BETTY NEELS
W poszukiwaniu
blasku księżyca
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia
Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Był ponury, wrześniowy dzień. Zmierzch zapadł bardzo
wcześnie. Prawie w każdym oknie w Royal Hospital paliły się
światła, rozjaśniając nieco smutną ulicę, pełną małych domków
i przygarbionych wiązów.
Na ostatnim piętrze szpitala panowała całkowita ciemność.
Wyjątek stanowił pokój narożny. Wewnątrz pomieszczenie to
przypominało biuro; pod ścianami stały regały pełne książek,
a na środku duże biurko z drukarką i komputerem.
Przy klawiaturze siedziała drobna dziewczyna o gładko za
czesanych w kok włosach i intrygującej twarzy. Miała mały, od
robinę haczykowaty nos, szerokie usta i wielkie, żywe oczy ko
loru orzechowego, ozdobione firanką długich, lekko podkręco
nych rzęs. Teraz pochyliła się nad stertą kartek i zmarszczyła
brwi, próbując odcyfrować nieczytelny rękopis. Potem, ze swo
bodą doświadczonej maszynistki, wystukała kolejne zdanie. Na
gle znieruchomiała i zamyśliła się, wpatrzona w przestrzeń pu
stego pokoju.
- Endometrioma czy endometriosis? Dlaczego używa tak
długich słów? - mruknęła do siebie. - Czy nie uczono go pisać
wyraźnie?
Była zdenerwowana. Miała zresztą powód. Dawno minęła
piąta, a na jej piętrze, zajmowanym przez maszynistki, urzędni
ków i personel administracyjny, nie było już nikogo. Była sama,
głodna i wszystko zaczynało ją drażnić.
- Takiemu to dobrze - powiedziała na cały głos, żeby wy
rzucić z siebie gniew. - Siedzi teraz w domu z założonymi ręka
mi i czeka, aż żona przygotuje mu kolację!
6
- A naprawdę - rozległ się głęboki, powolny bas za jej ple
cami - on jest tutaj, chociaż sielski obrazek domowego szczę
ścia, o którym pani mówi, wydaje się bardzo kuszący.
Dziewczyna odwróciła się natychmiast, lecz zanim zdążyła
wykrztusić jakiekolwiek słowo, mężczyzna, stojący przy we
jściu, dodał:
- Chyba powinienem przeprosić za moje pismo, choć pewnie
za późno już na poprawki... a jeśli chodzi o długie słowa, to nie
da się ich uniknąć w naszym zawodzie. - Podszedł bliżej, nie
przestając na nią patrzeć. - Dlaczego nie widziałem pani wcześ
niej? Gdzie jest panna Payne?
Podniosła szybko oczy, ogarnięta tym samym strachem, który
jej rozmówca wzbudzał powszechnie wśród personelu szpitala.
- Panna Payne jest chora na grypę. - Spuściła wzrok na stertę
kartek, czekających na przepisanie.
- A z kim mam przyjemność? - spytał mężczyzna z chłodną
uprzejmością.
- Serena Proudfoot. - Jej podniesione wymownie brwi zada
ły mu to samo pytanie.
- Doktor ter Feulen.
- A tak, słyszałam o panu. Jest pan też holenderskim baro
nem. .. - uśmiechnęła się pobłażliwie, okazując gotowość wyba
czenia mu tego faktu.
Był przystojnym, wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną
o szpakowatych włosach i zimnych, bladoniebieskich oczach.
Serena nigdy nie dowierzała pielęgniarkom, zachwyconym jego
urodą, i gdy one plotkowały na temat doktora, wolała zajmować
się szpitalną korespondencją. Teraz w myślach przyznała im ra
cję, ale ponieważ on zignorował jej uśmiech, uznała to za aro
gancję.
- Czy pani jest z agencji?
- Tak, zatrudniono mnie tu czasowo, dopóki panna Payne nie
powróci do zdrowia.
-, Dlaczego pani jeszcze pracuje? Jest już przecież późno.
7
Było to głupie pytanie, ale udzieliła na nie grzecznej odpo
wiedzi:
- Leżało tu mnóstwo pańskich listów, czekających na prze
pisanie. Poinstruowano mnie, że muszą być gotowe do podpisu,
zanim opuści pan szpital.
- A czy są już gotowe?
- Nie, ale jeżeli zostawi mnie pan samą, mogę dostarczyć je
za pół godziny.
Doktor ter Feulen uśmiechnął się znacząco.
- Jak długo pracuje pani jako maszynistka?
- Kilka lat, ale nigdy wcześniej w szpitalu.
- Proszę być tak dobrą i przynieść listy do autoryzacji, kiedy
tylko pani skończy. Prawdopodobnie nikt dotąd nie powiedział
pani, że w naszym szpitalu nie patrzymy na zegarek podczas
pracy. Miejmy nadzieję, że panna Payne niedługo wróci - dodał,
cofając się do drzwi.
Wyszedł, zanim Serena zdążyła zareagować. Włożyła papier
w drukarkę i zapytała znowu na głos:
- Dlaczego musiał przyjść właśnie tu?
- Żeby zobaczyć, co dzieje się z moimi listami - odpowie
dział ter Feulen. - Przyszedłem ponownie, by panią ostrzec, że
rano czekają mnie badania ambulatoryjne i w związku z tym
pani również będzie miała sporo pracy. Proszę nie narzekać, jeśli
pojawi się konieczność zostania po godzinach. Panna Payne nig
dy nie mówiła ani słowa...
- Tym gorzej dla niej - odparła szorstko Serena.
Minęła prawie godzina, zanim zgasiła światło w pokoju.
Gabinet, do którego miała dostarczyć listy, znajdował się na
parterze. Zapukała do drzwi, ale ponieważ nikt nie odpowiadał,
nacisnęła na klamkę i weszła do środka. W pokoju było ciemno,
tylko na jednym ze stołów paliła się nocna lampka. Serena po
łożyła na nim listy i ruszyła do wyjścia. Zatrzymał ją cichy
odgłos chrapania. Doktor ter Feulen, we własnej osobie, leżał
bezwładnie w skórzanym fotelu, a jego duże stopy w eleganc-
8
kich butach spoczywały na blacie stolika do kawy. Stanęła na
moment. Teraz miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Był
naprawdę niezwykle przystojny, nawet w chwili, gdy na jego
twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.
Ona też była zmęczona. Z ulgą opuściła szpital i udała się na
najbliższy przystanek autobusowy.
Wysiadła na East Sheen, skąd pieszo doszła do domu, znajdują
cego się w dobrze utrzymanej dzielnicy willowej. Otworzyła drzwi,
powiesiła płaszcz i weszła do salonu, gdzie zastała czytającą matkę.
- Spóźniłaś się - powiedziała pani Proudfoot, spoglądając
wymownie na zegar wiszący nad kominkiem. - Nie chciało mi
się gotować kolacji - dodała, zmieniając ton i uśmiechając się
czarująco. - Wiem, jestem leniwą i niedobrą matką, ale pomy
ślałam, że może ty zrobiłabyś dzisiaj nasz ulubiony placek zie
mniaczany. Przygotowałam już wszystko. Wystarczy tylko wy
mieszać i włączyć piekarnik...
Serena podeszła do matki i pocałowała ją w policzek.
- Pójdę do kuchni i zrobię ten placek. Przepraszam, jeżeli
zepsułam ci wieczór.
- Wiesz, jaka jestem nerwowa - rzekła pani Proudfoot. - Te
nasze problemy. Ach, gdyby ojciec się dowiedział...
- Przecież powodzi się nam nieźle - odpowiedziała natych
miast Serena. - Twoja renta nie jest wcale mała. Mamy też moje
pieniądze.
- Wiem, kochanie, ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak cierpi
moje matczyne serce, gdy pomyślę o rzeczach, które przez to
tracisz... Tańce, teatr, wycieczki za granicę. Mogłabyś już być
mężatką, masz dwadzieścia pięć lat.
Pani Proudfoot popatrzyła na córkę z rezygnacją. Doprawdy
nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że tak wspaniała i piękna
dziewczyna nie ułożyła sobie dotąd życia.
Sama też była atrakcyjną kobietą. Nawet teraz, przekroczy
wszy pięćdziesiątkę, sporą część skromnych dochodów przezna
czała na kosmetyki, fryzjera i dobre gatunkowo stroje.
9
Serena wydawała znacznie mniej; w jej wieku nie musiała
jeszcze tracić kroci na dobre kremy i maseczki. Odkąd zaś za
częła pracować w tych ponurych biurach, nie potrzebowała też
zbyt wielu ciuchów. Czasami pani Proudfoot próbowała namó
wić ją na coś, na przykład teraz:
- Widziałam dzisiaj piękną bluzkę, szytą jakby na ciebie
i pasującą do wszystkich twoich spódnic - powiedziała, ale, jak
zwykle, nie otrzymawszy odpowiedzi, ponownie wzięła do ręki
książkę i dodała: - Zatem nie przeszkadzam ci już dłużej, bo
nigdy nie zjemy kolacji.
Serena poszła do kuchni i zabrała się do roboty.
Była naprawdę bardzo zmęczona. Nie chciała mówić malce,
że w pracy miała straszny dzień, a na dodatek autobus wlókł się
niemiłosiernie i przez całą drogę powrotną stała.
Przygotowując ciasto, myślała o doktorze. Rozumiała, że był
przemęczony, może nawet zły, ale nie musiał przecież traktować
jej w tak niegrzeczny sposób. Ciekawe, jaki był prywatnie? Pra
wdopodobnie nie miał żony, zajmował służbowe mieszkanie,
gotował i jadał samotnie. I chyba dlatego był taki oschły.
Wstawiła ciasto do piekarnika i poszła przygotować stół.
Staranne dobieranie obrusa, serwetek, sztućców i szkła uwa
żała za zbyteczną procedurę, ale ponieważ matka przywiązywała
do tych czynności wielką wagę, Serena starała się ją usatysfa
kcjonować zawsze, gdy było to możliwe.
Samotne śniadania jadała zawsze w biegu, w małej kuchence,
tuż przed wyjściem do pracy i wolałaby, gdyby obie jadły tam
każdy posiłek.
- Pamiętasz starą, dobrą Sadie? - Podczas kolacji pani
Proudfoot zebrało się na wspomnienia. - Szkoda, że odeszła.
Całkiem nieźle dawała sobie radę - westchnęła ciężko.
- Mamo, czy miałaś dzisiaj zły dzień? - zapytała zaniepoko
jona Serena.
- Rzadko ostatnio miewam dobre, moje dziecko. Już samo
robienie zakupów czy inne najprostsze czynności po prostu mnie
10
wyczerpują... Wezmę jeszcze kawałek placka, kochanie. Nie
jadłam dziś prawie nic.
Naprawdę trudno było uwierzyć, że ta kobieta tylko udaje i że
zawsze zwycięsko wychodzi z potyczek z własnym życiem
i zdrowiem. Wyglądała bardzo dobrze. Większość czasu spędza
ła w salonach piękności, ubierała się bardzo gustownie, a kiedy
żył jeszcze jej mąż, miała w domu służącą i nianię do dziecka.
Nigdy więc nie przemęczała się pracą.
Serena rzadko myślała o sobie. Zaraz po liceum ukończyła
kurs stenotypii i szybko podjęła pracę, zarabiając pieniądze na
to, by matka mogła żyć tak jak zawsze.
- Jutro też przyjdę później. Tak powiedział lekarz, dla które
go pracuję.
- Niezbyt to miłe z jego strony. Trzeba mu było wyjaśnić, że
masz w domu chorą matkę, która cię potrzebuje, zwłaszcza wie
czorami.
- Gdybym tak powiedziała, on poprosiłby w agencji o in
ną sekretarkę, a moja następna praca mogłaby być jeszcze
gorsza.
Pani Proudfoot westchnęła.
- W takim razie muszę się poddać. Zjem coś lekkiego na
Albert Street. A ty jak wrócisz, sama zrobisz sobie omlet.
- To dobry pomysł, mamo - odpowiedziała smutno Serena
i wyszła po kawę.
Ranek w pracy upłynął całkiem zwyczajnie. Listy, raporty,
rachunki... Doktor ter Feulen dostawał ich mnóstwo.
Miał zapewne ciężkie życie; krótkie noce, przerywane posiłki,
nieznośni pacjenci... Ale było też chyba ciekawe, a już na pewno
urozmaicone, czego Serena nie mogła powiedzieć o swoim.
O dziesiątej wyszła na chwilę do bufetu. Szybko jednak wró
ciła za biurko, świadoma nawału pracy, która czekała ją tego dnia.
Siedziała właśnie nad pierwszym raportem, kiedy w drugim
końcu pokoju zadzwonił nagle telefon. Odebrała go pani Dunn,
11
najstarsza i najmniej pracowita ze wszystkich współpracownic
Sereny.
- Panno Proudfoot, potrzebują pani w ambulatorium. Proszę
zabrać ze sobą notatnik i się pośpieszyć. Doktor ter Feulen bar
dzo nie lubi, gdy każe mu się czekać.
Serena spokojnie dokończyła raport, wzięła notatnik i wol
nym krokiem skierowała się do wyjścia.
- Proszę się pośpieszyć, panno Proudfoot, mówiłam pani
przecież, że on nie lubi czekać.
- Tak, proszę pani - odpowiedziała Serena i, nadal się nie
śpiesząc, zaczęła wędrówkę po krętych szpitalnych korytarzach.
Myślała o tym, że doktor ter Feulen miał wystarczająco dużo
czasu, żeby poinformować ją o tym, iż może mu być potrzebna.
Jeżeli sądził, że teraz przybiegnie natychmiast na jego pierwsze
zawołanie, to po prostu grubo się mylił.
Był w gabinecie wraz ze swoją asystentką. Przeglądali zdjęcia
rentgenowskie. Serena stanęła w progu.
- Pan mnie wzywał, doktorze?
Ter Feulen obejrzał się przez ramię.
- Ach, panna Proudfoot. Czy byłaby pani uprzejma notować
nasze diagnozy, zestawiając je z nazwiskami i numerami kart
pacjentów, a potem przepisać to wszystko na maszynie i dostar
czyć mi jeszcze dzisiaj?
- Tak, jeżeli uda mi się skończyć przed wieczorem - zauwa
żyła wściekła Serena. - Wszystko zależy od tego, jak wiele bę
dzie tych diagnoz.
- Niestety, będzie musiała pani zostać, dopóki nie skończy
my badać wszystkich pacjentów. Ostrzegałem panią wczoraj, że
zanosi się na ciężki dzień.
- Tak, rzeczywiście zrobił to pan - odpowiedziała przez zę
by. - Czy mam pracować na stojąco?
Uniesione brwi doktora pozostawały nieruchome.
Sądząc po minie asystentki, Serena nie zachowała się tak, jak
zrobiłaby to panna Payne.
12
- Nie, proszę usiąść. Tam jest krzesło, jeżeli pojawią się
jakieś wątpliwości, proszę o wszystko pytać. Jestem pewien, że
nie zna pani pewnych spraw tak dobrze, jak pani poprzedniczka.
Serena bez słowa usiadła pod ścianą. Wyglądała na zaintere
sowaną tym, co do niej mówią, ale w rzeczywistości jej myśli
błądziły gdzie indziej.
Uznała, że doktor ter Feulen jest zgryźliwym starym kawale
rem, któremu potrzebny jest ktoś, kto odkryłby przed światem
lepszą część jego osobowości. Mogłaby to być na przykład żona
i dzieci...
Podczas porannych przyjęć był przecież całkiem innym czło
wiekiem. Cierpliwie słuchał narzekań pacjentów, przywracał im
wiarę w to, że na pewno nie cierpią na raka i tłumaczył, co mają
robić, by tego w przyszłości uniknąć.
Serena skrzętnie notowała obserwacje, podkreślając słowa,
których pisowni nie znała. O ich uzupełnienie postanowiła po
prosić później asystentkę.
Była prawie druga, kiedy wyszedł ostatni pacjent i pielęgniar
ki mogły zacząć porządkowanie gabinetu.
Gdy doktor ter Feulen i jego asystentka przygotowali się do
wyjścia, Serena modliła się w duchu, żeby on wyszedł pierwszy,
co umożliwiłoby jej wykonanie natychmiastowej korekty tekstu.
Niestety, doktor zamiast opuścić gabinet, podszedł do Sereny
i rzekł spokojnie:
- Proszę pokazać, czego nie udało się pani zapisać.
Zirytowała ją pewność, z jaką zadał to pytanie.
- Zrobiłam wszystko, co mogłam, ale proszę nie zapominać,
doktorze, że nie jestem panną Payne.
Kątem oka dostrzegła przerażoną minę obserwującej ich asy
stentki. Spostrzegła też, jak jedna z pielęgniarek zamarła z wra
żenia.
Teraz dotarło do niej, że nie była wcale przydatna jako pomoc
lekarza prowadzącego najsłynniejszą w kraju klinikę. Zapragnę
ła, by panna Payne wróciła jak najszybciej, a ona sama otrzymała
13
pracę w jakimś domu handlowym czy fabryce, gdzie mogłaby
wystawiać faktury lub robić coś równie nudnego.
- Brakuje pani kilku słów. Proszę to jeszcze raz przejrzeć
- powiedział doktor i natychmiast wyszedł.
Serena uporządkowała notatki i udała się do stołówki. Ponie
waż pora lunchu dawno minęła, szybko zjadła zupę, wypiła
herbatę i wróciła do biura. Tak jak poprzedniego dnia, nie udało
się jej skończyć pracy razem z innymi.
Znowu została zupełnie sama, a kiedy zegar na pobliskim
kościele wybił osiemnastą, zadzwonił ter Feulen:
- Proszę przynieść notatki do gabinetu, gdy tylko skończy
pani ich przeglądanie.
Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła wyrazić zgodę.
Pół godziny potem, już w płaszczu, zapukała do jego drzwi.
Gdy weszła, natychmiast wstał od stołu.
- Bardzo dziękuję za pomoc, panno Proudfoot. Wierzę, że
nie zepsułem pani wieczoru - powiedział, zerkając na zegarek.
- Oczywiście, że pan nie zepsuł. Rzadko wychodzę z domu
wieczorami. Widzę, że dzisiaj już nie jest pan tak zmęczony, jak
wczoraj - zauważyła przyjaźnie. - Czy pan wie, że kiedy tu
weszłam, spał pan w fotelu? Miał pan pewnie ciężki dzień...
- Tak, rzeczywiście miałem dużo pracy.
Popatrzył na nią zaskoczony i gniewnie zmarszczył brwi.
- Panno Proudfoot, czy każdej napotkanej osobie poświęca
pani aż tyle uwagi? - zapytał.
- Raczej tak, prawie każdej. - Teraz ona była zmieszana.
- Myśli pan, że jestem wścibska... Wiem, wiem, powinnam
traktować pana z szacunkiem, jest pan przecież moim szefem.
Muszę o tym pamiętać, dopóki tu pracuję.
- Prawdę mówiąc, wcale by to nie zaszkodziło. Dobranoc,
panno Proudfoot i naprawdę bardzo pani dziękuję.
Cicho zamknęła za sobą drzwi i natychmiast zapomniała
o doktorze, bo w głowie miała już kolację, którą zamierzała
przygotować, kiedy tylko znajdzie się w domu. Myślała o czymś
14
szybkim i smacznym. O czymś, na co skusiłaby się również jej
nie grzesząca apetytem matka.
Tymczasem doktor zajął z powrotem swoje miejsce, choć nie
zamierzał już kontynuować pracy. Siedział zapatrzony w sufit
i słodko się uśmiechał.
- Doprawdy, kochanie - zaczęła narzekać pani Proudfoot,
gdy tylko Serena przekroczyła próg. - Tak dłużej być nie może.
Byłam sama przez cały dzień'
Córka pocałowała ją w policzek.
- Nie wychodziłaś, żeby coś zjeść?
- Oczywiście, że wychodziłam, ale przecież nie w tym rzecz.
- Jej piękna, dojrzała twarz przybrała wyraz buzi rozkapryszo
nego dziecka, więc Serena odpowiedziała szybko:
- O ile mi wiadomo, jutro wrócę normalnie, a pojutrze jest
sobota...
Pani Proudfoot poweselała.
- Ach, zapomniałabym! Zaprosiłam na sobotni wieczór kilka
osób. Na partyjkę brydża. Gdybyś upiekła te pyszne ciasteczka,
byłoby co podać do kawy.
- Pewnie, że upiekę, ale co z naszym omletem? Możemy go
zjeść w kuchni? Jest już trochę późno.
- Dobrze, ale tylko dzisiaj - westchnęła matka.
Sobotnie przedpołudnie było jak zwykle zarezerwowane na
zakupy.
Pani Proudfoot lubiła wtedy napić się kawy w „Richmond"
albo innej przytulnej kawiarni, przejść się po okolicznych buti
kach i domach mody, po czym odwiedzić galerię sztuki lub spot
kać się ze znajomymi. Tak też zrobiła i tym razem.
Tymczasem Serena przemierzała wzdłuż i wszerz pobliski
supermarket. W jednej ręce trzymała wypełniony po brzegi ko
szyk, drugą właśnie przebierała kalafiory, kiedy główną ulicą
wspaniałym bentleyem turbo przejechał doktor ter Feulen. Sere
na nie zauważyła go, ale on ją dostrzegł.
15
Wieczorem przyszli zapowiedziani goście. Byli to mało inte
resujący emeryci - były dyplomata, właścicielka butiku i anty-
kwariusz.
Serena zajęła się przygotowywaniem drinków, podała kanap
ki, ciastka i kawę. Nikt nie proponował jej wspólnej gry, bo nigdy
tego nie robiła. Nie grała dobrze w brydża, więc unikała tego
nawet wtedy, gdy się nudziła.
Usiadła w fotelu pod oknem i zajęła się dzierganiem swetra
dla matki, w każdej chwili gotowa spełniać ewentualne życzenia
gości. Ponieważ jednak na razie nikt jej nie wzywał, zaczęła
błądzić myślami gdzieś w odległej przeszłości i wspominać cza
sy, gdy była nastolatką...
Nie potrafiła rozmawiać z rówieśnikami, w kontaktach z ni
mi była nieśmiała. Nie umiała, tak jak jej koleżanki, plotkować
o byle czym i śmiać się z niczego. Miała co prawda kilku przy
jaciół, ale żyła inaczej niż oni. W dużej mierze za sprawą matki
musiała rezygnować ze spotkań towarzyskich i zwariowanych
pomysłów. Pani Proudfoot niczego jej nie zabraniała, lecz ilekroć
Serena próbowała gdzieś wyjść, migreny matki wyraźnie się
nasilały, a jej twarz przybierała cierpiący wyraz.
Stan zdrowia pani Proudfoot poprawiał się dopiero wtedy, gdy
córka informowała ją o zamiarze spędzenia samotnego wieczoru.
Wówczas zostawały w domu lub, jeśli matka miała ochotę na
kino albo teatr, wychodziły razem. To wszystko jednak nie prze
szkadzało Serenie marzyć. Chciała spotkać przystojnego męż
czyznę, który zakochałby się w niej od pierwszego wejrzenia
i zaproponował małżeństwo. Marzyła o człowieku, który miałby
przytulny dom i na tyle dużo pieniędzy, by ona mogła ubierać
się w drogich butikach, a także mieć kogoś do pomocy w domu
i przy dzieciach.
- Kochanie, chcielibyśmy prosić o kawę i jeszcze trochę tych
wspaniałych kanapek - głos matki sprowadził Serenę na ziemię.
Po przyjęciu uprzątnęła naczynia, pożegnała matkę i poszła
do swojego pokoju.
16
Była piękna, jasna noc.
Serena zawinęła się w szlafrok, otworzyła szeroko okno i po-
natrzyła w gwiaździste niebo. Wielki, okrągły księżyc toczył się
leniwie nad dachami domów.
- To śmieszne, że świecisz dla wszystkich - wyszeptała.
- Bardzo chciałabym wiedzieć, kto jeszcze patrzy teraz na ciebie.
Doktor ter Feulen był jedną z tych osób. Patrzył w niebo, idąc
powoli przez dziedziniec szpitala. Był wyczerpany nagłą opera
cją, ale mimo nawału wydarzeń wciąż miał przed oczami natu
ralną i wdzięczną dziewczynę, która zainteresowała się jego sa
motnością i znużeniem.
- Na pewno od dawna jest już w łóżku - mruknął do siebie.
- Nietrudno sobie wyobrazić, jak spokojne i zorganizowane wie-
dzie życie. Mały promień księżycowego światła z pewnością
dobrze by jej zrobił...
Ter Feulen uśmiechnął się do własnych myśli, wsiadł do
samochodu i odjechał do domu.
Pod koniec tygodnia doktor ter Feulen odwiedził Serenę po
nownie, gdy jak zwykle została po godzinach. Przyszedł bez
uprzedzenia.
Wspaniała i niezastąpiona panna Payne miała wrócić już nie
długo. Ku własnemu zdziwieniu Serena drżała na samą myśl
o powrocie poprzedniczki. Praca w szpitalu nie była wcale łatwa,
a ter Feulen nie był najlepszym szefem - raczej tyranem, nie
cierpliwym i zgryźliwym pedantem, który od każdego wymagał
perfekcji.
Stężała, kiedy pojawił się w jej pokoju. Patrzyła nieruchomo,
jak zbliżał się ku niej i zastanawiała się, za co tym razem zostanie
zrugana. Nie czuła się niczemu winna, bo w końcu to pani Dunn
odpowiadała za personel i całą administrację.
- Dobry wieczór - przywitał ją tym samym co zawsze, urzę
dowym tonem i przystawił swoje krzesło do biurka Sereny.
- Dobry wieczór - odpowiedziała i zaraz dodała poważnie:
17
- Nie skończyłam pańskich listów. Potrzebuję jeszcze piętnastu
minut, ale proszę mi nie przeszkadzać.
- Przepraszam, panno Proudfoot, ale jest powód, dla którego
muszę pani na chwilę przerwać. Widziałem się z panną Payne.
Zdecydowała się przejść na emeryturę, przychodzę więc, żeby
zaproponować pani jej miejsce.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Ja na miejsce panny Payne? Jak mogłabym ją zastąpić?
Ja... Przecież mówił pan, że ona nigdy nie narzekała... - Tutaj
zabrakło jej tchu, a twarz oblała się purpurą. - Naprawdę by pan
chciał?
Dokładnie przyjrzał się jej twarzy, jednocześnie zaskoczonej
i zagubionej.
- Coś pani powiem, panno Proudfoot. Pani poprzedniczka
faktycznie nigdy nie narzekała, ale najważniejsze było to, że ona
się mnie nie bała. Pani również się mnie nie boi, prawda?
Serena pomyślała chwilę.
- To prawda - przyznała.
- A więc załatwione. Nie musi pani nic robić w tej sprawie.
Sam wszystkiego dopilnuję. I, naturalnie, dostanie pani wyższą
pensję. - Szybko wstał z krzesła. - Aha, za dwa tygodnie wyjeż
dżam do Holandii. Mam tam kilka wykładów, konsultacje, piszę
także książkę. Chcę, żeby pani też pojechała.
Serena zaniemówiła, oszołomiona tysiącem myśli. Podróżo
wać... Zobaczyć kawałek świata, spotkać nowych ludzi... Bę
dzie musiała kupić sobie nowe ciuchy...
- Czy nie wraca pan już do Anglii? - zapytała słabym gło
sem.
- Oczywiście, że wracam. Tutaj mam znacznie więcej pracy.
- Z pewnością nie może pan robić wszystkiego naraz. Praca,
książka, wykłady...
- Owszem, mogę i dlatego potrzebuję pani. Chciałbym, żeby
robiła pani notatki, odbierała telefony, pilnowała terminów mo
ich spotkań, a w międzyczasie przepisywała rękopis. Panna Pay-
18
nę to robiła, dlaczego pani nie miałaby podołać. Jest pani od niej
młodsza.
Serena zmarszczyła brwi ze zdumienia. Panna Payne była już
w wieku emerytalnym, więc porównanie nie było najtrafniejsze.
Doktor szybko dostrzegł swój błąd.
- Pani ma dwadzieścia pięć lat. Jest pani dwa razy młodsza
od Muriel.
- Muriel? Ach, panny Payne... Ale czy mogę o tym pomy
śleć? To znaczy, ja muszę...
Przerażenie widoczne na jej twarzy spowodowało, że doktor
ter Feulen znowu usiadł obok.
- Nie, naprawdę nie mogę, doktorze. Widzi pan, ja mam
matkę.
- Wdowa?
Serena przytaknęła.
- Czy pani matka jest chora?
- Nie, to znaczy trochę...
- Co to jest? Wada serca, cukrzyca, artretyzm?
- Nie, nic z tych rzeczy. Ma chyba coś z nerwami. Nie po
winna się przemęczać.
- Dom, zakupy i tak dalej?
- Tak.
Ter Feulen westchnął cicho. Historie samolubnych wdów
i ich kochających córek nie były dla niego nowością. Ale ta mała
urocza dziewczyna zasługiwała na coś więcej.
- W takim razie zrobimy inaczej - zdecydował. - Nie ma
przecież powodów, dla których pani matka nie mogłaby jechać
z nami. Będziecie mieszkać razem. Większość czasu spędzę
w Amsterdamie, a tam jest sporo do obejrzenia.
- Ale matka nie mówi po holendersku, zresztą ja również nie.
- Moje drogie dziecko, prawie każdy mieszkaniec Holandii
świetnie radzi sobie z angielskim!
Wyraz twarzy Sereny wyraźnie się zmienił.
- Czy mówi pan poważnie?
19
- Zawsze mówię to, co myślę. A teraz proszę już iść do domu
i porozmawiać o tym z matką. Jutro rano chciałbym znać pani
odpowiedź. - Wstał i pożegnał ją skinieniem głowy.
Niebawem Serena skończyła pracę, uprzątnęła biurko i zaczę
ła się zastanawiać, co zrobić ze stertą przepisanych listów.
Z kłopotu wybawił ją portier, który zadzwonił w tym momen
cie i poprosił ją o zostawienie listów u niego.
Pośpiesznie opuściła budynek, żeby złapać ostatni autobus.
Nie wiedziała, co powiedzieć matce, bo w miarę zbliżania się
do domu była coraz mniej pewna, czy pani Proudfoot zgodzi się
na pomysł, który rujnował codzienny porządek ich życia. Osta
tecznie postanowiła jednak wytłumaczyć matce, że niewielka
zmiana otoczenia zrobiłaby dobrze im obu.
Pani Proudfoot siedziała w salonie, pisząc coś przy stoliku.
- Już jesteś, kochanie? To dobrze. Mam dla ciebie wspaniałą
wiadomość. Dzwonił doktor ter Feulen. Poplotkowaliśmy trochę.
On jest naprawdę wspaniałym mężczyzną. Przeprosił, że zawsze
trzyma cię tak długo i wyjaśnił mi, jak wiele zależy od twojej
pomocy. Powiedział też o propozycji, jaką ci dzisiaj złożył,
o wyjeździe do Holandii, którego nie mogę się już doczekać.
Doktor uważa, że ten wyjazd jest czymś, czego w moim stanie
najbardziej potrzebuję. - Tu przerwała na chwilę, więc Serena
natychmiast skorzystała z okazji.
- Zadzwonił tutaj? - spytała, udając opanowanie i spokój.
- Więc już wszystko wiesz... i chciałabyś pojechać? Czy nie
będzie to dla ciebie zbyt męczące?
- Oczywiście, że nie, kochanie. Minie zapewne kilka dni,
zanim pozbieram się po podróży, ale przecierpię to dla ciebie.
Zaczęłam już robić listę rzeczy, które ze sobą wezmę. Czy jadłaś
kolację? Byłam taka zajęta. Może ty przyrządziłabyś coś szyb
ko... Ja muszę się oszczędzać, żeby zachować siły na później.
- Mamo, ależ ja jeszcze nie powiedziałam, że zdecydowałam
przyjąć tę pracę.
Pani Proudfoot spojrzała na nią gniewnie.
20
- Kochanie, dlaczego by nie? Jesteś śmieszną, małą istotką.
Dlaczego nie?
- Nie byłam pewna, czy spodoba ci się ten pomysł.
Pani Proudfoot roześmiała się szczerze.
- Moja droga, ten pomysł szalenie mi się podoba. Powiedz
mi, w jakim wieku jest ten doktor?
- Nie wiem. Wygląda na trzydzieści pięć lat.
- Żonaty?
- Nie mam pojęcia.
Skłamała i nie wiedziała dlaczego.
- Nieważne. Na pewno poznamy tam wielu ludzi... Nalej mi
szklaneczkę sherry, Sereno. To mnie postawi na nogi.
- Mamo, ale my nie jedziemy na wakacje - zaprotestowała
nieśmiało. - Ja będę ciężko pracować i przez większość czasu
będziesz sama.
- Codziennie jestem sama i piekielnie się nudzę. Zdążyłam
się przyzwyczaić.
Kiedy rozeszły się do swych sypialni, Serena długo nie mogła
zasnąć. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, godząc się na to
wszystko. Nie była też całkiem pewna, czy powinna się cieszyć
z interwencji doktora, który spowodował, że nie miała już od
wrotu. Postanowiła powiedzieć mu rano, że nie miał prawa wtrą
cać się w jej życie i z tym postanowieniem zasnęła.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy rano pojawiła się w pracy, wciąż była zdecydowana
powiedzieć doktorowi, co leży jej na sercu. Niestety szansa spot
kania go trafiła się jej dopiero pod koniec dnia. Zmierzała właśnie
w kierunku bocznego wyjścia, z którego korzystała zazwyczaj,
gdy on niespodziewanie pojawił się naprzeciwko niej. Zatrzyma
ła się i oznajmiła ożywionym tonem:
- Dobrze, że pana widzę, doktorze.
- Ach, panna Proudfoot. Czy powinienem być dumny z tej
chęci ponownego spotkania? - Przerwał, dostrzegłszy poważny
wyraz jej twarzy. - Wyobrażam sobie chyba zbyt wiele. Rozgnie
wałem panią?
Słysząc te słowa, Serena pomyślała, że ter Feulen zwyczajnie
sobie żartuje.
- Myślę, że było to nie fair z pańskiej strony dzwonić do
mojej matki, nie dając mi nawet szansy porozmawiania z nią
wcześniej. Nie powiedziałam jeszcze przecież, że przyjmuję pań
ską propozycję. Jakie więc miał pan prawo, żeby...
- ...się wtrącać - dokończył za nią. - Mieszać się w pani
sprawy. Nie miałem do tego prawa. Moje intencje podyktowane
były czystym egoizmem. Po kilku latach bezkonfliktowej współ
pracy z Muriel, znoszącej bez słowa moje złe humory, brak cier
pliwości i nieczytelny charakter pisma, wprost przerażała mnie
myśl o zatrudnieniu jej następczyni. Nie mogłem przecież prze
widzieć, jakie mogłaby mieć słabości - uśmiechnął się do niej
z sympatią.
Serena ze zdumieniem przyłapała się na tym, że odwzajemniła
ten uśmiech.
22
- Jest pani najwierniejszą kopią panny Payne, jaką dotąd
poznałem.
Serena uznała to za komplement. Po tych słowach uśmiech
nęła się szeroko.
- Pani jest skromna i spokojna - kontynuował ter Feulen.
- Nic w pani zachowaniu nie powoduje, że muszę odrywać się
od pracy.
- Dokładnie taka, jak panna Payne? - wycedziła Serena
przez zęby.
- Właśnie. A poza tym chciałbym zauważyć, że taka zmiana
otoczenia może pomóc pani matce przezwyciężyć kłopoty ze
zdrowiem. Wydawała się zachwycona moim pomysłem.
Z udawaną uprzejmością przyznała mu rację. Doktor uśmie
chnął się ponownie i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
Serena zapragnęła natychmiast zrezygnować z pracy, ale myśl
o matce powstrzymała ją od wybuchu.
- Dobrze, doktorze ter Feulen - powiedziała niechętnie.
- Będę dla pana pracować.
- Wspaniale - odpowiedział, zerkając na zegarek. - A teraz,
ponieważ rozmawialiśmy tak długo, odwiozę panią do domu
i przy okazji poznam pani matkę.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz natychmiast za
mknęła je z powrotem, pojmując, że stawianie mu oporu nie ma
najmniejszego sensu.
Jej złość nieco złagodniała podczas podróży wspaniałym
bentleyem. Jednak nie na tyle, by mogła zdobyć się na więcej
niż krótkie i zwięzłe odpowiedzi na pytania doktora.
Otworzyła wejściowe drzwi domu i zaprosiła go do środka.
- Serena? - usłyszeli cichy głos matki, dobiegający z salonu.
- Znowu się spóźniłaś, kochanie. Mam nadzieję, że pomyślałaś
już o czymś smacznym na kolację. Jestem zbyt wyczerpana, żeby
zajmować się czymkolwiek, chyba że szklaneczką sherry.
Doktor spojrzał na twarz Sereny, bladą i zmęczoną po całym
dniu pracy. Jego przypuszczenia sprawdziły się. Pani Proudfoot
23
była samolubną egocentryczką, zapatrzoną tylko w siebie. Poło
żył dużą dłoń na ramieniu Sereny i uśmiechnął się życzliwie.
Dziewczyna z wysiłkiem opanowała pragnienie rzucenia mu się
na szyję i wypłakania na jego szerokiej piersi.
- Proszę wejść i poznać moją matkę - poprosiła cichym, opa
nowanym głosem.
Doktor posiadał nieodparty urok i był na tyle sprytny, żeby
dobrze radzić sobie w trudnych sytuacjach. Tylko pół godziny
wystarczyło mu na to, by przy kieliszku sherry ułożyć sprawy
po swojej myśli. Pani Proudfoot zgadzała się z każdym jego
słowem. Serenie natomiast nie dał szansy powiedzenia czego
kolwiek istotnego. Zanim wyszedł, sprawy związane z wyjaz
dem zostały omówione do ostatnich szczegółów. Gdy za dokto
rem zamknęły się drzwi, pani Proudfoot zajęła miejsce przy
biurku.
- Moja droga! - wykrzyknęła rozentuzjazmowana. - To
wszystko jest takie ekscytujące i mamy tak mało czasu! Potrzeba
mi kilku nowych sukienek. Bądź tak dobra i zacznij robić kola
cję, a ja w tym czasie jeszcze raz przejrzę listę rzeczy.
Przy kolacji matka bez przerwy mówiła o wyjeździe. Wyob
rażała sobie dni pełne spacerów, wyjść do teatrów i małych przy
jęć, pomijając zupełnie fakt, że nie miała to być wycieczka
towarzyska. W jej planach zabrakło też miejsca dla Sereny.
- Mamo - odezwała się rzeczowo dziewczyna - nie przypu
szczam, żeby ten wyjazd mógł być tak fascynujący, jak sądzisz.
Nie znamy nikogo w Holandii.
- Jak to, a doktor ter Feulen?
Serena zignorowała replikę matki i dodała:
- Ja będę zajęta przez całe dnie, a poza tym podejrzewam,
że w pensjonacie, o którym mówił doktor, będzie bardzo spokoj
nie.
Pani Proudfoot zrobiła kwaśną minę.
- Kochanie, jesteś taka prozaiczna. To życiowa szansa, z któ
rej powinnaś skorzystać. A jeśli nie możesz się na to zdobyć,
24
przynajmniej nie psuj mi przyjemności tym wiecznym nudze
niem o twojej pracy. - Pogłaskała rękę Sereny i uśmiechnęła się
czarująco. - Nie miej mi za złe tego, co mówię, ale jestem matką
i chcę dla ciebie jak najlepiej. Czasami jesteś zbyt doskonała
- roześmiała się. - Nie chcesz chyba spędzić życia, siedząc w ja
kimś nudnym biurze. - Przygładziła starannie ułożone loki córki.
- Poza tym mogę ponownie wyjść za mąż.
Ta ostatnia uwaga dotknęła Serenę, która nadal z żalem wspo
minała niedawną śmierć ojca. Nalewając kawę do filiżanek,
dziewczyna zapytała ponuro:
- Czy to ktoś, kogo znam?
- Och nie, ale wiesz, kochanie, pokrzepiam się myślą, że
wciąż jestem wystarczająco młoda i na tyle interesująca, że może
spotkam tam kogoś, kto mi się spodoba.
Przez kilka następnych dni Serena zadręczała się myślą, że
źle zrobiła, przyjmując propozycję doktora. Postanowiła popro
sić go o rozmowę.
- Nie sądzę, żeby wyjazd do Holandii mógł pomóc matce
w jakikolwiek sposób - powiedziała, gdy skończyli pracę. - Pro
wadzi bardzo spokojne życie, a na podróże jest zbyt delikatna.
- Panno Proudfoot, zapewniam, iż z pani matką nie dzieje
się nic szczególnego. Ujęty troską, z jaką mówiła pani o jej
zdrowiu, postanowiłem przekonać się na własne oczy, jak to
naprawdę wygląda. Teraz, bogatszy o to doświadczenie, mo
gę powiedzieć całkiem szczerze, że stan jej zdrowia poprawi
się natychmiast, gdy tylko znajdzie sobie zajęcie. Jestem pe
wien, że podczas pobytu w Amsterdamie pani matka znaj
dzie przyjaciół, a być może zajmie się nawet czymś konkret
nym.. . Teraz proszę wybaczyć, wypadła mi niespodziewana ope
racja.
Rozmowa ta nie usatysfakcjonowała Sereny. Przygnębiona
wróciła do domu, gdzie czekało na nią mnóstwo pracy. Jak
najszybciej musiała załatwić sprawy związane z wyjazdem. Do
pilnowała transferu renty w banku i przedłużyła ważność pasz-
25
portów. Wszystko to sprawiło, że na własne zakupy zostało jej
niewiele czasu.
Był październik i od czasu do czasu chwytały przymrozki.
Nie było jednak na tyle zimno, by chodzić w zimowym płaszczu.
Za uzbierane oszczędności kupiła sobie krótkie wełniane paltko
o przyjemnej pastelowej barwie, do którego dobrała plisowaną
spódnicę w szkocką kratę, wielki kremowy sweter i kilka ele
ganckich bluzek. Postanowiła, że zabierze też ciemnozieloną,
dżersejową sukienkę, która od dawna bezużytecznie wisiała w jej
szafie. Na koniec wzięła dwie pary wygodnych butów, mających
się przydać do chodzenia po mieście.
Garderoba jej matki była o wiele bogatsza i z całą pewnością
wystarczyłaby na całą zimę. Serena powstrzymała się jednak od
uwag, gdyż w odpowiedzi na pewno usłyszałaby, że matka wcale
nie musi jechać, jeżeli nikomu nie zależy na jej obecności, a po
zostanie w domu w ogóle nie zrobi jej różnicy, jako że zawsze
przebywa w nim sama.
Serena była dobrą, kochającą córką, ale często marzyła
o wolności i samodzielności. Chciała zająć się własnym ży
ciem i mieć przyjaciół. Wszyscy jej dawni znajomi pozakładali
już rodziny i prowadzili życie ludzi zadowolonych z własnej
pracy.
Kilka dni po rozmowie z doktorem na biurku Sereny pojawił
się list informujący o dacie ich wyjazdu. Była w nim również
wzmianka o tym, że polecą samolotem i że ktoś odbierze je
z lotniska oraz odwiezie do pensjonatu. Autorem był oczywiście
ter Feulen. Zaraz po powrocie do domu dziewczyna pokazała list
matce.
- Nie rozumiem, dlaczego nie mogłybyśmy pojechać jego
samochodem. Wyjeżdża przecież w tym samym czasie. Bez wąt
pienia całe to zamieszanie z dojazdem na Heathrow i lot do
Amsterdamu nadwerężą moje słabe zdrowie - powiedziała pani
Proudfoot z oburzeniem.
- Być może on wyjedzie wcześniej od nas - zasugerowała
26
Serena, próbując załagodzić sytuację. W głębi duszy podejrze
wała, że działanie doktora było celowe.
Jednak na dwa dni przed planowanym wyjazdem dowiedziała
się przypadkiem, że doktor ter Feulen faktycznie opuścił już
szpital.
- Nieźle się pani trafiło z tą schedą po pannie Payne - przy
gadała jej pani Dunn. - Pojeździ sobie pani po świecie. Tylko
proszę pamiętać, że on wiele oczekuje od sekretarki. Panna Payne
długo dla niego pracowała. Trudno ją będzie zastąpić.
Perspektywa nie była krzepiąca, ale Serena zignorowała tę
uwagę. Niezależnie od tego jak ciężka czekała ją praca, miała
zamieszkać w innym kraju i właśnie fakt zmiany otoczenia za
mierzała wykorzystać do końca. Poza tym wyjazd łączył się
z większymi zarobkami. Gdyby wróciły na święta Bożego Na
rodzenia, mogłyby wybrać się na świąteczne zakupy do ulubio
nego domu towarowego matki...
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy - zapewniła wesoło
panią Dunn.
Na lotnisko dojechały taksówką, na co nalegała pani Proud-
foot, chociaż bez tego wydatku Serena z powodzeniem mogłaby
się obejść. Mimo to matka i tak była niezadowolona. Narzekała
na zbyt długi czas oczekiwania i brak wygodnych miejsc w po
czekalni. Serena, zajęta pilnowaniem bagaży i biletów oraz od
prawą paszportową, odpowiadała na te pretensje zdawkowo, za
pewniając, że wszystkie niedogodności miną, gdy zajmą miejsca
w samolocie. I tak się faktycznie stało. Lot trwał bardzo krótko.
Kawa i ciastka umiliły czas spędzony na pokładzie i obie panie
nawet się nie spostrzegły, kiedy dotarły do Schiphol.
- Pani i panna Proudfoot? - zapytał po angielsku starszy
mężczyzna, który zjawił się koło nich, gdy czekały na bagaże.
- Doktor Dijkstra ter Feulen przysłał mnie po panie. Nazywam
się Cor. Bardzo proszę za mną.
Szedł przed nimi zdecydowanym krokiem, niosąc walizki
27
w kierunku ciemnoniebieskiego jaguara, stojącego przed wy
jściem z lotniska. Otworzył drzwi samochodu i zaprosił obie
panie do środka.
- Podróż zajmie nam pół godziny - oznajmił, po czym włą
czył silnik.
Pani Proudfoot przestała wreszcie narzekać. Ożywiła się na
wet, gdy wjechali do Amsterdamu. Bez przerwy zachwycała się
zabytkami i przecinającymi miasto kanałami. Nagle skręcili
w wąską ulicę, wzdłuż której wznosiły się solidne domy, zbudo
wane z czerwonej cegły, w stylu z końca ubiegłego wieku. Za
trzymali się przed jednym z nich.
Drzwi samochodu otworzyła kobieta w średnim wieku o mi
łym wyrazie twarzy i małych, okrągłych oczach.
- Ach, panie z Anglii! - radośnie przywitała gości. - Proszę
wejść, zapraszamy.
Mówiła po angielsku równie dobrze jak Cor, miała jednak
znacznie gorszy akcent. Mężczyzna tymczasem przeniósł bagaże
do holu.
- Życzę paniom miłego pobytu - powiedział na odchodne.
Pani Proudfoot uśmiechnęła się łaskawie.
- Bardzo nam było miło, że odebrał nas pan z lotniska, je
steśmy naprawdę wdzięczne - rzekła Serena, podając mu rękę.
Potem sięgnęła po portmonetkę, ale on powstrzymał ją natych
miast, kładąc na jej dłoni swoją wielką, muskularną rękę.
- Nie, panienko. To niepotrzebne. Doktor już wszystko zała
twił.
Uśmiechnął się życzliwie, wymienił pozdrowienia z właści
cielką pensjonatu i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
- Chodźmy obejrzeć pokoje - odezwała się gospodyni. - Na
zywam się Mevrouw Blom i bardzo się cieszę, że panie pozna
łam. Proszę za mną.
Serena wzięła jedną z walizek, a pani Blom dwie pozostałe.
Matka zajęła się parasolką. Strome schody wiodły na półpiętro.
Pani Blom otworzyła drzwi znajdujących się tam pokoi i zapro-
28
siła gości do środka. Oba urządzone były identycznie: w każdym
stało łóżko z małą nocną lampką, pod oknem stół i proste krzes
ło. Na ścianie wisiało lustro, a obok niego stała wielka, staro
modna szafa. Na podłodze leżały skromne dywaniki.
- Niech się panie rozpakują i rozgoszczą, a potem proszę
zejść na kawę - powiedziała pogodnie pani Blom.
- A gdzie jest łazienka? - Serena nie pozwoliła jej odejść.
- Jest jeszcze prysznic - odrzekła gospodyni, wskazując
trzecie ze znajdujących się na półpiętrze drzwi, po czym zeszła
na dół.
- Myślałam, że to będzie hotel - odezwała się zirytowana
pani Proudfoot. - Ten dom to tylko tani podrzędny pensjonat!
- Mamo, jest czysty, ciepły i nieźle urządzony. Nie możesz
zapominać, że doktor płaci za nas obie. Wiem, że powinien
zapłacić za mnie, ale nie miał obowiązku robić tego za ciebie.
- Pocałowała matkę na pojednanie. - Odświeżmy się teraz po
podróży i zejdźmy na dół skorzystać z zaproszenia.
Pani Blom czekała w salonie. Stało tu kilka stołów nakrytych
do podwieczorku. W jednym z rogów pokoju znajdował się te
lewizor, a w drugim wielki, kaflowy piec. Pani Proudfoot usiadła
na krześle. Gospodyni tymczasem rozlała kawę do filiżanek i za
oferowała ją gościom. Była przepyszna, więc matka Sereny są
czyła ją małymi łykami. Powoli zaczęła przekonywać się do tego
miejsca.
- Mam dla pani list - zwróciła się gospodyni do dziewczyny.
- Doktor ter Feulen prosił, by go przekazać. Mówił, że jutro
o ósmej idzie pani do pracy. Śniadanie podam pół godziny
wcześniej. Szpital jest pięć minut drogi stąd, pokażę pani rano.
Kolacje będzie pani jeść tutaj, ale jeżeli się pani spóźni, będę
czekać. - Pani Blom cmoknęła. - Panna Payne, kiedy tu była,
czasami się spóźniała, ale to nie problem.
Dolała Serenie kawy, jednak dziewczyna usiadła przy oknie,
by w spokoju przeczytać otrzymany list. Było to zimne, oficjalne
pismo, ale nie spodziewała się niczego innego. Doktor napisał,
29
że rano powinna zjawić się przy portierni, skąd zostanie skiero
wana do biura. Polecił jej jak najszybciej poznać szpital,
w związku z czym zaproponował wspólny obchód po oddzia
łach. Planowany koniec dnia pracy wyznaczył na siedemnastą,
jednak plany te, jak zwykle, mogły ulec zmianie.
Tak, to był cały on - doktor Dijkstra ter Feulen. Serena z po
wrotem włożyła list do koperty. Ktokolwiek inny przynajmniej
w zakończeniu napisałby coś miłego. Doktor ter Feulen nie był
jednak człowiekiem, który bawiłby się w zbędne uprzejmości.
Na pytanie matki o treść listu Serena odpowiedziała, że za
wiera on tylko wskazówki dotyczące jej pracy.
- Całe dnie będę poza domem, mamo. Na razie więc nie
planuj nic na wieczory.
Matka była już gotowa rozpocząć sprzeczkę, lecz w salonie
pojawili się jacyś ludzie.
- Ci państwo również tu mieszkają - wyjaśniła pani Blom.
- Pozwolą panie, że przedstawię.
Wśród przybyłych były dwie dobrze ubrane kobiety w śred
nim wieku. Na widok nowych współlokatorek uśmiechnęły się
i podając im ręce, zamruczały coś pod nosem.
- Mevrouw Lagerveld i Mevrouw van Til mówią właśnie,
jak się nazywają - przetłumaczyła pani Blom. - A teraz mam dla
pań niespodziankę - dodała, wskazując przybyłego mężczyznę.
- To jest pan Harding z Anglii, który mieszka u nas zawsze,
kiedy przyjeżdża studiować architekturę starych budowli Am
sterdamu.
Przedstawiony im dżentelmen był szczupłym, niewysokim
mężczyzną o milej powierzchowności, siwych włosach i łagod
nych, niebieskich oczach. Wyglądał na sześćdziesiąt lat.
- To najprzyjemniejsza niespodzianka, jaka mogła mnie
spotkać - powiedział witając się. - Mam nadzieję, że zostaną
panie z nami jakiś czas.
Pani Proudfoot uśmiechnęła się czarująco.
- O, tak. My również mamy taką nadzieję. Moja córka będzie
30
przez kilka tygodni pracować w tutejszym szpitalu, a ja przyje
chałam w jej towarzystwie. Znajomy lekarz stwierdził ostatnio,
że czasowa zmiana otoczenia korzystnie wpłynęłaby na moje
zdrowie. - Pani Proudfoot rozejrzała się wokoło i westchnęła
z ulgą. To nie był wcale taki zły pensjonat.
Niebawem Serena opus'ciła towarzystwo i poszła na górę,
żeby się rozpakować. Ponieważ matka nie zrobiła nic ze swoim
bagażem, więc także i jej rzeczy powiesiła w szafie. Potem wró
ciła do salonu i jeszcze raz wzięła do ręki list od doktora. Miała
cichą nadzieję, że znajdzie w nim więcej ciepła, niż udało jej się
dostrzec, gdy czytała go po raz pierwszy.
Kolację podano o ósmej - składała się z gęstej zupy, mięsa,
warzyw, ziemniaków oraz deseru. Pani Proudfoot, która normal
nie jedynie dziobała widelcem talerz, wmawiając sobie, że jest
na zdrowotnej diecie, tym razem zjadła wszystko i tłumaczyła
panu Hardingowi, że po tak męczącej podróży musi szybko
nabrać sił. Gdy Serena zasugerowała jej wcześniejsze pójście do
łóżka, matka odpowiedziała grzecznie, że zbyt podoba się jej
przebywanie w towarzystwie tylu miłych osób, by opuścić je tak
szybko, po czym zaproponowała córce, aby sama poszła już spać.
Dziewczyna była zaskoczona, ale i zadowolona, widząc tak oży
wioną matkę.
- Czeka cię jutro ciężki dzień, kochanie. - Pani Proudfoot
nadstawiła policzek do pocałunku. - Zobaczymy się wieczorem,
bo rano wychodzisz zdecydowanie zbyt wcześnie. - Uśmiech
nęła się i rozejrzała dookoła. - Mam kłopoty ze snem i zazwy
czaj zasypiam wtedy, kiedy inni właśnie wstają - wyjaśniła ze
branym.
Serena, życząc wszystkim dobrej nocy, udała się do pokoju.
Wzięła prysznic, nastawiła budzik, po czym szybko wskoczyła
do łóżka.
Opatrzność zesłała tu tego Anglika, pomyślała. Matka będzie
miała z kim porozmawiać. Być może pan Harding znajdzie dla
niej trochę czasu, a jeśli nawet nie, to będą spotykać się przy
31
posiłkach. Uspokojona tą perspektywą Serena wtuliła ciężką gło
wę w poduszkę i zasnęła.
Kiedy następnego ranka zeszła na dół kilka minut po siódmej,
pani Blom już na nią czekała.
Salon był nieskazitelnie czysty, a stół nakryty do śniadania.
- Jak się spało? - zapytała gospodyni, która przed przyjściem
dziewczyny musiała także napalić w piecu, bo w jadalni pano
wało przyjemne ciepło. - Zaraz przyniosę kawę i bułki.
Serena nie czuła głodu. Była zbyt podekscytowana. Jed
nak wmusiła w siebie gotowane jajka, bułkę z serem i filiżan
kę kawy, zwłaszcza że w liście nie było nic o południowym
posiłku. Nie wiedziała, czy powinna zjeść coś na mieście, czy
też wrócić na lunch do domu, ani czy w ogóle będzie miala na
to czas. Jednak myśli o jedzeniu zdecydowała odłożyć
na później. Skupiła się wyłącznie na tym, jak trafić do szpita
la i do biura, w którym doktor ter Feulen miał czekać na nią
o ósmej.
Nie było jednak powodu do obaw. Szpital znajdował się rze
czywiście blisko. Dostrzegła jego wyższe piętra, górujące nad
dachami domów, kiedy tylko wyszła na ulicę. Dzięki temu po
jawiła się przy portierni z dziesięciominutowym wyprzedze
niem.
- Proszę tutaj zaczekać - odezwał się portier bardzo złą an
gielszczyzną.
Czekała, zerkając na wielki szpitalny zegar. Miała jeszcze
pięć minut, lecz oczekiwanie nie drażniło jej. Wolała czekać niż
spóźnić się od razu pierwszego ranka. Zresztą minutę później
w końcu holu pojawiła się kobieta, która zmierzywszy Serenę
wzrokiem, powiedziała od razu:
- Dzień dobry, panno Proudfoot. Juffrouw Staal - przedsta
wiła się, podając rękę. - Proszę iść za mną.
- Serena Proudfoot - odpowiedziała dziewczyna, uśmiecha
jąc się z ufnością do potężnej kobiety. W odpowiedzi Juffrouw
Stall energicznym skinieniem głowy wskazała Serenie drogę.
32
Weszły na trzecie piętro i pani Staal otworzyła drzwi pokoju
znajdującego się przy końcu szerokiego korytarza.
- Doktor ter Feulen przyjdzie tu dzisiaj, żeby dostarczyć pani
listy i przekazać kilka instrukcji. Prosił, by zjawiła się pani w kli
nice.
Teraz wskazała na biurko i krzesło ustawione przy oknie.
- O dziesiątej proszę iść na kawę. Stołówka jest na parterze,
trafi pani bez trudu. Lunch jest w południe, o dwunastej piętna
ście. O czternastej trzydzieści jest przerwa na herbatę, a łazienki
są w głębi korytarza.
Serena podziękowała za uprzejmość.
- Świetnie zna pani angielski - dodała.
Panna Staal wyprostowała plecy, słysząc pochwałę z ust An
gielki.
- Przez rok mieszkałam w pani kraju. W Holandii będzie
pani krótko, ale radzę nauczyć się kilku podstawowych zwrotów.
- Skinęła głową na pożegnanie i odeszła, zostawiając Serenę
samą.
Dziewczyna rozłożyła maszynę, a następnie zajrzała do szu
flad i szafek z przyborami biurowymi. Upewniła się, że ołówki
są zaostrzone, po czym podeszła do okna.
Był szary, ponury poranek, ale z góry miasto wyglądało inte
resująco.
- Muszę tu siedzieć, aż ktoś się pojawi - powiedziała na glos.
- Chciałabym, żeby stało się to szybko, bo doktor może się
zezłościć, jeśli przyjdę spóźniona.
Mówiła głośno, jak zwykle, gdy wiedziała, że jest sama.
Niespodziewanie usłyszała za plecami szelest. Stojący w progu
doktor ter Feulen przywitał ją z niewzruszoną twarzą.
- Nie widzę powodów, dla których miałbym się na panią
złościć.
Serena oblała się rumieńcem, ale nie unikała jego wzroku.
- Och, nie... Jestem trochę podekscytowana... Spóźnienie
nic byłoby dobrym początkiem.
33
Przytaknął jej z roztargnieniem.
- A jak pensjonat Mevrouw Blom?
- Bardzo dobrze nam się tam mieszka. Dziękuję. Matka jest
laka zadowolona. Mamy miłych współlokatorów. Mieszka tam
też rodowity Anglik... - Serena przerwała, dostrzegłszy znie
cierpliwienie w jego oczach.
- Czy powinnam cos' teraz zrobić, proszę pana?
- Nie - odpowiedział, wpatrując się w nią przenikliwie.
Kiedy wychodziła z pensjonatu, swojemu wyglądowi nie
mogła nic zarzucić. Może więc fryzura zepsuła się podczas po
śpiesznej wspinaczki po schodach? A może miała wygniecioną
bluzkę? Popatrzyła po sobie i odetchnęła z ulgą, słysząc słowa
doktora:
- Wszystko w porządku, panno Proudfoot. Czy jednak muszę
nazywać panią tak oficjalnie? Czy będzie pani miała coś prze
ciwko temu, że będę mówił po prostu Sereno?
- Absolutnie nic.
- A więc przejdźmy się teraz po szpitalu. Chcę, żebyś w przy
szłości nie miała problemów ze znalezieniem miejsc, do których
cię wyślę.
- Ma pan, doktorze, szczególny dar zaniżania mojego poczu
cia własnej wartości - odparła oburzona Serena, jakby zapomi
nając, do kogo się zwraca. - Jestem pewna, że sama również
dałabym sobie radę!
- Och, niewątpliwie, ale mimo to może jednak byłabyś tak
dobra i poszła teraz ze mną.
Opuściła pokój ogarnięta dziwnymi uczuciami, których nie
potrafiła nazwać.
Przez dziesięć minut krążyli wśród schodów i wyglądających
podobnie korytarzy, zanim dotarli do sali operacyjnej, która zna
jdowała się na najwyższym piętrze szpitala. Potem zeszli do
ambulatorium na parterze, przy tylnym podjeździe.
Wkrótce była już pewna, że znalezienie drogi bez przewod
nika byłoby niezwykle trudne.
34
- Przepraszam, że byłam niegrzeczna - powiedziała uniżo
nym głosem. - To bardzo miło z pana strony, że oprowadził mnie
pan po szpitalu. Bez pana zgubiłabym się na pewno.
Doktor dumnie skinął głową.
- Zgubiłabyś się bezsprzecznie, a wtedy ja naprawdę mógł
bym się zezłościć. - Zerknął na nią i dodał: - Właściwie to ja
powinienem cię przeprosić. Nie miałem powodu, by tak mówić.
Myślę, że będzie się nam dobrze współpracować. Zacznijmy
wszystko od początku, tak jak zamierzaliśmy. Za dziesięć minut
rozpoczynają się przyjęcia. Przynieś do gabinetu notes i coś do
pisania. Mamy przed sobą długi, pracowity poranek. - Jeszcze
raz skinął głową i, o dziwo, uśmiechnął się przyjaźnie, zanim
odszedł.
Jest naprawdę sympatyczny - pomyślała, patrząc na jego sze
rokie plecy, niknące w głębi korytarza.
Tego wieczoru, podsumowując swój dzień, Serena uznała, że
spisała się wcale nieźle. Praca w tutejszym szpitalu była podobna
do tej, którą wykonywała w Royal. I chociaż doktor rozmawiając
z pacjentami używał holenderskiego, nie czuła się zagubiona, bo
po angielsku objaśniał jej wszystko, co powinna zanotować. Miał
bzika na punkcie pracy. Jeśli akurat nie operował, to dyktował
listy, wykładał na akademii lub egzaminował studentów. Serena
zaś sporządzała notatki, przepisy wała je i każdego wieczoru od
dawała pani Staal. Pracowała niestrudzenie, ale wciągało ją to,
co robi i niemal nie dostrzegała, że tak mało czasu pozostawało
jej dla siebie.
Wieczorami, zmęczona i głodna, ale zadowolona z efektów
pracy, wracała do pensjonatu pani Blom. Matka doskonale się
bawiła. Na jej twarzy nie było śladu dotychczasowego znudze
nia. Nie narzekała też na bóle głowy ani zmęczenie. Była duszą
towarzystwa. Nigdy nie interesowało ją, co dzieje się u Sereny.
Wyraźnie omijała ten nudny temat. Czasem tylko czyniła litości
we uwagi, że córce na pewno brakuje czasu, ale było to wszystko,
czego dziewczyna mogła od niej oczekiwać.
35
- W najbliższą sobotę będę wreszcie wolna - oświadczyła
Serena któregoś popołudnia.
- Ach, naprawdę, kochanie? Pochodzisz sobie po sklepach.
Pan Harding zabierze mnie do Utrechtu. Mówi, że mam oko do
architektury.
Dziewczyna próbowała ukryć rozczarowanie. Od dawna cze
kała na dzień, w którym mogłaby przejść się z matką po mieście.
Ale odpowiedziała rozsądnie:
- Brzmi uroczo. Naprawdę cieszę się, mamo, że tak dobrze
się tutaj bawisz. Wyglądasz kilka lat młodziej.
- O tak, wyglądam znacznie lepiej - zgodziła się zadowolona
matka, po czym zerknąwszy w ścienne lustro, dodała bez zain
teresowania: - Ale nie pracujesz chyba zbyt ciężko, kochanie?
Podobne pytanie zadał jej dziś rano doktor. Jemu również,
tak, jak teraz matce, Serena odpowiedziała całkiem szczerze, że
nigdy dotąd nie czuła się tak dobrze.
- Jesteś wolna jutro i w niedzielę, więc razem z matką bę
dziecie mogły rozejrzeć się po mieście - rzekł wtedy doktor.
Serena posłała mu kpiące spojrzenie.
- Problem polega na tym, że moja matka wyjeżdża z miasta.
Pan Harding, ten Anglik, który z nami mieszka, zabiera ją do
Utrechtu.
- A ty?
- Ja przejdę się po sklepach - odpowiedziała bez cienia żalu
w głosie, ale on dostrzegł go w jej twarzy.
- W Amsterdamie też jest sporo do obejrzenia.
- Wiem o tym, doktorze. I nie mogę się wprost doczekać,
kiedy to wszystko zobaczę.
Kiedy ter Feulen wyszedł, Serena zabrała się do pracy, zde
cydowana nie użalać się nad sobą. Jednak wieczorem niechętnie
sprzątała biurko, wiedząc, że nie zasiądzie przy nim przez nastę
pne dwa dni. Kiedy pracowała, czuła się bezpiecznie. Poznała
dziewczęta z sąsiednich pokoi, które były miłe, bardzo koleżeń
skie i wszystkie mówiły dobrze po angielsku.
36
Zgasiła światło, po czym szybko zbiegła po schodach i bocz
nym wyjściem przedostała się na ulicę, prowadzącą w kierunku
pensjonatu Mevrouw Blom.
Nie zdawała sobie sprawy, że przez cały ten czas, z okna
swojego samochodu, obserwuje ją doktor ter Feulen.
ROZDZIAŁ TRZECI
Następnego ranka Serena wstała wcześnie. Włożyła nową
spódnicę, żakiet i jedwabną bluzkę. Zjadła śniadanie, uprzątnęła
pokój, po czym poszła przywitać matkę.
- Kochanie, myślałam, że będziesz chciała się wyspać -
zdziwiła się pani Proudfoot. - Czy wybierasz się gdzieś?
- Idę rozejrzeć się po mieście, mamo. Pan Harding już je
śniadanie. O której wychodzicie?
Pani Proudfoot przyjrzała się jej uważnie.
- Myślę, że przed dziesiątą - odparła z satysfakcją. - Teraz
muszę zejść na dół. Chodź ze mną, kochanie, nalejesz mi kawy.
Serena wróciła do jadalni i przez chwilę towarzyszyła matce
przy stole. Zamieniła kilka słów z sąsiadami, lecz kiedy podno
sząc się z krzesła oznajmiła, że właśnie wychodzi, w drzwiach
ukazała się Mevrouw Blom.
- Sereno, masz gościa - powiedziała gospodyni.
Do salonu wszedł pewnym krokiem doktor ter Feulen.
Zmieszana dziewczyna spojrzała na niego, szeroko otwierając
oczy.
Nie widywała go wcześniej w niczym innym, jak tylko
we wspaniale skrojonym, ciemnoszarym garniturze lub fartu
chu lekarskim. Teraz mogła stwierdzić, że tweedowe ubra
nie, które miał na sobie, znacznie go odmładza. Wrażenie miłe
go zaskoczenia przyćmiła obawa, że przyszedł po to, by zabrać
ją do szpitala. On jednak uprzejmie i pogodnie przywitał
się z obecnymi, po czym zatrzymał swój chłodny wzrok na Se-
renie.
- Chciałbym pokazać ci kilka ciekawych miejsc w Amster-
38
damie, Sereno. Chyba że masz już inne plany. - Jego głos wy
rażał głęboką pewność, że brak jej konkretnych pomysłów.
Otworzyła więc usta, chcąc przekornie odmówić, lecz w tej
samej chwili uświadomiła sobie, że nadarza się okazja, by w mi
łym towarzystwie zwiedzić wreszcie miasto. Poczucie samotno
ści, które nie opuszczało jej od momentu, kiedy matka zapowie
działa, że spędzi ten dzień z panem Hardingiem, minęło natych
miast.
- Nie, nie planowałam na dzisiaj nic specjalnego i bardzo
chętnie zobaczę Amsterdam - odpowiedziała, nie kryjąc zado
wolenia.
- Chodźmy więc, jeżeli jesteś gotowa.
- Muszę jeszcze wpaść na chwilę do pokoju.
Pobiegła na górę i usiadła przed toaletką. Jak zwykle musiała
najpierw ponarzekać w duchu na haczykowaty kształt swego
nosa. Potem poprawiła włosy. Nie bez trudności odszukała per
fumy, po czym ponownie zbiegła na dół. Tu opanowanym, kry
jącym podniecenie głosem pożegnała obecnych, a gdy wraz
z doktorem znaleźli się na ulicy, powiedziała:
- Myślałam, że przyszedł pan, żeby zabrać mnie do pracy.
Czy naprawdę chce się panu zwiedzać miasto?
Oszołomiony zapachem jej perfum, zapewnił podniosłym to
nem, że oprowadzenie jej po mieście sprawi mu ogromną przy
jemność.
- Oboje ciężko pracowaliśmy - zauważył - więc należy nam
się trochę relaksu. - Gestem zaprosił ją do samochodu i ciągnął
dalej: - A właściwie, czy pan Harding nie mógł zabrać cię razem
z matką?
- Och, wcale na to nie liczyłam. Matka i on tak dobrze czują
się razem. Nie chciałabym im tego psuć.
- Więc my też musimy postarać się przyjemnie spędzić
czas.
Ruszył. Serena wygodnie oparła się o skórzane siedzenie sa
mochodu, zachwycona profilem doktora. Ciągle jeszcze była
39
zaskoczona jego nieoczekiwanym pojawieniem się w pensjona
cie pani Blom, ale postanowiła już maksymalnie przyjemnie
spędzić każdą minutę tej niespodziewanej wyprawy. Doktor mu
siał mieć jakiś powód, pomyślała. Po chwili utwierdziła się
w tym przekonaniu, gdy on powiedział nagle:
- W poniedziałek jadę do Hagi. Zostanę tam kilka dni. Mam
kilka operacji i konsultacje. Oczywiście ty też pojedziesz ze mną.
Dostaniesz pokój w szpitalu, w którym będę pracował. Zakres
twoich obowiązków nie ulegnie zmianie.
- Dobrze, doktorze. Ale czy matka zostanie tutaj? - zapytała
półgłosem.
- A dlaczego by nie? Przecież wydaje się szczęśliwa. Poza
tym i tak rzadko się widujecie.
- To prawda, nie widuje mnie zbyt często.
- Wobec tego będzie rozsądniej zostawić ją u Mevrouw
Blom.
- Dlaczego zaproponował mi pan wspólne wyjście? - zapy
tała niespodziewanie Serena.
- Muriel również zabierałem na zwiedzanie miasta - odpo
wiedział uprzejmie doktor.
Była to odpowiedź, której mogła się spodziewać, chociaż nie
miała nic wspólnego z jej pytaniem. Gdy dojechali do centrum,
Serena kręciła głową na wszystkie strony, żeby nie przeoczyć
niczego interesującego. W końcu zniecierpliwiona zapytała:
- Czy to jest Munttoren?
- Tak. Wkrótce zobaczysz go z bliska, ale najpierw napijemy
się kawy.
Skręcił w następną ulicę i zatrzymał auto przed hotelem „Eu
ropę".
Odpiął pasy, wysiadł z samochodu i otworzył drzwi od jej
strony. Ruszyli w kierunku hotelu.
- A pański samochód? - zapytała Serena zaskoczona faktem,
że zostawił go na ulicy, nie zamykając na klucz.
- Ktoś z obsługi zaraz się nim zajmie - odparł doktor, wpro-
40
wadzając ją do komfortowego foyer, przechodzącego w imponu
jących rozmiarów hol.
Posadził dziewczynę przy stoliku pod oknem z widokiem na
rzekę, skinął na kelnera, zamówił kawę i dopiero wtedy zdjął
płaszcz, w którym prowadził samochód.
- Wrócimy do Amsterdamu na początku przyszłego tygo
dnia - oświadczył. - Potem przez dwa albo trzy dni powinienem
być w tutejszym szpitalu, a następnie wyjeżdżam do Leeuwar-
den. Mam tam kilka spotkań, które zatrzymają mnie przez we
ekend lub nawet dłużej. Do Leeuwarden również pojedziemy
razem.
Serena nalała kawy i wręczyła mu filiżankę.
- A co z moją matką? - zapytała stanowczo. - Nie mogę
zostawić jej samej na tak długo.
Ter Feulen usiadł wygodniej.
- Zostawiasz ją przecież codziennie. Czy nie jest tak, Sereno?
Wygląda na to, że pani Proudfoot jest całkiem szczęśliwa bez
twojego towarzystwa.
- Przykro o tym mówić. Wie pan równie dobrze jak ja...
- Prawdopodobnie jeszcze lepiej - powiedział słodko, ig
norując jej posępny wzrok. - Ty oczywiście nie chcesz mi
wierzyć, ale kondycja twojej matki jest równie dobra jak mo
ja albo twoja. To z nudów i braku zajęcia wymyśliła sobie
tę chorobę. Nie patrz na mnie tak ponuro. Twoja matka jest
czarującą, ciągle jeszcze piękną kobietą. Powinna ponownie
wyjść za mąż.
Gardło Sereny zacisnęło się z oburzenia. Bez słowa podała
mu filiżankę, gestem prosząc o jeszcze trochę kawy.
- Sprawiasz wrażenie szczerej osoby. Proszę cię więc
o szczerą odpowiedź. Czy twoja matka zaprosiła cię dzisiaj na
wspólny wyjazd? - Uśmiechnął się, widząc szeroko otwarte oczy
Sereny.
- Tak - odpowiedziała powoli dziewczyna. - To znaczy
nie... nie zaprosiła.
41
- To właśnie chciałem usłyszeć. A teraz, wyjaśniwszy ten
problem, pozwólmy sobie miło spędzić czas.
Gdy wypili kawę, doktor zabrał Serenę do Muntplein, opo
wiadając przy okazji całą jego historię, a potem na KaWerstraat
- długą, wąską ulicę, pełną eleganckich sklepów.
Serena z przyjemnością zaglądała do każdego i niechętnie
z nich wychodziła.
- Ojej, bardzo przepraszam - powiedziała zakłopotana, wy
chodząc z ostatniego butiku. - Sklepy na pewno pana nudzą.
Ter Feulen wziął ją za rękę.
- W Hadze jest kilka wspaniałych sklepów. A to jest Begijn-
steeg - objaśnił, wskazując na stare budynki w sąsiednim zaułku.
- Najstarsze z nich pochodzą z XIV wieku. Jest tu też piękny
siedemnastowieczny kościół.
Begijnsteeg spodobał się Serenie. Stała spokojnie, delektując
się jego urokiem.
- Kto teraz mieszka w tych domach? - zapytała cicho.
- Uczciwe wdowy i stare panny. Jak ci się tu podoba?
Studiował jej twarz, płonącą z radości.
- Jest rzeczywiście pięknie.
- W końcu zgadzamy się pod jakimś względem... a teraz
chodźmy zwiedzić muzeum Rembrandta, które znajduje się
w dzielnicy żydowskiej - zakomunikował ter Feulen.
Kiedy dotarli do muzeum, okazało się, że jest zamknięte.
Doktor zastukał jednak do drzwi. Otworzono mu natychmiast.
- To jest Mijnheer de Vries, tutejszy dozorca - wyjaśnił Se
renie. - Zgodził się wpuścić nas na pół godziny.
Mijnheer de Vries uścisnął dłonie gościom i zamienił kilka
słów z doktorem, po czym wrócił do służbówki.
- Czy to jeden z pańskich przyjaciół?
- Tak, chodźmy obejrzeć obrazy.
Pół godziny później Mijnheer de Vries zjawił się ponownie.
- Warto spędzić tu cały dzień - zwrócił się do nich z ża
lem.
42
- Ależ nie, ten czas w zupełności nam wystarczył - odpo
wiedział natychmiast doktor. - Jestem niezmiernie wdzięczny.
- Wdzięczny? To ja jestem panu wdzięczny, doktorze. Ura
tował pan przecież życie mojej żonie - zaoponował de Vries po
angielsku.
- A właśnie, jak ona się czuje?
- Już prawie tak jak dawniej. Dziękuję za troskę, doktorze.
- Bardzo się cieszę, ale teraz musimy już iść. Próbujemy dziś
zwiedzić cale miasto.
Pożegnali się, a gdy dozorca zamknął drzwi, Serena zapytała
nieśmiało:
- Otworzył muzeum specjalnie dla nas?
- Tak - odparł doktor i nonszalanckim skinieniem ręki we
zwał przejeżdżającą obok taksówkę. Zaprosił Serenę do środka
i usiadł obok niej.
- Przed lunchem mamy jeszcze czas na przejażdżkę po ka
nałach - zaproponował i już niebawem pomagał jej wejść na
łódkę.
Pasażerów nie było wielu, a mimo to Serena siedziała skulo
na, bo większość miejsca na ich siedzeniu zajmował doktor.
Podczas wycieczki z zaciekawieniem przyglądała się cudownej
architekturze miasta. Ter Feulen natomiast, wyręczony w swej
roli przez anglojęzycznego przewodnika, wpatrywał się w twarz
Sereny. Powoli dochodził do wniosku, że nie jest taką pospolitą,
zahukaną i trochę nudną dziewczyną, za jaką uważał ją do tej
pory. Jej haczykowaty nos wydał mu się uroczy, a oczy, z zalot
nie zakręconymi rzęsami, naprawdę piękne. Nie miał pojęcia,
dlaczego rano zapragnął nagle spędzić ten dzień właśnie z nią.
Mógł przecież pojechać do Fryzji, odwiedzić matkę, zobaczyć
rodzeństwo czy nawet spotkać się z przyjaciółmi. Teraz uznał,
że czas spędzany z Serena jest tak samo ciekawy.
Po wycieczce poszli na lunch. Dziewczyna zjadła z apetytem
wszystko, co dla niej zamówił. Wypiła nawet wino, po czym
uznała, że doktor, jeśli chce, potrafi być nawet zabawny.
43
- Gdzie jeszcze wybierzemy się tego popołudnia? - zapytała
głosem dziecka, które niecierpliwie czeka na nagrodę.
- Myślałem o Rijksmuseum - odpowiedział doktor poważ
nie. - Każdy kto przyjeżdża do Amsterdamu, powinien je zoba
czyć.
- Malarstwo szesnasto- i siedemnastowieczne... - odparła.
- Ale słyszałam też, że są tam galerie wyrobów z porcelany
i srebra.
- Tak, rzeczywiście masz rację. Wielu turystów przychodzi
oglądać tylko obrazy, a zapomina o innych wystawach. Jeżeli
jesteś gotowa, możemy tam już iść. - Zerknął na zegarek.
- Przed nami całe popołudnie.
- A czy wieczorem gdzieś pan wychodzi? - zapytała nagle,
idąc u jego boku.
- Dlaczego pytasz? - zareagował gwałtownie doktor.
- Pan musi tu mieć mnóstwo znajomych i pewnie rodzinę.
Nie chciałby pan chyba stracić wolnego wieczoru?
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że tracę właśnie wolny
dzień?
- Wielkie nieba! Jak mogłabym być tak niegrzeczna? Wspa
niale spędzam czas i jestem panu za to wdzięczna. Ale na pana
miejscu, doktorze, nie umawiałabym się ze mną na wieczór.
- Dlaczego nie, Sereno? - zapytał czule.
- Główny powód już pan zna... ale są jeszcze inne. Nie
jestem ani dowcipna, ani też w żaden inny sposób urzekająca.
Nie jestem nawet wdzięcznym obiektem do oglądania.
- Ależ wstrętna z ciebie dziewczyna!
- Naprawdę? Nie chciałam sprawić takiego wrażenia. Ale
myślę, że łatwiej byłoby się nam zrozumieć, gdybyśmy z góry
założyli, że pan to pan, a ja to ja. - Spojrzała na niego niespo
kojnie. - Jeśli rozumie pan, co mam na myśli.
Ter Feulen zaśmiał się szczerze, a potem zatrzymał na środku
chodnika i odwrócił do niej.
- Powiedziałem, że jesteś wstrętna i powtórzę to jeszcze raz,
44
bo nie znajduję lepszego słowa na określenie tego, co tu wyga
dujesz!
Ruszyli w kierunku muzeum. Spędzili tam dwie godziny. Do
ktor skrupulatnie objaśniał jej pochodzenie oglądanych por
tretów i krajobrazów oraz innych eksponatów. Kiedy wyszli,
zaczynało zmierzchać.
- Napijesz się herbaty? Kawiarnia „Dikker i Thijs" znajduje
się całkiem blisko.
Gdy przechodzili przez ulicę, ponownie wziął ją za rękę.
Weszli do eleganckiej kafejki. Serena dopilnowała, by nie
siedzieli w niej zbyt długo, bo było już prawie ciemno. Taksówką
dojechali do hotelu, a potem samochodem doktora do pensjonatu
pani Blom.
Ter Feulen otworzył drzwi Serenie i z kamienną twarzą wy
słuchał jej podziękowań.
- Jak minął dzień? - zapytała gospodyni i nie czekając na
odpowiedź, dodała: - Wszyscy już dawno wyszli. Mieli zamiar
zjeść na mieście, ale ja zaraz zrobię pani kolację.
- Nie jestem głodna, pani Blom - odparła dziewczyna.
- Gdybym mogła dostać tylko jakąś kanapkę...
- Kanapkę? Dobrze. I talerz mojej wyśmienitej zupy. A w te
lewizji jest teraz program, który na pewno się pani spodoba.
Proszę się szybko przebrać i zaraz przyjść tu na dół.
Serena poszła do siebie. W całym domu było cicho, w pokoju
zaś bardzo zimno. Powiesiła płaszcz do szafy, włożyła miękkie
kapcie, po czym stanęła przed wiszącym lustrem i przyjrzała się
swej zmęczonej twarzy.
- Jestem naprawdę zaskoczona, moja droga, że spędził z tobą
cały dzień - zwróciła się do własnego odbicia. - Strasznie się
musiał wynudzić. Ciekawe, gdzie pójdzie wieczorem? Na kola
cję, na tańce, a może do teatru? I cóż za rozkoszne stworzenie
będzie go tam bawić?
Na chwilę podeszła do okna, z którego rozciągał się widok na
dachy okolicznych domów. Poczuła się samotna.
45
- Nie zaczynaj się znowu użalać nad sobą, dziewczyno - po
wiedziała, zniżając głos. - Cudownie spędziłaś dzień. Zjadłaś
przepyszny obiad i sporo zobaczyłaś. Czego możesz chcieć wię
cej?
Nie szukała odpowiedzi na to pytanie. Po chwili zeszła na dół
i zjadła kolację. Pogratulowała pani Blom wybornie przyrządzo
nej zupy, po czym zasiadła przed telewizorem.
- I co, jest pani szczęśliwa? - zapytała z zaciekawieniem
gospodyni.
- Wszystko w porządku. Kolacja była wyśmienita. A teraz
z przyjemnością pooglądam telewizję.
Przez kilka chwil próbowała śledzić toczącą się na ekranie
dyskusję, ale ponieważ, nic z niej nie rozumiała, oddała się roz
myślaniom. A miała sporo do przemyślenia.
O tej porze on je już pewnie kolację, snuła przypuszczenia,
zerkając na wiszący nad piecem zegar. Siedzi sobie przy stole
z jakąś piękną kobietą, która po holendersku mówi do niego
„kochanie". Wyobraziła sobie wspaniałą restaurację, świece na
stolach i przyciszoną muzykę, umilającą wytworny posiłek. I na
gle ogarnął ją smutek.
Marc Dijkstra ter Feulen, wybitny specjalista w dziedzinie
medycyny, mistrz w swoim fachu, baron w świetle holenderskie
go prawa, też dziwnie dużo myślał o Serenie. Chociaż powinien
raczej skupić uwagę na siedzącej naprzeciw kobiecie, która dys
kretnie chrupiąc tosta, opowiadała zabawne historie z odbytej
niedawno podróży do Francji.
Gdyby na tym miejscu siedziała teraz Serena, pomyślał doktor,
zostawiłaby z pewnością nietkniętego tosta, natomiast z ochotą
zjadłaby główny posiłek i nie pisnęła ani słowa na temat liczby
funtów, które przybędą jej na wadze. Byłaby po prostu sobą!
Zawstydził się, wspominając fakt, że jeszcze rano przygoto
wywał się w duchu na nudne zwiedzanie miasta, gdy tymczasem
było tak przyjemnie.
46
- Wyobrażam sobie, jak okropne musiało być to godzinne
czekanie na samolot - zauważyła towarzyszka doktora, widząc
jego ponurą minę. - Ja również nie lubię podróży. Marc, czy
zamierzasz zostać dłużej? - Rzuciła mu powabny uśmiech. - Nie
widzieliśmy się całe wieki.
- Kilka następnych dni spędzę w Hadze - oznajmił. - A po
tem jadę do Leeuwarden.
- Nie bywasz chyba wcale w domu. Uważam, że za ciężko
pracujesz. 1 myślę, że potrzebujesz żony, która mogłaby o ciebie
zadbać.
- Jestem na to zbyt zajęty - uciął obojętnie ter Feulen. - Za
tańczysz?
Serena wcześnie znalazła się w łóżku. Po dyskusji nadano
w telewizji film, który już kiedyś oglądała. Był to co prawda film
amerykański, ale przeszkadzały jej holenderskie napisy. Dlatego
szybko wzięła prysznic i poszła spać. Dzięki temu rano obudziła
się bardzo wcześnie. Zaraz też zajrzała do pokoju matki, ale
ponieważ pani Proudfoot jeszcze smacznie spała, Serena ubrała
się odświętnie i po cichu zeszła na dół. Stół był już gotowy do
śniadania.
- Dobrze pani spała? Chce pani teraz śniadanie? - zapytała
na powitanie pani Blom. - Myślę, że na razie nikt nie zejdzie.
Oni przyszli późno. O pierwszej albo drugiej w nocy. Pani matka
też pewnie jeszcze śpi.
Serena przytaknęła.
- Jadą dzisiaj do Scheveningen. Chcą zobaczyć molo. Czy
pani jedzie z nimi?
- Nie, ja raczej zostanę.
Po śniadaniu Serena wróciła na górę.
Miała więc przed sobą cały dzień, który trzeba było jakoś
zagospodarować. Zdecydowała, że pójdzie do kościoła. Ale do
którego? Po namyśle wybrała anglikański w Begijnhof. W holu
znalazła informator z rozkładami niedzielnych mszy oraz adre-
47
sami okolicznych kin, restauracji i muzeów. Wybrała najbliższą
mszę i była pewna, że jeśli się pośpieszy, na pewno zdąży na
czas.
- Wrócę do domu na lunch - zapowiedziała pani Blom, a po
nieważ dzień był chłodny, włożyła płaszcz oraz kapelusz, który
niezbyt dobrze prezentował się na jej głowie.
Ulica była prawie pusta, ale na szczęście Serena dobrze
zapamiętała drogę do kościoła podczas wczorajszego space
ru z doktorem. Dotarła na miejsce kilka minut przed mszą. Zajęła
miejsce w ławce i oddychając głęboko, obserwowała ludzi.
Jej wzrok błądził po zebranych, aż nagle znieruchomiał.
W samym środku zgromadzenia stał, wyższy od wszystkich
o głowę, doktor Dijskra ter Feulen. Kiedy wierni usiedli, mog
ła przyjrzeć mu się dokładniej, dziękując Bogu z całej duszy
za to, że sama nie jest widoczna. Nie miała ochoty spotykać się
z nim teraz. Mógłby jeszcze pomyśleć, że śledziła go od rana.
Śpiewając ostatnią pieśń, marzyła o tym, by wymknąć się nie
postrzeżenie.
Niestety, doktor zauważył ją od razu. Po nabożeństwie czekał
już na zewnątrz. Prosząc Boga o wybaczenie tego, że większa
część mszy umknęła jej uwagi, Serena podeszła prosto do ter
Feulena.
- Dzień dobry, drogi doktorze. Nie miałam pojęcia, że można
tu pana spotkać - powiedziała z przejęciem.
- A skąd niby miałabyś wiedzieć?
Na pomysł przyjścia do kościoła ter Feulen wpadł dopiero
dzisiaj, domyślając się, że Serena przyjdzie na tę mszę. Jednak
nie zamierzał się do tego przyznać.
- Piękny dzień - zaczęła zmieszana. Nie doczekawszy się
żadnej reakcji, dodała po chwili: - To ja już pójdę...
- Nie miałabyś ochoty na kawę? - zapytał, kładąc rękę na jej
ramieniu. - W Brown Cafe serwują bardzo dobrą, to niedaleko.
Jeśli masz zamiar wracać do domu pieszo, powinnaś się najpierw
czegoś napić.
48
Serena bardzo chciała odmówić, ale doktor nie dał jej dojść
do słowa.
- A co zamierzasz robić dzisiaj? - zapytał, gdy niebawem
zasiedli przy kawie. - Jedziesz gdzieś z matką?
- O tak. Mam przynajmniej taką nadzieję. Gdy rano wycho
dziłam z domu, właśnie się budziła. Wczoraj wróciła bardzo
późno. Na pewno zaplanowała coś miłego na popołudnie.
- Ale pamiętaj, że jutro o ósmej musisz być gotowa do
wyjazdu do Hagi. Weź ze sobą rzeczy, których będziesz po
trzebowała przez następny tydzień. I nie spóźnij się, bardzo
proszę.
Serena przyjrzała mu się bardzo uważnie.
- A co będzie, jeśli się spóźnię?
- W ogóle nie biorę tego pod uwagę. Panna Payne zawsze
była punktualna. Ty także się nie spóźnisz. Po prostu.
Mówił to z takim przekonaniem, iż uwierzyła, że tak będzie.
Bardzo przyjemnie siedziało się im w kawiarni, ale dziewczy
na odmówiła, kiedy zaproponował kolejną filiżankę kawy. Od
prowadził ją kawałek, a potem obserwował, jak się oddala.
Serena podążała przed siebie żwawym krokiem, próbując
sprawiać wrażenie, że dobrze wie, dokąd idzie. W rzeczywistości
po kilkudziesięciu krokach zgubiła się w plątaninie podobnych
do siebie uliczek.
Dochodziła dwunasta. Pani Blom miała niedługo podać
lunch. Tymczasem Serena stała niepewnie, nie mając pojęcia,
którą drogą powinna pójść. Dopiero na widok taksówki ode
tchnęła z ulgą. Robiąc użytek z wyuczonej wcześniej holender
skiej formułki, podała kierowcy adres i tylko dzięki temu zjawiła
się w pensjonacie na czas.
- Niepokoiłam się o panią - oznajmiła gospodyni na widok
Sereny. - Myślałam, że się pani zgubiła.
- I prawdę mówiąc, właśnie tak było. Ale nie czekaliście
chyba z lunchem?
- O nie, wszyscy dawno już wyszli. Nie wrócą przed wie-
49
czorem, bo pojechali do Scheveningen. Ale mam jeszcze dla pani
zupę. Został też ser i mięso na zimno.
- Nie trzeba się było trudzić. Mogłam zjeść coś na mieście.
W każdym razie dziękuję.
- Czy po południu wychodzi pani jeszcze?
- Nie, jutro rano wyjeżdżam do Hagi. Powinnam spakować
rzeczy.
- Wstawię więc wodę na herbatę - oznajmiła gospodyni.
- Jednak wyjdę, zanim się zagotuje. Korzystając z tego, że jest
tak niewielu gości, chciałabym odwiedzić siostrę.
- Nic nie szkodzi, sama zaparzę herbatę.
Serena marzyła właśnie o tym, by spędzić popołudnie w sa
motności. Kiedy w pensjonacie zapanowała cisza, szybko spa
kowała walizkę, po czym zeszła na dół.
Kuchnia była przytulna, ale urządzona raczej staromodnie.
Dziewczyna długo bawiła się przygotowaniem napoju. W końcu
wzięła tacę z herbatą i usiadła w salonie obok pieca. Włączyła
telewizor i zerkając czasem na ekran, przeglądała holenderskie
pisma. Godziny wlokły się jedna za drugą. W końcu poczuła
ulgę, słysząc odgłos klucza przekręcanego w zamku. Byli to
matka i pan Harding.
- A, tu jesteś, kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - Jak
spędziłaś dzień? Ja od wieków nie bawiłam się tak dobrze. Jestem
zupełnie wyczerpana. Bądź tak dobra, aniołku, i weź moje rzeczy
na górę. Przynieś mi też inne buty. Może te czarne pantofle?
- Usiadła w fotelu, który Serena dopiero co zwolniła, i piesz
czotliwym tonem zwróciła się do Hardinga, wskazując na stojącą
obok sofę:
- Chodź, usiądź kolo mnie i opowiedz mi jeszcze coś o królu
Prus.
Zanim pan Harding rozpoczął opowieść, Serenie udało się
powiadomić matkę, że rano wyjeżdża do Hagi.
- Do Hagi? Ale po co, kochanie? Pamiętam, że doktor miał
tam pracować, ale ty nie musisz chyba jeździć w tę i z powrotem.
50
- To całkiem niedaleko, mamo. I tylko jeden tydzień.
Pani Proudfoot skrzywiła się.
- A mnie nie wolno zobaczyć Hagi?
Tym razem Serenę wyręczył pan Harding.
- Obiecuję ci, droga Margaret, że ty także zobaczysz Ha
gę. Wyjeżdżam tam za kilka dni, żeby przyjrzeć się architektu
rze Ridderzaal i będę zachwycony, jeśli zechcesz mi towarzy
szyć.
Pani Proudfoot uśmiechnęła się niczym królowa.
- W takim razie, Arthurze, już nic więcej nie powiem. Rze
czywiście ta wyprawa ucieszy mnie bardziej, jeśli pojadę z kimś,
kto będzie potrafił mi wszystko objaśnić. - Spojrzała zalotnie na
towarzysza. - Wiesz, jakoś nie czuję się zbyt pewnie. Prowadzi
łam dotąd tak spokojne i bezpieczne życie...
Także Serenie było na rękę to rozwiązanie. Rozgoryczona była
jedynie faktem, że matka nie zapytała jej nawet, co robiła przez cały
dzień.
Kiedy doktor ter Feulen przyjechał po nią rano, czekała
już, gotowa do podróży. Czule pożegnała się z matką, zapew
niając, że wróci pod koniec tygodnia i zadzwoni do niej
wieczorem. Potem wsiadła do samochodu doktora, poma
chała pani Blom i w milczeniu obserwowała budzące się
miasto. Kiedy tylko wjechali na autostradę, ter Feulen zapowie
dział:
- Przed południem mam badania. Będziesz jak zwykle robiła
notatki. Potem jadę na konsultacje. Przepisz wszystko do piątej,
Dokumentów nie będzie wiele. Później dostaniesz rękopis książ
ki. Spróbuj przepisać jak najwięcej. Tyle, ile zdążysz, zanim
opuścisz szpital.
- A kiedy ta chwila nastąpi? - zapytała złośliwie Serena.
- O szóstej lub coś koło tego. Natomiast jutro będę operował
Dopóki nie dostarczę ci listów, przepisuj dalej rękopis.
- Rozumiem, a gdzie będę mieszkać?
- W internacie dla pielęgniarek. Parę kroków od szpitala
51
Wyżywienie załatwiłem ci w tamtejszej stołówce, nie musisz za
nic płacić. Aha, pojutrze pracuję na oddziale dziecięcym.
- Będzie pan bardzo zajęty - wyszeptała Serena nieśmiało.
- Nie zapominaj, że ty także. - Ter Feulen przyjrzał się jej
uważnie. - Czy aby nie za dużo od ciebie wymagam? - zapytał
z troską w głosie.
- W żadnym wypadku - odparła z przekonaniem. - Jeże
li panna Payne dawała sobie radę, to ja również podołam zada
niu.
- Och, Muriel radziła sobie wspaniale. Ona była fachowcem.
- Czy mówi pan to po to, żeby zachęcić mnie do pracy, czy
też chce pan zasugerować, że jeśli się nie sprawdzę, mogę zostać
zwolniona? - spytała wyraźnie zirytowana.
- Ani jedno, ani drugie - odpowiedział pogodnie doktor.
- Uwierz mi, droga Sereno, że gdybym w ciebie nie wierzył,
zostałabyś w Anglii. Jeszcze będą z ciebie ludzie...
- Prawi mi pan komplementy.
- Ja nigdy tego nie robię.
Doktor wyglądał w tej chwili tak srogo, że powstrzymała się
od komentarza.
Szpital w Hadze był ogromny i bardzo nowoczesny. Kobieta,
która ich przywitała, miała na sobie niemodny pielęgniarski far
tuch i sztywno wykrochmalony czepek.
- Pani pójdzie ze mną - oznajmiła stanowczo i wskazała
Serenie drogę.
Szły szybko przez szpitalne korytarze, łudząco podobne do
tych w Amsterdamie. Wreszcie stanęły przed wahadłowymi
drzwiami, które wydały się Serenie znajome.
- To jest pani biuro, proszę zostawić rzeczy. Na końcu kory
tarza znajduje się łazienka. Może się pani odświeżyć. - Ostatnie
zdanie zabrzmiało oschle. - O dwunastej jest lunch. Ktoś przy
jdzie tu po panią.
- A mój pokój? - zapytała Serena, dopuszczona w końcu do
głosu.
52
- Zobaczy go pani po lunchu. Znajdzie pani tam swoją wa
lizkę. - Kobieta zmierzyła ją nieufnym wzrokiem. - Mam na
dzieję, że będzie pani zadowolona z pobytu.
- Ja również - odparła Serena bez entuzjazmu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ledwie zdążyła odświeżyć się po podróży, przygotować biur
ko do pracy, wyjąć notes i ołówek, kiedy zadzwonił telefon.
- Zejdź szybko na parter - usłyszała w słuchawce głos do
ktora. - Ktoś będzie tam na ciebie czekał.
Jak zwykle odłożył słuchawkę, zanim zdążyła się odezwać.
Na dole czekał już na nią poważny młody mężczyzna w dużych
okularach.
- Panna Proudfoot? Dirk Moerman - przedstawił się, poda
jąc dłoń. - Tędy - wskazał kierunek i poprowadził dziewczynę
wzdłuż korytarza, do przestronnego holu.
Było tu pełno ludzi siedzących na ławach ustawionych
wzdłuż ściany. Młoda pielęgniarka za ruchomym barkiem ser
wowała kawę. Zmierzając do gabinetu doktora, Serena rozko
szowała się wszechobecnym zapachem tego napoju.
Gabinet znajdował się w końcu holu. Kiedy weszli, doktor
siedział już przy biurku i przeglądał karty pacjentów, które wrę
czyła mu wysoka, piękna dziewczyna w pielęgniarskim unifor
mie. Podniosła wzrok na Serenę i uśmiechnęła się serdecznie.
Doktor zaledwie uniósł brwi.
- Krzesło w rogu, Sereno - powiedział, wskazując ręką, po
czym dodał nieoczekiwanie: - Czy jesteś już po porannej kawie?
- Nie, panie doktorze - odparła spokojnie.
Skinął więc na siostrę.
- Lepiej napijmy się teraz, bo potem może nie być okazji
- rzekł.
Sącząc napój, Serena przysłuchiwała się rozmowie przebywa
jących w pokoju osób. Poza kilkoma terminami medycznymi nie
54
rozumiała jednak ani słowa i zaczęła żałować, źe nie zna holen
derskiego. Odstawiwszy pustą filiżankę, odgarnęła z czoła opa
dające kosmyki włosów i wzięła do ręki ołówek.
Wtedy w drzwiach gabinetu stanęła otyła kobieta. Wyglądała
na przestraszoną. Serena z uwagą obserwowała zachowanie do
ktora, który zanim zaczął zadawać jakiekolwiek pytania, naj
pierw postarał się ją uspokoić.
On ma w sobie jakiś urok, pomyślała, notując jego zwięzłe
wypowiedzi i starając sięnie pomylić w terminologii medycznej.
Mógłby być całkiem miły... Tymczasem ter Feulen zwrócił się
do siostry. Poprosił, żeby wyprowadziła pacjentkę do pomiesz
czenia znajdującego się obok. Potem przez chwilę rozmawiał
z młodym mężczyzną.
- Bądź tak dobra i włącz to do notatek - odezwał się za
moment do Sereny i podyktował jej tekst diagnozy.
Zaraz potem doktor ter Feulen i jego asystent dołączyli do
kobiety i pielęgniarki oczekujących w sąsiednim pokoju.
Z ożywionej dyskusji, jaka wkrótce stamtąd dobiegła, Serena
wywnioskowała, że otyła pacjentka będzie musiała poddać się
operacji. W przerwach między wybuchami jej płaczu słyszała
głos pocieszającego ją doktora. Niebawem wszyscy zjawili się
w gabinecie, a kobieta opuściła go wyraźnie uspokojona.
Ter Feulen usiadł na swoim miejscu i oddał się lekturze leżącej
przed nim karty choroby. Po kilku minutach w gabinecie pojawił
się kolejny pacjent: stary, wychudzony, ale dobrze ubrany mężczy
zna o jasnoniebieskich oczach i spokojnym wyrazie twarzy. Przy
witał wszystkich uprzejmym „dzień dobry" i usiadł naprzeciwko
doktora. Niebawem opowiedział mu chyba coś wesołego, bo doktor
roześmiał się szczerze. Chwilę potem obaj wyszli do tego samego
pomieszczenia, w którym była poprzednia pacjentka. Kiedy wrócili,
starszy mężczyzna był nadal w dobrym humorze.
- Lucius de Groot - zaczął dyktować doktor, gdy pacjent
wyszedł. - Nowotwór złośliwy lewego płuca. Nie reaguje na
leczenie... To wspaniały mężczyzna ~ dodał po chwili milczenia.
55
Ranek wlókł się niemiłosiernie, ale nikt nie patrzył na zega
rek. Doktor był niestrudzony i oczekiwał tego od innych. Przez
cały czas w gabinecie pojawiali się nowi pacjenci. Kiedy wy
szedł ostatni, była prawie druga. Ter Feulen uprzejmie podzię
kował za współpracę i wraz z asystentem opuścili pokój przyjęć.
Pielęgniarka - siostra de Vries - uśmiechnęła się do Sereny.
- Potwornie długi poranek. Wiesz, gdzie można coś zjeść?
Serena pokręciła przecząco głową.
- Więc chodź ze mną. Przed następną serią badań mamy
trochę czasu.
Stołówka znajdowała się w tylnej części szpitala. Było to
wielkie klimatyzowane pomieszczenie z długą ladą, ciągnącą się
wzdłuż ściany, i stołami ustawionymi w równe rzędy. Tak jak
w naszym szpitalu, pomyślała Serena, stawiając na tacy zupę,
rożki serowe, sałatkę i kawę. W jadalni nie było już nikogo.
Siedziały więc same i gawędziły przy posiłku.
- Powiem siostrze Graaf, żeby przyszła i pokazała ci twój
pokój. Pracujesz także po południu?
- Tak, doktor chce, żebym przed piątą dostarczyła mu notat
ki. A potem muszę przepisywać jego książkę.
- Tak, on ciężko pracuje, więc i my mamy mnóstwo obo
wiązków - przytaknęła z westchnieniem pielęgniarka.
- Ale przecież on nie zawsze pracuje tutaj - zdziwiła się
Serena. - To znaczy ciekawi mnie, co robicie, gdy wyjeżdża.
Dziewczyna spojrzała na nią zdumiona.
- Pracy pilnuje Willem Bakker, jego asystent, a doktor przy
jeżdża dość często. Czasami na dzień lub dwa, żeby zoperować
trudniejsze przypadki.
Serena skończyła pić kawę.
- W Londynie też ciężko pracuje.
- To dobry człowiek, ale trochę zamknięty w sobie.
Kiedy opuściły stołówkę, siostra de Vries podeszła do wiszą
cego na ścianie automatu telefonicznego i rozmawiała z kimś
przez chwilę.
56
- Siostra Graaf zaraz po ciebie przyjdzie - oznajmiła, odkła
dając słuchawkę. - Zaczekaj tutaj. Ja muszę wracać. - Posłała
Serenie olśniewający uśmiech. - Jutro mam wolne. Mój narze
czony zabiera mnie do siebie. Mam nadzieję, że ty również miło
spędzisz czas. Masz chłopaka? Jesteś zaręczona?
Serena pokręciła głową i uśmiechnęła się ze sztuczną swobo
dą.
- Powinnaś mieć. Jesteś fajną dziewczyną. Doktor ter Feulen
powiedział tak o tobie.
Po chwili Serena została sama. Próbowała wyciągnąć logicz
ne wnioski z wypowiedzi koleżanki. Bezskutecznie. Na hory
zoncie pojawiła się poznana rano kobieta, która teraz sprawiała
już nieco milsze wrażenie.
- Pójdzie pani ze mną.
- Oczywiście. Dziękuję za troskę, siostro Graaf.
Internat dla pielęgniarek mieścił się w dziesięciopiętrowym,
dobudowanym do szpitala budynku, połączonym z nim prze
jściem na wysokości czwartego piętra. Pokój Sereny znajdował
się na tej samej wysokości, co wyraźnie podkreśliła siostra Graaf,
mówiąc, że dzięki temu Serena nie będzie miała kłopotów z do
staniem się do szpitala. Dziewczyna podziękowała jej i wyraziła
swój podziw dla urody pokoju.
Był mały, ale wygodny. W oknach wisiały jasne zasłony. Na
łóżku leżała puszysta, prążkowana kołdra.
- Prysznice znajdzie pani w końcu korytarza. Każdego ranka
o szóstej trzydzieści będziemy panią budzić, tak jak inne pielęg
niarki. Cisza nocna zaczyna się o jedenastej trzydzieści.
„Jeżeli codziennie mam przechodzić to samo co dzisiaj, po
myślała Serena, to cisza nocna w tym pokoju będzie zaczynać
się znacznie wcześniej".
Kiedy tylko rozpakowała swój skromny bagaż, pośpiesznie
wróciła do biura. Przepisywała notatki do piątej, a ponieważ nikt
nie powiedział jej, do której ma właściwie pracować, zaczęła
przepisywać rękopis.
57
Tekst był bardzo zawiły, pełen niezrozumiałych dla laika słów
i czytało siego jak dzieło geniusza przeznaczone dla przybyszów
z kosmosu. Tak odbierała go Serena, modląc się w duchu, by się
nigdzie nie pomylić.
Dochodziła szósta. Dziewczyna poczuła zmęczenie. Od mo
mentu, kiedy około trzeciej przyniesiono jej popołudniową her
batę, w pokoju nikt się nie pojawił. Na nieszczęście zapomniała
wtedy zapytać, o której dostanie kolację. Z nadzieją spojrzała na
otwierające się drzwi.
Do pokoju wszedł ter Feulen z plikiem papierów pod pachą,
na widok których Serenie zrzedła mina.
- Nie cieszy cię mój widok? - zapytał.
- W tym momencie ucieszyłby mnie widok każdego - odpo
wiedziała zgryźliwie dziewczyna. - Chciałabym się w końcu do
wiedzieć, do której mam dzisiaj pracować oraz kiedy i gdzie
mogę dostać kolację. A tymczasem pan, jak widzę, przynosi mi
nową porcję pracy.
- Ależ nie! To twoje zajęcie na jutro. Przykro mi, że nikt nie
poinformował cię dotąd o godzinach pracy i porach posiłków.
Pracujesz do szóstej, a o siódmej trzydzieści w stołówce czeka
kolacja. Nie musisz jej odbierać, jeśli chcesz spędzić wieczór
gdzie indziej. Miałem nadzieję, że tego wieczoru moglibyśmy
zjeść coś razem.
- My? Zjeść razem?
Jej zaskoczenie wcale nie pochlebiło doktorowi, a kąciki jego
ust zadrgały zabawnie.
- Musimy przecież jadać... Ja na przykład jestem głodny.
A poza tym jutro czeka mnie mnóstwo pracy i nie będzie okazji,
żeby powiedzieć ci, co masz robić dalej.
- W takim razie dobrze - zgodziła się uprzejmie. - Tylko że
nie mam co na siebie włożyć.
- Wybierzemy jakieś ciche i spokojne miejsce - zapewnił ją
i zaraz dodał: - Będę czekał na zewnątrz. Za piętnaście minut,
w samochodzie.
58
Przytrzymał przed nią drzwi. Serena przeszła obok żwawym
krokiem, ale myślami była już daleko.
Było jasne, że najbardziej odpowiednia była zielona dżer-
sejowa sukienka. Szybko wskoczyła pod prysznic, potem
umalowała zmęczoną twarz, gładko zaczesała włosy, a na no
gi wcisnęła czarne pantofle, które nosiła bardzo rzadko. Na
koniec przejrzała się w lustrze. Wrażenie nie byk) oszałamia
jące. Sukienka leżała dobrze i w pewnym sensie była nawet
elegancka, choć nie należała do tego typu strojów, które od
razu rzucają się w oczy. Na wierzch Serena zarzuciła mary
narkę, odszukała torebkę i pobiegła z powrotem do szpitala,
skąd wydostała się na ulicę. Niemalże wpadła na czekającego
już doktora.
- Przecież wiesz, że i tak bym poczekał - powiedział, poda
jąc jej ramię. - Wychowując się z czterema siostrami, nauczyłem
się, że kobieta nie byłaby kobietą, gdyby na umówione spotkanie
nie spóźniła się co najmniej piętnaście minut.
- Cztery siostry? - Serena stanęła na chodniku, patrząc na
niego osłupiałym wzrokiem. Jakoś nigdy nie brała pod uwagę
faktu, że on, sławny doktor ter Feulen, także mógł mieć rodzinę:
rodziców, braci, siostry...
- Czy ma pan również braci?
- Tak, trzech.
- Doprawdy nigdy bym... - Z uniesioną głowa wpatrywała
się w niego swoimi ślicznymi, orzechowymi oczami- - Chciałam
powiedzieć...
- Ja jestem najstarszy - oznajmił pogodnie. Uśmiechnął się
i otworzył drzwi samochodu. - Mam nadzieję, że jesteś głodna,
bo ja do tej pory nie miałem czasu nawet na lunch. Jest jedno
miłe miejsce w Wassenaar, na peryferiach Hagi. Właśnie tam
zmierzamy - wyjaśnił i zerknął na jej spokojną, milczącą twarz.
- Czy to ja cię tak wymęczyłem?
- Nawet jeśli tak, to przecież ostrzegał mnie pan wcześniej.
A poza tym jest całkiem interesująco. Chciałabym więcej rozu-
59
mieć z pańskiej pracy. Mam nadzieję, że w końcu kiedyś przy
jdzie i na to czas.
Doktor nie odpowiedział, skręcił w wąską zadrzewioną uli
czkę i zaparkował samochód przed budynkiem przypominają
cym zajazd. Na ten widok Serenie, wciąż niezadowolonej z dżer-
sejowej sukienki, kamień spadł z serca. W środku poczuła się
jeszcze lepiej, bo była to prawdziwa gospoda, zastawiona mały
mi stolikami i oświetlona subtelnym blaskiem świec.
Siedziało tam sporo ludzi, ubranych w większości niezbyt
oficjalnie. Serena westchnęła z ulgą i zdjęła z ramion marynar
kę. Teraz mogli podejść do baru.
Może i jest to gospoda, pomyślała, przeglądając kartę, ale
sądząc po cenach, które w przeliczeniu na funty dawały bajoń
skie sumy, jakaś strasznie droga. Zmierzywszy wzrokiem kieszeń
doktora, wybrała dania najtańsze.
- Posłuchaj mojej rady - powiedział ter Feulen błagalnym
tonem. - Grzyby w sosie czosnkowym są naprawdę wyśmienite.
Pysznie przyrządzają tu też homara. Czy mogę zmienić twoje
zamówienie?
Nie czekając na odpowiedź, sam wybrał potrawy, poprosił
kelnera o butelkę wina i oparł się wygodnie na krześle.
- Jak podoba ci się szpital?
Jego spokojny, przyjazny sposób bycia budził zaufanie, więc
Serena, od dawna cierpiąca na brak wiernego słuchacza, pozwo
liła sobie wyrazić swoje zdanie. Doktor słuchał jej z uroczystą
miną, wtrącając się czasem z jakąś krzepiącą radą. A jeśli nawet
niektóre uwagi nie bawiły go, starał się tego nie okazywać.
Siedzieli przy oknie, w miejscu odizolowanym od reszty sali,
z którego mogli obserwować bawiących się ludzi, sami nie będąc
widoczni. Serena rozglądała się wokół. Była szczęśliwie nieświado
ma faktu, że doktor celowo poprosił o stolik znajdujący się w miej
scu, gdzie prostota jej sukienki nie była tak widoczna. Jego sokole
oko dostrzegło bowiem od razu, że siedzące wokół kobiety ubrane
były w eleganckie i drogie, chociaż proste w formie toalety.
60
Wkrótce przyniesiono posiłek. Serena z apetytem zjadła grzy
by i homara, a potem, posłuchawszy rady doktora, zamówiła
jeszcze ogromną porcję czekoladowych lodów z bitą śmietaną
i bakaliami. Wypiła też wino, które jej nalał, ale za drugi kieli
szek podziękowała.
- Zwykle nie piję dużo - powiedziała rzeczowo. - Nie je
stem do tego przyzwyczajona. Rzadko wychodzę z domu.
W rzeczywistości nie wychodziła wcale, ale nie zamierzała
się do tego przyznawać.
- Chciałbym, żebyś jutro dalej przepisywała książkę. Listy
dostarczę ci późnym popołudniem, ale podpisać je muszę
najpóźniej o szóstej. Wieczorem mam spotkanie.
Następnie wymienił resztę planów na rozpoczęty właśnie ty
dzień: badania kliniczne, wizyty domowe u pacjentów i operacje,
w których i ona miała uczestniczyć.
- W sobotę i niedzielę będziesz miała wolne. Na powrót do
Amsterdamu przygotuj się w poniedziałek rano. Dokładną go
dzinę wyjazdu podam ci później.
Serena zrozumiała, że to koniec ich wieczoru. Szkoda jej było
rozstawać się z doktorem. Bała się jednak, że jest odosobniona
w swoich odczuciach, więc powiedziała:
- To był wspaniale spędzony czas. Jutro czeka nas dużo
pracy. Dziękuję za przepyszną kolację w tak uroczym miejscu.
- Jeszcze raz rozejrzała się wokół. - Nie jestem dziś odpowie
dnio ubrana.
- Wyglądasz bardzo ładnie, Sereno. Nie przeszkadzałoby mi
nawet, gdybyś miała na sobie zgrzebny worek.
Nie była to oczywiście prawda, lecz doświadczenie płynące
z obcowania z siostrami uczyniło z ter Feulena mistrza w mó
wieniu właściwych rzeczy we właściwym czasie.
W nagrodę podarowała mu przyjazny uśmiech.
Gdy dojechali do szpitala, doktor odprowadził ją do wejścia.
Pożegnał się z nią milo, ale gdy się rozstali, oddalił się szybko,
61
co dla Sereny było dowodem na to, że natychmiast o niej zapo
mniał.
Następnego dnia nie spotkała doktora. Przepisywała rękopis,
marząc o tym, by zrozumieć chociaż małą jego część. Kilka
minut po czwartej portier dostarczył jej stertę listów i notatek
z sali operacyjnej. Bez żalu odłożyła rękopis. Była prawie szósta
trzydzieści, kiedy portier zjawił się ponownie. Oddała mu listy,
uporządkowała biurko, po czym wróciła do internatu.
W towarzystwie kilku pielęgniarek zjadła kolację, a resztę
wieczoru spędziła na oglądaniu telewizji w przytulnie urządzo
nym salonie. Zaraz po filmie udała się do łóżka, wyposażona
w słownik angielsko-holenderski, który pożyczyła jej jedna
z dziewcząt. Na ostatniej stronie znalazła spis najpopularniej
szych zwrotów. Na początek postanowiła przestudiować te, które
znajdowały się w rubryce: „W restauracji". Było rzeczą rnało
prawdopodobną, żeby doktor zaprosił ją jeszcze kiedyś na kola
cję, ale nigdy nie wiadomo, co w życiu może się zdarzyć...
Kiedy dotarła do litery T, zmęczona nauką zasnęła.
Reszta tygodnia spędzonego w Hadze nie upłynęła jej bynaj
mniej na rozrywkach, ale w szalonym wirze pracy. W piątek
wieczorem Serena miała serdecznie dosyć swego małego, szpi
talnego biura, a maszynę do pisania najchętniej wyrzuciłaby
przez okno. Jednak dała sobie radę ze wszystkim, podporządko
wując się wyraźnym instrukcjom doktora. Pomna na tak wyty
kaną jej perfekcyjność panny Payne, nigdy nie patrzyła na zegar.
Kiedy po raz ostatni sprzątała biurko, przechodzący obok
pokoju doktor ter Feulen wetkną] głowę w uchylone drzwi i po
dziękował jej za ciężką pracę.
- Wezmę to wszystko, jeśli jest już gotowe - powiedział,
mierząc wzrokiem notatki i listy, które właśnie skończyła prze
pisywać. - W poniedziałek o ósmej rano czekam na ciebie na
zewnątrz. Pojedziemy stąd prosto do szpitala w Amsterdamie,
ale zaraz po porannych badaniach zwolnię cię, bo nie będziesz
62
mi potrzebna aż do następnego ranka. Będziesz mogła pójść do
pensjonatu Mevrouw Blom i zobaczyć się z matką.
Podziękowała mu, a kiedy odszedł, stała przez chwilę w pro
gu i patrzyła, jak się oddalał.
Gdy zamykała drzwi do pokoju, nagle uświadomiła sobie, że
zapomniała podziękować mu za kopertę z holenderskimi ban
knotami i nabazgraną wiadomością, że wypłaca jej część pensji,
na wypadek, gdyby miała ochotę rozejrzeć się po sklepach. Zna
lazła ją rano. Przez chwilę była zirytowana, ale przypomniawszy
sobie, że ma dla siebie cały następny dzień, zaraz poczuła się
lepiej.
Wieczorem zadzwoniła do matki, ale pani Proudfoot nie było
w domu. Pani Blom powiedziała, że matka wybrała się na we
ekend z panem Hardingiem do Arnhem i poradziła Serenie zo
stawić wiadomość.
- Proszę powtórzyć matce, że wracam w najbliższy ponie
działek i przekazać moje pozdrowienia. - Zawiedziona Serena
odłożyła słuchawkę.
Jeszcze przed chwilą świtało jej w głowie, żeby zaprosić mat
kę do Hagi...
W sobotę wyszła na miasto zaraz po śniadaniu. Z mapą oraz
przewodnikiem w ręku zwiedziła Ridderzaal, potem przeszła się
po Binnenhof i Mauritshuis - pięknych renesansowych budyn
kach z salami pełnymi dzieł najlepszych siedemnastowiecznych
malarzy holenderskich. Mogłaby spędzić tam wieki, ale miała
jeszcze wiele innych rzeczy do zobaczenia, więc zamiast godzi
nami kontemplować urodę obrazów, zrobiła sobie spacer po Kor-
te Vijverberg i Lange Vijverberg, podczas którego podziwiała
fasady starych holenderskich domów.
Kiedy poczuła, że jest głodna, zaczęła rozglądać się za jakąś
kafejką. A gdy już ją znalazła, zamówiła kaas broodje, wypiła
dwie filiżanki kawy i znowu była gotowa do wyjścia. Zdecydo
wała się na sklepy, bo wiedziała, że kościoły i parki może zoba-
63
czyć jeszcze w niedzielę. Tak więc całe popołudnie spędziła,
oglądając wystawy wielkich magazynów, gabloty ze złotą biżu
terią i małe sklepy z drogą odzieżą. W końcu weszła do Bijen-
korf - sklepu przypominającego supermarket. W eleganckiej ka
wiarni na balkonie zamówiła herbatę, a potem orzeźwiona zeszła
na dół, żeby poszukać prezentu dla matki i Mevrouw Blom. Dla
pani Proudfoot wybrała filigranowe srebrne kolczyki, a dla Mev-
rouw Blom jedwabną apaszkę. Przeszła też wzdłuż stoisk z kos
metykami. Kupiła sobie nową szminkę i drogi krem regenerują
cy. Nie dlatego, żeby nie było ich w Anglii, ale po prostu nagle
poczuła potrzebę zrobienia czegoś ze swoim wyglądem.
W niedzielę znowu zwiedzała miasto. Tym razem przyszła
kolej na kościoły. Sint Jacobs Kerk i znajdujące się w pobliżu
Holy Ghost Almshouses, które nie zmieniły się prawie wcale
w ciągu ostatnich trzystu lat. Potem zajrzała do Kloosterkerk.
Chciała zobaczyć też Madurodam. Dotarła na miejsce tram
wajem i wykupiła bilet wejściowy. Miniaturowe miasteczko było
tak piękne, jak opowiadały jej koleżanki ze szpitala; oświetlone
ulice, kanały, tramwaje, typowe holenderskie domy, kościoły,
teatry, parki zabaw i sklepy. Było tam nawet lotnisko. Gdyby nie
to, że nastał chłodny wieczór, Serena na pewno pozostałaby
dłużej w tej baśniowej krainie. Ale ponieważ była już zmęczona,
gdy tylko zobaczyła swój tramwaj, wsiadła do niego i wróciła
do centrum.
To był wspaniały weekend, pomyślała, przekraczając próg
pokoju. Zaraz jednak poczuła się nieswojo, gdyż przemknęło jej
przez głowę, że doktor przez cały ten czas na pewno ciężko
pracował.
Nic z tych rzeczy. Jego weekend spędzony we Fryzji był
równie udany.
W poniedziałek rano Serena zjawiła się przed szpitalem pun
ktualnie o ósmej. Ter Feulen czekał już w samochodzie. Wysiadł,
schował jej walizkę do bagażnika i otworzył Serenie drzwi.
64
- Czyżbym się spóźniła? - spytała zaskoczona dziewczyna.
- Nie, Sereno. Dzień dobry. To ja przyszedłem wcześniej.
Uspokój się, zrelaksuj i powiedz, jak spędziłaś weekend.
Doktor by! tego ranka niezwykle sympatyczny. Odpowiadała
więc radośnie, lecz wyrażała się w sposób zwięzły, starając się
go nie znudzić.
Kiedy wmieszani w poranny ruch uliczny zbliżali się do Am
sterdamu, ter Feulen zakomunikował:
- Kilka następnych dni muszę spędzić we Fryzji. Mam wy
kłady i konsultacje naukowe w Leeuwarden. Stamtąd wrócimy
prosto do Anglii. Pojedziesz oczywiście ze mną. Będzie to dobra
okazja, żeby w spokoju przepisywać książkę.
-- Tak, doktorze, ale matka...
- Przypuszczam, że zgodzi się zostać w Amsterdamie jeszcze
kilka dni. Zabierzemy ją w drodze powrotnej. - Odwrócił się
w jej stronę. - Możesz to dzisiaj z nią omówić.
- A kiedy chciałby pan wyjechać do Fryzji?
- Niech się chwilę zastanowię... Dzisiaj jest poniedziałek.
Muszę być tam najpóźniej w piątek... Wyruszymy więc
w czwartek wieczorem. Tam także dostaniesz pokój w interna
cie. Jeśli wszystko odbędzie się bez przeszkód, wyjedziemy do
Anglii w przyszły poniedziałek. W domu będziesz jeszcze tego
samego dnia. Przepraszam, ale na razie nie mogę być bardziej
precyzyjny.
Nie rozmawiali potem aż do momentu, kiedy zatrzymali się
przed wejściem do szpitala. Wtedy doktor jak zwykle otworzył
Serenie drzwi i zaniósł do windy jej walizkę.
- Zobaczymy się za dwadzieścia minut. Przyjdź do ambula
torium.
Pacjentów było mnóstwo. Podczas kompletowania rzeczy po
trzebnych do notowania Serena pocieszała się myślą, że doktor
nie będzie chciał, by dzisiaj przepisywała listy.
- Po lunchu możesz iść do domu. Nie ma potrzeby, żebyś
jutro zjawiała się w szpitalu wcześniej niż o dziewiątej rano -
65
powiedział ter Feulen po zakończeniu badań. - Wtedy przepi
szesz tyle, ile ci się uda. Ja cały dzień operuję, więc będziesz
miała na to czas. Listy przyślę po południu.
Wróciwszy do pensjonatu pani Blom, Serena zorientowa
ła się, że nadeszła właśnie pora na popołudniową herbatę. Go
spodyni wychodziła z kuchni z tacą pełną filiżanek. Byłą jak
zawsze punktualna i bardzo dumna z tego, że udało się jej do
stosować własne przyzwyczajenia do gustów swoich gości. An
glicy lubili pić herbatę o czwartej, więc dostawali ją dokładnie
o tej porze.
- Sereno, przyszłaś w samą porę! - zawołała na jej widok.
- Rozbierz się i przyjdź do nas do salonu. Walizkę zostaw w ko
rytarzu. Zaraz nam wszystko opowiesz.
Serena, zachwycona gościnnością gospodyni, szybko spełniła
jej prośbę.
Na widok dziewczyny wszyscy wpadli w zachwyt.
- O, Sereno, jak dobrze, że wróciłaś! Czy zostaniesz z nami
trochę?
Serena z uśmiechem odpowiadała na pytania zebranych. Wre
szcie podeszła do siedzącej najdalej matki i ucałowała ją na
powitanie.
- Kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - Po prostu wspa
niale widzieć cię znowu. - Badawczo przyjrzała się twarzy córki.
- Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Powinnaś zrobić coś z włosa
mi. Może nawet ufarbować. Czy miło spędziłaś czas? Poznałaś
wielu ludzi? Często wychodziłaś wieczorami? - zasypywała
dziewczynę pytaniami. - Chodź, usiądź tu koło mnie.
Ktoś podał Serenie filiżankę z herbatą. A pani Proudfoot kon
tynuowała:
- Ja miałam taki cudowny tydzień. Byliśmy, to znaczy pan
Harding i ja, w tak wielu miejscach, że straciłam już rachubę.
- Uśmiechnęła się zalotnie. - Ach, co ze mnie za głuptas. Wszy
stko było interesujące.
Ciekawość zebranych była niezaspokojona. Obie Holenderki
66
entuzjastycznie wychwalały uroki Hagi, przytakiwały we wszy
stkim Serenie i śmiały się tak, jakby doskonale ją rozumiały.
Tylko pan Harding był małomówny. Myślał.
- Bardzo dziękuję za herbatę. - Pani Proudfoot przeprosiła
zebranych. - Muszę iść z Sereną na górę i pomóc jej się rozpa
kować. - Pożegnała gości czarującym uśmiechem.
Takiego zachowania Serena się nie spodziewała. Od razu się
domyśliła, że była to tylko wymówka i że matka chce porozma
wiać. Była nawet zadowolona, że wreszcie będzie miała okazję
powiedzieć jej o wyjeździe do Fryzji.
Gdy znalazły się w pokoju, Serena otworzyła walizkę i zaczę
ła wyjmować swoje rzeczy, podczas gdy matka podeszła do okna.
Stała przy nim, wpatrzona gdzieś w dal.
- Mamo - zaczęła dziewczyna ostrożnie - byłam już prawie
pewna, że w tym tygodniu wrócimy do Londynu, ale doktor musi
jeszcze jechać do Leeuwarden i chce, żebym mu towarzyszyła.
Czy nie będzie przeszkadzało ci to, że zostaniesz tu sama jeszcze
kilka dni?
Matka odwróciła się w jej stronę.
- Nie mogłam usłyszeć nic lepszego, moje drogie dziecko.
Pan Harding wraca do Anglii w środę i zaproponował, że zabie
rze mnie ze sobą. Zgodziłam się, rzecz jasna. Wiesz, jak niena
widzę latać. Pojedziemy jego samochodem. Nie będę musiała się
o nic martwić. Poza tym już czas, bym wróciła do domu i upew
niła się, czy wszystko w porządku. Tu jest naprawdę fantastycz
nie, kochanie, ale nie warto rezygnować z okazji, jeśli mogę
wygodnie pojechać do domu.
- Oczywiście, mamo. Tylko czy sama dasz sobie radę? - Se
rena powoli obciągnęła bluzkę. - Ja wrócę za tydzień. Przynaj
mniej taką mam nadzieję. Doktor ter Feulen nie powiedział mi,
kiedy dokładnie.
- Doskonale dam sobie radę, Sereno - odpowiedziała sta
nowczo matka. - Nie jestem przecież stara i niedołężna. - Spo
jrzała w wiszące na ścianie lustro i lekkim ruchem dłoni przy-
67
gładziła włosy. - Ty musisz zostać, bo pracujesz dla doktora. Ale
powinnaś wreszcie się dobrze zabawić.
- Dobrze, przekażę wszystko doktorowi.
Pani Proudfoot podejrzliwie zmarszczyła brwi.
- A skąd u niego ta nagła troska? Przecież powinno mu być
wszystko jedno, czy wyjadę, czy też tu zostanę. Powiedz, że
wyjeżdżam w środę. Albo nie, lepiej napiszę kartkę, którą ty mu
przekażesz.
- Wspaniale. Przykro mi, że nie było okazji, żebyśmy wyszły
gdzieś razem, mamo. Miło byłoby pochodzić po sklepach.
- Ach, kochanie, dobrze, że mi przypomniałaś. Kupiłam
w Arnhem przepiękną sukienkę. Uszyta jest z bladoszarej krepy
i ma niezwykle elegancki krój. Koniecznie musisz ją zobaczyć.
- Pani Proudfoot podeszła do drzwi. - Zostawię cię teraz samą,
żebyś doprowadziła się do porządku. Do zobaczenia, kochanie.
Mam nadzieję, że zostajesz na kolacji?
- Tak, ale będę w domu tylko dzisiaj. Jutro wcześnie rano
znowu jadę do pracy. Doktor ter Feulen uważał, że powinnam
się z tobą zobaczyć.
Pani Proudfoot zmieszała się.
- Więc lepiej teraz napiszę tę kartkę, moje złotko, i dam ci
ją dzisiaj wieczorem. Od razu się też pożegnamy, bo wiesz, jak
potwornie się czuję, kiedy jestem niewyspana.
Kiedy matka wyszła, Serena siadła bezwładnie na łożu. Miała
ochotę się rozpłakać. Chociaż powinna cieszyć się szczęściem
matki, czuła się zraniona, opuszczona i samotna.
Bez entuzjazmu skończyła rozpakowywanie walizki. Po ko
lacji zamierzała zrobić pranie. Doktor nie powiedział, czy pojadą
do Fryzji prosto ze szpitala, czy też będzie mogła tu wrócić przed
wyjazdem.
Pakując nowy zestaw ubrań, Serena zastanawiała się, jak on
to robi, że przy tak intensywnym trybie życia zawsze wygląda
bez zarzutu; jego garnitury są idealnie wyprasowane, a koszule
zawsze śnieżnobiałe. Rozmyślając o tym, umyła się, przebrała,
68
poprawiła włosy i zeszła na dół. Po kolacji pożegnała się z matką
i zabrała list dla doktora.
W szpitalu była przed dziewiątą. Usiadła za swoim biurkiem
i przejrzała leżące na nim listy, notatki oraz rękopis książki, po
czym zabrała się do pracy. Do południa przepisywała listy. Kiedy
po lunchu wróciła ze stołówki, czekała na nią nowa porcja opi
sów przeprowadzonych rano operacji. Dopiero o siedemnastej
ponownie wzięła się do rękopisu. Wtem do pokoju z impetem
wtargnął doktor. Na powitanie niedbale skinął głową.
- Podpiszę listy tutaj, Sereno. A ty weź je ze sobą, kiedy
będziesz schodzić do portierni.
Jej posłuszna, twierdząca odpowiedź była jak zawsze poddań-
czo cicha.
- A jak się miewa twoja matka? - zapytał, nie odrywając
oczu od papierów.
- Dobrze, dziękuję. Poprosiła mnie, żeby to panu przekazać.
Ter Feulen wyciągnął rękę, nie spoglądając nawet w jej stro
nę. Kiedy uporał się z podpisywaniem listów, otworzył wręczoną
mu kopertę.
- Czy teraz nie masz już nic przeciwko temu, żeby zostać
kilka dni dłużej? - zapytał, skończywszy czytać. - Twoja matka
wydaje się całkiem zadowolona ze swoich planów.
- Oczywiście, że zostanę- odpowiedziała zdecydowanie Se-
rena. - Matka przyjechała do Holandii, bo był pan dla nas tak
uprzejmy i pozwolił na to. Jestem doprawdy bardzo wdzięczna.
Mama czuje się taka szczęśliwa.
- J nic już jej nie dolega - rzekł oschle ter Feulen - a więc
ja również jestem zadowolony. - Znów wziął do ręki długopis
i dopisał coś na jednym z dokumentów. - Teraz muszę już iść.
Jestem bardzo spóźniony. Co robisz dziś wieczorem, Sereno?
Zaskoczył ją tym pytaniem.
- Najpierw zjem kolację u pani Blom, a potem obejrzę tele
wizję. Spróbuję też nauczyć się kilku nowych holenderskich
69
zwrotów. - Ledwie Serena skończyła mówić, doktor ter Feulen
pożegnał ją, na odchodnym przypominając, żeby rano przepisy
wała książkę.
Kolejne dni mijały szybko. W środę Serena zadzwoniła do
matki, by życzyć jej dobrej drogi.
- Zadzwonię do ciebie wieczorem - powiedziała na pożeg
nanie. - Do tej pory na pewno dojedziesz.
- Nie, nie rób tego, kochanie - odparła natychmiast matka.
- Będę wyczerpana po tak długiej podróży, a więc po powrocie
od razu położę się do łóżka. Jeżeli zostawisz mi swój numer, to
ja zadzwonię w wolnej chwili.
- Pamiętaj, że w czwartek jadę do Fryzji - przypomniała
matce Serena.
- W takim razie skontaktuję się z tobą rano. Baw się dobrze
i wypoczywaj. - Pani Proudfoot odłożyła słuchawkę.
W czwartek rano odbyły się ostatnie badania. Tego dnia Se
rena uznała, że tylu pacjentów nie przyszło do doktora jeszcze
nigdy. Według jej przewidywań powinni opuścić szpital dopiero
o szóstej. W wolnej chwili zadzwoniła do Mevrouw Blom, by ją
o tym powiadomić. Okazało się, iż w międzyczasie z Anglii
dzwoniła matka, prosząc o przekazanie Serenie, że podróż od
była się bez przeszkód i że w ogóle czuje się świetnie.
Skończywszy rozmowę, Serena popatrzyła z wściekłością na
stertę notatek, czekających na przepisanie. Odbierały jej radość
życia. Przypuszczała, że to samo czeka ją we Fryzji, a co gorsza,
także gdy wrócą do Londynu. Choć właściwie nie powinna
narzekać, bo zarabiała bardzo dobrze.
Kilka następnych minut poświęciła na robienie obliczeń. Za
robione pieniądze w zupełności miały jej wystarczyć na kupienie
paru ciuchów, których potrzebowała, a także na pokrycie pod
stawowych wydatków domowych. Złożyła maszynę, uporządko
wała biurko i wyszła z pokoju.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Jadłaś coś? - zapytał ter Feulen, biorąc od niej walizkę.
Nie miała na to czasu. Nie zamierzała się jednak przyznać.
- Tak, dziękuję - odparła nieszczerze.
- Szkoda. Nie jadłem lunchu, a herbata, którą pielęgniarka
przyniosła mi na salę operacyjną, tylko zaostrzyła mój apetyt.
Usiadł koło niej i zapiął pasy. Ujęta jego szczerością, Serena
przyznała się:
- Prawdę mówiąc, to ja także od lunchu nie miałam nic
w ustach.
Kiedy zwrócił w jej stronę pytające oczy, dodała speszona:
- Tak, wiem, ale nie chciałam... to znaczy myślałam, że pytał
pan przez uprzejmość... Wie pan, co mam na myśli?
- Nie, nie wiem, o co ci chodzi. Nigdy nie zdarza mi się być
przesadnie uprzejmym. Sereno, nie kłam nigdy więcej! W Hoom
jest jedno urocze miejsce. Możemy tam być za pół godziny.
Kiedy wyjechali z Amsterdamu, doktor skręcił na północ.
Restauracja w Hoom była jasno oświetlona i choć pełna gości,
sprawiała przyjemne wrażenie. Wybrali stolik przy oknie i zamówili
sole bonnefemme
oraz duszone selery. Ponieważ doktor prowadził,
popijali wodę Vichy, którą Serena bardzo lubiła.
- Jutro znowu operuję cały dzień - oznajmił ter Feulen. -
W sobotę mam dwa zabiegi. Zasiadam w zarządzie tamtejszego
szpitala, więc muszę także wybrać się na zebranie. Notatki zro
bimy tylko z operacji. Resztę czasu poświęcisz na książkę.
- Czy pracuje pan w niedzielę?
- Nie, ale wyjedziemy dopiero w poniedziałek rano, nie
wiem jeszcze o której.
71
Zanim skończyli, zrobiło się ciemno. Znowu ruszyli w drogę.
Przemierzali jedną wioskę za drugą, aż wreszcie wjechali do
dużego miasta.
- To Franeker - odezwał się ter Feulen. - Jesteśmy prawie
na miejscu.
- Drogowskazy nie są po holendersku - zauważyła zdezo
rientowana Serena.
- Oczywiście, że nie, Sereno. Jesteśmy teraz we Fryzji.
- A tu nie mówi się po holendersku?
- Tubylcy dobrze znają ten język, lecz porozumiewają się
dialektem.
- A czy znają angielski? Bo jeśli nie, spróbuję użyć zwrotów,
których udało mi się nauczyć.
- Myślę, że nie będą ci potrzebne. Angielski jest tu po
wszechnie znany.
Niebawem wjechali do Leeuwarden. Architektura centrum
miasta była niezwykle malownicza i oświetlona mnóstwem neo
nów.
Serena z uwagą patrzyła przed siebie. W końcu ujrzała szpi
tal. Był większy, niż się spodziewała i, jak wszystkie poprzednie,
bardzo nowoczesny.
Drzwi otworzył im portier, z którym doktor rozmawiał przez
chwilę w dziwnym języku.
- Pan też nie mówił po holendersku - zauważyła Serena, gdy
z powrotem stanął koło niej.
- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się ter Feulen, patrząc na
nią z góry. - Urodziłem się tutaj - dodał, po czym odszedł na
moment, aby zadzwonić do kogoś z portierni.
- Siostra Grimstra idzie tu po ciebie - wyjaśnił po chwili.
- Zaprowadzi cię do pokoju. Rano zostaniesz obudzona i zapro
szona na posiłek. Potem ktoś zaprowadzi cię do biura. Jeśli
pojawią się kłopoty, natychmiast skontaktuj się ze mną.
- Nie będę wiedziała, gdzie pana szukać... - Nagle poczuła
się bardzo samotna.
72
- To prawda, będę praktycznie nieuchwytny - zasępił się, ale
zaraz powiedział coś portierowi, na co tamten zgodnie skinął
głową.
- Piet będzie służył ci pomocą podczas mojej nieobecności.
W razie pilnej potrzeby wypowiesz tylko moje nazwisko.
Ciekawe, jak może czuć się człowiek, który jest tak ważny,
że każdy, słysząc jego nazwisko, od razu wie, o kogo chodzi,
pomyślała Serena i podziękowała za radę.
W tej samej chwili doktor uśmiechnął się uroczo. Tym razem
jednak nie do niej. Serena odwróciła się, żeby zobaczyć adresata
uśmiechu. Witana w ten sposób osoba właśnie do nich podcho
dziła.
Była to zgrabna kobieta, niemłoda już, ale atrakcyjna. Miała
piękne, niebieskie oczy i bardzo jasne, niemal białe włosy, upięte
w elegancki, choć staromodny kok. Ubrana była w służbowy
uniform i trzymała się bardzo prosto. Uścisnęła dłoń doktora
i także uśmiechnęła się do niego. Zamienili ze sobą kilka słów,
po czym ter Feulen powiedział po angielsku:
- To jest Serena Proudfoot, moja sekretarka. - Odwrócił się
do dziewczyny. - HoofdZuster Grimstra, która będzie się tobą
opiekować, Sereno. Pójdziesz teraz z nią. Idź już, proszę - dodał,
gdy zauważył jej niezadowolenie. — Zobaczymy się jutro.
Serena była zła jak osa. Jej „dobranoc, proszę pana" zabrzmia
ło co najmniej kąśliwie.
Żeby nadążyć za przewodniczką, musiała niemal biec.
Dotarły na półpiętro. Tu znajdował się jej pokój, łudząco
podobny do tych wszystkich, w których spędziła poprzednie no
ce.
- Napije się pani herbaty? - zapytała pielęgniarka. - Tu jest
czajnik i naczynia.
- Świetnie. - Niezadowolenie Sereny nagle minęło. - Bar
dzo pani dziękuję.
- O siódmej będzie pobudka. Jedna z pielęgniarek pokaże
pani jadalnię. Dobrej nocy, Sereno.
73
Serena zdjęła kurtkę i zachwycona holenderską gościnnością
zaczęła robić herbatę. Jej radość byłaby większa, gdyby wiedzia
ła, że tak miłe przyjęcie zawdzięcza głównie trosce doktora, ale
tego się po nim nie spodziewała.
Sympatyczna, młoda pielęgniarka zapukała do niej rano. Ra
zem udały się do jadalni. Kiedy Serena kończyła pić kawę,
w stołówce zjawiła się siostra Grimstra i zaprowadziła ją do
biura.
W małym pokoju na najwyższym piętrze czekał już rękopis
książki i duża sterta innych papierów, których przepisanie w nor
malnym tempie musiałoby zająć dwa dni.
- O dwunastej ma pani lunch - powiedziała siostra Grimstra
na odchodne i delikatnie zamknęła drzwi.
Ranek minął bardzo szybko, a mimo to Serena czuła się nie
swojo. Towarzyszące jej uczucie odosobnienia złagodziły zabie
gi koleżanek, próbujących nawiązać rozmowę w jadalni. Ale po
posiłku znowu wróciła do swojej samotni i z krótką przerwą na
herbatę siedziała tam do późnego popołudnia. Doktor nie dawał
znaku życia. Dopiero około piątej portier przyniósł plik notatek.
- Pisał to chyba lewą ręką i po ciemku - użalała się głośno
Serena. - Nie widziałam jeszcze takich bazgrołów.
Odszyfrowanie ich i przetworzenie w sensowny raport zajęło
jej ponad godzinę. Skończyła pracę o szóstej, a ponieważ doktor
wciąż się nie pokazywał, zaniosła gotowe materiały do portierni.
- Doktor ter Feulen - powiedziała pewnie, wręczając je por
tierowi.
Mężczyzna od razu zrozumiał, o co chodzi i wziął od niej
papiery, po czym wezwał młodszego kolegę, oddał mu przesyłkę
i powiedział kilka słów.
- Doktor ter Feulen? - zapytała Serena, żeby mieć pewność,
że się zrozumieli.
- Tak, tak, panienko. Kolega już do niego idzie.
Patrzyła na odchodzącego mężczyznę pełna nadziei, że wszy
stko udało się jej zrobić tak, jak trzeba.
74
Wieczorny posiłek zjadła około siódmej. Podano kanapki
z serem, parówki, mięso na zimno i surówkę. Dziewczyna jadła
ze zdwojonym apetytem, prowadząc rozmowę z sympatycznymi
pielęgniarkami.
Przed snem obejrzała wspólnie z nimi telewizję. W sumie
przyjemnie spędziła dzień, mimo że nigdzie nie spotkała doktora.
Następnego ranka odkryła, że jakaś niewidzialna ręka dorzu
ciła jej dodatkową porcję notatek do przepisania. Całą sobotę
przesiedziała więc przy maszynie, pocieszając się myślą, że przy
najmniej niedzielę będzie miała dla siebie.
- Chciałabym zobaczyć Leeuwarden i zjeść obiad w jakimś
miłym miejscu - powiedziała głośno, gasząc światło.
Natychmiast musiała zapalić je z powrotem.
- Skończone? - zapytał ter Feulen. - Wspaniale, daj mi to,
proszę. A jutro o dziewiątej czekam na ciebie przed wejściem.
- Jeszcze jeden szpital? - zapytała przerażona Serena.
- Bądź spokojna, możemy się cieszyć wolnym czasem, który
został nam do wyjazdu.
- Gdzie? - zapytała niecierpliwie.
- To niespodzianka - odpowiedział uprzejmie.
Przepuścił Serenę w przejściu i zamknął za nią drzwi.
- Czy dobrze się tu czułaś?
- Tak, dziękuję- odparła chłodno. - Chciałam zwiedzić mia
sto. Nie jestem pewna...
- Skoro nie jesteś pewna, to chyba nie zrobi ci różnicy, jeśli
odłożysz to do następnego razu, prawda? - Posłał jej uroczy
uśmiech. - Nie zapomnij, o dziewiątej. A teraz dobranoc, Sereno.
Podczas kolacji i oglądania telewizji intensywnie obmyślała
wymówki, jakie mogłaby mu podać, by uniknąć niedzielnego
spotkania. Nie wpadła jednak na nic sensownego. Postanowiła
więc wykorzystać szansę, która drugi raz mogła sienie nadarzyć.
Włożę jutro żakiet, spódnicę w kratkę i tę beżową, jedwabną
bluzkę, zdecydowała.
75
Poranek był przepiękny, chociaż bardzo zimny. Serena ucze
sała w kok swoje popielate włosy, zjadła śniadanie i wyszła
z walizką na dziedziniec szpitala.
Bentley doktora stał tuż przy wejściu, a sam ter Feulen zajęty
był rozmową z jakimś starszym, nie znanym jej mężczyzną. Nie
mając pewności, jak powinna się zachować, Serena zwolniła
kroku.
- Dzień dobry, Sereno. Podejdź tu do nas i poznaj doktora
Heringa. Jest dyrektorem szpitala. A to moja sekretarka i prawa
ręka, Serena Proudfoot.
- Jestem pewien, że będzie się pani dobrze bawić. Nie chciał
bym państwa zatrzymywać. Miło mi było poznać. - Dyrektor
poklepał ter Feulena po ramieniu. - Zobaczymy się jeszcze,
Marc.
Kiedy wsiedli do samochodu, Serena poweselała. Było w nim
ciepło i wygodnie. Nigdy nie czuła się lepiej. Lecz euforia nie
trwała długo.
- Powinnaś była włożyć zimowy płaszcz - zauważył doktor,
zerkając na nią.
- Nie zrobiłam tego celowo! - warknęła pod nosem. - A po
za tym to nie pana sprawa, w co się ubieram.
- Nie unoś się tak, moja panno. Właśnie że jest to moja
sprawa. Nie chcę, żebyś trzęsła się z zimna. - Niespodziewanie
zatrzymał samochód i zwrócił twarz w jej stronę: - Czy możemy
zawrzeć pokój?
- Oczywiście, doktorze ter Feulen - odparła wyniośle Sere
na. A po chwili, zmieniając ton, dodała: - Dokąd jedziemy?
- Zobaczysz.
Ter Feulen wyjechał z Leeuwarden, kierując się na północ.
- Czy jedziemy na wybrzeże? - strzeliła na chybił trafił,
dostrzegłszy drogowskaz z napisem „Dokkum".
- Tak - odpowiedział krótko.
Jego surowy profil jak zwykle nie zdradzał niczego. Serena
postanowiła więc nie pytać dalej. Wiedziała, że Dokkum leży
76
przy St Boniface i ma połączenie z Anglią. Może właśnie dlatego
chciał jej pokazać to miejsce.
Krajobraz wprost urzekał. Jasne, zimowe niebo, a wokoło
woda. Na trasie praktycznie nie było ruchu, a wioski, które mi
jali, wyglądały jak wymarłe.
- Wszyscy są teraz w kościele - wyjaśnił doktor.
Wjechali do jednej z osad, otoczonej rzędem strzelistych to
poli. Domy były tu piękne, lśniące czystością okien i bielą ścian.
- Ależ to bajeczne miejsce! Wygląda jak z obrazka. Jak je
nazywacie?
- Oosterzum. - Ter Feulen skręcił w drogę prowadzącą do
wspaniałej rezydencji z rzędami zielonych okiennic na ścianach
i ogromnym, wysypanym kamykami podwórzem.
- Nie wiem, gdzie jesteśmy! - zawołała Serena.
- To jest mój rodzinny dom.
Doktor zatrzymał samochód przed masywną bramą. Otworzył
furtę, wziął dziewczynę pod ramię i przeszedł z nią przez żwiro
wy plac.
- A to moja rodzina.
Wydawało się, że na ich spotkanie wybiegli wszyscy domow
nicy. Przedstawił Serenę siostrom - czterem młodym i wysokim
blondynkom o jasnoniebieskich oczach.
- Talitha, Sanna, Wibekke i Prisca - wydeklamował.
- Później poznacie się bliżej.
Podczas gdy wymieniały uściski dłoni, ter Feulen podszedł
do braci.
- Wilbren, Kaeye i Stendert - objaśnił, kiedy do nich dołą
czyła.
- Proszę nie starać się zapamiętać naszych imion - uprzedził
jej myśli młody człowiek, którego wcześniej doktor nazwał Wil-
brenem. - Muszę panią ostrzec, że w domu jest nas jeszcze wię
cej...
Po powitaniu wszyscy weszli do środka.
- Chodź, poznam cię z matką.
77
Oboje przeszli wzdłuż holu, którego wysoki sufit z freskami,
ściany pełne obrazów w potężnych ozdobnych ramach i kryszta
łowe żyrandole Serena z przyjemnością dokładniej obejrzałaby
w wolnym czasie. W drugim końcu holu dostrzegła wspaniale,
kręcone schody, ale nie zdążyła się im przyjrzeć, bo dotarli przed
ogromne dwuskrzydłowe drzwi z solidnego dębowego drewna,
rzeźbionego w fantazyjne motywy roślinne.
W pokoju, do którego weszli, było bardzo jasno. W wielkich,
szerokich oknach wisiały welwetowe zasłony, sięgające wzorzy
stego dywanu, pokrywającego prawie całą podłogę.
Musi być bardzo stary, pomyślała Serena, i prawdopodobnie
bezcenny.
Starsza kobieta, która wyszła im na spotkanie, nie była ani
specjalnie ładna, ani też zgrabna. Przeciwnie, była niewiele wy
ższa od Sereny. Również jej włosy, ułożone starannie we fran
cuskie loki, miały kolor podobny do koka Sereny, ale gdzienie
gdzie przeplecione już były pasmami siwizny.
Kobieta ubrana była niezwykle wytwornie, co wcale nie kon
trastowało z jej przyjaznym uśmiechem.
Doktor wyprostował się i podszedł ucałować matkę.
- Mamo, to jest Serena. Bardzo ciężko pracowała przez ostat
nie dni, więc pomyślałem, że przyda się jej zmiana otoczenia.
Dziewczyna podała kobiecie rękę i uśmiechnęła się serdecz
nie, patrząc na jej sympatyczną twarz.
- Na pewno myślisz sobie, moja droga, że Marc przywiózł
cię do zwariowanego domu. Ilekroć przyjeżdża do Holandii,
staramy się przyjąć go wszyscy. A ty masz braci albo siostry?
- Nie, proszę pani, mieszkam tylko z matką.
Matka doktora zwróciła się do innych obecnych w domu
osób, które właśnie tłumnie wyległy z sąsiednich pokoi.
- Kochani, poznajcie Serenę. A tobie, moja droga, przedsta
wiam moich zięciów i narzeczonego najmłodszej córki. Pozosta
łe dziewczęta to żony Wilbrena i Stenderta. Oprócz dzieci, które
biegają tutaj, w pokoju dziecinnym są jeszcze dwa bobasy.
78
Poznawszy rodzinne koligacje, Serena miała coraz to no
wych rozmówców, z którymi żartowała i odpowiadała na ich
pytania dotyczące pracy. Po wyśmienitym, zjedzonym w ich
gronie lunchu, skorzystała z propozycji obejrzenia domu i przy
ległych posiadłości. Przez cały czas nie miała okazji zamie
nić ani słowa z doktorem, który wyglądał na zadowolonego
z faktu, że wszyscy byli zajęci jej osobą. Ona sama już po chwi
li zapomniała o nieśmiałości, która dręczyła ją na początku, i po
czuła, że zaczyna się doskonale bawić. Chwilami zastanawia
ła się, czy to, co dzieje się wokół, nie jest przypadkiem snem,
bo widok srogiego i wymagającego szefa, spacerującego
w otoczeniu rodziny, bawiącego się z dziećmi i biegającymi po
podwórzu zwierzętami, był diametralnie różny od jej dotych
czasowych wspomnień i wyobrażeń. Zniknął gdzieś chłód, obo
jętność i towarzysząca mu zawsze pewność siebie. Trakto
wał Serenę w taki sam sposób, w jaki odnosił się do sióstr
i szwagierek. Uświadomiwszy to sobie, dziewczyna poczuła się
wzruszona.
Przy herbacie rozmawiała z jego matką, która tak zręcznie
pokierowała konwersacją, że Serena opowiedziała jej niemal całe
swoje życie. Potem mężczyźni wyszli grać w bilard, a kobiety
zebrały się przy stole. Baronowa wzięła się do haftowania. Nie
które z dziewcząt miały ze sobą druty, a te, które siedziały bez
czynnie, gawędziły, wciągając do rozmowy Serenę.
W tym czasie dzieciaki bez opamiętania harcowaly po całym
pokoju. Nigdy wcześniej Serena nie czuła się taka szczęśliwa.
Niebawem dzieci wysłano do łóżek, a dorośli zasiedli do
kolacji. Podano zupę z rzeżuchy, paszteciki z homara i różnorod
ne sałatki, a po kolacji przyniesiono kawę. Dziewczyna mogłaby
tak siedzieć godzinami, ale doktor stanowczo przerwał sielankę:
- Na nas już czas - zakomunikował. - Wcześnie rano wyru
szamy w drogę.
- A kiedy nas znowu odwiedzisz? - zapytała zatroskana mat
ka.
79
- Za kilka tygodni będę egzaminował studentów szkoły me
dycznej w Groningen. Przyjadę wtedy na pewno.
- A ty, Sereno, będziesz także? - Wszystkie twarze zwróciły
się w jej stronę.
- Ja? Och nie, nie przypuszczam, bym miała jeszcze kiedyś
wrócić do Holandii. - Zauważyła podniesione brwi zdumionego
doktora i nie zwlekając dodała: - To znaczy przyjadę, jeśli do
ktor zechce.
- Czy on cię w pracy przypadkiem nie zamęcza? - zapytał
jeden z braci. - I czy zawsze mówisz do niego „pan doktor"?
- Tak, zawsze. - Serena uśmiechnęła się, rozbrojona szcze
rością rozmówcy.
- Nie przejmuj się nim, Sereno - powiedział doktor, wychy
lając się zza stołu. - A jeśli chcesz, od dzisiaj możesz do mnie
mówić Marc.
- Dziękuję, ale nie jest to chyba dobry pomysł. W szpitalu
mogłabym się zapomnieć.
- W zupełności zgadzam się z Sereną - wtrąciła się do roz
mowy baronowa. - Marcowi nie zostałby żaden pacjent, gdyby
każdy współpracownik tak się do niego zwracał. Lekarz to za
wsze lekarz. Powinien być poważny.
Przy stole podniosła się wrzawa, a kiedy wreszcie ucichła,
baronowa dokończyła:
- Ja wprawdzie tak nie uważam, ale są jeszcze na świecie
ludzie, dla których profesja lekarza nie może istnieć bez autory
tetu.
Doktor ter Feulen wstał od stołu.
- Oj, mamo, mamo. Podrażniłaś moje ego. Dobrze, że jutro
nie operuję, bo zabrakłoby mi pewności siebie.
Ogólnej wrzawie i śmiechom nie było końca. W takiej atmo
sferze wszyscy przenieśli się do holu, żeby pożegnać Serenę
i doktora.
- Cudownie było mi tu z państwem - zwróciła się dziewczy
na do baronowej. - Zapamiętam ten dzień na całe życie.
80
Pani domu ucałowała ją w policzek.
- Ja też bardzo się cieszę, że przyjechałaś' do nas, moja droga.
Mam nadzieję, że odwiedzisz nas jeszcze kiedyś.
Wsiadając do samochodu, Serena uznała, że niczego na świe
cie nie pragnęłaby bardziej, ale wiedziała, że matka doktora
zaprosiła ją przez upizejmość. W ten sam sposób i jej matka
zawsze żegnała znajomych. Prosiła, żeby wpadli kiedyś na her
batę, bynajmniej tego nie pragnąc.
Domownicy wyszli na werandę, żeby pomachać im na pożeg
nanie. Potem patrzyli, jak tylne światła bentleya znikają za za
krętem drogi.
- Słodkie z niej dziewczę - odezwała się baronowa do jednej
z córek. - Myślę, że coś z tego będzie.
- Jesteś nieznośną swatką, mamo. Serena to porządna dziew
czyna.
- Oczywiście, że tak. Zgadzam się, kochanie. A Marc chce
być szczęśliwy. Ta kobieta bardzo go intryguje, ale nie chce jej
tego okazać. Tyle razy był już zakochany... Jednak kochać i być
zakochanym to dwie różne sprawy. On sobie tego nie uświada
mia.
- A co z Sereną? Jak myślisz, mamo?
- Nie oczekuje od niego miłości, więc także nie zdaje sobie
z tego sprawy.
Baronowa ujęła córkę pod ramię.
- Chodźmy, córuś. Niedługo się przekonamy.
Kiedy weszły do środka, stary Hans, który od lat służył w ich
domu, zamykając za nimi drzwi, oznajmił z powagą:
- Ładną panią przywiózł pan baron do domu. Tiele też tak
uważa.
Baronowa przystanęła na chwilę.
- Oboje macie rację, Hans. To czarująca młoda kobieta. -
Położyła dłoń na przedramieniu służącego. - Miejmy nadzieję,
że ujrzymy ją jeszcze kiedyś.
81
W czasie podróży ter Feulen nie mówił wiele do Sereny.
Chciał tylko wiedzieć, czy nie jest zmęczona, a potem oznajmił,
na którą godzinę zaplanował powrót. Był znowu tym samym
doktorem, którego znała ze szpitala.
- Dziękuję panu bardzo za ten wspaniały dzień - powiedzia
ła, gdy dojechali na miejsce. - Już nie pamiętam, kiedy ostatnio
tak dobrze się bawiłam. Pana rodzina jest taka życzliwa.
Wziął jej rękę w swoje dłonie.
- Cieszę się, że byłaś z nami szczęśliwa.
- Nigdy tego nie zapomnę. Dobranoc, doktorze. - Zatrzy
mała się jeszcze na moment i dodała: -Powinnam mówić do
pana baronie. Nie zdawałam sobie sprawy z pańskiej pozycji.
Jedna z sióstr, nie, to była bratowa, powiedziała, że jest
pan głową rodziny i że dom oraz wszystkie posiadłości,
w tym kilka przyległych gospodarstw, należą w całości do pa
na, a członkowie pańskiego rodu mieszkali tam przez setki
lat.
- To pewnie była Sebbie, nasza największa gaduła. Nigdy
nawet nie próbuj tytułować mnie baronem, Sereno. Co dopusz
czalne we Fryzji, w szpitalu jest nie do pomyślenia.
Gdy rankiem następnego dnia opuszczali szpital w Leeuwar-
den, padał deszcz i wiał mroźny, porywisty wiatr. Ale w samo
chodzie było ciepło.
Serena, przygotowując się na długą podróż, usadowiła się jak
najwygodniej.
- Pojedziemy przez Amsterdam, potem do Utrechtu i na po
łudnie do Antwerpii, a wreszcie do Boulogne.
- Będziemy jechać przez cały dzień?
- O nie, nie tym samochodem. Mam nadzieję, że późnym
popołudniem będziesz już w domu, a możliwe, że nawet wcześ
niej. Za Amsterdamem zatrzymamy się na kawę, a w okolicach
Bredy zjemy obiad. Jeżeli chciałabyś także zatrzymać się gdzie
indziej, nie wahaj się powiedzieć mi o tym.
82
Przez jakiś czas jechali w milczeniu, przemierzając kolejne
kilometry.
- Jutro masz wolne - oznajmił doktor. - Ja również nie idę
do szpitala.
- Dziękuję. - Szukała w myśli odpowiednich stów, ale nie
wpadła na nic mądrego.
Siedziała wpatrzona w chłostany deszczem krajobraz. Uświa
damiała sobie powoli, że niechętnie opuszcza Holandię. Działo
się tak dlatego - musiała to przyznać w duchu - że zobaczyła tu,
jak szczęśliwie mogą żyć ludzie otoczeni liczną, kochającą się
rodziną.
Na trasie był spory ruch. Wszyscy gdzieś się śpieszyli. Pod
Amsterdamem trafili na prawdziwy tłok. Nie wjechali więc do
miasta, ale skręcili na obwodnicę, która łączyła się z autostradą
do Utrechtu. Także to miasto objechali obwodnicą, kierując się
wprost na Bredę. W Princehage, na południe od Bredy, doktor
zatrzymał się.
- Jest tu restauracja, „Mirabelle" - oznajmił. - Musisz być
już głodna. - Odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął życzliwie.
- Ja w każdym razie jestem.
Pół godziny później znów byli w drodze.
- Już niedaleko - powiedział doktor, kiedy blade słońce do
tknęło horyzontu. - Jesteś bardzo zmęczona?
Nawet gdyby była, nie przyznałaby się do tego. Nie chciała
opóźniać jego planów.
Szybko dojechali do Antwerpii, potem do Lille, aż wreszcie
znaleźli się w Boulogne. Deszcz ciągle padał. Szybko gęstniał
mrok. Ter Feulen dokładnie przewidział czas podróży. Wkrótce
byli już na pokładzie promu.
Serena odczuła nieopisaną radość na widok stewardesy roz
noszącej pasażerom herbatę. Zaraz potem zasnęła w fotelu i za
nim zdążyła się zorientować, prom już dopłynął do Dover.
Kontrola celna odbyła się bez przeszkód. Prosto z promu
wjechali na autostradę, będącą ostatnim odcinkiem ich podróży.
83
Mało ze sobą rozmawiali, ale tym razem milczenie było wy
godne dla obojga. Kiedy zwolnili, wjeżdżając na przedmieścia
Londynu, Serena odezwała sie pierwsza:
- Jeśli jedzie pan do szpitala, to czy mógłby mnie pan tam
wysadzić?
- Nie jadę do szpitala, Sereno. Zamierzam odwieźć cię pod
dom - powiedział tonem człowieka, któremu nie należy się
sprzeciwiać.
W porównaniu z zapamiętanym przez Serenę Oosterzum,
East Sheen wypadło zdecydowanie gorzej. Dom wydawał się
mały i niezbyt efektowny. W oknach nie paliły się światła, więc
doktor, który zatrzymał się tuż przed drzwiami, zapytał bez skru
pułów:
- Czy twoja matka nie wie, że miałaś dzisiaj wrócić?
- Wczoraj i przedwczoraj próbowałam się do niej dodzwo
nić, ale akurat gdzieś wyszła. Przypuszczam, że po powrocie
ciągle odwiedza znajomych. Na pewno wróci na kolację.
- Nie chciałbym zostawiać cię samej... - zaczął, wyjmując
z bagażnika jej walizkę.
- Często zdarza się, że kiedy wracam z pracy, matki nie ma
jeszcze w domu - przerwała mu stanowczo - a więc proszę się
o mnie nie martwić.
Mimo to wziął walizkę, otworzył drzwi i razem z nią wszedł
do mieszkania.
Pokoje były posprzątane, lecz brakowało w nich oznak do
mowego ciepła: tacy z filiżankami i cukiernicą czy też zapachu
kolacji.
- Wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdybym zabrał cię teraz
do siebie i przywiózł tu z powrotem, gdy matka będzie już w do
mu - zaproponował ostrożnie doktor.
- To bardzo miło z pana strony, ale doprawdy nie ma potrze
by. Czuję się świetnie - odparła z udawanym ożywieniem.
- A więc chcesz, żebym sobie poszedł?
- Tak, proszę pana, chcę.
84
Było to oczywiście kłamstwo. Nie chciała, żeby odchodził.
Nagle myśl o tym, że nie zobaczy go choćby przez dzień, stała
się nie do zniesienia. Chciała, by z nią został i to na całą resztę
życia. Zdała sobie sprawę, że go kocha. Było to szokujące od
krycie, dlatego odezwała się gorączkowo:
- Tak, bardzo proszę, by pan już zostawił mnie samą! Dzię
kuję za podwiezienie!
- Jeżeli właśnie tego chcesz...
Podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
- Zadzwonię później, by przekonać się, czy wszystko u cie
bie w porządku.
Nagle schylił się i pocałował ją mocno. Potem bez słowa
wyszedł z domu.
Serena zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie bezwładnie,
nie mogąc dojść do siebie.
Dlaczego mnie pocałował? - zastanawiała się. Spojrzała
w lustro wiszące w holu i tam znalazła odpowiedź. Była blada
i zmęczona. Miała zmierzwione włosy i błyszczący nos. Jej wy
gląd wzbudzał litość. Teraz miała całkowitą pewność, że poca
łunek powodowany był właśnie tym uczuciem. Dwie duże łzy
spłynęły jej po policzkach, ale natychmiast otarła je zdecydowa
nym ruchem ręki, rozmazując przy tym makijaż.
Płacz w niczym nie mógł pomóc. Udała się do swojego po
koju, rozpakowała walizkę, doprowadziła swój wygląd do jako
takiego porządku i poszła do kuchni, żeby nastawić czajnik.
Herbata i tosty były tym, czego potrzebowała, żeby poczuć się
lepiej. W całym domu było zimno, więc została w kuchni. Było
oczywiste, że matka nie spodziewała się jej powrotu. Być może
list z wiadomością, który jej posłała, do tej pory nie doszedł.
Poszła więc do salonu, włączyła ogrzewanie, po czym rozejrzała
się wokół. Jej list leżał na sekretarzyku. Wzięła go do ręki i prze
czytała. Znalazła fragment, w którym wyraźnie przypominała
matce o dniu swojego powrotu. Weszła więc na górę i zajrzała
do sypialni pani Proudfoot. Od jej wyjazdu nic się tam nie zmie-
85
niło. Ponownie zeszła do kuchni, by dopić herbatę. Kiedy usły
szała dźwięk otwierających się drzwi wejściowych, natychmiast
zjawiła się w holu. Matka zdejmowała płaszcz.
- Jesteś już, kochanie - powiedziała, drżąc z zimna. - Po
twornie zimno w tym domu. Na pewno się zaziębię.
Serena pocałowała matkę w policzek.
- Mamo, czy zapomniałaś, że wracam?
- Jak mogłabym zapomnieć, córeczko?! Miałam po prostu
plany, których nie chciałam zmieniać. I mam dla ciebie niespo
dziankę, Sereno. Wychodzę za Arthura, za pana Hardinga!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Serena milczała tak długo, że pani Proudfoot odezwała się
rozdrażniona:
- I cóż, nie masz zamiaru życzyć mi szczęścia?
- Tak, oczywiście, mamo. Mam nadzieję, że będziesz bardzo
szczęśliwa. Zaraz mi wszystko opowiesz. Chodźmy do salonu.
Napalę w kominku.
Pani Proudfoot usiadła na krześle.
- Wydaje mi się, że jesteś zaskoczona. Byłaś tak pochłonięta pracą
- zaczęła oskarżycielskim tonem - że nie widziałam sensu mówić ci
o tym. W każdym razie sprawy mają się jak najlepiej. Arthur, to znaczy
pan Harding, ma dom w Shropshire, niedaleko Ludlow. Będziesz
przyjeżdżać tam na wakacje. Przez kilka następnych dni zostanie
jeszcze w Londynie. Weźmiemy ślub jak najszybciej. Nie ma powo
dów, żeby czekać. Dom wystawiłam już na sprzedaż.
Na twarzy Sereny odmalowało się przerażenie.
- Część pieniędzy, które za niego dostanę, możesz przezna
czyć na wynajęcie małego mieszkanka. Na pewno spodoba ci się
życie na własną rękę, kochanie.
Dumna ze swego pomysłu pochyliła się nad stołem, zbliżając
się do córki.
- Mam już nawet kogoś, kto interesuje się kupnem domu.
Jutro ma nas odwiedzić i wtedy da mi odpowiedź. Oczywiście
będziesz musiała poszukać mieszkania. Meble, które ci się po
dobają, możesz zabrać ze sobą.
- Już jutro... - Serena przerwała, bo właśnie zadzwonił te
lefon. Zapomniała, że doktor obiecał odezwać się wieczorem.
Podniosła słuchawkę.
87
- To ty, Sereno? - usłyszała jego głos. - Czy matka już wró
ciła?
- Tak, doktorze - odpowiedziała spokojnie, myśląc, że jej
glos brzmi zupełnie normalnie. - Dziękuję, że pan dzwoni.
- Co się z tobą dzieje?
- Nic, chyba jestem zmęczona.
- W takim razie zmykaj do łóżka i odpoczywaj. Będę cię
potrzebował pojutrze. Do zobaczenia w szpitalu.
- Kto to był? Doktor? - Zapytała pani Proudfoot bez specjal
nego zainteresowania. - Czy powiedziałaś mu może o mnie?
- Nie, mamo. Gdzie macie zamiar się pobrać?
- W tutejszym urzędzie stanu cywilnego. Kupiłam przepięk
ną garsonkę z perłowoszarej wełny, a do niej śliczną bluzkę.
Przyjdziesz oczywiście?
- A kiedy to będzie?
- W następnym tygodniu, w czwartek. Wyjedziemy potem
prosto do Ludlow. Czy to nie cudowne, kochanie? Ty naturalnie
nie rozumiesz, co przecierpiałam mieszkając tu sama, robiąc
zakupy, zajmując się domem...
- Ależ mamo, ja też tu mieszkałam! - Ugryzła się w język,
choć miała wielką ochotę dodać, że to nie matka, ale ona zawsze
sprzątała i gotowała.
- Tak, wiem, ale ty miałaś interesującą pracę, w której spo
tykałaś się z ludźmi. - Pani Proudfoot wyraźnie się zdenerwo
wała. - A do domu nikogo nie zapraszałaś. Ach tak, doktor ter
Feulen przyszedł tutaj kiedyś. Ale ty nie jesteś w jego typie.
Ośmielę się zauważyć, że ten człowiek może sobie pozwolić nie
na takie dziewczyny.
Serena przyjęta tę opinię bez słowa i żeby ukoić irytację mat
ki, zapytała przymilnie:
- Czy dużo gości będzie na ślubie?
- Tylko nasi znajomi. Najbliższa rodzina Arthura nie jest,
dzięki Bogu, liczna. Nasza zresztą też. Jest tylko starsza siostra
twojego ojca, która i tak mnie nienawidzi.
88
- Ach, ciotka Edith! Zdaje mi się, że wyszła niedawno za
pastora z Dorset.
- Doprawdy? Proszę, proszę. Od pogrzebu ojca nie miałam
z nią kontaktu.
Serena postanowiła nie wypominać matce, iż ciotka pisywała
do niej czasem. Były to raczej oschłe listy, nie zawierające żad
nych rewelacji, ale przynajmniej starała się być uprzejma, więc
dziewczyna odpisywała na nie sama.
Pani Proudfoot ziewnęła.
- Pójdę już chyba do łóżka. Czuję się wyczerpana. Arthur tak
nalegał, żebym poszła z nim na kolację. - Cmoknęła Serenę
w policzek. - Przynieś mi szklankę gorącego mleka, kiedy wyjdę
z kąpieli, kochanie. Jutro muszę być wypoczęta. Jestem prawie
pewna, że ten człowiek kupi dom.
Serena udała się do kuchni aby przygotować mleko. Dobrze,
że mogła się czymś zająć, bo nawet gdyby chciała, nie była
w stanie myśleć logicznie. Przypomniała sobie, że matka nie
zapytała jej nawet, jak minęła podróż i nie wykazywała naj
mniejszego zainteresowania pobytem w Leeuwarden. Zaraz jej
jednak wybaczyła. Pomyślała, że kiedy w życiu kobiety zacho
dzą tak wielkie zmiany, wszystko inne wydawać się musi błaho
stką.
Zaniosła mleko na górę, pozamykała okna i drzwi, po czym
sama postanowiła udać się na spoczynek.
Leżąc w wannie z gorącą wodą, jeszcze raz na spokojnie
przeanalizowała zaistniałe fakty. Następny dzień miał być bardzo
pracowity. Czekało ją pranie i prasowanie. Należało też zadbać
o włosy. W takim stanie nie mogła przecież pokazać się w pracy.
Dbanie o wygląd było jednym z elementów solidnego pełnienia
obowiązków zawodowych.
Matka wspominała o samodzielnym mieszkaniu, ale Sereny
nie byłoby stać na wynajęcie skromnego kąta, nawet gdyby
sprzedała meble, które matka uzna za nieprzydatne. Leżąc już
w pościeli, wciąż myślała. Nie należało teraz troszczyć się o od-
89
ległą przyszłość. Najważniejsze, żeby szybko znaleźć jakieś
miejsce i dalej pracować.
Matka nie zaproponowała jej, żeby poszukała zajęcia w po
bliżu Ludlow, ale nawet gdyby to zrobiła, dziewczyna nie przy
stałaby na ten pomysł, bo tym samym nigdy więcej nie ujrzałaby
Marca.
Uśmiechnęła się, wspominając dzień spędzony w jego domu.
Przez chwilę znowu poczuła się szczęśliwa. Zamknęła więc oczy
i spróbowała zasnąć, zanim jej myśli oddalą się od tamtego cu
downego miejsca.
Wstała bardzo wcześnie i zjadła samotnie śniadanie. Kiedy
zaniosła herbatę do pokoju matki, ta przemówiła zaspanym gło
sem:
- Chętnie zjadłabym śniadanie w łóżku, ale potem będziesz
mi trochę przeszkadzać w domu, kochanie.
Serena sprzątnęła mieszkanie, zrobiła małe pranie, a kiedy
włączyła żelazko i zaczęła prasować, do drzwi zadzwonił ocze
kiwany gość.
Był uprzejmym i bardzo poważnym człowiekiem. Na kupno
zdecydował się dość szybko. Tylko raz obejrzał dom, po czym
oświadczył z zadowoleniem, że tego właśnie wraz z żoną szuka
li.
- Wychodzę ponownie za mąż - zakomunikowała mu pani
Proudfoot, popijając kawę - i byłabym bardzo rada, gdybyśmy
załatwili tę sprawę, zanim opuszczę miasto.
Mężczyzna spojrzał na Serenę.
- Czy córka jedzie z panią?
- Ach, nie. Ona ma wspaniałą pracę w jednym z londyńskich
szpitali. Znajdziemy jej jakieś miłe mieszkanko. - Matka mówiła
to z takim przekonaniem, że dziewczyna prawie uwierzyła w jej
słowa.
Pieniędzy ze sprzedaży domu wystarczyłoby również na ku
pno czegoś skromnego, bo ustalono pokaźną cenę. Więc kiedy
90
tylko mężczyzna wyszedł, Serena czym prędzej zwróciła się do
matki:
- Chyba powinnam rozejrzeć się za mieszkaniem. Czy pó
jdziesz ze mną, mamo?
- Umówiłam się na lunch z Arthurem. Będzie tu za pół go
dziny, ale ty idź koniecznie, kochanie. Przekonaj się, czy zna
jdziesz coś, na co będzie cię stać z twojej pensji.
Serena zbladła.
- Prawie nie mam własnych pieniędzy, przecież wiesz o tym,
mamo. Z pensji wystarczy mi tylko na komorne. Myślałam, że
ty kupisz mi mieszkanie, tak jak mówiłaś temu panu.
- Naprawdę tak powiedziałam? Och, byłam zbyt przejęta,
żeby uważać na to, co mówię. Rozmawiałam o tym z Arthurem.
On uważa, iż powinniśmy coś dla ciebie znaleźć, ale ja powie
działam, że nie trzeba, bo jesteś bardzo samodzielna. Uważam,
że byłoby znacznie lepiej, gdybyś sama coś wynajęła. Co o tym
sądzisz, kochanie? Poza tym, gdybyś chciała się gdzieś przenieść,
kiedy na przykład znajdziesz inną pracę, wszystko odbędzie się
bez kłopotu. A stąd możesz zabrać, co ci się podoba. Tylko
pamiętaj, że duże meble sprzedaję razem z domem. Masz mnó
stwo czasu, zanim oni się sprowadzą. Naturalnie do tej chwili
możesz pozostać w domu. - Pani Proudfoot westchnęła ciężko.
-1 przestań wreszcie robić wokół siebie tyle zamieszania. Mam
teraz mnóstwo spraw na głowie, na dodatek Arthur od dawna na
mnie czeka, a ja oczywiście nie jestem gotowa.
Pośpiesznie wyszła z pokoju. Zaraz potem rozległ się dzwo
nek.
Serena otworzyła drzwi i zaprosiła Hardinga do środka. Za
pytał, jak się jej układa w pracy, ale ponieważ wywnioskowała,
że on sądzi, iż jej przyszłość została dokładnie zaplanowana,
całkowicie pominęła ten temat.
Kiedy została w domu sama, usiadła przy stole z kartką
i ołówkiem w ręku, by spisać wszystkie pomysły, które mogłyby
okazać się pomocne w opracowaniu sensownego planu. Jednak
91
myśli kłębiące się w jej głowie nie przydawały się na nic. Wszy
stkie koncentrowały się na doktorze ter Feulenie.
Była pewna, że nigdy mu o tym nie powie. Postanowienie to
zapisała na kartce, podkreśliła grubą kreską, po czym przystąpiła
do sporządzania listy ulic, znajdujących się w sąsiedztwie szpi
tala. Zdecydowała obejść się bez niczyjej pomocy. Jeśli nie star
czy jej na małe mieszkanie, musi wynająć chociaż pokój. Zara
biała teraz sporo. Miała też trochę oszczędności w banku, ale nie
mogła wydawać wszystkiego. Musiała myśleć o przyszłości.
Marc może przecież wrócić do Holandii, a wtedy trudno jej
będzie znaleźć nową pracę. Świadomość tego faktu wypełniła jej
serce niepokojem. Popijając herbatę, ustaliła, co ma robić dalej
i postanowiła nie tracić czasu.
Wyszła z domu i zaczęła poszukiwać mieszkania. W swoich
planach pominęła zaniedbane okolice szpitala, a skoncentrowała
się na małych, bocznych uliczkach, zabudowanych wysokimi
domami z suterenami.
Przemierzała je wzdłuż i wszerz. Wszystkie były dla niej
odpowiednie: ciche, położone blisko centrum handlowego i gdy
by chciała iść pieszo, oddalone tylko dziesięć minut od szpitala.
Tyle że nie spotkała na nich mieszkań do wynajęcia.
Udała się do najbliższego sklepu i przestudiowała treść ogło
szeń wiszących w gablocie obok wyjścia. Ku jej miłemu zasko
czeniu, znalazły się jednak wolne mieszkania i to w okolicy,
którą właśnie zwiedziła. Jeszcze raz uważnie przeczytała wszy
stkie propozycje i wybrała lę, która odpowiadała jej najbardziej.
Wspomniano w niej, że mieszkanie znajduje się tuz koło szpitala,
co mogło oznaczać, że większość lokatorów domu to personel
Roy al u.
Opis lokalu był interesujący: duży pokój w tylnej części do
mu, z oddzielnym wejściem do ogrodu, częściowo umeblowany,
z małą kuchnią i prysznicem. Wysokość czynszu stanowiła sporą
część jej zarobków, ale mógł być tego wart. W kotku miał to
być jej dom. W małym barze w sąsiedztwie zjadła kanapkę i wy-
92
piła kawę, po czym żwawym krokiem udała się pod adres podany
w ogłoszeniu.
Przy drzwiach domu było mnóstwo dzwonków. Ponieważ nie
wiedziała, który nacisnąć, zastukała kołatką. Otworzyła jej wy
soka, chuda kobieta między czterdziestką a pięćdziesiątką. Miała
nieładne rysy twarzy, ale za to była dobrze ubrana. Jej głos
brzmiał energicznie.
- Tak? Czy ze mną chciała się pani widzieć? Jestem właści
cielką domu. Moje nazwisko Peck. - Stała nieruchomo, czekając
na odpowiedź.
- Czy ma pani może jakiś wolny pokój?
Pani Peck zamaszystym gestem zaprosiła Serenę do holu.
- Tędy - powiedziała.
Szybko przeszły przez długi, ciemny i surowo urządzony ko
rytarz. Gospodyni otworzyła drzwi znajdujące się na jego końcu.
- Półsuterena - rzuciła przez ramię.
Pokój wyglądał znacznie lepiej, niż Serena mogłaby przypu
szczać. Dwa okna wychodziły na zaniedbany i opustoszały
ogród, a między nimi znajdowały się prowadzące do niego po
tężne, drewniane drzwi. Pokój był raczej ciemny, ale ściany miał
odnowione, co dawało wrażenie czystości. Ciasna i ciemna ku
chnia także była nieskazitelnie czysta. Znajdował się tu zlew
i elektryczna kuchenka. Prysznic stanowił przedłużenie spiżarni.
Serena powoli przeszła wzdłuż pokoju, przyglądając się meblom
nie pierwszej już młodości. Przy jednej ze ścian stała niska
kanapa z miękkim oparciem, a obok mały stolik, dwa krzesła
i kilka półek na książki.
- Napisałam w ogłoszeniu, że pokój jest tylko częściowo
urządzony - zastrzegła się pani Peck wojowniczym tonem.
- Nie szkodzi, mam kilka własnych mebli. Nie będzie pani
przeszkadzać, jeśli wstawię je tutaj? Pracuję w Royal Hospital.
Przyniosę pani referencje.
- Nie ma takiej potrzeby. Mam tu już trzy pielęgniarki. Mie
szkają na pierwszym piętrze. Płacą mi z góry, co tydzień...
93
- Czy będę mogła korzystać z ogrodu i wchodzić od jego
strony?
- Niestety nie, to wejście jest zamknięte na stałe. Nie chcę,
żeby ktokolwiek się tu kręcił. Czy pani zamieszka sama?
- Tak. Jednak w przyszłości, gdyby nie miała pani nic prze
ciwko temu, chętnie przyniosłabym do domu kota.
- Nie mam powodów do sprzeciwu, pod warunkiem, że bę
dzie go pani trzymać u siebie.
- W takim razie biorę ten pokój. Nie jestem tylko pewna,
kiedy dokładnie się wprowadzę. Czy mogę zapłacić pani teraz,
a rzeczy przywieźć w ciągu tygodnia?
- Zgoda, nie widzę problemu.
Zadowolona z obrotu sprawy Serena wróciła do domu. Mat
ka jeszcze nie przyszła. Dziewczyna była głodna i podekscy
towana, więc zaraz po tym, jak przygotowała sobie coś do
zjedzenia, jeszcze raz wzięła do ręki papier i ołówek, a nastę
pnie zaczęła krążyć po domu, by wybrać rzeczy, które matka
prawdopodobnie pozwoli jej wziąć. Kiedy sporządziła spis, osu
nęła się na krzesło i postanowiła nie myśleć więcej o wydarze
niach minionego dnia. Pragnęła myśleć tylko o Marcu. Przypu
szczała, że był teraz w domu, ale gdzie znajdował się ten dom?
Być może było to mieszkanie w jednej z droższych dzielnic Lon
dynu, a może nawet posiadłość. Nie, cały dom nie był mu po
trzebny.
- Tracę tylko czas, troszcząc się o niego - powiedziała na
głos. - Sam doskonale daje sobie radę i wie najlepiej, czego mu
potrzeba. Powinnam w końcu zacząć martwić się o siebie. To ja
wymagam troski.
Była to niewątpliwie prawda.
Matka wróciła późnym wieczorem. Serena usłyszała odgłos
parkowanego przed domem samochodu, ale tym razem Harding
nie wszedł do środka.
Pani Proudfoot spędziła cudowny dzień. Opowiedziała Sere-
nie szczegółowo, co robiła, po czym zapytała niedbale:
94
- A ty, kochanie? Dobrze się bawiłaś'?
- Wynajęłam pokój w pobliżu szpitala, na Park Street. Nawet
ładny i częściowo umeblowany.
- Och, to dobrze. Musisz wybrać sobie stąd kilka rzeczy,
Sereno. Kiedy zamierzasz się przeprowadzić?
- Najdalej za tydzień. Będziesz za mną tęsknić, mamo?
- Tęsknić? No, oczywiście, że będę, kochanie. Musisz ko
niecznie odwiedzić nas, kiedy będziesz miała wolne. My także
będziemy czasem wpadać do miasta. Jesteś pewnie bardzo pod
niecona perspektywą samodzielnego życia.
Serena pomyślała, że matka z pewnością nie zamierzała być
nietaktowna. Raczej naprawdę myślała, że samotne mieszkanie
w ciasnym pokoju będzie dla niej zabawne.
- Zrobiłam listę rzeczy - powiedziała. - Gdybyś zechciała
do niej zajrzeć...
Obserwowała matkę, gdy ta pilnie przyglądała się kartce.
- Nie sądzisz, kochanie, że to sporo? Ale możesz, naturalnie,
zabrać te meble. Nie są zbyt wiele warte. Pamiętaj tylko, nie
bierz chińskiej porcelany. Jeden mój znajomy, prowadzący sklep
z antykami w Richmond, oferuje mi za nią dobrą cenę.
- Dobrze, mamo - odpowiedziała Serena bezbarwnym to
nem.
Przez wszystkie te lata robiła, co tylko mogła dla matki.
Kochała ją i spełniała jej zachcianki, a dla niej nie miało to
żadnego znaczenia...
Po chwili wzięła się w garść. Była rozsądną dziewczyną i gar
dziła rozczulaniem się nad sobą. Pomyślała, że kiedy się prze
prowadzi, jej życie stanie się ciekawsze.
- Kupię sobie kota - oznajmiła.
- Sereno, koty to domena starych panien - roześmiała się
matka.
- Ja właśnie jestem starą panną, mamo - odpowiedziała
dziewczyna z determinacją. - Powiedz mi, o której dokładnie
odbędzie się ślub. Muszę się zwolnić z pracy.
95
- O czternastej, w Urzędzie Stanu Cywilnego w Richmond.
Po uroczystości przejedziemy do Richmond Hill Hotel na drinka
i kawałek ciasta.
Doktor na pewno nie będzie się sprzeciwiał, kiedy poproszę
o wolne popołudnie, pomyślała Serena. Jeśli będzie miał dla
mnie dużo pracy, najwyżej zostanę po godzinach. O pierwssej
będzie przerwa na lunch. Potrzebowała więc jakichś trzech go
dzin. Nagle uświadomiła sobie, że nie kupiła jeszcze prezentu.
Następnego ranka nie miała na to czasu. W ostatniej chwili
dojechała do szpitala. Siedziała przy stole, próbując złapać od
dech, kiedy w drzwiach maleńkiego pokoju, w którym miała
odtąd pracować, pokazała się głowa pani Dunn.
- Znowu z nami. Czy doktor bardzo panią męczył? Panna
Payne zawsze wracała wyczerpana.
- Pracowałam ciężko, ale nie jestem zmęczona, pani Dunn.
- To dobrze, bo tutaj też jest mnóstwo pracy. Doktor ma
dzisiaj dodatkowych pacjentów. O ósmej trzydzieści proszę
zejść do ambulatorium. - Popatrzyła znacząco na wiszący na
ścianie zegar i dodała: - Teraz jest dwadzieścia po...
- Rzeczywiście - zgodziła się Serena. Pani Dunn miała
skłonności do odkrywania ewidentnych prawd. - Zaraz tam pój
dę, ale w czwartek chciałabym prosić o wolne popołudnie. Czy
da mi je pani, jeśli uzyskam zgodę doktora?
- W porządku, przecież pracuje pani dla niego. Nie będzie
chyba specjalnie zadowolony. Lubi, gdy pracownicy są na każde
zawołanie.
Serena wiedziała, że to prawda, ale wiedziała też, że bez
względu na to, co doktor jej odpowie, na ten ślub po prostu musi
iść.
Wchodząc do ambulatorium, miała nadzieję, że przynajmniej
szef będzie w dobrym humorze. Pomyliła się jednak. Dobry na
strój, przynajmniej na razie, wyraźnie omijał doktora. Oschle
odpowiedział na jej pogodne „dzień dobry", chrząkając
96
niewyraźnie, co mogło oznaczać wszystko. Po zakończeniu ba
dań wyszedł nie mówiąc nic, z wyjątkiem kurtuazyjnych podzię
kowań adresowanych do wszystkich współpracowników.
Trzeba coś z tym zrobić, pomyślała Serena, schodząc do sto
łówki.
Pisała bez przerwy do piątej po południu. A kiedy zadzwo
nił portier i powiedział, że przepisane notatki należy zanieść
do biura na oddziale chirurgicznym, gdzie czeka na nie do
ktor ter Feulen, Serena postanowiła napisać podanie. Swoją
prośbę uzasadniła ważnymi względami rodzinnymi. Pismo
ułożyła na wierzchu, przypięła spinaczem do pozostałych ma
szynopisów i zaniosła wszystko na dół. Aby mieć pewność, że
doktor nie znajdzie jej jeszcze jakiegoś zajęcia, ubrała się jak do
wyjścia.
Był tam. Siedział z siostrą przełożoną i swoją asystentką, za
grzebany w stercie papierów. Pisał coś z uwagą. Serena nie miała
wątpliwości, że były to przemądrzałe instrukcje, których nikt bez
pomocy słownika medycznego i szkła powiększającego nie zdo
ła odszyfrować. W milczeniu położyła przepisane materiały na
biurku, pożegnała obecnych i wymknęła się z pokoju.
Będzie miał sporo czasu, żeby do rana przeczytać i przetrawić
moją prośbę, pomyślała. Zdążyła dojść do wyjścia, kiedy doktor
zjawił się obok niej. Oddychał normalnie, mimo że musiał pędzić
z prędkością wiatru. Serena udała, że go nie spostrzegła i wy
ciągnęła rękę, żeby otworzyć wyjściowe drzwi. Ter Feulen przy
trzymał je szybkim ruchem dłoni.
- Co to ma znaczyć? - Jego głos zabrzmiał tak bezbronnie,
że Serenę opuścił wojowniczy nastrój.
- A czy coś jest niejasne? - zapytała uprzejmie. - Chciała
bym zwolnić się w czwar...
- Przeczytałem, ale dlaczego?
- Ważne sprawy rodzinne.
Popatrzyła na niego i zorientowała się, że chciał usłyszeć
97
właściwy powód, bo sprawa rodzinna to równie dobrze pogrzeb
babci czy rozliczenie z urzędem podatkowym.
- Nie wydaje mi się, żeby mogło to pana interesować, do
ktorze - odpowiedziała grzecznie Serena. - Muszę być na ślubie.
Wyraz jego twarzy wprawił ją w zakłopotanie, ale za moment
uczucie to minęło, bo zapytał z właściwą sobie łagodnością:
-
Swoim?
- Naturalnie, że nie.
- W każdym razie masz wolne. - Otworzył drzwi wyjściowe.
- Ale jak wrócisz, będzie czekać na ciebie mnóstwo pracy.
- Tak, wiem, oczywiście. - Serena uśmiechnęła się pojed
nawczo. - Dziękuję bardzo. Dobranoc, doktorze.
Mimo że trzymał drzwi szeroko otwarte, nie udało się jej
przejść, nie nadeptując na jego stopę. Popatrzył na nią z góry
i wybuchnął śmiechem. Odetchnęła z ulgą.
Z pewnością widział, jak jej policzki powoli nabierają ru
mieńców. Serena przemknęła obok bardzo szybko.
Matka była już w domu. Pisała coś przy biurku.
- Jesteś, kochanie. Przyszłaś w samą porę. Podaj mi herbatę.
Byłam taka zajęta.
To dotyczy nas obu, pomyślała wściekła Serena, ale rozebrała
się bez słowa i poszła do kuchni wstawić czajnik. Wkrótce zja
wiła się w salonie.
- Arthur był tak dobry i załatwił dla ciebie transport. Przy
jadą jutro rano. Nie możesz się pewnie doczekać, kiedy w końcu
będzie po wszystkim.
Serena zgodziła się z matką.
- Spakuję rzeczy podczas weekendu, a w poniedziałek po
pracy już tam pojadę. A może chcesz, żebym została w domu do
dnia ślubu? - spytała ze smutkiem.
- Oczywiście, że nie, kochanie - odpowiedziała matka po
rywczo. -Nie chcę cię zatrzymywać. Prawdę mówiąc, myślałam,
że będziesz chciała się przeprowadzić jeszcze wcześniej.
- Pracuję.
98
- Rzeczywiście, ależ jestem niemądra. - Pani Proudfoot
uśmiechnęła się niepewnie. - Tyle jest jeszcze rzeczy do zrobie
nia. Na szczęście Arthur mi pomaga. Wiesz, jaka jestem bezradna
w interesach. - Popijała herbatę, zagryzając ciastkiem. - Nie za
pomnij, kochanie, że w Ludlow zawsze będziesz mile widziana.
- Odstawiła filiżankę. - I proszę, prawie zapomniałam! Wyjeż
dżamy przecież na święta i na Nowy Rok. Arthur uważa, że
cieplejszy klimat dobrze mi zrobi. Wiesz, że nigdy nie znosiłam
tych naszych przygnębiających zim. Mam nadzieję, że i ty miło
spędzisz czas. Czy w sąsiednich mieszkaniach są jacyś młodzi
ludzie?
Serena powstrzymała się od przypomnienia matce, że to co
wynajęła, nie jest mieszkaniem, lecz zwykłym pokojem.
- Kilka znajomych pielęgniarek - odpowiedziała grzecznie.
- Widzisz, a nie mówiłam. - Pani Proudfoot nie posiadała
się z radości. - Wiedziałam, że znajdziesz sobie coś odpowied
niego. Szkoda, że przed wyjazdem nie będę miała czasu, żeby
zobaczyć, jak mieszkasz. Niemniej obiecuję ci, iż będę przyjeż
dżać od czasu do czasu. A i ty na pewno nie chcesz przyjmować
gości, zanim sama się nie ulokujesz.
Serena dolała herbaty do filiżanek, a matka mówiła dalej:
- Wspominałam, że pożyczę ci trochę pieniędzy na wynaję
cie mieszkania, Sereno. Ale masz chyba wystarczająco dużo,
żeby na razie dać sobie radę sama. Upłynie jeszcze trochę czasu,
zanim będę mogła dysponować gotówką ze sprzedaży domu. Nie
zapomnę o tobie, obiecuję. Zawsze, kiedy będziesz w finanso
wych tarapatach, możesz spokojnie zwrócić się do mnie.
Podczas weekendu Serena spakowała rzeczy, a w sobotę przy
jechała na Park Street, żeby zająć się dostarczonymi meblami.
Pokój od razu wyglądał lepiej, kiedy wstawiła do niego fotel,
stolik i lampę oraz rozłożyła kolorowy dywan z jadalni, którego
matka nigdy nie lubiła. Po południu zawiesiła obrazy i wyposa
żyła kuchnię. Zmieniła też abażury, wyścieliła narożną kanapę
99
przykryciem przywiezionym z jej pokoju na East Sheen, a po
tem, jako że pozostało jej sporo wolnego czasu, wyszła na zaku
py. Przy okazji opłaciła mleczarza, który codziennie miał dostar
czać mleko pod drzwi. Na koniec zdecydowała się jeszcze na
bukiet dalii w żywych odcieniach czerwieni i złota. Uznała, że
będą bardzo pasowały do wystroju pokoju.
Matka obiecywała, że w sobotę będzie w domu. Pan Harding
musiał wyjechać do Tunbridge Wells, gdzie chciał zobaczyć się
ze starym przyjacielem, ale pani Proudfoot ogłosiła wszem i wo
bec, że ten dzień spędzi z Sereną.
Dziewczyna nie zastała jednak matki, kiedy w piątek wróciła
z pracy. Na kuchennym stole znalazła natomiast kartkę, w której
pani Proudfoot wyjaśniała, że zadzwonił do niej Arthur i skłonił
do wyjazdu, przekonując, że spokojny weekend na wsi wspaniale
by ją zrelaksował. „Wrócimy w niedzielę wczesnym wieczorem
i wszyscy razem zjemy kolację" - dopisała po pozdrowieniach.
Serenie po powrocie z nowego mieszkania nie pozostało nic
innego, jak spędzić wieczór przed telewizorem.
Postanowiła, że umyje włosy i do późna poczyta książkę.
Następnego dnia nie musiała budzić się wcześnie. Była przecież
sama.
W niedzielę krzątała się po domu, nie mogąc znaleźć sobie
miejsca. Przeczytała wszystkie gazety, opiłowała i pomalowała
paznokcie, upiekła nawet ciasto, ale wciąż miała przed sobą
długi, nie zaplanowany dzień. Matka napisała, że zjedzą wspól
nie kolację, więc może tym powinna się zająć... Poszperała
w lodówce i spiżarni, gromadząc składniki na pizzę i sałatkę, po
czym wróciła do pokoju, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko
spakowała i nie zostawiła czegoś na ostatnią chwilę. Walizkę
z ubraniami musiała zabrać ze sobą rano do szpitala.
Matka i pan Harding zjawili się późnym wieczorem.
- Kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - W końcu przyje
chaliśmy. Na kolację zatrzymaliśmy się po drodze. Wiedziałam,
100
że nie będziesz miała nic przeciwko temu. Czy zrobiłaś sobie coś
do zjedzenia?
Serena wyszła z kuchni, ucałowała matkę i przywitała się
z Hardingiem.
- Nie - odpowiedziała obojętnie. - Myślałam, że kiedy przy
jedziecie, zjemy kolację razem. Ale nie przejmuj się, zrobię sobie
jajka.
Napotkała wzrok Hardinga, który uśmiechał się niepewnie.
Spokojnie wróciła do kuchni, gdzie dała upust swoim uczuciom,
ciskając do miksera jajka, mleko i masło, po czym starannie
roztrzepując wszystko na jednolitą maź. Potem uprzątnęła przy
gotowany pieczołowicie stół, a naczynie z sałatką i gotowe jajka
przeniosła na tacę. W kredensie stała sherry. Wyjęła butelkę,
nalała sobie kieliszek, wypiła go duszkiem, po czym napełniła
znowu.
- Kochanie, myślałam że robisz nam kawę.
Serena pociągnęła duży łyk sherry.
- Jem kolację, mamo - powiedziała radośnie, ale jedyną
rzeczą, na jaką naprawdę miała ochotę, było wybuchnięcie pła
czem.
Zamiast tego, nie zwracając uwagi na reakcję matki, nalała
sobie trzeci z kolei kieliszek alkoholu. Dodał jej odwagi. Nagle
przypomniała sobie o Marcu. Miała zobaczyć go już rano. Cze
kała na ten moment...
Dokończyła jeść jajka, podczas gdy matka przyrządzała kawę,
mamrocząc pod nosem tonem męczennicy, jakie niewdzięczne
dziecko wychowała i jak strasznie jest zmęczona.
Serena, pogrążona w myślach, prawie jej nie słyszała.
Rano, zanim wyszła, zaniosła matce herbatę. Zapewniła, że
w czwartek na pewno spotkają się w urzędzie.
- Będę musiała sama dać sobie jakoś radę - oświadczyła pani
Proudfoot z rezygnacją. - Pewnie nie będziesz mogła wpadać do
mnie po pracy? Muszę spakować wszystkie rzeczy.
101
Serena zdecydowanie odpowiedziała „nie", jednocześnie
uświadamiając sobie, że zachowała się bezdusznie.
- Nigdy nie kończę pracy wcześniej niż o piątej trzydzieści,
a nawet o szóstej, mamo. Więc zanim dojadę tutaj, będzie już
najwyższa pora, żeby wracać na Park Sreet. - Pocałowała matkę,
ponowiła obietnicę pojawienia się na ślubie i wzięła do ręki
walizkę.
Podczas przedpołudniowych badań doktor ter Feulen był dla
niej bardzo uprzejmy. Z jego wypowiedzi mogła wywniosko
wać, że bardzo zależało mu na tym, by pokazać jej, jak mieszka.
Pozwoliła doktorowi być tak odległym i uprzejmym, jak sobie
tego życzył. W tej grze brali udział oboje. Nie mieli na niąjednak
zbyt wiele czasu. Przez cały dzień Serena prawie nie wytknęła
nosa poza biuro. Równo o szóstej skończyła przepisywać ostat
nią notatkę. Zostawiła je wszystkie w pustej już sali konsultacyj
nej, po czym szurając walizką po podłodze, skierowała się do
wyjścia.
Ter Feulen stał na zewnątrz i nie zważając na panujący chłód,
rozmawiał ze swoją asystentką. Kiedy dziewczyna przemykała
obok, odwrócił się w jej stronę i zapytał:
- Jedziesz do domu, Sereno? Pozdrów ode mnie matkę.
Podziękowała i oddaliła się pośpiesznie, żeby nie zdążył po
wiedzieć nic więcej. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że
powinna pójść na dotychczasowy przystanek z autobusami jadą
cymi na East Sheen. By dojść na Park Street, należało udać się
w odwrotnym kierunku, lecz gdyby ter Feulen przypadkiem na
nią spojrzał, mógłby się zorientować, że Serena nie wraca do
starego domu. Skręciła więc w prawo i poszła pewnie w kierun
ku dawnego przystanku, jakby chciała dołączyć do czekających
na nim ludzi, a potem bokiem przemknęła za nimi, przebiegła
przez ulicę i wsiadła do autobusu, który jechał na Park Street.
Siedząc ściśnięta między dwiema kobietami, opowiadającymi
sobie szczegóły przebytych operacji, tak jakby Sereny pomiędzy
nimi w ogóle nie było, dziewczyna zdecydowała, że w przyszło-
102
ści będzie pokonywała tę trasę pieszo. Krótki spacer nigdy nie
zaszkodzi, a przy okazji zaoszczędzę na biletach, pomyślała.
Z bliska Primrose Bank nie wyglądało wcale źle. Jej nowy
dom także nie prezentował się najgorzej. Zaraz po wejściu zapa
liła światło, włączyła ogrzewanie, zaciągnęła zasłony i zabrała
się do przygotowywania kolacji.
Jedząc samotnie posiłek, rozglądała się wokół. Przywiezione
przez nią krzesła i stolik bardzo tu pasowały, a telewizor, który
z pewnymi oporami ze strony matki udało jej się w ostatniej
chwili zabrać, znacznie ożywiał atmosferę.
Pozmywała naczynia, przygotowała rzeczy potrzebne na rano
i usiadła w fotelu, by obejrzeć wiadomości.
Dopiero w łóżku poczuła strach przed samotnością. Z dotych
czasowego życia nie pozostało już nic. Musiała zacząć wszystko
od początku.
- I zrobię to z rozkoszą! - oświadczyła prowokująco.
W środę po południu, kiedy zbierała się do wyjścia, w jej
biurze zjawił się ter Feulen. Szorskie pytanie „co się dzieje,
Sereno?" zaskoczyło ją. Znieruchomiała obok biurka, wytrzesz
czając zdziwione oczy.
- A co ma się dziać? - wykrztusiła wreszcie, przerywając
krótkotrwałą ciszę. - Nic.
Ter Feulen wzruszył ramionami.
- Nie szkodzi. I tak się w końcu dowiem.
- Tu nie ma nic do odkrywania - odpowiedziała zdecydowanie.
Doktor jak zwykle się uśmiechnął, ale tym razem nie był to
ów przyjazny uśmiech, który Serena tak dobrze znała. Pamiętała,
że kiedyś zabronił jej kłamać, chociaż wcale nie z powodu kłam
stwa czuła się teraz winna. Zauważył, jak się rumieni.
- Wydaje mi się, że prosiłem cię kiedyś, żebyś nigdy nie
kłamała. Więc na twoim miejscu, Sereno, nie traciłbym na to
czasu.
Zaskoczyło ją, jak łatwo czytał w jej myślach, ale nie zamie-
103
rzała tego potwierdzać. Wyszedł, nie mówiąc nic więcej i pozo
stawiając ją z tą nieznośną myślą, że domyślił się, iż jej matka
wychodzi za mąż, choć w żaden sposób nie mogła odgadnąć, jak
tego dokonał.
Zaraz po powrocie do domu przygotowała ubranie, które
zamierzała włożyć na ślub. Jej płaszcz dawno już zapomniał
czasy nowości, a żakiet zupełnie nie pasował do zielonej dżer-
sejowej sukienki. Jednak nic nie mogła na to poradzić.
W czwartek przez cały ranek pracowała gorączkowo, starając
się zrobić jak najwięcej. Przerwała pracę w samo południe. Zjad
ła kanapkę, wypiła kawę i to zastąpiło jej cały lunch.
W urzędzie była na czas. Matka wyglądała niezwykle ele
gancko. Pan Harding podarował jej futro z jasnych norek, do
którego pani Proudfoot dobrała bukiet fiołków. Na ślub przyszło
sporo gości. Serena znała wszystkich.
Po ceremonii udali się do hotelu. Przy winie i słodyczach
Serena rozmawiała i śmiała się razem z gośćmi. Wszyscy zgod
nie stwierdzili, że matka wygląda równie młodo jak córka, a Se
rena jest szczęściarą, bo ma taką fantastyczną pracę i samodziel
ne mieszkanie, o którym opowiadała im pani Proudfoot.
Niebawem pan Harding porwał pannę młodą, więc wszyscy
rozeszli się do domów.
Serena dość długo czekała na autobus, a ponieważ dochodziła
czwarta, wsiadła do pierwszego lepszego, który przyjechał. Na
swoje nieszczęście trafiła na jadący okrężną drogą, więc zanim
dotarła do szpitala, była nieźle podenerwowana.
Większość personelu administracyjnego dawno skończyła
pracę, Serena jednak zadeklarowała gotowość wykonania prze
znaczonych na ten dzień obowiązków.
Zdjęła płaszcz i rzuciła go na krzesło, po czym usiadła za
biurkiem.
Doktor dotrzymał słowa. Sterta notatek była pokaźna.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Marc ter Feulen miał doskonały wzrok. Zauważył, jak Serena
przemyka za stojącym na przystanku tłumem, przechylona w bok
pod ciężarem niesionej walizki. Wkrótce złapał się na tym, że
bez przerwy zastanawia się, co też jej chodzi po głowie. Jednakże
do dnia ślubu jej matki niczego się nie domyślał.
W piątek wieczorem wsiadł do samochodu i pojechał na East
Sheen. Normalnie Serena dawno powinna być już w domu,
a jednak w głębi duszy coś podpowiadało mu, że może jej nie
zastać. Kiedy zatrzymał się przed domem, w każdym z okien
błyszczały światła. Wysiadł i nacisnął dzwonek przy drzwiach.
Młoda kobieta, która mu otworzyła, na pewno nie była Sere
na. Popatrzyła na niego pytająco, więc odezwał się z wrodzoną
wyniosłością:
- Pani Proudfoot nie mieszka już tutaj?
- Wczoraj wyszła za mąż i przeniosła się... wydaje mi się,
że do Ludlow. - Przyjrzała mu się podejrzliwie. - Pan jest jej
znajomym?
Wyciągnął swą dużą dłoń.
- Jestem doktor ter Feulen. Nie było mnie w Anglii przez
kilka tygodni. Nie miałem pojęcia, że zamierza wyjść za mąż.
A Serena, jej córka? - Zauważył, że podejrzliwość ustępuje
z twarzy rozmówczyni.
- Ach, pan jest lekarzem. Przypuszczam, że mogę udzielić
panu informacji, dokąd udała się panna Proudfoot. Wyprowadziła
się bardzo szybko, bo jej matka sprzedała dom, nie informując
jej nawet o tym. - Szerzej otworzyła drzwi. - Proszę przejść do
holu. Znajdę panu jej adres.
105
Wręczając mu kartkę z adresem, zawahała się lekko:
- Mam nadzieję, że dając go panu, nie robię nic złego. To
gdzieś koło Royal Hospital.
- Jeżeli pani woli, mogę zapytać w szpitalu. Znam sporo
osób z personelu.
- Nie wątpię, że mógłby pan to zrobić. W końcu jest pan
lekarzem. - Wręczyła mu kartkę. - Mój mąż powiedział, że to
bardzo miła i spokojna kobieta.
Ter Feulen bez wahania przyznał jej rację i dodał:
- Na pewno opowie mi wszystko o ślubie.
Pożegnał kobietę i znowu wsiadł do samochodu. Był głodny
i zmęczony, bo cały dzień pracował bez wytchnienia. Nie było
powodów, by spędzać ten wolny wieczór, tropiąc ślady Sereny.
- Nieznośna dziewczyna - wymamrotał pod nosem, zawra
cając w stronę, skąd przyjechał.
Padała drobna mżawka i słabo oświetlona Park Street wyglą
dała przygnębiająco. Domy prezentowały się ponuro, pomimo iż
były dobrze utrzymane. Zatrzymał się tuż przy Primrose Bank,
wysiadł i przestudiował rząd nazwisk przy poszczególnych
dzwonkach. Ostatni przycisk był nie oznaczony. Nacisnął właś
nie ten.
Pani Peck otworzyła drzwi na szerokość łańcucha i wyjrzała
przez szparę.
- Tak? - burknęła nieprzyjaznym tonem.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział doktor naj-
grzeczniej, jak tylko potrafił. - Przyszedłem zobaczyć się z pan
ną Proudfoot. Jestem doktor ter Feulen z Royal Hospital.
Pani Peck odblokowała drzwi i zaprosiła go do środka.
Zadziwiające, pomyślał, jak zmieniają się ludzie na dźwięk
słowa „doktor".
- Zajmuje pokój w suterenie.
Przeszła z nim wzdłuż holu i wskazała drzwi znajdujące się
w jego końcu.
- To tu.
106
Ter Feulen podziękował za wskazanie drogi, a kiedy odeszła,
zapukał.
Dziewczyna otwierała właśnie puszkę z fasolką, którą zamie
rzała zjeść na kolację i dopiero co zdążyła postawić rondel na
kuchence. Myślała, że to przyszła pani Peck, ponieważ gospo
dyni obiecywała jej wcześniej, iż wieczorem przyniesie drugi
garnek. Z puszką w ręku poszła otworzyć drzwi.
Doktor ter Feulen czekał oparty o ścianę.
- Myślałam, że to pani Peck przyniosła mi nowy gamek...
- Było to jedyne powitanie, jakie w tej chwili przychodziło jej
do głowy.
Spokojnie wszedł do pokoju, wyjął puszkę z jej dłoni i odsta
wił na stół.
- Czy to jest twoja kolacja? - zapytał pobłażliwie.
Odwróciła się, zanim zdążył przycisnąć ją do stołu.
- Jak dowiedział się pan, gdzie mieszkam?
- Byłem na East Sheen. - Wybuchnął nagłym śmiechem.
- Wkładaj płaszcz! Pojedziemy coś zjeść i opowiesz mi wszy
stko.
- Nie - odpowiedziała cierpko Serena. - Nigdzie nie pojadę.
Nie chciała spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, kiedy śmiał się
w taki sposób.
- Tylko jeden pokój? - zapytał uprzejmie.
Przeszedł się po jej nowym lokum, zaglądając do każdego
kąta. Wśliznął się nawet do kuchni i łazienki, które w porówna
niu z jego posturą wydały się mikroskopijnie małe.
- Pełen komfort - zauważył i powolnym krokiem wrócił do
pokoju, w którym ona wciąż stała jak posąg. - No, ubieraj się,
Sereno.
Nie było sensu się sprzeciwiać. Zresztą w głębi serca wcale
tego nie chciała. Zdjęła z wieszaka płaszcz i włożyła go na sie
bie.
- Moje włosy - powiedziała zmieszana. - Nie miałam dzisiaj
czasu...
107
- Wyglądasz bardzo ładnie - oznajmił tym samym tonem,
którym zazwyczaj zwracał się do rozkapryszonych pacjentek.
To utwierdziło ją w przekonaniu, że należy wyjść i nie mówić
nic więcej.
Pani Peck stała w holu, próbując zerwać pajęczynę, która
wisiała w jednym z rogów. Doktor z premedytacją podszedł pro
sto do niej.
- Proszę pani, zabieram pannę Proudfoot na kolację i bezpie
cznie odwiozę ją tu z powrotem o rozsądnej godzinie - powie
dział.
- Przydałoby się. Sama z niej skóra i kości - odparła pani
Peck z krzywym uśmiechem.
Gdy wyszli na zewnątrz, Serena odzyskała miarowy oddech.
Na chodniku przed domem zatrzymała się.
- Wydaje mi się, że pan zapomniał - zaczęła chłodno - iż
jestem dwudziestopięcioletnią kobietą, wystarczająco dorosłą,
żeby wychodzić i wracać, o której mi się żywnie podoba. Jeżeli
zechcę być poza domem do późnych godzin nocnych, zrobię to,
nie pytając nikogo o zgodę. - Niedokładnie to miała na myśli,
ale słowa same wyrwały jej się z ust.
- Ooo - odezwał się doktor. - To brzmi bardzo obiecująco.
Chcesz całą tę noc przetańczyć czy wyjechać za miasto? Natu
ralnie po kolacji.
- Wcale nie o to mi chodziło. Pan doskonale wie! Myślę, że
nie pójdę z panem nigdzie, ale dziękuję za dobre chęci. - Od
wróciła się w stronę drzwi, lecz w tym momencie poczuła na
ramieniu ogromną dłoń doktora.
- Jesteś zmęczona - powiedział zmienionym głosem.
- Chodź, zjemy kolację, a potem wyładujesz na mnie swoją
wściekłość.
Podniosła na niego wzrok i zobaczyła, że uśmiecha się łagod
nie. Nie była w stanie się powstrzymać i odwzajemniła uśmiech.
- Tak już lepiej. - Nachylił się i pocałował ją w policzek.
- Wyglądałaś bardzo groźnie. Czułem się prawie onieśmielony.
108
Znowu się uśmiechnęła, słysząc te słowa, więc ścisnął jej rękę
w swojej dłoni i zaprowadził do samochodu.
Była zbyt zajęta rozmyślaniem o pocałunku, żeby zastana
wiać się nad tym, dokąd jadą. Jednak niebawem zorientowała
się, że wjeżdżają do zachodniej części miasta, pozostawiając
w tyle niezliczoną liczbę bocznych uliczek, dawno wyciszonych
po całodziennej krzątaninie. Przejechali przez Wigmore Street,
potem Wimpole Street, aż wreszcie skręcili w jakąś zadrzewioną
i elegancko zabudowaną uliczkę. Doktor podtrzymywał pogodną
konwersację, nie pozwalając Serenie zadawać żadnych pytań.
Kiedy wreszcie się zatrzymał, dziewczyna zdołała zapytać:
- Dlaczego tu przyjechaliśmy?
- Bo tutaj właśnie mieszkam. - Pochylił się ku niej, odpiął
jej pasy i otworzył drzwi. Potem wysiadł sam i wskazał Serenie
drogę do drzwi jednego z domów.
Korytarz był długi, ale wąski, wyłożony dywanami i subtelnie
oświetlony, z gustownie wkomponowanymi w całość kręconymi
schodami. Kiedy doktor zamknął drzwi, z głębi korytarza wyło
nił się niski, krępy mężczyzna z bujną siwą czupryną.
- Dobry wieczór, Bishop - odezwał się doktor. - To jest pan
na Proudfoot, która zje dzisiaj ze mną kolację. - Pomógł dziew
czynie zdjąć płaszcz. - Sereno, Bishop i jego żona zajmują się
moim domem. Na górze jest łazienka, jeśli chciałabyś skorzystać.
Bishop ci pokaże, a ja naleję drinki.
Mówił rzeczowym tonem, który sprawił, że wszystko wyda
wało się być na swoim miejscu. Serena, podążając krok w krok
za Bishopem, znalazła się w łazience, w której było wszystko,
czego potrzebowała, żeby poprawić swój wygląd.
Kiedy oglądała w lustrze rezultat tych zabiegów, zastanawiała
się, jak wiele dziewcząt stroiło się tu przed nią.
- Na pewno były o wiele ładniejsze - powiedziała do siebie.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego on to wszystko robi. Zapewne
ma dla mnie porcję dodatkowej pracy.
Jakiekolwiek były jego motywy, gospodarz nie ujawniał ich
109
przed nikim. Zaprosił Serenę do olśniewającego salonu, umeb
lowanego w stylu, jak jej się wydawało, autentycznej regencji.
Z tego okresu pochodziły stoliki i komody. Natomiast nowoczes
ny komfort reprezentowały wygodne fotele i kanapy, doskonale
skomponowane z welwetowymi zasłonami w kolorze śliwki
i dywanem w pastelowych odcieniach tej samej tonacji.
Doktor podsunął jej krzesło. Serena rozglądała się wkoło.
Potem usiadła przy kominku i przyjęła drinka. Ter Feulen usiadł
obok. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że koło fotela
leży nieduży kudłaty pies, przypatrujący się jej uważnie. O ile
mogła się zorientować, nie był rasowy.
- Harley - przedstawił go doktor. - Obawia się nieznajo
mych. Lubisz psy?
- O tak, miałam kiedyś psa, ale było to dawno temu.
- Przywitaj się, Harley.
Pies wyłonił się zza fotela i leniwym krokiem zbliżył do
dziewczyny. Podrapała go za uchem i zamruczała przyjaźnie.
Zwierzak gapił się na nią smutnym wzrokiem.
- Jest uroczy. Skąd pan go ma?
- Znalazłem go na Harley Street. Był wtedy maleńkim szcze
niakiem. Jest ze mną już kilka lat.
W tym momencie w pokoju pojawił się Bishop, informując
ich, że właśnie podano do stołu.
Jadalnia znajdowała się za salonem. Był to niewielki pokój,
ale przy owalnym stole, który tu stał, spokojnie mieściło się
osiem osób. Na adamaszkowym obrusie rozstawiono srebrną
zastawę oraz kryształowe kieliszki. Posiłek zapowiadał się lepiej
niż jej fasolka w sosie pomidorowym: zupa jarzynowa, kurczak
a la king,
zapiekane kartofle i duszona cykoria, a na deser szar
lotka z bitą śmietaną.
Serena wypiła białe wytrawne wino, które doktor nalał do
kieliszków. Było wyśmienite. Przez chwilę czuła się naprawdę
szczęśliwa. Nie wiedziała, czego się może spodziewać, ale ten
wieczór był cudowną niespodzianką.
110
Na kawę przeszli do salonu. Zanim dziewczyna zdążyła na
pełnić filiżanki, jej towarzysz odezwał się spokojnie:
- A teraz chciałbym usłyszeć, co masz mi do powiedzenia,
Sereno.
Usiadła, nie reagując na jego słowa, lecz doktor mówił dalej:
- Twoja matka ponownie wyszła za mąż, prawda?
Przytaknęła.
- Znowu zaczynasz od zera?
Odpowiadała na pytania, początkowo nieśmiało, omijając
najbardziej przykre szczegóły. Jednak ter Feulen szybko zorien
tował się w sytuacji i tak długo ciągnął ją za język, aż powie
działa mu wszystko. Kiedy skończyła, milczał. Cisza przeciągała
się, więc Serena zaproponowała niepewnie:
- Myślę, że jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, powinnam
już wracać do siebie.
Zignorował jej uwagę.
- Czy mógłbym ci w czymś pomóc?
Potrząsnęła głową.
- Co robisz w święta? Jedziesz do Ludlow?
Byłam chyba zbyt szczera, pomyślała zaniepokojona i odpo
wiedziała z właściwym sobie udawanym spokojem:
- Tak, wszystko już zaplanowane. Należy mi się kilka dni
urlopu, więc będę mogła zostać tam nawet dłużej.
- Jak zamierzasz odbyć podróż? To dosyć daleko.
Miał rację, ale Serena dalej musiała brnąć w kłamstwa.
- Pan Harding przyjedzie po mnie.
Skinął głową na znak zgody.
- To dobrze, a twój urlop nawet mi pasuje, bo ja w tym czasie
wyjeżdżam do Fryzji. - Zmarszczył brwi. - Wygodnie mieszka
ci się w nowym domu? Wystarcza ci na opłacenie czynszu?
- Tak, tak. To miło, że pan pyta.
Nagle wydał się jej bardzo odległy.
- Nie zapominaj, Sereno, że jesteś moją sekretarką i w pew
nym sensie jestem za ciebie odpowiedzialny.
111
Wzięła głęboki oddech.
- To nonsens! - powiedziała z pasją. - Jeszcze raz przypo
minam panu, że mam dwadzieścia pięć lat i sama doskonale daję
sobie radę. Nie jestem też pana własnością!
- Nie musisz mi tego przypominać, Sereno. Przepraszam za
wtrącanie się do twojego życia. Więcej tego nie zrobię. A teraz
- dodał łagodniej - co byś powiedziała na filiżankę świeżej ka
wy?
Wstała, a doktor za nią.
- Powinnam już iść. To bardzo miło z pana strony, że poczę
stował mnie pan kolacją. Była naprawdę smaczna.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Sereno.
Ter Feulen zadzwonił na służbę. Bishop zjawił się natych
miast i niebawem wszyscy troje byli już w holu.
Serena pożegnała Bishopa, po czym poszła za doktorem do
samochodu.
W drodze powrotnej ter Feulen próbował ją zająć rozmową,
lecz Serena odpowiadała obojętnie na wszystkie pytania. Kiedy
stanęli przed drzwiami Primrose Bank, wyciągnęła do niego
dłoń.
- Jeszcze raz panu dziękuję. Było cudownie. Przepraszam,
jeśli byłam niemiła.
Nie widziała dokładnie wyrazu jego twarzy, gdyż ulica była
skąpo oświetlona.
- Nie zauważyłem nic złego w twoim zachowaniu. Ja także
dziękuję za przemiły wieczór.
Wziął od niej klucz i otworzył wejściowe drzwi. Przeszedł
z nią do pokoju, a kiedy zapaliła światło, pożegnał ją cichym
„dobranoc".
Serena długo siedziała bez ruchu, nie zważając na panujący
w pokoju chłód. Rozmyślała o wieczorze spędzonym z Mar
kiem. Nie była pewna, czy zdoła dalej dla niego pracować.
Widywać go dzień po dniu, świadoma faktu, że poza troską, jaką
ją otacza, nie interesuje się nią zupełnie... Przecież przed godziną
112
powiedział wyraźnie, że odpowiada za nią tylko jako jej zwierz
chnik. Z drugiej strony myśl o tym, że mogłaby go już nigdy nie
zobaczyć, była nie do zniesienia.
- Naplotłam mu tylu głupstw o świętach - mruczała pod nosem,
kładąc się do łóżka - Nie zorientuje się, wyjedzie do Holandii...
- Ta myśl nie dała jej spokojnie spać. Była tak zdenerwowana, że
w nocy budziła się co chwila. Niepotrzebnie, jak się później okazało.
Rano przyszedł list od ciotki Edith, która robiąc zakupy w De-
vizes, spotkała starą przyjaciółkę z Ludlow. Mąż owej przyja
ciółki był znajomym pana Hardinga. I właśnie w ten sposób
ciotka dowiedziała się o jego ślubie z niejaką panią Proudfoot,
wdową. Ciotka Edith nie zdobyła bliższych informacji i chciała
poznać szczegóły. To niemożliwe - napisała swoim kaligraficz
nym pismem - żeby zdarzył się aż taki zbieg okoliczności, ale
nie znam nikogo w okolicy o tym samym nazwisku. Bądź tak mila,
Sereno, i odpisz mi jak najszybciej -
przeczytała dziewczyna
w zakończeniu listu. Twój wujek i ja jesteśmy bardzo ciekawi,
jak sobie radzisz w obliczu tych wydarzeń.
W postscriptum ciotka dodała, że oboje byliby bardzo radzi,
gdyby korzystając z kilku wolnych dni, przyjęła zaproszenie
i przyjechała do nich.
Jeszcze tego samego wieczoru Serena odpowiedziała na list
wujostwa.
Niełatwo jej było dobrać odpowiednie słowa ze względu na
wzajemną niechęć matki i ciotki. Dziewczyna wiernie odtworzy
ła wydarzenia ostatniego miesiąca, pobieżnie wspominając
o tym, czego ciotka nie mogłaby pochwalić. Przyjęła też zapro
szenie na święta.
Niezły początek tygodnia - pomyślała, podążając do pracy
w poniedziałkowy poranek.
Na biurku czekała już sterta papierów, a pani Dunn ostrzegła
ją przy wejściu, że tego dnia Serena będzie musiała posiedzieć
w szpitalu dłużej.
113
- O ile mi wiadomo, doktor ter Feulen jest teraz na sali
operacyjnej. Po południu będzie miał bardzo ciężki przypadek.
Przypuszczam, że ze sporządzeniem notatek nie upora się pani
przed wieczorem. - Spojrzała na bladą twarz Sereny. - Nie wy
gląda dziś pani najlepiej, ale nie muszę chyba przypominać, że
pracując dla doktora, nie może pani symulować.
To nie ma znaczenia, dla kogo się pracuje, pomyślała wzbu
rzona dziewczyna.
- Wydaje mi się, że zwolni obroty dopiero wtedy, kiedy się
wreszcie ożeni.
Ta uwaga pani Dunn zaparła Serenie dech w piersiach. Ale
po chwili zdołała zapytać:
- A więc doktor się żeni?
- Tak powiedział swojej asystentce. Mówił, że chciałby ja
kiejś odmiany. Zastanawiam się, kogo miał na myśli... - Pani
Dunn bynajmniej nie oczekiwała odpowiedzi, bo kontynuowała
bez chwili wytchnienia: - Widziałam go kiedyś z taką blondyn
ką. Niebrzydka dziewczyna. Nie wiem, co teraz robi, ale w przy
szłości nie będzie jej źle na świecie. Zostanie baronową, czy jak
tam go tytułują w Holandii, i będzie miała wszystko, czego tylko
mogłaby zapragnąć. On ma też dom w Londynie na Wigmore
Street. Oczywiście tam również przyjmuje pacjentów. Ma także
posiadłość w Holandii. - Tu pani Dunn przerwała. - Ale dosyć
już o tym. Panią to pewnie w ogóle nie obchodzi. Ma pani swoje
mieszkanie, prawda?
- O tak, owszem. Jest nawet bardzo wygodne.
Pani Dunn wyszła z pokoju, a Serena usiadła przy biurku. Nie
próbowała jednak zaczynać pracy. Rozmyślała. Siedziała bez
ruchu, przyzwyczajając się do myśli, że Marc ma zamiar się
ożenić.
Przez kilka następnych dni nie widywała go w ogóle. Dzwo
nił kilka razy dziennie z instrukcjami i załącznikami do notatek,
ale poza tym nie miał jej nic do powiedzenia, co - jak sama
przyznawała - było niezwykle dobrym wyjściem.
114
We wtorek otrzymała list od matki pełen zachwytów nad
okolicą i nowym domem. Pani Proudfoot donosiła z zadowole
niem, że miała w nim też kogoś do pomocy. Jako że pogoda nie
dopisywała, postanowili z Hardingiem wcześniej wyjechać na
Maderę, co oznaczało, że zaproszenie dla Sereny było niestety
nieaktualne. Przynajmniej przed Nowym Rokiem.
List od ciotki Edith był znacznie bardziej satysfakcjonujący.
Oboje z wujem nie mogli się już doczekać jej przyjazdu, a co
więcej, zapraszali ją na możliwie jak najdłuższy pobyt. Ciotka
w ogóle nie wspominała o matce. Wielokrotnie natomiast zazna
czyła, że z rozkoszą ujrzy Serenę, córkę jej ukochanego brata,
i będzie traktować ją jak własną.
Przyjemnie było czuć się potrzebną. Tej nocy, pierwszy raz
od kilku tygodni, Serena spała spokojnie.
Ale w pracy układało jej się okropnie. Kilkakrotnie musiała
prosić doktora, żeby wyjaśnił jej niewyraźne fragmenty notatek,
a kiedy późnym popołudniem zakończyła wreszcie pracę, przy
słał jej tuzin nowych listów, które miała przepisać natychmiast.
Wieczór był dżdżysty i ponury. Pokój Sereny, mimo nastro
jowego oświetlenia, jakie dawały kupione niedawno abażury,
wyglądał bardzo pusto.
Włączyła ogrzewanie i telewizor, zdjęła z siebie przemoczo
ne rzeczy i nastawiła wodę na herbatę.
Nagle usłyszała jakiś szmer. Chcąc sprawdzić, skąd pochodzi,
podeszła do odbiornika. Telewizor nie był jednak zepsuty. Szu
ranie dochodziło z ogrodu. Ktoś próbował się dostać do środka.
Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać. Serce biło jej w przyśpieszo
nym tempie. Może jakiś współlokator zapomniał zamknąć fur
tkę... Hałas powtórzył się raz jeszcze, a po chwili ciszy Serena
usłyszała cichutkie „miau".
Otworzyła więc drzwi i do środka wślizgnęło się małe, prze
moczone stworzenie. Kot był tak mokry, że nie można było
określić koloru jego futerka, przylegającego do wychudłego cia
ła. Miał zraniony pyszczek.
115
Serena przyniosła ręcznik, wytarła przestraszonego zwierza
ka, podgrzała dla niego mleko, po czym patrzyła, jak chłepcze
powoli.
- Hm, przecież chciałam mieć kota - powiedziała głośno.
Z wełnianego szalika zrobiła mu posłanie, które położyła tuż
koło grzejnika. Kot zasnął natychmiast.
Po kolacji przeniosła go na kanapę. Zwierzak mruczał, gdy
Serena głaskała go delikatnie.
- Jutro cały dzień będziesz musiał być sam, ale zostawię ci
jedzenie. Potem pomyślimy, co dalej. Niedługo będzie sobota
i zostanę z tobą w domu.
Następnego dnia Serena wstała wcześniej niż zwykle, żeby
zająć się swoim podopiecznym, który, mimo iż nadal wyglądał
rozpaczliwie, wykazywał coraz większe zainteresowanie tym, co
się wokół dzieje.
Zjadł chętnie śniadanie, po czym wrócił na kanapę i zwinął
się w kłębek. Serena miała nadzieję, że w ten sposób spędzi
resztę samotnego dnia.
Po południu pogoda znacznie się pogorszyła. Padał paskudny
mokry śnieg, który przy zetknięciu z ziemią momentalnie się
roztapiał. Stojąc przy wyjściu ze szpitala, Serena zastanawiała
się, czy poczekać na autobus, czy też wrócić do domu piechotą.
Wystawiwszy nos za próg, zdecydowała, że pójdzie na przysta
nek. Kiedy jednak szerzej otworzyła drzwi, tuż za nią rozległ się
znajomy głos:
- Chętnie cię podwiozę, jadę w tym samym kierunku... -
Doktor wskazał jej drogę do samochodu.
Kiedy zatrzymał się przy Primrose Bank, Serena grzecznie
podziękowała za uprzejmość i próbowała się oddalić, lecz sta
nowcze „zostań" zatrzymało ją w pół drogi.
Wysiadł i podszedł z nią do wejścia.
- Ale naprawdę nie ma potrzeby - wybąkała, czując, jak ter
Feulen wyjmuje klucz z jej ręki.
Nie było sposobu, by go powstrzymać.
116
Oboje znaleźli się w wąskim holu, po czym weszli do pokoju.
Kot leżał zwinięty na kanapie. Wyglądał jak zakurzona, szma
ciana piłka. Kiedy weszli, otworzył ślepia, ale zaraz zamknął je
znowu.
- Widzę, że masz towarzysza - powiedział ter Feulen, zbli
żając się do zwierzęcia. Pogłaskał matowe futerko. - Jest wygło
dzony. Gdzie go znalazłaś?
- Dobijał się wczoraj do moich drzwi. Był zupełnie mokry.
Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. Cieszę się, że tu trafił.
- Serena skrzywiła się. - Ale nie mogę przecież ciągle nazywać
go „on".
Ter Feulen delikatnie podniósł zwierzę.
- To jest kotka -- oznajmił - i myślę, że będzie bardzo piękna,
gdy znowu odzyska siły. Ja wstawię wodę na herbatę, a ty przy
gotuj dla niej posiłek. Przy herbacie zdecydujemy, jak damy jej
na imię.
Nalewając mleko do miski, Serena myślała o niezliczonej
liczbie określeń na zepsutą naturę ludzi, którzy wpraszają się
w gości. Nie odważyła się jednak wyliczyć ich głośno. Doktor
wyglądał na mężczyznę, który po całym dniu ciężkiej pracy
potrzebuje napić się dobrej herbaty, nie miała więc serca mu
odmówić. Poza tym słysząc go krzątającego się po kuchni tak,
jakby robił to codziennie, Serena poczuła, jak jakaś iskierka
szczęścia rozjaśnia jej ponure życie.
Popijając gorący napój, przyglądali się kotce, która mozolnie
wspięła się na kanapę i w mgnieniu oka zapadła w sen. Doktor
zdecydował, że nazwą ją Beauty.
- Mam jeszcze dzisiaj spotkanie - powiedział, patrząc na
zegarek. Wstał i zapytał obojętnie: - Na święta wszystko goto
we?
- Tak, dziękuję.
Odprowadziła go do drzwi i stała przez chwilę w progu, pa
trząc, jak się oddala. Pewnie umówił się z tą dziewczyną, którą
zamierza poślubić, pomyślała.
117
Pozmywała naczynia, uprzątnęła kuchnię i usiadła w fotelu
przy grzejniku. Miała przed sobą cały wieczór, ale przez kilka
ostatnich dni nauczyła się wypełniać czas między powrotem ze
szpitala a porą na pójście do łóżka. Dzisiaj postanowiła napisać
list do pani Blom i zawiadomić ją o ślubie matki.
Rano śnieg wciąż jeszcze padał. Serena na pół godziny wy
puściła Beauty do ogrodu. W tym czasie zjadła śniadanie, a na
stępnie, otulona swoim starym paltem, wyszła z domu wcześniej
niż zazwyczaj.
Zamierzała przejść do szpitala pieszo, jako że autobusy o tej
porze były zatłoczone. Śnieg zacinał prosto w oczy. Dziewczyna
skuliła się, kryjąc głowę w kołnierzu.
Przechodząc koło równoległego do ulicy kanału, usłyszała
krzyk - prawdopodobnie kobiety lub dziecka. Zatrzymała się
i rozejrzała wokół. W zasięgu jej wzroku nie było nikogo. Wo
łanie musiało pochodzić z domów po drugiej stronie ulicy. Nie
zwlekając poszła dalej, ale niebawem stanęła, bo krzyk rozległ
się znowu.
Ktoś chyba szamotał się w wodzie. Kiedy Serena spojrzała
w dół, krzyk zamienił się w niewyraźny odgłos zachłyśnięcia się.
Serena rozejrzała się raz jeszcze. Na ulicy nie było nikogo. Zrzu
ciła więc płaszcz, buty i po przybrzeżnym nasypie zsunęła się do
ciemnej, lodowatej wody.
Marc był jeszcze w domu. Stał w oknie salonu.
Paskudny dzień, pomyślał i zwrócił się do Bishopa:
- Należy współczuć każdemu, kto w taką pogodę zmuszony
jest wyjść z domu. - Spojrzał na zegarek. - Niedługo Serena
będzie wychodziła do pracy.
Widział ją w wyobraźni, jak zbliża się do szpitala w swoim
wytartym płaszczu, podobna do malej, przemoczonej myszki...
Minutę później wybiegł z domu, nie zważając na prośby Bis
hopa, który nalegał, by zjadł śniadanie.
118
Nie było sensu jechać na Park Street. Serena prawdopodobnie
dawno już wyszła, lecz gdyby pojechał drogą, o której mówiła,
że zawsze chodzi nią do szpitala, mógłby ją jeszcze spotkać
i podwieźć przynajmniej kawałek. Na całej trasie do Royalu nie
było jednak śladu dziewczyny, więc ter Feulen wracał drogą,
która prawdopodobnie też by jej pasowała.
- Jestem idiotą - powiedział do siebie. - Z całą pewnością
pojechała dzisiaj autobusem!
Skręcił w boczną ulicę, biegnącą tuż obok kanału, i w oddali
ujrzał niewielką grupkę ludzi bacznie przypatrujących sięczemuś
w wodzie. Po chwili był już przy nich.
Dwie głowy unoszące się nad powierzchnię i na przemian pod
nią znikające powoli dopływały do brzegu.
Natychmiast wezwał policję i kaietkę pogotowia, potem wy
siadł z samochodu, rzucił na maskę płaszcz przeciwdeszczowy
i bez cienia wahania zsunął się po nasypie. Nad powierzchnią
mocno zanieczyszczonej wody dostrzegł twarz Sereny; co chwila
chowała się w ciemnej toni.
- Dopłyń do brzegu! - polecił, gdy zbliżył się do niej. - Już
ją mam.
Serena, śmiertelnie zmęczona i zesztywniała z zimna, wyko
nała polecenie doktora, lecz kiedy znalazła się przy nasypie,
przekonała się, że wspinaczka po nim jest ponad jej siły. Poczuła
na plecach czyjeś ręce, wciągające ją na zaśnieżoną ulicę. Leżała
bezwładnie, ociekając brudną wodą i szczękając zębami.
- Oddychaj... nie oddychaj... oddychaj głęboko... - usły
szała nad głową. Poczuła, że ktoś przykrył ją płaszczem.
- Wytrzymaj, drogie dziecko.
To prośba Marca, uświadomiła sobie.
- Sereno, pojedziesz teraz karetką - rozległ się po chwili ten
sam, chociaż bardziej odległy głos, dochodzący jakby z tunelu.
Wymagasz przebadania. Potrzebujesz kilku godzin, żeby się
rozgrzać i przyjść do siebie.
- Nie. Pójdę do domu. Co z tamtą kobietą? Będzie żyła?
119
- Myślę, że tak.
Usłyszała jego śmiech.
- Następnym razem ratuj kogoś z twoją posturą, Sereno. Ona
waży ze sto pięćdziesiąt kilogramów.
Poczuła, jak dłoń Marca dotyka jej włosów.
- Jestem brudna - wymamrotała.
- Rzeczywiście, jesteś.
Spojrzał na jej umazaną błotem twarz, pozlepiane włosy i nie
wielki siniak nad okiem.
Wyglądała tak, jakby leżała tu już kilka godzin, choć
w rzeczywistości od całego wydarzenia dzieliły ich dopiero mi
nuty.
Doktor podniósł ją delikatnie z ziemi i zaniósł do karetki,
w której umieszczono już uratowaną przez nią kobietę. Ter Feu-
len miał rację; była naprawdę bardzo gruba. Serena zamknęła
oczy i zasnęła.
W szpitalu zaczęła strasznie wymiotować. Nudności, brud,
błoto oraz mokra odzież przylegająca do jej ciała sprawiły, że
znalazła się u kresu sił.
Przez cały czas, kiedy siostra przełożona i pielęgniarka roz
bierały ją i obmywały ciepłą wodą, Serena płakała. A gdy w po
koju pojawił się doktor w suchym i czystym fartuchu, jej rozpacz
jeszcze się wzmogła.
- Wymiotowała? - zapytał przełożoną ter Feulen. - Dobrze,
siostro, zaraz ją obejrzę. Czy są jakieś obrażenia?
Wcześniej ubrali dziewczynę w szpitalną koszulę. Przełożona
uniosła ją teraz, żeby pokazać zadrapania i siniaki na ciele Sere-
ny.
- Antytężcowy, żeby mieć całkowitą pewność -polecił, wo
dząc słuchawką po jej plecach. - Nie słyszę nic szczególnego,
ale przez najbliższą dobę powinna zostać pod obserwacją.
Uśmiechnął się do dziewczyny i widząc jej pozieleniałą
twarz, podał miskę.
W samą porę.
120
- Tak mi przykro - wysapała.
- Nie ma powodów. - Poklepał ją po ramieniu i wyszedł.
- Święta racja - potwierdziła siostra. - Do jutra wszystko
będzie w porządku.
- Ależ on też był w wodzie - powiedziała Serena.
- Tak, moja droga. To wielkie szczęście, że tamtędy przejeż
dżał. Jesteś bardzo dzielną dziewczyną. - Uśmiechnęła sie życz
liwie i znowu podała jej naczynie.
Siostra przełożona miała rację. Na drugi dzień Serena czu
ła się wyśmienicie. Położono ją w izolatce. Podano przepysz
ne jedzenie. Pozwolono godzinami wylegiwać się w gorącej ką
pieli.
Podczas ostatniego obchodu siostra z nocnej zmiany zapew
niła ją, że ktoś już zaopiekował sięjej kotką, a płaszcz i torebkę
zabrano z miejsca wypadku.
- Niebawem przyniesiemy pani odzież na zmianę i będzie
pani mogła wrócić do domu. Jednak zanim znowu pojawi się
pani w pracy, musi pani jeszcze trochę odpocząć.
- A ta kobieta? Jak ona się czuje?
- Powoli dochodzi do siebie. Zaraz poproszę którąś z pielęg
niarek, żeby przyniosła pani herbatę.
Potem Serena zasnęła. Po przebudzeniu odkryła, że na krześle
obok łóżka leży jej ubranie. Usłyszała też dobiegający z oddali
brzęk talerzy, co znaczyło, że przyszła pora na obiad.
Pełna nadziei, że po posiłku będzie mogła wrócić na Park
Street, postanowiła się ubrać. Przez pół godziny siedziała spo
kojnie na łóżku, czekając na dalszy bieg wydarzeń.
Nagle do pokoju wszedł doktor. Była z nim siostra przełożo
na. Oboje stali przez chwilę, bacznie przypatrując się Serenie.
W końcu doktor zapytał:
- Jesteś gotowa, by wrócić do domu, Sereno?
Dziewczyna wstała.
- Tak, proszę pana - odparła, sięgając po żakiet. Nie był
specjalnie ciepły, ale jej płaszcz, jak dowiedziała się wcześniej,
121
odesłano do pralni. Teraz dostrzegła, że doktor przyniósł dla niej
własne okrycie. Poczekał, aż Serena podziękuje siostrze za opie
kę, po czym wyprowadził ją z pokoju. W korytarzu dziewczyna
zatrzymała się.
- Nie miałam dotąd okazji, żeby podziękować za uratowanie
mnie... nas obu wczoraj. Jestem bardzo wdzięczna.
Ter
Feulen z powagą skinął głową.
Serena zastanawiała się, jaka mogła być przyczyna tego, ze
sprawiał wrażenie tak odległego. Do tej pory zachowywał się
bardzo przyjaźnie.
- Wezmę taksówkę - powiedziała, wyciągając rękę w kie
runku jezdni, ale doktor powstrzymał ją i poprowadził do włas
nego samochodu.
- Nie ma potrzeby... - zaczęła.
- Nie sprzeczaj się ze mną, Sereno - przerwał jej szorstko.
Wsiadła bez słowa. Nie mogła jednak długo milczeć.
- To nie jest droga do Park Street! - powiedziała z irytacją.
- Przez kilka następnych dni zostaniesz w moim domu. Pani
Bishop zajmie się tobą.
- Nie mogę, przecież pan wie, że nie mogę! Jest jeszcze
Beauty, siedzi tam całkiem sama.
- Beauty jest już u mnie. Przewiozłem ją wczoraj, kiedy
byłem po ubrania.
Spojrzała na jego surowy profil.
- Ale naprawdę nie było potrzeby...
Nie odpowiadał, więc zamilkła, zmieszana.
Coś tu nie było w porządku. Wiedziała to, ponieważ go ko
chała. I miała wielką ochotę zapytać, o co chodzi. Nie miała
jednak prawa.
Kiedy weszli do domu, niska, okrągła pani Bishop natych
miast wyszła z kuchni, by zaprowadzić rekonwalescenlkę na gó
rę, do ślicznego ciepłego pokoju, wyłożonego puszystym dywa
nem.
- Proszę tylko zdjąć żakiet, panienko, i zejs'ć na dół na lunch
122
- powiedziała do dziewczyny, która znalazłszy się przed lustrem,
zaczęła poprawiać włosy.
Doktor już na nią czekał. Przed obiadem w milczeniu napili
się sherry. Wkrótce Bishop zaprosił ich do jadalni. Stał w pokoju
przez cały czas trwania posiłku, co odebrało Serenie szansę po
wiedzenia doktorowi tego, co naprawdę chciała. Rozmowa ogra
niczyła się do frazesów.
Doktor wyglądał tajemniczo. Wydawało się, że był zły.
Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, ale odkryła to nieba
wem.
Po obiedzie usiedli przy kominku. Harley zwinął się w kłębek
przy nodze pana, a Beauty usadowiła się na kolanach Sereny.
Dziewczyna nalała kawy i świadoma dokuczliwej ciszy sta
rała się coś powiedzieć. Jakkolwiek bardzo chciała pozostać
w domu Marca, uznała, że nie powinna tego robić. On z pewno
ścią był uprzejmy tylko dlatego, że wydawało mu się, iż jest to
jego obowiązek.
Nagle doktor odstawił filiżankę i rzekł:
- Dzwoniłem do twojej maiki, Sereno. - Jego powolny głos
wprawił dziewczynę w drżenie. - Naplotłaś mi stek kłamstw.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nie było sensu zaprzeczać.
- Tak, wiem. Przepraszam. Bardzo mi przykro.
Ponieważ przyjął to tłumaczenie z szyderczym uśmiechem,
poczuła się w obowiązku dodać:
- Jest pan ostatnią osobą na świecie, którą chciałabym okła
mać. - Głupie tłumaczenie, pomyślała w tym samym momencie,
w którym z jej ust padło ostatnie słowo.
Doktor nie spuszczał z niej wzroku.
- Mam nadzieję, że teraz powiesz mi całą prawdę, Sereno.
- Proszę zrozumieć - zaczęła pośpiesznie, zdając sobie spra
wę, że żarty już się skończyły. - Sprawy mają szczęśliwy finał.
Święta spędzę z ciotką Edith w Great Canning.
- A Beauty?
- Wezmę ją ze sobą. Jestem pewna, że będzie tam mile wi
dziana.
Starała się zachować naturalnie, lecz instynktownie wyczu
wała barierę. Już nigdy nie będzie chciał mi zaufać, pomyślała
przygnębiona. Dostałam nauczkę. Żałuję, że nie utonęłam w tym
kanale. Może wtedy zrobiłoby mu się przykro... Wyobraziła
sobie, jak targany wyrzutami sumienia pochyla się nad jej ciałem.
- Przestań wreszcie marzyć, Sereno, i posłuchaj mnie uważ
nie. Wyjeżdżam teraz na dwa dni. Ty masz tutaj zostać, a pani
Bishop będzie się tobą opiekować. Przez ten czas musisz nabrać
nowych sił do pracy. Załatwię, żeby Bishop odwiózł cię pojutrze
na Park Street. Następnego ranka zjawisz się w szpitalu. Jeżeli
nie będziesz czuła się na silach, bądź tak dobra i zawiadom panią
Dunn, a ona załatwi kogoś na twoje miejsce.
124
- Czy tego pan właśnie chce? -- zapytała natychmiast.
- Wziąć kogoś na moje miejsce? Ja... dobrze pana rozumiem...
- Nie bądź śmieszna, Sereno! Sprawiasz wrażenie rozsądnej
osoby, a tymczasem pleciesz bzdury jak rozkapryszony dzieciak.
Tego już było za wiele. Zerwała się na równe nogi, kurczowo
przyciskając do piersi Beauty.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli udam się do łóżka.
Doktor również wstał i przytaknął zgodnie, krzyżując tym jej
plany:
- Tak, to świetny pomysł. Po dobrze przespanej nocy twój
zdrowy rozsądek na pewno powróci.
Przytrzymał przed nią drzwi. Serena nie patrząc w jego stro
nę, mruknęła coś na pożegnanie.
Leżąc w ciepłym, wygodnym łóżku, starała się zdobyć na
odrobinę logiki i wymyślić, co powinna robić dalej. Żeby wyjść
z sytuacji z twarzą, powinna znaleźć sobie nową pracę i wyje
chać jak najdalej. Gdzieś, gdzie już nigdy go nie zobaczy. Ale
wtedy mógłby odgadnąć, jaki był powód tej decyzji. Jej miłość
była sekretem, którego nie chciała zdradzić. Niedługo będzie
miał żonę, która skutecznie zaprzątnie jego głowę. Może właśnie
z nią wyjeżdża na te dwa dni? Spróbowała ją sobie wyobrazić:
młoda, piękna blondynka, posiadająca cale szafy wspaniałych
strojów...
A Serena była tylko jego sekretarką. Gdyby wyjechała, cała
sprawa szybko poszłaby w niepamięć.
Zamknęła oczy pełne łez i niebawem zasnęła.
Na świecie nie było milszej osoby niż pani Bishop.
Po śniadaniu, które Serena dostała do łóżka, odbyły cudowny
spacer po ogrodzie, a Beauty biegała tam i z powrotem. Potem
pan Bishop zaprosił je na kawę. Cały dom żył pełnią życia,
a dziewczyna traktowana była jak gość honorowy. Dwa dni mi
nęły w mgnieniu oka. Były wspaniałe.
Drugiego dnia wieczorem Serena spakowała swe nieliczne
125
rzeczy i trzymając Beauty pod pachą, wsiadła do samochód!!,
którym kierował Bishop. Odjechała czule żegnana przez jego
żonę, długo machającą im na schodach.
Park Street, wciąż pokryta warstwą brudnego śniegu, nie wy
glądała zachęcająco. Bishop zatrzymał się przy Primrose Bank.
- Ja zajmę się rzeczami, panienko - zapewnił, otwierając
drzwi samochodu.
Pani Peck przywitała Serenę z serdecznością, której dziew
czyna nigdy by się po niej nie spodziewała. Odprowadziła ją do
pokoju. Dziewczyna stanęła w progu jak wryta. Ktoś włączył
ogrzewanie, na półce ustawił wazon z kwiatami, a na stole tacę
z zastawą do herbaty.
- Och, jak miło. Pani Peck, czy to pani zasługa?
- Poniekąd tak - odpowiedziała gospodyni, przepuszczając
w drzwiach Bishopa z dużym kartonowym pudłem.
- Moja żona uważała, że przyda się pani gotowa kolacja
- oznajmił. - Zawsze to łatwiej niż pichcić samemu.
Rozejrzał się po pokoju, który wydał mu się nieodpowiedni
dla tak młodej i uroczej osoby.
- Może mógłbym jeszcze w czymś pomóc, panienko?
- Nie, bardzo dziękuję, ale proszę powtórzyć pani Bishop, że
jestem wdzięczna za tę kolację. Oboje byliście przemili. Dziękuję
raz jeszcze.
- Miło to słyszeć, panienko. Zostawiam panią w dobrych,
rękach. Nie mam żadnych wątpliwości - oznajmił, mierząc panią
Peck wyniosłym wzrokiem.
Nie mylił się. Pani Peck, mimo szorstkiego sposobu bycia,
w rzeczywistości miała gołębie serce. Poza tym doktor ter Feulen
zapłacił jej za kwiaty znacznie więcej, niż było potrzeba. Miała
więc pieniądze na opłacenie gazu, nie wspominając o herbacie;
kawie, ciastkach i tym podobnych rzeczach, o kupienie których
ją poprosił.
Nastawiła czajnik i zrobiła herbatę, rozwodząc się przez cały
czas na temat odwagi Sereny. Wkrótce, zakłopotana faktem, że
126
pozwoliła sobie na zbytni sentymentalizm, wyszła z pokoju, zo
stawiając dziewczynę samą.
Serena nakarmiła Beauty, a potem z filiżanką herbaty w ręku
usiadła przy grzejniku.
Siedząc bezczynnie, nie mogła powstrzymać się od porówny
wania standardu otoczenia z komfortem domu doktora, więc za
jęła się rozpakowywaniem pudła.
Określenie „kolacja" na to, co znajdowało się w środku, oka
zało się zdecydowanie niewystarczające. Był tam kurczak, frytki,
przeróżne sałatki, jajka, bułki, masło, ser, pół butelki wina i pa
czka z owocami. Słowem: prawdziwa uczta!
- Spójrz tylko na to wszystko - zwróciła się do sennej kotki,
zastanawiając się jednocześnie, czy gosposia doktora opowie mu,
co zrobiła i czy on to zaakceptuje. Zresztą nie miało to znaczenia.
Miała zamiar zjeść wszystko, a nawet napić się wina.
Rano było przeraźliwie zimno. Mimo że nie padało, niebo
było szare i wyglądało groźnie.
Do pracy znów poszła piechotą, ale wzdłuż kanału biegła
najszybciej, jak tylko mogła. Nie chciała wspominać tych okro
pnych chwil. Gdyby nie wypadek, Marc nie dowiedziałby się
o matce, pomyślała, wchodząc do szpitala.
Poza oschłym „dzień dobry" na powitanie ter Feulen nie
miał jej nic do powiedzenia. Inni byli bardziej rozmowni. Od
czasu do czasu ktoś z personelu wpadał do pokoju, żeby pogra
tulować jej bohaterstwa, na co dziewczyna odpowiadała skrom
nie, że gdyby nie pomoc doktora, wpadłaby w niezłe tarapaty.
Przez kilka następnych dni ter Feulen sprawiał wrażenie, że
jej unika. Na biurku pojawiały się tylko papiery opatrzone pisa
nymi odręcznie instrukcjami.
Osobiście spotkali się dopiero w piątkowe popołudnie. Za
trzymał ją, gdy opuszczała szpital.
- Całkiem już wyzdrowiałaś? - zapytał i spojrzał na nią ta
kim wzrokiem, że Serena zapragnęła jak najszybciej uciec.
127
- Tak, dziękuję. - Ponieważ do tej pory nie miała jeszcze
okazji należycie mu podziękować, dodała: - Jestem panu bardzo
wdzięczna. Państwo Bishop byli tacy uprzejmi. -Tu zaczerwie
niła się, bo zabrzmiało to tak, jakby jemu tej uprzejmości zabrak
ło. - Pan też, oczywiście, doktorze.
Jego grzeczne: „dziękuję ci, Sereno" przeszyło ciało dziew
czyny niesamowitym dreszczem. Nawet jeżeli chciałaby napra
wić błąd, nie miała żadnych szans, bo pożegnał ją z dotychcza
sową surowos'cią i stał, czekając, aż odejdzie.
Do świąt Bożego Narodzenia zostało tylko kilka tygodni.
Śnieg to zaczynał padać, to znów przestawał i nigdy nie było go
wystarczająco dużo, by zakryć ulice. Serena otrzymała od matki
i dwie pocztówki. Obydwie przepojone zachwytem nad fantasty-
i czną pogodą, słońcem i ciepłem oraz zakończone zdawkowym
„do zobaczenia wkrótce", w którego prawdziwość sama matka
z pewnością nie wierzyła.
Dostawała też listy od ciotki Edith. W każdym powtarzało się
serdeczne zaproszenie na święta, dla Sereny i Beauty.
Na kilka dni przed Wigilią Serena kupiła świąteczne prezenty
i wiklinowy kosz dla kotki, w którym zamierzała zawieźć ją do
ciotki. Resztę pieniędzy, dość pokaźną sumę, w porywie rozrzut
ności wydała na buty z delikatnej skóry.
Jej życie nie miałoby sensu, gdyby nie fakt, że codziennie
wychodziła do szpitala z nadzieją ujrzenia Marca. Naturalnie,
gdy przeprowadzał badania, była w gabinecie wraz z resztą jego
zespołu, ale poza oficjalnymi i chłodnymi pozdrowieniami nie
rozmawiali wcale ze sobą. Nie mogła uwierzyć, że był to ten
sam mężczyzna, który zabrał ją do rodziny we Fryzji. W jakiś spo
sób musiała go czymś rozgniewać, chociaż zupełnie nie wiedziała
czym.
Zgoda, zniszczył ubranie, ratując ją wtedy w kanale, ale bez
wątpienia stać go było na kupienie nowego...
128
Po tygodniach przygotowań i oczekiwań święta Bożego Na
rodzenia wreszcie nadeszły. Jeszcze w dniu Wigilii doktor przy
jmował pacjentów, ale pozwolił, żeby badania skończyły się
wcześniej niż zazwyczaj. Chciał, żeby każdy, kto miał taki za
miar, ro ód spokojnie wyjechać z Londynu.
Serena roztropnie spakowała walizkę już rano. Powiadomiła
panią. Peck, że nie będzie jej przez kilka dni i o czasie wyszła do
pracy.
Do południu dziewczyna była w swoim biurze sama, więc
zanim zaczęły się przyjęcia, uwinęła się z całą zaplanowaną na
ten dzień pracą. Gdyby doktor miał w sobie choć trochę współ
czucia, pozwoliłby jej przepisać notatki po świętach. Jednak
świąteczny nastrój z całą pewnością go omijał.
Pacjentów, na szczęście, nie było zbyt wielu, ale godziny
przyjęć mijały powoli. O czwartej do przebadania pozostało je
szcze dwóch chorych.
Dyżurna pielęgniarka zwolniła się wcześniej, bo chciała zła
pać popołudniowy pociąg do Yorku. Siostra przełożona, prakty
kant i dwóch studentów zostali w gabinecie do końca. Serena
ostrzyła kolejny ołówek, starając się zapomnieć o zniecierpliwie
niu. Dotąd nie miała czasu kupić biletu. Jeśli kolejka przy dwor
cowej kasie będzie długa, spóźni się nie tylko na najbliższy, ale
i na następny pociąg.
Ostatni pacjent wyszedł za piętnaście piąta. Zaraz potem roz
poczęło się sprzątanie gabinetu. Niestety doktor zawzięcie pisał
coś przy biurku. Zrezygnowana i zła Serena podeszła do praco
dawcy.
- Kiedy powinnam dostarczyć notatki, proszę pana? - zapy
tała oschle.
- Przepiszesz je po powrocie do pracy, Screno - odpowie
dział, zerkając w górę. - Czy do ciotki jedziesz pociągiem?
- Tak.
- Wieczorem muszę być w Bristolu. Bądź gotowa około szó
stej. Wysadzę cię po drodze. A może kupiłaś już bilet?
129
- Nie - odburknęła, nie ukrywając złego nastroju.
- To dobrze. Zresztą jeśli nie kupiłaś jeszcze biletu, nie masz
nawet co marzyć o podróży koleją. Zanim udałoby ci się go
kupić, ostatni pociąg na pewno by odjechał.
- Wspaniały pomysł, doktorze - zauważyła siostra przełożo
na. - Szczęściara z ciebie, Sereno. Biegnij szybko po rzeczy i nie
pozwól doktorowi czekać.
Dziewczyna rozejrzała się po twarzach kolegów. Wszyscy
oprócz doktora uśmiechali się życzliwje. Życzyli jej wesołych
świąt i radzili się pośpieszyć. Nie mogła już dłużej się bronić,
chociaż szczerze chciała mu odmówić.
- Dziękuję bardzo, doktorze - powiedziała potulnie. - Bar
dzo to miłe z pana strony.
Spojrzała przelotnie na jego twarz, na której rysował się iro
niczny uśmiech i zaczęła żałować, że w ogóle cokolwiek powie
działa. Zebrała więc swoje rzeczy, złożyła obecnym świąteczne
życzenia i pośpiesznie opuściła pokój przyjęć.
Jeśli chciała być punktualna, miała przed sobą niecałą godzi
nę. I na pewno byłaby gotowa, gdyby nie Beauty, która dosłow
nie w ostatniej sekundzie uznała, że zamykany koszyk dla kotów
jest ostatnim miejscem na ziemi, w jakim chciałaby się znaleźć.
I Zwinnie umknęła za piecyk i za żadne skarby świata nie chciała
stamtąd wyjść.
- Nie gotowa? - zapytał ter Feulen, zjawiwszy się w jej po
koju. Jego ton dawał do zrozumienia, że właśnie tego się spo
dziewał.
- Ja jestem już gotowa - odpowiedziała zdenerwowana
dziewczyna. - Ale Beauty nie podoba się, że ma być zamknięta.
Serena zezłościła się jeszcze bardziej, gdy na ciche: „kici,
kici" doktora kotka wybiegła z kryjówki i nie stawiając żadnych
oporów, dała się jednak zamknąć.
- Widzisz - powiedział dumny z siebie.
- Phi! - fuknęła rozdrażniona. - Mogłam jechać pociągiem.
- Oczywiście, że mogłaś, pod warunkiem, że złapałabyś
130
Beauty, znalazłabyś taksówkę, a przed odjazdem ostatniego po
ciągu zdążyłabyś kupić bilet.
Miał całkowitą rację.
Ruch na jezdni był mały, bo większość kierowców dawno
opuściła miasto. Szybko wjechali na wschodnią autostradę.
Podczas podróży Serena miała zamiar się nie odzywać, ale
doktor okazał się tak wspaniałym kompanem, że zły nastrój
dziewczyny prędko minął.
Po dwóch godzinach byli w Great Canning.
- O ile dobrze pamiętam, dom ciotki jest zaraz za kościołem
- powiedziała niepewnie Serena, gdy wjechali na główną ulicę
miasteczka. Kiedy ujrzała strzelistą wieżę kościoła, wiedziała
już, gdzie są.
Wkrótce ukazał się stary, ale zadbany dom, w którego oknach
paliły się światła. Brama wejściowa była szeroko otwarta.
- Wejdzie pan? - spytała Serena. - Moja ciotka i wuj byliby
bardzo radzi...
- Będę zachwycony. O której godzinie spodziewają się cie
bie?
- Około dziesiątej. Z Devizes miałam zamiar wziąć taksów
kę.
- W takim razie ty zadzwoń do drzwi, a ja zajmę się Beauty
i walizką.
W progu pojawiła się ciotka Edith. Mimo iż wyglądała na
osobę oschłą i pedantyczną, powitała ich bardzo serdecznie.
- Sereno, moje drogie dziecko - nastawiła policzek do
pocałowania - udało ci się złapać wcześniejszy pociąg? - Te
raz zmierzyła wzrokiem towarzysza dziewczyny, więc ta wyjaś
niła:
- To jest doktor ter Feulen, który był tak uprzejmy i podwiózł
mnie tutaj po drodze do Bristolu.
Ciotka podała mu rękę i zerkając znad okularów, powiedziała:
- Jak to miło! Proszę wejść, bardzo proszę. Znajdzie pan czas
na filiżankę kawy?
131
Doktor zapewnił ją, że ma trochę czasu w zapasie. Przyjąwszy
zaproszenie, zostawił walizkę w holu i wręczył Serenie kosz
z Beauty. Ciotka wskazała im drogę do jasno oświetlonego salo
nu, zastawionego wysłużonymi już meblami. Było tu mnóstwo
kwiatów.
- Proszę chociaż zdjąć płaszcze - powiedziała ciotka podnie
conym głosem, gdy niepewnie stanęli na środku. - Nie spodzie
wałam się, to znaczy nie miałam pojęcia, że masz przyjaciela,
Sereno.
Dziewczyna zarumieniła się, a doktor widząc to, uśmiech
nął się. Nic nie powiedział, pozostawiając inicjatywę w jej rę
kach.
- To nie jest mój przyjaciel, ciociu - odparła tonem, który
tylko jej wydawał się naturalny. - Doktor ter Feulen jest konsul
tantem w Royal Hospital, a ja pracuję jako jego sekretarka. Prze
pisuję listy... On po prostu tędy jechał, a ponieważ mam teraz
na głowie Beauty... Na dodatek nie miałam biletu... - urwała,
uświadamiając sobie, że zbytnio przejęła się rolą.
- Wkradł się tu pewien błąd - powiedział doktor spokojnie.
- Serena jest moją prawą ręką.
Ciotka Edith poprosiła ich, by usiedli.
- Pan nie jest żonaty? - zapytała.
Nawet jeżeli to pytanie zaskoczyło doktora, nie dał tego po
sobie poznać.
- Na razie nie. Chociaż wkrótce planuję wziąć ślub.
Ciotka Edith skinęła głową.
- Lekarze powinni być żonaci, podobnie jak duchowni...
- urwała, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju
wszedł jej mąż.
- Usłyszałem głosy - wyjaśnił i uśmiechnął się do gości.
- Widzę, że przyjechałaś, Sereno. To wspaniale. Kiedy widzia
łem cię po raz ostatni, byłaś małą dziewczynką. - Ucałował ją
i zwrócił się do doktora. - Czy pan jest jej przyjacielem?
- Ja też tak myślałam - wtrąciła się ciotka Edith. - Ale nie
132
tak to wszystko wygląda. To jest doktor ter Feulen ze szpitala,
w którym Serena pracuje. On tylko podwiózł ją do nas.
- To bardzo miło z pana strony. - Wuj Edgar wyciągnął do
doktora dłoń. - Czy zostanie pan na noc?
- Żałuję, ale nie mogę. Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór.
- W Bristolu - dodała Serena.
- Przyniosę kawę - zaproponowała ciotka i potrząsnęła od
mownie głową, gdy dziewczyna zaoferowała jej pomoc.
W tym czasie obaj mężczyźni zajęci już byli rozmową na
temat średniowiecznych kościołów.
Serena uważnie przysłuchiwała się wypowiedziom Marca,
który operował nie znanymi jej terminami z równą swobodą jak
wuj. Ocknęła się dopiero w chwili, gdy doktor spojrzał na nią.
- Twój wuj może być dumny ze swojego kościoła. Dwunasty
wiek i taka historia.
- Nie przyjeżdżałam tu od dzieciństwa - powiedziała chłod
no - i nie pamiętam już, jak wygląda.
- Teraz jest okazja odświeżyć trochę pamięć.
Jej cicha odpowiedź uszła uwagi mężczyzn, gdyż do pokoju
weszła ciotka z kawą i pasztecikami.
Doktor wypił dwie filiżanki kawy, zjadł kilka pasztecików,
po czym wstał, uprzejmie podziękował i złożył wszystkim ży
czenia świąteczne.
Odprowadzili go do holu. Uścisnął dłonie ciotce i wujowi,
włożył płaszcz i gotowy do wyjścia zatrzymał się w otwartych
drzwiach.
- Przyjadę o ósmej, drugiego dnia świąt - powiedział i poca
łował Serenę, zanim zdążyła uciec.
Ledwie wuj zamknął za doktorem drzwi, ciotka Edith przy
stąpiła do oceny:
- Bardzo miły człowiek. Chyba przyjemnie jest dla niego
pracować. - A kiedy znów weszli do salonu, dodała: - W dzi
siejszych czasach to normalne, że ludzie całują sięna pożegnanie.
My jesteśmy trochę staroświeccy.
133
Oszołomiona Serena postanowiła wziąć się w garść.
- To dlatego, że są święta - zapewniła ciotkę, a kiedy spo
strzegła, że tłumaczenie zostało przyjęte, odczuła niebywałą ul
gę. Sama jednak nie mogła uznać tej wersji. Marc nie miał
powodów, żeby całować ją z takim zapałem. W każdym razie,
pomijając przyczyny, sprawił jej przyjemność.
Ter Feulen pojechał na lotnisko, skąd miał odlecieć do Ho
landii. On też był pod wrażeniem zdarzeń. Żałował, że nie mógł
zostać i zobaczyć reakcji Sereny.
Dojazd na Heathrow zajął mu półtorej godziny. Kiedy zjawił
się w sali odlotów, samolot stał już na płycie startowej. Czym
prędzej udał się do stanowiska odprawy paszportowej.
- Powinna być niezła podróż - zagadnął go znajomy pilot.
- Doleci pan przed północą. Czy ktoś będzie czekał w Leeuwar-
den?
- Tak. A pan wraca jeszcze dzisiaj?
Mężczyzna posłał mu szczery uśmiech.
- Mam żonę i dzieci. Lecę dopiero drugiego dnia świąt, ale
pan nie daje sobie chwili wytchnienia. Nie mylę się, prawda
doktorze? Proszę zaprzeczyć, jeśli ta harówka jeszcze się panu
nie znudziła...
Ter Feulen nie zaprzeczył. W samolocie zajął swoje miejsce
i zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Myślał o Serenie.
Dziewczyna tymczasem siedziała z wujostwem przy kolacji.
Nikt nie wspominał już o Marcu, czym była bardzo zawiedziona,
bo właśnie o nim chciałaby rozmawiać. Wszystkie pytania do
tyczyły ślubu matki oraz okoliczności, w jakich Serena została
zmuszona odnaleźć się w dorosłym życiu.
- To oczywiście nie moja sprawa i nie chcę zajmować się
krytyką, ale pieniędzy ze sprzedaży domu twojego ojca wystar
czyłoby na kupienie małego mieszkania. Jak wiesz, drogie dziec
ko, twoja matka i ja nigdy nie mogłyśmy się dogadać, więc
134
musisz mi wybaczyć, że mówię o niej bez ogródek. Mam na
dzieję, że wygodnie ci się mieszka. Park Street to miła nazwa.
Spojrzenie ciotki spoczęło na Beauty, siedzącej spokojnie na
dywanie.
- Mając przy sobie tę cudowną kotkę, powinnaś czuć się tam
całkiem swojsko.
Serena zgodziła się z jej opinią, nie chcąc rozwiewać iluzji
wujostwa. Wkrótce ciotka Edith zaproponowała dziewczynie
udanie się do łóżka.
- Musisz być bardzo zmęczona, a później być może chciała
byś pójść ze mną do kościoła na nabożeństwo, które odprawia
dzisiaj twój wuj.
- Bardzo chciałabym, ciociu. Nie jestem ani trochę zmęczo
na.
Wróciły około pierwszej. Napiły się gorącego kakao i zjadły
kilka pasztecików.
Tej nocy Serena spała twardo, mimo że w pokoju, w którym
jej posłano, niemiłosiernie wiało przez nieszczelne okna. Na
szczęście łóżko było wygodne, a na dodatek ciotka włożyła do
niego butelkę z gorącą wodą.
Wuj Edgar odprawiał również poranne nabożeństwo, więc
Serena wstała bardzo wcześnie, żeby przed jego powrotem po
móc ciotce posprzątać dom. Świąteczny obiad zjedli o trzeciej,
ale przed posiłkiem rozpakowali prezenty. Wuj Edgar podarował
Serenie książkę o architekturze, a ciotka zrobiony na drutach
gruby, rozpinany sweter.
Dobrze, że nie oszczędzałam na zakupach, pomyślała Serena,
gdy oboje rozpakowali upominki od niej: gustowny szal i ele
gancki notes.
Na obiad zjedli indyka i pudding oraz wypili po szklaneczce
portwajnu, przygotowanego przez wikariusza.
Serena, która wcześniej obawiała się tych świąt, odkryła, że
bawi się całkiem nieźle. Nie przestawała jednak myśleć o Marcu.
Nie miała pojęcia, jak obchodzi się Boże Narodzenie w Holandii,
135
lecz przypuszczała, że jego rodzina na pewno znowu zebrała się
razem. Ale dlaczego wyjechał do Bristolu? Wyobraziła go sobie
w towarzystwie rodziny, której córkę miał poślubić... Odetchnę
ła z ulgą, gdy ciotka zaproponowała jej filiżankę herbaty.
Podczas rozmowy przy herbacie ciotka Edith, która zawsze
miała skłonność do owijania w bawełnę tego, co chciała udo
wodnić, zapragnęła dowiedzieć się, co Serena dostała w świąte
cznym prezencie od matki.
- Wydaje mi się, że mogła zapomnieć o świętach - odpowie
działa zdezorientowana dziewczyna. - Wie ciocia przecież, że
tam jest lato.
- Dzisiaj na całym świecie jest dwudziesty piąty grudnia!
- żachnęła się ciotka, po czym zignorowała grzeczną uwagę mę
ża o odchyleniach spowodowanych różnicą czasu.
- Myślę, że znajdę coś w domu, kiedy do niego wrócę. - Se
rena próbowała wybrnąć z sytuacji i uniknąć dalszych kłopotli
wych pytań. Ale ciotka nie ustępowała.
- A ten miły lekarz, który podwiózł cię tutaj? Czy znasz go
dobrze? Pracujesz dla niego, więc przypuszczalnie musisz utrzy
mywać z nim ścisły kontakt.
- Tak, w pewnym sensie. Jednak bywa, że nie widuję go
nawet przez kilka dni. Zostawia dla mnie pracę, przeważnie
listy... Poza tym badania zdarzają się dość często, a wtedy po
prostu siedzę i notuję jego obserwacje dotyczące pacjentów, któ
re potem przepisuję na maszynie, a on je podpisuje. - Tu prze
rwała na chwilę. - Cieszę się, że dla niego pracuję. - Jej głos
zabrzmiał bardzo ciepło, z czego zupełnie nie zdawała sobie
sprawy.
Ciotka spojrzała na nią przenikliwie i oznajmiła stanowczo:
- Jesteś szczęściarą, Sereno. Przypuszczam, że często cię
podwozi, gdy wracasz później do domu.
- O, tak! - Dziewczyna wpadła we własne sidła. - A kiedy
wyciągnął mnie z kanału, zabrał do swojego domu i jego gospo
sia opiekowała się mną przez dwa dni.
136
- Wpadłaś do kanału? - spytała zdumiona ciotka.
- Nie całkiem, to znaczy tam tonęła jakaś kobieta, więc sko
czyłam, żeby ją ratować, a on wyciągnął nas obie.
- Całe szczęście, że się tam akurat zjawił - skomentowała
ciotka Edith, po czym zmieniła temat: - Niespokojnie w tym
Londynie. Nie byliśmy tam od wieków...
W drugim dniu świąt Bożego Narodzenia nabożeństwa od
bywały się dosyć często, ale ciotka uznała, że długi spacer przy
da się Serenie bardziej niż pójście do kościoła. Zaproponowa
ła jej wycieczkę do Roundway Down, miejsca pamiętające
go siedemnastowieczną wiktorię króla Anglii Karola I nad woj
skami Parlamentu. Pole bitwy znajdowało się niedaleko
miasteczka, więc Serena z przyjemnością pokonała tę odległość
pieszo.
Dzień był ponury, ale nawet w środku zimy ta senna okolica
wyglądała pięknie.
- Sereno, ty chyba nie jesteś szczęśliwa - powiedziała ciotka,
gdy wróciły do domu. - Byłaś pewnie załamana, kiedy matka
ponownie wyszła za mąż.
- Tak, byłam, ale nie zaskoczyło mnie to zbytnio. Bo widzi
ciocia, ona jest typem osoby, która potrzebuje mieć kogoś, kto
by się nią stale opiekował.
- Tak jakbyś ty tego nie robiła!
- Tak, ale między nami mówiąc, matka prawie przez całe
dnie była w domu sama. Nie wracałam wcześniej niż o szóstej.
- Miała więc cały dzień, żeby zająć się domem, posprzątać,
ugotować, zrobić zakupy.
- Kiedy jeszcze żył tata, mama robiła niewiele. Mieliśmy
służącą.
- A potem ty przejęłaś pałeczkę - wtrąciła sucho ciotka.
- Gdzie twoja matka poznała tego Hardinga?
- W Amsterdamie.
- Czy nie powinnaś opowiedzieć mi o tym wszystkim, moja
droga? Jeżeli jest coś, co czyni cię nieszczęśliwą, najlepiej wy-
137
rzuć to z siebie. Nie będziemy się często widywały... Zresztą
może to i lepiej. - Jej surowa twarz pojaśniała w serdecznym
uśmiechu. - Nie chodzi tylko o matkę, prawda?
- Nie, ale to wszystko jest trochę... głupie.
- Miłość nigdy nie jest głupia. Zacznijmy od początku, ko
chanie.
Rozmowa przyniosła Serenie ulgę. Dziewczyna rozgadała się
na dobre i jakimś cudem Marc obecny był w każdym fragmencie
jej opowiadania. Za wszelką cenę starała się wysławiać chłodno
i rzeczowo, ale gdy ciotka ponownie się przejęzyczyła, nazywa
jąc doktora przyjacielem Sereny, wszystko nagle prysło. Dziew
czyna wybuchła płaczem.
- Bardzo go kochasz, prawda, moja złota?
Nie było sensu oszukiwać. Łzy płynęły strużkami po policz
kach Sereny.
- Tak. Co mam robić, ciociu?
Wstała z miejsca i przycupnęła koło fotela ciotki, która
natychmiast wzięła ją w objęcia.
- Wypłacz się, byle porządnie, moje drogie dziecko. To ci na
pewno pomoże.
Dziewczyna uniosła zapłakaną twarz.
- Ale on tu zaraz przyjedzie, ciociu.
- Powiedział, że będzie o ósmej, a jeszcze nie ma czwartej
- odparła ciotka. - Płacz, ile tylko chcesz, Sereno, a kiedy przy
jedzie, przywitaj go z radosną miną.
Pozwoliła dziewczynie wyszlochać się za wszystkie czasy,
a kiedy ta uspokoiła się trochę, zapytała:
- Czy on cię lubi, kochanie?
- Nie wiem. Zawsze traktuje mnie z góry.
To dziecinne spostrzeżenie wywołało uśmiech na twarzy ciotki.
- Nie bardzo się orientuję w sytuacji, więc boję się dawać ci
jakiekolwiek rady... - Ciotka przerwała w pół słowa, bo właśnie
otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł wuj Edgar w towarzy
stwie doktora.
138
Pastor wycofał się od razu. Wprowadził gościa do salonu,
nieświadom rozgrywających się tu wydarzeń, lecz gdy zobaczył,
co się dzieje, uznał, że w takich okolicznościach im mniej ludzi,
tym lepiej. Zostawił ster w rękach żony, która na ogół bezbłędnie
wychodziła z tego typu opresji. Marc również zorientował się
w sytuacji.
- Muszę panie przeprosić - powiedział rozbrajającym to
nem. - Przyjechałem wcześniej, niż zamierzałem. - Wyjął z kie
szeni śnieżnobiałą chusteczkę i podał Serenie. - Pastor pozwolił
mi wejść, ale powinienem był państwa uprzedzić.
Ciotka Edith stanęła na wysokości zadania.
- Jesteśmy zachwyceni, widząc pana ponownie i absolutnie
nie musi pan przepraszać. Jestem naprawdę zadowolona, bo dzię
ki temu przed wyjazdem zje pan z nami kolację. Świąteczny
indyk na zimno nie smakuje tak, jak jedzony po raz pierwszy.
Pomoże nam pan go dokończyć. - Poklepała Serenę po ramieniu.
- A ty biegnij, moja droga, i weź dwie aspiryny, zanim ból głowy
zacznie dokuczać ci jeszcze bardziej.
Kiedy dziewczyna uniosła głowę z jej kolan, ciotka Edith
dodała:
- Przez te dni była naszą pociechą i wspaniałym kompanem.
- Witam - powiedziała Serena, zmuszona w końcu do tego,
by się odezwać.
Wypłakawszy się, zobojętniała na wszystko. Nie myślała na
wet o tym, jak wygląda.
- Nie spodziewałam się pana o tej porze - wykrztusiła przez
łzy.
Ter Feulen nie odpowiedział na żadną uwagę. Otworzył jej
tylko drzwi, po czym usiadł w fotelu wskazanym przez ciotkę
Edith.
- Czy miło spędził pan czas w Bristolu?
- Byłem w Holandii, w moim domu - odparł z uśmiechem.
- Chciałem przywieźć tu Serenę, więc musiałem znaleźć jakąś
wymówkę. Wyjazd do Bristolu brzmiał prawdopodobnie.
139
- Czy pan współczuje Serenie? - zapytała ciotka bez ogró
dek.
- Naturalnie, że nie, jeżeli chce pani przez to powiedzieć, iż
się nad nią lituję. Ona jest zaradną dziewczyną i bardzo nieza
leżną. To twardy orzech do zgryzienia, jeśli mogę się tak wyrazić.
- Ale pan zamierza go rozłupać? - spytała żartobliwie ciotka.
- Oczywiście.
Kiedy Serena - umalowana i uczesana, choć nadal z zaróżo
wionym nosem - wróciła do pokoju, ciotka i doktor uśmiechnęli
się do siebie porozumiewawczo.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Doktor wstał na jej widok, co ciotka uznała za objaw niena
gannych manier.
- Twoja ciocia mówiła mi właśnie, że Beauty wspaniale się
zachowywała, czym ujęła wszystkich domowników.
Ta uwaga natychmiast włączyła Serenę do rozmowy. Wkrótce
dołączył do nich także pastor, więc obie panie wyszły do kuchni,
żeby zająć się przygotowaniem herbaty.
- Kanapki - zdecydowała ciotka Edith. - Twój wuj bardzo
lubi „Przysmak dżentelmena". Przypuszczam, że doktor ter Feu-
len też. Pokrój chleb, dobrze, kochanie? Ja odgrzeję kilka paszte
cików.
Energicznie krzątała się po kuchni, prowadząc monolog na
temat kolacji, na którą miał być indyk na zimno, szynka i sma
żone pomidory.
- Może zrobiłabyś sałatkę? - zagadnęła Serenę. - Myślisz,
że krakersy i ser także się nadają? A może powinnam zrobić coś
z resztą puddingu?
- Ciociu, czy on coś zauważył? Musiałam wyglądać jak stra
szydło.
- Mężczyźni nie są spostrzegawczy - uspokoiła ją ciotka
Edith, nie wierząc we własne słowa. - Chyba że chcą tacy być.
Serena odetchnęła z ulgą.
- To był dobry pomysł powiedzieć mu, że boli mnie głowa.
Ciotka ułożyła ciasto na talerzu.
- Twój wuj nie toleruje kłamstw, ale w tej sytuacji czułam
się usprawiedliwiona, bo atak płaczu zawsze wywołuje ból gło
wy.
141
- Czy powiedział, jak spędził święta?
- Tak, wspominał, że było wspaniale.
- Spodziewałam się tego - mruknęła smutno Serena, wyob
rażając sobie, jak niechętnie się żegnał z narzeczoną w Bristolu.
- Od jutra znowu będziesz ciężko pracować, moje dziecko,
ale musisz mi obiecać, że odwiedzisz nas niedługo. Będziesz
widziana milej niż kiedykolwiek. Ty i oczywiście Beauty. - Rzu
ciła okiem na kanapki. - Myślisz, że powinnyśmy odkroić skór
ki? Mogę dać je ptakom albo nakarmisz nimi kotkę. Kiedy wró
cicie, na kolację dla niej będzie już za późno.
Zaniosły tacę z herbatą do salonu i zrobiły trochę zamiesza
nia, przestawiając krzesła, podając spodeczki i filiżanki.
- Picie herbaty przy kominku jest takie przyjemne - zauwa
żył pastor kwadrans później. - To jeden z uroków zimy. Jak
minęły panu święta?
- Bardzo miło - odpowiedział doktor, unikając wzroku ciotki
Edith. - Czy odprawia pan dzisiaj wieczorne nabożeństwo?
- A jakże! - Wuj Edgar spojrzał na doktora pytającym wzro
kiem.
- Czy mógłbym na nie pójść? - spytał ter Feulen.
- Cała przyjemność po mojej stronie. To da naszym paniom
możliwość przygotowania solidnej kolacji.
Po powrocie mężczyzn z kościoła zasiedli do stołu. Podczas
posiłku trwała ożywiona dyskusja. Wszyscy byli bardzo rozba
wieni, choć czasami mówiono zupełnie o niczym. W końcu jed
nak trzeba się było pożegnać. W samochodzie Marc był tak
spokojny i rozluźniony, że Serena zapomniała o płaczu i cieszyła
się każdą minutą podróży.
Gdy dojechali do Primrose Bank, zaniósł walizkę i koszyk
z Beauty do jej pokoju, włączył ogrzewanie, sprawdził, czy
wszystkie drzwi i okna są dokładnie zamknięte, a przed wy
jściem życzył jej dobrej nocy, dodając przy okazji, że jutrzejszy
poranek nie będzie należał do najlżejszych.
Rozstali się około północy. Serena wypiła jeszcze gorącą
142
herbatę i czym prędzej wskoczyła do łóżka. Doszła do wniosku,
że to Boże Narodzenie, którego tak się obawiała, okazało się
jednym z najmilszych, jakie pamiętała, a na dodatek spędziła je
częściowo w towarzystwie Marca. Delektowała się tą myślą.
Było w nim tyle rzeczy, które uwielbiała, nawet jeśli innym
wydawały się irytujące.
Przytuliła do siebie Beauty.
- W każdym razie - powiedziała do kotki - muszę stąd
wyjechać. Wiesz, on nie jest głupcem i wcześniej czy
później wszystkiego się domyśli. A ja nie mogłabym znieść,
gdyby się nade mną litował. Może przeniosłybyśmy się gdzieś
bliżej ciotki? - Beauty przestała na chwilę mruczeć i zamiaucza-
ła sennie. - Nie jesteś dziś specjalnie rozmowna - szepnęła
dziewczyna.
Następny dzień zaczął się paskudnie. Serena zaspała i nie
miała czasu na makijaż, a na dodatek poszło jej oczko w rajsto
pach, co w połączeniu z mroźnym porankiem nie wpłynęło do
brze na jej wygląd.
Autobusy jeździły rzadko i były pełne niezadowolonych lu
dzi, którzy musieli jechać do pracy, podczas gdy najchętniej
zostaliby w domu.
Do gabinetu przyjęć wbiegła na chwilę przed czasem i przy
witała wszystkich zdyszanym „dzień dobry".
Doktor nie podniósł wzroku znad biurka, tak jakby wcale jej
tu nie było. Nie wzruszały go też narzekania pacjentów. Wszyscy
wokoło szeptali, że ma dziś zły humor i nie próbowali się nara
żać. Nikt zresztą nie był tego dnia najlepiej usposobiony. Myśli
krążyły gdzie indziej, byle dalej od przykrych obowiązków.
Po badaniach Serena wyszła na spóźniony lunch, po czym
zajęła się bieżącymi notatkami. Musiała też nadrobić zaległości
sprzed Wigilii.
Następne dni były już normalne. Boże Narodzenie odeszło
w niepamięć. Głowy wszystkich zaprzątnął Nowy Rok.
W sylwestrowy wieczór Serena wróciła do domu radosna,
143
mając w perspektywie całodniowe lenistwo w towarzystwie
Beauty.
Marca widywała ostatnio tylko przelotnie, ale to nie przeszka
dzało jej myśleć o nim bezustannie. Bardziej niż kiedykolwiek
zdecydowana była znaleźć pracę poza Londynem, bo tu nie wi
działa dla siebie żadnej przyszłości. Przez jakiś czas wydawało
jej się, że i on ją trochę lubi. Jednak po świętach ter Feulen znów
przybrał maskę chłodnej uprzejmości i rozmawiał z nią tylko
wtedy, gdy było to konieczne.
- Nie byłoby mądrze ciągnąć to dalej - powiedziała głośno.
- Muszę w końcu coś z tym zrobić!
Nakarmiła Beauty, po czym zajrzała do maleńkiego kredensu
i zdecydowała, że na kolację zje zupę z puszki i jajecznicę. Przed
jedzeniem postanowiła wziąć prysznic. Włożyła szlafrok, rozpu
ściła włosy i kiedy zastanawiała się, którą z zup wybrać: zie
mniaczaną czy rosół, ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiona uniosła
głowę. Dochodziła ósma, a pani Peck wspominała, że wszystkie
pielęgniarki z góry wybierały się na jakieś przyjęcie. Ci państwo
w średnim wieku z ostatniego piętra pojechali na Nowy Rok do
córki. Mogła to być tylko gospodyni, która prawdopodobnie
chciała poplotkować. Kiedy stukanie powtórzyło się, Serena
podeszła do drzwi.
- Pani Peck?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział głęboki, męski głos,
którego nie pomyliłaby z żadnym innym. - Bądź tak dobra
i otwórz wreszcie, Sereno.
- To niemożliwe. Jestem już w szlafroku i przygotowuję so
bie kolację.
- Masz ci los, przecież jeszcze za wcześnie na kolację. A po
za tym weź pod uwagę, że ja mam cztery siostry, z których każdą
nieraz widziałem w szlafroku. - Mówił jak starszy brat, więc
Serena postanowiła nie szukać więcej wymówek. Kiedy otwo
rzyła, Marc spojrzał na stojące na stole puszki i jego wargi wy
krzywiły się w wymownym uśmiechu.
144
- Pomyślałem, że moglibyśmy razem świętować nadejście
Nowego Roku. Pani Bishop przygotowała wspaniałe dania.
Grzechem by było jeść je samotnie.
- Ja właśnie miałam...
- Widzę - przerwał jej. Podszedł do stołu i odczytał głośno:
- Przecier ziemniaczany z puszki... - Cały czas starał się na nią
nie patrzeć. - Poczekam na zewnątrz. Pozwolisz, że wezmę Be
auty? A ty włóż coś na siebie. Dziesięć minut wystarczy?
- Ale ja nie...
Teraz spojrzał na nią i uśmiechnął się bez słowa.
- No dobrze - powiedziała uległym tonem. - Czy mam się
ubrać elegancko?
- Włóż tę zieloną sukienkę i, na miłość boską, weź ciepły
płaszcz. Strasznie dzisiaj zimno. - Schwytał Beauty i wsadził ją
do kosza. - Dziesięć minut - przypomniał.
Dziewczyna ubrała się w mgnieniu oka. Starannie nałożyła
makijaż, włosy jak zwykle spięła w kok i narzuciła płaszcz.
W pośpiechu wyłączyła grzejnik i podomykała okna. Marc wy
siadł z samochodu i z galanterią zaprosił ją do środka.
Serena odwróciła głowę, żeby się upewnić, czy jej pupilka
jest bezpieczna na tylnym siedzeniu i napotkała rzewne spojrze
nie Harleya. Kundelek zamerdał ogonem na powitanie.
- Miło znowu cię widzieć, Harley.
W tym momencie przyszło jej na myśl, że Marc na pewno
musi mieć przyjaciół, z którymi mógłby spędzić sylwestrowy
wieczór.
- Nie urządza pan przyjęcia? - spytała ostrożnie.
- Nie, Sereno. Tylko ty i ja.
Ponieważ ruch na jezdni był bardzo duży, dziewczyna po
wstrzymała się od dalszych pytań.
Bishop otworzył drzwi, gdy tylko wysiedli z samochodu.
W holu zdjął Serenie płaszcz, wypuścił Beauty, po czym zaprosił
ich do salonu.
W pokoju paliło się przytłumione światło. Słychać było cichą
145
muzykę, a na kominku tlił się ogień. Aż chciało się wejść do
środka.
- To Delius? - zapytała Serena, zajmując miejsce na krześle,
które wskazał jej Marc. - Jego muzyka mnie uspokaja.
Doktor usiadł w fotelu z wiernym Harleyem u stóp i zaczął
rozmowę na temat muzyki poważnej, więc Serena, która dotąd
czuła się raczej niepewnie, odprężyła się zupełnie.
Wkrótce doktor wstał, zrobił drinki i skierował rozmowę na
jej problemy. Zrobił to tak zręcznie, że na początku Serena wcale
się nie zorientowała. Dopiero w trakcie wyjaśniania przyczyn
tego, dlaczego nie może pojechać do Ludlow, zdała sobie sprawę,
że sprowokował ją do powiedzenia znacznie więcej, niż kiedy
kolwiek zamierzała. Obracając w dłoni szklankę, bez przekona
nia dokończyła rozpoczęte opowiadanie.
- Dlaczego chce pan to wszystko wiedzieć? - zapytała na
koniec. - Przecież wie pan już tyle, ile pan potrzebuje. - Napo
tkała jego kpiące spojrzenie i oblała się rumieńcem. - Wiem, to
nie było grzeczne i wcale nie miałam tego na myśli. Chodziło
mi tylko o to, że jest mnóstwo ciekawszych rzeczy, którymi
mógłby się pan zainteresować. - Odstawiła naczynie na mały,
stojący obok fotela stolik. - Nie powinnam pić tyle sherry. Nie
miałam dziś czasu na lunch.
- Pani Bishop będzie zachwycona, słysząc tę nowinę. Nad
robisz to podczas kolacji.
W tym momencie do salonu wszedł Bishop, który jakby cze
kał na sygnał, by zawiadomić ich, że posiłek jest już gotowy.
- Wezmę kotkę, panienko. Żona da jej coś do zjedzenia, jak
tylko nakarmi Harleya.
Kolacja była znakomita. Pani Bishop, która wcześniej przy
różnych okazjach musiała przyrządzać różne wyszukane dania
tylko po to, żeby potem patrzeć, jak wszystkie smukłe damy,
przychodzące tu jadać z doktorem, zostawiały je niemal nie
tknięte, tym razem pozwoliła sobie na luksus przyrządzenia bo
gatej gamy sosów i warzyw zapiekanych w maśle. Na deser po-
146
dała biszkopty z kremem, bo - jak wyjaśniła mężowi - ta miła
panienka lubi dobre jedzenie, a nowy kilogram lub dwa nie za
szkodzą jej zgrabnej figurce.
Doktor podzielał chyba jej opinię, ponieważ nakłoni! Serenę,
by wzięła dokładkę, a przy kawie podsunął jej jeszcze porcję
ciastek.
Serena, która niewiele spodziewała się po sylwestrowym wie
czorze, bawiła się wyśmienicie. Bez opamiętania zajadała się
smakołykami, jakkolwiek w towarzystwie Marca obyłaby się
i bez nich.
Oboje nie śpieszyli się z odejściem od stołu i było już sporo
po dziesiątej, kiedy syci usiedli, jedno obok drugiego, na kanapie,
przy kominku. Na chwilę przestali rozmawiać. Nie była to cisza
kłopotliwa, a wręcz przeciwnie - przyjemna.
- Czego życzyłabyś sobie w Nowym Roku, Sereno? - ode
zwał się pierwszy doktor.
Popatrzyła na niego, porządkując rozbiegane myśli.
- Nie wiem. - To było wszystko, na co mogła się teraz zdo
być.
Mogła mu naturalnie wyznać, że najbardziej na świecie pra
gnęłaby zostać z nim do końca życia. Ciekawe, co by powie
dział?
- Musisz mieć jakieś marzenia - spróbował łagodnie nakło
nić ją do odpowiedzi. - Może chciałabyś podróżować? Wygrać
fortunę? Albo na przykład wyjść za mąż?
Jego niepewny uśmiech chwycił Serenę za serce. Odwróciła
więc wzrok i przyszło jej do głowy, żeby powiedzieć mu o tym,
że chce wyjechać jak najdalej stąd. Przecież nie mogła tu zostać,
widując go nieprzerwanie dzień po dniu i z każdym spotkaniem
kochając go jeszcze bardziej. W końcu przeistoczyłaby się
w usychającą z miłości, odrzuconą starą pannę.
On zamierzał się ożenić! Po stokroć zastanawiała się, kim
była jego wybranka. Holenderką naturalnie...
- Tak. Jest coś, co chcę zrobić - zdobyła się na odwagę.
147
- Opuścić Londyn i szpital. Wyjechać jak najdalej, do jakiegoś
małego miasteczka i osiedlić się gdzieś możliwie blisko ciotki
Edith. - Mówiła teraz za szybko i za głośno. - Chcę zacząć
wszystko od nowa. Ułożyć sobie przyszłość. Coś przecież musi
się zdarzyć!
Nawet jeżeli Marc był zaskoczony, jego twarz pozostała nie
wzruszona.
- Tak bardzo koncentrujesz się na przyszłości, że nie dostrze
gasz tego, co przynoszą ci obecne chwile - powiedział powoli.
- Jeżeli za bardzo zajmiesz się szukaniem na niebie księżyca,
możesz nie zauważyć jego blasku.
- Też coś - odburknęła, zapominając o dobrych manierach.
- Zależy mi tylko na karierze!
- Zaczynasz po Nowym Roku?
- Tak. - Pochyliła się nad Beauty, co pozwoliło jej nie pa
trzeć na doktora. Już teraz żałowała, że zachowała się tak poryw
czo i zaczęła obmyślać sposób, w jaki mogłaby naprawić ten
błąd.
Tymczasem w salonie pojawił się Bishop, który przyniósł
kubełek z lodem, a w nim butelkę szampana. Dochodziła północ.
Serena i Marc wraz z państwem Bishop z niecierpliwością cze
kali na znak z wieży Big Bena.
Gdy wybiła północ, wznieśli w górę kieliszki, wymieniając
życzenia i toasty. Chwilę później państwo Bishop wyszli z salo
nu, a wtedy Serena oznajmiła gorączkowo:
- Było wspaniale! Dziękuję za cudowny wieczór, ale muszę
już wracać do domu.
Ter Feulen udawał, że jej nie słyszy. Dalej wygodnie siedział
w fotelu, sprawiając wrażenie zupełnie rozluźnionego.
- Mówiłaś poważnie, Sereno? - spytał spokojnie.
Ugryzła się w język, zanim najszczersze „nie" zdążyło wy
rwać się z jej ust.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała.
- W takim razie pozwól, że ci to ułatwię. Możesz wyjechać
148
pod koniec tygodnia. Nie ma nic prostszego. Niedługo wyjeż
dżam na wakacje i na ten czas wezmę kogoś z agencji. Musisz
tylko złożyć pisemną rezygnację. Ja załatwię resztę.
Był to prawdziwy szok. Serena wpatrywała się w niego bez
radnie.
- To znaczy, że mogę odejść, tak sobie, po prostu?
Przytaknął skinieniem głowy, uśmiechając się jednocześnie.
- Czy moja praca nie zadowala pana? - Było to głupie pyta
nie, chciała jednak wiedzieć.
- Byłaś prawie tak dobra jak Muriel - odpowiedział poważ
nie.
Rozżalona dziewczyna nie zareagowała na komplement.
- Chciałabym pojechać do domu - oznajmiła. - Wieczór był
uroczy, ale robi się późno.
Jak przystało na gospodarza, zrobił uprzejmą uwagę, że mo
głaby jeszcze zostać, po czym wezwał Bishopa i polecił przy
nieść jej płaszcz.
Już wkrótce wraz z Beauty siedziała w samochodzie. Na ulicach
wciąż świętowano. Po drodze na Park Street minęło ich niewiele
samochodów. Serena, by ukryć swój nastrój, podtrzymywała luźną
rozmowę i była tym tak zaabsorbowana, że nie dostrzegła, iż jej
towarzysz nie ma ochoty odpowiadać na pytania.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję - powiedziała grzecznie, gdy
stanęli przed drzwiami jej domu. - Kolacja była pyszna. Pani
Bishop to klejnot, nieprawdaż? Pana żona będzie zachwycona,
mając ją w domu.
Nie zareagował na jej dłoń wyciągniętą w pożegnalnym ge
ście. Wyjął klucz z drugiej ręki dziewczyny i otworzył drzwi.
- Myślę, że będą żyły ze sobą w zgodzie.
Pchnął drzwi do jej pokoju, zapalił światło i pozaciągał za
słony tak, jakby robił to zawsze. Postawił kosz Beauty przy
grzejniku i schylił się, by go włączyć.
- Dziękuję bardzo... - Serena chciała powiedzieć cokol
wiek.
149
Doktor podniósł się z kolan i stanął naprzeciwko niej. Nie
odezwał się. Delikatnie wziął ją w ramiona i zaczął całować.
- Czy nadal chcesz wyjechać? - zapytał po chwili.
Dziewczyna z trudem złapała oddech. Cała drżała. Tak łatwo
byłoby powiedzieć teraz „nie", a mimo to wycofała się z jego
objęć. Nie próbował jej zatrzymać.
- Tak, chcę.
- Powiesz mi, dlaczego? Nie uważasz, że powinnaś to zro
bić?
Spojrzała w górę wprost na jego twarz. Wydawało się, że ją
rozumie, a zarazem był jakiś odległy.
- Pan zamierza się ożenić.
Przytaknął i uśmiechnął się czule.
- Zamierzam, i to wkrótce. Dobranoc, droga Sereno.
Odszedł, a ona długo stała, gapiąc się w zamknięte drzwi.
Kipiała ze złości. O smutku wolała zapomnieć.
- On się śmiał! - powiedziała z furią do kotki. - Śmiał się
ze mnie! - Z wściekłością rzuciła w drzwi puszką zupy, po czym
wybuchła gromkim płaczem. - Pewnie od tygodni czekał na to,
żeby się mnie pozbyć - szlochała głośno. - A dzisiaj po prostu
skorzystał z okazji. W ten sposób nie musiał mnie zwalniać.
Serena miotała się po pokoju jak szalona. W końcu usiadła
odrętwiała, popłakując i mrucząc coś pod nosem. Wszystkie sło
wa wypowiadane przez łzy pozbawione były jakiegokolwiek
sensu i logiki. Głowa pękała jej z bólu. Przytuliła do siebie prze
straszoną Beauty.
Kiedy znalazła się w łóżku, nie mogła zasnąć do piątej nad
ranem. Potem wyczerpana zapadła w głęboki sen i obudziła ją do
piero jej mała przyjaciółka, która zaczęła domagać się śniadania.
Wstała, nakarmiła kotkę i wstawiła wodę na herbatę. Filiżan
ka mocnego napoju była tym, czego potrzebowała. Ale jedno
spojrzenie w lustro spowodowało, że dobry nastrój opuścił ją
bezpowrotnie. Ciekawe, co on teraz robi? - pomyślała.
150
Marc siedział przy biurku. Przed chwilą wykonał trzy ważne
telefony i było to wszystko, co miał dziś do załatwienia. Wstał
z krzesła i pogwizdując radośnie, postanowił zabrać Harleya na
spacer po Hyde Parku.
Serena weszła pod prysznic, umyła włosy, a potem, jak tylko
mogła najlepiej, zadbała o to, by zatrzeć ślady płaczu i niewy
spania na swojej niezbyt pięknej twarzy. Następnie ubrała się,
wypiła kawę i również poszła na spacer.
Wędrowała w przeciwnym niż zwykle kierunku, krążąc wśród
szarych, zaniedbanych uliczek, zamarłych po całonocnych hulan
kach. Starała się myśleć tylko o tym, co dotyczyło jej przyszłości.
Do końca tygodnia zostały trzy dni. Był to krótki, ale cenny czas,
podczas którego musiała się zastanowić, co robić dalej. Najlepiej,
gdyby zaczekała z wymówieniem mieszkania, dopóki nie zdecydu
je, dokąd chce wyjechać. Zastanawiała się, czy poprosić ciotkę Edith
o pozwolenie zamieszkania u nich do momentu znalezienia nowej
pracy. Nie wiedziała, ile czasu może jej to zająć. Pieniędzy miała
niewiele. Tyle, żeby przeżyć tydzień. Dobrze byłoby zatrzymać
pokój na jeszcze jeden tydzień, a potem zapłacić za następny.
Jutro pójdę do biblioteki publicznej i przejrzę oferty pracy
w gazetach, zdecydowała. Tyle że ostatnią rzeczą, jaką zrobi dla
mnie Marc, będzie danie mi dobrych referencji...
Wracając do domu, rozważała, gdzie chciałaby zamieszkać.
Może gdzieś w West Country albo jeszcze lepiej w Cotswolds.
W każdym razie wystarczająco daleko od Londynu, aby móc
zacząć nowe życie.
Kiedy wróciła do pokoju, chciała się zająć czymkolwiek.
Miała do wypełnienia cały dzień. Postanowiła jak najmniej my
śleć o Marcu. Nie było to jednakże możliwe. Bała się spotkać go
następnego ranka.
Do szpitala przyszła bardzo wcześnie. Przepisała listę
chorych, a ponieważ przyjęcia zaplanowane były na później,
151
zbiegła na dół do gabinetu Marca i zostawiła maszynopis na jego
biurku.
Jak zwykle po dniu wolnym od pracy poczekalnia pękała
w szwach. Kiedy Serena weszła do gabinetu, Marc już tam był.
Także jego asystentka, siostra przełożona i trzech studentów. Ich
obecność pozwoliła dziewczynie przywitać się ze wszystkimi,
nie patrząc w oczy doktorowi.
Podczas przyjęć nie było chwili wytchnienia. Na stole stygła
kawa, ale nikt z zespołu nie miał czasu jej wypić. Ter Feulen
pracował niestrudzenie. Każdemu pacjentowi poświęcał maksi
mum uwagi. Kiedy ostatni z chorych opuścił pokój przyjęć, Marc
natychmiast wyszedł na spóźniony obchód.
- Dzięki Bogu, że to już koniec - westchnęła siostra, zgar
niając z biurka notatki, wykresy i formularze. - Umieram z gło
du. Ten facet to pracoholik. Dobrze, że niedługo się ożeni. Będzie
miał wreszcie inne rzeczy na głowie. Idzie pani na ślub?
Serena udała, że nie słyszy pytania.
- Uroczystość będzie kameralna, ale jak go znam, zaprosi na
pewno swój zespół - kontynuowała siostra. - Może jest w swo
im kraju baronem, cenionym konsultantem tutaj oraz, jak słysza
łam, piekielnie bogatym człowiekiem, ale z pewnością nie jest
snobem. Zawsze był uprzejmy. Zdziwiłaby się pani, słysząc
o rzeczach, które ten człowiek w swoim życiu zrobił. - Przeło
żona znowu westchnęła. - Ach, jego żona będzie szczęśliwą
kobietą. Chodźmy wreszcie do stołówki. Zobaczymy, co tam
jeszcze zostało.
Do końca tygodnia Serena prawie nie widywała Marca. Za to
pracy miała więcej niż kiedykolwiek. Na jej biurku piętrzyły się
sterty papierów, tak jakby przed opuszczeniem szpitala doktor
chciał wycisnąć z niej ostatnie soki.
W pewnym sensie była zadowolona, bo dzięki temu nie miała
czasu zadręczać się myślami.
Codziennie w drodze powrotnej ze szpitala kupowała gazety
i do późnego wieczora studiowała oferty pracy. Najbardziej
152
chciała znaleźć posadę recepcjonistki w jakiejś wiejskiej przy
chodni.
W końcu przyszedł ostatni dzień pracy w szpitalu. Zanim
zabrała się do przepisywania listów, poszła zobaczyć się z pa
nią Dunn. Wspominała jej już wcześniej, że zamierza
odejść i odetchnęła z ulgą, gdy pani Dunn przyjęła za dobrą
monetę tłumaczenie, że Serena chce być jak najbliżej matki.
Większość współpracowników myślała zresztą podobnie, więc
dziewczyna nie próbowała wyprowadzać ich z błędu. Tak było
łatwiej.
Po południu miały odbywać się badania, więc Serena zadbała
o to, aby pojawić się w gabinecie i pożegnać ze wszystkimi,
zanim przybędzie tam Marc. W ten sposób mogłaby wymknąć
się zaraz po badaniach, przepisać notatki, a potem po cichu opu
ścić szpital.
Pacjentów nie było jednak tak wielu, jak zazwyczaj, więc
jeszcze przed czwartą doktor ogłosił koniec pracy.
- W imieniu nas wszystkich życzę ci, Sereno, wszystkiego
najlepszego - powiedział, wstając zza biurka. - Będziemy za
tobą tęsknić. Mam nadzieję, że szybko zrealizujesz swoje plany
i kiedy już wszystko będzie w najlepszym porządku, przyślesz
nam kartkę z pozdrowieniami. - Uśmiechnął się do niej radośnie,
energicznie skinął głową i wyszedł.
Serena zaniemówiła.
- No, ładnie - odezwała się siostra przełożona. - Nie podał
ci nawet ręki.
- Wydaje mi się, że przed wyjazdem zobaczę jeszcze dokto
ra, siostro. Muszę przepisać dla niego notatki.
Ta uwaga uspokoiła przełożoną, ale Serena nie uwierzyła we
własne słowa. Na pewno widziała go po raz ostatni.
Przepisywanie notatek nie zajęło jej dużo czasu. Gotowe do
oddania portierowi materiały włożyła do teczki, po czym ostatni
raz uporządkowała biurko i poszła pożegnać się z panią Dunn
oraz innymi maszynistkami. Przez cały czas miała dziwne uczu-
153
cie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, i że w poniedziałek
ponownie przyjdzie do pracy.
A jednak to była prawda.
Zeszła na dół, do głównego wejścia, i wręczyła portierowi
teczkę. Zbliżała się już do drzwi, kiedy ten krzyknął:
- Panno Proudfoot, potrzebują pani w biurze siostry oddzia
łowej!
Serena przystanęła, zachodząc w głowę, czego też mogła
przed wyjściem zapomnieć. Na pewno oddziałowa nie wzywała
jej po to, aby osobiście się z nią pożegnać. Prawie się nie znały.
Serena pamiętała jedynie jej tęgą figurę, którą czasami widywała
w korytarzu.
Niepewnie podeszła do portierni.
- Czy zrobiłam coś złego? Nie mówiła, dlaczego chce mnie
widzieć?
- Nie, panno Proudfoot. Otrzymałem tylko tę wiadomość.
- Chyba powinnam tam pójść...
- Na pani miejscu poszedłbym, złotko - odrzekł portier oj
cowskim tonem.
Zawróciła więc głównym korytarzem i zapukała do drzwi
biura. Kiedy zapaliło się zielone światło, nacisnęła klamkę i we
szła do środka.
Oddziałowej tam nie było. Był natomiast Marc ter Feulen,
który siedział na krawędzi biurka i przyglądał się swoim butom.
Serena stanęła jak wryta. Jej twarz zbladła.
- O nie, tylko nie pan - burknęła i odwróciła się na pięcie.
- Nie uciekaj, Sereno - powiedział pogodnie.
Zatrzymała się, a on wstał z biurka i bez pośpiechu podszedł
do niej. Wyciągnął ramię, zamknął drzwi, po czym objął Serenę
czule.
- Zawsze myślałem - zaczął z powagą - że dziewczyny wie
dzą, kiedy ktoś je kocha.
Serena obróciła się, by uciec z jego ramion, ale przytrzymał
ją drugą ręką i delikatnie przycisnął do szerokiego torsu.
154
- Przecież pan się żeni. Wszyscy o tym mówią. Zresztą pan
sam to potwierdził - powiedziała stłumionym głosem.
- Oczywiście, że się żenię. Z tobą, moja najdroższa.
- Ale pan przecież innie zwolnił - dodała żałośnie, pociąga
jąc nosem. - Tak po prostu, bez żadnych skrupułów.
- Naturalnie, że nie miałem skrupułów. Byłem z tego zado
wolony. Nie będziesz dla mnie dłużej pracowała. Weźmiemy
ślub, kiedy tylko załatwię formalności.
Jeszcze raz pociągnęła nosem i uniosła głowę.
- Ale nie zapytał mnie pan jeszcze, czy ja chcę wyjść za pana.
Delikatnie pocałował ją w usta.
- Czy wyjdziesz za mnie, Sereno? Chcesz tego, kochanie?
- Bardzo chcę- odpowiedziała, nie wierząc własnym uszom,
po czym dodała cichym, przesyconym miłością głosem: - Och
Marc, byłam taka nieszczęśliwa.
- Nigdy więcej, już ja tego dopilnuję!
Pocałował ją znowu, lecz tym razem pocałunek trwał dłu
żej.
- A teraz pojedziemy do domu i ustalimy datę ślubu.
- Czy masz na myśli Park Street?
- Broń Panie Boże! - Przesunął palcem po jej policzku.
- Nie wrócisz tam już nigdy.
- Muszę... Beauty i wszystkie rzeczy...
- Beauty już jest w samochodzie. Zabrałem ją pół godziny
temu. A pani Peck spakowała twoją walizkę. Jedziesz ze mną,
najdroższa.
Serce Sereny topniało ze szczęścia.
- A matka, ciotka Edith i twoja rodzina?
- Do twojej matki wyślemy telegram, a jeśli chodzi o ciotkę
Edith, dzwoniłem do niej wczoraj. Zamieszkasz u nich do chwili,
kiedy twój wuj udzieli nam ślubu. Moja matka i cała rodzina
także o wszystkim już wiedzą. Nie mogą się doczekać, kiedy
znowu cię zobaczą.
- Czy jesteś całkiem pewien?
155
- Tak. Jestem pewien, że cię kocham i że chcę wziąć z tobą
ślub.
- Mogłam się przecież nie zgodzić...
- Ale się zgodziłaś, kochanie.
Przytaknęła, rzucając się mu na szyję.
- Jesteś naprawdę pewien? - zapytała niespokojnie.
Doktor nie odpowiedział, tylko pocałował ją raz jeszcze.
Ta odpowiedź rozwiała wszelkie wątpliwości Sereny.
- Jedziemy do domu - oznajmił Marc.
Tego pragnęła najbardziej.