MARGIT SANDEMO
UCIECZKA
Tytu orygina u: „Farlig flukt”
ROZDZIA I
Johanna opar a g ow o wyblak od s
ca cian wie y obserwacyjnej. Czu a si zm czona i nieszcz
li-wa, a jej zwyk y optymizm znikn
zupe nie.
Zawsze pragn a tylko jednego:
w zgodzie z bli ni-mi. Nigdy nie chcia a nikogo zrani , próbowa a traktowa wszystkich yczliwie. Po prostu lubi a
ludzi. I co j teraz spotyka? Co takiego zrobi a? Co si w
ciwie sta o?
Przyjaciele odwrócili si do niej plecami. I kto j
ci-ga . Polowa jak na dzikie zwierz ... Kto z pi tki przyja-ció . Nie, raczej z czwórki. Pi ty nie by
przeciwko niej. Lecz on... Nagle roze mia a si krótkim, pe nym goryczy miechem. Od niego nie mog a si spodziewa jakiejkol-wiek pomocy.
Nie chcia a patrze na Robina, zamkni tego razem z ni w wie y. Trudno jednak ci gle odwraca wzrok. Sta , spogl daj c ponad barierk i udaj c,
e nie zauwa- a dziewczyny. Jego szaroniebieskie oczy z g stymi, ciemnymi rz sami, które tak bardzo kontrastowa y z w osami popielatoblond,
wpatrywa y si jak zwykle w to, co odleg e i nieznane, gdzie nikt niepowo any nie móg wtargn
. Johanna zastanawia a si , jak musi si czu ten
dziwny, przystojny ch opak, rozmy lnie uni-kaj cy wszelkich kontaktów z lud mi, uwi ziony teraz z m od kobiet na takim pustkowiu.
Nie musia a d ugo zgadywa . Odwróci g ow i spojrza na ni Johanna niemal czu a wysy ane przez Robina fale niech ci. Czy równie z jego strony
grozi o jej niebezpie-cze stwo? Niebezpiecze stwo, które kry o si gdzie w du-szy tego m
czyzny, niczym lawa w u pionym wulkanie?
Odwróci a si , eby nie widzie ch odu jego oczu, i spojrza a przez szczelin mi dzy rozeschni tymi de-skami. W dole rozci ga si ogromny las,
cz
ciowo skryty we mgle. Tylko pojedyncze ska y i wysokie wierki wystawa y z tej zimnej i wilgotnej masy. Johan-na patrzy a na nadci gaj
mg -
obserwowa a, jak pe znie w gór , prze lizguje si przez wierkowy las i skrada po omacku ponad trz sawiskiem niczym szarobia e apy upiornej zjawy.
Przysz a tu w lad za ni a na wzgórze. Johanna ukry a si w tej wie y przed kim , kto j
ciga . S ysza a nawo ywania przyjació , lecz nie mia a
odwagi nikomu zaufa .
Kiedy Robin wchodzi na wie
po schodach, skuli- a si ze strachu. Wtedy us ysza a, e kto zatrzasn drzwi na dole i zamkn je od zewn trz na
klucz. Ten, kto j tropi , nie domy la si widocznie, e dziewczy-na ju tu jest. Chcia po prostu uwi zi Robina, eby nie przeszkadza w pogoni.
Johanna nic nie rozumia a. Przecie
yczy a wszyst-kim dobrze. Dlaczego wi c ci ga na siebie tylko niena-wi
? Nienawi
i co jeszcze gorszego
- czaj ce si nie-bezpiecze stwo...
Jak w
ciwie tu trafi am? pomy la a zm czona. W ja-ki sposób, do licha, ugrz
am w tej absurdalnej sytuacji? Jeszcze kilka dni temu wiod am
spokojne i szcz
liwe y-cie, a teraz siedz uwi ziona tu na pustkowiu razem z tym dziwakiem nienawidz cym ludzi, który najch tniej po-s
by mnie
tam, gdzie pieprz ro nie!
Johanna usi owa a zapomnie o swym obecnym po-
eniu i cofn a si w my lach do okresu, kiedy jej wiat by
wiatem bez trosk, a przyjaciele -
prawdziwy-mi przyjació mi...
Wszystko zacz o si niewinnie. Min o du o czasu, zanim Johanna si zorientowa a, e pozornie b ahe wy-darzenia dnia codziennego zapowiadaj
co niedobrego.
Pierwsze niepokoj ce sygna y zmian w jej do
mo-notonnym, lecz jednak bezpiecznym yciu pojawi y si pewnego ca kiem zwyk ego ranka, lub,
ci lej mówi c, przedpo udnia.
Drobny, nie mia y promyk s
ca przedar si na ciemne podwórze domu w zachodniej cz
ci miasta i do-tar do wysokich okien na parterze.
Johanna przekr ci a si na
ku i pod
a wzrokiem za promykiem, który ostro nie zbli
si do dostojnej narzuty z pluszu. Dziewczyna westchn a i
a r ce pod g ow , wpa-truj c si w pulchne anio ki z gipsu k bi ce si wzd
listwy sufitowej ponad ciemnymi tapetami. Pokój by niedu y, lecz
mimo to najwyra niej przeznaczony dla olbrzymów, bo mia chyba z pi
metrów wysoko ci. W jednym rogu sta dumnie piec kaflowy, najwyra niej od
dawna nie u ywany. Zegar w holu wybija z wyrzu-tem jedenast .
Johanna spojrza a na drugie
ko, na którym spod ko dry wystawa a g owa ca a w wa kach.
- Pó no wczoraj wróci
- zagadn a nie mia o.
- Mmm - us ysza a mrukni cie w poduszk . Mette nie zamierza a widocznie niczego wyja nia .
Ciesz si , e mog am zaproponowa Mette mieszka-nie, kiedy przyjecha a za mn do miasta, pomy la a Johanna yczliwie. Biedna Mette! To nic
przyjemnego znale
si samej w du ej, obcej miejscowo ci, wiem z w asnego do wiadczenia. Mia am naprawd szcz
cie, e trafi a mi si taka
przyjació ka. Mette jest bardzo mi- a, wzruszaj co dziecinna i bezradna. To wietnie móc jej pomaga .
O, tak, Mette rzeczywi cie potrafi a zachowywa si przymilnie, lecz Johanna by a zbyt atwowierna, by za-uwa
, e po ka dym przyp ywie
sympatii ze strony przyjació ki nast powa a pro ba o po yczenie pieni -dzy, rajstop lub innych rzeczy, i tylko si cieszy a, e mo e pomóc.
Dzielimy si wszystkim, my la a naiwnie Johanna. Nawet Willym.
Willy, tak... Johanna spotka a go na jakim przyj ciu. Uwa
, e jest zabawna i „ wie a” z tymi ufnymi, pe -nymi nadziei oczami i szczerym
miechem. Sprawia a wra enie bardzo niewinnej w porównaniu z dziewczy-nami, w ród których si obraca . Willy pracowa jako sekretarz w jakim
ministerstwie i mia s aw bo yszcza kobiet, a tak e playboya.
Johanna podziwia a go bezgranicznie i jako osoba szczodra, jak by a, nie chcia a zachowa tego skarbu wy cznie dla siebie, lecz przedstawi a go
Mette. Bardzo si ucieszy a, e tych dwoje wkrótce zosta o przyjació -mi. Wspólnie tworzyli zgrane trio i w ostatnim czasie spotykali si po kilka razy w
tygodniu. A co najlepsze - planowali sp dzi we troje wakacje na odzi aglowej Willy'ego!
Jednak zamierzali wyjecha dopiero w drugiej po o-wie lipca, kiedy Willy dostanie urlop. Mette nie znala-z a jeszcze adnej pracy, a Johanna, która
nie sko czy a zast pstwo jako nauczycielka, musia a najpierw przenie
si do chaty swojego wuja i zaopiekowa psa-mi i gospodarstwem
podczas jego nieobecno ci.
Mi o by o popatrze na Mette, nawet tak rozespan i nieuczesan . O sobie samej natomiast Johanna my la- a, e „przy pewnym o wietleniu
sprawia wra enie oso-by o intryguj cej urodzie” - w przyt umionym wietle, padaj cym uko nie z góry, przy lekko wysuni tej bro-dzie i na wpó
przymkni tych oczach. Na co dzie jed-nak wygl da jak najbardziej przeci tnie. Tak uwa
a.
Johanna nie docenia a samej siebie. Wymy li a ow „intryguj
urod ”, cho przecie odznacza a si wie-loma zaletami. Na przyk ad uwag
zwraca a jej z ocistobr zowa skóra, która latem nabiera a jeszcze g b-szej barwy, ciemnobr zowe, po yskliwe, wypiel gnowa-ne w osy, idealna
sylwetka i d ugie, szczup e nogi. A do tego ów szczególny blask w oczach, który przyci ga tak wielu adoratorów!
Johanna mia a jednak jedn wielk wad . Zawsze fa-scynowali j nieodpowiedni m
czy ni. Jak na przyk ad teraz Willy. Chocia by a w nim
zakochana, nigdy nie odwa
aby si jemu ani nikomu innemu o tym powie-dzie , nawet Mette! Czasami marzy a o czym wi cej ni zwyk e „dzi kuj -
za - dzisiejszy - wieczór” i lekki po-ca unek, czasami te wydawa o si jej, e Willy patrzy na ni z cieniem t sknoty i podziwu w oczach, lecz nie ujawnia
swoich uczu , gdy nie chce niszczy
cz cej ca trójk przyja ni.
Ona sama równie nigdy by tego nie zrobi a. Nigdy nie zdradzi aby Mette w ten sposób. Mette zosta aby wtedy sama. Nie, tak nie mo na! Pierwsz
zasad Johanny by a lojalno
, nie mog a wi c pój
na spotkanie z Willym, zostawiaj c przyjació
w pustym, smut-nym mieszkaniu.
Ale pomarzy zawsze mo na...
Johanna nie wytrzyma a ju d
ej w
ku. Zacz a si ubiera .
- Nie rozumiem... - powiedzia a zdziwiona, rozgl -daj c si dooko a. - Chcia am dzi za
po raz pierw-szy moje nowe sanda y, ale nie mog ich
znale
. Wi-dzia
je, Mette?
Mette usiad a, u miechaj c si przepraszaj co.
- No, tak... po yczy am je wczoraj wieczorem. Nie by o ci i nie mog am zapyta ... S tutaj.
Johanna poczu a uk ucie goryczy. Sanda y by y bardzo drogie i bardzo eleganckie. Oczywi cie niczego Mette nie
owa a, ale wola aby sama
je po raz pierwszy. Teraz mia a uczucie, jakby kupi a u ywane.
- Nic nie szkodzi - mrukn a, prze ykaj c lin . San-da y nie wydawa y si jej ju tak wytworne. - Pójd po- yczy gazet , gospodyni nie ma pewnie w
domu.
Mette b kn a co niewyra nie. By a dziwnie milcz -ca tego ranka.
- Zobaczmy, czy s jakie sensacje - rzuci a Johanna, wracaj c z przedpokoju. Roz
a gazet .
- Czy mo esz mi da co do picia? - poprosi a Mette.
Oho, wieczorem by a chyba niez a impreza, pomy la- a Johanna roztargniona. Przynios a szklank wody i po-da a j Mette, przegl daj c
jednocze nie pras . Przysun
a bli ej gazet i otworzy a szeroko oczy ze zdumienia.
- Pisz co o szpiegostwie, o aparacie fotograficznym znalezionym w ministerstwie...
Nagle szklanka si przewróci a.
- Uwa aj troch ! - krzykn a ostro Mette.
- Och, przepraszam, nie chcia am... - b kn a Johanna, próbuj c wytrze wod , która ju wsi kn a w po ciel.
Zapomnia a na chwil o bulwersuj cym artykule i za-proponowa a przyjació ce to, nad czym od dawna si zastanawia a:
- Mette, czy nie pojecha aby ze mn do chaty wuja i zosta a tam do czasu, kiedy Willy b dzie móg wzi
urlop?
Mette gwa townie odwróci a si w jej stron .
- Sko cz wreszcie z tym marudzeniem o Willym, mówisz, jakby co do niego czu a! I nie mam zamiaru z tob jecha , eby pilnowa cudzych psów!
Jestem ju zm czona tym, e ci gle musz si liczy z tob i tymi twoimi idiotycznymi pomys ami! Teraz w dodatku za-la
moje
ko! A ja powinnam
si dzi porz dnie wy-spa . Ty niezdaro!
- Ale, ale, Mette... - j ka a Johanna, nic nie rozumiej c.
Mette machn a zirytowana r
.
- Chcieli my ci o tym powiadomi w mo liwie de-likatny sposób, ale teraz rozz
ci
mnie. Powiem ci wprost, jak jest! Nie b dzie adnej wyprawy
aglówk we trójk ! W ka dym razie nie dla ciebie! Willy i ja p y-niemy sami!
owa Mette zaskoczy y Johann i sprawi y jej taki ból, e na moment zaniemówi a.
nie tak - przytakn a Mette troch spokojniej, ale z nut triumfu w g osie. - Kochamy si ju od daw-na, tylko e o tym nie rozmawiali my. Ale
wczoraj wy-znali my sobie mi
. Wybacz nam, Johanno, ale nic na to nie poradzimy...
Johanna poczu a nagle potworn pustk .
- Rozumiem - westchn a cicho. - Ale chyba mo e-my nadal pozosta przyjació mi?
Mette nie patrzy a jej prosto w oczy.
- Czy nie lepiej zerwa ? Ja b
przewa nie przeby-wa z Willym. B dzie ci przykro samej, tym bardziej e jeste du o starsza...
Johanna nie s dzi a, eby cztery lata stanowi y a ta-k ró nic , ale by a zbyt za amana, aby protestowa .
- Pewnie - powiedzia a równie cicho jak poprzednio. - Tak, tak chyba b dzie najlepiej.
Zapanowa a nieprzyjemna cisza. Po chwili Johanna roze mia a si . Có za ironia losu! A tyle sobie wyobra-
a! Nie zrobi a nic przez wzgl d na
Mette. Jak mog a pomy le , e Willy si ni interesuje, skoro mia Mette?
- Z czego si
miejesz? - spyta a Mette podejrzliwie.
- Ach, z niczego. Pojad sama i chyba tam zostan d
ej, ni planowa am. Problem mieszkania masz wi c rozwi zany a do ko ca lata. Ale jak
sobie poradzisz z op atami?
- Willy za mnie zap aci.
- Ach, tak - b kn a bezbarwnie. Zwyci skie „za mnie” oznacza o definitywne wykluczenie Johanny. A przecie od pocz tku by o to jej mieszkanie...
miechn a si i mówi a dalej:
- Dobrze, Mette, w porz dku... - przerwa a i doda a pokornie: - Mam nadziej , e ci zbytnio nie przeszka-dza am, kiedy razem mieszka
my.
- Zawsze mo esz mie nadziej - odpar a krótko Met-te, rozwieszaj c mokr po ciel.
Johanna nie odezwa a si wi cej. Czu a si bardzo nieszcz
liwa i wstydzi a si swej naiwno ci. Przez ca y czas wierzy a, i ma przyjació , a oni
pragn li tylko si jej pozby . To potworne! Musi st d uciec, uciec jak naj-pr dzej! Od tego miasta i od tych ludzi!
Tymczasem Mette, czuj c sw przewag , z ca ym okrucie stwem zacz a opowiada Johannie o wczoraj-szym dniu sp dzonym z Willym. Znale li
si naprawd w samym centrum tej historii szpiegowskiej, o której pisa y gazety! Byli w
nie u Willy'ego w domu (Zatem do tego dosz o! pomy la a
Johanna), kiedy nagle zjawi-li si tam jacy ludzie, eby przeszuka mieszkanie, bo ten aparat fotograficzny znaleziono w
nie w jego mi-nisterstwie i
podejrzewano, e który z pracowników sfotografowa jakie bardzo wa ne dokumenty.
- Ukry am si w azience - za mia a si Mette wynio- le. - Willy wpu ci ich tymczasem do pokoju. A kiedy ju si ubra am i mog am pokaza si
ludziom, wypro-wadzi mnie cichcem tylnym wyj ciem.
Oszcz
mi szczegó ów, poprosi a Johanna w du-chu. Ju przecie wbi
mi w serce nó , czy musisz nim jeszcze wierci dziur ?
- Chwil pó niej zadzwoni am do Willy'ego z budki - ci gn a dalej Mette bezlito nie. - Ci ludzie przetrz -sn li ca e mieszkanie, potem przeprosili i
poszli do ko-go nast pnego z listy. Willy podpowiedzia im, gdzie powinni szuka . Dzi wieczorem mamy si spotka znowu, aby to uczci . Kiedy
wyje
asz?
Johanna czu a, jak ogarnia j wzburzenie. Zwykle trud-no j by o rozz
ci , poniewa niez omnie wierzy a w ludzk dobro . Teraz tak e próbowa a
zrozumie i usprawiedliwi zachowanie przyjació ki. Biedna Mette, nie wie przecie nic o moich skrywanych marzeniach. Nie zdaje sobie sprawy, jak
boko mnie rani tymi szcze-gó owymi opowie ciami, my la a Johanna naiwnie...
- Kiedy wyje
asz? - powtórzy a Mette.
- Za trzy - cztery dni. Wujek b dzie dzi w mie cie. Mam si z nim spotka i wszystko omówi .
ROZDZIA II
Dyrektor Haraldsen mia nadal w tpliwo ci. Johanna nigdy jeszcze nie by a w jego chacie.
- Nie chodzi o to, e nie podo asz obowi zkom - po-wiedzia . - Lecz domek le y w zupe nym odosobnieniu, w dzikim lesie. Nie bez powodu okolic t
nazwano Trollmoene*. Nie jest to odpowiednie miejsce dla m odej samotnej kobiety.
- Czy w pobli u w ogóle nikt nie mieszka? - spyta- a Johanna.
Zastanowi si .
- Owszem, s tam jacy s siedzi, lecz nie s dz , eby stanowili dla ciebie odpowiednie towarzystwo.
Siedzia zatopiony we w asnych my lach, a Johanna czeka a. Obok ze zgrzytem przejecha tramwaj. Trollmoene wydawa o si bardzo odleg e.
- Chata stoi nad jeziorem - odezwa si w ko cu. - To jedyne gospodarstwo w tym rejonie. Jaki czas temu jezioro zosta o jednak przegrodzone
zapor i tu obok zamieszka o trzech stra ników. Nie wiem, czy móg -bym poleci ...
- Potrafi unika nieproszonych adoratorów, je li to masz na my li - u miechn a si Johanna.
Oszukiwa a sam siebie. Nie mia a przecie zbytnie-go do wiadczenia w tych sprawach, a poza tym nie lu-bi a sprawia ludziom przykro ci.
Lecz dyrektor Haraldsen u miechn si uspokajaj co.
- Nie, nie to mia em na my li. Dwóch z tych stra -ników z pewno ci polubisz, s mi ymi lud mi, którzy nie skrzywdziliby nawet muchy. Ale ten
trzeci... - Po-kr ci zmartwiony g ow . - Za
my, e pozwol ci tam pojecha . Czy obiecasz mi, dla spokoju mojego sumie-nia, e b dziesz trzyma si
z dala od tego cz owieka? Nie dlatego, eby trudno si by o od niego op dzi , wr cz przeciwnie, robi wszystko, by unika ludzi. Jest jak je stawiaj cy
kolce. Prawie si nie odzywa, rozma-wia tylko o sprawach dotycz cych pracy. Nie znosi oka-zywania uczu . Nie wiem, co jest powodem takiego
za-chowania, lecz nie s dz , by nale
o zbytnio si tym interesowa . Zostaw go w spokoju, chocia mo e ci si wyda poci gaj cy i intryguj cy!
Haraldsen pochyli si do przodu.
- Chcia bym móc spokojnie wyjecha za granic - po-wiedzia z naciskiem. - Trzymaj si od tego ch opaka z daleka! On jest jak u piony wulkan.
Jestem jednak przekonany, e ten wulkan yje i gotuje si pod lodo-wym pancerzem. A nie chcia bym, aby znalaz a si w pobli u, kiedy nast pi
wybuch.
Johanna skin a g ow , próbuj c jednocze nie wyo-brazi sobie wulkan z lodowym pancerzem. Stara a si zapami ta wszelkie informacje
dotycz ce zwierz t, którymi mia a si zaj
, i próbowa a nie s ysze syreny pogotowia ratunkowego, która ju si w jej sercu w czy a. Ca e jej
dotychczasowe ycie polega o przecie na „opiekowaniu si lud mi”.
Po egnanie z miastem przebieg o spokojnie, ale nie ca kiem bezbole nie. Johanna a do ko ca mia a nadzie-j , e Mette lub Willy przyjd na stacj
jej pomacha . adne z nich si jednak nie pokaza o. Nie rozumia a ich post powania, czu a si do g bi zraniona. Przykro by- o patrze , jak w ci gu
ostatnich dni próbuj jej unika . I kiedy poci g ruszy , skuli a si na swoim siedzeniu, przygn biona i rozczarowana.
Sko czy si pewien etap w jej yciu. Pi kna przy-ja
zmieni a si w niezrozumia i nieprzyjemn wro-go
. No có , to ju min o, teraz musi tylko
pogodzi si z tym, e chyba nigdy nie zobaczy dwojga by ych przyjació .
Tak w ka dym razie my la a...
Poci g z oskotem wyjecha z miejskiej zabudowy. Jo-hanna skupi a si na czekaj cej j d ugiej podró y na wschód. Patrz c w okno, podziwia a
kwiaty porastaj ce zbocza wzniesie wzd
torów i wstydzi a si za kolej, e pokry a kwiaty dusz cym, szarym py em.
Trollmoene... W jasny letni poranek owo tajemnicze miejsce jawi o si przed ni niczym symbol wspania e-go i romantycznego pi kna. Lecz w miar
jak ko czy si dzie , ko czy si te zachwyt Johanny. Teraz na zmian widzia a trz sawiska i bezkresne piaszczyste po- acie poro ni te sosnami,
czarne i pos pne lasy, wzgórza i doliny z pojedynczymi gospodarstwami bez s siadów, samotnymi i odci tymi od wiata.
Kiedy wieczorem musia a si przesi
do autobusu, my la a o Trollmoene jako o niego cinnej, ponurej i szarej o zmierzchu le nej krainie,
pozbawionej jakiegokol-wiek uroku czy powabu. Ogarn o j dojmuj ce poczu-cie osamotnienia.
In ynier Einar Strand otar pot z czo a. Upa by nie do zniesienia. Kwitn ce ki wokó jeziora dr
y w s o-necznym skwarze nie zm conym nawet
najl ejszym podmuchem wiatru. Wokó panowa a cisza. Roz arzo-na, poch aniaj ca wszystko cisza.
No, mo e niezupe nie. Z wody wynurzy a si jaka g owa, p ywak parska niczym foka. Per Bakke wyszed na pla
, opalony, silny i t gi.
- Cudownie! - zawo
rozpromieniony, l ni c w s
cu i ociekaj c wod . - Teraz napi bym si kawy!
Po
si obok Einara. Postanowili zrobi sobie przerw na kaw w pobli u przyjemnie ch odnej i po- yskuj cej wody.
- Spójrz na niego! - odezwa si Per, wskazuj c w gór na posta na szczycie betonowej p yty zapory. - Znowu tam stoi i patrzy w g bin , jakby
nie chcia pope ni samobójstwo. Nie rozumiem go. Jak cz owiek mo e tak zupe nie odizolowa si od innych? Wyra nie nie chce utrzymywa z
nikim kontaktów. Nic go nie interesuje, prawie si nie odzywa, tylko wykonuje polecenia. - Einar wyci gn swoje d ugie, szczup e cia o po ród trawy i
kwiatów. - Jest jakby poza yciem...
Per wzruszy ramionami.
- Niczym chodz cy trup!
Einar spojrza w gór na samotn posta na obmu-rowaniu.
- Tak, mo na to tak nazwa ! - mrukn . - W gruncie rzeczy al mi go. Jest inteligentny i uczciwy. Na pewno cierpi w tym swoim dziwnym duchowym
odosobnieniu.
Giez, który ju od d
szej chwili brz cza w pobli u, usiad na szerokiej, opalonej piersi Pera. Ch opak zako -czy krótki ywot natr tnego owada
silnym uderzeniem.
Einar przygl da si koledze z dezaprobat .
- Za
przynajmniej koszul - powiedzia sucho. - Wy-gl dasz jak przygruby cherubinek w tych k pielówkach!
Per westchn .
- Cherubinek! Nazywano mnie tak, kiedy by em ma- y. Z ote loki i pulchne policzki dziwnie przyci gaj sta-re ciotki. Zawsze po kryjomu wciska y mi
co dobrego. Lecz kiedy loki pociemnia y, a waga zacz a si zbli
do stu kilo, ich zainteresowanie wygas o. Niestety, do-tyczy to nie tylko starych
ciotek, lecz tak e dziewcz t.
Einar u miechn si .
- Dziewczyny, o, tak! Chyba powinienem ci pozna z t m od osóbk , która przyjecha a wczoraj wieczo-rem. Ma opiekowa si zwierz tami
Haraldsena. To pewnie jego bratanica.
- Czy jest interesuj ca?
Einar wsta .
- Widzia em j tylko przez chwil , sprawia a wra e-nie sympatycznej. Mi e oczy, chocia troch smutne. Lecz je li zamierzasz wkra
si w jej aski,
musisz naj-pierw zrzuci par kilo.
- Ale ka dy gram mojego cia a jest dla mnie cenny - odpar
artobliwie Per.
Lecz Einar ju go nie s ucha , skierowa wzrok w stro-n kolegi stoj cego na tamie.
- Mam nadziej - powiedzia zamy lony - e nie przyjdzie jej do g owy, by zakocha si w tym tam na górze. Ch opak jest nawet ca kiem przystojny.
To by oby dopiero nieszcz
cie! Nie chcia bym, eby mia a przez niego cierpie ... Powinienem j ostrzec.
I poszed mi dzy kwitn cymi krzewami dzikiej ró y w stron chaty Haraldsena.
Johanna jad a niadanie. Obok siedzia y dwa psy i lis, ledz c wzrokiem drog kanapki z talerzyka do ust dziewczyny i z powrotem. Psy mia y
przynajmniej pew-ne zwyczaje zwi zane z posi kiem - trzyma y si w przyzwoitej odleg
ci i prze yka y dyskretnie lin . Natomiast „oswojony” lis nie
mia w ogóle poj cia o tym, jak si zachowa . W nadzwyczaj nietaktowny sposób usi owa zahipnotyzowa kanapk , eby wyl -dowa a w jego ostrym
pyszczku. Uda o mu si ju sprytnie ci gn
jajko ze sto u i ukry je pod
kiem, aby móc pó niej spokojnie si nim rozkoszowa .
Starsza pani, która do tej pory opiekowa a si zwie-rz tami, pojecha a do wsi z samego rana, z ulg przeka-zuj c ca odpowiedzialno
za dom
komu innemu. Poradzi a Johannie, eby nie rozpieszcza a Rumpetrolla, jak nazywano lisa, lecz raczej zamyka a go w zagro-dzie na podwórzu.
„W przeciwnym razie stanie si nie do zniesienia” - o wiadczy a i Johanna zaczyna a rozumie , co chcia a przez to powiedzie .
Dziewczyna u miechn a si . Tego ranka ja niej spoj-rza a w przysz
. Zm czenie podró
min o. S
ce mocno przygrzewa o, wznosz c si
nad zamglonymi, b kitniej cymi w oddali wzgórzami i przepi knie po-
onym jeziorkiem. Johanna zorientowa a si , e go-spodarstwo wuja znajduje
si do
wysoko, gdy mog a st d dostrzec granic lasu po drugiej stronie, a tak e betonowy mur zapory na jeziorze. W pobli u sta niewiel-ki dom, w
którym, jak si domy li a, mieszkali trzej stra nicy.
Dwóch z nich spotka a poprzedniego wieczoru. Po d ugiej, m cz cej w drówce przez las przystan a na chwil zak opotana przy rozwidleniu dróg.
Wtedy us y-sza a, e kto nadchodzi. Najwyra niej byli to dwaj m
czy ni omawiaj cy jakie techniczne kwestie. W jednym z g osów pobrzmiewa a
yczliwo
, drugi, odpowiadaj cy tylko od czasu do czasu urywanymi s o-wami, wyda jej si twardy i szorstki.
Johanna ci gle jeszcze pami ta a, jak silnie zareago-wa a na ten drugi g os i jak nagle zadr
a w ciep ym pó mroku, kiedy odurzaj ce zapachy lasu i
nieznanych zió nagle stworzy y przejmuj cy kontrast z tym g o-sem jakby pozbawionym ycia. Nie by o w nim z
ci ani wzburzenia, lecz oboj tno
,
która przera
a o wie-le bardziej. Ton g osu by zimny i martwy, tak jakby dla mówi cego nic w wiecie nie mia o ju znaczenia.
Johanna by a bardzo rada, e si pojawili, poniewa czu a, e ju obtar a sobie pi
i chcia a jak najszybciej dotrze na miejsce.
Starszy z m
czyzn zatrzyma si natychmiast i przedstawi jako in ynier Einar Strand. yczliwie wy-t umaczy dziewczynie, jak ma dalej i
, i
pocieszy , e jest blisko celu. Drugi, m odszy m
czyzna, nie ode-zwa si s owem, in ynier nawet nie próbowa wci gn
go w rozmow .
Johanna rzuci a szybkie spojrzenie na milcz cego m
czyzn . W pó mroku dostrzeg a b yszcz ce oczy, które obserwowa y j z ukosa, mocne,
zaci te usta i popielatoblond w osy. Zimne spojrzenie w skich oczu obcego sprawi o, e Johanna odruchowo si cofn a.
O Bo e! pomy la a wstrz
ni ta. To na pewno ten cz owiek, przed którym przestrzega mnie wuj. Ch o-pak wydaje si w jaki szczególny sposób
poci gaj cy, a te niezwyk e oczy... Czy wyra aj tylko niech
do lu-dzi? Czy nie kryje si w nich nic wi cej? Powinnam si trzyma jak najdalej od tego
typa!
Podzi kowa a in ynierowi, który zaproponowa , by przysz a do nich, je li tylko b dzie potrzebowa a pomo-cy lub po prostu dla towarzystwa. Johanna
nie s dzi a, by jego kolega podziela t wspania omy ln propozycj .
Wspomnienie wczorajszego spotkania i niemal obra liwy brak zainteresowania ze strony m odszego z m
-czyzn tkwi y nadal w duszy dziewczyny
niczym cier . Tak, nie powinna raczej wchodzi mu w drog . By przystojny, to prawda, cho z pewno ci nie tak przy-stojny jak Willy.
Ale Willy nie nale
ju do niej. Nawet w marze-niach nie mog a go zachowa .
Seter po
eb na kolanach Johanny i spojrza na ni oczami pe nymi t sknoty za kanapk . Od razu zaak-ceptowa now opiekunk , dziewczyna
podejrzewa a jednak, e po prostu lubi wszystkich. Chart saluki nato-miast zachowywa si z rezerw . Nieprzeniknione, orien-talne oczy obserwowa y
z wy szo ci . Próbowa a zjed-na sobie psa sardynk w sosie pomidorowym. Zwierz przyj o askawie ofiar , lecz postanowi o jeszcze przez chwil
trzyma si na dystans.
Johanna wyci gn a Rumpetrolla z szafki kuchennej i przenios a go do jego zagrody na podwórze. Lis k sa j przez ca y czas w r
- musia
pokaza , kto jest pa-nem w tym domu - lecz nie gryz mocno.
Potem usiad a na le aku przed domem, eby odpocz
. Stara a si odgoni wszystkie smutne my li Psy u
y si u jej nóg. Nowoczesna,
wygodnie urz dzona chata, lo-dówka pe na jedzenia i adnych obowi zków poza dogl -daniem zwierz t. Czy mog a marzy o lepszym yciu?
Nagle drgn a, gdy psy zacz y w ciekle ujada . Czyj cie pad na le ak.
- Przechodzi em obok przypadkiem - powiedzia in y-nier Einar Strand, niezupe nie zgodnie z prawd . - I po-my la em sobie, e mo e mia aby
ochot pój
na spacer ze zwierz tami i przy okazji pozna troch okolic ?
Ani Johanna, ani psy nie mia y nic przeciwko temu. Wida by o, e Rumpetroll zna dobrze in yniera, po-niewa popiskiwa g
no zachwycony i
macha d ugim ogonem. Z lisem na smyczy i psami biegn cymi przo-dem poszli w dó w stron jeziora.
Einar Strand by zrównowa onym, mi ym cz owie-kiem, Johanna dobrze si czu a w jego towarzystwie. Pokazywa jej osobliwo ci okolicy.
- Na tamtym brzegu jeziora znajduje si najwy szy punkt tego terenu. Stoi tam, jak widzisz, starodawna wie a obserwacyjna. A i tu w pobli u jest
kilka intere-suj cych miejsc, jak na przyk ad ten stary, wyschni ty podziemny strumie . A tam Per Bakke prowadzi swo-je poszukiwania. Wyobra a
sobie, e znajdzie w górach z oto. Jest jednym z tych, którzy chcieliby si wzboga-ci w rekordowym czasie i bez wysi ku.
- To chyba nie jego spotka am wczoraj wieczorem?
- Nie! Per jest o wiele bardziej pogodny. Nie, ten, któ-rego spotka
, to Robin. Sprawia wra enie mo e troch dziwnego, ale jest zupe nie niegro ny.
Ma swoje proble-my, lecz nigdy si do nich nie wtr ca em.
Johanna czu a, e Einar móg by opowiedzie wi cej, lecz nie pyta a.
Zbli yli si do tamy, gdzie jaskó ki wiczy y lot nur-kowy z dachu baraku. Johanna ujrza a dwóch techni-ków zaj tych prac . M ody m
czyzna,
znacznego wzrostu i takiej tuszy, zszed na dó si przywita , lecz drugi tylko rzuci przelotne spojrzenie w jej kierunku i kontynuowa prac . Móg by
przynajmniej powiedzie „dzie dobry”, pomy la a Johanna. Ale by mo e taki brak wychowania nale
do jego przywilejów.
Korpulentny m ody cz owiek, który zosta przedsta-wiony jako Per Bakke, najwidoczniej by równie do-brym znajomym Rumpetrolla.
Dziewczyna ukradkiem zerkn a na Robina. Najbar-dziej zastanowi a j jego twarz - nieprzenikniona i zaci ta.
Po chwili mi ej rozmowy Johanna pomy la a zawsty-dzona, e powinna ju po egna swych rozmówców i pozwoli im wróci do pracy. Zach cali j ,
by jeszcze przysz a, a ona, maj c nadziej , e nie zabrzmia o to jak niemoralna propozycja, zaprosi a ich do siebie. Byli wszak jedynymi s siadami.
Postanowi a obej
jezioro dooko a. M
czy ni po-mogli jej przenie
zwierz ta przez w ski mur zapory. Rumpetroll próbowa si wyrwa i
energicznie wierzga w u cisku Pera. Ostrymi pazurami tylnych ap gro nie podrapa jego rami .
Johanna zacz a przeprasza za zachowanie lisa, ale Per tylko si roze mia .
Za to reakcja Robina by a zdumiewaj ca. Kiedy przy-padkiem spojrza na ran Pera, zrobi si blady jak p ót-no i szybko wróci na drug stron
zapory.
- O Bo e - szepn a Johanna.
- Nie znosi widoku krwi - wyja ni Per. - To nieroz-wa nie z mojej strony, e paradowa em z tym ramie-niem tu przed nim.
Johanna zorientowa a si , e Per i Einar wiedzieli o Robinie znacznie wi cej, ni chcieli powiedzie . Wida równie by o wyra nie, e mieli w sobie
wiele ciep a i zrozumienia. Zaczyna a ich coraz bardziej lubi , bez trudu si te domy li a, e gburowate zachowanie Robi-na nie jest wynikiem
pospolitego prostactwa.
Droga wokó jeziora okaza a si d
sza, ni Johan-na si spodziewa a, a w niektórych miejscach trudno by- o przej
. Na pocz tku napawa a si
cisz lasu, ciep em s
ca i piewem ptaków. Ale stopniowo teren stawa si coraz bardziej dziki i niedost pny.
Otarcie ju nie bola o, poniewa za
a wygodne sanda y. Jednak ta wyprawa troch im zaszkodzi a. Wcze niejsza elegancja i pi kny kszta t
nowych butów znikn y bezpowrotnie, kiedy Johanna wróci a ze zwie-rz tami do domu, spocona i zdyszana. Psy, które prze-mierzy y odcinek
przynajmniej cztery razy d
szy i bardziej kr ty ni ona, po
y si od razu na ch od-nej pod odze w kuchni, a Rumpetroll zaszy si w swo-jej
zacisznej kryjówce pod sof .
Johanna za cieszy a si na sam my l o spokojnej drzemce.
Lecz zatrzyma a si w drzwiach sypialni. Co si tu nie zgadza o.
Walizka nie sta a w tym miejscu, w którym j zosta-wi a, zas ona do garderoby by a odsuni ta. Nie mia a w tpliwo ci:
Kto wchodzi do domu pod jej nieobecno
!
ROZDZIA III
Do tej pory Johanna nie zauwa
a, by dzia o si wo-kó niej co dziwnego. Teraz tak e niczego nie podej-rzewa a. Czyje „odwiedziny” pod jej
nieobecno
wy-dawa y si zwyk ym naruszeniem cudzej prywatno ci i Johannie nie przysz o do g owy, e mo e to mie zwi -zek z jej osob .
Sama wizyta intruza wystarczy a, by poczu a z
z powodu jego zuchwalstwa. Zostawi a, co prawda, otwar-te okno, lecz nie spodziewa a si tu
odzieja! W promie-niu wielu kilometrów nie by o przecie nikogo oprócz niej i trzech stra ników zapory.
Po piesznie sprawdzi a pokój, ale nic nie zgin o. A wi c to tylko ciekawo
! Zm czona po
a si na
ku, lecz jej spokój zosta zburzony.
Uzna a, i mu-sia to zrobi jeden z pracuj cych przy tamie w czasie, gdy by a na spacerze, cho jednocze nie nie bardzo mo-g a w to uwierzy . Nawet
Robin wydawa si zbyt do-brze wychowany, by wpa
na pomys myszkowania po cudzym domu z samej tylko ciekawo ci.
Zdenerwowana nie mog a zasn
, wsta a wi c i za-cz a przygotowywa obiad.
Mimo e dom by nowocze nie urz dzony, dyrektor Haraldsen nie zd
jeszcze pod czy wody. Johanna ruszy a wi c z wiadrem w r ku pomi dzy
ja niej cymi w trawie stokrotkami i nie mia ymi dzwonkami. Dzikie ró e sta y w pe nym rozkwicie, pachnia o s odko kwiatami i traw .
Wiedzia a, gdzie jest studnia, ale kiedy tam dotar a, u wiadomi a sobie w asn bezmy lno
. Studnia okaza- a si tak g boka, e trzeba by o u
liny, eby spu- ci wiadro. Johanna mrukn a co niezbyt cenzuralne - go, bo czeka a j d uga droga z powrotem do domu.
Kiedy równie rozpaczliwie co bezskutecznie stara a si zaczerpn
wody samym tylko wiadrem, zauwa
a, e kto idzie od strony tamy. To by
Robin. Zatrzyma si gwa townie, kiedy j ujrza . Jego wysoka, silna posta , a zw aszcza surowa twarz zdawa a si zupe nie nie na miej-scu w otoczeniu
przepi knych kwiatów dzikiej ró y. Jo-hanna musia a ukry u miech. Po chwili Robin ruszy dalej w kierunku studni O tym, e przyszed w tej samej
spra-wie co Johanna, wiadczy y lina i dwa wiadra, które niós .
Nie by o wyj cia, musieli si do siebie odezwa . Ale co, u licha, Johanna mia a powiedzie ? U miechn a si troch zak opotana i wyja ni a mo e
niepotrzebnie, e ona o linie zapomnia a.
Bez s owa wzi od niej wiadro. S dz c z wyrazu jego twarzy, z najwi ksz ochot wepchn by j do studni Chocia wtedy zabrudzi aby mu pewnie
wod do picia...
Patrzy a z podziwem na muskularne ramiona Robi-na, kiedy wyci ga pe ne wiadro. Mia pi kne, silne d o-nie. Zastanowi a si , czy te d onie mog yby
pog adzi jej policzek, czule i delikatnie...
No, nie! Co za mieszna my l!
Postawi jej wiadro na trawie z krótkim „prosz ”.
Podzi kowa a i chcia a ju i
, lecz nag a my l kaza- a jej zatrzyma si i powiedzie :
- Robin...
Odwróci si gwa townie i po raz pierwszy spojrza jej prosto w oczy. Ten wzrok móg by zamrozi p omie .
- Tak?
Poczu a si nieswojo, widz c wrogo
bij
z jego twarzy. Gdyby przynajmniej nie by taki przystojny!
- Kto w ama si do mojego domu, kiedy mnie nie by o - zacz a troch nie mia o. - Czy przypadkiem nie widzia
kogo w pobli u?
- Nie, nikogo nie widzia em - rzek z t sam co za-wsze oboj tno ci . - I aden z nas tam nie przychodzi !
Kiedy wypowiada ostatnie zdanie, wydawa o si , e w jego g osie brz cz kawa ki lodu. Johanna po pieszy- a z wyja nieniem, e ona naturalnie tak
nie my la a, lecz Robina to ju nie interesowa o (je eli w ogóle s ucha , co mówi a). Zabra si do wyci gania wody.
To okropne, zastanawia a si Johanna w drodze po-wrotnej do domu, e te ten facet tak na mnie dzia a! Coraz bardziej mi si podoba, a on w
nie
tego nie chce. Ale jeszcze zobaczymy!
Johanna zupe nie zapomnia a, e przecie mia a by ostro na! Zaledwie kilka dni temu prze
a zawód, a co podpowiada o jej, e tym razem mo e
spotka jeszcze wi kszy. A jednak... Czy naprawd nie by o nic wi cej w tych hardych, zimnych oczach? Czy pod ca t pogard i oboj tno ci nie
kry a si pod wiadoma, lecz rozpaczliwa pro ba o pomoc?
- Nie, no wiesz, Johanna! - mrukn a z a na sam sie-bie. - Tu nic nie da bieganie z apteczk i przyklejanie plastrów. Oby znowu nie przekona a si
o tym, e nie-wdzi czno
jest zap at
wiata!
Tego wieczoru samotno
wydawa a si Johannie o wiele bardziej przyt aczaj ca ni do tej pory. Letni wie-czór by tak pi kny, od strony jeziora
dochodzi krzyk ptaków i jednostajny szum ogromnej masy wody spada-j cej z tamy. Dziewczyna apa a si raz po raz na tym, e spogl da w dó , licz c
na odwiedziny. Ciekawe, co te-raz robi ? A co on robi? Czy le y na
ku, wpatruj c si w sufit i jeszcze bardziej odgradzaj c si od wiata? Czy w
ogóle cho raz o niej pomy la ? W tpliwe.
Kto zapuka do drzwi.
Psy poderwa y si na równe nogi i zacz y ujada . Jo-hanna pisn a cicho „prosz ” i do pokoju wesz o trzech stra ników zapory. Bez powodzenia
próbowa a ukry , jak bardzo si cieszy z tych odwiedzin.
Einar Strand zacz troch zak opotany:
- Robin powiedzia nam, e mia
dzi nieproszo-nych go ci, chcieli my wi c tylko...
- To bardzo mi o z waszej strony - odpar a szybko Johanna, zaskoczona, e Robin jednak zwróci uwag na to, co mówi a.
- Robin chcia zosta na dole, eby pilnowa tamy, lecz zmusi em go, by poszed z nami - doda in ynier.
Nie musia tego mówi , pomy la a Johanna. Czy nie mog a cho przez chwil wierzy , e Robin towarzyszy im z w asnej woli?
To zdumiewaj ce, jak wiele znaczy o dla niej, co ten dziwny cz owiek my li! Przecie zaledwie dzie wcze- niej ujrza a go po raz pierwszy.
Popatrzy a na niego z wyrzutem, ale on zdawa si tego nie zauwa
.
Johanna, która przez d ugi czas mieszka a w kawa-lerce i jada a poza domem, cieszy a si , e mo e zapro-ponowa go ciom na przek sk ,
poprzedzon nawet koktajlem przygotowanym przez Pera. Robin podzi kowa za drinka, dziewczyna znowu poczu a si g upio i beznadziejnie.
Einar Strand usiad wygodnie na krze le.
- Jeste my bardzo ciekawi, Johanno, co w
ciwie sk o-ni o tak m od i urocz dziewczyn , by zamieszka a sa-motnie na odludziu. Per stawia na
nieszcz
liw mi
.
Johanna pochyli a si i poklepa a Rumpetrolla, by ukry , e si rumieni.
- To chata mojego wuja - odpar a wymijaj co. - Chcia- am po prostu mu pomóc, a zawsze lubi am zwierz ta.
- Ale masz ch opaka?
Wzruszy a oboj tnie ramionami.
- Tak my la am. Lecz moja najlepsza przyjació ka mi go zabra a. To oczywi cie przykre. Ale nie to zrani o mnie najbardziej. Tworzyli my weso e i
zaprzyja nio-ne trio, a oni nagle odwrócili si ode mnie, rzucaj c mi w twarz ca sw pogard i niech
!
- No tak, to do
typowa reakcja dla kogo , kto ma nieczyste sumienie.
Johanna odwróci a si .
- Ale to tak boli - powiedzia a cicho. - Pomocy, Rumpetroll znowu porwa moj szczoteczk do z bów!
Zacz o si polowanie na lisa, który skaka po stole i krzes ach z biedn szczoteczk (na szcz
cie w etui) w pysku. W ko cu zap dzili go w róg
pokoju, za sof . Robin si gn pod mebel.
- Masz go? - spyta a Johanna.
- Nie. To on ma mnie - odpowiedzia Robin, podno-sz c w gór lisa, który uwi zi jego r
w swoich z -bach. Wspólnymi si ami pozosta ej trójce
uda o si uwolni Robina. Na szcz
cie Rumpetroll nie przebi z bami skóry.
Johanna próbowa a st umi w sobie podniecenie, spowodowane blisko ci Robina, kiedy trzyma a jego r
, by dwaj pozostali stra nicy mogli
rozlu ni szcz -ki zwierz cia. Na sekund ich spojrzenia spotka y si i serce Johanny zabi o mocniej. Ten m
czyzna niezwy-kle silnie dzia
na jej
zmys y, nigdy wcze niej nie prze-
a czego podobnego.
Po posi ku Robin powiedzia , e trzeba pilnowa ta-my, i wyszed . Johanna posmutnia a.
Lecz w chwil potem us yszeli krótki, przenikliwy krzyk i wypadli z domu.
W pó mroku dostrzegli Robina, który bieg co si w stron lasu. Najwyra niej kogo goni . Przez mgnie-nie oka dojrzeli czyj cie znikaj cy mi dzy
drzewami.
Johanna zrobi a najrozs dniejsz z rzeczy, które w po piechu przysz y jej do g owy, i wypu ci a psy. Lecz one, zdezorientowane, rozbieg y si tylko
ka dy w swoj stron , szczekaj c dono nie. Johanna równie miota a si bezradnie po skraju lasu, ale znalaz a jedy-nie Pera, który potkn si o
korze . Zdyszani ruszyli ku chacie, gdzie czekali ju dwaj pozostali.
- Widzia
, kto to by ? - spyta Einar.
- Nie - odpar Robin. - Zauwa
em tylko, e zagl -da przez okno.
- To na pewno jaki dziwak ze wsi, podgl daj cy z ukrycia samotne panie - powiedzia Per i nagle si po-chyli . - O, co znalaz em! - zawo
. - Ten
dra chyba to zgubi !
- Ach - ucieszy a si Johanna. - Pi kne pióro!
- Czy poznajesz je? - spyta Einar.
- Nie, tego akurat nie! Ale Willy mia dok adnie ta-kie samo.
- Ach, tak, ten królewicz z bajki! Wola bym jednak, aby nie zostawa a tu sama na noc. Czy chcesz si do nas przenie
?
- Nie, a po co? - odpar a szybko. - Nigdy nie ba am si ciemno ci, a poza tym s psy. I mo e wezm na noc Rumpetrolla do domu.
Per i Einar mieli pewne w tpliwo ci, lecz w ko cu udzielili jej kilku rad, poprosili, by by a ostro na, i po-szli. Odprowadza a ich wzrokiem, dopóki nie
znikn li w mroku, po czym zabarykadowa a si w sypialni ra-zem ze zwierz tami, gromadz c w zasi gu r ki najró -niejsze przedmioty, które mog yby
pos
jako bro .
Noc min a bez adnych sensacji, pomijaj c to, e Johanna omal nie zemdla a z braku wie ego powietrza. Kiedy wyjrza a przez okno, wydawa o si
jej, e widzi czyj nieruchomy cie na skraju lasu, lecz równie do-brze móg to by krzak ja owca.
Per i Einar wpadli na chwil pó nym przedpo u-dniem, eby si dowiedzie , jak up yn a noc. Johanna nie wiedzia a dlaczego, ale w
nie tego dnia
zada a so-bie wiele trudu, by dobrze wygl da . Sukienka podkre- la a zarówno opalenizn , jak i smuk tali . W
ciwie to przera aj ce, jak bardzo
zeszczupla a w ci gu ostat-nich dni. adna z kuracji odchudzaj cych nie jest tak skuteczna jak k opoty sercowe, pomy la a.
Czu a si g boko rozczarowana tym, e Robin nie przyszed . Trudno go nazwa sympatycznym, lecz mi-mo to t skni a za nim. Pe ne uznania
spojrzenia dwóch pozosta ych musia y starczy jej za pocieszenie.
Zatrzymali si w
nie przy zagrodzie Rumpetrolla i g askali go, kiedy Johanna nagle drgn a.
- Wydawa o mi si , e widzia am w nocy krzak ja owca. Teraz go nie ma! A zatem sta tu jaki cz owiek! Brr, to okropne!
Stra nicy spojrzeli po sobie.
- My
, e akurat z tego powodu nie musisz si ba - powiedzia z wahaniem Einar. - Dzisiejszej nocy Ro-bina nie by o w domu. To on
prawdopodobnie czuwa nad twoim bezpiecze stwem.
Johanna mia a nadziej , e opalenizna ukry a silny rumieniec, który pojawi si na jej twarzy.
- Robin? - spyta a, u miechaj c si z zak opotaniem. - Ale on nie okazuje mi zbyt wiele zainteresowania.
- Nie, ale zachowuje si do
dziwnie - odpar Per. - Musz przyzna , e mnie to troch martwi.
- Mnie tak e - przyzna Einar. - Johanno, czy istnie-je jakakolwiek mo liwo
, aby wyjecha a st d i poszu-ka a kogo innego, kto móg by si
zaopiekowa zwie-rz tami? Najlepiej jakiego m
czyzny...
Te s owa zaskoczy y j i zasmuci y.
- Z powodu tych tajemniczych odwiedzin?
- Nie - odezwa si Einar. - Z powodu Robina.
Johanna otworzy a usta, by zapyta , co ma na my li, lecz nie zd
a nic powiedzie , bo w
nie przed cha-t zajecha samochód. Ten niski,
elegancki wóz sporto-wy mog aby rozpozna zawsze i wsz dzie.
- O, nie! - szepn a.
Z wozu wyskoczyli Willy i Mette, machaj c na powi-tanie. Co robi ? pomy la a Johanna. Ci gle mam do nie-go s abo
! Wygl da tak wietnie, e
czuj , jakbym mia a kolana z waty. Te kruczoczarne w osy, ten ledwie widocz-ny u miech... Czy wszystko zacznie si od nowa?
- Czy to s ci „dobrzy przyjaciele”, o których opo-wiada
wczoraj wieczorem? - spyta cicho Einar.
Skin a g ow .
- Wola abym, eby tu nie przyje
ali. A mimo to ciesz si , e ich widz ...
Per prychn pogardliwie.
- Przyjechali pewnie po to, by ci jeszcze bardziej upokorzy , obnosz c si ze swym
osnym, ma ym szcz
ciem. Chocia wydaje mi si , e ta
oda dama wygl da na troch niezadowolon . To nie by chyba jej pomys !
Mia racj . Mette by a nad sana! Przez chwil w ser-ce Johanny wst pi a nadzieja, lecz zaraz j zdusi a. Zno-wu jakie mrzonki!
- Nie poddawaj si , Johanno! - rzuci Per zach caj -co. - Pami taj, e masz trzy szerokie m skie torsy, na których zawsze si mo esz wyp aka !
- Dwa - poprawi a. - Nie wyobra am sobie siebie ka-j cej na piersi Robina!
- No tak, masz racj - zgodzi si Per.
Mette podesz a bli ej z Willym, u miechaj c si nie-naturalnie.
- Ale niespodzianka, prawda? Willy i ja zrozumieli my w ko cu, jak lekkomy lno ci by o pozwoli ci wyjecha ca kiem samej na takie pustkowie,
Willy wzi wi c par dni urlopu. Tak bardzo nam ci brakowa o, Johanno.
Johanna, zawsze gotowa wybacza ludziom i wierzy w nich, mia a prawie zy w oczach. Pragn a jedynie, aby Mette nie wisia a tak demonstracyjnie
u ramienia Willy'ego, który nieoczekiwanie sprawia wra enie za-interesowanego Johann . Mierzy j uwa nie wzrokiem, zatrzymuj c si wyj tkowo
ugo na stopach. Johanna sprawdzi a po piesznie, czy wszystko w porz dku z jej nogami, lecz nie zauwa
a nic niezwyk ego.
Per i Einar powiedzieli, e ciesz si , i ma go ci, i po-wrócili do swych obowi zków. Atmosfera sta a si nieco napi ta. Johanna powinna czu si
szcz
liwa i wdzi cz-na za to, e Mette i Willy j odwiedzili, tymczasem by- a jedynie zaskoczona.
Przygotowa a posi ek dla ca ej trójki, a potem przy-jaciele, zm czeni podró
, postanowili si zdrzemn
. Poniewa dzie by upalny i senny,
Johanna posz a za ich przyk adem. Razem z Mette po cieli y w sypialni.
Ledwie przysn a, obudzi o j warczenie charta. Otworzy a oczy i zauwa
a Mette kr
si na czwo-rakach wokó
ka i próbuj
pó
osem
uciszy psa.
- Co ty robisz? - spyta a Johanna.
Mette wypu ci a z r ki jej sanda y, które z ha asem spad y na pod og .
- O, nic - za mia a si nerwowo. - Gdzie zgubi am moj ostatni tabletk nasenn i s dzi am, e potoczy- a si mi dzy twoje buty.
- Mog ci da jedn - zaproponowa a Johanna i po-da a jej lekarstwo.
Mette podzi kowa a niezr cznie i z wyrazem cierpie-nia na twarzy po kn a tabletk . Johanna odnios a wra- enie, e przyjació ka jest nieszcz
liwa.
Mo e dlatego, e musi zrobi co , na co wcale nie ma ochoty...
Mette wróci a do
ka, a Johanna wysz a przed dom. Siedzia tam Willy. Wygl da niezwykle elegancko w swojej nieskazitelnie bia ej koszuli i z
wypiel gnowa-nymi d
mi. Johanna przy apa a si na tym, e zat sk-ni a za prostym ubiorem i bezpo rednim sposobem by-cia stra ników zapory.
- Pójdziemy si wyk pa ? - mrukn Willy, nie otwieraj c oczu.
- To chyba nie najlepszy pomys , teraz po jedzeniu - odpar a.
- Ale mog aby przynajmniej oprowadzi mnie tro-ch po okolicy - powiedzia , wstaj c.
Zupe nie nie wiadomie wybra a drog na wzgórze ponad zapor . Stamt d mo na by o rozró ni m
-czyzn pracuj cych poni ej. Z niejasnych
powodów Johanna poczu a rozczarowanie, widz c tylko Pera i Einara.
Willy jednak e nie mia ochoty im si przygl da . Po-ci gn dziewczyn w zaciszne miejsce i po
si na nagrzanej s
cem trawie.
- Usi
tu, Johanno. Chc z tob porozmawia .
Us ucha a z wahaniem. Nie chcia a znale
si tak bli-sko niego, teraz, kiedy nale y do innej. Obecno
Wil-ly'ego ci gle przyprawia a j o dr enie
kolan.
- Johanno - zacz powoli. - To, co si sta o, to ja-kie okropne nieporozumienie.
Serce niemal przesta o jej bi .
- Co takiego? - szepn a.
- Ta historia z Mette. Zosta em w to wci gni ty, Jo-hanno, wiesz, e zawsze mi si podoba
.
- Naprawd ? - spyta a bezbarwnym g osem.
- Tak. To ja chcia em tu przyjecha . T skni em za to-b , my la em, e oszalej ! Johanno...
- Nie - powiedzia a i troch si odsun a. - To nie w porz dku wobec Mette.
- Czy nie mo emy teraz zapomnie o Mette? - mruk-n . - Dzisiaj zamierzam z ni zerwa . Tylko na tobie mi zale y.
Serce w piersi Johanny bi o jak oszala e. Kiedy zacz j ca owa , chcia a zaprotestowa , lecz nie potrafi a. To mimo wszystko ten sam Willy, w
którym tak d ugo by- a zakochana.
Lecz, co dziwne, poca unek nie zrobi na niej adne-go wra enia. Odsun a si nieznacznie z poczuciem wi-ny i niesmakiem. Czy w
ciwie by a
lepsza od Mette?
Willy bawi si paskami jej sanda ów. Nagle poczu a jego ramiona wokó siebie.
- Johanno - szepn . Jego g os brzmia ochryple i obco.
Poderwa a si , pe na odrazy i rozczarowania, i zbie-g a w dó stromym zboczem ku tamie. Nie rozumia a swego strachu. Wiedzia a tylko, e nigdy,
nigdy w y-ciu nie b dzie nale
do Willy'ego.
Ch opak ruszy za ni .
- Ja tylko... Wracaj, Johanno!
dzi a niczym kozica górska, póki nie dotar a na -k . Willy pozosta daleko w tyle. Kondycji to on nie mia !
Przy tamie nie by o wida
adnego ze stra ników, wi c Johanna bez chwili namys u wbieg a do baraku. Robin, który otwiera w
nie jedne z drzwi,
spojrza na ni zdumiony. W mgnieniu oka znalaz a si w jego male kiej sypialni. Rozpaczliwie zacz a go b aga , by zamkn drzwi na klucz.
Pos ucha , lecz nie wygl da na zbyt uradowanego tym, e wtargn a do jego samotni.
- Co si sta o? - spyta krótko i nieprzyja nie. Johanna usi owa a z apa oddech.
- Ten idiota! - rzuci a zdenerwowana. - Ten... ten dure !
- Kto?
- Willy. Próbowa po prostu mnie uwie
. Prostak! To pod e w stosunku do Mette!
- Ale czy nie jest twoim przyjacielem? Czy to nie jego...
Skin a g ow .
- Ale teraz prys y wszelkie iluzje. Sama ju nie wiem. Nie chc go kocha , lecz nie mo na tak na zawo anie zniszczy tego uczucia. O, idzie! Drogi,
mi y Robinie, pozwól mi tu zosta ! I nic mu nie mów!
Spojrza na ni ch odno. Straci a ca odwag . Pierw-sze, co zrobi, to powie o niej Willy'emu.
Nagle zrozumia a, na co si powa
a, wdzieraj c si do sypialni. Wystarczy o tylko raz spojrze na Robina. Jego usta tworzy y w sk lini , a oczy
miota y b yska-wice pogardy i niech ci.
Z przedpokoju dobieg ich g os Einara.
- Nie, nie widzia em jej. Wchodzi a tu? Niemo liwe! Ale jeszcze sprawdz .
Johanna wstrzyma a oddech, s ysz c odg os kolejno otwieranych i zamykanych drzwi i zbli aj cych si kro-ków. Robin chwyci j za rami i
podprowadzi bli ej wyj cia.
- Nie, tu jej nie ma - powiedzia Einar.
- A tutaj? - tu za drzwiami da si s ysze g os Willy'ego, dr
cy od t umionej z
ci.
- Tutaj? - spyta zdumiony Einar. - Tu mieszka Ro-bin i chcia bym zobaczy tak dziewczyn , która si tu prze li nie!
Willy jednak nie dawa za wygran , wi c Einar spy-ta bez przekonania:
- Robin! Czy jest tam Johanna?
Dziewczyna zas oni a r
usta, z trudem powstrzy-muj c si od p aczu. Nie chcia a wraca do Willy'ego, ale nie by o innej rady. U cisk wokó jej
ramienia sta si sil-niejszy i po chwili z ust Robina posypa si grad prze-kle stw na temat dziewcz t w ogóle, a Johanny w szcze-gólno ci. W sumie
jednak zaprzeczy jej obecno ci.
Czu a tak wdzi czno
, e chcia a mu si rzuci na szyj . On jednak odsun j ze z
ci i zak opotana nie wiedzia a, co pocz
.
Gdy kroki ucich y, Robin si odwróci .
- Musisz skaka przez okno - rzuci . - I jak najszyb-ciej dosta si do domu.
- Czy móg by pój
ze mn ? - szepn a cicho. - Nie chc zosta z nimi sam na sam.
Trzeba by o zobaczy teraz jego twarz, która po raz pierwszy nabra a ycia. Wyra
a zdziwienie, niedowie-rzanie i jeszcze co , czego Johanna nie
potrafi a nazwa , lecz co przywodzi o na my l iskierk rado ci w bezgra-nicznym smutku.
- Mnie o to prosisz? - spyta zdumiony. - Dlaczego nie ich?
Johanna przypomnia a sobie nagle star bajk o potwo-rze, który móg na powrót sta si cz owiekiem, gdyby tyl-ko kto go pokocha mimo jego
strasznego wygl du. Lecz tutaj sytuacja nie by a taka prosta. Po pierwsze, nie kocha- a Robina, chocia wzbudzi w niej naprawd niezwyk e uczucie, a
po drugie, on nie chcia zosta „uratowany”. Je-go twarz na powrót przybra a wyraz oboj tno ci.
- Jak si pospieszymy, za chwil b dziemy na górze - powiedzia oschle. - Chod my!
Johanna wyskoczy a przez okno i dotar a do domu przed Willym. Mette obudzi a si i spyta a troch podejrz-liwie, gdzie by a. Johanna mrukn a co
niewyra nie.
Nieco pó niej razem z Willym zjawili si stra nicy ta-my. Johanna by a im za to wdzi czna. Obserwowa a Mette, kiedy przyszed Robin, lecz nie
dostrzeg a adnej reakcji w oczach by ej przyjació ki. Widocznie nie na wszystkich dziewczynach Robin robi du e wra enie. Zwykle Mette nie
przepu ci a adnej okazji do flirtu. Jo-hanna pomy la a, e pewnie Robin jest dla Mette zbyt wielkim orygina em, i odetchn a z ulg . Je eli w ogóle kto
mia stopi lody wokó Robina, to wola aby to zro-bi sama. Chyba to jednak beznadziejny pomys ...
ROZDZIA IV
Siedzieli w jadalni, gdy wesz a Mette i zacz a si nie-poradnie usprawiedliwia :
- Johanna, strasznie mi przykro - powiedzia a, przy-bieraj c niewinn min - ale nie wiedzia am, e co si mo e sta , je li otworz furtk ...
Johann zmrozi o.
- Jak furtk ?
- Do zagrody lisa. On uciek ...
Wszyscy rzucili si do drzwi. Rumpetroll znikn bez ladu. S
ce chyli o si ku zachodowi i nad jeziorem zaczyna a si podnosi mg a.
Einar przeklina pó
osem.
- Nic si nie sta o - rzuci lekcewa
co Willy. - Na pew-no wróci, a poza tym najlepiej b dzie mu na wolno ci.
- Mo e i tak - sykn Einar. - Ale to dyrektor Harald - sen o tym zdecyduje. A Johanna odpowiada za te zwie-rz ta!
Johannie zbiera o si na p acz. Nie zwróci a uwagi na z
liwy u miech, którego Mette nie uda o si ukry , lecz zauwa
go Robin. Spogl da to na
Mette, to na Johann i jego oczy pociemnia y. Einar obserwowa go zmartwiony.
Nikt si jednak nie odezwa . W ko cu Per westchn :
- Nie ma rady, musimy zacz
szuka ! Nied ugo opa-dnie mg a. Wypu
cie psy! W którym kierunku pobieg ?
Mette wskaza a r
. Einar zarz dzi poszukiwania.
- Ale droga Johanno! - zawo
Willy. - Nie mo esz przecie i
w sanda ach! Zostaw je w domu i za
na nogi co solidniejszego!
- Co za bardzo interesuj was moje sanda y! - od-par a krótko dziewczyna. - To jedyne buty, w których nie obcieram sobie nóg.
Willy nie odezwa si wi cej, ale bez trudu mo na by- o zauwa
, e t umi z
.
Wszyscy ruszyli do lasu, nawo uj c i szukaj c. Nie mi-n o wiele czasu i opad a g sta mg a. Ca y wiat sta si nagle szarobia mas . Einar prosi ,
by trzymali si razem.
Teren wznosi si uko nie, po chwili stan li nad ma- ym wodnym oczkiem. I nagle Mette jakby dostrzeg a Robina. Spojrza a na niego uwodzicielsko
swymi du y-mi, niewinnymi oczami i poprosi a o co . Johanna nie dos ysza a jej s ów, dotar a do niej natomiast wyra nie odpowied Robina, który w
kilku krótkich i opryskli-wych s owach zby Mette i poszed dalej. Mette stan
a jak wryta, z trudem api c oddech.
Johanna pod
a za Robinem.
- Potraktowa
j troch za surowo - powiedzia a z wyrzutem. - Mette na to nie zas
a!
- Naprawd ? - odpar ch odno. - Czy nie odbi a ci ch opaka?
- Nie! Nie mog a przecie wiedzie , e mi si podoba !
Robin skrzywi jeden z k cików ust we wspó czuj co - pogardliwym grymasie.
Per trzyma jego stron .
- My
, e jeste zbyt atwowierna, je li chodzi o do-bór przyjació , Johanno. To niebezpieczny typ...
- A poza tym - doda Robin ostrym tonem - my
, e ona celowo wypu ci a lisa.
Johanna wyba uszy a na niego oczy.
- Czy jeste przy zdrowych zmys ach? Ale po co?
- Nie wiem. Mo e z czystej z
liwo ci.
Einar podziela zdanie kolegów. Per pokr ci g ow , widz c pow tpiewanie na twarzy Johanny.
- To wspaniale by mi ym dla wszystkich, Johanno, lecz nie mo na przesadza , bo yczliwo
atwo prze-kszta ci si w naiwno
! Czy nie widzisz,
jaka jest Mette? Doskonale wiedzia a, e jeste zakochana w tym draniu! Wierz mi, to „dziecko” z rozkosz przesz oby po twoim trupie, a eby z apa
faceta.
Johanna poczu a si g boko dotkni ta. Zanim zd
a si zastanowi , rzuci a impulsywnie:
- Robina w ka dym razie nie dostanie!
Robin przez sekund patrzy na dziewczyn zdumio-ny, po czym jego twarz przybra a zwyk y wyraz.
- To znaczy... - doda a Johanna szybko. - Chcia am powiedzie , e Robinowi na nikim nie zale y. Gdyby spróbowa a z nim...
No nie, zabrn a w lepy zau ek.
Robin przyspieszy i poszed przodem.
- Do czego, u licha, zmierzasz? - spyta zirytowany Einar.
- Bardzo... bardzo mi przykro - j ka a Johanna zmie-szana. - To przez przypadek.
- Nadzwyczaj godny po
owania - powiedzia su-cho Einar. - W
nie wyzna
publicznie, e nie jest ci oboj tny!
- A czy móg by mi wyja ni , dlaczego to a taki grzech? Tak, przyznaj , e mi si podoba!
Einar skin g ow .
- To wida . On tak e si tob interesuje! I to martwi mnie bardziej, ni my lisz.
Johanna ci gn a brwi.
- Nie rozumiem, Einar. Co z nim jest nie tak?
Einar krzykn do wszystkich:
- Szukajcie dalej, ale trzymajcie si w pobli u! Nie wchod cie za bardzo w g b lasu!
Przystan z Joann nieco z boku, tak by nikt nie móg ich us ysze .
- Chyba rzeczywi cie powinienem opowiedzie ci ca- histori - zacz powoli. - Chcia bym, aby trzyma a si z dala od Robina. A najlepiej, eby w
ogóle st d wy-jecha a. Zrozum, Johanno, on jest taki twardy i oboj tny, poniewa t umi co , co dochodzi do g osu, kiedy staje si s aby. Nie mo e si
zapomnie nawet na sekund . Nie mo e marzy , t skni ani te obdarzy nikogo uczuciem...
- Och - westchn a ze wspó czuciem. - Biedny Ro-bin! Ale dlaczego?
- Tego on sam nie wie. Mówi o tym tylko raz i wy-zna wtedy, e je eli kiedykolwiek ogarnie go jakie sil-ne uczucie, wtedy wst puje w niego jakby
y duch. Je-dyny sposób, eby to powstrzyma , to zachowywa si obcesowo i brutalnie...
- Ale Robin wcale nie jest grubia ski, chocia próbu-je - zaprzeczy a Johanna.
- Tak, to dobry cz owiek. Tym bardziej to przykre. Wiem o nim wi cej, ni wie on sam. Znam przyczyny jego problemów. Dosta em bowiem wszystkie
jego da-ne, kiedy przyjmowa em go do pracy. Tragedia Robina zacz a si dawno temu... Kiedy mia dwana cie lat.
Mg a t umi a wszelkie d wi ki. Wydawa o si , e od-dziela ich od reszty wiata.
- Robin mieszka w pobli u lotniska - mówi dalej Einar zni onym g osem. - Pewnego dnia na ich dom spad samolot Ca a rodzina siedzia a w kuchni
przy stole. Zgi-n li wszyscy z wyj tkiem Robina, który sta przy kuchen-ce i zosta uratowany dzi ki cianie oddzielaj cej cz
ja-daln . Kiedy przyby o
pogotowie, tkwi jak skamienia y w tym samym miejscu. By pod wp ywem szoku, ale przy-tomny, i obserwowa t potworn scen zimnymi, jakby
martwymi oczami. Zupe nie nie reagowa .. Widok zmasa-krowanej rodziny by tak straszny, e nawet sanitariusze nie mogli patrze . Lekarze nie potrafili
nic zrobi dla Ro-bina, po prostu nie uda o im si nawi za z nim kontak-tu. Od tego dnia ch opak wydaje si twardy i nieczu y, ni-czym zamkni ty w
pancerzu. Przyznaje, e nie ma rodzi-ny, lecz nie pami ta adnej katastrofy lotniczej.
- A wi c to dlatego - powiedzia a Johanna zamy lo-na. - Boi si wspomnienia, które mog oby si wy oni z pami ci w chwili s abo ci.
- No, tak - odpar powoli Einar. - Ale nie tylko dlate-go. Lekarze s dz , e kryje si za tym co jeszcze. W prze-ciwnym razie nie zaprzecza by tak
uparcie faktom. Istnie-je jaki powa niejszy powód, którego my nie znamy, lecz który na pewno zna Robin. Jest co , przed czym panicz-nie si broni, i
dlatego rozpaczliwie walczy z ka
ozna-k w asnej s abo ci A teraz prze ywa kryzys.
- Kryzys? Co przez to rozumiesz? - spyta a Johanna, chocia zna a odpowied .
szego czasu obdarzy uczu-ciem drugiego cz owieka. Nie powiedzia em, e jest w tobie zakochany, ale to jasne, e ci lubi.
To ju za wiele. Boj si . Nie czuj si na si ach zaj
si nim, kie-dy nast pi za amanie, a wiem, e nawet dziesi
dzikich koni nie zaci gnie Robina
- Jak my lisz, co si mo e zdarzy ?
- Nie wiem. Nikt nie jest w stanie t umi swych uczu tak d ugo. Struna jest ju zbyt mocno napi ta. To si mo- e sko czy tragicznie. Boj si , e
Robin równie zdaje sobie spraw z niebezpiecze stwa, i postanowi przerwa to wszystko, zanim nast pi za amanie...
Johanna nagle zadr
a.
- A mnie przeszed dreszcz - powiedzia a. - Tak bar-dzo chcia abym mu pomóc.
Einar spojrza na ni z powag .
- Mo esz to zrobi tylko, wyje
aj c st d. Zrozum, istnieje jeszcze inne powa ne zagro enie. Oprócz tego, e Robin mo e spróbowa targn
si
na w asne ycie, mo e te zem ci si na osobie winnej jego s abo ci...
Nie odzywaj c si ju do siebie ani s owem, wrócili do pozosta ych, by kontynuowa poszukiwania nie-szcz snego Rumpetrolla.
Johanna czu a si przygn biona i smutna. Nie tylko dla-tego, e lis uciek . Rozmy la a nad przysz
ci Robina. Równie Einar musia przyzna , e
wytworzy a si trud-na do zniesienia sytuacja. Robin nie móg przecie w nie-sko czono
t umi uczu . Je eli Johanna wyjedzie, to ni-czego na
sz met nie rozwi
e. Spowoduje tylko odroczenie katastrofy, która i tak jest nieunikniona, je li Robin nie podda si leczeniu. A do szpitala nie
chce i
...
Sz a pogr
ona we w asnych my lach, nie zwracaj c uwagi na to, e g osy pozosta ych osób coraz bardziej s ab y, a w ko cu zupe nie zamilk y.
Kiedy wreszcie oprzytomnia a, dooko a panowa a martwa cisza. S ysza- a szmer wody s cz cej si ze ska y gdzie w pobli u, lecz nic nie widzia a.
Otacza a j g sta wilgotna mg a. Johanna poczu a si nieswojo.
Tylko bez paniki! pomy la a. Psy na pewno mnie znajd .
Ale kiedy si zastanowi a, u wiadomi a sobie, e ju od d
szej chwili ich nie s ysza a.
- Einar! - zawo
a nie mia o, jakby wstydzi a si w a-snego g osu.
adnej odpowiedzi. G sta mg a otula a j ze wszyst-kich stron, jakby czeka a i nas uchiwa a razem z ni . Jo-hanna nie mia a poj cia, gdzie si
znajduje.
Spróbowa a znowu.
- Czy jest tam kto ?
Nie odpowiedzia o nawet echo. G os dziewczyny zo-sta schwytany i zduszony przez mlecznobia mg , a las by równie cichy jak przedtem. Zacz a
niepewnie posuwa si przed siebie, próbuj c znale
w
ciw drog . Ogromne wierkowe ga zie wy ania y si z mg y i znowu znika y jak statki
yn ce w szarej ciszy.
- Halo! - zawo
a.
Ga zie roni y zy, które mi kko i leniwie spada y na ziemi . Ubranie Johanny ca kiem przemok o, chocia nie pada o.
Przy
a r ce do ust i krzykn a najg
niej jak mo-g a. Chcia a zagwizda na psy, lecz zamiast tego rozleg si tylko
osny pisk. Nagle
znieruchomia a.
Us ysza a wyra ny szelest ostro nie skradaj cych si kroków, które po chwili ucich y.
Johanna poczu a przeszywaj cy j ch ód. Kto j tropi !
Stan a nieruchomo, my li kr
y w jej g owie jak oszala e ptaki. To przecie niemo liwe! Nikt nie mia chyba powodu, by skrada si do niej w ten
sposób? To pewnie jakie zwierz .
A jednak... To raczej ludzkie kroki, nie ulega o w t-pliwo ci. Ale dlaczego ten kto nie podejdzie bli ej i si nie poka e? On, lub ona, s ysza przecie ,
jak krzycza- a. To chyba kto obcy, podgl dacz albo mo e z odziej.
Johanna poczu a ucisk w gardle. Próbowa a rozumo-wa logicznie. Znajdowa a si daleko od chaty. Nie wi-dzia a absolutnie adnego powodu, a eby
kto przemy-ka si potajemnie za ni a w t g usz . Istnia o tylko jedno mo liwe rozwi zanie! Pewnie kto z przyjació schowa si dla artu za
drzewami we mgle.
Johanna zdoby a si na odwag i roze mia a g
no.
- Dalej, wychod zza krzaków! Wiem, e tam jeste !
Nikt nie odpowiedzia . Johanna nas uchiwa a z na-pi ciem, nie by a pewna, lecz zdawa o si jej, e tu obok Kto oddycha.
Na prób post pi a par kroków. I natychmiast od-powiedzia y jej skradaj ce si po ród drzew kroki.
- Nie wystraszysz mnie - powiedzia a i sama us ysza a, jak dr y jej g os. - Je eli taki jest twój zamiar. No, wy-chod , nie s dz , eby ta gra w
chowanego by a zabawna!
Jaka ga zka z ama a si z ledwie s yszalnym trza-skiem. Johanna odwróci a si szybko, w stron , sk d do-chodzi ten d wi k.
Kto to mo e by ? my la a. Robin, który oszala i chce j zabi ? Mette, która pragnie j nastraszy , z samej z o- liwo ci? Willy, który jest na ni z y za
to, e uciek a od niego tam w górach? A mo e Einar albo Per? Czy w
ciwie dobrze ich zna a? Lecz najwi kszy ból sprawia a Johannie my l, e
prze ladowc móg by Robin. Ujrza a go oczyma wyobra ni, jak stoi ukryty za wier-kowymi ga ziami, z niezwyk ym arem w tych pi k-nych,
fascynuj cych oczach, pochylony, jak gdyby szy-kowa si do skoku. Nie, to nie mo e by Robin, takiej my li nie zniesie!
Kto jednak tam by . Zagryz a z by, eby opanowa panik . Co to za wymys y? Ona, Johanna, nigdy prze-cie si nie ba a i nie brakowa o jej
pewno ci siebie. Nie jest ju dzieckiem...
Nie, na nic si nie zda nakazywanie sobie odwagi. Czu a strach, bo spotka a si z czym , czego nie zna a i nie rozumia a. Gdyby tylko wiedzia a,
dlaczego kto chowa si w ten sposób, nie przera
oby j to a tak bardzo, wiedzia aby, z kim walczy. Ale to by o co nie-normalnego! Ca kiem
niepoj tego!
Rozejrza a si . Po jednej stronie mia a b otniste trz -sawisko, tam nie odwa y si ucieka . Przed ni znajdo-wa si las kryj cy nieznanego
prze ladowc . Po lewej stronie wznosi a si poro ni ta mchem skalna ciana. Z ty u mia a...
Nie marnuj c czasu na my lenie, odwróci a si i jak najszybciej zacz a oddala si bezszelestnie od niebez-piecznego s siedztwa. Pocz tkowo
uda o si jej zmyli przeciwnika, lecz po chwili znowu us ysza a kroki, tym razem zdecydowane i gro ne. Johanna przyspieszy a, wreszcie zacz a
sadzi wielkimi susami. Skr ci a w stron przeciwn od trz sawiska i zauwa
a, e te-ren si wznosi. Przed sob ujrza a skaln
cian . Roz-paczliwie
rzuci a si w t stron i ukry a za krzakami.
„On” natomiast szed dalej. S ysza a trzask amanych ga zek i chlupot ci
kich kroków w grz skiej ziemi. Po chwili znowu zapad a cisza. Zapieraj ca
dech martwa cisza...
Gdzie s wszyscy pozostali? pomy la a Johanna zrozpaczona. Dlaczego nie nadchodz ?
Wydawa o si , jakby goni cy zgubi
lad. W my lach okre la a prze ladowc jako m
czyzn , lecz równie do-brze mog a to by Mette, stoj ca teraz
mi dzy bagnem a ska i nas uchuj ca. cigaj cy post pi kilka kroków i znowu przystan . Johanna zagryz a wargi. Dr
cymi palcami podnios a z
ziemi niewielki kamie i rzuci a go jak tylko mog a najdalej, starannie obieraj c kierunek.
Kamie upad ze s abym trzaskiem w lesie w pewnej odleg
ci od tajemniczego wroga. Natychmiast us y-sza a kroki oddalaj ce si w kierunku,
sk d doszed od-g os uderzenia.
Johanna nie waha a si ani minuty. Zacz a wdrapy-wa si na ska , chwytaj c si mizernych rzadko rosn -cych krzewów ja owca. Martwi a si , e
jej sanda y o g adkiej podeszwie troch si
lizgaj . Stara a si po-rusza jak najciszej, a poniewa by a lekka i zwinna, nie mia a k opotu z wej ciem na
gór .
Nie mog a jednak przemieszcza si ca kiem bezg
-nie, chocia stara a si jak mog a. By a prawie na samej górze, kiedy us ysza a, e
prze ladowca zorientowa si , w jakim kierunku zmierza. Wspina a si dalej uparcie, po-suwa a si coraz wy ej. Zauwa
a, e znowu ma nad
ci-gaj cym przewag . Daleko w dole, u stóp ska y, us ysza- a odg osy skrobania i g uchych uderze butów o kamie .
Johanna u wiadomi a sobie, e wychodzi z mg y, która do tej pory bardzo jej pomaga a. Rzuci a si biegiem wzd
grzbietu wzgórza i zatrzyma a
gwa townie przed ogromnym monstrum, które nagle wyros o tu przed ni .
Min o kilka sekund potwornego przera enia, zanim zrozumia a, e to tylko stara wie a obserwacyjna.
ROZDZIA V
Z wahaniem podesz a do drzwi. W zamku tkwi klucz. Stara, zniszczona budowla wygl da a do
niesa-mowicie z tymi cianami z ciemnobr zowych,
zbutwia- ych desek. Johanna rozejrza a si doko a bezradnie. S
ce zasz o, lecz niebo na zachodzie ci gle by o o le-piaj co jasne. Poni ej wszystko
spowija a g sta, bia a wata, która rozci ga a si przez wiele kilometrów a do nast pnego wzgórza.
Nie s ysza a za sob nikogo, lecz nie mia a odwagi uwierzy , e to koniec po cigu. Wie a stanowi a by mo e mierteln pu apk , lecz w
nie teraz
wydawa a si bezpiecznym schronieniem po wyczerpuj cej goni-twie po lesie, podczas której Johanna czu a si jak ci-gana zwierzyna.
Przezwyci
a niepewno
, przekr ci a klucz w za-mku i wesz a do rodka. Na szczyt wie y prowadzi y kr te, na wpó zrujnowane schody. Deski w
cianach by y tak rozeschni te, e dziewczyna przez szpary mo-g a obserwowa okolic . Zacz a si wspina , jak tylko mog a najciszej, pokonuj c po
dwa stopnie naraz. W po owie drogi pomy la a, e powinna zamkn
za so-b drzwi na klucz, ale nie mia a odwagi wróci . Co zro-bi, je li spotka na
schodach swego prze ladowc ...?
Kiedy znalaz a si na samym szczycie wie y, na otwar-tej platformie, wype ni a j upajaj ca pewno
siebie, ja-kiej zwykle si nabiera, patrz c na
wiat z du ych wyso-ko ci. Nikt nie mo e jej zaskoczy tu na górze.
Jednak to p onna nadzieja. W jaki sposób b dzie si bro-ni , kiedy „on” przyjdzie? By a zdana wy cznie na w asne si y. Z do u aden z przyjació jej
nie zauwa y, chyba e-by wpad na pomys wdrapania si na jaki pot
ny wierk.
Wtedy us ysza a wo anie.
- Johanna! - zabrzmia w oddali czyj g os, a potem jeszcze jeden, znacznie bli ej.
Nie potrafi a rozró ni , do kogo nale
. Ale szukali jej. Tak bardzo chcia aby odpowiedzie , lecz ten, kto odzywa si najbli ej, móg by wrogiem.
Je eli tak, to pozostali znajdowali si zbyt daleko, by zd
na czas. Mg a podnios a si teraz tak wysoko, e ca kowicie skrywa a wzgórze, na którym
sta a wie a. Nawet gdy-by kto podszed ca kiem blisko, Johanna i tak nie by- aby w stanie go dojrze .
Usiad a, opieraj c si plecami o cian , i czeka a. Mo- e przyjdzie ich kilkoro, wtedy zaryzykuje i si odezwie.
W tej samej chwili drgn a. U stóp wie y da y si s y-sze po pieszne kroki. Zatrzyma y si .
- Johanna! - zawo
kto niecierpliwie.
To Robin, rozpozna a ten szczególny g os. Serce jej bi o jak oszala e, odruchowo zas oni a usta r
. Nieco pó niej us ysza a, e skrzypn y
otwierane drzwi.
- Jeste tam? - zawo
.
Nie mia a odwagi si poruszy . I nagle rozleg si od-g os nowych kroków. Kto nadbiega . Teraz! Teraz jest ich wi cej, teraz si o mieli. Unios a si
do po owy, lecz w tej samej chwili sta o si co dziwnego. Robin by ju w drodze na gór , kiedy drzwi zatrzasn y si za nim z ha asem i kto przekr ci
klucz od zewn trz.
Johanna us ysza a, e Robin zbiega p dem na dó i szarpie za klamk , przeklinaj c w z
ci. Nie przebie-raj c zbytnio w s owach, krzycza , by ten
„idiota” na-tychmiast wróci i otworzy . Lecz wokó wie y panowa- a cisza. W ko cu da za wygran i usiad na schodach.
Johanna ostro nie wysun a si z ukrycia.
- Robin - zawo
a cicho.
yskawicznie wsta i wszed par stopni na gór .
- Co tu robisz? - spyta w ciek y, lecz Johanna uci-szy a go.
- Kto mnie goni - szepn a. - Wi c si tu schowa- am. Czy widzia
, kto zatrzasn drzwi?
Zaprzeczy ruchem g owy.
- My la em, e to jaki g upi art - oznajmi . - Teraz jednak ju rozumiem. Ten, kto to zrobi , chcia si mnie pozby , bo wiedzia , e jeste tu gdzie w
pobli u.
Johanna skin a g ow .
- A poniewa nie odpowiada am na twoje wo anie, pomy la , e tu mnie nie ma.
- Tak, chyba masz racj . Dlaczego si nie odzywa
? - spyta z pretensj w g osie.
- Mówi am ju , e nie wiem, kto mnie ciga . A ty nie obdarzy
mnie zbytni sympati , kiedy tu przyje-cha am.
Popatrzy na ni przez chwil , jakby zamierza sko-mentowa jej s owa, ale zaraz si odwróci .
- Co teraz zrobimy? - spyta a Johanna.
Usiad pod cian daleko od niej.
- Poczekamy - rzuci krótko. - Pozostali wkrótce tu przyjd . Co si w
ciwie z tob sta o?
- Zab dzi am. W tej mgle nie by o to trudne. Zupe -nie nie wiedzia am, gdzie jeste cie.
Zapad a cisza. Siedzieli ka de po swojej stronie plat-formy, unikaj c wzajemnie swego wzroku. Johanna za-stanawia a si , dla kogo ta sytuacja jest
bardziej k opo-tliwa. Zapewne dla obojga w równym stopniu. Mo liwe, e inne dziewcz ta nie widz w nim nic szczególnego, pomy la a. Ale mnie
wydaje si fascynuj cy. Te zaci te usta, nieodgadnione oczy... Ciekawa jestem, jak wygl -da, kiedy si u miecha, przyja nie i czule... Tak strasznie mi
si podoba! A od kiedy us ysza am o nieszcz
ciu, które go spotka o, podoba mi si jeszcze bardziej. Einar powiedzia , e Robin mnie lubi. Ha! W takim
razie wietnie to ukrywa! Po prostu bije od niego nienawi
. Wygl da, jakby zamierza wzi
mnie mi dzy palec wskazuj cy i kciuk i rozetrze na proch.
Johanna drgn a, kiedy Robin si odezwa .
- Dlaczego kto chcia by ci z apa ?
- Nie wiem - odrzek a. - Nic z tego nie rozumiem. Nie wygl da na to, eby chcia mnie zabi , poniewa móg by zaatakowa mnie ju tam w lesie. Ale
dzieje si co dziwnego. On sprawia wra enie, jakby próbowa za-czai si na mnie i zaskoczy , tak ebym nie widzia a, kim jest... Czy potrafisz
zrozumie dlaczego?
- Nie. A jak ty my lisz, kto to jest?
- Nie ty - odpar a ze s abym u miechem, którego Ro-bin nie odwzajemni . - I nie Einar. Ale...
- Tak?
- Nie, nie wiem. To jaka szalona my l, która mi w a- nie przysz a do g owy.
- Powiedz. Mo e jest w tym jaki sens.
To niezwyk e siedzie tak i rozmawia z Robinem. Dziwne, e on w ogóle zadaje sobie trud, by prowadzi t rozmow . Nic nie mog a na to poradzi ,
lecz czu a si odrobin dumna z tego powodu.
- Nie, to ca kiem idiotyczne - powiedzia a. - Znam przecie Willy'ego, by moim bliskim przyjacielem przez kilka miesi cy...
- Tak, to rzeczywi cie dziwne - przyzna Robin sucho.
Czerwcowa noc k ad a si nad nimi, agodna i mi a. Mg a rzed a i powoli znika a. piewaj cy drozd trajkota do nieznanego s uchacza, od czasu do
czasu s ycha by- o szybkie opotanie skrzyde nocnych ptaków, przelatu-j cych w pobli u. Johanna powoli si odpr
a, dr enie cia a ust powa o.
Zaczyna a niemal odczuwa , e co j
czy z tym zamkni tym w sobie cz owiekiem siedz cym naprzeciwko.
- Jest jeszcze wiele innych zastanawiaj cych rzeczy - odezwa a si zamy lona. - Na przyk ad pióro, które Per znalaz pod moim oknem. Ciekawe,
czy to naprawd Willy zagl da wtedy do pokoju i je zgubi ? I to dziw-ne przeszukiwanie mojego mieszkania. Nie rozumiem, dlaczego Willy przygl da
si tak uwa nie moim sto-pom, kiedy przyjecha z Mette. Lub mo e sanda om. Chcia , eby my poszli si wyk pa , a wtedy musia a-bym je zdj
...
Niedawno przy apa am Mette, jak cho-dzi a na czworakach po sypialni z moimi sanda ami w r ku. - A teraz Willy próbowa przekona mnie, bym je
zostawi a w domu... Robin, czy co z tego rozumiesz?
- Hm, to mo e wyja nia , dlaczego chcia si pod - kra
do ciebie niezauwa ony. By mo e zamierza ci og uszy i zabra te buty?
Spogl dali w milczeniu na sanda y Johanny. Dziewczy-na zdj a je z nóg i usiad a obok Robina. Odruchowo odsun si troch dale;. Uda a, e tego
nie dostrzeg a.
- Czy widzisz w nich co niezwyk ego? - spyta a. - Mu-sz przyzna , e by y drogie, chocia mo e nie atwo to te-raz zauwa
, ale na co mog by
potrzebne Willy'emu?
Robin wzi jeden sanda . Ogl da go dok adnie, okr ca i obraca na wszystkie strony. Potem odda go Johannie. Przypadkiem dotkn a jego r ki, a
on cofn j gwa townie.
Po krótkiej chwili, kiedy zak ada a buty, rzuci ochry-p ym g osem:
- Co ty widzisz w takim typie jak Willy? e te mu-sia
si zakocha w kim takim jak on!
Wzruszy a ramionami.
- Có , zawsze mia am dziwn sk onno
do zakochi-wania si w nieodpowiednich m
czyznach. W
nie. To brzmi tak, jakbym nic innego nie robi a,
tylko my- la a o flirtach. Tak czy owak, mam dwadzie cia cztery lata i kilka nieszcz
liwych mi
ci za sob . Za ka dym razem trafia am na m
czyzn,
których mi by o al. Nie potrafili niczego osi gn
. To mo e pewnego rodzaju egoizm lub zarozumialstwo z mojej strony, lecz faktem jest, e mam
abo
do opuszczonych, niezrozumia-nych i pozostaj cych na uboczu. Kiedy spotyka am ta-kiego m
czyzn , próbowa am doda mu pewno ci i
wiary w siebie, okazywa am mu na wszystkie sposo-by, jak go podziwiam i jakim darz go uczuciem.
Zamilk a troch zmieszana. Nigdy nie rozmawia a z nikim w ten sposób, chcia a jednak wyja ni Robino-wi, jak by o naprawd .
- Mów dalej - poprosi cicho.
- A rezultat by zawsze taki sam. Jego pewno
sie-bie ros a w najwy szym stopniu, stawa si zarozumia y, odchodzi i zaczyna adorowa inn
dziewczyn , o której przez ca y czas skrycie marzy . Ja nie mog am liczy nawet na „dzi kuj ”, przypuszczalnie taki ch o-pak nie zauwa
mojego
udzia u w swojej przemianie.
Zamilk a na moment, ale zaraz zacz a mówi dalej:
- Jednak te pora ki rani y tylko moj pró no
, cho-cia by y bolesne. Pozwala y mi jednocze nie my le , e ci gle czekam na „m
czyzn swego
ycia”. Wtedy w a- nie na horyzoncie pojawi si Willy i ca kowicie zmieni- am swoje dotychczasowe post powanie. Okazywa mi pewne
zainteresowanie, traktowa mnie chyba jak skrom-n , niewinn panienk ze wsi, a ja pomy la am: Mo e my-li am do tej pory wspó czucie z mi
ci , ale
teraz ten oto wspania y egzemplarz to naprawd m
czyzna dla mnie! Tak, i w ten sposób zasugerowa am sobie samej, a nawet uwierzy am, e jestem
zakochana w Willym. Ale w rze-czywisto ci nie by a to mi
, mo e tylko zauroczenie, które teraz zamieni o si w niech
.
Zapad a cisza. Robin z zaci to ci uderza patykiem w deski pod ogi. Potem powiedzia cicho:
- A wi c twoje zainteresowanie dla mnie to jedynie wspó czucie? Czy jest ci mnie al? Jestem jednym z tych s abych, którym tak atwo ulegasz, tak?
- Nie - odpar a Johanna. - To co zupe nie innego. Powiem ci dok adnie, co czuj . Lubi ci nie dlatego, e zas ugujesz na wspó czucie. Ale zrodzi o
si we mnie uczucie, którego nie potrafi nazwa i jakim nigdy je-szcze nikogo nie darzy am. Jest ca kiem nowe i na ra-zie tylko si go domy lam...
Ro nie jednak z ka
mi-nut , g bokie i prawdziwe... Einar prosi mnie, abym st d wyjecha a, z twojego powodu, i zamierzam to zro-bi . Jutro.
Z jego ust wydoby o si „nie”, które zabrzmia o jak j k. Odwróci si w jej stron , przez mgnienie oka jego twarz wyra
a bezradno
. Johanna
odetchn a g boko.
Robin wsta i przechyli si przez por cz.
- Wspaniale - rzuci twardo. - Nie lubi ci ! Jeste natr tna i nudna...
Lecz Johanny nie zmartwi y wcale te s owa, wiedzia- a, e kierowa je bardziej do siebie ni przeciw niej.
- Nie znosz ci , Johanno! - mówi dalej. Nie znosz ci za to, e wtargn
dzi do mego pokoju. Kiedy po - sz
, my la em..
Zamilk jakby w obawie, e g os mu si zaraz za amie. Po chwili odezwa si znowu, ale takim tonem, jak-by ka de wypowiadane s owo sprawia o mu
ból.
- Wyobra
em sobie, e ci gle tam jeste , lecz ja nie ode-pchn em ci , sta
bez s owa w mych ramionach, a wszy-stko by o prawdziwe i pi kne,
nie tak, jak, w co g bo-ko wierz , mo e by mi dzy dwojgiem ludzi... I wtedy wst -pi o we mnie znowu to z o, które tylko czeka, ebym sta si
aby_ Zostaw mnie w spokoju, Johanno - szepn zrozpaczony. - Ja nie mog , nie dam rady... Czuj , jakbym by rozrywany na kawa ki. Uczucie, o
, to, które zaczyna si w tobie budzi , rodzi si tak e we mnie. Wyjed , Johanno, wyjed jak mo esz najpr dzej! Nie mam wyrzutów
sumienia, kiedy rani i odtr cam in-nych, ale ciebie nie chc skrzywdzi . Mimo to musz ! W przeciwnym razie zwyci
y z o.
- Co jest tym z em? - spyta a cicho Johanna.
Odwróci si w jej stron . Widzia a, jak w rozpaczy zaciska i prostuje palce.
- Nie wiem, Johanno. Wiem tylko, e ty je wyzwalasz, i próbuj ci za to nienawidzi , ale nie potrafi . Chc
w spokoju, boj si tego, co si we
mnie kryje, cho nie wiem, co to jest!
Ostro nie spyta a:
- Dlaczego nie pójdziesz do szpitala, Robinie? Tam na pewno uzyskasz pomoc.
- Nie! - zaprotestowa energicznie. - Czy nie rozu-miesz? Tam odkryj prawd . A ja boj si w
nie praw-dy. Mówi , e moi rodzice i rodze stwo
zostali zgnieceni przez spadaj cy samolot. Nie pami tam tego, ale czy my lisz, e nie zniós bym takiego wspomnienia? Nie, Johanno, prawda jest o
wiele gorsza i tkwi ukryta w mojej pod wiadomo ci!
Niemal wykrzycza ostatnie s owa. W jego oczach skie-rowanych w dziewczyn czai si ob d. Johanna nie by- a w stanie opanowa strachu.
aga a w duchu, eby si uspokoi . Tak bardzo pragn a mu pomóc. Nie chcia a jednak st d wyje
, lecz zosta przy nim i wspiera go. A
tymczasem stanowi a dla niego zagro enie...
- Rozumiem - szepn a. - B
trzyma si z dala od ciebie.
Odpr
si i wróci do swego dawnego, ch odnego „ja”.
- Dobrze. Im rzadziej b dziemy si widywali, tym le-piej.
Mimo e jego twarz ukry a si pod mask oboj tno ci, Johanna dostrzeg a pewn odmian w spojrzeniu i ru-chach Robina. Pod opalon skór
skroni, tu pod popielatoblond w osami, jeden z mi
ni drga nieprzerwanie.
- Boli ci teraz, Robin? - powiedzia a cicho, bardziej stwierdzaj c fakt, ni zadaj c pytanie.
- Tak, a co my lisz? - prawie rykn . - My lisz, e co-dziennie opowiadam o tym na okr
o? Mówi em o tym po raz pierwszy od wypadku! I to w
nie
tobie™ B
c z tob sam na sam. Pragn bym by z kamienia, ale nie jestem!
onie Robina zbiela y na por czy i Johanna zauwa-
a, jak na jego twarz wyst puje pot. Da aby wszyst-ko, by móc wzi
go teraz w ramiona,
przytuli i szep-ta koj ce s owa. Lecz to by oby chyba najgorsze, co mog aby zrobi .
Sta a tak zagubiona, patrz c, jak Robin cierpi, i na-gle us ysza a szczekanie psów, oznaczaj ce ratunek dla nich obojga.
- Nareszcie! - odetchn a.
Robin jakby si obudzi ze z ego snu i przetar twarz. Zawo
i odpowiedzia y mu jakie g osy. To Per i Einar.
- Znale li my Rumpetrolla! - krzykn Per w ich stron . - Ale nie uda o si nam go z apa . Schowa si w dziurze, któr sam zreszt wykopa em, i za
nic nie chce stamt d wyj
. Lecz co, do stu piorunów, robicie tam na górze?
Min a dobra chwila, zanim Johanna i Robin zdo ali wyt umaczy , e zostali zamkni ci w wie y. W ko cu cali i zdrowi znale li si z powrotem na
ziemi.
Psy powita y Johann uszcz
liwione i dziewczyna szczerze si wzruszy a, widz c, jak si ciesz . Podzi ko-wa a serdecznie Perowi i Einarowi.
Robin nie odezwa si s owem. Jego twarz by a równie nieprzenikniona i martwa jak przedtem.
- Czy daleko st d do tej dziury z Rumpetrollem? - spy-ta a.
- Nie, kilka minut drogi - odpar Einar. - To psom uda o si wytropi tego ma ego drania. Na szcz
cie jest tam nale
cy do Pera „sprz t do
wydobywania z ota”, wi c b dziemy mogli zej
do do u. Twoi przyjaciele stoj na stra y i pilnuj , eby lis znowu nie uciek .
Johanna drgn a, s ysz c ironi w okre leniu: „twoi przyjaciele”, lecz nic nie powiedzia a. Per i Einar co po-dejrzewali.
- Co si w
ciwie sta o, Johanno? - spyta Per. - Dla-czego tak nagle znikn
i w jaki sposób znale li cie si w tej wie y?
Westchn a, a nast pnie opowiedzia a ca histori , nie wspominaj c jednak o rozmowie z Robinem.
- Sanda y? - powtórzy Einar w zamy leniu. - To za-stanawiaj ce. Ale znajdziemy przyczyn tajemniczych zainteresowa Willy'ego. Mo e mu wcale
nie chodzi o twoje buty...
osy id cych odbija y si echem w t letni noc. Mg a opad a i powietrze znowu sta o si przejrzyste. W
ciwie nie by o ciemno, panowa pó mrok i
okolica wygl da a jak na niewyra nej czarno - bia ej fotografii. Wokó rozchodzi si ch odny zapach mchu i ziemi.
Robin zdawa si nie zauwa
obecno ci Johanny. Trzyma si raczej w pobli u kolegów, lecz raz, kiedy schodzi a ze ska y, poczu a nagle pod
swoim okciem jego d
. Podnios a wzrok i chcia a mu podzi kowa za pomoc, ale jego ju nie by o.
W oddali zobaczyli Willy'ego i Mette, siedz cych na kamieniach na szerokim wzniesieniu. Wygl dali do
po-nuro i kiedy Johanna podesz a bli ej,
zauwa
a bez tru-du, e Mette jest w pod ym humorze. U miechn a si do dawnej przyjació ki, lecz nie otrzyma a odpowiedzi.
Jama nie wydawa a si szczególnie du a, ale kiedy Per po wieci latark , Johanna zmieni a zdanie. Wykop mia oko o pi tnastu metrów g boko ci
Stosunkowo szeroki przy wej ciu, zw
si w dole, zamieniaj c si na ko cu w w sk szczelin . Przy tej w
nie szczelinie siedzia Rumpetroll Na
pró no go wabili. Jego oczy wieci y czer-wono w wietle latarki, przez chwil popatrzy w gór , lecz potem odwróci si , nie zwracaj c na ludzi uwagi.
- Je eli wyp oszysz stamt d nied wiedzia, nigdy ci te-go nie wybacz ! - zawo
Per gro nie. - Wy
, ty n dz-na kreaturo! eby tylko nie wszed do
tej w skiej szcze-liny, bo wtedy ju po nim!
- Musimy chyba zej
na dó i go wyci gn
- stwier-dzi a Johanna. - Ale jak?
- By em ju kiedy tam na dole - odpar Per. - O, tam jest wyst p, widzisz? Potem trzeba przedosta si przez „strumie
upkowy”, tam gdzie cieknie
woda, je-szcze troch zeskoczy , a reszta jest prosta.
Johanna spojrza a sceptycznie.
- To mo e by niebezpieczne. Zw aszcza na tych oblu-zowanych, g adkich upkach. W tym miejscu jest tak stromo...
- Tak - przyzna Einar po namy le. - Wygl da na to, e kiedy p yn t dy strumie . Czy to nie jest zbyt ry-zykowne, Per?
Per zlekcewa
ich obawy.
- To wcale nie takie gro ne, jak si wydaje. Widzisz chyba, e w samym rodku upkowego strumienia wy-staje du y kamie . Mo na na nim stan
.
Ale kto zej-dzie na dó ?
Potrzeba by o paru osób, by osaczy Rumpetrolla. Po-stanowiono, e zejd Einar, najbardziej zaprzyja niony z lisem, Johanna, która jest za zwierz
odpowiedzialna, oraz Per, znaj cy jam jak w asn kiesze . Ka de z nich przewi za o si lin w pasie, a Robin przymocowa drugi jej koniec do pnia
sosny rosn cej tu obok. Psy uwi -zano w pobli u, aby nie robi y zamieszania. Willy siedzia na kamieniu i celowa ze z
ci szyszkami w drzewo.
Czekaj c na swoj kolej, Johanna rozmawia a z Mette.
- Bardzo si denerwuj . Mam nadziej , e uda si nam wydosta lisa.
- To dziecinada! - odpar a Mette z przek sem. - a-zi po dziurach jak smarkacze! Nie my l sobie, e Wil-ly ma czas na co takiego!
- Czas? - zdumia a si Johanna. - A do czego mu si tak spieszy? My la am, e wzi urlop, tak w ka dym razie mówili cie!
- No tak, nie to mia am na my li - odpar a Mette speszona.
Wydawa a si troch niezadowolona z powodu bra-ku m skiej opieki. Willy siedzia daleko, a na Robina nie mog a liczy . Mette zauwa
a, e ten
dziwny ch o-pak spogl da ukradkiem na Johann , nie mia o i t sk-nie, i to j denerwowa o. Nie by a przyzwyczajona do tego, by pozostawa na
dalszym planie. Gdyby mia a cho najmniejsz szans , by wymanewrowa Johann , nie waha aby si ani sekundy, lecz ten niezno ny facet jest
absolutnie nieczu y, uzna a.
To by ca kiem idiotyczny pomys ze strony Willy'ego, eby jecha w lad za Johann . Po drodze jed-nak wyt umaczy , dlaczego tak zdecydowa . To
w grun-cie rzeczy bardzo podniecaj ce! Prawie jak na filmie. I niebezpieczne! Teraz sta a si uczestnikiem spisku i wspólniczk Willy'ego! Ale Johanna
jest taka niezno- na, za ka dym razem krzy uje im plany! Na nic nie zda o si wypuszczenie lisa ani te Willy nie mia mo -liwo ci pozostania sam na
sam z Johann . Prawda, mia , ale si nie uda o. Willy traci cierpliwo
, zacz o mu si spieszy . Za kilka godzin musi by z powrotem w mie- cie w
umówionym miejscu. A tymczasem siedz tu w rodku tego idiotycznego lasu i nie mog zdoby te-go, czego szukali!
Mette wbija a paznokcie w d onie, my
c o tym, e-by mie ju to wszystko za sob .
- Twoja kolej, Johanno - rzuci krótko Robin.
Dziewczyna chwyci a jego wyci gni
d
i zajrza- a w g b otworu.
- Ojej! - g ucho zabrzmia z do u g os Pera. - Czuj
askotanie w brzuchu! Tu nie ma si czego trzyma !
- Uwa aj na obsuwaj ce si kamienie, Johanno - us y-sza a g os Einara. Znajdowa si jeszcze ni ej ni Per. - Nie, Per, nie nadepnij na ten
obluzowany upek!
Johanna zacz a spuszcza si ostro nie coraz g biej. Najd
ej jak mog a trzyma a si r ki Robina, który o wietla jej latark drog . Po chwili
poczu a, jak uwol-ni sw d
.
- Id ostro nie - przestrzeg cicho.
Krok po kroku posuwa a si coraz dalej wzd
wy-st pu, jednocze nie szukaj c r koma oparcia. Nie zawsze mog a sta wyprostowana, niekiedy
musia a schyla si pod pó kami w skalnej cianie. Ca y czas za wszelk ce-n stara a si utrzyma równowag . Zarówno Einar, jak i Per byli ju prawie
na samym dole i Johanna s ysza a, jak wabi upartego Rumpetrolla.
- Musimy porusza si bardzo ostro nie - powiedzia Einar. - Je eli cho troch go przestraszymy, zniknie w szczelinie, a wtedy mo emy si z nim
po egna !
- Przestraszymy! - prychn Per. - Ten potwór nie przestraszy si nawet samego diab a! Je eli zniknie, zrobi to z czystej z
liwo ci. eby nas
rozdra ni . My li, e to zabawa!
Johanna dotar a do strumienia upków i zrobi a d u-gi, niepewny krok ponad nim, wyczu a tward ska w sa-mym rodku naniesionych kamieni i
odetchn a z ulg , kiedy na niej stan a. Nast pnie przedosta a si na drug stron . Po kilku krokach znalaz a si w dole obok Pera.
- No - szepn a. - Jak leci?
- Einar nawi za kontakt - odpar Per uroczy cie. - Wróg wydaje si by przyja nie nastawiony. Wywiesi bia flag , a negocjacje s w toku.
ROZDZIA VI
W wietle latarki Johanna zobaczy a, jak udobruchany Rumpetroll podchodzi do Einara, machaj c ogonem. Ci-che skomlenie wiadczy o o tym, e
cieszy si z tych odwie-dzin. Lecz kiedy Einar powoli wyci gn r
, eby go schwyci , lis b yskawicznie czmychn na drug stron .
Einar zakl na g os.
- Otoczmy go! - rozkaza . - I pilnujcie, eby nie zszed jeszcze ni ej!
W gruncie rzeczy by o to do
wygórowane
danie, lecz Per i Johanna robili, co mogli.
- Chod tu, mój ma y przyjacielu - mówi Per przy-milnie. - Chod do wujka Pera, to dostaniesz co dobre-go. Pieczonego szczura lub co tylko
zechcesz! Kochany, mi y, liczny Rumpetrollu. No chod
e, ty n dzny, wy-rachowany, z
liwy potworze!
adnego skutku. Rumpetroll s ucha oboj tnie za-równo pró b, jak i gró b, li
c przedni
ap , lecz d u-gi monolog Pera przynajmniej odwróci uwag
lisa od tego, co robi Einar.
On za od ty u niespodziewanie chwyci zwierzaka za grzbiet. Rumpetroll wi si , w ciek y i zaskoczony. Zacz wierzga tylnymi apami i zrani
Einara w rami . In ynier krzykn z bólu, czuj c ostre pazury.
- Szybko, smycz!
- My la em, e ty j masz - odpar Per.
- O Bo e! - wybuchn Einar. - Zosta a na górze! Hej, Robin! - krzykn . - Przy lij tu Willy'ego ze smycz . A ty, Johanna, wyjd mu naprzeciw. Tylko
szybko, pro-sz . Nie utrzymam d ugo tej bestii. A wynie
go na r -kach na pewno si nie uda!
Johanna pospieszy a w gór wzd
skalnej ciany, Willy schodzi ju na dó . Wspina a si ku masie upków, gdzie czeka . Poniewa do du ego
kamienia po rodku mia a bli ej ni Willy, zrobi a du y krok w t stron .
Gdybym tak za
a inne buty! pomy la a. Te san-da y lizgaj si tylko i w ogóle nie mog utrzyma w nich stopy. S zreszt tak zniszczone, e ju
bardziej si nie da. Teraz to w
ciwie nie ma adnego znacze-nia, e Mette w
a je pierwsza...
W tym momencie Johanna znieruchomia a i wlepi a oczy w Willy'ego. Zapomnia a o tym! Mette przecie po yczy a raz te sanda y. Mia a je na sobie,
kiedy Wil-ly j do siebie zaprosi . Willy, jako sekretarz w minister-stwie, cz sto kontaktowa si z cudzoziemcami. I w a- nie tego wieczoru, kiedy spotka
si z Mette, szukano w jego mieszkaniu mikrofilmu, stanowi cego kopi wa nych dokumentów. Willy, który na moment zosta sam w sypialni, musia w
panice ukry gdzie mikro-film. W sanda ach Mette... Które, jak si potem okaza- o, nale
do mnie.
Wszystko to przemkn o przez g ow Johanny w ci -gu kilku sekund. U wiadomi a sobie, e wpatruje si w Willy'ego i wymawia na g os s owo
„mikrofilm”.
Oczy Willy'ego wyra
y w ciek
i desperacj . Trudno powiedzie , co w
ciwie zamierza zrobi . Mo- e chcia uciec z jamy, mo e chcia schwyci
Johann , w ka dym razie wykona nieostro ny ruch, straci rów-nowag i wpad w sam rodek strumienia upków.
- Ratunku!
Przera ona Johanna zobaczy a, jak kamienny stru-mie zaczyna si przesuwa . Dostrzeg a w spojrzeniu Willy'ego co na kszta t zdziwienia, a
potem ze lizn si w dó razem z mas skalnych od amków.
Per i Einar rzucili si w bok, eby unikn
lawiny, któ-ra spada a prosto na nich. Rumpetroll tymczasem kilkoma d ugimi susami wydosta si z jamy
na wolno
i uciek .
Willy krzycza przera liwie. Jego palce kurczy y si desperacko, szukaj c punktu zaczepienia, lecz go nie znalaz y. Ogromna si a bezlito nie ci ga a
nieszcz
ni-ka w dó ku zdradliwej szczelinie, niczym mrówk wy-sysan przez larw mrówkolwa.
Nieco wy ej rozpaczliwie walczy a o ycie Johanna. G uchy d wi k ponad jej g ow zapowiada katastrof . upki ze wistem wystrzeliwa y ze skalnej
ciany, a wiel-ki blok powy ej powoli zaczyna si wysuwa , obluzo-wany przez lawin spadaj cych kamieni.
Johanna podpar a r kami g az, eby go powstrzyma . Jednocze nie jedna jej noga zaczyna a si ze lizgiwa . Daremnie szuka a punktu oparcia.
- Robin! Robin! - zawo
a.
Us ysza a jego g os oszala y z przera enia:
- Trzymaj si , Johanno! Nie puszczaj!
Wtedy zrozumia a, e Robin wie, w jakiej sytuacji si znalaz a. Ale nie móg nic zrobi . Jeszcze nie. Najpierw musia ratowa Willy'ego.
Spojrza a w dó . Napi ta lina, któr Robin przytrzymy-wa Willy'ego, znika a w masie kamieni Per i Einar rozgrzebywali je jak op tani, mimo e drobne
upki spada y na nich gradem. Z góry dobiega przenikliwy krzyk Mette.
Johanna zrozpaczona podpar a barkiem kamienny blok. Czu a, e opuszczaj j si y. Einar spojrza w gó-r , na jego twarzy malowa si strach.
- Wytrzymaj, Johanno! Wytrzymaj!
- Nie mog ! Nie daj ju rady! - zawo
a.
- Musisz! - zabrzmia zrozpaczony g os Robina. Wci
ciska w d oniach lin Willy'ego, cho wymaga- o to nadludzkiej si y. Uda o mu si wykrzesa
z Met-te ryle rozs dku, e przytrzyma a mu latark , o wietla-j
jam . Huk spadaj cej lawiny by og uszaj cy.
- Mamy go, Robin! - zawo
Per. - Wida jego rami ! Johanno, na mi
bosk , wytrzymaj!
Traci a czucie w r kach.
- Robin, Robin, ju nie mog !
- Ju nie spada tak du o kamieni! - zawo
Einar. - Jo-hanno, najdro sza, musisz spróbowa !
- Ci gnij, Robin! - krzykn Per. Jego twarz by a mo-kra od potu, obaj z Einarem stali po kolana w masie upków i aden nie móg si z nich wydosta .
Robin poci gn za lin i powoli zacz o si ukazy-wa bezw adne cia o Willy'ego. Johanna przez moment widzia a jego blad , zakrwawion twarz
tu obok.
Tymczasem zacz o si rozja nia , a wi c min a ju pó noc. Mette od
a latark i zaj a si Willym. Nikt nie móg jej mie tego za z e, chocia to
oznacza o, e w g bi wykopu zrobi si ciemno.
Na pomoc! pomy la a wyczerpana Johanna. Kamien-ny blok napiera tak mocno, jakby by
ywym olbrzy-mem, który pragnie zmierzy z ni swe si y.
Ostre up-ki kaleczy y jej nogi. Czu a, e d
ej nie zdo a tak sta , a mimo to przed
a ten ból sekunda po sekundzie.
- Johanno! - us ysza a wo anie Robina. - Zaraz tam przyjd . Musz tylko uwolni najpierw Pera i Einara, bo kto wie, co kryje si za tym kamieniem,
który trzymasz...
Zacz a p aka ze zm czenia.
- Robin - szepn a.
Obok niej mign a inna twarz. Wyci gni to Einara. Nawet w tym pó mroku dostrzeg a, jak bardzo by wy-czerpany i zmartwiony.
- Gdybym tylko móg ci pomóc! - powiedzia .
Teraz dno dziury zosta o ca kiem zasypane kamienia-mi. Robin po raz trzeci napi mi
nie, tym razem mu-sia wspomóc go Einar, bo Per naprawd
sporo wa
. Sam Per równie pomaga , odpychaj c si i podpieraj c nogami o skaln
cian . Twarz mia blad i spocon .
- Ju idziemy do ciebie, Johanno! By
niezrównana!
Czeka a, eby pomogli jej wydosta si na gór , lecz zrozumia a, e to niemo liwe z powodu kamienia, który podtrzymywa a. Tylko gwa towne
szarpni cie za lin mog o odci gn
j w por , lecz wtedy uderzy aby o skaln
cian z tak si , e nie by oby co zbiera .
Per znikn w jasnym, wolnym wiecie. Zosta a sama w czelu ci.
Po co jeszcze to trzymam? pomy la a zm czona. Jak cudownie by oby móc uwolni si od tego potwornego bólu w plecach i przera liwego ko atania
serca. Jestem wyko czona, ju nie mog !
- Johanno!
To g os Robina, zabrzmia tu obok. Robin sta ucze-piony skalnej ciany po drugiej stronie lawiny. Jego prze-ra one oczy b aga y j , by wytrzyma a.
W s abym wie-tle dostrzeg a, e jego jasne w osy sklei y si na skroniach w ciemne pasma.
- Nigdy mnie nie dosi gniesz, Robin! Nie ma tu prze-cie na czym stan
! - mówi a, a zy sp ywa y jej po po-liczkach.
Na twarzy Robina malowa si upór.
- Tym razem nikt nie zostanie zgnieciony! Tym ra-zem nie pozwol nikomu umrze na moich oczach!
Chwil trwa o, zanim zrozumia a sens jego s ów.
- Johanno - podj powoli i z naciskiem. - Pos uchaj mnie teraz uwa nie! Tu mam twoj lin . Kiedy poczujesz, e si napina, natychmiast pu cisz
kamie . Spróbuj ci tu przeci gn
, tak eby nic ci si nie sta o.
- To si nie uda! - j kn a. - Jak tylko cofn jedn r -k , od razu wszystko runie. Patrz, Robin, kamie zno-wu zaczyna si obsuwa !
Trysn nowy strumie drobnych skalnych od am-ków i ziemi. Krzykn a w panice.
- Szybko, Johanno! Puszczaj!
Silnie szarpni ta lina omal nie przeci a jej na dwo-je. Johanna rzuci a si w stron Robina, przykrywaj c twarz r kami, by os oni j przed
uderzeniem o ska . Podczas gdy przez kilka straszliwych sekund szybowa- a w powietrzu, jam wype nia nieopisany grzmot. Dziewczyna czu a, ze
kto energicznie ci gnie j w gór . Znalaz a si w ramionach Robina, a pod stopami mia a skalny wyst p. Ch opak przygarn j mocno do siebie i
przytuli policzek do jej w osów.
- Johanno! Moje male stwo! - szepta .
Kiedy kamienna masa spada a obok, przycisn dziewczyn do ska y i os oni w asnym cia em. Johanna by a tak wyczerpana, e przytuli a z
wdzi czno ci g o-w do jego ramienia i zamkn a oczy. Stali w ten spo-sób nieruchomo, a zapad a cisza. Wtedy wreszcie Jo-hanna odwa
a si
rozejrze .
Masa skalnych upków zmieszanych z ziemi si ga a a do ich stóp. Zamiast g bokiej dziury pod nimi po-zosta tylko w ski prze wit i niewielki otwór
w skalnej cianie po przeciwnej stronie. Wej cie do jamy zosta o na wpó zasypane.
W bladym wietle ukaza a si twarz Einara.
- Johanna? Robin? - zawo
cicho i niepewnie.
Dwoje stoj cych w dole popatrzy o na siebie w mil-czeniu. Pierwszy odezwa si Robin:
- Jeste my tutaj, Einar.
Johanna us ysza a, jak Einar odetchn g boko. Po-tem rozleg si jego zniecierpliwiony g os:
- No to wychod cie pr dko, na Boga!
Johanna spróbowa a post pi krok, ale si zachwia- a. Robin podtrzyma j i pomóg przedosta si do Ei-nara, który niemal wyrwa mu j z r k.
- Johanna, kochana Johanna, my la em, e zgin
! Gdyby tylko wiedzia a, jak czuli my si tu na górze przez tych ostatnich kilka minut!
- Co z Willym? - spyta a.
- Nie najgorzej. Odzyska ju przytomno
. Ale oczy-wi cie musi go zbada lekarz. Ma mnóstwo obra
.
ROZDZIA VII
Jakie to dziwne uczucie, znale
si znowu na po-wierzchni! Letnia noc ja nia a nad horyzontem, a nad zie-mi k ad si ci
ko zapach trawy i
wrzosu. Nocne po-wietrze by o rze kie, agodne i zupe nie przejrzyste. Mg a ca kiem znikn a. Mette siedzia a obok Willy'ego i ka a.
- A niech mnie! - powiedzia z podziwem Per. - To by o pierwszorz dne, Johanno. Nie mówi c ju o tym, co zrobi Robin. Robin...
Zamilk . Willy uniós si z wysi kiem na okciu. Wszyscy patrzeli z przera eniem na Robina.
Ch opak oszo omiony przeciera oczy. Próbowa utrzyma równowag , ale opad na kolana, a potem twarz na ziemi . Jego palce rozdrapywa y
ziemi mi -dzy wrzosami, cia o napina o si w konwulsjach.
- No to sta o si - szepn Per.
Johanna czu a si potwornie bezradna.
Robin oddycha ci
ko, jak gdyby mia trudno ci z nabraniem powietrza.
- Trzeba mu pomóc! - rzuci szybko Einar i ukl
obok Robina.
- Ale jak? - spyta a Mette.
Einar spojrza na ni zirytowany i rzek cicho do Pera:
- Zabierz tych dwoje do domu, nie potrzebujemy ich tutaj. Musisz troch pomóc Willy'emu, ale nie jest Z nim a tak le, by nie zdo
przej
tych
paru metrów. A potem pojed po lekarza. Pospiesz si ! We ze sob psy! Johanna i ja zostaniemy przy Robinie.
Per waha si przez chwil , jakby wola zosta , lecz w ko cu skin g ow i wszyscy troje ruszyli ku cie -ce. Wkrótce znikn li w ród drzew.
- Niech mi Bóg wybaczy to, co zamierzam zrobi ! - rzek Einar. - Je eli si nie uda, Robin nigdy mi tego nie daruje!
Pochyli si i po
r
na ramieniu Robina.
- Robin! Robin, s yszysz mnie? By o tak samo, praw-da? Tak jak wtedy? Ci, których najbardziej kocha
, zostali zgnieceni zwa ami gruzu.
Cia o Robina napi o si jeszcze bardziej. Pokr ci przecz co g ow .
- Tak, Robin. Pami tasz to, prawda?
- Przesta ! - zawo
Robin zrozpaczony. - Nie mo-g ! Nie znios tego!
Einar mówi szybko:
- Pomy l, Robin. Masz to przed oczami, czy nie? Swoich rodziców. Stó . Rodze stwo...
Nie, nie, Einar, to zbyt okrutne! protestowa a w duchu Johanna. S ysza a, jak Robin oddycha, p ytko i jakby z bólem. Nie mog a d
ej patrze na jego
cierpienie. Przy-sun a si blisko i spróbowa a go unie
. Chwyci j kur-czowo jak ton cy, a ona obj a go. Siedzia a teraz w bar-dzo niewygodnej
pozycji, z g ow Robina na swej piersi. Czu a, jak jego palce zaciskaj si na jej plecach i barkach.
- Robin! - mówi dalej Einar troch
agodniejszym tonem. - Poddaj si ! Musisz to z siebie wyrzuci . Po-my l, co si sta o! Uratowa
Johann . Ona
nie zosta- a zmia
ona. Dzi ki tobie.
- Nie! Nie! - krzycza Robin.
- Robin - podj znowu Einar. - Pami tasz to. Wiem, e to pami tasz. Co ci tak przera a? Có to takiego, czego nie chcesz pami ta ? Opowiedz mi
o tym!
Z gard a Robina wydoby si przejmuj cy krzyk, ca- e jego cia o zatrz
o si w ostatnim napadzie drgawek i nagle odpr
o w ramionach Johanny.
Palce zwolni y bolesny chwyt. G owa ze lizn a si i opad a bezw adnie.
- Co si sta o? - spyta a przestraszona.
- Straci przytomno
- odpar Einar blady na twa-rzy. - Mam w ka dym razie nadziej , e to tylko to.
Johanna u
a Robina ostro nie na ziemi. Mia przera liwie blad twarz, a usta lekko zsinia e. Po raz pierwszy ujrza a t twarz ca kiem bezbronn ...
Einar wsta i otar spocone czo o.
- Tak, pierwszy etap mamy za sob . Teraz wszystko w r kach Boga.
Johanna wsun a d
pod g ow Robina i przysun
a go do siebie, staraj c si cho troch ogrza jego ch odne cia o. Uwag dziewczyny przyku
miniaturowy las paproci tu obok, który wschodz ce s
ce powoli barwi o na jasnozielono. Jaki ptak wita nowy dzie szczebiotem, w dole przy
cie ce unosi si lekki welon porannej mg y. Zbli
si
wit. Johanna spojrza a na ze-garek. By a druga. Cudowny czerwiec!
Nagle Robin otworzy oczy i zacz mówi . Nie ty-le do nich, ile raczej do siebie, szybko, wysokim g osem, którego nie poznawali. Johanna spojrza a
na Einara.
- Mówi jak dziecko - rzek a zdziwiona.
Einar skin g ow .
- Wróci do tamtego zdarzenia. Pos uchajmy.
I tak us yszeli ca histori wypadku, który zdarzy si czterna cie lat temu. Ju sama wiadomo
o kata-strofie jest straszna, lecz teraz Johanna
zrozumia a, e najpotworniejsze s szczegó y. Zda a sobie spraw , e Robin chcia wyrzuci te wspomnienia z pami ci. Kie-dy opowiada , Einar i
Johanna u wiadamiali sobie stop-niowo, co w
ciwie by o powodem strachu Robina przed w asn s abo ci . Spojrzeli po sobie, przepe nie-ni
smutkiem i wspó czuciem.
W ko cu ten obco brzmi cy g os ucich i Robin ukry twarz w d oniach. Johanna si ba a. Co teraz b dzie? A je li on na zawsze pozostanie w wiecie
wspomnie i nie uda si nawi za z nim kontaktu? Lecz w nast p-nej minucie odetchn li z ulg . Robin spojrza na nich przytomnym, cho zm czonym i
pos pnym wzrokiem.
- Czy ju si lepiej czujesz? - spyta a agodnie Johanna.
Potrz sn g ow .
- Dlaczego to zrobi
, Einarze? Dlaczego obudzi
do ycia to z o? Dlaczego musz teraz z tym
?
- Jakie z o? - spyta Einar, chocia bardzo dobrze ro-zumia . Chcia jednak zmusi Robina, by zacz mówi .
- To, co zrobi em. Albo raczej, czego nie zrobi em. Mog em ich uratowa . Widzia em, jak belka spada a po-woli na stó i jak poci gn a za sob ca y
sufit. Mog em ich wyci gn
, ale tylko sta em nieruchomo bez s owa i patrzy em, jak umieraj .
- Mia
odci
drog - powiedzia Einar.
- Nie. Wtedy jeszcze nie.
- A wi c to poczucie winy dr czy o ci przez wszy-stkie lata - stwierdzi Einar, marszcz c brwi. - Czu
si winny i odpowiedzialny za ich mier .
Tego w
nie nie chcia
pami ta !
Robin skin g ow .
- I jak teraz b
z tak my
? Czy cz owiek mo- e wybaczy sobie kiedykolwiek co takiego?
Johanna uj a jego lodowate d onie w swoje r ce. Tak bardzo chcia a co powiedzie , ale nie mog a znale
odpowiednich s ów.
Lecz Einar by stanowczy:
- Robin! Pos uchaj mnie! Nie mo esz ju nic zrobi , eby uratowa swoj rodzin . Chcia
, ale nie mog
. Dozna
szoku. Czasem to si zdarza,
zrozum, wtedy cia- o nie chce s ucha woli Mózg nie jest w stanie przekazy-wa informacji. Sta
jak sparali owany, obezw adniony przez szok, faktem
jest, e nic nie zdo
oby ci wtedy ru-szy miejsca. I pami taj, mia
tylko dwana cie lat!
Robin spojrza niepewnie na przyjaciela. Potem skie-rowa oczy na Johann . Malowa o si w nich pytanie. Dziewczyna skin a g ow .
- Einar ma racj - potwierdzi a. - Naprawd nie mo-g
nic zrobi . Ale Robin, jeszcze ci nie podzi kowa am. Mo e to dla ciebie niewiele znaczy, ale
ocali
mi ycie.
Popatrzy jej prosto w oczy.
- Ty tak e mog
zgin
- powiedzia zamy lony. - A stare przys owie mówi, e za ycie, które si urato-wa o, bierze si odpowiedzialno
...
Wzi em na siebie wielki obowi zek, Johanno. I nie zaniedbam go. Ale naj-pierw... najpierw chcia bym si wyspa .
Ogarn o go takie zm czenie, i nie by w stanie po-wstrzyma opadaj cych powiek. Johanna przysun a si do niego blisko, by go troch ogrza ,
lecz sama szcz -ka a z bami. By a to w równym stopniu reakcja na sil-ny stres, jak i na ch ód porannego powietrza.
Napotka a spojrzenie Einara i oboje u miechn li si do siebie nawzajem, ciesz c si z odniesionego zwyci stwa.
Potem szeptem zacz a opowiada Einarowi o sanda- ach. Zdj a je z nóg. Einar obejrza je dok adnie i zna-laz w klejonej podeszwie w sk szpar ,
najwyra niej zrobion no em. Znajdowa si w niej kawa eczek kli-szy. Einar u
go starannie w swoim notesie.
Godzin pó niej, gdy Robin si obudzi , ruszyli w powrotn drog . Na skraju lasu spotkali Pera i leka-rza, którzy wyszli im naprzeciw. Lekarz
przeprowadzi z Robinem krótk rozmow , po której stwierdzi , e najgorsze ju min o. Teraz tylko potrzeba czasu, by ch opak odzyska równowag .
Wszystko wskazuje na to, e ca kowicie wyzdrowieje. To nawet dobrze, e wy-darzy si ten wypadek, przypominaj cy katastrof sprzed lat. Dzi ki
temu problem Robina mo e zosta rozwi zany bez ingerencji medycyny.
Lekarz powiedzia im równie , e da Willy'emu za-strzyk przeciwbólowy, po którym ranny zasn .
W drodze do domu Johanna nie rozmawia a z Robi-nem, inni za to mówili wiele i poruszali tyle tematów. Na przyk ad, zastanawiali si , gdzie teraz
szuka lisa. Dyskutowali z takim o ywieniem, e Johannie nie uda- o si wtr ci ani jednego s owa.
Lecz kiedy mia a pokona ostatni odcinek drogi, zej
strom skarp , Robin stan w dole z wyci gni tymi ku niej r kami. W jego oczach wyczyta a
siebie. By mo e wstydzi si troch swej s abo ci tam na górze w lesie. Teraz jednak role si odwróci y, teraz on by tym silnym,
miechn a si do Robina z wdzi czno ci i zesko-czy a w jego ramiona. I po raz pierwszy ujrza a u miech na jego twarzy. Ciep y, czu y u miech, o
którym kiedy marzy a. Przytrzyma j w u cisku troch d
ej ni to konieczne i teraz dopiero zwróci a uwag , jaki napraw-d by wysoki i silny.
Johanna, która kiedy mia a kom-pleksy z powodu swoich zbyt d ugich nóg, poczu a si taka krucha i drobna w jego ramionach. To nadzwyczaj
przyjemne uczucie. W gruncie rzeczy to cudowne wie-dzie , e jest kto , kto si o ni troszczy, o ni , która zawsze opiekowa a si innymi!
- Czy musz dzi wyje
? - szepn a.
Wyra nie si przestraszy .
- Teraz? Oszala
? W adnym razie!
- To wietnie! - odetchn a z ulg . - Tak dobrze si tu czuj .
Ruszyli razem dalej.
W domu panowa a cisza. Nagle Per z u miechem wskaza na schody.
Siedzia na nich Rumpetroll. S dz c po wyrazie jego pyszczka, zastanawia si chyba, gdzie tak d ugo podziewali si ludzie.
- Dwa k opoty mamy z g owy - mrukn Einar. - Te-raz pozostaje tylko ten trzeci. Nie mów na razie nic Willy'emu, Johanno! Zadzwoni do lensmana
od nas z domu.
Przytakn a. Doktor odjecha , nakazuj c przedtem Robinowi po
si do
ka. I Robin z najwi ksz niech ci ruszy razem z kolegami ku
barakowi przy ta-mie, która pozostawa a bez dozoru przez ca noc.
- Wróc tu za pi
minut - rzuci Per. - Musz tylko najpierw co za atwi .
Johanna zamkn a Rumpetrolla w zagrodzie i da a mu je
. Mette i Willy spali. Nast pnie zdj a sanda y i opad a na
ko, tak bardzo czu a si
zm czona. Na pewno b -dzie sporo zamieszania, kiedy przyjd po Willy'ego, przedtem trzeba wi c troch odpocz
i nabra si .
By a tak wyczerpana, e nie zauwa
a, co knuje jej by a przyjació ka. Tym razem zabrak o czujnego psa w pobli u, kiedy Mette po cichu zabra a
sanda y i wy-mkn a si z domu. Dopiero wtedy, gdy samochód z ha- asem wyje
z podwórza, Johanna si ockn a.
Boso wybieg a na schody, akurat by zobaczy , jak ni-ski sportowy wóz znika mi dzy drzewami.
W dole
szed Per, ale kiedy zauwa
, co si sta- o, zawróci i pobieg z powrotem w stron tamy. W kil-ka sekund pó niej Johanna ujrza a, jak
Einar wyprowa-dza wóz s
bowy. Pozostali stra nicy b yskawicznie wskoczyli do rodka, samochód pomkn pod gór i skr ci tu przed chat .
- Widzia em ich przez okno! - zawo
Einar. - Zd
em zadzwoni do lensmana i powiedzie mu, eby ich zatrzyma . Lecz na wszelki wypadek
pojedziemy za nimi. Pr dko, Johanno!
- Ale nie mog zostawi zwierz t samych...
- Wskakuj! - rzuci krótko Einar. Johanna wyl dowa- a na tylnym siedzeniu, niemal e w ramionach Robina, a za ni rado nie pod
y psy. Einar i
Per przynie li Rumpetrolla, a potem w rekordowym tempie pozamy-kali wszystkie okna i drzwi. Zacz a si szale cza jazda na dó w stron wsi. Robin
przegoni psy za siedzenia i teraz jecha y, opieraj c apy na ramionach Johanny. Rumpetroll biega jak oszala y po ca ym samochodzie, a w ko cu Per
apa go i przywi za na samym tyle.
Samochód p dzi po kr tej i wyboistej le nej drodze. Johann zarzuca o to w jedn , to w drug stron , a saluki czepia si jej mocno pazurami. Seter
wola najwy-ra niej podziwia widok z ty u i wymachiwa przy tym ywo ogonem mi dzy uszami Johanny i Robina. Robin si
mia . Tak, naprawd si
mia ! By to miech tak za-ra liwy, e Johanna musia a si
mia razem z nim.
- W
ciwie za czym tak gonimy? - spyta a. - Moje sanda y nie s przecie wiele warte. Ju nie s !
- Ja te si nad tym zastanawiam - odezwa si Per. - Mo e gonimy za przygod . W dodatku to takie przy-jemne uczucie mie prawo po swojej
stronie!
Johanna zamy li a si .
- Mo na mówi o Willym, co si komu ywnie po-doba, ale morderc w ka dym razie nie jest. Móg mnie zabi , kiedy u wiadomi sobie, e wiem,
gdzie schowa mikrofilm.
- Ciekaw jestem, jak zamierza si z tego wywin
- odezwa si Einar. - Nadal jest przekonany, e w san-dale znajduje si film. Ale co potem? Chce
zapewne przekaza go komu i liczy na zap at .
- Mo e planuje uciec za granic ? - zastanawia si g o- no Per.
- Ca kiem mo liwe. A mo e postanowi wszystkiego si wyprze .
Samochodem mocno zarzuci o na ostrym zakr cie i wszyscy ze lizn li si na jedn stron . Rumpetroll, który nagle poczu na sobie setera, zacz
nie protestowa .
Einar gwa townie zahamowa .
Przed sob ujrzeli barierk zagradzaj
drog , tutaj równie zako czy jazd wóz sportowy Willy'ego. Dale-ko w polu bieg on sam, cigany przez
lensmana i jego pomocnika. Per i Einar natychmiast w czyli si do po- cigu, Johanna tymczasem podesz a do wozu Willy'ego.
- Czy mo esz mi odda moje sanda y, Mette? - po-prosi a. - Jestem boso, jak widzisz.
Twarz Mette wyra
a ca skal z
ci, rozczarowa-nia i nienawi ci. Podnios a buty i cisn a je Johannie w twarz. Robin zamierzy si , wygl da o na
to, e zaraz uderzy Mette, lecz si opanowa . Podszed do Johanny, której z nosa zacz a ciekn
krew.
W polu szczekaj cym rado nie psom uda o si obe-zw adni pomocnika lensmana...
Johanna i Robin ruszyli w stron pla y i usiedli na tra-wie. Widok na jezioro o zachodzie s
ca by cudowny - niezm cona tafla wody uspokaja a i
sk ania a do marze .
Johanna czeka a. Czu a, jak pod bluzk jej serce bije szybko i niespokojnie. Szuka a gor czkowo tematu do rozmowy, lecz nic nie przychodzi o jej do
owy. Ro-bin g boko wci gn powietrze.
- Johanno - zacz niepewnie. - Boj si . Jestem zu-pe nie bezradny.
Uda o si jej u miechn
.
- Dlaczego?
Pot wyst pi mu na czo o.
- Nigdy przedtem nie o wiadcza em si
adnej dziewczynie. Nie wiem, jak o tym mówi ...
- Wszyscy chyba znale li si kiedy w takiej sytuacji - powiedzia a cicho.
- Tak, oczywi cie. Ale to mi niczego nie u atwia... Chcesz, eby my poszli do domu? - rzek po piesznie z nadziej , e uda si odwlec ten trudny
moment.
- Nie - zaprotestowa a mo e troch za szybko.
Wygl da , jakby by z y na samego siebie.
- Czy mog ci o co prosi ? - szepn . - Chcia bym pozna za pomoc dotyku palców rysy twojej twarzy. Chcia bym ca owa ci powoli, d ugo i
ostro nie, eby ci nie przestraszy , i chcia bym ci powiedzie to, cze-go nie powiedzia em nikomu przez te wszystkie lata, kiedy
em w mym
samotnym wiecie. Mam tak wie-le do ofiarowania, Johanno. Obawiam si , e to dla cie-bie zbyt wiele.
- Nie s dz - u miechn a si . - Nie s dz , by mo na otrzyma zbyt wiele mi
ci i ciep a. Poza tym nie zamie-rzam tylko bra , ja tak e pragn ci co
darowa . Ale czy nie mo esz po prostu zacz
? Reszta przyjdzie sama.
I nagle Robin zrozumia , e nie tylko on si ba . W nie- mia ym spojrzeniu Johanny wyczyta gorzkie pora ki, których dozna a wcze niej, kiedy to ona
dawa a z siebie wszystko, nie otrzymuj c w zamian nic oprócz pogardy. Poj , jakie to odcisn o na niej pi tno i dlaczego boi si teraz zaufa drugiemu
cz owiekowi.
Z wielk czu
ci obj j ramieniem i przytuli . Po-ca unek nie by mo e tak delikatny i niewinny, jak Ro-bin zamierza , lecz promieniej ce oczy
Johanny mówi- y, e bardzo spodoba a si jej ta pierwsza próba...
MARGIT SANDEMO
UPIORA
ROZDZIA I
Jaki g os krzykn Jenny co do ucha. Wi kszo
s ów porwa wiatr i poniós w morze, lecz przy odrobi-nie wysi ku uda o si dziewczynie zrozumie :
- Tam mamy D
Upiora, panienko! Nieco dalej le- y Vestvar!
Jenny wyt
a wzrok, by w ciemno ci i we mgle zo-baczy l d. Statek eglugi przybrze nej podskakiwa i hu ta si na wzburzonych falach.
Dziewczyna mia a uczucie, jakby znajdowa a si w upinie orzecha, która lada chwila mo e si roztrzaska . Przed sob dostrzega a ledwie widoczne
wiat o latarni morskiej i spienione ba -wany rozbijaj ce si o niewidoczne ska y.
Upiora. Ile razy spotka a t nazw w listach brata! Tu w
nie, na szczycie skalistego wzgórza, wznosi a si najbardziej na zachód wysuni ta
stacja me-teorologiczna, w której pracowa Paul. Poni ej znajdo-wa a si niewielka osada rybacka, Vestvar.
Okr
yli budz cy groz cypel, który Jenny bardziej przeczuwa a ni widzia a, i nagle oczom p yn cych uka-za o si niewielkie skupisko bladych
wiate ek. Syrena na statku odezwa a si chrapliwie kilka razy.
- Dlaczego tr bicie? - zawo
a dziewczyna do mary-narza, usi uj c przekrzycze nawa nic .
- Vestvar nie ma portu dla tak du ych statków. Przy-wo ujemy mniejsz jednostk , by wysz a nam naprzeciw.
Jenny zadr
a ze strachu.
- Tu na morze?
- Tak - odpar spokojnie, jak gdyby przesiadka z po-k adu wi kszego statku na mniejszy w czasie burzy by- a czym ca kiem zwyczajnym. - Chyba e
mamy sztorm, wtedy to niemo liwe - mówi dalej. - Dzi jed-nak nie powinno by
adnych trudno ci.
Ach, tak, a wi c to jeszcze nie sztorm! No dobrze, jej to w ka dym razie wystarczy, by mi
nie brzucha kur-czy y si na sam my l o zimnych,
Paul, prosi a. Wybacz, ale to mi si nie uda! Gardz sob za tchórzostwo, ale wiesz, jak bardzo si boj mo-rza. Wiesz, ile mnie kosztowa o samo
wej cie na pok ad! Gdybym wiedzia a, e tam jeste , wszystko by oby o wiele prostsze. Dlaczego musia
umrze , Paul? Mia- am tylko jednego brata i
nie jego straci am! Je eli mnie teraz s yszysz, pomó mi by siln i dzieln . Mu-sz zdoby si na odwag . Poniewa w ród twoich tu-tejszych
przyjació , o których tak ciep o i pi knie pisa-
, znajd twojego morderc !
Jenny wiedzia a, e jej brat zosta zamordowany. Po-licja jej nie wierzy a, nikt jej nie wierzy , ale ona wiedzia- a! Oficjalnie przyby a do Vestvar, eby
zabra rzeczy brata, ale prawdziwy powód by ca kiem inny. Chocia w tym momencie, kiedy jej najgorszy wróg, morze, osa-cza j jak ogromny potwór
i tylko czeka , a eby zdusi sw zimn , mokr
ap , czu a wielki, parali uj cy strach. Dlaczego si nie wycofa ? Paul przecie nie yje, aden akt
zemsty nie mo e go przywróci .
Ale samotno
? My li, które nigdy nie dadz jej spo-koju... Dlaczego ten otwarty, ufny Paul zosta brutalnie zamordowany? Nie, Jenny musi
dowiedzie si prawdy. Musi pozna owych przyjació , którzy tak okrutnie go zdradzili.
Mo e jestem za m oda, my la a. Nie jestem wystar-czaj co sprytna, nie potrafi udawa . Natychmiast przejrz mnie na wskro . To zadanie nie dla
mnie. Ale kto inny móg by si go podj
? Kogo, poza mn , ob-chodzi, w jaki sposób i dlaczego umar Paul?
CZYZNA BEZ TWARZY
Statek eglugi przybrze nej zmniejszy pr dko
, a wreszcie niemal zupe nie si zatrzyma . Jenny zabra a swój baga , wysz a na pok ad i czeka a.
Nie poradz sobie z tym, my la a w panice i wpatry-wa a si w dó , w czarn , spienion wod .
W ciemno ci da si s ysze krzyk i ma a, okropnie ma a ód pojawi a si przy burcie statku, cumuj c przy platformie trapu. Marynarz pomóg Jenny
zej
na ko- ysz cy si trap, który robi wszystko, by strz sn
z sie-bie dziewczyn . Po chwili Jenny stan a na chybotliwej platformie.
Serce bi o jej jak oszala e. Fale wyci ga y si ku niej w gór niczym po
dliwe palce, wysy
y kaskady wod-nego py u na jej peleryn i igra y
bezlito nie z male
odzi u stóp trapu. Baga spocz ju bezpiecznie, a po-tem para ramion wysun a si po dziewczyn , kurczo-wo trzymaj
si
barierki.
- Jenny? Jestem Nicolas Brand. Chod , zanim przyj-dzie nast pna fala!
Nick! Kolega Paula z pokoju i najlepszy przyjaciel! Na moment Jenny zapomnia a o strachu i wszelkich podejrzeniach i pochyli a si ku cz owiekowi,
któremu Paul tak bezwarunkowo ufa . Kiedy znowu przypo-mnia a sobie o rycz cym morzu i sprawie, w której tu przyby a, by o ju za pó no. Silne r ce
Nicolasa Bran-da unios y j ponad rozwart gardziel do male kiej ódki - zabawki i posadzi y na awce z ty u.
Jenny tak mocno ciska a kraw
awki, e zbiela y jej kostki d oni. Ogarn j potworny l k, kiedy znala-z a si tak blisko powierzchni kipi cego
morza. Nick usiad przy jednej parze wiose , marynarz si gn po drug i kiedy powios owali w stron
wiate na l dzie, dziewczyna odprowadza a
wzrokiem statek, który sta-wa si coraz mniejszy i mniejszy.
Fale wznosi y si i uderza y o burt
odzi. Jenny przygl da a si wios uj cym m
czyznom, widzia a jed-nak tylko kontury sylwetek w sztormiakach.
By o zbyt ciemno, by rozró ni rysy twarzy, Nick Brand sprawia w ka dym razie wra enie silnego.
Aby odegna strach, Jenny próbowa a przypomnie sobie, jak Paul opisywa Nicka w li cie sprzed miesi -ca. List dotyczy zreszt w wi kszo ci
Helene, wielkiej mi
ci Paula:
Powinna pozna Helene. Wiem, e by j polubi o. Jeste my w niej zakochani, wszyscy naraz: Roger, Nick, Christoffer i ja. Ale wiesz co, Jenny,
wydaje mi si , e ona jednak woli mnie! Nie mog tego poj
, poniewa Nick jest du o przystojniejszy i bardziej atrakcyjny. Poza tym to wspania y
cz owiek, Roger z kolei jest przecie znanym sportowcem. Ona tymczasem wybie-ra mnie! Takie chorowite nic! Nie rozumiem, jak mo-g em mie tyle
szcz
cia. Wiem, e inni ch opcy s za-zdro ni. Jeden z nich, nie chc mówi który, grozi , e zabije mnie z powodu Helene, ale oczywi cie nie ma
takiego zamiaru. Chocia Helene warta jest, by o ni wal-czy . Jest fantastyczna! Jak marzenie. Musisz j kiedy pozna .
Paul rozpisywa si przede wszystkim o nadzwyczaj-nej Helene, ale Jenny dowiedzia a si te troch o Nicku Brandzie. Mia wi c podobno lepiej si
prezen-towa ni jej brat (Paul by typem marzyciela o delikat-nych rysach) i tak e zakocha w owej Helenie, która pracowa a w biurze stacji
meteorologicznej w Vestvar.
Nagle przez ódk przela a si ogromna fala, która do suchej nitki przemoczy a Jenny, przywo uj c j do rzeczywisto ci. Dziewczyna a j kn a z
przera enia, z trudem apa a powietrze.
- Za tob le y czerpak - powiedzia Nick.
Jenny widzia a, e ód zanurzy a si znacznie g -biej. Powierzchnia morza znajdowa a si przera aj co blisko, burty nie stanowi y ju os ony przed
atakami rozszala ego ywio u. Kiedy dziewczyna zobaczy a, e jej jasna walizka p ywa tam i z powrotem, uderzaj c g ucho o ruf
odzi, ockn a si z
os upienia. Najpraw-dziwsza w ciek
na przelewaj ce si ba wany i nie-pogod sprawi a, e pu ci a jedn r
kraw
awki, eby wy owi czerpak,
i zacz a wylewa wod jak op -tana. Nie unosz c g owy, pracowa a zaciekle, i chocia rezultat jej wysi ków nie by mo e zbyt imponuj cy, to w ka dym
razie wody w odzi ju nie przybywa o.
Wreszcie Jenny zauwa
a, e odzi nie ko ysze ju tak bardzo, a ryk morza staje si coraz bardziej przy-t umiony. Pojawi y si natomiast inne
wi ki - inten-sywne skrzypienie i stukanie - które sygnalizowa y, e nareszcie dobili do portu. Jenny usiad a i otar a s one krople z twarzy.
czy ni z
yli wios a i przycumowali przy os o-ni tej cz
ci nabrze a. Nick wyskoczy na l d i poda r
dziewczynie. Jenny chwyci a si jej jak
ton cy brzytwy, nie mia a jednak si y wyj
. By a zupe nie wy-czerpana. Nick musia podtrzymywa j przez chwil , nim zdo
a stan
.
- Oto dziewczyna, która potrafi wylewa wod ! - powiedzia z u miechem, który raczej czu a, ni widzia a, bo jego twarz wci
znajdowa a si w
cieniu zydwestki. - Ale mog
to robi z wi kszym spokojem.
- Nienawidz morza - sykn a Jenny w stron ocie-kaj cego wod sztormiaka. - Po prostu mnie przera a. Ale w pewnej chwili rozz
ci am si . I to
pomog o.
- Ba si czego , a mimo to przeciwstawi si temu, to dla mnie prawdziwa odwaga - rzek z uznaniem. - Po-dziwiam ci , bo wiem, sk d wzi si u
ciebie ten strach przed morzem. Je eli mo esz ju i
, to ci odprowadz . Nie ma tu hotelu, ale wynaj em ci prywatny pokój. To niedaleko st d.
Ruszyli pod gór , a wiatr wia im w plecy. Jenny czu- a, e przemarz a na ko
, w kaloszach jej chlupota o. Ca a zawarto
walizki z pewno ci
przemok a. Ale dziewczyna cieszy a si , e przynajmniej jest na l dzie. To cudowne poczu znowu pod nogami ziemi , twar-dy, pewny grunt.
Nick zatrzyma si przed jednym z domów przy dro-dze i otworzy furtk . Zawo
w stron okna:
- Kitty! Przyjecha a siostra Paula! Jest ca kiem prze-mokni ta!
- Id - odpowiedzia jasny, dziewcz cy g os.
- Musz ci po egna - rzuci po piesznie Nick. - Po-winienem jeszcze wst pi do stacji i odczyta pomiary. Tu u Kitty b dzie ci dobrze. Jest
specjalistk w zajmo-waniu si potrzebuj cymi. Przyjd jutro do stacji, je li znajdziesz troch czasu. Mam dy ur ca e przedpo u-dnie, sam nie mog
wi c, niestety, do was zej
. Dobrej nocy, do zobaczenia jutro!
I „m
czyzna bez twarzy” znikn w ciemno ci, z której si wy oni . Gdyby Jenny spotka a go w bia y dzie , nie rozpozna aby go.
KITTY
Kitty, pomy la a Jenny. Znam ju to imi . Znalaz am je w li cie Paula. Lecz w jakim kontek cie?
Drzwi otworzy y si i na Jenny pad strumie ciep e-go wiat a.
- Wejd - powiedzia nie mia y g os. - Mamy i taty nie ma w domu, ale przygotowa am twój pokój. Stra-sznie przemok
! Zrobi ci co gor cego do
jedzenia.
Kim jest Kitty? Jenny szuka a w pami ci. Przed ni sta- a jasnow osa dziewczyna, z pokrywaj cymi si rumie -cem policzkami i nie mia ym
spojrzeniem. Mog a mie oko o osiemnastu lat. Obdarzy a Jenny agodnym, troch niepewnym u miechem i pomog a jej zdj
peleryn .
Jenny roze mia a si nieco zak opotana.
- Obawiam si , e nie mam si nawet w co przebra .
- Zaraz co na to poradzimy - zapewni a po piesznie Kitty. - Ale mocno wia o dzi wieczorem! Nick nawet si ba , e statek nie b dzie móg si tu
zatrzyma , ale jak widz , wszystko posz o dobrze.
- Tak, posz o dobrze - przytakn a Jenny z lekk de-speracj w g osie, próbuj c zdj
klej ce si do cia a ubranie. - Patrz - doda a i poci gn a za
spodnie nad kolanami. - Czy widzia
ju kiedy co takiego?
Pó godziny pó niej Jenny siedzia a w
ku w przy-tulnym pokoiku na poddaszu, ubrana w ciep koszul nocn Kitty. Na kolanach trzyma a tac z
fili ank go-r cego bulionu i chrupi cymi grzankami. Poza tym, e nadal szcz ka a z bami, czu a si wspaniale. Wokó pie-ca w k cie wisia y jej rzeczy.
Kitty wyciera a r cznikiem ci
kie od s onej wody, mahoniowobr zowe w osy Jen-ny. Rozmawia y o Paulu.
- Chyba nigdy nie by am tak zrozpaczona jak w dniu, kiedy umar Paul - wyzna a Kitty. - Nale
do ludzi, jakich rzadko si spotyka, mia fantastyczn
zdolno
odgadywania cudzych uczu . Wierz mi, z Nickiem -czy a go wyj tkowa przyja
! Dope niali si nawzajem. Paul by raczej s aby i chwiejny,
Nick natomiast silny i energiczny. Paul traktowa Nicka jak starszego brata.
- Na wiadomo
o chorobie dozna prawdziwego szoku - powiedzia a ze smutkiem Jenny. - Chocia cu-krzyca nie jest w
ciwie chorob , raczej
wad funkcjo-nowania organizmu.
- Tak. Ale Paul bardzo si za ama , kiedy si dowie-dzia ! Tak strasznie ba si przecie zastrzyków.
- To prawda, zawsze panicznie si ich ba - potwier-dzi a Jenny. - I nagle musia bra a dwa dziennie. Z te-go, co pisa , wynika o jednak, e zastrzyki
stadium przej ciowym. Pó niej mia za ywa tabletki, prawda?
Ile w
ciwie Kitty wiedzia a o Paulu? Sprawia a wra- enie dobrze poinformowanej.
- Tak, w
nie - potwierdzi a Kitty. - To go podtrzy-mywa o na duchu. Poniewa nie mia odwagi sam sobie wstrzykiwa insuliny, robili my to wszyscy
po kolei. I za ka dym razem siedzia mocno spi ty. Odwraca twarz, ba si nawet spojrze . Mówi , e wola by raczej umrze , ni wbi sobie ig .
„Robili my to wszyscy po kolei...” Czyli kto? zasta-nawia a si Jenny. Wiedzia a, e Nick pomaga Paulowi najwi cej, mieszkali przecie w jednym
pokoju. Przy-puszcza a, e dwaj pozostali meteorolodzy, Roger i Christoffer, równie podawali mu lek. Jak by o z Helene, nie wiedzia a. Lecz by tu
si za przyjaciela Paula.
Kiedy Kitty odstawia a tac , Jenny dok adnie si jej przyjrza a. Ca kiem mi a, mo e nieco pospolita, lecz z ciep ym wyrazem oczu, budz cym
sympati . Wyda-wa a si prost wiejsk dziewczyn , ale jej j zyk i spo-sób bycia pozwala y si domy la , e otrzyma a staran-ne wychowanie i
wykszta cenie.
- Masz tyle pi knych rzeczy - westchn a Kitty z podzi-wem, patrz c na rozwieszone wokó pieca ubrania swego go cia. - To musi by cudowne mie
tyle pieni dzy, by nie prze ywa bezsennych nocy z powodu ich braku. My tu-taj nieustannie si martwimy, jak zwi za koniec z ko -cem. To niszczy
ca rado
ycia. A szkoda, bo pieni dze powinny by ma o istotne.
- Naprawd nie wiem, co to znaczy by niezale nym finansowo - zapewni a Jenny z nik ym u miechem. - Za-wsze do wiadcza am czego wr cz
przeciwnego. Mimo to uwa am, e w yciu jest wiele wi kszych zmartwie .
- Na przyk ad jakie? - spyta a Kitty.
- Na przyk ad samotno
- odrzek a Jenny. - Paul i ja wcze nie stracili my rodziców w wypadku aglow-ca, potem mieli my tylko siebie. Naturalnie
poza ciot-kami i opiekunkami. A teraz nie ma równie Paula...
Wiatr ciska kroplami deszczu o szyby i wy za w
em domu. Wrze niowa ciemno
pe ni a stra na dwo-rze i zagl da a do pokoju przez okno.
Jako to b dzie, dopóki jest Kitty, pomy la a Jenny, ale kiedy ona wyj-dzie... Wtedy znowu zostan sama w tym obcym wie-cie sk adaj cym si z
wiatru, kamieni i wody. I wtedy powróc my li...
Na moment zapad o milczenie, które przerwa a Kitty:
- Musisz znale
kogo , kogo mog aby pokocha , Jenny.
Jenny u miechn a si gorzko.
- To si nie uda. Boj si , wci
si boj , rozumiesz? Boj si morza, ciemno ci, du ych zwierz t, ruchu ulicznego i duchów, boj si zakocha , by
potem nie cierpie po stracie ukochanej osoby!
- Paul te si ba - powiedzia a Kitty zamy lona. - Cho-cia nie w taki sam sposób. By bardziej ufny wobec lu-dzi. Najbardziej ba si
mierci.
Tak, pomy la a Jenny. Mo e mia przeczucie, e nie zd
y si zestarze .
Kitty mówi a dalej:
- Bardzo si ba b belków powietrza w strzykawce. Sprawdza j wielokrotnie, zanim pozwoli któremu z nas zrobi zastrzyk.
- Wiem, pisa o tym. To przygn biaj ce, e podczas gdy on podejmowa te wszystkie rodki ostro no ci, mier zaskoczy a go z zupe nie innej
strony.
Kitty wpatrywa a si w ciemno
za oknem.
- Tak, to by szok dla nas wszystkich. Kto móg przy-puszcza , e mia s abe serce?
Nie mia , pomy la a Jenny. Paul mia zdrowe serce. I dlatego musz si dowiedzie , dlaczego naprawd umar .
Kiedy tylko Kitty wysz a, Jenny wyj a listy od Paula. Chcia a poszuka w nich imienia tej dziewczyny.
Najstarszy list zosta napisany siedem miesi cy te-mu, kiedy Paul podj prac na stacji. Jeden z fragmen-tów brzmia :
Znalaz em tutaj mi ych kolegów. Nasz szef, który jest niewiele starszy ode mnie - jeszcze nie sko czy trzydziestki - nazywa si Nicolas Brand i z nim
dzieli po-kój. Sprawia wra enie bardzo sympatycznego. Nast pnie jest tu Roger Harvin. Z pewno ci widzia
jego nazwi-sko w gazetach. Mistrz
w dziesi cioboju i zdobywca wie-lu rekordów w ró nych dyscyplinach sportu. Zbudowa sobie w asne boisko treningowe, tu w ród nagich ska , strasznie
si z
ci, e oddelegowano go tak daleko od ca- ej s awy i zaszczytów. Za to cz sto dostaje urlop, eby móg je dzi po wiecie i bra udzia w
zawodach. Pracu-je tu tak e Christoffer. Jest w tym cz owieku co dziwne-go, w
ciwie nie wiem, co o nim my le . Mo e nied ugo dowiem si o nim
czego wi cej...
W kolejnych listach Paul szczegó owo opisywa , jak on i jego koledzy sp dzaj czas w ród odleg ych szkierów, wiele miejsca po wi ca Nickowi, lecz
najcz
ciej pojawia- o si imi Helene. Wygl da na to, e Paul zupe nie postra-da zmys y z jej powodu. Superlatywy sypa y si gradem.
Wzmianka o Christofferze brzmia a tak:
Jest troch dziwakiem. Prawdopodobnie przyjecha tu, eby uciec od ludzi. Nie przyznaje si do tego wprost, ale wiesz, kiedy czterech m
czyzn
mieszka ra-zem w takiej izolacji jak my, to nietrudno odgadywa cudze my li, kryj ce si mi dzy s owami. W gruncie rze-czy bardzo go lubi , chocia
sprawia wra enie pozera...
O, jest! Wreszcie pojawi o si imi Kitty. Ale z tych paru zda Jenny dowiedzia a si niewiele:
Wybrali my si dzi
odzi na wycieczk do ptasiej kolonii na ska ach: Helene, Kitty, Roger i ja. Pogoda by- a przepi kna.
W innym li cie Paul pisa :
Kitty zgubi a w piasku swój portfel, w którym mia- a sto koron. Szukali my przez wiele godzin. W ko cu znalaz em go pod p aszczem k pielowym
Helene. Za-pomnia y, e si przenios y w inne miejsce. Ach, te dziewczyny!
Pó niej jej imi pojawia o si wiele razy, lecz zawsze tylko jako samo Kitty, bez adnego dodatkowego wy-ja nienia. Kitty zjawia a si jak cie - z
pewno ci na-le
a do grupy, lecz jej obecno
by a tylko niewyra- nie zaznaczona. I pod ka dym wzgl dem dzieli j ogromny dystans od czaruj cej
Helene. Listy Paula sta-nowi y jeden wielki hymn opiewaj cy zalety Helene. Potrafi a najwyra niej wszystko, by a wszystkim. a-godna, kobieca,
kole
ska, wysportowana, zabawna, seksowna, dziecinna i bezradna... i tak dalej w niesko -czono
. Jenny nie potrafi a w aden sposób wyobrazi
sobie takiej chodz cej doskona
ci i zacz a mie jej do
, zanim jeszcze j pozna a.
Potem przyszed rozpaczliwy list, w którym Paul pi-sa , e jest diabetykiem. Jenny uwa
a, e to nie powód, by si a tak za amywa - tysi ce ludzi
radz sobie do-skonale mimo cukrzycy. Ale na pewno najbardziej prze-ra
a Paula my l o zastrzykach. Z listu wynika o wyra- nie, e jego przyjaciele
okazali si bardzo troskliwi, zw aszcza Nick po wi ci wiele czasu w tym pierwszym, trudnym okresie ogarni temu panik Paulowi. Powoli Paul zacz
si przyzwyczaja do nowej sytuacji, lecz nig-dy si nie pogodzi do ko ca ze swym losem.
Wreszcie trzy ostatnie listy. Jeden sprzed miesi ca z in-formacj o tym, e Helene definitywnie wybra a Paula, potem nast pi o kilkutygodniowe
wieloznaczne milcze-nie i w ko cu list napisany na dwa dni przed mierci :
Jenny, jestem najszcz
liwszym cz owiekiem na wie-cie. eni si ! Wprawdzie jeszcze si nie o wiadczy em, ale wiem, e ona si zgodzi. Widz to
w jej twarzy. Jest taka liczna, Jenny. Powinna by a j widzie wczoraj w tej jasnoniebieskiej sukience, podkre laj cej blask jej oczu. Ona wcale nie
przejmuje si tym, e jestem cho-ry. Ja te ju nie. Wszystko jest takie cudowne, Jenny!
Serdeczne pozdrowienia - Twój brat Paul.
Krótki list, lecz wyra aj cy tyle uczu . Dlatego na-st pny, który przyszed dwa dni pó niej, wydawa si tym bardziej przera aj cy
Jenny!
Sta o si co strasznego! Znalaz em si w beznadziej-nej sytuacji. Co robi ? Jenny, my
, e to co powa -nego. Nie mia em poj cia, e wszystko
si tak skompli-kuje. Gdybym to przewidzia , oczywi cie nigdy bym nic nie powiedzia . Najbardziej chcia bym po prostu st d znikn
, lecz musz zosta ,
eby innych nie narazi na niebezpiecze stwo. Teraz musz by silny, Jenny. A je-stem taki s aby. Do kogo mam si zwróci ? Kto mo e mi pomóc?
Kto mi uwierzy? Nikt! Poza tym nie mog wyzna ca ej prawdy, nie mog przecie oskar
ko-go z kr gu moich przyjació . Sam musz zadba o to,
aby nie sta o si co strasznego.
A je li mimo wszystko kto zacznie si czego domy- la , to czy mi uwierzy? O, tak, wiem, co zrobi ! Opi-sz dok adnie to, co zdarzy o si wczoraj
wieczorem, i dobrze swój opis ukryj . Ale nie za dobrze. Za jaki czas bez trudu to znajd . Oczywi cie powinienem by przy tym i wszystko wyja ni ,
lecz z takim opisem pod r
b dzie mi o wiele atwiej. A je eli wcze niej umr na cukrzyc , i tak znajd moj relacj . Tak, to dobry pomys , nawet ju
znalaz em wietn kryjówk .
Potwornie boj si wieczoru. O dziewi tej mam za-strzyk, a Nick i Roger prowadz dzi obserwacje hydro-logiczne, Helene jest chora, Kitty za
wyjecha a. Rano po raz pierwszy robi mi zastrzyk Christoffer i prze
em prawdziwy koszmar! Ju nigdy wi cej go o to nie popro-sz ! Nigdy! By
beznadziejny. Oczywi cie sprawdzi em, czy w strzykawce nie ma powietrza, ale eby nie móc wbi ig y za ósmym razem, to naprawd nieudolno
!
Jak b dzie dzi wieczorem? Christoffer tego nie zro-bi, ja tak e nie! Zdarzy o si ju kiedy , e zosta em sam w domu, i tego dnia naprawd
próbowa em, Jenny! Nie chcia em o tym pisa wcze niej, eby Ci nie martwi , ale wtedy faktycznie przez godzin siedzia em ze strzy-kawk w r ku,
zlany zimnym potem. Raz za razem przyk ada em czubek ig y do skóry, ale nie mog em jej wk
. W ko cu musia em si podda . Po
em si do
ka, a kiedy Nick przyszed do domu, by em ju w stanie pi czki. Wtedy wszystko dobrze si sko czy- o, dzi ki Nickowi, ale teraz wiem, e nigdy nie
zdob -d si na to, by zrobi sobie zastrzyk. Dlatego martwi si na sam my l o dzisiejszym wieczorze. Nick ma wróci dopiero jutro rano.
Ale jako to b dzie. W razie czego poprosz o pomoc którego z mieszka ców osady, chocia jest mi potwor-nie trudno wtajemnicza obcych w
moje problemy.
Mam nadziej , e nie zaniepokoi em Ci zbytnio swoimi zmartwieniami. Pisz o nich tylko dlatego, e nie mam ju komu si zwierza i jak wiesz,
nigdy nie potrafi em sobie z nimi radzi . Z o wiadczynami musz niestety na razie poczeka .
Nast pnego ranka, kiedy Nick wróci do domu, Paul le
w
ku martwy. Nick natychmiast napisa do Jen-ny taktowny i pe en zrozumienia list,
pierwszy, jaki od niego dosta a. Nast pny przyszed jako odpowied na jej informacj o tym, e zamierza przyjecha do Vestvar. List przepe niony by
tym samym gor cym wspó -czuciem. Jenny zrozumia a wówczas, czemu Paul tak ciep o pisa o Nicku i traktowa go jako swego najlep-szego
przyjaciela. W pierwszym trudnym okresie, kie-dy odby a si obdukcja i pogrzeb, list Nicka stanowi jej jedyn pociech w samotno ci. Czu a, e jest
kto , kto dzieli z ni smutek po mierci Paula.
Lekarze uznali, e przyczyn zgonu by atak serca, nie maj cy zwi zku z cukrzyc . Stwierdzono, e Paul sam zrobi sobie ostatni zastrzyk.
Jenny jednak zna a brata wystarczaj co dobrze, by wiedzie , e nigdy by si na to nie zdoby .
ROZDZIA II
Vestvar w wietle dnia wygl da o zupe nie inaczej, ni Jenny sobie wyobra
a. Kiedy przechodzi a obok niedu ego portu, kieruj c si do stacji
meteorologicznej na wzgórzu zwanym D oni Upiora, wci
wia silny wiatr. Na szcz
cie przesta o pada i zmarzni te s
ce przedziera o si
nie mia o przez cienk warstw chmur.
Jaki rozmowny stary rybak zatrzyma Jenny przy porcie i zapyta , czy to ona przyby a tu statkiem po-przedniego wieczoru.
- Tak, to w
nie ja - przytakn a Jenny.
- Co taka adna panienka mo e mie do roboty w ta-kim miejscu? Ach, tak, idzie do stacji prognozy pogo-dy! - stary rybak prychn z pogard . - Te
wszystkie ich urz dzenia! Niepotrzebny z om! I tak codziennie le przepowiadaj . Jak gdyby bez tych przyrz dów nikt nie wiedzia , jaka b dzie pogoda!
Jedyne, co dobre w tej sta-cji, to tylko to, e mo na wed ug niej ustawia kalen-darz. Zawsze na pocz tku miesi ca ci gaj balon i po-nownie wysy aj
go w gór . Chocia teraz i na tym nie mo na polega ! Zacz li to robi równie dziesi tego.
Jacy m odzi rybacy, którzy pojawili si przy rozma-wiaj cych, wzi li stacj w obron i mi dzy m
czyzna-mi dosz o do ostrej wymiany zda . Jenny
skorzysta a z okazji, eby si po egna , lecz i tak nikt nie zwraca na ni uwagi.
Sz a jeszcze kawa ek pla
, a pó niej skr ci a pod gór . Doko a, jak okiem si gn
, le
y tylko szare, na-gie kamienie, pomi dzy którymi z rzadka
widnia y
-te k pki trawy. W górze, na D oni Upiora, wznosi a si stacja meteorologiczna ze swymi antenami i aparatami na dachu. Troch dalej
znajdowa a si latarnia morska. Jenny dowiedzia a si ju , e pracownicy stacji odpo-wiadali tak e za jej obs ug . A ponad wszystkim, dale-ko w górze,
niczym kropeczka na tle jasnoszarych chmur, unosi si balon, przyczepiony linami do ska y.
Nieoczekiwanie na tej ja owej, kamiennej pustyni Jenny ujrza a male ki liliowy dziki go dzik Poczu a wzruszenie, patrz c na t samotn i odwa
ro link .
Mija a w
nie du y g az, gdy nagle co ze wistem przelecia o tu obok jej ucha i uderzy o o kamie . Krzykn a i skuli a si , zas aniaj c r kami
ow .
Wtedy us ysza a podniesiony g os:
- Czy pani postrada a rozum? Powinna pani troch uwa
! Mog em pani zabi ! Sk d si pani wzi a? Czy pani nie wie, e tu jest niebezpiecznie?
Jenny przestraszona spojrza a w gór . Przed ni sta m ody, jasnow osy m
czyzna o atletycznej budowie. W r ku trzyma du y uk. Kiedy Jenny
odwróci a g o-w , zobaczy a opart o skaln
cian s omian tarcz . W samym jej rodku tkwi a drgaj ca jeszcze strza a.
Czy to mo e by Nick? Nie, rozgniewany g os by o wiele wy szy ni ten, który s ysza a wczoraj, a m
-czyzna wydawa si ni szy od przyjaciela
brata.
Dopiero gdy Jenny ujrza a co w rodzaju boiska w miniaturze, domy li a si , przed kim stoi.
- Przepraszam, nie wiedzia am.... Nazywasz si Ro-ger Harvin, prawda? Paul opowiada o tobie. Jestem je-go siostr , mam na imi Jenny.
Przyjecha am wczoraj.
Twarz sportowca troch z agodnia a.
- Tak, oczywi cie, powinienem by si domy li . Wi-taj! To tragiczne, co si sta o z twoim bratem. By
wiet-nym kumplem, chocia rywalizowali my
ze sob .
Roger Harvin wyj strza z tarczy.
- Tak, odszed jako zwyci zca! - rzek ponuro. - Lecz nie nacieszy si tym d ugo, biedak!
Jenny odwa
a si wypowiedzie my l, która od dawna j nurtowa a:
- Odnosz wra enie, e ta cudowna Helene wprost rozkoszuje si tym, i ma tak wielu adoratorów.
Roger spojrza na ni z ukosa.
- Co za surowa opinia! I ca kiem nies uszna! Widz , e jeszcze nie spotka
Helene. Poczekaj wi c, je li mo- esz, ze swoj ocen .
ugimi krokami przeszed na drugi koniec piaszczy-stej achy. Jenny pod
a za nim, poniewa sz a w t sam stron .
A wi c poruszy a czu strun ! Najwidoczniej kryty-kowanie Helene uznawano tu za grzech miertelny.
- Nie wiedzia em, e Paul ma tak
adn siostr - rzu-ci Roger przez rami . - Chocia sam te prezentowa si nie najgorzej.
Na ko cu prowizorycznego niewielkiego boiska spo-rtowego przystan , przyj w
ciw pozycj , wymie-rzy dok adnie i naci gn ci ciw a do
twarzy.
Ale si a musi tkwi w tych ramionach! pomy la a Jenny.
- Paul pisa , e kto mu grozi - powiedzia a niby od niechcenia, kiedy Roger wypuszcza strza .
Strza a zboczy a i znikn a na lewo od skalnego bloku.
- Do diab a! - zakl i ruszy , by j przynie
. - Po raz pierwszy zdarzy o mi si chybi . Jak j teraz znajd w tym piasku? Moja najlepsza strza a z
ókna szklanego!
Jenny uzna a, e bezpieczniej b dzie oddali si od tego nerwowego sportowca, i pod
a po piesznie na szczyt wzgórza.
Gdy tylko wysz a z zacisznego miejsca za ska , po-czu a tak silny powiew wiatru, e omal jej nie przewróci .
To cudowne! pomy la a, przez moment oczarowana wspania ym widokiem, który ukaza si jej oczom. Ska- y, morze i wiatr igraj cy z jej ubraniem i
osami i gwi
cy na masztach stacji...
Ryk fal uderzaj cych o ska y by tu du o g
niejszy. Znalaz szy si na samym szczycie, Jenny zrozumia a, dlaczego to wielkie skalne wzgórze
nazwano D oni Upiora.
Z l du wyrasta o sze
d ugich cypli. Mi dzy nimi le-
y g bokie, piaszczyste zatoki, tak e ca
przypo-mina a ogromn d
z b onami mi dzy
palcami. Sze
palców Upiora z Morza, który, jak mówi , ma kciuki po obu stronach d oni.
Ku swemu zdumieniu na brzegu jednej z najbardziej os oni tych zatok Jenny dostrzeg a niewielk k
kar- owatych sosen, które toczy y nierówn
walk z upar-tym wiatrem od morza. Ma a zielona plamka w rodku zwartej szaro ci.
W miar jak zbli
a si do stacji, sz a coraz wolniej. Za chwil mia a si spotka z Nickiem Brandem. Listy od Paula sprawi y, e podziwia a tego
cz owieka. A wczo-raj wieczorem, przy pierwszym spotkaniu, od razu go polubi a. Denerwowa a si na my l, e oto zobaczy go w wietle dnia. Czy si
rozczaruje? Czy ujrzy twarz o ry-sach zdradzaj cych s aby i z y charakter, twarz prawdo-podobnego mordercy? I czy sama zachowa si jak nale- y? Ze
wzgl du na Paula chcia aby zrobi jak najlepsze wra enie na jego najbli szym przyjacielu.
Najbli szy przyjaciel i morderca?
A mo e nie tylko on ma dzisiaj dy ur w stacji? Mo- e spotka tu Christoffera? Sk d b dzie wiedzia a, który z nich jest którym?
NICK
Otworzy a ostro nie drzwi budynku przypominaj -cego barak i wesz a do rodka. Panowa o tu przyjemne ciep o i spokój. Us ysza a g os czytaj cy
jakie raporty, najwidoczniej do s uchawki telefonu, z ca mas nie-zrozumia ych liczb i jednostek.
Zatrzyma a si w korytarzyku, z którego dwoje ta-kich samych drzwi prowadzi o do ma ych pokoików, prawdopodobnie sypialni dy uruj cych. By y tu
tak e jeszcze podwójne drzwi, które, jak si wydawa o, wio-d y do pracowni.
Kiedy g os umilk , Jenny zapuka a ostro nie do du- ych drzwi.
- Prosz - rozleg o si po drugiej stronie.
Wesz a do rodka i jej oczom ukaza a si gmatwani-na przyrz dów, pó ka z ksi
kami i kilka du ych desek kre larskich z mapami. Jaki m
czyzna
odwróci si w jej stron .
Jenny zgad a natychmiast, e to Nick Brand. Musia dok adnie tak wygl da . Wysoki, ciemnow osy, o wyra-zistej, poci
ej twarzy i ciemnych oczach,
w których weso
miesza a si z powag . Jenny stwierdzi a, e niemo liwe jest okre lenie ich koloru, w miar jak od-wraca si od wiat a, zmienia y
si od niebieskich, przez szare po br zowe, a chwilami wydawa y si nie-mal czarne. Nick Brand okaza si o wiele bardziej fa-scynuj cym m
czyzn ,
ni Jenny si spodziewa a. To, e jest a tak bardzo przystojny, troch j osza amia o i przera
o.
Zauwa
a, e Nick nie spuszcza z niej wzroku. Mia- a wra enie, i szuka czego w jej twarzy. Jednak po-wiedzia tylko:
- Cze
, Jenny. Czeka em na ciebie. Wejd i zobacz nasze pi kne miejsce pracy!
- Tyle tu dziwnych rzeczy! - zawo
a z podziwem, rozejrzawszy si doko a. - Zawsze my la am, e praca w stacji meteorologicznej polega na
mierzeniu paty-kiem poziomu wody w miseczce.
Roze mia si . Jenny podoba si jego miech. Przy nim mog abym si czu bezpiecznie, pomy la a. Gdyby nie tajemnica mierci Paula i to, e Nick
kocha Helene.
- To jedna z najwi kszych stacji na wybrze u - po-wiedzia . - To, co tu widzisz, to ledwie cz
wyposa- enia. Wi kszo
przyrz dów pomiarowych
znajduje si na zewn trz.
Jenny podesz a do jednego z wysokich okien. Popa-trzy a na szarozielone morze, a potem niespodziewanie spyta a:
- Powiedz mi, Nick, kim jest Kitty?
- Kitty? My la em, e wiesz. Jest córk rybaka i jedy-n osob spo ród nas, która mieszka tu na sta e. W
ci-wie zosta a zatrudniona jako nasza
gospodyni. Przycho-dzi codziennie na kilka godzin i gotuje, sprz ta, pierze i tak dalej. Twój brat by jej wielk skrywan mi
ci . Lecz on nie dostrzega
nikogo poza Helene.
Jenny milcza a. Musia a si pilnowa , by znowu nie powiedzie czego negatywnego o tej tak przez wszyst-kich uwielbianej pi kno ci. Znowu
wyjrza a przez okno i nagle zadr
a.
- Co si sta o? - spyta Nick. - O czym pomy la
?
- O niczym szczególnym. Zobaczy am tylko ten dziwny cie pod wod . Zawsze przera aj mnie rzeczy le
-ce pod powierzchni wody.
Nick podszed ku niej i stan tak, e czu a jego obec-no
ka dym nerwem cia a.
- Nie musz by psychologiem, aby zgadn
, dlaczego ogarnia ci niepokój, gdy widzisz co podobnego - powie-dzia spokojnie - Paul mówi , e
by
wiadkiem wypad-ku, w którym zgin li wasi rodzice. Ile mia
wtedy lat, Jenny?
- Osiem - odpar a bezbarwnie. - Jacht si wywróci ... Oni krzyczeli... Próbowali pomaga sobie nawzajem. A na brzegu nikogo poza mn nie by o...
Podszed jeszcze bli ej, lecz jej nie dotkn . Sta tyl-ko za ni niczym mur ochronny, maj cy j chroni przed z ymi wspomnieniami.
- To, co tam widzisz, to szkiery. Nikt im do tej po-ry nie nada nazwy. W czasie odp ywu wystaj z wody, a kiedy nadchodzi przyp yw, znikaj . Ja
tak e nie lubi ich widoku, s takie zdradliwe.
Jenny przesun a si pod inne okno.
- Jak tu pi knie - westchn a rozmarzona. - Kiedy patrz na t wspania , dzik niesko czono
, to opa-nowuje mnie dojmuj ca t sknota za czym
nieokre lo-nym, sama nie wiem za czym. Czy nigdy nie czu
cze-go podobnego?
Spojrza na ni .
- Mówisz podobnie jak Paul. Jeste cie niewiarygodnie wprost do siebie podobni. Bardzo ceni em twego brata.
Jenny odwróci a twarz. Gdyby wiedzia , po co tu przyjecha am! pomy la a.
- Bardzo mi go brakuje - powiedzia a po chwili.
- Wiem o tym - zapewni .
Pog adzi j po policzku, a Jenny poczu a nieodpar-t potrzeb przytrzymania tej d oni. Pragn a podzieli si z tym cz owiekiem wszystkimi troskami
i ca ym smutkiem. Jednak Nick cofn ju d
i odwróci si .
- Opowiedz mi o dniu, w którym umar Paul - po-prosi a.
Nick zmarszczy brwi.
- Nie mam wiele do opowiadania, bo razem z Roge-rem wyp yn em w morze o pi tej rano, eby przepro-wadzi obserwacje hydrologiczne daleko
st d. Poniewa Christoffer by w domu, nie ba em si zostawi Paula sa-mego. Kitty pop yn a statkiem poprzedniego wieczoru i mia a wróci pó no.
Wtedy nie wiedzia em, e Helene jest chora. Ani tego, e Christoffer jest tak nieudolny, je- li chodzi o robienie zastrzyków. - Westchn . - Wiesz,
najgorsze jest to, e Roger i ja wst pili my tego wieczo-ru do stacji. Jeden z przyrz dów si zepsu i musieli my tu wróci , eby go naprawi . Zajrza em
do Paula, ale aku-rat gdzie wyszed . Do zastrzyku pozosta o jeszcze kilka godzin, a ja nie mia em czasu, eby czeka . Teraz wiem, e zachowa em si
bezmy lnie. Powinienem go poszuka i pomóc mu. Kilka godzin wcze niej czy pó niej, to nie gra o szczególnej roli. Czuj si z tego powodu winny. To
tak, jakbym zawiód Paula w chwili, kiedy mnie naj-bardziej potrzebowa .
- Ale on mimo wszystko dosta zastrzyk - powiedzia- a Jenny.
- Tak, wykaza a to obdukcja. Tylko kto mu go zrobi ?
Jenny g boko wci gn a powietrze.
- A wi c ty tak e nie wierzysz w to, e zrobi go so-bie sam?
- Paul? Wykluczone!
Zawaha a si . Obudzi a si w niej szalona nadzieja, e Nick b dzie móg jej pomóc w odkryciu prawdy. Czy powinna wyjawi mu swoje w tpliwo ci?
Mo e jeszcze nie teraz. Mo e powinna najpierw spo-tka si z Helene. Z pi kn Helene, któr wszyscy uwielbiali.
Mog a jednak zaryzykowa jedno pytanie:
- A czy w ostatnim zastrzyku by a insulina?
- Oczywi cie. Nie stwierdzono oznak pi czki, po prostu serce nie wytrzyma o.
O, nie! pomy la a Jenny. Zdrowe serce nie zatrzymu-je si bez powodu. Badania lekarskie sprzed siedmiu mie-si cy wykaza y, e Paul by w dobrej
formie. Pó niej wprawdzie stwierdzono, e cierpi na cukrzyc , ale to nie mog o a tak os abi serca. Pyta a o to lekarza.
Nick powiedzia zamy lony:
- Pod koniec, to znaczy tu przed mierci , Paul mia trudno ci z oddychaniem, ale lekarz wyja ni , e nie jest to niczym niezwyk ym przy ataku
serca. Nie mog tego poj
! Paul... I w
nie tego dnia, kiedy mnie nie by o!
Zamilk na moment, a potem spyta :
- Chcesz teraz zabra jego rzeczy, Jenny? Czy mo e mam je przynie
pó niej?
- W
ciwie nie wiem. Czy jest tego wiele?
- O, tak, troch .
Nagle na samym czubku jednego z palców D oni Upiora Jenny zauwa
a jak
posta .
- Kto to?
- Ach, tam - roze mia si Nick. - To Christoffer rzu-ca wyzwanie sztormowi.
- Czy mog zej
na dó , by si z nim przywita ?
- Tak, oczywi cie! Tylko Jenny... - wzi j za ramiona. - B
dla niego mi a! Jego zachowanie mo e wy-da ci si troch
mieszne, ale jest bardzo
wra liwy.
Skin a g ow .
- Wiem, Paul pisa troch o tym...
- Mo e reagowa dziwnie, to mu si zdarza od cza-su do czasu, mimo e na co dzie jest ca kiem normal-ny. Je li o co ci poprosi, nie odmawiaj
mu. Nie bój si , on jest naprawd niegro ny.
Jenny podzi kowa a Nickowi za dobr rad , a potem wysz a z budynku stacji i ruszy a w stron cypla.
Musia a skaka i wspina si po ska ach, zanim do-tar a do celu. Nie ogl daj c si wiedzia a, e Nick od-prowadza j wzrokiem.
ROZDZIA III
Christoffer sta zwrócony twarz do morza i wiatru z podniesion g ow i wyci gni tymi ramionami. Po-przez grzmi cy szum przybrze nych fal Jenny
ysza a tylko urywane fragmenty tego, co mówi . Deklamowa co z ogromnym patosem i z przej ciem i wcale nie us ysza , e przysz a.
- Halo! - zawo
a.
Odwróci si .
- O, nie spodziewa em si , e kto jest w pobli u. Po-czekaj, niech no zgadn , kim jeste .
- To musi by cudowne - u miechn a si Jenny, próbuj c utrzyma równowag na wietrze. - Móc wy-krzycze ca y swój bunt wobec si przyrody.
- Prawda?
Zadar g ow i przyjrza si badawczo dziewczynie.
- Paula oczy, Paula kolor w osów. Jego usta i nos. I to samo dziecinne, lecz dumne spojrzenie. Wiesz co? My-
, e jeste siostr Paula!
Roze miali si oboje.
- A teraz ty! - poprosi . - Co widzisz?
Jenny uczyni a to samo co on, zadar a g ow i przyj-rza a mu si krytycznie.
- Wysoki i przystojny m ody m
czyzna o jasnych w osach, typ angielskiego d entelmena. Ogólne wra e-nie: ca kiem sympatyczny.
Odwróci si ku morzu.
- Nikt mi tego do tej pory nie powiedzia . S uchaj, Jenny, obiecaj mi co ! Zrób co dla mnie!
- Ch tnie.
- Poca uj mnie!
Zapar o jej dech.
- Ale...
- Zrób to! Teraz!
Jenny zdawa a sobie spraw , e Nick obserwuje ich przez okno, wiedzia a, e Paul lubi Christoffera. Dla-tego zamkn a oczy i poca owa a go
ostro nie.
Potem usiedli na skale. Christoffer milcza , a ona ob-serwowa a go ukradkiem. By powa ny, a jego opalona twarz wydawa a si nieodgadniona.
- O czym my lisz? - spyta a Jenny.
- Chcia bym ci si przyzna , Jenny, e mier Paula ca kiem mnie przybi a. Nie s dz , abym kiedykolwiek móg tak bardzo polubi innego cz owieka.
Jenny obj a kolana r kami.
- Wiesz, co najmilej mnie zaskoczy o, kiedy tu przyjecha am? To, jak wiele Paul dla was znaczy .
- Paul przyja ni si ze wszystkimi... - Christoffer zni
g os i mówi raczej sam do siebie. - Obiecuj ci, e b dzie ostatni...
Zanim zdumiona zd
a zapyta , co Christoffer ma na my li, gwa townie wsta i poszed w swoj stron .
HELENE
Jenny zamy lona ruszy a w powrotn drog . Nieszcz
liwy cz owiek... Czy kto taki móg by pope ni morder-stwo? Jak silne by y uczucia
Christoffera dla Helene? Ile w
ciwie dla niego znaczy a? Czy móg by zabi Paula z zazdro ci? Nie, nie i jeszcze raz nie! Je eli Christoffer by
morderc , Paul musia by go najpierw czym zrani . A Paul nie potrafi by nikomu zrobi krzywdy.
Lecz co mia y oznacza s owa Christoffera, e Paul mia by ostatni? Jenny postanowi a spyta go o to pó -niej.
Gdyby tylko nie by a taka osamotniona! Gdyby tyl-ko mog a komu zaufa !
Jenny zorientowa a si nagle, e dosz a do zatoki, na której brzegu ros a owa samotna k pa sosen. By a do te-go stopnia zatopiona we w asnych
my lach, e nie zwróci a uwagi, dok d idzie. Fale ar ocznie wdziera y si w g b pla y, a wiatr bezlito nie targa ga zie kar o-watych drzew, które
chyli y si pokornie ku ziemi.
Jenny drgn a, bo nieoczekiwanie pod jedn z sosen ujrza a siedz
m od dziewczyn . By a tak pi kna, e Jenny wprost nie wierzy a w asnym
oczom. D ugie z ocistobr zowe w osy nieznajomej opada y na szczup e ramiona, zielonobr zowe sarnie oczy by y pe ne ez, a twarz o niezwykle
delikatnych rysach wyra
a g bo-ki smutek. To musia a by Helene.
Jenny skin a g ow na powitanie. Poczu a si nagle brzydka i niezgrabna. Helene mia a wspania figur . By- a znacznie wy sza, ni si Jenny z
pocz tku wydawa o, lecz jednocze nie sprawia a wra enie nies ychanie kru-chej i bezradnej. Nie ulega o w tpliwo ci, e kto taki jak Paul musia
Helene uwielbia . Nick i Roger na pewno ywili do niej takie same uczucia, jednak Helene chyba nie nale
a do tych kobiet, które z premedytacj
ami
skie serca. Jenny poczu a si z a, g upia i niesprawie-dliwa. Roger mia racj , powinna wstrzyma si od wy-powiadania s dów na temat ukochanej
brata.
Helene u miechn a si przepraszaj co.
- My lisz pewnie, e zachowuj si dziwnie, siedz c tu i p acz c. Ale, wiesz, to takie niezwyk e miejsce...
- Uwa am, e jest pi kne - odpar a Jenny nie mia o. - Jest oczywi cie w pewnym stopniu przera aj ce, lecz równie fascynuj ce.
- Nienawidz tego! - powiedzia a Helene z gorycz . - Nienawidz tego wszystkiego doko a! A najbardziej nienawidz tutejszego wiatru, który
wywiewa wszelkie my li z g owy.
- W takim razie dlaczego tu przyjecha
? - zdziwi a si Jenny.
- Pocz tkowo mia am tylko przez pewien czas zast -pi sekretark , która zachorowa a. Teraz okazuje si , e ona nie wróci tu do pracy i utkn am na
tym pustko-wiu! - Podnios a wzrok i spojrza a na Jenny. - Wybie-ram si do stacji. Pójdziemy razem?
- Helene? - spyta a Jenny z wahaniem.
Du e oczy sta y si jeszcze wi ksze.
- Czy pani mnie zna? Ach, tak, pani pewnie jest sio-str Paula! Mog wi c chyba mówi ci po imieniu...
Wsta a i nieporadnie otar a zy.
- Przepraszam... jestem troch przygn biona...
Sz y w ród kar owatych sosen, zapadaj c si g bo-ko w bia ym piasku.
- Ale masz tu chyba dobrych przyjació ? - spyta a Jenny ostro nie.
- My lisz o ch opcach? Tak, s mili, ale aden z nich nie mo e si równa z Paulem. Dlaczego on musia umrze ? Snuli my wiele planów na
przysz
... Mia dosta prac w Oslo i zamierzali my wkrótce si po-bra ... Chcieli my st d wyjecha ! Chorobliwie t skni za lud mi, ulicami, domami,
reklamami, sklepami i za kinem. Jestem typowym mieszczuchem i nigdy nie sta-n si kim innym!
A wi c Paul si jednak o wiadczy . I dosta twierdz -c odpowied . Ale nie wspomnia ani s owem o tym, e-by mieli si przeprowadzi do Oslo.
Chocia pewnie za-planowali to po jego o wiadczynach. A potem nie mia czasu powiadomi o tym Jenny. „Z o wiadczynami mu-sz niestety na razie
poczeka ” - pisa w ostatnim li cie.
Czy mog a zaryzykowa osobiste pytanie? Tak, niech si dzieje, co chce.
- Helene - zacz a Jenny z wahaniem, kiedy sz y w -sk
cie
pomi dzy ska ami. - Z listów Paula wynika, e pozostali ch opcy byli troch
zazdro ni z twojego powodu?
Helene zagryz a wargi.
- Tak, pewnego razu dosz o do nieprzyjemnej sytu-acji - odpar a zak opotana. - O to nietrudno, kiedy kilku m
czyzn yje w takiej izolacji od wiata, a
ród nich jest tylko jedna dziewczyna. Roger powiedzia Paulowi w gniewie kilka przykrych s ów, ale wkrótce znowu si pogodzili.
A wi c to Roger grozi Paulowi! Ale co z Nickiem?
- Czy... czy Nick tak e by w tobie zakochany? - Jen-ny nie mog a si powstrzyma , by o to nie zapyta .
- Paul tak twierdzi . Sam Nick nigdy o tym nie wspo-mnia , bo jest bardzo ma omówny. Ale sama wiesz, jak to jest, kobieta zawsze wyczuje co
takiego. Nie mo-g am jednak odwzajemni jego uczu . Jest wspania ym cz owiekiem, ale dla mnie istnia tylko Paul.
Biedny Nick! To musia o by dla niego bardzo bole-sne. Jenny uzna a, e nie powinna wspomina o Christofferze, to zbyt delikatny temat.
Helene jednak sama go podj a.
- Ciekawa jestem, czy spotka
ju Christoffera?
Jenny zawaha a si przez moment, zanim odpowie-dzia a.
- Tak, w
nie przed chwil rozmawiali my.
- Co o nim s dzisz?
- Mi y - odpar a Jenny krótko.
- O? - zdumia a si Helene. - Mo liwe, e nie wszy-stkie dziewcz ta traktuje w swój dziwaczny sposób.
- To znaczy w jaki? - spyta a Jenny, chocia dobrze wiedzia a, co Helene mia a na my li.
- Nie, nic, nie my l o tym!
Jenny odczeka a moment, a potem rzuci a:
- A wi c go nie lubisz?
Helene zareagowa a niespodziewanie ostro:
- Jest okropny! Po prostu okropny! Na nikogo nie zwraca uwagi, my li tylko o sobie i o tym, jakie wra enie wywiera na innych. Czasem doprowadza
nas do sza-le stwa! Nawet Paula wyprowadzi z równowagi, kiedy nie potrafi zrobi mu zastrzyku. Nigdy przedtem nie widzia am Paula tak
rozgniewanego. A by przecie ta-ki yczliwy dla wszystkich. Ubóstwia am twojego bra-ta, Jenny. Nigdy ju nie spotkam nikogo takiego jak on.
Wszyscy kochali Paula. Nick, Kitty, Christoffer, Helene...
Tym, który wyra
si o nim najch odniej, by chy-ba Roger, lecz równie on nazwa Paula „ wietnym kumplem”. Dlaczego wi c Paul musia umrze ?
Czy rzeczywi cie zosta zamordowany? Czy wszystkie podejrzenia nie by y tylko fantazj , zrodzon w jej umy le? Nie mia a ju pewno ci. Nagle
poczu a si zm czona i z a na siebie. Paul kocha wszystkich swo-ich przyjació , pisa o nich ciep o, a tymczasem ona przyje
a tu i wyobra a sobie
niestworzone rzeczy, jedn gorsz od drugiej.
Co by powiedzieli, gdyby znali jej my li?
KONIEC SAMOTNO CI
Kiedy Helene i Jenny wesz y do budynku stacji me-teorologicznej, Nick, Christoffer, Roger i Kitty siedzie-li przy stoliku w niewielkiej jadalni. Ch opcy
natych-miast zrobili miejsce dla przyby ych dziewcz t, a Kitty przynios a szklanki, bo nie by o wi cej fili anek.
- A wi c pozna
ju wszystkich, Jenny? - spyta a z u miechem jasnow osa dziewczyna, pe ni ca obo-wi zki gospodyni.
- Tak, nawet ich nie szuka am, pojawiali si na mo-jej drodze jeden po drugim.
Przy stoliku by o ciasno. Jenny siedzia a obok Roge-ra. Jednak to nie jego blisko
czu a, lecz Nicka, mimo e usiad po przeciwnej stronie. Nie
mia a podnie
wzroku ze strachu, e napotka jego spojrzenie. Nagle poczu a szalon zazdro
. Helene wygl da a naprawd wspaniale, a Roger tak
wytrwale us ugiwa jej przy sto-le, e wydawa a si troch zak opotana z powodu jego bezgranicznego podziwu. Jego weso a, szczera twarz promienia a
mi
ci , ani na moment nie odrywa oczu od dziewczyny. Roger nie by raczej typem intelektua-listy, lecz odznacza si swoistym urokiem.
Jenny przenios a wzrok na Christoffera, który stara si rozbawi Kitty, udaj c klauna. W pomieszczeniu wi-sia o lustro i Jenny zauwa
a, e bez
przerwy stroi do niego jakie g upie miny. Nie widzia a w tym niczego nienormalnego, ot, po prostu weso ek. miech Kitty wiadczy o tym, e si lubi .
Czy równie Kitty prosi o poca unek?
My li Jenny wróci y do dr cz cego j tematu. Jak umar Paul? Czy kto go miertelnie przestraszy ? Nie, nie mia a tak s abego serca. Powietrze w
strzykawce? Wykluczo-ne, Paul zawsze sprawdza j dok adnie. Czy istnieje je-szcze jaka mo liwo
? Zator? Ma o prawdopodobne.
Co si w
ciwie sta o? Czy nie ona sama tworzy a w my lach jaki potworny scenariusz, który nigdy nie zaistnia ? Ale ostatni list Paula... Co
ciwie oznacza- y te wszystkie sugestie o katastrofie? Kiedy Jenny je-cha a tutaj, by a prze wiadczona, e Paul zosta zamor-dowany z
premedytacj . Teraz ju nie mia a pewno ci.
Nagle zauwa
a, e Nick bacznie j obserwuje. Zaczerwieni a si i spu ci a wzrok. Dlaczego, dlaczego mu-sia pokocha Helene? pomy la a z
rozpacz , lecz nie-mal w tym samym momencie u wiadomi a sobie, e przecie inaczej by nie mog o.
Tymczasem Nick wsta ze swojego miejsca i po chwi-li poczu a jego r
na swym ramieniu. Teraz musia a spojrze mu w twarz. Spyta cicho:
- Chcesz obejrze rzeczy Paula?
Posz a za nim do jednej z sypialni. By to surowy, nieprzytulny pokój, pokój m
czyzn, po którym wida , e codziennie sprz ta w nim obca r ka. Na
jednym z
ek nie by o po cieli, tylko sam materac, sta y na nim baga e i inne rzeczy pouk adane w stosy.
Jenny my la a, e jest silna, ale gdy zobaczy a to wszystko, poczu a d awienie w gardle i ukry a twarz w d oniach.
Nick obj j ramieniem i przytuli policzek do jej w osów. Nic nie powiedzia , pog adzi j tylko po g o-wie i pozwoli si wyp aka .
- Nie p aka am... ani razu... od tego dnia... kiedy do-sta am twój list... - za ka a i wci gn a g boko powie-trze, aby nad sob zapanowa . - Wybacz
mi, e zacho-wuj si w ten sposób.
Patrzy na dziewczyn oczami pe nymi wspó czucia i troski. Poda jej chusteczk , a nast pnie podsun jedy-ne w tym pokoju krzes o. Sam usiad na
kraw dzi sto u.
- Jenny - zacz powa nie - po co w
ciwie tu przy-jecha
?
Zdumia a si .
- Przecie napisa am! eby zabra ...
Potrz sn g ow .
- Wiesz równie dobrze jak ja, e by oby praktyczniej, gdybym przes
ci to wszystko.
Jenny, ciskaj c w palcach chusteczk , zastanawia a si gor czkowo, co powinna odpowiedzie .
- Czy przyjecha
tu, bo podejrzewasz, e Paul nie umar
mierci naturaln ? - spyta spokojnie.
Spojrza a na niego zaskoczona i przera ona jedno-cze nie.
- Nick!
miechn si krzywo.
- I nie mia
odwagi mi tego wyzna , poniewa my- lisz, e ja tak e mog em to zrobi ?
Utkwi a wzrok w pod odze.
- To nie to - odpar a i potrz sn a energicznie g ow .
Mówi dalej:
- Na czym opierasz swoje podejrzenie?
Bez s owa wyj a trzy ostatnie listy Paula i poda a Nickowi. Przeczyta je w milczeniu.
- Co o tym s dzisz? - spyta a ostro nie.
- To samo, co ty. I mog ci zapewni , e ja tego nie zrobi em!
- Wiedzia am o tym.
- wietnie! Jest jednak co w tych listach, co chcia bym sprostowa . Nigdy nie by em zakochany w Helene.
- Nie...? Ale ona mi to sama mówi a!
- To Paul tak my la i powiedzia o tym Helene. Nie wyobra
sobie nawet, e s tacy ludzie na wiecie, któ-rzy si w niej nie kochaj !
a Jenny z u miechem. - Dla-czego wcze niej mi o tym nie powiedzia
? Wtedy mo-g abym spokojnie ci si zwierzy ze
swoich w tpliwo ci!
- Tylko dlatego? - za mia si Nick. - Ach, wy kobie-ty, jeste cie doprawdy dziwne!
Jenny poczu a ulg . Czu a si idiotycznie. Nie zna a tego cz owieka d
ej ni dob , a mimo to serce jej bi- o z rado ci, e Nick nie kocha Helene.
Obawia a si jednak, e j sam traktowa zapewne tylko jak m od-sz siostrzyczk Paula, chuchro, które boi si morza i wielu innych rzeczy. Musia a
na nim zrobi wyj tko-wo z e wra enie.
- Ale ty tak e chyba na czym opierasz swoje podej-rzenia - powiedzia a.
- Tak - przyzna . - Czy wiedzia
o papierach war-to ciowych Paula?
- O tych, które trzyma w grubej,
tej kopercie? Tak, s bardzo cenne! Wi kszo ci naszego maj tku za-rz dza adwokat, ale cz
papierów Paul
sobie zacho-wa , eby móc z nich skorzysta w ka dej chwili.
Nick zawaha si .
- Czy kto obcy móg by czerpa z nich korzy ci, gdy-by przypadkiem wpad y w niepowo ane r ce?
- Cz
mia a warto
tylko dla w
ciciela - wyja- ni a Jenny. - Ale niektóre zosta y wystawione na oka-ziciela. Dlaczego o to pytasz?
- Poniewa ta koperta znikn a - rzek cicho Nick.
- Co ty mówisz? - zawo
a Jenny. - Czy to prawda? Ale to wiadczy o...
- Niekoniecznie - przerwa jej Nick. - Paul móg gdzie zdeponowa te dokumenty. Nie mam tylko po-j cia, gdzie.
- A wi c s dzisz, e Paul zosta zamordowany z ch -ci zysku?
- Tak my la em. Do chwili, kiedy przeczyta em te li-sty. Teraz ju nie jestem pewien. Nie mia em te poj -cia, e schowa co w rodzaju raportu z
ostatniego dnia swego ycia... Ale gdzie?
- Powiniene to wiedzie lepiej ni ja. Nie wiem, ja-kie tu macie kryjówki.
- Nie mamy adnych kryjówek.
Przez chwil panowa a cisza. Na stoliku przy
ku Nicka tyka budzik, z pokoju jadalnego dochodzi s a-by szmer g osów. Jenny ukradkiem
obserwowa a Nicka. Przygl da a si jego profilowi wiadcz cemu o sile wo-li, cieniom pod ko
mi policzkowymi i opalonym r -kom. Wci
pami ta a te
ce g adz ce jej w osy. Prze-bieg j dreszcz. A te usta...
Jakie to mo e by uczucie... Nie, nie powinna sobie zbyt wiele wyobra
! Okazywa jej sympati tylko dla-tego, e jest siostr Paula. Ale mimo
wszystko...
Jenny stara a si odgoni natr tne my li.
- Jak s dzisz, co powinni my zrobi ? - spyta a. - I
na policj ?
Nick zaduma si .
- Jenny, sprawa dotyczy moich najbli szych przyja-ció . Nie chc miesza w to policji, nie maj c adnych dowodów. Poczekajmy troch .
- Czy kogo podejrzewasz?
- Nie, sk
e. Przyjrzyjmy si im po kolei! Roger grozi Paulowi, sam s ysza em. Lecz nie mo na tego bra dos ownie, gdy kto wykrzykuje w szale
zazdro ci: „Zabij ci , ty podrywaczu!” Roger jest zreszt zbyt prostolinijny i bezpo redni, aby uknu plan morder-stwa. Co si za tyczy Christoffera...
- Nie, to nie on - rzuci a szybko Jenny.
Nick spojrza na ni .
- Nie rozumiem Christoffera. Jest w nim co taje-mniczego. Zachowuje si jako nienaturalnie...
Jenny otworzy a szeroko oczy ze zdziwienia.
- My lisz, e on tylko udaje? Ale dlaczego?
Nick potrz sn g ow .
- W
nie tego nie wiem. Cz sto jednak mam uczu-cie, e on tylko gra. Mo e te jest zakochany w Helene? Ale je li ju o niej mowa, czy przychodzi
ci do g owy jakikolwiek motyw, dla którego mog aby zamordowa swego bogatego przysz ego m
a, którego najwyra niej bardzo kocha a?
- Nie, to zupe nie nie do pomy lenia. Jest chyba t która najwi cej traci. Kitty natomiast nie skrzywdzi a-by pewnie nawet muchy.
- Czekaj, czekaj! To bardzo mylne wra enie. Zagorza-li przyjaciele zwierz t cz sto nienawidz ludzi. Kitty by- a bardzo przywi zana do twojego
brata. Nie dosta a go. Mo e pomy la a w klasyczny sposób: „W takim razie nikt nie b dzie go mia !”
- Kitty? Nie, nie mog w to uwierzy ! Jest taka nie- mia a, cicha i spokojna.
Nick si u miechn .
- O, z pewno ci w Kitty drzemie wi cej energii, ni ktokolwiek by si spodziewa ! Ale takie teorie nigdzie nas nie zaprowadz . Musimy co
postanowi , Jenny!
Ogromnie lubi a, kiedy zwraca si do niej po imie-niu. Wymawia je tak mi kko, w jego ustach zyskiwa o zupe nie nowe brzmienie.
- Chyba mam pomys - powiedzia a powoli. - Wiem, co mo e sprowokowa sprawc do dzia ania...
Jenny wsta a i podesz a do
ka Paula. Otworzy a torb i zajrza a do rodka.
- Gdzie jest strzykawka, Nick?
- Zaraz.
Wyj z torby pude ko, wzi z niego strzykawk i poda Jenny. Przygl da si , jak dziewczyna obserwo-wa a j pod wiat o.
- Postrach Paula - powiedzia a w zamy leniu. - Chod -my do nich. S teraz wszyscy razem w pokoju obok.
Lecz zamiast pój
od razu, Nick pochyli si nad stolikiem. Jenny niemal widzia a, jak wa y w my lach wszelkie za i przeciw. Przygryz kciuk i
zmarszczy czo- o w g bokiej koncentracji.
- Spróbujemy, Jenny - odezwa si wreszcie. - A ja posun si jeszcze dalej. Wszyscy prze yj lekki szok. Zobaczymy, kto zareaguje.
Poszli do Helene, Kitty, Rogera i Christoffera, któ-rzy nadal siedzieli przy stole i rozmawiali.
Nick uniós strzykawk . Oczy wszystkich zwróci y si ku niemu.
Zapad a cisza, któr zak óca o jedynie ciche tykanie jakiego aparatu.
- Widzisz t kresk , Jenny? - zacz Nick. - To daw-ka Paula. Jest inna dla ka dego diabetyka. Jak widzisz, potrzebowa bardzo ma ilo
insuliny.
Zawsze dok a-dnie pilnowa , aby doza nie by a za du a. Musieli my trzyma strzykawk przy skórze do momentu, a si odwróci , i dopiero wtedy
wk uwali my ig .
Wszyscy ledzili w napi ciu ka dy ruch Nicka. Czte-ry pary oczu wlepione by y w niego i Jenny. Ona przy-gl da a si w zamy leniu ma ym plamkom
wewn trz cy-lindra.
- Co to ma znaczy ? - spyta Christoffer z u mie-chem. - Czy Jenny s dzi, e kto
le zrobi zastrzyk?
- Nie, bynajmniej - odpar spokojnie Nick. - Ale uwa am, e Paul nie zmar
mierci naturaln . Jego ser-ce by o bowiem zdrowe.
- Owszem, siedem miesi cy temu - doda a Jenny. - Ale wiele w tym czasie mog o si zmieni . Zaczynam prawie wierzy , e mimo wszystko jego
serce nie wytrzyma o.
- Nie wiem, co innego mog oby by przyczyn jego mierci - rzuci a Helene oboj tnie. - Lekarze mówili przecie ...
Nie odrywaj c wzroku od Jenny Nick powiedzia powoli i z naciskiem:
- Ale Paulowi w ostatnich dniach ycia przydarzy o si co niezwyk ego. Opisa to, a opis gdzie schowa . W li cie do Jenny wspomnia jednak, e
bez trudu to odnajdziemy.
Znowu zapad a cisza. Przerwa j Roger.
- Nie rozumiem - odezwa si z gro
w g osie. - Wyja nij nam to dok adniej!
Nick wzruszy ramionami.
- Wiem niewiele wi cej ni ty. Jenny tak e. Ale przy-sz o nam do g owy, e co musia o wzburzy Paula tak g boko, e pope ni samobójstwo.
- Przy u yciu strzykawki? Tylko nie próbuj nam cze-go takiego sugerowa - rzek Roger pogardliwie.
Nick nie by ju w stanie d
ej nad sob panowa .
- Kto da mu ostatni zastrzyk? - wykrzykn . Nikt nie odpowiedzia . - W
to z powrotem do torby, Jen-ny - poprosi w ko cu, z trudem t umi c z
.
Dziewczyna wróci a do sypialni i schowa a pude ko ze strzykawk . Po chwili przyszed za ni Nick. Staran-nie zamkn drzwi i zapyta :
- Czy na pewno dobrze zrobili my, Jenny?
- Nie wiem. W ka dym razie zburzyli my ich spo-kój. Je eli kto z nich jest winny, to da mu to do my- lenia. Chocia coraz bardziej zaczynam
tpi . S przecie sympatyczni, wszyscy czworo.
- To prawda, bardzo ich lubi . Ale Paula lubi em je-szcze bardziej. I jego siostr ...
Jenny zaczerwieni a si zak opotana.
- Ale prawie mnie nie znasz.
- Nie? - u miechn si . - Wiem o tobie niemal wszy-stko. Zapominasz, e mieszka em w jednym pokoju z twoim bratem przez siedem miesi cy. Paul
pokazywa mi nawet twoje zdj cia i wiedzia em, jak wygl dasz. Nie jeste dla mnie kim obcym. Pomog ci najlepiej jak po-trafi . Winny to jestem
pami ci Paula.
Tak, tak, pomy la a Jenny, wietnie, e mnie lubisz i powinnam si z tego cieszy , lecz problem w tym, e z ka
minut coraz bardziej jestem w
tobie zakocha-na! Czy wiesz, e kiedy niechc cy dotkn twojej r ki, czuj , jakbym si oparzy a? Czy wiesz, e denerwuj si za ka dym razem, kiedy
tylko patrzysz na mnie tymi swoimi pi knymi oczami? Có , jestem idiotk , trac c rozum dla m
czyzny, którego prawie nie znam.
ROZDZIA IV
MORDERCA PRZYST PUJE DO ATAKU
owa Nicka sprawi y, e przyjaciele ze stacji jakby si od siebie odsun li. Wygl da o na to, e ka dy z osob-na chcia zosta sam ze swymi my lami.
Kitty posz a do kuchni, eby pozmywa , i zdecydowanie odmówi a przyj cia pomocy. Helene wzi a le ak i usiad a za domem przy cianie pracowni z
urz dzeniami pomiaro-wymi Roger mia dy ur, a Christoffer zaj si uk ada-niem kaba y.
Nick zabra Jenny na obchód, eby zapozna j z podstawami meteorologii.
Nagle dziewczyna drgn a.
- Co to?
Stali nad samym morzem i sprawdzali wska niki po-ziomu wody. Nie mogli st d widzie budynku stacji, ale d wi k dociera na dó wyra nie, gdy
zatoka by a do-brze os oni ta.
- Nic nie s ysza em - pokr ci g ow Nick.
- Nie, to chyba nic takiego. Wydawa o mi si , e co spad o tam na górze.
Ruszyli z powrotem. Przy kolejnym stromym podej ciu Nick chwyci Jenny za r
i ku wielkiej rado ci dziewczy-ny nie wypu ci jej d oni, cho droga
nie by a trudna.
Nick opowiada o swojej pracy. Nagle stan li jak wryci, bo od strony domu rozleg si przera liwy krzyk. Nast pnie jeszcze jeden i potem znowu.
Nasta a cisza. Przera aj ca cisza.
- Chod - zawo
Nick i poci gn dziewczyn za sob .
Biegli najszybciej jak mogli. W drzwiach spotkali Ro-gera.
- Co to by o? - spyta . - Kto krzycza ?
- My la em, e wiesz - odrzek Nick. - G os docho-dzi st d.
Zza pleców Rogera wy oni si Christoffer.
- Czy to ty, Jenny?
- Nie. Gdzie jest Kitty?
- Tutaj - odpowiedzia a Kitty, wychodz c z kuchni. - Co si sta o?
Spojrzeli po sobie.
- Helene! - rzuci kto .
W szalonym zamieszaniu próbowali przecisn
si przez drzwi wszyscy naraz. Nick i Jenny omal nie zo-stali przewróceni. Ca a pi tka pop dzi a na
ty y domu.
Helene le
a zemdlona na le aku. Roger podbieg do niej i potrz sn za rami .
- Helene! Co z tob ? - wo
przestraszony. Nick chwyci go za r
.
- Ostro nie! Mo esz w ten sposób zrobi jeszcze wi ksz krzywd !
Helene podnios a wolno g ow i spojrza a na nich nieprzytomnie. Odetchn li z ulg .
- Mów, Helene! - powiedzia Nick. - Co si sta o? Dlaczego krzycza
?
Rozejrza a si zak opotana.
- Wybaczcie mi. Nic si nie sta o. To tylko senny ko-szmar.
- Senny koszmar?! - krzykn z niedowierzaniem Ro-ger. - Z powodu jakiego snu straci
przytomno
?
Helene popatrzy a na niego przepraszaj co i b agalnie zarazem. Jenny po raz kolejny stwierdzi a, jak niewiary-godnie pi kna by a ta dziewczyna.
Doskona a w najmniej-szym szczególe. Nic dziwnego, e Paul uleg jej urokowi.
- Zapewniam ci , Roger, to prawda. Jest mi niezmier-nie przykro, e was przestraszy am, ale wiecie, jak to jest na pograniczu jawy i snu, kiedy nie
do ko ca wia-domo, co si dzieje...
- Jeszcze nie s ysza em, eby kto zemdla tylko dla-tego, e co mu si
ni o - stwierdzi sceptycznie Christoffer. - Mów prawd , Helene i nie
wyg upiaj si ! Co ci tak przestraszy o?
- Nic, ju mówi am!
- Nick! - zawo
a Jenny. - Spójrz tutaj!
Wskaza a na kurtk Helene, zwini
na le aku nad g o-w dziewczyny. Nick uniós j ostro nie. W kurtce by a dziura, tak samo jak w pasiastym
materiale pod spodem.
- I ty mówisz, e nic si nie sta o? - rzeki Roger su-rowo. - Wstawaj!
Lecz Christoffer przykucn ju za le akiem.
- No, prosz - stwierdzi lakonicznie. - Widocznie kto bawi si tu w Robin Hooda.
Podeszli bli ej. W cianie tu za le akiem tkwi a jed-na ze strza Rogera z kolorowymi lotkami.
Roger stara si j wyci gn
, ale utkwi a tak mocno, e czubek nadal pozostawa w cianie.
- Nie powiniene tego robi - odezwa si Nick. - Za-tar
ewentualne odciski palców i utrudni
ca spra-w policji!
- Policji? - przerwa a Helene. - Nie ma mowy! Nie nale y w to miesza policji.
Kitty spojrza a na ni zdumiona.
- Czy do reszty straci
rozum? Kto usi owa ci zabi , a ty nie chcesz wezwa policji?!
- To by nieszcz
liwy wypadek, rozumiecie chyba! Nie chc , by kto z moich przyjació poszed siedzie za taki drobiazg. Nic si przecie nie sta o!
- Helene - zacz Nick spokojnie. - Czy wiesz, kto strzela ?
- Nie, sk d mog abym wiedzie ? Spa am przecie i obudzi am si , kiedy strza a uderzy a w cian . Oczy-wi cie, miertelnie si przerazi am i by
mo e nawet straci am na chwil przytomno
, ale to aden powód, eby sia panik . Zapomnijmy o ca ej sprawie.
- To pi knie z twojej strony, e to tak traktujesz, Helene - powiedzia Roger. - Lecz musimy przynajmniej podj
drobne ledztwo na w asn r
.
Helene wzruszy a ramionami.
- Je eli koniecznie musicie, to...
Posz a do domu. Pozostali patrzyli za ni z miesza-nymi uczuciami.
- Gdzie utkwi a strza a? - spyta Nick i Roger wska-za mu otwór w cianie.
Spojrzeli w przeciwnym kierunku. Nie by o w tpli-wo ci. Strza a zosta a wypuszczona przez otwarte okno pokoju Rogera i Christoffera.
Nick wszed przez okno. uk Rogera le
na jed-nym z
ek.
- Kto go tak zostawi ? Nie mo e le
z napi
ci -ciw , kiedy nie jest u ywany! - zawo
Roger wzburzo-ny. Po chwili zorientowa si , e nie to jest
teraz naj-wa niejsze, i umilk .
- Nie ruszaj go - upomnia Nick - Niezale nie od tego, co mówi Helene, zadzwoni po lensmana.
Lensmana nie by o, zastali tylko jego pomocnika. Nick powiedzia mu, e spraw mo na od
do ju-tra, i zako czy rozmow .
- Wzywanie tu tego nierozgarni tego funkcjonariu-sza mija si z celem - rzek zdenerwowany. - Pozosta-je nam czeka do powrotu lensmana i mie
nadziej , e do tej pory nie zdarzy si nic gorszego.
- Tak, zawsze mo na mie nadziej - mrukn Christoffer.
Kiedy wszyscy na powrót znale li si w du ym po-koju, Nick zwróci si do Helene:
- Teraz, kiedy ju wiemy, co si sta o, mo esz chyba powiedzie , czy widzia
, kto strzela .
Helene mocno zacisn a r ce na por czy krzes a.
- Nie widzia am, Nick. Mign mi tylko cie , chyba czyje rami , to wszystko.
Nick stara si panowa nad sob , ale przychodzi o mu to z wyra nym trudem.
- Rozumiesz chyba, e dobrze wiemy, i kogo os a-niasz. To niewybaczalny b d z twojej strony, Helene. Dlaczego kto usi owa ci zabi , czy
mo esz na to od-powiedzie ?
Helene w milczeniu spu ci a wzrok. Jenny widzia a, e jest bliska p aczu.
- Czy to dlatego, e wiesz co o mierci Paula? - pró-bowa zgadywa Nick.
- Mo e kto tak my li - odpar a cicho Helene. - Ale ja nic nie wiem. Naprawd s dzi am, e umar na serce.
- Czy kto spo ród was ma alibi? - spyta Nick i ro-zejrza si wokó .
Trzy osoby pozostaj ce w kr gu podejrzanych po-kr ci y g owami.
- Nikt nic nie s ysza ?
- Nie, zmywa am naczynia i ich brz k t umi inne d wi ki - wyja ni a Kitty.
- Czy s yszeli cie brz k naczy ?
- Nie, w tym momencie nic nie s ysza em - odpowie-dzia Roger. - By em zreszt tak zaj ty rysowaniem ma-py, e nie zwraca em uwagi na to, co si
wko o dzieje.
- A ty, Christoffer?
- Musisz mi wybaczy , e nie by em bardziej czujny, Nick, ale Jenny powiedzia a mi, e mam takie interesu-j ce oczy, wi c obserwowa em je w
lustrze. Czy nie uwa asz, e moje oczy s tajemnicze, Nick?
Nick westchn i przetar czo o.
- Odprowadzimy dziewcz ta do domu, Christoffer. Roger, wracaj na dy ur. A ty, Helene, nie wychod z pokoju do jutra rana. Nie wpuszczaj nikogo
do przyj cia lensmana! Czy to jasne?
Helene skin a g ow .
- Chod - zwróci si do Jenny. - Wezm troch rzeczy Paula, eby zosta o mniej do d wigania nast pnym razem.
Jenny ruszy a za nim, a kiedy wchodzi do sypialni, zagadn a ostro nie:
- Nick...
Odwróci si , a jego twarz, cho zm czona, wyra a- a yczliwo
. - Tak?
- Wygl da na to, e z apa
co na swoj przyn
.
Szli pust drog przez rozleg e wrzosowisko, na którym za jedyne urozmaicenie musia y starczy ka-mienne ogrodzenia i pojedyncze szarobia e
skalne od amki rozrzucone tu i ówdzie na ja owej ziemi. Jen-ny zapar o dech w piersiach wobec surowego pi kna tej rozci gaj cej si jak okiem si gn
wyludnionej prze-strzeni. Starodawne osady le
ce w ruinie, wiadczy y o tym, e cz owiek musia si tu podda w walce z nie-urodzajem i bied .
Wsz dzie tylko kamienie, kamienie i kamienie... Kopu a nieba wydawa a si niesko czenie wielka, a chmury tak bardzo wysokie.
Jenny i Nick szli coraz wolniej, a wreszcie zostali w tyle.
- Podoba ci si ten krajobraz, prawda? - zagadn Nick, spogl daj c na dziewczyn .
- Tak - odpar a po prostu.
- Dzi w nocy zmieni si wiatr. Zacznie wia od l -du. Jutro b dzie cieplej.
- Nick... - zacz a Jenny. - Czy ka dy móg strzela z tego uku?
- Tak. wiczyli my na nim wszyscy. Oczywi cie nie trafiali my tak celnie jak Roger, ale doszli my do pew-nej wprawy.
- Czy nawet dziewczynie nie sprawi trudno ci naci -gni cie ci ciwy?
- Na tak odleg
niewiele potrzeba. Ten uk ma ogromn si ...
- Rozumiem.
Zawaha si .
- Jenny - odezwa si niepewnie. - Chyba nie wyje-dziesz od razu?
- Nie pr dzej, ni dowiem si prawdy o mierci Paula - odpar a Jenny, czuj c, jak mocno zabi o jej serce. - Ci gle nie mog zapomnie o tej
strzykawce. Zatrzymaj si na chwil , prosz . Musz j zobaczy , co w niej by o nie tak...
Nick poda dziewczynie torb brata. Wyj a metalo-we pude ko i przez chwil wa
a je w d oni. Potem po-trz sn a nim i z trudem api c dech,
powiedzia a:
- Chyba jest puste!
Nick wzi od niej pojemnik i otworzy go.
- Masz racj , Jenny - rzek zaskoczony. - Strzykaw-ka znikn a!
Poczuli silny podmuch wiatru. Nick za
kaptur, postawi tak e ko nierz kurtki Jenny, eby i j troch os oni . Przez d
sz chwil szli w milczeniu.
Nagle twarz Jenny rozja ni a si i dziewczyna wy-krzykn a:
- Nick! Nie myli am si ! Chyba wiem, jak zgin Paul. Bo zgodzisz si ze mn , e to jednak morderstwo. Kto najwyra niej wszed do twojego pokoju i
zabra strzykawk , sprowokowany przez nas. Nie wiesz, czy Paul mia wi cej strzykawek?
- Mia - odpar Nick zdziwiony. - Jedn zapasow na wypadek, gdyby pierwsza si zniszczy a lub zgin a.
- Gdzie ona jest?
Wyj troch rzeczy z torby Paula i wy owi drugie pude ko, identyczne jak poprzednie.
- Prosz . Ta strzykawka jest dok adnie taka sama jak tamta.
- Czy by a u ywana?
- S dz , e tak, kilka razy. Co takiego odkry
, Jenny?
Szuka a przez chwil wzd
drogi, a znalaz a nie-wielk ka
w zag bieniu skalnym. Wci gn a wod do strzykawki i wypu ci a j . Potem przez
chwil trzy-ma a strzykawk uniesion , uwa nie si jej przygl da-j c. Krople wody, które pozosta y, cieka y cienkimi stru kami po wewn trznej stronie
cylindra.
- Nick, mia am racj ! Mia am racj ! Pami tasz, e w tamtej strzykawce krople toczy y si jak ma e kuleczki?
- Tak?
- A te nie!
- Tss - szepn . - Ogl daj si na nas.
Jenny da a Christofferowi i Kitty znak, eby szli da-lej, i wróci a do rozmowy.
- Czy nie rozumiesz? Paul zmar od b belków, któ-rych tak bardzo si ba , lecz nie od b belków powietrza. Od t uszczu! Kto wstrzykn mu olej do
krwi! To dzia- a dok adnie tak samo jak b belki powietrza. Zatrzymu-je prac serca. W takim przypadku przed mierci wy-st puj trudno ci w
oddychaniu, gdy drobne naczynia krwiono ne w p ucach zostaj zatkane. Przypomina to atak serca i jest praktycznie niewykrywalne.
Nick sta w milczeniu, ci gn wszy brwi.
- Rzeczywi cie wygl da na to, e w strzykawce, która znikn a, by a jaka t usta substancja - przyzna . - Ale nie, Jenny, to niemo liwe. Paul
natychmiast by zauwa-
, e w insulinie znajdowa si olej.
- Lecz je li poziom oleju pokrywa si dok adnie z kresk oznaczaj
dawk ? Nie, masz racj , Nick, Paul mimo wszystko by to zauwa
. Je li nie...
Na pew-no by zauwa
!
- Chod , musimy si po pieszy , eby inni nie zacz -li czego podejrzewa . Co zamierzasz zrobi ?
Jenny by a o ywiona i poruszona.
- On, to znaczy morderca, móg zast pi ca dawk olejem. Paul nie potrzebowa wiele insuliny. Zbrodniarz najpierw wstrzykn mu olej, a w chwil
pó niej, kiedy Paul umiera , nape ni strzykawk po raz drugi, tym ra-zem lekarstwem, i zrobi kolejny zastrzyk.
os dziewczyny si za ama . Nick postawi torby i uj jej r ce.
- Jenny, moja droga! Spróbuj nie my le o tym, cho s dz , e masz racj . Musia o by w
nie tak. Inaczej nikt nie zada by sobie trudu, eby ukra
strzykawk , któr si dzisiaj zainteresowali my.
- Nick, jestem ci taka wdzi czna za pomoc i za to, e w ka dej chwili mog na ciebie liczy . Sama by abym zupe nie bezradna.
- Czy móg bym zachowa si inaczej? - spyta ser-decznie. - Wyda
mi si tak bardzo zagubiona i samot-na. Odwa na, lecz jednocze nie
potwornie niepewna siebie. Mog aby wzruszy do ez kamie . A ja nie jestem kamieniem. My
, Jenny, e Paul znaczy dla mnie równie wiele, jak dla
ciebie.
Jenny spojrza a na niego z powag .
- Dzi kuj , e ze mn jeste , Nicolas!
Roz mieszy o go troch to, e zachowa a si tak uro-czy cie i zwróci a si do niego pe nym imieniem. Nie od-powiedzia jednak, tylko podniós torby i
ruszyli dalej.
- Nie rozumiem, dlaczego tak si dzieje - zastanawia- a si Jenny na g os - lecz nie mog rozgry
Helene. Jest fantastycznie pi kna i bardzo lojalna
wobec swo-ich przyjació , ale poza tym... Jaka ona jest, Nick?
- W
ciwie nie wiem, bo nigdy nie mia em z ni o czym rozmawia . Nie rozumiem jej. Albo jest we-wn trz zupe nie pusta, albo co ukrywa.
- To jasne, e ona co wie. Ale e ma odwag o tym milcze ! Ryzykuje przecie w asne ycie!
Zbli ali si do osady. Jenny próbowa a zwolni kro-ku, eby przed
chwile sp dzone tylko z Nickiem.
- Nick - zacz a nie mia o. - Czy mog spyta o co bardzo osobistego?
- Pewnie.
- Czy ty kogo kochasz?
- Tak - odpar .
- O - westchn a Jenny
nie. - Od dawna?
- Mniej wi cej od pó roku. Dlaczego o to pytasz?
Jenny kopn a kamie na drodze.
- Tak sobie. Czy jest adna?
- Tak, bardzo. A ty? Czy masz ch opaka?
Jenny skin a g ow .
- W
ciwie nie mam. Jestem tylko w nim zakocha-na. Beznadziejnie.
- Czy nie mo esz o nim zapomnie ?
- Nie, nigdy - zaprzeczy a energicznie. - Jest naj-wspanialszym cz owiekiem na wiecie. On jednak ko-cha inn .
- Jenny, w
ciwie ile ty masz lat?
- Dwadzie cia jeden.
- Nie wi cej? - zawo
zdumiony.
- Dzi kuj za komplement - rzuci a oschle.
Zmiesza si .
- Nie, nie to mia em na my li. Odnios em tylko wra- enie, e zawsze ty musia
si zajmowa Paulem, a nie na odwrót. A wi c tym bardziej
powinienem si tob zaopiekowa .
Jenny odwróci a twarz.
- Nie musisz - szepn a. - Jestem przyzwyczajona do tego, eby sobie radzi sama.
Mia zamiar co odpowiedzie , lecz Kitty i Christoffer zacz li ich wo
i musieli przyspieszy .
- Morderca pope ni jednak powa ny b d - mrukn Nick. - Nie powinien u ywa strzykawki Paula. Wiedzia przecie , e je eli strzykawka zniknie,
wzbudzi to podej-rzenia. No tak, wiemy ju przynajmniej, jak to si sta o. Teraz trzeba tylko wyja ni , kto to zrobi i dlaczego...
Dogonili pozosta ych i Jenny podesz a do Christoffera. Nick spojrza na ni zdumiony, lecz nie próbowa do nich do czy .
Po chwili rozmowy na oboj tne tematy Jenny spyta a:
- Christoffer, powiedzia
dzi co dziwnego, wiesz, e Paul b dzie ostatni. Co mia
na my li?
- Powiedzia em tak? - spyta beztrosko. - Nie pami tam.
- Tak, przecie mówi
!
- Droga Jenny, to nie ma nic wspólnego z jego mier-ci . To tylko dawne wspomnienie.
- K amiesz - stwierdzi a Jenny stanowczo.
Westchn .
- No dobrze. Nie mog ci tego do ko ca wyt uma-czy , bo to do
osobiste, ale je li chcesz, mog uchyli przed tob r bka tajemnicy... Jenny,
zabi em Paula.
Stan a jak wryta.
- O czym ty mówisz, Christoffer?
- No, nie zrozum tego dos ownie. Ale tego ranka, kiedy mnie poprosi o pomoc przy zastrzyku, wyrz -dzi em mu wielk krzywd . S ów, które wtedy
powie-dzia em, nie uda oby si cofn
, nawet gdyby mia
jeszcze sto lat. By y zabójcze, absolutnie zabójcze.
- Uwa asz wi c, e Paul pope ni samobójstwo z po-wodu twoich s ów?
- Tego nie wiem. Kiedy powiedzia em, e go zabi em, nie chodzi o mi o mier fizyczn . Odebra em mu wo-l
ycia.
- Czy bardzo si wtedy przej ?
Christoffer zastanawia si przez chwil , a potem rzek wyra nie zdumiony:
- Nie, to dziwne, nie za ama si , tak jak si tego spodziewa em. Sta si tylko dziwnie cichy i ostro ny.
- Czy nie mo esz mi zdradzi , co mu wtedy powie-dzia
?
- Nie, poniewa on powinien by tym ostatnim...
Jenny u miechn a si gorzko.
- Có , teraz wiem jeszcze mniej ni przed rozmow z tob .
Podczas wieczornej pogaw dki Jenny spyta a sw go-spodyni :
- Kitty, kogo w
ciwie kocha Nick?
- Nikt tego nie wie. Niektórzy twierdz , e Helene, ale ja nie s dz , by chodzi o o ni . Nosi w portfelu czy-j
fotografi . Nikomu jej nie pokazuje. Paul
mówi , e Nick potrafi godzinami si w ni wpatrywa .
Taka odpowied jeszcze bardziej przygn bi a Jenny.
ROZDZIA V
NOC NAD D ONI UPIORA
W rodku nocy obudzi a Jenny dziwna cisza. Usia-d a i nas uchiwa a d
sz chwil , nim zrozumia a, e to wiatr ucich .
ciwie brakuje mi jego szumu, pomy la a. Cieka-we, co teraz robi Nick? Czy pi, czy mo e ma dy ur? Tylko przy nim czuj si bezpieczna. Ale
on nie nale y do mnie. Inna dziewczyna zajmuje jego my li. Czy ona przynajmniej zdaje sobie spraw , jakie ma szcz
cie?
Jenny stara a si o tym nie my le . Przypomnia a so-bie o relacji, któr brat spisa ostatniego dnia. Gdzie móg j schowa ? Pe ni wtedy dy ur sam,
Christoffer prowadzi obserwacje w terenie, zatem Paul nie móg opu ci stacji.
„Bez trudu to znajd ”. A wi c zak ada , e nie b
tego specjalnie szuka . To znaczy, e znajd ów opis tak czy inaczej. Ale jeszcze niczego nie
znale li, cho prze-cie od mierci Paula min o ju czterna cie dni.
Czterna cie dni? Czterna cie dni! Dzi jest dwudziestego czwartego. O Bo e! Jakie to proste! Jak genialnie proste! Jenny w jednej chwili zrozumia a,
gdzie Paul ukry swoj relacj . I je eli si nie myli a, to oprócz te-go schowa w tym samym miejscu kopert z rodzinny-mi papierami warto ciowymi,
eby nikt niepowo any nie móg jej znale
...
Wyskoczy a z
ka i w biegu si ubra a. Musia a jak najszybciej biec do stacji. Kto inny, na przyk ad mor-derca, móg równie wpa
na
rozwi zanie. Mo e le y teraz w ciemno ci, rozmy la i zaczyna rozumie ...
Kiedy ostro nie zamyka a za sob zewn trzne drzwi, wydawa o si jej, e s ysza a jaki d wi k z pokoju Kit - ty, lecz nie mia a czasu, eby si
zatrzyma i sprawdzi , co to takiego. Ch on a nocne powietrze, nieruchome i niespodziewanie ciep e po nieustaj cym wichrze w ci -gu ostatnich dni.
Jenny nie mia a latarki, lecz droga ja- nia a przed ni niczym szara wst ga. Min a rz d do-mów, mi dzy innymi ten, w którym mieszka a Helene. W
górze troch wia o, ale wiatr dmucha jej w plecy i nie by dokuczliwy.
Kiedy zesz a ni ej w niewielk kotlin , gdzie Roger mia swoje boisko treningowe, dozna a nagle dziwnego wra e-nia, e kto j
ledzi. Uspokaja a
sam siebie, e to tylko z udzenie, wywo ane przez ciemno
i zdenerwowanie, lecz mimo wszystko przyspieszy a kroku. Kiedy ogarni ta panik
wdrapywa a si na ska y, zrani a si w kolano.
Dlaczego biegn ? pomy la a, oddychaj c ci
ko. Dla-czego tak bardzo mi si spieszy w rodku nocy? Zna a odpowied . Ba a si , e nie zd
y
zawiadomi Nicka o swoim odkryciu. Wiedzia a, gdzie s papiery! By a te-go pewna tak samo jak tego, e Nick jest cz owiekiem, na którego od dawna
czeka a.
Z okna pracowni pada o wiat o. Jenny zawaha a si . Musi trafi na Nicka. Na nikogo innego. Je eli teraz si pomyli, mo e wpa
prosto w r ce
mordercy.
Przemkn a cicho do korytarza i ostro nie zapuka a do drzwi sypialni Nicka. Bardzo powoli je uchyli a i szepn a jego imi .
Tu go nie by o. Zebra a si na odwag i zajrza a do pracowni. Us ysza a szum i tykanie aparatów emanuj -cych s abym zielonkawym wiat em, lecz i
tam nikogo nie spotka a.
Gdzie jest Nick? Nie mia a mia
ci budzi innych, eby zapyta . Przez chwil sta a niezdecydowana. Na-gle ujrza a b ysk wiat a, które zaraz
znik o. Latarnia! Mo e jest tam? Zbieg a po nagich ska ach na najd
-szy z „palców” D oni Upiora. Nietrudno by o znale
drog . Przystawa a co chwila,
czekaj c na b yski latar-ni, i posuwa a si po par metrów do przodu.
Drzwi latarni nie by y zamkni te na klucz. Wesz a kilka stopni na gór i zawo
a:
- Nick!
Us ysza a kroki na platformie i zaskoczony g os:
- Jenny! Co tu robisz?
- Mog wej
na gór ?
- Oczywi cie! Trzymaj si mocno i uwa aj!
Odg os jej kroków rozlega si na szerokich elaznych schodach, kiedy pi a si w gór . Na samej górze b ysn
o wiat o latarki, a z ciemno ci
wy oni a si r ka Nicka, który pomóg Jenny wdrapa si na platform .
- Co si sta o, Jenny? - spyta , kiedy stan a przed nim zdyszana.
- Poczekaj troch ! Bieg am...
Tu na górze obrotom reflektora towarzyszy y st umione trzaski. Nick zgasi latark , lecz w b yskach wia-t a widzia a, e przygl da si jej badawczo.
Stali teraz bardzo blisko siebie, Jenny czu a ciep o jego cia a, co przyprawia o j o zawrót g owy.
Opanowa a si .
- Nick, kiedy ostatnio opuszczali cie balon?
- Balon? Ten du y, umocowany linami?
- Tak.
- Robimy to zawsze raz w miesi cu. Pierwszego ka -dego miesi ca.
- Ale pewien rybak widzia , jak balon opuszczono i z powrotem wys ano w gór równie dziesi tego, a wi c czterna cie dni temu. To by o tego dnia,
kiedy umar Paul.
- Ale to niemo liwe, Jenny! My lisz, e Paul...
- Zosta tutaj sam, prawda?
- Tak, naturalnie! - odpar Nick. - Papiery! Idealna kryjówka!
- Nick, musimy je zabra , zanim kto inny wpadnie na ten sam genialny pomys co my!
- Jak ty, chcia
powiedzie . Co za g upiec ze mnie! Pomy le tylko, e dokumenty buja y w powietrzu przez dwa tygodnie, podczas gdy ja
opowiada em o nich na prawo i lewo! Nie mo emy jednak ci gn
balonu teraz po ciemku, musimy poczeka jeszcze kilka go-dzin, póki nie zacznie
si rozwidnia .
- Zamierzasz jeszcze pracowa ? Czy mam wraca ?
- Nie, nie odchod - poprosi i chwyci j mocno za nadgarstek. - Prawie sko czy em.
- Mog poczeka . Przytrzyma ci latark ?
- Tak, dzi ki!
Jenny wieci a mu, kiedy przykr ca kluczem nakr tki. To, e mog a by tak blisko i pomaga mu, dawa o jej silne poczucie cz cej ich wi zi.
- Wiesz, Nick - powiedzia a po chwili. - Czasem czu-j , e powinnam wiedzie , kto jest morderc .
- O?
- Tak Gdybym tylko potrafi a powi za fakty w lo-giczny zwi zek... Wszystko, co prze
am w ci gu ostat-niego dnia, listy Paula i s owa ludzi, z
którymi rozma-wia am...
- Dobrze si zastanów!
- Staram si , ale nic z tego. Wiem tylko, e to ma co wspólnego z kolorem.
- Z kolorem?
- Nie potrafi tego wyt umaczy , pod wiadomie tyl-ko tak czuj .
Mocowa si z jak
upart nakr tk .
- Poczekaj, pomog ci, mam mniejsze d onie - zapro-ponowa a Jenny.
Kiedy mocno wychyli a si do przodu, dotkn a po-liczkiem jego ust. Nie zrobi a tego celowo, po prostu by o bardzo ciasno.
Ich r ce spotka y si na kluczu. Jenny wci gn a g -boko powietrze, kiedy poczu a, jak palce Nicka zaciska-j si mocno na jej d oni.
Na moment zapanowa a cisza. Jenny nie mia a nie-mal oddycha .
Powoli, niezwykle powoli Nick odwróci dziewczyn ku sobie. W jaskrawym b ysku wiat a latarni ujrza a jego oczy, ciemne i powa ne. Potem znowu
nasta a ciemno
.
Przyci gn j do siebie. Dr
c, poczu a jego twarz tu przy swojej. Jego usta dotkn y jej ust, niezwykle ostro nie, lecz z t umionym arem.
- Wybacz mi, Jenny - szepn po chwili tu przy jej skroni. - Nie powinienem tego robi . Pomyli em ma-rzenia z rzeczywisto ci .
- To nie mnie powiniene prosi o wybaczenie, tyl-ko t dziewczyn , której zdj cie nosisz w portfelu. Kit - ty mi o tym powiedzia a.
Na moment odsun j od siebie. Wyj portfel, otworzy go, a kiedy po wieci latark , Jenny krzykn
a ze zdumienia.
Rzeczywi cie by a tam fotografia. Przedstawia a j sam . To zdj cie Paul zrobi tu przed wyjazdem.
- Nick! - wyj ka a mi dzy p aczem a miechem. - Ach, Nick, czy to prawda?
Roze mia si i pog aska j po policzku wierzchem d oni.
- Czy kiedykolwiek s ysza
o takim nienormalnym adoratorze jak ja? Zakocha si w fotografii i opowie- ciach Paula o m odszej siostrze?
Zamierza em odwie-dzi ci w czasie wakacji, eby porozmawia o Paulu. Ale wcze niej ty napisa
, e przyje
asz. W odpowie-dzi na twój list
próbowa em wyrazi ca moj t skno-t i mi
. Mam nadziej , e to zauwa
.
Jenny u miechn a si .
- Tak, teraz kiedy to mówisz, musz przyzna , e ukry
sporo mi dzy wierszami. Ale czy nie uwa asz, e to zbyt niebezpieczne, tworzy w
my lach idealny obraz osoby, której si nigdy w yciu nie widzia o? Mu-sia
si bardzo rozczarowa ?
- Rozczarowa ? Naprawd mog aby tak my le ? - Nick u miechn si tak ciep o, e Jenny na moment za-niemówi a z rado ci. - Podziwia em ci
wtedy w odzi. Paul opowiada , jak bardzo boisz si morza. e nigdy nie potrafi
prze ama strachu, by zacz
si uczy p ywa . Uwa am, e by
niesamowicie odwa na. A pó niej, kiedy ujrza em ci w wietle dnia... Och, Jen-ny... Ale co z twoj nieszcz
liw mi
ci ? - spyta tro-ch nie mia o. -
Czy ty nikogo teraz nie zdradzasz?
- Nie, bo w
nie w tobie jestem beznadziejnie zako-chana. Od pierwszego wejrzenia! Spad o to na mnie na-gle i bezlito nie! - Przytuli a si do niego.
- Nick, chc by przy tobie. Zawsze.
miechn si s abo.
- Czy to o wiadczyny?
- Nie - westchn a. - Tylko pobo ne yczenie.
Jego nast pny poca unek by tak nami tny, e obu-dzi w Jenny burz nieznanych uczu .
- My lisz, e pozwol ci teraz odej
? Czy nie rozu-miesz, e my oboje nale ymy do siebie? - powiedzia ci-cho i powoli wypu ci j z obj
.
Nowy b ysk o wietli okolic .
- Nick! - krzykn a Jenny. - Kto jest przy balonie!
Zbiegli p dem po schodach, a zadudni o na ela-znych p ytach.
- Poczekaj tu! - szepn Nick i znikn .
Jenny s ysza a jego kroki na ska ach. Stoj c u stóp la-tarni nie mog a dojrze korby przy zaczepie balonu, we-sz a wi c troch wy ej. Mija y minuty i
nic si nie dzia o. Jenny ju zaczyna a niepokoi si o Nicka, gdy nagle us y-sza a, e kto si szybko zbli a.
- Nick! Jak posz o? - szepn a.
Kroki zatrzyma y si gwa townie. I nagle, zanim Jen-ny zd
a zareagowa , otrzyma a cios i upad a, uderza-j c g ow o ska . Straci a przytomno
.
KOSZMAR
Doko a rozlega si dziwny szum i plusk. Jenny czu- a ch ód na plecach, a nad g ow powiew s abego wia-tru. Mia a trudno ci z oddychaniem, nie
mog a si po-ruszy . Dokucza jej ból w tyle g owy.
Otworzy a oczy. W górze rozpo ciera o si ciemne niebo. Zadr
a i próbowa a si rozejrze .
Wokó widzia a tylko czarn , pluszcz
wod , blisko, coraz bli ej... Fale szemra y i wzdycha y, li
c jej plecy.
Nienazwane szkiery! Te, które znikaj w czasie przy-p ywu. Morze w
nie wzbiera o.
Jenny krzykn a, lecz z jej gard a wydoby si tylko zduszony d wi k. Wokó g owy na wysoko ci ust mia- a ciasno zawi zan chustk , skr powano
jej te r ce i nogi. Wpatrywa a si w niebo szeroko otwartymi, przera onymi oczyma.
Pod jej plecami przela a si fala. Jeszcze jedna.
Zimne fale... Te, które zabra y jej rodziców. I które wkrótce unios ze szkierów jej bezradne cia o, by na za-wsze si nad nim zamkn
.
Zap aka a zrozpaczona i zacz a si d awi w asnym p aczem.
Nick! Nigdy mnie tu nie znajdziesz. Nie uda si nam ju spe ni naszych marze . Nie chc umiera , Nick! Nie chc ! Nie teraz, kiedy ci spotka am. I
nie w ten sposób. Nie chc uton
...
Jenny usi owa a zebra my li. Najwa niejsze to nie wpa-da w panik . Na nic si te nie zda u alanie nad sob . Po-my l, Jenny, o czym , co nie ma
nic wspólnego z wod !
Dlaczego morderca od razu jej nie zabi ? Albo po prostu nie wrzuci do morza? Po co ten ca y wysi ek, by zaci gn
j a na szkiery?
Mo e to wiadczy tylko o jednym. O nieludzkiej nienawi ci, ch ci zadania jej cierpienia. Ale kto mo e jej a tak nienawidzi ? I dlaczego?
Daleko, daleko s ysza a, e kto wo a jej imi . Pozna- a g os Nicka, cho by zmieniony przez strach i niepo-kój. Próbowa a odpowiedzie , ale czy on
us yszy jej na wpó zduszony krzyk?
Jenny obla zimny pot. Usi owa a wsta , ale po lizn
a si na br zowozielonych wodorostach. Ostro nie wi c po
a si z powrotem. Woda ju
niemal ca kiem przykry a szkiery. Nad powierzchni wystawa tylko niewielki wyst p skalny pod g ow dziewczyny.
Nagle Jenny ol ni a pewna my l. Br zowozielony ko-lor! Tak, w
nie to! Kiedy Jenny zobaczy a wodorosty, skojarzenie nasun o si samo.
Wszystko si zgadza o. Ale jak... Tak, wszystko si zgadza o, wszystko sta o si krystalicznie jasne.
Jenny w podnieceniu zapomnia a o swej tragicznej sytuacji i o tym, e nikt nigdy si nie dowie, do jakich dosz a wniosków. U wiadomi a to sobie
dopiero wte-dy, kiedy us ysza a g os mordercy w ród innych g osów rozlegaj cych si w górze na ska ach. Morderca wo
jej imi , dok adnie tak jak
wszyscy pozostali.
Wtedy zda a sobie spraw z beznadziejno ci w asne-go po
enia. Nickowi nie uda o si zdemaskowa win-nego. Nikt z nich jeszcze si nie
domy la .
Nikt oprócz niej.
Ostatni nadziej Jenny by o wiat o latarni mor-skiej, które pada o na ni co jaki czas. Ale nikomu nie przyjdzie do g owy spojrze w t stron . A
kiedy za-cznie wita , b dzie za pó no.
osy Jenny znajdowa y si ju pod wod . Wiedzia- a, e za wszelk cen musi wsta .
Musi! Znowu zacz a j ogarnia panika, je eli si jej podda, b dzie zgubiona, w ci gu kilku sekund poch o-nie j morze.
Nie warto by o wi za mi r k i nóg, pomy la a z go-rycz . I tak nie umiem p ywa .
Fale oblewa y ju ca e cia o dziewczyny. Niemal nie mia a odwagi si poruszy , ale trwanie w pozycji le
cej nie dawa o adnych szans prze ycia.
Unios a ostro nie g ow i przenios a ci
ar cia a na jeden okie . Cia o wy-dawa o si w wodzie przera liwie lekkie. Oddycha a szybko i gwa townie, a
serce bi o tak, jakby za chwil mia o p kn
. Bardzo powoli, tak e wydawa o si , i zaj o to ca e godziny, Jenny podkurczy a nogi. Jeszcze dwa ma e
szarpni cia... Czy powinna si odwa
? Czu- a, e oblewa si potem, strach ogarnia j d awi cymi falami. Teraz. Raz, dwa!
Uda o si ! Ukl
a. Cia o nie wydawa o si ju takie lekkie, poniewa wi ksza jego cz
znalaz a si nad po-wierzchni wody.
Teraz atwiej mnie dostrzeg . Mo e...
Ale kiedy woda zacz a si ga Jenny do pasa, chocia wci
kl cza a, a g osy si oddali y, zamkn a oczy i za-cz a p aka . Teraz nie mia a ju
adnej szansy. Zimne wiat o poranka powoli rozja nia o niebo. Wkrótce wo-da j ca kiem zaleje.
Dlaczego nie skróci cierpienia? Nie, nie, tylko nie do tego znienawidzonego, d awi cego morza! Nie mog , bo-j si ! Mog tylko przed
ból w
niesko czono
...
Wtedy us ysza a przestraszony g os - nie wiedzia a czyj, ale nie nale
do Nicka - dochodz cy z samego szczytu ska .
- Jenny!
Podnios a wzrok, cho nie liczy a ju na nic. Jednak kto tam sta , wskazywa na ni i krzycza , najwyra niej poruszony.
- Pospieszcie si , jest tutaj! Tam w wodzie! Widzia- em j w wietle latarni morskiej!
Niewyra nie s ysza a nawo ywania i odg os stóp bie-gn cych po ska ach. W pewnym momencie zachwia a si i straci a równowag . Nagle poczu a
si bardzo zm -czona. Na nowo ogarn j strach, kiedy silna fala unio-s a j kilka centymetrów nad ska . Ratunku, pomó cie mi si utrzyma ! Nie
mog upa
, musz wytrwa !
apa j kurcz w nogach, które z ca ej si y przyci-ska a do g adkiej ska y, i w
nie wtedy us ysza a odg os szybkich uderze wiose o wod .
- Jest tu na szkierach! Pospieszcie si !
- Dlaczego nie krzycza a?
- Nie wiem. Nie pojmuj , jak si tu dosta a. Nick twierdzi, e ona nie potrafi p ywa .
Jenny ujrza a wy aniaj
si
ód . Na dziobie sta Nick. Twarz mia blad jak prze cierad o.
, kiedy j zobaczy , a w jego g osie rozpacz miesza a si z rado ci .
Silne ramiona wci gn y Jenny do odzi i ruszyli z powrotem. Nick usun knebel i mocno przytuli do siebie dziewczyn .
- Kto móg zrobi co tak potwornego! - krzycza , ca kiem wytr cony z równowagi. - Zabij go w asnymi r kami!
- No, no - uspokaja go Christoffer. - Do
ju na dzi zbrodni. Pozwólmy Jenny mówi .
Pomagali sobie nawzajem w rozcinaniu sznurka wo-kó jej kostek i nadgarstków. Nick nieustannie g adzi dziewczyn po twarzy i po w osach, jak
gdyby chcia odegna od niej koszmar ostatniej nocy.
- Najgorsze by o to - wykrztusi a Jenny niewyra nie, bo mia a ca kiem zdr twia e usta - e zemdli o mnie ze strachu.
- Nic dziwnego - rzek Nick. - I tak mo na mówi o szcz
ciu, e yjesz! Czy ju ci lepiej?
Przysun a si do niego i zamkn a oczy.
- Teraz chcia abym si przespa , czuj tak ulg . Ale chyba zaraz si rozp acz ... Cz sto si mówi: „My la- am, e oszalej ”, lecz tym razem
czu am, e naprawd tak si stanie.
- Nie musisz nikogo przekonywa - odezwa si Nick. - To potworne, eby w
nie ciebie zostawi w ta-kim miejscu! Jenny, w
ciwie jak si tam
dosta
?
Dr
c z zimna opowiedzia a wszystko, co pami ta a.
- A ja ci opu ci em - wyrzuca sobie Nick. - Kiedy dotar em do d wigu, morderca zd
ju przeci
liny i balon trzyma si tylko masztu. Gdy na
nowo moco-wa em wi zania, zabójca pobieg prosto do ciebie. Po-tem znikn li cie bez ladu.
ód przybi a do pla y. Jenny dopiero teraz zauwa-
a, e zebrali si tu wszyscy. Napotka a wzrok swego wroga, przygl daj cego si jej z trosk .
eby nie da po sobie pozna , e zna prawd , odpowiedzia a u miechem.
Nick pomóg Jenny wysi
z odzi. Nios c j do do-mu, zawo
przez rami :
- Christoffer, pilnuj, eby nikt nie rusza liny balonu!
- Christoffer? - spyta a Jenny zdumiona.
- Tak, to on zauwa
ci na szkierach. Ufam mu.
- I s usznie - potwierdzi a Jenny.
- Czy wiesz, kto to zrobi ? - szepn Nick.
Skin a g ow .
- Nie widzia am, kto mnie uderzy . Lecz potem, na ska ach, wszystko zrozumia am. Wychodzili my z b d-nego za
enia, rozumiesz?
- Tss. Id .
Wniós j do swego pokoju i posadzi na krze le, wo-kó którego szybko pojawi a si ka
a.
- Nie mo esz siedzie taka mokra! Wstydzisz si mnie?
- Troch .
- To zapomnij o wstydzie! - powiedzia krótko. Szybko rozebra dziewczyn i owin w swój p aszcz k pielowy. Po-tem posadzi j na brzegu
ka i
zacz energicznie wycie-ra . - Masz najbardziej niebieskie usta, jakie kiedykolwiek widzia em - u miechn si . - Zaraz za
ci ciep e skarpe-ty i
wkrótce pozb dziemy si tego sinego koloru.
Po godzinie masa u Jenny znowu odzyska a czucie w cz onkach, a ca a jej skóra p on a.
- Czuj si
wietnie, Nick. Dzi kuj .
Usiad na brzegu pos ania i spojrza na ni z powa-g . Nagle rzuci si na
ko tu obok, chwytaj c j za ramiona i zanurzaj c twarz w jej w osach.
- Jenny!
W tym jednym s owie zawar ca y swój strach i rozpacz.
adzi a go po g owie i szepta a czu e s owa.
Potem przebra a si w jego pi am i w lizn a pod ko dr . Kiedy Nick rozwiesza wilgotny p aszcz k pie-lowy, rozleg o si pukanie do drzwi.
- Czy mo emy wej
? - spyta Christoffer.
Nick spojrza pytaj co na Jenny. Skin a g ow .
- W porz dku, wchod cie - odrzek .
- Chcieliby my si wreszcie dowiedzie , o co tu cho-dzi - zacz Christoffer, kiedy usiedli na
ku Paula.
Nick poda Kitty jedyne w tym pokoju krzes o, sam usadowi si obok Jenny, a potem powiedzia :
- Wiecie ju chyba wszyscy, e Paul zosta zamordo-wany.
Skin li g owami.
- Prawdopodobnie w balonie, wraz z papierami war-to ciowymi Paula, znajduje si niezbity dowód na to, kto jest morderc . Jeszcze dzi
ci gniemy
balon i wte-dy wszystko b dzie jasne. Chocia w
ciwie nie jest to konieczne. Jenny twierdzi, e domy la si , co si sta o i kto to zrobi . A teraz, Jenny,
twoja kolej. Zaczynaj!
Nie chc rozgrzebywa tej obrzydliwej sprawy, po-my la a Jenny. Najbardziej chcia abym teraz zasn
w ramionach Nicka. Ale koszmar musi si
sko czy i w
nie ode mnie zale y, czy kto zostanie zdemasko-wany, a kto inny uwolniony od podejrze ...
Wci gn a g boko powietrze i zacz a mówi .
ROZDZIA VI
- Tak, wiem, kto to zrobi - zacz a cicho.
- Jak na to wpad
? - spyta a Kitty zdumiona.
- Dzi ki ca ej masie skojarze i dziwnych znaków - odpar a Jenny. Czu a si bardzo nieswojo, wi c ukrad-kiem poszuka a d oni Nicka. - Moj uwag
zwróci y s owa jednego z was, które mija y si z prawd . Linijka li-stu Paula mówi ca o kolorze... Potem pewien dziwny szczegó zwi zany z balonem i
wi k, który przypad-kiem us ysza am. Wszystko razem utworzy o jakby rów-nanie, którego rozwi zanie na pocz tku wydawa o mi si
nieprawdopodobne. Lecz jak pó niej zrozumia am, by o ca kiem logiczne. I je eli si nie myl , równie Christoffer wie, kto jest morderc .
- Nie - odpar Christoffer. - Wiem, kto doskonale pasowa by do tej roli, ale nie wszystko mi si zgadza.
- My
jednak, e podejrzewasz w
ciw osob - po-wiedzia a Jenny. - Tylko nie znasz tylu szczegó ów, co ja.
- O Bo e! - zawo
Roger zirytowany. - Sko czcie z ty-mi zagadkami! Mówcie tak, eby my i my zrozumieli!
- Dobrze. Podobno nikt z was nie widzia Paula po tym, jak Christoffer dawa mu rano zastrzyk. Nick i Roger wyp yn li daleko w morze, Helene le
a
cho-ra, a Kitty wyjecha a. A jednak kto z was wiedzia , co Paul s dzi o koledze po tym nieszcz snym porannym zabiegu. Tego na pewno nie zdradzi
sam Christoffer. A druga rzecz, która mnie zastanowi a, to kto móg wi-dzie , e tamtego dnia balon zosta
ci gni ty na dó i kto dzi wieczorem
próbowa przeci
liny.
Czekali w milczeniu. Nikt nie zdradzi si nawet drgni ciem powieki Jenny nie wiedzia a, co mówi dalej.
Roger nie wytrzyma , krzykn wzburzony:
- Ale dlaczego, Jenny? Dlaczego?
- Wszyscy pope nili my b d. S dzili my, e mój brat zosta zamordowany z zazdro ci o Helene. Lecz okazu-je si , e Paul zamierza si w
nie
wiadczy Kitty.
- Mnie?! - wykrzykn a Kitty, czerwieni c si na twarzy.
Helene uczyni a niecierpliwy ruch r
.
- Ale droga, mi a Jenny, nie chcia abym przedsta-wia ani ciebie, ani Kitty w z ym wietle, ale w przedo-statni wieczór swego ycia Paul spyta mnie,
czy wy-sz abym za niego...
- K amiesz, Helene - odpar a Jenny spokojnie. - Po-wiedz mi, czy masz jasnoniebiesk sukienk ?
- Jasnoniebiesk ? No wiesz! To najbrzydszy kolor, jaki znam!
- Tak, tak my la am. Masz br zowozielone oczy i do-bry gust. Nigdy nie wpad aby na pomys , eby u ywa koloru, w którym ci nie do twarzy. Kitty
natomiast ma niebieskie oczy. Bardzo dobrze jej w niebieskim.
- Kitty ma jasnoniebiesk sukienk - odezwa si Christoffer. - I nawet licznie w niej wygl da.
- Jednak nie bardzo rozumiem, jakie to ma znacze-nie - rzuci a Helene.
Jenny poprosi a Nicka, eby przyniós listy Paula. Kiedy spe ni jej pro
, powiedzia a:
- Pos uchajcie, co pisze Paul w swoich listach. Ten pierwszy jest hymnem pochwalnym na cze
Helene, w drugim czytamy: Jenny, jestem
najszcz
liwszym cz owiekiem na wiecie. eni si ! Wprawdzie jeszcze si nie o wiadczy em, ale wiem, e ona si zgodzi. Wi-dz to w jej twarzy. Jest
taka liczna, Jenny. Powinna by a j widzie wczoraj w tej jasnoniebieskiej sukience, podkre laj cej blask jej oczu...
Kiedy Jenny przerwa a na moment, w ciszy rozleg si st umiony p acz Kitty.
- Paul nie wymieni imienia. Dlatego wysz am z za-
enia, co by o dla mnie i dla wielu innych oczywiste, e chodzi o Helene. Ten list zosta napisany
dwa dni przed jego mierci . Dzie pó niej Paul prze
wstrz s. Jak to by o, Helene, czy Paul nie powiedzia ci, e kocha kogo innego?
Zapytana pochyli a g ow , lecz nie uda o jej si ukry napi cia, jakie odbi o si na jej twarzy.
- Nie. Poniewa to ja z nim zerwa am tego wieczo-ru. I w
nie to nim tak bardzo wstrz sn o.
- To si nie zgadza, Helene, z ostatnim listem, który do mnie napisa .
Helene eksplodowa a:
- Przecie to mieszne! aden m
czyzna nigdy mnie nie zostawi ! Nic na to nie poradz , tak ju jest. Równie moi rodzice i moje rodze stwo mnie
ubóstwiali W mie- cie u ka dego mojego palca wisia o dziesi ciu kawalerów. A wy my licie, e Paul móg by wybra kogo takiego jak Kitty! Przecie
wszyscy widzieli, e po prostu za mn sza-la . Pewien ch opak nawet pope ni dla mnie samobójstwo!
- Tak, to prawda! - nieoczekiwanie przerwa jej Christoffer. - By jednym z moich najlepszych przyjació . To ja postara em si o to, eby dosta a tu
posad , bo chcia em ci mie na oku. Chcia
i mnie uwie
, ale ci si nie uda o. Nienawidzisz mnie za to. Wiem, e wie-le razy p aka
z w ciek
ci,
ale ci nie uleg em. Obie-ca em sobie, e nie pozwol ci zniszczy ani jednego m
czyzny wi cej, ale nie uda o mi si zapobiec nie-szcz
chocia bardzo si stara em. Rozma-wia em z nim tego ranka, kiedy dawa em mu zastrzyk. Ostrzeg em go przed tob , opowiedzia em o samobój-stwie
mojego przyjaciela i u wiadomi em mu, e kieru-j tob wy cznie egoistyczne pobudki. My
, e to chyba tylko jego pieni dze ci skusi y. Wtedy nie
rozu-mia em, dlaczego nie dotkn o go to a tak g boko, jak si spodziewa em. Teraz jednak ju wiem, co sprawi o, e zachowa si niemal oboj tnie.
Mia ju ciebie do
.
Helene wyra nie zaczyna a traci panowanie nad so-b , lecz za wszelk cen stara a si , by jej g os brzmia pewnie i z wy szo ci , kiedy
lekcewa
co rzuci a:
- W tpi czy znajdzie si kto , kto uwierzy w te bre-dnie! Wszyscy przecie wiedz , e Christoffer, ten dzi-wak, jest ca kiem nieobliczalny.
- Uwa am, e Christoffer jest jak najbardziej nor-malny - odpar a spokojnie Jenny. - Gorzej jest z tob , Helene. Jeste niebezpieczna, bo potrafisz
tylko bra . Nie masz nic do ofiarowania. Teraz rozumiem, dlacze-go p aka
wtedy w lasku sosnowym. Widzia
mnie i Christoffera, prawda? Nie uleg
tobie, ale widzia
, jak mnie ca uje, p aka
wi c ze z
ci...
- Tak, Jenny - popar j Christoffer. - To okropne, e ci wtedy tak wykorzysta em, ale wiedzia em, e Helene nas widzi i chcia em j troch
rozz
ci .
- Nie rozumiem, jaki to ma zwi zek ze spraw , - wtr -ci zniecierpliwiony Roger. - Dlaczego wszyscy tak si czepiacie Helene? Bo chyba nie chcecie
jej oskar
o za-mordowanie Paula? Po pierwsze, nie istnieje aden mo-tyw, a po drugie, j tak e usi owano zabi .
- Zaraz us yszycie - powiedzia a Jenny triumfalnie, lecz jej g os dr
.
Christoffer potrz sn g ow .
- Roger, ty nie rozumiesz takich ludzi jak Helene - rzek . - Paul odszed od niej! Od niej! Uzna a, e stanie si po miewiskiem dla wszystkich. Tego
znie
nie mo-g a. Paul musia wi c umrze .
Helene nagle poblad a. Próbowa a co powiedzie , lecz g os odmówi jej pos usze stwa.
- A je li chodzi o prób zamordowania Helene - doda a Jenny - to s ysza am jaki ha as na chwil wcze niej, za-nim krzykn a. Brzmia o to tak, jakby
co spad o. Pó niej zrozumia am, co to takiego. To le ak z
si w chwili, kiedy Helene strzeli a do niego, stoj c w oknie. Zosta a przecie na ty ach
domu, gdzie nikt nie móg jej widzie . Mog a z atwo ci wej
przez okno i wystrzeli z uku. Z tak bliskiej odleg
ci trudno by o chybi . Nast pnie z
powrotem po
a si na le aku i „zemdla a”. Zaaran- owanie próby zabójstwa wiadczy o tym, e przestraszy- a si , kiedy Nick i ja powiedzieli my o
strzykawce i rela-cji, któr ukry mój brat. Chcia a si zabezpieczy i oczy- ci z podejrze . Lecz ostatecznym dowodem przeciwko tobie, Helene, s
twoje w asne s owa. Pami tasz, jak mi po-wiedzia
, e nigdy nie widzia
Paula tak rozgniewane-go jak wtedy, kiedy Christoffer mu robi zastrzyk? A
prze-cie le
tego dnia chora i pono nie kontaktowa
si z Paulem. Mia
równie to szcz
cie, e z okna swojego pokoju mog
obserwowa
stacj . Widzia
wi c, jak ten wielki balon ci gni to na dó , i mog
si domy li , e w
nie tam Paul ukry swoj relacj z ostatnich wydarze , tak
niebezpieczn dla ciebie. Powiedzia am przecie przy wszystkich o tych demaskuj cych ci papierach. Sam Paul u atwi ci zadanie, kiedy przyszed do
ciebie i poprosi o po-moc przy zastrzyku, chocia zrobi to na pewno niech t-nie! To dlatego Nick nie zasta go, kiedy zajrza na chwil do domu. Paul
by wtedy z tob . Odebra
ycie cz owie-kowi, który jako jedyny móg zburzy twój wizerunek ja-ko tej, której aden m
czyzna si nie oprze.
Przypu-szczam, e u
trucizny. Jak wynika z listu Paula, dzie wcze niej powiedzia ci, e zamierza si o eni z Kitty. Za-cz
wi c
przygotowania do morderstwa...
Helene zebra a wszystkie si y, eby si opanowa . Uda a, e nie dos ysza a ostatnich s ów Jenny.
- Chyba nie jeste taka g upia, by uwierzy , e cho tro-ch mi zale
o na twoim kochanym braciszku? - odpar a pogardliwie. - I chyba nie my licie,
e nie wiedzia am, i Christoffer szala za mn , chocia udawa idiot ! A Roger? Tymi twoimi beznadziejnymi, dziecinnymi zalotami by- am ju
miertelnie znudzona! Ale Nick... - Nagle zmieni- a ton g osu, który zabrzmia niemal patetycznie. - Dlacze-go nigdy nic nie powiedzia
, Nick?
Dlaczego mnie tak dr czy
? Wiedzia
przecie , e kiedy b dziemy razem. My lisz, e nie wiem, i nosisz w portfelu moje zdj cie i pa-trzysz na nie
zawsze, kiedy zostajesz sam? Jeste prawdzi-wym m
czyzn , Nick. M
czyzn dla mnie. A kiedy ta nic nie znacz ca dziewczyna zjawi a si tu i
przyczepi a do ciebie, zrozumia am, e jest ci jej troch
al i czujesz si w obowi zku otoczy j opiek . Uwa am jednak, e prze-sadzi
. Dlatego
musia am j usun
z drogi Sz am za ni a do latarni, zada am jej cios, a kiedy straci a przytom-no
, znalaz am lin i zwi za am jej r ce i nogi, a
potem zawioz am odzi na szkiery... Co mnie do tego zmusi o... Nick, czy nie rozumia
, e to ciebie pragn am przez ca- y czas? Paula chcia am
mie przy sobie do chwili, gdy wre-szcie oka esz, co do mnie czujesz. A wtedy...
Pi kne oczy l ni y gro nym, fanatycznym niemal blaskiem.
- A wtedy on odwa
si przyj
i powiedzie , e znalaz sobie inn ! On, który nic dla mnie nie znaczy !
- Ale dla mnie Paul by wszystkim - za ka a Kitty. - Dla-czego musia
go zabija ? Dlaczego wstrzykn
mu tru-cizn ?
- Nie trucizn - sprostowa a Helene. - Olej. Zabija szybko i nie zostawia ladu.
- Ale dlaczego? - powtórzy a Kitty.
- Poniewa chcia am si zem ci ! - krzykn a Helene, zupe nie ju trac c kontrol nad sob . - Nick, je-szcze nie jest za pó no, wiesz, e ja...
Nick stanowczo uwolni si od Helene, która chwy-ci a go kurczowo, i pokaza jej fotografi w portfelu. Oszala a ze z
ci wyrwa a Nickowi portfel i
cisn a go w k t pokoju. B yskawicznie zwróci a si do Rogera. Br zowozielone oczy b yszcza y dziko i gro nie.
- Ale ty mnie kochasz, Roger! - wrzeszcza a z furi . - Wiem o tym.
Roger wydawa si zak opotany.
- By
kiedy dla mnie s
cem, Helene, skoczy -bym dla ciebie w ogie . Ale teraz mog jedynie na cie-bie splun
!
Twarz Helene ci gn a si w dzikiej z
ci.
- Przecie nie mo ecie si ode mnie odwróci wszy-scy naraz! - krzycza a w histerii. - Nikt jeszcze tak ze mn nie post pi ! Mog robi , co zechc ,
zawsze mo-g am. Dlaczego odwracacie si ode mnie? Przecie mnie kochacie! Wiem o tym, wiem, wiem!
Helene zanosz c si szlochem upad a na pod og . Jej pi kna twarz zmieni a si nie do poznania. Kto by po-my la , e ta szalona, tak, ta ob kana
kobieta by a ow pi kn , doskona Helene, któr do niedawna wszyscy podziwiali i adorowali?
- Christoffer - odezwa si Nick znu ony. - Za-dzwo po lensmana. I po lekarza. Nasza pi kna bogini potrzebuje opieki medycznej. A teraz wyjd cie
st d wszyscy. Jenny musi odpocz
.
Wkrótce przybyli lensman i lekarz, którzy zaj li si Helene. W balonie, tak jak si spodziewano, znalezio-no papiery warto ciowe Paula i relacj z
rozmowy z by- ukochan . Paul zrozumia , e ta pi kna dziewczyna jest chorobliwie samolubna, ale obawia si , e mo e m ci si na Kitty. Nie
przysz o mu do g owy, e He-lene traktuje Kitty jako zupe nie niegro
i e to on sam, Paul, zagra a jej presti owi.
Jenny nie zdawa a sobie sprawy, co si wko o dzieje. Obudzi a si dopiero pó nym popo udniem, kiedy Nick przyniós jej co do jedzenia. Wygl da
na zm -czonego i wyczerpanego, lecz u miechn si do niej cie-p o i serdecznie przytuli .
- Okropnie mi przykro z powodu tego, co sta o si dzi w nocy, Jenny. Zamierza em stopniowo odzwycza-ja ci od l ku przed wod , ale teraz
wszystko stracone.
- Nie jestem tego pewna - odpar a Jenny zamy lona. - My
, e znios am to lepiej, ni mog am przypuszcza . W
ciwie chcia am ci prosi , eby
mnie nauczy p ywa .
- Naprawd ? Ju si nie boisz?
Jej twarz rozja ni u miech.
- Jak mog abym si ba czegokolwiek, kiedy mam ciebie?
- Masz racj - roze mia si Nick.
- Wiesz, o czym my
? e jeste my sobie bardzo po-trzebni.
- Czy to nie pi kne? Wiedzie , e jest si komu po-trzebnym? e nie yje si tylko dla siebie?
Jenny podnios a oczy na Nicka i powiedzia a z u mie-chem:
- Tak si ciesz , e ju nie jestem sama!