Sandemo Margit Opowieści 36 Ucieczka

background image

MARGIT SANDEMO
UCIECZKA
Tytu orygina
u: „Farlig flukt”
ROZDZIA I
Johanna opar a g ow o wyblak od s

ca cian wie y obserwacyjnej. Czu a si zm czona i nieszcz

li-wa, a jej zwyk y optymizm znikn

zupe nie.
Zawsze pragn a tylko jednego:

w zgodzie z bli ni-mi. Nigdy nie chcia a nikogo zrani , próbowa a traktowa wszystkich yczliwie. Po prostu lubi a

ludzi. I co j teraz spotyka? Co takiego zrobi a? Co si w

ciwie sta o?

Przyjaciele odwrócili si do niej plecami. I kto j

ci-ga . Polowa jak na dzikie zwierz ... Kto z pi tki przyja-ció . Nie, raczej z czwórki. Pi ty nie by

przeciwko niej. Lecz on... Nagle roze mia a si krótkim, pe nym goryczy miechem. Od niego nie mog a si spodziewa jakiejkol-wiek pomocy.

Nie chcia a patrze na Robina, zamkni tego razem z ni w wie y. Trudno jednak ci gle odwraca wzrok. Sta , spogl daj c ponad barierk i udaj c,

e nie zauwa- a dziewczyny. Jego szaroniebieskie oczy z g stymi, ciemnymi rz sami, które tak bardzo kontrastowa y z w osami popielatoblond,

wpatrywa y si jak zwykle w to, co odleg e i nieznane, gdzie nikt niepowo any nie móg wtargn

. Johanna zastanawia a si , jak musi si czu ten

dziwny, przystojny ch opak, rozmy lnie uni-kaj cy wszelkich kontaktów z lud mi, uwi ziony teraz z m od kobiet na takim pustkowiu.

Nie musia a d ugo zgadywa . Odwróci g ow i spojrza na ni Johanna niemal czu a wysy ane przez Robina fale niech ci. Czy równie z jego strony

grozi o jej niebezpie-cze stwo? Niebezpiecze stwo, które kry o si gdzie w du-szy tego m

czyzny, niczym lawa w u pionym wulkanie?

Odwróci a si , eby nie widzie ch odu jego oczu, i spojrza a przez szczelin mi dzy rozeschni tymi de-skami. W dole rozci ga si ogromny las,

cz

ciowo skryty we mgle. Tylko pojedyncze ska y i wysokie wierki wystawa y z tej zimnej i wilgotnej masy. Johan-na patrzy a na nadci gaj

mg -

obserwowa a, jak pe znie w gór , prze lizguje si przez wierkowy las i skrada po omacku ponad trz sawiskiem niczym szarobia e apy upiornej zjawy.
Przysz a tu w lad za ni a na wzgórze. Johanna ukry a si w tej wie y przed kim , kto j

ciga . S ysza a nawo ywania przyjació , lecz nie mia a

odwagi nikomu zaufa .

Kiedy Robin wchodzi na wie

po schodach, skuli- a si ze strachu. Wtedy us ysza a, e kto zatrzasn drzwi na dole i zamkn je od zewn trz na

klucz. Ten, kto j tropi , nie domy la si widocznie, e dziewczy-na ju tu jest. Chcia po prostu uwi zi Robina, eby nie przeszkadza w pogoni.

Johanna nic nie rozumia a. Przecie

yczy a wszyst-kim dobrze. Dlaczego wi c ci ga na siebie tylko niena-wi

? Nienawi

i co jeszcze gorszego

- czaj ce si nie-bezpiecze stwo...

Jak w

ciwie tu trafi am? pomy la a zm czona. W ja-ki sposób, do licha, ugrz

am w tej absurdalnej sytuacji? Jeszcze kilka dni temu wiod am

spokojne i szcz

liwe y-cie, a teraz siedz uwi ziona tu na pustkowiu razem z tym dziwakiem nienawidz cym ludzi, który najch tniej po-s

by mnie

tam, gdzie pieprz ro nie!

Johanna usi owa a zapomnie o swym obecnym po-

eniu i cofn a si w my lach do okresu, kiedy jej wiat by

wiatem bez trosk, a przyjaciele -

prawdziwy-mi przyjació mi...

Wszystko zacz o si niewinnie. Min o du o czasu, zanim Johanna si zorientowa a, e pozornie b ahe wy-darzenia dnia codziennego zapowiadaj

co niedobrego.

Pierwsze niepokoj ce sygna y zmian w jej do

mo-notonnym, lecz jednak bezpiecznym yciu pojawi y si pewnego ca kiem zwyk ego ranka, lub,

ci lej mówi c, przedpo udnia.

Drobny, nie mia y promyk s

ca przedar si na ciemne podwórze domu w zachodniej cz

ci miasta i do-tar do wysokich okien na parterze.

Johanna przekr ci a si na

ku i pod

a wzrokiem za promykiem, który ostro nie zbli

si do dostojnej narzuty z pluszu. Dziewczyna westchn a i

a r ce pod g ow , wpa-truj c si w pulchne anio ki z gipsu k bi ce si wzd

listwy sufitowej ponad ciemnymi tapetami. Pokój by niedu y, lecz

mimo to najwyra niej przeznaczony dla olbrzymów, bo mia chyba z pi

metrów wysoko ci. W jednym rogu sta dumnie piec kaflowy, najwyra niej od

dawna nie u ywany. Zegar w holu wybija z wyrzu-tem jedenast .

Johanna spojrza a na drugie

ko, na którym spod ko dry wystawa a g owa ca a w wa kach.

- Pó no wczoraj wróci

- zagadn a nie mia o.

- Mmm - us ysza a mrukni cie w poduszk . Mette nie zamierza a widocznie niczego wyja nia .
Ciesz si , e mog am zaproponowa Mette mieszka-nie, kiedy przyjecha a za mn do miasta, pomy la a Johanna yczliwie. Biedna Mette! To nic

przyjemnego znale

si samej w du ej, obcej miejscowo ci, wiem z w asnego do wiadczenia. Mia am naprawd szcz

cie, e trafi a mi si taka

przyjació ka. Mette jest bardzo mi- a, wzruszaj co dziecinna i bezradna. To wietnie móc jej pomaga .

O, tak, Mette rzeczywi cie potrafi a zachowywa si przymilnie, lecz Johanna by a zbyt atwowierna, by za-uwa

, e po ka dym przyp ywie

sympatii ze strony przyjació ki nast powa a pro ba o po yczenie pieni -dzy, rajstop lub innych rzeczy, i tylko si cieszy a, e mo e pomóc.

Dzielimy si wszystkim, my la a naiwnie Johanna. Nawet Willym.
Willy, tak... Johanna spotka a go na jakim przyj ciu. Uwa

, e jest zabawna i „ wie a” z tymi ufnymi, pe -nymi nadziei oczami i szczerym

miechem. Sprawia a wra enie bardzo niewinnej w porównaniu z dziewczy-nami, w ród których si obraca . Willy pracowa jako sekretarz w jakim

ministerstwie i mia s aw bo yszcza kobiet, a tak e playboya.

Johanna podziwia a go bezgranicznie i jako osoba szczodra, jak by a, nie chcia a zachowa tego skarbu wy cznie dla siebie, lecz przedstawi a go

Mette. Bardzo si ucieszy a, e tych dwoje wkrótce zosta o przyjació -mi. Wspólnie tworzyli zgrane trio i w ostatnim czasie spotykali si po kilka razy w
tygodniu. A co najlepsze - planowali sp dzi we troje wakacje na odzi aglowej Willy'ego!

Jednak zamierzali wyjecha dopiero w drugiej po o-wie lipca, kiedy Willy dostanie urlop. Mette nie znala-z a jeszcze adnej pracy, a Johanna, która

nie sko czy a zast pstwo jako nauczycielka, musia a najpierw przenie

si do chaty swojego wuja i zaopiekowa psa-mi i gospodarstwem

podczas jego nieobecno ci.

Mi o by o popatrze na Mette, nawet tak rozespan i nieuczesan . O sobie samej natomiast Johanna my la- a, e „przy pewnym o wietleniu

sprawia wra enie oso-by o intryguj cej urodzie” - w przyt umionym wietle, padaj cym uko nie z góry, przy lekko wysuni tej bro-dzie i na wpó
przymkni tych oczach. Na co dzie jed-nak wygl da jak najbardziej przeci tnie. Tak uwa

a.

Johanna nie docenia a samej siebie. Wymy li a ow „intryguj

urod ”, cho przecie odznacza a si wie-loma zaletami. Na przyk ad uwag

zwraca a jej z ocistobr zowa skóra, która latem nabiera a jeszcze g b-szej barwy, ciemnobr zowe, po yskliwe, wypiel gnowa-ne w osy, idealna
sylwetka i d ugie, szczup e nogi. A do tego ów szczególny blask w oczach, który przyci ga tak wielu adoratorów!

Johanna mia a jednak jedn wielk wad . Zawsze fa-scynowali j nieodpowiedni m

czy ni. Jak na przyk ad teraz Willy. Chocia by a w nim

zakochana, nigdy nie odwa

aby si jemu ani nikomu innemu o tym powie-dzie , nawet Mette! Czasami marzy a o czym wi cej ni zwyk e „dzi kuj -

za - dzisiejszy - wieczór” i lekki po-ca unek, czasami te wydawa o si jej, e Willy patrzy na ni z cieniem t sknoty i podziwu w oczach, lecz nie ujawnia
swoich uczu , gdy nie chce niszczy

cz cej ca trójk przyja ni.

Ona sama równie nigdy by tego nie zrobi a. Nigdy nie zdradzi aby Mette w ten sposób. Mette zosta aby wtedy sama. Nie, tak nie mo na! Pierwsz

zasad Johanny by a lojalno

, nie mog a wi c pój

na spotkanie z Willym, zostawiaj c przyjació

w pustym, smut-nym mieszkaniu.

Ale pomarzy zawsze mo na...
Johanna nie wytrzyma a ju d

ej w

ku. Zacz a si ubiera .

- Nie rozumiem... - powiedzia a zdziwiona, rozgl -daj c si dooko a. - Chcia am dzi za

po raz pierw-szy moje nowe sanda y, ale nie mog ich

znale

. Wi-dzia

je, Mette?

Mette usiad a, u miechaj c si przepraszaj co.
- No, tak... po yczy am je wczoraj wieczorem. Nie by o ci i nie mog am zapyta ... S tutaj.
Johanna poczu a uk ucie goryczy. Sanda y by y bardzo drogie i bardzo eleganckie. Oczywi cie niczego Mette nie

owa a, ale wola aby sama

je po raz pierwszy. Teraz mia a uczucie, jakby kupi a u ywane.

- Nic nie szkodzi - mrukn a, prze ykaj c lin . San-da y nie wydawa y si jej ju tak wytworne. - Pójd po- yczy gazet , gospodyni nie ma pewnie w

domu.

Mette b kn a co niewyra nie. By a dziwnie milcz -ca tego ranka.
- Zobaczmy, czy s jakie sensacje - rzuci a Johanna, wracaj c z przedpokoju. Roz

a gazet .

- Czy mo esz mi da co do picia? - poprosi a Mette.
Oho, wieczorem by a chyba niez a impreza, pomy la- a Johanna roztargniona. Przynios a szklank wody i po-da a j Mette, przegl daj c

jednocze nie pras . Przysun

a bli ej gazet i otworzy a szeroko oczy ze zdumienia.

- Pisz co o szpiegostwie, o aparacie fotograficznym znalezionym w ministerstwie...
Nagle szklanka si przewróci a.
- Uwa aj troch ! - krzykn a ostro Mette.
- Och, przepraszam, nie chcia am... - b kn a Johanna, próbuj c wytrze wod , która ju wsi kn a w po ciel.
Zapomnia a na chwil o bulwersuj cym artykule i za-proponowa a przyjació ce to, nad czym od dawna si zastanawia a:
- Mette, czy nie pojecha aby ze mn do chaty wuja i zosta a tam do czasu, kiedy Willy b dzie móg wzi

urlop?

Mette gwa townie odwróci a si w jej stron .
- Sko cz wreszcie z tym marudzeniem o Willym, mówisz, jakby co do niego czu a! I nie mam zamiaru z tob jecha , eby pilnowa cudzych psów!

Jestem ju zm czona tym, e ci gle musz si liczy z tob i tymi twoimi idiotycznymi pomys ami! Teraz w dodatku za-la

moje

ko! A ja powinnam

si dzi porz dnie wy-spa . Ty niezdaro!

- Ale, ale, Mette... - j ka a Johanna, nic nie rozumiej c.
Mette machn a zirytowana r

.

- Chcieli my ci o tym powiadomi w mo liwie de-likatny sposób, ale teraz rozz

ci

mnie. Powiem ci wprost, jak jest! Nie b dzie adnej wyprawy

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

aglówk we trójk ! W ka dym razie nie dla ciebie! Willy i ja p y-niemy sami!

owa Mette zaskoczy y Johann i sprawi y jej taki ból, e na moment zaniemówi a.

- Mówisz, e ty i Willy...
- W

nie tak - przytakn a Mette troch spokojniej, ale z nut triumfu w g osie. - Kochamy si ju od daw-na, tylko e o tym nie rozmawiali my. Ale

wczoraj wy-znali my sobie mi

. Wybacz nam, Johanno, ale nic na to nie poradzimy...

Johanna poczu a nagle potworn pustk .
- Rozumiem - westchn a cicho. - Ale chyba mo e-my nadal pozosta przyjació mi?
Mette nie patrzy a jej prosto w oczy.
- Czy nie lepiej zerwa ? Ja b

przewa nie przeby-wa z Willym. B dzie ci przykro samej, tym bardziej e jeste du o starsza...

Johanna nie s dzi a, eby cztery lata stanowi y a ta-k ró nic , ale by a zbyt za amana, aby protestowa .
- Pewnie - powiedzia a równie cicho jak poprzednio. - Tak, tak chyba b dzie najlepiej.
Zapanowa a nieprzyjemna cisza. Po chwili Johanna roze mia a si . Có za ironia losu! A tyle sobie wyobra-

a! Nie zrobi a nic przez wzgl d na

Mette. Jak mog a pomy le , e Willy si ni interesuje, skoro mia Mette?

- Z czego si

miejesz? - spyta a Mette podejrzliwie.

- Ach, z niczego. Pojad sama i chyba tam zostan d

ej, ni planowa am. Problem mieszkania masz wi c rozwi zany a do ko ca lata. Ale jak

sobie poradzisz z op atami?

- Willy za mnie zap aci.
- Ach, tak - b kn a bezbarwnie. Zwyci skie „za mnie” oznacza o definitywne wykluczenie Johanny. A przecie od pocz tku by o to jej mieszkanie...

miechn a si i mówi a dalej:

- Dobrze, Mette, w porz dku... - przerwa a i doda a pokornie: - Mam nadziej , e ci zbytnio nie przeszka-dza am, kiedy razem mieszka

my.

- Zawsze mo esz mie nadziej - odpar a krótko Met-te, rozwieszaj c mokr po ciel.
Johanna nie odezwa a si wi cej. Czu a si bardzo nieszcz

liwa i wstydzi a si swej naiwno ci. Przez ca y czas wierzy a, i ma przyjació , a oni

pragn li tylko si jej pozby . To potworne! Musi st d uciec, uciec jak naj-pr dzej! Od tego miasta i od tych ludzi!

Tymczasem Mette, czuj c sw przewag , z ca ym okrucie stwem zacz a opowiada Johannie o wczoraj-szym dniu sp dzonym z Willym. Znale li

si naprawd w samym centrum tej historii szpiegowskiej, o której pisa y gazety! Byli w

nie u Willy'ego w domu (Zatem do tego dosz o! pomy la a

Johanna), kiedy nagle zjawi-li si tam jacy ludzie, eby przeszuka mieszkanie, bo ten aparat fotograficzny znaleziono w

nie w jego mi-nisterstwie i

podejrzewano, e który z pracowników sfotografowa jakie bardzo wa ne dokumenty.

- Ukry am si w azience - za mia a si Mette wynio- le. - Willy wpu ci ich tymczasem do pokoju. A kiedy ju si ubra am i mog am pokaza si

ludziom, wypro-wadzi mnie cichcem tylnym wyj ciem.

Oszcz

mi szczegó ów, poprosi a Johanna w du-chu. Ju przecie wbi

mi w serce nó , czy musisz nim jeszcze wierci dziur ?

- Chwil pó niej zadzwoni am do Willy'ego z budki - ci gn a dalej Mette bezlito nie. - Ci ludzie przetrz -sn li ca e mieszkanie, potem przeprosili i

poszli do ko-go nast pnego z listy. Willy podpowiedzia im, gdzie powinni szuka . Dzi wieczorem mamy si spotka znowu, aby to uczci . Kiedy

wyje

asz?

Johanna czu a, jak ogarnia j wzburzenie. Zwykle trud-no j by o rozz

ci , poniewa niez omnie wierzy a w ludzk dobro . Teraz tak e próbowa a

zrozumie i usprawiedliwi zachowanie przyjació ki. Biedna Mette, nie wie przecie nic o moich skrywanych marzeniach. Nie zdaje sobie sprawy, jak

boko mnie rani tymi szcze-gó owymi opowie ciami, my la a Johanna naiwnie...

- Kiedy wyje

asz? - powtórzy a Mette.

- Za trzy - cztery dni. Wujek b dzie dzi w mie cie. Mam si z nim spotka i wszystko omówi .
ROZDZIA II
Dyrektor Haraldsen mia nadal w tpliwo ci. Johanna nigdy jeszcze nie by a w jego chacie.
- Nie chodzi o to, e nie podo asz obowi zkom - po-wiedzia . - Lecz domek le y w zupe nym odosobnieniu, w dzikim lesie. Nie bez powodu okolic t

nazwano Trollmoene*. Nie jest to odpowiednie miejsce dla m odej samotnej kobiety.

- Czy w pobli u w ogóle nikt nie mieszka? - spyta- a Johanna.
Zastanowi si .
- Owszem, s tam jacy s siedzi, lecz nie s dz , eby stanowili dla ciebie odpowiednie towarzystwo.
Siedzia zatopiony we w asnych my lach, a Johanna czeka a. Obok ze zgrzytem przejecha tramwaj. Trollmoene wydawa o si bardzo odleg e.
- Chata stoi nad jeziorem - odezwa si w ko cu. - To jedyne gospodarstwo w tym rejonie. Jaki czas temu jezioro zosta o jednak przegrodzone

zapor i tu obok zamieszka o trzech stra ników. Nie wiem, czy móg -bym poleci ...

- Potrafi unika nieproszonych adoratorów, je li to masz na my li - u miechn a si Johanna.
Oszukiwa a sam siebie. Nie mia a przecie zbytnie-go do wiadczenia w tych sprawach, a poza tym nie lu-bi a sprawia ludziom przykro ci.
Lecz dyrektor Haraldsen u miechn si uspokajaj co.
- Nie, nie to mia em na my li. Dwóch z tych stra -ników z pewno ci polubisz, s mi ymi lud mi, którzy nie skrzywdziliby nawet muchy. Ale ten

trzeci... - Po-kr ci zmartwiony g ow . - Za

my, e pozwol ci tam pojecha . Czy obiecasz mi, dla spokoju mojego sumie-nia, e b dziesz trzyma si

z dala od tego cz owieka? Nie dlatego, eby trudno si by o od niego op dzi , wr cz przeciwnie, robi wszystko, by unika ludzi. Jest jak je stawiaj cy
kolce. Prawie si nie odzywa, rozma-wia tylko o sprawach dotycz cych pracy. Nie znosi oka-zywania uczu . Nie wiem, co jest powodem takiego
za-chowania, lecz nie s dz , by nale

o zbytnio si tym interesowa . Zostaw go w spokoju, chocia mo e ci si wyda poci gaj cy i intryguj cy!

Haraldsen pochyli si do przodu.
- Chcia bym móc spokojnie wyjecha za granic - po-wiedzia z naciskiem. - Trzymaj si od tego ch opaka z daleka! On jest jak u piony wulkan.

Jestem jednak przekonany, e ten wulkan yje i gotuje si pod lodo-wym pancerzem. A nie chcia bym, aby znalaz a si w pobli u, kiedy nast pi

wybuch.
Johanna skin a g ow , próbuj c jednocze nie wyo-brazi sobie wulkan z lodowym pancerzem. Stara a si zapami ta wszelkie informacje

dotycz ce zwierz t, którymi mia a si zaj

, i próbowa a nie s ysze syreny pogotowia ratunkowego, która ju si w jej sercu w czy a. Ca e jej

dotychczasowe ycie polega o przecie na „opiekowaniu si lud mi”.

Po egnanie z miastem przebieg o spokojnie, ale nie ca kiem bezbole nie. Johanna a do ko ca mia a nadzie-j , e Mette lub Willy przyjd na stacj

jej pomacha . adne z nich si jednak nie pokaza o. Nie rozumia a ich post powania, czu a si do g bi zraniona. Przykro by- o patrze , jak w ci gu
ostatnich dni próbuj jej unika . I kiedy poci g ruszy , skuli a si na swoim siedzeniu, przygn biona i rozczarowana.

Sko czy si pewien etap w jej yciu. Pi kna przy-ja

zmieni a si w niezrozumia i nieprzyjemn wro-go

. No có , to ju min o, teraz musi tylko

pogodzi si z tym, e chyba nigdy nie zobaczy dwojga by ych przyjació .

Tak w ka dym razie my la a...
Poci g z oskotem wyjecha z miejskiej zabudowy. Jo-hanna skupi a si na czekaj cej j d ugiej podró y na wschód. Patrz c w okno, podziwia a

kwiaty porastaj ce zbocza wzniesie wzd

torów i wstydzi a si za kolej, e pokry a kwiaty dusz cym, szarym py em.

Trollmoene... W jasny letni poranek owo tajemnicze miejsce jawi o si przed ni niczym symbol wspania e-go i romantycznego pi kna. Lecz w miar

jak ko czy si dzie , ko czy si te zachwyt Johanny. Teraz na zmian widzia a trz sawiska i bezkresne piaszczyste po- acie poro ni te sosnami,
czarne i pos pne lasy, wzgórza i doliny z pojedynczymi gospodarstwami bez s siadów, samotnymi i odci tymi od wiata.

Kiedy wieczorem musia a si przesi

do autobusu, my la a o Trollmoene jako o niego cinnej, ponurej i szarej o zmierzchu le nej krainie,

pozbawionej jakiegokol-wiek uroku czy powabu. Ogarn o j dojmuj ce poczu-cie osamotnienia.

In ynier Einar Strand otar pot z czo a. Upa by nie do zniesienia. Kwitn ce ki wokó jeziora dr

y w s o-necznym skwarze nie zm conym nawet

najl ejszym podmuchem wiatru. Wokó panowa a cisza. Roz arzo-na, poch aniaj ca wszystko cisza.

No, mo e niezupe nie. Z wody wynurzy a si jaka g owa, p ywak parska niczym foka. Per Bakke wyszed na pla

, opalony, silny i t gi.

- Cudownie! - zawo

rozpromieniony, l ni c w s

cu i ociekaj c wod . - Teraz napi bym si kawy!

Po

si obok Einara. Postanowili zrobi sobie przerw na kaw w pobli u przyjemnie ch odnej i po- yskuj cej wody.

- Spójrz na niego! - odezwa si Per, wskazuj c w gór na posta na szczycie betonowej p yty zapory. - Znowu tam stoi i patrzy w g bin , jakby

nie chcia pope ni samobójstwo. Nie rozumiem go. Jak cz owiek mo e tak zupe nie odizolowa si od innych? Wyra nie nie chce utrzymywa z

nikim kontaktów. Nic go nie interesuje, prawie si nie odzywa, tylko wykonuje polecenia. - Einar wyci gn swoje d ugie, szczup e cia o po ród trawy i
kwiatów. - Jest jakby poza yciem...

Per wzruszy ramionami.
- Niczym chodz cy trup!
Einar spojrza w gór na samotn posta na obmu-rowaniu.
- Tak, mo na to tak nazwa ! - mrukn . - W gruncie rzeczy al mi go. Jest inteligentny i uczciwy. Na pewno cierpi w tym swoim dziwnym duchowym
odosobnieniu.
Giez, który ju od d

szej chwili brz cza w pobli u, usiad na szerokiej, opalonej piersi Pera. Ch opak zako -czy krótki ywot natr tnego owada

silnym uderzeniem.

Einar przygl da si koledze z dezaprobat .
- Za

przynajmniej koszul - powiedzia sucho. - Wy-gl dasz jak przygruby cherubinek w tych k pielówkach!

Per westchn .
- Cherubinek! Nazywano mnie tak, kiedy by em ma- y. Z ote loki i pulchne policzki dziwnie przyci gaj sta-re ciotki. Zawsze po kryjomu wciska y mi

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

co dobrego. Lecz kiedy loki pociemnia y, a waga zacz a si zbli

do stu kilo, ich zainteresowanie wygas o. Niestety, do-tyczy to nie tylko starych

ciotek, lecz tak e dziewcz t.

Einar u miechn si .
- Dziewczyny, o, tak! Chyba powinienem ci pozna z t m od osóbk , która przyjecha a wczoraj wieczo-rem. Ma opiekowa si zwierz tami

Haraldsena. To pewnie jego bratanica.

- Czy jest interesuj ca?
Einar wsta .
- Widzia em j tylko przez chwil , sprawia a wra e-nie sympatycznej. Mi e oczy, chocia troch smutne. Lecz je li zamierzasz wkra

si w jej aski,

musisz naj-pierw zrzuci par kilo.

- Ale ka dy gram mojego cia a jest dla mnie cenny - odpar

artobliwie Per.

Lecz Einar ju go nie s ucha , skierowa wzrok w stro-n kolegi stoj cego na tamie.
- Mam nadziej - powiedzia zamy lony - e nie przyjdzie jej do g owy, by zakocha si w tym tam na górze. Ch opak jest nawet ca kiem przystojny.

To by oby dopiero nieszcz

cie! Nie chcia bym, eby mia a przez niego cierpie ... Powinienem j ostrzec.

I poszed mi dzy kwitn cymi krzewami dzikiej ró y w stron chaty Haraldsena.

Johanna jad a niadanie. Obok siedzia y dwa psy i lis, ledz c wzrokiem drog kanapki z talerzyka do ust dziewczyny i z powrotem. Psy mia y

przynajmniej pew-ne zwyczaje zwi zane z posi kiem - trzyma y si w przyzwoitej odleg

ci i prze yka y dyskretnie lin . Natomiast „oswojony” lis nie

mia w ogóle poj cia o tym, jak si zachowa . W nadzwyczaj nietaktowny sposób usi owa zahipnotyzowa kanapk , eby wyl -dowa a w jego ostrym
pyszczku. Uda o mu si ju sprytnie ci gn

jajko ze sto u i ukry je pod

kiem, aby móc pó niej spokojnie si nim rozkoszowa .

Starsza pani, która do tej pory opiekowa a si zwie-rz tami, pojecha a do wsi z samego rana, z ulg przeka-zuj c ca odpowiedzialno

za dom

komu innemu. Poradzi a Johannie, eby nie rozpieszcza a Rumpetrolla, jak nazywano lisa, lecz raczej zamyka a go w zagro-dzie na podwórzu.

„W przeciwnym razie stanie si nie do zniesienia” - o wiadczy a i Johanna zaczyna a rozumie , co chcia a przez to powiedzie .
Dziewczyna u miechn a si . Tego ranka ja niej spoj-rza a w przysz

. Zm czenie podró

min o. S

ce mocno przygrzewa o, wznosz c si

nad zamglonymi, b kitniej cymi w oddali wzgórzami i przepi knie po-

onym jeziorkiem. Johanna zorientowa a si , e go-spodarstwo wuja znajduje

si do

wysoko, gdy mog a st d dostrzec granic lasu po drugiej stronie, a tak e betonowy mur zapory na jeziorze. W pobli u sta niewiel-ki dom, w

którym, jak si domy li a, mieszkali trzej stra nicy.

Dwóch z nich spotka a poprzedniego wieczoru. Po d ugiej, m cz cej w drówce przez las przystan a na chwil zak opotana przy rozwidleniu dróg.

Wtedy us y-sza a, e kto nadchodzi. Najwyra niej byli to dwaj m

czy ni omawiaj cy jakie techniczne kwestie. W jednym z g osów pobrzmiewa a

yczliwo

, drugi, odpowiadaj cy tylko od czasu do czasu urywanymi s o-wami, wyda jej si twardy i szorstki.

Johanna ci gle jeszcze pami ta a, jak silnie zareago-wa a na ten drugi g os i jak nagle zadr

a w ciep ym pó mroku, kiedy odurzaj ce zapachy lasu i

nieznanych zió nagle stworzy y przejmuj cy kontrast z tym g o-sem jakby pozbawionym ycia. Nie by o w nim z

ci ani wzburzenia, lecz oboj tno

,

która przera

a o wie-le bardziej. Ton g osu by zimny i martwy, tak jakby dla mówi cego nic w wiecie nie mia o ju znaczenia.

Johanna by a bardzo rada, e si pojawili, poniewa czu a, e ju obtar a sobie pi

i chcia a jak najszybciej dotrze na miejsce.

Starszy z m

czyzn zatrzyma si natychmiast i przedstawi jako in ynier Einar Strand. yczliwie wy-t umaczy dziewczynie, jak ma dalej i

, i

pocieszy , e jest blisko celu. Drugi, m odszy m

czyzna, nie ode-zwa si s owem, in ynier nawet nie próbowa wci gn

go w rozmow .

Johanna rzuci a szybkie spojrzenie na milcz cego m

czyzn . W pó mroku dostrzeg a b yszcz ce oczy, które obserwowa y j z ukosa, mocne,

zaci te usta i popielatoblond w osy. Zimne spojrzenie w skich oczu obcego sprawi o, e Johanna odruchowo si cofn a.

O Bo e! pomy la a wstrz

ni ta. To na pewno ten cz owiek, przed którym przestrzega mnie wuj. Ch o-pak wydaje si w jaki szczególny sposób

poci gaj cy, a te niezwyk e oczy... Czy wyra aj tylko niech

do lu-dzi? Czy nie kryje si w nich nic wi cej? Powinnam si trzyma jak najdalej od tego

typa!

Podzi kowa a in ynierowi, który zaproponowa , by przysz a do nich, je li tylko b dzie potrzebowa a pomo-cy lub po prostu dla towarzystwa. Johanna

nie s dzi a, by jego kolega podziela t wspania omy ln propozycj .

Wspomnienie wczorajszego spotkania i niemal obra liwy brak zainteresowania ze strony m odszego z m

-czyzn tkwi y nadal w duszy dziewczyny

niczym cier . Tak, nie powinna raczej wchodzi mu w drog . By przystojny, to prawda, cho z pewno ci nie tak przy-stojny jak Willy.

Ale Willy nie nale

ju do niej. Nawet w marze-niach nie mog a go zachowa .

Seter po

eb na kolanach Johanny i spojrza na ni oczami pe nymi t sknoty za kanapk . Od razu zaak-ceptowa now opiekunk , dziewczyna

podejrzewa a jednak, e po prostu lubi wszystkich. Chart saluki nato-miast zachowywa si z rezerw . Nieprzeniknione, orien-talne oczy obserwowa y

z wy szo ci . Próbowa a zjed-na sobie psa sardynk w sosie pomidorowym. Zwierz przyj o askawie ofiar , lecz postanowi o jeszcze przez chwil

trzyma si na dystans.

Johanna wyci gn a Rumpetrolla z szafki kuchennej i przenios a go do jego zagrody na podwórze. Lis k sa j przez ca y czas w r

- musia

pokaza , kto jest pa-nem w tym domu - lecz nie gryz mocno.

Potem usiad a na le aku przed domem, eby odpocz

. Stara a si odgoni wszystkie smutne my li Psy u

y si u jej nóg. Nowoczesna,

wygodnie urz dzona chata, lo-dówka pe na jedzenia i adnych obowi zków poza dogl -daniem zwierz t. Czy mog a marzy o lepszym yciu?

Nagle drgn a, gdy psy zacz y w ciekle ujada . Czyj cie pad na le ak.
- Przechodzi em obok przypadkiem - powiedzia in y-nier Einar Strand, niezupe nie zgodnie z prawd . - I po-my la em sobie, e mo e mia aby

ochot pój

na spacer ze zwierz tami i przy okazji pozna troch okolic ?

Ani Johanna, ani psy nie mia y nic przeciwko temu. Wida by o, e Rumpetroll zna dobrze in yniera, po-niewa popiskiwa g

no zachwycony i

macha d ugim ogonem. Z lisem na smyczy i psami biegn cymi przo-dem poszli w dó w stron jeziora.

Einar Strand by zrównowa onym, mi ym cz owie-kiem, Johanna dobrze si czu a w jego towarzystwie. Pokazywa jej osobliwo ci okolicy.
- Na tamtym brzegu jeziora znajduje si najwy szy punkt tego terenu. Stoi tam, jak widzisz, starodawna wie a obserwacyjna. A i tu w pobli u jest

kilka intere-suj cych miejsc, jak na przyk ad ten stary, wyschni ty podziemny strumie . A tam Per Bakke prowadzi swo-je poszukiwania. Wyobra a
sobie, e znajdzie w górach z oto. Jest jednym z tych, którzy chcieliby si wzboga-ci w rekordowym czasie i bez wysi ku.

- To chyba nie jego spotka am wczoraj wieczorem?
- Nie! Per jest o wiele bardziej pogodny. Nie, ten, któ-rego spotka

, to Robin. Sprawia wra enie mo e troch dziwnego, ale jest zupe nie niegro ny.

Ma swoje proble-my, lecz nigdy si do nich nie wtr ca em.

Johanna czu a, e Einar móg by opowiedzie wi cej, lecz nie pyta a.
Zbli yli si do tamy, gdzie jaskó ki wiczy y lot nur-kowy z dachu baraku. Johanna ujrza a dwóch techni-ków zaj tych prac . M ody m

czyzna,

znacznego wzrostu i takiej tuszy, zszed na dó si przywita , lecz drugi tylko rzuci przelotne spojrzenie w jej kierunku i kontynuowa prac . Móg by
przynajmniej powiedzie „dzie dobry”, pomy la a Johanna. Ale by mo e taki brak wychowania nale

do jego przywilejów.

Korpulentny m ody cz owiek, który zosta przedsta-wiony jako Per Bakke, najwidoczniej by równie do-brym znajomym Rumpetrolla.
Dziewczyna ukradkiem zerkn a na Robina. Najbar-dziej zastanowi a j jego twarz - nieprzenikniona i zaci ta.
Po chwili mi ej rozmowy Johanna pomy la a zawsty-dzona, e powinna ju po egna swych rozmówców i pozwoli im wróci do pracy. Zach cali j ,

by jeszcze przysz a, a ona, maj c nadziej , e nie zabrzmia o to jak niemoralna propozycja, zaprosi a ich do siebie. Byli wszak jedynymi s siadami.

Postanowi a obej

jezioro dooko a. M

czy ni po-mogli jej przenie

zwierz ta przez w ski mur zapory. Rumpetroll próbowa si wyrwa i

energicznie wierzga w u cisku Pera. Ostrymi pazurami tylnych ap gro nie podrapa jego rami .

Johanna zacz a przeprasza za zachowanie lisa, ale Per tylko si roze mia .
Za to reakcja Robina by a zdumiewaj ca. Kiedy przy-padkiem spojrza na ran Pera, zrobi si blady jak p ót-no i szybko wróci na drug stron
zapory.
- O Bo e - szepn a Johanna.
- Nie znosi widoku krwi - wyja ni Per. - To nieroz-wa nie z mojej strony, e paradowa em z tym ramie-niem tu przed nim.
Johanna zorientowa a si , e Per i Einar wiedzieli o Robinie znacznie wi cej, ni chcieli powiedzie . Wida równie by o wyra nie, e mieli w sobie

wiele ciep a i zrozumienia. Zaczyna a ich coraz bardziej lubi , bez trudu si te domy li a, e gburowate zachowanie Robi-na nie jest wynikiem
pospolitego prostactwa.

Droga wokó jeziora okaza a si d

sza, ni Johan-na si spodziewa a, a w niektórych miejscach trudno by- o przej

. Na pocz tku napawa a si

cisz lasu, ciep em s

ca i piewem ptaków. Ale stopniowo teren stawa si coraz bardziej dziki i niedost pny.

Otarcie ju nie bola o, poniewa za

a wygodne sanda y. Jednak ta wyprawa troch im zaszkodzi a. Wcze niejsza elegancja i pi kny kszta t

nowych butów znikn y bezpowrotnie, kiedy Johanna wróci a ze zwie-rz tami do domu, spocona i zdyszana. Psy, które prze-mierzy y odcinek
przynajmniej cztery razy d

szy i bardziej kr ty ni ona, po

y si od razu na ch od-nej pod odze w kuchni, a Rumpetroll zaszy si w swo-jej

zacisznej kryjówce pod sof .

Johanna za cieszy a si na sam my l o spokojnej drzemce.
Lecz zatrzyma a si w drzwiach sypialni. Co si tu nie zgadza o.
Walizka nie sta a w tym miejscu, w którym j zosta-wi a, zas ona do garderoby by a odsuni ta. Nie mia a w tpliwo ci:
Kto wchodzi do domu pod jej nieobecno

!

ROZDZIA III
Do tej pory Johanna nie zauwa

a, by dzia o si wo-kó niej co dziwnego. Teraz tak e niczego nie podej-rzewa a. Czyje „odwiedziny” pod jej

nieobecno

wy-dawa y si zwyk ym naruszeniem cudzej prywatno ci i Johannie nie przysz o do g owy, e mo e to mie zwi -zek z jej osob .

Sama wizyta intruza wystarczy a, by poczu a z

z powodu jego zuchwalstwa. Zostawi a, co prawda, otwar-te okno, lecz nie spodziewa a si tu

odzieja! W promie-niu wielu kilometrów nie by o przecie nikogo oprócz niej i trzech stra ników zapory.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Po piesznie sprawdzi a pokój, ale nic nie zgin o. A wi c to tylko ciekawo

! Zm czona po

a si na

ku, lecz jej spokój zosta zburzony.

Uzna a, i mu-sia to zrobi jeden z pracuj cych przy tamie w czasie, gdy by a na spacerze, cho jednocze nie nie bardzo mo-g a w to uwierzy . Nawet
Robin wydawa
si zbyt do-brze wychowany, by wpa

na pomys myszkowania po cudzym domu z samej tylko ciekawo ci.

Zdenerwowana nie mog a zasn

, wsta a wi c i za-cz a przygotowywa obiad.

Mimo e dom by nowocze nie urz dzony, dyrektor Haraldsen nie zd

jeszcze pod czy wody. Johanna ruszy a wi c z wiadrem w r ku pomi dzy

ja niej cymi w trawie stokrotkami i nie mia ymi dzwonkami. Dzikie ró e sta y w pe nym rozkwicie, pachnia o s odko kwiatami i traw .

Wiedzia a, gdzie jest studnia, ale kiedy tam dotar a, u wiadomi a sobie w asn bezmy lno

. Studnia okaza- a si tak g boka, e trzeba by o u

liny, eby spu- ci wiadro. Johanna mrukn a co niezbyt cenzuralne - go, bo czeka a j d uga droga z powrotem do domu.

Kiedy równie rozpaczliwie co bezskutecznie stara a si zaczerpn

wody samym tylko wiadrem, zauwa

a, e kto idzie od strony tamy. To by

Robin. Zatrzyma si gwa townie, kiedy j ujrza . Jego wysoka, silna posta , a zw aszcza surowa twarz zdawa a si zupe nie nie na miej-scu w otoczeniu
przepi knych kwiatów dzikiej ró y. Jo-hanna musia a ukry u miech. Po chwili Robin ruszy dalej w kierunku studni O tym, e przyszed w tej samej
spra-wie co Johanna, wiadczy y lina i dwa wiadra, które niós .

Nie by o wyj cia, musieli si do siebie odezwa . Ale co, u licha, Johanna mia a powiedzie ? U miechn a si troch zak opotana i wyja ni a mo e

niepotrzebnie, e ona o linie zapomnia a.

Bez s owa wzi od niej wiadro. S dz c z wyrazu jego twarzy, z najwi ksz ochot wepchn by j do studni Chocia wtedy zabrudzi aby mu pewnie

wod do picia...

Patrzy a z podziwem na muskularne ramiona Robi-na, kiedy wyci ga pe ne wiadro. Mia pi kne, silne d o-nie. Zastanowi a si , czy te d onie mog yby

pog adzi jej policzek, czule i delikatnie...

No, nie! Co za mieszna my l!
Postawi jej wiadro na trawie z krótkim „prosz ”.
Podzi kowa a i chcia a ju i

, lecz nag a my l kaza- a jej zatrzyma si i powiedzie :

- Robin...
Odwróci si gwa townie i po raz pierwszy spojrza jej prosto w oczy. Ten wzrok móg by zamrozi p omie .
- Tak?
Poczu a si nieswojo, widz c wrogo

bij

z jego twarzy. Gdyby przynajmniej nie by taki przystojny!

- Kto w ama si do mojego domu, kiedy mnie nie by o - zacz a troch nie mia o. - Czy przypadkiem nie widzia

kogo w pobli u?

- Nie, nikogo nie widzia em - rzek z t sam co za-wsze oboj tno ci . - I aden z nas tam nie przychodzi !
Kiedy wypowiada ostatnie zdanie, wydawa o si , e w jego g osie brz cz kawa ki lodu. Johanna po pieszy- a z wyja nieniem, e ona naturalnie tak

nie my la a, lecz Robina to ju nie interesowa o (je eli w ogóle s ucha , co mówi a). Zabra si do wyci gania wody.

To okropne, zastanawia a si Johanna w drodze po-wrotnej do domu, e te ten facet tak na mnie dzia a! Coraz bardziej mi si podoba, a on w

nie

tego nie chce. Ale jeszcze zobaczymy!

Johanna zupe nie zapomnia a, e przecie mia a by ostro na! Zaledwie kilka dni temu prze

a zawód, a co podpowiada o jej, e tym razem mo e

spotka jeszcze wi kszy. A jednak... Czy naprawd nie by o nic wi cej w tych hardych, zimnych oczach? Czy pod ca t pogard i oboj tno ci nie

kry a si pod wiadoma, lecz rozpaczliwa pro ba o pomoc?

- Nie, no wiesz, Johanna! - mrukn a z a na sam sie-bie. - Tu nic nie da bieganie z apteczk i przyklejanie plastrów. Oby znowu nie przekona a si

o tym, e nie-wdzi czno

jest zap at

wiata!

Tego wieczoru samotno

wydawa a si Johannie o wiele bardziej przyt aczaj ca ni do tej pory. Letni wie-czór by tak pi kny, od strony jeziora

dochodzi krzyk ptaków i jednostajny szum ogromnej masy wody spada-j cej z tamy. Dziewczyna apa a si raz po raz na tym, e spogl da w dó , licz c
na odwiedziny. Ciekawe, co te-raz robi ? A co on robi? Czy le y na

ku, wpatruj c si w sufit i jeszcze bardziej odgradzaj c si od wiata? Czy w

ogóle cho raz o niej pomy la ? W tpliwe.

Kto zapuka do drzwi.
Psy poderwa y si na równe nogi i zacz y ujada . Jo-hanna pisn a cicho „prosz ” i do pokoju wesz o trzech stra ników zapory. Bez powodzenia

próbowa a ukry , jak bardzo si cieszy z tych odwiedzin.

Einar Strand zacz troch zak opotany:
- Robin powiedzia nam, e mia

dzi nieproszo-nych go ci, chcieli my wi c tylko...

- To bardzo mi o z waszej strony - odpar a szybko Johanna, zaskoczona, e Robin jednak zwróci uwag na to, co mówi a.
- Robin chcia zosta na dole, eby pilnowa tamy, lecz zmusi em go, by poszed z nami - doda in ynier.
Nie musia tego mówi , pomy la a Johanna. Czy nie mog a cho przez chwil wierzy , e Robin towarzyszy im z w asnej woli?
To zdumiewaj ce, jak wiele znaczy o dla niej, co ten dziwny cz owiek my li! Przecie zaledwie dzie wcze- niej ujrza a go po raz pierwszy.

Popatrzy a na niego z wyrzutem, ale on zdawa si tego nie zauwa

.

Johanna, która przez d ugi czas mieszka a w kawa-lerce i jada a poza domem, cieszy a si , e mo e zapro-ponowa go ciom na przek sk ,

poprzedzon nawet koktajlem przygotowanym przez Pera. Robin podzi kowa za drinka, dziewczyna znowu poczu a si g upio i beznadziejnie.

Einar Strand usiad wygodnie na krze le.
- Jeste my bardzo ciekawi, Johanno, co w

ciwie sk o-ni o tak m od i urocz dziewczyn , by zamieszka a sa-motnie na odludziu. Per stawia na

nieszcz

liw mi

.

Johanna pochyli a si i poklepa a Rumpetrolla, by ukry , e si rumieni.
- To chata mojego wuja - odpar a wymijaj co. - Chcia- am po prostu mu pomóc, a zawsze lubi am zwierz ta.
- Ale masz ch opaka?
Wzruszy a oboj tnie ramionami.
- Tak my la am. Lecz moja najlepsza przyjació ka mi go zabra a. To oczywi cie przykre. Ale nie to zrani o mnie najbardziej. Tworzyli my weso e i

zaprzyja nio-ne trio, a oni nagle odwrócili si ode mnie, rzucaj c mi w twarz ca sw pogard i niech

!

- No tak, to do

typowa reakcja dla kogo , kto ma nieczyste sumienie.

Johanna odwróci a si .
- Ale to tak boli - powiedzia a cicho. - Pomocy, Rumpetroll znowu porwa moj szczoteczk do z bów!
Zacz o si polowanie na lisa, który skaka po stole i krzes ach z biedn szczoteczk (na szcz

cie w etui) w pysku. W ko cu zap dzili go w róg

pokoju, za sof . Robin si gn pod mebel.

- Masz go? - spyta a Johanna.
- Nie. To on ma mnie - odpowiedzia Robin, podno-sz c w gór lisa, który uwi zi jego r

w swoich z -bach. Wspólnymi si ami pozosta ej trójce

uda o si uwolni Robina. Na szcz

cie Rumpetroll nie przebi z bami skóry.

Johanna próbowa a st umi w sobie podniecenie, spowodowane blisko ci Robina, kiedy trzyma a jego r

, by dwaj pozostali stra nicy mogli

rozlu ni szcz -ki zwierz cia. Na sekund ich spojrzenia spotka y si i serce Johanny zabi o mocniej. Ten m

czyzna niezwy-kle silnie dzia

na jej

zmys y, nigdy wcze niej nie prze-

a czego podobnego.

Po posi ku Robin powiedzia , e trzeba pilnowa ta-my, i wyszed . Johanna posmutnia a.
Lecz w chwil potem us yszeli krótki, przenikliwy krzyk i wypadli z domu.
W pó mroku dostrzegli Robina, który bieg co si w stron lasu. Najwyra niej kogo goni . Przez mgnie-nie oka dojrzeli czyj cie znikaj cy mi dzy
drzewami.
Johanna zrobi a najrozs dniejsz z rzeczy, które w po piechu przysz y jej do g owy, i wypu ci a psy. Lecz one, zdezorientowane, rozbieg y si tylko

ka dy w swoj stron , szczekaj c dono nie. Johanna równie miota a si bezradnie po skraju lasu, ale znalaz a jedy-nie Pera, który potkn si o
korze . Zdyszani ruszyli ku chacie, gdzie czekali ju dwaj pozostali.

- Widzia

, kto to by ? - spyta Einar.

- Nie - odpar Robin. - Zauwa

em tylko, e zagl -da przez okno.

- To na pewno jaki dziwak ze wsi, podgl daj cy z ukrycia samotne panie - powiedzia Per i nagle si po-chyli . - O, co znalaz em! - zawo

. - Ten

dra chyba to zgubi !

- Ach - ucieszy a si Johanna. - Pi kne pióro!
- Czy poznajesz je? - spyta Einar.
- Nie, tego akurat nie! Ale Willy mia dok adnie ta-kie samo.
- Ach, tak, ten królewicz z bajki! Wola bym jednak, aby nie zostawa a tu sama na noc. Czy chcesz si do nas przenie

?

- Nie, a po co? - odpar a szybko. - Nigdy nie ba am si ciemno ci, a poza tym s psy. I mo e wezm na noc Rumpetrolla do domu.
Per i Einar mieli pewne w tpliwo ci, lecz w ko cu udzielili jej kilku rad, poprosili, by by a ostro na, i po-szli. Odprowadza a ich wzrokiem, dopóki nie

znikn li w mroku, po czym zabarykadowa a si w sypialni ra-zem ze zwierz tami, gromadz c w zasi gu r ki najró -niejsze przedmioty, które mog yby
pos

jako bro .

Noc min a bez adnych sensacji, pomijaj c to, e Johanna omal nie zemdla a z braku wie ego powietrza. Kiedy wyjrza a przez okno, wydawa o si

jej, e widzi czyj nieruchomy cie na skraju lasu, lecz równie do-brze móg to by krzak ja owca.

Per i Einar wpadli na chwil pó nym przedpo u-dniem, eby si dowiedzie , jak up yn a noc. Johanna nie wiedzia a dlaczego, ale w

nie tego dnia

zada a so-bie wiele trudu, by dobrze wygl da . Sukienka podkre- la a zarówno opalenizn , jak i smuk tali . W

ciwie to przera aj ce, jak bardzo

zeszczupla a w ci gu ostat-nich dni. adna z kuracji odchudzaj cych nie jest tak skuteczna jak k opoty sercowe, pomy la a.

Czu a si g boko rozczarowana tym, e Robin nie przyszed . Trudno go nazwa sympatycznym, lecz mi-mo to t skni a za nim. Pe ne uznania

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

spojrzenia dwóch pozosta ych musia y starczy jej za pocieszenie.
Zatrzymali si w

nie przy zagrodzie Rumpetrolla i g askali go, kiedy Johanna nagle drgn a.

- Wydawa o mi si , e widzia am w nocy krzak ja owca. Teraz go nie ma! A zatem sta tu jaki cz owiek! Brr, to okropne!
Stra nicy spojrzeli po sobie.
- My

, e akurat z tego powodu nie musisz si ba - powiedzia z wahaniem Einar. - Dzisiejszej nocy Ro-bina nie by o w domu. To on

prawdopodobnie czuwa nad twoim bezpiecze stwem.

Johanna mia a nadziej , e opalenizna ukry a silny rumieniec, który pojawi si na jej twarzy.
- Robin? - spyta a, u miechaj c si z zak opotaniem. - Ale on nie okazuje mi zbyt wiele zainteresowania.
- Nie, ale zachowuje si do

dziwnie - odpar Per. - Musz przyzna , e mnie to troch martwi.

- Mnie tak e - przyzna Einar. - Johanno, czy istnie-je jakakolwiek mo liwo

, aby wyjecha a st d i poszu-ka a kogo innego, kto móg by si

zaopiekowa zwie-rz tami? Najlepiej jakiego m

czyzny...

Te s owa zaskoczy y j i zasmuci y.
- Z powodu tych tajemniczych odwiedzin?
- Nie - odezwa si Einar. - Z powodu Robina.
Johanna otworzy a usta, by zapyta , co ma na my li, lecz nie zd

a nic powiedzie , bo w

nie przed cha-t zajecha samochód. Ten niski,

elegancki wóz sporto-wy mog aby rozpozna zawsze i wsz dzie.

- O, nie! - szepn a.
Z wozu wyskoczyli Willy i Mette, machaj c na powi-tanie. Co robi ? pomy la a Johanna. Ci gle mam do nie-go s abo

! Wygl da tak wietnie, e

czuj , jakbym mia a kolana z waty. Te kruczoczarne w osy, ten ledwie widocz-ny u miech... Czy wszystko zacznie si od nowa?

- Czy to s ci „dobrzy przyjaciele”, o których opo-wiada

wczoraj wieczorem? - spyta cicho Einar.

Skin a g ow .
- Wola abym, eby tu nie przyje

ali. A mimo to ciesz si , e ich widz ...

Per prychn pogardliwie.
- Przyjechali pewnie po to, by ci jeszcze bardziej upokorzy , obnosz c si ze swym

osnym, ma ym szcz

ciem. Chocia wydaje mi si , e ta

oda dama wygl da na troch niezadowolon . To nie by chyba jej pomys !

Mia racj . Mette by a nad sana! Przez chwil w ser-ce Johanny wst pi a nadzieja, lecz zaraz j zdusi a. Zno-wu jakie mrzonki!
- Nie poddawaj si , Johanno! - rzuci Per zach caj -co. - Pami taj, e masz trzy szerokie m skie torsy, na których zawsze si mo esz wyp aka !
- Dwa - poprawi a. - Nie wyobra am sobie siebie ka-j cej na piersi Robina!
- No tak, masz racj - zgodzi si Per.
Mette podesz a bli ej z Willym, u miechaj c si nie-naturalnie.
- Ale niespodzianka, prawda? Willy i ja zrozumieli my w ko cu, jak lekkomy lno ci by o pozwoli ci wyjecha ca kiem samej na takie pustkowie,

Willy wzi wi c par dni urlopu. Tak bardzo nam ci brakowa o, Johanno.

Johanna, zawsze gotowa wybacza ludziom i wierzy w nich, mia a prawie zy w oczach. Pragn a jedynie, aby Mette nie wisia a tak demonstracyjnie

u ramienia Willy'ego, który nieoczekiwanie sprawia wra enie za-interesowanego Johann . Mierzy j uwa nie wzrokiem, zatrzymuj c si wyj tkowo

ugo na stopach. Johanna sprawdzi a po piesznie, czy wszystko w porz dku z jej nogami, lecz nie zauwa

a nic niezwyk ego.

Per i Einar powiedzieli, e ciesz si , i ma go ci, i po-wrócili do swych obowi zków. Atmosfera sta a si nieco napi ta. Johanna powinna czu si

szcz

liwa i wdzi cz-na za to, e Mette i Willy j odwiedzili, tymczasem by- a jedynie zaskoczona.

Przygotowa a posi ek dla ca ej trójki, a potem przy-jaciele, zm czeni podró

, postanowili si zdrzemn

. Poniewa dzie by upalny i senny,

Johanna posz a za ich przyk adem. Razem z Mette po cieli y w sypialni.

Ledwie przysn a, obudzi o j warczenie charta. Otworzy a oczy i zauwa

a Mette kr

si na czwo-rakach wokó

ka i próbuj

osem

uciszy psa.

- Co ty robisz? - spyta a Johanna.
Mette wypu ci a z r ki jej sanda y, które z ha asem spad y na pod og .
- O, nic - za mia a si nerwowo. - Gdzie zgubi am moj ostatni tabletk nasenn i s dzi am, e potoczy- a si mi dzy twoje buty.
- Mog ci da jedn - zaproponowa a Johanna i po-da a jej lekarstwo.
Mette podzi kowa a niezr cznie i z wyrazem cierpie-nia na twarzy po kn a tabletk . Johanna odnios a wra- enie, e przyjació ka jest nieszcz

liwa.

Mo e dlatego, e musi zrobi co , na co wcale nie ma ochoty...

Mette wróci a do

ka, a Johanna wysz a przed dom. Siedzia tam Willy. Wygl da niezwykle elegancko w swojej nieskazitelnie bia ej koszuli i z

wypiel gnowa-nymi d

mi. Johanna przy apa a si na tym, e zat sk-ni a za prostym ubiorem i bezpo rednim sposobem by-cia stra ników zapory.

- Pójdziemy si wyk pa ? - mrukn Willy, nie otwieraj c oczu.
- To chyba nie najlepszy pomys , teraz po jedzeniu - odpar a.
- Ale mog aby przynajmniej oprowadzi mnie tro-ch po okolicy - powiedzia , wstaj c.
Zupe nie nie wiadomie wybra a drog na wzgórze ponad zapor . Stamt d mo na by o rozró ni m

-czyzn pracuj cych poni ej. Z niejasnych

powodów Johanna poczu a rozczarowanie, widz c tylko Pera i Einara.

Willy jednak e nie mia ochoty im si przygl da . Po-ci gn dziewczyn w zaciszne miejsce i po

si na nagrzanej s

cem trawie.

- Usi

tu, Johanno. Chc z tob porozmawia .

Us ucha a z wahaniem. Nie chcia a znale

si tak bli-sko niego, teraz, kiedy nale y do innej. Obecno

Wil-ly'ego ci gle przyprawia a j o dr enie

kolan.
- Johanno - zacz powoli. - To, co si sta o, to ja-kie okropne nieporozumienie.
Serce niemal przesta o jej bi .
- Co takiego? - szepn a.
- Ta historia z Mette. Zosta em w to wci gni ty, Jo-hanno, wiesz, e zawsze mi si podoba

.

- Naprawd ? - spyta a bezbarwnym g osem.
- Tak. To ja chcia em tu przyjecha . T skni em za to-b , my la em, e oszalej ! Johanno...
- Nie - powiedzia a i troch si odsun a. - To nie w porz dku wobec Mette.
- Czy nie mo emy teraz zapomnie o Mette? - mruk-n . - Dzisiaj zamierzam z ni zerwa . Tylko na tobie mi zale y.
Serce w piersi Johanny bi o jak oszala e. Kiedy zacz j ca owa , chcia a zaprotestowa , lecz nie potrafi a. To mimo wszystko ten sam Willy, w

którym tak d ugo by- a zakochana.

Lecz, co dziwne, poca unek nie zrobi na niej adne-go wra enia. Odsun a si nieznacznie z poczuciem wi-ny i niesmakiem. Czy w

ciwie by a

lepsza od Mette?

Willy bawi si paskami jej sanda ów. Nagle poczu a jego ramiona wokó siebie.
- Johanno - szepn . Jego g os brzmia ochryple i obco.
Poderwa a si , pe na odrazy i rozczarowania, i zbie-g a w dó stromym zboczem ku tamie. Nie rozumia a swego strachu. Wiedzia a tylko, e nigdy,

nigdy w y-ciu nie b dzie nale

do Willy'ego.

Ch opak ruszy za ni .
- Ja tylko... Wracaj, Johanno!

dzi a niczym kozica górska, póki nie dotar a na -k . Willy pozosta daleko w tyle. Kondycji to on nie mia !

Przy tamie nie by o wida

adnego ze stra ników, wi c Johanna bez chwili namys u wbieg a do baraku. Robin, który otwiera w

nie jedne z drzwi,

spojrza na ni zdumiony. W mgnieniu oka znalaz a si w jego male kiej sypialni. Rozpaczliwie zacz a go b aga , by zamkn drzwi na klucz.

Pos ucha , lecz nie wygl da na zbyt uradowanego tym, e wtargn a do jego samotni.
- Co si sta o? - spyta krótko i nieprzyja nie. Johanna usi owa a z apa oddech.
- Ten idiota! - rzuci a zdenerwowana. - Ten... ten dure !
- Kto?
- Willy. Próbowa po prostu mnie uwie

. Prostak! To pod e w stosunku do Mette!

- Ale czy nie jest twoim przyjacielem? Czy to nie jego...
Skin a g ow .
- Ale teraz prys y wszelkie iluzje. Sama ju nie wiem. Nie chc go kocha , lecz nie mo na tak na zawo anie zniszczy tego uczucia. O, idzie! Drogi,

mi y Robinie, pozwól mi tu zosta ! I nic mu nie mów!

Spojrza na ni ch odno. Straci a ca odwag . Pierw-sze, co zrobi, to powie o niej Willy'emu.
Nagle zrozumia a, na co si powa

a, wdzieraj c si do sypialni. Wystarczy o tylko raz spojrze na Robina. Jego usta tworzy y w sk lini , a oczy

miota y b yska-wice pogardy i niech ci.

Z przedpokoju dobieg ich g os Einara.
- Nie, nie widzia em jej. Wchodzi a tu? Niemo liwe! Ale jeszcze sprawdz .
Johanna wstrzyma a oddech, s ysz c odg os kolejno otwieranych i zamykanych drzwi i zbli aj cych si kro-ków. Robin chwyci j za rami i

podprowadzi bli ej wyj cia.

- Nie, tu jej nie ma - powiedzia Einar.
- A tutaj? - tu za drzwiami da si s ysze g os Willy'ego, dr

cy od t umionej z

ci.

- Tutaj? - spyta zdumiony Einar. - Tu mieszka Ro-bin i chcia bym zobaczy tak dziewczyn , która si tu prze li nie!

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Willy jednak nie dawa za wygran , wi c Einar spy-ta bez przekonania:
- Robin! Czy jest tam Johanna?
Dziewczyna zas
oni a r

usta, z trudem powstrzy-muj c si od p aczu. Nie chcia a wraca do Willy'ego, ale nie by o innej rady. U cisk wokó jej

ramienia sta si sil-niejszy i po chwili z ust Robina posypa si grad prze-kle stw na temat dziewcz t w ogóle, a Johanny w szcze-gólno ci. W sumie
jednak zaprzeczy
jej obecno ci.

Czu a tak wdzi czno

, e chcia a mu si rzuci na szyj . On jednak odsun j ze z

ci i zak opotana nie wiedzia a, co pocz

.

Gdy kroki ucich y, Robin si odwróci .
- Musisz skaka przez okno - rzuci . - I jak najszyb-ciej dosta si do domu.
- Czy móg by pój

ze mn ? - szepn a cicho. - Nie chc zosta z nimi sam na sam.

Trzeba by o zobaczy teraz jego twarz, która po raz pierwszy nabra a ycia. Wyra

a zdziwienie, niedowie-rzanie i jeszcze co , czego Johanna nie

potrafi a nazwa , lecz co przywodzi o na my l iskierk rado ci w bezgra-nicznym smutku.

- Mnie o to prosisz? - spyta zdumiony. - Dlaczego nie ich?
Johanna przypomnia a sobie nagle star bajk o potwo-rze, który móg na powrót sta si cz owiekiem, gdyby tyl-ko kto go pokocha mimo jego

strasznego wygl du. Lecz tutaj sytuacja nie by a taka prosta. Po pierwsze, nie kocha- a Robina, chocia wzbudzi w niej naprawd niezwyk e uczucie, a
po drugie, on nie chcia zosta „uratowany”. Je-go twarz na powrót przybra a wyraz oboj tno ci.

- Jak si pospieszymy, za chwil b dziemy na górze - powiedzia oschle. - Chod my!
Johanna wyskoczy a przez okno i dotar a do domu przed Willym. Mette obudzi a si i spyta a troch podejrz-liwie, gdzie by a. Johanna mrukn a co
niewyra nie.
Nieco pó niej razem z Willym zjawili si stra nicy ta-my. Johanna by a im za to wdzi czna. Obserwowa a Mette, kiedy przyszed Robin, lecz nie

dostrzeg a adnej reakcji w oczach by ej przyjació ki. Widocznie nie na wszystkich dziewczynach Robin robi du e wra enie. Zwykle Mette nie
przepu ci a adnej okazji do flirtu. Jo-hanna pomy la a, e pewnie Robin jest dla Mette zbyt wielkim orygina em, i odetchn a z ulg . Je eli w ogóle kto
mia stopi lody wokó Robina, to wola aby to zro-bi sama. Chyba to jednak beznadziejny pomys ...

ROZDZIA IV
Siedzieli w jadalni, gdy wesz a Mette i zacz a si nie-poradnie usprawiedliwia :
- Johanna, strasznie mi przykro - powiedzia a, przy-bieraj c niewinn min - ale nie wiedzia am, e co si mo e sta , je li otworz furtk ...
Johann zmrozi o.
- Jak furtk ?
- Do zagrody lisa. On uciek ...
Wszyscy rzucili si do drzwi. Rumpetroll znikn bez ladu. S

ce chyli o si ku zachodowi i nad jeziorem zaczyna a si podnosi mg a.

Einar przeklina pó

osem.

- Nic si nie sta o - rzuci lekcewa

co Willy. - Na pew-no wróci, a poza tym najlepiej b dzie mu na wolno ci.

- Mo e i tak - sykn Einar. - Ale to dyrektor Harald - sen o tym zdecyduje. A Johanna odpowiada za te zwie-rz ta!
Johannie zbiera o si na p acz. Nie zwróci a uwagi na z

liwy u miech, którego Mette nie uda o si ukry , lecz zauwa

go Robin. Spogl da to na

Mette, to na Johann i jego oczy pociemnia y. Einar obserwowa go zmartwiony.

Nikt si jednak nie odezwa . W ko cu Per westchn :
- Nie ma rady, musimy zacz

szuka ! Nied ugo opa-dnie mg a. Wypu

cie psy! W którym kierunku pobieg ?

Mette wskaza a r

. Einar zarz dzi poszukiwania.

- Ale droga Johanno! - zawo

Willy. - Nie mo esz przecie i

w sanda ach! Zostaw je w domu i za

na nogi co solidniejszego!

- Co za bardzo interesuj was moje sanda y! - od-par a krótko dziewczyna. - To jedyne buty, w których nie obcieram sobie nóg.
Willy nie odezwa si wi cej, ale bez trudu mo na by- o zauwa

, e t umi z

.

Wszyscy ruszyli do lasu, nawo uj c i szukaj c. Nie mi-n o wiele czasu i opad a g sta mg a. Ca y wiat sta si nagle szarobia mas . Einar prosi ,

by trzymali si razem.

Teren wznosi si uko nie, po chwili stan li nad ma- ym wodnym oczkiem. I nagle Mette jakby dostrzeg a Robina. Spojrza a na niego uwodzicielsko

swymi du y-mi, niewinnymi oczami i poprosi a o co . Johanna nie dos ysza a jej s ów, dotar a do niej natomiast wyra nie odpowied Robina, który w
kilku krótkich i opryskli-wych s owach zby Mette i poszed dalej. Mette stan

a jak wryta, z trudem api c oddech.

Johanna pod

a za Robinem.

- Potraktowa

j troch za surowo - powiedzia a z wyrzutem. - Mette na to nie zas

a!

- Naprawd ? - odpar ch odno. - Czy nie odbi a ci ch opaka?
- Nie! Nie mog a przecie wiedzie , e mi si podoba !
Robin skrzywi jeden z k cików ust we wspó czuj co - pogardliwym grymasie.
Per trzyma jego stron .
- My

, e jeste zbyt atwowierna, je li chodzi o do-bór przyjació , Johanno. To niebezpieczny typ...

- A poza tym - doda Robin ostrym tonem - my

, e ona celowo wypu ci a lisa.

Johanna wyba uszy a na niego oczy.
- Czy jeste przy zdrowych zmys ach? Ale po co?
- Nie wiem. Mo e z czystej z

liwo ci.

Einar podziela zdanie kolegów. Per pokr ci g ow , widz c pow tpiewanie na twarzy Johanny.
- To wspaniale by mi ym dla wszystkich, Johanno, lecz nie mo na przesadza , bo yczliwo

atwo prze-kszta ci si w naiwno

! Czy nie widzisz,

jaka jest Mette? Doskonale wiedzia a, e jeste zakochana w tym draniu! Wierz mi, to „dziecko” z rozkosz przesz oby po twoim trupie, a eby z apa

faceta.
Johanna poczu a si g boko dotkni ta. Zanim zd

a si zastanowi , rzuci a impulsywnie:

- Robina w ka dym razie nie dostanie!
Robin przez sekund patrzy na dziewczyn zdumio-ny, po czym jego twarz przybra a zwyk y wyraz.
- To znaczy... - doda a Johanna szybko. - Chcia am powiedzie , e Robinowi na nikim nie zale y. Gdyby spróbowa a z nim...
No nie, zabrn a w lepy zau ek.
Robin przyspieszy i poszed przodem.
- Do czego, u licha, zmierzasz? - spyta zirytowany Einar.
- Bardzo... bardzo mi przykro - j ka a Johanna zmie-szana. - To przez przypadek.
- Nadzwyczaj godny po

owania - powiedzia su-cho Einar. - W

nie wyzna

publicznie, e nie jest ci oboj tny!

- A czy móg by mi wyja ni , dlaczego to a taki grzech? Tak, przyznaj , e mi si podoba!
Einar skin g ow .
- To wida . On tak e si tob interesuje! I to martwi mnie bardziej, ni my lisz.
Johanna ci gn a brwi.
- Nie rozumiem, Einar. Co z nim jest nie tak?
Einar krzykn do wszystkich:
- Szukajcie dalej, ale trzymajcie si w pobli u! Nie wchod cie za bardzo w g b lasu!
Przystan z Joann nieco z boku, tak by nikt nie móg ich us ysze .
- Chyba rzeczywi cie powinienem opowiedzie ci ca- histori - zacz powoli. - Chcia bym, aby trzyma a si z dala od Robina. A najlepiej, eby w

ogóle st d wy-jecha a. Zrozum, Johanno, on jest taki twardy i oboj tny, poniewa t umi co , co dochodzi do g osu, kiedy staje si s aby. Nie mo e si
zapomnie nawet na sekund . Nie mo e marzy , t skni ani te obdarzy nikogo uczuciem...

- Och - westchn a ze wspó czuciem. - Biedny Ro-bin! Ale dlaczego?
- Tego on sam nie wie. Mówi o tym tylko raz i wy-zna wtedy, e je eli kiedykolwiek ogarnie go jakie sil-ne uczucie, wtedy wst puje w niego jakby

y duch. Je-dyny sposób, eby to powstrzyma , to zachowywa si obcesowo i brutalnie...

- Ale Robin wcale nie jest grubia ski, chocia próbu-je - zaprzeczy a Johanna.
- Tak, to dobry cz owiek. Tym bardziej to przykre. Wiem o nim wi cej, ni wie on sam. Znam przyczyny jego problemów. Dosta em bowiem wszystkie

jego da-ne, kiedy przyjmowa em go do pracy. Tragedia Robina zacz a si dawno temu... Kiedy mia dwana cie lat.

Mg a t umi a wszelkie d wi ki. Wydawa o si , e od-dziela ich od reszty wiata.
- Robin mieszka w pobli u lotniska - mówi dalej Einar zni onym g osem. - Pewnego dnia na ich dom spad samolot Ca a rodzina siedzia a w kuchni

przy stole. Zgi-n li wszyscy z wyj tkiem Robina, który sta przy kuchen-ce i zosta uratowany dzi ki cianie oddzielaj cej cz

ja-daln . Kiedy przyby o

pogotowie, tkwi jak skamienia y w tym samym miejscu. By pod wp ywem szoku, ale przy-tomny, i obserwowa t potworn scen zimnymi, jakby
martwymi oczami. Zupe nie nie reagowa .. Widok zmasa-krowanej rodziny by tak straszny, e nawet sanitariusze nie mogli patrze . Lekarze nie potrafili
nic zrobi dla Ro-bina, po prostu nie uda o im si nawi za z nim kontak-tu. Od tego dnia ch opak wydaje si twardy i nieczu y, ni-czym zamkni ty w
pancerzu. Przyznaje, e nie ma rodzi-ny, lecz nie pami ta adnej katastrofy lotniczej.

- A wi c to dlatego - powiedzia a Johanna zamy lo-na. - Boi si wspomnienia, które mog oby si wy oni z pami ci w chwili s abo ci.
- No, tak - odpar powoli Einar. - Ale nie tylko dlate-go. Lekarze s dz , e kryje si za tym co jeszcze. W prze-ciwnym razie nie zaprzecza by tak

uparcie faktom. Istnie-je jaki powa niejszy powód, którego my nie znamy, lecz który na pewno zna Robin. Jest co , przed czym panicz-nie si broni, i
dlatego rozpaczliwie walczy z ka

ozna-k w asnej s abo ci A teraz prze ywa kryzys.

- Kryzys? Co przez to rozumiesz? - spyta a Johanna, chocia zna a odpowied .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- Po raz pierwszy od d

szego czasu obdarzy uczu-ciem drugiego cz owieka. Nie powiedzia em, e jest w tobie zakochany, ale to jasne, e ci lubi.

To ju za wiele. Boj si . Nie czuj si na si ach zaj

si nim, kie-dy nast pi za amanie, a wiem, e nawet dziesi

dzikich koni nie zaci gnie Robina

do szpitala.

- Jak my lisz, co si mo e zdarzy ?
- Nie wiem. Nikt nie jest w stanie t umi swych uczu tak d ugo. Struna jest ju zbyt mocno napi ta. To si mo- e sko czy tragicznie. Boj si , e

Robin równie zdaje sobie spraw z niebezpiecze stwa, i postanowi przerwa to wszystko, zanim nast pi za amanie...

Johanna nagle zadr

a.

- A mnie przeszed dreszcz - powiedzia a. - Tak bar-dzo chcia abym mu pomóc.
Einar spojrza na ni z powag .
- Mo esz to zrobi tylko, wyje

aj c st d. Zrozum, istnieje jeszcze inne powa ne zagro enie. Oprócz tego, e Robin mo e spróbowa targn

si

na w asne ycie, mo e te zem ci si na osobie winnej jego s abo ci...

Nie odzywaj c si ju do siebie ani s owem, wrócili do pozosta ych, by kontynuowa poszukiwania nie-szcz snego Rumpetrolla.
Johanna czu a si przygn biona i smutna. Nie tylko dla-tego, e lis uciek . Rozmy la a nad przysz

ci Robina. Równie Einar musia przyzna , e

wytworzy a si trud-na do zniesienia sytuacja. Robin nie móg przecie w nie-sko czono

t umi uczu . Je eli Johanna wyjedzie, to ni-czego na

sz met nie rozwi

e. Spowoduje tylko odroczenie katastrofy, która i tak jest nieunikniona, je li Robin nie podda si leczeniu. A do szpitala nie

chce i

...

Sz a pogr

ona we w asnych my lach, nie zwracaj c uwagi na to, e g osy pozosta ych osób coraz bardziej s ab y, a w ko cu zupe nie zamilk y.

Kiedy wreszcie oprzytomnia a, dooko a panowa a martwa cisza. S ysza- a szmer wody s cz cej si ze ska y gdzie w pobli u, lecz nic nie widzia a.
Otacza a j g sta wilgotna mg a. Johanna poczu a si nieswojo.

Tylko bez paniki! pomy la a. Psy na pewno mnie znajd .
Ale kiedy si zastanowi a, u wiadomi a sobie, e ju od d

szej chwili ich nie s ysza a.

- Einar! - zawo

a nie mia o, jakby wstydzi a si w a-snego g osu.

adnej odpowiedzi. G sta mg a otula a j ze wszyst-kich stron, jakby czeka a i nas uchiwa a razem z ni . Jo-hanna nie mia a poj cia, gdzie si

znajduje.
Spróbowa a znowu.
- Czy jest tam kto ?
Nie odpowiedzia o nawet echo. G os dziewczyny zo-sta schwytany i zduszony przez mlecznobia mg , a las by równie cichy jak przedtem. Zacz a

niepewnie posuwa si przed siebie, próbuj c znale

w

ciw drog . Ogromne wierkowe ga zie wy ania y si z mg y i znowu znika y jak statki

yn ce w szarej ciszy.

- Halo! - zawo

a.

Ga zie roni y zy, które mi kko i leniwie spada y na ziemi . Ubranie Johanny ca kiem przemok o, chocia nie pada o.
Przy

a r ce do ust i krzykn a najg

niej jak mo-g a. Chcia a zagwizda na psy, lecz zamiast tego rozleg si tylko

osny pisk. Nagle

znieruchomia a.
Us ysza a wyra ny szelest ostro nie skradaj cych si kroków, które po chwili ucich y.
Johanna poczu a przeszywaj cy j ch ód. Kto j tropi !
Stan a nieruchomo, my li kr

y w jej g owie jak oszala e ptaki. To przecie niemo liwe! Nikt nie mia chyba powodu, by skrada si do niej w ten

sposób? To pewnie jakie zwierz .

A jednak... To raczej ludzkie kroki, nie ulega o w t-pliwo ci. Ale dlaczego ten kto nie podejdzie bli ej i si nie poka e? On, lub ona, s ysza przecie ,

jak krzycza- a. To chyba kto obcy, podgl dacz albo mo e z odziej.

Johanna poczu a ucisk w gardle. Próbowa a rozumo-wa logicznie. Znajdowa a si daleko od chaty. Nie wi-dzia a absolutnie adnego powodu, a eby

kto przemy-ka si potajemnie za ni a w t g usz . Istnia o tylko jedno mo liwe rozwi zanie! Pewnie kto z przyjació schowa si dla artu za
drzewami we mgle.

Johanna zdoby a si na odwag i roze mia a g

no.

- Dalej, wychod zza krzaków! Wiem, e tam jeste !
Nikt nie odpowiedzia . Johanna nas uchiwa a z na-pi ciem, nie by a pewna, lecz zdawa o si jej, e tu obok Kto oddycha.
Na prób post pi a par kroków. I natychmiast od-powiedzia y jej skradaj ce si po ród drzew kroki.
- Nie wystraszysz mnie - powiedzia a i sama us ysza a, jak dr y jej g os. - Je eli taki jest twój zamiar. No, wy-chod , nie s dz , eby ta gra w

chowanego by a zabawna!

Jaka ga zka z ama a si z ledwie s yszalnym trza-skiem. Johanna odwróci a si szybko, w stron , sk d do-chodzi ten d wi k.
Kto to mo e by ? my la a. Robin, który oszala i chce j zabi ? Mette, która pragnie j nastraszy , z samej z o- liwo ci? Willy, który jest na ni z y za

to, e uciek a od niego tam w górach? A mo e Einar albo Per? Czy w

ciwie dobrze ich zna a? Lecz najwi kszy ból sprawia a Johannie my l, e

prze ladowc móg by Robin. Ujrza a go oczyma wyobra ni, jak stoi ukryty za wier-kowymi ga ziami, z niezwyk ym arem w tych pi k-nych,
fascynuj cych oczach, pochylony, jak gdyby szy-kowa si do skoku. Nie, to nie mo e by Robin, takiej my li nie zniesie!

Kto jednak tam by . Zagryz a z by, eby opanowa panik . Co to za wymys y? Ona, Johanna, nigdy prze-cie si nie ba a i nie brakowa o jej

pewno ci siebie. Nie jest ju dzieckiem...

Nie, na nic si nie zda nakazywanie sobie odwagi. Czu a strach, bo spotka a si z czym , czego nie zna a i nie rozumia a. Gdyby tylko wiedzia a,

dlaczego kto chowa si w ten sposób, nie przera

oby j to a tak bardzo, wiedzia aby, z kim walczy. Ale to by o co nie-normalnego! Ca kiem

niepoj tego!
Rozejrza a si . Po jednej stronie mia a b otniste trz -sawisko, tam nie odwa y si ucieka . Przed ni znajdo-wa si las kryj cy nieznanego

prze ladowc . Po lewej stronie wznosi a si poro ni ta mchem skalna ciana. Z ty u mia a...

Nie marnuj c czasu na my lenie, odwróci a si i jak najszybciej zacz a oddala si bezszelestnie od niebez-piecznego s siedztwa. Pocz tkowo

uda o si jej zmyli przeciwnika, lecz po chwili znowu us ysza a kroki, tym razem zdecydowane i gro ne. Johanna przyspieszy a, wreszcie zacz a
sadzi wielkimi susami. Skr ci a w stron przeciwn od trz sawiska i zauwa

a, e te-ren si wznosi. Przed sob ujrza a skaln

cian . Roz-paczliwie

rzuci a si w t stron i ukry a za krzakami.

„On” natomiast szed dalej. S ysza a trzask amanych ga zek i chlupot ci

kich kroków w grz skiej ziemi. Po chwili znowu zapad a cisza. Zapieraj ca

dech martwa cisza...

Gdzie s wszyscy pozostali? pomy la a Johanna zrozpaczona. Dlaczego nie nadchodz ?
Wydawa o si , jakby goni cy zgubi

lad. W my lach okre la a prze ladowc jako m

czyzn , lecz równie do-brze mog a to by Mette, stoj ca teraz

mi dzy bagnem a ska i nas uchuj ca. cigaj cy post pi kilka kroków i znowu przystan . Johanna zagryz a wargi. Dr

cymi palcami podnios a z

ziemi niewielki kamie i rzuci a go jak tylko mog a najdalej, starannie obieraj c kierunek.

Kamie upad ze s abym trzaskiem w lesie w pewnej odleg

ci od tajemniczego wroga. Natychmiast us y-sza a kroki oddalaj ce si w kierunku,

sk d doszed od-g os uderzenia.

Johanna nie waha a si ani minuty. Zacz a wdrapy-wa si na ska , chwytaj c si mizernych rzadko rosn -cych krzewów ja owca. Martwi a si , e

jej sanda y o g adkiej podeszwie troch si

lizgaj . Stara a si po-rusza jak najciszej, a poniewa by a lekka i zwinna, nie mia a k opotu z wej ciem na

gór .
Nie mog a jednak przemieszcza si ca kiem bezg

-nie, chocia stara a si jak mog a. By a prawie na samej górze, kiedy us ysza a, e

prze ladowca zorientowa si , w jakim kierunku zmierza. Wspina a si dalej uparcie, po-suwa a si coraz wy ej. Zauwa

a, e znowu ma nad

ci-gaj cym przewag . Daleko w dole, u stóp ska y, us ysza- a odg osy skrobania i g uchych uderze butów o kamie .

Johanna u wiadomi a sobie, e wychodzi z mg y, która do tej pory bardzo jej pomaga a. Rzuci a si biegiem wzd

grzbietu wzgórza i zatrzyma a

gwa townie przed ogromnym monstrum, które nagle wyros o tu przed ni .

Min o kilka sekund potwornego przera enia, zanim zrozumia a, e to tylko stara wie a obserwacyjna.
ROZDZIA V
Z wahaniem podesz a do drzwi. W zamku tkwi klucz. Stara, zniszczona budowla wygl da a do

niesa-mowicie z tymi cianami z ciemnobr zowych,

zbutwia- ych desek. Johanna rozejrza a si doko a bezradnie. S

ce zasz o, lecz niebo na zachodzie ci gle by o o le-piaj co jasne. Poni ej wszystko

spowija a g sta, bia a wata, która rozci ga a si przez wiele kilometrów a do nast pnego wzgórza.

Nie s ysza a za sob nikogo, lecz nie mia a odwagi uwierzy , e to koniec po cigu. Wie a stanowi a by mo e mierteln pu apk , lecz w

nie teraz

wydawa a si bezpiecznym schronieniem po wyczerpuj cej goni-twie po lesie, podczas której Johanna czu a si jak ci-gana zwierzyna.

Przezwyci

a niepewno

, przekr ci a klucz w za-mku i wesz a do rodka. Na szczyt wie y prowadzi y kr te, na wpó zrujnowane schody. Deski w

cianach by y tak rozeschni te, e dziewczyna przez szpary mo-g a obserwowa okolic . Zacz a si wspina , jak tylko mog a najciszej, pokonuj c po

dwa stopnie naraz. W po owie drogi pomy la a, e powinna zamkn

za so-b drzwi na klucz, ale nie mia a odwagi wróci . Co zro-bi, je li spotka na

schodach swego prze ladowc ...?

Kiedy znalaz a si na samym szczycie wie y, na otwar-tej platformie, wype ni a j upajaj ca pewno

siebie, ja-kiej zwykle si nabiera, patrz c na

wiat z du ych wyso-ko ci. Nikt nie mo e jej zaskoczy tu na górze.

Jednak to p onna nadzieja. W jaki sposób b dzie si bro-ni , kiedy „on” przyjdzie? By a zdana wy cznie na w asne si y. Z do u aden z przyjació jej

nie zauwa y, chyba e-by wpad na pomys wdrapania si na jaki pot

ny wierk.

Wtedy us ysza a wo anie.
- Johanna! - zabrzmia w oddali czyj g os, a potem jeszcze jeden, znacznie bli ej.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Nie potrafi a rozró ni , do kogo nale

. Ale szukali jej. Tak bardzo chcia aby odpowiedzie , lecz ten, kto odzywa si najbli ej, móg by wrogiem.

Je eli tak, to pozostali znajdowali si zbyt daleko, by zd

na czas. Mg a podnios a si teraz tak wysoko, e ca kowicie skrywa a wzgórze, na którym

sta a wie a. Nawet gdy-by kto podszed ca kiem blisko, Johanna i tak nie by- aby w stanie go dojrze .

Usiad a, opieraj c si plecami o cian , i czeka a. Mo- e przyjdzie ich kilkoro, wtedy zaryzykuje i si odezwie.
W tej samej chwili drgn a. U stóp wie y da y si s y-sze po pieszne kroki. Zatrzyma y si .
- Johanna! - zawo

kto niecierpliwie.

To Robin, rozpozna a ten szczególny g os. Serce jej bi o jak oszala e, odruchowo zas oni a usta r

. Nieco pó niej us ysza a, e skrzypn y

otwierane drzwi.

- Jeste tam? - zawo

.

Nie mia a odwagi si poruszy . I nagle rozleg si od-g os nowych kroków. Kto nadbiega . Teraz! Teraz jest ich wi cej, teraz si o mieli. Unios a si

do po owy, lecz w tej samej chwili sta o si co dziwnego. Robin by ju w drodze na gór , kiedy drzwi zatrzasn y si za nim z ha asem i kto przekr ci
klucz od zewn trz.

Johanna us ysza a, e Robin zbiega p dem na dó i szarpie za klamk , przeklinaj c w z

ci. Nie przebie-raj c zbytnio w s owach, krzycza , by ten

„idiota” na-tychmiast wróci i otworzy . Lecz wokó wie y panowa- a cisza. W ko cu da za wygran i usiad na schodach.

Johanna ostro nie wysun a si z ukrycia.
- Robin - zawo

a cicho.

yskawicznie wsta i wszed par stopni na gór .

- Co tu robisz? - spyta w ciek y, lecz Johanna uci-szy a go.
- Kto mnie goni - szepn a. - Wi c si tu schowa- am. Czy widzia

, kto zatrzasn drzwi?

Zaprzeczy ruchem g owy.
- My la em, e to jaki g upi art - oznajmi . - Teraz jednak ju rozumiem. Ten, kto to zrobi , chcia si mnie pozby , bo wiedzia , e jeste tu gdzie w
pobli u.
Johanna skin a g ow .
- A poniewa nie odpowiada am na twoje wo anie, pomy la , e tu mnie nie ma.
- Tak, chyba masz racj . Dlaczego si nie odzywa

? - spyta z pretensj w g osie.

- Mówi am ju , e nie wiem, kto mnie ciga . A ty nie obdarzy

mnie zbytni sympati , kiedy tu przyje-cha am.

Popatrzy na ni przez chwil , jakby zamierza sko-mentowa jej s owa, ale zaraz si odwróci .
- Co teraz zrobimy? - spyta a Johanna.
Usiad pod cian daleko od niej.
- Poczekamy - rzuci krótko. - Pozostali wkrótce tu przyjd . Co si w

ciwie z tob sta o?

- Zab dzi am. W tej mgle nie by o to trudne. Zupe -nie nie wiedzia am, gdzie jeste cie.
Zapad a cisza. Siedzieli ka de po swojej stronie plat-formy, unikaj c wzajemnie swego wzroku. Johanna za-stanawia a si , dla kogo ta sytuacja jest

bardziej k opo-tliwa. Zapewne dla obojga w równym stopniu. Mo liwe, e inne dziewcz ta nie widz w nim nic szczególnego, pomy la a. Ale mnie
wydaje si fascynuj cy. Te zaci te usta, nieodgadnione oczy... Ciekawa jestem, jak wygl -da, kiedy si u miecha, przyja nie i czule... Tak strasznie mi
si podoba! A od kiedy us ysza am o nieszcz

ciu, które go spotka o, podoba mi si jeszcze bardziej. Einar powiedzia , e Robin mnie lubi. Ha! W takim

razie wietnie to ukrywa! Po prostu bije od niego nienawi

. Wygl da, jakby zamierza wzi

mnie mi dzy palec wskazuj cy i kciuk i rozetrze na proch.

Johanna drgn a, kiedy Robin si odezwa .
- Dlaczego kto chcia by ci z apa ?
- Nie wiem - odrzek a. - Nic z tego nie rozumiem. Nie wygl da na to, eby chcia mnie zabi , poniewa móg by zaatakowa mnie ju tam w lesie. Ale

dzieje si co dziwnego. On sprawia wra enie, jakby próbowa za-czai si na mnie i zaskoczy , tak ebym nie widzia a, kim jest... Czy potrafisz
zrozumie dlaczego?

- Nie. A jak ty my lisz, kto to jest?
- Nie ty - odpar a ze s abym u miechem, którego Ro-bin nie odwzajemni . - I nie Einar. Ale...
- Tak?
- Nie, nie wiem. To jaka szalona my l, która mi w a- nie przysz a do g owy.
- Powiedz. Mo e jest w tym jaki sens.
To niezwyk e siedzie tak i rozmawia z Robinem. Dziwne, e on w ogóle zadaje sobie trud, by prowadzi t rozmow . Nic nie mog a na to poradzi ,

lecz czu a si odrobin dumna z tego powodu.

- Nie, to ca kiem idiotyczne - powiedzia a. - Znam przecie Willy'ego, by moim bliskim przyjacielem przez kilka miesi cy...
- Tak, to rzeczywi cie dziwne - przyzna Robin sucho.
Czerwcowa noc k ad a si nad nimi, agodna i mi a. Mg a rzed a i powoli znika a. piewaj cy drozd trajkota do nieznanego s uchacza, od czasu do

czasu s ycha by- o szybkie opotanie skrzyde nocnych ptaków, przelatu-j cych w pobli u. Johanna powoli si odpr

a, dr enie cia a ust powa o.

Zaczyna a niemal odczuwa , e co j

czy z tym zamkni tym w sobie cz owiekiem siedz cym naprzeciwko.

- Jest jeszcze wiele innych zastanawiaj cych rzeczy - odezwa a si zamy lona. - Na przyk ad pióro, które Per znalaz pod moim oknem. Ciekawe,

czy to naprawd Willy zagl da wtedy do pokoju i je zgubi ? I to dziw-ne przeszukiwanie mojego mieszkania. Nie rozumiem, dlaczego Willy przygl da
si tak uwa nie moim sto-pom, kiedy przyjecha z Mette. Lub mo e sanda om. Chcia , eby my poszli si wyk pa , a wtedy musia a-bym je zdj

...

Niedawno przy apa am Mette, jak cho-dzi a na czworakach po sypialni z moimi sanda ami w r ku. - A teraz Willy próbowa przekona mnie, bym je
zostawi a w domu... Robin, czy co z tego rozumiesz?

- Hm, to mo e wyja nia , dlaczego chcia si pod - kra

do ciebie niezauwa ony. By mo e zamierza ci og uszy i zabra te buty?

Spogl dali w milczeniu na sanda y Johanny. Dziewczy-na zdj a je z nóg i usiad a obok Robina. Odruchowo odsun si troch dale;. Uda a, e tego

nie dostrzeg a.

- Czy widzisz w nich co niezwyk ego? - spyta a. - Mu-sz przyzna , e by y drogie, chocia mo e nie atwo to te-raz zauwa

, ale na co mog by

potrzebne Willy'emu?

Robin wzi jeden sanda . Ogl da go dok adnie, okr ca i obraca na wszystkie strony. Potem odda go Johannie. Przypadkiem dotkn a jego r ki, a

on cofn j gwa townie.

Po krótkiej chwili, kiedy zak ada a buty, rzuci ochry-p ym g osem:
- Co ty widzisz w takim typie jak Willy? e te mu-sia

si zakocha w kim takim jak on!

Wzruszy a ramionami.
- Có , zawsze mia am dziwn sk onno

do zakochi-wania si w nieodpowiednich m

czyznach. W

nie. To brzmi tak, jakbym nic innego nie robi a,

tylko my- la a o flirtach. Tak czy owak, mam dwadzie cia cztery lata i kilka nieszcz

liwych mi

ci za sob . Za ka dym razem trafia am na m

czyzn,

których mi by o al. Nie potrafili niczego osi gn

. To mo e pewnego rodzaju egoizm lub zarozumialstwo z mojej strony, lecz faktem jest, e mam

abo

do opuszczonych, niezrozumia-nych i pozostaj cych na uboczu. Kiedy spotyka am ta-kiego m

czyzn , próbowa am doda mu pewno ci i

wiary w siebie, okazywa am mu na wszystkie sposo-by, jak go podziwiam i jakim darz go uczuciem.

Zamilk a troch zmieszana. Nigdy nie rozmawia a z nikim w ten sposób, chcia a jednak wyja ni Robino-wi, jak by o naprawd .
- Mów dalej - poprosi cicho.
- A rezultat by zawsze taki sam. Jego pewno

sie-bie ros a w najwy szym stopniu, stawa si zarozumia y, odchodzi i zaczyna adorowa inn

dziewczyn , o której przez ca y czas skrycie marzy . Ja nie mog am liczy nawet na „dzi kuj ”, przypuszczalnie taki ch o-pak nie zauwa

mojego

udzia u w swojej przemianie.

Zamilk a na moment, ale zaraz zacz a mówi dalej:
- Jednak te pora ki rani y tylko moj pró no

, cho-cia by y bolesne. Pozwala y mi jednocze nie my le , e ci gle czekam na „m

czyzn swego

ycia”. Wtedy w a- nie na horyzoncie pojawi si Willy i ca kowicie zmieni- am swoje dotychczasowe post powanie. Okazywa mi pewne

zainteresowanie, traktowa mnie chyba jak skrom-n , niewinn panienk ze wsi, a ja pomy la am: Mo e my-li am do tej pory wspó czucie z mi

ci , ale

teraz ten oto wspania y egzemplarz to naprawd m

czyzna dla mnie! Tak, i w ten sposób zasugerowa am sobie samej, a nawet uwierzy am, e jestem

zakochana w Willym. Ale w rze-czywisto ci nie by a to mi

, mo e tylko zauroczenie, które teraz zamieni o si w niech

.

Zapad a cisza. Robin z zaci to ci uderza patykiem w deski pod ogi. Potem powiedzia cicho:
- A wi c twoje zainteresowanie dla mnie to jedynie wspó czucie? Czy jest ci mnie al? Jestem jednym z tych s abych, którym tak atwo ulegasz, tak?
- Nie - odpar a Johanna. - To co zupe nie innego. Powiem ci dok adnie, co czuj . Lubi ci nie dlatego, e zas ugujesz na wspó czucie. Ale zrodzi o

si we mnie uczucie, którego nie potrafi nazwa i jakim nigdy je-szcze nikogo nie darzy am. Jest ca kiem nowe i na ra-zie tylko si go domy lam...
Ro nie jednak z ka

mi-nut , g bokie i prawdziwe... Einar prosi mnie, abym st d wyjecha a, z twojego powodu, i zamierzam to zro-bi . Jutro.

Z jego ust wydoby o si „nie”, które zabrzmia o jak j k. Odwróci si w jej stron , przez mgnienie oka jego twarz wyra

a bezradno

. Johanna

odetchn a g boko.

Robin wsta i przechyli si przez por cz.
- Wspaniale - rzuci twardo. - Nie lubi ci ! Jeste natr tna i nudna...
Lecz Johanny nie zmartwi y wcale te s owa, wiedzia- a, e kierowa je bardziej do siebie ni przeciw niej.
- Nie znosz ci , Johanno! - mówi dalej. Nie znosz ci za to, e wtargn

dzi do mego pokoju. Kiedy po - sz

, my la em..

Zamilk jakby w obawie, e g os mu si zaraz za amie. Po chwili odezwa si znowu, ale takim tonem, jak-by ka de wypowiadane s owo sprawia o mu

ból.

- Wyobra

em sobie, e ci gle tam jeste , lecz ja nie ode-pchn em ci , sta

bez s owa w mych ramionach, a wszy-stko by o prawdziwe i pi kne,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

nie tak, jak, w co g bo-ko wierz , mo e by mi dzy dwojgiem ludzi... I wtedy wst -pi o we mnie znowu to z o, które tylko czeka, ebym sta si

aby_ Zostaw mnie w spokoju, Johanno - szepn zrozpaczony. - Ja nie mog , nie dam rady... Czuj , jakbym by rozrywany na kawa ki. Uczucie, o

którym mówi

, to, które zaczyna si w tobie budzi , rodzi si tak e we mnie. Wyjed , Johanno, wyjed jak mo esz najpr dzej! Nie mam wyrzutów

sumienia, kiedy rani i odtr cam in-nych, ale ciebie nie chc skrzywdzi . Mimo to musz ! W przeciwnym razie zwyci

y z o.

- Co jest tym z em? - spyta a cicho Johanna.
Odwróci si w jej stron . Widzia a, jak w rozpaczy zaciska i prostuje palce.
- Nie wiem, Johanno. Wiem tylko, e ty je wyzwalasz, i próbuj ci za to nienawidzi , ale nie potrafi . Chc

w spokoju, boj si tego, co si we

mnie kryje, cho nie wiem, co to jest!

Ostro nie spyta a:
- Dlaczego nie pójdziesz do szpitala, Robinie? Tam na pewno uzyskasz pomoc.
- Nie! - zaprotestowa energicznie. - Czy nie rozu-miesz? Tam odkryj prawd . A ja boj si w

nie praw-dy. Mówi , e moi rodzice i rodze stwo

zostali zgnieceni przez spadaj cy samolot. Nie pami tam tego, ale czy my lisz, e nie zniós bym takiego wspomnienia? Nie, Johanno, prawda jest o
wiele gorsza i tkwi ukryta w mojej pod wiadomo ci!

Niemal wykrzycza ostatnie s owa. W jego oczach skie-rowanych w dziewczyn czai si ob d. Johanna nie by- a w stanie opanowa strachu.

aga a w duchu, eby si uspokoi . Tak bardzo pragn a mu pomóc. Nie chcia a jednak st d wyje

, lecz zosta przy nim i wspiera go. A

tymczasem stanowi a dla niego zagro enie...

- Rozumiem - szepn a. - B

trzyma si z dala od ciebie.

Odpr

si i wróci do swego dawnego, ch odnego „ja”.

- Dobrze. Im rzadziej b dziemy si widywali, tym le-piej.
Mimo e jego twarz ukry a si pod mask oboj tno ci, Johanna dostrzeg a pewn odmian w spojrzeniu i ru-chach Robina. Pod opalon skór

skroni, tu pod popielatoblond w osami, jeden z mi

ni drga nieprzerwanie.

- Boli ci teraz, Robin? - powiedzia a cicho, bardziej stwierdzaj c fakt, ni zadaj c pytanie.
- Tak, a co my lisz? - prawie rykn . - My lisz, e co-dziennie opowiadam o tym na okr

o? Mówi em o tym po raz pierwszy od wypadku! I to w

nie

tobie™ B

c z tob sam na sam. Pragn bym by z kamienia, ale nie jestem!

onie Robina zbiela y na por czy i Johanna zauwa-

a, jak na jego twarz wyst puje pot. Da aby wszyst-ko, by móc wzi

go teraz w ramiona,

przytuli i szep-ta koj ce s owa. Lecz to by oby chyba najgorsze, co mog aby zrobi .

Sta a tak zagubiona, patrz c, jak Robin cierpi, i na-gle us ysza a szczekanie psów, oznaczaj ce ratunek dla nich obojga.
- Nareszcie! - odetchn a.
Robin jakby si obudzi ze z ego snu i przetar twarz. Zawo

i odpowiedzia y mu jakie g osy. To Per i Einar.

- Znale li my Rumpetrolla! - krzykn Per w ich stron . - Ale nie uda o si nam go z apa . Schowa si w dziurze, któr sam zreszt wykopa em, i za

nic nie chce stamt d wyj

. Lecz co, do stu piorunów, robicie tam na górze?

Min a dobra chwila, zanim Johanna i Robin zdo ali wyt umaczy , e zostali zamkni ci w wie y. W ko cu cali i zdrowi znale li si z powrotem na
ziemi.
Psy powita y Johann uszcz

liwione i dziewczyna szczerze si wzruszy a, widz c, jak si ciesz . Podzi ko-wa a serdecznie Perowi i Einarowi.

Robin nie odezwa si s owem. Jego twarz by a równie nieprzenikniona i martwa jak przedtem.

- Czy daleko st d do tej dziury z Rumpetrollem? - spy-ta a.
- Nie, kilka minut drogi - odpar Einar. - To psom uda o si wytropi tego ma ego drania. Na szcz

cie jest tam nale

cy do Pera „sprz t do

wydobywania z ota”, wi c b dziemy mogli zej

do do u. Twoi przyjaciele stoj na stra y i pilnuj , eby lis znowu nie uciek .

Johanna drgn a, s ysz c ironi w okre leniu: „twoi przyjaciele”, lecz nic nie powiedzia a. Per i Einar co po-dejrzewali.
- Co si w

ciwie sta o, Johanno? - spyta Per. - Dla-czego tak nagle znikn

i w jaki sposób znale li cie si w tej wie y?

Westchn a, a nast pnie opowiedzia a ca histori , nie wspominaj c jednak o rozmowie z Robinem.
- Sanda y? - powtórzy Einar w zamy leniu. - To za-stanawiaj ce. Ale znajdziemy przyczyn tajemniczych zainteresowa Willy'ego. Mo e mu wcale

nie chodzi o twoje buty...

osy id cych odbija y si echem w t letni noc. Mg a opad a i powietrze znowu sta o si przejrzyste. W

ciwie nie by o ciemno, panowa pó mrok i

okolica wygl da a jak na niewyra nej czarno - bia ej fotografii. Wokó rozchodzi si ch odny zapach mchu i ziemi.

Robin zdawa si nie zauwa

obecno ci Johanny. Trzyma si raczej w pobli u kolegów, lecz raz, kiedy schodzi a ze ska y, poczu a nagle pod

swoim okciem jego d

. Podnios a wzrok i chcia a mu podzi kowa za pomoc, ale jego ju nie by o.

W oddali zobaczyli Willy'ego i Mette, siedz cych na kamieniach na szerokim wzniesieniu. Wygl dali do

po-nuro i kiedy Johanna podesz a bli ej,

zauwa

a bez tru-du, e Mette jest w pod ym humorze. U miechn a si do dawnej przyjació ki, lecz nie otrzyma a odpowiedzi.

Jama nie wydawa a si szczególnie du a, ale kiedy Per po wieci latark , Johanna zmieni a zdanie. Wykop mia oko o pi tnastu metrów g boko ci

Stosunkowo szeroki przy wej ciu, zw

si w dole, zamieniaj c si na ko cu w w sk szczelin . Przy tej w

nie szczelinie siedzia Rumpetroll Na

pró no go wabili. Jego oczy wieci y czer-wono w wietle latarki, przez chwil popatrzy w gór , lecz potem odwróci si , nie zwracaj c na ludzi uwagi.

- Je eli wyp oszysz stamt d nied wiedzia, nigdy ci te-go nie wybacz ! - zawo

Per gro nie. - Wy

, ty n dz-na kreaturo! eby tylko nie wszed do

tej w skiej szcze-liny, bo wtedy ju po nim!

- Musimy chyba zej

na dó i go wyci gn

- stwier-dzi a Johanna. - Ale jak?

- By em ju kiedy tam na dole - odpar Per. - O, tam jest wyst p, widzisz? Potem trzeba przedosta si przez „strumie

upkowy”, tam gdzie cieknie

woda, je-szcze troch zeskoczy , a reszta jest prosta.

Johanna spojrza a sceptycznie.
- To mo e by niebezpieczne. Zw aszcza na tych oblu-zowanych, g adkich upkach. W tym miejscu jest tak stromo...
- Tak - przyzna Einar po namy le. - Wygl da na to, e kiedy p yn t dy strumie . Czy to nie jest zbyt ry-zykowne, Per?
Per zlekcewa

ich obawy.

- To wcale nie takie gro ne, jak si wydaje. Widzisz chyba, e w samym rodku upkowego strumienia wy-staje du y kamie . Mo na na nim stan

.

Ale kto zej-dzie na dó ?

Potrzeba by o paru osób, by osaczy Rumpetrolla. Po-stanowiono, e zejd Einar, najbardziej zaprzyja niony z lisem, Johanna, która jest za zwierz

odpowiedzialna, oraz Per, znaj cy jam jak w asn kiesze . Ka de z nich przewi za o si lin w pasie, a Robin przymocowa drugi jej koniec do pnia
sosny rosn cej tu obok. Psy uwi -zano w pobli u, aby nie robi y zamieszania. Willy siedzia na kamieniu i celowa ze z

ci szyszkami w drzewo.

Czekaj c na swoj kolej, Johanna rozmawia a z Mette.
- Bardzo si denerwuj . Mam nadziej , e uda si nam wydosta lisa.
- To dziecinada! - odpar a Mette z przek sem. - a-zi po dziurach jak smarkacze! Nie my l sobie, e Wil-ly ma czas na co takiego!
- Czas? - zdumia a si Johanna. - A do czego mu si tak spieszy? My la am, e wzi urlop, tak w ka dym razie mówili cie!
- No tak, nie to mia am na my li - odpar a Mette speszona.
Wydawa a si troch niezadowolona z powodu bra-ku m skiej opieki. Willy siedzia daleko, a na Robina nie mog a liczy . Mette zauwa

a, e ten

dziwny ch o-pak spogl da ukradkiem na Johann , nie mia o i t sk-nie, i to j denerwowa o. Nie by a przyzwyczajona do tego, by pozostawa na
dalszym planie. Gdyby mia a cho najmniejsz szans , by wymanewrowa Johann , nie waha aby si ani sekundy, lecz ten niezno ny facet jest
absolutnie nieczu y, uzna a.

To by ca kiem idiotyczny pomys ze strony Willy'ego, eby jecha w lad za Johann . Po drodze jed-nak wyt umaczy , dlaczego tak zdecydowa . To

w grun-cie rzeczy bardzo podniecaj ce! Prawie jak na filmie. I niebezpieczne! Teraz sta a si uczestnikiem spisku i wspólniczk Willy'ego! Ale Johanna
jest taka niezno- na, za ka dym razem krzy uje im plany! Na nic nie zda o si wypuszczenie lisa ani te Willy nie mia mo -liwo ci pozostania sam na
sam z Johann . Prawda, mia , ale si nie uda o. Willy traci cierpliwo

, zacz o mu si spieszy . Za kilka godzin musi by z powrotem w mie- cie w

umówionym miejscu. A tymczasem siedz tu w rodku tego idiotycznego lasu i nie mog zdoby te-go, czego szukali!

Mette wbija a paznokcie w d onie, my

c o tym, e-by mie ju to wszystko za sob .

- Twoja kolej, Johanno - rzuci krótko Robin.
Dziewczyna chwyci a jego wyci gni

d

i zajrza- a w g b otworu.

- Ojej! - g ucho zabrzmia z do u g os Pera. - Czuj

askotanie w brzuchu! Tu nie ma si czego trzyma !

- Uwa aj na obsuwaj ce si kamienie, Johanno - us y-sza a g os Einara. Znajdowa si jeszcze ni ej ni Per. - Nie, Per, nie nadepnij na ten

obluzowany upek!

Johanna zacz a spuszcza si ostro nie coraz g biej. Najd

ej jak mog a trzyma a si r ki Robina, który o wietla jej latark drog . Po chwili

poczu a, jak uwol-ni sw d

.

- Id ostro nie - przestrzeg cicho.
Krok po kroku posuwa a si coraz dalej wzd

wy-st pu, jednocze nie szukaj c r koma oparcia. Nie zawsze mog a sta wyprostowana, niekiedy

musia a schyla si pod pó kami w skalnej cianie. Ca y czas za wszelk ce-n stara a si utrzyma równowag . Zarówno Einar, jak i Per byli ju prawie
na samym dole i Johanna s ysza a, jak wabi upartego Rumpetrolla.

- Musimy porusza si bardzo ostro nie - powiedzia Einar. - Je eli cho troch go przestraszymy, zniknie w szczelinie, a wtedy mo emy si z nim
po egna !
- Przestraszymy! - prychn Per. - Ten potwór nie przestraszy si nawet samego diab a! Je eli zniknie, zrobi to z czystej z

liwo ci. eby nas

rozdra ni . My li, e to zabawa!

Johanna dotar a do strumienia upków i zrobi a d u-gi, niepewny krok ponad nim, wyczu a tward ska w sa-mym rodku naniesionych kamieni i

odetchn a z ulg , kiedy na niej stan a. Nast pnie przedosta a si na drug stron . Po kilku krokach znalaz a si w dole obok Pera.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- No - szepn a. - Jak leci?
- Einar nawi za kontakt - odpar Per uroczy cie. - Wróg wydaje si by przyja nie nastawiony. Wywiesi bia flag , a negocjacje s w toku.
ROZDZIA
VI
W wietle latarki Johanna zobaczy a, jak udobruchany Rumpetroll podchodzi do Einara, machaj c ogonem. Ci-che skomlenie wiadczy o o tym, e

cieszy si z tych odwie-dzin. Lecz kiedy Einar powoli wyci gn r

, eby go schwyci , lis b yskawicznie czmychn na drug stron .

Einar zakl na g os.
- Otoczmy go! - rozkaza . - I pilnujcie, eby nie zszed jeszcze ni ej!
W gruncie rzeczy by o to do

wygórowane

danie, lecz Per i Johanna robili, co mogli.

- Chod tu, mój ma y przyjacielu - mówi Per przy-milnie. - Chod do wujka Pera, to dostaniesz co dobre-go. Pieczonego szczura lub co tylko

zechcesz! Kochany, mi y, liczny Rumpetrollu. No chod

e, ty n dzny, wy-rachowany, z

liwy potworze!

adnego skutku. Rumpetroll s ucha oboj tnie za-równo pró b, jak i gró b, li

c przedni

ap , lecz d u-gi monolog Pera przynajmniej odwróci uwag

lisa od tego, co robi Einar.

On za od ty u niespodziewanie chwyci zwierzaka za grzbiet. Rumpetroll wi si , w ciek y i zaskoczony. Zacz wierzga tylnymi apami i zrani

Einara w rami . In ynier krzykn z bólu, czuj c ostre pazury.

- Szybko, smycz!
- My la em, e ty j masz - odpar Per.
- O Bo e! - wybuchn Einar. - Zosta a na górze! Hej, Robin! - krzykn . - Przy lij tu Willy'ego ze smycz . A ty, Johanna, wyjd mu naprzeciw. Tylko

szybko, pro-sz . Nie utrzymam d ugo tej bestii. A wynie

go na r -kach na pewno si nie uda!

Johanna pospieszy a w gór wzd

skalnej ciany, Willy schodzi ju na dó . Wspina a si ku masie upków, gdzie czeka . Poniewa do du ego

kamienia po rodku mia a bli ej ni Willy, zrobi a du y krok w t stron .

Gdybym tak za

a inne buty! pomy la a. Te san-da y lizgaj si tylko i w ogóle nie mog utrzyma w nich stopy. S zreszt tak zniszczone, e ju

bardziej si nie da. Teraz to w

ciwie nie ma adnego znacze-nia, e Mette w

a je pierwsza...

W tym momencie Johanna znieruchomia a i wlepi a oczy w Willy'ego. Zapomnia a o tym! Mette przecie po yczy a raz te sanda y. Mia a je na sobie,

kiedy Wil-ly j do siebie zaprosi . Willy, jako sekretarz w minister-stwie, cz sto kontaktowa si z cudzoziemcami. I w a- nie tego wieczoru, kiedy spotka
si z Mette, szukano w jego mieszkaniu mikrofilmu, stanowi cego kopi wa nych dokumentów. Willy, który na moment zosta sam w sypialni, musia w
panice ukry gdzie mikro-film. W sanda ach Mette... Które, jak si potem okaza- o, nale

do mnie.

Wszystko to przemkn o przez g ow Johanny w ci -gu kilku sekund. U wiadomi a sobie, e wpatruje si w Willy'ego i wymawia na g os s owo
„mikrofilm”.
Oczy Willy'ego wyra

y w ciek

i desperacj . Trudno powiedzie , co w

ciwie zamierza zrobi . Mo- e chcia uciec z jamy, mo e chcia schwyci

Johann , w ka dym razie wykona nieostro ny ruch, straci rów-nowag i wpad w sam rodek strumienia upków.

- Ratunku!
Przera ona Johanna zobaczy a, jak kamienny stru-mie zaczyna si przesuwa . Dostrzeg a w spojrzeniu Willy'ego co na kszta t zdziwienia, a

potem ze lizn si w dó razem z mas skalnych od amków.

Per i Einar rzucili si w bok, eby unikn

lawiny, któ-ra spada a prosto na nich. Rumpetroll tymczasem kilkoma d ugimi susami wydosta si z jamy

na wolno

i uciek .

Willy krzycza przera liwie. Jego palce kurczy y si desperacko, szukaj c punktu zaczepienia, lecz go nie znalaz y. Ogromna si a bezlito nie ci ga a

nieszcz

ni-ka w dó ku zdradliwej szczelinie, niczym mrówk wy-sysan przez larw mrówkolwa.

Nieco wy ej rozpaczliwie walczy a o ycie Johanna. G uchy d wi k ponad jej g ow zapowiada katastrof . upki ze wistem wystrzeliwa y ze skalnej

ciany, a wiel-ki blok powy ej powoli zaczyna si wysuwa , obluzo-wany przez lawin spadaj cych kamieni.

Johanna podpar a r kami g az, eby go powstrzyma . Jednocze nie jedna jej noga zaczyna a si ze lizgiwa . Daremnie szuka a punktu oparcia.
- Robin! Robin! - zawo

a.

Us ysza a jego g os oszala y z przera enia:
- Trzymaj si , Johanno! Nie puszczaj!
Wtedy zrozumia a, e Robin wie, w jakiej sytuacji si znalaz a. Ale nie móg nic zrobi . Jeszcze nie. Najpierw musia ratowa Willy'ego.
Spojrza a w dó . Napi ta lina, któr Robin przytrzymy-wa Willy'ego, znika a w masie kamieni Per i Einar rozgrzebywali je jak op tani, mimo e drobne

upki spada y na nich gradem. Z góry dobiega przenikliwy krzyk Mette.

Johanna zrozpaczona podpar a barkiem kamienny blok. Czu a, e opuszczaj j si y. Einar spojrza w gó-r , na jego twarzy malowa si strach.
- Wytrzymaj, Johanno! Wytrzymaj!
- Nie mog ! Nie daj ju rady! - zawo

a.

- Musisz! - zabrzmia zrozpaczony g os Robina. Wci

ciska w d oniach lin Willy'ego, cho wymaga- o to nadludzkiej si y. Uda o mu si wykrzesa

z Met-te ryle rozs dku, e przytrzyma a mu latark , o wietla-j

jam . Huk spadaj cej lawiny by og uszaj cy.

- Mamy go, Robin! - zawo

Per. - Wida jego rami ! Johanno, na mi

bosk , wytrzymaj!

Traci a czucie w r kach.
- Robin, Robin, ju nie mog !
- Ju nie spada tak du o kamieni! - zawo

Einar. - Jo-hanno, najdro sza, musisz spróbowa !

- Ci gnij, Robin! - krzykn Per. Jego twarz by a mo-kra od potu, obaj z Einarem stali po kolana w masie upków i aden nie móg si z nich wydosta .
Robin poci gn za lin i powoli zacz o si ukazy-wa bezw adne cia o Willy'ego. Johanna przez moment widzia a jego blad , zakrwawion twarz

tu obok.

Tymczasem zacz o si rozja nia , a wi c min a ju pó noc. Mette od

a latark i zaj a si Willym. Nikt nie móg jej mie tego za z e, chocia to

oznacza o, e w g bi wykopu zrobi si ciemno.

Na pomoc! pomy la a wyczerpana Johanna. Kamien-ny blok napiera tak mocno, jakby by

ywym olbrzy-mem, który pragnie zmierzy z ni swe si y.

Ostre up-ki kaleczy y jej nogi. Czu a, e d

ej nie zdo a tak sta , a mimo to przed

a ten ból sekunda po sekundzie.

- Johanno! - us ysza a wo anie Robina. - Zaraz tam przyjd . Musz tylko uwolni najpierw Pera i Einara, bo kto wie, co kryje si za tym kamieniem,

który trzymasz...

Zacz a p aka ze zm czenia.
- Robin - szepn a.
Obok niej mign a inna twarz. Wyci gni to Einara. Nawet w tym pó mroku dostrzeg a, jak bardzo by wy-czerpany i zmartwiony.
- Gdybym tylko móg ci pomóc! - powiedzia .
Teraz dno dziury zosta o ca kiem zasypane kamienia-mi. Robin po raz trzeci napi mi

nie, tym razem mu-sia wspomóc go Einar, bo Per naprawd

sporo wa

. Sam Per równie pomaga , odpychaj c si i podpieraj c nogami o skaln

cian . Twarz mia blad i spocon .

- Ju idziemy do ciebie, Johanno! By

niezrównana!

Czeka a, eby pomogli jej wydosta si na gór , lecz zrozumia a, e to niemo liwe z powodu kamienia, który podtrzymywa a. Tylko gwa towne

szarpni cie za lin mog o odci gn

j w por , lecz wtedy uderzy aby o skaln

cian z tak si , e nie by oby co zbiera .

Per znikn w jasnym, wolnym wiecie. Zosta a sama w czelu ci.
Po co jeszcze to trzymam? pomy la a zm czona. Jak cudownie by oby móc uwolni si od tego potwornego bólu w plecach i przera liwego ko atania

serca. Jestem wyko czona, ju nie mog !

- Johanno!
To g os Robina, zabrzmia tu obok. Robin sta ucze-piony skalnej ciany po drugiej stronie lawiny. Jego prze-ra one oczy b aga y j , by wytrzyma a.

W s abym wie-tle dostrzeg a, e jego jasne w osy sklei y si na skroniach w ciemne pasma.

- Nigdy mnie nie dosi gniesz, Robin! Nie ma tu prze-cie na czym stan

! - mówi a, a zy sp ywa y jej po po-liczkach.

Na twarzy Robina malowa si upór.
- Tym razem nikt nie zostanie zgnieciony! Tym ra-zem nie pozwol nikomu umrze na moich oczach!
Chwil trwa o, zanim zrozumia a sens jego s ów.
- Johanno - podj powoli i z naciskiem. - Pos uchaj mnie teraz uwa nie! Tu mam twoj lin . Kiedy poczujesz, e si napina, natychmiast pu cisz

kamie . Spróbuj ci tu przeci gn

, tak eby nic ci si nie sta o.

- To si nie uda! - j kn a. - Jak tylko cofn jedn r -k , od razu wszystko runie. Patrz, Robin, kamie zno-wu zaczyna si obsuwa !
Trysn nowy strumie drobnych skalnych od am-ków i ziemi. Krzykn a w panice.
- Szybko, Johanno! Puszczaj!
Silnie szarpni ta lina omal nie przeci a jej na dwo-je. Johanna rzuci a si w stron Robina, przykrywaj c twarz r kami, by os oni j przed

uderzeniem o ska . Podczas gdy przez kilka straszliwych sekund szybowa- a w powietrzu, jam wype nia nieopisany grzmot. Dziewczyna czu a, ze
kto energicznie ci gnie j w gór . Znalaz a si w ramionach Robina, a pod stopami mia a skalny wyst p. Ch opak przygarn j mocno do siebie i
przytuli policzek do jej w osów.

- Johanno! Moje male stwo! - szepta .
Kiedy kamienna masa spada a obok, przycisn dziewczyn do ska y i os oni w asnym cia em. Johanna by a tak wyczerpana, e przytuli a z

wdzi czno ci g o-w do jego ramienia i zamkn a oczy. Stali w ten spo-sób nieruchomo, a zapad a cisza. Wtedy wreszcie Jo-hanna odwa

a si

rozejrze .
Masa skalnych upków zmieszanych z ziemi si ga a a do ich stóp. Zamiast g bokiej dziury pod nimi po-zosta tylko w ski prze wit i niewielki otwór

w skalnej cianie po przeciwnej stronie. Wej cie do jamy zosta o na wpó zasypane.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

W bladym wietle ukaza a si twarz Einara.
- Johanna? Robin? - zawo

cicho i niepewnie.

Dwoje stoj cych w dole popatrzy o na siebie w mil-czeniu. Pierwszy odezwa si Robin:
- Jeste my tutaj, Einar.
Johanna us
ysza a, jak Einar odetchn g boko. Po-tem rozleg si jego zniecierpliwiony g os:
- No to wychod cie pr dko, na Boga!
Johanna spróbowa a post pi krok, ale si zachwia- a. Robin podtrzyma j i pomóg przedosta si do Ei-nara, który niemal wyrwa mu j z r k.
- Johanna, kochana Johanna, my la em, e zgin

! Gdyby tylko wiedzia a, jak czuli my si tu na górze przez tych ostatnich kilka minut!

- Co z Willym? - spyta a.
- Nie najgorzej. Odzyska ju przytomno

. Ale oczy-wi cie musi go zbada lekarz. Ma mnóstwo obra

.

ROZDZIA VII
Jakie to dziwne uczucie, znale

si znowu na po-wierzchni! Letnia noc ja nia a nad horyzontem, a nad zie-mi k ad si ci

ko zapach trawy i

wrzosu. Nocne po-wietrze by o rze kie, agodne i zupe nie przejrzyste. Mg a ca kiem znikn a. Mette siedzia a obok Willy'ego i ka a.

- A niech mnie! - powiedzia z podziwem Per. - To by o pierwszorz dne, Johanno. Nie mówi c ju o tym, co zrobi Robin. Robin...
Zamilk . Willy uniós si z wysi kiem na okciu. Wszyscy patrzeli z przera eniem na Robina.
Ch opak oszo omiony przeciera oczy. Próbowa utrzyma równowag , ale opad na kolana, a potem twarz na ziemi . Jego palce rozdrapywa y

ziemi mi -dzy wrzosami, cia o napina o si w konwulsjach.

- No to sta o si - szepn Per.
Johanna czu a si potwornie bezradna.
Robin oddycha ci

ko, jak gdyby mia trudno ci z nabraniem powietrza.

- Trzeba mu pomóc! - rzuci szybko Einar i ukl

obok Robina.

- Ale jak? - spyta a Mette.
Einar spojrza na ni zirytowany i rzek cicho do Pera:
- Zabierz tych dwoje do domu, nie potrzebujemy ich tutaj. Musisz troch pomóc Willy'emu, ale nie jest Z nim a tak le, by nie zdo

przej

tych

paru metrów. A potem pojed po lekarza. Pospiesz si ! We ze sob psy! Johanna i ja zostaniemy przy Robinie.

Per waha si przez chwil , jakby wola zosta , lecz w ko cu skin g ow i wszyscy troje ruszyli ku cie -ce. Wkrótce znikn li w ród drzew.
- Niech mi Bóg wybaczy to, co zamierzam zrobi ! - rzek Einar. - Je eli si nie uda, Robin nigdy mi tego nie daruje!
Pochyli si i po

r

na ramieniu Robina.

- Robin! Robin, s yszysz mnie? By o tak samo, praw-da? Tak jak wtedy? Ci, których najbardziej kocha

, zostali zgnieceni zwa ami gruzu.

Cia o Robina napi o si jeszcze bardziej. Pokr ci przecz co g ow .
- Tak, Robin. Pami tasz to, prawda?
- Przesta ! - zawo

Robin zrozpaczony. - Nie mo-g ! Nie znios tego!

Einar mówi szybko:
- Pomy l, Robin. Masz to przed oczami, czy nie? Swoich rodziców. Stó . Rodze stwo...
Nie, nie, Einar, to zbyt okrutne! protestowa a w duchu Johanna. S ysza a, jak Robin oddycha, p ytko i jakby z bólem. Nie mog a d

ej patrze na jego

cierpienie. Przy-sun a si blisko i spróbowa a go unie

. Chwyci j kur-czowo jak ton cy, a ona obj a go. Siedzia a teraz w bar-dzo niewygodnej

pozycji, z g ow Robina na swej piersi. Czu a, jak jego palce zaciskaj si na jej plecach i barkach.

- Robin! - mówi dalej Einar troch

agodniejszym tonem. - Poddaj si ! Musisz to z siebie wyrzuci . Po-my l, co si sta o! Uratowa

Johann . Ona

nie zosta- a zmia

ona. Dzi ki tobie.

- Nie! Nie! - krzycza Robin.
- Robin - podj znowu Einar. - Pami tasz to. Wiem, e to pami tasz. Co ci tak przera a? Có to takiego, czego nie chcesz pami ta ? Opowiedz mi

o tym!

Z gard a Robina wydoby si przejmuj cy krzyk, ca- e jego cia o zatrz

o si w ostatnim napadzie drgawek i nagle odpr

o w ramionach Johanny.

Palce zwolni y bolesny chwyt. G owa ze lizn a si i opad a bezw adnie.

- Co si sta o? - spyta a przestraszona.
- Straci przytomno

- odpar Einar blady na twa-rzy. - Mam w ka dym razie nadziej , e to tylko to.

Johanna u

a Robina ostro nie na ziemi. Mia przera liwie blad twarz, a usta lekko zsinia e. Po raz pierwszy ujrza a t twarz ca kiem bezbronn ...

Einar wsta i otar spocone czo o.
- Tak, pierwszy etap mamy za sob . Teraz wszystko w r kach Boga.
Johanna wsun a d

pod g ow Robina i przysun

a go do siebie, staraj c si cho troch ogrza jego ch odne cia o. Uwag dziewczyny przyku

miniaturowy las paproci tu obok, który wschodz ce s

ce powoli barwi o na jasnozielono. Jaki ptak wita nowy dzie szczebiotem, w dole przy

cie ce unosi si lekki welon porannej mg y. Zbli

si

wit. Johanna spojrza a na ze-garek. By a druga. Cudowny czerwiec!

Nagle Robin otworzy oczy i zacz mówi . Nie ty-le do nich, ile raczej do siebie, szybko, wysokim g osem, którego nie poznawali. Johanna spojrza a

na Einara.

- Mówi jak dziecko - rzek a zdziwiona.
Einar skin g ow .
- Wróci do tamtego zdarzenia. Pos uchajmy.
I tak us yszeli ca histori wypadku, który zdarzy si czterna cie lat temu. Ju sama wiadomo

o kata-strofie jest straszna, lecz teraz Johanna

zrozumia a, e najpotworniejsze s szczegó y. Zda a sobie spraw , e Robin chcia wyrzuci te wspomnienia z pami ci. Kie-dy opowiada , Einar i
Johanna u wiadamiali sobie stop-niowo, co w

ciwie by o powodem strachu Robina przed w asn s abo ci . Spojrzeli po sobie, przepe nie-ni

smutkiem i wspó czuciem.

W ko cu ten obco brzmi cy g os ucich i Robin ukry twarz w d oniach. Johanna si ba a. Co teraz b dzie? A je li on na zawsze pozostanie w wiecie

wspomnie i nie uda si nawi za z nim kontaktu? Lecz w nast p-nej minucie odetchn li z ulg . Robin spojrza na nich przytomnym, cho zm czonym i
pos pnym wzrokiem.

- Czy ju si lepiej czujesz? - spyta a agodnie Johanna.
Potrz sn g ow .
- Dlaczego to zrobi

, Einarze? Dlaczego obudzi

do ycia to z o? Dlaczego musz teraz z tym

?

- Jakie z o? - spyta Einar, chocia bardzo dobrze ro-zumia . Chcia jednak zmusi Robina, by zacz mówi .
- To, co zrobi em. Albo raczej, czego nie zrobi em. Mog em ich uratowa . Widzia em, jak belka spada a po-woli na stó i jak poci gn a za sob ca y

sufit. Mog em ich wyci gn

, ale tylko sta em nieruchomo bez s owa i patrzy em, jak umieraj .

- Mia

odci

drog - powiedzia Einar.

- Nie. Wtedy jeszcze nie.
- A wi c to poczucie winy dr czy o ci przez wszy-stkie lata - stwierdzi Einar, marszcz c brwi. - Czu

si winny i odpowiedzialny za ich mier .

Tego w

nie nie chcia

pami ta !

Robin skin g ow .
- I jak teraz b

z tak my

? Czy cz owiek mo- e wybaczy sobie kiedykolwiek co takiego?

Johanna uj a jego lodowate d onie w swoje r ce. Tak bardzo chcia a co powiedzie , ale nie mog a znale

odpowiednich s ów.

Lecz Einar by stanowczy:
- Robin! Pos uchaj mnie! Nie mo esz ju nic zrobi , eby uratowa swoj rodzin . Chcia

, ale nie mog

. Dozna

szoku. Czasem to si zdarza,

zrozum, wtedy cia- o nie chce s ucha woli Mózg nie jest w stanie przekazy-wa informacji. Sta

jak sparali owany, obezw adniony przez szok, faktem

jest, e nic nie zdo

oby ci wtedy ru-szy miejsca. I pami taj, mia

tylko dwana cie lat!

Robin spojrza niepewnie na przyjaciela. Potem skie-rowa oczy na Johann . Malowa o si w nich pytanie. Dziewczyna skin a g ow .
- Einar ma racj - potwierdzi a. - Naprawd nie mo-g

nic zrobi . Ale Robin, jeszcze ci nie podzi kowa am. Mo e to dla ciebie niewiele znaczy, ale

ocali

mi ycie.

Popatrzy jej prosto w oczy.
- Ty tak e mog

zgin

- powiedzia zamy lony. - A stare przys owie mówi, e za ycie, które si urato-wa o, bierze si odpowiedzialno

...

Wzi em na siebie wielki obowi zek, Johanno. I nie zaniedbam go. Ale naj-pierw... najpierw chcia bym si wyspa .

Ogarn o go takie zm czenie, i nie by w stanie po-wstrzyma opadaj cych powiek. Johanna przysun a si do niego blisko, by go troch ogrza ,

lecz sama szcz -ka a z bami. By a to w równym stopniu reakcja na sil-ny stres, jak i na ch ód porannego powietrza.

Napotka a spojrzenie Einara i oboje u miechn li si do siebie nawzajem, ciesz c si z odniesionego zwyci stwa.
Potem szeptem zacz a opowiada Einarowi o sanda- ach. Zdj a je z nóg. Einar obejrza je dok adnie i zna-laz w klejonej podeszwie w sk szpar ,

najwyra niej zrobion no em. Znajdowa si w niej kawa eczek kli-szy. Einar u

go starannie w swoim notesie.

Godzin pó niej, gdy Robin si obudzi , ruszyli w powrotn drog . Na skraju lasu spotkali Pera i leka-rza, którzy wyszli im naprzeciw. Lekarz

przeprowadzi z Robinem krótk rozmow , po której stwierdzi , e najgorsze ju min o. Teraz tylko potrzeba czasu, by ch opak odzyska równowag .
Wszystko wskazuje na to, e ca kowicie wyzdrowieje. To nawet dobrze, e wy-darzy si ten wypadek, przypominaj cy katastrof sprzed lat. Dzi ki
temu problem Robina mo e zosta rozwi zany bez ingerencji medycyny.

Lekarz powiedzia im równie , e da Willy'emu za-strzyk przeciwbólowy, po którym ranny zasn .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

W drodze do domu Johanna nie rozmawia a z Robi-nem, inni za to mówili wiele i poruszali tyle tematów. Na przyk ad, zastanawiali si , gdzie teraz

szuka lisa. Dyskutowali z takim o ywieniem, e Johannie nie uda- o si wtr ci ani jednego s owa.

Lecz kiedy mia a pokona ostatni odcinek drogi, zej

strom skarp , Robin stan w dole z wyci gni tymi ku niej r kami. W jego oczach wyczyta a

spokój i pewno

siebie. By mo e wstydzi si troch swej s abo ci tam na górze w lesie. Teraz jednak role si odwróci y, teraz on by tym silnym,

którego potrzebowa a.

miechn a si do Robina z wdzi czno ci i zesko-czy a w jego ramiona. I po raz pierwszy ujrza a u miech na jego twarzy. Ciep y, czu y u miech, o

którym kiedy marzy a. Przytrzyma j w u cisku troch d

ej ni to konieczne i teraz dopiero zwróci a uwag , jaki napraw-d by wysoki i silny.

Johanna, która kiedy mia a kom-pleksy z powodu swoich zbyt d ugich nóg, poczu a si taka krucha i drobna w jego ramionach. To nadzwyczaj
przyjemne uczucie. W gruncie rzeczy to cudowne wie-dzie , e jest kto , kto si o ni troszczy, o ni , która zawsze opiekowa a si innymi!

- Czy musz dzi wyje

? - szepn a.

Wyra nie si przestraszy .
- Teraz? Oszala

? W adnym razie!

- To wietnie! - odetchn a z ulg . - Tak dobrze si tu czuj .
Ruszyli razem dalej.
W domu panowa a cisza. Nagle Per z u miechem wskaza na schody.
Siedzia na nich Rumpetroll. S dz c po wyrazie jego pyszczka, zastanawia si chyba, gdzie tak d ugo podziewali si ludzie.
- Dwa k opoty mamy z g owy - mrukn Einar. - Te-raz pozostaje tylko ten trzeci. Nie mów na razie nic Willy'emu, Johanno! Zadzwoni do lensmana

od nas z domu.

Przytakn a. Doktor odjecha , nakazuj c przedtem Robinowi po

si do

ka. I Robin z najwi ksz niech ci ruszy razem z kolegami ku

barakowi przy ta-mie, która pozostawa a bez dozoru przez ca noc.

- Wróc tu za pi

minut - rzuci Per. - Musz tylko najpierw co za atwi .

Johanna zamkn a Rumpetrolla w zagrodzie i da a mu je

. Mette i Willy spali. Nast pnie zdj a sanda y i opad a na

ko, tak bardzo czu a si

zm czona. Na pewno b -dzie sporo zamieszania, kiedy przyjd po Willy'ego, przedtem trzeba wi c troch odpocz

i nabra si .

By a tak wyczerpana, e nie zauwa

a, co knuje jej by a przyjació ka. Tym razem zabrak o czujnego psa w pobli u, kiedy Mette po cichu zabra a

sanda y i wy-mkn a si z domu. Dopiero wtedy, gdy samochód z ha- asem wyje

z podwórza, Johanna si ockn a.

Boso wybieg a na schody, akurat by zobaczy , jak ni-ski sportowy wóz znika mi dzy drzewami.
W dole

szed Per, ale kiedy zauwa

, co si sta- o, zawróci i pobieg z powrotem w stron tamy. W kil-ka sekund pó niej Johanna ujrza a, jak

Einar wyprowa-dza wóz s

bowy. Pozostali stra nicy b yskawicznie wskoczyli do rodka, samochód pomkn pod gór i skr ci tu przed chat .

- Widzia em ich przez okno! - zawo

Einar. - Zd

em zadzwoni do lensmana i powiedzie mu, eby ich zatrzyma . Lecz na wszelki wypadek

pojedziemy za nimi. Pr dko, Johanno!

- Ale nie mog zostawi zwierz t samych...
- Wskakuj! - rzuci krótko Einar. Johanna wyl dowa- a na tylnym siedzeniu, niemal e w ramionach Robina, a za ni rado nie pod

y psy. Einar i

Per przynie li Rumpetrolla, a potem w rekordowym tempie pozamy-kali wszystkie okna i drzwi. Zacz a si szale cza jazda na dó w stron wsi. Robin
przegoni psy za siedzenia i teraz jecha y, opieraj c apy na ramionach Johanny. Rumpetroll biega jak oszala y po ca ym samochodzie, a w ko cu Per

apa go i przywi za na samym tyle.

Samochód p dzi po kr tej i wyboistej le nej drodze. Johann zarzuca o to w jedn , to w drug stron , a saluki czepia si jej mocno pazurami. Seter

wola najwy-ra niej podziwia widok z ty u i wymachiwa przy tym ywo ogonem mi dzy uszami Johanny i Robina. Robin si

mia . Tak, naprawd si

mia ! By to miech tak za-ra liwy, e Johanna musia a si

mia razem z nim.

- W

ciwie za czym tak gonimy? - spyta a. - Moje sanda y nie s przecie wiele warte. Ju nie s !

- Ja te si nad tym zastanawiam - odezwa si Per. - Mo e gonimy za przygod . W dodatku to takie przy-jemne uczucie mie prawo po swojej
stronie!
Johanna zamy li a si .
- Mo na mówi o Willym, co si komu ywnie po-doba, ale morderc w ka dym razie nie jest. Móg mnie zabi , kiedy u wiadomi sobie, e wiem,

gdzie schowa mikrofilm.

- Ciekaw jestem, jak zamierza si z tego wywin

- odezwa si Einar. - Nadal jest przekonany, e w san-dale znajduje si film. Ale co potem? Chce

zapewne przekaza go komu i liczy na zap at .

- Mo e planuje uciec za granic ? - zastanawia si g o- no Per.
- Ca kiem mo liwe. A mo e postanowi wszystkiego si wyprze .
Samochodem mocno zarzuci o na ostrym zakr cie i wszyscy ze lizn li si na jedn stron . Rumpetroll, który nagle poczu na sobie setera, zacz

nie protestowa .

Einar gwa townie zahamowa .
Przed sob ujrzeli barierk zagradzaj

drog , tutaj równie zako czy jazd wóz sportowy Willy'ego. Dale-ko w polu bieg on sam, cigany przez

lensmana i jego pomocnika. Per i Einar natychmiast w czyli si do po- cigu, Johanna tymczasem podesz a do wozu Willy'ego.

- Czy mo esz mi odda moje sanda y, Mette? - po-prosi a. - Jestem boso, jak widzisz.
Twarz Mette wyra

a ca skal z

ci, rozczarowa-nia i nienawi ci. Podnios a buty i cisn a je Johannie w twarz. Robin zamierzy si , wygl da o na

to, e zaraz uderzy Mette, lecz si opanowa . Podszed do Johanny, której z nosa zacz a ciekn

krew.

W polu szczekaj cym rado nie psom uda o si obe-zw adni pomocnika lensmana...

Johanna i Robin ruszyli w stron pla y i usiedli na tra-wie. Widok na jezioro o zachodzie s

ca by cudowny - niezm cona tafla wody uspokaja a i

sk ania a do marze .

Johanna czeka a. Czu a, jak pod bluzk jej serce bije szybko i niespokojnie. Szuka a gor czkowo tematu do rozmowy, lecz nic nie przychodzi o jej do

owy. Ro-bin g boko wci gn powietrze.

- Johanno - zacz niepewnie. - Boj si . Jestem zu-pe nie bezradny.
Uda o si jej u miechn

.

- Dlaczego?
Pot wyst pi mu na czo o.
- Nigdy przedtem nie o wiadcza em si

adnej dziewczynie. Nie wiem, jak o tym mówi ...

- Wszyscy chyba znale li si kiedy w takiej sytuacji - powiedzia a cicho.
- Tak, oczywi cie. Ale to mi niczego nie u atwia... Chcesz, eby my poszli do domu? - rzek po piesznie z nadziej , e uda si odwlec ten trudny
moment.
- Nie - zaprotestowa a mo e troch za szybko.
Wygl da , jakby by z y na samego siebie.
- Czy mog ci o co prosi ? - szepn . - Chcia bym pozna za pomoc dotyku palców rysy twojej twarzy. Chcia bym ca owa ci powoli, d ugo i

ostro nie, eby ci nie przestraszy , i chcia bym ci powiedzie to, cze-go nie powiedzia em nikomu przez te wszystkie lata, kiedy

em w mym

samotnym wiecie. Mam tak wie-le do ofiarowania, Johanno. Obawiam si , e to dla cie-bie zbyt wiele.

- Nie s dz - u miechn a si . - Nie s dz , by mo na otrzyma zbyt wiele mi

ci i ciep a. Poza tym nie zamie-rzam tylko bra , ja tak e pragn ci co

darowa . Ale czy nie mo esz po prostu zacz

? Reszta przyjdzie sama.

I nagle Robin zrozumia , e nie tylko on si ba . W nie- mia ym spojrzeniu Johanny wyczyta gorzkie pora ki, których dozna a wcze niej, kiedy to ona

dawa a z siebie wszystko, nie otrzymuj c w zamian nic oprócz pogardy. Poj , jakie to odcisn o na niej pi tno i dlaczego boi si teraz zaufa drugiemu

cz owiekowi.
Z wielk czu

ci obj j ramieniem i przytuli . Po-ca unek nie by mo e tak delikatny i niewinny, jak Ro-bin zamierza , lecz promieniej ce oczy

Johanny mówi- y, e bardzo spodoba a si jej ta pierwsza próba...

MARGIT SANDEMO

UPIORA

ROZDZIA I
Jaki g os krzykn Jenny co do ucha. Wi kszo

s ów porwa wiatr i poniós w morze, lecz przy odrobi-nie wysi ku uda o si dziewczynie zrozumie :

- Tam mamy D

Upiora, panienko! Nieco dalej le- y Vestvar!

Jenny wyt

a wzrok, by w ciemno ci i we mgle zo-baczy l d. Statek eglugi przybrze nej podskakiwa i hu ta si na wzburzonych falach.

Dziewczyna mia a uczucie, jakby znajdowa a si w upinie orzecha, która lada chwila mo e si roztrzaska . Przed sob dostrzega a ledwie widoczne

wiat o latarni morskiej i spienione ba -wany rozbijaj ce si o niewidoczne ska y.

Upiora. Ile razy spotka a t nazw w listach brata! Tu w

nie, na szczycie skalistego wzgórza, wznosi a si najbardziej na zachód wysuni ta

stacja me-teorologiczna, w której pracowa Paul. Poni ej znajdo-wa a si niewielka osada rybacka, Vestvar.

Okr

yli budz cy groz cypel, który Jenny bardziej przeczuwa a ni widzia a, i nagle oczom p yn cych uka-za o si niewielkie skupisko bladych

wiate ek. Syrena na statku odezwa a si chrapliwie kilka razy.

- Dlaczego tr bicie? - zawo

a dziewczyna do mary-narza, usi uj c przekrzycze nawa nic .

- Vestvar nie ma portu dla tak du ych statków. Przy-wo ujemy mniejsz jednostk , by wysz a nam naprzeciw.
Jenny zadr

a ze strachu.

- Tu na morze?

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- Tak - odpar spokojnie, jak gdyby przesiadka z po-k adu wi kszego statku na mniejszy w czasie burzy by- a czym ca kiem zwyczajnym. - Chyba e

mamy sztorm, wtedy to niemo liwe - mówi dalej. - Dzi jed-nak nie powinno by

adnych trudno ci.

Ach, tak, a wi c to jeszcze nie sztorm! No dobrze, jej to w ka dym razie wystarczy, by mi

nie brzucha kur-czy y si na sam my l o zimnych,

ar ocznych falach.

Paul, prosi a. Wybacz, ale to mi si nie uda! Gardz sob za tchórzostwo, ale wiesz, jak bardzo si boj mo-rza. Wiesz, ile mnie kosztowa o samo

wej cie na pok ad! Gdybym wiedzia a, e tam jeste , wszystko by oby o wiele prostsze. Dlaczego musia

umrze , Paul? Mia- am tylko jednego brata i

nie jego straci am! Je eli mnie teraz s yszysz, pomó mi by siln i dzieln . Mu-sz zdoby si na odwag . Poniewa w ród twoich tu-tejszych

przyjació , o których tak ciep o i pi knie pisa-

, znajd twojego morderc !

Jenny wiedzia a, e jej brat zosta zamordowany. Po-licja jej nie wierzy a, nikt jej nie wierzy , ale ona wiedzia- a! Oficjalnie przyby a do Vestvar, eby

zabra rzeczy brata, ale prawdziwy powód by ca kiem inny. Chocia w tym momencie, kiedy jej najgorszy wróg, morze, osa-cza j jak ogromny potwór
i tylko czeka , a eby zdusi sw zimn , mokr

ap , czu a wielki, parali uj cy strach. Dlaczego si nie wycofa ? Paul przecie nie yje, aden akt

zemsty nie mo e go przywróci .

Ale samotno

? My li, które nigdy nie dadz jej spo-koju... Dlaczego ten otwarty, ufny Paul zosta brutalnie zamordowany? Nie, Jenny musi

dowiedzie si prawdy. Musi pozna owych przyjació , którzy tak okrutnie go zdradzili.

Mo e jestem za m oda, my la a. Nie jestem wystar-czaj co sprytna, nie potrafi udawa . Natychmiast przejrz mnie na wskro . To zadanie nie dla

mnie. Ale kto inny móg by si go podj

? Kogo, poza mn , ob-chodzi, w jaki sposób i dlaczego umar Paul?

CZYZNA BEZ TWARZY

Statek eglugi przybrze nej zmniejszy pr dko

, a wreszcie niemal zupe nie si zatrzyma . Jenny zabra a swój baga , wysz a na pok ad i czeka a.

Nie poradz sobie z tym, my la a w panice i wpatry-wa a si w dó , w czarn , spienion wod .
W ciemno ci da si s ysze krzyk i ma a, okropnie ma a ód pojawi a si przy burcie statku, cumuj c przy platformie trapu. Marynarz pomóg Jenny

zej

na ko- ysz cy si trap, który robi wszystko, by strz sn

z sie-bie dziewczyn . Po chwili Jenny stan a na chybotliwej platformie.

Serce bi o jej jak oszala e. Fale wyci ga y si ku niej w gór niczym po

dliwe palce, wysy

y kaskady wod-nego py u na jej peleryn i igra y

bezlito nie z male

odzi u stóp trapu. Baga spocz ju bezpiecznie, a po-tem para ramion wysun a si po dziewczyn , kurczo-wo trzymaj

si

barierki.
- Jenny? Jestem Nicolas Brand. Chod , zanim przyj-dzie nast pna fala!
Nick! Kolega Paula z pokoju i najlepszy przyjaciel! Na moment Jenny zapomnia a o strachu i wszelkich podejrzeniach i pochyli a si ku cz owiekowi,

któremu Paul tak bezwarunkowo ufa . Kiedy znowu przypo-mnia a sobie o rycz cym morzu i sprawie, w której tu przyby a, by o ju za pó no. Silne r ce
Nicolasa Bran-da unios y j ponad rozwart gardziel do male kiej ódki - zabawki i posadzi y na awce z ty u.

Jenny tak mocno ciska a kraw

awki, e zbiela y jej kostki d oni. Ogarn j potworny l k, kiedy znala-z a si tak blisko powierzchni kipi cego

morza. Nick usiad przy jednej parze wiose , marynarz si gn po drug i kiedy powios owali w stron

wiate na l dzie, dziewczyna odprowadza a

wzrokiem statek, który sta-wa si coraz mniejszy i mniejszy.

Fale wznosi y si i uderza y o burt

odzi. Jenny przygl da a si wios uj cym m

czyznom, widzia a jed-nak tylko kontury sylwetek w sztormiakach.

By o zbyt ciemno, by rozró ni rysy twarzy, Nick Brand sprawia w ka dym razie wra enie silnego.

Aby odegna strach, Jenny próbowa a przypomnie sobie, jak Paul opisywa Nicka w li cie sprzed miesi -ca. List dotyczy zreszt w wi kszo ci

Helene, wielkiej mi

ci Paula:

Powinna pozna Helene. Wiem, e by j polubi o. Jeste my w niej zakochani, wszyscy naraz: Roger, Nick, Christoffer i ja. Ale wiesz co, Jenny,

wydaje mi si , e ona jednak woli mnie! Nie mog tego poj

, poniewa Nick jest du o przystojniejszy i bardziej atrakcyjny. Poza tym to wspania y

cz owiek, Roger z kolei jest przecie znanym sportowcem. Ona tymczasem wybie-ra mnie! Takie chorowite nic! Nie rozumiem, jak mo-g em mie tyle
szcz

cia. Wiem, e inni ch opcy s za-zdro ni. Jeden z nich, nie chc mówi który, grozi , e zabije mnie z powodu Helene, ale oczywi cie nie ma

takiego zamiaru. Chocia Helene warta jest, by o ni wal-czy . Jest fantastyczna! Jak marzenie. Musisz j kiedy pozna .

Paul rozpisywa si przede wszystkim o nadzwyczaj-nej Helene, ale Jenny dowiedzia a si te troch o Nicku Brandzie. Mia wi c podobno lepiej si

prezen-towa ni jej brat (Paul by typem marzyciela o delikat-nych rysach) i tak e zakocha w owej Helenie, która pracowa a w biurze stacji
meteorologicznej w Vestvar.

Nagle przez ódk przela a si ogromna fala, która do suchej nitki przemoczy a Jenny, przywo uj c j do rzeczywisto ci. Dziewczyna a j kn a z

przera enia, z trudem apa a powietrze.

- Za tob le y czerpak - powiedzia Nick.
Jenny widzia a, e ód zanurzy a si znacznie g -biej. Powierzchnia morza znajdowa a si przera aj co blisko, burty nie stanowi y ju os ony przed

atakami rozszala ego ywio u. Kiedy dziewczyna zobaczy a, e jej jasna walizka p ywa tam i z powrotem, uderzaj c g ucho o ruf

odzi, ockn a si z

os upienia. Najpraw-dziwsza w ciek

na przelewaj ce si ba wany i nie-pogod sprawi a, e pu ci a jedn r

kraw

awki, eby wy owi czerpak,

i zacz a wylewa wod jak op -tana. Nie unosz c g owy, pracowa a zaciekle, i chocia rezultat jej wysi ków nie by mo e zbyt imponuj cy, to w ka dym
razie wody w odzi ju nie przybywa o.

Wreszcie Jenny zauwa

a, e odzi nie ko ysze ju tak bardzo, a ryk morza staje si coraz bardziej przy-t umiony. Pojawi y si natomiast inne

wi ki - inten-sywne skrzypienie i stukanie - które sygnalizowa y, e nareszcie dobili do portu. Jenny usiad a i otar a s one krople z twarzy.

czy ni z

yli wios a i przycumowali przy os o-ni tej cz

ci nabrze a. Nick wyskoczy na l d i poda r

dziewczynie. Jenny chwyci a si jej jak

ton cy brzytwy, nie mia a jednak si y wyj

. By a zupe nie wy-czerpana. Nick musia podtrzymywa j przez chwil , nim zdo

a stan

.

- Oto dziewczyna, która potrafi wylewa wod ! - powiedzia z u miechem, który raczej czu a, ni widzia a, bo jego twarz wci

znajdowa a si w

cieniu zydwestki. - Ale mog

to robi z wi kszym spokojem.

- Nienawidz morza - sykn a Jenny w stron ocie-kaj cego wod sztormiaka. - Po prostu mnie przera a. Ale w pewnej chwili rozz

ci am si . I to

pomog o.
- Ba si czego , a mimo to przeciwstawi si temu, to dla mnie prawdziwa odwaga - rzek z uznaniem. - Po-dziwiam ci , bo wiem, sk d wzi si u

ciebie ten strach przed morzem. Je eli mo esz ju i

, to ci odprowadz . Nie ma tu hotelu, ale wynaj em ci prywatny pokój. To niedaleko st d.

Ruszyli pod gór , a wiatr wia im w plecy. Jenny czu- a, e przemarz a na ko

, w kaloszach jej chlupota o. Ca a zawarto

walizki z pewno ci

przemok a. Ale dziewczyna cieszy a si , e przynajmniej jest na l dzie. To cudowne poczu znowu pod nogami ziemi , twar-dy, pewny grunt.

Nick zatrzyma si przed jednym z domów przy dro-dze i otworzy furtk . Zawo

w stron okna:

- Kitty! Przyjecha a siostra Paula! Jest ca kiem prze-mokni ta!
- Id - odpowiedzia jasny, dziewcz cy g os.
- Musz ci po egna - rzuci po piesznie Nick. - Po-winienem jeszcze wst pi do stacji i odczyta pomiary. Tu u Kitty b dzie ci dobrze. Jest

specjalistk w zajmo-waniu si potrzebuj cymi. Przyjd jutro do stacji, je li znajdziesz troch czasu. Mam dy ur ca e przedpo u-dnie, sam nie mog
wi c, niestety, do was zej

. Dobrej nocy, do zobaczenia jutro!

I „m

czyzna bez twarzy” znikn w ciemno ci, z której si wy oni . Gdyby Jenny spotka a go w bia y dzie , nie rozpozna aby go.

KITTY
Kitty, pomy la a Jenny. Znam ju to imi . Znalaz am je w li cie Paula. Lecz w jakim kontek cie?
Drzwi otworzy y si i na Jenny pad strumie ciep e-go wiat a.
- Wejd - powiedzia nie mia y g os. - Mamy i taty nie ma w domu, ale przygotowa am twój pokój. Stra-sznie przemok

! Zrobi ci co gor cego do

jedzenia.
Kim jest Kitty? Jenny szuka a w pami ci. Przed ni sta- a jasnow osa dziewczyna, z pokrywaj cymi si rumie -cem policzkami i nie mia ym

spojrzeniem. Mog a mie oko o osiemnastu lat. Obdarzy a Jenny agodnym, troch niepewnym u miechem i pomog a jej zdj

peleryn .

Jenny roze mia a si nieco zak opotana.
- Obawiam si , e nie mam si nawet w co przebra .
- Zaraz co na to poradzimy - zapewni a po piesznie Kitty. - Ale mocno wia o dzi wieczorem! Nick nawet si ba , e statek nie b dzie móg si tu

zatrzyma , ale jak widz , wszystko posz o dobrze.

- Tak, posz o dobrze - przytakn a Jenny z lekk de-speracj w g osie, próbuj c zdj

klej ce si do cia a ubranie. - Patrz - doda a i poci gn a za

spodnie nad kolanami. - Czy widzia

ju kiedy co takiego?

Pó godziny pó niej Jenny siedzia a w

ku w przy-tulnym pokoiku na poddaszu, ubrana w ciep koszul nocn Kitty. Na kolanach trzyma a tac z

fili ank go-r cego bulionu i chrupi cymi grzankami. Poza tym, e nadal szcz ka a z bami, czu a si wspaniale. Wokó pie-ca w k cie wisia y jej rzeczy.
Kitty wyciera a r cznikiem ci

kie od s onej wody, mahoniowobr zowe w osy Jen-ny. Rozmawia y o Paulu.

- Chyba nigdy nie by am tak zrozpaczona jak w dniu, kiedy umar Paul - wyzna a Kitty. - Nale

do ludzi, jakich rzadko si spotyka, mia fantastyczn

zdolno

odgadywania cudzych uczu . Wierz mi, z Nickiem -czy a go wyj tkowa przyja

! Dope niali si nawzajem. Paul by raczej s aby i chwiejny,

Nick natomiast silny i energiczny. Paul traktowa Nicka jak starszego brata.

- Na wiadomo

o chorobie dozna prawdziwego szoku - powiedzia a ze smutkiem Jenny. - Chocia cu-krzyca nie jest w

ciwie chorob , raczej

wad funkcjo-nowania organizmu.

- Tak. Ale Paul bardzo si za ama , kiedy si dowie-dzia ! Tak strasznie ba si przecie zastrzyków.
- To prawda, zawsze panicznie si ich ba - potwier-dzi a Jenny. - I nagle musia bra a dwa dziennie. Z te-go, co pisa , wynika o jednak, e zastrzyki

stadium przej ciowym. Pó niej mia za ywa tabletki, prawda?

Ile w

ciwie Kitty wiedzia a o Paulu? Sprawia a wra- enie dobrze poinformowanej.

- Tak, w

nie - potwierdzi a Kitty. - To go podtrzy-mywa o na duchu. Poniewa nie mia odwagi sam sobie wstrzykiwa insuliny, robili my to wszyscy

po kolei. I za ka dym razem siedzia mocno spi ty. Odwraca twarz, ba si nawet spojrze . Mówi , e wola by raczej umrze , ni wbi sobie ig .

„Robili my to wszyscy po kolei...” Czyli kto? zasta-nawia a si Jenny. Wiedzia a, e Nick pomaga Paulowi najwi cej, mieszkali przecie w jednym

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

pokoju. Przy-puszcza a, e dwaj pozostali meteorolodzy, Roger i Christoffer, równie podawali mu lek. Jak by o z Helene, nie wiedzia a. Lecz by tu

jeszcze kto , kto uwa

si za przyjaciela Paula.

Kiedy Kitty odstawia a tac , Jenny dok adnie si jej przyjrza a. Ca kiem mi a, mo e nieco pospolita, lecz z ciep ym wyrazem oczu, budz cym

sympati . Wyda-wa a si prost wiejsk dziewczyn , ale jej j zyk i spo-sób bycia pozwala y si domy la , e otrzyma a staran-ne wychowanie i

wykszta cenie.
- Masz tyle pi
knych rzeczy - westchn a Kitty z podzi-wem, patrz c na rozwieszone wokó pieca ubrania swego go cia. - To musi by cudowne mie

tyle pieni dzy, by nie prze ywa bezsennych nocy z powodu ich braku. My tu-taj nieustannie si martwimy, jak zwi za koniec z ko -cem. To niszczy
ca rado

ycia. A szkoda, bo pieni dze powinny by ma o istotne.

- Naprawd nie wiem, co to znaczy by niezale nym finansowo - zapewni a Jenny z nik ym u miechem. - Za-wsze do wiadcza am czego wr cz

przeciwnego. Mimo to uwa am, e w yciu jest wiele wi kszych zmartwie .

- Na przyk ad jakie? - spyta a Kitty.
- Na przyk ad samotno

- odrzek a Jenny. - Paul i ja wcze nie stracili my rodziców w wypadku aglow-ca, potem mieli my tylko siebie. Naturalnie

poza ciot-kami i opiekunkami. A teraz nie ma równie Paula...

Wiatr ciska kroplami deszczu o szyby i wy za w

em domu. Wrze niowa ciemno

pe ni a stra na dwo-rze i zagl da a do pokoju przez okno.

Jako to b dzie, dopóki jest Kitty, pomy la a Jenny, ale kiedy ona wyj-dzie... Wtedy znowu zostan sama w tym obcym wie-cie sk adaj cym si z
wiatru, kamieni i wody. I wtedy powróc my li...

Na moment zapad o milczenie, które przerwa a Kitty:
- Musisz znale

kogo , kogo mog aby pokocha , Jenny.

Jenny u miechn a si gorzko.
- To si nie uda. Boj si , wci

si boj , rozumiesz? Boj si morza, ciemno ci, du ych zwierz t, ruchu ulicznego i duchów, boj si zakocha , by

potem nie cierpie po stracie ukochanej osoby!

- Paul te si ba - powiedzia a Kitty zamy lona. - Cho-cia nie w taki sam sposób. By bardziej ufny wobec lu-dzi. Najbardziej ba si

mierci.

Tak, pomy la a Jenny. Mo e mia przeczucie, e nie zd

y si zestarze .

Kitty mówi a dalej:
- Bardzo si ba b belków powietrza w strzykawce. Sprawdza j wielokrotnie, zanim pozwoli któremu z nas zrobi zastrzyk.
- Wiem, pisa o tym. To przygn biaj ce, e podczas gdy on podejmowa te wszystkie rodki ostro no ci, mier zaskoczy a go z zupe nie innej
strony.
Kitty wpatrywa a si w ciemno

za oknem.

- Tak, to by szok dla nas wszystkich. Kto móg przy-puszcza , e mia s abe serce?
Nie mia , pomy la a Jenny. Paul mia zdrowe serce. I dlatego musz si dowiedzie , dlaczego naprawd umar .
Kiedy tylko Kitty wysz a, Jenny wyj a listy od Paula. Chcia a poszuka w nich imienia tej dziewczyny.
Najstarszy list zosta napisany siedem miesi cy te-mu, kiedy Paul podj prac na stacji. Jeden z fragmen-tów brzmia :
Znalaz em tutaj mi ych kolegów. Nasz szef, który jest niewiele starszy ode mnie - jeszcze nie sko czy trzydziestki - nazywa si Nicolas Brand i z nim

dzieli po-kój. Sprawia wra enie bardzo sympatycznego. Nast pnie jest tu Roger Harvin. Z pewno ci widzia

jego nazwi-sko w gazetach. Mistrz

w dziesi cioboju i zdobywca wie-lu rekordów w ró nych dyscyplinach sportu. Zbudowa sobie w asne boisko treningowe, tu w ród nagich ska , strasznie
si z

ci, e oddelegowano go tak daleko od ca- ej s awy i zaszczytów. Za to cz sto dostaje urlop, eby móg je dzi po wiecie i bra udzia w

zawodach. Pracu-je tu tak e Christoffer. Jest w tym cz owieku co dziwne-go, w

ciwie nie wiem, co o nim my le . Mo e nied ugo dowiem si o nim

czego wi cej...

W kolejnych listach Paul szczegó owo opisywa , jak on i jego koledzy sp dzaj czas w ród odleg ych szkierów, wiele miejsca po wi ca Nickowi, lecz

najcz

ciej pojawia- o si imi Helene. Wygl da na to, e Paul zupe nie postra-da zmys y z jej powodu. Superlatywy sypa y si gradem.

Wzmianka o Christofferze brzmia a tak:
Jest troch dziwakiem. Prawdopodobnie przyjecha tu, eby uciec od ludzi. Nie przyznaje si do tego wprost, ale wiesz, kiedy czterech m

czyzn

mieszka ra-zem w takiej izolacji jak my, to nietrudno odgadywa cudze my li, kryj ce si mi dzy s owami. W gruncie rze-czy bardzo go lubi , chocia
sprawia wra enie pozera...

O, jest! Wreszcie pojawi o si imi Kitty. Ale z tych paru zda Jenny dowiedzia a si niewiele:
Wybrali my si dzi

odzi na wycieczk do ptasiej kolonii na ska ach: Helene, Kitty, Roger i ja. Pogoda by- a przepi kna.

W innym li cie Paul pisa :
Kitty zgubi a w piasku swój portfel, w którym mia- a sto koron. Szukali my przez wiele godzin. W ko cu znalaz em go pod p aszczem k pielowym

Helene. Za-pomnia y, e si przenios y w inne miejsce. Ach, te dziewczyny!

Pó niej jej imi pojawia o si wiele razy, lecz zawsze tylko jako samo Kitty, bez adnego dodatkowego wy-ja nienia. Kitty zjawia a si jak cie - z

pewno ci na-le

a do grupy, lecz jej obecno

by a tylko niewyra- nie zaznaczona. I pod ka dym wzgl dem dzieli j ogromny dystans od czaruj cej

Helene. Listy Paula sta-nowi y jeden wielki hymn opiewaj cy zalety Helene. Potrafi a najwyra niej wszystko, by a wszystkim. a-godna, kobieca,
kole

ska, wysportowana, zabawna, seksowna, dziecinna i bezradna... i tak dalej w niesko -czono

. Jenny nie potrafi a w aden sposób wyobrazi

sobie takiej chodz cej doskona

ci i zacz a mie jej do

, zanim jeszcze j pozna a.

Potem przyszed rozpaczliwy list, w którym Paul pi-sa , e jest diabetykiem. Jenny uwa

a, e to nie powód, by si a tak za amywa - tysi ce ludzi

radz sobie do-skonale mimo cukrzycy. Ale na pewno najbardziej prze-ra

a Paula my l o zastrzykach. Z listu wynika o wyra- nie, e jego przyjaciele

okazali si bardzo troskliwi, zw aszcza Nick po wi ci wiele czasu w tym pierwszym, trudnym okresie ogarni temu panik Paulowi. Powoli Paul zacz
si przyzwyczaja do nowej sytuacji, lecz nig-dy si nie pogodzi do ko ca ze swym losem.

Wreszcie trzy ostatnie listy. Jeden sprzed miesi ca z in-formacj o tym, e Helene definitywnie wybra a Paula, potem nast pi o kilkutygodniowe

wieloznaczne milcze-nie i w ko cu list napisany na dwa dni przed mierci :

Jenny, jestem najszcz

liwszym cz owiekiem na wie-cie. eni si ! Wprawdzie jeszcze si nie o wiadczy em, ale wiem, e ona si zgodzi. Widz to

w jej twarzy. Jest taka liczna, Jenny. Powinna by a j widzie wczoraj w tej jasnoniebieskiej sukience, podkre laj cej blask jej oczu. Ona wcale nie
przejmuje si tym, e jestem cho-ry. Ja te ju nie. Wszystko jest takie cudowne, Jenny!

Serdeczne pozdrowienia - Twój brat Paul.
Krótki list, lecz wyra aj cy tyle uczu . Dlatego na-st pny, który przyszed dwa dni pó niej, wydawa si tym bardziej przera aj cy
Jenny!
Sta o si co strasznego! Znalaz em si w beznadziej-nej sytuacji. Co robi ? Jenny, my

, e to co powa -nego. Nie mia em poj cia, e wszystko

si tak skompli-kuje. Gdybym to przewidzia , oczywi cie nigdy bym nic nie powiedzia . Najbardziej chcia bym po prostu st d znikn

, lecz musz zosta ,

eby innych nie narazi na niebezpiecze stwo. Teraz musz by silny, Jenny. A je-stem taki s aby. Do kogo mam si zwróci ? Kto mo e mi pomóc?

Kto mi uwierzy? Nikt! Poza tym nie mog wyzna ca ej prawdy, nie mog przecie oskar

ko-go z kr gu moich przyjació . Sam musz zadba o to,

aby nie sta o si co strasznego.

A je li mimo wszystko kto zacznie si czego domy- la , to czy mi uwierzy? O, tak, wiem, co zrobi ! Opi-sz dok adnie to, co zdarzy o si wczoraj

wieczorem, i dobrze swój opis ukryj . Ale nie za dobrze. Za jaki czas bez trudu to znajd . Oczywi cie powinienem by przy tym i wszystko wyja ni ,
lecz z takim opisem pod r

b dzie mi o wiele atwiej. A je eli wcze niej umr na cukrzyc , i tak znajd moj relacj . Tak, to dobry pomys , nawet ju

znalaz em wietn kryjówk .

Potwornie boj si wieczoru. O dziewi tej mam za-strzyk, a Nick i Roger prowadz dzi obserwacje hydro-logiczne, Helene jest chora, Kitty za

wyjecha a. Rano po raz pierwszy robi mi zastrzyk Christoffer i prze

em prawdziwy koszmar! Ju nigdy wi cej go o to nie popro-sz ! Nigdy! By

beznadziejny. Oczywi cie sprawdzi em, czy w strzykawce nie ma powietrza, ale eby nie móc wbi ig y za ósmym razem, to naprawd nieudolno

!

Jak b dzie dzi wieczorem? Christoffer tego nie zro-bi, ja tak e nie! Zdarzy o si ju kiedy , e zosta em sam w domu, i tego dnia naprawd

próbowa em, Jenny! Nie chcia em o tym pisa wcze niej, eby Ci nie martwi , ale wtedy faktycznie przez godzin siedzia em ze strzy-kawk w r ku,
zlany zimnym potem. Raz za razem przyk ada em czubek ig y do skóry, ale nie mog em jej wk

. W ko cu musia em si podda . Po

em si do

ka, a kiedy Nick przyszed do domu, by em ju w stanie pi czki. Wtedy wszystko dobrze si sko czy- o, dzi ki Nickowi, ale teraz wiem, e nigdy nie

zdob -d si na to, by zrobi sobie zastrzyk. Dlatego martwi si na sam my l o dzisiejszym wieczorze. Nick ma wróci dopiero jutro rano.

Ale jako to b dzie. W razie czego poprosz o pomoc którego z mieszka ców osady, chocia jest mi potwor-nie trudno wtajemnicza obcych w

moje problemy.

Mam nadziej , e nie zaniepokoi em Ci zbytnio swoimi zmartwieniami. Pisz o nich tylko dlatego, e nie mam ju komu si zwierza i jak wiesz,

nigdy nie potrafi em sobie z nimi radzi . Z o wiadczynami musz niestety na razie poczeka .

Nast pnego ranka, kiedy Nick wróci do domu, Paul le

w

ku martwy. Nick natychmiast napisa do Jen-ny taktowny i pe en zrozumienia list,

pierwszy, jaki od niego dosta a. Nast pny przyszed jako odpowied na jej informacj o tym, e zamierza przyjecha do Vestvar. List przepe niony by
tym samym gor cym wspó -czuciem. Jenny zrozumia a wówczas, czemu Paul tak ciep o pisa o Nicku i traktowa go jako swego najlep-szego
przyjaciela. W pierwszym trudnym okresie, kie-dy odby a si obdukcja i pogrzeb, list Nicka stanowi jej jedyn pociech w samotno ci. Czu a, e jest
kto , kto dzieli z ni smutek po mierci Paula.

Lekarze uznali, e przyczyn zgonu by atak serca, nie maj cy zwi zku z cukrzyc . Stwierdzono, e Paul sam zrobi sobie ostatni zastrzyk.
Jenny jednak zna a brata wystarczaj co dobrze, by wiedzie , e nigdy by si na to nie zdoby .
ROZDZIA II
Vestvar w wietle dnia wygl da o zupe nie inaczej, ni Jenny sobie wyobra

a. Kiedy przechodzi a obok niedu ego portu, kieruj c si do stacji

meteorologicznej na wzgórzu zwanym D oni Upiora, wci

wia silny wiatr. Na szcz

cie przesta o pada i zmarzni te s

ce przedziera o si

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

nie mia o przez cienk warstw chmur.
Jaki rozmowny stary rybak zatrzyma Jenny przy porcie i zapyta , czy to ona przyby a tu statkiem po-przedniego wieczoru.
- Tak, to w

nie ja - przytakn a Jenny.

- Co taka adna panienka mo e mie do roboty w ta-kim miejscu? Ach, tak, idzie do stacji prognozy pogo-dy! - stary rybak prychn z pogard . - Te

wszystkie ich urz dzenia! Niepotrzebny z om! I tak codziennie le przepowiadaj . Jak gdyby bez tych przyrz dów nikt nie wiedzia , jaka b dzie pogoda!
Jedyne, co dobre w tej sta-cji, to tylko to,
e mo na wed ug niej ustawia kalen-darz. Zawsze na pocz tku miesi ca ci gaj balon i po-nownie wysy aj
go w gór . Chocia teraz i na tym nie mo na polega ! Zacz li to robi równie dziesi tego.

Jacy m odzi rybacy, którzy pojawili si przy rozma-wiaj cych, wzi li stacj w obron i mi dzy m

czyzna-mi dosz o do ostrej wymiany zda . Jenny

skorzysta a z okazji, eby si po egna , lecz i tak nikt nie zwraca na ni uwagi.

Sz a jeszcze kawa ek pla

, a pó niej skr ci a pod gór . Doko a, jak okiem si gn

, le

y tylko szare, na-gie kamienie, pomi dzy którymi z rzadka

widnia y

-te k pki trawy. W górze, na D oni Upiora, wznosi a si stacja meteorologiczna ze swymi antenami i aparatami na dachu. Troch dalej

znajdowa a si latarnia morska. Jenny dowiedzia a si ju , e pracownicy stacji odpo-wiadali tak e za jej obs ug . A ponad wszystkim, dale-ko w górze,
niczym kropeczka na tle jasnoszarych chmur, unosi si balon, przyczepiony linami do ska y.

Nieoczekiwanie na tej ja owej, kamiennej pustyni Jenny ujrza a male ki liliowy dziki go dzik Poczu a wzruszenie, patrz c na t samotn i odwa
ro link .
Mija a w

nie du y g az, gdy nagle co ze wistem przelecia o tu obok jej ucha i uderzy o o kamie . Krzykn a i skuli a si , zas aniaj c r kami

ow .

Wtedy us ysza a podniesiony g os:
- Czy pani postrada a rozum? Powinna pani troch uwa

! Mog em pani zabi ! Sk d si pani wzi a? Czy pani nie wie, e tu jest niebezpiecznie?

Jenny przestraszona spojrza a w gór . Przed ni sta m ody, jasnow osy m

czyzna o atletycznej budowie. W r ku trzyma du y uk. Kiedy Jenny

odwróci a g o-w , zobaczy a opart o skaln

cian s omian tarcz . W samym jej rodku tkwi a drgaj ca jeszcze strza a.

Czy to mo e by Nick? Nie, rozgniewany g os by o wiele wy szy ni ten, który s ysza a wczoraj, a m

-czyzna wydawa si ni szy od przyjaciela

brata.
Dopiero gdy Jenny ujrza a co w rodzaju boiska w miniaturze, domy li a si , przed kim stoi.
- Przepraszam, nie wiedzia am.... Nazywasz si Ro-ger Harvin, prawda? Paul opowiada o tobie. Jestem je-go siostr , mam na imi Jenny.

Przyjecha am wczoraj.

Twarz sportowca troch z agodnia a.
- Tak, oczywi cie, powinienem by si domy li . Wi-taj! To tragiczne, co si sta o z twoim bratem. By

wiet-nym kumplem, chocia rywalizowali my

ze sob .

Roger Harvin wyj strza z tarczy.
- Tak, odszed jako zwyci zca! - rzek ponuro. - Lecz nie nacieszy si tym d ugo, biedak!
Jenny odwa

a si wypowiedzie my l, która od dawna j nurtowa a:

- Odnosz wra enie, e ta cudowna Helene wprost rozkoszuje si tym, i ma tak wielu adoratorów.
Roger spojrza na ni z ukosa.
- Co za surowa opinia! I ca kiem nies uszna! Widz , e jeszcze nie spotka

Helene. Poczekaj wi c, je li mo- esz, ze swoj ocen .

ugimi krokami przeszed na drugi koniec piaszczy-stej achy. Jenny pod

a za nim, poniewa sz a w t sam stron .

A wi c poruszy a czu strun ! Najwidoczniej kryty-kowanie Helene uznawano tu za grzech miertelny.
- Nie wiedzia em, e Paul ma tak

adn siostr - rzu-ci Roger przez rami . - Chocia sam te prezentowa si nie najgorzej.

Na ko cu prowizorycznego niewielkiego boiska spo-rtowego przystan , przyj w

ciw pozycj , wymie-rzy dok adnie i naci gn ci ciw a do

twarzy.
Ale si a musi tkwi w tych ramionach! pomy la a Jenny.
- Paul pisa , e kto mu grozi - powiedzia a niby od niechcenia, kiedy Roger wypuszcza strza .
Strza a zboczy a i znikn a na lewo od skalnego bloku.
- Do diab a! - zakl i ruszy , by j przynie

. - Po raz pierwszy zdarzy o mi si chybi . Jak j teraz znajd w tym piasku? Moja najlepsza strza a z

ókna szklanego!

Jenny uzna a, e bezpieczniej b dzie oddali si od tego nerwowego sportowca, i pod

a po piesznie na szczyt wzgórza.

Gdy tylko wysz a z zacisznego miejsca za ska , po-czu a tak silny powiew wiatru, e omal jej nie przewróci .
To cudowne! pomy la a, przez moment oczarowana wspania ym widokiem, który ukaza si jej oczom. Ska- y, morze i wiatr igraj cy z jej ubraniem i

osami i gwi

cy na masztach stacji...

Ryk fal uderzaj cych o ska y by tu du o g

niejszy. Znalaz szy si na samym szczycie, Jenny zrozumia a, dlaczego to wielkie skalne wzgórze

nazwano D oni Upiora.

Z l du wyrasta o sze

d ugich cypli. Mi dzy nimi le-

y g bokie, piaszczyste zatoki, tak e ca

przypo-mina a ogromn d

z b onami mi dzy

palcami. Sze

palców Upiora z Morza, który, jak mówi , ma kciuki po obu stronach d oni.

Ku swemu zdumieniu na brzegu jednej z najbardziej os oni tych zatok Jenny dostrzeg a niewielk k

kar- owatych sosen, które toczy y nierówn

walk z upar-tym wiatrem od morza. Ma a zielona plamka w rodku zwartej szaro ci.

W miar jak zbli

a si do stacji, sz a coraz wolniej. Za chwil mia a si spotka z Nickiem Brandem. Listy od Paula sprawi y, e podziwia a tego

cz owieka. A wczo-raj wieczorem, przy pierwszym spotkaniu, od razu go polubi a. Denerwowa a si na my l, e oto zobaczy go w wietle dnia. Czy si
rozczaruje? Czy ujrzy twarz o ry-sach zdradzaj cych s aby i z y charakter, twarz prawdo-podobnego mordercy? I czy sama zachowa si jak nale- y? Ze
wzgl du na Paula chcia aby zrobi jak najlepsze wra enie na jego najbli szym przyjacielu.

Najbli szy przyjaciel i morderca?
A mo e nie tylko on ma dzisiaj dy ur w stacji? Mo- e spotka tu Christoffera? Sk d b dzie wiedzia a, który z nich jest którym?
NICK
Otworzy a ostro nie drzwi budynku przypominaj -cego barak i wesz a do rodka. Panowa o tu przyjemne ciep o i spokój. Us ysza a g os czytaj cy

jakie raporty, najwidoczniej do s uchawki telefonu, z ca mas nie-zrozumia ych liczb i jednostek.

Zatrzyma a si w korytarzyku, z którego dwoje ta-kich samych drzwi prowadzi o do ma ych pokoików, prawdopodobnie sypialni dy uruj cych. By y tu

tak e jeszcze podwójne drzwi, które, jak si wydawa o, wio-d y do pracowni.

Kiedy g os umilk , Jenny zapuka a ostro nie do du- ych drzwi.
- Prosz - rozleg o si po drugiej stronie.
Wesz a do rodka i jej oczom ukaza a si gmatwani-na przyrz dów, pó ka z ksi

kami i kilka du ych desek kre larskich z mapami. Jaki m

czyzna

odwróci si w jej stron .

Jenny zgad a natychmiast, e to Nick Brand. Musia dok adnie tak wygl da . Wysoki, ciemnow osy, o wyra-zistej, poci

ej twarzy i ciemnych oczach,

w których weso

miesza a si z powag . Jenny stwierdzi a, e niemo liwe jest okre lenie ich koloru, w miar jak od-wraca si od wiat a, zmienia y

si od niebieskich, przez szare po br zowe, a chwilami wydawa y si nie-mal czarne. Nick Brand okaza si o wiele bardziej fa-scynuj cym m

czyzn ,

ni Jenny si spodziewa a. To, e jest a tak bardzo przystojny, troch j osza amia o i przera

o.

Zauwa

a, e Nick nie spuszcza z niej wzroku. Mia- a wra enie, i szuka czego w jej twarzy. Jednak po-wiedzia tylko:

- Cze

, Jenny. Czeka em na ciebie. Wejd i zobacz nasze pi kne miejsce pracy!

- Tyle tu dziwnych rzeczy! - zawo

a z podziwem, rozejrzawszy si doko a. - Zawsze my la am, e praca w stacji meteorologicznej polega na

mierzeniu paty-kiem poziomu wody w miseczce.

Roze mia si . Jenny podoba si jego miech. Przy nim mog abym si czu bezpiecznie, pomy la a. Gdyby nie tajemnica mierci Paula i to, e Nick

kocha Helene.

- To jedna z najwi kszych stacji na wybrze u - po-wiedzia . - To, co tu widzisz, to ledwie cz

wyposa- enia. Wi kszo

przyrz dów pomiarowych

znajduje si na zewn trz.

Jenny podesz a do jednego z wysokich okien. Popa-trzy a na szarozielone morze, a potem niespodziewanie spyta a:
- Powiedz mi, Nick, kim jest Kitty?
- Kitty? My la em, e wiesz. Jest córk rybaka i jedy-n osob spo ród nas, która mieszka tu na sta e. W

ci-wie zosta a zatrudniona jako nasza

gospodyni. Przycho-dzi codziennie na kilka godzin i gotuje, sprz ta, pierze i tak dalej. Twój brat by jej wielk skrywan mi

ci . Lecz on nie dostrzega

nikogo poza Helene.

Jenny milcza a. Musia a si pilnowa , by znowu nie powiedzie czego negatywnego o tej tak przez wszyst-kich uwielbianej pi kno ci. Znowu

wyjrza a przez okno i nagle zadr

a.

- Co si sta o? - spyta Nick. - O czym pomy la

?

- O niczym szczególnym. Zobaczy am tylko ten dziwny cie pod wod . Zawsze przera aj mnie rzeczy le

-ce pod powierzchni wody.

Nick podszed ku niej i stan tak, e czu a jego obec-no

ka dym nerwem cia a.

- Nie musz by psychologiem, aby zgadn

, dlaczego ogarnia ci niepokój, gdy widzisz co podobnego - powie-dzia spokojnie - Paul mówi , e

by

wiadkiem wypad-ku, w którym zgin li wasi rodzice. Ile mia

wtedy lat, Jenny?

- Osiem - odpar a bezbarwnie. - Jacht si wywróci ... Oni krzyczeli... Próbowali pomaga sobie nawzajem. A na brzegu nikogo poza mn nie by o...
Podszed jeszcze bli ej, lecz jej nie dotkn . Sta tyl-ko za ni niczym mur ochronny, maj cy j chroni przed z ymi wspomnieniami.
- To, co tam widzisz, to szkiery. Nikt im do tej po-ry nie nada nazwy. W czasie odp ywu wystaj z wody, a kiedy nadchodzi przyp yw, znikaj . Ja

tak e nie lubi ich widoku, s takie zdradliwe.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

Jenny przesun a si pod inne okno.
- Jak tu pi knie - westchn a rozmarzona. - Kiedy patrz na t wspania , dzik niesko czono

, to opa-nowuje mnie dojmuj ca t sknota za czym

nieokre lo-nym, sama nie wiem za czym. Czy nigdy nie czu

cze-go podobnego?

Spojrza na ni .
- Mówisz podobnie jak Paul. Jeste cie niewiarygodnie wprost do siebie podobni. Bardzo ceni em twego brata.
Jenny odwróci a twarz. Gdyby wiedzia , po co tu przyjecha am! pomy la a.
- Bardzo mi go brakuje - powiedzia a po chwili.
- Wiem o tym - zapewni .
Pog adzi j po policzku, a Jenny poczu a nieodpar-t potrzeb przytrzymania tej d oni. Pragn a podzieli si z tym cz owiekiem wszystkimi troskami

i ca ym smutkiem. Jednak Nick cofn ju d

i odwróci si .

- Opowiedz mi o dniu, w którym umar Paul - po-prosi a.
Nick zmarszczy brwi.
- Nie mam wiele do opowiadania, bo razem z Roge-rem wyp yn em w morze o pi tej rano, eby przepro-wadzi obserwacje hydrologiczne daleko

st d. Poniewa Christoffer by w domu, nie ba em si zostawi Paula sa-mego. Kitty pop yn a statkiem poprzedniego wieczoru i mia a wróci pó no.
Wtedy nie wiedzia em, e Helene jest chora. Ani tego, e Christoffer jest tak nieudolny, je- li chodzi o robienie zastrzyków. - Westchn . - Wiesz,
najgorsze jest to, e Roger i ja wst pili my tego wieczo-ru do stacji. Jeden z przyrz dów si zepsu i musieli my tu wróci , eby go naprawi . Zajrza em
do Paula, ale aku-rat gdzie wyszed . Do zastrzyku pozosta o jeszcze kilka godzin, a ja nie mia em czasu, eby czeka . Teraz wiem, e zachowa em si
bezmy lnie. Powinienem go poszuka i pomóc mu. Kilka godzin wcze niej czy pó niej, to nie gra o szczególnej roli. Czuj si z tego powodu winny. To
tak, jakbym zawiód Paula w chwili, kiedy mnie naj-bardziej potrzebowa .

- Ale on mimo wszystko dosta zastrzyk - powiedzia- a Jenny.
- Tak, wykaza a to obdukcja. Tylko kto mu go zrobi ?
Jenny g boko wci gn a powietrze.
- A wi c ty tak e nie wierzysz w to, e zrobi go so-bie sam?
- Paul? Wykluczone!
Zawaha a si . Obudzi a si w niej szalona nadzieja, e Nick b dzie móg jej pomóc w odkryciu prawdy. Czy powinna wyjawi mu swoje w tpliwo ci?
Mo e jeszcze nie teraz. Mo e powinna najpierw spo-tka si z Helene. Z pi kn Helene, któr wszyscy uwielbiali.
Mog a jednak zaryzykowa jedno pytanie:
- A czy w ostatnim zastrzyku by a insulina?
- Oczywi cie. Nie stwierdzono oznak pi czki, po prostu serce nie wytrzyma o.
O, nie! pomy la a Jenny. Zdrowe serce nie zatrzymu-je si bez powodu. Badania lekarskie sprzed siedmiu mie-si cy wykaza y, e Paul by w dobrej

formie. Pó niej wprawdzie stwierdzono, e cierpi na cukrzyc , ale to nie mog o a tak os abi serca. Pyta a o to lekarza.

Nick powiedzia zamy lony:
- Pod koniec, to znaczy tu przed mierci , Paul mia trudno ci z oddychaniem, ale lekarz wyja ni , e nie jest to niczym niezwyk ym przy ataku

serca. Nie mog tego poj

! Paul... I w

nie tego dnia, kiedy mnie nie by o!

Zamilk na moment, a potem spyta :
- Chcesz teraz zabra jego rzeczy, Jenny? Czy mo e mam je przynie

pó niej?

- W

ciwie nie wiem. Czy jest tego wiele?

- O, tak, troch .
Nagle na samym czubku jednego z palców D oni Upiora Jenny zauwa

a jak

posta .

- Kto to?
- Ach, tam - roze mia si Nick. - To Christoffer rzu-ca wyzwanie sztormowi.
- Czy mog zej

na dó , by si z nim przywita ?

- Tak, oczywi cie! Tylko Jenny... - wzi j za ramiona. - B

dla niego mi a! Jego zachowanie mo e wy-da ci si troch

mieszne, ale jest bardzo

wra liwy.
Skin a g ow .
- Wiem, Paul pisa troch o tym...
- Mo e reagowa dziwnie, to mu si zdarza od cza-su do czasu, mimo e na co dzie jest ca kiem normal-ny. Je li o co ci poprosi, nie odmawiaj

mu. Nie bój si , on jest naprawd niegro ny.

Jenny podzi kowa a Nickowi za dobr rad , a potem wysz a z budynku stacji i ruszy a w stron cypla.
Musia a skaka i wspina si po ska ach, zanim do-tar a do celu. Nie ogl daj c si wiedzia a, e Nick od-prowadza j wzrokiem.
ROZDZIA III
Christoffer sta zwrócony twarz do morza i wiatru z podniesion g ow i wyci gni tymi ramionami. Po-przez grzmi cy szum przybrze nych fal Jenny

ysza a tylko urywane fragmenty tego, co mówi . Deklamowa co z ogromnym patosem i z przej ciem i wcale nie us ysza , e przysz a.

- Halo! - zawo

a.

Odwróci si .
- O, nie spodziewa em si , e kto jest w pobli u. Po-czekaj, niech no zgadn , kim jeste .
- To musi by cudowne - u miechn a si Jenny, próbuj c utrzyma równowag na wietrze. - Móc wy-krzycze ca y swój bunt wobec si przyrody.
- Prawda?
Zadar g ow i przyjrza si badawczo dziewczynie.
- Paula oczy, Paula kolor w osów. Jego usta i nos. I to samo dziecinne, lecz dumne spojrzenie. Wiesz co? My-

, e jeste siostr Paula!

Roze miali si oboje.
- A teraz ty! - poprosi . - Co widzisz?
Jenny uczyni a to samo co on, zadar a g ow i przyj-rza a mu si krytycznie.
- Wysoki i przystojny m ody m

czyzna o jasnych w osach, typ angielskiego d entelmena. Ogólne wra e-nie: ca kiem sympatyczny.

Odwróci si ku morzu.
- Nikt mi tego do tej pory nie powiedzia . S uchaj, Jenny, obiecaj mi co ! Zrób co dla mnie!
- Ch tnie.
- Poca uj mnie!
Zapar o jej dech.
- Ale...
- Zrób to! Teraz!
Jenny zdawa a sobie spraw , e Nick obserwuje ich przez okno, wiedzia a, e Paul lubi Christoffera. Dla-tego zamkn a oczy i poca owa a go
ostro nie.
Potem usiedli na skale. Christoffer milcza , a ona ob-serwowa a go ukradkiem. By powa ny, a jego opalona twarz wydawa a si nieodgadniona.
- O czym my lisz? - spyta a Jenny.
- Chcia bym ci si przyzna , Jenny, e mier Paula ca kiem mnie przybi a. Nie s dz , abym kiedykolwiek móg tak bardzo polubi innego cz owieka.
Jenny obj a kolana r kami.
- Wiesz, co najmilej mnie zaskoczy o, kiedy tu przyjecha am? To, jak wiele Paul dla was znaczy .
- Paul przyja ni si ze wszystkimi... - Christoffer zni

g os i mówi raczej sam do siebie. - Obiecuj ci, e b dzie ostatni...

Zanim zdumiona zd

a zapyta , co Christoffer ma na my li, gwa townie wsta i poszed w swoj stron .

HELENE
Jenny zamy lona ruszy a w powrotn drog . Nieszcz

liwy cz owiek... Czy kto taki móg by pope ni morder-stwo? Jak silne by y uczucia

Christoffera dla Helene? Ile w

ciwie dla niego znaczy a? Czy móg by zabi Paula z zazdro ci? Nie, nie i jeszcze raz nie! Je eli Christoffer by

morderc , Paul musia by go najpierw czym zrani . A Paul nie potrafi by nikomu zrobi krzywdy.

Lecz co mia y oznacza s owa Christoffera, e Paul mia by ostatni? Jenny postanowi a spyta go o to pó -niej.
Gdyby tylko nie by a taka osamotniona! Gdyby tyl-ko mog a komu zaufa !
Jenny zorientowa a si nagle, e dosz a do zatoki, na której brzegu ros a owa samotna k pa sosen. By a do te-go stopnia zatopiona we w asnych

my lach, e nie zwróci a uwagi, dok d idzie. Fale ar ocznie wdziera y si w g b pla y, a wiatr bezlito nie targa ga zie kar o-watych drzew, które
chyli y si pokornie ku ziemi.

Jenny drgn a, bo nieoczekiwanie pod jedn z sosen ujrza a siedz

m od dziewczyn . By a tak pi kna, e Jenny wprost nie wierzy a w asnym

oczom. D ugie z ocistobr zowe w osy nieznajomej opada y na szczup e ramiona, zielonobr zowe sarnie oczy by y pe ne ez, a twarz o niezwykle
delikatnych rysach wyra

a g bo-ki smutek. To musia a by Helene.

Jenny skin a g ow na powitanie. Poczu a si nagle brzydka i niezgrabna. Helene mia a wspania figur . By- a znacznie wy sza, ni si Jenny z

pocz tku wydawa o, lecz jednocze nie sprawia a wra enie nies ychanie kru-chej i bezradnej. Nie ulega o w tpliwo ci, e kto taki jak Paul musia
Helene uwielbia . Nick i Roger na pewno ywili do niej takie same uczucia, jednak Helene chyba nie nale

a do tych kobiet, które z premedytacj

ami

skie serca. Jenny poczu a si z a, g upia i niesprawie-dliwa. Roger mia racj , powinna wstrzyma si od wy-powiadania s dów na temat ukochanej

brata.
Helene u miechn a si przepraszaj co.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- My lisz pewnie, e zachowuj si dziwnie, siedz c tu i p acz c. Ale, wiesz, to takie niezwyk e miejsce...
- Uwa am, e jest pi kne - odpar a Jenny nie mia o. - Jest oczywi cie w pewnym stopniu przera aj ce, lecz równie fascynuj ce.
- Nienawidz tego! - powiedzia a Helene z gorycz . - Nienawidz tego wszystkiego doko a! A najbardziej nienawidz tutejszego wiatru, który

wywiewa wszelkie my li z g owy.

- W takim razie dlaczego tu przyjecha

? - zdziwi a si Jenny.

- Pocz tkowo mia am tylko przez pewien czas zast -pi sekretark , która zachorowa a. Teraz okazuje si , e ona nie wróci tu do pracy i utkn am na

tym pustko-wiu! - Podnios a wzrok i spojrza a na Jenny. - Wybie-ram si do stacji. Pójdziemy razem?

- Helene? - spyta a Jenny z wahaniem.
Du e oczy sta y si jeszcze wi ksze.
- Czy pani mnie zna? Ach, tak, pani pewnie jest sio-str Paula! Mog wi c chyba mówi ci po imieniu...
Wsta a i nieporadnie otar a zy.
- Przepraszam... jestem troch przygn biona...
Sz y w ród kar owatych sosen, zapadaj c si g bo-ko w bia ym piasku.
- Ale masz tu chyba dobrych przyjació ? - spyta a Jenny ostro nie.
- My lisz o ch opcach? Tak, s mili, ale aden z nich nie mo e si równa z Paulem. Dlaczego on musia umrze ? Snuli my wiele planów na

przysz

... Mia dosta prac w Oslo i zamierzali my wkrótce si po-bra ... Chcieli my st d wyjecha ! Chorobliwie t skni za lud mi, ulicami, domami,

reklamami, sklepami i za kinem. Jestem typowym mieszczuchem i nigdy nie sta-n si kim innym!

A wi c Paul si jednak o wiadczy . I dosta twierdz -c odpowied . Ale nie wspomnia ani s owem o tym, e-by mieli si przeprowadzi do Oslo.

Chocia pewnie za-planowali to po jego o wiadczynach. A potem nie mia czasu powiadomi o tym Jenny. „Z o wiadczynami mu-sz niestety na razie
poczeka ” - pisa w ostatnim li cie.

Czy mog a zaryzykowa osobiste pytanie? Tak, niech si dzieje, co chce.
- Helene - zacz a Jenny z wahaniem, kiedy sz y w -sk

cie

pomi dzy ska ami. - Z listów Paula wynika, e pozostali ch opcy byli troch

zazdro ni z twojego powodu?

Helene zagryz a wargi.
- Tak, pewnego razu dosz o do nieprzyjemnej sytu-acji - odpar a zak opotana. - O to nietrudno, kiedy kilku m

czyzn yje w takiej izolacji od wiata, a

ród nich jest tylko jedna dziewczyna. Roger powiedzia Paulowi w gniewie kilka przykrych s ów, ale wkrótce znowu si pogodzili.
A wi c to Roger grozi Paulowi! Ale co z Nickiem?
- Czy... czy Nick tak e by w tobie zakochany? - Jen-ny nie mog a si powstrzyma , by o to nie zapyta .
- Paul tak twierdzi . Sam Nick nigdy o tym nie wspo-mnia , bo jest bardzo ma omówny. Ale sama wiesz, jak to jest, kobieta zawsze wyczuje co

takiego. Nie mo-g am jednak odwzajemni jego uczu . Jest wspania ym cz owiekiem, ale dla mnie istnia tylko Paul.

Biedny Nick! To musia o by dla niego bardzo bole-sne. Jenny uzna a, e nie powinna wspomina o Christofferze, to zbyt delikatny temat.
Helene jednak sama go podj a.
- Ciekawa jestem, czy spotka

ju Christoffera?

Jenny zawaha a si przez moment, zanim odpowie-dzia a.
- Tak, w

nie przed chwil rozmawiali my.

- Co o nim s dzisz?
- Mi y - odpar a Jenny krótko.
- O? - zdumia a si Helene. - Mo liwe, e nie wszy-stkie dziewcz ta traktuje w swój dziwaczny sposób.
- To znaczy w jaki? - spyta a Jenny, chocia dobrze wiedzia a, co Helene mia a na my li.
- Nie, nic, nie my l o tym!
Jenny odczeka a moment, a potem rzuci a:
- A wi c go nie lubisz?
Helene zareagowa a niespodziewanie ostro:
- Jest okropny! Po prostu okropny! Na nikogo nie zwraca uwagi, my li tylko o sobie i o tym, jakie wra enie wywiera na innych. Czasem doprowadza

nas do sza-le stwa! Nawet Paula wyprowadzi z równowagi, kiedy nie potrafi zrobi mu zastrzyku. Nigdy przedtem nie widzia am Paula tak
rozgniewanego. A by przecie ta-ki yczliwy dla wszystkich. Ubóstwia am twojego bra-ta, Jenny. Nigdy ju nie spotkam nikogo takiego jak on.

Wszyscy kochali Paula. Nick, Kitty, Christoffer, Helene...
Tym, który wyra

si o nim najch odniej, by chy-ba Roger, lecz równie on nazwa Paula „ wietnym kumplem”. Dlaczego wi c Paul musia umrze ?

Czy rzeczywi cie zosta zamordowany? Czy wszystkie podejrzenia nie by y tylko fantazj , zrodzon w jej umy le? Nie mia a ju pewno ci. Nagle
poczu a si zm czona i z a na siebie. Paul kocha wszystkich swo-ich przyjació , pisa o nich ciep o, a tymczasem ona przyje

a tu i wyobra a sobie

niestworzone rzeczy, jedn gorsz od drugiej.

Co by powiedzieli, gdyby znali jej my li?
KONIEC SAMOTNO CI
Kiedy Helene i Jenny wesz y do budynku stacji me-teorologicznej, Nick, Christoffer, Roger i Kitty siedzie-li przy stoliku w niewielkiej jadalni. Ch opcy

natych-miast zrobili miejsce dla przyby ych dziewcz t, a Kitty przynios a szklanki, bo nie by o wi cej fili anek.

- A wi c pozna

ju wszystkich, Jenny? - spyta a z u miechem jasnow osa dziewczyna, pe ni ca obo-wi zki gospodyni.

- Tak, nawet ich nie szuka am, pojawiali si na mo-jej drodze jeden po drugim.
Przy stoliku by o ciasno. Jenny siedzia a obok Roge-ra. Jednak to nie jego blisko

czu a, lecz Nicka, mimo e usiad po przeciwnej stronie. Nie

mia a podnie

wzroku ze strachu, e napotka jego spojrzenie. Nagle poczu a szalon zazdro

. Helene wygl da a naprawd wspaniale, a Roger tak

wytrwale us ugiwa jej przy sto-le, e wydawa a si troch zak opotana z powodu jego bezgranicznego podziwu. Jego weso a, szczera twarz promienia a
mi

ci , ani na moment nie odrywa oczu od dziewczyny. Roger nie by raczej typem intelektua-listy, lecz odznacza si swoistym urokiem.

Jenny przenios a wzrok na Christoffera, który stara si rozbawi Kitty, udaj c klauna. W pomieszczeniu wi-sia o lustro i Jenny zauwa

a, e bez

przerwy stroi do niego jakie g upie miny. Nie widzia a w tym niczego nienormalnego, ot, po prostu weso ek. miech Kitty wiadczy o tym, e si lubi .
Czy równie Kitty prosi o poca unek?

My li Jenny wróci y do dr cz cego j tematu. Jak umar Paul? Czy kto go miertelnie przestraszy ? Nie, nie mia a tak s abego serca. Powietrze w

strzykawce? Wykluczo-ne, Paul zawsze sprawdza j dok adnie. Czy istnieje je-szcze jaka mo liwo

? Zator? Ma o prawdopodobne.

Co si w

ciwie sta o? Czy nie ona sama tworzy a w my lach jaki potworny scenariusz, który nigdy nie zaistnia ? Ale ostatni list Paula... Co

ciwie oznacza- y te wszystkie sugestie o katastrofie? Kiedy Jenny je-cha a tutaj, by a prze wiadczona, e Paul zosta zamor-dowany z

premedytacj . Teraz ju nie mia a pewno ci.

Nagle zauwa

a, e Nick bacznie j obserwuje. Zaczerwieni a si i spu ci a wzrok. Dlaczego, dlaczego mu-sia pokocha Helene? pomy la a z

rozpacz , lecz nie-mal w tym samym momencie u wiadomi a sobie, e przecie inaczej by nie mog o.

Tymczasem Nick wsta ze swojego miejsca i po chwi-li poczu a jego r

na swym ramieniu. Teraz musia a spojrze mu w twarz. Spyta cicho:

- Chcesz obejrze rzeczy Paula?
Posz a za nim do jednej z sypialni. By to surowy, nieprzytulny pokój, pokój m

czyzn, po którym wida , e codziennie sprz ta w nim obca r ka. Na

jednym z

ek nie by o po cieli, tylko sam materac, sta y na nim baga e i inne rzeczy pouk adane w stosy.

Jenny my la a, e jest silna, ale gdy zobaczy a to wszystko, poczu a d awienie w gardle i ukry a twarz w d oniach.
Nick obj j ramieniem i przytuli policzek do jej w osów. Nic nie powiedzia , pog adzi j tylko po g o-wie i pozwoli si wyp aka .
- Nie p aka am... ani razu... od tego dnia... kiedy do-sta am twój list... - za ka a i wci gn a g boko powie-trze, aby nad sob zapanowa . - Wybacz

mi, e zacho-wuj si w ten sposób.

Patrzy na dziewczyn oczami pe nymi wspó czucia i troski. Poda jej chusteczk , a nast pnie podsun jedy-ne w tym pokoju krzes o. Sam usiad na

kraw dzi sto u.

- Jenny - zacz powa nie - po co w

ciwie tu przy-jecha

?

Zdumia a si .
- Przecie napisa am! eby zabra ...
Potrz sn g ow .
- Wiesz równie dobrze jak ja, e by oby praktyczniej, gdybym przes

ci to wszystko.

Jenny, ciskaj c w palcach chusteczk , zastanawia a si gor czkowo, co powinna odpowiedzie .
- Czy przyjecha

tu, bo podejrzewasz, e Paul nie umar

mierci naturaln ? - spyta spokojnie.

Spojrza a na niego zaskoczona i przera ona jedno-cze nie.
- Nick!

miechn si krzywo.

- I nie mia

odwagi mi tego wyzna , poniewa my- lisz, e ja tak e mog em to zrobi ?

Utkwi a wzrok w pod odze.
- To nie to - odpar a i potrz sn a energicznie g ow .
Mówi dalej:
- Na czym opierasz swoje podejrzenie?
Bez s owa wyj a trzy ostatnie listy Paula i poda a Nickowi. Przeczyta je w milczeniu.
- Co o tym s dzisz? - spyta a ostro nie.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- To samo, co ty. I mog ci zapewni , e ja tego nie zrobi em!
- Wiedzia am o tym.
- wietnie! Jest jednak co
w tych listach, co chcia bym sprostowa . Nigdy nie by em zakochany w Helene.
- Nie...? Ale ona mi to sama mówi a!
- To Paul tak my la i powiedzia o tym Helene. Nie wyobra

sobie nawet, e s tacy ludzie na wiecie, któ-rzy si w niej nie kochaj !

- A wi c to tak? - zawo

a Jenny z u miechem. - Dla-czego wcze niej mi o tym nie powiedzia

? Wtedy mo-g abym spokojnie ci si zwierzy ze

swoich w tpliwo ci!

- Tylko dlatego? - za mia si Nick. - Ach, wy kobie-ty, jeste cie doprawdy dziwne!
Jenny poczu a ulg . Czu a si idiotycznie. Nie zna a tego cz owieka d

ej ni dob , a mimo to serce jej bi- o z rado ci, e Nick nie kocha Helene.

Obawia a si jednak, e j sam traktowa zapewne tylko jak m od-sz siostrzyczk Paula, chuchro, które boi si morza i wielu innych rzeczy. Musia a
na nim zrobi wyj tko-wo z e wra enie.

- Ale ty tak e chyba na czym opierasz swoje podej-rzenia - powiedzia a.
- Tak - przyzna . - Czy wiedzia

o papierach war-to ciowych Paula?

- O tych, które trzyma w grubej,

tej kopercie? Tak, s bardzo cenne! Wi kszo ci naszego maj tku za-rz dza adwokat, ale cz

papierów Paul

sobie zacho-wa , eby móc z nich skorzysta w ka dej chwili.

Nick zawaha si .
- Czy kto obcy móg by czerpa z nich korzy ci, gdy-by przypadkiem wpad y w niepowo ane r ce?
- Cz

mia a warto

tylko dla w

ciciela - wyja- ni a Jenny. - Ale niektóre zosta y wystawione na oka-ziciela. Dlaczego o to pytasz?

- Poniewa ta koperta znikn a - rzek cicho Nick.
- Co ty mówisz? - zawo

a Jenny. - Czy to prawda? Ale to wiadczy o...

- Niekoniecznie - przerwa jej Nick. - Paul móg gdzie zdeponowa te dokumenty. Nie mam tylko po-j cia, gdzie.
- A wi c s dzisz, e Paul zosta zamordowany z ch -ci zysku?
- Tak my la em. Do chwili, kiedy przeczyta em te li-sty. Teraz ju nie jestem pewien. Nie mia em te poj -cia, e schowa co w rodzaju raportu z

ostatniego dnia swego ycia... Ale gdzie?

- Powiniene to wiedzie lepiej ni ja. Nie wiem, ja-kie tu macie kryjówki.
- Nie mamy adnych kryjówek.
Przez chwil panowa a cisza. Na stoliku przy

ku Nicka tyka budzik, z pokoju jadalnego dochodzi s a-by szmer g osów. Jenny ukradkiem

obserwowa a Nicka. Przygl da a si jego profilowi wiadcz cemu o sile wo-li, cieniom pod ko

mi policzkowymi i opalonym r -kom. Wci

pami ta a te

ce g adz ce jej w osy. Prze-bieg j dreszcz. A te usta...

Jakie to mo e by uczucie... Nie, nie powinna sobie zbyt wiele wyobra

! Okazywa jej sympati tylko dla-tego, e jest siostr Paula. Ale mimo

wszystko...
Jenny stara a si odgoni natr tne my li.
- Jak s dzisz, co powinni my zrobi ? - spyta a. - I

na policj ?

Nick zaduma si .
- Jenny, sprawa dotyczy moich najbli szych przyja-ció . Nie chc miesza w to policji, nie maj c adnych dowodów. Poczekajmy troch .
- Czy kogo podejrzewasz?
- Nie, sk

e. Przyjrzyjmy si im po kolei! Roger grozi Paulowi, sam s ysza em. Lecz nie mo na tego bra dos ownie, gdy kto wykrzykuje w szale

zazdro ci: „Zabij ci , ty podrywaczu!” Roger jest zreszt zbyt prostolinijny i bezpo redni, aby uknu plan morder-stwa. Co si za tyczy Christoffera...

- Nie, to nie on - rzuci a szybko Jenny.
Nick spojrza na ni .
- Nie rozumiem Christoffera. Jest w nim co taje-mniczego. Zachowuje si jako nienaturalnie...
Jenny otworzy a szeroko oczy ze zdziwienia.
- My lisz, e on tylko udaje? Ale dlaczego?
Nick potrz sn g ow .
- W

nie tego nie wiem. Cz sto jednak mam uczu-cie, e on tylko gra. Mo e te jest zakochany w Helene? Ale je li ju o niej mowa, czy przychodzi

ci do g owy jakikolwiek motyw, dla którego mog aby zamordowa swego bogatego przysz ego m

a, którego najwyra niej bardzo kocha a?

- Nie, to zupe nie nie do pomy lenia. Jest chyba t która najwi cej traci. Kitty natomiast nie skrzywdzi a-by pewnie nawet muchy.
- Czekaj, czekaj! To bardzo mylne wra enie. Zagorza-li przyjaciele zwierz t cz sto nienawidz ludzi. Kitty by- a bardzo przywi zana do twojego

brata. Nie dosta a go. Mo e pomy la a w klasyczny sposób: „W takim razie nikt nie b dzie go mia !”

- Kitty? Nie, nie mog w to uwierzy ! Jest taka nie- mia a, cicha i spokojna.
Nick si u miechn .
- O, z pewno ci w Kitty drzemie wi cej energii, ni ktokolwiek by si spodziewa ! Ale takie teorie nigdzie nas nie zaprowadz . Musimy co

postanowi , Jenny!

Ogromnie lubi a, kiedy zwraca si do niej po imie-niu. Wymawia je tak mi kko, w jego ustach zyskiwa o zupe nie nowe brzmienie.
- Chyba mam pomys - powiedzia a powoli. - Wiem, co mo e sprowokowa sprawc do dzia ania...
Jenny wsta a i podesz a do

ka Paula. Otworzy a torb i zajrza a do rodka.

- Gdzie jest strzykawka, Nick?
- Zaraz.
Wyj z torby pude ko, wzi z niego strzykawk i poda Jenny. Przygl da si , jak dziewczyna obserwo-wa a j pod wiat o.
- Postrach Paula - powiedzia a w zamy leniu. - Chod -my do nich. S teraz wszyscy razem w pokoju obok.
Lecz zamiast pój

od razu, Nick pochyli si nad stolikiem. Jenny niemal widzia a, jak wa y w my lach wszelkie za i przeciw. Przygryz kciuk i

zmarszczy czo- o w g bokiej koncentracji.

- Spróbujemy, Jenny - odezwa si wreszcie. - A ja posun si jeszcze dalej. Wszyscy prze yj lekki szok. Zobaczymy, kto zareaguje.
Poszli do Helene, Kitty, Rogera i Christoffera, któ-rzy nadal siedzieli przy stole i rozmawiali.
Nick uniós strzykawk . Oczy wszystkich zwróci y si ku niemu.
Zapad a cisza, któr zak óca o jedynie ciche tykanie jakiego aparatu.
- Widzisz t kresk , Jenny? - zacz Nick. - To daw-ka Paula. Jest inna dla ka dego diabetyka. Jak widzisz, potrzebowa bardzo ma ilo

insuliny.

Zawsze dok a-dnie pilnowa , aby doza nie by a za du a. Musieli my trzyma strzykawk przy skórze do momentu, a si odwróci , i dopiero wtedy
wk uwali my ig .

Wszyscy ledzili w napi ciu ka dy ruch Nicka. Czte-ry pary oczu wlepione by y w niego i Jenny. Ona przy-gl da a si w zamy leniu ma ym plamkom

wewn trz cy-lindra.

- Co to ma znaczy ? - spyta Christoffer z u mie-chem. - Czy Jenny s dzi, e kto

le zrobi zastrzyk?

- Nie, bynajmniej - odpar spokojnie Nick. - Ale uwa am, e Paul nie zmar

mierci naturaln . Jego ser-ce by o bowiem zdrowe.

- Owszem, siedem miesi cy temu - doda a Jenny. - Ale wiele w tym czasie mog o si zmieni . Zaczynam prawie wierzy , e mimo wszystko jego

serce nie wytrzyma o.

- Nie wiem, co innego mog oby by przyczyn jego mierci - rzuci a Helene oboj tnie. - Lekarze mówili przecie ...
Nie odrywaj c wzroku od Jenny Nick powiedzia powoli i z naciskiem:
- Ale Paulowi w ostatnich dniach ycia przydarzy o si co niezwyk ego. Opisa to, a opis gdzie schowa . W li cie do Jenny wspomnia jednak, e

bez trudu to odnajdziemy.

Znowu zapad a cisza. Przerwa j Roger.
- Nie rozumiem - odezwa si z gro

w g osie. - Wyja nij nam to dok adniej!

Nick wzruszy ramionami.
- Wiem niewiele wi cej ni ty. Jenny tak e. Ale przy-sz o nam do g owy, e co musia o wzburzy Paula tak g boko, e pope ni samobójstwo.
- Przy u yciu strzykawki? Tylko nie próbuj nam cze-go takiego sugerowa - rzek Roger pogardliwie.
Nick nie by ju w stanie d

ej nad sob panowa .

- Kto da mu ostatni zastrzyk? - wykrzykn . Nikt nie odpowiedzia . - W

to z powrotem do torby, Jen-ny - poprosi w ko cu, z trudem t umi c z

.

Dziewczyna wróci a do sypialni i schowa a pude ko ze strzykawk . Po chwili przyszed za ni Nick. Staran-nie zamkn drzwi i zapyta :
- Czy na pewno dobrze zrobili my, Jenny?
- Nie wiem. W ka dym razie zburzyli my ich spo-kój. Je eli kto z nich jest winny, to da mu to do my- lenia. Chocia coraz bardziej zaczynam
tpi . S przecie sympatyczni, wszyscy czworo.
- To prawda, bardzo ich lubi . Ale Paula lubi em je-szcze bardziej. I jego siostr ...
Jenny zaczerwieni a si zak opotana.
- Ale prawie mnie nie znasz.
- Nie? - u miechn si . - Wiem o tobie niemal wszy-stko. Zapominasz, e mieszka em w jednym pokoju z twoim bratem przez siedem miesi cy. Paul

pokazywa mi nawet twoje zdj cia i wiedzia em, jak wygl dasz. Nie jeste dla mnie kim obcym. Pomog ci najlepiej jak po-trafi . Winny to jestem
pami ci Paula.

Tak, tak, pomy la a Jenny, wietnie, e mnie lubisz i powinnam si z tego cieszy , lecz problem w tym, e z ka

minut coraz bardziej jestem w

tobie zakocha-na! Czy wiesz, e kiedy niechc cy dotkn twojej r ki, czuj , jakbym si oparzy a? Czy wiesz, e denerwuj si za ka dym razem, kiedy

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

tylko patrzysz na mnie tymi swoimi pi knymi oczami? Có , jestem idiotk , trac c rozum dla m

czyzny, którego prawie nie znam.

ROZDZIA IV
MORDERCA PRZYST PUJE DO ATAKU

owa Nicka sprawi y, e przyjaciele ze stacji jakby si od siebie odsun li. Wygl da o na to, e ka dy z osob-na chcia zosta sam ze swymi my lami.

Kitty posz a do kuchni, eby pozmywa , i zdecydowanie odmówi a przyj cia pomocy. Helene wzi a le ak i usiad a za domem przy cianie pracowni z
urz dzeniami pomiaro-wymi Roger mia
dy ur, a Christoffer zaj si uk ada-niem kaba y.

Nick zabra Jenny na obchód, eby zapozna j z podstawami meteorologii.
Nagle dziewczyna drgn a.
- Co to?
Stali nad samym morzem i sprawdzali wska niki po-ziomu wody. Nie mogli st d widzie budynku stacji, ale d wi k dociera na dó wyra nie, gdy

zatoka by a do-brze os oni ta.

- Nic nie s ysza em - pokr ci g ow Nick.
- Nie, to chyba nic takiego. Wydawa o mi si , e co spad o tam na górze.
Ruszyli z powrotem. Przy kolejnym stromym podej ciu Nick chwyci Jenny za r

i ku wielkiej rado ci dziewczy-ny nie wypu ci jej d oni, cho droga

nie by a trudna.

Nick opowiada o swojej pracy. Nagle stan li jak wryci, bo od strony domu rozleg si przera liwy krzyk. Nast pnie jeszcze jeden i potem znowu.
Nasta a cisza. Przera aj ca cisza.
- Chod - zawo

Nick i poci gn dziewczyn za sob .

Biegli najszybciej jak mogli. W drzwiach spotkali Ro-gera.
- Co to by o? - spyta . - Kto krzycza ?
- My la em, e wiesz - odrzek Nick. - G os docho-dzi st d.
Zza pleców Rogera wy oni si Christoffer.
- Czy to ty, Jenny?
- Nie. Gdzie jest Kitty?
- Tutaj - odpowiedzia a Kitty, wychodz c z kuchni. - Co si sta o?
Spojrzeli po sobie.
- Helene! - rzuci kto .
W szalonym zamieszaniu próbowali przecisn

si przez drzwi wszyscy naraz. Nick i Jenny omal nie zo-stali przewróceni. Ca a pi tka pop dzi a na

ty y domu.

Helene le

a zemdlona na le aku. Roger podbieg do niej i potrz sn za rami .

- Helene! Co z tob ? - wo

przestraszony. Nick chwyci go za r

.

- Ostro nie! Mo esz w ten sposób zrobi jeszcze wi ksz krzywd !
Helene podnios a wolno g ow i spojrza a na nich nieprzytomnie. Odetchn li z ulg .
- Mów, Helene! - powiedzia Nick. - Co si sta o? Dlaczego krzycza

?

Rozejrza a si zak opotana.
- Wybaczcie mi. Nic si nie sta o. To tylko senny ko-szmar.
- Senny koszmar?! - krzykn z niedowierzaniem Ro-ger. - Z powodu jakiego snu straci

przytomno

?

Helene popatrzy a na niego przepraszaj co i b agalnie zarazem. Jenny po raz kolejny stwierdzi a, jak niewiary-godnie pi kna by a ta dziewczyna.

Doskona a w najmniej-szym szczególe. Nic dziwnego, e Paul uleg jej urokowi.

- Zapewniam ci , Roger, to prawda. Jest mi niezmier-nie przykro, e was przestraszy am, ale wiecie, jak to jest na pograniczu jawy i snu, kiedy nie

do ko ca wia-domo, co si dzieje...

- Jeszcze nie s ysza em, eby kto zemdla tylko dla-tego, e co mu si

ni o - stwierdzi sceptycznie Christoffer. - Mów prawd , Helene i nie

wyg upiaj si ! Co ci tak przestraszy o?

- Nic, ju mówi am!
- Nick! - zawo

a Jenny. - Spójrz tutaj!

Wskaza a na kurtk Helene, zwini

na le aku nad g o-w dziewczyny. Nick uniós j ostro nie. W kurtce by a dziura, tak samo jak w pasiastym

materiale pod spodem.

- I ty mówisz, e nic si nie sta o? - rzeki Roger su-rowo. - Wstawaj!
Lecz Christoffer przykucn ju za le akiem.
- No, prosz - stwierdzi lakonicznie. - Widocznie kto bawi si tu w Robin Hooda.
Podeszli bli ej. W cianie tu za le akiem tkwi a jed-na ze strza Rogera z kolorowymi lotkami.
Roger stara si j wyci gn

, ale utkwi a tak mocno, e czubek nadal pozostawa w cianie.

- Nie powiniene tego robi - odezwa si Nick. - Za-tar

ewentualne odciski palców i utrudni

ca spra-w policji!

- Policji? - przerwa a Helene. - Nie ma mowy! Nie nale y w to miesza policji.
Kitty spojrza a na ni zdumiona.
- Czy do reszty straci

rozum? Kto usi owa ci zabi , a ty nie chcesz wezwa policji?!

- To by nieszcz

liwy wypadek, rozumiecie chyba! Nie chc , by kto z moich przyjació poszed siedzie za taki drobiazg. Nic si przecie nie sta o!

- Helene - zacz Nick spokojnie. - Czy wiesz, kto strzela ?
- Nie, sk d mog abym wiedzie ? Spa am przecie i obudzi am si , kiedy strza a uderzy a w cian . Oczy-wi cie, miertelnie si przerazi am i by

mo e nawet straci am na chwil przytomno

, ale to aden powód, eby sia panik . Zapomnijmy o ca ej sprawie.

- To pi knie z twojej strony, e to tak traktujesz, Helene - powiedzia Roger. - Lecz musimy przynajmniej podj

drobne ledztwo na w asn r

.

Helene wzruszy a ramionami.
- Je eli koniecznie musicie, to...
Posz a do domu. Pozostali patrzyli za ni z miesza-nymi uczuciami.
- Gdzie utkwi a strza a? - spyta Nick i Roger wska-za mu otwór w cianie.
Spojrzeli w przeciwnym kierunku. Nie by o w tpli-wo ci. Strza a zosta a wypuszczona przez otwarte okno pokoju Rogera i Christoffera.
Nick wszed przez okno. uk Rogera le

na jed-nym z

ek.

- Kto go tak zostawi ? Nie mo e le

z napi

ci -ciw , kiedy nie jest u ywany! - zawo

Roger wzburzo-ny. Po chwili zorientowa si , e nie to jest

teraz naj-wa niejsze, i umilk .

- Nie ruszaj go - upomnia Nick - Niezale nie od tego, co mówi Helene, zadzwoni po lensmana.
Lensmana nie by o, zastali tylko jego pomocnika. Nick powiedzia mu, e spraw mo na od

do ju-tra, i zako czy rozmow .

- Wzywanie tu tego nierozgarni tego funkcjonariu-sza mija si z celem - rzek zdenerwowany. - Pozosta-je nam czeka do powrotu lensmana i mie

nadziej , e do tej pory nie zdarzy si nic gorszego.

- Tak, zawsze mo na mie nadziej - mrukn Christoffer.
Kiedy wszyscy na powrót znale li si w du ym po-koju, Nick zwróci si do Helene:
- Teraz, kiedy ju wiemy, co si sta o, mo esz chyba powiedzie , czy widzia

, kto strzela .

Helene mocno zacisn a r ce na por czy krzes a.
- Nie widzia am, Nick. Mign mi tylko cie , chyba czyje rami , to wszystko.
Nick stara si panowa nad sob , ale przychodzi o mu to z wyra nym trudem.
- Rozumiesz chyba, e dobrze wiemy, i kogo os a-niasz. To niewybaczalny b d z twojej strony, Helene. Dlaczego kto usi owa ci zabi , czy

mo esz na to od-powiedzie ?

Helene w milczeniu spu ci a wzrok. Jenny widzia a, e jest bliska p aczu.
- Czy to dlatego, e wiesz co o mierci Paula? - pró-bowa zgadywa Nick.
- Mo e kto tak my li - odpar a cicho Helene. - Ale ja nic nie wiem. Naprawd s dzi am, e umar na serce.
- Czy kto spo ród was ma alibi? - spyta Nick i ro-zejrza si wokó .
Trzy osoby pozostaj ce w kr gu podejrzanych po-kr ci y g owami.
- Nikt nic nie s ysza ?
- Nie, zmywa am naczynia i ich brz k t umi inne d wi ki - wyja ni a Kitty.
- Czy s yszeli cie brz k naczy ?
- Nie, w tym momencie nic nie s ysza em - odpowie-dzia Roger. - By em zreszt tak zaj ty rysowaniem ma-py, e nie zwraca em uwagi na to, co si

wko o dzieje.

- A ty, Christoffer?
- Musisz mi wybaczy , e nie by em bardziej czujny, Nick, ale Jenny powiedzia a mi, e mam takie interesu-j ce oczy, wi c obserwowa em je w

lustrze. Czy nie uwa asz, e moje oczy s tajemnicze, Nick?

Nick westchn i przetar czo o.
- Odprowadzimy dziewcz ta do domu, Christoffer. Roger, wracaj na dy ur. A ty, Helene, nie wychod z pokoju do jutra rana. Nie wpuszczaj nikogo

do przyj cia lensmana! Czy to jasne?

Helene skin a g ow .

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- Chod - zwróci si do Jenny. - Wezm troch rzeczy Paula, eby zosta o mniej do d wigania nast pnym razem.
Jenny ruszy a za nim, a kiedy wchodzi do sypialni, zagadn a ostro nie:
- Nick...
Odwróci si
, a jego twarz, cho zm czona, wyra a- a yczliwo

. - Tak?

- Wygl da na to, e z apa

co na swoj przyn

.

Szli pust drog przez rozleg e wrzosowisko, na którym za jedyne urozmaicenie musia y starczy ka-mienne ogrodzenia i pojedyncze szarobia e

skalne od amki rozrzucone tu i ówdzie na ja owej ziemi. Jen-ny zapar o dech w piersiach wobec surowego pi kna tej rozci gaj cej si jak okiem si gn
wyludnionej prze-strzeni. Starodawne osady le

ce w ruinie, wiadczy y o tym, e cz owiek musia si tu podda w walce z nie-urodzajem i bied .

Wsz dzie tylko kamienie, kamienie i kamienie... Kopu a nieba wydawa a si niesko czenie wielka, a chmury tak bardzo wysokie.

Jenny i Nick szli coraz wolniej, a wreszcie zostali w tyle.
- Podoba ci si ten krajobraz, prawda? - zagadn Nick, spogl daj c na dziewczyn .
- Tak - odpar a po prostu.
- Dzi w nocy zmieni si wiatr. Zacznie wia od l -du. Jutro b dzie cieplej.
- Nick... - zacz a Jenny. - Czy ka dy móg strzela z tego uku?
- Tak. wiczyli my na nim wszyscy. Oczywi cie nie trafiali my tak celnie jak Roger, ale doszli my do pew-nej wprawy.
- Czy nawet dziewczynie nie sprawi trudno ci naci -gni cie ci ciwy?
- Na tak odleg

niewiele potrzeba. Ten uk ma ogromn si ...

- Rozumiem.
Zawaha si .
- Jenny - odezwa si niepewnie. - Chyba nie wyje-dziesz od razu?
- Nie pr dzej, ni dowiem si prawdy o mierci Paula - odpar a Jenny, czuj c, jak mocno zabi o jej serce. - Ci gle nie mog zapomnie o tej

strzykawce. Zatrzymaj si na chwil , prosz . Musz j zobaczy , co w niej by o nie tak...

Nick poda dziewczynie torb brata. Wyj a metalo-we pude ko i przez chwil wa

a je w d oni. Potem po-trz sn a nim i z trudem api c dech,

powiedzia a:
- Chyba jest puste!
Nick wzi od niej pojemnik i otworzy go.
- Masz racj , Jenny - rzek zaskoczony. - Strzykaw-ka znikn a!
Poczuli silny podmuch wiatru. Nick za

kaptur, postawi tak e ko nierz kurtki Jenny, eby i j troch os oni . Przez d

sz chwil szli w milczeniu.

Nagle twarz Jenny rozja ni a si i dziewczyna wy-krzykn a:
- Nick! Nie myli am si ! Chyba wiem, jak zgin Paul. Bo zgodzisz si ze mn , e to jednak morderstwo. Kto najwyra niej wszed do twojego pokoju i

zabra strzykawk , sprowokowany przez nas. Nie wiesz, czy Paul mia wi cej strzykawek?

- Mia - odpar Nick zdziwiony. - Jedn zapasow na wypadek, gdyby pierwsza si zniszczy a lub zgin a.
- Gdzie ona jest?
Wyj troch rzeczy z torby Paula i wy owi drugie pude ko, identyczne jak poprzednie.
- Prosz . Ta strzykawka jest dok adnie taka sama jak tamta.
- Czy by a u ywana?
- S dz , e tak, kilka razy. Co takiego odkry

, Jenny?

Szuka a przez chwil wzd

drogi, a znalaz a nie-wielk ka

w zag bieniu skalnym. Wci gn a wod do strzykawki i wypu ci a j . Potem przez

chwil trzy-ma a strzykawk uniesion , uwa nie si jej przygl da-j c. Krople wody, które pozosta y, cieka y cienkimi stru kami po wewn trznej stronie

cylindra.
- Nick, mia am racj ! Mia am racj ! Pami tasz, e w tamtej strzykawce krople toczy y si jak ma e kuleczki?
- Tak?
- A te nie!
- Tss - szepn . - Ogl daj si na nas.
Jenny da a Christofferowi i Kitty znak, eby szli da-lej, i wróci a do rozmowy.
- Czy nie rozumiesz? Paul zmar od b belków, któ-rych tak bardzo si ba , lecz nie od b belków powietrza. Od t uszczu! Kto wstrzykn mu olej do

krwi! To dzia- a dok adnie tak samo jak b belki powietrza. Zatrzymu-je prac serca. W takim przypadku przed mierci wy-st puj trudno ci w
oddychaniu, gdy drobne naczynia krwiono ne w p ucach zostaj zatkane. Przypomina to atak serca i jest praktycznie niewykrywalne.

Nick sta w milczeniu, ci gn wszy brwi.
- Rzeczywi cie wygl da na to, e w strzykawce, która znikn a, by a jaka t usta substancja - przyzna . - Ale nie, Jenny, to niemo liwe. Paul

natychmiast by zauwa-

, e w insulinie znajdowa si olej.

- Lecz je li poziom oleju pokrywa si dok adnie z kresk oznaczaj

dawk ? Nie, masz racj , Nick, Paul mimo wszystko by to zauwa

. Je li nie...

Na pew-no by zauwa

!

- Chod , musimy si po pieszy , eby inni nie zacz -li czego podejrzewa . Co zamierzasz zrobi ?
Jenny by a o ywiona i poruszona.
- On, to znaczy morderca, móg zast pi ca dawk olejem. Paul nie potrzebowa wiele insuliny. Zbrodniarz najpierw wstrzykn mu olej, a w chwil

pó niej, kiedy Paul umiera , nape ni strzykawk po raz drugi, tym ra-zem lekarstwem, i zrobi kolejny zastrzyk.

os dziewczyny si za ama . Nick postawi torby i uj jej r ce.

- Jenny, moja droga! Spróbuj nie my le o tym, cho s dz , e masz racj . Musia o by w

nie tak. Inaczej nikt nie zada by sobie trudu, eby ukra

strzykawk , któr si dzisiaj zainteresowali my.

- Nick, jestem ci taka wdzi czna za pomoc i za to, e w ka dej chwili mog na ciebie liczy . Sama by abym zupe nie bezradna.
- Czy móg bym zachowa si inaczej? - spyta ser-decznie. - Wyda

mi si tak bardzo zagubiona i samot-na. Odwa na, lecz jednocze nie

potwornie niepewna siebie. Mog aby wzruszy do ez kamie . A ja nie jestem kamieniem. My

, Jenny, e Paul znaczy dla mnie równie wiele, jak dla

ciebie.
Jenny spojrza a na niego z powag .
- Dzi kuj , e ze mn jeste , Nicolas!
Roz mieszy o go troch to, e zachowa a si tak uro-czy cie i zwróci a si do niego pe nym imieniem. Nie od-powiedzia jednak, tylko podniós torby i

ruszyli dalej.

- Nie rozumiem, dlaczego tak si dzieje - zastanawia- a si Jenny na g os - lecz nie mog rozgry

Helene. Jest fantastycznie pi kna i bardzo lojalna

wobec swo-ich przyjació , ale poza tym... Jaka ona jest, Nick?

- W

ciwie nie wiem, bo nigdy nie mia em z ni o czym rozmawia . Nie rozumiem jej. Albo jest we-wn trz zupe nie pusta, albo co ukrywa.

- To jasne, e ona co wie. Ale e ma odwag o tym milcze ! Ryzykuje przecie w asne ycie!
Zbli ali si do osady. Jenny próbowa a zwolni kro-ku, eby przed

chwile sp dzone tylko z Nickiem.

- Nick - zacz a nie mia o. - Czy mog spyta o co bardzo osobistego?
- Pewnie.
- Czy ty kogo kochasz?
- Tak - odpar .
- O - westchn a Jenny

nie. - Od dawna?

- Mniej wi cej od pó roku. Dlaczego o to pytasz?
Jenny kopn a kamie na drodze.
- Tak sobie. Czy jest adna?
- Tak, bardzo. A ty? Czy masz ch opaka?
Jenny skin a g ow .
- W

ciwie nie mam. Jestem tylko w nim zakocha-na. Beznadziejnie.

- Czy nie mo esz o nim zapomnie ?
- Nie, nigdy - zaprzeczy a energicznie. - Jest naj-wspanialszym cz owiekiem na wiecie. On jednak ko-cha inn .
- Jenny, w

ciwie ile ty masz lat?

- Dwadzie cia jeden.
- Nie wi cej? - zawo

zdumiony.

- Dzi kuj za komplement - rzuci a oschle.
Zmiesza si .
- Nie, nie to mia em na my li. Odnios em tylko wra- enie, e zawsze ty musia

si zajmowa Paulem, a nie na odwrót. A wi c tym bardziej

powinienem si tob zaopiekowa .

Jenny odwróci a twarz.
- Nie musisz - szepn a. - Jestem przyzwyczajona do tego, eby sobie radzi sama.
Mia zamiar co odpowiedzie , lecz Kitty i Christoffer zacz li ich wo

i musieli przyspieszy .

- Morderca pope ni jednak powa ny b d - mrukn Nick. - Nie powinien u ywa strzykawki Paula. Wiedzia przecie , e je eli strzykawka zniknie,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

wzbudzi to podej-rzenia. No tak, wiemy ju przynajmniej, jak to si sta o. Teraz trzeba tylko wyja ni , kto to zrobi i dlaczego...
Dogonili pozosta ych i Jenny podesz a do Christoffera. Nick spojrza na ni zdumiony, lecz nie próbowa do nich do czy .
Po chwili rozmowy na oboj tne tematy Jenny spyta a:
- Christoffer, powiedzia

dzi co dziwnego, wiesz, e Paul b dzie ostatni. Co mia

na my li?

- Powiedzia em tak? - spyta beztrosko. - Nie pami tam.
- Tak, przecie mówi

!

- Droga Jenny, to nie ma nic wspólnego z jego mier-ci . To tylko dawne wspomnienie.
- K amiesz - stwierdzi a Jenny stanowczo.
Westchn .
- No dobrze. Nie mog ci tego do ko ca wyt uma-czy , bo to do

osobiste, ale je li chcesz, mog uchyli przed tob r bka tajemnicy... Jenny,

zabi em Paula.

Stan a jak wryta.
- O czym ty mówisz, Christoffer?
- No, nie zrozum tego dos ownie. Ale tego ranka, kiedy mnie poprosi o pomoc przy zastrzyku, wyrz -dzi em mu wielk krzywd . S ów, które wtedy

powie-dzia em, nie uda oby si cofn

, nawet gdyby mia

jeszcze sto lat. By y zabójcze, absolutnie zabójcze.

- Uwa asz wi c, e Paul pope ni samobójstwo z po-wodu twoich s ów?
- Tego nie wiem. Kiedy powiedzia em, e go zabi em, nie chodzi o mi o mier fizyczn . Odebra em mu wo-l

ycia.

- Czy bardzo si wtedy przej ?
Christoffer zastanawia si przez chwil , a potem rzek wyra nie zdumiony:
- Nie, to dziwne, nie za ama si , tak jak si tego spodziewa em. Sta si tylko dziwnie cichy i ostro ny.
- Czy nie mo esz mi zdradzi , co mu wtedy powie-dzia

?

- Nie, poniewa on powinien by tym ostatnim...
Jenny u miechn a si gorzko.
- Có , teraz wiem jeszcze mniej ni przed rozmow z tob .

Podczas wieczornej pogaw dki Jenny spyta a sw go-spodyni :
- Kitty, kogo w

ciwie kocha Nick?

- Nikt tego nie wie. Niektórzy twierdz , e Helene, ale ja nie s dz , by chodzi o o ni . Nosi w portfelu czy-j

fotografi . Nikomu jej nie pokazuje. Paul

mówi , e Nick potrafi godzinami si w ni wpatrywa .

Taka odpowied jeszcze bardziej przygn bi a Jenny.
ROZDZIA V
NOC NAD D ONI UPIORA
W rodku nocy obudzi a Jenny dziwna cisza. Usia-d a i nas uchiwa a d

sz chwil , nim zrozumia a, e to wiatr ucich .

ciwie brakuje mi jego szumu, pomy la a. Cieka-we, co teraz robi Nick? Czy pi, czy mo e ma dy ur? Tylko przy nim czuj si bezpieczna. Ale

on nie nale y do mnie. Inna dziewczyna zajmuje jego my li. Czy ona przynajmniej zdaje sobie spraw , jakie ma szcz

cie?

Jenny stara a si o tym nie my le . Przypomnia a so-bie o relacji, któr brat spisa ostatniego dnia. Gdzie móg j schowa ? Pe ni wtedy dy ur sam,

Christoffer prowadzi obserwacje w terenie, zatem Paul nie móg opu ci stacji.

„Bez trudu to znajd ”. A wi c zak ada , e nie b

tego specjalnie szuka . To znaczy, e znajd ów opis tak czy inaczej. Ale jeszcze niczego nie

znale li, cho prze-cie od mierci Paula min o ju czterna cie dni.

Czterna cie dni? Czterna cie dni! Dzi jest dwudziestego czwartego. O Bo e! Jakie to proste! Jak genialnie proste! Jenny w jednej chwili zrozumia a,

gdzie Paul ukry swoj relacj . I je eli si nie myli a, to oprócz te-go schowa w tym samym miejscu kopert z rodzinny-mi papierami warto ciowymi,

eby nikt niepowo any nie móg jej znale

...

Wyskoczy a z

ka i w biegu si ubra a. Musia a jak najszybciej biec do stacji. Kto inny, na przyk ad mor-derca, móg równie wpa

na

rozwi zanie. Mo e le y teraz w ciemno ci, rozmy la i zaczyna rozumie ...

Kiedy ostro nie zamyka a za sob zewn trzne drzwi, wydawa o si jej, e s ysza a jaki d wi k z pokoju Kit - ty, lecz nie mia a czasu, eby si

zatrzyma i sprawdzi , co to takiego. Ch on a nocne powietrze, nieruchome i niespodziewanie ciep e po nieustaj cym wichrze w ci -gu ostatnich dni.
Jenny nie mia a latarki, lecz droga ja- nia a przed ni niczym szara wst ga. Min a rz d do-mów, mi dzy innymi ten, w którym mieszka a Helene. W
górze troch wia o, ale wiatr dmucha jej w plecy i nie by dokuczliwy.

Kiedy zesz a ni ej w niewielk kotlin , gdzie Roger mia swoje boisko treningowe, dozna a nagle dziwnego wra e-nia, e kto j

ledzi. Uspokaja a

sam siebie, e to tylko z udzenie, wywo ane przez ciemno

i zdenerwowanie, lecz mimo wszystko przyspieszy a kroku. Kiedy ogarni ta panik

wdrapywa a si na ska y, zrani a si w kolano.

Dlaczego biegn ? pomy la a, oddychaj c ci

ko. Dla-czego tak bardzo mi si spieszy w rodku nocy? Zna a odpowied . Ba a si , e nie zd

y

zawiadomi Nicka o swoim odkryciu. Wiedzia a, gdzie s papiery! By a te-go pewna tak samo jak tego, e Nick jest cz owiekiem, na którego od dawna

czeka a.
Z okna pracowni pada o wiat o. Jenny zawaha a si . Musi trafi na Nicka. Na nikogo innego. Je eli teraz si pomyli, mo e wpa

prosto w r ce

mordercy.
Przemkn a cicho do korytarza i ostro nie zapuka a do drzwi sypialni Nicka. Bardzo powoli je uchyli a i szepn a jego imi .
Tu go nie by o. Zebra a si na odwag i zajrza a do pracowni. Us ysza a szum i tykanie aparatów emanuj -cych s abym zielonkawym wiat em, lecz i

tam nikogo nie spotka a.

Gdzie jest Nick? Nie mia a mia

ci budzi innych, eby zapyta . Przez chwil sta a niezdecydowana. Na-gle ujrza a b ysk wiat a, które zaraz

znik o. Latarnia! Mo e jest tam? Zbieg a po nagich ska ach na najd

-szy z „palców” D oni Upiora. Nietrudno by o znale

drog . Przystawa a co chwila,

czekaj c na b yski latar-ni, i posuwa a si po par metrów do przodu.

Drzwi latarni nie by y zamkni te na klucz. Wesz a kilka stopni na gór i zawo

a:

- Nick!
Us ysza a kroki na platformie i zaskoczony g os:
- Jenny! Co tu robisz?
- Mog wej

na gór ?

- Oczywi cie! Trzymaj si mocno i uwa aj!
Odg os jej kroków rozlega si na szerokich elaznych schodach, kiedy pi a si w gór . Na samej górze b ysn

o wiat o latarki, a z ciemno ci

wy oni a si r ka Nicka, który pomóg Jenny wdrapa si na platform .

- Co si sta o, Jenny? - spyta , kiedy stan a przed nim zdyszana.
- Poczekaj troch ! Bieg am...
Tu na górze obrotom reflektora towarzyszy y st umione trzaski. Nick zgasi latark , lecz w b yskach wia-t a widzia a, e przygl da si jej badawczo.

Stali teraz bardzo blisko siebie, Jenny czu a ciep o jego cia a, co przyprawia o j o zawrót g owy.

Opanowa a si .
- Nick, kiedy ostatnio opuszczali cie balon?
- Balon? Ten du y, umocowany linami?
- Tak.
- Robimy to zawsze raz w miesi cu. Pierwszego ka -dego miesi ca.
- Ale pewien rybak widzia , jak balon opuszczono i z powrotem wys ano w gór równie dziesi tego, a wi c czterna cie dni temu. To by o tego dnia,

kiedy umar Paul.

- Ale to niemo liwe, Jenny! My lisz, e Paul...
- Zosta tutaj sam, prawda?
- Tak, naturalnie! - odpar Nick. - Papiery! Idealna kryjówka!
- Nick, musimy je zabra , zanim kto inny wpadnie na ten sam genialny pomys co my!
- Jak ty, chcia

powiedzie . Co za g upiec ze mnie! Pomy le tylko, e dokumenty buja y w powietrzu przez dwa tygodnie, podczas gdy ja

opowiada em o nich na prawo i lewo! Nie mo emy jednak ci gn

balonu teraz po ciemku, musimy poczeka jeszcze kilka go-dzin, póki nie zacznie

si rozwidnia .

- Zamierzasz jeszcze pracowa ? Czy mam wraca ?
- Nie, nie odchod - poprosi i chwyci j mocno za nadgarstek. - Prawie sko czy em.
- Mog poczeka . Przytrzyma ci latark ?
- Tak, dzi ki!
Jenny wieci a mu, kiedy przykr ca kluczem nakr tki. To, e mog a by tak blisko i pomaga mu, dawa o jej silne poczucie cz cej ich wi zi.
- Wiesz, Nick - powiedzia a po chwili. - Czasem czu-j , e powinnam wiedzie , kto jest morderc .
- O?
- Tak Gdybym tylko potrafi a powi za fakty w lo-giczny zwi zek... Wszystko, co prze

am w ci gu ostat-niego dnia, listy Paula i s owa ludzi, z

którymi rozma-wia am...

- Dobrze si zastanów!

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- Staram si , ale nic z tego. Wiem tylko, e to ma co wspólnego z kolorem.
- Z kolorem?
- Nie potrafi
tego wyt umaczy , pod wiadomie tyl-ko tak czuj .
Mocowa si z jak

upart nakr tk .

- Poczekaj, pomog ci, mam mniejsze d onie - zapro-ponowa a Jenny.
Kiedy mocno wychyli a si do przodu, dotkn a po-liczkiem jego ust. Nie zrobi a tego celowo, po prostu by o bardzo ciasno.
Ich r ce spotka y si na kluczu. Jenny wci gn a g -boko powietrze, kiedy poczu a, jak palce Nicka zaciska-j si mocno na jej d oni.
Na moment zapanowa a cisza. Jenny nie mia a nie-mal oddycha .
Powoli, niezwykle powoli Nick odwróci dziewczyn ku sobie. W jaskrawym b ysku wiat a latarni ujrza a jego oczy, ciemne i powa ne. Potem znowu

nasta a ciemno

.

Przyci gn j do siebie. Dr

c, poczu a jego twarz tu przy swojej. Jego usta dotkn y jej ust, niezwykle ostro nie, lecz z t umionym arem.

- Wybacz mi, Jenny - szepn po chwili tu przy jej skroni. - Nie powinienem tego robi . Pomyli em ma-rzenia z rzeczywisto ci .
- To nie mnie powiniene prosi o wybaczenie, tyl-ko t dziewczyn , której zdj cie nosisz w portfelu. Kit - ty mi o tym powiedzia a.
Na moment odsun j od siebie. Wyj portfel, otworzy go, a kiedy po wieci latark , Jenny krzykn

a ze zdumienia.

Rzeczywi cie by a tam fotografia. Przedstawia a j sam . To zdj cie Paul zrobi tu przed wyjazdem.
- Nick! - wyj ka a mi dzy p aczem a miechem. - Ach, Nick, czy to prawda?
Roze mia si i pog aska j po policzku wierzchem d oni.
- Czy kiedykolwiek s ysza

o takim nienormalnym adoratorze jak ja? Zakocha si w fotografii i opowie- ciach Paula o m odszej siostrze?

Zamierza em odwie-dzi ci w czasie wakacji, eby porozmawia o Paulu. Ale wcze niej ty napisa

, e przyje

asz. W odpowie-dzi na twój list

próbowa em wyrazi ca moj t skno-t i mi

. Mam nadziej , e to zauwa

.

Jenny u miechn a si .
- Tak, teraz kiedy to mówisz, musz przyzna , e ukry

sporo mi dzy wierszami. Ale czy nie uwa asz, e to zbyt niebezpieczne, tworzy w

my lach idealny obraz osoby, której si nigdy w yciu nie widzia o? Mu-sia

si bardzo rozczarowa ?

- Rozczarowa ? Naprawd mog aby tak my le ? - Nick u miechn si tak ciep o, e Jenny na moment za-niemówi a z rado ci. - Podziwia em ci

wtedy w odzi. Paul opowiada , jak bardzo boisz si morza. e nigdy nie potrafi

prze ama strachu, by zacz

si uczy p ywa . Uwa am, e by

niesamowicie odwa na. A pó niej, kiedy ujrza em ci w wietle dnia... Och, Jen-ny... Ale co z twoj nieszcz

liw mi

ci ? - spyta tro-ch nie mia o. -

Czy ty nikogo teraz nie zdradzasz?

- Nie, bo w

nie w tobie jestem beznadziejnie zako-chana. Od pierwszego wejrzenia! Spad o to na mnie na-gle i bezlito nie! - Przytuli a si do niego.

- Nick, chc by przy tobie. Zawsze.

miechn si s abo.

- Czy to o wiadczyny?
- Nie - westchn a. - Tylko pobo ne yczenie.
Jego nast pny poca unek by tak nami tny, e obu-dzi w Jenny burz nieznanych uczu .
- My lisz, e pozwol ci teraz odej

? Czy nie rozu-miesz, e my oboje nale ymy do siebie? - powiedzia ci-cho i powoli wypu ci j z obj

.

Nowy b ysk o wietli okolic .
- Nick! - krzykn a Jenny. - Kto jest przy balonie!
Zbiegli p dem po schodach, a zadudni o na ela-znych p ytach.
- Poczekaj tu! - szepn Nick i znikn .
Jenny s ysza a jego kroki na ska ach. Stoj c u stóp la-tarni nie mog a dojrze korby przy zaczepie balonu, we-sz a wi c troch wy ej. Mija y minuty i

nic si nie dzia o. Jenny ju zaczyna a niepokoi si o Nicka, gdy nagle us y-sza a, e kto si szybko zbli a.

- Nick! Jak posz o? - szepn a.
Kroki zatrzyma y si gwa townie. I nagle, zanim Jen-ny zd

a zareagowa , otrzyma a cios i upad a, uderza-j c g ow o ska . Straci a przytomno

.

KOSZMAR
Doko a rozlega si dziwny szum i plusk. Jenny czu- a ch ód na plecach, a nad g ow powiew s abego wia-tru. Mia a trudno ci z oddychaniem, nie

mog a si po-ruszy . Dokucza jej ból w tyle g owy.

Otworzy a oczy. W górze rozpo ciera o si ciemne niebo. Zadr

a i próbowa a si rozejrze .

Wokó widzia a tylko czarn , pluszcz

wod , blisko, coraz bli ej... Fale szemra y i wzdycha y, li

c jej plecy.

Nienazwane szkiery! Te, które znikaj w czasie przy-p ywu. Morze w

nie wzbiera o.

Jenny krzykn a, lecz z jej gard a wydoby si tylko zduszony d wi k. Wokó g owy na wysoko ci ust mia- a ciasno zawi zan chustk , skr powano

jej te r ce i nogi. Wpatrywa a si w niebo szeroko otwartymi, przera onymi oczyma.

Pod jej plecami przela a si fala. Jeszcze jedna.
Zimne fale... Te, które zabra y jej rodziców. I które wkrótce unios ze szkierów jej bezradne cia o, by na za-wsze si nad nim zamkn

.

Zap aka a zrozpaczona i zacz a si d awi w asnym p aczem.
Nick! Nigdy mnie tu nie znajdziesz. Nie uda si nam ju spe ni naszych marze . Nie chc umiera , Nick! Nie chc ! Nie teraz, kiedy ci spotka am. I

nie w ten sposób. Nie chc uton

...

Jenny usi owa a zebra my li. Najwa niejsze to nie wpa-da w panik . Na nic si te nie zda u alanie nad sob . Po-my l, Jenny, o czym , co nie ma

nic wspólnego z wod !

Dlaczego morderca od razu jej nie zabi ? Albo po prostu nie wrzuci do morza? Po co ten ca y wysi ek, by zaci gn

j a na szkiery?

Mo e to wiadczy tylko o jednym. O nieludzkiej nienawi ci, ch ci zadania jej cierpienia. Ale kto mo e jej a tak nienawidzi ? I dlaczego?
Daleko, daleko s ysza a, e kto wo a jej imi . Pozna- a g os Nicka, cho by zmieniony przez strach i niepo-kój. Próbowa a odpowiedzie , ale czy on

us yszy jej na wpó zduszony krzyk?

Jenny obla zimny pot. Usi owa a wsta , ale po lizn

a si na br zowozielonych wodorostach. Ostro nie wi c po

a si z powrotem. Woda ju

niemal ca kiem przykry a szkiery. Nad powierzchni wystawa tylko niewielki wyst p skalny pod g ow dziewczyny.

Nagle Jenny ol ni a pewna my l. Br zowozielony ko-lor! Tak, w

nie to! Kiedy Jenny zobaczy a wodorosty, skojarzenie nasun o si samo.

Wszystko si zgadza o. Ale jak... Tak, wszystko si zgadza o, wszystko sta o si krystalicznie jasne.
Jenny w podnieceniu zapomnia a o swej tragicznej sytuacji i o tym, e nikt nigdy si nie dowie, do jakich dosz a wniosków. U wiadomi a to sobie

dopiero wte-dy, kiedy us ysza a g os mordercy w ród innych g osów rozlegaj cych si w górze na ska ach. Morderca wo

jej imi , dok adnie tak jak

wszyscy pozostali.

Wtedy zda a sobie spraw z beznadziejno ci w asne-go po

enia. Nickowi nie uda o si zdemaskowa win-nego. Nikt z nich jeszcze si nie

domy la .
Nikt oprócz niej.
Ostatni nadziej Jenny by o wiat o latarni mor-skiej, które pada o na ni co jaki czas. Ale nikomu nie przyjdzie do g owy spojrze w t stron . A

kiedy za-cznie wita , b dzie za pó no.

osy Jenny znajdowa y si ju pod wod . Wiedzia- a, e za wszelk cen musi wsta .

Musi! Znowu zacz a j ogarnia panika, je eli si jej podda, b dzie zgubiona, w ci gu kilku sekund poch o-nie j morze.
Nie warto by o wi za mi r k i nóg, pomy la a z go-rycz . I tak nie umiem p ywa .
Fale oblewa y ju ca e cia o dziewczyny. Niemal nie mia a odwagi si poruszy , ale trwanie w pozycji le

cej nie dawa o adnych szans prze ycia.

Unios a ostro nie g ow i przenios a ci

ar cia a na jeden okie . Cia o wy-dawa o si w wodzie przera liwie lekkie. Oddycha a szybko i gwa townie, a

serce bi o tak, jakby za chwil mia o p kn

. Bardzo powoli, tak e wydawa o si , i zaj o to ca e godziny, Jenny podkurczy a nogi. Jeszcze dwa ma e

szarpni cia... Czy powinna si odwa

? Czu- a, e oblewa si potem, strach ogarnia j d awi cymi falami. Teraz. Raz, dwa!

Uda o si ! Ukl

a. Cia o nie wydawa o si ju takie lekkie, poniewa wi ksza jego cz

znalaz a si nad po-wierzchni wody.

Teraz atwiej mnie dostrzeg . Mo e...
Ale kiedy woda zacz a si ga Jenny do pasa, chocia wci

kl cza a, a g osy si oddali y, zamkn a oczy i za-cz a p aka . Teraz nie mia a ju

adnej szansy. Zimne wiat o poranka powoli rozja nia o niebo. Wkrótce wo-da j ca kiem zaleje.

Dlaczego nie skróci cierpienia? Nie, nie, tylko nie do tego znienawidzonego, d awi cego morza! Nie mog , bo-j si ! Mog tylko przed

ból w

niesko czono

...

Wtedy us ysza a przestraszony g os - nie wiedzia a czyj, ale nie nale

do Nicka - dochodz cy z samego szczytu ska .

- Jenny!
Podnios a wzrok, cho nie liczy a ju na nic. Jednak kto tam sta , wskazywa na ni i krzycza , najwyra niej poruszony.
- Pospieszcie si , jest tutaj! Tam w wodzie! Widzia- em j w wietle latarni morskiej!
Niewyra nie s ysza a nawo ywania i odg os stóp bie-gn cych po ska ach. W pewnym momencie zachwia a si i straci a równowag . Nagle poczu a

si bardzo zm -czona. Na nowo ogarn j strach, kiedy silna fala unio-s a j kilka centymetrów nad ska . Ratunku, pomó cie mi si utrzyma ! Nie
mog upa

, musz wytrwa !

apa j kurcz w nogach, które z ca ej si y przyci-ska a do g adkiej ska y, i w

nie wtedy us ysza a odg os szybkich uderze wiose o wod .

- Jest tu na szkierach! Pospieszcie si !
- Dlaczego nie krzycza a?
- Nie wiem. Nie pojmuj , jak si tu dosta a. Nick twierdzi, e ona nie potrafi p ywa .
Jenny ujrza a wy aniaj

si

ód . Na dziobie sta Nick. Twarz mia blad jak prze cierad o.

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

- Jenny! - zawo

, kiedy j zobaczy , a w jego g osie rozpacz miesza a si z rado ci .

Silne ramiona wci gn y Jenny do odzi i ruszyli z powrotem. Nick usun knebel i mocno przytuli do siebie dziewczyn .
- Kto móg zrobi co tak potwornego! - krzycza , ca kiem wytr cony z równowagi. - Zabij go w asnymi r kami!
- No, no - uspokaja go Christoffer. - Do

ju na dzi zbrodni. Pozwólmy Jenny mówi .

Pomagali sobie nawzajem w rozcinaniu sznurka wo-kó jej kostek i nadgarstków. Nick nieustannie g adzi dziewczyn po twarzy i po w osach, jak

gdyby chcia odegna od niej koszmar ostatniej nocy.

- Najgorsze by o to - wykrztusi a Jenny niewyra nie, bo mia a ca kiem zdr twia e usta - e zemdli o mnie ze strachu.
- Nic dziwnego - rzek Nick. - I tak mo na mówi o szcz

ciu, e yjesz! Czy ju ci lepiej?

Przysun a si do niego i zamkn a oczy.
- Teraz chcia abym si przespa , czuj tak ulg . Ale chyba zaraz si rozp acz ... Cz sto si mówi: „My la- am, e oszalej ”, lecz tym razem

czu am, e naprawd tak si stanie.

- Nie musisz nikogo przekonywa - odezwa si Nick. - To potworne, eby w

nie ciebie zostawi w ta-kim miejscu! Jenny, w

ciwie jak si tam

dosta

?

Dr

c z zimna opowiedzia a wszystko, co pami ta a.

- A ja ci opu ci em - wyrzuca sobie Nick. - Kiedy dotar em do d wigu, morderca zd

ju przeci

liny i balon trzyma si tylko masztu. Gdy na

nowo moco-wa em wi zania, zabójca pobieg prosto do ciebie. Po-tem znikn li cie bez ladu.

ód przybi a do pla y. Jenny dopiero teraz zauwa-

a, e zebrali si tu wszyscy. Napotka a wzrok swego wroga, przygl daj cego si jej z trosk .

eby nie da po sobie pozna , e zna prawd , odpowiedzia a u miechem.

Nick pomóg Jenny wysi

z odzi. Nios c j do do-mu, zawo

przez rami :

- Christoffer, pilnuj, eby nikt nie rusza liny balonu!
- Christoffer? - spyta a Jenny zdumiona.
- Tak, to on zauwa

ci na szkierach. Ufam mu.

- I s usznie - potwierdzi a Jenny.
- Czy wiesz, kto to zrobi ? - szepn Nick.
Skin a g ow .
- Nie widzia am, kto mnie uderzy . Lecz potem, na ska ach, wszystko zrozumia am. Wychodzili my z b d-nego za

enia, rozumiesz?

- Tss. Id .
Wniós j do swego pokoju i posadzi na krze le, wo-kó którego szybko pojawi a si ka

a.

- Nie mo esz siedzie taka mokra! Wstydzisz si mnie?
- Troch .
- To zapomnij o wstydzie! - powiedzia krótko. Szybko rozebra dziewczyn i owin w swój p aszcz k pielowy. Po-tem posadzi j na brzegu

ka i

zacz energicznie wycie-ra . - Masz najbardziej niebieskie usta, jakie kiedykolwiek widzia em - u miechn si . - Zaraz za

ci ciep e skarpe-ty i

wkrótce pozb dziemy si tego sinego koloru.

Po godzinie masa u Jenny znowu odzyska a czucie w cz onkach, a ca a jej skóra p on a.
- Czuj si

wietnie, Nick. Dzi kuj .

Usiad na brzegu pos ania i spojrza na ni z powa-g . Nagle rzuci si na

ko tu obok, chwytaj c j za ramiona i zanurzaj c twarz w jej w osach.

- Jenny!
W tym jednym s owie zawar ca y swój strach i rozpacz.

adzi a go po g owie i szepta a czu e s owa.

Potem przebra a si w jego pi am i w lizn a pod ko dr . Kiedy Nick rozwiesza wilgotny p aszcz k pie-lowy, rozleg o si pukanie do drzwi.
- Czy mo emy wej

? - spyta Christoffer.

Nick spojrza pytaj co na Jenny. Skin a g ow .
- W porz dku, wchod cie - odrzek .
- Chcieliby my si wreszcie dowiedzie , o co tu cho-dzi - zacz Christoffer, kiedy usiedli na

ku Paula.

Nick poda Kitty jedyne w tym pokoju krzes o, sam usadowi si obok Jenny, a potem powiedzia :
- Wiecie ju chyba wszyscy, e Paul zosta zamordo-wany.
Skin li g owami.
- Prawdopodobnie w balonie, wraz z papierami war-to ciowymi Paula, znajduje si niezbity dowód na to, kto jest morderc . Jeszcze dzi

ci gniemy

balon i wte-dy wszystko b dzie jasne. Chocia w

ciwie nie jest to konieczne. Jenny twierdzi, e domy la si , co si sta o i kto to zrobi . A teraz, Jenny,

twoja kolej. Zaczynaj!

Nie chc rozgrzebywa tej obrzydliwej sprawy, po-my la a Jenny. Najbardziej chcia abym teraz zasn

w ramionach Nicka. Ale koszmar musi si

sko czy i w

nie ode mnie zale y, czy kto zostanie zdemasko-wany, a kto inny uwolniony od podejrze ...

Wci gn a g boko powietrze i zacz a mówi .
ROZDZIA VI
- Tak, wiem, kto to zrobi - zacz a cicho.
- Jak na to wpad

? - spyta a Kitty zdumiona.

- Dzi ki ca ej masie skojarze i dziwnych znaków - odpar a Jenny. Czu a si bardzo nieswojo, wi c ukrad-kiem poszuka a d oni Nicka. - Moj uwag

zwróci y s owa jednego z was, które mija y si z prawd . Linijka li-stu Paula mówi ca o kolorze... Potem pewien dziwny szczegó zwi zany z balonem i

wi k, który przypad-kiem us ysza am. Wszystko razem utworzy o jakby rów-nanie, którego rozwi zanie na pocz tku wydawa o mi si

nieprawdopodobne. Lecz jak pó niej zrozumia am, by o ca kiem logiczne. I je eli si nie myl , równie Christoffer wie, kto jest morderc .

- Nie - odpar Christoffer. - Wiem, kto doskonale pasowa by do tej roli, ale nie wszystko mi si zgadza.
- My

jednak, e podejrzewasz w

ciw osob - po-wiedzia a Jenny. - Tylko nie znasz tylu szczegó ów, co ja.

- O Bo e! - zawo

Roger zirytowany. - Sko czcie z ty-mi zagadkami! Mówcie tak, eby my i my zrozumieli!

- Dobrze. Podobno nikt z was nie widzia Paula po tym, jak Christoffer dawa mu rano zastrzyk. Nick i Roger wyp yn li daleko w morze, Helene le

a

cho-ra, a Kitty wyjecha a. A jednak kto z was wiedzia , co Paul s dzi o koledze po tym nieszcz snym porannym zabiegu. Tego na pewno nie zdradzi
sam Christoffer. A druga rzecz, która mnie zastanowi a, to kto móg wi-dzie , e tamtego dnia balon zosta

ci gni ty na dó i kto dzi wieczorem

próbowa przeci

liny.

Czekali w milczeniu. Nikt nie zdradzi si nawet drgni ciem powieki Jenny nie wiedzia a, co mówi dalej.
Roger nie wytrzyma , krzykn wzburzony:
- Ale dlaczego, Jenny? Dlaczego?
- Wszyscy pope nili my b d. S dzili my, e mój brat zosta zamordowany z zazdro ci o Helene. Lecz okazu-je si , e Paul zamierza si w

nie

wiadczy Kitty.

- Mnie?! - wykrzykn a Kitty, czerwieni c si na twarzy.
Helene uczyni a niecierpliwy ruch r

.

- Ale droga, mi a Jenny, nie chcia abym przedsta-wia ani ciebie, ani Kitty w z ym wietle, ale w przedo-statni wieczór swego ycia Paul spyta mnie,

czy wy-sz abym za niego...

- K amiesz, Helene - odpar a Jenny spokojnie. - Po-wiedz mi, czy masz jasnoniebiesk sukienk ?
- Jasnoniebiesk ? No wiesz! To najbrzydszy kolor, jaki znam!
- Tak, tak my la am. Masz br zowozielone oczy i do-bry gust. Nigdy nie wpad aby na pomys , eby u ywa koloru, w którym ci nie do twarzy. Kitty

natomiast ma niebieskie oczy. Bardzo dobrze jej w niebieskim.

- Kitty ma jasnoniebiesk sukienk - odezwa si Christoffer. - I nawet licznie w niej wygl da.
- Jednak nie bardzo rozumiem, jakie to ma znacze-nie - rzuci a Helene.
Jenny poprosi a Nicka, eby przyniós listy Paula. Kiedy spe ni jej pro

, powiedzia a:

- Pos uchajcie, co pisze Paul w swoich listach. Ten pierwszy jest hymnem pochwalnym na cze

Helene, w drugim czytamy: Jenny, jestem

najszcz

liwszym cz owiekiem na wiecie. eni si ! Wprawdzie jeszcze si nie o wiadczy em, ale wiem, e ona si zgodzi. Wi-dz to w jej twarzy. Jest

taka liczna, Jenny. Powinna by a j widzie wczoraj w tej jasnoniebieskiej sukience, podkre laj cej blask jej oczu...

Kiedy Jenny przerwa a na moment, w ciszy rozleg si st umiony p acz Kitty.
- Paul nie wymieni imienia. Dlatego wysz am z za-

enia, co by o dla mnie i dla wielu innych oczywiste, e chodzi o Helene. Ten list zosta napisany

dwa dni przed jego mierci . Dzie pó niej Paul prze

wstrz s. Jak to by o, Helene, czy Paul nie powiedzia ci, e kocha kogo innego?

Zapytana pochyli a g ow , lecz nie uda o jej si ukry napi cia, jakie odbi o si na jej twarzy.
- Nie. Poniewa to ja z nim zerwa am tego wieczo-ru. I w

nie to nim tak bardzo wstrz sn o.

- To si nie zgadza, Helene, z ostatnim listem, który do mnie napisa .
Helene eksplodowa a:
- Przecie to mieszne! aden m

czyzna nigdy mnie nie zostawi ! Nic na to nie poradz , tak ju jest. Równie moi rodzice i moje rodze stwo mnie

ubóstwiali W mie- cie u ka dego mojego palca wisia o dziesi ciu kawalerów. A wy my licie, e Paul móg by wybra kogo takiego jak Kitty! Przecie
wszyscy widzieli, e po prostu za mn sza-la . Pewien ch opak nawet pope ni dla mnie samobójstwo!

- Tak, to prawda! - nieoczekiwanie przerwa jej Christoffer. - By jednym z moich najlepszych przyjació . To ja postara em si o to, eby dosta a tu

posad , bo chcia em ci mie na oku. Chcia

i mnie uwie

, ale ci si nie uda o. Nienawidzisz mnie za to. Wiem, e wie-le razy p aka

z w ciek

ci,

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

background image

ale ci nie uleg em. Obie-ca em sobie, e nie pozwol ci zniszczy ani jednego m

czyzny wi cej, ale nie uda o mi si zapobiec nie-szcz

ciu Paula,

chocia bardzo si stara em. Rozma-wia em z nim tego ranka, kiedy dawa em mu zastrzyk. Ostrzeg em go przed tob , opowiedzia em o samobój-stwie
mojego przyjaciela i u
wiadomi em mu, e kieru-j tob wy cznie egoistyczne pobudki. My

, e to chyba tylko jego pieni dze ci skusi y. Wtedy nie

rozu-mia em, dlaczego nie dotkn o go to a tak g boko, jak si spodziewa em. Teraz jednak ju wiem, co sprawi o, e zachowa si niemal oboj tnie.
Mia ju ciebie do

.

Helene wyra nie zaczyna a traci panowanie nad so-b , lecz za wszelk cen stara a si , by jej g os brzmia pewnie i z wy szo ci , kiedy

lekcewa

co rzuci a:

- W tpi czy znajdzie si kto , kto uwierzy w te bre-dnie! Wszyscy przecie wiedz , e Christoffer, ten dzi-wak, jest ca kiem nieobliczalny.
- Uwa am, e Christoffer jest jak najbardziej nor-malny - odpar a spokojnie Jenny. - Gorzej jest z tob , Helene. Jeste niebezpieczna, bo potrafisz

tylko bra . Nie masz nic do ofiarowania. Teraz rozumiem, dlacze-go p aka

wtedy w lasku sosnowym. Widzia

mnie i Christoffera, prawda? Nie uleg

tobie, ale widzia

, jak mnie ca uje, p aka

wi c ze z

ci...

- Tak, Jenny - popar j Christoffer. - To okropne, e ci wtedy tak wykorzysta em, ale wiedzia em, e Helene nas widzi i chcia em j troch
rozz

ci .

- Nie rozumiem, jaki to ma zwi zek ze spraw , - wtr -ci zniecierpliwiony Roger. - Dlaczego wszyscy tak si czepiacie Helene? Bo chyba nie chcecie

jej oskar

o za-mordowanie Paula? Po pierwsze, nie istnieje aden mo-tyw, a po drugie, j tak e usi owano zabi .

- Zaraz us yszycie - powiedzia a Jenny triumfalnie, lecz jej g os dr

.

Christoffer potrz sn g ow .
- Roger, ty nie rozumiesz takich ludzi jak Helene - rzek . - Paul odszed od niej! Od niej! Uzna a, e stanie si po miewiskiem dla wszystkich. Tego

znie

nie mo-g a. Paul musia wi c umrze .

Helene nagle poblad a. Próbowa a co powiedzie , lecz g os odmówi jej pos usze stwa.
- A je li chodzi o prób zamordowania Helene - doda a Jenny - to s ysza am jaki ha as na chwil wcze niej, za-nim krzykn a. Brzmia o to tak, jakby

co spad o. Pó niej zrozumia am, co to takiego. To le ak z

si w chwili, kiedy Helene strzeli a do niego, stoj c w oknie. Zosta a przecie na ty ach

domu, gdzie nikt nie móg jej widzie . Mog a z atwo ci wej

przez okno i wystrzeli z uku. Z tak bliskiej odleg

ci trudno by o chybi . Nast pnie z

powrotem po

a si na le aku i „zemdla a”. Zaaran- owanie próby zabójstwa wiadczy o tym, e przestraszy- a si , kiedy Nick i ja powiedzieli my o

strzykawce i rela-cji, któr ukry mój brat. Chcia a si zabezpieczy i oczy- ci z podejrze . Lecz ostatecznym dowodem przeciwko tobie, Helene, s
twoje w asne s owa. Pami tasz, jak mi po-wiedzia

, e nigdy nie widzia

Paula tak rozgniewane-go jak wtedy, kiedy Christoffer mu robi zastrzyk? A

prze-cie le

tego dnia chora i pono nie kontaktowa

si z Paulem. Mia

równie to szcz

cie, e z okna swojego pokoju mog

obserwowa

stacj . Widzia

wi c, jak ten wielki balon ci gni to na dó , i mog

si domy li , e w

nie tam Paul ukry swoj relacj z ostatnich wydarze , tak

niebezpieczn dla ciebie. Powiedzia am przecie przy wszystkich o tych demaskuj cych ci papierach. Sam Paul u atwi ci zadanie, kiedy przyszed do
ciebie i poprosi o po-moc przy zastrzyku, chocia zrobi to na pewno niech t-nie! To dlatego Nick nie zasta go, kiedy zajrza na chwil do domu. Paul
by wtedy z tob . Odebra

ycie cz owie-kowi, który jako jedyny móg zburzy twój wizerunek ja-ko tej, której aden m

czyzna si nie oprze.

Przypu-szczam, e u

trucizny. Jak wynika z listu Paula, dzie wcze niej powiedzia ci, e zamierza si o eni z Kitty. Za-cz

wi c

przygotowania do morderstwa...

Helene zebra a wszystkie si y, eby si opanowa . Uda a, e nie dos ysza a ostatnich s ów Jenny.
- Chyba nie jeste taka g upia, by uwierzy , e cho tro-ch mi zale

o na twoim kochanym braciszku? - odpar a pogardliwie. - I chyba nie my licie,

e nie wiedzia am, i Christoffer szala za mn , chocia udawa idiot ! A Roger? Tymi twoimi beznadziejnymi, dziecinnymi zalotami by- am ju
miertelnie znudzona! Ale Nick... - Nagle zmieni- a ton g osu, który zabrzmia niemal patetycznie. - Dlacze-go nigdy nic nie powiedzia

, Nick?

Dlaczego mnie tak dr czy

? Wiedzia

przecie , e kiedy b dziemy razem. My lisz, e nie wiem, i nosisz w portfelu moje zdj cie i pa-trzysz na nie

zawsze, kiedy zostajesz sam? Jeste prawdzi-wym m

czyzn , Nick. M

czyzn dla mnie. A kiedy ta nic nie znacz ca dziewczyna zjawi a si tu i

przyczepi a do ciebie, zrozumia am, e jest ci jej troch

al i czujesz si w obowi zku otoczy j opiek . Uwa am jednak, e prze-sadzi

. Dlatego

musia am j usun

z drogi Sz am za ni a do latarni, zada am jej cios, a kiedy straci a przytom-no

, znalaz am lin i zwi za am jej r ce i nogi, a

potem zawioz am odzi na szkiery... Co mnie do tego zmusi o... Nick, czy nie rozumia

, e to ciebie pragn am przez ca- y czas? Paula chcia am

mie przy sobie do chwili, gdy wre-szcie oka esz, co do mnie czujesz. A wtedy...

Pi kne oczy l ni y gro nym, fanatycznym niemal blaskiem.
- A wtedy on odwa

si przyj

i powiedzie , e znalaz sobie inn ! On, który nic dla mnie nie znaczy !

- Ale dla mnie Paul by wszystkim - za ka a Kitty. - Dla-czego musia

go zabija ? Dlaczego wstrzykn

mu tru-cizn ?

- Nie trucizn - sprostowa a Helene. - Olej. Zabija szybko i nie zostawia ladu.
- Ale dlaczego? - powtórzy a Kitty.
- Poniewa chcia am si zem ci ! - krzykn a Helene, zupe nie ju trac c kontrol nad sob . - Nick, je-szcze nie jest za pó no, wiesz, e ja...
Nick stanowczo uwolni si od Helene, która chwy-ci a go kurczowo, i pokaza jej fotografi w portfelu. Oszala a ze z

ci wyrwa a Nickowi portfel i

cisn a go w k t pokoju. B yskawicznie zwróci a si do Rogera. Br zowozielone oczy b yszcza y dziko i gro nie.

- Ale ty mnie kochasz, Roger! - wrzeszcza a z furi . - Wiem o tym.
Roger wydawa si zak opotany.
- By

kiedy dla mnie s

cem, Helene, skoczy -bym dla ciebie w ogie . Ale teraz mog jedynie na cie-bie splun

!

Twarz Helene ci gn a si w dzikiej z

ci.

- Przecie nie mo ecie si ode mnie odwróci wszy-scy naraz! - krzycza a w histerii. - Nikt jeszcze tak ze mn nie post pi ! Mog robi , co zechc ,

zawsze mo-g am. Dlaczego odwracacie si ode mnie? Przecie mnie kochacie! Wiem o tym, wiem, wiem!

Helene zanosz c si szlochem upad a na pod og . Jej pi kna twarz zmieni a si nie do poznania. Kto by po-my la , e ta szalona, tak, ta ob kana

kobieta by a ow pi kn , doskona Helene, któr do niedawna wszyscy podziwiali i adorowali?

- Christoffer - odezwa si Nick znu ony. - Za-dzwo po lensmana. I po lekarza. Nasza pi kna bogini potrzebuje opieki medycznej. A teraz wyjd cie

st d wszyscy. Jenny musi odpocz

.

Wkrótce przybyli lensman i lekarz, którzy zaj li si Helene. W balonie, tak jak si spodziewano, znalezio-no papiery warto ciowe Paula i relacj z

rozmowy z by- ukochan . Paul zrozumia , e ta pi kna dziewczyna jest chorobliwie samolubna, ale obawia si , e mo e m ci si na Kitty. Nie
przysz o mu do g owy, e He-lene traktuje Kitty jako zupe nie niegro

i e to on sam, Paul, zagra a jej presti owi.

Jenny nie zdawa a sobie sprawy, co si wko o dzieje. Obudzi a si dopiero pó nym popo udniem, kiedy Nick przyniós jej co do jedzenia. Wygl da

na zm -czonego i wyczerpanego, lecz u miechn si do niej cie-p o i serdecznie przytuli .

- Okropnie mi przykro z powodu tego, co sta o si dzi w nocy, Jenny. Zamierza em stopniowo odzwycza-ja ci od l ku przed wod , ale teraz

wszystko stracone.

- Nie jestem tego pewna - odpar a Jenny zamy lona. - My

, e znios am to lepiej, ni mog am przypuszcza . W

ciwie chcia am ci prosi , eby

mnie nauczy p ywa .

- Naprawd ? Ju si nie boisz?
Jej twarz rozja ni u miech.
- Jak mog abym si ba czegokolwiek, kiedy mam ciebie?
- Masz racj - roze mia si Nick.
- Wiesz, o czym my

? e jeste my sobie bardzo po-trzebni.

- Czy to nie pi kne? Wiedzie , e jest si komu po-trzebnym? e nie yje si tylko dla siebie?
Jenny podnios a oczy na Nicka i powiedzia a z u mie-chem:
- Tak si ciesz , e ju nie jestem sama!

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m

Click to buy NOW!

PD

F-XChange

w

w

w

.doc

u-trac

k.

co

m


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sandemo Margit Opowieści 36 Ucieczka
Sandemo Margit Opowieści 36 Ucieczka
Opowieści 36 Ucieczka Margit Sandemo
Sandemo Margit Opowieści6 Ucieczka
Sandemo Margit Opowieści Wieza Nadziei (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści1 Małżeństwo Na Niby (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści Pewnej?szczowej Nocy (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści Czarownice nie płaczą
Sandemo Margit Opowieści Królewski list
Sandemo Margit Opowieści Tajemnice starego dworu
Sandemo Margit Opowieści Przeklęty skarb
Sandemo Margit Opowieści Jasnowłosa (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści" Klucz Do Szczęścia (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści) Światełko Na Wrzosowisku (Mandragora76)
Sandemo Margit Opowieści tom Mężczyzna z ogłoszenia

więcej podobnych podstron