Liz Fielding
Róża pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- W samolocie leciała z nami dziennikarka, Rose Fenton. - Książę Hassan al Raszid
usiadł z tyłu limuzyny, obok swego doradcy Partridge'a. - To zagraniczna korespondentka
jednej z informacyjnych sieci telewizyjnych. Dowiedz się, co tutaj robi.
- To żadna tajemnica, ekscelencjo. Zamierza wrócić do zdrowia po zapaleniu płuc. To
wszystko.
- Doprawdy? - Hassan obdarzył siedzącego obok mężczyznę powątpiewającym
spojrzeniem. Partridge był młodym Anglikiem, nowicjuszem w świecie polityki, należało
jednak oczekiwać, że okaże się pojętnym uczniem.
- To siostra Tima Fentona - dodał Partridge takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
- Tim jest nowym naczelnym weterynarzem kraju - ciągnął, gdy zobaczył zdumione
spojrzenie księcia. - Uznał, że w ciepłym klimacie siostra szybciej odzyska zdrowie.
- Odkąd to pokrewieństwo z naczelnym weterynarzem upoważnia dziennikarkę do
podróży prywatnym odrzutowcem Abdullaha? - dociekał Hassan.
- Jego Wysokość zapewne doszedł do wniosku, że pannie Fenton po tak ciężkiej
chorobie należy się odrobina komfortu. A ponieważ książę i tak wracał do domu...
- Obaj wiemy, że gdyby chodziło o mnie, Abdullah nie wysiałby nawet hulajnogi, a co
dopiero ten latający pałac. W dzisiejszych czasach nawet królowa Anglii lata rejsowym
samolotem.
- Ale to nie królowa Anglii ma napisać pochlebny artykuł o Jego Wysokości do
Uczącego się tygodnika politycznego.
- Dziękuję, Partridge - skwitował cierpko Hassan. - Wiedziałem, że tkwi w tym jakiś
haczyk.
Rose Fenton z pewnością będzie fetowana, obsypywana pochlebstwami przez regenta.
Tymczasem następca tronu, młody książę Fajsal, bawił w Stanach, gdzie studiował
zarządzanie i nie zdradzał żadnej chęci powrotu do domu. Hassan tuż przed swoim powrotem
słyszał plotki, że Abdullah dąży do umocnienia swej regencji, a może nawet do zamienienia
jej w coś bardziej trwałego.
- Czy ona zdaje sobie sprawę, czego się od niej oczekuje? - spytał.
- Nie sądzę.
- A jej brat? Poznałeś go, prawda?
- Na przyjęciu w klubie sportowym - wyjaśnił Partridge.
- Tim Fenton jest dobrym kompasem. Poprosił o urlop, aby wyjechać do domu, gdy
siostrę zabrano do szpitala. Jego Wysokość wystosował do niej osobiste zaproszenie do Ras al
Hajar na czas rekonwalescencji.
- A gdy mój kuzyn podejmie jakąś decyzję, tylko szaleniec odważyłby się mu
sprzeciwić - skomentował Hassan. A właściwie dlaczego Rose Fenton miałaby odmówić?
Abdullah z zasady nie wpuszczał dziennikarzy do Ras al Hajar. Musiała odebrać to
zaproszenie jak prawdziwy prezent losu.
- Nie powinien pan się denerwować - wtrącił Partridge.
- Panna Fenton ma opinię rzetelnej dziennikarki. Jeśli pański kuzyn szuka kogoś, kto
napisałby o nim pochlebny artykuł, wybrał nieodpowiednią osobę.
- Czy Timowi Fentonowi podoba się posada naczelnego weterynarza?
Milczenie Partridge'a było bardzo wymowne. Rose Fenton od razu pojmie, w czym
rzecz. A Abdullah ułatwi jej zadanie. Pochwali się swoimi osiągnięciami, zawiezie ją w
klimatyzowanej limuzynie do nowego szpitala, do nowego centrum handlowego, po drodze
zahaczając o nowy ośrodek sportowy. Pokaże postęp z nierdzewnej stali i zbrojonego betonu.
Zadba, by była dość zajęta i nie miała czasu na oglądanie niczego, co mogłoby zepsuć
jej dobre wrażenia. A przecież wywiad z niechętnym mediom regentem był smakowitym
kąskiem dla każdego dziennikarza, nawet tak znakomitego jak Rose Fenton.
Hassan nie podzielał optymizmu swego doradcy. Nie miał dobrego zdania o
dziennikarzach, nawet tak hojnie obdarzonych przez naturę jak urocza Rose Fenton.
Zmienił front.
- Partridge, skoro jesteś tak dobrze poinformowany, może powiesz mi, jakie rozrywki
przygotował mój kuzyn dla owej damy?
Nagły rumieniec na twarzy Partridge'a wyraźnie świadczył, jaki efekt wywierała panna
Fenton na młodych, wrażliwych mężczyznach.
- Rejs statkiem wzdłuż wybrzeża, piknik na pustyni, wycieczka po mieście.
- Przyjęcie na czerwonym dywanie - zakpił Hassan. - Coś jeszcze?
- Oczywiście, jest jeszcze koktajl w ambasadzie brytyjskiej... - Partridge zawahał się.
- Mam wrażenie, że najlepsze zostawiłeś na koniec?
- Jego Wysokość wyda na jej cześć przyjęcie w pałacu.
- Jakby przyjmował głowę państwa! - zdumiał się Hassan. - Dość wyczerpujący
program, jak na kobietę, która dochodzi do siebie po ciężkim zapaleniu płuc, nie sądzisz?
- Ona była naprawdę chora, ekscelencjo - zapewnił Partridge. - Zemdlała przed kamerą
podczas przekazywania relacji z Bałkanów. Widziałem na własne oczy. Po prostu przewróciła
się... Z początku myślałem, że dosięgła ją kula snajpera. Jak teraz wygląda? - spytał
niecierpliwie. - Widział ją pan w samolocie?
- Tylko przelotnie. Wyglądała... - Hassan zawahał się. Była chyba zarumieniona? Na
tle podniesionego kołnierza białej bluzki jej twarz wydawała się szczuplejsza niż wtedy, gdy
widział ją po raz ostami na ekranie telewizyjnym. Może dlatego jej ciemne oczy sprawiały
wrażenie ogromnych...
Ubrana była w purpurowy sweter, którego kolor powinien gryźć się z jej rudymi
włosami, ale, o dziwo, efekt był porywający. Podniosła wzrok znad książki i spojrzała na
niego z nieskrywaną ciekawością. Było to spojrzenie kobiety pewnej siebie, która nie miała
ochoty na flirt, ale która chętnie przystałaby na męskie towarzystwo podczas długiej podróży.
Hassana zainteresowała obecność pięknej kobiety w samolocie kuzyna. Cóż, nie był
nieczuły na wdzięki niewieście. W pewnej chwili wezwał nawet stewarda, by w jego imieniu
zaprosił damę do kabiny, gdzie zajmował miejsce. Ale w ciągu tych kilku sekund, nim
mężczyzna do niego podszedł, wrócił mu zdrowy rozsądek.
Rozmowa z dziennikarką nie była dobrym pomysłem. Nigdy nie wiadomo, co z tego
wyniknie. W dodatku Abdullah, gdy tylko samolot dotknie ziemi, od razu dowie się, że ze
sobą rozmawiali. A zadawanie się z Hassanem al Raszidem nie było dobrze widziane w
pałacowych kręgach. Po co stwarzać takie sytuacje?
Dla wszystkich będzie lepiej, jak Rose Fenton skupi się na swojej książce.
Zdał sobie sprawę, że Partridge nadal czeka na jego odpowiedź.
- Wyglądała wystarczająco dobrze - dokończył lekko poirytowany.
Rose Fenton przystanęła, wychodząc z chłodnego, klimatyzowanego holu lotniska na
południowy żar Ras al Hajar. Musiała wziąć głęboki oddech, by nie zemdleć.
W Londynie o tej porze roku jedynie kwitnące narcyzy zwiastowały wiosnę. Rose
zgodnie z zaleceniami swej nadopiekuńczej matki miała na sobie ciepłą bieliznę oraz gruby
sweter.
- Dobrze się czujesz, Rose? Musisz być zmęczona po podróży.
- Nie zawracaj głowy, Tm. - Zdjęła sweter. - Nie jestem inwalidką - burknęła, ale
irytacja w jej głosie świadczyła, że jednak nie czuje się zbyt dobrze. - Och, do licha,
przepraszam - dodała tonem skruchy. - Ale mama traktowała mnie przez ostatni miesiąc jak
dziewiętnastowieczną pensjonarkę umierającą na suchoty. - Uśmiechnęła się figlarnie, biorąc
brata pod ramię. - Miałam nadzieję, że wreszcie zerwę się ze smyczy.
- Muszę przyznać, że nie wyglądasz tak źle - odparł Tim. - Słuchając mamy, zacząłem
się zastanawiać, czy nie powinienem wypożyczyć wózka inwalidzkiego.
- Naprawdę nie będzie konieczny.
- Może przynajmniej laseczka?
- Jeśli koniecznie chcesz, bym ci przyłożyła.
- Widzę, że wracasz do zdrowia - powiedział, śmiejąc się głośno.
- Stanęłam przed wyborem: albo szybko wyzdrowieć, albo umrzeć z nudów. Mama nie
pozwoliła mi czytać niczego bardziej wyczerpującego niż kolorowe magazyny - dodała, gdy
Tim prowadził ją do ciemnozielonego range rovera. - A gdy odkryła, że oglądam wiadomości,
zagroziła mi konfiskatą telewizora. - Uśmiechnęła się szeroko. - Naprawdę, Tim, nie jestem
zmęczona. Latanie prywatnym samolotem emira ma tyle wspólnego z lataniem samolotem, co
rolls royce z rowerem. - Wciągnęła w płuca ciepłe powietrze. - To jest mi teraz potrzebne!
Najpierw porządnie wygrzeję kości, a potem biorę się do dzieła!
- Ostrzegam cię, Rose. Mam kategoryczne zalecenia, by zabronić ci jakiegokolwiek
wysiłku.
- Psujesz zabawę! A ja miałam nadzieję, że zostanę porwana przez jakiegoś księcia
pustyni o orlim nosie, dosiadającego ognistego rumaka - zażartowała, ale ponieważ jej brat
wyraźnie nie był zachwycony, uspokajająco ścisnęła go za ramię. - Tylko żartuję, Tim.
Gordon dał mi na drogę egzemplarz „Szejka". - Niewątpliwie jej wydawca zażartował. Miał
dziwne poczucie humoru. A może był to tylko pretekst, by wręczyć jej torbę z księgarni, w
której znalazła też niezbędne informacje na temat sytuacji politycznej w Ras al Hajar. - Nie
jestem pewna, czy chciał mnie ostrzec, czy raczej zainspirować - dodała, poklepując torbę.
- Naprawdę przeczytałaś tę książkę?
- To klasyczna powieść dla kobiet.
- Mam nadzieję, że potraktowałaś ją jako ostrzeżenie. Otrzymałem od mamy dokładne
instrukcje. Jazda konna w żadnym wypadku nie wchodzi w grę. Wolno ci leżeć pod
parasolem przy basenie, z lekką lekturą w ręku. Pod warunkiem jednak, że nie wejdziesz do
wody.
- Od tygodni wszyscy się nade mną roztkliwiają. Nie zamierzam niczego obiecywać.
- Ale nie wejdziesz do wody, prawda? I zdrzemniesz się trochę po południu? Okropnie
nas wystraszyłaś, mdlejąc w samym środku wieczornych wiadomości - dodał łagodniejszym
tonem.
- Wybrałam rzeczywiście zły moment - przyznała. - Mam tylko przekazywać
informacje, a nie sama je tworzyć. - Umilkła na widok czarnej limuzyny z przyciemnionymi
szybami, która szybko ruszyła z lotniska.
Po mężczyznę, który nią odjeżdżał, emir wysłał do Londynu samolot, w którym Tim
załatwił miejsce również dla niej. Gdy wstępował na pokład odrzutowca, w nieskazitelnym
ciemnym garniturze, koszuli w dyskretne paski oraz jedwabnym krawacie, wyglądał jak
dyrektor jakiegoś dużego przedsiębiorstwa.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, zanim drzwi do jej kabiny z tyłu samolotu zostały
zamknięte przez usłużną stewardesę.
A szkoda, bo drapieżna twarz o przenikliwych szarych oczach przykuła jej uwagę.
Po wejściu do samolotu książę Hassan zatrzymał się i na chwilę przed zamknięciem
drzwi utkwił w niej wzrok. To spojrzenie sprawiło, że rumieniec pokrył jej policzki i miała
nagłą ochotę obciągnąć do samych kostek swoją zbyt krótką, jak przez moment pomyślała,
spódnicę. Poczuła się dziwnie kobieco i bezbronnie. Dla dwudziestoośmioletniej
dziennikarki, mającej za sobą jedno małżeństwo, jeden reportaż z linii frontu wojny domowej
i pół tuzina wywiadów z premierami i prezydentami, było to niemal żenujące.
W księciu Hassanie nieomylnie rozpoznała niebezpiecznego mężczyznę.
Czy również ona wywarła na nim tak piorunujące wrażenie? Nie miała pojęcia, gdyż
wyraz jego twarzy był całkowicie nieodgadniony.
Pomimo że przez całą drogę traktowano ją jak księżniczkę, nie była zadowolona.
Domyślała się, że książę Hassan, chcąc okazać szacunek, musi ignorować jej obecność na
pokładzie. Jednak jako dziennikarka czuła się niezmiernie rozczarowana. Czuła również
zawód jako kobieta, a to dręczyło ją jeszcze bardziej.
Przecież książę uchodził za playboya, który swoje bogactwo pochodzące z szybów
naftowych trwoni na klejnoty i stroje dla pięknych kobiet tego świata.
Ale widać u siebie w domu, w Ras al Hajar, wyraźnie podporządkowywał się
konwenansom. Po wylądowaniu wysiadł pierwszy i z naturalną gracją przyjmował ukłony
stojących rzędem na pasie startowym urzędników państwowych. W samolocie rozstał się z
eleganckim włoskim garniturem i założył strój pustynnego księcia. Czarnego księcia.
Lekki wiatr poruszał cienką jak pajęczyna czarną peleryną narzuconą na białe szaty oraz
czarną chustą, przymocowaną do głowy prostym, pozbawionym ozdób rzemieniem. Rose
zauważyła, że przyjmował ceremonialne honory z lekkim zniecierpliwieniem.
Tim, widząc zainteresowanie siostry, wyjaśnił:
- Książę Hassan.
- Jaki książę? - spytała, udając ignorancję. Dawno już nauczyła się w ten sposób
wyciągać od ludzi informacje.
Niestety, wbrew jej nadziejom, Tim nie podzielił się z nią lokalnymi plotkami.
- Nikt interesujący - powiedział oględnie. - Międzynarodowy playboy.
- Doprawdy? Po tych wszystkich ukłonach i honorach myślałam, że musi być następny
w kolejce do tronu.
- Nie stoi w kolejce do niczego. - Tim wzruszył ramionami. - Hassana przyjmują z
takimi honorami, ponieważ jego ojca dosięgła kula przeznaczona dla starego emira.
Właściwie kilka kul.
- Został postrzelony? - Udawaj głupią, Rose. Udawaj! Niedowierzające spojrzenie
Tima ostrzegło ją, że może
trochę przesadziła. Zaspokoił jednak jej ciekawość.
- Tak, został postrzelony w ramię i w nogę. Ale w zamian za to otrzymał rękę ulubionej
córki emira i mógł wieść życie jak z bajki. Cóż, żył zbyt krótko, by się nim w pełni nacieszyć.
Cztery miesiące po ślubie zginął w wypadku samochodowym.
- To okropne. - Westchnęła. - Czy to był... przypadkowy wypadek?
Tim wykrzywił usta w znaczącym uśmiechu.
- Bystra z ciebie dziewczyna, Rose. - Wzruszył ramionami. - Możemy tylko zgadywać
- dodał.
- Żył wystarczająco długo, by spłodzić syna - powiedziała. - To sposób na osiągnięcie
nieśmiertelności.
Obserwowała, jak czarna limuzyna opuszcza lotnisko. Człowiek będący tak blisko
tronu, ale nie mogący doń aspirować, w oczywisty sposób budził jej zawodowe
zainteresowanie. Ale ciekawość Rose wobec mężczyzny o szarych oczach wynikała z czegoś
więcej...
Znała już przywódców, którzy jednym spojrzeniem stalowych oczu potrafili zapanować
nad rozwścieczonym tłumem. Oczy, które dziś przykuły jej uwagę, nie były oczami playboya.
Zdając sobie sprawę, że Tim nadal trzyma dla niej otwarte drzwi samochodu,
uśmiechnęła się lekko.
- No cóż, interesują mnie losy ludzkie. Opowiedz mi o księciu...
- Ojciec zginął przed jego urodzeniem. Być może dlatego Hassan był tak rozpieszczany
przez starego emira. Dorastał jako jego faworyt. Zbyt dużo pieniędzy, zbyt mało do roboty -
rzekł sentencjonalnie. - To po prostu musiało skończyć się kłopotami.
- Jakimi kłopotami?
- Kobiety, hazard... - Wzruszył ramionami. - Ale czego można oczekiwać? Mężczyzna
musi coś robić, a jego skutecznie odsunięto od pałacowej polityki.
- Dlaczego? - Zbyt szybko zadała to pytanie. Tim musiał się zorientować, że wyciąga z
niego informacje.
- Zostaw to w spokoju, Rose - rzekł stanowczo. - Masz tu odpocząć i dojść do zdrowia,
a nie polować na sensacje.
- Jeśli powiesz mi, dlaczego Hassan al Raszid nie może uczestniczyć w życiu
politycznym, przestanę się nim zajmować - powiedziała rzeczowo, podczas gdy Tim pomagał
jej wsiąść do klimatyzowanego samochodu. - Inaczej nie będę się mogła powstrzymać...
- Spróbuj, proszę - zasugerował. - Nie jesteśmy w demokratycznym kraju. Wścibscy
dziennikarze nie są tu zbyt mile widziani.
- Nie jestem wścibska, tylko zainteresowana - powiedziała z uśmiechem. Książę
Hassan naprawdę rozbudził jej ciekawość. Mężczyźni z takimi oczami nie tracili czasu...
- Jesteś gościem księcia Abdullaha, Rosie. Jeśli złamiesz zasady, wyślą cię do domu. A
przy okazji i mnie. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, proszę.
Od lat Tim nie nazywał jej tym zdrobnieniem. Czyżby chciał teraz przypomnieć, kto tu
rządzi? Wzruszyła więc ramionami i umilkła. Przynajmniej chwilowo. Zresztą właściwie
potrafiła sama sobie odpowiedzieć. Ojciec Hassana mógł być bohaterem, ale nie przestał być
cudzoziemcem, Szkotem, którego los rzucił na pustynię. Czytała o tym w prasie.
Nie zamierzała jednak dzielić się swymi przypuszczeniami z Timem.
- Przepraszam, to tylko zawodowe przyzwyczajenie - powiedziała gładko. - I nuda.
- Postaramy się, żebyś się nie nudziła. Wydaję małe przyjęcie, żeby przedstawić cię
pewnym ludziom, a książę Abdullah na pewno przygotował dla ciebie atrakcyjny program.
Rose wysłuchała relacji brata o planowanych przyjęciach i czekających ją atrakcjach,
nie poruszając już tematu, który interesował ją najbardziej. Ostatecznie na spotkaniach i
przyjęciach zawsze krążyło mnóstwo plotek. Przy odrobinie szczęścia dowie się czegoś
więcej o miejscowym playboyu.
- Powinienem cię ostrzec, że z podróżą prywatnym samolotem Abdullaha mogą łączyć
się pewne zobowiązania... - ciągnął Tim. - Wydaje mi się, że on chce cię oczarować, byś
napisała o nim pochlebny artykuł.
- Cóż, ma więc pecha - odparowała natychmiast, skreślając w myślach wywiad z
Abdullahem, numerem drugim na jej liście. Trudno. Będzie miała więcej czasu, by skupić się
na księciu Hassanie. W końcu była na wakacjach i należał jej się odpoczynek. - Przyjechałam
tu odpocząć - dodała.
- Od kiedy to odpoczynek przeszkadza ci w pracy? - zażartował Tim. - Nie mogę sobie
wyobrazić, że zrezygnujesz z ekskluzywnego wywiadu z władcą ważnego strategicznie i
zasobnego w ropę emiratu.
- Z regentem - poprawiła go Rose. - Czy młody emir nie powinien wkrótce wrócić z
Ameryki? A może książę Abdullah, który zakosztował już władzy, nie zamierza jej oddać?
Tim zmarszczył brwi, obrzucając ją czujnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się szeroko i
położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie martw się, będę leżała przy basenie z lekką lekturą w ręku - powiedziała.
- Tak byłoby najlepiej. - Przełknął ślinę. - Powiem Jego Wysokości, że jeszcze jesteś
zbyt słaba, by uczestniczyć w hucznych przyjęciach.
- Co to, to nie! Powiedz mu lepiej... że jestem zbyt słaba, by pracować.
Choć samochód już dawno się zatrzymał, Hassan nadal siedział pogrążony w myślach.
- Będziesz musiał pojechać do Stanów, Partridge. Najwyższy czas, by Fajsal wrócił do
domu.
- Ależ, ekscelencjo...
- Wiem, wiem. - Ze zniecierpliwieniem machnął ręką. - Cieszy się wolnością i nie chce
tu wracać, ale dłużej tego nie może odkładać.
- Najlepiej, gdyby pan sam mu to powiedział...
- Pewnie tak, ale fakt, że nie mogę teraz opuścić kraju, przemówi do niego wymowniej
niż cokolwiek innego.
- Co miałbym mu powiedzieć?
- Powiedz mu... że jeśli chce zachować tron, niech wraca do domu, zanim Abdullah
sprzątnie mu władzę sprzed nosa. Trudno wyrazić to jaśniej.
Wysiadł z limuzyny i długimi krokami podszedł do ogromnych rzeźbionych drzwi
stojącej na wybrzeżu wieży strażniczej, którą przerobił na dom.
- A panna Fenton? - spytał Partridge, który szedł wolniej, ponieważ opierał się na lasce.
Hassan przystanął.
- Zostaw pannę Fenton mnie - rzekł ostro.
- Proszę nie zapominać, że ona była chora - powiedział Partridge z pobladłą twarzą.
- Przede wszystkim muszę pamiętać, że jest dziennikarką. - Oczy Hassana pociemniały
z gniewu, gdy zobaczył niepokój na twarzy młodego Anglika. Szczęściara z tej Rose Fenton!
Wzbudziła już zainteresowanie bogatego i potężnego Abdullaha jako potencjalna autorka
peanów na jego cześć, jak również młodego i głupiego chłopaka, któremu w głowie amory...
Czyż nie był to dobry początek wakacji?
- Co zamierza pan zrobić, ekscelencjo?
- Zrobić? - Hassan nie był przyzwyczajony, by ktoś pytał o jego zamiary.
Partridge zachowywał się trochę nerwowo, ale nie był tchórzem.
- Z panną Fenton, proszę pana. Hassan roześmiał się krótko.
- A myślisz, że co zamierzam z nią zrobić? - Przypomniał sobie książkę, którą trzymała
w ręce. - Myślisz, że chcę ją porwać i uprowadzić na pustynię?
- Nie... - Partridge spłonął rumieńcem.
- Mój dziadek pewnie by tak zrobił.
- Pański dziadek należał do innej epoki, ekscelencjo - rzekł Partridge. - Pójdę się
spakować.
Pół godziny później Hasan wręczył Partridge'owi list, który napisał do swego
młodszego przyrodniego brata, i odprowadził go do dżipa. Na dziedzińcu pełno było
jeźdźców z jastrzębiami na ramieniu oraz długonogich perskich chartów o jedwabistej sierści.
- Wybiera się pan na polowanie? - Partridge zmrużył lekko oczy.
- Chcę zapomnieć o londyńskiej wilgoci i napełnić płuca czystym, suchym powietrzem
pustyni. - Przyszło mu zarazem do głowy, że jeśli Abdullah planuje zamach stanu, lepiej na
razie usunąć się w cień. - Zadzwonię do ciebie jutro.
- Jak tu pięknie, Tim. - Willa leżała poza miastem, znajdowała się na wzgórzu, skąd
rozciągał się widok na dzikie i postrzępione wybrzeże nieopodal królewskich stajni. Mimo
tytułu naczelnego weterynarza kraju głównym zadaniem Tima była opieka nad książęcą
stadniną. Poniżej domu rósł palmowy gaj, wokół kwitły oleandry i fruwały jaskrawe ptaki. -
Spodziewałam się pustyni, piaszczystych wydm...
- To wyobrażenia rodem z Hollywood. - Gdy zbliżyli się do domu, drzwi otworzyły się
i służący Tima powitał ich głębokim ukłonem. - Rose, to jest Khalil. Gotuje, sprząta, zajmuje
się domem, co pozwala mi skoncentrować się jedynie na pracy.
Młody człowiek uśmiechnął się nieśmiało.
- O Boże, Tim! - Rose westchnęła z podziwu, omiatając wzrokiem wytworne stare
dywany rozłożone na drewnianych, błyszczących podłogach i mały basen znajdujący się w
otoczonym murem ogrodzie. - Trochę tu inaczej niż w twoim domku w Newmarket,
nieprawdaż?
- Poczekaj; aż zobaczysz stajnie!
- W porządku. - Uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm. - Później mi wszystko
pokażesz, ale teraz chciałabym wziąć prysznic. - Odgarnęła włosy z karku. - Muszę przebrać
się w coś lżejszego.
- Och, racja. Rozgość się i odpocznij. - Zaprowadził ją do dużego apartamentu. -
Będzie mnóstwo czasu, byś mogła wszystko zwiedzić.
Zatrzymała się na progu. Na stolikach, komodach, na każdym wolnym miejscu stały
kosze róż.
- Skąd, na Boga, to wszystko się wzięło? - spytała zaskoczoną szukając wzrokiem
wizytówki.
- Książę Abdullah przysłał je dziś rano, byś czuła się jak w domu.
- Czyżby sądził, że mieszkam w kwiaciarni?
- Wiesz, tutaj wszystko robi się z większym gestem. - Tim skrzywił się lekko
zażenowany. Zerknął z niepokojem na zegarek. - Och, Rose, muszę cię już zostawić. Jedna z
moich podopiecznych ma się oźrebić.
- Doskonale sobie poradzę.
- Jesteś pewna? Jeśli byłbym potrzebny...
- Zarżę cicho i radośnie. Tim roześmiał się głośno.
- Na pewno wkrótce zauważysz, jak doskonałe działają tu telefony.
Gdy została sama, zajęła się różami. Były przepiękne, kremowo - białe. Powstrzymała
chęć, by je policzyć. Zamiast tego opuszkami palców pogłaskała płatki rozchylonego pąka.
Myśli Rose powędrowały z powrotem do księcia Hassana al Raszida, osławionego
playboya.
Książę Abdullah ofiarował jej miejsce w swoim prywatnym samolocie i obsypał ją
różami, ale to na Hassanie skupiła się jej uwaga.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Co to znaczy, że nie możesz go odnaleźć? - Hassan ledwie powstrzymywał gniew. -
Ma przecież ochroniarzy, którzy pilnują go w dzień i w noc!
- Wymknął się im. - Głos Partridge'a odbił się słabym echem na łączach satelitarnych. -
Najwyraźniej w grę wchodzi kobieta.
Oczywiście, znowu dziewczyna! Do diabła z tym chłopakiem! A tych dwóch tępaków,
którzy mieli go pilnować, powinno się...
Ale Hassan dobrze pamiętał, jak to jest, gdy ma się niewiele ponad dwadzieścia parę lat,
a każdy twój krok śledzą czyjeś czujne oczy.
- Znajdź go, Partridge! - zażądał. - Znajdź i sprowadź do domu. Powiedz mu, że czas
nagli.
- Zrobię wszystko, co konieczne, ekscelencjo. Hassanowi, który stał u wejścia do
namiotu, długo dźwięczały w uszach słowa Partridge'a. Jego umierający dziadek użył takich
samych słów, gdy ustanawiał młodszego wnuka, Fajsala, swoim następcą, a swego bratanka
Abdullaha - regentem. Hassan czuł się wówczas pokrzywdzony i zły, że go pominięto. Nie
chciał zrozumieć sytuacji i zachowywał się jak idiota.
Gdy wydoroślał i zmądrzał, zrozumiał, że ten, kto chce rządzić, musi zapomnieć o
własnych pragnieniach i marzeniach. Tak to już jest.
Za kilka tygodni Fajsal skończy dwadzieścia pięć lat, już pora, by przypomnieć mu tę
starą prawdę.
Na razie należało pomieszać szyki Abdullahowi. Wuj doceniał siłę mediów i na pewno
nie zaprzepaści szansy, jaką stwarzała obecność Rose Fenton w jego pałacu.
Przygotował już dla dziennikarki program wizyty godny koronowanej głowy. Ciekawe,
czy młoda kobieta oprze się prezentom, złotu i perłom, którymi będzie obsypywana. Na
wszelki wypadek Abdullah miał w zanadrzu plan awaryjny - jeśli pieniądze nie poskutkują,
na pewno posłuży się bratem dziennikarki...
Hassan doszedł do wniosku, że najlepiej będzie odsunąć Rose Fenton od tych
politycznych rozgrywek, a przy okazji przysporzyć Abdullahowi kłopotów, które na jakiś
czas oderwą go od knowań wokół tronu Fajsala.
- Wyścigi konne? - Rose wzięła do ręki grzankę. Minęło sześć lat od czasu, gdy była po
raz ostatni na torze wyścigowym. - W nocy?
- Przy świetle jupiterów. Wtedy jest chłodniej - dodał Tim z szerokim uśmiechem. -
Będą również wyścigi wielbłądów. Chyba nie chcesz zrezygnować z takiej atrakcji?
Udawała, że się zastanawia.
- Nie, dziękuję - powiedziała w końcu.
Przez chwilę myślała, że Tim zamierza coś powiedzieć, wygłosić mowę w stylu „wiesz
przecież, że minęło już sześć lat", ale on tylko wzruszył ramionami.
- Oczywiście, to twój wybór. - Nawet jeśli rozczarowała go jej decyzja, nie okazał tego.
- Ja muszę tam się pokazać z oczywistych względów, ale potem po ciebie przyjadę.
Podniosła wzrok znad grzanki posmarowanej masłem.
- Przyjedziesz po mnie?
Tim wskazał opartą o słoik z marmoladą białą kopertę.
- Po wyścigach odbędzie się kolacja, na którą zostaliśmy zaproszeni.
- Znowu? - zdumiała się. - Przez kogo?
- Przez Simona Partridge'a.
- Poznałam go? - spytała, wyjmując z koperty pojedynczą kartkę papieru. Zaproszenie
utrzymane było w bardzo formalnym stylu.
- Nie, on jest doradcą księcia Hassana.
Rose nagle się ożywiła. Nie widziała księcia od czasu podróży samolotem. Rozglądała
się za nim, nasłuchiwała czy ktoś o nim nie wspomni, ale wydawało się, że zniknął z
powierzchni ziemi.
- Spodoba ci się - ciągnął swobodnie Tim. - Bardzo chciał cię poznać, ale wyjechał z
miasta.
- Naprawdę? - Roześmiała się głośno, trochę nerwowo. - Powiedz mi, Tim, dokąd to w
Ras al Hajar można wyjechać z miasta?
- Donikąd. O to właśnie chodzi. Każdy chce czasami pozostawić cywilizację za sobą.
- Już to przerabiałam. - Podczas ostatnich kilku lat bywała w wielu niecywilizowanych
miejscach. W bardzo wielu. - To jest przereklamowane.
- Pustynia jest inna. Człowiek pokroju Hassana zwykle zaraz po powrocie do domu
wyrusza na polowanie. A jego doradca jedzie z nim.
- Rozumiem. - Przede wszystkim zrozumiała, że skoro Simon Partridge wrócił do
miasta, wrócił również książę Hassan. - Opowiedz mi o tym Partridge'u. Dlaczego książę
Hassan ma angielskiego doradcę?
- Jego dziadek też miał angielskiego doradcę. Historia lubi się powtarzać.
- Doprawdy?
- Ojciec Hassana był Szkotem - wyjaśnił Tim, marszcząc brwi. - Nie mówiłem ci o
tym?
- Nie mówiłeś. A to sporo wyjaśnia. Tim wzruszył ramionami.
- Uważa, że może polegać na Partridge'u.
- A gdyby ktoś dybał na jego życie, Partridge nastawiłby za niego karku? A co
Partridge z tego ma?
- Dobrą posadę. On nie jest ochroniarzem Hassana. Służył w armii, ale jego gazik
wjechał na minę. Partridge został kaleką. Pułkownik, który był jego dowódcą, chodził z
Hassanem do szkoły.
- Do Eton - podpowiedziała automatycznie.
- Oczywiście. Partridge również skończył Eton. - Tim był wyraźnie zadowolony, że
zdołał zainteresować siostrę swoim nieobecnym przyjacielem. - A więc, co mam
odpowiedzieć? - Tim wziął do ręki zaproszenie.
To było oczywiste. Rose nie zamierzała stracić szansy poznania doradcy Hassana.
- Powiedz mu, że panna Fenton przyjęła zaproszenie z radością - oznajmiła.
- Wspaniale. - Zadzwonił telefon i Tim podniósł słuchawkę. - Zaraz tam będę -
powiedział, a potem zwrócił się do Rose: - Numer telefonu Simona jest na kopercie.
Zadzwonisz do niego?
- Nie ma problemu. - Od razu podniosła słuchawkę i wykręciła numer. - Pan Partridge?
- spytała, gdy usłyszała męski głos. - Simon Partridge?
Nastąpiła krótka przerwa.
- Panna Rose Fenton, jak przypuszczam.
- Tak. - Roześmiała się. - Skąd pan wiedział?
- A gdybym powiedział pani, że jestem medium?
- Nie uwierzyłabym.
- I słusznie. Pani głosu nie można pomylić z innym, panno Fenton.
- Tim spieszył się do stajni, poprosił więc, bym sama zadzwoniła i powiedziała panu,
ż
e z przyjemnością przyjdziemy na kolację.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Jego oficjalny ton brzmiał dziwnie... cudzoziemsko. Zastanawiała się, jak długo
przebywał w Ras al Hajar. Wydawało jej się, że od niedawna. Ale może się myliła.
- Tim musi najpierw być na wyścigach... - dodała po chwili.
- Oczywiście. Wszyscy tu chodzą na wyścigi, panno Fenton. Pani również przyjdzie,
nieprawdaż? Musi pani przyjść.
- Tak - powiedziała, nagle zmieniając zdanie. Doszła do wniosku, że rzeczywiście
musi. Skoro wszyscy tam będą, będzie również Hassan. - Nie mogę się doczekać. - I było to
prawdą.
- Do zobaczenia wieczorem, panno Fenton.
- Do zobaczenia, panie Partridge - odpowiedziała. Odkładając słuchawkę, poczuła, że
brak jej tchu.
Hassan wyłączył telefon komórkowy, kupiony dziś rano na bazarze i zarejestrowany na
fikcyjne nazwisko, po czym rzucił go na dywan. Przez otwarte poły ogromnego czarnego
namiotu widział gęsty gaj palmowy nawadniany przez małe strumyki spływające z
niedostępnych gór na granicy. Wiosną był tu prawdziwy raj na ziemi. Podejrzewał jednak, że
Rose Fenton może mieć na ten temat odmienne zdanie.
- Wracaj szybko do domu, Fajsal - mruknął pod nosem. Lezący u jego stóp chart
myśliwski wstał i potarł jedwabistym łbem o rękę swego pana.
Rose była niezadowolona z powodu skromnego zestawu garderoby, który ze sobą
przywiozła. Na koktajlu w ambasadzie czuła się jak szara myszka. Łudziła się, że będzie
wyglądać skromnie, lecz elegancko w swojej małej czarnej. Jednak wszystkie zaproszone
kobiety skorzystały z okazji, by zaprezentować ostatnie kreacje wielkich krawców, przy
których jej sukienka wyglądała jak ciuszek z przeceny. Niestety...
Nie miała również nic odpowiedniego na wieczorne wyścigi ani na późniejszą kolację.
Chyba że...
Ostatecznie pokonała wewnętrzne opory i postanowiła włożyć shalwar kameez, strój,
który dostała podczas wizyty w Pakistanie.
Spodnie uszyte były z ciężkiego, surowego jedwabiu w ciemnozielonym kolorze, tunika
miała jaśniejszy odcień, zaś ręcznie haftowany szal był jeszcze jaśniejszy. Szkoda, że nie
założyła tej kreacji do ambasady...
- No, no! - Reakcja Tima była wymowna. Zazwyczaj nie zauważał, w co była ubrana. -
Wyglądasz oszałamiająco.
- Zaczynam się obawiać, że wszyscy inni będą ubrani w dżinsy - zażartowała.
- Jakie to ma znaczenie? Naprawdę zwalisz Simona z nóg.
- Nie jestem pewna, czy zależy mi na takim efekcie.
- Gdy zobaczy cię w tym stroju, na pewno zechce cię lepiej poznać. - Tim zerknął na
zegarek. - Pospieszmy się. Zabrałaś wszystko?
- Chusteczka, apaszka, dziesięć pensów na telefon - odparła poważnie. Ale nie
wspomniała o telefonie komórkowym, magnetofonie, notesie i długopisie. Nie powiedziała o
tym, by nie wprawiać Tima w zakłopotanie.
Tim roześmiał się swobodnie, biorąc ją pod ramię i prowadząc do range rovera.
- Daleko jedziemy? - spytała, gdy włączył silnik.
- Tuż za wzgórzami znajduje się płaska równina, doskonała do urządzania wyścigów.
Och, przepraszam... - Zmarszczył brwi, gdy samochód wpadł w dziurę. - Z miasta prowadzi
autostrada, ale tędy jest znacznie krócej.
- Jedziesz z dziennikarką, która była na froncie. Kilka dziur nie zrobi różnicy... Och,
uważaj!
Biały koń bez jeźdźca zeskoczył z wysokiego nasypu i z rozwianą grzywą wylądował
tuż przed maską ich samochodu. Aby uniknąć zderzenia, Tim ostro skręcił kierownicę, wóz
zjechał na bok i podskakując, potoczył się po żwirowym podłożu.
- To koń Abdullaha - powiedział Tim, gdy odzyskał kontrolę nad pojazdem. - Ktoś tu
będzie mieć kłopoty... - Zatrzymał się i z rozmachem otworzył drzwi. - Przepraszam, ale
muszę go złapać! - krzyknął, biegnąc do bagażnika po linę. - Zadzwoń z telefonu w
samochodzie do stajni. Poproś, aby wysłali przyczepę do transportu koni.
- Ale dokąd?
- Powiedz, że jesteśmy między naszym domem a stajniami, znajdą nas.
Nacisnęła włącznik, ale światło w samochodzie się nie zapaliło. Wzruszyła ramionami i
podniosła słuchawkę. Nie było sygnału. Wspaniale! Wyjęła z torebki komórkę, którą dostała
wraz z książką i wycinkami prasowymi od Gordona. Był to mały aparat, bardzo nowoczesny i
wszechstronny, ale nie znała go na tyle, by posłużyć się nim w ciemności. Wysiadła z
samochodu, by wybrać numer przy świetle reflektorów, ale gdy tylko jej stopy dotknęły
ziemi, reflektory zgasły.
W oddali słyszała głos Tima, który uspokajał zdenerwowanego konia.
Panowała niezwykła cisza i ciemność. Księżyc był niewidoczny, tylko gwiazdy świeciły
jasno, srebrząc piasek.
Z ciemności wypadł jakiś cień.
- Tim? - zawołała.
To nie był jej brat Zanim się odwróciła, wiedziała, że to nie on. Tim pachniał delikatnie
wodą po goleniu i miał na sobie jasny żakiet. Ten mężczyzna nie pachniał znajomo, a ubrany
był od stóp do głów w czarny burnus.
To był Hassan.
Mimo przypływu strachu, który przygwoździł ją do miejsca, mimo szaleńczego bicia
serca, rozpoznała go. Nie był to jednak wytworny dżentelmen wchodzący na pokład
prywatnego odrzutowca, nie był to książę - playboy.
Jakiś instynkt ostrzegł ją, że mężczyzna o szarych oczach - dziś niebezpiecznych i
władczych - nie przybył jej na ratunek.
Nim zdążyła rzucić się do ucieczki, nim zdołała nawet o tym pomyśleć i krzyknąć, by
ostrzec Tima, Hassan dłonią zatkał jej usta, a potem objął drugą ręką i mocno przycisnął do
siebie. Tak mocno, że rzeźbiony sztylet wiszący mu u pasa dźgał ją w żebra.
Rose skończyła kiedyś kurs samoobrony, ale jej dzisiejszy przeciwnik jak widać znał
wszystkie chwyty. Łokcie miała sztywno unieruchomione, stopy wisiały kilka centymetrów
nad ziemią. Opór zresztą na niewiele by się zdał. Gdyby nawet zdołała się uwolnić, co wtedy?
Nie miała dokąd uciekać, a Hassan na pewno nie był sam.
Mimo wszystko walczyła jak lwica.
Hassan wzmocnił uścisk i po prostu czekał, aż Rose się uspokoi.
Gdy w końcu opadła z sił i przestała się wyrywać, usłyszała jego głos:
- Proszę nie krzyczeć, panno Fenton - powiedział bardzo cicho. - Nie chciałbym robić
krzywdy pani bratu.
Wiedział więc, kim była. Minęło kilka dni, odkąd wymienili przelotne spojrzenia w
samolocie, ale ten głos - ten głos słyszała całkiem niedawno.
Mężczyzna, z którym rozmawiała przez telefon, nie był Simonem Partridge'em! To był
Hassan. O dziwo, wcale jej to nie zaskoczyło.
Czego chciał? To, że w wolnej chwili przeczytała kilka rozdziałów „Szejka", nie
oznaczało jeszcze, że marzy o takich sytuacjach. Oczywiście nawet przez myśl jej nie
przeszło, że książę Hassan chce ją uprowadzić na pustynię, ponieważ wpadła mu w oko. Była
dziennikarką odporną na takie fantazje. Po co zresztą miałby zadawać sobie tyle trudu? Na
jedno skinienie mógł mieć każdą kobietę, której zapragnął. Nie musiał używać przemocy.
- A więc?
Czyżby proponował jej wybór? Raczej nie. Skinęła głową, obiecując, że będzie cicho.
- Dziękuję. - Ta formalna uprzejmość była śmieszna. Ale, jakby chcąc udowodnić, że
jest dżentelmenem, natychmiast zdjął rękę z jej ust, postawił ją na ziemi i przestał tak mocno
ś
ciskać.
- Gdzie jest Tim? - spytała natychmiast. - Co się z nim stało? - Głos jej zadudnił w
pustynnej ciszy.
- Nic. Nadal ściga ulubionego ogiera Abdullaha. - Oczy mu zalśniły. - Przypuszczam,
ż
e zajmie mu to trochę czasu. Tędy, panno Fenton.
Rose, której oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyła nieopodal wyraźny
kształt land rovera. Podobnych wozów używano w wojsku.
Dziennikarski instynkt wziął górę nad strachem.
- Chyba żartujesz? - powiedziała i stanęła jak wryta.
- Żartuję? - Zdawał się nie rozumieć. Podniósł głowę i popatrzył gdzieś przed siebie.
Księżyc wyszedł zza chmur. Gdy Rose odwróciła głowę, w oddali ujrzała sylwetkę
brata. Udało mu się schwytać ogiera na arkan i teraz prowadził go spokojnie w kierunku
swego samochodu.
Hassan nie docenił zdolności jej brata.
- Nie mam czasu na kłótnie - szepnął złowieszczo.
Nie zamierzała narażać Tima na kłopoty, wciągnęła jednak w płuca powietrze, by
krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Ogarnęła ją czerń ciemniejsza od nocy. Została
omotana jakimś miękkim kocem, zamieniona w tobołek i zarzucona na ramię.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że powinna wrzeszczeć, gdy jeszcze miała szansę.
Zaczęła z furią kopać, by wyzwolić głowę, ale nie krzyczała, wiedząc, że głos jej, nawet
najbardziej rozpaczliwy, nie przeniknie przez warstwy grubego materiału. Te wysiłki nie
przynosiły żadnego rezultatu. Gdyby choć mogła wyswobodzić ręce.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że nadal ściska w dłoni mały telefon
Uśmiechnęła się w duchu. Telefon! Zaraz zadzwoni do agencji.
Po chwili została bezceremonialnie rzucona na podłogę samochodu. Nawet przez gruby
materiał docierał do niej odgłos silnika i czuła zapach oleju napędowego. Ropa? A gdzie
konie? Gdzie romantyczna przygoda?
Powinna teraz, tak jak czytała w książce, pędzić na koniu przez pustynię, przyciśnięta
do twardego ciała porywacza i rozpaczliwie walczyć o swój honor.
Niemal się roześmiała. Czasy i obyczaje naprawdę uległy zmianie. Honor był ostatnią
rzeczą, która przychodziła jej do głowy. Została porwana, a jedyne, o czym teraz mogła
myśleć, było napisanie artykułu.
Zaledwie trzy dni temu żartowała sobie z porwania przez jakiegoś księcia pustyni. Co
za głupi żart! To wcale nie było zabawne.
Została mocno rzucona na podłogę land rovera, ale jej prześladowca, jakby przewidując
siłę uderzenia, przekręcił się tak, że Rose wylądowała na nim.
Byłoby rozsądniej, gdyby przestała walczyć, a zaczęła myśleć logicznie nad celem tego
porwania. Łatwiej by jej się myślało, gdyby nie brakowało jej powietrza, gdyby nie
obejmował jej tak mocno ramionami.
Powinna się bać. Biedny Tim oszaleje z niepokoju. Tak samo matka. Zawsze ją
ostrzegała, że należy być przygotowaną na każde niebezpieczeństwo. Chyba po raz pierwszy
w życiu naprawdę mogła zrobić użytek z agrafki, wbijając ją mocno w twarde udo Jego
Wysokości!
Niestety, torebka, w której znajdowała się agrafka, leżała sobie na podłodze range
rovera, razem z czystą chusteczką i dziesięciopensówką na telefon. Ale czy jej matka wzięła
pod uwagę fakt, że na pustyni nie ma publicznych telefonów?
Gdy Pam Fenton dowie się o zaginięciu córki, na pewno wyda o wiele więcej na
telefony do ministerstwa spraw zagranicznych, zatruwając życie wszystkim urzędnikom.
Oczywiście jeśli dowie się, że córka została porwana. Rose miała przeczucie, że jej
zniknięcie będzie skrzętnie ukrywane przed prasą tak długo, jak tylko się da. Abdullah
przekona Tima, że od tego zależy jej bezpieczeństwo. Również ambasada powstrzyma się od
zbyt gwałtownych kroków. Dobrze więc, że miała ze sobą telefon. Gordon nigdy by jej nie
wybaczył, gdyby w takiej sytuacji nie zrobiła z niego użytku.
O Boże, co się z nią działo! Nie bała się, nie planowała ucieczki. I nie krzyczała, gdy
jeszcze mogła to zrobić...
Nawet teraz leżała spokojnie i nie zrobiła nic, by utrudnić zadanie napastnikowi. A
wszystko dlatego, że zżerała ją ciekawość.
Czego od niej chciał?
Na pewno nie chodziło mu o miłą pogawędkę. Przecież mógł zapukać do jej drzwi, ona
zaś z przyjemnością poczęstowałaby go herbatą i ciasteczkami. Takie zwyczaje panowały w
Chelsea. Być może w Ras al Hajar obowiązywały inne zasady.
A może w grę wchodziło coś zupełnie innego... Pomyśl, Rose! Pomyśl... Jaki powód
mógł mieć Hassan al Raszid, by cię porywać? Jaki powód mógł mieć ktokolwiek?
Okup? To śmieszne! Seks? Gdy o tym pomyślała, poczuła miły dreszczyk emocji, ale
szybko odrzuciła i tę hipotezę jako niedorzeczną.
A może powód był polityczny? Kuzynowi Hassana, Abdullahowi, z pewnością nie
posłuży rozgłos, który wywoła zniknięcie dziennikarki. Plotki w prasie, nagłówki...
Nagłe doznała olśnienia. To nie był żart. Hassan pragnął, by o Ras al Hajar zrobiło się
głośno. W ten sposób chciał zaszkodzić Abdullahowi.
Ogarnęła ją wściekłość.
Poczuła się dotknięta. Może nie była gwiazdą filmową, ale też niczego jej nie
brakowało. A włosy... Niezwykły odcień, ni to rade, ni kasztanowe... W połączeniu z
brązowymi oczami wyglądały naprawdę oryginalnie. A nos... Och, do diabła z tą wyliczanką!
Wbiła kolana w jakąś niezidentyfikowaną część ciała swego dręczyciela i zaczęła się
wyrywać. Hassan poluzował uścisk. Złapał ją za ramiona i znów przygwoździł do ziemi,
jednak udało jej się wyplątać głowę z koca.
Była całkowicie bezbronna, na łasce mężczyzny, którego w ogóle nie znała. Powinna
coś powiedzieć. I to szybko.
- Czy na wszystkie kobiety, które Wasza Wysokość zaprasza na kolację, czekają
równie emocjonujące atrakcje?
ROZDZIAŁ TRZECI
- Na kolację? - powtórzył Hassan.
- To z panem rozmawiałam dziś rano, prawda? - spytała, zdmuchując z nosa zabłąkany
kosmyk włosów. - Czy Partridge wie, że podszył się pan pod niego?
- Ach.
- Ach? A więc tak? Czy kolacja została odwołana? Ostrzegam, że nie odpowiada mi
ż
ycie o chlebie i wodzie.
- Kolacja czeka na panią, panno Fenton. Obawiam się jednak, że będzie pani musiała
zrezygnować z towarzystwa Partridge'a. Chwilowo przebywa poza krajem. Rzeczywiście nie
ma pojęcia, że posłużyłem się jego nazwiskiem. W gruncie rzeczy w ogóle nie ma pojęcia o
całej sprawie.
A zatem gdy policja sprawdzi numer telefonu widoczny na zaproszeniu, okaże się, że
prowadzi on donikąd.
- Mam nadzieję, że Partridge powie panu kilka słów prawdy, gdy się o tym dowie -
odezwała się po chwili.
- Może pani być pewna.
- Nie musiał mnie pan tak mocno krępować. - Zakaszlała. - Ostatnio nie czułam się
dobrze.
- Wiem - rzekł krótko. - Jednak wygląda na to, szybko wraca pani do zdrowia.
Osobiście uważam, że te koktajle i przyjęcia są dla pani zbyt forsowne.
- Ach, rozumiem! - zakpiła. - Porywając mnie, wyświadczył mi pan przysługę.
- To jest myśl. - Hassan zmrużył oczy w uśmiechu. - Obawiam się, że mój kuzyn myśli
wyłącznie o własnych przyjemnościach.
- I moich. Tak mi powiedział. - Nie była jednak przekonana. Księciu Abdullahowi
zależało raczej na pozytywnym wizerunku jego kraju. Nie bez powodu obwożono ją po
mieście limuzyną z przyciemnionymi szybami. Pewnego dnia zamierzała włożyć czarny strój
na wzór tutejszych kobiet i sama dokładnie się rozejrzeć po okolicy.
- Nocny wypad na wyścigi - ciągnął Hassan - mógłby spowodować nawrót choroby.
Nie wspomniała, że dopóki nie porozmawiała z niejakim Partridge'em, nie zamierzała
się tam pojawić.
- Pańska troska jest naprawdę wzruszająca - skomentowała z sarkazmem.
- Skoro przyjechała pani do Ras al Hajar, aby odpocząć i nabrać sił, z przyjemnością
dopilnuję, aby tak się stało.
Z przyjemnością? Nie spodobał jej się ton, jakim wypowiedział te słowa.
- Książę Hassan al Raszid - gospodarz doskonały - po raz kolejny pozwoliła sobie na
sarkazm.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Zignorował jej ironię. - Przyjechała pani do mojego kraju
na wakacje, dla przyjemności. Może nawet po to, by przeżyć mały romans, sądząc po książce,
którą pani czytała w samolocie.
- Szejk przynajmniej miał fantazję.
- Fantazję?
- Land rover nie przypomina ogiera. Czarnego jak noc, o ognistym temperamencie... -
zacytowała niemal dosłownie. - To najbardziej popularny środek transportu przy porwaniach
na pustym. Muszę wyznać, że czuję się trochę rozczarowana.
- Naprawdę? - Zrobił zaskoczoną minę. - Niestety, cel naszej podróży znajduje się zbyt
daleko, byśmy mogli tam dotrzeć na jednym koniu. - W szarych oczach pojawiły się wesołe
błyski. - Zwłaszcza że była pani chora i jak rozumiem, jest pani rekonwalescentką. Postaram
się poprawić.
- Och, doprawdy, bardzo śmieszne. - Usiłowała się podnieść do pozycji siedzącej, ale
Hassan się nie poruszył.
- Teren jest tu nierówny, proszę leżeć. Tak będzie bezpieczniej. Naprawdę.
Porwał ją, a teraz śmiał mówić o jej bezpieczeństwie!
Próbowała zebrać myśli. Wiedziała, że przede wszystkim powinna nakłonić porywacza
do rozmowy. Sprawić, by ujrzał w niej człowieka. Człowieka płci żeńskiej.
Musiała szybko znaleźć temat rozmowy.
- Zadał pan sobie wiele trudu, by znaleźć się w moim towarzystwie. Jeśli Wasza
Wysokość chciał porozmawiać, dlaczego nie zagadnął mnie w samolocie? Albo nie
zatelefonował do domu mojego brata?
Poruszył się i nieco odsunął. Leżał teraz obok niej i patrzył nieco podejrzliwie.
- Od razu mnie pani rozpoznała, prawda?
Od razu. Nie zamierzała mu jednak pochlebiać.
- Nie sądzę, by wielu lokalnych bandytów kończyło angielskie szkoły. I niewielu z nich
ma szare oczy. Oczywiście poznałam również głos. Słyszałam go kilka godzin temu.
Jeśli chciał pan zachować anonimowość, trzeba było wysłać po mnie swojego
człowieka.
- Gratuluję opanowania, panno Fenton. Nie powinna pani dać się zwieść mojemu
nienagannemu akcentowi. Mój ojciec był szkockim góralem, a matka Arabką. Nie jestem
jednym z waszych angielskich dżentelmenów.
Nie był. Poczuła lekki dreszcz czegoś, co przypominało strach. Ale nie była to jeszcze
panika.
- Być może to jest swego rodzaju wskazówka - powiedziała hardo.
Nim odezwał się, ujrzała w ciemnościach błysk białych zębów.
- Naprawdę jest pani taka odważna, panno Fenton? Oczywiście. Wszyscy o tym
wiedzieli. Rose Fenton nie znała strachu, ale wyczuła niebezpieczeństwo natychmiast, gdy
tylko Hassan wszedł na pokład samolotu. A z odległości kilkunastu centymetrów jego
magnetyzm mógł okazać się fatalny... Cóż, być może umrze szczęśliwa,..
- Nie jest pani ciekawa, dokąd ją zabieram? - spytał. Turkot kół samochodu ucichł;
jechali teraz, szybko po dobrej, ubitej drodze. Ale po której? W jakim kierunku?
- Gdybym spytała, czy otrzymałabym odpowiedź?
- Nie - burknął. Wydawało się, że jej tupet zaczynał go irytować. - Zapewniam jednak,
ż
e nie porwałem pani dla samej przyjemności konwersacji, chociaż nie mam wątpliwości, że
będzie to dodatkowa korzyść.
- Czy zwykle tak pan postępuje z kobietami? - spytała. Na tym polegała jej praca. Na
zadawaniu pytań. - Czy gdzieś tam na pustyni ma pan harem porwanych kobiet?
- A jak pani myśli, ile kobiet, podobnych do pani, może znieść jeden mężczyzna? -
odciął się, naprawdę wyprowadzony z równowagi.
To sprawiło jej przyjemność. Chciała go czymś zaskoczyć, pragnęła być oryginalna.
Czekał na jej odpowiedź. Zapewne spodziewał się pytania, dlaczego ją porwał i co
zamierzał z nią zrobić.
Nieposkromiona dziennikarska ciekawość była niewątpliwie jej wielką zawodową
zaletą, ale jednocześnie była jej słabością. Nie potrafiła przestać. Musiała stale indagować.
Ten mężczyzna interesował ją, zanim go jeszcze zobaczyła.
W ostrym świetle księżyca wdziała jego oczy przysłonięte powiekami i twarz o
nieprzeniknionym wyrazie. Nie chciała, by się przed nią ukrywał. Bezwiednie uniosła dłoń i
dotknęła jego policzka.
Przestraszony odsunął się o kilka centymetrów. Ale dokąd mógł uciec? Ograniczona
przestrzeń w samochodzie była również jego więzieniem. Pocierając wierzchem dłoni jego
policzek, poczuła ostry, świeży zarost. Hassan nawet nie drgnął, gdy badawczo przesuwała
kciukiem po jego twardo zarysowanej szczęce. Nie powinna go prowokować, ale
niebezpieczeństwo ją podniecało. Gdy powiodła palcem po jego ustach, poczuła, że przełyka
ś
linę.
Teraz ona była łowcą. Uśmiechnęła się w ciemnościach i wreszcie udzieliła mu
odpowiedzi.
- Gdyby jakiś mężczyzna miał tyle szczęścia, żeby zdobyć podobną do mnie kobietę,
wówczas zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, aby już nigdy nie zapragnął innej. -
Zatrzymała na chwilę palce na jego ustach, potem oderwała je i odsunęła się od niego.
Hassan powstrzymał się od zjadliwej riposty. Cóż zresztą mógł powiedzieć? Nie
pozostało mu nic innego, jak jej uwierzyć. Zrozumiał jej słowa jako ostrzeżenie. Co za
kobieta!
Gdy ją porwał, nie straciła nawet kosmyka swoich pięknych, rudych włosów. Nie
krzyczała, choć mogła, ale przez cały czas go prowokowała - słowami i gestami, mimo że nie
wiedziała jeszcze, jaki ją czeka los.
Rose Fenton naprawdę miała szczęście, że Hassan al Raszid nie przypominał
niebezpiecznego, porywczego mężczyzny z kart anachronicznej powieści, którą czytała.
Wolałby od razu ją uspokoić, podejrzewał jednak, że poczuje się tym dotknięta.
Najlepiej zachować na razie dystans.
Nigdy nie zamierzał traktować jej jak więźnia. Przez krótką, podniecającą chwilę
pomyślał nawet, że jedzie z nim z własnej woli.
Bał się jedynie tego, by nie wyskoczyła z samochodu. Przy prędkości, z jaką
podróżowali, mogłaby zrobić sobie krzywdę.
Ukląkł, sięgnął po leżącą na podłodze pelerynę i uformował z niej poduszkę. Znów
zjechali z drogi i land rover zaczaj podskakiwać.
- Proszę podnieść głowę i ułożyć się wygodnie - powiedział stanowczo, wsuwając
zwiniętą pelerynę pod jej szyję. Palce miał chłodne, twarde, nieustępliwe. - Przed nami szmat
drogi.
- Jak daleko? - spytała. Odsunął się i usiadł po turecku, oparty o ścianę land rovera,
pomiędzy nią a tylnymi drzwiami. Uniemożliwiał jej w ten sposób ewentualną próbę
ucieczki. Czyżby podejrzewał, że jest tak szalona, by wyskoczyć? Gdy tylko ją chwycił,
mogła o tym pomyśleć, ale nie teraz. - Jak daleko? - powtórzyła. - Ostre spojrzenie Hassana
sugerowało, że przeszarżowała. - Czy nie będą nas szukać? - naciskała dalej. Helikoptery,
dżipy... Mogli jechać po śladach opon, ale dopiero wtedy gdy zrobi się jasno, najwcześniej za
dziewięć lub dziesięć godzin.
- Pani brat nie ma telefonu, nie może zadzwonić po pomoc i jest zajęty łapaniem
ogiera. Ciekawe, czy wybierze siostrę, czy konia?
- Włamał się pan do samochodu Tima, popsuł telefon i wykręcił żarówkę? - spytała,
ignorując jego pytanie.
- Nie zrobiłem tego sam.
Oczywiście, że nie. Była tylko jedna osoba, która mogła to zrobić. Khalil, stale
uśmiechnięty służący jej brata.
- I wypuścił pan konia Abdullaha?
- Wypuściłem tego konia - przyznał. - Co zrobi pani brat?
- A co by pan zrobił? - odparowała.
- Nie miałbym wyboru. Ruszyłbym w pościg, - Z zamiarem zemsty, nie miała co do
tego wątpliwości. Wyczuła raczej niż zobaczyła, że Hassan wzrusza ramionami. - Koń wróci
do stajni, gdy zgłodnieje.
- Podejrzewam, że wówczas Tim zainteresuje się moim zniknięciem.
- Typowy Anglik.
- Anglik do szpiku kości - przyznała. - Ale czy to wyklucza spontaniczność?
- Stawiałbym raczej na rozsądek niż gwałtowność. Ale pani lepiej zna swojego brata.
Jakże kusiło ją, by oświadczyć, że jej brat ruszy za nią i zabije człowieka, który
pozbawił ją czci. Całe szczęście, że Tim był rozsądnym, rozumnym człowiekiem, tak jak
założył Hassan. Nie zamierzała go jednak o utwierdzać w tym przekonaniu.
- Nie mam pojęcia, jaka będzie reakcja Tima - powiedziała, poprawiając sobie
poduszkę i celowo odwracając się od niego. - Nigdy przedtem nie zostałam porwana.
Gdy samochód zatrzymał się wreszcie, Rose miała zupełnie sztywne mięśnie. Szum
potężnego silnika w połączeniu z ogólnym napięciem przyprawił ją o gigantyczny ból głowy.
Nawet nie poruszyła się, gdy tylne drzwi otworzyły się z rozmachem.
- Panno Fenton? - Hassan wyskoczył i teraz zapraszał ją gestem dłoni, by poszła w jego
ś
lady. Głos miał delikatniejszy niż przedtem. - Jesteśmy na miejscu.
- Dzięki - odparła, nie patrząc na niego i nie ruszając się z miejsca - ale ja nie
wysiadam.
- W takim razie zostań, uparta kobieto. Zostań tu i zamarznij. - Nastąpiła krótka
przerwa, podczas której prawdopodobnie czekał, aż wróci jej rozsądek. Gdy jednak wyjęła
spod głowy zwiniętą pelerynę i ostentacyjnie się nią przykryła, zaklął pod nosem. Oczywiście
nie liczył, że będzie miła i posłuszna. Jego złość nie miała nic wspólnego z jej deklaracją
niezależności. - Już się pani trzęsie.
To była prawda. Samochód przestał trząść, ale Rose nadal dygotała. Nie miało to wiele
wspólnego z zimnem. Był to rodzaj niekontrolowanego drżenia, które zaczęło się od razu po
porwaniu, typowy objaw szoku. Nie udało jej się opanować tej reakcji. Przynajmniej dobrze,
ż
e nie dostała histerii i nie zaczęła płakać. Nawet powstrzymała się, co prawda z trudem,
przed pokusą włączenia opcji S.O.S. w swoim telefonie. W samochodzie było ciemno i
głośno, ale Hassan znajdował się zbyt blisko, na pewno natychmiast by zareagował. Powinna
oszczędzać baterie. Nie wiadomo jeszcze, jak rozwinie się sytuacja.
Wsunęła telefon do bocznej kieszeni spodni. Przy odrobinie szczęścia nikt go nie
zauważy.
Poczuła nieznaczny przechył samochodu, ponieważ Hassan wsiadł z powrotem i
przyklęknął obok niej.
- Daj spokój - powiedział. - Zrobiłaś wystarczająco dużo, by podtrzymać swoją
reputację. - Wziął ją na ręce i przyciskając do piersi, wyniósł z samochodu, a potem przeniósł
przez piasek.
Zastanawiała się, czy nie protestować, ale w końcu doszła do wniosku, że szkoda
zachodu. Przy wzroście powyżej metra siedemdziesięciu nie była lekka jak piórko. A niech
uszkodzi sobie kręgosłup! Zasługiwał na to.
Zobaczyła światło ogniska, cienie mężczyzn oraz palmy na tle nocnego nieba. Po chwili
znalazła się w ogromnym czarnym namiocie.
Hassan odsunął łokciem ciężką kotarę i znalazła się na dużym łożu. Łożu! Opuściła
nogi na podłogę i owinąwszy się peleryną, wstała tak gwałtownie, że zakręciło jej się w
głowie. Zachwiała się, ale Hassan przytrzymał ją w porę i z powrotem posadził na łóżku.
Podniósł jej stopy i zdjął buty.
Tego było za wiele!
- Proszę odejść! - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Odejdź i zostaw mnie samą.
Hassan nie posłuchał. Postawił buty obok łóżka. A potem stał nad nią i obserwował
spod zmrużonych powiek. Rose poczuła, jak jej policzki oblewa rumieniec. Hassan, chyba
zadowolony z siebie, skinął tylko głową i odsunął się o krok.
- Znajdzie tam pani gorącą wodę i inne niezbędne rzeczy - powiedział, wskazując na
pomieszczenie za kotarą. - Zapraszam na kolację, gdy tylko się pani odświeży, panno Fenton.
- Odwrócił się na pięcie i zniknął.
Kolacja! Czy naprawdę sądził, że spokojnie umyje się i uczesze, by usiąść z nim do
stołu?
Była wściekła. Ale była również głodna.
Z rezygnacją usiadła i rozejrzała się wokół. Pomieszczenie udekorowano bogato
zdobionymi tkaninami i umeblowano starymi arabskimi meblami, inkrustowanymi masą
perłową i mosiądzem. Pod ścianą stał duży kufer pełniący rolę toaletki.
Gdy postawiła stopy na podłodze, poczuła jedwabistą miękkość dywanu. Zrzuciła
pelerynę, podeszła do kufra i podniosła wieko. Znajdowała się tam płaska taca z lusterkiem,
szczotkami i grzebieniami. Były tam również kosmetyki: puder w kremie, jej ulubiony krem
nawilżający oraz krem przeciwsłoneczny. Hassan chciał, by niczego jej nie zabrakło. To było
wzruszające, ale wskazywało, że jej pobyt może się przeciągnąć.
W łazience znalazła szampon i mydło, których zwykle używała. Myjąc ręce i twarz,
utwierdziła się w swoich podejrzeniach co do osoby Khalila. Któż inny, nie wzbudzając
podejrzeń, mógł rozłączyć telefon w range roverze i zepsuć w nim światło? Nie winiła jednak
młodego mężczyzny. W kraju, gdzie obowiązywała lojalność plemienna, obcy stał na z góry
straconej pozycji.
Hassan doświadczył tego osobiście, gdy pominięto go w kolejce do tronu.
Poprawiła makijaż, uczesała włosy, otrzepała się z kurzu. Już miała omotać wokół szyi
długi jedwabny szal, ale zmieniła zdanie. Zamiast tego udrapowała go wokół głowy, skromnie
przykrywając włosy, jak przystało kobiecie arabskiej. Dopiero wtedy dołączyła do swego
gospodarza.
Hassan przeczesywał palcami włosy, nerwowo krążąc po namiocie. Spodziewał się łez.
Spodziewał się histerii. Na to był przygotowany. Nie spodziewał się natomiast otwartej
brawury, tupetu i zuchwałości, które prowokowały go do najgorszych rzeczy.
Co, u diabła, z nią zrobić? Będzie musiał pilnować jej na każdym kroku, by nie zrobiła
sobie krzywdy, próbując samodzielnie wrócić do miasta. Byłoby łatwiej trzymać ją w forcie,
zaopatrzonym w drzwi i zamki. Ale również o wiele trudniej. - Nie zdołałby tam jej ukryć.
Kręciło się tam wielu ludzi, a nie na wszystkich mógł polegać. Natomiast tutaj, wśród grona
zaufanych towarzyszy, którym mógł powierzyć nawet własne życie, nie będzie z tym
problemu.
Problem stanowiła sama Rose. Powinien ją przekonać, podać ważny powód, by chciała
tu zostać. Naprawdę ważny powód...
Gdy dotarł zatopiony w myślach do końca dywanu, kotara się rozchyliła i zobaczył
swoją brankę. Gdy ją porywał, nie widział, w co była ubrana. Spodziewał się, że będzie w
jakiejś eleganckiej kreacji.
Shalwar kameez... Gdy zobaczył ją w tym stroju, doznał szoku. Poczuł się tak, jakby
zadał jej gwałt. W pierwszej chwili nie mógł się poruszyć. Potem podszedł i odsunął dla niej
krzesło.
Nie usiadła natychmiast; rozejrzała się wokół, omiatając ciekawym wzrokiem meble -
ozdobną, rzeźbioną skrzynię oraz składane biurko podróżne.
- Widzę, że nawet w plenerze Wasza Wysokość ceni sobie komfort - skomentowała.
- To pani przeszkadza?
Usiadła na krześle w takiej pozie, jak zrobiłaby to jej babka na herbatce u wikarego.
- Do diabła, ależ skąd, Wasza Wysokość - powiedziała, zmieniając styl, który przed
chwilą sama sobie narzuciła. Wzięła serwetkę i rozłożyła ją na kolanach. - Jeśli już musiałam
zostać porwana, cieszę się, że przynajmniej dokonał tego mężczyzna, który pomyślał o
zainstalowaniu w namiocie łazienki.
- Nie jestem niczyją „wysokością" - burknął. - Ani dla pani, ani dla nikogo. Proszę
mówić mi po imieniu.
- A więc chce pan, byśmy zostali przyjaciółmi? - Wybuchnęła śmiechem.
- Nie, panno Fenton, na razie chcę coś zjeść. Wysunął głowę z namiotu, ostrym głosem
wydał jakąś
komendę, a potem wrócił do stołu.
W świetle lamp zauważyła, że jego gęste ciemne włosy mają lekki odcień radości, być
może pamiątka po ojcu pochodzącym ze Szkocji. Ale wszystko inne - czarna galabija
przepasana ciężkim sznurem i sztylet zawieszony u pasa pochodziły jakby z innego świata.
Ozdobna srebrna pochwa była bardzo stara i piękna, ale nóż w niej schowany nie stanowił
tylko ozdoby.
Nie powinna o tym zapominać, nie powinna myśleć o Hassanie jako o człowieku
cywilizowanym. Potrafił roztaczać wokół siebie urok, ale był twardy i niebezpieczny.
Rozsądek podpowiadał, by nie prowokowała jego dzikiej natury. Wiedziała jednak, że trudno
jej będzie nie ulec pokusie.
Jedli w milczeniu. Jagnię pieczone nad ogniskiem, ryż z szafranem i orzeszki pinii.
Rose jadła z prawdziwym apetytem.
Na deser służący Hassana przyniósł daktyle, migdały oraz aromatyczną kawę z
kardamonem.
- Nie zamierzasz powiedzieć mi, o co w tym wszystkim chodzi? - spytała w końcu.
Gdy nie poruszył się i nie odpowiedział, dodała tonem wyjaśnienia: - Mój brat na pewno
umiera już z niepokoju, a za chwilę dołączy do niego moja matka. Mam nadzieję, że moja
rodzina nie musi przez to wszystko przechodzić tylko dlatego, że chciałeś zirytować swego
kuzyna.
Zerknął na nią z ukosa. Jej słowa najwyraźniej go zaintrygowały.
- Czy to jedyni ludzie, o których się niepokoisz? A co z twoim ojcem?
- Nie mam ojca. - Wzruszyła ramionami. - W życiu matki zaistniał jedynie po to, by
mogła urodzić dzieci. Moja matka jest wojującą feministką ze starej szkoły, rozumiesz?
Pionierka samotnego macierzyństwa. Napisała o tym wiele książek.
- Nie sądziłem, że to tak trudne zadanie, by uczyć się go z książek - odpowiedział
sucho.
No, proszę! Facet miał nawet poczucie humoru.
- To nie są podręczniki - poinformowała go. - To raczej filozoficzne eseje.
- Rozumiem, że chciała w ten sposób usprawiedliwić swoje poczynania?
To było bardzo celne spostrzeżenie. Spodobało jej się. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Całkiem możliwie - odparła. - Może sam powinieneś ją o to spytać?
- Może spytam. - Uśmiechnął się również. - Nie brakuje pani ojca?
To był czuły, bolesny punkt.
- A tobie? - spytała na oślep. Zasępił się, ale zignorował pytanie.
- Dlaczego tu pani przyjechała?
- Do Ras al Hajar? - zdumiała się. - Myślałam, że już wszystko wiesz.
- Po słońce i odpoczynek równie dobrze można pojechać do Indii.
- Owszem. Ale mój brat zaprosił mnie tutaj. Dawno go nie widziałam.
- To Abdullah tu panią zaprosił - wtrącił ostro. - Abdullah wysłał nawet po panią
swojego boeinga...
- Nie - przerwała gwałtownie. - Samolot przyleciał przecież po ciebie...
- Abdullah na mój widok przeszedłby na drugą stronę ulicy. - Patrzył na nią
nieustępliwie. - Skorzystałem tylko z lotu, który był już w planie.
- Och! - Hassan miał rację. Powinna przyjąć zaproszenie na Barbados...
- Mój kuzyn planuje wykorzystać panią do swoich politycznych celów, panno Fenton.
Ja natomiast chciałbym wiedzieć, czy jest pani nieświadomą ofiarą jego knowań, czy może
przyjechała tu pani specjalnie, by mu pomóc?
- Pomóc? - Jej zdumienie było szczere. - Myślę, że Wasza Wysokość przecenia moje
możliwości.
- Nie, panno Fenton - rzekł szorstkim tonem. - Jeśli czegoś nie doceniłem, to właśnie
pani. I prosiłem, by nie tytułowała mnie pani w ten sposób. Ten tytuł, niestety, należy się
Abdullahowi.
Tak blisko tronu, a jednocześnie tak daleko... A może...? Zastanawiała się, co Hassan
czuł, gdy przekazano władzę jego młodszemu przyrodniemu bratu. Ile miał lat, gdy został
wydziedziczony? Dwadzieścia, dwadzieścia parę? A więc w grę wchodziła walka o władzę...
Rose nabrała podejrzenia, że Fajsal może przegrać tę batalię.
Oparła łokcie o stół i sięgnęła po następny migdał.
- Zawrzyjmy ugodę - szepnęła. - Jeśli nie będziesz zwracać się do mnie „panno
Fenton", i to zwłaszcza tym irytującym tonem, ja ze swej strony również zaniecham
tytułowania cię. Co ty na to?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Hassan niemal roześmiał się głośno. Niemal. Rose Fenton wymawiała tytuł „Wasza
Wysokość" w taki sposób, że brzmiał on obraźliwie. Hassan podejrzewał, że był to efekt jak
najbardziej zamierzony.
- Czy wolno mi w takim razie zwracać się do pani „panno Fenton" innym tonem? -
spytał z wyszukaną grzecznością.
- Lepiej poprzestań na Rose - poradziła. - Tak będzie bezpieczniej. A jeśli chodzi o
moją matkę...
Och, tylko nie to. Nie zamierzał wdawać się w miłą pogawędkę na temat jej matki.
- Głęboko ubolewam, że twoje zniknięcie przysporzy jej zmartwień. Naprawdę
wolałbym, żebyś mogła do niej zadzwonić, uspokoić ją.
- Uspokoić? - Roześmiała się ponuro. - A cóż twoim zdaniem mogłabym jej
powiedzieć?
- Że nie zagraża ci żadne niebezpieczeństwo.
- Pozwól, że sama to ocenię - odparowała natychmiast. - Na razie nie jestem
przekonana...
- Czy jesteście ze sobą blisko? - spytał.
- Tak - odpowiedziała, nieco przestraszona tym pytaniem. - Tak sądzę. - Ale niezbyt
blisko, pomyślała. Stosunki pomiędzy dwiema silnymi, niezależnymi osobowościami nigdy
nie należą do łatwych. Jakby zdając sobie sprawę, że jej słowa nie zabrzmiały zbyt
przekonująco, dodała szybko:
- Ona jest bardzo opiekuńcza.
- To dobrze. Im bardziej się przejmie, tym lepiej posłuży mojej sprawie.
Odetchnęła ostro, gwałtownie.
- A jaka jest ta „twoja sprawa"? - spytała sarkastycznie.
- Uważasz, że masz prawo decydować o losie innych ludzi?
Spodziewał się tego pytania. Ale pewien był również, że Rose Fenton nie oczekuje
prostej, jednoznacznej odpowiedzi. Nie chciał zbywać jej byle czym. Wziął daktyl, wbił zęby
w jego miękki miąższ.
Popatrzyła na niego wymownie. Jeszcze do tego wrócimy - mówiły jej oczy.
- A co zrobisz, jeśli moja matka postanowi nie robić szumu i pozostawi całą sprawę w
gestii ministerstwa spraw zagranicznych? Jestem pewna, że tak poradzi jej Tim.
- Im dłużej cię słucham, Rose, tym bardziej jestem przekonany, że twoja matka zrobi
dokładnie to, co sama uzna za stosowne. Podejrzewam wręcz, że postąpi wbrew wszelkim
radom.
Czy to miał być komplement? Rose nie była pewna.
- A jeśli się rozczarujesz? Zakładam, że przysporzenie Abdullahowi kłopotów to
główny motyw porwania?
- Tak sądzisz?
Wcale tak nie uważała. Ani przez chwilę. Tutaj chodziło o coś więcej niż
rozzłoszczenie Abdullaha. Przy odrobinie szczęścia może uda jej się sprowokować Hassana,
by wyjawił prawdziwy cel swoich poczynań.
Hassan rozsiadł się wygodnie na krześle i obserwował ją spod zmrużonych powiek.
Oczywiście spodziewał się, że bystra dziennikarka szybko dostrzeże napięcie panujące w Ras
al Hajar. I nie pomylił się.
- Jaki mógłby być inny powód? - spytała niewinnym tonem.
Chodziło o to, by Abdullah przestał ją wykorzystywać, by go zdezorientować i dać
Partridge'owi czas na sprowadzenie Fajsala do domu. Teraz jednak, gdy Rose Fenton
siedziała na wprost niego, a jej temperament okazał się równie ognisty, jak jej włosy, Hassan
mógłby wymienić kilka innych przyczyn, dla których miał ochotę ją zatrzymać. Przyczyn
całkowicie osobistych.
- Wprawienie w zakłopotanie Abdullaha nie było moim podstawowym celem. To tylko
korzystny efekt uboczny. - Spojrzał na zegarek. - W Londynie jest trzy godziny wcześniej.
Dość czasu, by twoje zniknięcie stało się tematem wieczornych wiadomości.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że przygotowałeś komunikat dla prasy? - spytała, do głębi
poruszona jego arogancką postawą.
- Jeszcze nie. - Uśmiechnął się. - Czekam do ostatniej chwili. Nie chcę, by wasze MSZ
miało czas na sprawdzenie faktów i skonfrontowanie ich z wersją Abdullaha, który zapewne
zechce wyciszyć całą sprawę. Będziesz bohaterką wiadomości z ostatniej chwili. Tak to się
mówi w waszym języku?
Doskonałe potrafiła sobie wyobrazić podniecenie, jakie ogarnie dziennikarzy na wieść o
jej zaginięciu. Gordon wiedział, dokąd pojechała. Na pewno od razu zadzwoni do jej matki,
by ją ostrzec, a jednocześnie delikatnie wybadać, spróbować wyciągnąć od niej jakieś
informacje.
- W jaki sposób chcesz wysłać tę wiadomość? - spytała rzeczowo.
- Nie wyślę jej stąd - powiedział, uśmiechając się z lekkim politowaniem.
Wzruszyła ramionami.
- Warto było spróbować. - Bardzo dobrze. Niech sobie myśli, że miała nadzieję dorwać
się do jakiegoś środka przekazu i wzywać pomocy. Nie powinien się dowiedzieć, że miała
telefon. - Dlaczego nie powiesz mi po prostu, o co w tym wszystkim chodzi? Skoro sądzisz,
ż
e mam jakieś wpływy, być może zdołam ci pomóc.
- Masz nadzieję złowić przy okazji sensację? - Wyglądał na rozbawionego. - Czy fakt,
ż
e będziesz tematem dnia, ci nie wystarczy?
- To nie wydaje mi się zabawne.
Uśmiech dokonał cudownej przemiany na jego szczupłej twarzy.
- Och, to naprawdę przysporzy ci sławy, Rose. Być może twoja kariera nabierze
rozpędu. Negocjując kolejne kontrakty, będziesz mogła stawiać warunki.
- Nie jestem gwiazdą show - biznesu.
- Daj spokój, Rose. Obydwoje wiemy, że całodobowa stacja informacyjna to wielki
biznes. Uwierz mi, cały świat, przykuty do telewizorów, będzie niepokoić się o los uroczej i
odważnej Rose Fenton. Dziennikarze przypuszczą szturm do drzwi ambasad po wizy, a
biedny Abdullah będzie musiał ich wpuścić albo zaryzykować, że światowa prasa nie zostawi
na nim suchej nitki.
Jego rozbawienie złościło ją bardziej niż cokolwiek innego. Jak śmiał się bawić? Jak
ś
miał siedzieć tutaj, delektować się kawą, podczas gdy jej rodzina odchodziła od zmysłów?
Jak śmiał traktować ją w ten sposób!
Była dziennikarką, poważną dziennikarką!
- Mam prawo wiedzieć, dlaczego tu jestem! - wybuchła.
- Wiesz, dlaczego tu jesteś. Przyjechałaś do Ras al Hajar, aby się odprężyć, wrócić do
zdrowia. U podnóża gór jest zdrowszy klimat. Możesz jeździć konno, kąpać się w strumieniu,
opalać. - Podsunął jej misternie wykutą srebrną misę. - Powinnaś spróbować daktyli. Są
wyśmienite.
Wstała tak gwałtownie, że wytrąciła mu misę z rąk. Daktyle rozsypały się po podłodze.
- Wypchaj się swoimi daktylami! - krzyknęła i wypadła z namiotu.
Był to efektowny gest, ale jakże pusty. Na zewnątrz nie było nic prócz ciemności i
pustyni. Rose jednak nie chciała wracać do namiotu i narażać się na dalsze kpiny Hassana.
Powinna go naciskać, pytać, jak przystało na dziennikarkę, zachowując obiektywizm. Ale nie
mogła. Sprawa była zbyt osobista.
Zdała sobie sprawę, że ludzie Hassana zgromadzeni wokół płonącego ogniska ucichli
nagle i zaczęli jej się przyglądać. Odwróciła się na pięcie i podbiegła do land rovera.
Szarpnęła za drzwi; były otwarte.
Gdy cała drżąc wspinała się na siedzenie kierowcy, szal zsunął jej się z włosów. Hassan
miał rację. Było tu znacznie chłodniej. Obóz musiał leżeć niedaleko gór. Usiłowała wyobrazić
sobie mapę. Tak, była pewna, że kierując się na północ, dotrze do wybrzeża.
W stacyjce nie zostawiono kluczyków. Jęknęła. Wyrwała przewody i spróbowała je
połączyć. Ku jej własnemu zdziwieniu silnik zaskoczył.
Stojący przy ognisku mężczyźni, którzy do tej pory przyglądali jej się z głupimi
uśmiechami na twarzy, jeden przez drugiego rzucili się w stronę samochodu. Spóźnili się o
kilkanaście sekund. Ubiegł ich Hassan.
Gdy wrzuciła wsteczny bieg, otworzył drzwi i po prostu wyszarpnął ją zza kierownicy.
Silnik zgasł. Hassan zarzucił ją sobie na ramię i skierował się w stronę namiotu.
Tym razem krzyczała. Nie mogła się opanować i wrzeszczała jak opętana. Hassan nie
reagował.
Właściwie nie miała ochoty na ucieczkę w nieprzyjazną ciemność. Wyrywała się i
krzyczała z upokorzenia.
- Puść mnie!
- A jeśli to zrobię? Dokąd zamierzasz uciekać? - Postawił ją na dywanie pośród
rozrzuconych przed chwilą daktyli i chwycił za nadgarstki. - Uspokój się. Przestań
zachowywać się jak mała dziewczynka. Powiedz, co zamierzałaś zrobić? - Nie miała żadnego
planu. Dobrze o tym wiedział. - Niechże pani nie będzie taka skryta, panno Fenton.
Ukrywanie myśli nie jest w twoim stylu. Poza tym szczerze podziwiam twoją zaradność.
Udało ci się uruchomić silnik w land roverze. Ale co zamierzałaś potem? Dokąd się
wybierałaś?
Nie odpowiedziała. Z zadowoleniem zauważyła, że Hassan przestał się uśmiechać i
dowcipkować.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - ciągnął. - Zazwyczaj celujesz w ciętych ripostach.
Jej odpowiedź była szybka i dosadna. Wątpliwe, by go usatysfakcjonowała. Uniósł
brwi.
- Moje zainteresowanie podyktowane jest względami praktycznymi, panno Fenton. - A
więc wrócili do sarkastycznego „panno Fenton"! - Chciałbym wiedzieć, jakie miałaś zamiary?
Małe szanse, byśmy cię odnaleźli, nim twoje kości zbielałyby na słońcu.
- Powiedziałeś, co wiedziałeś - odcięła się. - W porządku. Jestem kompletną idiotką.
Ale co z tobą, Hassan? - Patrzyła na niego ostrym wzrokiem. - Jesteś wykształconym
człowiekiem, cywilizowanym. Dobrze wiesz, że źle postąpiłeś. Nie miałeś prawa tego robić.
- Czego? - Przyciągnął ją do siebie.
Och, do diabła, stało się. Znów straciła nad sobą kontrolę. Nawet wtedy, gdy umarł
Michael, czy też wybuchały wokół niej pociski, nie załamała się. A teraz łzy piekły ją pod
powiekami. Łzy wściekłości i bezsilnej rozpaczy.
- Przecież masz wyobraźnię, prawda? - wybuchła. - Porwałeś mnie, trzymasz mnie tutaj
wbrew mojej woli... Postaw się w mojej sytuacji... - Głos uwiązł jej w gardle.
Jego dłonie zamiast ściskać jej nadgarstki, znalazły się nieoczekiwanie na jej plecach -
łagodne, pieszczotliwe. Przyciskał jej twarz do piersi. Słyszała mocne, równe uderzenia jego
serca, gdy łkała histerycznie, zalewając łzami jego czarną galabiję. Od tak dawna nie
płakała... Od pięciu lat? Prawie od sześciu. A jeszcze więcej czasu minęło, odkąd pozwoliła,
by tak opiekuńczo przytulał ją mężczyzna.
Hassan potrafił lepiej niż większość znanych jej mężczyzn radzić sobie z objawami
kobiecej histerii. A może miał po prostu praktykę?
Szybko oderwała się od niego. Gdy podniosła głowę, na jego ustach zauważyła
wymowny uśmieszek.
- Przepraszam - wymamrotała. - Zwykle umiem się opanować. - Otarła łzę. - To takie...
całkiem nie w moim stylu. Złóż to na karb ciężkiego dnia. Pozwól, że pójdę już spać.
Gdy odwróciła się, nagle wymówił jej imię.
- Rose.
Niezbyt je lubiła. Było skrótem od Rosemary. Ale Hassan wypowiedział je tak, jakby
było to najpiękniejsze imię na świecie. Przystanęła. Cóż mogła innego zrobić? Czekała,
odwrócona do niego plecami.
- Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Proszę... Gdy wreszcie się odwróciła, na
twarzy Hassana nie widać już było złości. Jej wyraz był nieodgadniony. Podejrzewała, że
prośby w przeciwieństwie do rozkazów nie przychodziły mu łatwo.
- Nie mogę tego obiecać - odpowiedziała prawie z żalem. - Jeśli nadarzy się okazja,
ucieknę.
- Komplikujesz sprawę.
Wzruszyła ramionami. Jeśli czuł się niezręcznie w roli, którą sam sobie wybrał, to już
jego sprawa.
- Możesz mnie wypuścić. - Może wtedy zostałaby tu z własnej woli, kto wie? Nie miała
nic przeciwko jego towarzystwu.
- Miałem nadzieję, że poczujesz się tu gościem - powiedział. - Teraz zmuszasz mnie,
bym uczynił cię swoim więźniem.
- Gości się na ogół zaprasza - powiedziała dziwnie rozczarowana. - Mogłeś mnie tu
zaprosić.
- Przyjechałabyś?
Może... Prawdopodobnie. W mgnieniu oka. Ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nie
teraz. Obydwoje wiedzieli, że gdyby była jego gościem, nie zrealizowałby swego celu.
Zamiast odpowiedzi wyciągnęła do niego ręce w taki sposób, jakby miał założyć jej kajdanki.
Przez chwilę patrzył na nią badawczo. Na jego twarzy oświetlonej migotliwym
ś
wiatłem malowała się wściekłość. Nagle podszedł do niej, chwycił wyciągnięte nadgarstki w
jedną rękę, drugą ściągnął zwisający z jej szyi jedwabny szal. Bez słowa owinął nim jej ręce
w czysto symbolicznym geście, a potem chwycił luźne końce, owinął nimi swoją pięść i
przyciągnął Rose do siebie.
Słowa protestu utkwiły Rose w gardle. Westchnęła tylko raptownie, gdy chwycił ją w
ramiona i mocno do siebie przytulił.
- Czy właśnie tego chcesz?
Nie mogła uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że ma zamiar to zrobić. Nie, chyba tego nie
zrobi... Ale gdy otworzyła usta, by ostrzec go przed popełnieniem błędu, pocałował ją.
Wargi Hassana były twarde i namiętne. Mimo że rozsądek nakazywał jej walczyć,
kobiecy instynkt zadziałał gwałtowniej i skuteczniej.
Instynkt też podpowiadał, że ten mężczyzna jest silny, że ochroniłby ją przed złem
całego świata, że dałby jej zdrowe, silne dzieci i broniłby ich do upadłego.
Ale w głębi duszy wiedziała, że choć jest branką, to w gruncie rzeczy wygrała. Z tą
ś
wiadomością poddała się pieszczocie. Och, chciała tego. Pragnęła. Przez ponad pięć lat nie
zaznała pożądania. Ale wchodząc na pokład samolotu, gdy Hassan spojrzał na nią,
zrozumiała, że nadeszła długo oczekiwana chwila.
Nagle, gdy była już całkiem bezwładna w jego ramionach, puścił ją bez ostrzeżenia, aż
zachwiała się na niepewnych nogach.
Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą zrobił.
Potem stanowczo cofnął się o krok.
- Ja również nie lubię tracić nad sobą kontroli - powiedział, przybierając maskę
powściągliwości. - Wyrównaliśmy zatem rachunki. - Potem odwrócił się na pięcie i wyszedł z
namiotu.
Rose ledwie mogła złapać oddech, ledwie mogła ustać na nogach. Chwyciła się oparcia
krzesła stojącego przy stole i w zamyśleniu wpatrywała się w jedwabny szal, którym Hassan
związał jej ręce.
Nadal drżała, ale nie z powodu wściekłości, tylko niespełnionych tęsknot. Wyplątała
ręce z szala i rzuciła go na podłogę. Podeszła do wyjścia i spojrzała w ciemność. Hassana
nigdzie nie było. Przed wejściem leżał pies myśliwski, a nieopodal stał na straży uzbrojony
mężczyzna. Widząc jej wściekłe spojrzenie, skłonił się uprzejmie.
Przynajmniej obyło się bez głupich uśmiechów, pomyślała. To już było coś.
Nagle usłyszała silnik land rovera, potem zobaczyła samochód ruszający z dużą
prędkością. To musiał być Hassan. Czyżby popędził zawiadomić media o jej zniknięciu?
Uniosła głowę, wmawiając sobie, że cieszy się z powodu jego wyjazdu. Ale to nie była
prawda. Bez niego obóz wydał się pusty i dziwnie ponury. Pies, jakby wyczuwając jej
samotność i smutek, podszedł i polizał jej rękę. Pogłaskała jedwabistą głowę charta, a potem
wróciła do namiotu i z uwagą rozejrzała po swoim więzieniu.
Pochyliła się, by pozbierać rozrzucone daktyle. Ale po chwili, jakby zdając sobie
sprawę z tego, co robi, poczuła złość na siebie, rozsypała zebrane już owoce i zaszyła się w
zaciszu swojej sypialni. Chart wszedł za nią i położył się w nogach łóżka.
Czeka na powrót swego pana, pomyślała Rose. Trudno. Było tu tylko jedno łóżko, co
prawda duże, ale ona nie miała nastroju do dzielenia się nim z kimkolwiek.
Czyżby? Przypomniała sobie swoją reakcję na pocałunek Hassana i zarumieniła się po
uszy.
Przyłożyła dłoń do ust. Co najlepszego robiła? Przecież nie miała zwyczaju wskakiwać
nowo poznanym mężczyznom do łóżka! Ostatnio w ogóle nie miała czasu na romanse.
Ale Hassan po mistrzowsku potrafił oczarować kobietę... Wystarczyło jedno spojrzenie
tych niezwykłych oczu i była zgubiona.
Rose zrzuciła pantofle i ciężko opadła na łóżko. Telefon komórkowy uwierał ją w udo.
Hassan mocno nacisnął pedał gazu i wyjechał z obozu z taką prędkością, jakby ścigały
go demony. Czy ona zdawała sobie sprawę z tego, co zrobiła?
Dlaczego musiała być właśnie taka? Nie dość, że piękna - urodzie potrafiłby się oprzeć
- to jeszcze inna od wszystkich kobiet, jakie znał. Rose Fenton była uparta, silna i odważna.
Stanęła z nim do walki.
Pogardzała nim za to, że ją porwał, a potem wyciągnęła ręce i sprowokowała, by zrobił
coś jeszcze gorszego. Zdarła z niego maskę cywilizowanego dżentelmena, którą pokazywał
ś
wiatu.
Zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach, zwołał oddanych sobie ludzi i
porwał Rose Fenton wprost sprzed nosa jej brata.
Wiedział, że nie będzie to łatwe przedsięwzięcie. Rose Fenton miała opinię osoby
twardej, śmiałej, która stanie w szranki z każdym przeciwnikiem.
Nie bała się go. Była chłodna i ciekawa. Najwyraźniej chciała zdobyć materiał na
reportaż. Przynajmniej do chwili, gdy w końcu puściły jej nerwy i spróbowała ucieczki.
Ale nawet wtedy rzucała mu wyzwanie, drwiła z niego, popychała do najgorszych
czynów. Na litość boską, sprowokowała go, skrępował jej ręce, tak jakby naprawdę była
branką zdobytą na wrogu!
Ale nawet wtedy to ona była górą. Oczywiście nie walczyła, nie opierała się. Na to była
zbyt sprytna. Uznała jego zachowanie za blef i odwzajemniła pocałunek - przekornie,
namiętnie i słodko.
Całe szczęście! Gdyby wiedziała, że to nie był blef, jedno z nich znalazłoby się w
kłopotach.
Dręczyło go przeczucie, że byłby to on. Jeśli Partridge szybko nie znajdzie Fajsala,
dojdzie do katastrofy.
Rose wyjęła telefon z kieszeni. Chyba po raz pierwszy w życiu była w rozterce. Nie
wiedziała, co powinna zrobić, z kim się skontaktować.
Na pewno nie z Timem. Nie chciała go mieszać w spór pomiędzy zwaśnionymi
książętami.
Pozostawał Gordon. Powinna zadzwonić do głównego redaktora wiadomości. Ale
przecież on w każdej chwili mógł otrzymać tę wiadomość od Hassana, nieprawdaż?
Dzwoniąc do niego, mogła jedynie ujawnić imię swego porywacza, a na to nie była jeszcze
gotowa. W ten sposób stanęłaby po stronie Abdullaha. I chociaż Abdullah jako regent i
pracodawca jej brata zasługiwał na lojalność, nie miała serca podjąć takiej decyzji.
Ostrzeganie Tima też nie było konieczne. Za chwilę sam się zorientuje, że Abdullah zamierzał
ją wykorzystać.
Czy Hassan nie postępował równie perfidnie?
Prawdopodobnie. Tylko że on przynajmniej był szczery... A poza tym... Poza tym nie
potrafiła zapomnieć pocałunku... Chciała dać mu szansę. Nawet kilka.
Do licha, co się stało z bezstronną, chłodną dziennikarką?
Chwileczkę! Nie miała wyboru i na razie musiała tu pozostać. Wstrzyma się z
telefonem do Gordona, dopóki nie pozna prawdy. Nie było teraz sensu marnować baterii.
A matka? Mogła przynajmniej uspokoić matkę. Szybko wybrała numer. Telefon był
zajęty i pozostawał zajęty, mimo że próbowała kilkakrotnie. Doszła do wniosku, że się
spóźniła. Matka zapewne dostała już wiadomość od Tima i przystąpiła do działania. A że
doceniała potęgę prasy, na pewno pierwszy telefon wykonała do Gordona. Hassan miał
szczęście.
Wyłączyła aparat i rozejrzała się wokół. To niewiarygodne, że do tej pory jej nie
przeszukano.
Nie mogła jednak dłużej polegać na szczęściu. Musiała znaleźć bezpieczną kryjówkę
dla bezcennego aparatu, umożliwiającego jej łączność ze światem.
Na toaletce stało pudełko z chusteczkami kosmetycznymi. Otworzyła je, wyjęła część
chusteczek, na dno włożyła maleńki aparat, przykryła go, a ostatnią chusteczkę lekko
wyciągnęła.
Pozostałe chusteczki zwinęła w gruby rulon i zużyła do zmycia makijażu, po czym
rzuciła niedbale obok pudełka.
Ziewnęła. Mieszanina nerwów, napięcia i zmęczenia sprawiła, że zachciało jej się spać.
Ale myśl, że miałaby rozebrać się do bielizny, przyprawiła ją o dziwny niepokój. Ciekawe,
czy mężczyzna, który zadał sobie tyle trudu, by zaopatrzyć ją w ulubione kosmetyki,
pomyślał o ubraniach na zmianę?
Zdjęła z łóżka kapę. Nie, nie zapomniał. Pod kapą leżała starannie złożona nocna
koszula.
Rose powstrzymała się przed wybuchem śmiechu. Koszula była bardzo skromna,
staroświecka. Mężczyzna, który planowałby gwałt, nie wybrałby takiej bielizny. Hassan
zapewne właśnie to chciał dać jej do zrozumienia.
Na dźwięk stłumionego chichotu pies podniósł łeb i z nadzieją zaczął merdać ogonem.
- W porządku - odezwała się do niego. - Twój pan nie jest taki zły, za jakiego chce
uchodzić. - Podniosła koszulę do góry. - Chciałabym jednak wiedzieć, skąd on to wytrzasnął?
Czyżby z kufra swoich szkockich przodków?
Przed samym zaśnięciem przemknęło jej przez głowę pytanie, czy Hassan przygotował
dla niej również dzienne stroje. Gdy jutro się obudzi, pewnie znajdzie obok łóżka porządną,
tweedową spódnicę, kaszmirowy sweterek w pastelowym kolorze i... parę solidnych
obciskających i odstraszających majtek...
Ta myśl powinna ją uspokoić. Ale tak się nie stało.
Hassan dłuższą chwilę siedział przy łóżku Rose i obserwował ją w zadumie. Jakże po
tym wszystkim mogła spokojnie spać? Miał ochotę ją obudzić, przeszkodzić jej w
odpoczynku, ale oczywiście nie zrobił tego.
Była taka śliczna, taka urocza. Jasna skóra kontrastowała z jej płomiennymi włosami.
Nawet we śnie intrygowała go bardziej niż jakakolwiek inna kobieta.
To mu się nie podobało. Podejrzewał, że potem będzie jeszcze gorzej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rose powoli się budziła. Było jej ciepło i cudownie wygodnie. Wsunęła się głębiej pod
kołdrę, nie mając najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka. Czyjeś ciepłe ciało przesunęło się
również, wtulając się w wygięcie jej kręgosłupa. To było miłe... Od dawna budziła się
samotnie.
Dziś nie była sama. Nie była sama!
Promienie słońca przedzierały się przez czarną materię namiotu. Rose przesunęła
wzrokiem po antycznym kufrze, na którym stały kosmetyki, potem po grubym, bezcennym
dywanie, wreszcie po starannie złożonym na taborecie obok łóżka jedwabnym shalwar
kameez. Ciężar, który czuła na plecach, był jak najbardziej realny, nie należał do snu...
Poczucie komfortu ulotniło się jak kamfora, gdy wydarzenia poprzedniego wieczoru
powróciły z nachalną wyrazistością. Co powinna zrobić? Czy ma odwrócić się i pozwolić, by
porywacz wziął ją w ramiona i dokończył dzieło, które zaczęli wczoraj? A może powinna
zareagować wściekłością?
Wybrała drugie rozwiązanie. Nim na dobre się rozbudziła, w dzikiej furii odrzuciła
kołdrę. Jej towarzysz wyskoczył z łóżka i zaczął radośnie szczekać na powitanie.
To był pies. Tylko pies...
Opadła na poduszkę i czekała, aż pospiesznie bijące serce nieco się uspokoi. Ulga
walczyła w niej z rozczarowaniem. Stanowczo zbyt długo była sama.
Pies ziewnął szeroko, potem znów usadowił się na łóżku, kładąc głowę na jej brzuchu.
- Jesteś przyzwyczajony do spania w łóżku, prawdą? - powiedziała półgłosem, gdy
odzyskała oddech. - Moja matka by tego nie pochwaliła. - Pogłaskała psa po głowie. - Ona nie
aprobuje zwierząt w łóżku. Mężów również. Może od czasu do czasu kochanków. - To był
jeden z punktów niezgody pomiędzy nimi.
Jakiś ruch dostrzeżony kątem oka skłonił ją do podniesienia wzroku. Hassan, który
zapewne usłyszał hałas, rozsunął kotary.
- Dobrze spałaś?
Zadziwiająco dobrze. Natomiast on wyglądał tak, jakby przeżył ciężką noc. Nim Rose
zdobyła się na odpowiedź, przerwano im.
- Wiedziałam! - Nieduża kobieta, ubrana w tradycyjny strój, pojawiła się u boku
Hassana i nie czekając na zaproszenie, wtargnęła do środka. - Na litość boską, Hassan! -
jęknęła. - Co ty wyprawiasz?
Czyżby to była jego żona? Rose nawet nie pomyślała, że Hassan może mieć żonę.
Hassan nie odpowiedział od razu. Kobieta energicznie podeszła do łóżka. Gdy zrzuciła
pelerynę i zasłonę z twarzy, okazało się, że jest bardzo piękna i młoda. Miała na sobie
jedwabną bluzkę i doskonale skrojoną krótką spódnicę.
- Nadim al Raszid - przedstawiła się, wyciągając drobną dłoń do Rose. - Ogromnie
przepraszam za zachowanie mojego brata. Pojedzie pani do mojego domu, gdzie będzie
bezpieczna aż do powrotu Fajsala. Postaramy się coś wymyślić, by usprawiedliwić pani
krótkie zniknięcie.
Fajsal? Rose błyskawicznie skojarzyła. Ta kobieta musiała być siostrą Fajsala, a więc
przyrodnią siostrą Hassana, i najwyraźniej zamierzała zatuszować aferę z porwaniem.
Rose zerknęła na Hassana, ale unikał jej spojrzenia. Zagryzła dolną wargę i postanowiła
siedzieć cicho i nie uśmiechać się zbyt otwarcie, gdy Nadim będzie strofować brata.
- Co ty sobie myślałeś, Hassan? - powtórzyła pytanie Nadim. - Nie, nic nie mów!
Potrafię odgadnąć. Rozmawiałeś z Fajsalem? - Zignorowała ostrzegawcze spojrzenie Hassana
i ciągnęła: - A więc?
Widząc, że nie uda mu się jej powstrzymać, Hassan wzruszył ramionami i
odpowiedział:
- Wysłałem Partridge'a do Stanów, aby przywiózł go do domu, ale on zmylił
ochroniarzy i gdzieś się wymknął.
- To nieuprzejmie z jego strony - powiedziała sarkastycznie. - Ciekawe, kto nauczył go
tej sztuczki?
- Dam sobie jakoś radę - powiedział Hassan przez zaciśnięte zęby. - Zostaw to mnie.
- Nie sądzę.
- Nikt cię nie pyta o zdanie, Nadim. A teraz bardzo cię proszę, wyjdź. To mój problem.
Nie chcę, byś się wtrącała. - Nie chciał narobić jej kłopotów. Rose poczuła do niego
niespodziewany przypływ sympatii.
- Już jestem w to zamieszana, idioto. Fajsal jest również moim bratem.
- Ale jeśli się coś nie uda...
- Mimo że weźmiesz sprawy w swoje ręce? Czy to możliwe? - spytała tonem drwiny.
Zwróciła się do Rose: - Proszę się niczym nie przejmować. Przywiozłam dodatkową abbeyah,
nikt pani nie rozpozna. - Odwróciła się znów do brata: - Zachowałeś się skandalicznie,
Hassan. Panna Fenton jest naszym gościem... - Przeszła na arabski i łajała brata w ich
ojczystym języku.
Rose, obserwując rozgrywającą się przed jej oczami scenę, z trudem powstrzymała
wybuch śmiechu.
- Och, przepraszam... - wtrąciła się w końcu, przerywając tyradę Nadim. - Nie
chciałabym wam przeszkadzać... Ale czy w tej sprawie również mogłabym zabrać głos?
W oczach Hassana dojrzała wyraz wdzięczności. Wspaniale. Ale nie robiła tego dla
niego. Ostatecznie cała sprawa dotyczyła również jej. A ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, to
wyjazd z Nadim do jej domu, niezależnie od tego, jakimi szlachetnymi intencjami kierowała
się księżniczka. Nie chciała jechać do miasta. Tutaj przynajmniej pozostawała w centrum
wydarzeń. A jednocześnie - blisko Hassana...
Nadim najwyraźniej źle ją zrozumiała, ponieważ podeszła, usiadła na łóżku i ujęła jej
rękę w swoją drobniutką, wypielęgnowaną dłoń.
- Panno Fenton, zdaję sobie sprawę, że chciałaby pani wrócić do domu swojego brata i
kontynuować przerwany wypoczynek, ale pojawił się pewien problem... Abdullah zmierza do
zagarnięcia tronu Fajsala, a Fajsal, głupi chłopak, akurat wybrali sobie ten moment na...
Powiedzmy, że wybrał nieodpowiedni moment. - Wtrąciła kilka słów po arabsku,
niewątpliwie o ogólnej głupocie mężczyzn, a jej braci w szczególności. - Szum wokół pani
zniknięcia przez kilka dni będzie trzymał Abdullaha na wodzy. Jeśli pozostanie pani ze mną,
pewna jestem, że Hassan doceni pani poświęcenie i hojnie je wynagrodzi.
- Wynagrodzi? - powtórzyła Rose jak echo. Czyżby miała otrzymać order za zasługi
dla Ras al Hajar?
- Będziesz mogła wyznaczyć swoją cenę. Tyle lakhów złota, ile zechcesz - powiedział
cicho Hassan.
- Obsypiesz mnie złotem i perłami, zawieziesz na pustynię, by zaśpiewać mi pieśń
miłości.
- Cokolwiek zechcesz - powiedział.
- Umiesz śpiewać?
- Jak słowik.
- Reportaż - przerwała poważnie. - To wszystko, czego chcę. Zostanę tutaj.
Nadim zrobiła wystraszoną minę.
- Ale przecież nie może pani...
- Może i musi. - Hassan nareszcie odzyskał panowanie nad sytuacją.
- Och, ale...
- Czy nie powinnaś być dzisiaj w klinice, Nadim?
- Po południu. - Zerknęła na zegarek. - A skoro mowa o klinice, przydałyby mi się
nowe inkubatory...
- Przekażę tę sprawę Partridge'owi. On wszystko załatwi.
Nadim potrafi, jak widać, chwytać w lot okazję, pomyślała Rose, gdy ciemnowłosa
piękność uśmiechnęła się tak, że cała jej twarz pojaśniała.
- Dziękuję. Wszystkie matki w Ras al Hajar będą ci wdzięczne. A teraz, panno Fenton.
- Rose, proszę.
- Rose... Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Twój brat zadbał o wszystko - odparła Rose z uśmiechem. - Może tylko ta koszula... -
wskazała palcem nocną koszulę - nie jest zbytnio w moim guście.
- Naprawdę? - Przez moment oczy Hassana spoczęły na jej wznoszącym się i
opadającym biuście. Chrząknął. - Przykro mi, że mój wybór nie spotkał się z twoim
uznaniem. Ale ten oto kufer pełen jest ubrań. Z pewnością znajdziesz coś odpowiedniego...
Rose, której serce waliło jak oszalałe, nagle zamarła, gdy Hassan odwrócił się i chcąc
podnieść wieko kufra, sięgnął po pudełko z chusteczkami higienicznymi. Czy jego ciężar go
nie zaniepokoił?
- Wyjdź już, Hassan - wtrąciła się Nadim.
Hassan zerknął na Rose. Mogłaby przysiąc, że ma ochotę roześmiać się głośno.
- Rzeczywiście - powiedział - jeśli macie zamiar przeglądać garderobę, wolę się
usunąć. Czy zostaniesz z nami na śniadaniu, Nadim?
- Wypiję tylko kawę - powiedziała, władczym gestem pokazując mu wyjście. Gdy
wreszcie je opuścił, wyjrzała jeszcze na zewnątrz i dopiero wtedy zwróciła się do Rose: -
Nieważne, co Hassan mówi. Jeśli nie chcesz tu zostać, nie musisz. Powiedz słowo, a
wyjedziesz ze mną.
Nie. Zostanie tu, żeby obserwować sprawy z bliska.
- Wszystko będzie dobrze - zwróciła się uspokajającym tonem do Nadim. - Naprawdę.
- A żeby odwrócić jej uwagę od głównego tematu, spytała: - Co to jest lakh złota? Jakiś
rodzaj biżuterii?
- Ależ nie! - Nadim była zdumiona ignorancją w tak istotnej sprawie. - To jednostka
wagi. Sto tysięcy gramów. Ale nie martw się - dodała szybko. - Niezależnie od tego, czy
zostaniesz tutaj, czy pojedziesz ze mną, Hassan i tak będzie musiał zapłacić twojemu bratu za
to, że cię porwał.
- Zapłacić Timowi? - Rose wyglądała na oszołomioną. Nie potrafiła wyobrazić sobie
reakcji Tima. Jeśli Hassan zaproponuje mu pieniądze za honor siostry, było całkiem możliwe,
ż
e Tim zmieni swoje obyczaje i po prostu rzuci się na Hassana z pięściami.
Nadim mówiła poważnie.
- Oczywiście, że musi zapłacić. Według naszych zwyczajów Hassan okrył cię hańbą.
Czyżby Nadim uznała za oczywiste, że Hassan się z nią przespał? A może wystarczyło
to, że była jedyną kobietą w jego obozie? Rose pomyślała, że lepiej nie pytać.
- A może twój brat go zabije? - zasugerowała nieoczekiwanie Nadim.
- Och, nie sądzę. - Rose uśmiechnęła się w duchu. W największym wzburzeniu Hm
mógł co najwyżej walnąć Hassana w szczękę.
- Nie? - Nadim wzruszyła ramionami. - Oczywiście, on jest przecież Anglikiem.
Anglicy są tacy... flegmatyczni. Hassan w takiej sytuacji na pewno zabiłby twego brata. No,
ale jeśli w grę nie wchodzą pieniądze ani krew, w takim razie pozostaje jedno rozwiązanie.
Hassan będzie musiał się z tobą ożenić. Nie martw się, ja się tym zajmę.
To przekraczało najśmielsze fantazje Rose.
- Ależ na pewno mężczyzna w jego wieku i z jego bogactwem. .. - Zdała sobie sprawę,
ż
e podąża torem myślenia Nadim - jest już żonaty, nieprawdaż?
- Hassan? Żonaty? - Nadim szczerze się roześmiała. - Niełatwo znaleźć kobietę, która
byłaby w stanie go usidlić.
- Przecież małżeństwa są aranżowane?
- Hassan jest inny - powiedziała jego siostra. - Jest... nietypowy. Z tobą to oczywiście
kwestia honoru i nie będzie miał wyjścia, ale w innych okolicznościach w ogóle nie
rozważałby tej możliwości. Uwierz mi, nieraz próbowaliśmy, ale on zbyt wiele podróżował,
by zaakceptować jakąś porządną dziewczynę o tradycyjnych poglądach, która siedziałaby w
domu i wychowywała dzieci. To nie byłoby w porządku wobec żadnej ze stron. A
jednocześnie Hassan ma zbyt tradycyjne poglądy, by ożenić się z jedną z tych aktorek lub
modelek, z którymi pokazuje się publicznie, gdy mieszka w Londynie lub Paryżu.
Oczywiście, taki związek nie przetrwałby nawet pięciu minut
- Dlaczego?
- Kobiety muszą się urodzić do życia, jakie tu prowadzimy. Nasi mężczyźni są bardzo
zaborczy, a nowoczesne kobiety tego nie akceptują. Chciałyby mieć wszystko, co może im
ofiarować Hassan, ale jednocześnie nie zamierzają zrezygnować z tego, co już mają. -
Uśmiechnęła się pobłażliwie. - W pewnym sensie żal mi ich.
- Ale ty jesteś szczęśliwa.
- Pracowałam nad tym. Mam dobrego męża, wspaniałe dzieci i pasjonującą pracę w
kraju, który kocham. - Zerknęła na Rose. - Hassan też kocha swój kraj. Nie potrafiłby żyć
gdzie indziej. - Nadim westchnęła. - Byłby wspaniałym emirem - dodała. - Zawsze miał w
sobie to, co nazywa się majestatem władzy. Tymczasem Fajsal... Cóż, Fajsal nie rozumie, ile
będzie musiał poświęcić. - Zamyśliła się na chwilę. - A może właśnie rozumie.
- A Abdullah?
Nadim zaczęła mówić, ale nagłe, jakby zdając sobie sprawę, że mogłaby powiedzieć
zbyt wiele, urwała. Szybko zerknęła na zegarek.
- Och, mam już mało czasu. Przejrzyjmy ubrania.
- Czego się dowiedziałaś? - spytał Hassan, gdy usiedli do śniadania.
- Dowiedziałam?
- Moja siostra ma długi język. Jestem pewien, że nie miałaś trudności z wyciągnięciem
od niej informacji.
- Nadim jest urocza, troskliwa i bardzo pomocna.
- Skoro zrobiła tak dobre wrażenie, musiała być niezwykle rozmowna, nawet jak na
nią.
- Wcale nie. Dowiedziałam się niewiele ponad to, co już wiem.
- Właśnie to „niewiele" mnie niepokoi.
- Dlaczego? Dopilnowanie, by twój brat zasiadł zgodnie z prawem na tronie, nie jest
niczym zdrożnym. A ja podejrzewałam, że chcesz go ubiec. - Jeśli spodziewała się, że Hassan
zareaguje na te insynuacje gwałtownie, przeliczyła się. - I nie zamierzam nikomu mówić o
twoich planach. Słowo. - Uśmiechnęła się. W każdym razie jeszcze nie teraz. - Odniosłam
wrażenie, że głównym zmartwieniem Nadim jest to, że będziesz musiał słono zapłacić
mojemu bratu za okrycie mnie hańbą.
Ż
artowała sobie z niego. Bawiła się jego kosztem. W porządku. Byle była szczęśliwa,
pomyślał.
- Jeśli uważasz to za stosowne - rzekł z lekkim lekceważeniem. Jej współpraca warta
była złota. A ona współpracowała. Albo była bardzo sprytna... - Chociaż, znając ciebie i
twego brata, wątpię, byście dybali na moje pieniądze. - Mógłby ręczyć życiem, że nie
siedziała również w kieszeni u Abdullaha. Czekał na odpowiedź, zadowolony, że Rose się
dobrze bawi.
- Może masz rację. Ale i tak wpadłeś w tarapaty. Zdaniem Nadim jedyną alternatywą
ugody finansowej jest śmierć, a skoro Tim prędzej sam by umarł, niż kogoś zabił, pozostaje
jeszcze... małżeństwo.
Zauważyła, że jego ręka, kiedy podnosił filiżankę do ust, na moment zastygła w
bezruchu.
- Możliwe, że Nadim ma rację - powiedział sucho. Dopił kawę, odstawił filiżankę i
wstał. - Widzę, że włożyłaś bryczesy. Czy mam rozumieć, że chcesz pojeździć konno?
Czy chciała z nim jeździć konno? Czy dlatego włożyła bryczesy, mimo obiekcji
Nadim? Nagle poczuła się bardzo zmieszana. Minęło wiele czasu, odkąd jeździła konno u
boku ukochanego mężczyzny.
Właściwie miała ochotę. Bryczesy wydawały się tak swojskie, tak bliskie...
Unikając jego wzroku, wyciągnęła nogi do przodu.
- To były jedyne spodnie, jakie znalazłam - powiedziała wymijająco. - Nie lubię nosić
długich jedwabnych sukni. - Oczywiście, bielizna to co innego. Na wierzch ubrała męską
koszulę i stare bryczesy, które znalazła w szufladzie Hassana. Koszula była zbyt luźna, toteż
wcisnęła ją w szerokie spodnie. - Jak ci się podobają? - spytała kokieteryjnie.
- Mogą być - odparł z wahaniem. - Nie pamiętam ich... - Siedział sztywno, dając do
zrozumienia, że nie pochwala korzystania z jego rzeczy. - Powinienem dostarczyć ci twoją
garderobę - dodał tonem usprawiedliwienia - ale wówczas mogliby pomyśleć, że wyjechałaś z
własnej woli
- A jednak przy wiozłeś tu moje buty. - Były to sportowe, sznurowane buty, które miała
na sobie w dniu przyjazdu.
- Grunt jest tu nierówny - odparł, wzruszając ramionami.
- To byłby pech, gdybyś musiał zawieźć mnie do szpitala ze złamaną nogą,
nieprawdaż?
- Nie bądź głupia. - Uśmiechnął się lekko. - Powiedziałbym, że cię znalazłem w takim
stanie. A ty byś mnie nie zdradziła, prawda, Rose? Pomyślałabyś o reportażu i siedziałabyś
cicho.
Ten facet był nieznośny. Po prostu nieznośny,
- Oczywiście, jeśli Khalil oddałby ci wszystkie moje rzeczy, prawdopodobnie
skończyłby w więzieniu jako współwinny porwania. Nie sądzę, by Abdullah specjalnie się z
nim cackał.
- Khalil?
- Służący mojego brata. Ktoś przecież musiał ci powiedzieć, jakich używam
kosmetyków. A przy okazji, masz tu wspaniały prysznic. - Dopiła kawę i ciągnęła: - Któżby
inny mógł zepsuć telefon i światło w range roverze, nie wzbudzając podejrzeń?
Zignorował jej pytanie.
- Masz ochotę się przejechać? - wrócił do poprzedniej propozycji.
- To jedna z obiecanych atrakcji.
- A potrafisz jeździć konno?
- Owszem. - Wstała, czując się coraz bardziej nieswojo, ponieważ od dłuższego czasu
Hassan nie spuszczał z niej oczu.
- Aby utrzymać się na jednym z moich koni, nie wystarczają umiejętności nabyte w
szkółce jeździeckiej.
- Nie wątpię, ale miałam naprawdę dobrego nauczyciela. Nie obawiasz się, że ktoś
może mnie zauważyć? - spytała, gwałtownie zmieniając temat. - Jeśli do poszukiwań użyją
helikopterów... - Przesunęła ręką po swoich rudych włosach. - Raczej trudno mnie pomylić z
kimś innym.
- To prawda - skonstatował z krzywym uśmiechem. - Ale twoje włosy nie będą
problemem. Odpowiednio ubrana, staniesz się niewidoczna. Poczekaj chwilę.
Po kilku minutach wrócił z chustą w biało - czerwoną kratkę. Podał ją Rose.
Usiłowała udrapować ją na głowie, ale bez skutku. Przytrzymując dwa końce, patrzyła
bezradnie na Hassana.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Wreszcie Hassan odetchnął gwałtownie.
- Popatrz - powiedział z ożywieniem. - Tak się to robi. Zręcznie owinął chustkę wokół
jej głowy, potem zasłonił dolną część twarzy, przy okazji muskając palcami jej policzki. Pod
dotykiem jego delikatnych palców skóra Rose pokryła się gęsią skórką.
- Załatwione.
- Dziękuję - odpowiedziała głosem, który w zaschniętych ustach zabrzmiał jak szept.
- To ja ci dziękuję, Rose. Za zrozumienie. Gdyby Abdullah się dowiedział...
- No, cóż... Gdybym ukrywała się w domu Nadim, nie miałabym sensacyjnego
materiału, czyż nie?
Twarz Hassana rozjaśnił uśmiech. Podał jej pelerynę z wielbłądziej wełny.
- Teraz przypominasz Beduina - powiedział, również owijając twarz chustą.
- Z wyjątkiem brody - szepnęła poprzez materiał. Przechyliła głowę na bok. - Ty też nie
nosisz brody, Hassan. Dlaczego?
- Zadajesz za dużo pytań. - Położył dłoń na jej plecach i wyprowadził na jasne, poranne
słońce.
- To prawda. Ale kiepsko ci idzie z odpowiedziami - skomentowała.
Podprowadził ją do osiodłanych koni. Jeden z nich był wspaniałym czarnym ogierem,
bardzo podobnym do tego, o jakim czytała jeszcze wczoraj w „Szejku". Zastanawiała się, czy
wybrał go celowo, by odniosła wrażenie, że jej fantazje nabierają realnych kształtów.
Drugi ogier, nieco drobniejszej budowy, był bardzo pięknym kasztanem.
- Jak się nazywa? - spytała, głaszcząc szyję konia.
- Iram.
- Iram - szepnęła, a koń zastrzygł uszami i uniósł głowę. Chwyciła wodze, a Hassan
pomógł jej wsiąść na siodło, potem podciągnął popręg. Od dawna nie siedziała na koniu, ale
ten wierzchowiec wyglądał dość spokojnie.
Hassan wskoczył na siodło, zerknął na nią i wyraźnie zadowolony z tego, co zobaczył,
skinął głową. Po chwili konie ruszyły.
Przez chwilę Rose miała wrażenie, że bestia, na którą ją wsadzono, wyrwie jej ramiona
ze stawów. Była zadowolona, że Hassan wysunął się do przodu i nie widział beznadziejnej
walki, jaką toczyła z wierzchowcem.
Gdy Hassan wreszcie zatrzymał się i odwrócił, by sprawdzić, jak sobie radzi, na
szczęście opanowała już konia. Ruszył za nią, wyprzedził i znów zaczął prowadzić. Jego
czarna peleryna powiewała na wietrze. Jazda była podniecająca, cudowna, ale zarazem
wyczerpująca. Gdy zatrzymali się na urwistym zboczu wzgórza, Rose śmiała się, z trudem
łapiąc oddech, i drżąc z powodu wysiłku, jaki włożyła w okiełznanie narowistego ogiera.
Hassan również się śmiał.
- Myślałeś, że sobie z nim nie poradzę, prawda?
- Mało brakowało, ale, jak widać, jesteś doskonałym jeźdźcem.
- Od dawna nie jeździłam.
Hassan przerzucił nogę przez siodło, zeskoczył i wziął do ręki wodze.
- Kto cię uczył?
- Przyjaciel.
Odwrócił się i spojrzał na nią uważnie.
- Rozumiem, że mężczyzna. Jeździsz po męsku. Parzyło ją jego badawcze spojrzenie.
- Tak, mężczyzna. Hodował konie. Piękne konie. - Pogłaskała rumaka po szyi.
Skrzypienie siodeł, zapach skóry i końskiego potu wróciły do niej wraz z resztą wspomnień. -
Był moim mężem.
Zapadła cisza. Hassan trawił tę wiadomość.
- Był? - spytał po chwili. - Jesteś rozwiedziona?
- Nie, on umarł. - Nastała kolejna chwila ciszy. Zauważyła, że Hassan zastanawiał się,
czy dalej ją indagować. - To nie był wypadek na koniu - wyjaśniła z własnej woli. - Miał
wadę serca. Nie powiedział mi o tym... - Nie rozmawiała na ten temat od ponad pięciu lat.
Próbowała o tym nie myśleć.
Wysunęła nogi ze strzemion i zeskoczyła na ziemię. - Pewnego dnia jego serce stanęło.
I zmarł.
Hassan dołączył do niej i szli obok siebie, prowadząc konie za wodze.
- Przykro mi, Rose. Nie miałem pojęcia.
- To było dawno temu. Wyczuła, że na nią zerka.
- Chyba nie aż tak dawno? Jesteś młodą kobietą.
- Minęło prawie sześć lat. - Ledwie dostrzegała krajobraz, który rozpościerał się przed
jej oczami. Widziała wymarzoną, niespełnioną wizję swego życia. Dwójka dzieci jeżdżących
na kucykach... Michael chciał mieć dzieci. To ona się sprzeciwiała. Była przecież taka młoda,
nie widziała powodu do pośpiechu...
Oczy jej pokryła mgła; potknęła się o wystający kamień. Hassan przytrzymał ją w talii.
- Całe szczęście, że masz interesującą pracę - powiedział. - Pracę, która wypełniła ci
pustkę po stracie męża.
- Myślisz, że praca może tego dokonać? Czy cokolwiek może zrekompensować taką
stratę? Kochałam go. On mnie też kochał. - Nie musiała walczyć o jego uczucie. Wystarczyło,
ż
e była sobą.
Popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Powiedz mi, czy dlatego masz opinię dziennikarki pozbawionej strachu, że w gruncie
rzeczy cały czas wyzywasz śmierć na pojedynek?
Opanowała ją złość. Jak śmiał grzebać w jej uczuciach? Robić jakąś amatorską
psychoanalizę? Przez wiele lat bawiła się w to jej matka. Gdy Rose poślubiła Michaela,
kiwała z powagą głową, tak jakby przypadek jej córki stanowił potwierdzenie teorii, którą
właśnie przedstawiła w swojej najnowszej rozprawie feministycznej. Oczy Hassana wyrażały
współczucie.
- Może - wyszeptała, przyznając się do tego po raz pierwszy. - Możliwe. Przez jakiś
czas...
- Nie spiesz się zbytnio, Rose. Allan przyjdzie po ciebie, kiedy uzna za stosowne.
- Wiem. - Zmusiła się do uśmiechu. - Ale o wiele łatwiej jest zyskać reputację, niż się
jej pozbyć. Mam niewyparzony język i to również przysparza mi kłopotów.
- Zauważyłem - powiedział ze śmiechem.
Jego głos, chociaż drwiący, miał w sobie ciepło, które szybko przywróciło ją do
rzeczywistości. Teraz liczyła się teraźniejszość. Tu i teraz. Przez chwilę, gdy obejmował ją
ręką w talii, a wzrok jego palił mocniej niż pustynne słońce, pomyślała, że znów chce ją
pocałować. Ale tego nie zrobił. Zauważyła nawet moment, w którym się wycofał, nagłe
zrezygnował - ten ułamek sekundy, gdy opuścił rękę i ruszył przed siebie.
O nie, nie wywinie się tak łatwo, pomyślała, podążając za nim krok w krok. Miała do
napisania reportaż.
- A więc - podjęła - dlaczego zgoliłeś brodę?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Hassan roześmiał się, zadowolony, że zmieniła temat.
- A kto ci powiedział, że kiedykolwiek nosiłem brodę? Ograniczyła się do
wystudiowanego podniesienia brwi, przypominając mu w ten sposób, z kim ma do czynienia.
Nie należała do łatwowiernych gąsek, które można było zbyć byle czym.
- Jesteś zajadła jak terier - poskarżył się.
- Komplementy nie robią na mnie wrażenia - odparła. - Znam je na pamięć. Dlaczego?
- naciskała, starając się zajść mu za skórę, dowiedzieć się, jaki jest naprawdę.
- Może jestem urodzonym buntownikiem - rzekł przekornie.
- Czarna owca? To chyba oczywiste, nieprawdaż?
- Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat - przyznał się w końcu. - To przekorny wiek.
Spodobałem się sobie, więc dlaczego miałbym coś zmieniać? - Poprowadził ją do płaskiej
skały, przywiązał konie do karłowatego drzewa, poprosił Rose, by usiadła i podał jej termos z
wodą.
Rozpościerający się przed nimi teren kończył się skalistą skarpą, opadającą ku
nadbrzeżnej równinie. Dalej na horyzoncie dostrzegła błękit morza. Był to surowy pejzaż,
zupełnie inny niż zielone angielskie krajobrazy. Miał jednak swoisty urok, było w nim coś
przykuwającego uwagę, ponadczasowego - czystość, prostota i piękno.
Hassan kochał tę ziemię. Zerknęła teraz na niego, oczekując dalszych słów.
Wzruszył ramionami i potarł dłonią gładko wygolony podbródek.
- Mój dziadek wiedział, że ja nie utrzymam pokoju wśród wszystkich plemion -
powiedział. - To był trudny okres. Z wydobycia ropy płynęły wielkie pieniądze. Dziadek
przewidział, że rywalizujące ze sobą rody, wykorzystując fakt, że mój ojciec był
cudzoziemcem, doprowadzą do rozruchów.
- Nie miał własnych synów, którzy mogliby przejąć po nim władzę?
- Nie. Miał sześć córek, ale żadnego syna. Byłem jego najstarszym wnukiem, ale gdy
przyszło mu wybierać, postąpił tak, jak przystało na władcę. Przedłożył dobro kraju nad
pragnienia serca.
- Kiedy wyznaczył Fajsala na swojego dziedzica?
- Matka wkrótce po śmierci mojego ojca wyszła ponownie za mąż. To było polityczne
małżeństwo. Mieli dwie córki. Nadim jest jedną z nich. Dopiero później urodził się Fajsal. Ma
dokonały rodowód, błękitną krew.
- Nadal jest bardzo młody.
- Wiem, ale kiedyś wszyscy musimy dorosnąć. Na niego właśnie przyszła pora. Trzeba
mieć nadzieję, że poradzi sobie lepiej ode mnie.
Poczuła dla niego współczucie. Krył ból głęboko w sercu, ale niekiedy można go było
dostrzec na dnie pięknych ciemnych oczu.
- Musiało ci być trudno to zaakceptować.
Hassan podniósł kamyk, ścisnął go w dłoni.
- Tak, to było trudne - przyznał. - Miałem przecież tylko to. - Przez chwilę jeszcze
trzymał kamyk w dłoni, wreszcie gwałtownie go odrzucił. - Potem nic mi już nie zostało.
Rose zastygła w milczeniu. Cóż mogła powiedzieć? Został wydziedziczony z powodu
swego pochodzenia. Żadne słowa nie mogły tego zmienić.
- Tym trudniej było mi znieść - ciągnął, zerkając na Rose - że dziadek, aby uciszyć
wrogów, wyznaczył Abdullaha regentem emiratu. Nie miał wyboru, wiem o tym. W ten
sposób mnie chronił. Gdybym wtedy był dziesięć lat starszy, być może rzuciłbym mu
wyzwanie i może utrzymałbym jedność kraju. Byłem zbyt młody, aby sprostać takim
wyzwaniom. Teraz jedynym kłopotem, jaki mamy, jest Abdullah i jego poplecznicy o lepkich
rękach. A nasi obywatele pragną dostępu do edukacji, opieki medycznej i wszystkich
zdobyczy nowych czasów.
Rose pomyślała o luksusowym centrum medycznym, które jej pokazano. Wszystko
lśniło tam nowością. Podobnie jak w centrum handlowym pełnym eleganckich butików oraz
ekskluzywnym salonie odnowy biologicznej, gdzie natychmiast zaoferowano jej honorowe
członkostwo.
Objęła ramionami kolana, położyła na nich policzek i zapatrzyła się przed siebie.
- Nikt nie może cię obwiniać, że tak zareagowałeś - powiedziała.
- Nikt tego nie robił. Nikt też nie zrobił nic, aby mnie powstrzymać. Gdy zostałem
wydziedziczony, zgoliłem brodę, zacząłem ubierać się na czarno i żyć jak szaleniec. Dziadek
odebrał mi prawo do tronu, ale hojnie wyposażył. Miałem za dużo pieniędzy, a za mało
zdrowego rozsądku, by z nich właściwie korzystać. Tymczasem Abdullah i jego poplecznicy
wprost zachęcali mnie do samozagłady. Byłem niedojrzały, rozpuszczony i głupi. Wiem o
tym, ponieważ moja matka, mimo lęku przed lataniem, pewnego dnia pojawiła się w
Londynie tylko po to, by powiedzieć mi to prosto w oczy.
Jeśli była choć trochę podobna do Nadim, pomyślała Rose, skrywając uśmiech, na
pewno nie pozostawiła na nim suchej nitki.
- Jednak nie zapuściłeś znów brody - powiedziała. - Nie mogłeś ubierać się choć trochę
bardziej konserwatywnie? Nie zmieniłeś zresztą również swego zachowania.
- Buntownik przychodzący do nogi jak pies? Czyż to nie ucieszyłoby Abdullaha? Na
pewno zacząłby rozpuszczać plotki, że próbuję wrócić do łask, by zdobyć tron. A to byłoby
doskonałym pretekstem do wykonania jakiegoś ruchu przeciwko mnie i Fajsalowi. Nie,
dopóki mój brat nie zasiądzie na właściwym miejscu, nie zmienię wizerunku. - Zerknął na nią
z góry. - A ponieważ mój najdroższy kuzyn zajęty jest poszukiwaniem ciebie, mamy trochę
czasu.
Gestem głowy wskazał nabrzeże, gdzie w oddali nisko nad ziemią łatały dwa
helikoptery. Hassan odchylił się i oparł na łokciu, nie zdradzając żadnych objawów
niepokoju.
- Co będzie, jeśli pojawią się w obozie?
- Strzelę do pierwszego mężczyzny, który wejdzie do części przeznaczonej dla kobiet.
- Części przeznaczonej dla kobiet? A cóż to za określenie? Jestem tu tylko ja, a ja nie
jestem jedną z twoich kobiet!
- Jesteś pod moją opieką. Jedna kobieta, czy sto, cóż to za różnica?
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Ale żeby kogoś zabić...
- Wystarczy postrzelić. Kula w nogi najodważniejszego śmiałka zazwyczaj zniechęca
resztę. - Wzruszył ramionami.
- Zresztą tego się spodziewają. - Widząc, że Rose nadal nie jest przekonana, dodał: -
Zrobiliby to samo, gdyby sytuacja była odwrotna.
- Ale to jest... to jest takie prymitywne.
- Tak uważasz? - Szare oczy zalśniły w jasnym słońcu.
- Może masz rację. Pamiętasz, Rose, wczoraj wieczorem miałaś tego przedsmak.
Nie robił aluzji do jej porwania, zaplanowanego z niezwykłą precyzją. Mówił z
pewnością o tej chwili, gdy oboje bliscy byli porzucenia wszelkich pozorów cywilizowanego
zachowania.
Szybko odwróciła wzrok. Helikoptery poleciały dalej wzdłuż wybrzeża.
- Lepiej wracajmy, póki jeszcze mogę się ruszać - powiedziała. - Od dawna nie
siedziałam na koniu. Za chwilę będę sztywna jak deska.
Wstał i wyciągnął do niej rękę. Gdy po chwili wahania podała mu swoją, pociągnął ją
do góry. Przez chwilę jej palce pozostały w jego dłoni.
- Tylko nie mów mi, że marzysz o wizycie w salonie odnowy biologicznej? Powiedz
tylko słowo, a wysmaruję cię specjalną maścią.
Przez chwilę wyobraziła sobie jego ciepłe dłonie masujące jej ramiona i plecy, a potem
napięte mięśnie nóg. Niewątpliwie po takim masażu poczułaby się lepiej. Ale cofnęła rękę i
roześmiała się trochę sztucznie.
- Dzięki, Hassan, ale lepiej będzie, jeśli trochę pocierpię.
Hassan niecierpliwie czekał na telefon od Simona Partridge'a. Powtarzał sobie w duchu,
ż
e musi stawić czoło rzeczywistości.
Rose Fenton była kobietą, której cały świat padnie do stóp. Za tydzień prasa będzie
błagać ją o reportaż. W Hollywood prawdopodobnie zechcą nakręcić film.
Za każdym razem, gdy z nią rozmawiał, tylko ułatwiał jej sprawę. Wystarczyło, by na
niego spojrzała, a on od razu miał ochotę zwierzać się jej z najgłębszych sekretów,
najskrytszych pragnień.
W dodatku zaproponował jej masaż!
Jęknął z głębi serca. Trzeba z tym natychmiast skończyć. Do licha, pospiesz się,
Partridge! Gdzie się podziewasz, do diabła!
Jej jedwabista skóra... Przystanął, przymknął oczy i na chwilę zatopił się we
wspomnieniu rozchylonych, chętnych, ciepłych warg...
Zamierzał zachować dystans. Sądził, że to będzie proste. Ona była dziennikarką, on zaś
z zasady nie lubił dziennikarzy. Ale od momentu, gdy odebrał telefon i usłyszał jej głos, był
zgubiony.
Oparł się o pień starej palmy. Kogo chciał oszukać? Był zgubiony od chwili, gdy wsiadł
na pokład samolotu Abdullaha i napotkał wzrokiem spojrzenie brązowych, przenikliwych
oczu.
Miała w sobie jakiś szczególny urok. To nim przyciągała ludzi na całym świecie do
telewizorów. Teraz, gdy był blisko niej, zrozumiał, na czym ten urok polega.
Choć śmiech częściej gościł na jej twarzy niż łzy, pod pozorami nieustępliwości była
bardzo wrażliwa. Dziś na przykład omal nie podzieliła się z nim swoim bólem. Chciał ją
objąć, pocieszyć.
- Halo... - Słaby głos odezwał się w słuchawce.
- Partridge?
- Ekscelencja? - Na linii rozległy się trzaski, stłumione dźwięki. - Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje - odpowiedział Hassan. - W tym właśnie tkwi problem. Znalazłeś go
wreszcie?
- Dam panu znać, gdy go znajdę. Tu jest teraz czwarta nad ranem...
- I co z tego?
- To z tego, że położyłem się dopiero o drugiej - odparował Partridge, już rozbudzony i
zły. - Dowiedziałem się tylko tego, że Fajsal zaszył się w jakimś domku kempingowym w
Adirondacks z dziewczyną. Nikt nie wie, co to za dziewczyna, ani który to domek, a tu jest
ich mnóstwo. A ponieważ nie stoją w równych rzędach wzdłuż brukowanych ulic,
sprawdzenie wszystkich zajmie mnóstwo czasu. - Urwał. - A skoro już mówimy o
zaginionych osobach... Przypuszczam, że to pańska sprawka. Cały czas mówią o tym w CNN.
Hassan uśmiechnął się pod nosem, słysząc sarkazm w głosie Partridge'a.
- Kto jest podejrzany? - odpowiedział pytaniem.
- Chyba nie mają zielonego pojęcia. A nawet, jeśli tak, nic nie mówią. Abdullah
twierdzi, że panna Fenton zapewne oddaliła się od samochodu swego brata i musiała zgubić
drogę albo wpaść do jakiegoś wąwozu.
- Rose Fenton? Chyba nie mówią tego poważnie?
- To o wiele lepsze niż przyznanie, że mogła zostać porwana. Powiedział pan, że nie
zrobi jej...
- Mogę cię zapewnić, że panna Fenton czuje się dobrze. Niepotrzebnie się niepokoisz.
Mogę nawet powiedzieć, że w pełni wykorzystuje fakt, że znalazła się w centrum
sensacyjnych wydarzeń. Oczywiście, nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo.
- Naprawdę? - Partridge nie był przekonany.
- Czy wiesz, że ona była mężatką? - spytał Hassan złośliwie, pragnąc zniszczyć
wyidealizowany obraz kobiety, jaki powstał w umyśle Partridge'a. Brak odpowiedzi
ś
wiadczył, że istotnie dotknął czułej struny. Potem, zły na siebie, dodał:
- Zdobądź jakieś informacje o jej mężu. Wobec zainteresowania jej osobą to nie
powinno być trudne.
- To polecenie czy sugestia?
- ' Nie zwykłem robić sugestii - odparł Hassan uprzejmie.
- A skoro tak się niepokoisz o Rose Fenton, sugeruję, abyś szybciej znalazł Fajsala i
bezzwłocznie sprowadził go do domu. Wtedy wyrażę zgodę na twój powrót i będziesz mógł
powiedzieć mi w oczy, co o mnie myślisz.
- Nie potrzebuję na to pańskiego pozwolenia - powiedział sztywno Partridge.
- Możesz nawet wyzwać mnie na pojedynek, jeśli to cię uszczęśliwi, ale dopiero wtedy,
gdy znajdziesz Fajsala.
Rose weszła do namiotu i odetchnęła z ulgą.
Pokrywał ją kurz, było jej gorąco, koszula lepiła się do pleców. Przydałby się prysznic,
a potem kąpiel w głębokim, chłodnym basenie. Ale zbiornik na wodę był pusty, a do basenu
daleko. Pozostawał górski strumień, ale musiałaby uzyskać zgodę Hassana. A Hassana tutaj
nie było.
Gdy wrócili do obozu, dopilnował, by bezpiecznie zsiadła z konia i weszła do namiotu,
sam zaś odjechał. Zapewne do swojego centrum informacyjnego, by zorientować się, jak
rozwija się jego plan, pomyślała ze złością, obserwując go, jak znika za rzędem palm,
eskortowany przez dwóch jeźdźców.
Mógł ją ze sobą zabrać. Zabolało ją, że tego nie zrobił. A już myślała, że zaczynał ją
akceptować jako partnerkę w spisku. Jakże była naiwna!
W porządku. Ona miała swój własny środek komunikacji i za chwilę się nim posłuży.
Umyła ręce i twarz w misce. Potem nalała sobie szklankę mrożonej herbaty z termosu.
Najpierw zadzwoni do matki, potem dopiero sprawdzi pocztę głosową.
Gordon bez wątpienia zostawił dla niej wiadomość. Może nawet kilka. Nikt inny o tym
nie pomyśli. Nikt nie znał numeru tego telefonu.
Przez chwilę stała w szeroko otwartym wejściu do namiotu i popijając herbatę, patrzyła
na oazę. Jak tu było spokojnie. W upalnej ciszy nawet psy nie traciły energii na bezużyteczne
szczekanie.
Nie stój, kiedy możesz usiąść, nie siedź, kiedy możesz się położyć... W narkotycznej
ciszy południa to powiedzenie nabierało sensu. Skusiła się i wyciągnęła na ustawionej w
cieniu przy wejściu leżance. Pies Hassana wygodnie ułożył się u jej stóp.
Obserwując bezkres pustyni, miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Trudno było
oderwać wzrok od pustego horyzontu. Chciała tu zostać, jeździć konno, toczyć leniwe
pogawędki. ..
Kochać się.
Tutaj, przy strumieniu, pomyślała. Ukryci przed światem w gąszczu oleandrów. Pod
palmami i granatami rozłożyłby dla niej jedwabny dywan i położył miękkie poduszki.
Kochać się... Te słowa wpadły jej do głowy i nie chciały ulecieć.
Kochać się.
Minęło sześć długich lat, od czasu gdy znalazła Michaela martwego na padoku. Lekarz
powiedział jej później, że śmierć nastąpiła błyskawicznie. Jego serce było jak bomba, gotowe
w każdej chwili wybuchnąć. Nawet gdyby była wówczas przy nim, nie mogłaby go uratować.
Jego dzieci z poprzedniego małżeństwa obwiniały ją za to, co się stało. Ale to było nic
w porównaniu z tym, jak ona obwiniała samą siebie. Lekarz jednak miał rację. Michael dał jej
wszystko, czego potrzebowała. Był taki delikatny. Taki kochany. Uczyniła go szczęśliwym.
Nie powinna mieć żadnych wyrzutów sumienia.
Dziś Hassan przypomniał jej, że życie toczy się dalej. Przypomniał, że była nadal młodą
kobietą, a w jej żyłach pulsowała krew. Przysięgła sobie, że następnym razem, gdy Hassan
straci nad sobą panowanie, tak łatwo jej się nie wywinie.
Odstawiając szklankę, uśmiechnęła się do siebie.
Hassan przerwał połączenie, rzucił telefon mężczyźnie trzymającemu konia za uzdę,
wskoczył na siodło i szybko pogalopował w stronę oazy, mając nadzieję, że wysiłek fizyczny
osłabi jego pożądanie.
Spotykał już kobiety, które potrafiły owinąć sobie mężczyznę dookoła palca. Kobiety,
których jedno spojrzenie ścinało w żyłach krew. Ale nigdy nie spotkał takiej kobiety jak
Rose.
Tamte dziewczyny kokietowały go, uśmiechały się, flirtowały z nim; ale widziały tylko
zawartość jego kieszeni. Nie przywiązywał do tych kontaktów żadnej wagi
Dziś nie mógł znieść nawet tego, że jego osobisty doradca wypowiadał imię Rose z
niezwykłym szacunkiem. Był wściekle o nią zazdrosny. Chciał ją trzymać w ukrycia,
wyłącznie dla siebie, niczym sułtan sprzed wieków.
Rose miała rację. To był bardzo prymitywny sposób traktowania kobiety. I to
niezależnej Rose Fenton, córki znanej feministki.
Pochodzili z różnych światów; dzieliła ich przepaść. Ani jego bogactwo, ani władza nie
mogły tej różnicy zniwelować.
Był zły. Niespokojny. Tak bardzo jej pragnął. W dodatku ona o tym wiedziała. Ona
pragnęła go również. Wyczytał to na dnie brązowych oczu Rose. Ale byłby to związek na jej
warunkach. Za tydzień łub dwa wyjedzie, by wrócić do swego życia. Zapomni o nim.
Gdy zdał sobie sprawę, że dłonie ma zaciśnięte w pięści tak mocno, aż pobielały mu
nadgarstki, odetchnął głęboko, rozprostował palce i zmusił się do myślenia o czymkolwiek
innym. Miał dość problemów, które wymagały teraz pełnej koncentracji.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Chciał usunąć Rose sprzed oczu Abdullaha, wywołać
szum medialny, a potem na oczach całego świata sprowadzić Fajsala do domu i
zaprezentować go ludowi.
Ale zamiast tego Rose Fenton zawładnęła jego zmysłami i uniemożliwiła
skoncentrowanie się na wyznaczonym celu.
Dotknął jej i nie mógł teraz zmyć z siebie zapachu jej skóry. Zduszony głos Rose przez
cały czas odbijał się echem w jego głowie. W głębi duszy wiedział, że przez resztę życia za
każdym razem gdy przymknie powieki, ona będzie przy nim - rozzłoszczona albo roześmiana.
Wiedział, że właśnie tę kobietę chciałby zatrzymać na zawsze.
Wychowano go w przeświadczeniu, że aranżowane małżeństwa, gdy obie strony
akceptują przedłożone warunki, mają szansę na sukces. Nadim była szczęśliwa. Leila, jego
młodsza siostra, również. Mimo że wiedział o tym i zgadzał się z tą praktyką, nadal
przeciwstawiał się wszelkim próbom nakłonienia go do ożenku. To nie oznaczało,
oczywiście, że wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia...
Dziś przyszłość bez Rose wydawała mu się wręcz przerażająca. To było szalone.
Niewiarygodne. Śmieszne.
Otworzył oczy i pozwolił, by fantastyczne wizje pierzchły. Będzie musiał ją puścić,
zostawić. Ona pochodziła z innego świata, on zaś przynależał do tej ziemi. Może Nadim
miała rację. Nadszedł czas, by wziął sobie żonę, spłodził synów, odnalazł swoje miejsce.
Fajsalowi będzie potrzebny zaufany doradca.
Na razie musi trzymać się z dala od Rose Fenton - kobiety, którą mógłby mieć, ale
której nigdy nie udałoby mu się zatrzymać. Może powinien zabrać psy i wyruszyć na
polowanie?
Co za okropny pomysł! Pomysł nie do zrealizowania. Życie nie było takie proste.
Przywiózł ją tutaj i nie mógł zostawić bez opieki.
Rozpościerał się przed nim obóz, skupiony wokół oazy. Jego własny ogromny namiot
stał nieco na uboczu. Ominął go i jadąc stępa, skierował się w stronę strumienia. Miał ochotę
rzucić się do zimnej wody, by ochłodzić rozpaloną skórę i umysł.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś krzyk. Odwrócił głowę i zobaczył jednego ze swoich
ludzi biegnącego w jego kierunku.
Rose westchnęła i zerknęła na zegarek. Bujała w obłokach. Wędrowała myślami po
dziwnych krainach, tracąc cenny czas. Co się, u diabła, z nią działo? Podniosła się szybko z
leżanki i prostując kości, jęknęła. Jazda konna po tak długiej przerwie dała jej się we znaki.
Krzywiąc się z bólu, sięgnęła po pudełko z chusteczkami higienicznymi. Nagle
zmarszczyła brwi.
Wczoraj wieczorem zostawiła tu bałagan, a dziś było wszystko posprzątane, odkurzone,
wypolerowane, starannie poukładane. Rozejrzała się podejrzliwie. Ktoś tu był... Ktoś złożył
jej nocną koszulę, posłał łóżko.
W przypływie paniki chwyciła pudełko, ale nim zdążyła włożyć rękę do środka,
zrozumiała, że się spóźniła.
- Czego szukasz?
Odwróciła się nerwowo. Hassan wszedł do środka. W dłoni trzymał mały telefon
komórkowy.
Nie przychodziło jej do głowy żadne wytłumaczenie. On znał odpowiedź.
Uniosła lekko ramiona i powiedziała:
- A niech to diabli! - A ponieważ ta odpowiedź go nie zadowoliła, dodała: - Nie
podejrzewałam, że zatrudniasz tu sprzątaczkę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Hassan uśmiechnął się jednym z tych krzywych, sarkastycznych uśmiechów, w których
celował. Może nie był w nastroju do żartów. Któż mógłby go winić?
- Do kogo dzwoniłaś, Rose? - spytał cicho z godnym podziwu opanowaniem. - I co
powiedziałaś?
To było proste pytanie. Ale nie wiedziała, czy uwierzy w jej odpowiedź.
- Do nikogo. I nic.
- Spodziewasz się, że ci uwierzę?
- Tylko próbowałam - zapewniła. - Ale wczoraj wieczorem nie mogłam dodzwonić się
do matki. To zresztą nic dziwnego. Pewnie nadal jest zajęte. Nie chciałam, by Tima znalazł
się w sytuacji, gdy będzie musiał ukrywać prawdę. Gdybym go o to poprosiła, zrobiłby co w
jego mocy, ale on nie potrafi oszukać nawet dziecka.
- Dlaczego musiałby ukrywać prawdę?
- Nie mogłabym powiedzieć mu, gdzie jestem, tylko kto mnie porwał, a to nie
wydawało się dobrym pomysłem.
Spojrzał na nią dziwnie, jakby nadał nie rozumiał.
- A twoja agencja? Na pewno do nich zadzwoniłaś?
- Powinnam... - Skrzywiła się. - Gordon będzie wściekły. Ale im także musiałabym
powiedzieć, że to ty mnie porwałeś...
- Chcesz mi wmówić, że tego byś nie zrobiła? Dlaczego?
- Zamierzałam najpierw dowiedzieć się, dlaczego mnie porwałeś.
- W porządku - mruknął z powątpiewaniem. Pomyślała, że może mu udowodnić swoją
prawdomówność. Wyciągnęła rękę.
- Podaj mi telefon.
- Żartujesz?
- Daj mi telefon, a udowodnię ci, że nigdzie nie dzwoniłam. Wzruszając ramionami,
spełnił jej prośbę.
Rose nacisnęła przycisk poczty głosowej. Były tam trzy wiadomości od Gordona.
Ostatnią, w której podawał jej numer, pod który można dzwonić przez całą dobę, nagrał przed
godziną. Siedziała wówczas spokojnie, oddając się marzeniom i popijając mrożoną herbatę,
nie wiedząc nawet, że zabrano jej telefon. Podała komórkę Hassanowi, by wysłuchał
pozostałych wiadomości.
- To wyjaśnia sprawę, nie sądzisz?
Hassan nic nie powiedział, tylko gwałtownym ruchem wyłączył telefon, schował go do
kieszeni, cały czas wpatrując się w Rose i zastanawiając się, jakie ma zamiary. Chyba nie
sądziła, że należał do mężczyzn, którzy błagaliby kobietę o przebaczenie. Prawdopodobnie w
ogóle nie przyszło mu to do głowy.
- W porządku - odezwała się. - Zrzekam się przeprosin, ale chcę, by moja agencja
miała wyłączność na tę historię. A już moja w tym głowa, by media przekazały relację w
odpowiednim momencie...
To była rozsądna propozycja i powinien dziękować jej na kolanach. Ale mina Hassana
nie wróżyła nic dobrego.
- Wiesz, kim jesteś? - powiedział spokojnie, ignorując jej propozycję.
Myślała, że wie, ale skoro nie mógł się powstrzymać, by jej o tym powiedzieć,
postanowiła milczeć.
- Jesteś idiotką!
Powinien jeszcze dodać, że „kompletną i całkowitą", ale ta zwięzłość pewnie była
zamierzona.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka głupia - ciągnął. - Taka nieodpowiedzialna. Taka...
- Tępa? - zaproponowała.
To była niepotrzebna prowokacja.
- Miałaś możliwość się stąd wydostać! - wybuchnął. - Ale wolałaś, jak niektóre
bohaterki naiwnych powieści dla pensjonarek, zdobyć materiał na reportaż! O to chodziło?
- Hassan...
- Rose Fenton, niezawodny reporter! Nigdy nie przegapi sensacji. - Nim zdążyła mu
przerwać, dodał: - Nie znasz mnie... Nie mogłaś wiedzieć, co zamierzałem z tobą zrobić.
Już otwierała usta, by zapewnić go, że nie wygląda na handlarza niewolnikami, ale jego
uniesione brwi ostrzegły ją, że lepiej się nie odzywać. A zresztą, któż wiedział, jak wygląda
handlarz niewolnikami?
Oczywiście, mogła się przyznać, że zebrała na jego temat wiadomości i od dawna
pociągał ją pomysł napisania wzruszającego artykułu o wydziedziczonym księciu. Mogłaby
nawet zasugerować, że porywając ją, ułatwił jej zadanie. A nawet to, że w chwili, gdy wszedł
na pokład samolotu do Ras al Hajar i wymienili przelotne spojrzenia, przypomniała sobie, że
jest nie tylko dziennikarką, ale również młodą kobietą.
- O czym, do diabła, myślałaś, Rose?
W końcu powiedział, co miał do powiedzenia i teraz czekał niecierpliwie na jej
wyjaśnienia.
Ale nie było łatwo wyjaśnić, dlaczego kierowała się instynktem, nie zaś rozumem.
Zwłaszcza że nie zamierzała odkryć przed nim swoich tajemnic, przynajmniej nie teraz, gdy
był na nią zły.
- Wiesz, nie jestem już pewna, czy naprawdę mam do czynienia z dżentelmenem... -
powiedziała. - Wczoraj wieczorem byłeś... - Lepiej nie wspominać o wczorajszym wieczorze,
zganiła się w duchu. - A jeśli chodzi o karierę zawodową... - Wzruszyła ramionami. - Kto
wie? Na razie nie obiecałeś mi wyłączności. Może będę musiała poszukać nowej pracy.
Hassan zacisnął zęby, a potem nagle chwycił ją w ramiona i podniósł do góry tak
wysoko, że jej twarz znalazła się w niewielkiej odległości od jego twarzy. Dopiero wtedy
Rose doszła do wniosku, że posunęła się jednak za daleko.
- W porządku - powiedziała szybko. - Jestem głupia. Bardzo głupia. Wprost słynę ze
swojej głupoty. - A potem dodała wolno i ostrożnie: - Jeśli postawisz mnie na ziemi i oddasz
telefon komórkowy, zadzwonię po taksówkę i zostawię cię w spokoju.
Nie wypuścił jej z ramion. Rose czuła, jak ogrania ją bijący od niego żar, jak przenika
przez jej ubranie i trafia prosto do serca. Zrobiło jej się słabo, brakło jej tchu; rozchyliła usta.
Chciała, by ją pocałował, przytulił. Chciała się z nim kochać. Gdyby tylko mogła go dotknąć,
pogłaskać po twarzy, sięgnąć po jego dłoń... Ale ręce miała przyciśnięte do boków. Po chwili
Hassan ostrożnie postawił ją na ziemi, zaczekał, aż złapie równowagę i cofnął ręce. Dopiero
wtedy odsunął się o krok.
- Taksówka? - Głos mu drżał.
Myliła się, podejrzewając, że nie był dżentelmenem. Raz pobłądził, ale drugi raz już
tego nie zrobi. Chyba żeby został sprowokowany... Być może zobaczył taki zamiar w jej
oczach, ponieważ cofnął się o następny krok.
- To nie jest Chelsea, Rose - powiedział. - Tu nie ma taksówek.
- Och, tak - odparła zmieszana. A więc trzeba było czegoś więcej niż słów, by
doprowadzić go do ostateczności. Nie pozwoli się teraz dotknąć. Nie dopuści do ponownej
bliskości. .. - Tylko tak sobie pomyślałam.
Gdy Hassan wycofał się z części stanowiącej sypialnię, powietrze drgało jeszcze od
niewypowiedzianych słów, nieujawnionych pragnień.
- To oznacza, że tu zostaję - powiedziała do siebie, siadając na łóżku. Straciła telefon,
ale to nic. Nie chodziło już tylko o reportaż. Zresztą, tak czy owak, będzie miała wspaniały
materiał.
Poza tym była na wakacjach...
Co on powiedział, gdy ją uwięził? Trochę przyjemności, trochę romansu... Tak, teraz
potrzebowała owego małego romansu...
Szkoda, że akurat teraz, być może pierwszy raz w życiu, książę - playboy postanowił
zachowywać się przyzwoicie.
Hassan czuł się za nią odpowiedzialny i tylko od niej zależało, czy dotrzyma tej
obietnicy.
Leżała oparta o poduszki i uśmiechała się do siebie.
- Nie możesz tak sobie pocałować mnie, a potem uciec - wyszeptała, zakłócając martwą
ciszę południa. - Nie pozwolę ci na to!
Hassan musiał się ochłodzić. Z beczki z wodą przeznaczoną dla koni nabrał pełne
wiadro i wylał sobie na głowę.
Rose Fenton budziła niepokój samą swoją obecnością. Nie potrafiła siedzieć cicho i
czekać na rozwój wydarzeń. Liczyła na fascynujący reportaż. Ale jednocześnie zamierzała
zmusić swego porywacza, by zapłacił za impertynencję. Zamierzała go ukarać.
Ż
ałował, że kiedykolwiek o niej usłyszał. Żałował, że przyjechała do Ras al Hajar.
Ż
ałował, żałował i raz jeszcze żałował.
Nagle uświadomił sobie, że istnieje przynajmniej jedna osoba, która może wybawić go
z kłopotu. Nadim. Powinien przyjąć jej propozycję i ukryć Rose w domu przyrodniej siostry.
U Nadim mogłaby trzepotać swoimi długimi rzęsami aż do końca świata...
Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.
- Co się stało? - Nadim nie była zadowolona, że Hassan odrywa ją od pracy w klinice. -
Jestem teraz zajęta.
- Wiem, przepraszam, ale chciałem tylko... - Zająknął się. Do diabła, nie przechodziło
mu to przez gardło!
- Co się stało? - dopytywała się Nadim. - Czyżbyś miał kłopoty z utrzymaniem w
ryzach swojego pięknego więźnia?
W jej cichym śmiechu dał się słyszeć cień współczucia, który wytracił go na moment z
równowagi. Ale mimo że Rose Fenton rozpalała go do białości, nie chciał przyznać się do
tego przed młodszą siostrą.
- Chodzi mi tylko o to... że doszedłem do wniosku... że masz rację.
- Rację w jakiej sprawie? Zawahał się na ułamek sekundy.
- Chodzi mi o małżeństwo... Sądzę, że nadszedł czas, bym się ożenił.
- Hassan! - Nawet nie starała się ukryć radości, jaką sprawiła jej ta nowina.
- Powinienem tu zostać, gdy Fajsal w końcu wróci. Będzie mu potrzebny ktoś, na kim
mógłby polegać.
- A tobie potrzebny będzie ktoś, do kogo mógłbyś się przytulić w tym pustym, zimnym
forcie, który nazywasz swoim domem.
Ten pomysł napełnił go chłodem o wiele dotkliwszym, niż odczuwał w kamiennych
ś
cianach swojej fortecy, ale podjął już decyzję.
- Załatw to - powiedział.
- Masz kogoś konkretnego na myśli? Czyżby panna Fenton zażądała, byś wypełnił
wobec niej swe zobowiązania?
- Bądźże rozsądna, Nadim!
- Jestem bardzo rozsądna, dobrze wiesz. Naprawdę masz wobec niej zobowiązania. Nie
mogę rozpocząć swatów, póki nie załatwisz tej sprawy.
- Załatwię. Obiecuję. A ty znajdź mi jakąś spokojną dziewczynę, niezbyt gadatliwą.
Dziewczynę, która byłaby odpowiednią matką dla moich snów - dodał szybko, obawiając się,
czy przypadkiem się nie zdradził. - Jestem pewien, że masz pod ręką listę kandydatek.
- Może uda mi się znaleźć kogoś, kto ci się spodoba - powiedziała Nadim
łagodniejszym tonem.
- Namawiałaś mnie od tak dawna, więc nie każ mi teraz czekać. - Wyłączył telefon.
Musiał się kiedyś ożenić. A jeśli nie mógł mieć kobiety, której pragnął, będzie musiał
nauczyć się kochać swoją żonę.
Nie miał teraz ochoty roztrząsać tej kwestii. Wystukał na klawiaturze numer telefonu
matki Rose, pani Fenton.
Rose zmyła z siebie kurz, po czym poszperała w kufrze w poszukiwaniu czegoś luźnego
i chłodnego, co mogłaby założyć w upalne popołudnie. Zza kotary przez cały czas dobiegały
jakieś dźwięki i szmery. Ludzie Hassana nakrywali stół do lunchu. Ale Hassan nie wracał.
W końcu udrapowała szal wokół głowy i odchyliła zasłonę. Stół został nakryty dla
jednej osoby. Na półmiskach leżało mięso, świeży chleb, pomidory pokrojone w grube
plastry.
- Dziękuję - powiedziała do krzątającego się wokół stołu mężczyzny. - Wygląda
znakomicie. Ale nie będę jadła tutaj. Chcę zjeść przy strumieniu. - I nie czekając na jego
odpowiedź, wyszła z namiotu. Służący wybiegł za nią, ale udawała, że go nie słyszy,
koncentrując się na utrzymaniu równowagi na skalistej ścieżce.
- Sitti... Pani... - mówił mężczyzna błagalnym tonem. - Jedzenie jest tutaj. - Jutro...
jutro wyniosę dla pani jedzenie nad strumień.
Zatrzymała się i odwróciła głowę. Twarz mężczyzny pojaśniała. Potem znów popatrzyła
na strumień.
- Tutaj - powiedziała, wskazując miejsce, które wybrała na piknik. I szła dalej. Gdy za
plecami usłyszała skonsternowane szepty, uśmiechnęła się z satysfakcją. Nie mogli jej
powstrzymać. Nie mogli zostawić jej samej. Mogła zrobić sobie krzywdę. Mogła spróbować
uciec.
Ale nikt jej nie powstrzyma. Tylko Hassan mógł to zrobić.
Usiadła na płaskim kamieniu, nad jednym ze strumieni, które nawadniały oazę, zdjęła z
nóg sandały i zamoczyła stopy w cudownie chłodnej wodzie.
Odchyliła się do tyłu, oparła na łokciach i wystawiła twarz na słaby wietrzyk wiejący od
gór. Miała ochotę się wykąpać.
Jakiś mężczyzna uzbrojony w pistolet pojawił się nad strumieniem w niedalekiej
odległości. Rose zastanawiała się, po co mu broń. Może tu są węże? Może miał nadzieję, że
jakaś gazela pojawi się przy wodopoju?
Po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiło się kolejnych dwóch mężczyzn, którzy szli w
stronę zacienionego miejsca nad brzegiem strumienia. Nieśli duży dywan, który rozłożyli na
ziemi. Odwracali od niej wzrok, więc udawała, że ich nie widzi. Miała niejasne wrażenie, że
zainteresowanie z jej strony wprawiłoby ich w zażenowanie.
Pluskała nogami w wodzie. Czuła się trochę dziwnie, gdy zakładała długą do ziemi
jedwabną szatę, ale gdy teraz siedziała nad strumieniem, a lekki jak piórko jedwab głaskał jej
nogi, czuła się jak prawdziwa księżniczka z bajki.
Po chwili mężczyźni przynieśli poduszki oraz jedzenie zapakowane w kartony. Serce
Rose zaczęło bić szybciej. Czy Hassan przyjdzie? A może wyjechał z obozu na pustynię, by
być z dala od niej, z dala od pokusy?
Może otrzymał wiadomości od Fajsala...?
Promienie słońca drgały na jasnoniebieskim jedwabiu jej sukni, rozświetlały włosy
przez cienki jak mgiełka szal, którym owinęła głowę. Hassan, gdy tak obserwował ją z
pewnej odległości, próbował zdusić płonące w nim pożądanie.
Ale to było niemożliwe.
Poruszając stopami w wodzie, wyglądała jak egzotyczna księżniczka.
Nigdy by się nie nudził, gdyby zechciała z nim zostać.
Odsunął od siebie nierealne marzenia. Ile czasu musiałoby minąć, nim zapragnęłaby
czegoś więcej, nim zatęskniłaby za życiem, które znała, za wolnością?
Przeżyliby kilka szczęśliwych tygodni, to wszystko. Nie zdołałby jej zatrzymać. Ale
również nie potrafiłby jej wypuścić. Znaleźliby się w pułapce.
Gdy Rose zobaczyła jakiś cień, podniosła wzrok. Hassan zwolnił strażnika i nadal
trzymając pistolet w dłoni, czekał. Wyraz jego twarzy był odległy, jakby przybył tu z innej
galaktyki.
Rose odwróciła wzrok, celowo nie zwracając najmniejszej uwagi na jego obecność.
- Czy tego właśnie chciałaś? - spytał.
Nie całkiem. Ale to był dobry początek. Wyciągnęła do niego rękę. Nie mógł zrobić nic
innego, jak ująć jej dłoń i pomóc wstać. Gdy podniosła się, zaraz ją puścił.
- Jesteś mokry - powiedziała.
- Było mi bardzo gorąco.
- Gorąco - powtórzyła automatycznie, jakby nie była pewna znaczenia tego słowa.
- Byłem zakurzony - dodał. - A ponieważ teraz ty korzystasz z mojej łazienki,
wybrałem kubeł.
- Zmoczyłeś się w ubraniu? Myślałam, że taka skromność pozostaje domeną tutejszych
kobiet. - Do licha! Trudno było podrywać księcia. Naprawdę powinna się skoncentrować.
Wzięła do ręki sandały i szorując mokrym skrajem sukni po piasku, poszła w kierunku
rozłożonego dywanu. Usiadła nieśmiało wśród poduszek, podwijając pod siebie bose stopy.
Czuła się nieznośnie teatralnie.
Na razie wszystko szło dobrze. Był piknik. Był Hassan. Co prawda Hassan usiadł na
pobliskim kamieniu i sprawiał wrażenie znudzonego grą, którą prowadziła. Przyglądał się
odległym górom, czekając, aż zje lunch.
Otworzyła jeden z koszyków z wiktuałami i oglądała jego zawartość.
- Po co ci broń? - spytała od niechcenia.
- Na leopardy, pantery.
Słyszała, że w tutejszych górach żyją dzikie koty, ale wątpiła, by zbliżały się do ludzi.
- Zabijasz je?
- Jeśli atakują inne zwierzęta. - Podniósł wzrok. - Od czasu do czasu to się zdarza -
wyjaśnił, wyczuwając jej wątpliwości. - A jeśli przyjdzie mi wybierać pomiędzy tobą a dziką
bestią, będę musiał zabić, pomimo że chętnie zostawiłbym cię na pastwę losu.
Wyraziła miną swoją dezaprobatę.
- Być może strzał ostrzegawczy by wystarczył - przyznał w końcu.
- Chodzi mi o twoją gościnność, nie o stosunek do ochrony przyrody.
- Nie smakuje ci jedzenie? - spytał, udając, że nie rozumie aluzji.
- Jedzenie jest pyszne, ale to dla mnie o wiele za dużo.
- Kucharz pewnie chce dać ci do zrozumienia, że jesteś za chuda.
- Nie sądziłam, że wolno mu to robić.
- Masz sposoby, by przykuć uwagę.
Z pewnością nie twoją, pomyślała z żalem. Hassan nadal patrzył gdzieś ponad jej
głową. Położyła się na plecach i przez gałęzie rosnących wokół granatów podziwiała
nieskazitelny błękit nieba.
- Miałeś wiadomości od Fajsala? - spytała w zadumie.
- Jeszcze nie.
- Może jest już w drodze?
- Niestety, Partridge nadal go poszukuje.
- A jeśli go znajdzie? Co wtedy? Zwołacie konferencję prasową?
- Myślałem, że ty zechcesz przedstawić światu nowego emira.
- To byłaby wiadomość dnia.
- Nie wątpię. Pojawienie się zaginionej dziennikarki z młodym księciem znalazłoby się
na pierwszych stronach.
- Prawdopodobnie... - Popadła znów w zadumę. Czyżby to ją nie cieszyło? Czyżby
naprawdę myślała teraz tylko o Hassanie? - Tam na górze siedzi ptaszek - odezwała się. -
Nigdy takiego nie widziałam. Co to za gatunek?
- Opisz go.
- Czy będąc dzieckiem czytałeś o błękitnym ptaku, zwiastunie szczęścia? - spytała
przyciszonym głosem, by nie spłoszyć ptaszka. Jeśli miała nadzieję, że wyciągnie go na
intymne zwierzenia, to gorzko się rozczarowała.
- To europejska bajka - rzekł trochę lekceważąco.
Był zdecydowany zachować pomiędzy nimi dystans. A jeśli będzie trzeba, podkreślić
różnice kultur. Nadal przyglądała się gałęziom.
- Myślałam, że twoja szkocka babka czytała ci bajki. Odwiedzałeś Szkocję?
Nastąpiła krótka pauza.
- Często - powiedział. - Ale na pewno o tym wiesz, nieprawdaż?
- Błękitny ptak jest alegorią szczęścia, którego poszukujesz całe życie po to, by w
końcu odkryć, że przez cały czas miałeś je w zasięgu ręki. - Nie skomentował, więc szybko
dodała: - On taki jest.
- Co?
Był wyraźnie rozkojarzony, a to pozwalało Rose mieć nadzieję...
- Ptak - wyjaśniła. - Ten ptak jest jaskrawoniebieski. - Gdy to powiedziała, ptak
poderwał się z gałęzi i odfrunął niskim, kolistym lotem.
- Kraska gwarliwa - objaśnił, obserwując odlot ptaka. - Zjedz lepiej lunch, Rose.
Zamknęła oczy. Kłopot Podwójny kłopot.
- Za gorąco dziś na jedzenie. Za to mam ogromną ochotę na kąpiel.
- Kąpiel?
Czy to jej wyobraźnia, czy naprawdę usłyszała nutę niepokoju w jego głosie?
- Wymieniłeś kąpiel w strumieniu jako jedną z atrakcji. Powiedziałeś: jazda konna,
opalanie, kąpiel. - Wyliczyła na palcach. - Jeździłam konno, opalałam się, teraz pora
popływać. Potem coś zjem. A jeśli sam nie jesteś głodny, możesz dla mnie zaśpiewać.
- To niezbyt szczęśliwy pomysł. Usłyszałabyś krakanie kruka.
- Pozwól, że ja to ocenię, zgoda?
Gdy wstała, prosta, zwiewna suknia zalśniła wokół niej jak aureola. Dekolt był
skromnie wycięty w łódkę, a cała suknia od góry do dołu zapinana na dziesiątki maleńkich
jedwabnych guzików. Zaczęła je rozpinać - wolno, po kolei. Jeden po drugim.
- Co ty wyprawiasz? - spytał ostro.
Wstał i zrobił krok w jej stronę. Mógł ją powstrzymać, ale mógł również pozostać na
swoim miejscu i patrzeć, jak się rozbiera do seksownej bielizny, a potem pływa. Ale to był
dziki kraj i ktoś musiał jej pilnować. Do licha, już jej to mówił...
Rozpięła kolejny guzik. Trzeci.
- Chcę zanurzyć się w strumieniu - mruknęła z rozkoszą. Prawie mu współczuła.
- W wodzie mogą być węże - ostrzegł, chwytając się ostatniej szansy.
- Jeśli zostanę ukąszona, czy umrę? - Rozpięła piąty i szósty guzik. Słońce zaczęło
palić jej skórę na biuście w miejscu, gdzie suknia się rozchyliła. Nie pomyślała o kremie
ochronnym, a teraz było za późno, by się tym martwić.
- To będzie bolesne - odparł po długiej chwili.
Mimo że nie miała praktyki w wykonywaniu striptizu, sądząc po minie Hassana, dziś
szło jej doskonale.
Chciał odwrócić wzrok. Ale nie mógł. Tak samo, jak nie mógł jej okłamywać. Nawet po
to, by się uratować.
Palce jej drżały przy rozpinaniu kolejnego guzika.
Był coraz bliżej. Poczuła na skórze znajome igiełki. Na jej wardze pojawiła się kropelka
potu. Zlizała ją i walczyła z niesforną pętelką, gdy nagle poczuła rękę Hassan na swoim
nadgarstku.
- Czego ty właściwie chcesz, Rose?
Chciała jego. Po prostu pragnęła jego. Ciałem i duszą.
Chciała unieść rękę do jego twarzy, położyć na jego policzku, oprzeć głowę o klatkę
piersiową i usłyszeć wolne, miarowe bicie jego serca. Pragnęła go tak bardzo, że żar tego
pożądania wprost oblewał jej ciało. Pragnęła leżeć obok niego na poduszkach w cieniu drzew
przez całe długie popołudnie, by mieli czas się poznawać.
Ten moment był do tego stworzony. Ale wyglądało na to, że Hassan postanowił nie
przyjąć daru losu.
Rose nieco zawstydzona swoimi myślami i pragnieniami uśmiechnęła się do niego.
- Po prostu chciałam zwrócić twoją uwagę, Hassan.
- Zwróciłaś ją - zapewnił. - Gdy zapniesz guziki, nadał będziesz ją miała.
W porządku. Będzie grzeczna, nawet jeśli chwilowo nie mogła spełnić jego prośby,
ponieważ ściskał jej nadgarstki.
- A gdy już to zrobisz, może powiesz mi, czego naprawdę chcesz - dokończył.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Hassan potrafi zadawać trafne pytania, pomyślała Rose z niezadowoleniem. Natomiast
jej własne odpowiedzi nie były logiczne.
- Wywiad - powiedziała, rozpaczliwie improwizując. Skoro nie powiodło jej się w roli
uwodzicielki, być może nadeszła pora na zaprezentowanie swojego dziennikarskiego
warsztatu. - Za kilka dni znajdziemy się na pierwszych stronach gazet, a skoro dla twojej
wygody muszę tu pozostać, moglibyśmy lepiej wykorzystać sytuację.
- My? Doskonale sama sobie radzisz. - Siwe oczy dotychczas utkwione w jej twarzy
wolno powędrowały w dół, zatrzymując się na odsłoniętym dekolcie. - Czy zazwyczaj
rozbierasz się, by uzyskać wywiad?
Miała ochotę na jakąś ciętą ripostę, w stylu: „to zależy, z kim go przeprowadzam" -
jednak opanowała się szybko. Nie chciała, by Hassan odniósł wrażenie, że naprawdę jest
kobietą pozbawioną zasad.
- Musiałam w jakiś sposób zwrócić twoją uwagę - wyjąkała w końcu.
Mięsień drgał w kąciku jego ust.
- Zapewniam cię, że ci się udało.
Może był to początek uśmiechu. Widziała go przez moment, ale znikł, nim mogła się o
tym przekonać. Żeby wyruszyć w podróż, trzeba zrobić pierwszy krok. Miała już go za sobą.
Teraz musiała to wykorzystać.
- Zabierajmy się do pracy - powiedziała ochoczo.
- Robiono już ze mną wywiady - ostrzegł ją, tym razem bez uśmiechu. Był spięty.
- Przedstawię cię w takim świetle, byś mógł zostać prawą ręką Fajsala, gdy on wreszcie
zasiądzie na tronie. Ludzie zapomną o Hassanie - buntowniku i playboyu, zobaczą zaś w tobie
brata i przyjaciela prawowitego władcy.
- A więc zamierzasz zmienić mój wizerunek, naprawić nadwątloną reputację?
- Tak - odparła. - I liczę na twoją współpracę. Zechcesz współpracować?
- Wydaje się, że nie mam wyboru. - Nastała długa, nieskończenie długa cisza, jakby
Hassan zamarł na skraju przepaści.
Brylanty... Żółte brylanty pasowały do jej tygrysich oczu. Chciałby rozebrać ją do naga,
a potem ubrać jedynie w cenne klejnoty, przywiązać do siebie sznurami pereł i kochać się z
nią na łożu wymoszczonym płatkami róż...
Przez chwilę myślał, że zemdleje z powodu palącego pożądania. Miał wrażenie, że
czekał na nią przez całe życie. Czy już zawsze tak będzie?
- Hassan?
Lekki niepokój i wahanie w jej głosie popchnęły go znów na skraj szaleństwa. Nadeszła
pora, by z tym skończyć, skończyć z tymi głupimi marzeniami.
- Przepraszam, zastanawiałem się tylko... Może pomogłoby, gdybyś do swego artykułu
dołączyła zdjęcia z mojego ślubu?
- Twojego ślubu? - Zaczęła się śmiać, ale Hassan się do niej nie przyłączył.
Dokładnie wiedział, w którym momencie zorientowała się, że mówił serio.
Zesztywniała, zaczerwieniła się, a ogromne czarne tęczówki jej oczu w czystym jasnym
powietrzu wydawały się obramowane złotymi aureolami. Jak mógł jej się oprzeć? Miał
ochotę krzyknąć, że ją kocha i chce, by została z nim na zawsze.
Być może dostrzegła rozterkę na jego twarzy, ponieważ nagle się wzdrygnęła.
- Ślubu? - powtórzyła jak echo.
- Nadim ma rację - rzekł z ostentacyjną obojętnością, która raniła jej serce boleśniej niż
cierń. - Będę musiał tutaj pozostać, pomóc Fajsalowi, a mężczyzna powinien mieć synów.
Powiedziałem Nadim, by poszukała mi odpowiedniej żony. Jakiejś cichej, spokojnej
dziewczyny - dodał. Własny głos dobiegał do niego z pewnej odległości, jakby mówił ktoś
obcy.
Nastąpiła długa chwila nieznośnej ciszy. Potem Rose wyrwała nadgarstek z jego
uścisku, mocno chwyciła poły sukienki i niezdarnie zaczęła zapinać guziki. Słońce lśniło na
jej skórze jak złoty pył, włosy płonęły czerwonym ogniem, ale mimo wszystko wyglądała
dziwnie chłodno. Gdy patrzył na nią, niezdolny do jakiegokolwiek gestu, zauważył, że drżała.
Jakże pragnął wziąć ją w ramiona, przytulić, powiedzieć, że bardzo jej pragnie.
Powstrzymywał się przed tym ostatkiem sił.
- Synów? - powtórzyła z lekką pogardą. - A co będzie, jeśli urodzą ci się córki? -
zakpiła, ale prawdziwy stan jej ducha zdradziło lekkie drżenie głosu. - Zamienisz żonę na
inny model?
- Nie zrobiłbym tego. Płeć potomstwa zależy przecież od mężczyzny. - Jaki by to miało
sens, jeśli tą drugą kobietą nie byłaby Rose...
- Wiem o tym. Nie byłam tylko pewna, czy ty również. Prymitywni mężczyźni na ogół
obwiniają kobiety za brak męskiego potomstwa.
Jej drwina była bezlitosna. Gdyby tylko mógł jej wyznać, co by dał, byle mieć córki
podobne do niej. Nosiłyby imiona kwiatów, tak jak ich matka.
- Wszystko w rękach Allaha, Rose.
- Och, rozumiem. Teraz rozumiem, dlaczego w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, z kim
się ożenisz.
Udawanie beztroski wiele go kosztowało.
- Wcale nie powiedziałem, że to nie ma znaczenia. Więzy rodzinne, ziemia, posag... To
dla nas ważne sprawy. - Wcale nie chciał, by uważała go za nowoczesnego człowieka, za
mężczyznę dwudziestego pierwszego wieku, jakim w gruncie rzeczy wcale się nie czuł.
- Zupełnie jak w średniowieczu - skomentowała, nie kryjąc sarkazmu.
- Widzę, że Simon Partridge jest twoją pokrewną duszą - powiedział. - Wciąż
powtarza, że moje postępowanie znalazłoby poklask w czternastym wieku.
- Dlaczego mimo wszystko dla ciebie pracuje?
- Zakończy swoją pracę, gdy tylko sprowadzi Fajsala do domu. Bardzo ostro
skrytykował moje postępowanie wobec ciebie.
- Masz więc rację, Hassan. Dobrze byśmy się rozumieli Chciał ująć jej rękę i wyznać,
ż
e pragnąłby bardzo, by było inaczej. Gestem pokazał, by usiadła. Na tyle jeszcze było go
stać.
Wahała się przez chwilę, ale wreszcie opadła na poduszki, jakby kolana nagle
odmówiły jej posłuszeństwa. Zapomniała o ciągle rozpiętych guzikach. Spod rozchylonej
sukni wyłaniał się strzępek koronki.
Ten widok go dręczył. Może zasługiwał na tę udrękę. Machinalnie zrobił kanapkę z
jagnięciny i sałaty.
Rose przyjęła ją równie machinalnie. Być może nie miała już siły na kłótnię. Trzymała
chleb w dłoni, ale nawet nie podjęła próby, by odgryźć pierwszy kęs.
Przygotował taką samą kanapkę dla siebie. Musiał zająć czymś ręce, by nie dokończyć
tego, co rozpoczęła Rose.
- Opowiedz mi o swojej rodzinie. - Odłożyła chleb. - Czy twoja matka kochała ojca?
- Rose...
- Wiem, że ona nie wybierała sobie męża... Czy go kochała? - Niespodziewanie
podniosła wzrok. Hassan natychmiast odwrócił głowę, oderwał kawałek chleba i rzucił go
patkom. - Czy go przynajmniej znała? - nalegała Rose.
- Nie.
- Wcale nie? Nigdy ze sobą nawet nie rozmawiali? Widział, że była zaszokowana.
Zastanawiała się, co czuje kobieta oddana mężczyźnie w nagrodę. On zaś zastanawiał się, jak
przytula się kobietę, której się nie zna, którą się dostało w wyniku rodzinnych układów.
Co pomyślała jego matka, gdy zobaczyła narzeczonego? Co czuła? Nigdy przedtem nie
rozważał tej kwestii z kobiecego punktu widzenia.
- Matka powiedziała mi kiedyś, że ojciec był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek widziała. - Miał takie same rude włosy jak Rose...
- Och, a więc go widziała przed ślubem.
- Oczywiście. Przecież mieszkał w pałacu. Kobiety zawsze wiedziały i widziały
wszystko. Zapytaj Nadim.
- Nie omieszkam.
- To ci potrzebne do artykułu?
Artykułu? Całkiem zapomniała o artykule. Napisze go, oczywiście. Przecież obiecała.
Ale jej pytanie nie miało nic wspólnego z artykułem o mężczyźnie, który powinien zostać
emirem. Po prostu chciała wiedzieć o nim wszystko.
- Zbieram materiał - powiedziała wymijająco. - Dziennikarze lubią szczegóły, podobnie
jak czytelnicy. W dodatku fascynuje ich egzotyka, inne obyczaje, inny styl życia.
- Nie potrzebujesz magnetofonu? Albo przynajmniej notesu i długopisu?
- Zazwyczaj mam je ze sobą - odparowała. - Ale zaskoczona tak pospiesznym
zaproszeniem, zostawiłam torbę w samochodzie. - Wzruszyła ramionami. - Nie martw się,
wyślę ci tekst do autoryzacji. Nie chciałabym napisać nic, co wprawiłoby ją w zakłopotanie.
- Kogo? - Zerknął na nią zdumiony.
- Twoją matkę.
- Może sama chciałabyś z nią porozmawiać? Nadim ci to załatwi, jeśli tylko wyrazisz
ochotę.
- Czy Nadim załatwia wszystkie wasze sprawy rodzinne?
- Moja młodsza siostra, Leila, zajęta jest wychowywaniem dzieci. Moja matka
prowadzi szeroko zakrojoną działalność charytatywną, a poza tym bujne życie towarzyskie -
Wzruszył ramionami. - Nadim zawsze była energiczna i wyemancypowana. Zażądała, by
wysłano ją do szkoły do Anglii, a potem wyjechała do USA na studia medyczne.
- Ojciec ją puścił?
- To matka... nasza matka go przekonała. Była z moim ojcem w Szkocji. Poznała życie
kobiet w Europie, zupełnie inne życie.
- Takie, jakie sama chciała wieść?
Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
- Będziesz musiała sama ją o to spytać. Oczywiście Nadim ostrzegano, że nikt się z nią
później nie ożeni, jeśli opuści dom rodzinny i sama wyruszy w świat
- Wątpię, by była całkiem sama - zauważyła nieco sarkastycznie Rose.
Hassan w końcu się uśmiechnął.
- To prawda. Miała przy sobie cały dwór. Jej mąż jest również lekarzem i ma bardziej
liberalne poglądy niż większość naszych mężczyzn. Pozwała jej nawet pracować.
- Pozwala jej pracować? Naprawdę pozwala? - Usiłowała wyobrazić sobie reakcję
matki na taki popis męskiego szowinizmu. - Cóż za liberalizm! - zakpiła.
- Nie miał wyboru. Odmawiała poślubienia go, póki się nie zgodzi. Nadim prowadzi
klinikę chorób kobiecych. - Uśmiechnął się trochę ponuro. - Ten szpital nie znalazł się na
liście obiektów, które miałaś obejrzeć w Ras al Hajar. Potrzeby zwykłych kobiet nie znajdują
się na liście priorytetów Abdullaha. - Rzucił resztki kanapki ptakom. - Opowiedz mi o swoim
mężu...
- O Michaelu? - Chciała jeszcze pytać o Nadim, o klinikę, o jego osobiste priorytety. -
Dlaczego pytasz?
Po prostu chciał wiedzieć. Nie powinien pytać, ale nie mógł się powstrzymać.
- Tylko zbieram materiał - powtórzył jej własne słowa. Jego też interesowały
szczegóły, świat inny od jego własnego, życie rodzinne, w którym żona była partnerem, a nie
własnością swego męża. - Jeśli ty chcesz zadawać mi pytania, ja będę je zadawał również. To
chyba uczciwe, prawda? - uznał jej milczenie za zgodę. - Wspomniałaś, że hodował konie...
- To ja przeprowadzam wywiad, Hassan.
- Konie wyścigowe?
W końcu poddała się i skinęła głową.
- Tak, konie wyścigowe. - Ale zaraz potem spytała: - A więc kochała go? Twoja
matka...
Naprawdę nie wiedział, co jego matka czuła do ojca. Była jego żoną. To przecież
wystarczyło.
- To kultura zachodnia przywiązuje tak wielką wagę do miłości - powiedział. -
Zwłaszcza w dwudziestym wieku.
- Tak uważasz?
- To fakt.
- Nasza literatura zawsze opiewała kochanków... Abelard i Heloiza, Tristan i Izolda,
Lancelot i Ginevra...
- Romeo i Julia - dodał. - Ale szczęśliwe zakończenia miłosnych historii zdarzają się
dopiero u schyłku dwudziestego wieku, nieprawdaż?
- Tego nie wiem.
- Co można wiedzieć o życiu innych ludzi? - Siedziała tak blisko, że mógł jej dotknąć...
Była całkiem nieświadoma że miękkie zaokrąglenia jej piersi są w zasięgi jego ręki... Męczył
się okropnie. Powinien się odsunąć. Ale to nie było proste. Będzie musiał skupić myśli na
czymś innym... - Opowiedz mi o swoim mężu - powtórzył.
- To bardzo ogólne pytanie. - Chłodna, dociekliwa dziennikarka, która spodziewała się
obnażyć jego duszę przed wścibskim czytelnikiem, nagle sama poczuła się osaczona.
- Na moje ostatnie pytanie odpowiedziałaś jednym słowem. Teraz powinnaś bardziej
się postarać, jeśli chcesz ze mnie coś wydobyć.
Rose nalała sobie szklankę zimnej herbaty z termosu. Gdy zerknęła pytająco na
Hassana, skinął głową, więc również jemu nalała herbaty. Odkładała tę chwilę. Obracając w
dłoniach chłodną szklankę, a następnie przykładając ją do policzka, zastanawiała się, co
powiedzieć.
- Waśnie skończyłam studia - podjęła po chwili - i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą
zrobić, ponieważ pracę rozpoczynałam na jesieni, gdy Hm poprosił mnie, bym pomogła mu
urządzić okropny nowy dom, do którego się wprowadził. Pewnego wieczoru pojechałam z
nim na wizytę do pobliskich stajni. Tam poznałam Michaela. - Wypiła łyk herbaty.
- I co? Wzruszyła ramionami.
- Natychmiastowe zauroczenie. - Oczywiście, Michael nie był tak oporny jak Hassan. -
Matka powiedziała mi, że szukałam namiastki ojca. Miał dzieci starsze ode mnie.
Dwadzieścia sześć i dwadzieścia cztery lata... Dwójka egoistycznych ponuraków, dbających
bardziej o spadek niż o szczęście swego ojca.
- A był szczęśliwy? - To było niewybaczalne wścibstwo. Wiedział o tym. Miał
wrażenie, że jego osobiste życie, mimo bogactwa i przywilejów, nie było szczęśliwie.
- Mam nadzieję. Ja byłam. Musiałam bardzo skomplikować jego stosunki z rodziną i
otoczeniem, wiem o tym...
- Z dziećmi?
- Z dziećmi, jego byłą żoną, przyjaciółmi. Nikt nie aprobował naszego związku. W
przypadku mężczyzn chodziło o zwykłą zazdrość, w przypadku ich żon w grę wchodził
strach. Jeśli Michael mógł zakochać się w dużo młodszej kobiecie, mogli to również zrobić
ich mężowie. Michael musiał to wszystko wiedzieć, ale ja kompletnie zawróciłam mu w
głowie... - Uśmiechnęła się na to wspomnienie - Był zbyt wielkim dżentelmenem, by się ze
mną nie ożenić... Był taki miły, taki elegancki...
- Miły, elegancki - Hassan powtórzył jej słowa. Miał nadzieję, że dziewczyna, którą
wybierze mu Nadim, będzie mogła przynajmniej tyle o nim powiedzieć. Spojrzał na Rose,
dławiąc w sobie uczucia, które go ogarnęły. - Rose... - Wymówienie jej imienia podziałało jak
zapałka przytknięta do lontu. Od chwili gdy ją zobaczył, wiedział, że niezależnie od tego, jak
mocno będzie walczył, eksplozja musi nastąpić.
- Nie... - Rose miała wrażenie, że słowo zaprzeczenia ktoś obcy wyrwał jej z gardła.
Pragnienie, by ją przytulił, kochał się z nią, paliło ją żywym ogniem. Godzinę temu padłaby
mu w ramiona, zapominając o rozsądku.
Ale teraz...
Odsunął szal, który tak starannie owinęła wokół głowy, i pochylił się, by ucałować jej
piersi.
Zamierzał się przecież ożenić. Nie miało znaczenia, że z kobietą, której nie znał, która
go nie obchodziła...
- Nie, Hassan... - Wyrwała z siebie te bolesne słowa i chwiejnie stanęła na nogach. -
Pozwól mi odejść. - Chwyciła rozpięte poły sukienki. Jakże mogła jej nie zapiąć! Gotów
pomyśleć, że celowo go prowokowała.
Próbował. Naprawdę próbował zachować dystans. Ale gdy rozpięła suknię, gdy wprost
dręczyła go widokiem swego nagiego dekoltu, gdy na wpół obnażona usiadła obok niego na
poduszkach...
Płonąc ze wstydu i zasłaniając dłońmi piersi, Rose pobiegła do strumienia. Dopiero gdy
była po pas w wodzie, puściła suknię, zanurzyła ręce i zaczęła oblewać wodą rozpaloną twarz
i szyję, piersi i ramiona. Ale to jej nie ostudziło.
Gdy odwróciła głowę, zrozumiała dlaczego. Hassan był tuż za nią.
Cienki jedwab oblepił jej ciało, podkreślając kobiece kształty. Była wysoka, smukła,
oszałamiająco piękna. Hassanowi odebrało oddech. Jej synowie - ich synowie - byliby silni,
odwagę wyssaliby z jej piersi, a córki, za którymi tęsknił, byłyby tak piękne jak ich matka.
Ale, żeby je mieć, musiałby zostawić swój dom i zacząć życie w jej świecie. Musiałby
patrzeć, jak wyjeżdża, by nadawać relacje z różnych części świata, z dała od niego i jego
mężowskiej opieki. Nie, nie mógł tego zrobić... Nie powinien. Był potrzebny swemu krajowi.
Z jękiem sięgnął po nią i przytulił ją jednak do siebie.
Przez moment opierała mu się z gwałtownym błyskiem w oczach.
- Nie, Hassan... - powtórzyła zduszonym z pożądania głosem. Ona również zrozumiała
konieczność walki z tym zauroczeniem.
Zaczął przemawiać do niej cicho, delikatnie, tak jak uspokaja się narowistego konia.
- Rozumiem, Rose. Wszystko w porządku. Rozumiem... Chodź, woda jest za zimna.
Przeziębisz się...
A może to nie woda byk za zimna. To chłód wdarł się nagle do jego serca. Wydawało
się, że Rose nie może wykonać żadnego ruchu. Wziął ją więc na ręce i wyniósł z wody, a
potem poniósł po kamienistej ścieżce do swojej kwatery. Droga była pusta; jego ludzie
dyskretnie usunęli się z pola widzenia.
Nie mogli bardziej wymownie okazać, że aprobują jego wybór. Starsi mężczyźni byli
dla niego jak przybrani ojcowie, uczyli go tak samo, jak uczyli swoich rodzonych synów. Ci
ostatni zaś byli jego przyjaciółmi z dzieciństwa.
Dostrzegli w Rose te same cechy, które on podziwiał - odwagę, dążenie do celu,
nieugiętą wolę, a swój szacunek wyrazili, zwracając się do niej sitti, oraz spełniając jej
wszystkie zachcianki.
Dla nich to było proste. Hassan jej pożądał, a więc uczyni z niej swoją własność, a ona
nigdy już nie opuści jego domu. Dziadek nie miałby z tym problemu. Powiedziałby: jeśli
chcesz, to bierz ją. Daj jej dzieci, a będzie szczęśliwa.
Pomimo pary buchającej z przemoczonych ubrań, gdy znaleźli się w namiocie, Rose
trzęsła się jak osika. Hassan postawił ją na nogi i znalazł ręcznik.
- Rose, proszę, musisz zdjąć tę sukienkę - nalegał. Otworzył szafę, by poszukać czegoś
do przebrania. Gdy odwrócił się, Rose mozoliła się z guzikami.
- Przepraszam... - wyjąkała, szczękając zębami. - Ręce mi się trzęsą.
- Nie denerwuj się. Pomogę ci.
- Ale...
- Ja to zrobię, pozwól. - Lecz mokre pętelki zacisnęły się wokół guzików i trwało to
nieskończenie długo. W geście rozpaczy chwycił brzegi jedwabnej materii i rozdarł mokrą
sukienkę. Suknia upadła na podłogę.
Poprosił żonę jednego ze swoich przyjaciół, by kupiła ubrania na zmianę i bieliznę dla
Rose. Teraz, oglądając jej wybór, musiał przyznać, że dobrze wydała jego pieniądze.
Gdy rozpinał koronkowy stanik, był zadowolony, że również wskoczył do zimnej wody.
- Chodź - powiedział. Owinął ją ciepłym, niebieskim szlafrokiem i pomógł wsunąć
ramiona w szerokie rękawy. Chciał nadal ją przytulać, ale opanował się, wziął ręcznik i
wytarł mokre końce jej włosów. Potem odsunął kapę i położył Rose na łóżku. Dałby
wszystko, by móc się do niej przyłączyć. Ale starannie nakrył ją kołdrą i mocno otulił. -
Przyniosę ci coś ciepłego do picia.
- Hassan... - Zatrzymał się przy wyjściu. - Przepraszam... Tak mi przykro. Ledwie o
czymś pomyślę, od razu chcę to mieć. Postąpiłam tak z Michaelem. Potrzebowałam go, a nie
przyszło mi do głowy, że może on nie potrzebował mnie...
Znalazł się przy niej w mgnieniu oka.
- Cicho, maleńka... - wyszeptał, kładąc palec na jej ustach. - Nie mów tak. Michael był
najszczęśliwszym z mężczyzn. Mężczyzna, który umarł z twoim imieniem na ustach, nie
mógł niczego żałować. - Żarliwość tego zapewnienia zdradziła go. Nim zdążył cofnąć
pieszczotliwe palce, przytrzymała jego dłoń i przyłożyła do swojej twarzy.
- A czyje imię będzie na twoich ustach, Hassan?
Nie mógł powiedzieć. Nie powinien. Ale to już nie miało znaczenia. Ona wiedziała.
- Nie powinieneś tego robić, Hassan - ciągnęła. - Nie możesz ożenić się jakąś biedną
dziewczyną, która być może cię pokocha...
- Rose! - zaprotestował, ale zbyt późno. Była bezlitosna.
- Z dziewczyną, która cię pokocha, urodzi ci dzieci. Złamiesz jej serce.
- Serca nie można złamać - skłamał. - Ona będzie zadowolona.
- Ale to jej nie wystarczy.
- Chciałabyś, bym spędzał noce samotnie?
- Chciałabym, byś pamiętał o swoim honorze. Honor? Zaczynała mówić jak jego
siostra, która stale wspominała o krwi lub o złocie, lub o małżeństwie jako sposobie na
odzyskanie honoru. Na moment opanowała go silna pokusa, samolubne pragnienie, by
sprowokować taką właśnie sytuację. Ale to byłaby śliska ścieżka. Zrozumiał, że nadszedł
czas, by wyjaśnić wszystkie niedomówienia.
- Pamiętam o twoim honorze, sitti - rzekł chłodno i wstał. - Niestety, ty o nim
zapomniałaś.
Zarumieniona ze złości, uniosła się na łokciu.
- Nie wypada mi nie zgadzać się z moim panem i władcą, ale śmiem twierdzić, że
dzisiaj byliśmy pod tym względem kwita. - Dzisiaj... dzisiaj... To słowo tłukło się po jej
głowie przeraźliwym echem. Jednak Hassan nadal pozostawał jej dłużnikiem. Nadim tak
powiedziała. Złoto, krew albo honor. .. Miała prawo wybierać.
Czyż miała prawo zatrzymać go przy sobie na zawsze i w ten sposób zakończyć ten
nonsensowny pomysł z aranżowanym małżeństwem?
Czy Nadim nie powiedziała również, że Hassan nigdy nie będzie szczęśliwy u boku
tradycyjnie wychowanej żony? Czyż nie powiedziała, żeby wszystko zostawić jej, że
zaaranżuje małżeństwo?
Małżeństwo! Chyba oszalała. Zbyt długo przebywała na słońcu. Za mało miała czasu,
by o tym myśleć. A jednak z Michaelem wiedziała od samego początku. Od chwili gdy
oderwał wzrok od chorego konia, a niepokój na jego twarzy przerodził się w nieśmiały
uśmiech. Nie pozwoliła wówczas małostkowym i złośliwym ludziom ani swojej matce,
snującej psychologiczne analizy, zniszczyć tego związku.
Hassan również musiał pomyśleć o małżeństwie, skoro tak mocno się jej opierał.
Założył, że jest bardzo przywiązana do swojej pracy i kariery, do podróży służbowych.
Samolubny mężczyzna nigdy by się tym nie przejmował.
Złość nagle ją opuściła.
- Zostań ze mną, Hassan - powiedziała głosem, który ledwie można było rozpoznać, po
czym opadła na poduszki. - Zostań ze mną.
- Rose... nie mogę...
- Musisz. - Była naprawdę bezlitosna.
- Muszę się przebrać - opierał się jeszcze. - Mam mokre ubranie.
- W takim razie je zdejmij. - Odczekała chwilę, a gdy się nie poruszył, dodała: - Dasz
sobie radę? Może potrzebujesz pomocy przy rozpinaniu guzików?
- To nie guziki sprawiają mi kłopot. To ty... - Usiadł na stołku obok łóżka i ściągnął
mokre buty. Potem podszedł do komody, otworzył szufladę i zaczął szukać suchej bielizny.
Rose przyglądała mu się przez chwilę, a potem niepostrzeżenie wyśliznęła się łóżka,
wyswobodziła z obszernego szlafroka i powiedziała:
- Może go założysz?
Hassan odwrócił głowę. Miał sucho w ustach, serce waliło mu jak młotem.
- Czego ty chcesz, Rose? - spytał ostrym, chrapliwym głosem.
- Ciągle mnie o to pytasz, a przecież znasz odpowiedź. Nim pomyślisz o małżeństwie,
powinieneś załatwić ze mną sprawę. Masz wobec mnie dług.
- Dług? - Po co udawał, że nie rozumie? I tak jej nie przekona.
- Powiedziałeś, że mogę mieć, co zechcę...
- To prawda. Podaj więc swoją cenę. Wyraź pragnienie swego serca.
- Chcę...
Niech poprosi o diamenty... Albo o tonę złota... Upuściła szlafrok na ziemię,
wyciągnęła rękę i wypowiedziała jego imię tonem najsubtelniejszej pieszczoty.
- Hassan...
Dźwięk tego imienia rozległ się echem w jego głowie, potem wypełnił całe jego ciało.
Zajrzała do głębi jego duszy i dostrzegła tam pustkę. Tęskne zawołanie go po imieniu
obiecywało, że w jej ramionach już nigdy nie zazna samotności.
Ich palce musnęły się w powietrzu, potem splotły i mocno zwarły.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Hassan leżał na boku, z głową opartą na łokciu, i obserwował spokojnie opadające i
wznoszące się piersi Rose. Spała na plecach, jak ufne i bezbronne dziecko.
Jej rzęsy poruszyły się lekko. Westchnęła, przeciągnęła się i uśmiechnęła przez sen.
Takiego mężczyznę jak on, nie wierzącego w miłość, ostatnie dni wiele nauczyły.
Zwłaszcza budzenie się przy Rose poruszało wszystkie struny jego serca. Dobrze, że te struny
nie wydają żadnego dźwięku, pomyślał.
Hassan wstał, z wysiłkiem odsuwając się od jej ciepłego ciała, od jej miłości.
Wszystko się zmieniło, a jednocześnie nic nie uległo zmianie. Nadal byli całkowicie
różnymi ludźmi, pogrążonymi we własnych światach, dręczonymi odmiennymi pragnieniami.
Rose wyjedzie, ponieważ jej życie, jej prawdziwe życie, toczyło się gdzie indziej. On
zaś pozostanie w Ras al Hajar, gdzie był jego dom.
Wspomnienia ostatnich kilku dni i nocy będą musiały wystarczyć mu na całe życie. Nie
było szczęśliwego wyjścia z sytuacji, szczęśliwego zakończenia tej historii. Pozostanie ból
serca i pustka.
Wyszedł na dwór. Noc była dość jasna i chłodna. Jego oddech zamieniał się w parę.
Ciszę przerywały jedynie parskania koni dobiegające z kamiennej zagrody.
- Hassan?
Odwrócił wolno głowę. Rose stała za nim, owinięta niebieskim szlafrokiem, w jej
zmierzwionych włosach odbijało się światło gwiazd. Wyglądała jak zjawisko, jak marzenie
każdego mężczyzny.
- Przepraszam, miałem nadzieję, że ci nie przeszkodzę.
- Za późno na przeprosiny - powiedziała z uśmiechem. - Przeszkodziłeś mi już w
chwili, gdy cię ujrzałam. - Oczy miała błyszczące, gdy uniosła rękę i dotknęła nieśmiało jego
policzka.
To było jawne zaproszenie, któremu tylko mężczyzna bez serca, ze stępionymi
zmysłami, mógłby się oprzeć. A Hassan nauczył się podczas tych błogich dni spędzonych z
dala od świata, że ma serce. Gorące serce. Cały wysiłek, by zachować dystans, został
zniweczony w chwili, gdy uległ pokusie i odwzajemnił pocałunek Rose.
Być może wyczuła jednak dystans, o który tak usilnie walczył, ponieważ cofnęła się i
popatrzyła mu w oczy.
- Znalazłeś Fajsala, prawda? - spytała.
Trafiła w sedno, jak zwykle. Z zawodową wprawą. Nauczyła się już czytać w nim jak w
otwartej książce. Trudno będzie ją oszukać. Próbował już z aranżowanym małżeństwem, ale
przeniknęła go na wskroś.
- Tak - przyznał. - Jest już w drodze do domu. - Nie mógł pohamować się, by na nią nie
patrzeć. Chciał wiedzieć, jaki efekt wywoła wiadomość, że ich idylla dobiega końca.
Delikatnie pogładziła go po ręce w wyraźnie pocieszającym geście.
- To naprawdę musi być dla ciebie ulga - szepnęła.
- Tak.
Tak i nie. Zaczynał wierzyć w szaloną iluzję, mieć nadzieję, że zostaną tu na zawsze.
To było szaleństwo. Czysty obłęd. Nawet gdyby Fajsal nadal hulał po świecie, on i tek
musiałby wypuścić Rose do domu. Wraz z ekipą z jej stacji telewizyjnej przyjechała do Ras al
Hajar jej matka i na pewno nie będzie siedzieć z założonymi rękami. Według Nadim pani
Fenton naprawdę przyprawiała Jego Wysokość Abdullaha o ból głowy. Hassan, który poznał
jej córkę, uwierzył w to z łatwością.
- A co z dziewczyną, z którą tam był? - spytała.
- Dziewczyną? - Nawet nie przyszło mu do głowy, by o to spytać. - Jestem pewien, że
Partridge dopilnuje, by bezpiecznie wróciła do domu... - Urwał, a potem dodał: - Oczywiście
z odpowiednią rekompensatą za przerwane wakacje.
Rose podejrzewała, że w tym nonszalancko dodanym zdaniu była odrobina prowokacji.
Ale Rose znała go zbyt dobrze, by dać się oszukać.
- Tak, z pewnością tak zrobi - przyznała. Zastanawiała się jednak, jaką rekompensatę
uznałby za właściwą za jej przerwane wakacje. Krew, złoto albo honor... Krew była
oczywiście nie do pomyślenia. Złoto jej uwłaczało. Nie było więc wyboru... Odsunęła się od
Hassana i wtopiła w mrok.
- Dokąd idziesz? - Zatrzymał ją, wyciągając rękę.
- Na górę. - Wskazała wzniesienie ponad obozem. - Chodź ze mną. Popatrzymy razem
na niebo. - Ujęła dłoń, którą położył na jej ramieniu i przytrzymała w swojej. – Na pustyni
niebo wydaje się być tak busko, że niemal można dotknąć gwiazd.
- Chciałabyś dotknąć gwiazd?
- Księżyca - powiedziała, wskazując cienki sierp na bezkresnym niebie. - I gwiazd...
- To wszystko? A dlaczego nie chcesz dotknąć planet?
- Świetny pomysł. Gdy mnie podsadzisz, dosięgnę wszędzie, gdzie zechcę.
Uśmiech zamarł mu na ustach.
- Jest w tobie coś takiego, Rose, że sam prawie wierzę, że to możliwe.
Uwierz w to, Hassan, pomyślała, gdy szli razem na wzgórze dominujące nad obozem, a
niebiosa nad ich głowami przypominały gigantyczną roziskrzoną gwiazdami kopułę. Tak
trzymaj...
Rose przystanęła. Gdzieś daleko na zachodzie meteoryt przeciął niebo, ciągnąc za sobą
deszcz spadających gwiazd.
- Spójrz! - szepnęła. - Jakie to piękne... O czym pomyślałeś?
Leciutko zacisnął rękę wokół jej palców.
- Nasz los jest zapisany w gwiazdach, Rose. - Potem zerknął na nią. - A ty co
pomyślałaś?
- Pomyślałam, że to przeznaczenie. Stoję przy tobie akurat w momencie, gdy spada
gwiazda! Czyż to nie zastanawiające? Powinnam pomyśleć życzenie. - Urwała, a potem
dodała wyjaśniająco: - I pomyślałam to samo co zwykle na widok kominiarza czy spadającej
gwiazdy. Zawsze mam tylko jedno życzenie: żeby ludzie, których kocham, byli bezpieczni i
szczęśliwi.
Westchnął jakby z rozczarowaniem.
- Nic dla siebie?
Czy naprawdę spodziewał się, że wyzna mu miłość albo zapewni, że zostanie z nim na
zawsze?
- To właśnie było dla mnie. Jeśli oni są bezpieczni i szczęśliwi, nic więcej mi nie
trzeba. - Uśmiechnęła się lekko. - A z takimi drobnymi sprawami jak przeznaczenie potrafię
poradzić sobie sama. Znalazłam się tu we właściwym momencie, nieprawdaż?
- Jesteś... taka... - Nie mógł znaleźć słów. Właściwie nie był zły, po prostu nie rozumiał
jej aktywnego stosunku do życia, jej determinacji, by kształtować wydarzenia zgodnie z
własną wolą.
- Jaka? - dopytywała się. Naprawdę nie powinna z mego żartować. Nie był do tego
przyzwyczajony. - Może asertywna? - Podpowiedziała to słowo, nie mogąc oprzeć się
pokusie. Westchnęła dramatycznie, gdy nie zgodził się z nią natychmiast. - Uważasz więc, że
jestem uparta, nieprawdaż? Samowolna, uparta i w dodatku choleryczka?
Położył palce na jej wargach.
- Jesteś stanowcza - powiedział cichym głosem. - Bezkompromisowa. - Owinął kosmyk
jej włosów wokół palca, i założył za ucho. - Obdarzona ogniem i energią.
- To prawie to samo - powiedziała zduszonym głosem.
- Niezupełnie. - To nie było to samo. Jej wewnętrzny ogień doprowadzał go do białej
gorączki, ale energia była... czarująca. Tak, Rose Fenton go zauroczyła. Przychodziły mu
teraz do głowy i cisnęły się na usta różne porównania. Jaka właściwie była? Niespotykana,
nadzwyczajna, urocza... Jak... jak róża pustyni! Nie miał wątpliwości, że powinien jej to
powiedzieć. Ilekroć spojrzy na różę, będzie przypominać sobie jego miłość i tę fantastyczną
chwilę. - Czy widziałaś kiedyś różę pustyni? - spytał.
- Różę pustyni? Czy to gatunek rosnący w skalnych ogródkach? - Rozejrzała się
dookoła, jakby spodziewając się zobaczyć kwiat u swoich stóp. - Moja matka ma dziką różę z
tyłu ogrodu...
- Nie, to nie jest kwiat ani żadna roślina. To skrystalizowany piasek. Selenit. - Rzadko
spotykany, piękny... - Róże pustyni bywają różowe, żółte... Mają płatki do złudzenia
przypominające prawdziwy kwiat. Trzeba wiedzieć, gdzie ich szukać...
- I..:? - zawiesiła głos.
I co? Był bliski wyjawienia sekretu swego serca.
- I nic, prócz zbieżności nazwy z twoim imieniem. Po prostu przyszło mi do głowy, że
ciebie również znalazłem na pustyni.
- Jak różę pustyni? - Lekko westchnęła. Moją różę pustyni, pomyślał.
- Jutro musimy stąd wyjechać, wrócić do miasta, prawda? - dodał tonem
usprawiedliwienia. - Musimy wrócić do realnego świata. Chciałbym, by sprawy potoczyły się
inaczej, ale nie mamy wyboru. Wiedzieliśmy od samego początku, że to nie może trwać...
To on zdecydował. A Rose wolała sama podejmować decyzje. Zawsze istniał wybór.
Trzeba było tylko odwagi, by pokonać trudności - odwagi, zaufania i wiary w siebie. Nic
bardziej nie niszczyło człowieka niż jego własne wątpliwości. Nauczyła ją tego matka. Matka
nie chciała, by wyszła za Michaela, ale gdy to już się stało, wspierała ją lojalnie i nauczyła
przeciwstawiać się nieprzychylnemu światu, walczyć z uprzedzeniami i krakaniem
małostkowych ludzi, prorokujących, że duża różnica wieku nie wróży szczęścia jej
małżeństwu.
Dziś też powinna walczyć.
Jednak Hassan miał rację w kwestii jutrzejszego dnia. Nic nie mogło powstrzymać
naporu codzienności i realnego życia, ale pozostała im jeszcze reszta nocy, kilka magicznych
godzin.
- Jutro będzie jutro - powiedziała, przyciskając jego chłodne palce do swego policzka. -
Teraz powinniśmy wykorzystać jak najlepiej tę odrobinę czasu, która nam jeszcze pozostała.
Wykorzystali ten czas cudownie. Czułość, z jaką się kochali, niemal doprowadziła
Hassana do łez. Ale mimo że rozstanie z Rose złamie mu serce, musiał tak postąpić. Odtąd
przyjdzie mu żyć wspomnieniami.
Wcześnie opuścił namiot. Tym razem Rose, wyczerpana miłością, w ogóle się nie
poruszyła, nawet gdy zdjął zabłąkany kosmyk włosów z jej policzka. Wyszeptał kilka
pożegnalnych słów, a na poduszce obok niej położył mały upominek.
Nie było to nic cennego. Mógłby obsypać ją drogimi kamieniami i złotem, ale wiedział,
ż
e poczułaby się dotknięta. Jeśli czegokolwiek dowiedział się o Rose Fenton, to tego, że dar
płynący z serca więcej dla nie znaczył niż złoto. A świadomość, że Rose posiada coś od
niego, będzie pocieszeniem podczas długich samotnych łat, które miał przed sobą.
Rose gdy tylko się obudziła, wiedziała od razu, że jest sama. Hassan odjechał. Nie była
zaskoczona. Ostatniej nocy tak czule ją pieścił... W jego szarych oczach widziała łzy. A
jednak odszedł.
Jak miała go przekonać? Czy Hm powinien zażądać od Hassana, by się z nią ożenił?
Wtedy nie miałby wyboru. Na samą myśl, że Tim mógłby postawić Hassana pod ścianą,
uśmiechnęła się do siebie.
Przede wszystkim to Hassan musiał podjąć decyzję. Gdy sięgnęła po poduszkę, by ją
przytulić, nieoczekiwanie zamknęła dłoń na czymś ostrym, twardym... Domyśliła się, że to
róża pustyni. Zostawił jej różę pustyni! I bilecik...
Oto maty dar. Pragną, byś zabrała tę cząstkę mnie do domu...
Podniosła różę. Leżała na jej dłoni - mała, doskonale uformowana, a jednocześnie jakże
inna od róż, którymi zasypywał ją Abdullah. Nie było w niej nic miękkiego, nic, co mogłoby
zwiędnąć i umrzeć. Była stała, niezmienna, ukształtowana.
Czy Hassan zrozumiał zawarte w niej przesłanie? Czy wiedział, że nieświadomie
zdradził swoje uczucia? Ściskając kryształ w dłoni, zastanawiała się z obawą, czy cokolwiek
skłoni Hassana do zmiany zdania. Wiedziała, że wolę ma tak mocną jak skała, tak twardą, że
trudno ją skruszyć. Czy zdoła choćby zbliżyć się do niego na tyle blisko, by spróbować?
- Panna Fenton?
Jakaś postać stojąca w nogach łóżka zakołysała się przed nią we mgle. Po co te łzy?
Cóż za pożytek z łez! Łzy niczego nie rozwiązywały.
Rose zamrugała oczami i skupiła wzrok na wysokiej, szczupłej kobiecie z
przyprószonymi siwizną włosami.
- Rose...? - odezwała się nieznajoma. - Hassan prosił, bym zabrała cię do domu.
- Do domu? - Do zimnego, ponurego Londynu? Jej dom był tutaj. Z Hassanem. - Nie
rozumiem... - Ale zaraz zrozumiała. Nie mógł się doczekać, by opuściła jego kraj!
- Twoja matka na ciebie czeka. Matka? Dopiero teraz domyśliła się, kim jest
nieznajoma.
- Jest pani matką Hassana, prawda? I Nadim. Teraz widzę podobieństwo.
- Hassan powiedział, że chciałabyś ze mną porozmawiać.
- Miło z jego strony, że pamiętał... Przepraszam, ale nie wiem, jak się do pani
zwracać...
Kobieta uśmiechnęła się, podeszła bliżej i usiadła na brzegu łóżka.
- Nazywam się Aisha. Mów mi po imieniu, proszę.
- Aisha... - powtórzyła. Imię piękne, ale nie dość piękne dla tej dostojnej kobiety. -
Hassan ma pewnie mnóstwo spraw do załatwienia, skoro Fajsal wraca do domu...
- Rozmawiałam już z moim młodszym synem. Dzwonił do mnie z Londynu. Co tutaj
ś
ciskasz...?
Rose rozchyliła dłoń, by pokazać Aishy swój skarb.
- To prezent od Hassana.
- Ach! - Kobieta wyciągnęła rękę, ale zatrzymała się w pół gestu. - Dawno tego nie
widziałam. - Niespodziewanie podniosła wzrok i spojrzała na Rose. Miała ciemne oczy o
podobnej sile wyrazu jak oczy Hassana.
- Hassan miał to od dawna?
- Przez całe życie. - Uśmiech, który zakwitł na ustach Aishy, pochodził gdzieś z głębi
jej serca. - Dostałam tę różę od jego ojca bardzo, bardzo dawno temu... Zanim jeszcze
zostaliśmy małżeństwem, a nawet... - Matka Hassana uniosła palec do ust, kryjąc uśmiech,
który zdradzał historię jej miłości. Był to uśmiech kobiety, która poznała siłę wielkiego
uczucia.
- I dałaś tę różę Hassanowi... gdy po raz drugi wychodziłaś za mąż - powiedziała w
zamyśleniu Rose.
- Oddałam Hassanowi wszystkie pamiątki po Alisterze. Również jego ubrania... Ten
szlafrok... - Pogładziła palcami miękki, niebieski materiał, który leżał w nogach łóżka. -
Wszystkie rzeczy, które mu dałam i wszystkie prezenty, które dostałam od niego. Nie można
zabierać pamiątek po poprzedniej miłości do domu innego mężczyzny. Mówiono mi, że byłaś
mężatką, a więc mnie zrozumiesz. - Ostatnie słowa zabrzmiały prawie jak pytanie, jakby
Aisha ją sprawdzała.
- Tak, rozumiem. - Po pogrzebie Michaela Rose opuściła jego dom, pozostawiając
wszystko, co w nim było, jego skłóconej rodzinie. Zdjęła pierścionki, które dostała od męża i
cofnęła swe życie do tego samego punktu, w którym była, zanim poznała Michaela. Dopiero
po chwili dotarł do niej sens słów Aishy. - Skąd wiedziałaś, że byłam mężatką?
- Twoja matka powiedziała mi wczoraj podczas lunchu. To nadzwyczaj interesująca
kobieta...
- Moja matka tu jest?
- Przyjechała dwa dni temu. Czy wiesz, że to Hassan przesłał jej wiadomość?
Oczywiście nie miała pojęcia, że to on. Po prostu ktoś do niej zadzwonił i zapewnił, że jesteś
bezpieczna i dobrze się czujesz. Prosił, by nikomu o tym nie mówiła, a ona posłuchała.
- Moja matka? - Rose chciała wstać, ale gdy zdała sobie sprawę, że jest naga.
Zarumieniła się lekko.
Aisha podała jej niebieski szlafrok.
- Nie spiesz się - powiedziała. - Pójdę na mały spacer. Już dawno nie bytem na pustyni.
Gdy tylko Aisha wyszła, Rose wyskoczyła z łóżka. Nie miała czasu do stracenia A więc
była tu jej matka... Czy to możliwe, by Hassan przekazał jej wiadomość? Dlaczego nic o tym
nie powiedział? Czyżby... czyżby nie chciał, by wiedziała, że go to obchodzi? W jej głowie
huczał wir niespokojnych myśli. Potrzebowała chwili spokoju. Musiała się zastanowić,
rozważyć wszystkie możliwości...
W ofiarowaniu jej róży wraz z bilecikiem kryła się jakaś ostateczność. Chciał, by
odczytała ten gest jako pożegnanie. A więc nie była w stanie go przekonać... Czy potrafi
przekonać jego matkę, jego siostry, przyjaciół? Czy one jej pomogą?
Wytarła włosy do sucha, a potem - w przeciwieństwie do dawnej Rose Fenton, która
chwyciłaby dżinsy i popędziła za kolejnym reportażem - usiadła przed lustrem i zrobiła
staranny makijaż. Shalwar kemeez, odświeżony i dokładnie złożony, leżał w szufladzie
komody. Włożyła go, a włosy owinęła długim szalem.
Aisha wróciła już ze spaceru i odpoczywała na kanapie, popijając kawę. Gdy pojawiła
się Rose, spojrzała na nią z uśmiechem.
- Uroczo wyglądasz, Rose. Napijesz się kawy?
- Z przyjemnością. A jeśli masz trochę czasu, chciałabym, byś udzieliła mi pewnej
rady.
Samolot kołował w stronę terminalu. Powiewająca na jego dziobie flaga państwowa
wyraźnie świadczyła o intencjach emira. Hassan, stojący w orszaku powitalnym, zerknął na
swego kuzyna. Abdullah miał mocno zaciśnięte szczęki, ale w obecności tłumu zagranicznych
dziennikarzy musiał serdecznie powitać młodego sukcesora.
Hassan świadom był obecności Rose. Stała na czele dziennikarzy, ubrana inaczej niż
zwykle, gdy relacjonowała wydarzenia z jakiegoś zapalnego miejsca na świecie. Miała na
sobie jedwabną kreację, w której wyglądała jak prawdziwa księżniczka.
Samolot zatrzymał się, podjechały schodki. Wreszcie ukazał się Fajsal. Błysnęły flesze.
Fajsal ubrany był w dżinsy i podkoszulek z podobizną drużyny piłkarskiej, której
kibicował. Hassan nie potrafił ukryć wściekłości. Jak on śmiał? Jak mógł tak zlekceważyć tę
chwilę? Jak Partridge mógł na to pozwolić? Obydwaj wiedzieli, jak doniosły to był moment.
Ważny dla Ras al Hajar.
A potem za Fajsalem na stopniach samolotu pojawiła się młoda kobieta. Amerykańska
blondynka z szerokim jak Pacyfik uśmiechem! Z tyłu wychynął Simon Partridge. Minę miał
zakłopotaną, przepraszającą.
Wysoki, długonogi Fajsal zwinnie zbiegł ze schodów, podszedł do Abdullaha i ujął jego
ręce w geście szacunku. Przez chwilę Abdullah wyglądał jak triumfator. Przez chwilę Hassan
myślał, że nie ustąpi. Ale zaraz potem Fajsal z charakterystyczną dla młodości pewnością
siebie wyciągnął dłonie i czekał, aż Abdullah odwzajemni ten gest, powita go najpierw jak
równego sobie, potem zaś jak swego władcę.
Abdullah dość długo się wahał. Hassan wstrzymał oddech. Fajsal, któremu nie drgnął
ż
aden mięsień, po prostu czekał. Po chwili, która wydawała się wiecznością, regent w końcu
ustąpił i uznał nowego władcę.
Następnie Fajsal spokojnie przesunął się w stronę Hassana i wyciągnął do niego dłonie,
tym razem z krzywym uśmiechem, jakby zdając sobie sprawę, że zasłużył na naganę. Hassan
kłaniając się, ukrył podziw pod kamiennym wyrazem twarzy. Chłopak stał się mężczyzną.
Bez pompy, bez stroju, który dodałby mu dostojeństwa, zmusił jednak Abdullaha do
ustąpienia.
Rose obserwowała ten spektakl z niewielkiej odległości, komentując obraz
przekazywany przez satelitę do swojej stacji telewizyjnej. Kątem oka zauważyła, że kobieta,
która przyleciała z Fajsalem, niepostrzeżenie wsiadła do czekającej limuzyny i odjechała,
podczas gdy Fajsal kontynuował ceremoniał powitania.
Gdy Fajsal z Hassanem u boku szli do samochodu, Rose zawołała głośno:
- Czy Wasza Wysokość cieszy się z powrotu do domu?!
- Bardzo się cieszę, panno Fenton. - Przystanął i zbliżył się do jej mikrofonu. Hassan z
rozterką na twarzy poszedł za nim, zachowując bezpieczną odległość dwóch metrów. Wzrok
miał utkwiony gdzieś ponad głową Rose. - Mój przyjazd był raczej niespodziewany, stąd ten
swobodny strój - dodał tonem usprawiedliwienia. - Wszyscy bardzo się o panią
niepokoiliśmy. - Ostatnie zdanie zabrzmiało tak, jakby to jej zniknięcie zmusiło go do
nagłego powrotu.
- Przykro mi, że przysporzyłam tyle kłopotów. - Swoje zniknięcie wyjaśniła już
mediom nagłym nawrotem choroby, wygodnie nie pamiętając nic aż do momentu obudzenia
się w jakiejś oazie Beduinów, którzy nie mówili po angielsku, ale w końcu doprowadzili ją do
wioski, gdzie mogła skorzystać z telefonu.
Co prawda jej matka robiła porozumiewawcze miny, jakby się czegoś domyślała, a Tim
przypominał szybkowar, który ma za chwilę eksplodować, ale żadne z nich nie zadawało
głupich pytań.
Fajsal uśmiechnął się ciepło.
- Cieszę się, że pani zdrowie nie ucierpiało podczas tej przygody.
- Wprost przeciwnie. Pustynia to niezwykłe miejsce, a gościnność pańskich rodaków
jest powszechnie znana.
- Jestem pewien, że będzie pani miała okazję utwierdzić się w tym przekonaniu. Hassan
zorganizuje przyjęcie, mamy powody do świętowania.
- Nie mogę się doczekać. - Ale nie miała śmiałości, by spojrzeć Hassanowi w oczy. I
wcale nie spytała o blondynkę. Nie musiała. Aisha opowiedziała jej całą historię.
Hassan poczekał, aż limuzyna z Fajsalem odjedzie z lotniska, a potem skierował się do
swego samochodu.
- Dlaczego mi to zrobiłeś, Partridge? Wiem, że nie cieszę się twoją sympatią, ale czy
naprawdę musiałeś mi to zrobić?
- Ale ja...
- Na pewno mogłeś znaleźć jakiś garnitur! A zabranie tej dziewczyny... Jeśli już
musiała przyjechać, można było zachować więcej dyskrecji! - Powstrzymał się od dalszych
słów. Sam nie był bez grzechu, nie miał więc prawa pouczać nikogo. - Kim ona jest?
- Nazywa się Bonnie Hart. Fajsal ożenił się z nią dwa tygodnie temu.
- Ożenił?!
- Cóż, przerwaliśmy im miesiąc miodowy...
- Byli w podróży poślubnej? W domku w Catskills? Fajsal wybrał górską chatkę w
Catskills?
- W Adirondacks - poprawił dokładny jak zawsze Partridge i uśmiechnął się.
- Wszystko jedno...
- Też tak sądzę - zgodził się Partridge. - Nie pojechali dalej, ponieważ Bonnie musiała
wrócić do college'u.
- Do college'u? Co Fajsal sobie myśli? Na jakiej planecie żyje?
- Powiedziałbym, że mocno stoi na ziemi. To urocza dziewczyna, inteligentna. Jest
agronomem...
- Nie obchodzi mnie, kim ona jest! - wybuchnął Hassan, tracąc do reszty cierpliwość. -
Fajsal nie miał prawa się z nią ożenić! - Powinien poślubić jakąś miłą dziewczynę, którą
starannie by dla niego wybrano. Kogoś o odpowiednich politycznych koneksjach, o
odpowiedniej krwi... Proszę cię, Simon, proszę, powiedz, że chciałeś mnie tylko nastraszyć -
dodał niemal błagalnym tonem.
- Dlaczego miałbym pana straszyć, ekscelencjo?
Z powodu Rose... Hassan przytknął dłonie do twarzy.
- Bez powodu. Bez powodu. Po prostu chwytam się wszystkiego jak tonący brzytwy. I
co, na Boga, z nią teraz zrobimy?
- Może damy jej kawałek pustyni do uprawy? - zasugerował Partridge. - Ona ma
wspaniałe pomysły. Zresztą Fajsal poznał ją właśnie podczas zwiedzania tej stacji upraw
hydroponicznych, którą kazał mu pan odwiedzić.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to moja wina?
- Ależ nie, proszę pana. Tylko Fajsal nie jest już chłopcem. To dorosły mężczyzna.
Doskonale wie, czego chce. Gdy zasugerowałem mu, że dżinsy nie spotkają się z pańską
aprobatą, powiedział mi bardzo uprzejmie, bym pilnował własnego nosa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Fajsal oraz jego młoda żona zostali odwiezieni do fortu i teraz obydwoje czekali na
Hassana w jego prywatnym saloniku. Łamało to wszelkie zasady oficjalnej etykiety, ale
Fajsal się tym nie przejmował.
- Bonnie, to mój starszy brat, Hassan. On trochę warczy, ale nie gryzie. Przynajmniej
dopóki się go mocno nie sprowokuje.
- W takim razie lepiej przygotuj plaster, ponieważ, jak sam twierdziłeś, zdobyłeś złoty
medal w prowokowaniu go. - Bonnie, która wzięła prysznic i przebrała się z dżinsów w
jeszcze mniej stosowne krótkie szorty, uśmiechnęła się uprzejmie i wyciągnęła rękę na
powitanie. - Nazywam się Bonnie Hart. Przepraszam, że postawiliśmy cię przed faktem
dokonanym, ale Fajsal powiedział, że mam się szybko zdecydować, ponieważ gdy już
sprowadzisz go do domu i zamkniesz w pałacu, będzie za późno.
Hassan, który pogodził się już z rzeczywistością i zaakceptował amerykańską żonę
swego brata, uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Mój brat żartuje sobie z pani. Doskonale wie, że będąc emirem, może robić, co
zechce. Serdecznie witamy panią w Ras al Hajar, Wasza Wysokość.
- Wasza Wysokość? Ależ ja jestem Amerykanką! Zrobiliśmy rewolucję, żeby z tym
skończyć...
- Bonnie, kochanie, może zdrzemniesz się chwilę, odpoczniesz, a ja w tym czasie
omówię sprawy bieżące z Hassanem? Na pewno chcesz dobrze wyglądać, gdy przyjdą goście.
- A przyjdą na pewno - zapewnił Hassan. - Gdy księżniczka Aisha usłyszy nowiny...
- Aisha? Rozmawiałyśmy przez telefon, gdy zatrzymaliśmy się w Londynie -
powiedziała radośnie Bonnie. - Nie mogę się doczekać, by ją poznać. I Nadim i Leilę. Go za
piękne imiona!
Czyżby tylko jego nie dopuszczono do sekretu? Czy był aż takim potworem? Czyżby
sądzili, że nie zrozumie? Pięć dni temu być może mieliby rację.
- Jeśli tak bardzo podobają ci się ich imiona, może poproś kobiety, by pomogły ci
wybrać jakieś oficjalne imię, zanim zostaniesz przedstawiona swojemu nowemu narodowi.
- Jak to? Nic o tym nie wiem... - Bonnie niepewnie zerknęła na Fajsala.
- Nie teraz, kochanie. Hassan nie może się doczekać, by zrobić mi awanturę, ale nie
wypada mu wybuchnąć w obecności damy.
Bonnie roześmiała się.
- Oczywiście. Wiem, kiedy moja obecność nie jest pożądana. Simon, może
oprowadzisz mnie po domu?
- Mógłbyś, Simon?
- Na litość boską, Fajsal, to przecież twoja żona - zaprotestował Hassan, gdy Bonnie
wyszła. - Ona nie może pokazywać nóg całemu światu!
- Myślisz, że kilku starszych chłopców może dostać ataku serca?
- Nie tylko starszych.
- Czyż nie są wspaniałe? Powiedz mi, Hassan, jakie nogi ma panna Fenton?
Zauważyłem, że udało ci się nakłonić ją, by je zasłoniła.
Hassan zacisnął zęby.
- Rose Fenton ubiera się, jak chce, ale trzeba przyznać, że zdaje sobie sprawę, co jest
stosowne, a co nie. A teraz naprawdę nalegam, abyś przebrał się w coś odpowiedniego na
zbliżającą się uroczystość. Dziś wieczór będzie tu tłum. Wszyscy liczący się mężczyźni w
Ras al Hajar przyjdą, by oddać cześć nowemu władcy.
- Chcę, byś dziś wieczorem odebrał hołdy w moim zastępstwie, Hassan.
- Przekazywanie władzy to niebezpieczny moment, Fajsal. Nie jest to dobra chwila, by
wprawiać ludzi w zakłopotanie.
- Nikogo nie wprawiam w zakłopotanie. Proszę cię o zastępstwo, ponieważ ja
zamierzam wystąpić w telewizji z orędziem do narodu.
- Naprawdę? Kiedy to załatwiłeś?
- Podczas przesiadki w Londynie. Rozmawiałem z Nadim, która ustaliła wszystko z
panną Fenton.
Hassan nie chciał znów słuchać o Rose Fenton. Uważał to za kolejną próbę
rozproszenia jego uwagi. Właściwie próba się powiodła...
- Rozumiem. Co zamierzasz powiedzieć?
- Pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc... Co sądzisz o aktualnym rozwoju naszego kraju?
Co chciałbyś zmienić?
Hassan był zdumiony. Nawet nie śmiał mieć nadziei, że Fajsal tak szybko zechce
przejąć przywództwo.
- Pytasz poważnie?
- Oczywiście. Chcę wiedzieć, co wszyscy myślicie. Wiem już, czego chce Nadim, a
Bonnie również ma wspaniałe pomysły. Chcę, by ludzie zrozumieli, że ich głowa państwa
troszczy się o nich.
- Właściwie to dobry pomysł - przyznał Hassan. - Gdy zobaczą cię w telewizji, nie
będzie wątpliwości, kto jest prawowitym emirem.
- O to mi właśnie chodziło.
Gdy najważniejsze już ustalili, Hassan pomyślał, że pora zwrócić się do Nadim, by
uświadomiła bosonogiej, rewolucyjnej księżniczce, czym jest pałacowa etykieta.
Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić, skoro ukrywała przed nim małżeństwo Fajsala.
- Zaczynałem się już zastanawiać, czy przypadkiem nie miałeś wątpliwości, Fajsal.
Przebywałeś za granicą dłużej, niż należało. To dało Abdullahowi nadzieję...
- Dlaczego miałbym mieć wątpliwości co do swojej roli w Ras al Hajar, mój drogi
starszy bracie? - Fajsal uśmiechnął się szeroko. - Teraz gdy jestem emirem, przynajmniej nie
muszę cierpliwie znosić twoich cierpkich uwag na żaden temat. Nawet na temat wyboru żony.
- Twoja żona, to twój problem. Ale co od reszty, porzuć nadzieję.
Hassan spacerował po sali recepcyjnej, rozmyślając nad radykalnymi planami, które
przed chwilą Fajsal zaprezentował światu. Ciekawe, czy zostaną przychylnie przyjęte przez
społeczeństwo Ras al Hajar....
Nadim i jej mąż mieli mnóstwo pomysłów na poprawę opieki zdrowotnej, zwłaszcza
nad matką i dzieckiem, Leila zaś upierała się przy obowiązkowym nauczania dziewczynek.
Wkładem Bonnie natomiast był projekt rozwoju hydroponicznego rolnictwa. Był to sensowny
pomysł, zwłaszcza że góry dawały dość wody. Ciekawe tylko, co ludzie pomyślą o
księżniczce zajmującej się rolnictwem.
Jakże pragnął, by Rose była tu z nim. Tyle miała do zaproponowania... Przywołał się do
porządku. Wziął pilota i nastawił głośniej telewizor.
Mimo że tym razem Fajsal występował w tradycyjnym stroju, nadal wyglądał jak
amerykański piłkarz. W ciągu ostatniego roku bardzo zmężniał, zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Stał się mężczyzną. Hassan był z niego naprawdę dumny.
Rozpoczął wystąpienie, tak jak zaplanowali - od podziękowań dla swego kuzyna
Abdullaha za rozważne zarządzanie krajem. Następnie obiecał, że zawsze będzie stawiał na
pierwszym miejscu dobro kraju. Potem przedstawił plany zmierzające do przekształcenia Ras
al Hajar w nowoczesny kraj, w którym kobiety będą cieszyć się równouprawnieniem.
- Dziś wieczorem - kontynuował - podpisałem ustawę powołującą nowe ministerstwo
do spraw kobiet, ale jeszcze nie powołałem nikogo na to ważne stanowisko. W ciągu
najbliższych godzin podejmę decyzję, jednak już teraz mogę powiedzieć; że na czele nowego
ministerstwa stanie kobieta.
Hassan zmarszczył brwi. Ustawa? Dyskutowali o tym pomyśle, ale nie podjęli
wiążących decyzji, nie mówiąc o kandydatce na ministra! Fajsal najwyraźniej improwizował
końcówkę swego wystąpienia.
Hassan odwrócił się do Simona Partridge'a.
- Co to jest? - spytał. - Co Fajsal wygaduje?
Do Rose, która obserwowała w studiu tłumaczone na angielski wystąpienie Fajsala,
podszedł posłaniec i wręczył jej kopertę z królewską pieczęcią.
Zerkając na monitor, złamała pieczęć i wyjęła gruby dokument. Towarzyszył mu krótki
liścik.
Droga panno Fenton, moja matka i obie siostry są przekonane, że będzie pani
bezcennym klejnotem dla naszego kraju. Hassan będzie pani potrzebować. Proszę o
pozostanie z nami. Fajsal.
Gordon stał tuż za nią.
- Co to jest? - szepnął, gdy rozłożyła dokument.
Rose otworzyła usta, a potem szybko je zamknęła. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
Odłożyła liścik i dokument tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to trzęsące się ręce.
- Później ci powiem - odparła. - Co się dzieje?
- Już kończy. Jesteś gotowa do powrotu?
Rose zerknęła na kopertę trzymaną w dłoni i tknęło ją dziwne przeczucie.
- Och...
- Co się stało?
Przycisnęła palce do ust i potrząsnęła głową, słuchając orędzia Fajsala.
- Jestem emirem dopiero jeden dzień, ale przy pomocy mojej niezrównanie pomocnej
rodziny z wielką przyjemnością rozpocząłem dzieło wprowadzenia mojego kraju w
dwudziesty pierwszy wiek. Całe swe życie temu poświęcę, ale nie jako wasz emir, tylko
najwierniejszy sługa tego kraju i dobry poddany...
Hassan wpatrywał się w swego doradcę.
- Wiedziałeś, że zamierza to powiedzieć?
- Tak. Przysiągłem jednak milczenie. - Jesteś moim doradcą, Simon!
- To prawda, ekscelencjo. Ale Fajsal jest emirem, a właściwie ... jeszcze nim będzie do
północy.
- Nie pozwolę na to, Simon! Nie pozwolę...
- Jestem pewien, że Abdullah będzie uszczęśliwiony, jeśli zajmie jego miejsce,
oczywiście, o ile pan mu na to pozwoli, ekscelencjo. - Simon Partridge odwrócił się do
telewizora, gdzie Fajsal kończył swoją przemowę.
- Od północy dnia dzisiejszego z wolnej woli oddaję wszystkie prawa do tronu w Ras al
Hajar i przekazuję ciężar władzy prawdziwemu spadkobiercy mego dziadka, jego
najstarszemu wnukowi, a mojemu ukochanemu bratu, Hassanowi. Na tronie jest miejsce tylko
dla jednej osoby. Toteż z wielką radością chciałbym oznajmić, że moim ostatnim
posunięciem jako emira będzie podpisanie ślubnego kontraktu dla księcia Hassana. Życzę
szczęścia jemu oraz jego wybrance i przysięgam mu wierność. Będę go wspierał i szanował
jako emira Ras al Hajar.
Wpadł w pułapkę. Na uroczystej audiencji roiło się od ludzi. Nie było w kraju
mężczyzny, który nie chciałby złożyć hołdu nowemu władcy.
Fajsal okazał się niezwykle inteligentny, przyjeżdżając w dżinsach i podkoszulku oraz
ciągnąc ze sobą zagraniczną żonę. Nawet ci, którzy mogli powątpiewać w słuszność jego
decyzji, z zadowoleniem zwrócili się ku tradycji, którą uosabiał Hassan.
Hassan z zakłopotaniem przyznawał jednak w duchu, że jego młodszy brat
zademonstrował więcej odwagi niż on. On nie zdobył się przecież na wyznanie Rose swego
uczucia... Dopiero teraz - może właśnie pod wpływem Fajsala? - pragnął ją odnaleźć i
powiedzieć jej... powiedzieć jej... że ją kocha. I błagać ją, by została...
Audiencja skończyła się po pierwszej w nocy. Nie zważając na późną porę, Hassan
chwycił za telefon.
- Tim Fenton - rozległ się zaspany głos. - Czyżby jakaś klacz...
- Nie. Tu Hassan. Muszę rozmawiać z Rose. Natychmiast. Proszę...
- To niemożliwe - odparł Fenton wyraźnie zadowolony. - Tutaj jej nie ma.
- Gdzie jest? Chyba jeszcze nie wyjechała...
- Nie sądzę, by jej miejsce pobytu było pańską sprawą, Wasza Wysokość. - A przy
okazji, rezygnuję z posady. - Tim odłożył słuchawkę.
Jeszcze godzinę temu otaczali go ludzie. Nagle w fortecy zrobiło się straszliwie pusto...
Był całkiem sam, nie licząc służby. Fajsal, przed swoim występem w telewizji, zabrał Bonnie
do domu Aishy. Teraz Hassan zrozumiał dlaczego.
Mógł zadzwonić do Nadim, ale... Powiedział jej, aby jak najszybciej zaaranżowała jego
ś
lub. Niewątpliwie jutro Nadim sama zatelefonuje i poinformuje go, kogo wybrała oraz na
jakich warunkach. Wystarczy, że dowie się tego jutro... Zupełnie z tym się nie spieszył.
Rose spędziła dzień na rozmaitych wymyślnych zabiegach kosmetycznych.
Wypielęgnowana od stóp do głów, po masażu wonnymi olejkami, z dłońmi pomalowanymi w
artystyczne arabeski, czuła się jak bogini. Teraz nakładano jej kolejną, czarną, hennę na
włosy.
Jej matka natomiast była w swoim żywiole. Obserwowała, robiła notatki do nowej
książki.
- Naprawdę jesteś wspaniałą córką, niezwykłe inspirującą - oświadczyła. - Najpierw
wychodzisz za faceta, który mógłby być twoim ojcem i dostarczasz mi mnóstwo materiału do
książki, a teraz to! - dodała z zachwytem.
Rose, której rozczesywano włosy, nawet nie odwróciła głowy.
- Co cię tak cieszy, mamo?
- Nowoczesna kobieta, robiąca spektakularną karierę, porzuca wszystko, by żyć w
haremie! - wyjaśniła z charakterystyczną dla siebie emfazą jej matka.
- Jeśli coś takiego o mnie napiszesz, pozwę cię do sądu - powiedziała Rose pół żartem.
- Doprawdy? Och, to by się świetnie sprzedało.
- Ale to nieprawda, mamo. Nadim żyje tu pełnią życia i może również rozwijać się
zawodowo. A ja mam stanąć na czele ministerstwa, które zajmie się poprawą losu wielu
kobiet. Abdullah nic dobrego dla nich nie zrobił. Dlaczego nie zostaniesz dłużej, by się
wszystkiemu przyjrzeć? Może mogłabyś pomóc?
- Och, kochanie, nawet nie znasz tutejszego języka. I, nim zdążysz się obejrzeć,
będziesz mieć gromadkę dzieci.
- Znam francuski, niemiecki i hiszpański. Arabskiego nauczę się błyskawicznie.
- A dzieci?
- Tobie dzieci nie przeszkadzały.
- To prawda... Właściwie w takiej wersji książka byłaby jeszcze lepsza...
Rose Fenton! Rose Fenton stanie na czele nowego ministerstwa! Serce Hassana omal
nie pękło z wrażenia.
- Czy mógłbyś wyobrazić sobie kogoś bardziej odpowiedniego? - To było pytanie
retoryczne. Gdy Hassan nie odpowiedział, Fajsal wzruszył ramionami. - Oczywiście, że nie
możesz. Ona jest stworzona do tej roli. Zna media i rozumie ich siłę, wie, jak komunikować
się z ludźmi. Jestem zaskoczony, jak szybko robi postępy w naszym języku. - Zawahał się. -
No, może nie aż tak zdumiony, zważywszy że miała osobistego nauczyciela... Uważasz, że to
dla ciebie niezręczna sytuacja, nieprawdaż?
Niezręczna? Co za głupstwa ten chłopak opowiada! Kochał ją. A będzie ją widywał ze
ś
wiadomością, że nie może jej dotknąć, przytulić. To nie była niezręczna sytuacja. To
prawdziwa tortura, istny koszmar!
- Jak długi ma kontrakt?
- Na rok. Pomyślałem, że potrzeba co najmniej tyle czasu na zorganizowanie
ministerstwa, wytyczenie głównych celów. Potem być może będzie chciała wyjechać. Chyba
ż
e wymyślisz jakiś sposób, by ją zatrzymać...
- Fajsal!
- Tak, Wasza Wysokość? - Jego niewinny głos nie zmylił Hassana.
- Lepiej wyjedź stąd! - rzekł ostro. - Zabierz swoją śliczną żonę i zniknij mi z oczu na
rok lub dwa. Być może z czasem przejdzie mi ochota, by skręcić ci kark!
- Daję ci koronę, pannę młodą oraz królową mediów do pomocy, i to ma być
podziękowanie? - odparował Fajsal z udawanym żalem. - Niektórych ludzi trudno zadowolić.
- Idź już!
Fajsal uniósł dłonie w geście poddania.
- Już mnie nie ma - powiedział, wycofując się do drzwi.
- Do zobaczenia na twoim ślubie, braciszku!
Hassan wstał.
- Nie będzie żadnego ślubu. - Te słowa wydobyły się nagle gdzieś z głębi jego piersi. -
Nie będzie żadnego ślubu!
- Skończy z tym. Natychmiast. Jeśli nie może mieć Rose, nie chce nikogo. Nikogo.
Nadim cofnęła się z uśmiechem.
- Olśniewająco wyglądasz - powiedziała z zachwytem.
- Absolutnie olśniewająco.
- Nie mogę się nawet dobrze zobaczyć zza tego welonu...
- O to właśnie chodzi. Hassan nie może zobaczyć narzeczonej, dopóki się nie zaręczą.
Wystarczy mu strój i biżuteria, by domyślił się, że dziewczyna, ukryta pod spodem, jest
odpowiednią panną młodą dla emira... - Nadim odwróciła się, ponieważ usłyszała jakieś głosy
za kotarami przedzielającymi pokój. - Och, przyjechał! - wyszeptała w podnieceniu. -
Przyjechał...
Hassan ze zniecierpliwieniem czekał na pojawienie się siostry. Przyjechał, by bez
względu na konsekwencje skończyć z tym nonsensem. Jak, na Boga, tym dwojgu udało się
zaplanować i zrealizować taki diabelski pomysł! - zżymał się w duchu. Abdykacja Fajsala, a
teraz to... Znalazł się w matni. Chociaż prawdę mówiąc, sam zastawił na siebie pułapkę,
prosząc Nadim o pomoc...
- Nadim? - Odwrócił się i szybko podszedł do siostry, która wyszła zza ciężkich zasłon.
- Hassan... - Ujęła jego dłonie. - Cieszę się, że tak szybko przybyłeś. Jesteśmy gotowe...
- Przykro mi, Nadim, ale przyjechałem, by oznajmić ci, że rezygnuję. Nie mogę się
ożenić...
- Jak to? Prosiłeś przecież, bym bezzwłocznie zaaranżowała ci małżeństwo. -
Wyglądała na mocno zdziwioną. - Kontrakt już został podpisany.
- Fajsal przekroczył swoje uprawnienia!
- On chciał dobrze, Hassan. Przez ostatni tydzień cały czas myśleliśmy o tobie.
- Wiem... - Nie mógł patrzeć w jej twarz. - Wiem. To moja wina. Mój błąd. Ale przede
wszystkim muszę myśleć o moim honorze. On zaś wymaga ode mnie małżeństwa z...
- Z Rose? - wtrąciła cicho. - Masz na myśli Rose?
- Oczywiście! - wybuchnął. A kogóż by innego?
- Ale zapewniałeś mnie, że załatwisz to z nią...
- Myślałem, że potrafię. Myślałem, że załatwiłem. Ale pomyliłem się.
- Poznałam Rose i jestem pewna, że nie chciałaby stawiać cię w przymusowej
sytuacji... Na pewno zwróci ci wolność. Może powinieneś z nią porozmawiać?
- Nie! - rzekł ostro. - Nie. To niczego nie zmieni. Cokolwiek powie, już nigdy nie będę
wolny. Rozumiesz? Nie mogę bez niej żyć.
- Kochasz ją?
- Ona jest... - Zacisnął dłonie w pięści i położył na sercu. - Ona jest w środku mnie.
Nadim z powrotem ujęła jego dłonie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Rozumiem, Hassan. I na pewno zrozumie to dziewczyna, która czeka na ciebie.
Musisz wszystko jej wyjaśnić, otworzyć swe serce.
- Nadim, proszę...
- Ona zrozumie. Zobaczysz.
- Ale... - Jeszcze się bronił.
- Zaufaj mi. - A potem dodała z najsłodszym uśmiechem: - Jestem przecież lekarzem. -
I nadal trzymając go za rękę, odsunęła zasłonę.
Pośrodku pokoju stała wysoka, smukła kobieta ubrana w długą, jaskrawoczerwoną
suknię, szamerowaną złotą nicią. W talii przepasana była ciężkim pasem ze złotej siatki, na
głowie zaś miała gęsty welon, przez który nic nie można było dojrzeć.
Trochę zbyt późno Hassan zdał sobie sprawę, że nawet nie zna jej imienia. Odwrócił się
do Nadim, ale zasłona była już opuszczona.
Rose obserwowała go spod welonu. Nie podobał jej się plan Nadim. Nie chciała
poślubić Hassana, jeśli on nie będzie wiedział, kim jest Nie mogłaby poślubić mężczyzny,
który godził się na taki związek.
Ale niepotrzebnie się martwiła. Okazało się, że Nadim lepiej znała swego brata Może
nawet lepiej niż on sam znał siebie.
Stał oto przed nią, by zgodnie z poleceniem Nadim, otworzyć się przed nią, wyznać
miłość do innej kobiety.
Ale ból malujący się na jego twarzy rozdzierał wprost serce. Nie mogła dopuścić, by tak
strasznie cierpiał. Już dość dużo usłyszała. Wyciągnęła rękę.
- Sidi... - powiedziała cicho.
Dłonie miała pomalowane, ubrana była jak panna młoda. .. Jakże mógł zacząć jej
tłumaczyć...
- Panie - powtórzyła po angielsku i dopiero wtedy coś nim wstrząsnęło.
Zrobił krok w jej kierunku.
- Kim jesteś?
- Znasz mnie, panie.
- Rose...? - Nie mógł w to uwierzyć. Ale ona wsunęła dłoń w jego rękę niczym słodkie
przypomnienie. - Powiedziałaś kiedyś, że jeśli mężczyzna będzie mieć tyle szczęścia, by mieć
ciebie, poświęcisz całe życie, by już nie zapragnął innej...
- Mówiłam poważnie.
- Nie musisz poświęcać wszystkiego... - Zdjął welon z jej twarzy. - Kocham cię, Rose.
Zostań ze mną. Na zawsze. Żyj ze mną, wychowaj nasze dzieci, bądź moją żoną i
księżniczką.
Czyżby się zmienił? Czy mógł się zmienić?
- Chcesz, bym siedziała w domu i wychowywała twoich synów, Hassan?
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Minę miał śmiertelnie poważną.
- To by mi odpowiadało - powiedział żartobliwie. - Jak myślisz, czy znajdziesz na to
trochę czasu w ferworze nowych obowiązków ministerialnych?
- Już wiesz?
- Fajsal poinformował mnie o decyzji, którą podjął przed godziną.
- I nie masz nic przeciwko?
Oczywiście, że miał. Ani na chwilę nie chciał tracić jej z oczu. Ale jeśli za tę cenę
zatrzyma ją przy sobie, nauczy się z tym żyć.
- Podpisałaś kontrakt z emirem Ras al Hajar - odparł. - Jakże mógłbym się sprzeciwiać?
- A jeśli będę musiała wyjeżdżać za granicę, na konferencje?
- Będę tego nienawidzić - przyznał. - Ale kocham cię, Rose... Chcę ciebie lub nikogo.
Bez żadnych warunków. Pytanie brzmi, czy również ty mnie zechcesz?
- Podpisałam kontrakt z emirem - odpowiedziała Rose, dotykając ręką jego twarzy, a
potem ustami jego ust. - Nasz los został przypieczętowany, Hassan. Czyż mogę
przeciwstawiać się przeznaczeniu?