JACKHIGGINS
NIEBEZPIECZNAGRA
DlaTess,którasądzi,żenadszedłczas...
POCZĄTEK
Paul Raszid był jednym z najbogatszych Brytyjczyków na świecie. Był również półkrwi Arabem i
niewieluludzipotrafiłoorzec,któryztychfaktówwywarłwiększywpływnajegoosobowość.
OjciecPaulabyłwodzemplemieniaBeduinówRaszidwprowincjiHazar,leżącejnadZatokąPerską,a
takżewojownikiemzkrwiikości.WysłanyzamłodudoKrólewskiejAkademiiWojskowejwSandhurst,
poznał tam na uroczystym balu lady Kate Dauncey, córkę earla Loch Dhu. Był zarówno bogaty, jak i
przystojny,zdobył
więcjejuczucieipobralisię,mimozrozumiałychproblemóworazpoczątkowychzastrzeżeńoburodzin.
OjciecPaulawciążpodróżował
pomiędzyAngliąaZatokąPerską,zależnieodpotrzeby.Urodziłoimsięczworodzieci:najstarszyPaul,
Michael,GeorgeiKate.
Dziecibyłyniezmierniedumnezrodzinobojgarodziców.Z
szacunkudobogategodziedzictwakulturalnegoOrientuwszystkiepłynniemówiłypoarabskuiwgłębi
serca były Beduinami, lecz - jak twierdził Paul Raszid - angielskie korzenie też były dla nich ważne i
równie troskliwie dbały o honor rodu Daunceyów oraz ich włości, jak członkowie najstarszych rodzin
Anglii.
Ukształtowały ich tradycje obu tych narodów: średniowiecznej Anglii i pustynnych Beduinów, tworząc
wybuchową mieszankę, co najczęściej uwidaczniało się w przypadku Paula i czego chyba
najdobitniejszym przejawem było pewne niezwykłe wydarzenie, które miało miejsce pod koniec jego
pobytuwSandhurst.Wtedypojechał
do domu na kilkudniową przepustkę. Michael miał wówczas osiemnaście lat, George siedemnaście, a
Katedwanaście.
EarlprzebywałwLondynie,aPaulprzyjechałdoHampshireizastałmatkęwbiblioteceDaunceyPlace.
Miałapaskudnieposiniaczonątwarz.Wyciągnęłaręce,żebygoobjąć,aKatepowiedziała:
-Onjąuderzył,Paul.Tenokropnyczłowiekuderzyłmamusię!
PaulodwróciłsiędoMichaelaipowiedziałspokojnie:
-Wyjaśnij.
-Toobcy-powiedziałmubrat.-CałaichgromadaprzyjechaładoRoundhaySpinneyzczteremawozami
kempingowymi i kilkoma końmi. Ich psy dusiły nasze kaczki i mama poszła porozmawiać z
właścicielami.
-Puściliściejąsamą?
- Nie, poszliśmy wszyscy, nawet Kate. Ci ludzie śmiali się z nas, a kiedy mama zaczęła krzyczeć, ich
przywódca-bardzowysokiiagresywny-uderzyłjąwtwarz.
ZpobladłątwarząPaulRaszidciemnymioczamispoglądałnaMichaelaiGeorge’a.
- A więc ten zwierzak skrzywdził waszą matkę, a wy na to pozwoliliście? - Spoliczkował ich obu. -
Maciepodwaserca.
RaszidówiDaunceyów.Terazpokażęwam,jaknależysięnimikierować.
Matkazłapałagozarękaw.
-Proszę,Paul,nieróbtego,niewarto.
- Nie warto? - powtórzył z przerażającym uśmiechem. - Tam jest pies, który potrzebuje nauczki.
Zamierzammujądać.
Odwróciłsięipoprowadziłichdodrzwi.
Wszyscy trzej chłopcy wyruszyli do Roundhay Spinney land-roverem. Paul zabronił Kate jechać, lecz
zarazpoichodjeździeosiodłałaswojąulubionąklaczipognałazanimi,galopującnaskrótyprzezpola.
Znaleźliwozyustawionewkrągwokółdużegoogniska,aprzynimkilkanaściedorosłychosób,kilkoro
dzieci,czterykonieipsy.
Rosłyawanturnikopisanyprzezobumłodszychchłopcówsiedziałnapustejskrzynceprzyognisku,pijąc
herbatę.Podniósł
głowęnawidoknadchodzących.
-Awycozajedni?
-MojarodzinamieszkawDaunceyPlace.
- O rany, sam wielmożny pan, co? - Mężczyzna zaśmiał się do kompanów. - Wygląda mi na zwykłego
kutasa.
-Przynajmniejniebijękobiet.Staramsięzachowywaćjakmężczyzna,czegoniemożnapowiedziećoto
bie.Popełniłeśbłąd,tykupognoju.Tadamajestmojąmatką.
-Noico,tymały...-zacząłosiłek,aleniedokończył.
Paul Raszid błyskawicznie sięgnął do głębokiej kieszeni płaszcza i wyciągnął dżambiję - zakrzywiony
sztyletBeduinów.
Braciaposzlizajegoprzykładem.
Gdy siedzący przy ognisku ludzie zrywali się na równe nogi, Paul ciął dżambiją w bok głowy
awanturnika, odcinając mu lewe ucho. Jeden z pozostałych mężczyzn wyjął z kieszeni nóż i Michael
Raszidwprzypływiegniewu,jakiegoniezaznałjeszczenigdywżyciu,chlasnąłgosztyletemwpoliczek,
rozcinającciałodokości.
Rannyzawyłzbólu.
Innymężczyznapodniósłgałąź,abyuderzyćniąGeorge’a,leczKateRaszidwybiegłazukrycia,chwyciła
kamieńizprzenikliwymokrzykiemcisnęłanimwtwarznapastnika.
Potyczka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Reszta przybyszów stała czujnie, w milczeniu.
Kobietynieodzywałysięinawetdzieciniepłakały.Nagleniebiosarozwarłysięilunąłdeszcz.
Przywódcagrupkiprzycisnąłbrudnąchusteczkędouchalubtego,cozniegozostało,jęcząc:
-Zapłaciszmizato.
- Nie, na pewno nie - rzekł Paul Raszid. - Jeśli jeszcze raz zbliżysz się do tej posiadłości albo mojej
matki,nieobetnęcidrugiegoucha,alegenitalia.
Otarłdżambijęopłaszczosiłka,apotemwyjąłzkieszeniwalteraiwpakowałdwiekulewzawieszony
nadogniskiemdzbanek.
Zdziurekpokulachpopłynęławoda,gaszącpłomienie.
-Dajęwamgodzinęnawyniesieniesięstąd.Sądzę,żeNationalHealthHospitalwMaudsleyzajmujesię
nawet takimi szumowinami jak ty. Jednak pamiętaj o tym, co powiedziałem. - I po krótkiej przerwie
dodał:-Jeślijeszczerazzakłóciszspokójmojejmatce,zabijęcię.
Możeszbyćtegopewien.
Wszyscytrzejchłopcyodjechaliwdeszczu,aKatezanimi,nakoniu.Nieprzestawałolać,kiedydotarli
dowioskiDaunceyipodjechalipodpubzwany„DaunceyArms”.Paulzaparkował
samochód i wysiedli, a Kate zsunęła się ze swej klaczy i uwiązała ją do drzewka. Stała tam, z
niepokojempatrzącnabraci.
-Przepraszam,żecięnieposłuchałam,bracie.
Paulucałowałjąwobapoliczkiipowiedział:
- Byłaś cudowna, siostrzyczko. - Przytulił ją, a potem puścił i dodał: - Najwyższy czas, żebyś wypiła
pierwszywżyciukieliszekszampana.
Pub miał belkowany sufit, wspaniały stary mahoniowy kontuar zastawiony rzędami butelek i olbrzymi
kominek.Półtuzinamiejscowychmężczyznodwróciłosięizdjęłoczapki.Barmanka,BettyMoody,która
właśniewycierałakieliszki,spojrzałanawchodzącychipowitałaich.
-Toty,Paul.
Była to usprawiedliwiona poufałość. Znała ich wszystkich od dziecka, a nawet przez pewien czas
niańczyłaPaula.
-Niewiedziałam,żewróciłeśdodomu.
-Toniespodziewanawizyta,Betty.Musiałemzałatwićkilkaspraw.
Spojrzałananiegoostro.
-NaprzykładtychdranizRoundhaySpinney?
-Wielkienieba,skądotymwiesz?
- Niewiele rzeczy uchodzi mojej uwagi, nie w tej gospodzie. Oni już od tygodni sprawiają wszystkim
kłopoty.
-Nocóż,Betty,jużnikomuniesprawiąkłopotów.
Położyłnakontuarzedżambiję.
Zulicydobiegłwarkotprzejeżdżającychsamochodówijedenzgościpodszedłdookna.Odwróciłsię.
-Aniechmnielicho.Tełobuzyodjeżdżają.
-No,jamyślę-mruknąłMichael.
Bettyodstawiłakieliszek.
-Niktniekochaciębardziejniżja,Paul,niktoprócztwojejwspaniałejmatki,alepamiętam,żezawsze
miałeścharakterek.Czyznówbyłeśniegrzecznymchłopcem?
-Tenokropnyczłowieknapadłnamamusięiuderzyłją-
powiedziałaKate.
Wśródzebranychzaległomilczenie,któreprzerwałaBettyMoody,pytając:
-Cotakiego?!
-Wszystkowporządku.Paulobciąłmuucho,więcodjechali.-
Kateuśmiechnęłasię.-Tobyłocudowne.
Wgospodziezapadłaciszajakmakiemzasiał.
-Onateżnieźlesięspisała-powiedziałPaulRaszid.-Okazujesię,żenaszasiostrzyczkabardzocelnie
rzucakamieniami.Takwięc,kochanaBetty,otwórzmybutelkęszampana.Myślę,żekażdemuznasprzyda
siędużaporcjaplackapasterza.
Wyciągnęłarękęidotknęłajegopoliczka.
-Ach,Paul,mogłamsiędomyślić.Jeszczecoś?
-Tak,jutrowracamdoSandhurst.Czymogłabyśznaleźćchwilkęisprawdzić,czymamaniepotrzebuje
pomocy?Och,iprzymknąćokonato,żetamałajestjeszczezamłoda,byprzebywaćwpubie?
-Tak,naobapytania.-Bettyotworzyłalodówkęiwyjęłabutelkębollingera.PogłaskałaKatepogłowie.
-Stańzabaremobokmnie,dziewczyno.Wtedywszystkobędziezgodniezprawem.-
Wyciągająckorek,uśmiechnęłasiędoPaula.-Grunttorodzina,co,Paul?
-Zawsze-odparł.
Później, po posiłku i szampanie, przeprowadził ich na drugą stronę drogi i przez cmentarz do
zadaszonego wejścia parafialnego kościoła, wzniesionego w dwunastym wieku. Gotyckie wnętrze było
bardzo piękne, nakryte łukowatym sklepieniem. Deszcz przestał padać i prze2 witraże sączyło się
cudowne światło, padając na ławy, marmurowe nagrobki oraz rzeźby upamiętniające wielu
przedstawicieliroduDaunceyów.
Wywodzili się ze Szkocji. Sir Paul Dauncey był obecny przy śmierci królowej Elżbiety, a kiedy król
SzkocjiJanVIzostałJanemI,królemAnglii,jegodobryprzyjacielsirPaulDaunceybyłjednymztych,
którzy przygalopowali z Londynu do Edynburga, żeby mu o tym powiedzieć. Jan I mianował go earlem
leżącego na wyżynie szkockiej Loch Dhu - czyli czarnego stawu lub ciemnych wód. Ponieważ zwykle
padało tam przez sześć dni w tygodniu, łatwo zrozumieć, dlaczego Daunceyowie pozostali w Dauncey
Place,zatrzymującwLochDhutylkozrujnowanyzameczekiniewielkąposiadłość.
Najistotniejszaróżnicamiędzyszkockimiaangielskimiparamipolegałanatym,żeuSzkotówprawodo
tytułu nie wygasało ze śmiercią ostatniego męskiego potomka. Jeśli nie było męskiego dziedzica, tytuł
mógłprzejśćnakobietę.Takwięcpośmierciearla,matkaPaulazostawałahrabiną.Jemuprzysługiwał
kurtuazyjnytytuł
wicehrabiego Daunceya, pozostali dwaj chłopcy mieli być szlachetnie urodzonymi, a ich siostra lady
Kate.ApewnegodniaPaulmiałzostaćearlemLochDhu.
Ichkrokiodbijałysięechem,gdyszliprzeznawę.Paulprzystanąłprzypięknejrzeźbie,przedstawiającej
zakutegowstalrycerzaijegodamę.
-Myślę,żedziśbyłbyznasdumny,prawda?-zauważyłiwyrecytowałfragmentkronikirodzinnej,którą
wszyscyczworoznalinapamięć,jakkatechizm:-SirPaulDauncey,którywalczyłzRyszardemTrzecim
wbitwiepodBosworth,apotemwyrąbałsobiedrogęzokrążeniaiuciekłdoFrancji.
-ApóźniejHenrykTudorpozwoliłmuwrócić-dopowiedziałaKate-ioddałmuskonfiskowanewłości.
-Zczegowzięłasiędewizanaszegorodu-dodałMichael.-
Zawszewracam.
-Zawsze.-PauljednymramieniemobjąłKate,adrugimobubraci.-Zawszerazem.JesteśmyRaszidami
iDaunceyami.Zawszerazem.
Przycisnąłichmocno,aKatepisnęłaiprzytuliłasiędoniego.
Po ukończeniu Sandhurst Paul otrzymał przydział do grenadierów, odbył służbę w Irlandii, a potem w
dziewięćdziesiątympierwszymSASposłałgonadZatokęPerską.
Byłtozłośliwykapryslosu,gdyżjegoojciec,przyjacielSaddamaHusajnaigenerałsiłzbrojnychOmanu,
został właśnie wysłany na szkolenie do głównego sztabu irackiej armii i również wziął udział w tej
wojnie,tyleżepoprzeciwnejstronie.MimotoniktniekwestionowałlojalnościPaula.Dladziałających
za linią frontu oddziałów SAS Paul Raszid był bezcennym nabytkiem i po zakończeniu wojny został
odznaczonyzazasługi.Niestety,jegoojcieczginął.
Paulsięztympogodził.
-Ojciecbyłżołnierzemipodjąłżołnierskieryzyko-powiedział
swoimbraciomisiostrze.-Jajestemżołnierzemirobiętosamo.
MichaeliGeorgerównieżposzlidoSandhurst.MichaelpóźniejwybrałSzkołęBiznesunaHarvardzie,a
Georgeregimentspadochroniarzy,wktórymodbyłsłużbęwIrlandii.Wystarczyłmujedenrok.Opuścił
armięizacząłuczęszczaćnakursobrotunieruchomościami.
Natomiast młoda Kate po St Paul’s Girls’ School ukończyła St Hugh’s College w Oxfordzie, a potem
postanowiłasięwyszumiećizsiłątornadazaczęłaszalećwlondyńskichkręgachtowarzyskich.
W1993roku,zupełnieniespodziewanie,umarłearlnaataksercazrodzajutych,któreniesąpoprzedzone
żadnymiobjawamiizabijająwciągukilkusekund.LadyKatebyłaterazhrabinąLochDhu,ajejojciec
spoczął w rodzinnym grobowcu na przykościelnym cmentarzu w Dauncey. Na pogrzeb przybyła cała
wioskaiwieluprzyjezdnych,ludzi,którychPaulnigdyprzedtemniespotkał.
W wielkiej sali Dauncey Place, gdzie podejmowano gości, Paul rozglądał się za matką i znalazł ją w
towarzystwiejednegoztakichnieznajomych,mężczyznywśrednimwieku.KiedyPaulstanąłprzynich,
matkapowiedziała:
- Paul, mój drogi, chcę przedstawić ci jednego z moich najlepszych przyjaciół, brygadiera Charlesa
Fergusona.
Fergusonuścisnąłmudłoń.
-Wiemopanuwszystko.Jarównieżsłużyłemwgrenadierach.
Fantastyczniespisałsiępanzairackimiliniami,razemzpułkownikiemTonymVilliersem.KrzyżZasługi
tozbytskromneodznaczenie.
-ZnapanpułkownikaVilliersa?-zapytałPaul.
-Znamysięoddawna.
-Najwyraźniejjestpandobrzezorientowany,brygadierze.TaoperacjaSASbyłaściśletajna.
MatkaPaulapowiedziała:
-Charlesitwójdziadekrazemsłużyliwwojsku.
W różnych miejscach. W Adenie, Omanie, na Borneo i Malajach. Teraz Charles kieruje wydziałem
specjalnymwywiadu,podlegającymbezpośredniopremierowi.
-Kate,niepowinnaśotymmówić-skarciłjąFerguson.
- Nonsens - odparła. - Wie o tym każdy, kto jest kimś. - Ujęła jego dłoń. - Na Borneo uratował życie
twojemudziadkowi.
-Onuratowałmojedwukrotnie.-Fergusonpocałowałjąwczoło,apotemzwróciłsiędoPaula.-Gdy
bymmógłcośdlapanazrobić,chętnietouczynię.Otomojawizytówka.
PaulRaszidenergicznieuścisnąłmudłoń.
-Nigdyniewiadomo,brygadierze,cosięmożezdarzyć.
Trzymampanazasłowo.
Jakonajstarszy,PaulwziąłnasiebieobowiązekwyjazdudoLondynuiskonsultowaniasięzrodzinnym
adwokatem w kwestii testamentu nieodżałowanego earla. Kiedy wrócił, późno po południu, zastał całą
rodzinęsiedzącąprzykominkuwwielkiejsali.Spojrzelinaniegowyczekująco.
-Icosięstało?-zapytałMichael.
- Aha, jako absolwent harwardzkiej Szkoły Biznesu, chcesz wiedzieć ile? - Nachylił się i pocałował
matkęwpoliczek.-Mama,jakzwykle,byłabardzoniedobrainieprzygotowałamnie.
-Naco?-spytałMichael.
-Nawielkośćmajątkudziadka.Niemiałempojęcia,żeposiadał
sporączęśćMayfair.OrazpołowęParkLane,napoczątek.
Georgegwizdnął.
-Oczymmówimy?
-Otrzystupięćdziesięciumilionach.
Jegosiostragłośnowestchnęła.Matkatylkosięuśmiechnęła.
-Tonasuwamipewienpomysł-rzekłPaul.-Wiem,jakzrobićdobryużytekztychpieniędzy.
-Coproponujesz?-zapytałMichael.
-PoSandhurstbyłemwIrlandii-odpowiedziałPaul.-ApotemzSASnadZatokąPerską.Praweramię
wciąż mnie pobolewa na zmianę pogody, od tej kuli z karabinu Armalite, która przez nie przeszła. Ty,
Michaelu, ukończyłeś Sandhurst i Szkołę Biznesu na Harvardzie, a George był przez rok w Irlandii z
pierwszym spadochroniarzy. Kate jeszcze nie skończyła studiów, ale myślę, że możemy na nią liczyć.-
Jeszczeniepowiedziałeśnam,jakitopomysł-
przypomniałMichael.
-Już mówię. Czas,żebyśmy połączyli siły,otworzyli rodzinny interes istali się siłą,z którą trzeba się
liczyć.
Kimjesteśmy?Daunceyami-atakżeRaszidami.NiktniemawiększychwpływówwrejonieZatokiniż
my,aczegoświatnajbardziejterazpragnie?RopyzZatoki.
Zwłaszcza Amerykanie i Rosjanie od wielu miesięcy kręcą się wokół tamtejszych pól, usiłując kupić
prawadowydobycia.Abyjednakdobraćsiędotejropy,muszązapewnićsobieprzychylnośćBeduinów.
Adotegojesteśmyimpotrzebnimy.Musząprzyjśćdonas,domojejrodziny.
-Oczymrozmawiamy?-spytałGeorge.
Ichmatkazaśmiałasię.
-Myślę,żewiem.
-Powiedzim-rzekłPaul.
-Odwóchmiliardach?
-Otrzech-poprawił.-Funtówszterlingów,oczywiście,aniedolarów.-Podniósłbutelkęszampana.-
WkońcujestembardzobrytyjskimArabem.
DziękibłyskotliwyminwestycjomipoparciuBeduinów,rodzinaRaszidówkontrolowałarozwójnowych
pólnaftowychnapółnocodDhofaru.Pieniądzespływaływnieprawdopodobnychilościach.
Amerykanie i Rosjanie rzeczywiście musieli korzystać z ich pośrednictwa, chociaż niechętnie, a
Raszidowiepomoglitakżeodbudowaćirackiprzemysłnaftowy.
Pierwszy miliard zarobili w trzy lata, drugi w dwa, i byli na dobrej drodze do zdobycia trzeciego.
GeorgeiMichaelwspólniekierowalifirmąRaszidInvestments,amłodaKate,którazdążyłajużskończyć
studianaOxfordzie,zostałaprezesem.Każdabizneswoman,którawzięłajątylkozaślicznotkęwsukni
odArmaniegoibutachManoloBlahnika,szybkopojmowałaswójbłąd.SamPaulwolał
trzymaćsięwcieniu,nadrugimplanie.WiększośćczasuspędzałwHazarze,zBeduinami.Byłdlanich
bohaterem,któryczęstoprzemierzałmorzepiaskównawielbłądzieiżyłzgodniezichprastarątradycją
na pustyni, strzeżony przez swoich spalonych słońcem współplemieńców, z którymi jadał daktyle i
suszonemięso.
Często towarzyszyli mu bracia lub Kate, budząca zgorszenie swoimi zachodnimi zwyczajami, lecz
powszechnieszanowanazewzględunabrata,którystałsiężywąlegendąimiałwładzęwiększąnawetod
sułtana.Nawiasemmówiąc,byłjegodalekimkuzynem.
Szeptano, że pewnego dnia zostanie wybrany przez Radę Starszych, lecz na razie obecny sułtan nadal
sprawowałrządy,opartegłównienaoddziałachżołnierzydowodzonychprzezbrytyjskichochotników.
Aż pewnej nocy, kiedy siedział przy ognisku w obozowisku w Oazie Szabwa, helikopter typu Hawk
nadleciałzwarkotemiwylądowałwchmurzepiasku.
Wielbłądyiosłyspłoszyłysię,dziecikrzyczałyzradości,akobietyjeuspokajały.Zmaszynywysiedli
Michael,GeorgeiKatewarabskichstrojach.Paulpowitałich.
-Coto,zjazdrodzinny?
-Mamykłopoty-powiedziałaKate.
Wziął ją za rękę, zaprowadził do ogniska i kazał jednej z kobiet przynieść kawę. Kate skinęła na
Michaela.
-Najpierwty.
-Zebraliśmyjużtrzymiliardy-oznajmiłMichael.
-Awięcwkońcusięudało-rzekłPaul.-Bardziejbymsięcieszył,gdybymnieoczekiwałzłychwieści.
Mów,Kate.Wystarczymispojrzećnatwojąminę,żebywiedzieć,kiedyjestkiepskapogoda,aterazmam
wrażenie,żeleje.
-Widziałeśsięostatniozsułtanem?
-Nie,odbywałpielgrzymkędoŚwiętychStudni.
- Do Świętych Studni? Niezły żart. Pielgrzymował do Dubaju, gdzie spotkał się z amerykańskimi i
rosyjskimi przemysłowcami oraz przedstawicielami administracji obu tych państw. Zawarli umowę
dotyczącąwspólnegowydobyciaropywHazarze-beznas.
-PrzecieżniemogątegozrobićbezwspółpracyzBeduinami-
zauważyłPaul.-Atejnieuzyskająbeznas.
-Paul-powiedziałaKate-mogątozrobićizrobią.
Sułtan nas sprzedał. Wiesz, jak Amerykanom i Rosjanom nie podobało się nasze pośrednictwo. Teraz
wykluczylinaszinteresu.
Zamierzają nas zniszczyć, a przy okazji wszystkich Beduinów. Kiedy nas nie będzie, ci przeklęci
nafciarzebędąwiercićgdziekolwiek,aArabowiebędąmoglisięwypchać.
-Czytoprawda?-zapytałPaul.
Michaelkiwnąłgłową.
-Zamierzająograbićpustynię,amynicniemożemynatoporadzić.
Paulwzadumiepokiwałgłowąiprzeganiałwęgle.
-Niemówpochopnie,Michaelu.Zawszemożnacośzrobić,jeślitylkosięchce.
-Comasznamyśli?-zapytałGeorge.
-Nieteraz-mruknąłPaul.ZwróciłsiędoKate.-MasztegogulfstreamawbazielotniczejwHamanie?
-Tak-odpowiedziała.
Przyciągnąłjądosiebieiucałowałwczoło.
-Śpijciedobrze.Porozmawiamyjutro.
Kiwnąłgłowąbraciomiwszyscywstali.Kateodwróciłasię,zmierzającdonamiotu,iwtedytosięstało.
Z cienia wypadł z wrzaskiem Beduin, unosząc nad głowę zakrzywioną dżambiję i biegnąc prosto na
braci.Dziewczynaznalazłasięnajegodrodze.
ZaskoczyłochroniarzyPaula,którzypołożyliAK-47naziemiiwdłoniachtrzymalifiliżankizkawą.Paul
Raszidpoderwałsiębłyskawicznie,przewróciłsiostręnaziemięiwyrwałzzapaskabrowninga.Oddał
czterystrzały,zabijajączamachowcanamiejscu.
Znówrozległsięprzenikliwykrzykizciemnościwyskoczył
drugimężczyznazuniesionymdociosusztyletem,lecznatychmiastzostałobezwładnionyprzezochronę.
-Żywcem!-zawołałpoarabskuPaul.-Żywcem!-OdwróciłsiędoGeorge’a.-Dowiedzsię,kimjesti
skądprzybył.
Georgepodbiegłdoochroniarzyprzytrzymującychszamoczącegosięjeńca,aPaulpomógłKatewstać.
-Wszystkowporządku?Niccisięniestało?
Przytuliłasiędoniegoiodpowiedziałapoarabsku:
-Nie,mójbracie,dziękitobie.
Uścisnąłją.
-Zostawtomnie.Idźspać.
Odeszła z wyraźną niechęcią, a Paul Raszid podszedł do drugiego zamachowca, przywiązanego już do
wbitychwziemiępali.
Twarz mężczyzny była pobrużdżona i ściągnięta. Jego źrenice miały wielkość główki od szpilki, z ust
ciekłamupiana.
-Wynajętyzabójcaodurzonyquatem-rzekłGeorge.
Paul Raszid zapalił papierosa i skinął głową. Quat jest narkotyczną substancją uzyskiwaną z liści
pewnychkrzewówrosnącychnapustyni.WieluBeduinówbyłouzależnionych.
Niektórymnarkotykdawałzłudnepoczuciesiły-Temumężczyźniemiałprzynieśćtylkośmierć.
Róbcie,cotrzeba-powiedziałdoGeorge’a.Odszedł,zasiadł
przyogniskuisięgnąłpokawę.Katewróciłaiusiadłaprzynim.W
ciemności rozległ się krzyk bólu, potem przeraźliwe wrzaski, aż wreszcie zapadła cisza. Do ogniska
podeszliGeorgeiMichael.
-Ico?-zapytałPaul.
-SułtanzorganizowałzamachnażyczenieAmerykanówiRosjan.Niemoglisobiepozwolićnato,żeby
zostawićnasprzyżyciu.
-Jakietodlanichprzykre-rzekłPaulRaszid-żezamachsięnieudał.
Zapadłacisza.MichaeliGeorgeusiedliprzyogniu.
-Icoteraz?-zapytałGeorge.
-Przedewszystkimsądzę,żeczasjużwybraćnowegosułtana.
KontaktyznaszymiludźmiwHazarzetotwojaspecjalność-odparł
Paul. - Zajmij się tym. Jednak ta gra toczy się o znacznie większą stawkę. Czy pozwolimy światowym
mocarstwomkrzywdzićnaszlud?
Czy pozwolimy niszczyć naszą ziemię? I atakować nas? Nie, uważam, że musimy im odpowiedzieć i
uderzyć.
Wtymmomenciezadzwoniłjegotelefonkomórkowy.Wyjąłgozzapazuchy.
-Raszid.
Wblaskuogniskazobaczyli,żespoważniał,aoczyzmieniłymusięwdwaczarnewęgle.
-Będziemynajszybciej,jaksięda-powiedział.
RozłączyłsięipodałtelefonKate.
-ZadzwońdoHamanu.Powiedzim,żebyprzygotowaligulfstreamadonatychmiastowegostartu.Zarazpo
lecimytamhelikopterem.
-Dlaczego,Paul?Cosięstało?-zapytałaKate.
-DzwoniłaBettyMoody.Cośstrasznegoprzydarzyłosięnaszejmamie.
Istotniebyłtobardzopoważnywypadek.WdrodzepowrotnejdoDaunceyPlacesamochódprowadzony
przez lady Kate czołowo zderzył się z samochodem, który zjechał na lewy pas. Raszidowie dotarli do
szpitaladziesięćminutprzedjejśmiercią.Wsamąporę,abycałączwórkąstanąćprzyjejłóżkuitrzymać
jązaręce.
- Moi wspaniali chłopcy - powiedziała lady Kate swoim kiepskim arabskim, będącym zawsze
przedmiotemkpincałejrodziny.
-Mojaślicznadziewczynka.Zawszesiękochajcie-szepnęłaiodeszła.
Michael i George rozpłakali się, lecz Kate tylko ścisnęła dłoń Paula, który nachylił się, by pocałować
matkęwczoło.Piekłyjąoczy,aleniebyłownichłez.Temiałyprzyjśćpóźniej-gdyodkryje,ktojest
odpowiedzialnyzaśmierćichmatki.
Kiedy jednak poznali jego nazwisko, okazało się, że to kolejna zła wiadomość. Jak powiedział im
głównyinspektorpolicjiwHampshire,tenkierowca,niejakiIgorjGatow,zjechałnanieprawidłowypas
ruchu,udającsiędoLondynuzKnotsleyHali,posiadłościbędącejwłasnościąrosyjskiejambasady.Och,
zcałąpewnościąbyłipijanyijakimścudemzdołałwyjśćzkatastrofyzaledwiezdrobnymiobrażeniami.
Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że jest attache handlowym rosyjskiej ambasady w Londynie, co
oznacza, iż chroni go immunitet dyplomatyczny. Zabójcy ich matki nie można było postawić przed
angielskimsądem.
Z szacunku dla religijnych przekonań matki, pochowali ją w rodzinnym grobowcu na kościelnym
cmentarzuwDauncey,wmarcowepopołudnie.Jedenznajważniejszychlondyńskichimamówzaszczycił
uroczystośćswojąobecnością.Stojąctam,trzejbraciaRaszidowieimłodaKatenigdynieczulisięsobie
bliżsi.
Później, podczas przyjęcia w wielkiej sali w Dauncey Place, do Paula Raszida podszedł Charles
Ferguson.
-Cozaokropnahistoria,Paul-powiedziałbrygadier.-Takmiprzykro.Waszamatkabyławielkądamą.
-Czypanwieoczymś,czegonampanniemówi,brygadierze?-
zapytałaKate.
Fergusonpopatrzyłnaniąuważnie.
-Jeślibędzieciemieliochotę,todomniezadzwońcie.
Ztymisłowamiodszedł.Katezwróciłasiędobrata:
-Paul?
-Gdytylkotuskończymy-odrzekł-pojedziemygoodwiedzić.
Dwa dni później Paul i Kate Raszid pojawili się w domu Charlesa Fergusona, mieszczącym się przy
CavendishPlacewLondynie.WpuściłichlokajFergusona,GurkhaimieniemKim.
Okazało się, że Ferguson nie jest sam, lecz w towarzystwie dwóch innych osób. Jedną z nich był niski
mężczyznaowłosachtakjasnych,żeprawiesiwych.
-LadyKate,otoSeanDillon,którypracujedlamojegowydziału
-rzekłFerguson,apotemprzedstawiłdrugąosobę,rudowłosąkobietę.
-DetektywnadinspektorHainahBernsteinzWydziałuSpecjalnegoScotlandYardu.LordzieLochDhu,w
czymmogępomóc?Możemyzaproponowaćkieliszekszampana?-Nie,dziękuję.Możemojasiostrasię
napije,alejawolałbymirlandzkąwhiskyBushmills,taką,jakąpijepanDillon.
-Porządnygość-powiedziałDillon-alepaniemająpierwszeństwo.
NalałKateszampana.HannahBernsteinpowiedziaładoniej:
-Zdajesię,żeskończyłapaniOxford?JabyłamwCambridge.
-Cóż,toniepaniwina-odparłaKateiuśmiechnęłasię.
Jejbratrzekł:
-SłużyłemwIrlandii,wgrenadierachiwSAS.DużotamsłyszałemoSeanieDillonie.
- Pewnie to wszystko prawda - powiedziała mu Hannah Bernstein dziwnym tonem, którego Raszid nie
zdołałrozszyfrować.
-Niechpanjejniesłucha-poradziłmuDillon.-Dlaniejzawszebędęfacetemwczarnymkapeluszu,ale
dlapanaidlamnie,majorze,takjakdlakażdegożołnierzajesteśmytylkoludźmiodwalającymibrudną
robotę,przedjakąwzdragasięopiniapubliczna.OtocałaprawdadodałDillonizwróciłsiędoKate.-
Przyznapani,żetakwłaśniejest?
Wcaleniebyłaoburzona.
-Oczywiście.
- A zatem - rzekł Paul Raszid - Igor Gatow, attache handlowy przy rosyjskiej ambasadzie w Londynie,
zjeżdżapopijanemunaprawąstronędrogiizabijamojąmatkę.
Policjatwierdzi,żeobejmujegoimmunitetdyplomatyczny.
-Obawiamsię,żetoprawda.
-IwracadoMoskwy.
-Nie,jestpotrzebnytutaj-powiedziałmuFerguson.
-Potrzebny?-zdziwiłsięRaszid.
- Ludzie ze służb specjalnych nie byliby zachwyceni, że o tym mówię, ale oni nie należą do moich naj
lepszychprzyjaciół.Proszęmupowiedzieć,paninadinspektor.
-Ilemogęwyjawić?-zapytała.
-Tyle,ilebędziepotrzeba-rzekłDillon.-Tenrosyjskignójzabijaangielskąarystokratkęiuchodzimuto
nasucho.-Nalałsobienastępnąszklaneczkęwhisky,unoszącją,skinąłgłowąKate,apotemodwróciłsię
doPaulaRaszidaipowiedziałcałkiemniezłymarabskim:
-Gatowtoszujapierwszejklasy.Jeślinadinspektorwahasię,niemiejciejejtegozazłe.Mawrażliwe
sumienie.Jejdziadekjestrabinem.
- A mój ojciec był szejkiem - powiedział do niej Paul Raszid po hebrajsku. - Może mamy wiele
wspólnego.
Zaskoczyłją.
-Niewiem,copowiedzieć-odparławtymsamymjęzyku.
-Nocóż,jawiem-przerwałimDillonpoangielsku.-NietylkorosyjskaambasadachroniGatowaprzed
wymiaremsprawiedliwości.
Onmarównieżamerykańskiepowiązania.
-Jakiegorodzaju?-zapytałPaulRaszidpochwilimilczenia.
OdpowiedziałamuHannah:
- Jak wiecie, Amerykanie i Rosjanie rywalizują ze sobą o wpływy na Bliskim Wschodzie, ale potrafią
współpracować,jeżelijesttodlanichkorzystne.
-Dobrzeotymwiem-rzekłPaul-alecotomawspólnegoześmierciąmojejmatki?
Dillonodpowiedziałmupoarabsku:
-Tenśmierdzieljestpodwójnymagentem.PracowałnietylkodlaRosjan,aletakżedlaAmerykanów.Tak
więcijedni,idrudzyniechcą,żebystanąłprzedsądemJestdlanichzbytważny.
-Zjakiegopowodu?-spytałPaulRaszid.OdpowiedziałmuFerguson.
- Amerykanie i Rosjanie usiłują zawrzeć jakąś umowę, a Gatow w tym pośredniczy. Siedzi w tym po
uszy.Chodziomiliardy.
-Racja-wtrąciłDillon.-ArabiaFelix.SzczęśliwaArabia,jakmawianoniegdyś.
SłuchającaichwmilczeniuKateRaszidspytała:
-Awięcrozmawiamyopieniądzach?
-Taksądzę-odparłDillon.
- I ze względu na swoje interesy, zarówno Ameryka nie, jak i Rosjanie uważają śmierć mojej matki
jedyniezakłopotliwywypadek?
-Bardzokłopotliwy.
Zamilkłaizerknęłanabrata,któryskinąłgłową.
-Kilkadnitemu-zaczęła-wOazieSzabwamiałomiejsceinteresującewydarzenie.Czywiadomopanu,
brygadierze,żesułtanHazaruzwiązałsięnietylkozwielkimamerykańskimtowarzystwemnaftowym,ale
równieżzrosyjskąnaftą?
Fergusonzmarszczyłbrwi.
-Nie,todlamniecośnowego.
-Dwajzamachowcypróbowalizabićmojegobratatejnocy,kiedypowiadomiononasośmiercinaszej
matki.
SkinęłagłowąDillonowi.-Jedenpróbowałmniezabić.
Mójbraturatowałmiżycieizastrzeliłgo.
-Oddrugiegozamachowcadowiedzieliśmysię,żezabójstwozostałozleconeprzezsułtana,działającego
wewspółpracyzAmerykanamiiRosjanami-uzupełniłPaulRaszid.
Fergusonkiwnąłgłową.
-Powiedziałwamotym?
-Oczywiście-mruknąłDillon.
-Czysugerujecie,żeśmierćwaszejmatkiniebyłaprzypadkowa?-zapytałbrygadier.
-Nie-odparłPaul.-Policjaujawniłanamwynikidochodzeniainiedostrzegamżadnychkorzyści,jakie
tympsommogłabyprzynieśćśmierćmojejmatki.Jednakżewyraźniewidzę,żeludzkieżyciejestdlanich
bardzotanie.Izamierzamdopilnować,żebydrogozatozapłacili.
Wstałiwyciągnąłrękę.
-Bardzodziękujęzainformacje,brygadierze.-ZwróciłsiędoDillona.-Kiedysłużyłemwgwardiiw
SouthArmagh,pewienlojalistycznypolitykpowiedziałmi,żeWyattEarpzastrzelił
dwudziestuprzeciwników,aleSeanDillonnawetniepotrafiichzliczyć.
-Trochęprzesadził-stwierdziłDillon.-Przynajmniejtakmisięzdaje.
Rasziduśmiechnąłsiędonichwszystkichiodwróciłsię,bywyjśćzaKimem.Katewyciągnęłarękędo
Dillona.
-Jestpanbardzointeresującymczłowiekiem.
-Och,mapaniprawdziwydarwymowy,mojadroga.-Ucałował
jejdłoń.-Oraztwarz,zaktórąmożnadziękowaćBogu.
-Tomojasiostra,panieDillon-rzekłRaszid.
-Jakżemógłbymotymzapomnieć?
WyszliizanimFergusonzdążyłcośpowiedzieć,zadzwonił
czerwony telefon. Podniósł słuchawkę, posłuchał i po krótkiej wymianie zdań z poważną miną odłożył
słuchawkęnawidełki.
-Wyglądanato,żesułtanHazaruwłaśniezginąłwzamachu.-
ZwróciłsiędoDillona.-Niezwykłyzbiegokoliczności,niesądzisz?
Irlandczykzapaliłpapierosa.
-Och,tak,istotnie.-Wydmuchnąłdym.-Jednowiemnapewno.ŻalmiIgoraGatowa.
Raszidodszedł,aKatepowiedziaładoDillona:
-Nocóż,skorojużsiępanmnąopiekuje,tocopanpowienadrinka?
Dillon odwrócił się, by wziąć dla niej kieliszek, gdy tuż przy nich wyrósł jak spod ziemi wysoki
mężczyznaorumianejtwarzyipochwyciłKatewobjęcia.
-Kate,mojadroga-rzekłtubalnymgłosem.
Tego wieczoru odbywało się przyjęcie w hotelu „Dorchester”, będące politycznym wydarzeniem z
udziałempremiera,takwięcFergusonzBernsteiniDillonemusielirównieżwziąćwnimudział.
Dillon i nadinspektor weszli na salę balową drzwiami od strony Park Lane, sprawdzili podjęte środki
bezpieczeństwai-
usatysfakcjonowani-dołączylidoFergusona.PrzybarzezauważyliearlaLochDhuijegosiostrę.
-Patrzcie,kogotuprzyniosło-powiedziałFerguson.-
SprawdzimyzHannahresztęzabezpieczeń,aty,Dillon,spróbujzasięgnąćjęzyka.
KateiPaulRaszidstalioboksiebie,obserwująctłum,gdyDillonpojawiłsięprzednimiizagaił:
-Cozazbiegokoliczności.
-Nigdyniewierzyłemwzbiegiokoliczności-odparłPaulRaszid.-Apan?
-Zabawne,żepantomówi.Podobniejakpan,jestemcynikiem,aledziś...
Wtymmomencieprzerwałimjakiśmłodyczłowiek.
-Milordzie,premierchciałbyzamienićzpanemsłowo.
RaszidrzekłdoIrlandczyka:
- Przykro mi, panie Dillon, lecz nasza rozmowa będzie musiała poczekać. Jednakże byłbym wdzięczny,
gdybymógłsiępanzaopiekowaćprzeztenczasmojąsiostrą.
-Tobędziedlamniezaszczyt.
Widząc,żeterazniebędziemiałokazjizniąporozmawiać,Dillonpostanowiłodejść,alezanimtozrobił,
zdołałjeszczenadepnąćintruzowinanogę.MężczyznapuściłKate.
-Niechcięlicho,tyniezdarnyośle!
Dillonuśmiechnąłsię.
-Takmiprzykro.-SkłoniłsięKate.-Będęw„FortepianowymBarze”.
Przeszedłprzezholdo„FortepianowegoBaru”hotelu
„Dorchester”,wktórym-zewzględunawczesnąporę-byłojeszczepusto.Barman,Guiliano,powitałgo
serdecznie,gdyżbylistarymiznajomymi.
-Kieliszekszampana?
-Czemunie?-odparłDillon.-Zasiądędofortepianu,dopókiniepojawisiętwójgrajek.
WłaśniegrałGershwina,kiedydobaruweszłaKateRaszid.
-Widzę,żejestpanczłowiekiemposiadającymwielerozmaitychtalentów.
-Jestemzaledwieprzeciętnymbarowymgrajkiem,szanownapani.Cosięstałoztamtymdżentelmenem?
-Tendżentelmen-jeślimożnagotaknazwać-tolordGravely,arystokrata,którynastałezamieszkujew
IzbieLordów,gdzieniedokonałjeszczeniczegodobrego.
-Niesądzę,żebypanibrataprobowałjegozachowaniewobecpani.
-Łagodniepowiedziane.Czynaprawdęmusiałpandeptaćmuponogach?
-Zdecydowanietak.
-Nocóż,cieszęsię.Tenczłowiektoskończonaświnia.Zawszepróbujemnieobmacywać.Nieprzyjmuje
dowiadomościodmowy.
Zasługujenaprzydeptanypalecinietylko.
PodniosłakieliszekDillonaiupiłaszampana.
-Przyszłamtu,bypanupodziękować.Terazlepiejjużpójdę.
Zamówiłamsamochódnasiódmą.
Dillonuśmiechnąłsię,widząc,żeniemaszansnadalsząrozmowę.
-Byłominaprawdęmiło.
KateRaszidwyszła,aDillonskończyłutwóripostanowiłruszyćzanią.Samniewiedziałdlaczego,ale
miałwrażenie,żeniezakończył
sprawy.
Wyszedł głównymi drzwiami, skręcił w prawo w Park Lane i zobaczył limuzyny czekające na ludzi
wychodzącychzsalibalowej.
LadyKateRaszidstałanachodniku,ramionamiałaokryteszalem.
NagleznówpojawiłsięlordGravely.Objąłjąramieniemiprzycisnął
dosiebie,szepcząccośdoucha.Usiłowałasięwyrwaćiwtymmomenciejednocześniewydarzyłysię
dwie rzeczy. Przy krawężniku zatrzymał się daimler Paula Raszida, który zajmował miejsce na tylnym
siedzeniu.Zanimearlzdążyłwysiąść,Dillondopadł
Gravely’egoiuderzyłgopięściamiwnerki.Lordwrzasnąłipuścił
Kate,ajejbratwciągnąłjądosamochodu.GravelywścieklerzuciłsięnaDillona,któryobróciłsięna
pięcieiłokciemtrzasnąłgowtwarz,ażjegolordowskamośćosunąłsięnachodnik.
Gdyodjeżdżali,Raszidspojrzałprzeztylnąszybęizobaczył
znikającegowtłumieDillonaorazpodchodzącegodoGravely’egopolicjanta..
-NiezwykłyczłowiekztegoDillona.Jestemmuzobowiązany.
Wszystkowporządku?
-Nicminiejest,bracie,itojajestemmuwdzięczna.
-Podobacisię?
-Bardzo.
-Każęgosprawdzić.
-Nie,Paul,samatozrobię.
Następnego ranka, po spotkaniu z prawnikami, oboje pojechali do Dauncey Place. Paul telefonicznie
uprzedził braci, więc obaj też tam byli. Wręczyli Betty Moody zdjęcia Igora Gatowa, aby zasięgnęła
językawśródmiejscowych.
Kiedy wieczorem Paul zaszedł do pubu, jak zwykle postawiła mu kieliszek szampana i powiedziała
cicho:
-Jestwewsi.Przyjechałwpołudniezgrupągościzrosyjskiejambasady.
-Doskonale-mruknąłPaul,delektującsięszampanem.
-Cozamierzaszzrobić?-zapytała.
-Wykonaćwyrok,Betty-odparłzzimnymuśmiechem.
Późną nocą rozmówił się z braćmi w wielkiej sali rodowej rezydencji. Betty też tam była - przyszła z
pubu, przynosząc wiadomość z ostatniej chwili, podsłuchaną przez miejscowych zatrudnionych w
KnotsleyHall:Gatowojedenastejwieczoremmiał
wracaćdoLondynu.
PaulRaszidpowiedziałbraciom,cozamierzazrobić,leczniewłączyłdoswegoplanuKate.
-Niechcęjejwtomieszać-rzekł.-Tomęskasprawa.
Niewiedział,żeKatestałanadniminagaleryjceipodsłuchiwała.Rozzłoszczona,jużmiałasięodezwać,
aleBettystanęłazajejplecamiipołożyłajejrękęnaramieniu.
-Zachowujsięprzyzwoicie,młodadamo.Twoibraciapodejmująniebezpiecznągrę.Niepowinnaśim
jejutrudniać.
LadyKateRaszidprzezchwilęznówpoczułasięmałądziewczynkąizrobiła,cojejkazano.
Tej nocy Igor Gatow minął kolejny zakręt wąskiej wiejskiej drogi i ujrzał furgonetkę, która wpadła do
rowu,orazjakąśpostaćleżącąnaśrodkuszosy.WysiadłzeswegoBMW,podszedłipochylił
sięnadleżącym.ByłnimPaulRaszid,któryuderzyłgokantemdłoniwkark.
Onijegobraciamielinasobieczarnekombinezonysił
specjalnych.MichaeliPaulzanieślipółprzytomnegoGatowadosamochoduiposadziligozakierownicą.
George podszedł do furgonetki, wsiadł i na wstecznym biegu wyjechał z rowu. Paul Raszid wyjął z
kieszenibutelkęioblałGatowabenzyną.
-Ogieńoczyszcza,jakmówinamKoran-powiedział,włączył
silniksamochoduiodblokowałręcznyhamulec.-Toniewrócinammatki,alelepszetoniżnic.
PstryknąłzapalniczkąiprzysunąłpłomieńdonasiąkniętejbenzynąmarynarkiGatowa,któranatychmiast
stanęławpłomieniach.
GeorgeiMichaelpopchnęliwóz,którystoczyłsięzewzgórzaiuderzyłwbalustradęstaregokamiennego
mostu,poczymeksplodował.
NastępnegorankawMinisterstwieObronyHannahBernsteinprzyniosładogabinetuFergusonakartkęz
odszyfrowanym meldunkiem. Raport szczegółowo opisywał okropny wypadek, w wyniku którego Igor
Gatowspłonąłwswoimsamochodzie.
-No,proszę-mruknąłFerguson.-Kolejnyniezwykłyzbiegokoliczności.
SeanDillonoparłsięodrzwiizapaliłpapierosa.
-Pytanietylko,jakiegoniezwykłegozbieguokolicznościpowinniśmyoczekiwaćteraz?
SiedzącwsalonikuKatewdomuprzySouthAudleyStreet,PaulRaszidpowiedział:
-Gatownieżyje.Sułtanrównież.Teegzekucjebyłysłuszneisprawiedliwe.Jednaktoniewystarczy.
-Oczymtymówisz,bracie?-zdziwiłsięMichael.
- Mówię o tym, że nie wystarczy tylko wyeliminować dwóch płotek. Ich śmierć szybko zostanie
zapomniana,amocarstwaznówbędąpanoszyćsię,jakbynicsięniestało.AmerykaiRosja,dwawielkie
szatany,zamierzajązniszczyćarabskąkulturę,zdeptałygodnośćBeduinów,okradłyArabięiHazarztego,
cojestichdziedzictwem-inaszym.Musimydaćimnauczkę,jakiejnieprędkozapomną.
-Comasznamyśli?-zapytałGeorge.
- Po pierwsze, Kate, skontaktuj się z naszymi przyjaciółmi z Armii Allaha, Miecza Boga, Hezbollahu i
innych organizacji. Chcę, żeby podnieśli alarm, głosząc, że Stany Zjednoczone i Rosja zamierzają
splądrowaćBliskiWschód.Chcę,żebynarobilijaknajwiększegozamieszania.
-Icopotem?-zapytałMichael.
-PotemzabijemyprezydentaStanówZjednoczonych.
Zapadłagłuchacisza,wktórejMichaelwyszeptał:
-Dlaczego,Paul?
- Ponieważ Gatow był tylko sługusem, a sułtan zaledwie marionetką. Ponieważ nie ma sensu zabijać
płotek,Jeślijasno-
naprawdę jasno - nie wyrazimy naszego zdania na ten temat, to światowe mocarstwa nigdy nie
zrozumieją. I nigdy nie zostawią nas w spokoju. Należycie zaplanowany zamach na prezydenta Jake’a
Cazaletaraznazawszewyjaśniświatu,żeArabiajestArabów.CodoCazaleta,tonatymkończysięjego
rola,jakgłosistarepowiedzenie.
Och,równiedobrzemoglibyśmyzabićpremieraRosji,którywtakimsamynstopniuponosizatowinę,
alezamachnaCazaletanarobiwięcejhałasu.Znowuzapadłacisza.WkońcuMichaelspytał:
-Mówiszpoważnie?
-Tak,Michaelu.Nigdyniemówiłempoważniej.Czaswysłaćświatusygnał.-Przeszyłgowzrokiem.-
ZrobimytodlaBeduinów.-
PrzeniósłspojrzenienaGeorge’a.
IdlaHazaru.-PopatrzyłnaKateiprzezkilkaminutsiedzieliwmilczeniu,spoglądającsobiewoczy.W
końcuIPaulrzekł:-Atakżezamamę.
Tenochrypłyszeptzdawałsięwypełniaćcałypokój.PochwiliKatespytała:
-Tylkoktotozrobi?
-Najemnik.Teraz,kiedywIrlandiiPółnocnejzacząłsięprocespokojowy,jesttamwielubezrobotnych
zabójcówzIRA.-Wyjął
kopertęipodałjej.-Tenczłowiek,AidanBell,mabardzodobrerekomendacje!
Można go znaleźć w County Down. Podobno na zlecenie Czeczenów zabił rosyjskiego generała i
wysadziłwpowietrzejegokwateręwrazzpersonelem.Toczłowiek,którynieboisięryzyka.
Jedźiporozmawiajznim,Kate.ZabierzzesobąGeorge’a.Walczył
tamiznateren.
Przestalisięwahać.Podjęlidecyzję.
-Oczywiście,bracie.
-Jeszczejedno.-Zapaliłpapierosa.-SpodobałcisięSeanDillon?
-Mówiłamci.
-Musiszsięznimzobaczyć.Zaaranżujprzypadkowespotkanie.
Wymyśljakąświarygodnąhistoryjkę.Sprawdź,cowieoAidanieBellu.
Uśmiechnęłasię.
-Tobędzieprzyjemność.
-Byleniezawielka-odparłzuśmiechem.
LONDYNCOUNTYDOWNIRLANDIAPÓŁNOCNA
Kate Raszid przejrzała informacje, które dostarczył jej brat. Były obszerne i dostatecznie szczegółowe.
Aidan Bell miał czterdzieści osiem lat, został członkiem IRA, mając dwadzieścia lat, i nigdy nie
przesiedziałanidniawwięzieniu.Oddawnabyłczłonkiemekstremistycznejorganizacji,jakąbyłaINLA
- Irlandzka Narodowa Armia Wyzwoleńcza. Często nie zgadzał się z tymczasowymi z IRA, ale był
odpowiedzialnyzakilkaudanychzamachów.
Najciekawsze było to, że przez cały ten czas pracował również jako wysoko opłacany najemnik,
świadczącusługilicznymzagranicznymorganizacjomwywrotowym.
Kate powierzyła tę sprawę szefowi ochrony Raszid Investments, zaufanemu człowiekowi i byłemu
spadochroniarzowi,niejakiemuFrankowiKelly’emu.Oczywiścieniewtajemniczyłagowewszystko.
Żadnego z pracowników nie darzyła bezgranicznym zaufaniem. W tej fazie operacji chciała tylko
zorganizować „przypadkowe” spotkanie z Dillonem i taka okazja nadarzyła się tydzień później, w
poniedziałkowywieczór.
Kellyzadzwoniłdoniejdodomu,mieszczącegosięPrzySouthAudleyStreet,zaledwiepięćminutjazdy
odhotelu„Dorchester”.
-Dillonwłaśniewszedłdo„FortepianowegoBaru”.
Jestubranywieczorowo,wgranatowąmarynarkęigwardyjskikrawat.
-Przecieżonniebyłwgwardii.
-Szanownapani,proszęmiwybaczyć,żeużyjętegookreślenia,ale,moimzdaniem,robisobiejaja.W
pierwszymspadochronowymspędziłemsporoczasuwIrlandiiisporoSłyszałemotymfacecie.
-Niewiedziałam,żesłużyłeśwpierwszymspadochronowym.
Znałeśmojegobrata,George’a?
-Tak,proszępani,chociażbyłznaczniewyższystopniem.Był
wtedypodporucznikiem,ajatylkosierżantem.
-Świetnie.Maszsamochód?
-Jedenzmercedesówfirmy.
-Podjedźizabierzmnie.Potempojedziemydohotelu
„Dorchester”izaczekasznamnie.Niebierzzesobąnikogoinnego.
Maszbyćsam.
-LadyKate,zanicniewyrzekłbymsiętejprzyjemności-odparł
Kelly.
Wkrótce przyjechał - elegancko ubrany mężczyzna, mający najwyżej metr siedemdziesiąt wzrostu, o
wyrazistych rysach twarzy i krótko przystrzyżonych włosach do których przywykł podczas służby
wojskowej. Po chwili wysadził Kate pod hotelem „Dorchester” i zaparkował na jednym z miejsc dla
uprzywilejowanychgości.
Kate,ubranawdopasowanyczarnykostium,przeszłaprzezobrotowedrzwi.Gdyznalazłasięwbarze,
usłyszaładźwiękifortepianu,przyktórymzobaczyłaDillona.
PodszedłdoniejGuiliano.
-LadyKate,miłopaniąwidzieć.Tensamstolikcozwykle?
-Nie,pierwszywolnyprzyfortepianie.Chcęporozmawiaćzpianistą.
- Ach, z panem Dillonem. Jest niezły, prawda? Gra tylko od czasu do czasu, zanim stawi się do pracy
naszpianista.Bógwie,corobipozatym.Znagopani?
-Możnatakpowiedzieć.
Guiliano zaprowadził Kate do stolika. Skinęła głową Dillonowi, zamówiła kieliszek szampana Kruga,
usiadła i wyjęła telefon komórkowy, łamiąc obowiązujące w barze zasady. Zadzwoniła do George’a,
którymieszkałniedalekohotelu.Kiedyodebrałtelefon,powiedziała:
-Jestemw„FortepianowymBarze”hotelu„Dorchester”.
ZastałamDillona.FrankKellyczekanazewnątrzwsamochodzie.
Zadzwońdoniegoipoproś,żebycięprzywiózł.Jesteśmipotrzebny.
-Oczywiście-odparłGeorge.-Zobaczymysięwkrótce.
Kate uznała, że Dillon jest bardzo dobrym pianistą. Grał stare standardy, które zawsze lubiła. Z
papierosem zwisającym z kącika ust i łobuzerskim uśmiechem, nagle zaczął grać „Our Love Is Herę to
Stay”.Kiedyskończył,pojawiłsięzatrudnionywlokalupianista.
Dillonuśmiechnąłsiędoniegoiustąpiłmumiejscaprzyfortepianie.
NastępniepodszedłdoKate.
-Szczęśliwytraf...Czynietaknależałobynazwaćnaszespotkanie?Bardzoprzyjemnaniespodzianka.
-Cóż,panieDillon,skorotakpanuważa...
-Hm,wprzeciwieństwiedopaniniestudiowałemwOxfordzie.
MusiałemzadowolićsięKrólewskąAkademiąSztukTeatralnych.
-Byłpanaktorem?
- Niech pani da spokój, Kate Raszid, przecież doskonale pani o tym wie - tak jak o wszystkich innych
faktachzmojegożycia.
UśmiechnęłasięipowiedziaładopodchodzącegoGuiliano:
-NiegdyśnajbardziejlubiłszampanaKruga,alewedługmoichinformacjiprzeszedłnaLouisRoederer
Crijtal.Zamawiamybutelkę.
Dillonwyjąłsrebrnąpapierośnicęizapaliłpapierosa.
- Mógłbyś zapytać damę o pozwolenie - zauważyła wzięła do rąk papierośnicę, obejrzała ją i wyjęła
sobiepapierosa.-Artdeco.
Człowiekowyrafinowanychgustach.AmożetopamiątkazTeatruNarodowego?
-Jesteśdobrzepoinformowana-zauważyłDillon.
Pstryknąłzippoipodałjejogień,gdyprzyniesionoszampana.
Potemsamteżzapalił.-Wieszco,tospotkaniemogłobyćprzypadkowealboteżczymśzdziałkiCarla
Junga
-Masznamyślisynchronicznośćwydarzeń?Głębszeumotywowaniedziałań?
Podniósłkieliszek.
-Zacowięcpijemy?
Wtymmomencienaschodachprowadzącychdobanipojawił
sięGeorge,atużzanimFrankKelly.Gdyobajpodeszlidostolika,1CarlJung-1875-1961,szwajcarski
psychiatra i psycholog, jeden z głównych przedstawicieli psychologii głębi; wprowadził pojęcie
nieświadomościzbiorowejiarchetypu;stworzyłoryginalnątypologifosobowości(przyp.red.)
Katepowiedziała:
-Ach,otodwajżołnierzezjednegoregimentu.PanieDillon,tomójbratGeorge.
DillonniepatrzyłnaGeorge’a.NieodrywałwzrokuodKelly’ego.
-Natwoimmiejscunienosiłbymkaburynaszelkach,synu.W
raziepotrzebyzbyttrudnowyjąćzniejbroń.
Lepiejtrzymaćjąwkieszeni.Iniemów,żejąwypycha,bokażęcisięwypchać.
Kellyuśmiechnąłsię,aKatepowiedziała:
-Usiądźprzysąsiednimstoliku,Frank,żebyśmógłnassłyszeć.
ZnowuuśmiechnąłsiędoDillona.
-Tak,proszępani,usłuchamjakgrzecznypiesek.
Dillonroześmiałsię.
-Cóż,takiepsylubię.Możemynapićsiędrinka?
- Nie w czasie pracy - odparł Kelly. - A przy okazji, ja też pochodzę z County Down, ty feniański
-Zatemwiemy,naczymstoimy-uśmiechnąłsięSean.-Nieczekaj,tylkozamówjednegobushmillsai
usiądź,żebywysłuchać,czegosobieżyczydama.
OpowieśćKatebyłabardzoprzekonująca.
-Rzeczwtym,Dillon,żemy-mówięoRaszidInvestments-
korzystajączprocesupokojowego,zamierzamyrozpocząćdużeinwestycjewUlsterze,alespodziewamy
się pewnych trudności, jeśli 2 Fenianie - tajna organizacja irlandzka założona około 1858 r. w celu
zdobycia niepodległości przez walkę zbrojną i terror. W 1867 r - wzniecili powstanie przeciw W.
Brytanii(przyp.red.).
domyślaszsię,oczymmówię.Naszeinwestycjeprzyczyniąsiędozmniejszeniabezrobocia,alebyliśmy
mocnonaciskani...
-Tak?-zainteresowałsięDillon.
-Nocóż,myślę,żepotrzebujemyczegoś,cozapewnemożnabynazwaćochroną.Ludzi,którzybynam
pomogli.
-Akonkretniekogo?
Skinęłanakelneraizaczekała,ażznównapełnijejkieliszek.
-SłyszałeśoniejakimAidanieBellu?
Dillonomałoniespadłpodstółześmiechu.
-Jezu,dziewczyno,kilkarazypróbowałmniezabić.
Nasz Aidan był ważną figurą w czymś, co można by nazwać skrajnie prawicową organizacją prawego
skrzydłaIRA.
-PodobnobyłodpowiedzialnyzaśmierćlordaMountbattena.
-Cóż,mnierównieżotooskarżano.
-Powiadająteż,żewlutymdziewięćdziesiątegopierwszegotypodłożyłeśbombęnaDowningStreet
Nigdymitegonieudowodniono.-Uśmiechnąłsię.-Nocóż,gdybyśmymielitrochęwięcejczasu...-Tak
czyinaczejjesteśniegrzecznymchłopcem.
Zostawmy to jednak. Muszę spotkać się z Aidanem Bellem i spróbować zawrzeć umowę. Chodzi o
ochronę,zresztąnazywajto,jakchcesz.MieszkawmiejscuzwanymDrumcreewCountyDown.
-Wiemotym,samjestemzDown,aleotymwiesz,-
Chciałabymspotkaćsięznimwczwartek.ZabioręGeorge’a.-
ZwróciłasiędoKelly’ego.-Czynaciebieteżmogęliczyć?
3DowningStreet-siedzibapremierarząduWielkiejBrytanii(przyp.red.).
-Oczywiście,proszępani.
- Porządny z pana facet - zwrócił się do niego Dillon, a do Kate rzekł: - Prosi mnie pani, żebym tam
pojechał?
PracujędlaFergusona.
-Zatemniechmupanotympowie.Toniejestsprawadlawywiadu.Potrzebnemiwsparcie,towszystko,
awtymprzeklętymkrajupanjestnajlepszy.Ocochodzi,czyżbybrygadierniepozwalał
panubraćdodatkowychzleceń?
-Zapytam,cootymsądzizacnybrygadier,idampaniznać.
Późniejtegosamegowieczora,wswoimmieszkaniu,Dillonopowiedziałbrygadierowiotejrozmowie.
Hannah Bernstein również była obecna. Kiedy Dillon skończył, Ferguson zastanawiał się nad tym, co
usłyszał,poczymzwróciłsiędoHannah:
-Cootymsądzisz?
- Na pierwszy rzut oka wygląda to sensownie. Firma Raszidów rzeczywiście chce robić interesy w
Ulsterze,zresztąjakwieleinnych.
Zdrugiejstrony,towiarygodnewytłumaczenie.Zbytwiarygodne.
FergusonspojrzałnaDillona,któryuśmiechnąłsięipowiedział:
-Zawszewierzyłemwsenszatrudnianiakobietwpolicji.Onamarację.
Brygadierpokiwałgłową.
-Tasprawamadrugiedno.Sprawdź,cosięzatymkryje,Sean.
-Notak,nagleznówjestem„Sean”-uśmiechnąłsięDillon.-Awydawałobysię,żejesttakspokojnie.
Rozejrzęsię.
-Tylkopozostańwkontakcie-przypomniałmuFerguson.
Gulfstream Raszidów wystartował z bazy RAF-u w Northolt, lotniska popularnego wśród pilotów
prywatnych samolotów, mających kłopoty z korzystaniem z zatłoczonego Heathrow. Oprócz dwóch
pilotów, na pokładzie znaleźli się: Kate, Dillon, George i Kelly. Dillon przyszedł ostatni i zaledwie
wystartowali,otworzył
barek,gdzieznalazłpółbutelkiwhiskyBushmills.
-Nadalniewiemy,cosiędzieje-przypomniałamuKate.
- Cóż, to proste. Aidan Bell spodziewa się was jutro w Drumcree i wtedy zamierza dowiedzieć się,
czegowłaściwieodniegochcecie.
WylądujemydziśpopołudniuwAldergrove.StamtądudamysiędomałegoporturybackiegoMagee,w
nocyprzepłyniemydoDrumcreeizobaczymysięzBellemrano.
Zapadłacisza.PochwiliKatezapytała:
-Jesteśpewny,żetodobrypomysł?
-Tatrzynastometrowałódźnazywasię„Aran”.Nawetsammógłbymjąpoprowadzić,alewtejsytuacji
skorzystam z pomocy naszych towarzyszy podróży. Przybywając od strony morza, lekko wytrącimy
Aidana Bella z równo wagi, który na pewno się tego nie spodziewa. Będziesz więc miała ułatwione
zadanie,sprytnadziewczyno.
-Drań-powiedziała.-Dlaczegomyślęotobiewtakisposób?
-Ponieważtakijestem.
- No cóż, dopóki jesteś po mojej stronie, dopóty chyba nie muszę się niczego obawiać, prawda? -
spytała,chociażniewierzyłamunawetodrobinę.
Najważniejszebyłojednakzadanie,którezamierzawykonać.
Lotprzebiegłbezzakłóceń,równieżprzejazdnawybrzeżeminął
bez żadnych niespodzianek. Magee okazał się małym portem z rodzaju tych, które w dawnych czasach
byływykorzystywanegłównieprzezrybaków.„Aran”kołysałasięnawodzie,zacumowanadomolaTak
jak zapowiedział Dillon, miała prawie trzynaście metrów długości. Była zniszczona i zaniedbana, ale
została wyposażona w dwie śruby i silnik odpowiedniej mocy, przydatny w tego rodzaju nocnych
eskapadach;Zopuszczeniemportuzaczekalidopółnocy.
Zjedli prosty posiłek złożony z jajecznicy i spaghetti bolognese z puszki, a potem opróżnili butelkę
taniegowina,zamykanąnazakrętkęzamiastkorka.
- Pora ruszać - zdecydował Dillon. - Pogoda nie jest najgorsza, wiatr nam sprzyja. Nie wykorzystamy
więcejniżpółmocysilnika.-
SkinąłnaGeorge’aiKelly’ego.-Wydwajodcumujecie,apotemprześpijciesię.Niewiadomo,coczeka
nasjutrorano.
-Acoztobą?-zapytałaKate.
-Poradzęsobie.
-Dillon,pływamnażaglówkachodwielulat.
-Jeśliokażesiętopotrzebne,będzieszmogłamipomóc.
„Aran”wypłynęławmorze,zanimskończyłsięprzypływ.
Widocznośćbyłasłaba,zacząłpadaćdeszcz.
Kate stała obok Dillona w sterówce. Jedynym źródłem światła była lampa umocowana do stołu, na
którymrozłożonomapy.
-Potakimdeszczuranomożewystąpićmgła-zauważyłDillon.
-Dobrzesięczujesz?Wtejszufladziesąpigułkiprzeciwkochorobiemorskiej.
-Mówiłamci,Dillon,jużżeglowałam.Zaparzęherbatęimożezrobiękanapkę.
Wkrótce rozszedł się zapach smażonego boczku. Kate wróciła do sterówki z termosem herbaty oraz
trzemakanapkami.
-Dwiedlaciebie,jednadlamnie.
-Noproszę,półkrwiBeduinkajeboczek.
-Islamtowiaraopartanawspaniałychzasadachmoralnych,Dillon.
-AjakonesięmajądopoglądówdwunastowiecznychchrześcijanzDauncey?
- Och, oni wszyscy byli twardymi ludźmi, a przekonania moich przodków były bardzo podobne pod
wieloma względami. Wiesz co, Dillon? Jestem pół-Beduinką, lecz - na Boga - jestem dumna z moich
chrześcijańskichkorzeni.WśródDaunceyówbyłowieluwielkichludzi.
Dillonskończyłdrugąkanapkęzboczkiem.
- Widzę, że to dość niezwykła sytuacja. Nie jestem pewien, czy mógłbym to powiedzieć o wszystkich
arystokratach,Kate,alelubięcię.CorobiąGeorgeiKelly?
-Kiedywidziałamichostatnio,kładlisięspać.
- Dobrze. Ja zrobię to samo. Pochwaliłaś się swoimi żeglarskimi umiejętnościami, więc przekazuję ci
ster.
Dillon przespał się cztery godziny na jednej z koi w mesie, powoli rozbudził się i wszedł na pokład.
ŚwitałoiPadałdeszcz.Łódź
łagodniekołysałasięnafali,otoczonagęstąmgłą.OdwybrzeżaDowndzieliłoichkilkamilmorskich.
Otworzyłdrzwisterówkiiprzywitał
sięzKate,którastałaprzykolesterowym.-Porządnyzciebiefacet.
Przejmęster.-Odsunąłjąnabok.-Dobrzesięczujesz?
-Świetnie.Odlattakdobrzesięniebawiłam.Zaparzyłamherbatę.Mamcizrobićkanapki?,-Zobacz,
czegochcąnasizałoganci.
Sądzę, że za godzinę przybijemy do Drumcree. Znam to miejsce z dawnych czasów. Jest tam gospoda
zwana „Królewski George”. Niech cię nie zwiedzie nazwa. To siedlisko republikanizmu. Wpadniemy
tamizapytamyoAidana.
-Chceszgozaskoczyć,totwojataktyka?
-Och,możnatakpowiedzieć.Pozwól,żesięupewnię.
KateRaszid.Wolałabyś,żebymniebyłobecnyprzywaszejrozmowie,prawda?
-Tointeresy,Dillon.PójdziezemnąGeorge.
-Rozumiem.-Dillonzakręciłkołem.-Cozherbatą?
PochwiliGeorgezKellymprzyszlidosterówkiisłuchaliDillona,popijającherbatęzkubków.
- Ten pub, „Królewski George”, jest zacną feniańską instytucją, tuż przy przystani. Obaj służyliście w
Marynarcewięcznacietakiemiejsca.
-Powinniśmywziąćbroń?-zapytałKelly.
-Pomacajspódstołu.Znajdzieszhaczyk.
Kellyodsunąłzapadkęiwyciągnąłszufladę,wktórejznajdowałosiękilkapistoletów.
-Wezmędokieszeniwaltera,żebyznaleźligopodczasrewizji-
rzekł Dillon. - W szufladzie macie trzy kabury na łydkę z dwudziestkamidwójkami o krótkiej lufie dla
każdegoznas.
-Myślisz,żebędąnampotrzebne?-zapytałgoGeorge.
-Toindiańskieterytorium,ajajestemjednymzIndian-
uśmiechnąłsięDillon.-Więcejwiary,ludzie.Powoliispokojnie.
Drumcreeokazałosięniewielkąmiejscowościąpołożonąnadmałymportem.Kilkakutrówtkwiłoprzy
pomoście, a rzadko rozsiane domy wzniesiono z szarego kamienia. Podpłynęli bliżej i przybili do
pomostu.Georgeprzeskoczyłprzezrelingiprzywiązałcumę.W
porciepanowałacisza,wokółniebyłożywejduszy.
-Pójdziesztam,Kate-wskazałDillon.-Oto„KrólewskiGeorge”.
Budynek gospody był stary, niewątpliwie pochodził z osiemnastego wieku. Dach był jednak solidny, a
szyld,wypisanyczarnymiliteraminazielonymtle,wyglądałnaniedawnoodnowiony.
-Coteraz?-spytałaKate.
-Nocóż,jakwkażdymporządnympubiewtychstronach,miejscowijedząwnimterazirlandzkieśniada
nie. Moim zdaniem, powinniśmy się do nich przyłączyć, a ja powiem właścicielowi, by zawiadomił
AidanaBella,żesięzjawiliśmy.
-Itowystarczy?
-Zpewnością.Jużitaknasnamierzyli.-Odwróciłsiędomężczyznipowiedział:-Tyzostańnałodzi,
Kelly,ibądźgotowynawszystko.
Dzwoneknaddrzwiamizabrzęczał,gdywchodzilidoPubu.
Dillon i George mieli na sobie swetry i kurtki, Kate włożyła czarny kombinezon. W ręku trzymała
neseser.
Pod oknem siedzieli trzej mężczyźni i jedli śniadanie. Jeden z nich, w średnim wieku, nosił brodę,
pozostalidwajbyliznaczniemłodsi.Odwrócilisięiobrzuciliprzybyszówuważnymispojrzeniami
- twardzi mężczyźni szorstkim obejściu. Za barem pojawił się jeszcze jeden mężczyzna, krępy i
siwowłosy.
-Czymmogęsłużyć?
-Chcielibyśmyzjeśćśniadanie-odpowiedziałaKateswojąstaranną,poprawnąangielszczyzną.
Jejgłosprzeciąłpanującąciszęjaknóż.Mężczyźnipodoknemnieprzestawalisięgapić.
-Śniadanie?-powtórzyłbarman.
Dillonwtrąciłsiędorozmowy,mówiączprzesadnympółnocnoirlandzkimakcentem.
-Nowłaśnie,stary,trzyulsterskiesmażonki.TylecoprzypłynęliśmyzMagee.ApotemdzwońdoAidana
Bellaipowiedzmu,żejesttuladyKateRaszid.
-MamdzwonićdoAidanaBella?
-Jaksięnazywasz?
-PatrickMurphy-odparłodruchowozapytany.
-Porządnyzciebiegość,Patrick.AterazśniadanieiBell,wdowolnejkolejności.
Murphyzawahałsię,apotemrzekł:
-Siadajcie.
Co też uczynili, wybierając stolik na drugim końcu sali, naprzeciwko trzech mężczyzn. Dillon zapalił
papierosa. Dobiegły go ściszone głosy, po czym zauważył, że brodaty podnosi się i podchodzi do ich
stolika.
-Angielka,tak?-powiedziałdoKate,apotempochyliłsięiprzesunąłdłoniąpojejpoliczku.-Mimoto,
jeślichodziokobiety,tonawettakajestlepszaniżżadnaChodź,angielskadziwko,zobaczymy,cotam
masz.
Nastolikustaładużabrązowabutelkazsosem.Georgichciał
wstać,leczDillonprzytrzymałgo,chwyciłbutelkęiuderzyłniąwskrońbrodatego,któryosunąłsięna
kolana. Kiedy klęczał, z policzkiem pokrytym krwią i sosem, Dillon kopnął go w twarz, rzucając na
podłogę.
W tym momencie pojawił się Patrick Murphy i głęboko wstrząśnięty spojrzał na dwóch młodych
mężczyzn,którzyzerwalisięnarównenogi,inaDillona,którywyciągnąłwaltera.
-Nieradzę.
-Ranyboskie-rzekłbarman-copanrobi?OnisązIRA.
-Mówionomi,żejakrazsięzacznie,toniemożnaskończyć-
odparłDillon.-Samwstąpiłemdoorganizacji,kiedymiałemdziewiętnaścielat.Powiemcicoś.
MartinowiMcGuinnessowiniespodobałabysiętabanda.
Chcę powiedzieć, że on dba o swoją rodzinę. - Spojrzał na obu młodzieńców i wskazał leżącego na
podłodze.-Wynieściestądtościerwo.
Byliwściekli,alepodnieślibrodategoipostawiligonanogi.W
tym momencie otworzyły się drzwi i do środka wszedł mężczyzna prawie tak niski jak Dillon, o
kręconych czarnych włosach, z kilkudniowym zarostem na twarzy, ubrany w przeciwdeszczową kurtkę.
Towarzyszyłmuwysokirudzielec.
- Jezu - powiedział pierwszy z nowo przybyłych. - Czy to ty, Quinn, w takim kiepskim stanie? -
Wybuchnąłśmiechem.-Komunadepnąłeśnaodcisk?
-Mnie-powiedziałDillon.
Bellodwróciłsię,zaskoczony,ijegotwarzprzybraławyraznabożnegopodziwu.
-DobryBoże,toty?
-Tensam.Minęłosporoczasu,odkiedyspadochroniarzeAngoligonilinaswkanałachDerry.
-Razuratowałeśmiżycie-rzekłBell,wyciągającrękę.
-Dwarazypróbowałeśmniezabić.
- No cóż, więc nasze drogi się rozeszły. - Bell zwrócił się do dwóch mężczyzn, którzy podtrzymywali
Quinna.-Zabierzciegozmoichoczu.
Wyprowadziligozgospody,aBellzapytał:
-Cosię,udiabła,dzieje,Dillon?
-TojestladyKateRaszid.Zdajesię,żejesteścieumówieni.
Bellniewyglądałnazdziwionego.
-Powinienemwiedzieć.Postanowiłeśmniezaskoczyć,tak?Ajakajestrolategodrania?-zapytałKate.
-PanDillonjesttutajprywatnie.PotrzebnamijegoznajomośćCountyDown,zaktórązapłaconodziesięć
tysięcyfuntów.
-WczorajprzylecieliśmydoAldergrove.Przeprawiliśmysięwnocy,azagodzinęlubdwiewracamydo
Maggie.
Łatwozarobionepieniądze.
-Dajspokój,przecieżnadalpracujeszdlaFergusonatykrętaczu.
-Bellwyjąłzkieszenibrowninga.-Ręcedogóry.Obszukajgo,Liam.
RudowłosyobszukałDillonaiznalazłwaltera.ZwróciłsiędoKate.
-Terazty,mojadroga.
-Zachowujsię,Casey-skarciłgoBell.-Przecieżtodama.-
Wskazałnawalizeczkę.-Zobacz,cowniejjest.
-Nie,panieBell-zaprotestowałaKate.-To,cowniejjest,powinnointeresowaćtylkopanaimnie.
- Rozumiem. - Spojrzał na George’a, obszukiwanego właśnie przez Caseya. - To pewnie pani młodszy
brat?
Pierwszyspadochronowy.
-Jestpandobrzepoinformowany.
-Jakzwykle.Ajeślitennałodzitowaszszefochronytoteżbyłyspadochroniarziprzeklętyprotestant.
-Takijaktysam-przypomniałmuDilloniwzruszywszyramionami,powiedziałdoKate:-Niewieluich
wIRA.
-Cóżwięcturobię?-spytałBell.
-Interes,panieBell.Skorojestpantakdobrzepoinformowany,towiepan,żejestemprezesemzarządu
RaszidInvestments,atakżeotym,żezamierzamyrozszerzyćzakresnaszejdziałalnościwUlsterze.
-Taksłyszałem.
-Możemyporozmawiać?
Bellskinąłnabarmana.
-Przejdziemynazaplecze.-Podszedłpierwszydodrzwi,otworzyłjeiprzepuściłKate,poczymzwrócił
siędoDillona.-Sean?
-Pannadalnierozumie-powiedziałaKate.-Dillonjesttutylkojakogwarant.Maminteresdopanai
tylkodopana,adziałamwimieniuRaszidInvestments.-Odwróciłasięiskinęłanabrata.-
George,dołączdonas.
Drzwizamknęłysięzanimi.Dillonodwróciłsięirzekłdobarmana:
-Wiem,żejestjeszczewcześnie,alemamyzimnyideszczowydzień,ajateżpochodzęzCounty,więc
uczcijmytoinapijmysięirlandzkiejwhisky.
Na zapleczu palił się ogień na kominku, przed którym ustawiono stolik z krzesłami. Kate Raszid zajęła
jednoznich,jejbratstanąłzanią.Bellusiadłnaprzeciwkoizapaliłpapierosa.LiamCaseystałzajego
plecami.
- A więc chodzi o to, że Raszid Investments mają plany w związku z Irlandią Północną i potrzebują
ochrony-zagaił.
-Nie,panieBell.NawetDillonuwierzyłwtębajeczkę.Nie,taksięskłada,żeniepotrzebujemypanado
pilnowanianaszychdrzwi.
Jestpannatozbytutalentowany.
-Naprawdę?Awięcdoczegojestemwampotrzebny?
-WzeszłymrokuzabiłpanwCzeczeniigenerałaPetrowskiegoiwysadziłwpowietrzewiększośćjego
sztabu. Świat uwierzył, że był to wielki sukces czeczeńskich bojowników, lecz ja wiem, że dostał pan
milionfuntówodCzeczenów,przebywającychnaemigracjiwParyżu.
-Wiepaniotym?
-Och,tak.
Miałnieprzeniknionąminę.
-Paniipanisławnybrat,earl,prawda?Człowiek,któregonależytraktowaćpoważnie,iztegocosłyszę,
najbogatszynaświecie.
-Niezupełnie,aleprawie.Oczywiście,nigdysięniespotkaliście.
-Możnatakpowiedzieć.Byłporucznikiemgrenadierów.W
CrossmaglenwSouthArmaghczekałemzjednymzmoichnajlepszychsnajperów.Panibratnadchodziłz
niewielkimpatrolem.
Mój człowiek miał go na celowniku, a wtedy nadleciał helikopter z następnymi dwudziestoma
grenadieramiimusieliśmyuciekać.
-Gdybyściegozastrzelili,ominęłabypanasporasuma.-
Podsunęłamuwalizeczkę.-Niechpanspojrzy.
Otworzyłzatrzaskiiuniósłwieko.Wśrodkuleżałypaczkipięćdziesięciofuntowychbanknotów.
-Ile?-zapytał.
-Stotysięcyfuntówjakodowódnaszejdobrejwoli.
Możejepanzatrzymać,cokolwieksięzdarzy.Toprezentodmojegobrata.
-Comiałbymzrobić?
-Możepanotymwielubnie,aleAmerykanieiRosjaniezamierzająwydobywaćropęwHazarze.Sułtan
podpisałznimiumowę,wramachktórejmójbratmiałzostaćzamordowany.
-Sułtannieżyje.Czytałemotymwgazetach.
-Nowłaśnie.Jedenzzamachowcówomałomnieniezabił.Mójbratgozastrzelił.Takijużjest.
-Tomnieniedziwi.ByłwIrlandii,ladyKate.Ja,Dillon,Casey,panibrat-wszyscyjesteśmyulepieniz
tej samej gliny - Jednak nie powiedziała mi pani wszystkiego. Wiem, że jestem draniem, ale sprytnym
draniem.
-Dobrze.Powiempanu.ChodziomojąmatkęiniejakiegoIgoraGatowa.
AidanBellwysłuchałopowieściKate,poczymrzekł:
-Proszęwybaczyćmitowyrażenie,aletowszystkoskurwiele.
Amerykanie, Rosjanie, Angole. Wykorzystują ludzi, a potem pozbywają się ich jak jednorazowych
kubków.
-Dlategochcemydaćimnauczkę.Mamnamyślibolesnąnauczkę.Mierzymybardzowysoko.Słyszałam,
żeJakeCazalettoporządnyczłowiek,alecoztego?KtośmusizapłacićzatakichludzijakGatowimusi
to być ktoś z najwyższych kręgów władzy. Za Jake’a Cazaleta otrzyma pan dwa miliony. Bierze pan tę
robotęczynie?
-Jezu-westchnąłLiamCasey.
Bellsiedziałnieruchomo,wpatrującsięwKate.
-Jesteśszalona,kobieto.
-Nie,mówięzupełniepoważnie.Jakwspomniałam,zatrzymapantestotysięcy,niezależnieodtego,jaką
podejmiepandecyzję.-
Wyjęła z torebki kartę telefoniczną i długopis. Pospiesznie skreśliła kilka cyfr. - To jest numer mojego
telefonukomórkowego.Mapantydzień.Wprzyszłyczwartekmójbratijabędziemywnaszymdomuw
Trump Tower w Nowym Jorku. Jeżeli jest pan zainteresowany, proszę przybyć z konkretnym planem.
Jeślinie,będziepanbogatszyostotysięcyfuntów,bezżadnychzobowiązań.
Belluśmiechnąłsię.
-Stawięsię,ladyKate.TrumpTower,wczwartek.
Zsatysfakcjąskinęłagłową.
-Wcaleniechodziopieniądze,prawda?Todlapanatylkogra,takjakdlaDillona.
- Cóż, mimo to oczekuję zapłaty, a za tego rodzaju zlecenie spodziewam się nie dwóch, ale trzech
milionówdolarów.
Wyciągnąłrękę,aKateuścisnęłamudłoń.
-Niewiemczemu,alewiedziałam,żepowiepancośtakiego.
-ZatemspotkamysięzatydzieńnaManhattanie.
-Będętam.
CaseyotworzyłdrzwiprzedKateiwszyscytrojewrócilinasalę.
Dillonsiedziałprzybarze,popijającwhiskyBushmills.
-Chybatrochęzawcześnie,nawetdlaciebie-skarciłago.
-Mamywracaćwdeszczowydzień,dziewczyno.
Potrzebujęczegośnarozgrzewkę.Zakładam,żejużtuskończyliśmy?
-Tak,wracamydoMagee-odparła.
DillonzwróciłsiędoBella.
-Mamdziwneprzeczucie,Aidanie.Jestempewien,żejakzwyklebezwzględnieiskuteczniezrobiszto,
czegoodciebiechcetadama.
-Och,możesznatoliczyć,Sean.
Kate,DilloniGeorgepożegnalisię,aBelliCaseystaliwdrzwiach,spoglądajączanimi.
-Toszaleństwo,Aidanie-powiedziałCasey.-Nawettyniezdołasztegodokonać.
Belluśmiechnąłsięgroźnie.
-Iwłaśnietusięmylisz,Liamie.Mogęzrobićwszystko.
Jużcośtłuczemisiępogłowie,coś,oczymczytałemniedawno.
Pójdę to sprawdzić. Ta kobieta jest niesamowita. Niepokoi mnie Dillon. Jego obecność trochę mnie
dziwi.
-Nazwałagogwarantem.
-Byćmoże,aleonnadalpracujedlaFergusona,cooznacza,żeniemożebraćudziałuwtyminteresie.To
niemiałobysensu.
Wyszli na deszcz i pomaszerowali w kierunku portu w tej samej chwili, gdy Kate Raszid i dwaj
towarzyszącyjejmężczyźnidotarlido
„Aran” i przeszli przez reling - by znaleźć leżącego twarzą do pokładu Kelly’ego. Quinn, brodacz z
„Królewskiego George’a”, wyszedł ze sterówki. Jego twarz wykrzywiał złośliwy uśmiech. Za nim szli
jegodwajkompani.Wszyscybyliuzbrojeni.
Dillonbezwahaniaskoczyłdomorza,zanurkowałiprzepłynąwszypodwodą,wynurzyłsięprzyrufie.
-Dorwijciedrania,dorwijciego!-wrzeszczałQuinn.
Dillonsięgnąłdokaburyprzyłydceiwyjąłdwudziestkędwójkę.
Kiedytamcidwajwychylilisięzzarelingu,strzeliłobumiędzyoczy.
Zaskoczony Quinn obejrzał się, a wtedy George Raszid wyjął z kabury na łydce swoją
dwudziestkędwójkę i postrzelił go w prawe ramię. Quinn upuścił broń, przechylił się przez reling i
zniknąłzaburtą.Georgenadaltrzymałbrońwpogotowiudochwili,gdyDillonwgramoliłsięnapokład.
-Zostawgowspokojuiwynośmysięstąd.ZajmijciesięKellym
-rzuciłKate,poczymwszedłdosterówkiizapuściłsilnik.
Stojąc na drodze wiodącej z „Królewskiego George’a”, Bell i Casey zobaczyli, co się dzieje na
pokładziełodzi.
-TengnójQuinn!-warknąłBell.-Wszystkopopsuje!Chodź!-
Pobiegliwstronęportu.Widzieliprzebiegwydarzeń.
DillonwskoczyłdowodyizastrzeliłobupomocnikówQuinna,któryzostałpostrzelonyprzezGeorge’a
Raszidaiznalazłsięzaburtą.
BelliCaseyprzystanęli.Ujrzeli,jakGeorgeodcumowałi„Aran”wypłynęłazportu.ZobaczyliQuinna,
chwiejniewychodzącegozwodymiędzyłodziami.
-Mamdość,Liam-rzekłBell.-TymczasowiIRAmogąiśćdodiabła.Tomojesprawy,atenskurwiel
małoniepopsułnajwiększegointeresuwmoimżyciu.
Tymrazemgoskasuję.
Pobiegł,aCaseyzanim.QuinnwychynąłzzarufyrybackiegokutraizobaczyłczekającychnaniegoBella
iCaseya.
-Aidanie?-wymamrotał.
Belluśmiechnąłsię.
-Zadługobyłeśkamykiemwmoimbucie,tydraniu.!
Dośćtego.
WyrwałzkieszenibrowningaidwukrotniestrzeliłQuinnowiwserce.MartwyIrlandczykrunąłnawznak
wwodęiunosiłsięnapowierzchni,nawpółzanurzony.
-Comamzrobićzciałem?-zapytałCasey.
-Nic,zarazzaczniesięodpływ.Zabierzego,awDrumcreeniktniebędziezadawałżadnychpytań.
„Aran” wypłynęła w morze. Kate schowała się przed deszczem pod pokładem i użyła kodującego
telefonukomórkowego.PaulRaszidodebrałtelefon.
-Kochany,toja.
-Jakposzło?
-Opowiemci,kiedysięspotkamy.Bellsięzgodził.
-Dobrze.JakDillon?
-Cóż,okazałosię,żeBellionstrzelalikiedyśdosiebie.
-Awięckupiłtwojąbajeczkę?
-Bógwie.Dillontoskrytydrań.Natomiasturatowałmiżycie.
Zapadłachwilaciszy,apotemPaulRaszidpoprosił:
-Wyjaśnij.
Kiedytozrobiła,powiedział:
-Facetniebierzejeńców.
-Nie.Pamiętaj,żeGeorgeteżcięniezawiódł.
-Jestemzniegodumny.Przekażmuto.Wkrótcesięzobaczymy.
„Aran” płynęła naprzód, walcząc z silną falą. Dillon i George byli w sterówce, a Kate przyniosła im
herbatę.
-JaksięczujeKelly?-zapytałDillon.
-Nicmuniebędzie.Matylkosporegoguza,towszystko.
Trochępoboligogłowa,aletotwardygość.
-Doskonale-rzekłDillon.-Kate,podstołemzmapamijestpół
butelkibushmillsa.
Znalazłają,wyjęłainalaładodwóchkubkówpoherbacie.
- George, chłopcze - rzekł Dillon - jak powiadają moi żydowscy przyjaciele, jesteś prawdziwy
menszczyzną.
Dziękuję.
-Dillon,jabyłemwSandhurstipierwszymspadochronowym.
Czasemzapominamonieruchomościach.
-Świetnie-zaśmiałsięDillon.-Zabierzgostąd,Kate.
Kiedy oboje wyszli, wziął jej kodujący telefon komórkowy i zadzwonił do Fergusona. Gdy brygadier
zgłosiłsię,streściłmuostatniewydarzenia.
-Chryste,Dillon,znówzabijałeśludzi.
-Przerzedzamszereginiegodziwców,Charles.
- W porządku. Czy wierzysz w tę bajeczkę, że wynajmują Bella, żeby chronił inwestycje firmy Raszid
Investments?
-Aniprzezchwilę.
-Wtakimraziepococięwtowciągnęli?
-Powiedziałemci.ZnamDown,akiedyśznałemBella.
Załatwiłemfacetów,którzychcielijązałatwić.
Wynajęłamniejakogwarantaizagwarantowałemjejpowrót.
Gdybynieja,jużbynieżyła.
-Inadaluważasz,żecośsięzatymkryje?
-Zdecydowanie.Cośdużego,tylkonarazieniemampojęciaco.
-Wracajdodomu,Sean.Zastanowimysięnadtym,WdomuAidanaBellaCaseyparzyłherbatęwkuchni.
NagleotworzyłysiędrzwiistanąłwnichBellzilustrowanymmagazynemwdłoni.
-Miałemrację.Znalazłemtenartykułw„Time”.
Podsunąłmipomysł,jaksprzątnąćJake’aCazaleta.
-Oszalałeś-powiedziałmuCasey.
-Wcalenie,Liamie.Tosięmożeudać.Zaufajmi.
MANHATTANLONDYNWESTSUSSEXBIAŁYDOM
Aidan Bell i Liam Casey zamieszkali w hotelu „Plaża” obok nowojorskiego Central Parku. Przylecieli
samolotemConcorde,wktórymmiejscawykupiłaimfirmaRaszidInvestments,analotniskuczekałana
nichlimuzynazszoferem.
-Tojestżycie,Aidanie-zauważyłCasey.
-Niechcitylkowodasodowanieuderzydogłowy.
Ogólsię,weźpryszniciwłóżnajlepszygarnitur.Tawieczornawizytatojakaudiencjaukróla.Niechcę,
żebysobiepomyślał,żewyszliśmyzchlewa.
Samwziąłprysznicwdrugiejłazience,apotemwłożyłbiałąkoszulę,niebieskikrawatiluźnygranatowy
garnitur.Kiedywróciłdosalonu,zastałCaseyastojącegoprzyoknieispoglądającegonaulicę.
-Jezu,Aidanie,cozamiasto.
Odwróciłsię.Miałnasobieczarnygarnitur,koszulęorazkrawat.
-Możebyć?
-Wyglądaszjakbramkarzw„Colosseum”-odparłBell.-
Chodźmyjuż.JesteśmyzaledwiekilkaprzecznicodTrumpTower.
Tylkozachowujsięirób,cocipowiem,awszystkopójdziejakzpłatka.
WTrumpTowerprywatnawindazawiozłaichprostodoapartamentuRaszida.DrzwiotworzyłaimKate.
Miałanasobieczarnąsuknię,anaszyizłotyłańcuszek.
-Witam,panieBell.
- Miło mi panią widzieć, lady Kate. Co można dać kobiecie, która ma wszystko? - Aidan otworzył
neseser i wyjął tanie plastikowe pudełko. - Prezent z County Down. Czterolistna koniczynka - na
szczęście.
-Cóż,szczęściebędzienampotrzebne.PanieCasey-skinęłagłową-proszęwejść.Moibraciaczekają.
Paul Raszid siedział przy kominku w salonie, razem z Michaelem i George’em. Kate przedstawiła im
nowoprzybyłych.
-AidanBellijegowspółpracownik,LiamCasey.
-PanieBell.-PaulRaszidskinąłgłową,aleniewyciągnąłrękinapowitanie.-Mojasiostramówiłami,
żeomałoniezastrzeliłmniepanwCrossmaglen.
-Toprawda,leczAllahbyłdlapanałaskawyodparłBell.
- Podoba mi się to, nawet bardzo. Chce pan drinki - Może później. Proponuję, abyśmy przeszli do
interesów.
-Świetnie.Niebyłobypanatutaj,gdybyuważałpan,żeniezdołategodokonać,mamrację?
- Tak, ma pan rację - odparł Bell. - Zasadniczo można odróżnić dwa rodzaje zamachów. Pierwszy to
specjalnośćszaleńców,którzyprzedzierająsięprzeztłumizbliskastrzelajądoprezydentów,niemając
szansucieczki.Częstonawetniechcąuciekać.Toniedlamnie.
Drugirodzajtoprecyzyjnyiskomplikowanyplan,chociażbyjakw
„Dniu Szakala”, akcja starannie zorganizowana i przewidująca wszystkie ewentualności - taka, jaką
przeprowadziłem w Czeczenii, eliminując Petrowskiego i jego sztab. Jednakże takie postępowanie
wymagadługotrwałychprzygotowań,aodnoszęwrażenie,żechciałbypanjaknajszybciejuzyskaćefekty.
-Mapanrację-rzekłPaul.-Azatem?
Belluśmiechnąłsię.
-Okazujesię,żejestjeszczetrzecisposób.Zapadłacisza.
PrzerwałająKate,którazapytała:
-Jaki,naBoga?
Bellświetniesiębawił.
-Nocóż,zastrzelenieprezydentaStanówZjednoczonychpowinnobyćniemożliwe-amożeabsurdalnie
łatwe?-Otworzył
neseser i wyjął magazyn ilustrowany. - Ameryka, tak jak Wielka Brytania, to państwo demokratyczne.
Można tu pisać, co się chce, o wielkich i znanych. To pismo zamieściło artykuł o Jake’u Cazalecie,
powszechnie lubianym prezydencie. Utkwił mi w pamięci, więc przejrzałem go i znalazłem w nim
wszystko, czego potrzebowałem, żeby przygotować plan zamachu. Teraz muszę tylko dopracować
szczegóły.
Zapadłagłębokacisza.Belluśmiechnąłsię,zadowolonyzefektu.
-Sądzę,żeteraznapijęsięirlandzkiejwhisky,apotemporozmawiamy.
Kilkaminutpóźniejstałnatarasie,obserwująculicznyruch,awtymczasiePaulRaszidorazpozostali
przeczytaliartykuł.
-Wporządku-powiedziałPaul.-Terazproszęwyjawićnamplan,panieBell.
-Wartykulenapisano,żeJakeCazaletlubispędzaćweekendywstarymdomunaplażywNantucket.W
piątki Po południu przewożą go tam helikopterem prosto z Białego Domu. Spędza tam weekend, a w
niedzielę wieczorem wraca. Jak wiadomo, prezydent ma tylko jedną córkę, która przebywa w Paryżu.
Nielubizamieszania-jestztegoznany.WNantucketnawetkucharzigospodynipracująnagodziny,anie
na stałe. Mieszkają w mieście. Są tam pokoje dla ochroniarzy, ale prezydent nie życzy sobie, by w
weekendy pilnowało go więcej niż dwóch agentów służb specjalnych. Trochę poszperałem i
dowiedziałem się, że jednym z nich jest niejaki Harper, oficer łącznikowy. Drugi to jego ulubieniec,
wielkiczarnoskórybyłyżołnierzpiechotymorskiej,ClancySmith,którybrałudziałwwojniewZatoce.
Smith jest bardzo oddany prezydentowi. W razie potrzeby zasłoniłby go własnym ciałem. Aha, jest
jeszcze Blake Johnson.-Tak, artykuł wspomina o nim. Podobno jest dyrektorem Wydziału Spraw
OgólnychwBiałymDomu-rzekłRaszid.
-Znanymjako„Piwnica”,ponieważtamsięmieści.
W rzeczywistości to prywatny oddział uderzeniowy prezydenta, zupełnie niezależny od CIA, FBI czy
służbspecjalnych.Istniejeodconajmniejdwudziestulat,nadobrąsprawęniktniewiejakdługo.
Johnson jest także najlepszym przyjacielem Cazaleta, weteranem z Wietnamu, gdzie wykazał się
męstwem.
-Jestpanpewnytychwszystkichinformacji?-zapytałGeorgeRaszid.
-Muszębyć.Dlategonadalżyję.
- No dobrze, a więc mamy skromnego prezydenta, który nie znosi zamieszania wokół siebie i lubi
samotność-rzekłPaul.-
Cholernie dobrze pan wie, że służby specjalne będą obserwować cały ten teren w promieniu wielu
kilometrów.
- No właśnie. - Bell znów otworzył neseser, wyjął mapę i rozłożył ją. - Spójrzcie, przed domem
prezydentaciągniesięplaża,anadniąwydmy.Natomiastnatyłachsąmokradła,rzadkośćwNantucket.
To jedyne takie miejsce na wyspie. Są dość rozległe: wysokie trzciny, woda, błoto - istny raj dla
obserwatorówptaków.
Cazalet uwielbia tam przebywać. Każdego ranka przebiega ścieżki raz ze swoim psem. Towarzyszy im
poczciwystaryClancySmith,wyposażonywbrońikrótkofalówkę;pozanimwokółniemanikogo,chyba
że Blake Johnson akurat ma wolny weekend i postanowi się do nich przyłączyć, jeśli się tam pojawi,
załatwięijego.
Potychsłowachzapadłacisza,którąprzerwałaKate:
-Wszystkotobrzmicałkiemsensownie,aleniesądzę,byzdołał
pandostaćsięnatenteren,wpobliżeprezydenta.
Belluśmiechnąłsię.
-przepraszam,niewyjaśniłemjeszczewszystkiego.
Pan,milordzie,teżmadomnaLongIsland,prawda?
-Zgadzasię.
-Załatwimipanłódź-możebyćmarkiSportFisherman-orazkogośdojejpilotowania.Popłyniemytam
imilęlubdwieodbrzeguprzejdziemywdryf.ZnajdziemipanrównieżaparatDolphinSpeedTrailer.Te
aparaty mają dwie potężne baterie, a co ważniejsze, mogą poruszać się pod wodą. Zanurkujemy z
Liamem,wczymmamysporąwprawę,ipodwodąprzepłyniemynamoczary.
-Icopotem?-zapytałMichaelRaszid.
- Później zaczekamy na Cazaleta, zastrzelimy go i oczywiście wyeliminujemy Clancy’ego Smitha, po
czym jak najszybciej się wyniesiemy. Minie trochę czasu, zanim Harper zorientuje się w sytuacji, co
pozwolinamwrócićzpomocądolphinadołodzi.
NastępniepopłyniemynaLongIsland,gdziebędzieczekał
gulfstream,żebyzabraćnasiprzewieźćdoShannon.
Zamilkł,napełniłszklankęispytałPaulaRaszida:
-Możebyć?
-Sądzę,żetobardzodobryplan-odparłspokojniePaul.
OdwróciłsiędoGeorge’a.-JeszczejednąszklaneczkębushmillsadlapanaBella.
-Scenariuszjestniezły,alejeślizawiedzie?Jeślicośpójdzieźle?-wtrąciłasięKate.
-Wżyciuniczegoniemożnabyćpewnym-odparłBell.-Tenplanjestzuchwały,leczjeślidobrzesię
przygotujemy,powinniśmygozrealizować.
-Lepiejniechsiępanpostara,żebysiępowiódł-rzekłPaul.-
Niechpanpamięta,żemamytylkojednąszansę.Jeślisiępanunieuda,zacieśniąochronętak,żemyszsię
przezniąnieprzeciśnie.
Wtedybędziemymusielizadaćsobietrochętrudu,żebyznaleźćinnycel.
-Innycel?-powtórzyłMichael.
-Mówiłemci,bracie.Takczyinaczej,ktośmusizatozapłacić.
Milczelichwilę.BellzwróciłsiędoKate:
-Topanizajmiesięprzygotowaniemwszystkiego,czegobędziemypotrzebowali?
ZerknęłanaPaulaikiwnęłagłową.
-Tak.Dostarczęto,cobędziewampotrzebne.
- W porządku. Sport Fisherman, o której już wspomniałem, Dolphin Speed Trailer, wyposażenie nurka
dladwóchosób.
-Broń?-zapytałPaulRaszid.
-ZasadniczopreferujękarabinkiAKztłumikami.
PonadtodwabrowningiztłumikamiCarswella.Totyle.
Zupełniewystarczy,jeśliwszystkodobrzepójdzie.
-Ponowniepowiedziałpan„jeśli”-zauważyła.
Belluśmiechnąłsię.
-Och,ladyKate,zajmujęsiętymjużdwadzieściaosiemlat,agdybypaniwiedziała,jakczęstonajlepiej
opracowaneplanypotrafiąwziąćwłeb,zrozumiałabypanimójcynizm.Ateraz...
Bellwyjąłzkieszenikartkępapieru.
- Sto tysięcy funtów to był miły gest, lecz pora na następną wpłatę. Oto numer mojego konta w
szwajcarskimbanku.Jedenmilionzaliczkinapoczettrzech.PaulRaszidkiwnąłgłową.-Oczywiście.-
WziąłkarteczkęioddałjąMichaelowi,-Zajmijsiętym.-Uśmiechnął
się.-Myślę,żenależyuczcićdzisiejszespotkaniekieliszkiemszampana.-Wspaniałypomysł-przytaknął
zuśmiechemBell.-tojednakbędzieostatni.Niepijępodczaspracy.
-Tochybacałkiemrozsądnepodejście.
Katerozdałakieliszki.Pauluniósłswój.
-Awięczmieniamyświat.
Bellzaśmiałsię.
-NiechpanaBógmawswojejopiece.Jeślipanwtowierzy,tojestpanbardzonaiwny.
Dwa dni później Kate Raszid zawiozła Bella i Caseya na przystań w Quogue, gdzie znaleźli Sport
Fishermanaonazwie„AliceBrown”iniejakiegoArthuraGranta-pięćdziesięciolatkaosiwychwłosach
związanychwkucyk.
-PanieGrant-powiedziałaKate.-Otocipanowie,którychpanumówiłam.ChcąpopłynąćdoNantucket
itrochęponurkować.PanBellzamierzaposzukaćinteresującychwraków.Mapannapokładziedolphina.
Grantnalałsobiejackadanielsa.
- No cóż, panienko, taka jest twoja wersja. Ja uważam, że szukacie czegoś ciekawszego od starych
wraków,alenicmnietonieobchodzi.Dwadzieściatysięcydolarówijestwasza.
-Zgoda.-KateodwróciłasiędoBella.-Bądźmywkontakcie-
powiedziałairuszyłaschodkaminapokład.
-Maświetnytyłek-zauważyłGrant.
Bell upuścił torbę z bronią i kopnął go w prawą łydkę, a potem chwycił za ramię i odwrócił. Casey
uderzyłbykiem.Grantrunąłnapokład,aBellpochyliłsięnadnim.-Odtejporynależyszdomnie,Grant.
Rozumiemy się? Trzymaj język za zębami i rób, co do ciebie należy, a dostaniesz te dwadzieścia
kawałków.Wprzeciwnymrazie...
SkinąłnaCaseya,którywyjąłzkieszeninóżsprężynowyiuwolniłostrze.
-Przepraszam-powiedziałGrant.
-Nocóż,lepiej,żebyśzapamiętałteprzeprosiny-poradziłmuBell...
WLondynie,wgmachuMinisterstwaObrony,Fergusonsiedział
wswoimgabinecieiprzeglądałdokumenty,gdyweszłanadinspektorHannahBernstein.
-Maszcośdlamnie?-zapytałFerguson.
-Niewiele,sir.MożetasprawazRaszidami?
-Cotakiego?
-WedługnaszychinformacjiwszyscysąterazwNowymJorku.
Istnyzjazdrodzinny.
-CorobiDillon?
-Niechpanwierzylubnie,alepojechałzHarrymSalteremdoWestSussex,żebysobiepostrzelać.Do
bażantów.
-ZSalterem?Tymprzeklętymgangsterem?
-Tak,sir.IzmłodymBillym.
-SiostrzeńcemSaltera?Wspaniale.OnjestniemalrównieniebezpiecznyjakHarry.
-Niemuszępanuprzypominać,żebardzonampomógłprzyostatniejrobociewKornwalii.
-Niemusimipaniprzypominać,paninadinspektor.
Mimotojestgangsterem.
-ZgodziłsiębezprzygotowaniawyskoczyćnaspadochronieizabiłczterechludziJackaFoxa.Gdybynie
on,Dillonbyzginął.
-Racja.Mimotojestprzeklętymgangsterem.
W Compton House w West Sussex lało jak z cebra, co bynajmniej nie przeszkadzało myśliwym. Harry
Salter zapłacił za prawo wzięcia udziału w tym polowaniu, w którym uczestniczyło trzydzieści osób.
Właśniewysiadłzdługiegowozuterenowego.Był
ubranywkurtkę,dżinsy,cyklistówkęigumowekalosze.Miał
sześćdziesiątpięćlatitwarz,którawyglądałanadobroduszną,dopókinieprzestałsięuśmiechać.Jedenz
najsławniejszychszefówgangówwLondyniewswojejdługiejkarierzetylkorazsiedziałwwięzieniu.
Obecniemiałmilionywprzemyślestoczniowymibudowlanym,aponieważłamanieprawaweszłomuw
krew,nadalbyłzamieszanywprzemytzkontynentu.Nahandlupapierosamimożnabyłosporozarobić.W
Europie były niewiarygodnie tanie, a w Wielkiej Brytanii najdroższe na świecie. Nie trzeba zajmować
sięnarkotykamiczyprostytucją,skoroprzemytpapierosówjesttakdochodowy.
Stałnadeszczu.
-Cholerniecudownie.Czyżniejestcholerniecudownie,Dillon?
-Otourokiżycianawsi,Harry.
Dillonmiałnasobieczapkęilotnicząkurtkę.BillySalter,siostrzeniecHarry’ego,dwudziestokilkuletni
młodzieniecobladejtwarzyibystrychoczach,wysiadłjakonastępny.Nosiłczapkęikurtkęzkapturem.
Był prawą ręką wuja i czterokrotnie przebywał w więzieniu, odsiadując stosunkowo krótkie wyroki za
napaśćorazciężkiePobicie.
-Towszystkotwojawina,Dillon.Wcomniewpakowałeśtymrazem?
- Zastrzelisz kilka bażantów, Billy, odetchniesz świeżym powietrzem. Ostatnim razem to na ciebie
polowano.
Tochybamiłaodmiana.
ZsamochoduwysiedliJoeBaxteriSamHali,goryleHarry’ego,ubraniwdżinsyikurtki.
-Cozabandaidiotów-wskazałBillyuczestnikówpolowania,wysiadającychzdżipówirangeroverów.
-Pocoimtenfikuśnysprzęt?Itakieśmiesznespodnie?
-Ludzietaksięubierająnapolowania,Billy-wyjaśniłDillon.-
Tostaryangielskizwyczaj.
Pozostali członkowie polowania zebrali się wokół postawnego mężczyzny o rumianej twarzy. Dillon
usłyszał,żektośnazwałgolordemPortmanem.Naglewszyscyobejrzelisięiniechętnymispojrzeniami
obrzuciligrupkęSaltera.
-DobryBoże,comytumamy?-mruknąłPortman.
Innyrosłymężczyznazsiwąbrodąpodszedłdonich.
-Panowie,mogęwczymśpomóc?Jestemgłównymłowczym,nazywamsięFrobisher.
-Mamnadzieję,mójstary.JestemSalter,HarrySalter.
Frobisherzdziwiłsię,zawahałirzekłdopozostałych:
-TopanHarrySalter,prezessyndykatu.
Tamcispojrzelizezgrozą.
-LordPortman,prawda?-rzekłSalter.
-Zgadzasię-odparłlodowatymtonemPortman.
-PrezesRiversideConstruction,tak?Awięccośnasłączy.
-Niepotrafięsobiewyobrazićco.
-Wcaleniemusipansobiewyobrażać.Wzeszłymtygodniuprzejąłempańskąfirmę.SalterEnterprisesto
ja,awięcmożnapowiedzieć,żepracujepandlamnie.
Portmanspojrzałnaniegozprzerażeniemidosłowniezachwiał
sięnanogach.Dillonrzekłwesołodoprobishera:
-Możemyzaczynać?
JoeBaxteriSamHaliwyjmowalizsamochodutorbyzbronią.
Frobisherpowiedział:
-Rozstawimysięwdolince,wzdłużtegolasku.Każdyotrzymanumer.
-Znamyzasady,stary-powiedziałmuDillon.-Wyjaśniłemjemoimprzyjaciołom.
Frobisherzawahałsię.
-Polowaliściejuż?
-Tylkonaludzi-powiedziałmuBilly.-Bierzmysiędoroboty.
Trzygodzinypóźniejjechalizpowrotem.Baxterprowadził,aBillyotworzyłbutelkęszampanairozlał
godoplastikowychkubków.
-Cozabandanadętychdurniów.Alemieliminy,kiedyzostałemkrólempolowania.
-Nocóż,trzebaprzyznać,żepolowaniewymagaodrobinywprawy-rzekłDillon.
HarrySalterwypiłszampana.
-MiłobyłospojrzećnagębętegocholernegoPortmana.
-Zamierzaszgowylać?-zapytałBilly.
-Nie,znamjegoosiągnięcia.Jestdobry.Podniosęmuuposażenie.Będziemijadłzręki.Tobiznes,Billy.
- Cholerne nudziarstwo. - Billy zwrócił się do Dillona. - Masz na widelcu coś, w czym mógłbym ci
pomóc?
-WracamydoHeideggera,Billy?Odczuwaszbrakdziałaniaiwrażeń?
- Hej, lepiej zwolnij - poradził siostrzeńcowi Harry - Ostatnim razem ledwie wróciłeś w jednym
kawałku.
-Nudzęsię,atyjużminiepozwalaszprzewozićgorzałyipapierosówzAmsterdamu.
-Niechcę,żebycościsięstało.Niechinninadstawiająkarku.
Tymaszbyćgrzecznymchłopcem.
Billyznówrozlałszampana,aDillonpowiedziałcicho:
-Będęotobiepamiętał.
Młodzieniecuniósłkubek.
-Zawszedousług,Dillon.
WGabinecieOwalnymBiałegoDomuJakeCazaletsiedział
przybiurku,przeglądającstertędokumentów.WszedłBlakeJohnson.
Nazewnątrzdeszczbębniłoszyby.Prezydentwyprostowałsię.
-Codlamniemasz?.
-Hazar,panieprezydencie.
-Śmierćsułtana?
-Zabójstwosułtana.
JakeCazaletwstał,podszedłdooknaispojrzałnatrawnik.
Blakerzekł:
- CIA twierdzi, że nic o tym nie wie. Utrzymują, że są kompletnie zaskoczeni. Pytanie tylko, czy są
zdumieni,czyteżzmieszani?Wiemy,żeludziesułtanapróbowalizabićPaulaRaszidazpowodunaszychi
rosyjskichinteresównaftowych,asamsułtanbył
człowiekiemCIA.
Uważam, że wiele mogliby nam o tym powiedzieć. A te raz mamy poruszenie wśród członków
HezboUahu,ArmiiBoga,MieczaAllahaicałejreszty.Cośsięszykuje.
-Dolicha!-mruknąłJakeCazalet.-Tomisięniepodoba.
- To paskudny świat, panie prezydencie. Nie mogę tego udowodnić, ale założę się, że Raszid
odpowiedziałciosemnacios.
-CzyCharlesFergusoncośotymwie?
-Niemampojęcia,panieprezydencie.Niepytałemgooto.
-Zatemzróbto,apotemwróćdomnie.
WLondyniebyłpóźnywieczór,gdyFerguson,siedzącprzykominkuwswoimmieszkaniuprzyCavendish
Place,prowadziłprzeztelefonrozmowęzBlakiem.
-Niemogęcipomócwsprawiesułtana,chociażosobiścietakżeuważam,żetorobotaRaszida.
-Jesteśpewny?
- Całkowicie. Mój zaufany współpracownik, pułkownik Tony Villiers, dowodzi Hazarskimi
Zwiadowcamijakooficerkontraktowy.
Dziękiniemujestemdobrzepoinformowany.PonadtopodczaswojnywZatocedowodziłjednostkąSAS,
wktórejsłużyłRaszid.
-Cóż,tomiwystarczy.Dzięki,Charles.CouDillona?
Fergusonzawahałsię.
- No cóż, skoro o nim mowa... Do licha, Blake, to ściśle tajne, ale... Usiądź, przyjacielu, opowiem ci
pewnąhistorię,któradotyczyRaszidów.
Opowiedział mu o wszystkim: o Drumcree, Aidanie Bellu, Kate Raszid i zastrzeleniu członków
tymczasowejIRA.
-MójBoże-powiedziałBlake.-Coonichcązrobić?
-Awięctyteżniewierzyszwtębajeczkę?RaszidowieprowadząinteresywIrlandiiPółnocnej,tofakt.
- Możliwe, lecz za tym kryje się coś więcej. No cóż, informuj mnie, Charles. Przekaż moje uściski
HannahipowiedzDillonowi,żebynasiebieuważał.
OdłożyłsłuchawkęiwróciłdoGabinetuOwalnego,żebyzawiadomićowszystkimprezydenta.
NANTUCKETZLongIslanddoNantucketprzepłynęliwnocy.
OpółnocyArthurGrantprzejąłster„AliceBrown”odCaseya.AidanBellzmieniłgooczwartejrano.
Było jeszcze ciemno. Irlandczyk siedział w obrotowym fotelu, paląc papierosa w skąpym świetle,
bijącymodszafkinabusolę.
Cieszyłsiękażdąminutąsamotnościirozmyślałoróżnychsprawach.
Ucieszyło go spotkanie z Dillonem, sprawdzonym kompanem sprzed lat, chociaż ich drogi rozeszły się
jakiś czas temu. Spodobała mu się ta młoda kobieta - od razu go przejrzała. Miała rację. Nigdy nie
chodziło mu o pieniądze. W każdym razie nie przede wszystkim o pieniądze. Pokazał tym Ruskim w
Czeczenii:generałowiwpakował
kulęwgłowęzsześciusetmetrów,ajegosztabowcówpoczęstował
półkilogramemsemteksu.ZadawnychdobrychczasówchłopcyzIRAnazywalitoulsterskimgulaszem...
SkrzypnęłyotwieranedrzwiiwszedłLiamCasey,niosącherbatęikanapki.
-Niemogłemzasnąć.Jaksięczujesz?
-Świetnie.-AidanBellwłączyłautomatycznegoPilotaisięgnął
pokanapkę,podczasgdyCaseynalewałherbatędokubków.-Atyjaksięczujesz?
-Poradzęsobie,Aidanie.
-Czemuniemiałbyśsobieporadzić?PrzecieżudałonamsięwCzeczenii,prawda?
Caseyteżwziąłkanapkę.
-Owszem,jednakprezydentStanówZjednoczonych,Aidanie,tozupełnieinnasprawa.
-Alecozaprzedsięwzięcie!-odparłBellizapetytemzjadł
następnąkanapkę.
- Analizowałem sytuację. A co będzie, jeśli Cazalet nie pojawi się w ten weekend? Czasem ma
niespodziewanespotkania.
- Sprawdziłem jego rozkład zajęć, Liamie. Myślisz, że jestem głupi? Ponadto dziś rano obejrzałem
wiadomościCNN,korzystającztelewizora,któryzostałumieszczonynadstołemnawigacyjnym.
Podano, że prezydent jak zwykle uda się nad morze do starego rodzinnego domu. To Ameryka, tutaj
wszystkopodajesiędopublicznejwiadomości.
-Dolicha,dlaczegomiotymniepowiedziałeś?
-PonieważGrantbyłwtedywsterówce,atyukładałeśsprzętnapokładzie.Jakietomaznaczenie?
Caseypodałmupapierosa.
-Onmisięniepodoba.Tojedenztych,którychmójstarynazywałcwaniaczkami.
-Nocóż,jeślispróbujemiprzeszkadzać,raznazawszewyleczęgozcwaniactwa.Nieprzejmujsię.Na
jegoużytekprzygotowałemhistoryjkę,którapowinnagouspokoić.Zostawtomnie.Tytylkopilnuj,żeby
niezajrzałdoworkówzbronią.
Wydawałosię,żesiąpi.Okazałosięjednak,żewpowietrzuwisigęstamgła.„AliceBrown”zbliżyłasię
na odległość trzech mil do brzegu Nantucket. Arthur Grant stał za sterem, a Aidan Bell i Liam Casey
pracowali na rufie, pod osłoną zawieszonych tam sieci rybackich. Już spuścili za burtę dolphin speed
trailera,któryczekał,przywiązany,gdysprawdzalisprzętdonurkowania.-Maławstecz-
zawołał Bell i Grant wykonał polecenie, tak że łódź praktycznie stała w miejscu, gdy Irlandczycy
zakładalistrojedonurkowania.Grantwychyliłsięprzezoknosterówki.
-Jakieśkłopoty?
-Nie-odkrzyknąłBell.-Przestawnaautomatycznesterowanieizejdźtutaj.
Bellwłożyłkurtkęnurkazprzymocowanymizbiornikamipowietrzaizapiąłpasy,Caseyzrobiłtosamo.
-Jesteśpewny?-zapytał.-Trzymilewczterdzieścipięćminut?
- To drobiazg przy takiej szybkości, jaką rozwija dolphin. Przez cały czas pozostaniemy na głębokości
pięciumetrów.Mamymnóstwopowietrzaiprądponiesienasdobrzegu.
Wrzucił torbę z bronią do skutera i przypiął linę przytrzymującą pas z balastem. Przyszedł Grant. Bell
włożyłrękawiczki.
- Cóż, nadeszła chwila prawdy. Popłyniemy do brzegu, wypatrując wraku okrętu z drugiej wojny
światowej.Tobyłirlandzkistatekonazwie„RosęofTralee”.
Tahistoryjkabrzmiałatakwiarygodnie,żesamprawiezacząłwniąwierzyć.
- Przewoził między innymi złoto Bank of England, które zamierzano zdeponować w Bostonie. Ludzie
szukaligoodlat,alebezskutecznie.Miesiąctemudotarłemdoosiemdziesięcioletniegoczłowieka,który
pływałnanim,gdystatekzostałstorpedowanyprzezU-boota.Nicniewiedziałozłocie,zdołałjednak
podaćmiostatniąpozycję„RoseofTralee”.
-JezuChryste!-zawołałGrant.
-Przestrzegajreguł,adostanieszdziałkę.
-Jasne.Jestemdousług,panieBell-rzekłochoczoGrant.
-Wporządku.Zostańtutajirzućkotwicę.Wyciągnijsieci.
Udawajzapracowanego.Jeślidopiszenamszczęście,tozobaczymysięzatrzygodziny.
Bellzałożyłmaskę,włożyłustnikdoust,usiadłnaburcie,odchyliłsięwtyłiwskoczyłdowody.Kiedy
odwiązywał cumę dolphina, dołączył do niego Casey. Bell włączył jeden z dwóch potężnych
akumulatorów, zajął miejsce z przodu i gdy Casey siadł za nim, skierował podwodny skuter w dół.
Wyrównałnapięciumetrachizwiększyłobroty,szybkopłynącwkierunkuwyspy.
JakeCazalet,ubranywpolowymundurpiechotymorskiejUSA,stałnagankustaregodomuipiłpierwszą
tegodniafiliżankękawy.
Obserwował przy tym Murchisona, swojego ukochanego gładkowłosego retrievera, spacerującego po
plażyzClancymSmithem.Zaplecamiusłyszałkrokiikiedysięodwrócił,zobaczył
Blake’aJohnsona,równieżtrzymającegowdłonifiliżankęzkawą.
-Zawszechętnietuwracam,Blake-powiedziałCazalet.
-Tozrozumiałe,panieprezydencie.
-Niemogęsiędoczekaćprzechadzki.Dołączyszdomnie?
-Jeślipanwybaczy,toniedzisiaj.Chociażtopoczątekweekendu,Harpermajużspororobotywpokoju
łączności.Z
Kapitoluwciążprzychodząnowewiadomości.Jeślipanpozwoli,tozostanęimupomogę.
-Wporządku,awięcchodźizobaczmojąnowązabawkę.
Podczasminionegotygodniakazałemjątutajprzywieźć.
Zaprowadził go na dziedziniec. Drzwi stodoły były otwarte na oścież, a w środku stał na podpórce
wielkimotocykl.
-TomotocyklsportowyMontesa-rzekłprezydent.-Będęsięświetniebawił,jeżdżącpotychdróżkach.
-Wierzępanunasłowo-powiedziałBlake.-Szczerzemówiąc,panieprezydencie,odlatniedosiadałem
motoru.
-Dolicha,natymumiałobyjeździćnawetdziecko.
Pasterzepilnowalinanichstadowiec.-Usiadłnamotorze,zapuściłsilnik,wyjechałiokrążyłpodwórze.
-Widzisz?
Zgasiłsilnikipostawiłmotocyklnapodpórce.
-Możeszzniegokorzystać.
-Nieomieszkam-przytaknąłBlake.
Gdy wracali na ganek, znów zaczęło padać. Murchison siedział i czekał z wywieszonym językiem.
Clancy Smith, ubrany w żółty sztormiak z kapturem, trzymał w ręku identyczne okrycie. Podał je
Cazaletowi.
-Znającpana,panieprezydencie,podejrzewam,żebędziemybiegaćbezwzględunapogodę.
- Jak zawsze masz rację, Clancy. - Cazalet włożył sztormiak i gwizdnął na Murchisona. - Chodź,
chłopcze.
Zszedł po schodach i zaczął biec, a pies za nim. Clancy Smith poprawił słuchawkę w uchu, przeniósł
ulubionegobrowningazkaburypodpachądoprawejkieszenispodni,poczymruszyłzanimi.
AidanBellniewielepomyliłsięwswoichobliczeniach.
Popychani przez silny prąd, po pięćdziesięciu minutach wpłynęli do przesmyku wiodącego w głąb
bagien.Oczywiście,byłytosłonerozlewiska-wspaniałedzikiemiejsceporośniętewysokimitrzcinami,
poprzecinane siecią głębokich kanałów i płycizn, zamieszkane przez niezliczone stada ptaków, które z
gniewnymkrzykiemwzbiłysięwpowietrze,gdydolphinwynurzyłsięnapowierzchnię.
Bellwprowadziłgonałagodniewznoszącysię,piaszczystybrzeg,naktórywysiedlirazemzCaseyem.
Wciągnęliskuterizdjęlikurtkiorazbutle.Wszystkotorobilibezsłowa.WkońcuBellodpiął
torbęzbronią,podałCaseyowikarabinekAKibrowninga,poczymsamwziąłdrugikomplet.Stalitam,
wyglądającdziwniestaroświeckowczarnychstrojachpłetwonurków.
-Jedynarzecz,jakiejjesteśmypewni-powiedziałBell-tożeonzawszebiegaprzedśniadaniem.Może
tooznaczać,żejestjużwpołowiedrogiipojawisięladachwila.Zdomuwkierunkutrzcinprowadzi
tylkojednadroga.Tenodcinekmatrzystalubczterystametrówdługości.Zaczekamytamidostaniemygo,
kiedybędziewychodziłlubwracał.Zatemwdrogę!
Poszedłpierwszyprzeztrzciny,całkowicieopanowany,spokojnyikompletniewyzutyzwszelkichuczuć.
JakeCazalet,ClancyiMurchisonbiegliszybkowulewnymdeszczuiprezydentcieszyłsiękażdąchwilą
joggingu. Jak często mówił, za każdym razem ubywało mu kilka lat, a ponieważ na jego barkach
spoczywałylosyświata,byłomutobardzopotrzebne.
Murchison sprężyście biegł tuż za nim, a Clancy był pięć metrów dalej. Przystanęli na starym
drewnianymmostku,chroniącsięprzeddeszczempoddaszkiem.
-Dobrzesiępanczuje,panieprezydencie?
-Świetnie.Proszęto,cozwykle.
Clancywyjąłpaczkęmarlboro,zapaliłdwapapierosyipodał
jeden Cazaletowi, który przyjął go i zaciągnął się z wyraźną przyjemnością.-Niech pan nie pozwoli
przyłapaćsięnatymktóremuśzfotoreporterów,panieprezydencie.
-Dodiabła,chybamogęmiećjakąśsłabostkę.DziękinimprzetrwałemWietnam,atywojnęwZatoce.
-Zcałąpewnością-przytaknąłClancy.
Paliliwprzyjaznymmilczeniu,apotemwdeptaliniedopałkiwziemię.
-Ruszajmy-powiedziałCazalet,wyszedłnadeszcziznówzacząłbiec.
Bell,ukrytywtrzcinachobokgłównejdrogi,zobaczył
nadbiegających.SzeptemzwróciłsiędoCaseya,któryschowałsiępodrugiejstronie:
-Są.Przygotujsię.Tyzdejmiesztajnegoagenta,ajaprezydenta.
Iniespieszsię.Mamyczas.
Czekał.Niebyłopotrzebystrzelaćzdaleka,skoromożnatozrobićzodległościkilkukroków.Przyłożył
AKdoramienia,mierzącwnadbiegającegoCazaleta.
Stało się to, o czym Bell uprzedził Kate Raszid, a mianowicie, że nawet najlepiej przygotowana akcja
może się nie powieść z powodu nadzwyczajnych okoliczności. Zamach na prezydenta Stanów
Zjednoczonych zaplanował niezwykle starannie, biorąc pod uwagę wszelkie możliwe zagrożenia i
przeszkody.ZapomniałjednakogładkowłosymretrieverzeimieniemMurchison,obdarzonymdoskonałym
węchem, a także instynktem obronnym. Ulubieniec prezydenta wyczuł obcych. Śmignął jak rakieta,
wpadającwtrzcinypodrugiejstroniedrogi.
Caseymimowoliwyprostowałsię,walczączpsemuczepionymjegolewejkostki.Odruchowonacisnął
spustAK.
Jake Cazalet zatrzymał się około dwudziestu pięciu metrów dalej. Aidan Bell pozostał w ukryciu i
nacisnąłspust.ClancySmithzareagowałbłyskawicznie.Skoczyłnaprzódiodepchnąłprezydentanabok,
przyjmującwpraweramiękulę,którąBellposłałCazaletowi.
Zachwiałsię,alenieupadł.
-Naziemię,panieprezydencie!-krzyknąłiwepchnąłCazaletawgąszcztrzcin.
CazaletgłośnogwizdnąłipochwiliMurchisondołączyłdonich.
KrewpłynęłaobficiezdziurywżółtymsztormiakuSmitha.
-Mocnooberwałeś?-zapytałCazalet.
-Nicminiebędzie.Lepiejniechpantoweźmie,panieprezydencie.
Podałmubrowninga.
BellzawołałcichodoCaseya:
-Niepokazujsię,Liam!
Następniewypuściłkilkakrótkichseriiwkierunkumiejsca,gdzieukrylisięClancySmithiCazalet.
Clancyjużrozmawiałprzeztelefonkomórkowy,aCazaletwystrzeliłdwarazy.
W pokoju łączności Blake Johnson siedział obok Harpera, przeglądając depesze, kiedy w głośnikach
rozległsięgłosClancy’egoiszokującesłowa:
-Blake!Upadekimperium!Upadekimperium!
Wtlesłychaćbyłostrzały.
Blakechwyciłmikrofon.
-Gdziejesteś?
-Wpołowiegłównejdrogi.Oberwałem,aleprezydentowinicniejest.Ostrzeliwujesię.
-Zaraztambędę.-BlakeodwróciłsiędoHarpera.-Dajmibroń.Wiesz,comaszrobić.
Pobladły Harper dał mu swoją berettę. Blake wsunął ją do prawej kieszeni, wybiegł na ganek i do
stodoły.Wchwilępóźniejwyjechałzniejnamotorzeipomknąłdrogą.
Zerkającprzeztrzciny,Clancyiprezydentzobaczyligozdaleka.Oczywiście,BelliCaseywidzieligo
również.
-Cholernyidiota-mruknąłCazalet.-Dasięzabić.
Dlaczegoniezaczekałnakawalerię?
-Toniewjegostylu-rzekłClancySmith.
Blakerozpędziłmotocykldobliskostukilometrównagodzinę,cobyłozawrotnąszybkościąnawąskiej
drodze.AidanBellpuścił
krótkąserięprzeztrzciny.Przedniaoponapękła,motorwpadłwpoślizgiprzechylonyszorowałbokiem
ojezdnię.Blakeusiłował
zeskoczyćzpędzącejmaszyny.
WtedyLiamCaseypopełniłbłąd-wyskoczyłztrzcinzkałasznikowemwrękachiokrzykiem:
-Mamcię,tydraniu!
Blakebłyskawiczniewyrwałzkieszeniberettęistrzelił
wielkiemu Irlandczykowi prosto w pierś. Casey krzyknął, odruchowo nacisnął spust karabinka,
opróżniającmagazynek,irunąłtwarządoziemiobokBella.
Cazalet,któryznajdowałsięztyłu,wyprostowałsięnamomentzesłowami:
-Tutaj,Blake.Będęcięosłaniał.
Znikłwtrzcinach,aBlakepokuśtykałrównolegledodrogi.
Mocnoutykał.
-Możeszzałatwićtegodrania,którymnietrafił,Aidanie?-
wymamrotałCasey.
Bellwidział,jakBlakeznikłwtrzcinach.
-Niewarto,Liamie-powiedział.
-Boże,aletoboli.
Bellspojrzałnadziuręwskafandrzepłetwonurka.Caseyoberwałwbrzuch.
-Nopewnie.
Woddalidałsięsłyszećzłowrogiwarkot.
-Orany,nadciągaciężkakawaleria.Poraznikać.
-Comówisz?-szepnąłLiam.
-Mówię,żerazsięwygrywa,ainnymrazemprzegrywa.Niemasięcooszukiwać,nicztegoniebędzie.
Popsuł nam szyki ten przeklęty pies. Cazalet na pewno kupi mu złotą obrożę. Przycisnę ich do ziemi i
ruszam.
Naośleppuściłserięwkierunkuprezydentaijegoobstawy,opróżniającmagazynekAK,apotemupuścił
gowbłotoipodniósł
automatCaseya.
-Acozemną?-jęknąłIrlandczyk.
- To rzeczywiście problem, ale już wiem, jak go rozwiązać. Nasi przyjaciele nie wiedzą, że jest nas
dwóch.
Widzielitylkojednego.Takwięcbędąszczęśliwi,kiedygoznajdą.Drugiwtymczasieucieknie.
BellwstałispodkostiumunurkawyjąłbrowningaztłumikiemCarswella.
-Niemożeszmnietakzostawić,Aidanie-powiedziałLiamCasey.
-Wiem.
Bell wymierzył w serce Irlandczyka. Browning wydał stłumione kaszlnięcie, a Liam Casey drgnął i
znieruchomiał.
-Przepraszam,stary-powiedziałcichoAidan,apotemschował
browninga pod kurtkę i wślizgnął się w trzci ny. Czterysta metrów dalej czekał dolphin. To niezbyt
daleko.Bellbyłprzekonany,żeznajdziesiępodwodą,zanimhelikopteryochronyzacznąprzeczesywać
teren.PonadtozarazodkryjąciałoLiama,atopowinnopowstrzymaćposzukiwania.
Poostatniejdługiejseriizapadłacisza.
-Możedostał-rzekłCazalet.
-Albouciekł-zauważyłClancy.
Murchisonzaskomlił,uniósłłebizacząłwęszyć.
-Cośwyczuł-powiedziałprezydent.
Dwanadlatującehelikopterybyłyjużblisko.
-Napewnonieczekał,ażprzylecą-orzekłBlake.-Alboleży,albojużuciekł.Idę.
Zanimprezydentzdążyłgopowstrzymać,wyszedłztrzcin,stanąłnaścieżceizacząłmachaćrękamido
nadlatujących. Oba helikoptery błyskawicznie opadły i wylądowały. Z każdego wyskoczyło sześciu
agentów tajnych służb, ubranych w granatowe mundury szturmowe i uzbrojonych w nowe pistolety
maszynowe Parker-Hale. Otoczyli wyłaniającego się z trzcin prezydenta, podtrzymującego Clancy’ego
Smitha,którystraciłsporokrwi.
-Prezydentowinicsięniestało-powiedziałBlake.
-Tylkodlatego,żeClancyprzyjąłprzeznaczonądlamniekulę-
rzekłCazalet.-Wydwaj,zanieściegodohelikoptera.
- Panie prezydencie, zna pan przepisy. Zabieramy pana w bezpieczne miejsce, dopóki nie opanujemy
sytuacji-powiedział
Blake.
-Wporządku,niechciędiabli.
CazaletgwizdnąłnaMurchisonaiposzedłzaagentaminiosącymiClancy’egoSmitha.
Jedenzhelikopterówwystartował,aBlakerzekłdopozostałychagentów:
-Byłtamjedenczłowiekwczarnymstrojunurka.Próbował
zastrzelićmniezkałasznikowa.Napewnogotrafiłemiwpadłwtrzciny,otam.Niewracajciebezniego.
Mniej więcej w tym samym czasie Aidan Bell miał już na twarzy maskę i ściągał dolphina do wody.
Włączyłsilnik,wsiadłiprzezornieopuściłskuternagłębokośćsześciumetrów.Dziesięćminutpóźniej
byłjużnaotwartymmorzu.
Zawszeumieszsięwymknąć,Aidanie,powtarzałsobiewduchu.
Zawszeumieszsięwymknąć.
AgenciznaleźliLiamaCaseyaiwpierwszejchwiliuznali,żenieżyje.Jedenzochroniarzyposzedłpo
Blake’a.Okazałosię,żenapastnikżyje,choćjestciężkoranny.GdyBlakesiępojawił,agencijużnieśli
rannegowkierunkuhelikoptera.
DowodzącyagentamiCampbellpowiedział:
-Mapaskudnąranębrzucha.Prawdopodobnietopangotrafił,alepodobnostrzeliłpantylkoraz?
-Zcałąpewnością.
-Azatembyłtuktośjeszcze.Ktośstrzeliłmuwserce,pewniepróbującgouciszyć,alefacetmiałpod
kurtkąbrowninga,któryodbił
kulę.Mimotomyślę,żeniewyżyje.
-Cóż,jaknajszybciejprzewieźmygodoszpitala.
Trzydzieścikilometrówdalejwmałejbazielotniczej,należącejdowojskochronywybrzeża,znajdował
sięszpitalwojskowy.
-Słyszałem,żeprezydentjużtamjestzClancym-powiedział
Campbell.??
-Wtakimrazieruszajmy.
Nosze z Caseyem, któremu prowizorycznie opatrzono rany wojskowymi środkami opatrunkowymi,
zostałyumieszczonewhelikopterze.Rannyuniósłpowieki,rozejrzałsięwokółiwjegooczachpojawił
siębłyskrozpoznania,kiedyzobaczyłBlake’a.
-Znamcię-szepnął.
Blakepochyliłsięnadnim.
-Skądmnieznasz?
-”Piwnica”.JesteśprzyjacielemDillona.Człowiekz„Piwnicy”.
Blakenigdywżyciuniebyłtakzdziwiony.
-Dodiabła,skądotymwiesz?
JednakLiamCaseynieodpowiedział,gdyżstracił
przytomność...
Kiedy w szpitalu zabrano Casey’a na salę operacyjną, Blake znalazł prezydenta pijącego Itatyp w
salonikudlaVIP-ów.
-JaksięczujeClancy,panieprezydencie?-zapytałBlake.
-Nicmuniebędzie.Powiniendostaćmedal.Dodiabła,odepchnąłmnienabokiprzyjąłkulę,którabyła
przeznaczonadlamnie.Blake,powiedzianomi,żeznaleźliściezamachowca.Coznim?
-Przewieźligonasalęoperacyjną.Powiedziałkilkasłów.
Blakeprzekazałprezydentowi,cousłyszałzustIrlandczyka.
-Człowiek„Piwnicy”?PrzyjacielDillona?Blake,comytumamy?
-Bógwie,sir.Musimyczekać.
- No cóż, jedno jest pewne. Nie chcę rozgłosu. Trzy majcie to w tajemnicy. Nic się nie stało. Ty, ja i
służbyspecjalne-niktpozatymniemaprawaniczegosiędowiedzieć.Interesujemnietylkojedno:ktoza
tymstoiidlaczego?
-MamzadzwonićdoFergusona,panieprezydencie?
TenczłowiekwspomniałDillona.Trzebatosprawdzić.
-Tomasens.Dobrze,porozmawiajzCharlesemiDillonem.Z
nikimwięcej.
-NiewspomniałpanMurchisona,onteżwie.
LeżącyprzyelektrycznymgrzejnikuMurchisonwstał,aprezydentpocałowałgownos.
-Rzuciłsięnategodrania.Uratowałmiżycie.
- Spisał się, to prawda - uśmiechnął się Blake. - Proszę mi wybaczyć. Zajmę się tym. Proszę ze mną,
panieprezydencie.
„AliceBrown”unosiłasięiopadałanawysokiejfali,gdyBellwynurzyłsięnadolphinie.Grantzarzucił
sieci,pozorującpołów,aterazpodszedłdorelingunarufie.
Bell odpiął uprząż przytrzymującą butle ze sprężonym powietrzem, a potem zdjął maskę i płetwy.
Pistoletuautomatycznegopozbyłsiępodrodze.
-Rzućmilinę.
Grantzmarszczyłbrwi.
-Gdziepańskiprzyjaciel?
-Miałwypadek.
ToniespodobałosięGrantowi-spochmurniał.
-Dolicha,cosięwłaściwiedzieje?
Bellrozpiąłkombinezonpłetwonurka,wyjąłbrowningaistrzelił
Grantowimiędzyoczy.Potemchwyciłreling,wciągnąłsięnapokład,odwróciłsięioddałkilkastrzałów
dodolphina,któryzacząłtonąć.
Bell przeszukał szafki w sterówce i znalazł łańcuch, którym owinął w kostkach nogi Granta, zanim
zepchnął go do wody. Ciało gładko wślizgnęło się w toń, a Bell szybko wciągnął sieci, zszedł pod
pokład,wziąłzkambuzabutelkęirlandzkiejwhiskyipospieszniewróciłnagórę.Poszedłdosterówki,
włączył silnik i odpłynął, jedną ręką trzymając koło sterowe, a drugą nalewając sobie dużą porcję
whiskydoplastikowegokubka.Jednymhaustempołknąłalkohol,apotemnalałsobiedrugąporcję.Znów
zacząłpadaćdeszcz.
Michael i George przebywali w Londynie, a Paul i Kate w Quogue. Siedzieli przed kominkiem w
bawialnirozległegodomu,gdyrozbrzmiałsygnałzakodowanegotelefonukomórkowego,należącegodo
Paula.Okazałosię,żedzwoniBell.
-Jakiewiadomości?
-Spieprzyliśmy.Otojakbyło.
Zdałrelacjęzprzebieguwydarzeń,niewielemijającsięzprawdą,niewspominająctylkootym,żedobił
LiamaCaseya.
- Chciałbym powiedzieć, że mi przykro - zakończył - ale nie popełniłem żadnego błędu. Wszystko zro
biłemjaknależy.Toprzeztegoprzeklętegopsa.
-Wiepan,comówiąArabowie?Inszallah.OtowolaBoga-
powiedziałPaul.-Niemogliściezastrzelićtegopsa?
-Niebyłonatoczasu.
-Kiedybędziepantutaj?
-Zaczterygodziny.
-Wporządku.NalotniskuWesthamptonbędzieczekał
gulfstream.Mojasiostrateżtujest.RazemwrócimydoAnglii.
-Tomiodpowiada.
-AcozGrantem?Nielubięniedokończonychspraw.
-Zająłemsięnim.Jaktosięmówi?ArthurGrantwąchakwiatki.
-Ajegołódź?
-Pójdzienadno.
-Awięcdozobaczeniawkrótce.
PaulRaszidrozłączyłsięirzekłdoKate:
-Pies,gładkowłosyretriever,wabiącysięMurchison.-Zaśmiał
się, a potem znów sięgnął po telefon. - Zadzwonię na lotnisko i powiem im, żeby przygotowali
gulfstreama.Potemnapijemysięszampana.
-Zacowypijemy?
-Tooczywiste-zaMurchisona.
W szpitalu lekarze przez cztery godziny walczyli o życie Clancy’ego Smitha. Samolotem przywieziono
dwóchdodatkowychspecjalistówodchirurgiiurazowejiosobistegolekarzaprezydenta.
PooperacjiCazaletiBlakeprzezchwilęsiedzieliprzyClancym,któremupodanośrodkiprzeciwbólowe.
Przyłóżkupacjentapojawił
sięordynatoroddziałuiosobiściegozbadał.
-Będzieszjaknowy,synu,jaknowy.
-Dziękuję,sir.
ChirurgskinąłnaCazaleta,którywyszedłznimnakorytarz.
-Panieprezydencie,czymojepodejrzeniasąsłuszne?
-Robercie,musiszmiprzysiąc,żezachowasztodlasiebie.
- Oczywiście, panie prezydencie. Z ciała tego człowieka wyjęliśmy pocisk z kałasznikowa. Sam takim
oberwałemwWietnamie.
- No cóż, ten był przeznaczony dla mnie, a ten dzielny człowiek odepchnął mnie i zasłonił własnym
ciałem.
-WielkiBoże.Atendrugi?
-Tozamachowiec,chociażpodejrzewamy,żemógłtambyćjeszczejeden.Przeżyje?
-Wątpliwe.Będępanainformowałnabieżąco.Dopierocoskończyliśmygooperować.
CazaletwróciłdopokojuiprzekazałopinielekarzaBlake’owi.
-Miejmynadzieję,żewyżyje.Todziwnasprawaichciałbym,żebyodpowiedziałnakilkapytań.
Clancyzasypiał.
- Mam jeszcze tę pracę, panie prezydencie, czy też każe pan Campbellowi, żeby zastąpił mnie innym
agentem?
-Pomoimtrupie.
Clancyuśmiechnąłsięztrudem.
-Boże,niemogęsięśmiać,alemusipanprzyznać,żetozabawne.
-Prześpijsię,Clancy-poradziłmuBlake.-Prezydentijapójdziemycośzjeść.Wpadniemydociebie
później.
AidanBellmiałnaprawdędużoszczęścia,kiedypodpływał
„AliceBrown”doQuogue.Gęstamgłazasłoniławszystko.Milęodbrzeguspuściłnawodęzaopatrzony
wsilniczekponton,apotemzszedłpodpokładiotworzyłzaworydenne.Opuściłłódź,włączył
silnik,odpłynąłkawałekizatrzymałsię.Niemusiałdługoczekać.
„AliceBrown”powoliosiadaławwodzie,ażfalezaczęłyomywaćjejpokład,awtedyszybkoposzłana
dno.Bellponownieuruchomił
silnik,maksymalnieotworzyłprzepustnicęipomknąłwkierunkubrzegu.
WbawialniPaulRaszidrozmawiałzsiostrą.
-Icoteraz?-spytała.
-Mamzapasowycel.Jakzawsze.
-Mogęwiedziećjaki?
-Wkrótcesiędowiesz.
Ktośzapukałwdrewnianąokiennicę,zasłaniającądrzwinataras.Paulodsunąłszufladębiurkaiwyjął
waltera.WstałiskinąłnaKate.ZaoknemstałBell.Kiedyotworzyładrzwi,wszedłiuśmiechnął
się.Nadalmiałnasobiekombinezonpłetwonurka.
-Boże,błogosławwszystkichobecnych,jakmówiąfenianie.
-Nicsiępanuniestało?
-Nie.Proszętylkopokazaćmi,gdziejestmójbagaż.
Wezmępryszniciprzebioręsię.
-Proszętozrobićszybko-rzekłPaul.-ZagodzinęodlatujemyzWesthampton.
-Czymówilijużcośwtelewizji?
-Anisłowa,cowydajemisiędziwne.Niepodobamisięto,lepiejsiępospieszmy.
Wszpitaluprezydentspałnawąskimłóżkuwjednejzdyżureklekarskich.Blakedrzemałwfoteluwholu.
Zbudziłsię,gdyktośpołożyłdłońnajegoramieniu.Podniósłgłowęizobaczyłstojącegonadnimlekarza
wstopniupułkownikawojsklotniczych.
-PanieJohnson.Odzyskałprzytomność,alenienadługo.Jestbardzosłaby.
-Mogęznimporozmawiać?
-Możepanspróbować,aleniesądzę,żebywielepowiedział.
-Świetnie.Proszęzawiadomićprezydenta.Jużidę.
LiamCaseyleżałnałóżku,podłączonydorespiratora.
Byłprzynimpielęgniarz.
-Mampozwolenienarozmowęzpacjentem-powiedziałBlake.
-Niesądzę,żebycośpanzniegowyciągnął,sir.
Blakeprzysunąłsobiekrzesło,aCaseyotworzyłoczy.
Powiedziałzaskakującosilnymgłosem:
-Umieram,prawda?Itopanmniepostrzelił.Człowiek
„Piwnicy”.PrzyjacielDillona.
-Jakmampananazywać?
ZaplecamiBlake’adopokojuweszliprezydentzpułkownikiem.
-Sądzę,żetojużniematerazznaczenia.Casey...
LiamCasey.
-Skądpochodzisz?
Zkącikaustrannegopociekłastrużkakrwiipielęgniarzszybkojąwytarł.
-DrumcreeCountyDown.
Blakezmarszczyłbrwi.
-SłyszałemoDrumcree,aledlaczegonazywaszmnieczłowiekiem„Piwnicy”iprzyjacielemDillona?
-Bowidziałemzdjęciewaktachiwszystkiedane.
-Jakichaktach?
-PrzygotowanychprzezAidanaprzedzamachemnaprezydenta.
Obiecałanamtrzymiliony,kiedyspotkaliśmysięwDrumcree.
OkłamałaDillona,powiedziałamu,żepotrzebnajejochronajakichśinteresówwIrlandiiPółnocnej.
-Ocotuchodzi,dodiabła?-zdziwiłsięprezydent.
BlakeuciszyłgomachnięciemrękiirzekłdoLiama:
-AwięcAidantoAidanBell,którybyłtuipróbowałzastrzelićprezydenta?
-Postrzeliłmnie.Myślałem,żezemnąkoniec.Zostawiłmnietam,asamuciekł.
-Jak?
-Podwodą.-GłosCaseyaznównabrałsiły.-Łódźrybackatrzymiledalej...potemnaLongIsland.Mają
tamdom.Raszidowiemajątamdom.
-Spokojnie-uciszałgoBlake.-Dlaczego?CzemuPaulRaszidchciałśmierciprezydenta?
- Amerykański podwójny agent... Gatow... zabił jego matkę, więc on zabił jego. Arabowie próbowali
zabićRaszidazpowodujakichśjankeskichiruskichinteresównaftowych.Chciałsięzemścić.
-Inieudałomusię,tak?Chybiliście?
-Zgadzasię.Terazwybierzeinnycel.
-Ktonimbędzie?
-Raszidpowiedział,żesamgowybierze.
NagleCaseyskrzywiłsięiskręciłzbólu.Pielęgniarzipułkownikdoskoczylidoniego,aBlakeodsunął
sięodłóżka.
-Proszępanówoopuszczeniesali-rzekłpułkownik.
Przeszlidosaloniku.
-Ranyboskie,cosiędzieje?-zapytałprezydent.
- Pozwolę sobie przypomnieć moją niedawną rozmowę z Charlesem Fergusonem, dotyczącą wycieczki
ladyKateRasziddoCountyDown,wtowarzystwieSeanaDillonajakoochroniarza.
KiedyBlakeniecopóźniejwróciłdosaloniku,prezydentpił
kawę.Spojrzałnawchodzącego.
-Noi?
-Caseynieżyje.RozmawiałemzHarperemzpokojułączności.
SprawdzasytuacjęnaLongIsland.SzukająRaszidów.
Cazaletzapaliłmarlboro,wstałizacząłspacerowaćpopokoju.
- To przechodzi ludzkie pojęcie. Raszid jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie, arystokratą,
bohateremwojennymiprzyjacielemkrólewskiejrodziny.Dodiabła,ktobywtouwierzył?
- Nikt, panie prezydencie, nikt. Casey nie żyje, a jego zeznania można z łatwością podważyć jako
majaczeniaumierającego.NiemamyżadnychdowodówprzeciwkoRaszidowi.
-Dlaczegopróbowałzrobićcośtakiego,Blake?-dziwiłsięCazalet.
-Podejrzewam,żezwielupowodów.Próbazamachunajegożycie,śmierćmatki,perfidiasułtana,chęć
uwolnienia Hazaru spod naszych wpływów - nie jest tego mało. Proszę nie zapominać, że jesteśmy
WielkimSzatanem.RaszidmożebyćAnglikiem,leczjestteżBeduinem...Raczejniechciałbymspotkać
sięznimsamnasamnapustyni.
-Matylepieniędzy-rzekłCazalet.-Onenicdlaniegonieznaczą,prawda?
-Sątylkonarzędziem.Pozwalająmudostaćsięwdowolnemiejscehelikopteremiprzemierzaćpustynię
nawielbłądzie,razemzbeduińskimiwojownikami.Pozatymnicniejestdlaniegoważne.
Zapadładługacisza.Cazaletmiałcośpowiedzieć,kiedyzadzwoniłtelefon.Odebrałgo,posłuchałswego
rozmówcyirzekł
krótko:
-Świetnie,wkrótcezadzwonię.
AdoBlake’apowiedział:
-Harper.RaszidowiebyliwQuogue.
-I?
-OdlecielizWesthamptonczterygodzinytemu.PauliKateRaszid,orazjakiśThomasAnderson.
-AidanBell?
-Taksądzę.KierowalisiędobazyRAF-uwNortholt.
Zapadłodługiemilczenie,któreprzerwałCazalet.
-Nicniemożemyzrobić,prawda?
-Szczerzemówiąc,wtejchwilinic.PorozmawiamjednakzFergusonem.
-Racja.Zróbto,apotemlećdoLondynu.Chcę,żebyśuzgodnił
dalszedziałaniazbrygadierem.
-Właśnieniedawnozostaławansowanydostopniagenerała.
- Naprawdę? Bardzo się cieszę. Porozmawiam z nim osobiście, zanim odlecisz, ale teraz... To był
piekielnieciężkidzień,więcwracajmydodomu.
Na pokładzie gulfstreama, w połowie drogi przez Atlantyk, Raszidowie i Bell zjedli lekki posiłek
złożonyzwędzonegołososia,sałatkiiszampana.
Bellopróżniłkieliszek.
-Icoteraz?
-Zastanawiamsię-odparłPaulRaszid.-MamdrobnekłopotywHazarze.Będęwkontakcie.
-Niechpanniezwlekazadługo.NaraziewrócędoDrumcreeisprawdzę,czywszystkowporządkui
czychłopcyzachowująsięjaknależy.
-Jestempewna,żetak-powiedziałaKateRaszid.
-Zazwyczajsągrzeczni.Niechcąmniedenerwować.
AidanBellodchyliłoparciefotelaizamknąłoczy.
Wkońcubyłtobardzodługidzień.
LONDYN Późnym wieczorem tego samego dnia, w mieszkaniu przy Cavendish Place, Ferguson wraz z
Dillonem i Hannah Bernstein omawiali ostatnie wydarzenia. Po kilkugodzinnej dyskusji, która nie
doprowadziładożadnychkonkluzji,Fergusonpowiedział:
-Nodobrze,wynajętymorderca,tenAidanBell,nanaszeszczęścieniezdołałzabićCazaleta.Niesądzę,
żebychcielispróbowaćponownie.Ktobędzienastępnymcelem?
- Ponieważ najwidoczniej żywi urazę zarówno do Amerykanów, jak i do Rosjan, generale, to co z
rosyjskimpremierem?-spytałaHannahBernstein.
-NiewyobrażamsobieAidanaBelladziałającegowMoskwie-
zauważyłDillon.
- Wcale nie musiałby tam jechać - rzekł ponuro Ferguson. - Ich premier ma w przyszłym miesiącu
przyjechaćdoLondynu.Będzietusiedemnastego.Jakieśrozmowyhandloweznaszympremierem.
-Niewiedziałamotym,sir-powiedziałaHannah.
-Niepodanotegodopublicznejwiadomości,paninadinspektor.
Takwięcmamytylkosześćtygodni.
-Uważapan,żetoonbędziecelem?
-Skądmamwiedzieć?Atyjaksądzisz,Dillon?
-Totrochęnazbytoczywiste.
-TaksamojakzamachnaCazaleta,patrzącwstecz.
Cudownarzecz,takaanalizasytuacjipofakcie.Ktojeszczewchodziwgrę?
-Niemampojęcia-odparłDillon.-Dlategonajlepiejbędziepoprostugozapytać.
Zapadłapełnazdumieniacisza.
-Zapytaćgo?-powtórzyłaHannahBernstein.
-Brygadierze...przepraszam,generale-poprawiłsięDillon.-W
przeszłościnierazmówiłpanosytuacjach,kiedyoniwiedzieli,żemywiemy,amywiedzieliśmy,żeoni
otymwiedzą.
-Racja.
-Awięcprzyciśnijmytrochęnaszegodobregoearla.
Upewnijmysię,żeonwie,iżmywiemyipatrzymymunaręce.
Fergusonskinąłgłową.
-Niezłypomysł.Możetonimwstrząśnieisprawi,żebędzienieostrożny.Zaczekajmydorana,ażprzyleci
Blake.PotemodwiedzimyRaszidawjegojaskini.
- Wspaniale - rzekł Dillon. - Zakładamy, że Aidan wrócił do Drumcree. Upewnijmy się co do tego.
Możeszposłaćtamludzi,żebytosprawdzili,Charles?AidanBellniemajużLiamaCaseya,alenadalsą
tam tacy jak Tommy Brosnan, Jack O’Hara, Pat Costello i wielu innych łobuzów. Upewnijmy się, że
wszyscywciążsąwCountyDown.
Następnego wieczoru Raszidowie weszli do „Fortepianowego Baru” hotelu „Dorchester” i zastali
Dillonasiedzącegoprzyfortepianie.Miałnasobiegranatowygarniturigwardyjskikrawat,awkąciku
usttkwiłniezapalonypapieros.
KateRaszidpodeszłaipstryknęłazłotązapalniczką,podającmuogień.
-Terazlepiej?
- Niech panią Bóg ma w opiece, szanowna pani, zacna z ciebie dusza i wybaczę ci, tylko dlatego, że
szczerzeciękocham.OszukałaśmniepodczasnaszejwycieczkidoDrumcree.
-Oszukałam?
-Właśnie.WiemwszystkoodobrymstarymAidanie,którypróbowałzabićprezydenta.Bardzonieładnie,
Kate,naprawdębardzonieładnie.
Zapaliłapapierosa.
-Dillon,niewiedziałam,żezciebietakifantasta.
- Och, jestem zatwardziałym realistą, słodziutka. Aidan Bell próbował wykończyć Liama Caseya w
Nantucket,aleCaseymiałpodkombinezonempłetwonurkabrowning,odktóregoodbiłasiękula.
Oczywiście,wcześniejotrzymałpostrzałwbrzuch.
-Interesujące.
-Pożyłjeszczetrochęizdążyłwszystkowyśpiewać.
BardzorozzłościłsięnaAidana,tennaszLiam.
-Nocóż,mogętosobiewyobrazić-powiedziałaKate.
-GenerałFergusonbędzietuladachwila,razemzBlakiemJohnsonem.Wyjaśniłbymci,kimjestBlake,
alejestempewien,żejużtowiesz,prawda,Kate?Nawaszymmiejscuwysłuchałbymtego,comajądo
powiedzenia.
Odwróciła się i wróciła do braci. Przez chwilę naradzali się, a zanim skończyli, na szczycie
prowadzącychdobaruschodówpojawił
sięCharlesFergusonzHannahBernsteiniBlakiemJohnsonem.
PodeszlidostolikaRaszidów.Kiedyusiedli,Dillonwstałodfortepianuidołączyłdotowarzystwa.
-Ach,panDillon-powitałgoPaulRaszid.-Cozaniezwykłąhistorięopowiedziałpanmojejsiostrze.-
Relacjanaocznegoświadkabędziejeszczelepsza-zauważyłBlake.-Byłemtam.LiamCaseypróbował
mniezastrzelićitojapostrzeliłemgowbrzuch.Taranawkońcugozabiła,alenajpierwpogawędziliśmy
sobie,Liamija.
-Wiecie,żeniczegoniejesteściewstanieudowodnić-
zauważyłPaulRaszid.
-Mapanrację-przyznałCharlesFerguson.-Jeszczenie.
Jednakzamierzamytozrobić,panieRaszid.Będępanaścigałchoćbynakoniecświata.Dillonczekanato
zniecierpliwością.
- Istotnie? - uśmiechnął się Paul Raszid. - Można by odnieść wrażenie, że wypowiada mi pan wojnę,
generaleFerguson.
-Właśnie.
Paulwstał,apozostaliczłonkowierodzinyposzliwjegoślady.
-Niechsiępanstrzeże.Mogęogłosićdżihadprzeciwkopanu.
Sądzęjednak,żetoniebędziepotrzebne.Prawda,generale?
Potychsłowachopuściłbar,aresztarodzinyposzławśladzanim.
-Naprawdęgoprzycisnąłeś,Charles-rzekłBlake.
-Takimiałemzamiar-odparłFerguson.SpojrzałnaHannah.-
Cootymsądzisz?
-Niepozostawiłeśmudużegopolamanewru.
-Aty?-zapytałDillona.
-Ja?-zaśmiałsięDillon.-Jestemprostymirlandzkimchłopcem.Intrygujemnietylkofakt,żeonniczemu
niezaprzeczył.
-Nocóż,teraztotwojasprawa.Pilnujgo.
- Powinniśmy pamiętać o tym, co powiedział - przypomniała Hannah. - On mógłby naprawdę
wypowiedziećnamwojnę.
-Czykwestionujepanimojerozkazy,paninadinspektor?
-Och,niemartwsię.-Dillonuspokoiłgenerała.-Onapotrafisłuchaćrozkazów,obojętniejakgłupich.
Tylkoja,naogół,miewaminnezdanie,alejakobajwiemy,zawszebyłemodrobinęszalony.Chodźmy,
Hannah,naprawiaćświat.
Wyszli,pozostawiającBlake’azFergusonem.
WmieszkaniuKatePaulprzeprowadziłnaradęwojenną.
-Cozapech,żeCaseyniezginąłnamiejscu.
-Cogorsza,AidanBellniepowiedziałnamcałejprawdy-
zauważyłaKate.
-Racja,leczpotakichludziachjakonniemożnaoczekiwaćniczegoinnego.Narazieniezamierzamwy
ciągaćztegokonsekwencji.Nadaljestmipotrzebny.
-Icoteraz?
-Myślę,żedamnauczkęFergusonowi.ZagroziłmiDillonem,awięcczaspozbyćsięDillona.-Odwrócił
siędoMichaela.-Totwojezadanie.WykorzystajAlegoSalimazPartiiBoga.Jestdośćdobry.
Tylkosamtrzymajsięodtegozdaleka.
-Kiedymamtozrobić,bracie?
-Takszybko,jaktomożliwe.Jeśliokażesię,żeSalimjestwolny,tonatychmiast.Tylkozostawtojemu.
Jesteśdobrymchłopcem,Michaelu,alenieprzeciwkoDillonomtegoświata.-AdoKatepowiedział:-
Zgadzaszsię?
-Całkowicie.-PocałowałaMichaelawpoliczek.-ZlećtoAlemuSalimowi.
Dillon i Hannah zjedli lekką kolację w małej włoskiej restauracji w pobliżu jego domu przy Stable
Mews. Omawiali zaistniałą sytuację z wszystkich możliwych stron, aż mieli po dziurki w nosie tego
tematu. Najbardziej niepokoiło ich to, czy Ferguson nie zanadto przycisnął Paula Raszida. Pili kawę i
herbatę,kiedywszedłBlake,którywcześniejzadzwoniłnakomórkęDillona.
-Chceszcośzjeść?-zapytałDillon.
-ZjadłemjajecznicęuFergusona-odparłizająłmiejsceprzystoliku.-Rozmawiałemzprezydentem.
Uważa,żePaulRaszidtoświr.
-Jeślinimjest,tojateż.-Dillonpokręciłgłową.-
Przekleństwem obecnej cywilizacji wydaje się niepohamowana ekspansja kapitalizmu oraz ingerencja
zaślepionychżądzązyskuzachodnichfirmwtakichmiejscachjakpaństwaPółwyspuArabskiego.Nasze
społeczeństwauważają,żepieniądzjestwszystkim.Powinniśmyzdawaćsobiesprawęztego,żemożemy
miećdoczynieniazludźmi,dlaktórychjestonniczym,adotakichnależąBeduini.
-Raszidmożetakmówić-rzekłBlake-bojestbardzobogaty.
- Owszem, ale wszystkie jego przedsiębiorstwa są kontrolowane przez Raszidów, a więc przez
Beduinów.
Natympolegaróżnica.Nonic,macieochotęwpaśćdomnienadrinka?
-Zaparkowałemsamochódnaulicy,możemypodjechać-
powiedziałBlake,poczymwyszedłrazemzHannahzrestauracji.
Dillonzostałztyłu,żebyzapłacićrachunek,idonichdołączył.
AliSalimbyłArabemzJemenu.Miałtrzydzieścipięćlat,pałającespojrzenieismagłątwarz,noszącą
śladypoospie.Bezwahaniapodjąłsięwykonaniazlecenia,nieprzejmującsięzbytniosławątrudnego
przeciwnika, jaką cieszył się Dillon. - Mówisz, że mogą być z nim kłopoty? Sprawię mu więcej
kłopotów,niżmiał
kiedykolwiekwżyciu.Gdziegoznajdę?
Siedzieli w bawialni w mieszkaniu Alego, w pobliżu Marble Aren. Arab otworzył szufladę i wyjął
berettę. Michael był niespokojny i zatroskany. Ten człowiek irytował go, ale brat wyraźnie kazał mu
trzymaćsięzdalekaodtejsprawy.
-MieszkaprzyStableMews,numerpięć.Zawiozęciętammoimsamochodemiwysadzęwpobliżu.
-Notowdrogę.
Aliwyjąłzszufladypękkluczy.
- Wytrychy, na wypadek gdyby był nieobecny i nie mógł sam otworzyć drzwi. Zatrzymaj pieniądze.
Zrobiętodlatwojegoukochanegobrata,któryjestprzykłademdlanaswszystkich.
Dillonotworzyłfrontowedrzwiiwszedłpierwszy,Hannahzanim,aBlakenakońcu.Przeszliprzezholi
weszlidosalonu,gdziezadrzwiamistałAliSalim.ZcałejsiłyuderzyłDillonawskrońlufąpistoletu.
Dillonchwiejnieprzeszedłkilkakrokówiprzyklęknął.
NastępnieAlizłapałHannahijąpchnąłtak,żeupadłanakolana.
Torebka wypadła jej z ręki. Salim zrobił półobrót i uderzył pistoletem Blake’a, po czym usiłował
wycelowaćwDillona.Hannahchwyciłatorebkęiwyciągnęłazniejwaltera.Alidostrzegłtokątemoka,
obróciłsięistrzeliłdoniejtrzyrazy.
Blakezłapałgozanogiiponownieoberwałlufąwgłowę.
Dillon zerwał się i sięgnął pod okap kominka, gdzie trzymał swego asa w rękawie - waltera
zawieszonegonagwoździuzaosłonęspustu.
Błyskawicznie odwrócił się i strzelił Alemu Salimowi między oczy. Pocisk odrzucił mordercę w tył,
ciskającgonapodłogę.Aliwił
się,zzakrwawionątwarzą,gdyDillonpodszedłbliżejiwpakowałmudwiekulewserce.
PotemprzyklęknąłisprawdziłpulsHannah.Oczymiałaszklisteimocnokrwawiła.Wstał,podszedłdo
telefonuiwybrałnumer.
-Rosedene?Dillon.Wydarzyłsiępoważnywypadek.
NadinspektorBernsteinzostałatrzykrotniepostrzelona.
Jesteśmywmoimdomu.Przyjeżdżajcienatychmiast.
Poszedłdosypialni,przetrząsnąłszafkęiwróciłzdwomapolowymiopatrunkami.
-Zabandażujją,Blake-powiedziałdoJohnsona,któryjużdoszedłdosiebieibyłnanogach.
SampodszedłdoAlego,obszukałgoiznalazłportfel.
ZadzwoniłdoFergusona.Kiedygenerałpodniósłsłuchawkę,Dillonpowiedział:
-WróciłemdodomuzHannahiBlakiem,atuczekałarabskimorderca.Wedługdokumentów,nazywasię
AliSalim.TrzykrotniepostrzeliłHannah,zanimgozastrzeliłem.DzwoniłemdoRosedene.
Karetkajużtujedzie.
-DobryBoże-westchnąłFerguson.
-Natwoimmiejscuzawiadomiłbymjejrodzinę.PoślęzniąBlake’a.Jazostanętutaj,żebyposprzątać.
-Zostawtomnie-rzekłFerguson,ztrudemzachowującspokój.
Dillonznówwybrałjakiśnumer.Rozmówcanatychmiastpodniósłsłuchawkę.
-TuDillon,mamdlawaszlecenie.Natychmiastowe.
Przesyłkaznajdujesięwmoimmieszkaniu.
-Jużjedziemy-powiedziałgłos.
Dillon odłożył słuchawkę i w tej samej chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzył je i wpuścił trzech
sanitariuszyznoszami.
Zaprowadziłichdosaloniku,gdzieBlakeklęczałprzyHannah.
-Trzyranypostrzałowe.Zbliskiejodległości.Użytotejberetty.
PodałimbrońAlegoSalima.
Sprawniezajęlisięranną,podłączylijądokroplówkiipołożylinanoszach.
-Jedźznią,Blake.Wkrótcedociebiedołączę.
Naglezostałsam.Zapaliłpapierosa,apotempodszedłdobarkuinalałsobiebushmillsa.Wypiłilekko
drżącądłoniąnalałsobiedrugąszklaneczkę.
-Jeślionaumrze,Raszidzie-powiedziałcicho-niechcięBógmawopiece.
Pochwiliznówodezwałsiędzwonekudrzwi.Dillonotworzyłiwpuściłdwóchsmutniewyglądających
mężczyzn w średnim wieku, w czarnych garniturach i płaszczach. Jeden z nich miał przerzucony przez
ramięworeknazwłoki.
-Tutaj.
Zaprowadziłichdosalonu.
-Orany-powiedziałstarszyzprzybyłychnawidokAlegoSalima.
-Nieżałujgo.TrzykrotniepostrzeliłnadinspektorBernstein.
Mamjegoportfel.PrzekażęgogenerałowiFergusonowi.Zabierzciegozmoichoczu.
-Oczywiście,panieDillon.
Sean,rozmyślającoHannahBernsteiniwszystkim,corazemprzeżyli,nieczułgniewu,tylkoniepokój.W
końcubyłotoryzykozwiązanezichzawodem.Późniejprzyjdzieczasnagniew.Włożył
skórzanypłaszcziopuściłmieszkanie.
WieleosóbuważałoArnoldaBernsteinazanajlepszegochirurgawLondynie,leczoperowaniewłasnej
córkibyłobyniezgodnezetykąlekarską,więcoperacjęprzeprowadziłprofesorHenryBellamyzGuy’s
Hospital.PozwoliłBernsteinowiobserwowaćprzebiegzabiegu,czegoregułyniezabraniały.
Ferguson, Dillon i Blake siedzieli w poczekalni razem z rabinem Julianem Bernsteinem, dziadkiem
Hannah.Podczasczterogodzinnejoperacjinieodeszlianinachwilę,zniepokojemczekającnajejwynik.
-Pewnienienawidzipannaswszystkich,rabinie-zagaił
Ferguson.
Staruszekwzruszyłramionami.
-Dlaczegomiałbymwasnienawidzić?Samawybrałatakieżycie.
W drzwiach sali operacyjnej pojawili się Bellamy i Bernstein, nadal w chirurgicznych fartuchach.
Wszyscywstali,aFergusonzapytał:
-Jaktowygląda?
-Bardzoźle-odparłBellamy.-Uszkodzonyżołądek,pęcherz,śledziona.Jednakulaprzebiłapłuco,ma
teżnaruszonykręgosłup.Tocud,żejeszczeżyje.
-Ależyje?-zapytałDillon.
-Tak,Sean,żyjeimyślę,żewyjdzieztego,aletotrochępotrwa.
-DziękiBogu-powiedziałrabin.
-Nie,dziękiwielkiemuchirurgowi-poprawiłgoDillon,odwróciłsięiodszedł.
-Sean,zaczekaj!-zawołałzanimFerguson.
RazemzBlakiemdogoniliDillonaprzyfrontowychschodach.
-Sean,niezamierzaszchybapopełnićjakiegośgłupstwa?
-Dlaczegomiałbymtorobić?
-JazajmęsięRaszidem.
Dillonstanął,spoglądającmuwoczy.
-Więczróbtoszybko,generale,bardzoszybko.Jeślitytegoniezrobisz,jacięwyręczę.Pamiętajotym.
Zszedłposchodachizniknąłimzoczu.
-Jestwściekły,generale-rzekłBlakeJohnson.
-Tak-imaprawobyćwściekły.Porozmawiajmyotym,Blake.
Możeudanamsięznaleźćjakieśwyjściezsytuacji.
PoprzyjściudoswojegomieszkaniaDillonwkrótceusłyszał
dzwonek do drzwi. Otworzył je i zobaczył starszego z dwóch mężczyzn, którzy zabrali ciało Alego
Salima.Przybyłytrzymałwrękuczarnąplastikowąurnę.
-Ach,panieDillon.Pomyślałem,żezechcepantozatrzymać.
-Cototakiego?
-ProchyAlegoSalima.
Dillonwziąłurnę.
-Doskonale.Dopilnuję,żebytrafiływewłaściweręce.
Odstawiłprochynastolikwholu,apotemzadzwoniłdoFergusona.
-Toja.KiedyzobaczymysięzRaszidem?
-Niejestempewien.
-Ajajestem.Powiedziałemci:jeślitytegoniezrobisz,tosamsiętymzajmę.
-Niematakiejpotrzeby.Zadzwoniędoniegoizorganizujęspotkanie.
-Zróbto.
Dillonodłożyłsłuchawkę.
Kujegozdziwieniuznówzabrzmiałdzwonekudrzwiwejściowych.Kiedyjeotworzył,ujrzałstojącego
naprogurabinaBernsteina.
-Mogęwejść,Seanie?
-Oczywiście.
StaruszekwszedłzaDillonemdosalonu.Irlandczyknagleodwróciłsięispytałzniepokojemwgłosie:
-Niepogorszyłosięjej,prawda?
-Wyglądanato,żenie.Nieznamwszystkichszczegółów,alewiem,cobycipowiedziała,gdybybyław
stanietozrobić.Niechciałabyzemsty.
- Aleja chcę. Przykro mi, rabinie, lecz w tym momencie odczuwam nieodpartą chęć przestrzegania
nakazówStaregoTestamentu.Okozaoko.
-Kochaszmojąwnuczkę?
- Nie tak, jak myślisz. Bóg wie, że ona mnie nie kocha. Prawdę mówiąc, nienawidzi tego, co sobą
reprezentuję, ale to nie ma żadnego znaczenia. Bardzo ją cenię i nie zamierzam pozwolić na to, by
człowiekodpowiedzialnyzajejcierpienieuniknąłkary.
-NawetjeśliHannahtegoniepragnie?
-Nawet.Azatem,rabinie,jeśliniechceszzostaćiwypićfiliżankiherbaty,tolepiejjużidź.
-NiechciBógpomoże,Sean.
Staruszekpodszedłdodrzwi.
-Przykromi,rabinie-powiedziałDilloniotworzyłdrzwiprzedJulianemBernsteinem.
Następniezatrzymałsięnachwilę,zamyślony,poczymwrócił
dosalonu.
Zadzwoniłtelefon.SeanpodniósłsłuchawkęiusłyszałgłosFergusona:
-Jutroojedenastejwmoimmieszkaniu.Spodziewamsię,żeprzyjdziesz.
NazajutrzranoDillonzatelefonowałdoszpitalaidowiedziałsię,żestanHannahjestnadalpoważny,ale
stabilny.Niewątpił,żemiałanajlepsząopiekęwLondynie,gdyżFergusonzpewnościątegodopilnował,
takwięcwtejsprawieDillonnicniemusiałrobić.
Włożyłczarnespodnie,lotnicząkurtkęibiałyszalik,wziął
plastikową urnę, po czym wyszedł, zmierzając do mieszkania Fergusona, mieszczącego się przy
CavendishPlace.ZastałFergusonasiedzącegoprzykominku.Generałjadłgrzankiipiłherbatę.
-Niemiałemczasunaśniadanie.Blakejestwmoimgabinecieirozmawiaprzeztelefonzprezydentem.
Zarazdonasdołączy.Zróbsobiedrinka.Wiem,żewcześniezaczynasz.
Dillonrozcieńczyłbushmillsaodrobinąwodysodowej.
-JakieświeścizCountyDown?
- Bell rzeczywiście tam jest, tak samo jak jego trzej pomagierzy: Tommy Brosnan, Jack O’Hara i Pat
Costello.
Dobrzezapamiętałemnazwiska?
-Doskonale.
WszedłBlake.
- Prezydent przesyła najlepsze życzenia. Bardzo zmartwił się wiadomością o Hannah. Gdyby czegoś
potrzebowała,jakiegośspecjalnegozabiegu,wystarczynampowiedzieć.
Ktośzadzwoniłdofrontowychdrzwi.PochwilizjawiłsięKimibadawczospojrzałnaFergusona,który
skinąłgłową.DopokojuweszliPauliKateRaszid.
Ona miała na sobie czarny kostium, a on skórzaną lotniczą kurtkę, pulower i spodnie. Oboje byli
uśmiechnięci.
-Napijeciesięczegoś?-spytałFerguson.-Kawy,herbaty,czegośmocniejszego?
-Japroszęto,copijeDillon-odparłaKate.
-Dziewczyno,whiskybushmillsaojedenastejpiętnaścierano?
Dotegotrzebamiećwprawę.
-Cóż,mogęspróbować,prawda?
-Jakuważasz.-Dillonnalałjejwhiskyidodałtrochęwodysodowej.-Mówią,żetonajstarszawhisky
naświecie.Robionaprzezirlandzkichmnichów.
Upiłałyk.
-NadinspektorBernsteindziśnamnietowarzyszy?
-Nocóż,maszczęście,żejeszczeżyje.Leżywszpitalunaoddzialeintensywnejopieki.Kiedywczoraj
wieczoremwróciliśmydomojegomieszkania,czekałtamniejakiAliSalim.Sprawdziłemgo.
FanatykzPartiiBoga.
Zapadłachwilowacisza.PotemPaulRaszidzapytał:
-Jakczujesięnadinspektor?
- Och, świetnie - odparł Dillon. - Ma uszkodzony żołądek, pęcherz, śledzionę, kulę w lewym płucu i
naruszonykręgosłup.
Właśnietakichobrażeńmożnaoczekiwać,kiedyfanatykreligijnytrzykrotniepostrzelikobietę.
KateRaszidzapytałaostrożnie:
-AtenAliSalim?Gdzieonjest?
-Tam,nastole.-Dillonruchemgłowywskazałczarnąplastikowąurnę.-Przyniosłemwamjegoprochy.
Trzy kilogramy. Tylko tyle z niego zostało. - Nalał sobie następną szklaneczkę bushmillsa. - Och, nie
powiedziałemwam?
Zastrzeliłemdrania,kiedypostrzeliłnadinspektorBernstein.
Kateupiłałykwhisky,apotemwyjęłaztorebkipapierośnicęiwyciągnęłapapierosa.Dillonpodałjej
ogień.
-Proszę.
-Przykromi-powiedziała.-ZpowodunadinspektorBernstein.
-Otak,jakżebyinaczej?Wkońcutoniemiałabyćona,tylkoja.
-Naprawdę?
TęwymianęzłośliwościprzerwałPaulRaszid,zwracającsiędoFergusona.
-Poconaspantuwezwał,generale?
-Ponieważjużpanaostrzegłem,panieRaszid,aterazmówiębezogródek:jeślichcepanwojny,będzie
panjąmiał.Nielubię,kiedystrzelasiędomoichludzi.Przypilnujemypanatak,żetrudnobędziepanu
oddychać,niemówiącjużorealizacji„alternatywnegocelu”.
-Naprawdę?Ajakiżtocel?
-Niemogęniezauważyć,żewprzyszłymmiesiącuprzyjeżdżaturosyjskipremier.
-Achtak?-zadziwiłsięPaulRaszid.-Interesujące.
-Inazbytoczywiste-rzekłDillonizapaliłnastępnegopapierosa.-Nie,tuchodziocośinnego.
-Będzieciemusielizaczekać,żebytozobaczyć,prawda?-PaulRaszidwstał.-Chodź,Kate.
Blakeniewytrzymał.
-Namiłośćboską,panieRaszid,dlaczego?Śmierćpańskiejmatkibyłatragedią,aleczemuposuwaćsię
takdaleko?
- Jest pan porządnym człowiekiem, panie Johnson, ale niczego pan nie rozumie. Ludzie interesu z
pańskiego kraju myślą, że mogą wkraczać, gdzie chcą, przejmować władzę, korumpować miejscowe
społeczeństwo i deptać prawa człowieka. Rosjanie są tacy sami. No cóż, nie uda wam się to na ziemi
Raszidów,wHazarze.Mamwystarczającefundusze,abypoprzećwalkęmojąimojegoludu.
Przemyśltosobie,przyjacielu.Obiecujęwam,żenapewnowaszaskoczę.-Odwróciłsiędosiostry.-
Kate?
Dillonodprowadziłichdodrzwi.
-Spróbujprzemówićmudorozsądku,Kate.
-Mójbratzawszejestrozsądny,Dillon-odparła.
-Awięcwszyscyspotkamysięnatejsamejciemnejdrodzedopiekła.
-Ciekawamyśl-zauważyłPaul.
DillonzamknąłdrzwizaRaszidami,aFergusonpowiedział:
-Nocóż,wiemy,naczymstoimy.
-Wiemytylko,comyśli-zauważyłBlake.-Niemamyjednakpojęcia,cozamierzazrobić.
-Piłkanatwojejpołowie-rzekłDillondoFergusona.
Generałskinąłgłową.
- Spróbujmy najprostszego rozwiązania. Niewiele uzyskamy, podsłuchując rozmowy telefoniczne
Raszida, a szyfrujące telefony komórkowe jeszcze bardziej utrudniają podsłuch. Mimo to spróbujemy.
Możemy go obserwować. Jego samoloty muszą skądś startować, a pasaże rów należy zgłaszać z
wyprzedzeniem.NiechsprawdzaichWydziałSpecjalnyScotlandYardu.Wtymczasiemyzajmiemysię
wszystkimijegoznajomymiiprzyjaciółmi.
Możedopiszenamszczęście.
-Imprędzej,tymlepiej-zauważyłBlake.-NiepokoimnieenergiarozpierającaRaszida.
-Cozamierzaszzrobić?-spytałDillon.
-Wracamdodomu.Mamwieledoomówieniazprezydentem.
Gdybyściejednakpotrzebowalimniealboczegokolwiek,dajcieznać,azaraztuwrócę.
WsamochodziePaulRaszidpodniósłszybęoddzielającąichodkierowcyipowiedziałdoKate:
-Rzucąprzeciwkonamwszystkieswojesiły.
-Wiem.Terazniezdołamynawetzbliżyćsiędopremiera.
-Onnigdyniebyłmoimcelem,Kate.
Zdziwiłasię.
-AleżPaul,zakładałam,żetoon!
-Chciałem,żebywszyscytaksądzili,iudałosię.
Oczywiście,Dillonprzejrzałtęgrę.
-Awięcktomabyćcelem?
- Tylko do twojej wiadomości: Rada Starszych w Hazarze, wszystkich jej dwunastu członków. To
nieruchawy twór. Obawiają się mnie i chcą się mnie pozbyć. Boją się - i całkiem słusznie - moich
wpływówwśródpustynnychplemion.Kiedypozbędęsięichizostanęsułtanem,ogłoszędżihad.Awtedy
wielkiemocarstwabędąmiałypowodydoobaw.
-Jakzamierzasztozrobić?
- Rada zbierze się za dwa tygodnie. Chcę, żebyś poleciała do Hazaru i poczyniła przygotowania. Ja
dołączędociebiepóźniej.
-Ajakchceszwykonaćtozadanie?
-Zapomocąbomby,adotegopotrzebnamibędziewiedzaBella.Będzieszmusiałaskontaktowaćsięz
nim tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Porozmawiaj z Kellym. On zna różnych dziwnych ludzi,
którzy wykonują nielegalne loty małymi samolotami z dawnych lotnisk RAF-u. Szybkie kursy, tam i z
powrotem.Załatwito.
-Jakkażesz,bracie.
Kellyspisałsiędoskonale.ZnalazłwSurreyfirmęnazwieGrover’sAirTaxis,którejwłaścicielembył
podejrzanie wyglądający mężczyzna w średnim wieku, w brązowej kurtce pilota narzuconej na
kombinezon.Spotkalisięprzedbarakiemzczasówdrugiejwojnyświatowej,zaktórymwznosiłysiędwa
hangary.
-Mick-rzekłKelly-otopaniSmith.Doroboty.Jakcimówiłem,lecimydoDrumcree.Najwyżejparę
godzinijesteśmyzpowrotem.
-Żadenkłopot.Wyprowadzęstaregotitana.Madwasilnikiispuszczaneschodki.
-Niebędziekłopotówzpodejściem?
-Żadnych.Kiedybędziemyjeszczedalekonadmorzem,zejdęnasześćsetmetrów.Piętnaściekilometrów
od Drumcree jest stare lądowisko RAF-u. Wykorzystam moje tamtejsze kontakty, żeby podstawili
samochód.
-Porządnyzciebiegość.Ruszajmy.
-Chwila.Cozmojąforsą?
Kateotworzyłaneseser,wyjęłabrązowąpapierowąkopertęiwręczyłająGroverowi.
-Możemyjużlecieć?
Groverzawahałsię,wyraźniemiałochotęzajrzećdokoperty,alewkońcusięrozmyślił.
-Wporządku.
Odwróciłsięipoprowadziłichdodalejstojącegohangaru.
Rozsunąłdrzwiipokazałtitana.
-Ileczasupotrwalot?-spytałKelly.
-Półtorejgodziny,przysprzyjającymwietrze.
-Świetnie.Doroboty-rzekłKellyipodprowadziłKatedoschodków.
KiedyznaleźlisięnadMorzemIrlandzkim,wyjęłatelefonkomórkowyizadzwoniładoBella.Zastałago
wkuchninajegofarmie.
-TuKateRaszid.Będęzagodzinę.
-Cotakiego?
-Chcęporozmawiaćowakacjachwznaczniecieplejszymklimacie.
-Oczymmówimy?
-Odniuwypłaty.Oalternatywnymcelu.
-O,tocośdlamnie,słodziutka.
-JestzemnąKelly-powiedziała.-Zobaczymysięw
„KrólewskimGeorge’u”.
DillonpostanowiłśledzićKateRaszid.NiepowiadomiwszyFergusona,ubranywczarnąskórę,wsiadł
namotocyklSuzuki.Skrył
sięwniewielkimlasku,obserwującprzezlornetkęKelly’ego,KateiGrovera.Kiedywsiedlidotitanai
wystartowali,Dillonpojechałdoodległejopółtorakilometrawioskiiwszedłdogospody.Byłopusto,
nakominkupaliłsięogień.Zkuchniwyszłakobietawśrednimwieku.
-MójBoże,cichojakwsaloniepogrzebowym-zagaiłwesołoDillon.
-Jestwcześnie-odparła.-Czegopansobieżyczy?
-WhiskyBushmillsiwskazówek,jakdojechaćdoHoxby-
skłamał i zapalił papierosa. - Zdziwiłem się, widząc startujący przed chwilą samolot.-Och, to z firmy
MickaGrovera.Niedalekostąd,przydrodze,jeststarabazalotniczazczasówwojny.Onopryskujepola
iczasemprzewozipasażerów.Niewiem,jakwiążekonieczkońcem.
-Jateżniewiem,jakmisiętoudaje-uśmiechnąłsięDillon.-
Możnacośzjeść?
-Pewnie.
-PojadęzałatwićsprawywHoxby.Pewniewpadnętuwpowrotnejdrodze.
Groverzostałprzysamolocie,aKellyzawiózłKatedo
„KrólewskiegoGeorge’a”.Wczesnymrankiembyłotampustoitylkobarman,PatrickMurphy,czytałprzy
barzewydawanywBelfaście
„Telegraph”.
-AidanBellspodziewasięnas-powiedziałKelly.
-Jestnazapleczu.
Kateposzłaprzodem,otworzyładrzwi,aKellywszedłzanią.
AidanBellsiedziałprzykominku,palącpapierosaipijącherbatę.
-LadyKate,miłoznówpaniąwidzieć.Comiałbymzrobić?
-To,copanumienajlepiej.Dwunastuarabskichszejków,RadaStarszychHazaru,sprawianamkłopoty.
-Notak,niemożemynatopozwolić.Zdrugiejstronyzawszesądziłem,żebraciaposzlibyzaRaszidem
wogień.
Równieżcizpustynnychplemion.
- Pójdą, kiedy pozbędziemy się szejków. Do tego potrzebny jest nam ekspert. Rezultat musi być
spektakularny.Chcemy,bydałdomyśleniapewnymludziom.
Oczywiście,będziepanpotrzebowałpomocników.
-Żadenproblem.Mamkilkuchłopców.
-Czysądobrzy?
-Cóż,nadalżyją,nonie?Aodpowiadającnapanipytanie,niespieprząsprawytakjakLiam.Zatemcoz
nasząumową?
- Raszid Investments prowadzi roboty budowlane w Hazarze i jutro lecę tam, pod pretekstem ich
nadzorowania.Chcę,żebypojutrzestawiłsiępanzeswoimi„chłopcami”nalotniskuwDublinie.Nasz
gulfstreamprzewieziewasdoHazaru.Poprzylocieomówimydalszeszczegóły.
-Coplanujecie?Zasadzkę?Bombę?Jakchcecietozrobić?
-Omówimywszystkonamiejscu.Tamteżotrzymaciewszelkiepotrzebnewyposażenie.
-Ajamamtylkoobmyślićnajlepszysposóbpozbyciasiędwunastuarabskichszejkówiwyjściaztegoz
jajami?
Zaśmiałasięchrapliwie.
-Toostatnieteżnależywziąćpoduwagę.My,Arabowie,jesteśmystrasznymiludźmi.Musipanuważać.
Uśmiechnąłsię.
- Będę, lady Kate. Może być pani tego pewna. - Sięgnął po filiżankę. - Wzniosę toast. Za pokój, lady
Kate,zapokój.-Upiłłyk.-
Niechgodiabli.
Dillonzjadłwpubieplacekpasterzaiwypiłszklaneczkęsłabegosancerre.Tymrazemwgospodziebyło
kilkunastuklientów;sądzączwyglądu,samimiejscowi.Skończyłposiłek,zapłaciłiwsiadłnasuzuki.Po
piętnastuminutachznówbyłwlaskunieopodalmałegolotniska.Czekał.
Siedział tam, rozmyślając i paląc, osłonięty przed siąpiącym deszczem, aż w końcu usłyszał w oddali
warkotsilników.Pochwilipojawiłsiętitan,podchodzącdolądowania.Dillonpatrzyłprzezlornetkęna
KateRaszidiKelly’ego,którzyrozmawializGroverem.
Potemkobietaorazjejochroniarzwsiedlidomercedesaiodjechali.
Dillonodczekałkilkaminut,poczymwskoczyłnamotocyklipojechałnalotnisko.
W starym baraku z blachy falistej Grover postawił czajnik na piecyku i wtedy usłyszał pomruk
nadjeżdżającegomotocykla.
PodszedłdooknaizobaczyłDillona,któryzsiadłipostawiłsuzukinapodpórce.Irlandczykzdjąłkask,
zostawiłgonamotorze,pchnąłdrzwibarakuiwszedł.
-Czymmogęsłużyć?-zapytałGrover.
-Informacjami-odparłDillon.-Odpowiedziami.
Niczymwięcej.
-Oczympanmówi,dodiabła?
Dillonrozpiąłskórzanykombinezon,wyjąłwalteraztłumikiemizestrzeliłczajnikzpieca.Groverbył
przerażony.
-Ranyboskie,cojest?
-Nocóż,zacznijmyodtego,żejeślipowieszmito,cochcęwiedzieć,niezostanieszinwalidą.Aterazdo
rzeczy.
Kimbyliludzie,którychprzedchwiląprzywiozłeś?
-FacetnazwiskiemKelly.Znamgoodlat.Akobieta?
Powiedział,żenazywasięSmith.
-Naprawdę?Gdzieznimibyłeś?-GroverzawahałsięiDillonstrzeliłwpodłogęmiędzyjegostopami.
-Dokądichzabrałeś?
-DoCountyDown.MiejscowośćnazywasięDrumcree.
-Zkimsiętamwidzieli?
-Askądmamwiedzieć,dolicha?Zostawilimnienalotnisku,asamipojechalidowioski.Nicwięcejnie
wiem.
Pogodzinieipiętnastuminutachwróciliipolecieliśmyzpowrotem.
-Iniczegoniesłyszałeś?
-Nie.Niemampojęcia,ocoimchodziło.
Dillonznówuniósłwaltera,aGroverpodskoczył.
- Ja nic nie wiem, naprawdę! - Zastanowił się. - podczas całego lotu rozmawiali tylko przez chwilę.
Słyszałemjakpowiedziała
„hazard”,„hazar”,albocośtakiego.
- Grzeczny chłopiec. - Dillon schował waltera. - Teraz wyjaśnijmy sobie coś. To, co zaszło, pozostaje
międzytobą,mnąiBogiem.AnisłowaKelly’emuczypaniSmith.
Rozumiesz?Jeślinie,towrócęiprzestrzelęciprawekolano.
-Słuchaj,nicmnietonieobchodzi.Wynośsięstądizostawmniewspokoju.
-Niezmuszajmnie,żebymtuwracał.
Dillonwyszedł,założyłkaskiodjechał.Groverodprowadzałgowzrokiem.
-Dodiabłaznimi.Dodiabłaznimiwszystkimi.
Przynajmniej miał trzy i pół tysiąca funtów w brązowej papierowej kopercie. Otworzył szafkę i wyjął
drugiczajnik.
Dillonodjechałkawałek,zatrzymałsięwzatoczceizadzwoniłztelefonukomórkowegodoFergusona.
-Gdziesiępodziewasz,dodiabła?-spytałzezłościągenerał.
-Jeślisięzamkniesz,staryopoju,tociwyjaśnię.
Kiedyskończył,Fergusonpowiedział:
-Wporządku,więcwidziałasięzBellemipilotsłyszał,jakmówiłaoHazarze.Icoztego?
-Mampewnepodejrzenia-odparłDillon.-DomRaszidówwMayfair.Założyliścietampodsłuch?
-Tak.Oczywiścieniepowiedzieliniczegociekawego.
Sąnatozbytsprytni.
-Nocóż,jeślibędziemyrobilito,czegosięspodziewają,możenabiorązbytniejpewnościsiebie.Nie
od rzeczy byłoby posłać twoich chłopców z wydziału łącz ności, żeby pokręcili się na ulicy pod ich
domem, udając zajętych przy linii telefonicznej albo czymś w tym rodzaju. A może zamontują mikrofon
kierunkowy?Ktowie?Wtensposóbmoglibydowiedziećsięczegościekawego.
-Nodobrze,zostawtomnie.Tylkowracajtuzaraz.Jesteśmipotrzebny.
DillonwróciłdoswojegomieszkaniaprzyStableMews,przebrałsię,poczympojechałdoszpitala,żeby
sprawdzić,jakczujesięHannah.Przełożonapielęgniarekdałamutylkopięćminut.
Hannahleżałazwysokopodpartągłową,spowitamnóstwemrurekiprzewodów.Dillonposiedziałprzy
niejchwilęiwyszedł,złyirozgoryczony.NakorytarzuspotkałprofesoraBellamy’ego.
-Jakiwerdykt?-zapytał.
-Nienajlepszy,Sean.Myślę,żeprzeżyje,aleniemogępowiedzieć,wjakimbędziestanie.
-Trzebamiećnadzieję-odparłDillon.
WmieszkaniuprzyCavendishPlacezastałFergusonaprzybiurku,przeglądającegopapiery.
- Mam kilka ciekawych wiadomości. Za pomocą twojego mikrofonu kierunkowego zarejestrowaliśmy
rozmowęRaszidazsiostrą.Powiedział:„KiedyBellijegotrzejpomocnicyprzylecądoHazaru,będziesz
jużnanichczekała”.
-Achtak?Torzeczywiścieinteresujące.Icorobimy?
-Raczejcotyzrobisz,Dillon.Zdajesię,żepoleciszdoHazaru.
-Generale,gdytylkosiętampokażę,będęmiałpoważnekłopoty.
- Będziemy musieli zaryzykować. Nie mogę mieć ich na oku, jeśli nie polecisz tam, żeby narobić
cholernegozamieszania,jakzawsze.Znalazłembardzodobrypreteksttwojejwizyty.Mójkuzyn,profesor
HalStonezCorpusChristiCollegewCambridge,niezwykłymzbiegiemokolicznościwłaśnieprzebywa
wHazarze,kierująceksploracjąwrakufrachtowcazatopionegopodczasdrugiejwojnyświatowej.Jakto
zwykle u naukowców, ma niewielkie fundusze, więc stać go tylko na skromne badania z udziałem
miejscowychnurków.
-Brzmipodniecająco.
- Bo jest. A najciekawsze jest to, że odkrył resztki fenickiego statku handlowego, na wpół ukryte pod
wrakiem frachtowca. Jesteś świetnym nurkiem, Dillon. Hal powita cię z otwartymi ramionami,
szczególnieżenicniebędziemusiałcipłacić.WtensposóbbędzieszmógłpilnowaćladyKate,Bellai
jegokompanów.Załatwięciprzelot,akiedyjużtamdotrzesz,jateżprzylecę.Zgadzaszsię?
- Możemy spróbować. Jeszcze jedna sprawa. Znam tych arabskich nurków. Oni schodzą pod wodę,
trzymającwrękachkamienie.Potrzebujęjeszczejednegodoświadczonegonurka.
Fergusonwestchnął.
-Czymasznamyślitego,októrymjamyślę?
-BillySalterjestdoświadczonymnurkiem.
-Isądzisz,żepoleci?
-Czysądzę,żepoleci?-Dillonparsknąłśmiechem.
W pubie „Dark Man” zastali siedzących w kącie Harry’ego i Billy’ego Salterów, Joego Baxtera oraz
SamaHalla.
-Jezu,brygadierze,copanatusprowadza?-zapytałHarrySalter.
-Przedewszystkimjużnie„brygadierze”,Harry.
Zrobiligogenerałem-wyjaśniłDillon.
-Aniechmnie!-SalterseniorskinąłnastojącązabaremDorę.-
Przynieśnamszampana,dziewczyno.Toszczególnaokazja.
-Cosięstało,Dillon?Jakcięznam,nieprzyszedłeśtunapogaduszki-odezwałsięBilly.
- Lecę do Hazaru nad Zatoką Perską. Kuzyn generała próbuje tam wydobyć wrak z drugiej wojny
światowej,podktórymleżyfenickistatek.
-Cotakiego?!-Billyzbladłzwrażenia.
-Rzeczwtym,żefacetniemaforsy.Staćgotylkonaarabskichnurków,więczamierzampracowaćza
wiktiłóżko.
-Jeślitylkomniezechce,jestemgotowy.Kiedylecimy?
-Jutrorano.
Billywstał,leczFergusongopowstrzymałizwróciłsiędoDillona:
-Ranyboskie,powiedzmuprawdę.Ostatnimrazemzabiłdlanasczterechludzi.Jesteśmymucoświnni.
Billypowoliodwróciłsię.
-Będąkłopoty?
-Paskudne,Billy.Tymrazemtoniebezpiecznagra.
-Cholera,więclepiejwszystkomiwyjaśnij.-Billyusiadł.
WysłuchałDillonairzekł:-Cozabandałobuzów.
Chcępowiedzieć,żejeślisięjestAnglikiem,todoczegośzobowiązuje.Niemamnicprzeciwkotemu,że
Raszidjestnapół
Arabem,alepowinienzachowywaćsięjaknależy.Niewiemczemu,Dillon,aleodkiedyciępoznałem,
wciążpróbujęzbawiaćświat.O
którejodlatujemy?
-OdziesiątejzNortholt.
-Ktonasprzewozi?JakzwykleLaceyiParry?
-Akomuinnemuzaufałbyś,żezrzucicięzdwustumetrów?
Billyuśmiechnąłsię.
-Cholernaracja.ZeszłymrazemdostalipoLotniczymKrzyżuZasługi,prawda?
-Zgadzasię.
-Jestnadzieja,żejateżdostanę?
-Możezamilionlat,Billy.
-Tobieteżniedadzą?
-Gdybymogli,dalibymidwadzieścialatodsiadki.
HarrySalterwstał.
-Nodobra,lepiejchodźmysięspakować.
-My?-zdziwiłsięFerguson.
-Dodiabła,nieumiemnurkować,alemogętrzymaćspluwęisiedziećwłodzi-odparłSalter.-Czego
sięnierobidlarodziny.
WdomuwMayfairPaulwydawałKateostatniepolecenia.
-WeźGeorge’a.Możebyćłącznikiemmiędzytobąiplemionami.Znadialekt,aoniszanujągo,ponieważ
jest moim bratem. Ciebie również szanują, gdyż jesteś moją siostrą, ale to Arabowie. Nadal czują się
nieswojowobecnościsilnychkobiet.
-Toniechsięprzyzwyczają.
Uścisnąłją.
-NajważniejszyjestBell.Jestdobry,alemusicięsłuchać.Jeślibędziesprawiałjakieśkłopoty,zetręz
powierzchniziemijegoitrzechjegokumpli.Tomójkraj.
-Wiem,bracie,wiem.Niezawiodęcię.Przekonaszsię,żecięzadziwię.
DillonznówodwiedziłHannahBernstein.Byłaniecoprzytomniejszaipróbowałamówić.
-Cochceszzrobić,Sean?-wymamrotała.
-Raczejchodzioto,cochcezrobićRaszid.ZwerbowałBellazpomocnikamiiwysyłaichdoHazaru.
Jeszczeniewiemypoco.
-Tyteżtamjedziesz?
-Tak.
-Opowiedzmiotym.
PowysłuchaniuDillonaHannahpowiedziała:
-Awięcty,BillyidobrystaryHarryznowuwyruszacienawojenkę?
-Natowygląda.
-Nigdysięniezmienisz,co,Sean?
-Takijużjestem,Hannah.Brakmiporządnejkobiety,tomójproblem.
-Och,zróbtoinieszukajwymówek.
-Jateżciękocham.-Pocałowałjąwczoło.-NiechcięBógbłogosławi,Hannah.
Dopierowtedyobdarzyłagoszerokimuśmiechem.
-Iciebie,Sean.
Dziwne, ale tak było: Sean Dillon, zaprawiony w bojach cynik, miał łzy w oczach, wychodząc ze
szpitalnegopokoju.
Kiedy wrócił do domu, zadzwonił do Blake’a Johnsona pokrótce przedstawił mu, co się ostatnio
wydarzyło.
- Jezu, Sean! - powiedział Blake. - Hazar to terytorium Raszida, a ty z Billym i Harrym zamierzacie
bawićsięwpłetwonurkówpomagającychkuzynowiFergusona?
Dajspokój,wystarczy,żewejdzieszdopierwszegolepszegoportowegobaru,aktośspróbujepchnąćcię
nożem.
-Racja.Todopierobędzieżycie,Blake.Powinieneśtamprzyleciećiprzyłączyćsiędonas.
-Szczerzemówiąc,mójdobryirlandzkiprzyjacielu,mamnatowielkąochotę.CoszykująRaszidowie,
Sean?
PocościągnęlidoHazaruoddziałzabójcówIRA?
-Cóż,tegowłaśniezamierzamsiędowiedzieć.
-Awięcuważajnasiebie.
Dillonroześmiałsię.
-Możesznatoliczyć,Blake.Ktobypomyślał-zabójcazIRAidwóchnajwiększychlondyńskichgang
sterównaśrodkupustyni.
Dlaczegozawszewypadananas?
- Sean, nie mam zamiaru prawić ci kazań, ale zaczynam podejrzewać, że ty i Billy będziecie się tam
bawićtrochęzadobrze...
Wiesz,żejateżnurkuję.Naprawdęmyślisz,żeprezydent...?
-Jesttylkojedensposób,żebysiędowiedzieć.
Następnego ranka na lotnisku Northolt zastali Laceya i Parry’ego, czekających - co za niespodzianka -
razemzFergusonem.
- Pomyślałem, że przyjdę was pożegnać. Lacey kazał usunąć oznakowanie, ponieważ nie chcemy
reklamowaćRAF-u.Jaksięnazywamy,Lacey?
-CzarterONZ,generale.
-Notak,tegoniktniezakwestionuje.
Pojawiłsiękwatermistrz,wysokiigroźniewyglądający,emerytowanystarszysierżantgwardii.
-Jestjeszczekwestiabroni,panieDillon.Możemyporozmawiać?
-Oczywiście.
Kwatermistrz zaprowadził go do zbrojowni. Na szerokim stole leżały karabinki AK-47, browningi,
tłumikiCarswellaoraztrzymałeautomatycznepistolety.
-ModelParker-Hale,panieDillon.
-Doskonale,sierżancie.
-Sprzętdonurkowaniajużkazałemzaładowaćnapokład.
Będzieciepotrzebowalibutlizesprężonympowietrzem.Nawaszymmiejscubardzobymnanieuważał.
Nigdyniewiadomo,cotecholerneArabymogąspróbowaćdonichnapuścić.
-Będęotympamiętał-obiecałDillon.
-Todobrze,bochciałbymjeszczepanazobaczyć,panieDillon.
-Postaramsięniezawieśćpańskichoczekiwań.
-Dopilnujęzaładunku.
Kiedyładowanosprzęt,przeszlidomesynaherbatę.Fergusonpowiedział:
-NaszewpływywHazarzesąobecnieniewielkie.
Terazwszystkietemałekrajeceniąsobieniezależność.
Niemająregularnejarmii,tylkoHazarskichZwiadowców-
mały regiment złożony z Beduinów i tradycyjnie dowodzony przez brytyjskich oficerów. Obecnie
dowódcąjestVilliers.Znagopan.
-Mamznimnawiązaćkontakt?-spytałDillon.
-Możesięprzydać.Umiesłuchaćiwie,cowtrawiepiszczy.O
ilemiwiadomo,jegoZwiadowcypatrolująpustynię.MajątamkłopotyzbandamiAdoo,nadciągającymi
z Jemenu. Zabawa w stylu Lawrence’a z Arabii. Jak za dawnych czasów - ten ma rację, kto strzeli
pierwszy.
TakjakwIrlandiiPółnocnej.
-Tenstarydrańcidogryza,Dillon-powiedziałBilly.
- Tak, wiem o tym, Billy, ale nic nie szkodzi. - Dillon uśmiechnął się przyjaźnie. - Co mam zrobić,
powiedziećmu,żebysięwypchał?
-Och,wtenczywinnysposóbmówiszmitoodlat,Dillon.-
Fergusonwstał.-Niemampojęcia,cosiętamdzieje,alenapewnonicdobrego.Uważaj.
-Zawszeuważam.-Dillonuścisnąłmudłoń.-Niemartwsię,Charles,jestnastrzech.Ja,BillyiHarryto
niepokonanyzespół.
KilkaminutpóźniejgulfstreamzrykiempomknąłpopasiestartowymNortholt.Fergusonodprowadziłgo
wzrokiem,apotemodwróciłsię,wsiadłdodaimleraiodjechał.TerazwszystkozależałoodDillona-ale
przecieżnieporazpierwszy.
HAZAR Lotnisko w Hazarze znajdowało się dziewięć kilometrów za miastem. Był to pojedynczy pas
startowy, niegdyś pełniący rolę bazy lotniczej RAF-u, tak więc nadawał się dla wszelkiego typu
samolotów,nawetherculesów.Kiedygulfstreamwylądowałipasażerowiewysiedli,podjechałydonich
dwalandrovery.Zpierwszegowysiadłsześćdziesięcioletnimężczyzna,mocnoopalonyisiwobrody,w
zniszczonymhełmietropikalnymorazkoszuliiszortachkhaki.
-HalStone.-Wyciągnąłrękę.-Słyszałem,żejestpanświetnymnurkiem,panieDillon.
-Skądmniepanzna?
-Cudawspółczesnejnauki.Komputery,Internet,przesyłanieślicznychkolorowychzdjęć.-Zwróciłsię
dopozostałych.-BillyiHarrySalterowie.Cozazespół!
NawetbraciaKraybylibypodwrażeniem.
Zawołałcośpoarabskuizdrugiegolandroverawysiedlidwajmężczyźni.
-Załadujciebagaże.Zabierzciejena„Sułtana”.
LaceyiParrypodeszlidorozmawiającychiDillonichprzedstawił.
-Zostajecie?-zapytałStone.
-Nietymrazem,sir-odparłLacey.
- To dobrze, więc nie potrzebujecie moich wątpliwych informacji o Hazarze. Najważniejsze z nich, to
czegosięwystrzegać.-
Adopozostałychrzekł:-Chodźcie.Chętniewypijęzimnepiwo,zanimpokażęwam„Sułtana”.
WlandroverzeDillonzapaliłpapierosa.
-NaprawdęwykładapanwCambridge?
-JestemwykładowcąCorpusChristiCollegeorazprofesoremarcheologiimorskiejwHoxley.Powinien
pan wiedzieć o mnie jeszcze coś: kiedy byłem znacznie młodszy i o wiele głupszy, pracowałem dla
tajnychsłużb.
Kuzyn Charles wprowadził mnie w sprawę, więc wiem, co robi pan tu ze swymi przyjaciółmi, ale -
szczerzemówiąc-nicmnietonieobchodzi,jeślitylkobędzieciedlamnienurkować.
-Tobrzminieźle-powiedziałBilly.
-Billyjestwytrawnymnurkiem-wyjaśniłDillon.-Jestdobry.
-Apan?
-Jajestemskromny,apozatymmaminnepriorytety.
- Takie jak Raszid? - uśmiechnął się Stone. - Kate Raszid przybyła wczoraj z czterema Irlandczykami,
chybazpółnocy.
Powinieneśczućsięjakwdomu,Dillon.
-Gdziesięzatrzymali?
- W hotelu „Excelsior”, na wybrzeżu. Wygląda jak ze starych filmów Warner Brothers. Brakuje tylko
HumphreyaBogarta.
Powiedziałem,żemamochotęnazimnepiwoitamjedostaniemy.
Dillonzapaliłnastępnegopapierosa.
-Niechmniepanpoczęstuje-poprosiłprofesor.
-Jasne.
Profesorzaciągnąłsięzniekłamanąprzyjemnością.
-Powiempanucoś.To,coturobicie,towaszasprawa,alepamiętajcieotym,żewtymkrajuucięliby
wamjajazapaczkęmarlboro.
-Atoświnie-rzekłHarrySalter.-Niemożemynatopozwolić,nonie?
Częśćapartamentówhotelu„Excelsior”mieściłasięwbungalowach.KateulokowałaBellaijegotrzech
przyjaciółwtrzypokojowymbungalowieotaczającymmałepatio.SamazatrzymałasięwwilliRaszidów,
wktórejmieściłosięrównieżbiurofirmy,wyposażonewkomputeriśrodkiłączności.
MłodyArabwszedłdojejgabinetuipołożyłprzedniąkilkakartek.
-PrzedchwiląwylądowałsamolotONZ.Otokomputerowedanepasażerów,którzyzniegowysiedli.
Katespojrzałaiuśmiechnęłasię.
-No,no.
-OdebrałichprofesorStone.
-Podstawmidżipa.Przejadęsiędoportu.
Hazarski port był niezbyt duży. Przechodnie i pojazdy poruszały się wąskimi uliczkami, na zboczu
wzgórzaprzycupnęłybiałedomki.
Hotel „Excelsior”, zgodnie z zapowiedzią Stone’a, był bardzo staromodny. Pod sufitem kręciły się
elektrycznewentylatory,olbrzymibarmiałmarmurowyblat,awysokieoknapomieszczenia,wktórymsię
znajdował,wychodziłynaniewielkiport.Widaćbyłokilkamałychprzybrzeżnychfrachtowców,atakże
sporo charakterystycznych łodzi z jednym żaglem, używanych przez Arabów do przybrzeżnych rejsów.
Stonewskazałjednąznich,zakotwiczonąponadkilometrdalej.
-To„Sułtan”,stara,alewyjątkowodużałajba.Okręt,któregoszukamy,toamerykańskistatekprzewożący
amunicję, zatopiony przez U-boota podczas rejsu do Japonii. Leży na głębokości około dwudziestu
siedmiumetrów.
Siedzielinahotelowymtarasie,podłopoczącąmarkizą.
-Atenfenickistatek?-zapytałBilly.
-Och,paruchłopcówwyłowiłokawałkiceramikiiróżneinnedrobiazgi.Onnaprawdętamjest.Araczej
to,cozniegozostało.
Przeprowadziłem analizę radioizotopową. Zatonął kilka wieków przed naszą erą, jednak nie ma co do
tegocałkowitejpewności.
-Niemogęsięjużdoczekać,kiedygozobaczę.
-Billytoentuzjasta-wyjaśniłDillon.
Za jego plecami Bell, Brosnan, O’Hara i Costello weszli do baru i rozsiedli się przy kontuarze. W tej
samejchwili,gdyDillonzobaczył
ichwlustrze,Bellteżgozauważył.Byłkompletniezaskoczony.
Dillonwstał.
-Chodźzemną,Billy.-Podszedłdotamtych.-O,Aidan!
DalekozawędrowałeśodDrumcreeichłodnegoirlandzkiegodeszczyku.
-Jezu-mruknąłBell.-Cotyturobisz?
-Jestemtwoimnajgorszymkoszmarem.
Costello, który właśnie kosztował piwo, nagle zamachnął się, lecz Billy mocno kopnął go w prawą
kostkę,wykręciłmurękęizabrał
kufel.
-Tobyłgłupipomysł.Spróbujjeszczeraz,awepchnęcigodogardła.
Rozległsięcichygłos.
-Nietrzeba.
DillonodwróciłsięiujrzałstojącąwproguKateRaszid.
-O,Kate!-powiedział.-Czyżtoniecudownezrządzenielosu?
Wszędziecięspotykam.
Wrócili na taras, podczas gdy Stone i Salterowie niechętnie utrzymywali zawieszenie broni z Bellem i
jegokompanią.
-Niesamowite,prawda?-rzekłDillon.-ZnaszStone’a?
-Dajspokój.Cotyturobisz?
-Nurkujędlaniego.JeśliwieszcośoHazarze,tomusiałaśsłyszećo„Sułtanie”.
-Och,wiemonimwszystko,taksamojakwiemwszystkootobieitwoichprzyjaciołach,Salterach.Prze
bywaszwinteresującymtowarzystwie,Dillon.
-Toszczeraprawda,Kate.HarrySalterdziałaterazlegalnie-
przeważnie - ale nadal jest jednym z najbardziej wpływowych gangsterów w Londynie. Billy zabił już
czterechludzi.Niesąświęci.
-Tak,atynieprzyleciałeśtunurkowaćdlaHalaStone’a.
-Ależtak,będędlaniegonurkowałiBillyrównież.
-Inicpozatym?
-Kate,kochanie,acojeszczemiałbymturobić?
-Śledziszmnie,Dillon.
-Wystrzegajsięsłońca,Kate.Udarmożeprowadzićdoparanoi.
-Skończyłpiwoiwstał.-Zgłębokimżalemmuszęcięopuścić.Niemogęsiędoczekać,kiedyzobaczę
wrak.
Wróciładobaru.Bellzapytał:
-Coszykujetenmałygnój?
-Tutajnicniemożezrobić-powiedziała.-Zupełnienic.
Jesteśmy w Hazarze. Radzie Starszych wydaje się, że tu rządzą, ale już niedługo. Wkrótce wszystko to
będzienależałodoRaszidów.Aterazchodźmydotwojegobungalowu,żebyprzejrzećplany.
WsalonieapartamentuBellanabiurkuleżałstospapierów,wtymdokładnamapaOrdnanceSurvey.
-Tojedynaporządnadroga,jakatamprowadzi-zauważyłBell.
-DoŚwiętychStudni.-Skinęłagłową.-WnastępnywtorekzbierzesiętamcałaRadaStarszych.
-Nadalniepowiedziałapani,jaktomabyćzrobione.
Zasadzkaczyładuneksemteksu?Możemyzrobićjednoidrugie.
- Uważam, że bomba będzie skuteczniejsza. Załatwię ludzi, którzy was zawiozą na miejsce, żebyście
moglijeobejrzeć.
-Wspaniale.AcozDillonem?
-Och,zajmęsiętym.Wiepan,comówią?Podobnonurkowanietoryzykownezajęcie.
Nadlatujący znad morza wiatr był ciepły i miał dziwnie korzenny zapach, gdy wypływali z portu starą
motorówką,prowadzonąprzezdwóchArabów.
-Chryste,Dillon,tyzawszezawleczesznaswjakieśniesamowitemiejsce-powiedziałHarrySalter.
-Dajspokój,Harry,przecieżtouwielbiasz.Tutajjesteśwniebezpieczeństwie.Tumusiszmiećspluwęw
kieszeni.Jakpowiedziałprofesor,maszprzeciwkosobieludzi,którzyobcięlibycijajazapaczkęfajek.
-Chciałbym,żebyspróbowali-odparłSalter.-Przydałobymisiętrochęruchu.Ten„Sułtan”wygląda
jakwziętyzestaregofilmuoprzygodachSindbada.
Stoneroześmiałsię.
-Maszrację,Harry,jeślimogęmówićcipoimieniu.Jegonajwiększązaletąsąrozmiary.Madużokabin.
Dillongłębokowciągnąłwpłucamorskiepowietrze.Zwodywyskoczyłaszkółkalatającychryb.
-Jezu,Dillon-mruknąłBilly.-Alefajnie.Chcępowiedzieć,żebardzomisiętupodoba.
Podpłynęlido„Sułtana”.Ktośrzuciłimlinę,aoniprzywiązalimotorówkęijedenpodrugimweszlipo
drabince.
-Chłopcyzajmąsięwszystkim-powiedziałHalStone.-Pokażęwamkajuty.
Okazałosię,żedlaBilly’egoijegowujaprzygotowanojednąkabinę,aDillonotrzymałdlasiebiekabinę
na rufie. Rozpakował się, a potem sprawdził zawartość worka z uzbrojeniem. Położył na stole AK-47,
pistolety Parker-Hale, browningi z tłumikami oraz swojego ulubionego waltera. Ktoś kopnął w drzwi,
któreotworzyłysięzhukiem.DośrodkaweszliSalterowie.
-Znowuruszamynawojnę?-spytałBilly.
- No cóż, znajdujemy się w strefie działań wojennych. - Dillon podsunął im dwa browningi. -
Załadowane,pluszapasowemagazynki.Powinniściemiećcośwkieszeni,szczególniekiedyBellijego
kumplekrążąwpobliżu.
-Aa,pieprzyćich.-HarrySalterzważyłwdłonibrowninga.-
Taak,tenbędziedobry.-Włożyłdokieszenipistoletizapasowymagazynek.-Naładowanynagrubego
Bella.
Billyposzedłzajegoprzykładem.
-Wporządku,więcmamyteżciężkąartylerię.
-Tylkowraziepotrzeby.
-Wtejchwiliniemarzęoniczyminnym,jaktylkootym,byzobaczyćwrak.
-Nocóż,chodźmynapokładibierzmysiędoroboty.
KiedyDilloniBillyszykowalisiędozejściapodwodę,napokładzieznajdowałosiętrzecharabskich
nurków.StonestałobokHarry’ego,którykręciłgłową.
-Samniewiem-mruknął.-Chcępowiedzieć,żetoniejestnormalne,tocałenurkowanie.
-Maszrację.-Dillonwciągałkombinezonpłetwonurka.-
Powietrze, którym oddychamy, to mieszanka tlenu z azotem. Im głębiej schodzimy, tym więcej
absorbujemyazotuinatympolegaproblem.
Przymocował zbiornik powietrza do nadmuchiwanego worka i sprawdził zawór powietrzny swojej
maski.Umocowałuprzążzbutlą,wziąłsiatkęorazlampę,apotemsplunąłnaszkłomaskiijązałożył.
Billyzrobiłtosamo.Dillondałmuznakuniesionymkciukiem,poczymtyłemwskoczyłdowody,aBilly
zarazzanim.
Dalekowdolebyławielkarafa,porośniętakoralowcami,gąbkami,niczymbłękitnysejfpełenklejnotów.
Obok przepłynęło stado barakud, dalej kręciły się anielice, papugoryby, ostroboki, skalary. Był to
wspaniaływidok.Dillonzgiąłsięwpółizaczął
schodzić w dół, sprawdzając, czy zegar prawidłowo wskazuje głębokość, czas spędzony pod wodą i
pozostałydobezpiecznegowynurzenia.
Wdolezobaczylifrachtowiec,nadalwcałkiemznośnymstanie.
Dillonobróciłsię,dałznakBilly’emuizszedłniżej.
Popłynął pierwszy przez wybitą przez torpedę dziurę w prawej burcie, przedostał się przez labirynt
korytarzy, wypłynął przez drugi otwór na rufie i zatrzymał się. Pokazał Billy’emu opuszczony kciuk i
zszedłjeszczeniżej.
Unoszącsięnadszczątkamipokrywającymimorskiednopodrufąstatku,zacząłgrzebaćwnichrękamiw
rękawicach. Wkrótce dopisało mu szczęście. Wyciągnął niewielki posążek przedstawiający wielkooką
kobietęzwydętymbrzuchem.
Billy podpłynął i z podziwem spojrzał na figurkę, po czym sam zszedł niżej i zaczął szukać. Dillon
obserwowałgoispostrzegł,żepochwiliBillyznalazłjakiśtalerz.Dillonkiwnąłgłowąiruszyliwgórę.
Wróciwszy na łódź, oddali znaleziska Halowi Stone’owi i zdjęli stroje do nurkowania. Profesor nie
posiadałsięzradości.
-Dolicha,Dillon,tafigurkatoniezwykłeodkrycie.BritishMuseumoszalejezeszczęścia.
-Amójtalerz?-zapytałBilly.
-Toświątynnypółmisekwotywny,wdodatkubardzoładny.
Billypowiedziałdowuja:
-Samwidzisz.Wyłowiliśmyrzeczy,zajakiekustoszBritishMuseumdałbysobieuciąćrękę.
-Atodopieropoczątek,Billy-powiedziałDillon,poczymzapaliłpapierosairzekłdoStone’a:-Mamy
gości.
PułkownikTonyVilliersbyłwysokim,posępnymgrenadierempodpięćdziesiątkę.Znacznączęśćsłużby
wojskowejodbyłwSAS.
Był na Falklandach i w Zatoce Perskiej, a także wielokrotnie przebywał w Irlandii Północnej.
Siedmiokrotnie odznaczony, wiele w życiu widział i przeżył, a służba w Bośni i Kosowie jeszcze
wzbogaciła te doświadczenia. Teraz, ubrany w mundur khaki i turban, siedział z towarzyszącym mu
młodymoficeremwmałejmotorówce,podpływającejdo„Sułtana”.
Wszedłpodrabince,aHalStonepowitałgosłowami:
-Jużsięspotkaliśmy.JestemkuzynemCharlesaFergusona.
- To wystarczająca rekomendacja - odparł Villiers. - A to jest kornet Richard Bronsby z Królewskiej
GwardiiKonnej.
- A więc wszystko po staremu - rzekł Hal Stone. - Jak za dawnych kolonialnych czasów. Nawiasem
mówiąc,tojestSeanDillonorazBillyiHarrySalterowie.
-Wiem-odparłVilliers.-CharlesFergusonmnieuprzedził.
Kilkaminutpóźniej,siedzącpoddaszkiemnarufie„Sułtana”,Dillonzapytał:
-CopowiedziałpanudobrystaryCharles?
- Dostatecznie dużo, by dać do zrozumienia, że nie ma pojęcia, co zamierzają Raszidowie, i dlatego
przysyła tu pana i pańskich przyjaciół, panie Dillon. - Zdaje się, że w przeszłości ocieraliśmy się o
siebie,lecznigdyniespotkaliśmysię,dziękiBogu.
-Nacałeszczęście,chociażstraciłemsporoczasu,uganiającsięzapanempocałymSouthArmagh.
- No cóż - mruknął Dillon. - Zdaje się, że teraz wszyscy jesteśmy po tej samej stronie ulicy. A kornet
Bronsby?
-Dopierosięuczy.
-Dobrze,awięcnapijmysięczegośipomyślmy,ocomożechodzićRaszidom.
Wyjęlipiwozchłodziarki.
-PaulRaszidtomójstaryznajomy-powiedziałVilliers.-
SłużyliśmyrazemwZatoce,otrzymałmedal.
Topierwszorzędnyżołnierz.
-Irządzitymkrajem-zauważyłDillon.
- Właśnie. Zanim pan o to zapyta, nie ma żadnych wątpliwości, że to on ponosi odpowiedzialność za
śmierćsułtana.
- A o co, pańskim zdaniem, może im chodzić? Po co sprowadzili do takiego kraju jak Hazar znanego
terrorystęIRAijegooddział?
-Wydajemisię,żepoto,żebyzabićkogośtakiegojakpan.
-Tylkokogo?
- Poczekamy, zobaczymy. Niestety, nie mogę tu zostać. Na granicy mamy kłopoty z jemeńskimi
marksistami,więcmusimywracaćtamzBronsbymitrochęichuspokoić.
-Niechpanpozostanieznamiwkontakcie-rzekłDillon.
-Możepannatoliczyć.Jeszczejedno.
-Cotakiego?
- Chodzi o najmłodszego brata Raszida, George’a, tego, który był podporucznikiem w pierwszym
spadochronowym w Irlandii. Moi szpiedzy donoszą, że jest teraz na pustyni Ar-Rub al-Chali, wśród
RaszidówzOazySzabwa.Georgenietylkopłynniemówipoarabsku,aletakżedialektemtegoplemienia.
-Zdolnyfacet-rzekłDillon.-Jarównieżnieźlemówiępoarabsku.Apoirlandzkudoskonale.
Villiersroześmiałsięiodparłpoirlandzku:
- Miałem babkę w Cork, która zmuszała mnie do nauki tego języka, kiedy przyjeżdżałem do niej na
wakacje.
Porządnyzciebiegość,Dillon.Trzymajsię.Tumasznumermojegotelefonukomórkowego,gdybyśmnie
potrzebował.
DillonrzekłdokometaBronsby’ego:
-Słuchajtegofaceta,synu,tojedenznajlepszych.
Mamytupaskudnetowarzystwo,więcjeślichceszprzeżyć...
Wzruszyłramionami.KornetRichardBronsbyuśmiechnąłsię,przyczymwyglądałjakpiętnastolatek.
-Powiedziałbym,żejestemtuwdobrymtowarzystwie,panieDillon.
Wyciągnąłrękę.
-Nocóż,jakmówimywIrlandii,uważajnasiebie-przestrzegł
Dillon,ściskającwyciągniętądłoń.
PodwieczórDilloniBillypostanowiliponowniezejśćpodwodę.Nadalbyłojasno,awiatrbyłłagodny
i ciepły. Kate Raszid, w towarzystwie Kelly’ego, stała na pokładzie rufowym zacumowanej w porcie
łodziiobserwowałaichprzezlornetkę.
-DilloniBillySalterznówschodząpodwodę.
-Comamrobić?
-Zabićich-powiedziała.-WeźSaidaiAchmeda.
Iniechcężadnychbłędów,Kelly.Stawkajestzbytwysoka.
-Jakpanikaże,ladyKate.
Dillonwłożyłuprzążzbutlą,Billyzrobiłtosamo.HarryiHalsprawdziliichsprzęt.
-Chryste,jestwspaniale-rzekłBilly.
-Masznóż?
-Oczywiście,żemam.
-Weźjeszczekuszę.
-Poco,Dillon?
-Wtychwodachzdarzająsięrekiny.
-Naprawdę?-roześmiałsięBilly.-Orany,człowiekcodziennieuczysięczegośnowego.
-Uważajnasiebie,docholery-warknąłHarrySalter.
Billyzaśmiałsię,założyłmaskęizszedłpodwodę.
DillonuśmiechnąłsiędoHalaStone’a.
-CzytoSwetoniuszpowiedział:„Idącynaśmierćpozdrawiającię”?
-Mogęcipowiedzieć,jaktobrzmipołacinie-zaproponował
Stone.
-Och,liczysięidea-odparłDillonizanurkowałwśladzaBillym.
Znówzanurzylisięwbłękitnąotchłań,mającdziwneuczucie,żezawiśliwprzestrzeni.Wdolemajaczył
wrak frachtowca. Dillon i Billy popłynęli obok siebie, z kuszami w rękach. Ponownie ujrzeli stado
barakud oraz trzy lub cztery płaszczki. Dillon był w doskonałym nastroju i cieszył się każdą chwilą.
Przepłynęliprzezpierwsządziurępotorpedzie,potemprzezlabiryntkorytarzy,ażwynurzylisięzotworu
wybitegonarufie...AtamczekałnanichKellywrazzSaidemiAchmedem,wszyscytrzejuzbrojeniw
kusze.
Dillon położył dłoń na plecach Billy’ego i odepchnął go w chwili, gdy Achmed wystrzelił. Strzała o
włoschybiłaBilly’ego.
Dillonzgiąłsię,wykonałpółobrótistrzeliłwgórę,trafiającAchmedawpierś.Kellywypuściłstrzałę,
którazawadziłaoleweramięIrlandczyka,nieraniącgo,ajedynierozrywająckombinezonpłetwonurka.
Kellyzbliżałsięznożemwręku.Dillonchwyciłgozaprzegub.Kiedywalczylizesobą,Saidstrzeliłdo
Billy’ego,któryuchyliłsięiwypuściłswojąstrzałę.TrafiłArabawgardło.
DilloniKellywalczylizawzięcie,ażnagleIrlandczykobrócił
przeciwnika i przeciął nożem przewód powietrzny. W chmurze pęcherzyków powietrza Kelly
rozpaczliwiemachałrękamiinogami,apotemznieruchomiał.Achmedusiłowałwyrwaćstrzałęzpiersi,
gdyBillypodpłynąłdoniegoiprzeciąłmuprzewódpowietrza.PotemrazemzDillonempatrzyli,jaktrzy
ciałapowoliopadająnadno.
Irlandczykwskazałkciukiemwgóręizaczęlisięwynurzać.
Wyczerpani,wyciągnęlisięnapokładzie.
-Ranyboskie-powiedziałHalStone.-Cosiętamdziało?
Wybuchłatrzeciawojnaświatowa?Patrzyłemzrufyiwidziałemjakąśkotłowaninę.
-Zostaliśmyzaatakowani-odparłDillon.-FacetnazwiskiemKelly,byłyczłowiekSAS.Szefochrony
Raszidów.DwajpozostaliwyglądalinaArabów.
-Jezu-rzekłHarrySalter.-NiezłyptaszekztejladyKateRaszid.
-Och,myślę,żemożnatakpowiedzieć,Harry.Widoczniejejprzeszkadzamy-itobardzo.
-Cooznacza-rzekłHalStone-żecokolwiekzamierzajązrobić,możemyimpokrzyżowaćszyki.
-Tak,jestemskłonnysięztobązgodzić.-Dillonwstał.-
Weźmyprysznic,Billy,przebierzmysięwczysteubraniaizamówmykolacjęwhotelu„Excelsior”.Kto
wie,kogotamspotkamy?
HalStonezostałnapokładziełodzi,aDilloniSalterowieudalisiędohotelu„Excelsior”.Wbarzenie
byłotłoku,arestauracjaziałapustkami.Arabscykelnerzyczekalinagości.Nastołachzasłanychbiałymi
lnianymiobrusamistałasrebrnazastawaikryształowekieliszki-jakzadawnychczasów.
Usiedliwgłębokichfotelachwbarze.Dillonzamówiłbutelkęveuveclicquot,apotemwystukałnumer
telefonukomórkowegoVilliersa.
-Jeszczetamjesteś,Dillon?-odezwałsięVilliers.
-Ledwie.-Dillonzrelacjonowałmuostatniewydarzenia.
-Totylkopodkreślawagętego,cowampowiedziałem.
Cokolwiekszykują,musitobyćcholernieważne.
Informujciemnienabieżąco.
Siedzieli,leniwiegawędząc,gdydobaruweszłaKateRaszidzBellem.Dillonwstał.
-Osłaniajmnie,Billy.Costellojestnatarasie.
Podszedłdobaru.Billystanąłnadrugimkońcu,spojrzałnaCostella,apotemwyjąłbrowningaipołożył
nablacie.
-Mówionomi,żedajątuniezłejedzenie-powiedziałDillon.
-Niejestto„Caprice”,aleujdzie.
-Aidanpewniewolałbyirlandzkigulasz,aleniemożnamiećwszystkiego.Mamnadzieję,żenieszukasz
Kelly’ego? - Kate zesztywniała. - Popełnił błąd i napadł na mnie i Billy’ego przy wraku frachtowca.
Paskudna historia. Noże, przecięte przewody powietrzne, zamieszanie. Kiedy ostatnio go widziałem,
leżałnadnie,zupełniesztywny,razemzdwomaarabskiminurkami.Cozagłupota,Kate.
-Dillon,tygnoju-warknąłBell.
-Och,dajspokój,Aidan,chybaniespodziewałeśsię,żepołożęsiętamiumrę?
Bellodparłzniechętnymuśmiechem:
-Nie,toniewtwoimstylu.
-Właśnie,więcjeśliniemacienicprzeciwkotemu,Billyijanadalbędziemysobienurkować.
BellparsknąłśmiechemirzekłdoKate:
-Jeśliwtouwierzysz,touwierzyszwewszystko.
NastępnegodniaBellitrzejjegoprzyjacielewcisnęlisiędocessny310,którąpolecielinalądowiskow
pobliżu Oazy Szabwa, gdzie czekał na nich George Raszid w stroju Beduina.-Zabiorę was na drogę
wiodącą do Świętych Studni - rzekł. - Chcę, żebyście zorientowali się w sytuacji. Poprowadził ich do
dużegodżipaiusiadł
zprzoduobokkierowcy,aBellijegoludziezajęlimiejscanatylnychsiedzeniach.Jechaliwskwarze,
wzbijającchmurępyłu.
-Cozacholernykraj-mruknąłCostello.
- Oddziela mężczyzn od chłopców - rzekł George Raszid. - I musicie zrozumieć jedną bardzo ważną
rzecz: o ten obszar, gdzie Hazar graniczy z pustynią Ar-Rub al-Chari, zawsze toczyły się spory, co
oznacza,żetoziemianiczyja.Możecietamzabićpapieżainiktwamnicniezrobi.
-O,tomiłe-powiedziałBell.
ZatrzymalisięwgłównymobozowiskuRaszidówwOazieSzabwa,abyzatankowaćpaliwoiuzupełnić
zapaswody,atakżecośzjeść.
-Cototakiego?-zapytałCostello.
-Gulaszzkozyzryżem-odparłGeorgeRaszid.
-Wybaczcie-rzekłCostello,odszedłnabokizwymiotowałzapalmą.
Kiedywrócił,GeorgeRaszidzapytał:
-Dobrzesiępanczuje,panieCostello?
- Niezupełnie. Założę się, że kiedy był pan w South Armagh z pierwszym spadochronowym, na pewno
jadałpanwwiejskichpubach,gdytylkomiałpanokazję.
-Oczywiście-uśmiechnąłsięGeorge.-Irlandzkieziemniaki,chleb,awsezoniekapusta...
-Pieprzsiępan-mruknąłCostello.-Znówjestminiedobrze.
-Chodźcie - powiedziałBell. - Obejrzyjmysobie to miejsce, apotem wrócimy doHazaru i kupimy ci
kanapkęzjajkiem,Pat.
Drogabiegłaprzezwąwóz,międzyskalistymiurwiskami,adalejażpohoryzontciągnęłysiępiaszczyste
wzgórzapustyni.WjechalidżipempostromymzboczuiGeorgewysiadł.
-Tam,natymwzgórzu,jestdobrzeosłoniętemiejscezwidokiemnacałądrogę.Doskonalenadajesięna
zasadzkę.ŚwięteStudnieznajdująsiępiętnaściekilometrównawschód.
-Popatrzmy.
Bellposzedłpierwszy,azanimGeorgeipozostali.Ścianywąwozuwznosiłysięnastometrów.Wokół
panowałacisza.
- Tam podłożymy ładunek, chłopcy - powiedział Bell. - Przez całą szerokość drogi. Ty to zrobisz,
Costello.
Wy dwaj ustawicie lekki karabin maszynowy na krawędzi wąwozu. Po eksplozji ostrzelacie kolumnę i
zabijeciewszystkich,którzypozostaliprzyżyciu.
-Wydajemisię,żetoidealnemiejsce-orzekłGeorge.
-AzatemwracajmydoHazaruisprawdźmysprzęt,jakimożecienamzaproponować.
-Dostanieciewszystko,czegobędziewampotrzeba-obiecał
Georgeipoprowadziłichzpowrotemdodżipa.
HalStonezawołałDillona,Harry’egoiBilly’egonarufę
„Sułtana”,podbrezentowydaszek.
- Wykorzystałem moje miejscowe kontakty. George Raszid, Bell oraz jego przyjaciele polecieli na
pustynię.
WylądowaliwpobliżuOazySzabwa,kilkagodzinkręcilisiępookolicy,apotemwrócili.
-Niewiadomodlaczego?-spytałDillon.
-Obawiamsię,żenie.Moichłopcysłuchająplotek,aleniczegosięniedowiedzieli.
Dillonzastanowiłsię,apotempowiedział:
-AgdybyśmypolecielidoSzabwy,czytobycośdało?
-Czyzdołalibyściesięczegośdowiedzieć?
-Niemampojęcia,apozatym,kogomasznamyśli,mówiąc
„my”?
-Cóż,zacznijmyodtego,żeumiempilotowaćwszystko,colata.
Niepotrzebnymipilot,tylkosamolot.
- Ciekawe... Ben Carver, właściciel Carver Air Trans port, ma dwie cessny i golden eagle’a do
miejscowychlotów.
- Świetnie, więc wynajmijmy samolot. Polecę z Harrym i Billym do Oazy Szabwa i trochę tam
powęszymy.
-Nodobrze,jeślitegochcesz-rzekłStone-załatwięcisamolot.
KateślęczałanadpapieramiwwilliRaszidów,kiedyzadzwonił
jejtelefonkomórkowy.OdezwałsięGeorge.
-WłaśniedowiedziałemsięodnaszychludziwHazarze,żeDillonzSalteramimająpoleciećdoSzabwy
jednązcessnCarvera.
Dillonpilotuje.
-Czasemmyślę,żeonszukaśmierci-powiedziałaKate.
-Corobimy?
-Zaczynammiećgodość,bracie.Zestrzelcieich.
-Zprzyjemnością-odparłGeorgeRaszid.
Kilka godzin później cessna, z Billym, Harrym i Dillonem na pokładzie, leciała w kierunku Szabwy.
Niebobyłociemnoniebieskie,azłocistepiaszczystewzgórza,mająceczasempostometrówwysokości,
ciągnęłysięażpohoryzont.Dillonprzymknął
przepustnicę,ściągnąłdrążeksterowy,przeleciałnadjednymzewzgórziwdolezauważyłtrzypojazdy,
stojącebliskosiebie.W
następnejchwiliotworzonodonichogień.
Boczna szyba rozpadła się na kawałki i Harry krzyknął, gdy odłamek skaleczył go w policzek. Seria z
karabinumaszynowegoprzeorałapraweskrzydło.Dillonzwiększyłobroty,odbiłwlewoizanurkował.
Pojazdyznikłyzawzgórzem,leczsilnikigniewniezakrztusiłysię,apotemobazgasły,jedenpodrugim.
Otoczyłaichcisza,przerywanatylkoświstemwiatru.
Przednimiwyrosłastutrzydziestometrowawydma.
-Chryste,Dillon-mruknąłBilly.-Jeszczenigdyniewidziałemczegośtakiego.
-No,niejesttoplażawBrighton,Billy.Trzymajciesię.
Dillon ściągnął drążek i samolot prawie otarł się o szczyt wydmy, po czym opadł na miękki piasek.
Podskoczyłkilkarazyiznieruchomiał.Kołagłębokozaryłysięwpiach.
-Nicwamniejest?
-Nic-mruknąłHarrySalter.-Konieczwakacjamizagranicą.
OdtejporyniewybioręsięnawetnajedendzieńdoCalais.
Dillonotworzyłdrzwiiwyszedłnaskrzydło.BillyijegowujposzliwśladyIrlandczyka.
-Icoteraz?-zapytałHarry.
-Będąnasszukać-odparłDillon.-Jeślichcecieznaćmojezdanie,todobrzewiedzieli,żetomy.
-Cozrobimy?-spytałBilly.
-Zobaczymy.
Dillonwyjąłtelefonkomórkowyizacząłprzetrząsaćkieszenie.
-Dolicha!NiemamprzysobienumerutelefonuVilliersa.-
Zastanawiał się chwilę. - W porządku. - Zadzwonił do Londynu, do Fergusona. Generał zgłosił się od
razu.-Charles,toja.Mamykłopoty.
Kiedywyjaśniłmusytuację,Fergusonrzekł:
- Nie przejmuj się, złapię Villiersa. Podam mu twój numer. On się tym zajmie. W razie potrzeby bywa
równienieprzyjemnyjakty.
-Miłomitosłyszeć.-Dillonrozłączyłsięipowiedział
towarzyszom:-Czekamy.
PodwudziestuminutachjegotelefonzadzwoniłiVillierspowiedział:
-Jesteściewszyscycali,Dillon?
-Najzupełniej.Zarównoja,jakiSalterowie.Czekalitunanas.
-Aczegosięspodziewałeś?WtakimmiejscujakHazarwieściszybkosięrozchodzą.
-Comamyrobić?Tamciwkrótcenasznajdą.
-Jestemsześćdziesiątkilometrównawschódodwas.
ZostawięBronsby’egozpołowąoddziałuiprzyjadęzresztą,aleproponuję,żebyścieruszylisięstamtąd.
Ustalciewasząpozycjęiprzekażcieminamiary.
-Dajmichwilkę.
Dillonposzedłdosamolotuisprawdziłkoordynaty.Villierspowiedział:
- Dobrze. Teraz wynoście się stamtąd. Niedaleko od was znajduje się stary fort, który zapewni wam
lepsząosłonęniżsamolot.
Idźcienapółnocnywschód.Będziemysięspieszyć,Dillon,aleonibędąblisko,bardzoblisko.Zapisz
mójnumertelefonuibądźwkontakcie.
Powodzenia.
DillonpowtórzyłSalteromto,cousłyszałodVilliersa.
-Weźciewodę,żywność,pokałasznikowiezzapasemamunicjiiwynosimysięstąd.-Uśmiechnąłsiędo
Harry’ego.-Niebędzieszjużmusiałchodzićdosiłowni,Harry.Przezdwadniwypocisztusiedemkilo.
Dwie godziny później George Raszid i dziesięciu Beduinów, poruszających się land roverami, znaleźli
cessnę.Tropicielobszedł
samolot,obejrzałślady,wróciłiwskazałnapółnocnywschód.
-Tamposzli,effendi.Pieszo.
-Awięcdogońmyich-odparłGeorge.
SalterowieiDillonmaszerowalioboksiebie,zasłoniwszygłowyzawojamiprzedprażącymsłońcem.Z
trudem znajdowali drogę przez wydmy. Dillon nieźle prowadził, ale ciężko było im iść po miękkim
piasku.Wkońcuzobaczyliprzedsobąrówninę,ananiejoazęorazresztkifortu.
-Czytomiraż?-mruknąłBilly,aHarryzawołał:-Zanami,Dillon!
ObejrzelisięizobaczyliwyjeżdżającezzawydmlandroveryGeorge’aRaszida.
-Biegiem!-krzyknąłDillon.-Ilesiłwnogach.Jeślidogoniąnasnaotwartejprzestrzeni,będzieponas.
Pomknąłwdółzbocza.
Minęlistudnię,liniędrzew,apotemto,cozostałozbramywrozsypującymsięmurze.Dillonpierwszy
wbiegł po schodkach na blanki, z których zobaczyli nadjeżdżającego George’a Raszida i dziesięciu
Beduinów.
Landroverystanęły.Siedzącnaszczyciemuru,Dillonpatrzyłnatoprzezotwórstrzelniczy.BillyiHarry
siedzielipobokach,uzbrojeniwkałasznikowy.
-Comyturobimy?-mruknąłHarry.-Tojakwtymfilmie,którywidziałem,gdybyłemmały.ZRayem
MillandemiGarymCooperem...„BeauGęste”,chybatakimiałtytuł.
-Jateżgowidziałem-rzekłBilly.-Sierżantsadzałzabitychnamurze,żebywydawałosię,żeobrońców
nieubywa.
- Nas jest tu tylko trzech - przypomniał Dillon. - Lepiej przyłóżmy się do roboty, inaczej ci faceci
naprawdęutnąnamjaja.
Zajęlipozycje,Arabowiewysypalisięzlandroverów.
-Dodiabła,cojaturobię,Dillon?-powiedziałHarrySalter.
-Świetniesiębawisz,Harry.Zaufajmi,awróciszdoWapping.-
Staranniewycelowałistrzelił.JedenzBeduinówpadł.-Widzisz.
Mamymnóstwoamunicji.Strzelajdotychdrani.
Arabowie wycofali się za land rovery i zawzięcie ostrzeliwali mur. Dillon i Salterowie odpowiadali
ogniem.
-Spokojnie,Billy-poradziłIrlandczyk.-Ogieńpojedynczy.
NiechHarrywaliseriami,alemystrzelajmydopewnychcelów.W
tymnaszasiła.
Idączajegoradą,BillyoddałstrzałiwychylającysięzzalandroveraBeduinciężkorunąłnabok.
-Właśnietak,Billy,właśnietak-pochwaliłDillon.-
Zatrzymamyich,ażnadjedzieVilliers.
WziąłdorękilornetkęZeissa.Beduiniprzebiegaliodjednegosamochodudodrugiego.
-ZauważyłemGeorge’aRaszida-oznajmiłDillon.
-Terazprzynajmniejwiemy,naczymstoimy-mruknąłHarrySalteripuściłdługąserię.
GeorgeRaszidmówiłdoswoichludzi:
-Jedenlandroverniechnasosłaniaogniem.Jaorazczterejzwaspodjedziemydrugimodtyłu.Tamnie
mamuru.Weźmiemyichwdwaognie.Jazda!
Po chwili land rover odjechał z rykiem. Dillon ponownie spojrzał przez lornetkę i zauważył nogi
wystającespoddrugiegowozu.Staranniewycelowałistrzelił.NastępnyBeduinupadłnaziemię,wijąc
się w konwulsjach. W tej samej chwili z tyłu wybuchła strzelanina. Dillon odwrócił się i zobaczył
George’aRaszidaorazjegoludzi,przeskakującychprzezresztkimuru.
DilloniSalterowieprzycisnęlisiędokamieni,gdyseriezbroniautomatycznejprzeorałyblanki.Dilloni
Billyodpowiedzieliogniem,trafiającnastępnegonapastnika,leczBeduinizzalandroveraprzyfrontowej
bramiezarazzasypaliichgrademkul,zmuszającdoschowaniasięzablanki.Wszyscytrzejskulilisięza
kamieniami, a odłupywane pociskami odpryski kamieni padały im na głowy. Nagle serie z broni
maszynowejposypałysięzzupełnieinnejstrony.DillonwyjrzałizobaczyłpięćlandroverówTony’ego
Villiersa,którewyjechałyzzajednejzwielkichwydm.SamochodyzatrzymałysięiHazarscyZwiadowcy
otworzyliogieńzciężkiegokarabinumaszynowegodolandroverastojącegoprzyfrontowejbramie.Kule
trafiły w zbiornik paliwa i pojazd stanął w płomieniach, a czterej ukryci za nim Beduini próbowali
ratowaćsięucieczką,lecznaotwartejprzestrzeniszybkozostaliskoszeniseriamizbroniautomatycznej.
Villiersijegoludzieruszyliwkierunkufortu.GeorgeRaszidztrzemapozostałymiprzyżyciuBeduinami
uciekłzaresztkimurunatyłachfortu.Pochwiliichlandroverodjechałzmaksymalnąprędkościąiznikł
wwąwozie.
Naglezapadłacisza.DillonzBillymoparlisięomurizapalilipapierosy.Harryosunąłsięnakamienie.
-Ranyboskie,Dillon,jestemjużstary.
-Dobrzesięspisałeś,Harry.
- Tak, byłbym wspaniałym statystą w jakimś starym czarno-białym filmie. Tylko że to zdarzyło się
naprawdę.
Jesteśpotworem,Dillon.
KolumnalandroverówzHazarskimiZwiadowcamiwjechałaprzezbramęizatrzymałasięnadziedzińcu.
DilloniSalterowiezeszliposchodkach.TonyVillierswysiadłzpierwszegopojazduipodszedł
donich.
-Byłogorąco.
Dillonuścisnąłmudłoń.
-DowodziłnimiGeorgeRaszid.
-Naprawdę?Zatemrzeczywiścienadepnąłeśimnaodcisk.
Szczęściarzzciebie.
-Tochybaniewymagakomentarza.
Villierszapaliłpapierosa.
-Nodobrze,zabieramwasdoOazySzabwa.ZadzwonimydoCarvera,żebyznalazłsamolotiprzewiózł
waszpowrotemdoHazaru.
-Niemamnicprzeciwkotemu.
- I nie zapomnij podziękować Charlesowi Fergusonowi. Gdyby nie on, panowie, wszyscy bylibyście
martwi.
DillonzasiadłzHalemStone’emiSalteramiwbarzehotelu
„Excelsior”.
-Tonaprawdęjakwkiepskimfilmie,Harry-rzekłStone.
- Masz cholerną rację. Wakacje z Dillonem to nie przechadzka po deptaku w Brighton, pałaszowanie
frytekzrybąipopijanieszampana.Wjegotowarzystwieczłowiekbezprzerwynarażażycie.-
Och,dajspokój,Harry-skarciłgoDillon.-Niebawiłeśsiętakdobrzeodlat,awdodatkuniczymnie
musiszsięprzejmować,nonie?ToTonyVilliersijegochłopcybędąmusieliposprzątaćtenbałagan.
-Wszystkotopięknie-zauważyłHalStone-alenadalniemamypojęcia,ocochodziRaszidom.Jedyne,
cowiemynapewno,tożechcącięzałatwić,tylkodlaczego?Czemujesteśdlanichtakimzagrożeniem?
-Samchciałbymwiedzieć-odparłDillon.
-Kiedysięnadtymzastanowić-powiedziałBilly-tonajważniejszyjestchybafakt,żeBellijegoludzie
działajątujakozespół.Doczegopotrzebnajestimcałagrupa?
-Przecieżwłaśnietegoniewiemy,nonie?-przypomniałmuwuj.
Zapadłachwilaciszy,którąprzerwałHalStone.
-Oczywiście,zawszemożemysiędowiedzieć.
WszyscypopatrzylinaDillona,któryzapytał:
-Coproponujecie?
-Nocóż,jestichczterech,włączniezBellem.Zakładam,żekażdyznichwie,ocochodzi.
-Chceciepowiedzieć,żepowinniśmyoddzielićjednegoznichodgrupy?-spytałBilly.
-Cośwtymstylu.Samniewiem.Towydajesięoczywiste.
-Czasemnajprostszedziałaniasąnajskuteczniejsze-zauważył
Dillon.
-Musimysiętylkodowiedzieć,kiedymożnaichdopaść.Kiedyprzyjeżdżajądomiastaipoco.
-Pociupciać-mruknąłBilly.
Wszyscyparsknęliśmiechem,aStonerzekł:
-Prawdęmówiąc,maszrację.Nadstawiałemucha.Jedenznich,chybaCostello,najwyraźniejczęstood
wiedzalokalmadameRosy.
-Icozrobimy,porwiemygo?-zapytałHarrySalter.
-Czemunie?-odparłStone.
-Fajnie,alecozrobiBellijegogoryle,kiedyjedenznichzniknie?
-Niewiem-wzruszyłramionamiStone.-Możepomyślą,żeleżywłóżkuzjakąśbabą.Albodwiema.
-No,profesorze-zadrwiłHarrySalter.-Jestemwstrząśnięty.
Takiuczonyczłowiek,amatakiezdrożnemyśli.
-Jakośtoprzeżyję.
DillonpozostawiłopracowanieszczegółowegoplanuHarry’emuSalterowi,któryspisałsięznakomicie.
Tego wieczoru miał na sobie rozpiętą pod szyją koszulę z ciemnego lnu i kremowy tropikalny garnitur.
Wyglądałdoskonale.SiedziałzBillymwogródkukawiarenkiznajdującejsięnaprzeciwlokalumadame
Rosy i - dzięki dyskretnie wręczonej łapówce - czekał na wiadomość o nadejściu Costella. Kiedy ją
otrzymał, wszedł do środka - starszy, dobrze ubrany i zdrowo wyglądający pan, do którego dziewczęta
ustawiłysięwkolejce.Billyzaczekał,ażCostellowejdziedoburdelu,poczymruszyłzanim.
BellijegoludziesiedzielizKateRaszid,ponowniestudiującmapę.
-Azatemzajmiemypozycjętutaj-powiedziałBell.-Okołopołudniaszejkowiepojawiąsięnadrodze
wiodącej do Świętych Studni. My polecimy tam dzisiaj, samolotem Carvera. W Oazie Szabwa
pobierzemybrońiranopojedziemylandroveremnamiejscezasadzki.
-Tobrzmirozsądnie-orzekłaKate.
- Jeszcze jedno. Spotkamy się tam z pani bratem i jego Beduinami. Może będziemy potrzebowali
wsparcia.Lepiej,żebybyliprzygotowani.
-Dobrze-zgodziłasięKate.-PorozmawiamzGeorge’em.
ZadzwoniładoLondynu,doPaula,aleniezastałago,więcwystukałanumerjegokomórki.Odebrałod
razu.
-Jakstojąsprawy?
-Świetnie.LecimydoOazySzabwajednymzsamolotówCarvera.
-Spotkamysiętam.Jestemwdrodze.WylądujęwHamanie,apotemwezmęhelikopter.Czekajnamnie.
-Zaczekam.
Costello wymknął się z hotelu „Excelsior” i poszedł do lokalu madame Rosy, gdzie powitano go
entuzjastycznie.Byłytamtrzydziewczyny,gotowespełniaćwszystkiejegożyczenia,włączniezpodaniem
irlandzkiejwhiskyikokainy.ToniebyłoSouthArmagh.
Nigdywżyciuniebyłomutakdobrze.Kiedyzaprowadziłygodoogromnejsypialni,całującipieszcząc,
apotemzaproponowały,żebysięrozebrał,nieposiadałsięzeszczęścia.Dziewczętawyszły,aCostello
zaczął zdejmować ubranie, gdy nagle otworzyły się drzwi za jego plecami. Odwrócił się i zobaczył
wchodzącegoHarry’egoSaltera,azanimBilly’ego.
-Ocochodzi?!-wykrzyknąłCostello.
Harryzłapałgozagardło.
-Trzymajdzióbnakłódkę.Ubierajsię.
-Niedoczekanie.
BillywyjąłzkieszenibrowningaiuderzyłnimwskrońCostella.
-Rób,cocimówię,jeślichceszżyć.;
ICostello,przerażonyjakjeszczenigdywżyciu,zrobił,comukazano.
Zabraligona„Sułtana”,gdzieczekałDillonzHalemStone’em.
Dwaj arabscy marynarze przyprowadzili Costella. Dillon rzucił im jakiś rozkaz po arabsku. Zdarli z
Costellamarynarkęikoszulę,apotemspodnie,zostawiającgowgaciach.Salterowieniedbaleoparlisię
oreling,aHalStonesiedziałnabrezentowymskładanymkrzesełku,popijajączimnepiwo.Zanimstali
dwajjegonurkowie.
-Niewkurzajmnie,Patrick.Bellnieprzyleciałbytuzwami,gdybyścienieszykowalijakiegośgrubego
numeru.
-Wypchajsię-powiedziałCostello.
-O,tomisiępodoba-zauważyłHarrySalter.-Jakelegancko.
Nieuważasz,żetoelegancko,Billy?
-Nie.Prawdęmówiąc,Harry,myślę,żetonieuprzejme,głupieisamobójcze.
-Znowunaczytałeśsięmądrychksiążek.
-Tracimyczas-rzekłDillon.-Myślałem,żemaszodrobinęrozsądku,alenajwyraźniejsiępomyliłem.-
Podszedłdoburty,podniósłciężkiłańcuchipodałgojednemuznurków,mówiącpoarabsku:-Owiążcie
munogiizaburtę.
Costellowrzasnął,gdyprzewróciligoizaczęliowijaćłańcuchem.
-Hej,corobicie?
- Popływasz sobie - odpowiedział mu Dillon. - Dołączysz do Kelly’ego i tych dwóch Arabów, którzy
próbowaliwykończyćBilly’egoimnie.
-Niezrobicietego!
HalStonewstał.
-Ranyboskie,Dillon,niemożesztegozrobić.
Byłniezastąpionywrutynowejgrzewdobregoizłegopolicjanta.
-Nocóż,mamdośćodgrywaniamiłegofaceta.Tentutajzabijał,podkładałbomby,popełniałwszystkie
możliwezbrodnie.Niktniebędzieponimpłakał.
Skinął na nurków. Ci podnieśli Costella i zaczęli wypychać go za burtę. Wrzeszczał ze strachu, aż
zanurzylimugłowępodwodę.
-Wyciągnijcietegopajaca-mruknąłHarrySalter.-Możejużsięczegośnauczył.
Costelloleżałnapokładzieiszlochał.Dillonprzykucnąłprzynim.
-No,ocotuchodzi,Patrick?
-Powiem,przysięgam-wykrztusiłCostello.-JesttubandaArabów,którychnazywająRadąStarszych.
JutroranomająprzyjechaćdomiejscazwanegoŚwiętymiStudniami,amymamyichzałatwić.
-WielkiBoże-powiedziałHalStone.
-Gdzie?-spytałDillon.
-Rama.NazywajątoRamą.
Dillonzdjąłzniegołańcuch.Costellonadalszlochał.
-Zamknijciegowładowni-powiedziałDillonpoarabskudonurków.
-Copowiedziałeś?Copowiedziałeś?OBoże,chceciemniezabić!-wrzasnąłCostello,odwróciłsięi
wyskoczyłzaburtę.
Wynurzyłsięwbladożółtymświetlelamprufowych,aDillonpowiedział:
-Billy.
MłodszySalterstaranniewycelowałistrzeliłwtyłgłowyodpływającego.
-Czytobyłokonieczne?-spytałniechętnieStone.
-Było,jeśliniechcemy,bywyszłonajaw,żewiemy,cochcązrobić-odparłHarrySalter.
BelliKateRaszidczekali,aTommyBrosnaniJackO’HaraposzliszukaćCostella.Wrócilibezniego.
Bellpowiedziałzfurią:
-Skurwiel.Obetnęmujaja.Nieoprzesiężadnejspódniczce.
Pewniezaszyłsięwjakimśburdeluileżypijany.
-Corobimy?-zapytałaKate.
-Poradzimysobiebezniego.Późniejskopięmudupę,aterazruszajmy.
BenCarverprowadziłlotnicząfirmęprzewozową.Był
pięćdziesięcioletnim mężczyzną, byłym dowódcą eskadry RAF-u, odznaczonym lotniczym Krzyżem
Walecznych za udział w wojnie w Zatoce. Teraz miał sporą nadwagę. Jego pracownicy właśnie
przygotowywalidolotugoldeneagle’a.BellpodszedłdoniegorazemzeswoimiludźmiiKateRaszid.
-Słyszałem,żestraciłeśsamolot,Carver-powiedziałaKate.-
Wyczarterowany.
-Tak,przezpanaDillona-odparłCarver.-RozbiłsięnaAr-Rubal-Chali,alepułkownikVilliersijego
HazarscyZwiadowcyichznaleźli.
-O,todobrze.Mamnadzieję,żesamolotbyłubezpieczony.
-Oczywiście,ladyKate.
-Chodźmywięc.
Popiętnastuminutachgoldeneaglewystartował,wzniósłsięnatrzytysiącemetrówipoleciałwkierunku
Szabwy.
DillonpołączyłsięzVilliersemprzezkodującytelefonkomórkowy.
-Mamzłewieści,naprawdęzłewieści,dotyczącetego,pocoonituprzylecieli.
-Mów.
Dillonprzekazałzdobytewiadomości.Villierswysłuchałgo,apotemzapytał:
-ZawiadomiłeśFergusona?
-Nie.Itakwkrótcepowinientubyć.
- Dillon, jestem ponad dwieście kilometrów na południe od drogi do Świętych Studni, a ponadto
rozdzieliłemsiły.WysłałemBronsby’egonawschód.Obajmamypopięćdziesięciuludzi.Niezdążętam
dotrzećnaczas.
-Trudno.WobectegozawiadomRadęStarszych.
Niechzawrócą.
- Nie mogę tego zrobić, Dillon. Najwidoczniej chcą utrzymać to spotkanie w tajemnicy. To bardzo
konserwatywniludzie.Próbowałemjużpołączyćsięzichdoradcami,alewyłączylitelefon.
- Chcesz powiedzieć, że mamy siedzieć z założonymi rękami i pozwolić, by jechali na pewną śmierć
przezjednąznajgorszychpustyńnaświecie?
- Będziemy przemieszczać się najszybciej, jak się da, ale na tym terenie z pojazdów da się wycisnąć
najwyżejtrzydzieścikilometrównagodzinę.ZawiadomięBronsby’ego,żebydałwamwsparcie.
-Onteżniezdąży.-Dillonzastanowiłsię.-AgdybyśmypolecielisamolotemdoSzabwy?
-JestterazobstawionaprzezBeduinówRaszida.
WtymmomencieDillonwpadłnapewienpomysł.
-Wporządku.Zadzwonięniebawem.
HalStonezatelefonowałdoBenaCarvera.
-Słyszałem,żepodróżowałeśpopustyni.Wróciłeś?
-Natowygląda.
- Potrzebny mi samolot, który przeleci na wschód od Szabwy i zrzuci dwóch spadochroniarzy z trzystu
metrów.
-Chybaoszalałeś.
-Dziesięćtysięcyfuntów.
Carverzaniemówiłzezdumienia.Milczeniesięprzedłużało.
StonespojrzałnaDillona,którykiwnąłgłową.
-Nodobra,piętnaścietysięcy.Nojuż,totylkogodzinalotu.
Zrzuciszichiwracasz.
Żądzazysku,jakzawsze,wzięłagórę.
-Nodobra,zrobięto-zgodziłsięCarver.
Dillonwziąłsłuchawkęodprofesora.
-Carver?TuDillon.Możemypotrzebowaćciępóźniej,żebyodebraćgenerałaFergusonazwojskowego
lotniskawHamanieiprzewieźćnapustynię.
-Posłuchaj...-zacząłCarver.
-Dwadzieściatysięcy-powiedziałmuDillon.-Jakcisiętopodoba?
Carverwestchnął.
-SłyszałemoFergusonie.
-Jamyślę.Podlegabezpośredniopremierowi.
-Awięctokoszernarobota?
-JakzadawnychczasówwRAF-ie.Przygotujsamolotidwaspadochrony.
DillonpodszedłdoBilly’egoiHarry’ego,którzypilikawęprzyrelingu.
-Naczymstoimy?-zapytałHarry.
-Lecimywedwóch,Billyija.
-Dillon,cosięszykujetymrazem?
-RozmawiałemzVilliersem.Rozdzieliłswojesiły.
Będzie jechał przez całą noc, ale dla pojazdów rozwijających prędkość trzydziestu kilometrów na
godzinę to cholernie długi dystans do pokonania. Poza tym, lądowisko w Szabwie jest w rękach
Raszidów. A według Villiersa, Rada Starszych wyłączyła telefony ze względów bezpieczeństwa. - A
więcjadąnapewnąśmierć,któraczekaichrano-powiedziałHalStone.
- Nie zamierzam do tego dopuścić. - Dillon odwrócił się do Billy’ego. - Zeszłego roku w Kornwalii
spisałeśsiędoskonale.Bezżadnegoprzygotowaniawyskoczyłeśzwysokościdwustumetrów.
Ktośpowiniendaćcimedal.
- Hej, Dillon, daj spokój - mruknął Harry. - Mówisz o skakaniu z samolotu? Chcecie we dwóch
namieszaćtamtym,dopókiVilliersniepojawisięzeswoimikowbojami?Mamrację?
-Właśnietak,Harry.Billytoniezależnyduchipodzielamojeupodobaniedofilozofii.
-Acóżtomaznaczyć,dodiabła?
-Platon.Pamiętasz,Billy?
Billy Slater, londyński gangster, mający w dorobku cztery odsiadki i kilka trupów, uśmiechnął się i
odparł:
-Jasne,żepamiętam.„Życieniesprawdzoneniewartejestprzeżycia”.Cowedługmnieoznaczażycienie
poddanepróbie.Czaspoddaćsiępróbie,Sean.
-Porządnyzciebiegość.PolecęzCarveremjegogoldeneagle’em,takjakwKornwalii,Billy.Tylkoże
tym razem będzie to skok z trzystu metrów. Niektórzy mówią, że jestem szalony albo przynajmniej
niezrównoważony.Robiłemw życiuróżnepaskudne rzeczy,aleRaszidowie popełniająznaczniegorsze
czynyizamierzamichpowstrzymać.
-Myliszsię,Dillon-powiedziałBilly.-Myzamierzamyichpowstrzymać.
-Billy,tyteżjesteśstuknięty-powiedziałmuHarry.
- A co mam robić? Wracać do Wapping? Strzelać do gołębi i nudzić się tak, że w końcu zrobię coś
głupiegoidostanępięćlat?-
zaśmiałsięBilly.-Wolęjużumrzećzacoś,cojesttegowarte.
HarrySalterbyłzdumiony.
-Comampowiedzieć?-Nic-rzekłDillon.-Lećznami.
W Londynie Charles Ferguson układał papiery na biurku, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi
wejściowych.ChwilępóźniejKimwprowadziłBlake’aJohnsona.
-Dobrzecięwidzieć,Blake.
-Przysłałmnieprezydent.Ostatniewiadomościnimwstrząsnęły.
-Zdajeszsobiesprawę,Blake,żeHazarniepodleganiczyjejjurysdykcji.PograniczeAr-Rubal-Chalito
ziemianiczyja.Możnatamtoczyćwojny,wystrzelaćRadęStarszych,robić,cosięchceipozostaćpoza
zasięgiemmiędzynarodowychtrybunałów.
-Tak,wiemyotym,Charles,aletakizamachmiałbybardzodalekoidącekonsekwencje.
-Idlategoprezydentprzysłałciętutaj?
-Tak.
-Rozmawiałjużzpremierem?
-Taksądzę.
- No cóż, udamy się teraz na Downing Street i też z nim porozmawiamy. Masz szczęście, Blake - tego
samegodniarozmawiaszzprezydentemipremierem.
Wdrzwiachnajsłynniejszegodomunaświeciepowitałichadiutant.
-GeneraleFerguson,panieJohnson.Premieroczekujepanów.
Zaprowadził ich po schodach na piętro, mijając portrety poprzednich premierów, zapukał i otworzył
drzwidogabinetu.
Najmłodszypremier,jakizajmowałtostanowiskoodstulat,siedział
zabiurkiem.Miałnasobiekoszulęzkrótkimirękawami.Podniósł
głowę,poważniespojrzałnaprzybyłych,poczymsięuśmiechnął.
- Generale Ferguson. - Wstał, wyszedł zza biurka i uścisnął im ręce. - I pan Johnson? W samą porę. -
PoklepałBlake’aporamieniu.-
Prezydentzaznajomiłmniezsytuacją.Chciałbympoznaćwasząopinię.
Późniejprzyniesionoimherbatęikawę.Premiersiedziałzpoważnąminą.
-Toniedowiary,żeciRaszidowiepoważylisięnacośtakiego.
Dobrzeznamearla.
-Faktymówiąsamezasiebie,paniepremierze-zauważył
Ferguson.
-Tooburzające.Usiłowałzamordowaćprezydenta,aterazRadęStarszychHazaru.-Premierzwróciłsię
doBlake’a.-Czyzgadzasiępanzemną,żetomiałobykatastrofalneskutki?
-Takiejestrównieżnaszezdanie,paniepremierze.
Premiermilczałprzezchwilę,zasępiony.
-Nocóż,możeciedziałaćzmojąpełnąaprobatą.-Wstał.-
Jestemumówiony.Proszęzrobićcotrzeba,generale.
Wyprowadzonoich.Audiencjabyłaskończona.
-Blake,nasznastępnyprzystanektoHazar-powiedział
Ferguson.
WHazarzeKateRaszidiBellwylądowalinalotniskunieopodalSzabwy.Czterygodzinypóźniejczekali
w wojskowej bazie lotniczej w Hamanie na gulfstreama Paula Raszida. W bladym świetle pustynnego
świtusamolotwylądowałipodjechałodoniegokilkalandroverów.ZpierwszegowysiadłaKate,ubrana
wkoszulęispodniekhakiorazarabskienakryciegłowy.PaulRasziduściskałsiostrę.
-GdzieGeorge?
- Ze swoimi ludźmi przy drodze do Świętych Studni, razem z Bellem i jego grupą. Czy u Michaela
wszystkowporządku?
-PilnujesprawwLondynie.
Beduińscy wojownicy Raszida wysiedli z samochodów i stali w milczeniu, z bronią w rękach. Kate
odwróciłasięipstryknęłapalcami.
Młody chłopiec podbiegł z dżelabiją, pomógł Paulowi ją włożyć, a potem podał mu zawój. Raszid
założył nakrycie głowy, następnie odwrócił się do wojowników i podniósł prawą rękę, zaciśniętą w
pięść.
-Moibracia!-zawołałpoarabskuiobjąłramieniemKate.
Wywijająckarabinami,odpowiedzielichóralnymokrzykiem.
-Zróbmyto.
Pomógłjejwsiąśćdopierwszegolandroveraizająłmiejsceobokniej,poczymzapaliłpapierosa.
-AwięcBellijegoludziedziałajązgodniezplanem?
-Tak.Jakjużcimówiłam,Georgezeswymiwojownikamidajeimwsparcie.Jedynymproblememjest
to,żezaginąłjedenzludziBella.Pijakikobieciarz.Próbowaligoodszukać,alebezskutecznie.
Bellsądzi,żespiłsięwjakimśburdelu.
-Tomisięniepodoba.Takiedziwnezbiegiokolicznościsąpodejrzane.
-Tenfacettotegorodzajutyp,Paul.
-ADillon?
-Nadalnapokładzie„Sułtana”zprofesoremStone’emitymidwomalondyńskimigangsterami.
-Sądalekooddomu.
-HazartonieWapping.Tammożesąkimś,aletutajsięnieliczą.
-Racja.-PaulRaszidmiałponurąminę.-CzySzabwajestnasza?
-Całkowicie.Dillonniezdołałbywylądowaćtamsamolotem,nawetgdybychciał.
-Adlaczegomiałbytorobić?Przecieżniewie,cosiędzieje.-
Raszidpokiwałgłową.-PojadęzeskortądomiejscazasadzkiidołączędoGeorge’aorazBella.
Spojrzałnaniąiuśmiechnąłsię.-Pojedzieszzemną?
-Tobędziedlamniezaszczyt,bracie.
-Dobrzesiostrzyczko.Damyświatupopalić.
Katechwyciłagozarękęimocnouścisnęła.
Na lotnisku, o świcie, Carver wyprowadził golden eagle’a. Hal Stone czekał z Dillonem i Salterami.
Irlandczykotworzył
przywiezioną z Londynu torbę z wybranym sprzętem, dostarczonym im przez starszego sierżanta.
Tytanowekamizelkikuloodporne,AK-47,dwabrowningiztłumikami,półtuzinagranatówodłamkowych
idwapistoletymaszynoweParker-Hale.DilloniBillyprzygotowalisiędolotu.
-Cosiętudzieje?-zapytałCarver.
-NadaljesteśwrezerwieRAF-u?-spytałDillon.
-Icoztego?
-Nocóż,odznaczonocięKrzyżemZasługi.Terazmaszszansędostaćdrugi.Jesteśmytymidobrymifaceta
mi,Ben.Wdodatkutwoimifacetami.Widziszwtymjakiśproblem?
Carvernatychmiastsięuśmiechnął.
-Nie,cholera,skądże.
-No,tozróbmyto.-Dillonodwróciłsię.-Leciszznami,Harry?
ZamiastSalterasenioraodpowiedziałStone:
- Dillon, moi akademiccy koledzy nigdy w to nie uwierzą, ale ja też się z wami zabieram. Billy miał
rację.,Życieniepoddanepróbiejestnicniewarte.
Na pustyni Bell, O’Hara i Brosnan uwijali się na biegnącej przez wąwóz drodze, rozkładając paczki
semteksuiprzeciągającprzewodydodetonatora.Byłowcześnieijeszczeniezacząłsięskwar.Beduini
rozsiedlisięiwmilczeniuobserwowaliGeorge’aRaszida.
-Zabawne,nonie?-zauważyłBell.-WSouthArmaghtonaspróbowałpanzałatwić.
-Oczywiście.ByłempodporucznikiemJejKrólewskiejMościwpierwszymspadochronowym.Wybyliś
cienieprzyjaciółmi.Osobiściezastrzeliłemdwóchwaszych.
-Drań-warknąłBrosnan.
-Niebądźgłupi-rzekłmuBell.-Robiłswojąrobotę.
Przeciągajprzewody.
PółtorejgodzinywcześniejCarvernadleciałnawysokościtrzechtysięcymetrówiobniżyłpułap.Dillon
spojrzałmuprzezramię.
-Totu?
-Wiemtylko,żetoRama.
-Zejdźniżejiupewnijsię,żeniemaichtutaj.
Goldeneagleopadłnasześćsetmetrów.
-Wyglądanato,żeterenjestczysty-rzekłCarver.
-Todobrze.Zawrócisz,amywyskoczymy.
-Jesteśstuknięty,wieszotym?
-Owszem,alewłaśniedlategożyciejesttakieinteresujące,Ben.
DillonwróciłnatyłsamolotuiskinąłnaBilly’ego.
-Czasnanas.Otwórzciedrzwi.
Harry pomógł Stone’owi, który zmagał się z dźwignią uruchamiającą drzwi. Wreszcie otworzyły się,
schodki opadły i wiatr z impetem wtargnął do środka. Stone i Harry trzymali się uchwytów, a Billy z
Dillonemruszylidodrzwi.NapiersiachmielizawieszoneAK-47ipistoletymaszynoweParker-Hale.
-Typierwszy-Dillonprzekrzyczałrykwiatru.-Jesteśmłodszy.
Billyroześmiałsię.
-Jesteśstarszy,więcbędępierwszynaziemi,żebycięosłaniać.
Zszedłposchodkachiskoczyłgłowąnaprzód,aDillonzanim.
Goldeneaglezacząłzawracać,aStoneiHarrymocowalisięzdrzwiami,ażwreszciezdołalijezamknąć.
Harrypodbiegłdooknaigdysamolotsięprzechylił,Salterdostrzegłnaziemidwaspadochrony.
-Udałoimsię.
- To dobrze - odparł profesor Stone. - A teraz wynoś my się stąd, zanim ktoś nas zauważy i zacznie
zadawaćpytania.
WNortholtFergusonzastałLaceyaiParry’ego,czekającychprzygulfstreamie,orazstarszegosierżantaz
dwomakałasznikowamiiczteremabrowningami.
-Znowunawojnę,generale?-zapytał.
- No cóż, tam, dokąd lecimy, nie jest zbyt spokojnie, więc lepiej się przygotować. - Zwrócił się do
Blake’a.-UmieszposługiwaćsięAK?
-Charles,totakjakbyśpytałtwojąbabcię,czyumiegotować.
ByłemwWietnamie.
FergusonuścisnąłrękęstarszemusierżantowiirzekłdoLaceya:
- Cztery browningi, pilocie. Po jednym dla was obu. Hazar może okazać się bardzo niezdrowym
miejscem.Pomyślałem,żepowinniściebyćnależyciewyposażeni.
-Tobardzoprzezorniezpanastrony,generale-odparłLacey.-
Mamynapokładziemłodądamę,którazajmiesięaprowizacją.
SierżantAvon.
-Znajdźciejeszczejednegobrowninga-powiedziałFergusondostarszegosierżanta.
-Takjest,sir.
Później,kiedysiedzieliwsamolociegotowymdostartu,zkokpituwyszłamłodakobieta.Niemiałana
sobiemunduruRAF-u,leczgranatowągarsonkę.Kiedysamolotwzbiłsięwniebo,zapytała:
-Czegopanowiesobieżyczą?
-Później,sierżancie-uśmiechnąłsięFerguson.-Wiecie,kimjestem?
-Oczywiście,paniegenerale.
Wyjąłdodatkowybrowning,otrzymanyodstarszegosierżanta.
-Zakładam,żeprzeszliściepodstawoweprzeszkoleniestrzeleckie?
-Takjest,sir.
-Todobrze.Weźcieto.Możemymiećkłopoty.
Chcęwiedzieć,żemaciesięczymbronićwraziepotrzeby.
Zachowałaniezmąconyspokój.
-Tobardzomiłozpanastrony,generale.Mamtusałatkęzkrewetek,duszonąwołowinęzziemniakami,
wędzonegołososiaikrupnik.
-Brzmizachęcająco-rzekłBlake.
Fergusonuśmiechnąłsię.
-PanJohnsonpracujedlaprezydentaStanówZjednoczonych-
wyjaśniłgenerałidodał:-Niechpanibędziegotowaposłużyćsiębrowningiem.Nasiprzeciwnicyniesą
miłymiludźmi.
- Żaden problem, sir. Jeśli mają panowie ochotę na kieliszek szampana, to w lodówce mam butelkę
Tattingera.-Ztymisłowamimłodakobietasięoddaliła.
-Ciekawe,jaksobieradziDillon?
-Powinieneśraczejzapytać,jaksobieradzątamci-poprawiłgoFerguson.
Wylądowawszy na ziemi, Dillon odpiął spadochron, zakopał go w miękkim piasku i poszedł szukać
Billy’ego.Wdrapałsięnaszczytnajbliższejwydmyizobaczyłgonieconiżej,zakopującegospadochron.
ZszedłdoBilly’ego,brnącwpiachu.
-Wszystkowporządku?
-Jasne-odparłBilly.-Powinniśmyrobićtoczęściej.
DillonwyjąłtelefonkomórkowyizadzwoniłdoVilliersa.
Pułkownikzgłosiłsięniemalnatychmiast.
-Jesteśmynaziemi,caliizdrowi.
-Widzieliścieprzeciwnika?
-Narazieaniśladu.PójdziemydoRamyisprawdzimysytuacjęnadrodze.Gdziejesteście?
-Trzydzieścikilometrówodwas.
-ABronsby?
-Czterdzieścipięćdopięćdziesięciunawschód.
-Dobrze.Mypodejdziemyterazdodrogi.Gdytylkozauważętamtych,natychmiastdamznać.
Wepchnąłtelefondokieszeninapiersiach,wyjąłkompasisprawdziłwskazania.
- Dobra, ruszajmy. Kiedy dojdziemy do drogi, wdrapiemy się na jedną z wydm i zorientujemy się w
sytuacji.-Wyjąłzplecakazawójizałożyłnagłowę.-Zróbtosamo,Billy,bobędziegorąco.
Po godzinie dotarli do drogi i ruszyli wzdłuż niej lekkim truchtem. Na cienkiej warstwie piasku,
pokrywającejdrogę,niezauważyliśladówoponaniludzkichstóp.WreszcieDillonzatrzymał
się.Przedsobąmieliwąwóz.
- To na pewno tu. Wejdźmy tam. - Wskazał na wierzchołek piaszczystego wzgórza, które miało co
najmniejstopięćdziesiątmetrówwysokości.-Stamtądzobaczymykażdyzbliżającysięobiekt.
Wszybkopotęgującymsięskwarzeztrudemwspinalisiępostromymzboczu.Wkońcudotarlinaszczyti
usiedli.Billywyjął
manierkę z wodą, napił się i podał ją Dillonowi, który pociągnął kilka łyków, a potem wziął lornetkę
Zeissairozejrzałsięwokół.
-Tam-wskazałrękąiprzekazałlornetkęBilly’emu.-Sąnawschodzie,nasamymkońcudrogi.
Billyspojrzał,poprawiłostrośćiwpoluwidzeniazobaczył
pierwszegozdługiejkolumnylandroverów.
-Jezu-mruknął.-Raszidowiezbliżająsiębardzoszybko.
-Chybamaszrację,Billy.
-Anasjesttylkodwóch.
-Niechpodjadąbliżej.WtedyzadzwoniędoVilliersaidammuznać,gdziejesteśmy.
WgłębiwąwozuBell,O’HaraiBrosnankończylizakładaćładunki.GeorgeRaszidijegoludziesiedzieli
wpobliżu,czekając.W
górzenadnimikilkuBeduinówpełniłowartę.Naglejedenznichwystrzeliłwpowietrze,wstałizaczął
machaćrękami.Pochwilipojawiłysiędwaland-rovery,podjechałybliskoizatrzymałysię.Z
samochoduwysiedliPauliKateRaszid.PaulpodszedłdoBellaizapytał:
-Jakidzie?
-Byłobyznacznielepiej,gdybynieprzeszkadzałanambandaidiotówwprześcieradłach.
Obok niego stała plastikowa butelka z wodą. Nagle w oddali huknął strzał i butelka podskoczyła w
powietrze.DwajochroniarzerzucilisiędoPaulaRaszidaiKate,odciągnęliichnabokipobiegliznimi
wkierunkukolumnylandroverów.Padłkolejnystrzałijedenznichrozciągnąłsięnaziemi,trafionyw
plecy.
Siedzącnawierzchołkuwydmy,Dillonspojrzałprzezlornetkę.
-ToPaulRaszidiladyKate.Ktowymyśliłtakiscenariusz?
-Niemampojęcia,Dillon.Wiemtylko,żeichjesttamczterdziestu,anastylkodwóch.
-Trzebażyćniebezpiecznie,Billy.Jazdejmętegopolewej,któryzakładaładunek.Tytegopoprawej.
StaranniewycelowałistrzeliłwplecyO’Harze,którywłaśniewstał.Brosnanmachającrękami,pędziłw
kierunkukolumnysamochodów,gdyBillyprzestrzeliłmukręgosłup,rzucająctwarząwpiach.
PaulRaszidspokojniepopatrzyłnawierzchołekwydmy,nastawiłlornetkęizobaczyłdwóchmężczyzn.
-DobryBoże,toDillon.
Odwróciłsięizawołałpoarabskudoswoichludzi:
-Otoczyćwydmę!Chcęmiećichżywych!
Dillonwyjąłtelefonkomórkowy,zadzwoniłdoVilliersaizapoznałgozsytuacją.
-Niedługotambędziemy,utrzymaciesię?-zapytałVilliers.
-Jestnastutylkodwóch,pułkowniku.
-Trzymajsię,Dillon,pędzimyjakwszyscydiabli.
-ABronsby?
-Taksamo,tylkozdrugiejstrony.
-Nocóż,mamnadzieję,żezdążycie.Właśnieatakują.-
Schowałtelefondokieszeni.-Uwaga,Billy.
Staranniecelując,zacząłstrzelaćdobiegnącychwgóręArabów.
Billyposzedłwjegoślady.
-Posłuchaj,Dillon,jeśliteraznadjedzieRadaStarszych,totastrzelaninapowinnaichostrzec.
-Właśnie,Billy.Módlmysię,żebypułkownikVilliersdotarłwporę.
Tymczasem Villiers wpadł na znakomity pomysł. Spiesząc na pomoc Dillonowi, przeciął drogę
konwojowi z Radą Starszych, zatrzymał ich i porozmawiał z dowódcą eskorty. Konwój zawrócił i
pojechałzpowrotem,VillierszaśzeswoimiludźmiruszyłwkierunkuRamy.
DilloniBillykulilisięwpospieszniewykopanychdołkach,pocieszającsiętylkotym,żenaraziemają
przewagę, ponieważ znajdują się na szczycie wzgórza, na wysokości stu pięćdziesięciu metrów.
Zastrzelili kilku Beduinów, którzy próbowali wspiąć się na wierzchołek wydmy, ale nadal
powstrzymywaliichtylkowedwóch...
Wpewnymmomenciewoddali,naszosie,pojawiłysiępojazdyVilliersa.
JedenzBeduinówpodbiegłdoPaulaRaszidaipokazałmunadciągającąkolumnę.Raszidspojrzałwtym
kierunkuprzezlornetkęizobaczyłTony’egoVilliersawpierwszymland-roverze.
-Niechtoszlag.JadąHazarscyZwiadowcy.
-Awięcpozostałanamtylkokompletniebezużytecznabomba-
zauważyłaKate.
-Wynośmysięstąd-powiedziałPaulRaszid.-Odpłacimyiminnymrazem.
Jegoludziewycofalisiędosamochodów,ostrzeliwującwierzchołekwydmy.BillyiDillonodpowiadali
ogniem.Landroveryruszyły,zmierzającnapustynię.Dillonzapaliłpapierosaipatrzyłnanadjeżdżający
oddziałVilliersa.
-Wsamąporę,czynietaksięmówi?
Zeszlinadółikiedykolumnasamochodówzatrzymałasię,zjednegoznichwysiadłVilliers.
-Tamjestbomba-powiedziałmuDillon.-Jeślimacienożycedocięciadrutu,rozbrojęją.
-Tobardzouprzejmezpańskiejstrony.-Villierspowiedział
kilka słów po arabsku do jednego ze swoich żołnierzy. Ten po chwili przyniósł Dillonowi potrzebne
narzędzie.
Potemsiedzielioboklandrovera,pijącgorzkączarnąherbatęipalącpapierosy.
-AwięcRadaStarszychjestbezpieczna-powiedziałVilliers.
Dillon wyjął paczkę marlboro i zapalił następnego papierosa. Tony Villiers wyciągnął rękę i
poczęstował się. - Powiem wam coś. Byłem jego dowódcą podczas wojny w Zatoce i teraz bardzo
chciałbymwiedzieć,cosiędziejewjegogłowie.
- Paula Raszida? - upewnił się Dillon. - Niech mi pan coś powie, pułkowniku. Służył pan w Irlandii.
PamiętapanFrankaBarry’ego?
-Jakmógłbymgozapomnieć?
-Onteżmiałtytuł.Irlandzkipar,lordSpanishHeadnawybrzeżuDown,mnóstwoforsy.Jednakdlaniego
najważniejszabyłarozgrywka,temupodporządkowałwszystkieswojepomysły.
-Iuważapan,żetodotyczyrównieżPaulaRaszida?
- On robił już wszystko. Ma wszystko. Tak, powie działbym, że jedyną rzeczą, jaka naprawdę się dla
niegoliczy,jestrozgrywka,agrawysoko.
-AzatemRamajestdzisiajBosworthField.
Billy,londyńskigangster,spytał:,-Dauncey,takiejestichnazwiskorodowe?
-Zgadzasię-odparłDillon.
-Nocóż,przegralizRyszardemTrzecimiprzegraliznami.
Dillonprzezchwilęzastanawiałsięnadtym,apotemparsknął
śmiechem.
-Toprawda,Billy,szczeraprawda.Próbujeszdaćnamcośdozrozumienia?-OdwróciłsiędoVilliersa.
-Billy’egoimniełącząpodobnezapatrywanianamoralność.DotyczytorównieżPaulaRaszida.
-Tonaprawdęinteresujące,żeSeanDillon,dumaIRA,roztrząsafilozoficzneproblemymoralności.
-Nieaprobowałpanmojejsprawy,pułkowniku,alebyłemtakimsamymżołnierzemjakpanicholernie
dobrzezdajepansobiesprawęztego,żedlażołnierzanielicząsiępieniądze,sukcesyczyzaszczyty.
Żołnierzchwytazabrońistajedowalki.
-Niechciędiabli,Dillon-rzekłTonyVilliers.-Jesteśzbytdobrymżołnierzem.
Pojechali na zachód, po śladach kolumny Raszida. Stopniowo ściemniało się, aż wreszcie zapadł
zmierzch. Kilkanaście kilometrów dalej kornet Bronsby z Królewskiej Gwardii Konnej podążał ze
swoimiżołnierzaminaprzewidywanemiejscespotkania,gdynagleznalazłsiępodostrzałem.
Jego żołnierze odpowiedzieli ogniem. Wywiązała się zaciekła strzelanina. Napotkali kolumnę Paula
Raszida,wycofującąsięzwąwozuRama.Próbowaliatakować,leczprzeciwnikmiałprzewagę.
WkońcuBronsbypostanowiłprzerwaćwalkęinakazałodwrót.W
zamieszaniukilkuBeduinówwypadłozciemnościigoobezwładniło.
Paul Raszid, Kate i Bell jechali na południe, aż w końcu połączyli się z grupą George’a i napotkali
oddziałBronsby’ego.PaulRaszidbyłniezadowolony.Siedziałwsamochodziewrazsiostrąibratem,gdy
przyprowadzonoBronsby’ego.
Doznałuczuciadejavu,jakbyznówznalazłsięwSandhurst.
Ten młody porządny Anglik był żołnierzem, który wykonywał swoją robotę. Pod wieloma względami,
Raszidrównieżnimbył.Stanąłwobliczutrudnejdecyzji,którejniepotrafiłusprawiedliwić.Wiedział
tylko,żetowszystkomiałowyglądaćzupełnieinaczej...
-Wiem,gdzieonisą-rzekłVilliersdoDillona.-Moiszpiedzywpełnizasłużylinaswojązapłatę.Jeden
zichrannychpotwierdził,żezłapaliBronsby’ego.
-Toniedobrze,prawda?-zauważyłDillon.
- Wprost źle. To bardzo okrutni ludzie. To, co nam wydaje się okropne, dla nich jest najzupełniej
normalne.
-Awięctenchłopakbędziemiałkłopoty-rzekłDillon.
-Obawiamsię,żetak.
Dillonsiedział,palącpapierosaizastanawiającsięnadsytuacją.
- To mi się nie podoba - powiedział do Billy’ego. - Bronsby to wprawdzie tylko szczeniak, ale robił
swojąrobotę.
-Nowłaśnie.Jateżniejestemtymzachwycony.
DillonzapytałVilliersa:
-Dokądjedziemy?
-Sądzę,żedoSzabwy.
-Icozrobimy?PorozmawiamywczteryoczyzPaulemRaszidemidobrąKate?
-Wpewnymsensie.-Villiersmilczałchwilę,apotemdodał:-
Onacisiępodoba,Dillon.
- Do licha, a komu się nie podoba? - zaśmiał się Irlandczyk i zapalił następnego papierosa. - Wypchaj
się,pułkowniku.Pogońswoichludzi,niechsiępospieszą.
MożezdołamypomócBronsby’emu.
WokółOazySzabwapłonęływieczorneogniska,przyktórychsiedzieliBeduiniRaszida.Villiersijego
ludzie,którzyprzybylinapomocBronsby’emu,bylizmęczeni,alewystarczyłoimsił,żebyprzygotować
posiłek.Tużpopółnocydałysięsłyszećprzeraźliwekrzyki,któreniemilkłydorana.
NawzgórzuPaulRaszid,GeorgeiKatepodeszlidozwiązanegoBronsby’ego.
-Czynaprawdętegochcesz,bracie?-spytałaKate.-Był
żołnierzemtakjakty,gwardzistą.
-Toniemanicdorzeczy.
-Czytocięnieniepokoi?
-Bardzomnieniepokoi-odparłkwaśno-alemamważniejszeproblemy.
Byłapełniaizboczepagórkabyłoskąpanewostrymświetleksiężyca.HazarscyZwiadowcyczekaliw
swoich kryjówkach. Palili papierosy i pili angielską kawę, dostarczoną w samorozgrzewających się
puszkach.
TonyVillierssiedziałzagłazemobokDillonaiBilly’ego.
PopijaliherbatęzdomieszkąwhiskyBushmills,którądostarczył
pułkownikowijegoordynans,Ali.
-Odpowiadaci,Dillon?
-Jaknajbardziej.
-Jadziękuję.Niepiję-powiedziałBilly.
Villierszwróciłsiędoordynansaniemalpłynniepoarabsku:
-Poczęstowałbymciętakże,Ali,leczwiem,żeprorokzabrania.
-Prorok,niechjegoimiębędziebłogosławione,jestpełenzrozumienia-odparłAli.-Anocjestchłodna.
-Azatemmaciepołyku-powiedziałVilliers.-Jedendlaciebie,adrugidlaradiooperatora.
SkinąłnaAziza.AlipodałbutelkęAzizowi,którypociągnąłłykioddałjąordynansowi.Tenotarłszyjkę
inapiłsię.
Zgórynadleciałnastępnykrzykiucichł.
-Coonimurobią?-zapytałBilly.
-Skóra-odparłAli-obdzierajągozeskóry.Potemutnąmumęskość.
Znowurozległysiękrzyki.
-Przydałbymisięjeszczełyk-zauważyłDillon.
VilliersnalałwhiskydokubkaIrlandczyka.
-Prawiemamochotęsięnapić,aleniezrobiętego.
NatomiastchętniewpakowałbymkulkęPaulowiRaszidowi.
-Wiesz,żetamtensahibmadopierodwadzieściadwalata?-
zapytałVilliersAlego.
-Tojeszczedzieciak,pułkowniku.
Zatrzeszczałoradio.Azizposłuchałiodwróciłsiędonich.
-Goście,sahibie.BrytyjskigenerałCharlesFergusonidwóchinnych.
-Wspaniale.Uprzedźnaszychludzi.
WewjeżdżającymnawzgórzedżipiesiedzieliFerguson,BlakeiHarrySalter,ubraniwpolowemundury
iarabskienakryciagłowy.
Dżipstanąłwcieniuiwszyscytrzejwysiedli.Billypodszedłdonich,awujgouściskał.
- A więc jesteś cały, ty draniu? Słyszałem, że siedzieliście w gównie po uszy. Chyba rywalizujesz z
BillymKidem.
-Fajniewyglądasz-uśmiechnąłsięBilly.-ChybaniekupiłeśtegonaSavileRow.
-Czujęsięjakstatystawgwiazdkowejpantomimiew
„Palladium”.
- Blake Johnson, pułkownik Tony Villiers - przed stawił ich Ferguson. W tym momencie z góry znów
nadleciałprzeraźliwykrzyk.
Fergusonzrobiłprzestraszonąminę.-Cosiętamdzieje?
-TokornetRichardBronsbyzKrólewskiejGwardiiKonnej,podporucznikkawalerii.Powinienjeździć
poLondyniewnapierśnikuihełmie.Niestety,jesttutajiwłaśnietorturujągoBeduiniRaszida.
Następnykrzykbyłprzeciągłyijeszczegłośniejszy.
-Chciałbymtoprzerwać-powiedziałVilliers-alejestichzbytwieluimająlepsząpozycję.
NawzgórzuPaul,KateiGeorgeRaszidorazichludzieczekaliprzyogniskach,podczasgdyniecodalej,
wcieniu,leżałtorturowanykornetRichardBronsby.
AidanBellsiedziałprzyogniu,wstrząśnięty,pijącwhiskyipalącpapierosa.PaulRaszidprzykucnąłprzy
nim.
-Chcę,żebyopuściłpanHazar.MoiludzieczekająnapanaprzySouthAudleyStreet.Rosyjskipremier
przybędziedoLondynuwprzyszłymtygodniu.Japrzylecętamtużzapanem.Niechpancośwymyśli.
-Jezu,czyNantucketniewystarczy?Niedośćjużtego?
-Nie,dopókisięniezemszczę.Tomnieniezadowala.
Pojedzie pan land roverem. Niech pan zbiera się natychmiast i działa szybko. Kiedy przyjadę do
Londynu,chcęmiećgotowyplanakcji.
Wstał,odszedłidołączyłdoKateorazGeorge’a,którzysiedzieliprzyognisku.Dziewczynabyłaspięta.
WrzaskiBronsby’egodziałałyjejnanerwy.
-Paul,czytokonieczne?
-Moiludzietegopotrzebują,Kate.Wiem,żetonieprzyjemne,alewłaśnietegooczekują.
Siedziałazłainieszczęśliwa.Bronsbyznówzacząłokropniekrzyczećikrzyczałdługo,zanimucichł.
-Myślę,żeumarł,sahibie-powiedziałAli.
Villierssiedziałwponurymmilczeniu.
-DobryBoże-mruknąłFerguson.
DillonrzekłdoBlake’a:
-Taktojużjest.PewnieprzypomniałycisięzabawyWietkonguwdelcieMekongu.
-Amywpuszczamytakichludzidonaszegokraju-powiedział
HarrySalter.
Dillonuśmiechnąłsiękwaśno.
-Harry,mówiszjakrasista.
VillierspodniósłAK-47.
-No,dobrze.Dosyćtego.Ali,rozejrzyjmysię.Zadługoczekałem.
-Mapancośprzeciwkotemu,żebymwamtowarzyszył?-
zapytałDillon.
Villierszawahałsię,apotemrzekł:
-Sądzę,żepodkoniecdniawszyscyjesteśmypotejsamejstronieulicy.Chodźmy.
Villiers, Dillon, Billy, Harry oraz Blake weszli na wzgórze i znaleźli rozciągniętego na piasku Cometa
Bronsby’ego.Byłmartwy,miałskóręzdartązpiersi,agenitaliaodcięteiwepchniętedoust.
-Niepowinnitegorobić,sahibie-rzekłAli.-Wstydmizanich.
Toniehonorowo.
ByłuzbrojonywstaryjednostrzałowykarabinLeeEnfield.
Kiedyodwróciłsię,byichpoprowadzić,potknąłsięiupadł.Karabinwypadłmuzrąk.Dillonpomógł
Alemuwstać,aVillierspodniósł
karabin.Alipokazałmurękę.
-Niedobrze,sahibie.Chybazłamana.
-Zobaczymy-odparłVilliers.-Wracamydoobozu.
Niechkilkuludzizniesiegonadół,tylkozachowajcieostrożność.
-Niemapotrzeby,sahibie.Oniuznalitozazwycięstwo.Niebędąwięcejzabijać.Jatowiem.Jesteśmy
jednejkrwi.
-Alejanie-rzekłDillon.
Znieśli kometa Richarda Bronsby’ego do obozu u stóp wzgórza, zapakowali go do worka na zwłoki i
złożyliwlandroverze.
Fergusonwidział,jakwyglądałmłodyoficer.
-DobryBoże,dlaczegozrobilicośtakiego?
- Okaleczyli go, żeby nas ostrzec - wyjaśnił Villiers. - Z całym szacunkiem dla Dillona, w Irlandii
widziałemrówniepaskudnewidoki.
Dillonzapaliłpapierosa.
-Marację,alepodjednymwzględemjestwbłędzie.
ByłemczłonkiemIRAprzezponaddwadzieściapięćlat.
Zabijałemżołnierzy,zabijałemlojalistów,alezawszejakżołnierz,nigdywtakisposób.-Zwróciłsiędo
Villiersa.-Wiepan,żezarazpowschodziesłońcaprzyjdąznasdrwić.
Villiersskinąłgłową.
-Zbezpiecznej,półkilometrowejodległości.Szkoda,Dillon.
Nigdyniebyłemstrzelcemwyborowym.OdtegomiałemAlego.
Terazzłamałsobierękę,aoniranobędąkrzyczeć,śmiaćsięiszydzićznas.
Dillonuśmiechnąłsię.
-Mamnadzieję,pułkowniku,mamnadzieję.-PodniósłleeenfieldanależącegodoAlego.-Mójdziadek
miał taki w tysiąc dziewięćset siedemnastym, w okopach Flandrii. Dostał medal za odwagę na polu
walki.Toryglowa,jednostrzałowabroń,kalibertrzystatrzy.
TonyVillierszapaliłpapierosaipodałpaczkępozostałym.
-Pamiętamrównież,żeleeenfieldbyłulubionąbroniąsnajperówIRAzSouthArmagh.
-Nocóż,jajestemzCountyDown,alezgadzamsięzpanem-
odrzekłDillon.
O poranku, gdy pierwsze promienie słońca zaczęły sączyć się przez chmury, Dillon z Fergusonem i
pozostałymipilikawę.
Pomarańczowakulasłońcapowoliuniosłasięnadhoryzont,przyćmiewającblaskjutrzenki.
Naglenaodległymopięćsetmetrówwzgórzupojawiłosięsześćsylwetek.Dillonspojrzałprzezlornetkę
Zeissa.WpoluwidzeniapojawiłsięPaulRaszid,George,trzejBeduiniiKate.
-Zgadnijcie,ktoto-powiedziałDillonioddałlornetkęVilliersowi.
-Chryste-mruknąłpułkownik.
Jedenzezwiadowcówstałzanimi,trzymającleeenfieldanależącegodoAlego.Dillonpstryknąłpalcami
ipowiedziałpoarabsku:
-Teraz.
NaodległymwzgórzuPaulRaszidteżspoglądałprzezlornetkę.
-ToDillon-powiedział.-ZTonymVilliersem,Fergusonem,BillymSalteremijegowujem.
ZwiadowcapodałDillonowileeenfielda.Irlandczykowinął
sobie pas wokół przedramienia. Pod wpływem’ jakiegoś perwersyjnego impulsu strzelił Paulowi
Raszidowipodnogi,wzbijającfontannępiasku.Rasziduskoczyłzakrawędźwzniesienia,pociągającza
sobąKate.WtedyDillonzastrzeliłmężczyznęnakońcuszeregu,apotemstojącegoprzynim.
-Uciekająwpopłochu,Sean-powiedziałFerguson.-MusimywracaćdoLondynu.Zostawich.
-Akurat.Zastrzeliłemdopierodwóch.Zamierzamzabićjeszczedwóch.Patrz.
Dwomastrzałamipołożyłdwóchnastępnych.CzwartymznichbyłGeorgeRaszid.
Zapadłacisza.ZawierzchołkiemwzgórzaKateosunęłasięnakolana,zdrętwiałazprzerażenia.
-Zostawgo-powiedziałPaulizłapałjązarękę.-Chodźzemną.
Dotarli do land rovera i odjechali. Villiers wjechał na wzgórze, prowadząc kolumnę samochodów.
Zobaczyłczterymartweciała,leżącenieruchomozszerokorozrzuconymirękami.
-Jestpandoskonałymstrzelcem,panieDillon-powiedział
Villiers.
-Chryste,powinninazywaćciękatem-mruknąłHarrySalter.
VillierszFergusonemspoglądalinazabitychArabów.W
pewnejchwiliFergusonzawołał:
-DobryBoże,toGeorgeRaszid!
-Czytojakiśproblem?-zapytałDillon.
-Nocóż,PaulRaszidniebędziezadowolony.
-TaksamojakpaniBronsby,więcdodiabłazPaulemRaszidemijegocholernymipieniędzmi.
Dillonwstałiodszedł.
W porcie, w willi Raszidów, Kate stała pod prysznicem, pozwalając, by ciepła woda rozgrzewała jej
ciało. Daremnie próbowała poprawić sobie samopoczucie. Straciła brata, a ponadto, ona, angielska
arystokratka i absolwentka Oxfordu, musiała być świadkiem okrutnych tortur, jakim poddano
nieszczęsnegoBronsby’ego.
Wytarłasię,włożyłaszlafrokiwyszłazłazienki.Paulsiedział
przyotwartychdrzwiachnataras,przeglądającdokumenty.Podniósł
głowę.
-Jaksięczujesz?
-Ajaksądzisz?Georgenieżyje.
-Tak,itoDillongozabił.Nadalgolubisz,Kate?
-MyzabiliśmyBronsby’ego,itowstraszliwysposób.
-Racja,aświętaksięgamówi,żeokozaoko.NiemamnamyśliKoranu,aleBiblię.
-Czywrócimydodomu?
-Niewracamydodomu,jeszczenieteraz.ToHazar.
JanadalwładamRaszidami,anieRadaStarszych.PróbazamachumiałamiejscenapustyniAr-Rubal-
Chali,nazieminiczyjej.
Niktnamnicniemożezrobić.
-Cóżwięcmaszzamiaruczynić,bracie?
- Zjeść obiad w hotelu „Excelsior”. Gdybym był hazardzistą, założyłbym się, że właśnie tam pójdą
dzisiaj nasi przyjaciele. I myślę, że z nich wszystkich właśnie Dillon będzie mnie niecierpliwie
oczekiwał.Wiesz,jaklubięstarefilmy.Częstosąbardziejprawdziweniżżycie.
-Icosięstanie?Dojdziedozbrojnejkonfrontacji?
-Niekoniecznie.CoprzydarzyłomisięwSzabwie?
-Zabójcy?
- Takich ludzi można znaleźć wszędzie. Zażywają quat i za odpowiednią cenę zabiliby własnych
dziadków.JeślizałatwimyDillonaijegoprzyjaciół,dopewnegostopniaodpłacimyzaśmierćGeorge’a.
-Apotem?
-WrócimydoLondynu.
-I?
- Och, pomyślę o tym później. Teraz ubierz się. Włóż ładną suknię. Pójdziemy do hotelu „Excelsior” i
zobaczymy,czymamrację.
Siedzielipodbrezentowymdaszkiemnarufie„Sułtana”ipilidrinki.
-Icoteraz,Tony?-zapytałFerguson.
-Nicmuniezrobicie-odparłVilliers-idobrzeotymwiecie.
-Niemoglibyśmygotknąć,nawetgdybybyłnaManhattanie-
rzekłBlake.
-AlbowLondynie-dodałDillon.
-Awięccozrobimy?-spytałFerguson.
O pokład zabębnił przelotny deszczyk. Towarzyszący Villiersowi Ali, mający lewą rękę na temblaku,
sięgnąłpobutelkęszampanaiponownienapełniłkieliszki.
-ZapytamHarry’ego-powiedziałDillon.-Onjestznawcąludzkiejnatury.BraciaKrayiAlCaponenie
dorastalimudopięt.
Harryupiłłykszampana.
-Uznamtozakomplement,tymałyirlandzkitakisynu.Jakpowiedzieliście,tendrańjestnietykalnynie
tylkotutaj,alewszędzieindziej.PomimotorazemzpułkownikiemiBillympokrzyżowaliściejegoplany
izabiliściemubrata.TojakwBrixton,zadawnychdobrychczasów.Onwszędziematuoczyiuszy.Jeśli
pojedziemynakolacjędohotelu„Excelsior”,dowiesięotym,zanimupłyniedziesięćminut.-Poprawka-
powiedziałprofesorHalStone.-Pięćminut.
-Jasne-rzekłDillon.-AwtedyzrobisiętujakwburzliwysobotniwieczórwBelfaście.
-Nowięccorobimy?-zapytałFerguson.
OdpowiedziałmuBilly.
-Prawdęmówiąc,jestemgłodny.Zejdźmynabrzeg,chodźmydohoteluidajmyimbobu.Jeżeliichtam
niebędzie,toprzynajmniejzjemyporządnyposiłek.
Villiersparsknąłśmiechem.
-Tydraniu.Toniesamowite,żepotwierdzasięwszystko,cootobiesłyszałem.
- Jeszcze tylko jedna sprawa - powiedział Harry Salter. - Jeśli mamy tam iść, to odpowiednio
przygotowani.-SpojrzałnaHalaStone’a.-Wiepan,comamnamyśli,profesorze?
-Pamiętacie,żepracowałemdlatajnychsłużb?Mówipanopistoleciewkaburzeumieszczonejpodlewą
pachą?
Mnieonnieprzeszkadza.
Dillonroześmiałsię.
-GdybytowidzielipańscykoledzyzOxfordu.
-Małomnietoobchodzi-odparłHalStone.-Whotelumającałkiemniezłewina.
Fergusonpodsumowałwynikdyskusji:
-Zatemwszyscybierzemybrońiidziemycośzjeść?
-Tystarydraniu-mruknąłDillon.-Byłbyśrozczarowany,gdybyśmyichtamniespotkali.
Usiedli na tarasie hotelu „Excelsior”, pod łopoczącą markizą, o którą bębnił przelotny deszczyk.
Ferguson,Dillon,Billyorazjegowuj.HalStonepostanowiłzostaćnapokładzieipilnować„Sułtana”.
Nastojącychwporciestatkachpaliłysięświatła,oknadomówrównieżbyłyjasne.
-Towyglądajakwprogramietelewizyjnym,reklamującymbiuropodróży-zauważyłBilly.
WtymmomenciedorestauracjiwszedłPaulRaszidzsiostrą.
Dillonwstał.
-Kate,wyglądaszwspaniale.
-Dillon-powiedziała.
PaulRaszidmiałnasobiebiałytropikalnygarniturigwardyjskikrawat.Villierswstał.
-Paul.
-Wyciągnąłdoniegorękę.Rasziduścisnąłją.
-Kate,topułkownikTonyVilliers.Opowiadałemcionim.
WojnawZatoce.
-Villiersbyłczarującouprzejmy.
-Wszyscygwardziścisątacysami,ladyKate.Wystarczyzobaczyćkrawatizapytać,zktóregoregimentu.
-Pan,earligenerałFerguson,wszyscybyliściewgrenadierach-
przypomniałDillon.
-TaksamojakkornetBronsby-wtrąciłBilly.-Niezapominajmyonim.ZKrólewskiejGwardiiKonnej.
Zapadłacisza.PrzerwałjąRaszid.
-Takmisięzdaje.
-Problemztymigwardzistamizkonnejpoleganatym-
zauważyłVilliers-żewszyscypatrzątylkonaichwspaniałemundury.Niewidząichwtakichmiejscach
jakKosowo,wczołgachitransporterachopancerzonych.
- Wielu z nich zgłasza się na ochotnika do eskadry G z dwudziestego drugiego pułku SAS - dodał
Ferguson.
-Notak,otogwóźdźprogramu-powiedziałHarry.-jajestemHarrySalter.Mogępostawićpanidrinka?
-Słyszałamopanu,panieSalter-odparłaKate.-PodobnoznałpanbraciKray.
-Byligangsterami,kochaniutka,ijateż.Wszyscyjechaliśmynatymsamymwózku,tylkożejaokazałem
sięsprytniejszyiskończyłemznielegalnymiinteresami.
-Prawie-dorzuciłBilly.
-Nodobrze,prawie.Kieliszekszampana,kochana?
-Nie.Zcałymszacunkiem,alesąpewnegranice-odezwałsięPaulRaszid.OdwróciłsiędoDillona.-
Widziałemcięiwiem,żetoty.MówięoGeorge’u.
-AmówicicośnazwiskoBronsby?
-Georgebyłmoimbratem.
-Wychodzinajawtwojearabskiedziedzictwo.
-Myliszsię,Dillon.RaczejdziedzictwoDaunceyów.
Fergusonwtrąciłsiędorozmowy.
-Powiemtooficjalnie,milordzie.Niechpanztymskończy.
Sprawyzaszłyzadaleko.Mamnadzieję,żepantorozumie.
-Oczywiście,żenierozumie-powiedziałDillon.-DlategoniematuAidanaBella.
-Naprawdę?-FergusonspojrzałnaRaszida.-Czytoprawda?
-Poczekamy,zobaczymy.
-Rozmawiałemopanuzpremierem.Byłbardzoniezadowolony.’
-Prezydentrównież-dodałBlakeJohnson.
-Jakaszkoda.-UśmiechRaszidaprzypominałpełenzłościgrymas.-Ajatakbardzolubięichobu.No
cóż,będęmusiał
wymyślićjakiśsposób,żebysprawićimprzyjemność.Dobranoc,panowie.
PaulRaszidwyszedłztrzymającągopodrękęKate.Zapadłagłuchacisza,którąprzerwałHarrySalter.
-Mamnadzieję,żezrozumieliściewiadomość.Załatwiąnas,kiedytylkostądwyjdziemy.
-Naprawdę?-Fergusonotworzyłjadłospis.-O,majątukebab.
Tobrzmiobiecująco.Nieuważacie,żepowinniśmyzjeśćcośisięodprężyć?
-ApotemramięwramięruszyćciemnymiuliczkamiHazaru?-
zapytałBlake.
-Nowłaśnie-odparłFerguson.-Cojemy?
Gulfstream Raszidów wystartował z Hamanu. Aidan Bell siedział z tyłu, pijąc whisky i czytając
angielskiegazety,któresamolotprzywiózłzLondynu.
Premierzy Rosji i Wielkiej Brytanii zamierzali odbyć wycieczkę Tamizą do Millennium Dome.
Dwustronicowy artykuł w „Daily Telegraph” podawał dokładne szczegóły. Nocna podróż po rzece, z
wszelkimi szykanami. Największe stacje telewizyjne miały relacjonować przebieg spotkania dwóch
przywódców.
Bellusiadłwygodnieiuśmiechnąłsiępodnosem.Znówpowtórzyłasięsytuacjazmagazynem„Time”i
Cazaletem.ChociażwNantucketnieposzłojaknależy,tymrazembędzieinaczej.W
Londyniezawszeczułsięjakrybawwodzie.Nodobrze,stracił
swoichludzi,aledotakiejrobotyzupełniewystarczyjedenczłowiek.
Poprosiłstewardaonastępnegodrinkaiponowniezacząłczytaćartykuł.
Fergusonmiałrację.Kebabbyłdoskonałyizjedligozentuzjazmem.
- No dobrze - powiedział Billy - więc przeżyjemy, w każdym razie ja jestem zdecydowany przeżyć i
wrócićwjednymkawałkudoWapping.Copotem,generale?JakiebędzienastępneposunięcieRaszida?
-Dillon?
Dillonpodniósłgłowę.
-NapewnoBellbędziemiałztymcośwspólnego.
Dlategoniemagotutaj.
-WidzianogonalotniskuwojskowymwHamanie,jakwsiadał
dogulfstreamaRaszidów-powiedziałVilliers.
-Miło,żenamotymmówisz.
-Niechciałemodbieraćwamapetytunadeser.
-No,Sean-zachęcałBlake.-Coonzamierza?
Dillonzapaliłpapierosa.
- Nie udało mu się z prezydentem. Nie udało mu się z Radą Starszych. Może tym razem wybierze
oczywistycel.RosyjskipremierniebawemmaprzybyćdoLondynu,prawda,Charles?
- Daj spokój - odparł Ferguson. - Nawet on by tego nie próbował. Przy tych wszystkich środkach
bezpieczeństwa?
Niemożliwe.
-Takuważasz?-Blakepokręciłgłową.-Zabójcaniepowinienprzedostaćsiętakbliskoprezydenta,jak
zrobiłtoBellnaNantucket.Z
całym szacunkiem dla mojego dobrego przyjaciela Seana Dillona, gdybym zlecił mu taką robotę,
znalazłbyjakiśsposób.Tacyjakonzawszeznajdują.
- Dziękuję. Ja też cię kocham - powiedział Dillon. - Jednak masz rację. Raszid bez namysłu zleciłby
zabójstwopremiera.
-InatymmapolegaćrolaBella?-zapytałHarrySalter.
-Nocóż,wzeszłymrokumieliśmywLondynieprezydenta.
Dwoje lojalistów, mężczyzna i kobieta, próbowali go zabić. Zdołałem ich powstrzymać z pomocą
dobrychznajomych,lecznadalmampotymblizny.
-Cochceszpowiedzieć?-spytałBlake.
-Chcępowiedzieć,że-używającslanguangielskiegopółświatka,któryHarryiBillytakdobrzeznają-
dotakiejrobotynietrzebagromadycyngli.Wystarczyjedenzamachowiec,najwyżejdwóch.
-Toprawda-przytaknąłBilly.
-Owszem,alecałyczasprzyjmujemyzapewnik,żeRaszidniezrezygnował-przypomniałFerguson.-
Możemajużdość.
-Generale-odparłDillon-jeślipanwtowierzy,tojestpanbardzonaiwny.
-Nodobrze-ustąpiłFerguson.-Wypijmykawęichodźmy.
-Herbatę-poprawiłgoDillon.-JestemIrlandczykiem.Dodeszczupasujeherbata,generale.
BellzadzwoniłdoRaszidazpokładugulfstreama.Paulodebrał
telefonwswojejwilli.
-Niechpansłucha,mampomysł.
-Mów.
Bellstreściłartykułw„Telegraph”.
-Todobraokazja.
-Wporządku,alenienaszegopremiera-powiedziałRaszid.-
Tylkorosyjskiego.JaktylkoznajdziesiępanwLondynie,proszęsięwziąćdoroboty.Japrzylecętamza
dzieńlubdwa.Przekażępolecenia,żebyudzielonopanuwszelkiejpotrzebnejpomocy.
-ADilloniresztajegokompanii?
- No cóż, mam nadzieję, że po dzisiejszym wieczorze przejdą do historii. - Bell zaśmiał się, a Raszid
spytał:-Uważapan,żetozabawne?
-Tylkomyślotym,żeSeanDillonmiałbyprzejśćdohistorii.
Jeślionsięnakogośuweźmie,toprześladujegonawetwsnach.Copowiedziawszy,bioręsiędoroboty.
Na pokładzie „Sułtana” Hal Stone stał na rufie w towarzystwie Alego, pijąc zimne piwo. Znów padał
deszczykipowietrzestałosięrześkie.Stonebyłbardzozadowolonyztejeskapady.Oczywiście,wkrótce
będziemusiałwrócićdoCambridgeistudentów,zamiastzostaćtutajizajmowaćsiętym,conajbardziej
gointeresuje.
KiedyAlinalewałsobiedrugąszklankępiwa,przyburciedałsięsłyszećcichyplusk.Stoneodwróciłsię
izobaczyłprzechodzącegoprzezrelingczłowiekaznożemwzębach.
-Sahibie!-krzyknąłAli.
Hal Stone zareagował błyskawicznie, wyciągając browninga z kabury pod lewą pachą. Wycelował i
zanimnapastnikzdążyłchwycićnóż,profesorwpakowałmukulęmiędzyoczy.Arabzniknąłzaburtą.
Pojawiłsięnastępny.Stoneponowniewypalił,leczzaciąłmusiępistolet.ChwyciłAlegozaramię.
-Dokabiny!Szybko.
Pociągnąłgozasobą.
Kiedywpadlidokabiny,zatrzasnąłizaryglowałdrzwi,poczymrozładowałpistoletiwyjąłmagazynek.
Gdyusuwałzacięcie,ktośzacząłdobijaćsiędodrzwi.
Dillon i pozostali przeszli ulicami Hazaru, przygotowani na atak, który nie nastąpił. Dotarli do portu,
wsiedlidomotorówki,odcumowaliipopłynęliwkierunku„Sułtana”.
Poddaszkiemnarufiepaliłosięświatło.Wokółpanowałspokój.
Billy wspiął się po drabince, żeby przywiązać motorówkę. Harry poszedł w jego ślady, a za nim
Ferguson,BlakeiDillon.
W tym momencie Hal Stone zdołał ponownie załadować browninga i strzelił przez drzwi kajuty. W
następnejchwilizciemnościwyskoczyłoczterechnapastników,którzyzaatakowaligrupkęprzybyłych.
DillonstrzeliłdojednegoAraba,leczten,wnarkotycznymszale,wpadłnaniegoirazemznaleźlisięza
burtą.Irlandczyknabrał
powietrza,zanurkowałpod„Sułtana”iwynurzyłsiępoprzeciwnejstronie.
Padło kilka strzałów. Dillon wspiął się po drabince, zaszedł od tyłu przyczajonego Araba z nożem w
ręku,chwyciłgozagłowęiszarpnął.Trzasnęłypękającekręgiimężczyznaosunąłsięnapokład.
Cisza.Ktośspytałpoarabsku:
-Hamid,jesteśtam?
-Oczywiście-odpowiedziałmuDilloniwyszedłzcienia.
Złapałtamtegozarękęizłamałją,akiedyArabwypuściłbroń,wyrzuciłgozaburtę.Byłocicho.
-Toja!-zawołałDillon.-Wszyscycali?
-Nadeskach,ależyję!-odkrzyknąłFerguson.
-Sprawdźmy,czynicsięniestałoprofesorowi-powiedział
Dillon-apotemlepiejwynośmysięztegoprzeklętegokraju.
-Doskonałypomysł-zgodziłsięFerguson.
KilkagodzinpóźniejRaszidwszedłdosalonuwilliipowiedział
doKate:
-Nieudałosię.Ataknałódźniepowiódłsię.FergusonzDillonemipozostałymiwłaśnieodlecielido
Londynu.
-Cozrobimy?-zapytałaKateRaszid.
-Wrócimydodomu,kochana...ispróbujemyznowu-odparłjejbrat.
LONDYNTAMIZAWLondynieBellspędzałsporoczasunadTamizą,sprawdzającpodaneprzez„Daily
Telegraph”informacjeoplaniewizytyrosyjskiegopremiera.
WybrałsięnawycieczkędoMillenniumDome,apotemwrócił
naSavoyPier.Ponamyślepowtórzyłtęwyprawęnastępnegodnia.
Znalazłdrugiartykułomawiającywizytę,tymrazemw„DailyMail”.
Uważniegoprzeczytał,notującwpamięcifakt,żepremierzymająpopłynąćstatkiem„PrinceRegent”,na
któryżywnośćdostarczająbraciaOrsini.
Siedział przy kominku w salonie domu przy South Audley Street i w jego głowie powoli zaczął
formowaćsięplan.
Raszid omówił kilka spraw ze swoimi ludźmi na Ar-Rub al-Chali i razem z Kate odleciał drugim
gulfstreamemdoLondynu.W
Hazarzepozostawiałbardzoskomplikowanąsytuację,zktórąRadaStarszych,AmerykanieiRosjanienie
będą w stanie sobie poradzić bez jego pomocy. Załatwił także formalności związane z przewiezieniem
ciałaGeorge’adoLondynu.
WLondynieDillonposzedłodwiedzićHannah.Siedziałanałóżku,przyktórymstałBellamy,którymiał
jązbadać.Dillonprzeprosiłiwyszedł.Podłuższejchwilipojawiłsięprofesor.
-Coznią?-zapytałSean.
-Lepiej.Nadalniewiemy,wjakimstopniuwrócidozdrowia,alepamiętam,żetyniebyłeśwlepszym
stanie,kiedyNorahBellpchnęłacięnożemwplecy.Ajednakwyszedłeśztego.
-Wiem.Kiedymapandobrydzień,jestpangeniuszem.
Bellamywestchnął.
-Iletojużrazyratowałemciskórę,Sean?Kiedyśmożemisięnieudać.Spróbujdlaodmianytrochęna
siebieuważać.
Dillonzastanawiałsięchwilę,poczymzapukałdodrzwiiwszedłdopokoju.
-Jaksięczujesz?-zapytałHannah.
- Kiepsko. Wystarczy jednak, że na ciebie popatrzę, by wiedzieć, że ty też masz za sobą ciężkie dni.
Opowiedzmiotym.
Otworzyłokno,zapaliłpapierosa,usiadłprzyłóżkuizaczął
opowiadać.Kiedyskończył,powiedziała:
-ZmłodegoBilly’egorobisięprawdziwagwiazda.
-Możnatakpowiedzieć.Bellamytwierdzi,żewyjdzieszztego.
-Mójojciecteżtakmówi,chociażmożeniebędęjużmogłabiegaćranopoHydeParku.
-Nocóż,niemożnamiećwszystkiego.
-NatomiastcodoRaszida,tochybapowinieneśprzejrzećgazety.Znudówczytamtuwszystkie.Spójrzna
tenstos.Znajdź
„DailyTelegraph”.Myślę,żetocięzainteresuje.
Przeczytałartykułizamyśliłsię.
-Pasuje-powiedziała.
-Takmisięzdaje.PamiętasztęhistorięzNorahBell?
-Jakmogłabymzapomnieć?Zastrzeliłamją.
-Onaijejchłopakbeztruduprzeniknęlinapokładstatku...
-Jakokelnerikelnerka-przytaknęłaHannah.-Każdymożeroznosićkanapki.
Dillonwstał.
-Lepiejjużpójdę.ZostańzBogiem,Hannah.
-Uważajnasiebie,Dillon.
Pojechał taksówką na Cavendish Place do mieszkania Fergusona. Gospodarz wraz z Blakiem siedzieli
przykominku,pogrążeniwrozmowie.Opowiedziałim,coodkrył.
-SugerujesztakisamscenariuszjakwprzypadkuNorahBell?-
zapytałFerguson.
-Hannahtakpodejrzewa,ijateż.Corobimy?Zawiadomimysłużbyspecjalne?
-Tębandęgłupków?-prychnąłFerguson.-Tylkospieprzylibywszystko.Dobrzeotymwiesz,Dillon.
-Wporządku,azatemcorobimy?
-Powiemwamcoś-rzekłBlake.-Uwielbiamrzeki.
Zabierzmniejutronawycieczkęstatkiem,Sean,izobaczmy,cosiędazrobić.
Następny ranek był typowo londyński. W siąpiącym deszczu Dillon i Blake weszli na pokład „Prince
Regenta”,zacumowanegoprzySavoyPier.Wtakipochmurnyranek,pozasezonem,napokładziebyłonie
więcejniżpiętnastupasażerów.
-Pięknemiasto-powiedziałBlake,gdystalipoddaszkiemnarufie.-Nawetwdeszczu.
-DublinjestniebrzydkiiManhattanteżmacośwsobie,aleowszem,Tamizajestniezwykła.
-Sean,opowiedzmiotejhistoriizNorahBell.
-Grupairańskichfundamentalistów,nazywającychsięArmiąBoga,byłaniezadowolonazumowy,jaką
ArafatzawarłzIzraelemwkwestiinowegostatusuPalestyny.
Niepodobałoimsięrównieżto,żeprezydentprzewodniczył
spotkaniu w Białym Domu i poparł ustalenia. Tak więc skontaktowali się z egzekutorem lojalistów z
Ulsteruijegodziewczyną,zMichaelemAhernemiNorahBell.
ZtąparąpsychopatównawetCzerwonaRękaUlsteruniechciałamiećnicdoczynienia.
-Jakiedalizlecenie?
-Pięćmilionówfuntówszterlingówzazabicieprezydenta.
-MójBoże,nicotymniesłyszałem!-zdumiałsięBlake.
-Och,wszystkozostałoutajnione.Premierchciałpodjąćprezydentauroczystymprzyjęciemkoktajlowym
nastatku,którymiał
przepłynąćpoTamizieobokgmachówparlamentuiprzybićdoWestminsterPier.AherniNorahdostali
sięnapokład,udająckelneraikelnerkę.
Wspólnikzostawiłimdwawaltery.
-Icosięstało?
- No cóż, zdołałem przejrzeć ich plan i w ostatniej chwili wsiadłem na statek z Charlesem i Hannah.
ZabiłemAherna,aleNorahdźgnęłamnienożemsprężynowym.
Hannahjązastrzeliła.-Dillonzapaliłpapierosa.-Kiepskotowyglądało.Przezpewienczaswydawało
się,żejużpomnie,alezpomocąprzyjaciółdoszedłemdosiebie.
-Cozahistoria!
Zaichplecamiotworzyłysiędrzwiiwyszłaznichkelnerka.
-Kawa,panowie,amożechcecieprzejśćdobaru?
-Dlamniekawa-odparłBlake.
Dillonuśmiechnąłsię.
-Japoproszęherbatęiirlandzkąlubszkockąwhisky,jeślipaninalega.
Zostalipoddaszkiemimłodakobietapochwiliwróciłaztacą.
Dillonpowiedziałdokelnerki:
-Zpewnościącałazałogajestbardzopodekscytowananadchodzącymwydarzeniem.
-Otak-odparła.-Właściwiemająpanowieszczęście.
Dzisiejszyrejsjestostatni.Potemfirmawycofuje„PrinceRegenta”zesłużby,żebyprzygotowaćgonaten
niezwykływieczór.
-Będzietupaniwtedy?-zapytałDillon.
-Obawiamsię,żenie.-Byławyraźnieniezadowolona.-Proszęmiwierzyćlubnie,alestatekprzejmie
załoga złożona z marynarzy marynarki wojennej, a obsługą gości zajmie się jakaś wyspecjalizowana
firma.
Mynawetniebędziemymoglipodejśćdonaszegostatku.
-Tookropne-współczułjejBlake.
-Właśnie,aletakiejestżycie.Wybaczciemi,panowie.
Blakepiłkawę,aDillonwlałwhiskydoherbaty.
Deszczpadałcorazmocniej.
-Icootymsądzisz?-zapytałAmerykanin.
Dillonwestchnął.
-Czuję,żejestwtymcoś...aleniewiemco.Poprostu...
Posłuchaj,wswoimczasierobiłemtakierzeczy,prawda?Inigdyniepozwalałem,abymojalewicawie
działa,corobiprawica.Staraszsię,żebyludziespoglądaligdzieindziejiniezauważyli,codziejesię
podichnosem.
Tymczasemtutaj...wszystkomamypodanenatalerzu.
- Zgadzam się z tym, Dillon, ale nie możemy ryzykować. Musisz ściągnąć jak najwięcej ludzi ze służb
specjalnych.Całąuwagępowinniśmyskupićnastatku.
Dillonodwróciłsięzuśmiechem,któryzupełniegoodmienił.
- Jezu, człowieku, masz rację. Całą uwagę. To oczywiste, aż nazbyt oczywiste. Czemu o tym nie
pomyślałem?
WyjąłtelefonizadzwoniłdoFergusona.
-Blakeijajesteśmyna„PrinceRegencie”.
-Awięcuważasz,żetamuderzą?
-Nie.Nigdywżyciu.Maszplanwizyty?
-Tak.
-Gdziezatrzymasiępremier?
-Whotelu„Dorchester”,wapartamentachnanajwyższympiętrze.
- Doskonale - rzekł Dillon. - Jeszcze zadzwonię. - Odwrócił się do Blake’a. - Zatrzyma się na
najwyższympiętrzehotelu
„Dorchester”.Znamtenapartament.ZtarasujestnajlepszywidoknaLondyn.Kiedystaniesztam,widzisz
całemiasto-icałemiastowidziciebie.
-Myślisz,żetamuderzy?
-Mogęsięmylić,leczgdybymchciał,bymojalewicaniewiedziała,corobiprawica,tozrobiłbymto
właśnietam.
W salonie przy South Audley Street Paul, Kate i Michael siedzieli przy stole, naprzeciw Bella, który
wyjawiłimswójplan.
- Ferguson będzie zwijał się jak w ukropie. Spodziewa się ataku i do tej pory na pewno doszedł do
wniosku,żetennastąpipodczasprzejażdżkistatkiem.Taksięjednakniestanie.
-Cotakiego?-zdziwiłasięKate.-Cozatempanplanuje?
-Premierzatrzymasięnanajwyższympiętrzehotelu
„Dorchester”. Niżej jest sporo płaskich dachów, z których można oddać celny strzał. Wejdę na jeden z
nichizrobięto.
Zapadłacisza.
-Pójdęzpanem-powiedziałMichael.
-Hej,toniejestkonieczne.
-Bell,tymrazemchcęmiećpewność.Samjestemstrzelcemwyborowym.Pójdęzpanem.
-Ijarównież-dodałPaul.
-Ranyboskie,Paul-powiedziałaKate.-Jaktytosobiewyobrażasz?Chcecietamiśćwetrzech?Tozbyt
niebezpieczne.
- Nic mnie to nie obchodzi. To nasza ostatnia szansa, Kate. Jeśli tym razem nam się nie uda, to nawet
gdyby nas schwytano, nie będzie to miało żadnego znaczenia. - Odwrócił się z uśmiechem i po raz
pierwszyprzyszłojejdogłowy,żebratjestszalony.-TozaGeorge’a,Kate.
Izanasząmatkę.Niemaodwrotu.
Dillon,BlakeiFergusonodwiedzilihotel„Dorchester”.
Pokazanoimapartament.Widokztarasuspełniałobietniceprospektureklamowego.Byłnadzwyczajny-i
nadzwyczajniebezpieczny.
-Dillonmarację-powiedziałFerguson.-Niemożnatuumieścićpremiera.
-Jakpantozałatwi?-zapytałBlake.
-Niemapotrzebyrobićzamieszania.Poprostuzawiadomiębiuropremiera,żeniejestemzadowolonyz
zabezpieczeniategoobiektu.
-Cooznacza,żeniebędzieszmusiałniczegowyjaśniać-rzekł
Blake.
-Właśnie.Bezhałasu-taktozałatwimy.Będęmusiałznowuzobaczyćsięzpremierem.
Na Downing Street Dillon siedział w daimlerze, podczas gdy Ferguson i Blake udali się do gabinetu
premiera.
Zastali go w towarzystwie niskiego mężczyzny po pięćdziesiątce, o siwych włosach i wyglądzie
naukowca,którymbył
kiedyś.ByłtoSimonCarter,wicedyrektorsłużbspecjalnychizaprzysięgływrógFergusona.
-IcowydarzyłosięwHazarze?-zapytałpremier.
-Nocóż,przedewszystkimRadaStarszychnadalistnieje,dziękiDillonowi.
-Niechcęznowusłuchaćotymirlandzkimwieprzu-powiedział
Carter.
-Carter,niejesteśmyprzyjaciółmi,aledotychczasnigdyniekwestionowałemtwoichosiągnięć.Jeślipan
pozwoli,paniepremierze,opowiemotym,czegodokonałDillon.
-Oczywiście.
Kiedyskończył,premierrzekł„Tonadzwyczajne”inawetCartermusiałsięznimzgodzić.
-TerazniechmupanopowieoNantucket-powiedziałpremier.
Tymrazem,kiedyFergusonskończył,Carterrzekł:
-Tacałaprzeklętahistoriajestwprostniewiarygodna!-
Fergusonjeszczenigdyniewidziałgotakwstrząśniętego.-Nocóż,tojasne,żebędziemymusielizmienić
całyplanwizyty,odwołaćdotychczasoweustalenia.
-Zaczekajcieztym-powiedziałFerguson.-Mamylepszypomysł.
-Jaki?-zapytałpremier.
-Musimyzawiadomićrosyjskąochronę,żejestpewienproblem.
Ja zrobiłbym tak, jeśli wicedyrektor się zgodzi. Niech przygotowania w hotelu „Dorchester” bieg ną
swoimtrybem.Przynajmniejnaużytekmediów.
-Icodalej?
- Odwołamy przyjęcie koktajlowe na pokładzie „Prince Regenta”, ale dopiero w ostatniej chwili.
Wystarczydowolnypretekst.Przenieściekolacjędojakiegoślokalu,naprzykładdo
„ReformClub”.Zpewnościąprzyjmiewastamzotwartymiramionami.
Premieruśmiechnąłsię.
-Jestemtegopewny.
-Icodalej?-spytałCarter.
-Pokolacjipremierzostaniezawiezionyniedohotelu,aledoambasady.
-Ajakchceciezakończyćtęsprawę?-zapytałpremier.
-Jazaczekamwhoteluzludźmi,którychsamwybiorę.
-Dillon?
- On i paru jego przyjaciół. Oddali nam ogromne usługi w Hazarze. Mimo to nie będzie pan mógł
umieścićichnanoworocznejliścieodznaczonychzazasługi,sir.
-Zaczekajątamizobaczą,czypojawisięRaszidlubtencałyBell?
-Tak,sir,alemyślę,żezdołamyosiągnąćcoświęcej.
Zdajesię,żewicedyrektordomyślasięjuż,doczegozmierzam.
Carteruśmiechnąłsię.
- Tak. - Zwrócił się do premiera. - Dotychczas nie mamy niepodważalnego dowodu przeciwko
Raszidowi.
Jeśli jednak złapiemy tam jego lub któregoś z jego ludzi, przestanie być nietykalny. Po tych wszystkich
niepowodzeniachzpewnościązacząłsięjużdenerwować.Pozatym,tomyzastawimyterazpułapkęna
niego,anieodwrotnie.
- Niech tak będzie. - Premier wstał. - Zostawiam sprawę w waszych rękach, panowie. Panie Johnson,
porozmawiamzprezydentem.
Nazewnątrzbyłozimno.Dillonstałprzysamochodzieipalił
papierosa,patrzącnanadchodzących.FergusonzapytałCartera:
-Podrzucićcię?
- Nie, mam ochotę na spacer, a ponadto przejażdżka z kimś, kto kiedyś podłożył bombę na Downing
Street,’todlamniezawiele.
-ŁoJezu,sir-zachwyciłsięDillon-strasznieściełaskawiimacieabsolutnąrację.
Carterroześmiałsięmimowoli.
-Niechcięszlag,Dillon.-RuszyłwkierunkubramyzagradzającejwjazdnaDowningStreet,przystanąłi
od wrócił się z poważną miną. - Nieważne, kim on jest, nieważne, jakie ma medale i ile pieniędzy.
Powstrzymajgo,Dillon.
Ferguson zadzwonił do biura Raszida i dowiedział się, że earl jest nieosiągalny. Sekretarka kazała mu
zaczekaćipochwilidotelefonupodeszłaKateRaszid.
-GeneraleFerguson.Comogędlapanazrobić?
-Oósmejwieczorembędęw„FortepianowymBarze”hotelu
„Dorchester”.
-Itomamniezainteresować?
-Radzętamprzyjść,ladyKate.Razemzearlem-odparłiodłożyłsłuchawkę.
ZadzwoniładoPaula,którybyłw„DaunceyArms”zBellemiMichaelem.Streściłamukrótkąrozmowę
zFergusonem.
-Zajmęsiętym,jeślichcesz-powiedziała.
- Nie - odparł. - Przyjedziemy dziś po południu. Nie zamierzam zostawiać cię samej z Dillonem i
Fergusonem.
Generałaniewolnolekceważyć.Zobaczymysiępóźniej.
Rozłączyłsię.
-Kłopoty?-zapytałMichael.
-Fergusonchcesięzemnąspotkać.Wracamy.
-Wszyscy?
-Och,tak.-OdwróciłsiędoBella.-Będzieszmusiałuważać.-
UśmiechnąłsiędoBettyMoody.-Wychodzimy,kochana.
Kiedyusiedliwrolls-roysieipodnieśliszybęoddzielającąichodkierowcy,earlpowiedziałdoBella:
-Myślę,żebędzielepiej,jeśliniezatrzymaszsięwnaszymdomuprzySouthAudley.
-Agdziepanproponuje?
-Michaelmajachtmotorowy,przycumowanyprzyHangman’sWharfwWapping.Tammożesznocować.
-Tobrzminieźle.
-Atospotkanie,bracie?-zapytałMichael.-CzegochceFerguson?
-TegosamegocoDillon.Dowiemysię.
PaulRaszidzamknąłoczyiwyciągnąłsięwfotelu.
TymczasemwLondynieDillondokładnierozważyłsytuację.
UsiadłprzykomputerzeFergusonaiprzejrzałspisnieruchomościbędącychwłasnościąRaszidów.Potem
zadzwoniłdo„DarkMana”,doHarry’egoSaltera.
- Harry, to ja. Michael Raszid ma jacht zaparkowany przy Hangman’s Wharf w Wapping. Ty wiesz o
wszystkim,codziejesięnadrzeką.Comipowiesz?
- Niech zajrzę do mojego komputera. - Po chwili Salter ponownie podniósł słuchawkę i rzekł ze
śmiechem:-Jachtnazywasię
„Hazar”.
-No,pasuje.JesttamBilly?
-Tak.
-Dajmigonachwilę.
Wyjaśniwszysytuację,Dillonpowiedział:
-DlategomuszągdzieśukryćBella.Jakuważasz?
PrzySouthAudleyczyprzyHangman’sWharf?
-Obamiejscasąjednakowoprawdopodobne-odparłBilly.-
JeszczedziśwnocysprawdzęSouthAudley.Jeśliniczegonieznajdę,skontroluję„Hazar”.
TegowieczoruKateRaszidprzyszłapierwszaizastałaczekającegonaniąDillona.
-Cóżto?Dziśniezasiadłeśdofortepianu,Dillon?
Jestem rozczarowana. Przyszłam tu tylko po to, żeby posłuchać, jak grasz. Nikt by się nie domyślił, że
twoimprawdziwympowołaniemjestzabijanieludzi.
-Jednaknietorturowanieich,Kate.Niezabijammłodych,porządnychludziwtakipotwornysposób,w
jakizginąłBronsby.Niezasługiwałnatakilos.
-Jateżciępieprzę-powiedziała.
-Jezusie,dziewczyno,czytegonauczylicięwOxfordzie?
Wbrewsobieuśmiechnęłasięszeroko.
-Och,bogatedziewczynypotrafiąbyćgorszeniżulicznice.
-Podniecające.
Zapaliłpapierosa,aonawyjęłamugozustizaciągnęłasię.
-Zabiłeśmojegobrata.
-KtórykazałobedrzećzeskóryBronsby’ego,czemuprzyglądałaśsięzearlem,twoimbratem.Chceszmi
powiedzieć,żeaprobujeszjedno,anienawidziszdrugiego?
Nabrałtchu.
-Nie.PoprostunienawidzęcięzaśmierćGeorge’a.
-Nie,Kate,wcalenie.Wtymcałyproblem.
Obaj Salterowie siedzieli w samochodzie zaparkowanym przy South Audley. Billy zajmował miejsce
kierowcy,aHarryczytał
„EveningStandard”.Oderwałwzrokodgazetyizobaczyłwózwyjeżdżającybocznąbramą.-ToBelli
MichaelRaszid.Ruszaj,Billy.
PaulRaszidzjawiłsięw„FortepianowymBarze”zarazpoFergusonieiJohnsonie.Wyglądałznakomicie,
ześwieżąhazarskąopalenizną,wkremowymlnianymgarniturzeitradycyjnymgwardyjskimkrawacie.
-GeneraleFerguson-powiedział,niewyciągającręki.-Dillon.
PanieJohnson.
Wszyscyusiedli.
-Tojużkoniec-powiedziałFerguson.
-Zczym?-zapytałRaszid.
-Doskonalepanwie.Pomyślałem,żedampanuostatniąszansę.
Niechpanztymskończy.Dotejporywszystkouchodziłopanubezkarnie,alezapewniam,żetymrazem
będzieinaczej.
Paulpowiedziałpowoliispokojnie:
- Jestem bardzo przywiązany do mojej rodziny. Miałem brata, którego bardzo kochałem, a który został
zabitywHazarze.
- Za pozwoleniem, milordzie - powiedział Dillon. - Fakt, że robi pan o to tyle hałasu po tym, co
zrobiliściezBronsbym,najlepiejświadczyotym,żemapanpoważnezaburzeniaumysłowe.
Katechlusnęłamuszampanemwtwarz.Dillonoblizałwargiisięgnąłposerwetkę.
-Cozamarnotrawstwo.
Wtymmomenciezadzwoniłtelefonkomórkowy.
-Przepraszam-powiedziałIrlandczyk.Wstałiodszedłodstolika.-TuDillon.
MówiłBilly.
- Jechaliśmy z Harrym za Michaelem Raszidem i Aidanem Bellem aż do Hangman’s Wharf. Weszli na
pokład„Hazaru”.
Zawiadomisz Fergusona? - Nie, to nasza sprawa. Nie chcę, żeby Ferguson do wiedział się o tym i
zabroniłnaminterweniować.
Przyjadędowaszapółgodziny.Wróciłdostolika.
- Przykro mi, ale muszę iść. Jestem pewien, że załatwi pan to sam, generale. Niech im pan powie, że
wiemyoichplanachzwiązanychzestatkiemiżejepokrzyżujemy.Tojużkonieczabawy.
-Będęcipotrzebny?-spytałBlake.
-Nietymrazem,stary.-DillonspojrzałnaPaulaRaszida.-
Posłuchałbymgenerała,naprawdęwarto.
Potemodwróciłsięiwyszedłzuśmiechem.
Padało,gdypodjechałnaHangman’sWharfnadTamizą,gdziezaparkowaliBillyiHarry.MłodszySalter
wysiadł.Otworzyłtylnedrzwishogunaiwyjąłparasol.
-O,tomiłe-powiedziałHarry.-Powiemcicoś.
ItakniewyglądaszznimjakBogartw„Wielkimśnie”.
-Nocóż,alemamspluwęwkieszeni-odparłBilly.-Achybatylkotosięliczy.
Napokładzie„Hazaru”BelliMichaelRaszidwypilidrinka.
Michaelpowiedział:
-Życzęspokojnejnocy.Zobaczymysięjutroijeślinicsięniezmieni,jutrzejszydzieńbędzienaprawdę
wielki.
-Cóż,zobaczymy-odparłAidanBell.
Nazewnątrzktośzawołał:
-Hej,jesteśtam,Raszid,ztymirlandzkimskurwielem?
BelliRaszidwyjęlibrowningiiwyszlinapokład.
Dillonprzyjechałpiętnaścieminutwcześniej,zaparkował
samochód za shogunem Billy’ego i Harry’ego, po czym do nich dołączył. Wyjął telefon komórkowy i
zadzwoniłdoFergusona.-
Gdziejesteś?-zapytałgenerał,agdyDillonmuwyjaśnił,wyraźniesięzdenerwował.-Ranyboskie.Co
tywyprawiasz?
-Nadalniejesteśmypewni,gdziedokonajązamachu,narzececzywhotelu,więcprzejmujęinicjatywę.
SązemnąBillyiHarry.BellopuściłdomRaszidówzMichaelem.PojechalinazacumowanąwWapping
łódźMichaela,amyzanimi.
-Dillon,posłuchaj...
-Nie,niechpanmnieposłucha,generale.Dampanuznać,naczymstoimy.
Rozłączyłsię.
-Niebyłzadowolony?-zapytałHarry.
-Niezbyt.Możebędzie,jakzobaczywyniki.
-Jaktorozegramy?-spytałBilly.
-Dillonpokrótcezreferowałplan,zdejmującmarynarkęirozwiązująckrawat.Następniewyjąłwalterai
wsunąłgozapasekspodni.
-Takwięctywchodziszfrontowymwejściem,Billy,atygoosłaniasz,Harry.
-Chryste,Dillon,tamjestzimnojakdiabli.
-Nieszkodzi.Tylkouważajnasiebie,Billy.Belltospryciarz.
-Niemartwsięomnie.Myślosobie,Dillon.Totynajbardziejryzykujesz.
-Świetnie.Zaczekajcie,ażruszę,apotemróbcieswoje.
Harry Salter przyczaił się za pachołkiem cumowniczym. Dillon zszedł po metalowych schodkach i
zanurzył się w wodzie. Była piekielnie zimna. Podpłynął do burty „Hazaru”, gdzie - zgodnie z
przewidywaniami-znalazłdrabinkę.WtymmomencieBillySalterkrzyknąłdoBella.
-Hej,jesteśtam,Raszid,ztymirlandzkimskurwielem?
BellrzekłdoMichaela:
-Tyidźnarufę,japrzypilnujędziobu.Tylkoniczegoniespieprz.
-Damsobieradę-mruknąłMichael.
-No,todoroboty.
Bellzostawiłgo,wyszedłposchodkachnapokład,aMichaelprzeszedłkorytarzemmiędzykajutami,po
czymzająłmiejscewcieniunarufie.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Schowany za pachołkiem Harry Salter wychylił się, a
Aidan Bell strzelił i trafił go w prawe ramię. Uderzenie pocisku odrzuciło Saltera w tył, a Bell na
czworakachwygramoliłsięzdziobunabrzegiznikłwmroku.
Michael Raszid kilkakrotnie wystrzelił do Billy’ego, który odpowiedział ogniem. Raszid cofnął się do
relingu,awtedyDillonchwyciłgozakostkinógiszarpnął.Raszidwypadłzaburtę.Dillonzłapałgoza
kark,zaczerpnąłtchuidrugąrękąchwyciłsięlinykotwicznej.Raszidszarpałsięiwierzgałnogami,lecz
Irlandczyk trzymał go tak długo, aż Michael przestał się szamotać. Ukryty w mroku Bell zobaczył to i
czmychnął.
Dillonpuściłciałoiwyszedłnabrzeg.Harrychwiałsięipojękiwał,aBillygopodtrzymywał.
-Przykromi,Dillon,alezgubiliśmyBella.
-MichaelRaszidnieżyje.-DillonspojrzałnaHarry’egoSaltera.-Wsiadajdoshoguna.Typrowadzisz,
Billy.ZawieźnasdoRosedene.ZadzwoniędoFergusona.
ŚciągnieprofesoraBellamy’ego.
-Dillon,robięsięnatozastary-jęknąłHarry.
-Bzdura.Dorasiętobązajmie.
Kiedyjechali,zadzwoniłdoFergusona.
-Będziepotrzebnaekipasprzątaczy.Tak,MichaelRaszid.
Znajdągowwodzieprzyjegojachcie„Hazar”,przycumowanymdoHangman’sWharf.
-Pewnietotwojarobota.
- Bell postrzelił Harry’ego w ramię i uciekł. Jedziemy do Rosedene. Ściągnij Bellamy’ego. Jeśli jest
nieosiągalny,toojcaHannah.Wkażdymraziektóregośznajlepszych.
-Załatwione,Dillon,alebyłobymiło,gdybyśczasemmówiłmi,cozamierzasz.
WRosedenezaczekalizBillymnakorytarzu.Bellamyoperował
wGuy’sHospital,aleArnoldBernsteinniebyłzajęty.
-ZajrzyjmydoHannah-zaproponowałDillon.
-Niemamnicprzeciwkotemu-odparłBilly.
Siedziałanałóżku,czytając„EveningStandard”iwyglądałaowielelepiejniżwtedy,kiedySeanwidział
jąostatnio.
-O,dwajmuszkieterowie.Opowiadajcie.
GdywysłuchałarelacjiDillona,przezchwilęsiedziaławponurymmilczeniu.
-Icootymsądzisz?
Ponamyśleodpowiedziała:
-Czyktośmówiłci,zacoPaulRaszidotrzymałKrzyżZasługipodczaswojnywZatoce?
-Nie.Zaco?
-Nocóż,czytałamakta.Villierswziąłdwarosyjskietransporteryizdwudziestomaludźmipojechałna
irackietyły.Rasziddowodziłpododdziałemwdrugimpojeździe.
Dziesięcioma ludźmi. Jednak popełnił błąd. Źle ocenił sytuację i wezwał Villiersa na nieszyfrowanej
częstotliwości.Irakijczycyprzechwycilitransmisję,namierzyliichizałatwilicałypododdział.
-OpróczRaszida?-spytałBilly.
-Właśnie.KiedyjednakVilliersdotarłdopojazduRaszida,niezastałtamnikogo.Tylkosiedmiuirackich
żołnierzy,martwychiwykastrowanych.
-ARaszid?-zapytałDillon.
-Dziesięćdnipóźniejdotarłdonaszych,idącpieszo.
-TonyVilliersnicmiotymniewspominał-zauważyłDillon.-
Dlaczego?
Hannahuśmiechnęłasięipokręciłagłową.
-Topocieszające,żenawetwielkiSeanDillonmożebyćtaknaiwny.Posłuchaj,Raszidjestearlem.A
także produktem Sandhurst, grenadierów gwardii i SAS. Czegokolwiek uczą w tych jednostkach, z
pewnościąnietego,jakucinaćwrogomfiuty.Dlategoniewspominasięotymzdarzeniu.
-Wszystkotojestbardzointeresujące,paninadinspektor-
zauważyłBilly-alejakiztegowniosek?
-Onjestszalony.Igłębokowierzywto,żemusisięzemścić.
Dillon zabił dwóch jego braci, więc musi umrzeć. - Spojrzała na Irlandczyka. - Nie ma co do tego
wątpliwości,Sean.Onniemógłbyznieśćmyśli,żenadalżyjesz.
-AKate?-zapytałDillon.
- Poczucie wspólnoty. Dla arystokratów rodzina jest wszystkim, a w tym przypadku działa nie tylko
tradycja Daunceyów, ale i Raszidów. Kate jest świadoma tego dziedzictwa i widzi w Paulu głowę
rodziny.Niemożebyćinaczej.
-AwięcnawetonamożepragnąćśmierciDillona?-zapytał
Billy.
-Taksądzę.-Hannahwyglądałanabardzozmęczoną.-Muszęodpocząć.
Drzwiotworzyłysięizajrzałprzezniejejojciec,nadalwchirurgicznymfartuchu.
-Powiedzianomi,żetujesteście.
-Coznim?-spytałSalter.
-Nocóż,moimzdaniem,wtymwiekutwójwujpowinienunikaćpostrzałów.Cooznacza,żenapewno
namnieumrze.-
Podszedłdocórki.-Jaksięczujesz?
-Zmęczona.
-Awięcśpij.-Odwróciłsiędogości.-Wyjdźcie.
ZanimDillonzamknąłzasobądrzwi,Hannahzawołała:
-Sean,ranyboskie,uważajnasiebie!PaulRaszidmaobsesjęnatwoimpunkcie.Gdybymógł,wyzwałby
cięnapojedynek.Toprawopustyni,Sean.Chcezabićcięosobiście.
Płakała.ArnoldBernsteinwypchnąłDillonaiBilly’egozadrzwiipowiedział:
-Zarazwracam,kochanie.
-Straszniesiętymprzejmuje-zauważyłDillon.-Dlaczego?
Nigdyzamnąnieprzepadała.
- Jesteś takim mądrym facetem. Musisz nim być, inaczej nie mógłbyś bezkarnie zabijać ludzi przez
trzydzieścilat.Ajednak,jeślinierozumiesz,dlaczegoonapłacze,tochybanaprawdęjesteśgłupi.
Odszedł,aBillypowiedział:
-Myślę,żechciałpowiedzieć,żeonanaprawdęcięlubi.
Dillonzapaliłpapierosa.
-Owszem,takieodniosłemwrażenie.Chodźmynafiliżankęherbaty.Posiedzimytutrochę,możepozwolą
cipóźniejzobaczyćHarry’ego.
Poszlidobufetu,zamówiliherbatęujednejzdziewczątiusiedli.
AidanBelloddaliłsięodrzeki,dotarłdoHighStreetizłapał
taksówkę do Mayfair. Wysiadł kilkaset metrów od willi przy South Audley Street, podszedł do
kuchennychdrzwiizadzwonił.OtworzyłamuKate.Zdziwiłasię.
-Cosięstało?
-Wszystko.Jesttutwójbrat?
-Tak.
-Chodźmydoniego.
Nagleprzeraziłasię.
-AgdzieMichael?
-Chodźmy.
Zaprowadziłagodowielkiegosalonu,gdziePaulRaszidsiedział
przykominku.Podniósłgłowę.
-Cotyturobisz?GdzieMichael?
- Przykro mi o tym mówić. Dillon pojawił się z Salterami na Hangman’s Wharf. Zdołałem postrzelić
Harry’egoSalterawramię,aleDillonwypchnąłwaszegobratazaburtę.Zdążyłemjeszczezobaczyć,jak
chwyciłgozagardłoiwepchnąłpodwodę.
Katezezduszonymokrzykiemodwróciłasięichwiejnymkrokiemwyszłazpokoju.Raszidzkamiennym
wyrazemtwarzyrzekł:
-Opowiedzmidokładnie,cosięstało.
DilloniBillypiliherbatęwbufecie,kiedypojawiłsięFerguson.
-CozHarrym?-zapytał.
-Przeżyje-powiedziałBilly.-Mamnadzieję,żepokryjeciekosztyleczenia.
FergusonzaatakowałDillona.
-Wcotypogrywasz,dodiabła?
-Nagleuświadomiłemsobie,żeniemamyżadnejpewności.
Rozmawialiśmyo„PrinceRegencie”orazohotelu„Dorchester”iwydawałonamsię,żemamyrację,ale
wcaleniebyliśmytegopewni.
DlategoBillyzHarrympojechalizaMichaelemRaszidemiBellemnaHangman’sWharf,gdziestoijacht
motorowyRaszidów.Potemwszystkopotoczyłosiębłyskawicznie.BellpostrzeliłHarry’egoiuciekł.Ja
ściągnąłemmłodegoRaszidazaburtęiutopiłemgo.
-Kawałdraniazciebie,Dillon.
-Nocóż,sammniezatrudniłeśdotejroboty.Czyekipaporządkowaznalazłaciało?
-Nie,zrobiłatopolicja.Postanowiłemzałatwićtowtakisposób.
Anonimowytelefon,ktośspacerowałzpsemponabrzeżuizauważył
zwłokiwwodzie.
-APaulRaszid?
-Napewnojużotymwie.
-Bell?
-Bógwie.Możnabysądzić,żetojużzamkniętyrozdział.
SkuteczniepokrzyżowałeśwszystkieplanyRaszidadotyczącepremiera.JeśliBellmachoćtrochęoleju
wgłowie,powinienbyćjużdalekostąd.
-Ciekawe-powiedziałBilly.-Niedawnoodbyliśmybardzointeresującąrozmowęzpaniąnadinspektor
Bernstein.Niewiedziałem,żeonamadyplomzpsychologii.
Według niej, Paul Raszid to kompletny czubek. Uważa, że honor rodziny wymaga, by zabił Dillona, a
siostraearlazapewnejesttegosamegozdania.
-Bell-dodałIrlandczyk-teżjestszalony,askorootymmowa,topewniejarównież.Nieliczyłbymna
to,żeBellucieknie.OnuwielbiatęgręijeśliRasziduzna,żenadaljestmupotrzebny,Bellmożesporo
zarobić.
WkostnicyKensingtonPauliKateRaszidczekaliwponurympomieszczeniu,pomalowanymnazielonoi
biało.Byłtamelektrycznypiecykioknozwidokiemnaparking.Podłuższejchwiliprzyszedł
pielęgniarz.Miałniepewnąminę.
-PanRaszid?
OdpowiedziałamuKate:
-MójbratjestearlemLochDhu.
-AzmarłyMichaelRaszid...?
-Takżebyłmoimbratem.
-Chceciegopaństwozobaczyć?
-Tak-odparłbeznamiętniePaulRaszid.
-Właśniezakończonosekcję.Patolognadaltamjest.
Tomożebyćdośćnieprzyjemnywidok.Myślęomłodejdamie.
-Tobardzouprzejmiezpanastrony,alemusimygozobaczyć.
-Ponadto,jesttamjeszczekilkupanów.GenerałFergusonzdwomamężczyznami.
LadyKateotworzyłausta,leczbratuspokajającopołożyłdłońnajejramieniu.
-Todobrze.Znamysię.
Zaprowadzono ich do pomalowanej na biało sali sekcyjnej, lśniącej nierdzewną stalą. Patolog sądowy
stałrazemzFergusonem,DillonemiBlakiem.Pielęgniarzpodszedłiszepnąłmucoś.Patologodwrócił
się.
-LordzieLochDhu,bardzomiprzykro.
- Ferguson - powiedział Raszid - gdybyś był tak uprzejmy i zaczekał na zewnątrz, chętnie zamieniłbym
kilkasłów.
-Oczywiście-odrzekłFerguson,bardzoformalnie,wsztywnysposóbprzyjętywangielskichwyższych
sferach.
Wyszedł z Dillonem i Blakiem. Kate podeszła do stołu operacyjnego, na którym leżało nagie ciało
MichaelaRaszida,zrzędemszwównaklatcepiersiowejiśladempoodpiłowaniupokrywyczaszki.
-Czytobyłokonieczne?
-Bratpaństwawypadłzaburtęjachtuiutonął,alekoronerzażądałprzeprowadzeniasekcji.Niedałosię
tegouniknąć.Ustaliłem,żeprzyczynązgonubyłoutonięcieizgodniezparagrafemtrzecimustawymogę
podpisaćupoważnieniedoodbioruzwłok.Przesłuchaniesądowejestniepotrzebne.
-Toniezwykleuprzejmiezpanastrony-rzekłPaulRaszid.-
Terazjazajmęsięwszystkim.
Kiedy wyszedł z Kate z prosektorium, Ferguson czekał w recepcji, rozmawiając z ubranym w
prochowiecistaromodnykapelusikmężczyznąwśrednimwieku.GenerałskłoniłsięRaszidom.
-Zobaczymysięnazewnątrz.
Mężczyznawkapelusikupowiedział:
-JestemgłównyinspektorTempie.Niemażadnychśladówprzemocy.Tobyłnieszczęśliwywypadek.
-Oczywiście.
- Zakładam, że patolog powiedział państwu, iż w tych okolicznościach, zgodnie z paragrafem trzecim
ustawy,możewydaćciałobezprzesłuchaniaprzedkoronerem?
-Tak.
- Muszę podpisać upoważnienie jako prowadzący śledztwo, co zaraz zrobię. Potem w każdej chwili
mogąpaństwoodebraćciało.
W oczach miał dziwny błysk, a poza tym, dlaczego główny inspektor miałby prowadzić śledztwo w
sprawietopielca?PaulRasziduśmiechnąłsięiuścisnąłmudłoń.
-Jestpanbardzouprzejmy.
Fergusonczekałnachodnikuprzedkostnicą,obokdaimlera,wktórymsiedziałkierowca.Dillonstałw
pobliżuzBlakiem,palącpapierosa.
- Nie wiem jak wy, chłopcy - powiedział Ferguson - ale ja jestem głodny jak wilk. W pobliżu hotelu
„Dorchester” jest przyjemna włoska restauracja, wiecie która? - Odwrócił się. - A, jesteście.-Ciało
mojegobrataGeorge’azostałowłaśnieprzywiezionezHazaru.TerazwydadząnamMichaela.Pojutrze
pochowamyichwrodzinnymgrobowcuwDauncey.Potemzobaczymy.
-Waszbratutonął-powiedziałmuFerguson.-Poprostu.
KatepodeszładoDillonaiwymierzyłamupoliczek.
-Tygoutopiłeś.
-Jezu,Kate,próbowałmniezabić.Dlaczegowy,Raszidowie,uważacie,żemożeciebezkarniestrzelać
doinnychludzi?
Odwróciłasiębezsłowaiusiadłazakierownicąmercedesa.PaulRaszidpowiedział:
-Mojąjestzemsta,Dillon.Powinieneśtozrozumieć.
TakmówiStaryTestament.
-Wieszco,milordzie,złożęcipropozycjęniedoodrzucenia.
Będącrównieszalonyjakty,przyjadęnatenpodwójnypogrzeb.W
tensposóbbędzieszmógłspróbowaćmniewykończyć,ajaspróbujęzałatwićciebie.Conatopowiesz?
W oczach Raszida pojawił się triumfalny błysk i wydawało się, że zaraz się uśmiechnie. Zamiast tego
kiwnąłgłowąiodparł:
-Będęczekał.
Odjechali.
-Jezu-powiedziałFerguson.-Naprawdęgosprowokowałeś.
-Czaszakończyćtęsprawę,generale.-Spojrzałwśladzaodjeżdżającymmercedesem.-Takczyinaczej.
Gdy Kate prowadziła samochód, jej brat zadzwonił do mieszkania dla służby, które mieściło się za
rogiem, niedaleko domu przy South Audley Street. W razie potrzeby korzystał z niego dodatkowy
personel.TerazkwaterowałwnimBell.Kiedyodebrał
telefon,PaulRaszidpowiedział:
-Toja.Posłuchaj.
DokładnieopowiedziałBellowi,cozaszło.Kiedyskończył,jegorozmówcarzekł:
-DrańztegoDillona,alewłaśniedlategojeszczeżyje.
-Mówisztak,jakbyśgopodziwiał.
-Toporządnyfacet.Mamywielewspólnego.
-Nocóż,chciałbymsamsięnimzająć,alejeślimożeszmniewyręczyć,zróbto.Wszyscytrzejjadąteraz
do jakiejś włoskiej restauracji w pobliżu hotelu „Dorchester”. Samochód Fergusona to daimler, nie
pomyliszgozżadnyminnym.
-Comamzrobić?
-Załatwićwszystkichtrzech.PrzyjdźnaSouthAudleyStreet.
Dostarczębroń.Oczywiście,zapłacę.
-Wporządku.Zarazsięzobaczymy.
Raszidrozłączyłsię.Katezapytała:
-Mówiszpoważnie?
- Kate, powiedziałem im, kiedy odbędzie się pogrzeb, i Dillon zareagował tak, jak oczekiwałem. Tak
więcteraznapewnoniespodziewająsięataku.-Wzruszyłramionami.-WszystkozależyodBella.Dam
mujeszczejednąszansę.Jeśliitymrazemzawiedzie,samzabijęDillona.
ApotemBella.
Byłtakspokojny,takpewnysiebie,żeniemogłasięznimspierać.Pojechalidodomu.
Bell zadzwonił do tylnych drzwi domu przy South Audley Street. Raszid wpuścił go i zaprowadził na
piętro,gdzieotworzył
drzwidopomieszczenia,któreokazałosięprawdziwązbrojownią.
Byłytamdosłowniewszystkierodzajebroni,leczBellwybrałkarabinArmalite.
-Tostaryznajomy.Składanakolbaitłumik.
-Niewyciszacałkowicie.Cozamierzaszzrobić?
-Przestrzelićtylnąoponęizałatwićwszystkichtrzech,kiedywysiądą.
-Niezłyplan.Zobaczymy,czysiępowiedzie.Cokolwieksięstanie,wróćdomieszkania.Mamnadzieję,
żezastanęciętamwraziepotrzeby.
-Wporządku.Potrzebnamijeszczejakaśmapa.
Bell znalazł stary płaszcz przeciwdeszczowy z głębokimi kieszeniami, pod którym bez trudu schował
karabinzeskładanąkolbą.
Opuścił dom przy South Audley Street i pieszo dotarł do włoskiej restauracji, gdzie zastał
zaparkowanegodaimleraisiedzącegownimszofera,czytającegoprzyzapalonymświetlegazetę.
Obejrzawszymapę,doszedłdowniosku,żepoopuszczeniurestauracjibędąmusieliskręcićwlewow
ParkLane,apotemwykręcićwCurzonGate,abydojechaćdoCavendishPlace,ulicy,któraznajdowała
się po drugiej stronie Park Lane. Tak więc Bell przekroczył ulicę, skrył się w mroku Hyde Parku,
przeszedł przez ogrodzenie i przyczaił się w cieniu drzewa. Wyjął z kieszeni okulary noktowizyjne,
założyłjeiobserwowałdrzwirestauracji.
Ferguson,BlakeiDillonwyszli,podeszlidodaimleraiwsiedli.
Bellwyjąłarmalite,rozłożyłkolbęiczekał.Otakpóźnejporzenaulicachbyłniewielkiruch.Daimler
wykręciłprzyCurzonGateiprzyspieszył.Bellwycelowałwtylnekołopostroniepasażeraistrzelił.W
tejsamejchwiliDillonprzypadkiemobejrzałsięizobaczył
błysk wystrzału. Opona pękła i daimler odbił najpierw w lewo, a potem w prawo, wpadł w poślizg i
uderzyłkołamiwkrawężnik.ImpetrzuciłFergusonanabocznedrzwi,aBlake’anakolana.
-Tosnajper-powiedziałDillon.-Widziałembłysk.
Samtozałatwię.
Wyturlałsięzwozu,przeskoczyłprzezpłotiwyjąłwaltera.
Aidan Bell odwrócił się i zaczął uciekać, przyciskając do piersi karabin. Dillon ruszył w pogoń,
trzymającsięwcieniu.Pochwiliznaleźlisięwpobliżuogromnego,rzęsiścieoświetlonegopomnika.
Nagle Bell potknął się i upadł, wypuszczając karabin. Dillon zatrzymał się i stał nieruchomo, ciężko
dysząc.Wdłoniściskał
waltera.
-Aidan,totystarybyku.Ilezaproponowałciearl?
-Idźdodiabła,Dillon.
BellusiłowałpodnieśćkarabiniDillon,niewielemyśląc,wpakowałmudwiekulewserce.
Dillonwróciłdosamochodu.Fergusonpodtrzymywałrękąramię.
-Chybazłamane.
-Cosięstało,Sean?-zapytałBlake.
-TobyłBell.Zastrzeliłemgo.Leżyprzypomniku.
Nie wiem, jak chce pan to załatwić, generale. Czy chce pan, by sławnego terrorystę IRA znaleziono
zastrzelonegowHydeParku,czyteżmamwezwaćekipęporządkową?
- W tych okolicznościach unikajmy rozgłosu. Za dzwoń, powiedz, gdzie jesteś, i zaczekaj. Ja muszę
jechaćdoRosedene.
WysiadłzBlakiemzdaimleraipowiedziałszoferowi:
-Zadzwoń,żebyodholowalisamochód.PanJohnsonmnąsięzajmie.
Później,siedzącwcieniupomnika,DillonwyjąłtelefonkomórkowyizadzwoniłdoPaulaRaszida.
-Toja,Dillon.AidanBellpróbowałnaszałatwić,aleobawiamsię,żezawiódłporazostatni.
-Zabiłeśgo?
-Tak.
-Gdybyśtegoniezrobił,sambymgozabił.
-Tomnieniedziwi.Niemogęsiędoczekaćpogrzebu,Raszidzie.Jeślimyślisz,żedaszmiradę,możesz
spróbować.Tojużzadługotrwa.
-Jateżniemogęsiętegodoczekać,Dillon.
SiedzącanaprzeciwbrataKatezapytała:
-Cosięstało?
-Bellnieżyje.
-Dillon.
-Aktóżby?
-Zatemprzyjedzienapogrzeb?
-Jeśliomniechodzi,tonajegowłasny.
Dillonsiedziałnastopniachpomnikaipaliłpapierosa.Popewnymczasieprzyjechałaekipasprzątaczy.
NastępnegorankaBlakeodleciałdoStanów.Bellznikłzpowierzchniziemi.Dillonudałsięzwizytądo
Rosedeneizastał
FergusonasiedzącegoprzyłóżkuHannah.Lewąrękęmiałnatemblaku.
-Jaksięmasz?-zapytałDillon.
-Bywałolepiej.
-Aty?-DillonzwróciłsiędoHannah.
-Przeżyję.GenerałFergusonwszystkomiopowiedział.AwięczabiłeśBella?
-Mówisztozdezaprobatą.Ranyboskie,kobieto,onpróbował
naszabić.-Uśmiechnąłsię.-Ach,rozumiem.
Niejesteśzwolenniczkąkaryśmierci.
- Niech cię licho, Dillon. Generał wspomniał, że powie działeś Raszidowi, iż przyjedziesz na pogrzeb
jegobraci.
-Icoztego?Samamówiłaś,żeonchcerzucićmiwyzwanie.
Dlategowyzwałemgopierwszy.
-Tyidioto.Mówiłamci,żetoszaleniec.Terazzrobiwszystko,żebycięzałatwić.
-Jarównieżmówiłemciwielokrotnie,Hannah,żeteżjestemszalony.
-Naprawdęuważam,żeniepowinieneśtegorobić,Dillon-
wtrąciłsięFerguson.-Torozkaz.
- A jeśli odmówię jego wykonania - rzekł Dillon - to co zrobisz, zamkniesz mnie w więzieniu
Wandsworth?
-Mógłbymtozrobić.Ztwojąprzeszłością...
-Naprawdę?KiedywyciągnąłeśmniezwięzieniawSerbiiiszantażemzmusiłeśdowspółpracy,jednąz
najważniejszychczęścinaszejumowybyłozatarciemoichdawnychgrzechów.Terazmówiszmi,żetego
nie zrobiłeś. Jeśli tak jest naprawdę, to mogę tylko powiedzieć, że Billy Salter może sobie być
gangsterem,alejegopoczuciemoralnościjestznaczniebardziejrozwinięteniżtwoje.-
PochyliłsięipocałowałHannahwpoliczek.-ZostańzBogiem,dziewczyno,iuważajnasiebie.
A co do Raszida, który chce mnie zabić... No cóż, brytyjska armia długo próbowała to zrobić, a
tymczasemwciążżyję.-Skinął
głowąFergusonowi.-Wiesz,gdziemnieszukać,gdybyśchciałmnieznaleźć.JutropojadędoDaunceyna
pogrzeb.DamRaszidowiszansę.
Odwróciłsięiwyszedł.
-Mapanzamiargozamknąć,sir?-zapytałaHannah.
-Oczywiście, że nie- westchnął Ferguson.- Chciałem tylko sprawdzić,czy uda misię odwieść go od
tegoszalonegozamiaru.
Przezostatnieosiemczydziewięćlatzdążyłemgopolubić.Myślę,żetyteż.
-Możnatakpowiedzieć,sir,alebyłabymwdzięczna,gdybymupanotymniemówił.
-Oczywiście,mojadroga.Czujęsiętakokropnie,żechybapójdędodomu.
Paul i Kate Raszid przyjechali do „Dauncey Arms” w porze lunchu. W gospodzie kłębił się tłum
miejscowych.BettyMoodystałazabarem.NapowitanieRaszidówwszyscywstali.
- Przyjaciele, siadajcie - powiedział Paul Raszid. - Kolejka dla wszystkich. Betty, jestem głodny jak
wilk.Podaj,comasz.
Oczyszkliłyjejsięodłez.Wyciągnęłarękęipogładziłagopopoliczku.
-Och,Paul.
Katezaczęłapłakać,aBettyujęłajejdłońiwyszłazzabaru.
-Przestańpociągaćnosem,dziewczyno.Powtarzałamcitooddziecka.Chodźtuipomóżmiwkuchni.
Później,kiedyzjedli,otworzyładlanichbutelkęszampanaiusiadłaznimiprzykominku.
-Codojutrzejszegopogrzebu...-zaczęłaniepewnie.-Niewielemipowiedzieliście.
- Msza odbędzie się o wpół do dwunastej. Tym razem będzie to skromna uroczystość, Betty. Nie
rozsyłaliśmy zawiadomień, tak jak ostatnim razem. Oczywiście, wszyscy mieszkańcy wioski będą mile
widziani. Możesz przygotować bufet tutaj, w pubie. Nie chcemy pompy. Po pogrzebie damy wolne
służbie.
-Jaksobieżyczysz,Paul.Zostawtomnie-powiedziałaBettyiodeszładoswoichzajęć.
-Czyonprzyjedzie?-zapytałaKate.
-Och,przyjedzie-odparłjejbrat.-Nigdywżyciuniczegoniebyłembardziejpewny.
DillonodwiedziłHarry’egowRosedeneiznalazłgosiedzącegonałóżkupodtroskliwymokiemDory,
barmankipełniącejterazobowiązkipielęgniarki.
-Uważaj-poradziłjejDillon.-Jeślibędzieszzadobrzesięnimopiekować,starydrańmożezechcecię
poślubić.
Popatrzyłananiegozbłyskiemwoczach.
-Niepodsuwajjejtakichpomysłów!-zdenerwowałsięHarry.
KlepnąłDorępopupie.-Bądźdobrądziewczynąiznajdźmibutelkęwhisky.Gdyzostalisami,Dillon
powiedział:
-Możeszsobiemyśleć,żemaszjąwgarści,aletoonazłapałaciebie,Harry.Jesteśszczęściarzem.Tona
prawdębardzoporządnababkaidałabysięzaciebieposiekać.
-Niemusiszmimówić.
-Nototraktujjąjaknależy.
Salterprzyjrzałmusięuważnie.
-Dlaczegomamwrażenie,żeniejesteśwnajlepszymhumorze?
- No cóż, wszyscy miewamy wzloty i upadki. Widziałem się z Hannah. Wiesz, jak to jest. Ona mnie
zarazemkochainienawidzi,adotegoboisię,żezginę.
-Zamierzaszpopełnićjakieśgłupstwo-domyśliłsięHarry.-
Chryste,Dillon,tynaprawdęwybieraszsięjutronatenpodwójnypogrzeb!
-Rzuciłemmuwyzwanie,Harry.Onchcesięzemnązmierzyć.
Zabiłemmudwóchbraci.Madotegoprawo.
- Wiesz co, stary koniu, odnoszę wrażenie, że zamierzasz popełnić samobójstwo. Chcesz zabrać
Billy’ego?
Niemasznikogoinnego.
-Nie.Wpadnędo„DarkMana”,żebycośzjeśćwtowarzystwieBilly’ego,aniepoto,byprosićgoo
pomoc.
Ondosyćjużzrobił.Wieszco,Harry,onuważasięzamojegomłodszegobrataiwpewnymsensienim
jest.Niezamierzamgonarażać.Niepoproszęgo,żebypojechałzemnąjutrodoDauncey.Z
tegocowiem,earlmożespuścićnanasswojepsy.
-Awięcplanujeszzajechaćtamwczarnymgarniturzeistanąćwśródwiernychwkościółku?
-Taktrzeba,Harry.
-Cóż,tomiłe,nonie?KiedyjużmiałemuznaćcięzastarszegobrataBilly’ego,tychceszpołożyćgłowę
podtopór.
Dillonwstał.
-Harry,jesteśduszachłopiBillyteż,aleprzychodzitakiczas...
-Tak,wiem.Kiedymężczyznamusizrobić,codoniegonależy.
JohnWayne,niechspoczywawspokoju.
DorawróciłazbutelkąszkockiejiHarrypowiedział:
-Wynośsię,Dillon.Denerwujeszmnie.
PowyjściuIrlandczykaSalterseniorsiedziałprzezchwilę,machinalniegładzącpośladekDory,poczym
podniósł słuchawkę stojącego przy łóżku aparatu i wystukał numer telefonu komórkowego Billy’ego.
ZłapałgowbiurzenaCableWharf.
-Posłuchaj,Dillonwłaśniestądwyszedł.Powiedział,żezamierzawpaśćdo„DarkMana”izjeśćztobą
lunch.
Jak wiesz, Raszid jutro chowa w Dauncey swoich braci, a Dillon postanowił pojechać na pogrzeb i
zmierzyćsięzPaulem.Szykujesięcośwrodzajupojedynku.Cowięcej,chcepojechaćsam.
-Niemamowy-odparłBilly.-Jeślionjedzie,tojaznim.
Wiem,żemożetegoniepochwalasz.
- Prawdę mówiąc, Billy, jestem z ciebie dumny, ale nie mów mu tego. Powiedz tylko, że jest głupi.
Pozwolimymupojechaćidołączymydoniegopóźniej.
-Czysięnieprzesłyszałem?Powiedziałeś„my”?
-Billy,nawetzDorąniemogętutkwićwnieskończoność.
Przynajmniejdamwammoralnewsparcie.PojedziemyzaDillonem.
Wlokalu„DarkMan”musiałobyćtłoczno,nacowskazywałylicznesamochodyzaparkowaneprzyCable
Wharf.Znowupadało,jakzwykleotejporzeroku.
WbagażnikuminicooperaDillonznalazłstaryparasol,rozłożył
go,zapaliłpapierosaiprzezchwilęspacerowałpochodniku.
Ogarnęłagodziwnamelancholia,poczucie,żecośsiękończy.
NieżywiłnienawiścidoPaulaRaszida,aKate-jakwiększośćmężczyzn-darzyłogromnympodziwem.
Przeztewszystkielatazabił
wielu ludzi. Taki już był. Usprawiedliwiał to śmiercią ojca, który zginął na ulicy Belfastu podczas
przypadkowej strzelaniny między członkami IRA a brytyjskimi spadochroniarzami. A jeśli to naprawdę
leżałowjegocharakterze,jeżeliśmierćojcabyłatylkowymówką?O
czymbytoświadczyło?Wprawdzietwierdził,żenaswójsposóbbył
tylkożołnierzem,aleczymógłpotępiaćRaszida,niepotępiającsamegosiebie?Jedyne,coichodsiebie
różniło,tookropnaśmierćBronsby’ego.Dillonnigdybysięnieposunąłdoczegośpodobnego.
Zapaliłnastępnegopapierosa,zasępionyiprzygnębiony.
-Och,dodiabłaztym.Cowemniewstąpiło?
W tym momencie ktoś zawołał go od drzwi pubu. Dillon spojrzał tam i zobaczył nadbiegającego
Billy’ego.MłodszySalterwskoczyłpodparasol.
-Copróbujeszzrobić,utopićsię?
-Cośwtymstylu.
-Och,rozumiem,wstałeśdziślewąnogą.Hej,ludzie,ogólnewyrazywspółczuciadlaSeanaDillona.
-Idźdodiabła.
- No tak, najwyraźniej musisz coś zjeść i wypić. Chcę powiedzieć, że masz już swoje lata. Nie można
oczekiwać,żepotymwszystkim,przezcoprzeszliśmywciągukilkuostatnichtygodni,będzieszrównie
świeżyjakja.
Dillonparsknąłśmiechem.
-Tybezczelnyszczeniaku.
-Takjużlepiej.
Billypierwszywszedłdozatłoczonegobaru.WrazzDillonempodeszlidoostatniegostolika,przyktórym
siedzieliBaxteriHali.
-Spadajcie,mamycośdoomówienia-poleciłBilly.-
Powiedzciemałejzabarem,żebyprzyniosłanambutelkębollingera,dwakieliszkiitrochęirlandzkiego
gulaszu.
-Cojest,dzieńdobrocidlaDillona?
- Daj spokój. Zabiłeś Raszidowi obu braci, a teraz on chce ci obciąć jaja i spodziewa się, że jutro
przyjedziesz do Dauncey i z nim się zmierzysz. Nadinspektor Bernstein mówiła, że z jakiegoś powodu
chceszdaćmuszansę.
Apodobnotoonjeststuknięty.
-Jakjużmówiłem,Billy,możejateż.
- Guzik prawda. Jeszcze nie zdarzyło się, żebyś nie wiedział, co robisz. Znasz kilka języków, umiesz
pilotować każdy samolot, jesteś doświadczonym nurkiem. Harry opowiedział mi o wszystkim. To ty
rzuciłeś wyzwanie Raszidowi, a teraz wpadłeś na głupi pomysł, że pojedziesz tam sam. Cóż, nie
zamierzamnatopozwolić.
PowiedziałemtoHarry’emu.
-Napewnosięucieszył.
- Zdziwisz się, ale powiedział, że nie będziemy cię zatrzymywać, a potem pojedziemy za tobą.
Wspominał„moralnymwsparciu”.
Jednazmłodychbarmanekprzyniosłakubełekzlodem,butelkębollingeraikieliszki.Dillonwskazałna
BaxteraiHalla,pijącychpiwoprzybarze.
-Pokieliszkudlatychdwóch.
-Jakzwyklezachowujeszrozsądek-zauważyłBilly.
-Zarazciudowodnię,jakijestemrozsądny.Postaramsięspełnićtwojeżyczenie,Billy.Możeszpójśćza
mną ulicą, jak na kiepskim filmie. Dam ci waltera i kamizelkę kuloodporną, ponieważ on nie żartuje,
Billy.JakpowiedziałaHannahBernstein,niemożepozwolićmiżyć.Izrozkoszązastrzelitakżeciebie.
-Wiem-odparłSalter-alezamierzamcięosłaniać.
-Jeszczejedno,Billy.Fergusonznamojeplany,aleniejestwstaniemniepowstrzymać.Inaczejrzeczma
się z Harrym. Żartuje na temat swojego wieku, lecz naprawdę się starzeje. Nie chcę, żeby się o ciebie
martwił.
-Wtakimraziecorobimy?
- Dzisiaj późnym wieczorem zadzwonisz do niego do Rosedene i powiesz, że Ferguson zapuszkował
mnie, żebym nie zrobił czegoś głupiego. Rano we dwóch pojedziemy do Dauncey. Ty podstawisz
limuzynę.Mszazaczynasięojedenastejtrzydzieści.Zgadzaszsię?
-Onnigdycitegoniewybaczy,aletak,zgadzamsię.
Dillonpodniósłkieliszek.
-Cheers,jakpowiadająwEastEndzie.Aha,Billy,postarajsięoczarnygarnitur.Jateżtakiwłożę.
-Mamywyglądaćjakgrabarze?
-Właśnie.
- Wspaniale. - Kelnerka podała irlandzki gulasz. - Nie mogę się doczekać - rzekł Billy, po czym
przywołałJoegoBaxteraiSamaHalla.-Joe,naranopotrzebujęjaguara.WybieramysięzDillonemna
wycieczkęnawieś.DoDauncey,posiadłościRaszida,więcwłóżuniformszofera.Jedziemynapogrzeb.
-Cokażesz,Billy.
SalterspojrzałnaHalla.
- Będziesz musiał zastąpić mnie w magazynie i zająć się transportem czarnorynkowych papierosów z
Calais.
Ijeszczejedno.Niechcę,żebyHarryotymwiedział,bozamierzałjechaćznami,więcsiedźciecicho.
Jużdostałjednąkulę.
-Niemożnadopuścić,żebyznówoberwał-dorzuciłDillon.
Baxterskinąłgłową.
-Awięcmamrobićzaszoferazespluwąwschowkunarękawiczki?
-Nowłaśnie.TenRaszidtoniebezpiecznytyp.Znacietęhistorię,chłopcy.Nocóż,Joe,jeśliniechcesz...
-zacząłBilly.
Baxterrozzłościłsię.
-Nieobrażajmnie,Billy.Jesteśmyrazem,odkiedyskończyliśmysiedemnaścielat.
Billyzajadałirlandzkigulasz.
-GdybyHarrypytałomnie,powiesz,żewezwanomniedoSouthamptonwsprawiedostawygorzały.
-Ondostanieszału,kiedydowiesięprawdy-zauważyłHall.
-Och,jużnierazdostawałszału.Doragouspokoi,sprawi,żepoczujesięprawdziwymmężczyzną.No,
niezawiedźciemnie.Dalej,zamówciecośdozjedzenia.
-Awięcznowuruszamydoboju?-zapytałDillon.
-Zdecydowanie-uśmiechnąłsięBilly.-Zmieniłeśmojeżycie,Dillon,udowodniłeś,żemamrozum.Kim
byłem przedtem? Drobnym przestępcą, trzeciorzędnym gangsterem. A ilu ludzi zabiłem w trakcie tych
awantur,wjakiemniewpakowałeś?Jakjużmówiłem,życieniepoddanepróbiejestnicniewarte.Później
jakośugłaskamHarry’ego.
-Napewnocipowie,żejesteśkawałdrania.
-Mamświetnypomysł.Słyszałem,żewteatrzeOldRedLionwystawiająsztukęoIRA,napisanąprzez
BrendanaBehanaizatytułowaną„Zakładnik”.
-Arcydzieło.
-Doskonale.Chodźmyjązobaczyć.Rozerwiemysiętrochę...imożedowiemsięczegośotobie.
-Zgoda-powiedziałDillon.
Spektaklodniósłsukces.PopowrociedobarudyskutowaliispieralisięotezywysunięteprzezBehana.
JoeBaxter,któryzawiózł
ichdoRedOldLionizostałzmuszonydoobejrzeniasztuki,przysłuchiwałsięimzrozbawieniem.
PóźniejpodwieźliDillonanaStableMews,anastępnieBillyzatelefonowałdoHarry’ego.
-Mamnadzieję,żeniedzwonięzapóźno?
-Itakniemogęzasnąć.Zadługoleżęwłóżku.
CouDillona?Spodziewałemsię,żezadzwoniszwcześniej.
-Cóż,zjedliśmyrazemlunchwpubie.Przyjechałbardzoprzygnębiony,takjakmówiłeś,alewieczorem
sytuacjauległazmianie.
-Jakiejzmianie?
- Ferguson zabronił mu jechać na pogrzeb, a kiedy Dillon nie chciał go posłuchać, generał przysłał po
niegoWydziałSpecjalnyScotlandYardu.PrzylepiłmujakieśdawnegrzeszkizIRA.
-Przecieżobiecałzniszczyćkartotekę,kiedyDillonzgodziłsiędlaniegopracować.
- No cóż, w każdym razie zapuszkowali go. - Billy coraz bardziej przekonywał się do wymyślonej na
użytekHarry’egohistoryjki.-ZawieźligodoWestEndCentral.
Przynajmniejmajątamporządnecele.
- To draństwo - wściekł się Harry. - Ferguson dał słowo Dillonowi, kiedy wyciągnął go z serbskiego
więzienia.
-Owszem,alegenerałnależydowyższychsfer-odparłBilly.-
Toprzezcałytensystemklasowy,Harry.
Tenkrajwciążcierpinatęprzypadłość.
-Itomynibyjesteśmytymizłymifacetami?-pieniłsięHarry.-
Poczekaj,ażznowuzobaczęsięzFergusonem.AmiałemgozaporządnegoAnglika.
-Harry,podskoczyciciśnienie.Lepiejsięprześpij.Zatelefonujęjutro.
Następnego ranka w mieszkaniu przy Stable Mews Dillon włożył - tak jak zapowiedział Billy’emu -
eleganckiczarnygarnitur,białąkoszulęiczarnykrawat.
-Jezusie,synu-powiedział,przeglądającsięwlustrze.-
Wyglądasz, jakbyś ubiegał się o rolę mafijnego egzekutora w „Ojcu chrzestnym cztery”. - Zmarszczył
brwiidodałcicho:-Czyżbytowszystkobyłozaledwieteatremulicznym?Czyprzeztewszystkielata
wciążpowtarzamtopierwszeprzedstawieniezBelfastu?
Ktośzadzwoniłdodrzwi.Dillonposzedłdoholu,wziąłczarnypłaszczodArmaniegoitorbęzbronią.
Otworzyłdrzwiizobaczył
Billy’ego,nadzwyczajeleganckiegowczarnymgarniturzeikrawacie.
Baxterwuniformieszoferastałprzyjaguarze.
-Hej,wspanialewyglądasz!-pochwaliłBilly.
Dillonotworzyłtorbęiwyjąłtytanowąkamizelkę.
-Jakwiesz,tozatrzymapociskzczterdziestkipiątki,wystrzelonyzprzystawienia.Jajużmamtakąsamą
podkoszulą.Idź
dogarderobyizałóżją,Billy.Zaczekamy.
-Jakkażesz.
Billywszedłdośrodka,aDillonskinąłnaBaxtera.
-Otwórzbagażnik,Joe.
Dillonwłożyłdobagażnikapłaszczoraztorbę.Rozpiąłjąiwybrałbrowningaztłumikiem.
-Przyodrobinieszczęścianiebędziesztegopotrzebował,Joe,alezdrugiejstrony...
Baxteruśmiechnąłsięchłodno.
-Nigdyniewiadomo?
Otworzył drzwi samochodu, sięgnął do schowka na rękawiczki i wsunął tam pistolet. Po chwili Billy
wyszedłnaulicę.Przezramięmiałprzewieszonypłaszcz.
-Domyśliłemsię,żetenjestdlamnie.
-Możepadaćdeszcz.
-Świetnie.Wiesz,wtychwielkichkieszeniachśmiałozmieścisięuzi.Ponadto,lubięspacerywdeszczu.
Człowiekmaczasnaobcowaniesamzesobąimożliwośćodcięciasięodwszystkiego.
Jedźmy.
Zajęlimiejscanatylnymsiedzeniuijaguarruszył.
Harrysiedziałwłóżku,jedzącjajkanamiękkoitosty.Miałzasobąbezsennąnoc,aterazbyłjużpóźny
ranek.
-Połączmniezbiurem-zwróciłsiędonieodstępującejgoDory.-ChcępogadaćzBillym.
Zrobiła,cokazał,iodwróciłasięzesłuchawkąwdłoni.
-Billy’egoniema.OdebrałSamHali.
Harrysięgnąłposłuchawkę.
-Gdzieonjest,Sam?
-ByłjakiśproblemzdostawągorzałyimusiałpojechaćdoSouthampton.
-Mógłmnieotymuprzedzić.Zadzwoniędoniegonakomórkę.
BliskipanikiHaliimprowizował:
-Och,widzę,żezostawiłkomórkęnabiurku,Harry.
-Głupiszczeniak.Nodobrze,jeślisięodezwie,powiedzmu,żebydomniezatelefonował.
PaulRaszid,jakomajorrezerwy,miałprawonosićgwardyjskimundurprzyuroczystychokazjach.Kiedy
przedlustremzapinał
guzikimarynarki,błysnąłrządmedali.Musiałprzyznać,żewyglądatoimponująco.Earlwziąłczapkęi
wyszedł.
NadwielkąsaląwDaunceyPlace,nawysokościpiętrabiegłaowalnagaleria,zktórejwchodziłosiędo
pokoi. Na dół, do wielkiej sali wiodły szerokie schody, a spiralne schodki prowadziły w górę, na
wznoszącą się nad domem wieżę zegarową. Paul poprawił czapkę, zszedł na dół i zastał Kate przy
płonącymkominku.BettyMoodystałaprzyniej,ubranawczarnągarsonkę.Podeszładoniego,wspięła
sięnapalceipocałowałagowpoliczek.
-Och,Paul,wyglądaszcudownie.
-Nocóż,przynajmniejtylemogędlanichzrobić.
Pierwszy spadochronowy chciał przysłać dla George’a kompanię honorową i trębacza, ale, tak jak ci
powiedziałem,Kateijachcemy,żebytymrazembyłatoskromnauroczystość.
-Przyszłamtylkopoostatniewskazówki.Bufetwpubiejestprzygotowany,szampanteż.Bozamierzacie
podaćszampana?
-Wzniesiemytoastzaichżycie-odparłPaulRaszid.
-Apóźniej?Mówiłeś,żenieżyczyszsobiewidziećtunikogo,nawetsłużby.
- Kate i ja przywitamy się z wszystkimi i wcześnie opuścimy pub. Pragniemy spokoju, chcemy zostać
sami.
-Oczywiście.Pójdęjuż.Zobaczymysiępóźniej.
Wielkie drzwi zamknęły się ze szczękiem. Kate miała na sobie czarny żakiet narzucony na czarny
spodnium.Naszyipołyskiwał
złotyłańcuszek,wuszachlśniłybrylantowekolczyki.
-Ładniewyglądasz-powiedział.
-Tywyglądaszwspaniale.Jakprawdziwybohater.
-Miłobyłobytakpomyśleć,siostrzyczko.Możemyiść?
WzięlizgarażurangeroveraiKateusiadłazakierownicą.
Przejechalipodługimpodjeździe,skręcilidowioskiizaparkowaliprzyżywopłocie.Stałotamjużkilka
samochodów.
Przeszli do drzwi „Dauncey Arms”, mijając po drodze jaguara i stojącego przy nim Joego Baxtera w
uniformie szofera. W gospodzie było mnóstwo ludzi, przeważnie miejscowych, a wśród nich Dillon i
Billy.Stanęliprzykominku,ubraniwczarnegarnituryiprochowce.
Katezaparłodech.
-Przyjechał.
-Amyślałaś,żenieprzyjedzie?
Raszidprzepychałsięzsiostrąprzeztłum,ściskającdłonieidziękującludziomzaprzybycie.
-Jestemrad,żedotarłeś,Dillon.
-Wspaniałauroczystość-odparłIrlandczyk.
-Cieszęsię,żecisiępodoba.Tepłaszczesąpiękne.
Tozdumiewające,comieścisięwtychwielkichkieszeniach.
Bardzoładnieztwojejstrony,żeprzyjechałeśzprzyjacielem.
-Acozamierzaszzrobić,zrewanżowaćmisięzaRamę?
ZałatwićtaksamojakBronsby’ego?-Billypokręciłgłową.-Tylkospróbuj,azobaczysz.
-Paul,chodźmy-powiedziałaKate.
Bettypodeszładonich,marszczącbrwi.
-Czytrzebawczymśpomóc?
-Skądże.Cidwajpanowietomoidobrzyznajomi-uśmiechnął
sięRaszid.-Bufetiszampanpomszy.
Bettyodwróciłasięiodeszła.
-ApotemoczekujęwaswDaunceyPlace,jeśliłaska.
-Japrzyjdęzcholernąprzyjemnością-powiedziałmuBilly.
-Wspaniale.Niemogęsiędoczekać-odparłPaul,poczymzwróciłsiędosiostry:-Chodź,Kate.
Ludzie zaczęli schodzić się do kościoła już od jedenastej. Mimo to tym razem na zewnątrz stało tylko
kilkalimuzyn,nietakjaknapogrzebiestaregoearlailadyKate.Raszidzażyczyłsobiecichypogrzebbez
udziałuwielkichimożnychtegoświata.Mimotojedenznajważniejszychlondyńskichimamówzgodził
sięwziąćudziałwuroczystościiwystąpićobokpastora,cobyłodowodemliberalnychtendencjiislamu,
rzadkodocenianychprzezpostronnych.
Dillon wszedł do środka razem z Billym. Ludzie siadali lub przechadzali się po kościele, podziwiając
marmuroweposągidawnozmarłycharystokratów.Billyruszyłnaprzód,dołączającdotłumu.
NagleprzystanąłiskinąłnaDillona.
-Spójrznategostaregopiernika,sirPaulaDaunceya.
Tujestnapisane,żeumarłwtysiącpięćsetdziesiątym.
- To pierwszy Paul - rzekł Dillon. - Ten, który walczył z Ryszardem Trzecim pod Bosworth, co nie
wyszłomunazdrowie.
MusiałuciekaćdoFrancjiiułaskawiłgodopieronowykról,HenrykTudor.
-Skądotymwiesz?
-Sprawdziłem,Billy.Wszystkojestw„Debrett’s”-tobibliaangielskiejarystokracji.
BillyprzyjrzałsięsirPaulowiDaunceyowi.
-NawetpodobnydoRaszida.
-Taktojużbywawrodzinie,Billy.
-Chcępowiedzieć,żewyglądananiezłegoskurwiela.
-Raczejnawojownika,którymrzeczywiściebył.-Wzruszył
ramionami.-Raszidteżnimjest.Aszczerzemówiąc,tytakże.
Pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem? Są tacy ludzie, którzy dokonują czynów, na jakie zwykły człowiek
nigdyniebyłbywstaniesięzdobyć.Zazwyczajsątoróżnegorodzajużołnierze.
-Tacyjaktyija.
-Wpewnymsensie-uśmiechnąłsięDillon.-Aterazstańmyztyłu.
Wszyscyobecniwstali,organistazacząłgraćimajorPaulRaszid,earlLochDhu,orazladyKateRaszid
weszligłównymwejściem,azanimigrabarzeniosącydwietrumny,jednązadrugą.
Obiebyłyokrytebrytyjskimiflagami.NatrumnieGeorge’ależał
czerwony beret spadochroniarza, a trumnę Michaela zdobiła czapka, którą nosił jako absolwent
Sandhurst. Na obu położono również ceremonialne dżambije beduińskich wodzów. Pastor wyszedł z
zakrystiiwtowarzystwieimama.
Zapadłacisza.Pastorrozpocząłuroczystośćsłowami:
-Przybyliśmytu,abyuczcićpamięćdwóchmłodychludzi.
GeorgeiMichaelbyliRaszidami,aletakżeDaunceyami,takwięcnależelidorodzinyzwiązanejodpięt
nastegowiekuznasząwioską.
Zaczęłasięmsza.
Później,wsiąpiącymdeszczu,przeniesionotrumnydorodzinnegogrobowca.Żałobnicypodążylizanimi,
ajedenzgrabarzytrzymałparasolnadPaulemiKate.Baxterzaparkowałjaguaraprzybramiecmentarza.
Billypodbiegłdosamochoduiwróciłzparasolem.
-Jezu,nigdyniewidziałemtyluparasoli.
-Życienaśladujesztukę.Przydałbymisiępapierosidużawhisky,wtejkolejności.
-Awięcskorzystamyzbufetuwpubie?
-Czemunie?Jeślipowiedziałosięa,trzebapowiedziećib.
Odwróciłsięiodszedł,aBillyruszyłzanim.
Jaguarzatrzymałsięipasażerowiewysiedli.KiedyJoeBaxterposzedłwichślady,Dillonpowiedział:
-Przejdziemysię.Zaczekajnaparkingu,Joe.
BaxterzerknąłnaBilly’ego.
-Rób,comówi,Joe.
-Jakkażesz,Billy.
Wsiadłiodjechał.Dillonzapaliłpapierosa.
-Niewzięliśmysprzętu-zauważyłBilly.
-Jeszczemamyczas,mnóstwoczasu.Przespacerujmysię.
Poszliwkierunkugospody,chowającsiępodtrzymanymprzezBilly’egoparasolem.
W Londynie Harry Salter zadzwonił do Sama Halla, ale nie zdołał się z nim skontaktować. Młoda
sekretarkapoinformowałago,żeSamjestgdzieśwmagazynachnadrzekąisprawdzadostawę.W
rzeczywistościSamprzezorniestałsięnieosiągalny.
Poirytowany Harry powiedział Dorze, żeby wezwała samochód z kierowcą i pomogła mu się ubrać.
Musiała mu pomóc, ponieważ miał rękę na temblaku. Kiedy skończyła, do pokoju zajrzała przełożona
pielęgniarek.
-Rezygnujepanzleczenia,panieSalter?
- Nie, po prostu idę do domu. Wrócę tu na badania kontrolne, proszę tylko powiedzieć, kiedy mam się
zjawić.
-Hmm,muszęzapytaćprofesoraBernsteina.WłaśniebadagenerałaFergusona,aletochybaniepotrwa
długo.
-Chcepanipowiedzieć,żeFergusonjesttutaj?
-Oczywiście.
-Proszęmniedoniegozaprowadzić.
Po chwili siedział na korytarzu, pieniąc się ze złości. Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich
Ferguson,azanimArnoldBernsteinzlekarskątorbąwręku.
-O,Harry!-powiedziałFerguson.
-Bezpoufałości,starydraniu.
-Nieprzypominamsobie,żebympozwoliłpanuwstaćzłóżka,panieSalter-zauważyłBernstein.
-Alewstałemiwychodzę.Podpiszęwszystko,cotrzeba,chcętylkozamienićsłowozjegowysokością.
-Orany,znówkłopoty?-westchnąłBernstein.-Pójdęzobaczyćsięzcórką.Zarazwracaminalegam,
żebyposłuchałpanmojejrady.
Powinienpanpozostaćwszpitalu.
Gdytylkolekarzodszedł,HarryzaatakowałFergusona.
-Tydraniu,zapuszkowałeśDillona!
-Dodiabła,oczymtymówisz?-zdziwiłsięgenerał.
- Billy powiedział mi o tym wczoraj wieczorem. Kazałeś Wydziałowi Specjalnemu Scotland Yardu
zgarnąćgozadawnegrzechy,któreobiecałeśpuścićwniepamięć.
ZamknąłeśgowWestEndCentral,żebyniepojechałnapogrzebiniezmierzyłsięzRaszidem.
- Zabroniłem Dillonowi jechać - przyznał generał - ale nie posłuchał. Mówisz, że tak powiedział ci
Billy?
-Tak.
-Gdzieonterazjest?Zadzwońdoniego.
-Jestnieosiągalny.ZałatwiacośwSouthampton.-NagleHarrydomyśliłsię.-OBoże,okłamałmnie.
Dillonjednakpojechałnapogrzeb.
-Imyślę,żeBillymutowarzyszy.Tojedynewyjaśnieniejegonagłejnieobecności.
-Wiedziałem,żechciałjechać,ipowiedziałemmu,żewybierzemysięrazem.
-Nocóż,towielewyjaśnia.Jesteśranny.Chciałtrzymaćcięodtegozdaleka.Rozumiesz,tospotkanie
okowokozRaszidemzapewnebędzieprzypominałospaghettiwestern.
-Zamierzaszdotegodopuścić?Jesteśgorszyodemnie.
-Zewzględunanaszepowiązaniawostatnichlatach-rzekł
Ferguson - kazałem dokładnie sprawdzić twoją przeszłość. O ile mi wiadomo, jako jeden z
najważniejszych szefów podziemnego świata walczyłeś z braćmi Corelli, którzy zniknęli bez śladu -
wszyscytrzej.
PotembyłJackHedley,zwanySzalonymJackiem.ZnalezionogowzaułkuprzyBrewerStreet.Mógłbym
wspomniećjeszczekilkapodobnychprzypadków.
-Nodobrze,alejapilnowałemswoichinteresów.
Nigdyniezajmowałemsięprostytucjąaninarkotykami.
- Wiem, Harry. Zabijałeś tylko tych, którzy weszli ci w drogę. Ja robię to samo albo każę to robić. I
zawszezważnegopowodu.Tomojapraca,Harry.
-Doczegozmierzasz?
-MamdośćRaszida.Niemuszęcitegotłumaczyć.
Wiesz, za co jest odpowiedzialny. Dzięki Dillonowi po zbyliśmy się obu jego braci. Bell i jego
pomagierzyrównieżwypadlizgry.
PozostałtylkoPaulionteżmusiodejść.
-Przecieżniechciałeś,żebyDillonpodejmowałwyzwanieRaszida.
- Jestem kłamcą, Harry. Powstrzymywałem Dillona, ale wiedziałem, że i tak pojedzie i jeśli zdoła
pokonać Raszida, to będę się z tego cieszył. Widzisz, Dillon jest niezwykłym człowiekiem nie tylko ze
względunaswojeumiejętnościirozum,aletakżedlatego,żepotrafizabijaćbezskrupułów.
-Aczegoniedopowiedziałeś?
-Jestmuobojętne,czyumrze,czybędzieżył.
-Atodobre!Bardzopocieszające.Czymójsiostrzeniecstaniesiętakisam?
-Twójsiostrzeniecbył-wżargonieprzestępczegopółświatka-
prawdziwymzakapiorem.Wciągukilkuostatnichlat,dziękikontaktowizDillonem,odnalazłwłaściwą
drogę.Tocałkiemniegłupichłopak.
-Wiemotym.Nodobrze,corobimy?
Fergusonspojrzałnazegarek.
-Mszażałobnarozpoczęłasięowpółdodwunastej.
Potemmiałabyćskromnastypaw„DaunceyArms”,główniedlamieszkańcówwioski.Ponieważjestjuż
dwunastatrzydzieści,niesądzę,żebyśmymoglizrobićcoświęcej,niżtylkoliczyćnaDillona.
-IBilly’ego?
-Oczywiście.
WróciłBernstein.
-Nadalchcepanopuścićszpital,panieSalter?
-Muszę-odparłHarry.
- W porządku. Proszę pójść do rejestracji, to przepiszę panu odpowiednie antybiotyki, ale nalegam,
żebyścieobajzjawilisięjutroodziesiątejwmoimgabinecieprzyHarleyStreet.Wtedyzobaczymy,co
dalej.
W „Dauncey Arms” ludzie jedli i pili szampana, a niestrudzona Betty Moody doglądała wszystkiego.
Dillon i Billy dołączyli do mieszkańców wioski i zjedli trochę sałatki, wędzonego łososia oraz młode
ziemniaki.Billy,jakzwykle,piłtylkowodę.Dillonskosztował
szampanainiedopiłgo,ponieważbyłtopoślednigatunek.Młodakobietawychyliłasięzzabaru.
-CzypanDillon?
-Zgadzasię,kochana.
-Tenszampanjestdlapana-podałamukieliszek.-Cristal.
-Najlepszy-rzekłDillon.-Komuzawdzięczamtęprzyjemność?
-Oczywiścieearlowi,sir.
Kiedywyjmowałakorek,Dillonrozejrzałsięwokół.NigdzieniedostrzegłRaszida.Barmankanapełniła
kieliszekDillonaizaproponowałaszampanaBilly’emu,któryodmowniemachnąłręką.
-Nigdzieniewidzęearla-zauważyłIrlandczyk,jednymłykiemopróżniwszykieliszek.
-Todziwne,sir-powiedziałazaskoczonabarmanka.-PrzedchwiląstałzladyKateprzykominku.
-Czymówiłcośjeszcze?
-Ochtak.Powiedział,żejeśliznówpantuwpadnie,stawiapanudrugąbutelkę.
-Cóż,toładniezjegostrony.
-Jeszczekieliszek,sir?
-Nie,dziękuję.PoproszędużąwhiskyBushmills.Tomożebyćmojaostatniaszklaneczka.Bezwody.
Podała mu drinka. Betty Moody wyszła z kuchni. Twarz miała spuchniętą od płaczu. Dillon podniósł
szklaneczkę.
-Todlapanistrasznydzień,paniMoody.
-Dlanaswszystkich.
-Uchaim-powiedziałDilloniwypiłwhisky.
-Uchaim?Cotooznacza?
-Tohebrajskitoast.Znaczytyleco„Zażycie”.-Odstawił
szklaneczkęirzekłdoBilly’ego:-Musimyiść.
W Dauncey Place panowała cisza, gdy Raszid i jego siostra otworzyli masywne drzwi i weszli do
wielkiejsali.Takjakzarządził
Paul, w posiadłości nie było służby - zostali sami. Na kominku płonęły drwa, a na stole stał kubełek z
lodem i butelką Bollingera oraz cztery kieliszki. Paul pomógł Kate zdjąć płaszcz przeciwdeszczowy i
podszedłotworzyćszampana.
-Pococzterykieliszki?-zapytała.
-DwasądlaDillonaiBilly’egoSaltera-wyjaśniłirozlał
szampana.-Onituprzyjdą,ajajestemszczodrymgospodarzem,zarównojakoRaszid,jakiDauncey.-
Podałjejkieliszekipodniósł
swój.-Zanas,siostrzyczko.
ZaGeorge’aiMichaela,atakżezaDillona.
Upiłałyk.
-Wcalegonienienawidzisz.
Tobyłostwierdzenie,niepytanie.Wzruszyłramionami.
-Kate,naszojciecbyłżołnierzemipodejmowałżołnierskieryzyko.SeanDillonjestżołnierzemijateż
nimjestem.GeorgeryzykowałjakożołnierzwHazarze,aMichaelwWapping.Dillonzakażdymrazem
podejmowałtakiesameryzyko.
-Naprawdętakmyślisz?
-Oczywiście.-Uniósłkieliszek.-ZaSeanaDillonaiPaulaRaszida,dwóchdzielnychludzi.
-Naprawdęchcesztozrobić,bracie?-zapytała.
Ponownienapełniłsobiekieliszek.
-Mojadroga,robiłemjużwszystko:narażałemżycieizbiłemniewiarygodnymajątek,aletaknaprawdę,
comożnakupićzapieniądze?
-Cóżwięcjestważne?
-Och,podejrzewam,żewedługDillonagra.
-Awięctaknatopatrzysz?
Przełknąłszampanairoześmiałsię.
-Ochtak,tojedynasensownagra.
Wciszysłychaćbyłotylkotrzaskognianakominku.Katerozejrzałasiępowielkiejsali.
-Towszystko,czymbyliśmyjakoDaunceyowie.
-Mówisię„Całanaszaprzeszłość”.
-Coterazbędzie?
-DillonprzyjdzietuzBillymSalterem.
-Icozrobisz?
-Stawięmuczoło,Kate.Tobardziejinteresującagraodzarabianiakolejnychmiliardów.
Milczałaprzezdługąchwilę,apotemwestchnęła.
-Nieodpowiedziałeśmi,Paul.
Przykubełkuzszampanemleżałydwiekrótkofalówki.Podniósł
jedną.
-Tobardzoprostyradionadajnik.Naciśnijczerwonyguzik,apołączyszsięzemną.
-Poco?
Uśmiechnąłsię.
-Wyjaśnięci,alenajpierwmusiszwypićzemnąostatnikieliszek.
-Tomisięniepodoba.Takjakbyśsięzemnążegnał.
-Nigdy,kochanie.Zawszebędziemyrazem,zawsze.
Dillon i Billy znaleźli Baxtera, pojechali jaguarem do Dauncey Place i zaparkowali na podwórzu przy
stajni.Wysiedli,Baxterotworzyłbagażnik,aDillonrozpiąłtorbęzbronią.Wyjąłdwawaltery,wsunął
jedenzapaseknaplecach,adrugipodałBilly’emu.
-Towszystko?-spytałSalter.,-Nie.-DillonwyjąłdwaautomatyParker-Hale.-TakjakwRamie.
Włożyłjedendolewejkieszenipłaszcza.
-Jaktorozegramy?-zapytałBilly.
-Jeśliniewezwałposiłków,tojesttamtylkozsiostrą,alejejbymnieliczył.
-Skądwiesz?
-Mamtakieprzeczucie.
-Awięczapukamydofrontowychdrzwi?
-Możesąotwarte.Zobaczmy.Chodźznami,Joe,iweź
browninga.
We trzech weszli po szerokich schodach między kolumnami ganku. Dillon nacisnął ozdobną klamkę w
kształciekółkawlwiejpaszczy.Drzwiuchyliłysię,leczSeanzarazjezamknął.
-Tonazbytoczywiste.Spróbujmyodtarasu.
Dokładnie tak jak przewidział Raszid. Poszli wzdłuż szeregu wysokich, wychodzących na taras okien
biblioteki.Jednoznichbyłootwarte.
-Awięcdajenamwybór.
Wewnątrz,międzygrubymizasłonami,staławielkaszafabiblioteczna,zrodzajutych,któresąwykonane
wsiedemnastowiecznymwłoskimstyluizazwyczajzawierająskrytki.
ZajejniedomkniętymidrzwiamischowałasięKate.
-Icoteraz?-zapytałBilly.
-Jawejdęfrontowymidrzwiami,atytędy.Tylkoniezastrzelmnieprzezpomyłkę.-Dillonzwróciłsię
do Baxtera. - Ty idź na tyły domu. Odkręć tłumik z browninga i strzel trzy razy w powietrze, żeby cię
usłyszał.
-Ipomyślał,żewchodzimyodtyłu?-rzekłBilly.-Onniedasięzwieść.
-Wiem,aleniclepszegonieprzychodzimidogłowy.
Pierwszy ruch i tak należy do Raszida. - Znowu odwrócił się do Baxtera. - Ruszaj. Zaraz wchodzimy.
Zobaczymysiępóźniej,Billy.
-Wpiekle-odparłSalter.
-Niemamowy.W„DarkManie”czekanamniebutelkaszampana,anaciebieirlandzkigulasz.
ZtymisłowamiDillonodszedł.
Kate słyszała całą tę rozmowę. Zamknęła drzwi biblioteki, włączyła radionadajnik i wywołała brata.
Zgłosiłsięnatychmiast.
-Cosiędzieje?
Powiedziałamu,czegosiędowiedziała.
-Dobrze.Zwabięgonawieżęispotkamysięnatarasie.Tytrzymajsięodtegozdaleka.
Wyłączył się. Podszedł do balustrady galerii na pierwszym piętrze, trzymając AK-47 z tłumikiem i
złożonąkolbą.Nadalmiałnasobiemundur,zdjąłtylkoczapkę.Czekał.
Baxter znalazł się na tyłach domu i wystrzelił trzy razy, a Billy pchnął okno i wskoczył do biblioteki.
Dillonprzekręciłklamkęwkształcielwiejgłowyiwpadłdośrodka.
Wwielkiejsalizalegałmrok,słaborozświetlanyprzezpłomieniepalącychsięnakominkudrew.Dillon
przyczaił się za krzesłami stojącymi wokół wielkiego stołu. Raszid widział go przez mgnienie oka, ale
nawetniepróbowałstrzelać.
-Hej,Dillon!Pococitenpłaszcz?Maszautomatwkieszeni?-
Dillonczaiłsięwmroku,zwalteremwdłoni.-Widzęcięprzezokularynapodczerwień.
Jestemtu,nagalerii.Wejdźgłównymischodami,apotemprzezłukowateprzejścienaspiralneschodkii
nagórę,nawieżęzegarową.
Zobaczysztaras.Tambędęnaciebieczekał,oiledopiszeciodwaga.
Jeżelipotrzebnycipistoletmaszynowy,tobardzoproszę.Mniewystarczywalteralbogołeręce.
Zaśmiałsięiwtymmomenciezaskrzypiałyotwieranedrzwibiblioteki.
-Jesteśtam,Dillon?-szepnąłBilly.
Wykorzystującnoktowizornapodczerwień,Raszidwycelował
wjegopierśistrzelił.DillonnatychmiastrozpoznałstłumionytrzaskAK-47.Billyrunąłnawznak.
-Jedenzałatwiony-śmiechRaszidaucichłwoddali.
Dillon podczołgał się do Billy’ego, który jęczał, z trudem łapiąc oddech. Dillon rozerwał mu koszulę,
pomacałiznalazłdwapociskiwbitewtytanowąkamizelkę.
-Leżspokojnie-szepnął.-Tobyłwstrząsdlatwojegoukładukrwionośnego,alekamizelkazatrzymała
kule.
KupakcjeWilkinsonSwordCompany.
-Nicminiebędzie-wykrztusiłBilly.
-Zaczekaj,ażznówzaczniesznormalnieoddychać.
Jawejdęzanimnawieżę.
Wstał,zdjąłpłaszczizostawiłgorazemzautomatemParker-Hale.Przeszedłprzezwielkąsalęiruszył
poschodach,trzymającwrękuwaltera.
Billy leżał na podłodze, usiłując złapać oddech. Znajdujące się za jego plecami drzwi do biblioteki
ponowniezaskrzypiały.LadyKateRaszidspojrzałanależącego,apotemprzebiegłaprzezwielkąsalęi
poszłaposchodachwśladzaDillonem.
Dillon,nierozglądającsięnaboki,ruszyłpospiralnychschodachnawieżę.Raszidchciałspotkaćsięz
nimnaszczycieistanąćznimtwarząwtwarz-tobyłodlaniegonajważniejsze.Obokdrzwinakońcu
schodówznajdowałosięwąskieokienko.Dillonspojrzałprzeznie.Ujrzałfragmentowalnegotarasu,ale
aniśladuRaszida.
Otworzyłdrzwi,przycisnąłsiędościanyiostrożniewyjrzał.
Deszczprzeszedłwniemaltropikalnąulewę.Tarasotaczałabalustrada,zaktórąstaromodnydach,kryty
ołowianąblachą,opadał
stromodogranitowejkrawędzi.
Nadole,chociażDillonotymniewiedział,ladyKateRasziddotarładospiralnychschodów.Irlandczyk
nabrał tchu i z walterem w dłoni wyskoczył na deszcz. Nic. Ponownie zrobił głęboki wdech i w tym
momencieskoczyłnaniegoPaulRaszid,czającysięnagzymsienaddrzwiami.Dillonzachwiałsię,ale
utrzymałsięnanogach.Earluderzyłgokantemdłoniwnadgarstek,wytrącającwaltera.W
odpowiedziDillontrzasnąłgołokciemwtwarz.Odwróciłsięistanął
okowokozRaszidem.Wspaniałymundurearlabyłzupełnieprzemoczony.
-Awięcwkońcuspotkaliśmysię,przyjacielu.
PaulrzuciłsięnaDillonaistarlisiępierśwpierś.Zaichplecamiotworzyłysiędrzwiistanęławnich
Kate. Krzyknęła, widząc, jak obaj uderzyli o balustradę tarasu. Przez moment szamotali się, a potem
spadlinaołowianąblachędachuizaczęlisięzsuwać.
W ulewnym deszczu ołowiane płyty były śliskie jak lód. Cięższy Raszid spadł z impetem, przelatując
pozakrawędź.Dillonześlizgnął
sięwdół,alemiałwięcejszczęścia,gdyżzdołałzaprzećsięnogamiogranitowywystęp.
Przesunąłsięwbokiwyciągnąłrękę.
-Dajrękę.
-Idźdodiabła.
JoeBaxteriBillystalinadole,zadzierającgłowy.
-Ranyboskie,podajmirękę-powiedziałDillon.-Tonieporanakłótnie.
-Nie,niechcięszlag!
UsłyszelikrzykinadnimipojawiłasięKateRaszid..-Paul,nie!
Przeszłapodbalustradąiześlizgnęłasiępomokrejblasze,zapierającsięstopamiogranitowąkrawędź.
Raszidpowolizsuwałsięcorazniżej.Katepochyliłasię,wyciągnęłarękęizłapałagozaprzegub.
-No,Paul,trzymajsięmnie.
Spróbowałto zrobić, leczjednocześnie pociągnął jądo przodu, tak żeo mało nierunęła głową w dół.
Pauluśmiechnąłsiędoniej,zmiłością,zrozumieniemidziwnągodnością.Tenrozdzierającywidokmiał
dręczyćjądokońcażycia.
-Hej,siostrzyczko,jużwystarczy.Tylkoniety.
Wyrwał się jej i dosłownie odpłynął w powietrzu, przekoziołkował i uderzył o ziemię niedaleko
Billy’egoiBaxtera.
Kateniekrzyknęła,niebyławstanie.Wydawałosię,żetenwstrząsającywidoknazawszepozbawiłją
zdolnościdojakiejkolwiekreakcji.Dillonzłapałjązarękęizacząłpełznąćwkierunkuschodków.
-Chodź.-Przezchwilęwahałasię,więcpowtórzył:-Chodź,chybażeteżchceszspaść.
Poddałasięzprzeciągłymwestchnieniem,aDillonzłapał
pierwszyschodekipowoliwciągnąłsiebieidziewczynęzabalustradę.Wtedywyrwałamusię,zbiegła
poschodachiprzemknęłaprzezwielkąsalę.Dillonwziąłpłaszcziwyszedłzanią.Przystanąłnagankui
okryłnimramionaklęczącejnadciałembrataKate.Podniosłagłowęispojrzałananiegozkamiennym
wyrazemtwarzy.
-Nieżyje.Zabiłeśichwszystkich,Dillon,wszystkichmoichbraci.
-Przykromi-odpowiedziałmachinalnieigłupio.
-Odejdź.
-Ranyboskie,dziewczyno.
- Zostaw mnie w spokoju, Dillon. Idź sobie i zabierz swoich ludzi. Zajmę się tobą później, w
odpowiedniejchwili.
Dillonzawahałsię,apotemskinąłnaBaxteraiBilly’ego.
-Wynośmysięstąd.
Wsiedli do jaguara. Baxter zapuścił silnik i odjechali. Dillon odwrócił się i spojrzał na Kate. Nadal
klęczała.
-Jaksięczujesz?-zapytałBilly’ego.
-Obolałyjakdiabli.Cosiętamstało?
- Walczyliśmy wręcz. Przelecieliśmy przez barierkę, ześlizgnęliśmy się z dachu i Raszid przeleciał za
krawędź.
Chciałemmupodaćrękę,alejejnieprzyjął.Jegosiostrazeszładonasichwyciłagozarękę,alewyrwał
sięjej,żebyniepociągnąćjejzesobą.-Dillonlekkodrżącądłoniązapaliłpapierosa.-Powiedział:
„Hej,siostrzyczko,jużwystarczy.Tylkoniety”.
-JezuChryste-mruknąłBilly.-Coonamiałanamyśli,kiedypowiedziała,żezajmiesiętobąpóźniej,w
odpowiedniejchwili?
-Toproste,Billy.Chciałapowiedzieć,żetojeszczeniekoniec.
AterazlepiejzadzwoniędoFergusona-odparłDilloniwyjąłtelefonkomórkowy.
Epilog Dla całego świata, a szczególnie dla środków przekazu, była to prawdziwa sensacja. W tym
samymdniu,wktórympogrzebał
swoichdwóchbraci,PaulRaszid,earlLochDhuijedenznajbogatszychludzinaświecie,spadłztarasu
wieżyswejrodzinnejrezydencji.
Jego siostra opowiedziała prostą, lecz tragiczną historię. Po uroczystościach pogrzebowych był bardzo
przygnębiony.Chciałbyćsamiwszedłnawieżęzegarową,którabyłajegoulubionymmiejscem.Media
przyjęły tę opowieść z powściągliwym szacunkiem, ze względu na pozycję Raszidów oraz posiadany
przez tę rodzinę pokaźny pakiet udziałów w stacjach telewizyjnych i w koncernach prasowych.
Większość dziennikarzy uznała historię nieszczęśliwego wypadku za prawdziwą, kilku nieśmiało
napomykałoosamobójstwie,aletowszystko.
NatomiastwszystkiemediazamieściłyrelacjezpogrzebuPaulaRaszida.Mszabyłabardzoskromnainie
zaproszono na nią nawet mieszkańców Dauncey. Oprócz londyńskiego imama i pastora, wzięła w niej
udziałjedynieladyKateRaszid.Ijakzwykle,mediapomyliłysię,gdyżnapogrzebiebyłktośjeszcze.
SeanDillonniewszedłdokościoła.PodczasmszyżałobnejsiedziałwjaguarzewrazzBillymiczekał.
-Znówpada-zauważyłSalter.
-Jakniemalzawsze-odparłDillon.
Orszak wyłonił się z kościoła. Kate Raszid, teraz hrabina Loch Dhu, szła za trumną. Dillon wysiadł z
jaguara.
-Chceszparasol?-zapytałBilly.
-Cóżtodlamnietakideszczyk.
Dillon zaczekał, aż dojdą do rodzinnego grobowca Daunceyów, a potem podszedł i stał na końcu
cmentarza,gdypastoriimammówiliswoje.Todziwne,leczladyKateRaszidniewzięłaparasolkiinikt
też nie osłaniał jej przed deszczem. Stała tak, jak zawsze w czerni, okryta czarną peleryną, kiedy
wnoszonotrumnędogrobowca.Potempastoriimampodalisobieręce,agrabarzeodeszli.
Odwróciłasięiruszyłanaprzód,idącprzezcmentarzwkierunkubramy,przyktórejstałDillon.Zdawała
sięporuszaćwzwolnionymtempie.Zupełniesama,zocienionąrondemmokregokapeluszatwarzą,która
niewyrażałażadnychuczuć,nawetkiedydziewczynaznalazłasięwpobliżuDillona.Takjakbygotam
niebyło-nie,nawetjakbywogólenieistniał.Przeszłatakblisko,żeprawieotarłasięoniegoskrajem
peleryny. Minęła bramę i poszła ulicą w kierunku Dauncey Place. Dillon odprowadził ją wzrokiem, a
potemwsiadłdojaguara.
-WracamydoLondynu.
Billywłączyłsilnikiruszył.
-Awięctojużkoniec?
-Niesądzę.
W piątek wieczorem Harry, Billy, Ferguson i Dillon spotkali się w „Fortepianowym Barze” hotelu
„Dorchester”.Harrynadalnosił
rękęnatemblaku,leczFergusonwyglądałtakjakzawsze,jakbyniemiałzłamanejręki.
Dillonusiadłprzyfortepianie,zapaliłpapierosaizacząłgraćjedenstandardzadrugim.Zauważyłją,ale
niczymtegonieokazałigrałdalej.Kateoparłasięofortepian.
-Lubiętenkawałek,Dillon.„AFoggyDayinLondonTown”.
-Z„Damywopałach”FredaAstaire’a.
-Widziałamtenfilm.JoanFontainebyłaokropna,aletyjesteśdobry-jakwewszystkim,corobisz.
Siedzący przy pobliskim stoliku Ferguson i Salterowie słyszeli tę wymianę zdań. Dillon wytrząsnął z
paczkinastępnegopapierosaizapaliłgostarązapalniczkąZippo.
-Czegochcesz,Kate?
-Dostaćnietylkociebie,Dillon,aletakżetwoichprzyjaciół.
Odwróciła się do tamtych i stała, jak zwykle ubrana w czarny nieskazitelny kostium, który zapewne
kupiłauArmaniegozatrzytysiącefuntów.Czarne,sięgającedoramionwłosymiałastarannieuczesanei
tym razem była obwieszona złotą biżuterią. Wyglądała wspaniale - była nie tylko piękna, ale silna i
władcza.
-KrólowaSaby-powiedziałcichoDillon.
-Naprawdę?-uśmiechnęłasię.
-Ochtakiniechodzitylkootwojeorientalnepochodzenie.W
kościelewidziałemtakiesamemarmurowetwarzeżondawnychDaunceyów.
-Niemogłeśpowiedziećmiwspanialszegokomplementu.
Dillonwstałodfortepianuidołączyłdopozostałych.
-LadyLochDhu-rzekłformalnieFergusoniwszyscywstali.
-Siadajcie,panowie.-Opadlinakrzesła.-Pomyślałam,żechętnieusłyszycienajnowszewiadomości.
AmerykańskieirosyjskieprzedsiębiorstwanaftoweuzgodniłyzRaszidInvestmentswarunkieksploatacji
złóż w Hazarze i na pustyni Ar-Rub al-Chali. Notowania akcji naszej rodzinnej firmy, której jestem
prezesem, zdecydowanie poszły w górę. - Uśmiechnęła się. - Zwyżkują na nowojorskiej i londyńskiej
giełdzie.Naszezasobywzrosłydosiedmiumiliardów.
Moiksięgowimówiąmi,żetoczynimnienajbogatsząkobietąnaświecie.
Fergusonzdobyłsięnauśmiech.
-Wspaniale,mojadroga.
-Byłampewna,żetakpanpowie,generale.
Zapadłacisza.PrzerwałjąDillon.
-Dokończ,Kate.
Odwróciłasięipowiedziałazuśmiechem:
-Przepraszam,Dillon.Chciałamtylkopowiedzieć,żezamierzamzniszczyćwaswszystkich.Widzisz,to
tamojaarabskakrew.Miałamtrzechbraci,aterazzostałamsama.
-Ajakchcesztegodokonać?-zapytałłagodnie.
-Tobezznaczenia.Wierzęwstareprzysłowie,żezemstanajlepiejsmakujenazimno.Mogępoczekać.-
Znowusięuśmiechnęła.-Jednakżeodtejporybędzieciewniebezpieczeństwie.
Kiedy wsiądziecie do samochodu, niewykluczone, że wyleci w powietrze. Gdy usłyszycie kroki w
ciemności,możetobędziezabójca...
-Róbsobie,cochcesz,kochana-odparłHarrySalter.-Ludziepróbowalimniezałatwićprzezostatnie
czterdzieścilat.
-Dziękujęzaostrzeżenie-rzekłFerguson.-Tobardzouprzejmieztwojejstrony.
UśmiechnęłasiędoDillona.
-Niezapomnijomnie,Sean,ipamiętajdewizęnaszejrodziny:
„Zawszewracam”.
Odeszła,cudowniepiękna,uosobienieurokuielegancji.Dillonodprowadziłjąwzrokiemipowiedział
cicho:
-Och,napewnocięniezapomnę,dziewczyno.
TableofContents
1.
2dr
3.