background image

BETTY NEELS 

Szczęście bywa 

tak blisko 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Szanowny Panie! 

W odpowiedzi na ogłoszenie w magazynie „Lady " z tego 

tygodnia, pragną zaoferować Panu swoje usługi w charakte­

rze pomocy domowej i gosposi. 

Mam 27 lat, jestem niezamężna i bez osób na utrzymaniu. 

Posiadam paroletnie doświadczenie w pracach domowych, 
włączając w to pranie, prasowanie, sprzątanie i gotowanie. 
Kucharką jestem pierwsza klasa. Potrafią też usuwać małe 
awarie elektryczne i hydrauliczne, przyjmować polecenia 

i odpowiadać na telefony. 

Chciałabym mieć przy sobie mojego kota. 

Z poważaniem 

Arabella Lorimer 

Był to ostatni list, który doktor James Marshall przeczytał. 

Siedział przy biurku w gabinecie lekarskim, mieszczącym się 

w obszernym mieszkaniu, na parterze zabytkowego domu 
przy Wigmore Street, w centrum Londynu. Starszy pan jesz­
cze raz przebiegł wzrokiem kartkę papieru i zaśmiał się ser­
decznie, a potem dorzucił list do stosu podobnej korespon­
dencji, leżącej przed nim. Odpowiedzi na jego anons było 
w sumie kilkanaście, ale ta tylko, nadesłana przez Arabellę 
Lorimer, zawierała odpowiednie referencje, a także napisana 
była czytelnie, przedstawiała odpowiednie fakty. Szkoda tyl­
ko, że autorem listu nie był mężczyzna... 

background image

Starszy pan ponownie zagłębił się w korespondencji, ale 

do gabinetu wszedł jego współpracownik, doktor Titus Tave-
ner, i przerwał mu tę czynność. Przybyły był przystojnym 
mężczyzną, bardzo wysokim, szerokim w barach, jednym sło­
wem okazałej postury. Miał wydatny nos, pełne usta i niebie­
skie oczy, o raczej chłodnym wyrazie. Jego włosy, kiedyś 
blond, teraz przyprószone były siwizną. Mimo to nie wyglądał 
na swoje czterdzieści lat. 

Doktor James Marshall, niski, otyły i prawie łysy, powitał 

go z wyraźnym zadowoleniem. 

- Pojawiasz się w samą porę. Przeglądam właśnie od go­

dziny listowne zgłoszenia do pracy u nas, w charakterze po­
mocy domowej. Podjąłem już decyzję, kogo zaakceptować. 
Ale i ty przeczytaj te oferty, bo chcę znać twoje zdanie. Co 
nie znaczy, że będzie ono miało wpływ na moje postanowie­
nie. - Przy tych słowach doktor Marshall zarechotał po swo­

jemu i wręczył koledze kilka listów. 

Titus usadowił się obok biurka i przeczytał wszystkie na­

desłane oferty, a potem stwierdził: 

- Są dwie lub trzy godne uwagi. List od byłego kierowcy 

autobusów, chociaż przyznaje się, że miewa ataki astmy, na­
stępnie oferta pani Butler, ale czy jest to osoba, która nadaje 
się do otwierania drzwi pacjentom? Oczywiście wśród kan­
dydatów największym żartownisiem jest panna Arabella Lo-
rimer, ta z kotem. Najmniej odpowiednia dla nas. 

- Dlaczego tak sądzisz? 
- Jest jasne, że nie szczęści się jej w życiu. Wątpię też, 

żeby jej rozmaite umiejętności były takie, jak utrzymuje. Oba­
wiałbym się oddać w damskie ręce jakąś przeciekającą rurę 
czy zepsuty bezpiecznik. 

Doktor Marshall znowu się roześmiał. 
- Titusie, ty antyfeministo. Mam błogą nadzieję, że nade-

background image

jdzie czas, kiedy natkniesz się na kobietę, która cię przenicuje 

i urobi na swoją modłę. 

Teraz z kolei zaśmiał się doktor Tavener. 

- To mało prawdopodobne. Być może byłem zbyt surowy 

dla tej pani. Jest przecież możliwe, że to Amazonka, ze 
skrzynką narzędzi pod pachą. 

- Wkrótce się przekonasz. Zdecydowałem bowiem, że 

właśnie jej ofertę wybieram. . . - -

Doktor Tavener wstał, podszedł do okna i wyjrzał na cichą, 

spokojną ulicę. 

- Poważnie mówiąc, nie widzę powodu do sprzeciwu. 

Pani Lane rozstanie się z nami zapewne bez oporów, co wię­
cej, zadowolona. Jej bóle artretyczne nie maleją i przypusz­
czalnie wzdycha do tego, żeby przenieść się do córki. Sądzę, 
że zabierze swoje meble. Czy będziemy mogli odpowiednio 
wyposażyć zwolnione przez nią pomieszczenie? 

- To zależy. Zresztą, być może panną Lorimer ma jakieś 

własne sprzęty. - Przy tych słowach doktor Marshall odsunął 
krzesło. - Jutro zapowiada się pracowity dzień. Dowiem się, 
czy twoja Amazonka może przyjść na wstępną rozmowę z na­
mi o piątej po południu. Czy będziesz już wtedy u siebie 
w gabinecie? . 

- Raczej wątpię. W klinice jest, jak zwykle, nadmiar pa­

cjentów. W każdym razie obiad zjem na mieście. - Doktor 
Tavener obrócił się twarzą do kolegi, a potem ruszył ku 
drzwiom. - Wydaje się, że jednak podjąłeś słuszną decyzję, 
James. Mam jeszcze trochę papierkowej roboty. Czy mogę 
zwolnić do domu pannę Baird? Ty też już chyba wychodzisz. 
Ja zostanę jeszcze godzinę. Do zobaczenia zatem jutro rano. 

Titus Tavener przeszedł do gabinetu przyjęć. Minął po 

drodze elegancką ogólną poczekalnię, uśmiechnął się i skinął 
głową recepcjonistce, pannie Baird. Jego własne pomieszcze-

background image

nia składały się z małej poczekalni, pokoju zabiegowego,: 
gdzie pracowała pielęgniarka, i z pokoju przyjęć, którego ok­
na wychodziły na ogród, na tyłach domu. Ogród był mały, 
wąski, ale zadbany i pełen teraz wczesnojesiennych kwiatów. 
Doktor z satysfakcją wyjrzał przez okno, rzucił okiem na 
barwne rabaty, a potem sięgnął po karty zdrowia jutrzejszych 

pacjentów. 

Tymczasem James Marshall przeczytał jeszcze raz list od 

Arabelli Lorimer i zadzwonił na pannę Baird. 

- Wyślij posłańca z wiadomością dla panny Lorimer. 

Chcę, aby zjawiła się u nas jutro po południu, o piątej. Szko­
da, że nie ma telefonu. - Przy tych słowach doktor wstał od 
biurka i zgasił lampę. - Idę już do domu. Doktor Tavener 
będzie jeszcze pracować u siebie przez jakiś czas. Przed wy­

jściem sprawdź, czy jest nadal w gabinecie. Po otrzymaniu 

odpowiedzi od panny Lorimer będziesz wolna. 

James wyszedł i skierował się do domu, do żony i rodziny. 

Doktor Tavener uczynił to znacznie później, wsiadł do swego, 
rolls-royce'a i pojechał do uroczej rezydencji, której okna 
wychodziły na wodny kanał, przecinający dzielnicę zwaną 
z tej racji Małą Wenecją. 

Arabella przeczytała odpowiedź doktora Marshalla na 

swoją ofertę. Zaproszenie brzmiało kategorycznie. Siedziała 
w małej, nieco wilgotnej kuchni, z oknem wychodzącym na 
niezbyt świeżo wyglądający trawnik, okolony sfatygowanym 

płotem. Dziewczyna wolała jednak to pomieszczenie bardziej 
niż frontowy pokój, gdzie po południu przesiadywała właści­
cielka mieszkania. Znajdowały się tam również co cenniejsze , 
przedmioty pani domu. Arabella nie była tam zapraszana z po­
wodu jej kota, Percy'ego, który ostrymi pazurkami mógłby 
uszkodzić meble. Ta wyraźna dyskryminacja nie oburzała jej. 

background image

Przeciwnie, była niewymownie wdzięczna, że wiejski listo­
nosz, Billy Westlake, zdołał namówić swą ciotkę, pannę 
Pimm, żeby przyjęła Arabellę na parę dni pod swój dach, nim 
dziewczyna znajdzie pracę i miejsce do zamieszkania. 

Niełatwo jej było opuścić swoje poprzednie środowisko, 

ale musiała to uczynić. Rodzice zginęli w wypadku samocho­
dowym i wtedy nagle okazało się, że nie może dłużej zamie­
szkiwać w rodzinnym domu. Miał bowiem obciążoną hipote­

kę. Nie mogła jej spłacić, bo nie miała dość pieniędzy, mimo 
że sprzedała prawie wszystko, co posiadała. Z wyjątkiem paru 
mebli niezbędnych przypuszczalnie w przyszłości. Nie było 
nadziei na znalezienie pracy w miejscu dotychczasowego za­
mieszkania lub gdzieś w pobliżu. Krewni i kuzyni, chociaż 
pełni dobrych rad, nie spieszyli z konkretną pomocą. Spako­
wała więc manatki, wzięła kota i wyjechała do Londynu. Nie 
miała właściwie ochoty na pracę w tym mieście, ale wspo­
mniany listonosz tłumaczył jej, że w tak ogromnym skupisku 
ludzi jakieś zatrudnienie musi się znaleźć. W krótkim czasie 
zrozumiała jednak, że może liczyć jedynie na pracę jako po­
moc domowa. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych kwalifika­
cji, poza tym, że bardzo dobrze gotowała. Oczywiście doty­
chczas tylko na potrzeby swej własnej rodziny. 

Odpowiedziała na anons doktora Marshalla właściwie tyl­

ko w przystępie rozpaczy. Widziała bowiem wyraźnie, że pan­
na Pimm chce jak najszybciej pozbyć się i jej, i kota. Ta 
kobieta zgodziła się wprawdzie na przyjęcie ich na parę dni, 
minął już jednak cały tydzień od chwili, kiedy oświadczyła, 

że jest zadowolona z pieniędzy, które dostaje za wynajem 
lokum, ale szczerze mówiąc należy do ludzi ceniących sobie 
ciszę w domu i nie przepada za obcymi istotami pod własnym 
dachem. 

Arabella nie wiązała zbyt wielkich nadziei z nową pracą 

background image

10 

i nowym miejscem zamieszkania. Chciała je po części wypeł­
nić własnymi meblami i liczyła na to, że za domem będzie 
coś na kształt ogrodu, gdzie Percy mógłby łyknąć trochę świe­
żego powietrza. Wstała i przeszła do sypialenki, a kot po­
dreptał za nią. Zrobiła krótki przegląd swojej skromnej gar­
deroby, bo zdawała sobie sprawę, że w nowym miejscu musi 
być stosownie ubrana. 

Zjawiła się na Wigmore Street na dwie minuty przed wy­

znaczoną godziną. Do gabinetu doktora Marshalla wprowa­
dziła ją panna Baird, Siedział za biurkiem. Odłożył pióro 
i spojrzał znad okularów na Arabellę. Milczał przez chwilę, 
a potem powiedział: 

- Panna Lorimer, jak rozumiem? Proszę usiąść. Muszę 

wyznać, że spodziewałem się kogoś bardziej... powiedzmy 
krzepkiego, silnego. 

Dziewczyna usiadła bez pośpiechu. Była nieduża, przy­

jemnie okrągła, miała popielatoszare włosy, upięte szpilkami 

na czubku głowy. Dość pospolitą twarz zdobiły jednak ładne, 
wielkie szare oczy, obrzeżone gęstymi rzęsami. Trudno by 
było znaleźć kogoś mniej odpowiedniego do roli pomocy 
domowej, pomyślał doktor Marshall i zaśmiał się w duchu. 
Rozbawiony, oczekiwał, co też powie o nowo przybyłej do­

ktor Tavener. Po chwili ciągnął dalej zapoznawcze interwiew. 

- Przeczytałem pani list z zainteresowaniem. Czy może 

mi pani powiedzieć coś więcej na temat poprzedniej pracy? 

- Nie miałam żadnej. Zawsze przebywałam w domu. Mo­

ja mama była bardzo delikatna, potrzebowała pomocy. Ojca 

często nie było. Prowadził własny interes. Ja zajmowałam się 

zawsze pracami domowymi i między innymi przeprowadza­
łam drobne naprawy. 

Mężczyzna skinął ze zrozumieniem głową. 

background image

11 

- A dlaczego chce pani pracować u nas? 
Zauważył z zadowoleniem, że dziewczyna siedzi spokoj­

nie, bez cienia zdenerwowania. 

- Moi rodzice zginęli niedawno w wypadku samochodo­

wym i mój dotychczasowy dom przestał należeć do mnie. 
Mieszkaliśmy w Colpin-cum-Witham, na południu hrabstwa 
Wiltshire. Nie można tam znaleźć pracy, nie mając jakichś 
kwalifikacji. - Dziewczyna na chwilę przerwała swój wywód. 
- Muszę znaleźć nowy dach nad głową i wykonywanie prac 
domowych jest jakimś rozwiązaniem. Składałam podania 
w różnych miejscach, ale nigdzie nie godzono się na mojego 
kota. Nazywa się Percy. 

- Ja nie będę miał takich zastrzeżeń, pod warunkiem, że 

zwierzak będzie przebywał w pani pokoju... oczywiście mo­
że być także wyprowadzany do naszego ogródka. Ale czy 
sądzi pani, że podoła tej pracy? Trzeba sprzątać pokoje, to 

znaczy mój gabinet przyjęć, poczekalnię, korytarz, schody, 
także pokoje mojego wspólnika. Należy polerować meble 
i wszelkie okucia, również przy drzwiach frontowych. Otwie­
rać drzwi, gdy przychodzą pacjenci, opróżniać kosze na śmie­
ci, zamykać dom na noc, otwierać rano... Czy jest pani ner­
wowa? 

- Nie, sądzę, że nie. 
- To dobrze. Och, i jeszcze jeden obowiązek. Gdy nie ma 

nas obu, trzeba odbierać telefony, przyjmować zgłoszenia pa­
cjentów. - Doktor obrzucił Arabellę przenikliwym spo­

jrzeniem. - Czy nie będzie to zbyt dużo obowiązków dla 

pani? 

-. Na pewno nie, doktorze Marshall. Czy mogę pana na­

zywać sir? Będę bardzo zadowolona, pracując tutaj. 

- Może wobec tego umówimy się na miesiąc próbny? Pani 

Lane, która pracowała tu dotychczas i przechodzi na emery-

background image

12 

turę, powinna być w swoim pokoju. Panna Baird pokaże, 
gdzie to jest i przedstawi jej panią. Proszę potem wrócić do 
mnie, to ustalimy wszystkie szczegóły. 

Suterena nie odpowiadała wyobrażeniom Arabelli, ale 

stwarzała pewne możliwości. Pokój był obszerny. Jego okna, 
wychodzące na ulicę, dawały możliwość przeglądu obuwia 

przechodzących chodnikiem ludzi. A ponadto były okratowa-
ne. Na szczęście okna z drugiej strony pokoju, chociaż małe, 
można było otwierać. Były tam też drzwi z licznymi zamka­
mi, zasuwami i łańcuchami, prowadzące do ogrodu. Za dru­

gimi drzwiami znajdował się korytarz zakończony schodami, 

które wiodły do małej kuchenki i znacznie jeszcze mniejszego 
pomieszczenia z natryskiem. Pani Lane dreptała przed nią, 
prezentując po kolei wszystkie urządzenia. 

- Oczywiście będę musiała zabrać stąd moje rzeczy, dzie­

cinko - powiedziała starsza kobieta, w języku dalekim od 
poprawnej angielszczyzny. - Przenoszę się do mojej córuni, 
będę tam miała własny pokój. 

- Mam trochę mebli, pani Lane - uspokoiła ją Arabella. -

Sądzę, że urządzę tu wszystko tak przytulnie, jak było u pani. 

Staruszka przyjęła pochlebstwo z wyraźnym zadowo­

leniem. 

- Chciałam, żeby tu było jak najładniej, kochanie. Po­

wiedz mi jednak, czy nie jesteś za delikatna i zbyt młoda, jak 
na taką ciężką robotę? 

- To tylko pozory. Jestem bardzo silna i przyzwyczajona 

do domowych prac. Kiedy chce się pani stąd wyprowadzić? 

- Tak szybko, jak ty możesz się wprowadzić. Życzę ci 

wszystkiego najlepszego. Ja byłam tu szczęśliwa, ale ostatnio 
trochę się zestarzałam. Za dużo w tym domu schodów. - To 
mówiąc, pani Lane uśmiechnęła się miło. - Dla ciebie nie 
będą one problemem. 

background image

13 

Po chwili Arabella znalazła się znowu w gabinecie doktora 

Marshalla. 

- A więc jak, panienko? Przychodzisz do nas, żeby popra­

cować? 

- Jak najprędzej. 1 zrobię wszystko, żeby był pan ze mnie 

zadowolony, sir. 

- Cieszę się. Proszę wobec tego ustalić datę z panią Lane 

i powiadomić mnie, kiedy pani do nas przyjdzie. Nie może 

być żadnej luki między pracą was obu. Czy rozumiemy się? 
- Ostatnie pytanie było postawione kategorycznym tonem.' 

Będąc już na ulicy, Arabella odszukała budkę telefoniczną, 

ponieważ chciała zadzwonić do magazynu w Sherborne i za­
łatwić przywóz swych mebli do Londynu. Sprawa była pilna 
i tym razem szczęście jej dopisało. Dokładnie za trzy dni 
wysyłano ciężarówkę do stolicy i jej rzeczy można było do­
łączyć do tego transportu. Na dodatek przy znacznie niższej 
opłacie, niż się spodziewała. 

Wszystko więc zostało precyzyjnie umówione z panią La­

ne i oczywiście również z doktorem Marshallem, który nie 
ukrywał swojego zadowolenia. 

Po powrocie do tymczasowego domu, Arabella, cała 

w skowronkach, przekazała pannie Pimm dobre dla nich 
obu, wieści, a potem, gdy zaczęła się już rozbierać w mini-
sypialence, zakomunikowała kotu Percy'emu, że nieba­
wem będą znowu u siebie. Kocur, mrucząc z zadowolenia, 
zwinął się w kłębek w nogach wąskiego łóżka i zapadł 
w drzemkę. Instynkt mówił mu, że znowu nadchodzą lepsze 
czasy. 

Doktor Marshall po wyjściu Arabelli siedział przez jakiś 

czas za biurkiem bezczynnie. Twarz miał rozradowaną. Gdy 
pojawiła się panna Baird, zapytał: 

background image

14 

- Powiedz szczerze, co myślisz o naszej nowej pomocy 

domowej? 

Młoda kobieta popatrzyła na niego zamyślona. 
- Myślę, że to bardzo miła istota, proszę pana. Oby tylko 

podołała tej ciężkiej pracy. 

- Zapewniła mnie, że da sobie radę. Ma się zgłosić już za 

trzy dni. Postaram się, żeby być tutaj, kiedy po raz pierwszy 
zobaczy ją doktor Tavener. 

Dopiero następnego ranka, kiedy omawiali ze wspólnikiem 

ciężki przypadek choroby jednego z pacjentów, doktor Mar­
shall miał okazję, żeby wspomnieć, iż zatrudnił już nową 

pomoc domową. 

- Pojawi się u nas już za dwa dni, ze swoim kotem - do­

rzucił. 

Titus Tavener zaśmiał się. 
- Czyli doszedłeś do wniosku, że nadaje się do tej pracy. 

Miejmy nadzieję, iż będzie dość szybka w odpowiadaniu na 
dzwonek u drzwi i w opróżnianiu koszy na śmieci. - To po­
wiedziawszy, zajął się na nowo wertowaniem notatek lekar­
skich, jakby stracił już zainteresowanie tematem. 

Mimo obaw, iż coś w ostatniej chwili może się odmienić, 

na przykład, że meble nie nadejdą z magazynu, lub że zagubi 
się gdzieś kot, albo po prostu doktor Marshall się rozmyśli, 
mimo więc takich czarnych myśli, Arabella wprowadziła się 
do sutereny przy Wigmore Street dokładnie tak, jak było 
zaplanowane. To pomieszczenie, teraz puste, wydawało się 
raczej ponure i brudnawe. Gdy jednak podłoga została zamie­
ciona, okna umyte, pajęczyna usunięta z najgłębszych kątów, 

Arabella podniosła się na duchu. Przy pomocy człowieka 
z firmy przewozowej ustawiła swe łóżko w najstosowniej­
szym miejscu, mały stolik i krzesła pod oknami od strony 

background image

15 

ogrodu, a resztę sprzętów rozlokowała tak, aby łatwo było 

z nich korzystać. Jej obowiązki zaczynały się dopiero od jutra 
rana, ale już teraz wczytała się w długą listę swych powinno­

ści, wypisaną przez panią Lane. Dopiero potem pościeliła 
łóżko, umieściła Percy'ego w tekturowym pudełku i podwi­
nęła z rozmachem rękawy bluzki. To będzie jej dom i chciała 

go uczynić jak najwygodniejszym, najmilszym. A właściwie 
czystość była dla niej ważniejsza niż wygoda. Skrobała więc 
wszystko, zamiatała, pucowała, aż wreszcie pod wieczór po­
czuła się usatysfakcjonowana. 

Przygotowała kolację na świeżo oczyszczonej kuchence. 

Była to fasola z jajkiem i tost. Podała kotu jego posiłek, a sa­
ma zasiadła do stolika, zadowolona z rezultatów swej pracy. 
Popijając herbatę, zaczęła sporządzać listę rzeczy, których 

jeszcze potrzebowała. Nie był to długi spis, a jednak zdawała 

sobie sprawę, że dopiero około Bożego Narodzenia będzie 

posiadała wszystko co niezbędne. Mogła przecież przezna­
czyć na zakupy tylko umiarkowaną część swoich cotygodnio­
wych zarobków. Nie martwiła się jednak. Po ostatnich okro­
pnych miesiącach nowa sytuacja wydawała się jej mimo 
wszystko wspaniała. 

Pozmywała naczynia i wyszła do ogrodu, trzymając kota 

pod pachą. Oazę wszystkich kolorów jesieni otaczał wysoki 
ceglasty mur. Poza kwiatowymi rabatami było tam jeszcze 
miejsce na sporych rozmiarów trawnik. Postawiła Percy'ego 
na ziemi i przyglądała się, jak kot penetruje nie znany mu 
teren. Najpierw z dużą ostrożnością, a potem z wielkim zado­
woleniem. Arabella przysiadła na z grubsza ociosanej ławce, 
zmęczona, ale szczęśliwa. Dzień był pogodny, teraz jednak 
przy zapadającym zmierzchu robiło się chłodno. Kolory ogro­
du także jakby przygasały. 

Wzięła kota na ręce i wróciła do domu, a potem, zgodnie 

background image

16 

ze wskazaniami pani Lane, weszła schodami piętro wyżej 
i zaczęła sprawdzać pokój za pokojem. Czy okna są zamknię­
te, drzwi zablokowane, światła pogaszone. Dwa górne piętra, 
nad pomieszczeniami lekarzy, były zajęte, jak powiedziała 
pani Lane, przez jakiegoś neurologa i jego żonę. Wchodziło 
się do nich niezależnym bocznym wejściem. Tamten lekarz 
był już na emeryturze, ale od czasu do czasu trafiał mu się 

jeszcze pacjent. Staruszka podkreśliła jednak, że rodzina 

z górnych pięter nie miała nic wspólnego z lekarzami z par­
teru i zapewniła Arabellę, iż neurologa nigdy nawet nie zoba­
czy. Mimo wszystko miło było pomyśleć, że dom nie był 
całkowicie pusty. 

Robiła dokładny przegląd tego, co należało do doktorów 

Marshalla i Tavenera, bo przecież od jutra miała rozpocząć 
rutynową pracę. Ustaliła nawet, gdzie znajduje się główny 
zawór wodny, gdzie umieszczona jest gaśnica przeciwpoża­
rowa, gdzie wiszą liczniki: gazowy i elektryczny. Znalazła też 
zasobniki z narzędziami, pudło z zapasowymi żarówkami, 
klejącą taśmę. Kurz na tym wszystkim świadczył, że nikt tu 
nie sięgał już od dłuższego czasu. Ułożyła wszystko, tak jak 
być powinno i postanowiła zapytać następnego dnia, gdzie 
można znaleźć przepychacz do rur hydraulicznych. Zatkane 
umywalki mogą przysporzyć wiele kłopotów, zwłaszcza 
w miejscu, gdzie często myje się ręce. 

Gdy ciekawość jej wreszcie została zaspokojona, wróciła 

do swego pokoju, wzięła prysznic i położyła się do łóżka. 
Percy, wprawdzie nie zaproszony, ale mile przyjęty, ułożył się 
z wyraźną przyjemnością obok stóp dziewczyny. 

Następnego dnia wstała wcześnie rano, uporządkowała po­

kój, pościeliła łóżko, nakarmiła kota i wypuściła go do ogro­
du. Potem zjadła skromne śniadanie, włożyła roboczy kom­
binezon i poszła schodami na górne piętro. 

background image

17 

Odnalazła wszystko, co było jej teraz potrzebne. Odku­

rzacz, płyn do czyszczenia mebli i inne akcesoria. Opróżniła 
kosze na śmieci, poustawiała krzesła jak należy, poukładała 
magazyny w poczekalniach. Wypucowała kołatkę u drzwi 
wejściowych i otworzyła okna. Gdy ukończyła te przygoto­
wania, wszystko wyglądało ładnie, ale trochę surowo. Zeszła 
więc do ogrodu, nacięła rozmaitych kwiatów, łącznie z kilko­
ma późnymi różami, włożyła je do trzech waz i ustawiła 
w obu gabinetach przyjęć i w poczekalni. Różnica w atmo­
sferze wnętrz była teraz ogromna. W tym momencie zdała 
sobie sprawę, że zabrakło jej kwiatów do poczekalni doktora 
Tavenera. Zeszła więc po raz drugi do ogrodu i naprawiła 
swój błąd. 

Arabella nie widziała jeszcze wspólnika doktora Marshal­

la, ale miała nadzieję, że jest równie miły jak ten starszy 
dżentelmen. 

Wróciła do swego gniazdka, uporządkowała odzienie, 

sprawdziła, czy ma czyste włosy i gdy zadźwięczał dzwonek 

u drzwi, poszła otworzyć. Pierwsza tego dnia pojawiła się 
pielęgniarka pracująca z doktorem Marshallem. Przedstawiła 
się jako Joyce Pierce, a potem wykrzyknęła: 

- Jesteś tą nową pomocą domową? Muszę przyznać, że 

jestem trochę zaskoczona. Czy sądzisz, że będziesz lubiła tę 

pracę? 

- Oczywiście. Jak widzisz, już się zadomawiam. I nie 

mam nic przeciw pracy tutaj. - Arabella zamykała drzwi, gdy 
pojawiła się druga pielęgniarka, mała, ciemna i ładna. 

- Pomoc domowa? - zapytała i uniosła brwi. - Co też 

przyszło do głowy doktorkowi? - Skinęła głową Arabelli. 
- Nazywam się Madge Simmons. Pracuję dla doktora Tave-
nera. - Ton jej głosu był chłodny. - Chodź ze mną, Joyce. 
Mamy jeszcze czas na wypicie herbaty. 

background image

18 

Pierwszy pacjent miał się pojawić dopiero około dziewią­

tej, Arabella zeszła więc na dół. Na rozpakowanie czekała 

jeszcze pościel, obrusy i zasłony do okien. Szczególnie zale­

żało jej na zawieszeniu czegoś w oknach od strony ulicy, żeby 
odciąć się od tych wędrujących stóp... 

Za piętnaście dziewiąta poszła jeszcze raz na górne piętro. 

Nie dostrzegła pielęgniarek, słyszała tylko ich głosy zza ścia­
ny. Nagle otworzyły się drzwi frontowe. Ukazał się w nich 
mężczyzna nieprzeciętnych rozmiarów. Dragi doktor, pomy­
ślała i zdała sobie sprawę, że jest elegancki i przystojny. Ale 
przeraził ją pierwszym odezwaniem. 

- Dobry Boże - powiedział. - Nowa pomoc domowa... 

- Zaśmiał się głośno. 

Ten śmiech zaniepokoił ją szczególnie. Cichym i chłod­

nym głosem powiedziała mu „dzień dobry" i zeszła na dół do 
swojego pokoju. 

- Ludzie na pewno uważają, że jest wspaniałym mężczy­

zną - powiedziała do swego kota - ale jest również bardzo 
grubiański! 

W tym momencie rozległ się znowu dzwonek przy 

drzwiach frontowych i od tej chwili Arabella zaczęła biegać 
schodami w górę i w dół. Pacjentów było w sumie ponad 

tuzin i gdy wreszcie zamknęła drzwi za ostatnim, podeszła do 
niej panna Baird i powiedziała, że doktor Marshall chce ją 
widzieć. 

Obrzucił ją na wstępie pytającym spojrzeniem. 

- Dzień dobry, Arabello. Gdzie znalazłaś te kwiaty? 
- Oczywiście w ogrodzie - odpowiedziała zaskoczona. 

- Wybrałam tylko te z dalszych rabatek... 

- Dobry pomysł. Dajesz sobie radę? 
- Tak jest. Dziękuję za troskę, sir. ' 
- Panna Baird powie ci, co należy zrobić, gdy nas, lekarzy, 

background image

19 

nie będzie. Jeden z nas wróci po południu, około trzeciej. Gdy 
posprzątasz i zjesz lunch, będziesz miała czas dla siebie. Ale 
przyjdź z powrotem kwadrans przed trzecią. Czasami pracu­

jemy wieczorem, ale niezbyt często. Czy pani Lane powie­

działa, gdzie są najbliższe sklepy? 

- Nie, ale poradzę sobie. 

Skinął głową i spojrzał na wchodzącego właśnie do gabi­

netu doktora Tavenera. 

- Otóż i mój współpracownik, a to jest nasza nowa pomoc 

domowa. 

- Już się widzieliśmy - chłodnym głosem stwierdziła Ara-

bella. - Czy to już wszystko, panie doktorze? 

- Nie całkiem - odparł doktor Tavener. - Jestem pani wi­

nien przeprosiny, panno... 

- Lorimer, sir. 
- Panno Lorimer, byłem bardzo niegrzeczny, ale zapew­

niam, że nie śmiałem się z pani. 

- Nie odebrałam tego w ten sposób, sir. - Posłała mu swy­

mi ładnymi oczkami ostre spojrzenie, które kontrastowało ze 

spokojnymi słowami i popatrzyła na doktora Marshalla. 

- Tak jest, słucham, panno Lorimer. Jeśli czegoś pani po­

trzeba, proszę mówić. 

W tym momencie ujawniło się praktyczne podejście Ara-

belli do życia. Zatrzymała się przy drzwiach i powiedziała: 

- Potrzebny mi jest przepychacz do rur. - Widząc zasko­

czony wyraz twarzy doktora, dorzuciła: - To jest przyrząd, 
który pomaga przy przetykaniu zapchanych umywalek i zle­
wozmywaków. Nie kosztuje dużo. 

Na przystojnej twarzy doktora Tavenera nie drgnął nawet 

jeden muskuł. 

- Czyżby zatkał się właśnie jakiś odpływ, panno Lorimer? 
- Nie. Ale zwykle przydarza się to w najmniej odpowied-

background image

20 

nim momencie. Dobrze się więc stanie, gdy taki przyrząd 
będzie zawsze pod ręką. 

- Tak, tak, oczywiście - bez zastrzeżeń zgodził się doktor 

Marshall. - To bardzo rozsądne. Dotychczas, o ile dobrze pa­
miętam, zawsze musieliśmy wzywać hydraulika. Poproś pan­
nę Baird, żeby pomogła w zakupie tego przyrządu. 

Doktor Tavener zamknął za nią drzwi i usiadł w fotelu. 
- Brylant bez skazy - powiedział z odrobiną ironii. - A na 

dodatek z przepychaczem! Czy wiemy coś więcej na jej temat, 
James? 

- Pochodzi z miejscowości Colpin-cum-Witham w hrab­

stwie Wiltshire. Rodzice zginęli niedawno w wypadku samo­
chodowym, z jakiegoś nie znanego mi powodu musiała opu-

.ścić swój dom. Chyba z braku pieniędzy. Ma doskonałe refe­

rencje od miejscowego proboszcza i doktora. Zaangażowałem 

ją na próbny miesiąc. - Po tych słowach doktor uśmiechnął 

się. - Czy także do twojego pokoju wstawiła kwiaty? 

- Tak jest, nawet byłem nieco zaskoczony - odparł doktor 

Tavener i dorzucił: - Ale pamiętajmy, że nowa miotła zawsze 
dobrze zamiata. 

- Nie lubisz jej? 
- Mój drogi Jamesie, nie znam jej i jest mało prawdopo­

dobne, abym ją na tyle często widywał, żeby ją dobrze poznać. 

- Podniósł się i podszedł do okna. - Pojadę teraz samocho­
dem do Leeds... konsultacja odbędzie się tam dzisiaj po po­
łudniu. Stamtąd wybieram się do Birmingham i wrócę do 

Londynu dopiero jutro. Panna Baird tak ułożyła moje spotka­
nia z pacjentami, że mogę wziąć parę dni wolnych. 

- Bardzo dobrze - doktor Marshall skinął akceptująco 

głową. - Powiem ci, że nie mam wielkiej ochoty na semina­
rium w Oslo. Czy mógłbyś polecieć tam zamiast mnie? 

- Zrozumiałe. Odbędzie się dopiero za dwa tygodnie, pra-

background image

21 

wda? Jeśli polecę samolotem, to wypad zajmie mi tylko trzy 
dni. - Popatrzył na zegarek. - Lepiej będzie, jeśli zabiorę się 

już do pracy. Muszę skończyć artykuł do „Lanceta". - To 

mówiąc, skierował się do drzwi. - Mam umówionych dwóch 
pacjentów na dzisiejszy wieczór. To tak na marginesie. 

W tym czasie Arabella wróciła do swego pokoju, zjadła 

lunch, nakarmiła Percy'ego, a potem wyprowadziła go do 
ogrodu. Nie zdawała sobie sprawy, że doktor Tavener siedział 

już w swoim gabinecie, za biurkiem przy oknie. Przyglądał 

się jej przez chwilę, stwierdził, iż kot ma wspaniałe futerko, 
a potem zapomniał o nich obojgu. 

Parma Baird okazała się bardzo pomocna. Powiedziała Ara-

belli, że w pobliżu, przy bocznej uliczce, znajdują się dwa 
sklepiki. Dziewczyna włożyła żakiet, wzięła koszyk na zaku­

py i po chwili bez trudu odnalazła wspomniane sklepy. Mie­

ściły się trochę na uboczu, nieco odległe od tłumnie uczęsz­
czanych ulic z wielkimi magazynami. Zlokalizowała sklep 
z gazetami, owocowo-warzywny i ogólnospożywcze. Mogły 

zaspokoić wszystkie jej potrzeby. Kupiła różne artykuły do 

jedzenia na parę dni, a także gazetę i wróciła na Wigmore 

Street. Obiecała sobie, że w sobotę spędzi całe wolne popo­
łudnie, kupując to, co wypisała na liście rzeczy niezbędnych. 

Po pierwszym dniu w nowych warunkach reszta tygodnia 

przebiegła Arabelli bardzo szybko. Zaczęła nabierać coraz 
większej wprawy w wypełnianiu swych obowiązków. Miała 
niewiele kontaktów z pielęgniarkami, jeszcze mniej z dokto­
rem Marshallem, a w ogóle ani razu nie widziała jego wspól­
nika. Dopiero pod koniec tygodnia, gdy poszła do panny 
Baird, żeby odebrać swoją tygodniówkę, podsłuchała, jak jed­

na z pielęgniarek mówiła, że doktor Tavener pojawi się do­
piero w poniedziałek. Dobrze, że już wróci, bowiem lista 

background image

22 

oczekujących go pacjentów jest już bardzo długa. A przecież 

ma niebawem wyjechać ponownie, tym razem na seminarium 

do Oslo. 

- Szanowny pan doktor nie ma chyba zbyt dużo czasu na 

sprawy sercowe - zażartowała druga pielęgniarka. 

Arabella, czując w kieszeni miłą wypukłość tygodniówki, 

z pewną ulgą usłyszała, że Tavenera jakiś czas znowu nie 

będzie. Dokładała starań, żeby schodzić mu z drogi, chociaż 

nie bardzo wiedziała, dlaczego to robiła. Być może powodem 

jest to, powiedziała Percy'emu, że doktor jest taki potężny. 

Po tych słowach zaczęła przeliczać swój zarobek. 

Gdy rodzice jej jeszcze żyli, nigdy na niczym jej nie zby­

wało. Pieniędzy zawsze było pod dostatkiem. Nie była rozpu­

szczana, ale też miała wszystko, co było naprawdę potrzebne 

lub o co poprosiła. Teraz trzymała w garści, jak się jej wyda­

wało, całkiem okrągłą sumkę pieniędzy, ale zdawała sobie 

sprawę, że wydatki nadal musi planować z dużą starannością. 

Na razie nie było mowy o kupnie nowej garderoby. Ta, którą 

posiadała, była w bardzo dobrym gatunku, a ponadto w małej 

szafie nie było zbyt wiele miejsca na nowe rzeczy. 

W sobotę, aż do godziny pierwszej w południe zajęta była 

sprzątaniem po porannych pacjentach. Gdy się wreszcie z tym 

uporała, zjadła szybko lunch, nakarmiła kota, przebrała się 

w lepsze szmatki, zarzuciła torebkę na ramię i pojechała au­

tobusem na Tottenham Court Road, ulicę, gdzie można było 

kupić dosłownie wszystko. 

Obszerna nie rozpakowana skrzynka z okutymi narożami, 

którą przywiozła ze starego domu, zawierała wiele skarbów. 

Były w niej zasłony do okien, które mogła z powodzeniem 

wykorzystać w swej suterenie, a także zrobić z nich poszewki 

na poduszki, było dużo części ze zdekompletowanych serwi­

sów porcelanowych, kuchenny zegar i małe radio, wciąż na 

background image

23 

chodzie, także trochę książek i na koniec mały dywanik, który 
będzie doskonale wyglądać przed kominkiem, przerobionym 

już dawno, podobnie jak w całej Anglii, na gaz. 

Teraz, robiąc zakupy, musiała zaopatrzyć się w igły i nici, 

w firanki, nożyczki do cięcia materiałów, szampon i mydło. 
W tańszym sklepie wypatrzyła matę na podłogę i puszkę la­
kieru w kolorze jasnomorelowym. Do tego dokupiła pędzel 
i bardzo obciążona usadowiła się z trudem w autobusie, 

którym wróciła do domu. 

Przebrała się znowu w robocze odzienie, pospiesznie na­

karmiła kota i siebie, pozamykała na noc wszystko co trzeba, 
bo zaczęło już zmierzchać, i na koniec wzięła się jeszcze raz 
do upiększania tego, czym los ją obdarzył. 

Przede wszystkim na podłodze, która była w błotnistym 

kolorze, starannie rozłożyła zakupioną jasną matę. Już ten 

jeden zabieg zmienił wygląd pokoju. Po chwili zastanowienia 

przykryła staromodną koronkową serwetą, w kolorze szkar­
łatnym, przywieziony z domu okrągły stolik. To także dodało 
pokojowi życia. Tej samej barwy miały być zasłony w ok­
nach, ale na szycie ich tego dnia na pewno nie starczyłoby jej 
czasu. Przykroiła więc tylko, zszyła i zawiesiła w oknach 

świeżo zakupione firanki. A potem, pełna satysfakcji, ułożyła 
się w łóżku, setnie sfatygowana. 

Gdy obudziła się rano, Percy siedział na jej piersi i spoglą­

dał na twarz swej pani, jakby na nikłą pozostałość z dawnych 
dobrych dni. Arabella uniosła się natychmiast, odganiając od 
siebie uczucie litości nad panną Lorimer. Wiedziała, że jesz­
cze tego dnia musi wymalować ściany i przynajmniej rozpo­
cząć szycie zasłon okiennych. 

- Mamy znowu dach nad głową - powiedziała do Per-

cy'ego, ubierając się. - Mamy też dość pieniędzy w kieszeni 
i wystarczająco dużo pracy, żeby nie zamartwiać się niepo-

background image

24 

trzebnic A na dodatek dzień jest pogodny, niedługo pójdzie­
my do ogrodu. 

W powietrzu czuło się lekki chłód i spokój niedzielnego 

poranka. Myślała o tym wszystkim, co jeszcze musiała zrobić, 
o miejscach, które chciała odwiedzić w ciągu najbliższych 
tygodni. Poczuła się znacznie lepiej i zaczęła przygotowywać 

śniadanie. 

Do wieczora zdołała pokryć jasną farbą brudnawą i wybla­

kłą tapetę i pokój jeszcze raz całkowicie zmienił swój chara­
kter. Wyraźnie ocieplił się. W pełni zadowolona, przygotowa­
ła sobie kolację. 

Zapach farby był jednak przytłaczający, otworzyła więc 

drzwi do ogrodu, mimo że na dworze było już chłodno. A po­
tem pełna entuzjazmu zabrała się do szycia zasłon okiennych. 
W trakcie tej pracy robiła w głowie jeszcze raz przegląd rze­
czy, które chciała dokupić ze swoich kolejnych zarobków. 
Myślała o kapie na łóżko, lampie na stolik, o jednym czy 
dwóch obrazkach. Nie było widać końca tej listy. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Doktor Tavener pojawił się następnego dnia wcześnie rano. 

Od razu zauważył firanki w oknach sutereny. Odmiennie niż 
pani Lane, nowa pomoc domowa nie lubiła zatem widoku dolnej 
części ulicy. Pani Lane powiedziała mu kiedyś, że obserwowanie 
wędrujących ludzkich stóp wpływa na nią uspokajająco. 

Znalazł też świeże kwiaty na swym biurku, a w całym 

gabinecie nie dostrzegł nawet śladu kurzu. Oczywiście kosz 
na śmieci był pusty, a kominek dawał przyjemne ciepło. Do­
ktor usiadł i zaczął studiować kartę chorobową pierwszego 

pacjenta. Miał nadzieję, że ten dobry stan rzeczy nie odmieni 

się. Chociaż jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż dziewczyna 
nie bardzo pasuje do roli pomocy domowej. Zatem albo do­

jdzie do wniosku, że praca jest dla niej zbyt ciężka i wówczas 

odejdzie, lub też znajdzie sobie po prostu inne, bardziej atra­
kcyjne zajęcie. 

Arabella na szczęście nie była świadoma rozważań doktora 

i wykonywała swe powinności z dużym wigorem. Panna 
Baird na powitanie życzyła jej z uśmiechem pogodnego dnia, 
a dwie pielęgniarki nawet uśmiechnęły się mile, gdy otworzy­

ła im drzwi. A potem, przez dłuższy czas, otwierała i zamy­
kała drzwi za kolejnymi pacjentami. Większość z nich nie 
zwracała w ogóle uwagi na Arabellę, stworzenie drobne, ra­

czej bezbarwne, czyli wyraźnie nie rzucające sie w oczy. Krót­

ko mówiąc, niegodne uwagi. 

background image

26 

Tym razem w porze lunchu nie musiała iść do sklepu. 

Mleczarz zostawił pełną butelkę pod drzwiami, a ponadto 
miała wszystko przygotowane do upieczenia chleba. Zagnio­
tła więc ciasto i postawiła w naczyniu przed kominkiem, aby 
urosło, a sama zabrała się do zasłon okiennych. Z igłą dawała 
sobie doskonale radę, tak samo jak z gotowaniem. Ukończyła 
więc tę kolejną pracę, nim trzeba było otworzyć drzwi przed 

pierwszym popołudniowym pacjentem. 

Pół do szóstej w domu było znowu cicho i pusto. Wszyscy 

wyszli, nawet doktor Tavener, ten spóźniający się ptaszek, 
a raczej ptaszysko. Dziewczyna wyliczyła sobie, że zrobienie 

porządku zabierze jej godzinę, ale przedtem chciała zawiesić 
zasłony. 

Wyglądały bardzo ładnie. Zrobiła je z draperii, które wi­

siały w domu rodziców w jadalni. Wykonane były z matowe­
go brokatu i miały podszewkę. Nie miała większego kłopotu 
z ich uszyciem. Była zachwycona, że całkowicie zakryły 

przygnębiające kraty w oknach. Po zakończeniu ż sukcesem 
tej pracy, Arabella zabrała się do zwykłych porządków. Po 

jakimś czasie dotarła do gabinetu doktora Tavenera i zasko­

czona zobaczyła, że nadal pali się tam światło. Lekarz siedział 
za biurkiem, ale nie podniósł głowy. 

- Bądź tak dobra i przyjdź tutaj trochę później. Mam je­

szcze robotę, chyba na godzinę. 

Odeszła bez słowa i zabrała się do przygotowywania ko­

lacji. Percy, już najedzony, grzał się z zadowoleniem przed 
kominkiem. Chleb piekł się w piecyku. Arabella miała na 
kolację suflet, zagryzła go jabłkiem i popiła kawą. A potem 
wyjęła chleb z piekarnika. W ten sposób minęły dwie godzi­
ny. Włożyła jeszcze raz kombinezon roboczy i poszła do ga­
binetu przyjęć doktora Tavenera. Szedł już do drzwi wyjścio­
wych, ale gdy ją zobaczył, zatrzymał się. 

background image

27 

- Coś tu wspaniale pachnie?... 
- Piekłam chleb - powiedziała uprzejmie, ale chłodno, 

z nadzieją w sercu, że on się wreszcie wyniesie, a ona będzie 
mogła zakończyć pracowity dzień. 

- Czyli i to potrafisz. Ale ja wyczuwam ponadto zapach 

farby. Nie przejmuj się tym jednak. Woń jest bardzo słaba 
i wątpię, czy ktoś inny zwróci na nią uwagę. - Popatrzył na 
dziewczynę ze swej wysokości. - Nie boisz się, że zostajesz 
na noc sama w tym domu? 

- Nie, proszę pana. 
Życzył jej więc miłego wieczoru, a ona zamknęła za nim 

drzwi na klucz i na zasuwę. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę 
na chodniku i rzucił okiem na okna w suterenie. Zasłony były 
zaciągnięte i tylko w jednym miejscu widać było wąski pasek 
światła. Doktor zafrasował się. Ta dziewczyna nie interesowała 
go zupełnie, a jednak uważał, że mieszkanie w tej ciasnej, nędz­
nej suterenie nie jest dla niej stosownym miejscem... Po chwili 
wzruszył ramionami. Przecież ona sama wybrała tę pracę. 

Kolejny tydzień przebiegł równie szybko i Arabella za­

częła nabierać rutynowej wprawy we wszystkich swych 
obowiązkach. Jak się okazało, miała duże zdolności organi­
zacyjne. Praca wydawała się jej teraz zupełnie znośna, chociaż 
mało ekscytująca. Obecnie, gdy pokój, który zajmowała, 
po licznych zabiegach i zmianach był całkiem przytulny, 
obiecywała sobie, że część niedziel będzie spędzać w lon­
dyńskich parkach. Wyraźnie bowiem odczuwała brak wiej­
skiego środowiska, krajobrazu, otoczenia. Zakładała już, że 
pewnego dnia wyjedzie z tego stołecznego molocha. Przed­
tem jednak musi odłożyć trochę pieniędzy, żeby mieć wolny 
czas na poszukiwanie nowej pracy, w pobliżu dawnego miej­
sca zamieszkania. 

background image

28 

- Wrócimy tam - zapewniała Percy'ego - obiecuję ci. Tu­

taj musimy pozostać jeszcze przez jakiś czas, przez rok, może 
dwa lata, po prostu, żeby odłożyć trochę pieniędzy i czuć się 
bezpiecznie. 

W poniedziałek rano doktor Marshall pojawił się w swym 

gabinecie. Natomiast, jak powiadomiła ją panna Baird, doktor 
Tavener spodziewany był dopiero po lunchu. Wcześniej miał 

być w pobliskim szpitalu. 

- Ma mnóstwo pacjentów - ostrzegła Arabellę. - Dziś bę­

dzie pracował u nas przypuszczalnie do wieczora, ale nigdy 
mu to nie przeszkadza. Nie jest żonaty i nie ma żadnych 
obowiązków pozazawodowych. - Dorzuciła jeszcze uprzej­
mym głosem:.-. Jeśli chcesz oblecieć pobliskie sklepy, to ja 
będę odbierać telefony i otwierać drzwi pacjentom. 

- Jesteś bardzo miła. Chciałabym tylko kupić trochę wa­

rzyw. Będę z powrotem za piętnaście minut. 

- Nie musisz się spieszyć. Czy gotujesz dla siebie odpo­

wiednie posiłki? 

- O, tak. Wieczorami mam mnóstwo czasu. 
Ranek nie był szczególnie pogodny. Do października po­

zostało jeszcze trochę czasu, a mimo to panował już przeni­
kliwy, jesienny chłód. Arabella zajrzała do kilku sklepików 
i starannie wybrała cebulę, rzepę i marchew, kupiła mięso 
u rzeźnika tuż obok i pospiesznie wróciła do domu. Potrawkę 

będzie łatwo przygotować. Pozostawiona na małym ogniu, 
prawie sama się zrobi. I wystarczy jej na dwa dni. Doda tylko 
trochę makaronu. 

Nim pojawił się pierwszy pacjent doktora Tavenera, Ara­

bella, już odświeżona, czekała, by otworzyć drzwi. Gdy ostat­
ni z nich opuścił gabinet przyjęć, a doktor wciąż nie wycho­
dził, dziewczyna zeszła na dół i zobaczyła, że kolacja jest już 

background image

29 

prawie gotowa. Wymieszała potrawkę dokładnie i wokoło 

rozszedł się smakowity zapach. 

Kiedy doktor Tavener wyszedł z gabinetu, od razu w holu 

zwrócił uwagę na kuszący bukiet aromatów. Jeszcze raz 

wciągnął powietrze swym wydatnym organem powonienia, 

po czym zszedł na dół i delikatnie zapukał do drzwi. 

Przez chwilę panowała cisza, ale ostatecznie został zapro­

szony do środka. Zobaczył Arabellę pełną niepokoju, wyraź­

nie przestraszoną. Rozejrzał się wkoło i powiedział: 

- Dobry Boże! Natrudziłaś się, ale efekty są wspaniałe. 

Jeszcze raz obrzucił spojrzeniem czysto nakryty stolik, 

pozytywnie ocenił rodzinne srebra Arabelli, markową porce­

lanę i szkło oraz małą wazę pełną kwiatów. Nowa pomoc 

domowa wyraźnie wyrastała ponad przeciętność. 

- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem - powiedział. 

- Coś pachniało tak rozkosznie, że musiałem sprawdzić, 

w czym rzecz. To twoja kolacja, prawda? 

Skinęła głową, a on zażartował: 

- Czyżbyś była tak doskonałą kucharką, jak jesteś hydrau­

likiem? 

- Zgadza się. 
- Wobec tego mogłabyś chyba znaleźć sobie stosowniej -

sze zatrudnienie? 

- Nikt nie chciał zgodzić się na mojego kota. 

Przyjrzał się zwierzakowi, który siedział przed kominkiem. . 

- Piękna bestyjka - powiedział, a potem, ponieważ roz­

mowa wyraźnie się nie kleiła, życzył Arabelli dobrej nocy 

i poprosił, żeby zamknęła za nim drzwi. 

- Czekam właśnie na to, sir - odparła niezbyt uprzej­

mie. 

Mężczyzna uśmiechnął się, jakby nie dostrzegając zło­

śliwości. 

background image

30 

- Czy jednak długo tak będzie, panno Lorimer? - Po tych 

słowach doktor odszedł tak szybko, jak się pojawił. 

- On nie jest grubiański - powiedziała Arabella do kota 

- ale bardzo grubiański! 

Pozamykanie drzwi i okien i posprzątanie wszystkich po­

koi zajęło jej sporo czasu. Tego dnia kolacja była więc wy­
raźnie opóźniona. Potem dziewczyna zabrała się do szycia 
powłoczek na poduszki. Myśli jednak zaprzątał jej doktor 
Tavener. Wiedziała, że jej nie lubi, to było jasne, a jednak 
zszedł na dół, czyli zrobił coś, co nigdy nie przyszłoby do 
głowy doktorowi Marshallowi. Może wobec tego powinna 
być wobec Tavenera bardziej przyjazna? Czy bywało jednak 
w zwyczaju, że pomoc domowa przyjaźni się z pracodawca­
mi? Wątpiła w to. Jednak Tavener wyraźnie zakłócał jej rów­
nowagę psychiczną. Za życia rodziców miała wielu przyja­
ciół, wesołych, pogodnych chłopaków. W jej wieku. Ale ża­
den z tych młodych ludzi nie kochał się w niej, a i dla niej 
żaden z nich nie był szczególnie atrakcyjny. Doktor Tavener 
był całkiem inny. Nie chodziło tylko o to, że jest wyraźnie 
przystojny. Może odgrywał tu rolę fakt, iż był starszy. 

Do końca tygodnia widywała go tylko przelotnie. Ale po­

za zdawkowymi powitaniami nie odezwał się do niej ani jed­
nym słowem. Doktor Marshall zachowywał się zupełnie ina­
czej. Nie wykazywał wprawdzie zainteresowania jej prywat­
nym życiem, ale gdy natknęli się na siebie, zawsze mile po­
gawędził. 

A potem doktor Tavener poleciał do Oslo. Jego pielęgniar­

ka wzięła kilka dni wolnego i w rezultacie Arabella miała 
zdecydowanie mniej pracy. Oczywiście sprawdzała jego po­
koje wieczorem i rano, ale nie trzeba ich było odkurzać ele­
ktroluksem czy czyścić mebli. Było też znacznie mniej 
dzwonków u drzwi, miała więc czas, aby upitrasić kwaskową 

background image

31 

konfiturę z jabłek, które spadły z małego starego drzewka, 
rosnącego w głębi ogrodu. Oczywiście uzyskała przedtem 
zgodę doktora Marshalla. Udzielił jej chętnie i dodał, iż nigdy 
nie przypuszczał, że z takich jabłek może być jakikolwiek 
pożytek. Tak więc przez kilka kolejnych wieczorów z sutere­
ny rozchodziły się smakowite zapachy, tym razem jabłeczne. 
Wypiekała nadal chleb, również placuszki z jęczmiennej mąki 
i lekkie jak puch ciasto biszkoptowe. Staromodna spiżarka, 
której półki w czasie rządów pani Lane świeciły pustką, bo 
starsza pani uznawała tylko potrawy z puszek, zaczęła się 
teraz powoli zapełniać. 

Następnego dnia rano doktor Marshall miał ogromnie dużo 

pacjentów i Arabella przeżywała prawdziwe urwanie głowy. Po 
południu było jeszcze gorzej. Zaczął bowiem padać deszcz. Rzę­

sisty, uporczywy. Ktokolwiek przyszedł, zostawiał wielkie mo­

kre ślady na parkiecie. Wielu pacjentów pojawiało się także 
z ociekającymi wodą parasolami, które kładli, gdzie popadło. 
Także na meblach z tapicerką oraz fornirowanych, które Arabella 
doprowadzała do połysku z największym trudem. 

Wreszcie wieczorem dom stał się znowu pusty i cichy. 

Dziewczyna zakasała rękawy i wzięła się do porządków trud­
niejszych niż zwykle. 

Doktor Tavener wciąż był nieobecny. Nie wrócił jeszcze 

z Oslo, a być może, tak jak przewidywała panna Baird, z lotni­
ska pojechał bezpośrednio do domu. Arabella uwijała się jak 
w ukropie, nie miała chwili wolnej na popołudniową herbatę 
i teraz, dobrze już głodna, myślała cały czas o kolacji, na którą 
zaplanowała hiszpański omlet z bukietem jarzyn. Zupę przygo­
towała poprzedniego dnia. Deserem miało być jabłko i garść 
rodzynek. A na zakończenie chciała się uraczyć chlebem włas­
nego wypieku, z masłem i wielkim kubkiem herbaty, a nie jak 
zwykle kawy. Czy można było chcieć czegoś więcej od życia? 

background image

32 

Pogoda stała się wręcz paskudna. Padał gęsty deszcz i za­

cinał ostry wiatr. Słyszała to przez szczelnie zamknięte okna 
i zastanawiała się, dlaczego na wsi podobna pogoda robiła na 
niej zgoła inne wrażenie. Tam wiatr szumiał wspaniale w ga­
łęziach wielkich drzew, i odgłos ten wręcz uwielbiała. 

Skończyła wreszcie porządki i nagle przypomniała sobie, 

że jedna z pielęgniarek narzekała na słabe światło w pocze­
kalni. Należało zatem wymienić żarówkę na nową, mocniej­
szą. Wzięła więc jedną z zapasowych, a potem przyniosła 
z dołu drabinę, bo bez niej nie mogłaby sięgnąć do klosza, 
umieszczonego pod samym sufitem. 

Była już na najwyższym szczeblu drabiny, kiedy usłyszała, 

że frontowe drzwi otwierają się i doktor Tavener wchodzi do 
pokoju. Był bez kapelusza, a w ręce trzymał torbę lekarską. 
Odłożył ją na bok, chwycił Arabellę wpół i zestawił z drabiny 
na podłogę. Potem wkręcił nową żarówkę w oprawkę i dopie­
ro wtedy powiedział dobry wieczór. 

Zaskoczonej dziewczynie odjęło mowę. Po chwili przełknęła 

ślinę i podziękowała. Ale w sposób wymuszony i chłodny. 

- Wstrętny wieczór - powiedział, patrząc na nią. - Czy 

możesz być tak uprzejma i zrobić mi kubek herbaty lub kawy? 
Zależnie od tego, co sprawi ci mniej kłopotu... 

Ruszyła w kierunku podręcznej kuchenki, sąsiadującej 

z jego gabinetem przyjęć, ale doktor zagrodził jej drogę. 

- Nie, nie - powiedział szybko. - Czy nie mogłabyś przy­

gotować jej u siebie? 

Popatrzyła na niego niepewnie. 

-' Jeśli pan sobie tego życzy? - powiedziała sucho. - Właśnie 

zamierzałam dla siebie przygotować herbatę. 

Schodziła na dół, zdając sobie sprawę, że on idzie jej 

śladem. Pokój w suterenie wyglądał bardzo przytulnie. Świe­
ciła się jedna lampa na stoliku, palił się też gaz w kominku. 

background image

33 

- Proszę, niech pan usiądzie - powiedziała raczej nieśmia­

ło. - Na herbatę nie trzeba będzie długo czekać. 

Doktor usadowił się w małym podniszczonym fotelu i kot 

wskoczył mu od razu na kolana. 

- Czy jadłaś już kolację? Wydaje mi się, że czuję zapach 

jakiejś zupy? 

- Czy jest pan głodny? - Arabella podgrzała czajniczek 

i nasypała do niego herbaty. 

- Wręcz umieram z głodu. Moja gosposia oczekuje, że 

pojawię się w domu dopiero jutro rano. Myślę, że zjem kolację 
w jakiejś restauracji. Może poszlibyśmy razem? 

Dziewczyna była w pełni zaskoczona. 
- Dziękuję bardzo za propozycję, ale moja kolacja jest już 

gotowa. - Po tych słowach chwilę się zastanawiała. - Może 
zasiądziemy do niej razem, chociaż obawiam się, czy ta sytuacja 
zadowoli pana. Ostatecznie ja jestem tylko pomocą domową! 

- Ale podobno doskonale gotujesz - powiedział z szerokim 

uśmiechem na twarzy. Wstał przy tym z fotela i dorzucił: 
A poza tym, nie wydaje mi się, żeby istniał jakiś przepis prawny, 
który zakazuje pomocy domowej zapraszać gościa do stołu. Czy 
mogę wiedzieć, co będziemy jedli? 

Arabella przygotowała drugie nakrycie. 
- No więc chcę podać zupę, a na drugie danie hiszpański 

omlet z jarzynami. Nie mam wprawdzie puddingu, ale jest 
chleb, masło i ser... 

- Chleb własnego wypieku? - Gdy dziewczyna kiwnęła 

głową potakująco, dodał: - Przepadam za takim. Kiedy bę­
dziesz przygotowywała omlet, wyjdę i kupię butelkę wina. To 
zajmie tylko pięć minut. 

Po chwili już go nie było. Usłyszała, jak drzwi się za nim 

zamykają, jak rusza samochód. Wbiła do miski trzy jajka, ale 
po namyśle dodała czwarte... to przecież potężny mężczyzna. 

background image

34 

Omlet był już gotowy do smażenia, kiedy doktor wrócił. 

Postawił butelkę na stole i poprosił o korkociąg. Było to dobre 
wino, czerwony burgund, ceniony rocznik. Butelka kosztowa­
ła prawie tyle, ile wynosiła połowa jej tygodniowego zarobku. 

Arabella nalała zupę do dużych, porcelanowych talerzy, 

odziedziczonych po babce. Doktor Tavener posmakował pier­
wszą łyżkę zupy i oświadczył, że jest godna porcelany, na 

której ją podano. Następnie rozlał wino, a ona tymczasem 
nałożyła omlet na talerze. 

Arabella na chwilę zapomniała, że jest pomocą domową 

i wcieliła się w znaną jej rolę dobrze wychowanej młodej 
damy, przywykłej do towarzyskiego życia. Doktor Tavener 
tak chytrze kierował rozmową, aby wydobyć z niej jak naj­
więcej szczegółów dotyczących jej życiorysu. Gdy skończyli 
omlet, konwersacja toczyła się dalej, teraz już przy kawie, do 

której Arabella podała pachnący chleb z masłem i serem. Do­
ktor uznał to za doskonałe zakończenie posiłku. Zjadł z wiel­
kim smakiem prawie cały bochenek. Dziewczyna pomyślała, 
że następnego dnia będzie musiała w sklepie dokupić pieczy­
wa, niestety znacznie gorszego. 

Była prawie dziesiąta godzina, gdy doktor opuszczał dom 

przy Wigmore Street. Przez całą drogę powrotną dręczyła go 
myśl, że panna Lorimer została sama, w pustym mieszkaniu, 
przez całą noc. Oczywiście nie licząc kota,.. 

Tak się złożyło, że w najbliższą sobotę Arabella powię­

kszyła liczbę żywych istot, przebywających z nią pod jednym 
dachem. Wracała właśnie, na skróty, z większych zakupów, 
obciążona prowiantem przeznaczonym na cały tydzień. Dzień 
był znowu ponury, zimny i zanosiło się na deszcz. Szła po­
chylona do przodu pod naporem wiatru i ciężarem zapasów, 
ciesząc się, że do domu nie było już daleko, kiedy nagłe 
dostrzegła w rynsztoku jakiś ruch. Okazało się, że jest to 

background image

35 

szczeniak z trudem poruszający się i popiskujący tak słabym 
głosem, że ledwo go było słychać. Dziewczyna położyła swe 

plastikowe torby na chodniku i nachyliła się, żeby dokładniej 

obejrzeć zwierzaczka. Widok był żałosny. Szczeniak okazał 
się strasznie mokry i na dodatek ktoś związał mu sznurkiem 

tylne łapki. Arabella prychnęła z oburzeniem, kucnęła i spró­
bowała na wstępie oswobodzić małego z pętów. Było to na 
szczęście łatwe, bo sznurek okazał się luźno zawiązany. Potem 
wsadziła szczeniaka do jednej z toreb i zaniosła do sutereny. 

Zwierzaczek wyglądał jak siedem nieszczęść. Był bar­

dzo wychudzony. Brudna sierść pokrywała mu wystające że­
bra, widać też było kilka ran na bokach. Mimo tak złego 
stanu fizycznego, psiak leżał spokojnie na stole i pozwalał 
dziewczynie przebadać się. Poruszał nawet przyjaźnie bar­
dzo długim, „szczurzym" ogonem. Arabella wypakowała za­
kupy, nalała do miski trochę ciepłej wody, i zaczęła delikat­
nie obmywać zwierzę, a potem możliwie dokładnie osuszyła 

je, zawinęła w starą zasłonę i ułożyła w cieple kominka. Te­

raz przyszła kolej na dokładne obwąchanie szczeniaka przez 
Percy'ego. 

— Dostaniesz trochę chleba i ciepłego mleka - powiedzia­

ła Arabella, która mając za towarzystwo tylko kota, często na 
głos wypowiadała swe myśli. 

Percy został też nakarmiony, a dla siebie przygotowała 

kubek herbaty, którą popijała małymi łykami, cały czas przy­
patrując się swojej znajdzie. Spał już głęboko, pojękując przez 
sen od czasu do czasu, a Percy leżał obok niego, jakby czu­
wając nad nowym przyjacielem. 

Arabella zbudziła się w środku nocy. Szczeniak spał nadal, 

ale kocisko wdrapało się już na łóżko i leżało obok niej. 
Zaczęła się zastanawiać, co też powie doktor Marshall, gdy 
zorientuje się, że w suterenie są już dwa zwierzaki? Ale prze-

background image

36 

cież nie musiała mu o tym mówić. Szczeniak był bardzo słaby. 
Jego ewentualne poszczekiwania na razie nie zwrócą niczyjej 

uwagi. Z tym przeświadczeniem pogrążyła się ponownie we 

śnie. 

Psiak spał całą noc, a potem przez całą prawie niedzielę. 

Budził się tylko na chwilę, żeby najeść się do syta. Najchętniej 
układał się przed kominkiem obok Percy'ego, któremu to 
także wyraźnie odpowiadało. 

Pod koniec tygodnia szczeniak zaokrąglił się i cenił sobie 

w równej mierze kolejne posiłki, jak i zdrową drzemkę. Cha­
dzał też, bez specjalnego namawiania, do ogródka. Oczywi­

ście Arabella wypuszczała go tam, gdy już nikogo nie było 
w pobliżu. Tak też zrobiła w piątek wieczorem. Po sprawdze­
niu, czy wszyscy wyszli i jeszcze przed sprzątaniem, wzięła 
latarkę i wyprowadziła zwierzaki do ogrodu. Wieczór był po­

godny i dość ciepły. Kot z psiakiem baraszkowali z wigorem 
na trawniku. 

Doktor Tavener na chwilę wrócił do swego gabinetu, bo 

zapomniał zabrać jakiś papier. Przeszedł przez puste pomie­
szczenia, nie zapalając światła. Było bowiem nadal dostatecz­
nie widno. Wiedział, gdzie leży zapomniany dokument, zabrał 
go z biurka i już chciał wyjść, gdy przypadkiem rzucił okiem 
przez okno. Arabella stała na trawniku i latarką oświetlała dwa 
zwierzaki. 

- Niech to diabli wezmą! - powiedział doktor cicho 

i przez chwilę obserwował dziewczynę i jej pupilków, a po­
tem szybko i niepostrzeżenie opuścił dom, cały czas uśmie­
chając się do swych myśli. 

W sobotę rano panna Baird uprzedziła Arabellę, że doktor 

Tavener będzie tego dnia w szpitalnej klinice i pojawi się na 
Wigmore Street dopiero wczesnym popołudniem. Dziewczy­
na, która jak zwykle w sobotę chciała jak najwcześniej uporać 

background image

37 

się z pracą, odparła, że jakoś sobie poradzi. W istocie jednak 

była niespokojna i poirytowana. W soboty robiła zawsze 
całotygodniowe zakupy, ale tym razem bałaby się zostawić 
doktora samego w gabinecie, bo przecież szczeniak w każdej 
chwili mógł narobić hałasu. Pocieszała się tylko, że w sobotę 
sklepy zamykają o piątej i jest nadzieja, że doktor wcześniej 
pojedzie do domu. I na to, w rzeczy samej, się zanosiło. Gdy 

jednak szedł już do drzwi, a ona życzyła mu miłej niedzieli, 

doktor zatrzymał się i popatrzył na nią badawczo. Czyżby 
odkrył jej sekret? 

- Od kiedy to mamy psa w tym domu, panno Lorimer? 

- zapytał głosem aksamitnym, ale dziewczyna nie dała się 
zmylić. Odłożyła na bok ściereczkę do kurzu i popatrzyła 
mężczyźnie w oczy. 

- To nie jest pies, lecz bardzo mały szczeniak. 
- Czyżby? A czy masz pozwolenie od doktora Marshalla, 

aby trzymać go tutaj? 

•- Nie. Ale jak pan go wykrył? 

- Widziałem psa, kota i ciebie, niedawno, wieczorem, 

w ogrodzie. Mam nadzieję, że nie zapuścił korzeni w naszym 
ogródku? 

Arabella poczuła wewnętrzne wzburzenie. 
- Gdyby pana ktoś wyrzucił do rynsztoka, na dodatek z za­

wiązanymi tylnymi nóżkami i z nadzieją, że pan umrze, wtedy 
wiedziałby pan, co to za rozkosz powąchać trochę kwiatków. 

- Znalazłaś go na ulicy i zabrałaś do domu? - spytał do­

ktor, wykrzywiając ironicznie usta. 

- Tak rzeczywiście było. I jestem pewna, że pan postąpił­

by tak samo, niezależnie od tego, jak bardzo zły ma pan 

charakter. 

- Słusznie. Nie zostawiłbym go. I jeśli nie przeszkadza ci 

mój zły charakter, może pozwolisz zbadać szczeniaka? 

background image

38 

- O Boże, chce pan to zrobić? Naprawdę? Ale nie zamierza 

go pan oddać do schroniska dla zwierząt? Jest jeszcze taki mały. 

- Nie, nie zrobię tego. 

Dziewczyna szybko zeszła schodami i otworzyła drzwi do 

sutereny. Percy, śpiący w nogach łóżka, otworzył tylko jedno 
oko i lekceważąc przybyszów, zapadł z powrotem w drzem­

kę. Natomiast szczeniak podbiegł do nich, przyjaźnie wyma­
chując śmiesznym długim ogonkiem. Doktor uniósł go z zie­
mi i wziął pod pachę. 

- Jest bardzo mały - zauważył - i życie go dotychczas nie 

pieściło. - Mówiąc to, delikatnie badał drobne stworzenie. 
- Ma na bokach trzy paskudne zranienia... Jak długo masz 
go u siebie? 

- Od poprzedniej soboty. Obawiałam się, że zdechnie. 
- To pewne, że uratowałaś mu życie. Należy jednak zabrać 

go do weterynarza. 

Doktor patrzył teraz na Arabellę i uśmiechał się... Był 

zupełnie innym człowiekiem. Nie miał nic wspólnego z tym 

surowym, niesympatycznym lekarzem, którego codziennie 

mijała w korytarzu. Ogromnie to ją zaskoczyło. 

- Mogę go zabrać do przyjaciela, który zajmuje się lecze­

niem zwierząt. Najlepiej będzie, jeśli pojedziesz z nami. 

- Ja? Miałabym jechać z panem do weterynarza? - Ara-

bella zachichotała z niedowierzaniem. 

- Nie gryzę - odparł miękko doktor Tavener. 
Dziewczyna spiekła raka. 
- Bardzo pana przepraszam. Po prostu jestem zaskoczona. 

Pan jest bardzo uprzejmy. Chciałabym jedynie przed wyjaz­
dem zrobić tygodniowe zakupy. Ale to nie potrwa długo. 
Powtarzam, jest pan bardzo uprzejmy. 

- Tylko pomiędzy nawrotami złego charakteru - przy­

pomniał jej delikatnie, ale nie bez ironii. A potem przyjrzał 

background image

39 

się jej zarumienionym policzkom i poszedł do swego ga­
binetu. 

Arabella postanowiła, że zajmie się porządkami dopiero 

po powrocie od weterynarza. Szybko zrobiła niezbędne za­
kupy, a potem przebrała się w przyzwoity kostium i nowe 
buty, poprawiła makijaż i uczesanie. Ważne było, żeby mo­
żliwie jak najmniej wyglądała na pomoc domową. Nie chciała 
przynosić wstydu doktorowi. Wzięła ze sobą wszystkie pie­
niądze, jakie miała, pamiętając, że weterynarze brali niemało 
od jej rodziców za opiekę nad ich zwierzętami. 

Z doktorem spotkali się przy drzwiach wyjściowych. Ara­

bella trzymała pod pachą szczeniaka. Doktor pomógł jej usa­
dowić się w samochodzie, na siedzeniu obok kierowcy, po 
czym pospiesznie odjechali.. 

Zwierzak był wyraźnie przestraszony podróżą i dziewczy­

na, uspokajając go, nie była w stanie śledzić mijanych ulic. 
Gdy ostatecznie zatrzymali się, a doktor pomógł jej wysiąść, 
Arabella rozejrzała się wokoło z zaciekawieniem. Nie znała 
zbyt dobrze Londynu. W minionych lepszych czasach przy­

jeżdżała czasami do stolicy z matką po zakupy albo do teatru. 

A z okazji jej urodzin ojciec zwykle zabierał je na obiad do 

jakiegoś londyńskiego lokalu. 

- Gdzie jesteśmy? - zapytała. 
- To jest Mała Wenecja. Weterynarz mieszka w tym do­

mu. Jego gabinet jest przy Marylebone Road, ale zgodził się 
przyjąć szczeniaka tutaj. 

- Bardzo to miłe z jego strony. - Arabella poszła schoda­

mi do góry, ku drzwiom solidnej rezydencji. Stała w nich 
kobieta w fartuszku, z surową twarzą. 

- Doktor oczekuje państwa - powiedziała z powagą. 
Po chwili witał ich mężczyzna chyba w tym samym wieku 

co doktor Tavener, wysoki, chudy i prawie całkiem łysy. 

background image

40 

- Wejdźcie, proszę - powiedział. - Gdzie jest ten szcze­

niak, Titusie? 

Doktor Tayener odsunął się na bok i dziewczyna wyszła 

na plan pierwszy. Doszło do prezentacji. 

- To jest panna Arabella.. to John Clark, czarodziej w tra­

ktowaniu zwierząt. 

Wszyscy weszli do miło wyglądającego pokoju, pełnego 

książek i papierów. Dwa koty spały na fotelu, a czarny labra­
dor leżał wyciągnięty przed kominkiem. 

- Usiądźcie - zaprosił doktor Clark. - Przyjrzę się szcze­

niakowi. Titus mówił mi, w jakich okolicznościach ten zwie­
rzak został uratowany. Na pierwszy rzut oka mogę powie­
dzieć, że dobre jedzenie i troskliwa opieka powinny postawić 
go na nogi w krótkim czasie. 

Weterynarz pochylił się nad szczeniakiem i zbadał go de­

likatnieje dokładnie. 

- Nie dostrzegam poważniejszych schorzeń. Dam wam 

specjalny specyfik na zranienia i zaaplikuję na miejscu za­
strzyk. Nie widzę żadnego złamania czy innego uszkodzenia. 
Cieszy mnie to. Jak ma na imię? 

- Nie ma jeszcze żadnego - powiedziała Arabella z uśmie­

chem. - Czy prześle mi pan rachunek, czy też... 

- Och, nie. Ja nie biorę honorarium w takich krytycz­

nych sytuacjach czy wypadkach - powiedział weterynarz, 
uśmiechając się. - Proszę przyjść z nim za miesiąc na ponow­
ne, kontrolne przebadanie, lub wcześniej, gdyby stan się 

pogorszył. I wtedy pobiorę należną opłatę. Titus wie, gdzie 

ordynuję. 

- Bardzo panu dziękuję. Mam nadzieję, że nie zakłócili­

śmy zbytnio sobotniego popołudnia. 

Gospodarz rzucił spojrzenie na pogodną, tym razem, twarz 

doktora Tavenera. 

background image

41 

- Nie zrobiliście mi żadnego kłopotu. Miło było panią 

poznać. I proszę bez wahania skomunikować się ze mną, jeśli 

sytuacja będzie tego wymagała. . 

Gdy wracali do samochodu, Arabella jeszcze raz powie­

działa: 

- Dziękuję bardzo, panie doktorze, za to, co zrobił pan dla 

szczeniaka. Pan Clark jest bardzo miłym człowiekiem. Zajęliśmy 
dużo pańskiego czasu. Jeśli podrzuci pan nas do przystanku 
autobusowego, to wrócimy sami do domu... 

- A czy masz pojęcie, jakim jechać autobusem? 
- Nie, ale mogę przecież zapytać. 
-

 Mam lepszy pomysł. Napijemy się herbaty, a potem od­

wiozę was na Wigmore Street. 

- Napijemy się herbaty? Gdzie? A poza tym, to jest cał­

kiem zbyteczne. 

- Powiedziałem, że napijemy się. Prawda? Mieszkam na 

sąsiedniej ulicy i moja gosposia usłuży nam z przyjemnością. 
I nie martw się o Percy'ego. Byłaś poza domem krócej niż 
godzinę. Herbatka nie zabierze nam dużo czasu. 

• - A co ze szczeniakiem? 

- Ma też prawo do swojej herbatki. 
Doktor skręcił w tym momencie w przyjemnie wyglądają­

cą uliczkę, biegnącą wzdłuż kanału, i zatrzymał się przed 
swoim domem. 

- I nie bawmy się już w następne pytania. Zgoda? 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Arabella, kurczowo ściskając pod pachą szczeniaka, we­

szła do rezydencji, podobnej do kilku innych, stojących 
w szeregu nad kanałem. Domy zwrócone były tyłem do wody, 
a fronty miały ukształtowane w stylu georgiańskim, czyli 
z okresu rządów licznych angielskich królów o popularnym 
imieniu Jerzy. Hol domu był kwadratowy. Zdobiły go 
rzeźbione schody wiodące na wyższe piętro. Liczne drzwi 

prowadziły do zapewne równie wykwintnych pomieszczeń 
parterowych. Z jednych z nich wyszła wysoka, koścista ko­
bieta. Była gładko uczesana i miała szczupłą, pociągłą twarz, 

- Panno Lorimer, to jest moja gospodyni, pani Turner. 

Alice, przywiozłem pannę Lorimer na herbatkę. Czy możesz 
nam ją szybko podać? 

Panie uścisnęły sobie ręce, a potem doktor z dziewczyną 

i pieskiem przeszli do salonu. Był wielki - sięgał od frontu 

rezydencji, aż po jej tyły. Zdobiły go wysokie okna, przez 
które było widać balkon z balustradą z kutego żelaza, a dalej 
połyskiwała woda kanału. Dziewczyna przeszła przez salon, 
zauroczona jego pięknem, i wyjrzała przez okno. 

- To wszystko zupełnie nie wygląda na Londyn - powie­

działa urzeczona. - A tam, na dodatek, jest jeszcze ogród. 

Był jednak niewielki, otoczony wysokim murem, a od są­

siadów, po obu stronach, zasłaniały go jeszcze rzędy ozdob­
nych drzew i krzewów. Tył ogrodu dotykał prawie kanału. 

- Jest tu zaskakująco pięknie - szepnęła dziewczyna. 

background image

43 

- Zgadza się - powiedział doktor, z uśmiechem na twarzy. 

- Mieszkam tu od kilku lat i wciąż jestem pod urokiem tego 
miejsca. Usiądźmy, proszę, i napijmy się herbaty. 

Rozejrzała się teraz po salonie z większą uwagą. Wokół 

kominka rozstawione były wygodne fotele i sofa w stylu re­
gencji, a nad paleniskiem wisiało lustro w pozłacanej ramie, 
na odmianę w stylu chippendale. Dziewczyna dostrzegła je­
szcze przy sofie stół z różanego drzewa, dwa pomocni­
ki z mahoniu, z lampami na nich i szafki pełne cudeniek, 
zdobne holenderską intarsją. Arabella utwierdziła się w prze­
konaniu, że salon był piękny i wspaniale urządzony. Przy 
oknie stało jeszcze biureczko z różanego drzewa, z pousta­
wianymi na nim fotografiami, oprawionymi w srebrne ramki. 
Miała wielką ochotę przyjrzeć się im, ale dobre maniery za­

kazywały przecież tego. Usiadła więc na jednym z foteli i 
w tej właśnie chwili pani Turner wniosła tacę z zastawą do 
herbaty. Przyniosła również kanapki z ogórkiem, małe bułe­
czki i ciasto z owocami. Arabella cicho westchnęła. Wiele 
czasu minęło, od kiedy ostatni raz widziała wszystko tak 
ładnie podane. 

- Poczęstuj się - uprzejmie zaprosił doktor i usiadł na­

przeciw dziewczyny. Wciąż trzymał w ramionach szczeniaka. 

- Czy mogę go zabrać od pana? 
- Nie, nie. Nie sprawia mi żadnego kłopotu. Szkoda, że 

nie ma tu mojego psa. Jest bardzo miłym stworzeniem. To 

suka, złocistowłosy labrador. Matkowałaby szczenięciu. 

A przy okazji, może by obrać jakieś imię dla małego? 

- Słusznie - odpowiedziała i ugryzła kawałek kanapki. — 

Myślę, że imię powinno brzmieć dumnie, żeby wynagrodzić 
szczeniakowi trudne chwile, które przeżył. 

- Doskonały pomysł. Proszę, poczęstuj się ciastem. Pani 

Turner jest świetną kucharką. - Powiedziane to było z lekkim 

background image

44 

uśmiechem. - Ale ja mówię przecież do mistrzyni w tej bran­
ży. Mam rację? 

Arabella nie wiedziała, co miał oznaczać ten uśmieszek... 

Może był nieco ironiczny? 

- Jakiej rasy jest to pies?-zapytała. 
- Chyba mieszaniec. Uszy są po jakimś spanielu. Zwierzę 

będzie zapewne kiedyś pokaźnych rozmiarów, popatrz na jego 
łapy. Nie bardzo jednak rozumiem, co oznacza ten jego długi 
ogon. A jeśli chodzi o imię... co byś powiedziała na Bassetta? 

Popatrzyła na niego zamyślona, a potem się zaśmiała. 

- Ależ oczywiście... jakiż pan pomysłowy! Bassett... Tak 

się przecież nazywają wspaniałe psy myśliwskie, chyba po­
chodzące z Francji. 

Gdy się śmieje, wygląda niemal pięknie, pomyślał doktor. 

Byłoby interesujące dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Wy­
chodząc z roli pomocy domowej, staje się zupełnie inna. 

Ona jednak o tym nie zapominała. Odstawiła filiżankę 

i wstała. 

- Siedzę u pana dłużej, niż miałam zamiar. Mam nadzieję, 

że nie zmarnowałam panu popołudnia, sir? 

Nie próbował jej zatrzymywać, podał żakiet, usadowił ra­

zem ze szczeniakiem w samochodzie i kontynuując towarzy­
ską konwersację, zawiózł ich na Wigmore Street. Na miejscu 
sprawdzili, czy wszystko jest w porządku, po czym on życzył 

jej miłego wieczoru i już miał wyjść, kiedy zawołała za nim: 

- Proszę powiedzieć, czy mam zdradzić tajemnicę o Bas-

setcie panu Marshallowi? 

- Oczywiście. I to już w poniedziałek rano, nim pojawi 

się pierwszy pacjent. - Mówiąc to, patrzył na jej zakłopotaną 
twarz. - Ale ja zamienię z nim wcześniej parę słów... On jest 

bardzo miłym człowiekiem, a ty jesteś bardzo dobrą pomocą 
domową. 

background image

45 

- Czy naprawdę zrobi pan to? Obieca pan i nie zapomni? 
- Dotrzymuję obietnic, panno Lorimer - odparł, a jego 

oczy nabrały zimnego wyrazu. - I mam doskonałą pamięć. 

- Przepraszam bardzo, czy nie uraziłam pana? 

- Nie, nie uraziłaś, a tylko wciąż mnie zaskakujesz, niecier­

pliwisz, intrygujesz. To wszystko. - Po tych słowach doktor 
wyszedł, zamknął za sobą starannie drzwi i pozostawił ją wielce 
zbulwersowaną. 

Aby się uspokoić, zajęła się dwójką swoich pupilków, a po­

tem przystąpiła do sprzątania. Usunęła doktora Tavenera ze 
swych myśli. Był uprzejmy i pomocny, ale nie lubił jej. A na­
wet gorzej... wątpiła, czy wyrobił sobie o niej jakąkolwiek 
opinię. W ogóle go nie interesowała, chociaż był gotów słu­
żyć pomocą, gdy jej potrzebowała. Podobnie, jak pomógłby 
obcemu człowiekowi, który potknąłby się na ulicy, czy podał 
rękę starszej pani, która chciałaby przejść na przeciwległy 
chodnik. To było upokarzające, ale takie były fakty. 

Niedziela przebiegła spokojnie. Arabella poszła ze zwie­

rzakami na długi spacer do pobliskiego Regent Parku, a po­
tem w trójkę zjedli bardzo dobry i urozmaicony obiad. Cały 
czas gnębiła ją jednak myśl, jaka będzie reakcja doktora Mar­
shalla na pojawienie się w jej życiu Bassetta. Ta myśl nawie­
dziła ją jeszcze raz, gdy zbudziła się w środku nocy. Jakąś 
pociechą była dla niej obietnica doktora Tavenera, że podsze-
pnie coś swemu wspólnikowi. 

.. - Myślę, że młodszy doktor jest bardzo miłym człowie­

kiem - Arabella szepnęła do swych uśpionych zwierzaków. 
- Dlaczego jednak trzyma się stale na dystans? Gdybym po­
znała go lepiej, chyba mogłabym go nawet polubić? 

Doktor Tavener ze swojej strony też myślał o niej. Wracał 

samochodem wcześnie rano od pacjenta, do którego nagle go 

background image

46 

wezwano. Zatelefonował już do doktora Marshalla i powie­
dział mu o Bassetcie. James był w dobrym humorze i cała 

sprawa wielce go ubawiła. Zgodził się więc bez oporów, aby 
szczeniak pozostał u Arabelli. 

Obaj panowie śmiali się z owej przygody serdecznie, ale 

teraz, jadąc cichymi ulicami, doktora nawiedziły poważniej­
sze myśli. Arabella była miłą dziewczyną. I, po pierwsze, nie 
powinna być w ogóle pomocą domową. Nie ma przypuszczal­
nie żadnych kwalifikacji zawodowych, lecz wywodzi się z do­
brego środowiska. Pamiętał, jak doskonale nakryła stół do 
kolacji, na którą został zaproszony. Zwrócił też uwagę, że 
dziewczyna czuła się swobodnie w jego własnym domu. Obo­
wiązki, które wykonywała przy Wigmore Street, wyraźnie nie 
pasowały do niej, do lepszych rzeczy była stworzona... 
i przygotowana. Ale Titus Tavener, szczerze mówiąc, nie wi­
dział sposobu na poprawę położenia Arabelli. Znalezienie dla 
niej czegoś stosowniejszego będzie trudne, z uwagi na kota 
i szczeniaka, a poznał ją mimo wszystko już na tyle, że zda­
wał sobie sprawę, iż tych zwierzaków nigdy się nie pozbędzie. 

W domu radośnie powitała go suka Beauty, która wróciła 

już do rezydencji. Nalał sobie kawy, usiadł i zamyślił się. 

- Jedyne wyjście z sytuacji to znalezienie dla Arabelli męża 

- powiedział do psa zapatrzonego w pana. 

Po wypiciu kawy położył się jeszcze raz do łóżka. Mógł 

z powodzeniem przespać się jeszcze dwie, trzy godziny. Pora 
była bowiem rozpaczliwie wczesna. Przed zapadnięciem 
w drzemkę pomyślał, że znalezienie dla Arabelli stosownego 
partnera nie będzie jednak łatwe. 

Dziewczyna, ubrana w czyściutki kombinezon roboczy, 

pojawiła się w gabinecie doktora Marshalla, gdy tylko usiadł 
za biurkiem. Powitał ją uprzejmym dzień dobry i zapytał: 

background image

47 

- Są jakieś problemy? 
Nie chciała dawać wymijających odpowiedzi, ale również 

nie miała zamiaru wspominać doktora Tavenera. Mógł prze­
cież zapomnieć o obietnicy i sytuacja byłaby głupia. Ale nie 
zapomniał. Doktor Marshall uśmiechnął się do Arabelli. 

- Wiem, o co chodzi. Titus mówił mi, że przygarnęliśmy 

pieska. Wspaniale! Nie mam żadnych zastrzeżeń, jeśli tylko 
twój kolejny pieszczoch nie będzie napadał na naszych pa­
cjentów. Czy już przywykłaś w pełni do nowej pracy? 

Dziewczyna miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję. 

- Tak, jak najbardziej, sir. 
- A zatem bierz się do roboty. Pierwszy dzwonek rozle­

gnie się lada moment. . 

Tak też się stało. Gdy wpuszczała przybysza, pojawił się 

również doktor Tavener, a po chwili zadzwoniła jego pier­
wsza pacjentka. Była wysoka, przystojna, luksusowo ubrana 
i miała starannie zrobiony makijaż. 

Nikt z pacjentów nie zwracał większej uwagi na Arabellę. 

Posyłano jej tylko zdawkowy uśmieszek. Myślała, że tym 
razem będzie tak samo. Ale kobieta nagle zatrzymała się w pół 
kroku i zawołała: 

- Dziewczyno, co ty tu robisz? Wielki Boże, co ma zna­

czyć ten kombinezon i ta dziwna fryzura, bez polotu? 

- Halo, Daphne - odpowiedziała Arabella. - Jak się masz? 

Ja, po prostu, pracuję tutaj. Przyszłaś zapewne do doktora 
Tavenera. Jego gabinet jest po drugiej stronie holu... 

- Moja kochana - Daphne zaśmiała się - wiem, gdzie 

znajduje się jego pokój. Jesteśmy przyjaciółmi. Ale powta­
rzam, co tu robisz? 

- Jestem pomocą domową. 
Daphne roześmiała się jeszcze głośniej. 
- Co za kapitalny dowcip. - Chciała wykrztusić z siebie 

background image

48 

coś jeszcze, ale dzwonek u drzwi ponownie zabrzęczał i Ara-
bella podeszła do nich, żeby otworzyć. Gdy odwróciła się do 
znajomej, jej już nie było. 

Tymczasem Daphne usiadła w gabinecie doktora Tavenera 

naprzeciw biurka. 

- Jak się masz, Titusie! Od wieków nie widzieliśmy się. 

Mama wciąż pyta, co się z tobą stało. Właściwie nie jestem 
chora, ale chciałabym, żebyś mi coś przepisał na bóle głowy. 
- Dziewczyna skrzyżowała swe kształtne nogi. - Spotkała 
mnie tutaj wielka niespodzianka... Arabella, którą dobrze 
znam, otworzyła mi drzwi. Utrzymuje, że jest tutaj zatrudnio­
na jako pomoc domowa, do wszystkiego! To wprost nie do 
wiary. Pomoc domowa? Wiesz chyba o tym, że została bez 
grosza przy duszy, kiedy jej rodzice zginęli parę miesięcy te­
mu. Po uprzednim komfortowym życiu niezbyt miła zmiana. 
Nie jesteśmy oczywiście wielkimi przyjaciółkami - Daphne 
zaśmiała się przy tych słowach raz jeszcze. - Mieszkałyśmy 
kilka kilometrów od siebie i miałyśmy wielu wspólnych zna­

jomych. .. Ale powiedz, co mi radzisz na bóle głowy?.... 

Doktor siedział bez słowa, gdy dziewczyna trajkotała. Te­

raz zapytał uprzejmie: 

- Powiedz mi coś więcej na temat tych bólów. Może coś 

cię dręczy albo przemęczasz się? , 

- Myślisz, że bywam na zbyt wielu przyjęciach? No więc 

lubię towarzyskie życie. Dlaczego nie? Jesteśmy młodzi tylko 
raz. A poza tym człowiek broni się przed nudą. 

- Nuda może być powodem twoich bólów. Proponuję, 

żebyś nie wracała zbyt późno do domu i odbywała codziennie 
długie spacery. Ogranicz również alkohol i kładź się do łóżka 
o sensownej porze. 

Daphne zrobiła kwaśną minę. 

background image

49 

- Och, Titusie. Czy musisz być taki nudny? A ja miałam 

zamiar poprosić cię, żebyś nas odwiedził w czasie weekendu. 
Ale teraz nie zrobię tego. 

- Ja w każdym razie nie mam czasu - odpowiedział, ody-

mając wargi. Wstał zza biurka i wręczył jej receptę. - Bierz 
ten lek przez tydzień i obserwuj, czy będzie jakaś poprawa. 
Jeśli nie, to sięgniemy po coś mocniejszego. W każdym razie 
nie masz się czym niepokoić. 

Otworzył przed nią drzwi, uśmiechnęła się i wyszła. Bar­

dzo ładna twarz, pomyślał, ale nic poza nią. Gdyby miał 
się żenić, musiałaby to być kobieta inteligentna, która potra­
fiłaby wysłuchać go, bez bawienia się kolczykami czy przy­
glądania paznokciom. Nie musiałaby być piękna czy nawet 

ładna... nadrobić by to mogła stosownym ubraniem... W tym 
momencie zdał sobie sprawę, że w przyszłej żonie chciał­
by mieć przede wszystkim towarzyszkę życia. Nie był już 
w wieku, kiedy człowiek zakochuje się, a poza tym uważał, 
że małżeństwo, które opiera się na wzajemnej sympatii, po­
szanowaniu i zgodności charakterów może mieć większe 
szanse na sukces niż takie, do którego dochodzi pod wpływem 
impulsu. 

Doktor usiadł za biurkiem, przepędził natrętne myśli i rzu­

cił okiem na kartę następnego pacjenta. 

Gdy pożegnał ostatniego, jeszcze raz pomyślał o Arabelli 

i ponownie doszedł do wniosku, że absurdem byłoby, gdyby 
pracowała tu w nieskończoność jako pomoc domowa, a także 

pozostawała sama na noc w tym domu, nie mając nikogo, kto 
mógłby ją ewentualnie obronić. Nikogo z wyjątkiem szcze­
niaka i kota. 

Jeśli natomiast chodziło o Arabellę, to unikała doktora Ta-

venera, jak tylko mogła. Lecz jednocześnie pragnęła wiedzieć 

background image

50 

o nim więcej. Tych parę szczegółów z jego życia, o których 
wiedziała, bardzo ją intrygowało. Była przekonana, że jest 
zatwardziałym kawalerem, ale z drugiej strony, przysłuchując 
się od czasu do czasu plotkującym pielęgniarkom, dowiedzia­
ła się, że jest kimś bardzo cenionym w swoim środowisku, 
i już wiele kobiet zarzucało na doktorka swoje sieci, w na­
dziei na ożenek. Sama zresztą widziała, jak jego wieloletnia 
znajoma, Daphne, uśmiechała się do niego kusząco. Arabella 
wyobrażała sobie, jak musi być miło, gdy ma się takiego 
męża, mieszka w takim uroczym domu i spotyka z wielu inte­
resującymi ludźmi. Gdy można kupować nowe rzeczy do 
ubrania, bez oglądania, na wstępie, wywieszki z ceną. Ale to 
nie był powód, zęby wychodzić za mąż. 

Po takiej konkluzji dziewczyna zakończyła sprzątanie, ze­

szła do sutereny, żeby przygotować kolację, a gdy wszyscy 

byli już nasyceni, zabrała swoje zwierzaki do ogródka, aby 
się trochę wyhasały. 

Sobota przebiegła rutynowo, na zakupach i miłym odpo­

czynku. Gdy nadszedł wieczór, już po kolacji, usiadła ze 
swymi pupilami w cieple gazowego płomienia i przeglądała 
magazyny przyniesione z góry, z lekarskich poczekalni. 

Niedziela okazała się znacznie bardziej atrakcyjna. Przede 

wszystkim spacer z Bassettem do Regent Parku przyniósł 
obojgu wiele radości. Szczeniak, teraz wyraźnie zaokrąglony 
i podrosły, biegł przy niej grzecznie na świeżo kupionej smy­
czy. Chwilami tylko gonił za opadającymi liśćmi, poszczeku­

jąc przy tym zabawnie. W domu Percy powitał ich z wielką 

serdecznością. Arabella nakarmiła wszystkich, a potem usia­
dła przy stoliku i zaczęła robić cotygodniowe podliczenia wy­
datków i oszczędności. 

Mając nawet trzy gęby do nakarmienia, była w stanie od­

łożyć trochę grosiwa. Ale przyszłość była niepewna. Gdyby 

background image

51 

służyła doktorom do końca swoich aktywnych dni, to i tak nie 
zdołałaby odłożyć dość pieniędzy na wiek emerytalny. Na 
razie radziła sobie jako tako, ale mogła się przecież w każdej 
chwili rozchorować, utracić pracę. Gdyby musiała ją zmienić, 

potrzebny by jej był nowy dach nad głową, na który jednak 
nie miałaby dość pieniędzy. Za miesiąc lub dwa, gdy poczuje 

się odrobinę pewniej, powinna zacząć się rozglądać za pracą 

w charakterze kucharki. Wciąż miała nadzieję, że wreszcie 
znajdzie miejsce, gdzie nie będą mieli nic przeciw jej kotu 
i psu. Z drugiej strony była świadoma, że obaj doktorzy czuli 
się nieswojo, iż pracuje dla nich. Podejrzewała doktora Mar­
shalla, że dał jej zajęcie pod wpływem impulsu serca i być 
może żałuje teraz tej decyzji. 

Gdy była już w łóżku, a tym razem położyła się wcześniej, 

puściła wodze fantazji. Nie brała jednak pod uwagę, że jakiś 
młody człowiek może się w niej nagle zakochać po uszy i na­
mówić do małżeństwa. Na takie myślenie była zbyt praktyczną, 
realnie myślącą dziewczyną. Miała nadzieję natomiast na inny 
cud. Mianowicie, że ktoś zaproponuje jej pracę w charakterze 
mistrzyni patelni. Dobrze płatną pracę, w okazałej rezydencji, 
z domkiem dla służby na tyłach ogrodu czy nawet parku i bez 
zastrzeżeń co do jej ukochanych zwierzaków. 

Obaj lekarze pojawili się w poniedziałek wcześnie rano 

i doktor Marshall przeszedł od razu do gabinetu wspólnika. 

- Zapowiada się piękny dzień - powiedział na wstępie. 

- Ogród wygląda ładnie, Arabella dba o wszystko należycie. 
- Ruchem głowy James wskazał wymownie na wazę pełną 

świeżych kwiatów. 

Doktor Tavener robił jakieś notatki przy biurku, ale po tych 

słowach odłożył pióro. 

- Zgodzisz się chyba, Jamesie, że jeśli o nią chodzi, mu­

simy coś zrobić. Właściwie nie powinniśmy dawać jej tej 

background image

52 

pracy. Była u mnie niedawno pacjentka, która chodziła z Ara-
bellą do szkoły, zna ją więc od lat. Widywały się często, nim 
rodzice Arabelli zginęli w wypadku. 

- I chcesz powiedzieć, że ta przyjaciółka była zaszokowa­

na pracą,, którą dziewczyna wykonuje u nas? 

- Wydawało mi się, że była raczej rozbawiona... 
- Trudno więc powiedzieć, że to przyjaciółka. Jestem 

przekonany, że Arabella jest bardzo dumna i nie chce swych 
znajomych wpędzać w zakłopotanie. Dlatego prowadzi samo­
tne życie. 

- O to mi, między innymi, chodzi. Nie podoba mi się, że 

spędza tutaj samotnie noce. 

Wspólnik obrzucił go pytającym spojrzeniem. 
- Być może masz rację. Jest przecież drobna, nieduża. Mó­

wiła mi jednak, że ta samotność nie przyprawia ją o jakieś lęki. 

- Była skłonna powiedzieć ci wszystko, byle tylko znaleźć 

dach nad głową. 

- A zatem, co mamy z tym zrobić? Jedyne wyjście to 

znaleźć jej męża... 

- Dziewczyna doskonale gotuje. Gdybyśmy mogli roze­

jrzeć się za kimś, kto zaakceptuje jej zwierzęta, byłaby, pra­

cując jako szefowa kuchni, bezpiecznai żyłaby w stosowniej-
szych warunkach. 

- A mnie się wydaje, powtarzam, że najlepsze wyjście dla 

niej to odpowiedni mąż. Będzie na pewno dobrą żoną, a także 
pomocną w życiu codziennym. Nie trzeba przy niej wzywać 
hydraulika czy elektryka. Pomyśl o tym, Titusie. Byłaby do­

skonała dla ciebie. Czas już, żebyś się ożenił... pacjenci lubią 
żonatych lekarzy! 

Titus nie odpowiedział, James dorzucił więc: 

- Ja tylko żartowałem. No, ale na mnie już czas. Czy masz 

obłożony dzisiaj cały poranek? 

background image

53 

- Tak, i popołudnie też. A wieczorem muszę być w klinice. 
- Musisz wpaść do nas na kolację w najbliższych dniach. 

Poproszę Angie, żeby zadzwoniła do ciebie i umówiła się. 

- Będzie to bardzo miłe z waszej strony. Dziękuję z góry. 
Doktor Tavener, gdy został sam, otworzył podręczne ar­

chiwum pacjentów, ale nie miał zamiaru zagłębiać się w nim. 
Pomyślał, że to będzie najlepsze rozwiązanie: znaleźć nową 
pracę dla Arabelli. Na wsi, oczywiście, bo w głębi serca była 
dziewczyną tęskniącą do tamtego środowiska... Ale tutaj zro­
bi się jednak pusto bez niej... 

Arabella, nieświadoma tego, że ktoś planował jej przy­

szłość, sięgnęła po włóczkę na sweter, którą niedawno udało 
się jej tanio kupić, i zaczęła dziergać na drutach, rzucając od 
czasu do czasu okiem na Percy'ego i Bassetta. 

Titus Tavener, człowiek bardzo majętny, posiadał w hrab­

stwie Wiltshire niewielki dworek. Był on w posiadaniu jego 
rodziny od przeszło dwustu lat. Doktor, gdy tylko czas mu 
pozwalał, wsiadał do samochodu, zabierał ze sobą psa i jechał 
na wieś, gdzie bawił się pracą w ogrodzie i dużo spacerował. 
Rodzice dawno już nie żyli, ale jego babcia zachowała się 

jeszcze w niezłym zdrowiu i mieszkała właśnie w tym dwo­

rze z potulną panią do towarzystwa. Obu niewiastami opie­
kował się niejaki Butter i jego żona. Kiedyś czynili to samo 
wobec rodziców Titusa, a być może będą się troszczyć rów­
nież o samego doktora, gdy będzie w starszym wieku, jeśli 

oczywiście dożyją. Trudno było wyobrazić sobie to miejsce 

bez Butterów! 

Doktor wybrał się do swej posiadłości w najbliższy week­

end. Wieczór był jesienny, ale pogodny. Zastał wszystkie okna 
we dworze oświetlone, a nad kominami unosił się malowniczy 

background image

54 

dym. Gdy samochód zatrzymał się na podjeździe, z drzwi 
domu wybiegł pies, ujadając radośnie. Był to brat Beauty, 

Duke. Okrążył auto parę razy, zachwycony przyjazdem gości, 
i we trójkę skierowali się do drzwi dworu, gdzie oczekiwał 

już Butter. 

- Miło jest znowu widzieć szanownego pana - powie­

dział. - Pani Tavener jest w salonie i czeka z herbatą. 

Titus przeszedł przez hol z pięknie wypolerowaną, drew­

nianą podłogą i wkroczył do salonu umeblowanego sprzętami 
w stylu georgiańskim. Kominek był z okresu królowej Anny. 
Wisiało nad nim wielkie lustro w bogato złoconej ramie. 
Ozdobą salonu były też dwie panie, siedzące w fotelach 
w stylu regencji. Przed nimi, na podręcznym stoliku, znajdo­
wały się rozłożone karty do gry. 

Doktor podszedł do babki i pochylił się nad nią, żeby ją 

ucałować. Rysy miała surowe, ale do wnuka uśmiechnęła się 

serdecznie. 

- Titusie, kochanie. Cieszę się, że cię znowu widzę. Tak 

rzadko bywasz w domu. 

- Mój dom jest w Londynie - powiedział łagodnym gło­

sem. - W każdym razie, gdy pracuję. 

Tak, tak. Nie mam co do tego wątpliwości, że tamten 

dom jest bardzo piękny. Ale ten, tutaj, to przecież rodzinna 
siedziba. Czas już, Titusie, żebyś założył rodzinę. 

Wnuk w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i podszedł 

do drugiej pani, żeby uścisnąć jej rękę. Panna Welling by­
ła szczupłą kobietą, w bliżej nieokreślonym wieku, z ostrym 

nosem, krótkowzrocznymi brązowymi oczami, z których wy­
zierał jakiś niepokój. A przecież nie było podstaw do niego. 
Traktowano ją w tej posiadłości uprzejmie, i wręcz z sercem 
na dłoni. 

Panna Welling uśmiechnęła się do doktora i dyplomatycz-

background image

55 

nie wyśliznęła się z salonu, mówiąc, że chce sprawdzić, czy 
herbata będzie niebawem podana. 

- Kochana istota - powiedziała pani Tavener. - Patrząc na 

nią, ktoś mógłby przypuszczać, że ją bijam. Podejdź i usiądź, 
i powiedz mi, co ostatnio porabiasz. 

Doktor przysunął sobie fotel i zdał krótką relację ze swoich 

ostatnich poczynań. Potem wypili herbatę i Titus zabrał psy 
na spacer w zapadającym już zmroku. Gdy wrócił do domu, 
zastał babkę samą. 

- Panna Welling oświadczyła, że musi się zrobić na pięk­

ną. Mamy więc co najmniej godzinę do dyspozycji, powiedz 
zatem, co cię gnębi. Jesteś zupełnie jak ojciec. Im większy stał 
przed nim problem, tym twarz miał bardziej nieprzeniknioną. 
Czyżbyś się wreszcie zakochał? 

- Nie, nie! Sądzę, że nigdy mi się to już nie przytrafi, tak, 

żebym chciał się żenić. Ale mam rzeczywiście problem... 

W krótkich słowach opowiedział babce o Arabelli. Mówił 

głosem spokojnym i jakby bez osobistego zaangażowania. Na 
koniec zapytał krótko: 

- Czy masz, babciu, jakiś pomysł w tej sprawie? 
- Wydaje mi się, że młoda kobieta podjęła się najbardziej 

niestosownej dla siebie pracy. Zorganizowała sobie jednak 
u was coś w rodzaju własnego domu, stała się niezależna 
i może mieć przy sobie swoich ulubieńców. Poczucie bezpie­
czeństwa życiowego jest dla niej na pewno bardzo ważne. To, 
że tak nagle wpadła w biedę i została sama na świecie, mu­
siało być dla niej prawdziwym szokiem. Nie wiem, czy byłaby 
zachwycona, gdyby miała jeszcze raz zmieniać swe otoczenie 
i warunki życiowe, nawet na być może stosowniejsze. A poza 

tym, ty straciłbyś z nią kontakt. Czy ją lubisz? 

- Tak, lubię. Zdumiewa mnie to, ale mamy wiele wspól­

nego w patrzeniu na świat. Jest mało wymagająca jako osoba, 

background image

56 

która komuś towarzyszy. I nigdy nie pozwala sobie na cierp­
kie, złośliwe odezwania. 

Pani Tavener postarała się ukryć uśmiech. 
- Z twojej opowieści wnioskuję, że ta dziewczyna potrafi 

pilnować swoich spraw, chociaż zgadzam się z tobą, iż prze­
bywanie samotnie w nocy w tamtym domu nie może zachwy­
cać. - Starsza pani popatrzyła na wnuka. - Obiecuję ci, mój 
drogi, że popytam wśród znajomych i jeśli usłyszę o czymś 
odpowiednim dla tej dziewczyny, zaraz cię powiadomię. Czy 
ma należytą prezencję? 

- Tak... jest dobrze ubrana, ale chyba niezbyt modnie. Ma 

dobre maniery. Nie jest pięknością, ma jednak ładne oczy... 

powiem więcej, piękne oczy... i przyjemny głos. 

Pani Tavener zastanowiła się nad odpowiedzią wnuka i zde­

cydowała się nie komentować jej. W miejsce tego powiedziała: 

- Wybieram się do Londynu w przyszłym tygodniu po 

zakupy. Czy będziesz mógł mnie przenocować? Oczywiście 

przyjedzie ze mną panna Welling. Obiecuję, że nie zrobimy ci 
kłopotu. 

- Przeciwnie, ogromnie się z tego cieszę. Czy będziesz 

chciała pójść do teatru? Grają parę dobrych sztuk. Obawiam 
się, że nie będzie mnie w domu przez cały dzień, ale postaram 
się być wolny wieczorami. 

- Do teatru wybiorę się z wielką przyjemnością. Na coś 

romantycznego, z muzyką, jeśli to możliwe. Czy ścierpisz nas 
przez trzy dni? 

- Możecie być oczywiście dłużej, jeśli w Londynie spo­

doba ci się, babciu. Wiesz doskonale, że zawsze się cieszę, 
gdy przyjeżdżasz. 

- Tak, kochanie. Wiem o tym. Przyjedziemy więc we wto­

rek, a wrócimy tutaj w czwartek wieczorem. Butter zawiezie 
nas i przywiezie. - Starsza pani chwilę się zastanawiała. -

background image

57 

Myślę, że także pani Butter może towarzyszyć nam w podró­
ży. Powiem, aby przyjechał po nas w czwartek rano, wówczas 
oboje będą mogli przejść się także po sklepach. 

- Doskonały pomysł. Ustal, proszę, wszystkie szczegóły 

z moją gospodynią, panią Turner. 

- Bardzo dziękuję. Miałabym jeszcze prośbę, żebyś prze­

badał pannę Welling, kiedy będziemy w Londynie. Przyślę ją 
do twego gabinetu lekarskiego. Ona nie przyznaje się do tego, 
ale ja sądzę, że źle sypia. 

- Tak, oczywiście. Powiem naszej recepcjonistce, żeby usta­

liła z wami szczegóły wizyty na Wigmore Street. 

W następnym tygodniu wszystko przebiegło zgodnie z pla­

nem. Obie panie we wtorek zostały przywiezione do Londynu 
i odwiedziły kilka renomowanych magazynów. Gdy zobaczyły 
się w Małej Wenecji z Titusem, tego dnia wieczorem, powiedział 
im, że ma bilety na musical. Sam widział go już i nie był szcze­
gólnie zachwycony, ale w jego przeświadczeniu pewnie dlatego, 
że oglądał go w towarzystwie córki przyjaciela, wyjątkowo nud­
nej istoty, którą w zasadzie interesowało jedno: czy nie popsuła 
się jej fryzura i czy nie zjadła kredki z ust? 

Wizyta panny Welling została wyznaczona na następny 

dzień, czyli na środę, mimo oporów ze strony babcinej towa­
rzyszki. Utrzymywała, że czuje się doskonale i szkoda na nią 
marnować drogocennego czasu doktora. 

Środowy poranek był ponury i chłodny, padał również 

drobny deszczyk. W wyniku tego pacjenci, którym Arabella 
otwierała drzwi, byli w paskudnym nastroju. Na jej uprzejme 
pozdrowienia odburkiwali coś tylko albo zalewali ją potokiem 
skarg na cały świat. A na dodatek otrzepywali mokre parasole 
nad jej wypolerowaną podłogą lub wręczali jej ociekające 

background image

58 

wodą okrycia. Gdy więc znowu zadźwięczał dzwonek i sto­

jąca w drzwiach starsza pani mile dziewczynę pozdrowiła, 

było to dla niej ogromnym zaskoczeniem. Odpowiedziała 
więc równie uprzejmym uśmiechem i słowem. Starszej pani 
towarzyszyła młodsza od niej kobieta, z bolesnym wyrazem 
twarzy. Arabella, domyślając się, że pacjentką jest ta druga 
niewiasta, odebrała od niej płaszcz i wskazała drzwi gabinetu 
doktora Tavenera. Starsza pani popchnęła lekko swą towarzy­
szkę w tamtym kierunku i odezwała się: 

- Paskudny dzień, prawda? Londyn przy takiej pogodzie 

bywa straszny. Czy panienka tu mieszka? 

- Tak. Jestem pomocą domową. Czy pozwoli pani, że 

wezmę ten mokry płaszcz? 

- Nie, nie, dziękuję. Muszę powiedzieć, że nie wygląda 

pani na gosposię. 

Arabella zarumieniła się, ale pomyślała sobie, że wiek 

rozgrzesza starszą panią, a poza tym zapewne z natury jest 
dociekliwa. 

- Jestem bardzo zadowolona z tego zajęcia, to dobra pra­

ca. Może przejdzie pani do poczekalni doktora Tavenera? 

- Po tych słowach Arabella zeszła szybko do siebie. Chciała 

wypić filiżankę kawy, nim ostatnia pacjentka wyjdzie od do­
ktora, a była nią niewiasta towarzysząca starszej pani. 

Panna Welling po dwudziestu minutach była gotowa do 

drogi powrotnej. Titus towarzyszył jej do drzwi. 

- Sprowadzę taksówkę - powiedział i zatrzymał się w pół 

kroku, bowiem dostrzegł w swej poczekalni babcię. 

- Dzień dobry, Titusie - powitała go z powagą, ale jedno­

cześnie uśmiechnęła się serdecznie. 

- Co o niej sądzisz? - zapytał. - Bo przecież chęć pozna­

nia jej osobiście sprowadziła cię tutaj. Nie mylę się, prawda? 

background image

59 

- Oczywiście masz rację. To nie jest praca dla niej. Musisz 

poszukać dla niej coś innego. Zgadzam się także z tobą, że 
nie jest szczególnie urodziwa. Ale oczywiście ładny wygląd 
nie jest ważny, jeśli kobieta wyśmienicie gotuje. - Starsza 
pani podniosła się. - Czy znalazłeś pannę Welling w dobrym 
zdrowiu? 

- Generalnie mówiąc, tak. Ale szczegóły może omówimy 

wieczorem. Muszę spieszyć się do kliniki. 

Gdy Arabella po chwili pojawiła się w holu, nikogo już nie 

było, z wyjątkiem pielęgniarki doktora. Mamrotała coś pod 
nosem poirytowana, gdyż doktor Tavener miał jeszcze pacjen­
tów wieczorem, a ona chciała tego dnia wrócić do domu jak 
najwcześniej. 

Arabella w strugach deszczu, a więc w pośpiechu, robiła 

zakupy. Wciąż jej myśl wędrowała ku doktorowi Tavenerowi. 
W jej przekonaniu pracował zbyt ciężko. Miała nadzieję, że 
nadejdzie czas, kiedy będzie jadł jak należy i dostatecznie 
wysypiał się. Trudno jednak byłoby go do tego namówić, bo 
zawsze miał jakieś zgrabne wytłumaczenie, a poza tym twarz 

jego była nieprzenikniona. 

Wybierając starannie co bardziej dorodne marchewki i in­

ne warzywa, powtórzyła sobie jeszcze raz, że musi przestać 
o nim myśleć... to była po prostu strata czasu. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Doktor Tavener nie wiedział, kiedy ten absurdalny po­

mysł przyszedł mu do głowy po raz pierwszy. Być może 
na przyjęciu, gdy siedział przy stole z dwoma czarujący­

mi kobietami. Obie poszukiwały męża i obie były roz­
wiedzione. Nie był zarozumiałym mężczyzną, lecz zdawał 
sobie sprawę, iż jest przystojny, co więcej, że ma dość pie­
niędzy, aby nasycić najbardziej chciwą kobietę. Mogło to 
się stać również owego poranka, gdy pojechał do swej wiej­
skiej rezydencji na weekend i wybrał się z psami na prze­

chadzkę. Poprzednia noc była zimna i mróz okrył szro­
nem każde źdźbło trawy, każdą gałązkę. Bardzo wtedy chciał, 
żeby była przy nim Arabella i także podziwiała ten wspania­
ły widok. 

- Nie jestem w niej zakochany - powiedział do Beauty. 

- Po prostu uważam ją za dobrego kompana. - Był także 
przekonany, że towarzystwo Arabelli uwolniłoby go od tych 
męczących kobiet, które były mu przedstawiane przez przy­

jaciół, w błędnym przekonaniu, iż spośród tych pań wybierze 

sobie żonę. 

Ponieważ jednak pomysł był mimo wszystko absurdal­

ny, zdecydowanie unikał Arabelli. Ona zaś zastanawiała się, 
co zrobiła, że był na nią taki poirytowany. Gdy bowiem na­
tykali się na siebie, rzucał jej ponure spojrzenie. Była z tego 

powodu nieszczęśliwa. Przecież jeszcze niedawno bywał taki 

background image

61 

miły, uprzejmy. W efekcie robiła wszystko, aby o nim nie 
myśleć. 

Kiedy w środę rano Arabella przygotowywała wszystko na 

przyjęcie pacjentów, coś się stało z elektrycznością. Przypu­
szczalnie przepaliły się bezpieczniki, pomyślała i po ciemku 
dotarła do holu, gdzie przewidująco w szufladzie stolika trzy­
mała latarkę. W drugim kącie holu, w specjalnej szafce znaj­
dował się licznik elektryczny i tablica rozdzielcza. Sprawdzi­
ła, czy rzeczywiście bezpiecznik się przepalił i uklękła, aby 
w dolnej szafce znaleźć zapasowy. 

Titus Tavener pojawił się tego dnia wcześnie i stanął za­

skoczony, widząc Arabellę klęczącą we wnętrzu szafki. Nim 

jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna wycofała 

się tyłem i stanęła na nogi, w garści trzymając bezpiecznik. 

- Mógł pan zadzwonić - powiedziała opryskliwie - otwo­

rzyłabym drzwi - Mówiąc to, ze złością potarła brudną ręką 
policzek i pozostawiła na nim czarny ślad. 

Doktor postawił torbę na podłodze, wyjął z rąk dziewczy­

ny bezpiecznik, wyminął ją i wkręcił korek w gniazdko. Ara­
bella uruchomiła ponownie odkurzacz, ale gdy podszedł do 
niej, wyłączyła go i podziękowała za pomoc. Machnął baga­
telizująco ręką, a potem rzekł: 

- Chciałbym ci coś powiedzieć. Niestety, nie ma dość 

czasu, żeby wszystko należycie wyjaśnić, ale pragnę ci się 
oświadczyć. - Kiedy na jej twarzy pojawił się wyraz zdumie­
nia, uprzejmie dodał: - Widzę, że jesteś zaskoczona, ale na­
prawdę chciałbym, żebyś się zastanowiła nad moją propozy­
cją. Proszę, przemyśl to i za parę dni przedyskutujemy sprawę 
poważnie. 

Uśmiechnął się na koniec i dorzucił: 

- Nie chcę odrywać cię od pracy. - Po tych słowach po-

background image

62 

szedł do swego gabinetu, zamknął drzwi, a Arabellę pozosta­

wił z otwartymi ustami i przyspieszonym pulsem. 

Titus Tavener usiadł w gabinecie za biurkiem i zastanowił 

się, czy przypadkiem nie oszalał? 

Arabella nie miała co do tego wątpliwości... Był po prostu 

przepracowany lub może pojawiły się u niego jakieś zaburze­
nia umysłowe. Tak czy inaczej, nie wiedział, co mówi. Ona 
musi zignorować całą sprawę, dać mu do zrozumienia, że nie 
potraktowała tych oświadczyn poważnie. 

Ostatni pacjent wyszedł przed piątą i zaraz potem wszyscy 

pracownicy udali się do domów. Arabella skończyła codzien­
ne porządki i właśnie zawiązywała plastikowy worek ze śmie­
ciami, kiedy pojawił się doktor Tavener. Pod pachą trzymał 
butelkę, a w ręce miał pudełko z nalepką ekskluzywnego ma­
gazynu Harrodsa. 

- Czy mogę wprosić się na kolację? Zapewne nie możesz 

opuścić mieszkania, bo w przeciwnym wypadku zaprosiłbym 
cię do siebie. 

Dziewczyna postawiła worek na ziemi. 
- Proszę posłuchać. Rozumiem pana. Przypuszczam, że 

jest pan bardzo zmęczony i wyobraził sobie, że mówi nie do 

mnie, lecz do kogoś zupełnie innego. Nie mam tego za złe.... 

Doktor wziął od niej worek ze śmieciami. 

- Nie. Nic podobnego. Jestem jak najbardziej zdrowy na 

umyśle. Dlatego proponuję, żebyśmy zjedli wspólnie kolację 
i porozmawiali. - Titus nagle uśmiechnął się szeroko, i ona, 
w sposób niezamierzony, rozpogodziła się także. - Mam bar­
dzo dużo do wyjaśnienia - dodał. 

- No więc dobrze - odparła. Dał jej do potrzymania bu­

telkę i pudełko i wyniósł worek ze śmieciami na zewnątrz, do 

background image

63 

pojemnika. Gdy potem mył ręce w jej pokoju, pomyślał, że 
na pewno nie oszalał. Przeciwnie, to, co zaplanował, będzie 
najrozsądniejszym krokiem w jego dotychczasowym życiu. 

Arabella tymczasem zajrzała do małej spiżarni. Zamierzała 

zjeść dziś wieczorem smażone jajka z ziemniakami, ale oczy­
wiście na proszoną kolację to nie wystarczało. Odmierzyła 
więc dwie porcje makaronu i wrzuciła do garnka, żeby się 
ugotował. Utarła ser, przygotowała dwa jajka i obrała jeszcze 
kilka kartofli. Przez cały czas doktor siedział w fotelu milczą­
cy, z kotem na kolanach i szczeniakiem zwiniętym w, kłę­
bek u jego stóp. Przyniósł tym razem butelkę wina „Claret", 
natomiast w pudełku od Harrodsa był smakowity placek 
z owocami. 

Zdenerwowana jego upartym milczeniem, sprawdziła, czy 

wszystko piecze się i gotuje należycie. Doszła do wniosku, że 
będzie to trwało jeszcze pół godziny, usiadła więc w fotelu 
naprzeciw doktora. 

- Zdaję sobie sprawę - powiedział z poważnym wyrazem 

twarzy - że zaskoczyłem cię moją propozycją, ale powtarzam, 
wszystko jest przemyślane. Mam już czterdzieści lat, Arabel-
lo. A więc nie jestem młodzikiem. Kochałem się i odkochi-
wałem w różnych kobietach wiele razy, lecz nigdy nie znala­
złem właściwej niewiasty i dlatego wolałem pozostać samot­
ny. Jednak ostatnio wydaje mi się, że jest mi potrzebna żona. 
To znaczy ktoś, kto oczekiwać mnie będzie codziennie w do­
mu, towarzyszka życia, z którą mi będzie dobrze i wesoło, 
ktoś, kto osłoni mnie przed ustawicznymi próbami przyjaciół, 
aby mnie ożenić. Wydać ci się może, iż chcę, byś wyszła za 
mnie z błahych powodów. Jednak nie są one gorsze od wielu 
innych. Zbyt cię lubię, żeby udawać, że są jeszcze inne przy­
czyny. Nie kocham się w tobie, ale lubię twoje towarzystwo 

tak bardzo, że brak mi ciebie, gdy nie jesteś w pobliżu. Martwi 

background image

64 

mnie to, iż mieszkasz w tym domu samotna, wykonujesz 
wszystkie te służebne prace, i że nie masz przyjaciół ani god­
nych rozrywek. Arabello, byłoby nam bardzo dobrze ze sobą, 
i z korzyścią dla nas obojga. 

Dziewczyna odparła ze spokojem: 

- Nie znaczy to jednak, że... wystąpił pan ze swoją pro­

pozycją z litości? Gdyby bowiem tak było, cisnęłabym w pa­
na czymś ciężkim. 

Arabella pamiętała, że w tamtych szczęśliwych czasach 

kilku mężczyzn oświadczało się jej, ale żaden nie uczynił tego 
tak szczerze i otwarcie, i bez zabawy w sentymenty, jak zrobił 
to doktor. 

- Nie lituję się nad tobą - powiedział z powagą - i nigdy 

się nie litowałem. Natomiast interesujesz mnie, intrygujesz, 
nieraz także irytujesz, również rozweselasz, bawisz. I co naj­
ważniejsze, zgadzamy się ze sobą w sprawach liczących się. 

- Przyznaję, że mówisz bez ogródek... - Niepostrzeżenie 

dla siebie Arabella przestała zwracać się do niego per pan. 

- Czy chciałabyś, żebym kłamał? Czy uwierzyłabyś, gdy­

bym powiedział, że cię kocham? 

- Oczywiście, że nie! To byłby absurd! - Zmarszczyła 

nos. - Kolacja jest już gotowa. 

Podobało się jej to, że natychmiast wstał, nalał wina do 

kieliszków i zaniósł talerze do stołu. 

Cały czas rozmawiali na rozmaite tematy, ale nie dotyka­

jące sprawy, która sprawiła, że się tu oboje znaleźli. Miała 

więc czas na otrząśnięcie się z szoku. Przy kolacji spierali się 
na temat rozmaitych książek, uprawy róż, a zgadzali się co do 
tego, że dobrze jest mieć w domu zwierzaki, którymi można 
się opiekować. 

- Miałam kiedyś kucyka - powiedziała Arabella, pełna 

zadumy - i osiołka również. Kiedy musiałam wyprowadzić 

background image

65 

się z poprzedniego domu, chciano te zwierzęta sprzedać. Ale 
umieściłam je w schronisku dla zwierząt. Wciąż tam są, mam 
przynajmniej taką nadzieję. - Podała adres, a doktor oświad­
czył, że słyszał o tym schronisku i że cieszy się ono dobrą 
opinią. 

Dziewczyna przygotowała herbatę, a doktor zajął się zmy­

waniem naczyń. Robił to bardzo sprawnie, więc zapytała, 
czy w domu postępuje podobnie, mimo że ma przecież go­
spodynię. 

- Pani Turner wzięła mnie pod swoje skrzydła zaraz po 

śmierci rodziców. I od tego czasu, przyznaję, rzadko zajmuję 
się czynnościami domowymi. Ale potrafię robić wszystko, 

jeśli jest taka potrzeba. 

Gdy zasiedli do herbaty, w pewnej chwili zapytał: 

- A zatem, ile czasu ci zajmie, żeby podjąć decyzję? 
- Myślę, że będę się musiała zastanowić nad tą propozycją 

w samotności - odparła. - Gdy jesteś tutaj, myśli moje rozpra­

szają się. Brzmi to być może niegrzecznie, ale nie było to moim 
zamiarem. Po prostu muszę wszystko przemyśleć z pewnym 
dystansem. Nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi? 

- Oczywiście zdaję sobie sprawę. Umówmy się zatem 

tak, że za tydzień zadam ci jeszcze raz to samo pytanie. Przez 
ten czas nie będę ci się narzucał, nie dlatego, żebym cię chciał 
unikać, ale pragnę, żebyś mogła wszystko spokojnie prze­

myśleć. 

Doktor wstał, uścisnął jej obie ręce, pocałował w policzek. 
- Pamiętaj jednak - powiedziała Arabella - że gdybyś 

zmienił zdanie... 

- Nie. Mogę cię zapewnić, że nie zmienię. 
Po jego wyjściu dziewczyna długo siedziała bez ruchu. 

W głowie miała zamęt. Ale nie było sensu zastanawiać się 

teraz nad powstałą sytuacją. Rano powróci do sprawy, bo 

background image

66 

wtedy ma zawsze trzeźwiejszą głowę. Wydawało się jej, że 
tej nocy nie będzie mogła spać. Okazało się jednak, że ledwo 
przyłożyła głowę do poduszki, sen zmorzył ją natychmiast. 

Następny dzień był, jak zwykle w listopadzie, ponury 

i chłodny i przeżycia poprzedniego wieczora wydały się jej 
nierealnym urojeniem. Przez kolejne dni toczyła sama ze sobą 
wewnętrzny dialog, uwzględniając wszystkie za i przeciw. 
Decyzji nie potrafiła jednak podjąć. Doszła zatem do wnio­
sku, że musi z kimś na ten temat pogadać. Wieczorem zoba­
czyła, że doktor Tavener opuszcza swój gabinet jako ostatni 
z zespołu i zatrzymała go przy drzwiach wyjściowych. 

- Czy można ci zająć pięć minut? Muszę kogoś popro­

sić o poradę. A nie znam tutaj nikogo, z wyjątkiem ciebie. 
Co prawda chodzi o nas dwoje, lecz jeśli założymy, że roz­

mawiamy o zupełnie obcych nam osobach... Czy wyrażam 
się dość jasno? 

- Dobry, sensowny pomysł. Chodź do mego gabinetu, 

zobaczymy, czy będę mógł coś dla ciebie zrobić. 

W gabinecie podsunął jej jeden z foteli przeznaczonych dla 

pacjentów, a sam usadowił się za biurkiem. 

- Chodzi o to, że ja... przepraszam, że dziewczyna, o któ­

rej mamy rozmawiać, nie jest pewna, czy zrobi słusznie, wy­
chodząc za mąż za tego człowieka. Nie wie, czego on się 
będzie po niej spodziewał. Nie wie też, czy on często wycho­
dzi na różne przyjęcia towarzyskie. Czy jego przyjaciele będą 

ją lubili? A może ona nie będzie lubiła tych przyjaciół? Nie 

chciałaby, żeby z jej powodu musiał się wstydzić. Ta dziew­
czyna nie jest ani bystra, ani dowcipna. Wszystko może się 
okazać niewypałem. A na dodatek ona nie należy do ludzi, 

którzy pochwalają rozwody... Przecież wychodzi się za mąż 
z myślą, że krok ten będzie zwieńczony sukcesem. 

Arabella patrzyła uparcie na twarz doktora, ale dostrzegała 

background image

67 

na niej tylko spokojne, beznamiętne zainteresowanie tema­
tem. Na koniec odezwał się zrównoważonym głosem: 

- Ta dziewczyna martwi się niepotrzebnie. Ma złe wyob­

rażenie o sobie. Ma wszelkie dane ku temu, żeby wypełniać 
obowiązki spoczywające na żonie profesjonalisty. A przy 
okazji powiem, że dla powracającego po wielogodzinnej pra­
cy męża, rozszczebiotana żona może być prawdziwym utra­
pieniem. Dodam jeszcze, że jeśli obie strony lubią się wza­

jemnie, jest małe prawdopodobieństwo, iż małżeństwo skoń­

czy się niepowodzeniem. Przeciwnie, fakt, iż między obu 
osobami nie ma gorącego uczucia, zazwyczaj szybko mijają­
cego, potwierdza tylko przypuszczenie, że to małżeństwo ma 
szansę na sukces. - Po tych słowach doktor uśmiechnął się. 

- Czy to, co powiedziałem, pomogło ci? 

- Tak sądzę - przytaknęła. - Ale jest jeszcze jeden pro­

blem. Jesteś bogaty. 

- Zgadza się - powiedział, jakby przepraszając. - Jestem, 

w rzeczy samej, bogaty, ale nigdy mi to nie sprawiało kłopotu. 
Nie pozwolę też, żeby sprawiało tobie. 

- No tak, gdybym jednak wyszła za ciebie za mąż, to chcę, 

żebyś wiedział, że nie z powodu pieniędzy. 

- Nie, nie. Ani przez chwilę nie przyszło mi to do głowy. 

- Powiedział to z poważną miną i nie dostrzegła w nim ani 
odrobiny rozbawienia. 

- Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas i udzieliłeś porady. 

Tego dnia doktor był umówiony na kolację u Marshallów. 

Spóźnił się nieco, więc przepraszał gorąco panią domu i wrę­

czył jej wielki bukiet róż. 

- Wejdź, wejdź, prosimy, i na wstępie czegoś się napijemy 

- powiedział James. - Dzisiaj nikogo innego nie zaprosili­

śmy, będziemy więc mogli o wszystkim spokojnie pogadać. 

background image

68 

Mam nadzieję, że przyjdziesz do nas na obiad w Boże Naro­
dzenie. Angie poszukuje już odpowiedniej młodej pani, którą 
też chce zaprosić, może cię zainteresuje. - Nie czekając na 
reakcję Tavenera, James mówił dalej: - Mieliśmy dzisiaj mę­
czący dzień. Jak rozumiem, zostałeś trochę dłużej, żeby upo­
rządkować papierki? 

- Nie - odparł Titus, sadowiąc się w wygodnym fotelu 

klubowym, naprzeciw gospodarzy. - Nie o papierki chodziło. 
Rozmawiałem z Arabellą. 

- Bardzo miłe, małe stworzenie. Czy ma jakieś kłopoty? 

- zapytał James i rzucił żonie krótkie spojrzenie. - Polubiła­
byś ją, Angie. Szkoda, że nie możesz znaleźć dla niej męża, 
Titusie. 

- To już zbyteczne. Ma zamiar wyjść za mnie - powie­

dział doktor Tavener. 

- Coś takiego? Przyznam, Titusie, że jest wprost stworzo­

na dla ciebie. Powinieneś przyprowadzić ją dzisiaj do nas. 

- Pozostawiłem ją na Wigmore Street z odkurzaczem 

w ręce i narzekającą, że woda kapie z kurków od umywalek. 

Pani Marshall zaśmiała się. 

- Titusie, to brzmi, jakbym ciebie słyszała. Bez sentymentów 

i niezmiernie praktycznie. Czy bardzo jest w tobie zakochana? 

- Ani trochę - odpowiedział. - Zresztą nie życzyłbym so­

bie tego. Natomiast bardzo się oboje lubimy i mamy identy­
czne spojrzenie na najważniejsze sprawy. Myślę, że nasze 
małżeństwo będzie nie kończącym się pasmem sukcesów. 

- Znamy cię od długiego czasu, od wielu, wielu lat - po­

wiedziała pani Marshall - i zaczynałam już myśleć, że nigdy 
się nie ożenisz. Bardzo więc nas oboje uradowałeś, Titusie. 

- Przyprowadź ją tutaj, niech zobaczy, jak wygląda szczę­

śliwe małżeństwo. Jesteśmy po ślubie już szesnaście lat 
i wciąż ogromnie cenimy sobie ten związek. O, mój Boże! 

background image

69 

- James dorzucił jeszcze. - Nagle sobie uświadomiłem, że 
będziemy musieli znaleźć nową pomoc domową. 

- Może zgodzisz się na tego byłego kierowcę autobusów? 
- Dobry pomysł. Powiem jutro rano pannie Baird, żeby 

się z nim skontaktowała. 

Arabella była także w dobrym nastroju. Podjęła już decy­

zję i nie miała zamiaru jej zmieniać. Widziała wśród znajo­
mych wiele małżeństw, które się rozpadły, mimo że pary te 
na początku, jak się to mówi, zakochane były w sobie po uszy. 
Dziewczyna przyznawała w duchu rację Titusowi, że te same 
zainteresowania, jak książki, muzyka, sposób życia, a także 

zadowolenie z przebywania ze sobą, znaczą dla dwojga ludzi 
więcej i bardziej gwarantują trwałość związku niż początko­
we uniesienia uczuciowe. Oczywiście była w głębi duszy 
przekonana, że zakochanie się byłoby też wspaniałą rzeczą, 
ale wiedziała, że doktor Tavener był mężczyzną, który nie 
miał zamiaru tracić czasu na miłosne wzdychania. 

Zgodnie z tym, co obiecał, Titus nie próbował nawiązać 

z nią kontaktu, aż do wyznaczonego dnia. Tydzień już się 
skończył i ostatni pacjent i cały zespół opuścili budynek. Ara­

bella chciała już się zabrać do porządków, kiedy pojawił się 
doktor Tavener i wyjął jej z rąk szczotkę i inne narzędzia 
pracy, i powiódł do pokoju na dole. 

- Daj temu spokój - oświadczył. - Powiedz, czy wy­

jdziesz za mnie? - Jego głos był w dalszym ciągu pozbawiony 

wszelkich emocji. Ale czegóż mogła oczekiwać? Usiadła 
i wskazała mu drugi fotel. 

- Tak - odparła. A ponieważ zabrzmiało to trochę sucho, 

dodała: - Tak, jeszcze raz dziękuję, wyjdę za ciebie. 

- Wspaniale! Czy zatem możemy zaplanować teraz kilka 

szczegółów? Wyprowadzisz się stąd pod koniec tygodnia. Jest 

background image

70 

już umówiony do pomocy w domu mężczyzna, który zacznie 

pracę w niedzielę. Postaram się o specjalne zezwolenie i bę­
dziemy mogli wziąć ślub bardzo szybko... 

- Wspomniałeś o „naszych planach" - zauważyła cierp­

ko. - Coś mi się wydaje, że przyjąłeś z góry za pewnik, iż 
zgodzę się na wszystko, co ty sobie obmyślisz. 

- Przepraszam cię, bardzo mi przykro! To było niewyba­

czalne. Przez cały ten tydzień planowałem i planowałem. Po­
wiedz, Arabello, jak sobie wyobrażasz najbliższe dni, a zro­
bimy zgodnie z twoim życzeniem. 

- To, co proponujesz, brzmi sensownie - powiedziała 

z powagą. - Gdzie mam się udać, gdy stąd się wyprowadzę? 

- Mam dom na wsi... Mieszka tam moja babka. Czy zgo­

dzisz się przebywać z nią przez kilka dni, gdy ja będę wszy­
stko urządzał w Londynie? I czy zgodzisz się na to, żebyśmy 
wzięli ślub w wiejskim kościele? 

- Tak, bardzo mi to odpowiada. Lecz być może twoja 

babcia... Jestem obca dla niej... 

- Niezupełnie. Spotkałyście się już kiedyś. Wtedy, gdy 

przyprowadziła do mnie tutaj swoją opiekunkę. 

- Och, a więc ona wie, kim jestem? - westchnęła Arabel-

la. - Wie, że występowałam w roli pomocy domowej? 

- Tak jest - Titus potaknął. - Wie również, że jesteś bar­

dzo miłą dziewczyną, która będzie dla mnie dobrą żoną. 

- Postaram się. 

Pochylił się nad nią i wziął jej rękę w swoje dłonie. 
- Uzgodniliśmy, że nie będzie między nami fałszywych 

sentymentów. Mamy stać się przyjaciółmi, towarzyszami ży­
cia, godzącymi się na to, że każde z nas ma prawo do prywat­
ności, bez animozji i urazów, bez złośliwości. Mamy cieszyć 
się własnym towarzystwem, spędzać wspólnie czas, gdy bę­
dziemy mieli na to ochotę. 

background image

71 

- Skoro takie jest twoje życzenie... Będziesz mi w tym 

pomagał. Masz przecież wielu przyjaciół, sądzę, że czasami 

lubisz się rozerwać, zabawić... 

- Owszem. Teraz będziesz mi towarzyszyć... 
- I już nie będziesz musiał wyrywać się z sieci uroczych 

pań, które chcą cię złowić na męża. - Arabella zaśmiała się 
przy tym głośno. - Gdy te panie zobaczą mnie, pomyślą sobie, 
że zupełnie zgłupiałeś. 

- Jeśli tak się stanie, to owe damy przestaną być naszymi 

przyjaciółkami. Powiedz mi, czy masz dość pieniędzy? Może 
będziesz chciała dokupić sobie coś z ubrania? 

- Na początek wystarczy. Myślę, że będzie mi potrzeba 

więcej szmatek dopiero po ślubie, jeśli mam wyglądać jak 
żona pana doktora, z ogromnym wzięciem. 

W tym miłym, swobodnym nastroju omawiali dalsze 

szczegóły niedalekiego już, wspólnego pożycia. Arabella mia­
ła wrażenie, jakby przeglądała książkę, strona po stronie i na 
każdej znajdowała coś dla siebie nowego. Dowiedziała się na 

przykład, że za ład i porządek w wiejskim dworze odpowie­

dzialne jest małżeństwo Butterów i że sam Butter jest jedno­
cześnie kierowcą samochodu, z którego usług Arabella miała 
odtąd korzystać. 

Ze swej strony powiedziała doktorowi, że zależy jej tylko . 

na paru drobiazgach z jej wyposażenia, jak na przykład stolik 
po matce. Większość jej rzeczy może zostać przy Wigmore 
Street. 

Na koniec zapytała, kiedy właściwie ślub ma się odbyć? 
- Za tydzień... może za dziesięć dni, jak wolisz... A na­

wet, jeśli nie masz nic przeciwko temu, możemy stanąć przed 
ołtarzem już w sobotę rano i wrócić do Londynu w niedzielę. 

- W ten sposób będziesz mógł przyjąć pacjentów w po­

niedziałek. To rozsądna propozycja. - Arabella dostrzegła ul-

background image

72 

gę na jego twarzy, co przypomniało jej jeszcze raz, że ich 
małżeństwo miało stać się przyjaznym porozumieniem, które 
nie będzie zakłócało jego pracy. 

Titus skierował się ku drzwiom. 

- Okropnie mi przykro, że jeszcze teraz zostawiam cię 

tutaj, Arabello. Czy jednak musisz nadal odkurzać wszystko, 
czyścić? 

- Jak najbardziej. To jest moja praca, którą powinnam 

wykonywać dopóki tu jestem... 

- Kiedy pobierzemy się - powiedział, obejmując ją ramie­

niem - nigdy nie weźmiesz do ręki ścierki do kurzu czy do 
wycierania naczyń. Nigdy... do końca swoich dni. 

- Takiej obietnicy żadna dziewczyna się nie oprze. Musisz 

mnie uprzedzić, kiedy tutaj ma się pojawić nowa pomoc do­
mowa, żebym się odpowiednio przygotowała. 

- Jutro się dowiesz. A teraz uważaj na siebie, moja droga. 

Gdy została sama, zabrała się żywo do roboty, bowiem nie 

tylko musiała jak zawsze dokładnie posprzątać, ale również 
chciała poddać krytycznej ocenie swoją garderobę oraz przy­
gotować kilka drobiazgów do zabrania ich do nowego domu. 
Tego dnia położyła się więc do łóżka później niż zwykle. 

Rano doktor Marshall poprosił ją do siebie zaraz po 

przyjściu. 

- Proszę, proszę - powiedział jowialnie. - A zatem zamie­

rzasz nas opuścić. Mam jednak nadzieję, że teraz będziemy 
się widywać znacznie częściej i dłużej. Oczywiście nigdy nie 
myślałem, Arabello, że będziesz tu długo pracowała. Cieszę 
się ogromnie z waszej decyzji i mam nadzieję, że będziecie 
ze sobą szczęśliwi. Titus postarał się, żeby twój następca 

przyszedł tu już dzisiaj rano. Wyjaśnij mu, jakie będą jego 
obowiązki. Musisz niebawem przyjść do nas na obiad i po­
znać moją żonę. Chociaż mam nadzieję, że zobaczycie się 

background image

73 

wcześniej, bo zapewne zechcesz, żebym cię poprowadził do 
ołtarza. A moja żona także tam będzie. 

- Oczywiście. - Arabella była zachwycona. - Dziękuję 

z całego serca za tę propozycję... 

Mężczyzna w średnim wieku przedstawił się jako kandy­

dat do pracy na miejsce Arabelli. Był bardzo miły, mówił 
zabawnym cockneyem, to znaczy akcentem ze wschodnich 

peryferii Londynu. Uprzednio był kierowcą autobusu, ale 
zwolniono go z pracy i dziękował teraz losowi, że znalazł 
nowe zatrudnienie i dach nad głową. Od dłuższego czasu był 
wdowcem. 

Oprowadzany po domu przez Arabellę wszystko w lot poj­

mował i wyglądało na to, że będzie godnym następcą dziew­
czyny. W zachwyt wprawiła go propozycja, że zostawi mu 
dużo swoich rzeczy i chciał za nie koniecznie zapłacić. Z tru­
dem mu to wyperswadowała. Okazało się, że on również ma 
ukochanego kota, z którym nie chciałby się rozstawać. Umó­

wili się, że nowa „gosposia do wszystkiego" pojawi się w so­
botę i wtedy nastąpi oficjalne przekazanie miotły, kubła 
i ścierki. 

Arabella zjadła coś pospiesznie i poszła otworzyć drzwi 

pierwszemu tego popołudnia pacjentowi. Ale doktora Tave-
nera wciąż nie było. Panna Baird wyjaśniła, że pojechał do 
Birmingham i wróci dopiero w piątek. 

- Nie miałam jeszcze okazji pogratulować ci, Arabello 

- powiedziała z miłym uśmiechem. - Życzę wszystkiego naj­
lepszego. Doktor Tavener to wspaniały mężczyzna. Jestem 
pewna, że będziecie doskonale do siebie pasować. Żałujemy, 
że stąd odchodzisz. 

Arabella podziękowała. 
- Ja także, wiesz o tym, czułam się tutaj bardzo dobrze. 

background image

74 

Mężczyzna, który przychodzi na moje miejsce, wydaje mi się 
miły i jest zachwycony, że ma znowu pracę. 

Pan Flinn, czyli właśnie jej następca, pojawił się w sobo­

tę rano punktualnie i udzieliła mu kolejnej „lekcji". Nato­
miast doktor Tavener był nadal nieobecny. Arabella czuła 
męczący ucisk w sercu. Nie wiedziała, jak rozumieć jego 
nieobecność. Czyżby zupełnie zapomniał o swej przyszłej żo­
nie? A może zmienił decyzję i nie ma zamiaru wiązać się 
z nią? 

Uznała swe obawy za absurdalne, lecz dopiero wtedy, gdy 

pojawił się w drzwiach, tuż przed południem. Przywitał się 

z nią przyjaźnie, ale bez jakichkolwiek usprawiedliwień. Po 
chwili siedzieli już w samochodzie i Titus zakomunikował, że 
tego dnia wypadła mu dodatkowa wizyta lekarska, w związku 
z czym on sam dojedzie do wiejskiej rezydencji dopiero wie­
czorem, natomiast wcześniej pojawi się w Londynie Butter, 
aby ją zabrać samochodem do oczekującej babci. 

Gdybym była piękna, czarująca i dobrze ubrana, pomyśla­

ła Arabella wewnętrznie wzburzona, zrobiłabym awanturę, bo 
przecież traktuje mnie jak paczkę wysyłaną pocztą. Czytając 
w jej myślach, doktor powiedział: 

- Przepraszam, że nie mogę zawieźć cię osobiście, ale o tej 

niespodziewanej wizycie dowiedziałem się dopiero dziś rano 

i musiałem zmienić nasze plany. 

Popatrzył na jej zarumienione policzki i się uśmiechnął. 

- Czy zgodzisz się na ślub w następną sobotę? Będziesz 

miała w ten sposób więcej czasu na zakupy. 

Oczywiście nie oponowała, tylko się jeszcze upewniła, że 

będzie mogła zabrać swoje zwierzaki do dworu na wsi. 

W drzwiach londyńskiego domu doktora powitała ich pani 

Turner. Z serdeczną wylewnością. Arabella odetchnęła z ulgą. 

- Przez wiele lat mówiłam doktorowi, że czas najwyższy, 

background image

75 

żeby się ożenił i wydaje mi się, panno Lorimer, że wybrał, 
bardzo dobrze. Cieszę się, że będę mogła usługiwać pani. 

- Bardzo dziękuję, pani Turner - Arabella wyciągnęła rę­

kę. - Jestem pewna, że doskonale się pani orientuje w upodo­
baniach doktora. 

- Oczywiście. Dba o własną wygodę, ale jest też wyrozu­

miały na potrzeby innych, jeśli tak można powiedzieć. Kiedy 
odbędzie się ślub, panno Lorimer? 

- W następną sobotę. Mam nadzieję, że przyjdzie pani do 

kościoła. To będzie bardzo cicha ceremonia. 

Pani Turner odeszła, uśmiechając się pogodnie, a Arabella 

miała czas, żeby poprawić fryzurę i makijaż. Była nieco zde­
nerwowana, nie spieszyła się więc z tymi zabiegami. Po chwi­
li pojawił się doktor i zaprowadził ją do niedużego pokoju. 
Był przytulny, ładnie umeblowany, na kominku palił się ogień. 
Okno wychodziło na balkon i dalej na kanał Małej Wenecji. 

Na półkach wzdłuż ścian stało mnóstwo książek. 

- Jadam tu zwykle śniadania - powiedział Titus. - Mo­

żesz używać tego pokoju jako saloniku. Stolik twojej mamy 
będzie tu wyglądał doskonale. 

Podsunął fotel i usadowił Arabellę przy kominku. Przy 

ogniu grzała się trójka zwierzaków, z Bassertem pośrodku. 

- Jak mi się wydaje, moja suka zaadoptuje twego szcze­

niaka, oczywiście, jeśli Percy się zgodzi. 

Titus wręczył dziewczynie kieliszek. 

- To szampan, bo przecież mamy coś uczcić, Arabello. Za 

nasze zdrowie i za naszą wspólną, szczęśliwą przyszłość. 

Spełniła toast i dodała żarliwie: 

- Och, tak, mam nadzieję, że będzie szczęśliwa. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Wczesnym popołudniem Arabella wyjechała do wiejskiej 

rezydencji granatowym jaguarem, prowadzonym przez But­
lera. Zwierzęta umieszczone zostały na tylnym siedzeniu. Ti-
tus pożegnał się z nią serdecznie, jakby chciał ją uspokoić 
przed spotkaniem z babcią. Ale sam sprawiał wrażenie czło­
wieka, który odetchnął z ulgą z powodu jej odjazdu. O co 
chodziło, czy o kogo, nie była w stanie rozszyfrować. W każ­

dym razie popołudniowe spotkanie miało być bardzo ważne. 
Spotkanie z przyjaciółką? - zastanawiała się pełna niepokoju. 
Przecież sam jej opowiadał, że wiele razy zakochiwał się 
i odkochiwał. Może ta ostatnia sympatia nie mogła wyjść za 
niego za mąż, bo już była związana z innym? A może nie 
miała ochoty na legalny związek? Czyżby więc właśnie dzi­
siaj mieli sobie powiedzieć „do widzenia?" Myśli te tak po­
działały na Arabellę, że była bliska płaczu. Na szczęście But-
ter doszedł do wniosku, że powinien bawić rozmową przyszłą 
żonę szefa. 

- Przyzna pani, że dom w Małej Wenecji jest bardzo ład­

ny. Ale dwór wiejski, do którego jedziemy, to jest właściwa 

siedziba doktora. Sam w sobie może nie jest zbyt duży, ma 

jednak wielkie tereny wokół i ogród, z którego każdy byłby 

dumny. Mieszkamy tam z żoną od lat. Przedtem służyliśmy 
u ojca pana Titusa. Doktor bardzo jest lubiany we wsi. Mie­
szka tam również starsza pani Tavener z damą do towarzy-

background image

77 

stwa. Obie mają pokoje do własnej dyspozycji. Pod tym sa­
mym dachem, ale całkiem niezależne. 

Butter wyprzedził w tej chwili wielką ciężarówkę i trzymał 

się nadal pasma szybkiego ruchu. Był nadspodziewanie do­
brym kierowcą, pewnym swych umiejętności. Prowadził auto 
z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę. 

- Czy nie jadę za prędko, panienko? 
- Nie, nie. Ja lubię dużą szybkość. Kiedyś sama prowadzi­

łam rovera. 

- To fajny mały samochodzik. W garażu na wsi stoi mi-

nimorris i będzie go pani mogła używać dla własnych celów. 

Arabella była przekonana, że w małżeństwie przyjdzie jej 

przeżyć dużo takich dni, kiedy będzie zdana całkowicie na 
siebie. 

Byli już blisko wiejskiej siedziby i czuła coraz większy 

wewnętrzny niepokój przed spotkaniem z babką Titusa. Star­
sza pani być może nie jest zachwycona, że jej wnuk chce 

poślubić dziewczynę, która jeszcze wczoraj była pomocą do­
mową. I być może jest zła z tego powodu, chociaż Titus mó­
wił coś zupełnie innego. 

Wjechali do wsi. Domki były niewielkie, zbudowane z ka­

mienia, z czerwonymi dachami. Między nimi, w samym środ­
ku, stał kościół, niewspółmiernie duży jak na tak małą parafię. 
Droga przebiegała obok świątyni, a potem wspinała się na 
pagórek. Arabella zobaczyła dwór i westchnęła z zachwytem. 
Wyglądał uroczo w półmroku zimowego wieczoru. Wszy­
stkie światła się paliły i gdy Butter zatrzymał samochód przed 
wejściem, drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich mała, 
tęgawa kobieta. W ogóle nie zważała na chłód panujący na 
dworze. 

Butter pomógł dziewczynie wysiąść z wozu. Pod pachę 

wzięła szczeniaka, a do ręki koszyk z pomrukującym kotem. 

background image

78 

- Witamy w domu. - Mała kobieta pochwyciła wolną rę­

kę Arabelli i mocno ją uścisnęła. - Nazywam się Butter, pa­
nienko. Jestem szczęśliwa, że pani do nas przyjechała. Na 
dworze zimno, proszę więc szybko wejść do środka. Na pew­
no chętnie napije się pani gorącej herbaty. Mąż zajmie się 
tymczasem szczenięciem i kotem. A potem pójdziemy do pa­
ni Tavener. •. 

Arabella po chwili znalazła się w małym pokoju, wyłożonym 

drewnianą boazerią, oświetlonym kinkietami, wygodnie umeb­
lowanym. Na zabytkowym kominku wesoło trzaskał ogień. 

- Nasz pan często używa tego pokoju - powiedziała pani 

Butter, przygotowując wszystko do podania herbaty. - Gdy 
wraca z długiego spaceru z psami, siada tutaj i mówi: „Pani 
Butter, jestem głodny jak wilk", a potem zjada z apetytem 
ogromny posiłek, który mógłby zaspokoić wielkoluda. Ale on 
przecież sam jest wielkoludem, prawda, panienko? A poza 
tym, jest bardzo dobrym człowiekiem. - Kobieta przerwała 
na chwilę swój monolog, a potem dorzuciła: - Cieszymy się 
wszyscy, że pan Titus wreszcie się żeni. Tutaj potrzebna jest 
pani domu... i dużo dzieci. 

Arabella, lekko zaszokowana, uśmiechnęła się, skinęła 

głową i coś zamruczała. Gdy została sama, wypiła duszkiem 
herbatę i zagryzła ją rogalikiem z dżemem. Zaczęła się mar­
twić, co się dzieje z jej pieszczochami, ale w drzwiach ukazał 
się właśnie Butter z kotem pod pachą, a mały Bassett biegł 

przy jego nodze. Czarny labrador pojawił się z nimi również, 
podbiegł do Arabelli i przysiadł przy niej. Podrapała go po 

głowie, czym był zachwycony. Po chwili trzy zwierzaki grza­

ły się zgodnie w cieple kominka. 

- A teraz czas już - powiedział Butter - żebyśmy przeszli 

do pani Tavener. Zwierzęta zostaną tutaj i proszę się nie oba­

wiać, Duke jest łagodny i na dodatek bardzo lubi koty. 

background image

79 

Dom okazał się większy, niż Arabella się spodziewała. Miał 

wiele pokoi, korytarzy i schodów. Apartamenty pani Tavener 
mieściły się na pierwszym piętrze, na tyłach domu. Butter 
zapukał do drzwi i otworzyła im panna Welling, witając Ara-
bellę miłym uśmiechem. 

- Pani Tavener czeka na kolejne spotkanie, panno Lori-

mer. Pragnę życzyć pani wszystkiego najlepszego. Jesteśmy 
zachwyceni, że doktor się żeni. 

Po tych słowach wprowadziła dziewczynę do pokoju przy 

końcu korytarza. To pomieszczenie było obszerne, pełne naj­
rozmaitszych mebli, i miało okno w głębokiej wnęce. Ogień 
buzował w eleganckim kominku. Pani Tavener siedziała wy­
prostowana na krześle z wysokim oparciem, a na kolanach 
trzymała książkę. 

- Jak widzę, zjawiła się narzeczona Titusa. Moja droga, 

jestem szczęśliwa, że wchodzisz do naszej rodziny... Podejdź 

i pocałuj mnie. 

Arabella zbliżyła się, manewrując ostrożnie między stolika­

mi, fotelami i szafkami pełnymi różnych cudeniek. Pocałowała 
delikatnie pomarszczony policzek i usiadła obok starszej pani. 

- Titus niedawno telefonował. Chciał się dowiedzieć, czy 

już przyjechałaś. Właśnie wyjeżdżał z Londynu. Żałował, że 

nie mógł sam cię tutaj przywieźć. Cieszę się, moja droga, że 
zostaniesz u nas przez parę dni. Traktuj tę rezydencję jak swój 

dom. Bo tak będzie w rzeczywistości. Mieszkam tutaj z panną 
Welling, ale zapewniam cię, że nie mam zwyczaju wtrącać się 
do życia Titusa. Tak samo nie będę wtrącać się do twojego. 

- Starsza pani uśmiechnęła się przy tym. - Ale z drugiej stro­
ny proszę cię bardzo, jeśli będziesz potrzebowała rady 

lub miała ochotę po prostu pogadać, nie krępuj się i przyjdź 
do mnie. 

Arabella od początku więc polubiła starszą panią. 

background image

80 

- Sądzę, że często potrzeba mi będzie światłej porady. 

Przecież tak niewiele wiem o prywatnym życiu Titusa. 

W tym momencie pojawiła się pani Butter i zaproponowała 

dziewczynie, że pokaże jej pokój, w którym miała tymczaso­
wo zamieszkać. 

- Doktor będzie tutaj już za godzinę i zapewne panienka 

będzie chciała przygotować się na jego powitanie. Dodam, że 
pozwoliłam sobie rozpakować rzeczy panienki. 

Pokój był czarujący. Urządzony meblami z drzewa ci­

sowego i jabłoni. Zasłony były z pastelowego perkalu, w tym 
samym kolorze, co dywan na podłodze i narzuta na łóż­
ku. Arabella wzięła kąpiel, i z największym trudem opar­
ła się pokusie, aby poleżeć w ciepłej wannie i podumać. 
Ubrała się w swą jedyną wieczorową suknię, mającą już parę 
lat, ale wciąż elegancką. Zrobiła staranny makijaż, uporząd­

kowała fryzurę i zeszła na dół, do małego pokoju, gdzie nadał 
przebywały jej własne ulubione zwierzęta, a także miejsco­
we, w doskonałej już komitywie. Zegar na kominku wydzwo­
nił siódmą. W parę minut później pojawił się Titus. 

- Jestem już tutaj od pół godziny, ale nie chciałem ci 

przeszkadzać. Czy dobrze się czujesz? Widziałaś już babcię? 

Czy Butterowie opiekują się tobą należycie? 

Odpowiedziała mu pełna zachwytu, zapominając o po­

przednich rozterkach. 

- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. To bardzo 

piękny dom. 

- Jestem tego samego zdania. Jutro oprowadzę cię po nim, 

a potem pokażę otoczenie. Czy pójdziesz ze mną rano do 
kościoła? 

- Bardzo chętnie. Miałeś dobrą podróż z Londynu? 
- Doskonałą. Będziemy tu przyjeżdżać tak często, jak to 

będzie możliwe, a także mam zamiar zabierać cię ze sobą, gdy 

background image

81 

będę miał spotkania poza Londynem. Na przykład pod koniec 
miesiąca wybieram się do Leiden, w Holandii. Na parę dni. 
Mam tam przyjaciół, których na pewno polubisz. 

- Czy są Holendrami? 
- On tak, żona jest Angielką. Niezależnie od wszystkiego 

przyjedziemy tu oczywiście na Boże Narodzenie. 

Parę godzin później, już na pół śpiąca, Arabella pomyślała 

sobie, że wyzbyła się wcześniejszych wątpliwości. W towa­

rzystwie Titusa czuła się tak, jakby był starym przyjacielem. 
Miał rację. Nie było między nimi płomiennego uczucia, ale 
zanosiło się na to, że będą parą prawdziwych przyjaciół, na 
długiej drodze życia. 

Po nabożeństwie miejscowy pastor przyszedł razem z nimi 

do dworu. Towarzyszyła im także żona pastora, ciekawa, jak 
wygląda Arabella i szczegółów, dotyczących ślubu. Titus był 

dla dziewczyny osłoną, odparowywał zbyt natrętne pytania, 
sam zadawał własne. Po ich wyjściu powiedział, że żona 
pastora bardzo lubi zaglądać wszystkim do garnków. 

- Oczywiście będzie również na naszym ślubie. Mam na­

dzieję, że godzina dziesiąta rano, to nie za wcześnie na tę 
ceremonię? Potem zjedlibyśmy lunch razem z babcią i wie­
czorem pojechali do Londynu. 

Wiejska rezydencja miała wiele pokoi. Poza znanym Ara-

belli salonem, na parterze była też jadalnia, gabinet pana 
domu, mały pokój, który zwierzaki uznały już za własny, 

i jeszcze jedno pomieszczenie z oknami wychodzącymi na 
ogród i połączone z oszkloną werandą. 

- Za krzakami rododendronów - Titus pokazał ręką przez 

okno -jest basen kąpielowy, a dalej ogród warzywny. A teraz 
chodźmy piętro wyżej. Nie będziemy zaglądali do kuchni, bo 

wpadlibyśmy w objęcia pani Butter. 

Na szczycie schodów znajdował się obszerny okrągły 

background image

82 

podest. Titus otworzył podwójne drzwi i ukazał się piękny 
duży pokój, gdzie Arabella miała rezydować. Okna wycho­
dziły na spory balkon. Pomieszczenie było wyłożone w cało­
ści dywanem w kolorze śmietany. Zasłony w oknach były 
z jedwabiu w różany rzucik, podobnie jak kapa na łóżku. Nad 
tymże łożem rozpięty był baldachim, wsparty na czterech 
ozdobnych mahoniowych słupkach. Z mahoniu była też ob­
szerna toaletka. Na nocnych stolikach stały lampki z różowy­
mi abażurami. Poza tym w kącie pokoju stał jeszcze wygodny 
szezlong i parę foteli. W takim wnętrzu miło było budzić się 
co rano. 

- Jakie to wszystko piękne - Arabella wyraziła swój za­

chwyt. - A co jest za tymi drzwiami? 

- Łazienka, a za nią twoja garderoba. Drzwi obok prowa­

dzą do przebieralni. 

Okazało się także, że za łazienką i garderobą znajdowała 

się jeszcze jedna sypialnia, mniejsza i skromniejsza. Titus 
wyjaśnił krótko, że tam on sypia. 

Arabella zagubiła się już w liczbie pokoi, a przecież nie 

był to jeszcze koniec zwiedzania. Małymi schodami weszli na 
wyższe piętro. Pomieszczenia były tam znacznie mniejsze, 
lecz także ładnie urządzone. Doktor wskazał w kierunku ko­
rytarza i wyjaśnił, że tam mieszkają Butterowie. 

- Do służby należą jeszcze dwie pokojówki, ale one mie­

szkają we wsi. - Titus popatrzył na zegarek. - Musimy się 

pospieszyć, bo czas już na lunch. Jeśli będziesz miała ochotę, 
to po południu obejrzymy sobie otoczenie dworu. 

Gdy schodzili na dół, doktor nagle zatrzymał się. 

- Całkiem bym o tym zapomniał - powiedział zakłopota­

ny i wyjął z kieszeni małe pudełeczko. - Twój pierścionek... 
- Uchylił aksamitną przykrywkę i ukazało się cacko w starym 
stylu, wysadzane brylantami. - Ten klejnocik znajduje się 

background image

83 

w naszej rodzinie od paru pokoleń... cieszą się nim kolejne 
panny młode. Mam nadzieję, że będzie pasował. 

Titus nie próbował jednak włożyć jej pierścionka na palec. 

Arabella pomyślała, że zapewne uznał to za sentymentalny 
nonsens. Ale ów symbol zaręczyn pasował doskonale. Dziew­
czyna uniosła rękę, żeby mu się dokładnie przyjrzeć. Był 
piękny. 

- Będę go nosić z dumą, Titusie - rzekła i spojrzała 

w twarz mężczyzny, ale nie dostrzegła na niej ani odrobiny 
wzruszenia. 

Gdy zasiedli do stołu, pani Tavener powiedziała: 

- Widzę, że nosisz już nasz rodzinny pierścionek. Masz 

bardzo ładne ręce, Arabello. Co myślisz o swoim przyszłym 
domu? 

Rozmawiali długo i szeroko o dworze i jego historii, o wsi 

i ludziach, którzy w niej mieszkają, a po skończonym posiłku 
starsza pani poszła do swego pokoju. 

- Weź płaszcz, to pokażę ci ogród, nim zmrok zapadnie. 
Nawet przy porywistym wietrze teren wokół dworu robił 

dobre wrażenie. 

- Och, jak na to patrzę, przypomina mi się... - Arabella 

przerwała w pół zdania. 

- Przypomina ci się twój własny ogród - Titus dokończył 

za nią. - Większość domów w tej stronie Anglii posiada po­
dobne warzywniki, otoczone murem. Ten ogród odziedziczy­
łem razem z domem. Pokażę ci, jak wyglądają cieplarnie. 

Uprawiamy tu wszystko, co znaleźć można na naszym globie. 
Mamy starego ogrodnika, który pracował jeszcze dla mojego 
dziadka, a teraz dołączył do niego wnuk. 

- Tylko ich dwóch do uprawy tego wszystkiego? 
- Nie, nie, gdy zachodzi potrzeba, dostają pomoc ze wsi. 

Proszę, chodź za mną. 

background image

84 

Arabella nie ruszyła się jednak. 
- Titusie, nie jestem pewna... to znaczy obawiam się, czy 

będę w stanie podołać temu wszystkiemu, jak sobie zapewne 
wyobrażasz. 

Wziął ją za rękę i poprowadził wzdłuż grządek ogórków 

i porów. 

- Może więc wreszcie zrozumiesz, dlaczego potrzebna mi 

jest żona... czyli ktoś, kto mnie, mieszczuchowi, pomoże 

radzić sobie z tym wszystkim. 

- Ale to jest twój dom. 
- I będzie również twój. 
- Masz odpowiedź na wszystko. 
Nachylił się nad nią, pocałował w policzek i wziął za rękę. 
- Chcę ci coś pokazać. 
Arabella pomyślała, że rola jego żony nie będzie, mimo 

wszystko, tak trudna, jak posługiwanie przy Wigmore Street.. 
Po chwili znaleźli się przed stajnią. 

- Jeździsz konno? - zapytała. 
- Tak, i to tak często jak tylko mogę. Wejdźmy do środka 

- zaproponował. 

W najbliższej przegrodzie dostrzegła w półmroku kucyka 

i obok niego małego osiołka. Oba czworonogi, gdy ją tylko 
rozpoznały, uniosły od razu łby. Kucyk prychnął i szybko 
zbliżył się do Arabelli, za nim raźno podszedł osiołek. 

- Niemożliwe! Przecież to jest Bess... a także Jerry! 

- Dziewczyna objęła jedno i drugie zwierzę za szyję, tuliła się 
do nich, coś mamrotała im do uszu, poklepywała je. 

- 'To jest ślubny prezent - zażartował Titus. - Masz tutaj 

cukier dla Bess i marchewkę dla Jerry'ego. 

- Titusie, jakżeż mam ci dziękować? To najwspanialsza 

rzecz, jaka mi się przytrafiła, od chwili kiedy opuściłam dom. 
- Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek. - Nie 

background image

85 

masz pojęcia... - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wybu­
chła szlochem. 

Otoczył ją ramieniem i pozwolił wypłakać się. 
- Boże - szepnęła -jak ja się zachowuję. Ale tylko dlate­

go, że jestem bardzo szczęśliwa. 

Titus podał jej wielką, śnieżnobiałą chustkę do nosa. 

- Wiem o rym, że miło jest spotkać starych przyjaciół 

- powiedział z wyrazem zadowolenia na twarzy. - Wydaje mi 

się, iż zwierzęta są w dobrej formie... Ale sądzę, że nie jeź­
dzisz już na Bess? 

- Oczywiście, że nie. Ostatni raz dosiadałam jej, mając 

piętnaście lat. Ona jest już bardzo stara, zresztą Jerry również. 

- Tak się domyślałem. Będą mogli dokonać swych dni 

tutaj. Mamy tam w głębi wybieg dla koni. Twoi ulubieńcy nie 
będą tu się nudzić. Wnuk naszego ogrodnika ma dobrą rękę 
do zwierząt. Możesz mu zaufać. Cieszę się bardzo, że sprawi­
łem ci przyjemność, ale musimy już wracać do domu. Zaraz 
po herbacie wyjeżdżam do Londynu, niestety. 

Arabella pożegnała się ze zwierzętami, zapowiedziała, że 

zobaczy się z nimi następnego dnia i poszła za Titusem, nie 
zdając sobie sprawy, iż ślady łez i czerwony nos nie dodają 

jej przecież i tak niepozornej buzi szczególnego uroku. 

Uświadomiła to sobie dopiero, gdy spojrzała w lustro w swo­
im pokoju. Na szczęście, na zewnątrz było prawie całkiem 
ciemno, może więc Titus niczego nie zauważył. Poprawiła 
szybko makijaż i fryzurę i zeszła na dół, gdzie wszyscy sie­
dzieli już przy herbacie. 

Po kilku minutach ogólnej rozmowy Titus wstał i zwrócił 

się do starszej pani. 

- Muszę jechać; babciu. Wrócę znowu w sobotę rano. Po­

wiem Butlerowi, żeby wszystkiego przypilnował. 

To mówiąc, ucałował kobietę w policzek, podał rękę pan-

background image

86 

nie Welling i gwizdnął na Beauty. Ze spojrzenia, jakim ją 
obrzucił, Arabella zrozumiała, że chce, aby go odprowadziła. 
Jeśli miała na dnie serca nadzieję, iż dojdzie wreszcie między 

nimi do jakiegoś romantycznego zbliżenia, to oczywiście za­
wiodła się ponownie. Doktor polecił tylko rzeczowym tonem: 

- Wyprowadzaj, proszę, Duke'a na dwór codziennie. 

Wprawdzie robił to Butter, ale teraz ty przecież możesz 

z psem nawet trochę pobiegać. Natomiast z Butterem ustal, 
kiedy chcesz się wybrać po zakupy. I nie staraj się oszczędzać 
na wydatkach. Musisz mieć wszystko, na co masz ochotę. 
Opiekuj się także, do czego nie muszę cię zresztą zachęcać, 

szczeniakiem i kotem. Jak mi się wydaje, przywykli już do 
nowego otoczenia. 

Arabellę nieco dotknął fakt, że Titus nie zapytał, jak ona 

sama czuje się w tym nowym środowisku, ale po sekun­
dzie uspokoiła się, przypomniała bowiem sobie o kucyku 
i osiołku. 

- Uważaj po drodze - powiedziała i poklepała Beauty po 

głowie. I wtedy doktor zadał jej zaskakujące pytanie: 

- Jesteś szczęśliwa, Arabello? 
- Dziękuję ci, Titusie. Jestem! 

Otworzył drzwi rollsa, znowu pocałował dziewczynę sym­

bolicznie w policzek, zagonił psa do wozu, usadowił się za 
kierownicą i machając ręką na pożegnanie, odjechał. 

Czegóż innego mogłam się spodziewać? - Arabella zapy­

tała samą siebie i wróciła do pokoju, żeby z panią Tavener 
omówić szczegóły ubioru ślubnego. 

Przez następne dni wszyscy byli dla niej bardzo mili. Nie 

szczędzili jej ciepła i wygód, i wyraźnie starali się, żeby czuła 
się szczęśliwa jak we własnym domu. Posiłki jadała z panią 
Tavener i towarzyszącą jej stale i wszędzie panną Welling. 

background image

87 

Resztę dnia miała dla siebie i mimo wietrznej pogody chodzi­
ła z Dukiem na długie spacery, poznając przy okazji okolicę. 

W połowie tygodnia Butter zawiózł Arabellę do zabytko­

wego Bath, gdzie miała dokonać najpilniejszych zakupów 
w sklepach z odzieżą. Ogromnie ją to podniecało. Zabrała ze 
sobą wszystkie pieniądze, jakie miała, do ostatniego grosika. 
Nie była to wielka suma, ale dostatecznie duża, zważywszy 
na jej niewygórowane plany. Zbliżała się już pora lunchu, 
kiedy nareszcie wyszukała i nabyła to, co było jej niezbędne. 
A więc kostium z czystej wełny, w kolorze błękitu zimowego 
nieba. Do tego dobrała odpowiednią jedwabną bluzkę. Po 
dłuższych poszukiwaniach kupiła kapelusz z wysoką główką 
i małym rondkiem, opuszczonym do dołu, ale tak, że nie 
zasłaniało jej pięknych oczu. Kapelusz wyraźnie poprawił 

ogólny wygląd dziewczyny. 

Wszystko kosztowało niemało, dalsze zakupy zrobiła więc 

w tańszych sklepach, przy głównej ulicy. Wydała prawie 
wszystkie pieniądze i, na przykład, nie stać jej już było na 
torebkę, która bardzo się jej podobała i byłaby przydatna. Ten 
zakup trzeba było jednak odłożyć na później. W jakiejś małej 
i taniej kafejce zjadła coś w rodzaju spóźnionego lunchu i do­
szła do miejsca, gdzie była umówiona z Butterem. 

Po powrocie do domu rozłożyła zakupy na łóżku. Wydały 

się jej bardzo szczęśliwie dobrane, ale zdawała sobie sprawę, 
że po ślubie zdecydowanie będzie musiała uzupełnić garde­

robę. Jeśli ma godnie pełnić rolę żony wybitnego lekarza, 
powtarzała w myślach. Na koniec przymierzyła kapelusz i 
z zadowoleniem stwierdziła, że był wart wydanych pieniędzy. 
Nie miała zamiaru pokazywać jednak czegokolwiek pani Ta-
vener, bowiem, jak jej powiedziała, pragnie zrobić niespo­
dziankę. 

Titus zatelefonował raz w ciągu tygodnia. Zapowiedział, 

background image

88 

że przyjedzie, jak było mówione, w sobotę rano wraz ze swo­
im drużbą, jednym z bliskich, wieloletnich przyjaciół. Nato­
miast doktor Marshall wraz z żoną pojawią się już w piątek 
wieczorem. Spędzą noc i cały dzień we dworze. Butter dostał 

już odpowiednie, związane z tym instrukcje. Na zakończenie 

telefonicznej rozmowy Titus zapowiedział, że z Arabellą zo­
baczy się w sobotę rano, w kościele, i życzył jej wszystkiego 
najlepszego. Jak starszy brat, a nie małżonek za parędziesiąt 
godzin, pomyślała dziewczyna. 

W sobotę rano pani Butter, pilnująca w najdrobniejszych 

szczegółach stosownych zwyczajów, przyniosła śniadanie do 

pokoju Arabelli. 

- Doktor jest już tutaj - powiedziała z wielkim przeję­

ciem. - Je śniadanie z panem Marshallem i jego żoną. Niech 
panienka także posili się teraz, a ja przyjdę za pól godziny 
i pomogę w kąpieli. Nie można spóźnić się do kościoła. 

Arabella pochłonęła wielkie śniadanie, bo zdawała sobie 

sprawę, że przez resztę dnia tak będzie zdenerwowana, iż 

niczego nie weźmie do ust. Ubrała się z dużą starannością. 

Spojrzała w lustro i doszła do wniosku, że nie jest najgorzej. 

Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby należała do ślicznotek. Sko­
ro jednak Titus nie kochał się w niej, rzecz nie była tak bar­
dzo ważna. Dobrze uszyte, modne ubrania, staranny makijaż 
i wizyty u wziętego fryzjera na pewno będą poprawiać jej 
wygląd. 

Ponownie pojawiła się pani Butter w gigantycznym kape­

luszu i wyraziła zachwyt, widząc kreację Arabelli. Poinformo­
wała również, że pan doktor poszedł już do kościoła, a pan 
Marshall czeka na nią. 

James pocałował ją w czoło. 

- Ślicznie wyglądasz, jesteś doskonale ubrana, podoba mi 

się także kapelusz. Chodźmy już. 

background image

89 

Miał to być cichy ślub, tymczasem pół wsi pojawiło 

się w kościele. Arabella zawahała się przez sekundę przy 

drzwiach, więc doktor Marshall ponaglił ją delikatnie 

i szepnął: 

- Titus dał mi to dla ciebie. - Wręczył dziewczynie nie­

duży bukiet z róż i miniaturowych lilii. 

Arabella wciągnęła w płuca odurzający zapach, wzięła 

pod rękę Jamesa i ruszyła przejściem między ławkami, wpa­
trując się w szerokie bary Titusa. Gdy stanęli obok pana mło­
dego, on i ona uśmiechnęli się do siebie. Jak para spotykają­
cych się znowu starych przyjaciół, pomyślała. Wszystko bę­
dzie dobrze. 

Złożyła swoje ślubowanie głosem cichym, z wewnętrznym 

przeświadczeniem, że dotrzyma każdego słowa. Czekała ją 
niewiadoma przyszłość, ale Arabella pomyślała, że zrobi 
wszystko, żeby być taką żoną jakiej on oczekiwał. Nie sły­

szała ani słowa z kazania, które wygłosił pastor, tak dalece 

była zaabsorbowana własnymi medytacjami. 

Reszta dnia minęła jak we śnie. Arabella uśmiechała się na 

prawo i lewo, rozmawiała z wszystkimi, ściskała dłonie, ca­
łowano ją wypiła trochę za dużo szampana, pokrajała wraz 
z Titusem okolicznościowy wielki tort, a potem nagle znala­

zła się w rollsie, z pupilkami na tylnym siedzeniu. Wszyscy, 

razem z Titusem za kierownicą przysypani byli grubą war­

stwą konfetti. Poza obrębem wioski, śmiejąc się serdecznie, 

musieli strzepać z siebie i ze zwierzaków te kolorowe papier­
ki, którymi obsypano ich, dając wyraz przyjaznego aplauzu. 

- Wreszcie widzę, jak naprawdę wyglądasz - powiedział 

Titus, nadal w doskonałym humorze. - Bardzo podoba mi się 
twój kapelusz. 

- Dziękuję za uznanie i dziękuję ci także za piękne kwiaty. 

Ślub był bardzo udany. 

background image

90 

- Też tak sądzę. A teraz rozpoczynamy udane małżeń­

stwo. To sprawa zupełnie inna, muszę wszakże powiedzieć, 
że wiążę z tym małżeństwem wielkie nadzieje. 

- Ja również - powiedziała rozpromieniona Arabella. 

Pani Turner, gospodyni, wyruszyła do Londynu przed ni­

mi, żeby powitać młodą parę na progu rezydencji w Małej 
Wenecji. Butter, który ją odwiózł, chciał koniecznie wrócić 

szybko do wsi, żeby wziąć udział w przyjęciu wydawanym 
z okazji ślubu. 

Jak można było przewidzieć, pani Turner powitała ich, 

rozpływając się w zachwytach nad wszystkimi detalami ślu­
bu. Wiele pochlebnych słów wypowiedziała też o pannie mło­
dej, a potem zaprowadziła ją do pokoju, który miał być króle­
stwem świeżo upieczonej pani domu. Pokój był urządzony 
z dużym smakiem i miał równie ciepłą atmosferę, jak tamten, 
w wiejskim dworze. 

Jakiś czas później siedzieli naprzeciw siebie w salonie. 

Prowadzili nieskrępowaną rozmowę o wszystkim i o niczym, 
a Titus przeglądał jednocześnie nadeszła korespondencję. 
Arabella miała dziwne uczucie, jakby byli parą małżeńską już 
od wielu lat. Przyznawała w duchu, że tego się właśnie spo­
dziewała, tyle tylko, że może nie tak szybko, już w dniu ślubu. 
Gdzieś, w głębi serca, niepokoiło ją jednak jedno pytanie. Co 
się stanie, kiedy Titus w pewnym momencie odkryje, że poza 
ich domowym zaciszem toczy się jeszcze inne życie? Co się 
stanie, gdy niespodzianie natknie się na piękną kobietę i za­

kocha się w niej? Czy w dalszym ciągu będzie mu wystarcza­
ło grzanie się w cieple kominka? Arabella nie znajdowała 
odpowiedzi na nękające ją wątpliwości. Jednego była jednak 
pewna, Titus patrzył na nią dotychczas wyłącznie jak na sta­
rego przyjaciela czy członka rodziny. Było mu z nią wygod­
nie, lubił ją, była tego pewna, ale czy to mu wystarczy po 

background image

91 

upływie pewnego czasu? Czy nie zabraknie mu obiadków 
z rozwiedzionymi paniami, które zagięły na niego parol? 

Na twarzy Arabelli pojawił się grymas niezadowolenia. 

Nie powinna mieć takich myśli w dniu ślubu. Powinna nato­
miast zastanowić się, jak poprawić swój wygląd, co jeszcze 
dokupić z garderoby, jak poszerzyć krąg znajomych, wydając 
małe przyjęcia... 

- To był długi dzień, jesteś na pewno bardzo zmęczona 

- powiedział doktor Tavener, patrząc na żonę i zastanawiając 

się, to ją gnębi. 

- Rzeczywiście jestem zmęczona - odparła, udając jed­

nak, że jest w doskonałym nastroju. - Nie będziesz miał nic 
przeciwko temu, że pójdę do łóżka? 

Ochota, z jaką wstał i otworzył przed nią drzwi, nie bardzo 

mogła pochlebiać kobiecie. Nie wiedziała, czego się właści­
wie spodziewała, ale na pewno liczyła na więcej niż tylko 

krótkie dobranoc. 

- Życzę miłych snów - powiedział. - Czy śniadanie o ós­

mej trzydzieści odpowiada ci? 

- Jak najbardziej. Pójdziemy rano do kościoła? 
- Jeśli wybierzesz się ze mną, będę bardzo zadowolony. 
- Oczywiście, pójdę. Dobranoc, Titusie. 
- Żadnych żali? - zapytał, całując ją w policzek. 
- Absolutnie żadnych. Pójdę jeszcze tylko do kuchni i po­

wiem dobranoc Percy'emu i Bassettowi. 

- Bardzo słusznie. Możesz je zabrać do swego pokoju, 

jeśli masz na to ochotę. 

- Nie, nie. Jestem pewna, że dobrze się czują z Beauty. 

W drodze do kuchni wyminęła męża i nie obejrzała się ani 

razu. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Arabella nie była ani trochę zmęczona. Położyła się jednak 

do łóżka, zwinęła w kłębek i jeszcze raz prześledziła myślą 

wydarzenia minionego dnia. Przebiegł on bardzo gładko, ale 
takie właśnie były jej oczekiwania. Titus dopilnował wszy­

stkiego po swojemu, aby było bliskie perfekcji. Z kolei zasta­

nowiła się, czym zapełni nadchodzące dni i ani się spostrze­
gła, jak sen ją zmożył. 

Śniadanie zjedli razem, dyskutując o następnym wyjeździe 

do wiejskiej rezydencji, o zakupach Arabelli, dokąd będą cha­
dzać ze zwierzakami na spacer. Rozmowa nie była Wyszuka­

na, ale miła. Arabella niezależnie od wątpliwości, które przy­
niósł miniony wieczór, czuła się w pełni odprężona. Mieli 
niebawem pójść do kościoła, ale jeszcze przedtem Titus chciał 
przez telefon załatwić parę spraw. Arabella poszła więc do 

siebie, na górę. Stała wobec problemu, w co się ubrać do 

kościoła. Zapewne spotkają tam wielu znajomych Titusa, a jej 
zimowy płaszcz był już wyraźnie wysłużony. Zdecydowała 
się więc na kostium, znacznie stosowniejszy na taką okazję, 
chociaż na pewno chłodniejszy. Do niego pasował doskonale 

jej dawny filcowy kapelusz, prosty, ale elegancki z dobrej 

firmy. 

Titus pochwalił ubiór, lecz wyraził obawę, że Arabelli mo­

że być chłodno. 

- Moje zimowe okrycie jest zbyt stare - odpowiedziała 

krótko. - Nie mogę przynosić ci wstydu. 

background image

93 

- Nic takiego mi nie grozi. W każdym razie pamiętaj, że 

od jutra zaczynasz robić zakupy. Mam otwarty rachunek 
u Harrodsa i kup wszystko, na co będziesz miała ochotę. 

- Wydaje się, że to ryzykowna propozycja wobec kobiety. 
- Ale nie wobec ciebie! Gdy tylko będę miał chwilę czasu, 

załatwię coś w rodzaju stałej pensji dla młodej pani Tavener. 
Na razie niech ci wystarczy Harrods. 

- Ale to przecież supermagazyn i bardzo drogi. Ja nie 

byłam tam od wielu lat. 

: - Będziesz więc miała okazję, żeby sprawdzić, czy nadal 

odpowiada on twoim gustom. Zadzwonię do nich i uprzedzę, 
że się pojawisz, a tobie podam mój numer konta u nich. 

- Bardzo ci dziękuję, musisz mi jednak powiedzieć, jaką 

sumą mogę dysponować, bo ja nie mam o tym najmniejszego 

pojęcia. 

Titus wymienił kwotę, która sprawiła, że Arabella na chwi­

lę zaniemówiła. 

- Chyba żartujesz - powiedziała wreszcie. - Przecież to 

cała fortuna! 

Wziął ją za rękę i poprowadził dalej, drogą ku kościołowi. 
- Droga moja. Jesteś teraz moją żoną i jestem z ciebie 

dumny. Chcę, jak wszyscy mężowie, żebyś miała to, co ci się 

podoba. A poza tym, skoro jesteśmy już małżeństwem, bę­

dziemy razem w różnych miejscach. I ostrzegam cię przy oka­
zji, że ani się obejrzysz, jak zasiądziesz w różnych komite­
tach, organizacjach, komisjach. Na wszystkie takie okazje 
potrzebne ci będą rozmaite ubiory. Zakładam, że lubisz się 
stroić. 

- Czy lubię? Przecież jestem kobietą. U Harrodsa dostanę 

na pewno zawrotu głowy. I przypuszczam, że spędzę tam 
niejeden dzień. 

- Szalej tam tak długo, jak potrafisz. Ja będę miał praco-

background image

94 

wity tydzień. Ale na weekend pojedziemy oczywiście na wieś. 
A potem muszę lecieć do Leiden, w Holandii, o czym ci już 
wspominałem. I chciałbym, żebyś wybrała się tam ze mną 

- Cieszę się na to już dzisiaj. Pamiętaj jednak, że mój 

paszport jest nieaktualny. 

- Zajmiemy się tym jutro rano. 
Tymczasem doszli do kościoła i jak Arabella przewidywa­

ła, wielu znajomych pozdrawiało serdecznie Titusa. Nabożeń­
stwo bardzo się jej podobało, mimo że myślą wybiegała 
w przyszłość i w wyobraźni robiła już zakupy u Harrodsa. 

Po powrocie do domu zjedli pyszny lunch. Pani Turner 

była rzeczywiście doskonałą kucharką. A potem państwo 
młodzi przeszli do salonu i przy herbacie omawiali plany na 
najbliższy tydzień. Titus projektował, że zabierze któregoś 
dnia żonę do lokalu na kolację. 

- Będziesz wreszcie miała okazję włożyć jedną z nowych 

sukni - powiedział z żartobliwym błyskiem w oku. 

- Wspaniale! - Arabella cała się rozjaśniła. - Dokąd mnie 

zabierzesz? 

- Do Claridge'a, będziemy tam mogli potańczyć - odparł 

i na policzkach żony dostrzegł rumieniec zachwytu. - W śro­
dę wrócę wcześniej do domu. Może więc wybierzemy się 
właśnie w środę? 

- Och, tak, bardzo proszę. - Przez chwilę, w wyobraźni, 

' Arabella przeżywała fantastyczny sen. Wyobrażała sobie, iż 

staje się piękna, jest we wspaniałej nowej sukni, i prowadzi 
z mężem rozmowę, która go wyraźnie zadowala. Sen snem, 

ale obiecywała sobie, że w każdym razie będzie próbowała... 
Nagle zapragnęła, by on ją dostrzegł, żeby stała się dla niego 
nie tylko doskonałym kompanem, lecz także atrakcyjną ko­
bietą. .. 

- Co też za plany snujesz w swojej wdzięcznej główce? 

background image

95 

- zapytał i nie czekając na odpowiedź, zaraz przypomniał, że 
na weekend pojadą na wieś, a potem zaczęli omawiać ich 
wyjazd do Leiden. 

Tego dnia wieczorem, przygotowując się do spania, Ara-

bella doszła do wniosku, że jej małżeństwo z Titusem chyba 
będzie udane. Co prawda był to dopiero początek ich pożycia, 
ale dobry początek. Może nawet pojawi się między nimi jakieś 
głębsze uczucie, pomyślała przewrotnie, bo nie miała złudzeń, 
ale kto wie? Titus przecież może się w niej zakochać. Jeśli 
prawdą jest, że nie stracił zainteresowania dla innych pań, to 
dlaczego ona miałaby być wyjątkiem? - zachichotała cicho i 
z tą myślą pogrążyła się we śnie. 

Następnego dnia po śniadaniu Titus wyjechał do pracy, 

Arabella wyprowadziła zwierzęta na krótki spacer, a potem 
poszła do kuchni, żeby porozmawiać z panią Turner. 

- Proszę oprowadzić mnie któregoś dnia po domu - za­

proponowała - i powiedzieć, co doktor lubi, a czego nie... 
A poza tym chciałabym od czasu do czasu zrobić jakieś małe 
zakupy dla domu. 

- Niech panią Bóg błogosławi. To będzie dla mnie pra-

wdziwa przyjemność pokazać pani wszystko. A jest co oglą-
dać. Porcelanę, pościel, srebra. Możemy omawiać również 
każdego ranka, co będzie na lunch, obiad i kolację. 

Po tej gospodarskiej rozmowie Arabella wzięła taksówkę, 

jak jej Titus sugerował i pojechała do Harrodsa, gdzie od razu 

wpadła w szał wydawania pieniędzy. 

Około południa była już posiadaczką zimowego płaszcza 

z rozkosznie miękkiej kaszmirowej wełny, w kolorze tytonio-
wego brązu, zbliżonego w kolorycie trzyczęściowego kostiu­
mu, rudej sukni z dżerseju, jasnobrązowej spódnicy, kaszmi-
rowego swetra i kilku bluzek. Potem zjadła lunch i napiła się 
kawy, żeby złapać oddech. 

background image

96 

Z kolei przeszła do działu ubiorów wieczorowych. Wybór 

był ogromny, ale ona wiedziała doskonale, na co ma ochotę. 
Najbardziej była zadowolona z kupna sukni z różowawego 
krepdeszynu, której spódnica wspaniale falowała wokół nóg. 
Oczywiście zakupów było znacznie, znacznie więcej. 
W ostatnim momencie przed powrotem do domu nabyła je­
szcze płaszcz przeciwdeszczowy, bo właśnie zaczęło padać. 
Taksówka była zapełniona pudłami prawie po dach, Arabella 
wiedziała jednak doskonale, że to jeszcze nie koniec szaleń­
stwa, tym bardziej że do orientacyjnego pieniężnego limitu 
Titusa było daleko. 

W domu pani Turner poczęstowała ją herbatą, gdyż Ara­

bella nie była głodna po lunchu zjedzonym w barze, a potem 
obie kobiety przeniosły stertę pudeł do pokoju na piętrze. 
Zwierzaki usadowiły się w kącie i obserwowały z wyraźnym 
zainteresowaniem, jak ich pani rozpakowuje dziesiątki fatała-

szków. Arabella nie mogła się oprzeć pokusie i od czasu do 
czasu przymierzała, ku swej radości, kolejną nową suknię. 
Gdy miała na sobie tę bajkową kreację z krepdeszynu, usły­
szała pukanie do drzwi. Pomyślała, że to pani Turner chce jej 

zwrócić uwagę, iż jest już szósta godzina i że zaraz należy się 
spodziewać powrotu pana do domu. 

Ale był to on właśnie i Arabella zamarła w bezruchu, za­

wstydzona. 

- Wybacz, Titusie. Straciłam zupełnie rachubę czasu. My-

siałam, że pani Turner chce mi przypomnieć, iż czas, aby zejść 
na dół. Bo tam przecież chciałam cię powitać. 

- Z robotą na drutach w ręku i nalanymi już kieliszkami? 

- Titus roześmiał się ubawiony. - Moja kochana dziewczyno, 
w tej różowej kreacji robisz na mnie znacznie większe wra­
żenie, niż gdybyś wystąpiła w roli śmiertelnie poważnej, za­
pracowanej żonusi. 

background image

97 

Obrzucił spojrzeniem pokój zawalony po brzegi ubiorami 

i opakowaniami po nich i powiedział: 

- Widzę, że zrobiłaś dobry początek. Czy włożysz to różo­

we cacuszko w środę, do Claridge'a? 

- Chciałabym - odparła zakłopotana -jeśli to zaakceptu­

jesz, .. Mam także wiele innych, jak widzisz, kreacji. Kupiłam 

ich całe mnóstwo. 

- To wspaniale! Zastanawiałem się, gdzie podziała się 

Beauty. Teraz już wiem. Stanowiła, razem z resztą towarzy­
stwa, podziwiające cię audytorium. 

Być może, iż po części właśnie ta różowa suknia sprawi­

ła, że środowy wieczór u Claridge'a był wielce udany. Cho­
ciaż jednak daleki od ujawniania gorących uczuć. Titus miał 
za sobą pracowity dzień, a ona była dobrą słuchaczką. Wpro­
wadzał ją w arkana diagnozowania i terapii, tłumaczył, jak 
różne bywają efekty stosowania leków, wyjaśniał, jak od­
mienna jest praca internisty i chirurga. Arabella starała się 
przyswoić sobie choćby część owego „wykładu", zapisując 
ukradkiem niektóre terminy, aby potem zobaczyć, co one 
oznaczają. 

Kelner podszedł do nich, proponując kawę i wtedy dopiero 

Titus zapytał: 

-

 Może chciałabyś zatańczyć? Szkoda by było nie pokazać 

wszystkim tej pięknej sukni. 

Podniosła się bez chwili zastanowienia, dusząc w sercu żal 

do niego o to, że dotychczas nie powiedział ani jednego po­
chlebnego słowa pod jej adresem. Nawet gdyby było dalekie 
od prawdy. Nie była pięknością, wiedziała o tym, ale przecież 
na tle luksusowego wnętrza wyglądała całkiem atrakcyjnie. 

Zresztą mniejsza o jej wygląd, najważniejsze teraz było to, że 
potrafiła tańczyć... 

background image

98 

Titus, który też dobrze wiedział, jak zachować się na par­

kiecie, już po paru krokach nachylił się do jej ucha i szepnął: 

- Czuję się, jakbym miał w ramionach promień księży­

ca! Z jakim ja skarbem ożeniłem się! Moja pani jest nie 
tylko pierwszorzędnym hydraulikiem, ale też wspaniałą tan­
cerką. Musimy częściej szukać takich okazji, nim się ze­
starzeję. 

Popatrzyła mu w oczy, rozbawiona. 
- Ty mówisz o starości? Żartujesz chyba. Długo jeszcze 

będziesz panem najwyżej w średnim wieku. 

- Dziękuję ci bardzo za podniesienie mnie na duchu. Ale 

czy ty zdajesz sobie sprawę, że ściągasz na siebie wiele peł­
nych podziwu spojrzeń? 

- Och, nie. Nic podobnego - szepnęła, różowiejąc na po­

liczkach. - Najprawdopodobniej suknia się podoba. 

Titus patrzył w jej oczy, uśmiechając się szeroko. Bardzo 

odpowiadało mu jej towarzystwo. Była taka naturalna, taka 
skromna, bez pretensji, gotowa w każdej chwili zaakceptować 

jego plany i życzenia. Przy tym nie robiła nic, żeby stać się 

dla niego atrakcyjna. Po dziesiątkach młodych kobiet, które 
wręcz wychodziły z siebie, żeby go usidlić, jej postawa od­
powiadała mu bardzo. 

Na weekend, zgodnie z wcześniejszymi planami, pojechali 

na wieś. Ponieważ mimo zimna była jednak słoneczna pogo­
da, wybrali się na długi spacer. Oczywiście w psim towarzy­
stwie. Jego czworonogi hasały po okolicy, a szczeniak drep­
tał, z trudem nadążając, tuż przy nogach państwa. 

- Jedziemy do Holandii w najbliższy czwartek - zakomu­

nikował Titus. - Czy będzie to dla ciebie jakaś atrakcja? 

- Oczywiście. Bardzo mi się ten projekt podoba. Czy bę­

dziesz poza domem cały dzień? 

- Niestety, chyba tak. Ale myślę, że przypadniecie sobie 

background image

99 

do gustu z Cressidą. Znam Aldrika od czasów studenckich. 

Leiden nie jest wielką miejscowością, znajduje się tam jednak 
dużo dobrych sklepów i jest wiele rzeczy do obejrzenia. Ty 
także zostaniesz zaproszona na obiad, który mają wydać na 
zakończenie seminarium. Obowiązywać będą wieczorowe 
stroje. 

- Ale przyjdą sami Holendrzy... 
- Zaczyna się od tego, że my jesteśmy gośćmi z Anglii. 

A poza tym wszyscy będą mówić po angielsku. 

- Myślę, że może być zabawnie. 

Po powrocie do domu wypili herbatę ze starszą panią Ta-

vener. Domagała się od nich dokładnej relacji z tego, co po­
rabiają w Londynie. Oświadczyła przy tym, że jej zdaniem 
zdrowiej jest mieszkać na wsi. 

- Arabella, na przykład, wygląda znacznie lepiej, zale­

dwie po jednym dniu pobytu u nas. Oczywiście, gdy pojawią 
się dzieci, będziesz musiała spędzać tutaj więcej czasu. One 
doskonale się rozwijają, żyjąc w wiejskim klimacie. 

Arabella, skonsternowana, uniosła do ust filiżankę z her­

batą. Jednocześnie myślała intensywnie, co odpowiedzieć 
babci. Wyręczył ją Titus, mówiąc beztrosko: 

- Masz zupełną rację. Małe dzieci wręcz uwielbiają mie­

szkanie na wsi. Sam pamiętam, jaki byłem wściekły, gdy 

rodzice po raz pierwszy wysłali mnie stąd do internatu. 

Dobry unik, pomyślała Arabella, bo starsza pani miała 

pretekst, aby powspominać stare dzieje. I tak oto nadeszła 
pora powrotu do Londynu. 

Arabella przez całą drogę siedziała milcząca obok męża 

i obiecywała sobie, że jeśli Titus choćby wspomni temat dzie­
ci, to rzuci w niego czymś ciężkim. 

Ale jemu ani w głowie było wracać do delikatnej sprawy, 

chociaż przez cały czas sporo mówił. Gdy więc dojechali do 

background image

100 

Małej Wenecji, Arabella po prostu zapomniała o całej spra­
wie. Faktem było jednak, że pojawił się między nimi po raz 
pierwszy temat, którego nie chcieli oboje poruszać, wprost go 
unikali. 

W czwartek po południu wyruszyli samochodem do Har-

wich, aby złapać nocny prom do Holandii. Jazda była długa, 
ale Arabella, owinięta zimowym płaszczem i w modnych wy­
sokich botkach, czuła się bardzo dobrze. Po drodze zatrzymali 
się tylko raz, żeby napić się w przytulnej kafejce herbaty 
i zagryźć ją plackiem na słodko. Bardzo smakował Arabelli, 
co też, rozbawiona, zakomunikowała małżonkowi. Titus zgo­
dził się z nią i w duchu pomyślał, że w towarzystwie tej ko­

biety czuje się o dziesięć lat młodszy. 

Wkrótce dojechali do przystani i zaokrętowali się na po­

kładzie promu. Po kolacji Arabella udała się do swej kabiny, 
i mimo że mocno kołysało, spała snem kamiennym. 

Titus przyglądał się jej następnego dnia przy śniadaniu 

i także doszedł do wniosku, że ich małżeństwo będzie chyba 
udane. Jego żona była nie tylko dobrym towarzyszem życia, 
ale charakteryzował ją rozsądek. Przyjmowała każdą sytuację 
bez oporów, w sposób naturalny. Co więcej, w nowym ubra­
niu wydawała mu się obecnie całkiem ładna, i miała na sobie 
dokładnie to, w czym chciałby ją widzieć... 

Leiden leżało zaledwie pół godziny jazdy samochodem od 

przystani promowej. Arabella przyglądała się miastu, gdy Ti­
tus krążył po jego zabytkowych uliczkach, wśród pięknie 
utrzymanych domów. Zatrzymali się przed jednym z nich. 
Otworzyła im starsza kobieta o kościstej twarzy, towarzyszył 

jej potężny pies bernardyn i jakiś drugi, mikroskopijny. Ko­

bieta uśmiechnęła się, a Titus powiedział: 

- Jak miło widzieć cię znowu, Mies. - Przy tych słowach 

background image

101 

pogłaskał psa i dorzucił: - Arabello, to jest Mies, gospodyni 
Cressidy. 

Kobiety uścisnęły sobie ręce i wszyscy weszli do środka, . 

a w tym momencie schodami zbiegła na dół niewysoka, mło­
da kobieta. 

- Przepraszam cię, Titusie, powinnam oczekiwać was na 

progu. - Uniosła twarz i dała się ucałować doktorowi, a po­
tem zwróciła się do Arabelli: - Nazywam się Cressida, bardzo 
się cieszę, że mogę cię poznać, Arabello. - Promieniała zado­
woleniem, a w dość pospolitej twarzy błyszczały ładne oczy. 
- Aldrik musiał pójść do szpitala, ale wróci przed lunchem. 
Wejdźcie dalej, napijemy się kawy, tylko zaprowadzę Arabellę 
na górę, niech się tam rozgości. 

Arabella poszła za panią domu, zachwycona, że została tak 

przyjaźnie przyjęta. Obawiała się trochę, że Cressida może 

okazać się posągową blondynką, która przemawiać będzie do 
niej z góry. Tymczasem okazała się miłą dziewczyną, dokład­

nie jej wzrostu i z całą pewnością daleką od piękności. Ale 

jej twarz była tak pełna szczęścia, iż to w pierwszym rzędzie 

zwracało uwagę. 

- Titus powiedział nam przez telefon, że będzie codzien­

nie wracał późnym wieczorem, po tych swoich zajęciach se­
minaryjnych - Cressida bąknęła pod nosem. - Dlatego umie­
ściłam cię w tym pokoju. Obok jest łazienka i garderoba. 
Chodziło mi o to, żeby nie budził cię, gdy będzie wychodził 
z domu wcześnie rano. Ten pokój był jakiś czas moim. Potem 
Aldrik zabrał mnie do Fryzji, do domu przyjaciół. - Cressida 
uśmiechnęła się lekko. - Mój mąż jest bardzo miły. Mam 
nadzieję, że go polubisz. Uważamy, że Titus jest również 
kochanym chłopakiem... Chodź popatrzeć na bliźnięta, a po­
tem zejdziemy na dół. Mają dwa miesiące. Jesteśmy szczęśli­
wi. To wspaniały początek, kiedy zakłada się rodzinę. 

background image

102 

Maluchy głęboko spały. Dziewczynka miała włoski popie-

latoszarawe, chłopczyk jasne. 

- Są bardzo grzeczne - powiedziała z dumą matka. - Do 

pomocy jest wspaniała niania, siostrzenica naszej gosposi. 

Gdy schodziły na dół, Cressida dorzuciła: 
- Wybacz, że jestem taka gaduła, ale cieszę się bardzo, iż 

cię poznałam. Mam oczywiście angielskich przyjaciół, ale oni 
mieszkają głównie we Fryzji. Mamy tam drugi dom. 

W salonie było jasno i ciepło. W kominku żywo buzował 

ogień. Na urządzenie pokoju składały się interesujące antyki 
i wygodne fotele. Gdy pojawiły się kobiety, Titus wstał. A po­

tem rozmawiali przy kawie. Okazało się, że doktor znał wielu 
przyjaciół państwa domu, a także wiedział bardzo dużo 
o miejscowym uniwersytecie, zresztą jednym z najstarszych 
w Europie. 

- Jest już Aldrik... - w pewnym momencie zawołała 

Cressida i wybiegła powitać męża. 

Arabella polubiła go od razu. Był młodszy o rok lub dwa 

od Titusa, ale włosy miał już przyprószone siwizną. Był przy­
stojny, wysoki i potężny w barach. Pocałował żonę, uścisnął 
dłoń Titusa i popatrzył na Arabellę. 

'- Przykro mi, że będzie to krótka wizyta. Titus musi cię 

przywieźć do nas niedługo, na cały tydzień lub dwa. Pojedzie­
my wtedy do Fryzji. Tam jest nasz prawdziwy dom. 

Aldrik przysiadł się do Titusa. 
- Dzisiaj będzie na uniwersytecie wykład na temat najno­

wszych badań nad astmą. Chcesz pójść i posłuchać? 

Nie marudzili długo przy lunchu. Mężczyźni poszli na 

seminarium, a kobiety, ponieważ pogoda była stosowna, opa­
tuliły ciepło niemowlęta i zabrały je na spacer. Po powrocie 

maluchy zostały nakarmione i ułożone do spania, a one zajęły 
się ploteczkami. Arabella zdała sobie sprawę, że tej przyje-

background image

103 

mności musiała sobie odmawiać przez parę ostatnich miesię­
cy. Rozkosznej gadaniny o szmatkach, małżonkach, dzie­
ciach. Panie wypiły herbatę i wróciły do pokoju dziecinnego, 
żeby pomóc niani w kąpieli maluchów. Zaraz potem pojawili 
się panowie i mimo protestów niani, wzięli dzieci na ręce. Bez 
sprzeciwu ze strony bliźniąt. 

Arabella, przebierając się do obiadu, nuciła jakąś pogodną 

melodię. Doszła do wniosku, że gospodarze byli wyraźnie 
szczęśliwi, a dzieci wręcz rozkoszne. Byłoby wspaniale, gdy­
by. .. Nie, natychmiast wyperswadowała sobie stanowczo ta­
kie marzenia. Bez sensu jest myśleć teraz o tym. 

Zeszła na dół, gdzie poczęstowano ją sherry, a potem 

wszyscy zasiedli do wyśmienitego obiadu, na który złożył się 
w pierwszym rzędzie drób i dziczyzna. Wszystko było pięk­
nie podane na srebrze, porcelanie i w kryształach. 

Następnego dnia rano seminarium zaczynało się o godzinie 

ósmej. Zjedli pospiesznie śniadanie. Aldrik żegnając się, nie 
mógł oderwać ust od Cressidy, natomiast Titus musnął tylko 

policzek Arabelli, dodając zdawkowe: „Do zobaczenia, ko­

chanie". 

Cressida obserwowała tę scenę kątem oka i zastanowiała 

się, o co chodzi. Było jasne, że Titus i Arabella czują się ze 
sobą bardzo dobrze, ale czegoś brakowało w ich wzajemnym 
stosunku... 

Parę godzin później, gdy panie jadły lunch, zadzwonił 

Aldrik, komunikując, że na obiad przyprowadzi panią doktor 
Tulsma. 

- Spotkali się z Titusem, gdy był poprzednio u nas. Oboje 

bardzo się interesują długofalowym stosowaniem leków. 

Przykro mi, bo wiem, że jej nie lubisz, ale szczerze mówiąc, 
sama się wprosiła. I Titus jest z tego powodu zadowolony. To 

jego ulubiony temat medyczny, jak wiesz. 

background image

104 

- Przecież nic na to nie możemy poradzić, kochanie. Nie 

pozwól jej tylko siedzieć u nas w nieskończoność. I przyjeż­
dżajcie z Titusem szybko. 

Następnie zwróciła się do Arabelli: 
- Będziemy mieli dodatkowego gościa na obiedzie. Jest 

doktorem. To przerażająco uczona kobieta, będzie gadała bez 
przerwy o enzymach, antyciałach i takich rzeczach. Wprosiła 
się sama i bardzo mi przykro, bo myślałam, że pogadamy 
sobie wieczorem, w czwórkę. 

Obie panie odświętnie ubrane siedziały w salonie, gdy 

mężczyźni powrócili. Aldrik otworzył drzwi i przepuścił 
przodem młodą kobietę. Cressida nie uprzedziła, że jest ona 
zaskakująco piękna. Miała wielkie niebieskie oczy i jasne, 
gęste włosy, skręcone w mnóstwo małych loczków, pokrywa­

jących całą głowę. Ubrana była w zwiewną jedwabną suknię, 

z głęboko wyciętym dekoltem, uwydatniającym obfity biust. 
Nie wyglądała ani trochę na doktora. Miała natomiast w sobie 
coś romantycznego i tajemniczego. Arabella, gdy ją przedsta­
wiano, uśmiechnęła się i podała przybyłej rękę. To mój wróg, 
pomyślała w duchu i zaraz zastanowiła się, dlaczego coś ta­
kiego przyszło jej do głowy. 

Titus, wchodząc do pokoju, uśmiechnął się tylko do Ara­

belli, ale na tym się skończyło. Poczuła wewnętrzną złość, 

stłumiła ją jednak. Potem się odegram, pomyślała... 

- Bardzo mi miło panią poznać - powiedziała kłamliwie. 

- Słyszałam, że macie z Titusem wspólne naukowe zaintere­

sowania. 

Arabella usiadła na kanapie i wskazała miejsce obok siebie. 
- Czy zna pani Titusa od dawna? 
Geraldine Tulsma obrzuciła ją badawczym spojrzeniem. 
- Spotykamy się od czasu do czasu, od paru lat. Ale wy 

z Titusem nie jesteście długo małżeństwem? 

background image

105 

- Nie... ale oczywiście wcześniej byliśmy przyjaciółmi 

- bez wahania powiedziała Arabella. - Pani nie jest zamężna? 
Titus mówi, że jest pani bardzo bystra i inteligentna. 

Aldrik podał im kieliszki i Arabella oparła się o poduszki 

kanapy, przeświadczona, że suknia układa się należycie wokół 

jej figury. Ostatecznie przecież za to zapłaciła... 

- Nie, nie jestem zamężna. Odrzuciłam wiele ofert ślub­

nych. Praca jest dla mnie bardzo ważna - Geraldine odpowie­
działa ostrym tonem. Ta prosta dziewczyna pozwalała sobie 
zadawać jej protekcjonalne pytania. - Czy Titus nigdy nie 
rozmawiał z panią o mnie? 

- Właściwie nie. To znaczy, chcę powiedzieć, że wspomi­

nał tylko, podkreślając pani inteligencję. Mamy tyle innych 
wspólnych zainteresowań. Nie mają one nic wspólnego z jego 

pracą czy szpitalem. 

- Zjawiłam się tutaj, żeby wymienić poglądy z Titusem. 
- Doskonały pomysł. Szkoda, że nie widujecie się ze sobą 

częściej. - Arabella popatrzyła na Cressidę, która właśnie do­
łączyła do nich. 

- Poznajecie się bliżej? Bardzo mi przykro, Geraldine, że 

nie zorganizowałam jakiegoś męskiego towarzystwa dla cie­
bie. Ale dowiedziałam się, że przyjdziesz, dopiero w ostatniej 
chwili... 

- Nic nie szkodzi. Chcę porozmawiać z Titusem. 
- Oczywiście, dlaczego nie? Ale może najpierw coś 

zjemy. 

Arabella straciła jednak apetyt, nic jej nie smakowało. 

Mówiła jednak i śmiała się jak wszyscy pozostali. Geraldine 
cały czas usiłowała brylować w towarzystwie. Opowiadała 
szeroko o swoich zamiarach, ambicjach, teoriach, a potem, 
gdy przeszli na kawę do salonu obok, oświadczyła, że chcia­
łaby porozmawiać z Titusem w spokoju, na uboczu. 

background image

106 

Arabella posłała mężowi przyzwalające spojrzenie... ostre 

jak błysk noża. 

- Nic nie masz, Cressido, przeciwko temu, prawda? -

uprzejmie zapytał Titus. - Nie chcielibyśmy zamęczać was 
tematami medycznymi. 

- Skorzystajcie z mojego gabinetu - oświadczył usłużnie 

Aldrik. - Podrzucimy wam więcej kawy. 

Cressida poszła na górę do dziecięcego pokoju zobaczyć, 

czy maluchy śpią spokojnie, a Aldrik powiedział: 

- Przepraszam cię, ale Geraldine wprosiła się niemal siłą. 

Nie ma w zwyczaju oglądać się na kogokolwiek. Ale niedługo 
odwiozę ją do domu. 

- Bardzo to ładnie z twojej strony, że ułatwiłeś Titusowi 

spotkanie z nią. Chcę przez to powiedzieć, że ja nie wiem nic 

o medycynie czy o pracy w szpitalu... 

- Cressida też nie wie... Nie wyobrażasz sobie, jakie to 

wspaniałe uczucie i radość, gdy wraca się do domu wieczorem 
i nikt nie chce z tobą rozmawiać o różnicy między pokrzywką 
a rybią łuską... 

- Ale ja na przykład wiem, co to jest pokrzywka - powie­

działa Arabella. 

Oboje serdecznie się śmiali, gdy do salonu wrócił Titus 

z Geraldine. Aldrik poprosił gosposię o więcej kawy. A potem 
powiedział, że chyba czas już odwieźć panią doktor do domu. 

- Nie kłopocz się tym - oświadczyła Geraldine. - Popro­

siłam już Titusa, aby to zrobił. Po drodze dokończymy roz­
poczętą rozmowę. Wciąż mamy za mało czasu na zgłębienie 
naszego tematu. Powinniśmy się częściej spotykać... 

Na twarzy Arabelli pojawił się lekki grymas ironii. 
- Dlaczego więc nie przyjedziesz z wizytą do nas, do Lon­

dynu? - zapytała i uśmiechnęła się przewrotnie do Titusa. 

- Powiedz, czy nie jest to doskonały pomysł? 

background image

107 

Jego twarz miała wyraz nieprzenikniony. 

- Och, wspaniale! - powiedział jednak. - Ale czy może­

my już jechać? 

Po chwili oboje zebrali się do wyjścia. Gospodarze odpro­

wadzili ich do drzwi, a Arabella podeszła do okna. W świetle 
latarni widać było, jak oboje sadowili się w rollsie, o czymś 
rozmawiając, a Geraldine wyraźnie się śmiała. 

Mój wróg, pomyślała raz jeszcze Arabella. Jest nowoczes­

ną kobietą, atrakcyjną i zdecydowaną na wszystko... Wymu­
szenie rozwodu byłoby dla niej niczym, a Titus stałby się 
godną nagrodą. Trochę jednak przesadzam, doszła do wniosku 

po chwili zastanowienia. I dlaczego tak się do niej odnoszę? 
Przecież nie kocham się w Titusie? Nagle wstrzymała oddech. 
Było to kłamstwem. Właśnie, że go kochała. Była zadurzona 
po uszy. Zamknęła na chwilę oczy z wrażenia. Gdy je znowu 
otworzyła, samochodu już przed domem nie było. Dobrze się 
stało, bo w przeciwnym wypadku wybiegłaby na zewnątrz, 
grzmotnęła Geraldine i uwiesiła się na szyi Titusa. 

Chciało się jej płakać. Z wielkim wysiłkiem przywołała 

jednak na usta wymuszony uśmiech i odwróciła się do Cres-

sidy, żeby wypowiedzieć jakąś zgryźliwą uwagę na temat pani 
doktor. Nie zdawała sobie sprawy, że twarz ma bladą jak 

papier i że cała się trzęsie. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Cressida już miała zapytać Arabellę, czy przypadkiem nie jest 

chora, gdy Aldrik dotknął ją lekko ręką i powiedział pogodnie: 

- Usiądź przy kominku, dziewczyno. Napijemy się jesz­

cze kawy. - I zaczął opowiadać o wykładach, jakich słuchają 
na uniwersytecie z Titusem i o całym seminarium. - W przy­
szłym roku podobna impreza odbędzie się w Londynie i bę­
dziemy się mogli spotkać u was. 

- Musicie przyjechać nad Tamizę i zatrzymać się w Małej 

Wenecji - powiedziała Arabella, biorąc się w garść. - Zabie­
rzecie oczywiście dzieci ze sobą. 

Przegadali w ten sposób pół godziny albo więcej, ponie­

waż jednak Titus wciąż nie wracał, Arabella poszła do swego 
pokoju i położyła się do łóżka. Zasnąć jednak nie mogła. Jej 
małżonek wrócił dopiero dobrze po północy, ale wprost do 
swego, osobnego pokoju. Ładna historia, nie ma co mówić, 
pomyślała Arabella. Sytuacja była tym gorsza, że ona zdawała 

już sobie sprawę ze swej miłości do tego mężczyzny. Ale nie 
jest to powód, nasunęła się jej jeszcze jedna refleksja, aby nie 

robić wszystkiego, co może sprawi, że on się w niej zakocha. 
Przede wszystkim musi zadbać o siebie. Malować twarz sta­
rannie, zmienić uczesanie, ubierać się tylko w najlepsze stroje 
i prowadzić frapującą konwersację. A wszystko w otoczce 
przyjaznego odnoszenia się do Titusa. Jednak nie nadmiernie 
przyjaznego. Aby nie pomyślał, że ona w całym swym obe­
cnym życiu tylko nim się interesuje. 

background image

109 

Parę łez stoczyło się po jej policzkach, ale wytarła je z ge­

stem zniecierpliwienia. Jeśli miała zamiar prześcignąć Geral-
dine, to łzy nie miały żadnego sensu. I nagle, pełna determi­
nacji, aby być lepszą od wroga... zapadła w sen. 

Następnego dnia mężczyźni zjedli już śniadanie i wyszli 

z domu, kiedy Arabella przysiadła się do stołu, do Cressidy. 

- Nie śpię już od dłuższego czasu - powiedziała pani do­

mu, nalewając kawę. - Aldrik czytał mi swój referat. Zawsze 
tak robi. Niewiele z tego rozumiem, ale on twierdzi, że jako 
słuchacz przynoszę mu szczęście. Czy Titus postępuje podo­
bnie? - Cressida, nie czekając na odpowiedź, dorzuciła: - Je­
steśmy wdzięcznym audytorium, prawda? Powiedz mi, co 

myślisz o Geraldine? - uśmiechnęła się przy tym złośliwie. 
- Nie musisz być uprzejma. 

Arabella posmarowała grzankę masłem. 
- Nie lubię jej. Jest zbyt ładna, a jednocześnie tak bardzo 

zadowolona z siebie. I ten jej biust... 

Pani domu zaśmiała się. 

- W sumie jest przerażająca. Mam rację? Trzeba jednak 

przyznać, że jest ogromnie inteligentna. Aldrik nie znosi jej, 
ale i on przyznaje, że mózg ma na medal. - Cressida popa­
trzyła na towarzyszkę. - Czy Titus mówił ci, jaką ma o niej 
opinię? Męczyła go wczoraj bardzo długo... Słyszeliśmy, jak 
wrócił późno w nocy. 

- Był zbyt zmaltretowany, żeby cokolwiek mówić - Ara­

bella próbowała wykręcić się od odpowiedzi. 

- Nie bój się. Później opowie ci wszystko, z najdrobniej­

szymi szczegółami. Bo tak zwykle bywa w małżeństwie. 

Panowie wpadli na krótki lunch w połowie dnia, a potem 

już na dobre zjawili się około szóstej. Tym razem bez Geral­

dine. Późny obiad był doskonały, jak wszystko pod tym da-

background image

110 

chem, a potem rozmawiali długo w salonie, w cieple komin­
ka, przy wybornej kawie. Gdy panie miały pójść na górę, Titus 
ucałował Arabellę z niebywałym u niego uczuciem. Oczywi­
ście mogło to być na pokaz, bo wszyscy patrzyli. Ale ona 
wiedziała, że nie siliłby się na nic, gdyby to było wbrew jego 

przekonaniom. 

Następny dzień był już ich ostatnim w Leiden. Mieli uczest­

niczyć w czwórkę w bankiecie wydawanym przez uniwersytet, 
na zakończenie seminarium. Arabella była zadowolona, że zde­
cydowała się włożyć suknię z zielonego aksamitu. Sądziła, że 
wygląda w niej jak przystało na żonę doktora. Żałowała tylko, 
że nie dostała od Titusa stosownego naszyjnika. Jego miejsce 
zastąpił podwójny sznur pereł, które otrzymała od ojca na osiem­
naste urodziny. Bardzo dobrze wyglądały i współgrały z zarę­
czynowym pierścionkiem, który radowałby każdą dziewczynę. 

- Pięknie wyglądasz - powiedziała Cressida, gdy zoba­

czyła ją w salonie. 

Sama zresztą również prezentowała się doskonale w kre­

acji z szarej tafty. Na szyi miała brylantowy wisior, a na nad­
garstku śliczną bransoletę. 

Titus podał żonie wieczorowy płaszcz, tak obojętnie, jakby 

była jakąś starą ciotką... Rozzłościło to Arabellę, ale podzię­
kowała mu uprzejmie. Mógłby przynajmniej udawać serdecz­
ność, pomyślała. 

Tymczasem doktor obserwował ją spod powiek i z przyje­

mnością konstatował, że ogromnie zmieniła się na korzyść, 
w czasie tych kilku tygodni, które minęły od ślubu. To efekt 
stosownego ubrania, pomyślał i postanowił, że gdy wrócą do 
Londynu, rozejrzy się za jakąś interesującą biżuterią dla żony. 
W przypływie zadowolenia pochylił się nad Arabella i ucało­
wał ją w policzek. Zauważyła to z przyjemnością Cressida, 

background image

111 

która przed godziną, w zaciszu sypialni, powiedziała mężowi, 
że ich goście nie zachowują się tak, jak można by się spodzie­
wać po świeżo poślubionej parze. 

- Moje ty kochanie - odrzekł Aldrik. - Nie sądź innych 

na podstawie naszych własnych doświadczeń. Przypuszczal­
nie pozwalają sobie na niejedno, gdy są sami. My zresztą 
czynimy podobnie. 

Bankiet był wielkim wydarzeniem, bardzo uroczystym. 

Arabella nigdy jeszcze nie widziała naraz tak wielu starszych 
dżentelmenów w smokingach, a nawet we frakach, palących" 
cygara i popijających dżin. Nie widziała również tylu dostoj­
nych dam ubranych w czarną satynę i uczesanych w kun­
sztowne fryzury. Znaleźli się tam również młodsi ludzie, lecz 
byli mniejszością, zagubioną wśród seniorów uniwersytetu 
i szpitala. Są bardzo mili, pomyślała Arabella, owi pełni god­
ności dygnitarze. I wydawało się, że Titus zna ich wszystkich. 

-Uśmiechali się do niej, mówili miłe słówka i zapewniali, że 

ogromnie się cieszą, iż szanowny doktor Tavener wziął za 
żonę tak czarującą istotę. Byłaby wniebowzięta, gdyby nie to, 
że przy stole vis-a-vis Titusa siedziała Geraldine. Wyglądała 
szokująco pięknie, w sukni z szyfonu w kolorze pawim. 
Wielka szkoda, że tego wieczoru nie przewidziano tańców, 
pomyślała Arabella. Wszyscy siedzieli więc przy stołach 
i długo zajadali rozmaite frykasy, a potem musieli wysłuchać 
wielu nie kończących się przemówień. Niektóre wygłaszane 
były po angielsku, ale większość w języku holenderskim. 
Trudno więc było udawać zainteresowanie. Gdy obiad się 
skończył, wszyscy powstali i potworzyły się liczne małe grup­
ki. Popijano kawę i rozmaite alkohole oraz wymieniano spo­
strzeżenia... niekiedy ciekawe. 

Gdy towarzystwo zaczęło już się rozchodzić, Arabella na­

tknęła się na Geraldine. 

background image

112 

- Och, tu cię mam - głos pani doktor był protekcjonalny. 

- Przez cały wieczór nie miałam okazji porozmawiać z tobą. 
- Uśmiechnęła się do Arabelli i poruszyła się tak, żeby poka­
zać całe piękno szyfonowej spódnicy. - Titus i ja mieliśmy 
cudowny wieczór... Nie masz nic przeciwko temu... 

- Przyjaciele Titusa są także moimi. I pamiętaj, że będzie 

nam bardzo miło zobaczyć cię w Anglii. Ale, być może, praca 
zatrzyma cię tutaj? - przerwała jej Arabella. 

- Nie, nie. Znają mnie dobrze w Anglii, Stanach i w całej 

Europie. - Geraldine zaśmiała się pełna samozadowolenia. -
A ponadto mogę wziąć urlop, kiedy będzie mi się podobało. 

- To doskonale! - powiedziała Arabella. - Miło mi było 

poznać cię. Jutro wracamy do domu, ale Titus powiedział ci 

na pewno o tym... A zatem do zobaczenia. Przepraszam cię, 
ale widzę, że Cressida czeka już na mnie. 

Titusa nie mogła jednak nigdzie dostrzec. Żona Aldrika 

powiedziała jej, ze współczuciem na twarzy, iż pan doktor 
odwozi panią doktor do domu. 

- Bezczelne babsko. Nie wiem, dlaczego nie może pro­

wadzić własnego auta? Kłopot z Geraldine polega na tym, 
że jeśli podasz jej palec, chwyta od razu całą rękę. Czy 
podobało ci się to przyjęcie? Obawiam się, że wieczór był 
nudnawy. 

- Osobiście bawiłam się nie najgorzej - odparła Arabella, 

wciąż jednak pełna złości. - Jestem zdumiona, widząc, jak 
wielu macie tutaj profesorów i ludzi związanych z medycyną. 

- Rzeczywiście - zgodził się Aldrik i dodał z uśmiechem: 

- W czasie podobnych spotkań muszę pilnować Cressy, bo 
ona ma wyraźną słabość do brodatych profesorów! 

- Spróbuj tylko zapuścić brodę, a zaraz cię rzucę 

- oświadczyła Cressida, także z uśmiechem. 

Gdy wrócili do domu, można było spodziewać się, że 

background image

113 

reszta wieczoru przebiegnie w pogodnym nastroju. Niestety, 
Titusa wciąż nie było widać. Arabella powiedziała więc, że 
tak miłego wieczoru dawno nie przeżywała, jeszcze raz za­
prosiła gospodarzy do Londynu, twierdząc, że będzie za nimi 

tęsknić, a potem wymówiła się koniecznością spakowania 
rzeczy i poszła do swego pokoju. 

Cressida, zbierając kubki po herbacie, powiedziała: 

- Kochanie, wydaje mi się, że między naszymi przyjaciół­

mi nie wszystko układa się należycie... 

- Wybacz, ale Arabella i Titus są dorosłymi ludźmi. Nie 

powinniśmy się o nich martwić. A poza tym Arabella nie jest 
głupia, Cressy. 

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to Titus jest głupi? 
- Nie, nie... natomiast my, mężczyźni, jak dobrze wiesz, 

z reguły jesteśmy ślepi. 

Cressida przebiegła kuchnię i rzuciła mu się w ramiona. 

- Ale ja chciałabym, żeby oni byli tacy szczęśliwi jak my. 

Titus pojawił się następnego dnia przy śniadaniu. Wydawał 

się wypoczęty i bez grzechu na sumieniu. Mężczyźni zaraz po 
śniadaniu poszli ze zwierzakami na spacer, o czymś zażarcie 

dyskutując, a kobiety zastanawiały się w salonie, co oba mał­
żeństwa będą robiły w czasie zbliżających się świąt Bożego 
Narodzenia. Arabella i Cressida zajrzały jeszcze do dzieci, 
a następnie Tavenerowie pożegnali się, wsiedli do samochodu 
i ruszyli ku przystani promowej. 

Po paru godzinach wylądowali w Harwich, już po angiel­

skiej stronie kanału. Titus po przyjeździe do domu poszedł do 
swego gabinetu, żeby przejrzeć kilkudniową pocztę i przesłu­
chać, co nagrało się na automatycznej sekretarce. Gdy zszedł 
na dół do salonu, powiedział: 

- Wzywają mnie do szpitala, to pilna sprawa. Przykro mi, 

background image

114 

Arabello. Nie czekaj na mnie, gdybym się spóźniał. Powiedz 
pani Turner, żeby wszystko pozamykała. Sam sobie otworzę 
drzwi. 

- Zostawimy coś dla ciebie do jedzenia w kuchni. Bę­

dziesz mógł to sobie bez trudu podgrzać. 

Podszedł do niej i nachylił się, żeby ją pocałować. 

- Jesteś wręcz idealną żoną, Arabello. Trafiają się takie, 

ale rzadko. 

Zjadła samotnie kolację i cały czas myślała o nim. Miał 

w sobie wszystko, czego mogła zapragnąć dziewczyna. A po­
za tym, ona go kochała. Były to dwa powody, dla których 
powinna wzmóc starania, żeby on się również w niej zako­
chał. Lubił ją niewątpliwie, a także, być może, czuł do niej 
słabość. To jednak Arabelli nie zadowalało. Musiała coś 

przedsięwziąć, aby spojrzał na nią innymi oczami... Nie jak 
na cichą towarzyszkę życia, która szybko wyrażała zgodę, gdy 
chciał porozmawiać czy pójść na spacer, lecz jak na kobietę, 
która może go zaskoczyć, w wyniku czego on ją dostrzeże. 

Titus nie wrócił do godziny jedenastej i Arabella położyła 

się spać. 

- Czy wszystko przebiegło należycie? - zapytała przy 

śniadaniu. Jej kochające oczy dostrzegły, że mąż jest bardzo 
zmęczony, chociaż wyraźnie nadrabiał miną. - Czy byłeś za­

jęty całą noc? 

- Aż do czwartej rano. Ale pacjent wyzdrowieje. 
- Miło słyszeć. Jestem pewna, że ciebie to także cieszy. 
- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Dzisiaj będę 

na Wigmore Street do popołudnia, potem w szpitalu i spo­
dziewam się wrócić do domu koło piątej. A jakie są twoje 
plany? 

- Myślałam, żeby pójść do fryzjera. Zastanawiam się, czy 

skrócić włosy i zrobić trwałą ondulację? 

background image

115 

Titus zareagował wyjątkowo ostro. 

- Nie, Arabello. Twoja fryzura bardzo mi się podoba. 

Niech nikt jej nie tyka. Myj włosy tak często, jak chcesz, ale 
nie skracaj ich ani o centymetr. 

Arabella patrzyła na męża zaskoczona, okrągłymi ze zdzi­

wienia oczami. 

- W porządku, jeśli takie jest twoje życzenie. Po prostu 

chciałam poprawić mój wygląd. 

- Podobasz mi się taka, jaka jesteś. 

- A mnie się wydawało, że gustujesz w krótszych wło­

sach, skręconych w loczki, i chciałam cię zadowolić. 

- Pomyliłaś się co do mojego gustu i to przypomina mi 

o jeszcze jednej sprawie. Dlaczego, na Boga, zaprosiłaś Ge-
raldine do nas? 

- Myślałam, Titusie - powiedziała z potulnym wyrazem 

twarzy - że ją lubisz, a ona ze swej strony oświadczyła, iż 

jesteście od dawna przyjaciółmi. Że spędziliście razem wiele 

godzin w przeszłości... 

Arabella powiedziała to tak naturalnie, że popatrzył na nią 

z namysłem, a potem się uśmiechnął. 

- Rzeczywiście tak było. Jest bardzo atrakcyjną kobietą, 

niezależnie od tego, że jest bardzo inteligentna. 

- Byłaby więc dla ciebie wymarzoną małżonką, Titusie... 

Gdybym wiedziała o niej... 

- Bardzo interesujące jest to, co mówisz, kochanie. - Titus 

wstał z fotela, podszedł do Arabelli, dobrotliwie poklepał ją po 
plecach i dodał: - Muszę już iść. Do zobaczenia wieczorem. 

Nie wiedząc, co z sobą począć, po chwili zastanowienia 

ubrała się ciepło i poszła do centrum miasta, aby przyjrzeć się 
odświętnie już ustrojonym oknom wystawowym. Przestała 
myśleć o Titusie i jego dziwnym stosunku do niej, cała zaab­
sorbowana wstępnym wybieraniem prezentów pod choinkę. 

background image

116 

Gdy Titus pojawił się wieczorem, opowiedziała mu z entuzja­
zmem, co widziała. 

- Już od paru dni obmyślam sobie - odparł po jej długim 

wywodzie - że jutro pójdziemy razem po świąteczne zakupy. 
Będziemy mieli kilka godzin do dyspozycji. 

- Och, Titusie, wspaniale! Ułożyłam już sobie listę pre­

zentów. 

Były to dla niej niezapomniane chwile. Zaparkował samo­

chód przy szpitalu, niedaleko Bromtpon Road i dalej doszli pie­
chotą, włączając się u Harrodsa w tłum podniecony jedynymi 
w swoim rodzaju zakupami. Wybrali rękawiczki dla panny 
Baird, szlafrok dla pani Turner, piękny zestaw do herbaty dla 
Butterów, wełniany szal, w różowym kolorze, dla panny We-
lling, aby ożywić ją nieco, jak powiedziała Arabella, parę świeżo 

wydanych powieści dla Cressidy, grzechotki dla bliźniąt i piękny 
wazon dla Marshallów. 

- W ten sposób większość prezentów mamy z głowy 

- powiedział Titus. - Pielęgniarki dostaną jeszcze po butelce 
wina i czek na dodatek, podobnie załatwimy służące i ogrod­
nika na wsi. Jest jeszcze jedno poważne zadanie przed nami. 
Musimy znaleźć podarek dla babci. 

- Musimy kupić coś, co będzie się łatwo zakładać i coś, co 

babcia będzie mogła nosić codziennie, jeśli taką będzie miała 

ochotę - doradziła Arabella. - Może zatem jakiś łańcuszek... 

Po długim zastanowieniu rzeczywiście wybrali łańcuch 

ze złotych ogniw, ze złotą ozdobą na końcu. Był piękny i do­
skonale nadawał się dla starszej pani. Gdy go ekspedient 

pakował, Arabella przechodziła od gabloty do gabloty, 
zachwycając się ich zawartością, ale nic nie mówiąc Titusowi. 
Miał hojną naturę i była pewna, że kupiłby dla niej każde 
cacko, gdyby tylko wyraziła ochotę. Tego jednak nie chciała. 

background image

117 

Wolała, żeby w tym momencie obdarzył ją, co najwyżej, ki­
logramem jabłek. 

Po powrocie do domu ułożyli wszystkie prezenty na stole 

w salonie. 

- Pozostawiam ci zadanie świątecznego zapakowania 

upominków - powiedział Titus. - Zrobisz to na pewno dosko­
nale i będziesz miała zabawę na cały jutrzejszy dzień. Ja mam 
konsultację w Birmingham i być może będę musiał zatrzymać 

się tam na noc. 

- A co z kartami świątecznymi, wprawdzie już je kupili­

śmy, ale nie wiem, do kogo należy je wysłać? - zapytała. 

- Listę osób znajdziesz w górnej, prawej szufladzie, 

w moim biurku. Zwykle prosiłem pannę Baird, żeby to zrobiła 
za mnie. Ale będzie znacznie ładniej, jeśli ty je podpiszesz 
i wyślesz w naszym imieniu. 

- Nie mam nic przeciwko temu. A czy będziesz wolny, 

żeby pojechać na wieś na Boże Narodzenie? 

- Oczywiście, zakładając jednak, że nic szczególnego się 

nie wydarzy. 

- Miejmy nadzieję. Chciałam ci jeszcze raz podziękować 

za wspaniałe popołudnie. 

- Mnie też bardzo się podobało - odparł, ale myślami był 

już daleko, bo jak wcześniej uprzedził Arabellę, miał jeszcze 

coś do załatwienia u siebie w gabinecie. 

Arabella przebrała się w swoim pokoju w jedną z nowych 

kreacji, jednak myśli jej koncentrowały się w tej chwili wokół 
zupełnie innego tematu. Stłumiła brutalnie sentymenty wobec 
męża, które znowu zaczęły ją opanowywać i jeszcze raz za­
częła zastanawiać się, jak wzbudzić w Titusie miłość do pew­

nej pani, mieszkającej z nim pod jednym dachem. Przypusz­
czalnie była dla niego przyjaciółką zbyt łatwo dostępną, na 

background image

118 

każde zawołanie. Pełniła rolę czegoś w rodzaju ulubionej pary 
wygodnych butów, na które nie zwraca się uwagi, ale które 
zawsze są pod ręką. Może wprowadzić do ich stosunku trochę 
chłodu, nieco niezależności z jej strony... Niestety, nie wie­
działa, jak to przeprowadzić. Niechaj los wobec tego zadecy­
duje o wszystkim, pomyślała na koniec, przyczesała jeszcze 
raz włosy, które tak bardzo podobały się mężowi, i zeszła na 
dół, do salonu. 

Po jakimś czasie pojawił się tam również Titus, zjedli jak 

zawsze wyśmienity obiad, a potem rozmawiali o nadchodzą­
cych świętach. Objaśnił jej, że w wiosce zawsze urządzane 

jest przyjęcie w dniu wigilijnym i tym razem oboje muszą 

w nim wziąć udział. Tego dnia także przyjdą do dworu kolęd­
nicy i zostaną zaproszeni do środka. To stary zwyczaj. 

Arabella przytaknęła ze zrozumieniem. 
- Częstujecie ich oczywiście babeczkami z mięsnym na­

dzieniem i ciepłymi napojami. Pamiętam to z własnego dzie­
ciństwa. A czy będzie choinka? 

- Jakże mogłoby być inaczej. Zajmuje się tym Butter. 

Będzie także parę osób z rodziny. Nie mówiłem ci jeszcze 
o tym, ale żyją moje ciotki i kuzyni, obdarzeni dziećmi. Także 
cioteczny dziadek, który potrafi doskonale rozśmieszać bab­
cię... Spotykamy się z nimi rzadko, ale Boże Narodzenie to 
szczególna okazja. 

- Zawsze cieszy mnie dom pełen świątecznych gości - po­

wiedziała uradowana Arabella. - Podaj mi ich imiona, a dla 
każdego kupię jakiś prezencik... 

- Jesteś kochana. Obawiam się, że nie miałbym na to 

czasu. Czy coś jeszcze zaplanowaliśmy na nadchodzący 
weekend? 

- Tylko tyle, że pojutrze mają wpaść do nas na obiad 

Marshallowie. Ale pamiętaj również, że zostaliśmy zapro-

background image

119 

szeni na przyjęcie do pani Lamb. Powiedziałeś, że pójdzie­

my tam. 

- O Boże! Zupełnie o tym zapomniałem. Ona była moją 

niezmordowaną swatką. Znała doskonale moją matkę i za­
wsze mówiła, że jej obowiązkiem jest znalezienie dla mnie 
godnej żony. 

- Do licha. Czy muszę wobec tego iść do niej? Może mnie 

przecież rozboleć głowa... 

- Kochana Arabello, głównym celem mojego ślubu z tobą 

było powstrzymanie tej kobiety od wynajdywania wciąż no­
wych pań do ożenku. 

Jeśli miał to być komplement, brzmiał bardzo nieudolnie, 

pomyślała Arabella i ciężko westchnęła. Nie dość, że musiała 
walczyć z wrogiem w osobie Geraldine, to pojawił się jeszcze 
drugi przeciwnik. Zapytała więc tylkom 

- Czy będą obowiązywały stroje wieczorowe? 
- Jak najbardziej. Panowie na czarno, panie w długich 

sukniach. Kup sobie coś na tę okazję... Zresztą zawsze wy­
glądasz znakomicie. 

Która kobieta nie lubi takich okazji? - pomyślała Arabella. 

Uśmiechnęła się więc do męża i zaczęła w myślach planować, 
że będzie to coś ekstra... na przykład góra z czarnego atłasu, 
a wąska spódnica rozcięta niemal do połowy uda. Dekolt 

również odsłoni to i owo. Mogłaby zatem konkurować z Ge­
raldine, gdyby się tam spotkały. 

Następnego dnia kupiła u Harrodsa jednak zupełnie coś 

innego. Srebrzystoszarą suknię z szyfonu, na satynowej halce, 

upiętą tak, że podkreślała wszelkie kobiece linie. Studiowała 

swą sylwetkę przez dłuższą chwilę w lustrze przymierzalni 
i zawyrokowała, że tego właśnie potrzebuje, by poruszyć nie­
co Titusa, który zachowywał się wobec niej jak zimny głaz. 

background image

120 

Kreacja sprytnie ukrywała, co było odsłonięte... czy może 

przeciwnie? Było to w każdym razie arcydziełko i nieważne, 

ile kosztowało. 

Marshallowie pojawili się w niedzielę wieczorem. Byli jak 

zwykle bardzo mili, a obiad smakował wybornie. Potem po­
pijali kawę w salonie i plotkowali o tym i owym, do momen­
tu, kiedy panowie przeszli do gabinetu Titusa, żeby przedys­
kutować jakiś trudny przypadek medyczny. Panie gawędziły 
dalej, siedząc przy kominku. 

Pani Marshall znała Titusa od paru lat i często namawiała 

go, żeby się ożenił. Teraz, przyglądając się Arabelli, była 
w pełni przekonana, że wybrał sobie odpowiednią partnerkę. 
Wprawdzie nie była pięknością, lecz miała wiele uroku oso­
bistego, miły głos, dobrą figurę i śliczne oczy. Oboje zacho­
wywali się doskonale w każdym towarzystwie, sprawiając 
wrażenie, jakby byli przyjaciółmi od wielu lat. Wprawdzie nie 
obrzucali się ukradkiem rozkochanymi spojrzeniami, jak to 
zwykle czynią nowożeńcy, ale nie było to przecież w naturze 
Titusa, a zapewne także Arabelli. 

Marshallowa zaczęła wprowadzać Arabellę w szczegóły 

przyjęcia u pani Lamb. Podobno zwykle było to towarzyskie 
wydarzenie roku. 

- Będzie ci się bardzo podobać - zapewniała panią domu, 

w pełni nieświadoma, jak błędne okażą się jej proroctwa. 

Czas szybko płynął i owo wydarzenie roku miało się odbyć 

już tego dnia. Rano, po śniadaniu i zapewnieniu Titusa, że 

będzie czekała na niego z popołudniową herbatą, Arabella 
wyszła z pupilami na spacer. Dzień był pogodny, ale mroźny. 
Wróciła z przechadzki zaróżowiona i od razu poszła do 
pokoju męża, aby mu przygotować wszystko, co będzie chciał 
włożyć na przyjęcie u pani Lamb. Nagle usłyszała dzwonek 

background image

121 

przy drzwiach na dole. Podeszła do schodów i zobaczyła, że 
pani Turner zaprasza kogoś do środka. Była to... Geraldine 
Tulsma. 

Arabella, zbiegając na dół, spostrzegła, że przybyła trzyma 

walizkę w ręce i nogi się pod nią ugięły. 

Geraldine całkowicie panowała nad sytuacją. 

- Otóż i jestem. Mam trochę wolnego czasu i pomyśla-

łams obie, że Titus będzie zachwycony, gdy się ze mną spot-
ka. - Podały sobie ręce. - Znamy się z nim zbyt długo, aby 

bawić się w ceregiele. I dlatego zjawiłam się u was nie za­
powiedziana. 

- On jest w tej chwili w szpitalu - powiedziała Arabella 

i dorzuciła z ociąganiem: - Miło cię widzieć, Geraldine. 

- Czy przyjdzie do domu na lunch? 
- Nie, wróci dopiero około piątej. - Zaprowadziła gościa 

do salonu. - Dzisiaj wieczorem wybieramy się na przyjęcie. 

- Doskonale! Pójdę z wami. Na pewno znajdzie się tam 

okazja do pogadania z Titusem... Wiesz, jak to jest na takich 
spotkaniach. Cały ten hałas i gadanina nie przeszkadzają, że­
by gdzieś, w kąciku, podyskutować. Sformułowałam pewną 

teorię i chcę ją zaprezentować Titusowi... 

- Dobry pomysł - stwierdziła Arabella i poczuła się głu­

pio. - Usiądź i napij się kawy, a ja tymczasem powiem pani 

Turner, żeby przygotowała dla ciebie pokój. 

Wszystko to sprawiało wrażenie złego snu. Geraldine być 

może pogardzała nią, ale jednocześnie uważała, że Arabella 

jest wdzięczną słuchaczką. Pod wieczór pani domu czuła po­

tworny kołowrót w głowie. Geraldine miała wspaniałe wyob­
rażenie o sobie i lubiła przekazywać ludziom tę opinię. 

Arabella, słysząc, że drzwi wejściowe otwierają się, miała 

odrobinę nadziei, że Titus nie będzie zachwycony pojawie­
niem się niespodziewanego gościa. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Arabella wstała i przeszła do holu, chcąc powiedzieć mę­

żowi, że mają gościa. Geraldine wyprzedziła ją jednak i po­
chwyciła rękę Titusa w swe dłonie. 

- Chciałam ci zrobić niespodziankę! - wykrzyknęła gło­

sem pełnym entuzjazmu. - Mam parę dni wolnych, od razu 
więc zdecydowałam się na przyjazd do Londynu. Wiem prze­
cież, że sprawi ci przyjemność pogadanie z kimś równie by­
strym jak ty. 

Z twarzy doktora nie można było jednak wyczytać, co 

myśli o zaistniałej sytuacji. Powiedział tylko figlarnie: 

- To jest rzeczywiście niespodzianka, Geraldine. 
- Wiedziałam, że będziesz zachwycony - niecierpliwie 

czekała na potwierdzenie swych słów. Tymczasem Titus pod­
szedł do żony i pocałował ją w policzek. — Dowiaduję się 

- trajkotała dalej Geraldine - że dziś wieczorem odbędzie się 

jakieś przyjęcie. Jestem pewna, iż nikt nie będzie protestował, 
jeśli i ja tam się pojawię. 

Arabella odzyskała mowę i była zadowolona, że jej głos 

brzmiał naturalnie. 

- Zadzwonię do pani Lamb. Zgadzasz się, Titusie? Jestem 

pewna, że przyjmą ją tam z sympatią. A poza tym na party 
będzie tak dużo ludzi, iż na pewno nikt nie zauważy, że ktoś 
przyszedł dodatkowo. 

- Tak, oczywiście zatelefonuj, kochanie - powiedział Ti-

background image

123 

tus, skrywając uśmiech. - A teraz wybaczcie mi. ale muszę 

zaraz zatelefonować w kilku sprawach. Będę w moim gabi-
necie, gdybyś mnie potrzebowała, Arabello. 

Geraldine sprawiała wrażenie rozczarowanej. 

- Widocznie chce się trochę zrelaksować - powiedziała dc 

Arabelli. - Pójdę do mego pokoju, rozpakuję się i także od­
pocznę. 

Arabella, wciąż pozując na idealną panią domu, popro­

wadziła gościa schodami na piętro, zaoferowała coś do picia, 
także dodatkowy koc i zapewniła, że zawiadomi Geraldine, 
gdy tylko Titus będzie wolny. A potem zeszła na dół, cała 
podminowana. Zastanawiała się, dlaczego pojawienie się go­
ścia nie wywołało właściwie żadnej reakcji ze strony Titusa... 
Nie... mimo wszystko coś zauważyła na jego twarzy. Lekkie 
rozbawienie. Ale dlaczego? 

Podeszła do telefonu i poinformowała rezydencję pani 

Lamb, że, jeśli można, przyprowadzą ze sobą jeszcze jednego 
niespodziewanego gościa. W odpowiedzi usłyszała, że każdy 
przyjaciel doktora będzie mile widziany. „Przyjaciel", przez 
zęby wymamrotała Arabella. Gdy odwróciła się, zobaczyła, 
że Titus stoi w drzwiach i obserwuje ją. 

- Geraldine sprawiła nam przyjemność swoim pojawie­

niem się - niedbale powiedziała Arabella. - Idę porozmawiać 
z panią Turner. 

Gospodyni była wzburzona. 
- Jak można tak wpadać, zupełnie bez uprzedzenia 

- mruknęła do Arabelli. - Jak długo ta pani zamierza zatrzy­
mać się u nas? 

- Nie powiedziała dokładnie, ale myślę, że parę dni. 
Pani Turner spojrzała takim wzrokiem na sos, który właś­

nie mieszała, że powinien natychmiast skwaśnieć. 

Gdy Arabella wróciła do salonu, Titus siedział w swym 

background image

124 

ulubionym fotelu, z Percym na kolanach, a psy leżały po obu 

stronach kominka. Obrzuciła męża złym spojrzeniem. 

- Pójdę do Geraldine i powiem jej, że wyszedłeś już z ga­

binetu. Prosiła, żeby ją o tym powiadomić. Jestem pewna, że 

szkoda ci bez niej każdej minuty! - Chciała już wyjść z po­
koju, gdy powstrzymał ją spokojnym głosem. 

- Wydaje mi się, że robisz wszystko, co w twojej mocy, 

abyśmy z Geraldine przebywali jak najdłużej razem. Czyż­
bym się mylił? 

- Bo ty tego chcesz! Nie mam racji? 

Po tych słowach poszła na górę. i lekko zastukała do drzwi 

gościnnego pokoju, a potem, już u siebie, zaczęła się ubierać 
na przyjęcie. 

Nie postąpiła tak, jak powinna uczynić zakochana kobie­

ta, wybierając do ubrania, co ma najefektowniejszego. Od­
łożyła srebrzystoszarą suknię, kupioną specjalnie na tę oka­
zję, a sięgnęła po taką, która w jej przekonaniu nie zwróci 

uwagi żadnego mężczyzny, i którą przyćmi setka innych 
kreacji. Była to suknia z brązowej jedwabnej krepy. Ara-
bella nie dostrzegła jednak, że znakomicie podkreślała jej 
zgrabną figurę, a spokojną elegancją zwróci uwagę każdego 
gościa. 

Poświęciła jeszcze sporo czasu fryzurze i makijażowi, 

a potem zeszła do salonu, gdzie czekał już Titus. Podniósł się 
na jej widok i obrzucił żonę badawczym spojrzeniem. 

- Wyglądasz czarująco - powiedział i wyjął z kieszeni ja­

kieś pudełko. - Chciałbym, żebyś to założyła, Arabello... 
- Delikatnie odpiął sznur pereł, który miała na szyi i zawiesił 
naszyjnik wysadzany brylantami. Nie powiedział przy tym nic 
więcej. Arabella podeszła do wielkiego lustra, wiszącego nad 
kominkiem, i rzuciła okiem na swe odbicie. Podarunek był 
szokująco piękny. Delikatnej, starej roboty. Złoto, w którym 

background image

125 

osadzone były brylanty, przypominało swą subtelnością, paję­
czą sieć. Ostrożnie dotknęła naszyjnika. 

- Musi być zabytkowy... 
- Tak. Jest w mojej rodzinie od bardzo dawna i, podobnie 

jak zaręczynowy pierścionek, przechodzi od jednej panny 

młodej do drugiej, z pokolenia na pokolenie. 

Popatrzyła na odbicie Titusa w lustrze. 

- A więc uważasz, że słuszne jest, aby twoja żona założyła 

to cacko na dzisiejszy wieczór. - Arabella obróciła się teraz 
przodem do męża, a policzki miała zaróżowione. - Powinni­
śmy zachować pozory. Mam rację? 

- Jeśli tak chcesz na to patrzeć... - Titus wyraźnie po­

bladł. 

Drzwi się nagłe otworzyły i pojawiła się w nich Geraldine. 

Miała na sobie powiewną kreację z szyfonu, w żywym różo­
wym kolorze. 

- Jaka czarująca suknia - powiedziała Arabella. - Taka... 

taka kolorowa, zgadzasz się ze mną, Titusie? 

- Jak najbardziej. 
Geraldine poruszyła biodrami zadowolona i popatrzyła na 

Arabellę. 

- Nie każdy chce wyglądać bezbarwnie. Na czerń, brąz, 

szarość właściwy czas przychodzi, gdy człowiek jest stary. 
Czy spotkamy kogoś interesującego na tym przyjęciu? 

- Jestem pewny, że tak - przymilnie powiedział Titus. 
- Ostatecznie cały czas będziesz miała mego męża pod 

ręką - dorzuciła Arabella słodkim głosem, co sprawiło, że 
popatrzył na nią zimno. 

Gdy przybyli na miejsce, przyjęcie było w pełnym toku. 

Titus pilotował żonę twardą ręką, od jednej grupy znajomych 

do drugiej. Uśmiechała się, wymieniała uściski dłoni, coś 
zdawkowo mamrotała pod nosem, ale cały czas zdawała sobie 

background image

126 

sprawę, że Geraldine nie odstępuje ich na krok, gdyż, oczywi­
ście pragnęła być jak najbliżej Titusa. Jeśli miał on jakieś 
zastrzeżenia, to w każdym razie nie dawał tego po sobie po­
znać. Pierwszy taniec ofiarował żonie, ale już w następnym 
odstąpił ją jakiemuś młodemu człowiekowi i po chwili Ara-
bella spostrzegła, że jej ukochany tańczy z Holenderką. Potem 
straciła ich z oczu, a tymczasem sama przechodziła z rąk do 
rąk, wyraźnie przyciągając spojrzenia swą małą, ale efektow­
ną postacią, elegancką suknią i wspaniałym brylantowym na­
szyjnikiem. 

Kolacja została podana i niebawem małżonek pojawił się 

koło Arabelli. Ponieważ jednak jedli, stojąc wokół długiego 
stołu, który gromadził tłum gości, rozmowa była wykluczona. 
Co zresztą miałaby mu powiedzieć? 

Potem znowu odbywały się tańce. Wielu mężczyzn wy­

rażało w miłych słowach zadowolenie z jej towarzystwa, 
czego przecież, pomyślała ze smutkiem, Titus nigdy nie 
uczynił. 

Gdy wczesnym rankiem wrócili do domu, Geraldine chcia­

ła koniecznie porozmawiać o wrażeniach z przyjęcia. Ara-
bella zastanawiała się w duchu, co ma zrobić? Nakłonić pa­
nią doktor, żeby poszła do łóżka, samej to zrobić i pozostawić 

ją z Titusem? Czy może jakoś żartem skłonić, żeby Geral­

dine poszła razem z nią na górę. Ale pani doktor może się 
opierać... 

Titus niespodziewanie rozstrzygnął sprawę. 

- Mam jeszcze coś do ukończenia u siebie - powiedział. 

- Dobranoc, Geraldine - jednocześnie ucałował Arabellę 

ostentacyjnie. - Nie będę ci przeszkadzać, moja droga. 

Arabella wzięła na ręce kota i po chwili znalazła się 

w swojej sypialni. 

- To był straszny dzień - szepnęła do Percy'ego, który jak 

background image

127 

zawsze ulokował się w nogach jej łóżka i dodała: - Ale na­
stępny może być jeszcze gorszy. 

Po paru godzinach zeszła na dół, na śniadanie. 

- A co się dzieje z Geraldine? - zapytał Titus, jakby za­

skoczony. 

- Lubi śniadanie podane do łóżka - odparła Arabella rze­

czowym tonem. - Chcesz się z nią zobaczyć? Czy mam jej 
coś powtórzyć? 

Wyraz twarzy męża wprowadził ją w zakłopotanie. Czyż­

by był rozbawiony? Ale jeśli tak, to dlaczego? 

- Powiedz jej, z łaski swojej, że zorganizowałem wizytę 

w Królewskim Kolegium Lekarskim. Powinniśmy się spotkać 
przy głównym wejściu o godzinie jedenastej. W domu będę 
po piątej, Arabello. - Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę 
i obrócił do niej twarzą. - Czy mówiłem ci, że wczoraj wie­
czorem wyglądałaś czarująco? 

Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wyszedł. Była zresztą 

zadowolona z tego, bo właśnie intensywnie myślała, co też oni 
będą robili w czasie owego spotkania w Królewskim Kolegium, 
no i w trakcie lunchu, bo zapewne także był w planie. 

Arabella poszła na górę, żeby przekazać pani doktor wiado­

mość od Titusa i z zadowoleniem stwierdziła, że Geraldine, która 
zwracała uwagę wspaniałą figurą, gdy była w pełni ubrana, 
w łóżku okazywała się po prostu grubaską. Musiała zatem ści­
skać się tu i ówdzie fiszbinami czy czymś takim. 

Pani doktor nie podziękowała nawet za wiadomość od 

Titusa, tylko dalej z apetytem jadła śniadanie. 

- Powtórzę jeszcze raz, że Titus bardzo lubi moje towa­

rzystwo - powiedziała między jednym kęsem a drugim. - Ale 
ty wiesz oczywiście o tym. 

- Nie, nie wiem - odparła Arabella, przysuwając sobie 

background image

128 

mały ładny fotelik. - W każdym razie nie znam twojej wersji. 
Może mi ją przedstawisz? 

- Wielu mężczyzn kochało się we mnie - oświadczyła 

Geraldine z zadowoloną miną. - Ale był tylko jeden, którego 
chciałabym poślubić. To Titus... Musiał ci chyba mówić, że 
on także pragnął, żebym została jego żoną. Ale do niedawna 
byłam głupią dziewczyną. Chciałam pozostawić po sobie jakiś 
ślad w świecie medycyny i dlatego odrzucałam wielokrotnie 

jego propozycje... Gdy przyjeżdżał do Leiden, zawsze mówi­

łam „nie". Oczywiście był to z mojej strony błąd. Dwie wspa­
niałe umysłowości mogły się przecież wzajemnie uzupełniać, 
co byłoby rzeczą jeszcze bardziej cenną dla medycyny. Nie 
mogę mieć do niego pretensji, że ożenił się z tobą... Ty prze­
cież niczym nie zagrażasz naszej przyjaźni. Nie jesteś ani zbyt 
bystra, ani ładna. Jedynie miła, owszem, to trzeba ci przyznać 

- dodała wielkodusznie. - Z tych wszystkich racji nie jestem 

o ciebie zazdrosna. Jesteś żoną Titusa, ale oczywiście on cię 
nie kocha. Widać to jak na dłoni. Widzę to oczami kobiety 
kochającej. 

Arabella dopiero po dłuższej chwili odzyskała głos. Posta­

nowiła, że nie będzie tego dłużej wysłuchiwać, tolerować. 

- Bardzo to interesujące, co mówisz... Ale nie chciałabym 

cię zatrzymywać. Boję się, że możesz się spóźnić. Czy skoń­
czyłaś już śniadanie? Zabiorę tacę. Pani Turner jest w tej 
chwili zajęta, a ja i tak schodzę na dół. - I dorzuciła uprzej­
mie: - Czy wiesz, jak się dostać do Kolegium? 

- Nie mam pojęcia. 
- Ja także nie. Będziesz zatem musiała zapytać taksówka­

rza albo policjanta. 

Aby uspokoić skołatane nerwy, Arabella wzięła zwierzęta na 

dłuższy spacer. Gdy wróciła do domu, Geraldine już nie było. 
Pomyślała sobie, że teraz będzie się mogła wypłakać w samo-

background image

129 

tności. Co też zrobiła, z całego serca. Potem umyła twarz, 

przypudrowała zaczerwieniony nos i wypiła kawę, którą po­
dała jej pani Turner. Gospodyni wyraźnie unikała spojrzenia 
na buzię Arabelli, na jej zapuchnięte oczy i obrzmiały nos. 

- Chciałabym dostać tę babę w swoje ręce - powiedziała 

pani Turner po jakimś czasie do Betty, dziewczyny, która 
codziennie przychodziła, żeby pomagać w pracach domo­
wych. - Ukatrupiłabym tę holenderską sukę. Nasz pan doktor 
musi być niespełna rozumu. Ale to, co mówię, pozostaje mię­
dzy nami. W przeciwnym razie tobie dobiorę się do skóry. 

Geraldine nie pojawiła się na lunchu. Arabella nie spodzie­

wała się jej zresztą ani przez chwilę. Sama ledwo tknęła 

jedzenie, bo apetyt opuścił ją całkowicie, a potem ubrała się 

w miarę ciepło i taksówkarzowi kazała się zawieźć na Oxford 

Street, gdzie wciąż panował radosny amok przedświątecznych 

zakupów. Tym razem, bez większego entuzjazmu, nabyła je­
szcze parę prezentów i wróciła do domu na popołudniową 
herbatę. W progu powitała ją gospodyni. 

- Ta paniusia, doktor Tulsma, wróciła przed godziną i po­

wiedziała, że musi odpocząć. Czy mam jej powiedzieć, że 
herbata czeka? 

- Proszę to zrobić, pani Turner. 

Po chwili Arabella i Geraldine delektowały się aromatycz­

nym napojem i wyśmienitym ciastem. Arabella zapytała go­
ścia, jak przebiegł dzień. 

- Wspaniale! - odparła Geraldine, mocnym jak zawsze 

głosem. - Rozmowy w Kolegium dały mi wiele, pogawędka 
z Titusem również, no i lunch był doskonały. Szkoda, że mu­
szę stąd już wyjechać... 

- Chcesz przez to powiedzieć, że wkrótce nas opuścisz? 

- Arabella postarała się, żeby w jej głosie nie było nuty za­
chwytu. 

background image

130 

- Droga Arabello, obowiązki mnie wzywają. Przy mojej 

pozycji zawodowej nie mogę ich lekceważyć. Wylatuję wie­
czornym samolotem. Zamówiłam już taksówkę, tuż przed 
twoim powrotem do domu. 

- Zamówiłaś taksówkę? - Arabella powtórzyła jak echo. 

- Czy chcesz powiedzieć, że wyjeżdżasz za chwilę? Dlaczego 
nie zaczekasz na Titusa? Będzie bardzo rozczarowany, a poza 
tym na pewno odwiózłby cię na lotnisko, do Heathrow. 

Geraldine położyła rękę na swoim obfitym biuście. 

- Powiedzieliśmy już sobie do widzenia. Musimy zado­

walać się przelotnymi kontaktami. Ale będą następne okazje. 

Pani doktor poszła do gościnnego pokoju, żeby zabrać 

swoje rzeczy, a gdy wróciła, Arabella, oszołomiona gwałtow­

nością jej wyjazdu, życzyła jej szczęśliwej podróży. 

- Jesteś bardzo miłą kruszyną - powiedziała Geraldine. 

- Titus znalazł w tobie taką żonę, jakiej potrzebuje... Nie-
wymagającą, taką, która pozwala mu na prowadzenie własne­
go życia i nie domaga się okazywania jej sentymentów. Do 
widzenia, Arabello. 

Scenę pożegnania obserwowała pani Turner. 

- Ona jest taka piękna - cichym głosem przyznała 

Arabella. 

- Piękno kobiety to tylko cienka pozłotka - sentencjonal­

nie powiedziała gospodyni. - Proszę wrócić do salonu i usiąść 
przy kominku. Zaraz przyniosę świeżej herbaty. 

Arabella posłuchała życzliwej rady i poszła do domu. Per-

cy wskoczył jej na kolana, a psy wyciągnęły się na dywanie. 
Wypadki tego dnia przybrały dziwny obrót, tak czy inaczej, 
były jednak podzwonnym dla wszelkich jej nadziei związa­
nych z Titusem. Geraldine przekonała ją w pełni, że byłaby 
żoną doktora, gdyby nie jej opory spowodowane myślą o ka­

rierze zawodowej. Arabella nienawidziła wprawdzie tej ko-

background image

131 

biety, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że nasłuchała sie 
steku kłamstw. Z drugiej strony, Titus powiedział jeszcze 

przed ślubem, że chociaż stali się przyjaciółmi, to jednak 

o miłości między nimi mowy nie ma. 

Siedziała nadal w salonie, gdy pojawił się, Titus. Niestety, 

jego pierwsze słowa brzmiały: 

- Jak się masz, gdzie jest Geraldine? 
Arabella gwałtownie się wyprostowała. Percy zareagował 

na to z wielką niechęcią, wbijając pazury w jej spódnicę. 

- Pojechała do Heathrow, pół godziny temu. 
Usiadł naprzeciw niej, a na twarzy miał, jak się zdawało, 

wyraz zaskoczenia. 

- Czy był do niej jakiś telefon z Holandii? 
- Nie musisz udawać, Titusie - powiedziała, dobierając 

słowa. - Na odjezdnym powiedziała mi wszystko o was. Tak­
że o tym, że po lunchu pożegnaliście się. Wiedziałeś, że wraca 
do siebie. - Arabella z trudem opanowywała łzy. - Przykro 

mi, że oboje jesteście nieszczęśliwi. Oczywiście wszystko 
można naprawić. W dzisiejszych czasach jest to stosunkowo 
łatwe... 

- Nim dalej będziesz opowiadać te nonsensy, Arabello, 

przełóżmy wszystko na prosty język, język faktów. 

Titus mówił spokojnie, ale jego głos był wyjątkowo zimny, 

podobnie wyraz oczu. 

- A więc, mówiąc bez ogródek, twierdzisz, że Geraldine 

i ja kochamy się, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo nasze pragnie­
nia nie mogą się zrealizować, i że ty jesteś na tyle uprzejma, 
iż planujesz rozwieść się ze mną. 

- Tak właśnie powiedziałam. Każdy idiota by to zrozu­

miał. Pojmuję, że potrzebna ci jest żona, takie jest zresztą 
przekonanie większości mężczyzn, robiących karierę zawodo­
wą. Ale dlaczego wybrałeś mnie w tym celu? - Po chwili 

background image

132 

namysłu Arabella odpowiedziała sama sobie. - Bo jestem 
niewymagająca, taka, która pozwala ci na prowadzenie włas­

nego życia i nie domaga się okazywania jej sentymentów. 

Cytuję słowa Geraldine. 

- Naprawdę tak ci powiedziała? Widzę, że niejedno od 

niej usłyszałaś. I co? Uwierzyłaś jej? 

- Nie miałam takiego zamiaru. Ale ktoś taki jak ona... to 

znaczy ważny, znany doktor, nie opowiada przecież kłamstw. 
A z drugiej strony, ty sam powiedziałeś mi, że chcesz się ze mną 
ożenić z błahych właściwie powodów. Żeby mieć kogoś, kto 
będzie stale wyczekiwał cię w domu, będzie przyjazną duszą 
i sprawi, że twoi przyjaciele przestaną wreszcie podsuwać ci 
rozmaite panie do ożenku. Przyjęłam twoje słowa za dobrą mo­
netę, ale tylko dlatego, że nic nie wiedziałam o Geraldine. 

- Czy nie chcesz wysłuchać wreszcie tego, co ja mam do 

powiedzenia na temat mego stosunku do owej pani? 

- Powinnam, ale nie chcę... jestem bowiem pewna, że ten 

temat sprawi ci przykrość, poczujesz się nieszczęśliwy. 

- Nie nieszczęśliwy, lecz wręcz oszalały z wściekłości. 

Jeśli nadal będziesz siedziała przepełniona słodyczą i chęcią 
wybaczenia mi, to po prostu ukręcę ci twój piękny karczek. 

- Skoro takie jest twoje nastawienie, to już wynoszę się 

- wykrztusiła z siebie Arabella i wypadła z pokoju, po drodze 

chwytając Percy'ego. 

Doktor nalał sobie drinka i z powrotem usiadł w fotelu. 

Dumał nad sytuacją długo i w poważnym nastroju. Na koniec 

jednak roześmiał się głośno. 

- Jesteśmy parą głupców - powiedział, zwracając się do 

psów. 

Warknęły tylko, zapewne aprobująco, i powróciły do prze­

rwanej drzemki. 

background image

133 

- Madame poszła położyć się do łóżka - oświadczyła pani 

Turner surowym tonem, przynosząc talerz zupy dla Titusa. 

- Dostała bólu głowy, czemu się nie dziwię. To oczywiście 
nie moja sprawa, sir, ale muszę powiedzieć, że pańska przy­

jaciółka... ta Holenderka bardzo działa jej na nerwy. 

Doktor posmakował zupy i zadowolony powiedział: 

- Jest doskonała... Doktor Tulsma i pani Tavener nie mają 

ze sobą wiele wspólnego. Wizyta Holenderki, jak ją nazy­
wasz, była niespodziana. - Mówiąc to, Titus popatrzył przy­

jaźnie na gospodynię. - Myślę, że jest mało prawdopodobne, 

aby jeszcze kiedykolwiek pojawiła się u nas. 

- Cieszę się, słysząc to. Bo bardzo nie lubię, gdy madame 

się martwi. Jest taką słodką małą lady, ale pan oczywiście wie 
o tym... 

- Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości. Może zanie­

siesz pani coś do jedzenia. To często pomaga na ból głowy. 

- Bardzo słusznie. Przygotuję jej mały omlet - powiedzia­

ła pani Turner i wróciła do kuchni. 

Arabella, wzmocniona lekką kolacją, spała zdrowo, a ra­

no zeszła na śniadanie. Nie miała zamiaru usprawiedliwiać 
się przed mężem. On powinien to uczynić, groził przecież, że 
ukręci jej kark. Zapamiętała to doskonale. Usiadła naprzeciw 
Titusa, nalała sobie kawy, przyjęła od niego trochę jajecznicy 
z grzanką i życzyła mu uprzejmym głosem miłego dnia. 

- Czujemy się lepiej?-zapytał jowialnie, czym ją od razu 

zezłościł. - Nic tak nie pomaga w odzyskaniu normalnego 
spojrzenia na rzeczy, jak dobry sen. 

Nie przerywając jedzenia, Arabella odparowała chłodno: 
- Mój punkt widzenia jest dokładnie taki sam jak wczoraj 

wieczorem. I nie widzę potrzeby, żeby jeszcze raz omawiać 
tę sprawę. 

background image

134 

- Być może nie w tej chwili. Czy jednak nadal podtrzy­

mujesz swoje absurdalne oskarżenia? - Titus mówił głosem 

spokojnym, ale można było w nim wyczuć złośliwą nutę. 

- Podtrzymuję - odparła - i uważam, że nie są one ani 

trochę absurdalne. Sam mi przecież powiedziałeś w Holandii, 
że Geraldine jest jednym, w twoim pojęciu, z najbardziej ucz­
ciwych i godnych zaufania doktorów. Sądzę więc, że nie masz 
ochoty oskarżać jej o kłamstwo? 

Titus popatrzył na zegarek i nie odpowiedział. 

- Muszę już iść. Mam dzisiaj wiele spraw na głowie. Bę­

dę w domu około szóstej, zakładając, że nie wydarzy się 
nic ekstra. Przypomniałem sobie teraz, że w najbliższym cza­
sie mamy być na obiedzie u Marshallów. A zatem za dzień 
lub dwa, kiedy się już uspokoisz, usiądziemy i pogadamy 

jeszcze raz. 

- Nie mam ochoty na nic takiego - pełna rozdrażnienia 

powiedziała Arabella. - Nie wiem, co bym jeszcze mogła 
dodać do sprawy. 

- To mnie zdumiewa. Bo ja, ze swojej strony, chcę powie­

dzieć bardzo dużo. Ale możemy z tym poczekać, aż będziemy 
na wsi. 

Titus dotknął jej ramienia, gdy szedł w kierunku drzwi. 

Sprawiło to, że jej oczy natychmiast napełniły się łzami. Tak 

bardzo go kochała, a przecież cały czas zachowywała się nie­
właściwie. Zresztą nie wiedziała, jak powinna postępować. 
Nie był przecież dla niej miły, kiedy ona, ze swej strony, 
starała się być słodka i wybaczająca... 

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Arabella pamięta­

ła, że ma jeszcze kupić prezent najważniejszy, dla męża. Może 
być na niego wściekła i osobiście bardzo nieszczęśliwa, ale 

jednocześnie kochała go przecież. Nie miała jednak pojęcia, 

czym sprawi mu prawdziwą przyjemność. Wydawało się, że 

background image

135 

jest to człowiek, który ma wszystko. Jedynym wyjściem było 

więc przejść się ulicą, na przykład słynną Bond Street i zoba­
czyć, co sklepy, te najbardziej ekskluzywne, oferują. 

Tak też zrobiła. Po dłuższej wędrówce weszła do małej. 

księgarni, zawalonej po sufit rzadkimi wydaniami książek, 
również map i starodruków. I znalazła to, czego szukała. 
Wczesne wydanie „Opowieści kanterberyjskich" Chaucera; 
z oryginalnym tekstem. Pamiętała, że Titus wyrażał się kiedyś 
o tej pozycji bardzo pochlebnie, a miał, jeśli dobrze pamięta­
ła, tylko unowocześnioną wersję dzieła. Przyniosła księgę do 
domu ze smutną refleksją, że być może, okaże się ona pier­
wszym i ostatnim prezentem, jaki ofiaruje mężowi. Obawiała 
się, że „spokojna rozmowa", której się domagał, będzie doty­
czyła ich przyszłości, po rozwodzie. A tej nie była w stanie 

wyobrazić sobie, a cóż dopiero zaakceptować. 

- Czy udał ci się dzień? - zapytał Titus, gdy zobaczyli się 

w domu wieczorem. 

- Tak, dziękuję. Nie wiem, czy pamiętasz, ale parę osób 

przychodzi do nas jutro rano na kawę i przedświąteczną po­
gawędkę... 

- Niestety, będę poza domem cały dzień. Wrócę późnym 

wieczorem, wszystko będzie więc na twojej głowie. Muszę 

polecieć do Leiden, ale przed Wigilią zdołam cię jednak 
zawieźć na wieś, do dworu. 

Titus wyszedł z salonu, a ona poczuła się jak sparaliżowa­

na. Miał oczywiście zamiar zobaczyć się z Geraldine i powie­
dzieć jej, co wydarzyło się tutaj w Londynie. Po powrocie 
będzie chciał z nią porozmawiać i wtedy serce jej pęknie. 

Tego dnia byli jeszcze na obiedzie u Marshallów. Ich dom 

udekorowano już świątecznie, jedzenie było pierwsza klasa, ale 
osób pojawiło się niewiele, co Arabella przyjęła z zadowole­
niem, bo nie miała ochoty na zawieranie nowych znajomości. 

background image

136 

Po powrocie do domu powiedziała do Titusa: 
- Wieczór był bardzo miły, czułam się dobrze. A teraz idę 

do łóżka. Wyjeżdżasz wcześnie rano? 

- Tak. Czy mam przekazać twoje pozdrowienia Cre-

ssidzie? 

- To znaczy, że się z nią zobaczysz? 
- Oczywiście. A ty myślałaś, że kogo będę tam widzieć? 
- Oczywiście Geraldine. 
- Ach, tak. Zrozumiałe... - Titus obrócił się na pięcie 

i rzucił jeszcze przez ramię: - Dobranoc, Arabello. 

Długo siedział potem u siebie za biurkiem, nic nie robiąc. 

Taki był przecież bystry, myślał, a jednak nie potrafił do­
strzec, że zakochał się w Arabelli. Zapadła mu w serce od 
pierwszej chwili. Była to zatem tak zwana miłość od pier­
wszego wejrzenia. Z faktu tego nie zdawał sobie sprawy na­
wet wtedy, kiedy zaproponował jej małżeństwo. Miał tylko 
niejasne przeświadczenie, że tego pragnie. 

Gdy wrócę z Leiden, muszę z nią spokojnie porozmawiać, 

postanowił nieodwołalnie. Być może, iż po wyjaśnieniu 
wszystkich nieporozumień, ona będzie mogła się w nim za­
kochać. 

Arabella zeszła na dół, aby samotnie zasiąść do śniadania. 

Po posiłku zajęła się pakowaniem ostatnich prezentów pod 
choinkę, a także ustawianiem na widocznym miejscu, jak to 

jest w anglosaskim zwyczaju, kartek ze świątecznymi życze­

niami od krewnych i znajomych. Wcześniej ustalili z Titu-
sem, że ze wsi powrócą do Małej Wenecji wieczorem, w drugi 
dzień świąt. Dochodziła jednak do wniosku, że w nowej sy­
tuacji lepiej będzie, gdy zostanie we dworze parę dni, może 
nawet do następnego weekendu. Nie wzbudzi to niczyich 

background image

137 

domysłów i podejrzeń, a krótka separacja z Titusem wyjdzie 
im tylko na dobre. 

Dzień dłużył się jej ogromnie, mimo że wciąż wynajdywa­

ła dla siebie jakieś zajęcie. Na szczęście kilka godzin pochło­
nęła jej wcześniej zapowiadana, przedświąteczna wizyta kil­
korga znajomych. Przy kawie i słodkościach prowadzili roz­
mowę o wszystkim i o niczym. Dla zachowania pozorów spo­
ro się śmiała z opowiadanych anegdot, typowo angielskich, i 
z ukrytych przemyślnie niedomówień. Na przykład jeden 
z gości oświadczył z przekonaniem, że lekarze na ogół bywa­

ją bardzo dobrymi ojcami. 

Na wieś wyjechali z całodniowym opóźnieniem, bo Titus, 

jak twierdził przez telefon w krótkiej, rzeczowej rozmowie, 

musiał przedłużyć swój pobyt w Holandii, niemal o całą do­
bę. Załadowali po brzegi samochód prezentami, a psy i kota 
w koszyku umieścili na tylnym siedzeniu. Ulice miasta prze­
ładowane były świątecznym ruchem i dotarcie do autostrady 
zajęło im więcej czasu niż zwykle. Przez całą drogę Titus nie 
miał nic do powiedzenia. 

Arabella próbowała raz czy dwa podjąć rozmowę. Ponie­

waż jednak w odpowiedzi doktor ograniczał się tylko do mo­
nosylab, dała spokój i zamilkła. Ładne święta, pomyślała 
z goryczą. Poprzednie Boże Narodzenie było okropne. Nie­
wiele wówczas dni minęło od śmierci rodziców i przyszłość 
malowała się przed nią koszmarna. Teraz było jeszcze gorzej 
i horyzont nie rozjaśnił się ani na jotę. Jak mogłoby być 
inaczej, skoro kochała mężczyznę, który zadurzony był w in­
nej kobiecie... 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

Piękna choinka, pełna kolorowych świateł, stała na dworze, 

tuż przy bramie wjazdowej na teren wiejskiej rezydencji. Pra­
wie wszystkie okna też się jarzyły. Gdy podjechali przed 
siedzibę, Duke powitał ich głośnym szczekaniem. Beauty 
i Bassett odpowiedziały z takim radosnym wigorem, że Ara-
bella omal nie ogłuchła. Butter stał w drzwiach i tuż za nim, 
w holu, widać było drugą choinkę, roziskrzoną światłami. 

- Witam uniżenie w domu, madame i pana również, sir 

- powiedział. - Kolacja czeka i starsza pani Tavener, a także 
panna Welling, pragną zasiąść razem z państwem do stołu. 

Kolacja była bardzo udana i nawet panna Welling po wy­

piciu dwóch kieliszków wina wyglądała na pełną radości. 
Babcia zadawała mnóstwo pytań, na które doktor starał się 
odpowiadać wyczerpująco, prosząc Arabellę, od czasu do cza­
su, o wspomożenie. Były wprawdzie między nimi rozdźwię-
ki, ale traktowali to jako ich prywatną sprawę. Dla świata 
udawali, że wszystko jest w porządku. 

Po pewnym czasie starsza pani Tavener poszła do swoich 

pokoi. Towarzyszyła jej panna Welling, nieco wstawiona. 

- Chciałbym porozmawiać - powiedział Titus, gdy zostali 

sami - ale, jak sądzę, nie masz na to w tej chwili ochoty. 

- Rzeczywiście, nie mam. Wydaje mi się, że wciąż jestem " 

wzburzona i dotknięta... Jeśli nie masz nic przeciwko temu, 
proponuję, żebyśmy zaczekali jeszcze parę dni, aż poczuję się 
znowu w pełni sił... 

background image

139 

- Ale zgodzisz się chyba, że na okres świąteczny powin­

niśmy zawiesić nasze utarczki. Nie chciałbym, żeby babcia 

poczuła się nieszczęśliwa i żeby służba czegokolwiek się do­
myślała. Pracują tutaj już tak długo, że najmniejsze zgrzyty 
nie ujdą ich uwagi. 

- Oczywiście zgadzam się z tobą - powiedziała spokojnie 

Arabella. - Wszystko zrobię, jak sobie życzysz. Ja też mam 
pewną propozycję. Czy mogłabym pozostać tutaj, po świę­
tach, przez parę dni? Na przykład do następnego weekendu, 
gdy znowu przyjedziesz? 

Ponieważ wstrzymywał się z odpowiedzią, dodała: 

- Łatwiej jest patrzeć na sprawy z pewnego dystansu. 

Zgadzasz się ze mną? 

- Masz zupełną rację. Wszystko jednak zależy, jak pa­

trzysz na owe sprawy. Uczciwie i bez uprzedzeń czy też za­

ślepiona przez fałszywe uczucia. 

- Uczucia? Uczucia?! - wykrzyknęła Arabella poirytowa­

nym głosem. - To ty jesteś zaślepiony! - Zerwała się gwał­
townie, strącając Percy'ego z kolan. - Jestem już bardzo zmę­
czona, życzę dobrej nocy. 

Titus znalazł się przy drzwiach szybciej niż ona. Uśmiech­

nął się lekko i pocałował ją, nim zdążyła odwrócić głowę. 

- Złośnica - powiedział... i zaśmiał się. 

Oczywiście skutek był taki, że gdy znalazła się w swoim 

pokoju, wybuchła płaczem. 

W dzień wigilijny zbudziła się z przeświadczeniem, iż 

w ciągu najbliższych godzin nie może ujawniać swych uczuć 
wobec Titusa, niezależnie od tego, jakie one są. Na szczęście 
świąteczna krzątanina wypełniała cały dom i nikt nie obser­

wował Arabelli ze szczególną uwagą. A ponadto wieczorem 
mieli pojawić się kolędnicy. Przedtem musi pójść do kościoła 
z naręczem kwiatów, specjalnie hodowanych w szklarni na tę 

background image

140 

okazję. Natomiast w południe we wsi będzie lunch dla miej­
scowych dzieci. Dziękowała niebiosom za tak szczelnie wy­
pełniony dzień. 

Gdy świątecznie ubrana usiadła obok Titusa do śniadania, 

przypomniał jej, że o północy wybiorą się jeszcze na pasterkę, 
razem z babcią i panną Welling. A także z Butterami. 

Wyczuła w jego głosie ostrzegawczą nutę. 
- Czekam z radością na te wydarzenia - powiedziała. 

- Czy na ranną mszę pójdziemy również? 

- Oczywiście. A potem, około południa, po powrocie do 

domu, obdarujemy się wszyscy nawzajem prezentami gwiaz­
dkowymi. Wydaje mi się, że omówiłaś już wszystkie sprawy 
z panią Butter? 

- Tak. Ona wszystko doskonale organizuje. 

. - Ma dużą wprawę. Była podkuchenną, gdy babcia przyje­

chała do tego domu jako panna młoda. Butterowa była wtedy 

jeszcze dziewczynką, miała chyba trzynaście czy czternaście łat. 

I od tamtego czasu spędzała tu wszystkie święta Bożego Na­
rodzenia. 

- Ale w międzyczasie wyszła za mąż za Buttera... 
- W tamtych czasach był tutaj kamerdyner. Służba koszto­

wała grosze. Butter początkowo podlegał mu, ale tylko do 
momentu, kiedy nauczył się prowadzenia samochodu i to sta­
ło się jego głównym zajęciem. W rzeczywistości to więcej niż 
sługa. Jest starym przyjacielem. Tak samo pani Butter. Przed 
łaty miała zwyczaj częstowania mnie chlebem, posmarowa­
nym tłuszczem spod pieczeni... Byłem wtedy zawsze głodny 
i smakowało mi to wybornie. 

- Szczęśliwie wspominasz tamte czasy. 
- O tak, byłem bardzo szczęśliwy i myślę, że będę taki 

znowu. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem szczęśliwy 
w tej chwili. 

background image

141 

- Ja również nie jestem - powiedziała Arabella, jak się jej 

wydawało, łagodnym głosem. 

Być może była to właściwa chwila do porozmawiania... 

w chłodnym świetle poranka, przy stole świątecznie zastawio­
nym. Ale właśnie wszedł Butter, oznajmiając, iż kwiaty zo­
stały już przyniesione ze szklarni i że prosi o sprawdzenie, 
czy wszystko odpowiada pani domu. 

- Może zrobię to od razu. Skończyłam już jeść - pospie­

sznie powiedziała Arabella, chcąc uciec od Titusa, który sie­
dział tak blisko niej, a jednocześnie był taki daleki. 

Kwiaty okazały się śliczne i Arabella nie szczędziła po­

chwał. Potem włożyła nowy płaszcz zimowy, wysokie boty, 
podkreślające filigranowość jej stóp, i filcowy kapelusz z ma­
łym rondkiem, i zeszła na parter, gdzie w holu czekał już na 

nią Titus, też ciepło ubrany. 

- Zabierzemy ze sobą psy - powiedział. - Przy kościele 

rozdzielimy się. Mam do załatwienia jeszcze kilka spraw. 
Oczekiwać nas będą na plebanii z kawą, o jedenastej godzi­
nie. Tam się znowu spotkamy. 

Butter patrzył w ślad za nimi i pomyślał, iż tworzą wspa­

niałą parę i że doktor miał szczęście, znajdując doskonałą 
małą panią... 

Arabella szła obok męża z dziwnym uczuciem. W ostatnich 

dniach doszło do przykrych starć między nimi, a przecież była 
teraz w pełni odprężona i mogła słuchać, bez wewnętrznego 
oporu, jak mówi o nieważnych sprawach. A Titus, który jako 
lekarz często namawiał pacjentów do poluzowania nerwów, ob­
serwując teraz żonę spod oka, z zadowoleniem stwierdzał, że 

Arabella bez namawiania czuła się swobodnie. 

Przed kościołem Titus przekazał żonę w ręce pastora. Po­

szła więc z nim razem, aby ułożyć kwiaty przed ołtarzem. 

- Ma doskonały charakter - pochwalił Titusa pastor. 

background image

142 

- Odziedziczył go po ojcu. Robi wiele dobrego dla wsi, ale 
nie lubi, gdy ktoś o tym mówi publicznie. - Pastor uśmiechnął 

się do Arabelli porozumiewawczo. - Ale wy, oczywiście, nie 
macie między sobą żadnych tajemnic, droga pani Tavener. 

Spotkała się z Titusem ponownie na plebanii, gdzie poczę­

stowano ich kawą i szarlotką. Poza pastorem był tam jeszcze 

jego syn z żoną i dziećmi. Wszyscy mówili jednocześnie i na­

strój był rzeczywiście świątecznie radosny. 

Jeszcze bardziej hałaśliwy był lunch z udziałem dzieci ze 

wsi. Mali chłopcy, gdy się najedli, wzięli się za łby. Dziew­
czynki, początkowo nieśmiałe, potem rozrabiały jeszcze głoś­
niej od chłopaczków. Ze stołów zniknęło wszystko, co nada­

wało się do zjedzenia i wypicia, potem rozchwytano crecker-
sy,

 czyli zawiniątka z zabawkami i wybuchającymi petardami 

w środku. Wszyscy nałożyli papierowe kapelusiki i zgroma­
dzili się wokół choinki, gdzie Arabella wręczała każdemu 

świąteczny podarek. 

Bawiła się wyśmienicie. Ona także miała na głowie papie­

rowy kapelusik i delikatnym czystym głosem śpiewała kolędy 
razem z dziećmi. 

Titus również poddał się świątecznemu nastrojowi. Nagle 

świat wydał mu się cudowny. A zwłaszcza zachwycająca była 
Arabella. Uśmiechnął się w pewnej chwili do swych myśli, 

bo wiedział przecież, że jest już trochę za poważny na takie 
osobliwe zachcianki. Gdyby tylko ta drobna istota pozwoliła 
mu wreszcie wytłumaczyć wszystko, co dotyczyło Geraldine. 
Musiał jednak zaczekać z tym jeszcze parę dni. 

Po powrocie do dworu zjedli ze smakiem lunch, a potem 

każdy miał trochę czasu dla siebie, nim zaczęli pojawiać się 
goście, przybywający na tradycyjną świąteczną herbatkę. 
Pierwszy przyszedł brat starszej pani Tavener, sztywny, siwa-
wy mężczyzna, zachowujący się z rezerwą, który uścisnął 

background image

143 

rękę Arabelli i poprosił, żeby nazywała go wujem Tomem, 
a jego żonę, ciocią Mary. Ta ciocia tymczasem obrzuciła Ara-
bellę badawczym spojrzeniem przez grube soczewki okula­
rów i mruknęła cicho, że szkoda, iż Jeremy Titus i Rosa nie 
mogą zobaczyć swej synowej. 

- To imiona moich rodziców - szybko podszepnął Titus. 

- Pozwól, że ci teraz przedstawię kuzynów. 

Było to trzech młodych ludzi i dziewczyna w jej wieku. 

Josephine, Bill, Thomas i Mark. 

Arabella z każdym wymieniła uścisk dłoni, zdając sobie 

sprawę, że patrzą na nią badawczo. W imieniu wszystkich 

przemówił Thomas. Był bardzo poważny i sprawiał wrażenie, 

jakby uśmiech wymagał od niego dużego wysiłku. 

- Zaczynaliśmy już obawiać się, że Titus nigdy nie pójdzie 

do ołtarza... 

- Żałuję, że nie spotkałem cię pierwszy - dorzucił Mark. 

Miał wyraźnie pogodną naturę i ujmujący uśmiech. - Jestem 
również z branży medycznej, nie miałem jeszcze czasu, żeby 
się ożenić, a nawet, aby znaleźć dziewczynę wartą zakocha­
nia. - Młodzieniec wskazał głową na Thomasa. - On właśnie 
się zaręczył, a Josephine jest także bliska tego. Można więc 
spodziewać się, że niedługo nasze rodzinne spotkania zakłó­
cać będzie krzyk niemowląt. 

Wszyscy zaśmiali się, nawet Thomas, po czym zaczęli 

mówić jednocześnie, popijając herbatę i grzejąc się przy ko­
minku. Arabella na chwilę opuściła towarzystwo, żeby pomóc 
pani Butter przy nakryciu stołu do obiadu. 

Znalazła się tego dnia w łóżku dopiero po godzinie 

pierwszej w nocy. Wcześniej całe towarzystwo było w ko­

ściele, na pasterce. Nikt nie spieszył się z powrotem do domu, 

wszyscy wszystkim składali, świąteczne życzenia. Starszą pa­
nią Tavener trzeba było wręcz uprosić, aby dała się odwieźć 

background image

144 

do dworu. Arabella towarzyszyła jej i pannie Welling aż do 
łóżka staruszki. 

- Jesteś kochanym dzieckiem - stwierdziła babcia. - Titus 

ma szczęście. 

Nie wiem, czy mój szanowny małżonek też tak uważa, 

pomyślała Arabella następnego dnia rano, przy śniadaniu, 
biorąc od Titusa filiżankę gorącej czekolady i siadając obok 
ciotki Mary. Ale musiała przyznać, że zachowywał się dokład­
nie tak, jak powinien. Na twarzy miał miły uśmiech, rękę 
trzymał na jej ramieniu. Zupełnie tak, jakby mu to sprawiało 
przyjemność. 

W jakiś czas potem, po, powrocie z kościoła, cała rodzina, 

razem z Butterami, zgromadziła się wokół choinki. Arabella 
i Titus zaczęli wręczać prezenty, a ponieważ wszyscy wszy­
stkim się rewanżowali, w krótkim czasie cały salon zarzucony 
był, do wysokości kolan, kolorowymi papierami. 

Dopiero gdy wręczony został ostatni podarek, Arabella 

mogła spokojnie usiąść i zobaczyć, czym los, a raczej nowa 
rodzina chciała ją uradować. 

Po chwili podszedł Titus. 
- Zawsze zastanawiam się, skąd takie zainteresowanie lu­

dzi pudełkami owiniętymi papierem - powiedział z kpiną 
w głosie. 

- Naturalna ciekawość - odparła Arabella, wyraźnie ucie­

szona różowym szalikiem od Josephine. - Bardzo chciałam 
mieć coś takiego - powiedziała do kuzynki. 

Wyglądało na to, że młode kobiety przypadły sobie do 

gustu. Uśmiechnęły się do siebie i Arabella sięgnęła po nastę­
pne pudełko. Od razu zorientowała się, że prezent miał nakle­

joną karteczkę z jej imieniem wypisanym ręką Titusa i z roz­

mysłem odłożyła go na bok, chcąc otworzyć pudełko na ko­
niec. Wśród paczuszek były także podarki dla niej od piesków 

background image

i kota... zawierały czekoladki, perfumy i małą wieczorową 

torebkę. Kupiła je sama, podobnie jak prezent od zwierzaków 
dla Titusa. Był to prezent zbiorowy - zabytkowy bibularz na 
biurko, jeszcze z czasów wiktoriańskich. 

Wszyscy w dalszym ciągu zajęci byli prezentami i nikt nie 

zwracał uwagi na gospodarzy. W pewnej chwili Arabella po­
czuła, że Titus dotyka jej ręki. 

- Skąd wiedziałaś - zapytał cicho - że zbieram starodruki? 
- Przyjrzałam się po prostu bibliotece, tutaj i w Małej 

Wenecji. Mam nadzieję, że wybrałam interesującą pozycję? 

- Jestem zachwycony i bardzo ci dziękuję, kochanie. 
Dopiero teraz otworzyła pudełeczko z prezentem od męża. 

Znalazła w nim parę kolczyków z brylantami oprawionymi 
w złoto. Były miniaturową repliką naszyjnika, który dostała 

wcześniej. 

- Są piękne - szepnęła z przejęciem - i bardzo pasują do 

naszyjnika. 

- Prosiłem jubilera, żeby zrobił komplet... 
- Ale ofiarowałeś mi naszyjnik zaledwie tydzień czy dwa 

temu. 

- Dawno postanowiłem, że dam ci ten prezent... jeszcze 

przed ślubem - odparł ze spokojem. - I już wówczas pomy­

ślałem, że kolczyki będą dobrym uzupełnieniem naszyjnika. 

- A więc kazałeś je zrobić jeszcze przed... przed naszym 

wyjazdem do Holandii. - Z trudem powstrzymywała łzy. 

Z drugiej strony salonu rozległ się głos Marka: 
- Wy tam dwoje... o czym szepczecie? Arabello, co ci 

ofiarował Titus, że masz takie błyszczące oczy? 

Wstała z sofy i podeszła do kuzyna, aby pokazać mu kol­

czyki. Wszyscy zgromadzili się wokół młodych ludzi. 

- Musisz je zaraz założyć - zawołała ciotka Mary, co też 

Arabella uczyniła. 

background image

146 

Ktoś inny zażartował: 
- Czy nie masz zamiaru podziękować za nie? Nie krępuj 

się, to przecież Boże Narodzenie. 

Nie pozostawało jej nic innego, jak podejść z powrotem do 

sofy, gdzie siedział mąż. Titus wstał, a ona wspięła się na palce, 
chcąc go pocałować w policzek. Przynajmniej taka była jej in­

tencja. I nagle znalazła się w jego ramionach i poczuła na ustach 
pocałunek tak pełen uczucia, że na chwilę utraciła oddech. 

- O Boże! -jęknęła cicho i popatrzyła mu w oczy. Były 

błękitne jak niebo i pełne blasku. 

- Szkoda, że nie jesteśmy sami - szepnął i wypuścił ją 

z ramion, przy ogólnym aplauzie i radosnym śmiechu. 

Przez resztę dnia Arabella miała wrażenie, jakby to wszy­

stko działo się we śnie. Lunch został podany i wszyscy krążyli 
po jadalni z pełnymi talerzami, komentując otrzymane pre­
zenty, wspominając poprzednie święta, przyjaźnie obgadując 
członków rodziny, którzy mieli pojawić się niebawem, w po­
rze popołudniowej herbaty. Wizyta kolejnych krewnych prze­
biegła równie przyjemnie, tyle tylko, że Arabella musiała 
zapamiętać nowe twarze, imiona i nazwiska. 

Również w drugim dniu świąt Arabella była tak zajęta, że 

nie znalazła chwili czasu, żeby porozmawiać z Titusem, czym 
zresztą nie martwiła się specjalnie. Wciąż bowiem wspomnie­
nie pocałunku wprawiało ją w zakłopotanie i nie bardzo ro­
zumiała jego intencję. Może jedynym uzasadnieniem była 
obecność rodziny i fakt, że wszyscy ich obserwowali. Miała 
zamiar zadać mu parę pytań, gdy wreszcie znajdą się sami. 
Zapyta o przyczynę tej nagłej wylewności uczuć, jak i o rolę 
Geraldine w jego życiu. 

Po obiedzie Titus był już gotowy do powrotu do Londynu. 

Pożegnał się z rodziną, zapowiedział ponowny przyjazd na 
weekend, a potem oboje podeszli do drzwi. 

background image

147 

- Udało się nam świąteczne zawieszenie broni, musisz 

przyznać - powiedział, a na twarzy miał lekki uśmiech. 

- No więc, myślę... - zaczęła Arabella, ale dalsze słowa 

przerwał jej dzwonek telefonu. Titus podniósł słuchawkę. 

- Pani Turner? Czy coś się wydarzyło? - doktor przez 

chwilę słuchał. - Mówi pani, że był telefon z Leiden? I po­
wiedziała pani, że będę w Londynie późnym wieczorem? 
W porządku - Titus rzucił okiem na zegarek. - Powinienem 
być na miejscu za dwie, trzy godziny. 

- Rozumiem, że był to telefon od Geraldine... - stwier­

dziła Arabella, gdy odłożył słuchawkę. 

Popatrzył na nią chłodno, z twarzą pozbawioną wyrazu. 

- Jeśli tak uważasz, Arabello... - powiedział, a potem 

wsiadł do samochodu i odjechał, bez jakiegokolwiek gestu 
pożegnania. 

Szczęśliwie się stało, że bladość jej twarzy, gdy wróciła do 

gości, łączono z odjazdem Titusa. 

- Wiemy, jak się czujesz - powiedziała ciotka Mary - ale 

żony lekarzy muszą być na to przygotowane. 

Następnego dnia po lunchu wszyscy goście rozjechali się 

do własnych domów, a starsza pani Tavener z panną Welling 
wycofały się do apartamentów babci. Arabella została sama, 
tylko z psami i kotem. Zatelefonowała do rezydencji w Małej 
Wenecji i dowiedziała się od pani Turner, że Titus jest w szpi­
talu. Przyjechał ze wsi bardzo zmęczony, a potem miał długą 
zamiejscową rozmowę. Niejedną zresztą. 

- O tak, wiem o tym, telefon z Leiden... 
- Właśnie z Leiden. To była bardzo długa rozmowa, jak 

powiedziałam. Chodziło chyba o jakiegoś pacjenta. Taki 
wniosek wyciągnęłam z tego, co usłyszałam. Pan doktor po­
wiedział na koniec, że zadzwoni później. 

background image

148 

Arabella odłożyła słuchawkę, jeszcze bardziej rozdrażnio­

na. Żałowała teraz, że w ogóle rozmawiała z Londynem. Za­
brała się do przygotowywania obiadu, bo Butterowie poszli 
z życzeniami świątecznymi do znajomych we wsi. Zjadła po­
siłek w kuchni, posprzątała po sobie i poszła do salonu, żeby 
obejrzeć coś w telewizji. Po chwili wyłączyła jednak aparat 
i nagle postanowiła zadzwonić mimo wszystko jeszcze raz do 
Malej Wenecji. Zgłosiła się ponownie pani Turner. Była wy­
raźnie zaskoczona, gdy Arabella powiedziała, że chce rozma­
wiać z doktorem. 

- On poleciał do Holandii, madame, i bardzo się spieszył. 

Powiedział, że przypuszczalnie wróci jutro, o tej samej porze. 
Myślę, że zatelefonuje do pani z Leiden. 

W głosie gospodyni wyczuwało się zdziwienie, Arabella 

dodała więc szybko: 

- Jestem pewna, że zadzwoni. Nie mógł tego zrobić 

wcześniej, bo, jak sama mówisz, spieszył się na samolot. To 
musiała być jakaś pilna sprawa. 

Arabella dziękowała Bogu, że została te parę dodatkowych 

dni na wsi. To był bardzo dobry pomysł. Miała teraz dość 
czasu, żeby wszystko dokładnie przemyśleć. Na razie nie 
mogła jednak znaleźć sensownej odpowiedzi, dlaczego Titus 
w takim pośpiechu musiał lecieć do Leiden. 

Wzięła ze stolika jakiś ilustrowany magazyn i zaczęła 

drzeć go strona po stronie, w wąskie paski. Ta czynność dała 

jej trochę satysfakcji i przyniosła odprężenie. Arabella pomy­

ślała jednak, że poczułaby się jeszcze lepiej, gdyby na miejscu 
magazynu znalazła się Geraldine. 

Dwa dni pozostały do ponownego przyjazdu Titusa na 

wieś. Arabella wypełniła je nieustającą aktywnością. Zrobiła 
co trzeba przy kucyku i ośle, była na długim spacerze z psami, 
odwiedziła plebanię, aby jeszcze raz wyrazić swój zachwyt 

background image

149 

nad minionym Bożym Narodzeniem, podjęła kawą i czymś 

słodkim kilka pan ze wsi, prosząc o zapisanie jej do kółka 

pierwszej pomocy i przyjęcie do kręgu organizatorów coro-

cznej wyprzedaży staroci na cele dobroczynne... 

Wreszcie nadszedł piątek, ale ona w dalszym ciągu nie 

miała żadnych wiadomości od Titusa. Mimo wszystko 
omówiła z panią Butter szczegóły posiłków weekendowych, 
tak jakby nie miała wątpliwości, że on też będzie w nich 
uczestniczyć. Myśląc o mężu, czuła wewnętrzne podniecenie 
i radość, że go znowu zobaczy, chociaż z drugiej strony była 

przekonana, iż dojdzie między nimi do kolejnej sprzeczki. 

Po południu nagle zadecydowała, że mimo wszystko nie 

ma zamiaru witać go w progu domostwa. Postanowiła więc, 
że pójdzie na spacer, ścieżką na tyłach rezydencji, skąd będzie 
widziała światła nadjeżdżającego samochodu. Wróci dopiero 
wtedy, gdy Titus będzie już na miejscu. Butterowie byli w ja-
dalni, poszła więc do kuchni, a stamtąd, tylnymi drzwiami do 
ogrodu warzywnego. Po drodze zarzuciła na siebie coś cie­

płego, nie zastanawiając się do kogo to należy. 

Na dworze było jeszcze stosunkowo jasno, chociaż nad 

pobliskim wzgórzem gromadziły się ciemne chmury. Przez 

chwilę zastanawiała się, czy nie zabrać ze sobą latarki. Po­

nieważ spodziewała się, że Titus pojawi się lada chwila, zre­
zygnowała z tej myśli. Zapięła na guziki pod samą szyję cu­
dzy żakiet i ruszyła ścieżką w górę. Gdy była na szczycie 
wzniesienia, otoczona już zewsząd pokaźnymi drzewami, 
z ciemnych chmur, które tymczasem nadciągnęły, spadły pier­
wsze krople deszczu. Zatrzymała się i popatrzyła w dół, ku 
zabudowaniom wsi. I wtedy zerwał się na dodatek porywisty 

wiatr. Nie była tchórzliwą dziewczyną, a jednak wolałaby być 
teraz w domu... bezpieczna i w cieple promieniującym od 
kominka. 

background image

150 

Uświadomiła sobie, że może przecież wrócić na skróty, 

wąską ścieżką w dół pagórka, tak jak kiedyś poprowadził ją 
Titus. Robiło się wprawdzie coraz ciemniej i gęstniejący 
deszcz przerodził się w deszcz ze śniegiem, ale Arabella wie­
rzyła, że da sobie radę. Przyspieszyła kroku i przy rozwidle­
niu ścieżki skręciła w lewo. Wydawało się jej, że tak będzie 
najbliżej do wsi. I nagle poczuła, że traci równowagę i osuwa 
się do głębokiego dołu... na samo dno. 

Był on w części wypełniony zeschłymi liśćmi, a na dole 

stała spora kałuża wody. Arabella leżała przez chwilę bez 
ruchu, przerażona. Potem powoli wstała, oczyściła się i roze­

jrzała wokoło. Chciała wiedzieć, jak można wydostać się z tej 

pułapki. Dół nie był zbyt głęboki, ale jego ściany okazały się 

śliskie od porastających je paproci i trawy. Gdy pochwyciła 

je w garść, aby unieść się ku górze, zostały jej w ręce, a ona 
jeszcze raz opadła na dno dołu, rozpryskując na wszystkie 

strony wodę z kałuży. Musiała wydobyć się na powierzchnię 
przed całkowitym zapadnięciem zmroku, zaczęła więc nerwo­
wo szukać jakiegoś podparcia na stopy. Nic takiego jednak 

nie znalazła. Nie było tam również żadnych kamieni, z któ­
rych można by ułożyć coś na kształt schodków. 

Nie należała do osób łatwo wpadających w panikę, jednak 

perspektywa spędzenia pod gołym niebem chłodnej nocy 
nie odpowiadała jej ani trochę. Tym bardziej że deszcz był 
coraz gęstszy. Pocieszała się myślą, że zaczną jej szukać, gdy 
przez dłuższy czas nie będzie się pokazywała. Miała do siebie 
pretensję także i o to, że nie zabrała latarki. Gdy wiatr się 
uspokoi, będzie mogła wołać pełnym głosem o ratunek. Na 
razie byłaby to zbyteczna utrata sił. Arabella pomyślała, że do 
całego nieszczęścia potrzebny by jeszcze jej był jakiś szczur 
lub dwa... 

background image

151 

Doktor z ulgą zatrzymał samochód przed drzwiami dworu. 

Niezależnie od tego, co myśli o tym Arabella, będą musieli 
ze sobą poważnie porozmawiać... Wcześniej jednak ukręci 

jej tę piękną szyjkę, a potem... pocałuje gorąco. 

Psy powitały go ujadaniem pełnym entuzjazmu, a kot 

z powagą i dostojeństwem. Butterowie witali go z rozrado­
wanymi obliczami i jednocześnie wyrażali żal, iż pogoda się 
zepsuła, po czym zaproponowali herbatę i drinka, i powiado­

mili go, że madame jest w salonie. 

Jak się okazało, Arabelli tam nie było. 

- Widziałam, jak niedawno piła tutaj herbatę - zapewniała 

Titusa pani Butter. - W chwilę potem, jak wróciła z psami ze 
spaceru. Musi być wobec tego na górze. Zawołam ją. 

- Nie kłopocz się. Sam pójdę do niej - powiedział doktor. 
Po chwili pukał już do drzwi żony. Ale oczywiście tam 

również Arabelli nie znalazł. Sprawdził więc wszystkie poko­

je po kolei, na piętrze i na parterze, z jednakowym rezultatem. 

- Nie mogła wyjść na dwór, bo przecież byliśmy cały czas 

z mężem w jadalni, a stamtąd widać drzwi - tłumaczyła się 

pani Butter. 

- Prawdopodobnie skorzystała z wyjścia przez kuchnię 

- powiedział Titus. - Może ubrała się w coś z rzeczy wiszą­

cych tutaj? 

- Rzeczywiście, nie ma moich wellingtonów, a miałam je 

dziś rano na nogach, tutaj je po powrocie z warzywnika zo­
stawiłam, pod tą starą kurtką. 

- Weź latarkę, Butter, i pobiegnij do wsi. Może ktoś wi­

dział panią Tavener. A ja pójdę w górę, tą ścieżką. Daj sygnał 
latarką, jeślibyś ją znalazł... Ja zrobię to samo. 

Narzucił na siebie stary płaszcz nieprzemakalny, machnął 

lekceważąco na robocze buty, bo wszystkie byłyby dla niego 
za małe, wziął drugą latarkę od pani Butter i otworzył tylne 

background image

152 

drzwi, prowadzące do warzywnego ogrodu. Uderzyła go fala 
przenikliwego wiatru. Psy szczekały niecierpliwie, bo paliły 
się do pomocy. Wszyscy ruszyli szybko ścieżką wspinającą 
się ku górze. Titus co parę kroków przystawał i wołał donoś­
nym głosem, który mógł konkurować z poszumem wiatru: 
Arabello! 

Wkrótce go usłyszała. Była skostniała z zimna. Stopy, mi­

mo że w wellingtonach, sprawiały wrażenie brył lodowych. 
Jej własne krzyki przypominały niezdarne popiskiwanie. Nie 
ustawała jednak w dalszym nawoływaniu i była zachwycona, 
kiedy zdała sobie sprawę, że on ją usłyszał. Po dłuższej chwili 
dostrzegła w górze nad sobą, na krawędzi dołu, światło latar­
ki, a potem spozierające na nią cztery pary źrenic. 

Psy zaczęły od razu ujadać radośnie, a doktor powiedział: 
- Och, ty głuptasie - takim jednak ciepłym tonem, że 

Arabella chciała wybuchnąć płaczem. Powstrzymała się z tru­
dem i ostrzegła łamiącym się głosem: 

- Uważajcie, żeby ktoś z was również nie wpadł do tego 

przeklętego dołu. 

Titus światłem latarki badał ściany pułapki, psom nakazał, 

aby siedziały spokojnie, a potem zwrócił się do Arabelli: 

- Uważaj, co powiem. Podejdź do tego końca dołu, o, tam 

właśnie. Tu jest trochę płycej, położę się na ziemi i sięgnę do 
ciebie. Unieś ramiona, tak" wysoko, jak potrafisz, a ja chwycę 
cię za dłonie i podciągnę do góry. 

- Nie dasz rady, jestem za ciężka.. 
Titus roześmiał się. 
- To jedna z twoich najbardziej komicznych uwag, jakie 

słyszałem. 

Zamachał w powietrzu latarką, w nadziei, że Butter do­

strzeże sygnał, a potem wyciągnął swe potężne ciało na samej 

krawędzi otworu. Deszcz był już teraz ulewny, Titus jednak 

background image

153 

jakby go nie dostrzegał. Opuścił w dół długie ramiona i po­

chwycił Arabellę za dłonie. Uniesiona w gorę, po sekundzie 
opadła bezwładnie na ziemię, tuż obok niego, cała umazana 
błotem, trawą i gałązkami paproci, i na wskroś przemoczona. 
Pierwszy wstał Titus i pomógł Arabelli stanąć na nogi. Wy­
szeptała ledwie słyszalnym głosem podziękowanie i rozpła­
kała się. 

- Moja mała, kochana dziewczynka - powiedział takim 

głosem, którego ona nigdy dotąd jeszcze nie słyszała. 

Powiedziałby zapewne jeszcze wiele innych miłych słów, 

ale pojawił się Butter, ciężko dysząc po szybkim biegu. Titus 
zadowolił się więc pocałunkiem, który już po raz drugi 
w ostatnich dniach pozbawił Arabellę tchu. 

- Pani Tavener wpadła do tego dołu, Butter... jest cała 

przemoczona i bardzo zmarznięta. Pójdź szybko do domu 

i powiedz swojej żonie, żeby przygotowała gorącą kąpiel. 
Zaraz tam przyjdziemy. 

Butter popędził ścieżką w dół, a Titus wziął żonę na ręce, 

jakby była piórkiem, i w towarzystwie poszczekujących psów 

skierowali się do dworu. 

W drzwiach powitali ich Butterowie. Ona trzymała kieli­

szki w rękach, a on butelkę brandy. 

- Tego nam właśnie teraz trzeba - z uznaniem stwierdził 

Titus i delikatnie postawił Arabellę na podłodze. 

- Przepraszam was, ale ja nie lubię brandy - powiedziała 

Arabella, wymawiając się. 

Titus nie przyjął jednak tego do wiadomości, wypiła więc 

swoją porcję do dna. Mąż wziął ją ponownie na ręce i wniósł 

po schodach do sypialni. 

Pół godziny później, rozgrzana, sucha i czysta, z lekko 

tylko wilgotnymi włosami, które opadały jej na plecy, weszła 
do salonu. Titus czekał już na nią. Wyglądał, jakby nigdy 

background image

154 

w życiu nie był przy żadnym głębokim dole. Stanowił ucie­
leśnienie stuprocentowego dżentelmena, który jest panem 
swego czasu. Arabella, podchodząc wolnym krokiem ku mę­
żowi, pomyślała, że w takich okolicznościach trudno jest py­
tać o Geraldine, ale przecież musiała to zrobić. 

- Titusie... - zaczęła. I nagle znalazła się w jego ramio­

nach, nim zdołała wykrztusić choćby jeszcze jedno słowo. 

- Nim powiesz cokolwiek, pozwól, że ja coś ci wyznam, 

najdroższa. Po prostu, kocham cię, Myślę, że od początku tak 
było. Tyle tylko, że nie zdawałem sobie z tego sprawy... Dodam 

jeszcze, nim rzucisz mi w twarz imię Geraldine, że nic mnie ona 

nie obchodzi i nigdy nie obchodziła. I gdybyś nie była taką 
intrygantką i nie narzucała mi jej przez cały czas, to sama byś to 
dostrzegła. A jeśli chodzi o mój ostatni wyjazd do Holandii... to 
musiałem tam natychmiast pojechać, ponieważ matka Aldrika 
miała zawał serca. - Titus po tych słowach długo patrzył w oczy 
Arabelli. - No i co o tym myślisz? 

- Myślę, że ja także kocham cię bardzo. Niestety, jestem 

jednak kobietą zazdrosną. Z natury. 

- Są sposoby na wyleczenie cię z tego... Na razie powiem 

tylko, że ten dzień, kochana, zapamiętam na zawsze. 

- Ja również - powiedziała Arabella i ucałowała męża go­

rąco i namiętnie. 

Osiemnaście miesięcy później Arabella siedziała przy ok­

nie w salonie i przypominała sobie ten dzień, w którym mąż 
wyznał jej miłość. Otwarty list trzymała w jednej ręce, a dru­
gą pieszczotliwie przyciskała do siebie malutkie niemowlę. 

- Tatuś wraca już do domu... posłuchaj, moja ty kru­

szynko... 

Zaczęła czytać list ponownie, tym razem na głos, tak żeby 

ich synek mógł usłyszeć, co tatuś pisze, mimo że wypowia-

background image

155 

dane słowa nic jeszcze nie znaczyły dla jego malutkich 
uszek... 

Kochana! 

W chwili kiedy będziesz czytała ten list, znajdą się już 

w drodze powrotnej do domu. Bardzo się stęskniłem za Wami. 
Tydzień bez Ciebie wydawał mi się bardzo długi. Mam Was 

przed oczyma, jak siedzicie w salonie i czytacie te zdania. 

Racja, nieprawdaż? Nie mogę się już doczekać chwili, kiedy 
znowu Was zobaczę. 

Zastanawiam się wciąż, dlaczego niektórzy moi pacjenci 

na miejsce swej choroby wybierają z reguły dalekie strony. Na 
szczęście ten pacjent wraca już do zdrowia. Przywiozą go do 
domu samolotem w przyszłym tygodniu i będę mógł się nim 
dalej zajmować, ale już bez opuszczania Was obojga. 

Nie jestem pewien, o której godzinie będziemy lądo­

wać, ale zjawią się w domu tak szybko, jak to tylko będzie 
możliwe. 

Kochający Was ponad wszystko Titus