Barbara Cartland
Uśmiech losu
A Revolution of Love
Od Autorki
Portret kapitana McKaya, który nakreśliłam w tym
opowiadaniu, jest prawdziwy.
Podróżując wiele po świecie zaobserwowałam, że Szkoci,
dokądkolwiek się udają, starają się w jakiś sposób odtworzyć
wokół siebie obraz swych rodzinnych stron.
Kapitanowie statków, podobnie jak kapitan McKay,
ozdabiają swe kajuty symbolami ojczystego kraju, którego
wizerunek zawsze noszą w sercu.
W Kanadzie na każdym moście zbudowanym przez
Szkota przytwierdzona jest informująca o tym tabliczka.
W Indiach każdy brytyjski cmentarz wypełniają szkockie
nazwiska upamiętniające tych, którzy oddali swe życie, służąc
imperium brytyjskiemu. I tak jest w każdym miejscu na kuli
ziemskiej, gdzie tylko Brytyjczycy postawili swą nogę.
Szkockie pułki odznaczały się szczególną walecznością, a
wśród wybitnych brytyjskich budowniczych, architektów i
inżynierów ubiegłego stulecia znajdowało się wiele,
legendarnych już, szkockich nazwisk.
Wzruszające wydało mi się przechowywanie przez tych
ludzi gałązek wrzosu między kartkami książek czy
sprawozdań. Jelenie rogi i szkockie pledy zawsze wisiały w
ich kwaterach.
Dokądkolwiek udaje się Szkot, bez względu na to, jak
długi to ma być pobyt, jego serce „pozostaje w wysokich
górach Szkocji ścigając dziką zwierzynę".
R
OZDZIAŁ
1
Rok 1887
Drogo Forde z ulgą pomyślał, że już niewiele drogi
zostało mu do stolicy Kozania, Ampuli. Był wyczerpany. Jego
koń już od trzech mil utykał. W czasie całej podróży na
każdym niemal kroku czyhało na niego niebezpieczeństwo.
Nigdy w jego niełatwym i pełnym przygód życiu żadna misja
nie była tak pełna zagrożenia, i to co chwila, jak właśnie ta. A
jednak mu się udało. Wiedział, że informacje, które zdobył,
zadowolą lorda Rosebery, sekretarza stanu do spraw Indii w
Londynie, gdy tylko je otrzyma. Śpieszył się, by dotrzeć do
jakiejkolwiek ambasady lub konsulatu, gdzie przynajmniej to,
co najpilniejsze, będzie mógł przesłać szyfrem. Nie był
pewien, czy ambasada w Kozaniu jest godna zaufania.
Pomyślał, że byłoby rozsądnie upewnić się o tym dyskretnie,
zanim ujawni cel swojej wizyty i informacje, które mogły
zaważyć na bezpieczeństwie Indii i losie setek żołnierzy
brytyjskich. Ponieważ Kozań był państwem, gdzie władzę
faktyczną sprawował monarcha, wiedział, że w Ampuli będzie
brytyjska ambasada. Z drugiej jednak strony, Kozań graniczył
z Rosją, która miała tu dużo swoich agentów.
Kiedy, rozważając swoją sytuację, patrzył na rysujący się
w oddali cel swojej podróży, przyszedł mu na myśl kuzyn
Gerald Forde, który sprawował urząd właśnie w ambasadzie
brytyjskiej w Ampuli. Ostatnio widzieli się dwa lata temu.
- Jeśli twoje drogi kiedykolwiek zawiodą cię do Kozania,
odwiedź mnie. Sprawisz mi przyjemność zatrzymując się u
mnie, chyba że cenisz się wyżej i skorzystasz z zaproszenia
ambasadora - powiedział przy pożegnaniu Gerald.
- Z pewnością nie - odparł Drogo - i nie bądź zaskoczony,
gdy wpadnę nieoczekiwanie.
- Będę czekał - obiecał Gerald. - Uważaj na siebie.
Mówił poważnie. Będąc w służbie dyplomatycznej miał
pewne pojęcie o stopniu niebezpieczeństwa zadań, które
wykonywał Drogo. Tak naprawdę to, poza politykami na
najwyższym szczeblu w rządzie brytyjskim, nikt nie wiedział
o żadnych szczegółach dotyczących tych misji. Wkrótce po
przybyciu do Indii Drogo, mistrz w maskowaniu się, który, jak
na Anglika, znał zadziwiająco dużo orientalnych języków,
został włączony do czegoś, co nazywało się „Wielką Grą". Był
inteligentny, a codzienne pułkowe życie wydawało mu się
nudne. Po wyjątkowo dobrym sprawdzeniu się w dwóch czy
trzech niełatwych akcjach dowództwu nie pozostawało nic
innego jak tylko spełnić życzenia Drogo. Zgodzili się, że nie
będzie związany z żadną konkretną placówką i
zagwarantowali mu swobodę przemieszczania się w Indiach,
jeśli to będzie konieczne.
Tajność tej misji wymagała, by działał sam. Nigdy
przedtem nie był tak blisko śmierci, jak właśnie tym razem,
gdy przejeżdżał przez Afganistan przebrany za Rosjanina i
przez Rosję przebrany za Afgańczyka. Biegła znajomość obu
języków pomogła mu przeżyć i przewieźć zebrane informacje
aż do Kozania.
Miał nadzieję, że gdy dotrze do Ampuli, w domu Geralda
będzie ktoś - stajenny lub służący, kto zajmie się koniem. On
sam też potrzebował w tej chwili jedzenia i snu. Brakowało
mu tego przez ostatni miesiąc. Sypiał niewiele, pod drzewami
i w rowach. Często zasypiał na koniu.
„Jeszcze tylko godzina drogi", dodawał sobie otuchy, gdy
koń ociężale posuwał się naprzód. Był spragniony. Przyłapał
się na błądzeniu myślami wokół strumienia płynącego przez
ogród rodzinnego domu w Anglii. Kiedy był chłopcem, w
upalne dni chlapał się w nim i łowił młode pstrągi, by potem
triumfalnie zanieść je do domu matce.
Nadal z bólem myślał o tym, jak bardzo cierpiała, zanim
zmarła. Pamiętał, jakie trudności napotkał, po przybyciu do
Anglii, w zdobyciu tak potrzebnych mu wtedy pieniędzy.
Pożyczał, ile mógł, z banku i od przyjaciół, by zapewnić
matce wszelkie wygody w ostatnich chwilach jej życia.
Lekarze niestety nie mogli przywrócić chorej do zdrowia, lecz
tylko ulżyć jej cierpieniom.
Zawsze, gdy myślał o matce, nieuchronnie ożywało w nim
nienawistne wspomnienie stryja Lionela. Ojciec Drogo był
młodszym synem markiza Baronforde i to zdecydowało, że
zgodnie ze zwyczajem został pozbawiony majątku. Starszy
brat ojca, Lionel, będąc dziedzicem fortuny otrzymał tytuł i
mienie należące do rodu. Drogo wiedział, że jego rodzice
odmawiali sobie luksusów, żeby zapewnić mu jak najlepsze
wykształcenie. Kiedy osiągnął odpowiedni wiek, wstąpił do
pułku, w którym służył jego ojciec.
- Zdaję sobie sprawę - powiedział przy tej okazji ojciec -
że wsparcie finansowe, które mogę ci dać, nie dorównuje
temu, jakie mają inni oficerowie, ale mam nadzieję, że z twoją
inteligencją znajdziesz sposób na powiększenie swoich
dochodów.
- Z pewnością - uśmiechnął się Drogo, dla którego
pieniądze niewiele wówczas znaczyły.
Kiedy jednak pułk został wysłany do Indii, okazało się, że
czuje się skrępowany nie mogąc pozwolić sobie na posiadanie,
jak inni, konia do gry w polo czy też korzystanie z wygód,
które były niezbędne w tak gorącym klimacie.
Wkrótce jednak niedogodności te zeszły na drugi plan
wobec idei służenia swojemu krajowi. Rosjanie przenikali do
Indii wywołując niepokoje wśród plemion hinduskich na
północno - zachodniej granicy i północy kraju. Dowództwo
brytyjskie obawiało się, że celem tych działań jest wyparcie
Anglików z Indii i przejęcie kontroli nad tym państwem.
Drogo był tylko jednym z wielu, którzy pracowali dla
najlepszych „tajnych służb" na świecie. Pochłonięty
wykonywaniem powierzonych mu zadań nie zauważał, że na
„górze" coraz częściej mówiło się o nim z uznaniem.
Z każdą chwilą przybliżał się do Ampuli. Wspomnienia
rodzinnego domu znów ożyły, a wraz z nimi ostatnie
spotkanie ze stryjem - markizem. Po raz pierwszy wówczas
udał się do niego z prośbą o pomoc. Markiz mieszkał w
rezydencji Baronforde jako wyłączny dziedzic rodowej
fortuny i wydawało się, że nie może odmówić Drogo
wsparcia.
Lokaj zapowiedział Drogo i wprowadził do ogromnej
biblioteki, gdzie siedział markiz. Mieściły się tam unikalne
zbiory dokumentów i książek będące przedmiotem zazdrości
każdego muzeum w Anglii. Na ścianach wisiały cenne obrazy,
a wnętrze wypełniały kosztowne, zabytkowe meble
gromadzone tu od czasów Tudorów, kiedy t rodzina Forde'ów
zdobyła swą obecną pozycję. Drogo wiedział, że wszystko
należy do stryja, który, jak jego poprzednik, będzie oszczędny
aż do skąpstwa. Jednak dla Drogo nie było nic ważniejszego
niż dobro matki i o to zamierzał walczyć. Musiał zdobyć
najlepszą pomoc lekarską i zapewnić jej najniezbędniejsze
wygody. Wykwalifikowanych pielęgniarek było mało i bardzo
drogo liczyły za swoją pracę. Jedynie płacąc niemal
astronomiczne sumy zdołał zapewnić matce opiekę dwóch
wyszkolonych pielęgniarek z Londynu, których troskliwość
chociaż trochę zdołała poprawić psychiczne i fizyczne
samopoczucie chorej.
Markiz podszedł do Drogo z wyciągniętą ręką.
- Jak się masz, Drogo - powiedział. - Myślałem, że jesteś
w Indiach.
- Jestem na okolicznościowym urlopie. Jak stryj pewne
wie, moja matka jest ciężko chora.
- Przykro mi to słyszeć - odpowiedział markiz. - Proszę,
pozdrów ją ode mnie i życz szybkiego powrotu do zdrowia.
Usiedli
w
wygodnych
fotelach
przy
ogromnym
marmurowym kominku.
- Przyjechałem spytać - zaczął Drogo, kiedy zauważył, że
markiz przygląda mu się dociekliwie - czy nie mógłby mi stryj
pomóc w olbrzymich wydatkach, które mam od czterech
miesięcy w związku z chorobą matki.
Wydało mu się, że markiz jakby zesztywniał, więc
pospiesznie kontynuował:
- Myślę, że stryj zrozumie. Musiała być badana aż trzy
razy przez chirurgów... - przerwał i po chwili odezwał się
znów: - Opiekują się nią najlepsze pielęgniarki, jakie można
znaleźć.
Markiz milcząc poruszył się niespokojnie w fotelu. Drogo
zaś mówił dalej:
- Lekarze przepisali jej drogie lekarstwa i zalecili dobrze
się odżywiać. Pożyczyłem już dużo pieniędzy z banku i od
przyjaciół. Nie wiem, czy uda mi się więcej.
Nienawidził żebrać. Patrząc więc na cenny obraz wiszący
nad komodą zwrócił się błagalnie do stryja:
- Już tylko ciebie mogę prosić o pomoc, stryju Lionelu.
Obiecuję, że gdy tylko będę mógł, zwrócę wszystko co do
grosza!
Kiedy to mówił, instynkt nieomylnie podpowiadał mu, że
markiz zamierza odmówić. Z jego ust uprzejmie zabrzmiały
słowa, że jeżeli pomoże jednemu z członków rodziny, będzie
musiał pomóc innym. Samo utrzymanie dworu jest kosztowne.
Jego syn William ma rozrzutną żonę. W rzeczywistości
pochłania to wszystkie oszczędności. Dla Drogo sprawa była
jednak zbyt pilna i ważna, poza tym nie prosił dla siebie, więc
ponownie zwrócił się błagalnie do stryja w sposób, który
wydawał mu się upokarzający. Bezskutecznie.
- Stryju, proszę choć o trochę! - odezwał się. - Nawet
kilkaset funtów to więcej niż nic. Nie mogę pozwolić umrzeć
matce z głodu czy braku należytej opieki lekarskiej! Za to
trzeba płacić!
Markiz wstał.
- Przykro mi, chłopcze - powiedział. - Zapewniam cię, że
współczuję ci, jednakże jako głowa rodu i jak każdy mam
zasady, których nie mogę złamać.
Przerwał i po chwili dodał:
- Jedną z nich jest niepożyczanie pieniędzy, jeżeli nie
mam gwarancji, że zostaną zwrócone.
- Ależ obiecuję... - zaczął Drogo, lecz markiz
powstrzymał go ruchem ręki.
- Dłuższe rozwodzenie się nad tym jest bezcelowe! -
powiedział surowo.
Drogo krew uderzyła do głowy. Przez chwilę miał ochotę
rzucić się na stryja. Wiedział jednak, że niczego w ten sposób
nie osiągnie, a przy tym nie zachowa się z godnością.
- Jeżeli to jest ostatnie słowo stryja - rzekł w końcu - to
nie mam już nic do dodania.
- Istotnie - zgodził się markiz - ale mam nadzieję, że
zostaniesz na obiedzie.
Drogo pomyślał, że w tej sytuacji nie przełknąłby nawet
kęsa. Pożegnał się więc opanowany, nie uchybiając manierom
dobrego wychowania. Dopiero w powozie, który wiózł go do
domu, przyłapał się na przeklinaniu markiza. Czynił to z
zapałem i biegłością równą szalonemu fakirowi, w którego
postać wcielił się w czasie jednej ze swoich ostatnich misji.
Matka Drogo zmarła miesiąc później. Tylko dzięki
upokarzającym pożyczkom od przyjaciół ojca, których ledwo
znał, udało mu się zapewnić jej należyte warunki do ostatniej
chwili. Po jej śmierci sprzedał wszystko, co było do
sprzedania, żeby spłacić długi. Dom wystawił na licytację ze
słabą nadzieją na znalezienie kupca, a sam powrócił do Indii,
gdzie przez ostatnie miesiące szukał zapomnienia w pracy.
Niebezpieczeństwo i konieczność walki o przeżycie
złagodziły nieco głęboki ból po utracie uwielbianej matki.
Jednak pamięć o niej teraz, po kończącej się kilkumiesięcznej
misji, była nadal żywa i bolesna.
Od przykrych wspomnień oderwał go widok bram
Ampuli. Uświadomił sobie, że już ponad milę przebył na
terytorium Kozania i że niebezpieczeństwo zostało poza jego
granicami. Zakończył zatem i tę misję. Wykonał to, co
wydawało się niemożliwe, i chociaż trudno było uwierzyć, żył
nadal!
Był pewien, że rosyjscy szpiedzy rozpoznali go i przez
ostatnie kilka dni podążali tuż za nim. Tak czy inaczej w tej
chwili czuł się bezpieczny i żadne miejsce na ziemi nie
wydawało mu się bardziej upragnione niż Kozań.
To niewielkie państwo na wschodzie sąsiadowało z
Rumunią, na północy zaś z Besarabią. Mieszkańcy Kozania
tworzyli barwną mieszankę narodowości rumuńsko -
rosyjskiej, a na południu tureckiej. Stolica, Ampula, leżała nad
Morzem Czarnym. Drogo próbował przypomnieć sobie, co
jeszcze wie o tym kraju, lecz zmęczenie kierowało jego myśli
wyłącznie ku dręczącemu pragnieniu snu.
Wjechał do miasta. Było, jak oczekiwał, wypełnione
kolorową zbieraniną różnych narodowości z całym
bogactwem barw i strojów, ludźmi uderzająco przystojnymi
albo - małymi i groteskowymi, zniszczonymi pracą i głodem,
dziećmi i psami, krowami i końmi... Nad tym wszystkim
górowały białe strzeliste minarety meczetów i zarysowujące
się na tle ciemnoniebieskiego nieba złociste kopuły
prawosławnych cerkwi.
Jechał wąskimi ulicami, które w świetle zachodzącego
słońca wyglądały szczególnie interesująco z domami o
niezwykłych, nie powtarzających się kształtach. Coraz
częściej pojawiające się bardziej wyszukane w formie,
imponujące rozmiarami budynki upewniły go, że wkracza do
bogatszej części miasta. Tu spytał o drogę do Ambasady
Brytyjskiej wiedząc, że dom kuzyna Geralda powinien
znajdować się w jej pobliżu.
Znalazł się teraz na cichej ulicy, którą przejeżdżały tylko
powozy zamożnych mieszkańców. Dom Geralda stał na jej
końcu. Miał wąską fasadę, lecz imponujące drzwi wejściowe.
Drogo zsiadł z konia. Przez głowę przemknęła mu myśl, że
Gerald może nie poznać go w łachmanach służących za
przebranie. Pociągnął za rączkę dzwonka zbyt osłabiony, by
zapukać. Rozległ się głośny dźwięk. Odruchowo rozejrzał się
dokoła w obawie przed ściągnięciem na siebie uwagi
przechodniów. Nikt nie otwierał. Z niepokojem pomyślał, że
w domu nikogo nie ma. Jeżeli tak jest, to musi zawrócić do
ambasady. Poprzedniej nocy bowiem wydał resztę pieniędzy
na przekupienie Rosjan, by zdobyć coś do jedzenia i nie
stracić przy tym konia. Z drugiej jednak strony nie miał teraz
ochoty na spotkanie z ambasadorem. Poza tym nie był pewien,
na ile może mu zaufać.
Kiedy raz jeszcze uniósł rękę ku dzwonkowi, drzwi
otworzyły się. Stał w nich starszy wąsaty mężczyzna z siwymi
włosami.
- Co pan sobie życzy? - odezwał się nieoczekiwanie
niepoprawną angielszczyzną.
Drogo domyślił się, że mężczyzna jest służącym Geralda.
- Czy twój pan jest w domu? - zapytał. - Nazywam się
Drogo Forde. Jestem jego kuzynem.
- Ja być Maniu. Pan wyjechać. On mówić, sir przybyć
wcześniej.
- Przykro mi, że się spóźniłem - uśmiechnął się Drogo. -
Skoro jednak już tu jestem, czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie
mogę odstawić konia?
Mężczyzna otworzył szeroko drzwi.
- Ja prosić. Sir wejść. Ja wziąć koń.
Drogo nie potrzebował specjalnej zachęty. Zabrawszy
nieduży bagaż, zdjął siodło mówiąc do służącego, który
trzymał konia za uzdę:
- Jest spragniony, głodny i okulały. Proszę, zajmij się
nim, jak należy.
- Ja tak zrobić - odpowiedział Maniu. - Sir wejść i, ja
prosić, zamknąć drzwi.
Drogo spełnił tę prośbę.
Nieduży dom Geralda był wciśnięty między dwa większe.
Wewnątrz, na dole, był tylko pokój jadalny i schody na górę.
Całe pierwsze piętro zajmował pokój gościnny, a na drugim
znajdowały się dwie sypialnie - większa dla gospodarza domu
i mniejsza dla gości. Drogo postawił w kącie torbę i zrzucił z
siebie brudne, zakurzone ubranie. Od kilku dni się nie mył. W
domu nie było wprawdzie ciepłej wody, ale za to obok miski
leżał świeży kawałek mydła. Umywszy się, włożył na nagie
ciało znaleziony w szafie szlafrok. Nareszcie był uwolniony
od grubych łachmanów, zbyt ciepłych jak na kozańskie upały,
i w konsekwencji od przykrego swędzenia ciała.
Pojawił się Maniu.
- Koń szczęśliwy - oznajmił z szerokim uśmiechem na
ustach. - Jedzenie na stole.
- Dziękuję, Maniu - odparł Drogo. - Bardzo ci dziękuję.
Jedzenie było niewyszukane. Głód jednak sprawił, że
smakowało jak na niebiańskiej uczcie. Drogo, zanim zdołał
cokolwiek ugryźć, musiał zwilżyć spękane usta dwoma
szklankami soku pomarańczowego.
Zbierając po posiłku puste naczynia Maniu odezwał
- Teraz ja iść, Przynieść śniadanie jutro rano. Która
godzina?
- Niezbyt wcześnie - rzekł Drogo. - Nie budź mnie.
Muszę się wyspać.
Służący kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Drogo
przypomniał sobie, że Kozańczycy uchodzą za naród
wyjątkowo rozmowny. Toteż z ulgą pomyślał, że Gerald
dobrze zrobił nie kładąc szczególnego nacisku na nauczanie
służącego języka angielskiego. Co zaś do swojej znajomości
kozańskiego, to wolał teraz nie eksperymentować na Maniu,
wszystkiego czego bowiem pragnął, to udać się jak
najszybciej do łóżka. Był jednak przekonany, że ze swoimi
zdolnościami językowymi za kilka dni będzie władał
tutejszym językiem na tyle biegle, by być rozumianym przez
miejscowych. Wiele słów już znał i dużo rozumiał z rozmów
toczących się na ulicach, którymi przejeżdżał. Była to
mieszanina rosyjsko - rumuńska z dodatkiem wyrazów
greckich - cechą charakterystyczną dla języków bałkańskich.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję, Maniu - powiedział Drogo
po skończonej kolacji.
Służący odpowiedział skinieniem głowy i zniknął.
Zapadł zmierzch. Drogo wspiął się po schodach do
sypialni, zdjął szlafrok, zdmuchnął świecę stojącą na stole i
rzucił się na łóżko. Po nocach przespanych w niewyszukanych
miejscach: pod gołym niebem, w jaskiniach czy namiotach,
komfort leżenia w normalnym łóżku wydał mu się niebiańską
rozkoszą. Przypomniał sobie skrzypienie twardych desek i
stęchły zapach szmat, które były namiastką pościeli. Wszystko
to było już za nim. Wyciągnął się wygodnie. Pod poduszką
czuł zeszyt z tajnymi informacjami, dla których ryzykował
życiem. Zamknął oczy i zasnął.
Kiedy znów uniósł powieki, zaskoczony spostrzegł, że w
pokoju nadal panuje półmrok. Wiedział, że świt w Kozaniu
nastaje wcześnie i że spał długo. Gdy wróciła mu pełna
świadomość sytuacji, zaczął podejrzewać, że przespał cały
dzień. Rozsunął zasłony. Za oknem zapadał kolejny zmierzch,
a ostatnie promienie słońca przesuwały się po dachach
domów. Przespał dobę. Poczuł wzmagający się głód. Nagi, jak
grecki bożek, przeciągnął się w oknie, po czym narzucił
szlafrok i ostrożnie zszedł do jadalni.
Na stole stało naczynie z zimną potrawką z kury, a obok
leżał kawałek papieru. Maniu nie było.
„Sir spać. Ja wrócić jutro", głosił napis na kartce.
Drogo zaśmiał się, odsunął papier na bok i zabrał się do
jedzenia tego, co wydawało mu się resztką z poprzedniego
wieczora. Zaspokoiwszy głód, pomyślał o kieliszku wina.
Wiedział, że Gerald, jako człowiek przezorny, wyjeżdżając
musiał ukryć gdzieś wino, a klucz od schowka zabrać ze sobą.
Po namyśle uznał, że równie dobrze zadowoli go kufel
kozańskiego piwa, a jeszcze bardziej wino z tutejszych
winnic, którego smak poznał już wcześniej. Zdecydował się
wyjść z domu. Problemem pozostawał jednak brak pieniędzy.
Wrócił na górę. Z szafy wyjął jakąś koszulę i spodnie.
Włożył ubranie na siebie i pomyślał, że będzie musiał kupić
sobie kilka najpotrzebniejszych rzeczy, jeżeli Gerald nie wróci
prędko. W najlepszym razie mógłby wówczas liczyć na
pomoc ambasady, a do tego odnosił się z niechęcią.
Gdy wiązał wokół szyi chustkę zamiast krawata. przyszło
mu na myśl inne wyjście z sytuacji, które, miał nadzieję,
zakończy się sukcesem. Nietrudno było odgadnąć, że Gerald
musi mieć sejf ukryty prawdopodobnie za jakimś strasznym
malowidłem w sypialni. Drogo był specjalistą w otwieraniu
sejfów. Ilekroć Rosjanie byli przekonani, że ich skarbce są
niezawodne, jemu niezawodnie udawało się dostać do ich
cennej zawartości.
Tym razem sprawa okazała się wyjątkowo prosta. Już po
kilku chwilach sejf Geralda był otwarty i kilka paczek
kozańskich banknotów znajdowało się w rękach Drogo. Wziął
równowartość dwóch czy trzech funtów. Reszta wróciła do
sejfu z notatką na wierzchu: „Zwrócę, kiedy tylko będę mógł".
Zszedł na dół. W holu znalazł klucz od frontowych drzwi.
Zabrał go i wyszedł na ulicę kierując się ku centrum. Tam
powinien znajdować się rynek i skupiać całe miejskie życie.
Przemierzał okolice zamieszkane przez ludzi zamożnych.
Większość domów otaczały ogrody ukryte za wysokimi
murami, na które kładły się gałęzie drzew owocowych
obsypane żółtymi, białymi i czerwonymi kwiatami. Drogo,
przywykłemu przez długie dni do pejzażu ponurych,
postrzępionych gór ze skalistymi szczytami spowitymi
śniegiem, widok ten wydawał się piękny.
Podniesiony na duchu i ożywiony ciepłem barw i
subtelnością zapachów unoszących się w wieczornym
powietrzu, zapragnął czegoś więcej niż wina. Zapragnął
kogoś, /. kim mógłby się nim cieszyć. Kogoś, jeżeli to
możliwe, pociągającego.
Mówiąc w duchu, że oczekuje zbyt wiele od losu, spojrzał
w niebo i dostrzegł na blado rozświetlonym tle pierwszą
gwiazdę. Jak przez mgłę gdzieś z głębin jego świadomości
przywędrowało nieuchwytne wspomnienie matki, a może
piastunki, podpowiadającej: „Wypowiedz życzenie, a spełni
się!"
Bezwiednie, za głosem serca, pomyślał o pięknej kobiecie,
z którą mógłby spędzić kilka chwil przy butelce szampana, i
wybuchnął głośnym śmiechem rozbawiony chwilą własnej
słabości.
Jego donośnemu głosowi wtórował jeszcze czyjś. Spojrzał
ku górze. Tym razem nad głową Drogo unosiła się postać
kobieca zwisająca na linie z muru, pod którym szedł. Postać
krzyczała na przemian po kozańsku i angielsku:
- Na pomoc! Proszę mi pomóc!
Przez sekundę stał bez ruchu patrząc zdumionym
wzrokiem na kobietę, a raczej na jej spódnicę wirującą mu nad
głową.
- Ratunku! Na pomoc!
Ponowne wołanie i krzyk wyrwały go z oszołomienia.
Było jasne, że spuszczając się po za krótkiej linie kobieta
zawisła na jej końcu, bojąc się skoczyć z wysokości około
dwóch metrów.
Chwycił ją za kostki nóg i, mówiąc po angielsku,
uspokoił:
- Trzymam panią. Proszę spuścić się powoli po linie na
tyle, ile to jeszcze możliwe, potem panią pochwycę. Proszę się
nie obawiać, nie spadnie pani.
Był silny i wysoki. Bez trudu jedną ręką podtrzymywał, a
drugą asekurował nieznajomą, tak że po chwili siedziała mu
na ramieniu. Gdy postawił ją na ziemi, w bladym świetle
zachodu dostrzegł, że czarne włosy, starannie upięte z tyłu
głowy, okalały twarz pięknej młodej kobiety, tak młodej, że
gdyby nie wymyślna fryzura i delikatny, lecz wyszukany
zapach perfum, wyglądałaby niemal dziewczęco.
Podniosła głowę wysoko do góry, by móc spojrzeć w
twarz swemu wybawcy.
- Dziękuję! Skąd mogłam wiedzieć, że z drugiej strony
muru lina okaże się za krótka?! - powiedziała z
usprawiedliwieniem i irytacją w głosie.
- Domyślam się, że nie jest to typowy dla pani sposób
wychodzenia z domu - uśmiechnął się Drogo.
- A jednak udało mi się. Byłam sprytna, no i oczywiście
miałam dużo szczęścia, że pan tędy przechodził.
Oczy jej błyszczały, gdy mówiła to, patrząc mu odważnie
w twarz.
- Dziękuję - odpowiedział. - A skoro już pani uciekła, to
co zamierza zrobić z wolnością?
- Dowiedzieć się, czym żyje to miasto - odparła z
nienagannym angielskim akcentem.
„Jak dama", pomyślał, a na głos zauważył:
- Jeżeli nie ma nikogo, kto by pani towarzyszył, popełnia
pani błąd.
- Gdyby nie było pana, kto inny by mi pomógł.
- Nie byłbym tego pewien. Jest wielu mężczyzn na ulicy,
którzy uznaliby panią za atrakcyjną kobietę.
Spojrzała zdziwiona, jakby o tym nie pomyślała.
- Ale przecież jest dzień św. Wita - powiedziała z
odcieniem rozczarowania w głosie - i ja chcę zobaczyć
procesję i tańce!
Ta niemal dziecinna skarga wydała się Drogo pełna uroku.
Po chwili zapytał:
- Czy na pewno za rogiem nie czeka na panią eskorta?
- Nie. Jestem sama.
- Cóż, w takim razie, czy uczyni mi pani zaszczyt i
pozwoli oprowadzić się po mieście?
Dziewczyna roześmiała się dźwięcznym głosem.
- Z wdzięcznością przyjmuję zaproszenie. Byłoby
okrucieństwem odesłać mnie do frontowych drzwi po tym
wszystkim, co przeszłam!
- Rozumiem i podejrzewam, że gdyby kierował mną
rozsądek, to właśnie powinienem zrobić.
Zaprzeczyła nagłym ruchem ręki.
- Jeżeli jeszcze raz usłyszę słowo „rozsądek", obiecuję, że
ucieknę!
- Skoro tak, to proponuję już ruszać - uśmiechnął się. -
Zanim panią spotkałem, wyraziłem życzenie, by móc spędzić
z kimś czas przy winie.
- Zatem, sir, pańskie życzenie spełniło się i pora już, by
los przedstawił nas sobie.
- Oczywiście. Nazywam się Drogo.
- A ja, Tekla.
Wyciągnęła rękę i, gdy ją trzymał w swojej, wydawało się,
że czeka, aby złożył na niej pocałunek. Cofnęła jednak dłoń i z
uśmiechem powiedziała:
- Nie masz pojęcia, jakie to niezwykłe.
- Ależ mam - odparł. - Sam jestem przejęty. Spotykałem
piękne kobiety w wielu dziwnych miejscach, ale żadna nie
wisiała mi nad głową na linie.
Tekla zaśmiała się.
- Cóż, a więc to dla ciebie nowe doświadczenie i mam
nadzieję, że dla mnie też.
Spojrzał na nią przenikliwie. Mógł różnie interpretować
to, co powiedziała, lecz kiedy mówiła, patrzyła nie na niego,
lecz przed siebie, w stronę, w którą zmierzali; skąd dobiegał
gwar tłumu zgromadzonego w świetle niezliczonych lamp.
„To jeszcze dziecko, pomyślał, i po uroczystościach trzeba
będzie odprowadzić je do domu".
Była skromnie ubrana w białą spódnicę i bluzkę z
rękawami do łokci. Owinięta wokół talii błękitna szarfa
zawiązana z tyłu w ogromną kokardę wprowadzała trochę
ożywienia. Nie miała na sobie żadnej biżuterii.
Kiedy podeszli bliżej do świateł i tłumu, nie zwracała już
uwagi na Drogo. Przejęta patrzyła niecierpliwie przed siebie.
Obserwując jej profil pomyślał, że ma bardzo mały, prosty,
arystokratyczny nos. Oczy Tekli były duże i dominowały w
pociągłej twarzy. „Jest urocza i bardzo młoda", pomyślał.
„Prawdopodobnie uciekła ze szkoły i będzie miała kłopoty,
jeżeli w porę nie odprowadzę jej z powrotem".
Doszli do rynku. Pośrodku tryskała fontanna z Neptunem i
syrenami. Na stopniach wokół niej rozłożyły się kwiaciarki z
koszami, uliczni sprzedawcy z tacami pełnymi towarów i
wróżąca z ręki Cyganka, W wodzie bawiły się dzieci
opryskując się nawzajem. Jakiś mężczyzna grał na gitarze.
Kilka małych, dwuosobowych, powozów wolno przesuwało
się pośród tłumów.
Drogo rozejrzał się wokół. Zauważył kawiarnię ze
stolikami ustawionymi przed wejściem. W większości były
zajęte przez gości pijących kawę. Wziął pod rękę Teklę,
pochłoniętą obserwowaniem sprzedawców i chłopca
popisującego się akrobacją, i poprowadził do jednego z
wolnych stolików.
Gdy usiedli, a Drogo wypatrywał kelnera, usłyszał
śpiewny, miękki głos Tekli:
- Jest tak, jak sobie wyobrażałam. Dziękuję, dziękuję, że
mnie tu przyprowadziłeś.
R
OZDZIAŁ
2
Kiedy do stolika podszedł kelner, Drogo zamówił kawę,
po czym, po chwili wahania, zapytał go wolno po kozańsku,
uważając, by dobrać właściwe słowa:
- Jakie macie wino?
Kelner zrozumiał, ale wymienił nazwę nie do wymówienia
dla Drogo.
- Poproś o wino z okolic doliny Bela - wtrąciła po
angielsku Tekla. - Takie właśnie pija mój ojciec.
Nie potrafił powiedzieć tego po kozańsku, więc sama
zwróciła się z zamówieniem do kelnera.
- Gratuluję biegłości w dwóch językach. Twój angielski
jest doskonały - zauważył Drogo, gdy kelner odszedł.
- Moja matka była Angielką - uśmiechnęła się Tekla.
- To wszystko tłumaczy - przyznał i zapytał: - Czy
mówisz też po rosyjsku?
Zdziwiony spostrzegł, że przez twarz Tekli przemknął
cień. Jej oczy wyrażały jakby zaciętość, gdy oschle
odpowiedziała:
- Trochę, ale nienawidzę tego języka i... ludzi. Zdziwiło
go to, wiedział bowiem, że oba narody były bliskimi
sąsiadami, a ich kultury wzajemnie się przenikały. Nie
zamierzając jednak wdawać się w rozmowę o polityce,
zmienił temat:
- Czy byłaś w Anglii?
- Nie - zaprzeczyła ruchem głowy - ale chciałabym tam
kiedyś pojechać. Mama dużo mi opowiadała o tym kraju,
zanim umarła.
Głos Tekli zadrżał. Drogo zrozumiał, że było to dla niej
bolesne wspomnienie. Odezwał się więc cicho:
- Wiem, co czujesz. Moja matka zmarła kilka miesięcy
temu, zanim opuściłem Anglię.
- Wszystko się zmieniło, gdy odeszła - westchnęła Tekla.
- Ale nie chcę o tym mówić, w każdym razie nie dzisiaj.
- Mówmy więc o czym innym - uśmiechnął się. - Zdaje
się, że wspomniałaś coś o tańcach?
- Wiem, że dzień Św. Wita zwykle czci się procesją i
tańcami, ale nigdy przedtem nie pozwolono mi ich oglądać.
- Zatem zapytajmy kelnera, gdzie się odbywają -
zaproponował Drogo.
- Zapytam - zgodziła się Tekla.
Pijąc kawę i patrząc na nią, siedzącą naprzeciwko,
pomyślał, że jest najbardziej uroczą młodą kobietą, jakiej od
dłuższego czasu nie było mu dane spotkać. Jej śmiała ucieczka
z domu, a może ze szkolnego internatu, była bardzo
nierozważna. Gdyby nie był z nią. z pewnością znalazłaby się
teraz w tarapatach. Kilku mężczyzn siedzących w pobliżu
patrzyło na nią natrętnie z wyrazem oczu, który nie wymagał
komentarza.
Zastanawiał się, czy jest rzeczywiście tak niewinna, jak się
wydawała. Czy też, jeśli niewinność ta była tylko pozą mającą
w nim rozbudzić zainteresowanie, był to z jej strony po prostu
oryginalny sposób na zawarcie bliższej znajomości.
Obserwując ją, nie mógł jednak uwierzyć, aby, będąc nawet
najlepszą aktorką, potrafiła tak doskonale udawać ożywienie,
które iskrzyło się w jej oczach, i entuzjazm, z jakim
podziwiała wszystko dookoła.
Zachwycał się niemal srebrzyście lśniącymi oczami Tekli i
jej, odziedziczoną zapewne po matce, jasną, delikatną
karnacją połączoną z czarnymi włosami o nietypowym dla
mieszkańców Bałkanów odcieniu.
Kelner przyniósł wino i napełnił kieliszki.
Drogo wzniósł swój i powiedział:
- Twoje zdrowie, Teklo! Niech życie będzie dla ciebie
zawsze tak fascynujące i piękne, jak jest teraz!
- Piękny toast! - wykrzyknęła z radością. - A teraz ja
pomyślę o jakimś dla ciebie.
Zawahała się na moment, po czym, unosząc kieliszek,
powiedziała z przejęciem:
- Obyś znalazł to, czego szukasz, i oby gwiazdy spełniły
twoje najskrytsze marzenia!
Popatrzył na nią zaskoczony.
- Twój toast jest zachwycający! - powiedział z
uśmiechem. - Skąd jednak wiesz, że czegoś szukam?
- Wiem, że szukasz! Domyślam się, że podróżujesz, bo
jesteś obcy w tym kraju. - Spojrzała na niego z uśmiechem i
dodała: - A że czegoś szukasz, to podpowiada mi instynkt.
- Czuję, że będę musiał zapytać Cygankę przy fontannie,
jakie jest jej zdanie na ten temat!
Tekla roześmiała się.
- Dziewczęta mówią, że Cyganki zwykle przepowiadają
im, iż spotkają przystojnego nieznajomego o czarnych
włosach, który złamie im serce - powiedziała bez
zastanowienia, a spostrzegłszy, że uwaga ta odnosi się raczej
do niej niż do Drogo, zaczerwieniona odwróciła głowę.
Pochylił się ku niej nad stolikiem:
- Posłuchaj mnie, Teklo, to co chcę ci powiedzieć, jest
ważne.
Popatrzyła na niego. Zapytał cicho:
- Czy rzeczywiście dzisiaj pierwszy raz uciekłaś do
miasta sama?
- Oczywiście! Nigdy przedtem nie miałam dość odwagi,
chociaż bardzo chciałam - odparła zdziwiona.
- Obiecaj mi więc, że nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Dlaczego miałabym obiecać?
- Ponieważ musisz uświadomić sobie, że to jest
niebezpieczne i możesz później tego żałować.
- Stajesz się nudny - stwierdziła - i próbujesz mnie
nastraszyć.
Spojrzała mu w twarz wyzywająco.
- Zawsze mi mówią, że nie mogę robić tego, na co mam
ochotę, bo to niebezpieczne, złe i wywoła skandal! - Tu
zaśmiała się cicho i dokończyła: - No i proszę, co się stało?!
Przeszłam przez mur i... spotkałam... ciebie!
- Skąd wiesz, że nie jestem przestępcą łub uwodzicielem,
który może cię jeszcze nastraszyć?
Tekla roześmiała się.
- Nie potrzebuję pomocy Cyganki, by wiedzieć, że mogę
ci zaufać; że jesteś, jak mama mówiła - dżentelmenem.
- Bardzo dziękuję! Ale pamiętaj, że mogłaś być
uratowana przez kogoś całkiem innego!
- Ale nie byłam! - zapewniła Tekla. - I, czy nie
moglibyśmy już porozmawiać o czymś bardziej interesującym
niż moja osoba?! Skąd jesteś i dlaczego w Ampuli? - zapytała.
Był na to przygotowany i miał wytłumaczenie, w które
mogła uwierzyć.
- Jestem geologiem i badam tereny w górach Afganistanu
i Rosji.
- Dlaczego? - zapytała.
Sekunda wystarczyła, by znalazł wiarygodne wyjaśnienie:
- Są doniesienia o złocie, szlachetnych kamieniach i
innych minerałach, ale myślę, że ich gospodarcze
wykorzystanie jest niemożliwe ze względu na trudności w
wydobyciu i transporcie.
- Rozumiem - odparła Tekla. - Twoja podróż musiała być
bardzo interesująca.
- Tak - przyznał i pomyślał, że określenie „interesująca"
było uogólnieniem znacznie pomniejszającym to, przez co
przeszedł i czego nie znosił.
- Czy, kiedy wyruszasz w góry, nikt ci nie towarzyszy? -
zapytała.
- Nie wyobrażam sobie, by jakakolwiek kobieta zniosła
tak długą podróż, zimno i niewygody związane z tą pracą.
- To lepsze niż siedzenie w fotelu i... wysłuchiwanie cały
dzień kazań! - stwierdziła niemal bez tchu.
- Czy to właśnie przytrafiło się tobie? Nie wierzę! -
zaśmiał się Drogo.
- Tak spędzam większość czasu - przyznała ze smutkiem.
- I zapewniam cię, że jest to bardzo, bardzo nudne.
- To z tego powodu ta szalona ucieczka?!
- Znów masz zamiar pouczać mnie i straszyć -
powiedziała z wyrzutem i odstawiła swój kieliszek. Chodźmy
popatrzeć na tańce. Proszę, zawołaj kelnera, zapytam go o
drogę!
Nie potrafił oprzeć się tej prośbie wypowiedzianej w
radosnym podnieceniu. Dał znak kelnerowi. Zapłacił
rachunek, stwierdzając z ulgą, że nie jest duży. Na pytanie
Tekli, gdzie mogą obejrzeć świąteczne tańce, kelner wskazał
ręką za siebie, z czego Drogo wywnioskował, że miejsce
uroczystości jest niedaleko.
Zostawił na stole napiwek. Kelner podziękował głębokim
ukłonem.
- To całkiem blisko - stwierdziła uśmiechnięta Tekla. -
Czasami odbywają się tam też parady wojskowe.
Drogo wziął ją pod rękę i poprowadził wśród tłumu
przechodniów, z których część kierowała się w tę samą stronę,
co oni.
Tekla przejęta wszystkim, co działo się wokół niej,
pozwoliła sobą kierować. Z rynku skręcili w wąską ulicę, na
której większość sklepów była otwarta mimo późnej pory.
Obok witryn stali żebracy i kobiety ze śpiącymi
niemowlętami, wyciągając błagalnie ręce. Dzieci biegały obok
przechodniów, domagając się głośno tego, co na wschodzie
nazywa się „bakszysz".
Drogo świadomy, że Tekla w białej sukni przyciąga
uwagę mężczyzn opartych o ściany domów i siedzących na
schodach sklepów odetchnął z ulgą, gdy doszli do dużego
placu defilad w dzielnicy, która wydawała się centrum
handlowym miasta. Wokół placu mieściły się liczne sklepy,
kawiarnie, budynki urzędów i wciśnięte między nie budki
uliczne z różnymi towarami. Na pustym jeszcze placu
znajdowała się jedynie orkiestra, szykująca się do gry.
Muzycy w tradycyjnych ludowych strojach wyglądali bardzo
atrakcyjnie. Zarówno oni, jak i stragany, budynki i sklepy, byli
jasno oświetleni. Niezliczone gwiazdy rozsiane na niebie
dodawały świetności i blasku temu świętu.
Wkrótce orkiestra zaczęła grać marsza i z głębi jednej z
ulic wyłoniła się procesja. Na jej czele szedł chór chłopięcy w
komżach ozdobionych koronkami. Dalej duchowni w
błyszczących szatach i mnisi w surowych czarnych habitach z
różańcami w dłoniach. Za nimi, na wozie ciągniętym przez
dwa białe woły, jechała statua św. Wita. Za wozem kroczył,
jak we wszystkich podobnych procesjach w każdym zakątku
Europy, chór mężczyzn i chłopców śpiewający hymn ku czci
świętego. Głosy ich ginęły wśród radosnych okrzyków
tłumów widzów, którzy pojawili się nie wiadomo skąd i
zmierzali w stronę podobizny patrona dnia, kołyszącej się na
wozie.
Zamiast obserwować przesuwający się orszak, Drogo
patrzył na Teklę. Pomógł jej stanąć na pustej skrzyni leżącej
obok jednego ze straganów, by mogła lepiej widzieć. Była
zachwycona procesją. Chór chłopięcy niósł świece. Zapach
kadzideł, niesionych przez duchownych przed statuą,
wypełniał ciepłe powietrze. Procesję kończyły śpiewające
zakonnice. Tak sformowany orszak przemierzył plac wśród
tłumów i zniknął w jednej z ulic. Tekla oznajmiła, że teraz
uczestnicy procesji wracają do katedry.
Gdy tylko z placu zniknęła ostatnia zakonnica, orkiestra
zaczęła grać do tańca. Tłum wybuchł radością. Na placu
spontanicznie uformowały się grupy. Tancerze - mężczyźni
spletli ramiona i w takt muzyki, poruszając się do przodu i do
tyłu, tworzyli koła i szeregi. Podobne tańce Drogo widział już
w Atenach, Bukareszcie i kilku innych bałkańskich stolicach.
Wśród tańczących niewiele było kobiet. Przeważnie
turystki lub miejscowe młode dziewczęta - prawie dzieci.
- Zatańczmy! - zawołała Tekla, gdy Drogo zdjął ją ze
skrzyni.
- Myślę, że to nie byłoby właściwe - odpowiedział.
- Ale ja wiem, jak się to tańczy, i mogę cię nauczyć!
Drogo spojrzał na tańczących. Większość z nich to
mężczyźni, którzy przedtem raczyli się winem. Z kilkoma z
nich tańczyły już kobiety. Gdyby teraz przyłączyli się do nich,
z pewnością ktoś odbiłby mu Teklę w tańcu.
- Chodźmy popatrzeć, co jest na straganach, może uda mi
się znaleźć jakiś upominek dla ciebie - powiedział, próbując
skierować jej uwagę na coś innego.
- Sądzę, że to tylko wymówka, by powstrzymać mnie od
tańca
-
odpowiedziała
rozentuzjazmowana
Tekla,
przejrzawszy jego zamiar.
- Jeżeli nawet, to i tak musisz przecież mieć jakąś
pamiątkę z tej dzisiejszej eskapady - roześmiał się.
- Wolę zatańczyć - odparła.
Kiedy to mówiła, jeden z tańczących w pobliżu nich
mężczyzn wyciągnął ku niej rękę i usiłując chwycić ją za
ramię, wykrzyknął po kozańsku:
- Chodź! Zatańcz ze mną, piękna!
Ordynarność rysów jego twarzy, ozdobionej sumiastymi
wąsami, oraz niezbyt estetyczny ubiór, sprawiły, że Tekla
odruchowo cofnęła się w stronę Drogo, który objął ją
opiekuńczo ramieniem przeszywając natręta stanowczym
spojrzeniem. Mężczyzna przebiegł lubieżnym wzrokiem po
Tekli i, robiąc jakąś wulgarną uwagę, wtopił się w tłum
tańczących. Tekla odezwała się pospiesznie:
- Chodźmy popatrzeć na stragany.
Upłynęła dłuższa chwila, zanim znaleźli stragan z
ciekawymi pamiątkami, które przyciągnęły również uwagę
turystów i kilku miejscowych kobiet. Były na nim ustawione
małe lalki w ludowych strojach, małe wachlarze, wyroby z
porcelany i drewna z herbem Kozania oraz różnobarwna
kolekcja nie najlepszej jakości skórzanych toreb i pasków.
- Co byś chciała? - Drogo zapytał Teklę i odwrócił głowę
w stronę tańczących na placu, skąd dobiegały go dźwięki
muzyki i ogłuszające okrzyki tłumów.
Niektóre z nich wydały mu się jednak wyraźniejsze i
głośniejsze. Spostrzegł, że z drugiego końca placu wbiegli
między zgromadzonych jacyś mężczyźni, wykrzykując coś
głośno. Z każdą chwilą napływało ich coraz więcej z
donośnymi okrzykami na ustach: „Wolność! Wolność! Precz z
królem! Wolność dla Kozania!"
Właściciel straganu, przy którym stali, z przerażeniem
zaczął zbierać towar i upychać do worków i skrzyń. Obok
inny handlarz pospiesznie poszedł w jego ślady.
Tekla odezwała się z trwogą w głosie:
- To są... Czerwone Oddziały.
Nie musiała nic więcej dodawać. Drogo wiedział już, że to
rewolucjoniści. Chwycił Teklę za rękę i, torując drogę wśród
tłumu, starał się jak najprędzej wydostać z obrębu placu.
Gdy zbliżali się do jednej z wylotowych ulic, usłyszał
strzały. W drugim końcu placu pojawili się żołnierze
wypierając rebeliantów. Niebezpieczeństwo wzrosło. Nie
ociągając się i nie zwracając uwagi na powstałą wśród ludzi
panikę, zdecydowanie i pewnie doprowadził Teklę do mniej
zatłoczonej bocznej ulicy.
Zgiełk przerażonego tłumu, krzyki i opisy tego, co działo
się na placu, cichły, gdy oddalali się od centrum, i nareszcie
mógł usłyszeć własne słowa skierowane do Tekli:
- Nie wiem, gdzie jesteśmy! W którą stronę dalej?! -
zapytał.
- Skręćmy w lewo. Dojdziemy do mojego domu -
odpowiedziała.
Skierowali się w lewo, idąc blisko ścian domów, Po
drodze wyprzedziło ich kilka przestraszonych osób. Wkrótce
minęli rynek. Ulice, które teraz przemierzali, były prawie
puste i wydawały się bezpieczne. Drogo zwolnił i powiedział:
- Musisz mi wyjaśnić, co się dzieje w tym mieście.
- Czerwone Oddziały próbują podburzyć ludzi przeciw
królowi, by obalić monarchię - odpowiedziała drżącym
głosem Tekla.
- Byłem przekonany, że Kozań, choć mały, jest
spokojnym i bezpiecznym państwem - zauważył.
- Problemem są Rosjanie, którzy wysyłają do nas swoich
agentów, by przekonywali ludzi o tym, że są wyzyskiwani, że
lepiej będzie im, gdy się uwolnią od ucisku tyrana - wyjaśniła.
Nie był specjalnie zdziwiony odpowiedzią Tekli, gdyż
słyszał już coś o tym wcześniej. Rosja w przeszłości nieraz
okazywała się mistrzem w stwarzaniu podobnych sytuacji.
Tak było choćby w Afganistanie czy na północno -
wschodniej granicy Indii.
Po przyczynieniu się do obalenia monarchii można było
oczekiwać, że Rosjanie wezmą Kozań pod swoją kuratelę,
wkraczając tu pod pretekstem przywrócenia porządku, co
praktycznie oznaczało jego aneksję. Był to stary, sprawdzony
wybieg, który Rosjanie stosowali zwykle wobec słabszych
państw. Myślami tymi Drogo nie podzielił się z Teklą, sądząc,
że nie zrozumie.
Szli prawie pustą ulicą, gdy nagle z jej końca rozległ się
odgłos marszowych kroków i błysnęło słabe światło. Pewien,
że zbliżają się żołnierze, instynktownie pociągnął Teklę w
stronę stopni najbliższego domu.
- Dlaczego...? - zaczęła, ale przerwał jej stanowczo:
- Cicho! Nie mogą nas zauważyć!
Na szczęście drzwi domu, pod którym stanęli, znajdowały
się w głębi niedużego portyku o grubych ścianach. Drogo
pchnął Teklę w ciemny kąt przy drzwiach i stanął naprzeciw
niej plecami do ulicy. Ledwo to uczynił, gdy usłyszał, że
maszerujący mężczyźni zaczęli biec, wydając przy tym
dźwięki przypominające okrzyki bojowe. Minęli ich i
popędzili dalej, w głąb ulicy. Rozległ się krzyk przerażenia
przechodnia potrąconego w biegu, a może przewróconego
przez nich bagnetem.
Drogo wiedział, że postać Tekli w białej sukni ukryta w
mroku rzuca się szczególnie w oczy. Osłonił ją więc swym
ciałem, odwrócony tyłem do tego, co działo się w pobliżu.
Krzyk trwogi jakiejś kobiety, który rozległ się raptem na ulicy,
sprawił, że Tekla odruchowo przysunęła się bliżej do niego.
Czuł, że drży ze strachu. Próbowała coś powiedzieć, ale
szybko przycisnął jej twarz do swego ramienia Z odgłosów na
ulicy wywnioskował, ze uzbrojeni mężczyźni zadawali rany
lub zabijali każdego, kto stanął im na drodze. W miarę
oddalania się ich krzyki stopniowo cichły. Nadal jednak
słychać było strzały, choć Drogo nie był pewien, czy strzelali
w powietrze, czy do ludzi
W końcu wokół nich zapanowała cisza przerywana tylko
histerycznym kobiecym lamentem i przekleństwami
wykrzykiwanymi przez jakiegoś mężczyznę Drogo spojrzał
ostrożnie za siebie nie wypuszczając Tekli z objęć W słabym
świetle gwiazd ulica w kierunku, w którym zamierzali pójść,
wydawała się pusta. Odczekał jeszcze kilka chwil dla
pewności i, biorąc Teklę za rękę, odezwał się:
- Chodźmy, zaprowadzę cię do domu.
- Nie! - zawołała - Nie... proszę, nie! Ci mężczyźni z
Czerwonych Oddziałów… mogą tam być!
Paniczny strach w jej głosie przekonał go. Nie tracąc
czasu na dalszą rozmowę, szybko ruszyli ulicą Skrzyżowanie,
do którego doszli, wydawało się tym samym, które mijał
poprzedniego dnia wjeżdżając do miasta. Jeżeli tak było, to
dom Geralda powinien być blisko Drogo ruszył niemal
biegiem ciągnąc za sobą Teklę i wkrótce stanęli przed
drzwiami jego domu
- Tu mieszkam - odezwał się ściszonym głosem. Ręka
Tekli drżała w jego dłoni.
- Wejdziesz ze mną, czy odprowadzić cię do domu? -
zapytał
- Nie... nie mogę wrócić do domu w tej chwili... nie
rozumiesz... - wyszeptała zdławionym głosem.
Rozmowa na ulicy była zbyt ryzykowna Wyjął więc klucz
i otworzył drzwi. W holu żarzyła się lampka oliwna, którą
zostawił zapaloną, gdy wychodził. Weszli przy jej świetle do
pokoju na piętrze.
- Jeżeli uważasz, że ryzykowne jest wychodzenie dzisiaj,
możesz tu zostać do rana - powiedział.
Spojrzała na niego błagalnie, mówiąc:
- Proszę, pozwól mi tu zostać... Jestem przerażona...
bardzo przerażona tym, co się wokół dzieje... Ci straszni
ludzie... stwarzają kłopoty już od dawna...
- Pokażę ci, gdzie możesz się położyć - odpowiedział i
poprowadził Teklę do sypialni Geralda.
Zapalił świece stojące przy łóżku i postawił lampkę na
stole. Posłanie było w nowej, czystej pościeli.
- Będzie ci tu wygodnie. I mam nadzieję, że będziesz się
czuła bezpieczna - rzekł z uśmiechem.
Podeszła do niego i, opierając głowę na jego ramieniu,
wyszeptała:
- Jestem... jestem przestraszona... Bardzo, bardzo się boję!
- Z pewnością jutro wszystko powróci do normy -
pocieszył ją. - Wiesz przecież, że takie rzeczy, jak dzisiaj,
zdarzają się na podobnych uroczystościach.
Spojrzała mu w twarz. W świetle świec dostrzegł w jej
oczach strach. Jej usta drżały.
- Musisz być dzielna - odezwał się jak do dziecka i bez
zastanowienia, pochylając się, pocałował.
Tekla zesztywniała, lecz po chwili, jakby tego właśnie
pragnęła, przytuliła się mocniej. Całował namiętnie, z
pożądaniem jej młode, dziewczęco niewinne, miękkie usta.
Kiedy uniósł głowę, powiedziała z rozmarzeniem:
- To było piękne zakończenie... pięknego wieczoru.
Pocałował ją raz jeszcze. Krew tętniła mu w skroniach, a
w piersi płonął ogień.
Cofnął się mówiąc:
- Połóż się, Teklo, a ja upewnię się, czy wszystko jest w
porządku.
Spojrzał w jej oślepiająco lśniące oczy, zabrał lampę i w
milczeniu wyszedł z pokoju.
Gdy znalazł się na dole, uświadomił sobie, że chociaż
drzwi frontowe były zamknięte, nie był pewien, czy tylne
zostały należycie zabezpieczone. Wiedział, że jeżeli w mieście
wybuchnie rebelia, to łupem złodziei padną nie tylko stragany
i sklepy, ale też domy. Poszedł do kuchni. Jak podejrzewał,
drzwi były zamknięte tylko na klucz. Zasunął więc dwie
zasuwy u dołu i u góry. Następnie upewniwszy się, że okna w
kuchni i jadalni są dobrze zabezpieczone, dodatkowo zamknął
drzwi frontowe na nie zauważoną wcześniej zasuwę.
Wrócił do swojej sypialni. Rozebrał się, umył i zaczesał
do tyłu włosy. Zamiast piżamy włożył szlafrok i skierował się
do drzwi. W chwili gdy miał je otworzyć, zawahał się i
zastanowił, czy nie postępuje, mówiąc delikatnie, "nie po
dżentelmeńsku" wobec dziewczyny, która mu ufa. Lecz, z
drugiej strony, pomyślał z cieniem cynizmu, że żadna dobrze
wychowana dziewczyna, choćby była nawet najbardziej
niewinna, nie mogła nie brać pod uwagę takiego ryzyka
wychodząc wieczorem sama z domu. Szczególnie tu, w
Kozaniu - mniej cywilizowanym niż inne państwa na
Bałkanach.
Oczywiście Tekla wydawała się bardzo dziecinna i niemal
niedorzecznie niewinna. Ale, skoro tu żyła, w tym kraju, w
tym mieście, a przecież tak było, nie musiała zdawać sobie
sprawę, że będąc nawet przez kilka minut nocą sama na
festynie, natychmiast przyciągnie uwagę mężczyzn.
„Zachowuję się jak głupiec", pomyślał. „Przecież tego
chciałem! I dlaczego właśnie ja miałbym zrezygnować z
okazji, o której marzyłem i która się nadarzyła?"
Nie byłby mężczyzną, gdyby, będąc przez długi czas bez
kobiety, nie pożądał teraz Tekli.
Wyszedł na korytarz. Ujrzał światło padające z jej pokoju
przez uchylone drzwi. Pomyślał, że z pewnością czeka na
niego. Zbliżył się do drzwi, otworzył szeroko i stanął w nich.
Była w łóżku. Długie włosy, dłuższe, niż się przedtem
wydawały, spływały na jej nagie ramiona. Wolno przemierzył
pokój. Było gorąco. Ciało Tekli przykryte tylko
prześcieradłem zarysowywało się wyraźnie w świetle świec.
Spała. Wyglądała pięknie. Jej czarne rzęsy na tle śnieżnobiałej
skóry sprawiały, że wydawała się prześliczna. Przemknęło mu
przez myśl, że może jest nierzeczywista; że jest jedynie
tworem jego wyobraźni, jak część sennego marzenia.
Płócienne prześcieradło poruszało się jednak rytmicznie, gdy
jej pierś unosiła się i opadała.
„Oszukuje mnie", pomyślał i ukląkł na jedno kolano obok
łóżka, pochylając się, by rozbudzić ją pocałunkiem. Spojrzał
jeszcze raz na jej twarz i uświadomił sobie, że Tekla naprawdę
śpi. Nie było mowy, by udawała. Jedno ramię leżało
swobodnie wyciągnięte na prześcieradle, a długie palce były
niedbale rozluźnione.
Pochylił znów głowę, pragnąc ją pocałować, lecz
powstrzymała go jej niewinność niemal unosząca się wokół i
promieniująca ku niemu. Zaufała mu i powierzyła tę
niewinność wraz ze swym losem. Wiedział, że nie może jej
wykorzystać. Powoli, jak w męczarniach, wstał. Zdmuchnął
jedną ze świec przy łóżku, a drugą oświetlił sobie drogę do
drzwi i wyszedł, zostawiając Teklę samą.
Gdy znalazł się w swoim pokoju, znów naszła go myśl, że
zachowuje się jak głupiec. Całe jego ciało domagało się
przecież Tekli - pełnej wdzięku, ciepła i delikatności.
Intrygowała go na swój sposób. Przyznał się sobie, że przez
cały czas, od chwili ich spotkania, był pod urokiem jej
niewinności. „Jak mogę zachowywać się tak idiotycznie?!",
pytał siebie w duchu. „Powinna być moja. Tak postąpiłby na
moim miejscu każdy mężczyzna".
Leżał w łóżku. Całe jego ciało pulsowało pożądaniem. Nie
mógł zasnąć. Powtarzał sobie, że kto inny w tych
okolicznościach nie postąpiłby tak rycersko. - Jestem
głupcem, skończonym, absolutnym głupcem! - mówił do
siebie ze złością, przewracając się z boku na bok.
Dopiero nad ranem zapadł w niespokojny sen, który
przerwało walenie w drzwi wejściowe. W pierwszej chwili
pomyślał, że to stolarz tłucze młotkiem w coś wymagającego
naprawy. Przypomniał sobie jednak, że dodatkowo zamknął
drzwi na zasuwy i Maniu z pewnością nie może dostać się do
środka.
Wstał, włożył szlafrok i zszedł do kuchni.
Słońce zaglądało przez okna i wszelkie niepokoje i
problemy
poprzedniego
wieczora
wydały
się
mu
niedorzecznie przesadzone. Jak mógł uwierzyć Tekli, że jej
powrót do domu byłby niebezpieczny? Teraz, w świetle dnia,
mógł tylko jeszcze raz robić sobie wyrzuty, śmiejąc się z
własnej głupoty. Jak mógł, po miesiącach nieoglądania
kobiety, niesłyszenia kobiecego głosu, odmówić daru, który
niebiosa zesłały mu wczorajszej nocy? Jak mógł być tak
naiwny i słaby?! Gdyby jego przyjaciele z pułku wiedzieli, jak
się zachował, wyśmialiby go. W Indiach biała kobieta często
była traktowana jak partner w miłosnej grze, która dotąd była
uczciwa, dopóki wszystkie jej zasady były zachowane.
W Simli żony żołnierzy służących w jednostkach
polowych miewały po kilka romansów. Przyczyny tego stanu
rzeczy były różne, lecz wiadomo było, że przeważały w tym
procederze kobiety z rozpadających się małżeństw i
mężczyźni, którzy uważali, że niemożliwe jest obywanie się
przez dłuższy czas bez kobiety w tak gorącym klimacie.
Słowo „miłość" było ugrzecznioną nazwą tego, co w
rzeczywistości było czymś zupełnie innym. Mężczyzna
powinien być sobą - być mężczyzną.
Wczorajszej nocy zrezygnował z czegoś, co mogłoby być
niewiarygodnie rozkoszną przygodą. To, że Tekla spała,
zamiast czekać na niego niecierpliwie, nie było
wytłumaczeniem. Nie mógł uwierzyć, że gdyby nie spała, nie
wyraziłaby zdziwienia, widząc go w swoim pokoju. Zwykle
tak przecież bywało w podobnych sytuacjach. Z
doświadczenia wiedział, że wchodząc do sypialni niezwykle
fascynującej kobiety, powinien zastać ją leżącą w łóżku,
opartą o poduszki i udającą, że czyta książkę. Na jego widok
powinna wówczas wykrzyknąć: „O, to ty! Co tu robisz?! Nie
spodziewałam się ciebie!"
Wszystko to było częścią gry i mogłoby zdarzyć się
wczoraj w pokoju Tekli, chyba że byłby to przypadek gry
niebezpiecznej, a zagrożeniem byłby zazdrosny mąż kobiety.
O ile jednak chodziło o Drogo, tak nie bywało. A jego
odwiedziny w pokoju Tekli stanowiłyby raczej kolejny uroczy
i szczęśliwy wstęp do poważniejszej gry, w której każde
słowo byłoby pełne niebezpiecznych pułapek i każde
uderzenie serca mogłoby być ostatnim.
„Dlaczego, do licha, wczoraj byłem taki głupi", raz
jeszcze w myślach zapytał siebie podchodząc do drzwi.
Odciągnął zasuwy i wpuścił stojącego na progu Maniu.
- Sir zamknąć drzwi. Bardzo dobrze! - powiedział służący
wchodząc do kuchni. - Być bardzo niebezpiecznie. Sir zostać
w domu.
- Dlaczego niebezpiecznie? Co się dzieje? - zdziwił się
Drogo.
- Rewolucja zacząć się! - odpowiedział Maniu. - Nie żyć
dużo
ludzi.
Czerwone
Oddziały
ostrzelać
pałac!
R
OZDZIAŁ
3
Drogo popatrzył zdumionym wzrokiem na Maniu.
- Ostrzelali pałac - powtórzył szeptem i zapytał: - Więc to
rzeczywiście coś poważnego?
- Bardzo poważne, sir - odparł Maniu. - Wielu z armii
przyłączyć się do Czerwone Oddziały.
Drogo zmarszczył brwi z niezadowolenia. Ostatniej
rzeczy, jakiej pragnął, to wplątać się w rewolucję. W jednej
chwili najistotniejsze stało się dla niego, by dostać się do
jakiegoś bezpiecznego miejsca, skąd będzie mógł przekazać
do Londynu zebrane przez siebie informacje.
Maniu wszedł do kuchni dokładnie zamykając za sobą
drzwi.
- Ja zrobić śniadanie, sir - zauważył oczekując na
polecenia.
Drogo przypomniał sobie, że będzie potrzebny posiłek dla
dwóch osób. Tekla przecież nadal była na górze.
- Tak - powiedział. - Przygotuj śniadanie dla dwóch osób.
Moja znajoma zatrzymała się wczoraj u nas na noc.
Wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni. Zdecydował,
że obudzi Teklę. Zamierzał odprowadzić ją do domu i jak
najszybciej opuścić Kozań. Potrzebował wprawdzie pieniędzy,
ale był pewien, że zawartość sejfu Geralda pozwoli mu
bezpiecznie przedostać się do Rumunii. Gdyby to okazało się
niemożliwe, pozostawała jeszcze ucieczka morzem do
Bułgarii lub Turcji. Wynajęcie statku nie było problemem -
Ampula leżała przecież nad brzegiem Morza Czarnego.
Pogrążony w myślach doszedł do drzwi sypialni Tekli.
Otworzył je bez pukania przekonany, że o tak wczesnej porze
będzie jeszcze spała. Nie mylił się. Leżała oparta o poduszki,
jak poprzedniego wieczora, z włosami okrywającymi jej
ramiona. W świetle poranka przenikającym przez zasłony
wyglądała równie pięknie jak w świetle świec.
Rozsunął firanki, by ją obudzić, lecz spała nadal z ręką
wsuniętą pod policzek niczym dziecko. Przez chwilę stal nad
nią podziwiając niezwykłą urodę dziewczyny, zanim
uświadomił sobie, że czas nagli, i że im szybciej odprowadzi
Teklę tam, skąd ją zabrał, tym lepiej. Nie mogąc oprzeć się jej
urokowi ukląkł, pochylił się i pocałował. Nie ruszała się.
Słodycz i miękkość ust dziewczyny przemówiły do niego z tą
samą siłą jak poprzedniego wieczora.
W końcu Tekla uniosła powieki i powiedziała cicho,
rozmarzonym głosem:
- Śniłam o tobie...
- Pora wstawać - odezwał się Drogo i, zanim się
wyprostował, nie mogąc się powstrzymać, pocałował ją
jeszcze raz. - Pospiesz się - powiedział. - Muszę natychmiast
odprowadzić cię do domu.
- Dlaczego? - zapytała sennym głosem.
- Tak jak przewidywałaś, wybuchła rewolucja. Muszę
odprowadzić cię do domu i opuścić Kozań, zanim stanie się to
niemożliwe.
- Wyjeżdżasz?
- Muszę - odparł. - Wiesz przecież, że jestem
wędrowcem. Podszedł do drzwi ze słowami:
- Idę się ubrać. Zrób to samo i zejdź na dół. Maniu
przygotowuje dla nas śniadanie.
- Czy rewolucja jest bardzo gwałtowna? - zapytała z
obawą w głosie.
Mimo że nie chciał jej niepokoić, uznał za konieczne
zmobilizować Teklę do wstania z łóżka. Powiedział więc
wychodząc z pokoju:
- Maniu mówił, że został ostrzelany pałac.
Tekla wykrzyknęła z rozpaczą:
- Ostrzelali pałac?! - i zdławionym głosem wyszeptała: -
Ale... ojciec jest... gdzie indziej.
Odwrócił się. Siedziała w łóżku zapomniawszy, że jest
naga. Wzrok Drogo spoczął przez chwilę na jej kształtnych
różowych piersiach, zanim zasłoniła je prześcieradłem z
okrzykiem zawstydzenia.
Wolno podszedł do niej i zapytał:
- Powiedziałaś „ojciec"? Czy mieszkasz w pałacu? Kim
jest twój ojciec?
Tekla popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami,
przyciskając prześcieradło do siebie. Jej mała twarz tonęła we
włosach.
- Pytam, kim jest twój ojciec?
Po chwili wahania odrzekła niemal szeptem:
- Jest... jest... królem.
Drogo oniemiał. Przez dłuższy czas wpatrywał się w
Teklę, zanim się odezwał:
- Mówisz prawdę?
- Oczywiście, że tak i... nie mogę wrócić... do pałacu,
jeżeli są tam... Czerwone Oddziały.
- Jesteś królewską córką i wychodzisz z pałacu w tak
niezwykły sposób? - indagował ją próbując jednocześnie
pozbierać myśli.
- Byłam... znudzona - odezwała się. - Ojciec wyjechał z
macochą, i... ona nie chciała mnie zabrać... ponieważ...
nienawidzi mnie.
Usiadł na łóżku naprzeciw Tekli.
- Trudno mi w to wszystko uwierzyć - odezwał się. -
Zacznijmy od początku, Mało znam Kozań, ale nigdy, w
najśmielszych marzeniach, nie oczekiwałem, że spotkam tu
królewską córkę wirującą na linie nad moją głową.
Zaśmiała się, ale w jej oczach nadal krył się strach.
- Z okna pałacu zobaczyłam, że robotnicy reperujący mur
zostawili liny i drabiny tam, gdzie pracowali...
Zerknęła na Drogo, zanim znów zaczęła mówić:
- Chciałam tylko zobaczyć procesję i tańce...
- Nie mogłaś postąpić bardziej nierozważnie - powiedział.
- Z pewnością ktoś z pałacu cię szuka!
- Raczej nie ma komu mnie szukać - odparła. - W pałacu
są ze mną tylko dwie stare pokojówki, które zrzędzą i kraczą
nade mną. Odkąd mama... umarła, nie mam się do kogo
odezwać, jeśli nie liczyć starych i nudnych dworzan.
- Mówiłaś, że twoja matka była Angielką.
- Była córką księcia Dorchester. Ojciec mógł się z nią
ożenić, gdyż mama była kuzynką królowej Adelajdy.
Drogo wiedział, że w takich sytuacjach musi być wydane
zezwolenie gwarantujące, że do rodziny królewskiej dostanie
się przez związek małżeński tylko ktoś z królewskim
rodowodem. Nie przerywał więc Tekli, która ciągnęła dalej:
- Kiedy mama wychodziła za ojca, była... bardzo w nim
zakochana. Jako drugi w kolejności syn królewski miał małe
szanse na objęcie tronu...
- A jednak tak się stało - ponaglił Drogo.
- Tak. Starszy brat ojca zginął w wypadku podczas konnej
jazdy. Ojciec został królem dwanaście lat temu. Miałam wtedy
sześć lat i... wówczas wszystko się zmieniło - westchnęła
Tekla. - Mama często mówiła, że tęskni za domem na wsi,
gdzie mogliśmy żyć bez całego tego zamieszania i przepychu,
który panował na dworze.
- Rozumiem - przytaknął Drogo.
- Ale, mimo to, byliśmy tu szczęśliwi - kontynuowała -
dopóki, trzy lata temu, mama nie zmarła.
Głos się jej załamał, a w oczach zabłysły łzy. Wiedział, że
dla Tekli to bardzo bolesne wspomnienie.
- Ojciec był... tak bardzo przygnębiony, że bez sprzeciwu
pozwolił, by zmuszono go do ślubu z serbską księżniczką,
która... znienawidziła mnie od momentu, gdy znalazła się w
pałacu.
- Musiało ci być bardzo ciężko - powiedział ze
współczuciem.
- Tak, to było nie do zniesienia... Księżna próbowała
poróżnić mnie z ojcem... trzymała z dala od i tak niewielu
rozrywek, które zdarzały się na dworze.
- Zatem, dlatego chciałaś uciec?
- Oczywiście! Byłam zła, że macocha nie pozwoliła mi
pojechać z ojcem na karnawałowe przyjęcie, które odbywało
się w miejscu odległym o piętnaście mil od pałacu.
- Dlaczego twój ojciec nie nalegał, byś z nimi pojechała?
- zapytał Drogo.
- Ojciec ma łagodny charakter i nie znosi awantur, do
których doprowadza macocha, gdy coś jest nie po jej myśli.
- Wielu mężczyzn to rubi - stwierdził cynicznie.
- Ojciec był szczęśliwy z mamą - ciągnęła Tekla. -
Wszystko w pałacu wydawało się przepełnione miłością,
dopóki nie pojawiła się ta kobieta. Od tej chwili pałac stał się
ponury i zimny. Wszyscy żyli jak we mgle
- Bardzo ci współczuję i żal mi cię - rzekł Drogo - lecz
musisz zrozumieć, ze mc na to nie poradzę. Powinienem
wydostać cię stąd. Musisz mi powiedzieć, gdzie mogę cię
zostawić, żebyś była bezpieczna!
Spojrzała na niego i wyciągnęła rękę
- Proszę nie... nie opuszczaj mnie. Wczoraj byłam
szczęśliwa z tobą, pierwszy raz, odkąd., mama zmarła. Czuję
się bardzo zagubiona. . boję się...
- Wiem - odezwał się cicho - Ale muszę, muszę wyruszyć
w drogę Powiedz mi, do kogo cię zaprowadzić, żebyś mogła
bezpiecznie przeczekać rewolucję!
- To wszystko skończy się dopiero, gdy.. Rosja zawładnie
całym Kozaniem - odrzekła zrezygnowana.
- Skąd ta pewność?
- Słyszałam przypadkiem w pałacu, jak dworzanie i
urzędnicy mówili, że Rosjanie podważyli zaufanie narodu do
króla
- Dlaczego więc twój ojciec nie zrobił nic, by tak się nie
stało? - zapytał
- Myślę, ze próbował - odpowiedziała Tekla - Ale
macocha zlekceważyła zagrożenie twierdząc, że nie ma żadnej
opozycji, z którą należy się liczyć. Wielu też było takich,
którzy, nadskakując jej, zgadzali się z tym i popierali jej
stanowisko
Był pewien, że Tekla mówi prawdę, lecz stanowczo
powtarzał sobie, że wszystko to nie jego sprawa. Wstał.
- Musisz się ubrać - powiedział. - Po śniadaniu
zaprowadzę cię, dokąd tylko zechcesz. Pomyśl, gdzie byłoby
ci najlepiej.
Podszedł do drzwi i odwrócił się do Tekli z uśmiechem.
Patrzyła na niego wzruszająco, jak małe dziecko
potrzebujące opieki. Wyglądała przy tym tak pięknie, że znów
poczuł nieodparte pragnienie, by wrócić i raz jeszcze
pocałować Teklę. Zmusił się jednak do wyjścia i zamknął za
sobą drzwi.
Trudno było mu oswoić się z myślą, że dziewczyna, która
przedostała się przez mur po to, by nacieszyć się życiem
miasta, okazała się królewską córką. „Muszę znaleźć jej jakieś
bezpieczne schronienie i szybko ruszać w drogę", pomyślał
ubierając się. Włożył rzeczy, w których przyjechał. Wyglądał
w nich mniej atrakcyjnie niż w ubraniu Geralda, lecz takiego
poświęcenia wymagały nowe okoliczności.
Gdy był gotowy, zastukał do drzwi Tekli mówiąc:
- Pospiesz się, bo wystygnie śniadanie.
Zbiegł po schodach do jadalni. Usłyszał, że służący
rozmawia z kimś w kuchni. Po chwili Maniu pojawił się z
dużym talerzem, na którym dymiły gorące jajka na bekonie.
- Angielskie śniadanie lubić pan - powiedział stawiając
naczynie przed Drogo.
- Jaka sytuacja na zewnątrz? - zapytał go Drogo.
- Bardzo źle, sir. Czerwone Oddziały zająć pałac i senat.
- Może powinienem pójść do ambasady? - rozmyślał na
głos Drogo.
- Zamknąć ambasada. Wszyscy uciec. Zostać tylko
dozorca. On być wystraszony. Ja być tam po wiadomość o
pan.
Drogo zacisnął zęby z niezadowolenia. Sytuacja stała się
bardzo poważna. W razie nagłej potrzeby liczył na pomoc
ambasady. Niestety, teraz było już na to za późno. Żałował, że
nie poszedł tam tuż po przyjeździe do Ampuli.
Maniu przyniósł z kuchni dzbanek z gorącą kawą. Gdy ją
nalewał, do jadalni weszła Tekla. W pośpiechu zawiązała
włosy na karku jedwabną wstążką przypominającą męski
krawat. Drogo domyślił się, że pochodziła ona z szafy
Geralda.
- Zostało chyba trochę śniadania dla mnie - odezwała się,
gdy wstał z krzesła.
- Maniu zatroszczy się o to - odpowiedział.
Służący postawił dzbanek na stole i zerknął z
zaciekawieniem na siadającą Teklę. W chwilę potem
znieruchomiał i zmieszany wpatrywał się w nią zdumionym
wzrokiem.
- Wasza wysokość! - odezwał się po kozańsku. - Czy to
Wasza wysokość?!
Tekla spojrzała na służącego przestraszona, a Drogo
oschle wyjaśnił:
- Tak, Maniu. Potrzebujemy twojej pomocy, ale najpierw
śniadania.
- Tak, sir, śniadanie... - wyszeptał służący i szybko
wyszedł, z pokoju.
Drogo podał Tekli swoją filiżankę kawy i powiedział:
- Dziwne, że Maniu cię rozpoznał, skoro wczoraj nikomu
się to nie udało.
- Sądzę, że widział mnie na jakiejś uroczystości
państwowej w tej części miasta.
- Nie pozwalano ci poruszać się gdzie indziej, chyba że w
powozie - rzekł zamyślony Drogo i dodał: - teraz, kiedy wiem,
kim jesteś, musimy być bardzo ostrożni.
- Myślisz, że rewolucjoniści mogliby... mnie zabić? -
zapytała ze strachem.
- W najlepszym razie mogliby cię aresztować.
- Więc... muszę zostać tutaj, z tobą... wtedy mnie nie
znajdą.
Zastanawiał się, co jej odpowiedzieć, gdy do pokoju
wszedł Maniu z talerzem jajek na bekonie. Postawił go przed
Teklą, złożył głęboki ukłon i odwrócił się, by wyjść.
- Zaczekaj chwilę... - powstrzymał go Drogo. -
Przyprowadziłem tu księżniczkę wczoraj wieczorem ze
względu na zamieszki - mówił wolno po kozańsku, tak aby
służący mógł go zrozumieć. - Musimy się zastanowić, gdzie
umieścić Jej wysokość, żeby była bezpieczna.
Maniu kiwnął głową na znak, że rozumie.
- Proponuję - ciągnął Drogo - żebyś zbadał, co dzieje się
w mieście. Po obiedzie, w czasie sjesty, lub wieczorem
będziemy mogli zaprowadzić Jej wysokość w jakieś
bezpieczne miejsce.
Mówiąc to pomyślał, że sam najchętniej opuściłby Kozań
tego samego dnia.
- Dowiem się wszystkiego - powiedział Maniu po
kozańsku.
Teraz, gdy ustalili, co robić, Drogo mógł zacząć myśleć o
swojej ucieczce.
Służący wyszedł pospiesznie zostawiając na stole gorące
grzanki, masło, marmoladę i miód. „Typowo angielskie
śniadanie", pomyślał Drogo z zadowoleniem. Od miesięcy nie
jadł nic równie smakowitego. Tekla okazała się też głodna i
nie odezwała się, dopóki nie zmiotła wszystkiego z talerza.
Dopiero popijając kawę zauważyła:
- Trudno będzie ci... znaleźć... jakieś miejsce dla mnie.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał.
- Ponieważ wiem, że wszyscy, którzy służyli ojcu... z
pewnością tuż po wybuchu rewolucji uciekli do swoich
domów na wsi - westchnęła, - Nie są głupcami, by zostać w
Ampuli i czekać, aż będą uwięzieni czy... zabici.
Było to poprawne rozumowanie, lecz Drogo z uporem
powtórzył:
- Musi być jakieś miejsce, gdzie będziesz bezpieczna.
Może w klasztorze lub siedzibie arcybiskupa?
- Zbyt się będą obawiać Rosjan, aby pozwolić mi
oficjalnie u nich zostać.
- Skąd ta pewność?
- Kiedykolwiek mówiło się w pałacu o rewolucji,
arcybiskup oświadczał zawsze, myślę, że celowo, iż gdyby się
zaczęła, to kościół postąpi najsłuszniej zachowując
neutralność.
Drogo westchnął.
- Wszystko widzisz w czarnych kolorach.
- Nie - powiedziała. - Staram się tylko myśleć realnie i
logicznie, tak jak mama chciałaby, bym się zachowywała w
czasie kryzysu, a przyznasz chyba, że to jest kryzys,
- Owszem, jest - zgodził się Drogo. - Zrobię oczywiście
wszystko, co w mojej mocy, żeby zapewnić ci bezpieczne
schronienie, ale muszę opuścić Kozań i nie wolno ci
przeszkodzić mi w tym!
- Dlaczego? - zapytała.
Zawahał się na chwilę, po czym powiedział prawdę.
- Przyczyna mojego wyjazdu, której nie mogę ci wyjawić,
wiąże się z moim krajem. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
- Rozumiem - odpowiedziała. - Domyślałam się, że kiedy
mówiłeś o swoich poszukiwaniach w Afganistanie, nie
dotyczyły one złota czy drogich kamieni...
- Co sugerujesz? - nachmurzył się.
- Wiem, że powód twojej podróży jest tajny i nie chcesz o
tym mówić, ale... słyszałam kiedyś rozmowę mamy z jakimś
Anglikiem o tym, że Rosjanie mają pewne plany co do Indii...
i wiem, że umyślnie sieją niepokój na jej granicach, tak jak to
robili u nas...
- Uważaj, co mówisz! - przestrzegł ją. - Rosjanie mają
dobry słuch i za każde nierozważne słowo możesz zapłacić
życiem.
- Będę bardzo, bardzo ostrożna - obiecała. - Rozumiem
teraz, że nie możesz ze mną zostać.
Wyglądała tak pięknie, gdy to mówiła, że Drogo nie mógł
powstrzymać się od wzięcia jej za rękę.
- Obiecuję - wyszeptał - że nie opuszczę cię, dopóki nie
będziesz bezpieczna.
Patrząc bezwolnie w oczy Tekli czuł drżenie jej ręki.
Po śniadaniu zszedł do kuchni, żeby porozmawiać z
Maniu. Nie było go tam jednak. Domyślił się, że służący
wyszedł już, by zbadać sytuację w mieście. Zamierzał więc
pójść na górę i spakować swoje rzeczy, ale przedtem
postanowił zajrzeć z Teklą do stajni. Choć był pewien, że
Maniu zajął się jego koniem należycie, to czuł, że zaniedbał
się w swych obowiązkach przesypiając cały poprzedni dzień.
Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, zaprowadził
Teklę do stajni na podwórzu z tyłu domu. Było w niej miejsce
tylko na dwa konie. Koń Drogo miał wszystko, co było mu
potrzebne - wyściółkę ze świeżej słomy, wiadro wody i paszę
w korycie.
- Ocalił mi życie - odezwał się Drogo do Tekli poklepując
przyjaźnie konia. - Zasługuje na długi odpoczynek i... kiedy
wyjadę, na dobrego właściciela.
- Jeżeli zostawisz go Maniu - powiedziała Tekla głaszcząc
konia - starzec będzie dumny. W Kozaniu posiadanie konia
uchodzi za bardziej chwalebne niż posiadanie żony.
- Dostanie go więc. Chyba że będę musiał jechać na nim
do Rumunii.
- To długa droga przez góry! - zauważyła. - Łatwiej
będzie dostać się tam morzem.
Myślał już o tym. Spojrzał na Teklę z uznaniem
podziwiając jej inteligencję.
Wrócili do domu. Tekla została w pokoju gościnnym, a
Drogo zabrał się do gruntownego sprawdzenia zawartości
sejfu Geralda. Był pewien, że Gerald chętnie pomógłby mu
znając wagę misji, którą wypełniał. Bez poczucia winy zdjął
więc szpetny obraz ze ściany w jego sypialni i ponownie
otworzył sejf. Okazało się, że pieniędzy w skrytce było
znacznie mniej, niż wydawało mu się poprzedniego wieczora.
Był zawiedziony. Wiedział, że rewolucja spowoduje spadek
wartości kozańskich pieniędzy za granicą, a nawet może się
okazać, że nic nie będą warte. Pocieszała go jednak myśl, że
jakkolwiek bezwartościowe gdzie indziej, tu kozańskie
banknoty ułatwią mu przejazd do bardziej bezpiecznego kraju.
Przeliczył je stwierdzając z konsternacją, że ich wartość
równa się dziesięciu angielskim funtom. Włożył banknoty do
kieszeni, zamknął sejf i powiesił obraz na ścianie. Zastanawiał
się gorączkowo, na jak długo wystarczą. Miał nadzieję, że z
ich pomocą uda mu się dotrzeć przynajmniej do Bułgarii,
gdzie, być może, znajdzie jakąś pomoc, by wyruszyć dalej.
Tak czy inaczej, najważniejszym problemem pozostawała
nadal Tekla.
Wrócił do pokoju gościnnego. Tekla patrzyła przez okno i
gdy wszedł, odwróciła się do niego. W jej dużych oczach czaił
się lęk.
- Ile pieniędzy znalazłeś? - zapytała niepewnie.
- Niedużo, ale myślę, że to wystarczy.
- Gdybyś tylko mógł dostać się do pałacu! - zawołała. -
Wiem, gdzie znajduje się tajny sejf ojca. Jest w nim mnóstwo
pieniędzy!
- Jeśli powinniśmy trzymać się z dala od jakiegoś miejsca,
to z pewnością tym miejscem jest właśnie pałac twojego ojca!
- odparł oschle.
- Pewnie tłumy już się tam wdarły i zabrały wszystkie
moje ubrania - oświadczyła ze smutkiem.
- To ostatnia sprawa, o którą musimy się troszczyć! -
powiedział zniecierpliwiony.
- Mówisz tak, bo jesteś mężczyzną, a ja chcę wyglądać
ładnie dla ciebie. Chciałabym włożyć inną suknię!
Drogo roześmiał się.
- Jeżeli oczekujesz komplementów, to proszę bardzo.
Wyglądasz prześlicznie i twoja suknia nie ma nic do rzeczy.
- Naprawdę?! - zaśmiała się rozpromieniona.
- Zapamiętam cię na całe życie jako najpiękniejszą
kobietę, jaką kiedykolwiek spotkałem - odpowiedział. -
Przysięgam, że mówię prawdę.
Tekla podeszła do niego i patrząc mu w oczy wyszeptała:
- Twoje pocałunki były... najwspanialszą rzeczą, jaka
przytrafiła się w moim życiu.
- Nie całował cię przedtem żaden mężczyzna? - zapytał
głuchym głosem.
- Nie... oczywiście, że nie! Było... tak, jak sobie
wyobrażałam... tylko... jeszcze bardziej cudownie.
Instynktownie wyciągnął ramiona przyciągając ją, lecz
jednocześnie uświadomił sobie, że to tylko pogorszy sytuację
przy rozstaniu. Było jednak za późno. Tekla przysunęła się
jeszcze bliżej i kiedy Drogo walczył z pragnieniem
pocałowania jej, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła
jego głowę do swojej. Całował ją namiętnie, żarliwie, z
pożądaniem. Wszystko straciło znaczenie w tej chwili, nawet
rewolucja. Liczyła się tylko Tekla.
- Kocham... kocham cię - wyszeptała z nutą uniesienia w
głosie.
- Nie wolno ci - mruknął.
- Dlaczego?
- Ponieważ, ukochana, musimy się rozstać. Nie mógłbym
znieść myśli, że jesteś nieszczęśliwa; że ktoś może cię
skrzywdzić.
Tekla ze szlochem ukryła twarz na ramieniu Drogo.
- To był sen... - odezwał się. - Cudowny, wspaniały sen!
Nie wolno nam go zniszczyć, żebyśmy później lego nie
żałowali i nie pragnęli, by nigdy się nie zdarzył.
- Jak mogłabym tego pragnąć?! - spojrzała zdumiona. -
Nie tylko jestem szczęśliwa, że się mi przytrafił, ale pragnę,
by trwał wiecznie!
- Wiem - powiedział. - Niestety, musimy się przebudzić z
tego snu i jutro powinienem być dla ciebie jedynie
przypadkowo spotkanym nieznajomym, który tylko na chwilę
wkroczył w twoje życie.
- Pozostaniesz dla mnie najcudowniejszym mężczyzną,
jaki kiedykolwiek istniał, a wszystko, czego pragnę, to
pozostać z tobą, gdziekolwiek będziesz!
- To niemożliwe - powiedział. - Pozwól mi zachować cię
w pamięci taką, jaką jesteś teraz - uroczą i piękną, nie
księżniczką, lecz dziewczyną, dla której zawsze będzie
specjalne miejsce w moim sercu.
- Obiecaj mi to!
- Obiecuję, jeżeli ty obiecasz, że będziesz szczęśliwa.
- Będę, ale... moje serce zostanie przy tobie...
Było coś tak wzniosłego, gdy to mówiła, że objął ją
mocniej i całował do utraty tchu. Jego serce biło jak oszalałe.
Świat wokół przestał istnieć. Widział tylko piękną twarz
Tekli, czuł miękkość jej ust, jej trzepoczące serce i chłonął
całym swym ciałem miłość promieniującą z dziewczyny.
Pragnął jej aż do bólu, lecz stanowczym ruchem odsunął od
siebie.
- Nie wolno mi tego robić, ukochana - odezwał się. -
Najważniejsze jest teraz, bym znalazł ci bezpieczne
schronienie.
W chwili gdy to mówił, do pokoju wszedł Maniu.
- Jesteś! - wykrzyknął Drogo. - Czego się dowiedziałeś?
- Czerwone Oddziały zwyciężyć - odparł służący. - Nikt
już nie strzelać. Armia poddać się.
Drogo patrzył zdumiony nie wiedząc co powiedzieć.
Maniu mówił dalej:
- Czerwone Oddziały splądrować sklepy, a ludzie,
wszyscy, pognać do pałac. Kraść fotele, zasłony, wszystko, co
znaleźć.
- Czerwone Oddziały nie powstrzymały ich? - zapytał
Drogo.
- Nie, sir... oni też brać wszystko, a ci w pałac ograbić
piwnice i pić wino. Butelki być wszędzie.
Tekla podeszła do Drogo. Bezwiednie objął ją ramieniem,
jakby chcąc ochronić. Jej bliskość przypomniała mu o czymś.
- To ryzykowne, ale chyba jedyne wyjście - odezwał się,
jakby do siebie.
- O czym mówisz? - zapytała Tekla.
- Mówię, że jest możliwe - odpowiedział - bym z Maniu
dostał się do pałacu, jak inni, i zdobył dość pieniędzy, żeby
zabrać cię ze sobą do innego kraju, jeżeli oczywiście powiesz
mi, gdzie jest ukryty sejf twojego ojca.
Tekla wykrzyknęła radośnie:
- To znaczy, że... mogę jechać z tobą?!
- Myślę, że teraz tak będzie bezpieczniej, niż gdybym
miał cię tu zostawić.
- Więc proszę... proszę, zrób to, co proponujesz. Nic się
nie liczy, nic... tylko nie opuszczaj mnie!
Po skromnym obiedzie Drogo postanowił wyruszyć z
Maniu do pałacu. Zaprowadziwszy Teklę do pokoju na górze,
kazał jej przyrzec, że nie opuści sypialni, nawet jeżeli ktoś
będzie dobijał się do drzwi lub wtargnie do domu.
- Obiecaj, że będziesz ostrożna - prosił.
- A jeżeli... zabiją cię i... nie wrócisz? - zapytała
ściszonym głosem.
- Nie zabiją mnie - uspokoił ją. - Mówię po rosyjsku i
pójdę przebrany za Rosjanina, a raczej za jednego z
Czerwonych Oddziałów.
Miał zawiązaną czerwoną chustkę wokół szyi, a za pasem
pistolet oraz nóż. Były to rekwizyty, którymi odznaczali się
według Maniu ludzie z Czerwonych Oddziałów. Reszta
ubrania Drogo składała się z łachmanów, w których
przemierzył Afganistan i które niewiele różniły się od
rebelianckich. Z astrachańską czapką na głowie mógł
uchodzić za Rosjanina.
Jego przebrania zawsze były przekonywające, gdyż starał
się wczuć w postać, którą miał odegrać. Jednak nie wygląd był
najważniejszy, lecz zachowanie i porozumiewanie się wśród
ludzi, między którymi miał działać. Używał nie tylko
zwrotów, jakimi się posługiwali, lecz naśladował też ich gesty
i mimikę. Było to bardziej przekonywające niż ubiór.
Od chwili gdy opuścił z Maniu dom, w którym Tekla
modliła się o ich szczęśliwy powrót, Drogo myślał, mówił i
poruszał się jak Rosjanin. Maniu wcielił się w swe
kompromitujące alter ego podążając za Drogo chwiejnym
krokiem z opróżnioną do połowy butelką wina w ręce. Szli
ulicą wiodącą do pałacu. Wkrótce Drogo poznał mur, przez
który Tekla przechodziła poprzedniego wieczora. Otaczał on
cały pałac urywając się jedynie w miejscach, gdzie pojawiały
się wymyślne bramy wjazdowe. Weszli na dziedziniec przez
jedną z nich.
Wewnątrz pałac wyglądał tak, jak Drogo oczekiwał.
Obszerne pokoje w rokokowym stylu, upiększane w
późniejszych latach różnymi dodatkami, w chwili gdy weszli,
były ograbiane przez opanowanych chciwością ludzi ze
ws7ystkiego, co wpadło im w ręce. Kobiety ciągnęły za sobą
zasłony z okien. Mężczyźni wynosili fotele opierając je sobie
na głowach. Dzieci uginały się pod ciężarem zastaw
stołowych i naczyń kuchennych. Wszystko to działo się w
zamieszaniu i atmosferze ogólnego podniecenia. Nie zdziwił
go widok mężczyzn walczących o jakiś srebrny przedmiot w
sali marmurowej ani ciało leżące w sali tronowej,
prawdopodobnie zasztyletowane w jednej z bójek.
Zanim wyszli z domu, Tekla naszkicowała im plan
rozlokowania głównych pomieszczeń pałacu. Orientowali się
więc dobrze w labiryncie korytarzy i komnat. Nie od razu
jednak skierowali się do pokoi króla. Wtopili się najpierw w
tłum ograbiający pałac, by nie wzbudzać podejrzeń. Dopiero
gdy byli pewni, że nikt nie zwraca na nich uwagi, zdecydowali
się wejść schodami dla służby na piętro.
Prywatne apartamenty króla znajdowały się w odległym
skrzydle pałacu, dokąd większość plądrujących jeszcze nie
dotarła. Jedynie dwóch mężczyzn kradło obrazy z holu, a
kilku innych, pijanych, bezskutecznie usiłowało wynieść z
komnat sekretarzyki i komody. Drogo i Maniu przeszli obok,
nie ściągając na siebie ich uwagi, i bez trudu odnaleźli
sypialnię króla. Była już ogołocona z obrazów, ozdób i
pościeli. Otwarta szafa wskazywała, że ktoś przywłaszczył
sobie część królewskich mundurów.
Drogo skierował się do pokoju - garderoby króla.
Zostawiając Maniu na straży w sypialni, wślizgnął się do
środka i zamknął za sobą drzwi. Rozejrzawszy się wokół
podszedł do północnej ściany. W niej, między drugim a
trzecim oknem, zgodnie z opisem Tekli, miał znajdować się
sejf. Ściany między oknami były wyłożone ozdobną boazerią i
niemożliwe było, by ktoś nie wtajemniczony mógł odnaleźć
schowek. Drogo pociągnął za uchwyt odsuwający jedną z
drewnianych płyt i ujrzał przed sobą sejf.
Tekla, nieraz otwierając skrytkę na polecenie ojca, dobrze
znała szyfr do zamka i udzieliła Drogo dokładnych objaśnień.
Gdy zamek ze szczękiem ustąpił, Drogo odetchnął z ulgą. Był
to decydujący moment dla niego i Tekli. Zgodnie z tym, co
mówiła, znalazł w środku stos złotych monet i plik banknotów
kozańskich o dużych nominałach. W sejfie znajdowała się
ponadto zagraniczna waluta, której król nie wydał
odwiedzając przed rokiem Wiedeń i Paryż.
Nie tracąc czasu na przeliczanie, włożył zagraniczne
banknoty i złote monety do kieszeni. Po chwili namysłu zabrał
też z sejfu większość kozańskich pieniędzy, mimo iż wątpił w
ich użyteczność. Następnie, zgodnie ze wskazówkami Tekli,
otworzył dolną część schowka. Tam znalazł biżuterię należącą
do jej matki. Klejnoty będące własnością Korony znajdowały
się w innej części pałacu i prawdopodobnie zabrały je
Czerwone Oddziały, zanim pozwoliły mieszkańcom Ampuli
wtargnąć do pałacu.
Biżuteria należąca do matki była tym cenniejsza, gdyż
stanowiła materialne zabezpieczenie dla Tekli na uchodźstwie.
Drogo nie zmieściłby jej w kieszeni, ale przezornie zabrał ze
sobą z domu poszewkę z małej poduszki. Mogła z
powodzeniem służyć jako sakiewka i nie rzucać się w oczy.
Do niej włożył całą biżuterię, zamknął sejf i, zasłoniwszy go
drewnianą płytą, wyszedł.
W garderobie króla przebywał tylko trzy, cztery minuty, a
jednak Maniu już się niecierpliwił.
Drogo kiwnął głową na znak, że znalazł to, czego szukał, i
cicho powiedział:
- Wychodzimy, ale przedtem - do sypialni księżniczki!
To dzięki pomocy Tekli zaistniała szansa, że ucieczka z
Kozania się powiedzie. Nie mógł więc rozczarować Tekli nie
spełniając jej prośby. Gdyby nie to, nie zostałby w pałacu ani
chwili dłużej.
Szybko ruszył z Maniu długim korytarzem do pokoi
zajmowanych przez Teklę. Gdy doszli, okazało się, że salon
był całkowicie ograbiony i niewiele też zostało z wyposażenia
sypialni. Zniknęły z niej obrazy, lustra oraz baldachim
wiszący niegdyś nad łóżkiem wraz z jedwabnymi zasłonami.
Szafa była pusta. Tekla wspomniała jednak o swojej
garderobie, w której znajdowały się szafy tak nietypowo
wbudowane w ściany, że mogły zostać nie zauważone przez
plądrujących pałac.
Drogo otworzył najbliższą z nich i z ulgą przekonał się, że
Tekla miała rację. Znalazł w niej pelerynę obszytą futrem.
Obawiając się, że mogą mu ją wyrwać w drodze powrotnej,
zawinął ją w suknie wiszące obok. Rozsądnie wybrał z nich
tylko najskromniejsze, które Tekla mogłaby nosić nie
zwracając niczyjej uwagi. Bogate i wyszukane zostawił.
Maniu w tym czasie napychał sobie kieszenie bielizną Tekli
znajdującą się w sąsiedniej szafie.
Po pewnym czasie z głębi korytarza dobiegły ich czyjeś
głosy. Drogo szybko zamknął drzwi do sypialni i, ponaglając
Maniu, który zdążył jeszcze upchnąć pod kurtkę parę butów
Tekli, wymknął się ze służącym tylnym wyjściem w chwili,
gdy do pokoju obok wtargnęła hałaśliwa grupa młodych ludzi.
Kierował się bocznymi przejściami ku tylnym
pomieszczeniom pałacu. Śpiewy pijanych rewolucjonistów,
którzy obrabowali piwnice, niesione echem, wibrowały mu w
uszach, dopóki nie zamknął za Maniu drzwi prowadzących do
pałacowego ogrodu.
Znaleźli się teraz na zewnątrz budynku i problemem stało
się dobrnięcie z zabranymi rzeczami do domu Geralda.
Niemal na każdym kroku toczyły się bójki i na ulicach leżeli
zabici lub ranni. To, że w końcu dotarli bezpiecznie do
miejsca, gdzie oczekiwała ich Tekla, i że nic złego nie
wydarzyło się w czasie ich nieobecności, uznał za cud. Drzwi
i okna były nie naruszone, a wokół panowała cisza.
Wdzięczny był Geraldowi, że wybrał na miejsce swojego
zamieszkania tak spokojną ulicę.
Maniu otworzył drzwi do kuchni i weszli do środka.
Drogo rzucił swój pakunek obok schodów.
- Tekla! Tekla! - zawołał, niecierpliwie wbiegając po
schodach.
Stała w drzwiach, gdy zdyszany dotarł do jej pokoju.
Wyciągnęła ramiona i rzuciła mu się na szyję.
- Jesteś... dzięki Bogu! Modliłam się, byś wrócił
szczęśliwie - wyszeptała.
Objęła go i zbliżyła swe usta do jego ust. Całował ją
żarliwie, jakby powrócił do niej zza grobu.
R
OZDZIAŁ
4
Tekla była wzruszona ujrzawszy rzeczy, które Drogo i
Maniu przynieśli z pałacu.
- Spisaliście się doskonale - powiedziała z uznaniem po
obejrzeniu ubrań.
Kiedy Maniu poszedł do kuchni i zostali sami, Drogo
pokazał Tekli klejnoty jej matki z sejfu. Poruszył go wyraz
twarzy Tekli, na której malowała się radość, lecz nie z
powodu ich materialnej wartości. Cieszyła się, że znów może
dotykać przedmiotów należących do bliskiej jej osoby.
- Nie zniosłabym myśli, że mogłyby wpaść w ręce
rewolucjonistów - powiedziała zamyślona.
Zdecydował, że na razie nie wspomni Tekli o możliwości
ich sprzedaży, i zajął się przeliczaniem przyniesionych
banknotów. Okazało się, że pieniędzy w obcej walucie jest
dużo. Gdy się zastanawiał, jak je bezpiecznie ukryć, by go nie
okradziono w podróży, spojrzał na Teklę czule pieszczącą
palcami klejnoty matki i uświadomił sobie nagle, że to ona jest
w tej chwili najważniejsza, Z szaleńczym niepokojem zadał
sobie pytanie, co powinien zrobić, by ją uratować. Mając w
pamięci sceny z ulic, którymi niedawno przechodził z Maniu, i
zniszczenia w pałacu, wiedział, że jej życie jest w ogromnym
niebezpieczeństwie. „Muszę ją stąd wywieźć", pomyślał, lecz
po chwili doszedł do wniosku, że może się to okazać bardziej
niebezpieczne, niż gdyby została w Kozaniu. Przypomniał
sobie o klasztorze i, powiedziawszy Tekli, że musi zamienić
kilka słów z Maniu, zszedł do kuchni. Służący przygotowywał
wieczorny posiłek. Drogo usiadł na jednym z krzeseł i
odezwał się:
- Potrzebuję twojej rady, Maniu. Jej wysokość
powiedziała mi, że nie byłaby bezpieczna w klasztorze, ale nie
mogę przestać myśleć, że jednak byłoby lepiej, gdyby tam
została i nie próbowała uciekać z kraju.
Przerwał na chwilę i mówił dalej:
- Możemy zostać schwytani przez rewolucjonistów i w
najlepszym razie znaleźć się w więzieniu.
Maniu spojrzał na drzwi, jakby obawiając się, że Tekla
może usłyszeć to, co chce powiedzieć, i wyszeptał:
- Ja słyszeć, Czerwone Oddziały pić dużo w pałac i
włamać się do klasztor wczoraj w noc i zgwałcić kilka
zakonnic.
Drogo zacisnął zęby. Wstał z krzesła i podszedł do okna
wychodzącego na podwórze. Uświadomił sobie, że musi
wywieźć Teklę z Kozania, nawet gdyby miał ryzykować
własnym życiem. Sama myśl o tym, iż mógłby ją choćby tylko
dotknąć jakiś rozochocony mężczyzna, sprawiała, że miałby
ochotę zabić go gołymi rękami.
Stał przez pewien czas przy oknie odwrócony plecami do
Maniu, który w milczeniu zajmował się dalej gotowaniem. W
końcu odwrócił się i powiedział po kozańsku:
- Chciałbym, żebyś poszedł do portu, Maniu, i dowiedział
się, czy jest możliwe, by jakiś statek zabrał nas w bezpieczne
miejsce.
Przerwał, po czym dodał:
- Byłoby dobrze, żebyś przy tym udawał, że' coś
sprzedajesz, aby nikt nie pomyślał, że chcesz opuścić Kozań.
- Rozumiem - odparł Maniu. - Wezmę ze sobą skrzynkę
owoców, którą znalazłem na ulicy.
Bardziej prawdopodobne wydało się Drogo, że służący
raczej zabrał skrzynię jakiemuś złodziejowi, ale zostawił to
spostrzeżenie dla siebie i powiedział:
- Ruszaj od razu. Ja nie mogę wyjść z Jej wysokością,
dopóki jest widno. Ale gdy tylko znajdziesz odpowiedni
statek, sam pójdę porozmawiać z kapitanem.
Maniu wziął z krzesła płaszcz, okrył się nim i, zabrawszy
stojącą obok drzwi skrzynię, wyszedł na podwórze. Gdy
znalazł się na ulicy, Drogo zamknął za nim bramę wejściową
na zasuwy i wrócił do Tekli.
Włożyła na siebie jedną z sukni, które przyniósł z pałacu.
Uczesała się podobnie, jak poprzedniego wieczora, choć nie
tak dokładnie, jak zrobiłaby to jej służąca. Mimo to wyglądała
pięknie. Kiedy zbliżał się do niej, wiedział, że czeka na słowa
uznania. Gdy jednak zatrzymał się przypatrując się jej w
zamyśleniu, Tekla z niepokojem podeszła do niego i,
chwytając za klapy marynarki, zapytała przestraszonym
głosem:
- O czym mówiłeś z Maniu? Nie zamierzasz chyba...
wyjechać beze mnie?!
- Nie. Zabieram cię ze sobą - odpowiedział - ale musimy
podchodzić do tego z rozwagą i zdać sobie sprawę, że jeżeli
rewolucjoniści będą mieli choćby cień podejrzenia, iż chcesz
uciec z kraju, będą pilnować każdego statku i każdej drogi
wychodzącej z miasta.
- Może myślą, że wyjechałam z ojcem - wyszeptała.
Drogo był pewien, że do tej pory przywódcy rewolucji
dowiedzieli się, że opuściła pałac dopiero poprzedniej nocy.
Nie chcąc jednak bardziej wystraszyć tymi podejrzeniami i tak
już dość zaniepokojonej Tekli, zmienił temat.
- Posłuchaj, jaki mam plan - powiedział sadzając Teklę
delikatnie na krześle.
Klasnęła z ożywieniem w ręce jak małe dziecko i
wpatrzyła się w niego szeroko rozwartymi oczami.
- Wysłałem Maniu do portu, żeby się dowiedział, czy jest
statek, który mógłby nas stąd zabrać - zaczął. - Jeżeli uda mu
się taki znaleźć, podróż może być dla ciebie bardzo męcząca i
nieprzyjemna, ale będzie szansa, że dotrzesz przynajmniej do
Bułgarii lub innego bałkańskiego kraju, a stamtąd uda ci się
już dołączyć do ojca, gdziekolwiek jest.
Pomyślał, że król prawdopodobnie skierował się do
Rumunii lub Rosji. Rosjanie z pewnością zatroszczą się o
byłego monarchę i udzielą mu azylu, chociaż to oni właśnie
przyczynili się do upadku monarchii. Gdy rewolucjoniści
utworzą nowy rząd, król zostanie skazany na wygnanie do
końca życia. Takie były reguły gry politycznej. Jedynie cud
mógłby to zmienić. Dla dobra Tekli Drogo gotów był
uwierzyć, że ten cud zdarzy się właśnie w Kozaniu.
Tekla nie odzywała się przez chwilę, aż w końcu
stwierdziła:
- Bułgaria nigdy nie była z nami w dobrych stosunkach i
jeżeli już mam stąd uciekać, to raczej do Grecji lub, jeszcze
lepiej, do Anglii.
Spojrzał na nią zdumiony.
- Chciałabyś pojechać do krewnych twojej matki?
- Gdybyś mnie tam zabrał... - powiedziała nieśmiało i
dodała z otuchą w głosie: - Byłoby cudownie być z tobą i nie
bać się już niczego.
- To niemożliwe! - wykrzyknął i zawahał się
zastanawiając, czy rzeczywiście nie byłoby to najlepsze
rozwiązanie. Przecież Tekla sama mówiła, że nie jest
szczęśliwa z ojcem z powodu macochy, a krewni Tekli w
Anglii z pewnością odnieśliby się do niej z wyrozumiałością i
współczuciem, widząc, w jak trudnej jest sytuacji. Być może
królowa Wiktoria zaofiarowałaby nawet pomoc jej ojcu w
odzyskaniu tronu.
Wszystkie te spostrzeżenia szybko przebiegały mu przez
głowę, a wpatrzone w niego oczy Tekli mówiły z radością, że
czyta w jego myślach. Wiedział, jak bardzo pragnie, żeby
zabrał ją ze sobą do Anglii. Z drugiej strony jednak był na tyle
doświadczony, by wiedzieć, że znalezienie statku, na który
mogliby się dostać nie zatrzymani przez rewolucjonistów,
będzie niezwykle trudne. Z pewnością obserwują każdy okręt
opuszczający Ampulę, zdecydowani za wszelką cenę odnaleźć
Teklę. Rozdzielą ich, jeżeli ją znajdą. Zabiją go z zimną krwią
podając do publicznej wiadomości, że zginął w
nieszczęśliwym wypadku, a przecież, zanim umrze,
informacje, które posiadał, muszą dotrzeć do Londynu.
Właśnie zaczął się zastanawiać, jak mógłby najszybciej je
tam przekazać, gdy z rozmyślań wyrwał go szloch Tekli.
- Sprawiam ci... same... kłopoty... - odezwała się cicho. -
Chyba rzeczywiście... lepiej będzie, gdy... jednak...
zaprowadzisz mnie do klasztoru. Może... uda mi się... ubłagać
matkę przełożoną, żeby... mnie ukryła.
Drogo z niepokojem przypomniał sobie, co Maniu
powiedział o klasztorze. Nawet jeżeli żadna zakonnica nie
została skrzywdzona, to i tak nie mógłby pozwolić, by Tekla
została teraz bez jego opieki.
- Zaczekajmy z decyzją, dopóki nie dowiemy się, jakie
wiadomości przyniesie Maniu z portu - powiedział i po chwili
dodał z uśmiechem: - A na razie ślijmy modły do świętego
Wita, czy kogokolwiek, kto patronuje tam w górze
dzisiejszemu dniu, by czuwali nad nami aniołowie i wskazali
sposób ucieczki.
- Modliłam się cały czas, gdy byliście w pałacu -
oświadczyła Tekla z przejęciem.
- Zatem twoje modlitwy zostały wysłuchane - powiedział
i, spojrzawszy na leżącą obok Tekli biżuterię jej matki, dodał:
- Sądzę, że czas już włożyć klejnoty z powrotem do poszewki
i pomyśleć, jak je przenieść razem z twoimi rzeczami na
pokład statku, oczywiście, jeżeli Maniu znajdzie taki dla nas.
- Znajdzie. Wiem, że tak! - odparła Tekla z przekonaniem
- Gdybyśmy mogli teraz zapytać o to jakiegoś astrologa, z
pewnością powiedziałby, że gwiazdy sprzyjają nam dzisiejszej
nocy.
- Chciałbym móc w to uwierzyć - rzekł Drogo z
uśmiechem. - A tymczasem proponuję, żebyś się położyła i
odpoczęła na wypadek, gdyby jednak czekała nas długa droga
do przebycia.
Tekla wstała z krzesła i gdy odprowadził ją do drzwi,
wzięła go za rękę mówiąc ze wzruszeniem w głosie:
- Chcę... zostać z tobą. Kiedy jestem sama... boję się, że
cię stracę... Jesteś teraz jedyną bliską mi osobą na świecie...
Uświadomił sobie, że tak jest w istocie i że Tekla
wykazała się do tej pory niezwykłą odwagą. Była przecież
naocznym świadkiem tego, jak cały jej świat zawalił się wokół
niej. Nie mogła nikomu zaufać, oprócz niego. Delikatnie objął
ją ramieniem.
- Nie zostawię cię - uśmiechnął się. - Przecież wiesz, że
gwiazdy nam sprzyjają i aniołowie wskazują drogę.
Pragnął ją pocałować, lecz uznał, że byłby to błąd z jego
strony, i zrezygnował.
Zeszli po schodach trzymając się za ręce. W salonie
znaleźli karty i przez dłuższy czas grali dla zabicia czasu.
Tekla rozbawiona grą zapomniała na chwilę o swoim
położeniu. Roześmiana, wydawała się Drogo niezwykle młoda
i piękna. Z trudem powstrzymał się od wzięcia jej w ramiona.
Znów pragnął całować ją tak, by oboje poczuli to samo
uniesienie, które przeżyli kilka godzin temu. Wiedział jednak,
że to pogorszyłoby tylko sytuację przy rozstaniu. Tekla
przecież nadal musiała żyć swoim własnym książęcym
życiem, w królestwie czy poza nim, a jemu pozostawał
smutny obowiązek spłacenia wszystkich zaległych długów
zaciągniętych w czasie choroby matki. „Kiedy tylko Tekla
znajdzie się wśród krewnych w Anglii, wrócę do pułku",
pomyślał.
Słońce chyliło się ku horyzontowi, gdy godzinę później,
siedząc przy oknie usłyszeli stukanie w bramę. Drogo odłożył
karty, wstał i zbiegł do kuchni. W chwilę potem otworzył
drzwi. W głowie huczały mu setki pytań do Maniu, lecz gdy
służący wślizgnął się na podwórze zamykając za sobą drzwi
na zasuwę, zdołał tylko zapytać:
- I co?!
- Dobre wieści, sir - odparł Maniu i skierował się szybko
do kuchni, jakby obawiając się, że ktoś może podsłuchać ich
rozmowę.
Drogo pospieszył za nim.
- Wszystkie statki opuścić port - odezwał się znów
służący stawiając na stole opróżnioną do połowy skrzynkę z
owocami. - Wszystkie bać się rewolucja, tylko nie rosyjskie.
Przerwał przeglądając owoce.
- Dalej! Mów! - ponaglił go Drogo.
- Jeden statek pomóc. Handlowy statek. On zabierać
drzewo z nabrzeża i opuścić port późno w noc.
- Myślisz, że zabrałby nas? - zapytał Drogo. Maniu
zawahał się.
- Ja nie być pewien. Kapitan być dziwny człowiek. Gdy ja
tam być, on odprawić wiele chętnych ludzi.
- Dlaczego ich odprawił? - wypytywał Drogo.
- Oni dawać mu dużo pieniądz, ale on uważać ludzie być
nieodpowiedni.
- Nie rozumiem - przyznał Drogo.
- Kapitan nie być Anglik. Być ze Szkocja i uznać, oni być
źli ludzie, bo dawać mu dużo pieniądz za miejsce na statek.
- Co znaczy „źli"? - zapytał Drogo zagubiony w
gmatwaninie kozańsko - angielskich wyjaśnień Maniu.
Przyszło mu na myśl, że służący sam nie może pojąć,
dlaczego ludzie ofiarowujący kapitanowi dużo pieniędzy są
złymi ludźmi, więc zapytał inaczej:
- Co mówił kapitan?
- On powiedzieć jednemu, że on nie lubić obcych - odparł
Maniu.
Drogo, podniesiony nieco na duchu, pytał niecierpliwie
dalej:
- Czy jeszcze coś powiedział?
- On powiedzieć jedna ładna i bogata pani, że on nie brać
kobieta, bo kobieta robić kłopot.
- Czy ta kobieta była sama?
- Tak, sir. Żaden mężczyzna z nią nie być - odparł Maniu.
Drogo zamyślił się na chwilę i w końcu zdecydował:
- Spotkam się z tym Szkotem. Może uda mi się go
przekonać, żeby zabrał mnie i Jej wysokość ze sobą.
- Tak. Jak wy mówić ten sam język, to może się udać -
stwierdził z przekonaniem Maniu.
- Wyruszam natychmiast. Uważaj na Jej wysokość i
powiedz, że wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł.
Powiedziawszy to, Drogo chwycił leżącą na krześle
rosyjską czapkę, w której był w pałacu, i nałożył na głowę.
Zapinając zniszczoną marynarkę pomyślał, że w łachmanach,
które miał na sobie, nikt nie powinien na niego zwracać uwagi
na ulicy. Maniu opisał mu dokładnie statek i jego miejsce przy
nabrzeżu w porcie.
Wyruszył szybko we wskazanym kierunku, tak jednak, by
swoim
pośpiechem
nie
ściągnąć
zainteresowania
przechodniów. Nie biegł, a gdy zauważał, że zbliża się do
niego ktoś podejrzany, zwalniał i szedł chwiejnym krokiem
pijanego rewolucjonisty. Zgodnie z radami Maniu unikał
zatłoczonych ulic i trzymał się z dala od ograbianych domów i
sklepów.
Dotarcie do portu zajęło mu pół godziny. Tak jak mówił
Maniu, większość okrętów odpłynęła. Zostało tylko kilka
rosyjskich i jeden handlowy cumujący w odległym końcu
nabrzeża. Ku zdumieniu Drogo nad tym wymagającym
gruntownej odnowy statkiem dumnie trzepotała brytyjska
flaga.
Zbliżał się ostrożnie, sprawdzając, czy statek jest pod
obserwacją. Na nabrzeżu leżał ogromny stos drewna do
załadowania. Było to drzewo mahoniowe. Rosło nie tylko w
Rosji, ale jak się okazało, również w Kozaniu. Drogo podszedł
jeszcze bliżej. Ludzie z załogi statku ładujący drewno byli
różnych narodowości, w tym czarni. Z pewnością nie byli
Brytyjczykami.
Na pokładzie stał jakiś człowiek w niebieskiej
marynarskiej czapce. Drogo domyślił się, że to kapitan.
Wydawał się Szkotem, co sugerowała jego jasnoruda broda, w
której błyszczało kilka siwych włosów. Był dobrze
zbudowanym mężczyzną o szerokich barach, muskularnych
ramionach i dłoniach, które mogły z łatwością unieść niczym
piórko przeciwnika o ciężarze słonia. Stał na szeroko
rozstawionych nogach mówiąc coś głośno do małego
człowieka o czarnych włosach i rysach Greka.
Potężny glos kapitana dźwięczał donośnie w porcie.
- Dla mnie możesz pan mieć nie jeden, ale pięć statków, a
i tak nie znajdziesz miejsca na moim pokładzie! Sprawa
skończona! - krzyczał.
Grek ściszonym głosem usiłował przekonać kapitana do
zmiany zdania proponując mu prawdopodobnie większą sumę
za możliwość skorzystania z gościny na jego statku.
Szkot spojrzał nań z góry.
- Zatrzymaj pan sobie te pieniądze i niech cię diabli
wezmą! Albo pan zejdziesz z mojego statku na własnych
nogach, albo będę musiał ci pomóc!
To mówiąc odwrócił się plecami do nieszczęsnego petenta
i wolno ruszył wzdłuż burty.
Grek, z wyrazem rezygnacji i rozpaczy na twarzy, zszedł
ostrożnie po trapie. Gdy stanął na nabrzeżu, Drogo odezwał
się do niego po grecku:
- Żałuję, że nie mogę panu pomóc, sir. Mimo to czy
mógłbym się dowiedzieć, jak nazywa się kapitan, z którym
pan właśnie rozmawiał?
Przez chwilę wydawało się, że Grek nie zaspokoi jego
ciekawości, lecz w końcu rzekł:
- Kapitan McKay. Jednak niech pan nie liczy na to, że
dostanie miejsce na jego nędznej łajbie.
Mówiąc to niedoszły pasażer oddalił się w stronę miasta.
Tymczasem kapitan krzycząc, że musi jak najszybciej
wypłynąć w morze, ponaglał mężczyzn ładujących towar.
Drogo wszedł na statek i odczekał, aż Szkot skończy robić
niewybredne uwagi o tym, co czeka członków załogi, jeżeli
się nie pospieszą, po czym wolno podszedł do niego.
- Dobry wieczór, kapitanie McKay! - odezwał się
uprzejmie z lekkim szkockim akcentem.
- Ktoś pan i czego chcesz? - zapytał zaczepnie kapitan.
- Przychodzę z prośbą o pomoc, jak Szkot do Szkota -
odparł spokojnie Drogo.
- Szkot? - mruknął podejrzliwie kapitan.
- Moja matka była z domu McKay. Na pamięć o niej
zaklinam pana, by zechciał pan mnie wysłuchać.
Nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której Szkot rozważał,
czy zbyć Drogo, jak przedtem Greka, czy wysłuchać, co ma
do powiedzenia.
Nagle spojrzał przebiegle i z błyskiem w oku spytał:
- Mówisz pan, że twoja matka była z McKayów, a
mógłbym wiedzieć, skąd pochodziła?
- McKayów pełno jest w różnych zakątkach świata. Moja
matka, zanim wyszła za mąż, mieszkała w Tongue. To okolice
Sutherland, jak pan zapewne wie.
Kapitan raz jeszcze spojrzał badawczo na Drogo i w końcu
wyciągnął rękę.
- Też jestem z Tongue - powiedział. - Dobrze na tym
diabelskim końcu świata spotkać bratnią, szkocką duszę.
- Również cieszę się z tego spotkania - uśmiechnął się
Drogo.
- Jak chcesz pan, bym ci pomógł? - odezwał się znów
mniej przyjaźnie kapitan.
- Czy moglibyśmy porozmawiać gdzieś w ustronnym
miejscu? Ci rewolucjoniści mają dobry słuch!
Kapitan nieco niecierpliwie skierował się w stronę
przeciwległej burty. Drogo podążył za nim. Gdy stanęli
naprzeciw siebie, celowo rozejrzał się wokół sugerując
kapitanowi, że obawia się o swe bezpieczeństwo.
- Chyba mogę panu zaufać, kapitanie. Chodzi o sprawę
wielkiej wagi. Dlatego natychmiast muszę powrócić do Anglii
albo przynajmniej dotrzeć do kraju, gdzie jest brytyjska
ambasada - powiedział z powagą, oficjalnym tonem, mając
nadzieję, że w ten sposób wywrze pozytywne wrażenie na
kapitanie.
Szkot wolno skierował wzrok na jego zniszczone ubranie,
więc Drogo szybko dodał:
- Rosjanie śledzili mnie przez długi czas w drodze do
Kozania, stąd mój ubiór będący przebraniem.
Mówiąc to ryzykował. Wiedział bowiem, że jeżeli kapitan
okaże się wrogo usposobiony, to może nieodwracalnie
zniweczyć rezultaty jego misji.
Kapitan, przeszywając badawczym wzrokiem Drogo,
zapytał:
- Gdzie chcesz pan, bym cię zabrał?
- Tam, dokąd płynie pański statek, i to jak najprędzej.
McKay przytaknął głową.
- Wyruszam, gdy tylko załaduję towar - oznajmił.
- Będę ogromnie wdzięczny, jeśli zabierze mnie pan ze
sobą - powiedział Drogo. - Przybyłem do Ampuli dwa dni
temu, kompletnie wyczerpany. Miałem, jak było wcześniej
ustalone, spotkać się tu z żoną. W mieście panował spokój,
gdy nieoczekiwanie wybuchła rewolucja i w dwadzieścia
cztery godziny wszystko stanęło na głowie.
- Żona?! Jesteś pan tu z żoną?!
- Tak, zaplanowaliśmy nasze spotkanie w Ampuli trzy
miesiące temu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie
zamieszki. Próbowałem skontaktować się z ambasadą
brytyjską, ale była już zamknięta.
- Nic dziwnego. Szczury zwykle pierwsze opuszczają
tonący statek - stwierdził oschle kapitan McKay.
- Doprawdy, bardzo ważne jest, bym dotarł jak
najszybciej do jakiejś innej naszej ambasady - powtórzył
Drogo mając nadzieję, że to ostatecznie przekona kapitana.
Ten jednak odezwał się znów podejrzliwie - .
- Czy aby jesteś pan pewien, że ta kobieta jest twoją
żoną? Na mój pokład nie wejdzie żadna przygodna dziewka!
Jestem bogobojnym człowiekiem. Lepiej weź pan ze sobą akt
ślubu, bo inaczej zostaniesz pan tu, na brzegu! - zakończył
ostro.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu. Żona ma chyba ze
sobą nasze świadectwo zawarcia małżeństwa. Ponadto jej
nazwisko widnieje w moim liście polecającym wydanym w
Anglii przez królewskiego sekretarza spraw zagranicznych.
- Więc przynieś go pan też i jeszcze dwieście funtów,
żebym mógł was wpuścić do jedynej wolnej kajuty.
Obaj wiedzieli, że taka cena za miejsce na statku
handlowym
jest
nieprzyzwoicie
wygórowana.
Drogo
rozmyślnie wstrzymał się na chwilę z odpowiedzią.
- Cóż - odezwał się w końcu wolno - chyba uda mi się
znaleźć taką sumę, ale zajmie mi to co najmniej dwie, trzy
godziny.
- Nie ma pośpiechu. Z załogą ruszającą się w żółwim
tempie nie odpłynę przed północą. Nigdy nie miałem gorszej!
Doprowadzają mnie do szału! - narzekał kapitan.
- W takim razie dziękuję panu, kapitanie - odrzekł Drogo.
- I jeszcze jedno, jeżeli ktokolwiek pytałby, czy ma pan
pasażerów na pokładzie, ufam, że jako człowiek honoru nie
wspomni pan o nas.
Przerwał i po chwili wyjaśnił;
- Widzi pan, ci, z którymi kontaktowałem się w Ampuli,
są przekonani, że jestem Rosjaninem, a nie Brytyjczykiem.
- O to możesz pan być spokojny - zapewnił kapitan
McKay i uścisnął wyciągniętą do niego rękę Drogo.
Drogo zszedł z pokładu i stanął na nabrzeżu. Odwrócił się.
Kapitan nie ruszał się, nadal uważnie go obserwując.
Pomachał mu więc ręką i, modląc się w duchu, by Szkot w
ostatniej chwili nie zmienił zdania, szybko opuścił port.
Wracał bez przeszkód tą samą drogą, którą przyszedł.
Jednak w czasie jego krótkiego pobytu w dokach niektóre
domy, przedtem nie naruszone, teraz były obrabowane.
Wydawały się puste. Nawet jeśli byli w nich właściciele, to z
pewnością już nie żyli i nie mogli opowiedzieć, co się
zdarzyło. Zaniepokojony tym widokiem szybko dotarł do
małego domu Geralda, wciśniętego między dwa większe. Na
ulicy nadal panowała cisza. Drogo miał nadzieję, że będzie tak
do czasu, gdy opuści z Teklą Ampulę.
Zastukał w bramę. Otworzył mu Maniu i obaj weszli do
kuchni, gdzie czekała Tekla. Rzuciła się ku niemu z niemal
histerycznym płaczem.
- Jak mogłeś... tak sobie pójść i... nie... powiedzieć mi
nic?! Myślałam już... że... cię... straciłam na zawsze!
- Nie straciłaś - uspokoił ją. - Mam dobre wieści... W
porcie cumuje statek, który nas stąd zabierze.
- Statek?! Więc mamy szczęście!
- Ogromne - przyznał. - A teraz chodź ze mną na górę.
Musisz pomóc mi w czymś ważnym.
Poprowadził Teklę do drzwi, a kiedy wyszła z kuchni,
zatrzymał się i zwrócił do służącego:
- Dziękuję, Maniu. To była nasza jedyna szansa i udało
mi się przekonać kapitana, żeby przyjął nas na pokład swojego
statku.
- To dobra wiadomość, ale ja dostać zła wiadomość, gdy
sir nie być w dom - powiedział Maniu.
- Jaką?
- Czerwone Oddziały zabić króla - oznajmił służący.
Drogo milczał przez chwilę.
- Jesteś tego pewien?
- Oni pójść na rynek i wiwatować, i spalić tron, który
zabrać z pałac - potwierdził Maniu.
Drogo wyszedł z kuchni. Wchodząc po schodach
pomyślał, że teraz jedynym bezpiecznym miejscem dla Tekli
jest Anglia.
Czekała na niego w salonie. Była jeszcze blada i
zdenerwowana jego wyjściem do portu. Uznał więc, że na
razie nie powie jej o śmierci ojca.
- Teraz musimy wykazać się sprytem. Coś mi się zdaje, że
poradzisz sobie z tym lepiej niż ja - powiedział wchodząc do
pokoju.
- Z czym? - zapytała.
Z głębokiej, wewnętrznej kieszeni marynarki, trudnej do
odkrycia dla zwykłego złodzieja, Drogo wyjął jakieś papiery.
Przejrzawszy je, zostawił jeden, a resztę schował z powrotem.
Rozłożył papier na stole. Był to list polecający zredagowany
przejrzyście i zwięźle i napisany wprawną ręką urzędnika z
Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Londynie. Podpisany
był przez lorda Derby. List zawierał prośbę o udzielenie
wszelkiej pomocy Drogo Forde przez tę osobę, której zostanie
wręczony.
Tekla spojrzała na list, a potem na Drogo.
- Chcę, byś dokładnie przepisała to, co jest tu napisane, i
wstawiła obok mojego imienia swoje, jako moja żona. Nie
możesz jednak użyć imienia „Tekla", żeby nikt z czytających
nie skojarzył cię z księżniczką Kozania - wyjaśnił.
- Na chrzcie dano mi jeszcze kilka innych imion. -
„Zofia" po babce, „Lillian" po matce i „Teresa" na cześć mojej
patronki - zauważyła Tekla z uśmiechem.
- Imponujące - stwierdził rozbawiony Drogo - ale nam
potrzebne są tylko dwa - jedno angielskie, a drugie szkockie.
Może więc użyjemy imion: „Lillian" po twojej matce i
„Janet". To drugie z pewnością ożywi wspomnienia kapitana
McKaya o szkockich dziewczętach z dalekiej północy.
Tekla spojrzała zdziwiona.
- Kapitan jest bardzo pobożnym i żarliwym szkockim
patriotą, musimy więc sprostać jego wymaganiom - wyjaśnił. -
Zatem od tej chwili nazywasz się Janet Ross, której rodzina
mieszka niedaleko rodziny kapitana McKaya, i uwielbiasz
północną Szkocję.
Tekla roześmiała się mówiąc:
- W takim razie musisz mi powiedzieć, co jest tam
godnego uwielbienia.
- Oczywiście - przytaknął. - Musisz jednak być bardzo
ostrożna, by nie wzbudzić w kapitanie cienia wątpliwości, że
rzeczywiście jesteś naiwną, płochliwą, szkocką dziewczyną
zakochaną po uszy w swym mężu - powiedział beztrosko i
spostrzegł, że postąpił nieostrożnie.
Wyraz oczu Tekli zmienił się.
- Ale... ja... naprawdę jestem w tobie zakochana... -
odezwała się cicho. - Uświadomiłam to sobie, gdy mnie
zostawiłeś i poszedłeś do portu... Kocham cię całym sercem...
i... gdybyś nie wrócił... wolałabym umrzeć niż żyć bez ciebie.
- Nie wolno ci tak mówić! - odparł stanowczo. - Musisz
pamiętać, że jesteś królewską córką i, czy tu, czy w Anglii,
zawsze będziemy dla siebie tylko mijającymi się w ciemności
statkami.
- Ależ dlaczego?! Dlaczego?! - zapytała. - Przecież
kocham cię i... kiedy mnie całowałeś, to... czułam się... jak w
niebie i... właśnie tak chcę spędzić z tobą życie.
Drogo zniecierpliwiony podszedł do okna i, patrząc przez
nie nic nie widzącym wzrokiem, odezwał się:
- Jak mam ci wytłumaczyć, że księżniczka, w której
żyłach płynie królewska krew, nie może interesować się kimś
tak mało znaczącym jak ja?!
- Ale moja babka, w której żyłach płynęła królewska
krew, poślubiła człowieka, który nie był jej równy stanem -
próbowała go przekonać.
- To co innego. On był księciem, a ona nie była królewską
córką - odparł.
Tekla podeszła do niego i zapytała cicho:
- Gdyby nie moje pochodzenie... czy... czy ożeniłbyś się
ze mną?
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie - rzekł oschle. -
I im szybciej dotrzesz do rodziny w Anglii, tym lepiej.
Po chwili dodał stanowczym tonem:
- A teraz usiądź i zrób to, o co cię prosiłem!
Był spięty, starając się kontrolować własne uczucia, i jego
słowa zabrzmiały znacznie ostrzej, niż by tego chciał.
Tekla nie odezwała się. Odwrócił się do niej. Stała jak
porażona, z oczami pełnymi łez.
Przez chwilę jeszcze powstrzymywał się od wzięcia jej w
ramiona, walcząc ze swym uczuciem, lecz gdy cicho
zaszlochała, przyciągnął ją gwałtownie do siebie i, obejmując
czule, pocałował żarliwie, z pożądaniem. Wiedział, że
postępuje źle, lecz czuł całą duszą i ciałem, że kocha Teklę
tak, jak nigdy przedtem nikogo nie kochał. To uczucie było
silniejsze od niego. Nie sądził, że można kogoś tak pokochać.
R
OZDZIAŁ
5
Zegar bijący na kominku przywrócił Drogo świadomość
rzeczywistości i rozsądek. Odsunął Teklę od siebie i
powiedział dziwnie niepewnym głosem:
- Nie wolno nam tracić czasu.
Spojrzał na nią. Była rozpromieniona. Usta drżały jej od
żarliwości jego pocałunków. Wyglądała tak pociągająco, że z
największym trudem odszedł od niej kilka kroków.
- Kiedy napiszesz nowy list polecający, musimy zacząć
się pakować - powiedział i, nie mając odwagi spojrzeć na nią,
wyszedł z pokoju.
Zszedł do kuchni. Maniu przygotowywał dla nich kolację.
- Posłuchaj, Maniu - odezwał się do służącego. - Kapitan
statku, który ma zabrać księżniczkę i mnie z Ampuli - pytał o
nasz akt ślubu. Muszę wywieźć stąd Jej wysokość, ale jeżeli
nie będę miał tego dokumentu, Szkot może nie przyjąć nas na
pokład.
- Tak. To być bardzo ważne, sir - odparł Maniu. - Ludzie
na rynek pytać, gdzie być Jej wysokość.
Drogo poczuł przeszywający go strach na myśl, że może
mu się nie udać.
- Muszę zatem zdobyć ten dokument - powtórzył z
naciskiem.
Poczuł się bezradny. Zastanawiał się, jak w tak krótkim
czasie może zdobyć akt ślubu, gdy, ku jego zdziwieniu,
służący oświadczył z uśmiechem:
- Ja to załatwić. Ja znać ksiądz. On być bardzo stary, ale
bardzo dobry człowiek.
W oczach Drogo zabłysła nadzieja.
-
Poproś go, by udzielił nam tylko swego
błogosławieństwa - powiedział ożywiony - a gdy będzie tym
zajęty, zorientuj się, czy uda się zabrać jakiś akt ślubu z jego
rejestru. Z pewnością ma go w kościele.
- Ksiądz mieć mała kaplica. Ona być blisko nabrzeża -
wyjaśnił służący.
Drogo odetchnął z ulgą.
- Im szybciej się spakujemy, tym lepiej - powiedział.
- Najpierw kolacja - nalegał Maniu. - Jedzenie na statek
nie być dobre.
Drogo przyznał mu rację i uznał, że rozsądnie będzie zjeść
coś przed wyjściem z domu.
- Musimy wziąć też ze sobą ubrania. Nie wiem tylko, jak
przenieść je na statek - zastanawiał się na głos.
Wiedział, że poruszanie się z jakimkolwiek bagażem,
nawet pustymi ulicami, może ściągnąć uwagę kogoś
niepożądanego.
Maniu zamyślił się na chwilę i podpowiedział mu:
- Sir, może włożyć je w poszewki. Drogo roześmiał się.
- Maniu, jesteś geniuszem! Poszewki! Oczywiście! Będą
wyglądały jak marynarskie worki. Módlmy się tylko, by nikt
nie zwrócił na nie uwagi.
Powiedziawszy to, wrócił do sypialni Tekli. Gdy zastukał,
układała właśnie na łóżku rzeczy przyniesione z pałacu. Ich
spojrzenia spotkały się. Przez chwilę stali bez ruchu naprzeciw
siebie i gdy Tekla zamierzała już podejść do niego,
powstrzymał ją mówiąc:
- Musimy się pospieszyć. Maniu wpadł na znakomity
pomysł. Włożymy nasze rzeczy do poszewek na poduszki.
Będą się mniej rzucały w oczy niż walizki.
- Oczywiście - zgodziła się patrząc na łóżko. - Musi tu
gdzieś być pościel.
Drogo wyszedł na korytarz. Obok drzwi sypialni stała
jakaś szafka. Otworzy! ją i przekonał się, że Tekla miała rację.
Na półkach leżały koce na zimę, koronkowe zasłony na okna i
bielizna pościelowa. Wziął trzy duże poszewki na poduszki i
wrócił do sypialni.
- Zapakuj w nie wszystko, co masz. Co do mnie, to muszę
najpierw uzupełnić moją dość skromną garderobę.
Mówiąc to otworzył szafę Geralda i z uśmiechem dodał:
- Jeżeli mój kuzyn kiedykolwiek tu jeszcze powróci, to
czuję, że zastanie swój dobytek znacznie uszczuplony.
- Powinieneś powiedzieć Maniu, że może wziąć sobie z
domu, co chce. To tak uczciwy człowiek, że z pewnością sam
nie wziąłby niczego, chyba że mu na to pozwolisz -
zauważyła.
- Bardzo rozsądna uwaga - przyznał. Uśmiechnęła się
zadowolona z komplementu.
- Dobrze wiesz, że naprawdę niewiele kobiet na twoim
miejscu zachowywałoby się równie wspaniale jak ty.
Tekla nie mogąc powstrzymać się z radości wyciągnęła do
niego ręce, lecz odwrócił się od niej mówiąc:
- Musimy się pospieszyć!
Posłusznie zajęła się znów wkładaniem swoich rzeczy do
poszewki.
Drogo wyjął z szafy część ubrań Geralda, w których,
wydawało mu się, będzie wyglądał szacownie, dopóki nie
dotrą do Anglii. Upchnął je do swojej poszewki z nadzieją, że
nikt mu ich nie odbierze, zanim znajdą się na statku. W
przeciwnym razie zostałby tylko w łachmanach, które miał na
sobie.
Prawie całą trzecią poszewkę wypełniła, obszyta futrem,
peleryna Tekli.
- Może lepiej włożę ją na siebie - zaproponowała.
- Mam lepszy pomysł - odpowiedział.
Spojrzał na jasnożółte prześcieradło leżące na łóżku. W
słabym świetle ulic powinno wyglądać ciemniej. Zdjął je i
wręczył Tekli.
- Włóż je na siebie, a pod spód jak najwięcej swoich
ubrań - rozkazał.
Spojrzała na niego zdziwiona.
- Owiń się prześcieradłem, jak to czynią muzułmanki. Ich
mężowie odznaczają się niezwykłą gwałtownością i odwagą, a
przy tym są szczególnie zazdrośni o swoje żony. Wszyscy o
tym wiedzą, więc żaden rewolucjonista, nawet najzuchwalszy,
nie śmie cię tknąć.
Klasnęła w ręce z uznaniem.
- Wspaniały pomysł! Gdy nas ktoś spostrzeże, będę sunąć
pokornie za tobą. Widziałam, jak to robią muzułmanki.
Drogo spojrzał na zegar.
- Wychodzimy za kwadrans - powiedział. - Po drodze
musimy coś jeszcze załatwić.
Spojrzała pytająco.
- Spróbujemy zdobyć akt ślubu, którego domaga się
kapitan. Jest Szkotem i jak sam mówi, „wielce bogobojnym
człowiekiem" - wyjaśnił z uśmiechem naśladując szkocki
akcent kapitana.
Tekla roześmiała się. Wydawała się beztroska, więc
poważnie przypomniał:
- Musimy być szczególnie ostrożni. Pamiętaj, że bardzo
mi zależy, byś znalazła się jak najszybciej w bezpiecznym
miejscu. Jeżeli statek odpłynie bez nas, nie będzie już drugiej
takiej szansy.
- Obiecuję, że zrobię wszystko, co mi każesz - przyrzekła.
- Zatem pospiesz się!
Zniósł pełne poszewki do holu i zszedł z Teklą do jadalni,
gdzie Maniu podał im posiłek. Jadł w pośpiechu zerkając co
pewien czas na zegarek i myśląc z niepokojem o tym, co ich
jeszcze dzisiaj czeka.
Gdy wstali od stołu, odezwał się do Maniu.
- Wyruszamy. Ty i ja weźmiemy bagaże, a Jej wysokość
przebrana za muzułmankę będzie szła za nami.
Wyjął z kieszeni dziesięć złotych monet przyniesionych z
pałacu i dając je służącemu powiedział:
- To dla ciebie, jako podziękowanie za twoją pomoc i
rekompensata za wyżywienie.
- To być za dużo, sir. Wy potrzebować pieniądz na droga
- odpowiedział Maniu.
- Poradzimy sobie - rzekł Drogo z uśmiechem i dodał: -
Jej wysokość słusznie zaproponowała mi, żebym zostawił ci
wszystko, co znajduje się w domu. Jestem przekonany, że
będzie splądrowany przez złodziei, zanim nowo utworzony
rząd przywróci porządek w Ampuli. Bierz więc stąd, co tylko
chcesz.
Maniu skinął głową.
- Oczywiście mój koń również należy do ciebie. Wiem, że
będziesz o niego dbał.
- Ja zabrać go do dom mojego ojca na wieś. On być tam
bezpieczny - zapewnił służący.
- Mam nadzieję, że obaj będziecie tam bezpieczni - odparł
Drogo. - A teraz powinniśmy już iść.
Tekla założyła prześcieradło na głowę. Sięgało do podłogi.
Kiedy się nim owinęła, nie można było dojrzeć jej twarzy ani
określić wieku. Drogo rozejrzał się po pokoju, czy wszystko
zostało zabrane, i skierował się do holu. Zarzucił sobie dwie
pełne poszewki na plecy. Trzecią wziął do ręki Maniu.
Wyszli na pustą ulicę. Było już ciemno. Na niebie zabłysły
gwiazdy, a nad horyzontem widniał księżyc. Spiesznie
posuwali się w kierunku portu. W niektórych większych
domach paliło się światło. Dźwięki dochodzące z nich
wskazywały, że są tam złodzieje okradający w pierwszej
kolejności piwnice. Kilka razy kryli się w cieniu domów, gdy
z przeciwnej strony zbliżał się jakiś mężczyzna.
Szli właśnie w milczeniu drogą wiodącą ze wzgórza
wprost do portu, gdy Maniu skręcił w boczną ulicę. Drogo i
Tekla podążyli za nim. W połowie ulicy Maniu zatrzymał się
przed małym budynkiem, który przypominał kaplicę
dobudowaną do jakiegoś większego domu.
Służący odezwał się po raz pierwszy, odkąd wyszli z
domu.
- Sir, wy tu zostać. Ja mówić z ksiądz, zanim wy wejść do
kaplica - wyszeptał.
Drogo przytaknął głową.
Maniu pchnął otwarte drzwi do budynku i zniknął za nimi.
Tekla przysunęła się bliżej Drogo.
- Nie boisz się chyba, ukochana? - zapytał.
- Nie, przy tobie czuję się bezpieczna - odpowiedziała -
ale... modlę się, żeby... nam obojgu udało się szczęśliwie stąd
uciec.
Wiedział, iż Tekla obawia się, że nie dostaną aktu ślubu i
kapitan nie wpuści ich na statek. Miał już coś powiedzieć, by
ją pocieszyć, gdy drzwi otworzyły się i obok stanął Maniu.
- Ksiądz czekać w kaplica. Tam być rejestr - powiedział.
- Dziękuję - szepnął Drogo.
Służący poprowadził ich do kaplicy. Weszli do środka.
Wewnątrz budynek okazał się jeszcze mniejszy. Z trudem
pomieściłby kilkanaście osób. Jego wystrój wskazywał, że
była to kaplica grecka lub prawosławna. Ołtarz był pięknie
rzeźbiony, a z sufitu zwisało nisko siedem srebrnych
żyrandoli. W powietrzu unosił się zapach świec i kadzideł.
Zza ołtarza wyszedł powoli bardzo stary duchowny w
odświętnej szacie i ukląkł przed nim. Modlił się po grecku
niezwykle długo. Drogo zaczął się już obawiać, że zanim
dostaną jego błogosławieństwo, statek odpłynie. Zastanawiał
się z niepokojem, ile czasu zajmie im dojście do portu, gdy
poczuł, że Tekla wsuwa mu coś do ręki. Była to obrączka.
Zaskoczony, pojął nagle, że błogosławieństwo dostaną
dopiero po najprawdziwszej ceremonii zaślubin.
Przez chwilę, oszołomiony, pomyślał o przerwaniu
ceremonii, lecz do uszu dobiegły go jego własne słowa:
- Ja, Drogo, biorę sobie ciebie, Lillian, za żonę... Było za
późno. Ksiądz wziął od niego obrączkę, pobłogosławił i
wręczył ją znów Drogo prosząc, by nałożył Tekli na palec.
Nie mógł zrobić już nic innego, jak tylko wykonać polecenie
księdza i pogodzić się z faktem, że niespodziewanie
rzeczywiście został prawowitym mężem królewskiej córki.
Ręka Tekli drżała, gdy wkładał jej obrączkę na palec.
Przebiegło mu przez myśl, że nigdy nie będzie zaakceptowany
przez jej rodzinę. Z drugiej jednak strony pocieszał się, że
przynajmniej będzie to powód, dla którego Tekla będzie
mogła żądać unieważnienia ślubu i uwolni się w ten sposób od
związku, który zaistniał tylko z konieczności, w sytuacji bez
wyjścia.
Tekla mocno trzymała Drogo pod ramię, gdy ksiądz
zmówił modlitwę, ogłosił ich mężem i żoną do końca życia i
pobłogosławił. Kiedy podnieśli się z kolan, Maniu zbliżył się z
rejestrem w ręce i poprosił o ich podpisy. Tekla podpisała się
pierwsza. Drogo zauważył, że napisała „Lillian Janet Bela
Ross". Domyślił się, że „Bela" poza tym, iż było nazwą doliny
winnic, musiało być jednym z tytułów króla, do którego ona
również była uprawniona. Uczyniło to ich związek
trudniejszym do unieważnienia, lecz w tej chwili nie mógł już
nic na to poradzić. Podpisał się. Ksiądz złożył też swój podpis
w księdze i raz jeszcze wszyscy uklękli przed ołtarzem.
Gdy wstali, Maniu zabrał akt ślubu z rejestru. Zanim
jednak zdążył odłożyć księgę, Drogo powstrzymał go na
chwilę i szybko wpisał przy dacie rok 1885, zamiast 1887. W
ten sposób sprawił, że jego małżeństwo z Teklą trwało już
dwa lata, co powinno ostatecznie uwiarygodnić ich związek i
przekonać kapitana McKaya o jego prawdomówności.
Między strony rejestru wsunął jeszcze złotą monetę, którą
Maniu położył na tacy przed ołtarzem, i wycofał się do drzwi,
gdzie leżały ich bagaże. Zakładając sobie na plecy dwa z nich
spojrzał na Teklę. Jeszcze raz uklękła i przeżegnała się. Była
wzruszona. Na jej twarzy malowało się szczere uniesienie.
Wydawała się piękna, uduchowiona i jakby odmieniona.
„Kocham ją" - pomyślał pełen zachwytu - i gdyby nie to, że
jest to absolutnie niemożliwe, pragnąłbym, by została moją
żoną". Jednak nie jego pragnienia były teraz najważniejsze,
lecz bezpieczeństwo Tekli, i pospiesznie wyszedł z kaplicy.
Tekla podążyła za nim razem z Maniu, który cicho zamknął za
nimi drzwi.
Księżyc był już wysoko na niebie, gdy prawie biegnąc
zdążali do portu. Statek stał jeszcze na kotwicy, lecz stos
drewna zniknął już z nabrzeża, a na pokładzie panowało
ożywienie. Gdy podeszli bliżej, Drogo zauważył z ulgą, że
trap nadal jest spuszczony. W świetle księżyca dostrzegł
kapitana McKaya. W marynarskim uniformie wyglądał
bardziej schludnie i władczo niż poprzednim razem.
Drogo wszedł pierwszy na statek.
- Dobry wieczór, kapitanie McKay - odezwał się z
uśmiechem. - Proszę pozwolić mi przedstawić panu moją
zonę. Wygląda trochę dziwnie, gdyż ze względów
bezpieczeństwa przebraliśmy ją za muzułmankę. Jak pan
zapewne wie, w innych częściach miasta nie jest tak spokojnie
jak tu. Dookoła krążą rewolucjoniści.
- Tak, słyszałem - odpowiedział kapitan. - Czy byłby pan
jednak łaskaw, panie Forde, pokazać mi najpierw swój list
polecający i akt ślubu, zanim wpuszczę was na pokład?
- Już panu służę - odparł spokojnie Drogo i wręczył oba
dokumenty kapitanowi.
Chociaż nie było powodu do obaw, to jednak w napięciu
oczekiwał na decyzję Szkota, który po długich oględzinach
obu papierów w świetle księżyca odezwał się w końcu:
- Wszystko wydaje się w porządku, panie Forde. Zatem,
witam pana i pańską żonę na pokładzie mojego statku.
Oboje z Teklą uścisnęli wyciągniętą do nich dłoń kapitana,
który przez cały czas spoglądał podejrzliwie na Maniu.
- To mój służący - pospieszył z wyjaśnieniem Drogo. -
Pomógł nam przynieść bagaże.
Odebrał od Maniu worek i uścisnął mu rękę.
- Żegnaj, Maniu - powiedział. - Nie potrafię wyrazić, jak
bardzo jestem ci wdzięczny za wszystko. Może kiedyś znów
się spotkamy.
- Bóg z wami - odparł służący.
Ukłonił się Tekli, po czym zszedł z pokładu i zniknął w
cieniu domów.
- Chodźcie za mną! - kapitan ponaglił Drogo i Teklę.
Drogo objuczony trzema bagażami z trudem zszedł wąskimi
schodami pod pokład. Pomyślał z obawą, że kabiny muszą być
małe i źle wyposażone, więc podróż będzie dla Tekli bardzo
uciążliwa. Podążali wąskim przejściem, gdy nagle kapitan
zatrzymał się pod jedną z lamp.
- Jeszcze mi pan czegoś nie dałeś, panie Forde - odezwał
się.
Drogo spojrzał na niego zdziwiony i po chwili
przypomniał sobie o pieniądzach. Wcześniej przygotował już
w obcej walucie, zabranej z sejfu króla, sumę równą dwustu
angielskim funtom. Niechętnie pozbywał się tych pieniędzy.
Wiedział jednak, że gdy tylko wiadomość o rewolucji dotrze
do innych krajów, kozańskie pieniądze z pewnością staną się
bezwartościowe. Prawdopodobnie domyślił się też tego
kapitan. Nie mógł więc ryzykować dając mu banknoty
wątpliwej wartości.
Wręczył kapitanowi kopertę z umówioną sumą pieniędzy
w różnej walucie i powiedział:
- Z pewnością, gdy je pan przeliczy, kapitanie, przekona
się pan, że nie tylko dotrzymuję słowa, lecz także jestem
hojny.
Kapitan zerknął do koperty.
- Panie Forde, myślę, że mogę ci ufać, jak Szkotowi, bo
jeśli nie, to zawsze mogę jeszcze nakarmić tobą ryby.
Drogo roześmiał się.
- Postaram się, by tak się nie stało.
- Mam nadzieję - przytaknął Szkot i ruszył dalej.
Zatrzymali się na końcu korytarza przed małymi
drzwiami, które kapitan otworzył z wyrazem dumy na twarzy.
Drogo zajrzał do środka i od razu pojął, skąd wzięło się
dziwne zachowanie kapitana. To co im oferował, było jego
własną kajutą, a raczej częścią Szkocji, którą zabrał ze sobą
wyruszając w morze. Zamiast surowej kajuty małego statku
handlowego mieli przed sobą najprawdziwszy szkocki dom.
Teraz rozumiał, dlaczego kapitan nie życzył sobie, by
zajmował ją jakikolwiek cudzoziemiec, a tym bardziej ktoś
żyjący w grzechu. Stąd też tak wysoka cena za jej wynajęcie.
Rozejrzał się dookoła. Pośrodku stało szerokie, wygodne
łóżko przykryte wzorzystą narzutą, bez wątpienia utkaną przez
czułe szkockie ręce. Po jego obu stronach wisiały skóry
żbików zastrzelonych gdzieś w wysokich górach Szkocji.
Okna ozdabiały zasłony w szkocką kratę, trochę zniszczone,
lecz nadal cieszące oko swym jasnozielonym odcieniem. Na
podłodze leżał gruby szkocki pled w tym samym kolorze, a na
każdej wolnej przestrzeni na ścianach wisiały jelenie rogi.
Widok ten niespodziewanie był tak inny od tego. czego
oczekiwał, że wydałby się Drogo zabawny, gdyby nie fakt, że
emanowała z niego jakaś wzniosłość. Kapitan, będąc
wygnańcem z konieczności, z racji swojej pracy i obowiązków
z nią związanych, nie przestawał być jednak sercem w
Szkocji. Zabierał więc ze sobą tę odrobinę rodzinnych stron,
dokądkolwiek się udawał.
Poruszony tym, co ujrzał, Drogo przez chwilę stał w
milczeniu, zanim powiedział cicho:
- Czuję się trochę zakłopotany, ale też niezwykle
zaszczycony tym, że wraz z żoną mogę korzystać z pańskiej
kajuty, kapitanie.
- Lepiej bądźcie ostrożni, żeby tu nic nie uszkodzić! Za
każde, nawet najmniejsze zniszczenie będziecie musieli
zapłacić! - ostro przestrzegał ich Szkot.
- Niczego nie zniszczymy w pańskiej kajucie - zapewnił
spokojnie Drogo. - Raz jeszcze dziękuję za udostępnienie jej
nam.
- No, to jesteście zakwaterowani - szybko odparł kapitan,
jakby czuł się zażenowany zachowaniem Drogo i dodał: -
Odpływamy!
- Dokąd płyniemy? - zapytał Drogo.
- Pełną parą do Aleksandrii - odpowiedział Szkot. - I nie
zamierzam zatrzymywać się po drodze. I tak jestem już
spóźniony, a czas to pieniądz!
Wyszedł z kajuty zamykając za sobą drzwi. Na schodach
zadźwięczał odgłos jego kroków. Po chwili na pokładzie
rozległy się okrzyki komend i wkrótce z dołu dobiegł ich
odgłos uruchamianego silnika.
Tekla zdjęła z siebie prześcieradło i usiadła na brzegu
łóżka.
- Udało się! - wykrzyknęła. - Odpływamy! Tak się bałam,
że w ostatniej chwili coś nam przeszkodzi!
- Ja też, ale dzięki Maniu zdobyliśmy jednak akt ślubu -
powiedział Drogo i usiadł na krześle.
Spojrzał na Teklę. Wyglądała pięknie. Miała na sobie
atrakcyjną suknię. Na nią nałożyła żakiet, by jak najmniej
rzeczy było do niesienia w workach. Był to rodzaj drogiej
wschodniej kurtki, na którą mogły sobie pozwolić jedynie
najzamożniejsze dziewczęta. Ozdabiały ją fantazyjne wzory z
pereł i drogich kamieni.
Prawie automatycznie Drogo powiedział:
- Nie wolno ci tego nosić na statku!
- Dlaczego? - zapytała.
- Ponieważ żaden ubogi żołnierz nie mógłby kupić
takiego żakietu swojej żonie - odparł.
Tekla roześmiała się dźwięcznym głosem.
- Nie pomyślałam o tym, ale jeżeli wygląda zbyt bogato,
to włożę go na lewą stronę - powiedziała z uśmiechem.
Drogo nadal był poważny.
- Posłuchaj mnie, Teklo - odezwał się. - To, co chcę ci
powiedzieć, jest bardzo ważne...
- Dlaczego jesteś taki ponury? - przerwała mu. -
Uciekliśmy! Rewolucjoniści zostali za nami! Jeżeli mają
nadzieję znaleźć mnie, to się rozczarują!
Odetchnęła głęboko z ulgą i znów wykrzyknęła radośnie:
- Jesteśmy wolni, Drogo! Wolni! I już nikt, nikt... nie
zabije mnie ani nie wtrąci do więzienia!
Jej dziecięca radość z ucieczki uświadomiła mu, że dotąd
żyła w ogromnym strachu i pragnieniu bezpieczeństwa.
- Tak, jesteś wolna od rewolucjonistów, ale nie ode mnie -
zauważył cicho.
Spojrzała na niego zdziwiona nie pojmując, o czym mówi.
- Z pewnością, tak jak ja, zdajesz sobie sprawę, że w
kaplicy nie otrzymaliśmy zwykłego błogosławieństwa, jak
miał to załatwić Maniu, lecz faktycznie udzielono nam
prawdziwego ślubu, a ja uświadomiłem to sobie za późno, by
móc cokolwiek zmienić.
- Tak, wiem. Ucieszyłam się, gdy sobie przypomniałam,
że mam obrączkę mamy przy sobie.
Siedział w milczeniu przez chwilę, po czym powiedział:
- Gdy dopłyniemy do Aleksandrii, możemy zrobić tylko
dwie rzeczy...
- Co? - zapytała z niepokojem.
- Albo podrzemy akt ślubu i zapomnimy, że kiedykolwiek
byliśmy sobie poślubieni, albo...
- Ale, jeżeli tak zrobimy - przerwała mu - i któreś z nas
poślubi potem kogoś innego, to będzie to bigamia... Jestem
przecież twoją żoną, a ty moim mężem...
Odwrócił od niej głowę mówiąc:
- Dobrze wiesz, że to absolutnie niemożliwe, abyś ty,
królewska córka, poślubiła człowieka, który nic sobą nie
reprezentuje.
- Ale jednak jesteśmy małżeństwem.
- Tylko dlatego, że to był jedyny sposób uchronienia cię
przed niebezpieczeństwem.
- Chcesz powiedzieć, że nie pragniesz być związany ze
mną małżeństwem?
- Próbuję ci tylko wytłumaczyć - odezwał się spokojnie -
że nie możemy tego ślubu zaakceptować. Byliśmy do niego
zmuszeni szczególnymi okolicznościami i musimy go
unieważnić.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Załóżmy... że nie chcę, by był unieważniony? -
odezwała się Tekla.
- Nie możesz o tym decydować. Wyjaśnią ci to twoi
krewni w Anglii.
- Oni nie należą do rodziny królewskiej, dlaczego więc
miałoby ich to obchodzić? - zapytała.
- Kiedy dotrzemy do Anglii, znów będziesz Jej królewską
wysokością, księżniczką Kozania i za taką będziesz uznana
przez królową brytyjską, nawet jeżeli twój kraj na zawsze
pozostanie w rękach rewolucjonistów. Twoi krewni wiedzą o
tym dobrze i z pewnością dojdą do wniosku, że nasz związek
był jedynie chwilową koniecznością zaistniałą dla ratowania
twojego życia.
Znów zapanowała cisza.
- Ale teraz, tutaj... jestem z tobą i... jestem twoją żoną.,.
- Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać -
powiedział wolno odwracając znów głowę, by uniknąć jej
spojrzenia. - Zawarliśmy ten związek, ale oboje wiemy, że
musi być unieważniony. Dlatego, Teklo, powinniśmy
zachowywać się wobec siebie z największą rezerwą, żebyś,
gdy będziesz wnosić pozew o jego unieważnienie, mogła
przysiąc na to, co ci najdroższe, że jesteś nadal niewinna i
czysta.
- Ale... ja nie chcę, żeby małżeństwo było unieważnione -
oponowała niemal rozdrażniona.
- Musi tak być - odparł Drogo.
Po chwili milczenia Tekla odezwała się zmienionym
głosem.
- Kiedy mnie całowałeś, myślałam... że mnie kochasz...
Obawiając się, że znów straci głowę pocieszając ją,
szybko odparł:
- Kocham cię! Oczywiście, że cię kocham! Ale nie mogę
nic zmienić, nic zrobić, absolutnie nic!
- Kochasz mnie? Naprawdę... kochasz?!
- Jak mógłbym cię nie kochać?! Musisz jednak być
rozsądna, ukochana, i zrozumieć, że nawet, gdybym
zapomniał, że jesteś królewską córką, to i tak nie mógłbym cię
poślubić!
- Dlaczego?
- Ponieważ z powodu choroby mojej matki zaciągnąłem
ogromne długi. Jestem tylko żołnierzem i przez następne
dziesięć lat będę musiał oszczędzać każdy grosz, by je spłacić.
- Mam klejnoty mamy... - nieśmiało odezwała się Tekla.
Drogo uśmiechnął się.
- To wszystko, co ci zostało, i musi wystarczyć na długo.
Nie chcesz chyba przybyć do Anglii bez grosza i być na łasce
krewnych.
Zawahał się na moment i dodał:
- Da ci to szansę wyjścia za mąż za kogoś bardziej
odpowiedniego niż ja.
- Ale ja nie chcę wyjść za mąż za kogoś odpowiedniego...
- powtórzyła z uporem. - Przecież jestem twoją żoną.
Sposób, w jaki to powiedziała, sprawił, że Drogo wstał i
mimo że statek zaczął się kołysać, podszedł do okna. Spojrzał
na migoczące na niebie gwiazdy i na księżyc, którego światło
odbijało się w falach. Przez głowę przemknęła mu myśl, że
mimo wszystko była to ich noc poślubna i że wystarczyło, by
wziął teraz Teklę w ramiona, a jeszcze raz ożyłoby w nich
uniesienie, które wydawało mu się czystym i błogosławionym
uczuciem. Szukał tego każdy mężczyzna, lecz rzadko
znajdował.
Przywołał się jednak znów do porządku mówiąc sobie, że
powinien zachowywać się jak dżentelmen. Tekla jest przecież
prawie dzieckiem. Ufa mu.
Odwrócił się od okna.
- Nie będziemy się już więcej sprzeczać - rzekł. -
Uczyniłoby to nas tylko nieszczęśliwymi, a przecież przyjdzie
nam spędzić w tym małym pomieszczeniu wiele godzin
razem. Znajdziemy jakieś wspólne tematy do rozmów, ale nic
poza tym nie może nas łączyć.
Tekla odetchnęła głęboko i klasnęła w ręce, ale zanim
zdążyła cokolwiek powiedzieć, Drogo znów odezwał się
stanowczo:
- Chociaż na zewnątrz będziemy uchodzić za małżeństwo,
to w kajucie musimy zachowywać się jak brat i siostra, i ty
musisz mi w tym pomóc. Powinniśmy zachowywać się
rozsądnie.
- Co znaczy „rozsądnie"? - zapytała.
- Choćby to, że ja będę spał na podłodze - odparł Drogo.
- Będzie ci niewygodnie...
- Spałem już w dużo gorszych warunkach. Poza tym, jeśli
chcesz, możesz pożyczyć mi zbywającą ci poduszkę i koc -
powiedział z uśmiechem, jakby to był żart.
Tekla spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami. Miał
ochotę objąć ją ramieniem, lecz powstrzymał się i powiedział:
- Wiesz przecie, że skoro cię kocham, nie wolno mi cię
tknąć. Musisz mi w tym pomóc. Jestem mężczyzną i jeżeli mi
utrudnisz zadanie, możemy zrobić coś, co zrani cię na całe
życie i, być może, znienawidzisz mnie.
- Nie mogłabym cię znienawidzić!
- Nie możesz być tego pewna - odpowiedział. - Dlatego
oboje musimy starać się być jak najbardziej opanowani i
rozsądni...
Przerwał w zamyśleniu i po chwili dodał:
- Kiedy dopłyniemy do Aleksandrii, wszystko będzie
łatwiejsze. To, czego od ciebie teraz wymagam, wiąże się
tylko z koniecznością odgrywania roli zakochanych
małżonków przed kapitanem. Potrzebuję więc twojej pomocy,
bo inaczej ta podróż stanie się dla mnie nie do zniesienia i
będę pragnął, by nigdy mi się nie przytrafiła.
- Chcesz powiedzieć, że... będziesz żałował, że mnie
kiedykolwiek spotkałeś?
- Nie wolno ci zadawać takich właśnie pytań! - odparł. -
Pamiętaj, że w tej kajucie jesteśmy dla siebie tylko bratem i
siostrą i, chociaż będziemy ze sobą rozmawiać i żartować, nie
możemy poruszać spraw intymnych.
- Nie mogę powiedzieć ci, że cię kocham?
- Nie!
- Nie pocałujesz mnie... nawet na dobranoc?
- Nie! Nastąpiła cisza.
- W takim razie myślę, że byłoby lepiej, gdybym... została
z rewolucjonistami - odezwała się cicho.
Rozzłościł się wiedząc, że świadomie go prowokuje, i
rzekł stanowczo:
- Jeżeli jeszcze raz powiesz coś takiego, to oznajmię
kapitanowi, że jestem maniakiem na punkcie świeżego
powietrza, i będę spał na pokładzie!
Tekla wykrzyknęła:
- Nie! Nie możesz mnie tu zostawić samej! Boję się!
- Byłabyś tu całkowicie bezpieczna - zapewnił ją. - Na
przyszłość więc proszę, bądź grzeczna. Rozumiesz, co mam
na myśli?!
- Tak!
- To właśnie chciałem usłyszeć. A teraz weź to, co ci
potrzebne na noc. Resztę rzeczy rozpakujemy jutro. Wyjdę
popatrzeć na gwiazdy, a ty kładź się do łóżka. Kiedy wrócę,
chcę widzieć, że śpisz. Zrozumiałaś? Masz spać!
- Powiem ci tylko - odparła Tekla - że jesteś... jeszcze
gorszy niż moje dwie nudne pokojówki razem wzięte!
- Sądzę, że cokolwiek robiły, robiły to dla twojego dobra.
Jak ja w tej chwili.
Mówiąc to rozwiązał jeden z worków, w którym były
koszule Tekli. Wyjął je i rzucił na łóżko. Pomyślał przy tym,
że są bardzo atrakcyjne i Tekla musi w nich wyglądać uroczo.
Szybko jednak przypomniał sobie, że takie myśli nie przystoją
bratu i zabrał się za wyciąganie reszty rzeczy z worka.
- Ułóż je na razie na krześle - zwrócił się do Tekli. - Jutro
wszystko uporządkujemy. A teraz zostawiam ci dziesięć minut
na pójście do łóżka.
Rozejrzał się wokół i dodał:
- Mamy szczęście. Jest tu coś w rodzaju łazienki.
Zapewniam cię, że rzadko zdarzają się na statkach takie
luksusy.
Otworzył nieduże drzwi znajdujące się obok jednej z szaf.
Znajdowała się za nimi mała, amatorsko wykonana
umywalnia. Było tam wiadro wody stojące na półce
zawieszonej nad ściekiem oraz miska przymocowana do
ściany, a nad nią coś, co przypominało prysznic.
Nie spodziewał się ujrzeć czegoś takiego na statku
handlowym.
- Kapitan McKay rzeczywiście urządził tu sobie
prawdziwy dom - zauważył z uśmiechem. - Naprawdę mamy
szczęście. Ogromne szczęście!
- Tak - powiedziała Tekla. - I to od chwili, gdy pomogłeś
mi zejść z muru. Gdybym wtedy nie uciekła z pałacu, co
uznałeś za nierozsądne, byłabym schwytana przez
rewolucjonistów i... może zabita...
- Myślałem o tym - przyznał Drogo.
Milczeli przez chwilę, zanim Tekla odezwała się cicho:
- Nie chciałam pytać cię przedtem o wiadomości o moim
ojcu, więc zwróciłam się z tym do Maniu, ale on odparł, że ty
mi wszystko powiesz.
Nie odzywał się przez pewien czas.
- Nie chciałem cię martwić... - zaczął w końcu, ale Tekla
przerwała mu:
- To znaczy, że ojciec nie żyje?!
- Obawiam się, że tak... - odparł spodziewając się, że
Tekla się rozpłacze.
Nie uczyniła tego jednak. Długo siedziała w milczeniu,
zanim znów się odezwała:
- Myślę, że ojciec wolał umrzeć niż żyć na wygnaniu... z
dala od swego kraju...
- Dokonałbym takiego samego wyboru - odezwał się
Drogo.
- Nie był szczęśliwy z macochą... Jestem przekonana, że...
jest teraz z mamą i... znów są szczęśliwi...
- Tak właśnie powinnaś myśleć... Wierzę, że są teraz
razem i będą czuwać nad tobą, gdziekolwiek będziesz...
- Staram się w to wierzyć i... wydaje mi się, że mama wie,
jak bardzo ko... - przerwała nagle i szybko dokończyła - jak
bardzo chcę być z tobą.
Uśmiechnął się widząc, że Tekla pilnuje się, by unikać w
rozmowie słów „kocham cię".
- Jestem przekonany, że tak jak ja, twoi rodzice są z
ciebie bardzo dumni. A teraz proszę, idź już spać... -
powiedział czule i wstał.
Gdy wychodził z kajuty, wydawało mu się, że zamyka za
sobą drzwi do raju na ziemi. Jednak znów stanowczo
upomniał sam siebie, że skoro Tekla ma dość siły, by
zachowywać się rozsądnie, tym bardziej jego stać na to. Tylko
niebiosa wiedziały, jak ciężko mu to przychodziło w
obecności Tekli; ile wysiłku kosztowało go powstrzymywanie
się od pocałowania jej, od powiedzenia, jak bardzo ją kocha.
- Kocham ją! Kocham! - szeptał do gwiazd, stojąc kilka
minut później na pokładzie.
Jakieś tajemnicze i niezwykłe piękno kryło się w
posrebrzonych światłem księżyca falach. W mroku jaśniały
światła odległej już Ampuli, a nad horyzontem zarysowywały
się szczyty gór. Z tej perspektywy Kozań wydawał się krainą
czarów. Pomyślał, że mimo wszystko takim właśnie
pozostanie na zawsze w jego pamięci. Gdy dotrą do Anglii i
nigdy więcej nie ujrzy już Tekli, stanie się ona tylko częścią
tego cudownego snu, w którym przez chwilę dane mu było
trzymać w ramionach piękno i doskonałość, a którego wyrzekł
się w imię zasad moralnych i konwenansów.
- Czy jestem głupcem nie biorąc tego, co zsyłają mi
niebiosa? - wyszeptał, patrząc na księżyc.
Dziwnie niespokojne bicie jego własnego serca
podpowiadało mu, że to, co czuł do Tekli, było czymś
głębszym niż tylko fascynacją. Było uczuciem, którego nigdy
przedtem nie doświadczył. Tekla była jednak jak gwiazda -
piękna i nieosiągalna dla niego.
- Muszę, muszę ją kochać, myśleć o niej i troszczyć się o
nią... - mówił do siebie - ale, cokolwiek się zdarzy, nie wolno
mi jej tknąć!
R
OZDZIAŁ
6
Już od kilku dni statek spiesznie przemierzał Morze
Czerwone. Oparty o burtę Drogo patrzył na migoczącą w dole
wodę. Zastanawiał się, czy dobrze zrobił nie nalegając, by
kapitan McKay zatrzymał się gdzieś po drodze. Dzisiejszej
nocy mieli minąć cieśninę Bosfor, mógłby więc spróbować
przekonać Szkota, żeby zatrzymał się w Konstantynopolu, z
którym Anglia miała połączenie podmorskim kablem
telegraficznym. Przebiegał on całą Europę, Turcję, Zatokę
Perską i sięgał aż do Indii. Połączenie to miało jednak tę wadę,
że na odcinku tureckim nie funkcjonowało sprawnie i Drogo
obawiał się, że tajne informacje, które przekazałby z
Konstantynopola, mogłyby być przechwycone przez Rosjan.
Z drugiej strony, przez Aleksandrię, biegł inny podmorski
kabel założony w 1870 roku. Został on przeprowadzony z
Anglii przez Gibraltar, Maltę, Aleksandrię, Suez i Aden do
Bombaju i był całkowicie w rękach Brytyjczyków. Drogo
doszedł więc do wniosku, że bezpieczniej i szybciej będzie
dopłynąć do Aleksandrii i stamtąd zatelegrafować do
wicekróla i lorda Rosebery. Wiedział też, że w ten sposób
uniknie nieprzyjemnych dyskusji z kapitanem, który z
pewnością
nie
będzie
chciał
zatrzymać
się
w
Konstantynopolu.
By nie opóźnić dostawy towaru, statek płynął znacznie
szybciej, niż oczekiwali. Było to możliwe dzięki nowemu
silnikowi
zainstalowanemu
przez
kapitana
przed
wypłynięciem po ładunek drewna do Kozania, czym Szkot nie
omieszkał pochwalić się Drogo. Sprzyjała im też pogoda i
morze było spokojne.
Podczas podróży okazało się, że kapitan jest interesującym
człowiekiem i Drogo z przyjemnością spędzałby z nim więcej
czasu, gdyby jeszcze bardziej nie pragnął przebywać w
towarzystwie Tekli. Dopiero wieczorem, gdy szła spać,
zostawał na pokładzie sam z kapitanem, który opowiadał dużo
o handlu ze wschodnią Europą i o najdziwniejszych towarach,
które przyszło mu przewozić.
Rozmowy te trwały zwykle około godziny, po czym
Drogo schodził cicho do kajuty z nadzieją, że Tekla śpi, albo
przynajmniej udaje, że śpi wiedząc, jak bardzo zależy mu na
utrzymaniu rygoru w ich wzajemnych stosunkach. Kładł się na
podłodze. Tekla była blisko niego i jednocześnie, jak gwiazdy,
nieskończenie daleko. Całymi nocami przewracał się
niespokojnie myśląc tylko o niej. Jego ciało domagało się jej,
lecz było to coś więcej niż tylko fizyczne pożądanie kobiety.
Ta dziewczyna uosabiała wszystko, co podziwiał w kobiecie, i
pragnął znaleźć w swojej żonie.
Uwielbiał ją za odwagę, która kierowała nią w czasie
szalonej ucieczki z pałacu; za jej opanowanie i rozsądek, gdy
wybuchła rewolucja. Nie płakała, gdy dowiedziała się o
śmierci ojca, chociaż często mówiła o nim z miłością i na
pewno cały czas była przy nim myślami. A teraz stawiała
czoło nieznanej przyszłości, która czekała ją w obcym kraju,
w sposób, którym mogłaby poszczycić się nie tylko kobieta,
ale też niejeden mężczyzna.
Poza tym było w niej wiele innych zalet, którym nie mógł
się oprzeć. Była wesoła i szczera. Śmiała się beztrosko ze
wszystkiego, co ją bawiło. Głęboko wzruszało ją piękno, a
cierpienia i ból innych sprawiały, że jej oczy stawały się
zamglone. Uważał, że żaden mężczyzna nie mógłby długo
przebywać w towarzystwie Tekli nie zakochując się w niej po
uszy.
Jej niewinność i czystość wynikała z faktu, że dopóki go
nie spotkała, nigdy przedtem żaden mężczyzna nie wzbudził w
niej uczucia do siebie. „Znajdzie kogoś innego, bardziej
odpowiedniego niż ja, kogo będzie mogła poślubić", pomyślał
posępnie. Przyznawał wprawdzie sam przed sobą, że łączy ich
jakaś nieuchwytna więź, jakby niewidzialna siła popychała ich
ku sobie, lecz uznał za bezcelowe zastanawianie się nad tym,
skoro i tak będzie musiał oddać Teklę jej krewnym po
przyjeździe do Anglii i więcej już jej nie zobaczy. Mimo to
wiedział, że zawsze będzie o niej myślał. Jak teraz, gdy
światło księżyca rozkołysane na fałach przypominało mu
miękkość i delikatność ust Tekli, kiedy całował ją po raz
pierwszy.
Odwrócił się niespokojnie tyłem do fal obawiając się
takich wspomnień i ruszył wzdłuż burty. Zwykle zostawał
dłużej na pokładzie przed powrotem do kajuty, gdzie czekało
na niego posłanie na podłodze. Tekla przygotowywała mu je
przed pójściem do łóżka. Rano sam uprzątał koc i poduszkę,
by przez przypadek kapitan McKay nie dowiedział się, gdzie
sypia, i nie zaczął podejrzewać, że coś jest nie w porządku z
ich małżeństwem.
Do tej pory udawało im się trzymać go w
przeświadczeniu, że Tekla pochodzi ze Szkocji. To, że jej
wiedza o tym kraju była znacznie uboższa niż jej męża,
tłumaczyli wieloletnim przebywaniem Tekli w Anglii.
Tymczasem Drogo, będąc w Szkocji kilka razy, miał okazję
zaznajomić się dobrze z wędkarstwem i myślistwem, i ze
swobodą opowiadał o swoich osiągnięciach w łowieniu łososi
czy w strzelaniu do pardw. Jednak tym, kto mówił o Szkocji
najwięcej, był kapitan, szczęśliwy, że ma przy sobie rodaka.
Opowiadał im o swoim dzieciństwie; o tym, jak wypłynął w
morze uciekając z domu, kiedy miał dwanaście lat; o trudach i
przeszkodach, które musiał pokonać, zanim stał się
właścicielem statku i mógł pływać tam, gdzie był towar do
przewiezienia.
Ich rozmowy toczyły się podczas wspólnych posiłków na
mostku kapitańskim. Było na nim niewiele miejsca. Drogo
domyślał się, że tam też kapitan musiał sypiać odstępując im
swoją kajutę.
Obsługiwał ich chiński kucharz, dzięki czemu, ku miłemu
zaskoczeniu Tekli i Drogo, jedzenie nie było najgorsze.
Płynąc przez Morze Czarne, uzupełniali zapasy zabrane z
Ampuli łowiąc ryby na linkę z przynętą ciągniętą za statkiem.
W ten sposób udało im się urozmaicić swe posiłki trzema
jesiotrami.
Spanie i jedzenie o regularnych porach sprawiły, że Drogo
nie był już tak szczupły, jak w Ampuli, a z jego twarzy
zniknęło ciągłe napięcie. Wyglądał lepiej i nieświadomy tego
starał się unikać oczu Tekli, w których głębokie uczucie
mieszało się z zachwytem dla jego urody. Bez wątpienia Tekla
również stawała się z każdym dniem piękniejsza. Wiedząc o
tym, Drogo z niepokojem spostrzegł, że różnojęzyczna załoga
statku obserwowała ją uważnie, gdy spacerowała po
pokładzie. Każdy, poczynając od majtka Senegalczyka, a
kończąc na pierwszym oficerze, który był Turkiem, wpatrywał
się w nią z podziwem.
Zdziwiony, że wśród załogi nie było żadnego Anglika ani
Szkota, Drogo zapytał o to kapitana, który krótko wyjaśnił:
- Za drogo się cenią! A ci, tutaj, pochodzą z krajów, gdzie
nie ma dla nich pracy. Mało mnie kosztują i nie są zbyt dumni,
by słuchać moich rozkazów.
Drogo uśmiechnął się ze zrozumieniem przypomniawszy
sobie, w jaki sposób kapitan McKay wydaje rozkazy. Każdy
Anglik czy Szkot poczułby się urażony krzykami i
przekleństwami, którymi raczył swoją załogę. Miał nadzieję,
że Tekla ich nie rozumiała.
Starał się trzymać ją z dala od kapitana i załogi, gdy tylko
było to możliwe. Znajdował zwykle jakieś zaciszne ustronne
miejsce na pokładzie, gdzie mogli spokojnie siedzieć i
rozmawiać. Teklę interesowały jego przygody, więc
opowiadał trochę o tych, które przytrafiły mu się. gdy opuścił
Indie. Ciekawiły ją też same Indie. Kiedy opisał jej urodę
hinduskich kobiet, wspaniałość książęcych pałaców i nastrój
tamtejszych świątyń, Tekla z westchnieniem powiedziała:
- Chciałabym pojechać do Indii...
- Być może, kiedyś, twój przyszły mąż weźmie cię tam z
całą świtą i honorami - odparł beztrosko.
Tekla odezwała się poważnie:
- Nie pragnę pojechać tam ze świtą i honorami.
Wszystkiego tego miałam już dość w pałacu. Chcę... pojechać
z tobą, żeby móc błądzić po bazarach, oglądać pielgrzymów
kąpiących się w Gangesie i słonie ciągnące drzewa w lasach...
Sam tego pragnął, lecz wiedząc, że tak się nie stanie,
powiedział:
- Porozmawiajmy o Anglii. Powinienem przygotować cię
na to, co tam zastaniesz. Przyjdzie ci przecież żyć w mojej
ojczyźnie.
Opisał Tekli dom rodzinny, w którym wychowała się jego
matka. Chociaż nigdy nie widział posiadłości księcia
Dorchester, krewnego Tekli, to zakładając, że jest podobna do
majątku wuja Lionela, w którym był, wyobraził ją sobie jako
ogromne dobra ziemskie wypełnione bogactwami, gdzie
każdy zatrudniony tam pracownik patrzy na ich właściciela i
jednocześnie swego pracodawcę jak na nadludzką istotę.
- W rzeczywistości - powiedział na głos - książę
Dorchester jest królem małego królestwa, jakby państwa w
państwie!
- To samo mówiła mama - odparła Tekla - ale nie
słuchałam jej wtedy uważnie sądząc, że nigdy nie pojadę do
Anglii.
- A teraz tam jedziesz - uśmiechnął się Drogo.
- Czy... Anglicy, których spotkam... będą podobni... do
ciebie? - zapytała trochę drżącym głosem, co podpowiedziało
mu, że pytanie może być niebezpieczne.
Odpowiedział:
- Dla Chińczyków wszyscy wyglądamy tak samo, a i my
nie potrafimy ich odróżnić.
Roześmiała się i powiedziała:
- Gdybym zobaczyła setki mężczyzn takich jak ty...
identycznie takich jak ty... z pewnością rozpoznałabym wśród
nich... ciebie.
- W jaki sposób? - zapytał.
- Ponieważ... czuję, kiedy jesteś blisko mnie... Nawet, gdy
cię nie widzę, wiem. że jesteś obok.
Czuł to samo, lecz uznał, że nie powinien o tym mówić a
spojrzawszy na morze, uciekł od tematu wykrzykując:
- Statek na horyzoncie!
- Chyba mówią o nas w tej chwili to samo - uśmiechnęła
się i dodała: - Popłyńmy za ten horyzont, a potem za następny
i za jeszcze jeden... donikąd...
- Jestem przekonany, że po pewnym czasie znudziłoby cię
to!
Tekla otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale szybko znów
je zamknęła. Wiedział, że chciała powiedzieć:
- Nie, jeżeli bylibyśmy razem! Pomyślał tak samo. Wstał i
odezwał się:
- Zasiedzieliśmy się. Przejdźmy się po pokładzie.
Po kilku krokach zatrzymali się na rufie i gdy patrzyli na
spienioną wodę za statkiem, spostrzegł, że obserwuje ich
uważnie potężnie zbudowany mężczyzna. Przywykły od
miesięcy do czujności i podejrzliwości wobec każdego, kto na
niego patrzy, Drogo przyjrzał się mu badawczo udając, że go
nie zauważa. Mężczyzna miał czarne włosy i oczy, a jego cera
była śniada. Domyślił się, że w jego żyłach musi płynąć
arabska krew. Po chwili mężczyzna zauważył, że jest
obserwowany. Odwrócił się więc plecami i zabrał za
czyszczenie lin ujawniając przy tym niezwykłą siłę swych
muskularnych ramion.
Drogo zaprowadził Teklę z powrotem do miejsca, gdzie
siedzieli, i wkrótce potem do kajuty. Lekka bryza chłodziła ich
po upalnym dniu. Gdy po pewnym czasie sam skierował się
do kajuty, wiatr całkiem ustał, a powietrze stało się ciężkie,
niemal duszące. Wcześniej, stojąc z Teklą na rufie, rozpiął
koszulę, a teraz zdjął ją całkiem myśląc o zimnym prysznicu
w małej umywalni, gdy tylko Tekla położy się spać.
Każdego ranka napełniał dwa wiadra morską wodą - jedno
dla siebie, drugie dla Tekli. Po czym szedł po następne dwa,
aby w ciągu dnia woda była w każdej chwili pod ręką i mogli
się ochłodzić, gdy tylko upał stanie się nie do zniesienia. Tekli
z trudem udawało się oblewać wodą z wiadra na półce nad
ściekiem bez uderzania się nim o głowę.
- Naprawdę, powinieneś mi w tym pomóc - powiedziała
kiedyś tak naturalnie i swobodnie, jakby mówiła do brata.
Uświadomił sobie wówczas, że przez myśl nie przeszło
jej, jakie skutki mogłaby pociągnąć za sobą jego pomoc. Na
chwilę wyobraził sobie, jak pięknie musi wyglądać naga i
prawie nadludzkim wysiłkiem zmusił się znów do myślenia o
czym innym.
„Wezmę zimny prysznic", pomyślał idąc do kajuty. „Być
może, gdy trochę ochłonę, będę mógł zasnąć". Jednocześnie z
bólem pomyślał, że gdy przepłyną morze Marmara i znajdą się
na Morzu Egejskim, statek skieruje się już prosto do
Aleksandrii. Tam zgłoszą się do ambasady i niewątpliwie
zostaną odesłani na okręt, na którym dostaną oddzielne kajuty
do końca podróży. Wtedy ich separacja zacznie się na serio.
Wiedział, że jednym z pocztowych statków dotrą do Anglii w
mniej więcej dziesięć dni i że te dziesięć dni z Teklą zostanie
w jego pamięci do końca życia. Kiedy przekaże ją krewnym,
nigdy więcej już jej nie ujrzy.
Zamyślony dotarł do schodów prowadzących pod pokład
do kajuty. Na rozkaz kapitana pragnącego jak najszybciej
dotrzeć do Aleksandrii, statek płynął pełną parą w dzień i w
nocy, a połowa załogi, do czasu, gdy znajdą się w porcie,
musiała bez wytchnienia pracować przy kotłach, dodając
opału.
Zaczął właśnie wolno schodzić pod pokład, gdy wydało
mu się, że z dołu dobiegł go krzyk Tekli. Przez chwilę
pomyślał, że się przesłyszał, lecz krzyk się powtórzył. W
jednej chwili zeskoczył ze schodów i ruszył biegiem wzdłuż
wąskiego korytarza. Wpadł do kajuty. W świetle lampy, którą
Tekla zostawiała zapaloną do jego powrotu, dostrzegł, że leży
na łóżku krzycząc i usiłując się obronić przed mężczyzną,
który z całej siły przygniatał ją swym ciałem. Jednym skokiem
dopadł napastnika i, zaciskając ramię jak imadło wokół jego
szyi, zwlókł go z łóżka. Tego skutecznego chwytu nauczył się
trenując karate u pewnego Chińczyka.
Spojrzał na mężczyznę. Był to ten sam Arab, który
wcześniej przyglądał się Tekli na pokładzie. Był większy i
silniejszy, niż się wydawało, lecz Drogo bez trudu przeciągnął
go przez kajutę do drzwi i trzykrotnie uderzył jego głową o
próg. Po dwóch uderzeniach mężczyzna wydał cichy jęk, a po
trzecim stracił przytomność. Drogo wywlókł go na korytarz i
rzucił na schody, po czym wrócił do kajuty zamykając drzwi
na klucz.
Podszedł do Tekli. Siedziała na łóżku roztrzęsiona, głośno
szlochając. Spostrzegł, że Arab rozdarł jej na ramieniu koszulę
odsłaniając małą pierś. Usiadł obok i wziął Teklę w ramiona.
Przytuliła się do niego jak szalona, ciągle jeszcze płacząc i z
trudem łapiąc powietrze w przerażeniu.
- Już dobrze, ukochana, już dobrze... - odezwał się. -
Nigdy więcej nie zostawię cię samej.
Mówiąc to robił sobie wyrzuty, że nie kazał Tekli
zamykać drzwi na klucz, kiedy była sama, i otwierać tylko
jemu. Nigdy jednak nie przyszło mu do głowy, że ktoś z
załogi mógłby ją niepokoić, tym bardziej że prawie cały czas
byli razem, z wyjątkiem gdy zostawiał ją samą na godzinę
przed pójściem do łóżka.
- Boję się... O Drogo... boję się... - szeptała cicho.
- Już po wszystkim - uspokajał ją.
Całe ciało Tekli drżało, więc odsunął ją od siebie pragnąc
delikatnie ułożyć na poduszkach. Jakby obawiając się, że chce
ją znów zostawić, zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła za
sobą. Pocałował ją pragnąc pocieszyć i zapewnić, że jest
bezpieczna. Uniesienie, które czuł przedtem, powróciło i
wzbierało w nim jak morska fala. Całował Teklę coraz goręcej
- jej oczy, policzki, mały prosty nos i znów usta. Jej ramiona
więziły go w mocnym uścisku tak, że nawet gdyby chciał, nie
mógłby od niej uciec. Przestała płakać i uświadomił sobie, że
jej ciałem nie wstrząsa już strach, lecz że drży z uniesienia.
Poczuł, że dotyka swym nagim torsem jej miękkich piersi.
Była światłem księżyca na rozkołysanych falach i
niespokojnymi gwiazdami na aksamitnym niebie.
Kocham cię... kocham...!
Nie wiedział, czy wyszeptała te słowa Tekla, czy jego
własne serce. Wiedział tylko, że całe jego ciało jakby tętniło
cudem ich miłości. Piękno i uniesienie, które emanowały z
jego duszy jak jaśniejące płomienie, były częścią jej duszy.
Była jego, a on jej i nic ich już nie dzieliło.
Minęło sporo czasu, zanim Drogo, wciąż trzymając Teklę
w ramionach, odezwał się:
- Moja ukochana! Moja najdroższa! Wybacz mi, proszę!
Nie chciałem, by się tak stało.
- O Drogo... Drogo...! Dlaczego nikt mi nie powiedział, że
kochanie się jest tak... cudowne?!
Mówiła bardzo cicho, ale jej głos brzmiał jak pieśń
aniołów. Wiedział, że znalazła się teraz w mistycznym
świecie, gdzie rzeczywistością była tylko ich miłość. Był tam
razem z nią. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien, lecz nie
mógł oprzeć się tej miłości.
Tekla poruszyła się i przysunęła bliżej do niego. Ich ciała
dotykały się. Była delikatna, piękna i niemal eteryczna - taka,
jak sobie wyobrażał.
Całowała jego ramię mówiąc:
- Teraz... naprawdę... jestem twoją żoną.
- Nie powinnaś nią być - odparł - ale nie mogłem
powstrzymać się przed kochaniem ciebie, tak jak nie mógłbym
uciszyć fal czy zgasić światła księżyca.
- Dlaczego miałbyś się powstrzymywać? - zapytała. -
Przecież... należę do ciebie od chwili, gdy zdjąłeś mnie z
muru.
Odgarnął włosy z czoła Tekli i delikatnie dotknął jej
twarzy szepcząc:
- Moja ukochana, najdroższa! Moja piękna, mała
księżniczko! To szaleństwo!
-
Rozkoszne, cudowne, wspaniałe szaleństwo -
odpowiedziała z uśmiechem.
- Obawiam się o twoją przyszłość - powiedział.
- Jestem szczęśliwa teraz - powiedziała. - Przyszłość być
może wcale nie nadejdzie... może statek nie dopłynie do
Aleksandrii... może... utonie gdzieś po drodze i będziemy żyć
wśród ryb...
- Wszystko, czego pragnę w tej chwili - powiedział - to
spędzić resztę życia jak teraz - trzymając cię mocno w
ramionach, wiedząc, że jesteś moja.
- Jestem twoja! Jestem, jestem twoja! - wykrzyknęła. - I
za późno już jest, byś się przejmował, że jestem księżniczką
czy czymś równie bezsensownym.
Milczał, więc po chwili znów się odezwała:
- Nie myślisz chyba, że nie należę do ciebie po tym, co
przeżyliśmy, i że uda się unieważnić nasz związek?!
Zwlekał z odpowiedzią, lecz czując, że ciało Tekli
zaczyna drżeć z niepokoju, odezwał się szybko:
- Myślę, że teraz będzie to bardzo trudne, jeżeli nie
niemożliwe.
Tekla wykrzyknęła radośnie:
- Więc mogę zostać z tobą! Nie możesz mnie się pozbyć,
jak zamierzałeś!
- Nie zamierzałem się ciebie pozbyć - odparł. - Zrozum,
proszę, najdroższa, że jeżeli zostaniesz ze mną, jako moja
żona, będziesz musiała zrzec się swojego tytułu. Nie będziesz
już księżniczką. Zostaniesz nią tylko w moim sercu.
Przekonany, że nigdy przedtem Tekla nie pomyślała o
tym, oczekiwał, że to ją zaniepokoi. Tymczasem Tekla
roześmiała się:
- Właśnie tego chcę! Być w twoim sercu. Być z tobą. Cóż
poza tym może mnie obchodzić?!
- Najukochańsza, to nie takie proste! Mówiłem ci o moich
trudnościach finansowych, a ty nigdy nie zaznałaś ubóstwa.
- Będę się troszczyć o ciebie, gotować ci. Będę robić
cokolwiek, ale nie opuszczę cię!
Powiedziała to z taką żarliwością w głosie, że Drogo cicho
westchnął.
- Kocham cię! - odezwał się. - Nikt chyba nie mógłby być
bardziej cudowny niż ty! Lecz, moja ukochana, niepokoję
się...
- O co?!
- O to, że nie wiesz, czego się podejmujesz, i że pewnego
dnia będziesz żałować, że wyrzekłaś się wszystkiego, do
czego przywykłaś, w imię miłości.
- A czy to wszystko ma jakieś znaczenie? - zapytała. -
Wiem, że zanim cię spotkałam, nie żyłam, a teraz wszystko się
odmieniło.
Z uśmiechem mówiła dalej:
- Jesteśmy tu - na tym czarodziejskim statku - i jeżeli
miałby to być nasz jedyny dom do końca życia, byłby i tak
dostatecznie duży, by schronić w nim naszą miłość!
- Moja ukochana - wyszeptał całując Teklę i pomyślał, że
właśnie w tej chwili sięga do gwiazd i nikt już nie może mu w
tym przeszkodzić.
Świt zaglądał przez okno kajuty, gdy Drogo znów się
odezwał;
- Musisz się przespać, najdroższa.
- Jestem zbyt szczęśliwa, by móc spać - uśmiechnęła się
Tekla. - Każdej nocy, gdy byliśmy tu razem, pragnęłam, żebyś
był... tak blisko mnie, jak jesteś teraz, a zamiast tego
słuchałam tylko, jak niespokojnie wiercisz się na podłodze i...
chciałam położyć się obok ciebie.
- Pragnąłem tego samego - powiedział - ale starałem się
robić to, co uważałem za słuszne. No, i proszę, co z tego
wynikło!
- Wybuchła rewolucja w naszych sercach - powiedziała z
uśmiechem. - Miłość zburzyła nasze dotychczasowe życie.
Nie możesz już cofnąć czasu. Musimy zacząć wszystko od
nowa, czy tego chcemy, czy nie.
- Bardzo tego pragnę - odparł. - Może nawet za bardzo i...
wstyd mi, że nie potrafiłem się opanować, ale... nie można
walczyć z własnym sercem, gdy ma nad nami władzę.
- To właśnie chciałam od ciebie usłyszeć - stwierdziła. -
Nie mogłam znieść udawania, że jestem twoją siostrą!
- Wcale nie jesteś do niej podobna - odpowiedział z
uśmiechem przesuwając delikatnie ręką po ciele Tekli i,
całując ją w szyję, znów cicho się odezwał:
- Muszę pozwolić ci się wyspać. Poczuł, że Tekla drży.
- Mamy całe lata, by się wyspać - odpowiedziała. -
Jesteśmy sobie poślubieni, to nasz miodowy miesiąc. Chcę,
byś mnie kochał... raz jeszcze... i jeszcze raz. Dlaczego
mielibyśmy pragnąć czego innego?
- Właśnie, dlaczego? - wyszeptał całując Teklę i znów
zapłonęły gwiazdy unosząc ich do nieba.
Słońce świeciło wysoko, gdy w końcu wstali.
- Przegapiliśmy śniadanie - zauważył z uśmiechem Drogo
- ale nikt chyba tego nie spostrzegł, może z wyjątkiem
chińskiego kucharza.
- Już pora obiadu - odezwała się Tekla. - Najpierw jednak
wykąpię się, a ty polejesz mnie wodą, jak tego zawsze
chciałam. Teraz przecież już możesz.
Roześmiał się.
- Starałem się bardzo nie myśleć o tym, odkąd mi to
zasugerowałaś.
- Pomyśl więc o tym teraz... i zrób to - powiedziała
prowokująco.
Weszli razem do umywalni. Tekla była piękniejsza, niż
sobie wyobrażał. Pocałował ją, gdy była jeszcze mokra. i
wysuszył dość skąpymi ręcznikami, w które zaopatrzył ich
kapitan.
Gdy znaleźli się znów w kajucie, wziął ją w ramiona, a
Tekla szeptem zapytała:
- Może... zrezygnujemy z obiadu?
Z trudem odsunął ją na odległość ramion.
- Kocham cię i podziwiam, ale nie chcę, byśmy z tego
powodu oboje głodowali. Włóż teraz coś na siebie, a po
dobrym posiłku, jeżeli będziesz bardzo grzeczna, może
wrócimy tu odpocząć, zamiast siedzieć na pokładzie.
Wiedział, że zrozumiała. Oczy jej rozbłysły i powiedziała
w podnieceniu:
- Byłoby cudownie... Nie traćmy zatem dużo czasu na
jedzenie!
Przyciągnął ją do siebie i znów wziął w ramiona.
- Jesteś niepoprawna, zachwycająca i... stanowczo zbyt
pociągająca jak na jednego mężczyznę.
- Najbardziej cudownego mężczyznę na ziemi -
powiedziała dotykając palcami jego policzka i zapytała: - Nie
pojmuję... jak mi się udało cię znaleźć?
- Wydawało mi się, że jesteś podarunkiem z niebios -
uśmiechnął się - ale gdy dowiedziałem się, kim jesteś i
uświadomiłem sobie, że nie wolno mi cię tknąć, pomyślałem,
że to raczej gorzki i bolesny prezent dla mnie.
- A teraz? - zapytała.
- Teraz... jest tak cudownie, że... trudno mi uwierzyć, że
to prawda.
Przytuliła się do niego mocno.
- Sprawię, że uwierzysz i... nigdy... nigdy nie dopuszczę
do tego, byś żałował, że mnie poślubiłeś.
- Obiecuję ci to samo, najdroższa - wyszeptał.
- Oboje... nie pozwolimy, by któreś z nas tego żałowało -
powiedziała całując go.
Było późne popołudnie, gdy wyczerpana Tekla zasnęła.
Drogo obserwował światło migoczące na łóżku. Myślał o
przyszłości zastanawiając się, czy znajdzie jakąś sposobność,
by zarobić na nich dwoje, kiedy opuści armię. Tekla była teraz
jego żoną i wiedział, że nie może już ryzykować swoim
życiem, jak to robił przez ostatnie łata. Z drugiej strony,
spodziewał się, że gdy powie o tym wicekrólowi i tym, którzy
stali za kulisami „Wielkiej Gry", w której brał udział, wywoła
ich zdumienie. Musiał jednak tak postąpić. Gdyby zginął,
Tekla nie tylko zostałaby bez środków do życia, ale też,
zrzekając się tytułu, bez pozycji społecznej. Pomyślał, że
powinien wynagrodzić jej wszystko, co straciła.
Czuł, że zakochując się w niej w pewnym sensie zdradził
siebie i swoją zasadę niezależności. Lecz gdy patrzył na nią
śpiącą teraz obok, rozumiał, że miała rację i że liczyła się
tylko ich miłość, a wszystko inne było bez znaczenia.
Wyglądała tak niezwykle pięknie, że wydawała mu się
boginią z Olimpu czy też aniołem, który zstąpił z nieba. Jej
czarne rzęsy rzucały długi cień na białe policzki, a włosy
okrywały obnażone ramiona. Patrząc na jej nagie ciało,
pomyślał, że leży w tej małej, dziwnej kajucie, wśród
zielonych
szkockich
tkanin
i
jelenich
rogów,
jak
półprzezroczysta, rozświetlona perła wyłowiona właśnie z
morza.
Przez chwilę poczuł się natchniony. Świadomość piękna
urody Tekli była tak silna, że sprawiała mu ból.
Musiał ją chronić, jakby była skarbem o nieocenionej
wartości, i dlatego nic nie mogło być zbyt trudnym ani zbyt
wielkim poświęceniem dla niego.
- Kocham cię - wyszeptał patrząc na śpiącą Teklę - i będę
cię wielbić od tej chwili aż po wieczność.
R
OZDZIAŁ
7
- To ostatnia noc... - powiedziała Tekla. Drogo objął ją
ramieniem i mocno przytulił.
- Ale jutrzejszy dzień przed nami - odparł.
- Obawiam się jutra.
Zbyt dobrze znał odpowiedź, by pytać dlaczego. Przez
ostatnie kilka dni i nocy byli we wspaniałym,
niewiarygodnym, cudownym raju i ciężko im było myśleć, że
ten czas już się kończy. Wiedział, że gdy statek dotrze
wczesnym rankiem do portu, powrócą nie tylko do
cywilizacji, ale i do rzeczywistości.
- Chcę tu zostać - odezwała się cicho. - W tej małej,
uroczej kajucie... sama z tobą... i nie myśleć... o tym, co się
zdarzy, kiedy ją opuścimy.
- Przyrzekam, że wszystko się ułoży! - pocieszał ją. -
Będę o ciebie dbał i, ponieważ kochamy się, wierzę, że z
boską pomocą przezwyciężymy wszystkie trudności, każdą
przeszkodę, i będziemy szczęśliwi jak teraz.
- Jestem szczęśliwa - wyszeptała. - Kocham cię coraz
bardziej i bardziej... z każdym dniem i każdą... nocą.
Zawahała się, zanim wypowiedziała ostatnie słowo, i
ukryła twarz na ramieniu Drogo.
Wprowadzanie Tekli w świat miłości było najbardziej
wspaniałą i podniecającą rzeczą, jaka kiedykolwiek przytrafiła
mu się w życiu. Ich miłość była tak ogromna, że wszystko, co
robili, wydawało się błogosławione i czyste. Za każdym
razem, gdy się kochali na tym mknącym po morzu statku, nie
tylko ich ciała, lecz również dusze zbliżały się do siebie coraz
bardziej.
- Uwielbiam cię - powiedział. - Nie ma nikogo
doskonalszego od ciebie! Nie pozwolę ci odejść! Przyrzeknij
mi, że mnie nie opuścisz!
- Nie opuszczę cię! - odpowiedziała żarliwie. - Nawet
gdybyśmy mieli głodować... będziemy razem... i nie będę się
bać niczego, bo będziesz przy mnie.
Pocałował ją i znów zawładnęły nimi potęga i czar ich
miłości.
Kiedy zasnęli, ramiona Drogo obejmowały Teklę, a jej
policzek spoczywał na jego piersi.
Drogo obudził się, gdy statek wpływał do portu w
Aleksandrii. W nocy odsunęli zasłony z okien, by móc
podziwiać gwiazdy, i teraz mógł przez nie obserwować
przepływające obok okręty i ogromne nabrzeże.
Bardzo delikatnie odsunął od siebie śpiącą Teklę
zachwycając się jej cudowną urodą w świetle poranka. Znów
obudziło się w nim pragnienie, by przytulić ją i obudzić
pocałunkiem. Pomyślał jednak, że musi być zmęczona
miłosnymi doznaniami minionej nocy. Była przecież bardzo
młoda, chociaż jej uczucia do niego nie były już dziewczęce,
lecz rozbudzonej do głębin namiętności, dojrzałej kobiety, i
mimo że bardzo wielu rzeczy w sprawach miłości musiał ją
jeszcze nauczyć, to jednak jak na swoje lata, okazała się w
pewien sposób już doświadczona.
Była tak porywająca i fascynująca jak kwiat lotosu -
symbol miłości otwierający się do słońca. Przysięgał sobie na
wszystko, co było dla niego najświętsze, że będzie ją chronił i
kochał do końca życia. Lepiej niż Tekla zdawał sobie sprawę,
ile poświęciła rezygnując z tytułu książęcego, poślubiając go i
zostając żoną ubogiego żołnierza. Nie mogli jednak uciec od
siebie. Taki był ich los i, jeżeli było to w ludzkiej mocy, nie
powinna żałować niczego.
Wstał ostrożnie z łóżka myśląc, że zawsze będzie
pamiętał, jak wiele szczęśliwych chwil przeżyli w nim razem.
Wszedł do umywalni, oblał się wiadrem wody i ogolił przed
małym lusterkiem. Gdy wrócił do kajuty, Tekla wciąż jeszcze
spała. Podszedł do szafy, gdzie wisiały ich ubrania, i wyjął
rzeczy kuzyna Geralda. Wybrał z nich białe spodnie i koszulę,
zawiązując na szyi pułkowy krawat. Przed wyjściem na brzeg
zamierzał włożyć jeszcze marynarkę Geralda z mosiężnymi
guzikami, by wyglądać jak najbardziej w stylu angielskim.
Gdy się ubierał, statek dobił do nabrzeża. Usłyszał, że jest
spuszczany trap, i domyślił się, że na pokład wejdą najpierw
celnicy, żeby sprawdzić dokumenty kapitana McKaya.
Dopiero potem będzie można wyładować towar. Wkrótce też
wokół statku powinni pojawić się egipscy magicy
wyczarowujący z rękawów kurczęta oraz sprzedawcy
dywanów, wisiorków, fezów i mnóstwa innych drobiazgów
przyciągających uwagę turystów.
Na razie jednak na nabrzeżu uwijali się jedynie marynarze
wiążąc liny cumownicze wokół słupów i wyczekując z
nadzieją na możliwość zarobku przy wyładowywaniu drewna,
jeżeli kapitanowi będzie zależało na czasie. Wśród nich, w
głębi nabrzeża, ujrzał dwóch mężczyzn stojących w cieniu
magazynu. Wydawali się tylko gapiami obserwującymi
przepływające statki, lecz coś szczególnego w ich wyglądzie
przyciągnęło jego uwagę. Przyjrzał im się dokładnie
dwukrotnie. Instynkt, wyostrzony po doświadczeniach z
Afganistanu i Rosji, mówił mu, że są niebezpieczni. Nie było
niczego, co utwierdzałoby go w tym przekonaniu, ale
wiedział, że powinien się ich wystrzegać.
Z szybkością właściwą ludziom, którym umiejętność
podejmowania słusznych decyzji w trudnych sytuacjach
uratowała nieraz życie, obmyślił plan działania.
Podszedł do łóżka i pochylając się nad Teklą obudził ja
pocałunkiem, tak jak wcześniej zamierzał. Gdy jego usta
dotknęły jej, wydała ciche westchnienie zadowolenia i chociaż
miała zamknięte oczy, wyciągnęła ramiona, by go objąć.
- Obudź się, ukochana! - odezwał się.
Minęła dłuższa chwila, zanim otworzyła oczy i
powiedziała:
- Kocham cię! O Drogo, kocham cię!
- Ja też cię kocham - odpowiedział. - Obudź się już
jednak. Muszę załatwić coś ważnego.
Podniósł ją trzymając w ramionach, aż usiadła, i rzekł:
- Posłuchaj, najdroższa! Muszę teraz wyjść na pokład, by
porozmawiać z kapitanem i celnikami, którzy są już na statku.
Zamknij za mną drzwi na klucz i nie otwieraj nikomu.
Zrozumiałaś?
Oczy Tekli rozwarły się szeroko.
- Co się dzieje? Czy stało się coś złego? - zapytała
przestraszonym głosem.
- Nic złego się nie dzieje - uspokoił ją.
- Nie sądzisz chyba, że ten Arab...
- Nie! Nie! Skądże! - odparł szybko. - To coś całkiem
innego. Proszę, zrób, jak mówiłem.
- Będziesz tam długo?
- Tylko kilka minut.
Podszedł do szafy i włożył marynarkę Geralda.
- Teraz wyglądasz bardzo elegancko. To robi wrażenie! -
wykrzyknęła.
- Chcę, byś wyglądała równie wspaniale - powiedział. -
Wstań i włóż najładniejszą i najbardziej szykowną suknię.
- Dla kogo? - zapytała ze zdziwieniem.
- Przede wszystkim dla mnie, a potem dla całej reszty
świata, której nareszcie będę miał przyjemność przedstawić
moją żonę.
Tekla roześmiała się.
- Zapewniam cię, że nie będziesz musiał się mnie
wstydzić.
Wstając z łóżka wyglądała tak bardzo pociągająco, że z
trudem odwrócił się i podszedł do drzwi.
- Zamknij się na klucz - przypomniał jej.
- Nie pocałujesz mnie przed wyjściem? - zapytała
prowokująco wiedząc, co czuł.
Stała w słońcu zaglądającym przez okno. Wyglądała tak
pięknie i kusząco, że nie śmiałby jej teraz pocałować wiedząc,
czym by się to skończyło.
- Pocałuję cię, gdy wrócę - powiedział i zamknął za sobą
drzwi.
Odczekał, aż Tekla przekręci klucz w zamku, i szybko
wspiął się po schodach na pokład.
Jak przewidywał, kapitan McKay stał na mostku w
towarzystwie dwóch celników sprawdzających dokumenty
przewozowe. Spostrzegł z ulgą, że jeden z nich jest
Anglikiem.
Napoleon nazwał Egipt "jednym z najwspanialszych
krajów świata". Uczestnicząc w „Wielkiej Grze", Drogo miał
okazję zapoznać się bliżej z polityką imperium brytyjskiego i
wkrótce doszedł do wniosku, że fascynacja Anglików tym
krajem przybrała postać niemal patologiczną. Dla
Brytyjczyków Egipt leżał na drodze do Indii. Przedtem Nelson
i Nil, a teraz statki pasażerskie kursujące regularnie Kanałem
Sueskim, uświadomiły im, jak niezwykle żywotne interesy
łączą ich z tym tajemniczym krajem. Egipt nie był częścią
imperium, ale z każdym dniem rosły tu brytyjskie wpływy i
kierownictwo. Nieświadomie Egipcjanie stawali się coraz
bardziej uzależnieni od Anglików. Było tu coraz więcej
brytyjskich oddziałów wojskowych i dzięki pomysłowości,
inicjatywie oraz organizacji Brytyjczyków z roku na rok
rozwijały się wielka inżynieria i prace irygacyjne.
Celnik, który był Anglikiem, spojrzał zdziwiony znad
papierów na zbliżającego się Drogo.
- Dzień dobry, kapitanie McKay - przywitał się Drogo. -
Byłbym wdzięczny, gdyby przedstawił mnie pan temu
dżentelmenowi. Mam mu do powiedzenia coś ważnego.
Kapitan wydał się nieco zaskoczony jego prośbą i dopiero
po chwili milczenia odezwał się zniecierpliwiony:
- To pan Forde, który podróżuje na moim statku od czasu
wypłynięcia z Ampuli.
Drogo wyciągnął rękę do celnika.
- Miło mi pana poznać - odezwał się do Anglika i uścisnął
też dłoń jego towarzysza, który wydawał się Egipcjaninem.
- Nazywam się Smithson - odpowiedział celnik. - Mam
nadzieję, że miał pan przyjemną podróż?
- Rzeczywiście, tak - odparł Drogo i zapytał: - Czy mogę
zamienić z panem kilka słów na osobności?
Celnik uniósł brwi ze zdziwienia, lecz widząc, że Drogo
nie czekając na jego odpowiedź schodzi z mostka, podążył za
nim. Po chwili Drogo odezwał się z powagą, ściszonym
głosem:
- Przybyłem tu z ważną misją wojskową i pragnę, by
zorganizował pan mnie i mojej żonie przejazd z portu do
ambasady pod zbrojną eskortą.
Smithson spojrzał zdumiony.
- Pod zbrojną eskortą?! - powtórzył.
- Czy ostatnio przybył jakiś rosyjski statek z Kozania? -
zapytał go Drogo.
Celnik zastanowił się przez chwilę i odpowiedział:
- Chyba wczoraj wpłynął do portu rosyjski niszczyciel.
- Tak podejrzewałem - mruknął Drogo. Wiedział, że
jeden z niszczycieli, które cumowały w Ampuli, mógł
dopłynąć do Aleksandrii przed nimi.
- Myśli pan - odezwał się Smithson - że Rosjanie...
- Rozumie pan, że nie mogę o tym mówić - przerwał mu
Drogo. - Żądam powozu i eskorty, która jak mówiłem, ma być
uzbrojona!
Świadomie powiedział to w tak władczy sposób, starając
się raczej powstrzymać celnika przed rozwodzeniem się nad
sprawą, niż rzeczywiście zmusić go do wykonania polecenia.
Smithson był jednak człowiekiem młodym i żądanie
Drogo musiało wywrzeć na nim pozytywne wrażenie, bo w
jego oczach pojawił się błysk podniecenia. Każdy urzędnik
brytyjski, bez względu na to, jak niską pozycję zajmował w
administracyjnej hierarchii, był świadom zagrożenia ze strony
Rosjan dla imperium.
- Natychmiast się tym zajmę, sir! - powiedział z pełnym
szacunkiem i powagą.
- Będę bardzo zobowiązany - rzekł Drogo. - Zostanę z
żoną na pokładzie do czasu pojawienia się powozu.
Smithson wbiegł z powrotem na mostek, oddał kapitanowi
dokumenty zezwalając na wyładunek towaru, po czym opuścił
statek szybciej, niż nań wszedł.
- Co pan zamierzasz? - odezwał się kapitan do Drogo, gdy
zostali sami.
- Staram się zapewnić sobie i żonie bezpieczny przejazd
do ambasady - odparł Drogo.
Kapitan zmarszczył brwi.
- Jest jakiś powód, by się o to niepokoić? - zapytał. Drogo
skinął głową.
- W głębi nabrzeża stoją tacy dwaj. Proszę nie patrzeć w
ich stronę, dopóki nie zostawię pana samego - odpowiedział.
- Kim są? - zapytał kapitan McKay.
- To Rosjanie - krótko odpowiedział Drogo.
- Do licha z nimi! - zaklął kapitan. - Nie wejdą na mój
statek!
- Proszę się o to postarać przynajmniej do czasu, gdy
znajdziemy się z żoną w powozie. Myślę też, że wybaczy mi
pan, iż dzisiaj zjem śniadanie z żoną w kajucie.
- Rzeczywiście, tak będzie lepiej - zgodził się kapitan.
- Wiedziałem, że tak pan powie - uśmiechnął się Drogo. -
Zawsze też będę wdzięczny, że nie odmówił pan mojej
prośbie i zabrał nas na swój statek.
Mówił prawdę, choć wiedział, że na decyzję kapitana
wpłynęła wówczas przede wszystkim wysoka suma za tę
przysługę.
- Pójdę teraz do kuchni - powiedział Drogo opuszczając
mostek kapitański.
Zszedł pod pokład, odnalazł kucharza i poinformował go,
że śniadanie zje z żoną w kajucie.
- Ja przynieść - zapewnił go Chińczyk śpiewnym głosem.
Drogo pospieszył do Tekli. Otworzyła drzwi upewniając
się przedtem, że to on. Była w koszuli i szlafroku. Zarzuciła
mu ręce na szyję.
- Bałam się! Bardzo się bałam, że... zdarzy się coś złego...
Powiedz mi, co się stało. Muszę wiedzieć.
- Nic złego się nie stało - uspokoił ją. - Upewniłem się
tylko, czy wszystko jest w porządku. Zawsze lepiej być
przygotowanym.
- Na co?!
Ponieważ nie odpowiadał, przytuliła się do niego mocniej
szepcząc:
- Nie myślisz chyba, że... Czerwone Oddziały... będą
mnie tu szukać...
- Nie, najdroższa! To nie tobą, lecz mną interesują się
Rosjanie.
- Rosjanie?! - wykrzyknęła z trwogą.
- Wszystko będzie dobrze - uspokoił znów Teklę. -
Posłałem po eskortę brytyjskich żołnierzy. Zapewniam cię, że
w Egipcie wzbudzają oni ogromny szacunek.
- Skąd wiesz, że Rosjanie szukają cię tutaj? - zapytała.
- Być może się
mylę, ale na nabrzeżu stoją dwaj, raczej
podejrzanie wyglądający mężczyźni, a wczoraj wpłynął do
portu rosyjski niszczyciel z Kozania.
Tekla wstrzymała oddech ze strachu i po chwili, niemal
jak szalona, wykrzyknęła;
- Musisz być bardzo... bardzo ostrożny! Jeżeli, przytrafi ci
się coś złego... umrę!
- Troszczę się o nas oboje, ukochana - odparł stanowczo.
- Ubierz się więc, żebyśmy mogli zejść ze statku, gdy tylko
przybędzie powóz.
Gdy zjedli śniadanie przyniesione przez Chińczyka do
kajuty, Drogo pomógł Tekli zapiąć bardzo atrakcyjną suknię,
którą przyniósł z pałacu. Była zbyt wytworna, żeby nosić ją na
statku, lecz znakomicie nadawała się na wyjście na ląd. Tekla
obróciła się zalotnie dookoła prezentując, jak w niej wygląda.
Suknia uczyniła jej talię nieprawdopodobnie wąską.
Nagle znieruchomiała.
- Właśnie sobie przypomniałam, że nie mam co włożyć
na głowę! Nie mogę wyjść na ląd bez kapelusza! - zawołała z
konsternacją w głosie.
Drogo popatrzył z uśmiechem na jej czarne włosy Były
tak piękne, że przestępstwem byłoby skrywanie ich pod.
nawet najpiękniejszym, kapeluszem.
- Na pewno coś znajdziesz - pocieszył ją jednak.
- Ależ tak! - przypomniała sobie z ulgą. - Mam szarfę od
mojej błękitnej sukni!
Szybko wyciągnęła z worka, w który zapakowała już
większość swych rzeczy, długą szyfonową szarfę i pokazała ją
Drogo. Wziął szarfę z rąk Tekli i delikatnie nałożył jej na
głowę zawiązując końce wokół szyi. Okalała całą twarz Tekli
nadając jej rysom wschodni, niezwykle piękny wygląd
Łatwiej było mu wyrazić swój zachwyt nad jej urodą
pocałunkami niż słowami.
Upłynęło sporo czasu, zanim Drogo mógł znów zabrać się
do pakowania reszty swoich rzeczy Gdy skończył, wsunął
pistolet do kieszeni marynarki i podszedł do okna, by
zobaczyć, co się dzieje na nabrzeżu. Leżał tam już ogromny
stos wyładowanego drewna, a wokół statku zebrał się spory
tłum gapiów. Jak przewidywał, byli wśród nich sprzedawcy i
magicy, a także żebracy i ciekawskie dzieci. W cieniu
magazynu nadal stali dwaj Rosjanie
Obserwując ich spostrzegł, ze zgromadzony tłum ożywił
się nagle i rozstąpił na boki. Na nabrzeże wjechał powoli
mały, służbowy powóz udostępniony przez ambasadę Za mm
jechało konno dwóch uzbrojonych żołnierzy brytyjskich. Inni
dwaj siedzieli w powozie Jeden z nich kierował zaprzęgiem
W chwilę później do kajuty zapukał cicho kucharz
zawiadamiając Drogo, że powóz czeka już na nabrzeżu
Wcześniej, gdy podawał im śniadanie, Drogo poprosił go o
pomoc w przeniesieniu bagaży Chińczyk chętnie na to
przystał Teraz Drogo wskazał mu gotowe do zabrania worki,
zawierające wszystko, co oboje z Teklą mieli Kucharz zaniósł
je do powozu i wrócił do kajuty. Drogo podziękował mu
wręczając duży napiwek we francuskich banknotach, które
bez trudu można było wymienić prawie wszędzie we
wschodniej Europie, a tym bardziej w Aleksandrii Raz jeszcze
rozejrzał się po kajucie i wyszedł z Teklą na pokład Kapitan
McKay czekał na nich przy trapie.
- Opuszczacie mój statek w prawdziwie wielkim stylu -
zauważył ironicznie.
Drogo uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak oboje z
Teklą wyglądali, gdy wchodzili na pokład w Ampuli.
- Wyłącznie panu, kapitanie McKay, zawdzięczamy, że
nie musimy już ukrywać się przed rewolucjonistami.
- Chyba wrócę do kajuty - odparł lakonicznie kapitan.
Drogo jeszcze raz podziękował mu, a Tekla dodała od
siebie:
- Byliśmy bardzo szczęśliwi w pana pięknej kajucie. Mam
nadzieję, że śpiąc w niej, pomyśli pan czasami o nas tak, jak
my będziemy wspominać pana.
Było to piękne pożegnanie i kapitan był nim wzruszony.
Drogo pierwszy zszedł po trapie, podtrzymując Teklę lewą
ręką, prawą zaś zaciskając na pistolecie w kieszeni marynarki.
Wsiedli do powozu, który ruszył wolno wzdłuż nabrzeża
eskortowany przez dwóch żołnierzy jadących konno po jego
obu bokach.
Gdy mijali Rosjan, Drogo, udając, że nie patrzy w ich
stronę, zauważył, że zaskoczeni tym, w jaki sposób opuszczał
port, ożywili się nie wiedząc, co robić. Podejrzewał, że
zadaniem ich było schwytanie go właśnie w chwili, gdy
zejdzie ze statku i doprowadzenie na pokład niszczyciela,
gdzie byłby przesłuchany. Gdyby się im to udało, z pewnością
zginąłby potem w jakimś „nieszczęśliwym wypadku" i więcej
nikt nie usłyszałby o nim.
Powóz znalazł się wkrótce na jednej z głównych ulic
wiodących z portu do centrum miasta i konie ruszyły szybciej
Drogo odetchnął i pomyślał, ze z boską pomocą udało mu się
ocalić Teklę i siebie.
Dojechali do dużego, imponującego budynku ambasady,
nad którym powiewała brytyjska flaga Spodziewał się, ze
ambasador przebywa w Kairze, więc kiedy wyszli z powozu,
jedynie przez grzeczność zapytał, czy go zastał. Ku swemu
zaskoczeniu usłyszał, ze ambasador właśnie go oczekuje
Poczekalnia, do której został wprowadzony, wydawała się
podobna do innych angielskich poczekalni, w których miał
okazję przebywać. Na jednej ze ścian wisiał dość nieudolnie
namalowany portret brytyjskiej królowej, a przeciwną
ozdabiał wizerunek kedywa Egiptu Służący właśnie
zaproponował Drogo do wyboru turecką lub angielską kawę,
gdy do pokoju wszedł adiutant oznajmiając, ze ambasador
pragnie go widzieć
- Czy zechciałby pan zaopiekować się moją żoną podczas
mojej nieobecności? - zapytał go Drogo - Z powodów, których
nie muszę chyba wyjaśniać, będzie rozsądniej, jeżeli nie
będzie sama, gdy będę rozmawiał z Jego Ekscelencją.
Z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia adiutant
odrzekł
- Tak, sir Proszę za mną
Drogo ruszył za mm długim korytarzem Po chwili stanęli
przed dużymi drzwiami Adiutant otworzył je, głośno
oznajmiając
- Pan Forde, Ekscelencjo!
Powiedziawszy to, zamknął drzwi i Drogo usłyszał, jak
kieruje się w stronę pomieszczeń, gdzie pozostała Tekla.
Ambasador podniósł się zza biurka stojącego przy oknie,
by powitać Drogo.
- Miło mi pana widzieć, panie Forde - powiedział. -
Prawdę mówiąc, szukałem pana, ponieważ...
- Proszę mi wybaczyć, Ekscelencjo - przerwał mu Drogo
- ale powinienem natychmiast wysłać pilną depeszę do
wicekróla. Zbyt długo z tym zwlekałem. Nie muszę chyba
tłumaczyć, że każda kolejna chwila zwłoki może spowodować
śmierć wielu pańskich ludzi.
Gdy tylko Drogo skończył mówić, ambasador wkroczył
do akcji z energią właściwą człowiekowi przywykłemu do
działania w nagłych sytuacjach. Dzwoniąc na adiutanta
odezwał się do Drogo:
- Sądzę, ze posłuży się pan kodem ,,A".
Drogo domyślił się, że musi to być najbardziej tajny kod,
którym porozumiewali się jedynie minister spraw
zagranicznych, wicekról i ambasadorzy.
Skinął twierdząco głową.
- Tak, Ekscelencjo.
Ambasador wyjął z kieszeni klucz, otworzył nim jedną z
szuflad swego biurka i wyjął małą książkę. Gdy wręczał ją
Drogo, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł adiutant.
- Pan dzwonił, Ekscelencjo? - zapytał oficer.
- Proszę natychmiast zaprowadzić pana Forde do
telegrafu i dopilnować, by nikt mu nie przeszkadzał.
Drogo wyszedł z oficerem. Udali się na tyły ambasady, a
stamtąd długim przejściem dostali się do innego, mniejszego
budynku, w którym zatrzymali się przed drzwiami
pilnowanymi przez dwóch wartowników.
Przekazanie wicekrólowi zakodowanych informacji,
zdobytych w Afganistanie, zajęło Drogo blisko pół godziny.
Gdy to uczynił, poczuł, że ogromny ciężar spadł mu z serca.
Teraz pozostawało tylko modlić się, żeby informacje te w porę
zapobiegły spustoszeniu na północno - zachodniej granicy
Indii.
Siedem miesięcy zabrało mu ich uzyskanie i wiele razy
ryzykował przy tym życiem. Dopiero gdy myślał o Tekli,
każda chwila strachu nabierała wartości i sensu. Przecież na
końcu tej niebezpiecznej drogi znalazł właśnie ją. Czego
więcej mógł pragnąć?
Wstał od stołu, na którym stał telegraf, zabierając
bezcenną książkę z kodami, do której mieli dostęp tylko
nieliczni uczestnicy „Wielkiej Gry".
Drzwi otworzyły się i do pokoju zajrzał znów adiutant
towarzyszący Drogo na polecenie ambasadora.
- Już pan skończył? - zapytał.
- Na razie, tak - odpowiedział Drogo.
- Chciałbym wyrazić swój podziw dla pana - powiedział
oficer. - Mam pewne pojęcie, czym się pan zajmuje, ponieważ
było tu u nas ogromne poruszenie, kiedy nie mogliśmy się z
panem skontaktować.
Drogo spojrzał na niego zdziwiony.
- Próbowaliście się ze mną skontaktować? Dlaczego? -
zapytał.
- Jego Ekscelencja wszystko wyjaśni - odparł adiutant. -
Właśnie zabrał pańską żonę do salonu i zamówił szampana do
obiadu! Wyobrażam sobie, że macie... a może raczej mamy
wiele do uczczenia.
Drogo uśmiechnął się.
- Zadziwiające, że Brytyjczycy zawsze muszą mieć jakiś
pretekst, żeby napić się szampana!
Wrócili do głównego budynku i weszli do dużego, bogato
wyposażonego salonu, z oknami w stylu francuskim
wychodzącymi na wypełniony kwiatami ogród.
Tekla siedziała na kanapie. Zdjęła szyfonową szarfę z
głowy i rozmawiała z ambasadorem. Gdy tylko ujrzała Drogo
poderwała się z miejsca i podbiegła do niego, zanim
ambasador zdążył ją uprzedzić.
- Tak długo cię nie było - powiedziała - Bałam się.
- Wszystko w porządku, ukochana - uspokoił ją. Spojrzał
na ambasadora
- Jestem panu bardzo wdzięczny, Ekscelencjo, za pomoc
w doprowadzeniu mojej misji do końca, bez dalszej zwłoki.
- Pańska żona właśnie mi powiedziała, ze pobrali się
państwo w Ampuli. Pomyślałem więc, że powinniśmy uczcić
to przy obiedzie, chociaż jestem pewien, ze nie pogardziłby
pan kieliszkiem szampana już teraz.
- Dziękuję - odrzekł Drogo
Zastanawiał się, czy Tekla powiedziała ambasadorowi,
kim jest, ale wydało mu się to mało prawdopodobne
- Najpierw jednak muszę powiedzieć - ciągnął ambasador
- że szukam pana już od dwóch miesięcy
- Od dwóch miesięcy? Dlaczego? - zapytał zdziwiony
Drogo
- Mam nadzieję, że nie będzie to dla pana szokiem -
odezwał się po chwili przerwy ambasador
Drogo stał spokojnie. Tekla wzięła go za rękę Wiedział, że
się boi. Mocno ścisnął jej dłoń zastanawiając się z
niepokojem, co mogło się wydarzyć.
Ambasador mówił dalej
- Minister spraw zagranicznych, lord Rosebery,
powiadomił wszystkie ambasady w tym rejonie, by
skontaktowały się z panem, gdy tylko będzie to możliwe, i
przekazały, ze musi pan natychmiast udać się do Anglii.
Drogo spojrzał zdumiony.
- W jakim celu?
- Pański kuzyn, książę Forde, został zabity podczas jednej
z potyczek w Sudanie!
Drogo wstrzymał oddech.
- Pański stryj, markiz Forde - wyjaśniał dalej ambasador,
dostał ataku serca na wieść o tym, a ponieważ lekarze
twierdzili, że nie powróci już do zdrowia, lord Rosebery
uznał, że powinien pan jak najszybciej powrócić do Londynu.
Ambasador przerwał i po chwili dodał:
- Niestety, nie mogliśmy w żaden sposób skontaktować
się z panem. Pański stryj zmarł trzy tygodnie temu.
Przez chwilę Drogo nie był w stanie nic powiedzieć.
Pomyślał, że w najśmielszych marzeniach nie wyobrażał
sobie, że obaj - jego kuzyn i stryj umrą, i że całe jego życie się
odmieni. To niewiarygodne, ale właśnie zdarzyło się to, czego
najmniej się spodziewał.
Spostrzegł, że Tekla przygląda mu się niespokojnie, a
ambasador
jest
nieco
zakłopotany
rolą
posłańca
przekazującego złe wiadomości.
- Oczywiście jestem tym bardzo zaskoczony, Ekscelencjo
- odezwał się Drogo z powagą, ściszonym głosem.
- Nie jest ci z tego powodu przykro...? - wyszeptała cicho
Tekla.
Spojrzał na nią i przyznał w duchu, że gdyby miał być
szczery, to wcale nie był tym zmartwiony. Trudno mu było
jedynie uwierzyć, że z żołnierza mającego tylko górę długów
do spłacenia, nagle stał się poważanym arystokratą z
ogromnym majątkiem. Pomyślał, że spotkanie z Teklą
również było czymś niepojętym i niewiarygodnym w jego
życiu.
Wiadomość, którą przed chwilą przekazał mu ambasador,
zwiastowała jakby kolejny dar niebios, który zmieni nie tylko
jego życie, ale również Tekli. Dla królewskiej córki bowiem
poślubienie markiza Baronforde, a nie ubogiego żołnierza,
było ogromną różnicą. Zostanie teraz panią jednego z
najznamienitszych domów w Anglii i otrzyma dziedziczny
tytuł damy dworu przy królowej brytyjskiej, a jej mąż będzie
sprawował wiele wysokich stanowisk na królewskim dworze.
Ponieważ wszystko to czyniło życie Tekli łatwiejszym i
bardziej atrakcyjnym, Drogo zapragnął nagle krzyczeć z
radości, by obwieścić światu swoje szczęście. Umiejętność
panowania nad emocjami, którą zdobył w ciągu ostatnich
miesięcy, powstrzymała go jednak przed tym.
- Ekscelencja przekazał mi niewątpliwie smutną
wiadomość - odezwał się spokojnie po dłuższej chwili - i jak
się zapewne pan domyśla, powinienem natychmiast powrócić
z żoną do Anglii.
Na twarzy ambasadora odmalowała się ulga. Drogo mówił
dalej:
- Muszę przyznać, że rzeczywiście zaskoczył mnie pan tą
wiadomością. Odwzajemnię się więc tym samym. Otóż...
moja żona, którą poślubiłem w Ampuli, jest Jej królewską
wysokością, księżniczką Teklą z Kozania!
W oczach ambasadora pojawiło się zdumienie. Drogo
ciągnął dalej:
- Jej życie było w niebezpieczeństwie i jak pan wie, a
może nie, rewolucjoniści zabili jej ojca, króla Kozania.
Jedynym sposobem uratowania księżniczki było wywiezienie
jej z kraju jako mojej żony.
Spojrzał na Teklę i mówił dalej:
- Wyszła za mnie, mimo iż wiedziała, ze w konsekwencji
będzie musiała zrzec się swojego tytułu, kiedy dotrzemy do
Anglii
- Kochamy się - przerwała mu Tekla - i mogę zapewnić
Ekscelencję, ze nie obawiam się żadnych trudów.
Wszystkiego, czego pragnę, to być żoną Drogo.
W jednej chwili ambasador pojął sytuację
- Jest pani teraz także markizą Baronforde - powiedział - i
dlatego zapewniam panią, ze nie ma powodu do zrzekania się
przez panią tytułu księżniczki Kozania i związanej z nim
pozycji na dworze królowej brytyjskiej.
- Tak właśnie myślałem - odezwał się Drogo - Cieszę się,
ze Ekscelencja to potwierdził.
- Cóż, faktycznie jestem raczej zaskoczony tą
wiadomością - przyznał ambasador - i chciałbym usłyszeć
więcej szczegółów nie tylko o pańskich przeżyciach w
Afganistanie, ale i o tym, jak udało się panu uciec z
księżniczką przed Czerwonymi Oddziałami
Spojrzał na Teklę, jakby chciał się upewnić, że
rzeczywiście stoi obok niego, i dokończył.
- Od dwudziestu czterech godzin Czerwone Oddziały
chełpią się, że unicestwiły całą rodzinę królewską.
- Mieliśmy szczęście - stwierdził Drogo Uśmiechnął się
do Tekli i pomyślał, ze żaden mężczyzna nie mógł mieć
więcej szczęścia niż on. Gdy wjeżdżał do Ampuli krańcowo
wyczerpany na okulałym koniu, z depczącymi mu po piętach
Rosjanami, nie przypuszczał, że przeżyje i będzie
komukolwiek o tym opowiadał Nie przeczuwał też ze na
końcu tej drogi znajdzie szczęście tak doskonałe, iż wydawało
się nieziemskie
Nie musi już walczyć z ubóstwem Nie musi liczyć się ze
zdaniem tych, którzy uważaliby, że nie ma żadnych praw do
Tekli. Nie ma już powodu, by żałować wycofania się z
"Wielkiej Gry". Może teraz przecież, jako markiz Baronforde,
służyć ojczyźnie na wiele innych sposobów.
Przyrzekł sobie, że nigdy nie odmówi pomocy swym
krewnym, którzy będą w potrzebie, jak to uczynił stryj Lionel.
Doświadczenia ostatnich miesięcy na zawsze nauczyły go
zrozumienia i współczucia dla innych.
Spojrzał w oczy Tekli wpatrzone w niego z uwielbieniem.
Cały świat wydawał się lśnić, jak obsypany złotem, a trzepot
ptasich skrzydeł w ogrodzie wydawał się anielski.
- Musimy jak najszybciej wracać do domu - powiedział
raczej do Tekli niż do ambasadora. - Tyle czeka nas tam do
zrobienia.
Tekla uśmiechnęła się ze zrozumieniem, a ambasador
zauważył:
- Oczywiście. Tak się szczęśliwie składa, że jeden z
pocztowych statków przypływa jutro rano. Dopilnuję. by
dostali państwo kabinę dla nowożeńców. Za tydzień statek
powinien dotrzeć do Tilbury. Tę noc jednak muszą państwo
spędzić w ambasadzie.
- Dziękuję! - odparł Drogo. - Z pewnością będzie nam tu
wygodnie i będziemy bezpieczni.
- Naturalnie! - zapewnił ambasador. - A teraz, jeśli
państwo pozwolą, wyjdę na chwilę zadepeszować do ministra
spraw zagranicznych. Powinienem powiadomić go, że pana
odnalazłem, żeby przygotował wszystko na państwa powrót.
- To bardzo uprzejmie z pana strony. Ekscelencjo - odparł
Drogo.
Ambasador wyszedł z salonu.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Tekla wykrzyknęła
radośnie:
- Zwyciężyłeś...! Znów ci się udało! Uratowałeś mnie!
Teraz, skoro jesteś tak ważną osobą... nie musisz już mnie
ukrywać i wstydzić się przed nikim.
Roześmiał się.
- Moja najukochańsza! Nie wstydziłem się ciebie przed
nikim! To raczej ty miałabyś powód, by się mnie wstydzić!
- Jakżebym mogła?! Przecież jesteś tak... cudowny...
Przytuliła twarz do jego szyi i wyszeptała:
- Nie zapomnisz chyba o mnie teraz, gdy... jesteś tak
wielki i zamożny...
Objął ją mocno.
- Czy myślisz, że to możliwe? Kocham cię, najdroższa,
tak bardzo, że zrobię wszystko, by tylko zatrzymać cię przy
sobie! Cały czas obawiałem się, iż mogłabyś żałować, że
zostałaś żoną ubogiego żołnierza.
- Nie miałoby to żadnego znaczenia, jeżeli byłabym z
tobą! - powiedziała namiętnie. - Kocham cię! Kocham cię!
Wszystko, czego pragnę, to żebyś mnie całował i kochał...
kochał...
- Obiecuję ci to! - uśmiechnął się. - Tymczasem jest też
wiele innych spraw do załatwienia, a najważniejsza z nich to
zapełnienie naszego domu rodziną! Chcę, żebyśmy mieli
dzieci i wychowali je na szczęśliwych ludzi, takich, jakimi
byli nasi rodzice.
Tekla zarumieniła się i spojrzała nieśmiało na Drogo -
- Wszystkie nasze córki muszą być jak ty... - powiedział.
- A nasi synowie nie tylko tak przystojni jak ty - odparła -
ale równie dobrzy i czuli, i... bardzo, bardzo odważni...
- Gdyby ktoś nas w tej chwili słuchał, pomyślałby, że
jesteśmy okropnie zarozumiali! - zauważył z uśmiechem.
- I że mamy ku temu niejeden powód! - odparła.
Pocałował ją mocno. Poczuła, jakby słońce paliło jej usta i
wkradało się do piersi. Pragnęła go tak jak on jej.
- Chciałabym... - wyszeptała - byśmy teraz znów byli... w
naszej małej szkockiej kajucie, sami...
- Będziemy sami przez następne dziesięć dni - powiedział
- a potem... cokolwiek się wydarzy, zawsze będziemy nocą
razem... i obiecuję, że nie będę spał na podłodze!
Roześmiała się.
- Nikt nie uwierzyłby, że tak było! Zresztą i tak nikomu o
tym nie powiem. Myślałam wówczas, że mnie nie chcesz, bo...
jestem dla ciebie mało pociągająca!
- Pragnąłem cię tak bardzo, że nie mogłem spać i
myślałem tylko o tobie!
Westchnął.
- Wydawałaś mi się piękną gwiazdą - zachwycającą i
bardzo pociągającą, ale... nieosiągalną.
- A teraz? - zapytała.
- Teraz...? Jesteś moja! Całkowicie moja! Cokolwiek się
wydarzy, dokądkolwiek się udamy i cokolwiek zrobimy - nie
pozwolę ci odejść!
Pocałował Teklę i powiedział:
- Jesteś moja i Bóg wie, że kocham cię, jak nikogo w
życiu nie kochałem. Nie myślałem, że można tak kochać! Ale
to dopiero początek! Całe życie przed nami, moja najdroższa!
Być może będzie inne niż dotychczas, ale równie pasjonujące
i bardzo podniecające!
- Tak jak wtedy, gdy... pierwszy raz kochaliśmy się -
wyszeptała - i gdy nasza miłość wybuchła jak rewolucja...
- Cudowna rewolucja, której nigdy nie zapomnę... - rzekł
czule.
- Ale teraz wszystko się zmieniło... - mówiła dalej - i nie
będzie już żadnych przeprosin, żadnych obaw o zachowanie
twoich niezłomnych zasad i prób... ratowania mnie przed samą
sobą...
Wcale nie zamierzam tego robić - chciał powiedzieć, lecz
nie mógł.
Ramiona Tekli bowiem oplotły jego szyję, a usta spoczęły
na jego ustach. Miłosne uniesienie porwało ich znów do nieba
niczym boskie istoty.
Pokonali ogromne trudności i niebezpieczeństwa, przeżyli
wiele cierpień i rozterek serc, by w końcu się odnaleźć. Teraz
byli razem, a ich miłość jasnym płomieniem oświetlała im
drogę ku szczęśliwej przyszłości.
- Kocham cię! Kocham cię! - rytmicznie powtarzało serce
Drogo.
Usłyszał, jak Tekla wyszeptała w uniesieniu:
- Kocham cię... O Drogo, tak bardzo cię kocham!
Zapomnieli o wszystkim. Była tylko ich miłość.