Kościuszko Robert Wojownik Trzech Światów 04 Straznicy

background image

Robert Kościuszko

Strażnicy


Wojownik Trzech Światów

Robert Kościuszko
Wojownik , Trzech Światów 4
część IV
Warszawa
Tytuł:
Wojownik Trzech Światów - część IV

Redakcja: Anna Niemyska
Redakcja techniczna: Wojciech Kozioł - 4dot
Projekt okładki: Artur Gołębiowski
Konsultacja: ks. Artur Godnarski
Copyright © 2010 by Robert Kościuszko http://wojownik.info
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana, ani w jakikolwiek inny sposób
reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub
magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody
wydawcy.
ISBN 978-83-927925-7-4
Spis Treści
Rozdział 1 Panika na cmentarzu..........7
Rozdział 2 Problem Koksa.............15
Rozdział 3 Skok na bank..............27
Rozdział 4 Wypad z gangu.............35
Rozdział 5 Bulhaz....... ...........45
Rozdział 6 Rodzinna kłótnia............55
Rozdział 7 Cudowny telefon............63
Rozdział 8 Podryw.................69
Rozdział 9 Władca.................77
Rozdział 10 Życie czy śmierć............89
Rozdział 11 Pułapka................101
Rozdział 12 W paszczę bestii...........107
Rozdział 13 Ryzykowna akcja...........117
Rozdział 14 Pogromca zła.............125
Rozdział 15 Pokuta................ . 137
Rozdział 16 Zamach na króla...........143
Rozdział 17 Na pomoc Dawidowi.........153
Rozdział 18 Wypełnione proroctwo........161
Rozdział 19 Nowy początek............169
Rozdział 20 Odważna decyzja...........177
Rozdział 21 Misja nadal trwa...........185


Rozdział 1

background image


Panika na cmentarzu
Wybiła właśnie północ. Na starym cmentarzu panowała zupełna ciemność. Nie było ani
jednej zapalonej lampy czy znicza. Pomniki nagrobków i kamienne krzyże wiały grozą
pośród czarnej nocy. Wszędzie unosiła się chłodna, wilgotna mgła. Gdzieś w oddali słychać
było smętne szczekanie i zawodzenie psów. Wtem za pomnikiem największego, omszałego
grobowca rozległ się jakiś szept. Po nim nad stojącą płytą grobu ukazała się czyjaś głowa i
natychmiast zniknęła.
-

Cicho, ktoś idzie... - trzech zaczajonych chłopaków rozmawiało półgłosem.

-

Robimy stały numer z umarlakiem? - pytał jeden z nich.

-

Dobra, ale ty, Koks, będziesz go odgrywał?

-

OK, strasznie mnie to kręci.

7
-

Zamknijcie się, jest już blisko - rozkazał szef.

-

Tym razem zrobimy tyle dymu, żeby ten ktoś umarł ze strachu.

-

To ja idę na stanowisko - oznajmił szeptem Koks. Jednak zdołał wykonać zaledwie

pięć kroków i jego lewa stopa zapadła się w grząskiej ziemi tuż przy pobliskim nagrobku.
-

Ajj! - krzyknął przestraszony chłopak. Próbował wyciągnąć nogę, która po udo tkwiła

teraz wewnątrz grobu. - Nie mogę jej wyciągnąć! - Koks darł się, nie zważając już na to, że
psuje całą akcję. - Ktoś trzyma moją stopę, wciąga mnie do grobu! Pomóżcie mi!
-

wrzeszczał przerażony.

Pozostali dwaj kompani zerwali się na równe nogi i pędem ruszyli ku bramie cmentarza. Co
chwilę przewracali się jeden przez drugiego, przepychając się pośród nagrobków w szalonej
ucieczce.
-

Ratunku, pomocy, wampir wciąga mnie pod ziemię! - Koks darł się wniebogłosy.

Krocząca w ciemności postać, która miała być nastraszona, okazała się grabarzem,
pracującym na tym cmentarzu. Mężczyzna podbiegł do płaczącego chłopaka.
-

Co ty tu robisz, smarkaczu? Pewnie niszczysz krzyże, co? Bawisz się w satanistę,

sralu jeden. Już ja ci pokażę!
-

Niech pan mi pomoże. Ktoś odgryza mi stopę

-

błagał na wpół omdlały ze strachu Koks.

Mężczyzna chwycił chłopaka pod pachy i mocnym szarpnięciem wyciągnął go z potrzasku.
Łobuz zatoczył
8
■mm
m
się i klapnął tyłkiem na ziemię. Był sparaliżowany strachem. Miał jedną bosą stopę, ale
bynajmniej nie była przez nikogo obgryziona.
-

Widzisz, szczylu, ten nieboszczyk zabrał ci za karę but - śmiał się mężczyzna.

Następnie wsunął rękę do dziury. Zapłakany Koks zacisnął powieki. Nie chciał patrzeć, jak
wilkołak czy wampir wciąga grabarza pod ziemię. Jednak ku jego zdziwieniu nic takiego się
nie stało. Za to mężczyzna wyciągnął z dziury zabłocony but. Pracownik cmentarza spojrzał
na Koksa i z udawanym przejęciem zawołał:
-

Spójrz, młody, masz odgryzioną połowę stopy!

Przerażony Koks zaczął oglądać swe obrażenia, ale
nie doszukał się żadnych ran.
-

To był zwykły korzeń. Już się nie bój - zaśmiał się mężczyzna i podał but

zasmarkanemu bohaterowi.

background image

Po kilku latach od tego wydarzenia Koks znów był na tym samym cmentarzu. Czuł się dosyć
niepewnie. Kluczył między nagrobkami i wspominał tę nieprzyjemną przygodę. Słyszał, jak
krew z wrażenia pulsuje mu w głowie.
- No gdzie oni są? - pytał sam siebie. - Ale wybrali miejsce spotkania, niech ich jasna... - w
tym momencie zamilkł, bo stanął dokładnie przed tym samym grobem, który rzekomo
wciągał go do środka. Miał teraz głupią i zawstydzona minę na myśl o korzeniu, który
przepłoszył całą bandę.
9
-

No, jesteś wreszcie! - zabrzmiał jakiś ochrypły głos z ciemności.

Przestraszony Koks znieruchomiał i spojrzał w tamtą stronę.
-

Kasa, ty kretynie, nie wydurniaj się! Cały czas bawisz się w straszenie frajerów na

cmentarzu? - chłopak starał się mówić bardzo pewnie.
-

A ty jesteś właśnie tym przestraszonym frajerem? - ochrypły głos dręczył Koksa. - Co

ci tak skacze pi-kawa, facet? Pewnie boisz się, że znów wciągnie cię jakiś wampir?
-

Wolę wampira niż kumpla, który wystawia mnie glinom na odstrzał.

-

Koks, ty chyba głupi jesteś. To był wyścig. Każdy z nas walczył o nagrodę. Zwyciężył

tylko jeden.
-

Mocno się brechtałem, gdy usłyszałem, że to nie ty zgarnąłeś całą forsę.

-

Koks, tobie się we łbie pomieszało od tej kraksy. Zostały nam niecałe dwa tygodnie.

Przecież zarówno ja, jak i ty potrzebujemy tej forsy. Bez niej nie mamy się co pokazywać
Skinolowi na oczy. Chyba że wymyślimy jakiś inny sposób. Inaczej powyrywa nam nogi z...
Ty, słuchaj... - tu Kasa zawiesił głos, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu wypalił: -
Kolo, a jak ty właściwie uciekłeś śledczym psom, co?
-

Nie musiałem uciekać, wypuścili mnie. Nic na mnie nie mieli poza tym wypadkiem.

Wlepili mandat i puścili.
-

Kręcisz, facet. Przecież gliny wiedziały, że jesteś zawodnikiem w wyścigu. Gadaj, co

z ciebie wyciągnęli.
10
-

Mówię ci, że nic!

Nagle gdzieś w ciemności pod drzewem rozległ się dzwonek telefonu.
-

Kto tam jest? - zaskoczony Koks bezskutecznie wypatrywał jakiejś postaci.

Odpowiedzią była cisza. Nikt nie rozmawiał przez telefon. Widać było jedynie czerwony,
żarzący się punkt, zapewne końcówkę palącego się papierosa.
-

To jest nasz nowy anioł stróż, taka rada nadzorcza, jeśli wolisz. Pilnuje, abyśmy wraz

ze Skinolem wykonali to ważne zadanie. Jest osobiście zainteresowany, aby jego forsa na
pewno pojawiła się w ciągu dwóch tygodni. Poczekaj tu, muszę z nim pogadać. Zaraz
wracam. Tylko nie ruszaj się stąd.
Chłopak oddalił się w kierunku palącego się papierosa i zniknął w nocnej mgle. Było widać
jedynie czerwony punkt poruszający się raz w górę, to znów w dół. Koks próbował usłyszeć
cokolwiek z sekretnej rozmowy, jednak z ciemności dobiegały tylko niewyraźne pomruki,
których nie był w stanie rozszyfrować. W końcu wrócił Kasa i oznajmił:
-

Władca właśnie mi wyjaśnił, że według niego zostało nam już tylko jedenaście dni.

Przekazał też coś dla ciebie.
-

Dla mnie?

-

Takie dziwne? Musisz udowodnić, że trzymasz z nami, a nie z glinami.

-

Czyli nie wierzycie mi - oburzył się Koks.

-

Powiedzmy, że ani wierzymy, ani nie wierzymy. Ty sam pokażesz, czy nadal jesteś

jednym z nas.
11
-

Kasa, nie wnerwiaj mnie.

background image

-

Nie masz wyjścia, kolo. Musisz zdać ten egzamin, inaczej będziesz spalony.

-

Jak to spalony?

-

Po prostu będziesz musiał zniknąć, bo za dużo wiesz o nas wszystkich.

-

Co znaczy zniknąć?

-

Jeśli nas zdradziłeś, zlikwidujemy cię. Dostaniesz kulkę w ten twój gruby kark albo

bejsbolem po twoim pustym łbie. Tak czy inaczej, facet, może już nie być ciebie na tym
świecie. Jasne? - młody szef wyjaśnił wszystko w swoim bandyckim stylu.
Koks przełknął głośno ślinę. Przez chwilę nie mógł z siebie wykrztusić żadnej odpowiedzi. W
końcu bąknął:
-

Jasne.

-

Znów zaległa niewygodna, wręcz złowroga cisza. Czuć było nienawiść między

kryjącymi się w ciemności chłopakami.
-

To co mam robić? - zapytał ten, który miał być sprawdzany.

-

Wyrwiesz skądś całą forsę, jakiej potrzebujemy.

-

Odbiło ci, gościu? Mam sam skombinować sto tysięcy? - Koks nie mógł uwierzyć w

to, co usłyszał.
-

No co ty, jakie sto tysięcy?

Koks słysząc to, odetchnął z ulgą.
-

Masz zgarnąć dwieście kawałków.

-

Ile? - zakrzyczał chłopak.

-

Dwieście. Tyle potrzebujemy. Inaczej wszyscy żegnamy się z tym światem,

rozumiesz? Oni nie żartują
12
i nie odpuszczą. - tu Kasa kiwnął głową w kierunku palącego się w oddali papierosa.
-

Gdzie wy chcecie znaleźć dwieście patyków?

-

Raczej gdzie ty je znajdziesz?

-

Gdzie?

-

W banku.

-

Ja nie mam konta w banku.

-

Ta forsa nie leży na twoim koncie, zakuta pało. Stukniesz bogatszym od ciebie te

dwieście paczek i tak wkupisz się z powrotem w nasze łaski.
Koks czekał oszołomiony na to, co ostatecznie powie Kasa, i w końcu usłyszał:
-

Normalnie, zrobisz skok na bank.





Rorfcmł 2
Problem Koksa
Oni chcą, żebym stuknął ten oddział City Banku dokładnie na dwieście kawałków - chłopak
powiedział ściszonym głosem.
Stał teraz w księgarni, trzymał odwrotnie jakąś otwartą książkę i oczywiście jej nie czytał. Za
to pełen obaw patrzył przez okno, obserwując po drugiej stronie ulicy nowoczesną placówkę
banku.
Obok niego na małym drewnianym krzesełku, przy dziecięcym stoliczku siedział wielki
mężczyzna. Znajdowali się w dziale z literaturą dla dzieci.
-

Czy jesteś pewien, że twoi kumple tu nie wpadną? Dobrze by było, aby nie widzieli

nas razem - zasugerował inspektor policji Elezar Cherub.
-

Inspektorze, wiem, że ludzie traktują mnie jak tę-paka, ale tyle rozumiem, że wtedy

byłoby już po mnie. Dobrze obmyśliłem to miejsce. Na szczęście oni tu nie

background image


Rozdział 2
Problem Koksa
Oni chcą, żebym stuknął ten oddział City Banku dokładnie na dwieście kawałków - chłopak
powiedział ściszonym głosem.
Stał teraz w księgarni, trzymał odwrotnie jakąś otwartą książkę i oczywiście jej nie czytał. Za
to pełen obaw patrzył przez okno, obserwując po drugiej stronie ulicy nowopzesną placówkę
banku.
Obok niego na małym drewnianym krzesełku, przy dziecięcym stoliczku siedział wielki
mężczyzna. Znajdowali się w dziale z literaturą dla dzieci.
-

Czy jesteś pewien, że twoi kumple tu nie wpadną? Dobrze by było, aby nie widzieli

nas razem - zasugerował inspektor policji Elezar Cherub.
-

Inspektorze, wiem, że ludzie traktują mnie jak tę-paka, ale tyle rozumiem, że wtedy

byłoby już po mnie. Dobrze obmyśliłem to miejsce. Na szczęście oni tu nie
15

przychodzą. Ja sam jestem pierwszy raz w życiu w księgarni. Jeszcze nigdy nie przeczytałem
w całości żadnej książki. Bez obawy, te wielkie kioski nas nie interesują.
-

A jeśli będą chcieli tak jak my obejrzeć bank? - znów jasnowłosy oficer sprawdzał

inteligencję swego podopiecznego.
-

Mają obok sklep z grami komputerowymi. Na pewno tam by siedzieli.

-

Więc będziemy musieli uważać przy wyjściu, żeby się na nich nie natknąć - dla

formalności zasugerował Elezar.
-

Spoko, będziemy „lukać", czy ich nie ma - chłopak rozejrzał się dla pewności.

Coś jednak mąciło jego spokój. W końcu wyrzucił to z siebie:
-

Inspektorze, ja mam poważniejszy problem - chłopak westchnął ciężko, po czym

wyjaśniał dalej: - Oni chyba myślą, że zwariowałem. Mam odwalić za nich całą czarną
robotę, a jeśli mi się nie uda, to wy, gliny, właśnie mnie zgarniecie za kratki - to mówiąc,
nabrał pełne płuca powietrza, zacisnął pięści i powiedział podniesionym głosem jakby do
kumpli:
-

O nie, spadowa. Nie nie wkręcicie mnie w ten interes!

Jednak opamiętał się, bo jakaś mała dziewczynka, siedząca na zielonym dywaniku, „uniosła
głowę znad wielkiej ilustrowanej książki. Przyłożyła palec do ust i tak jak zapewne nauczyła
ją mama, uciszyła nieokrzesanego chłopaka:
16
-

Ćććśśś - mała wydała z siebie upominający głos.

Koks uniósł rękę w geście przeprosin.
-

A jeśli nie zrobisz tego skoku, to co wtedy? - spytał wielki policjant.

-

Co wtedy? - Koks drapał się po ogolonej głowie i próbował wznieść się na wyżyny

swej inteligencji. - To wtedy... - tu głos zaczął mu dziwnie drżeć - to wtedy wtopa, po prostu
likwidacja. Schodzę z tego świata.
Teraz przybliżył się do swego rozmówcy, aby nie słyszały tego dzieci, i ciągnął dalej swoje
wyjaśnienie:
-

Powiedzieli, że wybiorą kulkę albo bejsbol - chłopak zaczął trząść się cały, gdy

jeszcze bardziej uświadomił sobie powagę sytuacji. - Ja chyba naprawdę zwariuję z tym
wszystkim. Przecież nie mam żadnego wyjścia. Jestem w pułapce.
-

Masz wyjście, Koksiński, masz. Musisz pomóc nam rozbić tę bandę. Tylko tak

możesz się uratować - Elezar patrząc spokojnie na niego, zasugerował odważne i jedjne
rozwiązanie tego problemu.
-

Co pan ode mnie chce, inspektorze? Jak niby miałbym to zrobić? - zdziwił się Koks.

background image

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Sytuacja stawała się dla chłopaka nie do zniesienia. Już się
bał tego nieznanego planu, który inspektor Cherub miał w swojej głowie.
-

Musisz zrobić ten skok na bank, kolego - uśmiechnięty policjant zaskoczył Koksa

swoją radą.
-

Jak to, przecież za to idzie się do kicia - łysy chłopak nie mógł uwierzyć własnym

uszom.
-

Tak, idzie się za kraty, chyba że jest to akcja kontrolowana przez policję.

17
-

Ale, panie władzo, czy mam wystawić swoich kupli na odstrzał? - obruszył się młody

gangster.
-

Nadal nazywasz kuplami tych, którzy chcą cię zlikwidować? - dziwił się oficer,

unosząc znacząco brwi.
Następnie ściszył jeszcze bardziej głos, aby w ten sposób przekonać chłopaka twardymi
argumentami.
-

Przecież tak naprawdę to oni wystawiają ciebie, jak wy to mówicie, na żer psom

śledczym. My prędzej czy później łapiemy każdego bandziora, który napada na bank.
Przecież kamery są dzisiaj wszędzie: i w środku, i na zewnątrz, w całym mieście. Twoi
szefowie dobrze o tym wiedzą. Wypchnęli cię na straconą pozycję.
-

Ja się zabiję - chłopak był zrozpaczony.

-

Nie rób tego, synu. Po tamtej stronie śmierci czekałoby ciebie jeszcze gorsze

powitanie - Elezar powiedział to z bardzo poważną miną.
-

Skąd pan wie?

-

Nie pamiętasz tego dziwnego gościa w celi przesłuchań? Jego współpracownicy już

tam na ciebie czekają.
Zmieszany łysol nie potrafił poskładać w swojej głowie tych wszystkich dziwnych faktów.
-

Kim pan jest, inspektorze? Czego pan ode mnie właściwie chce? - wyrzucił z siebie

chłopak.
-

Po prostu zaufaj mi. Ja naprawdę chcę uratować ci życie. Razem załatwimy tę sprawę

j będziesz wolny.
Dresiarz westchnął ciężko, po czym zapytał:
-

To w jaki sposób można wydostać się z takiego kanału?

18
-

O tym opowie ci już mój przyjaciel.

W tym momencie zza regału z literaturą dla młodzieży wyłonił się uśmiechnięty Józek.
-

Ten ministrant? A co on tu robi? - wzburzył się Koks. - A, rozumiem, idziesz z działu

religijnego? Pewnie przeglądałeś żywoty świętych albo pochłaniałeś biografię Matki Teresy z
Kalkuty?
-

Już wystarczy, Koksiński - inspektor Cherub studził emocje chłopaka. - To jest

prawdziwy fachowiec. On pomoże mi wyjaśnić wszelkie szczegóły techniczne. Tylko idźmy
już stąd, bo te dzieci za chwilę będą wiedziały tyle, że same zorganizują napad na bank.

W tej chwili jakiś chłopiec, który stale siedział schowany za wielką otwartą książką, wstał,
podszedł i powiedział:
-

My z moim kumplem mamy już opracowany super plan skoku na bank. Przyjmijcie

nas do zespołu, to wam wszystko opowiemy.
Cała trójka dorosłych otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-

To może... chodźmy już lepiej na Colę? - zaproponował Jozue. - Tu w księgarni jest

kawiarnia. Usiądziemy w jakimś kącie, żeby nie rzucać się w oczy.
-

Chodźmy, ale ty, mały, zostajesz tutaj - Elezar ostatecznie wyjaśnił sprawę.

background image

Po niedługim czasie siedzieli już we czwórkę, bo Osa czekała tu na nich cierpliwie, sącząc
brązowy gazowany napój z pływającymi kostkami lodu.
-

Więc mówisz, kolo, że znowu będziecie nas podsłuchiwać? - Koks przypomniał sobie

tę dziwną
19
akcję z Tomaszem Polakiem i jego ojcem. - Ciekawe, co się wtedy stało z tymi dwoma
frajerami - chłopak mówił teraz sam do siebie, jakby się głośno zastanawiał.
-

Tak, będziemy cię podsłuchiwać, ale twój mikrofon ukryjemy o wiele lepiej -

zapewniał Jozue.
-

Co ty powiesz? - łysy dres specjalnie drażnił swego rozmówcę.

-

Ważne, abyś stale nam mówił, co robisz w danej chwili, oczywiście gdy będziesz sam

- Józek nie zwracał uwagi na złośliwości Koksa. - Jeśli odbierzesz jakieś informacje, które
tylko widać, powiedzmy, dostaniesz SMS-a, czytaj go głośno do mikrofonu. Musimy znać
rozwój sytuacji, aby cię chronić.
-

Chyba aby dorwać moich kumpli - wtrącił Koks.

-

Pamiętaj, chłopcze, że oni chcą cię zniszczyć. To już nie są twoi kumple -

przypomniał Elezar.
-

Panie inspektorze, dlaczego mam słuchać takiego młodego gnojka, gdy chodzi tu o

prawdziwą policyjną akcję i być może o moje życie - denerwował się Koksiński.
-

Jozue jest w tym bardzo dobry - Ola zaczęła bronić swego brata.

-

Osa ma rację - potwierdził oficer policji. - Razem ze swoim kumplem Kablem robią

dla nas nawet szkolenia z nowoczesnych technologii. To oni doradzają nam, jaki nowy sprzęt
wchodzi na rynek, i zdobywają go dla nas. Są najlepsi, więc słuchaj go, bo Jakubowicz może
pomóc uratować ci życie.
20
-

OK, nie mam więcej pytań, ale i tak cię nie lubię, facet - Koks nie zmieniał swego

nastawienia.
-

Nie szkodzi, koleś - Jakubowicz i tym razem się nie zmartwił. Dalej spokojnie

kontynuował swoje instrukcje: - Oprócz mikrofonu będziesz miał też nadajnik GPS schowany
w bucie.
-

Nie będzie mi przeszkadzał? - młody gangster trochę dał się wciągnąć w temat.

-

Nie, bo będzie zatopiony w podeszwę.

-

Pamiętajcie, że noszę jedynie NIKE, rozmiar 44. Kupcie mi jakieś superanckie buty.

Mówiąc to, Koks zaczął objawiać pewne trudności w koncentracji. Stale rozglądał się gdzieś
po księgarni, jakby ta ważna sprawa przestała go interesować. W końcu wypalił:
-

Od czasu jak tu usiedliśmy, stale przygląda się nam jakiś spory gość. Stoi tam, przy

gazetach.
-

Nie martw się, Koksiński - uspokajał go inspektor Cherub. - To jest mój asystent,

komisarz Maj. On czuwa nad wszystkim i kontroluje, czy teren jest czysty.
-

Jaki znów teren? - Koks nadal nie potrafił się skupić na rozmowie.

-

No, czy nie widać gdzieś twoich byłych kumpli - sprecyzował Elezar, po czym

przybliżył do ust swoją sztuczną dłoń i powiedział półgłosem: - Albert, podejdź do nas na
chwilę.
Wysoki mężczyzna ruszył natychmiast w ich kierunku. Przemierzał księgarnię długimi
krokami, aż w końcu dotarł do części kawiarnianej i stanął przed ich stolikiem.
21
-

Witam szanownych państwa - powiedział uprzejmie.

-

Cześć - odpowiedział Elezar, po czym zwrócił się do siedzącej młodzieży i

przedstawił swego współpracownika:
-

To jest komisarz Albert Maj, mój nowy asystent.

background image

Młody mężczyzna ukłonił się i uśmiechnął przyjaźnie. Był ubrany w młodzieżowym stylu.
Miał t-shert i dżinsy. Osa na jego widok natychmiast zaczęła poprawiać fryzurę. Była pod
wrażeniem tak przystojnego i zadbanego oficera policji. Natychmiast"wyczuła zapach jego
wody po goleniu.
-

A to jest Ola zwana Osą.

Zarumieniona dziewczyna obdarzyła nowo poznanego policjanta nieco zakłopotanym
uśmiechem i natychmiast wyjaśniła:
-

Nie lubię tego przezwiska, ale oni w ogóle mnie nie słuchają.

-

To jest Józek zwany Jozue i Koksiński, ksywa Koks, nasz nowy współpracownik.

-

Hejka - Jakubowicz rzucił na powitanie.

Był pod wrażeniem wysportowanej sylwetki i profesjonalnego wyglądu komisarza, pomimo
jego cywilnego stroju. Natomiast Koks podziwiał jego silną budowę, szczególnie szerokie
barki i umięśnioną klatkę piersiową.
-

Miło mi was poznać - odpowiedział nowo przybyły policjant, po czym zwrócił się do

swego szefa:
-

Inspektorze, pójdę już na zewnątrz. Będę tam jeszcze czuwał, dopóki nie wyjdziecie.

22
-

Witam szanownych państwa - powiedział uprzejmie.

-

Cześć - odpowiedział Elezar, po czym zwrócił się do siedzącej młodzieży i

przedstawił swego współpracownika:
-

To jest komisarz Albert Maj, mój nowy asystent.

Młody mężczyzna ukłonił się i uśmiechnął przyjaźnie. Był ubrany w młodzieżowym stylu.
Miał t-shert i dżinsy. Osa na jego widok natychmiast zaczęła poprawiać fryzurę. Była pod
wrażeniem tak przystojnego i zadbanego oficera policji. Natychmiast'"wyczuła zapach jego
wody po goleniu.
-

A to jest Ola zwana Osą.

Zarumieniona dziewczyna obdarzyła nowo poznanego policjanta nieco zakłopotanym
uśmiechem i natychmiast wyjaśniła:
-

Nie lubię tego przezwiska, ale oni w ogóle mnie nie słuchają.

-

To jest Józek zwany Jozue i Koksiński, ksywa Koks, nasz nowy współpracownik.

-

Hejka - Jakubowicz rzucił na powitanie.

Był pod wrażeniem wysportowanej sylwetki i profesjonalnego wyglądu komisarza, pomimo
jego cywilnego stroju. Natomiast Koks podziwiał jego silną budowę, szczególnie szerokie
barki i umięśnioną klatkę piersiową.
-

Miło mi was poznać - odpowiedział nowo przybyły policjant, po czym zwrócił się do

swego szefa:
-

Inspektorze, pójdę już na zewnątrz. Będę tam jeszcze czuwał, dopóki nie wyjdziecie.

22
-

OK! - odpowiedział Elezar.

Gdy jego asystent się oddalił, inspektor Cherub powiedział jakby dla odprężenia:
-

Słuchaj, Koksiński, jak ty masz na imię, bo do akt podałeś tylko ksywę i nazwisko:

Koks, Koksiński. Skoro mamy współpracować, poznajmy się. Mnie znasz, Olę i Józefa także.
No a jak ty masz na imię?
-

Wolę nie mówić.

-

Powiedz, stary. Co ci szkodzi? - zachęcał go Józek.

-

Nie powiem, bo będziecie się brechtać.

-

Powiedz śmiało, nie będziemy się śmiać, obiecujemy - zapewniała Osa.

-

Jestem ... - chłopak zawahał się jeszcze i w końcu wyjawił swój sekret: - jestem

Anatol Koksiński.

background image

-

No nie mogę! - parsknął śmiechem Jozue. Po czym z wielkim wysiłkiem opanował się

i powiedział:
-

No co, ja nic nie obiecywałem, to ona - i znów zaniósł się śmiechem. - Anatol! To jest

jeszcze bardziej obciachowe imię niż moje.
-

Daj spokój, Jozue - Elezar uciął te szyderstwa.

-

Józef to fajne imię i Anatol też jest bardzo w porządku. <

-

Naprawdę tak pan myśli? - Koks lekko się rozchmurzył.

-

Oczywiście - zapewniał go inspektor. - Słuchaj, Anatol. Teraz ja opowiem ci o reszcie

akcji, bo to już nasza policyjna działka. Mamy gotową procedurę na taką okazję. Zapamiętaj
to dobrze. Gdy wejdziesz do banku, skierujesz się do kasy numer trzy. To bardzo
23
ważne, abyś napadł na to stanowisko, bo tam będzie siedział podstawiony nasz człowiek.
-

Czy będzie w policyjnym mundurze? - Koks udawał zdziwionego.

-

No nie żartuj sobie. Będzie wyglądał jak pracownik banku - Elezar przywoływał go do

porządku.
-

A będę mógł sobie do niego postrzelać? - błaznował dalej dresiarz.

-

Pogięło cię? - tych głupot nie wytrzymywała już Ola.

-

No... myślałem, że policja ma założone na takie akcje kamizelki kuloodporne - Koks

sprawiał teraz wrażenie, jakby mówił serio.
-

Nie wygłupiaj się, Koksiński - inspektor Cherub starał się ogarnąć całą rozmowę. -

Myślę, że twoi kolesie wręczą ci atrapę pistoletu, a jeśli dadzą prawdziwą broń, to raczej ze
ślepymi kulami. Pamiętaj jednak, że jeśli kogoś specjalnie skrzywdzisz, odpowiesz za to
więzieniem.
-

Dobra, dobra, rozumiem.

-

Facet w okienku zrobi, co mu każesz - oficer policji kontynuował instrukcję. - Nasz

człowiek wyda ci tę forsę, wsadzisz ją do papierowej torby. Ten gość też ci ją da, jeśli go
grzecznie poprosisz. Może nawet zapakować ci te pieniądze. W końcu spokojnie wyjdziesz z
łupem do swoich ludzi. Gdy już cię przejmą, my natychmiast wchodzimy do akcji. Musimy
zdążyć, zanim będą chcieli cię zlikwidować.
-

Jak to? Myśli pan, że będą chcieli to zrobić, nawet gdy przyniosę tę grubą kasę? -

dresiarz sprawiał wrażenie prawdziwie zaskoczonego.
24
-

Mogą ci nadal nie ufać, a ty wiesz o nich wszystko, no i jeszcze wyczyścisz bank z ich

polecenia. Będziesz w wielkim niebezpieczeństwie, drogi Anatolu. Musimy natychmiast
zatrzymać was wszystkich. Nie rób wtedy nic na własną rękę. Wykonuj polecenia oddziału
specjalnego. To będą prawdziwi fachowcy. An-tyterroryści w takich momentach w ogóle nie
znają się na żartach.
Koks wyglądał teraz na oszołomionego. Wzdychał tylko ciężko.
-

To co, Anatol, wchodzisz w tę akcję? - Elezar chciał się ostatecznie upewnić.

Zapadło długie milczenie. W końcu odezwał się Koksiński:
-

A co mam zrobić, jedynie wy nie chcecie mnie skasować... Wchodzę.

-

Więc jak tylko się dowiesz, kiedy to będzie, zadzwoń. Czekamy na sygnał od ciebie.

W tym momencie zabrzmiał dźwięk nadchodzącego SMS-a. Ola pośpiesznie wyjęła telefon z
kieszeni skórzanej torebki i nacisnęła odpowiedni guzik. Na twarzy dziewczyny pojawił się
rumieniec. Po jej plecach przemknął dreszcz, a serce zaczęło bić o wiele mocniej.
-

Od kogo? - spytał zaciekawiony Jozue.

-

To do mnie - odpowiedziała siostra, chowając telefon pod stołem.

Po chwili znów zerknęła na ekran, aby ponownie odczytać ten sekretny tekst: JESTEś
PRZEPIęKNA, NIE MOGĘ się DOCZEKAć, GDY ZNOWU CIę UJRZĘ Z UKRYCIA.
25

background image

Rozdział 3
Skok ma bank
Niedaleko City Banku, tuż za skrzyżowaniem, w bocznej uliczce stała zaparkowana
ciężarówka. Była średniej wielkości i szczelnie zamknięta. Na twardych bocznych ścianach
widniały reklamy wyścigowych motorów, chyba na sprzedaż. Chociaż na zewnątrz
samochodu nie było nic słychać, to wewnątrz zamkniętej skrzyni odbywały się pełne napięcia
rozmowy. W słabym świetle dwóch żarówek stał Koks otoczony łysymi dresiarzami. Szef
gangu udzielał ostatnich instrukcji przed napadem.
- Słuchaj uważnie, żebym znów nie musiał ci powtarzać, tępaku - tłumaczył mu Grzegorz
Jakubowicz. - Kasa będzie czekał na ciebie przed bankiem na motorze, gotowy do ucieczki.
Ja z Gruchą i Szprychą będziemy was obserwować z zaparkowanego Merca. Musimy być w
pobliżu w razie jakichś niespodzianek.
27
Żaden z dresiarzy nie był świadomy, że tuż nad ich łysinami, z sufitu obserwuje ich jeszcze
jedna niewidzialna istota z innego świata. To coś przemykało niepostrzeżenie od ściany do
ściany. Był to jakby cień w kształcie ośmiornicy pełzającej po całym suficie i po bocznych
burtach skrzyni. Ta dziwna istota zwieszała swoje macki nad głowami rozmawiających i
oplatała ich niby mroczną pajęczyną. Jej nieprzyjemne, lepkie włókna błyskawicznie wrastały
w ciała ofiar. W ten sposób to odrażające stworzenie sączyło do ich głów myśli, jakie tylko
chciało. Ich umysły i serca należały teraz do tej kreatury.
- Więc wchodzisz do środka banku w kasku, żeby kamera nie zdjęła twojej twarzy - tłumaczył
dalej stary Skinol. - Przy drzwiach ściągasz garnek z głowy i zostajesz w kominiarce. W tych
placówkach nie ma ochrony, ale jest pełno kamer. Od tego momentu masz trzy i pół minuty
do przyjazdu uzbrojonej ochrony. Żeby zdążyć, musisz natychmiast wszystkich śmiertelnie
przerazić gnatem i rzucić ich na glebę. Każdy ma leżeć z gębą w dywanie. Podchodzisz do
stanowiska kasowego i od twojego zdecydowania zależy, czy pracownik cię posłucha.
Rozpętaj taką zadymę, aby natychmiast wstał i robił grzecznie wszystko, co mu każesz.
Wtedy zgarniasz kasę i wychodzisz spokojnie na zewnątrz. Siadasz na motor i zwiewacie
stamtąd. Podjeżdżacie pędem tutaj i wjeżdżacie po platformie do ciężarówki. Kudłaty, który
siedzi za kierownicą, zamyka za wami tył. W ten sposób znikacie wszystkim z oczu jak
cmentarne duchy. W końcu samochód bez żadnego pośpiechu odjeżdża do naszej bazy.
Jasne?
28
Żaden z dresiarzy nie był świadomy, że tuż nad ich łysinami, z sufitu obserwuje ich jeszcze
jedna niewidzialna istota z innego świata. To coś przemykało niepostrzeżenie od ściany do
ściany Był to jakby cień w kształcie ośmiornicy pełzającej po całym suficie i po bocznych
burtach skrzyni. Ta dziwna istota zwieszała swoje macki nad głowami rozmawiających i
oplatała ich niby mroczną pajęczyną. Jej nieprzyjemne, lepkie włókna błyskawicznie wrastały
w ciała ofiar. W ten sposób to odrażające stworzenie sączyło do ich głów myśli, jakie tylko
chciało. Ich umysły i serca należały teraz do tej kreatury.
- Więc wchodzisz do środka banku w kasku, żeby kamera nie zdjęła twojej twarzy - tłumaczył
dalej stary Skinol. - Przy drzwiach ściągasz garnek z głowy i zostajesz w kominiarce. W tych
placówkach nie ma ochrony, ale jest pełno kamer. Od tego momentu masz trzy i pół minuty
do przyjazdu uzbrojonej ochrony. Żeby zdążyć, musisz natychmiast wszystkich śmiertelnie
przerazić gnatem i rzucić ich na glebę. Każdy ma leżeć z gębą w dywanie. Podchodzisz do
stanowiska kasowego i od twojego zdecydowania zależy, czy pracownik cię posłucha.
Rozpętaj taką zadymę, aby natychmiast wstał i robił grzecznie wszystko, co mu każesz.
Wtedy zgarniasz kasę i wychodzisz spokojnie na zewnątrz. Siadasz na motor i zwiewacie
stamtąd. Podjeżdżacie pędem tutaj i wjeżdżacie po platformie do ciężarówki. Kudłaty, który
siedzi za kierownicą, zamyka za wami tył. W ten sposób znikacie wszystkim z oczu jak

background image

cmentarne duchy. W końcu samochód bez żadnego pośpiechu odjeżdża do naszej bazy.
Jasne?
28
Bardzo podenerwowany Anatol pokiwał wyraźnie głową na znak, że wszystko rozumie. Po
czym przełknął głośno ślinę.
-

I jeszcze jedno - dodał stary Jakubowicz.

Następnie powoli schował rękę za siebie, jakby chciał
sięgnąć po coś zatkniętego za pasek spodni. Nagle wyciągnął ten tajemniczy przedmiot. W
jego dłoni pojawił się czarny pistolet.
-

Dostaniesz tego gnata na akcję.

Mówiąc to, Jakubowicz szybko wzniósł broń obiema rękami nad głowę i głośno ją
odbezpieczył. Czarna macka piekielnego doradcy zwisająca z sufitu pieszczotliwie pogładziła
to śmiercionośne narzędzie. Następnie znów oplotła głowę przemawiającego szefa. Po chwili
milczenia stary Skinol głęboko westchnął, jakby miał do powiedzenia coś trudnego i zarazem
ważnego:
-

Gdy w- banku dostaniesz już forsę, poślesz kulkę do tego pracownika w krawacie.

Słysząc to, Koksiński otworzył usta z wrażenia. Poczuł, jak robi mu się całkowicie sucho w
gardle i na języku, jak zimny pot zaczyna spływać mu na czoło, a kolana zaczynają drżeć.
-

Ale po jakiego grzyba mam strzelać? - zapytał wystraszony chłopak. - Przecież będę

już miał całą sałatę w ręku.
-

W ten sposób udowodnisz, że jesteś z nami, że gliny nie przeciągnęły cię na swoją

stronę, rozumiesz? Masz go tylko zranić. Spróbuj trafić w ramię lub bark.
29
f
Odpowiedzią była cisza.
-

Chyba nie obleciał cię cykor, twardzielu? - sprawdzał go stary Skinol.

-

Dla mnie taka akcja to mały pryszcz - Koks zebrał wszystkie siły, aby nie zadrżał mu

głos.
Następnie chwycił pistolet, z powrotem go zabezpieczył, ostrożnie zatknął za pasek z tyłu
spodni i zasłonił bluzą.
Cienista ośmiornica próbowała opleść swoją lepką macką umysł Koksa, ale zamiast tego
cofnęła się z obrzydzeniem. Wzdrygnęła całym swym mrocznym cielskiem, jakby Anatol
mocno ją czymś zaskoczył.
-

No to rozpoczynamy akcję, dzięki której zarobimy dwieście kawałków. To jest nasza

droga ku wolności. Ruszajcie! - szef wydał komendę.
Kasa chwycił kierownicę motoru stojącego przy ścianie. Zwolnił go z nóżki, na której opierał
się czarny Kawasaki. Dosiadł maszyny i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik natychmiast
zaskoczył. Następnie kiwnął głową na Koksa. Ten usiadł na miejscu pasażera. Skrzynia
ciężarówki wypełniła się zapachem spalin motocykla.
-

Koks, nie wolno ci tego wtopić. Inaczej już cię nie ma - wyjaśnił na pożegnanie szef,

po czym zawołał:
-

Szprycha, otwieraj klapę!

Jeden z łysoli nacisnął jakiś zielony guzik i tylna ściana ciężarówki zaczęła się odchylać na
zewnątrz, aż w końcu dotknęła ziemi, tworząc chropowatą zjeżdżalnię. Kasa z głośnym
rykiem silnika ruszył jak dziki.
30
Zjechał na ulicę. Dotarł w mgnieniu oka do skrzyżowania. Skręcił w prawo i zniknął za
rogiem budynku.
-

A my ruszamy do Merca! - zakomenderował Grzegorz Jakubowicz.

W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy szefa. Ten natychmiast odebrał.

background image

-

Co jest? - zapytał oschle w swoim stylu, a następnie słuchał uważnie głosu w

słuchawce, który zawzięcie coś tłumaczył.
Stary Skinol wyglądał, jakby stało się coś strasznego. Jego twarz przybrała grymas
wściekłości.
-

I dopiero teraz do nas z tym dzwonisz? Głupie smarki! - powiedział jakby sam do

siebie, po czym dodał: - Ale czekaj, poczekaj! Czy słyszały nas tylko moje dzieciaki, czy
także gliny?
Padła jakaś odpowiedź w słuchawce.
-

No to jesteśmy ugotowani na twardo - skomentował szef, po czym dodał: - Dobra,

zaraz go dopadniemy i wtedy będziemy wciskać, że tylko tak sobie żartowaliśmy.
Głos w słuchawce jeszcze bardziej zdenerwował czymś starego Skinola. Teraz zaczął już
krzyczeć z wściekłości:
-

Tak, pamiętam, że zostało tylko sześć dni. Nie musisz mi tego teraz przypominać.

Będziecie mieli tę wielką forsę. Wepchnę te dwieście kawałków w waszą nienażartą gębę, aż
dostaniecie niestrawności.
Głos w słuchawce chyba powątpiewał w słowa szefa gangu, bo ten odpowiedział:
31
-

To już moja sprawa, skąd załatwię tę kasę. Cześć.

Jakubowicz rozłączył rozmowę. Spojrzał lodowatym wzrokiem na swoich dresiarzy i
wycedził przez zęby:
-

Ten drań nas zdradził. Jazda, musimy dopaść Koksa jeszcze przed skokiem!

Kasa i Koks zajechali właśnie motorem pod oddział City Banku. Anatol poprawił kask, a pod
nim kominiarkę. Było mu bardzo gorąco. Tak samo maskował się Kasa. Na wszelki wypadek
jeszcze odwracał zasłoniętą twarz od kamer zainstalowanych nad wejściem do banku. Nagle
podjechał do nich niczym błyskawica Mercedes, a w nim szef z resztą bandy. Samochód
zatrzymał się przy motorze z piskiem opon.
Przyczajeni w niedalekich krzakach Jozue i Kabel dokładnie słyszeli w swych słuchawkach
rozpaczliwie hamujący samochód. Tak samo inspektor Cherub wraz ze swym zespołem
wyraźnie odbierał wszelkie sygnały dźwiękowe z urządzenia podsłuchowego. Policja miała
swoją bazę w bagażówce zaparkowanej nieopodal banku.
-

Zostajemy na miejscach - uspokajał Elezar. - Zdaje się, że ktoś przejrzał nasze plany i

celowo niszczy akcję. Teraz musimy już jedynie obserwować rozwój wydarzeń. Na razie nie
mamy powodu, aby ich zatrzymywać.
-

Inspektorze, wyskoczę jeszcze raz na zewnątrz. Zobaczę na własne oczy, jak to

wszystko tam wyglą-
32
da - odezwał się siedzący obok komisarz Maj. - Będę ostrożny, obiecuję. Nie namierzą mnie.
Inspektor Cherub wyraził zgodę skinięciem głowy.
W tym momencie w słuchawkach policji zabrzmiał nieprzyjemny głos Kasy:
-

Szefie, co się dzieje? Mieliście stać tam dalej pod drzewem! Co wy wyprawiacie?

-

Koniec tych głupich żartów - zawołał stary Jakubowicz przez otwarte okno

samochodu. - Koks, wsiadaj do wozu!
-

Jakich żartów, odbiło wam, czy co? - denerwował się Kasa.

W tym momencie napięcie ich nerwów było nie do wytrzymania. Przecież mieli właśnie
rozpocząć napad na bank.
-

Koks, wsiadaj do wozu, i to już! - powtórzył szef, który wysiadł z samochodu,

otworzył tylne drzwi i zawołał ponownie do Anatola:
-

Koks, właź natychmiast!

Koksiński wsiadł do granatowej limuzyny i usiadł na tylnym siedzeniu. Obok niego władował
się szef i zatrzasnął drzwi.

background image

-

Gazu, Szprycha, gazu! - zawołał i Mercedes ruszył z zawrotną prędkością.

Zaskoczony Kasa natychmiast wystartował za nimi.
W słuchawkach zabrzmiał znów głos starego Ski-nola.
-

No co ty, Koks, my się tu fajnie bawimy, a ty przyłazisz z jakąś pluskwą? Wyjmuj ten

sprzęt.
33
-

Jaka pluskwa, szefie? - Koksiński bronił się, jak tylko potrafił.

-

Zaraz ci pokażemy. Zabierz mu najpierw broń!

Teraz było słychać jakąś szamotaninę.
-

Ja naprawdę nic już więcej nie mam, aj! - zarzekał się Anatol.

-

Nachyl się mocniej, facet!

-

Uważajcie, bo skręcicie mi kark.

Potem zabrzmiał dźwięk jakichś oddzieranych plastrów oraz szumy i zgrzyty, jakby ktoś
mocno chwytał mikrofon ręką. Głos starego Jakubowicza stał się teraz bardzo donośny i
wyraźny. Zapewne trzymał sprzęt przy samych ustach.
-

Witam serdecznie wszystkich słuchaczy naszej audycji. My tylko chcemy nagrywać

film kryminalny i właśnie mamy próbę. Nieładnie tak podsłuchiwać uczciwych artystów w
pracy.
Następnie w słuchawkach dało się słyszeć jakieś głośne uderzenie, a następnie szum
przejeżdżających co chwilę samochodów.
-

Wyrzucili sprzęt na ulicę, cwaniaki! - zawołał Jo-zue do wszystkich.

-

Czy działa GPS? - zapytał Elezar z wozu policyjnego.

-

Tak, cały czas ich namierzamy - odpowiedział Jo-zue. - Przełączamy sygnał również

na wasz ekran i ruszamy za nimi.
-

Józek, pościg zostaw lepiej nam. Oni są teraz rozwścieczeni, słyszysz? - zawołał

inspektor.
Rorfcriał 4
WljpAt» l 5AM$M
Teraz w Mercedesie Jakubowicza atmosfera była już inna od tej udawanej przez mikrofon.
- Ty śmieciu, zdradziłeś nas. Chciałeś wystawić swoich kumpli? - szef rozpoczął prawdziwe
porachunki.
-

Psy mnie zmusiły - tłumaczył się przestraszony Koks.

-

Ciekawe jak?

-

Dali mi wybór, więzienie albo to - Anatol bronił się rozpaczliwie.

-

No to źle wybrałeś, koleś - ocenił stary Skinol, po czym rzucił do kierowcy:

-

Szprycha, lecimy do Tesco. Na parkingu dla zmył-ki wsiadamy do BM-ki i jedziemy

na skarpę. Tam się ostatecznie policzymy, panie James Bond.
35
-

Tak jest, szefie - odpowiedział kierowca, po czy przyspieszył jeszcze bardziej, gnając

przez miasto z wprost niewyobrażalną prędkością.
W tej chwili znów zadzwonił telefon Jakubowicza.
-

Co tam znowu? - odezwał się Skinol. - Co?

Mężczyzna spojrzał jeszcze groźniejszym wzrokiem
na Koksińskiego.
-

I chcesz mi wcisnąć kit, że nie wiedziałeś o tym wcześniej? - szef gangu darł się do

słuchawki. - Pewnie, że lepiej późno niż wcale. Gościu, gliny siedzą nam na karku, a ja mam
się cieszyć? Facpt, pracujesz w takim miejscu, że powinieneś być bardziej zorientowany.
Chyba że bawisz się z nami w kotka i myszkę. Cześć.
Jakubowicz odłożył telefon i przetarł oczy dla uspokojenia. Następnie znów zwrócił się do
przerażonego Koksa.

background image

-

Co, eleganciku, przekupili cię nowymi bucikami? Ściągaj je, i to szybko.

-

Ale po co, szefie? - Koksiński stale udawał, że nie wie, o co chodzi.

-

Grucha, pomóż mu ściągnąć buty. Nasz supera-gent ma tam nadajnik GPS.

-

Ale co wy, nie żartujcie! - Anatol próbował silić się jeszcze na śmiech, ale całkiem mu

to nie wyszło.
-

Ściągaj buty, ty...

Nastąpiła gwałtowna szarpanina i po chwili pan Jakubowicz trzymał już w dłoniach dwa
nowe NIKE'i. Przyglądał się im z dziwnie dumną miną, po czym powiedział sam do siebie:
36
-

I pomyśleć, że sam cię tego nauczyłem. Nieźle, synu, nie widać żadnych śladów.

Mówiąc to, otworzył okno i wyrzucił buty na zewnątrz. Rozległo się tylko skomlenie jakiegoś
bezdomnego psa, który właśnie oberwał sportowym pociskiem.
Dwa motory mknęły przez miasto w jego niezakor-kowanej części. Pierwszym motocyklem
jechał Józek, który co chwilę wpatrywał się we wmontowany ekran GPS. Drugi pojazd
prowadziła Osa, a za nią siedział Kabel. Chłopak stale regulował jakieś urządzenie, które
trzymał w dłoniach. Mocno ściskał siedzenie nogami, bo ręce miał zajęte.
-

Bardzo dobrze, Kabel, utrzymuj nadal taką jakość, mam stale wyraźny sygnał - Józek

chwalił kolegę przez radio. - Coś dziwnie zwolnili, szybko ich doganiamy.
-

Sygnał jest mocny, bo jedziemy tuż za tobą, Jozue - uspokajał go Kabel.

-

Widzę was w lusterku. Hej, oni wjeżdżają w to osiedle po prawej. Zupełnie bez sensu,

chyba że mają gdzieś tu w bloku jakąś nową bazę. Nadal nie widzę samochodu, ale sygnał
GPS jest wyraźny.
Pościgowe motory wjechały w osiedle i zaczęły kluczyć wąskimi, lokalnymi uliczkami.
-

Hej, punkt zatrzymał się po drugiej stronie tego bloku - komentował Józek. -

Objedźmy go.
-

Bądź ostrożny braciszku, oni mają broń, a tata jest wściekły - rzuciła Osa.

37
ii
-

Spoko, przecież nic nam nie zrobi, a my musimy ratować Koksa.

Józek ruszył powoli chodnikiem, bo nie było tu przejazdu dla pojazdów. Jakiś zdenerwowany
mężczyzna zawołał z okna z pierwszego piętra:
-

I gdzie tu jeździsz, baranie, zaraz zadzwonię po policję!

Jozue uniósł tylko rękę w geście przeprosin, ale chyba nie było to za bardzo zrozumiałe, bo z
okna wystrzeliło jabłko trafiając go prosto w plecy. Chłopak nie dał się wyprowadzić z
równowagi i końcu przedostał się na drugą stronę budynku. Był bardzo zaskoczony tym, co tu
zobaczył. Z wrażenia aż zakrzyczał głośno do mikrofonu:
-

Słuchajcie, nie ma samochodu, ale kursor na GPSie wyraźnie wskazuje, że powinni

znajdować się przed tym blokiem. Stali się niewidzialni, czy co? Może obijają go pod tą wiatą
w śmietniku. Idę zobaczyć.
Jozue zsiadł z motoru i ostrożnie zbliżył się do obskurnego, murowanego śmietnika. Zajrzał
do środka, następnie wszedł do wewnątrz pomieszczenia. Nastąpiła jakaś gwałtowna
szamotanina i po chwili wyskoczył na zewnątrz mały, przestraszony kundel, a za nim wybiegł
Józek trzymający w dłoni obgryziony sportowy but. Podbiegł do motoru Osy, wołając
rozpaczliwie:
-

Straciliśmy ich! Wywalili czujnik przez okno. To koniec. Teraz już załatwią Koksa.

-

Może jest jakiś sposób? - Osa próbowała tchnąć jeszcze jakąś nadzieję. - Módlmy się i

pomyślmy.
38
-

Hej, spójrzcie - zawołał Kabel, pokazując palcem w stronę głównej ulicy przy osiedlu.

Wszyscy odwrócili głowy w tamtą stronę.

background image

-

To chyba Elezar! Tak, to jego motor - wołał.

-

Kiwa do nas - Osa również poznała inspektora.

-

Jedźmy za nim! - zakomenderował Jozue.

-

Oba motory wydostały się dość sprawnie z osiedla i przez trawnik wjechały na główną

ulicę. Elezar był już mocno z przodu, ale w końcu udało im się go dogonić.
W słuchawkach Jakubowiczów i Kabla zabrzmiał głos wielkiego oficera:
-

Trzymajcie się blisko mnie. Róbcie to samo co ja, choćby nie wiem jak było to

dziwne. Uratujemy tego chłopaka.
-

Ale straciliśmy czujnik GPS. Nie wiemy, gdzie oni są - Józek zgłaszał, w jak trudnej

sytuacji się znajdują.
-

Zaufajcie mi, używam lepszego systemu nawigacji niż satelitarny - uspokajał ich

policjant. - Jedźcie za mną i róbcie to co ja!
Osa nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zarówno motor policyjny, jak i cała postać oficera
emanuje światłem jaśniejszym od dziennego. Jakby jakaś łuna pulsowała wokół niego.
Myślała, że tylko jej się to wydaje, ale po chwili usłyszała w słuchawkach głos Jozuego:
-

Hej, widzicie to co ja?

-

Tak, też to zauważyłam - odpowiedziała siostra. -Józek, ale ty tak samo świecisz,

wiesz?
-

Co ty, nic nie widzę.

39
Po niedługim czasie szybkiej jazdy trzy motory dotarły do wielkiego korka w strefie
śródmiejskiej. Gigantyczna ilość samochodów cisnęła się na czterech pasach ruchu. Cała ta
masa prawie nie poruszała się do przodu. Ele-zar włączył sygnał policyjny. Rozbłysło
niebieskie światło, a głośna syrena zaalarmowała najbliższych kierowców. Pojazdy zaczęły
się rozstępować na boki, tworząc coś w rodzaju tunelu, którym mknęła teraz grupa
pościgowa.
-

Wow, ale akcja! - zawołał Jozue.

Tłok był coraz gęstszy i motocykle pomimo uprzywilejowanego sygnału posuwały się coraz
wolniej. W końcu dojechały do wielkiego skrzyżowania, a w słuchawkach rozległ się głos
Elezara:
-

W tym tempie ich nie dogonimy. Musimy przyspieszyć. Róbcie dokładnie to co ja, nie

bójcie się!
Mówiąc to, Oficer Armii Zwierzchności rozbłysnął pełnią swojej anielskiej chwały.
Oniemiały Jozue zmrużył oczy.
-

Józek, co się z wami dzieje? Otacza was jakieś bardzo jasne światło! - wołała Osa.

-

Ciebie też, siostrzyczko! - zakrzyczał odwrócony ku niej Jozue.

-

Ruszamy! - zawołał Elezar i wystartował jak strzała, przejeżdżając na ukos przez

skrzyżowanie.
Za nim ruszyli oboje Jakubowiczowie. W tym pędzie zaczęli postrzegać otoczenie -coraz
mniej wyraźnie. Jakby samochody, tramwaje, autobusy, przechodnie stali się na pół
przeźroczyści.
-

Elezarze, co ty robisz, jedziesz wprost na ten budynek! - darł się przestraszony Jozue.

40
-

Nie bójcie się, jedźcie za mną - zawołał inspektor Cherub, po czym wjechał do

szklanego biurowca, przenikając jego ścianę.
Było już za późno, żeby wyhamować. Józek i Osa zamknęli tylko oczy i. z krzykiem wjechali
wprost na szklaną ścianę:
-

Aaaa!

Także ją przeniknęli. Nieśmiało rozchylili powieki. Skuleni ze strachu mijali teraz z ogromną
szybkością jakichś ludzi w garniturach siedzących przy biurkach. Mignął im pokój z

background image

kserokopiarkami, jakieś biuro, chyba szef, który krzyczał na podwładnych, toaleta damska,
potem męska, długi korytarz z popielniczkami, jakaś restauracja pełna ludzi, kuchnia z
gęstymi oparami
-

to wszystko było jak film puszczony w bardzo szybkim tempie.

-

Aaaaa, Elezarze, co ty wyprawiasz, zabijesz nas!

-

darł się przerażony Józef.

Wreszcie znów pojawiła się ulica, tym razem już nie zakorkowana. Przeniknęli cały budynek
i wyskoczyli po jego przeciwległej stronie. Prawie otarli się o jakichś pieszych, którzy w
ogóle nie zareagowali. W końcu wjechali na jezdnię i znowu przybrali normalny wygląd, a
otoczenie nabrało swej wyrazistości. Pomknęli teraz przez luźniejszą część miasta. Nareszcie
oddalali się od zapchanego centrum. Po kilku minutach ujrzeli z daleka las, który porastał
wysoką skarpę, urywającą się stromą przepaścią. Całe miasto bowiem wybudowane było na
sporym wniesieniu, otoczonym głęboka doliną.
41

-

Inspektorze, skąd wiesz, dokąd jechać? - tym razem zawołała Osa.

-

Po prostu wiem, zaufajcie mi.

Nagle Elezar zniknął. W jednej chwili rozpłynął się gdzieś bez śladu. Za to Józek ujrzał
wprost przed sobą niewielką polanę otoczoną drzewami. Na jej środku stał granatowy BMW,
z którego wywlekano właśnie Koksa. Na dachu samochodu szalała jakaś wielka, cienista,
półprzeźroczysta ośmiornica, która jakby pomagała wyciągać krzyczącego chłopaka z
pojazdu. Wszystko to działo się tak szybko, że Jozue nie miał czasu się zastanawiać nad tymi
dziwnymi zjawiskami. ,
-

Zostawcie mnie! Zrobię dla was drugi skok. Zdobędę te pieniądze - błagał Koks.

-

Za późno, to już twój koniec - stary Skinol wydał ostateczny wyrok.

Ośmiornica chwyciła swą macką dłoń Gruchy i wspólnie podnieśli kij bejsbolowy, którym
skutecznie pomogli Koksińskiemu wydostać się z samochodu.
-

Aaj, aaj! - chłopak krzyczał i stękał za każdym silnym uderzeniem.

Jozue stukał pięścią w swój kask, jakby chciał się obudzić z tego dziwnego snu. W końcu
zawołał do mikrofonu:
-

Kabel, wyciągaj kamerę i wszystko nagrywaj. Ja ruszam mu na pomoc.

Anatol właśnie wyrwał się swym oprawcom i ruszył biegiem na bosaka przed siebie. Zdołali
go jednak szybko dopaść i znów otrzymał serię mocnych uderzeń kijami. Przewrócił się na
ziemię, skulił i rękami zasłonił głowę.
42
-

Inspektorze, skąd wiesz, dokąd jechać? - tym razem zawołała Osa.

-

Po prostu wiem, zaufajcie mi.

Nagle Elezar zniknął. W jednej chwili rozpłynął się gdzieś bez śladu. Za to Józek ujrzał
wprost przed sobą niewielką polanę otoczoną drzewami. Na jej środku stał granatowy BMW,
z którego wywlekano właśnie Koksa. Na dachu samochodu szalała jakaś wielka, cienista,
półprzeźroczysta ośmiornica, która jakby pomagała wyciągać krzyczącego chłopaka z
pojazdu. Wszystko to działo się tak szybko, że Jozue nie miał czasu się zastanawiać nad tymi
dziwnymi zjawiskami. f
-

Zostawcie mnie! Zrobię dla was drugi skok. Zdobędę te pieniądze - błagał Koks.

-

Za późno, to już twój koniec - stary Skinol wydał ostateczny wyrok.

Ośmiornica chwyciła swą macką dłoń Gruchy i wspólnie podnieśli kij bejsbolowy, którym
skutecznie pomogli Koksińskiemu wydostać się z samochodu.
-

Aaj, aaj! - chłopak krzyczał i stękał za każdym silnym uderzeniem.

Jozue stukał pięścią w swój kask, jakby chciał się obudzić z tego dziwnego snu. W końcu
zawołał do mikrofonu:

background image

-

Kabel, wyciągaj kamerę i wszystko nagrywaj. Ja ruszam mu na pomoc.

Anatol właśnie wyrwał się swym oprawcom i ruszył biegiem na bosaka przed siebie. Zdołali
go jednak szybko dopaść i znów otrzymał serię mocnych uderzeń kijami. Przewrócił się na
ziemię, skulił i rękami zasłonił głowę.
42
-

Ty zdrajco, ty śmieciu - wołali Grucha i Szprycha, okładając go bejsbołami.

Nagle ich uwagę ściągnął motor Józka nadjeżdżający od strony miasta. Zauważyli też Osę i
Kabla filmujących ich z daleka.
-

Nie wtrącajcie się", gówniarze! - zawołał w ich kierunku stary Jakubowicz.

Koksiński wykorzystał to zamieszanie, znów zerwał się na równe nogi i z krwawiącym nosem
podjął następną ucieczkę. Siepacze zawahali się przez chwilę. W tym momencie Jozue
przejechał obok nich, wzbijając przy tym duszący tuman kurzu. Zrównał się z uciekinierem,
otworzył kask i zawołał:
-

Koks, wskakuj!

Chłopak nie zastanawiał się ani chwili. Sprawnym susem wskoczył na siedzenie tuż za
Józkiem i w kilka sekund byli już poza zasięgiem bandy. Jednak po tej stronie nie było
żadnego wyjazdu z polany. Tworzyła ona bowiem pewnego rodzaju półwysep otoczony z
trzech stron urwistą skarpą. Wyjazd był tylko jeden. Józek zawrócił motocykl w miejscu.
Spod tylnego koła posypały się piach i kamienie. Ruszył z powrotem.
Szprycha i Grucha pognali biegiem na spotkanie uciekinierom. Jozue zaczął zjeżdżać
niebezpiecznie blisko urwiska. W ten sposób usiłował wyminąć bandziorów. Oni już
wiedzieli, że nie zdołają go dopaść. Przejeżdżał teraz tuż obok nich z bardzo dużą prędkością.
Wściekły Grucha w swojej bezradności wziął duży zamach i wraz z wiązanką przekleństw
rzucił bejsbolem w przemykający motocykl. Wirujący kij przeciął powie-
43
3
trze z odgłosem buczenia i trafił dokładnie w przednie koło motoru. W ułamku sekundy
zablokował je. Motor wraz z chłopakami wyskoczył w powietrze, przekoziołkował się kilka
razy i runął w przepaść. Potężna siła obracającego się motocykla wyrzuciła Józka i Koksa w
bok. Jozue stracił natychmiast przytomność, na wpół świadomy Koks ujrzał tylko świecącą
twarz inspektora Cheruba i poczuł silny uścisk jego ramienia. Zdawało mu się, że dziwnie
wyglądający teraz policjant osłaniał ich swym potężnym ciałem ze wszystkich stron. Wtedy
usłyszał wybuch motoru. Eksplozja wstrząsnęła ziemią i powietrzem. Jednak tym, co
Koksiński zapamiętał najwyraźniej, było wrażenie, że czuł się bardzo bezpiecznie.
-

Nieee! - zakrzyczał na górze zrozpaczony stary Jakubowicz i ruszył pędem ku skarpie.

Ujrzał tylko chmurę ognia i dymu rozwiewające się na wietrze, a następnie osmalony wrak
motocykla staczający się u samego podnóża skarpy. Grzegorz Jakubowicz chwycił się za
głowę i zawył płaczącym głosem:
-

Co wyście zrobili!

-

Szefie - zawołał Szprycha, pokazując palcem gdzieś poniżej w bok. - Oni leżą tu

blisko. Pana syn chyba się poruszył.

Rozdział 5
BmIW
Anatolu, Anatolu, zbudź się! - słowa te dotarły wreszcie do świadomości chłopaka.
Koks otworzył ciężkie powieki i próbował wyostrzyć zamazany obraz. Wszystko teraz
wirowało i drżało mu przed oczami.
-

Kto to,'kto mnie woła?

background image

Cały czas nie mógł dostrzec postaci, która do niego mówiła. Poczuł tylko jakąś wielką, silną
dłoń. Zbliżyła się i przykryła jego całą twarz. Gdy tajemnicza dłoń znów się oddaliła,
Koksiński zakrzyczał:
-

Pan inspektor? Dlaczego pan tak dziwnie wygląda? Co się stało? - chłopak był mocno

zaskoczony.
-

Już po wszystkim. Przeszedłeś próbę. Na końcu miałeś wypadek, ale jesteś już prawie

ostatecznie po naszej stronie.
45
-

Gdzie ja jestem, w więzieniu? Dlaczego tu tak mocno świeci słońce?

Koks próbował mrużyć oczy, jednak nic to nie pomagało.
-

Nie jesteś w więzieniu. Wręcz przeciwnie, zaraz możesz wyjść na wolność z lochów

swojego życia.
-

To gdzie ja w końcu jestem?

-

Jesteś między twoim i moim światem. Straciłeś przytomność, gdy spadłeś ze skarpy.

Wezwałem cię tu, abyś mógł odpocząć i podjąć ważną decyzję, zanim wrócisz z powrotem do
swego ciała - Wyjaśnił jasnowłosy olbrzym.
-

Zanim wrócę do mego ciała, jak to?

Anatol zerwał się na równe nogi i zaczął oglądać siebie, ale niczego nie mógł dostrzec. Miał
czucie w rękach, nogach, wydawało mu się, że nimi poruszał, ale nie widział swoich kończyn.
W ogóle nie mógł zobaczyć samego siebie. Dostrzegał tylko wielkiego, jaśniejącego
mężczyznę, który uśmiechał się przyjaźnie.
-

To niemożliwe - wyjąkał zszokowany chłopak.

-

Możliwe. Wszystko jest możliwe dla tego, kto wierzy. Tak mawia mój Pan. Czy

pamiętasz wypadek? - zapytał odmieniony inspektor.
-

Pamiętam tylko, że jakiś gość na motorze zgarnął mnie z największego łomotu. Gdyby

nie on, zatłukliby mnie na śmierć.
-

To był Jozue - wyjaśnił Efezar.

-

Ten frajer? - krzyknął zaskoczony Koks.

-

To on uratował ci życie, ryzykując własne. To się nazywa: „prawdziwa przyjaźń".

46
-

Pamiętam, że Grucha rzucił w nas bejsbolem i wtedy wszystko zaczęło wirować, i

wtedy zobaczyłem... - tu Koks zastanowił się, czy dobrze pamięta.
-

Zobaczyłem pana, inspektorze. Słyszałem też wybuch, to chyba motor wywalił w

powietrze, tak?
-

Razem z Józefem spadliście ze skarpy. Rzeczywiście motocykl mocno eksplodował.

Prawie nic z niego nie zostało - jaśniejący wojownik uzupełnił całą relację.
-

Czy pan nas złapał? A może ja jednak zginąłem?

-

Anatol drżącym głosem próbował składać w jedną całość swe wspomnienia.

-

Jeszcze żyjesz synu, tylko straciłeś przytomność.

-

Czyli to pan mnie uratował - Koksiński w końcu wyciągnął jakiś rozsądny wniosek i

wypowiedział go jakby do samego siebie.
Teraz zaczął baczniej się przyglądać swemu wybawcy, co powodowało, że odczuwał coraz
większą niepewność. W końcu zapytał:
-

Co się stało z pana ręką?

-

Straciłem przedramię w bitwie jakieś trzy tysiące lat temu.

-

Trzy tysiące lat temu?! - wykrzyknął zaskoczony Koks. - To kim pan jest,

inspektorze?
Chłopak nie usłyszawszy natychmiastowej odpowiedzi, przyglądał się jeszcze baczniej
dziwnemu wojownikowi.

background image

-

Dlaczego pan tak dziwnie wygląda i tak mocno pan świeci? Po co panu ten miecz i ten

pancerz?
-

Widzisz, chłopcze - oficer Armii Zwierzchności mówił powoli, aby dać swemu

rozmówcy więcej cza-
47
su na przemyślenia - może to będzie dla ciebie dużym szokiem, ale ja nie jestem człowiekiem.
-

No nie, ja mam chyba jakąś naćpaną fazę - Koks znów niczego nie rozumiał. - To kim

pan jest?
-

Nazywam się Elezar, jestem strażnikiem i sługą wszechpotężnego Elohima i jego

syna, Lwa Judy. Jestem Cherubem. Zostałem posłany do waszego świata, abym chronił ciebie
i inne ważne osoby.
-

To ja jestem ważny? - zdziwił się Koks.

-

Tak, i to bardzo. Znalazłeś się także w kluczowej chwili swojego życia, jakby na

rozstaju dróg. Za chwilę będziesz musiał podjąć decyzję, czy wolisz pozostać w niewoli, czy
raczej chcesz wyjść na wolność.
-

W ogóle nie jarzę, o co chodzi - zakłopotany chłopak podrapał się po niewidzialnej

głowie. - Musi pan mówić do mnie jaśniej.
-

Mój Władca, najwspanialszy Elohim powołał także i ciebie do istnienia. Chciał, abyś

się z Nim przyjaźnił i był szczęśliwy. Jednak pojawił się wróg, który przekonał cię, że jesteś
głupi, mało ważny, i że twój Stwórca w ogóle nie istnieje. Zostałeś okłamany i pojmany w
niewolę. Zacząłeś służyć wrogowi. Robiłeś to, co ten zły ci kazał, aż doszedłeś do bram
śmierci. Jednak wyobraź sobie, że wielu twoich prawdziwych przyjaciół prosiło dobrego
Elohima, aby dał ci jeszcze ostatnią szansę. Na twoje szczęście On zgodził się i ta chwila
właśnie nadeszła.
-

Kto Go prosił w mojej sprawie? - Koksiński był naprawdę zaskoczony.

-

Na przykład Jozue, Osa, Kabel, ja... - Elezar wymieniał po kolei.

48
su na przemyślenia - może to będzie dla ciebie dużym szokiem, ale ja nie jestem człowiekiem.
-

No nie, ja mam chyba jakąś naćpaną fazę - Koks znów niczego nie rozumiał. - To kim

pan jest?
-

Nazywam się Elezar, jestem strażnikiem i sługą wszechpotężnego Elohima i jego

syna, Lwa Judy. Jestem Cherubem. Zostałem posłany do waszego świata, abym chronił ciebie
i inne ważne osoby.
-

To ja jestem ważny? - zdziwił się Kqks.

-

Tak, i to bardzo. Znalazłeś się także w kluczowej chwili swojego życia, jakby na

rozstaju dróg. Za chwilę będziesz musiał podjąć decyzję, czy wolisz pozostać w niewoli, czy
raczej chcesz wyjść na wolność.
-

W ogóle nie jarzę, o co chodzi - zakłopotany chłopak podrapał się po niewidzialnej

głowie. - Musi pan mówić do mnie jaśniej.
-

Mój Władca, najwspanialszy Elohim powołał także i ciebie do istnienia. Chciał, abyś

się z Nim przyjaźnił i był szczęśliwy. Jednak pojawił się wróg, który przekonał cię, że jesteś
głupi, mało ważny, i że twój Stwórca w ogóle nie istnieje. Zostałeś okłamany i pojmany w
niewolę. Zacząłeś służyć wrogowi. Robiłeś to, co ten zły ci kazał, aż doszedłeś do bram
śmierci. Jednak wyobraź sobie, że wielu twoich prawdziwych przyjaciół prosiło dobrego
Elohima, aby dał ci jeszcze ostatnią szansę. Na twoje szczęście On zgodził się i ta chwila
właśnie nadeszła.
-

Kto Go prosił w mojej sprawie? - Koksiński był naprawdę zaskoczony.

-

Na przykład Jozue, Osa, Kabel, ja... - Elezar wymieniał po kolei.

background image

Anatol odczuwał coraz większe zadziwienie. Wierzył w słowa jaśniejącego Cheruba i czuł,
jakby oczy otwierały mu się na rzeczywistość, której nigdy wcześniej nie dostrzegał.
Przemyślał ostatnie zdania tej niecodziennej rozmowy, po czym zapytał:
-

Jaką szansę dostałem? Co mam robić? - Koks nie tylko już wierzył, że to może być

prawda, ale chciał iść dalej.
-

Musisz dokonać wyboru. Zdecyduj, kto ma być twoim Panem na zawsze:

wszechpotężny Elohim, czy Bulhaz.
-

Jaki znowu Bulhaz? Dziwnie się koleś nazywa. To jakiś death metal?

-

To on zawładnął twoim życiem. Będziesz mógł go teraz zobaczyć. Jest tutaj. Ja muszę

się wycofać, ale nie bój się.
-

Niech pan poczeka, ja jeszcze... - Koksiński nie nadążał za tą nową rzeczywistością.

-

Będę blisko. Nie mogę już ci więcej pomóc, dopóki sam nie zdecydujesz. Tak więc

wybieraj: Elohim czy Bulhaz. Wołaj głośno do swego Pana. Wołaj głośno.
Po tych słowach Elezar zniknął.
-

Inspektorze, gdzie pan jest? - wołał zaniepokojony Koks.

Gdzieś blisko znów zaczął czaić się strach, który powoli wsączał się do serca chłopaka.
-

Cześć, głupku, myślałeś, że uciekniesz przede mną? Nigdy ci się to nie uda -

zabrzmiał jakiś znajomy głos.


-

Skinol? Szefie, słyszę cię. Co pan tu robi? - dresiarz bezskutecznie próbował

wypatrywać postaci starego Jakubowicza.
-

Ty szczylu, nic nie umiesz i nic już w życiu ci się nie uda - usłyszał z innej strony.

-

Tata? Przecież ty umarłeś. Gdzie jesteś? - chłopak nerwowo się rozglądał.

Naraz na wielkiej lepkiej linie zleciała z góry niczym czarna błyskawica jakaś wielka istota.
To coś plasnęło o ziemię, lądując na swych ośmiu owłosionych nogach.
-

Aaaaa!

Koks krzyknął z przerażenia, aż głos uwiązł gdzieś w jego sparaliżowanym gardle. Teraz nie
mógł już wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Niczym we śnie, gdy chce się krzyczeć z
przerażenia, ale nie można.
Tuż przed nim czaiło się coś podobnego do wielkiej ośmiornicy. Była ciemnosina i cała
owłosiona. Do tego jeszcze potwór miał głowę podobną do ludzkiej, tylko pozbawionej oczu,
i to było chyba najstraszniejsze.
-

To ja mówiłem do ciebie - odezwała się kreatura. - Jestem Bulhaz, twój pan i władca.

Gdy ślepa głowa zaczęła mówić, zaskoczony chłopak dojrzał, jak z wnętrza otwierającej się,
uzębionej paszczy łypie na niego jakieś wielkie oko. Ośmiornica zaczęła pełzać i przelewać
się, - sprawnie krążąc wokół Koksińskego.
-

Chcesz odejść do Niego? - stwór zaśmiał się szyderczo. - To niemożliwe, bo On nie

istnieje.
50

Demon znów otworzył swe sine wargi i oblizał się fioletowym jęzorem, jakby miał apetyt na
Anatola. Wywołało to fale straszliwego smrodu.
-

Nawet gdyby twój Stwórca istniał, nie dopuściłby do siebie takiego leszcza jak ty.

Po tych słowach dwa owłosione ramiona wystrzeliły ku głowie chłopaka, której on sam nie
umiałby teraz dostrzec, nawet gdyby stał przed lustrem. Koks poczuł, jak macki przysysają
się coraz mocniej do jego czoła, policzków i szyi. Chłopak zaczął trząść się z przerażenia.
-

On gardziłby takim kretynem jak ty. Ty nic nie umiesz i dla Niego byłbyś nikim -

potwór ciągnął dalej swoje obelżywe drwiny, po czym dwa następne ramiona chlasnęły wokół
tułowia Anatola, oplatając jego klatkę piersiową.

background image

Koks stęknął pod tym silnym uderzeniem. Zaczął płakać z bezradności.
-

Ty zdrajco, zawiodłeś nas - ohydna ośmiornica rzuciła teraz ciężkim oskarżeniem.

Chłopak poczuł, jakby sztywne włosy z odnóży bestii zaczęły przebijać niewidzialną skórę na
jego głowie i piersiach. Koks wydał z siebie paniczny wrzask.
-

Ratunku!!!

-

Jesteś śmieciem! Zabiję cię i wywalę na kupę gnoju - odgrażał się potwór,

jednocześnie obserwując ofiarę swym wyłupiastym okiem z wnętrza paszczy.
Koksiński czuł, jakby nieprzyjemna szczecina bestii wrastała już do jego wnętrza i zamieniała
się tam w ostrą pajęczynę. Wręcz słyszał, jak gęsta sieć penetru-

Demon znów otworzył swe sine wargi i oblizał się fioletowym jęzorem, jakby miał apetyt na
Anatola. Wywołało to fale straszliwego smrodu.
- Nawet gdyby twój Stwórca istniał, nie dopuściłby do siebie takiego leszcza jak ty.
Po tych słowach dwa owłosione ramiona wystrzeliły ku głowie chłopaka, której on sam nie
umiałby teraz dostrzec, nawet gdyby stał przed lustrem. Koks poczuł, jak macki przysysają
się coraz mocniej do jego czoła, policzków i szyi. Chłopak zaczął trząść się z przera-
żenia.
-

On gardziłby takim kretynem jak ty. Ty nic nie umiesz i dla Niego byłbyś nikim -

potwór ciągnął dalej swoje obelżywe drwiny, po czym dwa następne ramiona chlasnęły wokół
tułowia Anatola, oplatając jego klatkę piersiową.
Koks stęknął pod tym silnym uderzeniem. Zaczął płakać z bezradności.
-

Ty zdrajco, zawiodłeś nas - ohydna ośmiornica rzuciła teraz ciężkim oskarżeniem.

Chłopak poczuł, jakby sztywne włosy z odnóży bestii zaczęły przebijać niewidzialną skórę na
jego głowie i piersiach. Koks wydał z siebie paniczny wrzask.
-

Ratunku!!!

-

Jesteś śmieciem! Zabiję cię i wywalę na kupę gnoju - odgrażał się potwór,

jednocześnie obserwując ofiarę swym wyłupiastym okiem z wnętrza paszczy.
Koksiński czuł, jakby nieprzyjemna szczecina bestii wrastała już do jego wnętrza i zamieniała
się tam w ostrą pajęczynę. Wręcz słyszał, jak gęsta sieć penetru-
51
Demon znów otworzył swe sine wargi i oblizał się fioletowym jęzorem, jakby miał apetyt na
Anatola. Wywołało to fale straszliwego smrodu.
-

Nawet gdyby twój Stwórca istniał, nie dopuściłby do siebie takiego leszcza jak ty.

Po tych słowach dwa owłosione ramiona wystrzeliły ku głowie chłopaka, której on sam nie
umiałby teraz dostrzec, nawet gdyby stał przed lustrem. Koks poczuł, jak macki
przysysają~się coraz mocniej do jego czoła, policzków i szyi. Chłopak zaczął trząść się z
przerażenia.
-

On gardziłby takim kretynem jak ty. Ty nic nie umiesz i dla Niego byłbyś nikim -

potwór ciągnął dalej swoje obelżywe drwiny, po czym dwa następne ramiona chlasnęły wokół
tułowia Anatola, oplatając jego klatkę piersiową.
Koks stęknął pod tym silnym uderzeniem. Zaczął płakać z bezradności.
-

Ty zdrajco, zawiodłeś nas - ohydna ośmiornica rzuciła teraz ciężkim oskarżeniem.

Chłopak poczuł, jakby sztywne włosy z odnóży bestii zaczęły przebijać niewidzialną skórę na
jego głowie i piersiach. Koks wydał z siebie paniczny wrzask.
-

Ratunku!!!

-

Jesteś śhnieciem! Zabiję cię i wywalę na kupę gnoju - odgrażał się potwór,

jednocześnie obserwując ofiarę swym wyłupiastym okiem z wnętrza paszczy.
Koksiński czuł, jakby nieprzyjemna szczecina bestii wrastała już do jego wnętrza i zamieniała
się tam w ostrą pajęczynę. Wręcz słyszał, jak gęsta sieć penetru-

background image

Demon znów otworzył swe sine wargi i oblizał się fioletowym jęzorem, jakby miał apetyt na
Anatola. Wywołało to fale straszliwego smrodu.
-

Nawet gdyby twój Stwórca istniał, nie dopuściłby do siebie takiego leszcza jak ty.

Po tych słowach dwa owłosione ramiona wystrzeliły ku głowie chłopaka, której on sam nie
umiałby teraz dostrzec, nawet gdyby stał przed lustrem. Koks poczuł, jak macki przysysają
się coraz mocniej do jego czoła, policzków i szyi. Chłopak zaczął trząść się z przerażenia.
-

On gardziłby takim kretynem jak ty. Ty nic nie umiesz i dla Niego byłbyś nikim -

potwór ciągnął dalej swoje obelżywe drwiny, po czym dwa następne ramiona chlasnęły wokół
tułowia Anatola, oplatając jego klatkę piersiową.
Koks stęknął pod tym silnym uderzeniem. Zaczął płakać z bezradności.
-

Ty zdrajco, zawiodłeś nas - ohydna ośmiornica rzuciła teraz ciężkim oskarżeniem.

Chłopak poczuł, jakby sztywne włosy z odnóży bestii zaczęły przebijać niewidzialną skórę na
jego głowie i piersiach. Koks wydał z siebie paniczny wrzask.
-

Ratunku!!!

-

Jesteś śmieciem! Zabiję cię i wywalę na kupę gnoju - odgrażał się potwór,

jednocześnie obserwując ofiarę swym wyłupiastym okiem z wnętrza paszczy.
Koksiński czuł, jakby nieprzyjemna szczecina bestii wrastała już do jego wnętrza i zamieniała
się tam w ostrą pajęczynę. Wręcz słyszał, jak gęsta sieć penetru-
51


je jego mózg i serce. Jak wypełnia go po brzegi niczym miliony ostrych, połączonych igieł.
-

Rzucę cię na stertę trupów, żeby zżarły cię robaki - demon ciągnął swą przeraźliwą

mowę.
Anatol poczuł teraz, jak macki zacisnęły się jeszcze bardziej wokół jego ciała. Czuł, jak ta
szkarada wypełniła już całkowicie jego wnętrze. Wrosła w każdą cząstkę jego ciała i duszy.
-

Mogę uczynić z tobą wszystko, bo należysz do mnie, bo mam cię całego, bo jestem

twoim panem. Ja, Bulhaz, jestem twoim panem! - diabeł śmiał się głośno triumfalnym
rechotem. - To już twój koniec. Gnij przez wieczność.
Koks nie mógł nic zrobić. W rzeczywistości prawie cały był wypełniony tą kreaturą, która
zaczęła teraz trawić swój żer. Jedynie w umyśle Koksa tliło się, niczym mały, dogasający
płomyczek, ostatnie wspomnienie, ostatnia myśl, słowa, które usłyszał od jaśniejącego
wojownika: „Wołaj głośno do swego Pana".
Anatol uchwycił się tych słów. Zebrał jeszcze pozostałe resztki opadłych sił, skierował je do
ust. Otworzył swe wargi i chyba ostatnim możliwym wydechem z omdlałych piersi
wyszeptał:
-

Elohim...

Bestia znieruchomiała. Chłopak wyczuł te nagłą zmianę. Teraz poczuł, jakby coś zaczęło się
pruć w jego wnętrzu, jakby jakieś szarpnięcia wyrywały z niego ostrą, wrośniętą pajęczynę.
Po chwili płuca znów mogły nabrać powietrza, a gardło wydało spazmatyczny jęk. Czucie
wróciło do klatki piersiowej, szyi i twarzy.
52
Koks zebrał odnowione siły i wydawało mu się, że tym razem zawoła naprawdę głośno:
-

Elohim!

W efekcie jedynie wypowiedział to słowo półgłosem. Lecz moc tego imienia była potężna.
Bulhaz skulił się w bólu. Jakby wielka niewidzialna dłoń odrywała go od jego ofiary. Anatol
poczuł, że może już teraz swobodnie nabrać pełne płuca powietrza, aby w końcu już
naprawdę z całych sił zawołać:
-

Elooohiiim jest moim Paaaneeem!

background image

Przerażony Bulhaz odskoczył daleko od chłopaka. W panice zaczął rozglądać się wokoło
przez swój otwarty pysk, jak gdyby z każdej strony mogło go dopaść wielkie
niebezpieczeństwo.
Naraz rozległ się potężny szum i jasna łuna rozświetliła przerażonego demona. Jakaś
olbrzymia, świecąca kula lecąca z zawrotną prędkością uderzyła w owłosioną ośmiornicę. Ta
z krzykiem przetoczyła się bezwładnie. Kulisty płonący pocisk natychmiast otworzył się i
przeistoczył w wielkiego Elezara ściskającego w jedynej, lewej dłoni płonący miecz.
Wojownik doskoczył do swego wroga. Broń świsnęła, ucinając natychmiast dwa wstrętne
ramiona bestii. Jednak te momentalnie odrosły. Bulhaz zaśmiał się złowrogo. Następny cios
anielskiego oficera pozbawił go kolejnych trzech odnóży. Jednak także z tych ran wyrosły
jeszcze silniejsze kończyny, wypełniając niedawną stratę.
Teraz Bulhaz przystąpił do kontrataku. Świsnął swymi potężnymi mackami, które owinęły się
wokół szyi
53
i jedynego nadgarstka oficera Armii Zwierzchności. To był potężny uścisk tuż poniżej miecza
jasnowłosego przeciwnika. Potwór rozwarł swą uzębioną paszczę ociekającą gęstą śliną i
wydał przeraźliwy ryk. Elezar wytężył wszystkie swe siły i jego opleciona dłoń zaczęła
kierować czubek miecza ku rozdziawionemu pyskowi demona. Ten wybałuszał coraz bardziej
swfe przerażone ślepie. Potwór napiął wszystkie mięśnie do granic możliwości. Napierający
Elezar aż stękał z wysiłku. Drżący wierzchołek miecza wciąż zbliżał się do rozwartej paszczy.
W końcu bestia skapitulowała i krzyczący w natarciu Cherub wepchnął całe ostrze do pyska
wroga. Miecz przekuł wielkie oko, które bluznęło jakąś żółtą mazią. Elezar wysunął mecz i
oddalił się na kilka kroków.
Śmiertelnie zraniony Bulhaz ryczał teraz z bólu i złości. Wierzgał wszystkimi kończynami.
Elezar natomiast zawołał donośnym głosem, ogłaszając ostateczny wyrok śmierci dla bestii.
Była to jednocześnie zapowiedź nowego życia Anatola.
- Niech Elohim i Jego Syn, Lew Judy, królują w tym chłopcu przez Ich Wszechpotężnego
Ducha, a ty giń w otchłani na zawsze!
Mówiąc to, jaśniejący wojownik znów doskoczył i ciął błyskawicznie mieczem, aż szkaradny
łeb Bulha-za ostatecznie odpadł od reszty cielska i potoczył się do niewidzialnych stóp
odmienionego Koksa.

Rozfcział 6
Robzitwa kłótnia
Wczesnym rankiem w kuchni u Jakubowiczów panowała jeszcze spokojna atmosfera. Przy
stole siedziała Ola. Nie mogła spać. Przed nią leżała zapisana piękna kartka papieru z
nadrukowaną czerwoną różą. Czytała już ten list dziesiątki razy. Podniosła go teraz, aby znów
upajać się jego pięknym zapachem. To był jakiś męski dezodorant czy może woda po goleniu.
Ten jej tajemniczy adorator musiał mieć dobry gust.
„Kim jesteś?" - zastanawiała się dziewczyna, gdy nagle do kuchni wpadli jednocześnie tata i
Józef, którzy już na schodach prowadzili burzliwą dyskusję.
- Co wy wprawiacie? Czy nie możecie usiedzieć spokojnie jednego dnia w domu, podczas
gdy ja załatwiam ważne interesy?
55
Wzburzony tata chodził teraz nerwowo po kuchni. W ręce trzymał pusty kubek. Przez ten
cały czas próbował zrobić sobie kawę. Jednak był tak zdenerwowany, że stale wyciągał
bezmyślnie z szafek jakieś niepotrzebne sprzęty, po czym chował je z powrotem i głośno
zatrzaskiwał drzwiczki lub szufladę.

background image

-

To nie są żadne interesy, tato, tylko gangster-ka w świecie przestępczym. Ty jesteś już

tam bossem! Po prostu chciałeś zrobić skok na bank rękami twoich bandziorów! - Józef
wyjaśnił w swoim bezpośrednim stylu.
Chłopak siedział z zabandażowanym czubkiem głowy. Miał wielki, napuchnięty policzek
koloru sinozielo-nego, co wcale nie ułatwiało mu mówienia.
-

Tobie się we łbie pomieszało, smrodzie. My kręcimy film na zamówienie telewizji

internetowej. Za to ty wczoraj prawie się zabiłeś przez własną głupotę. Do teraz nie mam
pojęcia, jak z tego wyszedłeś w jednym kawałku. Jeszcze się trzęsę na samo wspomnienie
tego upadku. Powinieneś dostać wielki szlaban na motor i w ogóle na wychodzenie z domu.
-

Tato, nie zmieniaj tematu i nie opowiadaj nam tych bajek o reżyserze. Nas nie

oszukasz - syn wcale nie dawał się zbić z tropu. - Rozmawialiśmy wcześniej z Koksem.
Wyjawił nam cały wasz plan. Chcieliście stuknąć przynajmniej dwieście tysięcy z City
Banku. Mamy nagraną waszą rozmowę z ciężarowego samochodu. Kazałeś mu strzelać do
tego człowieka przy kasie. My sami zaczynamy się ciebie bać i w ogóle wstyd nam za ciebie.
56
-

A ty, panie mądralo, jesteś mi winien motor, który wczoraj roztrzaskałeś. Ciekawe,

kto mi za niego zapłaci? Do tego mieszasz w głowie moim ludziom tak, że wariują.
Ojciec zauważył, że zdobył na chwilę przewagę w rozmowie i natychmiast dodał:
-

Dzieciaki, mówię wam prawdę. Kręcimy film do telewizji internetowej.

-

Film, mówisz? A 'z Koksińskim pewnie graliście tylko udawaną rolę? Twoi aktorzy

bardzo wczuwają się w swoje postacie, bo prawie go zatłukli na naszych oczach. To też był
wasz plan filmowy? Gdybym mu nie pomógł, nie wiem, co by się z nim stało. My tobie już
nie wierzymy, panie Skinol!
-

Nie wtrącaj się, szczeniaku, do spraw, których nie rozumiesz, i pamiętaj, że

rozmawiasz ze swoim ojcem. Należy mi się trochę szacunku.
-

Ale tatusiu, proszę, zrozum, że ty już popełniłeś poważne przestępstwo, organizując to

wszystko - do rozmowy włączyła się Ola. - Całe szczęście, że ten napad wam nie wyszedł, bo
to byłaby katastrofa. Proszę, skończ z tym. My nie chcemy, żebyś wrócił do więzienia na
długie lata. Nie zostawiaj nas znów samych, tato, błagam cię! - Ola nie wytrzymała już tego
wszystkiego i rozpłakała się głośno.
-

Ja po prostu... - panu Jakubowiczowi trudno było teraz mówić. - Ja po prostu robię to

dla was. Przecież muszę jakoś utrzymać naszą rodzinę.
-

Ale my nie chcemy, abyś zarabiał w ten sposób! - zapłakana Ola wołała niewyraźnie

przez łzy. - Nie
57
potrzebujemy ani tych pieniędzy, ani tego domu. My chcemy, żebyś ty był z nami. Tatusiu,
proszę cię, wróć do uczciwego życia. Bóg na ciebie patrzy. On też chce ci pomóc.
Ojciec zamilkł, jakby w końcu zaczął zastanawiać się nad tym, co do niego mówiły dzieci.
-

Dobrze, zostawię te interesy, ale muszę załatwić do końca tę ostatnią sprawę.

-

A co to za sprawa? - Józek domagał się wyjaśnienia.

-

Pożyczyłem kiedyś od pewnych ludzi dużo pieniędzy na zakup motocykli. Niestety,

motory nie sprzedają się tak, jak myślałem. Muszę oddać im ten dług wraz z dużymi
odsetkami, a nadal nie mam tej forsy.
-

To dlatego robiliście ten skok? - Józek stale obstawał przy swoim.

-

Tak, dlatego! - zdenerwowany tata w końcu się przyznał.

-

Może ci ludzie poczekają jeszcze trochę na swoje pieniądze? - Ola chciała napełnić

wszystkich jakąś nadzieją.
-

Czekali już bardzo długo i w końcu stracili cierpliwość - ojciec wprowadzał swe dzieci

w brutalną rzeczywistość.
-

Kiedy musisz im oddać te dwieście tysięcy? - Jozue chciał znać konkrety.

background image

-

Zostało mi pięć dni - odpowiedział ojciec.

-

A jeśli ci się nie uda?

-

Musi mi się udać.

58
-

Ale jeśli nie?

-

Uda się!

-

Tato! - zawołał zniecierpliwiony Józef.

Pan Jakubowicz próbował dobrać odpowiednie słowa. Następnie westchnął ciężko i
powiedział:
-

Jeśli się nie uda, to pozostało mi ostatnich pięć dni życia.

-

Tatusiu, co ty mówisz! - przerażona Ola podbiegła i przytuliła się do taty tak mocno,

jakby traciła go już w tej chwili.
-

Sprzedajmy szybko dom! - Józef zaczął intensywnie myśleć.

-

Nie zdążymy sprzedać domu w tak krótkim czasie. Poza tym mamy go też na kredyt.

-

To pożycz więcej z banku - syn rozmyślał nad kolejnymi rozwiązaniami.

-

Już tego próbowałem, wszędzie odrzucają moją prośbę.

-

Pomożemy ci zdobyć uczciwie tę kasę. Coś wymyślimy - dzielny Józek nadal się nie

poddawał.
-

Wystarczy, że nie będziecie mi przeszkadzać w pracy. Nie zakładajcie mi podsłuchów,

nie buntujecie moich ludzi i nie nasyłajcie na mnie inspektora Cheruba. '
-

Ale Elezar chce także nam pomóc - zapewniała Osa.

-

Nie opowiadaj mi, dziewczyno, takich bajek - pan Jakubowicz znów się mocno

zdenerwował, jakby wróciły jakieś trudne wspomnienia. - To przez niego zginęła wasza
matka. Teraz kradnie mi jeszcze was, a mnie sa-
59
r
mego chce wepchnąć za kraty. On niszczy nasze życie, nie widzicie tego?
-

Nieprawda, Elezar chce nam pomóc, ty go nie znasz. Mamusia zginęła w wypadku. To

nie była jego wina.
Ola znów zaniosła się płaczem.
-

Widzę, że ten wichrzyciel przeciągnął was już całkowicie na swoją stronę. On

przecież rozbija naszą rodzinę, to chyba jasne.

'

-

My mu wierzymy! - odważnie zadeklarował Jozue. - On nie kłamie tak jak ty.

Tata westchnął głęboko dla uspokojenia i powoli wypuścił powietrze, po czym powiedział:
-

Nie myślałem, że doczekam kiedykolwiek czegoś podobnego. Żeby jakiś policjant był

dla was ważniejszy od rodzonego ojca? - pan Jakubowicz wypowiedział te słowa ze zbolałą
miną.
-

Jemu po prostu można ufać - ciągnął dalej Jozue.

-

W takim razie będziecie musieli wybrać: albo ten glina, albo tata! - emocje wzięły

górę nad rozsądkiem ojca.
-

Nie masz prawa stawiać nas przed takim wyborem! - syn sprzeciwił się stanowczo.

-

To okrutne, ja tego nie wytrzymam! - krzyknęła Ola i z płaczem wybiegła z kuęhni.

-

I to jest twoja miłość? Tak nas kochasz? - Jozue był wściekły na ojca. - Zatem

posłuchaj. Ja wybieram Elezara, słyszysz? Wolałbym, żeby to on był moim ojcem. A ty jeśli
tak bardzo chcesz, idź sobie do więzienia. Nie będziemy cię w ogóle żałować.
60
mego chce wepchnąć za kraty. On niszczy nasze życie, nie widzicie tego?
-

Nieprawda, Elezar chce nam pomóc, ty go nie znasz. Mamusia zginęła w wypadku. To

nie była jego wina.
Ola znów zaniosła się płaczem.

background image

-

Widzę, że ten wichrzyciel przeciągnął was już całkowicie na swoją stronę. On

przecież rozbija naszą rodzinę, to chyba jasne.

>

-

My mu wierzymy! - odważnie zadeklarował Jozue. - On nie kłamie tak jak ty.

Tata westchnął głęboko dla uspokojenia i powoli wypuścił powietrze, po czym powiedział:
-

Nie myślałem, że doczekam kiedykolwiek czegoś podobnego. Żeby jakiś policjant był

dla was ważniejszy od rodzonego ojca? - pan Jakubowicz wypowiedział te słowa ze zbolałą
miną.
-

Jemu po prostu można ufać - ciągnął dalej Jozue.

-

W takim razie będziecie musieli wybrać: albo ten glina, albo tata! - emocje wzięły

górę nad rozsądkiem ojca.
-

Nie masz prawa stawiać nas przed takim wyborem! - syn sprzeciwił się stanowczo.

-

To okrutne, ja tego nie wytrzymam! - krzyknęła Ola i z płaczem wybiegła z kuchni.

-

I to jest twoja miłość? Tak nas kochasz? - Jozue był wściekły na ojca. - Zatem

posłuchaj. Ja wybieram Elezara, słyszysz? Wolałbym, żeby to on był moim ojcem. A ty jeśli
tak bardzo chcesz, idź sobie do więzienia. Nie będziemy cię w ogóle żałować.
60
Wściekły pan Jakubowicz poczerwieniał na całej twarzy i cisnął kubkiem o podłogę. Ten
rozsypał się na drobne kawałki. Mężczyzna zerwał się z miejsca, podbiegł do syna i
zamachnął się, chcąc uderzyć go w twarz. Zawahał się jednak i długo trzymał wzniesioną
ręką. W końcu ją opuścił i powiedział:
- Nie zdążą mnie zamknąć. Za pięć dni już nie będzie waszego beznadziejnego taty.
Rozdział 7
CwbO\VMVj telefon
Szlochająca Ola wbiegła schodami na górę. Wpadła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi na
klucz i rzuciła się na łóżko, przyciskając załzawioną twarz do poduszki. W uszach brzmiały
jej jeszcze te wszystkie bolesne słowa, które zostały wykrzyczane przed chwilą w kuchni.
Leżała tak dość długo. Być może nawet zasnęła. Zasłony na oknach jeszcze od nocy stale
zaciemniały pokój. W sypialni panował leniwy półmrok. Co pewien czas pojawiały się
wspomnienia tajemniczego, romantycznego listu. Jego miłego zapachu...
Nagle zabrzmiał odgłos przychodzącego SMS-a w telefonie komórkowym. Niedawne sny
natychmiast gdzieś się rozwiały. Ola zastanawiała się, czy ma ochotę w ogóle go odebrać. W
końcu podniosła się i chwyciła słuchawkę. Otworzyła wiadomość tekstową i ser-
63
ce znów zaczęło bić jak szalone, a świat zawirował jej w głowie. Odczytała ją jeszcze raz:
MOJ PIĘKNY KWIATUSZKU, CZY DOTARŁ DO CIEBIE LIST? MARZE O TYM, ABY
CIE SPOTKAĆ.
Przejęta Ola sprawdziła, czy jest numer zwrotny. Niestety, wiadomość znów była wysłana z
internetu. Dziewczyna opadła na łóżko i zamknęła oczy. Próbowała sobie wyobrazić, kim
może być ten tajemniczy nieznajomy. Przy jakich okazjach może ją obserwować. Leżała,
rozmyślając tak przez dłuższy czas. Gdy przewróciła się na bok i otworzyła na chwilę jedno
oko, dostrzegła na stoliku nocnym jakiś notes. Była zaskoczona. Widziała go pierwszy raz.
Chwyciła notes do ręki, a kartki same otworzyły się na literze „M". Byli tam jej znajomi
zaczynający od tej litery. Marysia, Marzenka, Marek, rodzina Mroczyńskich. Jednak uwagę
Oli natychmiast przykuł tylko jeden numer.
„Co to znaczy? To chyba jakiś bardzo stary kalendarz. Nie, on nie może być stary, skoro są tu
aktualni znajomi" - myślała gorączkowo.
Osa poczuła, że robi jej się gorąco, bo choć wydawało się to niemożliwe, szalejące serce
dziewczyny chciało wierzyć, że to jest prawda. Ola sprawdziła jeszcze raz. Mniej więcej w
połowie strony obok liczb 777 777 777 widniał wyraźny wpis: MAMA. Nigdy wcześniej nie
widziała tego numeru.

background image

„Panie Boże, wiem, że to niemożliwe - dziewczyna modliła się w myślach. - To na pewno
mama kogoś innego, bo moja przecież poszła do nieba. Jednak Ty wiesz, jak bardzo tęsknię
za moją mamusią, choć-
64
by za krótką rozmową. Choćby tylko usłyszeć jedno małe słówko. Całe moje życie znów
napełniłoby się radością".
W tym momencie pojawiła się nieśmiała myśl, niczym cichutki głosik, gdzieś w najgłębszym
zakamarku jej serca: „Zadzwoń do niej. Sprawdź, kto się kryje pod tym numerem. Co ci
szkodzi? Przecież niczym nie ryzykujesz". Nie-mogła przestać o tym myśleć. W końcu
chwyciła telefon. Zawahała się jeszcze, ale jednak wycisnęła dziewięciokrotnie jednym
klawiszem: 777 777 777. Zastanowiła się jeszcze przez kilka sekund i ostatecznie nacisnęła
zieloną słuchawkę.
Najpierw trwała cisza, a potem pojawił się sygnał poprawnego połączenia. Osa czuła, jak
przyspiesza się jej oddech. Przecież zaraz ktoś odbierze, a jeśli ta osoba się zdenerwuje, jeśli
ten ktoś uzna to za głupi żart? Jak się przedstawić? Jak się wytłumaczyć? Sygnał trwał nadal,
aż w końcu ktoś podniósł słuchawkę. Z tamtej strony odezwał się ciepły kobiecy głos:
- Witaj Oluniu, jak bardzo się cieszę, że zadzwoniłaś.
Osa leżała oniemiała ze słuchawką przyciśniętą do ucha. To był najwspanialszy, najsłodszy
głos, jaki znała. Poznała go od razu. Marzyła codziennie, aby go usłyszeć, ale teraz nie
potrafiła nic powiedzieć. Usta zaczęły jej drżeć, łzy znów napłynęły do oczu i spłynęły po
policzkach, jednak tym razem były to łzy szczęścia i wielkiej radości. Dziewczyna chciała
bardzo coś odpowiedzieć, ale zamiast tego rozpłakała się rzewnie. Nabrała kilka razy głęboko
powietrza i w końcu cichutko zapytała:
65
-

Mamusia?

-

Tak, kochana córeczko, to ja.

Ola przestała już panować nad swymi emocjami. Jednocześnie płakała i śmiała się ogarnięta
wielkim szczęściem. Nie starała się zrozumieć czegokolwiek, ale chłonęła tę najcudowniejszą
niespodziankę, jaką Ktoś jej podarował.
-

Mamusiu, bardzo tęsknię za tobą. Gdy umarłaś, stale płakałam, całymi dniami i

nocami. Nawet gdy brakowało mi łez, moje serce stale płakało.
-

Ja też za tobą tęsknię Oleńko, ale spotkamy się i wtedy będziemy już na zawsze blisko

siebie.
-

Mamusiu, jak ci tam jest?

-

Jest mi tu dobrze, jedynie Was tu brakuje, ale już niedługo, kochana, już niedługo...

-

Mamuś, tata się całkiem pogubił. Dużo pije i prowadzi jakieś ciemne interesy. Boimy

się, że go stracimy - Ola znów zaczęła płakać.
-

Nie martw się, maleńka. Módlcie się o tatę i kochajcie go tak jak do tej pory. Chociaż

tata tego nie pokazuje, jego męskie serce stale cierpi. Mówcie mu trudną prawdę. Ja nadal go
bardzo kocham. Kocham go nawet coraz bardziej.
-

Mamo, wiesz, ktoś się mną interesuje. Przysyła mi miłe SMS-y, a wczoraj podrzucił

mi do schowka motocykla przepiękny, pachnący list. Napisał dla mnie wiersz. Tylko że ciągle
nie wiem, kto to jest.
-

Bo jesteś już kobietą, moja Oleńko, wspaniałą, piękną, mądrą kobietą. Tylko bądź

ostrożna, bo w waszym świecie jest wiele zła. Bądź rozważna Aleksandro!
66
-

Mamusia?

-

Tak, kochana córeczko, to ja.

background image

Ola przestała już panować nad swymi emocjami. Jednocześnie płakała i śmiała się ogarnięta
wielkim szczęściem. Nie starała się zrozumieć czegokolwiek, ale chłonęła tę najcudowniejszą
niespodziankę, jaką Ktoś jej podarował.
-

Mamusiu, bardzo tęsknię za tobą. Gdy umarłaś, stale płakałam, całymi dniami i

nocami. Nawet gdy brakowało mi łez, moje serce stale płakało.
-

Ja też za tobą tęsknię Oleńko, ale spotkamy się i wtedy będziemy już na zawsze blisko

siebie.
-

Mamusiu, jak ci tam jest?

-

Jest mi tu dobrze, jedynie Was tu brakuje, ale już niedługo, kochana, już niedługo...

-

Mamuś, tata się całkiem pogubił. Dużo pije i prowadzi jakieś ciemne interesy. Boimy

się, że go stracimy - Ola znów zaczęła płakać.
-

Nie martw się, maleńka. Módlcie się o tatę i kochajcie go tak jak do tej pory. Chociaż

tata tego nie pokazuje, jego męskie serce stale cierpi. Mówcie mu trudną prawdę. Ja nadal go
bardzo kocham. Kocham go nawet coraz bardziej.
-

Mamo, wiesz, ktoś się mną interesuje. Przysyła mi miłe SMS-y, a wczoraj podrzucił

mi do schowka motocykla przepiękny, pachnący list. Napisał dla mnie wiersz. Tylko że ciągle
nie wiem, kto to jest.
-

Bo jesteś już kobietą, moja Oleńko, wspaniałą, piękną, mądrą kobietą. Tylko bądź

ostrożna, bo w waszym świecie jest wiele zła. Bądź rozważna Aleksandro!
66
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
-

Ola, Ola, jesteś tam? To ja, Józek. Dziewczyna obudziła się. Spojrzała rozczarowana

na
sufit. Czuła, że jej drżące serce wciąż jeszcze było przepełnione łagodną obecnością mamy.
Tak bardzo pragnęła zatrzymać to uczucie.
-

Wejdź braciszku! - odpowiedziała. - Miałam cudowny sen. Opowiem ci o nim. A

może to była prawda?

'"T*'-'-'* 'f ír *« • ą 4 »Igr- y !.»roi, n pXp
ja -y, at • - \ r,
Rorbrfof S
?obrv)\v
Ola wytarła znów łzy. Kończyła właśnie opowiadać bratu swój sen:
- Słyszałam jej głos, był taki ciepły. Chciałabym tam zostać na zawsze.
Dziewczyna wypowiadała te słowa zza parawanu, gdzie ubierała się w modny strój do jazdy
motocyklem. Najpierw naciągnęła obcisłe spodnie, następnie zwiewną, krótką sukienkę. W
końcu włożyła jeszcze kurtkę zapinaną na zamek błyskawiczny. Chwyciła kask i wyszła ze
swej garderoby.
-

Ruszam na spacer. Muszę się przejechać. Tyle padło dziś trudnych słów. Muszę

odpocząć od tego wszystkiego. Chcę pobyć sama. Gdzie jest tata? - zapytała.
-

Nie wiem, gdzieś pojechał - odpowiedział Józek.

Ola zbiegła po schodach na parter, a następnie weszła do garażu. Pomiędzy wieloma innymi
motorami
69
stał jej czerwony Suzuki. Dziewczyna wcisnęła guzik pilota i drzwi garażu wraz z bramą
wjazdową posesji zaczęły się automatycznie otwierać. Osa dosiadła swojej maszyny,
przekręciła kluczyk w stacyjce i wyjechała ostrożnie z garażu. Wjechała na ulicę i w końcu
ruszyła dynamicznie przed siebie. Nie miała celu podróży. Po prostu chciała być sama.
Jeździła ulicami miasta i rozmyślała o ostatnich przeżyciach. Ostre słowa taty mieszały się w
jej umyśle z łagodnym głosem mamy. Marzyła o tym, aby brutalna rzeczywistość była tylko

background image

nocnym koszmarem, a dzisiejszy słodki sen stał się jawą. Wydawało jej się także, że cały czas
czuje miły zapach tajemniczego listu od nieznajomego poety. Nagle z głębokiej zadumy
wyrwał ją widok policjanta. Stał z uniesionym lizakiem w dłoni. Zdecydowanym gestem
zatrzymywał młodą motocyklistkę.
„O rany, pewnie było tu jakieś ograniczenie prędkości, nic nie pamiętam. Ile ja jadę?" -
nieprzyjemne myśli przemknęły przez głowę Oli.
Wcisnęła hamulce i zjechała na pobocze.
„Nie denerwuj się, kobieto" - mówiła sama do siebie. „Teraz pozostało ci już tylko
czarowanie pana władzy swym urokiem".
Zatrzymała się tuż obok funkcjonariusza drogówki. Zdjęła kask, poprawiła fryzurę i
obdarzyła policjanta wprost czarującym uśmiechem. -
-

Czyżbym przeoczyła ograniczenie prędkości? -próbowała jakoś rozpocząć tę trudną

rozmowę.
-

Zaraz się przekonamy, pani kierowco. Proszę przygotować prawo jazdy, dowód

rejestracyjny i zapraszam
70
do radiowozu - mężczyzna odpowiedział oschłym głosem. Wydawał się całkowicie nieczuły
na uroki miłej motocyklistki.
„No to już po mnie, trafiłam na faceta z kamienia" - pomyślała Osa.
Zsiadła z motocykla i ruszyła z drżącym sercem w kierunku policyjnego samochodu.
Mężczyzna w mundurze otworzył tylne drzwi i uprzejmym gestem zaprosił ją do zajęcia
miejsca wewnątrz wozu. Ola wsiadła na siedzenie tuż za kierowcą i zauważyła, że ktoś już
obok niej siedzi. Spojrzała uważniej. Była tak zaskoczona, że z jej ust same wyrwały się
słowa:
-

Ojej, ja pana znam!

Dziewczyna była tego pewna i teraz intensywnie walczyła ze swoją pamięcią, aby
przypomnieć sobie okoliczności, w jakich już wcześniej spotkała tego młodego mężczyznę.
Jednocześnie powtarzała w myślach:
„Jest dobrze, kochana, jest dobrze. Znajomemu policjantowi łatwiej się wykręcisz".
Drzwi samochodu zatrzasnęły się, ale nikt już więcej nie wsiadł do środka. Siedzący obok
przystojny policjant w cywilu uśmiechnął się, po czym powiedział niezwykle łagodnym
głosem:
-

Witaj, mój Kwiatuszku. Nareszcie się spotykamy sami. Wiesz z moich liścików, że

marzyłem o tym od dawna.
W głowie Oli zawirowały wszystkie myśli. Zrobiło jej się gorąco. Czuła, jak mocne wypieki
pojawiają się na policzkach.
71
„Czy to możliwe?" - zaskoczona dziewczyna nie potrafiła inaczej odpowiedzieć na pytanie
wołające w jej sercu: „On pachnie jak ten piękny list. To jest naprawdę on".
Następnego dnia rano Jozue siedział w mieszkaniu swego dobrego kumpla Kabla. Zamiast
bandaża na głowie miał już tylko przyklejony solidny, szproki plaster. Także kolor siniaków
na policzku przeszedł z odcienia sinej zieleni w barwę jasnofioletową. Chłopak był mocno
zaniepokojony. Tłumaczył coś, nerwowo gestykulując przy tym rękami.
-

Najnormalniej wyjechała wczoraj motorem na przejażdżkę i nie wróciła na noc. Do tej

pory nie ma jej w domu. Dzwoniłem do niej chyba ze sto razy. Nie odbiera telefonu. Mówię
ci, facet, że coś złego się stało.
-

A wasz tata o tym wie?

-

On też nie nocował w domu. Pewnie załatwia tę wielką, brudną forsę dla mafii.

-

A może my tu sobie gadu, gadu w najlepsze, a ona właśnie wróciła. Zadzwoń jeszcze

raz na chatę - rozważnie doradzał Kabel.

background image

Józek znów chwycił telefon Jcomórkowy i wybrał numer domowy. Odczekał niecierpliwie
kilka sekund, po czym powiedział podenerwowany:
-

Nikt nie odbiera.

-

Poczekaj jeszcze chwilę. Jeśli Osa wróciła po nieprzespanej nocy, to na pewno

zakopała się pod kołdrą.
72
„Czy to możliwe?" - zaskoczona dziewczyna nie potrafiła inaczej odpowiedzieć na pytanie
wołające w jej sercu: „On pachnie jak ten piękny list. To jest naprawdę on".
Następnego dnia rano Jozue siedział w mieszkaniu swego dobrego kumpla Kabla. Zamiast
bandaża na głowie miał już tylko przyklejony solidny, szeroki plaster. Także kolor siniaków
na policzku przeszedł z odcienia sinej zieleni w barwę jasnofioletową. Chłopak był mocno
zaniepokojony. Tłumaczył coś, nerwowo gestykulując przy tym rękami.
-

Najnormalniej wyjechała wczoraj motorem na przejażdżkę i nie wróciła na noc. Do tej

pory nie ma jej w domu. Dzwoniłem do niej chyba ze sto razy. Nie odbiera telefonu. Mówię
ci, facet, że coś złego się stało.
-

A wasz tata o tym wie?

-

On też nie nocował w domu. Pewnie załatwia tę wielką, brudną forsę dla mafii.

-

A może my tu sobie gadu, gadu w najlepsze, a ona właśnie wróciła. Zadzwoń jeszcze

raz na chatę - rozważnie doradzał Kabel.
Józek znów chwycił telefon komórkowy i wybrał numer domowy. Odczekał niećierpliwie
kilka sekund, po czym powiedział podenerwowany:
-

Nikt nie odbiera.

-

Poczekaj jeszcze chwilę. Jeśli Osa wróciła po nieprzespanej nocy, to na pewno

zakopała się pod kołdrą.
72
Sam mówiłeś, że twoja siostra to śpioch - przypominał kolega.
-

Cały czas nikt nie odbiera - Józef był coraz bardziej zaniepokojony.

W końcu przerwał połączenie i odłożył telefon.
-

Ale niefart. To co robimy? - dopytywał się Kabel.

-

Nie wiem. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, chyba tylko modlić się i

czekać - odpowiedział Jozue.
-

Może by zawiadomić inspektora? - doradzał Kabel.

-

Myślisz, że ona może być w jakimś niebezpieczeństwie? - Jakubowicz powoli

uświadamiał sobie powagę sytuacji.
-

Nie, no chyba nic jej nie grozi. Osa pewnie jest na jakiejś dłuższej randce. Masz rację.

Nie możemy zamęczać pana Cheruba takimi sprawami.
-

Facet, co ci strzeliło do łba, jaka randka? Ola nie jest taka. To porządna dziewczyna.

Zawsze wraca do domu na noc - Józef bronił siostry. - Poza tym Elezar to nasz przyjaciel, a
nie jakiś tam policjant. Jakby co, pomoże nam w każdej sytuacji. Jednak cały czas mam
nadzieję, że nic złego się nie stało.
Tu Józek zawiesił głos, bo nagle zabrzmiał dzwonek telefonu. Jakubowicz podskoczył jakby
rażony prądem. Natychmiast chwycił słuchawkę.
-

Jakubowicz, słucham - powiedział.

Najpierw nastała głucha, denerwująca cisza, aż w końcu odezwał się jakiś męski głos:
73
-

I co, detektywie, słabo pilnujesz siostry.

-

Kto mówi? - Józek mocno się wysilał, aby opanować zdenerwowanie.

-

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

-

Gościu, dzwonisz, aby mi to powiedzieć? - Jozue starał się za wszelką cenę zachować

spokój.

background image

-

Mam twoją siostrę - powiedział nieznajomy.

-

Akurat!

-

Dam ci Aleksandrę do telefonu.

W słuchawce coś zatrzeszczało, a następnie rzeczywiście dał się słyszeć trochę przestraszony
głos Osy.
-

Józek, to ja, Ola ...

-

No stara, gdzie ty jesteś? - Józek miał cały czas nadzieję, że jest to głupi żart.

-

Nie wiem, braciszku, ale nic mi nie jest - Osa nagle przerwała rozmowę.

-

No to już wystarczy tej rodzinnej pogawędki - nieznajomy znów przejął słuchawkę. -

Siostra nie wie, gdzie jest, bo podczas podróży zawiązaliśmy szalik na jej piękne oczy.
Jakubowicz w końcu zrozumiał, że sprawa jest bardzo poważna.
-

Nie rób jej krzywdy, draniu, bo jak cię dorwę, to ci nogi z...

-

Nie tak ostro, panie detektywie. Przypomnę ci, że to ja mam Aleksandrę, a ty nawet

nie wiesz, gdzie nas szukać. Lepiej uważnie mnie teraz posłuchaj. Możemy wypuścić twoją
siostrę, ale najpierw musisz przyjechać osobiście w umówione miejsce.
-

Gdzie mam być?

74
-

Bądź za godzinę w starych magazynach dawnej rzeźni. Masz być sam, słyszysz? Nie

chcemy widzieć żadnych kolegów ani tego wielkiego, mądralińskiego inspektora. Nie
zabieraj także GPS-ów, podsłuchów, ukrytych minikamer ani innych śmiesznych gadżetów,
bo dokładnie cię sprawdzimy. Na miejscu dowiesz się, co dalej robić. Zrozumiałeś?
-Tak.
-

I nie mów nikomu, dokąd jedziesz.

-

Będę tam za godzinę - Józek odłożył słuchawkę, po czym powiedział do Kabla:

-

Jadę do magazynów starej rzeźni. Nie zawiadamiaj inspektora bez mojego sygnału,

ok? Nie rób nic, dopóki nie zadzwonię.
-

Ale co się dzieje, Jozue?

-

Jadę po Osę. Te dranie ją porwali!

-

No to „trzym się", Jakubowicz - Kabel próbował pokrzepić przyjaciela na pożegnanie.

Józef zajechał starym, rozklekotanym motorem na plac nieczynnej już rzeźni. Widok nie był
tu zbyt zachęcający. Na betonowym placu piętrzyły się stosy starych, zbutwiałych,
przegniłych skrzyń. Obok góra pogiętych, zardzewiałych barierek. Zapewne służyły do
zapędzania zwierząt na miejsce kaźni. Wszędzie jeszcze cały czas unosił się niemiły zapach
starego mięsa.
Jozue podszedł do wielkich stalowych drzwi. Były uchylone. Chłopak wszedł do wnętrza
obskurnego magazynu. W środku panował męczący półmrok. Stały tu długie rzędy wysokich,
żelaznych regałów. Na grubych
75
łańcuchach zwisały z nich ogromne, brudne haki. Józef ruszył ostrożnie wzdłuż regałów.
Zatrzymał się. Zaczął nadsłuchiwać. Wydawało mu się, że słyszy jakieś kroki. Wytężył słuch,
ale teraz w uszach dzwoniły tylko te łańcuchy poruszane przeciągiem hulającym po
magazynie.
Przeszedł następne dwadzieścia metrów i znów się zatrzymał. Teraz zaniepokoił go inny
dźwięk. Wyraźnie słyszał szmer i drapanie dochodzące z prawej strony, chyba zza olbrzymiej
metalowej szafy. Chłopak zbliżył się ku niej. Stanął. Naraz usłyszał głośny, gardłowy syk.
Skóra ścierpła mu ze strachu. Wtedy z przeraźliwym miauknięciem wprost znad szafy
wyskoczył przestraszony, czarny kocur. Przeleciał dokładnie nad głową Jozuego i wylądował
po drugiej stronie, znikając błyskawicznie między regałami. Józek wstrzymał oddech, a
następnie z ulgą wypuścił powietrze z płuc.

background image

Odwrócił się i w ułamku sekundy ujrzał przed sobą jakąś postać w kominiarce, z kijem
bejsbolowym w rękach. Nie zdążył już nic więcej zauważyć. Poczuł silne uderzenie w obolałe
czoło. W jednej chwili stracił przytomność i z głośnym łomotem runął na podłogę.




Rozdział 9
WtabCA
Telefon znów zadzwonił, tym razem w kieszeni pana Grzegorza Jakubowicza.
- Co tam znowu? - mężczyzna oschle rzucił do słuchawki.
-

Cześć, Grzesio, tutaj Władca - rozmowę rozpoczął głos, który staremu Skinolowi

kojarzył się bardzo niemiło.
„No trudno, jakoś to zniosę" - pomyślał Jakubowicz.
-

Czy pamiętasz, ile jeszcze dni zostało? - zapytał tamten.

-

Cztery, czyli mnóstwo czasu.

-

Marzyciel z ciebie. Widzę, że nasze dotychczasowe groźby nie robią na tobie

większego wrażenia. Ty chyba myślisz, że my żartujemy, co? W ogóle nie zbierasz naszej
forsy. Dlatego mam dla ciebie niespodziankę. Ogłaszam zmianę planów. Czas skończył się
dzisiaj.
77
-

A ja ci mówię, że mam jeszcze cztery dni - Jakubowicz obstawał przy swoim.

-

To my stawiamy warunki, a ty je wypełniasz. Jeśli zechcemy, zlikwidujemy cię

natychmiast - rozmówca powoli tracił cierpliwość.
-

Wtedy nie odzyskacie dwustu kawałków.

-

I tak ich nam nie oddajesz, więc co nam po tobie. Skok na bank ci nie wyszedł, a w te

cztery dni i tak nic nie zdążysz zorganizować. Mówię poważnie, czas dobiegł końca.
Rozliczamy się dzisiaj i stawką nie jest już tylko twoje marne życie.
-

Słuchaj, Władca, bądź choć trochę mężczyzną i nie łam umowy - Jakubowicz

próbował podrażnić ambicję swego rozmówcy.
-

Ty mięczaku, chcesz mnie uczyć, jak być mężczyzną? - odpowiedział tamten. - Nie

umiesz nawet załatwić marnych dwustu tysięcy. Czas się skończył. Dzisiaj dajesz całą kasę
albo własną głowę.
-

A co ty na to, gdybym wpuścił do internetu info, kim naprawdę jesteś? - teraz w

odwecie groził znów stary Skinol.
-

Nie zrobisz tego.

-

Dlaczego nie?

-

Bo ja mam twoje dzieciaki.

-

Blefujesz.

-

To posłuchaj tego.

Po chwili w słuchawce dało się słyszeć jakąś szamotaninę. W końcu zabrzmiał drżący głos
wystraszonej Osy:
-

Tato, to ja, Ola.

78
-

A ja ci mówię, że mam jeszcze cztery dni - Jakubowicz obstawał przy swoim.

-

To my stawiamy warunki, a ty je wypełniasz. Jeśli zechcemy, zlikwidujemy cię

natychmiast - rozmówca powoli tracił cierpliwość.
-

Wtedy nie odzyskacie dwustu kawałków.

background image

-

I tak ich nam nie oddajesz, więc co nam po tobie. Skok na bank ci nie wyszedł, a w te

cztery dni i tak nic nie zdążysz zorganizować. Mówię poważnie, czas dobiegł końca.
Rozliczamy się dzisiaj i stawką nie jest już tylko twoje marne życie.
-

Słuchaj, Władca, bądź choć trochę mężczyzną i nie łam umowy - Jakubowicz

próbował podrażnić ambicję swego rozmówcy.
-

Ty mięczaku, chcesz mnie uczyć, jak być mężczyzną? - odpowiedział tamten. - Nie

umiesz nawet załatwić marnych dwustu tysięcy. Czas się skończył. Dzisiaj dajesz całą kasę
albo własną głowę.
-

A co ty na to, gdybym wpuścił do internetu info, kim naprawdę jesteś? - teraz w

odwecie groził znów stary Skinol.
-

Nie zrobisz tego.

-

Dlaczego nie?

-

Bo ja mam twoje dzieciaki.

-

Blefujesz.

-

To posłuchaj tego.

Po chwili w słuchawce dało się słyszeć jakąś szamotaninę. W końcu zabrzmiał drżący głos
wystraszonej Osy:
-

Tato, to ja, Ola.

78
Ojciec pobladł z wrażenia. Poczuł, jak przez jego całe ciało przechodzi zimny dreszcz. Był
całkowicie zaskoczony. Myślał, że córka i syn siedzą bezpiecznie w domu.
-

Córeczko, czy nic ci nie jest? Nic złego ci nie zrobili? - zapytał tata.

-

Tatusiu, on mnie oszukał. Pobili też Józka. Józef wygląda okropnie. Całe szczęście, że

jest już przytomny. Tato, zabierz nas stąd!
Wołanie Oli zostało szybko przerwane i znów odezwał się nieprzyjemny głos mężczyzny:
-

No właśnie, może byś zabrał stąd swoje ukochane dzieci, zanim stanie się z nimi coś

naprawdę złego. Tylko nie zapomnij przywieźć ze sobą całej forsy.
-

Dobra, dziś się rozliczymy. Dokąd mam przyjechać? - Grzegorz Jakubowicz zaczął w

końcu działać.
-

W ciągu godziny masz być w nieczynnej rzeźni. Tylko przyjedź sam. Jeśli pojawią się

gliny albo spróbujesz jakichś innych sztuczek, zastrzelimy twoje szczeniaki. Wpakujemy im
kulki bez mrugnięcia okiem - ostrzegał terrorysta.
Już po trzydziestu minutach na obskurny plac dawnej rzeźni wjechał Grzegorz Jakubowicz.
Dosiadał swego starego, ulubionego Harleya Davidsona. Silnik motoru wzbudzał respekt
swym głośnym dudnieniem. Motocyklista naparł przednim kołem na wielkie stalowe drzwi,
które otworzyły się do wewnątrz ogromnej, ciemnej hali. Jakubowicz ubrany w czar-
79
ny, skórzany kombinezon wjechał do środka i zaczął przeciskać się swym pojazdem między
stalowymi regałami. Gryzące spaliny motoru zaczęły rozchodzić się po magazynie.
Stary Skinoł sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie, aż do momentu, gdy ujrzał widok
mrożący krew w żyłach. To przerażające widowisko było oświetlone jedną mocną lampą
zwieszającą się z sufitu. Mniej więcej pośrodku hali, na wolnej przestrzeni stały przewrócone
dwie duże, drewniane skrzynie. Na nich stali Józek i Ola. Dwie grube pętle oplatały szyje
rodzeństwa. Sznury były przytwierdzone wysoko do dwóch ręcznych dźwigów, używanych
zapewne kiedyś do załadunku mięsa. Młodzi wyglądali na bardzo przestraszonych.
Jakubowicz natychmiast zatrzymał motor i zeskoczył z niego. Zdjął czarny kask. Rzucił go na
ziemię i ruszył biegiem w kierunku swych dzieci. W tym momencie ciężkie powietrze
magazynu wstrząsnął złowrogi dźwięk karabinu maszynowego. W tej samej chwili seria
pocisków uderzyła w posadzkę tuż przed nogami starego Skinola. Prysnął odkruszony
cement. Pan Grzegorz natychmiast się zatrzymał i trwał tak w bezruchu.

background image

Gdzieś w oddali, pod ścianą, w ciemności jarzył się mały, czerwony, świecący punktr Raz był
jaśniejszy, to znów zanikał. W pewnym momencie dokładnie w tamtym miejscu rozbłysła
jeszcze jedna lampka, tym razem mała. Rozświetliła jakąś postać trzymającą między palcami
zapalonego papierosa. Ten młody, elegancki męż-
80

czyzna siedział wygodnie w fotelu niczym reżyser tego dramatycznego przedstawienia. To
był komisarz Albert Maj. Z ugrzecznionym, ale sztucznym uśmiechem powiedział:
-

Cześć, Grzechu. Miło, że tu zajechałeś. Dzieci na pewno się ucieszyły. Ja sam jestem

pełen nadziei na to spotkanie. Gdzie masz forsę?
Pan Jakubowicz stał w milczeniu. Tę niewygodną ciszę przerwał znów mężczyzna siedzący w
fotelu:
-

Widzę, że trzeba odświeżyć ci pamięć. Zatem zacznijmy od razu od emocjonującej

zabawy. Powiesimy tylko jedno z twoich dzieci, drugie wypuścimy na wolność. Ty podejmij
decyzję. Kogo chcesz uwolnić, a kogo skazać na śmierć?
Teraz na twarzy zdradzieckiego oficera policji ukazał się wręcz diabelski uśmiech.
-

Tato, uwolnij Olę, my we dwóch sobie jakoś poradzimy! - wołał niewyraźnie Józek,

cały posiniaczony i opuchnięty.
-

Zapomnij, facet. Nie zostawię was samych, nigdzie stąd nie pójdę! - sprzeciwiła się

Osa.
-

Zamknij się, dziewczyno! - zdenerwowany Jozue darł się na siostrę. - Przynajmniej ty

się uratujesz. Tato, uwolnij ją i w ogóle jej nie słuchaj!
-

Jakaż kochająca się rodzina! Jesteście gotowi umierać za siebie nawzajem? Doprawdy

wzruszyłem się - wynaturzony, bandycki komisarz naśmiewał się z tej dramatycznej sytuacji,
którą sam wywołał.
-

Pamiętajcie jedynie, że wybór należy wyłącznie do waszego ojca - dodał bezwzględny

mafiozo.
i
-

Uspokójcie się! - pan Jakubowicz zawołał do dzieci, po czym krzyknął w stronę szefa

gangu: - Władco, ty potworze, uwolnij natychmiast moją córkę!
Następnie ojciec zwrócił się do Józefa, mówiąc:
-

Wybacz mi, synu.

-

Dobra decyzja, tato! - wołał Józek, którego głowa była jeszcze stale oblepiona

zakrzepłą krwią.
-

Już wam powiedziałam, że ja nigdzie nie idę! - krzyczała Osa.

W tym samym momencie wbrew woli dziewczyny jej sznur został odczepiony od dźwigu i
opadł głucho na ziemię. Ola szybko podbiegła do taty i objęła go z całej siły za szyję.
-

Nie zostawię was tu samych! - wołała. - Wolę zginąć z wami!

Tata próbował za wszelką cenę zdjąć pętlę z jej szyi.
-

Ależ mój pachnący kwiatuszku, tu mogłabyś tylko zwiędnąć. Lepiej posłuchaj tatusia

- doradzał komisarz Maj, którego bardzo bawiła ta sytuacja.
-

Zamknij się, kłamliwy łajdaku, nie zostawię mojej rodziny! - Ola wrzeszczała na

przebiegłego Alberta, który jeszcze wczoraj romantycznie ją uwodził.
Nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego. To zdarzenie zaskoczyło wszystkich. Spomiędzy
regałów niczym zjawa wyskoczył jakiś łysy dresiarz. To był Koks. Chłopak nie czekając już
dłużej na rozwój wydarzeń, zawołał do pana Grzegorza:
-

Szefie, ja ją stąd zabiorę.

-

A ten kretyn co tu robi? - zawołał komisarz Maj, który ze zdziwienia aż zakrztusił się

dymem od papie-
82

background image

■i
WM

>
rosa. - Jakubowicz, miałeś być sam. Mówię ci, zginiecie wszyscy.
Na te słowa stojący niedaleko jakiś osiłek z karabinem natychmiast odbezpieczył broń gotową
do strzału.
-

Wyluzujcie! Szef nic o mnie nie wiedział. Sam tu wlazłem - wołał Koksiński, unosząc

dłonie nad głową. - Zrobię tak jak każesz, Władca. Zabiorę stąd dziewczynę i problem macie
z bańki.
Nastała nerwowa cisza. Napięcie było trudne do zniesienia.
-

Dobra, zabieraj ją stąd, ciemniaku - Maj zgodził się na tę propozycję.

Koks chwycił Osę w pół i zaczął na siłę odrywać ją od ojca.
-

Zostaw mnie, mięśniaku! Ja chcę tu zostać, słyszysz? - krzyczała Aleksandra. - Tato,

powiedz mu, żeby mnie puścił!
W końcu Anatol zdołał oderwać dziewczynę. Przerzucił ją przez ramię i biegiem ruszył ku
bramie. Przewieszona w pół Ola stale wrzeszczała i kopała Kok-sińskiego, jednak on w swym
uporze zdołał w końcu dobiec do wyjścia i oboje zniknęli za wielkimi stalowymi drzwiami.
-

Dobrze wybrałeś, stary - znów odezwał się policyjny dezerter. - Szkoda byłoby

oszpecić taką urodę. Czy już sobie przypomniałeś, gdzie masz moje dwieście tysięcy?
-

Nie mam nic dla ciebie, draniu - rzucił zdenerwowany pan Grzegorz.


83
rosa. - Jakubowicz, miałeś być sam. Mówię ci, zginiecie wszyscy.
Na te słowa stojący niedaleko jakiś osiłek z karabinem natychmiast odbezpieczył broń gotową
do strzału.
-

Wyluzujcie! Szef nic o mnie nie wiedział. Sam tu wlazłem - wołał Koksiński, unosząc

dłonie nad głową. - Zrobię tak jak każesz, Władca. Zabiorę stąd dziewczynę i problem macie
z bańki.
Nastała nerwowa cisza. Napięcie było trudne do zniesienia.
-

Dobra, zabieraj ją stąd, ciemniaku - Maj zgodził się na tę propozycję.

Koks chwycił Osę w pół i zaczął na siłę odrywać ją od ojca.
-

Zostaw mnie, mięśniaku! Ja chcę tu zostać, słyszysz? - krzyczała Aleksandra. - Tato,

powiedz mu, żeby mnie puścił!
W końcu Anatol zdołał oderwać dziewczynę. Przerzucił ją przez ramię i biegiem ruszył ku
bramie. Przewieszona w pół Ola stale wrzeszczała i kopała Kok-sińskiego, jednak on w swym
uporze zdołał w końcu dobiec do wyjścia i oboje zniknęli za wielkimi stalowymi drzwiami.
-

Dobrze wybrałeś, stary - znów odezwał się policyjny dezerter. - Szkoda byłoby

oszpecić taką urodę. Czy już sobie przypomniałeś, gdzie masz moje dwieście tysięcy?
-

Nie mam nic dla ciebie, draniu - rzucił zdenerwowany pan Grzegorz.

83
-

Rozczarowujesz mnie. Mam już kupiony bilet na samolot, a ty nie chcesz wyprawić

mnie w drogę? W takim razie kontynuujemy naszą zabawę - oznajmił trochę zawiedziony
mafiozo, po czym skinął na operatora dźwigu.
Nagle sznur Józefa zatrzeszczał i napiął się jak struna. Chłopak został brutalnie uniesiony za
szyję jakiś metr nad skrzynię. Jozue zacharczał. Spanikowany, pozbawiony oddechu rzucał
się w powietrzu. Miał całkiem zaciśniętą tchawicę. Chwytał linę rękami i próbował podciągać
się na niej. Niestety spocone dłonie ślizgały się po sznurze.

,

-

Nie! - zakrzyczał przerażony pan Jakubowicz i natychmiast rzucił się w kierunku syna.

background image

Wskoczył na drewniane pudło. Objął wiszącego chłopaka za kolana i uniósł go w górę. Jozue
złapał głośno haust powietrza. Jednak w tym momencie coś zatrzeszczało i głośno trzasnęło.
To spróchniała deska pod stopą taty załamała się i cała jego noga wpadła do środka skrzyni.
Pętla znów zacisnęła się na szyi Józefa. Chłopak ponownie zaczął szarpać się bez powietrza.
Stary Jakubowicz przeklinając, zdołał w końcu wydostać się ze skrzyni. Postawił szybko
stopy na jej mocniejszych brzegach i znów uniósł syna w górę.
-

Oddychaj synku, oddychaj - wyszeptał do Józefa.

Rozemocjonowany Albert Maj aż wstał ze swego fotela i zawołał prześmiewczo:
-

Ale ci syn wyrósł, co? Trudno go podnieść. Dobrze go wykarmiłeś za te moje

pieniądze. Chłopak waży chyba z osiemdziesiąt kilo.
84
Następnie spokojnie, jak na strzelnicy, wyjął zza paska pistolet. Powoli go odbezpieczył i
wycelował prosto w nogę ojca. Trwał tak przez chwilę w zawieszeniu, jakby zastanawiał się,
czy to naprawdę zrobić, i wtedy rozległ się strzał. W ułamku sekundy kula wbiła się w udo
mężczyzny.
-

Aaj! - rażony pan Grzegorz opadł na kolano zgiętej zdrowej nogi.

Józef znów zawisł na pętli. Ponownie zaczął charczeć bez oddechu i miotać się bezradnie na
linie. Ojciec zebrał siły. Nie zważając na ból, zdołał się podnieść. Znów objął syna za nogi i
uniósł go, darowując chłopakowi kolejne wdechy powietrza.
-

Oddychaj synku, jeszcze cały czas żyjemy, oddychaj, kochany chłopcze - szeptał

zdesperowany pan Grzegorz.
Walczący o życie syn i ojciec na szczęście nie byli sami w tej dramatycznej sytuacji.
Drewnianą skrzynię otaczało bowiem czterech niewidzialnych wojowników. Klęczeli oni z
orężem w dłoniach. Wyrywali się całą duszą, aby pomóc Jakubowiczom. Jednak nie mogli
tego zrobić. Najbardziej przeżywał wszystko ich dowódca. Trzęsący się z przejęcia Elezar
wołał do swych aniołów:
-

Stać! Stać! Nie możemy im pomóc bez rozkazu. Jeszcze nie teraz!

Młody mafiozo znów jakby od niechcenia wycelował pistolet i powoli, bez drgnięcia okiem
pociągał za spust. Padł kolejny strzał. Pocisk natychmiast rozszarpał dru-
85
gie udo taty. Stary Skłnol upadł z jękiem na skrzynię. Czuł, jakby rozżarzone węgle paliły się
wewnątrz jego nóg. Duszący się Jozue był już zupełnie siny na twarzy. Jednak ojciec pomimo
bolesnych ran zebrał swe wszystkie siły i po raz kolejny zdołał wstać na chwiejących się
nogach. Drżącym ciałem ponownie mocno objął syna. Próbował znów unieść Józka w górę.
Chociaż robił, co tylko mógł, ku swej rozpaczy jedynie popychał chłopaka lekko w górę.
Pętla na szyi to rozluźniała się, to znów zaciskała. Ojcu wydawało się, że traci czucie w
nogach.
Serce Elezara rozdzierało się z bólu. Niewidzialny wojownik z całych sił ściskał dłonią
rękojeść miecza i krzyczał:
-

Sam nie dasz rady, człowieku, proś wreszcie Stwórcę o pomoc. Wołaj do Lwa Judy.

Inaczej zginiecie!
Pan Jakubowicz płakał już z bezradności. Jego zakrwawione nogi omdlewały od zadanych
ran. Nie potrafił uratować syna. Józek dusił się z otwartymi ustami. W końcu zrozpaczony
ojciec resztkami sił zawołał przez łzy:
-

Boże, ratuj mojego syna! Jezu, pomóż mu, błagam Cię.

Dokładnie w tej chwili padł trzeci strzał i kula przeszyła sam środek pleców pana Grzegorza.
Rażony mężczyzna wyprężył się i runął nieprzytomny na skrzynię.
-

Teraz! - zawołał Elezar, który w ułamku sekundy skoczył do Jozuego.

86

background image

Jednym świśnięciem miecza przeciął sznur tuż nad jego głową. Siny Józef nie zwalił się
jednak na deski, bo niewidzialny oficer Armii Zwierzchności chwycił go swym kikutem i
przygarnął pod pachę. Jednocześnie trzej pozostali wojownicy unieśli wielkie tarcze. Stanęli
za nimi niczym za kuloodpornym murem ochraniającym rannych wewnątrz.
Zaskoczony Albert Maj ujrzał teraz te trzy grube metalowe ściany za którymi zniknęły jego
ofiary.
- Co jest, do jasnej... Strzelać! Rozwalić mi to na wióry! - wrzeszczał gangster.
Z kilkunastu karabinów maszynowych i pistoletów posypał się hałaśliwy grad kul. Jednak
pociski jedynie odbijały się od trójkątnej twierdzy. Z gwizdami uderzały rykoszetami po
stalowych regałach i ścianach, z powrotem raniąc strzelających bandziorów. W końcu
wściekły komisarz Maj chwycił jakiś leżący kij bejs-bolowy. Z rykiem podbiegł do
złączonych tarcz. Wziął wielki zamach i uderzył prosto w ornament wielkiego Oka
zamkniętego w Trójkącie. Jednak kij nawet nie zdążył dotknąć pradawnego metalu, bo w
ułamku sekundy fala mocnego światła połączona z potężną eksplozją wymiotły wszystko, co
było w pobliżu niebiańskiej twierdzy.
Szef gangu przeleciał kilkanaście metrów, odbił się od ściany i padł nieprzytomny na ziemię.
W tej samej chwili rozległ się głośny trzask wszystkich ogromnych magazynowych okien.
Wielkie masy tłuczonych szyb wsypywały się do wnętrza budynku. Jednocześnie w otworach
pojawiło się kilkanaście postaci ubranych
87
na czarno. Wszyscy mieli na głowach kominiarki. Tajemniczy przybysze wiszący na linach
zaczęli wskakiwać do środka Każdy z nich przytrzymywał wolną ręką zawieszony na szyi
karabin maszynowy.
- Na podłogę, wszyscy na podłogę, rzucić broń! - wrzeszczeli. - Nie ruszać się, bo zginiecie!
Jesteście aresztowani. - wołali policjanci z oddziału antyterrorystycznego.
Rorfrmł to
Ż\jdc crvj śmierć
u agle zrobiło się dziwnie zimno i nieprzy-jemnie wilgotno. Wszędzie unosiła się gęsta W ▼
mgła. Wokół latały jakieś czarne ptaszyska podobne do kruków fruwających jesienią nad
cmentarzem. Wydawały przy tym głośne krakanie. Brzmiało to bardzo przygnębiająco.
Zaskoczony pan Jakubowicz dostrzegł, że stoi teraz po kolana w mazistym, cuchnącym
błocie. Mężczyzna natychmiast zaczął rozglądać się za jakimś twardszym gruntem, może
kawałkiem trawy. Niestety, wszędzie widać było tylko ponure bagna. Gdzieś w oddali
wystawały jedynie na powierzchnię gałęzie jakiegoś powalonego, zatopionego drzewa.
„Gdybym chociaż mógł chwycić się tych konarów" - pomyślał stary Skinol i spróbował
ruszyć w tamtą stronę. Niestety, ku jego zdziwieniu nie zdołał nawet
89
wyciągnąć stopy. Tak mocno byk zassana w błocie. Co gorsza, poczuł, że z każdym ruchem
zapada się coraz niżej w grzęzawisku. Po kilku takich próbach tkwił już w nim po uda.
„Lepiej nie ruszaj się, stary, bo to jest prawdziwe bagno, i to jeszcze obrzydliwie zimne. Jak
tyś się tu znalazł?" - pan Jakubowicz mówił sam do siebie.
Wtem w oddali dał się słyszeć jakiś cichy płacz. Mężczyzna zaczął wpatrywać się w miejsce,
skąd dochodziło żałosne łkanie. Wyostrzał wzrok, jak tylko mógł. W końcu mgła rozwiała się
na chwilę i pan Grzegorz dojrzał jakąś płaczącą kobietę. Była zanurzona w bagnie po pas. Nie
próbowała się ratować, nie walczyła w żaden sposób o przeżycie, tylko płakała.
Mgła znów zgęstniała w tym miejscu i zakryła postać kobiety. Za to obłok przerzedził się na
krótko w innym miejscu. Pan Jakubowicz dostrzegł z przerażeniem, że wokół niego w
szlamie tkwi wiele takich osób. Niektórzy byli zanurzeni po piersi. Innym wystawały nad
powierzchnię błota jedynie głowy. Jednak wszyscy zachowywali się w podobny sposób. Byli
jakby zrezygnowani. Nie walczyli o życie, ale tkwili biernie w pochłaniającym ich bagnie.

background image

Płakała jedynie ta kobieta. Inni wykazywali się obojętnością na swój los. Jakby byli uśpieni
czy zahipnotyzowani. Zatapiali się coraz niżej i niżej.
Stary Skinol dostrzegł jeszcze coś niepokojącego. Kilkanaście metrów przed nim pojawiło się
w gęstej bryi jakieś podłużne zagłębienie. Do tego ten dziwny kształt zbliżał się ku niemu.
Pan Grzegorz odnosił wrażenie,
90
wyciągnąć stopy. Tak mocno była zassana w błocie. Co gorsza, poczuł, że z każdym ruchem
zapada się coraz niżej w grzęzawisku. Po kilku takich próbach tkwił już w nim po uda.
„Lepiej nie ruszaj się, stary, bo to jest prawdziwe bagno, i to jeszcze obrzydliwie zimne. Jak
tyś się tu znalazł?" - pan Jakubowicz mówił sam do siebie.
Wtem w oddali dał się słyszeć jakiś cichy płacz. Mężczyzna zaczął wpatrywać się w miejsce,
skąd dochodziło żałosne łkanie. Wyostrzał wzrok, jak tylko mógł. W końcu mgła rozwiała się
na chwilę i pan Grzegorz dojrzał jakąś płaczącą kobietę. Była zanurzona w bagnie po pas. Nie
próbowała się ratować, nie walczyła w żaden sposób o przeżycie, tylko płakała.
Mgła znów zgęstniała w tym miejscu i zakryła postać kobiety. Za to obłok przerzedził się na
krótko w innym miejscu. Pan Jakubowicz dostrzegł z przerażeniem, że wokół niego w
szlamie tkwi wiele takich osób. Niektórzy byli zanurzeni po piersi. Innym wystawały nad
powierzchnię błota jedynie głowy. Jednak wszyscy zachowywali się w podobny sposób. Byli
jakby zrezygnowani. Nie walczyli o życie, ale tkwili biernie w pochłaniającym ich bagnie.
Płakała jedynie ta kobieta. Inni wykazywali się obojętnością na swój los. Jakby byli uśpieni
czy zahipnotyzowani. Zatapiali się coraz niżej i niżej.
Stary Skinol dostrzegł jeszcze coś niepokojącego. Kilkanaście metrów przed nim pojawiło się
w gęstej bryi jakieś podłużne zagłębienie. Do tego ten dziwny kształt zbliżał się ku niemu.
Pan Grzegorz odnosił wrażenie,
90
: • -
jakby coś długiego poruszało się pod powierzchnią bagna. Co gorsza, to coś płynęło
dokładnie wprost na niego. Gdy tajemniczy, nurkujący obiekt był już blisko, odbił w bok i
zaczął krążyć wokół swego obserwatora, tworząc wyraźny, okrągły wir. W pewnym
momencie mężczyzna poczuł, jak jakieś olbrzymie, podłużne cielsko ociera się o jego nogi.
Przerażenie i panika wdarły się do serca pana Jakubowicza.
Nieoczekiwanie właśnie w tej strasznej chwili zaczęło pojawiać się zupełnie inne, miłe
zjawisko. Poprzez mgłę zaczęło przebijać jasne światło. Z początku sparaliżowany strachem
mężczyzna w ogóle tego nie dostrzegał. Jednak światło, któremu towarzyszył przyjemny,
ciepły powiew, zaczęło pochłaniać mgłę w tym miejscu. W końcu uwięziony w bagnie biedak
ujrzał jakby wielkie słońce. Było ono otoczone mocną, wielobarwną tęczą. Do twarzy
mężczyzny ponownie dotarł łagodny podmuch wiatru o miłej woni. Pan Grzegorz znał ten
zapach i dziwił się, że właśnie tutaj go czuje. Dawno temu, gdy był jeszcze małym chłopcem,
tak właśnie pachniała łąka u dziadków na wsi. Wyczuwał wyraźnie zioła i kwiaty dzikiej
róży, które wrastały wtedy w ogrodzenie. Te zapachy na takich mokradłach bardzo go
zmieszały.
Jednak nie był to koniec dziwnych zjawisk. Otóż wietrzyk muskał wierzch bagna, i w tym
miejscu natychmiast ukazywała się krystalicznie czysta woda. Na jej powierzchni zaczynały
pływać kwitnące lilie wodne z wielkimi liśćmi. Wokół co pewien czas wynurzały łebki
czerwone karasie.
91

„Jak to możliwe?" - zassany w bagnie człowiek mówił sam do siebie. Nawet zapomniał o
grożącym mu niebezpieczeństwie i z uwagą obserwował to przepiękne zjawisko.

background image

Strumień czystej wody był gnany przez pachnący wiatr również w kierunku pana
Jakubowicza. W końcu dosięgnął go, a mężczyzna poczuł, jak przemiłe ciepło zaczyna
opływać go dokoła. Tajemniczy podwodny potwór natychmiast gdzieś czmychnął, uderzając
tylko końcem swego ogona w udo mężczyzny. W jego miejsce przypłynęły wielkie żółte
kwiaty i baraszkujące wokół nich ryby.
Nagle tę przepiękną, sielankową atmosferę przerwał głośny grzmot. Nie było widać pioruna,
ale dźwięk burzy wstrząsnął potężnie zamglonym powietrzem. Po chwili znów zagrzmiało i
stary Skinol, ku swemu zdziwieniu, w tym straszliwym dudnieniu usłyszał swoje imię. Jakby
jakiś wszechwładny głos z burzy wołał do niego:
-

Grzegorzu, Grzegorzu!

Wszystko wokół mocno drżało. Nawet mgła poruszała się rytmicznie.
-

Kto to mówi? - zawołał przestraszony pan Jakubowicz.

Odpowiedź dotarła wprost od oślepiającego, tęczowego Słońca.
-

Wołałeś mnie na pomoc, więc jestem.

Znieruchomiały człowiek pośpiesznie próbował sobie
przypomnieć, kogóż to wołał na pomoc. Zanim jednak doszedł do ładu ze swoją pamięcią,
usłyszał ponownie:
92
-

Tak jak prosiłeś, uratowałem twego syna - Słońce pulsowało światłem przy każdym

słowie.
W końcu mężczyzna wpadł na to, kto mógł do niego mówić. Choć trudno mu było w to
uwierzyć, na przekór rozumowi z jego ust same wyrwały się słowa:
-

Dziękuję Ci, Panie. Bardzo Ci dziękuję!

I wzruszony człowiek zaczął płakać z wdzięczności. Po chwili zebrał się w sobie i zapytał:
-

Ale kim jesteś, komu składam podziękowania? - dopytywał się dla pewności.

-

Jestem, który Jestem. Ja jestem od zawsze i na zawsze. Ja jestem wszędzie. Ja jestem

Wielki Elohim, Lew Judy, Władca wszystkich światów. Ja jestem twoim Stwórcą.
Przerażony człowiek wręcz namacalnie czuł, jak na zewnątrz niego pojawiają się radość i
bezpieczeństwo, które chciałyby go ogarnąć i wejść do jego serca.
-

Panie, co się ze mną dzieje, co to za miejsce?

Teraz głos zaczął bardziej przypominać szum płynącej wielkiej, górskiej rzeki, czy może
raczej setek olbrzymich rzek.
-

Umarłeś, mój synu, i jesteś teraz w przedsionkach krainy śmierci.

-

Jak to, umarłem? - człowiek nie potrafił zrozumieć.

Dopiero po kilku chwilach, jakby próbując zgodzić się z tym, co usłyszał, zapytał:
-

Czy to jest może piekło?

-

Jeszcze nie i nikt nie musi cię tam zabierać.

93



Na te słowa fala jeszcze cieplejszej i przyjemniejszej wody obmyła starego Skinola.
-

Jestem złym człowiekiem i wiem, że zasługuję na piekło. Tym bardziej dziękuję, że

mnie wysłuchałeś i że moje dzieci żyją - zastrzelony ojciec myślał przede wszystkim o swojej
córce i synu.
-

To prawda, zaszedłeś daleko ścieżką zła, ale Ja mogę cię z niej wyprowadzić. Tylko

znów mnie poproś
-

oznajmił Władca wszystkich światów.

-

Nie potrafię - odpowiedział pan Jakubowicz.

-

Jestem nikim. Jestem śmierdzącym robakiem. Nienawidzę samego siebie.

background image

Na te słowa krystalicznie czysta woda wokół mężczyzny natychmiast zaczęła zamieniać się
znów w cuchnące, zimne błoto. Stary Skinol zapadł się w nie jeszcze głębiej. Tkwił teraz w
bagnie po pas.
-

Ja mam moc, aby cię oczyścić - odpowiedział Dawca życia. - Kiedyś pozwoliłem się

zabić za twoje grzechy, abyś ty nie musiał za nie ginąć. Gdy umierałem, myślałem o tobie i
twoich czynach. Dokonałem Ostatecznego Uderzenia. Wygrałem tę bitwę i znów żyję.
Dlatego mówię ci: proś mnie, a wybaczę ci twoje zło. Dam ci nowy początek. Staniesz się
dobry.
-

Ale ja nie potrafię już nawet sam sobie przebaczyć. Jestem beznadziejny. Zawiodłem

moją żonę. Błagała mnie przed śmiercią, abym opiekował się dziećmi, a ja zawiodłem ich
wszystkich. Kradłem, zastraszałem małolatów, sprzedawałem narkotyki, i to nawet dzieciom.
-

Rzeczywiście tymi czynami zasłużyłeś na wieczną śmierć - powiedział Sędzia

wszechświata. - Jednak pa-
94

miętaj: moje życie za twoje życie. Daję ci wielką szansę. Może ty nie potrafisz teraz sobie
wybaczyć, ale Ja umiem przebaczyć nawet najobrzydliwsze zło. Poza tym twoja Ania nadal
cię-kocha. Jest tu ze Mną. Ona też wierzy, że możesz być dobrym człowiekiem. Dlatego proś
mnie, a takim cię uczynię.
-

Jak to, Ania jest u Ciebie żywa i bezpieczna? - zaskoczony i wzruszony pan

Jakubowicz potrafił powiedzieć tylko tyle, po czym zamilkł.
W końcu znów usłyszał słowa pochodzące od pulsującego Słońca:
-

Spójrz na nich - dziwnie smutny teraz Głos zwrócił uwagę mężczyzny na tonących

wokół zrezygnowanych ludzi. - Czy chcesz być taki, jak ci wszyscy? Wołałem ich setki razy i
nadal wołam, ale nie chcą przyjąć mojej pomocy. Wolą być niezależni, samodzielni. Są
przerażeni, ale nie pozwalają, abym się do nich zbliżył. Dumni z siebie do końca, aż po
wieczność. Dumni z tego, że odpowiedzieli „NIE".
Po tych .słowach wyskoczył ze Słońca ciepły promień radosnego światła, który zaczął
dotykać przeróżne osoby topiące się w bagnie. Jednak ku zdziwieniu starego Skinola każda z
nich odwracała twarz w przeciwną stronę.
Nagle wokół jednej z tonących osób pojawił się znany już, złowrogi wir. Ten mężczyzna był
zanurzony w błocie po piersi. Śledził teraz koliste ruchy bagna wokół siebie. Pan Jakubowicz
też obserwował to zjawisko. Wszystko rozgrywało się dość blisko niego. Pan Grzegorz
domyślał się, że pod powierzchnią błota musi krą-
95
r
i
żyć to długie, tajemnicze stworzenie, zaciskające teraz swój krąg wokół ofiary.
Nagle wir się zatrzymał, a przed twarzą tonącego zaczęły wynurzać się z błota jakieś szare,
chropowate pagórki, porośnięte długim, sterczącym zielskiem. Dwa mniejsze wzgórza z
przodu i dwa większe z tyłu. Te dwa garby z tyłu zaczęły się poruszać. Teraz dopiero
przerażony pan Jakubowicz dostrzegł, że to mrugają wielkie ślepia, a te z przodu to nozdrza
porośnięte obrzydliwymi włosami. To był wierzch łba jakiegoś potwora przypominający
głowę zaczajonego, gigantycznego krokodyla.
Bestia obserwowała tonącą osobę, parsknęła błotem, po czym oczy i nozdrza znów zapadły
się pod powierzchnią bagna. Błoto ponownie zaczęło wirować wokół topielca. Wir stawał się
coraz szybszy i szybszy. Po kilku sekundach zrobił się już prawdziwy błotnisty lej z
bezradnym mężczyzną w środku, jak gdyby pod spodem w dnie rozwarła się jakaś wielka
dziura. Nagle rozległo się dziwne, głośne siorbanie i mężczyzna wraz z tonami mazistej bryi

background image

zapadł się jakby w czyjąś gardziel, a na tym miejscu pojawiła się szeroko rozdziawiona
paszcza z wielkim jęzorem i ostrymi zębiskami.
Zszokowany stary Skinol patrzył na to z niedowierzaniem. W końcu wahając się, zapytał
swego Rozmówcę:
- Czy on został pożarty?
Nagle spostrzegł, że on sam jest w nie lepszym położeniu. Ponad powierzchnię bagna
wystawała już tylko jego głowa. Teraz wpadł w prawdziwą panikę.
96
-

Ty nie musisz iść do piekła, nikt nie musi - powiedział Władca ukryty w światłości.

Wydawało się, że teraz naprawdę płacze. - Grzegorzu, pytam cię po raz ostatni: chcesz żyć
czy umrzeć na zawsze? Proś mnie, a uratuję cię i dam ci nowe życie. Poproś mnie, tyle
wystarczy.
Panu Jakubowiczowi pozostały ostatnie sekundy, aby cokolwiek powiedzieć. Chociaż trzymał
swą brodę jak najwyżej, błoto dotykało już jego ust. W końcu przemógł się i zrozpaczony, tuż
przed całkowitym utonięciem, wykrzyczał najmądrzejsze słowa w całym swoim życiu:
-

Ratuj mnie, Panie!

W tym momencie bagno wciągnęło go aż po czubek głowy. Mężczyzna zdołał już tylko
odruchowo wyciągnąć ręce ponad powierzchnię błota.
-

A więc żyj! - uradowany Stwórca ogłosił swój ułaskawiający wyrok.

Na te słowa rozległ się głośny szum i we mgłę niczym wicheę wleciały dwa wielkie,
skrzydlate stworzenia. Przypominały gigantyczne jastrzębie. Nurkującym lotem dopadły do
tonącego, jakby chciały go upolować. Ptaki chwyciły szponami wystające z bagna dłonie i
machając potężnymi skrzydłami, wyciągnęły zassanego mężczyznę na powierzchnię.
Przerażony, oklejony gęstą mazią Grzegorz Jakubowicz wisiał na pół przytomny, trzymany za
obie ręce. Teraz w końcu można było dostrzec, dlaczego sam nie zdołał wydostać się z
mokradeł. Jakieś żylaste, chude łapska, wyłaniające się spod powierzchni bagna
97
trzymały mężczyznę za obie stopy i nadal nie chciały go puścić.
Wtedy kolejny promień światła niczym laser wystrzelił ze Słońca, uderzając wprost w
zaciśnięte diabelskie dłonie. Swąd palonego mięsa natychmiast rozszedł się po najbliższej
okolicy i Grzegorz Jakubowicz w końcu odzyskał wolność.
Pan życia odezwał się ponownie z pulsującej światłości:
-

Daję ci nowe serce. Grzegorzu, żyj w przyjaźni ze Mną.

W tym momencie człowiek poczuł mocne szarpnięcie w klatce piersiowej. Ta siła wręcz
rzuciła całym jego ciałem.
-

A teraz wracaj szybko do swych dzieci i opiekuj się nimi, tak jak chciałeś - rozkazał

prawdziwy Władca.
Na te słowa obydwa jastrzębie wystartowały niczym dwie błyskawice. Pan Jakubowicz
mrużył swe przestraszone oczy i wstrzymywał oddech. Nawet jako doświadczony
motocyklista nie przypuszczał, że może poruszać się z taką szybkością. Unosił się wyżej i
wyżej, w końcu ptaki wraz ze swym podopiecznym wyskoczyły ponad mgłę. Nad nimi
rozpościerało się błękitne, czyste niebo. Mężczyzna chciał już zawołać: „Nie tak wysoko!",
ale nie zdążył, bo ptaki zaczęły nagle opadać i leciały niby na łeb, na szyję, spadając ku
jakiemuś wielkiemu miastu.
W końcu wylądowały przed dziwnym, białym murem ze starymi, drewnianymi drzwiami
Ogrodzenie
98
było porośnięte gęstym pnączem. Jastrzębie postawiły delikatnie pana Jakubowicza na
ziemię. Zdziwiony człowiek zorientował się teraz, że po obu jego stronach nie stoją ptaki, ale
dwaj potężnie zbudowani mężczyźni. Jeden z nich otworzył drzwi, a drugi powiedział:

background image

-

Wchodź tu szybko, bracie! - po czym zdecydowanym ruchem wepchnął uratowanego

do środka.
Grzegorza Jakubowicza ogarnęła ciemność i znów silne szarpnięcie wstrząsnęło jego klatką
piersiową. Naraz usłyszał jakby przez głęboki sen czyjeś wołanie:
-

Nie do wiary, on wrócił! Przecież już nie żył. Jest akcja serca, to jakiś cud! Siostro,

proszę zabrać defibrylator. Doktorze, więcej tlenu. Odzyskaliśmy go! Tak trzymaj chłopie,
tak trzymaj!
Rorfcrfoł tt
Pułapka
Tomasz i jego ojciec zostali znów sami. Siedzieli na łące w sporej odległości od murów
Hebronu. Zapadał już zmrok.
-

Tato, czy myślisz że poradzimy sobie bez wujka? - teraz zatroskany chłopak

potrzebował jakiegoś uspokajającego potwierdzenia, bo znikniecie Elezara budziło w nim
wielki niepokój.
-

Spoko, synu, jak wy to mówicie. Jesteśmy nieźli mocarze. Kto nam podskoczy? - pan

Szymon przejawiał niezwykły, wręcz nastoletni entuzjazm.
-

Ale jesteś wyluzowany, tatuńciu. Skąd ty masz tyle energii po tym wszystkim? Ja

padam na ryj ze zmęczenia - Tomasz dosyć szczerze dzielił się swymi odczuciami.
101
40
-

Synku, ty nie masz ryja, najwyżej brudną gębę. I nie przesadzajmy z tym zmęczeniem.

Jakaś jedna bitwa i całonocny marsz? Zresztą to było już parę dni temu. Nie zdążyłeś
odpocząć przez ten czas tutaj? Ja w twoim wieku...
-

Tato, błagam, nie! Chodźmy już, bo się ściemnia i zaraz zamkną bramę - Tomasz

przerwał ojcowskie kazanie.
Jednocześnie od strony lasu popłynęło smętne wycie jakiegoś wilka. Po chwili inne dzikie psy
dołączyły się do tego złowieszczego zawodzenia. Tomek zrobił wielkie oczy, spojrzał na tatę
i powiedział:
-

Nie wiem, jak ty, ale ja wolałbym spać wewnątrz murów miasta. Na wszystkie kły i

śliniące-się paszcze, zabierajmy się stąd, tatusiu!
Nie minęła godzina, gdy Tomasz z ulgą kładł się na swym legowisku. Ledwo przyłożył głowę
do tobołka udającego poduszkę, a natychmiast odpłynął do krainy snów. Wyglądał, jakby
wsiąkał w posłanie zrobione z rozścielonych na sianie krowiej skóry i płaszcza. Chłopak spał
nieruchomo na tym wszystkim. Było tak ciepło, że nie musiał się niczym nakrywać. Pan
Polak leżał przez jakiś czas obok. Czujnie nasłuchiwał miarowego oddechu syna. Gdy w
końcu usłyszał głośne chrapanie Tomka, stwierdził, że nadszedł właściwy moment. Podniósł
się i najciszej jak tylko mógł wyszedł z małej stodółki. To niskie pomieszczenie pachnące
świeżym sianem spełniało teraz funkcję ich sypialni. Mężczyzna
102
skierował się z powrotem do bramy miasta. U wielkich drewnianych wrót stało trzech
uzbrojonych strażników. Patrzyli trochę podejrzliwie na zbliżającego się pana Polaka.
-

Na wszystkie ciemności Egiptu, brama zamknięta!

-

oznajmił dowódca straży.

-

O, dzielni wojownicy, ja właśnie w tej sprawie

-

pan Szymon próbował jakoś rozpocząć niełatwe negocjacje.

-

Poczekaj no, bracie, czy ja ciebie nie widziałem wtedy nad Stawami Gibeonu pośród

ludzi Iszboszeta? Tfu! - to mówiąc, wojownik splunął, jakby chciał okazać największą
pogardę wrogiemu królowi.
Polak przełknął nerwowo ślinę, po czym zaczął odkręcać tę coraz trudniejszą sytuację:

background image

-

Tak, to prawda, wzięli mnie do niewoli, ale w bitwie zdołałem wrócić znów do

swoich.
-

Ja go znam, to jest Szymon, ojciec tego młodego Tomiasza - rozpoznał go drugi

strażnik, po czym dodał: - A po co chcesz wyjść, człowieku, poza mury miasta? Lasy i góry
są pełne dzikiego zwierza. Na wszystkie bestie Szeolu, życie ci niemiłe?
-

Zostawiłem coś ważnego na zewnątrz i muszę po to iść - kombinował pan Szymon.

-

A może ty jednak jesteś szpiegiem i idziesz wygadać swoim, co się tutaj dzieje? -

dowódca ciągnął dalej swe podejrzenia.
-

Niechby mnie Elohim starł na proch i tamto dorzucił, jeśli mam jakieś złe zamiary! -

pan Polak chciał wypaść jak najbardziej swojsko.
103

-

No nie gniewaj się tak, przyjacielu. Przecież wiesz, co się stało dokładnie tu, w tej

bramie. Abner, wielki wódz, który podobno chciał przejść na stronę naszego pana, został
zamordowany. Nikt jeszcze nie wie, z czyjego polecenia. Znalazł go generał Joab i kazał nam
sprawdzać dokładnie każdego.
-

Abyście wiedzieli, że jestem wiarygodnym sługą naszego pana, zostawię wam coś w

zastaw - to mówiąc, pan Szymon zdjął z ręki ciężki, tykający szwajcarski zegarek na grubej
bransolecie i podał dowódcy.
-

Ładny naramiennik, tylko trochę ciasny - strażnik próbował bezskutecznie naciągnąć

go na swój gruby biceps. - Jest ze srebra? '
-

Nie znam się tak bardzo, ale to solidna robota - tłumaczył tata Tomiasza. - Na pewno

wrócę jeszcze przed świtem i wtedy to odbiorę.
-

No nie wiem, czy będę chciał ci oddać. Wydaje taki dziwny dźwięk. No dobrze, na

wszystkie skarby Izraela, ruszaj, bracie.
Dowódca kiwnął głową do jednego ze strażników i ten z wysiłkiem uniósł zakleszczony,
gruby rygiel. Następnie uchylił wrota i powiedział:
-

Droga wolna, Szymonie, tylko wracaj szybko.

Pan Polak ruszył przed siebie w ciemną noc. Księżyc
nie wzeszedł jeszcze na niebo i tylko migocące gwiazdy próbowały nieśmiało rozświetlić
podmiejskie łąki Hebronu. Powietrze było bardzo ciepłe, a głośno grające cykady dodawały
otuchy nocnemu piechurowi. Pan Szymon poruszał się ostrożnie, bo do takiej ciemności jego
oczy przyzwyczajały się dość powoli. Po jakichś piętnastu mi-
104
nutach ostrożnego marszu mężczyzna dotarł w pobliże lasu, mniej więcej w to samo miejsce,
gdzie kilka godzin temu siedzieli z Elezarem i Tomaszem.
Nagle wędrowiec poczuł powiew dziwnie chłodnego wiatru. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł
po jego plecach. W jednej chwili ucichły szalejące cykady. Zapanowała niepokojąca cisza,
tylko wiatr wiejący ze szczytów gór zawodził żałośnie nad pobliskim lasem.
Wtem do uszu pana Polaka dotarł inny dziwny dźwięk. To było jak rechot jakiegoś
złośliwego starca. Pan Szymon zatrzymał się i zaczął uważnie nasłuchiwać. Zuchwały śmiech
zabrzmiał jeszcze głośniej i wtedy zaskoczony przybysz z przyszłości usłyszał swoje
nazwisko:
-

A więc jesteś, Polak. Dobrze, że przyszedłeś - zaskrzeczał w ciemności jakiś

chrapliwy głos, a potem zawtórowało mu wiele innych nieprzyjemnych chichotów.
Odgłosy te dochodziły z różnych stron i człowiek odnosił niepokojące wrażenie, jakby był
przez nie całkowicie otoczony.
-

Kto to ¿nówi? - zawołał mężczyzna.

Wydawało mu się, że słyszy ten głos z MP3-ki.
-

Chciałbyś wiedzieć, co? - ochryplak drażnił swego rozmówcę.

background image

-

Nie mów mu jeszcze, niech się chłop pomęczy - doradzał ktoś inny, tym razem

piskliwie.
-

Skąd mnie znacie? - tata Tomka czuł się teraz już bardzo niepewnie.

-

Znamy cię bardzo dobrze, Polak, i nie musisz wcale wiedzieć, skąd - odparł

niewidoczny starzec.
Zaniepokojony pan Szymon przełknął głośno ślinę.
105
Rozbriał 12
W paszczę bestii
To co, Ralgut, mam go już zeżreć? - dał się słyszeć jeszcze inny, niski, dudniący głos.
- Hasz haszpardul! Zamknij się, głupcze - zbeształ go ten ochrypły. - Słyszałeś, że chcemy
człowieka pomęczyć w niewiedzy, a ty nas tu ujawniasz. Jeśli będziesz dalej gadał takie
bzdury, to w ogóle nie poczujesz jego smaku, rozumiesz, tępaku?
- Rozumiem, to już się nie powtórzy, panie - odpowiedział ten gruby.
Wydawało się, jakby stworzenie to było jakąś wielką i mało rozgarniętą istotą.
Pan Szymon wydawał się już w tym momencie porządnie wystraszony i upatrywał pewną
nadzieję w księżycu, który zaczął ukazywać się ponad lasem. Jego srebrzyste światło w końcu
padło na rozległą łąkę i rozświetliło miejsce, skąd przemawiały tajemnicze po-
107
stacie. Księżycowy blask wzbudził nerwowe zamieszanie i po chwili ojciec Tomasza ujrzał
jakieś wielkie, blade cielsko. Zwalista gruba istota przypominała gigantycznego pancernika o
dziwnie przezroczystej skórze. Chociaż jego łeb był o wiele mniejszy od tułowia, to przy
panu Szymonie wydawał się i tak ogromny. Pazury stworzenia były długie i silne, niczym
łopaty. Można było łatwo wywnioskować, że ten mało rozgarnięty olbrzym uwielbia kopać
tunele.
-

Jak to: zeżreć? Kim wy jesteście? - mężczyzna nie ukrywał swego rosnącego strachu.

-

Jak zapewne sam się zorientowałeś, wpadłeś w pułapkę, hi hi hi - drwił z niego ten

ochrypły. - Mądrze uczynisz, gdy będziesz grzecznie wypełniał nasze polecenia. Inaczej
zginiesz nie tylko ty sam, ale także twój ukochany synalek.
-

Aaahaa ha ha - ryknęły złośliwym śmiechem wszystkie stworzenia jeszcze schowane

gdzieś w ciemności.
Światło księżyca ogarnęło kolejną część łąki, a jego blask ujawnił teraz postać dowodzącego
Ralguta. Jego wygląd trochę zaskakiwał. Był to bowiem stwór przypominający wychudłą
hienę, posiadającą jednak pewne ludzkie rysy. Ralgut nie był zbyt uszczęśliwiony, gdy
srebrna poświata obnażyła go przed oczami człowieka.
-

Czego ode mnie chcecie, pokraki? - zapytał przybysz z Hebronu.

Przywódca dziwacznej bandy przybrał zaciekawiony wyraz pyska, jakby nadeszła chwila, na
którą czekał od dłuższego czasu.
108
-

Znasz pewną tajemnicę, Polak, której my jesteśmy bardzo ciekawi.

-

Nic wam nie powiem, wstrętne gadziny - pan Szymon próbował uzyskać jakąś

przewagę w rozmowie. Jednak jego drżący głos ujawniał przerażenie.
-

Ty ludzki pomiocie! Myślisz, że kim ty jesteś, aby tak do nas mówić? Zaraz wystękasz

nam wszytko.
Po tej groźbie ochrypły szef skierował głos do przeźroczystego olbrzyma, wołając:
-

Żerlag, durny psie, bierz go! Tylko nie waż się go połykać.

Wielki stwór przypominający pancernika rzucił dzikie spojrzenie. Odchylił łeb do tyłu, jakby
przygotowywał się do natarcia. Pan Szymon skulił się w sobie i ruszył do ucieczki. Niestety,
zdołał wykonać jedynie dwa kroki, gdy Żerlag, tylko z pozoru ociężały, rzucił się z

background image

rozdziawioną paszczą na ludzki przysmak. Kłapnął raz zębiskami i w jednej chwili
mężczyzna zniknął wszystkim z oczu.
Przerażony pan Polak krzyczał wniebogłosy. Niestety, dźwięk z jego gardła pozostawał
stłumiony wewnątrz gigantycznego pyska. Człowiek poczuł za to, że toczy się po wielkim,
obślizgłym jęzorze. Straszliwy smród poraził jego nozdrza, wstrzymując na jakiś czas oddech.
-

Nie połykaj go, grubasie, on zna bezcenną tajemnicę! - wrzeszczał przygarbiony

Ralgut.
Jęzor znieruchomiał i mężczyzna leżał teraz skulony gdzieś w środku, zakrywając głowę
rekami.
-

Chyba nie połknąłeś go, tłusty głupku? - pytał zaniepokojony szef.

109
-

Ee e! - Żerlag wydał tylko dziwny odgłos.

Kiwnął przy tym przecząco głową. Obrzydliwie
ośliniony pan Szymon znów zaczął kulać się wewnątrz paszczy to w prawo, to w lewo.
-

Pokaż go natychmiast, psie.

Wielki potwór rozchylił swe grube wargi i odsłonił wielkie, żółte zębiska.
-

Polak, ty ludzki robaku, czy żyjesz? Pokaż się! - zawołał hienowaty stwór.

Zszokowany pan Szymon spróbował wstać. Trudno było utrzymać równowagę na tak
grząskim podłożu. Zdołał jednak podejść na czworaka do wielkich zaciśniętych zębisk i
wysunąć swe ręce na zewnątrz przez szerokie szpary między siekaczami. Oczom kreatur
ukazały się jego przedramiona i dłonie ociekające gęstą, zielonożółtą śliną. Pan Szymon
jeszcze nigdy nie czuł się tak obrzydliwie. Z gardzieli bestii dochodziły bulgocące dźwięki
pochodzące zapewne z olbrzymiego żołądka. Ralgut znów zawołał:
-

A teraz słuchaj mnie uważnie, ludzka gnido. Wiemy, że znasz Tajemny Plan

Ostatecznego Uderzenia. Urodziłeś się w czasach przypadających po tej decydującej bitwie.
Gadaj wszystko, co o tym wiesz.
-

A wypuścicie mnie? - dobiegł zrozpaczony głos z wnętrza paszczy.

-

Nie ty tu stawiasz warunki. Teraz jesteś tylko nędznym kawałem mięsa do pożarcia.

Powiedz nam wszystko, co wiesz, to się zastanowimy nad twoim losem.
-

Tylko że ja nie rozumiem, o co wam chodzi.

110
-

Posłuchaj uważnie, ludzki synu. W pewnym momencie historii nasz odwieczny Wróg,

którego imienia tu nie wymienię, wyśle do waszego świata swego Syna. Choć nie jesteście
tego warci, On ma stoczyć Decydującą Bitwę o was,, ludzkie kreatury. To Ostateczne
Uderzenie podobno już zostało wykonane przed twoim urodzeniem. Wyśpiewaj nam teraz
grzecznie, jak wyglądała ta walka.
-

Ja nadal nie kojarzę, o czym wy mówicie! - zrozpaczony więzień wołał z wnętrza

paszczy. - A niby z kim ten Ktoś miał walczyć?
-

No oczywiście z naszym wszechpotężnym władcą, Lucyferem.

Na te słowa wszystkie bestie skłoniły się nisko i uwięziony poczuł, jak leci nagle w dół, a
następnie znów w górę, niczym pasażer samolotu wpadającego w turbulencję. Po tym ukłonie
paszcza Zerlaga znów znieruchomiała.
-

A czy ten wasz Wróg nie nazywa się przypadkiem Elohim?

Na dźwięk tego imienia rozległ się wrzask z diabelskich gardeł. Demony wpadły w paniczny
popłoch. Do tego jeszcze księżyc ogarnął swym blaskiem wszystkie przerażone kreatury. Ich
strach sprawił, że więzień poczuł się trochę śmielej. Mógł je teraz wyraźnie oglądać nie tylko
przez szpary w zębiskach, ale także poprzez przeźroczyste poliki Żerlaga.
-

Hasz, hasz, cisza, spokój! - próbował zapanować nad sytuacją równie przestraszony

Ralgut. - Tylko bez takich obrzydliwych imion, ludzki pomiocie, dobra?
111

background image


Tak, to właśnie On wyśle swego Syna. Tfu! - spocona hiena splunęła na ziemię.
-

Ahaaa - pan Szymon sprawiał wrażenie, jakby sobie coś w końcu przypomniał. - To

może chodzi wam o Jezusa?
To imię ponownie wprawiło w gwałtowne drżenie wszystkich, a niektórych powaliło nawet
na ziemię. Ralgut niemałym wysiłkiem opanował swój głos i z zaciśniętym gardłem zapytał:
-

A co to za Jeden? Brzmi obrzydliwie i strasznie. Pierwszy raz o Nim słyszymy.

-

No, to jest właśnie Syn Stwórcy. Urodził się na tej ziemi około dwa tysiące lat przede

mną, czyli to będzie za jakieś tysiąc lat, licząc od teraz.
-

Tak, tak, tak, to o Niego może chodzić. Mów

dalej, człowieku - piekielny szef był znów bardzo przejęty-
Teraz zapadła kompletna cisza. Wszyscy słuchający zrozumieli powagę sytuacji. Za chwilę
miała wyjść na jaw największa tajemnica wszechświata, skrywana od pradawnych czasów.
Wszyscy wyczekiwali tych słów z głośnym biciem diabelskich serc.
-

No, ale On w ogóle nie walczył. Wręcz przeciwnie, pozwolił się zabić i nawet nie

stawiał oporu - wyjaśnił pan Szymon.
-

Jak to, dał się zabić? W takim razie chyba nie o Niego nam chodzi - przygarbiony

starzec nie potrafił ukryć swego rozczarowania.
-

Zaraz, zaraz, poczekajcie - pan Polak za wszelką cenę próbował utrzymać uwagę

swych porywaczy.
112
- Wszystko inne by się zgadzało. Podobno Jezus umarł za grzechy ludzi. No ja tam w to za
bardzo nie wierzyłem, choć w obecnym położeniu brzmi mi to dosyć sensownie.
-

Co on gada? To jakiś wariat. Żerlag musiał go za mocno kłapnąć - potwory

komentowały opowieść człowieka.
Słowa, które wypowiadał uwięziony, dodawały jemu samemu pewnej otuchy, więc
niezrażony obelgami mówił dalej:
-

Podobno każdy człowiek, który zgrzeszył przeciwko Stwórcy, zasłużył na piekło.

Tego domagał się wasz Lucyfer. Kiedy Jezusa zabili, to jego śmierć wykupiła dusze
wszystkich ludzi spod władzy piekła. Rozumiecie, to była taka wymiana: Jego życie za życie
nas wszystkich. Ponadto okazało się, że On jest potężniejszy od śmierci i dlatego po trzech
dniach znów ożył.
-

Żerlag chyba musiał uszkodzić mu łeb - znów ktoś komentował.

-

Hasz, cisza! - padł ochrypły rozkaz.

-

Teraz.ludzie z powrotem należą do waszego Wroga, jeśli tylko chcą się u Niego

schronić. A wierzcie mi, że ja w tej chwili bardzo bym tego chciał.
Pan Polak przez chwilę się zastanowił, po czym powiedział:
-

Macie rację. Gdzieś czytałem, że tak został wypełniony Odwieczny Plan waszego

Nieprzyjaciela. Czy właśnie o ten Plan wam chodziło?
Zapadła cisza. Wszyscy rozważali każde słowo wychodzące z ust tego człowieka. W końcu
trzęsący się
113
Ralgut nie wytrzymał i parsknął szyderczym chichotem:
-

Hi hi hi, i myślisz, durniu, że my uwierzymy w taką dziecinną bajeczkę?

-

Haa ha ha!

Wszystkie bestie wręcz zanosiły się złośliwym brech-taniem. Niektóre nawet kulały się po
ziemi. Gruby Żerlag również nie zdołał zachować powagi i zaryczał długim, gromkim
śmiechem, nabrał pełną paszczę powietrza i ... zakrztusił się. Dławił się przez chwilę, aż w
końcu coś przełknął. Przerażony tym, co zrobił, spojrzał spanikowanym wzrokiem na swego
szefa.

background image

-

Połknąłeś go, głupcze? Coś ty zrobił, przecież musimy go stawić żywego przed

Lucyferem. Wyrzygaj mi go tu natychmiast - darł się Ralgut.
Przestraszony grubas zaczął się cofać. Wściekła hiena zwróciła się do reszty kreatur i
krzyknęła na całe gardło:
-

Brać go! Rozszarpcie mu ten gruby bebzon i natychmiast wyciągnijcie mi tu żywego

więźnia.
Na te słowa rozległo się groźne warczenie i ujadanie. W jednej chwili wszystkie demony
dopadły do brzucha wielkiego Żerlaga. Najszybsze wbiły swe pazury w przeźroczystą skórę
olbrzyma. Następne zatopiły w nim ostre zębiska, po czym zaczęły wyszarpywać kawałki
śmierdzącego mięsa. Żerlag zawył z bólu i przerażenia. Spiął się w sobie i na przekór swojej
tuszy niby gigantyczna sprężyna wyskoczył wysoko w górę, strząsając z siebie wczepione
szkarady jak trafione solą, opite pijawki. Następnie odwrócił się w powietrzu i opadł głową w
dół,

jakby skakał do wody. Przednie pazury niczym dwie potężne koparki ruszyły do pracy.
Wielkie ilości ziemi i pokruszonej skały sypnęły na boki wprost na głowy jego
prześladowców. Gigant był teraz w swoim żywiole. Szybko znikał pod ziemią, włażąc w
powiększający się tunel. Jakieś dwa wściekłe potwory złapały go rozpaczliwie za wielką tylną
nogę i gruby, krótki ogon. Jednak na nic się to nie zdało. Żerlag po prostu zapadł się pod
ziemię. Pozostała po nim jedynie góra piachu, piętrząca się niczym gigantyczne kretowisko.
Rozdział 13
Ryzykowna akcja
Tomasz zerwał się ze swojego posłania. Był zlany potem. - Ale koszmar, dobrze, że to był
tylko sen - wyszeptał do samego siebie.
Następnie zwrócił się w stronę, gdzie spał tata, aby podzielić się z nim tym ciężarem:
-

Mówię ci, tatuńciu, jaki miałem straszliwy sen. Grałeś tam główną rolę.

Nagle chłopak spostrzegł, że jest w stodole sam.
-

Tato, gdzie jesteś? - zawołał.

Niestety znikąd nie otrzymywał żadnej odpowiedzi. Chłopak zerwał się na równe nogi,
wskoczył w sandały i wybiegł na zewnątrz. Był wczesny ranek. Miasto dopiero budziło się do
życia.
-

Tato, tato! - chłopak wołał półgłosem, bo nie chciał pobudzić ludzi śpiących jeszcze w

pobliskich zabudowaniach.
117
ś
Tomasz rozglądał się na wszystkie strony, jednak nigdzie nie dostrzegał ojca. Nagle usłyszał
pewien znajomy dźwięk. To coś bardzo go zaskoczyło. Chociaż ten sygnał niezbyt pasował
do starożytnej rzeczywistości, to dla Tomka brzmiał dość swojsko. Długo męczył się, nie
mogąc sobie przypomnieć, co takiego właściwie słyszy.
-

To jest alarm z zegarka taty! - młody Polak nareszcie zidentyfikował dźwięk i ruszył

w jego kierunku.
Szedł uważnie, nasłuchując źródła tego cichego, elektronicznego pisku. W końcu w pobliskiej
wąskiej uliczce zauważył wysokiego wojownika. Ten zachowywał się co najmniej dziwnie.
Kręcił się wokoło, jakby gdzieś przy sobie szukał miejsca, skąd dochodziło to dziwne
piszczenie. Mężczyzna zapewne słyszał coś takiego pierwszy raz w życiu. W końcu uniósł
rękę, zbliżając przedramię do ucha. Spojrzał zdziwiony na swój biceps i znowu przyłożył go
do ucha. Tomasz nareszcie namierzył, skąd rozbrzmiewał ten sygnał budzika. Podbiegł do
zdziwionego oficera i zawołał:
-

Na całe bogactwo Hioba! Skąd, wojowniku, masz zegarek mojego taty?

background image

-

Czy masz na myśli, młodzieńcze, tę bransoletę? Dostałem ją dziś w nocy, gdy stałem

na straży. Na całą szarańczę Egiptu, nie wiem, dlaczego to teraz tak dziwnie piszczy -
mężczyzna zbliżył tym razem do ucha chłopaka swoje ramię wraz z naciągniętym zegarkiem.
-

Wiem, co to jest za dźwięk.

118
m m
- *4
Tomasz wyciągnął dłoń ku elektronicznemu urządzeniu i palcem przycisnął odpowiedni
guzik. Alarm natychmiast ucichł.
-

Jak tego dokonałeś, chłopcze? - zdziwił się izraelski oficer. - Mam nadzieję, że to nie

jakiś diabelski naramiennik. Widzę, że znasz się na takich magicznych bransoletach, mały.
Bystry z ciebie chłopak.
-

Kto ci to dał, panie? - zaniepokojony Tomek próbował dalej podążać tropem ojca.

Mężczyzna zastanawiał się przez chwilę, czy w ogóle chce ujawniać te nocne wydarzenia. W
końcu jednak powiedział:
-

Dziś w nocy, gdy stałem na warcie u wrót miasta, przyszedł człowiek o imieniu

Szymon, syn niejakiego Polaka. Bardzo chciał wyjść poza mury Hebronu. Odradzaliśmy mu,
bo dochodziła północ. Jednak on upierał się przy swoim, że niby zapomniał tam czegoś
ważnego. W końcu wypuściliśmy go, a w zastaw dał mi ten dziwny naramiennik. Powiedział,
że odbierze go w drodze powrotnej, ale do teraz jeszcze nie wrócił.
Tomasz pobladł.
-

Mówisz, że mój ojciec spędził noc na zewnątrz miasta i do teraz go nie ma? -

przerażony chłopak musiał jeszcze raz powtórzyć te słowa, aby jego zaspany umysł mógł je
przyswoić.
-

Nie wiedziałem, młodzieńcze, że jesteś jego synem. Tak, twój ojciec cały czas jest

poza murami miasta. Mam nadzieję, że nie robi tam czegoś nierozważnego, bo król i jego
dowódcy są mocno zdenerwowani ostatnimi wydarzeniami.
119
W umyśle chłopaka zaczęły wirować wspomnienia koszmarnego snu zmieszane z nowymi
obawami.
-

Dziękuję, panie oficerze - powiedział bardzo zaniepokojony.

Następnie odwrócił się i ruszył z powrotem ku małej stodółce.
-

No ładnie, zostałem sam z takimi problemami, a wujek Elezar bawi się w najlepsze

gdzieś w naszym świecie - młody Polak zaczął cały drżeć ze zdenerwowania. - Boże, ratuj!
Wielki Elohimie, ześlij jakąś pomoc. Błagam cię - chłopak słał swe prośby w kierunku
nieba.
>
Po tych słowach wbiegł do wnętrza swego prymitywnego mieszkania i ...
-

Aaaa! - krzyknął przestraszony.

Nie spodziewał się aż tak szybkiej odpowiedzi na swą desperacką modlitwę. Bowiem w kącie
drewnianej stodoły stał pochylony Elezar. Nie mieścił się w tym niskim pomieszczeniu i
dlatego natychmiast usiadł na sianie.
-

Wezwano mnie, bo podobno jesteście w poważnej potrzebie - powiedział niskim

głosem jasnowłosy wojownik.
-

Elezarze! Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że jesteś - Tomek serdecznie

przywitał wielkiego przyjaciela.
Westchnął głęboko, dając w ten sposób wyraz swoim trudnym przeżyciom.
-

Miałem koszmarny sen. Śniło mi się, że tata został porwany przez jakieś bestie.

Największa z nich go
błękitnego

background image

120
połknęła. Wiem, że to idiotyczne tak przejmować się snem, ale on naprawdę gdzieś zniknął.
Przed chwilą spotkałem strażnika, który buchnął tacie zegarek, chociaż twierdził, iż dostał go
w prezencie. Wojownik powiedział, że wypuścił mojego ojca o północy za mury miasta.
Elezarze, szalony Szymon Polak do teraz nie wrócił. Nie wiem, co się dzieje.
Oficer Armii Zwierzchności spojrzał uważnie na swego podopiecznego, po czym niewesołym
głosem powiedział:
-

Obawiam się, Tomiaszu, że nie mam dla ciebie najlepszych wieści.

-

Jakoś to zniosę, wujku, ważne, że znowu jesteś tu ze mną. Razem damy radę. No to

opowiedz, co się stało.
-

Wyobraź sobie, mój przyjacielu, że przyśniła ci się prawda.

-

Jak to? - widać było, że młody Polak próbował na nowo wrócić pamięcią do swych

nocnych widzeń.
-

Twój tata rzeczywiście został najpierw zwabiony, a następnie porwany przez siły

ciemności.
-

Co takiego? - chłopakowi trudno było uwierzyć w to, co słyszał.

-

Co więcej, wycisnęli z niego Tajemny Plan Ostatecznego Uderzenia - Elezar wyjawiał

następne trudne fakty.
-

Powiedział im? - Tomasz był wręcz zaszokowany. - No to koniec.

-

Na szczęście nie wszystko stracone.

121
-

Co ty mówisz, Elezarze, przecież to jest katastrofa w skali wszechświata.

-

Wszyscy nasi wywiadowcy są także zaskoczeni takim obrotem sprawy - dzielny

cherub relacjonował dalej. - Reakcja tych kreatur była nie do pojęcia. Twój ojciec wyjaśnił im
wprost całą tę Odwieczną Tajemnicę, a oni...
-

Co zrobili? - zakrzyczał Tomek z nerwowym zniecierpliwieniem.

-

Oni mu po prostu nie uwierzyli.

-

Jak to, przecież usłyszeli prawdę, tak?

-

Tak, twój ojciec przekazał im prawdziwe fakty, ale oni mu nie uwierzyli. Teraz nasi

wojownicy ścigają te bestie i likwidują jedną po drugiej. Dopóki te ignoranckie tępaki nie
odzyskają twego ojca, będą się bali schronić u Lucyfera. Czerwony Smok z wściekłości
rozerwałby ich na strzępy. Tak więc jest jeszcze nadzieja, że on o niczym nie wie.
-

Mówisz, że mój tata gdzieś im przepadł? To gdzie on się podziewa?

-

Przed chwilą sam mi powiedziałeś. Przypomnij sobie dobrze swój sen - Elezar

westchnął głęboko, jakby musiał uświadomić serdecznemu przyjacielowi coś bardzo
trudnego. - On jest w żołądku tego grubego Zerlaga.
-

Wujku, co ty mówisz? - młody Polak aż zakrył usta dłonią. - Mam nadzieję, że ja

jeszcze nadal śpię.
-

Niestety nie śpisz, a ten demon, siedząc w swej norze, powolutku trawi duszę

Szymona Polaka - wielki wojownik uzmysławiał Tomkowi, straszną prawdę.
122
-

No to na co czekamy, Elezarze, ruszajmy tam. Ratujmy tatę! - gorączkował się

roztrzęsiony syn.
-

Niestety, chłopcze, to jest nadal tylko wasza misja. Dzielny Strażniku, musisz sam

uratować swego ojca. Wierz mi, że całym sobą wyrywam się, aby pomóc twemu tacie, ale nie
mogę. Ruszysz tam sam.
-

Ale ja nawet nie wiem, gdzie jest kryjówka tego Żerlaga i nie mam zielonego pojęcia,

jak się tam dostać
-

tłumaczył bezradny chłopak.

-

Za chwilę zostaniesz ponownie przemieniony

background image

-

tłumaczył Elezar. - Znów otrzymasz nadprzyrodzone właściwości. Będziesz jak

anielski oficer. Jestem pełen nadziei, że sprostasz temu zadaniu, bo twoja wiara jest mocna.
Do tego weź jeszcze tę moją broń.
Tomasz spojrzał z niedowierzaniem na swego wielkiego przyjaciela. Myślał, że się
przesłyszał.
-

Mam zabrać twój miecz? - zapytał bardzo zaskoczony.

-

Tak, skoro ja nie mogę ruszyć do walki, niech on się do czegoś przyda.

-

Ale ja nie jestem godzien nawet trzymać tej pradawnej broni - zarzekał się

onieśmielony Polak.
-

Ty jesteś Strażnikiem i synem naszego Wszechmocnego Pana. To ja jestem

zaszczycony, że mój oręż spocznie w twoich dłoniach, dzielny wojowniku
-

tymi słowami Elezar zachęcał swego ucznia i mówił mu rzeczywiście prawdę. -

Otrzymasz także jaśniejącą moc. Gdy zstąpisz do głębokich ciemności, chwała mieszkająca w
tobie będzie rozświetlała ci drogę.
123
-

Wybacz mi, ale nie nadążam za tym wszystkim. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć -

Tomek był porządnie wystraszony.
-

Nic nie mów, chłopcze, tylko rób to, do czego zostałeś powołany - Elezar wciąż go

umacniał. - Za chwilę Duch Wszechpotężnego Elohoma porwie cię i zaniesie w to ponure
miejsce. Przenikniecie jakby ziemię i skały, stępując do głębin. Jednak tak naprawdę
przejdziecie do innego świata, bo tam ukryty jest twój ojciec. Bądź mężny i dzielny, a na
pewno uratujesz swego tatę. Ufaj Duchowi Elohima.
Tomasz w końcu podjął wezwanie i zacisnął dłoń na rękojeści anielskiego miecza. Nagle
poczuł się jakoś dziwnie. Odniósł wrażenie, jakby Ktoś albo coś wypełniło go po brzegi.
Jakby stał się wielką gąbka nasączoną orzeźwiającą wodą i ta woda rozpierała ciśnieniem od
wewnątrz każdą komórkę jego ciała. Jakby jego ręce stawały się dłuższe i cięższe, choć
patrzył na nie i stale wydawały się tej samej wielkości. Zdawało mu się w pewnym
momencie, że jakaś siła odrywa go od ziemi i niesie w górę. To było dziwne zjawisko, bo
jednocześnie cały czas stał przed Elezarem i patrzył na niego. Nie bał się. Wręcz przeciwnie,
doświadczał wokół siebie i w sobie wielkiego spokoju.
To odczucie gwałtownego wznoszenia trwało przez jakiś czas, aż w końcu Tomasz poczuł, że
zaczyna opadać z powrotem w dół, i to z wielką prędkością. Spadał i spadał, aż nagle Elezar i
wszystko inne zniknęło mu sprzed oczu. Zapanowała całkowita ciemność.
Rozdział 14
Pogromca zta
Chłopak czuł, że nadal opada gdzieś w ciemne głębiny. Nie potrafił nic dostrzec. W końcu
chyba wylądował. Zatrzymał się momentalnie, choć nie poczuł żadnego uderzenia o podłoże
czy jakiegokolwiek wstrząsu. Jego wzrok stale nie potrafił przebić się poprzez te gęste
ciemności. Tomasz cały czas ściskał w obu dłoniach wielki miecz swego przyjaciela. Ta broń
jakby łączyła go z duchem Elezara. Dzięki temu młody Polak-czuł się jakoś bezpieczniej.
-

Na dobrego Elohima, gdzie ja jestem? - chłopak zapytał półgłosem samego siebie.

Jednak gdy tylko wypowiedział to święte imię, jego ciało natychmiast rozbłysło jaśniejącą
chwałą.
-

Aaaa! - krzyknął przestraszony, po czym dodał: - Ale jazda!

125
Tomasz świecił tak przez pewien czas, po czym zaczął łagodnie przygasać. Jednak podczas
tych kilku sekund zdążył dostrzec, że jest w jakimś podziemnym, ciasnym korytarzu.
Przypominał on długi, wąski szyb starej kopalni. Dzielny poszukiwacz wolał się nie
zastanawiać, ile metrów pod ziemią się znajduje. W pewnym momencie dostrzegł na ścianach
jaskini wielkie bruzdy, jakby łyżka koparki albo pazury jakiegoś gigantycznego, ryjącego

background image

stworzenia rozpruwało kiedyś to podłoże. Ten widok poważnie zaniepokoił młodego
zwiadowcę.
-

Panie mój, Elohimie, jak dobrze, że to Ty we mnie tak świecisz! - na te słowa chwała

znów zajaśniała.
-

Dziękuję, mój Boże, że jesteś ze mną.

Tomasz zorientował się, że gdy tylko zwracał się do swego Pana, jego moc w nieprzerwany
sposób rozświetlała czarny tunel. Zatem Tomek mówił i mówił do Władcy światłości. W
końcu ruszył przed siebie. Szedł tak przez kilka minut, nie przerywając swego kontaktu z
Duchem Elohima.
-

Bardzo mi ulżyło, że nawet w takim miejscu jesteś obecny, mój Królu - Tomasz

podtrzymywał wciąż kontakt ze swym Opiekunem. - Naprawdę wielki sza-cun dla Ciebie.
Ale długa ta jaskinia, nie widzę żadnego krańca. Skąd tu się bierze w ogóle jakieś powietrze
do oddychania?
Po kolejnych kilku minutach chłopak dotarł w końcu do jakiegoś rozwidlenia tunelu. Poczuł
się znów dość bezradnie. Pierwsze, co przyszło -mu teraz do głowy, to zapytać:
-

Którędy mam iść, o Wszechwiedzący?

126
Światło emanujące z Tomasza wyraźnie oświetliło tylko jeden z korytarzy, natomiast ten
drugi nadal tonął w ciemnościach.
-

Dzięki! - zawołał chłopak, po czym ruszył drogą światła.

Minęło tak następnych kilkanaście minut. Tomek dzielnie posuwał się naprzód, nie przestając
rozmawiać ze swym wszechobecnym Przewodnikiem. Naraz w oddali usłyszał jakiś dźwięk.
-

Co to? - zapytał.

Niestety nie miał pojęcia, co takiego dociera do jego uszu. Postał tak chwilę, nasłuchując w
bezruchu, po czym ruszył znów naprzód. Z każdym krokiem odgłos był coraz wyraźniejszy.
W końcu jaśniejący zwiadowca doszedł do wniosku, że słyszy jakieś niezrozumiałe jeszcze
słowa wypowiadane grubym, basowym głosem. Po następnych kilkuset metrach nie tylko
gęste podziemne powietrze, ale nawet ściany tunelu drżały od tego dudniącego dźwięku.
-

Co tam jest, mój Panie? - pytał zaniepokojony wędrowiec.

Te tajemnicze słowa pochodziły z wielkiej, bladej paszczy: ,
-

I co, nieźle zwiałem tym chuderlakom - Żerlag pochwalił samego siebie. - Jestem

wielki, ale też i szybki. Miałem ich naprawdę piekielnie dosyć. Ten przemądrzały Ralgut już
chyba bardziej nie potrafi zadzierać swego obrzydliwego, mikrego nosa. Niech go czarna
otchłań pochłonie razem z całą resztą tych durni. Niech teraz się tłumaczą przed Wielkim
Smokiem, skoro są
127
tacy bystrzy. Niech ich rozmaże po ścianach swej królewskiej groty!
Następnie wielki pancernik zwrócił się do kogoś jeszcze:
-

Dobrze ci w moim brzuchu, ludzki pomiocie?

Pan Szymon zachował pełną świadomość i to chyba
było najgorsze. Mężczyzna leżał na dnie wielkiego żołądka zatopiony w jakąś ciepłą,
bulgoczącą ciecz. Miał nadzieję, że nie są to prawdziwe soki trawienne. Panowała tu
całkowita ciemność. Już nie można było mówić o smrodzie tego miejsca. To prawdziwie
trujące, żrące opary wdzierały się do nosa i gardła mężczyzny. Wręcz czuł ich obrzydliwy
smak. Wzbudzało to w nim odruchy wymiotne. Pan Polak dziwił się, że jeszcze się nie otruł
lub nie udusił tymi wyziewami. Za to dobrze słyszał dudniący głos potwora. Nawet rozumiał
jego mowę. Również sam próbował coś powiedzieć, jednak wszelkie wypowiadane słowa
niknęły gdzieś we wnętrzu żołądka.
-

Musisz się z tym pogodzić, że twój głos już nigdy nie wydostanie się na zewnątrz.

Jednak mów śmiało, ja cię słyszę wewnątrz siebie. Czuję także twój strach. Twoje poczucie

background image

beznadziejności miesza się z panicznym przerażeniem. Karmię się tymi kąskami i uwierz mi
na słowo, że bardzo mi to smakuje.
Zadowolony z siebie potwór westchnął, po czym znów zaczął mówić:
-

Wiesz co, ludzki robalu? Nit chciałbym pozwolić, abyś znikał w takiej nudnej

bezczynności. Mnie też by się nudziło. Zabawmy się w coś diabelnie porywające-
128
go. Nazywam tę zabawę: Realną Piekielną Grą. Ja będę wtłaczał do twojego umysłu moje
myśli. Ty będziesz na nie odpowiadać. Możesz nawet się bronić czy kontratakować. Takich
twardych graczy lubię najbardziej. Stworzymy nasz wspólny świat. Jak dojdziesz już do
pewnej wprawy, to zagram trochę ostrzej. Wprawdzie inni mówią, że nie jestem zbyt
rozgarnięty, ale za to jestem silny. Zobaczymy, jak ty sobie poradzisz. Jestem ciekawy, w
jakiej jesteś formie, mały, wątły człowieczku z nowych czasów.
Następnie Żerlag zamilkł, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu znów się odezwał:
-

Co na przykład powiesz na ten ponury las?

Nagle pan Szymon ujrzał rozległy sosnowy bór ze
starymi, schorowanymi drzewami. Niektóre były mocno powykręcane. Inne, nagie, w ogóle
nie miały igieł. Nie było tu widać żadnych ścieżek. Niżej, pomiędzy drzewami, rosły gęste
krzaki poprzetykane obrzydliwymi pajęczynami. Niektóre zarośla straszyły długimi
cierniami.
-

Wolisz lato, czy też może zimę? - zapytał mistrz Realnej Piekielnej Gry. - Czasem

podróżuję na północ, gdzie lód nie topnieje.
W tym momencie zrobiło się bardzo zimno. Pan Szymon spostrzegł, że stoi po łydki w
śniegu. Cały czas padało. Zaczął także wiać silny wiatr przechodzący w prawdziwą zamieć.
Trudno było cokolwiek dostrzec z odległości trzydziestu metrów.
-

No dalej, broń się, nędzny ludziku. Wymyśl trochę ciepła. Sprowadź jakąś swoją

milutką wiosnę.
129
Pan Polak zaczął sobie wyobrażać, że wieje ciepły wiatr, że zza chmur wychodzi słońce.
Myślał tak z całych sił i rzeczywiście śnieg zaczął topnieć wokół niego. Zaczęła nawet
wyłaniać się zielona trawa. Niestety potrafił tego dokonać tylko w najbliższej okolicy wokół
siebie.
-

Dobry jesteś, to nie będzie nudna zabawa - entuzjazm Żerlaga wzrastał coraz bardziej.

- A co byś powiedział na mojego pieska? - dodał demon.
Nagle gdzieś w oddali, podobnie jak tamtego wieczora pod murami Hebronu, rozległo się
wycie wilka. Mężczyzna poczuł, że jego serce opanowuje strach. Zaczął powoli wpadać w
panikę i wtedy zima znów ogarnęła te miejsca, w których jeszcze przed chwilą widoczne były
oznaki wiosny. Wycie przybliżało się bardzo szybko. Teraz można było już nawet usłyszeć
warczenie biegnącego zwierzęcia. Pan Szymon tego nie wytrzymał i rzucił się do ucieczki.
-

Obleciał cię strach, Polak? Nie chcesz walczyć z moim pupilkiem? - naśmiewał się

podziemny grubas.
-

Bądź mężczyzną!

Pan Szymon stanął i odwrócił się. Zdołał jakoś opanować strach. Teraz w rękach trzymał
pistolet, który sam wymyślił. Odbezpieczył broń, wycelował w biegnącego psa i wystrzelił
dwa razy. Trafiony wilk zaskomlał z bólu i pokulał się bezwładnie po śniegu.
-

Niezła broń, nie znam jej. Jest z twoich czasów?

-

zdziwił się gruby diabeł. - Nie ciesz się tak bardzo, człowieku, zyskałeś tylko

chwilową przewagę. Mój wilk, tak jak w każdej grze, ma więcej" niż jedno życie.
130
Pan Polak zaczął sobie wyobrażać, że wieje ciepły wiatr, że zza chmur wychodzi słońce.
Myślał tak z całych sił i rzeczywiście śnieg zaczął topnieć wokół niego. Zaczęła nawet

background image

wyłaniać się zielona trawa. Niestety potrafił tego dokonać tylko w najbliższej okolicy wokół
siebie.
-

Dobry jesteś, to nie będzie nudna zabawa - entuzjazm Żerlaga wzrastał coraz bardziej.

- A co byś powiedział na mojego pieska? - dodał demon.
Nagle gdzieś w oddali, podobnie jak tamtego wieczora pod murami Hebronu, rozległo się
wycie wilka. Mężczyzna poczuł, że jego serce opanowuje strach. Zaczął powoli wpadać w
panikę i wtedy zima znów ogarnęła te miejsca, w których jeszcze przed chwilą widoczne były
oznaki wiosny. Wycie przybliżało się bardzo szybko. Teraz można było już nawet usłyszeć
warczenie biegnącego zwierzęcia. Pan Szymon tego nie wytrzymał i rzucił się do ucieczki.
-

Obleciał cię strach, Polak? Nie chcesz walczyć z moim pupilkiem? - naśmiewał się

podziemny grubas.
-

Bądź mężczyzną!

Pan Szymon stanął i odwrócił się. Zdołał jakoś opanować strach. Teraz w rękach trzymał
pistolet, który sam wymyślił. Odbezpieczył broń, wycelował w biegnącego psa i wystrzelił
dwa razy. Trafiony wilk zaskomlał z bólu i pokulał się bezwładnie po śniegu.
-

Niezła broń, nie znam jej. Jest z twoich czasów?

-

zdziwił się gruby diabeł. - Nie ciesz się tak bardzo, człowieku, zyskałeś tylko

chwilową przewagę. Mój wilk, tak jak w każdej grze, ma więcej" niż jedno życie.
130
Po tych słowach zaskoczony pan Polak dostrzegł, jak pies zaczyna się podnosić. Zwierzak
znów wyszczerzył kły i zawarczał, gotowy do pościgu. Mężczyzna rzucił w niego pistoletem i
ponownie ruszył biegiem przed siebie. Uciekał, ile tylko miał sił w nogach. Śnieg był wysoki.
Czuł, że zaczyna brakować mu tchu. Co chwilę przedzierał się przez- cierniste zarośla,
boleśnie raniąc nogi. Warczenie i wycie bestii było coraz bliżej.
-

Mam jeszcze inne pieski w swojej hodowli - krzyknął z satysfakcją opasły demon.

Naraz skowyt wielu zgłodniałych wilków zaczął dochodzić z innych stron. Zwierzęta
nadbiegały z boków, nawet z przodu. Zdołały już okrążyć swą ofiarę i teraz zaciskały
śmiertelny potrzask.
-

Będziesz tylko uciekał, tchórzu? Wymyśl dla siebie jakieś schronienie. Niech trochę

potrwa ta zabawa - domagał się Żerlag.
Pan Szymon ze wszystkich sił zaczął sobie wyobrażać leśną, drewnianą chatę z dymiącym
kominem. Po chwili ku swej radości taki domek właśnie ujrzał. Nadzieja na ratunek dodała
mu sił. Przyspieszył biegu i wpadł do środka leśniczówki. Zatrzasnął za sobą drewniane
drzwi.
„Szafa, szafa, jakaś ciężka szafa" - intensywnie myślał mężczyzna. - „O, jest nareszcie". -
ścigany naparł na ciężki mebel i przysunął go do drzwi, barykadując szczelnie wejście.
Słyszał, jak wilki dopadły już do domu. Drapały pazurami w drewniane ściany.

„Okno" - pomyślał wystraszony mężczyzna i dopadł do otwartych drewnianych okiennic.
131
W tej samej chwili w otworze okiennym pojawił się łeb dużego wilka z rozdziawionym
pyskiem. Pan Polak grzmotnął go drewnianymi drzwiczkami, zatrzaskując okiennice. Rozległ
się jęk i piszczenie obolałego psa. Mężczyzna pośpiesznie zaryglował okiennice drewnianym
skoblem i dalej nadsłuchiwał odgłosów z zewnątrz.
-

Myślisz, że to były groźne drapieżniki? - usłyszał gruby głos demona. - Nie spotkałeś

jeszcze mojego największego ulubieńca.
Wtem za drzwiami rozległo się warczenie jakiegoś gigantycznego wilczego potwora. Było go
słychać nawet ponad dachem. W pewnym momencie cały dom zaczął się trząść.
„O nie, ta bestia chyba dobiera się do sufitu" - pomyślał zrozpaczony mężczyzna.

background image

Belki dachu trzeszczały. Pan Szymon wyobrażał sobie z całych sił, że sufit jest mocny, ale nic
to nie pomagało. Z powały sypały się wióry i trociny.
-

Tatusiu! - naraz rozległ się jakiś delikatny, dziecięcy głos. - Tatusiu!

Uwięziony nie wierzył własnym oczom.
-

Tomeczku, dziecko, co ty tu robisz?

Zaskoczony ojciec spostrzegł, że po drewnianej podłodze biegnie do niego jego małe,
pięcioletnie dziecko.
-

Tomku, jak tu się dostałeś, syneczku? - zapytał tata i przytulił małego chłopczyka.

W suficie rozległ się złowrogi "dźwięk łamanej belki. Gigantyczna wilcza bestia wyrwała
wąski kawałek dachu i teraz próbowała wcisnąć zmarszczony, wściekły pysk do środka
pomieszczenia.
132
w
-

Tatusiu, nie bój się. Będę walczył z tobą. Zobacz, jaki mam miecz - mówiąc to,

chłopiec uniósł w górę drewniany, zabawkowy mieczyk.
Ojciec poczuł, jak jego zrozpaczone serce topi się niczym wosk. Przygarnął chłopczyka
mocno w swoje objęcia. Zaczął płakać. Nabrał powietrza i przez łzy powiedział:
-

To ja powinienem obronić ciebie, mój synku, ale nie potrafię. Nie mamy żadnych

szans. Wybacz mi.
-

Nie bój się, tato! Tato, Tato! - to wołanie rozbrzmiewało coraz głośniej.

Pan Polak ocknął się ze swego widzenia.
-

No co ty, wychodzisz z gry? - zawołał rozczarowany Żerlag.

Pan Szymon znów uświadomił sobie, że tak naprawdę to leży na dnie wielkiego żołądka
obrzydliwego stwora.
-

Tato, jesteś tam? - znów rozległ się ten okrzyk.

-

Co to za światło, tutaj? - krzyknął oślepiony demon.

Pan Szymon także zauważył mocny błysk gdzieś na zewnątrz przeźroczystego cielska
potwora. Prawie w tej samej chwili rozległo się głośne wołanie:
-

Elohim!

Przeplótł je krótki, urwany ryk Żerlaga:
-

Abdur Lucrrll... - gruby głos diabła urwał się w jednej chwili, a po skalnym podłożu

potoczył się jego ucięty, wielki łeb.
Teraz światło jaśniało jeszcze mocniej. Jakaś postać podeszła do boku leżącego martwego
cielska.
133
-

Tato, jesteś tam? Chyba widzę cię w środku.

-

Tomku, to naprawdę ty? Jestem tu, wewnątrz. Co się stało? - głos uwięzionego ojca

wydobywał się teraz przez przeciętą gardziel zabitego olbrzyma.
-

Tato, wydostanę cię stamtąd. Trzymaj się jak najdalej ode mnie.

Tomasz zbliżył się jeszcze bardziej do leżącego cielska Żerlaga. Jego nieruchomy łeb z
wytrzeszczonymi ślepiami leżał niedaleko. Chłopak powiedział:
-

Panie mój, wszechpotężny Mocarzu, ..proszę, daj mi siłę i dobrego cela.

Na te słowa ciało młodego Strażnika zaświeciło jeszcze jaśniej. Następnie Tomiasz zrobił
porządny zamach mieczem i ze świstem przeciął skórę na brzuchu olbrzyma. Pomimo silnego
uderzenia rozciął tylko wierzchnią warstwę cielska. Zamierzył się po raz drugi i anielskie
ostrze weszło znacznie głębiej, sięgając aż gigantycznego żołądka. W jednej chwili trysnęły z
wnętrza wielkie ilości obrzydliwego płynu, a wraz z nim wysunął się na zewnątrz jakiś wielki
przezroczysty wór. Na jego dnie leżał uwięziony, skulony człowiek. Tomasz zrobił kolejny
zamach. Wymierzył ponad sylwetką taty i ciął mieczem po raz trzeci. Wielki żołądek w

background image

końcu pękł na pół, wylewając na ziemię swe soki wraz z wycieńczonym, ale jeszcze żywym
więźniem.
-

Tato! - zawołał chłopak i skoczył do wymęczonego ojca.

Objął go obiema rękami i przycisnął ze wszystkich sił. Mokry, sponiewierany tata aż stęknął i
zakaszlał. Następnie wykrztusił z siebie:
134
-

Mój dzielny syn - i lekko się uśmiechnął.

Tomasz uniósł broń swego przyjaciela, którą trzymał
za plecami ojca i powiedział:
-

Tato, chwyć szybko razem ze mną rękojeść tego anielskiego miecza.

Pan Szymon spojrzał na pradawny oręż. Z niemałym wysiłkiem wyciągnął swą drżącą dłoń i
objął nią rękojeść tuż obok dłoni Tomka. Wtedy rozbłysła nieopisana światłość. Pochłonęła
obu Polaków. Gdzieś wewnątrz niej zabrzmiał okrzyk syna:
-

Wujek Elezar! Jak dobrze, że jesteś! Udało się nam!

Rorfcriał 15
Pokute
waj wojownicy szli pośpiesznie ku pałaco-■ wi króla Judy. Idąc zdecydowanym krokiem,
szybko mijali mieszkalne domy Hebronu. Wyglądali na mocno podenerwowanych. W końcu
doszli do jasnoszarego, kamiennego muru ogradzającego pałac Dawida. Strażnik otworzył
natychmiast drewnianą bramę. Joab i jego brat Abiszaj wkroczyli na wewnętrzny dziedziniec.
Stało tam już kilku mężczyzn. Przestępo-wali niecierpliwie z nogi na nogę, wyczekując
nadchodzących oficerów.
- Na wszystkie rumaki Egiptu, Joabie, Abiszaju, nareszcie jesteście! - zawołał Benajasz
stojący pomiędzy dworzanami. - Król jest wściekły. Nie drażnijmy go już dłużej. Chodźmy
szybko.
Mężczyźni skierowali się ku największemu budynkowi wśród pałacowych zabudowań.
Następne stare drzwi
137
zostały otwarte przez kogoś od wewnątrz i Benajasz wprowadził wszystkich do przestronnej
sali królewskiej. Przybyli mężczyźni podeszli jeszcze kilkanaście kroków i stanęli. Następnie
oddali niski pokłon. Wtedy rozstąpili się, pozostawiając na środku obu synów Serui.
Pod frontową ścianą na skromnym, choć ciężkim tronie zasiadał sam król Judy. Dawid patrzył
przez dłuższy czas w milczeniu na obu swoich kuzynów. Cisza, jaka zapadła w całej sali
tronowej, była trudna do zniesienia. Wszyscy wyczekiwali nieuchronnie jakieś nadchodzącej
burzy. W końcu król Judy przerwał milczenie i zawołał donośnym głosem:
-

Na świętość naszego Pana, niech każdy to usłyszy, że ani ja, ani moje królestwo nie

ponosimy winy przed Sprawiedliwym Sędzią za przelaną krew Abnera, syna Nera!
Joab natychmiast poczerwieniał na twarzy ze zdenerwowania i odpowiedział:
-

Przypomnę ci, Dawidzie, że to był nasz zaciekły wróg. To on zabił naszego brata

Asaela i należała mu się za to pomsta.
-

Wasz brat zginął z jego reki na polu bitwy nad Stawami Gibeonu. Wtedy między nami

trwała jeszcze wojna! - mówiąc to, Dawid aż wstał z tronu. - Natomiast Abner przybył do
mnie w,szczerości serca i w pokoju, aby złożyć swą broń. On się dobrowolnie poddał mojej
władzy, a ja darowałem mu życie.
-

Na wszystkich szaleńców Izraela, Dawidzie, czy Abner naprawdę był ci droższy od

nas? - zawołał Joab z zaciśniętymi, uniesionymi pięściami. - Przecież on
138
tyle razy nastawa! na twoje życie, a my narażając swoje, stawaliśmy murem, aby odgrodzić
cię od niego. Co się stało, królu, że nagle jego nazywasz przyjacielem, a nas traktujesz jak
wrogów?

background image

Na te słowa powstało małe zamieszanie wśród innych stojących dworzan i oficerów, którzy
także nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć.
-

Joabie, zamordowałeś prawego człowieka w czasie pokoju - Dawid wyciągnął prawą

rękę i palcem wskazał na winnego. - Dlatego niech odpowiedzialność za to przestępstwo
spadnie wyłącznie na głowę twoją i całego twojego rodu.
Po tych słowach władca podniósł wysoko ręce i zawołał gdzieś w górę:
-

Oby w domu Joaba nigdy nie ustały trąd, podpieranie się laską, śmierć od miecza i

głód chleba!
Następnie król zwrócił się do wszystkich dworzan i zawołał prawdziwie zasmuconym
głosem:
-

Czy wy nie wiecie, że właśnie zginął w Izraelu jego wielki wódz?

Po tych słowach Dawid wybuchnął głośnym płaczem. Chwycił obiema rękami swój kołnierz i
rozdarł piękną, białą koszulę aż do dołu. Następnie padł na kolana i zaniósł się jeszcze
żałośniejszym płaczem. Dźwięk kolejnych rozdzieranych ubrań wypełnił salę tronową. Na
widok zrozpaczonego króla mężczyzna za mężczyzną rozdzierali swe szaty i padali na kolana
w geście żałoby po wielkim wodzu.
-

Abner chciał nareszcie zgromadzić w pokoju cały naród Izraela wokół tronu Judy. On

potrafił to uczynić!
139
- wołał zapłakany syn Jessego. - Tymczasem ja czuję się jeszcze cały czas słaby, pomimo że
zostałem namaszczony na króla nad naszym plemieniem.
Następnie Dawid znów zwrócił się do Joaba i Abi-szaja stojących na środku bez ruchu, w
nietkniętych koszulach:
-

Wy zaś, synowie Serui, jesteście dla mnie zbyt potężni w swoim szaleństwie. Dlatego

niech sam Pan odpłaci złoczyńcom według ich niegodziwości.
Obaj bracia stali jakby nieporuszeni tymi słowami. Wtedy Dawid w pełni swego gniewu
zerwał się z klęczek i ruszył biegiem ku stojącym mężczyznom. Zatrzymał się tuż przed
swymi dwoma kuzynami. Stanął tak blisko, że jego rozpalona wściekłością, załzawiona twarz
prawie dotykała kamiennego oblicza Joaba.
-

Rozedrzyj swe szaty, bracie. Okaż jakiś żal, bo tylko tak możesz ocalić swoje życie od

wyroku śmierci - król wycedził przez zęby bardzo poważne ostrzeżenie.
Jednak Joab nawet nie drgnął. Patrzył wciąż nie-poruszony w oczy Dawida. Wszyscy
mężczyźni na sali byli spoceni ze strachu. Wytworzyło się napięcie większe niż przed
jakąkolwiek bitwą.
-

Joabie, na całą naszą dotychczasową przyjaźń, okaż żal, a ułaskawię cię. Cały czas

jesteś mi drogi - zapewniał go władca.
Syn Serui patrzył jeszcze przez chwilę nieruchomo na króla i w końcu powoli uniósł ręce. To
samo uczynił Abiszaj. Następnie mężczyźni zacisnęli dłonie na kołnierzach swych koszul.
Wtedy bez jakiegokolwiek drgnięcia obojętnych twarzy zaczęli powoli rozdzierać
140
ubrania na piersiach, aż ukazały się umięśnione, owłosione torsy. Następnie Joab i Abiszaj
opuścili luźno dłonie i nadal wpatrywali się chłodnym wzrokiem w oczy króla.
-

Dobrze uczyniliście - powiedział Dawid, kiwając głową z aprobatą. - Zróbcie to samo

ze swymi sercami. Teraz, bracia, nałożycie wory żałobne na swe rozdarte szaty i ruszycie
wraz ze mną w kondukcie pogrzebowym za zwłokami Abnera. Podniesiemy tam głośny
lament wraz z całym plemieniem Judy, bo zginął chwalebny wódz, który chciał pokoju dla
całego Izraela.
Następnie syn Jessego zwrócił się do reszty dworzan i wojowników:
-

Niech mi Pan to uczyni i tamto dorzuci, jeślibym przed zachodem słońca tego

smutnego dnia skosztował chleba lub czegokolwiek innego.

background image

Mówiąc to, spojrzał znacząco na wszystkich. Mężczyźni zrozumieli bez słów, że lepiej będzie
dla nich, gdy będą pościć tak samo.
Po niedługim czasie z miejskiego placu Hebronu ruszył potężny kondukt żałobny. Na
królewskim wojennym rydwanie, ciągniętym przez dwa bojowe rumaki, leżało ciało generała
Abnera. Po bokach szła eskorta wojowników w złotych pancerzach, trzymająca złote tarcze.
Za rtimi kroczył zasmucony król wraz z Joabem i Abiszajem. Cała trójka była odziana w
zgrzebne wory żałobne. Następnie szli kapłani i lewici. Za nimi oficerowie, królewscy
dworzanie i znaczniejsi wojownicy. W końcu szła cała reszta mieszkańców Hebronu. Wiel-
141
ki, smętny pochód poruszał się w kierunku bramy wyjściowej, aby w końcu dotrzeć do
podnóży gór, gdzie czekał wykuty w skale nowy grób. W pewnym momencie Dawid zapłakał
rzewnie i głośno zaśpiewał ułożoną przez siebie pieśń:
„Czemu to umarł Abner, tak jak ginie nikczemnik? Wszak ręce twoje nie były spętane ani
nogi twoje nie były skute łańcuchem. Jak napadnięty przez złoczyńców umarłeś".
Biblia Tysiąclecia 2 Sm 3, 34
Joab i Abiszaj szli wraz z królem, jakby w ogóle nie-poruszeni jego smutkiem. Daleko, gdzieś
w głębi pochodu jakiś człowiek powiedział do drugiego:
- Słyszysz, jak bardzo król jest zasmucony? Słyszysz, jak lamentuje nad śmiercią Abnera?
Podobno zarządził post do końca dnia. Sam nie chce wziąć nic do swoich ust. Nie wierzę,
żeby to z jego ręki zginął syn Nera. Nasz król jest jednak prawym władcą.
Rorfcria116
Zamach ma król a
■ a północnym wschodzie, daleko od gór He-bronu, w Machanaim panował tego dnia W ▼
skwierczący upał. Miasto było położone znacznie niżej niż górska stolica Judy i palące słońce
dawało się tu o wiele bardziej we znaki. Nawet tak wytrzymałe zwierzęta jak osły i wielbłądy
chowano do cienia. Iszboszet, syn Saula, król Izraela, przez cały dzień również chronił się
przed spiekotą w swej sypialni. Pomimo że było to jedno z najchłodniejszych pomieszczeń
pałacu, władca czuł się tam i tak bardzo osłabiony. Zawsze źle znosił wysokie temperatury,
jednak tego dnia brak sił i zawroty głowy nie pozwalały mu podnieść się z łóżka. Do tego
jeszcze Abner, dowódca wojsk Izraela, stale nie wracał do stolicy.
„Gdzież on się podziewa?" - rozmyślał zmartwiony Iszboszet. - „Na wszystkich narwańców
Izraela, chy-
1
143
ba się nie obraził po naszej sprzeczce o tę jedną kobietę".
Wtem rozległo się kołatanie do drzwi sypialni.
-

Wejść - odpowiedział półgłosem król.

Drzwi uchyliły się ze skrzypnięciem. Jedna z nadwornych służących wsunęła ostrożnie
głowę, ukłoniła się i powiedziała:
-

Panie mój, przybyli dowódcy twego wojska, podwładni Abnera: Bana i Rekab. Są

wyczerpani po długiej podróży, ale proszą, abyś przyjął ich choć na chwilę. Mają wieści o
synu Nera.
-

To na co czekasz, głupia kobieto, wołaj ich tutaj w tej chwili! - rozkazał władca

Izraela.
Iszboszet z niemałym wysiłkiem usiadł na łóżku, aby pokazać swym oficerom, że ma jednak
sporo siły. Niestety natychmiast poczuł zawroty głowy i bardzo pobladł na twarzy.
Po chwili do osobistej sypialni króla weszli pewnym krokiem dwaj mocno zbudowani
oficerowie. Obaj mieli rozpalone i spocone twarze. Pancerze na ich piersiach pokrywała
gruba warstwa kurzu. Ciężko dyszący mężczyźni pokłonili się niezbyt starannie. Za nimi stała
odźwierna, służąca Iszboszeta, która usłyszała:

background image

-

Zostaw nas samych i zamknij za sobą drzwi.

W komnacie pozostał tylko król wraz z dwoma dowódcami.
-

Mówcie! - władca rzucił krótki rozkaz.

-

Na wszystkie przekleństwa Izraela, złe wieści, panie - Bana rozpoczął meldunek.

144
-

Jak złe? - syn Saula domagał się dokładniejszych wyjaśnień.

-

Abner nie żyje. Został zdradziecko zamordowany przez ludzi Dawida w Hebronie.

-

Na życie Pana, co ty mówisz, człowieku! Czy jesteście pewni? - zawołał całkowicie

zaskoczony król.
-

Na głowy moich dzieci, przysięgam, że to prawda - zarzekał się oficer.

Iszboszet poczuł, jak paraliżujące przerażenie ogarnia całe jego drżące ciało. Natychmiast
powróciły mocne zawroty głowy i nudności. Władca Izraela zdołał jedynie przekląć
półgłosem:
-

Judzkie psy, niech sam Pan ich osądzi.

I padł omdlały na swe łóżko.
Obaj wojownicy nie czekali ani chwili. Rekab natychmiast zaryglował drzwi od środka i
chwycił w ręce stojący obok spory kosz z prażonym ziarnem. Bana wyjął miecz, doskoczył
do nieprzytomnego króla i błyskawicznym pchnięciem, bez mrugnięcia oka zatopił swe ostrze
w brzuchu władcy. Król otworzył usta i wybałuszył oczy z bólu. Gwałtowny cios wstrząsnął
całym jego ciałem. Oficer wyszarpnął zakrwawioną broń z powrotem na zewnątrz. Zrobił
mocny zamach i ponownie, tym razem oburącz, ciął mieczem wprost w szyję leżącego
Iszboszeta.
Po chwili drzwi od sypialni otworzyły się i obaj dowódcy spokojnym krokiem wyszli z
królewskiej komnaty, kierując się do wyjścia z pałacu. Wtem wypadła prosto na nich
zaciekawiona nadworna służąca, pytając:
-

Na miłosierdzie Elohima, jak czuje się król?

145
-

Nasz pan Iszboszet rozkazał, abyśmy już wyszli, bo chce spać. Rozkazał jeszcze, żeby

nikt mu nie przeszkadzał - wyjaśnił Rekab trzymający pod pachą pleciony kosz.
Nagle mężczyzna dostrzegł na nim czerwoną plamę i natychmiast przycisnął tę pobrudzona
stronę do swego ciała.
-

Dostaliśmy trochę prażonego ziarna na drogę - dodał wojownik, po czym spokojnie

pożegnał odźwierną.
-

Niech Pan strzeże was wszystkich tu w pałacu. My ruszamy w dalszą podróż.

-

Bywajcie zdrowi - odpowiedziała służąca.

Następnego dnia, jeszcze przed świtem rozległo się głośne dudnienie do bramy Hebronu.
Pomimo że strażnicy długo nie reagowali, ten ktoś wcale się nie zniechęcał. Nocny przybysz
grzmocił we wrota z całych sił, jak gdyby miał niecierpiącą zwłoki sprawę wagi państwowej.
W końcu któryś z odźwiernych zawołał z wieży nad wjazdem do miasta:
-

Na litość Władcy jutrzenki, kto tam tak grzmoci po nocy?

-

To my, Bana i Rekab, synowie Rimmona z Beerot z pokolenia Beniamina! Jesteśmy

dowódcami oddziałów królewskich.
-

Bramy Hebronu zamknięte, szczególnie dla wrogów. Przecież widzicie, że jeszcze nie

świta. Odejdźcie stąd, bo wystawię łuczników i zrobimy z was sito
-

przestrzegł głos z wewnątrz miasta.

146
-

Jesteśmy tu sami. Wczoraj zbiegliśmy z dworu Iszboszeta! - nowo przybyli nie dawali

za wygraną. - Przynosimy królowi Dawidowi, naszemu panu, wspaniałą nowinę. Syn Jessego
zatriumfował nad swymi wszystkimi wrogami. Wszechmocny Elohim poddał pod jego
panowanie całego Izraela. Natychmiast prowadźcie nas do króla!

background image

Po chwili dało się słyszeć trzeszczenie otwieranego rygla i wrota rozchyliły się. Z wnętrza
miasta wypadło siedmiu strażników z mieczami i włóczniami w rękach. Natychmiast otoczyli
obu przybyszów.
-

Nie możecie stanąć przed królem uzbrojeni! - zawołał dowódca. - Oddajcie broń!

Obaj bracia bez wahania przekazali swój cały oręż.
-

Co jest w tym koszu? - zapytał dowódca straży.

Rekab przycisnął pleciony pojemnik mocniej do
piersi, mówiąc:
-

To jest nasz dar dla króla.

-

Otwórz! - rozkazał strażnik.

-

Oficer Izraelskiej armii uniósł wieko i pokazał prażone ziarno.

-

Nasz król ma ziarna pod dostatkiem. Nie macie tam jakiejś' broni? - upewniał się

dowódca oddziału.
-

Przysięgam na nasze głowy, że oddaliśmy wam wszystko.

-

Jeśli kłamiesz, to stracicie je natychmiast - poważnie zakomunikował odźwierny.

-

Wiem o tym, dlatego mówię prawdę - Rekab głośno potwierdził, że rozumie powagę

sytuacji.
147
Strażnicy szczelnie otoczyli wrogich oficerów. Dowódca oddziału zawołał:
-

Ruszamy do króla!

Zaspany syn Jessego właśnie wszedł do sali tronowej. Był potargany i stale ziewał.
-

Co to za ważna sprawa? - zapytał stojącego przy drzwiach Benajasza.

-

Panie mój, ujęliśmy pod bramą dwóch oficerów z plemienia Beniamina. Twierdzą, że

są dowódcami oddziałów Iszboszeta. Mówią też, że uciekli od swojego króla, aby oznajmić ci
wprost niezwykłe nowiny.
-

No to bardzo ciekawe. Zatem wprowadź ich, mój przyjacielu - rozkazał Dawid, po

czym usiadł zaciekawiony na swym tronie.
Po chwili drzwi sali królewskiej otworzyły się i siedmiu strażników wprowadziło obu
izraelskich przybyszów. Natychmiast padli oni na kolana, dotykając głowami ziemi.
Eskortujący ich słudzy Dawida skłonili się z szacunkiem, nie spuszczając z oka wrogich
oficerów.
-

Bądź pozdrowiony, panie nasz, królu! - zawołał Bana.

-

Bądź pozdrowiony, Boży wybrańcu - dodał Rekab.

-

Czemu zawdzięczam te honory od dowódców nieprzyjacielskiej armii? - zapytał

uprzejmie syn Jessego.
-

Panie nasz, przynosimy ci wielce pomyślne wieści.

-

Mówcie, słucham - władca Judy rozsiadł się wygodniej i skupił uwagę na mówiących.

148
Rekab postawił kosz przy swoich nogach. Sam podniósł się, uniósł obie ręce i uroczyście
ogłosił:
-

Dziś wszechmocny Elohim zapewnił pomstę naszemu panu Dawidowi nad Saulem i

całym jego rodem.
Następnie podniósł się Bana i dodał:
-

Dziś Pan panów wypełnia przez nasze ręce przepowiednię, jaką dał kiedyś tobie, nasz

władco. Teraz już cały Izrael wraz z królem Iszboszetem są rzuceni pod twoje stopy, o królu.
-

Skąd ta pewność? - dopytywał się Dawid.

-

Bo w tym oto koszu - wyjaśniał dalej Rekab, zanurzając dłoń w prażonym ziarnie - w

tym koszu przynieśliśmy dowód.
Mówiąc to, mężczyzna z triumfalną miną wyciągnął coś na zewnątrz i uniósł to wysoko nad
sobą.

background image

Niektórzy strażnicy aż jęknęli z przejęcia. Któryś z wrażenia zakrył dłonią usta. Zaskoczony
Dawid natychmiast poderwał się z tronu i podszedł bliżej, aby się przyjrzeć, czy go oczy nie
mylą. Rekab trzymał bowiem za włosy obcięta, zakrwawioną głowę króla Iszboszeta.
-

Oto nasz dar dla ciebie, panie - powiedział Rekab.

Sprawiał teraz wrażenie bardzo pewnego siebie.
-

Skąd macie tę głowę? - zapytał zszokowany król.

-

Wczoraj własnoręcznie zdobyliśmy to trofeum w pałacu Machanaim w królewskiej

sypialni - wyjaśniał Bana. Miał przy tym wielce dumną minę. - W ten sposób przez nasze ręce
Pan nieba i ziemi wypełnił proroctwo o pełni twej władzy, nasz królu.
149
Dawid zaczął chodzić nerwowo wokół obu oficerów i ich strażników. Na chwilę zasłonił
dłońmi swą twarz, jak gdyby zaczął nad czymś rozpaczać, i w końcu zawołał gniewnym
głosem:
-

Słuchajcie, Rekabie i Bano! Czy wiecie, co uczyniłem kiedyś z człowiekiem, który

obwieścił mi wiadomość o śmierci króla Saula? Na życie Pana, który wybawił mnie z
każdego niebezpieczeństwa, ten wojownik myślał, że przynosi dobre wieści. Chlubił się tym,
że własnoręcznie dobił rannego syna Kiszą na'polu bitwy. Powiem wam, co z nim uczyniłem.
W Siklag skazałem go na śmierć, bo podniósł rękę na Bożego wybrańca!
-

syn Jessego wołał coraz bardziej zagniewany. - Cóż dopiero teraz, gdy dwaj złoczyńcy

zamordowali sprawiedliwego człowieka w jego domu, na jego własnym łóżku. Czy myślicie,
że nie zażądam waszej krwi za tę królewską głowę? - Dawid wołał do przestraszonych synów
Rimmona.
Zaskoczony Rekab z wrażenia włożył swój łup z powrotem do kosza.
-

Na sprawiedliwość Elohima - wołał dalej władca

-

skazuję was na śmierć za ten haniebny postępek!

Mówiąc to, skinął na swych strażników. Oni dopadli skazańców i wykręcili im ręce. Kolejni
przyłożyli ostre miecze do ich gardeł.
-

Ale panie nasz - wołał stękający z bólu Bana - to przez nasze ręce zyskałeś pełnię

władzy. Czy tak się nam odwdzięczasz?
Jednak król nie odpowiedział im już ani słowa. Straż wyprowadziła krzyczących więźniów na
zewnątrz. Syn
150
Jessego podszedł i padł na kolana przed zakrwawionym koszem. Następnie zwrócił się do
stojącego przy drzwiach Benajasza:
- Obudź wszystkich, bracie. Dziś jest znów dzień żałoby. Mamy następny pogrzeb.
Pochowamy tę królewską głowę w grobie razem z Abnerem, synem Nera.
Rozdział 17
Ma pomoc Dawfóowi
Niewyobrażalnie jasne i ciepłe światło nadal nie pozwalało dostrzec czegokolwiek. Jednak
uradowany Tomasz i jego tata byli świadomi stałej obecności Elezara.
-

Szymonie, czy słyszysz mnie? - pytał oficer Armii Zwierzchności.

-

Chyba tak - padła cicha odpowiedź wycieńczonego mężczyzny.

-

Czy pamiętasz, co się z tobą działo?

-

Pamiętam, ale wolę tego nie wspominać - pan Polak próbował unikać niewygodnych

pytań.
-

Nie uciekaj przed tymi wspomnieniami. Twoje męskie serce musi nad nimi

zapanować. Stale powtarzaj sobie, że wraz z Tomaszem dzięki mocy Elohima pokonaliście
Żerlaga.
153

background image

-

Łatwo ci mówić. Ty nie byłeś wysysany w tym cuchnącym żołądku - odpowiedział

tata Tomka.
-

Wiem, że to było koszmarne zdarzenie, ale wyszedłeś z tego. Spróbuj teraz wydobyć

na wierzch poczucie zwycięstwa, bo taka jest prawda. Ona wyzwoli cię od strasznych
wspomnień. To zwycięstwo, jak każde, wymagało zaciekłej walki, bólu, wytrwałości i wiary.
Jednak walczyliście dzielnie i zwyciężyliście.

>

-

Tak, wujku, zwyciężyliśmy - powtórzył szczęśliwy Tomasz.

-

Czy zwyciężyliście, Szymonie? - Elezar domagał się potwierdzenia od taty Tomka.

-

Tak - prawie szeptem odpowiedział pan Polak.

-

Co tak? - drążył dalej jasnowłosy wojownik.

-

Dzięki mocy Elohima zwyciężyliśmy tego ohydnego, śmierdzącego, przewalistego

Żerlaga! - podenerwowany pan Szymon zebrał w sobie siły i wypowiedział dobitnie te słowa.
-

Elohim Menaceach! Kawod Elohim! - zawołał Elezar.

-

Kawod, Kawod - odpowiedzieli prawie jednocześnie Tomasz i jego ojciec.

Po tych słowach wszechogarniający blask zaczął blednąc. Stawał się wyraźnie coraz słabszy,
aż wreszcie powyżej linii wzroku zarysowała się jakaś nieduża, świecąca tarcza. Teraz ona
była jedynym, choć już słabszym źródłem światła. Po chwili zaskoczony Tomasz zawołał:
-

To jest przecież słońce!

154
Słońce zaczęło wyraźnie odcinać swój blask od błękitnego nieba. Poniżej mężczyźni zaczęli
dostrzegać góry wznoszące się nad pobliskimi łąkami. Ku zdziwieniu nowo przybyłych
pastwiska nie były puste, ale wypełnione tłumem ludzi. Dziesiątki tysięcy mężczyzn niczym
wielkie jezioro otaczało obwarowane, górskie miasto.
-

To Hebron! - zawołał radośnie Tomasz. - Wróciliśmy! Ale co tu robią te tłumy?

Elezarze, czy to jest oblężenie? Chyba nie będzie znowu jakiejś bitwy?
Zakłopotany Tomasz spojrzał pytająco najpierw na swego wujka, a później na tatę i aż się
przestraszył tego widoku. Jego ojciec był blady jak ściana. Wychudzone kości policzkowe
jakby chciały przebić się przez cienką skórę. Mokre, odbarwione ubranie wisiało na
szpiczastych ramionach i łopatkach. Nieogolony zarost na brodzie i pod nosem jeszcze
bardziej przydawały wrażenia biedy i mizerności pana Polaka. Jednak najgorsze było to, że
całkowicie posiwiał. Wyglądał teraz jak dziadek.
-

Tato, czy ty dobrze się czujesz?

-

Nie za dobrze, ale cieszę się, że w ogóle żyję.

-

Żyjesz, drogi Szymonie, i szybko dojdziesz do pełni sił - umacniał go Elezar.

Następnie zwrócił się do syna i powiedział:
-

To nie jest ani oblężenie, ani przygotowanie do bitwy, Tomaszu.

-

Więc dlaczego jest tyle chorągwi i taka masa uzbrojonych wojowników? - dziwił się

chłopak.
-

Tu zgromadzili się wszyscy hebrajscy mężczyźni, aby ogłosić, kto jest ich nowym

królem - wyjaśnił wiel-
155
ki strażnik, uśmiechając się przy tym radośnie. - Te chorągwie oznaczają jedenaście pokoleń
Izraela. Dwunaste, plemię Judy, jest wewnątrz miasta. Naród znów jest razem, chociaż to
niełatwe. Chodźmy, bo nasz przyjaciel Dawid będzie zapewne potrzebował jeszcze naszej
pomocy.
Trójka ruszyła ku tłumowi. Zbliżyli się akurat do chorągwi pokolenia Beniamina i zaczęli się
przeciskać między dziwnie wzburzonymi mężczyznami. Wszyscy byli tu mocno
podenerwowani. Wszędzie słychać było głośne rozmowy, a nawet sprzeczki. Wielki gwar
wypełniał to miejsce, jakby to był jakiś gigantyczny rynek.

background image

-

Ty śmiesz mówić, że Dawid miałby być królem całego Izraela? - wołał jakiś oburzony

mężczyzna do swego towarzysza. - Mattanie, to górskie powietrze chyba odebrało ci rozum.
Przecież na synu Jessego ciąży wyrok śmierci. Przestępca nie może być królem.
-

Na życie Elohima, a któż inny nałożył na niego ten wyrok, jak nie Saul - odpowiedział

Mattan. - Przecież nasz król zginął w bitwie. Jego synowie też nie żyją. Dawid mocno urósł w
siłę. Kto mu się teraz sprzeciwi? Poza tym nie jestem przekonany o jego winie.
-

No nie wierzę własnym uszom! - oburzył się tamten.

Podobnym rozważaniom wprost nie było końca. Elezar prowadził obu Polaków przez ten
rozkrzyczany tłum.
156
-

Pospieszmy się - wołał dzielny cherub. - Musimy dotrzeć jak najszybciej do pałacu.

Syn Jessego potrzebuje nas. Trzymajcie tempo.
Wiele wysiłku pochłonęło dojście do bramy miasta. Tutaj dopiero panował prawdziwy ścisk.
Aż trudno było wziąć głębszy oddech. Na szczęście jeden ze strażników stojących na murze
zawołał:
-

Elezar, tam jest Elezar! Wpuśćcie go.

W bramie pojawiła się eskorta z dzielnym, starym Szammą na czele. Grupa strażników bez
litości rozpychała tłum. Wojownicy wrzeszczeli na tych, którzy nie chcieli się rozstąpić.
Niektórych stłoczonych wręcz straszyli bronią. W końcu dotarli do ściśniętej w tłumie trójki
mężczyzn.
-

Tomiaszu, i ty tu jesteś? Jak dawno cię nie widziałem - uradował się dowódca. -

Chodźcie, król potrzebuje teraz wsparcia zaprzyjaźnionych oficerów.
-

Poczekaj, Szammo, jest z nami także mój ojciec!

-

zawołał Tomasz, próbując przekrzyczeć ten cały zgiełk.

-

Obaj trzymajcie się Elezara i chodźcie za nami!

-

wołał Szamma.

Eskortujący wojownicy ruszyli z powrotem w kierunku pałacu. Bardzo stanowczo rozpychali
wszystkich na boki.
-

Z drogi, jazda, posunąć się! - wrzeszczeli.

Z bramy wyskoczyli im do pomocy jeszcze inni Judejczycy i w końcu Elezar, Tomasz i pan
Szymon zdołali się wcisnąć do wnętrza miasta. Tu panowała zupełnie inna atmosfera. Nie
było rozszalałego tłumu. Nikt się nie kłócił. Raczej można było odnieść wrażenie, że
157
wewnątrz Hebronu każdy wyczekiwał w napięciu czegoś ważnego, co miało się wkrótce
wydarzyć.
Teraz Elezar wraz z obu Polakami mogli nawet biec ku pałacowi. Pan Szymon, choć jeszcze
wycieńczony, powoli odzyskiwał dawną formę. Coraz łatwiej dotrzymywał tempa
jasnowłosemu wojownikowi. Jednak w pewnym momencie potknął się o jakiś kamień i runął
jak długi na ubitą drogę. Tomasz natychmiast chwycił stękającego ojca za ramię, pomógł mu
wstać i znów wszyscy ruszyli przed siebie. W końcu pędząca grupa dopadła do drzwi pałacu.
Tutaj na czele odźwiernych stał dzielny Iszbaal Chakmonita, który już z daleka poznał swoich
przyjaciół:
-

Elezar, Tomiasz! Chyba sam Elohim was tu zsyła. Wchodźcie szybko, już się zaczęło!

- wołał grubym głosem dzielny strażnik. - A to kto? Stój! - groźny Iszbaal już zatrzymywał
swą stalową włócznią zdyszanego pana Polaka.
-

To mój ojciec - krótko wyjaśnił Tomasz.

-

Na litość naszego Pana, wybacz mi, bracie. Zatem wchodźcie wszyscy - zawołał

Chakmonita, po czym ruszył korytarzem ku sali tronowej na czele biegnącej drużyny.
Tutaj znów dał się słyszeć jakiś narastający gwar. Jak gdyby ktoś się kłócił. Iszbaal dobiegł
do drzwi centralnej komnaty, które natychmiast otwarto. Mężczyźni zwolnili kroku.

background image

Próbowali opanować przyspieszony oddech. Tomasz i jego tata weszli za Elezarem do
gwarnej sali królewskiej i ujrzeli niecodzienny widok. Na obrzeżach komnaty stało wielu
mężczyzn. Jeden przekrzyki-
158
wał drugiego. Wszyscy tworzyli coś na kształt półkola. Natomiast pod frontową ścianą
znajdowała się tylko jedna osoba. To był król. Milczący Dawid stał tam samotnie. Za nim na
podwyższeniu wznosił się jego pusty tron.
- Wujku, co to za ludzie? - zapytał półgłosem zaskoczony Tomek.
Rozdział 18
Wypełnione proroctwo
To są książęta pozostałych jedenastu rodów Izraela. Ich plemiona stoją właśnie pod murami
Hebronu - Elezar wyjaśnił Tomaszowi ściszonym głosem, po czym dodał: - Na szczęście są tu
jeszcze królewscy strażnicy i dworzanie.
Wtem na środek sali majestatycznym krokiem wyszedł jakiś dostojnie wyglądający
mężczyzna. Wzniósł wysoko ręce i zawołał stanowczo do wszystkich:
-

Mężowie bracia, wysłuchajcie mnie.

Gwar trpchę przycichł.
-

Syn Jessego nie może zostać królem!

-

Dlaczego nie? Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie? - padały pytania z sali.

-

Bo Saul, władca Izraela, był z naszego pokolenia Beniamina. Jego następca musi być

także z tego plemienia!
161
-

Ależ dostojny Rafu, na wszechwładzę Elohima, przecież wszyscy synowie Saula

zginęli! Jego ród wygasł! - ktoś głośno argumentował.
-

Nieprawda, żyją jeszcze wnuki. Ród Saula ma swoich następców - starszy pokolenia

Beniamina bronił rodziny swego zabitego władcy.
-

Na święte Słowo Stwórcy, czy ty nie rozumiesz, bracie, że Wszechmocny zabrał

władzę domowi Saula i dał ją Dawidowi? - zawołał jakiś człowiek w kapłańskich szatach. -
Przecież prorok Samuel własnoręcznie namaścił syna Jessego na przyszłego króla.
-

To jest podłe kłamstwo! Zaraz wszystko odszcze-kasz, ty... - wściekał się stojący na

środku Rafu, po czym rzucił się z pięściami na mężczyznę w powłóczystym płaszczu.
Kilku strażników stanęło mu na drodze i siłą zatrzymało miotającego się przywódcę.
-

Czyś ty postradał zmysły, człowieku? Przecież to jest Natan, prorok Najwyższego -

zawołał Benajasz, dowódca straży królewskiej, po czym dodał: - Całe szczęście, że kazaliśmy
wam zostawić broń za drzwiami.
-

Prorok? Pewnie mówi dokładnie to, co chce Dawid - Beniaminita rzucał obelgami.

-

Nie podnoś swej ręki ani języka na proroka Pańskiego, żeby ci nie uschły - ostrzegał

go Benajasz.
-

Posłuchajcie mnie, bracia! - zawołał jakiś wielki, otyły mężczyzna, wychodząc na

środek. - Nasz Pan naprawdę wywyższył Dawida ponad wszystkich władców. Teraz, gdy nie
ma już nawet Abnera, jedy-
162
nie on może nas obronić przed Filistynami. Zaprzestańmy waśni. Niech syn Jessego
ponownie połączy nas wszystkich w siłę i niech wprowadzi pokój między nami. Plemię
Rubena zaprawdę chce Dawida na swego króla!
Na te słowa część sali zaczęła wołać:
-

Pokój, shalom, shalom Dawid! - to przywódcy pokoleń Neftalego, Zabulona, Asera i

Manassesa manifestowali swoją zgodę.
-

Przestańcie, cisza! - jakiś delikatny głos zdołał przekrzyczeć ich wszystkich.

background image

Zaskoczeni mężczyźni zamilkli dość szybko. Z tłumu wyłoniła się piękna, wysoka kobieta,
która stanęła na środku.
-

Niewiasta tutaj? Hańba! Zabierzcie ją stąd! - protestowali oburzeni przywódcy,

kierując swe twarze w stronę króla Judy.
Jednak syn Jessego nie sprzeciwiał się. Nawet teraz stał nieporuszony. Jakby nie chciał
zabierać głosu w swojej sprawie.
-

To jest przecież Mikal, królowa Judy, żona Dawida! - ponownie odezwał się starszy

rodu Beniamina. - Królowa ma tu prawo mówić.
Wszyscy-ucichli, a głos zabrała Mikal:
-

Powiedzcie mi, niewierni zdrajcy, dlaczego tak prędko zapomnieliście o moim ojcu,

Saulu. On zapewniał wam pokój i bezpieczeństwo przez czterdzieści lat, a wy,
niewdzięcznicy, tak mu się odwdzięczacie? Dawid niech nadal rządzi Judą, ale król całego
Izraela powinien być z rodu mojego ojca Saula.
163
-

Hańba, wstyd, zabrać ją stąd! Dawidzie, czy pozwolisz, aby twoja żona cię obrażała? -

kipiała gniewem starszyzna.
-

Zamilcz, kobieto! - zawołał donośnym głosem jakiś przywódca. - Plemię Issachara

również chce Dawida na tron Izraela!
-

Posłuchajcie mnie, ludzie! Posłuchajcie mnie! - ktoś wykrzyknął głośno.

Na te słowa Tomasz zamarł z przerażenia, bo na środek sali wyszedł nie kto inny, jak jego
ojciec. Po chwili jednak strach w sercu chłopaka ustąpił miejsca zaskoczeniu, gdy
rzeczywiście prawie wszyscy zamilkli. Padały jedynie pojedyncze okrzyki:
-

Kim jesteś, oberwańcu?

-

Kto wpuścił tu tego łachmytę?

-

To jest Szymon, ojciec Tomiasza, przyjaciela króla Dawida - groźnie zawołał Elezar. -

Pozwólcie mu mówić!
Na chwilę nastała całkowita cisza.
-

Zaświadczam wam, że mam wgląd w sprawy przyszłe. Mówię wam, tu nie chodzi

tylko o Izraela, bo z rodu Dawida wyjdzie zbawienie i ono ogarnie wszystkie narody świata.
Potomek Dawida, Mesjasz, uwolni mnóstwo ludzi od władzy szatana.
-

Zabierzcie tego szaleńca! O czym on w ogóle mówi? - drwiły głosy z sali.

-

Ludzie, ja widziałem to na własne oczy! - pan Szymon bronił swej wiary.

-

Kto dziś wierzy w takie rzeczy! Zresztą, co nas obchodzą jakieś pogańskie narody.

Niech piekło po-
164
chłonie tych nieobrzezańców. Zabierzcie tego szaleńca!
Pan Polak został zepchnięty na bok, a na środek znów wkroczył Rafu, wołając:
-

To wy wszyscy jesteście szaleńcami! Plemię Beniamina nie chce już z wami

obradować!
I wściekły mężczyzna ruszył ku drzwiom wyjściowym. Teraz w sali rozpętała się prawdziwa
burza. Na drodze stanęli mu jacyś ludzie. Złapali go za ręce i wołali mu wprost do uszu.
-

Rafu, to ty oszalałeś! - krzyczał starszy pokole-nia Symeona.

-

Co uczyni ród Beniamin sam, gdy rzucą się na niego Filistyni albo Ammonici? Połkną

was żywcem. Oni tylko czekają na takie okazje. Sam Beniamin zginie. Zostań z nami, bracie.
Razem jesteśmy silni. Twój brat Efraim przywołuje cię do rozsądku - wołał drugi mężczyzna.
Jednak Rafu jakby głuchy na to wszystko zdołał wyswobodzić się z obu uścisków i nadal
uparcie zmierzał do wyjścia.
-

Zatrzymaj się, bracie!

background image

To stanowcze wezwanie Elezara uciszyło wszystkich w jednej chwili. Rafu stanął nieruchomo
plecami do sali, jakby zatrzymała go jakaś potężna siła. W tym momencie po raz pierwszy
zabrzmiał głos samego Dawida:
-

Beniaminie, nasz bracie, ta sama krew płynie w naszych żyłach, jeden ojciec Izrael

przekazał życie od Stwórcy naszemu narodowi. Dlatego zostań z nami!
165
- tu Syn Jessego zamilkł, aby za chwilę wypowiedzieć najważniejsze słowa: - Ja ciebie proszę
w imieniu Judy.
Po chwili zawtórowały mu głosy kolejnych dziesięciu plemion:
-

Proszę w imieniu Rubena.

-

Prosi cię Neftali.

-

Prosi również Zabulon.

-

Ja proszę cię w imieniu Manassesa.

-

Prosi także Aser.

-

Proszę w imieniu Issachara.

-

Bardzo prosimy cię w imieniu Efraima,.

-

Gad też ciebie prosi.

-

Prosi cię również Dan.

-

Prosi też Symeon.

Rafu odwrócił się powoli, powiódł wzrokiem po twarzach wszystkich, schował twarz w
dłoniach i ku zaskoczeniu całej sali rozpłakał się. Naraz wszyscy przywódcy podbiegli ku
niemu, otoczyli go ściśle i z jedenastu gardeł grzmotnął potężny okrzyk:
-

Shalom Izrael!

Cała komnata wypełniła się radosnymi owacjami:
-

Shalom, pokój! Kawod Elohim!

Najpierw fala radości ruszyła od okien pałacu i przetoczyła się prze całe miasto. Następnie
owacje przedostały się przez mury i ogarnęły te tłumy mężczyzn stojących wokół Hebronu.
Okrzyk z kilkudziesięciu tysięcy gardeł uderzył swym echem po górach.
Pośród tej radości szalejącej w komnacie królewskiej pan Polak poczuł czyjąś dłoń ściskającą
jego bark od
166
tyłu. Następnie usłyszał głos Elezara, który swym dudnieniem przebijał się przez gromkie
okrzyki:
-

Dobrze się spisałeś, Szymonie. Odzyskałeś swoją wiarę. Pokazałeś to przed chwilą.

Dawid zostanie królem Izraela! Misja zakończona sukcesem. Zatem możecie wracać do
domu.
-

Jak to, teraz, gdy historia świata rozgrywa się na naszych oczach? -"pan Polak spojrzał

zdziwiony na wielkiego cheruba i stojącego przy nim Tomasza.
-

Czeka tam na was rodzina. Zapomniałeś? Wracamy natychmiast!

Rozfcział 19
Nowvj początek
W urokliwej wsi niedaleko miasta stał przytulny biały dom. Był świeżo pomalowany, a jego
spadzisty dach pokrywała strzecha zrobiona ze specjalnej, mocnej trzciny. Dom znajdował się
pośrodku starego sadu z wielkimi owocowymi drzewami.
W tym domu w salonie przy sobotnim śniadaniu siedzieli Elezar wraz z rodziną
Jakubowiczów. Właśnie dojadali pyszną jajecznicę z chrupiącymi grzankami. Do tego dorośli
mężczyźni popijali kawkę. Młodzież spijała tradycyjnie napój bogów amerykańskich, czyli
Colę. Pomimo wspaniałego otoczenia i przepysznego jedzenia humory przy stole były co
najwyżej średnie.

background image

- No i dlatego nie mamy nic, po prostu zero - powiedział pan Jakubowicz siedzący na wózku
inwalidzkim.
169
f

Tuż przy nim na drewnianym krześle siedziała Aleksandra. Dziewczyna natychmiast
przytuliła się do taty, chwyciła jego obie dłonie i powiedziała:
-

Na szczęście mamy siebie, tatusiu, mamy siebie.

-

Masz rację, Oluniu - wzruszony pan Grzegorz pogłaskał ją po głowie i jeszcze

serdeczniej przygarnął do siebie. - Dobrze, że moja córeczka jest o wiele mądrzejsza od
swojego ojca - powiedział.
-

Oj tatku, daj spokój - Osa skarciła trochę tatę.

-

Ola ma rację - potwierdził Elezar siedzący w fotelu. - Sprzedając dom, motory,

samochody, i w ogóle cały majątek, odzyskałeś w końcu wolność, Grzegorzu. Nareszcie
mogłeś pospłacać wszystkie długi w bankach i u tych twoich dawnych kolesiów, którym nie
można nic udowodnić.
-

A co zdecyduje sąd w mojej sprawie? - pytał zatroskany ojciec.

-

Na szczęście załatwiłeś wszystko po męsku. Ponieważ sam przyznałeś się do winy,

dostaniesz najwyżej kilka lat w zawieszeniu.
Można było wyczytać sporą ulgę na twarzy taty.
-

A jak ma się sprawa komisarza Maja? - zapytał Józef.

Na dźwięk tego nazwiska Ola zaczęła kręcić się nerwowo.
-

Ma wielkie problemy - powiedział inspektor Cherub. - Niedługo rusza jego proces.

Jest oskarżony o bardzo ciężkie przestępstwa: próba zabójstwa, kierowanie grupą przestępczą,
przeniknięcie do struktur policji, handel bronią i wiele innych. Może posie-
170
dzieć w więzieniu nawet dwadzieścia pięć lat. Zmarnował; swoje życie.
-

Myślicie, że ja mojego nie przegrałem? - dopytywał się przygnębiony pan Grzegorz. -

Gdybym mógł jakoś zadośćuczynić tym wszystkim dzieciakom.
-

Zawsze można zawrócić i zacząć od nowa - pokrzepiał go wielki przyjaciel.

-

Panie Jakubowicz, ja ci pomogę - odezwał się syn. - Rozkręcimy jakiś wspólny biznes.

Posprzedajemy coś w internecie albo wejdziemy w wysoką technologię. Na przykład Kabel...
-

Dobra, dobra, Jozue, ty najpierw skończ twoje liceum. A przypomnę ci, że dopiero je

zaczynasz - powiedział Elezar.
-

To da się zrobić - uspokajał Józef.

-

No i co ten Kabel? - zainteresował się pan Grzegorz.

-

Więc Kabel chociaż się jeszcze uczy, załatwił sobie praktykę w AB Industry.

-

A co to za firma?

-

Produkują tam, np. roboty, które później montują w fabrykach i one zastępują ludzi.

Nikt w kraju nie produkuje.takich nowoczesnych robotów. Kabel mówi, że ryzyko jest duże,
bo nikt im nie pokaże, jak to się robi, ale jak już się uda, to są numer jeden.
-

Teraz przydałby mi się taki robocik do wielu spraw - zażartował tata, choć zamiast

uśmiechnąć się, westchnął tylko za dawnym zdrowiem.
Józek spojrzał smutnym wzrokiem na tatę przykutego do wózka. Zaczął też odruchowo
masować szyję
171
dzieć w więzieniu nawet dwadzieścia pięć lat. Zmarnował swoje życie.
-

Myślicie, że ja mojego nie przegrałem? - dopytywał się przygnębiony pan Grzegorz. -

Gdybym mógł jakoś zadośćuczynić tym wszystkim dzieciakom.
-

Zawsze można zawrócić i zacząć od nowa - pokrzepiał go wielki przyjaciel.

background image

-

Panie Jakubowicz, ja ci pomogę - odezwał się syn. - Rozkręcimy jakiś wspólny biznes.

Posprzedajemy coś w internecie albo wejdziemy w wysoką technologię. Na przykład Kabel...
-

Dobra, dobra, Jozue, ty najpierw skończ twoje liceum. A przypomnę ci, że dopiero je

zaczynasz - powiedział Elezar.
-

To da się zrobić - uspokajał Józef.

-

No i co ten Kabel? - zainteresował się pan Grzegorz.

-

Więc Kabel chociaż się jeszcze uczy, załatwił sobie praktykę w AB Industry.

-

A co to za firma?

-

Produkują tam, np. roboty, które później montują w fabrykach i one zastępują ludzi.

Nikt w kraju nie produkuje- takich nowoczesnych robotów. Kabel mówi, że ryzyko jest duże,
bo nikt im nie pokaże, jak to się robi, ale jak już się uda, to są numer jeden.

-

Teraz przydałby mi się taki robocik do wielu spraw - zażartował tata, choć zamiast

uśmiechnąć się, westchnął tylko za dawnym zdrowiem.
Józek spojrzał smutnym wzrokiem na tatę przykutego do wózka. Zaczął też odruchowo
masować szyję
171
pokrytą bliznami po mocnych otarciach. W końcu powiedział zdenerwowany:
-

Już dłużej nie mogę tego trzymać w sobie. Ele-zarze, powiedz, dlaczego nie

wkroczyłeś do akcji wcześniej. Przecież na pewno wiedziałeś, co knuje ten policyjny zdrajca.
-

Daj spokój, Józek! - uciszał go ojciec.

-

Pozwól mi dokończyć, tato - przejęty Jozue znów zwrócił się do inspektora Cheruba. -

Gdybyście wtedy zainterweniowali wcześniej, ojciec nie siedziałby teraz sparaliżowany na
wózku.
-

On uratował nam życie, synu. Jak możesz żądać jeszcze czegoś więcej?

Nastała dłuższa cisza. Elezar miał równie zbolałą twarz, jak jego przyjaciele. W końcu
odezwał się przyjaznym głosem doświadczonego kompana, który sam przeszedł niejedno
bolesne doświadczenie.
-

Pamiętaj, Józefie, że jestem wojownikiem, który wykonuje rozkazy. Ruszyłem do

akcji dopiero wte-dy, gdy Wszechpotężny mi na to pozwolił. On jest dobry i wie wszystko,
nawet gdy nam wydaje się inaczej. Bezwładne nogi twojego taty czy moja obcięta ręka nie są
najważniejsze w życiu. My odnieśliśmy te rany, gdy zaciekle walczyliśmy o ukochane osoby.
W tej bitwie stawką była dusza waszego taty i rodzina Jakubowiczów. Wasz tata nie tyko
przeżył, ale schronił się na wieczność w mocy Lwa Judy. Wy "wszyscy znów sobie ufacie i
lubicie się. Odzyskaliście najcenniejsze skarby.
Oficer spojrzał na pana Grzegorza przykutego do wózka i dokończył:
172
-

Czasami Stwórca zagradza drogę, aby już nie wrócić do starego życia.

-

To jak mamy teraz żyć na nowo, Elezarze? - głośno zadumał się zmartwiony pan

Jakubowicz.
-

Jak żyć? - wielki jasnowłosy przyjaciel powtórzył pytanie, tylko że z radosną nadzieją

w głosie.
Następnie wstał z fotela i podszedł do wielkiego okna balkonowego."To były właściwie
oszklone drzwi wychodzące wprost na ogród. Zamaszystym ruchem oficer odsłonił wielką
firanę i otworzył na oścież oba skrzydła. W jednej chwili ciepłe promienie lipcowego słońca
rozświetliły cały pokój. Wraz z nimi do środka wleciał jakiś kolorowy motyl. Radosny śpiew
ptaków działał jak balsam na zbolałe dusze.
-

Dopóki nie pozbieracie się z finansami, możecie mieszkać u mnie, tutaj, w tym

wiejskim domu - zaproponował Elezar.

background image

Stanął twarzą do ogrodu, podziwiając czereśniowe drzewa obficie obwieszone dojrzałymi już
owocami. Pod ich koronami głośno brzęczały pszczoły zbierające nektar z bujnie kwitnących
ziół.
-

Prawdę mówiąc - kontynuował inspektor Cherub - szukam kogoś, kto zaopiekowałby

się tym domem. Pod moją hieobecność jakieś pijaczki stale robią balangi w ogrodzie. Ten
wiejski dom potrzebuje gospodarza. Ja jestem ciągle zajęty w mieście. Tam w ciasnym
mieszkaniu męczą się też moje pupile. Może nimi także byście się zajęli na jakiś czas? One są
najszczęśliwsze tutaj, na tych przestrzeniach.
To mówiąc, Elezar gwizdnął na palcach i zawołał:
173
-

Czasami Stwórca zagradza drogę, aby już nie wrócić do starego życia.

-

To jak mamy teraz żyć na nowo, Elezarze? - głośno zadumał się zmartwiony pan

Jakubowicz.
-

Jak żyć? - wielki jasnowłosy przyjaciel powtórzył pytanie, tylko że z radosną nadzieją

w głosie.
Następnie wstał z fotela i podszedł do wielkiego okna balkonowego. To były właściwie
oszklone drzwi wychodzące wprost na ogród. Zamaszystym ruchem oficer odsłonił wielką
firanę i otworzył na oścież oba skrzydła. W jednej chwili ciepłe promienie lipcowego słońca
rozświetliły cały pokój. Wraz z nimi do środka wleciał jakiś kolorowy motyl. Radosny śpiew
ptaków działał jak balsam na zbolałe dusze.
-

Dopóki nie pozbieracie się z finansami, możecie mieszkać u mnie, tutaj, w tym

wiejskim domu - zaproponował Elezar.
Stanął twarzą do ogrodu, podziwiając czereśniowe drzewa obficie obwieszone dojrzałymi już
owocami. Pod ich koronami głośno brzęczały pszczoły zbierające nektar z bujnie kwitnących
ziół.
-

Prawdę mówiąc - kontynuował inspektor Cherub - szukam kogoś, kto zaopiekowałby

się tym domem. Pod moją nieobecność jakieś pijaczki stale robią balangi w ogrodzie. Ten
wiejski dom potrzebuje gospodarza. Ja jestem ciągle zajęty w mieście. Tam w ciasnym
mieszkaniu męczą się też moje pupile. Może nimi także byście się zajęli na jakiś czas? One są
najszczęśliwsze tutaj, na tych przestrzeniach.
To mówiąc, Elezar gwizdnął na palcach i zawołał:
173
-

Derik, Pazurek!

W odpowiedzi rozległo się radosne szczekanie i po chwili z ogrodu przez balkonowe okno
wbiegł wesoły Golden Retriever. Jednym susem pies wskoczył na kanapę i na powitanie
zaczął lizać Jozuego po twarzy .
-

Cześć, Pazur, cześć - witał się z nim ucieszony Józek.

Po kilku sekundach wbiegł do domu jeszcze inny ulubieniec Jakubowiczów. Był to długi,
brązowy jamnik. Szybko dysząc, ledwo wyrabiał na zakręcie. Najpierw trochę ślizgał się na
drewnianej podłodze. W końcu z rozpędu zdołał wgramolić się na kolana pana Grzegorza
okryte kraciastym kocem. Następnie niczym niewiniątko zwinął się w kłębek i położył głowę
na dłoni pana Jakubowicza. Co chwilę tylko łypał po kolei na wszystkich swymi bystrymi
oczkami.
-

Gdy Derik robi taką minkę, to znaczy, że coś przeskrobał - komentował jego wielki

właściciel. - Ciekawe, co wykombinował tym razem.
Wszyscy zaśmiali się głośno. Widać było w spojrzeniu całej rodziny, że w końcu wstępowała
w nich nowa nadzieja.
-

Ale moje dzieciaki muszą dojeżdżać codziennie do szkoły - odezwał się ojciec.

-

Tatusiu, tutaj rano autobus jeździ co kwadrans

-

nawet Ola zaczęła namawiać tatę.

background image

-

Stąd do miasta jedzie się niecałe trzydzieści minut

-

Józek dodawał swoje argumenty. - To krócej niż niektórzy stoją tam w korkach.

174
-

A dla ciebie, Grzegorzu, bez względu na decyzję, jaką podejmiesz, oddałem do

przeróbki mój prywatny samochód. Zakładają w nim ręczny gaz, hamulec i sprzęgło.
-

No co pan, panie inspektorze - niepełnosprawny mężczyzna poczuł się mocno

nieswojo.
-

Miałeś mi mówić po imieniu - upominał go Elezar. - Ja i tak stale jeżdżę służbowym

wozem, a ten tylko się nudzi w garażu. Powiedzmy, że ci go pożyczam, dopóki znów nie
kupisz swojego, OK?
Mówiąc to, emanujący wiarą przyjaciel powiódł wzrokiem po całej rodzinie i zapytał,
domagając się jakiegoś potwierdzenia:
-

To wszystko brzmi chyba sensownie, prawda?

Jozue z merdającym psem na kolanach i Ola wyglądali na zachwyconych.
Ich ojciec siedział przez chwilę w milczeniu, jakby podejmował ostateczną decyzję. W końcu
pogłaskał z uśmiechem cwanego jamnika i wskazując głową na swe dzieci, powiedział:
-

Najważniejsze, żeby oni byli szczęśliwi. Dziękuję, Elezarze.

Rozdział 20
Oi)WAżm bCCVjZ]A
Pan Szymon Polak szedł właśnie długim korytarzem firmowego wieżowca, w którym
pracował. W tym świecie jego włosy przybrały znów brązowy kolor, a twarz wróciła do
swego zdrowego wyglądu. Ubrany w starannie skrojony ciemny garnitur, białą koszulę i
krawat sprawiał wrażenie finansowego profesjonalisty. Jego wypolerowane na wysoki połysk
buty kroczyły bezszelestnie po miękkiej, granatowej wykładzinie. Dywan był tak czysty, że
różni goście już wiele razy zastanawiali się nad zdejmowaniem butów. Za oszklonymi
ścianami korytarza widać było kolejne biura pracowników. Wiele kobiet i mężczyzn siedziało
w milczeniu przy swych nowoczesnych biurkach. Każdy w skupieniu wpatrywał się w ekran
komputera, analizując niewyobrażalnie długie kolumny liczb. Po kilkunastu przebytych
metrach pan Szymon zaczął mijać coraz
177

bardziej luksusowe gabinety należące do menadżerów firmy. Ich biurka były coraz większe i
cięższe. Zamiast małych monitorów od komputerów na ścianach wisiały wielkie plazmowe
ekrany. Pomiędzy tymi biurami minął także swój pusty pokój. W końcu mężczyzna dotarł na
sam koniec korytarza, który przechodził w wielki, imponujący gabinet prezesa poprzedzony
sekretariatem.
Przy samym wejściu, za biurkiem siedziała pani Agnieszka, strzegąca swego szefa przed
nieproszonymi gośćmi.
-

Witam, panie Szymonie - powiedziała na powitanie asystentka.

Następnie podniosła słuchawkę i po dłuższej chwili oczekiwania oznajmiła:
-

Panie prezesie, przyszedł pan Polak. Oczywiście, już go proszę.

Kobieta odłożyła słuchawkę i powiedziała:
-

Prezes oczekuje pana. Jest bardzo zajęty, więc ma pan nie więcej niż cztery minuty.

Proszę wejść.
Pan Szymon otworzył drzwi najważniejszego gabinetu i wszedł do środka. Jego oczom
ukazało się najpierw olbrzymie okno. Właściwie była to cała ściana ze szkła. Za nią
rozpościerał się imponujący widok panoramy miasta. Najbliżej lśniły sąsiednie szklane
wieżowce, obok nich rzeka, a nad nią rozciągnięty nowoczesny most linowy. Dalej widać
było dzielnice biznesowe z niższymi budynkami i na końcu prawie już nierozpoznawalne

background image

osiedla mieszkaniowe. Z trzydziestego trzeciego piętra można było zobaczyć" naprawdę
spory kawałek miasta. Pod gigantycznym oknem stało budzące
178
respekt wielkie dębowe biurko, za którym zasiadał sam prezes Lechniewicz. Był to
mężczyzna w średnim wieku o opalonej twarzy. Prezes nie podniósł nawet głowy znad swych
papierów. Powiedział jedynie:
-

Co tam słychać, Polak?

Chociaż większość pracowników firmy mdlała ze strachu na myśl o wizycie w tym gabinecie,
to jednak pan Szymon zachowywał całkowity spokój. Podszedł trochę bliżej biurka i
powiedział:
-

Szefie, przyszedłem panu oznajmić, że mam dosyć tej roboty.

Prezes Lechniewicz dopiero teraz powoli uniósł głowę, zdjął okulary i z niemałym
zaskoczeniem spojrzał na swego menadżera.
-

Niesamowite. Dziękuję, Polak, że dzielisz się ze mną swoimi najgłębszymi

odczuciami. Czy mam o tej sprawie zawiadomić największe media? Jeśli to już wszystko, to
teraz w tył zwrot i marsz z powrotem do pracy. Grupa największych inwestorów czeka na
swoje podsumowania.
-

Panie prezesie, mam jeszcze głębsze doznania - kontynuował pan Szymon.

-

Obawiam się, że pomyliłeś mnie ze swoim psychoterapeutą. No ale jeśli już tu jesteś,

wyrzuć to z siebie. Byle szybko, bo mamy mało czasu.
Szymon Polak nabrał powietrza i kontynuował:
-

Prezesie, ja w ogóle nie mam czasu dla rodziny. Nawet w weekendy nadrabiam

firmowe zaległości. Nie pamiętam już, kiedy zabrałem żonę do kawiarni. Stajemy się coraz
bardziej obcy dla siebie.
179
Pan Lechniewicz przez chwilę myślał, jak zareagować. W końcu powiedział:
-

Polak, ja jestem po rozwodzie i nie muszę przejmować się takimi problemami. Zresztą

już dawno wyrosłem z tych naiwnych, młodzieńczych miłostek. Ta firma jest całym moim
życiem. Stałem się dojrzałym, poważnym facetem i tobie też radzę stanąć trzeźwo na nogach.
Tylko nie myśl, że jestem jakimś tam podłym materialistą. Może cię zaskoczę, ale ja wierzę,
że pieniądze nie są najważniejsze w życiu, bo... - tu spojrzał uważniej na swego rozmówcę,
dobierając odpowiedni ton głosu - ... bo w życiu najważniejsza jest władza. He he he - szef
fijmy wydał z siebie coś w rodzaju śmiechu, który nie miał nic wspólnego z radością.
-

I nie ma pan poczucia wielkiej straty, że dzieci pana prawie nie widują? - zapytał pan

Szymon.
-

Sfinansowałem im tyle zajęć pozaszkolnych, że nie mają czasu nawet zatęsknić za

tatusiem. Moje dzieciaki to przyszła elita. Muszą się dynamicznie rozwijać. Osiągać ambitne
cele. Poza tym większość czasu spędza z nimi profesjonalna opiekunka zatrudniona przez
moją byłą żonę. Zapewne się pan domyśla, że dzieci mieszkają u mojej ex-małżonki.
Oczywiście pomimo wypełnionego rozkładu dnia widujemy się. Na przykład dziś po
południu odbieram je z basenu i zawożę na jazdę konną. Będziemy mieli mnóstwo czasu, aby
porozmawiać w samochodzie.
-

Mnie by to nie wystarczyło. Ja chciałbym chociaż w weekend wypić kawę z moją

Kasią i porozmawiać
180

o życiu. Albo zrobić rodzinny wypad na wieś do przyjaciół. Chciałbym czasami być w domu,
gdy moje chłopaki wracają ze szkoły. Ja jestem ciągle tak styrany, że nie mam siły ich
wysłuchać, gdy opowiadają mi o swoich przeżyciach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio grałem z
moimi synami w piłkę.

background image

-

Sorry, Szymonie, takie jest życie.

-

Pana życie może takie jest, ale moje być nie musi - odważnie zauważył pan Szymon,

po czym przeszedł do sedna sprawy. - Dlatego odchodzę z firmy. Proszę, to jest moje
wypowiedzenie.
-

Polak, czyś ty zwariował? - prezes nie krył zdenerwowania. - Chcesz zostawić nas

teraz, w szczycie sprawozdań?
-

Tak.

-

Dobrze, w takim razie idź sobie na to bezrobocie. Będziesz miał w końcu dużo czasu

dla swoich ukochanych bliskich - prezes Lechniewicz powiedział to spokojniejszym, choć
trochę bardziej złośliwym tonem.
-

Nie muszę iść na bezrobocie.

-

Aha, ..to ja cię wykarmiłem na własnej piersi, a ty za moimi plecami szykowałeś sobie

jakąś wygodną posadkę u konkurencji, tak? To co zamierzasz robić, Polak? - szef znów
przejawiał podenerwowanie.
-

Razem z moim kolegą zakładamy fundację. Będziemy szukać pieniędzy i za nie

sprowadzać nowoczesne wózki inwalidzkie dla niepełnosprawnych dzieci. Być może
zajmiemy się też specjalistycznymi samochodami dla nich. Mój kolega jest prawdziwym
fachowcem w tej dziedzinie.
181

-

I ty chcesz odejść z naszej korporacji dla takiej niepoważnej dziecinady? - w głosie

prezesa można było teraz wyczuć nieskrywaną pogardę.
-

A co takiego ważnego my tutaj robimy? - pan Szymon przystąpił do kontrataku. -

Tyramy od świtu do późnej nocy, czasem siedem dni w tygodniu, i po co? Żeby pomnożyć
pieniądze jakimś znudzonym, nowobogackim piernikom? Przecież oni się nawet nie cieszą z
tego, co dla nich robimy. Pewnie ciągle tylko narzekają, że mogli wybrać jednak inny fundusz
kapitałowy, bo tu ich wielki majątek za wolno rośnie. Nie zamierzam tracić życia dla takiego
bezsensu. Ono jest zbyt cenne dla mnie! Poza tym przeżyłem coś w rodzaju nawrócenia i Bóg
w końcu mi otworzył oczy na to wszystko.
-

No to sprawa się wyjaśniła - pan Lechniewicz wychylił się do przodu. - Pewnie

wciągnęła cię jakaś sekta i zrobiła pranie mózgu.
Wydawało się, jakby szef już całkowicie stracił szacunek do swego podwładnego.
-

W takim razie dobrze, że odchodzisz, bo byś na-mieszał jeszcze innym moim ludziom

w głowach - powiedział.
-

Nie trafiłem do żadnej sekty. Chodzę do tego samego kościoła co zawsze, tylko we

mnie coś odżyło - wytłumaczył pan Szymon.
-

No dobrze, Polak, naiwny marzycielu, więc idź sobie. Tylko połóż tu kluczyki od

służbowego wozu i komórkę. Pogonię mocniej ludzi do'roboty i poradzimy sobie lepiej niż z
tobą na pokładzie. Demotywatorów
182
nam nie potrzeba. Zapamiętaj tylko dobrze moje słowa. Niedługo wrócisz do mnie z płaczem,
ale wtedy usłyszysz zdecydowane: NIE!
-

Prezesie, zapewniam, że już nigdy do pana nie wrócę - Szymon Polak uśmiechnął się

pogodnie, po czym ostatecznie się. pożegnał: - Zostańcie tu z Bogiem.
-

Idź z Bogiem, synku, jak mawiała moja biedna babcia - szef wypowiedział te słowa

prawdziwie prześmiewczym tonem.
Po jakichś pięciu minutach w gabinecie prezesa zabrzmiał służbowy telefon, na którym
wyświetlił się numer sekretariatu. Pan Lechniewicz podniósł słuchawkę i zapytał:
-

Tak, Agnieszko?

-

Panie prezesie, pan Polak przysłał do pana SMS-a.

background image

-

SMS-a na stacjonarny numer, jak on to zrobił?

-

Nie mam pojęcia. Czy odtworzyć go teraz panu?

-

Jeśli potrafisz, to proszę.

-

To jest zwykła poczta głosowa, oto ona.

Po chwiji w słuchawce prezesa... zabrzmiał komputerowy głos czytający tekst SMS-a:
„PREZESIE, W PRZECIWIEŃSTWIE DO PANA JA JESTEM WOLNYM
CZŁOWIEKIEM. POZDRAWIAM, POLAK".
Rozdział 21
MisjA MAb^l tr\\'A
W podziemiach starego, kamiennego kościoła znajdowała się już spora grupa ludzi. Pomiędzy
wieloma młodymi osobami był tam. także pan Szymon Polak. Obok niego stał Tomasz, a po
drugiej stronie osamotniona Osa. Aleksandra stale rozglądała się jakoś niespokojnie. Ogień
pochodni zatkniętych na bocznych ścianach przyjemnie trzaskał. Ich pulsujące światło
tworzyło odpowiedni klimat. Na przedzie kaplicy, między dużym drewnianym krzyżem a
wysokimi świecami, za starym pulpitem stał ojciec Sokołowski. Jak co tydzień prowadził
wieczorne środowe spotkanie.
- Wysłuchajmy teraz w skupieniu, jakie Słowo przygotował dla nas Pan na dzisiaj -
powiedział ojciec Maciej, po czym spojrzał znacząco na Tomasza.
185
Chłopak podszedł powoli do Sokoła i stanął nad otwartą wielką księgą. Już chciał zacząć
czytać, ale w tym momencie na schodach prowadzących do kaplicy dał się słyszeć jakiś hałas.
Najpierw gwałtownie otworzyły się górne drzwi, a potem ktoś jakby łomotał czymś ciężkim
po stromych, krętych stopniach.
-

Ajj, uważajcie, to jest drogi wózek. Jak mi go rozwalicie, to będziecie mnie nosić na

rękach.
-

Tato, nie marudź. Jesteśmy już spóźnieni. Robimy, co możemy.

Wszyscy na dole rozpoznali głos Jozuego i jego taty. Każdy zaczął wyrozumiale uśmiechać
się pod nosem. Ojciec Sokołowski położył dłoń na ramieniu Tomasza, dając znak, aby ten
jeszcze chwilkę poczekał.
Łomot i ciężkie stękania przesuwały się dość szybko po schodach, coraz niżej i niżej. W
końcu na samym dole ukazał się wszystkim Kabel, który pośpiesznie uciekł długimi susami w
przód. Za nim stoczył się po najniższych stopniach skaczący wózek. Na wózku siedział pan
Grzegorz Jakubowicz.
-

Uwaga! - powiedział stłumionym głosem niepełnosprawny mężczyzna, wjeżdżając na

posadzkę dolnego kościoła.
Jego pojazd ciągnął za sobą drepczącego po schodach Józefa, który nie upadł tylko dlatego,
że trzymał się mocno taty.
Teraz pan Grzegorz z łatwością już podjechał i zatrzymał się przy swojej córce. Obok stanęli
zakłopotani Józef z Kablem. Ola zamknęła oczy i pokiwała głową
186
oraz głęboko westchnęła. Tata spojrzał na nią w górę i wyszeptał:
-

Sorry za spóźnienie, nie mogliśmy zapędzić psów do domu.

Na te słowa wychylił się pan Szymon Polak i powiedział półgłosem:
-

Nie przyjmuj się, dobrze, że jesteście. Jakby co, załatwimy ci nowy wózek.

Gdy sytuacja już całkiem się uspokoiła, Tomasz zaczął czytać donośnym głosem:
-

Czytanie z Drugiej Księgi Samuela:

„Wszystkie pokolenia Izraelskie zeszły się u Dawida w Hebronie i oświadczyły mu: Oto
myśmy kości twoje i ciało. Już dawno, gdy Saul był królem nad nami, ty odbywałeś wyprawy
na czele Izraela. I Pan rzekł do ciebie: Ty będziesz pasł mój lud - Izraela i ty będziesz
wodzem nad Izraelem. Cała starszyzna Izraela przybyła do króla do Hebronu. I zawarł król

background image

Dawid przymierze z nimi wobec Pana w Hebronie. Namaścili więc Dawida na króla nad
Izraelem"
Biblia Tysiąclecia 2 Sm 5, 1 - 3.
Tomasz spojrzał znacząco na swego tatę i Jozuego, a oni uśmiechnęli się do niego
porozumiewawczo.
-

Oto Słowo Boże - Tomek zakończył czytanie i zszedł z podwyższenia.

Ruszył ku swemu ojcu i reszcie przyjaciół. Jednak nie zatrzymał się przy nich. Minął ich i
szedł dalej, zbliżając się do tylnej ściany kaplicy. Tutaj w cieniu, jak
187
oraz głęboko westchnęła. Tata spojrzał na nią w górę i wyszeptał:
-

Sorry za spóźnienie, nie mogliśmy zapędzić psów do domu.

Na te słowa wychylił się pan Szymon Polak i powiedział półgłosem:
-

Nie przyjmuj się, dobrze, że jesteście. Jakby co, załatwimy ci nowy wózek.

Gdy sytuacja już całkiem się uspokoiła, Tomasz zaczął czytać donośnym głosem:
-

Czytanie z Drugiej Księgi Samuela:

„Wszystkie pokolenia Izraelskie zeszły się u Dawida w Hebronie i oświadczyły mu: Oto
myśmy kości twoje i ciało. Już dawno, gdy Saul był królem nad nami, ty odbywałeś wyprawy
na czele Izraela. I Pan rzekł do ciebie: Ty będziesz pasł mój lud - Izraela i ty będziesz
wodzem nad Izraelem. Cała starszyzna Izraela przybyła do króla do Hebronu. I zawarł król
Dawid przymierze z nimi wobec Pana w Hebronie. Namaścili więc Dawida na króla nad
Izraelem"
Biblia Tysiąclecia 2 Sm 5, 1 - 3.
Tomasz spojrzał znacząco na swego tatę i Jozuego, a oni uśmiechnęli się do niego
porozumiewawczo.
-

Oto Słowo Boże - Tomek zakończył czytanie i zszedł z podwyższenia.

Ruszył ku swemu ojcu i reszcie przyjaciół. Jednak nie zatrzymał się przy nich. Minął ich i
szedł dalej, zbliżając się do tylnej ściany kaplicy. Tutaj w cieniu, jak
187
zawsze, stał wysoki, milczący mężczyzna. Chłopak zatrzymał się koło niego i zapytał
szeptem:
-

Elezarze, czy to już koniec naszej misji?

Wysoki mężczyzna uśmiechnął się, jednak odpowiedział jak najbardziej poważnie,
półgłosem.
-

Nie, Tomiaszu, misja Strażników Elohima trwa nieprzerwanie aż do końca świata.

Oficer Armii Zwierzchności spojrzał uważnie na swego przyjaciela i dodał jeszcze:
-

Bądźcie czujni, bo w najmniej spodziewanej chwili możecie być wezwani do

kolejnego zadania!
Koniec
Uwaga! Robert Kościuszko rozważa napisanie części zerowej Wojownika, lub stworzenie
serii całkiem nowych przygód np o Danielu w Babilonii. Napisz do autora, co o tym myślisz:
robert@kosciuszko.org.pl




Partnerzy Wojownika Trzech Światów to:
J - i
\
Przystanek Jezus

background image

Ogólnopolska inicjatywa ewangelizacyjna skierowana do ludzi młodych uczestniczących w
Przystanku Woodstock, celem prezentacji osoby Jezusa Zmartwychwstałego, przynoszącego
dar zbawienia.
Organizatorem Przystanku Jezus (od początku w 1999 roku) jest:
Katolickie Stowarzyszenie w Służbie Nowej Ewangelizacji Wspólnota św. Tymoteusza z
Gubina.
Wzorem lat ubiegłych będziemy:

świadczyć o spotkaniu z Jezusem,

dzielić się chlebem i czasem,

modlić się za potrzebujących,

posługiwać sakramentem Pokuty i Pojednania (księża),

rozmawiać z rówieśnikami.

Zapraszamy wspólnoty ewangelizacyjne oraz księży chcących podjąć dialog z młodzieżą i
służyć sakramentem Pokuty i Pojednania.
www.PrzystanekJezus.pl
DOMOWY KOŚCIÓŁ

to matżeńsko-rodzinny ruch świeckich w ¿^■Pj - 1 Hj Kościele, działający w ramach Ruchu
Światło^Życie, I W * który jest jednym z nurtów posoborowej odnowy^ Kościoła w Polsce.

'VPÎVw

Łączy w sobie charyzmaty Ruchu Światło-Życiejj \ J i międzynarodowego ruchu małżeństw
katolickich^ Equipes Notre-Dame. lj(§|
Założycielem Domowego Kościoła jest Sługa» Boży ks. Franciszek Blachnicki (1921-1987),
zflf którym ściśle współpracowała siostra Jadwiga^» Skudro ZNSJ (1914-2009). WĘĘ&Ę^
Duchową kolebką Domowego Kościoła jest Krościenko nad Dunajcem, gdzie w 1973 roku
odbyły się pierwsze^oazy rodzinJBF
4r ~
DOMOWY KOŚCIÓŁ powstał, aby ułatwić małżonkom otwarcie się na siebie i innych oraz
zrozumieć, czym jest miłość małżeńska, jak można i trzeba ją przeżywać, jak pokonywać
codzienne trudności i pokusy, by żyjąc w małżeństwie osiągnąć świętość.
Dziś trudno wytrwać w życiu zgodnym z nauką Kościoła, dlatego małżeństwa sakramentalne
pragnące żyć według wskazań Słowa Bożego łączą się w małe grupy zwane kręgami (w skład
kręgu wchodzi 4-7 par), które spotykają się raz w miesiącu. W trakcie 3-godzinnego
spotkania dzielą się ze sobą doświadczeniem wiary, pomagają sobie wzajemnie w problemach
małżeńskich i rodzinnych oraz wspólnie się modlą, wierząc, że Bóg może sprawić, że
małżeństwa i rodziny będą szczęśliwsze.
Obecnie w Polsce formuje się prawie 13 tysięcy małżeństw sakramentalnych, skupionych w
ok. 3000 kręgach Domowego Kościoła. Kręgi rozwijają się również na Ukrainie, Słowacji,
Białorusi, w Czechach, Niemczech, Włoszech, Austrii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Francji,
Kanadzie i USA
KONTAKT i więcej o Domowym Kościele na www.dk.oaza.pl
cv
^ à


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
NA GRANICY TRZECH SWIATOW, Filologia polska z wiedzą o kulturze, II rok, Dydaktyka WOK
Alfred Hitchcock Cykl Przygody trzech detektywów (04) Tajemnica krzyczącego zegara
Robert Jordan Koło czasu 04 Róg Valere
Robert Sheckley Magazyn Światów
Roberts Nora Rodzina O Hurleyów 04 Ostatnia uczciwa kobieta
Roberts Nora Rodzina Stanislawskich 04 Niedowiarek
Izrael ostrzega UE przed wojowniczymi sądami (30 04 2009)
Roberts Nora Rodzina Stanislawskich 04 Niedowiarek
014 Roberts Nora (Zamek Calhounów 04) Na zawsze twój
Roberts Nora Dziedzictwo Donovanów 04 Oczarowani
Feist Raymond E Opowieść o Wojnie Światów 04 Mrok w Sethanon
Roberts Nora Rodzina Stanislawskich 04 Niedowiarek
Roberts Nora Dziedzictwo Donovanów 04 Oczarowani
026 Roberts Nora (Księstwo Cordiny 04) Beztroski książę
NA ŚWIATOWY DZIEŃ POKOJU '04, Jan Paweł II
04 Polska Strażnica i Złoty Wiek
04 LISTY TOWARZYSTWA STRAŻNICA (CZ 4)

więcej podobnych podstron