BETTY NEELS
Szczęście bywa
tak blisko
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szanowny Panie!
W odpowiedzi na ogłoszenie w magazynie „Lady " z tego
tygodnia, pragną zaoferować Panu swoje usługi w charakte
rze pomocy domowej i gosposi.
Mam 27 lat, jestem niezamężna i bez osób na utrzymaniu.
Posiadam paroletnie doświadczenie w pracach domowych,
włączając w to pranie, prasowanie, sprzątanie i gotowanie.
Kucharką jestem pierwsza klasa. Potrafią też usuwać małe
awarie elektryczne i hydrauliczne, przyjmować polecenia
i odpowiadać na telefony.
Chciałabym mieć przy sobie mojego kota.
Z poważaniem
Arabella Lorimer
Był to ostatni list, który doktor James Marshall przeczytał.
Siedział przy biurku w gabinecie lekarskim, mieszczącym się
w obszernym mieszkaniu, na parterze zabytkowego domu
przy Wigmore Street, w centrum Londynu. Starszy pan jesz
cze raz przebiegł wzrokiem kartkę papieru i zaśmiał się ser
decznie, a potem dorzucił list do stosu podobnej korespon
dencji, leżącej przed nim. Odpowiedzi na jego anons było
w sumie kilkanaście, ale ta tylko, nadesłana przez Arabellę
Lorimer, zawierała odpowiednie referencje, a także napisana
była czytelnie, przedstawiała odpowiednie fakty. Szkoda tyl
ko, że autorem listu nie był mężczyzna...
6
Starszy pan ponownie zagłębił się w korespondencji, ale
do gabinetu wszedł jego współpracownik, doktor Titus Tave-
ner, i przerwał mu tę czynność. Przybyły był przystojnym
mężczyzną, bardzo wysokim, szerokim w barach, jednym sło
wem okazałej postury. Miał wydatny nos, pełne usta i niebie
skie oczy, o raczej chłodnym wyrazie. Jego włosy, kiedyś
blond, teraz przyprószone były siwizną. Mimo to nie wyglądał
na swoje czterdzieści lat.
Doktor James Marshall, niski, otyły i prawie łysy, powitał
go z wyraźnym zadowoleniem.
- Pojawiasz się w samą porę. Przeglądam właśnie od go
dziny listowne zgłoszenia do pracy u nas, w charakterze po
mocy domowej. Podjąłem już decyzję, kogo zaakceptować.
Ale i ty przeczytaj te oferty, bo chcę znać twoje zdanie. Co
nie znaczy, że będzie ono miało wpływ na moje postanowie
nie. - Przy tych słowach doktor Marshall zarechotał po swo
jemu i wręczył koledze kilka listów.
Titus usadowił się obok biurka i przeczytał wszystkie na
desłane oferty, a potem stwierdził:
- Są dwie lub trzy godne uwagi. List od byłego kierowcy
autobusów, chociaż przyznaje się, że miewa ataki astmy, na
stępnie oferta pani Butler, ale czy jest to osoba, która nadaje
się do otwierania drzwi pacjentom? Oczywiście wśród kan
dydatów największym żartownisiem jest panna Arabella Lo-
rimer, ta z kotem. Najmniej odpowiednia dla nas.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Jest jasne, że nie szczęści się jej w życiu. Wątpię też,
żeby jej rozmaite umiejętności były takie, jak utrzymuje. Oba
wiałbym się oddać w damskie ręce jakąś przeciekającą rurę
czy zepsuty bezpiecznik.
Doktor Marshall znowu się roześmiał.
- Titusie, ty antyfeministo. Mam błogą nadzieję, że nade-
7
jdzie czas, kiedy natkniesz się na kobietę, która cię przenicuje
i urobi na swoją modłę.
Teraz z kolei zaśmiał się doktor Tavener.
- To mało prawdopodobne. Być może byłem zbyt surowy
dla tej pani. Jest przecież możliwe, że to Amazonka, ze
skrzynką narzędzi pod pachą.
- Wkrótce się przekonasz. Zdecydowałem bowiem, że
właśnie jej ofertę wybieram. . . - -
Doktor Tavener wstał, podszedł do okna i wyjrzał na cichą,
spokojną ulicę.
- Poważnie mówiąc, nie widzę powodu do sprzeciwu.
Pani Lane rozstanie się z nami zapewne bez oporów, co wię
cej, zadowolona. Jej bóle artretyczne nie maleją i przypusz
czalnie wzdycha do tego, żeby przenieść się do córki. Sądzę,
że zabierze swoje meble. Czy będziemy mogli odpowiednio
wyposażyć zwolnione przez nią pomieszczenie?
- To zależy. Zresztą, być może panną Lorimer ma jakieś
własne sprzęty. - Przy tych słowach doktor Marshall odsunął
krzesło. - Jutro zapowiada się pracowity dzień. Dowiem się,
czy twoja Amazonka może przyjść na wstępną rozmowę z na
mi o piątej po południu. Czy będziesz już wtedy u siebie
w gabinecie? .
- Raczej wątpię. W klinice jest, jak zwykle, nadmiar pa
cjentów. W każdym razie obiad zjem na mieście. - Doktor
Tavener obrócił się twarzą do kolegi, a potem ruszył ku
drzwiom. - Wydaje się, że jednak podjąłeś słuszną decyzję,
James. Mam jeszcze trochę papierkowej roboty. Czy mogę
zwolnić do domu pannę Baird? Ty też już chyba wychodzisz.
Ja zostanę jeszcze godzinę. Do zobaczenia zatem jutro rano.
Titus Tavener przeszedł do gabinetu przyjęć. Minął po
drodze elegancką ogólną poczekalnię, uśmiechnął się i skinął
głową recepcjonistce, pannie Baird. Jego własne pomieszcze-
8
nia składały się z małej poczekalni, pokoju zabiegowego,:
gdzie pracowała pielęgniarka, i z pokoju przyjęć, którego ok
na wychodziły na ogród, na tyłach domu. Ogród był mały,
wąski, ale zadbany i pełen teraz wczesnojesiennych kwiatów.
Doktor z satysfakcją wyjrzał przez okno, rzucił okiem na
barwne rabaty, a potem sięgnął po karty zdrowia jutrzejszych
pacjentów.
Tymczasem James Marshall przeczytał jeszcze raz list od
Arabelli Lorimer i zadzwonił na pannę Baird.
- Wyślij posłańca z wiadomością dla panny Lorimer.
Chcę, aby zjawiła się u nas jutro po południu, o piątej. Szko
da, że nie ma telefonu. - Przy tych słowach doktor wstał od
biurka i zgasił lampę. - Idę już do domu. Doktor Tavener
będzie jeszcze pracować u siebie przez jakiś czas. Przed wy
jściem sprawdź, czy jest nadal w gabinecie. Po otrzymaniu
odpowiedzi od panny Lorimer będziesz wolna.
James wyszedł i skierował się do domu, do żony i rodziny.
Doktor Tavener uczynił to znacznie później, wsiadł do swego,
rolls-royce'a i pojechał do uroczej rezydencji, której okna
wychodziły na wodny kanał, przecinający dzielnicę zwaną
z tej racji Małą Wenecją.
Arabella przeczytała odpowiedź doktora Marshalla na
swoją ofertę. Zaproszenie brzmiało kategorycznie. Siedziała
w małej, nieco wilgotnej kuchni, z oknem wychodzącym na
niezbyt świeżo wyglądający trawnik, okolony sfatygowanym
płotem. Dziewczyna wolała jednak to pomieszczenie bardziej
niż frontowy pokój, gdzie po południu przesiadywała właści
cielka mieszkania. Znajdowały się tam również co cenniejsze ,
przedmioty pani domu. Arabella nie była tam zapraszana z po
wodu jej kota, Percy'ego, który ostrymi pazurkami mógłby
uszkodzić meble. Ta wyraźna dyskryminacja nie oburzała jej.
9
Przeciwnie, była niewymownie wdzięczna, że wiejski listo
nosz, Billy Westlake, zdołał namówić swą ciotkę, pannę
Pimm, żeby przyjęła Arabellę na parę dni pod swój dach, nim
dziewczyna znajdzie pracę i miejsce do zamieszkania.
Niełatwo jej było opuścić swoje poprzednie środowisko,
ale musiała to uczynić. Rodzice zginęli w wypadku samocho
dowym i wtedy nagle okazało się, że nie może dłużej zamie
szkiwać w rodzinnym domu. Miał bowiem obciążoną hipote
kę. Nie mogła jej spłacić, bo nie miała dość pieniędzy, mimo
że sprzedała prawie wszystko, co posiadała. Z wyjątkiem paru
mebli niezbędnych przypuszczalnie w przyszłości. Nie było
nadziei na znalezienie pracy w miejscu dotychczasowego za
mieszkania lub gdzieś w pobliżu. Krewni i kuzyni, chociaż
pełni dobrych rad, nie spieszyli z konkretną pomocą. Spako
wała więc manatki, wzięła kota i wyjechała do Londynu. Nie
miała właściwie ochoty na pracę w tym mieście, ale wspo
mniany listonosz tłumaczył jej, że w tak ogromnym skupisku
ludzi jakieś zatrudnienie musi się znaleźć. W krótkim czasie
zrozumiała jednak, że może liczyć jedynie na pracę jako po
moc domowa. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych kwalifika
cji, poza tym, że bardzo dobrze gotowała. Oczywiście doty
chczas tylko na potrzeby swej własnej rodziny.
Odpowiedziała na anons doktora Marshalla właściwie tyl
ko w przystępie rozpaczy. Widziała bowiem wyraźnie, że pan
na Pimm chce jak najszybciej pozbyć się i jej, i kota. Ta
kobieta zgodziła się wprawdzie na przyjęcie ich na parę dni,
minął już jednak cały tydzień od chwili, kiedy oświadczyła,
że jest zadowolona z pieniędzy, które dostaje za wynajem
lokum, ale szczerze mówiąc należy do ludzi ceniących sobie
ciszę w domu i nie przepada za obcymi istotami pod własnym
dachem.
Arabella nie wiązała zbyt wielkich nadziei z nową pracą
10
i nowym miejscem zamieszkania. Chciała je po części wypeł
nić własnymi meblami i liczyła na to, że za domem będzie
coś na kształt ogrodu, gdzie Percy mógłby łyknąć trochę świe
żego powietrza. Wstała i przeszła do sypialenki, a kot po
dreptał za nią. Zrobiła krótki przegląd swojej skromnej gar
deroby, bo zdawała sobie sprawę, że w nowym miejscu musi
być stosownie ubrana.
Zjawiła się na Wigmore Street na dwie minuty przed wy
znaczoną godziną. Do gabinetu doktora Marshalla wprowa
dziła ją panna Baird, Siedział za biurkiem. Odłożył pióro
i spojrzał znad okularów na Arabellę. Milczał przez chwilę,
a potem powiedział:
- Panna Lorimer, jak rozumiem? Proszę usiąść. Muszę
wyznać, że spodziewałem się kogoś bardziej... powiedzmy
krzepkiego, silnego.
Dziewczyna usiadła bez pośpiechu. Była nieduża, przy
jemnie okrągła, miała popielatoszare włosy, upięte szpilkami
na czubku głowy. Dość pospolitą twarz zdobiły jednak ładne,
wielkie szare oczy, obrzeżone gęstymi rzęsami. Trudno by
było znaleźć kogoś mniej odpowiedniego do roli pomocy
domowej, pomyślał doktor Marshall i zaśmiał się w duchu.
Rozbawiony, oczekiwał, co też powie o nowo przybyłej do
ktor Tavener. Po chwili ciągnął dalej zapoznawcze interwiew.
- Przeczytałem pani list z zainteresowaniem. Czy może
mi pani powiedzieć coś więcej na temat poprzedniej pracy?
- Nie miałam żadnej. Zawsze przebywałam w domu. Mo
ja mama była bardzo delikatna, potrzebowała pomocy. Ojca
często nie było. Prowadził własny interes. Ja zajmowałam się
zawsze pracami domowymi i między innymi przeprowadza
łam drobne naprawy.
Mężczyzna skinął ze zrozumieniem głową.
11
- A dlaczego chce pani pracować u nas?
Zauważył z zadowoleniem, że dziewczyna siedzi spokoj
nie, bez cienia zdenerwowania.
- Moi rodzice zginęli niedawno w wypadku samochodo
wym i mój dotychczasowy dom przestał należeć do mnie.
Mieszkaliśmy w Colpin-cum-Witham, na południu hrabstwa
Wiltshire. Nie można tam znaleźć pracy, nie mając jakichś
kwalifikacji. - Dziewczyna na chwilę przerwała swój wywód.
- Muszę znaleźć nowy dach nad głową i wykonywanie prac
domowych jest jakimś rozwiązaniem. Składałam podania
w różnych miejscach, ale nigdzie nie godzono się na mojego
kota. Nazywa się Percy.
- Ja nie będę miał takich zastrzeżeń, pod warunkiem, że
zwierzak będzie przebywał w pani pokoju... oczywiście mo
że być także wyprowadzany do naszego ogródka. Ale czy
sądzi pani, że podoła tej pracy? Trzeba sprzątać pokoje, to
znaczy mój gabinet przyjęć, poczekalnię, korytarz, schody,
także pokoje mojego wspólnika. Należy polerować meble
i wszelkie okucia, również przy drzwiach frontowych. Otwie
rać drzwi, gdy przychodzą pacjenci, opróżniać kosze na śmie
ci, zamykać dom na noc, otwierać rano... Czy jest pani ner
wowa?
- Nie, sądzę, że nie.
- To dobrze. Och, i jeszcze jeden obowiązek. Gdy nie ma
nas obu, trzeba odbierać telefony, przyjmować zgłoszenia pa
cjentów. - Doktor obrzucił Arabellę przenikliwym spo
jrzeniem. - Czy nie będzie to zbyt dużo obowiązków dla
pani?
-. Na pewno nie, doktorze Marshall. Czy mogę pana na
zywać sir? Będę bardzo zadowolona, pracując tutaj.
- Może wobec tego umówimy się na miesiąc próbny? Pani
Lane, która pracowała tu dotychczas i przechodzi na emery-
12
turę, powinna być w swoim pokoju. Panna Baird pokaże,
gdzie to jest i przedstawi jej panią. Proszę potem wrócić do
mnie, to ustalimy wszystkie szczegóły.
Suterena nie odpowiadała wyobrażeniom Arabelli, ale
stwarzała pewne możliwości. Pokój był obszerny. Jego okna,
wychodzące na ulicę, dawały możliwość przeglądu obuwia
przechodzących chodnikiem ludzi. A ponadto były okratowa-
ne. Na szczęście okna z drugiej strony pokoju, chociaż małe,
można było otwierać. Były tam też drzwi z licznymi zamka
mi, zasuwami i łańcuchami, prowadzące do ogrodu. Za dru
gimi drzwiami znajdował się korytarz zakończony schodami,
które wiodły do małej kuchenki i znacznie jeszcze mniejszego
pomieszczenia z natryskiem. Pani Lane dreptała przed nią,
prezentując po kolei wszystkie urządzenia.
- Oczywiście będę musiała zabrać stąd moje rzeczy, dzie
cinko - powiedziała starsza kobieta, w języku dalekim od
poprawnej angielszczyzny. - Przenoszę się do mojej córuni,
będę tam miała własny pokój.
- Mam trochę mebli, pani Lane - uspokoiła ją Arabella. -
Sądzę, że urządzę tu wszystko tak przytulnie, jak było u pani.
Staruszka przyjęła pochlebstwo z wyraźnym zadowo
leniem.
- Chciałam, żeby tu było jak najładniej, kochanie. Po
wiedz mi jednak, czy nie jesteś za delikatna i zbyt młoda, jak
na taką ciężką robotę?
- To tylko pozory. Jestem bardzo silna i przyzwyczajona
do domowych prac. Kiedy chce się pani stąd wyprowadzić?
- Tak szybko, jak ty możesz się wprowadzić. Życzę ci
wszystkiego najlepszego. Ja byłam tu szczęśliwa, ale ostatnio
trochę się zestarzałam. Za dużo w tym domu schodów. - To
mówiąc, pani Lane uśmiechnęła się miło. - Dla ciebie nie
będą one problemem.
13
Po chwili Arabella znalazła się znowu w gabinecie doktora
Marshalla.
- A więc jak, panienko? Przychodzisz do nas, żeby popra
cować?
- Jak najprędzej. 1 zrobię wszystko, żeby był pan ze mnie
zadowolony, sir.
- Cieszę się. Proszę wobec tego ustalić datę z panią Lane
i powiadomić mnie, kiedy pani do nas przyjdzie. Nie może
być żadnej luki między pracą was obu. Czy rozumiemy się?
- Ostatnie pytanie było postawione kategorycznym tonem.'
Będąc już na ulicy, Arabella odszukała budkę telefoniczną,
ponieważ chciała zadzwonić do magazynu w Sherborne i za
łatwić przywóz swych mebli do Londynu. Sprawa była pilna
i tym razem szczęście jej dopisało. Dokładnie za trzy dni
wysyłano ciężarówkę do stolicy i jej rzeczy można było do
łączyć do tego transportu. Na dodatek przy znacznie niższej
opłacie, niż się spodziewała.
Wszystko więc zostało precyzyjnie umówione z panią La
ne i oczywiście również z doktorem Marshallem, który nie
ukrywał swojego zadowolenia.
Po powrocie do tymczasowego domu, Arabella, cała
w skowronkach, przekazała pannie Pimm dobre dla nich
obu, wieści, a potem, gdy zaczęła się już rozbierać w mini-
sypialence, zakomunikowała kotu Percy'emu, że nieba
wem będą znowu u siebie. Kocur, mrucząc z zadowolenia,
zwinął się w kłębek w nogach wąskiego łóżka i zapadł
w drzemkę. Instynkt mówił mu, że znowu nadchodzą lepsze
czasy.
Doktor Marshall po wyjściu Arabelli siedział przez jakiś
czas za biurkiem bezczynnie. Twarz miał rozradowaną. Gdy
pojawiła się panna Baird, zapytał:
14
- Powiedz szczerze, co myślisz o naszej nowej pomocy
domowej?
Młoda kobieta popatrzyła na niego zamyślona.
- Myślę, że to bardzo miła istota, proszę pana. Oby tylko
podołała tej ciężkiej pracy.
- Zapewniła mnie, że da sobie radę. Ma się zgłosić już za
trzy dni. Postaram się, żeby być tutaj, kiedy po raz pierwszy
zobaczy ją doktor Tavener.
Dopiero następnego ranka, kiedy omawiali ze wspólnikiem
ciężki przypadek choroby jednego z pacjentów, doktor Mar
shall miał okazję, żeby wspomnieć, iż zatrudnił już nową
pomoc domową.
- Pojawi się u nas już za dwa dni, ze swoim kotem - do
rzucił.
Titus Tavener zaśmiał się.
- Czyli doszedłeś do wniosku, że nadaje się do tej pracy.
Miejmy nadzieję, iż będzie dość szybka w odpowiadaniu na
dzwonek u drzwi i w opróżnianiu koszy na śmieci. - To po
wiedziawszy, zajął się na nowo wertowaniem notatek lekar
skich, jakby stracił już zainteresowanie tematem.
Mimo obaw, iż coś w ostatniej chwili może się odmienić,
na przykład, że meble nie nadejdą z magazynu, lub że zagubi
się gdzieś kot, albo po prostu doktor Marshall się rozmyśli,
mimo więc takich czarnych myśli, Arabella wprowadziła się
do sutereny przy Wigmore Street dokładnie tak, jak było
zaplanowane. To pomieszczenie, teraz puste, wydawało się
raczej ponure i brudnawe. Gdy jednak podłoga została zamie
ciona, okna umyte, pajęczyna usunięta z najgłębszych kątów,
Arabella podniosła się na duchu. Przy pomocy człowieka
z firmy przewozowej ustawiła swe łóżko w najstosowniej
szym miejscu, mały stolik i krzesła pod oknami od strony
15
ogrodu, a resztę sprzętów rozlokowała tak, aby łatwo było
z nich korzystać. Jej obowiązki zaczynały się dopiero od jutra
rana, ale już teraz wczytała się w długą listę swych powinno
ści, wypisaną przez panią Lane. Dopiero potem pościeliła
łóżko, umieściła Percy'ego w tekturowym pudełku i podwi
nęła z rozmachem rękawy bluzki. To będzie jej dom i chciała
go uczynić jak najwygodniejszym, najmilszym. A właściwie
czystość była dla niej ważniejsza niż wygoda. Skrobała więc
wszystko, zamiatała, pucowała, aż wreszcie pod wieczór po
czuła się usatysfakcjonowana.
Przygotowała kolację na świeżo oczyszczonej kuchence.
Była to fasola z jajkiem i tost. Podała kotu jego posiłek, a sa
ma zasiadła do stolika, zadowolona z rezultatów swej pracy.
Popijając herbatę, zaczęła sporządzać listę rzeczy, których
jeszcze potrzebowała. Nie był to długi spis, a jednak zdawała
sobie sprawę, że dopiero około Bożego Narodzenia będzie
posiadała wszystko co niezbędne. Mogła przecież przezna
czyć na zakupy tylko umiarkowaną część swoich cotygodnio
wych zarobków. Nie martwiła się jednak. Po ostatnich okro
pnych miesiącach nowa sytuacja wydawała się jej mimo
wszystko wspaniała.
Pozmywała naczynia i wyszła do ogrodu, trzymając kota
pod pachą. Oazę wszystkich kolorów jesieni otaczał wysoki
ceglasty mur. Poza kwiatowymi rabatami było tam jeszcze
miejsce na sporych rozmiarów trawnik. Postawiła Percy'ego
na ziemi i przyglądała się, jak kot penetruje nie znany mu
teren. Najpierw z dużą ostrożnością, a potem z wielkim zado
woleniem. Arabella przysiadła na z grubsza ociosanej ławce,
zmęczona, ale szczęśliwa. Dzień był pogodny, teraz jednak
przy zapadającym zmierzchu robiło się chłodno. Kolory ogro
du także jakby przygasały.
Wzięła kota na ręce i wróciła do domu, a potem, zgodnie
16
ze wskazaniami pani Lane, weszła schodami piętro wyżej
i zaczęła sprawdzać pokój za pokojem. Czy okna są zamknię
te, drzwi zablokowane, światła pogaszone. Dwa górne piętra,
nad pomieszczeniami lekarzy, były zajęte, jak powiedziała
pani Lane, przez jakiegoś neurologa i jego żonę. Wchodziło
się do nich niezależnym bocznym wejściem. Tamten lekarz
był już na emeryturze, ale od czasu do czasu trafiał mu się
jeszcze pacjent. Staruszka podkreśliła jednak, że rodzina
z górnych pięter nie miała nic wspólnego z lekarzami z par
teru i zapewniła Arabellę, iż neurologa nigdy nawet nie zoba
czy. Mimo wszystko miło było pomyśleć, że dom nie był
całkowicie pusty.
Robiła dokładny przegląd tego, co należało do doktorów
Marshalla i Tavenera, bo przecież od jutra miała rozpocząć
rutynową pracę. Ustaliła nawet, gdzie znajduje się główny
zawór wodny, gdzie umieszczona jest gaśnica przeciwpoża
rowa, gdzie wiszą liczniki: gazowy i elektryczny. Znalazła też
zasobniki z narzędziami, pudło z zapasowymi żarówkami,
klejącą taśmę. Kurz na tym wszystkim świadczył, że nikt tu
nie sięgał już od dłuższego czasu. Ułożyła wszystko, tak jak
być powinno i postanowiła zapytać następnego dnia, gdzie
można znaleźć przepychacz do rur hydraulicznych. Zatkane
umywalki mogą przysporzyć wiele kłopotów, zwłaszcza
w miejscu, gdzie często myje się ręce.
Gdy ciekawość jej wreszcie została zaspokojona, wróciła
do swego pokoju, wzięła prysznic i położyła się do łóżka.
Percy, wprawdzie nie zaproszony, ale mile przyjęty, ułożył się
z wyraźną przyjemnością obok stóp dziewczyny.
Następnego dnia wstała wcześnie rano, uporządkowała po
kój, pościeliła łóżko, nakarmiła kota i wypuściła go do ogro
du. Potem zjadła skromne śniadanie, włożyła roboczy kom
binezon i poszła schodami na górne piętro.
17
Odnalazła wszystko, co było jej teraz potrzebne. Odku
rzacz, płyn do czyszczenia mebli i inne akcesoria. Opróżniła
kosze na śmieci, poustawiała krzesła jak należy, poukładała
magazyny w poczekalniach. Wypucowała kołatkę u drzwi
wejściowych i otworzyła okna. Gdy ukończyła te przygoto
wania, wszystko wyglądało ładnie, ale trochę surowo. Zeszła
więc do ogrodu, nacięła rozmaitych kwiatów, łącznie z kilko
ma późnymi różami, włożyła je do trzech waz i ustawiła
w obu gabinetach przyjęć i w poczekalni. Różnica w atmo
sferze wnętrz była teraz ogromna. W tym momencie zdała
sobie sprawę, że zabrakło jej kwiatów do poczekalni doktora
Tavenera. Zeszła więc po raz drugi do ogrodu i naprawiła
swój błąd.
Arabella nie widziała jeszcze wspólnika doktora Marshal
la, ale miała nadzieję, że jest równie miły jak ten starszy
dżentelmen.
Wróciła do swego gniazdka, uporządkowała odzienie,
sprawdziła, czy ma czyste włosy i gdy zadźwięczał dzwonek
u drzwi, poszła otworzyć. Pierwsza tego dnia pojawiła się
pielęgniarka pracująca z doktorem Marshallem. Przedstawiła
się jako Joyce Pierce, a potem wykrzyknęła:
- Jesteś tą nową pomocą domową? Muszę przyznać, że
jestem trochę zaskoczona. Czy sądzisz, że będziesz lubiła tę
pracę?
- Oczywiście. Jak widzisz, już się zadomawiam. I nie
mam nic przeciw pracy tutaj. - Arabella zamykała drzwi, gdy
pojawiła się druga pielęgniarka, mała, ciemna i ładna.
- Pomoc domowa? - zapytała i uniosła brwi. - Co też
przyszło do głowy doktorkowi? - Skinęła głową Arabelli.
- Nazywam się Madge Simmons. Pracuję dla doktora Tave-
nera. - Ton jej głosu był chłodny. - Chodź ze mną, Joyce.
Mamy jeszcze czas na wypicie herbaty.
18
Pierwszy pacjent miał się pojawić dopiero około dziewią
tej, Arabella zeszła więc na dół. Na rozpakowanie czekała
jeszcze pościel, obrusy i zasłony do okien. Szczególnie zale
żało jej na zawieszeniu czegoś w oknach od strony ulicy, żeby
odciąć się od tych wędrujących stóp...
Za piętnaście dziewiąta poszła jeszcze raz na górne piętro.
Nie dostrzegła pielęgniarek, słyszała tylko ich głosy zza ścia
ny. Nagle otworzyły się drzwi frontowe. Ukazał się w nich
mężczyzna nieprzeciętnych rozmiarów. Dragi doktor, pomy
ślała i zdała sobie sprawę, że jest elegancki i przystojny. Ale
przeraził ją pierwszym odezwaniem.
- Dobry Boże - powiedział. - Nowa pomoc domowa...
- Zaśmiał się głośno.
Ten śmiech zaniepokoił ją szczególnie. Cichym i chłod
nym głosem powiedziała mu „dzień dobry" i zeszła na dół do
swojego pokoju.
- Ludzie na pewno uważają, że jest wspaniałym mężczy
zną - powiedziała do swego kota - ale jest również bardzo
grubiański!
W tym momencie rozległ się znowu dzwonek przy
drzwiach frontowych i od tej chwili Arabella zaczęła biegać
schodami w górę i w dół. Pacjentów było w sumie ponad
tuzin i gdy wreszcie zamknęła drzwi za ostatnim, podeszła do
niej panna Baird i powiedziała, że doktor Marshall chce ją
widzieć.
Obrzucił ją na wstępie pytającym spojrzeniem.
- Dzień dobry, Arabello. Gdzie znalazłaś te kwiaty?
- Oczywiście w ogrodzie - odpowiedziała zaskoczona.
- Wybrałam tylko te z dalszych rabatek...
- Dobry pomysł. Dajesz sobie radę?
- Tak jest. Dziękuję za troskę, sir. '
- Panna Baird powie ci, co należy zrobić, gdy nas, lekarzy,
19
nie będzie. Jeden z nas wróci po południu, około trzeciej. Gdy
posprzątasz i zjesz lunch, będziesz miała czas dla siebie. Ale
przyjdź z powrotem kwadrans przed trzecią. Czasami pracu
jemy wieczorem, ale niezbyt często. Czy pani Lane powie
działa, gdzie są najbliższe sklepy?
- Nie, ale poradzę sobie.
Skinął głową i spojrzał na wchodzącego właśnie do gabi
netu doktora Tavenera.
- Otóż i mój współpracownik, a to jest nasza nowa pomoc
domowa.
- Już się widzieliśmy - chłodnym głosem stwierdziła Ara-
bella. - Czy to już wszystko, panie doktorze?
- Nie całkiem - odparł doktor Tavener. - Jestem pani wi
nien przeprosiny, panno...
- Lorimer, sir.
- Panno Lorimer, byłem bardzo niegrzeczny, ale zapew
niam, że nie śmiałem się z pani.
- Nie odebrałam tego w ten sposób, sir. - Posłała mu swy
mi ładnymi oczkami ostre spojrzenie, które kontrastowało ze
spokojnymi słowami i popatrzyła na doktora Marshalla.
- Tak jest, słucham, panno Lorimer. Jeśli czegoś pani po
trzeba, proszę mówić.
W tym momencie ujawniło się praktyczne podejście Ara-
belli do życia. Zatrzymała się przy drzwiach i powiedziała:
- Potrzebny mi jest przepychacz do rur. - Widząc zasko
czony wyraz twarzy doktora, dorzuciła: - To jest przyrząd,
który pomaga przy przetykaniu zapchanych umywalek i zle
wozmywaków. Nie kosztuje dużo.
Na przystojnej twarzy doktora Tavenera nie drgnął nawet
jeden muskuł.
- Czyżby zatkał się właśnie jakiś odpływ, panno Lorimer?
- Nie. Ale zwykle przydarza się to w najmniej odpowied-
20
nim momencie. Dobrze się więc stanie, gdy taki przyrząd
będzie zawsze pod ręką.
- Tak, tak, oczywiście - bez zastrzeżeń zgodził się doktor
Marshall. - To bardzo rozsądne. Dotychczas, o ile dobrze pa
miętam, zawsze musieliśmy wzywać hydraulika. Poproś pan
nę Baird, żeby pomogła w zakupie tego przyrządu.
Doktor Tavener zamknął za nią drzwi i usiadł w fotelu.
- Brylant bez skazy - powiedział z odrobiną ironii. - A na
dodatek z przepychaczem! Czy wiemy coś więcej na jej temat,
James?
- Pochodzi z miejscowości Colpin-cum-Witham w hrab
stwie Wiltshire. Rodzice zginęli niedawno w wypadku samo
chodowym, z jakiegoś nie znanego mi powodu musiała opu-
.ścić swój dom. Chyba z braku pieniędzy. Ma doskonałe refe
rencje od miejscowego proboszcza i doktora. Zaangażowałem
ją na próbny miesiąc. - Po tych słowach doktor uśmiechnął
się. - Czy także do twojego pokoju wstawiła kwiaty?
- Tak jest, nawet byłem nieco zaskoczony - odparł doktor
Tavener i dorzucił: - Ale pamiętajmy, że nowa miotła zawsze
dobrze zamiata.
- Nie lubisz jej?
- Mój drogi Jamesie, nie znam jej i jest mało prawdopo
dobne, abym ją na tyle często widywał, żeby ją dobrze poznać.
- Podniósł się i podszedł do okna. - Pojadę teraz samocho
dem do Leeds... konsultacja odbędzie się tam dzisiaj po po
łudniu. Stamtąd wybieram się do Birmingham i wrócę do
Londynu dopiero jutro. Panna Baird tak ułożyła moje spotka
nia z pacjentami, że mogę wziąć parę dni wolnych.
- Bardzo dobrze - doktor Marshall skinął akceptująco
głową. - Powiem ci, że nie mam wielkiej ochoty na semina
rium w Oslo. Czy mógłbyś polecieć tam zamiast mnie?
- Zrozumiałe. Odbędzie się dopiero za dwa tygodnie, pra-
21
wda? Jeśli polecę samolotem, to wypad zajmie mi tylko trzy
dni. - Popatrzył na zegarek. - Lepiej będzie, jeśli zabiorę się
już do pracy. Muszę skończyć artykuł do „Lanceta". - To
mówiąc, skierował się do drzwi. - Mam umówionych dwóch
pacjentów na dzisiejszy wieczór. To tak na marginesie.
W tym czasie Arabella wróciła do swego pokoju, zjadła
lunch, nakarmiła Percy'ego, a potem wyprowadziła go do
ogrodu. Nie zdawała sobie sprawy, że doktor Tavener siedział
już w swoim gabinecie, za biurkiem przy oknie. Przyglądał
się jej przez chwilę, stwierdził, iż kot ma wspaniałe futerko,
a potem zapomniał o nich obojgu.
Parma Baird okazała się bardzo pomocna. Powiedziała Ara-
belli, że w pobliżu, przy bocznej uliczce, znajdują się dwa
sklepiki. Dziewczyna włożyła żakiet, wzięła koszyk na zaku
py i po chwili bez trudu odnalazła wspomniane sklepy. Mie
ściły się trochę na uboczu, nieco odległe od tłumnie uczęsz
czanych ulic z wielkimi magazynami. Zlokalizowała sklep
z gazetami, owocowo-warzywny i ogólnospożywcze. Mogły
zaspokoić wszystkie jej potrzeby. Kupiła różne artykuły do
jedzenia na parę dni, a także gazetę i wróciła na Wigmore
Street. Obiecała sobie, że w sobotę spędzi całe wolne popo
łudnie, kupując to, co wypisała na liście rzeczy niezbędnych.
Po pierwszym dniu w nowych warunkach reszta tygodnia
przebiegła Arabelli bardzo szybko. Zaczęła nabierać coraz
większej wprawy w wypełnianiu swych obowiązków. Miała
niewiele kontaktów z pielęgniarkami, jeszcze mniej z dokto
rem Marshallem, a w ogóle ani razu nie widziała jego wspól
nika. Dopiero pod koniec tygodnia, gdy poszła do panny
Baird, żeby odebrać swoją tygodniówkę, podsłuchała, jak jed
na z pielęgniarek mówiła, że doktor Tavener pojawi się do
piero w poniedziałek. Dobrze, że już wróci, bowiem lista
22
oczekujących go pacjentów jest już bardzo długa. A przecież
ma niebawem wyjechać ponownie, tym razem na seminarium
do Oslo.
- Szanowny pan doktor nie ma chyba zbyt dużo czasu na
sprawy sercowe - zażartowała druga pielęgniarka.
Arabella, czując w kieszeni miłą wypukłość tygodniówki,
z pewną ulgą usłyszała, że Tavenera jakiś czas znowu nie
będzie. Dokładała starań, żeby schodzić mu z drogi, chociaż
nie bardzo wiedziała, dlaczego to robiła. Być może powodem
jest to, powiedziała Percy'emu, że doktor jest taki potężny.
Po tych słowach zaczęła przeliczać swój zarobek.
Gdy rodzice jej jeszcze żyli, nigdy na niczym jej nie zby
wało. Pieniędzy zawsze było pod dostatkiem. Nie była rozpu
szczana, ale też miała wszystko, co było naprawdę potrzebne
lub o co poprosiła. Teraz trzymała w garści, jak się jej wyda
wało, całkiem okrągłą sumkę pieniędzy, ale zdawała sobie
sprawę, że wydatki nadal musi planować z dużą starannością.
Na razie nie było mowy o kupnie nowej garderoby. Ta, którą
posiadała, była w bardzo dobrym gatunku, a ponadto w małej
szafie nie było zbyt wiele miejsca na nowe rzeczy.
W sobotę, aż do godziny pierwszej w południe zajęta była
sprzątaniem po porannych pacjentach. Gdy się wreszcie z tym
uporała, zjadła szybko lunch, nakarmiła kota, przebrała się
w lepsze szmatki, zarzuciła torebkę na ramię i pojechała au
tobusem na Tottenham Court Road, ulicę, gdzie można było
kupić dosłownie wszystko.
Obszerna nie rozpakowana skrzynka z okutymi narożami,
którą przywiozła ze starego domu, zawierała wiele skarbów.
Były w niej zasłony do okien, które mogła z powodzeniem
wykorzystać w swej suterenie, a także zrobić z nich poszewki
na poduszki, było dużo części ze zdekompletowanych serwi
sów porcelanowych, kuchenny zegar i małe radio, wciąż na
23
chodzie, także trochę książek i na koniec mały dywanik, który
będzie doskonale wyglądać przed kominkiem, przerobionym
już dawno, podobnie jak w całej Anglii, na gaz.
Teraz, robiąc zakupy, musiała zaopatrzyć się w igły i nici,
w firanki, nożyczki do cięcia materiałów, szampon i mydło.
W tańszym sklepie wypatrzyła matę na podłogę i puszkę la
kieru w kolorze jasnomorelowym. Do tego dokupiła pędzel
i bardzo obciążona usadowiła się z trudem w autobusie,
którym wróciła do domu.
Przebrała się znowu w robocze odzienie, pospiesznie na
karmiła kota i siebie, pozamykała na noc wszystko co trzeba,
bo zaczęło już zmierzchać, i na koniec wzięła się jeszcze raz
do upiększania tego, czym los ją obdarzył.
Przede wszystkim na podłodze, która była w błotnistym
kolorze, starannie rozłożyła zakupioną jasną matę. Już ten
jeden zabieg zmienił wygląd pokoju. Po chwili zastanowienia
przykryła staromodną koronkową serwetą, w kolorze szkar
łatnym, przywieziony z domu okrągły stolik. To także dodało
pokojowi życia. Tej samej barwy miały być zasłony w ok
nach, ale na szycie ich tego dnia na pewno nie starczyłoby jej
czasu. Przykroiła więc tylko, zszyła i zawiesiła w oknach
świeżo zakupione firanki. A potem, pełna satysfakcji, ułożyła
się w łóżku, setnie sfatygowana.
Gdy obudziła się rano, Percy siedział na jej piersi i spoglą
dał na twarz swej pani, jakby na nikłą pozostałość z dawnych
dobrych dni. Arabella uniosła się natychmiast, odganiając od
siebie uczucie litości nad panną Lorimer. Wiedziała, że jesz
cze tego dnia musi wymalować ściany i przynajmniej rozpo
cząć szycie zasłon okiennych.
- Mamy znowu dach nad głową - powiedziała do Per-
cy'ego, ubierając się. - Mamy też dość pieniędzy w kieszeni
i wystarczająco dużo pracy, żeby nie zamartwiać się niepo-
24
trzebnic A na dodatek dzień jest pogodny, niedługo pójdzie
my do ogrodu.
W powietrzu czuło się lekki chłód i spokój niedzielnego
poranka. Myślała o tym wszystkim, co jeszcze musiała zrobić,
o miejscach, które chciała odwiedzić w ciągu najbliższych
tygodni. Poczuła się znacznie lepiej i zaczęła przygotowywać
śniadanie.
Do wieczora zdołała pokryć jasną farbą brudnawą i wybla
kłą tapetę i pokój jeszcze raz całkowicie zmienił swój chara
kter. Wyraźnie ocieplił się. W pełni zadowolona, przygotowa
ła sobie kolację.
Zapach farby był jednak przytłaczający, otworzyła więc
drzwi do ogrodu, mimo że na dworze było już chłodno. A po
tem pełna entuzjazmu zabrała się do szycia zasłon okiennych.
W trakcie tej pracy robiła w głowie jeszcze raz przegląd rze
czy, które chciała dokupić ze swoich kolejnych zarobków.
Myślała o kapie na łóżko, lampie na stolik, o jednym czy
dwóch obrazkach. Nie było widać końca tej listy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Doktor Tavener pojawił się następnego dnia wcześnie rano.
Od razu zauważył firanki w oknach sutereny. Odmiennie niż
pani Lane, nowa pomoc domowa nie lubiła zatem widoku dolnej
części ulicy. Pani Lane powiedziała mu kiedyś, że obserwowanie
wędrujących ludzkich stóp wpływa na nią uspokajająco.
Znalazł też świeże kwiaty na swym biurku, a w całym
gabinecie nie dostrzegł nawet śladu kurzu. Oczywiście kosz
na śmieci był pusty, a kominek dawał przyjemne ciepło. Do
ktor usiadł i zaczął studiować kartę chorobową pierwszego
pacjenta. Miał nadzieję, że ten dobry stan rzeczy nie odmieni
się. Chociaż jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż dziewczyna
nie bardzo pasuje do roli pomocy domowej. Zatem albo do
jdzie do wniosku, że praca jest dla niej zbyt ciężka i wówczas
odejdzie, lub też znajdzie sobie po prostu inne, bardziej atra
kcyjne zajęcie.
Arabella na szczęście nie była świadoma rozważań doktora
i wykonywała swe powinności z dużym wigorem. Panna
Baird na powitanie życzyła jej z uśmiechem pogodnego dnia,
a dwie pielęgniarki nawet uśmiechnęły się mile, gdy otworzy
ła im drzwi. A potem, przez dłuższy czas, otwierała i zamy
kała drzwi za kolejnymi pacjentami. Większość z nich nie
zwracała w ogóle uwagi na Arabellę, stworzenie drobne, ra
czej bezbarwne, czyli wyraźnie nie rzucające sie w oczy. Krót
ko mówiąc, niegodne uwagi.
26
Tym razem w porze lunchu nie musiała iść do sklepu.
Mleczarz zostawił pełną butelkę pod drzwiami, a ponadto
miała wszystko przygotowane do upieczenia chleba. Zagnio
tła więc ciasto i postawiła w naczyniu przed kominkiem, aby
urosło, a sama zabrała się do zasłon okiennych. Z igłą dawała
sobie doskonale radę, tak samo jak z gotowaniem. Ukończyła
więc tę kolejną pracę, nim trzeba było otworzyć drzwi przed
pierwszym popołudniowym pacjentem.
Pół do szóstej w domu było znowu cicho i pusto. Wszyscy
wyszli, nawet doktor Tavener, ten spóźniający się ptaszek,
a raczej ptaszysko. Dziewczyna wyliczyła sobie, że zrobienie
porządku zabierze jej godzinę, ale przedtem chciała zawiesić
zasłony.
Wyglądały bardzo ładnie. Zrobiła je z draperii, które wi
siały w domu rodziców w jadalni. Wykonane były z matowe
go brokatu i miały podszewkę. Nie miała większego kłopotu
z ich uszyciem. Była zachwycona, że całkowicie zakryły
przygnębiające kraty w oknach. Po zakończeniu ż sukcesem
tej pracy, Arabella zabrała się do zwykłych porządków. Po
jakimś czasie dotarła do gabinetu doktora Tavenera i zasko
czona zobaczyła, że nadal pali się tam światło. Lekarz siedział
za biurkiem, ale nie podniósł głowy.
- Bądź tak dobra i przyjdź tutaj trochę później. Mam je
szcze robotę, chyba na godzinę.
Odeszła bez słowa i zabrała się do przygotowywania ko
lacji. Percy, już najedzony, grzał się z zadowoleniem przed
kominkiem. Chleb piekł się w piecyku. Arabella miała na
kolację suflet, zagryzła go jabłkiem i popiła kawą. A potem
wyjęła chleb z piekarnika. W ten sposób minęły dwie godzi
ny. Włożyła jeszcze raz kombinezon roboczy i poszła do ga
binetu przyjęć doktora Tavenera. Szedł już do drzwi wyjścio
wych, ale gdy ją zobaczył, zatrzymał się.
27
- Coś tu wspaniale pachnie?...
- Piekłam chleb - powiedziała uprzejmie, ale chłodno,
z nadzieją w sercu, że on się wreszcie wyniesie, a ona będzie
mogła zakończyć pracowity dzień.
- Czyli i to potrafisz. Ale ja wyczuwam ponadto zapach
farby. Nie przejmuj się tym jednak. Woń jest bardzo słaba
i wątpię, czy ktoś inny zwróci na nią uwagę. - Popatrzył na
dziewczynę ze swej wysokości. - Nie boisz się, że zostajesz
na noc sama w tym domu?
- Nie, proszę pana.
Życzył jej więc miłego wieczoru, a ona zamknęła za nim
drzwi na klucz i na zasuwę. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę
na chodniku i rzucił okiem na okna w suterenie. Zasłony były
zaciągnięte i tylko w jednym miejscu widać było wąski pasek
światła. Doktor zafrasował się. Ta dziewczyna nie interesowała
go zupełnie, a jednak uważał, że mieszkanie w tej ciasnej, nędz
nej suterenie nie jest dla niej stosownym miejscem... Po chwili
wzruszył ramionami. Przecież ona sama wybrała tę pracę.
Kolejny tydzień przebiegł równie szybko i Arabella za
częła nabierać rutynowej wprawy we wszystkich swych
obowiązkach. Jak się okazało, miała duże zdolności organi
zacyjne. Praca wydawała się jej teraz zupełnie znośna, chociaż
mało ekscytująca. Obecnie, gdy pokój, który zajmowała,
po licznych zabiegach i zmianach był całkiem przytulny,
obiecywała sobie, że część niedziel będzie spędzać w lon
dyńskich parkach. Wyraźnie bowiem odczuwała brak wiej
skiego środowiska, krajobrazu, otoczenia. Zakładała już, że
pewnego dnia wyjedzie z tego stołecznego molocha. Przed
tem jednak musi odłożyć trochę pieniędzy, żeby mieć wolny
czas na poszukiwanie nowej pracy, w pobliżu dawnego miej
sca zamieszkania.
28
- Wrócimy tam - zapewniała Percy'ego - obiecuję ci. Tu
taj musimy pozostać jeszcze przez jakiś czas, przez rok, może
dwa lata, po prostu, żeby odłożyć trochę pieniędzy i czuć się
bezpiecznie.
W poniedziałek rano doktor Marshall pojawił się w swym
gabinecie. Natomiast, jak powiadomiła ją panna Baird, doktor
Tavener spodziewany był dopiero po lunchu. Wcześniej miał
być w pobliskim szpitalu.
- Ma mnóstwo pacjentów - ostrzegła Arabellę. - Dziś bę
dzie pracował u nas przypuszczalnie do wieczora, ale nigdy
mu to nie przeszkadza. Nie jest żonaty i nie ma żadnych
obowiązków pozazawodowych. - Dorzuciła jeszcze uprzej
mym głosem:.-. Jeśli chcesz oblecieć pobliskie sklepy, to ja
będę odbierać telefony i otwierać drzwi pacjentom.
- Jesteś bardzo miła. Chciałabym tylko kupić trochę wa
rzyw. Będę z powrotem za piętnaście minut.
- Nie musisz się spieszyć. Czy gotujesz dla siebie odpo
wiednie posiłki?
- O, tak. Wieczorami mam mnóstwo czasu.
Ranek nie był szczególnie pogodny. Do października po
zostało jeszcze trochę czasu, a mimo to panował już przeni
kliwy, jesienny chłód. Arabella zajrzała do kilku sklepików
i starannie wybrała cebulę, rzepę i marchew, kupiła mięso
u rzeźnika tuż obok i pospiesznie wróciła do domu. Potrawkę
będzie łatwo przygotować. Pozostawiona na małym ogniu,
prawie sama się zrobi. I wystarczy jej na dwa dni. Doda tylko
trochę makaronu.
Nim pojawił się pierwszy pacjent doktora Tavenera, Ara
bella, już odświeżona, czekała, by otworzyć drzwi. Gdy ostat
ni z nich opuścił gabinet przyjęć, a doktor wciąż nie wycho
dził, dziewczyna zeszła na dół i zobaczyła, że kolacja jest już
29
prawie gotowa. Wymieszała potrawkę dokładnie i wokoło
rozszedł się smakowity zapach.
Kiedy doktor Tavener wyszedł z gabinetu, od razu w holu
zwrócił uwagę na kuszący bukiet aromatów. Jeszcze raz
wciągnął powietrze swym wydatnym organem powonienia,
po czym zszedł na dół i delikatnie zapukał do drzwi.
Przez chwilę panowała cisza, ale ostatecznie został zapro
szony do środka. Zobaczył Arabellę pełną niepokoju, wyraź
nie przestraszoną. Rozejrzał się wkoło i powiedział:
- Dobry Boże! Natrudziłaś się, ale efekty są wspaniałe.
Jeszcze raz obrzucił spojrzeniem czysto nakryty stolik,
pozytywnie ocenił rodzinne srebra Arabelli, markową porce
lanę i szkło oraz małą wazę pełną kwiatów. Nowa pomoc
domowa wyraźnie wyrastała ponad przeciętność.
- Mam nadzieję, że cię nie przestraszyłem - powiedział.
- Coś pachniało tak rozkosznie, że musiałem sprawdzić,
w czym rzecz. To twoja kolacja, prawda?
Skinęła głową, a on zażartował:
- Czyżbyś była tak doskonałą kucharką, jak jesteś hydrau
likiem?
- Zgadza się.
- Wobec tego mogłabyś chyba znaleźć sobie stosowniej -
sze zatrudnienie?
- Nikt nie chciał zgodzić się na mojego kota.
Przyjrzał się zwierzakowi, który siedział przed kominkiem. .
- Piękna bestyjka - powiedział, a potem, ponieważ roz
mowa wyraźnie się nie kleiła, życzył Arabelli dobrej nocy
i poprosił, żeby zamknęła za nim drzwi.
- Czekam właśnie na to, sir - odparła niezbyt uprzej
mie.
Mężczyzna uśmiechnął się, jakby nie dostrzegając zło
śliwości.
30
- Czy jednak długo tak będzie, panno Lorimer? - Po tych
słowach doktor odszedł tak szybko, jak się pojawił.
- On nie jest grubiański - powiedziała Arabella do kota
- ale bardzo grubiański!
Pozamykanie drzwi i okien i posprzątanie wszystkich po
koi zajęło jej sporo czasu. Tego dnia kolacja była więc wy
raźnie opóźniona. Potem dziewczyna zabrała się do szycia
powłoczek na poduszki. Myśli jednak zaprzątał jej doktor
Tavener. Wiedziała, że jej nie lubi, to było jasne, a jednak
zszedł na dół, czyli zrobił coś, co nigdy nie przyszłoby do
głowy doktorowi Marshallowi. Może wobec tego powinna
być wobec Tavenera bardziej przyjazna? Czy bywało jednak
w zwyczaju, że pomoc domowa przyjaźni się z pracodawca
mi? Wątpiła w to. Jednak Tavener wyraźnie zakłócał jej rów
nowagę psychiczną. Za życia rodziców miała wielu przyja
ciół, wesołych, pogodnych chłopaków. W jej wieku. Ale ża
den z tych młodych ludzi nie kochał się w niej, a i dla niej
żaden z nich nie był szczególnie atrakcyjny. Doktor Tavener
był całkiem inny. Nie chodziło tylko o to, że jest wyraźnie
przystojny. Może odgrywał tu rolę fakt, iż był starszy.
Do końca tygodnia widywała go tylko przelotnie. Ale po
za zdawkowymi powitaniami nie odezwał się do niej ani jed
nym słowem. Doktor Marshall zachowywał się zupełnie ina
czej. Nie wykazywał wprawdzie zainteresowania jej prywat
nym życiem, ale gdy natknęli się na siebie, zawsze mile po
gawędził.
A potem doktor Tavener poleciał do Oslo. Jego pielęgniar
ka wzięła kilka dni wolnego i w rezultacie Arabella miała
zdecydowanie mniej pracy. Oczywiście sprawdzała jego po
koje wieczorem i rano, ale nie trzeba ich było odkurzać ele
ktroluksem czy czyścić mebli. Było też znacznie mniej
dzwonków u drzwi, miała więc czas, aby upitrasić kwaskową
31
konfiturę z jabłek, które spadły z małego starego drzewka,
rosnącego w głębi ogrodu. Oczywiście uzyskała przedtem
zgodę doktora Marshalla. Udzielił jej chętnie i dodał, iż nigdy
nie przypuszczał, że z takich jabłek może być jakikolwiek
pożytek. Tak więc przez kilka kolejnych wieczorów z sutere
ny rozchodziły się smakowite zapachy, tym razem jabłeczne.
Wypiekała nadal chleb, również placuszki z jęczmiennej mąki
i lekkie jak puch ciasto biszkoptowe. Staromodna spiżarka,
której półki w czasie rządów pani Lane świeciły pustką, bo
starsza pani uznawała tylko potrawy z puszek, zaczęła się
teraz powoli zapełniać.
Następnego dnia rano doktor Marshall miał ogromnie dużo
pacjentów i Arabella przeżywała prawdziwe urwanie głowy. Po
południu było jeszcze gorzej. Zaczął bowiem padać deszcz. Rzę
sisty, uporczywy. Ktokolwiek przyszedł, zostawiał wielkie mo
kre ślady na parkiecie. Wielu pacjentów pojawiało się także
z ociekającymi wodą parasolami, które kładli, gdzie popadło.
Także na meblach z tapicerką oraz fornirowanych, które Arabella
doprowadzała do połysku z największym trudem.
Wreszcie wieczorem dom stał się znowu pusty i cichy.
Dziewczyna zakasała rękawy i wzięła się do porządków trud
niejszych niż zwykle.
Doktor Tavener wciąż był nieobecny. Nie wrócił jeszcze
z Oslo, a być może, tak jak przewidywała panna Baird, z lotni
ska pojechał bezpośrednio do domu. Arabella uwijała się jak
w ukropie, nie miała chwili wolnej na popołudniową herbatę
i teraz, dobrze już głodna, myślała cały czas o kolacji, na którą
zaplanowała hiszpański omlet z bukietem jarzyn. Zupę przygo
towała poprzedniego dnia. Deserem miało być jabłko i garść
rodzynek. A na zakończenie chciała się uraczyć chlebem włas
nego wypieku, z masłem i wielkim kubkiem herbaty, a nie jak
zwykle kawy. Czy można było chcieć czegoś więcej od życia?
32
Pogoda stała się wręcz paskudna. Padał gęsty deszcz i za
cinał ostry wiatr. Słyszała to przez szczelnie zamknięte okna
i zastanawiała się, dlaczego na wsi podobna pogoda robiła na
niej zgoła inne wrażenie. Tam wiatr szumiał wspaniale w ga
łęziach wielkich drzew, i odgłos ten wręcz uwielbiała.
Skończyła wreszcie porządki i nagle przypomniała sobie,
że jedna z pielęgniarek narzekała na słabe światło w pocze
kalni. Należało zatem wymienić żarówkę na nową, mocniej
szą. Wzięła więc jedną z zapasowych, a potem przyniosła
z dołu drabinę, bo bez niej nie mogłaby sięgnąć do klosza,
umieszczonego pod samym sufitem.
Była już na najwyższym szczeblu drabiny, kiedy usłyszała,
że frontowe drzwi otwierają się i doktor Tavener wchodzi do
pokoju. Był bez kapelusza, a w ręce trzymał torbę lekarską.
Odłożył ją na bok, chwycił Arabellę wpół i zestawił z drabiny
na podłogę. Potem wkręcił nową żarówkę w oprawkę i dopie
ro wtedy powiedział dobry wieczór.
Zaskoczonej dziewczynie odjęło mowę. Po chwili przełknęła
ślinę i podziękowała. Ale w sposób wymuszony i chłodny.
- Wstrętny wieczór - powiedział, patrząc na nią. - Czy
możesz być tak uprzejma i zrobić mi kubek herbaty lub kawy?
Zależnie od tego, co sprawi ci mniej kłopotu...
Ruszyła w kierunku podręcznej kuchenki, sąsiadującej
z jego gabinetem przyjęć, ale doktor zagrodził jej drogę.
- Nie, nie - powiedział szybko. - Czy nie mogłabyś przy
gotować jej u siebie?
Popatrzyła na niego niepewnie.
-' Jeśli pan sobie tego życzy? - powiedziała sucho. - Właśnie
zamierzałam dla siebie przygotować herbatę.
Schodziła na dół, zdając sobie sprawę, że on idzie jej
śladem. Pokój w suterenie wyglądał bardzo przytulnie. Świe
ciła się jedna lampa na stoliku, palił się też gaz w kominku.
33
- Proszę, niech pan usiądzie - powiedziała raczej nieśmia
ło. - Na herbatę nie trzeba będzie długo czekać.
Doktor usadowił się w małym podniszczonym fotelu i kot
wskoczył mu od razu na kolana.
- Czy jadłaś już kolację? Wydaje mi się, że czuję zapach
jakiejś zupy?
- Czy jest pan głodny? - Arabella podgrzała czajniczek
i nasypała do niego herbaty.
- Wręcz umieram z głodu. Moja gosposia oczekuje, że
pojawię się w domu dopiero jutro rano. Myślę, że zjem kolację
w jakiejś restauracji. Może poszlibyśmy razem?
Dziewczyna była w pełni zaskoczona.
- Dziękuję bardzo za propozycję, ale moja kolacja jest już
gotowa. - Po tych słowach chwilę się zastanawiała. - Może
zasiądziemy do niej razem, chociaż obawiam się, czy ta sytuacja
zadowoli pana. Ostatecznie ja jestem tylko pomocą domową!
- Ale podobno doskonale gotujesz - powiedział z szerokim
uśmiechem na twarzy. Wstał przy tym z fotela i dorzucił:
A poza tym, nie wydaje mi się, żeby istniał jakiś przepis prawny,
który zakazuje pomocy domowej zapraszać gościa do stołu. Czy
mogę wiedzieć, co będziemy jedli?
Arabella przygotowała drugie nakrycie.
- No więc chcę podać zupę, a na drugie danie hiszpański
omlet z jarzynami. Nie mam wprawdzie puddingu, ale jest
chleb, masło i ser...
- Chleb własnego wypieku? - Gdy dziewczyna kiwnęła
głową potakująco, dodał: - Przepadam za takim. Kiedy bę
dziesz przygotowywała omlet, wyjdę i kupię butelkę wina. To
zajmie tylko pięć minut.
Po chwili już go nie było. Usłyszała, jak drzwi się za nim
zamykają, jak rusza samochód. Wbiła do miski trzy jajka, ale
po namyśle dodała czwarte... to przecież potężny mężczyzna.
34
Omlet był już gotowy do smażenia, kiedy doktor wrócił.
Postawił butelkę na stole i poprosił o korkociąg. Było to dobre
wino, czerwony burgund, ceniony rocznik. Butelka kosztowa
ła prawie tyle, ile wynosiła połowa jej tygodniowego zarobku.
Arabella nalała zupę do dużych, porcelanowych talerzy,
odziedziczonych po babce. Doktor Tavener posmakował pier
wszą łyżkę zupy i oświadczył, że jest godna porcelany, na
której ją podano. Następnie rozlał wino, a ona tymczasem
nałożyła omlet na talerze.
Arabella na chwilę zapomniała, że jest pomocą domową
i wcieliła się w znaną jej rolę dobrze wychowanej młodej
damy, przywykłej do towarzyskiego życia. Doktor Tavener
tak chytrze kierował rozmową, aby wydobyć z niej jak naj
więcej szczegółów dotyczących jej życiorysu. Gdy skończyli
omlet, konwersacja toczyła się dalej, teraz już przy kawie, do
której Arabella podała pachnący chleb z masłem i serem. Do
ktor uznał to za doskonałe zakończenie posiłku. Zjadł z wiel
kim smakiem prawie cały bochenek. Dziewczyna pomyślała,
że następnego dnia będzie musiała w sklepie dokupić pieczy
wa, niestety znacznie gorszego.
Była prawie dziesiąta godzina, gdy doktor opuszczał dom
przy Wigmore Street. Przez całą drogę powrotną dręczyła go
myśl, że panna Lorimer została sama, w pustym mieszkaniu,
przez całą noc. Oczywiście nie licząc kota,..
Tak się złożyło, że w najbliższą sobotę Arabella powię
kszyła liczbę żywych istot, przebywających z nią pod jednym
dachem. Wracała właśnie, na skróty, z większych zakupów,
obciążona prowiantem przeznaczonym na cały tydzień. Dzień
był znowu ponury, zimny i zanosiło się na deszcz. Szła po
chylona do przodu pod naporem wiatru i ciężarem zapasów,
ciesząc się, że do domu nie było już daleko, kiedy nagłe
dostrzegła w rynsztoku jakiś ruch. Okazało się, że jest to
35
szczeniak z trudem poruszający się i popiskujący tak słabym
głosem, że ledwo go było słychać. Dziewczyna położyła swe
plastikowe torby na chodniku i nachyliła się, żeby dokładniej
obejrzeć zwierzaczka. Widok był żałosny. Szczeniak okazał
się strasznie mokry i na dodatek ktoś związał mu sznurkiem
tylne łapki. Arabella prychnęła z oburzeniem, kucnęła i spró
bowała na wstępie oswobodzić małego z pętów. Było to na
szczęście łatwe, bo sznurek okazał się luźno zawiązany. Potem
wsadziła szczeniaka do jednej z toreb i zaniosła do sutereny.
Zwierzaczek wyglądał jak siedem nieszczęść. Był bar
dzo wychudzony. Brudna sierść pokrywała mu wystające że
bra, widać też było kilka ran na bokach. Mimo tak złego
stanu fizycznego, psiak leżał spokojnie na stole i pozwalał
dziewczynie przebadać się. Poruszał nawet przyjaźnie bar
dzo długim, „szczurzym" ogonem. Arabella wypakowała za
kupy, nalała do miski trochę ciepłej wody, i zaczęła delikat
nie obmywać zwierzę, a potem możliwie dokładnie osuszyła
je, zawinęła w starą zasłonę i ułożyła w cieple kominka. Te
raz przyszła kolej na dokładne obwąchanie szczeniaka przez
Percy'ego.
— Dostaniesz trochę chleba i ciepłego mleka - powiedzia
ła Arabella, która mając za towarzystwo tylko kota, często na
głos wypowiadała swe myśli.
Percy został też nakarmiony, a dla siebie przygotowała
kubek herbaty, którą popijała małymi łykami, cały czas przy
patrując się swojej znajdzie. Spał już głęboko, pojękując przez
sen od czasu do czasu, a Percy leżał obok niego, jakby czu
wając nad nowym przyjacielem.
Arabella zbudziła się w środku nocy. Szczeniak spał nadal,
ale kocisko wdrapało się już na łóżko i leżało obok niej.
Zaczęła się zastanawiać, co też powie doktor Marshall, gdy
zorientuje się, że w suterenie są już dwa zwierzaki? Ale prze-
36
cież nie musiała mu o tym mówić. Szczeniak był bardzo słaby.
Jego ewentualne poszczekiwania na razie nie zwrócą niczyjej
uwagi. Z tym przeświadczeniem pogrążyła się ponownie we
śnie.
Psiak spał całą noc, a potem przez całą prawie niedzielę.
Budził się tylko na chwilę, żeby najeść się do syta. Najchętniej
układał się przed kominkiem obok Percy'ego, któremu to
także wyraźnie odpowiadało.
Pod koniec tygodnia szczeniak zaokrąglił się i cenił sobie
w równej mierze kolejne posiłki, jak i zdrową drzemkę. Cha
dzał też, bez specjalnego namawiania, do ogródka. Oczywi
ście Arabella wypuszczała go tam, gdy już nikogo nie było
w pobliżu. Tak też zrobiła w piątek wieczorem. Po sprawdze
niu, czy wszyscy wyszli i jeszcze przed sprzątaniem, wzięła
latarkę i wyprowadziła zwierzaki do ogrodu. Wieczór był po
godny i dość ciepły. Kot z psiakiem baraszkowali z wigorem
na trawniku.
Doktor Tavener na chwilę wrócił do swego gabinetu, bo
zapomniał zabrać jakiś papier. Przeszedł przez puste pomie
szczenia, nie zapalając światła. Było bowiem nadal dostatecz
nie widno. Wiedział, gdzie leży zapomniany dokument, zabrał
go z biurka i już chciał wyjść, gdy przypadkiem rzucił okiem
przez okno. Arabella stała na trawniku i latarką oświetlała dwa
zwierzaki.
- Niech to diabli wezmą! - powiedział doktor cicho
i przez chwilę obserwował dziewczynę i jej pupilków, a po
tem szybko i niepostrzeżenie opuścił dom, cały czas uśmie
chając się do swych myśli.
W sobotę rano panna Baird uprzedziła Arabellę, że doktor
Tavener będzie tego dnia w szpitalnej klinice i pojawi się na
Wigmore Street dopiero wczesnym popołudniem. Dziewczy
na, która jak zwykle w sobotę chciała jak najwcześniej uporać
37
się z pracą, odparła, że jakoś sobie poradzi. W istocie jednak
była niespokojna i poirytowana. W soboty robiła zawsze
całotygodniowe zakupy, ale tym razem bałaby się zostawić
doktora samego w gabinecie, bo przecież szczeniak w każdej
chwili mógł narobić hałasu. Pocieszała się tylko, że w sobotę
sklepy zamykają o piątej i jest nadzieja, że doktor wcześniej
pojedzie do domu. I na to, w rzeczy samej, się zanosiło. Gdy
jednak szedł już do drzwi, a ona życzyła mu miłej niedzieli,
doktor zatrzymał się i popatrzył na nią badawczo. Czyżby
odkrył jej sekret?
- Od kiedy to mamy psa w tym domu, panno Lorimer?
- zapytał głosem aksamitnym, ale dziewczyna nie dała się
zmylić. Odłożyła na bok ściereczkę do kurzu i popatrzyła
mężczyźnie w oczy.
- To nie jest pies, lecz bardzo mały szczeniak.
- Czyżby? A czy masz pozwolenie od doktora Marshalla,
aby trzymać go tutaj?
•- Nie. Ale jak pan go wykrył?
- Widziałem psa, kota i ciebie, niedawno, wieczorem,
w ogrodzie. Mam nadzieję, że nie zapuścił korzeni w naszym
ogródku?
Arabella poczuła wewnętrzne wzburzenie.
- Gdyby pana ktoś wyrzucił do rynsztoka, na dodatek z za
wiązanymi tylnymi nóżkami i z nadzieją, że pan umrze, wtedy
wiedziałby pan, co to za rozkosz powąchać trochę kwiatków.
- Znalazłaś go na ulicy i zabrałaś do domu? - spytał do
ktor, wykrzywiając ironicznie usta.
- Tak rzeczywiście było. I jestem pewna, że pan postąpił
by tak samo, niezależnie od tego, jak bardzo zły ma pan
charakter.
- Słusznie. Nie zostawiłbym go. I jeśli nie przeszkadza ci
mój zły charakter, może pozwolisz zbadać szczeniaka?
38
- O Boże, chce pan to zrobić? Naprawdę? Ale nie zamierza
go pan oddać do schroniska dla zwierząt? Jest jeszcze taki mały.
- Nie, nie zrobię tego.
Dziewczyna szybko zeszła schodami i otworzyła drzwi do
sutereny. Percy, śpiący w nogach łóżka, otworzył tylko jedno
oko i lekceważąc przybyszów, zapadł z powrotem w drzem
kę. Natomiast szczeniak podbiegł do nich, przyjaźnie wyma
chując śmiesznym długim ogonkiem. Doktor uniósł go z zie
mi i wziął pod pachę.
- Jest bardzo mały - zauważył - i życie go dotychczas nie
pieściło. - Mówiąc to, delikatnie badał drobne stworzenie.
- Ma na bokach trzy paskudne zranienia... Jak długo masz
go u siebie?
- Od poprzedniej soboty. Obawiałam się, że zdechnie.
- To pewne, że uratowałaś mu życie. Należy jednak zabrać
go do weterynarza.
Doktor patrzył teraz na Arabellę i uśmiechał się... Był
zupełnie innym człowiekiem. Nie miał nic wspólnego z tym
surowym, niesympatycznym lekarzem, którego codziennie
mijała w korytarzu. Ogromnie to ją zaskoczyło.
- Mogę go zabrać do przyjaciela, który zajmuje się lecze
niem zwierząt. Najlepiej będzie, jeśli pojedziesz z nami.
- Ja? Miałabym jechać z panem do weterynarza? - Ara-
bella zachichotała z niedowierzaniem.
- Nie gryzę - odparł miękko doktor Tavener.
Dziewczyna spiekła raka.
- Bardzo pana przepraszam. Po prostu jestem zaskoczona.
Pan jest bardzo uprzejmy. Chciałabym jedynie przed wyjaz
dem zrobić tygodniowe zakupy. Ale to nie potrwa długo.
Powtarzam, jest pan bardzo uprzejmy.
- Tylko pomiędzy nawrotami złego charakteru - przy
pomniał jej delikatnie, ale nie bez ironii. A potem przyjrzał
39
się jej zarumienionym policzkom i poszedł do swego ga
binetu.
Arabella postanowiła, że zajmie się porządkami dopiero
po powrocie od weterynarza. Szybko zrobiła niezbędne za
kupy, a potem przebrała się w przyzwoity kostium i nowe
buty, poprawiła makijaż i uczesanie. Ważne było, żeby mo
żliwie jak najmniej wyglądała na pomoc domową. Nie chciała
przynosić wstydu doktorowi. Wzięła ze sobą wszystkie pie
niądze, jakie miała, pamiętając, że weterynarze brali niemało
od jej rodziców za opiekę nad ich zwierzętami.
Z doktorem spotkali się przy drzwiach wyjściowych. Ara
bella trzymała pod pachą szczeniaka. Doktor pomógł jej usa
dowić się w samochodzie, na siedzeniu obok kierowcy, po
czym pospiesznie odjechali..
Zwierzak był wyraźnie przestraszony podróżą i dziewczy
na, uspokajając go, nie była w stanie śledzić mijanych ulic.
Gdy ostatecznie zatrzymali się, a doktor pomógł jej wysiąść,
Arabella rozejrzała się wokoło z zaciekawieniem. Nie znała
zbyt dobrze Londynu. W minionych lepszych czasach przy
jeżdżała czasami do stolicy z matką po zakupy albo do teatru.
A z okazji jej urodzin ojciec zwykle zabierał je na obiad do
jakiegoś londyńskiego lokalu.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała.
- To jest Mała Wenecja. Weterynarz mieszka w tym do
mu. Jego gabinet jest przy Marylebone Road, ale zgodził się
przyjąć szczeniaka tutaj.
- Bardzo to miłe z jego strony. - Arabella poszła schoda
mi do góry, ku drzwiom solidnej rezydencji. Stała w nich
kobieta w fartuszku, z surową twarzą.
- Doktor oczekuje państwa - powiedziała z powagą.
Po chwili witał ich mężczyzna chyba w tym samym wieku
co doktor Tavener, wysoki, chudy i prawie całkiem łysy.
40
- Wejdźcie, proszę - powiedział. - Gdzie jest ten szcze
niak, Titusie?
Doktor Tayener odsunął się na bok i dziewczyna wyszła
na plan pierwszy. Doszło do prezentacji.
- To jest panna Arabella.. to John Clark, czarodziej w tra
ktowaniu zwierząt.
Wszyscy weszli do miło wyglądającego pokoju, pełnego
książek i papierów. Dwa koty spały na fotelu, a czarny labra
dor leżał wyciągnięty przed kominkiem.
- Usiądźcie - zaprosił doktor Clark. - Przyjrzę się szcze
niakowi. Titus mówił mi, w jakich okolicznościach ten zwie
rzak został uratowany. Na pierwszy rzut oka mogę powie
dzieć, że dobre jedzenie i troskliwa opieka powinny postawić
go na nogi w krótkim czasie.
Weterynarz pochylił się nad szczeniakiem i zbadał go de
likatnieje dokładnie.
- Nie dostrzegam poważniejszych schorzeń. Dam wam
specjalny specyfik na zranienia i zaaplikuję na miejscu za
strzyk. Nie widzę żadnego złamania czy innego uszkodzenia.
Cieszy mnie to. Jak ma na imię?
- Nie ma jeszcze żadnego - powiedziała Arabella z uśmie
chem. - Czy prześle mi pan rachunek, czy też...
- Och, nie. Ja nie biorę honorarium w takich krytycz
nych sytuacjach czy wypadkach - powiedział weterynarz,
uśmiechając się. - Proszę przyjść z nim za miesiąc na ponow
ne, kontrolne przebadanie, lub wcześniej, gdyby stan się
pogorszył. I wtedy pobiorę należną opłatę. Titus wie, gdzie
ordynuję.
- Bardzo panu dziękuję. Mam nadzieję, że nie zakłócili
śmy zbytnio sobotniego popołudnia.
Gospodarz rzucił spojrzenie na pogodną, tym razem, twarz
doktora Tavenera.
41
- Nie zrobiliście mi żadnego kłopotu. Miło było panią
poznać. I proszę bez wahania skomunikować się ze mną, jeśli
sytuacja będzie tego wymagała. .
Gdy wracali do samochodu, Arabella jeszcze raz powie
działa:
- Dziękuję bardzo, panie doktorze, za to, co zrobił pan dla
szczeniaka. Pan Clark jest bardzo miłym człowiekiem. Zajęliśmy
dużo pańskiego czasu. Jeśli podrzuci pan nas do przystanku
autobusowego, to wrócimy sami do domu...
- A czy masz pojęcie, jakim jechać autobusem?
- Nie, ale mogę przecież zapytać.
-
Mam lepszy pomysł. Napijemy się herbaty, a potem od
wiozę was na Wigmore Street.
- Napijemy się herbaty? Gdzie? A poza tym, to jest cał
kiem zbyteczne.
- Powiedziałem, że napijemy się. Prawda? Mieszkam na
sąsiedniej ulicy i moja gosposia usłuży nam z przyjemnością.
I nie martw się o Percy'ego. Byłaś poza domem krócej niż
godzinę. Herbatka nie zabierze nam dużo czasu.
• - A co ze szczeniakiem?
- Ma też prawo do swojej herbatki.
Doktor skręcił w tym momencie w przyjemnie wyglądają
cą uliczkę, biegnącą wzdłuż kanału, i zatrzymał się przed
swoim domem.
- I nie bawmy się już w następne pytania. Zgoda?
ROZDZIAŁ TRZECI
Arabella, kurczowo ściskając pod pachą szczeniaka, we
szła do rezydencji, podobnej do kilku innych, stojących
w szeregu nad kanałem. Domy zwrócone były tyłem do wody,
a fronty miały ukształtowane w stylu georgiańskim, czyli
z okresu rządów licznych angielskich królów o popularnym
imieniu Jerzy. Hol domu był kwadratowy. Zdobiły go
rzeźbione schody wiodące na wyższe piętro. Liczne drzwi
prowadziły do zapewne równie wykwintnych pomieszczeń
parterowych. Z jednych z nich wyszła wysoka, koścista ko
bieta. Była gładko uczesana i miała szczupłą, pociągłą twarz,
- Panno Lorimer, to jest moja gospodyni, pani Turner.
Alice, przywiozłem pannę Lorimer na herbatkę. Czy możesz
nam ją szybko podać?
Panie uścisnęły sobie ręce, a potem doktor z dziewczyną
i pieskiem przeszli do salonu. Był wielki - sięgał od frontu
rezydencji, aż po jej tyły. Zdobiły go wysokie okna, przez
które było widać balkon z balustradą z kutego żelaza, a dalej
połyskiwała woda kanału. Dziewczyna przeszła przez salon,
zauroczona jego pięknem, i wyjrzała przez okno.
- To wszystko zupełnie nie wygląda na Londyn - powie
działa urzeczona. - A tam, na dodatek, jest jeszcze ogród.
Był jednak niewielki, otoczony wysokim murem, a od są
siadów, po obu stronach, zasłaniały go jeszcze rzędy ozdob
nych drzew i krzewów. Tył ogrodu dotykał prawie kanału.
- Jest tu zaskakująco pięknie - szepnęła dziewczyna.
43
- Zgadza się - powiedział doktor, z uśmiechem na twarzy.
- Mieszkam tu od kilku lat i wciąż jestem pod urokiem tego
miejsca. Usiądźmy, proszę, i napijmy się herbaty.
Rozejrzała się teraz po salonie z większą uwagą. Wokół
kominka rozstawione były wygodne fotele i sofa w stylu re
gencji, a nad paleniskiem wisiało lustro w pozłacanej ramie,
na odmianę w stylu chippendale. Dziewczyna dostrzegła je
szcze przy sofie stół z różanego drzewa, dwa pomocni
ki z mahoniu, z lampami na nich i szafki pełne cudeniek,
zdobne holenderską intarsją. Arabella utwierdziła się w prze
konaniu, że salon był piękny i wspaniale urządzony. Przy
oknie stało jeszcze biureczko z różanego drzewa, z pousta
wianymi na nim fotografiami, oprawionymi w srebrne ramki.
Miała wielką ochotę przyjrzeć się im, ale dobre maniery za
kazywały przecież tego. Usiadła więc na jednym z foteli i
w tej właśnie chwili pani Turner wniosła tacę z zastawą do
herbaty. Przyniosła również kanapki z ogórkiem, małe bułe
czki i ciasto z owocami. Arabella cicho westchnęła. Wiele
czasu minęło, od kiedy ostatni raz widziała wszystko tak
ładnie podane.
- Poczęstuj się - uprzejmie zaprosił doktor i usiadł na
przeciw dziewczyny. Wciąż trzymał w ramionach szczeniaka.
- Czy mogę go zabrać od pana?
- Nie, nie. Nie sprawia mi żadnego kłopotu. Szkoda, że
nie ma tu mojego psa. Jest bardzo miłym stworzeniem. To
suka, złocistowłosy labrador. Matkowałaby szczenięciu.
A przy okazji, może by obrać jakieś imię dla małego?
- Słusznie - odpowiedziała i ugryzła kawałek kanapki. —
Myślę, że imię powinno brzmieć dumnie, żeby wynagrodzić
szczeniakowi trudne chwile, które przeżył.
- Doskonały pomysł. Proszę, poczęstuj się ciastem. Pani
Turner jest świetną kucharką. - Powiedziane to było z lekkim
44
uśmiechem. - Ale ja mówię przecież do mistrzyni w tej bran
ży. Mam rację?
Arabella nie wiedziała, co miał oznaczać ten uśmieszek...
Może był nieco ironiczny?
- Jakiej rasy jest to pies?-zapytała.
- Chyba mieszaniec. Uszy są po jakimś spanielu. Zwierzę
będzie zapewne kiedyś pokaźnych rozmiarów, popatrz na jego
łapy. Nie bardzo jednak rozumiem, co oznacza ten jego długi
ogon. A jeśli chodzi o imię... co byś powiedziała na Bassetta?
Popatrzyła na niego zamyślona, a potem się zaśmiała.
- Ależ oczywiście... jakiż pan pomysłowy! Bassett... Tak
się przecież nazywają wspaniałe psy myśliwskie, chyba po
chodzące z Francji.
Gdy się śmieje, wygląda niemal pięknie, pomyślał doktor.
Byłoby interesujące dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Wy
chodząc z roli pomocy domowej, staje się zupełnie inna.
Ona jednak o tym nie zapominała. Odstawiła filiżankę
i wstała.
- Siedzę u pana dłużej, niż miałam zamiar. Mam nadzieję,
że nie zmarnowałam panu popołudnia, sir?
Nie próbował jej zatrzymywać, podał żakiet, usadowił ra
zem ze szczeniakiem w samochodzie i kontynuując towarzy
ską konwersację, zawiózł ich na Wigmore Street. Na miejscu
sprawdzili, czy wszystko jest w porządku, po czym on życzył
jej miłego wieczoru i już miał wyjść, kiedy zawołała za nim:
- Proszę powiedzieć, czy mam zdradzić tajemnicę o Bas-
setcie panu Marshallowi?
- Oczywiście. I to już w poniedziałek rano, nim pojawi
się pierwszy pacjent. - Mówiąc to, patrzył na jej zakłopotaną
twarz. - Ale ja zamienię z nim wcześniej parę słów... On jest
bardzo miłym człowiekiem, a ty jesteś bardzo dobrą pomocą
domową.
45
- Czy naprawdę zrobi pan to? Obieca pan i nie zapomni?
- Dotrzymuję obietnic, panno Lorimer - odparł, a jego
oczy nabrały zimnego wyrazu. - I mam doskonałą pamięć.
- Przepraszam bardzo, czy nie uraziłam pana?
- Nie, nie uraziłaś, a tylko wciąż mnie zaskakujesz, niecier
pliwisz, intrygujesz. To wszystko. - Po tych słowach doktor
wyszedł, zamknął za sobą starannie drzwi i pozostawił ją wielce
zbulwersowaną.
Aby się uspokoić, zajęła się dwójką swoich pupilków, a po
tem przystąpiła do sprzątania. Usunęła doktora Tavenera ze
swych myśli. Był uprzejmy i pomocny, ale nie lubił jej. A na
wet gorzej... wątpiła, czy wyrobił sobie o niej jakąkolwiek
opinię. W ogóle go nie interesowała, chociaż był gotów słu
żyć pomocą, gdy jej potrzebowała. Podobnie, jak pomógłby
obcemu człowiekowi, który potknąłby się na ulicy, czy podał
rękę starszej pani, która chciałaby przejść na przeciwległy
chodnik. To było upokarzające, ale takie były fakty.
Niedziela przebiegła spokojnie. Arabella poszła ze zwie
rzakami na długi spacer do pobliskiego Regent Parku, a po
tem w trójkę zjedli bardzo dobry i urozmaicony obiad. Cały
czas gnębiła ją jednak myśl, jaka będzie reakcja doktora Mar
shalla na pojawienie się w jej życiu Bassetta. Ta myśl nawie
dziła ją jeszcze raz, gdy zbudziła się w środku nocy. Jakąś
pociechą była dla niej obietnica doktora Tavenera, że podsze-
pnie coś swemu wspólnikowi.
.. - Myślę, że młodszy doktor jest bardzo miłym człowie
kiem - Arabella szepnęła do swych uśpionych zwierzaków.
- Dlaczego jednak trzyma się stale na dystans? Gdybym po
znała go lepiej, chyba mogłabym go nawet polubić?
Doktor Tavener ze swojej strony też myślał o niej. Wracał
samochodem wcześnie rano od pacjenta, do którego nagle go
46
wezwano. Zatelefonował już do doktora Marshalla i powie
dział mu o Bassetcie. James był w dobrym humorze i cała
sprawa wielce go ubawiła. Zgodził się więc bez oporów, aby
szczeniak pozostał u Arabelli.
Obaj panowie śmiali się z owej przygody serdecznie, ale
teraz, jadąc cichymi ulicami, doktora nawiedziły poważniej
sze myśli. Arabella była miłą dziewczyną. I, po pierwsze, nie
powinna być w ogóle pomocą domową. Nie ma przypuszczal
nie żadnych kwalifikacji zawodowych, lecz wywodzi się z do
brego środowiska. Pamiętał, jak doskonale nakryła stół do
kolacji, na którą został zaproszony. Zwrócił też uwagę, że
dziewczyna czuła się swobodnie w jego własnym domu. Obo
wiązki, które wykonywała przy Wigmore Street, wyraźnie nie
pasowały do niej, do lepszych rzeczy była stworzona...
i przygotowana. Ale Titus Tavener, szczerze mówiąc, nie wi
dział sposobu na poprawę położenia Arabelli. Znalezienie dla
niej czegoś stosowniejszego będzie trudne, z uwagi na kota
i szczeniaka, a poznał ją mimo wszystko już na tyle, że zda
wał sobie sprawę, iż tych zwierzaków nigdy się nie pozbędzie.
W domu radośnie powitała go suka Beauty, która wróciła
już do rezydencji. Nalał sobie kawy, usiadł i zamyślił się.
- Jedyne wyjście z sytuacji to znalezienie dla Arabelli męża
- powiedział do psa zapatrzonego w pana.
Po wypiciu kawy położył się jeszcze raz do łóżka. Mógł
z powodzeniem przespać się jeszcze dwie, trzy godziny. Pora
była bowiem rozpaczliwie wczesna. Przed zapadnięciem
w drzemkę pomyślał, że znalezienie dla Arabelli stosownego
partnera nie będzie jednak łatwe.
Dziewczyna, ubrana w czyściutki kombinezon roboczy,
pojawiła się w gabinecie doktora Marshalla, gdy tylko usiadł
za biurkiem. Powitał ją uprzejmym dzień dobry i zapytał:
47
- Są jakieś problemy?
Nie chciała dawać wymijających odpowiedzi, ale również
nie miała zamiaru wspominać doktora Tavenera. Mógł prze
cież zapomnieć o obietnicy i sytuacja byłaby głupia. Ale nie
zapomniał. Doktor Marshall uśmiechnął się do Arabelli.
- Wiem, o co chodzi. Titus mówił mi, że przygarnęliśmy
pieska. Wspaniale! Nie mam żadnych zastrzeżeń, jeśli tylko
twój kolejny pieszczoch nie będzie napadał na naszych pa
cjentów. Czy już przywykłaś w pełni do nowej pracy?
Dziewczyna miała ochotę zarzucić mu ręce na szyję.
- Tak, jak najbardziej, sir.
- A zatem bierz się do roboty. Pierwszy dzwonek rozle
gnie się lada moment. .
Tak też się stało. Gdy wpuszczała przybysza, pojawił się
również doktor Tavener, a po chwili zadzwoniła jego pier
wsza pacjentka. Była wysoka, przystojna, luksusowo ubrana
i miała starannie zrobiony makijaż.
Nikt z pacjentów nie zwracał większej uwagi na Arabellę.
Posyłano jej tylko zdawkowy uśmieszek. Myślała, że tym
razem będzie tak samo. Ale kobieta nagle zatrzymała się w pół
kroku i zawołała:
- Dziewczyno, co ty tu robisz? Wielki Boże, co ma zna
czyć ten kombinezon i ta dziwna fryzura, bez polotu?
- Halo, Daphne - odpowiedziała Arabella. - Jak się masz?
Ja, po prostu, pracuję tutaj. Przyszłaś zapewne do doktora
Tavenera. Jego gabinet jest po drugiej stronie holu...
- Moja kochana - Daphne zaśmiała się - wiem, gdzie
znajduje się jego pokój. Jesteśmy przyjaciółmi. Ale powta
rzam, co tu robisz?
- Jestem pomocą domową.
Daphne roześmiała się jeszcze głośniej.
- Co za kapitalny dowcip. - Chciała wykrztusić z siebie
48
coś jeszcze, ale dzwonek u drzwi ponownie zabrzęczał i Ara-
bella podeszła do nich, żeby otworzyć. Gdy odwróciła się do
znajomej, jej już nie było.
Tymczasem Daphne usiadła w gabinecie doktora Tavenera
naprzeciw biurka.
- Jak się masz, Titusie! Od wieków nie widzieliśmy się.
Mama wciąż pyta, co się z tobą stało. Właściwie nie jestem
chora, ale chciałabym, żebyś mi coś przepisał na bóle głowy.
- Dziewczyna skrzyżowała swe kształtne nogi. - Spotkała
mnie tutaj wielka niespodzianka... Arabella, którą dobrze
znam, otworzyła mi drzwi. Utrzymuje, że jest tutaj zatrudnio
na jako pomoc domowa, do wszystkiego! To wprost nie do
wiary. Pomoc domowa? Wiesz chyba o tym, że została bez
grosza przy duszy, kiedy jej rodzice zginęli parę miesięcy te
mu. Po uprzednim komfortowym życiu niezbyt miła zmiana.
Nie jesteśmy oczywiście wielkimi przyjaciółkami - Daphne
zaśmiała się przy tych słowach raz jeszcze. - Mieszkałyśmy
kilka kilometrów od siebie i miałyśmy wielu wspólnych zna
jomych. .. Ale powiedz, co mi radzisz na bóle głowy?....
Doktor siedział bez słowa, gdy dziewczyna trajkotała. Te
raz zapytał uprzejmie:
- Powiedz mi coś więcej na temat tych bólów. Może coś
cię dręczy albo przemęczasz się? ,
- Myślisz, że bywam na zbyt wielu przyjęciach? No więc
lubię towarzyskie życie. Dlaczego nie? Jesteśmy młodzi tylko
raz. A poza tym człowiek broni się przed nudą.
- Nuda może być powodem twoich bólów. Proponuję,
żebyś nie wracała zbyt późno do domu i odbywała codziennie
długie spacery. Ogranicz również alkohol i kładź się do łóżka
o sensownej porze.
Daphne zrobiła kwaśną minę.
49
- Och, Titusie. Czy musisz być taki nudny? A ja miałam
zamiar poprosić cię, żebyś nas odwiedził w czasie weekendu.
Ale teraz nie zrobię tego.
- Ja w każdym razie nie mam czasu - odpowiedział, ody-
mając wargi. Wstał zza biurka i wręczył jej receptę. - Bierz
ten lek przez tydzień i obserwuj, czy będzie jakaś poprawa.
Jeśli nie, to sięgniemy po coś mocniejszego. W każdym razie
nie masz się czym niepokoić.
Otworzył przed nią drzwi, uśmiechnęła się i wyszła. Bar
dzo ładna twarz, pomyślał, ale nic poza nią. Gdyby miał
się żenić, musiałaby to być kobieta inteligentna, która potra
fiłaby wysłuchać go, bez bawienia się kolczykami czy przy
glądania paznokciom. Nie musiałaby być piękna czy nawet
ładna... nadrobić by to mogła stosownym ubraniem... W tym
momencie zdał sobie sprawę, że w przyszłej żonie chciał
by mieć przede wszystkim towarzyszkę życia. Nie był już
w wieku, kiedy człowiek zakochuje się, a poza tym uważał,
że małżeństwo, które opiera się na wzajemnej sympatii, po
szanowaniu i zgodności charakterów może mieć większe
szanse na sukces niż takie, do którego dochodzi pod wpływem
impulsu.
Doktor usiadł za biurkiem, przepędził natrętne myśli i rzu
cił okiem na kartę następnego pacjenta.
Gdy pożegnał ostatniego, jeszcze raz pomyślał o Arabelli
i ponownie doszedł do wniosku, że absurdem byłoby, gdyby
pracowała tu w nieskończoność jako pomoc domowa, a także
pozostawała sama na noc w tym domu, nie mając nikogo, kto
mógłby ją ewentualnie obronić. Nikogo z wyjątkiem szcze
niaka i kota.
Jeśli natomiast chodziło o Arabellę, to unikała doktora Ta-
venera, jak tylko mogła. Lecz jednocześnie pragnęła wiedzieć
50
o nim więcej. Tych parę szczegółów z jego życia, o których
wiedziała, bardzo ją intrygowało. Była przekonana, że jest
zatwardziałym kawalerem, ale z drugiej strony, przysłuchując
się od czasu do czasu plotkującym pielęgniarkom, dowiedzia
ła się, że jest kimś bardzo cenionym w swoim środowisku,
i już wiele kobiet zarzucało na doktorka swoje sieci, w na
dziei na ożenek. Sama zresztą widziała, jak jego wieloletnia
znajoma, Daphne, uśmiechała się do niego kusząco. Arabella
wyobrażała sobie, jak musi być miło, gdy ma się takiego
męża, mieszka w takim uroczym domu i spotyka z wielu inte
resującymi ludźmi. Gdy można kupować nowe rzeczy do
ubrania, bez oglądania, na wstępie, wywieszki z ceną. Ale to
nie był powód, zęby wychodzić za mąż.
Po takiej konkluzji dziewczyna zakończyła sprzątanie, ze
szła do sutereny, żeby przygotować kolację, a gdy wszyscy
byli już nasyceni, zabrała swoje zwierzaki do ogródka, aby
się trochę wyhasały.
Sobota przebiegła rutynowo, na zakupach i miłym odpo
czynku. Gdy nadszedł wieczór, już po kolacji, usiadła ze
swymi pupilami w cieple gazowego płomienia i przeglądała
magazyny przyniesione z góry, z lekarskich poczekalni.
Niedziela okazała się znacznie bardziej atrakcyjna. Przede
wszystkim spacer z Bassettem do Regent Parku przyniósł
obojgu wiele radości. Szczeniak, teraz wyraźnie zaokrąglony
i podrosły, biegł przy niej grzecznie na świeżo kupionej smy
czy. Chwilami tylko gonił za opadającymi liśćmi, poszczeku
jąc przy tym zabawnie. W domu Percy powitał ich z wielką
serdecznością. Arabella nakarmiła wszystkich, a potem usia
dła przy stoliku i zaczęła robić cotygodniowe podliczenia wy
datków i oszczędności.
Mając nawet trzy gęby do nakarmienia, była w stanie od
łożyć trochę grosiwa. Ale przyszłość była niepewna. Gdyby
51
służyła doktorom do końca swoich aktywnych dni, to i tak nie
zdołałaby odłożyć dość pieniędzy na wiek emerytalny. Na
razie radziła sobie jako tako, ale mogła się przecież w każdej
chwili rozchorować, utracić pracę. Gdyby musiała ją zmienić,
potrzebny by jej był nowy dach nad głową, na który jednak
nie miałaby dość pieniędzy. Za miesiąc lub dwa, gdy poczuje
się odrobinę pewniej, powinna zacząć się rozglądać za pracą
w charakterze kucharki. Wciąż miała nadzieję, że wreszcie
znajdzie miejsce, gdzie nie będą mieli nic przeciw jej kotu
i psu. Z drugiej strony była świadoma, że obaj doktorzy czuli
się nieswojo, iż pracuje dla nich. Podejrzewała doktora Mar
shalla, że dał jej zajęcie pod wpływem impulsu serca i być
może żałuje teraz tej decyzji.
Gdy była już w łóżku, a tym razem położyła się wcześniej,
puściła wodze fantazji. Nie brała jednak pod uwagę, że jakiś
młody człowiek może się w niej nagle zakochać po uszy i na
mówić do małżeństwa. Na takie myślenie była zbyt praktyczną,
realnie myślącą dziewczyną. Miała nadzieję natomiast na inny
cud. Mianowicie, że ktoś zaproponuje jej pracę w charakterze
mistrzyni patelni. Dobrze płatną pracę, w okazałej rezydencji,
z domkiem dla służby na tyłach ogrodu czy nawet parku i bez
zastrzeżeń co do jej ukochanych zwierzaków.
Obaj lekarze pojawili się w poniedziałek wcześnie rano
i doktor Marshall przeszedł od razu do gabinetu wspólnika.
- Zapowiada się piękny dzień - powiedział na wstępie.
- Ogród wygląda ładnie, Arabella dba o wszystko należycie.
- Ruchem głowy James wskazał wymownie na wazę pełną
świeżych kwiatów.
Doktor Tavener robił jakieś notatki przy biurku, ale po tych
słowach odłożył pióro.
- Zgodzisz się chyba, Jamesie, że jeśli o nią chodzi, mu
simy coś zrobić. Właściwie nie powinniśmy dawać jej tej
52
pracy. Była u mnie niedawno pacjentka, która chodziła z Ara-
bellą do szkoły, zna ją więc od lat. Widywały się często, nim
rodzice Arabelli zginęli w wypadku.
- I chcesz powiedzieć, że ta przyjaciółka była zaszokowa
na pracą,, którą dziewczyna wykonuje u nas?
- Wydawało mi się, że była raczej rozbawiona...
- Trudno więc powiedzieć, że to przyjaciółka. Jestem
przekonany, że Arabella jest bardzo dumna i nie chce swych
znajomych wpędzać w zakłopotanie. Dlatego prowadzi samo
tne życie.
- O to mi, między innymi, chodzi. Nie podoba mi się, że
spędza tutaj samotnie noce.
Wspólnik obrzucił go pytającym spojrzeniem.
- Być może masz rację. Jest przecież drobna, nieduża. Mó
wiła mi jednak, że ta samotność nie przyprawia ją o jakieś lęki.
- Była skłonna powiedzieć ci wszystko, byle tylko znaleźć
dach nad głową.
- A zatem, co mamy z tym zrobić? Jedyne wyjście to
znaleźć jej męża...
- Dziewczyna doskonale gotuje. Gdybyśmy mogli roze
jrzeć się za kimś, kto zaakceptuje jej zwierzęta, byłaby, pra
cując jako szefowa kuchni, bezpiecznai żyłaby w stosowniej-
szych warunkach.
- A mnie się wydaje, powtarzam, że najlepsze wyjście dla
niej to odpowiedni mąż. Będzie na pewno dobrą żoną, a także
pomocną w życiu codziennym. Nie trzeba przy niej wzywać
hydraulika czy elektryka. Pomyśl o tym, Titusie. Byłaby do
skonała dla ciebie. Czas już, żebyś się ożenił... pacjenci lubią
żonatych lekarzy!
Titus nie odpowiedział, James dorzucił więc:
- Ja tylko żartowałem. No, ale na mnie już czas. Czy masz
obłożony dzisiaj cały poranek?
53
- Tak, i popołudnie też. A wieczorem muszę być w klinice.
- Musisz wpaść do nas na kolację w najbliższych dniach.
Poproszę Angie, żeby zadzwoniła do ciebie i umówiła się.
- Będzie to bardzo miłe z waszej strony. Dziękuję z góry.
Doktor Tavener, gdy został sam, otworzył podręczne ar
chiwum pacjentów, ale nie miał zamiaru zagłębiać się w nim.
Pomyślał, że to będzie najlepsze rozwiązanie: znaleźć nową
pracę dla Arabelli. Na wsi, oczywiście, bo w głębi serca była
dziewczyną tęskniącą do tamtego środowiska... Ale tutaj zro
bi się jednak pusto bez niej...
Arabella, nieświadoma tego, że ktoś planował jej przy
szłość, sięgnęła po włóczkę na sweter, którą niedawno udało
się jej tanio kupić, i zaczęła dziergać na drutach, rzucając od
czasu do czasu okiem na Percy'ego i Bassetta.
Titus Tavener, człowiek bardzo majętny, posiadał w hrab
stwie Wiltshire niewielki dworek. Był on w posiadaniu jego
rodziny od przeszło dwustu lat. Doktor, gdy tylko czas mu
pozwalał, wsiadał do samochodu, zabierał ze sobą psa i jechał
na wieś, gdzie bawił się pracą w ogrodzie i dużo spacerował.
Rodzice dawno już nie żyli, ale jego babcia zachowała się
jeszcze w niezłym zdrowiu i mieszkała właśnie w tym dwo
rze z potulną panią do towarzystwa. Obu niewiastami opie
kował się niejaki Butter i jego żona. Kiedyś czynili to samo
wobec rodziców Titusa, a być może będą się troszczyć rów
nież o samego doktora, gdy będzie w starszym wieku, jeśli
oczywiście dożyją. Trudno było wyobrazić sobie to miejsce
bez Butterów!
Doktor wybrał się do swej posiadłości w najbliższy week
end. Wieczór był jesienny, ale pogodny. Zastał wszystkie okna
we dworze oświetlone, a nad kominami unosił się malowniczy
54
dym. Gdy samochód zatrzymał się na podjeździe, z drzwi
domu wybiegł pies, ujadając radośnie. Był to brat Beauty,
Duke. Okrążył auto parę razy, zachwycony przyjazdem gości,
i we trójkę skierowali się do drzwi dworu, gdzie oczekiwał
już Butter.
- Miło jest znowu widzieć szanownego pana - powie
dział. - Pani Tavener jest w salonie i czeka z herbatą.
Titus przeszedł przez hol z pięknie wypolerowaną, drew
nianą podłogą i wkroczył do salonu umeblowanego sprzętami
w stylu georgiańskim. Kominek był z okresu królowej Anny.
Wisiało nad nim wielkie lustro w bogato złoconej ramie.
Ozdobą salonu były też dwie panie, siedzące w fotelach
w stylu regencji. Przed nimi, na podręcznym stoliku, znajdo
wały się rozłożone karty do gry.
Doktor podszedł do babki i pochylił się nad nią, żeby ją
ucałować. Rysy miała surowe, ale do wnuka uśmiechnęła się
serdecznie.
- Titusie, kochanie. Cieszę się, że cię znowu widzę. Tak
rzadko bywasz w domu.
- Mój dom jest w Londynie - powiedział łagodnym gło
sem. - W każdym razie, gdy pracuję.
Tak, tak. Nie mam co do tego wątpliwości, że tamten
dom jest bardzo piękny. Ale ten, tutaj, to przecież rodzinna
siedziba. Czas już, Titusie, żebyś założył rodzinę.
Wnuk w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i podszedł
do drugiej pani, żeby uścisnąć jej rękę. Panna Welling by
ła szczupłą kobietą, w bliżej nieokreślonym wieku, z ostrym
nosem, krótkowzrocznymi brązowymi oczami, z których wy
zierał jakiś niepokój. A przecież nie było podstaw do niego.
Traktowano ją w tej posiadłości uprzejmie, i wręcz z sercem
na dłoni.
Panna Welling uśmiechnęła się do doktora i dyplomatycz-
55
nie wyśliznęła się z salonu, mówiąc, że chce sprawdzić, czy
herbata będzie niebawem podana.
- Kochana istota - powiedziała pani Tavener. - Patrząc na
nią, ktoś mógłby przypuszczać, że ją bijam. Podejdź i usiądź,
i powiedz mi, co ostatnio porabiasz.
Doktor przysunął sobie fotel i zdał krótką relację ze swoich
ostatnich poczynań. Potem wypili herbatę i Titus zabrał psy
na spacer w zapadającym już zmroku. Gdy wrócił do domu,
zastał babkę samą.
- Panna Welling oświadczyła, że musi się zrobić na pięk
ną. Mamy więc co najmniej godzinę do dyspozycji, powiedz
zatem, co cię gnębi. Jesteś zupełnie jak ojciec. Im większy stał
przed nim problem, tym twarz miał bardziej nieprzeniknioną.
Czyżbyś się wreszcie zakochał?
- Nie, nie! Sądzę, że nigdy mi się to już nie przytrafi, tak,
żebym chciał się żenić. Ale mam rzeczywiście problem...
W krótkich słowach opowiedział babce o Arabelli. Mówił
głosem spokojnym i jakby bez osobistego zaangażowania. Na
koniec zapytał krótko:
- Czy masz, babciu, jakiś pomysł w tej sprawie?
- Wydaje mi się, że młoda kobieta podjęła się najbardziej
niestosownej dla siebie pracy. Zorganizowała sobie jednak
u was coś w rodzaju własnego domu, stała się niezależna
i może mieć przy sobie swoich ulubieńców. Poczucie bezpie
czeństwa życiowego jest dla niej na pewno bardzo ważne. To,
że tak nagle wpadła w biedę i została sama na świecie, mu
siało być dla niej prawdziwym szokiem. Nie wiem, czy byłaby
zachwycona, gdyby miała jeszcze raz zmieniać swe otoczenie
i warunki życiowe, nawet na być może stosowniejsze. A poza
tym, ty straciłbyś z nią kontakt. Czy ją lubisz?
- Tak, lubię. Zdumiewa mnie to, ale mamy wiele wspól
nego w patrzeniu na świat. Jest mało wymagająca jako osoba,
56
która komuś towarzyszy. I nigdy nie pozwala sobie na cierp
kie, złośliwe odezwania.
Pani Tavener postarała się ukryć uśmiech.
- Z twojej opowieści wnioskuję, że ta dziewczyna potrafi
pilnować swoich spraw, chociaż zgadzam się z tobą, iż prze
bywanie samotnie w nocy w tamtym domu nie może zachwy
cać. - Starsza pani popatrzyła na wnuka. - Obiecuję ci, mój
drogi, że popytam wśród znajomych i jeśli usłyszę o czymś
odpowiednim dla tej dziewczyny, zaraz cię powiadomię. Czy
ma należytą prezencję?
- Tak... jest dobrze ubrana, ale chyba niezbyt modnie. Ma
dobre maniery. Nie jest pięknością, ma jednak ładne oczy...
powiem więcej, piękne oczy... i przyjemny głos.
Pani Tavener zastanowiła się nad odpowiedzią wnuka i zde
cydowała się nie komentować jej. W miejsce tego powiedziała:
- Wybieram się do Londynu w przyszłym tygodniu po
zakupy. Czy będziesz mógł mnie przenocować? Oczywiście
przyjedzie ze mną panna Welling. Obiecuję, że nie zrobimy ci
kłopotu.
- Przeciwnie, ogromnie się z tego cieszę. Czy będziesz
chciała pójść do teatru? Grają parę dobrych sztuk. Obawiam
się, że nie będzie mnie w domu przez cały dzień, ale postaram
się być wolny wieczorami.
- Do teatru wybiorę się z wielką przyjemnością. Na coś
romantycznego, z muzyką, jeśli to możliwe. Czy ścierpisz nas
przez trzy dni?
- Możecie być oczywiście dłużej, jeśli w Londynie spo
doba ci się, babciu. Wiesz doskonale, że zawsze się cieszę,
gdy przyjeżdżasz.
- Tak, kochanie. Wiem o tym. Przyjedziemy więc we wto
rek, a wrócimy tutaj w czwartek wieczorem. Butter zawiezie
nas i przywiezie. - Starsza pani chwilę się zastanawiała. -
57
Myślę, że także pani Butter może towarzyszyć nam w podró
ży. Powiem, aby przyjechał po nas w czwartek rano, wówczas
oboje będą mogli przejść się także po sklepach.
- Doskonały pomysł. Ustal, proszę, wszystkie szczegóły
z moją gospodynią, panią Turner.
- Bardzo dziękuję. Miałabym jeszcze prośbę, żebyś prze
badał pannę Welling, kiedy będziemy w Londynie. Przyślę ją
do twego gabinetu lekarskiego. Ona nie przyznaje się do tego,
ale ja sądzę, że źle sypia.
- Tak, oczywiście. Powiem naszej recepcjonistce, żeby usta
liła z wami szczegóły wizyty na Wigmore Street.
W następnym tygodniu wszystko przebiegło zgodnie z pla
nem. Obie panie we wtorek zostały przywiezione do Londynu
i odwiedziły kilka renomowanych magazynów. Gdy zobaczyły
się w Małej Wenecji z Titusem, tego dnia wieczorem, powiedział
im, że ma bilety na musical. Sam widział go już i nie był szcze
gólnie zachwycony, ale w jego przeświadczeniu pewnie dlatego,
że oglądał go w towarzystwie córki przyjaciela, wyjątkowo nud
nej istoty, którą w zasadzie interesowało jedno: czy nie popsuła
się jej fryzura i czy nie zjadła kredki z ust?
Wizyta panny Welling została wyznaczona na następny
dzień, czyli na środę, mimo oporów ze strony babcinej towa
rzyszki. Utrzymywała, że czuje się doskonale i szkoda na nią
marnować drogocennego czasu doktora.
Środowy poranek był ponury i chłodny, padał również
drobny deszczyk. W wyniku tego pacjenci, którym Arabella
otwierała drzwi, byli w paskudnym nastroju. Na jej uprzejme
pozdrowienia odburkiwali coś tylko albo zalewali ją potokiem
skarg na cały świat. A na dodatek otrzepywali mokre parasole
nad jej wypolerowaną podłogą lub wręczali jej ociekające
58
wodą okrycia. Gdy więc znowu zadźwięczał dzwonek i sto
jąca w drzwiach starsza pani mile dziewczynę pozdrowiła,
było to dla niej ogromnym zaskoczeniem. Odpowiedziała
więc równie uprzejmym uśmiechem i słowem. Starszej pani
towarzyszyła młodsza od niej kobieta, z bolesnym wyrazem
twarzy. Arabella, domyślając się, że pacjentką jest ta druga
niewiasta, odebrała od niej płaszcz i wskazała drzwi gabinetu
doktora Tavenera. Starsza pani popchnęła lekko swą towarzy
szkę w tamtym kierunku i odezwała się:
- Paskudny dzień, prawda? Londyn przy takiej pogodzie
bywa straszny. Czy panienka tu mieszka?
- Tak. Jestem pomocą domową. Czy pozwoli pani, że
wezmę ten mokry płaszcz?
- Nie, nie, dziękuję. Muszę powiedzieć, że nie wygląda
pani na gosposię.
Arabella zarumieniła się, ale pomyślała sobie, że wiek
rozgrzesza starszą panią, a poza tym zapewne z natury jest
dociekliwa.
- Jestem bardzo zadowolona z tego zajęcia, to dobra pra
ca. Może przejdzie pani do poczekalni doktora Tavenera?
- Po tych słowach Arabella zeszła szybko do siebie. Chciała
wypić filiżankę kawy, nim ostatnia pacjentka wyjdzie od do
ktora, a była nią niewiasta towarzysząca starszej pani.
Panna Welling po dwudziestu minutach była gotowa do
drogi powrotnej. Titus towarzyszył jej do drzwi.
- Sprowadzę taksówkę - powiedział i zatrzymał się w pół
kroku, bowiem dostrzegł w swej poczekalni babcię.
- Dzień dobry, Titusie - powitała go z powagą, ale jedno
cześnie uśmiechnęła się serdecznie.
- Co o niej sądzisz? - zapytał. - Bo przecież chęć pozna
nia jej osobiście sprowadziła cię tutaj. Nie mylę się, prawda?
59
- Oczywiście masz rację. To nie jest praca dla niej. Musisz
poszukać dla niej coś innego. Zgadzam się także z tobą, że
nie jest szczególnie urodziwa. Ale oczywiście ładny wygląd
nie jest ważny, jeśli kobieta wyśmienicie gotuje. - Starsza
pani podniosła się. - Czy znalazłeś pannę Welling w dobrym
zdrowiu?
- Generalnie mówiąc, tak. Ale szczegóły może omówimy
wieczorem. Muszę spieszyć się do kliniki.
Gdy Arabella po chwili pojawiła się w holu, nikogo już nie
było, z wyjątkiem pielęgniarki doktora. Mamrotała coś pod
nosem poirytowana, gdyż doktor Tavener miał jeszcze pacjen
tów wieczorem, a ona chciała tego dnia wrócić do domu jak
najwcześniej.
Arabella w strugach deszczu, a więc w pośpiechu, robiła
zakupy. Wciąż jej myśl wędrowała ku doktorowi Tavenerowi.
W jej przekonaniu pracował zbyt ciężko. Miała nadzieję, że
nadejdzie czas, kiedy będzie jadł jak należy i dostatecznie
wysypiał się. Trudno jednak byłoby go do tego namówić, bo
zawsze miał jakieś zgrabne wytłumaczenie, a poza tym twarz
jego była nieprzenikniona.
Wybierając starannie co bardziej dorodne marchewki i in
ne warzywa, powtórzyła sobie jeszcze raz, że musi przestać
o nim myśleć... to była po prostu strata czasu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Doktor Tavener nie wiedział, kiedy ten absurdalny po
mysł przyszedł mu do głowy po raz pierwszy. Być może
na przyjęciu, gdy siedział przy stole z dwoma czarujący
mi kobietami. Obie poszukiwały męża i obie były roz
wiedzione. Nie był zarozumiałym mężczyzną, lecz zdawał
sobie sprawę, iż jest przystojny, co więcej, że ma dość pie
niędzy, aby nasycić najbardziej chciwą kobietę. Mogło to
się stać również owego poranka, gdy pojechał do swej wiej
skiej rezydencji na weekend i wybrał się z psami na prze
chadzkę. Poprzednia noc była zimna i mróz okrył szro
nem każde źdźbło trawy, każdą gałązkę. Bardzo wtedy chciał,
żeby była przy nim Arabella i także podziwiała ten wspania
ły widok.
- Nie jestem w niej zakochany - powiedział do Beauty.
- Po prostu uważam ją za dobrego kompana. - Był także
przekonany, że towarzystwo Arabelli uwolniłoby go od tych
męczących kobiet, które były mu przedstawiane przez przy
jaciół, w błędnym przekonaniu, iż spośród tych pań wybierze
sobie żonę.
Ponieważ jednak pomysł był mimo wszystko absurdal
ny, zdecydowanie unikał Arabelli. Ona zaś zastanawiała się,
co zrobiła, że był na nią taki poirytowany. Gdy bowiem na
tykali się na siebie, rzucał jej ponure spojrzenie. Była z tego
powodu nieszczęśliwa. Przecież jeszcze niedawno bywał taki
61
miły, uprzejmy. W efekcie robiła wszystko, aby o nim nie
myśleć.
Kiedy w środę rano Arabella przygotowywała wszystko na
przyjęcie pacjentów, coś się stało z elektrycznością. Przypu
szczalnie przepaliły się bezpieczniki, pomyślała i po ciemku
dotarła do holu, gdzie przewidująco w szufladzie stolika trzy
mała latarkę. W drugim kącie holu, w specjalnej szafce znaj
dował się licznik elektryczny i tablica rozdzielcza. Sprawdzi
ła, czy rzeczywiście bezpiecznik się przepalił i uklękła, aby
w dolnej szafce znaleźć zapasowy.
Titus Tavener pojawił się tego dnia wcześnie i stanął za
skoczony, widząc Arabellę klęczącą we wnętrzu szafki. Nim
jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, dziewczyna wycofała
się tyłem i stanęła na nogi, w garści trzymając bezpiecznik.
- Mógł pan zadzwonić - powiedziała opryskliwie - otwo
rzyłabym drzwi - Mówiąc to, ze złością potarła brudną ręką
policzek i pozostawiła na nim czarny ślad.
Doktor postawił torbę na podłodze, wyjął z rąk dziewczy
ny bezpiecznik, wyminął ją i wkręcił korek w gniazdko. Ara
bella uruchomiła ponownie odkurzacz, ale gdy podszedł do
niej, wyłączyła go i podziękowała za pomoc. Machnął baga
telizująco ręką, a potem rzekł:
- Chciałbym ci coś powiedzieć. Niestety, nie ma dość
czasu, żeby wszystko należycie wyjaśnić, ale pragnę ci się
oświadczyć. - Kiedy na jej twarzy pojawił się wyraz zdumie
nia, uprzejmie dodał: - Widzę, że jesteś zaskoczona, ale na
prawdę chciałbym, żebyś się zastanowiła nad moją propozy
cją. Proszę, przemyśl to i za parę dni przedyskutujemy sprawę
poważnie.
Uśmiechnął się na koniec i dorzucił:
- Nie chcę odrywać cię od pracy. - Po tych słowach po-
62
szedł do swego gabinetu, zamknął drzwi, a Arabellę pozosta
wił z otwartymi ustami i przyspieszonym pulsem.
Titus Tavener usiadł w gabinecie za biurkiem i zastanowił
się, czy przypadkiem nie oszalał?
Arabella nie miała co do tego wątpliwości... Był po prostu
przepracowany lub może pojawiły się u niego jakieś zaburze
nia umysłowe. Tak czy inaczej, nie wiedział, co mówi. Ona
musi zignorować całą sprawę, dać mu do zrozumienia, że nie
potraktowała tych oświadczyn poważnie.
Ostatni pacjent wyszedł przed piątą i zaraz potem wszyscy
pracownicy udali się do domów. Arabella skończyła codzien
ne porządki i właśnie zawiązywała plastikowy worek ze śmie
ciami, kiedy pojawił się doktor Tavener. Pod pachą trzymał
butelkę, a w ręce miał pudełko z nalepką ekskluzywnego ma
gazynu Harrodsa.
- Czy mogę wprosić się na kolację? Zapewne nie możesz
opuścić mieszkania, bo w przeciwnym wypadku zaprosiłbym
cię do siebie.
Dziewczyna postawiła worek na ziemi.
- Proszę posłuchać. Rozumiem pana. Przypuszczam, że
jest pan bardzo zmęczony i wyobraził sobie, że mówi nie do
mnie, lecz do kogoś zupełnie innego. Nie mam tego za złe....
Doktor wziął od niej worek ze śmieciami.
- Nie. Nic podobnego. Jestem jak najbardziej zdrowy na
umyśle. Dlatego proponuję, żebyśmy zjedli wspólnie kolację
i porozmawiali. - Titus nagle uśmiechnął się szeroko, i ona,
w sposób niezamierzony, rozpogodziła się także. - Mam bar
dzo dużo do wyjaśnienia - dodał.
- No więc dobrze - odparła. Dał jej do potrzymania bu
telkę i pudełko i wyniósł worek ze śmieciami na zewnątrz, do
63
pojemnika. Gdy potem mył ręce w jej pokoju, pomyślał, że
na pewno nie oszalał. Przeciwnie, to, co zaplanował, będzie
najrozsądniejszym krokiem w jego dotychczasowym życiu.
Arabella tymczasem zajrzała do małej spiżarni. Zamierzała
zjeść dziś wieczorem smażone jajka z ziemniakami, ale oczy
wiście na proszoną kolację to nie wystarczało. Odmierzyła
więc dwie porcje makaronu i wrzuciła do garnka, żeby się
ugotował. Utarła ser, przygotowała dwa jajka i obrała jeszcze
kilka kartofli. Przez cały czas doktor siedział w fotelu milczą
cy, z kotem na kolanach i szczeniakiem zwiniętym w, kłę
bek u jego stóp. Przyniósł tym razem butelkę wina „Claret",
natomiast w pudełku od Harrodsa był smakowity placek
z owocami.
Zdenerwowana jego upartym milczeniem, sprawdziła, czy
wszystko piecze się i gotuje należycie. Doszła do wniosku, że
będzie to trwało jeszcze pół godziny, usiadła więc w fotelu
naprzeciw doktora.
- Zdaję sobie sprawę - powiedział z poważnym wyrazem
twarzy - że zaskoczyłem cię moją propozycją, ale powtarzam,
wszystko jest przemyślane. Mam już czterdzieści lat, Arabel-
lo. A więc nie jestem młodzikiem. Kochałem się i odkochi-
wałem w różnych kobietach wiele razy, lecz nigdy nie znala
złem właściwej niewiasty i dlatego wolałem pozostać samot
ny. Jednak ostatnio wydaje mi się, że jest mi potrzebna żona.
To znaczy ktoś, kto oczekiwać mnie będzie codziennie w do
mu, towarzyszka życia, z którą mi będzie dobrze i wesoło,
ktoś, kto osłoni mnie przed ustawicznymi próbami przyjaciół,
aby mnie ożenić. Wydać ci się może, iż chcę, byś wyszła za
mnie z błahych powodów. Jednak nie są one gorsze od wielu
innych. Zbyt cię lubię, żeby udawać, że są jeszcze inne przy
czyny. Nie kocham się w tobie, ale lubię twoje towarzystwo
tak bardzo, że brak mi ciebie, gdy nie jesteś w pobliżu. Martwi
64
mnie to, iż mieszkasz w tym domu samotna, wykonujesz
wszystkie te służebne prace, i że nie masz przyjaciół ani god
nych rozrywek. Arabello, byłoby nam bardzo dobrze ze sobą,
i z korzyścią dla nas obojga.
Dziewczyna odparła ze spokojem:
- Nie znaczy to jednak, że... wystąpił pan ze swoją pro
pozycją z litości? Gdyby bowiem tak było, cisnęłabym w pa
na czymś ciężkim.
Arabella pamiętała, że w tamtych szczęśliwych czasach
kilku mężczyzn oświadczało się jej, ale żaden nie uczynił tego
tak szczerze i otwarcie, i bez zabawy w sentymenty, jak zrobił
to doktor.
- Nie lituję się nad tobą - powiedział z powagą - i nigdy
się nie litowałem. Natomiast interesujesz mnie, intrygujesz,
nieraz także irytujesz, również rozweselasz, bawisz. I co naj
ważniejsze, zgadzamy się ze sobą w sprawach liczących się.
- Przyznaję, że mówisz bez ogródek... - Niepostrzeżenie
dla siebie Arabella przestała zwracać się do niego per pan.
- Czy chciałabyś, żebym kłamał? Czy uwierzyłabyś, gdy
bym powiedział, że cię kocham?
- Oczywiście, że nie! To byłby absurd! - Zmarszczyła
nos. - Kolacja jest już gotowa.
Podobało się jej to, że natychmiast wstał, nalał wina do
kieliszków i zaniósł talerze do stołu.
Cały czas rozmawiali na rozmaite tematy, ale nie dotyka
jące sprawy, która sprawiła, że się tu oboje znaleźli. Miała
więc czas na otrząśnięcie się z szoku. Przy kolacji spierali się
na temat rozmaitych książek, uprawy róż, a zgadzali się co do
tego, że dobrze jest mieć w domu zwierzaki, którymi można
się opiekować.
- Miałam kiedyś kucyka - powiedziała Arabella, pełna
zadumy - i osiołka również. Kiedy musiałam wyprowadzić
65
się z poprzedniego domu, chciano te zwierzęta sprzedać. Ale
umieściłam je w schronisku dla zwierząt. Wciąż tam są, mam
przynajmniej taką nadzieję. - Podała adres, a doktor oświad
czył, że słyszał o tym schronisku i że cieszy się ono dobrą
opinią.
Dziewczyna przygotowała herbatę, a doktor zajął się zmy
waniem naczyń. Robił to bardzo sprawnie, więc zapytała,
czy w domu postępuje podobnie, mimo że ma przecież go
spodynię.
- Pani Turner wzięła mnie pod swoje skrzydła zaraz po
śmierci rodziców. I od tego czasu, przyznaję, rzadko zajmuję
się czynnościami domowymi. Ale potrafię robić wszystko,
jeśli jest taka potrzeba.
Gdy zasiedli do herbaty, w pewnej chwili zapytał:
- A zatem, ile czasu ci zajmie, żeby podjąć decyzję?
- Myślę, że będę się musiała zastanowić nad tą propozycją
w samotności - odparła. - Gdy jesteś tutaj, myśli moje rozpra
szają się. Brzmi to być może niegrzecznie, ale nie było to moim
zamiarem. Po prostu muszę wszystko przemyśleć z pewnym
dystansem. Nie wiem, czy rozumiesz o co mi chodzi?
- Oczywiście zdaję sobie sprawę. Umówmy się zatem
tak, że za tydzień zadam ci jeszcze raz to samo pytanie. Przez
ten czas nie będę ci się narzucał, nie dlatego, żebym cię chciał
unikać, ale pragnę, żebyś mogła wszystko spokojnie prze
myśleć.
Doktor wstał, uścisnął jej obie ręce, pocałował w policzek.
- Pamiętaj jednak - powiedziała Arabella - że gdybyś
zmienił zdanie...
- Nie. Mogę cię zapewnić, że nie zmienię.
Po jego wyjściu dziewczyna długo siedziała bez ruchu.
W głowie miała zamęt. Ale nie było sensu zastanawiać się
teraz nad powstałą sytuacją. Rano powróci do sprawy, bo
66
wtedy ma zawsze trzeźwiejszą głowę. Wydawało się jej, że
tej nocy nie będzie mogła spać. Okazało się jednak, że ledwo
przyłożyła głowę do poduszki, sen zmorzył ją natychmiast.
Następny dzień był, jak zwykle w listopadzie, ponury
i chłodny i przeżycia poprzedniego wieczora wydały się jej
nierealnym urojeniem. Przez kolejne dni toczyła sama ze sobą
wewnętrzny dialog, uwzględniając wszystkie za i przeciw.
Decyzji nie potrafiła jednak podjąć. Doszła zatem do wnio
sku, że musi z kimś na ten temat pogadać. Wieczorem zoba
czyła, że doktor Tavener opuszcza swój gabinet jako ostatni
z zespołu i zatrzymała go przy drzwiach wyjściowych.
- Czy można ci zająć pięć minut? Muszę kogoś popro
sić o poradę. A nie znam tutaj nikogo, z wyjątkiem ciebie.
Co prawda chodzi o nas dwoje, lecz jeśli założymy, że roz
mawiamy o zupełnie obcych nam osobach... Czy wyrażam
się dość jasno?
- Dobry, sensowny pomysł. Chodź do mego gabinetu,
zobaczymy, czy będę mógł coś dla ciebie zrobić.
W gabinecie podsunął jej jeden z foteli przeznaczonych dla
pacjentów, a sam usadowił się za biurkiem.
- Chodzi o to, że ja... przepraszam, że dziewczyna, o któ
rej mamy rozmawiać, nie jest pewna, czy zrobi słusznie, wy
chodząc za mąż za tego człowieka. Nie wie, czego on się
będzie po niej spodziewał. Nie wie też, czy on często wycho
dzi na różne przyjęcia towarzyskie. Czy jego przyjaciele będą
ją lubili? A może ona nie będzie lubiła tych przyjaciół? Nie
chciałaby, żeby z jej powodu musiał się wstydzić. Ta dziew
czyna nie jest ani bystra, ani dowcipna. Wszystko może się
okazać niewypałem. A na dodatek ona nie należy do ludzi,
którzy pochwalają rozwody... Przecież wychodzi się za mąż
z myślą, że krok ten będzie zwieńczony sukcesem.
Arabella patrzyła uparcie na twarz doktora, ale dostrzegała
67
na niej tylko spokojne, beznamiętne zainteresowanie tema
tem. Na koniec odezwał się zrównoważonym głosem:
- Ta dziewczyna martwi się niepotrzebnie. Ma złe wyob
rażenie o sobie. Ma wszelkie dane ku temu, żeby wypełniać
obowiązki spoczywające na żonie profesjonalisty. A przy
okazji powiem, że dla powracającego po wielogodzinnej pra
cy męża, rozszczebiotana żona może być prawdziwym utra
pieniem. Dodam jeszcze, że jeśli obie strony lubią się wza
jemnie, jest małe prawdopodobieństwo, iż małżeństwo skoń
czy się niepowodzeniem. Przeciwnie, fakt, iż między obu
osobami nie ma gorącego uczucia, zazwyczaj szybko mijają
cego, potwierdza tylko przypuszczenie, że to małżeństwo ma
szansę na sukces. - Po tych słowach doktor uśmiechnął się.
- Czy to, co powiedziałem, pomogło ci?
- Tak sądzę - przytaknęła. - Ale jest jeszcze jeden pro
blem. Jesteś bogaty.
- Zgadza się - powiedział, jakby przepraszając. - Jestem,
w rzeczy samej, bogaty, ale nigdy mi to nie sprawiało kłopotu.
Nie pozwolę też, żeby sprawiało tobie.
- No tak, gdybym jednak wyszła za ciebie za mąż, to chcę,
żebyś wiedział, że nie z powodu pieniędzy.
- Nie, nie. Ani przez chwilę nie przyszło mi to do głowy.
- Powiedział to z poważną miną i nie dostrzegła w nim ani
odrobiny rozbawienia.
- Dziękuję, że poświęciłeś mi swój czas i udzieliłeś porady.
Tego dnia doktor był umówiony na kolację u Marshallów.
Spóźnił się nieco, więc przepraszał gorąco panią domu i wrę
czył jej wielki bukiet róż.
- Wejdź, wejdź, prosimy, i na wstępie czegoś się napijemy
- powiedział James. - Dzisiaj nikogo innego nie zaprosili
śmy, będziemy więc mogli o wszystkim spokojnie pogadać.
68
Mam nadzieję, że przyjdziesz do nas na obiad w Boże Naro
dzenie. Angie poszukuje już odpowiedniej młodej pani, którą
też chce zaprosić, może cię zainteresuje. - Nie czekając na
reakcję Tavenera, James mówił dalej: - Mieliśmy dzisiaj mę
czący dzień. Jak rozumiem, zostałeś trochę dłużej, żeby upo
rządkować papierki?
- Nie - odparł Titus, sadowiąc się w wygodnym fotelu
klubowym, naprzeciw gospodarzy. - Nie o papierki chodziło.
Rozmawiałem z Arabellą.
- Bardzo miłe, małe stworzenie. Czy ma jakieś kłopoty?
- zapytał James i rzucił żonie krótkie spojrzenie. - Polubiła
byś ją, Angie. Szkoda, że nie możesz znaleźć dla niej męża,
Titusie.
- To już zbyteczne. Ma zamiar wyjść za mnie - powie
dział doktor Tavener.
- Coś takiego? Przyznam, Titusie, że jest wprost stworzo
na dla ciebie. Powinieneś przyprowadzić ją dzisiaj do nas.
- Pozostawiłem ją na Wigmore Street z odkurzaczem
w ręce i narzekającą, że woda kapie z kurków od umywalek.
Pani Marshall zaśmiała się.
- Titusie, to brzmi, jakbym ciebie słyszała. Bez sentymentów
i niezmiernie praktycznie. Czy bardzo jest w tobie zakochana?
- Ani trochę - odpowiedział. - Zresztą nie życzyłbym so
bie tego. Natomiast bardzo się oboje lubimy i mamy identy
czne spojrzenie na najważniejsze sprawy. Myślę, że nasze
małżeństwo będzie nie kończącym się pasmem sukcesów.
- Znamy cię od długiego czasu, od wielu, wielu lat - po
wiedziała pani Marshall - i zaczynałam już myśleć, że nigdy
się nie ożenisz. Bardzo więc nas oboje uradowałeś, Titusie.
- Przyprowadź ją tutaj, niech zobaczy, jak wygląda szczę
śliwe małżeństwo. Jesteśmy po ślubie już szesnaście lat
i wciąż ogromnie cenimy sobie ten związek. O, mój Boże!
69
- James dorzucił jeszcze. - Nagle sobie uświadomiłem, że
będziemy musieli znaleźć nową pomoc domową.
- Może zgodzisz się na tego byłego kierowcę autobusów?
- Dobry pomysł. Powiem jutro rano pannie Baird, żeby
się z nim skontaktowała.
Arabella była także w dobrym nastroju. Podjęła już decy
zję i nie miała zamiaru jej zmieniać. Widziała wśród znajo
mych wiele małżeństw, które się rozpadły, mimo że pary te
na początku, jak się to mówi, zakochane były w sobie po uszy.
Dziewczyna przyznawała w duchu rację Titusowi, że te same
zainteresowania, jak książki, muzyka, sposób życia, a także
zadowolenie z przebywania ze sobą, znaczą dla dwojga ludzi
więcej i bardziej gwarantują trwałość związku niż początko
we uniesienia uczuciowe. Oczywiście była w głębi duszy
przekonana, że zakochanie się byłoby też wspaniałą rzeczą,
ale wiedziała, że doktor Tavener był mężczyzną, który nie
miał zamiaru tracić czasu na miłosne wzdychania.
Zgodnie z tym, co obiecał, Titus nie próbował nawiązać
z nią kontaktu, aż do wyznaczonego dnia. Tydzień już się
skończył i ostatni pacjent i cały zespół opuścili budynek. Ara
bella chciała już się zabrać do porządków, kiedy pojawił się
doktor Tavener i wyjął jej z rąk szczotkę i inne narzędzia
pracy, i powiódł do pokoju na dole.
- Daj temu spokój - oświadczył. - Powiedz, czy wy
jdziesz za mnie? - Jego głos był w dalszym ciągu pozbawiony
wszelkich emocji. Ale czegóż mogła oczekiwać? Usiadła
i wskazała mu drugi fotel.
- Tak - odparła. A ponieważ zabrzmiało to trochę sucho,
dodała: - Tak, jeszcze raz dziękuję, wyjdę za ciebie.
- Wspaniale! Czy zatem możemy zaplanować teraz kilka
szczegółów? Wyprowadzisz się stąd pod koniec tygodnia. Jest
70
już umówiony do pomocy w domu mężczyzna, który zacznie
pracę w niedzielę. Postaram się o specjalne zezwolenie i bę
dziemy mogli wziąć ślub bardzo szybko...
- Wspomniałeś o „naszych planach" - zauważyła cierp
ko. - Coś mi się wydaje, że przyjąłeś z góry za pewnik, iż
zgodzę się na wszystko, co ty sobie obmyślisz.
- Przepraszam cię, bardzo mi przykro! To było niewyba
czalne. Przez cały ten tydzień planowałem i planowałem. Po
wiedz, Arabello, jak sobie wyobrażasz najbliższe dni, a zro
bimy zgodnie z twoim życzeniem.
- To, co proponujesz, brzmi sensownie - powiedziała
z powagą. - Gdzie mam się udać, gdy stąd się wyprowadzę?
- Mam dom na wsi... Mieszka tam moja babka. Czy zgo
dzisz się przebywać z nią przez kilka dni, gdy ja będę wszy
stko urządzał w Londynie? I czy zgodzisz się na to, żebyśmy
wzięli ślub w wiejskim kościele?
- Tak, bardzo mi to odpowiada. Lecz być może twoja
babcia... Jestem obca dla niej...
- Niezupełnie. Spotkałyście się już kiedyś. Wtedy, gdy
przyprowadziła do mnie tutaj swoją opiekunkę.
- Och, a więc ona wie, kim jestem? - westchnęła Arabel-
la. - Wie, że występowałam w roli pomocy domowej?
- Tak jest - Titus potaknął. - Wie również, że jesteś bar
dzo miłą dziewczyną, która będzie dla mnie dobrą żoną.
- Postaram się.
Pochylił się nad nią i wziął jej rękę w swoje dłonie.
- Uzgodniliśmy, że nie będzie między nami fałszywych
sentymentów. Mamy stać się przyjaciółmi, towarzyszami ży
cia, godzącymi się na to, że każde z nas ma prawo do prywat
ności, bez animozji i urazów, bez złośliwości. Mamy cieszyć
się własnym towarzystwem, spędzać wspólnie czas, gdy bę
dziemy mieli na to ochotę.
71
- Skoro takie jest twoje życzenie... Będziesz mi w tym
pomagał. Masz przecież wielu przyjaciół, sądzę, że czasami
lubisz się rozerwać, zabawić...
- Owszem. Teraz będziesz mi towarzyszyć...
- I już nie będziesz musiał wyrywać się z sieci uroczych
pań, które chcą cię złowić na męża. - Arabella zaśmiała się
przy tym głośno. - Gdy te panie zobaczą mnie, pomyślą sobie,
że zupełnie zgłupiałeś.
- Jeśli tak się stanie, to owe damy przestaną być naszymi
przyjaciółkami. Powiedz mi, czy masz dość pieniędzy? Może
będziesz chciała dokupić sobie coś z ubrania?
- Na początek wystarczy. Myślę, że będzie mi potrzeba
więcej szmatek dopiero po ślubie, jeśli mam wyglądać jak
żona pana doktora, z ogromnym wzięciem.
W tym miłym, swobodnym nastroju omawiali dalsze
szczegóły niedalekiego już, wspólnego pożycia. Arabella mia
ła wrażenie, jakby przeglądała książkę, strona po stronie i na
każdej znajdowała coś dla siebie nowego. Dowiedziała się na
przykład, że za ład i porządek w wiejskim dworze odpowie
dzialne jest małżeństwo Butterów i że sam Butter jest jedno
cześnie kierowcą samochodu, z którego usług Arabella miała
odtąd korzystać.
Ze swej strony powiedziała doktorowi, że zależy jej tylko .
na paru drobiazgach z jej wyposażenia, jak na przykład stolik
po matce. Większość jej rzeczy może zostać przy Wigmore
Street.
Na koniec zapytała, kiedy właściwie ślub ma się odbyć?
- Za tydzień... może za dziesięć dni, jak wolisz... A na
wet, jeśli nie masz nic przeciwko temu, możemy stanąć przed
ołtarzem już w sobotę rano i wrócić do Londynu w niedzielę.
- W ten sposób będziesz mógł przyjąć pacjentów w po
niedziałek. To rozsądna propozycja. - Arabella dostrzegła ul-
72
gę na jego twarzy, co przypomniało jej jeszcze raz, że ich
małżeństwo miało stać się przyjaznym porozumieniem, które
nie będzie zakłócało jego pracy.
Titus skierował się ku drzwiom.
- Okropnie mi przykro, że jeszcze teraz zostawiam cię
tutaj, Arabello. Czy jednak musisz nadal odkurzać wszystko,
czyścić?
- Jak najbardziej. To jest moja praca, którą powinnam
wykonywać dopóki tu jestem...
- Kiedy pobierzemy się - powiedział, obejmując ją ramie
niem - nigdy nie weźmiesz do ręki ścierki do kurzu czy do
wycierania naczyń. Nigdy... do końca swoich dni.
- Takiej obietnicy żadna dziewczyna się nie oprze. Musisz
mnie uprzedzić, kiedy tutaj ma się pojawić nowa pomoc do
mowa, żebym się odpowiednio przygotowała.
- Jutro się dowiesz. A teraz uważaj na siebie, moja droga.
Gdy została sama, zabrała się żywo do roboty, bowiem nie
tylko musiała jak zawsze dokładnie posprzątać, ale również
chciała poddać krytycznej ocenie swoją garderobę oraz przy
gotować kilka drobiazgów do zabrania ich do nowego domu.
Tego dnia położyła się więc do łóżka później niż zwykle.
Rano doktor Marshall poprosił ją do siebie zaraz po
przyjściu.
- Proszę, proszę - powiedział jowialnie. - A zatem zamie
rzasz nas opuścić. Mam jednak nadzieję, że teraz będziemy
się widywać znacznie częściej i dłużej. Oczywiście nigdy nie
myślałem, Arabello, że będziesz tu długo pracowała. Cieszę
się ogromnie z waszej decyzji i mam nadzieję, że będziecie
ze sobą szczęśliwi. Titus postarał się, żeby twój następca
przyszedł tu już dzisiaj rano. Wyjaśnij mu, jakie będą jego
obowiązki. Musisz niebawem przyjść do nas na obiad i po
znać moją żonę. Chociaż mam nadzieję, że zobaczycie się
1
73
wcześniej, bo zapewne zechcesz, żebym cię poprowadził do
ołtarza. A moja żona także tam będzie.
- Oczywiście. - Arabella była zachwycona. - Dziękuję
z całego serca za tę propozycję...
Mężczyzna w średnim wieku przedstawił się jako kandy
dat do pracy na miejsce Arabelli. Był bardzo miły, mówił
zabawnym cockneyem, to znaczy akcentem ze wschodnich
peryferii Londynu. Uprzednio był kierowcą autobusu, ale
zwolniono go z pracy i dziękował teraz losowi, że znalazł
nowe zatrudnienie i dach nad głową. Od dłuższego czasu był
wdowcem.
Oprowadzany po domu przez Arabellę wszystko w lot poj
mował i wyglądało na to, że będzie godnym następcą dziew
czyny. W zachwyt wprawiła go propozycja, że zostawi mu
dużo swoich rzeczy i chciał za nie koniecznie zapłacić. Z tru
dem mu to wyperswadowała. Okazało się, że on również ma
ukochanego kota, z którym nie chciałby się rozstawać. Umó
wili się, że nowa „gosposia do wszystkiego" pojawi się w so
botę i wtedy nastąpi oficjalne przekazanie miotły, kubła
i ścierki.
Arabella zjadła coś pospiesznie i poszła otworzyć drzwi
pierwszemu tego popołudnia pacjentowi. Ale doktora Tave-
nera wciąż nie było. Panna Baird wyjaśniła, że pojechał do
Birmingham i wróci dopiero w piątek.
- Nie miałam jeszcze okazji pogratulować ci, Arabello
- powiedziała z miłym uśmiechem. - Życzę wszystkiego naj
lepszego. Doktor Tavener to wspaniały mężczyzna. Jestem
pewna, że będziecie doskonale do siebie pasować. Żałujemy,
że stąd odchodzisz.
Arabella podziękowała.
- Ja także, wiesz o tym, czułam się tutaj bardzo dobrze.
74
Mężczyzna, który przychodzi na moje miejsce, wydaje mi się
miły i jest zachwycony, że ma znowu pracę.
Pan Flinn, czyli właśnie jej następca, pojawił się w sobo
tę rano punktualnie i udzieliła mu kolejnej „lekcji". Nato
miast doktor Tavener był nadal nieobecny. Arabella czuła
męczący ucisk w sercu. Nie wiedziała, jak rozumieć jego
nieobecność. Czyżby zupełnie zapomniał o swej przyszłej żo
nie? A może zmienił decyzję i nie ma zamiaru wiązać się
z nią?
Uznała swe obawy za absurdalne, lecz dopiero wtedy, gdy
pojawił się w drzwiach, tuż przed południem. Przywitał się
z nią przyjaźnie, ale bez jakichkolwiek usprawiedliwień. Po
chwili siedzieli już w samochodzie i Titus zakomunikował, że
tego dnia wypadła mu dodatkowa wizyta lekarska, w związku
z czym on sam dojedzie do wiejskiej rezydencji dopiero wie
czorem, natomiast wcześniej pojawi się w Londynie Butter,
aby ją zabrać samochodem do oczekującej babci.
Gdybym była piękna, czarująca i dobrze ubrana, pomyśla
ła Arabella wewnętrznie wzburzona, zrobiłabym awanturę, bo
przecież traktuje mnie jak paczkę wysyłaną pocztą. Czytając
w jej myślach, doktor powiedział:
- Przepraszam, że nie mogę zawieźć cię osobiście, ale o tej
niespodziewanej wizycie dowiedziałem się dopiero dziś rano
i musiałem zmienić nasze plany.
Popatrzył na jej zarumienione policzki i się uśmiechnął.
- Czy zgodzisz się na ślub w następną sobotę? Będziesz
miała w ten sposób więcej czasu na zakupy.
Oczywiście nie oponowała, tylko się jeszcze upewniła, że
będzie mogła zabrać swoje zwierzaki do dworu na wsi.
W drzwiach londyńskiego domu doktora powitała ich pani
Turner. Z serdeczną wylewnością. Arabella odetchnęła z ulgą.
- Przez wiele lat mówiłam doktorowi, że czas najwyższy,
75
żeby się ożenił i wydaje mi się, panno Lorimer, że wybrał,
bardzo dobrze. Cieszę się, że będę mogła usługiwać pani.
- Bardzo dziękuję, pani Turner - Arabella wyciągnęła rę
kę. - Jestem pewna, że doskonale się pani orientuje w upodo
baniach doktora.
- Oczywiście. Dba o własną wygodę, ale jest też wyrozu
miały na potrzeby innych, jeśli tak można powiedzieć. Kiedy
odbędzie się ślub, panno Lorimer?
- W następną sobotę. Mam nadzieję, że przyjdzie pani do
kościoła. To będzie bardzo cicha ceremonia.
Pani Turner odeszła, uśmiechając się pogodnie, a Arabella
miała czas, żeby poprawić fryzurę i makijaż. Była nieco zde
nerwowana, nie spieszyła się więc z tymi zabiegami. Po chwi
li pojawił się doktor i zaprowadził ją do niedużego pokoju.
Był przytulny, ładnie umeblowany, na kominku palił się ogień.
Okno wychodziło na balkon i dalej na kanał Małej Wenecji.
Na półkach wzdłuż ścian stało mnóstwo książek.
- Jadam tu zwykle śniadania - powiedział Titus. - Mo
żesz używać tego pokoju jako saloniku. Stolik twojej mamy
będzie tu wyglądał doskonale.
Podsunął fotel i usadowił Arabellę przy kominku. Przy
ogniu grzała się trójka zwierzaków, z Bassertem pośrodku.
- Jak mi się wydaje, moja suka zaadoptuje twego szcze
niaka, oczywiście, jeśli Percy się zgodzi.
Titus wręczył dziewczynie kieliszek.
- To szampan, bo przecież mamy coś uczcić, Arabello. Za
nasze zdrowie i za naszą wspólną, szczęśliwą przyszłość.
Spełniła toast i dodała żarliwie:
- Och, tak, mam nadzieję, że będzie szczęśliwa.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Wczesnym popołudniem Arabella wyjechała do wiejskiej
rezydencji granatowym jaguarem, prowadzonym przez But
lera. Zwierzęta umieszczone zostały na tylnym siedzeniu. Ti-
tus pożegnał się z nią serdecznie, jakby chciał ją uspokoić
przed spotkaniem z babcią. Ale sam sprawiał wrażenie czło
wieka, który odetchnął z ulgą z powodu jej odjazdu. O co
chodziło, czy o kogo, nie była w stanie rozszyfrować. W każ
dym razie popołudniowe spotkanie miało być bardzo ważne.
Spotkanie z przyjaciółką? - zastanawiała się pełna niepokoju.
Przecież sam jej opowiadał, że wiele razy zakochiwał się
i odkochiwał. Może ta ostatnia sympatia nie mogła wyjść za
niego za mąż, bo już była związana z innym? A może nie
miała ochoty na legalny związek? Czyżby więc właśnie dzi
siaj mieli sobie powiedzieć „do widzenia?" Myśli te tak po
działały na Arabellę, że była bliska płaczu. Na szczęście But-
ter doszedł do wniosku, że powinien bawić rozmową przyszłą
żonę szefa.
- Przyzna pani, że dom w Małej Wenecji jest bardzo ład
ny. Ale dwór wiejski, do którego jedziemy, to jest właściwa
siedziba doktora. Sam w sobie może nie jest zbyt duży, ma
jednak wielkie tereny wokół i ogród, z którego każdy byłby
dumny. Mieszkamy tam z żoną od lat. Przedtem służyliśmy
u ojca pana Titusa. Doktor bardzo jest lubiany we wsi. Mie
szka tam również starsza pani Tavener z damą do towarzy-
77
stwa. Obie mają pokoje do własnej dyspozycji. Pod tym sa
mym dachem, ale całkiem niezależne.
Butter wyprzedził w tej chwili wielką ciężarówkę i trzymał
się nadal pasma szybkiego ruchu. Był nadspodziewanie do
brym kierowcą, pewnym swych umiejętności. Prowadził auto
z szybkością ponad stu kilometrów na godzinę.
- Czy nie jadę za prędko, panienko?
- Nie, nie. Ja lubię dużą szybkość. Kiedyś sama prowadzi
łam rovera.
- To fajny mały samochodzik. W garażu na wsi stoi mi-
nimorris i będzie go pani mogła używać dla własnych celów.
Arabella była przekonana, że w małżeństwie przyjdzie jej
przeżyć dużo takich dni, kiedy będzie zdana całkowicie na
siebie.
Byli już blisko wiejskiej siedziby i czuła coraz większy
wewnętrzny niepokój przed spotkaniem z babką Titusa. Star
sza pani być może nie jest zachwycona, że jej wnuk chce
poślubić dziewczynę, która jeszcze wczoraj była pomocą do
mową. I być może jest zła z tego powodu, chociaż Titus mó
wił coś zupełnie innego.
Wjechali do wsi. Domki były niewielkie, zbudowane z ka
mienia, z czerwonymi dachami. Między nimi, w samym środ
ku, stał kościół, niewspółmiernie duży jak na tak małą parafię.
Droga przebiegała obok świątyni, a potem wspinała się na
pagórek. Arabella zobaczyła dwór i westchnęła z zachwytem.
Wyglądał uroczo w półmroku zimowego wieczoru. Wszy
stkie światła się paliły i gdy Butter zatrzymał samochód przed
wejściem, drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich mała,
tęgawa kobieta. W ogóle nie zważała na chłód panujący na
dworze.
Butter pomógł dziewczynie wysiąść z wozu. Pod pachę
wzięła szczeniaka, a do ręki koszyk z pomrukującym kotem.
78
- Witamy w domu. - Mała kobieta pochwyciła wolną rę
kę Arabelli i mocno ją uścisnęła. - Nazywam się Butter, pa
nienko. Jestem szczęśliwa, że pani do nas przyjechała. Na
dworze zimno, proszę więc szybko wejść do środka. Na pew
no chętnie napije się pani gorącej herbaty. Mąż zajmie się
tymczasem szczenięciem i kotem. A potem pójdziemy do pa
ni Tavener. •.
Arabella po chwili znalazła się w małym pokoju, wyłożonym
drewnianą boazerią, oświetlonym kinkietami, wygodnie umeb
lowanym. Na zabytkowym kominku wesoło trzaskał ogień.
- Nasz pan często używa tego pokoju - powiedziała pani
Butter, przygotowując wszystko do podania herbaty. - Gdy
wraca z długiego spaceru z psami, siada tutaj i mówi: „Pani
Butter, jestem głodny jak wilk", a potem zjada z apetytem
ogromny posiłek, który mógłby zaspokoić wielkoluda. Ale on
przecież sam jest wielkoludem, prawda, panienko? A poza
tym, jest bardzo dobrym człowiekiem. - Kobieta przerwała
na chwilę swój monolog, a potem dorzuciła: - Cieszymy się
wszyscy, że pan Titus wreszcie się żeni. Tutaj potrzebna jest
pani domu... i dużo dzieci.
Arabella, lekko zaszokowana, uśmiechnęła się, skinęła
głową i coś zamruczała. Gdy została sama, wypiła duszkiem
herbatę i zagryzła ją rogalikiem z dżemem. Zaczęła się mar
twić, co się dzieje z jej pieszczochami, ale w drzwiach ukazał
się właśnie Butter z kotem pod pachą, a mały Bassett biegł
przy jego nodze. Czarny labrador pojawił się z nimi również,
podbiegł do Arabelli i przysiadł przy niej. Podrapała go po
głowie, czym był zachwycony. Po chwili trzy zwierzaki grza
ły się zgodnie w cieple kominka.
- A teraz czas już - powiedział Butter - żebyśmy przeszli
do pani Tavener. Zwierzęta zostaną tutaj i proszę się nie oba
wiać, Duke jest łagodny i na dodatek bardzo lubi koty.
79
Dom okazał się większy, niż Arabella się spodziewała. Miał
wiele pokoi, korytarzy i schodów. Apartamenty pani Tavener
mieściły się na pierwszym piętrze, na tyłach domu. Butter
zapukał do drzwi i otworzyła im panna Welling, witając Ara-
bellę miłym uśmiechem.
- Pani Tavener czeka na kolejne spotkanie, panno Lori-
mer. Pragnę życzyć pani wszystkiego najlepszego. Jesteśmy
zachwyceni, że doktor się żeni.
Po tych słowach wprowadziła dziewczynę do pokoju przy
końcu korytarza. To pomieszczenie było obszerne, pełne naj
rozmaitszych mebli, i miało okno w głębokiej wnęce. Ogień
buzował w eleganckim kominku. Pani Tavener siedziała wy
prostowana na krześle z wysokim oparciem, a na kolanach
trzymała książkę.
- Jak widzę, zjawiła się narzeczona Titusa. Moja droga,
jestem szczęśliwa, że wchodzisz do naszej rodziny... Podejdź
i pocałuj mnie.
Arabella zbliżyła się, manewrując ostrożnie między stolika
mi, fotelami i szafkami pełnymi różnych cudeniek. Pocałowała
delikatnie pomarszczony policzek i usiadła obok starszej pani.
- Titus niedawno telefonował. Chciał się dowiedzieć, czy
już przyjechałaś. Właśnie wyjeżdżał z Londynu. Żałował, że
nie mógł sam cię tutaj przywieźć. Cieszę się, moja droga, że
zostaniesz u nas przez parę dni. Traktuj tę rezydencję jak swój
dom. Bo tak będzie w rzeczywistości. Mieszkam tutaj z panną
Welling, ale zapewniam cię, że nie mam zwyczaju wtrącać się
do życia Titusa. Tak samo nie będę wtrącać się do twojego.
- Starsza pani uśmiechnęła się przy tym. - Ale z drugiej stro
ny proszę cię bardzo, jeśli będziesz potrzebowała rady
lub miała ochotę po prostu pogadać, nie krępuj się i przyjdź
do mnie.
Arabella od początku więc polubiła starszą panią.
80
- Sądzę, że często potrzeba mi będzie światłej porady.
Przecież tak niewiele wiem o prywatnym życiu Titusa.
W tym momencie pojawiła się pani Butter i zaproponowała
dziewczynie, że pokaże jej pokój, w którym miała tymczaso
wo zamieszkać.
- Doktor będzie tutaj już za godzinę i zapewne panienka
będzie chciała przygotować się na jego powitanie. Dodam, że
pozwoliłam sobie rozpakować rzeczy panienki.
Pokój był czarujący. Urządzony meblami z drzewa ci
sowego i jabłoni. Zasłony były z pastelowego perkalu, w tym
samym kolorze, co dywan na podłodze i narzuta na łóż
ku. Arabella wzięła kąpiel, i z największym trudem opar
ła się pokusie, aby poleżeć w ciepłej wannie i podumać.
Ubrała się w swą jedyną wieczorową suknię, mającą już parę
lat, ale wciąż elegancką. Zrobiła staranny makijaż, uporząd
kowała fryzurę i zeszła na dół, do małego pokoju, gdzie nadał
przebywały jej własne ulubione zwierzęta, a także miejsco
we, w doskonałej już komitywie. Zegar na kominku wydzwo
nił siódmą. W parę minut później pojawił się Titus.
- Jestem już tutaj od pół godziny, ale nie chciałem ci
przeszkadzać. Czy dobrze się czujesz? Widziałaś już babcię?
Czy Butterowie opiekują się tobą należycie?
Odpowiedziała mu pełna zachwytu, zapominając o po
przednich rozterkach.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. To bardzo
piękny dom.
- Jestem tego samego zdania. Jutro oprowadzę cię po nim,
a potem pokażę otoczenie. Czy pójdziesz ze mną rano do
kościoła?
- Bardzo chętnie. Miałeś dobrą podróż z Londynu?
- Doskonałą. Będziemy tu przyjeżdżać tak często, jak to
będzie możliwe, a także mam zamiar zabierać cię ze sobą, gdy
81
będę miał spotkania poza Londynem. Na przykład pod koniec
miesiąca wybieram się do Leiden, w Holandii. Na parę dni.
Mam tam przyjaciół, których na pewno polubisz.
- Czy są Holendrami?
- On tak, żona jest Angielką. Niezależnie od wszystkiego
przyjedziemy tu oczywiście na Boże Narodzenie.
Parę godzin później, już na pół śpiąca, Arabella pomyślała
sobie, że wyzbyła się wcześniejszych wątpliwości. W towa
rzystwie Titusa czuła się tak, jakby był starym przyjacielem.
Miał rację. Nie było między nimi płomiennego uczucia, ale
zanosiło się na to, że będą parą prawdziwych przyjaciół, na
długiej drodze życia.
Po nabożeństwie miejscowy pastor przyszedł razem z nimi
do dworu. Towarzyszyła im także żona pastora, ciekawa, jak
wygląda Arabella i szczegółów, dotyczących ślubu. Titus był
dla dziewczyny osłoną, odparowywał zbyt natrętne pytania,
sam zadawał własne. Po ich wyjściu powiedział, że żona
pastora bardzo lubi zaglądać wszystkim do garnków.
- Oczywiście będzie również na naszym ślubie. Mam na
dzieję, że godzina dziesiąta rano, to nie za wcześnie na tę
ceremonię? Potem zjedlibyśmy lunch razem z babcią i wie
czorem pojechali do Londynu.
Wiejska rezydencja miała wiele pokoi. Poza znanym Ara-
belli salonem, na parterze była też jadalnia, gabinet pana
domu, mały pokój, który zwierzaki uznały już za własny,
i jeszcze jedno pomieszczenie z oknami wychodzącymi na
ogród i połączone z oszkloną werandą.
- Za krzakami rododendronów - Titus pokazał ręką przez
okno -jest basen kąpielowy, a dalej ogród warzywny. A teraz
chodźmy piętro wyżej. Nie będziemy zaglądali do kuchni, bo
wpadlibyśmy w objęcia pani Butter.
Na szczycie schodów znajdował się obszerny okrągły
82
podest. Titus otworzył podwójne drzwi i ukazał się piękny
duży pokój, gdzie Arabella miała rezydować. Okna wycho
dziły na spory balkon. Pomieszczenie było wyłożone w cało
ści dywanem w kolorze śmietany. Zasłony w oknach były
z jedwabiu w różany rzucik, podobnie jak kapa na łóżku. Nad
tymże łożem rozpięty był baldachim, wsparty na czterech
ozdobnych mahoniowych słupkach. Z mahoniu była też ob
szerna toaletka. Na nocnych stolikach stały lampki z różowy
mi abażurami. Poza tym w kącie pokoju stał jeszcze wygodny
szezlong i parę foteli. W takim wnętrzu miło było budzić się
co rano.
- Jakie to wszystko piękne - Arabella wyraziła swój za
chwyt. - A co jest za tymi drzwiami?
- Łazienka, a za nią twoja garderoba. Drzwi obok prowa
dzą do przebieralni.
Okazało się także, że za łazienką i garderobą znajdowała
się jeszcze jedna sypialnia, mniejsza i skromniejsza. Titus
wyjaśnił krótko, że tam on sypia.
Arabella zagubiła się już w liczbie pokoi, a przecież nie
był to jeszcze koniec zwiedzania. Małymi schodami weszli na
wyższe piętro. Pomieszczenia były tam znacznie mniejsze,
lecz także ładnie urządzone. Doktor wskazał w kierunku ko
rytarza i wyjaśnił, że tam mieszkają Butterowie.
- Do służby należą jeszcze dwie pokojówki, ale one mie
szkają we wsi. - Titus popatrzył na zegarek. - Musimy się
pospieszyć, bo czas już na lunch. Jeśli będziesz miała ochotę,
to po południu obejrzymy sobie otoczenie dworu.
Gdy schodzili na dół, doktor nagle zatrzymał się.
- Całkiem bym o tym zapomniał - powiedział zakłopota
ny i wyjął z kieszeni małe pudełeczko. - Twój pierścionek...
- Uchylił aksamitną przykrywkę i ukazało się cacko w starym
stylu, wysadzane brylantami. - Ten klejnocik znajduje się
83
w naszej rodzinie od paru pokoleń... cieszą się nim kolejne
panny młode. Mam nadzieję, że będzie pasował.
Titus nie próbował jednak włożyć jej pierścionka na palec.
Arabella pomyślała, że zapewne uznał to za sentymentalny
nonsens. Ale ów symbol zaręczyn pasował doskonale. Dziew
czyna uniosła rękę, żeby mu się dokładnie przyjrzeć. Był
piękny.
- Będę go nosić z dumą, Titusie - rzekła i spojrzała
w twarz mężczyzny, ale nie dostrzegła na niej ani odrobiny
wzruszenia.
Gdy zasiedli do stołu, pani Tavener powiedziała:
- Widzę, że nosisz już nasz rodzinny pierścionek. Masz
bardzo ładne ręce, Arabello. Co myślisz o swoim przyszłym
domu?
Rozmawiali długo i szeroko o dworze i jego historii, o wsi
i ludziach, którzy w niej mieszkają, a po skończonym posiłku
starsza pani poszła do swego pokoju.
- Weź płaszcz, to pokażę ci ogród, nim zmrok zapadnie.
Nawet przy porywistym wietrze teren wokół dworu robił
dobre wrażenie.
- Och, jak na to patrzę, przypomina mi się... - Arabella
przerwała w pół zdania.
- Przypomina ci się twój własny ogród - Titus dokończył
za nią. - Większość domów w tej stronie Anglii posiada po
dobne warzywniki, otoczone murem. Ten ogród odziedziczy
łem razem z domem. Pokażę ci, jak wyglądają cieplarnie.
Uprawiamy tu wszystko, co znaleźć można na naszym globie.
Mamy starego ogrodnika, który pracował jeszcze dla mojego
dziadka, a teraz dołączył do niego wnuk.
- Tylko ich dwóch do uprawy tego wszystkiego?
- Nie, nie, gdy zachodzi potrzeba, dostają pomoc ze wsi.
Proszę, chodź za mną.
84
Arabella nie ruszyła się jednak.
- Titusie, nie jestem pewna... to znaczy obawiam się, czy
będę w stanie podołać temu wszystkiemu, jak sobie zapewne
wyobrażasz.
Wziął ją za rękę i poprowadził wzdłuż grządek ogórków
i porów.
- Może więc wreszcie zrozumiesz, dlaczego potrzebna mi
jest żona... czyli ktoś, kto mnie, mieszczuchowi, pomoże
radzić sobie z tym wszystkim.
- Ale to jest twój dom.
- I będzie również twój.
- Masz odpowiedź na wszystko.
Nachylił się nad nią, pocałował w policzek i wziął za rękę.
- Chcę ci coś pokazać.
Arabella pomyślała, że rola jego żony nie będzie, mimo
wszystko, tak trudna, jak posługiwanie przy Wigmore Street..
Po chwili znaleźli się przed stajnią.
- Jeździsz konno? - zapytała.
- Tak, i to tak często jak tylko mogę. Wejdźmy do środka
- zaproponował.
W najbliższej przegrodzie dostrzegła w półmroku kucyka
i obok niego małego osiołka. Oba czworonogi, gdy ją tylko
rozpoznały, uniosły od razu łby. Kucyk prychnął i szybko
zbliżył się do Arabelli, za nim raźno podszedł osiołek.
- Niemożliwe! Przecież to jest Bess... a także Jerry!
- Dziewczyna objęła jedno i drugie zwierzę za szyję, tuliła się
do nich, coś mamrotała im do uszu, poklepywała je.
- 'To jest ślubny prezent - zażartował Titus. - Masz tutaj
cukier dla Bess i marchewkę dla Jerry'ego.
- Titusie, jakżeż mam ci dziękować? To najwspanialsza
rzecz, jaka mi się przytrafiła, od chwili kiedy opuściłam dom.
- Wspięła się na palce, żeby pocałować go w policzek. - Nie
r
85
masz pojęcia... - chciała jeszcze coś powiedzieć, ale wybu
chła szlochem.
Otoczył ją ramieniem i pozwolił wypłakać się.
- Boże - szepnęła -jak ja się zachowuję. Ale tylko dlate
go, że jestem bardzo szczęśliwa.
Titus podał jej wielką, śnieżnobiałą chustkę do nosa.
- Wiem o rym, że miło jest spotkać starych przyjaciół
- powiedział z wyrazem zadowolenia na twarzy. - Wydaje mi
się, iż zwierzęta są w dobrej formie... Ale sądzę, że nie jeź
dzisz już na Bess?
- Oczywiście, że nie. Ostatni raz dosiadałam jej, mając
piętnaście lat. Ona jest już bardzo stara, zresztą Jerry również.
- Tak się domyślałem. Będą mogli dokonać swych dni
tutaj. Mamy tam w głębi wybieg dla koni. Twoi ulubieńcy nie
będą tu się nudzić. Wnuk naszego ogrodnika ma dobrą rękę
do zwierząt. Możesz mu zaufać. Cieszę się bardzo, że sprawi
łem ci przyjemność, ale musimy już wracać do domu. Zaraz
po herbacie wyjeżdżam do Londynu, niestety.
Arabella pożegnała się ze zwierzętami, zapowiedziała, że
zobaczy się z nimi następnego dnia i poszła za Titusem, nie
zdając sobie sprawy, iż ślady łez i czerwony nos nie dodają
jej przecież i tak niepozornej buzi szczególnego uroku.
Uświadomiła to sobie dopiero, gdy spojrzała w lustro w swo
im pokoju. Na szczęście, na zewnątrz było prawie całkiem
ciemno, może więc Titus niczego nie zauważył. Poprawiła
szybko makijaż i fryzurę i zeszła na dół, gdzie wszyscy sie
dzieli już przy herbacie.
Po kilku minutach ogólnej rozmowy Titus wstał i zwrócił
się do starszej pani.
- Muszę jechać; babciu. Wrócę znowu w sobotę rano. Po
wiem Butlerowi, żeby wszystkiego przypilnował.
To mówiąc, ucałował kobietę w policzek, podał rękę pan-
86
nie Welling i gwizdnął na Beauty. Ze spojrzenia, jakim ją
obrzucił, Arabella zrozumiała, że chce, aby go odprowadziła.
Jeśli miała na dnie serca nadzieję, iż dojdzie wreszcie między
nimi do jakiegoś romantycznego zbliżenia, to oczywiście za
wiodła się ponownie. Doktor polecił tylko rzeczowym tonem:
- Wyprowadzaj, proszę, Duke'a na dwór codziennie.
Wprawdzie robił to Butter, ale teraz ty przecież możesz
z psem nawet trochę pobiegać. Natomiast z Butterem ustal,
kiedy chcesz się wybrać po zakupy. I nie staraj się oszczędzać
na wydatkach. Musisz mieć wszystko, na co masz ochotę.
Opiekuj się także, do czego nie muszę cię zresztą zachęcać,
szczeniakiem i kotem. Jak mi się wydaje, przywykli już do
nowego otoczenia.
Arabellę nieco dotknął fakt, że Titus nie zapytał, jak ona
sama czuje się w tym nowym środowisku, ale po sekun
dzie uspokoiła się, przypomniała bowiem sobie o kucyku
i osiołku.
- Uważaj po drodze - powiedziała i poklepała Beauty po
głowie. I wtedy doktor zadał jej zaskakujące pytanie:
- Jesteś szczęśliwa, Arabello?
- Dziękuję ci, Titusie. Jestem!
Otworzył drzwi rollsa, znowu pocałował dziewczynę sym
bolicznie w policzek, zagonił psa do wozu, usadowił się za
kierownicą i machając ręką na pożegnanie, odjechał.
Czegóż innego mogłam się spodziewać? - Arabella zapy
tała samą siebie i wróciła do pokoju, żeby z panią Tavener
omówić szczegóły ubioru ślubnego.
Przez następne dni wszyscy byli dla niej bardzo mili. Nie
szczędzili jej ciepła i wygód, i wyraźnie starali się, żeby czuła
się szczęśliwa jak we własnym domu. Posiłki jadała z panią
Tavener i towarzyszącą jej stale i wszędzie panną Welling.
87
Resztę dnia miała dla siebie i mimo wietrznej pogody chodzi
ła z Dukiem na długie spacery, poznając przy okazji okolicę.
W połowie tygodnia Butter zawiózł Arabellę do zabytko
wego Bath, gdzie miała dokonać najpilniejszych zakupów
w sklepach z odzieżą. Ogromnie ją to podniecało. Zabrała ze
sobą wszystkie pieniądze, jakie miała, do ostatniego grosika.
Nie była to wielka suma, ale dostatecznie duża, zważywszy
na jej niewygórowane plany. Zbliżała się już pora lunchu,
kiedy nareszcie wyszukała i nabyła to, co było jej niezbędne.
A więc kostium z czystej wełny, w kolorze błękitu zimowego
nieba. Do tego dobrała odpowiednią jedwabną bluzkę. Po
dłuższych poszukiwaniach kupiła kapelusz z wysoką główką
i małym rondkiem, opuszczonym do dołu, ale tak, że nie
zasłaniało jej pięknych oczu. Kapelusz wyraźnie poprawił
ogólny wygląd dziewczyny.
Wszystko kosztowało niemało, dalsze zakupy zrobiła więc
w tańszych sklepach, przy głównej ulicy. Wydała prawie
wszystkie pieniądze i, na przykład, nie stać jej już było na
torebkę, która bardzo się jej podobała i byłaby przydatna. Ten
zakup trzeba było jednak odłożyć na później. W jakiejś małej
i taniej kafejce zjadła coś w rodzaju spóźnionego lunchu i do
szła do miejsca, gdzie była umówiona z Butterem.
Po powrocie do domu rozłożyła zakupy na łóżku. Wydały
się jej bardzo szczęśliwie dobrane, ale zdawała sobie sprawę,
że po ślubie zdecydowanie będzie musiała uzupełnić garde
robę. Jeśli ma godnie pełnić rolę żony wybitnego lekarza,
powtarzała w myślach. Na koniec przymierzyła kapelusz i
z zadowoleniem stwierdziła, że był wart wydanych pieniędzy.
Nie miała zamiaru pokazywać jednak czegokolwiek pani Ta-
vener, bowiem, jak jej powiedziała, pragnie zrobić niespo
dziankę.
Titus zatelefonował raz w ciągu tygodnia. Zapowiedział,
88
że przyjedzie, jak było mówione, w sobotę rano wraz ze swo
im drużbą, jednym z bliskich, wieloletnich przyjaciół. Nato
miast doktor Marshall wraz z żoną pojawią się już w piątek
wieczorem. Spędzą noc i cały dzień we dworze. Butter dostał
już odpowiednie, związane z tym instrukcje. Na zakończenie
telefonicznej rozmowy Titus zapowiedział, że z Arabellą zo
baczy się w sobotę rano, w kościele, i życzył jej wszystkiego
najlepszego. Jak starszy brat, a nie małżonek za parędziesiąt
godzin, pomyślała dziewczyna.
W sobotę rano pani Butter, pilnująca w najdrobniejszych
szczegółach stosownych zwyczajów, przyniosła śniadanie do
pokoju Arabelli.
- Doktor jest już tutaj - powiedziała z wielkim przeję
ciem. - Je śniadanie z panem Marshallem i jego żoną. Niech
panienka także posili się teraz, a ja przyjdę za pól godziny
i pomogę w kąpieli. Nie można spóźnić się do kościoła.
Arabella pochłonęła wielkie śniadanie, bo zdawała sobie
sprawę, że przez resztę dnia tak będzie zdenerwowana, iż
niczego nie weźmie do ust. Ubrała się z dużą starannością.
Spojrzała w lustro i doszła do wniosku, że nie jest najgorzej.
Oczywiście, byłoby lepiej, gdyby należała do ślicznotek. Sko
ro jednak Titus nie kochał się w niej, rzecz nie była tak bar
dzo ważna. Dobrze uszyte, modne ubrania, staranny makijaż
i wizyty u wziętego fryzjera na pewno będą poprawiać jej
wygląd.
Ponownie pojawiła się pani Butter w gigantycznym kape
luszu i wyraziła zachwyt, widząc kreację Arabelli. Poinformo
wała również, że pan doktor poszedł już do kościoła, a pan
Marshall czeka na nią.
James pocałował ją w czoło.
- Ślicznie wyglądasz, jesteś doskonale ubrana, podoba mi
się także kapelusz. Chodźmy już.
89
Miał to być cichy ślub, tymczasem pół wsi pojawiło
się w kościele. Arabella zawahała się przez sekundę przy
drzwiach, więc doktor Marshall ponaglił ją delikatnie
i szepnął:
- Titus dał mi to dla ciebie. - Wręczył dziewczynie nie
duży bukiet z róż i miniaturowych lilii.
Arabella wciągnęła w płuca odurzający zapach, wzięła
pod rękę Jamesa i ruszyła przejściem między ławkami, wpa
trując się w szerokie bary Titusa. Gdy stanęli obok pana mło
dego, on i ona uśmiechnęli się do siebie. Jak para spotykają
cych się znowu starych przyjaciół, pomyślała. Wszystko bę
dzie dobrze.
Złożyła swoje ślubowanie głosem cichym, z wewnętrznym
przeświadczeniem, że dotrzyma każdego słowa. Czekała ją
niewiadoma przyszłość, ale Arabella pomyślała, że zrobi
wszystko, żeby być taką żoną jakiej on oczekiwał. Nie sły
szała ani słowa z kazania, które wygłosił pastor, tak dalece
była zaabsorbowana własnymi medytacjami.
Reszta dnia minęła jak we śnie. Arabella uśmiechała się na
prawo i lewo, rozmawiała z wszystkimi, ściskała dłonie, ca
łowano ją wypiła trochę za dużo szampana, pokrajała wraz
z Titusem okolicznościowy wielki tort, a potem nagle znala
zła się w rollsie, z pupilkami na tylnym siedzeniu. Wszyscy,
razem z Titusem za kierownicą przysypani byli grubą war
stwą konfetti. Poza obrębem wioski, śmiejąc się serdecznie,
musieli strzepać z siebie i ze zwierzaków te kolorowe papier
ki, którymi obsypano ich, dając wyraz przyjaznego aplauzu.
- Wreszcie widzę, jak naprawdę wyglądasz - powiedział
Titus, nadal w doskonałym humorze. - Bardzo podoba mi się
twój kapelusz.
- Dziękuję za uznanie i dziękuję ci także za piękne kwiaty.
Ślub był bardzo udany.
90
- Też tak sądzę. A teraz rozpoczynamy udane małżeń
stwo. To sprawa zupełnie inna, muszę wszakże powiedzieć,
że wiążę z tym małżeństwem wielkie nadzieje.
- Ja również - powiedziała rozpromieniona Arabella.
Pani Turner, gospodyni, wyruszyła do Londynu przed ni
mi, żeby powitać młodą parę na progu rezydencji w Małej
Wenecji. Butter, który ją odwiózł, chciał koniecznie wrócić
szybko do wsi, żeby wziąć udział w przyjęciu wydawanym
z okazji ślubu.
Jak można było przewidzieć, pani Turner powitała ich,
rozpływając się w zachwytach nad wszystkimi detalami ślu
bu. Wiele pochlebnych słów wypowiedziała też o pannie mło
dej, a potem zaprowadziła ją do pokoju, który miał być króle
stwem świeżo upieczonej pani domu. Pokój był urządzony
z dużym smakiem i miał równie ciepłą atmosferę, jak tamten,
w wiejskim dworze.
Jakiś czas później siedzieli naprzeciw siebie w salonie.
Prowadzili nieskrępowaną rozmowę o wszystkim i o niczym,
a Titus przeglądał jednocześnie nadeszła korespondencję.
Arabella miała dziwne uczucie, jakby byli parą małżeńską już
od wielu lat. Przyznawała w duchu, że tego się właśnie spo
dziewała, tyle tylko, że może nie tak szybko, już w dniu ślubu.
Gdzieś, w głębi serca, niepokoiło ją jednak jedno pytanie. Co
się stanie, kiedy Titus w pewnym momencie odkryje, że poza
ich domowym zaciszem toczy się jeszcze inne życie? Co się
stanie, gdy niespodzianie natknie się na piękną kobietę i za
kocha się w niej? Czy w dalszym ciągu będzie mu wystarcza
ło grzanie się w cieple kominka? Arabella nie znajdowała
odpowiedzi na nękające ją wątpliwości. Jednego była jednak
pewna, Titus patrzył na nią dotychczas wyłącznie jak na sta
rego przyjaciela czy członka rodziny. Było mu z nią wygod
nie, lubił ją, była tego pewna, ale czy to mu wystarczy po
91
upływie pewnego czasu? Czy nie zabraknie mu obiadków
z rozwiedzionymi paniami, które zagięły na niego parol?
Na twarzy Arabelli pojawił się grymas niezadowolenia.
Nie powinna mieć takich myśli w dniu ślubu. Powinna nato
miast zastanowić się, jak poprawić swój wygląd, co jeszcze
dokupić z garderoby, jak poszerzyć krąg znajomych, wydając
małe przyjęcia...
- To był długi dzień, jesteś na pewno bardzo zmęczona
- powiedział doktor Tavener, patrząc na żonę i zastanawiając
się, to ją gnębi.
- Rzeczywiście jestem zmęczona - odparła, udając jed
nak, że jest w doskonałym nastroju. - Nie będziesz miał nic
przeciwko temu, że pójdę do łóżka?
Ochota, z jaką wstał i otworzył przed nią drzwi, nie bardzo
mogła pochlebiać kobiecie. Nie wiedziała, czego się właści
wie spodziewała, ale na pewno liczyła na więcej niż tylko
krótkie dobranoc.
- Życzę miłych snów - powiedział. - Czy śniadanie o ós
mej trzydzieści odpowiada ci?
- Jak najbardziej. Pójdziemy rano do kościoła?
- Jeśli wybierzesz się ze mną, będę bardzo zadowolony.
- Oczywiście, pójdę. Dobranoc, Titusie.
- Żadnych żali? - zapytał, całując ją w policzek.
- Absolutnie żadnych. Pójdę jeszcze tylko do kuchni i po
wiem dobranoc Percy'emu i Bassettowi.
- Bardzo słusznie. Możesz je zabrać do swego pokoju,
jeśli masz na to ochotę.
- Nie, nie. Jestem pewna, że dobrze się czują z Beauty.
W drodze do kuchni wyminęła męża i nie obejrzała się ani
razu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Arabella nie była ani trochę zmęczona. Położyła się jednak
do łóżka, zwinęła w kłębek i jeszcze raz prześledziła myślą
wydarzenia minionego dnia. Przebiegł on bardzo gładko, ale
takie właśnie były jej oczekiwania. Titus dopilnował wszy
stkiego po swojemu, aby było bliskie perfekcji. Z kolei zasta
nowiła się, czym zapełni nadchodzące dni i ani się spostrze
gła, jak sen ją zmożył.
Śniadanie zjedli razem, dyskutując o następnym wyjeździe
do wiejskiej rezydencji, o zakupach Arabelli, dokąd będą cha
dzać ze zwierzakami na spacer. Rozmowa nie była Wyszuka
na, ale miła. Arabella niezależnie od wątpliwości, które przy
niósł miniony wieczór, czuła się w pełni odprężona. Mieli
niebawem pójść do kościoła, ale jeszcze przedtem Titus chciał
przez telefon załatwić parę spraw. Arabella poszła więc do
siebie, na górę. Stała wobec problemu, w co się ubrać do
kościoła. Zapewne spotkają tam wielu znajomych Titusa, a jej
zimowy płaszcz był już wyraźnie wysłużony. Zdecydowała
się więc na kostium, znacznie stosowniejszy na taką okazję,
chociaż na pewno chłodniejszy. Do niego pasował doskonale
jej dawny filcowy kapelusz, prosty, ale elegancki z dobrej
firmy.
Titus pochwalił ubiór, lecz wyraził obawę, że Arabelli mo
że być chłodno.
- Moje zimowe okrycie jest zbyt stare - odpowiedziała
krótko. - Nie mogę przynosić ci wstydu.
93
- Nic takiego mi nie grozi. W każdym razie pamiętaj, że
od jutra zaczynasz robić zakupy. Mam otwarty rachunek
u Harrodsa i kup wszystko, na co będziesz miała ochotę.
- Wydaje się, że to ryzykowna propozycja wobec kobiety.
- Ale nie wobec ciebie! Gdy tylko będę miał chwilę czasu,
załatwię coś w rodzaju stałej pensji dla młodej pani Tavener.
Na razie niech ci wystarczy Harrods.
- Ale to przecież supermagazyn i bardzo drogi. Ja nie
byłam tam od wielu lat.
: - Będziesz więc miała okazję, żeby sprawdzić, czy nadal
odpowiada on twoim gustom. Zadzwonię do nich i uprzedzę,
że się pojawisz, a tobie podam mój numer konta u nich.
- Bardzo ci dziękuję, musisz mi jednak powiedzieć, jaką
sumą mogę dysponować, bo ja nie mam o tym najmniejszego
pojęcia.
Titus wymienił kwotę, która sprawiła, że Arabella na chwi
lę zaniemówiła.
- Chyba żartujesz - powiedziała wreszcie. - Przecież to
cała fortuna!
Wziął ją za rękę i poprowadził dalej, drogą ku kościołowi.
- Droga moja. Jesteś teraz moją żoną i jestem z ciebie
dumny. Chcę, jak wszyscy mężowie, żebyś miała to, co ci się
podoba. A poza tym, skoro jesteśmy już małżeństwem, bę
dziemy razem w różnych miejscach. I ostrzegam cię przy oka
zji, że ani się obejrzysz, jak zasiądziesz w różnych komite
tach, organizacjach, komisjach. Na wszystkie takie okazje
potrzebne ci będą rozmaite ubiory. Zakładam, że lubisz się
stroić.
- Czy lubię? Przecież jestem kobietą. U Harrodsa dostanę
na pewno zawrotu głowy. I przypuszczam, że spędzę tam
niejeden dzień.
- Szalej tam tak długo, jak potrafisz. Ja będę miał praco-
94
wity tydzień. Ale na weekend pojedziemy oczywiście na wieś.
A potem muszę lecieć do Leiden, w Holandii, o czym ci już
wspominałem. I chciałbym, żebyś wybrała się tam ze mną
- Cieszę się na to już dzisiaj. Pamiętaj jednak, że mój
paszport jest nieaktualny.
- Zajmiemy się tym jutro rano.
Tymczasem doszli do kościoła i jak Arabella przewidywa
ła, wielu znajomych pozdrawiało serdecznie Titusa. Nabożeń
stwo bardzo się jej podobało, mimo że myślą wybiegała
w przyszłość i w wyobraźni robiła już zakupy u Harrodsa.
Po powrocie do domu zjedli pyszny lunch. Pani Turner
była rzeczywiście doskonałą kucharką. A potem państwo
młodzi przeszli do salonu i przy herbacie omawiali plany na
najbliższy tydzień. Titus projektował, że zabierze któregoś
dnia żonę do lokalu na kolację.
- Będziesz wreszcie miała okazję włożyć jedną z nowych
sukni - powiedział z żartobliwym błyskiem w oku.
- Wspaniale! - Arabella cała się rozjaśniła. - Dokąd mnie
zabierzesz?
- Do Claridge'a, będziemy tam mogli potańczyć - odparł
i na policzkach żony dostrzegł rumieniec zachwytu. - W śro
dę wrócę wcześniej do domu. Może więc wybierzemy się
właśnie w środę?
- Och, tak, bardzo proszę. - Przez chwilę, w wyobraźni,
' Arabella przeżywała fantastyczny sen. Wyobrażała sobie, iż
staje się piękna, jest we wspaniałej nowej sukni, i prowadzi
z mężem rozmowę, która go wyraźnie zadowala. Sen snem,
ale obiecywała sobie, że w każdym razie będzie próbowała...
Nagle zapragnęła, by on ją dostrzegł, żeby stała się dla niego
nie tylko doskonałym kompanem, lecz także atrakcyjną ko
bietą. ..
- Co też za plany snujesz w swojej wdzięcznej główce?
95
- zapytał i nie czekając na odpowiedź, zaraz przypomniał, że
na weekend pojadą na wieś, a potem zaczęli omawiać ich
wyjazd do Leiden.
Tego dnia wieczorem, przygotowując się do spania, Ara-
bella doszła do wniosku, że jej małżeństwo z Titusem chyba
będzie udane. Co prawda był to dopiero początek ich pożycia,
ale dobry początek. Może nawet pojawi się między nimi jakieś
głębsze uczucie, pomyślała przewrotnie, bo nie miała złudzeń,
ale kto wie? Titus przecież może się w niej zakochać. Jeśli
prawdą jest, że nie stracił zainteresowania dla innych pań, to
dlaczego ona miałaby być wyjątkiem? - zachichotała cicho i
z tą myślą pogrążyła się we śnie.
Następnego dnia po śniadaniu Titus wyjechał do pracy,
Arabella wyprowadziła zwierzęta na krótki spacer, a potem
poszła do kuchni, żeby porozmawiać z panią Turner.
- Proszę oprowadzić mnie któregoś dnia po domu - za
proponowała - i powiedzieć, co doktor lubi, a czego nie...
A poza tym chciałabym od czasu do czasu zrobić jakieś małe
zakupy dla domu.
- Niech panią Bóg błogosławi. To będzie dla mnie pra-
wdziwa przyjemność pokazać pani wszystko. A jest co oglą-
dać. Porcelanę, pościel, srebra. Możemy omawiać również
każdego ranka, co będzie na lunch, obiad i kolację.
Po tej gospodarskiej rozmowie Arabella wzięła taksówkę,
jak jej Titus sugerował i pojechała do Harrodsa, gdzie od razu
wpadła w szał wydawania pieniędzy.
Około południa była już posiadaczką zimowego płaszcza
z rozkosznie miękkiej kaszmirowej wełny, w kolorze tytonio-
wego brązu, zbliżonego w kolorycie trzyczęściowego kostiu
mu, rudej sukni z dżerseju, jasnobrązowej spódnicy, kaszmi-
rowego swetra i kilku bluzek. Potem zjadła lunch i napiła się
kawy, żeby złapać oddech.
96
Z kolei przeszła do działu ubiorów wieczorowych. Wybór
był ogromny, ale ona wiedziała doskonale, na co ma ochotę.
Najbardziej była zadowolona z kupna sukni z różowawego
krepdeszynu, której spódnica wspaniale falowała wokół nóg.
Oczywiście zakupów było znacznie, znacznie więcej.
W ostatnim momencie przed powrotem do domu nabyła je
szcze płaszcz przeciwdeszczowy, bo właśnie zaczęło padać.
Taksówka była zapełniona pudłami prawie po dach, Arabella
wiedziała jednak doskonale, że to jeszcze nie koniec szaleń
stwa, tym bardziej że do orientacyjnego pieniężnego limitu
Titusa było daleko.
W domu pani Turner poczęstowała ją herbatą, gdyż Ara
bella nie była głodna po lunchu zjedzonym w barze, a potem
obie kobiety przeniosły stertę pudeł do pokoju na piętrze.
Zwierzaki usadowiły się w kącie i obserwowały z wyraźnym
zainteresowaniem, jak ich pani rozpakowuje dziesiątki fatała-
szków. Arabella nie mogła się oprzeć pokusie i od czasu do
czasu przymierzała, ku swej radości, kolejną nową suknię.
Gdy miała na sobie tę bajkową kreację z krepdeszynu, usły
szała pukanie do drzwi. Pomyślała, że to pani Turner chce jej
zwrócić uwagę, iż jest już szósta godzina i że zaraz należy się
spodziewać powrotu pana do domu.
Ale był to on właśnie i Arabella zamarła w bezruchu, za
wstydzona.
- Wybacz, Titusie. Straciłam zupełnie rachubę czasu. My-
siałam, że pani Turner chce mi przypomnieć, iż czas, aby zejść
na dół. Bo tam przecież chciałam cię powitać.
- Z robotą na drutach w ręku i nalanymi już kieliszkami?
- Titus roześmiał się ubawiony. - Moja kochana dziewczyno,
w tej różowej kreacji robisz na mnie znacznie większe wra
żenie, niż gdybyś wystąpiła w roli śmiertelnie poważnej, za
pracowanej żonusi.
97
Obrzucił spojrzeniem pokój zawalony po brzegi ubiorami
i opakowaniami po nich i powiedział:
- Widzę, że zrobiłaś dobry początek. Czy włożysz to różo
we cacuszko w środę, do Claridge'a?
- Chciałabym - odparła zakłopotana -jeśli to zaakceptu
jesz, .. Mam także wiele innych, jak widzisz, kreacji. Kupiłam
ich całe mnóstwo.
- To wspaniale! Zastanawiałem się, gdzie podziała się
Beauty. Teraz już wiem. Stanowiła, razem z resztą towarzy
stwa, podziwiające cię audytorium.
Być może, iż po części właśnie ta różowa suknia sprawi
ła, że środowy wieczór u Claridge'a był wielce udany. Cho
ciaż jednak daleki od ujawniania gorących uczuć. Titus miał
za sobą pracowity dzień, a ona była dobrą słuchaczką. Wpro
wadzał ją w arkana diagnozowania i terapii, tłumaczył, jak
różne bywają efekty stosowania leków, wyjaśniał, jak od
mienna jest praca internisty i chirurga. Arabella starała się
przyswoić sobie choćby część owego „wykładu", zapisując
ukradkiem niektóre terminy, aby potem zobaczyć, co one
oznaczają.
Kelner podszedł do nich, proponując kawę i wtedy dopiero
Titus zapytał:
-
Może chciałabyś zatańczyć? Szkoda by było nie pokazać
wszystkim tej pięknej sukni.
Podniosła się bez chwili zastanowienia, dusząc w sercu żal
do niego o to, że dotychczas nie powiedział ani jednego po
chlebnego słowa pod jej adresem. Nawet gdyby było dalekie
od prawdy. Nie była pięknością, wiedziała o tym, ale przecież
na tle luksusowego wnętrza wyglądała całkiem atrakcyjnie.
Zresztą mniejsza o jej wygląd, najważniejsze teraz było to, że
potrafiła tańczyć...
98
Titus, który też dobrze wiedział, jak zachować się na par
kiecie, już po paru krokach nachylił się do jej ucha i szepnął:
- Czuję się, jakbym miał w ramionach promień księży
ca! Z jakim ja skarbem ożeniłem się! Moja pani jest nie
tylko pierwszorzędnym hydraulikiem, ale też wspaniałą tan
cerką. Musimy częściej szukać takich okazji, nim się ze
starzeję.
Popatrzyła mu w oczy, rozbawiona.
- Ty mówisz o starości? Żartujesz chyba. Długo jeszcze
będziesz panem najwyżej w średnim wieku.
- Dziękuję ci bardzo za podniesienie mnie na duchu. Ale
czy ty zdajesz sobie sprawę, że ściągasz na siebie wiele peł
nych podziwu spojrzeń?
- Och, nie. Nic podobnego - szepnęła, różowiejąc na po
liczkach. - Najprawdopodobniej suknia się podoba.
Titus patrzył w jej oczy, uśmiechając się szeroko. Bardzo
odpowiadało mu jej towarzystwo. Była taka naturalna, taka
skromna, bez pretensji, gotowa w każdej chwili zaakceptować
jego plany i życzenia. Przy tym nie robiła nic, żeby stać się
dla niego atrakcyjna. Po dziesiątkach młodych kobiet, które
wręcz wychodziły z siebie, żeby go usidlić, jej postawa od
powiadała mu bardzo.
Na weekend, zgodnie z wcześniejszymi planami, pojechali
na wieś. Ponieważ mimo zimna była jednak słoneczna pogo
da, wybrali się na długi spacer. Oczywiście w psim towarzy
stwie. Jego czworonogi hasały po okolicy, a szczeniak drep
tał, z trudem nadążając, tuż przy nogach państwa.
- Jedziemy do Holandii w najbliższy czwartek - zakomu
nikował Titus. - Czy będzie to dla ciebie jakaś atrakcja?
- Oczywiście. Bardzo mi się ten projekt podoba. Czy bę
dziesz poza domem cały dzień?
- Niestety, chyba tak. Ale myślę, że przypadniecie sobie
99
do gustu z Cressidą. Znam Aldrika od czasów studenckich.
Leiden nie jest wielką miejscowością, znajduje się tam jednak
dużo dobrych sklepów i jest wiele rzeczy do obejrzenia. Ty
także zostaniesz zaproszona na obiad, który mają wydać na
zakończenie seminarium. Obowiązywać będą wieczorowe
stroje.
- Ale przyjdą sami Holendrzy...
- Zaczyna się od tego, że my jesteśmy gośćmi z Anglii.
A poza tym wszyscy będą mówić po angielsku.
- Myślę, że może być zabawnie.
Po powrocie do domu wypili herbatę ze starszą panią Ta-
vener. Domagała się od nich dokładnej relacji z tego, co po
rabiają w Londynie. Oświadczyła przy tym, że jej zdaniem
zdrowiej jest mieszkać na wsi.
- Arabella, na przykład, wygląda znacznie lepiej, zale
dwie po jednym dniu pobytu u nas. Oczywiście, gdy pojawią
się dzieci, będziesz musiała spędzać tutaj więcej czasu. One
doskonale się rozwijają, żyjąc w wiejskim klimacie.
Arabella, skonsternowana, uniosła do ust filiżankę z her
batą. Jednocześnie myślała intensywnie, co odpowiedzieć
babci. Wyręczył ją Titus, mówiąc beztrosko:
- Masz zupełną rację. Małe dzieci wręcz uwielbiają mie
szkanie na wsi. Sam pamiętam, jaki byłem wściekły, gdy
rodzice po raz pierwszy wysłali mnie stąd do internatu.
Dobry unik, pomyślała Arabella, bo starsza pani miała
pretekst, aby powspominać stare dzieje. I tak oto nadeszła
pora powrotu do Londynu.
Arabella przez całą drogę siedziała milcząca obok męża
i obiecywała sobie, że jeśli Titus choćby wspomni temat dzie
ci, to rzuci w niego czymś ciężkim.
Ale jemu ani w głowie było wracać do delikatnej sprawy,
chociaż przez cały czas sporo mówił. Gdy więc dojechali do
100
Małej Wenecji, Arabella po prostu zapomniała o całej spra
wie. Faktem było jednak, że pojawił się między nimi po raz
pierwszy temat, którego nie chcieli oboje poruszać, wprost go
unikali.
W czwartek po południu wyruszyli samochodem do Har-
wich, aby złapać nocny prom do Holandii. Jazda była długa,
ale Arabella, owinięta zimowym płaszczem i w modnych wy
sokich botkach, czuła się bardzo dobrze. Po drodze zatrzymali
się tylko raz, żeby napić się w przytulnej kafejce herbaty
i zagryźć ją plackiem na słodko. Bardzo smakował Arabelli,
co też, rozbawiona, zakomunikowała małżonkowi. Titus zgo
dził się z nią i w duchu pomyślał, że w towarzystwie tej ko
biety czuje się o dziesięć lat młodszy.
Wkrótce dojechali do przystani i zaokrętowali się na po
kładzie promu. Po kolacji Arabella udała się do swej kabiny,
i mimo że mocno kołysało, spała snem kamiennym.
Titus przyglądał się jej następnego dnia przy śniadaniu
i także doszedł do wniosku, że ich małżeństwo będzie chyba
udane. Jego żona była nie tylko dobrym towarzyszem życia,
ale charakteryzował ją rozsądek. Przyjmowała każdą sytuację
bez oporów, w sposób naturalny. Co więcej, w nowym ubra
niu wydawała mu się obecnie całkiem ładna, i miała na sobie
dokładnie to, w czym chciałby ją widzieć...
Leiden leżało zaledwie pół godziny jazdy samochodem od
przystani promowej. Arabella przyglądała się miastu, gdy Ti
tus krążył po jego zabytkowych uliczkach, wśród pięknie
utrzymanych domów. Zatrzymali się przed jednym z nich.
Otworzyła im starsza kobieta o kościstej twarzy, towarzyszył
jej potężny pies bernardyn i jakiś drugi, mikroskopijny. Ko
bieta uśmiechnęła się, a Titus powiedział:
- Jak miło widzieć cię znowu, Mies. - Przy tych słowach
101
pogłaskał psa i dorzucił: - Arabello, to jest Mies, gospodyni
Cressidy.
Kobiety uścisnęły sobie ręce i wszyscy weszli do środka, .
a w tym momencie schodami zbiegła na dół niewysoka, mło
da kobieta.
- Przepraszam cię, Titusie, powinnam oczekiwać was na
progu. - Uniosła twarz i dała się ucałować doktorowi, a po
tem zwróciła się do Arabelli: - Nazywam się Cressida, bardzo
się cieszę, że mogę cię poznać, Arabello. - Promieniała zado
woleniem, a w dość pospolitej twarzy błyszczały ładne oczy.
- Aldrik musiał pójść do szpitala, ale wróci przed lunchem.
Wejdźcie dalej, napijemy się kawy, tylko zaprowadzę Arabellę
na górę, niech się tam rozgości.
Arabella poszła za panią domu, zachwycona, że została tak
przyjaźnie przyjęta. Obawiała się trochę, że Cressida może
okazać się posągową blondynką, która przemawiać będzie do
niej z góry. Tymczasem okazała się miłą dziewczyną, dokład
nie jej wzrostu i z całą pewnością daleką od piękności. Ale
jej twarz była tak pełna szczęścia, iż to w pierwszym rzędzie
zwracało uwagę.
- Titus powiedział nam przez telefon, że będzie codzien
nie wracał późnym wieczorem, po tych swoich zajęciach se
minaryjnych - Cressida bąknęła pod nosem. - Dlatego umie
ściłam cię w tym pokoju. Obok jest łazienka i garderoba.
Chodziło mi o to, żeby nie budził cię, gdy będzie wychodził
z domu wcześnie rano. Ten pokój był jakiś czas moim. Potem
Aldrik zabrał mnie do Fryzji, do domu przyjaciół. - Cressida
uśmiechnęła się lekko. - Mój mąż jest bardzo miły. Mam
nadzieję, że go polubisz. Uważamy, że Titus jest również
kochanym chłopakiem... Chodź popatrzeć na bliźnięta, a po
tem zejdziemy na dół. Mają dwa miesiące. Jesteśmy szczęśli
wi. To wspaniały początek, kiedy zakłada się rodzinę.
102
Maluchy głęboko spały. Dziewczynka miała włoski popie-
latoszarawe, chłopczyk jasne.
- Są bardzo grzeczne - powiedziała z dumą matka. - Do
pomocy jest wspaniała niania, siostrzenica naszej gosposi.
Gdy schodziły na dół, Cressida dorzuciła:
- Wybacz, że jestem taka gaduła, ale cieszę się bardzo, iż
cię poznałam. Mam oczywiście angielskich przyjaciół, ale oni
mieszkają głównie we Fryzji. Mamy tam drugi dom.
W salonie było jasno i ciepło. W kominku żywo buzował
ogień. Na urządzenie pokoju składały się interesujące antyki
i wygodne fotele. Gdy pojawiły się kobiety, Titus wstał. A po
tem rozmawiali przy kawie. Okazało się, że doktor znał wielu
przyjaciół państwa domu, a także wiedział bardzo dużo
o miejscowym uniwersytecie, zresztą jednym z najstarszych
w Europie.
- Jest już Aldrik... - w pewnym momencie zawołała
Cressida i wybiegła powitać męża.
Arabella polubiła go od razu. Był młodszy o rok lub dwa
od Titusa, ale włosy miał już przyprószone siwizną. Był przy
stojny, wysoki i potężny w barach. Pocałował żonę, uścisnął
dłoń Titusa i popatrzył na Arabellę.
'- Przykro mi, że będzie to krótka wizyta. Titus musi cię
przywieźć do nas niedługo, na cały tydzień lub dwa. Pojedzie
my wtedy do Fryzji. Tam jest nasz prawdziwy dom.
Aldrik przysiadł się do Titusa.
- Dzisiaj będzie na uniwersytecie wykład na temat najno
wszych badań nad astmą. Chcesz pójść i posłuchać?
Nie marudzili długo przy lunchu. Mężczyźni poszli na
seminarium, a kobiety, ponieważ pogoda była stosowna, opa
tuliły ciepło niemowlęta i zabrały je na spacer. Po powrocie
maluchy zostały nakarmione i ułożone do spania, a one zajęły
się ploteczkami. Arabella zdała sobie sprawę, że tej przyje-
103
mności musiała sobie odmawiać przez parę ostatnich miesię
cy. Rozkosznej gadaniny o szmatkach, małżonkach, dzie
ciach. Panie wypiły herbatę i wróciły do pokoju dziecinnego,
żeby pomóc niani w kąpieli maluchów. Zaraz potem pojawili
się panowie i mimo protestów niani, wzięli dzieci na ręce. Bez
sprzeciwu ze strony bliźniąt.
Arabella, przebierając się do obiadu, nuciła jakąś pogodną
melodię. Doszła do wniosku, że gospodarze byli wyraźnie
szczęśliwi, a dzieci wręcz rozkoszne. Byłoby wspaniale, gdy
by. .. Nie, natychmiast wyperswadowała sobie stanowczo ta
kie marzenia. Bez sensu jest myśleć teraz o tym.
Zeszła na dół, gdzie poczęstowano ją sherry, a potem
wszyscy zasiedli do wyśmienitego obiadu, na który złożył się
w pierwszym rzędzie drób i dziczyzna. Wszystko było pięk
nie podane na srebrze, porcelanie i w kryształach.
Następnego dnia rano seminarium zaczynało się o godzinie
ósmej. Zjedli pospiesznie śniadanie. Aldrik żegnając się, nie
mógł oderwać ust od Cressidy, natomiast Titus musnął tylko
policzek Arabelli, dodając zdawkowe: „Do zobaczenia, ko
chanie".
Cressida obserwowała tę scenę kątem oka i zastanowiała
się, o co chodzi. Było jasne, że Titus i Arabella czują się ze
sobą bardzo dobrze, ale czegoś brakowało w ich wzajemnym
stosunku...
Parę godzin później, gdy panie jadły lunch, zadzwonił
Aldrik, komunikując, że na obiad przyprowadzi panią doktor
Tulsma.
- Spotkali się z Titusem, gdy był poprzednio u nas. Oboje
bardzo się interesują długofalowym stosowaniem leków.
Przykro mi, bo wiem, że jej nie lubisz, ale szczerze mówiąc,
sama się wprosiła. I Titus jest z tego powodu zadowolony. To
jego ulubiony temat medyczny, jak wiesz.
104
- Przecież nic na to nie możemy poradzić, kochanie. Nie
pozwól jej tylko siedzieć u nas w nieskończoność. I przyjeż
dżajcie z Titusem szybko.
Następnie zwróciła się do Arabelli:
- Będziemy mieli dodatkowego gościa na obiedzie. Jest
doktorem. To przerażająco uczona kobieta, będzie gadała bez
przerwy o enzymach, antyciałach i takich rzeczach. Wprosiła
się sama i bardzo mi przykro, bo myślałam, że pogadamy
sobie wieczorem, w czwórkę.
Obie panie odświętnie ubrane siedziały w salonie, gdy
mężczyźni powrócili. Aldrik otworzył drzwi i przepuścił
przodem młodą kobietę. Cressida nie uprzedziła, że jest ona
zaskakująco piękna. Miała wielkie niebieskie oczy i jasne,
gęste włosy, skręcone w mnóstwo małych loczków, pokrywa
jących całą głowę. Ubrana była w zwiewną jedwabną suknię,
z głęboko wyciętym dekoltem, uwydatniającym obfity biust.
Nie wyglądała ani trochę na doktora. Miała natomiast w sobie
coś romantycznego i tajemniczego. Arabella, gdy ją przedsta
wiano, uśmiechnęła się i podała przybyłej rękę. To mój wróg,
pomyślała w duchu i zaraz zastanowiła się, dlaczego coś ta
kiego przyszło jej do głowy.
Titus, wchodząc do pokoju, uśmiechnął się tylko do Ara
belli, ale na tym się skończyło. Poczuła wewnętrzną złość,
stłumiła ją jednak. Potem się odegram, pomyślała...
- Bardzo mi miło panią poznać - powiedziała kłamliwie.
- Słyszałam, że macie z Titusem wspólne naukowe zaintere
sowania.
Arabella usiadła na kanapie i wskazała miejsce obok siebie.
- Czy zna pani Titusa od dawna?
Geraldine Tulsma obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.
- Spotykamy się od czasu do czasu, od paru lat. Ale wy
z Titusem nie jesteście długo małżeństwem?
105
- Nie... ale oczywiście wcześniej byliśmy przyjaciółmi
- bez wahania powiedziała Arabella. - Pani nie jest zamężna?
Titus mówi, że jest pani bardzo bystra i inteligentna.
Aldrik podał im kieliszki i Arabella oparła się o poduszki
kanapy, przeświadczona, że suknia układa się należycie wokół
jej figury. Ostatecznie przecież za to zapłaciła...
- Nie, nie jestem zamężna. Odrzuciłam wiele ofert ślub
nych. Praca jest dla mnie bardzo ważna - Geraldine odpowie
działa ostrym tonem. Ta prosta dziewczyna pozwalała sobie
zadawać jej protekcjonalne pytania. - Czy Titus nigdy nie
rozmawiał z panią o mnie?
- Właściwie nie. To znaczy, chcę powiedzieć, że wspomi
nał tylko, podkreślając pani inteligencję. Mamy tyle innych
wspólnych zainteresowań. Nie mają one nic wspólnego z jego
pracą czy szpitalem.
- Zjawiłam się tutaj, żeby wymienić poglądy z Titusem.
- Doskonały pomysł. Szkoda, że nie widujecie się ze sobą
częściej. - Arabella popatrzyła na Cressidę, która właśnie do
łączyła do nich.
- Poznajecie się bliżej? Bardzo mi przykro, Geraldine, że
nie zorganizowałam jakiegoś męskiego towarzystwa dla cie
bie. Ale dowiedziałam się, że przyjdziesz, dopiero w ostatniej
chwili...
- Nic nie szkodzi. Chcę porozmawiać z Titusem.
- Oczywiście, dlaczego nie? Ale może najpierw coś
zjemy.
Arabella straciła jednak apetyt, nic jej nie smakowało.
Mówiła jednak i śmiała się jak wszyscy pozostali. Geraldine
cały czas usiłowała brylować w towarzystwie. Opowiadała
szeroko o swoich zamiarach, ambicjach, teoriach, a potem,
gdy przeszli na kawę do salonu obok, oświadczyła, że chcia
łaby porozmawiać z Titusem w spokoju, na uboczu.
106
Arabella posłała mężowi przyzwalające spojrzenie... ostre
jak błysk noża.
- Nic nie masz, Cressido, przeciwko temu, prawda? -
uprzejmie zapytał Titus. - Nie chcielibyśmy zamęczać was
tematami medycznymi.
- Skorzystajcie z mojego gabinetu - oświadczył usłużnie
Aldrik. - Podrzucimy wam więcej kawy.
Cressida poszła na górę do dziecięcego pokoju zobaczyć,
czy maluchy śpią spokojnie, a Aldrik powiedział:
- Przepraszam cię, ale Geraldine wprosiła się niemal siłą.
Nie ma w zwyczaju oglądać się na kogokolwiek. Ale niedługo
odwiozę ją do domu.
- Bardzo to ładnie z twojej strony, że ułatwiłeś Titusowi
spotkanie z nią. Chcę przez to powiedzieć, że ja nie wiem nic
o medycynie czy o pracy w szpitalu...
- Cressida też nie wie... Nie wyobrażasz sobie, jakie to
wspaniałe uczucie i radość, gdy wraca się do domu wieczorem
i nikt nie chce z tobą rozmawiać o różnicy między pokrzywką
a rybią łuską...
- Ale ja na przykład wiem, co to jest pokrzywka - powie
działa Arabella.
Oboje serdecznie się śmiali, gdy do salonu wrócił Titus
z Geraldine. Aldrik poprosił gosposię o więcej kawy. A potem
powiedział, że chyba czas już odwieźć panią doktor do domu.
- Nie kłopocz się tym - oświadczyła Geraldine. - Popro
siłam już Titusa, aby to zrobił. Po drodze dokończymy roz
poczętą rozmowę. Wciąż mamy za mało czasu na zgłębienie
naszego tematu. Powinniśmy się częściej spotykać...
Na twarzy Arabelli pojawił się lekki grymas ironii.
- Dlaczego więc nie przyjedziesz z wizytą do nas, do Lon
dynu? - zapytała i uśmiechnęła się przewrotnie do Titusa.
- Powiedz, czy nie jest to doskonały pomysł?
107
Jego twarz miała wyraz nieprzenikniony.
- Och, wspaniale! - powiedział jednak. - Ale czy może
my już jechać?
Po chwili oboje zebrali się do wyjścia. Gospodarze odpro
wadzili ich do drzwi, a Arabella podeszła do okna. W świetle
latarni widać było, jak oboje sadowili się w rollsie, o czymś
rozmawiając, a Geraldine wyraźnie się śmiała.
Mój wróg, pomyślała raz jeszcze Arabella. Jest nowoczes
ną kobietą, atrakcyjną i zdecydowaną na wszystko... Wymu
szenie rozwodu byłoby dla niej niczym, a Titus stałby się
godną nagrodą. Trochę jednak przesadzam, doszła do wniosku
po chwili zastanowienia. I dlaczego tak się do niej odnoszę?
Przecież nie kocham się w Titusie? Nagle wstrzymała oddech.
Było to kłamstwem. Właśnie, że go kochała. Była zadurzona
po uszy. Zamknęła na chwilę oczy z wrażenia. Gdy je znowu
otworzyła, samochodu już przed domem nie było. Dobrze się
stało, bo w przeciwnym wypadku wybiegłaby na zewnątrz,
grzmotnęła Geraldine i uwiesiła się na szyi Titusa.
Chciało się jej płakać. Z wielkim wysiłkiem przywołała
jednak na usta wymuszony uśmiech i odwróciła się do Cres-
sidy, żeby wypowiedzieć jakąś zgryźliwą uwagę na temat pani
doktor. Nie zdawała sobie sprawy, że twarz ma bladą jak
papier i że cała się trzęsie.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Cressida już miała zapytać Arabellę, czy przypadkiem nie jest
chora, gdy Aldrik dotknął ją lekko ręką i powiedział pogodnie:
- Usiądź przy kominku, dziewczyno. Napijemy się jesz
cze kawy. - I zaczął opowiadać o wykładach, jakich słuchają
na uniwersytecie z Titusem i o całym seminarium. - W przy
szłym roku podobna impreza odbędzie się w Londynie i bę
dziemy się mogli spotkać u was.
- Musicie przyjechać nad Tamizę i zatrzymać się w Małej
Wenecji - powiedziała Arabella, biorąc się w garść. - Zabie
rzecie oczywiście dzieci ze sobą.
Przegadali w ten sposób pół godziny albo więcej, ponie
waż jednak Titus wciąż nie wracał, Arabella poszła do swego
pokoju i położyła się do łóżka. Zasnąć jednak nie mogła. Jej
małżonek wrócił dopiero dobrze po północy, ale wprost do
swego, osobnego pokoju. Ładna historia, nie ma co mówić,
pomyślała Arabella. Sytuacja była tym gorsza, że ona zdawała
już sobie sprawę ze swej miłości do tego mężczyzny. Ale nie
jest to powód, nasunęła się jej jeszcze jedna refleksja, aby nie
robić wszystkiego, co może sprawi, że on się w niej zakocha.
Przede wszystkim musi zadbać o siebie. Malować twarz sta
rannie, zmienić uczesanie, ubierać się tylko w najlepsze stroje
i prowadzić frapującą konwersację. A wszystko w otoczce
przyjaznego odnoszenia się do Titusa. Jednak nie nadmiernie
przyjaznego. Aby nie pomyślał, że ona w całym swym obe
cnym życiu tylko nim się interesuje.
109
Parę łez stoczyło się po jej policzkach, ale wytarła je z ge
stem zniecierpliwienia. Jeśli miała zamiar prześcignąć Geral-
dine, to łzy nie miały żadnego sensu. I nagle, pełna determi
nacji, aby być lepszą od wroga... zapadła w sen.
Następnego dnia mężczyźni zjedli już śniadanie i wyszli
z domu, kiedy Arabella przysiadła się do stołu, do Cressidy.
- Nie śpię już od dłuższego czasu - powiedziała pani do
mu, nalewając kawę. - Aldrik czytał mi swój referat. Zawsze
tak robi. Niewiele z tego rozumiem, ale on twierdzi, że jako
słuchacz przynoszę mu szczęście. Czy Titus postępuje podo
bnie? - Cressida, nie czekając na odpowiedź, dorzuciła: - Je
steśmy wdzięcznym audytorium, prawda? Powiedz mi, co
myślisz o Geraldine? - uśmiechnęła się przy tym złośliwie.
- Nie musisz być uprzejma.
Arabella posmarowała grzankę masłem.
- Nie lubię jej. Jest zbyt ładna, a jednocześnie tak bardzo
zadowolona z siebie. I ten jej biust...
Pani domu zaśmiała się.
- W sumie jest przerażająca. Mam rację? Trzeba jednak
przyznać, że jest ogromnie inteligentna. Aldrik nie znosi jej,
ale i on przyznaje, że mózg ma na medal. - Cressida popa
trzyła na towarzyszkę. - Czy Titus mówił ci, jaką ma o niej
opinię? Męczyła go wczoraj bardzo długo... Słyszeliśmy, jak
wrócił późno w nocy.
- Był zbyt zmaltretowany, żeby cokolwiek mówić - Ara
bella próbowała wykręcić się od odpowiedzi.
- Nie bój się. Później opowie ci wszystko, z najdrobniej
szymi szczegółami. Bo tak zwykle bywa w małżeństwie.
Panowie wpadli na krótki lunch w połowie dnia, a potem
już na dobre zjawili się około szóstej. Tym razem bez Geral
dine. Późny obiad był doskonały, jak wszystko pod tym da-
110
chem, a potem rozmawiali długo w salonie, w cieple komin
ka, przy wybornej kawie. Gdy panie miały pójść na górę, Titus
ucałował Arabellę z niebywałym u niego uczuciem. Oczywi
ście mogło to być na pokaz, bo wszyscy patrzyli. Ale ona
wiedziała, że nie siliłby się na nic, gdyby to było wbrew jego
przekonaniom.
Następny dzień był już ich ostatnim w Leiden. Mieli uczest
niczyć w czwórkę w bankiecie wydawanym przez uniwersytet,
na zakończenie seminarium. Arabella była zadowolona, że zde
cydowała się włożyć suknię z zielonego aksamitu. Sądziła, że
wygląda w niej jak przystało na żonę doktora. Żałowała tylko,
że nie dostała od Titusa stosownego naszyjnika. Jego miejsce
zastąpił podwójny sznur pereł, które otrzymała od ojca na osiem
naste urodziny. Bardzo dobrze wyglądały i współgrały z zarę
czynowym pierścionkiem, który radowałby każdą dziewczynę.
- Pięknie wyglądasz - powiedziała Cressida, gdy zoba
czyła ją w salonie.
Sama zresztą również prezentowała się doskonale w kre
acji z szarej tafty. Na szyi miała brylantowy wisior, a na nad
garstku śliczną bransoletę.
Titus podał żonie wieczorowy płaszcz, tak obojętnie, jakby
była jakąś starą ciotką... Rozzłościło to Arabellę, ale podzię
kowała mu uprzejmie. Mógłby przynajmniej udawać serdecz
ność, pomyślała.
Tymczasem doktor obserwował ją spod powiek i z przyje
mnością konstatował, że ogromnie zmieniła się na korzyść,
w czasie tych kilku tygodni, które minęły od ślubu. To efekt
stosownego ubrania, pomyślał i postanowił, że gdy wrócą do
Londynu, rozejrzy się za jakąś interesującą biżuterią dla żony.
W przypływie zadowolenia pochylił się nad Arabella i ucało
wał ją w policzek. Zauważyła to z przyjemnością Cressida,
111
która przed godziną, w zaciszu sypialni, powiedziała mężowi,
że ich goście nie zachowują się tak, jak można by się spodzie
wać po świeżo poślubionej parze.
- Moje ty kochanie - odrzekł Aldrik. - Nie sądź innych
na podstawie naszych własnych doświadczeń. Przypuszczal
nie pozwalają sobie na niejedno, gdy są sami. My zresztą
czynimy podobnie.
Bankiet był wielkim wydarzeniem, bardzo uroczystym.
Arabella nigdy jeszcze nie widziała naraz tak wielu starszych
dżentelmenów w smokingach, a nawet we frakach, palących"
cygara i popijających dżin. Nie widziała również tylu dostoj
nych dam ubranych w czarną satynę i uczesanych w kun
sztowne fryzury. Znaleźli się tam również młodsi ludzie, lecz
byli mniejszością, zagubioną wśród seniorów uniwersytetu
i szpitala. Są bardzo mili, pomyślała Arabella, owi pełni god
ności dygnitarze. I wydawało się, że Titus zna ich wszystkich.
-Uśmiechali się do niej, mówili miłe słówka i zapewniali, że
ogromnie się cieszą, iż szanowny doktor Tavener wziął za
żonę tak czarującą istotę. Byłaby wniebowzięta, gdyby nie to,
że przy stole vis-a-vis Titusa siedziała Geraldine. Wyglądała
szokująco pięknie, w sukni z szyfonu w kolorze pawim.
Wielka szkoda, że tego wieczoru nie przewidziano tańców,
pomyślała Arabella. Wszyscy siedzieli więc przy stołach
i długo zajadali rozmaite frykasy, a potem musieli wysłuchać
wielu nie kończących się przemówień. Niektóre wygłaszane
były po angielsku, ale większość w języku holenderskim.
Trudno więc było udawać zainteresowanie. Gdy obiad się
skończył, wszyscy powstali i potworzyły się liczne małe grup
ki. Popijano kawę i rozmaite alkohole oraz wymieniano spo
strzeżenia... niekiedy ciekawe.
Gdy towarzystwo zaczęło już się rozchodzić, Arabella na
tknęła się na Geraldine.
112
- Och, tu cię mam - głos pani doktor był protekcjonalny.
- Przez cały wieczór nie miałam okazji porozmawiać z tobą.
- Uśmiechnęła się do Arabelli i poruszyła się tak, żeby poka
zać całe piękno szyfonowej spódnicy. - Titus i ja mieliśmy
cudowny wieczór... Nie masz nic przeciwko temu...
- Przyjaciele Titusa są także moimi. I pamiętaj, że będzie
nam bardzo miło zobaczyć cię w Anglii. Ale, być może, praca
zatrzyma cię tutaj? - przerwała jej Arabella.
- Nie, nie. Znają mnie dobrze w Anglii, Stanach i w całej
Europie. - Geraldine zaśmiała się pełna samozadowolenia. -
A ponadto mogę wziąć urlop, kiedy będzie mi się podobało.
- To doskonale! - powiedziała Arabella. - Miło mi było
poznać cię. Jutro wracamy do domu, ale Titus powiedział ci
na pewno o tym... A zatem do zobaczenia. Przepraszam cię,
ale widzę, że Cressida czeka już na mnie.
Titusa nie mogła jednak nigdzie dostrzec. Żona Aldrika
powiedziała jej, ze współczuciem na twarzy, iż pan doktor
odwozi panią doktor do domu.
- Bezczelne babsko. Nie wiem, dlaczego nie może pro
wadzić własnego auta? Kłopot z Geraldine polega na tym,
że jeśli podasz jej palec, chwyta od razu całą rękę. Czy
podobało ci się to przyjęcie? Obawiam się, że wieczór był
nudnawy.
- Osobiście bawiłam się nie najgorzej - odparła Arabella,
wciąż jednak pełna złości. - Jestem zdumiona, widząc, jak
wielu macie tutaj profesorów i ludzi związanych z medycyną.
- Rzeczywiście - zgodził się Aldrik i dodał z uśmiechem:
- W czasie podobnych spotkań muszę pilnować Cressy, bo
ona ma wyraźną słabość do brodatych profesorów!
- Spróbuj tylko zapuścić brodę, a zaraz cię rzucę
- oświadczyła Cressida, także z uśmiechem.
Gdy wrócili do domu, można było spodziewać się, że
113
reszta wieczoru przebiegnie w pogodnym nastroju. Niestety,
Titusa wciąż nie było widać. Arabella powiedziała więc, że
tak miłego wieczoru dawno nie przeżywała, jeszcze raz za
prosiła gospodarzy do Londynu, twierdząc, że będzie za nimi
tęsknić, a potem wymówiła się koniecznością spakowania
rzeczy i poszła do swego pokoju.
Cressida, zbierając kubki po herbacie, powiedziała:
- Kochanie, wydaje mi się, że między naszymi przyjaciół
mi nie wszystko układa się należycie...
- Wybacz, ale Arabella i Titus są dorosłymi ludźmi. Nie
powinniśmy się o nich martwić. A poza tym Arabella nie jest
głupia, Cressy.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to Titus jest głupi?
- Nie, nie... natomiast my, mężczyźni, jak dobrze wiesz,
z reguły jesteśmy ślepi.
Cressida przebiegła kuchnię i rzuciła mu się w ramiona.
- Ale ja chciałabym, żeby oni byli tacy szczęśliwi jak my.
Titus pojawił się następnego dnia przy śniadaniu. Wydawał
się wypoczęty i bez grzechu na sumieniu. Mężczyźni zaraz po
śniadaniu poszli ze zwierzakami na spacer, o czymś zażarcie
dyskutując, a kobiety zastanawiały się w salonie, co oba mał
żeństwa będą robiły w czasie zbliżających się świąt Bożego
Narodzenia. Arabella i Cressida zajrzały jeszcze do dzieci,
a następnie Tavenerowie pożegnali się, wsiedli do samochodu
i ruszyli ku przystani promowej.
Po paru godzinach wylądowali w Harwich, już po angiel
skiej stronie kanału. Titus po przyjeździe do domu poszedł do
swego gabinetu, żeby przejrzeć kilkudniową pocztę i przesłu
chać, co nagrało się na automatycznej sekretarce. Gdy zszedł
na dół do salonu, powiedział:
- Wzywają mnie do szpitala, to pilna sprawa. Przykro mi,
114
Arabello. Nie czekaj na mnie, gdybym się spóźniał. Powiedz
pani Turner, żeby wszystko pozamykała. Sam sobie otworzę
drzwi.
- Zostawimy coś dla ciebie do jedzenia w kuchni. Bę
dziesz mógł to sobie bez trudu podgrzać.
Podszedł do niej i nachylił się, żeby ją pocałować.
- Jesteś wręcz idealną żoną, Arabello. Trafiają się takie,
ale rzadko.
Zjadła samotnie kolację i cały czas myślała o nim. Miał
w sobie wszystko, czego mogła zapragnąć dziewczyna. A po
za tym, ona go kochała. Były to dwa powody, dla których
powinna wzmóc starania, żeby on się również w niej zako
chał. Lubił ją niewątpliwie, a także, być może, czuł do niej
słabość. To jednak Arabelli nie zadowalało. Musiała coś
przedsięwziąć, aby spojrzał na nią innymi oczami... Nie jak
na cichą towarzyszkę życia, która szybko wyrażała zgodę, gdy
chciał porozmawiać czy pójść na spacer, lecz jak na kobietę,
która może go zaskoczyć, w wyniku czego on ją dostrzeże.
Titus nie wrócił do godziny jedenastej i Arabella położyła
się spać.
- Czy wszystko przebiegło należycie? - zapytała przy
śniadaniu. Jej kochające oczy dostrzegły, że mąż jest bardzo
zmęczony, chociaż wyraźnie nadrabiał miną. - Czy byłeś za
jęty całą noc?
- Aż do czwartej rano. Ale pacjent wyzdrowieje.
- Miło słyszeć. Jestem pewna, że ciebie to także cieszy.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem. - Dzisiaj będę
na Wigmore Street do popołudnia, potem w szpitalu i spo
dziewam się wrócić do domu koło piątej. A jakie są twoje
plany?
- Myślałam, żeby pójść do fryzjera. Zastanawiam się, czy
skrócić włosy i zrobić trwałą ondulację?
115
Titus zareagował wyjątkowo ostro.
- Nie, Arabello. Twoja fryzura bardzo mi się podoba.
Niech nikt jej nie tyka. Myj włosy tak często, jak chcesz, ale
nie skracaj ich ani o centymetr.
Arabella patrzyła na męża zaskoczona, okrągłymi ze zdzi
wienia oczami.
- W porządku, jeśli takie jest twoje życzenie. Po prostu
chciałam poprawić mój wygląd.
- Podobasz mi się taka, jaka jesteś.
- A mnie się wydawało, że gustujesz w krótszych wło
sach, skręconych w loczki, i chciałam cię zadowolić.
- Pomyliłaś się co do mojego gustu i to przypomina mi
o jeszcze jednej sprawie. Dlaczego, na Boga, zaprosiłaś Ge-
raldine do nas?
- Myślałam, Titusie - powiedziała z potulnym wyrazem
twarzy - że ją lubisz, a ona ze swej strony oświadczyła, iż
jesteście od dawna przyjaciółmi. Że spędziliście razem wiele
godzin w przeszłości...
Arabella powiedziała to tak naturalnie, że popatrzył na nią
z namysłem, a potem się uśmiechnął.
- Rzeczywiście tak było. Jest bardzo atrakcyjną kobietą,
niezależnie od tego, że jest bardzo inteligentna.
- Byłaby więc dla ciebie wymarzoną małżonką, Titusie...
Gdybym wiedziała o niej...
- Bardzo interesujące jest to, co mówisz, kochanie. - Titus
wstał z fotela, podszedł do Arabelli, dobrotliwie poklepał ją po
plecach i dodał: - Muszę już iść. Do zobaczenia wieczorem.
Nie wiedząc, co z sobą począć, po chwili zastanowienia
ubrała się ciepło i poszła do centrum miasta, aby przyjrzeć się
odświętnie już ustrojonym oknom wystawowym. Przestała
myśleć o Titusie i jego dziwnym stosunku do niej, cała zaab
sorbowana wstępnym wybieraniem prezentów pod choinkę.
116
Gdy Titus pojawił się wieczorem, opowiedziała mu z entuzja
zmem, co widziała.
- Już od paru dni obmyślam sobie - odparł po jej długim
wywodzie - że jutro pójdziemy razem po świąteczne zakupy.
Będziemy mieli kilka godzin do dyspozycji.
- Och, Titusie, wspaniale! Ułożyłam już sobie listę pre
zentów.
Były to dla niej niezapomniane chwile. Zaparkował samo
chód przy szpitalu, niedaleko Bromtpon Road i dalej doszli pie
chotą, włączając się u Harrodsa w tłum podniecony jedynymi
w swoim rodzaju zakupami. Wybrali rękawiczki dla panny
Baird, szlafrok dla pani Turner, piękny zestaw do herbaty dla
Butterów, wełniany szal, w różowym kolorze, dla panny We-
lling, aby ożywić ją nieco, jak powiedziała Arabella, parę świeżo
wydanych powieści dla Cressidy, grzechotki dla bliźniąt i piękny
wazon dla Marshallów.
- W ten sposób większość prezentów mamy z głowy
- powiedział Titus. - Pielęgniarki dostaną jeszcze po butelce
wina i czek na dodatek, podobnie załatwimy służące i ogrod
nika na wsi. Jest jeszcze jedno poważne zadanie przed nami.
Musimy znaleźć podarek dla babci.
- Musimy kupić coś, co będzie się łatwo zakładać i coś, co
babcia będzie mogła nosić codziennie, jeśli taką będzie miała
ochotę - doradziła Arabella. - Może zatem jakiś łańcuszek...
Po długim zastanowieniu rzeczywiście wybrali łańcuch
ze złotych ogniw, ze złotą ozdobą na końcu. Był piękny i do
skonale nadawał się dla starszej pani. Gdy go ekspedient
pakował, Arabella przechodziła od gabloty do gabloty,
zachwycając się ich zawartością, ale nic nie mówiąc Titusowi.
Miał hojną naturę i była pewna, że kupiłby dla niej każde
cacko, gdyby tylko wyraziła ochotę. Tego jednak nie chciała.
117
Wolała, żeby w tym momencie obdarzył ją, co najwyżej, ki
logramem jabłek.
Po powrocie do domu ułożyli wszystkie prezenty na stole
w salonie.
- Pozostawiam ci zadanie świątecznego zapakowania
upominków - powiedział Titus. - Zrobisz to na pewno dosko
nale i będziesz miała zabawę na cały jutrzejszy dzień. Ja mam
konsultację w Birmingham i być może będę musiał zatrzymać
się tam na noc.
- A co z kartami świątecznymi, wprawdzie już je kupili
śmy, ale nie wiem, do kogo należy je wysłać? - zapytała.
- Listę osób znajdziesz w górnej, prawej szufladzie,
w moim biurku. Zwykle prosiłem pannę Baird, żeby to zrobiła
za mnie. Ale będzie znacznie ładniej, jeśli ty je podpiszesz
i wyślesz w naszym imieniu.
- Nie mam nic przeciwko temu. A czy będziesz wolny,
żeby pojechać na wieś na Boże Narodzenie?
- Oczywiście, zakładając jednak, że nic szczególnego się
nie wydarzy.
- Miejmy nadzieję. Chciałam ci jeszcze raz podziękować
za wspaniałe popołudnie.
- Mnie też bardzo się podobało - odparł, ale myślami był
już daleko, bo jak wcześniej uprzedził Arabellę, miał jeszcze
coś do załatwienia u siebie w gabinecie.
Arabella przebrała się w swoim pokoju w jedną z nowych
kreacji, jednak myśli jej koncentrowały się w tej chwili wokół
zupełnie innego tematu. Stłumiła brutalnie sentymenty wobec
męża, które znowu zaczęły ją opanowywać i jeszcze raz za
częła zastanawiać się, jak wzbudzić w Titusie miłość do pew
nej pani, mieszkającej z nim pod jednym dachem. Przypusz
czalnie była dla niego przyjaciółką zbyt łatwo dostępną, na
118
każde zawołanie. Pełniła rolę czegoś w rodzaju ulubionej pary
wygodnych butów, na które nie zwraca się uwagi, ale które
zawsze są pod ręką. Może wprowadzić do ich stosunku trochę
chłodu, nieco niezależności z jej strony... Niestety, nie wie
działa, jak to przeprowadzić. Niechaj los wobec tego zadecy
duje o wszystkim, pomyślała na koniec, przyczesała jeszcze
raz włosy, które tak bardzo podobały się mężowi, i zeszła na
dół, do salonu.
Po jakimś czasie pojawił się tam również Titus, zjedli jak
zawsze wyśmienity obiad, a potem rozmawiali o nadchodzą
cych świętach. Objaśnił jej, że w wiosce zawsze urządzane
jest przyjęcie w dniu wigilijnym i tym razem oboje muszą
w nim wziąć udział. Tego dnia także przyjdą do dworu kolęd
nicy i zostaną zaproszeni do środka. To stary zwyczaj.
Arabella przytaknęła ze zrozumieniem.
- Częstujecie ich oczywiście babeczkami z mięsnym na
dzieniem i ciepłymi napojami. Pamiętam to z własnego dzie
ciństwa. A czy będzie choinka?
- Jakże mogłoby być inaczej. Zajmuje się tym Butter.
Będzie także parę osób z rodziny. Nie mówiłem ci jeszcze
o tym, ale żyją moje ciotki i kuzyni, obdarzeni dziećmi. Także
cioteczny dziadek, który potrafi doskonale rozśmieszać bab
cię... Spotykamy się z nimi rzadko, ale Boże Narodzenie to
szczególna okazja.
- Zawsze cieszy mnie dom pełen świątecznych gości - po
wiedziała uradowana Arabella. - Podaj mi ich imiona, a dla
każdego kupię jakiś prezencik...
- Jesteś kochana. Obawiam się, że nie miałbym na to
czasu. Czy coś jeszcze zaplanowaliśmy na nadchodzący
weekend?
- Tylko tyle, że pojutrze mają wpaść do nas na obiad
Marshallowie. Ale pamiętaj również, że zostaliśmy zapro-
119
szeni na przyjęcie do pani Lamb. Powiedziałeś, że pójdzie
my tam.
- O Boże! Zupełnie o tym zapomniałem. Ona była moją
niezmordowaną swatką. Znała doskonale moją matkę i za
wsze mówiła, że jej obowiązkiem jest znalezienie dla mnie
godnej żony.
- Do licha. Czy muszę wobec tego iść do niej? Może mnie
przecież rozboleć głowa...
- Kochana Arabello, głównym celem mojego ślubu z tobą
było powstrzymanie tej kobiety od wynajdywania wciąż no
wych pań do ożenku.
Jeśli miał to być komplement, brzmiał bardzo nieudolnie,
pomyślała Arabella i ciężko westchnęła. Nie dość, że musiała
walczyć z wrogiem w osobie Geraldine, to pojawił się jeszcze
drugi przeciwnik. Zapytała więc tylkom
- Czy będą obowiązywały stroje wieczorowe?
- Jak najbardziej. Panowie na czarno, panie w długich
sukniach. Kup sobie coś na tę okazję... Zresztą zawsze wy
glądasz znakomicie.
Która kobieta nie lubi takich okazji? - pomyślała Arabella.
Uśmiechnęła się więc do męża i zaczęła w myślach planować,
że będzie to coś ekstra... na przykład góra z czarnego atłasu,
a wąska spódnica rozcięta niemal do połowy uda. Dekolt
również odsłoni to i owo. Mogłaby zatem konkurować z Ge
raldine, gdyby się tam spotkały.
Następnego dnia kupiła u Harrodsa jednak zupełnie coś
innego. Srebrzystoszarą suknię z szyfonu, na satynowej halce,
upiętą tak, że podkreślała wszelkie kobiece linie. Studiowała
swą sylwetkę przez dłuższą chwilę w lustrze przymierzalni
i zawyrokowała, że tego właśnie potrzebuje, by poruszyć nie
co Titusa, który zachowywał się wobec niej jak zimny głaz.
120
Kreacja sprytnie ukrywała, co było odsłonięte... czy może
przeciwnie? Było to w każdym razie arcydziełko i nieważne,
ile kosztowało.
Marshallowie pojawili się w niedzielę wieczorem. Byli jak
zwykle bardzo mili, a obiad smakował wybornie. Potem po
pijali kawę w salonie i plotkowali o tym i owym, do momen
tu, kiedy panowie przeszli do gabinetu Titusa, żeby przedys
kutować jakiś trudny przypadek medyczny. Panie gawędziły
dalej, siedząc przy kominku.
Pani Marshall znała Titusa od paru lat i często namawiała
go, żeby się ożenił. Teraz, przyglądając się Arabelli, była
w pełni przekonana, że wybrał sobie odpowiednią partnerkę.
Wprawdzie nie była pięknością, lecz miała wiele uroku oso
bistego, miły głos, dobrą figurę i śliczne oczy. Oboje zacho
wywali się doskonale w każdym towarzystwie, sprawiając
wrażenie, jakby byli przyjaciółmi od wielu lat. Wprawdzie nie
obrzucali się ukradkiem rozkochanymi spojrzeniami, jak to
zwykle czynią nowożeńcy, ale nie było to przecież w naturze
Titusa, a zapewne także Arabelli.
Marshallowa zaczęła wprowadzać Arabellę w szczegóły
przyjęcia u pani Lamb. Podobno zwykle było to towarzyskie
wydarzenie roku.
- Będzie ci się bardzo podobać - zapewniała panią domu,
w pełni nieświadoma, jak błędne okażą się jej proroctwa.
Czas szybko płynął i owo wydarzenie roku miało się odbyć
już tego dnia. Rano, po śniadaniu i zapewnieniu Titusa, że
będzie czekała na niego z popołudniową herbatą, Arabella
wyszła z pupilami na spacer. Dzień był pogodny, ale mroźny.
Wróciła z przechadzki zaróżowiona i od razu poszła do
pokoju męża, aby mu przygotować wszystko, co będzie chciał
włożyć na przyjęcie u pani Lamb. Nagle usłyszała dzwonek
121
przy drzwiach na dole. Podeszła do schodów i zobaczyła, że
pani Turner zaprasza kogoś do środka. Była to... Geraldine
Tulsma.
Arabella, zbiegając na dół, spostrzegła, że przybyła trzyma
walizkę w ręce i nogi się pod nią ugięły.
Geraldine całkowicie panowała nad sytuacją.
- Otóż i jestem. Mam trochę wolnego czasu i pomyśla-
łams obie, że Titus będzie zachwycony, gdy się ze mną spot-
ka. - Podały sobie ręce. - Znamy się z nim zbyt długo, aby
bawić się w ceregiele. I dlatego zjawiłam się u was nie za
powiedziana.
- On jest w tej chwili w szpitalu - powiedziała Arabella
i dorzuciła z ociąganiem: - Miło cię widzieć, Geraldine.
- Czy przyjdzie do domu na lunch?
- Nie, wróci dopiero około piątej. - Zaprowadziła gościa
do salonu. - Dzisiaj wieczorem wybieramy się na przyjęcie.
- Doskonale! Pójdę z wami. Na pewno znajdzie się tam
okazja do pogadania z Titusem... Wiesz, jak to jest na takich
spotkaniach. Cały ten hałas i gadanina nie przeszkadzają, że
by gdzieś, w kąciku, podyskutować. Sformułowałam pewną
teorię i chcę ją zaprezentować Titusowi...
- Dobry pomysł - stwierdziła Arabella i poczuła się głu
pio. - Usiądź i napij się kawy, a ja tymczasem powiem pani
Turner, żeby przygotowała dla ciebie pokój.
Wszystko to sprawiało wrażenie złego snu. Geraldine być
może pogardzała nią, ale jednocześnie uważała, że Arabella
jest wdzięczną słuchaczką. Pod wieczór pani domu czuła po
tworny kołowrót w głowie. Geraldine miała wspaniałe wyob
rażenie o sobie i lubiła przekazywać ludziom tę opinię.
Arabella, słysząc, że drzwi wejściowe otwierają się, miała
odrobinę nadziei, że Titus nie będzie zachwycony pojawie
niem się niespodziewanego gościa.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Arabella wstała i przeszła do holu, chcąc powiedzieć mę
żowi, że mają gościa. Geraldine wyprzedziła ją jednak i po
chwyciła rękę Titusa w swe dłonie.
- Chciałam ci zrobić niespodziankę! - wykrzyknęła gło
sem pełnym entuzjazmu. - Mam parę dni wolnych, od razu
więc zdecydowałam się na przyjazd do Londynu. Wiem prze
cież, że sprawi ci przyjemność pogadanie z kimś równie by
strym jak ty.
Z twarzy doktora nie można było jednak wyczytać, co
myśli o zaistniałej sytuacji. Powiedział tylko figlarnie:
- To jest rzeczywiście niespodzianka, Geraldine.
- Wiedziałam, że będziesz zachwycony - niecierpliwie
czekała na potwierdzenie swych słów. Tymczasem Titus pod
szedł do żony i pocałował ją w policzek. — Dowiaduję się
- trajkotała dalej Geraldine - że dziś wieczorem odbędzie się
jakieś przyjęcie. Jestem pewna, iż nikt nie będzie protestował,
jeśli i ja tam się pojawię.
Arabella odzyskała mowę i była zadowolona, że jej głos
brzmiał naturalnie.
- Zadzwonię do pani Lamb. Zgadzasz się, Titusie? Jestem
pewna, że przyjmą ją tam z sympatią. A poza tym na party
będzie tak dużo ludzi, iż na pewno nikt nie zauważy, że ktoś
przyszedł dodatkowo.
- Tak, oczywiście zatelefonuj, kochanie - powiedział Ti-
123
tus, skrywając uśmiech. - A teraz wybaczcie mi. ale muszę
zaraz zatelefonować w kilku sprawach. Będę w moim gabi-
necie, gdybyś mnie potrzebowała, Arabello.
Geraldine sprawiała wrażenie rozczarowanej.
- Widocznie chce się trochę zrelaksować - powiedziała dc
Arabelli. - Pójdę do mego pokoju, rozpakuję się i także od
pocznę.
Arabella, wciąż pozując na idealną panią domu, popro
wadziła gościa schodami na piętro, zaoferowała coś do picia,
także dodatkowy koc i zapewniła, że zawiadomi Geraldine,
gdy tylko Titus będzie wolny. A potem zeszła na dół, cała
podminowana. Zastanawiała się, dlaczego pojawienie się go
ścia nie wywołało właściwie żadnej reakcji ze strony Titusa...
Nie... mimo wszystko coś zauważyła na jego twarzy. Lekkie
rozbawienie. Ale dlaczego?
Podeszła do telefonu i poinformowała rezydencję pani
Lamb, że, jeśli można, przyprowadzą ze sobą jeszcze jednego
niespodziewanego gościa. W odpowiedzi usłyszała, że każdy
przyjaciel doktora będzie mile widziany. „Przyjaciel", przez
zęby wymamrotała Arabella. Gdy odwróciła się, zobaczyła,
że Titus stoi w drzwiach i obserwuje ją.
- Geraldine sprawiła nam przyjemność swoim pojawie
niem się - niedbale powiedziała Arabella. - Idę porozmawiać
z panią Turner.
Gospodyni była wzburzona.
- Jak można tak wpadać, zupełnie bez uprzedzenia
- mruknęła do Arabelli. - Jak długo ta pani zamierza zatrzy
mać się u nas?
- Nie powiedziała dokładnie, ale myślę, że parę dni.
Pani Turner spojrzała takim wzrokiem na sos, który właś
nie mieszała, że powinien natychmiast skwaśnieć.
Gdy Arabella wróciła do salonu, Titus siedział w swym
124
ulubionym fotelu, z Percym na kolanach, a psy leżały po obu
stronach kominka. Obrzuciła męża złym spojrzeniem.
- Pójdę do Geraldine i powiem jej, że wyszedłeś już z ga
binetu. Prosiła, żeby ją o tym powiadomić. Jestem pewna, że
szkoda ci bez niej każdej minuty! - Chciała już wyjść z po
koju, gdy powstrzymał ją spokojnym głosem.
- Wydaje mi się, że robisz wszystko, co w twojej mocy,
abyśmy z Geraldine przebywali jak najdłużej razem. Czyż
bym się mylił?
- Bo ty tego chcesz! Nie mam racji?
Po tych słowach poszła na górę. i lekko zastukała do drzwi
gościnnego pokoju, a potem, już u siebie, zaczęła się ubierać
na przyjęcie.
Nie postąpiła tak, jak powinna uczynić zakochana kobie
ta, wybierając do ubrania, co ma najefektowniejszego. Od
łożyła srebrzystoszarą suknię, kupioną specjalnie na tę oka
zję, a sięgnęła po taką, która w jej przekonaniu nie zwróci
uwagi żadnego mężczyzny, i którą przyćmi setka innych
kreacji. Była to suknia z brązowej jedwabnej krepy. Ara-
bella nie dostrzegła jednak, że znakomicie podkreślała jej
zgrabną figurę, a spokojną elegancją zwróci uwagę każdego
gościa.
Poświęciła jeszcze sporo czasu fryzurze i makijażowi,
a potem zeszła do salonu, gdzie czekał już Titus. Podniósł się
na jej widok i obrzucił żonę badawczym spojrzeniem.
- Wyglądasz czarująco - powiedział i wyjął z kieszeni ja
kieś pudełko. - Chciałbym, żebyś to założyła, Arabello...
- Delikatnie odpiął sznur pereł, który miała na szyi i zawiesił
naszyjnik wysadzany brylantami. Nie powiedział przy tym nic
więcej. Arabella podeszła do wielkiego lustra, wiszącego nad
kominkiem, i rzuciła okiem na swe odbicie. Podarunek był
szokująco piękny. Delikatnej, starej roboty. Złoto, w którym
125
osadzone były brylanty, przypominało swą subtelnością, paję
czą sieć. Ostrożnie dotknęła naszyjnika.
- Musi być zabytkowy...
- Tak. Jest w mojej rodzinie od bardzo dawna i, podobnie
jak zaręczynowy pierścionek, przechodzi od jednej panny
młodej do drugiej, z pokolenia na pokolenie.
Popatrzyła na odbicie Titusa w lustrze.
- A więc uważasz, że słuszne jest, aby twoja żona założyła
to cacko na dzisiejszy wieczór. - Arabella obróciła się teraz
przodem do męża, a policzki miała zaróżowione. - Powinni
śmy zachować pozory. Mam rację?
- Jeśli tak chcesz na to patrzeć... - Titus wyraźnie po
bladł.
Drzwi się nagłe otworzyły i pojawiła się w nich Geraldine.
Miała na sobie powiewną kreację z szyfonu, w żywym różo
wym kolorze.
- Jaka czarująca suknia - powiedziała Arabella. - Taka...
taka kolorowa, zgadzasz się ze mną, Titusie?
- Jak najbardziej.
Geraldine poruszyła biodrami zadowolona i popatrzyła na
Arabellę.
- Nie każdy chce wyglądać bezbarwnie. Na czerń, brąz,
szarość właściwy czas przychodzi, gdy człowiek jest stary.
Czy spotkamy kogoś interesującego na tym przyjęciu?
- Jestem pewny, że tak - przymilnie powiedział Titus.
- Ostatecznie cały czas będziesz miała mego męża pod
ręką - dorzuciła Arabella słodkim głosem, co sprawiło, że
popatrzył na nią zimno.
Gdy przybyli na miejsce, przyjęcie było w pełnym toku.
Titus pilotował żonę twardą ręką, od jednej grupy znajomych
do drugiej. Uśmiechała się, wymieniała uściski dłoni, coś
zdawkowo mamrotała pod nosem, ale cały czas zdawała sobie
126
sprawę, że Geraldine nie odstępuje ich na krok, gdyż, oczywi
ście pragnęła być jak najbliżej Titusa. Jeśli miał on jakieś
zastrzeżenia, to w każdym razie nie dawał tego po sobie po
znać. Pierwszy taniec ofiarował żonie, ale już w następnym
odstąpił ją jakiemuś młodemu człowiekowi i po chwili Ara-
bella spostrzegła, że jej ukochany tańczy z Holenderką. Potem
straciła ich z oczu, a tymczasem sama przechodziła z rąk do
rąk, wyraźnie przyciągając spojrzenia swą małą, ale efektow
ną postacią, elegancką suknią i wspaniałym brylantowym na
szyjnikiem.
Kolacja została podana i niebawem małżonek pojawił się
koło Arabelli. Ponieważ jednak jedli, stojąc wokół długiego
stołu, który gromadził tłum gości, rozmowa była wykluczona.
Co zresztą miałaby mu powiedzieć?
Potem znowu odbywały się tańce. Wielu mężczyzn wy
rażało w miłych słowach zadowolenie z jej towarzystwa,
czego przecież, pomyślała ze smutkiem, Titus nigdy nie
uczynił.
Gdy wczesnym rankiem wrócili do domu, Geraldine chcia
ła koniecznie porozmawiać o wrażeniach z przyjęcia. Ara-
bella zastanawiała się w duchu, co ma zrobić? Nakłonić pa
nią doktor, żeby poszła do łóżka, samej to zrobić i pozostawić
ją z Titusem? Czy może jakoś żartem skłonić, żeby Geral
dine poszła razem z nią na górę. Ale pani doktor może się
opierać...
Titus niespodziewanie rozstrzygnął sprawę.
- Mam jeszcze coś do ukończenia u siebie - powiedział.
- Dobranoc, Geraldine - jednocześnie ucałował Arabellę
ostentacyjnie. - Nie będę ci przeszkadzać, moja droga.
Arabella wzięła na ręce kota i po chwili znalazła się
w swojej sypialni.
- To był straszny dzień - szepnęła do Percy'ego, który jak
127
zawsze ulokował się w nogach jej łóżka i dodała: - Ale na
stępny może być jeszcze gorszy.
Po paru godzinach zeszła na dół, na śniadanie.
- A co się dzieje z Geraldine? - zapytał Titus, jakby za
skoczony.
- Lubi śniadanie podane do łóżka - odparła Arabella rze
czowym tonem. - Chcesz się z nią zobaczyć? Czy mam jej
coś powtórzyć?
Wyraz twarzy męża wprowadził ją w zakłopotanie. Czyż
by był rozbawiony? Ale jeśli tak, to dlaczego?
- Powiedz jej, z łaski swojej, że zorganizowałem wizytę
w Królewskim Kolegium Lekarskim. Powinniśmy się spotkać
przy głównym wejściu o godzinie jedenastej. W domu będę
po piątej, Arabello. - Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę
i obrócił do niej twarzą. - Czy mówiłem ci, że wczoraj wie
czorem wyglądałaś czarująco?
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, wyszedł. Była zresztą
zadowolona z tego, bo właśnie intensywnie myślała, co też oni
będą robili w czasie owego spotkania w Królewskim Kolegium,
no i w trakcie lunchu, bo zapewne także był w planie.
Arabella poszła na górę, żeby przekazać pani doktor wiado
mość od Titusa i z zadowoleniem stwierdziła, że Geraldine, która
zwracała uwagę wspaniałą figurą, gdy była w pełni ubrana,
w łóżku okazywała się po prostu grubaską. Musiała zatem ści
skać się tu i ówdzie fiszbinami czy czymś takim.
Pani doktor nie podziękowała nawet za wiadomość od
Titusa, tylko dalej z apetytem jadła śniadanie.
- Powtórzę jeszcze raz, że Titus bardzo lubi moje towa
rzystwo - powiedziała między jednym kęsem a drugim. - Ale
ty wiesz oczywiście o tym.
- Nie, nie wiem - odparła Arabella, przysuwając sobie
128
mały ładny fotelik. - W każdym razie nie znam twojej wersji.
Może mi ją przedstawisz?
- Wielu mężczyzn kochało się we mnie - oświadczyła
Geraldine z zadowoloną miną. - Ale był tylko jeden, którego
chciałabym poślubić. To Titus... Musiał ci chyba mówić, że
on także pragnął, żebym została jego żoną. Ale do niedawna
byłam głupią dziewczyną. Chciałam pozostawić po sobie jakiś
ślad w świecie medycyny i dlatego odrzucałam wielokrotnie
jego propozycje... Gdy przyjeżdżał do Leiden, zawsze mówi
łam „nie". Oczywiście był to z mojej strony błąd. Dwie wspa
niałe umysłowości mogły się przecież wzajemnie uzupełniać,
co byłoby rzeczą jeszcze bardziej cenną dla medycyny. Nie
mogę mieć do niego pretensji, że ożenił się z tobą... Ty prze
cież niczym nie zagrażasz naszej przyjaźni. Nie jesteś ani zbyt
bystra, ani ładna. Jedynie miła, owszem, to trzeba ci przyznać
- dodała wielkodusznie. - Z tych wszystkich racji nie jestem
o ciebie zazdrosna. Jesteś żoną Titusa, ale oczywiście on cię
nie kocha. Widać to jak na dłoni. Widzę to oczami kobiety
kochającej.
Arabella dopiero po dłuższej chwili odzyskała głos. Posta
nowiła, że nie będzie tego dłużej wysłuchiwać, tolerować.
- Bardzo to interesujące, co mówisz... Ale nie chciałabym
cię zatrzymywać. Boję się, że możesz się spóźnić. Czy skoń
czyłaś już śniadanie? Zabiorę tacę. Pani Turner jest w tej
chwili zajęta, a ja i tak schodzę na dół. - I dorzuciła uprzej
mie: - Czy wiesz, jak się dostać do Kolegium?
- Nie mam pojęcia.
- Ja także nie. Będziesz zatem musiała zapytać taksówka
rza albo policjanta.
Aby uspokoić skołatane nerwy, Arabella wzięła zwierzęta na
dłuższy spacer. Gdy wróciła do domu, Geraldine już nie było.
Pomyślała sobie, że teraz będzie się mogła wypłakać w samo-
129
tności. Co też zrobiła, z całego serca. Potem umyła twarz,
przypudrowała zaczerwieniony nos i wypiła kawę, którą po
dała jej pani Turner. Gospodyni wyraźnie unikała spojrzenia
na buzię Arabelli, na jej zapuchnięte oczy i obrzmiały nos.
- Chciałabym dostać tę babę w swoje ręce - powiedziała
pani Turner po jakimś czasie do Betty, dziewczyny, która
codziennie przychodziła, żeby pomagać w pracach domo
wych. - Ukatrupiłabym tę holenderską sukę. Nasz pan doktor
musi być niespełna rozumu. Ale to, co mówię, pozostaje mię
dzy nami. W przeciwnym razie tobie dobiorę się do skóry.
Geraldine nie pojawiła się na lunchu. Arabella nie spodzie
wała się jej zresztą ani przez chwilę. Sama ledwo tknęła
jedzenie, bo apetyt opuścił ją całkowicie, a potem ubrała się
w miarę ciepło i taksówkarzowi kazała się zawieźć na Oxford
Street, gdzie wciąż panował radosny amok przedświątecznych
zakupów. Tym razem, bez większego entuzjazmu, nabyła je
szcze parę prezentów i wróciła do domu na popołudniową
herbatę. W progu powitała ją gospodyni.
- Ta paniusia, doktor Tulsma, wróciła przed godziną i po
wiedziała, że musi odpocząć. Czy mam jej powiedzieć, że
herbata czeka?
- Proszę to zrobić, pani Turner.
Po chwili Arabella i Geraldine delektowały się aromatycz
nym napojem i wyśmienitym ciastem. Arabella zapytała go
ścia, jak przebiegł dzień.
- Wspaniale! - odparła Geraldine, mocnym jak zawsze
głosem. - Rozmowy w Kolegium dały mi wiele, pogawędka
z Titusem również, no i lunch był doskonały. Szkoda, że mu
szę stąd już wyjechać...
- Chcesz przez to powiedzieć, że wkrótce nas opuścisz?
- Arabella postarała się, żeby w jej głosie nie było nuty za
chwytu.
130
- Droga Arabello, obowiązki mnie wzywają. Przy mojej
pozycji zawodowej nie mogę ich lekceważyć. Wylatuję wie
czornym samolotem. Zamówiłam już taksówkę, tuż przed
twoim powrotem do domu.
- Zamówiłaś taksówkę? - Arabella powtórzyła jak echo.
- Czy chcesz powiedzieć, że wyjeżdżasz za chwilę? Dlaczego
nie zaczekasz na Titusa? Będzie bardzo rozczarowany, a poza
tym na pewno odwiózłby cię na lotnisko, do Heathrow.
Geraldine położyła rękę na swoim obfitym biuście.
- Powiedzieliśmy już sobie do widzenia. Musimy zado
walać się przelotnymi kontaktami. Ale będą następne okazje.
Pani doktor poszła do gościnnego pokoju, żeby zabrać
swoje rzeczy, a gdy wróciła, Arabella, oszołomiona gwałtow
nością jej wyjazdu, życzyła jej szczęśliwej podróży.
- Jesteś bardzo miłą kruszyną - powiedziała Geraldine.
- Titus znalazł w tobie taką żonę, jakiej potrzebuje... Nie-
wymagającą, taką, która pozwala mu na prowadzenie własne
go życia i nie domaga się okazywania jej sentymentów. Do
widzenia, Arabello.
Scenę pożegnania obserwowała pani Turner.
- Ona jest taka piękna - cichym głosem przyznała
Arabella.
- Piękno kobiety to tylko cienka pozłotka - sentencjonal
nie powiedziała gospodyni. - Proszę wrócić do salonu i usiąść
przy kominku. Zaraz przyniosę świeżej herbaty.
Arabella posłuchała życzliwej rady i poszła do domu. Per-
cy wskoczył jej na kolana, a psy wyciągnęły się na dywanie.
Wypadki tego dnia przybrały dziwny obrót, tak czy inaczej,
były jednak podzwonnym dla wszelkich jej nadziei związa
nych z Titusem. Geraldine przekonała ją w pełni, że byłaby
żoną doktora, gdyby nie jej opory spowodowane myślą o ka
rierze zawodowej. Arabella nienawidziła wprawdzie tej ko-
131
biety, ale nawet przez myśl jej nie przeszło, że nasłuchała sie
steku kłamstw. Z drugiej strony, Titus powiedział jeszcze
przed ślubem, że chociaż stali się przyjaciółmi, to jednak
o miłości między nimi mowy nie ma.
Siedziała nadal w salonie, gdy pojawił się, Titus. Niestety,
jego pierwsze słowa brzmiały:
- Jak się masz, gdzie jest Geraldine?
Arabella gwałtownie się wyprostowała. Percy zareagował
na to z wielką niechęcią, wbijając pazury w jej spódnicę.
- Pojechała do Heathrow, pół godziny temu.
Usiadł naprzeciw niej, a na twarzy miał, jak się zdawało,
wyraz zaskoczenia.
- Czy był do niej jakiś telefon z Holandii?
- Nie musisz udawać, Titusie - powiedziała, dobierając
słowa. - Na odjezdnym powiedziała mi wszystko o was. Tak
że o tym, że po lunchu pożegnaliście się. Wiedziałeś, że wraca
do siebie. - Arabella z trudem opanowywała łzy. - Przykro
mi, że oboje jesteście nieszczęśliwi. Oczywiście wszystko
można naprawić. W dzisiejszych czasach jest to stosunkowo
łatwe...
- Nim dalej będziesz opowiadać te nonsensy, Arabello,
przełóżmy wszystko na prosty język, język faktów.
Titus mówił spokojnie, ale jego głos był wyjątkowo zimny,
podobnie wyraz oczu.
- A więc, mówiąc bez ogródek, twierdzisz, że Geraldine
i ja kochamy się, że jesteśmy nieszczęśliwi, bo nasze pragnie
nia nie mogą się zrealizować, i że ty jesteś na tyle uprzejma,
iż planujesz rozwieść się ze mną.
- Tak właśnie powiedziałam. Każdy idiota by to zrozu
miał. Pojmuję, że potrzebna ci jest żona, takie jest zresztą
przekonanie większości mężczyzn, robiących karierę zawodo
wą. Ale dlaczego wybrałeś mnie w tym celu? - Po chwili
132
namysłu Arabella odpowiedziała sama sobie. - Bo jestem
niewymagająca, taka, która pozwala ci na prowadzenie włas
nego życia i nie domaga się okazywania jej sentymentów.
Cytuję słowa Geraldine.
- Naprawdę tak ci powiedziała? Widzę, że niejedno od
niej usłyszałaś. I co? Uwierzyłaś jej?
- Nie miałam takiego zamiaru. Ale ktoś taki jak ona... to
znaczy ważny, znany doktor, nie opowiada przecież kłamstw.
A z drugiej strony, ty sam powiedziałeś mi, że chcesz się ze mną
ożenić z błahych właściwie powodów. Żeby mieć kogoś, kto
będzie stale wyczekiwał cię w domu, będzie przyjazną duszą
i sprawi, że twoi przyjaciele przestaną wreszcie podsuwać ci
rozmaite panie do ożenku. Przyjęłam twoje słowa za dobrą mo
netę, ale tylko dlatego, że nic nie wiedziałam o Geraldine.
- Czy nie chcesz wysłuchać wreszcie tego, co ja mam do
powiedzenia na temat mego stosunku do owej pani?
- Powinnam, ale nie chcę... jestem bowiem pewna, że ten
temat sprawi ci przykrość, poczujesz się nieszczęśliwy.
- Nie nieszczęśliwy, lecz wręcz oszalały z wściekłości.
Jeśli nadal będziesz siedziała przepełniona słodyczą i chęcią
wybaczenia mi, to po prostu ukręcę ci twój piękny karczek.
- Skoro takie jest twoje nastawienie, to już wynoszę się
- wykrztusiła z siebie Arabella i wypadła z pokoju, po drodze
chwytając Percy'ego.
Doktor nalał sobie drinka i z powrotem usiadł w fotelu.
Dumał nad sytuacją długo i w poważnym nastroju. Na koniec
jednak roześmiał się głośno.
- Jesteśmy parą głupców - powiedział, zwracając się do
psów.
Warknęły tylko, zapewne aprobująco, i powróciły do prze
rwanej drzemki.
133
- Madame poszła położyć się do łóżka - oświadczyła pani
Turner surowym tonem, przynosząc talerz zupy dla Titusa.
- Dostała bólu głowy, czemu się nie dziwię. To oczywiście
nie moja sprawa, sir, ale muszę powiedzieć, że pańska przy
jaciółka... ta Holenderka bardzo działa jej na nerwy.
Doktor posmakował zupy i zadowolony powiedział:
- Jest doskonała... Doktor Tulsma i pani Tavener nie mają
ze sobą wiele wspólnego. Wizyta Holenderki, jak ją nazy
wasz, była niespodziana. - Mówiąc to, Titus popatrzył przy
jaźnie na gospodynię. - Myślę, że jest mało prawdopodobne,
aby jeszcze kiedykolwiek pojawiła się u nas.
- Cieszę się, słysząc to. Bo bardzo nie lubię, gdy madame
się martwi. Jest taką słodką małą lady, ale pan oczywiście wie
o tym...
- Zgadzam się z tobą w całej rozciągłości. Może zanie
siesz pani coś do jedzenia. To często pomaga na ból głowy.
- Bardzo słusznie. Przygotuję jej mały omlet - powiedzia
ła pani Turner i wróciła do kuchni.
Arabella, wzmocniona lekką kolacją, spała zdrowo, a ra
no zeszła na śniadanie. Nie miała zamiaru usprawiedliwiać
się przed mężem. On powinien to uczynić, groził przecież, że
ukręci jej kark. Zapamiętała to doskonale. Usiadła naprzeciw
Titusa, nalała sobie kawy, przyjęła od niego trochę jajecznicy
z grzanką i życzyła mu uprzejmym głosem miłego dnia.
- Czujemy się lepiej?-zapytał jowialnie, czym ją od razu
zezłościł. - Nic tak nie pomaga w odzyskaniu normalnego
spojrzenia na rzeczy, jak dobry sen.
Nie przerywając jedzenia, Arabella odparowała chłodno:
- Mój punkt widzenia jest dokładnie taki sam jak wczoraj
wieczorem. I nie widzę potrzeby, żeby jeszcze raz omawiać
tę sprawę.
134
- Być może nie w tej chwili. Czy jednak nadal podtrzy
mujesz swoje absurdalne oskarżenia? - Titus mówił głosem
spokojnym, ale można było w nim wyczuć złośliwą nutę.
- Podtrzymuję - odparła - i uważam, że nie są one ani
trochę absurdalne. Sam mi przecież powiedziałeś w Holandii,
że Geraldine jest jednym, w twoim pojęciu, z najbardziej ucz
ciwych i godnych zaufania doktorów. Sądzę więc, że nie masz
ochoty oskarżać jej o kłamstwo?
Titus popatrzył na zegarek i nie odpowiedział.
- Muszę już iść. Mam dzisiaj wiele spraw na głowie. Bę
dę w domu około szóstej, zakładając, że nie wydarzy się
nic ekstra. Przypomniałem sobie teraz, że w najbliższym cza
sie mamy być na obiedzie u Marshallów. A zatem za dzień
lub dwa, kiedy się już uspokoisz, usiądziemy i pogadamy
jeszcze raz.
- Nie mam ochoty na nic takiego - pełna rozdrażnienia
powiedziała Arabella. - Nie wiem, co bym jeszcze mogła
dodać do sprawy.
- To mnie zdumiewa. Bo ja, ze swojej strony, chcę powie
dzieć bardzo dużo. Ale możemy z tym poczekać, aż będziemy
na wsi.
Titus dotknął jej ramienia, gdy szedł w kierunku drzwi.
Sprawiło to, że jej oczy natychmiast napełniły się łzami. Tak
bardzo go kochała, a przecież cały czas zachowywała się nie
właściwie. Zresztą nie wiedziała, jak powinna postępować.
Nie był przecież dla niej miły, kiedy ona, ze swej strony,
starała się być słodka i wybaczająca...
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia i Arabella pamięta
ła, że ma jeszcze kupić prezent najważniejszy, dla męża. Może
być na niego wściekła i osobiście bardzo nieszczęśliwa, ale
jednocześnie kochała go przecież. Nie miała jednak pojęcia,
czym sprawi mu prawdziwą przyjemność. Wydawało się, że
135
jest to człowiek, który ma wszystko. Jedynym wyjściem było
więc przejść się ulicą, na przykład słynną Bond Street i zoba
czyć, co sklepy, te najbardziej ekskluzywne, oferują.
Tak też zrobiła. Po dłuższej wędrówce weszła do małej.
księgarni, zawalonej po sufit rzadkimi wydaniami książek,
również map i starodruków. I znalazła to, czego szukała.
Wczesne wydanie „Opowieści kanterberyjskich" Chaucera;
z oryginalnym tekstem. Pamiętała, że Titus wyrażał się kiedyś
o tej pozycji bardzo pochlebnie, a miał, jeśli dobrze pamięta
ła, tylko unowocześnioną wersję dzieła. Przyniosła księgę do
domu ze smutną refleksją, że być może, okaże się ona pier
wszym i ostatnim prezentem, jaki ofiaruje mężowi. Obawiała
się, że „spokojna rozmowa", której się domagał, będzie doty
czyła ich przyszłości, po rozwodzie. A tej nie była w stanie
wyobrazić sobie, a cóż dopiero zaakceptować.
- Czy udał ci się dzień? - zapytał Titus, gdy zobaczyli się
w domu wieczorem.
- Tak, dziękuję. Nie wiem, czy pamiętasz, ale parę osób
przychodzi do nas jutro rano na kawę i przedświąteczną po
gawędkę...
- Niestety, będę poza domem cały dzień. Wrócę późnym
wieczorem, wszystko będzie więc na twojej głowie. Muszę
polecieć do Leiden, ale przed Wigilią zdołam cię jednak
zawieźć na wieś, do dworu.
Titus wyszedł z salonu, a ona poczuła się jak sparaliżowa
na. Miał oczywiście zamiar zobaczyć się z Geraldine i powie
dzieć jej, co wydarzyło się tutaj w Londynie. Po powrocie
będzie chciał z nią porozmawiać i wtedy serce jej pęknie.
Tego dnia byli jeszcze na obiedzie u Marshallów. Ich dom
udekorowano już świątecznie, jedzenie było pierwsza klasa, ale
osób pojawiło się niewiele, co Arabella przyjęła z zadowole
niem, bo nie miała ochoty na zawieranie nowych znajomości.
136
Po powrocie do domu powiedziała do Titusa:
- Wieczór był bardzo miły, czułam się dobrze. A teraz idę
do łóżka. Wyjeżdżasz wcześnie rano?
- Tak. Czy mam przekazać twoje pozdrowienia Cre-
ssidzie?
- To znaczy, że się z nią zobaczysz?
- Oczywiście. A ty myślałaś, że kogo będę tam widzieć?
- Oczywiście Geraldine.
- Ach, tak. Zrozumiałe... - Titus obrócił się na pięcie
i rzucił jeszcze przez ramię: - Dobranoc, Arabello.
Długo siedział potem u siebie za biurkiem, nic nie robiąc.
Taki był przecież bystry, myślał, a jednak nie potrafił do
strzec, że zakochał się w Arabelli. Zapadła mu w serce od
pierwszej chwili. Była to zatem tak zwana miłość od pier
wszego wejrzenia. Z faktu tego nie zdawał sobie sprawy na
wet wtedy, kiedy zaproponował jej małżeństwo. Miał tylko
niejasne przeświadczenie, że tego pragnie.
Gdy wrócę z Leiden, muszę z nią spokojnie porozmawiać,
postanowił nieodwołalnie. Być może, iż po wyjaśnieniu
wszystkich nieporozumień, ona będzie mogła się w nim za
kochać.
Arabella zeszła na dół, aby samotnie zasiąść do śniadania.
Po posiłku zajęła się pakowaniem ostatnich prezentów pod
choinkę, a także ustawianiem na widocznym miejscu, jak to
jest w anglosaskim zwyczaju, kartek ze świątecznymi życze
niami od krewnych i znajomych. Wcześniej ustalili z Titu-
sem, że ze wsi powrócą do Małej Wenecji wieczorem, w drugi
dzień świąt. Dochodziła jednak do wniosku, że w nowej sy
tuacji lepiej będzie, gdy zostanie we dworze parę dni, może
nawet do następnego weekendu. Nie wzbudzi to niczyich
137
domysłów i podejrzeń, a krótka separacja z Titusem wyjdzie
im tylko na dobre.
Dzień dłużył się jej ogromnie, mimo że wciąż wynajdywa
ła dla siebie jakieś zajęcie. Na szczęście kilka godzin pochło
nęła jej wcześniej zapowiadana, przedświąteczna wizyta kil
korga znajomych. Przy kawie i słodkościach prowadzili roz
mowę o wszystkim i o niczym. Dla zachowania pozorów spo
ro się śmiała z opowiadanych anegdot, typowo angielskich, i
z ukrytych przemyślnie niedomówień. Na przykład jeden
z gości oświadczył z przekonaniem, że lekarze na ogół bywa
ją bardzo dobrymi ojcami.
Na wieś wyjechali z całodniowym opóźnieniem, bo Titus,
jak twierdził przez telefon w krótkiej, rzeczowej rozmowie,
musiał przedłużyć swój pobyt w Holandii, niemal o całą do
bę. Załadowali po brzegi samochód prezentami, a psy i kota
w koszyku umieścili na tylnym siedzeniu. Ulice miasta prze
ładowane były świątecznym ruchem i dotarcie do autostrady
zajęło im więcej czasu niż zwykle. Przez całą drogę Titus nie
miał nic do powiedzenia.
Arabella próbowała raz czy dwa podjąć rozmowę. Ponie
waż jednak w odpowiedzi doktor ograniczał się tylko do mo
nosylab, dała spokój i zamilkła. Ładne święta, pomyślała
z goryczą. Poprzednie Boże Narodzenie było okropne. Nie
wiele wówczas dni minęło od śmierci rodziców i przyszłość
malowała się przed nią koszmarna. Teraz było jeszcze gorzej
i horyzont nie rozjaśnił się ani na jotę. Jak mogłoby być
inaczej, skoro kochała mężczyznę, który zadurzony był w in
nej kobiecie...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Piękna choinka, pełna kolorowych świateł, stała na dworze,
tuż przy bramie wjazdowej na teren wiejskiej rezydencji. Pra
wie wszystkie okna też się jarzyły. Gdy podjechali przed
siedzibę, Duke powitał ich głośnym szczekaniem. Beauty
i Bassett odpowiedziały z takim radosnym wigorem, że Ara-
bella omal nie ogłuchła. Butter stał w drzwiach i tuż za nim,
w holu, widać było drugą choinkę, roziskrzoną światłami.
- Witam uniżenie w domu, madame i pana również, sir
- powiedział. - Kolacja czeka i starsza pani Tavener, a także
panna Welling, pragną zasiąść razem z państwem do stołu.
Kolacja była bardzo udana i nawet panna Welling po wy
piciu dwóch kieliszków wina wyglądała na pełną radości.
Babcia zadawała mnóstwo pytań, na które doktor starał się
odpowiadać wyczerpująco, prosząc Arabellę, od czasu do cza
su, o wspomożenie. Były wprawdzie między nimi rozdźwię-
ki, ale traktowali to jako ich prywatną sprawę. Dla świata
udawali, że wszystko jest w porządku.
Po pewnym czasie starsza pani Tavener poszła do swoich
pokoi. Towarzyszyła jej panna Welling, nieco wstawiona.
- Chciałbym porozmawiać - powiedział Titus, gdy zostali
sami - ale, jak sądzę, nie masz na to w tej chwili ochoty.
- Rzeczywiście, nie mam. Wydaje mi się, że wciąż jestem "
wzburzona i dotknięta... Jeśli nie masz nic przeciwko temu,
proponuję, żebyśmy zaczekali jeszcze parę dni, aż poczuję się
znowu w pełni sił...
139
- Ale zgodzisz się chyba, że na okres świąteczny powin
niśmy zawiesić nasze utarczki. Nie chciałbym, żeby babcia
poczuła się nieszczęśliwa i żeby służba czegokolwiek się do
myślała. Pracują tutaj już tak długo, że najmniejsze zgrzyty
nie ujdą ich uwagi.
- Oczywiście zgadzam się z tobą - powiedziała spokojnie
Arabella. - Wszystko zrobię, jak sobie życzysz. Ja też mam
pewną propozycję. Czy mogłabym pozostać tutaj, po świę
tach, przez parę dni? Na przykład do następnego weekendu,
gdy znowu przyjedziesz?
Ponieważ wstrzymywał się z odpowiedzią, dodała:
- Łatwiej jest patrzeć na sprawy z pewnego dystansu.
Zgadzasz się ze mną?
- Masz zupełną rację. Wszystko jednak zależy, jak pa
trzysz na owe sprawy. Uczciwie i bez uprzedzeń czy też za
ślepiona przez fałszywe uczucia.
- Uczucia? Uczucia?! - wykrzyknęła Arabella poirytowa
nym głosem. - To ty jesteś zaślepiony! - Zerwała się gwał
townie, strącając Percy'ego z kolan. - Jestem już bardzo zmę
czona, życzę dobrej nocy.
Titus znalazł się przy drzwiach szybciej niż ona. Uśmiech
nął się lekko i pocałował ją, nim zdążyła odwrócić głowę.
- Złośnica - powiedział... i zaśmiał się.
Oczywiście skutek był taki, że gdy znalazła się w swoim
pokoju, wybuchła płaczem.
W dzień wigilijny zbudziła się z przeświadczeniem, iż
w ciągu najbliższych godzin nie może ujawniać swych uczuć
wobec Titusa, niezależnie od tego, jakie one są. Na szczęście
świąteczna krzątanina wypełniała cały dom i nikt nie obser
wował Arabelli ze szczególną uwagą. A ponadto wieczorem
mieli pojawić się kolędnicy. Przedtem musi pójść do kościoła
z naręczem kwiatów, specjalnie hodowanych w szklarni na tę
140
okazję. Natomiast w południe we wsi będzie lunch dla miej
scowych dzieci. Dziękowała niebiosom za tak szczelnie wy
pełniony dzień.
Gdy świątecznie ubrana usiadła obok Titusa do śniadania,
przypomniał jej, że o północy wybiorą się jeszcze na pasterkę,
razem z babcią i panną Welling. A także z Butterami.
Wyczuła w jego głosie ostrzegawczą nutę.
- Czekam z radością na te wydarzenia - powiedziała.
- Czy na ranną mszę pójdziemy również?
- Oczywiście. A potem, około południa, po powrocie do
domu, obdarujemy się wszyscy nawzajem prezentami gwiaz
dkowymi. Wydaje mi się, że omówiłaś już wszystkie sprawy
z panią Butter?
- Tak. Ona wszystko doskonale organizuje.
. - Ma dużą wprawę. Była podkuchenną, gdy babcia przyje
chała do tego domu jako panna młoda. Butterowa była wtedy
jeszcze dziewczynką, miała chyba trzynaście czy czternaście łat.
I od tamtego czasu spędzała tu wszystkie święta Bożego Na
rodzenia.
- Ale w międzyczasie wyszła za mąż za Buttera...
- W tamtych czasach był tutaj kamerdyner. Służba koszto
wała grosze. Butter początkowo podlegał mu, ale tylko do
momentu, kiedy nauczył się prowadzenia samochodu i to sta
ło się jego głównym zajęciem. W rzeczywistości to więcej niż
sługa. Jest starym przyjacielem. Tak samo pani Butter. Przed
łaty miała zwyczaj częstowania mnie chlebem, posmarowa
nym tłuszczem spod pieczeni... Byłem wtedy zawsze głodny
i smakowało mi to wybornie.
- Szczęśliwie wspominasz tamte czasy.
- O tak, byłem bardzo szczęśliwy i myślę, że będę taki
znowu. Nie mogę jednak powiedzieć, że jestem szczęśliwy
w tej chwili.
141
- Ja również nie jestem - powiedziała Arabella, jak się jej
wydawało, łagodnym głosem.
Być może była to właściwa chwila do porozmawiania...
w chłodnym świetle poranka, przy stole świątecznie zastawio
nym. Ale właśnie wszedł Butter, oznajmiając, iż kwiaty zo
stały już przyniesione ze szklarni i że prosi o sprawdzenie,
czy wszystko odpowiada pani domu.
- Może zrobię to od razu. Skończyłam już jeść - pospie
sznie powiedziała Arabella, chcąc uciec od Titusa, który sie
dział tak blisko niej, a jednocześnie był taki daleki.
Kwiaty okazały się śliczne i Arabella nie szczędziła po
chwał. Potem włożyła nowy płaszcz zimowy, wysokie boty,
podkreślające filigranowość jej stóp, i filcowy kapelusz z ma
łym rondkiem, i zeszła na parter, gdzie w holu czekał już na
nią Titus, też ciepło ubrany.
- Zabierzemy ze sobą psy - powiedział. - Przy kościele
rozdzielimy się. Mam do załatwienia jeszcze kilka spraw.
Oczekiwać nas będą na plebanii z kawą, o jedenastej godzi
nie. Tam się znowu spotkamy.
Butter patrzył w ślad za nimi i pomyślał, iż tworzą wspa
niałą parę i że doktor miał szczęście, znajdując doskonałą
małą panią...
Arabella szła obok męża z dziwnym uczuciem. W ostatnich
dniach doszło do przykrych starć między nimi, a przecież była
teraz w pełni odprężona i mogła słuchać, bez wewnętrznego
oporu, jak mówi o nieważnych sprawach. A Titus, który jako
lekarz często namawiał pacjentów do poluzowania nerwów, ob
serwując teraz żonę spod oka, z zadowoleniem stwierdzał, że
Arabella bez namawiania czuła się swobodnie.
Przed kościołem Titus przekazał żonę w ręce pastora. Po
szła więc z nim razem, aby ułożyć kwiaty przed ołtarzem.
- Ma doskonały charakter - pochwalił Titusa pastor.
142
- Odziedziczył go po ojcu. Robi wiele dobrego dla wsi, ale
nie lubi, gdy ktoś o tym mówi publicznie. - Pastor uśmiechnął
się do Arabelli porozumiewawczo. - Ale wy, oczywiście, nie
macie między sobą żadnych tajemnic, droga pani Tavener.
Spotkała się z Titusem ponownie na plebanii, gdzie poczę
stowano ich kawą i szarlotką. Poza pastorem był tam jeszcze
jego syn z żoną i dziećmi. Wszyscy mówili jednocześnie i na
strój był rzeczywiście świątecznie radosny.
Jeszcze bardziej hałaśliwy był lunch z udziałem dzieci ze
wsi. Mali chłopcy, gdy się najedli, wzięli się za łby. Dziew
czynki, początkowo nieśmiałe, potem rozrabiały jeszcze głoś
niej od chłopaczków. Ze stołów zniknęło wszystko, co nada
wało się do zjedzenia i wypicia, potem rozchwytano crecker-
sy,
czyli zawiniątka z zabawkami i wybuchającymi petardami
w środku. Wszyscy nałożyli papierowe kapelusiki i zgroma
dzili się wokół choinki, gdzie Arabella wręczała każdemu
świąteczny podarek.
Bawiła się wyśmienicie. Ona także miała na głowie papie
rowy kapelusik i delikatnym czystym głosem śpiewała kolędy
razem z dziećmi.
Titus również poddał się świątecznemu nastrojowi. Nagle
świat wydał mu się cudowny. A zwłaszcza zachwycająca była
Arabella. Uśmiechnął się w pewnej chwili do swych myśli,
bo wiedział przecież, że jest już trochę za poważny na takie
osobliwe zachcianki. Gdyby tylko ta drobna istota pozwoliła
mu wreszcie wytłumaczyć wszystko, co dotyczyło Geraldine.
Musiał jednak zaczekać z tym jeszcze parę dni.
Po powrocie do dworu zjedli ze smakiem lunch, a potem
każdy miał trochę czasu dla siebie, nim zaczęli pojawiać się
goście, przybywający na tradycyjną świąteczną herbatkę.
Pierwszy przyszedł brat starszej pani Tavener, sztywny, siwa-
wy mężczyzna, zachowujący się z rezerwą, który uścisnął
143
rękę Arabelli i poprosił, żeby nazywała go wujem Tomem,
a jego żonę, ciocią Mary. Ta ciocia tymczasem obrzuciła Ara-
bellę badawczym spojrzeniem przez grube soczewki okula
rów i mruknęła cicho, że szkoda, iż Jeremy Titus i Rosa nie
mogą zobaczyć swej synowej.
- To imiona moich rodziców - szybko podszepnął Titus.
- Pozwól, że ci teraz przedstawię kuzynów.
Było to trzech młodych ludzi i dziewczyna w jej wieku.
Josephine, Bill, Thomas i Mark.
Arabella z każdym wymieniła uścisk dłoni, zdając sobie
sprawę, że patrzą na nią badawczo. W imieniu wszystkich
przemówił Thomas. Był bardzo poważny i sprawiał wrażenie,
jakby uśmiech wymagał od niego dużego wysiłku.
- Zaczynaliśmy już obawiać się, że Titus nigdy nie pójdzie
do ołtarza...
- Żałuję, że nie spotkałem cię pierwszy - dorzucił Mark.
Miał wyraźnie pogodną naturę i ujmujący uśmiech. - Jestem
również z branży medycznej, nie miałem jeszcze czasu, żeby
się ożenić, a nawet, aby znaleźć dziewczynę wartą zakocha
nia. - Młodzieniec wskazał głową na Thomasa. - On właśnie
się zaręczył, a Josephine jest także bliska tego. Można więc
spodziewać się, że niedługo nasze rodzinne spotkania zakłó
cać będzie krzyk niemowląt.
Wszyscy zaśmiali się, nawet Thomas, po czym zaczęli
mówić jednocześnie, popijając herbatę i grzejąc się przy ko
minku. Arabella na chwilę opuściła towarzystwo, żeby pomóc
pani Butter przy nakryciu stołu do obiadu.
Znalazła się tego dnia w łóżku dopiero po godzinie
pierwszej w nocy. Wcześniej całe towarzystwo było w ko
ściele, na pasterce. Nikt nie spieszył się z powrotem do domu,
wszyscy wszystkim składali, świąteczne życzenia. Starszą pa
nią Tavener trzeba było wręcz uprosić, aby dała się odwieźć
144
do dworu. Arabella towarzyszyła jej i pannie Welling aż do
łóżka staruszki.
- Jesteś kochanym dzieckiem - stwierdziła babcia. - Titus
ma szczęście.
Nie wiem, czy mój szanowny małżonek też tak uważa,
pomyślała Arabella następnego dnia rano, przy śniadaniu,
biorąc od Titusa filiżankę gorącej czekolady i siadając obok
ciotki Mary. Ale musiała przyznać, że zachowywał się dokład
nie tak, jak powinien. Na twarzy miał miły uśmiech, rękę
trzymał na jej ramieniu. Zupełnie tak, jakby mu to sprawiało
przyjemność.
W jakiś czas potem, po, powrocie z kościoła, cała rodzina,
razem z Butterami, zgromadziła się wokół choinki. Arabella
i Titus zaczęli wręczać prezenty, a ponieważ wszyscy wszy
stkim się rewanżowali, w krótkim czasie cały salon zarzucony
był, do wysokości kolan, kolorowymi papierami.
Dopiero gdy wręczony został ostatni podarek, Arabella
mogła spokojnie usiąść i zobaczyć, czym los, a raczej nowa
rodzina chciała ją uradować.
Po chwili podszedł Titus.
- Zawsze zastanawiam się, skąd takie zainteresowanie lu
dzi pudełkami owiniętymi papierem - powiedział z kpiną
w głosie.
- Naturalna ciekawość - odparła Arabella, wyraźnie ucie
szona różowym szalikiem od Josephine. - Bardzo chciałam
mieć coś takiego - powiedziała do kuzynki.
Wyglądało na to, że młode kobiety przypadły sobie do
gustu. Uśmiechnęły się do siebie i Arabella sięgnęła po nastę
pne pudełko. Od razu zorientowała się, że prezent miał nakle
joną karteczkę z jej imieniem wypisanym ręką Titusa i z roz
mysłem odłożyła go na bok, chcąc otworzyć pudełko na ko
niec. Wśród paczuszek były także podarki dla niej od piesków
i kota... zawierały czekoladki, perfumy i małą wieczorową
torebkę. Kupiła je sama, podobnie jak prezent od zwierzaków
dla Titusa. Był to prezent zbiorowy - zabytkowy bibularz na
biurko, jeszcze z czasów wiktoriańskich.
Wszyscy w dalszym ciągu zajęci byli prezentami i nikt nie
zwracał uwagi na gospodarzy. W pewnej chwili Arabella po
czuła, że Titus dotyka jej ręki.
- Skąd wiedziałaś - zapytał cicho - że zbieram starodruki?
- Przyjrzałam się po prostu bibliotece, tutaj i w Małej
Wenecji. Mam nadzieję, że wybrałam interesującą pozycję?
- Jestem zachwycony i bardzo ci dziękuję, kochanie.
Dopiero teraz otworzyła pudełeczko z prezentem od męża.
Znalazła w nim parę kolczyków z brylantami oprawionymi
w złoto. Były miniaturową repliką naszyjnika, który dostała
wcześniej.
- Są piękne - szepnęła z przejęciem - i bardzo pasują do
naszyjnika.
- Prosiłem jubilera, żeby zrobił komplet...
- Ale ofiarowałeś mi naszyjnik zaledwie tydzień czy dwa
temu.
- Dawno postanowiłem, że dam ci ten prezent... jeszcze
przed ślubem - odparł ze spokojem. - I już wówczas pomy
ślałem, że kolczyki będą dobrym uzupełnieniem naszyjnika.
- A więc kazałeś je zrobić jeszcze przed... przed naszym
wyjazdem do Holandii. - Z trudem powstrzymywała łzy.
Z drugiej strony salonu rozległ się głos Marka:
- Wy tam dwoje... o czym szepczecie? Arabello, co ci
ofiarował Titus, że masz takie błyszczące oczy?
Wstała z sofy i podeszła do kuzyna, aby pokazać mu kol
czyki. Wszyscy zgromadzili się wokół młodych ludzi.
- Musisz je zaraz założyć - zawołała ciotka Mary, co też
Arabella uczyniła.
146
Ktoś inny zażartował:
- Czy nie masz zamiaru podziękować za nie? Nie krępuj
się, to przecież Boże Narodzenie.
Nie pozostawało jej nic innego, jak podejść z powrotem do
sofy, gdzie siedział mąż. Titus wstał, a ona wspięła się na palce,
chcąc go pocałować w policzek. Przynajmniej taka była jej in
tencja. I nagle znalazła się w jego ramionach i poczuła na ustach
pocałunek tak pełen uczucia, że na chwilę utraciła oddech.
- O Boże! -jęknęła cicho i popatrzyła mu w oczy. Były
błękitne jak niebo i pełne blasku.
- Szkoda, że nie jesteśmy sami - szepnął i wypuścił ją
z ramion, przy ogólnym aplauzie i radosnym śmiechu.
Przez resztę dnia Arabella miała wrażenie, jakby to wszy
stko działo się we śnie. Lunch został podany i wszyscy krążyli
po jadalni z pełnymi talerzami, komentując otrzymane pre
zenty, wspominając poprzednie święta, przyjaźnie obgadując
członków rodziny, którzy mieli pojawić się niebawem, w po
rze popołudniowej herbaty. Wizyta kolejnych krewnych prze
biegła równie przyjemnie, tyle tylko, że Arabella musiała
zapamiętać nowe twarze, imiona i nazwiska.
Również w drugim dniu świąt Arabella była tak zajęta, że
nie znalazła chwili czasu, żeby porozmawiać z Titusem, czym
zresztą nie martwiła się specjalnie. Wciąż bowiem wspomnie
nie pocałunku wprawiało ją w zakłopotanie i nie bardzo ro
zumiała jego intencję. Może jedynym uzasadnieniem była
obecność rodziny i fakt, że wszyscy ich obserwowali. Miała
zamiar zadać mu parę pytań, gdy wreszcie znajdą się sami.
Zapyta o przyczynę tej nagłej wylewności uczuć, jak i o rolę
Geraldine w jego życiu.
Po obiedzie Titus był już gotowy do powrotu do Londynu.
Pożegnał się z rodziną, zapowiedział ponowny przyjazd na
weekend, a potem oboje podeszli do drzwi.
147
- Udało się nam świąteczne zawieszenie broni, musisz
przyznać - powiedział, a na twarzy miał lekki uśmiech.
- No więc, myślę... - zaczęła Arabella, ale dalsze słowa
przerwał jej dzwonek telefonu. Titus podniósł słuchawkę.
- Pani Turner? Czy coś się wydarzyło? - doktor przez
chwilę słuchał. - Mówi pani, że był telefon z Leiden? I po
wiedziała pani, że będę w Londynie późnym wieczorem?
W porządku - Titus rzucił okiem na zegarek. - Powinienem
być na miejscu za dwie, trzy godziny.
- Rozumiem, że był to telefon od Geraldine... - stwier
dziła Arabella, gdy odłożył słuchawkę.
Popatrzył na nią chłodno, z twarzą pozbawioną wyrazu.
- Jeśli tak uważasz, Arabello... - powiedział, a potem
wsiadł do samochodu i odjechał, bez jakiegokolwiek gestu
pożegnania.
Szczęśliwie się stało, że bladość jej twarzy, gdy wróciła do
gości, łączono z odjazdem Titusa.
- Wiemy, jak się czujesz - powiedziała ciotka Mary - ale
żony lekarzy muszą być na to przygotowane.
Następnego dnia po lunchu wszyscy goście rozjechali się
do własnych domów, a starsza pani Tavener z panną Welling
wycofały się do apartamentów babci. Arabella została sama,
tylko z psami i kotem. Zatelefonowała do rezydencji w Małej
Wenecji i dowiedziała się od pani Turner, że Titus jest w szpi
talu. Przyjechał ze wsi bardzo zmęczony, a potem miał długą
zamiejscową rozmowę. Niejedną zresztą.
- O tak, wiem o tym, telefon z Leiden...
- Właśnie z Leiden. To była bardzo długa rozmowa, jak
powiedziałam. Chodziło chyba o jakiegoś pacjenta. Taki
wniosek wyciągnęłam z tego, co usłyszałam. Pan doktor po
wiedział na koniec, że zadzwoni później.
148
Arabella odłożyła słuchawkę, jeszcze bardziej rozdrażnio
na. Żałowała teraz, że w ogóle rozmawiała z Londynem. Za
brała się do przygotowywania obiadu, bo Butterowie poszli
z życzeniami świątecznymi do znajomych we wsi. Zjadła po
siłek w kuchni, posprzątała po sobie i poszła do salonu, żeby
obejrzeć coś w telewizji. Po chwili wyłączyła jednak aparat
i nagle postanowiła zadzwonić mimo wszystko jeszcze raz do
Malej Wenecji. Zgłosiła się ponownie pani Turner. Była wy
raźnie zaskoczona, gdy Arabella powiedziała, że chce rozma
wiać z doktorem.
- On poleciał do Holandii, madame, i bardzo się spieszył.
Powiedział, że przypuszczalnie wróci jutro, o tej samej porze.
Myślę, że zatelefonuje do pani z Leiden.
W głosie gospodyni wyczuwało się zdziwienie, Arabella
dodała więc szybko:
- Jestem pewna, że zadzwoni. Nie mógł tego zrobić
wcześniej, bo, jak sama mówisz, spieszył się na samolot. To
musiała być jakaś pilna sprawa.
Arabella dziękowała Bogu, że została te parę dodatkowych
dni na wsi. To był bardzo dobry pomysł. Miała teraz dość
czasu, żeby wszystko dokładnie przemyśleć. Na razie nie
mogła jednak znaleźć sensownej odpowiedzi, dlaczego Titus
w takim pośpiechu musiał lecieć do Leiden.
Wzięła ze stolika jakiś ilustrowany magazyn i zaczęła
drzeć go strona po stronie, w wąskie paski. Ta czynność dała
jej trochę satysfakcji i przyniosła odprężenie. Arabella pomy
ślała jednak, że poczułaby się jeszcze lepiej, gdyby na miejscu
magazynu znalazła się Geraldine.
Dwa dni pozostały do ponownego przyjazdu Titusa na
wieś. Arabella wypełniła je nieustającą aktywnością. Zrobiła
co trzeba przy kucyku i ośle, była na długim spacerze z psami,
odwiedziła plebanię, aby jeszcze raz wyrazić swój zachwyt
149
nad minionym Bożym Narodzeniem, podjęła kawą i czymś
słodkim kilka pan ze wsi, prosząc o zapisanie jej do kółka
pierwszej pomocy i przyjęcie do kręgu organizatorów coro-
cznej wyprzedaży staroci na cele dobroczynne...
Wreszcie nadszedł piątek, ale ona w dalszym ciągu nie
miała żadnych wiadomości od Titusa. Mimo wszystko
omówiła z panią Butter szczegóły posiłków weekendowych,
tak jakby nie miała wątpliwości, że on też będzie w nich
uczestniczyć. Myśląc o mężu, czuła wewnętrzne podniecenie
i radość, że go znowu zobaczy, chociaż z drugiej strony była
przekonana, iż dojdzie między nimi do kolejnej sprzeczki.
Po południu nagle zadecydowała, że mimo wszystko nie
ma zamiaru witać go w progu domostwa. Postanowiła więc,
że pójdzie na spacer, ścieżką na tyłach rezydencji, skąd będzie
widziała światła nadjeżdżającego samochodu. Wróci dopiero
wtedy, gdy Titus będzie już na miejscu. Butterowie byli w ja-
dalni, poszła więc do kuchni, a stamtąd, tylnymi drzwiami do
ogrodu warzywnego. Po drodze zarzuciła na siebie coś cie
płego, nie zastanawiając się do kogo to należy.
Na dworze było jeszcze stosunkowo jasno, chociaż nad
pobliskim wzgórzem gromadziły się ciemne chmury. Przez
chwilę zastanawiała się, czy nie zabrać ze sobą latarki. Po
nieważ spodziewała się, że Titus pojawi się lada chwila, zre
zygnowała z tej myśli. Zapięła na guziki pod samą szyję cu
dzy żakiet i ruszyła ścieżką w górę. Gdy była na szczycie
wzniesienia, otoczona już zewsząd pokaźnymi drzewami,
z ciemnych chmur, które tymczasem nadciągnęły, spadły pier
wsze krople deszczu. Zatrzymała się i popatrzyła w dół, ku
zabudowaniom wsi. I wtedy zerwał się na dodatek porywisty
wiatr. Nie była tchórzliwą dziewczyną, a jednak wolałaby być
teraz w domu... bezpieczna i w cieple promieniującym od
kominka.
150
Uświadomiła sobie, że może przecież wrócić na skróty,
wąską ścieżką w dół pagórka, tak jak kiedyś poprowadził ją
Titus. Robiło się wprawdzie coraz ciemniej i gęstniejący
deszcz przerodził się w deszcz ze śniegiem, ale Arabella wie
rzyła, że da sobie radę. Przyspieszyła kroku i przy rozwidle
niu ścieżki skręciła w lewo. Wydawało się jej, że tak będzie
najbliżej do wsi. I nagle poczuła, że traci równowagę i osuwa
się do głębokiego dołu... na samo dno.
Był on w części wypełniony zeschłymi liśćmi, a na dole
stała spora kałuża wody. Arabella leżała przez chwilę bez
ruchu, przerażona. Potem powoli wstała, oczyściła się i roze
jrzała wokoło. Chciała wiedzieć, jak można wydostać się z tej
pułapki. Dół nie był zbyt głęboki, ale jego ściany okazały się
śliskie od porastających je paproci i trawy. Gdy pochwyciła
je w garść, aby unieść się ku górze, zostały jej w ręce, a ona
jeszcze raz opadła na dno dołu, rozpryskując na wszystkie
strony wodę z kałuży. Musiała wydobyć się na powierzchnię
przed całkowitym zapadnięciem zmroku, zaczęła więc nerwo
wo szukać jakiegoś podparcia na stopy. Nic takiego jednak
nie znalazła. Nie było tam również żadnych kamieni, z któ
rych można by ułożyć coś na kształt schodków.
Nie należała do osób łatwo wpadających w panikę, jednak
perspektywa spędzenia pod gołym niebem chłodnej nocy
nie odpowiadała jej ani trochę. Tym bardziej że deszcz był
coraz gęstszy. Pocieszała się myślą, że zaczną jej szukać, gdy
przez dłuższy czas nie będzie się pokazywała. Miała do siebie
pretensję także i o to, że nie zabrała latarki. Gdy wiatr się
uspokoi, będzie mogła wołać pełnym głosem o ratunek. Na
razie byłaby to zbyteczna utrata sił. Arabella pomyślała, że do
całego nieszczęścia potrzebny by jeszcze jej był jakiś szczur
lub dwa...
151
Doktor z ulgą zatrzymał samochód przed drzwiami dworu.
Niezależnie od tego, co myśli o tym Arabella, będą musieli
ze sobą poważnie porozmawiać... Wcześniej jednak ukręci
jej tę piękną szyjkę, a potem... pocałuje gorąco.
Psy powitały go ujadaniem pełnym entuzjazmu, a kot
z powagą i dostojeństwem. Butterowie witali go z rozrado
wanymi obliczami i jednocześnie wyrażali żal, iż pogoda się
zepsuła, po czym zaproponowali herbatę i drinka, i powiado
mili go, że madame jest w salonie.
Jak się okazało, Arabelli tam nie było.
- Widziałam, jak niedawno piła tutaj herbatę - zapewniała
Titusa pani Butter. - W chwilę potem, jak wróciła z psami ze
spaceru. Musi być wobec tego na górze. Zawołam ją.
- Nie kłopocz się. Sam pójdę do niej - powiedział doktor.
Po chwili pukał już do drzwi żony. Ale oczywiście tam
również Arabelli nie znalazł. Sprawdził więc wszystkie poko
je po kolei, na piętrze i na parterze, z jednakowym rezultatem.
- Nie mogła wyjść na dwór, bo przecież byliśmy cały czas
z mężem w jadalni, a stamtąd widać drzwi - tłumaczyła się
pani Butter.
- Prawdopodobnie skorzystała z wyjścia przez kuchnię
- powiedział Titus. - Może ubrała się w coś z rzeczy wiszą
cych tutaj?
- Rzeczywiście, nie ma moich wellingtonów, a miałam je
dziś rano na nogach, tutaj je po powrocie z warzywnika zo
stawiłam, pod tą starą kurtką.
- Weź latarkę, Butter, i pobiegnij do wsi. Może ktoś wi
dział panią Tavener. A ja pójdę w górę, tą ścieżką. Daj sygnał
latarką, jeślibyś ją znalazł... Ja zrobię to samo.
Narzucił na siebie stary płaszcz nieprzemakalny, machnął
lekceważąco na robocze buty, bo wszystkie byłyby dla niego
za małe, wziął drugą latarkę od pani Butter i otworzył tylne
152
drzwi, prowadzące do warzywnego ogrodu. Uderzyła go fala
przenikliwego wiatru. Psy szczekały niecierpliwie, bo paliły
się do pomocy. Wszyscy ruszyli szybko ścieżką wspinającą
się ku górze. Titus co parę kroków przystawał i wołał donoś
nym głosem, który mógł konkurować z poszumem wiatru:
Arabello!
Wkrótce go usłyszała. Była skostniała z zimna. Stopy, mi
mo że w wellingtonach, sprawiały wrażenie brył lodowych.
Jej własne krzyki przypominały niezdarne popiskiwanie. Nie
ustawała jednak w dalszym nawoływaniu i była zachwycona,
kiedy zdała sobie sprawę, że on ją usłyszał. Po dłuższej chwili
dostrzegła w górze nad sobą, na krawędzi dołu, światło latar
ki, a potem spozierające na nią cztery pary źrenic.
Psy zaczęły od razu ujadać radośnie, a doktor powiedział:
- Och, ty głuptasie - takim jednak ciepłym tonem, że
Arabella chciała wybuchnąć płaczem. Powstrzymała się z tru
dem i ostrzegła łamiącym się głosem:
- Uważajcie, żeby ktoś z was również nie wpadł do tego
przeklętego dołu.
Titus światłem latarki badał ściany pułapki, psom nakazał,
aby siedziały spokojnie, a potem zwrócił się do Arabelli:
- Uważaj, co powiem. Podejdź do tego końca dołu, o, tam
właśnie. Tu jest trochę płycej, położę się na ziemi i sięgnę do
ciebie. Unieś ramiona, tak" wysoko, jak potrafisz, a ja chwycę
cię za dłonie i podciągnę do góry.
- Nie dasz rady, jestem za ciężka..
Titus roześmiał się.
- To jedna z twoich najbardziej komicznych uwag, jakie
słyszałem.
Zamachał w powietrzu latarką, w nadziei, że Butter do
strzeże sygnał, a potem wyciągnął swe potężne ciało na samej
krawędzi otworu. Deszcz był już teraz ulewny, Titus jednak
153
jakby go nie dostrzegał. Opuścił w dół długie ramiona i po
chwycił Arabellę za dłonie. Uniesiona w gorę, po sekundzie
opadła bezwładnie na ziemię, tuż obok niego, cała umazana
błotem, trawą i gałązkami paproci, i na wskroś przemoczona.
Pierwszy wstał Titus i pomógł Arabelli stanąć na nogi. Wy
szeptała ledwie słyszalnym głosem podziękowanie i rozpła
kała się.
- Moja mała, kochana dziewczynka - powiedział takim
głosem, którego ona nigdy dotąd jeszcze nie słyszała.
Powiedziałby zapewne jeszcze wiele innych miłych słów,
ale pojawił się Butter, ciężko dysząc po szybkim biegu. Titus
zadowolił się więc pocałunkiem, który już po raz drugi
w ostatnich dniach pozbawił Arabellę tchu.
- Pani Tavener wpadła do tego dołu, Butter... jest cała
przemoczona i bardzo zmarznięta. Pójdź szybko do domu
i powiedz swojej żonie, żeby przygotowała gorącą kąpiel.
Zaraz tam przyjdziemy.
Butter popędził ścieżką w dół, a Titus wziął żonę na ręce,
jakby była piórkiem, i w towarzystwie poszczekujących psów
skierowali się do dworu.
W drzwiach powitali ich Butterowie. Ona trzymała kieli
szki w rękach, a on butelkę brandy.
- Tego nam właśnie teraz trzeba - z uznaniem stwierdził
Titus i delikatnie postawił Arabellę na podłodze.
- Przepraszam was, ale ja nie lubię brandy - powiedziała
Arabella, wymawiając się.
Titus nie przyjął jednak tego do wiadomości, wypiła więc
swoją porcję do dna. Mąż wziął ją ponownie na ręce i wniósł
po schodach do sypialni.
Pół godziny później, rozgrzana, sucha i czysta, z lekko
tylko wilgotnymi włosami, które opadały jej na plecy, weszła
do salonu. Titus czekał już na nią. Wyglądał, jakby nigdy
154
w życiu nie był przy żadnym głębokim dole. Stanowił ucie
leśnienie stuprocentowego dżentelmena, który jest panem
swego czasu. Arabella, podchodząc wolnym krokiem ku mę
żowi, pomyślała, że w takich okolicznościach trudno jest py
tać o Geraldine, ale przecież musiała to zrobić.
- Titusie... - zaczęła. I nagle znalazła się w jego ramio
nach, nim zdołała wykrztusić choćby jeszcze jedno słowo.
- Nim powiesz cokolwiek, pozwól, że ja coś ci wyznam,
najdroższa. Po prostu, kocham cię, Myślę, że od początku tak
było. Tyle tylko, że nie zdawałem sobie z tego sprawy... Dodam
jeszcze, nim rzucisz mi w twarz imię Geraldine, że nic mnie ona
nie obchodzi i nigdy nie obchodziła. I gdybyś nie była taką
intrygantką i nie narzucała mi jej przez cały czas, to sama byś to
dostrzegła. A jeśli chodzi o mój ostatni wyjazd do Holandii... to
musiałem tam natychmiast pojechać, ponieważ matka Aldrika
miała zawał serca. - Titus po tych słowach długo patrzył w oczy
Arabelli. - No i co o tym myślisz?
- Myślę, że ja także kocham cię bardzo. Niestety, jestem
jednak kobietą zazdrosną. Z natury.
- Są sposoby na wyleczenie cię z tego... Na razie powiem
tylko, że ten dzień, kochana, zapamiętam na zawsze.
- Ja również - powiedziała Arabella i ucałowała męża go
rąco i namiętnie.
Osiemnaście miesięcy później Arabella siedziała przy ok
nie w salonie i przypominała sobie ten dzień, w którym mąż
wyznał jej miłość. Otwarty list trzymała w jednej ręce, a dru
gą pieszczotliwie przyciskała do siebie malutkie niemowlę.
- Tatuś wraca już do domu... posłuchaj, moja ty kru
szynko...
Zaczęła czytać list ponownie, tym razem na głos, tak żeby
ich synek mógł usłyszeć, co tatuś pisze, mimo że wypowia-
155
dane słowa nic jeszcze nie znaczyły dla jego malutkich
uszek...
Kochana!
W chwili kiedy będziesz czytała ten list, znajdą się już
w drodze powrotnej do domu. Bardzo się stęskniłem za Wami.
Tydzień bez Ciebie wydawał mi się bardzo długi. Mam Was
przed oczyma, jak siedzicie w salonie i czytacie te zdania.
Racja, nieprawdaż? Nie mogę się już doczekać chwili, kiedy
znowu Was zobaczę.
Zastanawiam się wciąż, dlaczego niektórzy moi pacjenci
na miejsce swej choroby wybierają z reguły dalekie strony. Na
szczęście ten pacjent wraca już do zdrowia. Przywiozą go do
domu samolotem w przyszłym tygodniu i będę mógł się nim
dalej zajmować, ale już bez opuszczania Was obojga.
Nie jestem pewien, o której godzinie będziemy lądo
wać, ale zjawią się w domu tak szybko, jak to tylko będzie
możliwe.
Kochający Was ponad wszystko Titus