiałajużtedziesięćmilionówdo-
larówwkieszeni.
Kassius bardzo powoli powiódł dłońmi po jej ciele. Poczuła
dziwny dreszcz w piersiach i w brzuchu, ale próbowała o tym
niemyśleć.Oziębłacnotka.
Wsunął dłonie pod jej plecy i rozpiął biustonosz. Jej piersi
znalazłysięwjegodłoniach.Uścisnąłjelekko.Laneynadalnic
nieczuła.Leżałazimnajakkamień,tylkosercedudniłojejgło-
śno.
Pochyliłgłowęipoczułajegociepłyoddechnapiersiach.Gdy
zaczął ssać jej sutek, przeszył ją dziwny prąd. Zesztywniała
imocnopochwyciłagozaramiona.
Jakkamień,pomyślałazdesperacją.Jakgłaz.
Wstrzymała oddech, gdy skupił się na drugiej piersi. Naraz
pochwycił ją za nadgarstki i przycisnął je do wezgłowia łóżka,
apotemprzysunąłustadojejuchaiszepnął:
–Przegrasz.
–Nieprzegram–westchnęłazpaniką.Niemogłasobienato
pozwolić – ze względu na rodzinę, ale również dlatego, że po-
rażkamogłabyoznaczaćzajściewciążęzczłowiekiem,którego
prawienieznała.Musiałabyzostaćjegożoną,tkwićwmałżeń-
stwie bez miłości. Nie mogła tego zrobić dla jednej chwili roz-
koszy.Niemogła.Niemogłasobienatopozwolić.
Jegociężkieciałowgniatałojącorazmocniejwmaterac.Moc-
no trzymając jej nadgarstki, całował i skubał ustami jej szyję,
uszy, dekolt. Poczuła jego twardość prężącą się tuż przy jej
udachiwestchnęła.
Puściłjejnadgarstkiipocałowałjądelikatniej,gładzącjejpo-
liczek,szyjęipiersi,potembrzuchibiodra.Czubkipalcówdo-
tknęły skraju białych bawełnianych majtek. Ten dotyk był jak
szept.
Nie.Wczepiłapalcewprześcieradło.Niemogłasobiepozwo-
lićnato,byczućprzyjemność.Musiałastawićopór.
Kassius na chwilę znieruchomiał, po czym powoli przesunął
dłońnajejmajtki.Stłumiławestchnienieiprzygryzłausta.Jego
palceporuszałysięnajejudach.PrzezcałeciałoLaneyprzebie-
gałyfalegorąca.
Rozsunąłjejnogi,pochyliłsięipocałowałjejbrzuch.Ustapo-
dążaływśladzadłońmi.Zatrzymałysięprzyskrajumajtekiza-
częłydrażnićjąciepłymoddechem,rozniecającpożądanie.
Pożądanie. Czy właśnie to czuła? Pragnęła go, ale nie mogła
sobienatopozwolić!Gdybyzaszławciążę,jejżyciezmieniłoby
sięnazawsze.Inietylkojejżycie.Zawszewiedziała,żejeślizo-
staniematką,zrobitotak,jaknależy:znajdziejakiegośmiłego,
dobregoigodnegozaufaniamężczyznę,któregopokocha.Przez
rokbędąsięspotykać,apotemsamiopłacąskromnyślub.Oby-
dwojebędąmielistałąpracęizgromadząwkładnadomotoczo-
nybiałympłotkiem.Apotem,kiedyobydwojebędąnatogoto-
wi, świadomie sprowadzą na świat dziecko. Laney dobrze wie-
działa, że dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, miłości i stabil-
ności.
Azatem,jeśliistniałachoćbyniewielkaszansa,żedzisiejszej
nocymożezajśćwciążę,niemogłaryzykować.Niedlajakiegoś
idiotycznegozakładu.Musiałaodwołaćtenzakładipowiedzieć
Kassiusowi,żemożesobiezatrzymaćswojepieniądze.Musiała
stąduciec,zanimbędziezapóźno.
Zachowujsięjakgłaz,krzyczałjejumysł.
Problempolegałnatym,żegdyKassiusprzykląkłmiędzyjej
nogami,wcalenieczułasięjakgłaz.
Naraz na zewnątrz rozległy się wybuchy. Obydwoje zwrócili
głowy w stronę balkonu. Za przejrzystymi firankami na ciem-
nymniebierozbłysłysztuczneognie.Kassiusspojrzałnanią.
–Północ–powiedział.–SzczęśliwegoNowegoRoku.
Objąłjejpoliczekipocałowałją.Poczułajegoszorstkizarost,
dotyk języka na swoim. Zatracała się w jego cieple, pod cięża-
remjegomuskularnegociała,acobyłojeszczegorsze,zatraca-
ła się we własnym pożądaniu. Jeszcze tylko jedna chwila i po-
wiemu,żebyprzestał,obiecywałasobie.Jeszczetylkojednami-
nuta.
Powiew wiatru wwiał do środka cieniutkie firanki, wpadł do
pokoju i ochłodził splecione, półnagie ciała. Laney wbiła palce
w ramiona Kassiusa. Przytrzymał ją, stanowczo rozchylił jej
ustaiwsunąłdośrodkajęzyk.Kusiłjąidrażnił,ażnarazuświa-
domiłasobie,żeoddajemupocałunki.Pochwili,amożepogo-
dzinieKassiuspodniósłgłowęizanimLaneyzdążyłazłapaćod-
dech,znówzacząłcałowaćjejpiersi.
Przełknęłaizacisnęłapowieki,czującjegodłonienabiodrach
iudach.
Podniósł się, powoli zsunął jej majtki i rzucił je na podłogę.
Terazbyłazupełnienaga.
– Ty, oziębła – mruknął ze złością. – Co za idiota cię o tym
przekonał?
Rzuciłnapodłogęwłasnespodnieijedwabnebokserki.Laney
spojrzała na jego nagie ciało w blasku księżyca i nie potrafiła
odwrócić wzroku. Pierś miał jak z marmuru, po umięśnionym
brzuchubiegławąskaścieżkaciemnychwłosów,aniżej…Prze-
łknęła.Porazpierwszywidziałanagiegopodnieconegomężczy-
znę.Wydawałsięogromnyibardzotwardy.
Nieśmiałowyciągnęłarękęidotknęłago.
–Proszę…czymogę?–Wzięłagłębokioddech.–Jeszczenig-
dy…–zarumieniłasię–nigdyniedotykałam…
Popatrzyłnaniąipuściłjejdłoń.
Leciutkodotknęłagoczubkamipalców.Wydawałsięaksamit-
ny. Podniosła głowę ze zdumieniem, gdy drgnął pod jej doty-
kiem.
–Naprawdętakbardzomniepragniesz?
–Pozwól,żecipokażę–powiedziałochryple.
Oparłdłonienajejramionach,wgniótłjąwmateracinakrył
swoimnagimciałem.Jegoowłosionenogiocierałysięojejnogi,
policzki pokryte zarostem drapały jej miękką skórę. Poczuła
jegotwardośćprzybrzuchuicałejejciałoogarnęłodziwnena-
pięcie. Omal nie wykrzyknęła głośno, gdy jego pierś otarła się
ojejwrażliwepiersi.Resztkamisiłpowstrzymywałasię,bynie
rozsunąćnóginiepokazać,jakdesperackopragniegopoczuć
wśrodku.
Kassius przesuwał się coraz niżej po jej ciele, aż do stóp.
Znówprzyklęknąłmiędzyjejnogamiipocałowałpodbiciestopy,
apotemwrażliwemiejscezakolanem.Jegodłońpowędrowała
pojejudzieiLaneyrozsunęłanogiszerzej.
–Coty…?
–Ciii–szepnął.–Spodobacisię.
Pochyliłgłowę.Poczułajegociepłyoddechnaudachiogarnę-
łojądesperackiepragnienie.Wiedziała,żemacorazmniejcza-
su. Musiała go odepchnąć, wyskoczyć z łóżka i uciec stąd, ale
niedałaradytegozrobić.Zaciskałapalcenabiałymprześciera-
dle, drżąc na całym ciele. Kassius pochylił głowę, wsunął ręce
za jej plecy i przytrzymał ją mocno na miejscu. Poczuła ciepło
jegooddechuiznieruchomiała.
Przezchwilęsięnieporuszał,jakbydawałjejostatniąszansę,
bysięmogławycofać,apotempochyliłgłowęirozsunąłjejnogi
szerzej.Laneywstrzymałaoddech.
–Smakujeszjakkarmel–szepnął.–Słodko-słona.
Czułajegociepłyoddechnaudach,drapaniezarostu,gładkie
usta i język i mimowolnie uniosła biodra. To było szaleństwo.
Musiałatoprzerwaćnatychmiast.Jeszczetylkomoment,pomy-
ślałazdesperacją.Byłapewna,żeumrze,jeśliniepoczekajesz-
czejednejchwili.
Poruszyłabiodrami,gdyKassiuswsunąłwniąpalec.Zaczęła
drżećizobaczyłagwiazdypodpowiekami.
Niemoże…
Aletobyłotakieprzyjemne!
Niewolnojej…
–Nieprzestawaj.
Drżenie narastało. Kassius mocno przytrzymywał jej biodra,
zmuszając ją, by się poddała i zaakceptowała rozkosz. Wbiła
palcewjegoramionaiuniosłabiodrawyżej.Zobaczyłapodpo-
wiekami rozbłysk światła i tęczę kolorów. Wykrzyknęła, zagłę-
biającpalcewjegoramionachipróbujączłapaćoddech.
Oderwałodniejusta,podciągnąłsięwyżejiwszedłwniąjed-
nymruchem.
Przez mgłę rozkoszy przebił się przeszywający ból. Kassius
znieruchomiał i wziął głęboki oddech, a potem przysunął usta
dojejuchaiszepnąłzokrutnymtriumfem:
–Terazjesteśmoja.
ROZDZIAŁCZWARTY
NastępnegorankaLaneywestchnęłazsatysfakcją,spłukując
szamponzwłosów.Ziewnęłaiprzeciągnęłasiępodprysznicem.
Obudziłasięwjegoramionach.Zarazpotemzadzwoniłtelefon
Kassiusa. Jakieś interesy w odległej części świata. Gdy on roz-
mawiał,onaposzładołazienki.
Stojąc w strugach ciepłej wody w ogromnej łazience wyłożo-
nej białym marmurem przypominała sobie kolejne obrazy
zostatniejnocy.Narazdrgnęłaiwyprostowałasię.Kochalisię
bezzabezpieczenia.
Och, nie! Co ona zrobiła? Przymknęła oczy i oparła czoło
ozimnekafelki.Wiedziałaprzecież,comożewyniknąćzniepla-
nowanej ciąży. Jej rodzice chodzili ze sobą w szkole średniej,
agdyzesobązerwali,okazałosię,żematkabyławciąży.Ojciec
zrobił,conależało,iożeniłsięznią,aleprzezcałyczaswybu-
chałymiędzynimiawantury.Wtedyojciecznalazłpracęnaplat-
formie wiertniczej w Zatoce Meksykańskiej. Praca była dobrze
płatna,apozatympozwalałamunadługiemiesiącewyjeżdżać
z domu. Małżeństwo trwało w tej kalekiej formie do czasu, aż
Laneyskończyładziesięćlat.Wtedyojcuprzydarzyłsięnaplat-
formie okropny wypadek, po którym został skazany na wózek
istraciłwzrok.GdyprzywiezionogodoNowegoOrleanu,mat-
kaoznajmiła,żemajużdośćpoświęcaniasiędlainnych.Wyje-
chała do Kalifornii, szukać miłości, sławy i szczęścia u boku
swojegonowegoprzyjaciela,którybyłmuzykiem.Miłośćjednak
szybko zniknęła, a sława i szczęście nigdy nie nadeszły. Matka
tłumiła rozczarowanie alkoholem, a potem jeszcze gorszymi
rzeczami i kilka lat później zmarła z przedawkowania na plaży
wSantaMonica.
Awszystkozaczęłosięodtego,żezaszławniechcianąciążę.
Gdybynieto,możenadalbyżyła,aojciecbyłbycałyizdrowy.
Gdybynieto,żeurodziłasięLaney.
Aterazonasamaodważyłasięnatakieryzyko.
Jak mogła być tak głupia? Schowała twarz w dłoniach. Poza
tymwiedziałaprzecież,żezapewnedzisiajstracipracę.
Zakręciła wodę, wyszła spod prysznica i owinęła się ręczni-
kiem. Przetarła zaparowane lustro i popatrzyła na swoje odbi-
cie. Cokolwiek Kassius mówił ostatniej nocy, bajki się nie zda-
rzały.Wprawdziwymżyciuksiążętanieżenilisięzpokojówka-
mi,aprzystojnimilionerzyniebraliślubuzezwykłymiasystent-
kami.
Będzie musiała wrócić do domu i zastanowić się nad tym
wszystkim.
Dom. Na myśl o ojcu i babci gardło się jej ścisnęło. Nie wi-
działaichjużoddwóchlat.Jaksobieporadząteraz,gdystraci-
łapracę?
Wzięłagłębokioddechiprzeczesałagrzebieniemmokrewło-
sy.Poprostubędziemusiałabyćsilna.Możejejsięposzczęści?
MożeudajejsięprzekonaćMimi,byjejwybaczyła?Samajed-
nakwtoniewierzyła.
Sięgnęłapowielkibiałyszlafrok,którywisiałnadrzwiachła-
zienki.Podwinęłarękawy,zacisnęłapasekiposzładokuchni.
–Dzieńdobry.–Kassiuspopatrzyłnaniązuznaniem.–Podo-
baszmisięwtymszlafroku.
Zarumieniłasię.
–Dziękuję.Czytokawa?
Nieoczekiwanieuśmiechnąłsięszeroko.
–Samjązaparzyłem.
–Naprawdę?Sam?
– Jest Nowy Rok. Moja gospodyni ma dzisiaj wolne, a mnie
czasamizdarzasiębywaćwkuchni.Umiemprzyrządzićkawę,
jajkaigrzanki.
–No,no.
–Proszęcię,tylkobezsarkazmu.Najpierwspróbuj.Śmietan-
kaczycukier?
–Poproszęojednoidrugie.
Wrzuciłdokubkadwiekostkicukruidopełniłgośmietanką.
–Dobre?–zapytał,gdyupiłapierwszyłyk.
–Najlepszakawa,jakąpiłamwżyciu–odrzekłaszczerze.
–Takmyślałem–stwierdziłgładko.–Usiądź.
Wchwilępotempostawiłprzedniątalerz,naktórymznajdo-
wała się grzanka z masłem i jajecznica, a sam z drugim tale-
rzemusiadłnaprzeciwkoniej.
Spróbowałaiznówpoczułazdumienie.
–Świetnajajecznica.
–Oczywiście.Jawszystkorobiędobrze.
–Dotegojesteśskromny.
–Tyteż.–Ugryzłgrzankęipopatrzyłnaniązzachwytem.–
Nigdywżyciuniewidziałembardziejseksownejkobiety.
To znów przywiodło jej myśli do niechcianego tematu. Przy-
gryzławargę.
–Wczorajkochaliśmysiębezzabezpieczenia.
–Tak–potwierdził,spokojniejedzącjajecznicę.Zdawałosię,
żeniemażadnychwyrzutówsumienia.
–Czyjabyłampijana?Aty?–Laneyodłożyławidelec.–Żeby
zaryzykowaćciążęzkimś,kogoprawienieznam?
– Gdybyś chciała poznać mnie nieco lepiej – spojrzał na jej
piersi z wymownym uśmiechem – to możemy zaraz wrócić do
łóżka.
Poczerwieniałaimocniejzaciągnęłapołyszlafroka.
–Jakmożeszżartowaćnatentemat?
–Żartować?–zdziwiłsię.
–Niemogęuwierzyć,żezaryzykowałamzajściewciążęaku-
ratwchwili,kiedymamstracićpracę.–Odrzuciłaztwarzymo-
krewłosyizamrugała,żebyodpędzićłzy.–Jakmogłambyćaż
takgłupia?
Kassiuspopatrzyłnaniąsceptycznie.
–Poważniemartwiszsię,żestraciszpracę?Tylkominiemów,
żebędziesztęsknićzaMimi.
–Nie,ale…
– Nie masz się o co martwić – powiedział chłodno i podniósł
sięodstołu.–PójdęztobądoMimi.
– Naprawdę? – Poczuła iskierkę nadziei. – Porozmawiasz
znią?Przekonasz,żebymniezatrzymała?
–Nie.Lepiejtoskończyćodrazu.
Nadziejaprzygasła.Czyżbyterazmiałasięprzekonać,żedla
niegobyłatotylkoprzygodanajednąnoc,chwilowarozrywka,
a całe to gadanie o małżeństwie i dzieciach było kłamstwem,
o którym zdążył już zapomnieć? Ale czy kiedykolwiek istniała
szansa,żetowszystkoskończysięinaczej?
Stłumiłażaliurazęispojrzałanaswójszlafrok.
–Wczymmamtamiść,wtymczywtym?–Wskazałanazłotą
balowąsukienkę,którawciążleżałazmiętanapodłodze.
UstaKassiusadrgnęły.
–Samawybieraj.
– W takim razie szlafrok – westchnęła. Dopiła kawę i powie-
działagrzecznie:–Dziękujęzaśniadanie.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.
Poszła do drzwi, a Kassius za nią. Zatrzymała się i obróciła
twarządoniego.
–Niemusiszmnieodprowadzać.
–Ależmuszę.–Wzruszyłramionami.–Takczyowak,chcępo-
rozmawiaćzMimi.
– Dobrze – skrzywiła się. Czy teraz, gdy już odebrał jej dzie-
wictwo,znówprzeniesieuwagęnajejszefową?
Wmilczeniuweszładowindy,przycisnęłaguzikizerknęłana
niegokątemoka.Nawetteraz,gdybyłaprzerażonaiwściekła,
rozumiała,dlaczegoniepotrafiłamusięoprzeć.Przynimczuła
się piękna i pożądana. Ale ta chwila już minęła. Wiedziała, że
zaraz straci pracę, spakuje się i wróci do Nowego Orleanu.
Iwkrótcetanoc,najbardziejniezwykłanocjejżycia,staniesię
tylkoodległymwspomnieniem.
Usłyszałagongidrzwiwindysięrozsunęły.
–Proszębardzo–powiedziałKassius,przytrzymującje.
Idącwstronęapartamentuhrabinyusłyszałasygnałjegoko-
mórki.Zwolniłkroku,onajednakszładalejjakgdybynigdynic.
Otworzyła drzwi apartamentu, wzięła głęboki oddech i weszła
dośrodka.
Mimi du Plessis podniosła się od stołu z łagodnym uśmie-
chem.
–Dobrzesiębawiłaśwczorajwieczorem?–wymruczała.
Czywtympytaniubyłjakiśhaczyk?
– Tak – odpowiedziała Laney niepewnie. Dopiero teraz rozej-
rzałasiępopokojuizobaczyłaobokstołuswojewalizkiorazpu-
dłozrzeczami.
– Bardzo proszę, niech mi pani wybaczy – powiedziała z de-
speracją.–Winnapanijestemprzeprosiny.
–Zapóźnojużnato.–Hrabinawsunęłajejwrękępięćdzie-
siąteuro.–Proszę.
–Cotojest?–zdziwiłasięLaney.
–Twojaostatniapensja.
–Przecieżjutromiałamdostaćpensjęzadwapełnetygodnie.
A do tego jeszcze osiem tygodni płatnego urlopu, który nie-
ustanniepaniodkładała.
–Trudno.Nicwięcejniedostaniesz.
–Toniezgodnezprawem.
– A kto mi się przeciwstawi? Ty? Wydaje ci się, że jesteś mi
terazrównatylkodlatego,żeKassiusBlackwziąłciędołóżka?
Jesteśnikim,Laney.Nikiminiczym.Zwykłymśmieciemzulicy.
–Odrzuciłanaplecyjasnewłosy.–Oncięwykorzystał,ateraz
wyrzucicięjakśmieć.
–Ach,Mimi.Jakmiłocięwidzieć.
NadźwiękgłosuKassiusaMimiobróciłasięnapięcie.
–Och!Niespodziewałamsię…
–SzczęśliwegoNowegoRoku.–Zuśmiechemwsunąłtelefon
do kieszeni. – Przyszedłem pomóc Laney zabrać jej rzeczy, ale
chciałemrównieżztobąporozmawiać.
–Zemną?–zdziwiłasięMimi.
–Mamykilkasprawdoomówienia.
Laneypoczułakłującązazdrość.Żadenrozsądekniemógłtu
wniczympomóc.
–Sir.–ZaplecamiKassiusastanąłwdrzwiachrosłymężczy-
zna.
–Ach,Benito.–KassiusspojrzałnaLaney.–Czytotwojewa-
lizki?
Skinęłagłową.
–Itojużwszystkietwojerzeczy?
–Oczywiście,żewszystkie–parsknęłaMimi.–Czysądzisz,że
potrzebnemisąjejśmieci?
–Proszę,zabierzwalizkipannyHenrydopenthousu–powie-
dział Kassius do ochroniarza i spojrzał na Laney. – Dasz sobie
radęztympudełkiem?
–Oczywiście,aledlaczego…
–Zobaczymysiępóźniejnagórze–przerwałjej.
Skrzywiłasię.Niemiałapojęcia,dlaczegotakbezceremonial-
nieodsyłająnagóręwrazzochroniarzem.Widocznieniemógł
sięjużdoczekać,kiedyzostaniesamnasamzMimi.Pewniebę-
dzieszeptałjejdouchasłodkiesłówkaiumówisięzniąnawie-
czór.
–Oczywiście–powiedziałachłodno.–Dozobaczeniapóźniej.
Zacisnęła mocniej pasek szlafroka, wzięła w ręce pudełko,
wktórymznajdowałysięstareksiążki,kwiatekwdoniczceoraz
kołdraodbabciiwyszłazapartamentuMimizcałągodnością,
najakąpotrafiłasięzdobyć.
Wkorytarzuspojrzałanaochroniarza.
– Wezmę te walizki. Nie ma powodu, żeby niósł je pan na
górę.Jadęnalotnisko.
Onjednakpotrząsnąłgłową.
– Przepraszam, panienko, ale pan Black kazał zabrać panią
ibagażenagórę,więctamwłaśniepójdziemy.
Zaprowadziłjądowindy,zawiózłnagóręiwstawiłwalizkido
sypialni,poczymzniknął.Nocóż,pomyślała.Trzebasiępopro-
stuprzebraćiwyjść.
Odruchowowyciągnęłazwalizkibiałąkoszulęispodniekha-
ki, po czym uderzyła ją myśl, że nie jest już przez nikogo za-
trudnionainiemusinosićuniformudlasłużby,sięgnęłazatem
po jaskrawą koszulkę z koncertu rockowego, który odbył się
wParyżuwtysiącdziewięćsetsiedemdziesiątymszóstymroku.
Kupiła tę koszulkę na pchlim targu. Włożyła czerwone dżinsy,
któreopinałyjąjakdrugaskóra,nakoszulkęnarzuciłamechatą
fioletowąbluzęzkapturemzapinanąnasuwak,zgarnęławłosy
wkońskiogon,austapomalowałajaskrawoczerwonąszminką.
Spojrzaławlustroiuśmiechnęłasięzzadowoleniem.
Nie była już niczyją służącą, lecz kobietą z perspektywami.
No cóż, może te perspektywy nie były najwspanialsze, ale
wkażdymraziebyłakobietązambicjami.Zawszewiedziała,że
pracadlarozpieszczonejMimiduPlessisniemożetrwaćwiecz-
nie.Ateraznadeszłachwila,gdytrzebasiębyłozastanowić,co
powinnazrobićzeswoimżyciem.
Istniały jeszcze inne sposoby zarabiania pieniędzy. Mogła
pójśćdocollege’uinauczyćsięczegośpożytecznego,naprzy-
kład zostać pielęgniarką albo nauczycielką. Miała dwadzieścia
pięć lat i nie była już dzieckiem. Powinna poszukać sobie po-
rządnejpracy,któraniebędziejąwpędzaćwdepresjęipozwoli
być bliżej rodziny. Może przecież pracować i uczyć się wieczo-
rowo.Toniejestłatwe,alewartosiępoświęcić.Czasjużzacząć
normalneżyciewnormalnymświeciezpracąirachunkami.
Wiedziała jednak, że nigdy nie zapomni tego balu noworocz-
negoinocy,gdystałasięKopciuszkiem.Jejwzrokpadłnazłoci-
stą suknię na podłodze. Podniosła ją, wygładziła i przewiesiła
przez oparcie krzesła. Przez następne dziesięć lat, gdy będzie
pracowaćnadwóchetatach,byzapłacićzaszkołę,awieczora-
mi ślęczeć nad książkami, odżywiając się zupką z torebki, bę-
dziewspominaćtenjedenwieczór,kiedytrafiłanabalwMonte
CarlojakGraceKelly.
Wepchnęłakołdrębabcidowalizki,wyrzuciładośmiecipuste
pudłoipopatrzyłazżalemnapelargonięwdoniczce,myśląc,że
będziemusiałajązostawić.Sięgnęłapotorebkęizaczęławniej
grzebać w poszukiwaniu telefonu, żeby zamówić taksówkę na
lotnisko, po czym nagle znieruchomiała. Nie miała telefonu.
RozgniótłgosamochódKassiusa.
Zamknęławalizkę,podniosłasięiporazostatnirozejrzałasię
popenthousie.Zawielkimoknemsłońceświeciłonadjaskrawo-
niebieskimmorzem.Wzięłagłębokioddechiodwróciłasięple-
cami do tego widoku, po czym pociągnęła walizki w stronę
drzwi.
Naraz te drzwi się otworzyły i stanął w nich Kassius. Popa-
trzyłnawalizkiijegotwarzspochmurniała.
–Cotyrobisz?
Odpowiedziałamurównymspojrzeniem.
–Ajakcisięwydaje?Wychodzę.
–Wychodzisz?–zaśmiałsię.–Laney,mydopierozaczynamy.
Przełknęłanerwowoinarazwpomieszczeniuzrobiłosięcia-
sno,jakbyKassiuswypełniałjecałe.
–Myślałam,żechceszzostaćsamzMimi.
–Tospotkanieniebyłoosobiste.Totylkointeresy.
– Proponujesz następną pożyczkę jej szefowi? A tak swoją
drogą, poznałam Borisa Kuzniecowa. Jest miły i dba o swoich
pracowników.Czywłaśniedlategopożyczaszmupieniądze?
–Cośwtymrodzaju.–Podszedłbliżejiwyciągnąłwjejstronę
plikbanknotów.–Proszę.
Orany,chybaniezamierzałzapłacićjejzaostatniąnoc?
–Cototakiego?–zapytałachłodno.
–Pieniądze,któreMimibyłaciwinna.Pensjazadwatygodnie
plusekwiwalentzaurlopnaprzestrzenidwóchlat.
–Jakcisięudałotoodniejwydostać?
Kącikijegoustuniosłysięwuśmiechu.
–Ładniepoprosiłem.
On rzeczywiście obdarzony był magicznymi mocami. Wycią-
gnęłarękępobanknoty,alezarazznówjązatrzymała.
–Aczegochceszodemniewzamian?
– Sądzisz, że próbuję cię kupić? – zapytał z rozbawieniem. –
Niemogękupićtego,coitaknależydomnie.
–Przecieżnienależędociebie.
– Wczoraj w nocy zwarliśmy układ. – Dotknął jej ramienia. –
Zapomniałaśjuż?
–Aletoprzecieżbyłoniedorzeczne–wyjąkałazrumieńcem.–
Tobyłtylkożart,takagra.Chybanieoczekujesz,że…
– Nigdy nie zawieram umowy dla żartu ani nie cofam słowa.
Chceszpowiedzieć,żetytakrobisz?
Poranneświatłopodkreślałojegoostrozarysowanekościpo-
liczkowe z ledwie widoczną blizną, ślad ciemnego zarostu na
policzkach,potarganejakuchłopcawłosy.
– Z mojego doświadczenia wynika, że bogaci ludzie mają
mnóstwokaprysówiczęstozmieniajązdanie.
–Toniejestkaprys.Mojapropozycjabyłazupełniepoważna.
Chcęzałożyćrodzinę.Chcęmiećżonę,którejbędęmógłzaufać.
Wydawałomisię,żetymożeszbyćtakąkobietąipowstrzymuje
cię tylko obawa, że nie nadajesz się do niczego w łóżku. Udo-
wodniłem,żetaobawabyłabezpodstawna.–Pochyliłsięwjej
stronę.–Oddałaśmisię,Laney–szepnąłzustamiocalodjej
ust.–Dałaśmiwszystko.
Poczuła,żezaschłojejwustach.
–Ajakimiałamwybór?Niemiałamdoświadczenia.Niepotra-
fiłamcisięoprzeć.
Kassiusprzymrużyłoczy.
–Chceszpowiedzieć,żewziąłemcięwbrewtwojejwoli?
–Oczywiście,żenie–odrzekłabezradnie.–Tylkożedlacie-
bie kobiety to przelotna rozrywka. Zmieniasz je jak skarpetki
izżadnąniewiążeszsięnadłużej.
–Ztobąchciałbymsięzwiązać.
– Przecież to tylko fantazje. Mężczyźni zawsze mówią takie
rzeczy,żebyzaciągnąćkobietędołóżka.
–Przytobieczujęsięnaswoimmiejscu.–Dotknąłjejpolicz-
ka. – Chcę się z tobą ożenić, Laney. Jak najszybciej. Bardzo
możliwe,żejużnosiszmojedziecko.
Toniemogłabyćprawda.Tobyłtylkojakiśgłupi,romantycz-
nysen.Dziewczynytakiejakonaniewychodzązamilionerów.
–Tysiętylkomnąbawisz–szepnęła.
WodpowiedziKassiusprzyciągnąłjądosiebieipocałował.
–Terazjesteśmoja.Pogódźsięztym,cotwojeciałojużwie.
Laneydrżała.
– Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Przecież prawie się nie
znamy.
– Z tego samego powodu, z którego kupuję ziemię, kiedy ją
tylko zobaczę. Czasami nie chodzi o dane, wskaźniki wzrostu
anilatabadań.–Pogładziłjąpowłosach.–Czasamiwidziszcoś
iodrazuwiesz.
Czytomogłabyćprawda?Laneypomyślałaowłasnychrodzi-
cach,którzyznalisięoddziecka,wyrastalinatychsamychuli-
cach, spotykali się przez całą szkołę średnią – i co im z tego
przyszło? Czy ślub z kimś, kogo znało się przez całe życie, był
mniejryzykownyniżmiłośćodpierwszegowejrzenia?
Miłość?Czyonagokochała?Znówzadrżała.Tobyłotylkoza-
uroczenie.Aleskądmiaławiedzieć?Możemiłośćtotylkotrwa-
łezauroczenie?
– Ale ja muszę wrócić do domu, do Nowego Orleanu – wy-
mamrotała.–Poszukaćpracy.
–Nie.Zostaniesztutajiwyjdzieszzamnie,Laney.Obydwoje
otymwiemy.
–Przecieżobcyludzieniebiorąślubu–westchnęła.
–Nie?–Podniósłjejdłońdoustiucałował.Poczułajegocie-
pły oddech i zdała sobie sprawę, jak dobrze jest mieć kogoś
oboksiebie.Kogoś,ktochciałsięniązaopiekować.
– Czy w czymś ci to pomoże, jeśli przyklęknę na kolano? –
Kassius przyłożył dłoń do serca i wydeklamował z lekką kpiną
wgłosie:–ElaineMayHenry,czyuczyniszmitenzaszczytizo-
stanieszmoją…
– Przestań, przestań! – zawołała z płonącymi policzkami. –
Niedrażnijsięzemną.
Popatrzyłnaniąbardzopoważnie.
– To ty się ze mną drażnisz, Laney. Powiedz wreszcie, jak
brzmitwojaodpowiedź.
Jej odpowiedź? Naturalnie brzmiała: nie. Tylko że… Tylko że
chciałapowiedzieć:tak.Przezcałeżyciebyłarozsądnaigrzecz-
na,pracowałaistarałasiębyćniewidzialna,aterazmiałaocho-
tę na lekkomyślność. Chciała znów poczuć, że żyje, zdobyć się
naodwagęirzucićsięnałebnaszyjęnagłębokąwodę.
Wzięłagłębokioddech.
–Dobrze.
–Zgadzaszsię?
–Tak.
–Aleniebędziejużodwrotu–ostrzegłją.
–Niezamierzamsięwycofywać–rzuciłamudrżącyuśmiech.
–Takjakpowiedziałeś,zawarliśmyukładidotrzymamsłowa.
–Jateżgodotrzymam.–Pociągnąłjąwramionaizajrzałjej
w oczy. – Od tej chwili zawsze będę się o ciebie troszczył, La-
ney, a także o wszystkich, których kochasz. Nie będziesz się
musiałaonicmartwićibędziesznosićmójpierścionek.
Spojrzałanaswojąnagąlewąrękę.
–Którypierścionek?–Rozejrzałasięposypialni.–Możeznaj-
dziemyjakąśwstążkęalbonitkę,cokolwiek,comógłbyśmiza-
wiązaćnapalcu.Alboplastikowypierścionekzpudełkazpłat-
kamiśniadaniowymi.
Kassiuszuśmiechempociągnąłjądodrzwi.
–Mogęzrobićcoślepszego.
–Dokądidziemy?
–Dojubilera.
– Ja tylko żartowałam. – Potrząsnęła głową. – Poza tym jest
NowyRok.Wszystkiesklepysązamknięte.
Jegouśmiechstałsięjeszczeszerszy.
–Dlamnieotworzą.
ROZDZIAŁPIĄTY
Kassiusczęstomyślał,żepieniądzedziałająjakmagia.
Zbudował swoje imperium biznesowe od podstaw. Nie napę-
dzałogopragnienieluksusu,leczpotrzebawładzy.Odkądskoń-
czył siedemnaście lat, z determinacją dążył do tego, by nigdy
więcej nie czuć się bezradnym i zdesperowanym, zignorowa-
nym i opuszczonym. Wiedział, że któregoś dnia stanie się tak
bogatyipotężny,żebędziemógłsięzemścićnaczłowieku,któ-
ryzostawiłjegoijegomatkę.
Dzieciństwo Kassiusa skończyło się, gdy miał jedenaście lat.
Wtedywłaśnieojciecprzestałichodwiedzaćiprzysyłaćpienią-
dze.Sąsiedziszeptali,żerodziceKassiusanigdyniewzięlimieli
ślubuizdnianadzieńskończyłosięwygodneżycieprzycichej
uliczcewIstambule.Kassiusijegomatkastalisięwyrzutkami.
ŻonysąsiadównatychmiastzerwałykontaktyzpięknąEmmali-
ne, z kolei ich mężowie ni stad ni zowąd nabrali przekonania,
żebyłabyskłonnaokazaćimwzględy.Koledzyszkolniodwrócili
sięodKassiusaipowtarzalimuokrutnerzeczy,któreusłyszeli
odswoichrodziców.
W końcu krucha matka Kassiusa nie wytrzymała tego. Naj-
pierw obumarły jej marzenia, potem dusza, a na koniec ciało.
Zabiłojączekanie.
–Możepoprostusprzedamymieszkanieiwyjedziemy,mamo?
– powtarzał zdumiony i oszołomiony Kassius, ale ona tylko po-
trząsałagłową.
–Niemożemywyjechać.Tatuśwkrótcewróci.
Alenigdyniewrócił.Jegorosyjskiojcieckochałswojąfirmę,
bogactwoimarzeniaowillinaCapFerratznaczniebardziejniż
ich.
DlategoKassiustowłaśniechciałmuodebrać.
Po śmierci matki, gdy był jeszcze nastolatkiem, sprzedał
wszystkoiwyjechałzIstambułu.Pożyczyłtylepieniędzy,ilesię
dało – część od banków, część od firm pożyczkowych, i kupił
zniszczonąkamienicęwrozkwitającejdzielnicyAten.Wyremon-
tował ją własnymi rękami, cegła po cegle, ryzykując wszystko
iśpiącnapodłodzepoczterygodzinynadobę.
Pochwyciłsukceszagardłoidusił,ażdostałto,czegochciał.
W ciągu dwudziestu lat jego niewielka firma obracająca nie-
ruchomościami wyrosła na międzynarodowy konglomerat. Ku-
powałposiadłościnaplażywChorwacji,fabrykiwewschodniej
Europie, powoli rozszerzał działalność na Europę zachodnią,
potemnaobieAmeryki,AzjęiostatnionaAfrykę.
WostatnichlatachfirmanaftowaBorisaKuzniecowapopadła
w kłopoty. Kassius po cichu wykupywał jego długi i obligacje,
wakacyjne domy na całym świecie, potem kupił odrzutowiec
i jacht. Kuzniecow wciąż nie zdawał sobie sprawy, na czyją
rzecz to wszystko stracił ani dlaczego. Ale zostały mu jeszcze
dwie rzeczy najbliższe sercu: kontrola nad upadającą firmą
oraz jaskraworóżowa willa na Cap Ferrat, luksusowa enklawa
oddalonaopółgodzinyjazdyodMonako.
Kassiuspragnąłwładzyizemsty,nieluksusu,aleodczasudo
czasu nieprzebrane zasoby gotówki dostarczały mu nieoczeki-
wanychprzyjemności.Naprzykładteraz.
– Jesteś pewien? – zapytała Laney, stojąc przed trzyskrzydło-
wym lustrem w butiku i niespokojnie patrząc na swoje plecy
wkrótkiej,obcisłejczerwonejsukience.
–Wyglądaszdoskonale–stwierdziłKassius,siedzącyobokna
sofiezlampkądrogiegoszampanawręku.
Mówiłszczerze.Obcisłasukienkapodkreślałafiguręwkształ-
cie klepsydry. Kassius nie mógł oderwać wzroku od jej szero-
kichbioder,wąskiejtaliiipełnychpiersi.
Laneyniepewniespojrzałanaswojeodbicieiprzygryzłausta.
– Babcia by mnie zabiła, gdybym próbowała w czymś takim
wyjść z domu. – Spojrzała na krótką spódnicę i poróżowiała. –
Wstydzęsięnawettego,żetymniewtymwidzisz.
Kassius odstawił szampana, podniósł się i z uśmiechem ob-
szedłjądookoła.
Pieniądze potrafiły zdziałać cuda. Butiki i salony otwierano
specjalnie dla nich. Wszyscy pragnęli, żeby tajemniczy, bogaty
KassiusBlackzostałichklientem.
Laney jednak nie chciała, żeby jej coś kupował. Musiał ją
przekonywaćrozsądnymiargumentami.Najpierwkupiłjejtele-
fon.Toniebyłotrudne,boprzecieżbyłjejtowinien.Alejejsta-
rytelefonbyłtani,aKassiuskupiłjejdziesięciokrotniedroższy
smartfonznajwyższejpółki.
Następnie zabrał ją do najbardziej ekskluzywnego jubilera
wMonakoikupiłpierścionekzaręczynowy.Onaoglądałaproste
złoteobrączki,aontymczasemkupiłdwudziestokaratowybry-
lant oprawiony w platynę. Pilnował jednak, by nie usłyszała
ceny.Gdybywiedziała,iletenpierścionekkosztował,napewno
protestowałaby, że nie chce nosić na palcu kamienia wartego
tylecotrzyprzeciętnedomy.
Potemzabrałjąnaeleganckilunch,ajeszczepóźniejdosalo-
nufryzjerskiego.Słynnanacałyświatfryzjerkaopuściłaprzyję-
cie, które wydawała we własnym domu w Nicei, tylko po to,
żeby przystrzyc ciemne, lśniące włosy Laney. Manikiurzystka
i pedikiurzystka zajęły się jej paznokciami, makijażystka wyre-
gulowałabrwi,dobrałajejodpowiedniodcieńszminki,cieniado
powiekipodkładu.Jeszczenigdynikttaksięniąniezajmował.
Po wyjściu z salonu Laney nie próbowała już protestować.
Kassius zaprowadził ją do drogich butików, kupował ubrania,
butyitorebki.Najbardziejpodobałomusięwybieraniebielizny.
Terazpatrzyłnaswojąprzyszłążonęzzapartymtchem.
–Zostawcienassamych–powiedziałochryple.
Dwie sprzedawczynie i menedżer butiku popatrzyli po sobie
niepewnie.Kassiuszwróciłnamenedżeralodowatespojrzenie.
–Już.
Menedżer skinął głową, zaklaskał w ręce i dziewczyny na-
tychmiastruszyłydowyjścia.Chwilępóźniejusłyszelibrzęczyk
przydrzwiach,gdypersonelsklepuwychodziłnamróz.
Tak,pomyślałKassius.Pieniądzepotrafiązdziałaćcuda.
ZarumienionaLaneyobciągnęłapomiętąsukienkę.
–Chybaterazbędziemymusielijąkupić–powiedziałKassius,
wycierającrozmazanąszminkęzjejtwarzy.
–Aczyjatowina?–zapytałaoskarżycielsko.
–Twoja.
–Moja?
–Wszystkoprzezto,żejesteśtakakusząca.Niemogęsięjuż
doczekać,kiedysięztobąożenię.
–Akiedyzamierzasztozrobić?–zapytałacierpko.–Dzisiajto
ty decydujesz o wszystkim. Czy chcesz mnie zaciągnąć prosto
stąddomagistratu?–Obrzuciławzrokiemkosztownąsukienkę,
którabyłajużpomięta,choćjeszczenawetzaniąniezapłacili.
–Tomabyćmojaślubnasuknia?
Kassiuszaśmiałsięcicho.
– Mamy rezerwację na kolację w Le Coq d’Or. Możemy tam
porozmawiaćoślubnychplanach.
Laneyotworzyłaustazezdziwienia.
– Le Coq d’Or? Jak ci się udało zdobyć tam rezerwację? Na-
wethrabinanarzekała,żetamniemożnadostaćstolika.
Kassiuswzruszyłramionami.
–Zadzwoniłemdonich,podałemnazwiskoinaglemiejscesię
znalazło.
–Zawszedostajeszwszystko,czegochcesz,tak?–stwierdziła
niechętnie.–Nanicniemusiszczekać.
– Czasami muszę – przyznał ponuro. – Możemy już zawołać
personeldośrodka?
DziesięćminutpóźniejBenitoikierowcazaładowalibagażnik
samochodu torbami i pakunkami. Kassius otworzył drzwiczki
przedLaney,któranaczerwonąsukienkęmiałateraznarzuco-
nydrogiczarnypłaszcz.
–Chceszjechać?–zapytałazezdziwieniem.–Jesttakiładny
wieczór,aLeCoqd’Orjestniedaleko.Możesięprzejdziemy?
–Niedaleko?–parsknąłKassius.–Topółgodzinnyspacer.
–Noicoztego?
Wskazałnajejstopy.Nanogachmiałabardzodrogieibardzo
wysokieszpilki.
–Wtym?
–Adlaczegonie?
– Kobiety, które znam, przeważnie narzekają, kiedy muszą
przejśćwtakichbutachwięcejniżstometrów.
Laneyzuraząodrzuciławłosynaplecy.
–Większośćkobiet,jakieznasz,nieprzywykłapewniedopra-
cynanogachszesnaściegodzinnadobę.
–Toprawda–przyznałzrozbawieniem.
–Nowięcidziemy.
–Jakchcesz.–Wzruszyłramionami.
Laney dziarsko ruszyła przed siebie, ale po dziesięciu kro-
kachzachwiałasięnanogachimusiałapochwycićgozaramię.
Po dziesięciu minutach droga zaczęła się piąć ostro w górę.
TerazjużLaneykrzywiłasięprzykażdymkroku.
–Zadzwoniępokierowcę–zaproponowałKassius.
–Zmęczyłeśsię?–zapytałaprzezzaciśniętezęby.
Musiałprzyznać,żejestzdeterminowana,aleniemógłzrozu-
mieć,dlaczegotaksięupiera.
–Zdejmijtebutyiidźboso.
– Wszystko w porządku – wydyszała, zdobywając się na pro-
mienny uśmiech. – Te buty są bardzo wygodne. Zupełnie jak
kapcie.
Ale gdy od restauracji dzieliły ich już tylko dwie przecznice,
zaczęłasiępotykaćcokrok.Stopymiałaczerwoneiopuchnię-
te,kostkazaczęłakrwawić.Tegojużbyłozawiele.Kassiuswes-
tchnąłiwziąłjąnaręce.
–Cotyrobisz?–oburzyłasię.
–Niepozwolę,żebyśsięzabiłaprzezgłupiądumę.
Ignorującjejsłabeprotesty,poniósłjądodrzwiekskluzywnej
restauracjizwidokiemnaMonteCarloizatokę.
–Bonsoir–powiedziałuprzejmiedoportieraikelnerówzgro-
madzonych przy drzwiach. Personel Le Coq d’Or niewątpliwie
widziałjużrozmaiterzeczy,aletobyłodlanichcośnowego.
– Postaw mnie! – zawołała Laney i dodała do tego strumień
barwnychprzekleństw.Oczykelnerówstałysięjeszczewiększe.
Gdywkońcująpostawił,skrzywiłasięipobladłazbólu.
TeraztoKassiuszaklął.Przyklęknąłprzedniąizdjąłjejbuty.
–Laney,cotypróbujeszudowodnić?
–Nic.
Policzkijejzapłonęłyiodwróciławzrok.NarazKassiuszrozu-
miał.
–Jesteśtwardszaniżtewszystkiekobiety,któretusiedzą,La-
ney.Czytegowłaśniechciałaśdowieść?Udałocisię.
–Niczegoniepróbowałamudowadniać!–Zarumieniłasięjed-
nakiKassiuswiedział,żemiałrację.
Podszedłdonichszefsali.
–Witamy,panieBlack.Pańskistolikjestjużgotowy.–Zerknął
na nagie stopy Laney i przez ułamek sekundy zawahał się, ale
zaraz znów się uśmiechnął. – Czy mogę zabrać płaszcze pań-
stwa?Tędy,bardzoproszę.
Kassius wziął ją za rękę i wprowadził do sali. Gdy stanęli
wdrzwiach,rozmowyprowadzonewwielujęzykachucichły.La-
neymocniejuścisnęłajegodłońiszepnęła:
–Oninamniepatrzą.
–Bojesteśpiękna.
–Bojestemboso.
–Jesteśzemną.Możeszbyć,jakatylkochcesz.
Możeszbyć,jakitylkochcesz.Tesłowanachwilęprzeniosły
Kassiusawprzeszłość.
– Możesz być, kim tylko zechcesz, kochany – powtarzała mu
matka przed śmiercią. Nigdy nie straciła akcentu z amerykań-
skiegoPołudnia.–Wierzmialbonie.Moirodzicechcieli,żebym
zostaławdomuiwyszłazapolitykazwielkiejrezydencji.
– I dlaczego tego nie zrobiłaś? – zapytał, przejęty rozpaczą
zpowodujejchorobyiprzygnębionytym,czegowłaśniedowie-
działsięowłasnymojcu.
–Pragnęłamprzygód–szepnęłaEmmalineCash.–Idostałam
swojąprzygodę–uśmiechnęłasięprzezłzy.–Natympolegata-
jemnica życia. Możesz być, kimkolwiek zechcesz, kochanie.
Oiletylkogodziszsięzapłacićcenę.–Przerwałjejatakkaszlu.
–Niemusiszzgadzaćsięnato,czegoinnidlaciebiechcą,ani
nażycie,wktórymsięurodziłeś.Sammożeszwybierać.
Popatrzyłnadrobneciałomatkipodkocamizwrażeniem,że
dostałkopniakawbrzuch.Byłazbytmłoda,byumierać.Prawie
niezdążyłaposmakowaćżycia.
–Żałujeszczegoś,mamo?–wykrztusił.
Rzuciłamudrżącyuśmiech.
– Żałuję, że nie pożyję wystarczająco długo, żeby zobaczyć,
jakimmężczyznąsięstanieszirodziny,którąkiedyśzałożysz.–
Jej uśmiech przygasł. Gdy znów się odezwała, mówiła ochry-
płymszeptem.–Iżałuję,żeniedostrzegłam,jakimkłamcąjest
twójojciec,jużwtedy,gdyporazpierwszyzacząłmiprzedsta-
wiać wymówki, dlaczego nie może się ze mną ożenić. Gdyby
wtedywystarczyłomiodwagi,żebyodniegoodejść,naszeżycie
mogłoby wyglądać zupełnie inaczej. Może znalazłabym innego
mężczyznę, który by nas pokochał. Ale byłam tak pewna… –
Wjejciemnychoczachpojawiłsiębłysk.Położyładłońnajego
dłoni. – Jeśli ktokolwiek kiedyś pokaże ci swoją prawdziwą
twarz, jeśli cię okłamie albo zdradzi, obiecaj, że uwierzysz mu
już za pierwszym razem. – Jej głos załamał się i przeszedł
w szloch. – Nie niszcz życia swojego ani własnego dziecka na-
dziejąnato,żetenktośsięzmieni.
–Kassius–odezwałasięLaney.
Wrócił do teraźniejszości. Siedzieli już przy stoliku przy
oknie.Laneypatrzyłananiegoznamysłem.
– Więc mogę być, kim chcę, tak? Na przykład primabaleriną
alboposkramiaczkąlwówwcyrku?
–Dlaczegonie?–uśmiechnąłsięblado.
Ciekaw był, co by usłyszał, gdyby opowiedział jej o swojej
przeszłości, gdyby wyjaśnił, co go doprowadziło do miejsca,
wktórymznajdowałsięteraz.Napewnochciałabytowiedzieć,
takjakkażdainnakobietaikażdyrywalwinteresach.Wszyscy
twierdzili, że chcą poznać jego przeszłość, jakby mogło z tego
wyniknąć coś dobrego. Jakby mogło to wzbudzić ich zaufanie.
Ale gdyby się dowiedzieli, co go motywowało od czasu, gdy
skończył szesnaście lat, gdyby poznali jego prawdziwe nazwi-
sko,toznaleźlibysposób,żebywykorzystaćteinformacjeprze-
ciwkoniemu.Użylibyich,żebygozniszczyć.
Kassiusnauczyłsięnieujawniaćwłasnychsłabości,gdyjego
pierwszy partner w interesach, któremu zaufał, uciekł z pie-
niędzmi. Kassius przez rok musiał harować jak wół i nie miał
zamiarupowtarzaćtegobłędu.Alenajważniejsząlekcjęsukce-
suotrzymałodwłasnegoojca.Nauczyłsięegoizmuipodążania
za własnymi pragnieniami bez względu na to, jak mogło to
krzywdzićinnych.Nauczyłsiętroszczyćtylkoosiebie.
– Sądzę, że mogłabyś być doskonałą poskramiaczką lwów –
powiedziałłagodnieiotworzyłkartę.–Nacomaszochotę?
Popatrzyłanalistęwyrafinowanychpotrawiwestchnęła.
–Oddałabymwszystkozaporządnąpołudniowąkolację.Może
moglibyśmywdrodzepowrotnejwstąpićdosupermarketu?
–Południową?–Kassiuspodniósłgłowę.–Umieszgotowaćje-
dzeniezpołudniaStanów?
– Oczywiście. Smażone kurczaki, kapusta warzywna, kasza
kukurydziana,gulasz,ryżzwątróbkązkurczaka,kanapkimuf-
fuletta.Tegorodzajurzeczy.Babciamnienauczyła.
Kelnerprzyszedłprzyjąćzamówienie,alemyśliKassiusasku-
pione były na kuchni Luizjany do tego stopnia, że niewiele go
obchodziłoto,comogłamuzaoferowaćtrzygwiazdkowafrancu-
ska restauracja. Niecierpliwie zamówił dla nich obojga menu
degustacyjneiczerwonewinoChâteauLafiteRothschild,rocz-
nikdwatysiącepiąty.Gdykelnerukłoniłsięiodszedł,Kassius
pochyliłsięnadstolikiem.
– Próbowałem znaleźć szefa kuchni z Luizjany do mojego
domkugórskiegowGstaad,aletobeznadziejnasprawa.
–Widocznieszukałeśnietam,gdzietrzeba.–Laneysięgnęła
pokromkępulchnegochlebaiposmarowałająmasłem.–Tam,
skądpochodzę,wszyscyumiejągotować.
–PracowałaśkiedyśjakoasystentkasłynnegokucharzazLu-
izjany.
–Skądwiesz?–Zmarszczyłaczoło.
No tak, nie wiedziała przecież o prywatnym detektywie.
Wzruszyłramionamiiuśmiechnąłsięczarująco.
–Gdzieśtosłyszałem.
–Uhm.–Niewydawałasięprzekonana.–Oczywiście,trochę
sięodniegonauczyłam.Alemoimzdaniemnajlepsząkucharką
w Nowym Orleanie jest moja babcia. To ona nauczyła mnie
wszystkiego,coumiem.
Kassius poczuł dreszcz. Siedząc w ekskluzywnej restauracji
na Lazurowym Wybrzeżu, przy kolacji, która zapewne koszto-
wałaokołotysiącapięciuseteurozatalerz,narazpoczułnieod-
partyapetytnacośznacznieprostszego–nadomowejedzenie
sprzed lat, jak w czasach, gdy jeszcze miał dom i gdy ktoś dla
niegogotowałniedlapieniędzy,leczzmiłości.
–Niebyłamwdomujużponaddwalata–westchnęłaLaney.–
Tęsknięzanim.
–Zaczymwłaściwietęsknisz?–zapytałzciekawością.
– Za rodziną, za miastem, za jedzeniem, za zapachem cypry-
sów i magnolii. Za wszystkim. Nawet za świętem Mardi Gras.
Co za impreza! Wszędzie parady, muzyka i jedzenie. Całe mia-
stoszalejezradości.
JegomatkarównieżmówiłaztęsknotąoMardiGras,aleKas-
siusnigdywżyciuniebyłwNowymOrleanieianirazuniewi-
działdomuprzySt.CharlesAvenue.Bogacirodzicewydziedzi-
czyliEmmaline,gdymiaładziewiętnaścielatiuciekłazdomu.
Wolałazostaćstewardesąniżwziąćślubzczłowiekiem,którego
dla niej wybrali. Szesnaście lat później, gdy już była bardzo
chora, przełknęła dumę i napisała do rodziców, prosząc ich
opomoc.Prosiła,byobiecali,żewraziejejśmiercizabiorądo
siebiejejsyna,któregonigdyniewidzielinaoczy.
Ich odpowiedź była lodowata. „Sama pościeliłaś sobie łóżko,
Emmaline,więcterazwnimśpij”.Matkaoczywiścieniepowie-
działaotymKassiusowi,alepojejśmierciznalazłlistodEuge-
ne’aiThelmyCashrazemzwłasnąmetrykąurodzenia.
DziadkowieKassiusanapisalidoniegopośmiercimatki.Pró-
bowalicofnąćteokrutnesłowainawiązaćznimkontakt.„My-
śleliśmy, że chce tylko pieniędzy. Nie mieliśmy pojęcia, że na-
prawdęumiera”.WyrzuciłtenlistdokoszaiwyjechałdoAten.
Później,gdybyłjużbogaty,adziadkowieumarli,kupiłichsta-
rydomwNowymOrleanieikazałgozburzyć.Niechciałgowi-
dziećnaoczy.
TerazjednakzapragnąłzobaczyćNowyOrleanoczamiLaney.
–Wydajemisię,żetodobremiejscenamiesiącmiodowy.
Laneyznieruchomiała.
–Cośtypowiedział?
– Moglibyśmy nawet wziąć tam ślub. Mardi Gras jest chyba
wnastępnymmiesiącu?
Popatrzyłananiegozradością.
–Mówiszpoważnie?Imojarodzinamogłabyprzyjśćnaślub?
Zdawałosię,żemyśloimpreziezrodzinąpodniecająowiele
bardziej niż pół miliona euro, które dzisiaj na nią wydał. Prze-
konałsię,żemiłojestsprawiaćjejradość.Bardzomusiętopo-
dobało.
– Oczywiście, jeśli tego właśnie chcesz. A swoją drogą – upił
łyk wina – ponieważ bardzo się martwiłaś sytuacją finansową
swojej rodziny, kazałem mojemu menedżerowi zadzwonić do
nich i dopilnować, żeby dostali tyle pieniędzy, ile potrzebują,
bezżadnychograniczeńanipytań.
–Poważnie?–powtórzyłaznówLaney.
–Oczywiście.
– Och, Kassius! – Naraz przygryzła usta i radość znikła z jej
twarzy. – Ale oni są bardzo dumni, szczególnie ojciec. Nie je-
stempewna,czyzechcąprzyjąćodciebiepieniądze.
–Oczywiście,żeprzyjmą–rzekłstanowczo.–Opiekanadcałą
twoją rodziną to teraz mój obowiązek. A pieniądze nie mają
znaczenia.Niedbamonie.
–Aocodbasz?
Popatrzyłnanią.
– Chcę skończyć tę przeklętą kolację i zabrać cię do łóżka –
powiedziałszczerze.
– Poczekaj tylko. – Nie zwracając uwagi na wszystkich tyta-
nówbiznesuigwiazdysiedząceprzypobliskichstolikachLaney
podniosłasięzkrzesłaiusiadłamunakolanach.Zarzuciłamu
ramionanaszyję,pochyliłasiędouchaiszepnęła:–Nierozcza-
rujeszsię.
Kassiuspoczuł,żekrewnapływamudogłowyichoćniedo-
stali jeszcze głównego dania, natychmiast podniósł rękę i po-
prosiłorachunek.
–Och,nie–szepnęłaLaney,patrzącnawskazówkęwagi.Nie
podobało jej się to, co zobaczyła. Przeniosła wzrok na lustro.
Twarzmiałazieloną.
Ale czy można się było dziwić, że czuła się tak zmęczona?
Przezostatnieosiemtygodni,odkądwyjechalizMonako,czuła
przesytwszystkiego,przedewszystkimpodróży.Zbytwieledni
spędziłazKassiusemwprywatnymsamolocie,towarzyszącmu
wpodróżachpocałymświecie,odLondynuprzezBerlin,Tokio,
Johannesburg, Sydney, Nairobi, aż do Santiago i znów do Lon-
dynu.Nasamąmyślotymczułasięwyczerpana.
Zbytwielezakupów.WkażdymmieścieKassiusobsypywałją
kosztownymiprezentamiiubraniami,torebkami,butamiibiżu-
terią. Miała ich już o wiele za wiele. Wielka garderoba w lon-
dyńskimdomupękaławszwach,aLaneyniemiałajeszczeoka-
zjizałożyćnawetpołowyrzeczy,którejejkupił.
Zbyt wiele czasu poświęconego planowaniu ślubu w Nowym
Orleanie. Laney byłaby zupełnie zadowolona ze skromnej uro-
czystości,którąmogłabyzorganizowaćsama.Chciałabyzapro-
sić kilku przyjaciół i podjąć ich ponczem rumowym i kolacją
przygotowanąprzezbabcię.Kassiusjednaknalegał,bywynaję-
ła organizatorkę ślubów i teraz Laney całe dnie spędzała przy
telefonieimusiałapodejmowaćmnóstwoniedorzecznychdecy-
zji,naprzykładjakiegokoloruiPodypowinnysięznaleźćwśród
upominkówdlagości.
A najgorsze ze wszystkiego były liczne biznesowe kolacje
w drogich restauracjach. Wielcy mężczyźni o czerwonych twa-
rzach zdawali się mieć żołądki z żelaza. Pochłaniali ogromne
steki,foiegrasipieczoneziemniakipokrytemasłemiśmietaną,
potempalilicygara,spłukiwaliwszystkoszkockąiwypijalicałe
morza drogich win. Ich żony i dziewczyny, chude jak szkielety,
zadowalałysięlistkiemsałatyiodczasudoczasudżinemzto-
nikiem dietetycznym. Kassius uważał, że to idiotyczne i zagro-
ził,żezerwiezaręczyny,jeśliLaneypójdzieichśladem.
– Podoba mi się każdy kilogram twojego ciała – powiedział
stanowczo.–Nieważsięstracićanijednego.
Byłazadowolona,kiedytomówił,aleterazwpadławpanikę,
botylkoprzezostatnitydzień,wcalesięotoniestarając,schu-
dładwaipółkilo.Wszystkoprzeztenwyczerpującytrybżycia,
pomyślała niechętnie. A ponieważ kochali się o każdej porze
dniainocy,zamałosypiała.Nicdziwnego,żejejciałozaczyna-
ło odmawiać posłuszeństwa. Nieustannie zbierało jej się na
mdłości i cztery dni temu wysłała Kassiusa samego w kolejną
podróżdoHongkongu.Niebyłztegozadowolony.Onateżnie.
Nielubiłasięznimrozstawaćnawetnakilkadni.Choćniezbyt
podobał jej się ten luksusowy, płytki i przeładowany styl życia,
bardzo lubiła towarzystwo Kassiusa, lubiła być w jego ramio-
nach i w jego łóżku, lubiła patrzeć na niego z samego rana
i wieczorem przed zaśnięciem. Miała wrażenie, że zaczyna po-
wstawaćmiędzynimiwięź.
MiałwrócićzHongkonguwieczorem.Czteryostatniednispę-
dziławjegowielkimlondyńskimdomusama,prawieniewycho-
dzączłóżka.Miałanadzieję,żedojegopowrotupoczujesięle-
piejibędziemogłaodpowiedniogoprzywitać.
OdwyjazduzMonakoLondynstałsięichbazą.Laneypolubi-
łatomiastoodpierwszejchwili.Samochódzlotniskaprzywiózł
ich do drogiej dzielnicy. Kassius powiedział jej, że to Knights-
bridge. W trzypiętrowym domu zatrudnionych było kilka osób
opróczochroniarzyikierowcy,któryprzyniósłichbagaże.Gdy
weszlidośrodka,czworoludziczekało,byichpowitać.
Gdyżyciestawałosięzbytstresujące,Laneydzwoniładoro-
dziny,aleterozmowyniebyłyjużtakiejakkiedyś.Babciaioj-
ciec nie wpadli w zachwyt na wiadomość, że zaręczyła się
z Kassiusem. Babcia była poruszona i pełna wątpliwości, a oj-
cieczwyczajniewściekły.
Teraz,poośmiutygodniach,niewielesięzmieniło.Zakażdym
razem,gdydonichdzwoniła,byłotaksamo.
–Jesteśpewnategoślubu,LaneyMay?–pytaławciążbabcia.
– Dopiero go poznałaś, a małżeństwo trwa długo i nie chodzi
wnimtylkoowspaniałyseks.
Rozmowyzojcembyłyjeszczegorsze.
–Jakimężczyznaoświadczasiępodwóchdniachznajomości?
–Poznaliśmysięiodrazuwiedzieliśmy.Tato,Kassiusjestnie-
zwykły.
–Takniezwykły,żeniepozwoliciprzyjechaćdodomu?Żenie
chcepoznaćtwojejrodzinyipoprosićojcaotwojąrękę?
– Bardzo chciałby poznać ciebie i babcię, tato, ale jest cały
czaszajęty.
Nawetwjejwłasnychuszachtawymówkabrzmiałazupełnie
nieprzekonująco.
–Zajęty?–powtórzyłojcieczlekceważeniem.–Czym?Licze-
niem pieniędzy? Wozi cię po całym świecie prywatnym odrzu-
towcem,lataciewszędzie,tylkoniedodomu?Spójrznatoreal-
nie,LaneyMay.Oncięnieszanujeizcałąpewnościąnieszanu-
jenas.
Nie, rozmowy z rodziną zdecydowanie nie były już takie jak
kiedyś. Ale w każdym razie menedżer Kassiusa zapewniał La-
ney, że jej rodzina wie, że ma nieograniczony dostęp do zaso-
bówpieniędzy.Byłaniecozdziwiona,żezgodzilisięnato,skoro
mielionimtakzłąopinię,aleponieważniewyrazilisprzeciwu,
uznałatozadobryznak.
Dzieńślubuzbliżałsięszybko.JutromieliwyjechaćdoNowe-
goOrleanu,apojutrzewziąćślub.Czasubyłomało,aleKassius
byłzajętydopinaniemkontraktuwAzji.
Sukniaślubnateżjużbyłagotowa.BabciaprzysłałaLaneysu-
kienkę,wktórejsamabrałaślubprzedpięćdziesięciulaty,roz-
poczynając długie i szczęśliwe małżeństwo z dziadkiem. Ele-
ganckasukniazlatpięćdziesiątychzostaładopasowanadoroz-
miaruLaneyiwydłużonaodwacale.Laneyrozpłakałasię,gdy
jąprzymierzyła.
–Wszystkojestgotowe.Tobędzieidealnyślub,pannoHenry
–powiedziałajejrankiemorganizatorkaprzeztelefon.
TerazjednakLaneypomyślałazprzygnębieniem,żetenślub
nie będzie taki idealny, jeśli ona zwymiotuje prosto na ślubny
bukiet.
Możepowinnazadzwonićdolekarza,bonaprawdęzaczynała
się już martwić. Cztery dni od wyjazdu Kassiusa przeżyła na
słonych krakersach i wodzie z cytryną i limonką, ale, o dziwo,
nictoniepomagało.Przezcałyczasczułasięzmęczona.Piersi
miałanabrzmiałeiwrażliwe,choćKassiusaniebyłojużodkilku
dni,zupełniejakby…
Gwałtowniewciągnęłaoddech.
–Czyczegośpanipotrzeba?–Gospodyni,paniBeresford,sta-
nęławdrzwiachsalonu.–Bojeślinie,topójdęjużsiępołożyć.–
Podeszłabliżejizmarszczyłaczoło.–Czydobrzesiępaniczuje,
paniHenry?
Laneydźwignęłasięiusiadła.
–Czymożemipaniznaleźćlekarza,któryprzychodzinawizy-
tydomowe?
DwiegodzinypóźniejdoktorKhanpogratulowałjejiwyszedł.
Laneyznowuusiadłanasofie.Kręciłojejsięwgłowie.Niebyła
chora.Byławciąży.
Ułożyłasięwygodnie,przykrytakołdrąbabci,iczekałanapo-
wrót Kassiusa. Dziecko. Wkrótce będzie trzymać w ramionach
dziecko.Czułajednocześnieradośćiniepokój,alegdzieśztyłu
głowy rozbrzmiewały jej słowa ojca: Musisz spojrzeć prawdzie
woczy,LaneyMay.Tenczłowiekcięnieszanuje.
Ale przecież Kassius ją szanował. Przez cały czas powtarzał,
że jest piękna i że już się nie może doczekać ślubu i dzieci.
Dziękował, gdy towarzyszyła mu przy kolacjach biznesowych,
atakżewtedy,gdyprzyrządzałamucośdojedzenia.
W walentynki przygotowała w wielkiej kuchni romantyczną
kolację.Zrobiławszystkiejegoulubionepotrawy.
– Zakochałem się – wymamrotał Kassius z wyrazem czystej
ekstazy na twarzy. Niestety, patrzył w tej chwili na smażonego
kurczaka,nienanią.
Imożewłaśnienatympolegałproblem.
Laneyzadrżałapodkołdrąbabci.
Nie chciała żeby kochał jej smażonego kurczaka, jambalayę
czygumbo.Chciała,żebykochałją,boonakochałajego.
Nie mogła już temu zaprzeczać. Nie mogła sobie powtarzać,
żetotylkozauroczenie.Byławnimzakochanapodpierwszego
dnia, gdy potrącił ją samochodem. Dla niej to była miłość od
pierwszegowejrzenia.Adlaniego?
Kassiusnigdyniewspominałomiłości.Ichoćpowtarzałaso-
bie, że on również musiał się w niej zakochać od pierwszej
chwili,boinaczejniezaproponowałbyjejmałżeństwa,obawiała
się, że oszukuje samą siebie. Rzadko mówił o uczuciach czy
pragnieniach innych niż seks, jedzenie czy następny kontrakt.
Czasamiprzezcałegodzinyćwiczyłwsiłowniiwracałposinia-
czony.Cogodotegonapędzało?Chciałabytowiedzieć,alegdy
zadawałamuosobistepytania,zmieniałtemat.Niepytałjejteż
oto,coczuje,aniojejprzeszłość.
Za oknami zaczął zapadać zimowy zmierzch, Laney jednak
czuła się tak zmęczona, że nie chciało jej się nawet zapalić
światła. Powieki zaczęły jej ciążyć i chyba usnęła, bo gdy się
obudziła, w ciemnościach rozległo się trzaśnięcie frontowych
drzwi i głos Kassiusa. Usiadła na sofie, gotowa go zawołać,
apotemusłyszałaniski,gardłowyśmiechkobietywholu.
–Ryzykujesz,przyprowadzającmnietutaj.
Laneyprzykryłasiękołdrąrazemzgłową,żebyjejniezauwa-
żyli,przechodzącobokotwartychdrzwi.
–Acozrobisz,jeślitwojasłodkaLaneysiędowie?–ciągnęła
kobieta.Tengłosbyłznajomy,bardzoznajomy.
– Nie dowie się. Ma mocny sen, szczególnie ostatnio. – Głos
Kassiusa brzmiał chłodno. – Lepiej zróbmy to tutaj, gdzie nikt
nasniewidzi.
–Ach,więctenaniołek,któryśpispokojnienagórze,niema
pojęcia, co robisz? Myślałam, że jesteście ze sobą tak blisko.
Słyszałam,żesięzaręczyliście.
–Toprawda.
–Zabawnezaręczyny.Zdajesię,żeonaterazjużniejestmoją
służącą,tylkotwoją.
Laney wstrzymała oddech i ostrożnie wyjrzała spod brzegu
kołdry. Zobaczyła Kassiusa w długim czarnym płaszczu. Obok
niegostałajejbyłaszefowa,MimiduPlessis.
– Proszę. – Kassius wyjął z szuflady czarne aksamitne pude-
łeczko.–Takjakobiecałem.
Otworzyłajeiuśmiechnęłasię.
–Dotrzymujeszsłowa.–Odrzuciłanaplecyjasnewłosyipo-
patrzyłananiegouwodzicielsko.–Załóżmigo.
Ostawiłpudełeczkonastolikprzydrzwiachizapiąłjejnaszyi
pięknybrylantowynaszyjnik.
–Proszębardzo.Takdobrze?
–Dobrze.–Zwróciłasiętwarządoniegoizauważyła:–Wiesz,
taniejbyciwyszłoożenićsięzemnąniżpłacićmiprezentami.
–Alboinie.
– Albo i nie – zgodziła się i ironicznie zasalutowała. – To do
następnegorazu.
Wyszła z holu, stukając obcasami o marmurową posadzkę.
Gdydrzwisięzaniązamknęły,Kassiusodetchnął,zdjąłpłaszcz
izeznużeniemprzygarbiłramiona.
Laney podniosła się z sofy i wybiegła do jasno oświetlonego
holu. Na jej widok twarz Kassiusa rozświetliła się, ona jednak
niezwróciłanatouwagi.
–Cosiętu,dodiabła,dzieje?
Nigdynieprzeklinała,toteżKassiuspopatrzyłnaniązezdu-
mieniem.
–Laney…
–Coonaturobiła?Dlaczegodałeśjejbiżuterię?Dlaczego?
Jego twarz ściągnęła się. Wyjął z torby laptop i zerknął na
ciemnąbawialnię.
– Podsłuchiwałaś, tak? Czekałaś w ciemnościach, żeby się
przekonać,coodkryjesz?
– Usnęłam na sofie. Czekałam na ciebie, bo chciałam ci po-
wiedzieć…–zacisnęłausta.–Mniejszaoto.Słyszałamwas.
–Ijakcisięwydaje,cousłyszałaś?
–Czymaszromans?–wykrztusiła.
–Pytaszpoważnie?
Poczuła mdłości i nagle przestraszyła się, że zwymiotuje do
doniczkizpalmąprzyschodach.
–Czytojąnaprawdękochasz?Czywłaśnieotochodzi?Idla-
tegomisięoświadczyłeś,żebyonabyłazazdrosna?
Kassiuszacisnąłzęby.
–Jeślibędzieszgadaćtakiebzdury,topójdędołóżka.
Odwróciłsięodniej.KolanaugięłysiępodLaney.NarazKas-
siusznalazłsięprzyniej.Podtrzymałjąiuważniepopatrzyłna
jejtwarz.
–Cosiędzieje?
– Wszystko w porządku – odrzekła, dzwoniąc zębami. – Po
prostu jestem wściekła i… – I przerażona. Właśnie to czuła:
przerażenie.
–Niejestwszystkowporządku–powiedziałibezceremonial-
niewziąłjąnaręce.Byłazbytsłaba,bysięwyrywać,gdyniósł
ją na górę. Położył ją na łóżku, poszedł do łazienki i przyniósł
szklankęwody.–Dlaczegominiepowiedziałaś,żejesteśchora?
–Tonictakiego–odrzekłasłabymgłosem.
–Dzwoniępolekarza.
–Lekarzjużtubył.
–Ico?
–Powiedzmiprawdę–poprosiła,chwytającgozarękę.Mdło-
ści zaczęły ustępować, ale jej serce przepełniał ból. – Kochasz
ją?
Kassiuspopatrzyłnaniąprzezmroksypialni.
–Oczywiście,żenie.
–Bojeślijąkochasz…
–Nigdyniepokochamanijej,aninikogoinnego.
Taodpowiedźjeszczepogorszyłasytuację.
– Nikogo? – powtórzyła Laney wyschniętymi ustami. Wzięła
głębokioddechispojrzałananiegoniespokojnie.–Mnieteżni-
gdyniepokochasz?
Usiadłnałóżkuobokniej.
–Nie–powiedziałcicho.–Przykromi.
Jejtwarzpłonęła,woczachbłyszczałwstyd.
–Niechceszczyniemożesz?
–Acotozaróżnica?
–Wtakimraziedlaczegomisięoświadczyłeś?
–Mówiłemcidlaczego.–Wyciągnąłrękęipogładziłjąpogło-
wie.–Seks,dom,rodzina,dzieci.
– Ale to wszystko powinno wypływać z miłości! – Oblizała
usta, próbując wzbudzić w sobie jakąś nadzieję. – Może z cza-
sem?
Jegotwarzstwardniała.
– Nie, Laney. – Odsunął się od niej. – Myślałem, że to rozu-
miesz. Nie jestem sentymentalnym człowiekiem. To nie leży
wmojejnaturze.
–Cosięztobąstało?Ktocitozrobił?
Kassius patrzył na nią przez chwilę, a potem podniósł się
ipodszedłdookna.Otworzyłjeiwciągnąłwpłucazimneluto-
we powietrze. Zima w Londynie była zupełnie inna niż zima
wMonakoczywNowymOrleanie.AmożetoduszaLaneyna-
glezlodowaciała.Możezamarzłojejserce.
Przez długą chwilę Kassius patrzył pustym wzrokiem na za-
marzniętemiasto.Potemodwróciłsiędoniej.
– Miłość nigdy nie była częścią naszej umowy. Wiedziałaś
otym.
–Niemiałamotympojęcia.
–Nocóż,wkażdymrazieterazjużwiesz.–Popatrzyłnanią.–
Chceszzerwaćzaręczyny?
Chciała i powiedziałaby to na głos, gdyby od początku wie-
działa,żeKassiusnigdyjejniepokocha,żedajejtylkopienią-
dzeiciało,alezatrzymasobieduszę.Aleterazjużbyłozapóź-
no.Niemogłaodejść,bonosiłajegodziecko.Jejmatkaprzedło-
żyła poszukiwanie osobistego szczęścia nad potrzeby rodziny
i Laney przysięgła sobie, że nigdy tego nie zrobi. Nic nie było
ważniejsze od dziecka, a dziecko zasługiwało na ojca. Laney
wierzyła, że Kassius będzie je kochał, a jeśli będzie kochał
dziecko,toonamogłasięobyćbezjegomiłości.
Aletamyślbardzojąbolała.Chciała,żebyjąkochał.Bardzo
tegochciała.
–Jeśliniemożeszzaakceptowaćtego,cogotówjestemciza-
oferować,tomożelepiejbędzie,gdypozwolęciodejść–powie-
działcicho.
Przygryzłaustaipodniosłananiegowzrok.
–Możemoglibyśmypoznaćsięlepiej.Wiem,żenielubiszmó-
wićosobie–dodałapośpiesznie.–Alejamogęciopowiedzieć
omnie.Jakdorastałami…
–Wiemjużwszystko–przerwałjejzeznudzeniem.–Zatrud-
niłem prywatnego detektywa, który zbadał twoją przeszłość.
Wiemotobieabsolutniewszystko.
Laneyzastygła.
–Wieszwszystko?
Skinąłgłową.
–Owypadkumojegoojca?Otym,jakmatkaodnasodeszła?
–Wszystko.
–Odkiedy?
–Odsylwestra.
A zatem jeszcze przed ich pierwszym pocałunkiem Kassius
wiedział o jej najbardziej prywatnych sprawach – o chorobie
ojca, odejściu i śmierci matki – a ona nie wiedziała o nim pra-
wienic.
Poczuła,żerobijejsięniedobrze.
–Jeślichciałeśsiędowiedziećczegośomojejprzeszłości,mo-
głeśmniepoprostuzapytać.
–Skuteczniejjestkupićinformacje.
Przeszyłjązimnydreszcz.
–Dlaczegotakisięstałeś?
–Jaki?
–Takizimny–szepnęła.–Czasamijesteśbardzociepły,akie-
dyindziejzimnyjaklód.Jakbyniktnaświeciecięnieobchodził.
–Tosięmniejwięcejzgadza.
Zaśmiałasięcichoiboleśnie.
–Powinnamotymwiedzieć.Jużsamoto,żejesteśtakiboga-
ty…
–Acotomadorzeczy?
Popatrzyłananiegorównymwzrokiem.
–Zwyczajniludzieniezostająmilionerami.Takipościgzapie-
niędzmi wymaga zimnego poświęcenia i koncentracji na celu,
najakąniewieluludzipotrafisięzdobyć.
Kassiusskrzywiłsięlekko.
–Dopieroteraznatowpadłaś?
– Tylko ludzie, którzy mają puste serca, mogą to zrobić –
szepnęła, patrząc na niego przez mrok. – Co wyrwało ci taką
dziurę w sercu, Kassius, że gotów jesteś poświęcić własne
szczęściewpościguzapieniędzmiiwładzą?
Patrzyłnanią,mocnozaciskajączęby.
–Byłembiedny,aterazjestembogaty.Sądzisz,żeprzeztonie
mamserca?
–Nietopowiedziałam.
–Czegotyodemniechcesz,Laney?
–Chcę,żebyś…–Żebyśpozwoliłmisiękochaćiżebyśtyrów-
nież mnie kochał. Ale tego nie mogła powiedzieć na głos, bo
z góry wiedziała, co usłyszy, przesunęła zatem językiem po
ustach i rzekła: – Chciałabym dowiedzieć się o tobie czegoś
więcej.Jakotwojaprzyszłażonazpewnościąmamtakieprawo,
anawetobowiązek.
Kassiusprzewróciłoczami.
–Dobrze.Czegodokładniechceszsiędowiedzieć?
–Napoczątek:skądpochodzisz?
–Zwielumiejsc–uśmiechnąłsięcynicznie.–Jestemobywa-
telemświata.
–Jasne–rzuciłaniecierpliwie.–Alegdziesięurodziłeś?
–Ajakietomaznaczenie?
–Twójjęzykojczysty?
–Znamichsześć.Wszystkiesądlamnierównieistotne.
–Musiszmiećjakiśpaszport.
– Mam kilka. – Zastanawiała się, czy to żart, ale on obnażył
zęby w uśmiechu. – Oczywiście wszystkie absolutnie legalne.
Prowadzę wielkie inwestycje w wielu krajach. Słyszałaś o tym,
że w Malezji ma zostać zbudowany najwyższy drapacz chmur
naświecie?Należydomnie.Rządysąmiwdzięczne.Tworzędla
ichobywatelidobrzepłatnemiejscapracy.
–Isamciągnieszztegozyski.
–Oczywiście.Inaczejpocobymtorobił?
– Więc dlaczego wciąż pożyczasz pieniądze Borisowi Kuznie-
cowowi?Jegofirmaledwiezipie.Wieszchyba,żenigdynieod-
zyskasz tych pieniędzy. Nawet Mimi tak mówiła. Jakie masz
ztegokorzyści?
Jegotwarzstwardniała.
–Tonietwojasprawa.
–AcotowszystkomawspólnegozMimi?Dlaczegoprzypro-
wadziłeśjątutajidałeśjejbrylanty?Jeśliniemaszzniąroman-
su…
– Chcesz mnie poznać? Nie poznasz mnie w ten sposób. Lu-
dzie nie odkrywają się w słowach. Słowa to najlepszy sposób,
żeby ukryć swoją twarz. – Znów zacisnął zęby. – Wierz mi, że
niemamromansuzMimiduPlessis.Nigdycięniezdradzę,La-
ney. Jeśli nie chcesz, żebym cię okłamywał, to nie zadawaj mi
pytań,naktóreniemogęodpowiedzieć.
–Niemożeszczyniechcesz?
–Mówiłemci.Totosamo.
–Mamsięniewtrącaćdotwojegożycia,tak?Mamtylkobyć
miła,wdzięczna,ogrzewaćciłóżkoinigdyniestawiaćżadnych
wymagań?Mimimiałarację.-Laneyuniosławyżejgłowę.–Po-
trzebujeszsłużącej,anieżony.
–Jestem,jakijestem.Jeślicisiętoniepodoba,toodejdź–po-
wiedziałzimno,jakbynicgotonieobchodziło.Jakbynastępne-
go dnia mógł sobie znaleźć nową narzeczoną. I zapewne tak
było.TymczasemLaneyznalazłasięwpułapce.
Jej palce dotknęły wielkiego brylantu na lewej dłoni. Miała
ochotę zrobić to, czego żądała jej duma: zerwać pierścionek
zpalca,rzucićmuwtwarzipowiedziećdokładnie,comożezro-
bićztympierścionkiemizeswoimzimnymsercem.
Alenieumiałategozrobić.Nieteraz,gdybyławciążyzjego
dzieckiem.
Pomyślała z tęsknotą o własnej babci, ojcu i domu. Poczuła
zapach kwiatów magnolii, jaskrawoczerwonej bugenwilli
i drzew cyprysowych. Jej rodzina od początku miała rację. Ro-
mantycznemarzeniazaślepiłyjąnarzeczywistość.
–Acozdzieckiem?–wyszeptałazrozpaczą.
WyraztwarzyKassiusazmieniłsię.
–Comasznamyśli?
– Gdybyśmy mieli dziecko. Jego też nie będziesz potrafił ko-
chać?
–Tocoinnego.Zawszebędęchroniłswojedzieciidopilnuję,
żebyczułysiębezpieczneikochane.
Odetchnęłagłębokoiprzymknęłaoczy.Torozstrzygnęłospra-
wę.
Przełknęłaizakręciłojejsięwgłowie.
–Muszęcicośpowiedzieć–wykrztusiła.
Kassius wydawał się zirytowany, jakby oczekiwał, że usłyszy
coś, z czym w tej chwili nie miał ochoty się mierzyć, na przy-
kładwyznaniemiłości.
–Posłuchaj,Laney.–Przesunąłdłoniąpociemnychwłosach.–
Miałem ciężki dzień. Jutro lecimy do Nowego Orleanu, a poju-
trzejestślub.Jamamjużdosyć.Idęspać.
Idę spać. Nie widzieli się od czterech dni, a on chciał iść do
łóżkasam.Porazpierwszyniepróbowałjejdotknąćaniskusić
uwodzicielskimuśmiechem.Nawetniepocałowałjejnapowita-
nie.
–Zaczekaj–szepnęłaochryple.
–Dobrze.–Popatrzyłnaniązeznużeniem.–Cochceszmipo-
wiedzieć?
Zełzamiwoczachwykrztusiłasłowa,którezaledwiekilkago-
dzin temu tak ją uszczęśliwiły. Popatrzyła na niego z rozpaczą
iszepnęła:
–Jestemwciąży.
ROZDZIAŁSZÓSTY
Przezinterkomrozległsięgłospilota.
–SchodzimydolądowaniawNowymOrleanie,sir.
Wreszcie. Kassius podniósł się i rozejrzał po kabinie. Jego
przyszłażonależałaskulonanabiałejskórzanejsofie,jaknajda-
lejodniego.Gdybymogławyjśćnaskrzydłosamolotu,żebyod-
dalićsięjeszczebardziej,pewniebytozrobiła,pomyślałzsar-
kazmem.
Wkażdymraziemdłościustąpiły.Spędziławłaziencetylkoja-
kąśgodzinę.Całąresztęlotuprzeleżałapodtąkołdrą,zupełnie
go ignorując, choć rozmawiała uprzejmie ze stewardesą, która
przyniosłajejwodęisłonekrakersy.
Kassius zazgrzytał zębami. Ale właściwie czego się spodzie-
wał? Wybrał Laney ze względu na jej dobre serce, uczciwość
i charakter. Oczywiście, że spodziewała się zaznać miłości
w małżeństwie. Nie była taka jak Mimi du Plessis, którą uru-
chamiałymonety.Teraz,gdyMimijużwiedziała,żeKassiussię
zaniąnieugania,nieskrywałapodejrzliwościwobecjegomoty-
wów przy wykupie długów jej pracodawcy Borisa Kuzniecowa.
Tłumił jej podejrzenia prezentami. Ten, który dostała wczoraj,
byłwyjątkowodrogi–naszyjnikzpięciokaratowychbrylantów,
który podobno należał kiedyś do cesarzowej Józefiny. Kassius
kupiłgonaaukcji.
AlenawetkosztowneprezentyniemogłyuciszyćMiminadłu-
go. Wiedział, ze prędzej czy później hrabina się zorientuje, że
może dostać więcej, jeśli zacznie go szantażować, że powie
o wszystkim szefowi. Mimi nie wiedziała, kim Kassius jest na-
prawdę. Nikt tego nie wiedział. Mimo to Kuzniecow zapewne
zacząłbysięmiećnabaczności.AKassiuspotrzebowałjeszcze
trochęczasu.DobankructwaKuzniecowabrakowałokilkumie-
sięcy. Została mu jeszcze firma-wydmuszka i różowa willa na
CapFerrat,ta,którąkiedyśobiecałmatceKassiusa.
Kiedy w dzieciństwie Kassius płakał po całych nocach, bo
ojcaniebyło,Emmalineopowiadałamubajkioróżowympałacu
nadmorzem,gdziekiedyśzamieszkająwszyscyrazem.Obiecy-
wała,żebędziemógłtammiećpieska,jeśćto,colubiiżekażdy
dzieńbędzieprzypominałBożeNarodzenie.Wierzyłjej,pozwa-
lałsięuspokoićizasypiał.Alepóźniejprzestałwtowierzyć.Oj-
ciec nie odzywał się od lat, a Kassius codziennie wdawał się
w bójki z innymi dziećmi, które nazywały go bękartem, a jego
matkęprostytutką.Biłsięteżzpijanymisąsiadami,którzydobi-
jalisiędodrzwiopółnocy,sądząc,żeEmmalinejestłatwodo-
stępnaimożnajązmusićdowszystkiegopieniędzmilubsiłą.
Po tych bójkach smutna matka zmywała mu krew z rąk
iztwarzy.Razmiałnawetzłamanynos.Przytulałagoiopowia-
dałamutęsamąbajkęoróżowympałacunapołudniuFrancji,
aleKassiusjużniewierzyłwbajki.
Matka jednak do samego końca nie straciła nadziei. Kassius
zacisnąłdłoniewpięścinamyśl,żeKuzniecownaprawdękupił
ten różowy pałac nad morzem, ale tylko dla siebie, długo po
śmierci Emmaline. A potem nie pozbył się go. Ten pałac był
ostatniąrzeczą,jakąKassiuszamierzałmuodebrać.
Jego dziecko miało się urodzić we wrześniu. Wszystkie ele-
menty planu zazębiały się precyzyjnie. Jutro miał wziąć ślub.
Na samą myśl o tym poczuł się dziwnie. Czy dlatego, że osią-
gnął już niemal wszystko, co zamierzał osiągnąć? Bogactwo,
władzę,żonę,dziecko–wszystko,czegokiedyśmuodmówiono.
Spojrzał na Laney. Miał wszystko, tylko że narzeczona nie
chciałananiegopatrzeć.Zazgrzytałzębamiipodszedłdoniej.
–Zarazbędziemylądować.
–Słyszałam–odrzekłazimno.
–Powinnaśusiąśćizapiąćpas.
–Zapięłam–mruknęłaiznówschowałagłowępodkołdrą.
Wylądowali na małym prywatnym lotnisku pod Nowym Orle-
anem. Laney szybko przebrała się w elegancki kostium, wciąż
omijającgowzrokiem.Zeszlinapłytęlotniskaiwtwarzuderzył
ichwilgotnyupał.
–Gdziemyjesteśmy,wdżungli?–sapnąłKassius,podwijając
rękawykoszuli.
–Jużprawiemarzec.Jestcieplejniżzwykle.–Laneyspojrzała
naniegochłodno.–Teraztotymusiszzapiąćpas.
Wyminęłago,dumnajakkrólowa,iposzładoczekającegona
nich bentleya. Kassius popatrzył za nią. Wyglądała wspaniale
w wąskiej czarnej sukience. Na ramieniu miała drogą torebkę.
Nosiłająswobodnie,jakbyrobiłatoprzezcałeżycie.Narazza-
tęskniłzadawnąLaney.Tazaczynałajużzabardzotwardnieć.
Podczasjazdywyglądałprzezokno.Laneymiałarację,nawet
powietrzepachniałotuinaczej.Opuściłszybęiprzymknąłoczy.
Poczuł zapach morskiej soli z pobliskiej Zatoki Meksykańskiej,
błotnistej Missisipi, egzotycznych kwiatów, cyprysów i ciężkiej
słodkawejzgnilizny.JeszczenigdyniebyłnaamerykańskimPo-
łudniu. Jego wizyty w Stanach Zjednoczonych ograniczały się
do Kalifornii i szybkiego pociągu kursującego między Nowym
JorkiemaWaszyngtonem.Alejegomatkaurodziłasiętutaj.
Zerknął na Laney siedzącą obok niego. Mówił wcześniej, że
wiewszystkoojejżyciu,aletoniebyłaprawda.Znałtylkofak-
ty.
–Jaksięczułaś,dorastająctutaj?–zapytał.
– Dobrze – odrzekła chłodno, wyglądając przez okno po dru-
giejstronie.
Zamknęła się przed nim. Nie dziwił jej się, on sam przecież
robiłtoprzezcałyczas.Mimowszystkopoczułsięnieswojo.
Zatrzymali się przed niewielkim domkiem na podupadłej
uliczce na przedmieściach. Starannie wypielęgnowane kwiaty
niemogłyodwrócićuwagiodzapadającegosiędachuiobłażą-
cejfarbynadrzwiach.Byłatuduma,aleniebyłopieniędzy.
Laneyzszerokimuśmiechemwyskoczyłazsamochodu.
–Babciu!–zawołałainaganekwyszłaprzysadzista,siwowło-
sakobieta,owieleniższaniżLaney.Nawidokwnuczkiszeroko
otworzyła ramiona, uścisnęła ja mocno, po czym cofnęła się
izapytałazezdumieniem:
–Cotymasznasobie,dziecko?
Laneyobróciłasięnapięcie.
–Podobacisię?
–Czymisiępodoba?Toładnasukienka,ale,skarbie,kiedyna
niąpatrzę,mamochotęzapytać,ktoumarł.
Spojrzała teraz na Kassiusa i obrzuciła go wzrokiem od stóp
dogłów.Nicnieuszłojejuwagi–świeżoogolonatwarz,podwi-
nięte rękawy białej koszuli, kamizelka ani włoskie buty. Potem
spojrzałanaluksusowąlimuzynęzszoferem.
–PanzapewnejestKassiusBlack.
Kassius nagle uświadomił sobie, jak niedorzecznie wygląda
wtymmiejscujegolimuzyna.ZerknąłnaLaney,szukającuniej
jakiejśwskazówki,jakpowiniensięzachować,alenapotkałtyl-
kochłodnespojrzenie,uśmiechnąłsięzatemdostarszejkobiety
iwyciągnąłrękę.
–PaniYvonneHenry?Widzę,pokimLaneyodziedziczyłauro-
dę.
Pani Henry prychnęła i przewróciła oczami, ale jej chłód
odrobinę stopniał. W następnej chwili jednak Kassius popełnił
błąd.Patrzącnapodupadłydom,zapytał:
– Mój menedżer chyba się z państwem kontaktował i powie-
dział,żemająpaństwonieograniczonydostępdopieniędzy?
Laney gwałtownie wciągnęła oddech, a Yvonne Henry przy-
mrużyłaoczyiwyprostowałasięnacałąswojąniewielkąwyso-
kość.
– Laney – powiedziała chłodno. – Powiedz, proszę, swojemu
przyjacielowi,żeniemamywzwyczajukorzystaćzdobroczyn-
ności,szczególnieodobcych.
Czy uznali jego propozycję za obraźliwą? Uświadomił sobie,
że Yvonne odebrała te słowa jako krytykę stanu domu. Bo za-
pewnetymwłaśniebyły.
BabciaLaneyzajęłasiępodlewaniemkwiatównawerandzie.
– Lunch jest prawie gotowy, ale powinnaś teraz przedstawić
swojegomężczyznęojcu.
– Nie mogę się już doczekać, kiedy skosztuję pani kuchni –
powiedział Kassius, próbując załagodzić sytuację. – Laney mó-
wiła, że jest pani najlepszą kucharką w mieście. O niczym in-
nymnieumiemmyśleć.
–Niemożesiępandoczekaćmojegojedzenia,aniespotkania
znami?MójtyBoże.–Spojrzałanawnuczkę.–Laney?
Laney pociągnęła go za rękę. Poszedł za nią w głąb domu
igdydrzwizamknęłysięzanimi,odetchnąłgłęboko.Laneypa-
trzyłananiegozniedowierzaniem.
– Naprawdę kiepsko sobie radzisz. – Rozejrzała się i przysu-
nęłabliżej.–Okażmuszacunek,dobrze?
–Oczymtymówisz?
–Mojemuojcuniepodobałosięto,żeoświadczyłeśmisię,nie
pytającgowcześniejozgodę.
–Chybażartujesz.Ktojeszczetakrobi?
–Rozejrzyjsię–odparowała.–Niejesteśmybogatymisnoba-
mi, którzy uważają się za pępek świata i lekceważą tradycyjne
wartości.Wciążwierzymywrodzinę,miłośćiszacunek.–Kas-
siuswyczułwtychsłowachkrytykę.–Więcbezwzględunato,
comyśliszomnieiomojejrodzinie,bardzocięproszę,zacho-
wajtodlasiebieiudawajprzyzwoitegoczłowieka.
Udawaj?
–Dobrze–warknąłiposzedłzanią,patrzącnawilgotneścia-
nyiodłażącetapety.Wiedział,żejejojciecjeździnawózku,ale
niezauważyłżadnejrampyłączącejwerandęzulicą.Jakjejoj-
ciecwychodziłzdomu?Oilewogóletorobił.Kassiuswkrótce
sammiałzostaćojceminaglezacząłsięzastanawiać,jakbysię
poczuł, gdyby ktoś zaproponował małżeństwo jego dziecku na
drugimkońcuświatainiezdobyłbysięnawetnato,żebyspo-
tkaćsięwcześniejzrodziną.Nieczułbysięztymdobrze.
Laneypchnęładrzwiiwprowadziłagodociemnejsypialni.
–Tato,jestemtutaj!
–Laney!
Zapaliła światło. Sypialnia była czyściutka, ale meble stare,
a ściany zapełnione zdjęciami Laney. Na wielu z nich była ra-
zemzładnąroześmianąkobietą,zapewnematką.Kobietą,któ-
raopuściłaich,kiedypotrzebowalijejnajbardziej.AClarkHen-
ryniemógłzobaczyćtychzdjęć.
– Co tu robisz po ciemku, tato? – rzekła Laney z uczuciem,
spoglądającnaotwartąksiążkęnajegokolanach.Książkabyła
walfabecieBraille’a.–Dobraksiążka?
TwarzClarkarozjaśniłasięuśmiechem.
–Czekałem,ażwrócisz.Chodźtu,dziewczyno.
Laneypochyliłasięnadwózkiemiuścisnęłagomocno.
–Tęskniłamzatobą,tato.
–Takdawnocięniewidziałem.–ClarkHenryzamrugałiod-
chrząknął.–Iniejesteśsama.
– Usłyszał mnie pan? – zapytał Kassius niezręcznie. Czuł się
tujakintruz.
Tamtenuśmiechnąłsięznapiętątwarzą.
–Wyczuwampananadziesięćmetrów.Wodakolońskaiskó-
rzanefotelewsamochodzie.
Kassiusobwąchałsięzniedowierzaniem.
–Tak,tato–powiedziałaLaney.–Tojestmójnarzeczony,Kas-
sius.
–Miłomipanapoznać,sir.–Kassiusuścisnąłdłońprzyszłego
teścia.Zauważył,żeClarkwciążnosiobrączkęślubną.
– Miły, stanowczy uścisk – stwierdził Clark Henry i cofnął
rękę. – Ale co się tyczy narzeczonego, pożyjemy, zobaczymy.
Jeszczeniepodjąłemdecyzji,czymucięoddam.
–Tato!Przecieżślubjestjutrowieczorem.
–Alejeślicięnieoddam,toniebędzieślubu,więcpozwól,że
najpierw zadam mu kilka pytań. – Zwrócił pochmurną twarz
w stronę Kassiusa. – Dlaczego uważasz, że jesteś wart mojej
córki?
–Tato…
–Będęsięniądobrzeopiekował,sir.
–Jak?
Kassiusuśmiechnąłsię.
–Posiadamwieledomównacałymświecie,dwaodrzutowce,
amójosobistymajątek…
– Wiem, że jesteś bogaty – parsknął ojciec i niecierpliwie
machnąłręką.–Córkajużmiotympowiedziała.Atenfacetbez
przerwy dzwonił i próbował nam wepchnąć pieniądze do gar-
deł.Nieotopytałem.
–Sir?–zdziwiłsięKassius.
– Pytałem o to – powtórzył z irytacją w głosie Clark Henry –
cosprawia,żejesteśwartmojejcórki?
Kassiuszaniemówił.Popatrzyłnategoczłowieka,którystracił
wszystkowwybuchunaplatformiewiertniczej,gdziepracował,
żeby utrzymać rodzinę. To była trudna, niebezpieczna i samot-
napraca,dlategowłaśniedobrzepłatna.Alepowypadkufirma
naftowa znalazła lukę prawną, która pozwoliła im uniknąć wy-
płaty odszkodowania. Clark Henry stracił wzrok, władzę w no-
gach i żonę. Teraz nie mógł pracować ani nawet wychodzić
zdomu.
Wziąłgłębokioddechiudzieliłjedynejmożliwejodpowiedzi.
–Niejestemjejwart–powiedziałpokornie.–Alemamzamiar
przezresztężyciastaraćsię,żebybyłazemnąszczęśliwa.Oile
pozwolimipanożenićsięzpańskącórką.
Wyraz twarzy tamtego zmienił się. Nie spodziewał się tego.
Laneychybateżnie.
Clarkodchrząknąłiznówzmarszczyłczoło.
–Dobrze.Będzieszsięoniątroszczył,aleczybędzieszjąko-
chałzcałegoserca,takjaknatozasługuje?
–Tato…
–Pozwólmuodpowiedzieć,Laney.
Kassiusniebyłpewny,copowiedzieć.Czułzbytwielkiszacu-
nekdotegoczłowieka,bygookłamywać.
–Rzeczwtym…–zaczął.
– Wiesz co, tato? – przerwała mu Laney z ostrzegawczym
spojrzeniem. – Mam nowiny. Wielkie nowiny. Największe. Mu-
sisz pójść z nami do kuchni, żebym mogła powiedzieć tobie
ibabcijednocześnie.
–Dobrenowinyczyzłe?–zapytałojciecszorstko.
–Zcałąpewnościądobre.–Laneyucałowałaczubekjegogło-
wy. – Ale babcia mnie zabije, jeśli powiem najpierw tobie. Idź
pierwszy,tato.
Ojciec zacisnął zęby i wyprowadził wózek z sypialni. Laney
ruszyłazanim,aleKassiuszatrzymałją,opierającrękęościa-
nę.
–Dziękuję–powiedziałcicho.
Patrzyłananiegoprzezchwilęsmutnymioczami.
– Nie zrobiłam tego dla ciebie, tylko dla nich. Bardzo chcą,
żebymbyłaszczęśliwa.Nigdyniemogąsiędowiedzieć,że…
Odsunęłajegoramięiwyszła.
Poszedł za nią do kuchni, gdzie jej babcia mieszała coś
w wielkim garnku na kuchence. Kassius z uznaniem pociągnął
nosem.
–Pachniefantastycznie.
– O, jest pan tu jeszcze. – Babcia nawet nie spojrzała w jego
stronę.Zwróciłasiętwarządosyna.
–Postanowiłemdaćmuszansę–powiedziałClarkszorstko.
– Naprawdę? – stwierdziła sceptycznie. – Mimo że wcześniej
nazwałeśgo…
Clarkzakaszlał.
–Laneymówi,żemadlanasnowinę.
Babciaprzestałamieszaćwgarnku.
–Nowinę?Jakąnowinę?
KassiuspopatrzyłnaLaney.Zaróżowiona,odchrząknęłaipo-
wiedziałafałszywieradosnymtonem:
–Mamydlawaswcześniejszyprezentślubny.Dowiedzieliśmy
się,żebędziemymielidziecko.
–Dziecko?–Babciaupuściłałyżkę.ClarkspojrzałnaKassiusa
zgrymasem.
Kassius stanął za Laney, otoczył ją ramieniem i uśmiechnął
sięszeroko.
–Tak,dziecko.Obydwojejesteśmyzachwyceni.
– Prawnuczek! – zawołała Yvonne z entuzjazmem, ale zaraz
przez jej twarz przemknął cień. – Ale i tak go nie zobaczymy.
Będziecie mieszkać tak daleko od nas i w ogóle nie będziemy
waswidywać.
– On nam zabiera jeszcze jedną osobę z rodziny – zauważył
Clarkkwaśno.
Stojącnazniszczonymlinoleumwmałej,kiepskooświetlonej,
nieskazitelnie czystej kuchni, Kassius usłyszał ze zdziwieniem
własnygłos:
– Oboje z Laney będziemy bardzo szczęśliwi, jeśli zechcecie
nasodwiedzać.Mojesamolotysądowaszejdyspozycji.Proszę,
przyjeżdżajcietakczęsto,jakzechcecie.
Laney otworzyła usta ze zdziwienia. Yvonne wstrzymała od-
dech i przeniosła wzrok na Clarka, który wyglądał na ogłuszo-
nego.
–Odwołujętesłowa.
Babciazradościąpociągnęłanosemiotarłaoczyskrajemko-
lorowego fartucha. Podeszła do Kassiusa, wspięła się na palce
iuścisnęłagomocno.
– Odwołuję wszystko, co powiedziałam o tobie złego. Jesteś
nietylkodobrymczłowiekiem,Kassius.Terazjesteśrodziną.
PóźnymwieczoremLaney,ubranawstarąkoszulkęispodnie
od piżamy, wysunęła się ze swojej dawnej sypialni z szerokim
łóżkiem przykrytym różową narzutą z falbankami, gdzie na
ścianachwisiałymapyobcychkrajów,azpółekwysypywałysię
książki.Choćbyłazaręczonaiwciąży,wdomuHenry’egoobo-
wiązywałypewnezasady.Para,któraniemiałaślubu,podżad-
nympozoremniemogłaspaćwjednejsypialni.
Laneybyłazbytzdenerwowana,byzasnąć.Zaczekała,ażbab-
cia i ojciec pójdą się położyć, i bezszelestnie przekradła się
ciemnymkorytarzemdosalonu,gdzieKassiusmiałspaćnanie-
równejkanapie.Kiedybabciapodałamukocipoduszkę,Laney
była pewna, że Kassius odmówi i pójdzie spać do hotelu, on
tymczasempotulniepowiedział:
–Bardzodziękuję.
Przygryzła wtedy usta. Tego dnia zaskoczył ją kilkakrotnie.
Niespodziewałasię,żebędzietakdobrzetraktowałjejrodzinę,
jakbyrzeczywiścieichszanowałijakbyzależałomunaichopi-
nii.Byłamuwdzięczna,alenicnierozumiała.Gdziesiępodział
ten arogancki mężczyzna, który twierdził, że nie ma żadnych
uczuć?
Salonbyłpustyiciemny,poduszkaikocleżałynietkniętena
kanapie. Usłyszała skrzypnięcie na werandzie i otworzyła siat-
kowedrzwi.Kassiussiedziałnastarejhuśtawceiznieprzenik-
nionątwarząwpatrywałsięwnoc.
–Cotyturobisz?
Zamrugał,przywróconydorzeczywistości,iwskazałjejmiej-
sceoboksiebie.Odetchnęłagłęboko,wciągającwpłucazapach
jegowodyidrzewcyprysowych.
–Tyteżniemożeszspać?
–Też.
–Niewygodniecinatejkanapie?
Uśmiechnąłsiękrzywo.
–Nasamymśrodkujesttwardemiejsce.
–Wdzieciństwieskakałampotejkanapie.Czujęsięwinna,że
śpięwłóżku.
– Nie miej żadnych skrupułów – przerwał jej. – Powinnaś się
dobrzewyspać.Jaksięczujesz?
–Lepiej.Jużmnieniemdli.Możedlatego,żejestemwdomu
ijemjedzeniebabci.Jestemciwdzięcznazato,cozrobiłeśdzi-
siaj.
–Janicniezrobiłem.
–Zdobyłeśsobiesercamojejrodziny.
Zaśmiałsięcynicznie.
–Tym,żezaproponowałemimprywatnysamolot,czytym,że
niepowiedziałemprawdyomoimzimnymsercu?
–Otworzyłeśprzednimiswójdom.Domtorodzina.
Kassius popatrzył na nią. Na mrocznym niebie kłębiaste
chmuryzasłoniłyksiężyc.
–Jaktytorobisz,Laney?–zapytałcicho.–Potymwszystkim,
coprzeszłaśwżyciu,jakcisięudałoniezamknąćserca?
–Oczymtymówisz?–zaśmiałasięniepewnie.–Acomiałam
zrobićinnego?
– Matka cię porzuciła. Zostawiła twojego okaleczonego ojca
iciebieiodeszłazjakimśprzyjacielem.Tobyłopotworne.
Laneywstrzymałaoddech.
–Niemówtak.Owszem,popełniłabłąditopoważny,ale…
– Błąd? – powtórzył z niedowierzaniem. – Nazywasz błędem
porzucenie chorego męża i niewinnego dziecka? To nie był
błąd,tobyłoczystezło!–Zwinąłdłoniewpięści.–Należałajej
sięzatokara.
– Została za to ukarana – powiedziała Laney cicho. – Zmarła
z przedawkowania, sama na plaży w Kalifornii. Ani ojca, ani
mnie nie było przy niej, żeby jej pomóc i chronić przed nią
samą,kiedypotrzebowałanasnajbardziej.
Kassiuszamrugałiwziąłgłębokioddech.
– Jak ty to robisz? – powtórzył. – Jak wy to wszyscy robicie?
Po tym, przez co przeszliście, skąd macie tyle nadziei i wiary
w miłość? Twój ojciec nigdy nie przestał kochać twojej matki.
Nadalmajejzdjęcianaścianach,choćjużichniewidzi.Nadal
nosiślubnąobrączkę.
–Miłościniedasięwyłączyćnażyczenietakjakświatła–od-
powiedziała cicho, patrząc na obłażącą farbę na werandzie. –
Szkoda,żetaksięnieda.
– Chciałabyś to zrobić – stwierdził Kassius bezbarwnie. – Bo
wydajecisię,żemniekochasz.Alesięmylisz–potrząsnąłgło-
wą.–Niekochaszmnie.Nawetmnienieznasz.
Przezchwilęniewiedziała,coodpowiedzieć,apotemzdobyła
sięnaodwagę.
– To prawda, że wielu rzeczy o tobie nie wiem. Nie wiem,
gdziesięurodziłeś.Niewiem,jakibyłtwójpierwszyjęzyk.Nie
wiemnawet,dlaczegowtajemnicydałeśMimiteklejnotyidla-
czegomarnujesztakdużopieniędzynazłekredytydlajejszefa.
Kassiuszacisnąłzębyiskrzyżowałramionanapiersi.
–Aleniektórerzeczywiem.–Laneyprzechyliłagłowęnabok,
patrzącnajegosylwetkęwblaskuksiężyca.–Wiem,żezawsze
będzieszzemnąszczery,nawetjeślitooznacza,żeusłyszęrze-
czy,którychwolałabymniesłyszeć.Niechceszmioddaćserca,
alegotówjesteśmioddaćswojeżycie.Udałocisięwkraśćwła-
skimojejrodziny.Jutroweźmieszzemnąślubiwiem,żedotrzy-
maszprzysięgiibędzieszsięomnietroszczył.Aprzedewszyst-
kimwiem,żebędzieszkochałnaszedziecko.
Otworzył szerzej oczy i zwrócił się w jej stronę. Przez długą
chwilę patrzyli na siebie pośród księżycowej luizjańskiej nocy,
w zupełnej ciszy przerywanej tylko skrzypieniem łańcuchów
huśtawkiiszmeremwiatruwkoronachcyprysówipalm.
–Otwórzsięprzedemną,Kassius.–Wzięłajegodłońwswo-
je.–Zawierzmiswojetajemnice.
Patrzyłnaniąprzezdługąchwilę,apotemcofnąłrękęipod-
niósłsięraptownie.
–Jutrobędzieciężkidzień.Odpocznij.
Wyszedł,zostawiającjąnaciemnejwerandzie.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Późnym lutowym wieczorem, stojąc przed ołtarzem dwustu-
letniegogotyckiegokościoławsamymsercuNowegoOrleanu,
KassiuspopatrzyłnapromiennąLaneywbiałejsukience.
–Ogłaszamwasmężemiżoną–oznajmiłksiądz.–Możeszpo-
całowaćpannęmłodą.
Wreszcie.KassiusobjąłtwarzLaneyipochyliłnadniągłowę,
zapominając o setce ludzi, która na nich patrzyła. Jej ciało za-
drżało,aleustapozostałynieruchome.Byłaodległa,niedostęp-
na.Nietegooczekiwałodciepłej,pełnejuczućkobiety,zktórą
właśniewziąłślub.
Wziął ją za rękę i wyprowadził z kościoła. Minęli zapłakaną
babcię w wielkim kapeluszu i ojca, który wciąż miał łzy
w oczach. Goście siedzący w ławkach obrzucali ich płatkami
róż. To była rodzina i przyjaciele Laney. Kassius zaprosił tylko
jednego przyjaciela, który był jego świadkiem, hiszpańskiego
miliarderaAngelaVelazqueza.Natymwłaśniepolegałaróżnica
między nimi: Kassius miał znajomych, ludzi, z którymi prowa-
dził interesy albo spotykał się na tydzień jazdy na nartach
wGstaad,aLaneymiałarodzinęiprzyjaciół.
Wyszlizkamiennegokościołanamroczny,wilgotnyluizjański
wieczóripiechotąudalisiędoprzedwojennejrezydencjiwGar-
denDistrict,gdziemiałosięodbyćprzyjęcie.Zanimiszłaorga-
nizatorkaślubuzeswojąekipą.
Na widok miejsca, gdzie miało się odbyć przyjęcie, Kassius
poczułsię,jakbyzobaczyłducha.Pałacyk,cofniętyodulicy,bar-
dzo przypominał dom, w którym wychowała się jego matka –
tegosamegotypustarahiszpańskaarchitekturaibalkonyzku-
tegożelazaosłoniętemarkizami.Domjegomatkizostałzbudo-
wany o sto lat później i o dwie mile dalej na zachód, przy St.
Charles Avenue. Kassius widział go tylko na zdjęciach, jeszcze
zanimkazałgozniszczyć.Jegoczołookryłosięzimnympotem,
skórę miał lepką. Nie wiedział, dlaczego widok tego budynku
wywarł na nim tak wielkie wrażenie. Dom Cashów należał już
do przeszłości. Kassius nigdy nie widział nawet pustej działki.
Dlaczegowięcterazzakręciłomusięwgłowie?
Poczułnasobiechłodnespojrzenieżony.Przezbramęzkute-
go żelaza weszli na ścieżkę wysypaną białymi płatkami róż
ioświetlonąchińskimilampionami.Spojrzałnanią,alenatych-
miastodwróciłagłowęizaczęłarozmawiaćzprzyjaciółką.
I tak to wyglądało przez cały wieczór. Laney uśmiechała się
promienniedowszystkich,którzyjąkochali.Tylkojemurzucała
wyłącznie chłodne spojrzenia albo całkiem odwracała wzrok,
jakbyKassiusbyłjedynąosobąnaświecie,którajejniekocha-
ła,jakbynawetnieumiałananiegospojrzeć,choćatramentna
ichakcieślubujeszczeniewysechł.Kassiuspomyślał,żetonie
jestdobryznak.
Wieczór ciągnął się dla niego w nieskończoność. Zgrzytając
zębami, odsuwał od siebie kolejne talerze. Prawie nie spróbo-
wał suma z rusztu ani jambalayi. Druhna Laney, przyjaciółka
z dzieciństwa o nazwisku Danielle Berly, teraz już mężatka
z dwójką dzieci, z zawodu przedszkolanka, wzniosła łzawy to-
ast.AngelVelazquezwygłosiłznaczniekrótsząimniejemocjo-
nalnąprzemowę.Poprostupodniósłlampkęszampanadogóry
izawołałgromko:Buenasuerte!,coznaczyło:Powodzenia!Naj-
wyraźniejdoszedłdowniosku,żejegoprzyjacielbędziepotrze-
bowałszczęścia.
RazemzLaneypokroilisześciopiętrowytortnadziewanyma-
linamiiozdobionycukrowymikwiatami.Kassiusuśmiechałsię
do fotografa i pochylał w stronę żony, która nie chciała go do-
tknąćaninawetnaniegospojrzeć.Prowadzącjądopierwszego
tańcastarałsięniezauważać,żeLaneykrzywiłasięzakażdym
razem,gdyjejdotykał.
Opółnocyuznał,żejużdość.Laneyniemiałaochotyjeszcze
wychodzić,aleKassiussięuparł.Wziąłjązarękęipoprowadził
do zabytkowego cadillaca ozdobionego wstążkami i białymi
kwiatami.NawidoksamochoduLaneyzwolniła.
–Gdzietwojalimuzyna?
–Uznałem,żetuniepasuje.
Pomachali gościom, którzy wyszli z budynku, żeby ich poże-
gnać.KassiusrozejrzałsięzaVelazquezem,aleprzyjacielanig-
dzie nie było widać. Uświadomił sobie, że ostatnio żył jak pu-
stelnik i nie utrzymywał żadnych kontaktów towarzyskich.
Dziwnebyłonawetto,żeHiszpanzechciałwyjechaćzeswojego
olbrzymiego rancza w Teksasie, żeby pełnić rolę świadka na
ślubie.Kassiusniemógłmiećmuzazłe,żeurwałsięwcześniej,
alewrezultacieterazżegnaliichtylkoznajomijegożony.
Usiadł obok niej z tyłu samochodu. Ruszyli i usłyszeli głośny
brzękmetalu.Kassiusdrgnąłzzaskoczeniaiwyjrzałprzeztyl-
nąszybę.Dolśniącegozderzakaprzywiązanebyłyzardzewiałe
metalowepuszki.Prychnąłzniedowierzaniem.
–Niemogęuwierzyć,żepaniDumaine…
–Tonieorganizatorka–powiedziałaLaney.–Zdajesię,żeto
babciazeswoimikoleżankamizklububrydżowego.Słyszałam,
jakotymrozmawiały.
Drogadoeleganckiegohoteluwefrancuskiejdzielnicy,gdzie
mieli spędzić miesiąc miodowy, nie powinna zająć dużo czasu,
najwyżej piętnaście minut, ale miasto było już zakorkowane
przez turystów, którzy przyjechali na weekend przed Mardi
Gras.Jechaliijechali,awkażdymrazietaksięwydawałoKas-
siusowi.Wsamochodziepanowałoniezręcznemilczenie.Laney
niedotykałagoaninawetnaniegoniepatrzyła.
Poczuł, że dłużej tego nie zniesie. Pochylił się do kierowcy
i powiedział cicho kilka słów. Kierowca skinął głową i zmienił
trasę.
– Dlaczego zawracamy? – zapytała Laney ze zdziwieniem. To
byłypierwszesłowa,jakiewypowiedziałaoddziesięciuminut.
–Zobaczysz–odrzekłponuro.
Skręciliwszeroką,schludnąaleję,pośrodkuktórejbiegłyza-
bytkowetorytramwajowe.Poobustronachaleirosłydęby,aza
nimiznajdowałysiępięknestarerezydencje.
–Tutaj–powiedziałKassiusdokierowcy,któryzatrzymałsa-
mochód. Kassius wysiadł. Minęła już północ i ulica była pusta.
Rezydencje,otoczonedużymiogrodami,staływrównychodstę-
pach.Różniłysięarchitekturą,odhiszpańskiejklasykipogrecki
renesans i pseudowłoski styl kolonialny, ale w jednym miejscu
ziałaluka.Kassiusstałprzedpustądziałką,wcisnąłręcewkie-
szeniespodniipatrzyłnadom,któregonigdyniewidział.
Laneystanęłazanim.Usłyszałcichyszelestjejsukni.
–Comyturobimy,Kassius?
–Chciałaśzobaczyćmiejsce,skądpochodzę.
–Noi?
Bez słowa wskazał jej pustą działkę oświetloną bladym, wid-
mowymświatłemksiężyca.Laneyspojrzałananierównątrawę
isamotnedrzewocyprysowe.
–Tusięurodziłeś?
– Moja matka tu się urodziła. Tu stał dom jej dzieciństwa.
Była jedynym dzieckiem bogatej rodziny Cashów. Kiedy miała
dziewiętnaście lat, uciekła z domu, bo chciała zobaczyć świat
zamiastwyjśćzamężczyznę,któregorodzinadlaniejwybrała.
Przejeżdżającyzaichplecamisamochódoświetliłduże,ciem-
neoczyLaney.
– Zakochała się w Rosjaninie, którego poznała w Istambule.
Tobyłmójojciec.Sądziła,żesięzniąożeni,aleonciąglemiał
jakieś wymówki. Pojawiał się w naszym życiu i znikał. Obiecy-
wał,żewkrótcewezmąślub,przywoziłnampieniądzeiprezen-
ty. A kiedy miałem jedenaście lat, zupełnie zniknął. – Kassius
zacisnął zęby i popatrzył na samotny cyprys w ogrodzie. –
W tym samym roku moja matka zachorowała. Gdybyśmy mieli
pieniądze na porządne leczenie, to może by przeżyła. A tak,
umierałaprzezpięćlat.Sama.
Poczułkulęwgardle.Jeszczenikomuotymnieopowiadał.
–Przecieżniebyłasama–szepnęłaLaneyiwzięłagozarękę.
–Miałaciebie.
Kassiusoddychałztrudem.
–Kiedymiałemszesnaścielat,amamaumierała,napisałado
rodziców i poprosiła o pomoc. Prosiła, żeby do niej przyjechali
alboprzynajmniejzabralimnie,gdybyumarła.Aoniodmówili.
Odmówili.
Usłyszał jej westchnienie. Ciepłe palce zacisnęły się na jego
palcach.
–Tendombyłdlanichwszystkim–mruknął,odwracającsię
plecami do działki. – Po ich śmierci kupiłem go i kazałem zbu-
rzyć.Wiesz,żeterazporazpierwszywżyciustojęnatejulicy?
–dodałzkrzywymuśmiechem.
Popatrzyłananiegoiwjejciemnychoczachbłysnęłyłzy.
–Och,Kassius–pogładziłagopopoliczku.
– Dlatego zmieniłem nazwisko. Nie chciałem nazwiska ojca
anidziadków,wybrałemwięcwłasne.Kupiłemsobienowąme-
trykęurodzenia,nowedokumentyizacząłemnoweżycie.
Laney wspięła się na palce i uścisnęła go mocno. Kassius na
chwilę przymknął oczy. Księżyc srebrzył jej ciemne włosy pod
długimbiałymwelonem.
– Wiem, jak to jest – powiedziała cicho. – Wiem, jak to jest,
kiedy porzuca cię rodzina, która powinna cię kochać. To wła-
śniezostawiłodziuręwtwoimsercu.
–Adlaczegotyniemasztakiejdziury,Laney?Dlaczego?Jak
tomożliwe,żewciążpotrafiszkochać?
Zamrugała.
– Bo nadal kocham mamę. Tęsknię za nią. Próbuję pamiętać
tylko dobre chwile. Gdybym myślała inaczej, tylko bym się
unieszczęśliwiła.
Kassiuspopatrzyłnaniąipotrząsnąłgłową.
–Jataknieczuję–powiedziałpowoliiznówspojrzałnapusty
plac.–Zniszczenietegodomudałomiwielkąsatysfakcję.Kiedy
teraznatopatrzę,mamochotęsplunąćnapopioły.
–Tocinieprzyniesieradościaniniezwrócimatki.
Popatrzyłnaniąostro.Bezwzględunato,comyślałaLaney,
wiedział,żezemstanaojcuuszczęśliwigoitobardzo.Odebra-
nie Borisowi Kuzniecowowi bankrutującej firmy i willi na Cap
FerratmiałobyćszczytowymmomentemwżyciuKassiusa.
– Przepraszam – wykrztusiła nagle Laney i łzy popłynęły jej
zoczu.–Byłamnaciebiebardzozłaizepsułamnajbardziejma-
gicznydzieńnaszegożycia.
Zaśmiałsięcichoiwziąłjąwramiona.
–Niezepsułaśgo.Aślubtotylkojedendzień.Czekanasjesz-
czewielemagicznychdni.Całeżycie.
Uśmiechnęłasięprzezłzy.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak lubisz południowe jedzenie
i dlaczego przy mnie czułeś się jak w domu. Jak się nazywałeś
wcześniejidlaczegowybrałeśnazwiskoKassiusBlack?
– W dzieciństwie lubiłem słuchać opowieści o starożytnym
Rzymie. Kasjusz to był rzymski senator, który poprowadził ar-
mię do walki z tyranią. – Nie dodał, że był również jednym
zkonspiratorów,którzyzabiliJuliuszaCezara.–ABlackdlate-
go,żechciałem,bymojesercestałosięczarne.
–Dziękuję,żemitopowiedziałeś.
Kassiuspopatrzyłnanią,trzymającjawramionach.
– Teraz wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Obiecaj, że
niebędzieszzadawaćdalszychpytań.
–Ale…
–Obiecaj.
Westchnęłaiposmutniała.
–Dobrze.Obiecuję.
Odetchnąłipoczuł,żezeszłozniegonapięcie.Czułsięobna-
żony,alewiedział,żeLaneyjestjedynąosobąnaświecie,której
możezaufać.Spojrzałnaniąiodsunąłzjejtwarzykosmykwło-
sów.
– Teraz jesteś moją żoną, matką mojego dziecka. Przeszłość
jużminęła.Takjakpowiedziałatwojababcia,jesteśmyrodziną
iterazliczysięprzyszłość.
–Maszrację–szepnęła.IchoczyspotkałysięiKassiusmyślał
tylkootym,żechciałbyzerwaćzniejtęsukienkęizatracićsię
wniejpoto,bysięodrodzić.
–Jedziemydohotelu–mruknąłipociągnąłjąwstronębiałe-
gocadillaca.
ROZDZIAŁÓSMY
SześćmiesięcypóźniejLaneydrżącąrękąprzycisnęłatelefon
doucha.
–Copanpowiedział?
–PrawdziwenazwiskopanimężabrzmiCashKuzniecow–po-
wtórzyłdetektyw.
Bezwładnieopadłanakrzesłoioparładłonienawielkimbrzu-
chu. Miała nadzieję, że do tego nie dojdzie, że mąż w końcu
zwłasnejwoliwyjawiprzedniąswojetajemnice.Aleniezrobił
tego.Przeciwnie,zdawałosię,żetajemnicwciążprzybywa.
Wzeszłymtygodniuobudziłasięwśrodkunocyiodkryła,że
łóżko obok niej jest puste. Jej mąż chodził po salonie i mówił
cościchodotelefonu.Gdyzapytałago,zkimrozmawiaodru-
giejwnocy,niechciałodpowiedzieć.
–Jeśliniechcesz,żebymcięokłamywał,toniepytaj–mruk-
nąłtylko.
Tobyłaostatniakropla.
Następnego ranka głęboko urażona Laney skontaktowała się
zprywatnymdetektywem,któregopoleciłjejprzyjacielKassiu-
saijegoświadeknaślubie,AngelVelazquez.Laneywiedziała,
żeAngeljestjedynymczłowiekiemnaświecie,którynieboisię
przeciwstawićKassiusowi.
Angelbyłrozbawiony,gdydoniegozadzwoniła.
–Poparumiesiącachjużchceszwynajmowaćprywatnegode-
tektywa?Małżeństwomusibyćprawdziwąprzyjemnością!
Zaczerwieniłasięizzażenowaniemwyjąkałajakąśwymówkę,
aleAngellitościwiejejprzerwałipodałnazwiskobardzodobre-
godetektywa,którylubiłtrudnezadania.
– Potrzebuję jakiegoś punktu wyjścia – powiedział jej detek-
tyw.
Laneyczułasięjakzdrajczyni,alepodałamuadresdomuCa-
shówprzySt.CharlesAvenue.Kassiuszacząłjużbudowaćtam
nowąrezydencjędlajejbabciiojcazdużymskrzydłemgościn-
nym, gdzie mogliby się zatrzymywać po urodzeniu dziecka. Po
ślubiebabciaiojciecLaneyuznaliKassiusazaczłonkarodziny
i teraz już nie mieli nic przeciwko temu, żeby przyjmować od
niego pieniądze. Nie uważali tego za dobroczynność, tylko za
sposóbokazywaniamiłości.
– Niektórzy mężczyźni po prostu nie umieją mówić ładnych
słówek,LaneyMay–wyjaśniłjejojciec.
– Tak jest z każdym mężczyzną, który cokolwiek jest wart –
stwierdziłakrótkobabcia.
Toteż nie protestowali, gdy Kassius uparł się wysłać Clarka
doAtlantyprywatnymsamolotemnawizytędowysokocenione-
go specjalisty, który prowadził innowacyjne terapie. Po kilku
miesiącach leczenia pojawiły się już pierwsze rezultaty: Clark
częściowoodzyskałwzrokwjednymoku.
–Zajmujesięmnąpielęgniarkazbardzoseksownymgłosem.
Bardzo chciałbym porządnie ją obejrzeć – wyjaśnił żartem, ale
wydawałsięszczęśliwy.
Jakbytegobyłomało,babciazaczęłapodróżowaćpoświecie.
Na początek wybrała się na dziesięciodniowy rejs po wschod-
nichKaraibachiledwiewróciła,wskoczyłananastępnystatek,
żebyzobaczyćzkoleizachodniewyspy.Wciąguostatnichsze-
ściu miesięcy zdążyła już opłynąć cały świat, poznała nowych
przyjaciółimiałanawetkilkubliskichmężczyzn.
– Zostawiasz za sobą na całym świecie ścieżkę złamanych
serc–żartowałaLaney.
–Nicnieporadzęnato,żemężczyźnisięwemniezakochują
–odrzekłaYvonne,bardzozsiebiezadowolona.
Teraz babcia wybrała się na poszukiwanie jeszcze większej
przygody.PodróżowałazplecakiempoEuropie,nocowaławho-
stelach,aostatnioodwiedziłaAngkorWatwKambodżywtowa-
rzystwiedziesięćlatodsiebiemłodszegoNorwega.
LaneybyłabardzowdzięcznaKassiusowizawszystko,codla
nichzrobił.Wciążsobiepowtarzała,żejestdobrymmężemioj-
cem i że każdy mężczyzna ma swoje tajemnice. Ale nie mogła
taktegozostawićiterazzrozumiała,dlaczego.
–Jakmanaimięjegoojciec?
Usłyszała to, czego się spodziewała. Gdy wyłączyła telefon,
wszystkiefragmentyukładankiwskoczyłynaswojemiejsce.Te-
razjużwiedziała,dlaczegoKassiuswciążwracadoMonako.
TegowieczoruKassiusprzyjechałdodomupóźno.Laneysie-
działa przy wielkim oknie, a obok niej na stoliku stała butelka
szkockiej.
–Pijeszszkocką?–zdumiałsię.
Otworzyłabutelkęinalałatrunkudokryształowejszklanecz-
ki.
– To nie dla mnie. Dla ciebie. – Wyciągnęła szklankę w jego
stronę.–Wiem,kimjesteś.Iwiem,kimjesttwójojciec.
Kassiusostrożnieupiłłykszkockiej.
–Naprawdęwiesz?
Skinęłagłową.
– Przez cały czas zastanawiałam się, dlaczego dawałeś takie
drogie prezenty Mimi du Plessis i wciąż pożyczałeś pieniądze
jej szefowi. Teraz wszystko rozumiem. Miała zachować przed
nim w tajemnicy źródło tych pożyczek. Nie chciałeś, żeby Ku-
zniecow zaczął przyglądać ci się uważniej, bo mógłby rozpo-
znać w tobie tego jedenastoletniego chłopca, którego porzucił
wIstambule–CashaKuzniecowa,nieślubnegosynaBorisaKu-
zniecowaiEmmalineCash.
–Skądotymwiesz?
–Odprywatnegodetektywa.PoleciłmigoAngelVelazquez.
Kassiuspatrzyłnaniąprzezdłuższąchwilę,poczymwybuch-
nąłkrótkimśmiechem.Wypiłszkockąjednymhaustemigłośno
odstawiłszklankę.
–Nodobrze.Przejrzałaśmnie.
–Cotychceszznimzrobić?–zapytałacicho,wciążmającna-
dzieję,żesięmyli.
Nalałsobiejeszczeipopatrzyłnanią.
–Zniszczyćgo,oczywiście.
–Jak?
– Tak jak ci mówiłem. Rzadko widywałem Kuzniecowa, kiedy
dorastałem.Byłbardzozajęty,pracowałwMoskwieiciąglepo-
dróżował. Właśnie tak się poznali. Moja mama była wtedy ste-
wardesąimieszkaławIstambule.–Znówpodniósłszklankędo
ust.–Kiedynasporzucił,amatkazachorowała,przejrzałemjej
papieryiznalazłemjegoadreswMoskwie.Pisałemlisty,alenie
odpowiadał.Kiedymiałemszesnaścielat,wsiadłemwpociągdo
Moskwyidowiedziałemsię,dlaczego.Miałjużżonę.
–Och,nie–westchnęłaLaney.
Kassiuswzruszyłramionami.
–Widziałem,jakwchodziłzeswojąpięknąblondynkądowiel-
kiego domu, a za nimi szły trzy golden retrievery. Byli bogaci
iszczęśliwi.Zezdumieniapotknąłemsięiwpadłemnametalo-
wypłot.Tojestpamiątka.–Wskazałbliznęnapoliczku.–Zwo-
dził moją matkę przez szesnaście lat. Obiecywał, że któregoś
dniasięzniąożeniikupijejróżowąwillęnapołudniuFrancji.
Pamiętam, jak bardzo te obietnice ją uszczęśliwiały. Przez cały
czaswierzyła,żeondoniejwróci.Niemiałemsercapowiedzieć
jej,jakimczłowiekiemjestnaprawdę.
Laneynarazzrozumiałabardzowielerzeczy.
–Nicdziwnego,żeniemożeszznieśćmyśliomiłości.Bodla
ciebietotylkokłamstwo–szepnęła.
Zacisnąłzębyiwpatrzyłsięzaokno,wciemnyprzestwórmo-
rza.
– Nie chciałem ci o tym mówić, Laney, bo wiedziałem, że ci
się to nie spodoba. Chciałem, żebyś zachowała swoje ideali-
stycznewyobrażeniemiłościimnie.
Powoli podniosła się z kanapy. W ósmym miesiącu ciąży wy-
magałotosporowysiłku.Sięgnęłapojegodłońipołożyłasobie
nabrzuchu.
–Tamjestnaszsyn–powiedziałacicho.
Kassiusszerokootworzyłoczy.
–Syn?
Uśmiechnęłasięzdumą.
– Wiem, że obiecaliśmy sobie, że nie będziemy sprawdzać
płci,aleniemogłamsiępowstrzymaćpodczasostatniejwizyty.
–Syn.–Kassiuszamrugał.–Świetnie.Mamjużwrękachto,
co jeszcze zostało z jego firmy. Została mu tylko willa. Jeszcze
jedenkredytionarównieżbędziemoja.
Laneypoczułaból.
–Nieróbtego.Zemstanieuczynicięszczęśliwszym.Proszę,
zostawgojużwspokoju.
Popatrzyłnaniązniedowierzaniem.
–Jakmogęgozostawić?Muszęgoukaraćzato,cozrobił.
–Proszę–szepnęła.–Zróbtodlamnie,dlanaszegodziecka.
Po prostu z nim porozmawiaj. Może były jakieś okoliczności,
októrychniewiesz.Niewieszwszystkiego.
–Wiemdosyć–odrzekłtwardo.
–Posłuchaj.Kiedydorastałam,nienawidziłammojejmatkiza
to, że nas zostawiła, zrzuciła nam wszystko na głowę, a sama
odeszła wolna i swobodna. Ale byłam przez to nieszczęśliwa.
Okropnienieszczęśliwa.Niechciałamsiętakczuć.Więcposta-
nowiłam jej wybaczyć, pamiętać dobre chwile. Wybrałam mi-
łość.–Wzięłagłębokioddechipodniosłananiegowzrok.–Ko-
chamcię.
Jegotwarzwydawałasięwykutazkamienia.
–Kochaszmnie?Potymwszystkim,cocipowiedziałem?
–Wiem,żejesteśdobrymczłowiekiem.–Oparłajegodłońna
brzuchu. Dziecko znów się poruszyło. – Nie rań swojego ojca.
Todziadeknaszegodziecka.
Kassiuszezłościącofnąłrękę.
–Takbardzocięonobchodzi?
– Obchodzisz mnie ty i nasze dziecko. Oraz to, co ta zemsta
możezrobićznamiwszystkimi.
Kassiusskrzywiłsięironicznie.
–Jesteśczęściątejzemsty,Laney.
–Ja?
– To była część planu. Piękna rodzina, żona i dziecko. Żona
Kuzniecowa rozwiodła się z nim dawno temu dla innego męż-
czyzny.Onniemainnychdzieci.Kiedyodbioręmuwillę,dowie
się, kim jestem i dlaczego doprowadziłem go do ruiny. Zrozu-
mie, że zmarnował wszystkie swoje szanse na szczęście, że
straciłjedynąrodzinę,któramogłagokochać,iżejegowłasny
wnuknigdyniepoznajegonazwiska.
Laneypatrzyłananiegowstrząśnięta.
–Terazrozumiem,dlaczegosięzemnąożeniłeśiodsamego
początku chciałeś, żebym zaszła w ciążę. Myślałam, że to mi-
łość od pierwszego wejrzenia, ale dla ciebie to była tylko ze-
msta.
Kassiuspołożyłrękęnajejramieniu.
– Nie tylko. Teraz już nie. Zacząłem ci ufać, Laney, dlatego
mówięciprawdę.
Świetnie,pomyślałazgoryczą.Przymrużyłaoczyipotrząsnę-
łagłową.
–Skorotyniechceszznimporozmawiać,tojatozrobię.
Wyraz jego twarzy zmienił się w jednej chwili. Mocno po-
chwyciłjązaramionaipopatrzyłnaniązwściekłością.
– Jeśli kiedykolwiek przyjdzie ci do głowy powiedzieć o tym
Kuzniecowowi,tobędziekoniecznami.Rozumiesz?Nigdywię-
cejmnieniezobaczysz.Anity,anidziecko.
–Niewierzęci–powiedziałapowoli.
– Myślę, że mi wierzysz. Jeśli mnie zdradzisz, rozwiodę się
ztobą,Laney.Zacznęwszystkoodpoczątku.Znajdęsobieinną
kobietęibędęmiałinnedziecko.
Jegopalcejeszczemocniejzacisnęłysięnajejramionach.
–Toboli!
Puściłją.Roztarłasińce,patrzącnaniegozoszołomieniem.
–Muszęcizaufać,Laney.–Patrzyłnaniąprzezdługąchwilę,
agdynicniepowiedziała,pochwyciłlaptopibezsłowawyszedł
zpenthousu,głośnozatrzaskujączasobądrzwi.
Płakała,dopókiniezasnęła.RankiemłóżkopostronieKassiu-
sawciążbyłopuste.Cichutkozeszłanadół.Jegotorbanalap-
topleżałaprzydrzwiachdogabinetu.Zerknęładośrodkaprzez
uchylone drzwi. Spał na czarnej skórzanej sofie. Odetchnęła
zulgąijużchciałapchnąćdrzwi,żebyznimporozmawiać,ale
powstrzymała się w ostatniej chwili. Właściwie po co? Był bez
resztyowładniętymyśląozemścieiniepotrafiłdostrzec,jakie
todestrukcyjneuczucie.Laneyniewiedziała,czyBorisKuznie-
cow zasłużył sobie na tak wielką karę, ale była pewna, że jej
dzieckopotrzebujeojca,którypotrafikochaćiwybaczać.
Przymrużyłaoczy.Agdybyudałosiędoprowadzićdospotka-
niatychdwóchmężczyzntwarząwtwarz?Możenierozwiąza-
łoby to wszystkich problemów, ale na pewno byłoby lepsze niż
te podchody, urazy, zemsta. Trzeba było wyciągnąć wszystkie
żalenaświatłodzienne.
Musiałaspróbować.PróbowałaocalićKassiusa,bobyłajedy-
nąosobą,któramogłatozrobić.
PółgodzinypóźniejwjechałanaCapFerrat,słynnypółwysep
wcinający się w błękitne Morze Śródziemne, jedno z najdroż-
szychmiejscnaświecie.Minęłabramykilkuluksusowychrezy-
dencji i wreszcie odnalazła tę właściwą. Zatrzymała sportowy
samochód,którywzięłazgarażuKassiusa,ispojrzałanastraż-
nika.
–ChciałabymzobaczyćsięzpanemKuzniecowem.Niejeste-
śmyumówieni.Proszęmupowiedzieć,żejestemżonąKassiusa
Blackaiżemamdlaniegowiadomościosynu.
Strażnik wrócił do budki i zadzwonił. Po chwili znów do niej
wyszedł.
–PanKuzniecowmówi,żeniemasyna,proszępani.
–Mówięosynu,któregoporzuciłwIstambule.
Strażnik zadzwonił jeszcze raz, po czym popatrzył na nią
zwyraźnymzdumieniem.
–Bardzoproszę.Możepaniwejśćnatychmiast.
Przejechała przez bramę i zarośnięty ogród i znalazła się na
dziedzińcu. Za wielką kamienną fontanną znajdowało się wej-
ściedowilli–wielkiejiróżowej,zfantastycznymwidokiemna
morze.
–PaniBlack.
Podniosłagłowęizobaczyłastarszegomężczyznę,schludnego
i dobrze ubranego, ze szpakowatymi włosami, który stał przy
drzwiachfrontowych.Zuśmiechemwyciągnęładoniegorękę.
–Dziękuję,żezechciałsiępanzemnąspotkać.
Uścisnąłjejdłońiwprowadziłjądośrodka.Wwilliprawienie
byłomebli.Laneydostrzegłanaścianachjaśniejszeprostokąty.
Kuzniecowdostrzegłjejspojrzenieiuśmiechnąłsięsmutno.
–Musiałemsprzedaćniektórezbędnerzeczy,naprzykładob-
razy.Atakże,niestety,wyłączyćklimatyzację.
Towyjaśniało,dlaczegowwillibyłonieznośniegorąco.
Poprowadził ją do dużej bawialni, zupełnie pustej, z wyjąt-
kiemkilkukrzesełistołu.
– Napije się pani herbaty, pani Black? Mam nadzieję, że nie
jest zbyt mocna. – Napełnił filiżankę herbatą z elektrycznego
samowaru. – Nie mam w tym wielkiej wprawy. Kiedyś miałem
służbę, ale musiałem ją zwolnić, podobnie jak wszystkich in-
nychpracowników.
–Tomusiałobyćdlapanatrudne.
Jegotwarzściągnęłasię.
–Mojafirmaniedałaradykonkurowaćzewszystkimitańszy-
mi dostawcami. Oprócz ochroniarza przy bramie, który ma
utrzymaćprasęzdaleka,zostałamitylkogospodyni,alejestjuż
staraisłabegozdrowia.Poprostuniemadokądodejść.Takjak
ja–rozejrzałsiępopustymsalonie.–Zostałmitylkotendom.
Aleionwkrótcebędziesprzedany.
Zamilkł i usiadł naprzeciwko niej, a potem pochylił się nad
stołem,patrzącnaniączarnymioczami,bardzopodobnymido
oczu Kassiusa. Sądziła, że zapyta ją o kredyty, jakich Kassius
muudzielił,aleniezrobiłtego.
– Mówiła pani, że ma wiadomości o moim synu – powiedział
niespokojnie.–OmoimCashu.Czyonżyje?
Laneywzięłagłębokioddech.
–Tak.Żyjeijestniedaleko.
Przeztwarztamtegoprzelatywałybolesneemocje.
–Skądpaniotymwie?
Spojrzała na niego i serce zabiło jej mocniej. Modliła się, by
sięokazało,żeto,corobi,jestsłuszneipozwolijejocalićrodzi-
nę,aniejązniszczyć.
Odstawiłaherbatęipowiedziałacicho:
–Bojestemjegożoną.
–PaniBlackdzwoninadomowytelefon,sir.
Kassiuspodniósłgłowęznadlaptopa,naktórymotwartebyły
dokumenty dotyczące dziesięciopiętrowego budynku mieszkal-
nego w Londynie. Ramieniem przytrzymywał komórkę, przez
którąrozmawiałzgłównymwykonawcąnowegostadionubudo-
wanegowSingapurze.Zasłoniłtelefonręką.
–Dzwonidomniezsypialni?
–Nie,sir.Zdomupańskiegoojca.Mówi,żenieodbierałpan
komórki.
Dopieropokilkusekundachtreśćtychsłówdotarładoniego.
– Oddzwonię później – rzucił do telefonu. Podniósł się
izwściekłościąwyrwałprzenośnytelefonstacjonarnyzrąkgo-
spodyni.
–Laney?
– Kassius, mam nadzieję, że mnie nie znienawidzisz, ale mu-
siałamtozrobićdlaciebie.Powiedziałammuwszystko–kimje-
steś,otychkredytach,obliźnie,którąmaszzMoskwy.Wszyst-
ko.Właśniepijemyherbatęwjegosalonie.
Poczułsiętak,jakbyktośmocnouderzyłgowbrzuch.Tako-
bietagozdradziła.Zniszczyładziełocałegojegożycia.Przecież
jejmówił,cosięwtedystanie.
– Zaraz tam przyjadę – warknął i wyłączył telefon, ściskając
gotakmocno,żeplastikzacząłpękać.Woczachzapiekłygołzy,
gdyuświadomiłsobie,ilebędziekosztowałoichwszystkichna-
iwne,lekkomyślnedziałanieLaney.Przymknąłoczyioparłczo-
ło o słuchawkę. Właśnie stracił wszystko. Marzenie całego ży-
cia.Marzenieozemście.MarzenieoprzyszłościzLaneyioro-
dzinie.
Laney uznała, że wie lepiej. Że wyleczy go swoją idiotyczną
wiarąwmiłość.Zaufałjejiterazmiałtegoskutki.
Rzucił telefon na biurko i rozejrzał się za kluczykami od sa-
mochodu. Zszedł do garażu. Sportowego samochodu nie było.
Laney, choć była bardzo kiepskim kierowcą, zabrała jego ulu-
bionysamochód,żebygoupokorzyć.
– Benito! – zawołał do ochroniarza. – Powiedz Lamontowi,
żebyprzyprowadziłlimuzynę.
Możetakbędzielepiej,pomyślał.Zabierzezesobąochrania-
rzaikierowcęiodrazukażeżoniezapłacićzazdradę.
Jechalikrętą,wąskądrogąnaszczycieklifu.Oboknichrozta-
czałsięwspaniaływidoknarozświetlonesłońcemMorzeŚród-
ziemne,aleKassiusnicprzedsobąniewidział.Zadzwoniłjego
telefon.Tobyłjegomenedżer.PokilkusekundachKassiuswyłą-
czyłtelefonispojrzałprzezokno.Czułsięznużony,martwy.Zło
jużzostałowyrządzone.
Samochód przyhamował przed budką przy bramie Kuznieco-
wa.Strażnikprzepuściłichmachnięciemręki.
–Zostańcietutaj–nakazałswoimludziom.–Wiecie,comacie
robić.
Kierowcaskinąłgłowąiwyjąłzkieszenicoś,cowyglądałojak
piersiówka.
–Totylkosok–zapewnił,widzączmarszczkęnaczoleKassiu-
sa.
–Benito?
– Wszystko jasne. – Na twarzy ochroniarza odbijał się bunt.
Podobniejakinni,podziwiałiszanowałżonęszefa.
Kassiuspopatrzyłnaostentacyjnieróżowąwillę,którązamie-
rzałprzejąćiwyrzucićjejwłaścicielanaulicę,żebyzmarłtam
z głodu. Poczuł ściskanie w gardle. Menedżer powiedział mu
przed chwilą, że jego ojciec zrezygnował z ostatniego kredytu,
który czekał na zatwierdzenie. Kassius mógł przejąć wszystkie
innedomyiposiadłości,którymiBorisKuzniecowzabezpieczał
swojekredyty,aleonenicgonieobchodziły.Liczyłasiętylkota
różowa rezydencja zrobiona z waty cukrowej i dziecinnych ba-
jek,atejwłaśnienieudałomusiędostaćwręce.Itoniebyła
jegowina.
Drzwidomuotworzyłysię,zanimzdążyłzastukać.Drobniutka
starszakobieta,zgiętaniemalwpół,wskazałanaprawo.
–Sąwsalonie,monsieur–powiedziałdumniepofrancusku.–
Zaprowadzępana.
– Nie, dziękuję. Sam trafię – powiedział pośpiesznie, widząc,
zjakimtrudemkobietasięporusza.
Skinęła głową z wdzięcznością. Kassius poszedł przez pusty
holdoeleganckiegosalonu,wktórymniebyłoprawieżadnych
mebli. Przy małym stoliku siedziała ta zdrajczyni, jego żona,
w towarzystwie człowieka, który zniszczył życie Kassiusa i do-
prowadziłdośmiercijegomatki.Obydwojepiliherbatęzelek-
trycznegosamowara.
– Kassius! – zawołała jego żona. Zerwała się i podbiegła do
niego,jakbysięspodziewała,żeporwiejąwobjęciaipodzięku-
jezazniszczeniemużycia.Okrutnebyłoto,żenigdyniewyglą-
dała piękniej, choć miała na sobie tylko prostą letnią sukienkę
isandały.LaneyHenryBlackbyłażoną,ojakiejzawszemarzył.
–Laney–powiedziałchłodno,niedotykającjej.Popatrzyłna
starszego mężczyznę, który podniósł się z krzesła. Twarz miał
bladąiściągniętą.PatrzyłnaKassiusaoczamibardzopodobny-
midojegowłasnych.
– Czy to prawda? – szepnął Boris Kuzniecow. – Jesteś moim
synem?MójmałyCash?Czytomożliwe?
Cash.Jużdawnoniktgotaknienazywał.Toimięprzywoływa-
łobolesnewspomnienia.PrzezcałedzieciństwoKassiustęsknił
doojca,dojegoakceptacji,dozwykłejobecności.Wkońcuzna-
leźli się w tym samym pomieszczeniu, ale teraz Kassius nie
chciałjużodniegonicopróczsprawiedliwości.
– To prawda. – Odwrócił się do Laney i powiedział bezbarw-
nie:–Możezaczekasznazewnątrz?Ojciecijamamywieledo
omówienia.
Popatrzyłananiegoniepewnie.
–Proszę,niezłośćsięnamnie.Wiem,żeniechciałeś,żebym
muotympowiedziała,aletobyłjedynysposób,żebypowstrzy-
maćcięprzedpopełnieniemokropnegobłędu.
– Rozumiem. – Naprawdę rozumiał. Laney rzeczywiście wie-
rzyła,żepotrafigozmienić,ocalić,żemożesięstaćtakijakona
iuwierzyćwmiłość.–Niemogłaśzrobićnicinnego.
–Nowłaśnie.–Patrzyłananiegozełzamiwoczach.–Bardzo
ciękocham–szepnęłaiwyciągnęłarękędojegopoliczka.Kas-
sius drgnął pod jej dotykiem i po raz ostatni spojrzał na jej
twarz,chcącjądokładniezapamiętać.
– Zaczekaj w samochodzie razem z Benitem. – Zmusił się do
uśmiechu.–Tamjestklimatyzacja.
Wiedział,żetymjąprzekona.
–Dobrze,zaczekamnazewnątrz.–Uścisnęłajegodłoń.–Po-
zwólmutylkowszystkowyjaśnić.Dajmuszansę.
Skinąłkrótkogłową.
–Dozobaczenia,Laney–wykrztusiłprzezzaciśniętegardło.
Gdywyszła,podszedłdooknaiwyjrzałnadziedziniec.Pode-
szładosamochoduizaczęłarozmawiaćzBenitem.Kassiusopu-
ściłzasłonęiodsunąłsięodokna.Niemiałpojęcia,cosięzda-
rzyzachwilę.
–Cash?
Spojrzałnaojcaostrymwzrokiem.
–Cosięztobądziało?–szepnąłtamten,patrzącnaniegojak
na ducha. – Kiedy w końcu dostałem twoje listy, natychmiast
pojechałemdoIstambułu,aleniktniewiedział,dokądwyjecha-
łeś.
–Ach,więcwkońcuzacząłeśmnieszukać–rzekłchłodno.–
Wysyłałemlistyprzezpięćlat.
–Żonajeprzedemnąukryła.Dałamijedopieroprzyrozwo-
dzie.
– No tak. – Kassius zazgrzytał zębami. – Twoja żona. Mama
zawsze cię broniła, choć uwiodłeś ją obietnicami miłości i ślu-
bu,wiedząc,żeniemożeszjejdaćanijednego,anidrugiego.
Starszymężczyznachwiejniecofnąłsięokrok.
–Maszrację.–Przetarłczołodłonią.–Kiedyzakochałemsię
w Emmaline, tkwiłem już w małżeństwie bez miłości. Nie po-
wiedziałemjejotym,boniechciałabynawetnamniespojrzeć.
–Maszrację.Kazałbyciiśćdodiabła.Alemojamatkamiała
duszę,atynie.
– Chciałem się z nią ożenić – szepnął Boris. – Bardzo tego
chciałem.Ależonaniezgadzałasięnarozwód.
–Kłamiesz.
– Mówię prawdę. – Głos starszego mężczyzny drżał. – Błaga-
łemją,alechoćsamamiaławielukochanków,niechciałamnie
uwolnić.Wiedziała,żezmoimstanowiskiembędęmógłzarobić
mnóstwopieniędzynarozpadzieZwiązkuRadzieckiego.Kazała
mi zapłacić miliony rubli za zgodę na rozwód. Próbowałem za-
rabiaćpieniądzenajszybciej,jakpotrafiłem,aleprzezcałyczas
byłozamało.
Kassiuspopatrzyłzpogardąnawyblakłetapety,kurzipuste
miejscapomeblach.
– I przez cały czas opowiadałeś mojej matce o fantastycznej
willi,którąkiedyśjejkupisz.
Borisprzełknął.
–Chciałemjejkupićtęwillę.Chciałemzamieszkaćtuzwami,
być twoim ojcem, twoim bohaterem – uśmiechnął się blado. –
Pamiętasz,jakbawiliśmysięwrzymskichgladiatorówiwalczy-
liśmy drewnianymi mieczami? Czasami przy tym przewracali-
śmy meble. Bardzo lubiłeś, kiedy opowiadałem ci o cesarstwie
rzymskim, czasami do późna w nocy i twoja matka była zła na
nasobydwu.
WspomnieniawracałydoKassiusa.Czytorzeczywiścieojciec
opowiadałmuhistorieoRzymianach?Znówpoczułprzeszywa-
jącybólchłopcaporzuconegoprzezojca.Sądził,żetenbóljest
jużczęściąprzeszłości,aleterazprzekonałsię,żenie.
–Izostawiłeśnas–powiedziałochryple.–Zostawiłeśmatkę,
którazmarłabezpomocy.Miałeśpięćlat,żebywrócićinampo-
móc.Mogłeśzadzwonić,przysłaćlist.
–Onaminiepozwalała–odrzekłojciec.–Kiedymiałeśjede-
naście lat, twoja matka dowiedziała się, że jeszcze przed na-
szymspotkaniembyłemżonaty.Niemiałodlaniejznaczeniato,
żemałżeństwoistniałotylkonapapierzeiżemojażonamako-
chanka,aleniechcesięzemnąrozwieść,dopókiniestanęsię
bardzobogaty.KiedyEmmalinesięotymdowiedziała,wżaden
sposóbniemogłemjejprzekonać,żebyznówpozwoliławasod-
wiedzić czy nawet przysłać pieniądze. Kazała mi się wynosić,
nigdyniewracaćiniekontaktowaćsięzniąaniztobą,dopóki
nie będę wolny. Wróciłem więc do Moskwy, zdecydowany zdo-
być w końcu rozwód – głos mu się załamał. – Nigdy nie sądzi-
łem,żezajmiemitoażpięćlat,bowmiarę,jakrósłmójmają-
tek,rosłateżzachłannośćmojejżony.Wkońcuzgodziłasięna
rozwódtylkodlatego,żezaszławciążęzeswoimkochankiem,
alewtedybyłojużzapóźno.Twojamatkanieżyła.
Głosmusięzałamał.Kassiusjednakniemiałzamiaruokazać
miłosierdzia.
–Umarłaprzezciebie.
Kuzniecowwsunąłpalcewsiwewłosy.
– Nie wiedziałem o chorobie Emmaline – szepnął. – Dowie-
działemsię,gdybyłojużzapóźno.
–Itakzasługujesznakarę–rzekłKassiusznapięciem.
Ojciecpopatrzyłnaniego.
–Zostałemukarany–powiedziałcicho.–Spędziłemwielelat
samotnie,tęskniączawami.GdywkońcupojechałemdoIstam-
bułu,wasjużtamniebyło.Znalazłemtylkogróbtwojejmatki.
Przez te wszystkie lata szukałem ciebie. Myślałem, że nie ży-
jesz.
–Zniszczyłeśjejżycie.
Oczy Borisa wypełniły się łzami. Odwrócił głowę i wpatrzył
sięwokno.
– Myślałem, że zestarzejemy się razem. Była jedyną kobietą,
jaką kochałem. Zawsze chciałem do niej wrócić. Myślałem tyl-
ko,żebędziemymieliwięcejczasu.
Jegogłoszamarł.Kassiuspatrzyłnaniego,niepozwalającso-
bienawspółczucie.
– Wybacz mi, Cash – szepnął w końcu Kuzniecow i opadł na
krzesło. – Gdy straciłem Emmaline i ciebie, już nikogo nie po-
trafiłempokochać.Niechciałemmiećinnejżonyiinnegodziec-
ka.Tylkowysiędlamnieliczyliście.Aletowszystkobyłoopar-
te na kłamstwie, więc wszystko straciłem. Próbowałem utrzy-
maćfirmęzewzględunapracowników,ale,prawdęmówiąc,ni-
gdyniemiałemsercadobiznesu.Zostałamitylkotawilla.–Po-
wiódłwzrokiempopustympomieszczeniu.–Tylkotomiponiej
pozostało.Dotrzymałemsłowa,którejejdałem.
Ukryłtwarzwdłoniach.Kassiuspatrzyłnaszlochającegosta-
rego człowieka. To była chwila zemsty, o której marzył od lat.
Powinien czuć triumf, tymczasem w sercu miał pustkę. Boris
Kuzniecow był już stary. Jego zbrodnia polegała na tym, że za-
kochał się w młodej stewardesie i udawał, że jest wolny, choć
byłoinaczej.Przeztokłamstwostraciłwszystko.
Takwieleosóbstraciłowszystko.
Powróciły do niego słowa Laney. „Byłam nieszczęśliwa.
Okropnienieszczęśliwa.Niechciałamsiętakczuć.Więcposta-
nowiłam jej wybaczyć, pamiętać dobre chwile. Wybrałam mi-
łość”.
Nie,powiedziałsobietwardo.NiemógłterazmyślećoLaney.
W jego kieszeni zadzwonił telefon. To była ona. Stłumił kłę-
biącesięwnimemocjeiodebrał.
– Co się dzieje? – W głosie Laney brzmiał lęk. – Benito we-
pchnął mnie do samochodu. Mówi, że wiozą mnie na lotnisko
istamtądmamleciećdoNowegoOrleanu.Nierozumiem…
Kassiuszacisnąłzęby.
– Już po wszystkim – powiedział zimno. – Mówiłem ci prze-
cież.Będęcipłaciłalimentyinicwięcej.Mójprawnikprzygoto-
wujejużdokumentyrozwodowe.
Usłyszałgłośnewestchnienieojcaidrugiewsłuchawce.
–Rozwód?–szepnęłaLaney.
–Mówiłemciprzecież,cosięzdarzy,gdymniezdradzisz.Nig-
dywięcejniezobaczęciebieanidziecka.
Usłyszałjejprzyśpieszonyoddech.
–Niemogęwtouwierzyć–wykrztusiła.–Niemożeszzrobić
czegośtakokrutnego!
–Tytozrobiłaś,Laney.Tytozrobiłaś.
–Kassius…
Narazwsłuchawcerozległsiękrzyk,piskopon,jeszczejeden
krzyk i huk. A potem zaległa cisza, która po chwili przeszła
w sygnał zajętej linii. Kassius zmarszczył czoło i popatrzył na
telefon.Czytobyłajakaśsztuczka?Miałochotęzadzwonićjesz-
cze raz, ale to musiała być manipulacja. Nie zamierzał dać się
nabrać.
–Źlerobisz,traktującjąwtensposób–powiedziałojciecza
jegoplecami.–Onaciękochaipróbowałanaspogodzić.
Kassiuswsunąłtelefondokieszeniispojrzałnaniegopogar-
dliwie.
–Kocha?Cotymożeszwiedziećomiłości?
Ojciecpatrzyłnaniegozełzamiwoczach.
– Wiem, jak to jest, kiedy się traci miłość. Wiem, jak to jest,
kiedy przez jedną złą decyzję niszczy się wszystko. Kiedy Em-
maline kazała mi odejść i nie wracać, dopóki nie będę wolny,
powtarzałem sobie, że jeszcze nadrobimy te stracone lata. Ale
prawdawyglądatak,żemamytylkoteraźniejszość,dlategodo-
brzesięzastanów,zanimtowszystkoodrzucisz.
Kassiuszimnopotrząsnąłgłową.
– Mój menedżer powiedział, że zrezygnowałeś już z kredytu,
który miałeś wziąć pod zastaw willi. Na razie udało ci się za-
trzymać ten dom. Ale przejąłem całą twoją zbankrutowaną fir-
męizamierzamsprzedaćjąpokawałku,podobniejakwszystko
inne,coodciebieprzejąłem.Tendombędziedlaciebieniewiel-
kąpociechą,kiedy…
– Jest twój. Daję ci go za darmo – rzekł ojciec cicho. – To
ostatnia rzecz, jaką posiadam. Zbudowałem tę willę dla twojej
matkipojejśmierci,atyjesteśjedynąpamiątką,jakamiponiej
pozostała.Ostatnimwspomnieniemnaszejmiłości.Cash,tawil-
lanależydociebie.
Kassius zaniemówił. To była ostatnia rzecz, jakiej mógł się
spodziewać,iostatnia,jakiejmógłbypragnąć.
– Na razie możesz ją zatrzymać – warknął i odwrócił się. –
Moiprawnicyskontaktująsięztobą.
Na zewnątrz ciemne chmury zasłoniły słońce. Z daleka sły-
chać było odległy grzmot. Od strony morza zerwał się zimny
wiatr. Kassius podniósł twarz i poczuł na niej pierwsze krople
deszczu.
Jego ludzie wypełnili polecenie i zabrali Laney limuzyną na
lotnisko, zostawiając mu sportowy samochód z kluczykami
wstacyjce.Byłzadowolony,żetoonpojedziesportowymsamo-
chodem,którymiałwyścigoweoponyinapędnatylnąoś,przez
co trudno było nad nim zapanować na mokrych drogach. Nie
chciał,żebyLaneyryzykowała.Zarazjednakprzypomniałsobie,
że już nigdy jej nie zobaczy, więc to już nie jest jego problem.
Niezobaczynawetswojegosyna.Poczułprzejmującyból.Opu-
ściłjąidziecko,takjakwcześniejjejmatkaijegoojciec…
Wyjął telefon z kieszeni, znów walcząc z pokusą. Nie, nie
mógłdoniejzadzwonić.Poprostuniewolnomubyłotegozro-
bić. Złamałby w ten sposób słowo, ujawniłby własną słabość,
anatoniemógłsobiepozwolić.
Naraztelefonzadzwoniłwjegodłoni.TobyłBenito.
–Tak?
– Szefie, mieliśmy wypadek – powiedział Benito ochryple. –
Ciężarówkauderzyławnasnadrodze.Właśnieprzyjechałapo-
licjaikaretka.Lamontnieżyje.Tapiersiówkaśmierdzialkoho-
lem.
Kassiusmocniejzacisnąłdłońnatelefonie.
–DajmiLaney.
Nastąpiładługachwilamilczenia.
–Niemogę.
–Dlaczego?
–Ciężarówkauderzyłaodjejstrony.Jajestemnietknięty.Cały
impet poszedł na nią i na Lamonta – głos Benita przeszedł
wszept.–Właśniejązabierajądohelikoptera.Mapoleciećdo
szpitalaPrincesseFlorestine.Niesąpewni…–głosmusięzała-
mał.–Takmiprzykro,szefie.–Niesąpewni,czyonaidziecko
przeżyją.
Kassiuspoczuł,żeoczyzachodząmumgłą.Przypomniałsobie
wszystko, co Laney zrobiła dla niego. Próbowała go kochać,
przekonać, by on ją również pokochał, by nawet pokochał sie-
bie.Próbowałauczynićzniegolepszegoczłowieka.
A on za to wyrwał jej serce i posłał ją wraz z dzieckiem na
śmierć.
Zachwiał się na nogach i oparł o samochód. Prawie nie za-
uważył ojca, który wyszedł za nim i teraz stał obok niego
wdeszczu,patrzącnaniegoszerokootwartymioczami.
–Szefie–wgłosieBenitabrzmiałapanika.
–GłównyszpitalwMonako?–szepnąłKassius.
–Niechpanjedziepółnocnądrogąnajszybciej,jaksięda.
Kassiuswskoczyłdosamochodu,zapaliłsilnikiruszyłpełnym
gazem,usiłującsięskoncentrowaćnajeździe.Przekroczyłgra-
nicę Monako, zostawił otwarty samochód przed wejściem do
szpitalaiwpadłdośrodka.Wkorytarzurozległsięjegokrzyk:
–Gdzieonajest?Gdziejestmojażona?Gdziejestmójsyn?
–Monsieur,proszęsięuspokoić.Tojestszpital…
–Gdzieonajest?!
–Jeślinieprzestaniepankrzyczeć,tokażemypanastądwy-
prowadzić.
Zauważył,żenajbliżejstojącapielęgniarkaskinęłanaszpital-
negoochroniarza,izazgrzytałzębami.GdziejestBenito?Gdzie
Laney?Wziąłgłębokioddech,próbującsięopanować,choćmiał
wielkąochotęzłapaćpielęgniarkęzagardłoisiłąwydusićzniej
informacje.
– Proszę – powiedział z napięciem. – Moja żona miała wypa-
deknawybrzeżu.Jestwtrzydziestymsiódmymtygodniuciąży.
Powiedzianomi,żeprzywiezionojątuhelikopterem.
–Ach,toona.–Pielęgniarkaspojrzałananiegozewspółczu-
ciemidodałacicho:–Bardzomiprzykro,proszępana.Przyje-
chałpanzapóźno.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
NarazzaplecamiKassiusaodezwałsięmęskigłos.
– Za późno? – powiedział po francusku. – I mówi mu to pani
wkorytarzu?
Kassiusobróciłsięizobaczyłswojegoojca,którypobiłchyba
rekordprędkości,jadączanimdoszpitala.
Pielęgniarkazesztywniała.
–Monsieur…
WciemnychoczachBorisabłyszczałgniew.
–Czymojasynowaiwnuknieżyją?
–Proszęmówićciszej.Toniejest…
– Przywieziono ich tutaj. Albo pozwoli pani mojemu synowi
zobaczyć żonę, albo proszę natychmiast sprowadzić lekarza,
którywszystkomuwyjaśni.
Pielęgniarkazgrymasemwróciłazabiurkoizajrzaładokom-
putera. Kassius czekał, wstrzymując oddech. Chciał usłyszeć,
że to tylko pomyłka, że Laney nic się nie stało, dziecku też,
aBenitopoprostuniewłaściwieoceniłsytuację.
Pielęgniarkajednakzachmurzyłasięikrótkoskinęłagłową.
–Takjakmyślałam.–Podniosławzrokizwahaniemprzygry-
zła wargi. – Zechcą panowie zaczekać w poczekalni. Pójdę po
lekarza.
Kassius trzymał się resztkami sił. Naraz poczuł na ramieniu
dotykrękiojca.
–Nigdziesięstądnieruszymy,dopókisięniedowiemy,gdzie
onajest–powiedziałBorisstanowczo.
Pielęgniarkarozejrzałasięrozpaczliwie,poczymwestchnęła.
–Pańskażonajestnasalioperacyjnej.Dlategopowiedziałam
panu,żejestzapóźno.Lekarzerobiącesarskiecięcie.Próbują
ocalićdziecko.
–Toznaczy,że…
– Tyle tylko mogę panu powiedzieć. A teraz proszę przejść
tam.–Wskazałapoczekalniępełnąbiałychplastikowychkrzeseł
itelewizorówwłączonychnawiadomościzParyża.–Przyślędo
panówlekarza.
Siedzeniewpoczekalnibyłopiekłem.Kassiusopadłbezwład-
nie na plastikowe krzesło. W jego umyśle dudniły pytania. Jak
poważne są obrażenia Laney i jego syna? Czy to możliwe, że
jegożonajużnieżyje?
Oparłłokcienakolanachischowałtwarzwrękach.
–Onasięniepodda,synu.–Ojciecznówdotknąłjegoramie-
nia. – Kocha cię z całego serca i będzie walczyć o to, żeby
ztobązostać.
–Dlaczego?–zapytałKassiusgłucho.–Powiedziałem,żenig-
dywięcejniechcejejwidzieć.Byłemnaniąwściekłyzato,że
ztobąrozmawiała.Uznałemtozazdradę.Powiedziałem,żebio-
ręzniąrozwódiodsyłamjąstąd.–Podniósłgłowęipopatrzył
naBorisapustymwzrokiem.–Słyszałeśprzecież.
Jegoojciecgwałtowniewciągnąłoddech.
–Byłeśzły.Wiedziała,żeniemówiszpoważnie.
– Wiedziała, że mówię poważnie. – Poczuł się do głębi nie-
szczęśliwy.Groził,żeporzucijąidzieckoizałożynowąrodzinę.
Oddałbyterazwszystkodoostatniegogroszazajejbezpieczeń-
stwo. Oddałby własne życie, żeby móc wziąć Laney w ramiona
ipowiedzieć,żejąkocha.
Na chwilę znieruchomiał i serce zaczęło bić mu tak szybko,
jakby chciało połamać żebra. Kochał ją. Dopiero teraz sobie to
uświadomił.Kochałją.
Dłońojcamocniejzacisnęłasięnajegoramieniu.
–Wszyscypopełniamybłędy,którychpotemżałujemy.Onaci
wybaczy,atyprzezresztężyciamożeszpróbowaćjejtowyna-
grodzić.
Jeśliprzeżyje,pomyślał.Jeśliprzeżyjeonaidziecko.Aontak
bezmyślnie chciał ich wyrzucić ze swojego życia, jakby dotrzy-
manie głupiej obietnicy było dla mężczyzny najważniejsze. Te-
raz zrozumiał, że prawdziwym mężczyzną jest ten, kto potrafi
kochaćswojążonęidziecko.Alebyćmożezrozumiałtozapóź-
no. Myślał, że ma przed sobą ocean czasu, całą wieczność.
Przypomniałsobieto,cowcześniejmówiłojciec.
Podniósłgłowęipopatrzyłnategoczłowieka,któregoosądził
taksurowo.Poświęciłpołowężycianato,żebygozniszczyć,ale
może zamiast karać Borisa za jego przestępstwa powinien
przyjrzećsięwłasnymgrzechom?
–Dziękuję–powiedziałochryple.–Zato,żetujesteś.
–Och,synu–wykrztusiłojciec.–Agdziemiałbymterazbyć?
–PanieBlack.
Podnieślisięnagłoslekarza.Kassiusmiałwrażenie,żepodło-
ga pod nim drży. Całe jego życie zależało od tego, co miał za
chwilęusłyszeć.
– Pańska żona… – Naraz lekarz uśmiechnął się. – Niebezpie-
czeństwojużminęło.Jejstanjeststabilny,alejeszczejejniewy-
budziliśmy.Miałalicznezłamania,wtymżeber,trudnościzod-
dychaniem i straciła dużo krwi. Niewiele brakowało. Gdyby
uderzenie poszło trochę bardziej na prawo albo gdyby karetka
przyjechała trochę później, to możliwe, że stracilibyśmy ich
oboje.
DooczuKassiusanapłynęłyłzywdzięczności.Sercepodeszło
mudogardła.Otarłoczyiwykrztusił:
–Amójsyn?
Lekarzuśmiechnąłsięjeszczeszerzej.
–Chcepangozobaczyć?
PowiekiLaneydrgnęły.Obudziłasięprzekonana,żenadalśni.
Słońce wpadało do pokoju przez otwarte okno. Leżała na wy-
godnym łóżku. Obok niej na krześle siedział Kassius. Twarz
miałznużoną,jakbywogóleniespałwnocy.
–Kassius–wychrypiałasuchymiustami.
Otworzył oczy i delikatnie wziął ją za rękę. Choć oczy miał
podkrążone i był nieogolony, jego twarz promieniała radosną
czułością.
– Obudziłaś się – wyszeptał i delikatnie dotknął jej twarzy. –
Bogudzięki.Miałemokropnąnoc.
Przezchwilęzastanawiałasię,oczymonmówi.Potemdopie-
rozaczęłasobiepowoliuświadamiać,żejestwszpitalu,ubrana
wprostąszpitalnąkoszulę,adoramionmaprzyczepioneprze-
wody. Gdzieś w pobliżu słychać było pisk urządzeń. Częściowo
była unieruchomiona i owiązana bandażami. W głowie miała
dziwnyzamęt.
–Cosięstało?–zapytałapowoli.
–Niepamiętasz?–zapytał,patrzącjejwoczy.
Chciała potrząsnąć głową, ale pokój natychmiast zakręcił jej
sięwoczach.
–Jesteśjeszczenaśrodkachprzeciwbólowych.
Naraz przypomniała sobie niewyraźny obraz. Półciężarówka
sunęławpoprzekdrogiprostonaichsamochód.Odbiłasięod
innego pojazdu, po czym uderzyła w bok limuzyny, gdzie sie-
działaprzypiętapasamiLaney.Pamiętałagłośnypiskhamulców
iklakson,pamiętała,żetelefonwypadłjejzręki.Obronniesplo-
tłaramionanabrzuchuizacisnęłapowieki,apotemrozległsię
zgrzytmetaluipoczułauderzenie.
Dalejniepamiętałaprawienic.Wiedziałatylko,żeprzezcały
czastrzymaładłonienabrzuchuimówiładojakichśludzi:„pro-
szę,uratujciemojedziecko”.
Wstrzymując oddech, przyłożyła rękę do brzucha i spojrzała
naKassiusazprzerażeniem.
–Gdziejestmojedziecko?!
–Cicho.Wszystkowporządku.–Podniósłsię,podszedłdołó-
żeczkapodrugiejstroniepokojuiwyjąłzniegomalutkiezawi-
niątko.–Tutaj.
Wrócił do łóżka i włożył jej dziecko w ramiona. Laney popa-
trzyłazzachwytemnaśpiącegosynaiłzynapłynęłyjejdooczu.
–Nicmuniejest?
–Ważyprawietrzykilo–oświadczyłKassiuszdumą,gładząc
syna palcem po policzku. – Jak na wcześniaka to fantastyczny
wynik.
– Wcześniak. – Podniosła wzrok z paniką. – Urodził się za
wcześnie.
–Jestzdrowy–powiedziałKassiusłagodnie.–Niepotrzebuje
żadnejdodatkowejopieki.Lekarzeipielęgniarkibylizdziwieni,
ale ja nie. Odziedziczył ducha swojej matki. – Spojrzał na nią
ijegooczyzalśniłypodejrzanie.–Mieliśmyszczęście.–Pochylił
sięipocałowałjąwczubekgłowy.–Jamiałemszczęście.Dosta-
łemjeszczejednąszansę.
Podniosławzrokisercepodeszłojejdogardła.
–Toznaczy,żemiwybaczyłeśto,cozrobiłam?
–Tocozrobiłaś?–powtórzyłiznówpoczułalęk.
Nieodrywającrękioddziecka,przyklęknąłprzyłóżku.
–Miałaśwewszystkimrację,Laney–powiedziałcicho.–We
wszystkim.Próbowałaśocalićmojąduszę,ajakjaciępotrakto-
wałem?–Ucałowałjejdłońiprzycisnąłdoniejczołojakwmo-
dlitwie. – Wybacz mi. Chciałem odrzucić ciebie i dziecko, żeby
zaspokoićswojągłupiądumę.–Jegogłosstawałsięcorazcich-
szy. – Kiedy powiedziałem, że znajdę sobie nową żonę, która
urodziminastępnedziecko…
–Byłeśzły–powiedziałaLaneycicho.–Zdradziłamcię.
–Tymnienigdyniezdradziłaś.Tymnieocaliłaś.Miałaśrację
codoojca.Wczorajwnocydługorozmawialiśmywpoczekalni.
–Onjesttutaj?
–Niechciał,żebymcierpiałsamotnie.Przeztewszystkielata
nienawidził siebie za to, że okłamał moją matkę. Nie mógł za-
znaćspokoju,bozastanawiałsię,cosięstałozemną.
–Jemuteżpotrafiszwybaczyć?
–Kiedyśuważałbym,żetoniemożliwe,aleterazjakmógłbym
muniewybaczyć?Popełniłpotworny,niewybaczalnybłąd,aleja
też potraktowałem cię okropnie. Czy ty kiedykolwiek zechcesz
miwybaczyć?
–Och,kochany–szepnęła.–Tak.
Podniósłsięiznówdotknąłjejtwarzy.
–Kochamcię,Laney.Nigdydotychczasniewiedziałem,cote
słowa znaczą, ale teraz już wiem – wyprostował się dumnie. –
Ichcęcizłożyćobietnicę,którejnigdyniezłamię.Kiedymyśla-
łem,żecięstraciłem,chciałemumrzeć.Wtedyzrozumiałem,że
z chęcią oddałbym życie za ciebie i nasze dziecko. Ale teraz,
gdy wiem, że żyjecie – jedną ręką dotknął jej ramienia, drugą
wciążtrzymałnaczoleśpiącegosyna–przezcałąresztężycia
będężyłdlawas.
EPILOG
Cztery miesiące później Francuska Riwiera przywitała Boże
Narodzenie jaskrawym słońcem i feerią kolorów. Ale najważ-
niejszabyłarodzina.
Wszyscy zgromadzili się w nowo wyposażonej różowej willi
Borisa na Cap Ferrat. Nawet babcia Laney przerwała podróż
dokołaświataiprzyjechałanatydzieńrazemzeswoimaktual-
nymprzyjacielem.WiększośćostatniegorokuYvonnespędziła,
podróżując z plecakiem, w dużym kapeluszu i bez cienia lęku,
czymwzbudziłaszczerypodziwwnuczki.
– Mój narzeczony jest fantastyczny, prawda? – oświadczyła
zdumą,gdyobydwiezajętebyłygotowaniemwwielkiejkuchni.
–Tak–zgodziłasięLaney.–Wszyscygolubią.
–Ovejestprzystojny,wysportowany,pełenenergii.Nastatku
musiałamkijemodganiaćodniegoinnekobiety,alewkońcugo
dostałam–opowiadałaYvonne,mieszającgumbo.
Babciaprzyjechaławzeszłymtygodniuiobydwiekobietyza-
powiedziały,żeKassiusiBorismajązwolnićnaświętacałąsłuż-
bę,boLaneyiYvonneosobiścieprzygotująświątecznąkolację.
Kassius na początku wydawał się uradowany, ale potem na-
brałwątpliwości.
–Jesteśpewna,Laney,żechceszsobietymzawracaćgłowę?
Przecieżsąświęta,atydopierowyzdrowiałaś.Jeszczemiesiąc
temu chodziłaś z laską. Powinnaś po prostu odpoczywać i po-
zwolić,żebyktośinnywszystkimsięzajął.
–Jestemjużzdrowa–zaprotestowała.
– Ktoś inny miałby gotować na Boże Narodzenie? – zawołała
Yvonnezurazą.–Czyśtyzwariował?Cotozagłupipomysł!
Kassiusniepróbowałwięcejprotestować,ocierałtylkozoczu
łzywzruszeniaiwyczekiwałświątjakdziecko,któreodliczadni
do magicznego poranka. Na myśl o tym Laney zaśmiała się ci-
cho. Mąż z całą pewnością doceniał jej kuchnię. Teraz, gdy od
świątecznejkolacjidzieliłoichtylkokilkagodzin,cochwilęwty-
kałgłowęwdrzwi,jakbyczasmiałzacząćpłynąćodtegoszyb-
ciej.Wkońcumusiałagowyrzucić,kiedyodkryła,żeprzekrada
sięzajejplecamizłyżką.
– Jak to? – zaprotestował, gdy pokazała mu drzwi. – Ja tylko
chciałemwampomócprzykontrolijakości!
Laneyzuśmiechemzajrzaładopiecyka,gdziepiekłosięcia-
sto cynamonowe. Przygotowała sobie malutką plastikową la-
leczkę,którązamierzaławetknąćwciasto,gdywystygnie.Ten
gość, który znajdzie laleczkę w swoim kawałku, zdecyduje,
gdzie będą obchodzić święta w przyszłym roku. To był pomysł
jejojca.
– To jedyny sposób, żeby podjąć tę decyzję sprawiedliwie –
wyjaśnił, spoglądając na swoją przyjaciółkę, która mieszkała
wAtlancie.Rodzinabyłaterazrozproszonapocałymświecie.
Usłyszałagaworzeniedziecka.Wyjęłagozfotelikaiobniosła
pokuchni,ażzacząłpiszczećzzachwytu.
–IjaksięmiewaHenryClark?–zapytałababcia.
– Uwielbia Boże Narodzenie. Prawda, Henry? – Laney
uśmiechnęłasiędodziecka,którezaśmiałosięuszczęśliwione.
–Niemogęuwierzyć,żetwójmążkupiłmuszczeniakawpre-
zencie.Szczeniakdlaniemowlaka!
–Niejestempewna,dlakogowłaściwiemabyćtenprezent–
uśmiechnęła się Laney. – Kassius nie może się już doczekać,
kiedygoprzywiozą.Mówi,żetojegonajlepszeświętawżyciu.
–Poczekajtylko,ażzobaczyBożeNarodzeniewNowymOrle-
anie – westchnęła Yvonne. – Dobrze było podróżować, ale po
tylumiesiącachwidziałamjużdośćświataigotowajestemwró-
cićdodomu.
WspaniałynowydomprzySt.CharlesAvenuezostałwłaśnie
ukończony. Całe skrzydło zostało przeznaczone na pokoje go-
ścinne.YvonneiClarkmoglisiędoniegowkażdejchwiliwpro-
wadzić,choćwciążniebyłopewne,czyClarkzamierzatampo-
wrócić.PokilkumiesiącachterapiiwnajlepszejklinicewAtlan-
cie częściowo odzyskał wzrok. Laney rozpłakała się, kiedy po
razpierwszywłożyładzieckowramionaojca,aonpotrafiłdo-
strzeckolorwłosówmałego.Istniałanadzieja,żewlewymoku
odzyskawzrokcałkowicie.Nigdyniewyglądałlepiej,pomyślała
Laney,patrząc,jakjeździnowymwózkiemdookołachoinki.Wó-
zekbyłprezentemodcórkiizięcia.
ClarkprzywiózłzesobąswojąprzyjaciółkęJeanie,pielęgniar-
kę z kliniki. Ładna pulchna kobieta pocałowała go z uczuciem,
gdywreszciezasiedlidoświątecznejkolacji.
Laney popatrzyła na rodzinę siedzącą wokół wielkiego stołu,
na którym stały potrawy z Południa, a także francuski chleb
iwino.Byłtakżerosyjskibarszcziwódka.Łzynapłynęłyjejdo
oczu. Po tak wielu latach spędzonych w rozpaczy wszyscy byli
szczęśliwi.Bylirazem.CudBożegoNarodzenia.
Nawet ojciec Kassiusa wydawał się piętnaście lat młodszy.
Synnalegał,byBoriszatrzymałdomnaCapFerrat.Wszystkie
sprzedane meble zastąpiono nowymi. Zatrudnił również cały
zwolniony wcześniej personel – wszystkich z wyjątkiem Mimi.
Jego firma naftowa znalazła się w portfelu Kassiusa jako filia.
Nowe inwestycje i technologiczne innowacje dawały nadzieję,
że uda jej się przetrwać, ale Boris z radością przekazał zarzą-
dzanie firmą synowi. Zdawało się, że zależy mu tylko na synu
inatym,bystaćsięczęściąrodziny.
– Aha! – zawołała Yvonne, triumfalnie unosząc laleczkę do
góry.–WprzyszłymrokuBożeNarodzeniespędzamywNowym
Orleanie.
Wszyscypopatrzylinaniąpodejrzliwie.
–Tooszustwo,nicinnego!–zawołałBoris.
–Ależskąd!Tylkoodrobinaszczęścia–protestowałaYvonne.
Niktjejnieuwierzył,alewszyscywybuchnęliśmiechem.
Ichżyciebyłokiedyśbardzomroczne.Każdyniósłwsobieja-
kiśstaryból,alemiłośćwyleczyładawneblizny.Byliszczęśliwi
iniedałosiętegoukryć.