Synowie narodu królów
Bejtar
Rewolucja rewizjonistyczna
czyli jak Bejtar zmienił ducha Żydów
rozmowa
z Piotrem Gontarczykiem
nr 4(65)/2011
Biuletyn Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie
zima 2011 | winter 5772
14
Biuletyn Zima 2011
Słońce chyli się ku zachodowi. Między
grobami na cmentarzu żydowskim przy
ul. Gęsiej migoczą płomyki świec. Synagogę
w domu przedpogrzebowym zapełniają
prostytutki, złodzieje i alfonsi. Kantor
intonuje Kol Nidrej. Podniosły nastrój
zakłóca brzęk kajdan. Policja doprowadziła
z aresztu rzezimieszków, którzy razem
z warszawskim półświatkiem stają na sąd
Boży. Na niebie blady księżyc. „Me tor niszt
ganwenen, wen der wojtek szajnt” – mówi
złodziejska maksyma. „Nie należy kraść,
kiedy świeci księżyc”.Warszawski półświatek
modli się o przebaczenie grzechów.
Inna scena z tego cmentarza: „Zajt mojchl, wybacz nieboszczyku,
że w sąsiedztwie twoim spocznie Hojche Gołde, ale prawo ludzkie
zmusza nas, byśmy do tego dopuścili” – proszą zmarłych warszaw-
scy rabini na czele z reb Donem. Nie było innego wyjścia, bo nie-
boszczka wykupiła przed śmiercią pierwszorzędną kwaterę w są-
siedztwie bogobojnych i zasłużonych synów Izraela. Zmarła Gołda
Gerlicka była słynną właścicielką domów schadzek i handlarką
żywym towarem. Na jej pogrzebie „zebrała się cała śmietanka
świata przestępczego: właścicielki spelunek, sutenerzy, złodzieje,
kieszonkowcy i kasiarze, damy wszelkiego typu i kalibru – jednym
słowem album urzędu śledczego”.
Prowadzenie tzw. bajzli, jak publicyści nazywali domy publiczne,
należało do intratnych zajęć, dlatego w półświatku osoby tym się
parające miały poważanie. Najsłynniejszym chyba protektorem
prostytutek warszawskich był swego czasu Jacek Jezierski, kasz-
telan łukowski, poseł i senator, który obok swego pałacu, zwanego
kasztelanią, urządził dla dziewek, nazywanych ironicznie „kasz-
telankami”, dom publiczny. Jak pisze Stanisław Milewski (
Ciemne
sprawy dawnych warszawiaków
, Warszawa 2009), gdy zniesiono
ograniczenia zabraniające Żydom osiedlania się w niektórych
kwartałach miasta, szybko w Warszawie zaroiło się od prowadzo-
nych przez nich domów publicznych. Działały na najbardziej re-
prezentacyjnych ulicach, a więc na Podwalu, Freta, Kapitulnej,
Krakowskim Przedmieściu, od placu Zamkowego do Trębackiej,
Bielańskiej, Mylnej, Świętojerskiej i części Długiej. Początkowo
nazywano je „tanckłasami”. Z czasem zwrócono uwagę na swoisty
paradoks: wolne od tych przybytków były tylko ustronne i pod-
rzędne ulice. Podobno namiestnik Fiodor Berg nie miał nic prze-
ciwko temu, że prostytucja opanowuje główne ulice, gdyż pragnął,
aby Warszawa stała się najweselszym miastem w Europie.
Twarde fakty
fot.
Archiwum
Tolerantki, mamzelki, kamelie i sylfidki
czyli warszawskie prostytutki
Biuletyn Zima 2011 15
W przybytku należącym do Żyda Szyfa, zlokalizowanym przy uli-
cy Długiej, na posesji przylegającej bezpośrednio do kościoła, roz-
lokował się zakład madame Tomasowej, zwany również „toute la
Varsovie”. Był to lokal komfortowy. Ściągały do niego „tolerantki”,
„nany”, „aksamitki”, „gryzetki”, „kamelie”, „kokoty”, „mamzelki”,
„nimfy” i „sylfidki”, jak pieszczotliwie nazywano wówczas lepsze
„grandesy” z półświatka, o ustalonej renomie. Były to prawie wy-
łącznie Żydówki, gdyż dwie trzecie prostytutek warszawskich wedle
„Izraelity” oraz historycznych badań było wyznania mojżeszowego.
Codziennie widział je przez okno Maurycy Mochnacki, którego dom
stał na posesji sąsiadującej z domem publicznym. Klimat tego miej-
sca był specyficzny – mieszały się tu dźwięki polek i kadryli z modli-
tewnymi śpiewami dochodzącymi z pobliskiego kościoła.
Niektórym z „kokot” udawało się, dzięki własnej przedsiębiorczo-
ści i związkom ze światem przestępczym, uniezależnić i odpowied-
nio „urządzić”. Przed I wojną światową niebywałą sławą cieszył się
apartament panny Temy, zwanej warszawską Afrodytą, znajdujący
się przy ulicy Wspólnej. Żydówka ta pochodziła z Wilna. Jako mała
dziewczynka większość czasu spędzała na ulicy, dopuszczając się
kradzieży. „Po przejściu niższych stopni poniżenia i rozpusty sta-
ła się jedną z najmodniejszych kurtyzan”. Niezwykłe powodzenie
wśród klienteli zyskała dzięki nieprzeciętnej urodzie: „bogatym
kształtom, włosom kruczym jak heban, błękitnym oczom, twarzy
matowobiałej, a przede wszystkim ognistym, gorącym, czerwonym
wargom”. Jej siostra, zwana „Złotą Rączką”, nie poszła w ślady sio-
stry, pozostając przy złodziejskim fachu i była jedną z najbardziej
rozpoznawalnych awanturnic w całym Imperium Rosyjskim.
„Czarnoszyjkami” nazywano dziewczęta, które nie miały tyle szczę-
ścia, by z tytułu uprawiania nierządu pławić się w luksusach. Wer-
bowano je, głównie Żydówki, wprost ze wsi. Zajmowało się tym War-
szawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które powstało w 1890
roku. Oficjalnie organizacja ta prowadziła działalność filantropijną,
lecz powszechnie było wiadomo, że tworzyła siatkę handlarzy żywym
towarem, której macki sięgały od Europy Wschodniej po Szanghaj.
Żydowscy rajfurzy w porównaniu z innymi gangami zajmującymi
się tego rodzaju procederem mieli ułatwione zadanie. Udawali się
na zapadłe galicyjskie wsie, gdzie średnia wieku wynosiła 28 lat
i gdzie panowała straszna bieda. Wabili młode Żydówki oraz ich ro-
dziców wizją lepszego, dostateczniejszego życia. Ich ofiarami stawa-
ły się już siedmioletnie dziewczęta, najczęściej zaś nastolatki około
trzynastego roku życia. Nie miały pojęcia o czekających je „obo-
wiązkach”, szybko były przysposabiane do nowego fachu w specjal-
nym „domu rozdzielczym” przy Świętojerskiej obok Freta, zwanym
„folwarkiem”. Tam wciskano im na stopy balowe pantofelki, uczono
swobodnie poruszać się po wyfroterowanym parkiecie, tańczyć, pić
alkohol, wpajano podstawowe zasady
ars amandi
. Tępe lub krnąbr-
ne karano chłostą i po kilku tygodniach takiego kursu odsprzeda-
wano do domów rozpusty. „Dom rozdzielczy” przeniesiono potem
na Towarową. To tam, przy ulicy Towarowej, między Krochmalną
i Grzybowską, zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu, nowe lu-
panary. Dla sponiewieranych dziewcząt szczęściem było dostanie
się do domu publicznego „U Zośki” przy ulicy Towarowej, gdzie
mieściły się tylko luksusowe burdele. Panował tam niebywały prze-
pych: marmurowe schody, sale bufetowe z kolumnami, lustrzane
gabinety, salony do tańca, obszerne buduary i sypialnie. Miejsce to
wizytowały dziesiątki tysięcy warszawiaków. Z ciekawości przycho-
dziły tam i oglądały wspaniałe pomieszczenia nawet panie z dobre-
go towarzystwa, zawoalowane lub w maseczkach.
Duża grupa dziewcząt trafiała do Rio de Janeiro. Ich przemytem
przez Urugwaj, bo tak było bezpieczniej, zajmowało się wspomnia-
ne już Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które od 1928
roku zmieniło nazwę na Cwi Migdał. Wstrząsające opisy podróży
tych dziewcząt, przewożonych na statkach zwanych „michanowi-
czami” (od nazwiska polskiego konstruktora Michanowicza), skry-
tych pod pokładami, w wygasłych kotłach, tubach wentylacyjnych,
w skrzyniach na naboje, można znaleźć w książce Isabelle Vincent,
Ciała i dusze
(Warszawa 2006). Z opowieści o niedoli prostytutek
rodziły się szlagiery:
Ich bin geforn kejn Buenos Aires,
majn lage ferbesern,
hob ich getrofn a szajgec
a latik noch a gresern.
Ich bin geforn kejn Buenos Aires
dernoch kejn Braziln -
kedej der chosn, der szajgec
zol forn in tomobiln...
Do Buenos Aires pojechałam
/ los swój poprawić /
spotkałam tam szajgeca /
łajdaka jeszcze gorszego.
Pojechałam do Buenos Aires /
potem do Brazylii / żeby mój
żonkoś, ten szajgec / samo-
chodami mógł się rozbijać.
16
Biuletyn Zima 2011
Tę pieśń zanotował Szmul Lehman, znany żydowski etnograf, który
zebrał ogromny materiał dotyczący warszawskiego folkloru miej-
skiego. Emanuel Ringelblum pisał o nim, że to „człowiek-instytu-
cja”. Naukowcy pełnymi garściami korzystali z dorobku Lehmana,
który zebrał też materiał o burzliwych wydarzeniach 1905 roku.
Niestety, Lehman nie zdecydował się ukryć swojej kolekcji razem
z Archiwum Ringelbluma. Jego bogate zbiory przepadły. Jednak
z opublikowanych przed wojną jego wspomnień znamy słowa hym-
nu warszawskich prostytutek, które na melodię cerkiewną śpiewały:
Inne Żydówki, może brzydsze i „bez warunków”, musiały obsługi-
wać żołnierzy. Robiły to przy ulicy Bugaj i przy placu na Mariensz-
tacie, a potem w Czarnym Dworze koło Powązek, w pobliżu koszar.
Stały tam prymitywne baraki, z przegrodami z desek w środku. Żoł-
nierze po wyjściu z łaźni ustawiali się w kolejki. Średnia „przepusto-
wość” wynosiła 30 klientów dziennie na prostytutkę.
Z wiekiem, jak się zdaje, wszystkie panie lekkich obyczajów, które
nie zabezpieczyły się na starość lub nie miały szczęścia ani uro-
dy, lądowały „pod latarnią”. Symptomatyczne, odzwierciedlające
dramatyczną sytuację tych kobiet były nazwy, jakimi je określano.
A więc swoje usługi oferowały: „wilczyce”, które szukały klienteli
w okopach, przy koszarach; „rosówki”, specjalistki w oddawaniu się
mężczyznom w zaroślach na Polach Mokotowskich; „sztychówki”,
kryjące się w cieniu sągów drewna na Powiślu – i wiele wiele in-
nych, które „obdarzały jadem wenerycznym swoich gości”. Wszyst-
kie bez wyjątku nazywano dosadnie „pakietami” lub „blachami”.
Tragicznie dla Abrahama Icka Goldfryda (Nowolipie 41) zakończy-
ło się spotkanie z jedną z nich. W lipcu 1932 roku znaleziono go
martwego na odludziu, w pobliżu glinianki, koło toru kolejowego
na linii Warszawa–Łomianki. Pikanterii zdarzeniu dodawał fakt, że
ofiara została uduszona własnym krawatem. Jak się okazało, zbrodni
dokonała prostytutka z Powiśla, „Zośka Pomidor”. Golgfryd, który
był popularnym komediantem, przybył do stolicy z Białegostoku i od
razu zrobił zawrotną karierę, ciesząc się popularnością wśród Żydów.
Występował w żydowskim teatrzyku „Scala”. Miał opinię wzorowego
kolegi i męża. W toku śledztwa wyszła na jaw prawda o jego podwój-
nym życiu. Otóż wykryto, że „był zboczeńcem na tle seksualnym”.
Znały go prawie wszystkie kobiety uliczne najpodlejszego gatunku,
które obdarzyły go ksywką „Józio Duś”, bo lubił, gdy rozkoszy miło-
snej towarzyszyło podduszanie. W dniu śmierci po libacji zakończo-
nej u Łai Minc, o przezwisku „Lizka”, mieszkającej przy Furmańskiej
16, Goldfryd udał się wraz ze wspominaną 42-letnią „pakieciarą”
na rogatki miasta. A „Zośka Pomidor” była silną babą, pochodzącą
z bandyckiego rodu Charasiów, i pętlę zacisnęła zbyt mocno...
Zwykle jednak to prostytutki padały ofiarą morderstw i to nie tylko
na Powiślu lub w innych niebezpiecznych rejonach. Przekonała się
o tym Perla Grom, którą jakiś „kawaler księżycowy” zasztyletował
przy ulicy Gęsiej 33. Areną takich wydarzeń stawała się jednak
przede wszystkim ulica Marszałkowska. „Od godziny 11 do świtu
ulica ta, zwłaszcza w odcinku od Żurawiej do Pięknej, roi się od
U
l. Szpitalna po pogromie domów publicznych, maj 1905 r.
Oj, di lumpn, zej zajnen szpionen,
prowokators zajnen zej,
zej gejen ojf birżes un hern „mowes”
un gejen dercejln policej.
Ober mir prostitutkes, mir
zajnen naronim,
mir muczen zich bajtog
un bajnacht,
ober di lumpn, zej paszn zich
di grobe bajcher,
fun undz prostitutkelech
wern zej rajch.
Oj, te lumpy, to są szpiedzy /
i prowokatorzy najgorsi /
chodzą na „giełdy politycz-
ne”, przemów słuchają /
i donoszą na policję.
Ale my, prostytutki, my to
jesteśmy głupie / męczymy
się dzień i noc / a te lumpy
pasą się na naszej krzywdzie
/ dzięki nam, kurewkom,
wielkie brzuchy im rosną.
Biuletyn Zima 2011 17
różnych typów, panienek, kombinatorów, stręczycielek, sprzedaw-
ców fotoaktów parysko–wiedeńskich i wszelkiej »pitigrilli«”. Czasem
agresywne były grupy opryszków specjalizujące się w terroryzowa-
niu ulicznych prostytutek. Banda „Muchy” wyłudzała haracze od
ulicznic, a nawet od burdelmam: Gitli Berger (Grzybowska 41) i Fru-
my Portnoj (Grzybowska 49). Po zapłaceniu wyznaczonych sum do-
stawały one listy gwarancyjne sygnowane podpisami herszta szajki.
O zjawisku prostytucji wśród Żydówek wiedziała warszawska Gmi-
na Żydowska, której udawało się czasami wykupić niektóre z ko-
biet. Rabini zaś robili, co mogli: wyklinali do ostatniego pokolenia
handlujących kobietami „miszuresów”. Alfonsi nie czuli się jednak
z tego powodu zagrożeni. Właściwie w światku przestępczym nikt
nie używał tej nazwy; mówiono wyłącznie „luj” (od francuskiego
imienia Luis). Wręcz przeciwnie, od końca lat siedemdziesiątych
XIX wieku alfonsi przestali kryć się po zaułkach i zaczęli obrastać
w piórka; zaliczali się do grupy tzw. tombakowej młodzieży. Poja-
wienie się licznej grupy alfonsów było zbieżne w czasie z całkowi-
tym przejęciem domów publicznych przez półświatek.
Owi alfonsi działali w ściśle określonych kręgach. Kiedy więc pro-
stytutki wychodziły na ulice lub trafiały do kawiarń, rozpoczynała
się ostra rywalizacja. Prowadziło to do starć grup sutenerów. Można
przyjąć, że wiek XX rozpoczął się w Warszawie od błysków noży. Z
czasem doszło do podziału stref wpływów. Centralne ulice miasta:
Aleje Jerozolimskie, część Marszałkowskiej w okolicy Dworca Wie-
deńskiego, a także Nowy Świat, były wyłączone z podziału – tam
mogły działać wszystkie prostytutki. Inne dzielnice były podobno
ściśle podzielone między poszczególne gangi, na których czele stali
lokalni przywódcy. Ich z kolei kontrolowali bracia Kieffer, mieszka-
jący przy ulicy Nowy Świat 8. Każdy z nich miał swój rewir, a li-
nia podziału biegła wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia, Nowego
Światu, Brackiej, Zgody, a potem Marszałkowską. Wszelkie niepo-
rozumienia rozpatrywał sąd zbierający się w piwiarni na Smoczej.
Tajniki tej ulicy znał Urke Nachalnik. Odwiedzał tam znanego pa-
sera o ksywce „Aleksander III”. Oprócz braci Kiefferów postrachem
policji długo był Szlojma Bękart, sutener z ulicy Freta.
Ostrą rywalizację sutenerskich gangów postanowiła wykorzystać
policja, organizując w 1905 roku tzw. pogrom alfonsów. Organa
policyjne chciały w ten sposób skompromitować członków ruchów
rewolucyjnych, pokazując warszawiakom, że rewolucja wiąże się
z grabieżą, bezmyślnym niszczeniem i mordowaniem przypadko-
wych osób. Atak zainicjowali żydowscy robotnicy. Punktem zapal-
nym okazała się sprzeczka w małej kawiarence na rogu Siennej i Zie-
lonej (obecnie plac Defilad), gdzie odbywało się wesele. Poprztykali
się na nim przybrany ojciec panny młodej, znany warszawski alfons
Saul Żytnicki, i nowożeniec, robotnik należący do partii Bund. Gdy
Żytnicki oświadczył, że przywłaszcza sobie prezent ślubny panny
młodej (100 rubli), atmosfera zgęstniała i wszczęto weselną burdę.
Niestety, sytuacja wymknęła się spod kontroli i żydowscy robotnicy
zaczęli demolować burdeliki usytuowane na placu Grzybowskim,
fot.
AAN
fot. NAC
P
rostytutki na ul. Marszałkowskiej, 1925 r.
18
Biuletyn Zima 2011
Granicznej, Gnojnej i Krochmalnej. Przez okna wylatywały elemen-
ty wyposażenia, a czasem nawet „pensjonariuszki”, gdy śmiały sta-
wiać opór. Trwało polowanie z nożami na alfonsów. Akcja ta zajęła
robotnikom cały dzień i rozgrywała się wyłącznie w środowisku
żydowskim. Następnego dnia na ulice wyszło około 100 alfonsów
i stręczycieli. Grupa ta w celu sprowokowania bundowców osten-
tacyjnie dzierżyła rosyjskie flagi i wznosiła okrzyki na cześć cara.
Podstęp się udał, co doprowadziło do ponownego pogromu domów
publicznych. Najbardziej podczas kolejnych dwóch dni tych zamie-
szek ucierpiały lupanary przy Marszałkowskiej i Krochmalnej.
Przywódcy Bundu zdawali sobie sprawę z prowokacji, jednak nie
udało się im powstrzymać szeregowych członków partii. Jak na iro-
nię, rozjuszeni robotnicy batożyli „do nieprzytomności” prostytutki,
opisywane po wielekroć przez lewicę jako ofiary niecnego procede-
ru. Część żydowskich proletariuszy, bojąc się o życie tych kobiet,
utworzyła nawet specjalne bojówki, które wkraczały do akcji, gdy
rozpoczynał się szturm na jakiś „dom rozkoszy”. W trzydniowym
pogromie brali bowiem udział także chrześcijanie i świat przestęp-
czy ochoczo pomagający policji.
Gangi, nazywane też z żydowska „chewrami”, włączyły się aktywnie
w dzieło dewastacji i mordów, ponieważ dzięki temu mogło dojść do
otwartych rozrachunków i wykrystalizowania się nowego układu sił.
Nastąpiła nowa „rejonizacja”, choć trzeba dodać, że czasowo osłabła
działalność wszystkich warszawskich burdeli, ku niezadowoleniu sta-
cjonującego w stolicy garnizonu rosyjskiego. Rozzłoszczeni musieli
być także dorożkarze, odnotowujący spadek zarobków, bowiem waż-
ną klientelę stanowiły wszelkiej maści kurtyzany, zgodnie z popular-
nym w Warszawie powiedzeniem: „Gdyby nie złodzieje, hrabiowie
i pindy, nie wyżyłby dryndziarz całkiem ze swej dryndy”.
Na mapie miasta lokalizującej burdele nie powinno zabraknąć także
zakonspirowanych domów publicznych. W dwudziestoleciu między-
wojennym, wedle powszechnej wiedzy, rolę taką odgrywały różno-
rakie hoteliki, czasem o śmiesznych, nieprzystających do otoczenia
nazwach. Stawały się one miejscami spotkań tych, którzy załatwiali
pokątne interesy i interesiki. A tam, gdzie robiono brudne gesze-
fty, kwitła prostytucja. Z pewnością na wszystkie te atrakcje można
było się natknąć w Hotelu Londyńskim (Nalewki 27). Może dlate-
go jego właściciel, znany nalewkowski kupiec Nechamjasz Boćko,
wplątawszy się w ciemne interesy, pewnego dnia postanowił, że ze
sobą skończy. Miał powody, żeby „cierpieć na rozstrój nerwowy”:
najpierw jego brat, Dawid, zastrzelił w składzie przy ulicy Marszał-
kowskiej 114 wspólnika Grunbauma, następnie inny brat, Srul, „po-
łożył trupem” tegoż Dawida, a sam popełnił samobójstwo. Nechem-
jasz nie odebrał sobie jednak życia, (chciał to uczynić na cmentarzu
przy ulicy Gęsiej), bo – jak pisały gazety – „sznur był za słaby...”.
Prawdziwe poruszenie żydowskiej Warszawy wywołała jednak inna
sprawa, związana z prowadzeniem nielegalnego domu publicznego.
Gazety krzyczały najpierw:
Abduła Alijew contra Bund
, a potem z sa-
tysfakcją obwieszczały:
Nareszcie Abduła Ogła Alijew aresztowany!
Historia zaczęła się od oskarżenia przez członków Bundu tego zna-
nego piekarza i cukiernika o orientalnie brzmiącym imieniu i na-
zwisku o to, że ze swych żydowskich pracownic uczynił, jak się
ładnie wyrażono, harem. Dziewczęta, które nie przystawały na jego
warunki, wyrzucał z pracy. Alijew był Turkiem, zwanym „sułtanem
piekarskim” lub „paszą”. Posiadał w Warszawie dziesięć cukierni
i jeszcze więcej piekarni, m.in. przy Targowej 68. Specjalizował się
także w przygotowywaniu koszernego pieczywa, nad czym czuwa-
ło dwóch członków warszawskiego rabinatu. Jego dumę stanowiły
cukiernia oraz kawiarnia u zbiegu Wolskiej i Młynarskiej. To tam
sprowadzał pracownice i inne panienki, które z własnej woli po-
kazywały się w niej, marząc o sławie Poli Negri. „Paszy” nie była
bowiem obca „giełda” statystek filmowych. „Fołkscajtung”, który
wytropił sprawę niecnych praktyk Alijewa, miał więc używanie, gdy
okazało się, że w kawiarni funkcjonował „salonik” urządzony za
wzór wschodni. „Przyćmione światło, niskie tapczany i poduszki,
małe stoliki” – precyzowała gazeta.
Ośmieszony i przyparty do muru Alijew postanowił szukać pomocy.
Gdzie? W warszawskim rabinacie u znanego nam reb Dona. Ten,
wysłuchawszy skarg „Paszy”, rzekł: „W najbliższy poniedziałek sta-
wisz się synu półksiężyca o godzinie 12. Sąd się odbędzie”. O wy-
znaczonej godzinie na salę rozpraw stawiły się tłumy, ale reb Don
ograniczył liczbę obserwatorów, prosząc również policję o wyzna-
czenie wzmocnionych posterunków. Zachodziła obawa, że „dojść
może do bijatyki pomiędzy Alijewem i jego Turkami, a zwolennika-
mi »Bundu«”. Jak widać, historia lubi się powtarzać.
Alicja Gontarek
konsultacja: Anna Ciałowicz
Portal „Moja żydowska Warszawa” to setki stron tekstów w języku jidysz
wraz z tłumaczeniem na polski i angielski. To utwory literackie, wspomnienia,
artykuły prasowe, a nawet reklamy – wszystko, co dotyczy przedwojennego
światowego centrum języka i kultury jidysz: Warszawy.
Zdjęcia (obok: ul. Franciszkańska 10, gdzie w latach I wojny światowej zamieszkał
cadyk nowomiński), ortofotomapy, a także nagrane wspomnienia dawnych
mieszkańców Warszawy pozwolą przenieść się w czasy sprzed Zagłady i ulica po ulicy,
dom po domu zwiedzać nieistniejące już dzisiaj miasto.
Projekt GWŻ w Warszawie jest współfinansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
VARSHE.ORG.PL
fot. S
ylwia Strębska