016 Neels Betty W poszukiwaniu blasku ksiezyca

background image

BETTY NEELS

W poszukiwaniu

blasku księżyca

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg • Istambuł

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia

Sydney • Sztokholm • Tajpej • Tokio • Warszawa

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Był ponury, wrześniowy dzień. Zmierzch zapadł bardzo

wcześnie. Prawie w każdym oknie w Royal Hospital paliły się
światła, rozjaśniając nieco smutną ulicę, pełną małych domków
i przygarbionych wiązów.

Na ostatnim piętrze szpitala panowała całkowita ciemność.

Wyjątek stanowił pokój narożny. Wewnątrz pomieszczenie to
przypominało biuro; pod ścianami stały regały pełne książek,
a na środku duże biurko z drukarką i komputerem.

Przy klawiaturze siedziała drobna dziewczyna o gładko za­

czesanych w kok włosach i intrygującej twarzy. Miała mały, od­
robinę haczykowaty nos, szerokie usta i wielkie, żywe oczy ko­
loru orzechowego, ozdobione firanką długich, lekko podkręco­
nych rzęs. Teraz pochyliła się nad stertą kartek i zmarszczyła
brwi, próbując odcyfrować nieczytelny rękopis. Potem, ze swo­
bodą doświadczonej maszynistki, wystukała kolejne zdanie. Na­

gle znieruchomiała i zamyśliła się, wpatrzona w przestrzeń pu­
stego pokoju.

- Endometrioma czy endometriosis? Dlaczego używa tak

długich słów? - mruknęła do siebie. - Czy nie uczono go pisać
wyraźnie?

Była zdenerwowana. Miała zresztą powód. Dawno minęła

piąta, a na jej piętrze, zajmowanym przez maszynistki, urzędni­
ków i personel administracyjny, nie było już nikogo. Była sama,
głodna i wszystko zaczynało ją drażnić.

- Takiemu to dobrze - powiedziała na cały głos, żeby wy­

rzucić z siebie gniew. - Siedzi teraz w domu z założonymi ręka­
mi i czeka, aż żona przygotuje mu kolację!

background image

6

- A naprawdę - rozległ się głęboki, powolny bas za jej ple­

cami - on jest tutaj, chociaż sielski obrazek domowego szczę­
ścia, o którym pani mówi, wydaje się bardzo kuszący.

Dziewczyna odwróciła się natychmiast, lecz zanim zdążyła

wykrztusić jakiekolwiek słowo, mężczyzna, stojący przy we­

jściu, dodał:

- Chyba powinienem przeprosić za moje pismo, choć pewnie

za późno już na poprawki... a jeśli chodzi o długie słowa, to nie

da się ich uniknąć w naszym zawodzie. - Podszedł bliżej, nie
przestając na nią patrzeć. - Dlaczego nie widziałem pani wcześ­
niej? Gdzie jest panna Payne?

Podniosła szybko oczy, ogarnięta tym samym strachem, który

jej rozmówca wzbudzał powszechnie wśród personelu szpitala.

- Panna Payne jest chora na grypę. - Spuściła wzrok na stertę

kartek, czekających na przepisanie.

- A z kim mam przyjemność? - spytał mężczyzna z chłodną

uprzejmością.

- Serena Proudfoot. - Jej podniesione wymownie brwi zada­

ły mu to samo pytanie.

- Doktor ter Feulen.
- A tak, słyszałam o panu. Jest pan też holenderskim baro­

nem. .. - uśmiechnęła się pobłażliwie, okazując gotowość wyba­
czenia mu tego faktu.

Był przystojnym, wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną

o szpakowatych włosach i zimnych, bladoniebieskich oczach.
Serena nigdy nie dowierzała pielęgniarkom, zachwyconym jego
urodą, i gdy one plotkowały na temat doktora, wolała zajmować
się szpitalną korespondencją. Teraz w myślach przyznała im ra­
cję, ale ponieważ on zignorował jej uśmiech, uznała to za aro­
gancję.

- Czy pani jest z agencji?
- Tak, zatrudniono mnie tu czasowo, dopóki panna Payne nie

powróci do zdrowia.

-, Dlaczego pani jeszcze pracuje? Jest już przecież późno.

background image

7

Było to głupie pytanie, ale udzieliła na nie grzecznej odpo­

wiedzi:

- Leżało tu mnóstwo pańskich listów, czekających na prze­

pisanie. Poinstruowano mnie, że muszą być gotowe do podpisu,

zanim opuści pan szpital.

- A czy są już gotowe?
- Nie, ale jeżeli zostawi mnie pan samą, mogę dostarczyć je

za pół godziny.

Doktor ter Feulen uśmiechnął się znacząco.

- Jak długo pracuje pani jako maszynistka?
- Kilka lat, ale nigdy wcześniej w szpitalu.
- Proszę być tak dobrą i przynieść listy do autoryzacji, kiedy

tylko pani skończy. Prawdopodobnie nikt dotąd nie powiedział
pani, że w naszym szpitalu nie patrzymy na zegarek podczas
pracy. Miejmy nadzieję, że panna Payne niedługo wróci - dodał,
cofając się do drzwi.

Wyszedł, zanim Serena zdążyła zareagować. Włożyła papier

w drukarkę i zapytała znowu na głos:

- Dlaczego musiał przyjść właśnie tu?
- Żeby zobaczyć, co dzieje się z moimi listami - odpowie­

dział ter Feulen. - Przyszedłem ponownie, by panią ostrzec, że
rano czekają mnie badania ambulatoryjne i w związku z tym
pani również będzie miała sporo pracy. Proszę nie narzekać, jeśli
pojawi się konieczność zostania po godzinach. Panna Payne nig­
dy nie mówiła ani słowa...

- Tym gorzej dla niej - odparła szorstko Serena.
Minęła prawie godzina, zanim zgasiła światło w pokoju.
Gabinet, do którego miała dostarczyć listy, znajdował się na

parterze. Zapukała do drzwi, ale ponieważ nikt nie odpowiadał,
nacisnęła na klamkę i weszła do środka. W pokoju było ciemno,
tylko na jednym ze stołów paliła się nocna lampka. Serena po­
łożyła na nim listy i ruszyła do wyjścia. Zatrzymał ją cichy
odgłos chrapania. Doktor ter Feulen, we własnej osobie, leżał
bezwładnie w skórzanym fotelu, a jego duże stopy w eleganc-

background image

8

kich butach spoczywały na blacie stolika do kawy. Stanęła na
moment. Teraz miała okazję przyjrzeć mu się dokładnie. Był
naprawdę niezwykle przystojny, nawet w chwili, gdy na jego
twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie.

Ona też była zmęczona. Z ulgą opuściła szpital i udała się na

najbliższy przystanek autobusowy.

Wysiadła na East Sheen, skąd pieszo doszła do domu, znajdują­

cego się w dobrze utrzymanej dzielnicy willowej. Otworzyła drzwi,
powiesiła płaszcz i weszła do salonu, gdzie zastała czytającą matkę.

- Spóźniłaś się - powiedziała pani Proudfoot, spoglądając

wymownie na zegar wiszący nad kominkiem. - Nie chciało mi
się gotować kolacji - dodała, zmieniając ton i uśmiechając się
czarująco. - Wiem, jestem leniwą i niedobrą matką, ale pomy­
ślałam, że może ty zrobiłabyś dzisiaj nasz ulubiony placek zie­
mniaczany. Przygotowałam już wszystko. Wystarczy tylko wy­
mieszać i włączyć piekarnik...

Serena podeszła do matki i pocałowała ją w policzek.
- Pójdę do kuchni i zrobię ten placek. Przepraszam, jeżeli

zepsułam ci wieczór.

- Wiesz, jaka jestem nerwowa - rzekła pani Proudfoot. - Te

nasze problemy. Ach, gdyby ojciec się dowiedział...

- Przecież powodzi się nam nieźle - odpowiedziała natych­

miast Serena. - Twoja renta nie jest wcale mała. Mamy też moje
pieniądze.

- Wiem, kochanie, ale nie wyobrażasz sobie nawet, jak cierpi

moje matczyne serce, gdy pomyślę o rzeczach, które przez to
tracisz... Tańce, teatr, wycieczki za granicę. Mogłabyś już być
mężatką, masz dwadzieścia pięć lat.

Pani Proudfoot popatrzyła na córkę z rezygnacją. Doprawdy

nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że tak wspaniała i piękna
dziewczyna nie ułożyła sobie dotąd życia.

Sama też była atrakcyjną kobietą. Nawet teraz, przekroczy­

wszy pięćdziesiątkę, sporą część skromnych dochodów przezna­
czała na kosmetyki, fryzjera i dobre gatunkowo stroje.

background image

9

Serena wydawała znacznie mniej; w jej wieku nie musiała

jeszcze tracić kroci na dobre kremy i maseczki. Odkąd zaś za­

częła pracować w tych ponurych biurach, nie potrzebowała też
zbyt wielu ciuchów. Czasami pani Proudfoot próbowała namó­
wić ją na coś, na przykład teraz:

- Widziałam dzisiaj piękną bluzkę, szytą jakby na ciebie

i pasującą do wszystkich twoich spódnic - powiedziała, ale, jak
zwykle, nie otrzymawszy odpowiedzi, ponownie wzięła do ręki
książkę i dodała: - Zatem nie przeszkadzam ci już dłużej, bo
nigdy nie zjemy kolacji.

Serena poszła do kuchni i zabrała się do roboty.
Była naprawdę bardzo zmęczona. Nie chciała mówić malce,

że w pracy miała straszny dzień, a na dodatek autobus wlókł się
niemiłosiernie i przez całą drogę powrotną stała.

Przygotowując ciasto, myślała o doktorze. Rozumiała, że był

przemęczony, może nawet zły, ale nie musiał przecież traktować

jej w tak niegrzeczny sposób. Ciekawe, jaki był prywatnie? Pra­

wdopodobnie nie miał żony, zajmował służbowe mieszkanie,
gotował i jadał samotnie. I chyba dlatego był taki oschły.

Wstawiła ciasto do piekarnika i poszła przygotować stół.
Staranne dobieranie obrusa, serwetek, sztućców i szkła uwa­

żała za zbyteczną procedurę, ale ponieważ matka przywiązywała
do tych czynności wielką wagę, Serena starała się ją usatysfa­
kcjonować zawsze, gdy było to możliwe.

Samotne śniadania jadała zawsze w biegu, w małej kuchence,

tuż przed wyjściem do pracy i wolałaby, gdyby obie jadły tam
każdy posiłek.

- Pamiętasz starą, dobrą Sadie? - Podczas kolacji pani

Proudfoot zebrało się na wspomnienia. - Szkoda, że odeszła.
Całkiem nieźle dawała sobie radę - westchnęła ciężko.

- Mamo, czy miałaś dzisiaj zły dzień? - zapytała zaniepoko­

jona Serena.

- Rzadko ostatnio miewam dobre, moje dziecko. Już samo

robienie zakupów czy inne najprostsze czynności po prostu mnie

background image

10

wyczerpują... Wezmę jeszcze kawałek placka, kochanie. Nie

jadłam dziś prawie nic.

Naprawdę trudno było uwierzyć, że ta kobieta tylko udaje i że

zawsze zwycięsko wychodzi z potyczek z własnym życiem
i zdrowiem. Wyglądała bardzo dobrze. Większość czasu spędza­
ła w salonach piękności, ubierała się bardzo gustownie, a kiedy
żył jeszcze jej mąż, miała w domu służącą i nianię do dziecka.
Nigdy więc nie przemęczała się pracą.

Serena rzadko myślała o sobie. Zaraz po liceum ukończyła

kurs stenotypii i szybko podjęła pracę, zarabiając pieniądze na
to, by matka mogła żyć tak jak zawsze.

- Jutro też przyjdę później. Tak powiedział lekarz, dla które­

go pracuję.

- Niezbyt to miłe z jego strony. Trzeba mu było wyjaśnić, że

masz w domu chorą matkę, która cię potrzebuje, zwłaszcza wie­
czorami.

- Gdybym tak powiedziała, on poprosiłby w agencji o in­

ną sekretarkę, a moja następna praca mogłaby być jeszcze
gorsza.

Pani Proudfoot westchnęła.

- W takim razie muszę się poddać. Zjem coś lekkiego na

Albert Street. A ty jak wrócisz, sama zrobisz sobie omlet.

- To dobry pomysł, mamo - odpowiedziała smutno Serena

i wyszła po kawę.

Ranek w pracy upłynął całkiem zwyczajnie. Listy, raporty,

rachunki... Doktor ter Feulen dostawał ich mnóstwo.

Miał zapewne ciężkie życie; krótkie noce, przerywane posiłki,

nieznośni pacjenci... Ale było też chyba ciekawe, a już na pewno
urozmaicone, czego Serena nie mogła powiedzieć o swoim.

O dziesiątej wyszła na chwilę do bufetu. Szybko jednak wró­

ciła za biurko, świadoma nawału pracy, która czekała ją tego dnia.

Siedziała właśnie nad pierwszym raportem, kiedy w drugim

końcu pokoju zadzwonił nagle telefon. Odebrała go pani Dunn,

background image

11

najstarsza i najmniej pracowita ze wszystkich współpracownic
Sereny.

- Panno Proudfoot, potrzebują pani w ambulatorium. Proszę

zabrać ze sobą notatnik i się pośpieszyć. Doktor ter Feulen bar­
dzo nie lubi, gdy każe mu się czekać.

Serena spokojnie dokończyła raport, wzięła notatnik i wol­

nym krokiem skierowała się do wyjścia.

- Proszę się pośpieszyć, panno Proudfoot, mówiłam pani

przecież, że on nie lubi czekać.

- Tak, proszę pani - odpowiedziała Serena i, nadal się nie

śpiesząc, zaczęła wędrówkę po krętych szpitalnych korytarzach.
Myślała o tym, że doktor ter Feulen miał wystarczająco dużo
czasu, żeby poinformować ją o tym, iż może mu być potrzebna.
Jeżeli sądził, że teraz przybiegnie natychmiast na jego pierwsze
zawołanie, to po prostu grubo się mylił.

Był w gabinecie wraz ze swoją asystentką. Przeglądali zdjęcia

rentgenowskie. Serena stanęła w progu.

- Pan mnie wzywał, doktorze?
Ter Feulen obejrzał się przez ramię.
- Ach, panna Proudfoot. Czy byłaby pani uprzejma notować

nasze diagnozy, zestawiając je z nazwiskami i numerami kart
pacjentów, a potem przepisać to wszystko na maszynie i dostar­
czyć mi jeszcze dzisiaj?

- Tak, jeżeli uda mi się skończyć przed wieczorem - zauwa­

żyła wściekła Serena. - Wszystko zależy od tego, jak wiele bę­
dzie tych diagnoz.

- Niestety, będzie musiała pani zostać, dopóki nie skończy­

my badać wszystkich pacjentów. Ostrzegałem panią wczoraj, że
zanosi się na ciężki dzień.

- Tak, rzeczywiście zrobił to pan - odpowiedziała przez zę­

by. - Czy mam pracować na stojąco?

Uniesione brwi doktora pozostawały nieruchome.
Sądząc po minie asystentki, Serena nie zachowała się tak, jak

zrobiłaby to panna Payne.

background image

12

- Nie, proszę usiąść. Tam jest krzesło, jeżeli pojawią się

jakieś wątpliwości, proszę o wszystko pytać. Jestem pewien, że

nie zna pani pewnych spraw tak dobrze, jak pani poprzedniczka.

Serena bez słowa usiadła pod ścianą. Wyglądała na zaintere­

sowaną tym, co do niej mówią, ale w rzeczywistości jej myśli
błądziły gdzie indziej.

Uznała, że doktor ter Feulen jest zgryźliwym starym kawale­

rem, któremu potrzebny jest ktoś, kto odkryłby przed światem
lepszą część jego osobowości. Mogłaby to być na przykład żona
i dzieci...

Podczas porannych przyjęć był przecież całkiem innym czło­

wiekiem. Cierpliwie słuchał narzekań pacjentów, przywracał im
wiarę w to, że na pewno nie cierpią na raka i tłumaczył, co mają
robić, by tego w przyszłości uniknąć.

Serena skrzętnie notowała obserwacje, podkreślając słowa,

których pisowni nie znała. O ich uzupełnienie postanowiła po­
prosić później asystentkę.

Była prawie druga, kiedy wyszedł ostatni pacjent i pielęgniar­

ki mogły zacząć porządkowanie gabinetu.

Gdy doktor ter Feulen i jego asystentka przygotowali się do

wyjścia, Serena modliła się w duchu, żeby on wyszedł pierwszy,
co umożliwiłoby jej wykonanie natychmiastowej korekty tekstu.
Niestety, doktor zamiast opuścić gabinet, podszedł do Sereny
i rzekł spokojnie:

- Proszę pokazać, czego nie udało się pani zapisać.
Zirytowała ją pewność, z jaką zadał to pytanie.
- Zrobiłam wszystko, co mogłam, ale proszę nie zapominać,

doktorze, że nie jestem panną Payne.

Kątem oka dostrzegła przerażoną minę obserwującej ich asy­

stentki. Spostrzegła też, jak jedna z pielęgniarek zamarła z wra­
żenia.

Teraz dotarło do niej, że nie była wcale przydatna jako pomoc

lekarza prowadzącego najsłynniejszą w kraju klinikę. Zapragnę­
ła, by panna Payne wróciła jak najszybciej, a ona sama otrzymała

background image

13

pracę w jakimś domu handlowym czy fabryce, gdzie mogłaby
wystawiać faktury lub robić coś równie nudnego.

- Brakuje pani kilku słów. Proszę to jeszcze raz przejrzeć

- powiedział doktor i natychmiast wyszedł.

Serena uporządkowała notatki i udała się do stołówki. Ponie­

waż pora lunchu dawno minęła, szybko zjadła zupę, wypiła
herbatę i wróciła do biura. Tak jak poprzedniego dnia, nie udało
się jej skończyć pracy razem z innymi.

Znowu została zupełnie sama, a kiedy zegar na pobliskim

kościele wybił osiemnastą, zadzwonił ter Feulen:

- Proszę przynieść notatki do gabinetu, gdy tylko skończy

pani ich przeglądanie.

Odłożył słuchawkę, zanim zdążyła wyrazić zgodę.
Pół godziny potem, już w płaszczu, zapukała do jego drzwi.
Gdy weszła, natychmiast wstał od stołu.
- Bardzo dziękuję za pomoc, panno Proudfoot. Wierzę, że

nie zepsułem pani wieczoru - powiedział, zerkając na zegarek.

- Oczywiście, że pan nie zepsuł. Rzadko wychodzę z domu

wieczorami. Widzę, że dzisiaj już nie jest pan tak zmęczony, jak
wczoraj - zauważyła przyjaźnie. - Czy pan wie, że kiedy tu
weszłam, spał pan w fotelu? Miał pan pewnie ciężki dzień...

- Tak, rzeczywiście miałem dużo pracy.

Popatrzył na nią zaskoczony i gniewnie zmarszczył brwi.

- Panno Proudfoot, czy każdej napotkanej osobie poświęca

pani aż tyle uwagi? - zapytał.

- Raczej tak, prawie każdej. - Teraz ona była zmieszana.

- Myśli pan, że jestem wścibska... Wiem, wiem, powinnam

traktować pana z szacunkiem, jest pan przecież moim szefem.
Muszę o tym pamiętać, dopóki tu pracuję.

- Prawdę mówiąc, wcale by to nie zaszkodziło. Dobranoc,

panno Proudfoot i naprawdę bardzo pani dziękuję.

Cicho zamknęła za sobą drzwi i natychmiast zapomniała

o doktorze, bo w głowie miała już kolację, którą zamierzała
przygotować, kiedy tylko znajdzie się w domu. Myślała o czymś

background image

14

szybkim i smacznym. O czymś, na co skusiłaby się również jej
nie grzesząca apetytem matka.

Tymczasem doktor zajął z powrotem swoje miejsce, choć nie

zamierzał już kontynuować pracy. Siedział zapatrzony w sufit
i słodko się uśmiechał.

- Doprawdy, kochanie - zaczęła narzekać pani Proudfoot,

gdy tylko Serena przekroczyła próg. - Tak dłużej być nie może.
Byłam sama przez cały dzień'

Córka pocałowała ją w policzek.

- Nie wychodziłaś, żeby coś zjeść?
- Oczywiście, że wychodziłam, ale przecież nie w tym rzecz.

- Jej piękna, dojrzała twarz przybrała wyraz buzi rozkapryszo­
nego dziecka, więc Serena odpowiedziała szybko:

- O ile mi wiadomo, jutro wrócę normalnie, a pojutrze jest

sobota...

Pani Proudfoot poweselała.

- Ach, zapomniałabym! Zaprosiłam na sobotni wieczór kilka

osób. Na partyjkę brydża. Gdybyś upiekła te pyszne ciasteczka,
byłoby co podać do kawy.

- Pewnie, że upiekę, ale co z naszym omletem? Możemy go

zjeść w kuchni? Jest już trochę późno.

- Dobrze, ale tylko dzisiaj - westchnęła matka.

Sobotnie przedpołudnie było jak zwykle zarezerwowane na

zakupy.

Pani Proudfoot lubiła wtedy napić się kawy w „Richmond"

albo innej przytulnej kawiarni, przejść się po okolicznych buti­
kach i domach mody, po czym odwiedzić galerię sztuki lub spot­
kać się ze znajomymi. Tak też zrobiła i tym razem.

Tymczasem Serena przemierzała wzdłuż i wszerz pobliski

supermarket. W jednej ręce trzymała wypełniony po brzegi ko­
szyk, drugą właśnie przebierała kalafiory, kiedy główną ulicą
wspaniałym bentleyem turbo przejechał doktor ter Feulen. Sere­
na nie zauważyła go, ale on ją dostrzegł.

background image

15

Wieczorem przyszli zapowiedziani goście. Byli to mało inte­

resujący emeryci - były dyplomata, właścicielka butiku i anty-
kwariusz.

Serena zajęła się przygotowywaniem drinków, podała kanap­

ki, ciastka i kawę. Nikt nie proponował jej wspólnej gry, bo nigdy
tego nie robiła. Nie grała dobrze w brydża, więc unikała tego
nawet wtedy, gdy się nudziła.

Usiadła w fotelu pod oknem i zajęła się dzierganiem swetra

dla matki, w każdej chwili gotowa spełniać ewentualne życzenia
gości. Ponieważ jednak na razie nikt jej nie wzywał, zaczęła
błądzić myślami gdzieś w odległej przeszłości i wspominać cza­
sy, gdy była nastolatką...

Nie potrafiła rozmawiać z rówieśnikami, w kontaktach z ni­

mi była nieśmiała. Nie umiała, tak jak jej koleżanki, plotkować
o byle czym i śmiać się z niczego. Miała co prawda kilku przy­

jaciół, ale żyła inaczej niż oni. W dużej mierze za sprawą matki

musiała rezygnować ze spotkań towarzyskich i zwariowanych
pomysłów. Pani Proudfoot niczego jej nie zabraniała, lecz ilekroć
Serena próbowała gdzieś wyjść, migreny matki wyraźnie się
nasilały, a jej twarz przybierała cierpiący wyraz.

Stan zdrowia pani Proudfoot poprawiał się dopiero wtedy, gdy

córka informowała ją o zamiarze spędzenia samotnego wieczoru.
Wówczas zostawały w domu lub, jeśli matka miała ochotę na
kino albo teatr, wychodziły razem. To wszystko jednak nie prze­
szkadzało Serenie marzyć. Chciała spotkać przystojnego męż­
czyznę, który zakochałby się w niej od pierwszego wejrzenia

i zaproponował małżeństwo. Marzyła o człowieku, który miałby
przytulny dom i na tyle dużo pieniędzy, by ona mogła ubierać
się w drogich butikach, a także mieć kogoś do pomocy w domu
i przy dzieciach.

- Kochanie, chcielibyśmy prosić o kawę i jeszcze trochę tych

wspaniałych kanapek - głos matki sprowadził Serenę na ziemię.

Po przyjęciu uprzątnęła naczynia, pożegnała matkę i poszła

do swojego pokoju.

background image

16

Była piękna, jasna noc.
Serena zawinęła się w szlafrok, otworzyła szeroko okno i po-

natrzyła w gwiaździste niebo. Wielki, okrągły księżyc toczył się

leniwie nad dachami domów.

- To śmieszne, że świecisz dla wszystkich - wyszeptała.

- Bardzo chciałabym wiedzieć, kto jeszcze patrzy teraz na ciebie.

Doktor ter Feulen był jedną z tych osób. Patrzył w niebo, idąc

powoli przez dziedziniec szpitala. Był wyczerpany nagłą opera­
cją, ale mimo nawału wydarzeń wciąż miał przed oczami natu­
ralną i wdzięczną dziewczynę, która zainteresowała się jego sa­
motnością i znużeniem.

- Na pewno od dawna jest już w łóżku - mruknął do siebie.

- Nietrudno sobie wyobrazić, jak spokojne i zorganizowane wie-
dzie życie. Mały promień księżycowego światła z pewnością
dobrze by jej zrobił...

Ter Feulen uśmiechnął się do własnych myśli, wsiadł do

samochodu i odjechał do domu.

Pod koniec tygodnia doktor ter Feulen odwiedził Serenę po­

nownie, gdy jak zwykle została po godzinach. Przyszedł bez
uprzedzenia.

Wspaniała i niezastąpiona panna Payne miała wrócić już nie­

długo. Ku własnemu zdziwieniu Serena drżała na samą myśl
o powrocie poprzedniczki. Praca w szpitalu nie była wcale łatwa,
a ter Feulen nie był najlepszym szefem - raczej tyranem, nie­
cierpliwym i zgryźliwym pedantem, który od każdego wymagał

perfekcji.

Stężała, kiedy pojawił się w jej pokoju. Patrzyła nieruchomo,

jak zbliżał się ku niej i zastanawiała się, za co tym razem zostanie
zrugana. Nie czuła się niczemu winna, bo w końcu to pani Dunn
odpowiadała za personel i całą administrację.

- Dobry wieczór - przywitał ją tym samym co zawsze, urzę­

dowym tonem i przystawił swoje krzesło do biurka Sereny.

- Dobry wieczór - odpowiedziała i zaraz dodała poważnie:

background image

17

- Nie skończyłam pańskich listów. Potrzebuję jeszcze piętnastu
minut, ale proszę mi nie przeszkadzać.

- Przepraszam, panno Proudfoot, ale jest powód, dla którego

muszę pani na chwilę przerwać. Widziałem się z panną Payne.
Zdecydowała się przejść na emeryturę, przychodzę więc, żeby
zaproponować pani jej miejsce.

Spojrzała na niego zaskoczona.

- Ja na miejsce panny Payne? Jak mogłabym ją zastąpić?

Ja... Przecież mówił pan, że ona nigdy nie narzekała... - Tutaj

zabrakło jej tchu, a twarz oblała się purpurą. - Naprawdę by pan
chciał?

Dokładnie przyjrzał się jej twarzy, jednocześnie zaskoczonej

i zagubionej.

- Coś pani powiem, panno Proudfoot. Pani poprzedniczka

faktycznie nigdy nie narzekała, ale najważniejsze było to, że ona
się mnie nie bała. Pani również się mnie nie boi, prawda?

Serena pomyślała chwilę.

- To prawda - przyznała.
- A więc załatwione. Nie musi pani nic robić w tej sprawie.

Sam wszystkiego dopilnuję. I, naturalnie, dostanie pani wyższą
pensję. - Szybko wstał z krzesła. - Aha, za dwa tygodnie wyjeż­
dżam do Holandii. Mam tam kilka wykładów, konsultacje, piszę
także książkę. Chcę, żeby pani też pojechała.

Serena zaniemówiła, oszołomiona tysiącem myśli. Podróżo­

wać... Zobaczyć kawałek świata, spotkać nowych ludzi... Bę­
dzie musiała kupić sobie nowe ciuchy...

- Czy nie wraca pan już do Anglii? - zapytała słabym gło­

sem.

- Oczywiście, że wracam. Tutaj mam znacznie więcej pracy.
- Z pewnością nie może pan robić wszystkiego naraz. Praca,

książka, wykłady...

- Owszem, mogę i dlatego potrzebuję pani. Chciałbym, żeby

robiła pani notatki, odbierała telefony, pilnowała terminów mo­

ich spotkań, a w międzyczasie przepisywała rękopis. Panna Pay-

background image

18

nę to robiła, dlaczego pani nie miałaby podołać. Jest pani od niej
młodsza.

Serena zmarszczyła brwi ze zdumienia. Panna Payne była już

w wieku emerytalnym, więc porównanie nie było najtrafniejsze.

Doktor szybko dostrzegł swój błąd.

- Pani ma dwadzieścia pięć lat. Jest pani dwa razy młodsza

od Muriel.

- Muriel? Ach, panny Payne... Ale czy mogę o tym pomy­

śleć? To znaczy, ja muszę...

Przerażenie widoczne na jej twarzy spowodowało, że doktor

ter Feulen znowu usiadł obok.

- Nie, naprawdę nie mogę, doktorze. Widzi pan, ja mam

matkę.

- Wdowa?

Serena przytaknęła.
- Czy pani matka jest chora?
- Nie, to znaczy trochę...
- Co to jest? Wada serca, cukrzyca, artretyzm?
- Nie, nic z tych rzeczy. Ma chyba coś z nerwami. Nie po­

winna się przemęczać.

- Dom, zakupy i tak dalej?
- Tak.
Ter Feulen westchnął cicho. Historie samolubnych wdów

i ich kochających córek nie były dla niego nowością. Ale ta mała
urocza dziewczyna zasługiwała na coś więcej.

- W takim razie zrobimy inaczej - zdecydował. - Nie ma

przecież powodów, dla których pani matka nie mogłaby jechać
z nami. Będziecie mieszkać razem. Większość czasu spędzę
w Amsterdamie, a tam jest sporo do obejrzenia.

- Ale matka nie mówi po holendersku, zresztą ja również nie.
- Moje drogie dziecko, prawie każdy mieszkaniec Holandii

świetnie radzi sobie z angielskim!

Wyraz twarzy Sereny wyraźnie się zmienił.
- Czy mówi pan poważnie?

background image

19

- Zawsze mówię to, co myślę. A teraz proszę już iść do domu

i porozmawiać o tym z matką. Jutro rano chciałbym znać pani
odpowiedź. - Wstał i pożegnał ją skinieniem głowy.

Niebawem Serena skończyła pracę, uprzątnęła biurko i zaczę­

ła się zastanawiać, co zrobić ze stertą przepisanych listów.

Z kłopotu wybawił ją portier, który zadzwonił w tym momen­

cie i poprosił ją o zostawienie listów u niego.

Pośpiesznie opuściła budynek, żeby złapać ostatni autobus.
Nie wiedziała, co powiedzieć matce, bo w miarę zbliżania się

do domu była coraz mniej pewna, czy pani Proudfoot zgodzi się

na pomysł, który rujnował codzienny porządek ich życia. Osta­
tecznie postanowiła jednak wytłumaczyć matce, że niewielka
zmiana otoczenia zrobiłaby dobrze im obu.

Pani Proudfoot siedziała w salonie, pisząc coś przy stoliku.
- Już jesteś, kochanie? To dobrze. Mam dla ciebie wspaniałą

wiadomość. Dzwonił doktor ter Feulen. Poplotkowaliśmy trochę.
On jest naprawdę wspaniałym mężczyzną. Przeprosił, że zawsze
trzyma cię tak długo i wyjaśnił mi, jak wiele zależy od twojej
pomocy. Powiedział też o propozycji, jaką ci dzisiaj złożył,
o wyjeździe do Holandii, którego nie mogę się już doczekać.

Doktor uważa, że ten wyjazd jest czymś, czego w moim stanie
najbardziej potrzebuję. - Tu przerwała na chwilę, więc Serena
natychmiast skorzystała z okazji.

- Zadzwonił tutaj? - spytała, udając opanowanie i spokój.

- Więc już wszystko wiesz... i chciałabyś pojechać? Czy nie
będzie to dla ciebie zbyt męczące?

- Oczywiście, że nie, kochanie. Minie zapewne kilka dni,

zanim pozbieram się po podróży, ale przecierpię to dla ciebie.
Zaczęłam już robić listę rzeczy, które ze sobą wezmę. Czy jadłaś
kolację? Byłam taka zajęta. Może ty przyrządziłabyś coś szyb­
ko... Ja muszę się oszczędzać, żeby zachować siły na później.

- Mamo, ależ ja jeszcze nie powiedziałam, że zdecydowałam

przyjąć tę pracę.

Pani Proudfoot spojrzała na nią gniewnie.

background image

20

- Kochanie, dlaczego by nie? Jesteś śmieszną, małą istotką.

Dlaczego nie?

- Nie byłam pewna, czy spodoba ci się ten pomysł.
Pani Proudfoot roześmiała się szczerze.
- Moja droga, ten pomysł szalenie mi się podoba. Powiedz

mi, w jakim wieku jest ten doktor?

- Nie wiem. Wygląda na trzydzieści pięć lat.
- Żonaty?
- Nie mam pojęcia.

Skłamała i nie wiedziała dlaczego.

- Nieważne. Na pewno poznamy tam wielu ludzi... Nalej mi

szklaneczkę sherry, Sereno. To mnie postawi na nogi.

- Mamo, ale my nie jedziemy na wakacje - zaprotestowała

nieśmiało. - Ja będę ciężko pracować i przez większość czasu
będziesz sama.

- Codziennie jestem sama i piekielnie się nudzę. Zdążyłam

się przyzwyczaić.

Kiedy rozeszły się do swych sypialni, Serena długo nie mogła

zasnąć. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, godząc się na to
wszystko. Nie była też całkiem pewna, czy powinna się cieszyć
z interwencji doktora, który spowodował, że nie miała już od­
wrotu. Postanowiła powiedzieć mu rano, że nie miał prawa wtrą­
cać się w jej życie i z tym postanowieniem zasnęła.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Kiedy rano pojawiła się w pracy, wciąż była zdecydowana

powiedzieć doktorowi, co leży jej na sercu. Niestety szansa spot­
kania go trafiła się jej dopiero pod koniec dnia. Zmierzała właśnie
w kierunku bocznego wyjścia, z którego korzystała zazwyczaj,
gdy on niespodziewanie pojawił się naprzeciwko niej. Zatrzyma­
ła się i oznajmiła ożywionym tonem:

- Dobrze, że pana widzę, doktorze.
- Ach, panna Proudfoot. Czy powinienem być dumny z tej

chęci ponownego spotkania? - Przerwał, dostrzegłszy poważny
wyraz jej twarzy. - Wyobrażam sobie chyba zbyt wiele. Rozgnie­
wałem panią?

Słysząc te słowa, Serena pomyślała, że ter Feulen zwyczajnie

sobie żartuje.

- Myślę, że było to nie fair z pańskiej strony dzwonić do

mojej matki, nie dając mi nawet szansy porozmawiania z nią
wcześniej. Nie powiedziałam jeszcze przecież, że przyjmuję pań­
ską propozycję. Jakie więc miał pan prawo, żeby...

- ...się wtrącać - dokończył za nią. - Mieszać się w pani

sprawy. Nie miałem do tego prawa. Moje intencje podyktowane
były czystym egoizmem. Po kilku latach bezkonfliktowej współ­
pracy z Muriel, znoszącej bez słowa moje złe humory, brak cier­
pliwości i nieczytelny charakter pisma, wprost przerażała mnie
myśl o zatrudnieniu jej następczyni. Nie mogłem przecież prze­
widzieć, jakie mogłaby mieć słabości - uśmiechnął się do niej
z sympatią.

Serena ze zdumieniem przyłapała się na tym, że odwzajemniła

ten uśmiech.

background image

22

- Jest pani najwierniejszą kopią panny Payne, jaką dotąd

poznałem.

Serena uznała to za komplement. Po tych słowach uśmiech­

nęła się szeroko.

- Pani jest skromna i spokojna - kontynuował ter Feulen.

- Nic w pani zachowaniu nie powoduje, że muszę odrywać się
od pracy.

- Dokładnie taka, jak panna Payne? - wycedziła Serena

przez zęby.

- Właśnie. A poza tym chciałbym zauważyć, że taka zmiana

otoczenia może pomóc pani matce przezwyciężyć kłopoty ze
zdrowiem. Wydawała się zachwycona moim pomysłem.

Z udawaną uprzejmością przyznała mu rację. Doktor uśmie­

chnął się ponownie i wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
Serena zapragnęła natychmiast zrezygnować z pracy, ale myśl
o matce powstrzymała ją od wybuchu.

- Dobrze, doktorze ter Feulen - powiedziała niechętnie.

- Będę dla pana pracować.

- Wspaniale - odpowiedział, zerkając na zegarek. - A teraz,

ponieważ rozmawialiśmy tak długo, odwiozę panią do domu
i przy okazji poznam pani matkę.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz natychmiast za­

mknęła je z powrotem, pojmując, że stawianie mu oporu nie ma
najmniejszego sensu.

Jej złość nieco złagodniała podczas podróży wspaniałym

bentleyem. Jednak nie na tyle, by mogła zdobyć się na więcej
niż krótkie i zwięzłe odpowiedzi na pytania doktora.

Otworzyła wejściowe drzwi domu i zaprosiła go do środka.
- Serena? - usłyszeli cichy głos matki, dobiegający z salonu.

- Znowu się spóźniłaś, kochanie. Mam nadzieję, że pomyślałaś

już o czymś smacznym na kolację. Jestem zbyt wyczerpana, żeby

zajmować się czymkolwiek, chyba że szklaneczką sherry.

Doktor spojrzał na twarz Sereny, bladą i zmęczoną po całym

dniu pracy. Jego przypuszczenia sprawdziły się. Pani Proudfoot

background image

23

była samolubną egocentryczką, zapatrzoną tylko w siebie. Poło­
żył dużą dłoń na ramieniu Sereny i uśmiechnął się życzliwie.
Dziewczyna z wysiłkiem opanowała pragnienie rzucenia mu się

na szyję i wypłakania na jego szerokiej piersi.

- Proszę wejść i poznać moją matkę - poprosiła cichym, opa­

nowanym głosem.

Doktor posiadał nieodparty urok i był na tyle sprytny, żeby

dobrze radzić sobie w trudnych sytuacjach. Tylko pół godziny
wystarczyło mu na to, by przy kieliszku sherry ułożyć sprawy
po swojej myśli. Pani Proudfoot zgadzała się z każdym jego
słowem. Serenie natomiast nie dał szansy powiedzenia czego­
kolwiek istotnego. Zanim wyszedł, sprawy związane z wyjaz­
dem zostały omówione do ostatnich szczegółów. Gdy za dokto­
rem zamknęły się drzwi, pani Proudfoot zajęła miejsce przy
biurku.

- Moja droga! - wykrzyknęła rozentuzjazmowana. - To

wszystko jest takie ekscytujące i mamy tak mało czasu! Potrzeba
mi kilku nowych sukienek. Bądź tak dobra i zacznij robić kola­
cję, a ja w tym czasie jeszcze raz przejrzę listę rzeczy.

Przy kolacji matka bez przerwy mówiła o wyjeździe. Wyob­

rażała sobie dni pełne spacerów, wyjść do teatrów i małych przy­

jęć, pomijając zupełnie fakt, że nie miała to być wycieczka

towarzyska. W jej planach zabrakło też miejsca dla Sereny.

- Mamo - odezwała się rzeczowo dziewczyna - nie przypu­

szczam, żeby ten wyjazd mógł być tak fascynujący, jak sądzisz.
Nie znamy nikogo w Holandii.

- Jak to, a doktor ter Feulen?

Serena zignorowała replikę matki i dodała:

- Ja będę zajęta przez całe dnie, a poza tym podejrzewam,

że w pensjonacie, o którym mówił doktor, będzie bardzo spokoj­
nie.

Pani Proudfoot zrobiła kwaśną minę.
- Kochanie, jesteś taka prozaiczna. To życiowa szansa, z któ­

rej powinnaś skorzystać. A jeśli nie możesz się na to zdobyć,

background image

24

przynajmniej nie psuj mi przyjemności tym wiecznym nudze­
niem o twojej pracy. - Pogłaskała rękę Sereny i uśmiechnęła się
czarująco. - Nie miej mi za złe tego, co mówię, ale jestem matką
i chcę dla ciebie jak najlepiej. Czasami jesteś zbyt doskonała

- roześmiała się. - Nie chcesz chyba spędzić życia, siedząc w ja­

kimś nudnym biurze. - Przygładziła starannie ułożone loki córki.
- Poza tym mogę ponownie wyjść za mąż.

Ta ostatnia uwaga dotknęła Serenę, która nadal z żalem wspo­

minała niedawną śmierć ojca. Nalewając kawę do filiżanek,
dziewczyna zapytała ponuro:

- Czy to ktoś, kogo znam?
- Och nie, ale wiesz, kochanie, pokrzepiam się myślą, że

wciąż jestem wystarczająco młoda i na tyle interesująca, że może
spotkam tam kogoś, kto mi się spodoba.

Przez kilka następnych dni Serena zadręczała się myślą, że

źle zrobiła, przyjmując propozycję doktora. Postanowiła popro­
sić go o rozmowę.

- Nie sądzę, żeby wyjazd do Holandii mógł pomóc matce

w jakikolwiek sposób - powiedziała, gdy skończyli pracę. - Pro­
wadzi bardzo spokojne życie, a na podróże jest zbyt delikatna.

- Panno Proudfoot, zapewniam, iż z pani matką nie dzieje

się nic szczególnego. Ujęty troską, z jaką mówiła pani o jej
zdrowiu, postanowiłem przekonać się na własne oczy, jak to
naprawdę wygląda. Teraz, bogatszy o to doświadczenie, mo­
gę powiedzieć całkiem szczerze, że stan jej zdrowia poprawi
się natychmiast, gdy tylko znajdzie sobie zajęcie. Jestem pe­
wien, że podczas pobytu w Amsterdamie pani matka znaj­
dzie przyjaciół, a być może zajmie się nawet czymś konkret­
nym.. . Teraz proszę wybaczyć, wypadła mi niespodziewana ope­
racja.

Rozmowa ta nie usatysfakcjonowała Sereny. Przygnębiona

wróciła do domu, gdzie czekało na nią mnóstwo pracy. Jak
najszybciej musiała załatwić sprawy związane z wyjazdem. Do­
pilnowała transferu renty w banku i przedłużyła ważność pasz-

background image

25

portów. Wszystko to sprawiło, że na własne zakupy zostało jej
niewiele czasu.

Był październik i od czasu do czasu chwytały przymrozki.

Nie było jednak na tyle zimno, by chodzić w zimowym płaszczu.
Za uzbierane oszczędności kupiła sobie krótkie wełniane paltko
o przyjemnej pastelowej barwie, do którego dobrała plisowaną
spódnicę w szkocką kratę, wielki kremowy sweter i kilka ele­

ganckich bluzek. Postanowiła, że zabierze też ciemnozieloną,
dżersejową sukienkę, która od dawna bezużytecznie wisiała w jej
szafie. Na koniec wzięła dwie pary wygodnych butów, mających
się przydać do chodzenia po mieście.

Garderoba jej matki była o wiele bogatsza i z całą pewnością

wystarczyłaby na całą zimę. Serena powstrzymała się jednak od
uwag, gdyż w odpowiedzi na pewno usłyszałaby, że matka wcale
nie musi jechać, jeżeli nikomu nie zależy na jej obecności, a po­
zostanie w domu w ogóle nie zrobi jej różnicy, jako że zawsze
przebywa w nim sama.

Serena była dobrą, kochającą córką, ale często marzyła

o wolności i samodzielności. Chciała zająć się własnym ży­
ciem i mieć przyjaciół. Wszyscy jej dawni znajomi pozakładali

już rodziny i prowadzili życie ludzi zadowolonych z własnej

pracy.

Kilka dni po rozmowie z doktorem na biurku Sereny pojawił

się list informujący o dacie ich wyjazdu. Była w nim również
wzmianka o tym, że polecą samolotem i że ktoś odbierze je
z lotniska oraz odwiezie do pensjonatu. Autorem był oczywiście
ter Feulen. Zaraz po powrocie do domu dziewczyna pokazała list
matce.

- Nie rozumiem, dlaczego nie mogłybyśmy pojechać jego

samochodem. Wyjeżdża przecież w tym samym czasie. Bez wąt­
pienia całe to zamieszanie z dojazdem na Heathrow i lot do
Amsterdamu nadwerężą moje słabe zdrowie - powiedziała pani
Proudfoot z oburzeniem.

- Być może on wyjedzie wcześniej od nas - zasugerowała

background image

26

Serena, próbując załagodzić sytuację. W głębi duszy podejrze­
wała, że działanie doktora było celowe.

Jednak na dwa dni przed planowanym wyjazdem dowiedziała

się przypadkiem, że doktor ter Feulen faktycznie opuścił już
szpital.

- Nieźle się pani trafiło z tą schedą po pannie Payne - przy­

gadała jej pani Dunn. - Pojeździ sobie pani po świecie. Tylko
proszę pamiętać, że on wiele oczekuje od sekretarki. Panna Payne
długo dla niego pracowała. Trudno ją będzie zastąpić.

Perspektywa nie była krzepiąca, ale Serena zignorowała tę

uwagę. Niezależnie od tego jak ciężka czekała ją praca, miała
zamieszkać w innym kraju i właśnie fakt zmiany otoczenia za­
mierzała wykorzystać do końca. Poza tym wyjazd łączył się
z większymi zarobkami. Gdyby wróciły na święta Bożego Na­
rodzenia, mogłyby wybrać się na świąteczne zakupy do ulubio­
nego domu towarowego matki...

- Zrobię wszystko, co w mojej mocy - zapewniła wesoło

panią Dunn.

Na lotnisko dojechały taksówką, na co nalegała pani Proud-

foot, chociaż bez tego wydatku Serena z powodzeniem mogłaby
się obejść. Mimo to matka i tak była niezadowolona. Narzekała
na zbyt długi czas oczekiwania i brak wygodnych miejsc w po­
czekalni. Serena, zajęta pilnowaniem bagaży i biletów oraz od­
prawą paszportową, odpowiadała na te pretensje zdawkowo, za­
pewniając, że wszystkie niedogodności miną, gdy zajmą miejsca
w samolocie. I tak się faktycznie stało. Lot trwał bardzo krótko.
Kawa i ciastka umiliły czas spędzony na pokładzie i obie panie
nawet się nie spostrzegły, kiedy dotarły do Schiphol.

- Pani i panna Proudfoot? - zapytał po angielsku starszy

mężczyzna, który zjawił się koło nich, gdy czekały na bagaże.
- Doktor Dijkstra ter Feulen przysłał mnie po panie. Nazywam
się Cor. Bardzo proszę za mną.

Szedł przed nimi zdecydowanym krokiem, niosąc walizki

background image

27

w kierunku ciemnoniebieskiego jaguara, stojącego przed wy­

jściem z lotniska. Otworzył drzwi samochodu i zaprosił obie

panie do środka.

- Podróż zajmie nam pół godziny - oznajmił, po czym włą­

czył silnik.

Pani Proudfoot przestała wreszcie narzekać. Ożywiła się na­

wet, gdy wjechali do Amsterdamu. Bez przerwy zachwycała się
zabytkami i przecinającymi miasto kanałami. Nagle skręcili
w wąską ulicę, wzdłuż której wznosiły się solidne domy, zbudo­
wane z czerwonej cegły, w stylu z końca ubiegłego wieku. Za­
trzymali się przed jednym z nich.

Drzwi samochodu otworzyła kobieta w średnim wieku o mi­

łym wyrazie twarzy i małych, okrągłych oczach.

- Ach, panie z Anglii! - radośnie przywitała gości. - Proszę

wejść, zapraszamy.

Mówiła po angielsku równie dobrze jak Cor, miała jednak

znacznie gorszy akcent. Mężczyzna tymczasem przeniósł bagaże
do holu.

- Życzę paniom miłego pobytu - powiedział na odchodne.

Pani Proudfoot uśmiechnęła się łaskawie.
- Bardzo nam było miło, że odebrał nas pan z lotniska, je­

steśmy naprawdę wdzięczne - rzekła Serena, podając mu rękę.
Potem sięgnęła po portmonetkę, ale on powstrzymał ją natych­
miast, kładąc na jej dłoni swoją wielką, muskularną rękę.

- Nie, panienko. To niepotrzebne. Doktor już wszystko zała­

twił.

Uśmiechnął się życzliwie, wymienił pozdrowienia z właści­

cielką pensjonatu i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

- Chodźmy obejrzeć pokoje - odezwała się gospodyni. - Na­

zywam się Mevrouw Blom i bardzo się cieszę, że panie pozna­
łam. Proszę za mną.

Serena wzięła jedną z walizek, a pani Blom dwie pozostałe.

Matka zajęła się parasolką. Strome schody wiodły na półpiętro.
Pani Blom otworzyła drzwi znajdujących się tam pokoi i zapro-

background image

28

siła gości do środka. Oba urządzone były identycznie: w każdym
stało łóżko z małą nocną lampką, pod oknem stół i proste krzes­
ło. Na ścianie wisiało lustro, a obok niego stała wielka, staro­
modna szafa. Na podłodze leżały skromne dywaniki.

- Niech się panie rozpakują i rozgoszczą, a potem proszę

zejść na kawę - powiedziała pogodnie pani Blom.

- A gdzie jest łazienka? - Serena nie pozwoliła jej odejść.
- Jest jeszcze prysznic - odrzekła gospodyni, wskazując

trzecie ze znajdujących się na półpiętrze drzwi, po czym zeszła
na dół.

- Myślałam, że to będzie hotel - odezwała się zirytowana

pani Proudfoot. - Ten dom to tylko tani podrzędny pensjonat!

- Mamo, jest czysty, ciepły i nieźle urządzony. Nie możesz

zapominać, że doktor płaci za nas obie. Wiem, że powinien
zapłacić za mnie, ale nie miał obowiązku robić tego za ciebie.
- Pocałowała matkę na pojednanie. - Odświeżmy się teraz po
podróży i zejdźmy na dół skorzystać z zaproszenia.

Pani Blom czekała w salonie. Stało tu kilka stołów nakrytych

do podwieczorku. W jednym z rogów pokoju znajdował się te­
lewizor, a w drugim wielki, kaflowy piec. Pani Proudfoot usiadła
na krześle. Gospodyni tymczasem rozlała kawę do filiżanek i za­
oferowała ją gościom. Była przepyszna, więc matka Sereny są­
czyła ją małymi łykami. Powoli zaczęła przekonywać się do tego
miejsca.

- Mam dla pani list - zwróciła się gospodyni do dziewczyny.

- Doktor ter Feulen prosił, by go przekazać. Mówił, że jutro
o ósmej idzie pani do pracy. Śniadanie podam pół godziny

wcześniej. Szpital jest pięć minut drogi stąd, pokażę pani rano.
Kolacje będzie pani jeść tutaj, ale jeżeli się pani spóźni, będę
czekać. - Pani Blom cmoknęła. - Panna Payne, kiedy tu była,
czasami się spóźniała, ale to nie problem.

Dolała Serenie kawy, jednak dziewczyna usiadła przy oknie,

by w spokoju przeczytać otrzymany list. Było to zimne, oficjalne
pismo, ale nie spodziewała się niczego innego. Doktor napisał,

background image

29

że rano powinna zjawić się przy portierni, skąd zostanie skiero­
wana do biura. Polecił jej jak najszybciej poznać szpital,
w związku z czym zaproponował wspólny obchód po oddzia­
łach. Planowany koniec dnia pracy wyznaczył na siedemnastą,

jednak plany te, jak zwykle, mogły ulec zmianie.

Tak, to był cały on - doktor Dijkstra ter Feulen. Serena z po­

wrotem włożyła list do koperty. Ktokolwiek inny przynajmniej
w zakończeniu napisałby coś miłego. Doktor ter Feulen nie był

jednak człowiekiem, który bawiłby się w zbędne uprzejmości.

Na pytanie matki o treść listu Serena odpowiedziała, że za­

wiera on tylko wskazówki dotyczące jej pracy.

- Całe dnie będę poza domem, mamo. Na razie więc nie

planuj nic na wieczory.

Matka była już gotowa rozpocząć sprzeczkę, lecz w salonie

pojawili się jacyś ludzie.

- Ci państwo również tu mieszkają - wyjaśniła pani Blom.

- Pozwolą panie, że przedstawię.

Wśród przybyłych były dwie dobrze ubrane kobiety w śred­

nim wieku. Na widok nowych współlokatorek uśmiechnęły się
i podając im ręce, zamruczały coś pod nosem.

- Mevrouw Lagerveld i Mevrouw van Til mówią właśnie,

jak się nazywają - przetłumaczyła pani Blom. - A teraz mam dla

pań niespodziankę - dodała, wskazując przybyłego mężczyznę.
- To jest pan Harding z Anglii, który mieszka u nas zawsze,
kiedy przyjeżdża studiować architekturę starych budowli Am­
sterdamu.

Przedstawiony im dżentelmen był szczupłym, niewysokim

mężczyzną o milej powierzchowności, siwych włosach i łagod­
nych, niebieskich oczach. Wyglądał na sześćdziesiąt lat.

- To najprzyjemniejsza niespodzianka, jaka mogła mnie

spotkać - powiedział witając się. - Mam nadzieję, że zostaną
panie z nami jakiś czas.

Pani Proudfoot uśmiechnęła się czarująco.
- O, tak. My również mamy taką nadzieję. Moja córka będzie

background image

30

przez kilka tygodni pracować w tutejszym szpitalu, a ja przyje­
chałam w jej towarzystwie. Znajomy lekarz stwierdził ostatnio,
że czasowa zmiana otoczenia korzystnie wpłynęłaby na moje
zdrowie. - Pani Proudfoot rozejrzała się wokoło i westchnęła
z ulgą. To nie był wcale taki zły pensjonat.

Niebawem Serena opus'ciła towarzystwo i poszła na górę,

żeby się rozpakować. Ponieważ matka nie zrobiła nic ze swoim
bagażem, więc także i jej rzeczy powiesiła w szafie. Potem wró­
ciła do salonu i jeszcze raz wzięła do ręki list od doktora. Miała
cichą nadzieję, że znajdzie w nim więcej ciepła, niż udało jej się
dostrzec, gdy czytała go po raz pierwszy.

Kolację podano o ósmej - składała się z gęstej zupy, mięsa,

warzyw, ziemniaków oraz deseru. Pani Proudfoot, która normal­
nie jedynie dziobała widelcem talerz, wmawiając sobie, że jest
na zdrowotnej diecie, tym razem zjadła wszystko i tłumaczyła
panu Hardingowi, że po tak męczącej podróży musi szybko
nabrać sił. Gdy Serena zasugerowała jej wcześniejsze pójście do
łóżka, matka odpowiedziała grzecznie, że zbyt podoba się jej
przebywanie w towarzystwie tylu miłych osób, by opuścić je tak
szybko, po czym zaproponowała córce, aby sama poszła już spać.
Dziewczyna była zaskoczona, ale i zadowolona, widząc tak oży­
wioną matkę.

- Czeka cię jutro ciężki dzień, kochanie. - Pani Proudfoot

nadstawiła policzek do pocałunku. - Zobaczymy się wieczorem,
bo rano wychodzisz zdecydowanie zbyt wcześnie. - Uśmiech­
nęła się i rozejrzała dookoła. - Mam kłopoty ze snem i zazwy­
czaj zasypiam wtedy, kiedy inni właśnie wstają - wyjaśniła ze­
branym.

Serena, życząc wszystkim dobrej nocy, udała się do pokoju.

Wzięła prysznic, nastawiła budzik, po czym szybko wskoczyła
do łóżka.

Opatrzność zesłała tu tego Anglika, pomyślała. Matka będzie

miała z kim porozmawiać. Być może pan Harding znajdzie dla
niej trochę czasu, a jeśli nawet nie, to będą spotykać się przy

background image

31

posiłkach. Uspokojona tą perspektywą Serena wtuliła ciężką gło­
wę w poduszkę i zasnęła.

Kiedy następnego ranka zeszła na dół kilka minut po siódmej,

pani Blom już na nią czekała.

Salon był nieskazitelnie czysty, a stół nakryty do śniadania.
- Jak się spało? - zapytała gospodyni, która przed przyjściem

dziewczyny musiała także napalić w piecu, bo w jadalni pano­
wało przyjemne ciepło. - Zaraz przyniosę kawę i bułki.

Serena nie czuła głodu. Była zbyt podekscytowana. Jed­

nak wmusiła w siebie gotowane jajka, bułkę z serem i filiżan­
kę kawy, zwłaszcza że w liście nie było nic o południowym
posiłku. Nie wiedziała, czy powinna zjeść coś na mieście, czy
też wrócić na lunch do domu, ani czy w ogóle będzie miala na
to czas. Jednak myśli o jedzeniu zdecydowała odłożyć
na później. Skupiła się wyłącznie na tym, jak trafić do szpita­
la i do biura, w którym doktor ter Feulen miał czekać na nią
o ósmej.

Nie było jednak powodu do obaw. Szpital znajdował się rze­

czywiście blisko. Dostrzegła jego wyższe piętra, górujące nad
dachami domów, kiedy tylko wyszła na ulicę. Dzięki temu po­

jawiła się przy portierni z dziesięciominutowym wyprzedze­

niem.

- Proszę tutaj zaczekać - odezwał się portier bardzo złą an­

gielszczyzną.

Czekała, zerkając na wielki szpitalny zegar. Miała jeszcze

pięć minut, lecz oczekiwanie nie drażniło jej. Wolała czekać niż
spóźnić się od razu pierwszego ranka. Zresztą minutę później
w końcu holu pojawiła się kobieta, która zmierzywszy Serenę
wzrokiem, powiedziała od razu:

- Dzień dobry, panno Proudfoot. Juffrouw Staal - przedsta­

wiła się, podając rękę. - Proszę iść za mną.

- Serena Proudfoot - odpowiedziała dziewczyna, uśmiecha­

jąc się z ufnością do potężnej kobiety. W odpowiedzi Juffrouw

Stall energicznym skinieniem głowy wskazała Serenie drogę.

background image

32

Weszły na trzecie piętro i pani Staal otworzyła drzwi pokoju

znajdującego się przy końcu szerokiego korytarza.

- Doktor ter Feulen przyjdzie tu dzisiaj, żeby dostarczyć pani

listy i przekazać kilka instrukcji. Prosił, by zjawiła się pani w kli­

nice.

Teraz wskazała na biurko i krzesło ustawione przy oknie.
- O dziesiątej proszę iść na kawę. Stołówka jest na parterze,

trafi pani bez trudu. Lunch jest w południe, o dwunastej piętna­
ście. O czternastej trzydzieści jest przerwa na herbatę, a łazienki
są w głębi korytarza.

Serena podziękowała za uprzejmość.

- Świetnie zna pani angielski - dodała.

Panna Staal wyprostowała plecy, słysząc pochwałę z ust An­

gielki.

- Przez rok mieszkałam w pani kraju. W Holandii będzie

pani krótko, ale radzę nauczyć się kilku podstawowych zwrotów.
- Skinęła głową na pożegnanie i odeszła, zostawiając Serenę
samą.

Dziewczyna rozłożyła maszynę, a następnie zajrzała do szu­

flad i szafek z przyborami biurowymi. Upewniła się, że ołówki
są zaostrzone, po czym podeszła do okna.

Był szary, ponury poranek, ale z góry miasto wyglądało inte­

resująco.

- Muszę tu siedzieć, aż ktoś się pojawi - powiedziała na glos.

- Chciałabym, żeby stało się to szybko, bo doktor może się
zezłościć, jeśli przyjdę spóźniona.

Mówiła głośno, jak zwykle, gdy wiedziała, że jest sama.

Niespodziewanie usłyszała za plecami szelest. Stojący w progu
doktor ter Feulen przywitał ją z niewzruszoną twarzą.

- Nie widzę powodów, dla których miałbym się na panią

złościć.

Serena oblała się rumieńcem, ale nie unikała jego wzroku.

- Och, nie... Jestem trochę podekscytowana... Spóźnienie

nic byłoby dobrym początkiem.

background image

33

Przytaknął jej z roztargnieniem.
- A jak pensjonat Mevrouw Blom?
- Bardzo dobrze nam się tam mieszka. Dziękuję. Matka jest

laka zadowolona. Mamy miłych współlokatorów. Mieszka tam
też rodowity Anglik... - Serena przerwała, dostrzegłszy znie­
cierpliwienie w jego oczach.

- Czy powinnam cos' teraz zrobić, proszę pana?
- Nie - odpowiedział, wpatrując się w nią przenikliwie.

Kiedy wychodziła z pensjonatu, swojemu wyglądowi nie

mogła nic zarzucić. Może więc fryzura zepsuła się podczas po­
śpiesznej wspinaczki po schodach? A może miała wygniecioną
bluzkę? Popatrzyła po sobie i odetchnęła z ulgą, słysząc słowa
doktora:

- Wszystko w porządku, panno Proudfoot. Czy jednak muszę

nazywać panią tak oficjalnie? Czy będzie pani miała coś prze­
ciwko temu, że będę mówił po prostu Sereno?

- Absolutnie nic.
- A więc przejdźmy się teraz po szpitalu. Chcę, żebyś w przy­

szłości nie miała problemów ze znalezieniem miejsc, do których
cię wyślę.

- Ma pan, doktorze, szczególny dar zaniżania mojego poczu­

cia własnej wartości - odparła oburzona Serena, jakby zapomi­
nając, do kogo się zwraca. - Jestem pewna, że sama również
dałabym sobie radę!

- Och, niewątpliwie, ale mimo to może jednak byłabyś tak

dobra i poszła teraz ze mną.

Opuściła pokój ogarnięta dziwnymi uczuciami, których nie

potrafiła nazwać.

Przez dziesięć minut krążyli wśród schodów i wyglądających

podobnie korytarzy, zanim dotarli do sali operacyjnej, która zna­

jdowała się na najwyższym piętrze szpitala. Potem zeszli do

ambulatorium na parterze, przy tylnym podjeździe.

Wkrótce była już pewna, że znalezienie drogi bez przewod­

nika byłoby niezwykle trudne.

background image

34

- Przepraszam, że byłam niegrzeczna - powiedziała uniżo­

nym głosem. - To bardzo miło z pana strony, że oprowadził mnie
pan po szpitalu. Bez pana zgubiłabym się na pewno.

Doktor dumnie skinął głową.

- Zgubiłabyś się bezsprzecznie, a wtedy ja naprawdę mógł­

bym się zezłościć. - Zerknął na nią i dodał: - Właściwie to ja
powinienem cię przeprosić. Nie miałem powodu, by tak mówić.
Myślę, że będzie się nam dobrze współpracować. Zacznijmy
wszystko od początku, tak jak zamierzaliśmy. Za dziesięć minut
rozpoczynają się przyjęcia. Przynieś do gabinetu notes i coś do
pisania. Mamy przed sobą długi, pracowity poranek. - Jeszcze
raz skinął głową i, o dziwo, uśmiechnął się przyjaźnie, zanim
odszedł.

Jest naprawdę sympatyczny - pomyślała, patrząc na jego sze­

rokie plecy, niknące w głębi korytarza.

Tego wieczoru, podsumowując swój dzień, Serena uznała, że

spisała się wcale nieźle. Praca w tutejszym szpitalu była podobna
do tej, którą wykonywała w Royal. I chociaż doktor rozmawiając
z pacjentami używał holenderskiego, nie czuła się zagubiona, bo
po angielsku objaśniał jej wszystko, co powinna zanotować. Miał
bzika na punkcie pracy. Jeśli akurat nie operował, to dyktował
listy, wykładał na akademii lub egzaminował studentów. Serena
zaś sporządzała notatki, przepisy wała je i każdego wieczoru od­
dawała pani Staal. Pracowała niestrudzenie, ale wciągało ją to,
co robi i niemal nie dostrzegała, że tak mało czasu pozostawało

jej dla siebie.

Wieczorami, zmęczona i głodna, ale zadowolona z efektów

pracy, wracała do pensjonatu pani Blom. Matka doskonale się
bawiła. Na jej twarzy nie było śladu dotychczasowego znudze­
nia. Nie narzekała też na bóle głowy ani zmęczenie. Była duszą
towarzystwa. Nigdy nie interesowało ją, co dzieje się u Sereny.
Wyraźnie omijała ten nudny temat. Czasem tylko czyniła litości­

we uwagi, że córce na pewno brakuje czasu, ale było to wszystko,
czego dziewczyna mogła od niej oczekiwać.

background image

35

- W najbliższą sobotę będę wreszcie wolna - oświadczyła

Serena któregoś popołudnia.

- Ach, naprawdę, kochanie? Pochodzisz sobie po sklepach.

Pan Harding zabierze mnie do Utrechtu. Mówi, że mam oko do
architektury.

Dziewczyna próbowała ukryć rozczarowanie. Od dawna cze­

kała na dzień, w którym mogłaby przejść się z matką po mieście.
Ale odpowiedziała rozsądnie:

- Brzmi uroczo. Naprawdę cieszę się, mamo, że tak dobrze

się tutaj bawisz. Wyglądasz kilka lat młodziej.

- O tak, wyglądam znacznie lepiej - zgodziła się zadowolona

matka, po czym zerknąwszy w ścienne lustro, dodała bez zain­
teresowania: - Ale nie pracujesz chyba zbyt ciężko, kochanie?

Podobne pytanie zadał jej dziś rano doktor. Jemu również,

tak, jak teraz matce, Serena odpowiedziała całkiem szczerze, że
nigdy dotąd nie czuła się tak dobrze.

- Jesteś wolna jutro i w niedzielę, więc razem z matką bę­

dziecie mogły rozejrzeć się po mieście - rzekł wtedy doktor.

Serena posłała mu kpiące spojrzenie.

- Problem polega na tym, że moja matka wyjeżdża z miasta.

Pan Harding, ten Anglik, który z nami mieszka, zabiera ją do
Utrechtu.

- A ty?
- Ja przejdę się po sklepach - odpowiedziała bez cienia żalu

w głosie, ale on dostrzegł go w jej twarzy.

- W Amsterdamie też jest sporo do obejrzenia.
- Wiem o tym, doktorze. I nie mogę się wprost doczekać,

kiedy to wszystko zobaczę.

Kiedy ter Feulen wyszedł, Serena zabrała się do pracy, zde­

cydowana nie użalać się nad sobą. Jednak wieczorem niechętnie
sprzątała biurko, wiedząc, że nie zasiądzie przy nim przez nastę­
pne dwa dni. Kiedy pracowała, czuła się bezpiecznie. Poznała
dziewczęta z sąsiednich pokoi, które były miłe, bardzo koleżeń­
skie i wszystkie mówiły dobrze po angielsku.

background image

36

Zgasiła światło, po czym szybko zbiegła po schodach i bocz­

nym wyjściem przedostała się na ulicę, prowadzącą w kierunku
pensjonatu Mevrouw Blom.

Nie zdawała sobie sprawy, że przez cały ten czas, z okna

swojego samochodu, obserwuje ją doktor ter Feulen.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego ranka Serena wstała wcześnie. Włożyła nową

spódnicę, żakiet i jedwabną bluzkę. Zjadła śniadanie, uprzątnęła
pokój, po czym poszła przywitać matkę.

- Kochanie, myślałam, że będziesz chciała się wyspać -

zdziwiła się pani Proudfoot. - Czy wybierasz się gdzieś?

- Idę rozejrzeć się po mieście, mamo. Pan Harding już je

śniadanie. O której wychodzicie?

Pani Proudfoot przyjrzała się jej uważnie.
- Myślę, że przed dziesiątą - odparła z satysfakcją. - Teraz

muszę zejść na dół. Chodź ze mną, kochanie, nalejesz mi kawy.

Serena wróciła do jadalni i przez chwilę towarzyszyła matce

przy stole. Zamieniła kilka słów z sąsiadami, lecz kiedy podno­

sząc się z krzesła oznajmiła, że właśnie wychodzi, w drzwiach
ukazała się Mevrouw Blom.

- Sereno, masz gościa - powiedziała gospodyni.

Do salonu wszedł pewnym krokiem doktor ter Feulen.

Zmieszana dziewczyna spojrzała na niego, szeroko otwierając
oczy.

Nie widywała go wcześniej w niczym innym, jak tylko

we wspaniale skrojonym, ciemnoszarym garniturze lub fartu­
chu lekarskim. Teraz mogła stwierdzić, że tweedowe ubra­
nie, które miał na sobie, znacznie go odmładza. Wrażenie miłe­
go zaskoczenia przyćmiła obawa, że przyszedł po to, by zabrać

ją do szpitala. On jednak uprzejmie i pogodnie przywitał

się z obecnymi, po czym zatrzymał swój chłodny wzrok na Se-
renie.

- Chciałbym pokazać ci kilka ciekawych miejsc w Amster-

background image

38

damie, Sereno. Chyba że masz już inne plany. - Jego głos wy­
rażał głęboką pewność, że brak jej konkretnych pomysłów.

Otworzyła więc usta, chcąc przekornie odmówić, lecz w tej

samej chwili uświadomiła sobie, że nadarza się okazja, by w mi­
łym towarzystwie zwiedzić wreszcie miasto. Poczucie samotno­
ści, które nie opuszczało jej od momentu, kiedy matka zapowie­
działa, że spędzi ten dzień z panem Hardingiem, minęło natych­
miast.

- Nie, nie planowałam na dzisiaj nic specjalnego i bardzo

chętnie zobaczę Amsterdam - odpowiedziała, nie kryjąc zado­

wolenia.

- Chodźmy więc, jeżeli jesteś gotowa.
- Muszę jeszcze wpaść na chwilę do pokoju.
Pobiegła na górę i usiadła przed toaletką. Jak zwykle musiała

najpierw ponarzekać w duchu na haczykowaty kształt swego
nosa. Potem poprawiła włosy. Nie bez trudności odszukała per­
fumy, po czym ponownie zbiegła na dół. Tu opanowanym, kry­

jącym podniecenie głosem pożegnała obecnych, a gdy wraz

z doktorem znaleźli się na ulicy, powiedziała:

- Myślałam, że przyszedł pan, żeby zabrać mnie do pracy.

Czy naprawdę chce się panu zwiedzać miasto?

Oszołomiony zapachem jej perfum, zapewnił podniosłym to­

nem, że oprowadzenie jej po mieście sprawi mu ogromną przy­

jemność.

- Oboje ciężko pracowaliśmy - zauważył - więc należy nam

się trochę relaksu. - Gestem zaprosił ją do samochodu i ciągnął
dalej: - A właściwie, czy pan Harding nie mógł zabrać cię razem
z matką?

- Och, wcale na to nie liczyłam. Matka i on tak dobrze czują

się razem. Nie chciałabym im tego psuć.

- Więc my też musimy postarać się przyjemnie spędzić

czas.

Ruszył. Serena wygodnie oparła się o skórzane siedzenie sa­

mochodu, zachwycona profilem doktora. Ciągle jeszcze była

background image

39

zaskoczona jego nieoczekiwanym pojawieniem się w pensjona­
cie pani Blom, ale postanowiła już maksymalnie przyjemnie
spędzić każdą minutę tej niespodziewanej wyprawy. Doktor mu­
siał mieć jakiś powód, pomyślała. Po chwili utwierdziła się
w tym przekonaniu, gdy on powiedział nagle:

- W poniedziałek jadę do Hagi. Zostanę tam kilka dni. Mam

kilka operacji i konsultacje. Oczywiście ty też pojedziesz ze mną.
Dostaniesz pokój w szpitalu, w którym będę pracował. Zakres
twoich obowiązków nie ulegnie zmianie.

- Dobrze, doktorze. Ale czy matka zostanie tutaj? - zapytała

półgłosem.

- A dlaczego by nie? Przecież wydaje się szczęśliwa. Poza

tym i tak rzadko się widujecie.

- To prawda, nie widuje mnie zbyt często.
- Wobec tego będzie rozsądniej zostawić ją u Mevrouw

Blom.

- Dlaczego zaproponował mi pan wspólne wyjście? - zapy­

tała niespodziewanie Serena.

- Muriel również zabierałem na zwiedzanie miasta - odpo­

wiedział uprzejmie doktor.

Była to odpowiedź, której mogła się spodziewać, chociaż nie

miała nic wspólnego z jej pytaniem. Gdy dojechali do centrum,
Serena kręciła głową na wszystkie strony, żeby nie przeoczyć
niczego interesującego. W końcu zniecierpliwiona zapytała:

- Czy to jest Munttoren?
- Tak. Wkrótce zobaczysz go z bliska, ale najpierw napijemy

się kawy.

Skręcił w następną ulicę i zatrzymał auto przed hotelem „Eu­

ropę".

Odpiął pasy, wysiadł z samochodu i otworzył drzwi od jej

strony. Ruszyli w kierunku hotelu.

- A pański samochód? - zapytała Serena zaskoczona faktem,

że zostawił go na ulicy, nie zamykając na klucz.

- Ktoś z obsługi zaraz się nim zajmie - odparł doktor, wpro-

background image

40

wadzając ją do komfortowego foyer, przechodzącego w imponu­

jących rozmiarów hol.

Posadził dziewczynę przy stoliku pod oknem z widokiem na

rzekę, skinął na kelnera, zamówił kawę i dopiero wtedy zdjął
płaszcz, w którym prowadził samochód.

- Wrócimy do Amsterdamu na początku przyszłego tygo­

dnia - oświadczył. - Potem przez dwa albo trzy dni powinienem
być w tutejszym szpitalu, a następnie wyjeżdżam do Leeuwar-
den. Mam tam kilka spotkań, które zatrzymają mnie przez we­
ekend lub nawet dłużej. Do Leeuwarden również pojedziemy
razem.

Serena nalała kawy i wręczyła mu filiżankę.

- A co z moją matką? - zapytała stanowczo. - Nie mogę

zostawić jej samej na tak długo.

Ter Feulen usiadł wygodniej.
- Zostawiasz ją przecież codziennie. Czy nie jest tak, Sereno?

Wygląda na to, że pani Proudfoot jest całkiem szczęśliwa bez
twojego towarzystwa.

- Przykro o tym mówić. Wie pan równie dobrze jak ja...
- Prawdopodobnie jeszcze lepiej - powiedział słodko, ig­

norując jej posępny wzrok. - Ty oczywiście nie chcesz mi
wierzyć, ale kondycja twojej matki jest równie dobra jak mo­

ja albo twoja. To z nudów i braku zajęcia wymyśliła sobie

tę chorobę. Nie patrz na mnie tak ponuro. Twoja matka jest
czarującą, ciągle jeszcze piękną kobietą. Powinna ponownie
wyjść za mąż.

Gardło Sereny zacisnęło się z oburzenia. Bez słowa podała

mu filiżankę, gestem prosząc o jeszcze trochę kawy.

- Sprawiasz wrażenie szczerej osoby. Proszę cię więc

o szczerą odpowiedź. Czy twoja matka zaprosiła cię dzisiaj na
wspólny wyjazd? - Uśmiechnął się, widząc szeroko otwarte oczy
Sereny.

- Tak - odpowiedziała powoli dziewczyna. - To znaczy

nie... nie zaprosiła.

background image

41

- To właśnie chciałem usłyszeć. A teraz, wyjaśniwszy ten

problem, pozwólmy sobie miło spędzić czas.

Gdy wypili kawę, doktor zabrał Serenę do Muntplein, opo­

wiadając przy okazji całą jego historię, a potem na KaWerstraat
- długą, wąską ulicę, pełną eleganckich sklepów.

Serena z przyjemnością zaglądała do każdego i niechętnie

z nich wychodziła.

- Ojej, bardzo przepraszam - powiedziała zakłopotana, wy­

chodząc z ostatniego butiku. - Sklepy na pewno pana nudzą.

Ter Feulen wziął ją za rękę.
- W Hadze jest kilka wspaniałych sklepów. A to jest Begijn-

steeg - objaśnił, wskazując na stare budynki w sąsiednim zaułku.
- Najstarsze z nich pochodzą z XIV wieku. Jest tu też piękny
siedemnastowieczny kościół.

Begijnsteeg spodobał się Serenie. Stała spokojnie, delektując

się jego urokiem.

- Kto teraz mieszka w tych domach? - zapytała cicho.
- Uczciwe wdowy i stare panny. Jak ci się tu podoba?
Studiował jej twarz, płonącą z radości.
- Jest rzeczywiście pięknie.
- W końcu zgadzamy się pod jakimś względem... a teraz

chodźmy zwiedzić muzeum Rembrandta, które znajduje się
w dzielnicy żydowskiej - zakomunikował ter Feulen.

Kiedy dotarli do muzeum, okazało się, że jest zamknięte.

Doktor zastukał jednak do drzwi. Otworzono mu natychmiast.

- To jest Mijnheer de Vries, tutejszy dozorca - wyjaśnił Se­

renie. - Zgodził się wpuścić nas na pół godziny.

Mijnheer de Vries uścisnął dłonie gościom i zamienił kilka

słów z doktorem, po czym wrócił do służbówki.

- Czy to jeden z pańskich przyjaciół?
- Tak, chodźmy obejrzeć obrazy.
Pół godziny później Mijnheer de Vries zjawił się ponownie.
- Warto spędzić tu cały dzień - zwrócił się do nich z ża­

lem.

background image

42

- Ależ nie, ten czas w zupełności nam wystarczył - odpo­

wiedział natychmiast doktor. - Jestem niezmiernie wdzięczny.

- Wdzięczny? To ja jestem panu wdzięczny, doktorze. Ura­

tował pan przecież życie mojej żonie - zaoponował de Vries po
angielsku.

- A właśnie, jak ona się czuje?
- Już prawie tak jak dawniej. Dziękuję za troskę, doktorze.
- Bardzo się cieszę, ale teraz musimy już iść. Próbujemy dziś

zwiedzić cale miasto.

Pożegnali się, a gdy dozorca zamknął drzwi, Serena zapytała

nieśmiało:

- Otworzył muzeum specjalnie dla nas?

- Tak - odparł doktor i nonszalanckim skinieniem ręki we­

zwał przejeżdżającą obok taksówkę. Zaprosił Serenę do środka
i usiadł obok niej.

- Przed lunchem mamy jeszcze czas na przejażdżkę po ka­

nałach - zaproponował i już niebawem pomagał jej wejść na
łódkę.

Pasażerów nie było wielu, a mimo to Serena siedziała skulo­

na, bo większość miejsca na ich siedzeniu zajmował doktor.
Podczas wycieczki z zaciekawieniem przyglądała się cudownej
architekturze miasta. Ter Feulen natomiast, wyręczony w swej
roli przez anglojęzycznego przewodnika, wpatrywał się w twarz
Sereny. Powoli dochodził do wniosku, że nie jest taką pospolitą,
zahukaną i trochę nudną dziewczyną, za jaką uważał ją do tej
pory. Jej haczykowaty nos wydał mu się uroczy, a oczy, z zalot­
nie zakręconymi rzęsami, naprawdę piękne. Nie miał pojęcia,
dlaczego rano zapragnął nagle spędzić ten dzień właśnie z nią.
Mógł przecież pojechać do Fryzji, odwiedzić matkę, zobaczyć
rodzeństwo czy nawet spotkać się z przyjaciółmi. Teraz uznał,
że czas spędzany z Serena jest tak samo ciekawy.

Po wycieczce poszli na lunch. Dziewczyna zjadła z apetytem

wszystko, co dla niej zamówił. Wypiła nawet wino, po czym
uznała, że doktor, jeśli chce, potrafi być nawet zabawny.

background image

43

- Gdzie jeszcze wybierzemy się tego popołudnia? - zapytała

głosem dziecka, które niecierpliwie czeka na nagrodę.

- Myślałem o Rijksmuseum - odpowiedział doktor poważ­

nie. - Każdy kto przyjeżdża do Amsterdamu, powinien je zoba­
czyć.

- Malarstwo szesnasto- i siedemnastowieczne... - odparła.

- Ale słyszałam też, że są tam galerie wyrobów z porcelany

i srebra.

- Tak, rzeczywiście masz rację. Wielu turystów przychodzi

oglądać tylko obrazy, a zapomina o innych wystawach. Jeżeli

jesteś gotowa, możemy tam już iść. - Zerknął na zegarek.

- Przed nami całe popołudnie.

- A czy wieczorem gdzieś pan wychodzi? - zapytała nagle,

idąc u jego boku.

- Dlaczego pytasz? - zareagował gwałtownie doktor.
- Pan musi tu mieć mnóstwo znajomych i pewnie rodzinę.

Nie chciałby pan chyba stracić wolnego wieczoru?

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że tracę właśnie wolny

dzień?

- Wielkie nieba! Jak mogłabym być tak niegrzeczna? Wspa­

niale spędzam czas i jestem panu za to wdzięczna. Ale na pana
miejscu, doktorze, nie umawiałabym się ze mną na wieczór.

- Dlaczego nie, Sereno? - zapytał czule.
- Główny powód już pan zna... ale są jeszcze inne. Nie

jestem ani dowcipna, ani też w żaden inny sposób urzekająca.

Nie jestem nawet wdzięcznym obiektem do oglądania.

- Ależ wstrętna z ciebie dziewczyna!
- Naprawdę? Nie chciałam sprawić takiego wrażenia. Ale

myślę, że łatwiej byłoby się nam zrozumieć, gdybyśmy z góry
założyli, że pan to pan, a ja to ja. - Spojrzała na niego niespo­
kojnie. - Jeśli rozumie pan, co mam na myśli.

Ter Feulen zaśmiał się szczerze, a potem zatrzymał na środku

chodnika i odwrócił do niej.

- Powiedziałem, że jesteś wstrętna i powtórzę to jeszcze raz,

background image

44

bo nie znajduję lepszego słowa na określenie tego, co tu wyga­
dujesz!

Ruszyli w kierunku muzeum. Spędzili tam dwie godziny. Do­

ktor skrupulatnie objaśniał jej pochodzenie oglądanych por­
tretów i krajobrazów oraz innych eksponatów. Kiedy wyszli,
zaczynało zmierzchać.

- Napijesz się herbaty? Kawiarnia „Dikker i Thijs" znajduje

się całkiem blisko.

Gdy przechodzili przez ulicę, ponownie wziął ją za rękę.
Weszli do eleganckiej kafejki. Serena dopilnowała, by nie

siedzieli w niej zbyt długo, bo było już prawie ciemno. Taksówką
dojechali do hotelu, a potem samochodem doktora do pensjonatu
pani Blom.

Ter Feulen otworzył drzwi Serenie i z kamienną twarzą wy­

słuchał jej podziękowań.

- Jak minął dzień? - zapytała gospodyni i nie czekając na

odpowiedź, dodała: - Wszyscy już dawno wyszli. Mieli zamiar
zjeść na mieście, ale ja zaraz zrobię pani kolację.

- Nie jestem głodna, pani Blom - odparła dziewczyna.

- Gdybym mogła dostać tylko jakąś kanapkę...

- Kanapkę? Dobrze. I talerz mojej wyśmienitej zupy. A w te­

lewizji jest teraz program, który na pewno się pani spodoba.
Proszę się szybko przebrać i zaraz przyjść tu na dół.

Serena poszła do siebie. W całym domu było cicho, w pokoju

zaś bardzo zimno. Powiesiła płaszcz do szafy, włożyła miękkie
kapcie, po czym stanęła przed wiszącym lustrem i przyjrzała się
swej zmęczonej twarzy.

- Jestem naprawdę zaskoczona, moja droga, że spędził z tobą

cały dzień - zwróciła się do własnego odbicia. - Strasznie się
musiał wynudzić. Ciekawe, gdzie pójdzie wieczorem? Na kola­
cję, na tańce, a może do teatru? I cóż za rozkoszne stworzenie
będzie go tam bawić?

Na chwilę podeszła do okna, z którego rozciągał się widok na

dachy okolicznych domów. Poczuła się samotna.

background image

45

- Nie zaczynaj się znowu użalać nad sobą, dziewczyno - po­

wiedziała, zniżając głos. - Cudownie spędziłaś dzień. Zjadłaś
przepyszny obiad i sporo zobaczyłaś. Czego możesz chcieć wię­

cej?

Nie szukała odpowiedzi na to pytanie. Po chwili zeszła na dół

i zjadła kolację. Pogratulowała pani Blom wybornie przyrządzo­
nej zupy, po czym zasiadła przed telewizorem.

- I co, jest pani szczęśliwa? - zapytała z zaciekawieniem

gospodyni.

- Wszystko w porządku. Kolacja była wyśmienita. A teraz

z przyjemnością pooglądam telewizję.

Przez kilka chwil próbowała śledzić toczącą się na ekranie

dyskusję, ale ponieważ, nic z niej nie rozumiała, oddała się roz­
myślaniom. A miała sporo do przemyślenia.

O tej porze on je już pewnie kolację, snuła przypuszczenia,

zerkając na wiszący nad piecem zegar. Siedzi sobie przy stole
z jakąś piękną kobietą, która po holendersku mówi do niego
„kochanie". Wyobraziła sobie wspaniałą restaurację, świece na
stolach i przyciszoną muzykę, umilającą wytworny posiłek. I na­
gle ogarnął ją smutek.

Marc Dijkstra ter Feulen, wybitny specjalista w dziedzinie

medycyny, mistrz w swoim fachu, baron w świetle holenderskie­
go prawa, też dziwnie dużo myślał o Serenie. Chociaż powinien
raczej skupić uwagę na siedzącej naprzeciw kobiecie, która dys­
kretnie chrupiąc tosta, opowiadała zabawne historie z odbytej
niedawno podróży do Francji.

Gdyby na tym miejscu siedziała teraz Serena, pomyślał doktor,

zostawiłaby z pewnością nietkniętego tosta, natomiast z ochotą
zjadłaby główny posiłek i nie pisnęła ani słowa na temat liczby
funtów, które przybędą jej na wadze. Byłaby po prostu sobą!

Zawstydził się, wspominając fakt, że jeszcze rano przygoto­

wywał się w duchu na nudne zwiedzanie miasta, gdy tymczasem
było tak przyjemnie.

background image

46

- Wyobrażam sobie, jak okropne musiało być to godzinne

czekanie na samolot - zauważyła towarzyszka doktora, widząc

jego ponurą minę. - Ja również nie lubię podróży. Marc, czy

zamierzasz zostać dłużej? - Rzuciła mu powabny uśmiech. - Nie
widzieliśmy się całe wieki.

- Kilka następnych dni spędzę w Hadze - oznajmił. - A po­

tem jadę do Leeuwarden.

- Nie bywasz chyba wcale w domu. Uważam, że za ciężko

pracujesz. 1 myślę, że potrzebujesz żony, która mogłaby o ciebie
zadbać.

- Jestem na to zbyt zajęty - uciął obojętnie ter Feulen. - Za­

tańczysz?

Serena wcześnie znalazła się w łóżku. Po dyskusji nadano

w telewizji film, który już kiedyś oglądała. Był to co prawda film
amerykański, ale przeszkadzały jej holenderskie napisy. Dlatego
szybko wzięła prysznic i poszła spać. Dzięki temu rano obudziła

się bardzo wcześnie. Zaraz też zajrzała do pokoju matki, ale
ponieważ pani Proudfoot jeszcze smacznie spała, Serena ubrała
się odświętnie i po cichu zeszła na dół. Stół był już gotowy do
śniadania.

- Dobrze pani spała? Chce pani teraz śniadanie? - zapytała

na powitanie pani Blom. - Myślę, że na razie nikt nie zejdzie.
Oni przyszli późno. O pierwszej albo drugiej w nocy. Pani matka
też pewnie jeszcze śpi.

Serena przytaknęła.
- Jadą dzisiaj do Scheveningen. Chcą zobaczyć molo. Czy

pani jedzie z nimi?

- Nie, ja raczej zostanę.

Po śniadaniu Serena wróciła na górę.
Miała więc przed sobą cały dzień, który trzeba było jakoś

zagospodarować. Zdecydowała, że pójdzie do kościoła. Ale do

którego? Po namyśle wybrała anglikański w Begijnhof. W holu
znalazła informator z rozkładami niedzielnych mszy oraz adre-

background image

47

sami okolicznych kin, restauracji i muzeów. Wybrała najbliższą
mszę i była pewna, że jeśli się pośpieszy, na pewno zdąży na

czas.

- Wrócę do domu na lunch - zapowiedziała pani Blom, a po­

nieważ dzień był chłodny, włożyła płaszcz oraz kapelusz, który
niezbyt dobrze prezentował się na jej głowie.

Ulica była prawie pusta, ale na szczęście Serena dobrze

zapamiętała drogę do kościoła podczas wczorajszego space­
ru z doktorem. Dotarła na miejsce kilka minut przed mszą. Zajęła
miejsce w ławce i oddychając głęboko, obserwowała ludzi.
Jej wzrok błądził po zebranych, aż nagle znieruchomiał.
W samym środku zgromadzenia stał, wyższy od wszystkich
o głowę, doktor Dijskra ter Feulen. Kiedy wierni usiedli, mog­
ła przyjrzeć mu się dokładniej, dziękując Bogu z całej duszy
za to, że sama nie jest widoczna. Nie miała ochoty spotykać się
z nim teraz. Mógłby jeszcze pomyśleć, że śledziła go od rana.
Śpiewając ostatnią pieśń, marzyła o tym, by wymknąć się nie­
postrzeżenie.

Niestety, doktor zauważył ją od razu. Po nabożeństwie czekał

już na zewnątrz. Prosząc Boga o wybaczenie tego, że większa

część mszy umknęła jej uwagi, Serena podeszła prosto do ter
Feulena.

- Dzień dobry, drogi doktorze. Nie miałam pojęcia, że można

tu pana spotkać - powiedziała z przejęciem.

- A skąd niby miałabyś wiedzieć?

Na pomysł przyjścia do kościoła ter Feulen wpadł dopiero

dzisiaj, domyślając się, że Serena przyjdzie na tę mszę. Jednak
nie zamierzał się do tego przyznać.

- Piękny dzień - zaczęła zmieszana. Nie doczekawszy się

żadnej reakcji, dodała po chwili: - To ja już pójdę...

- Nie miałabyś ochoty na kawę? - zapytał, kładąc rękę na jej

ramieniu. - W Brown Cafe serwują bardzo dobrą, to niedaleko.
Jeśli masz zamiar wracać do domu pieszo, powinnaś się najpierw
czegoś napić.

background image

48

Serena bardzo chciała odmówić, ale doktor nie dał jej dojść

do słowa.

- A co zamierzasz robić dzisiaj? - zapytał, gdy niebawem

zasiedli przy kawie. - Jedziesz gdzieś z matką?

- O tak. Mam przynajmniej taką nadzieję. Gdy rano wycho­

dziłam z domu, właśnie się budziła. Wczoraj wróciła bardzo
późno. Na pewno zaplanowała coś miłego na popołudnie.

- Ale pamiętaj, że jutro o ósmej musisz być gotowa do

wyjazdu do Hagi. Weź ze sobą rzeczy, których będziesz po­

trzebowała przez następny tydzień. I nie spóźnij się, bardzo
proszę.

Serena przyjrzała mu się bardzo uważnie.

- A co będzie, jeśli się spóźnię?
- W ogóle nie biorę tego pod uwagę. Panna Payne zawsze

była punktualna. Ty także się nie spóźnisz. Po prostu.

Mówił to z takim przekonaniem, iż uwierzyła, że tak będzie.
Bardzo przyjemnie siedziało się im w kawiarni, ale dziewczy­

na odmówiła, kiedy zaproponował kolejną filiżankę kawy. Od­
prowadził ją kawałek, a potem obserwował, jak się oddala.

Serena podążała przed siebie żwawym krokiem, próbując

sprawiać wrażenie, że dobrze wie, dokąd idzie. W rzeczywistości
po kilkudziesięciu krokach zgubiła się w plątaninie podobnych
do siebie uliczek.

Dochodziła dwunasta. Pani Blom miała niedługo podać

lunch. Tymczasem Serena stała niepewnie, nie mając pojęcia,
którą drogą powinna pójść. Dopiero na widok taksówki ode­
tchnęła z ulgą. Robiąc użytek z wyuczonej wcześniej holender­
skiej formułki, podała kierowcy adres i tylko dzięki temu zjawiła
się w pensjonacie na czas.

- Niepokoiłam się o panią - oznajmiła gospodyni na widok

Sereny. - Myślałam, że się pani zgubiła.

- I prawdę mówiąc, właśnie tak było. Ale nie czekaliście

chyba z lunchem?

- O nie, wszyscy dawno już wyszli. Nie wrócą przed wie-

background image

49

czorem, bo pojechali do Scheveningen. Ale mam jeszcze dla pani
zupę. Został też ser i mięso na zimno.

- Nie trzeba się było trudzić. Mogłam zjeść coś na mieście.

W każdym razie dziękuję.

- Czy po południu wychodzi pani jeszcze?
- Nie, jutro rano wyjeżdżam do Hagi. Powinnam spakować

rzeczy.

- Wstawię więc wodę na herbatę - oznajmiła gospodyni.

- Jednak wyjdę, zanim się zagotuje. Korzystając z tego, że jest
tak niewielu gości, chciałabym odwiedzić siostrę.

- Nic nie szkodzi, sama zaparzę herbatę.
Serena marzyła właśnie o tym, by spędzić popołudnie w sa­

motności. Kiedy w pensjonacie zapanowała cisza, szybko spa­
kowała walizkę, po czym zeszła na dół.

Kuchnia była przytulna, ale urządzona raczej staromodnie.

Dziewczyna długo bawiła się przygotowaniem napoju. W końcu
wzięła tacę z herbatą i usiadła w salonie obok pieca. Włączyła
telewizor i zerkając czasem na ekran, przeglądała holenderskie
pisma. Godziny wlokły się jedna za drugą. W końcu poczuła
ulgę, słysząc odgłos klucza przekręcanego w zamku. Byli to
matka i pan Harding.

- A, tu jesteś, kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - Jak

spędziłaś dzień? Ja od wieków nie bawiłam się tak dobrze. Jestem
zupełnie wyczerpana. Bądź tak dobra, aniołku, i weź moje rzeczy
na górę. Przynieś mi też inne buty. Może te czarne pantofle?

- Usiadła w fotelu, który Serena dopiero co zwolniła, i piesz­
czotliwym tonem zwróciła się do Hardinga, wskazując na stojącą
obok sofę:

- Chodź, usiądź kolo mnie i opowiedz mi jeszcze coś o królu

Prus.

Zanim pan Harding rozpoczął opowieść, Serenie udało się

powiadomić matkę, że rano wyjeżdża do Hagi.

- Do Hagi? Ale po co, kochanie? Pamiętam, że doktor miał

tam pracować, ale ty nie musisz chyba jeździć w tę i z powrotem.

background image

50

- To całkiem niedaleko, mamo. I tylko jeden tydzień.

Pani Proudfoot skrzywiła się.

- A mnie nie wolno zobaczyć Hagi?
Tym razem Serenę wyręczył pan Harding.
- Obiecuję ci, droga Margaret, że ty także zobaczysz Ha­

gę. Wyjeżdżam tam za kilka dni, żeby przyjrzeć się architektu­
rze Ridderzaal i będę zachwycony, jeśli zechcesz mi towarzy­
szyć.

Pani Proudfoot uśmiechnęła się niczym królowa.

- W takim razie, Arthurze, już nic więcej nie powiem. Rze­

czywiście ta wyprawa ucieszy mnie bardziej, jeśli pojadę z kimś,
kto będzie potrafił mi wszystko objaśnić. - Spojrzała zalotnie na
towarzysza. - Wiesz, jakoś nie czuję się zbyt pewnie. Prowadzi­
łam dotąd tak spokojne i bezpieczne życie...

Także Serenie było na rękę to rozwiązanie. Rozgoryczona była

jedynie faktem, że matka nie zapytała jej nawet, co robiła przez cały

dzień.

Kiedy doktor ter Feulen przyjechał po nią rano, czekała

już, gotowa do podróży. Czule pożegnała się z matką, zapew­

niając, że wróci pod koniec tygodnia i zadzwoni do niej
wieczorem. Potem wsiadła do samochodu doktora, poma­
chała pani Blom i w milczeniu obserwowała budzące się
miasto. Kiedy tylko wjechali na autostradę, ter Feulen zapowie­
dział:

- Przed południem mam badania. Będziesz jak zwykle robiła

notatki. Potem jadę na konsultacje. Przepisz wszystko do piątej,
Dokumentów nie będzie wiele. Później dostaniesz rękopis książ­
ki. Spróbuj przepisać jak najwięcej. Tyle, ile zdążysz, zanim
opuścisz szpital.

- A kiedy ta chwila nastąpi? - zapytała złośliwie Serena.
- O szóstej lub coś koło tego. Natomiast jutro będę operował

Dopóki nie dostarczę ci listów, przepisuj dalej rękopis.

- Rozumiem, a gdzie będę mieszkać?
- W internacie dla pielęgniarek. Parę kroków od szpitala

background image

51

Wyżywienie załatwiłem ci w tamtejszej stołówce, nie musisz za
nic płacić. Aha, pojutrze pracuję na oddziale dziecięcym.

- Będzie pan bardzo zajęty - wyszeptała Serena nieśmiało.
- Nie zapominaj, że ty także. - Ter Feulen przyjrzał się jej

uważnie. - Czy aby nie za dużo od ciebie wymagam? - zapytał
z troską w głosie.

- W żadnym wypadku - odparła z przekonaniem. - Jeże­

li panna Payne dawała sobie radę, to ja również podołam zada­

niu.

- Och, Muriel radziła sobie wspaniale. Ona była fachowcem.
- Czy mówi pan to po to, żeby zachęcić mnie do pracy, czy

też chce pan zasugerować, że jeśli się nie sprawdzę, mogę zostać
zwolniona? - spytała wyraźnie zirytowana.

- Ani jedno, ani drugie - odpowiedział pogodnie doktor.

- Uwierz mi, droga Sereno, że gdybym w ciebie nie wierzył,

zostałabyś w Anglii. Jeszcze będą z ciebie ludzie...

- Prawi mi pan komplementy.
- Ja nigdy tego nie robię.

Doktor wyglądał w tej chwili tak srogo, że powstrzymała się

od komentarza.

Szpital w Hadze był ogromny i bardzo nowoczesny. Kobieta,

która ich przywitała, miała na sobie niemodny pielęgniarski far­
tuch i sztywno wykrochmalony czepek.

- Pani pójdzie ze mną - oznajmiła stanowczo i wskazała

Serenie drogę.

Szły szybko przez szpitalne korytarze, łudząco podobne do

tych w Amsterdamie. Wreszcie stanęły przed wahadłowymi
drzwiami, które wydały się Serenie znajome.

- To jest pani biuro, proszę zostawić rzeczy. Na końcu kory­

tarza znajduje się łazienka. Może się pani odświeżyć. - Ostatnie
zdanie zabrzmiało oschle. - O dwunastej jest lunch. Ktoś przy­

jdzie tu po panią.

- A mój pokój? - zapytała Serena, dopuszczona w końcu do

głosu.

background image

52

- Zobaczy go pani po lunchu. Znajdzie pani tam swoją wa­

lizkę. - Kobieta zmierzyła ją nieufnym wzrokiem. - Mam na­

dzieję, że będzie pani zadowolona z pobytu.

- Ja również - odparła Serena bez entuzjazmu.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Ledwie zdążyła odświeżyć się po podróży, przygotować biur­

ko do pracy, wyjąć notes i ołówek, kiedy zadzwonił telefon.

- Zejdź szybko na parter - usłyszała w słuchawce głos do­

ktora. - Ktoś będzie tam na ciebie czekał.

Jak zwykle odłożył słuchawkę, zanim zdążyła się odezwać.

Na dole czekał już na nią poważny młody mężczyzna w dużych
okularach.

- Panna Proudfoot? Dirk Moerman - przedstawił się, poda­

jąc dłoń. - Tędy - wskazał kierunek i poprowadził dziewczynę

wzdłuż korytarza, do przestronnego holu.

Było tu pełno ludzi siedzących na ławach ustawionych

wzdłuż ściany. Młoda pielęgniarka za ruchomym barkiem ser­
wowała kawę. Zmierzając do gabinetu doktora, Serena rozko­
szowała się wszechobecnym zapachem tego napoju.

Gabinet znajdował się w końcu holu. Kiedy weszli, doktor

siedział już przy biurku i przeglądał karty pacjentów, które wrę­
czyła mu wysoka, piękna dziewczyna w pielęgniarskim unifor­
mie. Podniosła wzrok na Serenę i uśmiechnęła się serdecznie.
Doktor zaledwie uniósł brwi.

- Krzesło w rogu, Sereno - powiedział, wskazując ręką, po

czym dodał nieoczekiwanie: - Czy jesteś już po porannej kawie?

- Nie, panie doktorze - odparła spokojnie.
Skinął więc na siostrę.
- Lepiej napijmy się teraz, bo potem może nie być okazji

- rzekł.

Sącząc napój, Serena przysłuchiwała się rozmowie przebywa­

jących w pokoju osób. Poza kilkoma terminami medycznymi nie

background image

54

rozumiała jednak ani słowa i zaczęła żałować, źe nie zna holen­
derskiego. Odstawiwszy pustą filiżankę, odgarnęła z czoła opa­
dające kosmyki włosów i wzięła do ręki ołówek.

Wtedy w drzwiach gabinetu stanęła otyła kobieta. Wyglądała

na przestraszoną. Serena z uwagą obserwowała zachowanie do­
ktora, który zanim zaczął zadawać jakiekolwiek pytania, naj­
pierw postarał się ją uspokoić.

On ma w sobie jakiś urok, pomyślała, notując jego zwięzłe

wypowiedzi i starając sięnie pomylić w terminologii medycznej.
Mógłby być całkiem miły... Tymczasem ter Feulen zwrócił się

do siostry. Poprosił, żeby wyprowadziła pacjentkę do pomiesz­
czenia znajdującego się obok. Potem przez chwilę rozmawiał
z młodym mężczyzną.

- Bądź tak dobra i włącz to do notatek - odezwał się za

moment do Sereny i podyktował jej tekst diagnozy.

Zaraz potem doktor ter Feulen i jego asystent dołączyli do

kobiety i pielęgniarki oczekujących w sąsiednim pokoju.

Z ożywionej dyskusji, jaka wkrótce stamtąd dobiegła, Serena

wywnioskowała, że otyła pacjentka będzie musiała poddać się
operacji. W przerwach między wybuchami jej płaczu słyszała
głos pocieszającego ją doktora. Niebawem wszyscy zjawili się
w gabinecie, a kobieta opuściła go wyraźnie uspokojona.

Ter Feulen usiadł na swoim miejscu i oddał się lekturze leżącej

przed nim karty choroby. Po kilku minutach w gabinecie pojawił
się kolejny pacjent: stary, wychudzony, ale dobrze ubrany mężczy­
zna o jasnoniebieskich oczach i spokojnym wyrazie twarzy. Przy­
witał wszystkich uprzejmym „dzień dobry" i usiadł naprzeciwko
doktora. Niebawem opowiedział mu chyba coś wesołego, bo doktor
roześmiał się szczerze. Chwilę potem obaj wyszli do tego samego
pomieszczenia, w którym była poprzednia pacjentka. Kiedy wrócili,
starszy mężczyzna był nadal w dobrym humorze.

- Lucius de Groot - zaczął dyktować doktor, gdy pacjent

wyszedł. - Nowotwór złośliwy lewego płuca. Nie reaguje na
leczenie... To wspaniały mężczyzna ~ dodał po chwili milczenia.

background image

55

Ranek wlókł się niemiłosiernie, ale nikt nie patrzył na zega­

rek. Doktor był niestrudzony i oczekiwał tego od innych. Przez
cały czas w gabinecie pojawiali się nowi pacjenci. Kiedy wy­
szedł ostatni, była prawie druga. Ter Feulen uprzejmie podzię­
kował za współpracę i wraz z asystentem opuścili pokój przyjęć.
Pielęgniarka - siostra de Vries - uśmiechnęła się do Sereny.

- Potwornie długi poranek. Wiesz, gdzie można coś zjeść?

Serena pokręciła przecząco głową.
- Więc chodź ze mną. Przed następną serią badań mamy

trochę czasu.

Stołówka znajdowała się w tylnej części szpitala. Było to

wielkie klimatyzowane pomieszczenie z długą ladą, ciągnącą się
wzdłuż ściany, i stołami ustawionymi w równe rzędy. Tak jak
w naszym szpitalu, pomyślała Serena, stawiając na tacy zupę,
rożki serowe, sałatkę i kawę. W jadalni nie było już nikogo.
Siedziały więc same i gawędziły przy posiłku.

- Powiem siostrze Graaf, żeby przyszła i pokazała ci twój

pokój. Pracujesz także po południu?

- Tak, doktor chce, żebym przed piątą dostarczyła mu notat­

ki. A potem muszę przepisywać jego książkę.

- Tak, on ciężko pracuje, więc i my mamy mnóstwo obo­

wiązków - przytaknęła z westchnieniem pielęgniarka.

- Ale przecież on nie zawsze pracuje tutaj - zdziwiła się

Serena. - To znaczy ciekawi mnie, co robicie, gdy wyjeżdża.

Dziewczyna spojrzała na nią zdumiona.

- Pracy pilnuje Willem Bakker, jego asystent, a doktor przy­

jeżdża dość często. Czasami na dzień lub dwa, żeby zoperować

trudniejsze przypadki.

Serena skończyła pić kawę.

- W Londynie też ciężko pracuje.
- To dobry człowiek, ale trochę zamknięty w sobie.

Kiedy opuściły stołówkę, siostra de Vries podeszła do wiszą­

cego na ścianie automatu telefonicznego i rozmawiała z kimś
przez chwilę.

background image

56

- Siostra Graaf zaraz po ciebie przyjdzie - oznajmiła, odkła­

dając słuchawkę. - Zaczekaj tutaj. Ja muszę wracać. - Posłała
Serenie olśniewający uśmiech. - Jutro mam wolne. Mój narze­
czony zabiera mnie do siebie. Mam nadzieję, że ty również miło
spędzisz czas. Masz chłopaka? Jesteś zaręczona?

Serena pokręciła głową i uśmiechnęła się ze sztuczną swobo­

dą.

- Powinnaś mieć. Jesteś fajną dziewczyną. Doktor ter Feulen

powiedział tak o tobie.

Po chwili Serena została sama. Próbowała wyciągnąć logicz­

ne wnioski z wypowiedzi koleżanki. Bezskutecznie. Na hory­
zoncie pojawiła się poznana rano kobieta, która teraz sprawiała

już nieco milsze wrażenie.

- Pójdzie pani ze mną.
- Oczywiście. Dziękuję za troskę, siostro Graaf.
Internat dla pielęgniarek mieścił się w dziesięciopiętrowym,

dobudowanym do szpitala budynku, połączonym z nim prze­

jściem na wysokości czwartego piętra. Pokój Sereny znajdował

się na tej samej wysokości, co wyraźnie podkreśliła siostra Graaf,
mówiąc, że dzięki temu Serena nie będzie miała kłopotów z do­
staniem się do szpitala. Dziewczyna podziękowała jej i wyraziła
swój podziw dla urody pokoju.

Był mały, ale wygodny. W oknach wisiały jasne zasłony. Na

łóżku leżała puszysta, prążkowana kołdra.

- Prysznice znajdzie pani w końcu korytarza. Każdego ranka

o szóstej trzydzieści będziemy panią budzić, tak jak inne pielęg­
niarki. Cisza nocna zaczyna się o jedenastej trzydzieści.

„Jeżeli codziennie mam przechodzić to samo co dzisiaj, po­

myślała Serena, to cisza nocna w tym pokoju będzie zaczynać
się znacznie wcześniej".

Kiedy tylko rozpakowała swój skromny bagaż, pośpiesznie

wróciła do biura. Przepisywała notatki do piątej, a ponieważ nikt
nie powiedział jej, do której ma właściwie pracować, zaczęła
przepisywać rękopis.

background image

57

Tekst był bardzo zawiły, pełen niezrozumiałych dla laika słów

i czytało siego jak dzieło geniusza przeznaczone dla przybyszów
z kosmosu. Tak odbierała go Serena, modląc się w duchu, by się
nigdzie nie pomylić.

Dochodziła szósta. Dziewczyna poczuła zmęczenie. Od mo­

mentu, kiedy około trzeciej przyniesiono jej popołudniową her­
batę, w pokoju nikt się nie pojawił. Na nieszczęście zapomniała
wtedy zapytać, o której dostanie kolację. Z nadzieją spojrzała na
otwierające się drzwi.

Do pokoju wszedł ter Feulen z plikiem papierów pod pachą,

na widok których Serenie zrzedła mina.

- Nie cieszy cię mój widok? - zapytał.
- W tym momencie ucieszyłby mnie widok każdego - odpo­

wiedziała zgryźliwie dziewczyna. - Chciałabym się w końcu do­
wiedzieć, do której mam dzisiaj pracować oraz kiedy i gdzie
mogę dostać kolację. A tymczasem pan, jak widzę, przynosi mi
nową porcję pracy.

- Ależ nie! To twoje zajęcie na jutro. Przykro mi, że nikt nie

poinformował cię dotąd o godzinach pracy i porach posiłków.
Pracujesz do szóstej, a o siódmej trzydzieści w stołówce czeka
kolacja. Nie musisz jej odbierać, jeśli chcesz spędzić wieczór
gdzie indziej. Miałem nadzieję, że tego wieczoru moglibyśmy
zjeść coś razem.

- My? Zjeść razem?
Jej zaskoczenie wcale nie pochlebiło doktorowi, a kąciki jego

ust zadrgały zabawnie.

- Musimy przecież jadać... Ja na przykład jestem głodny.

A poza tym jutro czeka mnie mnóstwo pracy i nie będzie okazji,
żeby powiedzieć ci, co masz robić dalej.

- W takim razie dobrze - zgodziła się uprzejmie. - Tylko że

nie mam co na siebie włożyć.

- Wybierzemy jakieś ciche i spokojne miejsce - zapewnił ją

i zaraz dodał: - Będę czekał na zewnątrz. Za piętnaście minut,
w samochodzie.

background image

58

Przytrzymał przed nią drzwi. Serena przeszła obok żwawym

krokiem, ale myślami była już daleko.

Było jasne, że najbardziej odpowiednia była zielona dżer-

sejowa sukienka. Szybko wskoczyła pod prysznic, potem
umalowała zmęczoną twarz, gładko zaczesała włosy, a na no­
gi wcisnęła czarne pantofle, które nosiła bardzo rzadko. Na
koniec przejrzała się w lustrze. Wrażenie nie byk) oszałamia­

jące. Sukienka leżała dobrze i w pewnym sensie była nawet

elegancka, choć nie należała do tego typu strojów, które od
razu rzucają się w oczy. Na wierzch Serena zarzuciła mary­
narkę, odszukała torebkę i pobiegła z powrotem do szpitala,
skąd wydostała się na ulicę. Niemalże wpadła na czekającego

już doktora.

- Przecież wiesz, że i tak bym poczekał - powiedział, poda­

jąc jej ramię. - Wychowując się z czterema siostrami, nauczyłem

się, że kobieta nie byłaby kobietą, gdyby na umówione spotkanie

nie spóźniła się co najmniej piętnaście minut.

- Cztery siostry? - Serena stanęła na chodniku, patrząc na

niego osłupiałym wzrokiem. Jakoś nigdy nie brała pod uwagę
faktu, że on, sławny doktor ter Feulen, także mógł mieć rodzinę:
rodziców, braci, siostry...

- Czy ma pan również braci?
- Tak, trzech.

- Doprawdy nigdy bym... - Z uniesioną głowa wpatrywała

się w niego swoimi ślicznymi, orzechowymi oczami- - Chciałam
powiedzieć...

- Ja jestem najstarszy - oznajmił pogodnie. Uśmiechnął się

i otworzył drzwi samochodu. - Mam nadzieję, że jesteś głodna,
bo ja do tej pory nie miałem czasu nawet na lunch. Jest jedno
miłe miejsce w Wassenaar, na peryferiach Hagi. Właśnie tam
zmierzamy - wyjaśnił i zerknął na jej spokojną, milczącą twarz.

- Czy to ja cię tak wymęczyłem?

- Nawet jeśli tak, to przecież ostrzegał mnie pan wcześniej.

A poza tym jest całkiem interesująco. Chciałabym więcej rozu-

background image

59

mieć z pańskiej pracy. Mam nadzieję, że w końcu kiedyś przy­

jdzie i na to czas.

Doktor nie odpowiedział, skręcił w wąską zadrzewioną uli­

czkę i zaparkował samochód przed budynkiem przypominają­
cym zajazd. Na ten widok Serenie, wciąż niezadowolonej z dżer-
sejowej sukienki, kamień spadł z serca. W środku poczuła się

jeszcze lepiej, bo była to prawdziwa gospoda, zastawiona mały­

mi stolikami i oświetlona subtelnym blaskiem świec.

Siedziało tam sporo ludzi, ubranych w większości niezbyt

oficjalnie. Serena westchnęła z ulgą i zdjęła z ramion marynar­
kę. Teraz mogli podejść do baru.

Może i jest to gospoda, pomyślała, przeglądając kartę, ale

sądząc po cenach, które w przeliczeniu na funty dawały bajoń­
skie sumy, jakaś strasznie droga. Zmierzywszy wzrokiem kieszeń
doktora, wybrała dania najtańsze.

- Posłuchaj mojej rady - powiedział ter Feulen błagalnym

tonem. - Grzyby w sosie czosnkowym są naprawdę wyśmienite.
Pysznie przyrządzają tu też homara. Czy mogę zmienić twoje
zamówienie?

Nie czekając na odpowiedź, sam wybrał potrawy, poprosił

kelnera o butelkę wina i oparł się wygodnie na krześle.

- Jak podoba ci się szpital?
Jego spokojny, przyjazny sposób bycia budził zaufanie, więc

Serena, od dawna cierpiąca na brak wiernego słuchacza, pozwo­
liła sobie wyrazić swoje zdanie. Doktor słuchał jej z uroczystą
miną, wtrącając się czasem z jakąś krzepiącą radą. A jeśli nawet
niektóre uwagi nie bawiły go, starał się tego nie okazywać.

Siedzieli przy oknie, w miejscu odizolowanym od reszty sali,

z którego mogli obserwować bawiących się ludzi, sami nie będąc
widoczni. Serena rozglądała się wokół. Była szczęśliwie nieświado­
ma faktu, że doktor celowo poprosił o stolik znajdujący się w miej­

scu, gdzie prostota jej sukienki nie była tak widoczna. Jego sokole

oko dostrzegło bowiem od razu, że siedzące wokół kobiety ubrane
były w eleganckie i drogie, chociaż proste w formie toalety.

background image

60

Wkrótce przyniesiono posiłek. Serena z apetytem zjadła grzy­

by i homara, a potem, posłuchawszy rady doktora, zamówiła

jeszcze ogromną porcję czekoladowych lodów z bitą śmietaną

i bakaliami. Wypiła też wino, które jej nalał, ale za drugi kieli­

szek podziękowała.

- Zwykle nie piję dużo - powiedziała rzeczowo. - Nie je­

stem do tego przyzwyczajona. Rzadko wychodzę z domu.

W rzeczywistości nie wychodziła wcale, ale nie zamierzała

się do tego przyznawać.

- Chciałbym, żebyś jutro dalej przepisywała książkę. Listy

dostarczę ci późnym popołudniem, ale podpisać je muszę
najpóźniej o szóstej. Wieczorem mam spotkanie.

Następnie wymienił resztę planów na rozpoczęty właśnie ty­

dzień: badania kliniczne, wizyty domowe u pacjentów i operacje,

w których i ona miała uczestniczyć.

- W sobotę i niedzielę będziesz miała wolne. Na powrót do

Amsterdamu przygotuj się w poniedziałek rano. Dokładną go­
dzinę wyjazdu podam ci później.

Serena zrozumiała, że to koniec ich wieczoru. Szkoda jej było

rozstawać się z doktorem. Bała się jednak, że jest odosobniona
w swoich odczuciach, więc powiedziała:

- To był wspaniale spędzony czas. Jutro czeka nas dużo

pracy. Dziękuję za przepyszną kolację w tak uroczym miejscu.
- Jeszcze raz rozejrzała się wokół. - Nie jestem dziś odpowie­
dnio ubrana.

- Wyglądasz bardzo ładnie, Sereno. Nie przeszkadzałoby mi

nawet, gdybyś miała na sobie zgrzebny worek.

Nie była to oczywiście prawda, lecz doświadczenie płynące

z obcowania z siostrami uczyniło z ter Feulena mistrza w mó­
wieniu właściwych rzeczy we właściwym czasie.

W nagrodę podarowała mu przyjazny uśmiech.

Gdy dojechali do szpitala, doktor odprowadził ją do wejścia.

Pożegnał się z nią milo, ale gdy się rozstali, oddalił się szybko,

background image

61

co dla Sereny było dowodem na to, że natychmiast o niej zapo­
mniał.

Następnego dnia nie spotkała doktora. Przepisywała rękopis,

marząc o tym, by zrozumieć chociaż małą jego część. Kilka
minut po czwartej portier dostarczył jej stertę listów i notatek
z sali operacyjnej. Bez żalu odłożyła rękopis. Była prawie szósta
trzydzieści, kiedy portier zjawił się ponownie. Oddała mu listy,
uporządkowała biurko, po czym wróciła do internatu.

W towarzystwie kilku pielęgniarek zjadła kolację, a resztę

wieczoru spędziła na oglądaniu telewizji w przytulnie urządzo­
nym salonie. Zaraz po filmie udała się do łóżka, wyposażona
w słownik angielsko-holenderski, który pożyczyła jej jedna
z dziewcząt. Na ostatniej stronie znalazła spis najpopularniej­
szych zwrotów. Na początek postanowiła przestudiować te, które
znajdowały się w rubryce: „W restauracji". Było rzeczą rnało

prawdopodobną, żeby doktor zaprosił ją jeszcze kiedyś na kola­
cję, ale nigdy nie wiadomo, co w życiu może się zdarzyć...

Kiedy dotarła do litery T, zmęczona nauką zasnęła.
Reszta tygodnia spędzonego w Hadze nie upłynęła jej bynaj­

mniej na rozrywkach, ale w szalonym wirze pracy. W piątek
wieczorem Serena miała serdecznie dosyć swego małego, szpi­
talnego biura, a maszynę do pisania najchętniej wyrzuciłaby
przez okno. Jednak dała sobie radę ze wszystkim, podporządko­
wując się wyraźnym instrukcjom doktora. Pomna na tak wyty­
kaną jej perfekcyjność panny Payne, nigdy nie patrzyła na zegar.

Kiedy po raz ostatni sprzątała biurko, przechodzący obok

pokoju doktor ter Feulen wetkną] głowę w uchylone drzwi i po­
dziękował jej za ciężką pracę.

- Wezmę to wszystko, jeśli jest już gotowe - powiedział,

mierząc wzrokiem notatki i listy, które właśnie skończyła prze­
pisywać. - W poniedziałek o ósmej rano czekam na ciebie na
zewnątrz. Pojedziemy stąd prosto do szpitala w Amsterdamie,
ale zaraz po porannych badaniach zwolnię cię, bo nie będziesz

background image

62

mi potrzebna aż do następnego ranka. Będziesz mogła pójść do
pensjonatu Mevrouw Blom i zobaczyć się z matką.

Podziękowała mu, a kiedy odszedł, stała przez chwilę w pro­

gu i patrzyła, jak się oddalał.

Gdy zamykała drzwi do pokoju, nagle uświadomiła sobie, że

zapomniała podziękować mu za kopertę z holenderskimi ban­
knotami i nabazgraną wiadomością, że wypłaca jej część pensji,
na wypadek, gdyby miała ochotę rozejrzeć się po sklepach. Zna­
lazła ją rano. Przez chwilę była zirytowana, ale przypomniawszy
sobie, że ma dla siebie cały następny dzień, zaraz poczuła się
lepiej.

Wieczorem zadzwoniła do matki, ale pani Proudfoot nie było

w domu. Pani Blom powiedziała, że matka wybrała się na we­

ekend z panem Hardingiem do Arnhem i poradziła Serenie zo­

stawić wiadomość.

- Proszę powtórzyć matce, że wracam w najbliższy ponie­

działek i przekazać moje pozdrowienia. - Zawiedziona Serena
odłożyła słuchawkę.

Jeszcze przed chwilą świtało jej w głowie, żeby zaprosić mat­

kę do Hagi...

W sobotę wyszła na miasto zaraz po śniadaniu. Z mapą oraz

przewodnikiem w ręku zwiedziła Ridderzaal, potem przeszła się
po Binnenhof i Mauritshuis - pięknych renesansowych budyn­
kach z salami pełnymi dzieł najlepszych siedemnastowiecznych
malarzy holenderskich. Mogłaby spędzić tam wieki, ale miała

jeszcze wiele innych rzeczy do zobaczenia, więc zamiast godzi­

nami kontemplować urodę obrazów, zrobiła sobie spacer po Kor-
te Vijverberg i Lange Vijverberg, podczas którego podziwiała

fasady starych holenderskich domów.

Kiedy poczuła, że jest głodna, zaczęła rozglądać się za jakąś

kafejką. A gdy już ją znalazła, zamówiła kaas broodje, wypiła
dwie filiżanki kawy i znowu była gotowa do wyjścia. Zdecydo­
wała się na sklepy, bo wiedziała, że kościoły i parki może zoba-

background image

63

czyć jeszcze w niedzielę. Tak więc całe popołudnie spędziła,
oglądając wystawy wielkich magazynów, gabloty ze złotą biżu­
terią i małe sklepy z drogą odzieżą. W końcu weszła do Bijen-
korf - sklepu przypominającego supermarket. W eleganckiej ka­

wiarni na balkonie zamówiła herbatę, a potem orzeźwiona zeszła
na dół, żeby poszukać prezentu dla matki i Mevrouw Blom. Dla
pani Proudfoot wybrała filigranowe srebrne kolczyki, a dla Mev-
rouw Blom jedwabną apaszkę. Przeszła też wzdłuż stoisk z kos­
metykami. Kupiła sobie nową szminkę i drogi krem regenerują­

cy. Nie dlatego, żeby nie było ich w Anglii, ale po prostu nagle

poczuła potrzebę zrobienia czegoś ze swoim wyglądem.

W niedzielę znowu zwiedzała miasto. Tym razem przyszła

kolej na kościoły. Sint Jacobs Kerk i znajdujące się w pobliżu
Holy Ghost Almshouses, które nie zmieniły się prawie wcale
w ciągu ostatnich trzystu lat. Potem zajrzała do Kloosterkerk.

Chciała zobaczyć też Madurodam. Dotarła na miejsce tram­

wajem i wykupiła bilet wejściowy. Miniaturowe miasteczko było
tak piękne, jak opowiadały jej koleżanki ze szpitala; oświetlone
ulice, kanały, tramwaje, typowe holenderskie domy, kościoły,
teatry, parki zabaw i sklepy. Było tam nawet lotnisko. Gdyby nie
to, że nastał chłodny wieczór, Serena na pewno pozostałaby
dłużej w tej baśniowej krainie. Ale ponieważ była już zmęczona,
gdy tylko zobaczyła swój tramwaj, wsiadła do niego i wróciła
do centrum.

To był wspaniały weekend, pomyślała, przekraczając próg

pokoju. Zaraz jednak poczuła się nieswojo, gdyż przemknęło jej
przez głowę, że doktor przez cały ten czas na pewno ciężko
pracował.

Nic z tych rzeczy. Jego weekend spędzony we Fryzji był

równie udany.

W poniedziałek rano Serena zjawiła się przed szpitalem pun­

ktualnie o ósmej. Ter Feulen czekał już w samochodzie. Wysiadł,
schował jej walizkę do bagażnika i otworzył Serenie drzwi.

background image

64

- Czyżbym się spóźniła? - spytała zaskoczona dziewczyna.

- Nie, Sereno. Dzień dobry. To ja przyszedłem wcześniej.

Uspokój się, zrelaksuj i powiedz, jak spędziłaś weekend.

Doktor by! tego ranka niezwykle sympatyczny. Odpowiadała

więc radośnie, lecz wyrażała się w sposób zwięzły, starając się
go nie znudzić.

Kiedy wmieszani w poranny ruch uliczny zbliżali się do Am­

sterdamu, ter Feulen zakomunikował:

- Kilka następnych dni muszę spędzić we Fryzji. Mam wy­

kłady i konsultacje naukowe w Leeuwarden. Stamtąd wrócimy
prosto do Anglii. Pojedziesz oczywiście ze mną. Będzie to dobra
okazja, żeby w spokoju przepisywać książkę.

-- Tak, doktorze, ale matka...
- Przypuszczam, że zgodzi się zostać w Amsterdamie jeszcze

kilka dni. Zabierzemy ją w drodze powrotnej. - Odwrócił się
w jej stronę. - Możesz to dzisiaj z nią omówić.

- A kiedy chciałby pan wyjechać do Fryzji?
- Niech się chwilę zastanowię... Dzisiaj jest poniedziałek.

Muszę być tam najpóźniej w piątek... Wyruszymy więc
w czwartek wieczorem. Tam także dostaniesz pokój w interna­
cie. Jeśli wszystko odbędzie się bez przeszkód, wyjedziemy do
Anglii w przyszły poniedziałek. W domu będziesz jeszcze tego
samego dnia. Przepraszam, ale na razie nie mogę być bardziej
precyzyjny.

Nie rozmawiali potem aż do momentu, kiedy zatrzymali się

przed wejściem do szpitala. Wtedy doktor jak zwykle otworzył
Serenie drzwi i zaniósł do windy jej walizkę.

- Zobaczymy się za dwadzieścia minut. Przyjdź do ambula­

torium.

Pacjentów było mnóstwo. Podczas kompletowania rzeczy po­

trzebnych do notowania Serena pocieszała się myślą, że doktor
nie będzie chciał, by dzisiaj przepisywała listy.

- Po lunchu możesz iść do domu. Nie ma potrzeby, żebyś

jutro zjawiała się w szpitalu wcześniej niż o dziewiątej rano -

background image

65

powiedział ter Feulen po zakończeniu badań. - Wtedy przepi­
szesz tyle, ile ci się uda. Ja cały dzień operuję, więc będziesz
miała na to czas. Listy przyślę po południu.

Wróciwszy do pensjonatu pani Blom, Serena zorientowa­

ła się, że nadeszła właśnie pora na popołudniową herbatę. Go­
spodyni wychodziła z kuchni z tacą pełną filiżanek. Byłą jak
zawsze punktualna i bardzo dumna z tego, że udało się jej do­
stosować własne przyzwyczajenia do gustów swoich gości. An­
glicy lubili pić herbatę o czwartej, więc dostawali ją dokładnie
o tej porze.

- Sereno, przyszłaś w samą porę! - zawołała na jej widok.

- Rozbierz się i przyjdź do nas do salonu. Walizkę zostaw w ko­
rytarzu. Zaraz nam wszystko opowiesz.

Serena, zachwycona gościnnością gospodyni, szybko spełniła

jej prośbę.

Na widok dziewczyny wszyscy wpadli w zachwyt.

- O, Sereno, jak dobrze, że wróciłaś! Czy zostaniesz z nami

trochę?

Serena z uśmiechem odpowiadała na pytania zebranych. Wre­

szcie podeszła do siedzącej najdalej matki i ucałowała ją na
powitanie.

- Kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - Po prostu wspa­

niale widzieć cię znowu. - Badawczo przyjrzała się twarzy córki.
- Wyglądasz na bardzo zmęczoną. Powinnaś zrobić coś z włosa­
mi. Może nawet ufarbować. Czy miło spędziłaś czas? Poznałaś

wielu ludzi? Często wychodziłaś wieczorami? - zasypywała
dziewczynę pytaniami. - Chodź, usiądź tu koło mnie.

Ktoś podał Serenie filiżankę z herbatą. A pani Proudfoot kon­

tynuowała:

- Ja miałam taki cudowny tydzień. Byliśmy, to znaczy pan

Harding i ja, w tak wielu miejscach, że straciłam już rachubę.
- Uśmiechnęła się zalotnie. - Ach, co ze mnie za głuptas. Wszy­
stko było interesujące.

Ciekawość zebranych była niezaspokojona. Obie Holenderki

background image

66

entuzjastycznie wychwalały uroki Hagi, przytakiwały we wszy­
stkim Serenie i śmiały się tak, jakby doskonale ją rozumiały.
Tylko pan Harding był małomówny. Myślał.

- Bardzo dziękuję za herbatę. - Pani Proudfoot przeprosiła

zebranych. - Muszę iść z Sereną na górę i pomóc jej się rozpa­
kować. - Pożegnała gości czarującym uśmiechem.

Takiego zachowania Serena się nie spodziewała. Od razu się

domyśliła, że była to tylko wymówka i że matka chce porozma­
wiać. Była nawet zadowolona, że wreszcie będzie miała okazję
powiedzieć jej o wyjeździe do Fryzji.

Gdy znalazły się w pokoju, Serena otworzyła walizkę i zaczę­

ła wyjmować swoje rzeczy, podczas gdy matka podeszła do okna.
Stała przy nim, wpatrzona gdzieś w dal.

- Mamo - zaczęła dziewczyna ostrożnie - byłam już prawie

pewna, że w tym tygodniu wrócimy do Londynu, ale doktor musi

jeszcze jechać do Leeuwarden i chce, żebym mu towarzyszyła.

Czy nie będzie przeszkadzało ci to, że zostaniesz tu sama jeszcze
kilka dni?

Matka odwróciła się w jej stronę.

- Nie mogłam usłyszeć nic lepszego, moje drogie dziecko.

Pan Harding wraca do Anglii w środę i zaproponował, że zabie­
rze mnie ze sobą. Zgodziłam się, rzecz jasna. Wiesz, jak niena­
widzę latać. Pojedziemy jego samochodem. Nie będę musiała się
o nic martwić. Poza tym już czas, bym wróciła do domu i upew­
niła się, czy wszystko w porządku. Tu jest naprawdę fantastycz­
nie, kochanie, ale nie warto rezygnować z okazji, jeśli mogę
wygodnie pojechać do domu.

- Oczywiście, mamo. Tylko czy sama dasz sobie radę? - Se­

rena powoli obciągnęła bluzkę. - Ja wrócę za tydzień. Przynaj­
mniej taką mam nadzieję. Doktor ter Feulen nie powiedział mi,
kiedy dokładnie.

- Doskonale dam sobie radę, Sereno - odpowiedziała sta­

nowczo matka. - Nie jestem przecież stara i niedołężna. - Spo­

jrzała w wiszące na ścianie lustro i lekkim ruchem dłoni przy-

background image

67

gładziła włosy. - Ty musisz zostać, bo pracujesz dla doktora. Ale
powinnaś wreszcie się dobrze zabawić.

- Dobrze, przekażę wszystko doktorowi.
Pani Proudfoot podejrzliwie zmarszczyła brwi.
- A skąd u niego ta nagła troska? Przecież powinno mu być

wszystko jedno, czy wyjadę, czy też tu zostanę. Powiedz, że
wyjeżdżam w środę. Albo nie, lepiej napiszę kartkę, którą ty mu

przekażesz.

- Wspaniale. Przykro mi, że nie było okazji, żebyśmy wyszły

gdzieś razem, mamo. Miło byłoby pochodzić po sklepach.

- Ach, kochanie, dobrze, że mi przypomniałaś. Kupiłam

w Arnhem przepiękną sukienkę. Uszyta jest z bladoszarej krepy
i ma niezwykle elegancki krój. Koniecznie musisz ją zobaczyć.

- Pani Proudfoot podeszła do drzwi. - Zostawię cię teraz samą,

żebyś doprowadziła się do porządku. Do zobaczenia, kochanie.
Mam nadzieję, że zostajesz na kolacji?

- Tak, ale będę w domu tylko dzisiaj. Jutro wcześnie rano

znowu jadę do pracy. Doktor ter Feulen uważał, że powinnam
się z tobą zobaczyć.

Pani Proudfoot zmieszała się.
- Więc lepiej teraz napiszę tę kartkę, moje złotko, i dam ci

ją dzisiaj wieczorem. Od razu się też pożegnamy, bo wiesz, jak

potwornie się czuję, kiedy jestem niewyspana.

Kiedy matka wyszła, Serena siadła bezwładnie na łożu. Miała

ochotę się rozpłakać. Chociaż powinna cieszyć się szczęściem
matki, czuła się zraniona, opuszczona i samotna.

Bez entuzjazmu skończyła rozpakowywanie walizki. Po ko­

lacji zamierzała zrobić pranie. Doktor nie powiedział, czy pojadą
do Fryzji prosto ze szpitala, czy też będzie mogła tu wrócić przed
wyjazdem.

Pakując nowy zestaw ubrań, Serena zastanawiała się, jak on

to robi, że przy tak intensywnym trybie życia zawsze wygląda
bez zarzutu; jego garnitury są idealnie wyprasowane, a koszule
zawsze śnieżnobiałe. Rozmyślając o tym, umyła się, przebrała,

background image

68

poprawiła włosy i zeszła na dół. Po kolacji pożegnała się z matką
i zabrała list dla doktora.

W szpitalu była przed dziewiątą. Usiadła za swoim biurkiem

i przejrzała leżące na nim listy, notatki oraz rękopis książki, po
czym zabrała się do pracy. Do południa przepisywała listy. Kiedy
po lunchu wróciła ze stołówki, czekała na nią nowa porcja opi­
sów przeprowadzonych rano operacji. Dopiero o siedemnastej

ponownie wzięła się do rękopisu. Wtem do pokoju z impetem
wtargnął doktor. Na powitanie niedbale skinął głową.

- Podpiszę listy tutaj, Sereno. A ty weź je ze sobą, kiedy

będziesz schodzić do portierni.

Jej posłuszna, twierdząca odpowiedź była jak zawsze poddań-

czo cicha.

- A jak się miewa twoja matka? - zapytał, nie odrywając

oczu od papierów.

- Dobrze, dziękuję. Poprosiła mnie, żeby to panu przekazać.
Ter Feulen wyciągnął rękę, nie spoglądając nawet w jej stro­

nę. Kiedy uporał się z podpisywaniem listów, otworzył wręczoną
mu kopertę.

- Czy teraz nie masz już nic przeciwko temu, żeby zostać

kilka dni dłużej? - zapytał, skończywszy czytać. - Twoja matka
wydaje się całkiem zadowolona ze swoich planów.

- Oczywiście, że zostanę- odpowiedziała zdecydowanie Se-

rena. - Matka przyjechała do Holandii, bo był pan dla nas tak
uprzejmy i pozwolił na to. Jestem doprawdy bardzo wdzięczna.
Mama czuje się taka szczęśliwa.

- J nic już jej nie dolega - rzekł oschle ter Feulen - a więc

ja również jestem zadowolony. - Znów wziął do ręki długopis

i dopisał coś na jednym z dokumentów. - Teraz muszę już iść.
Jestem bardzo spóźniony. Co robisz dziś wieczorem, Sereno?

Zaskoczył ją tym pytaniem.
- Najpierw zjem kolację u pani Blom, a potem obejrzę tele­

wizję. Spróbuję też nauczyć się kilku nowych holenderskich

background image

69

zwrotów. - Ledwie Serena skończyła mówić, doktor ter Feulen
pożegnał ją, na odchodnym przypominając, żeby rano przepisy­
wała książkę.

Kolejne dni mijały szybko. W środę Serena zadzwoniła do

matki, by życzyć jej dobrej drogi.

- Zadzwonię do ciebie wieczorem - powiedziała na pożeg­

nanie. - Do tej pory na pewno dojedziesz.

- Nie, nie rób tego, kochanie - odparła natychmiast matka.

- Będę wyczerpana po tak długiej podróży, a więc po powrocie

od razu położę się do łóżka. Jeżeli zostawisz mi swój numer, to

ja zadzwonię w wolnej chwili.

- Pamiętaj, że w czwartek jadę do Fryzji - przypomniała

matce Serena.

- W takim razie skontaktuję się z tobą rano. Baw się dobrze

i wypoczywaj. - Pani Proudfoot odłożyła słuchawkę.

W czwartek rano odbyły się ostatnie badania. Tego dnia Se­

rena uznała, że tylu pacjentów nie przyszło do doktora jeszcze
nigdy. Według jej przewidywań powinni opuścić szpital dopiero

o szóstej. W wolnej chwili zadzwoniła do Mevrouw Blom, by ją
o tym powiadomić. Okazało się, iż w międzyczasie z Anglii
dzwoniła matka, prosząc o przekazanie Serenie, że podróż od­

była się bez przeszkód i że w ogóle czuje się świetnie.

Skończywszy rozmowę, Serena popatrzyła z wściekłością na

stertę notatek, czekających na przepisanie. Odbierały jej radość
życia. Przypuszczała, że to samo czeka ją we Fryzji, a co gorsza,
także gdy wrócą do Londynu. Choć właściwie nie powinna

narzekać, bo zarabiała bardzo dobrze.

Kilka następnych minut poświęciła na robienie obliczeń. Za­

robione pieniądze w zupełności miały jej wystarczyć na kupienie

paru ciuchów, których potrzebowała, a także na pokrycie pod­

stawowych wydatków domowych. Złożyła maszynę, uporządko­
wała biurko i wyszła z pokoju.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Jadłaś coś? - zapytał ter Feulen, biorąc od niej walizkę.
Nie miała na to czasu. Nie zamierzała się jednak przyznać.
- Tak, dziękuję - odparła nieszczerze.
- Szkoda. Nie jadłem lunchu, a herbata, którą pielęgniarka

przyniosła mi na salę operacyjną, tylko zaostrzyła mój apetyt.

Usiadł koło niej i zapiął pasy. Ujęta jego szczerością, Serena

przyznała się:

- Prawdę mówiąc, to ja także od lunchu nie miałam nic

w ustach.

Kiedy zwrócił w jej stronę pytające oczy, dodała speszona:

- Tak, wiem, ale nie chciałam... to znaczy myślałam, że pytał

pan przez uprzejmość... Wie pan, co mam na myśli?

- Nie, nie wiem, o co ci chodzi. Nigdy nie zdarza mi się być

przesadnie uprzejmym. Sereno, nie kłam nigdy więcej! W Hoom

jest jedno urocze miejsce. Możemy tam być za pół godziny.

Kiedy wyjechali z Amsterdamu, doktor skręcił na północ.
Restauracja w Hoom była jasno oświetlona i choć pełna gości,

sprawiała przyjemne wrażenie. Wybrali stolik przy oknie i zamówili
sole bonnefemme

oraz duszone selery. Ponieważ doktor prowadził,

popijali wodę Vichy, którą Serena bardzo lubiła.

- Jutro znowu operuję cały dzień - oznajmił ter Feulen. -

W sobotę mam dwa zabiegi. Zasiadam w zarządzie tamtejszego
szpitala, więc muszę także wybrać się na zebranie. Notatki zro­
bimy tylko z operacji. Resztę czasu poświęcisz na książkę.

- Czy pracuje pan w niedzielę?
- Nie, ale wyjedziemy dopiero w poniedziałek rano, nie

wiem jeszcze o której.

background image

71

Zanim skończyli, zrobiło się ciemno. Znowu ruszyli w drogę.

Przemierzali jedną wioskę za drugą, aż wreszcie wjechali do
dużego miasta.

- To Franeker - odezwał się ter Feulen. - Jesteśmy prawie

na miejscu.

- Drogowskazy nie są po holendersku - zauważyła zdezo­

rientowana Serena.

- Oczywiście, że nie, Sereno. Jesteśmy teraz we Fryzji.
- A tu nie mówi się po holendersku?
- Tubylcy dobrze znają ten język, lecz porozumiewają się

dialektem.

- A czy znają angielski? Bo jeśli nie, spróbuję użyć zwrotów,

których udało mi się nauczyć.

- Myślę, że nie będą ci potrzebne. Angielski jest tu po­

wszechnie znany.

Niebawem wjechali do Leeuwarden. Architektura centrum

miasta była niezwykle malownicza i oświetlona mnóstwem neo­
nów.

Serena z uwagą patrzyła przed siebie. W końcu ujrzała szpi­

tal. Był większy, niż się spodziewała i, jak wszystkie poprzednie,
bardzo nowoczesny.

Drzwi otworzył im portier, z którym doktor rozmawiał przez

chwilę w dziwnym języku.

- Pan też nie mówił po holendersku - zauważyła Serena, gdy

z powrotem stanął koło niej.

- Oczywiście, że nie - uśmiechnął się ter Feulen, patrząc na

nią z góry. - Urodziłem się tutaj - dodał, po czym odszedł na
moment, aby zadzwonić do kogoś z portierni.

- Siostra Grimstra idzie tu po ciebie - wyjaśnił po chwili.

- Zaprowadzi cię do pokoju. Rano zostaniesz obudzona i zapro­
szona na posiłek. Potem ktoś zaprowadzi cię do biura. Jeśli
pojawią się kłopoty, natychmiast skontaktuj się ze mną.

- Nie będę wiedziała, gdzie pana szukać... - Nagle poczuła

się bardzo samotna.

background image

72

- To prawda, będę praktycznie nieuchwytny - zasępił się, ale

zaraz powiedział coś portierowi, na co tamten zgodnie skinął
głową.

- Piet będzie służył ci pomocą podczas mojej nieobecności.

W razie pilnej potrzeby wypowiesz tylko moje nazwisko.

Ciekawe, jak może czuć się człowiek, który jest tak ważny,

że każdy, słysząc jego nazwisko, od razu wie, o kogo chodzi,

pomyślała Serena i podziękowała za radę.

W tej samej chwili doktor uśmiechnął się uroczo. Tym razem

jednak nie do niej. Serena odwróciła się, żeby zobaczyć adresata

uśmiechu. Witana w ten sposób osoba właśnie do nich podcho­

dziła.

Była to zgrabna kobieta, niemłoda już, ale atrakcyjna. Miała

piękne, niebieskie oczy i bardzo jasne, niemal białe włosy, upięte
w elegancki, choć staromodny kok. Ubrana była w służbowy
uniform i trzymała się bardzo prosto. Uścisnęła dłoń doktora

i także uśmiechnęła się do niego. Zamienili ze sobą kilka słów,

po czym ter Feulen powiedział po angielsku:

- To jest Serena Proudfoot, moja sekretarka. - Odwrócił się

do dziewczyny. - HoofdZuster Grimstra, która będzie się tobą
opiekować, Sereno. Pójdziesz teraz z nią. Idź już, proszę - dodał,
gdy zauważył jej niezadowolenie. — Zobaczymy się jutro.

Serena była zła jak osa. Jej „dobranoc, proszę pana" zabrzmia­

ło co najmniej kąśliwie.

Żeby nadążyć za przewodniczką, musiała niemal biec.
Dotarły na półpiętro. Tu znajdował się jej pokój, łudząco

podobny do tych wszystkich, w których spędziła poprzednie no­
ce.

- Napije się pani herbaty? - zapytała pielęgniarka. - Tu jest

czajnik i naczynia.

- Świetnie. - Niezadowolenie Sereny nagle minęło. - Bar­

dzo pani dziękuję.

- O siódmej będzie pobudka. Jedna z pielęgniarek pokaże

pani jadalnię. Dobrej nocy, Sereno.

background image

73

Serena zdjęła kurtkę i zachwycona holenderską gościnnością

zaczęła robić herbatę. Jej radość byłaby większa, gdyby wiedzia­
ła, że tak miłe przyjęcie zawdzięcza głównie trosce doktora, ale
tego się po nim nie spodziewała.

Sympatyczna, młoda pielęgniarka zapukała do niej rano. Ra­

zem udały się do jadalni. Kiedy Serena kończyła pić kawę,
w stołówce zjawiła się siostra Grimstra i zaprowadziła ją do
biura.

W małym pokoju na najwyższym piętrze czekał już rękopis

książki i duża sterta innych papierów, których przepisanie w nor­
malnym tempie musiałoby zająć dwa dni.

- O dwunastej ma pani lunch - powiedziała siostra Grimstra

na odchodne i delikatnie zamknęła drzwi.

Ranek minął bardzo szybko, a mimo to Serena czuła się nie­

swojo. Towarzyszące jej uczucie odosobnienia złagodziły zabie­
gi koleżanek, próbujących nawiązać rozmowę w jadalni. Ale po
posiłku znowu wróciła do swojej samotni i z krótką przerwą na
herbatę siedziała tam do późnego popołudnia. Doktor nie dawał
znaku życia. Dopiero około piątej portier przyniósł plik notatek.

- Pisał to chyba lewą ręką i po ciemku - użalała się głośno

Serena. - Nie widziałam jeszcze takich bazgrołów.

Odszyfrowanie ich i przetworzenie w sensowny raport zajęło

jej ponad godzinę. Skończyła pracę o szóstej, a ponieważ doktor

wciąż się nie pokazywał, zaniosła gotowe materiały do portierni.

- Doktor ter Feulen - powiedziała pewnie, wręczając je por­

tierowi.

Mężczyzna od razu zrozumiał, o co chodzi i wziął od niej

papiery, po czym wezwał młodszego kolegę, oddał mu przesyłkę
i powiedział kilka słów.

- Doktor ter Feulen? - zapytała Serena, żeby mieć pewność,

że się zrozumieli.

- Tak, tak, panienko. Kolega już do niego idzie.
Patrzyła na odchodzącego mężczyznę pełna nadziei, że wszy­

stko udało się jej zrobić tak, jak trzeba.

background image

74

Wieczorny posiłek zjadła około siódmej. Podano kanapki

z serem, parówki, mięso na zimno i surówkę. Dziewczyna jadła
ze zdwojonym apetytem, prowadząc rozmowę z sympatycznymi
pielęgniarkami.

Przed snem obejrzała wspólnie z nimi telewizję. W sumie

przyjemnie spędziła dzień, mimo że nigdzie nie spotkała doktora.

Następnego ranka odkryła, że jakaś niewidzialna ręka dorzu­

ciła jej dodatkową porcję notatek do przepisania. Całą sobotę
przesiedziała więc przy maszynie, pocieszając się myślą, że przy­
najmniej niedzielę będzie miała dla siebie.

- Chciałabym zobaczyć Leeuwarden i zjeść obiad w jakimś

miłym miejscu - powiedziała głośno, gasząc światło.

Natychmiast musiała zapalić je z powrotem.

- Skończone? - zapytał ter Feulen. - Wspaniale, daj mi to,

proszę. A jutro o dziewiątej czekam na ciebie przed wejściem.

- Jeszcze jeden szpital? - zapytała przerażona Serena.
- Bądź spokojna, możemy się cieszyć wolnym czasem, który

został nam do wyjazdu.

- Gdzie? - zapytała niecierpliwie.
- To niespodzianka - odpowiedział uprzejmie.

Przepuścił Serenę w przejściu i zamknął za nią drzwi.

- Czy dobrze się tu czułaś?
- Tak, dziękuję- odparła chłodno. - Chciałam zwiedzić mia­

sto. Nie jestem pewna...

- Skoro nie jesteś pewna, to chyba nie zrobi ci różnicy, jeśli

odłożysz to do następnego razu, prawda? - Posłał jej uroczy
uśmiech. - Nie zapomnij, o dziewiątej. A teraz dobranoc, Sereno.

Podczas kolacji i oglądania telewizji intensywnie obmyślała

wymówki, jakie mogłaby mu podać, by uniknąć niedzielnego
spotkania. Nie wpadła jednak na nic sensownego. Postanowiła
więc wykorzystać szansę, która drugi raz mogła sienie nadarzyć.
Włożę jutro żakiet, spódnicę w kratkę i tę beżową, jedwabną
bluzkę, zdecydowała.

background image

75

Poranek był przepiękny, chociaż bardzo zimny. Serena ucze­

sała w kok swoje popielate włosy, zjadła śniadanie i wyszła
z walizką na dziedziniec szpitala.

Bentley doktora stał tuż przy wejściu, a sam ter Feulen zajęty

był rozmową z jakimś starszym, nie znanym jej mężczyzną. Nie
mając pewności, jak powinna się zachować, Serena zwolniła
kroku.

- Dzień dobry, Sereno. Podejdź tu do nas i poznaj doktora

Heringa. Jest dyrektorem szpitala. A to moja sekretarka i prawa
ręka, Serena Proudfoot.

- Jestem pewien, że będzie się pani dobrze bawić. Nie chciał­

bym państwa zatrzymywać. Miło mi było poznać. - Dyrektor
poklepał ter Feulena po ramieniu. - Zobaczymy się jeszcze,
Marc.

Kiedy wsiedli do samochodu, Serena poweselała. Było w nim

ciepło i wygodnie. Nigdy nie czuła się lepiej. Lecz euforia nie
trwała długo.

- Powinnaś była włożyć zimowy płaszcz - zauważył doktor,

zerkając na nią.

- Nie zrobiłam tego celowo! - warknęła pod nosem. - A po­

za tym to nie pana sprawa, w co się ubieram.

- Nie unoś się tak, moja panno. Właśnie że jest to moja

sprawa. Nie chcę, żebyś trzęsła się z zimna. - Niespodziewanie
zatrzymał samochód i zwrócił twarz w jej stronę: - Czy możemy
zawrzeć pokój?

- Oczywiście, doktorze ter Feulen - odparła wyniośle Sere­

na. A po chwili, zmieniając ton, dodała: - Dokąd jedziemy?

- Zobaczysz.
Ter Feulen wyjechał z Leeuwarden, kierując się na północ.
- Czy jedziemy na wybrzeże? - strzeliła na chybił trafił,

dostrzegłszy drogowskaz z napisem „Dokkum".

- Tak - odpowiedział krótko.
Jego surowy profil jak zwykle nie zdradzał niczego. Serena

postanowiła więc nie pytać dalej. Wiedziała, że Dokkum leży

background image

76

przy St Boniface i ma połączenie z Anglią. Może właśnie dlatego
chciał jej pokazać to miejsce.

Krajobraz wprost urzekał. Jasne, zimowe niebo, a wokoło

woda. Na trasie praktycznie nie było ruchu, a wioski, które mi­

jali, wyglądały jak wymarłe.

- Wszyscy są teraz w kościele - wyjaśnił doktor.
Wjechali do jednej z osad, otoczonej rzędem strzelistych to­

poli. Domy były tu piękne, lśniące czystością okien i bielą ścian.

- Ależ to bajeczne miejsce! Wygląda jak z obrazka. Jak je

nazywacie?

- Oosterzum. - Ter Feulen skręcił w drogę prowadzącą do

wspaniałej rezydencji z rzędami zielonych okiennic na ścianach
i ogromnym, wysypanym kamykami podwórzem.

- Nie wiem, gdzie jesteśmy! - zawołała Serena.
- To jest mój rodzinny dom.

Doktor zatrzymał samochód przed masywną bramą. Otworzył

furtę, wziął dziewczynę pod ramię i przeszedł z nią przez żwiro­
wy plac.

- A to moja rodzina.
Wydawało się, że na ich spotkanie wybiegli wszyscy domow­

nicy. Przedstawił Serenę siostrom - czterem młodym i wysokim
blondynkom o jasnoniebieskich oczach.

- Talitha, Sanna, Wibekke i Prisca - wydeklamował.

- Później poznacie się bliżej.

Podczas gdy wymieniały uściski dłoni, ter Feulen podszedł

do braci.

- Wilbren, Kaeye i Stendert - objaśnił, kiedy do nich dołą­

czyła.

- Proszę nie starać się zapamiętać naszych imion - uprzedził

jej myśli młody człowiek, którego wcześniej doktor nazwał Wil-

brenem. - Muszę panią ostrzec, że w domu jest nas jeszcze wię­
cej...

Po powitaniu wszyscy weszli do środka.
- Chodź, poznam cię z matką.

background image

77

Oboje przeszli wzdłuż holu, którego wysoki sufit z freskami,

ściany pełne obrazów w potężnych ozdobnych ramach i kryszta­
łowe żyrandole Serena z przyjemnością dokładniej obejrzałaby
w wolnym czasie. W drugim końcu holu dostrzegła wspaniale,
kręcone schody, ale nie zdążyła się im przyjrzeć, bo dotarli przed
ogromne dwuskrzydłowe drzwi z solidnego dębowego drewna,
rzeźbionego w fantazyjne motywy roślinne.

W pokoju, do którego weszli, było bardzo jasno. W wielkich,

szerokich oknach wisiały welwetowe zasłony, sięgające wzorzy­
stego dywanu, pokrywającego prawie całą podłogę.

Musi być bardzo stary, pomyślała Serena, i prawdopodobnie

bezcenny.

Starsza kobieta, która wyszła im na spotkanie, nie była ani

specjalnie ładna, ani też zgrabna. Przeciwnie, była niewiele wy­
ższa od Sereny. Również jej włosy, ułożone starannie we fran­
cuskie loki, miały kolor podobny do koka Sereny, ale gdzienie­
gdzie przeplecione już były pasmami siwizny.

Kobieta ubrana była niezwykle wytwornie, co wcale nie kon­

trastowało z jej przyjaznym uśmiechem.

Doktor wyprostował się i podszedł ucałować matkę.

- Mamo, to jest Serena. Bardzo ciężko pracowała przez ostat­

nie dni, więc pomyślałem, że przyda się jej zmiana otoczenia.

Dziewczyna podała kobiecie rękę i uśmiechnęła się serdecz­

nie, patrząc na jej sympatyczną twarz.

- Na pewno myślisz sobie, moja droga, że Marc przywiózł

cię do zwariowanego domu. Ilekroć przyjeżdża do Holandii,
staramy się przyjąć go wszyscy. A ty masz braci albo siostry?

- Nie, proszę pani, mieszkam tylko z matką.
Matka doktora zwróciła się do innych obecnych w domu

osób, które właśnie tłumnie wyległy z sąsiednich pokoi.

- Kochani, poznajcie Serenę. A tobie, moja droga, przedsta­

wiam moich zięciów i narzeczonego najmłodszej córki. Pozosta­
łe dziewczęta to żony Wilbrena i Stenderta. Oprócz dzieci, które
biegają tutaj, w pokoju dziecinnym są jeszcze dwa bobasy.

background image

78

Poznawszy rodzinne koligacje, Serena miała coraz to no­

wych rozmówców, z którymi żartowała i odpowiadała na ich
pytania dotyczące pracy. Po wyśmienitym, zjedzonym w ich
gronie lunchu, skorzystała z propozycji obejrzenia domu i przy­
ległych posiadłości. Przez cały czas nie miała okazji zamie­
nić ani słowa z doktorem, który wyglądał na zadowolonego
z faktu, że wszyscy byli zajęci jej osobą. Ona sama już po chwi­
li zapomniała o nieśmiałości, która dręczyła ją na początku, i po­
czuła, że zaczyna się doskonale bawić. Chwilami zastanawia­
ła się, czy to, co dzieje się wokół, nie jest przypadkiem snem,
bo widok srogiego i wymagającego szefa, spacerującego
w otoczeniu rodziny, bawiącego się z dziećmi i biegającymi po
podwórzu zwierzętami, był diametralnie różny od jej dotych­
czasowych wspomnień i wyobrażeń. Zniknął gdzieś chłód, obo­

jętność i towarzysząca mu zawsze pewność siebie. Trakto­

wał Serenę w taki sam sposób, w jaki odnosił się do sióstr
i szwagierek. Uświadomiwszy to sobie, dziewczyna poczuła się
wzruszona.

Przy herbacie rozmawiała z jego matką, która tak zręcznie

pokierowała konwersacją, że Serena opowiedziała jej niemal całe
swoje życie. Potem mężczyźni wyszli grać w bilard, a kobiety
zebrały się przy stole. Baronowa wzięła się do haftowania. Nie­
które z dziewcząt miały ze sobą druty, a te, które siedziały bez­
czynnie, gawędziły, wciągając do rozmowy Serenę.

W tym czasie dzieciaki bez opamiętania harcowaly po całym

pokoju. Nigdy wcześniej Serena nie czuła się taka szczęśliwa.

Niebawem dzieci wysłano do łóżek, a dorośli zasiedli do

kolacji. Podano zupę z rzeżuchy, paszteciki z homara i różnorod­
ne sałatki, a po kolacji przyniesiono kawę. Dziewczyna mogłaby
tak siedzieć godzinami, ale doktor stanowczo przerwał sielankę:

- Na nas już czas - zakomunikował. - Wcześnie rano wyru­

szamy w drogę.

- A kiedy nas znowu odwiedzisz? - zapytała zatroskana mat­

ka.

background image

79

- Za kilka tygodni będę egzaminował studentów szkoły me­

dycznej w Groningen. Przyjadę wtedy na pewno.

- A ty, Sereno, będziesz także? - Wszystkie twarze zwróciły

się w jej stronę.

- Ja? Och nie, nie przypuszczam, bym miała jeszcze kiedyś

wrócić do Holandii. - Zauważyła podniesione brwi zdumionego
doktora i nie zwlekając dodała: - To znaczy przyjadę, jeśli do­
ktor zechce.

- Czy on cię w pracy przypadkiem nie zamęcza? - zapytał

jeden z braci. - I czy zawsze mówisz do niego „pan doktor"?

- Tak, zawsze. - Serena uśmiechnęła się, rozbrojona szcze­

rością rozmówcy.

- Nie przejmuj się nim, Sereno - powiedział doktor, wychy­

lając się zza stołu. - A jeśli chcesz, od dzisiaj możesz do mnie
mówić Marc.

- Dziękuję, ale nie jest to chyba dobry pomysł. W szpitalu

mogłabym się zapomnieć.

- W zupełności zgadzam się z Sereną - wtrąciła się do roz­

mowy baronowa. - Marcowi nie zostałby żaden pacjent, gdyby
każdy współpracownik tak się do niego zwracał. Lekarz to za­
wsze lekarz. Powinien być poważny.

Przy stole podniosła się wrzawa, a kiedy wreszcie ucichła,

baronowa dokończyła:

- Ja wprawdzie tak nie uważam, ale są jeszcze na świecie

ludzie, dla których profesja lekarza nie może istnieć bez autory­
tetu.

Doktor ter Feulen wstał od stołu.
- Oj, mamo, mamo. Podrażniłaś moje ego. Dobrze, że jutro

nie operuję, bo zabrakłoby mi pewności siebie.

Ogólnej wrzawie i śmiechom nie było końca. W takiej atmo­

sferze wszyscy przenieśli się do holu, żeby pożegnać Serenę
i doktora.

- Cudownie było mi tu z państwem - zwróciła się dziewczy­

na do baronowej. - Zapamiętam ten dzień na całe życie.

background image

80

Pani domu ucałowała ją w policzek.
- Ja też bardzo się cieszę, że przyjechałaś' do nas, moja droga.

Mam nadzieję, że odwiedzisz nas jeszcze kiedyś.

Wsiadając do samochodu, Serena uznała, że niczego na świe­

cie nie pragnęłaby bardziej, ale wiedziała, że matka doktora
zaprosiła ją przez upizejmość. W ten sam sposób i jej matka
zawsze żegnała znajomych. Prosiła, żeby wpadli kiedyś na her­

batę, bynajmniej tego nie pragnąc.

Domownicy wyszli na werandę, żeby pomachać im na pożeg­

nanie. Potem patrzyli, jak tylne światła bentleya znikają za za­
krętem drogi.

- Słodkie z niej dziewczę - odezwała się baronowa do jednej

z córek. - Myślę, że coś z tego będzie.

- Jesteś nieznośną swatką, mamo. Serena to porządna dziew­

czyna.

- Oczywiście, że tak. Zgadzam się, kochanie. A Marc chce

być szczęśliwy. Ta kobieta bardzo go intryguje, ale nie chce jej
tego okazać. Tyle razy był już zakochany... Jednak kochać i być
zakochanym to dwie różne sprawy. On sobie tego nie uświada­
mia.

- A co z Sereną? Jak myślisz, mamo?
- Nie oczekuje od niego miłości, więc także nie zdaje sobie

z tego sprawy.

Baronowa ujęła córkę pod ramię.
- Chodźmy, córuś. Niedługo się przekonamy.
Kiedy weszły do środka, stary Hans, który od lat służył w ich

domu, zamykając za nimi drzwi, oznajmił z powagą:

- Ładną panią przywiózł pan baron do domu. Tiele też tak

uważa.

Baronowa przystanęła na chwilę.
- Oboje macie rację, Hans. To czarująca młoda kobieta. -

Położyła dłoń na przedramieniu służącego. - Miejmy nadzieję,
że ujrzymy ją jeszcze kiedyś.

background image

81

W czasie podróży ter Feulen nie mówił wiele do Sereny.

Chciał tylko wiedzieć, czy nie jest zmęczona, a potem oznajmił,
na którą godzinę zaplanował powrót. Był znowu tym samym
doktorem, którego znała ze szpitala.

- Dziękuję panu bardzo za ten wspaniały dzień - powiedzia­

ła, gdy dojechali na miejsce. - Już nie pamiętam, kiedy ostatnio
tak dobrze się bawiłam. Pana rodzina jest taka życzliwa.

Wziął jej rękę w swoje dłonie.
- Cieszę się, że byłaś z nami szczęśliwa.
- Nigdy tego nie zapomnę. Dobranoc, doktorze. - Zatrzy­

mała się jeszcze na moment i dodała: -Powinnam mówić do
pana baronie. Nie zdawałam sobie sprawy z pańskiej pozycji.
Jedna z sióstr, nie, to była bratowa, powiedziała, że jest
pan głową rodziny i że dom oraz wszystkie posiadłości,
w tym kilka przyległych gospodarstw, należą w całości do pa­
na, a członkowie pańskiego rodu mieszkali tam przez setki

lat.

- To pewnie była Sebbie, nasza największa gaduła. Nigdy

nawet nie próbuj tytułować mnie baronem, Sereno. Co dopusz­
czalne we Fryzji, w szpitalu jest nie do pomyślenia.

Gdy rankiem następnego dnia opuszczali szpital w Leeuwar-

den, padał deszcz i wiał mroźny, porywisty wiatr. Ale w samo­
chodzie było ciepło.

Serena, przygotowując się na długą podróż, usadowiła się jak

najwygodniej.

- Pojedziemy przez Amsterdam, potem do Utrechtu i na po­

łudnie do Antwerpii, a wreszcie do Boulogne.

- Będziemy jechać przez cały dzień?
- O nie, nie tym samochodem. Mam nadzieję, że późnym

popołudniem będziesz już w domu, a możliwe, że nawet wcześ­
niej. Za Amsterdamem zatrzymamy się na kawę, a w okolicach

Bredy zjemy obiad. Jeżeli chciałabyś także zatrzymać się gdzie
indziej, nie wahaj się powiedzieć mi o tym.

background image

82

Przez jakiś czas jechali w milczeniu, przemierzając kolejne

kilometry.

- Jutro masz wolne - oznajmił doktor. - Ja również nie idę

do szpitala.

- Dziękuję. - Szukała w myśli odpowiednich stów, ale nie

wpadła na nic mądrego.

Siedziała wpatrzona w chłostany deszczem krajobraz. Uświa­

damiała sobie powoli, że niechętnie opuszcza Holandię. Działo
się tak dlatego - musiała to przyznać w duchu - że zobaczyła tu,

jak szczęśliwie mogą żyć ludzie otoczeni liczną, kochającą się

rodziną.

Na trasie był spory ruch. Wszyscy gdzieś się śpieszyli. Pod

Amsterdamem trafili na prawdziwy tłok. Nie wjechali więc do
miasta, ale skręcili na obwodnicę, która łączyła się z autostradą
do Utrechtu. Także to miasto objechali obwodnicą, kierując się
wprost na Bredę. W Princehage, na południe od Bredy, doktor
zatrzymał się.

- Jest tu restauracja, „Mirabelle" - oznajmił. - Musisz być

już głodna. - Odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął życzliwie.

- Ja w każdym razie jestem.

Pół godziny później znów byli w drodze.

- Już niedaleko - powiedział doktor, kiedy blade słońce do­

tknęło horyzontu. - Jesteś bardzo zmęczona?

Nawet gdyby była, nie przyznałaby się do tego. Nie chciała

opóźniać jego planów.

Szybko dojechali do Antwerpii, potem do Lille, aż wreszcie

znaleźli się w Boulogne. Deszcz ciągle padał. Szybko gęstniał
mrok. Ter Feulen dokładnie przewidział czas podróży. Wkrótce
byli już na pokładzie promu.

Serena odczuła nieopisaną radość na widok stewardesy roz­

noszącej pasażerom herbatę. Zaraz potem zasnęła w fotelu i za­
nim zdążyła się zorientować, prom już dopłynął do Dover.

Kontrola celna odbyła się bez przeszkód. Prosto z promu

wjechali na autostradę, będącą ostatnim odcinkiem ich podróży.

background image

83

Mało ze sobą rozmawiali, ale tym razem milczenie było wy­

godne dla obojga. Kiedy zwolnili, wjeżdżając na przedmieścia
Londynu, Serena odezwała sie pierwsza:

- Jeśli jedzie pan do szpitala, to czy mógłby mnie pan tam

wysadzić?

- Nie jadę do szpitala, Sereno. Zamierzam odwieźć cię pod

dom - powiedział tonem człowieka, któremu nie należy się
sprzeciwiać.

W porównaniu z zapamiętanym przez Serenę Oosterzum,

East Sheen wypadło zdecydowanie gorzej. Dom wydawał się
mały i niezbyt efektowny. W oknach nie paliły się światła, więc

doktor, który zatrzymał się tuż przed drzwiami, zapytał bez skru­

pułów:

- Czy twoja matka nie wie, że miałaś dzisiaj wrócić?
- Wczoraj i przedwczoraj próbowałam się do niej dodzwo­

nić, ale akurat gdzieś wyszła. Przypuszczam, że po powrocie
ciągle odwiedza znajomych. Na pewno wróci na kolację.

- Nie chciałbym zostawiać cię samej... - zaczął, wyjmując

z bagażnika jej walizkę.

- Często zdarza się, że kiedy wracam z pracy, matki nie ma

jeszcze w domu - przerwała mu stanowczo - a więc proszę się

o mnie nie martwić.

Mimo to wziął walizkę, otworzył drzwi i razem z nią wszedł

do mieszkania.

Pokoje były posprzątane, lecz brakowało w nich oznak do­

mowego ciepła: tacy z filiżankami i cukiernicą czy też zapachu
kolacji.

- Wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdybym zabrał cię teraz

do siebie i przywiózł tu z powrotem, gdy matka będzie już w do­
mu - zaproponował ostrożnie doktor.

- To bardzo miło z pana strony, ale doprawdy nie ma potrze­

by. Czuję się świetnie - odparła z udawanym ożywieniem.

- A więc chcesz, żebym sobie poszedł?
- Tak, proszę pana, chcę.

background image

84

Było to oczywiście kłamstwo. Nie chciała, żeby odchodził.

Nagle myśl o tym, że nie zobaczy go choćby przez dzień, stała
się nie do zniesienia. Chciała, by z nią został i to na całą resztę
życia. Zdała sobie sprawę, że go kocha. Było to szokujące od­
krycie, dlatego odezwała się gorączkowo:

- Tak, bardzo proszę, by pan już zostawił mnie samą! Dzię­

kuję za podwiezienie!

- Jeżeli właśnie tego chcesz...
Podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
- Zadzwonię później, by przekonać się, czy wszystko u cie­

bie w porządku.

Nagle schylił się i pocałował ją mocno. Potem bez słowa

wyszedł z domu.

Serena zamknęła za nim drzwi i oparła się o nie bezwładnie,

nie mogąc dojść do siebie.

Dlaczego mnie pocałował? - zastanawiała się. Spojrzała

w lustro wiszące w holu i tam znalazła odpowiedź. Była blada
i zmęczona. Miała zmierzwione włosy i błyszczący nos. Jej wy­
gląd wzbudzał litość. Teraz miała całkowitą pewność, że poca­
łunek powodowany był właśnie tym uczuciem. Dwie duże łzy
spłynęły jej po policzkach, ale natychmiast otarła je zdecydowa­
nym ruchem ręki, rozmazując przy tym makijaż.

Płacz w niczym nie mógł pomóc. Udała się do swojego po­

koju, rozpakowała walizkę, doprowadziła swój wygląd do jako
takiego porządku i poszła do kuchni, żeby nastawić czajnik.
Herbata i tosty były tym, czego potrzebowała, żeby poczuć się
lepiej. W całym domu było zimno, więc została w kuchni. Było
oczywiste, że matka nie spodziewała się jej powrotu. Być może
list z wiadomością, który jej posłała, do tej pory nie doszedł.
Poszła więc do salonu, włączyła ogrzewanie, po czym rozejrzała
się wokół. Jej list leżał na sekretarzyku. Wzięła go do ręki i prze­
czytała. Znalazła fragment, w którym wyraźnie przypominała
matce o dniu swojego powrotu. Weszła więc na górę i zajrzała
do sypialni pani Proudfoot. Od jej wyjazdu nic się tam nie zmie-

background image

85

niło. Ponownie zeszła do kuchni, by dopić herbatę. Kiedy usły­
szała dźwięk otwierających się drzwi wejściowych, natychmiast
zjawiła się w holu. Matka zdejmowała płaszcz.

- Jesteś już, kochanie - powiedziała, drżąc z zimna. - Po­

twornie zimno w tym domu. Na pewno się zaziębię.

Serena pocałowała matkę w policzek.

- Mamo, czy zapomniałaś, że wracam?
- Jak mogłabym zapomnieć, córeczko?! Miałam po prostu

plany, których nie chciałam zmieniać. I mam dla ciebie niespo­
dziankę, Sereno. Wychodzę za Arthura, za pana Hardinga!

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Serena milczała tak długo, że pani Proudfoot odezwała się

rozdrażniona:

- I cóż, nie masz zamiaru życzyć mi szczęścia?
- Tak, oczywiście, mamo. Mam nadzieję, że będziesz bardzo

szczęśliwa. Zaraz mi wszystko opowiesz. Chodźmy do salonu.
Napalę w kominku.

Pani Proudfoot usiadła na krześle.
- Wydaje mi się, że jesteś zaskoczona. Byłaś tak pochłonięta pracą

- zaczęła oskarżycielskim tonem - że nie widziałam sensu mówić ci
o tym. W każdym razie sprawy mają się jak najlepiej. Arthur, to znaczy
pan Harding, ma dom w Shropshire, niedaleko Ludlow. Będziesz
przyjeżdżać tam na wakacje. Przez kilka następnych dni zostanie

jeszcze w Londynie. Weźmiemy ślub jak najszybciej. Nie ma powo­

dów, żeby czekać. Dom wystawiłam już na sprzedaż.

Na twarzy Sereny odmalowało się przerażenie.
- Część pieniędzy, które za niego dostanę, możesz przezna­

czyć na wynajęcie małego mieszkanka. Na pewno spodoba ci się
życie na własną rękę, kochanie.

Dumna ze swego pomysłu pochyliła się nad stołem, zbliżając

się do córki.

- Mam już nawet kogoś, kto interesuje się kupnem domu.

Jutro ma nas odwiedzić i wtedy da mi odpowiedź. Oczywiście
będziesz musiała poszukać mieszkania. Meble, które ci się po­
dobają, możesz zabrać ze sobą.

- Już jutro... - Serena przerwała, bo właśnie zadzwonił te­

lefon. Zapomniała, że doktor obiecał odezwać się wieczorem.
Podniosła słuchawkę.

background image

87

- To ty, Sereno? - usłyszała jego głos. - Czy matka już wró­

ciła?

- Tak, doktorze - odpowiedziała spokojnie, myśląc, że jej

glos brzmi zupełnie normalnie. - Dziękuję, że pan dzwoni.

- Co się z tobą dzieje?
- Nic, chyba jestem zmęczona.
- W takim razie zmykaj do łóżka i odpoczywaj. Będę cię

potrzebował pojutrze. Do zobaczenia w szpitalu.

- Kto to był? Doktor? - Zapytała pani Proudfoot bez specjal­

nego zainteresowania. - Czy powiedziałaś mu może o mnie?

- Nie, mamo. Gdzie macie zamiar się pobrać?
- W tutejszym urzędzie stanu cywilnego. Kupiłam przepięk­

ną garsonkę z perłowoszarej wełny, a do niej śliczną bluzkę.
Przyjdziesz oczywiście?

- A kiedy to będzie?
- W następnym tygodniu, w czwartek. Wyjedziemy potem

prosto do Ludlow. Czy to nie cudowne, kochanie? Ty naturalnie
nie rozumiesz, co przecierpiałam mieszkając tu sama, robiąc
zakupy, zajmując się domem...

- Ależ mamo, ja też tu mieszkałam! - Ugryzła się w język,

choć miała wielką ochotę dodać, że to nie matka, ale ona zawsze

sprzątała i gotowała.

- Tak, wiem, ale ty miałaś interesującą pracę, w której spo­

tykałaś się z ludźmi. - Pani Proudfoot wyraźnie się zdenerwo­
wała. - A do domu nikogo nie zapraszałaś. Ach tak, doktor ter
Feulen przyszedł tutaj kiedyś. Ale ty nie jesteś w jego typie.
Ośmielę się zauważyć, że ten człowiek może sobie pozwolić nie
na takie dziewczyny.

Serena przyjęta tę opinię bez słowa i żeby ukoić irytację mat­

ki, zapytała przymilnie:

- Czy dużo gości będzie na ślubie?
- Tylko nasi znajomi. Najbliższa rodzina Arthura nie jest,

dzięki Bogu, liczna. Nasza zresztą też. Jest tylko starsza siostra
twojego ojca, która i tak mnie nienawidzi.

background image

88

- Ach, ciotka Edith! Zdaje mi się, że wyszła niedawno za

pastora z Dorset.

- Doprawdy? Proszę, proszę. Od pogrzebu ojca nie miałam

z nią kontaktu.

Serena postanowiła nie wypominać matce, iż ciotka pisywała

do niej czasem. Były to raczej oschłe listy, nie zawierające żad­
nych rewelacji, ale przynajmniej starała się być uprzejma, więc
dziewczyna odpisywała na nie sama.

Pani Proudfoot ziewnęła.

- Pójdę już chyba do łóżka. Czuję się wyczerpana. Arthur tak

nalegał, żebym poszła z nim na kolację. - Cmoknęła Serenę
w policzek. - Przynieś mi szklankę gorącego mleka, kiedy wyjdę
z kąpieli, kochanie. Jutro muszę być wypoczęta. Jestem prawie
pewna, że ten człowiek kupi dom.

Serena udała się do kuchni aby przygotować mleko. Dobrze,

że mogła się czymś zająć, bo nawet gdyby chciała, nie była

w stanie myśleć logicznie. Przypomniała sobie, że matka nie
zapytała jej nawet, jak minęła podróż i nie wykazywała naj­
mniejszego zainteresowania pobytem w Leeuwarden. Zaraz jej

jednak wybaczyła. Pomyślała, że kiedy w życiu kobiety zacho­

dzą tak wielkie zmiany, wszystko inne wydawać się musi błaho­
stką.

Zaniosła mleko na górę, pozamykała okna i drzwi, po czym

sama postanowiła udać się na spoczynek.

Leżąc w wannie z gorącą wodą, jeszcze raz na spokojnie

przeanalizowała zaistniałe fakty. Następny dzień miał być bardzo
pracowity. Czekało ją pranie i prasowanie. Należało też zadbać
o włosy. W takim stanie nie mogła przecież pokazać się w pracy.
Dbanie o wygląd było jednym z elementów solidnego pełnienia
obowiązków zawodowych.

Matka wspominała o samodzielnym mieszkaniu, ale Sereny

nie byłoby stać na wynajęcie skromnego kąta, nawet gdyby
sprzedała meble, które matka uzna za nieprzydatne. Leżąc już
w pościeli, wciąż myślała. Nie należało teraz troszczyć się o od-

background image

89

ległą przyszłość. Najważniejsze, żeby szybko znaleźć jakieś
miejsce i dalej pracować.

Matka nie zaproponowała jej, żeby poszukała zajęcia w po­

bliżu Ludlow, ale nawet gdyby to zrobiła, dziewczyna nie przy­
stałaby na ten pomysł, bo tym samym nigdy więcej nie ujrzałaby
Marca.

Uśmiechnęła się, wspominając dzień spędzony w jego domu.

Przez chwilę znowu poczuła się szczęśliwa. Zamknęła więc oczy
i spróbowała zasnąć, zanim jej myśli oddalą się od tamtego cu­
downego miejsca.

Wstała bardzo wcześnie i zjadła samotnie śniadanie. Kiedy

zaniosła herbatę do pokoju matki, ta przemówiła zaspanym gło­
sem:

- Chętnie zjadłabym śniadanie w łóżku, ale potem będziesz

mi trochę przeszkadzać w domu, kochanie.

Serena sprzątnęła mieszkanie, zrobiła małe pranie, a kiedy

włączyła żelazko i zaczęła prasować, do drzwi zadzwonił ocze­
kiwany gość.

Był uprzejmym i bardzo poważnym człowiekiem. Na kupno

zdecydował się dość szybko. Tylko raz obejrzał dom, po czym
oświadczył z zadowoleniem, że tego właśnie wraz z żoną szuka­
li.

- Wychodzę ponownie za mąż - zakomunikowała mu pani

Proudfoot, popijając kawę - i byłabym bardzo rada, gdybyśmy
załatwili tę sprawę, zanim opuszczę miasto.

Mężczyzna spojrzał na Serenę.
- Czy córka jedzie z panią?
- Ach, nie. Ona ma wspaniałą pracę w jednym z londyńskich

szpitali. Znajdziemy jej jakieś miłe mieszkanko. - Matka mówiła
to z takim przekonaniem, że dziewczyna prawie uwierzyła w jej
słowa.

Pieniędzy ze sprzedaży domu wystarczyłoby również na ku­

pno czegoś skromnego, bo ustalono pokaźną cenę. Więc kiedy

background image

90

tylko mężczyzna wyszedł, Serena czym prędzej zwróciła się do
matki:

- Chyba powinnam rozejrzeć się za mieszkaniem. Czy pó­

jdziesz ze mną, mamo?

- Umówiłam się na lunch z Arthurem. Będzie tu za pół go­

dziny, ale ty idź koniecznie, kochanie. Przekonaj się, czy zna­

jdziesz coś, na co będzie cię stać z twojej pensji.

Serena zbladła.
- Prawie nie mam własnych pieniędzy, przecież wiesz o tym,

mamo. Z pensji wystarczy mi tylko na komorne. Myślałam, że
ty kupisz mi mieszkanie, tak jak mówiłaś temu panu.

- Naprawdę tak powiedziałam? Och, byłam zbyt przejęta,

żeby uważać na to, co mówię. Rozmawiałam o tym z Arthurem.
On uważa, iż powinniśmy coś dla ciebie znaleźć, ale ja powie­
działam, że nie trzeba, bo jesteś bardzo samodzielna. Uważam,
że byłoby znacznie lepiej, gdybyś sama coś wynajęła. Co o tym

sądzisz, kochanie? Poza tym, gdybyś chciała się gdzieś przenieść,
kiedy na przykład znajdziesz inną pracę, wszystko odbędzie się
bez kłopotu. A stąd możesz zabrać, co ci się podoba. Tylko
pamiętaj, że duże meble sprzedaję razem z domem. Masz mnó­
stwo czasu, zanim oni się sprowadzą. Naturalnie do tej chwili
możesz pozostać w domu. - Pani Proudfoot westchnęła ciężko.

-1 przestań wreszcie robić wokół siebie tyle zamieszania. Mam
teraz mnóstwo spraw na głowie, na dodatek Arthur od dawna na
mnie czeka, a ja oczywiście nie jestem gotowa.

Pośpiesznie wyszła z pokoju. Zaraz potem rozległ się dzwo­

nek.

Serena otworzyła drzwi i zaprosiła Hardinga do środka. Za­

pytał, jak się jej układa w pracy, ale ponieważ wywnioskowała,

że on sądzi, iż jej przyszłość została dokładnie zaplanowana,
całkowicie pominęła ten temat.

Kiedy została w domu sama, usiadła przy stole z kartką

i ołówkiem w ręku, by spisać wszystkie pomysły, które mogłyby
okazać się pomocne w opracowaniu sensownego planu. Jednak

background image

91

myśli kłębiące się w jej głowie nie przydawały się na nic. Wszy­
stkie koncentrowały się na doktorze ter Feulenie.

Była pewna, że nigdy mu o tym nie powie. Postanowienie to

zapisała na kartce, podkreśliła grubą kreską, po czym przystąpiła
do sporządzania listy ulic, znajdujących się w sąsiedztwie szpi­
tala. Zdecydowała obejść się bez niczyjej pomocy. Jeśli nie star­
czy jej na małe mieszkanie, musi wynająć chociaż pokój. Zara­
biała teraz sporo. Miała też trochę oszczędności w banku, ale nie
mogła wydawać wszystkiego. Musiała myśleć o przyszłości.
Marc może przecież wrócić do Holandii, a wtedy trudno jej
będzie znaleźć nową pracę. Świadomość tego faktu wypełniła jej
serce niepokojem. Popijając herbatę, ustaliła, co ma robić dalej
i postanowiła nie tracić czasu.

Wyszła z domu i zaczęła poszukiwać mieszkania. W swoich

planach pominęła zaniedbane okolice szpitala, a skoncentrowała
się na małych, bocznych uliczkach, zabudowanych wysokimi
domami z suterenami.

Przemierzała je wzdłuż i wszerz. Wszystkie były dla niej

odpowiednie: ciche, położone blisko centrum handlowego i gdy­

by chciała iść pieszo, oddalone tylko dziesięć minut od szpitala.

Tyle że nie spotkała na nich mieszkań do wynajęcia.

Udała się do najbliższego sklepu i przestudiowała treść ogło­

szeń wiszących w gablocie obok wyjścia. Ku jej miłemu zasko­
czeniu, znalazły się jednak wolne mieszkania i to w okolicy,
którą właśnie zwiedziła. Jeszcze raz uważnie przeczytała wszy­
stkie propozycje i wybrała lę, która odpowiadała jej najbardziej.
Wspomniano w niej, że mieszkanie znajduje się tuz koło szpitala,
co mogło oznaczać, że większość lokatorów domu to personel
Roy al u.

Opis lokalu był interesujący: duży pokój w tylnej części do­

mu, z oddzielnym wejściem do ogrodu, częściowo umeblowany,

z małą kuchnią i prysznicem. Wysokość czynszu stanowiła sporą
część jej zarobków, ale mógł być tego wart. W kotku miał to
być jej dom. W małym barze w sąsiedztwie zjadła kanapkę i wy-

background image

92

piła kawę, po czym żwawym krokiem udała się pod adres podany
w ogłoszeniu.

Przy drzwiach domu było mnóstwo dzwonków. Ponieważ nie

wiedziała, który nacisnąć, zastukała kołatką. Otworzyła jej wy­
soka, chuda kobieta między czterdziestką a pięćdziesiątką. Miała
nieładne rysy twarzy, ale za to była dobrze ubrana. Jej głos
brzmiał energicznie.

- Tak? Czy ze mną chciała się pani widzieć? Jestem właści­

cielką domu. Moje nazwisko Peck. - Stała nieruchomo, czekając
na odpowiedź.

- Czy ma pani może jakiś wolny pokój?
Pani Peck zamaszystym gestem zaprosiła Serenę do holu.
- Tędy - powiedziała.
Szybko przeszły przez długi, ciemny i surowo urządzony ko­

rytarz. Gospodyni otworzyła drzwi znajdujące się na jego końcu.

- Półsuterena - rzuciła przez ramię.

Pokój wyglądał znacznie lepiej, niż Serena mogłaby przypu­

szczać. Dwa okna wychodziły na zaniedbany i opustoszały
ogród, a między nimi znajdowały się prowadzące do niego po­
tężne, drewniane drzwi. Pokój był raczej ciemny, ale ściany miał
odnowione, co dawało wrażenie czystości. Ciasna i ciemna ku­
chnia także była nieskazitelnie czysta. Znajdował się tu zlew
i elektryczna kuchenka. Prysznic stanowił przedłużenie spiżarni.
Serena powoli przeszła wzdłuż pokoju, przyglądając się meblom
nie pierwszej już młodości. Przy jednej ze ścian stała niska
kanapa z miękkim oparciem, a obok mały stolik, dwa krzesła
i kilka półek na książki.

- Napisałam w ogłoszeniu, że pokój jest tylko częściowo

urządzony - zastrzegła się pani Peck wojowniczym tonem.

- Nie szkodzi, mam kilka własnych mebli. Nie będzie pani

przeszkadzać, jeśli wstawię je tutaj? Pracuję w Royal Hospital.
Przyniosę pani referencje.

- Nie ma takiej potrzeby. Mam tu już trzy pielęgniarki. Mie­

szkają na pierwszym piętrze. Płacą mi z góry, co tydzień...

background image

93

- Czy będę mogła korzystać z ogrodu i wchodzić od jego

strony?

- Niestety nie, to wejście jest zamknięte na stałe. Nie chcę,

żeby ktokolwiek się tu kręcił. Czy pani zamieszka sama?

- Tak. Jednak w przyszłości, gdyby nie miała pani nic prze­

ciwko temu, chętnie przyniosłabym do domu kota.

- Nie mam powodów do sprzeciwu, pod warunkiem, że bę­

dzie go pani trzymać u siebie.

- W takim razie biorę ten pokój. Nie jestem tylko pewna,

kiedy dokładnie się wprowadzę. Czy mogę zapłacić pani teraz,
a rzeczy przywieźć w ciągu tygodnia?

- Zgoda, nie widzę problemu.
Zadowolona z obrotu sprawy Serena wróciła do domu. Mat­

ka jeszcze nie przyszła. Dziewczyna była głodna i podekscy­
towana, więc zaraz po tym, jak przygotowała sobie coś do
zjedzenia, jeszcze raz wzięła do ręki papier i ołówek, a nastę­

pnie zaczęła krążyć po domu, by wybrać rzeczy, które matka
prawdopodobnie pozwoli jej wziąć. Kiedy sporządziła spis, osu­
nęła się na krzesło i postanowiła nie myśleć więcej o wydarze­
niach minionego dnia. Pragnęła myśleć tylko o Marcu. Przypu­

szczała, że był teraz w domu, ale gdzie znajdował się ten dom?
Być może było to mieszkanie w jednej z droższych dzielnic Lon­
dynu, a może nawet posiadłość. Nie, cały dom nie był mu po­
trzebny.

- Tracę tylko czas, troszcząc się o niego - powiedziała na

głos. - Sam doskonale daje sobie radę i wie najlepiej, czego mu
potrzeba. Powinnam w końcu zacząć martwić się o siebie. To ja
wymagam troski.

Była to niewątpliwie prawda.
Matka wróciła późnym wieczorem. Serena usłyszała odgłos

parkowanego przed domem samochodu, ale tym razem Harding
nie wszedł do środka.

Pani Proudfoot spędziła cudowny dzień. Opowiedziała Sere-

nie szczegółowo, co robiła, po czym zapytała niedbale:

background image

94

- A ty, kochanie? Dobrze się bawiłaś'?
- Wynajęłam pokój w pobliżu szpitala, na Park Street. Nawet

ładny i częściowo umeblowany.

- Och, to dobrze. Musisz wybrać sobie stąd kilka rzeczy,

Sereno. Kiedy zamierzasz się przeprowadzić?

- Najdalej za tydzień. Będziesz za mną tęsknić, mamo?
- Tęsknić? No, oczywiście, że będę, kochanie. Musisz ko­

niecznie odwiedzić nas, kiedy będziesz miała wolne. My także
będziemy czasem wpadać do miasta. Jesteś pewnie bardzo pod­
niecona perspektywą samodzielnego życia.

Serena pomyślała, że matka z pewnością nie zamierzała być

nietaktowna. Raczej naprawdę myślała, że samotne mieszkanie
w ciasnym pokoju będzie dla niej zabawne.

- Zrobiłam listę rzeczy - powiedziała. - Gdybyś zechciała

do niej zajrzeć...

Obserwowała matkę, gdy ta pilnie przyglądała się kartce.

- Nie sądzisz, kochanie, że to sporo? Ale możesz, naturalnie,

zabrać te meble. Nie są zbyt wiele warte. Pamiętaj tylko, nie
bierz chińskiej porcelany. Jeden mój znajomy, prowadzący sklep
z antykami w Richmond, oferuje mi za nią dobrą cenę.

- Dobrze, mamo - odpowiedziała Serena bezbarwnym to­

nem.

Przez wszystkie te lata robiła, co tylko mogła dla matki.

Kochała ją i spełniała jej zachcianki, a dla niej nie miało to
żadnego znaczenia...

Po chwili wzięła się w garść. Była rozsądną dziewczyną i gar­

dziła rozczulaniem się nad sobą. Pomyślała, że kiedy się prze­
prowadzi, jej życie stanie się ciekawsze.

- Kupię sobie kota - oznajmiła.
- Sereno, koty to domena starych panien - roześmiała się

matka.

- Ja właśnie jestem starą panną, mamo - odpowiedziała

dziewczyna z determinacją. - Powiedz mi, o której dokładnie
odbędzie się ślub. Muszę się zwolnić z pracy.

background image

95

- O czternastej, w Urzędzie Stanu Cywilnego w Richmond.

Po uroczystości przejedziemy do Richmond Hill Hotel na drinka
i kawałek ciasta.

Doktor na pewno nie będzie się sprzeciwiał, kiedy poproszę

o wolne popołudnie, pomyślała Serena. Jeśli będzie miał dla
mnie dużo pracy, najwyżej zostanę po godzinach. O pierwssej
będzie przerwa na lunch. Potrzebowała więc jakichś trzech go­
dzin. Nagle uświadomiła sobie, że nie kupiła jeszcze prezentu.

Następnego ranka nie miała na to czasu. W ostatniej chwili

dojechała do szpitala. Siedziała przy stole, próbując złapać od­
dech, kiedy w drzwiach maleńkiego pokoju, w którym miała
odtąd pracować, pokazała się głowa pani Dunn.

- Znowu z nami. Czy doktor bardzo panią męczył? Panna

Payne zawsze wracała wyczerpana.

- Pracowałam ciężko, ale nie jestem zmęczona, pani Dunn.

- To dobrze, bo tutaj też jest mnóstwo pracy. Doktor ma

dzisiaj dodatkowych pacjentów. O ósmej trzydzieści proszę
zejść do ambulatorium. - Popatrzyła znacząco na wiszący na

ścianie zegar i dodała: - Teraz jest dwadzieścia po...

- Rzeczywiście - zgodziła się Serena. Pani Dunn miała

skłonności do odkrywania ewidentnych prawd. - Zaraz tam pój­
dę, ale w czwartek chciałabym prosić o wolne popołudnie. Czy
da mi je pani, jeśli uzyskam zgodę doktora?

- W porządku, przecież pracuje pani dla niego. Nie będzie

chyba specjalnie zadowolony. Lubi, gdy pracownicy są na każde
zawołanie.

Serena wiedziała, że to prawda, ale wiedziała też, że bez

względu na to, co doktor jej odpowie, na ten ślub po prostu musi
iść.

Wchodząc do ambulatorium, miała nadzieję, że przynajmniej

szef będzie w dobrym humorze. Pomyliła się jednak. Dobry na­
strój, przynajmniej na razie, wyraźnie omijał doktora. Oschle
odpowiedział na jej pogodne „dzień dobry", chrząkając

background image

96

niewyraźnie, co mogło oznaczać wszystko. Po zakończeniu ba­

dań wyszedł nie mówiąc nic, z wyjątkiem kurtuazyjnych podzię­
kowań adresowanych do wszystkich współpracowników.

Trzeba coś z tym zrobić, pomyślała Serena, schodząc do sto­

łówki.

Pisała bez przerwy do piątej po południu. A kiedy zadzwo­

nił portier i powiedział, że przepisane notatki należy zanieść
do biura na oddziale chirurgicznym, gdzie czeka na nie do­
ktor ter Feulen, Serena postanowiła napisać podanie. Swoją
prośbę uzasadniła ważnymi względami rodzinnymi. Pismo
ułożyła na wierzchu, przypięła spinaczem do pozostałych ma­
szynopisów i zaniosła wszystko na dół. Aby mieć pewność, że

doktor nie znajdzie jej jeszcze jakiegoś zajęcia, ubrała się jak do

wyjścia.

Był tam. Siedział z siostrą przełożoną i swoją asystentką, za­

grzebany w stercie papierów. Pisał coś z uwagą. Serena nie miała
wątpliwości, że były to przemądrzałe instrukcje, których nikt bez
pomocy słownika medycznego i szkła powiększającego nie zdo­
ła odszyfrować. W milczeniu położyła przepisane materiały na
biurku, pożegnała obecnych i wymknęła się z pokoju.

Będzie miał sporo czasu, żeby do rana przeczytać i przetrawić

moją prośbę, pomyślała. Zdążyła dojść do wyjścia, kiedy doktor
zjawił się obok niej. Oddychał normalnie, mimo że musiał pędzić
z prędkością wiatru. Serena udała, że go nie spostrzegła i wy­
ciągnęła rękę, żeby otworzyć wyjściowe drzwi. Ter Feulen przy­
trzymał je szybkim ruchem dłoni.

- Co to ma znaczyć? - Jego głos zabrzmiał tak bezbronnie,

że Serenę opuścił wojowniczy nastrój.

- A czy coś jest niejasne? - zapytała uprzejmie. - Chciała­

bym zwolnić się w czwar...

- Przeczytałem, ale dlaczego?
- Ważne sprawy rodzinne.
Popatrzyła na niego i zorientowała się, że chciał usłyszeć

background image

97

właściwy powód, bo sprawa rodzinna to równie dobrze pogrzeb

babci czy rozliczenie z urzędem podatkowym.

- Nie wydaje mi się, żeby mogło to pana interesować, do­

ktorze - odpowiedziała grzecznie Serena. - Muszę być na ślubie.

Wyraz jego twarzy wprawił ją w zakłopotanie, ale za moment

uczucie to minęło, bo zapytał z właściwą sobie łagodnością:

-

Swoim?

- Naturalnie, że nie.
- W każdym razie masz wolne. - Otworzył drzwi wyjściowe.

- Ale jak wrócisz, będzie czekać na ciebie mnóstwo pracy.

- Tak, wiem, oczywiście. - Serena uśmiechnęła się pojed­

nawczo. - Dziękuję bardzo. Dobranoc, doktorze.

Mimo że trzymał drzwi szeroko otwarte, nie udało się jej

przejść, nie nadeptując na jego stopę. Popatrzył na nią z góry
i wybuchnął śmiechem. Odetchnęła z ulgą.

Z pewnością widział, jak jej policzki powoli nabierają ru­

mieńców. Serena przemknęła obok bardzo szybko.

Matka była już w domu. Pisała coś przy biurku.

- Jesteś, kochanie. Przyszłaś w samą porę. Podaj mi herbatę.

Byłam taka zajęta.

To dotyczy nas obu, pomyślała wściekła Serena, ale rozebrała

się bez słowa i poszła do kuchni wstawić czajnik. Wkrótce zja­
wiła się w salonie.

- Arthur był tak dobry i załatwił dla ciebie transport. Przy­

jadą jutro rano. Nie możesz się pewnie doczekać, kiedy w końcu

będzie po wszystkim.

Serena zgodziła się z matką.

- Spakuję rzeczy podczas weekendu, a w poniedziałek po

pracy już tam pojadę. A może chcesz, żebym została w domu do
dnia ślubu? - spytała ze smutkiem.

- Oczywiście, że nie, kochanie - odpowiedziała matka po­

rywczo. -Nie chcę cię zatrzymywać. Prawdę mówiąc, myślałam,
że będziesz chciała się przeprowadzić jeszcze wcześniej.

- Pracuję.

background image

98

- Rzeczywiście, ależ jestem niemądra. - Pani Proudfoot

uśmiechnęła się niepewnie. - Tyle jest jeszcze rzeczy do zrobie­
nia. Na szczęście Arthur mi pomaga. Wiesz, jaka jestem bezradna
w interesach. - Popijała herbatę, zagryzając ciastkiem. - Nie za­
pomnij, kochanie, że w Ludlow zawsze będziesz mile widziana.
- Odstawiła filiżankę. - I proszę, prawie zapomniałam! Wyjeż­
dżamy przecież na święta i na Nowy Rok. Arthur uważa, że
cieplejszy klimat dobrze mi zrobi. Wiesz, że nigdy nie znosiłam
tych naszych przygnębiających zim. Mam nadzieję, że i ty miło

spędzisz czas. Czy w sąsiednich mieszkaniach są jacyś młodzi
ludzie?

Serena powstrzymała się od przypomnienia matce, że to co

wynajęła, nie jest mieszkaniem, lecz zwykłym pokojem.

- Kilka znajomych pielęgniarek - odpowiedziała grzecznie.
- Widzisz, a nie mówiłam. - Pani Proudfoot nie posiadała

się z radości. - Wiedziałam, że znajdziesz sobie coś odpowied­
niego. Szkoda, że przed wyjazdem nie będę miała czasu, żeby
zobaczyć, jak mieszkasz. Niemniej obiecuję ci, iż będę przyjeż­
dżać od czasu do czasu. A i ty na pewno nie chcesz przyjmować
gości, zanim sama się nie ulokujesz.

Serena dolała herbaty do filiżanek, a matka mówiła dalej:

- Wspominałam, że pożyczę ci trochę pieniędzy na wynaję­

cie mieszkania, Sereno. Ale masz chyba wystarczająco dużo,
żeby na razie dać sobie radę sama. Upłynie jeszcze trochę czasu,
zanim będę mogła dysponować gotówką ze sprzedaży domu. Nie
zapomnę o tobie, obiecuję. Zawsze, kiedy będziesz w finanso­
wych tarapatach, możesz spokojnie zwrócić się do mnie.

Podczas weekendu Serena spakowała rzeczy, a w sobotę przy­

jechała na Park Street, żeby zająć się dostarczonymi meblami.

Pokój od razu wyglądał lepiej, kiedy wstawiła do niego fotel,
stolik i lampę oraz rozłożyła kolorowy dywan z jadalni, którego
matka nigdy nie lubiła. Po południu zawiesiła obrazy i wyposa­
żyła kuchnię. Zmieniła też abażury, wyścieliła narożną kanapę

background image

99

przykryciem przywiezionym z jej pokoju na East Sheen, a po­
tem, jako że pozostało jej sporo wolnego czasu, wyszła na zaku­
py. Przy okazji opłaciła mleczarza, który codziennie miał dostar­
czać mleko pod drzwi. Na koniec zdecydowała się jeszcze na
bukiet dalii w żywych odcieniach czerwieni i złota. Uznała, że
będą bardzo pasowały do wystroju pokoju.

Matka obiecywała, że w sobotę będzie w domu. Pan Harding

musiał wyjechać do Tunbridge Wells, gdzie chciał zobaczyć się
ze starym przyjacielem, ale pani Proudfoot ogłosiła wszem i wo­
bec, że ten dzień spędzi z Sereną.

Dziewczyna nie zastała jednak matki, kiedy w piątek wróciła

z pracy. Na kuchennym stole znalazła natomiast kartkę, w której
pani Proudfoot wyjaśniała, że zadzwonił do niej Arthur i skłonił
do wyjazdu, przekonując, że spokojny weekend na wsi wspaniale
by ją zrelaksował. „Wrócimy w niedzielę wczesnym wieczorem
i wszyscy razem zjemy kolację" - dopisała po pozdrowieniach.

Serenie po powrocie z nowego mieszkania nie pozostało nic

innego, jak spędzić wieczór przed telewizorem.

Postanowiła, że umyje włosy i do późna poczyta książkę.

Następnego dnia nie musiała budzić się wcześnie. Była przecież
sama.

W niedzielę krzątała się po domu, nie mogąc znaleźć sobie

miejsca. Przeczytała wszystkie gazety, opiłowała i pomalowała
paznokcie, upiekła nawet ciasto, ale wciąż miała przed sobą
długi, nie zaplanowany dzień. Matka napisała, że zjedzą wspól­

nie kolację, więc może tym powinna się zająć... Poszperała
w lodówce i spiżarni, gromadząc składniki na pizzę i sałatkę, po

czym wróciła do pokoju, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko
spakowała i nie zostawiła czegoś na ostatnią chwilę. Walizkę
z ubraniami musiała zabrać ze sobą rano do szpitala.

Matka i pan Harding zjawili się późnym wieczorem.
- Kochanie! - zawołała pani Proudfoot. - W końcu przyje­

chaliśmy. Na kolację zatrzymaliśmy się po drodze. Wiedziałam,

background image

100

że nie będziesz miała nic przeciwko temu. Czy zrobiłaś sobie coś
do zjedzenia?

Serena wyszła z kuchni, ucałowała matkę i przywitała się

z Hardingiem.

- Nie - odpowiedziała obojętnie. - Myślałam, że kiedy przy­

jedziecie, zjemy kolację razem. Ale nie przejmuj się, zrobię sobie
jajka.

Napotkała wzrok Hardinga, który uśmiechał się niepewnie.

Spokojnie wróciła do kuchni, gdzie dała upust swoim uczuciom,

ciskając do miksera jajka, mleko i masło, po czym starannie
roztrzepując wszystko na jednolitą maź. Potem uprzątnęła przy­

gotowany pieczołowicie stół, a naczynie z sałatką i gotowe jajka
przeniosła na tacę. W kredensie stała sherry. Wyjęła butelkę,
nalała sobie kieliszek, wypiła go duszkiem, po czym napełniła
znowu.

- Kochanie, myślałam że robisz nam kawę.
Serena pociągnęła duży łyk sherry.

- Jem kolację, mamo - powiedziała radośnie, ale jedyną

rzeczą, na jaką naprawdę miała ochotę, było wybuchnięcie pła­
czem.

Zamiast tego, nie zwracając uwagi na reakcję matki, nalała

sobie trzeci z kolei kieliszek alkoholu. Dodał jej odwagi. Nagle
przypomniała sobie o Marcu. Miała zobaczyć go już rano. Cze­
kała na ten moment...

Dokończyła jeść jajka, podczas gdy matka przyrządzała kawę,

mamrocząc pod nosem tonem męczennicy, jakie niewdzięczne
dziecko wychowała i jak strasznie jest zmęczona.

Serena, pogrążona w myślach, prawie jej nie słyszała.
Rano, zanim wyszła, zaniosła matce herbatę. Zapewniła, że

w czwartek na pewno spotkają się w urzędzie.

- Będę musiała sama dać sobie jakoś radę - oświadczyła pani

Proudfoot z rezygnacją. - Pewnie nie będziesz mogła wpadać do
mnie po pracy? Muszę spakować wszystkie rzeczy.

background image

101

Serena zdecydowanie odpowiedziała „nie", jednocześnie

uświadamiając sobie, że zachowała się bezdusznie.

- Nigdy nie kończę pracy wcześniej niż o piątej trzydzieści,

a nawet o szóstej, mamo. Więc zanim dojadę tutaj, będzie już
najwyższa pora, żeby wracać na Park Sreet. - Pocałowała matkę,
ponowiła obietnicę pojawienia się na ślubie i wzięła do ręki
walizkę.

Podczas przedpołudniowych badań doktor ter Feulen był dla

niej bardzo uprzejmy. Z jego wypowiedzi mogła wywniosko­
wać, że bardzo zależało mu na tym, by pokazać jej, jak mieszka.
Pozwoliła doktorowi być tak odległym i uprzejmym, jak sobie
tego życzył. W tej grze brali udział oboje. Nie mieli na niąjednak
zbyt wiele czasu. Przez cały dzień Serena prawie nie wytknęła
nosa poza biuro. Równo o szóstej skończyła przepisywać ostat­
nią notatkę. Zostawiła je wszystkie w pustej już sali konsultacyj­
nej, po czym szurając walizką po podłodze, skierowała się do
wyjścia.

Ter Feulen stał na zewnątrz i nie zważając na panujący chłód,

rozmawiał ze swoją asystentką. Kiedy dziewczyna przemykała
obok, odwrócił się w jej stronę i zapytał:

- Jedziesz do domu, Sereno? Pozdrów ode mnie matkę.
Podziękowała i oddaliła się pośpiesznie, żeby nie zdążył po­

wiedzieć nic więcej. W ostatniej chwili przypomniała sobie, że
powinna pójść na dotychczasowy przystanek z autobusami jadą­
cymi na East Sheen. By dojść na Park Street, należało udać się
w odwrotnym kierunku, lecz gdyby ter Feulen przypadkiem na
nią spojrzał, mógłby się zorientować, że Serena nie wraca do
starego domu. Skręciła więc w prawo i poszła pewnie w kierun­
ku dawnego przystanku, jakby chciała dołączyć do czekających
na nim ludzi, a potem bokiem przemknęła za nimi, przebiegła
przez ulicę i wsiadła do autobusu, który jechał na Park Street.

Siedząc ściśnięta między dwiema kobietami, opowiadającymi

sobie szczegóły przebytych operacji, tak jakby Sereny pomiędzy

nimi w ogóle nie było, dziewczyna zdecydowała, że w przyszło-

background image

102

ści będzie pokonywała tę trasę pieszo. Krótki spacer nigdy nie
zaszkodzi, a przy okazji zaoszczędzę na biletach, pomyślała.

Z bliska Primrose Bank nie wyglądało wcale źle. Jej nowy

dom także nie prezentował się najgorzej. Zaraz po wejściu zapa­

liła światło, włączyła ogrzewanie, zaciągnęła zasłony i zabrała
się do przygotowywania kolacji.

Jedząc samotnie posiłek, rozglądała się wokół. Przywiezione

przez nią krzesła i stolik bardzo tu pasowały, a telewizor, który
z pewnymi oporami ze strony matki udało jej się w ostatniej
chwili zabrać, znacznie ożywiał atmosferę.

Pozmywała naczynia, przygotowała rzeczy potrzebne na rano

i usiadła w fotelu, by obejrzeć wiadomości.

Dopiero w łóżku poczuła strach przed samotnością. Z dotych­

czasowego życia nie pozostało już nic. Musiała zacząć wszystko
od początku.

- I zrobię to z rozkoszą! - oświadczyła prowokująco.

W środę po południu, kiedy zbierała się do wyjścia, w jej

biurze zjawił się ter Feulen. Szorskie pytanie „co się dzieje,
Sereno?" zaskoczyło ją. Znieruchomiała obok biurka, wytrzesz­
czając zdziwione oczy.

- A co ma się dziać? - wykrztusiła wreszcie, przerywając

krótkotrwałą ciszę. - Nic.

Ter Feulen wzruszył ramionami.
- Nie szkodzi. I tak się w końcu dowiem.
- Tu nie ma nic do odkrywania - odpowiedziała zdecydowanie.

Doktor jak zwykle się uśmiechnął, ale tym razem nie był to

ów przyjazny uśmiech, który Serena tak dobrze znała. Pamiętała,
że kiedyś zabronił jej kłamać, chociaż wcale nie z powodu kłam­
stwa czuła się teraz winna. Zauważył, jak się rumieni.

- Wydaje mi się, że prosiłem cię kiedyś, żebyś nigdy nie

kłamała. Więc na twoim miejscu, Sereno, nie traciłbym na to
czasu.

Zaskoczyło ją, jak łatwo czytał w jej myślach, ale nie zamie-

background image

103

rzała tego potwierdzać. Wyszedł, nie mówiąc nic więcej i pozo­
stawiając ją z tą nieznośną myślą, że domyślił się, iż jej matka
wychodzi za mąż, choć w żaden sposób nie mogła odgadnąć, jak
tego dokonał.

Zaraz po powrocie do domu przygotowała ubranie, które

zamierzała włożyć na ślub. Jej płaszcz dawno już zapomniał
czasy nowości, a żakiet zupełnie nie pasował do zielonej dżer-
sejowej sukienki. Jednak nic nie mogła na to poradzić.

W czwartek przez cały ranek pracowała gorączkowo, starając

się zrobić jak najwięcej. Przerwała pracę w samo południe. Zjad­
ła kanapkę, wypiła kawę i to zastąpiło jej cały lunch.

W urzędzie była na czas. Matka wyglądała niezwykle ele­

gancko. Pan Harding podarował jej futro z jasnych norek, do
którego pani Proudfoot dobrała bukiet fiołków. Na ślub przyszło

sporo gości. Serena znała wszystkich.

Po ceremonii udali się do hotelu. Przy winie i słodyczach

Serena rozmawiała i śmiała się razem z gośćmi. Wszyscy zgod­
nie stwierdzili, że matka wygląda równie młodo jak córka, a Se­
rena jest szczęściarą, bo ma taką fantastyczną pracę i samodziel­
ne mieszkanie, o którym opowiadała im pani Proudfoot.

Niebawem pan Harding porwał pannę młodą, więc wszyscy

rozeszli się do domów.

Serena dość długo czekała na autobus, a ponieważ dochodziła

czwarta, wsiadła do pierwszego lepszego, który przyjechał. Na
swoje nieszczęście trafiła na jadący okrężną drogą, więc zanim
dotarła do szpitala, była nieźle podenerwowana.

Większość personelu administracyjnego dawno skończyła

pracę, Serena jednak zadeklarowała gotowość wykonania prze­
znaczonych na ten dzień obowiązków.

Zdjęła płaszcz i rzuciła go na krzesło, po czym usiadła za

biurkiem.

Doktor dotrzymał słowa. Sterta notatek była pokaźna.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Marc ter Feulen miał doskonały wzrok. Zauważył, jak Serena

przemyka za stojącym na przystanku tłumem, przechylona w bok
pod ciężarem niesionej walizki. Wkrótce złapał się na tym, że
bez przerwy zastanawia się, co też jej chodzi po głowie. Jednakże
do dnia ślubu jej matki niczego się nie domyślał.

W piątek wieczorem wsiadł do samochodu i pojechał na East

Sheen. Normalnie Serena dawno powinna być już w domu,
a jednak w głębi duszy coś podpowiadało mu, że może jej nie
zastać. Kiedy zatrzymał się przed domem, w każdym z okien
błyszczały światła. Wysiadł i nacisnął dzwonek przy drzwiach.

Młoda kobieta, która mu otworzyła, na pewno nie była Sere­

na. Popatrzyła na niego pytająco, więc odezwał się z wrodzoną
wyniosłością:

- Pani Proudfoot nie mieszka już tutaj?
- Wczoraj wyszła za mąż i przeniosła się... wydaje mi się,

że do Ludlow. - Przyjrzała mu się podejrzliwie. - Pan jest jej
znajomym?

Wyciągnął swą dużą dłoń.
- Jestem doktor ter Feulen. Nie było mnie w Anglii przez

kilka tygodni. Nie miałem pojęcia, że zamierza wyjść za mąż.
A Serena, jej córka? - Zauważył, że podejrzliwość ustępuje
z twarzy rozmówczyni.

- Ach, pan jest lekarzem. Przypuszczam, że mogę udzielić

panu informacji, dokąd udała się panna Proudfoot. Wyprowadziła
się bardzo szybko, bo jej matka sprzedała dom, nie informując

jej nawet o tym. - Szerzej otworzyła drzwi. - Proszę przejść do

holu. Znajdę panu jej adres.

background image

105

Wręczając mu kartkę z adresem, zawahała się lekko:
- Mam nadzieję, że dając go panu, nie robię nic złego. To

gdzieś koło Royal Hospital.

- Jeżeli pani woli, mogę zapytać w szpitalu. Znam sporo

osób z personelu.

- Nie wątpię, że mógłby pan to zrobić. W końcu jest pan

lekarzem. - Wręczyła mu kartkę. - Mój mąż powiedział, że to
bardzo miła i spokojna kobieta.

Ter Feulen bez wahania przyznał jej rację i dodał:
- Na pewno opowie mi wszystko o ślubie.
Pożegnał kobietę i znowu wsiadł do samochodu. Był głodny

i zmęczony, bo cały dzień pracował bez wytchnienia. Nie było
powodów, by spędzać ten wolny wieczór, tropiąc ślady Sereny.

- Nieznośna dziewczyna - wymamrotał pod nosem, zawra­

cając w stronę, skąd przyjechał.

Padała drobna mżawka i słabo oświetlona Park Street wyglą­

dała przygnębiająco. Domy prezentowały się ponuro, pomimo iż
były dobrze utrzymane. Zatrzymał się tuż przy Primrose Bank,
wysiadł i przestudiował rząd nazwisk przy poszczególnych
dzwonkach. Ostatni przycisk był nie oznaczony. Nacisnął właś­
nie ten.

Pani Peck otworzyła drzwi na szerokość łańcucha i wyjrzała

przez szparę.

- Tak? - burknęła nieprzyjaznym tonem.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział doktor naj-

grzeczniej, jak tylko potrafił. - Przyszedłem zobaczyć się z pan­
ną Proudfoot. Jestem doktor ter Feulen z Royal Hospital.

Pani Peck odblokowała drzwi i zaprosiła go do środka.
Zadziwiające, pomyślał, jak zmieniają się ludzie na dźwięk

słowa „doktor".

- Zajmuje pokój w suterenie.
Przeszła z nim wzdłuż holu i wskazała drzwi znajdujące się

w jego końcu.

- To tu.

background image

106

Ter Feulen podziękował za wskazanie drogi, a kiedy odeszła,

zapukał.

Dziewczyna otwierała właśnie puszkę z fasolką, którą zamie­

rzała zjeść na kolację i dopiero co zdążyła postawić rondel na
kuchence. Myślała, że to przyszła pani Peck, ponieważ gospo­
dyni obiecywała jej wcześniej, iż wieczorem przyniesie drugi
garnek. Z puszką w ręku poszła otworzyć drzwi.

Doktor ter Feulen czekał oparty o ścianę.

- Myślałam, że to pani Peck przyniosła mi nowy gamek...

- Było to jedyne powitanie, jakie w tej chwili przychodziło jej
do głowy.

Spokojnie wszedł do pokoju, wyjął puszkę z jej dłoni i odsta­

wił na stół.

- Czy to jest twoja kolacja? - zapytał pobłażliwie.
Odwróciła się, zanim zdążył przycisnąć ją do stołu.
- Jak dowiedział się pan, gdzie mieszkam?
- Byłem na East Sheen. - Wybuchnął nagłym śmiechem.

- Wkładaj płaszcz! Pojedziemy coś zjeść i opowiesz mi wszy­

stko.

- Nie - odpowiedziała cierpko Serena. - Nigdzie nie pojadę.
Nie chciała spojrzeć mu w oczy. Nie teraz, kiedy śmiał się

w taki sposób.

- Tylko jeden pokój? - zapytał uprzejmie.
Przeszedł się po jej nowym lokum, zaglądając do każdego

kąta. Wśliznął się nawet do kuchni i łazienki, które w porówna­
niu z jego posturą wydały się mikroskopijnie małe.

- Pełen komfort - zauważył i powolnym krokiem wrócił do

pokoju, w którym ona wciąż stała jak posąg. - No, ubieraj się,
Sereno.

Nie było sensu się sprzeciwiać. Zresztą w głębi serca wcale

tego nie chciała. Zdjęła z wieszaka płaszcz i włożyła go na sie­
bie.

- Moje włosy - powiedziała zmieszana. - Nie miałam dzisiaj

czasu...

background image

107

- Wyglądasz bardzo ładnie - oznajmił tym samym tonem,

którym zazwyczaj zwracał się do rozkapryszonych pacjentek.

To utwierdziło ją w przekonaniu, że należy wyjść i nie mówić

nic więcej.

Pani Peck stała w holu, próbując zerwać pajęczynę, która

wisiała w jednym z rogów. Doktor z premedytacją podszedł pro­
sto do niej.

- Proszę pani, zabieram pannę Proudfoot na kolację i bezpie­

cznie odwiozę ją tu z powrotem o rozsądnej godzinie - powie­
dział.

- Przydałoby się. Sama z niej skóra i kości - odparła pani

Peck z krzywym uśmiechem.

Gdy wyszli na zewnątrz, Serena odzyskała miarowy oddech.

Na chodniku przed domem zatrzymała się.

- Wydaje mi się, że pan zapomniał - zaczęła chłodno - iż

jestem dwudziestopięcioletnią kobietą, wystarczająco dorosłą,

żeby wychodzić i wracać, o której mi się żywnie podoba. Jeżeli
zechcę być poza domem do późnych godzin nocnych, zrobię to,
nie pytając nikogo o zgodę. - Niedokładnie to miała na myśli,
ale słowa same wyrwały jej się z ust.

- Ooo - odezwał się doktor. - To brzmi bardzo obiecująco.

Chcesz całą tę noc przetańczyć czy wyjechać za miasto? Natu­
ralnie po kolacji.

- Wcale nie o to mi chodziło. Pan doskonale wie! Myślę, że

nie pójdę z panem nigdzie, ale dziękuję za dobre chęci. - Od­
wróciła się w stronę drzwi, lecz w tym momencie poczuła na
ramieniu ogromną dłoń doktora.

- Jesteś zmęczona - powiedział zmienionym głosem.

- Chodź, zjemy kolację, a potem wyładujesz na mnie swoją

wściekłość.

Podniosła na niego wzrok i zobaczyła, że uśmiecha się łagod­

nie. Nie była w stanie się powstrzymać i odwzajemniła uśmiech.

- Tak już lepiej. - Nachylił się i pocałował ją w policzek.

- Wyglądałaś bardzo groźnie. Czułem się prawie onieśmielony.

background image

108

Znowu się uśmiechnęła, słysząc te słowa, więc ścisnął jej rękę

w swojej dłoni i zaprowadził do samochodu.

Była zbyt zajęta rozmyślaniem o pocałunku, żeby zastana­

wiać się nad tym, dokąd jadą. Jednak niebawem zorientowała
się, że wjeżdżają do zachodniej części miasta, pozostawiając
w tyle niezliczoną liczbę bocznych uliczek, dawno wyciszonych
po całodziennej krzątaninie. Przejechali przez Wigmore Street,
potem Wimpole Street, aż wreszcie skręcili w jakąś zadrzewioną
i elegancko zabudowaną uliczkę. Doktor podtrzymywał pogodną
konwersację, nie pozwalając Serenie zadawać żadnych pytań.
Kiedy wreszcie się zatrzymał, dziewczyna zdołała zapytać:

- Dlaczego tu przyjechaliśmy?
- Bo tutaj właśnie mieszkam. - Pochylił się ku niej, odpiął

jej pasy i otworzył drzwi. Potem wysiadł sam i wskazał Serenie

drogę do drzwi jednego z domów.

Korytarz był długi, ale wąski, wyłożony dywanami i subtelnie

oświetlony, z gustownie wkomponowanymi w całość kręconymi
schodami. Kiedy doktor zamknął drzwi, z głębi korytarza wyło­
nił się niski, krępy mężczyzna z bujną siwą czupryną.

- Dobry wieczór, Bishop - odezwał się doktor. - To jest pan­

na Proudfoot, która zje dzisiaj ze mną kolację. - Pomógł dziew­
czynie zdjąć płaszcz. - Sereno, Bishop i jego żona zajmują się
moim domem. Na górze jest łazienka, jeśli chciałabyś skorzystać.
Bishop ci pokaże, a ja naleję drinki.

Mówił rzeczowym tonem, który sprawił, że wszystko wyda­

wało się być na swoim miejscu. Serena, podążając krok w krok
za Bishopem, znalazła się w łazience, w której było wszystko,
czego potrzebowała, żeby poprawić swój wygląd.

Kiedy oglądała w lustrze rezultat tych zabiegów, zastanawiała

się, jak wiele dziewcząt stroiło się tu przed nią.

- Na pewno były o wiele ładniejsze - powiedziała do siebie.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego on to wszystko robi. Zapewne
ma dla mnie porcję dodatkowej pracy.

Jakiekolwiek były jego motywy, gospodarz nie ujawniał ich

background image

109

przed nikim. Zaprosił Serenę do olśniewającego salonu, umeb­

lowanego w stylu, jak jej się wydawało, autentycznej regencji.
Z tego okresu pochodziły stoliki i komody. Natomiast nowoczes­
ny komfort reprezentowały wygodne fotele i kanapy, doskonale
skomponowane z welwetowymi zasłonami w kolorze śliwki
i dywanem w pastelowych odcieniach tej samej tonacji.

Doktor podsunął jej krzesło. Serena rozglądała się wkoło.

Potem usiadła przy kominku i przyjęła drinka. Ter Feulen usiadł
obok. Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że koło fotela
leży nieduży kudłaty pies, przypatrujący się jej uważnie. O ile
mogła się zorientować, nie był rasowy.

- Harley - przedstawił go doktor. - Obawia się nieznajo­

mych. Lubisz psy?

- O tak, miałam kiedyś psa, ale było to dawno temu.
- Przywitaj się, Harley.
Pies wyłonił się zza fotela i leniwym krokiem zbliżył do

dziewczyny. Podrapała go za uchem i zamruczała przyjaźnie.
Zwierzak gapił się na nią smutnym wzrokiem.

- Jest uroczy. Skąd pan go ma?
- Znalazłem go na Harley Street. Był wtedy maleńkim szcze­

niakiem. Jest ze mną już kilka lat.

W tym momencie w pokoju pojawił się Bishop, informując

ich, że właśnie podano do stołu.

Jadalnia znajdowała się za salonem. Był to niewielki pokój,

ale przy owalnym stole, który tu stał, spokojnie mieściło się
osiem osób. Na adamaszkowym obrusie rozstawiono srebrną
zastawę oraz kryształowe kieliszki. Posiłek zapowiadał się lepiej
niż jej fasolka w sosie pomidorowym: zupa jarzynowa, kurczak
a la king,

zapiekane kartofle i duszona cykoria, a na deser szar­

lotka z bitą śmietaną.

Serena wypiła białe wytrawne wino, które doktor nalał do

kieliszków. Było wyśmienite. Przez chwilę czuła się naprawdę

szczęśliwa. Nie wiedziała, czego się może spodziewać, ale ten
wieczór był cudowną niespodzianką.

background image

110

Na kawę przeszli do salonu. Zanim dziewczyna zdążyła na­

pełnić filiżanki, jej towarzysz odezwał się spokojnie:

- A teraz chciałbym usłyszeć, co masz mi do powiedzenia,

Sereno.

Usiadła, nie reagując na jego słowa, lecz doktor mówił dalej:

- Twoja matka ponownie wyszła za mąż, prawda?
Przytaknęła.
- Znowu zaczynasz od zera?
Odpowiadała na pytania, początkowo nieśmiało, omijając

najbardziej przykre szczegóły. Jednak ter Feulen szybko zorien­
tował się w sytuacji i tak długo ciągnął ją za język, aż powie­
działa mu wszystko. Kiedy skończyła, milczał. Cisza przeciągała
się, więc Serena zaproponowała niepewnie:

- Myślę, że jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, powinnam

już wracać do siebie.

Zignorował jej uwagę.
- Czy mógłbym ci w czymś pomóc?

Potrząsnęła głową.
- Co robisz w święta? Jedziesz do Ludlow?
Byłam chyba zbyt szczera, pomyślała zaniepokojona i odpo­

wiedziała z właściwym sobie udawanym spokojem:

- Tak, wszystko już zaplanowane. Należy mi się kilka dni

urlopu, więc będę mogła zostać tam nawet dłużej.

- Jak zamierzasz odbyć podróż? To dosyć daleko.

Miał rację, ale Serena dalej musiała brnąć w kłamstwa.

- Pan Harding przyjedzie po mnie.

Skinął głową na znak zgody.
- To dobrze, a twój urlop nawet mi pasuje, bo ja w tym czasie

wyjeżdżam do Fryzji. - Zmarszczył brwi. - Wygodnie mieszka
ci się w nowym domu? Wystarcza ci na opłacenie czynszu?

- Tak, tak. To miło, że pan pyta.
Nagle wydał się jej bardzo odległy.
- Nie zapominaj, Sereno, że jesteś moją sekretarką i w pew­

nym sensie jestem za ciebie odpowiedzialny.

background image

111

Wzięła głęboki oddech.
- To nonsens! - powiedziała z pasją. - Jeszcze raz przypo­

minam panu, że mam dwadzieścia pięć lat i sama doskonale daję
sobie radę. Nie jestem też pana własnością!

- Nie musisz mi tego przypominać, Sereno. Przepraszam za

wtrącanie się do twojego życia. Więcej tego nie zrobię. A teraz

- dodał łagodniej - co byś powiedziała na filiżankę świeżej ka­

wy?

Wstała, a doktor za nią.
- Powinnam już iść. To bardzo miło z pana strony, że poczę­

stował mnie pan kolacją. Była naprawdę smaczna.

- Cała przyjemność po mojej stronie, Sereno.
Ter Feulen zadzwonił na służbę. Bishop zjawił się natych­

miast i niebawem wszyscy troje byli już w holu.

Serena pożegnała Bishopa, po czym poszła za doktorem do

samochodu.

W drodze powrotnej ter Feulen próbował ją zająć rozmową,

lecz Serena odpowiadała obojętnie na wszystkie pytania. Kiedy
stanęli przed drzwiami Primrose Bank, wyciągnęła do niego
dłoń.

- Jeszcze raz panu dziękuję. Było cudownie. Przepraszam,

jeśli byłam niemiła.

Nie widziała dokładnie wyrazu jego twarzy, gdyż ulica była

skąpo oświetlona.

- Nie zauważyłem nic złego w twoim zachowaniu. Ja także

dziękuję za przemiły wieczór.

Wziął od niej klucz i otworzył wejściowe drzwi. Przeszedł

z nią do pokoju, a kiedy zapaliła światło, pożegnał ją cichym
„dobranoc".

Serena długo siedziała bez ruchu, nie zważając na panujący

w pokoju chłód. Rozmyślała o wieczorze spędzonym z Mar­
kiem. Nie była pewna, czy zdoła dalej dla niego pracować.
Widywać go dzień po dniu, świadoma faktu, że poza troską, jaką

ją otacza, nie interesuje się nią zupełnie... Przecież przed godziną

background image

112

powiedział wyraźnie, że odpowiada za nią tylko jako jej zwierz­
chnik. Z drugiej strony myśl o tym, że mogłaby go już nigdy nie
zobaczyć, była nie do zniesienia.

- Naplotłam mu tylu głupstw o świętach - mruczała pod nosem,

kładąc się do łóżka - Nie zorientuje się, wyjedzie do Holandii...
- Ta myśl nie dała jej spokojnie spać. Była tak zdenerwowana, że
w nocy budziła się co chwila. Niepotrzebnie, jak się później okazało.

Rano przyszedł list od ciotki Edith, która robiąc zakupy w De-

vizes, spotkała starą przyjaciółkę z Ludlow. Mąż owej przyja­
ciółki był znajomym pana Hardinga. I właśnie w ten sposób
ciotka dowiedziała się o jego ślubie z niejaką panią Proudfoot,
wdową. Ciotka Edith nie zdobyła bliższych informacji i chciała
poznać szczegóły. To niemożliwe - napisała swoim kaligraficz­
nym pismem - żeby zdarzył się aż taki zbieg okoliczności, ale
nie znam nikogo w okolicy o tym samym nazwisku. Bądź tak mila,
Sereno, i odpisz mi jak najszybciej -

przeczytała dziewczyna

w zakończeniu listu. Twój wujek i ja jesteśmy bardzo ciekawi,

jak sobie radzisz w obliczu tych wydarzeń.

W postscriptum ciotka dodała, że oboje byliby bardzo radzi,

gdyby korzystając z kilku wolnych dni, przyjęła zaproszenie
i przyjechała do nich.

Jeszcze tego samego wieczoru Serena odpowiedziała na list

wujostwa.

Niełatwo jej było dobrać odpowiednie słowa ze względu na

wzajemną niechęć matki i ciotki. Dziewczyna wiernie odtworzy­
ła wydarzenia ostatniego miesiąca, pobieżnie wspominając
o tym, czego ciotka nie mogłaby pochwalić. Przyjęła też zapro­
szenie na święta.

Niezły początek tygodnia - pomyślała, podążając do pracy

w poniedziałkowy poranek.

Na biurku czekała już sterta papierów, a pani Dunn ostrzegła

ją przy wejściu, że tego dnia Serena będzie musiała posiedzieć

w szpitalu dłużej.

background image

113

- O ile mi wiadomo, doktor ter Feulen jest teraz na sali

operacyjnej. Po południu będzie miał bardzo ciężki przypadek.
Przypuszczam, że ze sporządzeniem notatek nie upora się pani
przed wieczorem. - Spojrzała na bladą twarz Sereny. - Nie wy­
gląda dziś pani najlepiej, ale nie muszę chyba przypominać, że
pracując dla doktora, nie może pani symulować.

To nie ma znaczenia, dla kogo się pracuje, pomyślała wzbu­

rzona dziewczyna.

- Wydaje mi się, że zwolni obroty dopiero wtedy, kiedy się

wreszcie ożeni.

Ta uwaga pani Dunn zaparła Serenie dech w piersiach. Ale

po chwili zdołała zapytać:

- A więc doktor się żeni?
- Tak powiedział swojej asystentce. Mówił, że chciałby ja­

kiejś odmiany. Zastanawiam się, kogo miał na myśli... - Pani
Dunn bynajmniej nie oczekiwała odpowiedzi, bo kontynuowała
bez chwili wytchnienia: - Widziałam go kiedyś z taką blondyn­
ką. Niebrzydka dziewczyna. Nie wiem, co teraz robi, ale w przy­
szłości nie będzie jej źle na świecie. Zostanie baronową, czy jak
tam go tytułują w Holandii, i będzie miała wszystko, czego tylko
mogłaby zapragnąć. On ma też dom w Londynie na Wigmore
Street. Oczywiście tam również przyjmuje pacjentów. Ma także
posiadłość w Holandii. - Tu pani Dunn przerwała. - Ale dosyć
już o tym. Panią to pewnie w ogóle nie obchodzi. Ma pani swoje

mieszkanie, prawda?

- O tak, owszem. Jest nawet bardzo wygodne.
Pani Dunn wyszła z pokoju, a Serena usiadła przy biurku. Nie

próbowała jednak zaczynać pracy. Rozmyślała. Siedziała bez
ruchu, przyzwyczajając się do myśli, że Marc ma zamiar się
ożenić.

Przez kilka następnych dni nie widywała go w ogóle. Dzwo­

nił kilka razy dziennie z instrukcjami i załącznikami do notatek,
ale poza tym nie miał jej nic do powiedzenia, co - jak sama
przyznawała - było niezwykle dobrym wyjściem.

background image

114

We wtorek otrzymała list od matki pełen zachwytów nad

okolicą i nowym domem. Pani Proudfoot donosiła z zadowole­
niem, że miała w nim też kogoś do pomocy. Jako że pogoda nie
dopisywała, postanowili z Hardingiem wcześniej wyjechać na
Maderę, co oznaczało, że zaproszenie dla Sereny było niestety
nieaktualne. Przynajmniej przed Nowym Rokiem.

List od ciotki Edith był znacznie bardziej satysfakcjonujący.

Oboje z wujem nie mogli się już doczekać jej przyjazdu, a co
więcej, zapraszali ją na możliwie jak najdłuższy pobyt. Ciotka
w ogóle nie wspominała o matce. Wielokrotnie natomiast zazna­
czyła, że z rozkoszą ujrzy Serenę, córkę jej ukochanego brata,
i będzie traktować ją jak własną.

Przyjemnie było czuć się potrzebną. Tej nocy, pierwszy raz

od kilku tygodni, Serena spała spokojnie.

Ale w pracy układało jej się okropnie. Kilkakrotnie musiała

prosić doktora, żeby wyjaśnił jej niewyraźne fragmenty notatek,
a kiedy późnym popołudniem zakończyła wreszcie pracę, przy­
słał jej tuzin nowych listów, które miała przepisać natychmiast.

Wieczór był dżdżysty i ponury. Pokój Sereny, mimo nastro­

jowego oświetlenia, jakie dawały kupione niedawno abażury,

wyglądał bardzo pusto.

Włączyła ogrzewanie i telewizor, zdjęła z siebie przemoczo­

ne rzeczy i nastawiła wodę na herbatę.

Nagle usłyszała jakiś szmer. Chcąc sprawdzić, skąd pochodzi,

podeszła do odbiornika. Telewizor nie był jednak zepsuty. Szu­
ranie dochodziło z ogrodu. Ktoś próbował się dostać do środka.
Dziewczyna zaczęła nasłuchiwać. Serce biło jej w przyśpieszo­
nym tempie. Może jakiś współlokator zapomniał zamknąć fur­
tkę... Hałas powtórzył się raz jeszcze, a po chwili ciszy Serena
usłyszała cichutkie „miau".

Otworzyła więc drzwi i do środka wślizgnęło się małe, prze­

moczone stworzenie. Kot był tak mokry, że nie można było
określić koloru jego futerka, przylegającego do wychudłego cia­
ła. Miał zraniony pyszczek.

background image

115

Serena przyniosła ręcznik, wytarła przestraszonego zwierza­

ka, podgrzała dla niego mleko, po czym patrzyła, jak chłepcze
powoli.

- Hm, przecież chciałam mieć kota - powiedziała głośno.
Z wełnianego szalika zrobiła mu posłanie, które położyła tuż

koło grzejnika. Kot zasnął natychmiast.

Po kolacji przeniosła go na kanapę. Zwierzak mruczał, gdy

Serena głaskała go delikatnie.

- Jutro cały dzień będziesz musiał być sam, ale zostawię ci

jedzenie. Potem pomyślimy, co dalej. Niedługo będzie sobota

i zostanę z tobą w domu.

Następnego dnia Serena wstała wcześniej niż zwykle, żeby

zająć się swoim podopiecznym, który, mimo iż nadal wyglądał
rozpaczliwie, wykazywał coraz większe zainteresowanie tym, co
się wokół dzieje.

Zjadł chętnie śniadanie, po czym wrócił na kanapę i zwinął

się w kłębek. Serena miała nadzieję, że w ten sposób spędzi
resztę samotnego dnia.

Po południu pogoda znacznie się pogorszyła. Padał paskudny

mokry śnieg, który przy zetknięciu z ziemią momentalnie się
roztapiał. Stojąc przy wyjściu ze szpitala, Serena zastanawiała
się, czy poczekać na autobus, czy też wrócić do domu piechotą.
Wystawiwszy nos za próg, zdecydowała, że pójdzie na przysta­
nek. Kiedy jednak szerzej otworzyła drzwi, tuż za nią rozległ się
znajomy głos:

- Chętnie cię podwiozę, jadę w tym samym kierunku... -

Doktor wskazał jej drogę do samochodu.

Kiedy zatrzymał się przy Primrose Bank, Serena grzecznie

podziękowała za uprzejmość i próbowała się oddalić, lecz sta­
nowcze „zostań" zatrzymało ją w pół drogi.

Wysiadł i podszedł z nią do wejścia.
- Ale naprawdę nie ma potrzeby - wybąkała, czując, jak ter

Feulen wyjmuje klucz z jej ręki.

Nie było sposobu, by go powstrzymać.

background image

116

Oboje znaleźli się w wąskim holu, po czym weszli do pokoju.
Kot leżał zwinięty na kanapie. Wyglądał jak zakurzona, szma­

ciana piłka. Kiedy weszli, otworzył ślepia, ale zaraz zamknął je

znowu.

- Widzę, że masz towarzysza - powiedział ter Feulen, zbli­

żając się do zwierzęcia. Pogłaskał matowe futerko. - Jest wygło­
dzony. Gdzie go znalazłaś?

- Dobijał się wczoraj do moich drzwi. Był zupełnie mokry.

Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. Cieszę się, że tu trafił.

- Serena skrzywiła się. - Ale nie mogę przecież ciągle nazywać
go „on".

Ter Feulen delikatnie podniósł zwierzę.

- To jest kotka -- oznajmił - i myślę, że będzie bardzo piękna,

gdy znowu odzyska siły. Ja wstawię wodę na herbatę, a ty przy­
gotuj dla niej posiłek. Przy herbacie zdecydujemy, jak damy jej
na imię.

Nalewając mleko do miski, Serena myślała o niezliczonej

liczbie określeń na zepsutą naturę ludzi, którzy wpraszają się
w gości. Nie odważyła się jednak wyliczyć ich głośno. Doktor
wyglądał na mężczyznę, który po całym dniu ciężkiej pracy
potrzebuje napić się dobrej herbaty, nie miała więc serca mu

odmówić. Poza tym słysząc go krzątającego się po kuchni tak,

jakby robił to codziennie, Serena poczuła, jak jakaś iskierka

szczęścia rozjaśnia jej ponure życie.

Popijając gorący napój, przyglądali się kotce, która mozolnie

wspięła się na kanapę i w mgnieniu oka zapadła w sen. Doktor
zdecydował, że nazwą ją Beauty.

- Mam jeszcze dzisiaj spotkanie - powiedział, patrząc na

zegarek. Wstał i zapytał obojętnie: - Na święta wszystko goto­

we?

- Tak, dziękuję.

Odprowadziła go do drzwi i stała przez chwilę w progu, pa­

trząc, jak się oddala. Pewnie umówił się z tą dziewczyną, którą
zamierza poślubić, pomyślała.

background image

117

Pozmywała naczynia, uprzątnęła kuchnię i usiadła w fotelu

przy grzejniku. Miała przed sobą cały wieczór, ale przez kilka
ostatnich dni nauczyła się wypełniać czas między powrotem ze
szpitala a porą na pójście do łóżka. Dzisiaj postanowiła napisać

list do pani Blom i zawiadomić ją o ślubie matki.

Rano śnieg wciąż jeszcze padał. Serena na pół godziny wy­

puściła Beauty do ogrodu. W tym czasie zjadła śniadanie, a na­
stępnie, otulona swoim starym paltem, wyszła z domu wcześniej
niż zazwyczaj.

Zamierzała przejść do szpitala pieszo, jako że autobusy o tej

porze były zatłoczone. Śnieg zacinał prosto w oczy. Dziewczyna
skuliła się, kryjąc głowę w kołnierzu.

Przechodząc koło równoległego do ulicy kanału, usłyszała

krzyk - prawdopodobnie kobiety lub dziecka. Zatrzymała się
i rozejrzała wokół. W zasięgu jej wzroku nie było nikogo. Wo­
łanie musiało pochodzić z domów po drugiej stronie ulicy. Nie

zwlekając poszła dalej, ale niebawem stanęła, bo krzyk rozległ
się znowu.

Ktoś chyba szamotał się w wodzie. Kiedy Serena spojrzała

w dół, krzyk zamienił się w niewyraźny odgłos zachłyśnięcia się.
Serena rozejrzała się raz jeszcze. Na ulicy nie było nikogo. Zrzu­
ciła więc płaszcz, buty i po przybrzeżnym nasypie zsunęła się do
ciemnej, lodowatej wody.

Marc był jeszcze w domu. Stał w oknie salonu.
Paskudny dzień, pomyślał i zwrócił się do Bishopa:
- Należy współczuć każdemu, kto w taką pogodę zmuszony

jest wyjść z domu. - Spojrzał na zegarek. - Niedługo Serena

będzie wychodziła do pracy.

Widział ją w wyobraźni, jak zbliża się do szpitala w swoim

wytartym płaszczu, podobna do malej, przemoczonej myszki...

Minutę później wybiegł z domu, nie zważając na prośby Bis­

hopa, który nalegał, by zjadł śniadanie.

background image

118

Nie było sensu jechać na Park Street. Serena prawdopodobnie

dawno już wyszła, lecz gdyby pojechał drogą, o której mówiła,
że zawsze chodzi nią do szpitala, mógłby ją jeszcze spotkać

i podwieźć przynajmniej kawałek. Na całej trasie do Royalu nie

było jednak śladu dziewczyny, więc ter Feulen wracał drogą,
która prawdopodobnie też by jej pasowała.

- Jestem idiotą - powiedział do siebie. - Z całą pewnością

pojechała dzisiaj autobusem!

Skręcił w boczną ulicę, biegnącą tuż obok kanału, i w oddali

ujrzał niewielką grupkę ludzi bacznie przypatrujących sięczemuś
w wodzie. Po chwili był już przy nich.

Dwie głowy unoszące się nad powierzchnię i na przemian pod

nią znikające powoli dopływały do brzegu.

Natychmiast wezwał policję i kaietkę pogotowia, potem wy­

siadł z samochodu, rzucił na maskę płaszcz przeciwdeszczowy
i bez cienia wahania zsunął się po nasypie. Nad powierzchnią
mocno zanieczyszczonej wody dostrzegł twarz Sereny; co chwila
chowała się w ciemnej toni.

- Dopłyń do brzegu! - polecił, gdy zbliżył się do niej. - Już

ją mam.

Serena, śmiertelnie zmęczona i zesztywniała z zimna, wyko­

nała polecenie doktora, lecz kiedy znalazła się przy nasypie,
przekonała się, że wspinaczka po nim jest ponad jej siły. Poczuła
na plecach czyjeś ręce, wciągające ją na zaśnieżoną ulicę. Leżała
bezwładnie, ociekając brudną wodą i szczękając zębami.

- Oddychaj... nie oddychaj... oddychaj głęboko... - usły­

szała nad głową. Poczuła, że ktoś przykrył ją płaszczem.

- Wytrzymaj, drogie dziecko.
To prośba Marca, uświadomiła sobie.
- Sereno, pojedziesz teraz karetką - rozległ się po chwili ten

sam, chociaż bardziej odległy głos, dochodzący jakby z tunelu.

Wymagasz przebadania. Potrzebujesz kilku godzin, żeby się

rozgrzać i przyjść do siebie.

- Nie. Pójdę do domu. Co z tamtą kobietą? Będzie żyła?

background image

119

- Myślę, że tak.
Usłyszała jego śmiech.
- Następnym razem ratuj kogoś z twoją posturą, Sereno. Ona

waży ze sto pięćdziesiąt kilogramów.

Poczuła, jak dłoń Marca dotyka jej włosów.
- Jestem brudna - wymamrotała.

- Rzeczywiście, jesteś.

Spojrzał na jej umazaną błotem twarz, pozlepiane włosy i nie­

wielki siniak nad okiem.

Wyglądała tak, jakby leżała tu już kilka godzin, choć

w rzeczywistości od całego wydarzenia dzieliły ich dopiero mi­
nuty.

Doktor podniósł ją delikatnie z ziemi i zaniósł do karetki,

w której umieszczono już uratowaną przez nią kobietę. Ter Feu-
len miał rację; była naprawdę bardzo gruba. Serena zamknęła
oczy i zasnęła.

W szpitalu zaczęła strasznie wymiotować. Nudności, brud,

błoto oraz mokra odzież przylegająca do jej ciała sprawiły, że
znalazła się u kresu sił.

Przez cały czas, kiedy siostra przełożona i pielęgniarka roz­

bierały ją i obmywały ciepłą wodą, Serena płakała. A gdy w po­
koju pojawił się doktor w suchym i czystym fartuchu, jej rozpacz

jeszcze się wzmogła.

- Wymiotowała? - zapytał przełożoną ter Feulen. - Dobrze,

siostro, zaraz ją obejrzę. Czy są jakieś obrażenia?

Wcześniej ubrali dziewczynę w szpitalną koszulę. Przełożona

uniosła ją teraz, żeby pokazać zadrapania i siniaki na ciele Sere-
ny.

- Antytężcowy, żeby mieć całkowitą pewność -polecił, wo­

dząc słuchawką po jej plecach. - Nie słyszę nic szczególnego,
ale przez najbliższą dobę powinna zostać pod obserwacją.

Uśmiechnął się do dziewczyny i widząc jej pozieleniałą

twarz, podał miskę.

W samą porę.

background image

120

- Tak mi przykro - wysapała.
- Nie ma powodów. - Poklepał ją po ramieniu i wyszedł.
- Święta racja - potwierdziła siostra. - Do jutra wszystko

będzie w porządku.

- Ależ on też był w wodzie - powiedziała Serena.
- Tak, moja droga. To wielkie szczęście, że tamtędy przejeż­

dżał. Jesteś bardzo dzielną dziewczyną. - Uśmiechnęła sie życz­
liwie i znowu podała jej naczynie.

Siostra przełożona miała rację. Na drugi dzień Serena czu­

ła się wyśmienicie. Położono ją w izolatce. Podano przepysz­
ne jedzenie. Pozwolono godzinami wylegiwać się w gorącej ką­
pieli.

Podczas ostatniego obchodu siostra z nocnej zmiany zapew­

niła ją, że ktoś już zaopiekował sięjej kotką, a płaszcz i torebkę
zabrano z miejsca wypadku.

- Niebawem przyniesiemy pani odzież na zmianę i będzie

pani mogła wrócić do domu. Jednak zanim znowu pojawi się
pani w pracy, musi pani jeszcze trochę odpocząć.

- A ta kobieta? Jak ona się czuje?
- Powoli dochodzi do siebie. Zaraz poproszę którąś z pielęg­

niarek, żeby przyniosła pani herbatę.

Potem Serena zasnęła. Po przebudzeniu odkryła, że na krześle

obok łóżka leży jej ubranie. Usłyszała też dobiegający z oddali
brzęk talerzy, co znaczyło, że przyszła pora na obiad.

Pełna nadziei, że po posiłku będzie mogła wrócić na Park

Street, postanowiła się ubrać. Przez pół godziny siedziała spo­
kojnie na łóżku, czekając na dalszy bieg wydarzeń.

Nagle do pokoju wszedł doktor. Była z nim siostra przełożo­

na. Oboje stali przez chwilę, bacznie przypatrując się Serenie.
W końcu doktor zapytał:

- Jesteś gotowa, by wrócić do domu, Sereno?
Dziewczyna wstała.
- Tak, proszę pana - odparła, sięgając po żakiet. Nie był

specjalnie ciepły, ale jej płaszcz, jak dowiedziała się wcześniej,

background image

121

odesłano do pralni. Teraz dostrzegła, że doktor przyniósł dla niej
własne okrycie. Poczekał, aż Serena podziękuje siostrze za opie­
kę, po czym wyprowadził ją z pokoju. W korytarzu dziewczyna
zatrzymała się.

- Nie miałam dotąd okazji, żeby podziękować za uratowanie

mnie... nas obu wczoraj. Jestem bardzo wdzięczna.

Ter

Feulen z powagą skinął głową.

Serena zastanawiała się, jaka mogła być przyczyna tego, ze

sprawiał wrażenie tak odległego. Do tej pory zachowywał się
bardzo przyjaźnie.

- Wezmę taksówkę - powiedziała, wyciągając rękę w kie­

runku jezdni, ale doktor powstrzymał ją i poprowadził do włas­
nego samochodu.

- Nie ma potrzeby... - zaczęła.
- Nie sprzeczaj się ze mną, Sereno - przerwał jej szorstko.

Wsiadła bez słowa. Nie mogła jednak długo milczeć.

- To nie jest droga do Park Street! - powiedziała z irytacją.
- Przez kilka następnych dni zostaniesz w moim domu. Pani

Bishop zajmie się tobą.

- Nie mogę, przecież pan wie, że nie mogę! Jest jeszcze

Beauty, siedzi tam całkiem sama.

- Beauty jest już u mnie. Przewiozłem ją wczoraj, kiedy

byłem po ubrania.

Spojrzała na jego surowy profil.
- Ale naprawdę nie było potrzeby...
Nie odpowiadał, więc zamilkła, zmieszana.
Coś tu nie było w porządku. Wiedziała to, ponieważ go ko­

chała. I miała wielką ochotę zapytać, o co chodzi. Nie miała

jednak prawa.

Kiedy weszli do domu, niska, okrągła pani Bishop natych­

miast wyszła z kuchni, by zaprowadzić rekonwalescenlkę na gó­
rę, do ślicznego ciepłego pokoju, wyłożonego puszystym dywa­
nem.

- Proszę tylko zdjąć żakiet, panienko, i zejs'ć na dół na lunch

background image

122

- powiedziała do dziewczyny, która znalazłszy się przed lustrem,
zaczęła poprawiać włosy.

Doktor już na nią czekał. Przed obiadem w milczeniu napili

się sherry. Wkrótce Bishop zaprosił ich do jadalni. Stał w pokoju
przez cały czas trwania posiłku, co odebrało Serenie szansę po­
wiedzenia doktorowi tego, co naprawdę chciała. Rozmowa ogra­
niczyła się do frazesów.

Doktor wyglądał tajemniczo. Wydawało się, że był zły.

Dziewczyna nie miała pojęcia dlaczego, ale odkryła to nieba­
wem.

Po obiedzie usiedli przy kominku. Harley zwinął się w kłębek

przy nodze pana, a Beauty usadowiła się na kolanach Sereny.

Dziewczyna nalała kawy i świadoma dokuczliwej ciszy sta­

rała się coś powiedzieć. Jakkolwiek bardzo chciała pozostać
w domu Marca, uznała, że nie powinna tego robić. On z pewno­
ścią był uprzejmy tylko dlatego, że wydawało mu się, iż jest to

jego obowiązek.

Nagle doktor odstawił filiżankę i rzekł:

- Dzwoniłem do twojej maiki, Sereno. - Jego powolny głos

wprawił dziewczynę w drżenie. - Naplotłaś mi stek kłamstw.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Nie było sensu zaprzeczać.
- Tak, wiem. Przepraszam. Bardzo mi przykro.

Ponieważ przyjął to tłumaczenie z szyderczym uśmiechem,

poczuła się w obowiązku dodać:

- Jest pan ostatnią osobą na świecie, którą chciałabym okła­

mać. - Głupie tłumaczenie, pomyślała w tym samym momencie,
w którym z jej ust padło ostatnie słowo.

Doktor nie spuszczał z niej wzroku.
- Mam nadzieję, że teraz powiesz mi całą prawdę, Sereno.
- Proszę zrozumieć - zaczęła pośpiesznie, zdając sobie spra­

wę, że żarty już się skończyły. - Sprawy mają szczęśliwy finał.
Święta spędzę z ciotką Edith w Great Canning.

- A Beauty?
- Wezmę ją ze sobą. Jestem pewna, że będzie tam mile wi­

dziana.

Starała się zachować naturalnie, lecz instynktownie wyczu­

wała barierę. Już nigdy nie będzie chciał mi zaufać, pomyślała
przygnębiona. Dostałam nauczkę. Żałuję, że nie utonęłam w tym
kanale. Może wtedy zrobiłoby mu się przykro... Wyobraziła

sobie, jak targany wyrzutami sumienia pochyla się nad jej ciałem.

- Przestań wreszcie marzyć, Sereno, i posłuchaj mnie uważ­

nie. Wyjeżdżam teraz na dwa dni. Ty masz tutaj zostać, a pani
Bishop będzie się tobą opiekować. Przez ten czas musisz nabrać

nowych sił do pracy. Załatwię, żeby Bishop odwiózł cię pojutrze
na Park Street. Następnego ranka zjawisz się w szpitalu. Jeżeli

nie będziesz czuła się na silach, bądź tak dobra i zawiadom panią
Dunn, a ona załatwi kogoś na twoje miejsce.

background image

124

- Czy tego pan właśnie chce? -- zapytała natychmiast.

- Wziąć kogoś na moje miejsce? Ja... dobrze pana rozumiem...

- Nie bądź śmieszna, Sereno! Sprawiasz wrażenie rozsądnej

osoby, a tymczasem pleciesz bzdury jak rozkapryszony dzieciak.

Tego już było za wiele. Zerwała się na równe nogi, kurczowo

przyciskając do piersi Beauty.

- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli udam się do łóżka.

Doktor również wstał i przytaknął zgodnie, krzyżując tym jej

plany:

- Tak, to świetny pomysł. Po dobrze przespanej nocy twój

zdrowy rozsądek na pewno powróci.

Przytrzymał przed nią drzwi. Serena nie patrząc w jego stro­

nę, mruknęła coś na pożegnanie.

Leżąc w ciepłym, wygodnym łóżku, starała się zdobyć na

odrobinę logiki i wymyślić, co powinna robić dalej. Żeby wyjść
z sytuacji z twarzą, powinna znaleźć sobie nową pracę i wyje­
chać jak najdalej. Gdzieś, gdzie już nigdy go nie zobaczy. Ale

wtedy mógłby odgadnąć, jaki był powód tej decyzji. Jej miłość
była sekretem, którego nie chciała zdradzić. Niedługo będzie
miał żonę, która skutecznie zaprzątnie jego głowę. Może właśnie
z nią wyjeżdża na te dwa dni? Spróbowała ją sobie wyobrazić:
młoda, piękna blondynka, posiadająca cale szafy wspaniałych
strojów...

A Serena była tylko jego sekretarką. Gdyby wyjechała, cała

sprawa szybko poszłaby w niepamięć.

Zamknęła oczy pełne łez i niebawem zasnęła.

Na świecie nie było milszej osoby niż pani Bishop.
Po śniadaniu, które Serena dostała do łóżka, odbyły cudowny

spacer po ogrodzie, a Beauty biegała tam i z powrotem. Potem
pan Bishop zaprosił je na kawę. Cały dom żył pełnią życia,
a dziewczyna traktowana była jak gość honorowy. Dwa dni mi­
nęły w mgnieniu oka. Były wspaniałe.

Drugiego dnia wieczorem Serena spakowała swe nieliczne

background image

125

rzeczy i trzymając Beauty pod pachą, wsiadła do samochód!!,
którym kierował Bishop. Odjechała czule żegnana przez jego

żonę, długo machającą im na schodach.

Park Street, wciąż pokryta warstwą brudnego śniegu, nie wy­

glądała zachęcająco. Bishop zatrzymał się przy Primrose Bank.

- Ja zajmę się rzeczami, panienko - zapewnił, otwierając

drzwi samochodu.

Pani Peck przywitała Serenę z serdecznością, której dziew­

czyna nigdy by się po niej nie spodziewała. Odprowadziła ją do
pokoju. Dziewczyna stanęła w progu jak wryta. Ktoś włączył
ogrzewanie, na półce ustawił wazon z kwiatami, a na stole tacę

z zastawą do herbaty.

- Och, jak miło. Pani Peck, czy to pani zasługa?
- Poniekąd tak - odpowiedziała gospodyni, przepuszczając

w drzwiach Bishopa z dużym kartonowym pudłem.

- Moja żona uważała, że przyda się pani gotowa kolacja

- oznajmił. - Zawsze to łatwiej niż pichcić samemu.

Rozejrzał się po pokoju, który wydał mu się nieodpowiedni

dla tak młodej i uroczej osoby.

- Może mógłbym jeszcze w czymś pomóc, panienko?
- Nie, bardzo dziękuję, ale proszę powtórzyć pani Bishop, że

jestem wdzięczna za tę kolację. Oboje byliście przemili. Dziękuję

raz jeszcze.

- Miło to słyszeć, panienko. Zostawiam panią w dobrych,

rękach. Nie mam żadnych wątpliwości - oznajmił, mierząc panią
Peck wyniosłym wzrokiem.

Nie mylił się. Pani Peck, mimo szorstkiego sposobu bycia,

w rzeczywistości miała gołębie serce. Poza tym doktor ter Feulen
zapłacił jej za kwiaty znacznie więcej, niż było potrzeba. Miała
więc pieniądze na opłacenie gazu, nie wspominając o herbacie;
kawie, ciastkach i tym podobnych rzeczach, o kupienie których

ją poprosił.

Nastawiła czajnik i zrobiła herbatę, rozwodząc się przez cały

czas na temat odwagi Sereny. Wkrótce, zakłopotana faktem, że

background image

126

pozwoliła sobie na zbytni sentymentalizm, wyszła z pokoju, zo­
stawiając dziewczynę samą.

Serena nakarmiła Beauty, a potem z filiżanką herbaty w ręku

usiadła przy grzejniku.

Siedząc bezczynnie, nie mogła powstrzymać się od porówny­

wania standardu otoczenia z komfortem domu doktora, więc za­

jęła się rozpakowywaniem pudła.

Określenie „kolacja" na to, co znajdowało się w środku, oka­

zało się zdecydowanie niewystarczające. Był tam kurczak, frytki,
przeróżne sałatki, jajka, bułki, masło, ser, pół butelki wina i pa­
czka z owocami. Słowem: prawdziwa uczta!

- Spójrz tylko na to wszystko - zwróciła się do sennej kotki,

zastanawiając się jednocześnie, czy gosposia doktora opowie mu,
co zrobiła i czy on to zaakceptuje. Zresztą nie miało to znaczenia.

Miała zamiar zjeść wszystko, a nawet napić się wina.

Rano było przeraźliwie zimno. Mimo że nie padało, niebo

było szare i wyglądało groźnie.

Do pracy znów poszła piechotą, ale wzdłuż kanału biegła

najszybciej, jak tylko mogła. Nie chciała wspominać tych okro­
pnych chwil. Gdyby nie wypadek, Marc nie dowiedziałby się
o matce, pomyślała, wchodząc do szpitala.

Poza oschłym „dzień dobry" na powitanie ter Feulen nie

miał jej nic do powiedzenia. Inni byli bardziej rozmowni. Od
czasu do czasu ktoś z personelu wpadał do pokoju, żeby pogra­
tulować jej bohaterstwa, na co dziewczyna odpowiadała skrom­
nie, że gdyby nie pomoc doktora, wpadłaby w niezłe tarapaty.

Przez kilka następnych dni ter Feulen sprawiał wrażenie, że

jej unika. Na biurku pojawiały się tylko papiery opatrzone pisa­

nymi odręcznie instrukcjami.

Osobiście spotkali się dopiero w piątkowe popołudnie. Za­

trzymał ją, gdy opuszczała szpital.

- Całkiem już wyzdrowiałaś? - zapytał i spojrzał na nią ta­

kim wzrokiem, że Serena zapragnęła jak najszybciej uciec.

background image

127

- Tak, dziękuję. - Ponieważ do tej pory nie miała jeszcze

okazji należycie mu podziękować, dodała: - Jestem panu bardzo
wdzięczna. Państwo Bishop byli tacy uprzejmi. -Tu zaczerwie­
niła się, bo zabrzmiało to tak, jakby jemu tej uprzejmości zabrak­
ło. - Pan też, oczywiście, doktorze.

Jego grzeczne: „dziękuję ci, Sereno" przeszyło ciało dziew­

czyny niesamowitym dreszczem. Nawet jeżeli chciałaby napra­
wić błąd, nie miała żadnych szans, bo pożegnał ją z dotychcza­
sową surowos'cią i stał, czekając, aż odejdzie.

Do świąt Bożego Narodzenia zostało tylko kilka tygodni.

Śnieg to zaczynał padać, to znów przestawał i nigdy nie było go
wystarczająco dużo, by zakryć ulice. Serena otrzymała od matki

i dwie pocztówki. Obydwie przepojone zachwytem nad fantasty-
i czną pogodą, słońcem i ciepłem oraz zakończone zdawkowym

„do zobaczenia wkrótce", w którego prawdziwość sama matka

z pewnością nie wierzyła.

Dostawała też listy od ciotki Edith. W każdym powtarzało się

serdeczne zaproszenie na święta, dla Sereny i Beauty.

Na kilka dni przed Wigilią Serena kupiła świąteczne prezenty

i wiklinowy kosz dla kotki, w którym zamierzała zawieźć ją do
ciotki. Resztę pieniędzy, dość pokaźną sumę, w porywie rozrzut­
ności wydała na buty z delikatnej skóry.

Jej życie nie miałoby sensu, gdyby nie fakt, że codziennie

wychodziła do szpitala z nadzieją ujrzenia Marca. Naturalnie,
gdy przeprowadzał badania, była w gabinecie wraz z resztą jego
zespołu, ale poza oficjalnymi i chłodnymi pozdrowieniami nie
rozmawiali wcale ze sobą. Nie mogła uwierzyć, że był to ten
sam mężczyzna, który zabrał ją do rodziny we Fryzji. W jakiś spo­
sób musiała go czymś rozgniewać, chociaż zupełnie nie wiedziała
czym.

Zgoda, zniszczył ubranie, ratując ją wtedy w kanale, ale bez

wątpienia stać go było na kupienie nowego...

background image

128

Po tygodniach przygotowań i oczekiwań święta Bożego Na­

rodzenia wreszcie nadeszły. Jeszcze w dniu Wigilii doktor przy­

jmował pacjentów, ale pozwolił, żeby badania skończyły się

wcześniej niż zazwyczaj. Chciał, żeby każdy, kto miał taki za­
miar, ro ód spokojnie wyjechać z Londynu.

Serena roztropnie spakowała walizkę już rano. Powiadomiła

panią. Peck, że nie będzie jej przez kilka dni i o czasie wyszła do
pracy.

Do południu dziewczyna była w swoim biurze sama, więc

zanim zaczęły się przyjęcia, uwinęła się z całą zaplanowaną na
ten dzień pracą. Gdyby doktor miał w sobie choć trochę współ­
czucia, pozwoliłby jej przepisać notatki po świętach. Jednak
świąteczny nastrój z całą pewnością go omijał.

Pacjentów, na szczęście, nie było zbyt wielu, ale godziny

przyjęć mijały powoli. O czwartej do przebadania pozostało je­
szcze dwóch chorych.

Dyżurna pielęgniarka zwolniła się wcześniej, bo chciała zła­

pać popołudniowy pociąg do Yorku. Siostra przełożona, prakty­
kant i dwóch studentów zostali w gabinecie do końca. Serena
ostrzyła kolejny ołówek, starając się zapomnieć o zniecierpliwie­
niu. Dotąd nie miała czasu kupić biletu. Jeśli kolejka przy dwor­
cowej kasie będzie długa, spóźni się nie tylko na najbliższy, ale
i na następny pociąg.

Ostatni pacjent wyszedł za piętnaście piąta. Zaraz potem roz­

poczęło się sprzątanie gabinetu. Niestety doktor zawzięcie pisał
coś przy biurku. Zrezygnowana i zła Serena podeszła do praco­
dawcy.

- Kiedy powinnam dostarczyć notatki, proszę pana? - zapy­

tała oschle.

- Przepiszesz je po powrocie do pracy, Screno - odpowie­

dział, zerkając w górę. - Czy do ciotki jedziesz pociągiem?

- Tak.
- Wieczorem muszę być w Bristolu. Bądź gotowa około szó­

stej. Wysadzę cię po drodze. A może kupiłaś już bilet?

background image

129

- Nie - odburknęła, nie ukrywając złego nastroju.
- To dobrze. Zresztą jeśli nie kupiłaś jeszcze biletu, nie masz

nawet co marzyć o podróży koleją. Zanim udałoby ci się go
kupić, ostatni pociąg na pewno by odjechał.

- Wspaniały pomysł, doktorze - zauważyła siostra przełożo­

na. - Szczęściara z ciebie, Sereno. Biegnij szybko po rzeczy i nie
pozwól doktorowi czekać.

Dziewczyna rozejrzała się po twarzach kolegów. Wszyscy

oprócz doktora uśmiechali się życzliwje. Życzyli jej wesołych
świąt i radzili się pośpieszyć. Nie mogła już dłużej się bronić,
chociaż szczerze chciała mu odmówić.

- Dziękuję bardzo, doktorze - powiedziała potulnie. - Bar­

dzo to miłe z pana strony.

Spojrzała przelotnie na jego twarz, na której rysował się iro­

niczny uśmiech i zaczęła żałować, że w ogóle cokolwiek powie­
działa. Zebrała więc swoje rzeczy, złożyła obecnym świąteczne

życzenia i pośpiesznie opuściła pokój przyjęć.

Jeśli chciała być punktualna, miała przed sobą niecałą godzi­

nę. I na pewno byłaby gotowa, gdyby nie Beauty, która dosłow­
nie w ostatniej sekundzie uznała, że zamykany koszyk dla kotów

jest ostatnim miejscem na ziemi, w jakim chciałaby się znaleźć.

I Zwinnie umknęła za piecyk i za żadne skarby świata nie chciała

stamtąd wyjść.

- Nie gotowa? - zapytał ter Feulen, zjawiwszy się w jej po­

koju. Jego ton dawał do zrozumienia, że właśnie tego się spo­
dziewał.

- Ja jestem już gotowa - odpowiedziała zdenerwowana

dziewczyna. - Ale Beauty nie podoba się, że ma być zamknięta.

Serena zezłościła się jeszcze bardziej, gdy na ciche: „kici,

kici" doktora kotka wybiegła z kryjówki i nie stawiając żadnych
oporów, dała się jednak zamknąć.

- Widzisz - powiedział dumny z siebie.
- Phi! - fuknęła rozdrażniona. - Mogłam jechać pociągiem.
- Oczywiście, że mogłaś, pod warunkiem, że złapałabyś

background image

130

Beauty, znalazłabyś taksówkę, a przed odjazdem ostatniego po­
ciągu zdążyłabyś kupić bilet.

Miał całkowitą rację.
Ruch na jezdni był mały, bo większość kierowców dawno

opuściła miasto. Szybko wjechali na wschodnią autostradę.

Podczas podróży Serena miała zamiar się nie odzywać, ale

doktor okazał się tak wspaniałym kompanem, że zły nastrój
dziewczyny prędko minął.

Po dwóch godzinach byli w Great Canning.

- O ile dobrze pamiętam, dom ciotki jest zaraz za kościołem

- powiedziała niepewnie Serena, gdy wjechali na główną ulicę
miasteczka. Kiedy ujrzała strzelistą wieżę kościoła, wiedziała
już, gdzie są.

Wkrótce ukazał się stary, ale zadbany dom, w którego oknach

paliły się światła. Brama wejściowa była szeroko otwarta.

- Wejdzie pan? - spytała Serena. - Moja ciotka i wuj byliby

bardzo radzi...

- Będę zachwycony. O której godzinie spodziewają się cie­

bie?

- Około dziesiątej. Z Devizes miałam zamiar wziąć taksów­

kę.

- W takim razie ty zadzwoń do drzwi, a ja zajmę się Beauty

i walizką.

W progu pojawiła się ciotka Edith. Mimo iż wyglądała na

osobę oschłą i pedantyczną, powitała ich bardzo serdecznie.

- Sereno, moje drogie dziecko - nastawiła policzek do

pocałowania - udało ci się złapać wcześniejszy pociąg? - Te­
raz zmierzyła wzrokiem towarzysza dziewczyny, więc ta wyjaś­
niła:

- To jest doktor ter Feulen, który był tak uprzejmy i podwiózł

mnie tutaj po drodze do Bristolu.

Ciotka podała mu rękę i zerkając znad okularów, powiedziała:

- Jak to miło! Proszę wejść, bardzo proszę. Znajdzie pan czas

na filiżankę kawy?

background image

131

Doktor zapewnił ją, że ma trochę czasu w zapasie. Przyjąwszy

zaproszenie, zostawił walizkę w holu i wręczył Serenie kosz
z Beauty. Ciotka wskazała im drogę do jasno oświetlonego salo­
nu, zastawionego wysłużonymi już meblami. Było tu mnóstwo
kwiatów.

- Proszę chociaż zdjąć płaszcze - powiedziała ciotka podnie­

conym głosem, gdy niepewnie stanęli na środku. - Nie spodzie­
wałam się, to znaczy nie miałam pojęcia, że masz przyjaciela,

Sereno.

Dziewczyna zarumieniła się, a doktor widząc to, uśmiech­

nął się. Nic nie powiedział, pozostawiając inicjatywę w jej rę­
kach.

- To nie jest mój przyjaciel, ciociu - odparła tonem, który

tylko jej wydawał się naturalny. - Doktor ter Feulen jest konsul­
tantem w Royal Hospital, a ja pracuję jako jego sekretarka. Prze­
pisuję listy... On po prostu tędy jechał, a ponieważ mam teraz

na głowie Beauty... Na dodatek nie miałam biletu... - urwała,
uświadamiając sobie, że zbytnio przejęła się rolą.

- Wkradł się tu pewien błąd - powiedział doktor spokojnie.

- Serena jest moją prawą ręką.

Ciotka Edith poprosiła ich, by usiedli.
- Pan nie jest żonaty? - zapytała.
Nawet jeżeli to pytanie zaskoczyło doktora, nie dał tego po

sobie poznać.

- Na razie nie. Chociaż wkrótce planuję wziąć ślub.
Ciotka Edith skinęła głową.
- Lekarze powinni być żonaci, podobnie jak duchowni...

- urwała, bo w tym momencie otworzyły się drzwi i do pokoju
wszedł jej mąż.

- Usłyszałem głosy - wyjaśnił i uśmiechnął się do gości.

- Widzę, że przyjechałaś, Sereno. To wspaniale. Kiedy widzia­

łem cię po raz ostatni, byłaś małą dziewczynką. - Ucałował ją
i zwrócił się do doktora. - Czy pan jest jej przyjacielem?

- Ja też tak myślałam - wtrąciła się ciotka Edith. - Ale nie

background image

132

tak to wszystko wygląda. To jest doktor ter Feulen ze szpitala,
w którym Serena pracuje. On tylko podwiózł ją do nas.

- To bardzo miło z pana strony. - Wuj Edgar wyciągnął do

doktora dłoń. - Czy zostanie pan na noc?

- Żałuję, ale nie mogę. Jestem umówiony na dzisiejszy wieczór.

- W Bristolu - dodała Serena.
- Przyniosę kawę - zaproponowała ciotka i potrząsnęła od­

mownie głową, gdy dziewczyna zaoferowała jej pomoc.

W tym czasie obaj mężczyźni zajęci już byli rozmową na

temat średniowiecznych kościołów.

Serena uważnie przysłuchiwała się wypowiedziom Marca,

który operował nie znanymi jej terminami z równą swobodą jak
wuj. Ocknęła się dopiero w chwili, gdy doktor spojrzał na nią.

- Twój wuj może być dumny ze swojego kościoła. Dwunasty

wiek i taka historia.

- Nie przyjeżdżałam tu od dzieciństwa - powiedziała chłod­

no - i nie pamiętam już, jak wygląda.

- Teraz jest okazja odświeżyć trochę pamięć.
Jej cicha odpowiedź uszła uwagi mężczyzn, gdyż do pokoju

weszła ciotka z kawą i pasztecikami.

Doktor wypił dwie filiżanki kawy, zjadł kilka pasztecików,

po czym wstał, uprzejmie podziękował i złożył wszystkim ży­
czenia świąteczne.

Odprowadzili go do holu. Uścisnął dłonie ciotce i wujowi,

włożył płaszcz i gotowy do wyjścia zatrzymał się w otwartych
drzwiach.

- Przyjadę o ósmej, drugiego dnia świąt - powiedział i poca­

łował Serenę, zanim zdążyła uciec.

Ledwie wuj zamknął za doktorem drzwi, ciotka Edith przy­

stąpiła do oceny:

- Bardzo miły człowiek. Chyba przyjemnie jest dla niego

pracować. - A kiedy znów weszli do salonu, dodała: - W dzi­

siejszych czasach to normalne, że ludzie całują sięna pożegnanie.
My jesteśmy trochę staroświeccy.

background image

133

Oszołomiona Serena postanowiła wziąć się w garść.
- To dlatego, że są święta - zapewniła ciotkę, a kiedy spo­

strzegła, że tłumaczenie zostało przyjęte, odczuła niebywałą ul­
gę. Sama jednak nie mogła uznać tej wersji. Marc nie miał
powodów, żeby całować ją z takim zapałem. W każdym razie,
pomijając przyczyny, sprawił jej przyjemność.

Ter Feulen pojechał na lotnisko, skąd miał odlecieć do Ho­

landii. On też był pod wrażeniem zdarzeń. Żałował, że nie mógł
zostać i zobaczyć reakcji Sereny.

Dojazd na Heathrow zajął mu półtorej godziny. Kiedy zjawił

się w sali odlotów, samolot stał już na płycie startowej. Czym

prędzej udał się do stanowiska odprawy paszportowej.

- Powinna być niezła podróż - zagadnął go znajomy pilot.

- Doleci pan przed północą. Czy ktoś będzie czekał w Leeuwar-

den?

- Tak. A pan wraca jeszcze dzisiaj?

Mężczyzna posłał mu szczery uśmiech.

- Mam żonę i dzieci. Lecę dopiero drugiego dnia świąt, ale

pan nie daje sobie chwili wytchnienia. Nie mylę się, prawda
doktorze? Proszę zaprzeczyć, jeśli ta harówka jeszcze się panu
nie znudziła...

Ter Feulen nie zaprzeczył. W samolocie zajął swoje miejsce

i zamknął oczy, ale nie mógł zasnąć. Myślał o Serenie.

Dziewczyna tymczasem siedziała z wujostwem przy kolacji.

Nikt nie wspominał już o Marcu, czym była bardzo zawiedziona,
bo właśnie o nim chciałaby rozmawiać. Wszystkie pytania do­
tyczyły ślubu matki oraz okoliczności, w jakich Serena została
zmuszona odnaleźć się w dorosłym życiu.

- To oczywiście nie moja sprawa i nie chcę zajmować się

krytyką, ale pieniędzy ze sprzedaży domu twojego ojca wystar­
czyłoby na kupienie małego mieszkania. Jak wiesz, drogie dziec­
ko, twoja matka i ja nigdy nie mogłyśmy się dogadać, więc

background image

134

musisz mi wybaczyć, że mówię o niej bez ogródek. Mam na­
dzieję, że wygodnie ci się mieszka. Park Street to miła nazwa.

Spojrzenie ciotki spoczęło na Beauty, siedzącej spokojnie na

dywanie.

- Mając przy sobie tę cudowną kotkę, powinnaś czuć się tam

całkiem swojsko.

Serena zgodziła się z jej opinią, nie chcąc rozwiewać iluzji

wujostwa. Wkrótce ciotka Edith zaproponowała dziewczynie
udanie się do łóżka.

- Musisz być bardzo zmęczona, a później być może chciała­

byś pójść ze mną do kościoła na nabożeństwo, które odprawia
dzisiaj twój wuj.

- Bardzo chciałabym, ciociu. Nie jestem ani trochę zmęczo­

na.

Wróciły około pierwszej. Napiły się gorącego kakao i zjadły

kilka pasztecików.

Tej nocy Serena spała twardo, mimo że w pokoju, w którym

jej posłano, niemiłosiernie wiało przez nieszczelne okna. Na

szczęście łóżko było wygodne, a na dodatek ciotka włożyła do
niego butelkę z gorącą wodą.

Wuj Edgar odprawiał również poranne nabożeństwo, więc

Serena wstała bardzo wcześnie, żeby przed jego powrotem po­
móc ciotce posprzątać dom. Świąteczny obiad zjedli o trzeciej,
ale przed posiłkiem rozpakowali prezenty. Wuj Edgar podarował
Serenie książkę o architekturze, a ciotka zrobiony na drutach
gruby, rozpinany sweter.

Dobrze, że nie oszczędzałam na zakupach, pomyślała Serena,

gdy oboje rozpakowali upominki od niej: gustowny szal i ele­
gancki notes.

Na obiad zjedli indyka i pudding oraz wypili po szklaneczce

portwajnu, przygotowanego przez wikariusza.

Serena, która wcześniej obawiała się tych świąt, odkryła, że

bawi się całkiem nieźle. Nie przestawała jednak myśleć o Marcu.
Nie miała pojęcia, jak obchodzi się Boże Narodzenie w Holandii,

background image

135

lecz przypuszczała, że jego rodzina na pewno znowu zebrała się
razem. Ale dlaczego wyjechał do Bristolu? Wyobraziła go sobie
w towarzystwie rodziny, której córkę miał poślubić... Odetchnę­
ła z ulgą, gdy ciotka zaproponowała jej filiżankę herbaty.

Podczas rozmowy przy herbacie ciotka Edith, która zawsze

miała skłonność do owijania w bawełnę tego, co chciała udo­
wodnić, zapragnęła dowiedzieć się, co Serena dostała w świąte­
cznym prezencie od matki.

- Wydaje mi się, że mogła zapomnieć o świętach - odpowie­

działa zdezorientowana dziewczyna. - Wie ciocia przecież, że
tam jest lato.

- Dzisiaj na całym świecie jest dwudziesty piąty grudnia!

- żachnęła się ciotka, po czym zignorowała grzeczną uwagę mę­
ża o odchyleniach spowodowanych różnicą czasu.

- Myślę, że znajdę coś w domu, kiedy do niego wrócę. - Se­

rena próbowała wybrnąć z sytuacji i uniknąć dalszych kłopotli­
wych pytań. Ale ciotka nie ustępowała.

- A ten miły lekarz, który podwiózł cię tutaj? Czy znasz go

dobrze? Pracujesz dla niego, więc przypuszczalnie musisz utrzy­
mywać z nim ścisły kontakt.

- Tak, w pewnym sensie. Jednak bywa, że nie widuję go

nawet przez kilka dni. Zostawia dla mnie pracę, przeważnie
listy... Poza tym badania zdarzają się dość często, a wtedy po
prostu siedzę i notuję jego obserwacje dotyczące pacjentów, któ­
re potem przepisuję na maszynie, a on je podpisuje. - Tu prze­

rwała na chwilę. - Cieszę się, że dla niego pracuję. - Jej głos
zabrzmiał bardzo ciepło, z czego zupełnie nie zdawała sobie
sprawy.

Ciotka spojrzała na nią przenikliwie i oznajmiła stanowczo:

- Jesteś szczęściarą, Sereno. Przypuszczam, że często cię

podwozi, gdy wracasz później do domu.

- O, tak! - Dziewczyna wpadła we własne sidła. - A kiedy

wyciągnął mnie z kanału, zabrał do swojego domu i jego gospo­
sia opiekowała się mną przez dwa dni.

background image

136

- Wpadłaś do kanału? - spytała zdumiona ciotka.
- Nie całkiem, to znaczy tam tonęła jakaś kobieta, więc sko­

czyłam, żeby ją ratować, a on wyciągnął nas obie.

- Całe szczęście, że się tam akurat zjawił - skomentowała

ciotka Edith, po czym zmieniła temat: - Niespokojnie w tym
Londynie. Nie byliśmy tam od wieków...

W drugim dniu świąt Bożego Narodzenia nabożeństwa od­

bywały się dosyć często, ale ciotka uznała, że długi spacer przy­
da się Serenie bardziej niż pójście do kościoła. Zaproponowa­
ła jej wycieczkę do Roundway Down, miejsca pamiętające­
go siedemnastowieczną wiktorię króla Anglii Karola I nad woj­

skami Parlamentu. Pole bitwy znajdowało się niedaleko
miasteczka, więc Serena z przyjemnością pokonała tę odległość
pieszo.

Dzień był ponury, ale nawet w środku zimy ta senna okolica

wyglądała pięknie.

- Sereno, ty chyba nie jesteś szczęśliwa - powiedziała ciotka,

gdy wróciły do domu. - Byłaś pewnie załamana, kiedy matka
ponownie wyszła za mąż.

- Tak, byłam, ale nie zaskoczyło mnie to zbytnio. Bo widzi

ciocia, ona jest typem osoby, która potrzebuje mieć kogoś, kto

by się nią stale opiekował.

- Tak jakbyś ty tego nie robiła!
- Tak, ale między nami mówiąc, matka prawie przez całe

dnie była w domu sama. Nie wracałam wcześniej niż o szóstej.

- Miała więc cały dzień, żeby zająć się domem, posprzątać,

ugotować, zrobić zakupy.

- Kiedy jeszcze żył tata, mama robiła niewiele. Mieliśmy

służącą.

- A potem ty przejęłaś pałeczkę - wtrąciła sucho ciotka.

- Gdzie twoja matka poznała tego Hardinga?

- W Amsterdamie.
- Czy nie powinnaś opowiedzieć mi o tym wszystkim, moja

droga? Jeżeli jest coś, co czyni cię nieszczęśliwą, najlepiej wy-

background image

137

rzuć to z siebie. Nie będziemy się często widywały... Zresztą
może to i lepiej. - Jej surowa twarz pojaśniała w serdecznym
uśmiechu. - Nie chodzi tylko o matkę, prawda?

- Nie, ale to wszystko jest trochę... głupie.
- Miłość nigdy nie jest głupia. Zacznijmy od początku, ko­

chanie.

Rozmowa przyniosła Serenie ulgę. Dziewczyna rozgadała się

na dobre i jakimś cudem Marc obecny był w każdym fragmencie

jej opowiadania. Za wszelką cenę starała się wysławiać chłodno

i rzeczowo, ale gdy ciotka ponownie się przejęzyczyła, nazywa­

jąc doktora przyjacielem Sereny, wszystko nagle prysło. Dziew­

czyna wybuchła płaczem.

- Bardzo go kochasz, prawda, moja złota?
Nie było sensu oszukiwać. Łzy płynęły strużkami po policz­

kach Sereny.

- Tak. Co mam robić, ciociu?

Wstała z miejsca i przycupnęła koło fotela ciotki, która

natychmiast wzięła ją w objęcia.

- Wypłacz się, byle porządnie, moje drogie dziecko. To ci na

pewno pomoże.

Dziewczyna uniosła zapłakaną twarz.

- Ale on tu zaraz przyjedzie, ciociu.
- Powiedział, że będzie o ósmej, a jeszcze nie ma czwartej

- odparła ciotka. - Płacz, ile tylko chcesz, Sereno, a kiedy przy­

jedzie, przywitaj go z radosną miną.

Pozwoliła dziewczynie wyszlochać się za wszystkie czasy,

a kiedy ta uspokoiła się trochę, zapytała:

- Czy on cię lubi, kochanie?
- Nie wiem. Zawsze traktuje mnie z góry.
To dziecinne spostrzeżenie wywołało uśmiech na twarzy ciotki.
- Nie bardzo się orientuję w sytuacji, więc boję się dawać ci

jakiekolwiek rady... - Ciotka przerwała w pół słowa, bo właśnie

otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł wuj Edgar w towarzy­
stwie doktora.

background image

138

Pastor wycofał się od razu. Wprowadził gościa do salonu,

nieświadom rozgrywających się tu wydarzeń, lecz gdy zobaczył,
co się dzieje, uznał, że w takich okolicznościach im mniej ludzi,
tym lepiej. Zostawił ster w rękach żony, która na ogół bezbłędnie
wychodziła z tego typu opresji. Marc również zorientował się
w sytuacji.

- Muszę panie przeprosić - powiedział rozbrajającym to­

nem. - Przyjechałem wcześniej, niż zamierzałem. - Wyjął z kie­
szeni śnieżnobiałą chusteczkę i podał Serenie. - Pastor pozwolił
mi wejść, ale powinienem był państwa uprzedzić.

Ciotka Edith stanęła na wysokości zadania.

- Jesteśmy zachwyceni, widząc pana ponownie i absolutnie

nie musi pan przepraszać. Jestem naprawdę zadowolona, bo dzię­
ki temu przed wyjazdem zje pan z nami kolację. Świąteczny

indyk na zimno nie smakuje tak, jak jedzony po raz pierwszy.
Pomoże nam pan go dokończyć. - Poklepała Serenę po ramieniu.

- A ty biegnij, moja droga, i weź dwie aspiryny, zanim ból głowy

zacznie dokuczać ci jeszcze bardziej.

Kiedy dziewczyna uniosła głowę z jej kolan, ciotka Edith

dodała:

- Przez te dni była naszą pociechą i wspaniałym kompanem.
- Witam - powiedziała Serena, zmuszona w końcu do tego,

by się odezwać.

Wypłakawszy się, zobojętniała na wszystko. Nie myślała na­

wet o tym, jak wygląda.

- Nie spodziewałam się pana o tej porze - wykrztusiła przez

łzy.

Ter Feulen nie odpowiedział na żadną uwagę. Otworzył jej

tylko drzwi, po czym usiadł w fotelu wskazanym przez ciotkę
Edith.

- Czy miło spędził pan czas w Bristolu?
- Byłem w Holandii, w moim domu - odparł z uśmiechem.

- Chciałem przywieźć tu Serenę, więc musiałem znaleźć jakąś

wymówkę. Wyjazd do Bristolu brzmiał prawdopodobnie.

background image

139

- Czy pan współczuje Serenie? - zapytała ciotka bez ogró­

dek.

- Naturalnie, że nie, jeżeli chce pani przez to powiedzieć, iż

się nad nią lituję. Ona jest zaradną dziewczyną i bardzo nieza­
leżną. To twardy orzech do zgryzienia, jeśli mogę się tak wyrazić.

- Ale pan zamierza go rozłupać? - spytała żartobliwie ciotka.
- Oczywiście.

Kiedy Serena - umalowana i uczesana, choć nadal z zaróżo­

wionym nosem - wróciła do pokoju, ciotka i doktor uśmiechnęli
się do siebie porozumiewawczo.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Doktor wstał na jej widok, co ciotka uznała za objaw niena­

gannych manier.

- Twoja ciocia mówiła mi właśnie, że Beauty wspaniale się

zachowywała, czym ujęła wszystkich domowników.

Ta uwaga natychmiast włączyła Serenę do rozmowy. Wkrótce

dołączył do nich także pastor, więc obie panie wyszły do kuchni,
żeby zająć się przygotowaniem herbaty.

- Kanapki - zdecydowała ciotka Edith. - Twój wuj bardzo

lubi „Przysmak dżentelmena". Przypuszczam, że doktor ter Feu-
len też. Pokrój chleb, dobrze, kochanie? Ja odgrzeję kilka paszte­
cików.

Energicznie krzątała się po kuchni, prowadząc monolog na

temat kolacji, na którą miał być indyk na zimno, szynka i sma­
żone pomidory.

- Może zrobiłabyś sałatkę? - zagadnęła Serenę. - Myślisz,

że krakersy i ser także się nadają? A może powinnam zrobić coś
z resztą puddingu?

- Ciociu, czy on coś zauważył? Musiałam wyglądać jak stra­

szydło.

- Mężczyźni nie są spostrzegawczy - uspokoiła ją ciotka

Edith, nie wierząc we własne słowa. - Chyba że chcą tacy być.

Serena odetchnęła z ulgą.

- To był dobry pomysł powiedzieć mu, że boli mnie głowa.

Ciotka ułożyła ciasto na talerzu.

- Twój wuj nie toleruje kłamstw, ale w tej sytuacji czułam

się usprawiedliwiona, bo atak płaczu zawsze wywołuje ból gło­
wy.

background image

141

- Czy powiedział, jak spędził święta?
- Tak, wspominał, że było wspaniale.
- Spodziewałam się tego - mruknęła smutno Serena, wyob­

rażając sobie, jak niechętnie się żegnał z narzeczoną w Bristolu.

- Od jutra znowu będziesz ciężko pracować, moje dziecko,

ale musisz mi obiecać, że odwiedzisz nas niedługo. Będziesz
widziana milej niż kiedykolwiek. Ty i oczywiście Beauty. - Rzu­
ciła okiem na kanapki. - Myślisz, że powinnyśmy odkroić skór­
ki? Mogę dać je ptakom albo nakarmisz nimi kotkę. Kiedy wró­

cicie, na kolację dla niej będzie już za późno.

Zaniosły tacę z herbatą do salonu i zrobiły trochę zamiesza­

nia, przestawiając krzesła, podając spodeczki i filiżanki.

- Picie herbaty przy kominku jest takie przyjemne - zauwa­

żył pastor kwadrans później. - To jeden z uroków zimy. Jak
minęły panu święta?

- Bardzo miło - odpowiedział doktor, unikając wzroku ciotki

Edith. - Czy odprawia pan dzisiaj wieczorne nabożeństwo?

- A jakże! - Wuj Edgar spojrzał na doktora pytającym wzro­

kiem.

- Czy mógłbym na nie pójść? - spytał ter Feulen.
- Cała przyjemność po mojej stronie. To da naszym paniom

możliwość przygotowania solidnej kolacji.

Po powrocie mężczyzn z kościoła zasiedli do stołu. Podczas

posiłku trwała ożywiona dyskusja. Wszyscy byli bardzo rozba­
wieni, choć czasami mówiono zupełnie o niczym. W końcu jed­
nak trzeba się było pożegnać. W samochodzie Marc był tak
spokojny i rozluźniony, że Serena zapomniała o płaczu i cieszyła
się każdą minutą podróży.

Gdy dojechali do Primrose Bank, zaniósł walizkę i koszyk

z Beauty do jej pokoju, włączył ogrzewanie, sprawdził, czy
wszystkie drzwi i okna są dokładnie zamknięte, a przed wy­

jściem życzył jej dobrej nocy, dodając przy okazji, że jutrzejszy

poranek nie będzie należał do najlżejszych.

Rozstali się około północy. Serena wypiła jeszcze gorącą

background image

142

herbatę i czym prędzej wskoczyła do łóżka. Doszła do wniosku,
że to Boże Narodzenie, którego tak się obawiała, okazało się

jednym z najmilszych, jakie pamiętała, a na dodatek spędziła je

częściowo w towarzystwie Marca. Delektowała się tą myślą.
Było w nim tyle rzeczy, które uwielbiała, nawet jeśli innym
wydawały się irytujące.

Przytuliła do siebie Beauty.

- W każdym razie - powiedziała do kotki - muszę stąd

wyjechać. Wiesz, on nie jest głupcem i wcześniej czy
później wszystkiego się domyśli. A ja nie mogłabym znieść,
gdyby się nade mną litował. Może przeniosłybyśmy się gdzieś
bliżej ciotki? - Beauty przestała na chwilę mruczeć i zamiaucza-
ła sennie. - Nie jesteś dziś specjalnie rozmowna - szepnęła
dziewczyna.

Następny dzień zaczął się paskudnie. Serena zaspała i nie

miała czasu na makijaż, a na dodatek poszło jej oczko w rajsto­
pach, co w połączeniu z mroźnym porankiem nie wpłynęło do­
brze na jej wygląd.

Autobusy jeździły rzadko i były pełne niezadowolonych lu­

dzi, którzy musieli jechać do pracy, podczas gdy najchętniej
zostaliby w domu.

Do gabinetu przyjęć wbiegła na chwilę przed czasem i przy­

witała wszystkich zdyszanym „dzień dobry".

Doktor nie podniósł wzroku znad biurka, tak jakby wcale jej

tu nie było. Nie wzruszały go też narzekania pacjentów. Wszyscy
wokoło szeptali, że ma dziś zły humor i nie próbowali się nara­
żać. Nikt zresztą nie był tego dnia najlepiej usposobiony. Myśli
krążyły gdzie indziej, byle dalej od przykrych obowiązków.

Po badaniach Serena wyszła na spóźniony lunch, po czym

zajęła się bieżącymi notatkami. Musiała też nadrobić zaległości
sprzed Wigilii.

Następne dni były już normalne. Boże Narodzenie odeszło

w niepamięć. Głowy wszystkich zaprzątnął Nowy Rok.

W sylwestrowy wieczór Serena wróciła do domu radosna,

background image

143

mając w perspektywie całodniowe lenistwo w towarzystwie
Beauty.

Marca widywała ostatnio tylko przelotnie, ale to nie przeszka­

dzało jej myśleć o nim bezustannie. Bardziej niż kiedykolwiek
zdecydowana była znaleźć pracę poza Londynem, bo tu nie wi­
działa dla siebie żadnej przyszłości. Przez jakiś czas wydawało

jej się, że i on ją trochę lubi. Jednak po świętach ter Feulen znów

przybrał maskę chłodnej uprzejmości i rozmawiał z nią tylko
wtedy, gdy było to konieczne.

- Nie byłoby mądrze ciągnąć to dalej - powiedziała głośno.

- Muszę w końcu coś z tym zrobić!

Nakarmiła Beauty, po czym zajrzała do maleńkiego kredensu

i zdecydowała, że na kolację zje zupę z puszki i jajecznicę. Przed

jedzeniem postanowiła wziąć prysznic. Włożyła szlafrok, rozpu­

ściła włosy i kiedy zastanawiała się, którą z zup wybrać: zie­
mniaczaną czy rosół, ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiona uniosła
głowę. Dochodziła ósma, a pani Peck wspominała, że wszystkie
pielęgniarki z góry wybierały się na jakieś przyjęcie. Ci państwo
w średnim wieku z ostatniego piętra pojechali na Nowy Rok do
córki. Mogła to być tylko gospodyni, która prawdopodobnie
chciała poplotkować. Kiedy stukanie powtórzyło się, Serena
podeszła do drzwi.

- Pani Peck?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział głęboki, męski głos,

którego nie pomyliłaby z żadnym innym. - Bądź tak dobra
i otwórz wreszcie, Sereno.

- To niemożliwe. Jestem już w szlafroku i przygotowuję so­

bie kolację.

- Masz ci los, przecież jeszcze za wcześnie na kolację. A po­

za tym weź pod uwagę, że ja mam cztery siostry, z których każdą
nieraz widziałem w szlafroku. - Mówił jak starszy brat, więc
Serena postanowiła nie szukać więcej wymówek. Kiedy otwo­
rzyła, Marc spojrzał na stojące na stole puszki i jego wargi wy­
krzywiły się w wymownym uśmiechu.

background image

144

- Pomyślałem, że moglibyśmy razem świętować nadejście

Nowego Roku. Pani Bishop przygotowała wspaniałe dania.
Grzechem by było jeść je samotnie.

- Ja właśnie miałam...
- Widzę - przerwał jej. Podszedł do stołu i odczytał głośno:

- Przecier ziemniaczany z puszki... - Cały czas starał się na nią

nie patrzeć. - Poczekam na zewnątrz. Pozwolisz, że wezmę Be­
auty? A ty włóż coś na siebie. Dziesięć minut wystarczy?

- Ale ja nie...
Teraz spojrzał na nią i uśmiechnął się bez słowa.
- No dobrze - powiedziała uległym tonem. - Czy mam się

ubrać elegancko?

- Włóż tę zieloną sukienkę i, na miłość boską, weź ciepły

płaszcz. Strasznie dzisiaj zimno. - Schwytał Beauty i wsadził ją
do kosza. - Dziesięć minut - przypomniał.

Dziewczyna ubrała się w mgnieniu oka. Starannie nałożyła

makijaż, włosy jak zwykle spięła w kok i narzuciła płaszcz.
W pośpiechu wyłączyła grzejnik i podomykała okna. Marc wy­
siadł z samochodu i z galanterią zaprosił ją do środka.

Serena odwróciła głowę, żeby się upewnić, czy jej pupilka

jest bezpieczna na tylnym siedzeniu i napotkała rzewne spojrze­

nie Harleya. Kundelek zamerdał ogonem na powitanie.

- Miło znowu cię widzieć, Harley.

W tym momencie przyszło jej na myśl, że Marc na pewno

musi mieć przyjaciół, z którymi mógłby spędzić sylwestrowy
wieczór.

- Nie urządza pan przyjęcia? - spytała ostrożnie.
- Nie, Sereno. Tylko ty i ja.
Ponieważ ruch na jezdni był bardzo duży, dziewczyna po­

wstrzymała się od dalszych pytań.

Bishop otworzył drzwi, gdy tylko wysiedli z samochodu.

W holu zdjął Serenie płaszcz, wypuścił Beauty, po czym zaprosił
ich do salonu.

W pokoju paliło się przytłumione światło. Słychać było cichą

background image

145

muzykę, a na kominku tlił się ogień. Aż chciało się wejść do
środka.

- To Delius? - zapytała Serena, zajmując miejsce na krześle,

które wskazał jej Marc. - Jego muzyka mnie uspokaja.

Doktor usiadł w fotelu z wiernym Harleyem u stóp i zaczął

rozmowę na temat muzyki poważnej, więc Serena, która dotąd
czuła się raczej niepewnie, odprężyła się zupełnie.

Wkrótce doktor wstał, zrobił drinki i skierował rozmowę na

jej problemy. Zrobił to tak zręcznie, że na początku Serena wcale

się nie zorientowała. Dopiero w trakcie wyjaśniania przyczyn
tego, dlaczego nie może pojechać do Ludlow, zdała sobie sprawę,
że sprowokował ją do powiedzenia znacznie więcej, niż kiedy­
kolwiek zamierzała. Obracając w dłoni szklankę, bez przekona­
nia dokończyła rozpoczęte opowiadanie.

- Dlaczego chce pan to wszystko wiedzieć? - zapytała na

koniec. - Przecież wie pan już tyle, ile pan potrzebuje. - Napo­
tkała jego kpiące spojrzenie i oblała się rumieńcem. - Wiem, to
nie było grzeczne i wcale nie miałam tego na myśli. Chodziło
mi tylko o to, że jest mnóstwo ciekawszych rzeczy, którymi
mógłby się pan zainteresować. - Odstawiła naczynie na mały,
stojący obok fotela stolik. - Nie powinnam pić tyle sherry. Nie
miałam dziś czasu na lunch.

- Pani Bishop będzie zachwycona, słysząc tę nowinę. Nad­

robisz to podczas kolacji.

W tym momencie do salonu wszedł Bishop, który jakby cze­

kał na sygnał, by zawiadomić ich, że posiłek jest już gotowy.

- Wezmę kotkę, panienko. Żona da jej coś do zjedzenia, jak

tylko nakarmi Harleya.

Kolacja była znakomita. Pani Bishop, która wcześniej przy

różnych okazjach musiała przyrządzać różne wyszukane dania
tylko po to, żeby potem patrzeć, jak wszystkie smukłe damy,
przychodzące tu jadać z doktorem, zostawiały je niemal nie
tknięte, tym razem pozwoliła sobie na luksus przyrządzenia bo­
gatej gamy sosów i warzyw zapiekanych w maśle. Na deser po-

background image

146

dała biszkopty z kremem, bo - jak wyjaśniła mężowi - ta miła
panienka lubi dobre jedzenie, a nowy kilogram lub dwa nie za­
szkodzą jej zgrabnej figurce.

Doktor podzielał chyba jej opinię, ponieważ nakłoni! Serenę,

by wzięła dokładkę, a przy kawie podsunął jej jeszcze porcję
ciastek.

Serena, która niewiele spodziewała się po sylwestrowym wie­

czorze, bawiła się wyśmienicie. Bez opamiętania zajadała się
smakołykami, jakkolwiek w towarzystwie Marca obyłaby się
i bez nich.

Oboje nie śpieszyli się z odejściem od stołu i było już sporo

po dziesiątej, kiedy syci usiedli, jedno obok drugiego, na kanapie,
przy kominku. Na chwilę przestali rozmawiać. Nie była to cisza
kłopotliwa, a wręcz przeciwnie - przyjemna.

- Czego życzyłabyś sobie w Nowym Roku, Sereno? - ode­

zwał się pierwszy doktor.

Popatrzyła na niego, porządkując rozbiegane myśli.
- Nie wiem. - To było wszystko, na co mogła się teraz zdo­

być.

Mogła mu naturalnie wyznać, że najbardziej na świecie pra­

gnęłaby zostać z nim do końca życia. Ciekawe, co by powie­
dział?

- Musisz mieć jakieś marzenia - spróbował łagodnie nakło­

nić ją do odpowiedzi. - Może chciałabyś podróżować? Wygrać
fortunę? Albo na przykład wyjść za mąż?

Jego niepewny uśmiech chwycił Serenę za serce. Odwróciła

więc wzrok i przyszło jej do głowy, żeby powiedzieć mu o tym,
że chce wyjechać jak najdalej stąd. Przecież nie mogła tu zostać,
widując go nieprzerwanie dzień po dniu i z każdym spotkaniem
kochając go jeszcze bardziej. W końcu przeistoczyłaby się
w usychającą z miłości, odrzuconą starą pannę.

On zamierzał się ożenić! Po stokroć zastanawiała się, kim

była jego wybranka. Holenderką naturalnie...

- Tak. Jest coś, co chcę zrobić - zdobyła się na odwagę.

background image

147

- Opuścić Londyn i szpital. Wyjechać jak najdalej, do jakiegoś

małego miasteczka i osiedlić się gdzieś możliwie blisko ciotki
Edith. - Mówiła teraz za szybko i za głośno. - Chcę zacząć

wszystko od nowa. Ułożyć sobie przyszłość. Coś przecież musi
się zdarzyć!

Nawet jeżeli Marc był zaskoczony, jego twarz pozostała nie­

wzruszona.

- Tak bardzo koncentrujesz się na przyszłości, że nie dostrze­

gasz tego, co przynoszą ci obecne chwile - powiedział powoli.
- Jeżeli za bardzo zajmiesz się szukaniem na niebie księżyca,
możesz nie zauważyć jego blasku.

- Też coś - odburknęła, zapominając o dobrych manierach.

- Zależy mi tylko na karierze!

- Zaczynasz po Nowym Roku?
- Tak. - Pochyliła się nad Beauty, co pozwoliło jej nie pa­

trzeć na doktora. Już teraz żałowała, że zachowała się tak poryw­
czo i zaczęła obmyślać sposób, w jaki mogłaby naprawić ten
błąd.

Tymczasem w salonie pojawił się Bishop, który przyniósł

kubełek z lodem, a w nim butelkę szampana. Dochodziła północ.
Serena i Marc wraz z państwem Bishop z niecierpliwością cze­
kali na znak z wieży Big Bena.

Gdy wybiła północ, wznieśli w górę kieliszki, wymieniając

życzenia i toasty. Chwilę później państwo Bishop wyszli z salo­
nu, a wtedy Serena oznajmiła gorączkowo:

- Było wspaniale! Dziękuję za cudowny wieczór, ale muszę

już wracać do domu.

Ter Feulen udawał, że jej nie słyszy. Dalej wygodnie siedział

w fotelu, sprawiając wrażenie zupełnie rozluźnionego.

- Mówiłaś poważnie, Sereno? - spytał spokojnie.
Ugryzła się w język, zanim najszczersze „nie" zdążyło wy­

rwać się z jej ust.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała.
- W takim razie pozwól, że ci to ułatwię. Możesz wyjechać

background image

148

pod koniec tygodnia. Nie ma nic prostszego. Niedługo wyjeż­
dżam na wakacje i na ten czas wezmę kogoś z agencji. Musisz
tylko złożyć pisemną rezygnację. Ja załatwię resztę.

Był to prawdziwy szok. Serena wpatrywała się w niego bez­

radnie.

- To znaczy, że mogę odejść, tak sobie, po prostu?

Przytaknął skinieniem głowy, uśmiechając się jednocześnie.
- Czy moja praca nie zadowala pana? - Było to głupie pyta­

nie, chciała jednak wiedzieć.

- Byłaś prawie tak dobra jak Muriel - odpowiedział poważ­

nie.

Rozżalona dziewczyna nie zareagowała na komplement.

- Chciałabym pojechać do domu - oznajmiła. - Wieczór był

uroczy, ale robi się późno.

Jak przystało na gospodarza, zrobił uprzejmą uwagę, że mo­

głaby jeszcze zostać, po czym wezwał Bishopa i polecił przy­
nieść jej płaszcz.

Już wkrótce wraz z Beauty siedziała w samochodzie. Na ulicach

wciąż świętowano. Po drodze na Park Street minęło ich niewiele
samochodów. Serena, by ukryć swój nastrój, podtrzymywała luźną
rozmowę i była tym tak zaabsorbowana, że nie dostrzegła, iż jej
towarzysz nie ma ochoty odpowiadać na pytania.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję - powiedziała grzecznie, gdy

stanęli przed drzwiami jej domu. - Kolacja była pyszna. Pani

Bishop to klejnot, nieprawdaż? Pana żona będzie zachwycona,
mając ją w domu.

Nie zareagował na jej dłoń wyciągniętą w pożegnalnym ge­

ście. Wyjął klucz z drugiej ręki dziewczyny i otworzył drzwi.

- Myślę, że będą żyły ze sobą w zgodzie.
Pchnął drzwi do jej pokoju, zapalił światło i pozaciągał za­

słony tak, jakby robił to zawsze. Postawił kosz Beauty przy
grzejniku i schylił się, by go włączyć.

- Dziękuję bardzo... - Serena chciała powiedzieć cokol­

wiek.

background image

149

Doktor podniósł się z kolan i stanął naprzeciwko niej. Nie

odezwał się. Delikatnie wziął ją w ramiona i zaczął całować.

- Czy nadal chcesz wyjechać? - zapytał po chwili.

Dziewczyna z trudem złapała oddech. Cała drżała. Tak łatwo

byłoby powiedzieć teraz „nie", a mimo to wycofała się z jego
objęć. Nie próbował jej zatrzymać.

- Tak, chcę.
- Powiesz mi, dlaczego? Nie uważasz, że powinnaś to zro­

bić?

Spojrzała w górę wprost na jego twarz. Wydawało się, że ją

rozumie, a zarazem był jakiś odległy.

- Pan zamierza się ożenić.

Przytaknął i uśmiechnął się czule.

- Zamierzam, i to wkrótce. Dobranoc, droga Sereno.

Odszedł, a ona długo stała, gapiąc się w zamknięte drzwi.

Kipiała ze złości. O smutku wolała zapomnieć.

- On się śmiał! - powiedziała z furią do kotki. - Śmiał się

ze mnie! - Z wściekłością rzuciła w drzwi puszką zupy, po czym
wybuchła gromkim płaczem. - Pewnie od tygodni czekał na to,
żeby się mnie pozbyć - szlochała głośno. - A dzisiaj po prostu
skorzystał z okazji. W ten sposób nie musiał mnie zwalniać.

Serena miotała się po pokoju jak szalona. W końcu usiadła

odrętwiała, popłakując i mrucząc coś pod nosem. Wszystkie sło­
wa wypowiadane przez łzy pozbawione były jakiegokolwiek
sensu i logiki. Głowa pękała jej z bólu. Przytuliła do siebie prze­
straszoną Beauty.

Kiedy znalazła się w łóżku, nie mogła zasnąć do piątej nad

ranem. Potem wyczerpana zapadła w głęboki sen i obudziła ją do­
piero jej mała przyjaciółka, która zaczęła domagać się śniadania.

Wstała, nakarmiła kotkę i wstawiła wodę na herbatę. Filiżan­

ka mocnego napoju była tym, czego potrzebowała. Ale jedno
spojrzenie w lustro spowodowało, że dobry nastrój opuścił ją
bezpowrotnie. Ciekawe, co on teraz robi? - pomyślała.

background image

150

Marc siedział przy biurku. Przed chwilą wykonał trzy ważne

telefony i było to wszystko, co miał dziś do załatwienia. Wstał
z krzesła i pogwizdując radośnie, postanowił zabrać Harleya na
spacer po Hyde Parku.

Serena weszła pod prysznic, umyła włosy, a potem, jak tylko

mogła najlepiej, zadbała o to, by zatrzeć ślady płaczu i niewy­
spania na swojej niezbyt pięknej twarzy. Następnie ubrała się,
wypiła kawę i również poszła na spacer.

Wędrowała w przeciwnym niż zwykle kierunku, krążąc wśród

szarych, zaniedbanych uliczek, zamarłych po całonocnych hulan­
kach. Starała się myśleć tylko o tym, co dotyczyło jej przyszłości.
Do końca tygodnia zostały trzy dni. Był to krótki, ale cenny czas,
podczas którego musiała się zastanowić, co robić dalej. Najlepiej,
gdyby zaczekała z wymówieniem mieszkania, dopóki nie zdecydu­

je, dokąd chce wyjechać. Zastanawiała się, czy poprosić ciotkę Edith

o pozwolenie zamieszkania u nich do momentu znalezienia nowej
pracy. Nie wiedziała, ile czasu może jej to zająć. Pieniędzy miała
niewiele. Tyle, żeby przeżyć tydzień. Dobrze byłoby zatrzymać
pokój na jeszcze jeden tydzień, a potem zapłacić za następny.

Jutro pójdę do biblioteki publicznej i przejrzę oferty pracy

w gazetach, zdecydowała. Tyle że ostatnią rzeczą, jaką zrobi dla
mnie Marc, będzie danie mi dobrych referencji...

Wracając do domu, rozważała, gdzie chciałaby zamieszkać.

Może gdzieś w West Country albo jeszcze lepiej w Cotswolds.
W każdym razie wystarczająco daleko od Londynu, aby móc
zacząć nowe życie.

Kiedy wróciła do pokoju, chciała się zająć czymkolwiek.

Miała do wypełnienia cały dzień. Postanowiła jak najmniej my­
śleć o Marcu. Nie było to jednakże możliwe. Bała się spotkać go
następnego ranka.

Do szpitala przyszła bardzo wcześnie. Przepisała listę

chorych, a ponieważ przyjęcia zaplanowane były na później,

background image

151

zbiegła na dół do gabinetu Marca i zostawiła maszynopis na jego

biurku.

Jak zwykle po dniu wolnym od pracy poczekalnia pękała

w szwach. Kiedy Serena weszła do gabinetu, Marc już tam był.
Także jego asystentka, siostra przełożona i trzech studentów. Ich
obecność pozwoliła dziewczynie przywitać się ze wszystkimi,
nie patrząc w oczy doktorowi.

Podczas przyjęć nie było chwili wytchnienia. Na stole stygła

kawa, ale nikt z zespołu nie miał czasu jej wypić. Ter Feulen
pracował niestrudzenie. Każdemu pacjentowi poświęcał maksi­
mum uwagi. Kiedy ostatni z chorych opuścił pokój przyjęć, Marc
natychmiast wyszedł na spóźniony obchód.

- Dzięki Bogu, że to już koniec - westchnęła siostra, zgar­

niając z biurka notatki, wykresy i formularze. - Umieram z gło­
du. Ten facet to pracoholik. Dobrze, że niedługo się ożeni. Będzie
miał wreszcie inne rzeczy na głowie. Idzie pani na ślub?

Serena udała, że nie słyszy pytania.
- Uroczystość będzie kameralna, ale jak go znam, zaprosi na

pewno swój zespół - kontynuowała siostra. - Może jest w swo­
im kraju baronem, cenionym konsultantem tutaj oraz, jak słysza­
łam, piekielnie bogatym człowiekiem, ale z pewnością nie jest
snobem. Zawsze był uprzejmy. Zdziwiłaby się pani, słysząc
o rzeczach, które ten człowiek w swoim życiu zrobił. - Przeło­
żona znowu westchnęła. - Ach, jego żona będzie szczęśliwą
kobietą. Chodźmy wreszcie do stołówki. Zobaczymy, co tam

jeszcze zostało.

Do końca tygodnia Serena prawie nie widywała Marca. Za to

pracy miała więcej niż kiedykolwiek. Na jej biurku piętrzyły się

sterty papierów, tak jakby przed opuszczeniem szpitala doktor

chciał wycisnąć z niej ostatnie soki.

W pewnym sensie była zadowolona, bo dzięki temu nie miała

czasu zadręczać się myślami.

Codziennie w drodze powrotnej ze szpitala kupowała gazety

i do późnego wieczora studiowała oferty pracy. Najbardziej

background image

152

chciała znaleźć posadę recepcjonistki w jakiejś wiejskiej przy­
chodni.

W końcu przyszedł ostatni dzień pracy w szpitalu. Zanim

zabrała się do przepisywania listów, poszła zobaczyć się z pa­
nią Dunn. Wspominała jej już wcześniej, że zamierza
odejść i odetchnęła z ulgą, gdy pani Dunn przyjęła za dobrą
monetę tłumaczenie, że Serena chce być jak najbliżej matki.
Większość współpracowników myślała zresztą podobnie, więc
dziewczyna nie próbowała wyprowadzać ich z błędu. Tak było
łatwiej.

Po południu miały odbywać się badania, więc Serena zadbała

o to, aby pojawić się w gabinecie i pożegnać ze wszystkimi,
zanim przybędzie tam Marc. W ten sposób mogłaby wymknąć
się zaraz po badaniach, przepisać notatki, a potem po cichu opu­
ścić szpital.

Pacjentów nie było jednak tak wielu, jak zazwyczaj, więc

jeszcze przed czwartą doktor ogłosił koniec pracy.

- W imieniu nas wszystkich życzę ci, Sereno, wszystkiego

najlepszego - powiedział, wstając zza biurka. - Będziemy za
tobą tęsknić. Mam nadzieję, że szybko zrealizujesz swoje plany
i kiedy już wszystko będzie w najlepszym porządku, przyślesz
nam kartkę z pozdrowieniami. - Uśmiechnął się do niej radośnie,
energicznie skinął głową i wyszedł.

Serena zaniemówiła.
- No, ładnie - odezwała się siostra przełożona. - Nie podał

ci nawet ręki.

- Wydaje mi się, że przed wyjazdem zobaczę jeszcze dokto­

ra, siostro. Muszę przepisać dla niego notatki.

Ta uwaga uspokoiła przełożoną, ale Serena nie uwierzyła we

własne słowa. Na pewno widziała go po raz ostatni.

Przepisywanie notatek nie zajęło jej dużo czasu. Gotowe do

oddania portierowi materiały włożyła do teczki, po czym ostatni
raz uporządkowała biurko i poszła pożegnać się z panią Dunn
oraz innymi maszynistkami. Przez cały czas miała dziwne uczu-

background image

153

cie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, i że w poniedziałek
ponownie przyjdzie do pracy.

A jednak to była prawda.
Zeszła na dół, do głównego wejścia, i wręczyła portierowi

teczkę. Zbliżała się już do drzwi, kiedy ten krzyknął:

- Panno Proudfoot, potrzebują pani w biurze siostry oddzia­

łowej!

Serena przystanęła, zachodząc w głowę, czego też mogła

przed wyjściem zapomnieć. Na pewno oddziałowa nie wzywała

jej po to, aby osobiście się z nią pożegnać. Prawie się nie znały.

Serena pamiętała jedynie jej tęgą figurę, którą czasami widywała
w korytarzu.

Niepewnie podeszła do portierni.
- Czy zrobiłam coś złego? Nie mówiła, dlaczego chce mnie

widzieć?

- Nie, panno Proudfoot. Otrzymałem tylko tę wiadomość.
- Chyba powinnam tam pójść...
- Na pani miejscu poszedłbym, złotko - odrzekł portier oj­

cowskim tonem.

Zawróciła więc głównym korytarzem i zapukała do drzwi

biura. Kiedy zapaliło się zielone światło, nacisnęła klamkę i we­

szła do środka.

Oddziałowej tam nie było. Był natomiast Marc ter Feulen,

który siedział na krawędzi biurka i przyglądał się swoim butom.

Serena stanęła jak wryta. Jej twarz zbladła.

- O nie, tylko nie pan - burknęła i odwróciła się na pięcie.
- Nie uciekaj, Sereno - powiedział pogodnie.

Zatrzymała się, a on wstał z biurka i bez pośpiechu podszedł

do niej. Wyciągnął ramię, zamknął drzwi, po czym objął Serenę
czule.

- Zawsze myślałem - zaczął z powagą - że dziewczyny wie­

dzą, kiedy ktoś je kocha.

Serena obróciła się, by uciec z jego ramion, ale przytrzymał

ją drugą ręką i delikatnie przycisnął do szerokiego torsu.

background image

154

- Przecież pan się żeni. Wszyscy o tym mówią. Zresztą pan

sam to potwierdził - powiedziała stłumionym głosem.

- Oczywiście, że się żenię. Z tobą, moja najdroższa.
- Ale pan przecież innie zwolnił - dodała żałośnie, pociąga­

jąc nosem. - Tak po prostu, bez żadnych skrupułów.

- Naturalnie, że nie miałem skrupułów. Byłem z tego zado­

wolony. Nie będziesz dla mnie dłużej pracowała. Weźmiemy
ślub, kiedy tylko załatwię formalności.

Jeszcze raz pociągnęła nosem i uniosła głowę.
- Ale nie zapytał mnie pan jeszcze, czy ja chcę wyjść za pana.

Delikatnie pocałował ją w usta.

- Czy wyjdziesz za mnie, Sereno? Chcesz tego, kochanie?
- Bardzo chcę- odpowiedziała, nie wierząc własnym uszom,

po czym dodała cichym, przesyconym miłością głosem: - Och
Marc, byłam taka nieszczęśliwa.

- Nigdy więcej, już ja tego dopilnuję!

Pocałował ją znowu, lecz tym razem pocałunek trwał dłu­

żej.

- A teraz pojedziemy do domu i ustalimy datę ślubu.
- Czy masz na myśli Park Street?
- Broń Panie Boże! - Przesunął palcem po jej policzku.

- Nie wrócisz tam już nigdy.

- Muszę... Beauty i wszystkie rzeczy...
- Beauty już jest w samochodzie. Zabrałem ją pół godziny

temu. A pani Peck spakowała twoją walizkę. Jedziesz ze mną,
najdroższa.

Serce Sereny topniało ze szczęścia.

- A matka, ciotka Edith i twoja rodzina?
- Do twojej matki wyślemy telegram, a jeśli chodzi o ciotkę

Edith, dzwoniłem do niej wczoraj. Zamieszkasz u nich do chwili,
kiedy twój wuj udzieli nam ślubu. Moja matka i cała rodzina
także o wszystkim już wiedzą. Nie mogą się doczekać, kiedy
znowu cię zobaczą.

- Czy jesteś całkiem pewien?

background image

155

- Tak. Jestem pewien, że cię kocham i że chcę wziąć z tobą

ślub.

- Mogłam się przecież nie zgodzić...
- Ale się zgodziłaś, kochanie.

Przytaknęła, rzucając się mu na szyję.

- Jesteś naprawdę pewien? - zapytała niespokojnie.

Doktor nie odpowiedział, tylko pocałował ją raz jeszcze.
Ta odpowiedź rozwiała wszelkie wątpliwości Sereny.

- Jedziemy do domu - oznajmił Marc.
Tego pragnęła najbardziej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Neels Betty Poszukujące serca 01 Propozycja
Neels Betty Zakochany Profesor
Neels Betty To się zdarza tylko raz
Neels Betty Staromodna dziewczyna
Howard Robert E Conan Cienie w blasku księżyca
Amanda Quick Kłamstwa w blasku księżyca
Howard Robert E Conan Cienie w Blasku Księżyca
0129 Neels Betty Staromodna dziewczyna
Neels Betty Gwiazdka miłosci 1999 Gwiazdkowe oświadczyny
275 Harlequin Romance Neels Betty Szczescie bywa tak blisko
485 McCue Noelle Berry W blasku księżyca
Neels Betty Ślub Matyldy
Neels Betty To się zdarza tylko raz
Neels Betty Pocalunek pod jemiola
Cienie w Blasku Księżyca

więcej podobnych podstron