Liz Fielding
Róża pustyni
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- W samolocie leciała z nami dziennikarka, Rose Fenton.
- Książę Hassan al Raszid usiadł z tyłu limuzyny, obok swego
doradcy Partridge'a. - To zagraniczna korespondentka jednej z
informacyjnych sieci telewizyjnych. Dowiedz się, co tutaj
robi.
- To żadna tajemnica, ekscelencjo. Zamierza wrócić do
zdrowia po zapaleniu płuc. To wszystko.
- Doprawdy? - Hassan obdarzył siedzącego obok
mężczyznę powątpiewającym spojrzeniem. Partridge był
młodym Anglikiem, nowicjuszem w świecie polityki, należało
jednak oczekiwać, że okaże się pojętnym uczniem.
- To siostra Tima Fentona - dodał Partridge takim tonem,
jakby to wszystko wyjaśniało. - Tim jest nowym naczelnym
weterynarzem kraju - ciągnął, gdy zobaczył zdumione
spojrzenie księcia. - Uznał, że w ciepłym klimacie siostra
szybciej odzyska zdrowie.
- Odkąd to pokrewieństwo z naczelnym weterynarzem
upoważnia dziennikarkę do podróży prywatnym odrzutowcem
Abdullaha? - dociekał Hassan.
- Jego Wysokość zapewne doszedł do wniosku, że pannie
Fenton po tak ciężkiej chorobie należy się odrobina komfortu.
A ponieważ książę i tak wracał do domu...
- Obaj wiemy, że gdyby chodziło o mnie, Abdullah nie
wysiałby nawet hulajnogi, a co dopiero ten latający pałac. W
dzisiejszych czasach nawet królowa Anglii lata rejsowym
samolotem.
- Ale to nie królowa Anglii ma napisać pochlebny artykuł
o Jego Wysokości do Uczącego się tygodnika politycznego.
- Dziękuję, Partridge - skwitował cierpko Hassan. -
Wiedziałem, że tkwi w tym jakiś haczyk.
Rose Fenton z pewnością będzie fetowana, obsypywana
pochlebstwami przez regenta. Tymczasem następca tronu,
młody książę Fajsal, bawił w Stanach, gdzie studiował
zarządzanie i nie zdradzał żadnej chęci powrotu do domu.
Hassan tuż przed swoim powrotem słyszał plotki, że Abdullah
dąży do umocnienia swej regencji, a może nawet do
zamienienia jej w coś bardziej trwałego.
- Czy ona zdaje sobie sprawę, czego się od niej oczekuje?
- spytał.
- Nie sądzę.
- A jej brat? Poznałeś go, prawda?
- Na przyjęciu w klubie sportowym - wyjaśnił Partridge.
- Tim Fenton jest dobrym kompasem. Poprosił o urlop,
aby wyjechać do domu, gdy siostrę zabrano do szpitala. Jego
Wysokość wystosował do niej osobiste zaproszenie do Ras al
Hajar na czas rekonwalescencji.
- A gdy mój kuzyn podejmie jakąś decyzję, tylko
szaleniec odważyłby się mu sprzeciwić - skomentował
Hassan. A właściwie dlaczego Rose Fenton miałaby
odmówić? Abdullah z zasady nie wpuszczał dziennikarzy do
Ras al Hajar. Musiała odebrać to zaproszenie jak prawdziwy
prezent losu.
- Nie powinien pan się denerwować - wtrącił Partridge.
- Panna Fenton ma opinię rzetelnej dziennikarki. Jeśli
pański kuzyn szuka kogoś, kto napisałby o nim pochlebny
artykuł, wybrał nieodpowiednią osobę.
- Czy Timowi Fentonowi podoba się posada naczelnego
weterynarza?
Milczenie Partridge'a było bardzo wymowne. Rose Fenton
od razu pojmie, w czym rzecz. A Abdullah ułatwi jej zadanie.
Pochwali się swoimi osiągnięciami, zawiezie ją w
klimatyzowanej limuzynie do nowego szpitala, do nowego
centrum handlowego, po drodze zahaczając o nowy ośrodek
sportowy. Pokaże postęp z nierdzewnej stali i zbrojonego
betonu.
Zadba, by była dość zajęta i nie miała czasu na oglądanie
niczego, co mogłoby zepsuć jej dobre wrażenia. A przecież
wywiad z niechętnym mediom regentem był smakowitym
kąskiem dla każdego dziennikarza, nawet tak znakomitego jak
Rose Fenton.
Hassan nie podzielał optymizmu swego doradcy. Nie miał
dobrego zdania o dziennikarzach, nawet tak hojnie
obdarzonych przez naturę jak urocza Rose Fenton.
Zmienił front.
- Partridge, skoro jesteś tak dobrze poinformowany, może
powiesz mi, jakie rozrywki przygotował mój kuzyn dla owej
damy?
Nagły rumieniec na twarzy Partridge'a wyraźnie
świadczył, jaki efekt wywierała panna Fenton na młodych,
wrażliwych mężczyznach.
- Rejs statkiem wzdłuż wybrzeża, piknik na pustyni,
wycieczka po mieście.
- Przyjęcie na czerwonym dywanie - zakpił Hassan. - Coś
jeszcze?
- Oczywiście, jest jeszcze koktajl w ambasadzie
brytyjskiej... - Partridge zawahał się.
- Mam wrażenie, że najlepsze zostawiłeś na koniec?
- Jego Wysokość wyda na jej cześć przyjęcie w pałacu.
- Jakby przyjmował głowę państwa! - zdumiał się Hassan.
- Dość wyczerpujący program, jak na kobietę, która dochodzi
do siebie po ciężkim zapaleniu płuc, nie sądzisz?
- Ona była naprawdę chora, ekscelencjo - zapewnił
Partridge. - Zemdlała przed kamerą podczas przekazywania
relacji z Bałkanów. Widziałem na własne oczy. Po prostu
przewróciła się... Z początku myślałem, że dosięgła ją kula
snajpera. Jak teraz wygląda? - spytał niecierpliwie. - Widział
ją pan w samolocie?
- Tylko przelotnie. Wyglądała... - Hassan zawahał się.
Była chyba zarumieniona? Na tle podniesionego kołnierza
białej bluzki jej twarz wydawała się szczuplejsza niż wtedy,
gdy widział ją po raz ostami na ekranie telewizyjnym. Może
dlatego jej ciemne oczy sprawiały wrażenie ogromnych...
Ubrana była w purpurowy sweter, którego kolor powinien
gryźć się z jej rudymi włosami, ale, o dziwo, efekt był
porywający. Podniosła wzrok znad książki i spojrzała na niego
z nieskrywaną ciekawością. Było to spojrzenie kobiety pewnej
siebie, która nie miała ochoty na flirt, ale która chętnie
przystałaby na męskie towarzystwo podczas długiej podróży.
Hassana zainteresowała obecność pięknej kobiety w
samolocie kuzyna. Cóż, nie był nieczuły na wdzięki
niewieście. W pewnej chwili wezwał nawet stewarda, by w
jego imieniu zaprosił damę do kabiny, gdzie zajmował
miejsce. Ale w ciągu tych kilku sekund, nim mężczyzna do
niego podszedł, wrócił mu zdrowy rozsądek.
Rozmowa z dziennikarką nie była dobrym pomysłem.
Nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. W dodatku Abdullah,
gdy tylko samolot dotknie ziemi, od razu dowie się, że ze sobą
rozmawiali. A zadawanie się z Hassanem al Raszidem nie
było dobrze widziane w pałacowych kręgach. Po co stwarzać
takie sytuacje?
Dla wszystkich będzie lepiej, jak Rose Fenton skupi się na
swojej książce.
Zdał sobie sprawę, że Partridge nadal czeka na jego
odpowiedź.
- Wyglądała wystarczająco dobrze - dokończył lekko
poirytowany.
Rose Fenton przystanęła, wychodząc z chłodnego,
klimatyzowanego holu lotniska na południowy żar Ras al
Hajar. Musiała wziąć głęboki oddech, by nie zemdleć.
W Londynie o tej porze roku jedynie kwitnące narcyzy
zwiastowały wiosnę. Rose zgodnie z zaleceniami swej
nadopiekuńczej matki miała na sobie ciepłą bieliznę oraz
gruby sweter.
- Dobrze się czujesz, Rose? Musisz być zmęczona po
podróży.
- Nie zawracaj głowy, Tm. - Zdjęła sweter. - Nie jestem
inwalidką - burknęła, ale irytacja w jej głosie świadczyła, że
jednak nie czuje się zbyt dobrze. - Och, do licha, przepraszam
- dodała tonem skruchy. - Ale mama traktowała mnie przez
ostatni miesiąc jak dziewiętnastowieczną pensjonarkę
umierającą na suchoty. - Uśmiechnęła się figlarnie, biorąc
brata pod ramię. - Miałam nadzieję, że wreszcie zerwę się ze
smyczy.
- Muszę przyznać, że nie wyglądasz tak źle - odparł Tim.
- Słuchając mamy, zacząłem się zastanawiać, czy nie
powinienem wypożyczyć wózka inwalidzkiego.
- Naprawdę nie będzie konieczny.
- Może przynajmniej laseczka?
- Jeśli koniecznie chcesz, bym ci przyłożyła.
- Widzę, że wracasz do zdrowia - powiedział, śmiejąc się
głośno.
- Stanęłam przed wyborem: albo szybko wyzdrowieć,
albo umrzeć z nudów. Mama nie pozwoliła mi czytać niczego
bardziej wyczerpującego niż kolorowe magazyny - dodała,
gdy Tim prowadził ją do ciemnozielonego range rovera. - A
gdy odkryła, że oglądam wiadomości, zagroziła mi konfiskatą
telewizora. - Uśmiechnęła się szeroko. - Naprawdę, Tim, nie
jestem zmęczona. Latanie prywatnym samolotem emira ma
tyle wspólnego z lataniem samolotem, co rolls royce z
rowerem. - Wciągnęła w płuca ciepłe powietrze. - To jest mi
teraz potrzebne! Najpierw porządnie wygrzeję kości, a potem
biorę się do dzieła!
- Ostrzegam cię, Rose. Mam kategoryczne zalecenia, by
zabronić ci jakiegokolwiek wysiłku.
- Psujesz zabawę! A ja miałam nadzieję, że zostanę
porwana przez jakiegoś księcia pustyni o orlim nosie,
dosiadającego ognistego rumaka - zażartowała, ale ponieważ
jej brat wyraźnie nie był zachwycony, uspokajająco ścisnęła
go za ramię. - Tylko żartuję, Tim. Gordon dał mi na drogę
egzemplarz „Szejka". - Niewątpliwie jej wydawca zażartował.
Miał dziwne poczucie humoru. A może był to tylko pretekst,
by wręczyć jej torbę z księgarni, w której znalazła też
niezbędne informacje na temat sytuacji politycznej w Ras al
Hajar. - Nie jestem pewna, czy chciał mnie ostrzec, czy raczej
zainspirować - dodała, poklepując torbę.
- Naprawdę przeczytałaś tę książkę?
- To klasyczna powieść dla kobiet.
- Mam nadzieję, że potraktowałaś ją jako ostrzeżenie.
Otrzymałem od mamy dokładne instrukcje. Jazda konna w
żadnym wypadku nie wchodzi w grę. Wolno ci leżeć pod
parasolem przy basenie, z lekką lekturą w ręku. Pod
warunkiem jednak, że nie wejdziesz do wody.
- Od tygodni wszyscy się nade mną roztkliwiają. Nie
zamierzam niczego obiecywać.
- Ale nie wejdziesz do wody, prawda? I zdrzemniesz się
trochę po południu? Okropnie nas wystraszyłaś, mdlejąc w
samym
środku
wieczornych
wiadomości
-
dodał
łagodniejszym tonem.
- Wybrałam rzeczywiście zły moment - przyznała. - Mam
tylko przekazywać informacje, a nie sama je tworzyć. -
Umilkła na widok czarnej limuzyny z przyciemnionymi
szybami, która szybko ruszyła z lotniska.
Po mężczyznę, który nią odjeżdżał, emir wysłał do
Londynu samolot, w którym Tim załatwił miejsce również dla
niej. Gdy wstępował na pokład odrzutowca, w nieskazitelnym
ciemnym garniturze, koszuli w dyskretne paski oraz
jedwabnym krawacie, wyglądał jak dyrektor jakiegoś dużego
przedsiębiorstwa.
Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, zanim drzwi do jej
kabiny z tyłu samolotu zostały zamknięte przez usłużną
stewardesę.
A szkoda, bo drapieżna twarz o przenikliwych szarych
oczach przykuła jej uwagę.
Po wejściu do samolotu książę Hassan zatrzymał się i na
chwilę przed zamknięciem drzwi utkwił w niej wzrok. To
spojrzenie sprawiło, że rumieniec pokrył jej policzki i miała
nagłą ochotę obciągnąć do samych kostek swoją zbyt krótką,
jak przez moment pomyślała, spódnicę. Poczuła się dziwnie
kobieco
i
bezbronnie.
Dla
dwudziestoośmioletniej
dziennikarki, mającej za sobą jedno małżeństwo, jeden
reportaż z linii frontu wojny domowej i pół tuzina wywiadów
z premierami i prezydentami, było to niemal żenujące.
W
księciu
Hassanie
nieomylnie
rozpoznała
niebezpiecznego mężczyznę.
Czy również ona wywarła na nim tak piorunujące
wrażenie? Nie miała pojęcia, gdyż wyraz jego twarzy był
całkowicie nieodgadniony.
Pomimo że przez całą drogę traktowano ją jak
księżniczkę, nie była zadowolona. Domyślała się, że książę
Hassan, chcąc okazać szacunek, musi ignorować jej obecność
na pokładzie. Jednak jako dziennikarka czuła się niezmiernie
rozczarowana. Czuła również zawód jako kobieta, a to
dręczyło ją jeszcze bardziej.
Przecież książę uchodził za playboya, który swoje
bogactwo pochodzące z szybów naftowych trwoni na klejnoty
i stroje dla pięknych kobiet tego świata.
Ale widać u siebie w domu, w Ras al Hajar, wyraźnie
podporządkowywał się konwenansom. Po wylądowaniu
wysiadł pierwszy i z naturalną gracją przyjmował ukłony
stojących rzędem na pasie startowym urzędników
państwowych. W samolocie rozstał się z eleganckim włoskim
garniturem i założył strój pustynnego księcia. Czarnego
księcia.
Lekki wiatr poruszał cienką jak pajęczyna czarną peleryną
narzuconą na białe szaty oraz czarną chustą, przymocowaną
do głowy prostym, pozbawionym ozdób rzemieniem. Rose
zauważyła, że przyjmował ceremonialne honory z lekkim
zniecierpliwieniem.
Tim, widząc zainteresowanie siostry, wyjaśnił:
- Książę Hassan.
- Jaki książę? - spytała, udając ignorancję. Dawno już
nauczyła się w ten sposób wyciągać od ludzi informacje.
Niestety, wbrew jej nadziejom, Tim nie podzielił się z nią
lokalnymi plotkami.
-
Nikt interesujący
-
powiedział oględnie.
-
Międzynarodowy playboy.
- Doprawdy? Po tych wszystkich ukłonach i honorach
myślałam, że musi być następny w kolejce do tronu.
- Nie stoi w kolejce do niczego. - Tim wzruszył
ramionami. - Hassana przyjmują z takimi honorami, ponieważ
jego ojca dosięgła kula przeznaczona dla starego emira.
Właściwie kilka kul.
- Został postrzelony? - Udawaj głupią, Rose. Udawaj!
Niedowierzające spojrzenie Tima ostrzegło ją, że może
trochę przesadziła. Zaspokoił jednak jej ciekawość.
- Tak, został postrzelony w ramię i w nogę. Ale w zamian
za to otrzymał rękę ulubionej córki emira i mógł wieść życie
jak z bajki. Cóż, żył zbyt krótko, by się nim w pełni nacieszyć.
Cztery miesiące po ślubie zginął w wypadku samochodowym.
- To okropne. - Westchnęła. - Czy to był... przypadkowy
wypadek?
Tim wykrzywił usta w znaczącym uśmiechu.
- Bystra z ciebie dziewczyna, Rose. - Wzruszył
ramionami. - Możemy tylko zgadywać - dodał.
- Żył wystarczająco długo, by spłodzić syna -
powiedziała. - To sposób na osiągnięcie nieśmiertelności.
Obserwowała, jak czarna limuzyna opuszcza lotnisko.
Człowiek będący tak blisko tronu, ale nie mogący doń
aspirować, w oczywisty sposób budził jej zawodowe
zainteresowanie. Ale ciekawość Rose wobec mężczyzny o
szarych oczach wynikała z czegoś więcej...
Znała już przywódców, którzy jednym spojrzeniem
stalowych oczu potrafili zapanować nad rozwścieczonym
tłumem. Oczy, które dziś przykuły jej uwagę, nie były oczami
playboya.
Zdając sobie sprawę, że Tim nadal trzyma dla niej otwarte
drzwi samochodu, uśmiechnęła się lekko.
- No cóż, interesują mnie losy ludzkie. Opowiedz mi o
księciu...
- Ojciec zginął przed jego urodzeniem. Być może dlatego
Hassan był tak rozpieszczany przez starego emira. Dorastał
jako jego faworyt. Zbyt dużo pieniędzy, zbyt mało do roboty -
rzekł sentencjonalnie. - To po prostu musiało skończyć się
kłopotami.
- Jakimi kłopotami?
- Kobiety, hazard... - Wzruszył ramionami. - Ale czego
można oczekiwać? Mężczyzna musi coś robić, a jego
skutecznie odsunięto od pałacowej polityki.
- Dlaczego? - Zbyt szybko zadała to pytanie. Tim musiał
się zorientować, że wyciąga z niego informacje.
- Zostaw to w spokoju, Rose - rzekł stanowczo. - Masz tu
odpocząć i dojść do zdrowia, a nie polować na sensacje.
- Jeśli powiesz mi, dlaczego Hassan al Raszid nie może
uczestniczyć w życiu politycznym, przestanę się nim
zajmować - powiedziała rzeczowo, podczas gdy Tim pomagał
jej wsiąść do klimatyzowanego samochodu. - Inaczej nie będę
się mogła powstrzymać...
- Spróbuj, proszę - zasugerował. - Nie jesteśmy w
demokratycznym kraju. Wścibscy dziennikarze nie są tu zbyt
mile widziani.
- Nie jestem wścibska, tylko zainteresowana -
powiedziała z uśmiechem. Książę Hassan naprawdę rozbudził
jej ciekawość. Mężczyźni z takimi oczami nie tracili czasu...
- Jesteś gościem księcia Abdullaha, Rosie. Jeśli złamiesz
zasady, wyślą cię do domu. A przy okazji i mnie. Nie wtykaj
nosa w nie swoje sprawy, proszę.
Od lat Tim nie nazywał jej tym zdrobnieniem. Czyżby
chciał teraz przypomnieć, kto tu rządzi? Wzruszyła więc
ramionami i umilkła. Przynajmniej chwilowo. Zresztą
właściwie potrafiła sama sobie odpowiedzieć. Ojciec Hassana
mógł być bohaterem, ale nie przestał być cudzoziemcem,
Szkotem, którego los rzucił na pustynię. Czytała o tym w
prasie.
Nie zamierzała jednak dzielić się swymi przypuszczeniami
z Timem.
- Przepraszam, to tylko zawodowe przyzwyczajenie -
powiedziała gładko. - I nuda.
- Postaramy się, żebyś się nie nudziła. Wydaję małe
przyjęcie, żeby przedstawić cię pewnym ludziom, a książę
Abdullah na pewno przygotował dla ciebie atrakcyjny
program.
Rose wysłuchała relacji brata o planowanych przyjęciach i
czekających ją atrakcjach, nie poruszając już tematu, który
interesował ją najbardziej. Ostatecznie na spotkaniach i
przyjęciach zawsze krążyło mnóstwo plotek. Przy odrobinie
szczęścia dowie się czegoś więcej o miejscowym playboyu.
- Powinienem cię ostrzec, że z podróżą prywatnym
samolotem Abdullaha mogą łączyć się pewne zobowiązania...
- ciągnął Tim. - Wydaje mi się, że on chce cię oczarować, byś
napisała o nim pochlebny artykuł.
- Cóż, ma więc pecha - odparowała natychmiast,
skreślając w myślach wywiad z Abdullahem, numerem
drugim na jej liście. Trudno. Będzie miała więcej czasu, by
skupić się na księciu Hassanie. W końcu była na wakacjach i
należał jej się odpoczynek. - Przyjechałam tu odpocząć -
dodała.
- Od kiedy to odpoczynek przeszkadza ci w pracy? -
zażartował Tim. - Nie mogę sobie wyobrazić, że zrezygnujesz
z ekskluzywnego wywiadu z władcą ważnego strategicznie i
zasobnego w ropę emiratu.
- Z regentem - poprawiła go Rose. - Czy młody emir nie
powinien wkrótce wrócić z Ameryki? A może książę
Abdullah, który zakosztował już władzy, nie zamierza jej
oddać?
Tim zmarszczył brwi, obrzucając ją czujnym spojrzeniem.
Uśmiechnęła się szeroko i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie martw się, będę leżała przy basenie z lekką lekturą
w ręku - powiedziała.
- Tak byłoby najlepiej. - Przełknął ślinę. - Powiem Jego
Wysokości, że jeszcze jesteś zbyt słaba, by uczestniczyć w
hucznych przyjęciach.
- Co to, to nie! Powiedz mu lepiej... że jestem zbyt słaba,
by pracować.
Choć samochód już dawno się zatrzymał, Hassan nadal
siedział pogrążony w myślach.
- Będziesz musiał pojechać do Stanów, Partridge.
Najwyższy czas, by Fajsal wrócił do domu.
- Ależ, ekscelencjo...
- Wiem, wiem. - Ze zniecierpliwieniem machnął ręką. -
Cieszy się wolnością i nie chce tu wracać, ale dłużej tego nie
może odkładać.
- Najlepiej, gdyby pan sam mu to powiedział...
- Pewnie tak, ale fakt, że nie mogę teraz opuścić kraju,
przemówi do niego wymowniej niż cokolwiek innego.
- Co miałbym mu powiedzieć?
- Powiedz mu... że jeśli chce zachować tron, niech wraca
do domu, zanim Abdullah sprzątnie mu władzę sprzed nosa.
Trudno wyrazić to jaśniej.
Wysiadł z limuzyny i długimi krokami podszedł do
ogromnych rzeźbionych drzwi stojącej na wybrzeżu wieży
strażniczej, którą przerobił na dom.
- A panna Fenton? - spytał Partridge, który szedł wolniej,
ponieważ opierał się na lasce.
Hassan przystanął.
- Zostaw pannę Fenton mnie - rzekł ostro.
- Proszę nie zapominać, że ona była chora - powiedział
Partridge z pobladłą twarzą.
- Przede wszystkim muszę pamiętać, że jest dziennikarką.
- Oczy Hassana pociemniały z gniewu, gdy zobaczył niepokój
na twarzy młodego Anglika. Szczęściara z tej Rose Fenton!
Wzbudziła już zainteresowanie bogatego i potężnego
Abdullaha jako potencjalna autorka peanów na jego cześć, jak
również młodego i głupiego chłopaka, któremu w głowie
amory... Czyż nie był to dobry początek wakacji?
- Co zamierza pan zrobić, ekscelencjo?
- Zrobić? - Hassan nie był przyzwyczajony, by ktoś pytał
o jego zamiary.
Partridge zachowywał się trochę nerwowo, ale nie był
tchórzem.
- Z panną Fenton, proszę pana. Hassan roześmiał się
krótko.
- A myślisz, że co zamierzam z nią zrobić? - Przypomniał
sobie książkę, którą trzymała w ręce. - Myślisz, że chcę ją
porwać i uprowadzić na pustynię?
- Nie... - Partridge spłonął rumieńcem.
- Mój dziadek pewnie by tak zrobił.
- Pański dziadek należał do innej epoki, ekscelencjo -
rzekł Partridge. - Pójdę się spakować.
Pół godziny później Hasan wręczył Partridge'owi list,
który napisał do swego młodszego przyrodniego brata, i
odprowadził go do dżipa. Na dziedzińcu pełno było jeźdźców
z jastrzębiami na ramieniu oraz długonogich perskich chartów
o jedwabistej sierści.
- Wybiera się pan na polowanie? - Partridge zmrużył
lekko oczy.
- Chcę zapomnieć o londyńskiej wilgoci i napełnić płuca
czystym, suchym powietrzem pustyni. - Przyszło mu zarazem
do głowy, że jeśli Abdullah planuje zamach stanu, lepiej na
razie usunąć się w cień. - Zadzwonię do ciebie jutro.
- Jak tu pięknie, Tim. - Willa leżała poza miastem,
znajdowała się na wzgórzu, skąd rozciągał się widok na dzikie
i postrzępione wybrzeże nieopodal królewskich stajni. Mimo
tytułu naczelnego weterynarza kraju głównym zadaniem Tima
była opieka nad książęcą stadniną. Poniżej domu rósł
palmowy gaj, wokół kwitły oleandry i fruwały jaskrawe ptaki.
- Spodziewałam się pustyni, piaszczystych wydm...
- To wyobrażenia rodem z Hollywood. - Gdy zbliżyli się
do domu, drzwi otworzyły się i służący Tima powitał ich
głębokim ukłonem. - Rose, to jest Khalil. Gotuje, sprząta,
zajmuje się domem, co pozwala mi skoncentrować się jedynie
na pracy.
Młody człowiek uśmiechnął się nieśmiało.
- O Boże, Tim! - Rose westchnęła z podziwu, omiatając
wzrokiem wytworne stare dywany rozłożone na drewnianych,
błyszczących podłogach i mały basen znajdujący się w
otoczonym murem ogrodzie. - Trochę tu inaczej niż w twoim
domku w Newmarket, nieprawdaż?
- Poczekaj; aż zobaczysz stajnie!
- W porządku. - Uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm.
- Później mi wszystko pokażesz, ale teraz chciałabym wziąć
prysznic. - Odgarnęła włosy z karku. - Muszę przebrać się w
coś lżejszego.
- Och, racja. Rozgość się i odpocznij. - Zaprowadził ją do
dużego apartamentu. - Będzie mnóstwo czasu, byś mogła
wszystko zwiedzić.
Zatrzymała się na progu. Na stolikach, komodach, na
każdym wolnym miejscu stały kosze róż.
- Skąd, na Boga, to wszystko się wzięło? - spytała
zaskoczoną szukając wzrokiem wizytówki.
- Książę Abdullah przysłał je dziś rano, byś czuła się jak
w domu.
- Czyżby sądził, że mieszkam w kwiaciarni?
- Wiesz, tutaj wszystko robi się z większym gestem. - Tim
skrzywił się lekko zażenowany. Zerknął z niepokojem na
zegarek. - Och, Rose, muszę cię już zostawić. Jedna z moich
podopiecznych ma się oźrebić.
- Doskonale sobie poradzę.
- Jesteś pewna? Jeśli byłbym potrzebny...
- Zarżę cicho i radośnie. Tim roześmiał się głośno.
- Na pewno wkrótce zauważysz, jak doskonałe działają tu
telefony.
Gdy została sama, zajęła się różami. Były przepiękne,
kremowo - białe. Powstrzymała chęć, by je policzyć. Zamiast
tego opuszkami palców pogłaskała płatki rozchylonego pąka.
Myśli Rose powędrowały z powrotem do księcia Hassana
al Raszida, osławionego playboya.
Książę Abdullah ofiarował jej miejsce w swoim
prywatnym samolocie i obsypał ją różami, ale to na Hassanie
skupiła się jej uwaga.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Co to znaczy, że nie możesz go odnaleźć? - Hassan
ledwie powstrzymywał gniew. - Ma przecież ochroniarzy,
którzy pilnują go w dzień i w noc!
- Wymknął się im. - Głos Partridge'a odbił się słabym
echem na łączach satelitarnych. - Najwyraźniej w grę wchodzi
kobieta.
Oczywiście, znowu dziewczyna! Do diabła z tym
chłopakiem! A tych dwóch tępaków, którzy mieli go
pilnować, powinno się...
Ale Hassan dobrze pamiętał, jak to jest, gdy ma się
niewiele ponad dwadzieścia parę lat, a każdy twój krok śledzą
czyjeś czujne oczy.
- Znajdź go, Partridge! - zażądał. - Znajdź i sprowadź do
domu. Powiedz mu, że czas nagli.
- Zrobię wszystko, co konieczne, ekscelencjo. Hassanowi,
który stał u wejścia do namiotu, długo dźwięczały w uszach
słowa Partridge'a. Jego umierający dziadek użył takich
samych słów, gdy ustanawiał młodszego wnuka, Fajsala,
swoim następcą, a swego bratanka Abdullaha - regentem.
Hassan czuł się wówczas pokrzywdzony i zły, że go
pominięto. Nie chciał zrozumieć sytuacji i zachowywał się jak
idiota.
Gdy wydoroślał i zmądrzał, zrozumiał, że ten, kto chce
rządzić, musi zapomnieć o własnych pragnieniach i
marzeniach. Tak to już jest.
Za kilka tygodni Fajsal skończy dwadzieścia pięć lat, już
pora, by przypomnieć mu tę starą prawdę.
Na razie należało pomieszać szyki Abdullahowi. Wuj
doceniał siłę mediów i na pewno nie zaprzepaści szansy, jaką
stwarzała obecność Rose Fenton w jego pałacu.
Przygotował już dla dziennikarki program wizyty godny
koronowanej głowy. Ciekawe, czy młoda kobieta oprze się
prezentom, złotu i perłom, którymi będzie obsypywana. Na
wszelki wypadek Abdullah miał w zanadrzu plan awaryjny -
jeśli pieniądze nie poskutkują, na pewno posłuży się bratem
dziennikarki...
Hassan doszedł do wniosku, że najlepiej będzie odsunąć
Rose Fenton od tych politycznych rozgrywek, a przy okazji
przysporzyć Abdullahowi kłopotów, które na jakiś czas
oderwą go od knowań wokół tronu Fajsala.
- Wyścigi konne? - Rose wzięła do ręki grzankę. Minęło
sześć lat od czasu, gdy była po raz ostatni na torze
wyścigowym. - W nocy?
- Przy świetle jupiterów. Wtedy jest chłodniej - dodał Tim
z szerokim uśmiechem. - Będą również wyścigi wielbłądów.
Chyba nie chcesz zrezygnować z takiej atrakcji?
Udawała, że się zastanawia.
- Nie, dziękuję - powiedziała w końcu.
Przez chwilę myślała, że Tim zamierza coś powiedzieć,
wygłosić mowę w stylu „wiesz przecież, że minęło już sześć
lat", ale on tylko wzruszył ramionami.
- Oczywiście, to twój wybór. - Nawet jeśli rozczarowała
go jej decyzja, nie okazał tego. - Ja muszę tam się pokazać z
oczywistych względów, ale potem po ciebie przyjadę.
Podniosła wzrok znad grzanki posmarowanej masłem.
- Przyjedziesz po mnie?
Tim wskazał opartą o słoik z marmoladą białą kopertę.
- Po wyścigach odbędzie się kolacja, na którą zostaliśmy
zaproszeni.
- Znowu? - zdumiała się. - Przez kogo?
- Przez Simona Partridge'a.
- Poznałam go? - spytała, wyjmując z koperty pojedynczą
kartkę papieru. Zaproszenie utrzymane było w bardzo
formalnym stylu.
- Nie, on jest doradcą księcia Hassana.
Rose nagle się ożywiła. Nie widziała księcia od czasu
podróży samolotem. Rozglądała się za nim, nasłuchiwała czy
ktoś o nim nie wspomni, ale wydawało się, że zniknął z
powierzchni ziemi.
- Spodoba ci się - ciągnął swobodnie Tim. - Bardzo chciał
cię poznać, ale wyjechał z miasta.
- Naprawdę? - Roześmiała się głośno, trochę nerwowo. -
Powiedz mi, Tim, dokąd to w Ras al Hajar można wyjechać z
miasta?
- Donikąd. O to właśnie chodzi. Każdy chce czasami
pozostawić cywilizację za sobą.
- Już to przerabiałam. - Podczas ostatnich kilku lat bywała
w wielu niecywilizowanych miejscach. W bardzo wielu. - To
jest przereklamowane.
- Pustynia jest inna. Człowiek pokroju Hassana zwykle
zaraz po powrocie do domu wyrusza na polowanie. A jego
doradca jedzie z nim.
- Rozumiem. - Przede wszystkim zrozumiała, że skoro
Simon Partridge wrócił do miasta, wrócił również książę
Hassan. - Opowiedz mi o tym Partridge'u. Dlaczego książę
Hassan ma angielskiego doradcę?
- Jego dziadek też miał angielskiego doradcę. Historia
lubi się powtarzać.
- Doprawdy?
- Ojciec Hassana był Szkotem - wyjaśnił Tim, marszcząc
brwi. - Nie mówiłem ci o tym?
- Nie mówiłeś. A to sporo wyjaśnia. Tim wzruszył
ramionami.
- Uważa, że może polegać na Partridge'u.
- A gdyby ktoś dybał na jego życie, Partridge nastawiłby
za niego karku? A co Partridge z tego ma?
- Dobrą posadę. On nie jest ochroniarzem Hassana. Służył
w armii, ale jego gazik wjechał na minę. Partridge został
kaleką. Pułkownik, który był jego dowódcą, chodził z
Hassanem do szkoły.
- Do Eton - podpowiedziała automatycznie.
- Oczywiście. Partridge również skończył Eton. - Tim był
wyraźnie zadowolony, że zdołał zainteresować siostrę swoim
nieobecnym przyjacielem. - A więc, co mam odpowiedzieć? -
Tim wziął do ręki zaproszenie.
To było oczywiste. Rose nie zamierzała stracić szansy
poznania doradcy Hassana.
- Powiedz mu, że panna Fenton przyjęła zaproszenie z
radością - oznajmiła.
- Wspaniale. - Zadzwonił telefon i Tim podniósł
słuchawkę. - Zaraz tam będę - powiedział, a potem zwrócił się
do Rose: - Numer telefonu Simona jest na kopercie.
Zadzwonisz do niego?
- Nie ma problemu. - Od razu podniosła słuchawkę i
wykręciła numer. - Pan Partridge? - spytała, gdy usłyszała
męski głos. - Simon Partridge?
Nastąpiła krótka przerwa.
- Panna Rose Fenton, jak przypuszczam.
- Tak. - Roześmiała się. - Skąd pan wiedział?
- A gdybym powiedział pani, że jestem medium?
- Nie uwierzyłabym.
- I słusznie. Pani głosu nie można pomylić z innym,
panno Fenton.
- Tim spieszył się do stajni, poprosił więc, bym sama
zadzwoniła i powiedziała panu, że z przyjemnością
przyjdziemy na kolację.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Jego oficjalny ton brzmiał dziwnie... cudzoziemsko.
Zastanawiała się, jak długo przebywał w Ras al Hajar.
Wydawało jej się, że od niedawna. Ale może się myliła.
- Tim musi najpierw być na wyścigach... - dodała po
chwili.
- Oczywiście. Wszyscy tu chodzą na wyścigi, panno
Fenton. Pani również przyjdzie, nieprawdaż? Musi pani
przyjść.
- Tak - powiedziała, nagle zmieniając zdanie. Doszła do
wniosku, że rzeczywiście musi. Skoro wszyscy tam będą,
będzie również Hassan. - Nie mogę się doczekać. - I było to
prawdą.
- Do zobaczenia wieczorem, panno Fenton.
- Do zobaczenia, panie Partridge - odpowiedziała.
Odkładając słuchawkę, poczuła, że brak jej tchu.
Hassan wyłączył telefon komórkowy, kupiony dziś rano
na bazarze i zarejestrowany na fikcyjne nazwisko, po czym
rzucił go na dywan. Przez otwarte poły ogromnego czarnego
namiotu widział gęsty gaj palmowy nawadniany przez małe
strumyki spływające z niedostępnych gór na granicy. Wiosną
był tu prawdziwy raj na ziemi. Podejrzewał jednak, że Rose
Fenton może mieć na ten temat odmienne zdanie.
- Wracaj szybko do domu, Fajsal - mruknął pod nosem.
Lezący u jego stóp chart myśliwski wstał i potarł jedwabistym
łbem o rękę swego pana.
Rose była niezadowolona z powodu skromnego zestawu
garderoby, który ze sobą przywiozła. Na koktajlu w
ambasadzie czuła się jak szara myszka. Łudziła się, że będzie
wyglądać skromnie, lecz elegancko w swojej małej czarnej.
Jednak wszystkie zaproszone kobiety skorzystały z okazji, by
zaprezentować ostatnie kreacje wielkich krawców, przy
których jej sukienka wyglądała jak ciuszek z przeceny.
Niestety...
Nie miała również nic odpowiedniego na wieczorne
wyścigi ani na późniejszą kolację. Chyba że...
Ostatecznie pokonała wewnętrzne opory i postanowiła
włożyć shalwar kameez, strój, który dostała podczas wizyty w
Pakistanie.
Spodnie uszyte były z ciężkiego, surowego jedwabiu w
ciemnozielonym kolorze, tunika miała jaśniejszy odcień, zaś
ręcznie haftowany szal był jeszcze jaśniejszy. Szkoda, że nie
założyła tej kreacji do ambasady...
- No, no! - Reakcja Tima była wymowna. Zazwyczaj nie
zauważał, w co była ubrana. - Wyglądasz oszałamiająco.
- Zaczynam się obawiać, że wszyscy inni będą ubrani w
dżinsy - zażartowała.
- Jakie to ma znaczenie? Naprawdę zwalisz Simona z nóg.
- Nie jestem pewna, czy zależy mi na takim efekcie.
- Gdy zobaczy cię w tym stroju, na pewno zechce cię
lepiej poznać. - Tim zerknął na zegarek. - Pospieszmy się.
Zabrałaś wszystko?
- Chusteczka, apaszka, dziesięć pensów na telefon -
odparła poważnie. Ale nie wspomniała o telefonie
komórkowym, magnetofonie, notesie i długopisie. Nie
powiedziała o tym, by nie wprawiać Tima w zakłopotanie.
Tim roześmiał się swobodnie, biorąc ją pod ramię i
prowadząc do range rovera.
- Daleko jedziemy? - spytała, gdy włączył silnik.
- Tuż za wzgórzami znajduje się płaska równina,
doskonała do urządzania wyścigów. Och, przepraszam... -
Zmarszczył brwi, gdy samochód wpadł w dziurę. - Z miasta
prowadzi autostrada, ale tędy jest znacznie krócej.
- Jedziesz z dziennikarką, która była na froncie. Kilka
dziur nie zrobi różnicy... Och, uważaj!
Biały koń bez jeźdźca zeskoczył z wysokiego nasypu i z
rozwianą grzywą wylądował tuż przed maską ich samochodu.
Aby uniknąć zderzenia, Tim ostro skręcił kierownicę, wóz
zjechał na bok i podskakując, potoczył się po żwirowym
podłożu.
- To koń Abdullaha - powiedział Tim, gdy odzyskał
kontrolę nad pojazdem. - Ktoś tu będzie mieć kłopoty... -
Zatrzymał się i z rozmachem otworzył drzwi. - Przepraszam,
ale muszę go złapać! - krzyknął, biegnąc do bagażnika po linę.
- Zadzwoń z telefonu w samochodzie do stajni. Poproś, aby
wysłali przyczepę do transportu koni.
- Ale dokąd?
- Powiedz, że jesteśmy między naszym domem a
stajniami, znajdą nas.
Nacisnęła włącznik, ale światło w samochodzie się nie
zapaliło. Wzruszyła ramionami i podniosła słuchawkę. Nie
było sygnału. Wspaniale! Wyjęła z torebki komórkę, którą
dostała wraz z książką i wycinkami prasowymi od Gordona.
Był to mały aparat, bardzo nowoczesny i wszechstronny, ale
nie znała go na tyle, by posłużyć się nim w ciemności.
Wysiadła z samochodu, by wybrać numer przy świetle
reflektorów, ale gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, reflektory
zgasły.
W oddali słyszała głos Tima, który uspokajał
zdenerwowanego konia.
Panowała niezwykła cisza i ciemność. Księżyc był
niewidoczny, tylko gwiazdy świeciły jasno, srebrząc piasek.
Z ciemności wypadł jakiś cień.
- Tim? - zawołała.
To nie był jej brat Zanim się odwróciła, wiedziała, że to
nie on. Tim pachniał delikatnie wodą po goleniu i miał na
sobie jasny żakiet. Ten mężczyzna nie pachniał znajomo, a
ubrany był od stóp do głów w czarny burnus.
To był Hassan.
Mimo przypływu strachu, który przygwoździł ją do
miejsca, mimo szaleńczego bicia serca, rozpoznała go. Nie był
to jednak wytworny dżentelmen wchodzący na pokład
prywatnego odrzutowca, nie był to książę - playboy.
Jakiś instynkt ostrzegł ją, że mężczyzna o szarych oczach -
dziś niebezpiecznych i władczych - nie przybył jej na ratunek.
Nim zdążyła rzucić się do ucieczki, nim zdołała nawet o
tym pomyśleć i krzyknąć, by ostrzec Tima, Hassan dłonią
zatkał jej usta, a potem objął drugą ręką i mocno przycisnął do
siebie. Tak mocno, że rzeźbiony sztylet wiszący mu u pasa
dźgał ją w żebra.
Rose skończyła kiedyś kurs samoobrony, ale jej dzisiejszy
przeciwnik jak widać znał wszystkie chwyty. Łokcie miała
sztywno unieruchomione, stopy wisiały kilka centymetrów
nad ziemią. Opór zresztą na niewiele by się zdał. Gdyby nawet
zdołała się uwolnić, co wtedy? Nie miała dokąd uciekać, a
Hassan na pewno nie był sam.
Mimo wszystko walczyła jak lwica.
Hassan wzmocnił uścisk i po prostu czekał, aż Rose się
uspokoi.
Gdy w końcu opadła z sił i przestała się wyrywać,
usłyszała jego głos:
- Proszę nie krzyczeć, panno Fenton - powiedział bardzo
cicho. - Nie chciałbym robić krzywdy pani bratu.
Wiedział więc, kim była. Minęło kilka dni, odkąd
wymienili przelotne spojrzenia w samolocie, ale ten głos - ten
głos słyszała całkiem niedawno.
Mężczyzna, z którym rozmawiała przez telefon, nie był
Simonem Partridge'em! To był Hassan. O dziwo, wcale jej to
nie zaskoczyło.
Czego chciał? To, że w wolnej chwili przeczytała kilka
rozdziałów „Szejka", nie oznaczało jeszcze, że marzy o takich
sytuacjach. Oczywiście nawet przez myśl jej nie przeszło, że
książę Hassan chce ją uprowadzić na pustynię, ponieważ
wpadła mu w oko. Była dziennikarką odporną na takie
fantazje. Po co zresztą miałby zadawać sobie tyle trudu? Na
jedno skinienie mógł mieć każdą kobietę, której zapragnął.
Nie musiał używać przemocy.
- A więc?
Czyżby proponował jej wybór? Raczej nie. Skinęła głową,
obiecując, że będzie cicho.
- Dziękuję. - Ta formalna uprzejmość była śmieszna. Ale,
jakby chcąc udowodnić, że jest dżentelmenem, natychmiast
zdjął rękę z jej ust, postawił ją na ziemi i przestał tak mocno
ściskać.
- Gdzie jest Tim? - spytała natychmiast. - Co się z nim
stało? - Głos jej zadudnił w pustynnej ciszy.
- Nic. Nadal ściga ulubionego ogiera Abdullaha. - Oczy
mu zalśniły. - Przypuszczam, że zajmie mu to trochę czasu.
Tędy, panno Fenton.
Rose, której oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności,
zobaczyła nieopodal wyraźny kształt land rovera. Podobnych
wozów używano w wojsku.
Dziennikarski instynkt wziął górę nad strachem.
- Chyba żartujesz? - powiedziała i stanęła jak wryta.
- Żartuję? - Zdawał się nie rozumieć. Podniósł głowę i
popatrzył gdzieś przed siebie.
Księżyc wyszedł zza chmur. Gdy Rose odwróciła głowę,
w oddali ujrzała sylwetkę brata. Udało mu się schwytać ogiera
na arkan i teraz prowadził go spokojnie w kierunku swego
samochodu.
Hassan nie docenił zdolności jej brata.
- Nie mam czasu na kłótnie - szepnął złowieszczo.
Nie zamierzała narażać Tima na kłopoty, wciągnęła
jednak w płuca powietrze, by krzyknąć, ale głos uwiązł jej w
gardle. Ogarnęła ją czerń ciemniejsza od nocy. Została
omotana jakimś miękkim kocem, zamieniona w tobołek i
zarzucona na ramię.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że powinna wrzeszczeć,
gdy jeszcze miała szansę.
Zaczęła z furią kopać, by wyzwolić głowę, ale nie
krzyczała, wiedząc, że głos jej, nawet najbardziej rozpaczliwy,
nie przeniknie przez warstwy grubego materiału. Te wysiłki
nie przynosiły żadnego rezultatu. Gdyby choć mogła
wyswobodzić ręce.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że nadal ściska w
dłoni mały telefon Uśmiechnęła się w duchu. Telefon! Zaraz
zadzwoni do agencji.
Po chwili została bezceremonialnie rzucona na podłogę
samochodu. Nawet przez gruby materiał docierał do niej
odgłos silnika i czuła zapach oleju napędowego. Ropa? A
gdzie konie? Gdzie romantyczna przygoda?
Powinna teraz, tak jak czytała w książce, pędzić na koniu
przez pustynię, przyciśnięta do twardego ciała porywacza i
rozpaczliwie walczyć o swój honor.
Niemal się roześmiała. Czasy i obyczaje naprawdę uległy
zmianie. Honor był ostatnią rzeczą, która przychodziła jej do
głowy. Została porwana, a jedyne, o czym teraz mogła myśleć,
było napisanie artykułu.
Zaledwie trzy dni temu żartowała sobie z porwania przez
jakiegoś księcia pustyni. Co za głupi żart! To wcale nie było
zabawne.
Została mocno rzucona na podłogę land rovera, ale jej
prześladowca, jakby przewidując siłę uderzenia, przekręcił się
tak, że Rose wylądowała na nim.
Byłoby rozsądniej, gdyby przestała walczyć, a zaczęła
myśleć logicznie nad celem tego porwania. Łatwiej by jej się
myślało, gdyby nie brakowało jej powietrza, gdyby nie
obejmował jej tak mocno ramionami.
Powinna się bać. Biedny Tim oszaleje z niepokoju. Tak
samo matka. Zawsze ją ostrzegała, że należy być
przygotowaną na każde niebezpieczeństwo. Chyba po raz
pierwszy w życiu naprawdę mogła zrobić użytek z agrafki,
wbijając ją mocno w twarde udo Jego Wysokości!
Niestety, torebka, w której znajdowała się agrafka, leżała
sobie na podłodze range rovera, razem z czystą chusteczką i
dziesięciopensówką na telefon. Ale czy jej matka wzięła pod
uwagę fakt, że na pustyni nie ma publicznych telefonów?
Gdy Pam Fenton dowie się o zaginięciu córki, na pewno
wyda o wiele więcej na telefony do ministerstwa spraw
zagranicznych, zatruwając życie wszystkim urzędnikom.
Oczywiście jeśli dowie się, że córka została porwana.
Rose miała przeczucie, że jej zniknięcie będzie skrzętnie
ukrywane przed prasą tak długo, jak tylko się da. Abdullah
przekona Tima, że od tego zależy jej bezpieczeństwo.
Również ambasada powstrzyma się od zbyt gwałtownych
kroków. Dobrze więc, że miała ze sobą telefon. Gordon nigdy
by jej nie wybaczył, gdyby w takiej sytuacji nie zrobiła z
niego użytku.
O Boże, co się z nią działo! Nie bała się, nie planowała
ucieczki. I nie krzyczała, gdy jeszcze mogła to zrobić...
Nawet teraz leżała spokojnie i nie zrobiła nic, by utrudnić
zadanie napastnikowi. A wszystko dlatego, że zżerała ją
ciekawość.
Czego od niej chciał?
Na pewno nie chodziło mu o miłą pogawędkę. Przecież
mógł zapukać do jej drzwi, ona zaś z przyjemnością
poczęstowałaby go herbatą i ciasteczkami. Takie zwyczaje
panowały w Chelsea. Być może w Ras al Hajar obowiązywały
inne zasady.
A może w grę wchodziło coś zupełnie innego... Pomyśl,
Rose! Pomyśl... Jaki powód mógł mieć Hassan al Raszid, by
cię porywać? Jaki powód mógł mieć ktokolwiek?
Okup? To śmieszne! Seks? Gdy o tym pomyślała, poczuła
miły dreszczyk emocji, ale szybko odrzuciła i tę hipotezę jako
niedorzeczną.
A może powód był polityczny? Kuzynowi Hassana,
Abdullahowi, z pewnością nie posłuży rozgłos, który wywoła
zniknięcie dziennikarki. Plotki w prasie, nagłówki...
Nagłe doznała olśnienia. To nie był żart. Hassan pragnął,
by o Ras al Hajar zrobiło się głośno. W ten sposób chciał
zaszkodzić Abdullahowi.
Ogarnęła ją wściekłość.
Poczuła się dotknięta. Może nie była gwiazdą filmową, ale
też niczego jej nie brakowało. A włosy... Niezwykły odcień, ni
to rade, ni kasztanowe... W połączeniu z brązowymi oczami
wyglądały naprawdę oryginalnie. A nos... Och, do diabła z tą
wyliczanką!
Wbiła kolana w jakąś niezidentyfikowaną część ciała
swego dręczyciela i zaczęła się wyrywać. Hassan poluzował
uścisk. Złapał ją za ramiona i znów przygwoździł do ziemi,
jednak udało jej się wyplątać głowę z koca.
Była całkowicie bezbronna, na łasce mężczyzny, którego
w ogóle nie znała. Powinna coś powiedzieć. I to szybko.
- Czy na wszystkie kobiety, które Wasza Wysokość
zaprasza na kolację, czekają równie emocjonujące atrakcje?
ROZDZIAŁ TRZECI
- Na kolację? - powtórzył Hassan.
- To z panem rozmawiałam dziś rano, prawda? - spytała,
zdmuchując z nosa zabłąkany kosmyk włosów. - Czy
Partridge wie, że podszył się pan pod niego?
- Ach.
- Ach? A więc tak? Czy kolacja została odwołana?
Ostrzegam, że nie odpowiada mi życie o chlebie i wodzie.
- Kolacja czeka na panią, panno Fenton. Obawiam się
jednak, że będzie pani musiała zrezygnować z towarzystwa
Partridge'a. Chwilowo przebywa poza krajem. Rzeczywiście
nie ma pojęcia, że posłużyłem się jego nazwiskiem. W gruncie
rzeczy w ogóle nie ma pojęcia o całej sprawie.
A zatem gdy policja sprawdzi numer telefonu widoczny na
zaproszeniu, okaże się, że prowadzi on donikąd.
- Mam nadzieję, że Partridge powie panu kilka słów
prawdy, gdy się o tym dowie - odezwała się po chwili.
- Może pani być pewna.
- Nie musiał mnie pan tak mocno krępować. - Zakaszlała.
- Ostatnio nie czułam się dobrze.
- Wiem - rzekł krótko. - Jednak wygląda na to, szybko
wraca pani do zdrowia. Osobiście uważam, że te koktajle i
przyjęcia są dla pani zbyt forsowne.
- Ach, rozumiem! - zakpiła. - Porywając mnie,
wyświadczył mi pan przysługę.
- To jest myśl. - Hassan zmrużył oczy w uśmiechu. -
Obawiam się, że mój kuzyn myśli wyłącznie o własnych
przyjemnościach.
- I moich. Tak mi powiedział. - Nie była jednak
przekonana. Księciu Abdullahowi zależało raczej na
pozytywnym wizerunku jego kraju. Nie bez powodu
obwożono ją po mieście limuzyną z przyciemnionymi
szybami. Pewnego dnia zamierzała włożyć czarny strój na
wzór tutejszych kobiet i sama dokładnie się rozejrzeć po
okolicy.
- Nocny wypad na wyścigi - ciągnął Hassan - mógłby
spowodować nawrót choroby.
Nie wspomniała, że dopóki nie porozmawiała z niejakim
Partridge'em, nie zamierzała się tam pojawić.
-
Pańska troska jest naprawdę wzruszająca
-
skomentowała z sarkazmem.
- Skoro przyjechała pani do Ras al Hajar, aby odpocząć i
nabrać sił, z przyjemnością dopilnuję, aby tak się stało.
Z przyjemnością? Nie spodobał jej się ton, jakim
wypowiedział te słowa.
- Książę Hassan al Raszid - gospodarz doskonały - po raz
kolejny pozwoliła sobie na sarkazm.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Zignorował jej ironię. -
Przyjechała pani do mojego kraju na wakacje, dla
przyjemności. Może nawet po to, by przeżyć mały romans,
sądząc po książce, którą pani czytała w samolocie.
- Szejk przynajmniej miał fantazję.
- Fantazję?
- Land rover nie przypomina ogiera. Czarnego jak noc, o
ognistym temperamencie... - zacytowała niemal dosłownie. -
To najbardziej popularny środek transportu przy porwaniach
na pustym. Muszę wyznać, że czuję się trochę rozczarowana.
- Naprawdę? - Zrobił zaskoczoną minę. - Niestety, cel
naszej podróży znajduje się zbyt daleko, byśmy mogli tam
dotrzeć na jednym koniu. - W szarych oczach pojawiły się
wesołe błyski. - Zwłaszcza że była pani chora i jak rozumiem,
jest pani rekonwalescentką. Postaram się poprawić.
- Och, doprawdy, bardzo śmieszne. - Usiłowała się
podnieść do pozycji siedzącej, ale Hassan się nie poruszył.
- Teren jest tu nierówny, proszę leżeć. Tak będzie
bezpieczniej. Naprawdę.
Porwał ją, a teraz śmiał mówić o jej bezpieczeństwie!
Próbowała zebrać myśli. Wiedziała, że przede wszystkim
powinna nakłonić porywacza do rozmowy. Sprawić, by ujrzał
w niej człowieka. Człowieka płci żeńskiej.
Musiała szybko znaleźć temat rozmowy.
- Zadał pan sobie wiele trudu, by znaleźć się w moim
towarzystwie. Jeśli Wasza Wysokość chciał porozmawiać,
dlaczego nie zagadnął mnie w samolocie? Albo nie
zatelefonował do domu mojego brata?
Poruszył się i nieco odsunął. Leżał teraz obok niej i patrzył
nieco podejrzliwie.
- Od razu mnie pani rozpoznała, prawda?
Od razu. Nie zamierzała mu jednak pochlebiać.
- Nie sądzę, by wielu lokalnych bandytów kończyło
angielskie szkoły. I niewielu z nich ma szare oczy. Oczywiście
poznałam również głos. Słyszałam go kilka godzin temu.
Jeśli chciał pan zachować anonimowość, trzeba było
wysłać po mnie swojego człowieka.
- Gratuluję opanowania, panno Fenton. Nie powinna pani
dać się zwieść mojemu nienagannemu akcentowi. Mój ojciec
był szkockim góralem, a matka Arabką. Nie jestem jednym z
waszych angielskich dżentelmenów.
Nie był. Poczuła lekki dreszcz czegoś, co przypominało
strach. Ale nie była to jeszcze panika.
- Być może to jest swego rodzaju wskazówka -
powiedziała hardo.
Nim odezwał się, ujrzała w ciemnościach błysk białych
zębów.
- Naprawdę jest pani taka odważna, panno Fenton?
Oczywiście. Wszyscy o tym wiedzieli. Rose Fenton nie znała
strachu, ale wyczuła niebezpieczeństwo natychmiast, gdy
tylko Hassan wszedł na pokład samolotu. A z odległości
kilkunastu centymetrów jego magnetyzm mógł okazać się
fatalny... Cóż, być może umrze szczęśliwa,..
- Nie jest pani ciekawa, dokąd ją zabieram? - spytał.
Turkot kół samochodu ucichł; jechali teraz, szybko po dobrej,
ubitej drodze. Ale po której? W jakim kierunku?
- Gdybym spytała, czy otrzymałabym odpowiedź?
- Nie - burknął. Wydawało się, że jej tupet zaczynał go
irytować. - Zapewniam jednak, że nie porwałem pani dla
samej przyjemności konwersacji, chociaż nie mam
wątpliwości, że będzie to dodatkowa korzyść.
- Czy zwykle tak pan postępuje z kobietami? - spytała. Na
tym polegała jej praca. Na zadawaniu pytań. - Czy gdzieś tam
na pustyni ma pan harem porwanych kobiet?
- A jak pani myśli, ile kobiet, podobnych do pani, może
znieść jeden mężczyzna?
-
odciął się, naprawdę
wyprowadzony z równowagi.
To sprawiło jej przyjemność. Chciała go czymś zaskoczyć,
pragnęła być oryginalna.
Czekał na jej odpowiedź. Zapewne spodziewał się pytania,
dlaczego ją porwał i co zamierzał z nią zrobić.
Nieposkromiona
dziennikarska
ciekawość
była
niewątpliwie jej wielką zawodową zaletą, ale jednocześnie
była jej słabością. Nie potrafiła przestać. Musiała stale
indagować. Ten mężczyzna interesował ją, zanim go jeszcze
zobaczyła.
W ostrym świetle księżyca wdziała jego oczy przysłonięte
powiekami i twarz o nieprzeniknionym wyrazie. Nie chciała,
by się przed nią ukrywał. Bezwiednie uniosła dłoń i dotknęła
jego policzka.
Przestraszony odsunął się o kilka centymetrów. Ale dokąd
mógł uciec? Ograniczona przestrzeń w samochodzie była
również jego więzieniem. Pocierając wierzchem dłoni jego
policzek, poczuła ostry, świeży zarost. Hassan nawet nie
drgnął, gdy badawczo przesuwała kciukiem po jego twardo
zarysowanej szczęce. Nie powinna go prowokować, ale
niebezpieczeństwo ją podniecało. Gdy powiodła palcem po
jego ustach, poczuła, że przełyka ślinę.
Teraz ona była łowcą. Uśmiechnęła się w ciemnościach i
wreszcie udzieliła mu odpowiedzi.
- Gdyby jakiś mężczyzna miał tyle szczęścia, żeby
zdobyć podobną do mnie kobietę, wówczas zrobiłabym
wszystko, co w mojej mocy, aby już nigdy nie zapragnął innej.
- Zatrzymała na chwilę palce na jego ustach, potem oderwała
je i odsunęła się od niego.
Hassan powstrzymał się od zjadliwej riposty. Cóż zresztą
mógł powiedzieć? Nie pozostało mu nic innego, jak jej
uwierzyć. Zrozumiał jej słowa jako ostrzeżenie. Co za
kobieta!
Gdy ją porwał, nie straciła nawet kosmyka swoich
pięknych, rudych włosów. Nie krzyczała, choć mogła, ale
przez cały czas go prowokowała - słowami i gestami, mimo że
nie wiedziała jeszcze, jaki ją czeka los.
Rose Fenton naprawdę miała szczęście, że Hassan al
Raszid nie przypominał niebezpiecznego, porywczego
mężczyzny z kart anachronicznej powieści, którą czytała.
Wolałby od razu ją uspokoić, podejrzewał jednak, że
poczuje się tym dotknięta. Najlepiej zachować na razie
dystans.
Nigdy nie zamierzał traktować jej jak więźnia. Przez
krótką, podniecającą chwilę pomyślał nawet, że jedzie z nim z
własnej woli.
Bał się jedynie tego, by nie wyskoczyła z samochodu.
Przy prędkości, z jaką podróżowali, mogłaby zrobić sobie
krzywdę.
Ukląkł, sięgnął po leżącą na podłodze pelerynę i
uformował z niej poduszkę. Znów zjechali z drogi i land rover
zaczaj podskakiwać.
- Proszę podnieść głowę i ułożyć się wygodnie -
powiedział stanowczo, wsuwając zwiniętą pelerynę pod jej
szyję. Palce miał chłodne, twarde, nieustępliwe. - Przed nami
szmat drogi.
- Jak daleko? - spytała. Odsunął się i usiadł po turecku,
oparty o ścianę land rovera, pomiędzy nią a tylnymi drzwiami.
Uniemożliwiał jej w ten sposób ewentualną próbę ucieczki.
Czyżby podejrzewał, że jest tak szalona, by wyskoczyć? Gdy
tylko ją chwycił, mogła o tym pomyśleć, ale nie teraz. - Jak
daleko? - powtórzyła. - Ostre spojrzenie Hassana sugerowało,
że przeszarżowała. - Czy nie będą nas szukać? - naciskała
dalej. Helikoptery, dżipy... Mogli jechać po śladach opon, ale
dopiero wtedy gdy zrobi się jasno, najwcześniej za dziewięć
lub dziesięć godzin.
- Pani brat nie ma telefonu, nie może zadzwonić po
pomoc i jest zajęty łapaniem ogiera. Ciekawe, czy wybierze
siostrę, czy konia?
- Włamał się pan do samochodu Tima, popsuł telefon i
wykręcił żarówkę? - spytała, ignorując jego pytanie.
- Nie zrobiłem tego sam.
Oczywiście, że nie. Była tylko jedna osoba, która mogła to
zrobić. Khalil, stale uśmiechnięty służący jej brata.
- I wypuścił pan konia Abdullaha?
- Wypuściłem tego konia - przyznał. - Co zrobi pani brat?
- A co by pan zrobił? - odparowała.
- Nie miałbym wyboru. Ruszyłbym w pościg, - Z
zamiarem zemsty, nie miała co do tego wątpliwości. Wyczuła
raczej niż zobaczyła, że Hassan wzrusza ramionami. - Koń
wróci do stajni, gdy zgłodnieje.
- Podejrzewam, że wówczas Tim zainteresuje się moim
zniknięciem.
- Typowy Anglik.
- Anglik do szpiku kości - przyznała. - Ale czy to
wyklucza spontaniczność?
- Stawiałbym raczej na rozsądek niż gwałtowność. Ale
pani lepiej zna swojego brata.
Jakże kusiło ją, by oświadczyć, że jej brat ruszy za nią i
zabije człowieka, który pozbawił ją czci. Całe szczęście, że
Tim był rozsądnym, rozumnym człowiekiem, tak jak założył
Hassan. Nie zamierzała go jednak o utwierdzać w tym
przekonaniu.
- Nie mam pojęcia, jaka będzie reakcja Tima -
powiedziała, poprawiając sobie poduszkę i celowo odwracając
się od niego. - Nigdy przedtem nie zostałam porwana.
Gdy samochód zatrzymał się wreszcie, Rose miała
zupełnie sztywne mięśnie. Szum potężnego silnika w
połączeniu z ogólnym napięciem przyprawił ją o gigantyczny
ból głowy. Nawet nie poruszyła się, gdy tylne drzwi otworzyły
się z rozmachem.
- Panno Fenton? - Hassan wyskoczył i teraz zapraszał ją
gestem dłoni, by poszła w jego ślady. Głos miał delikatniejszy
niż przedtem. - Jesteśmy na miejscu.
- Dzięki - odparła, nie patrząc na niego i nie ruszając się z
miejsca - ale ja nie wysiadam.
- W takim razie zostań, uparta kobieto. Zostań tu i
zamarznij. - Nastąpiła krótka przerwa, podczas której
prawdopodobnie czekał, aż wróci jej rozsądek. Gdy jednak
wyjęła spod głowy zwiniętą pelerynę i ostentacyjnie się nią
przykryła, zaklął pod nosem. Oczywiście nie liczył, że będzie
miła i posłuszna. Jego złość nie miała nic wspólnego z jej
deklaracją niezależności. - Już się pani trzęsie.
To była prawda. Samochód przestał trząść, ale Rose nadal
dygotała. Nie miało to wiele wspólnego z zimnem. Był to
rodzaj niekontrolowanego drżenia, które zaczęło się od razu
po porwaniu, typowy objaw szoku. Nie udało jej się opanować
tej reakcji. Przynajmniej dobrze, że nie dostała histerii i nie
zaczęła płakać. Nawet powstrzymała się, co prawda z trudem,
przed pokusą włączenia opcji S.O.S. w swoim telefonie. W
samochodzie było ciemno i głośno, ale Hassan znajdował się
zbyt blisko, na pewno natychmiast by zareagował. Powinna
oszczędzać baterie. Nie wiadomo jeszcze, jak rozwinie się
sytuacja.
Wsunęła telefon do bocznej kieszeni spodni. Przy
odrobinie szczęścia nikt go nie zauważy.
Poczuła nieznaczny przechył samochodu, ponieważ
Hassan wsiadł z powrotem i przyklęknął obok niej.
- Daj spokój - powiedział. - Zrobiłaś wystarczająco dużo,
by podtrzymać swoją reputację. - Wziął ją na ręce i
przyciskając do piersi, wyniósł z samochodu, a potem
przeniósł przez piasek.
Zastanawiała się, czy nie protestować, ale w końcu doszła
do wniosku, że szkoda zachodu. Przy wzroście powyżej metra
siedemdziesięciu nie była lekka jak piórko. A niech uszkodzi
sobie kręgosłup! Zasługiwał na to.
Zobaczyła światło ogniska, cienie mężczyzn oraz palmy
na tle nocnego nieba. Po chwili znalazła się w ogromnym
czarnym namiocie.
Hassan odsunął łokciem ciężką kotarę i znalazła się na
dużym łożu. Łożu! Opuściła nogi na podłogę i owinąwszy się
peleryną, wstała tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie.
Zachwiała się, ale Hassan przytrzymał ją w porę i z powrotem
posadził na łóżku. Podniósł jej stopy i zdjął buty.
Tego było za wiele!
- Proszę odejść! - powiedziała przez zaciśnięte zęby. -
Odejdź i zostaw mnie samą.
Hassan nie posłuchał. Postawił buty obok łóżka. A potem
stał nad nią i obserwował spod zmrużonych powiek. Rose
poczuła, jak jej policzki oblewa rumieniec. Hassan, chyba
zadowolony z siebie, skinął tylko głową i odsunął się o krok.
- Znajdzie tam pani gorącą wodę i inne niezbędne rzeczy -
powiedział, wskazując na pomieszczenie za kotarą. -
Zapraszam na kolację, gdy tylko się pani odświeży, panno
Fenton. - Odwrócił się na pięcie i zniknął.
Kolacja! Czy naprawdę sądził, że spokojnie umyje się i
uczesze, by usiąść z nim do stołu?
Była wściekła. Ale była również głodna.
Z rezygnacją usiadła i rozejrzała się wokół. Pomieszczenie
udekorowano bogato zdobionymi tkaninami i umeblowano
starymi arabskimi meblami, inkrustowanymi masą perłową i
mosiądzem. Pod ścianą stał duży kufer pełniący rolę toaletki.
Gdy postawiła stopy na podłodze, poczuła jedwabistą
miękkość dywanu. Zrzuciła pelerynę, podeszła do kufra i
podniosła wieko. Znajdowała się tam płaska taca z lusterkiem,
szczotkami i grzebieniami. Były tam również kosmetyki:
puder w kremie, jej ulubiony krem nawilżający oraz krem
przeciwsłoneczny. Hassan chciał, by niczego jej nie zabrakło.
To było wzruszające, ale wskazywało, że jej pobyt może się
przeciągnąć.
W łazience znalazła szampon i mydło, których zwykle
używała. Myjąc ręce i twarz, utwierdziła się w swoich
podejrzeniach co do osoby Khalila. Któż inny, nie wzbudzając
podejrzeń, mógł rozłączyć telefon w range roverze i zepsuć w
nim światło? Nie winiła jednak młodego mężczyzny. W kraju,
gdzie obowiązywała lojalność plemienna, obcy stał na z góry
straconej pozycji.
Hassan doświadczył tego osobiście, gdy pominięto go w
kolejce do tronu.
Poprawiła makijaż, uczesała włosy, otrzepała się z kurzu.
Już miała omotać wokół szyi długi jedwabny szal, ale
zmieniła zdanie. Zamiast tego udrapowała go wokół głowy,
skromnie przykrywając włosy, jak przystało kobiecie
arabskiej. Dopiero wtedy dołączyła do swego gospodarza.
Hassan przeczesywał palcami włosy, nerwowo krążąc po
namiocie. Spodziewał się łez. Spodziewał się histerii. Na to
był przygotowany. Nie spodziewał się natomiast otwartej
brawury, tupetu i zuchwałości, które prowokowały go do
najgorszych rzeczy.
Co, u diabła, z nią zrobić? Będzie musiał pilnować jej na
każdym kroku, by nie zrobiła sobie krzywdy, próbując
samodzielnie wrócić do miasta. Byłoby łatwiej trzymać ją w
forcie, zaopatrzonym w drzwi i zamki. Ale również o wiele
trudniej. - Nie zdołałby tam jej ukryć. Kręciło się tam wielu
ludzi, a nie na wszystkich mógł polegać. Natomiast tutaj,
wśród grona zaufanych towarzyszy, którym mógł powierzyć
nawet własne życie, nie będzie z tym problemu.
Problem stanowiła sama Rose. Powinien ją przekonać,
podać ważny powód, by chciała tu zostać. Naprawdę ważny
powód...
Gdy dotarł zatopiony w myślach do końca dywanu, kotara
się rozchyliła i zobaczył swoją brankę. Gdy ją porywał, nie
widział, w co była ubrana. Spodziewał się, że będzie w jakiejś
eleganckiej kreacji.
Shalwar kameez... Gdy zobaczył ją w tym stroju, doznał
szoku. Poczuł się tak, jakby zadał jej gwałt. W pierwszej
chwili nie mógł się poruszyć. Potem podszedł i odsunął dla
niej krzesło.
Nie usiadła natychmiast; rozejrzała się wokół, omiatając
ciekawym wzrokiem meble - ozdobną, rzeźbioną skrzynię
oraz składane biurko podróżne.
- Widzę, że nawet w plenerze Wasza Wysokość ceni
sobie komfort - skomentowała.
- To pani przeszkadza?
Usiadła na krześle w takiej pozie, jak zrobiłaby to jej
babka na herbatce u wikarego.
- Do diabła, ależ skąd, Wasza Wysokość - powiedziała,
zmieniając styl, który przed chwilą sama sobie narzuciła.
Wzięła serwetkę i rozłożyła ją na kolanach. - Jeśli już
musiałam zostać porwana, cieszę się, że przynajmniej dokonał
tego mężczyzna, który pomyślał o zainstalowaniu w namiocie
łazienki.
- Nie jestem niczyją „wysokością" - burknął. - Ani dla
pani, ani dla nikogo. Proszę mówić mi po imieniu.
- A więc chce pan, byśmy zostali przyjaciółmi? -
Wybuchnęła śmiechem.
- Nie, panno Fenton, na razie chcę coś zjeść. Wysunął
głowę z namiotu, ostrym głosem wydał jakąś
komendę, a potem wrócił do stołu.
W świetle lamp zauważyła, że jego gęste ciemne włosy
mają lekki odcień radości, być może pamiątka po ojcu
pochodzącym ze Szkocji. Ale wszystko inne - czarna galabija
przepasana ciężkim sznurem i sztylet zawieszony u pasa
pochodziły jakby z innego świata. Ozdobna srebrna pochwa
była bardzo stara i piękna, ale nóż w niej schowany nie
stanowił tylko ozdoby.
Nie powinna o tym zapominać, nie powinna myśleć o
Hassanie jako o człowieku cywilizowanym. Potrafił roztaczać
wokół siebie urok, ale był twardy i niebezpieczny. Rozsądek
podpowiadał, by nie prowokowała jego dzikiej natury.
Wiedziała jednak, że trudno jej będzie nie ulec pokusie.
Jedli w milczeniu. Jagnię pieczone nad ogniskiem, ryż z
szafranem i orzeszki pinii. Rose jadła z prawdziwym
apetytem.
Na deser służący Hassana przyniósł daktyle, migdały oraz
aromatyczną kawę z kardamonem.
- Nie zamierzasz powiedzieć mi, o co w tym wszystkim
chodzi? - spytała w końcu. Gdy nie poruszył się i nie
odpowiedział, dodała tonem wyjaśnienia: - Mój brat na pewno
umiera już z niepokoju, a za chwilę dołączy do niego moja
matka. Mam nadzieję, że moja rodzina nie musi przez to
wszystko przechodzić tylko dlatego, że chciałeś zirytować
swego kuzyna.
Zerknął na nią z ukosa. Jej słowa najwyraźniej go
zaintrygowały.
- Czy to jedyni ludzie, o których się niepokoisz? A co z
twoim ojcem?
- Nie mam ojca. - Wzruszyła ramionami. - W życiu matki
zaistniał jedynie po to, by mogła urodzić dzieci. Moja matka
jest wojującą feministką ze starej szkoły, rozumiesz?
Pionierka samotnego macierzyństwa. Napisała o tym wiele
książek.
- Nie sądziłem, że to tak trudne zadanie, by uczyć się go z
książek - odpowiedział sucho.
No, proszę! Facet miał nawet poczucie humoru.
- To nie są podręczniki - poinformowała go. - To raczej
filozoficzne eseje.
- Rozumiem, że chciała w ten sposób usprawiedliwić
swoje poczynania?
To było bardzo celne spostrzeżenie. Spodobało jej się.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Całkiem możliwie - odparła. - Może sam powinieneś ją
o to spytać?
- Może spytam. - Uśmiechnął się również. - Nie brakuje
pani ojca?
To był czuły, bolesny punkt.
- A tobie? - spytała na oślep. Zasępił się, ale zignorował
pytanie.
- Dlaczego tu pani przyjechała?
- Do Ras al Hajar? - zdumiała się. - Myślałam, że już
wszystko wiesz.
- Po słońce i odpoczynek równie dobrze można pojechać
do Indii.
- Owszem. Ale mój brat zaprosił mnie tutaj. Dawno go
nie widziałam.
- To Abdullah tu panią zaprosił - wtrącił ostro. - Abdullah
wysłał nawet po panią swojego boeinga...
- Nie - przerwała gwałtownie. - Samolot przyleciał
przecież po ciebie...
- Abdullah na mój widok przeszedłby na drugą stronę
ulicy. - Patrzył na nią nieustępliwie. - Skorzystałem tylko z
lotu, który był już w planie.
- Och! - Hassan miał rację. Powinna przyjąć zaproszenie
na Barbados...
- Mój kuzyn planuje wykorzystać panią do swoich
politycznych celów, panno Fenton. Ja natomiast chciałbym
wiedzieć, czy jest pani nieświadomą ofiarą jego knowań, czy
może przyjechała tu pani specjalnie, by mu pomóc?
- Pomóc? - Jej zdumienie było szczere. - Myślę, że Wasza
Wysokość przecenia moje możliwości.
- Nie, panno Fenton - rzekł szorstkim tonem. - Jeśli
czegoś nie doceniłem, to właśnie pani. I prosiłem, by nie
tytułowała mnie pani w ten sposób. Ten tytuł, niestety, należy
się Abdullahowi.
Tak blisko tronu, a jednocześnie tak daleko... A może...?
Zastanawiała się, co Hassan czuł, gdy przekazano władzę jego
młodszemu przyrodniemu bratu. Ile miał lat, gdy został
wydziedziczony? Dwadzieścia, dwadzieścia parę? A więc w
grę wchodziła walka o władzę... Rose nabrała podejrzenia, że
Fajsal może przegrać tę batalię.
Oparła łokcie o stół i sięgnęła po następny migdał.
- Zawrzyjmy ugodę - szepnęła. - Jeśli nie będziesz
zwracać się do mnie „panno Fenton", i to zwłaszcza tym
irytującym tonem, ja ze swej strony również zaniecham
tytułowania cię. Co ty na to?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Hassan niemal roześmiał się głośno. Niemal. Rose Fenton
wymawiała tytuł „Wasza Wysokość" w taki sposób, że
brzmiał on obraźliwie. Hassan podejrzewał, że był to efekt jak
najbardziej zamierzony.
- Czy wolno mi w takim razie zwracać się do pani „panno
Fenton" innym tonem? - spytał z wyszukaną grzecznością.
- Lepiej poprzestań na Rose - poradziła. - Tak będzie
bezpieczniej. A jeśli chodzi o moją matkę...
Och, tylko nie to. Nie zamierzał wdawać się w miłą
pogawędkę na temat jej matki.
- Głęboko ubolewam, że twoje zniknięcie przysporzy jej
zmartwień. Naprawdę wolałbym, żebyś mogła do niej
zadzwonić, uspokoić ją.
- Uspokoić? - Roześmiała się ponuro. - A cóż twoim
zdaniem mogłabym jej powiedzieć?
- Że nie zagraża ci żadne niebezpieczeństwo.
- Pozwól, że sama to ocenię - odparowała natychmiast. -
Na razie nie jestem przekonana...
- Czy jesteście ze sobą blisko? - spytał.
- Tak - odpowiedziała, nieco przestraszona tym pytaniem.
- Tak sądzę. - Ale niezbyt blisko, pomyślała. Stosunki
pomiędzy dwiema silnymi, niezależnymi osobowościami
nigdy nie należą do łatwych. Jakby zdając sobie sprawę, że jej
słowa nie zabrzmiały zbyt przekonująco, dodała szybko:
- Ona jest bardzo opiekuńcza.
- To dobrze. Im bardziej się przejmie, tym lepiej posłuży
mojej sprawie.
Odetchnęła ostro, gwałtownie.
- A jaka jest ta „twoja sprawa"? - spytała sarkastycznie.
- Uważasz, że masz prawo decydować o losie innych
ludzi?
Spodziewał się tego pytania. Ale pewien był również, że
Rose Fenton nie oczekuje prostej, jednoznacznej odpowiedzi.
Nie chciał zbywać jej byle czym. Wziął daktyl, wbił zęby w
jego miękki miąższ.
Popatrzyła na niego wymownie. Jeszcze do tego wrócimy
- mówiły jej oczy.
- A co zrobisz, jeśli moja matka postanowi nie robić
szumu i pozostawi całą sprawę w gestii ministerstwa spraw
zagranicznych? Jestem pewna, że tak poradzi jej Tim.
- Im dłużej cię słucham, Rose, tym bardziej jestem
przekonany, że twoja matka zrobi dokładnie to, co sama uzna
za stosowne. Podejrzewam wręcz, że postąpi wbrew wszelkim
radom.
Czy to miał być komplement? Rose nie była pewna.
- A jeśli się rozczarujesz? Zakładam, że przysporzenie
Abdullahowi kłopotów to główny motyw porwania?
- Tak sądzisz?
Wcale tak nie uważała. Ani przez chwilę. Tutaj chodziło o
coś więcej niż rozzłoszczenie Abdullaha. Przy odrobinie
szczęścia może uda jej się sprowokować Hassana, by wyjawił
prawdziwy cel swoich poczynań.
Hassan rozsiadł się wygodnie na krześle i obserwował ją
spod zmrużonych powiek. Oczywiście spodziewał się, że
bystra dziennikarka szybko dostrzeże napięcie panujące w Ras
al Hajar. I nie pomylił się.
- Jaki mógłby być inny powód? - spytała niewinnym
tonem.
Chodziło o to, by Abdullah przestał ją wykorzystywać, by
go zdezorientować i dać Partridge'owi czas na sprowadzenie
Fajsala do domu. Teraz jednak, gdy Rose Fenton siedziała na
wprost niego, a jej temperament okazał się równie ognisty, jak
jej włosy, Hassan mógłby wymienić kilka innych przyczyn,
dla których miał ochotę ją zatrzymać. Przyczyn całkowicie
osobistych.
- Wprawienie w zakłopotanie Abdullaha nie było moim
podstawowym celem. To tylko korzystny efekt uboczny. -
Spojrzał na zegarek. - W Londynie jest trzy godziny
wcześniej. Dość czasu, by twoje zniknięcie stało się tematem
wieczornych wiadomości.
- Czy chcesz mi powiedzieć, że przygotowałeś komunikat
dla prasy? - spytała, do głębi poruszona jego arogancką
postawą.
- Jeszcze nie. - Uśmiechnął się. - Czekam do ostatniej
chwili. Nie chcę, by wasze MSZ miało czas na sprawdzenie
faktów i skonfrontowanie ich z wersją Abdullaha, który
zapewne zechce wyciszyć całą sprawę. Będziesz bohaterką
wiadomości z ostatniej chwili. Tak to się mówi w waszym
języku?
Doskonałe potrafiła sobie wyobrazić podniecenie, jakie
ogarnie dziennikarzy na wieść o jej zaginięciu. Gordon
wiedział, dokąd pojechała. Na pewno od razu zadzwoni do jej
matki, by ją ostrzec, a jednocześnie delikatnie wybadać,
spróbować wyciągnąć od niej jakieś informacje.
- W jaki sposób chcesz wysłać tę wiadomość? - spytała
rzeczowo.
- Nie wyślę jej stąd - powiedział, uśmiechając się z
lekkim politowaniem.
Wzruszyła ramionami.
- Warto było spróbować. - Bardzo dobrze. Niech sobie
myśli, że miała nadzieję dorwać się do jakiegoś środka
przekazu i wzywać pomocy. Nie powinien się dowiedzieć, że
miała telefon. - Dlaczego nie powiesz mi po prostu, o co w
tym wszystkim chodzi? Skoro sądzisz, że mam jakieś wpływy,
być może zdołam ci pomóc.
- Masz nadzieję złowić przy okazji sensację? - Wyglądał
na rozbawionego. - Czy fakt, że będziesz tematem dnia, ci nie
wystarczy?
- To nie wydaje mi się zabawne.
Uśmiech dokonał cudownej przemiany na jego szczupłej
twarzy.
- Och, to naprawdę przysporzy ci sławy, Rose. Być może
twoja kariera nabierze rozpędu. Negocjując kolejne kontrakty,
będziesz mogła stawiać warunki.
- Nie jestem gwiazdą show - biznesu.
- Daj spokój, Rose. Obydwoje wiemy, że całodobowa
stacja informacyjna to wielki biznes. Uwierz mi, cały świat,
przykuty do telewizorów, będzie niepokoić się o los uroczej i
odważnej Rose Fenton. Dziennikarze przypuszczą szturm do
drzwi ambasad po wizy, a biedny Abdullah będzie musiał ich
wpuścić albo zaryzykować, że światowa prasa nie zostawi na
nim suchej nitki.
Jego rozbawienie złościło ją bardziej niż cokolwiek
innego. Jak śmiał się bawić? Jak śmiał siedzieć tutaj,
delektować się kawą, podczas gdy jej rodzina odchodziła od
zmysłów? Jak śmiał traktować ją w ten sposób!
Była dziennikarką, poważną dziennikarką!
- Mam prawo wiedzieć, dlaczego tu jestem! - wybuchła.
- Wiesz, dlaczego tu jesteś. Przyjechałaś do Ras al Hajar,
aby się odprężyć, wrócić do zdrowia. U podnóża gór jest
zdrowszy klimat. Możesz jeździć konno, kąpać się w
strumieniu, opalać. - Podsunął jej misternie wykutą srebrną
misę. - Powinnaś spróbować daktyli. Są wyśmienite.
Wstała tak gwałtownie, że wytrąciła mu misę z rąk.
Daktyle rozsypały się po podłodze.
- Wypchaj się swoimi daktylami! - krzyknęła i wypadła z
namiotu.
Był to efektowny gest, ale jakże pusty. Na zewnątrz nie
było nic prócz ciemności i pustyni. Rose jednak nie chciała
wracać do namiotu i narażać się na dalsze kpiny Hassana.
Powinna go naciskać, pytać, jak przystało na dziennikarkę,
zachowując obiektywizm. Ale nie mogła. Sprawa była zbyt
osobista.
Zdała sobie sprawę, że ludzie Hassana zgromadzeni wokół
płonącego ogniska ucichli nagle i zaczęli jej się przyglądać.
Odwróciła się na pięcie i podbiegła do land rovera. Szarpnęła
za drzwi; były otwarte.
Gdy cała drżąc wspinała się na siedzenie kierowcy, szal
zsunął jej się z włosów. Hassan miał rację. Było tu znacznie
chłodniej. Obóz musiał leżeć niedaleko gór. Usiłowała
wyobrazić sobie mapę. Tak, była pewna, że kierując się na
północ, dotrze do wybrzeża.
W stacyjce nie zostawiono kluczyków. Jęknęła. Wyrwała
przewody i spróbowała je połączyć. Ku jej własnemu
zdziwieniu silnik zaskoczył.
Stojący przy ognisku mężczyźni, którzy do tej pory
przyglądali jej się z głupimi uśmiechami na twarzy, jeden
przez drugiego rzucili się w stronę samochodu. Spóźnili się o
kilkanaście sekund. Ubiegł ich Hassan.
Gdy wrzuciła wsteczny bieg, otworzył drzwi i po prostu
wyszarpnął ją zza kierownicy. Silnik zgasł. Hassan zarzucił ją
sobie na ramię i skierował się w stronę namiotu.
Tym razem krzyczała. Nie mogła się opanować i
wrzeszczała jak opętana. Hassan nie reagował.
Właściwie nie miała ochoty na ucieczkę w nieprzyjazną
ciemność. Wyrywała się i krzyczała z upokorzenia.
- Puść mnie!
- A jeśli to zrobię? Dokąd zamierzasz uciekać? - Postawił
ją na dywanie pośród rozrzuconych przed chwilą daktyli i
chwycił za nadgarstki. - Uspokój się. Przestań zachowywać
się jak mała dziewczynka. Powiedz, co zamierzałaś zrobić? -
Nie miała żadnego planu. Dobrze o tym wiedział. - Niechże
pani nie będzie taka skryta, panno Fenton. Ukrywanie myśli
nie jest w twoim stylu. Poza tym szczerze podziwiam twoją
zaradność. Udało ci się uruchomić silnik w land roverze. Ale
co zamierzałaś potem? Dokąd się wybierałaś?
Nie odpowiedziała. Z zadowoleniem zauważyła, że
Hassan przestał się uśmiechać i dowcipkować.
- Nie masz mi nic do powiedzenia? - ciągnął. - Zazwyczaj
celujesz w ciętych ripostach.
Jej odpowiedź była szybka i dosadna. Wątpliwe, by go
usatysfakcjonowała. Uniósł brwi.
- Moje zainteresowanie podyktowane jest względami
praktycznymi, panno Fenton. - A więc wrócili do
sarkastycznego „panno Fenton"! - Chciałbym wiedzieć, jakie
miałaś zamiary? Małe szanse, byśmy cię odnaleźli, nim twoje
kości zbielałyby na słońcu.
- Powiedziałeś, co wiedziałeś - odcięła się. - W porządku.
Jestem kompletną idiotką. Ale co z tobą, Hassan? - Patrzyła na
niego ostrym wzrokiem. - Jesteś wykształconym człowiekiem,
cywilizowanym. Dobrze wiesz, że źle postąpiłeś. Nie miałeś
prawa tego robić.
- Czego? - Przyciągnął ją do siebie.
Och, do diabła, stało się. Znów straciła nad sobą kontrolę.
Nawet wtedy, gdy umarł Michael, czy też wybuchały wokół
niej pociski, nie załamała się. A teraz łzy piekły ją pod
powiekami. Łzy wściekłości i bezsilnej rozpaczy.
- Przecież masz wyobraźnię, prawda? - wybuchła. -
Porwałeś mnie, trzymasz mnie tutaj wbrew mojej woli...
Postaw się w mojej sytuacji... - Głos uwiązł jej w gardle.
Jego dłonie zamiast ściskać jej nadgarstki, znalazły się
nieoczekiwanie na jej plecach - łagodne, pieszczotliwe.
Przyciskał jej twarz do piersi. Słyszała mocne, równe
uderzenia jego serca, gdy łkała histerycznie, zalewając łzami
jego czarną galabiję. Od tak dawna nie płakała... Od pięciu
lat? Prawie od sześciu. A jeszcze więcej czasu minęło, odkąd
pozwoliła, by tak opiekuńczo przytulał ją mężczyzna.
Hassan potrafił lepiej niż większość znanych jej mężczyzn
radzić sobie z objawami kobiecej histerii. A może miał po
prostu praktykę?
Szybko oderwała się od niego. Gdy podniosła głowę, na
jego ustach zauważyła wymowny uśmieszek.
- Przepraszam - wymamrotała. - Zwykle umiem się
opanować. - Otarła łzę. - To takie... całkiem nie w moim stylu.
Złóż to na karb ciężkiego dnia. Pozwól, że pójdę już spać.
Gdy odwróciła się, nagle wymówił jej imię.
- Rose.
Niezbyt je lubiła. Było skrótem od Rosemary. Ale Hassan
wypowiedział je tak, jakby było to najpiękniejsze imię na
świecie. Przystanęła. Cóż mogła innego zrobić? Czekała,
odwrócona do niego plecami.
- Obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz. Proszę... Gdy
wreszcie się odwróciła, na twarzy Hassana nie widać już było
złości. Jej wyraz był nieodgadniony. Podejrzewała, że prośby
w przeciwieństwie do rozkazów nie przychodziły mu łatwo.
- Nie mogę tego obiecać - odpowiedziała prawie z żalem.
- Jeśli nadarzy się okazja, ucieknę.
- Komplikujesz sprawę.
Wzruszyła ramionami. Jeśli czuł się niezręcznie w roli,
którą sam sobie wybrał, to już jego sprawa.
- Możesz mnie wypuścić. - Może wtedy zostałaby tu z
własnej woli, kto wie? Nie miała nic przeciwko jego
towarzystwu.
- Miałem nadzieję, że poczujesz się tu gościem -
powiedział. - Teraz zmuszasz mnie, bym uczynił cię swoim
więźniem.
- Gości się na ogół zaprasza - powiedziała dziwnie
rozczarowana. - Mogłeś mnie tu zaprosić.
- Przyjechałabyś?
Może... Prawdopodobnie. W mgnieniu oka. Ale nie mogła
mu tego powiedzieć. Nie teraz. Obydwoje wiedzieli, że gdyby
była jego gościem, nie zrealizowałby swego celu. Zamiast
odpowiedzi wyciągnęła do niego ręce w taki sposób, jakby
miał założyć jej kajdanki.
Przez chwilę patrzył na nią badawczo. Na jego twarzy
oświetlonej migotliwym światłem malowała się wściekłość.
Nagle podszedł do niej, chwycił wyciągnięte nadgarstki w
jedną rękę, drugą ściągnął zwisający z jej szyi jedwabny szal.
Bez słowa owinął nim jej ręce w czysto symbolicznym geście,
a potem chwycił luźne końce, owinął nimi swoją pięść i
przyciągnął Rose do siebie.
Słowa protestu utkwiły Rose w gardle. Westchnęła tylko
raptownie, gdy chwycił ją w ramiona i mocno do siebie
przytulił.
- Czy właśnie tego chcesz?
Nie mogła uwierzyć. Nie mogła uwierzyć, że ma zamiar to
zrobić. Nie, chyba tego nie zrobi... Ale gdy otworzyła usta, by
ostrzec go przed popełnieniem błędu, pocałował ją.
Wargi Hassana były twarde i namiętne. Mimo że rozsądek
nakazywał jej walczyć, kobiecy instynkt zadziałał gwałtowniej
i skuteczniej.
Instynkt też podpowiadał, że ten mężczyzna jest silny, że
ochroniłby ją przed złem całego świata, że dałby jej zdrowe,
silne dzieci i broniłby ich do upadłego.
Ale w głębi duszy wiedziała, że choć jest branką, to w
gruncie rzeczy wygrała. Z tą świadomością poddała się
pieszczocie. Och, chciała tego. Pragnęła. Przez ponad pięć lat
nie zaznała pożądania. Ale wchodząc na pokład samolotu, gdy
Hassan spojrzał na nią, zrozumiała, że nadeszła długo
oczekiwana chwila.
Nagle, gdy była już całkiem bezwładna w jego ramionach,
puścił ją bez ostrzeżenia, aż zachwiała się na niepewnych
nogach.
Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie mógł uwierzyć w to,
co przed chwilą zrobił. Potem stanowczo cofnął się o krok.
- Ja również nie lubię tracić nad sobą kontroli -
powiedział,
przybierając
maskę
powściągliwości.
-
Wyrównaliśmy zatem rachunki. - Potem odwrócił się na pięcie
i wyszedł z namiotu.
Rose ledwie mogła złapać oddech, ledwie mogła ustać na
nogach. Chwyciła się oparcia krzesła stojącego przy stole i w
zamyśleniu wpatrywała się w jedwabny szal, którym Hassan
związał jej ręce.
Nadal drżała, ale nie z powodu wściekłości, tylko
niespełnionych tęsknot. Wyplątała ręce z szala i rzuciła go na
podłogę. Podeszła do wyjścia i spojrzała w ciemność. Hassana
nigdzie nie było. Przed wejściem leżał pies myśliwski, a
nieopodal stał na straży uzbrojony mężczyzna. Widząc jej
wściekłe spojrzenie, skłonił się uprzejmie.
Przynajmniej obyło się bez głupich uśmiechów,
pomyślała. To już było coś.
Nagle usłyszała silnik land rovera, potem zobaczyła
samochód ruszający z dużą prędkością. To musiał być Hassan.
Czyżby popędził zawiadomić media o jej zniknięciu?
Uniosła głowę, wmawiając sobie, że cieszy się z powodu
jego wyjazdu. Ale to nie była prawda. Bez niego obóz wydał
się pusty i dziwnie ponury. Pies, jakby wyczuwając jej
samotność i smutek, podszedł i polizał jej rękę. Pogłaskała
jedwabistą głowę charta, a potem wróciła do namiotu i z
uwagą rozejrzała po swoim więzieniu.
Pochyliła się, by pozbierać rozrzucone daktyle. Ale po
chwili, jakby zdając sobie sprawę z tego, co robi, poczuła
złość na siebie, rozsypała zebrane już owoce i zaszyła się w
zaciszu swojej sypialni. Chart wszedł za nią i położył się w
nogach łóżka.
Czeka na powrót swego pana, pomyślała Rose. Trudno.
Było tu tylko jedno łóżko, co prawda duże, ale ona nie miała
nastroju do dzielenia się nim z kimkolwiek.
Czyżby? Przypomniała sobie swoją reakcję na pocałunek
Hassana i zarumieniła się po uszy.
Przyłożyła dłoń do ust. Co najlepszego robiła? Przecież
nie miała zwyczaju wskakiwać nowo poznanym mężczyznom
do łóżka! Ostatnio w ogóle nie miała czasu na romanse.
Ale Hassan po mistrzowsku potrafił oczarować kobietę...
Wystarczyło jedno spojrzenie tych niezwykłych oczu i była
zgubiona.
Rose zrzuciła pantofle i ciężko opadła na łóżko. Telefon
komórkowy uwierał ją w udo.
Hassan mocno nacisnął pedał gazu i wyjechał z obozu z
taką prędkością, jakby ścigały go demony. Czy ona zdawała
sobie sprawę z tego, co zrobiła?
Dlaczego musiała być właśnie taka? Nie dość, że piękna -
urodzie potrafiłby się oprzeć - to jeszcze inna od wszystkich
kobiet, jakie znał. Rose Fenton była uparta, silna i odważna.
Stanęła z nim do walki.
Pogardzała nim za to, że ją porwał, a potem wyciągnęła
ręce i sprowokowała, by zrobił coś jeszcze gorszego. Zdarła z
niego maskę cywilizowanego dżentelmena, którą pokazywał
światu.
Zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach,
zwołał oddanych sobie ludzi i porwał Rose Fenton wprost
sprzed nosa jej brata.
Wiedział, że nie będzie to łatwe przedsięwzięcie. Rose
Fenton miała opinię osoby twardej, śmiałej, która stanie w
szranki z każdym przeciwnikiem.
Nie bała się go. Była chłodna i ciekawa. Najwyraźniej
chciała zdobyć materiał na reportaż. Przynajmniej do chwili,
gdy w końcu puściły jej nerwy i spróbowała ucieczki.
Ale nawet wtedy rzucała mu wyzwanie, drwiła z niego,
popychała do najgorszych czynów. Na litość boską,
sprowokowała go, skrępował jej ręce, tak jakby naprawdę była
branką zdobytą na wrogu!
Ale nawet wtedy to ona była górą. Oczywiście nie
walczyła, nie opierała się. Na to była zbyt sprytna. Uznała
jego zachowanie za blef i odwzajemniła pocałunek -
przekornie, namiętnie i słodko.
Całe szczęście! Gdyby wiedziała, że to nie był blef, jedno
z nich znalazłoby się w kłopotach.
Dręczyło go przeczucie, że byłby to on. Jeśli Partridge
szybko nie znajdzie Fajsala, dojdzie do katastrofy.
Rose wyjęła telefon z kieszeni. Chyba po raz pierwszy w
życiu była w rozterce. Nie wiedziała, co powinna zrobić, z
kim się skontaktować.
Na pewno nie z Timem. Nie chciała go mieszać w spór
pomiędzy zwaśnionymi książętami.
Pozostawał Gordon. Powinna zadzwonić do głównego
redaktora wiadomości. Ale przecież on w każdej chwili mógł
otrzymać tę wiadomość od Hassana, nieprawdaż? Dzwoniąc
do niego, mogła jedynie ujawnić imię swego porywacza, a na
to nie była jeszcze gotowa. W ten sposób stanęłaby po stronie
Abdullaha. I chociaż Abdullah jako regent i pracodawca jej
brata zasługiwał na lojalność, nie miała serca podjąć takiej
decyzji. Ostrzeganie Tima też nie było konieczne. Za chwilę
sam się zorientuje, że Abdullah zamierzał ją wykorzystać.
Czy Hassan nie postępował równie perfidnie?
Prawdopodobnie. Tylko że on przynajmniej był szczery...
A poza tym... Poza tym nie potrafiła zapomnieć pocałunku...
Chciała dać mu szansę. Nawet kilka.
Do licha, co się stało z bezstronną, chłodną dziennikarką?
Chwileczkę! Nie miała wyboru i na razie musiała tu
pozostać. Wstrzyma się z telefonem do Gordona, dopóki nie
pozna prawdy. Nie było teraz sensu marnować baterii.
A matka? Mogła przynajmniej uspokoić matkę. Szybko
wybrała numer. Telefon był zajęty i pozostawał zajęty, mimo
że próbowała kilkakrotnie. Doszła do wniosku, że się spóźniła.
Matka zapewne dostała już wiadomość od Tima i przystąpiła
do działania. A że doceniała potęgę prasy, na pewno pierwszy
telefon wykonała do Gordona. Hassan miał szczęście.
Wyłączyła aparat i rozejrzała się wokół. To
niewiarygodne, że do tej pory jej nie przeszukano.
Nie mogła jednak dłużej polegać na szczęściu. Musiała
znaleźć bezpieczną kryjówkę dla bezcennego aparatu,
umożliwiającego jej łączność ze światem.
Na toaletce stało pudełko z chusteczkami kosmetycznymi.
Otworzyła je, wyjęła część chusteczek, na dno włożyła
maleńki aparat, przykryła go, a ostatnią chusteczkę lekko
wyciągnęła.
Pozostałe chusteczki zwinęła w gruby rulon i zużyła do
zmycia makijażu, po czym rzuciła niedbale obok pudełka.
Ziewnęła. Mieszanina nerwów, napięcia i zmęczenia
sprawiła, że zachciało jej się spać. Ale myśl, że miałaby
rozebrać się do bielizny, przyprawiła ją o dziwny niepokój.
Ciekawe, czy mężczyzna, który zadał sobie tyle trudu, by
zaopatrzyć ją w ulubione kosmetyki, pomyślał o ubraniach na
zmianę?
Zdjęła z łóżka kapę. Nie, nie zapomniał. Pod kapą leżała
starannie złożona nocna koszula.
Rose powstrzymała się przed wybuchem śmiechu.
Koszula była bardzo skromna, staroświecka. Mężczyzna,
który planowałby gwałt, nie wybrałby takiej bielizny. Hassan
zapewne właśnie to chciał dać jej do zrozumienia.
Na dźwięk stłumionego chichotu pies podniósł łeb i z
nadzieją zaczął merdać ogonem.
- W porządku - odezwała się do niego. - Twój pan nie jest
taki zły, za jakiego chce uchodzić. - Podniosła koszulę do
góry. - Chciałabym jednak wiedzieć, skąd on to wytrzasnął?
Czyżby z kufra swoich szkockich przodków?
Przed samym zaśnięciem przemknęło jej przez głowę
pytanie, czy Hassan przygotował dla niej również dzienne
stroje. Gdy jutro się obudzi, pewnie znajdzie obok łóżka
porządną, tweedową spódnicę, kaszmirowy sweterek w
pastelowym kolorze i... parę solidnych obciskających i
odstraszających majtek...
Ta myśl powinna ją uspokoić. Ale tak się nie stało.
Hassan dłuższą chwilę siedział przy łóżku Rose i
obserwował ją w zadumie. Jakże po tym wszystkim mogła
spokojnie spać? Miał ochotę ją obudzić, przeszkodzić jej w
odpoczynku, ale oczywiście nie zrobił tego.
Była taka śliczna, taka urocza. Jasna skóra kontrastowała z
jej płomiennymi włosami. Nawet we śnie intrygowała go
bardziej niż jakakolwiek inna kobieta.
To mu się nie podobało. Podejrzewał, że potem będzie
jeszcze gorzej.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rose powoli się budziła. Było jej ciepło i cudownie
wygodnie. Wsunęła się głębiej pod kołdrę, nie mając
najmniejszej ochoty wychodzić z łóżka. Czyjeś ciepłe ciało
przesunęło się również, wtulając się w wygięcie jej
kręgosłupa. To było miłe... Od dawna budziła się samotnie.
Dziś nie była sama. Nie była sama!
Promienie słońca przedzierały się przez czarną materię
namiotu. Rose przesunęła wzrokiem po antycznym kufrze, na
którym stały kosmetyki, potem po grubym, bezcennym
dywanie, wreszcie po starannie złożonym na taborecie obok
łóżka jedwabnym shalwar kameez. Ciężar, który czuła na
plecach, był jak najbardziej realny, nie należał do snu...
Poczucie komfortu ulotniło się jak kamfora, gdy
wydarzenia poprzedniego wieczoru powróciły z nachalną
wyrazistością. Co powinna zrobić? Czy ma odwrócić się i
pozwolić, by porywacz wziął ją w ramiona i dokończył dzieło,
które zaczęli wczoraj? A może powinna zareagować
wściekłością?
Wybrała drugie rozwiązanie. Nim na dobre się rozbudziła,
w dzikiej furii odrzuciła kołdrę. Jej towarzysz wyskoczył z
łóżka i zaczął radośnie szczekać na powitanie.
To był pies. Tylko pies...
Opadła na poduszkę i czekała, aż pospiesznie bijące serce
nieco się uspokoi. Ulga walczyła w niej z rozczarowaniem.
Stanowczo zbyt długo była sama.
Pies ziewnął szeroko, potem znów usadowił się na łóżku,
kładąc głowę na jej brzuchu.
- Jesteś przyzwyczajony do spania w łóżku, prawdą? -
powiedziała półgłosem, gdy odzyskała oddech. - Moja matka
by tego nie pochwaliła. - Pogłaskała psa po głowie. - Ona nie
aprobuje zwierząt w łóżku. Mężów również. Może od czasu
do czasu kochanków. - To był jeden z punktów niezgody
pomiędzy nimi.
Jakiś ruch dostrzeżony kątem oka skłonił ją do
podniesienia wzroku. Hassan, który zapewne usłyszał hałas,
rozsunął kotary.
- Dobrze spałaś?
Zadziwiająco dobrze. Natomiast on wyglądał tak, jakby
przeżył ciężką noc. Nim Rose zdobyła się na odpowiedź,
przerwano im.
- Wiedziałam! - Nieduża kobieta, ubrana w tradycyjny
strój, pojawiła się u boku Hassana i nie czekając na
zaproszenie, wtargnęła do środka. - Na litość boską, Hassan! -
jęknęła. - Co ty wyprawiasz?
Czyżby to była jego żona? Rose nawet nie pomyślała, że
Hassan może mieć żonę.
Hassan nie odpowiedział od razu. Kobieta energicznie
podeszła do łóżka. Gdy zrzuciła pelerynę i zasłonę z twarzy,
okazało się, że jest bardzo piękna i młoda. Miała na sobie
jedwabną bluzkę i doskonale skrojoną krótką spódnicę.
- Nadim al Raszid - przedstawiła się, wyciągając drobną
dłoń do Rose. - Ogromnie przepraszam za zachowanie mojego
brata. Pojedzie pani do mojego domu, gdzie będzie bezpieczna
aż do powrotu Fajsala. Postaramy się coś wymyślić, by
usprawiedliwić pani krótkie zniknięcie.
Fajsal? Rose błyskawicznie skojarzyła. Ta kobieta musiała
być siostrą Fajsala, a więc przyrodnią siostrą Hassana, i
najwyraźniej zamierzała zatuszować aferę z porwaniem.
Rose zerknęła na Hassana, ale unikał jej spojrzenia.
Zagryzła dolną wargę i postanowiła siedzieć cicho i nie
uśmiechać się zbyt otwarcie, gdy Nadim będzie strofować
brata.
- Co ty sobie myślałeś, Hassan? - powtórzyła pytanie
Nadim. - Nie, nic nie mów! Potrafię odgadnąć. Rozmawiałeś z
Fajsalem? - Zignorowała ostrzegawcze spojrzenie Hassana i
ciągnęła: - A więc?
Widząc, że nie uda mu się jej powstrzymać, Hassan
wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Wysłałem Partridge'a do Stanów, aby przywiózł go do
domu, ale on zmylił ochroniarzy i gdzieś się wymknął.
- To nieuprzejmie z jego strony - powiedziała
sarkastycznie. - Ciekawe, kto nauczył go tej sztuczki?
- Dam sobie jakoś radę - powiedział Hassan przez
zaciśnięte zęby. - Zostaw to mnie.
- Nie sądzę.
- Nikt cię nie pyta o zdanie, Nadim. A teraz bardzo cię
proszę, wyjdź. To mój problem. Nie chcę, byś się wtrącała. -
Nie chciał narobić jej kłopotów. Rose poczuła do niego
niespodziewany przypływ sympatii.
- Już jestem w to zamieszana, idioto. Fajsal jest również
moim bratem.
- Ale jeśli się coś nie uda...
- Mimo że weźmiesz sprawy w swoje ręce? Czy to
możliwe? - spytała tonem drwiny. Zwróciła się do Rose: -
Proszę się niczym nie przejmować. Przywiozłam dodatkową
abbeyah, nikt pani nie rozpozna. - Odwróciła się znów do
brata: - Zachowałeś się skandalicznie, Hassan. Panna Fenton
jest naszym gościem... - Przeszła na arabski i łajała brata w ich
ojczystym języku.
Rose, obserwując rozgrywającą się przed jej oczami scenę,
z trudem powstrzymała wybuch śmiechu.
- Och, przepraszam... - wtrąciła się w końcu, przerywając
tyradę Nadim. - Nie chciałabym wam przeszkadzać... Ale czy
w tej sprawie również mogłabym zabrać głos?
W oczach Hassana dojrzała wyraz wdzięczności.
Wspaniale. Ale nie robiła tego dla niego. Ostatecznie cała
sprawa dotyczyła również jej. A ostatnią rzeczą, jakiej
pragnęła, to wyjazd z Nadim do jej domu, niezależnie od tego,
jakimi szlachetnymi intencjami kierowała się księżniczka. Nie
chciała jechać do miasta. Tutaj przynajmniej pozostawała w
centrum wydarzeń. A jednocześnie - blisko Hassana...
Nadim najwyraźniej źle ją zrozumiała, ponieważ podeszła,
usiadła na łóżku i ujęła jej rękę w swoją drobniutką,
wypielęgnowaną dłoń.
- Panno Fenton, zdaję sobie sprawę, że chciałaby pani
wrócić do domu swojego brata i kontynuować przerwany
wypoczynek, ale pojawił się pewien problem... Abdullah
zmierza do zagarnięcia tronu Fajsala, a Fajsal, głupi chłopak,
akurat wybrali sobie ten moment na... Powiedzmy, że wybrał
nieodpowiedni moment. - Wtrąciła kilka słów po arabsku,
niewątpliwie o ogólnej głupocie mężczyzn, a jej braci w
szczególności. - Szum wokół pani zniknięcia przez kilka dni
będzie trzymał Abdullaha na wodzy. Jeśli pozostanie pani ze
mną, pewna jestem, że Hassan doceni pani poświęcenie i
hojnie je wynagrodzi.
- Wynagrodzi? - powtórzyła Rose jak echo. Czyżby miała
otrzymać order za zasługi dla Ras al Hajar?
- Będziesz mogła wyznaczyć swoją cenę. Tyle lakhów
złota, ile zechcesz - powiedział cicho Hassan.
- Obsypiesz mnie złotem i perłami, zawieziesz na
pustynię, by zaśpiewać mi pieśń miłości.
- Cokolwiek zechcesz - powiedział.
- Umiesz śpiewać?
- Jak słowik.
- Reportaż - przerwała poważnie. - To wszystko, czego
chcę. Zostanę tutaj.
Nadim zrobiła wystraszoną minę.
- Ale przecież nie może pani...
- Może i musi. - Hassan nareszcie odzyskał panowanie
nad sytuacją.
- Och, ale...
- Czy nie powinnaś być dzisiaj w klinice, Nadim?
- Po południu. - Zerknęła na zegarek. - A skoro mowa o
klinice, przydałyby mi się nowe inkubatory...
- Przekażę tę sprawę Partridge'owi. On wszystko załatwi.
Nadim potrafi, jak widać, chwytać w lot okazję, pomyślała
Rose, gdy ciemnowłosa piękność uśmiechnęła się tak, że cała
jej twarz pojaśniała.
- Dziękuję. Wszystkie matki w Ras al Hajar będą ci
wdzięczne. A teraz, panno Fenton.
- Rose, proszę.
- Rose... Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić?
- Twój brat zadbał o wszystko - odparła Rose z
uśmiechem. - Może tylko ta koszula... - wskazała palcem
nocną koszulę - nie jest zbytnio w moim guście.
- Naprawdę? - Przez moment oczy Hassana spoczęły na
jej wznoszącym się i opadającym biuście. Chrząknął. -
Przykro mi, że mój wybór nie spotkał się z twoim uznaniem.
Ale ten oto kufer pełen jest ubrań. Z pewnością znajdziesz coś
odpowiedniego...
Rose, której serce waliło jak oszalałe, nagle zamarła, gdy
Hassan odwrócił się i chcąc podnieść wieko kufra, sięgnął po
pudełko z chusteczkami higienicznymi. Czy jego ciężar go nie
zaniepokoił?
- Wyjdź już, Hassan - wtrąciła się Nadim.
Hassan zerknął na Rose. Mogłaby przysiąc, że ma ochotę
roześmiać się głośno.
- Rzeczywiście - powiedział - jeśli macie zamiar
przeglądać garderobę, wolę się usunąć. Czy zostaniesz z nami
na śniadaniu, Nadim?
- Wypiję tylko kawę - powiedziała, władczym gestem
pokazując mu wyjście. Gdy wreszcie je opuścił, wyjrzała
jeszcze na zewnątrz i dopiero wtedy zwróciła się do Rose: -
Nieważne, co Hassan mówi. Jeśli nie chcesz tu zostać, nie
musisz. Powiedz słowo, a wyjedziesz ze mną.
Nie. Zostanie tu, żeby obserwować sprawy z bliska.
- Wszystko będzie dobrze - zwróciła się uspokajającym
tonem do Nadim. - Naprawdę. - A żeby odwrócić jej uwagę od
głównego tematu, spytała: - Co to jest lakh złota? Jakiś rodzaj
biżuterii?
- Ależ nie! - Nadim była zdumiona ignorancją w tak
istotnej sprawie. - To jednostka wagi. Sto tysięcy gramów. Ale
nie martw się - dodała szybko. - Niezależnie od tego, czy
zostaniesz tutaj, czy pojedziesz ze mną, Hassan i tak będzie
musiał zapłacić twojemu bratu za to, że cię porwał.
- Zapłacić Timowi? - Rose wyglądała na oszołomioną.
Nie potrafiła wyobrazić sobie reakcji Tima. Jeśli Hassan
zaproponuje mu pieniądze za honor siostry, było całkiem
możliwe, że Tim zmieni swoje obyczaje i po prostu rzuci się
na Hassana z pięściami.
Nadim mówiła poważnie.
- Oczywiście, że musi zapłacić. Według naszych
zwyczajów Hassan okrył cię hańbą.
Czyżby Nadim uznała za oczywiste, że Hassan się z nią
przespał? A może wystarczyło to, że była jedyną kobietą w
jego obozie? Rose pomyślała, że lepiej nie pytać.
- A może twój brat go zabije? - zasugerowała
nieoczekiwanie Nadim.
- Och, nie sądzę. - Rose uśmiechnęła się w duchu. W
największym wzburzeniu Hm mógł co najwyżej walnąć
Hassana w szczękę.
- Nie? - Nadim wzruszyła ramionami. - Oczywiście, on
jest przecież Anglikiem. Anglicy są tacy... flegmatyczni.
Hassan w takiej sytuacji na pewno zabiłby twego brata. No,
ale jeśli w grę nie wchodzą pieniądze ani krew, w takim razie
pozostaje jedno rozwiązanie. Hassan będzie musiał się z tobą
ożenić. Nie martw się, ja się tym zajmę.
To przekraczało najśmielsze fantazje Rose.
- Ależ na pewno mężczyzna w jego wieku i z jego
bogactwem. .. - Zdała sobie sprawę, że podąża torem myślenia
Nadim - jest już żonaty, nieprawdaż?
- Hassan? Żonaty? - Nadim szczerze się roześmiała. -
Niełatwo znaleźć kobietę, która byłaby w stanie go usidlić.
- Przecież małżeństwa są aranżowane?
- Hassan jest inny - powiedziała jego siostra. - Jest...
nietypowy. Z tobą to oczywiście kwestia honoru i nie będzie
miał wyjścia, ale w innych okolicznościach w ogóle nie
rozważałby tej możliwości. Uwierz mi, nieraz próbowaliśmy,
ale on zbyt wiele podróżował, by zaakceptować jakąś
porządną dziewczynę o tradycyjnych poglądach, która
siedziałaby w domu i wychowywała dzieci. To nie byłoby w
porządku wobec żadnej ze stron. A jednocześnie Hassan ma
zbyt tradycyjne poglądy, by ożenić się z jedną z tych aktorek
lub modelek, z którymi pokazuje się publicznie, gdy mieszka
w Londynie lub Paryżu. Oczywiście, taki związek nie
przetrwałby nawet pięciu minut
- Dlaczego?
- Kobiety muszą się urodzić do życia, jakie tu
prowadzimy. Nasi mężczyźni są bardzo zaborczy, a
nowoczesne kobiety tego nie akceptują. Chciałyby mieć
wszystko, co może im ofiarować Hassan, ale jednocześnie nie
zamierzają zrezygnować z tego, co już mają. - Uśmiechnęła
się pobłażliwie. - W pewnym sensie żal mi ich.
- Ale ty jesteś szczęśliwa.
- Pracowałam nad tym. Mam dobrego męża, wspaniałe
dzieci i pasjonującą pracę w kraju, który kocham. - Zerknęła
na Rose. - Hassan też kocha swój kraj. Nie potrafiłby żyć
gdzie indziej. - Nadim westchnęła. - Byłby wspaniałym
emirem - dodała. - Zawsze miał w sobie to, co nazywa się
majestatem władzy. Tymczasem Fajsal... Cóż, Fajsal nie
rozumie, ile będzie musiał poświęcić. - Zamyśliła się na
chwilę. - A może właśnie rozumie.
- A Abdullah?
Nadim zaczęła mówić, ale nagłe, jakby zdając sobie
sprawę, że mogłaby powiedzieć zbyt wiele, urwała. Szybko
zerknęła na zegarek.
- Och, mam już mało czasu. Przejrzyjmy ubrania.
- Czego się dowiedziałaś? - spytał Hassan, gdy usiedli do
śniadania.
- Dowiedziałam?
- Moja siostra ma długi język. Jestem pewien, że nie
miałaś trudności z wyciągnięciem od niej informacji.
- Nadim jest urocza, troskliwa i bardzo pomocna.
- Skoro zrobiła tak dobre wrażenie, musiała być
niezwykle rozmowna, nawet jak na nią.
- Wcale nie. Dowiedziałam się niewiele ponad to, co już
wiem.
- Właśnie to „niewiele" mnie niepokoi.
- Dlaczego? Dopilnowanie, by twój brat zasiadł zgodnie z
prawem na tronie, nie jest niczym zdrożnym. A ja
podejrzewałam, że chcesz go ubiec. - Jeśli spodziewała się, że
Hassan zareaguje na te insynuacje gwałtownie, przeliczyła się.
- I nie zamierzam nikomu mówić o twoich planach. Słowo. -
Uśmiechnęła się. W każdym razie jeszcze nie teraz. -
Odniosłam wrażenie, że głównym zmartwieniem Nadim jest
to, że będziesz musiał słono zapłacić mojemu bratu za okrycie
mnie hańbą.
Żartowała sobie z niego. Bawiła się jego kosztem. W
porządku. Byle była szczęśliwa, pomyślał.
- Jeśli uważasz to za stosowne - rzekł z lekkim
lekceważeniem. Jej współpraca warta była złota. A ona
współpracowała. Albo była bardzo sprytna... - Chociaż, znając
ciebie i twego brata, wątpię, byście dybali na moje pieniądze. -
Mógłby ręczyć życiem, że nie siedziała również w kieszeni u
Abdullaha. Czekał na odpowiedź, zadowolony, że Rose się
dobrze bawi.
- Może masz rację. Ale i tak wpadłeś w tarapaty. Zdaniem
Nadim jedyną alternatywą ugody finansowej jest śmierć, a
skoro Tim prędzej sam by umarł, niż kogoś zabił, pozostaje
jeszcze... małżeństwo.
Zauważyła, że jego ręka, kiedy podnosił filiżankę do ust,
na moment zastygła w bezruchu.
- Możliwe, że Nadim ma rację - powiedział sucho. Dopił
kawę, odstawił filiżankę i wstał. - Widzę, że włożyłaś
bryczesy. Czy mam rozumieć, że chcesz pojeździć konno?
Czy chciała z nim jeździć konno? Czy dlatego włożyła
bryczesy, mimo obiekcji Nadim? Nagle poczuła się bardzo
zmieszana. Minęło wiele czasu, odkąd jeździła konno u boku
ukochanego mężczyzny.
Właściwie miała ochotę. Bryczesy wydawały się tak
swojskie, tak bliskie...
Unikając jego wzroku, wyciągnęła nogi do przodu.
- To były jedyne spodnie, jakie znalazłam - powiedziała
wymijająco. - Nie lubię nosić długich jedwabnych sukni. -
Oczywiście, bielizna to co innego. Na wierzch ubrała męską
koszulę i stare bryczesy, które znalazła w szufladzie Hassana.
Koszula była zbyt luźna, toteż wcisnęła ją w szerokie spodnie.
- Jak ci się podobają? - spytała kokieteryjnie.
- Mogą być - odparł z wahaniem. - Nie pamiętam ich... -
Siedział sztywno, dając do zrozumienia, że nie pochwala
korzystania z jego rzeczy. - Powinienem dostarczyć ci twoją
garderobę - dodał tonem usprawiedliwienia - ale wówczas
mogliby pomyśleć, że wyjechałaś z własnej woli
- A jednak przy wiozłeś tu moje buty. - Były to sportowe,
sznurowane buty, które miała na sobie w dniu przyjazdu.
- Grunt jest tu nierówny - odparł, wzruszając ramionami.
- To byłby pech, gdybyś musiał zawieźć mnie do szpitala
ze złamaną nogą, nieprawdaż?
- Nie bądź głupia. - Uśmiechnął się lekko. -
Powiedziałbym, że cię znalazłem w takim stanie. A ty byś
mnie nie zdradziła, prawda, Rose? Pomyślałabyś o reportażu i
siedziałabyś cicho.
Ten facet był nieznośny. Po prostu nieznośny,
- Oczywiście, jeśli Khalil oddałby ci wszystkie moje
rzeczy, prawdopodobnie skończyłby w więzieniu jako
współwinny porwania. Nie sądzę, by Abdullah specjalnie się z
nim cackał.
- Khalil?
- Służący mojego brata. Ktoś przecież musiał ci
powiedzieć, jakich używam kosmetyków. A przy okazji, masz
tu wspaniały prysznic. - Dopiła kawę i ciągnęła: - Któżby inny
mógł zepsuć telefon i światło w range roverze, nie wzbudzając
podejrzeń?
Zignorował jej pytanie.
- Masz ochotę się przejechać? - wrócił do poprzedniej
propozycji.
- To jedna z obiecanych atrakcji.
- A potrafisz jeździć konno?
- Owszem. - Wstała, czując się coraz bardziej nieswojo,
ponieważ od dłuższego czasu Hassan nie spuszczał z niej
oczu.
- Aby utrzymać się na jednym z moich koni, nie
wystarczają umiejętności nabyte w szkółce jeździeckiej.
- Nie wątpię, ale miałam naprawdę dobrego nauczyciela.
Nie obawiasz się, że ktoś może mnie zauważyć? - spytała,
gwałtownie zmieniając temat. - Jeśli do poszukiwań użyją
helikopterów... - Przesunęła ręką po swoich rudych włosach. -
Raczej trudno mnie pomylić z kimś innym.
- To prawda - skonstatował z krzywym uśmiechem. - Ale
twoje włosy nie będą problemem. Odpowiednio ubrana,
staniesz się niewidoczna. Poczekaj chwilę.
Po kilku minutach wrócił z chustą w biało - czerwoną
kratkę. Podał ją Rose.
Usiłowała udrapować ją na głowie, ale bez skutku.
Przytrzymując dwa końce, patrzyła bezradnie na Hassana.
Nastała chwila niezręcznej ciszy. Wreszcie Hassan
odetchnął gwałtownie.
- Popatrz - powiedział z ożywieniem. - Tak się to robi.
Zręcznie owinął chustkę wokół jej głowy, potem zasłonił
dolną część twarzy, przy okazji muskając palcami jej policzki.
Pod dotykiem jego delikatnych palców skóra Rose pokryła się
gęsią skórką.
- Załatwione.
- Dziękuję - odpowiedziała głosem, który w zaschniętych
ustach zabrzmiał jak szept.
- To ja ci dziękuję, Rose. Za zrozumienie. Gdyby
Abdullah się dowiedział...
- No, cóż... Gdybym ukrywała się w domu Nadim, nie
miałabym sensacyjnego materiału, czyż nie?
Twarz Hassana rozjaśnił uśmiech. Podał jej pelerynę z
wielbłądziej wełny.
- Teraz przypominasz Beduina - powiedział, również
owijając twarz chustą.
- Z wyjątkiem brody - szepnęła poprzez materiał.
Przechyliła głowę na bok. - Ty też nie nosisz brody, Hassan.
Dlaczego?
- Zadajesz za dużo pytań. - Położył dłoń na jej plecach i
wyprowadził na jasne, poranne słońce.
- To prawda. Ale kiepsko ci idzie z odpowiedziami -
skomentowała.
Podprowadził ją do osiodłanych koni. Jeden z nich był
wspaniałym czarnym ogierem, bardzo podobnym do tego, o
jakim czytała jeszcze wczoraj w „Szejku". Zastanawiała się,
czy wybrał go celowo, by odniosła wrażenie, że jej fantazje
nabierają realnych kształtów.
Drugi ogier, nieco drobniejszej budowy, był bardzo
pięknym kasztanem.
- Jak się nazywa? - spytała, głaszcząc szyję konia.
- Iram.
- Iram - szepnęła, a koń zastrzygł uszami i uniósł głowę.
Chwyciła wodze, a Hassan pomógł jej wsiąść na siodło, potem
podciągnął popręg. Od dawna nie siedziała na koniu, ale ten
wierzchowiec wyglądał dość spokojnie.
Hassan wskoczył na siodło, zerknął na nią i wyraźnie
zadowolony z tego, co zobaczył, skinął głową. Po chwili konie
ruszyły.
Przez chwilę Rose miała wrażenie, że bestia, na którą ją
wsadzono, wyrwie jej ramiona ze stawów. Była zadowolona,
że Hassan wysunął się do przodu i nie widział beznadziejnej
walki, jaką toczyła z wierzchowcem.
Gdy Hassan wreszcie zatrzymał się i odwrócił, by
sprawdzić, jak sobie radzi, na szczęście opanowała już konia.
Ruszył za nią, wyprzedził i znów zaczął prowadzić. Jego
czarna peleryna powiewała na wietrze. Jazda była
podniecająca, cudowna, ale zarazem wyczerpująca. Gdy
zatrzymali się na urwistym zboczu wzgórza, Rose śmiała się, z
trudem łapiąc oddech, i drżąc z powodu wysiłku, jaki włożyła
w okiełznanie narowistego ogiera. Hassan również się śmiał.
- Myślałeś, że sobie z nim nie poradzę, prawda?
- Mało brakowało, ale, jak widać, jesteś doskonałym
jeźdźcem.
- Od dawna nie jeździłam.
Hassan przerzucił nogę przez siodło, zeskoczył i wziął do
ręki wodze.
- Kto cię uczył?
- Przyjaciel.
Odwrócił się i spojrzał na nią uważnie.
- Rozumiem, że mężczyzna. Jeździsz po męsku. Parzyło
ją jego badawcze spojrzenie.
- Tak, mężczyzna. Hodował konie. Piękne konie. -
Pogłaskała rumaka po szyi. Skrzypienie siodeł, zapach skóry i
końskiego potu wróciły do niej wraz z resztą wspomnień. -
Był moim mężem.
Zapadła cisza. Hassan trawił tę wiadomość.
- Był? - spytał po chwili. - Jesteś rozwiedziona?
- Nie, on umarł. - Nastała kolejna chwila ciszy.
Zauważyła, że Hassan zastanawiał się, czy dalej ją indagować.
- To nie był wypadek na koniu - wyjaśniła z własnej woli. -
Miał wadę serca. Nie powiedział mi o tym... - Nie rozmawiała
na ten temat od ponad pięciu lat. Próbowała o tym nie myśleć.
Wysunęła nogi ze strzemion i zeskoczyła na ziemię. -
Pewnego dnia jego serce stanęło. I zmarł.
Hassan dołączył do niej i szli obok siebie, prowadząc
konie za wodze.
- Przykro mi, Rose. Nie miałem pojęcia.
- To było dawno temu. Wyczuła, że na nią zerka.
- Chyba nie aż tak dawno? Jesteś młodą kobietą.
- Minęło prawie sześć lat. - Ledwie dostrzegała krajobraz,
który rozpościerał się przed jej oczami. Widziała wymarzoną,
niespełnioną wizję swego życia. Dwójka dzieci jeżdżących na
kucykach... Michael chciał mieć dzieci. To ona się
sprzeciwiała. Była przecież taka młoda, nie widziała powodu
do pośpiechu...
Oczy jej pokryła mgła; potknęła się o wystający kamień.
Hassan przytrzymał ją w talii.
- Całe szczęście, że masz interesującą pracę - powiedział.
- Pracę, która wypełniła ci pustkę po stracie męża.
- Myślisz, że praca może tego dokonać? Czy cokolwiek
może zrekompensować taką stratę? Kochałam go. On mnie też
kochał. - Nie musiała walczyć o jego uczucie. Wystarczyło, że
była sobą.
Popatrzył na nią w zamyśleniu.
- Powiedz mi, czy dlatego masz opinię dziennikarki
pozbawionej strachu, że w gruncie rzeczy cały czas wyzywasz
śmierć na pojedynek?
Opanowała ją złość. Jak śmiał grzebać w jej uczuciach?
Robić jakąś amatorską psychoanalizę? Przez wiele lat bawiła
się w to jej matka. Gdy Rose poślubiła Michaela, kiwała z
powagą głową, tak jakby przypadek jej córki stanowił
potwierdzenie teorii, którą właśnie przedstawiła w swojej
najnowszej rozprawie feministycznej. Oczy Hassana wyrażały
współczucie.
- Może - wyszeptała, przyznając się do tego po raz
pierwszy. - Możliwe. Przez jakiś czas...
- Nie spiesz się zbytnio, Rose. Allan przyjdzie po ciebie,
kiedy uzna za stosowne.
- Wiem. - Zmusiła się do uśmiechu. - Ale o wiele łatwiej
jest zyskać reputację, niż się jej pozbyć. Mam niewyparzony
język i to również przysparza mi kłopotów.
- Zauważyłem - powiedział ze śmiechem.
Jego głos, chociaż drwiący, miał w sobie ciepło, które
szybko przywróciło ją do rzeczywistości. Teraz liczyła się
teraźniejszość. Tu i teraz. Przez chwilę, gdy obejmował ją
ręką w talii, a wzrok jego palił mocniej niż pustynne słońce,
pomyślała, że znów chce ją pocałować. Ale tego nie zrobił.
Zauważyła nawet moment, w którym się wycofał, nagłe
zrezygnował - ten ułamek sekundy, gdy opuścił rękę i ruszył
przed siebie.
O nie, nie wywinie się tak łatwo, pomyślała, podążając za
nim krok w krok. Miała do napisania reportaż.
- A więc - podjęła - dlaczego zgoliłeś brodę?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Hassan roześmiał się, zadowolony, że zmieniła temat.
- A kto ci powiedział, że kiedykolwiek nosiłem brodę?
Ograniczyła się do wystudiowanego podniesienia brwi,
przypominając mu w ten sposób, z kim ma do czynienia. Nie
należała do łatwowiernych gąsek, które można było zbyć byle
czym.
- Jesteś zajadła jak terier - poskarżył się.
- Komplementy nie robią na mnie wrażenia - odparła. -
Znam je na pamięć. Dlaczego? - naciskała, starając się zajść
mu za skórę, dowiedzieć się, jaki jest naprawdę.
- Może jestem urodzonym buntownikiem - rzekł
przekornie.
- Czarna owca? To chyba oczywiste, nieprawdaż?
- Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat - przyznał się w
końcu. - To przekorny wiek. Spodobałem się sobie, więc
dlaczego miałbym coś zmieniać? - Poprowadził ją do płaskiej
skały, przywiązał konie do karłowatego drzewa, poprosił
Rose, by usiadła i podał jej termos z wodą.
Rozpościerający się przed nimi teren kończył się skalistą
skarpą, opadającą ku nadbrzeżnej równinie. Dalej na
horyzoncie dostrzegła błękit morza. Był to surowy pejzaż,
zupełnie inny niż zielone angielskie krajobrazy. Miał jednak
swoisty urok, było w nim coś przykuwającego uwagę,
ponadczasowego - czystość, prostota i piękno.
Hassan kochał tę ziemię. Zerknęła teraz na niego,
oczekując dalszych słów.
Wzruszył ramionami i potarł dłonią gładko wygolony
podbródek.
- Mój dziadek wiedział, że ja nie utrzymam pokoju wśród
wszystkich plemion - powiedział. - To był trudny okres. Z
wydobycia ropy płynęły wielkie pieniądze. Dziadek
przewidział, że rywalizujące ze sobą rody, wykorzystując fakt,
że mój ojciec był cudzoziemcem, doprowadzą do rozruchów.
- Nie miał własnych synów, którzy mogliby przejąć po
nim władzę?
- Nie. Miał sześć córek, ale żadnego syna. Byłem jego
najstarszym wnukiem, ale gdy przyszło mu wybierać, postąpił
tak, jak przystało na władcę. Przedłożył dobro kraju nad
pragnienia serca.
- Kiedy wyznaczył Fajsala na swojego dziedzica?
- Matka wkrótce po śmierci mojego ojca wyszła
ponownie za mąż. To było polityczne małżeństwo. Mieli dwie
córki. Nadim jest jedną z nich. Dopiero później urodził się
Fajsal. Ma dokonały rodowód, błękitną krew.
- Nadal jest bardzo młody.
- Wiem, ale kiedyś wszyscy musimy dorosnąć. Na niego
właśnie przyszła pora. Trzeba mieć nadzieję, że poradzi sobie
lepiej ode mnie.
Poczuła dla niego współczucie. Krył ból głęboko w sercu,
ale niekiedy można go było dostrzec na dnie pięknych
ciemnych oczu.
- Musiało ci być trudno to zaakceptować.
Hassan podniósł kamyk, ścisnął go w dłoni.
- Tak, to było trudne - przyznał. - Miałem przecież tylko
to. - Przez chwilę jeszcze trzymał kamyk w dłoni, wreszcie
gwałtownie go odrzucił. - Potem nic mi już nie zostało.
Rose zastygła w milczeniu. Cóż mogła powiedzieć? Został
wydziedziczony z powodu swego pochodzenia. Żadne słowa
nie mogły tego zmienić.
- Tym trudniej było mi znieść - ciągnął, zerkając na Rose
- że dziadek, aby uciszyć wrogów, wyznaczył Abdullaha
regentem emiratu. Nie miał wyboru, wiem o tym. W ten
sposób mnie chronił. Gdybym wtedy był dziesięć lat starszy,
być może rzuciłbym mu wyzwanie i może utrzymałbym
jedność kraju. Byłem zbyt młody, aby sprostać takim
wyzwaniom. Teraz jedynym kłopotem, jaki mamy, jest
Abdullah i jego poplecznicy o lepkich rękach. A nasi
obywatele pragną dostępu do edukacji, opieki medycznej i
wszystkich zdobyczy nowych czasów.
Rose pomyślała o luksusowym centrum medycznym,
które jej pokazano. Wszystko lśniło tam nowością. Podobnie
jak w centrum handlowym pełnym eleganckich butików oraz
ekskluzywnym
salonie
odnowy
biologicznej,
gdzie
natychmiast zaoferowano jej honorowe członkostwo.
Objęła ramionami kolana, położyła na nich policzek i
zapatrzyła się przed siebie.
- Nikt nie może cię obwiniać, że tak zareagowałeś -
powiedziała.
- Nikt tego nie robił. Nikt też nie zrobił nic, aby mnie
powstrzymać. Gdy zostałem wydziedziczony, zgoliłem brodę,
zacząłem ubierać się na czarno i żyć jak szaleniec. Dziadek
odebrał mi prawo do tronu, ale hojnie wyposażył. Miałem za
dużo pieniędzy, a za mało zdrowego rozsądku, by z nich
właściwie korzystać. Tymczasem Abdullah i jego poplecznicy
wprost zachęcali mnie do samozagłady. Byłem niedojrzały,
rozpuszczony i głupi. Wiem o tym, ponieważ moja matka,
mimo lęku przed lataniem, pewnego dnia pojawiła się w
Londynie tylko po to, by powiedzieć mi to prosto w oczy.
Jeśli była choć trochę podobna do Nadim, pomyślała
Rose, skrywając uśmiech, na pewno nie pozostawiła na nim
suchej nitki.
- Jednak nie zapuściłeś znów brody - powiedziała. - Nie
mogłeś ubierać się choć trochę bardziej konserwatywnie? Nie
zmieniłeś zresztą również swego zachowania.
- Buntownik przychodzący do nogi jak pies? Czyż to nie
ucieszyłoby Abdullaha? Na pewno zacząłby rozpuszczać
plotki, że próbuję wrócić do łask, by zdobyć tron. A to byłoby
doskonałym pretekstem do wykonania jakiegoś ruchu
przeciwko mnie i Fajsalowi. Nie, dopóki mój brat nie
zasiądzie na właściwym miejscu, nie zmienię wizerunku. -
Zerknął na nią z góry. - A ponieważ mój najdroższy kuzyn
zajęty jest poszukiwaniem ciebie, mamy trochę czasu.
Gestem głowy wskazał nabrzeże, gdzie w oddali nisko nad
ziemią łatały dwa helikoptery. Hassan odchylił się i oparł na
łokciu, nie zdradzając żadnych objawów niepokoju.
- Co będzie, jeśli pojawią się w obozie?
- Strzelę do pierwszego mężczyzny, który wejdzie do
części przeznaczonej dla kobiet.
- Części przeznaczonej dla kobiet? A cóż to za
określenie? Jestem tu tylko ja, a ja nie jestem jedną z twoich
kobiet!
- Jesteś pod moją opieką. Jedna kobieta, czy sto, cóż to za
różnica?
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
- Ale żeby kogoś zabić...
- Wystarczy postrzelić. Kula w nogi najodważniejszego
śmiałka zazwyczaj zniechęca resztę. - Wzruszył ramionami.
- Zresztą tego się spodziewają. - Widząc, że Rose nadal
nie jest przekonana, dodał: - Zrobiliby to samo, gdyby
sytuacja była odwrotna.
- Ale to jest... to jest takie prymitywne.
- Tak uważasz? - Szare oczy zalśniły w jasnym słońcu.
- Może masz rację. Pamiętasz, Rose, wczoraj wieczorem
miałaś tego przedsmak.
Nie robił aluzji do jej porwania, zaplanowanego z
niezwykłą precyzją. Mówił z pewnością o tej chwili, gdy
oboje
bliscy
byli
porzucenia
wszelkich
pozorów
cywilizowanego zachowania.
Szybko odwróciła wzrok. Helikoptery poleciały dalej
wzdłuż wybrzeża.
- Lepiej wracajmy, póki jeszcze mogę się ruszać -
powiedziała. - Od dawna nie siedziałam na koniu. Za chwilę
będę sztywna jak deska.
Wstał i wyciągnął do niej rękę. Gdy po chwili wahania
podała mu swoją, pociągnął ją do góry. Przez chwilę jej palce
pozostały w jego dłoni.
- Tylko nie mów mi, że marzysz o wizycie w salonie
odnowy biologicznej? Powiedz tylko słowo, a wysmaruję cię
specjalną maścią.
Przez chwilę wyobraziła sobie jego ciepłe dłonie masujące
jej ramiona i plecy, a potem napięte mięśnie nóg.
Niewątpliwie po takim masażu poczułaby się lepiej. Ale
cofnęła rękę i roześmiała się trochę sztucznie.
- Dzięki, Hassan, ale lepiej będzie, jeśli trochę pocierpię.
Hassan niecierpliwie czekał na telefon od Simona
Partridge'a. Powtarzał sobie w duchu, że musi stawić czoło
rzeczywistości.
Rose Fenton była kobietą, której cały świat padnie do
stóp. Za tydzień prasa będzie błagać ją o reportaż. W
Hollywood prawdopodobnie zechcą nakręcić film.
Za każdym razem, gdy z nią rozmawiał, tylko ułatwiał jej
sprawę. Wystarczyło, by na niego spojrzała, a on od razu miał
ochotę zwierzać się jej z najgłębszych sekretów, najskrytszych
pragnień.
W dodatku zaproponował jej masaż!
Jęknął z głębi serca. Trzeba z tym natychmiast skończyć.
Do licha, pospiesz się, Partridge! Gdzie się podziewasz, do
diabła!
Jej jedwabista skóra... Przystanął, przymknął oczy i na
chwilę zatopił się we wspomnieniu rozchylonych, chętnych,
ciepłych warg...
Zamierzał zachować dystans. Sądził, że to będzie proste.
Ona była dziennikarką, on zaś z zasady nie lubił dziennikarzy.
Ale od momentu, gdy odebrał telefon i usłyszał jej głos, był
zgubiony.
Oparł się o pień starej palmy. Kogo chciał oszukać? Był
zgubiony od chwili, gdy wsiadł na pokład samolotu Abdullaha
i napotkał wzrokiem spojrzenie brązowych, przenikliwych
oczu.
Miała w sobie jakiś szczególny urok. To nim przyciągała
ludzi na całym świecie do telewizorów. Teraz, gdy był blisko
niej, zrozumiał, na czym ten urok polega.
Choć śmiech częściej gościł na jej twarzy niż łzy, pod
pozorami nieustępliwości była bardzo wrażliwa. Dziś na
przykład omal nie podzieliła się z nim swoim bólem. Chciał ją
objąć, pocieszyć.
- Halo... - Słaby głos odezwał się w słuchawce.
- Partridge?
- Ekscelencja? - Na linii rozległy się trzaski, stłumione
dźwięki. - Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje - odpowiedział Hassan. - W tym
właśnie tkwi problem. Znalazłeś go wreszcie?
- Dam panu znać, gdy go znajdę. Tu jest teraz czwarta
nad ranem...
- I co z tego?
- To z tego, że położyłem się dopiero o drugiej -
odparował Partridge, już rozbudzony i zły. - Dowiedziałem się
tylko tego, że Fajsal zaszył się w jakimś domku
kempingowym w Adirondacks z dziewczyną. Nikt nie wie, co
to za dziewczyna, ani który to domek, a tu jest ich mnóstwo. A
ponieważ nie stoją w równych rzędach wzdłuż brukowanych
ulic, sprawdzenie wszystkich zajmie mnóstwo czasu. - Urwał.
- A skoro już mówimy o zaginionych osobach...
Przypuszczam, że to pańska sprawka. Cały czas mówią o tym
w CNN.
Hassan uśmiechnął się pod nosem, słysząc sarkazm w
głosie Partridge'a.
- Kto jest podejrzany? - odpowiedział pytaniem.
- Chyba nie mają zielonego pojęcia. A nawet, jeśli tak, nic
nie mówią. Abdullah twierdzi, że panna Fenton zapewne
oddaliła się od samochodu swego brata i musiała zgubić drogę
albo wpaść do jakiegoś wąwozu.
- Rose Fenton? Chyba nie mówią tego poważnie?
- To o wiele lepsze niż przyznanie, że mogła zostać
porwana. Powiedział pan, że nie zrobi jej...
- Mogę cię zapewnić, że panna Fenton czuje się dobrze.
Niepotrzebnie się niepokoisz. Mogę nawet powiedzieć, że w
pełni wykorzystuje fakt, że znalazła się w centrum
sensacyjnych wydarzeń. Oczywiście, nie grozi jej żadne
niebezpieczeństwo.
- Naprawdę? - Partridge nie był przekonany.
- Czy wiesz, że ona była mężatką? - spytał Hassan
złośliwie, pragnąc zniszczyć wyidealizowany obraz kobiety,
jaki powstał w umyśle Partridge'a. Brak odpowiedzi
świadczył, że istotnie dotknął czułej struny. Potem, zły na
siebie, dodał:
- Zdobądź jakieś informacje o jej mężu. Wobec
zainteresowania jej osobą to nie powinno być trudne.
- To polecenie czy sugestia?
- ' Nie zwykłem robić sugestii - odparł Hassan uprzejmie.
- A skoro tak się niepokoisz o Rose Fenton, sugeruję,
abyś szybciej znalazł Fajsala i bezzwłocznie sprowadził go do
domu. Wtedy wyrażę zgodę na twój powrót i będziesz mógł
powiedzieć mi w oczy, co o mnie myślisz.
- Nie potrzebuję na to pańskiego pozwolenia - powiedział
sztywno Partridge.
- Możesz nawet wyzwać mnie na pojedynek, jeśli to cię
uszczęśliwi, ale dopiero wtedy, gdy znajdziesz Fajsala.
Rose weszła do namiotu i odetchnęła z ulgą.
Pokrywał ją kurz, było jej gorąco, koszula lepiła się do
pleców. Przydałby się prysznic, a potem kąpiel w głębokim,
chłodnym basenie. Ale zbiornik na wodę był pusty, a do
basenu daleko. Pozostawał górski strumień, ale musiałaby
uzyskać zgodę Hassana. A Hassana tutaj nie było.
Gdy wrócili do obozu, dopilnował, by bezpiecznie zsiadła
z konia i weszła do namiotu, sam zaś odjechał. Zapewne do
swojego centrum informacyjnego, by zorientować się, jak
rozwija się jego plan, pomyślała ze złością, obserwując go, jak
znika za rzędem palm, eskortowany przez dwóch jeźdźców.
Mógł ją ze sobą zabrać. Zabolało ją, że tego nie zrobił. A
już myślała, że zaczynał ją akceptować jako partnerkę w
spisku. Jakże była naiwna!
W porządku. Ona miała swój własny środek komunikacji i
za chwilę się nim posłuży. Umyła ręce i twarz w misce. Potem
nalała sobie szklankę mrożonej herbaty z termosu. Najpierw
zadzwoni do matki, potem dopiero sprawdzi pocztę głosową.
Gordon bez wątpienia zostawił dla niej wiadomość. Może
nawet kilka. Nikt inny o tym nie pomyśli. Nikt nie znał
numeru tego telefonu.
Przez chwilę stała w szeroko otwartym wejściu do
namiotu i popijając herbatę, patrzyła na oazę. Jak tu było
spokojnie. W upalnej ciszy nawet psy nie traciły energii na
bezużyteczne szczekanie.
Nie stój, kiedy możesz usiąść, nie siedź, kiedy możesz się
położyć... W narkotycznej ciszy południa to powiedzenie
nabierało sensu. Skusiła się i wyciągnęła na ustawionej w
cieniu przy wejściu leżance. Pies Hassana wygodnie ułożył się
u jej stóp.
Obserwując bezkres pustyni, miała wrażenie, że czas
stanął w miejscu. Trudno było oderwać wzrok od pustego
horyzontu. Chciała tu zostać, jeździć konno, toczyć leniwe
pogawędki. ..
Kochać się.
Tutaj, przy strumieniu, pomyślała. Ukryci przed światem
w gąszczu oleandrów. Pod palmami i granatami rozłożyłby dla
niej jedwabny dywan i położył miękkie poduszki.
Kochać się... Te słowa wpadły jej do głowy i nie chciały
ulecieć.
Kochać się.
Minęło sześć długich lat, od czasu gdy znalazła Michaela
martwego na padoku. Lekarz powiedział jej później, że śmierć
nastąpiła błyskawicznie. Jego serce było jak bomba, gotowe w
każdej chwili wybuchnąć. Nawet gdyby była wówczas przy
nim, nie mogłaby go uratować.
Jego dzieci z poprzedniego małżeństwa obwiniały ją za to,
co się stało. Ale to było nic w porównaniu z tym, jak ona
obwiniała samą siebie. Lekarz jednak miał rację. Michael dał
jej wszystko, czego potrzebowała. Był taki delikatny. Taki
kochany. Uczyniła go szczęśliwym. Nie powinna mieć
żadnych wyrzutów sumienia.
Dziś Hassan przypomniał jej, że życie toczy się dalej.
Przypomniał, że była nadal młodą kobietą, a w jej żyłach
pulsowała krew. Przysięgła sobie, że następnym razem, gdy
Hassan straci nad sobą panowanie, tak łatwo jej się nie
wywinie.
Odstawiając szklankę, uśmiechnęła się do siebie.
Hassan przerwał połączenie, rzucił telefon mężczyźnie
trzymającemu konia za uzdę, wskoczył na siodło i szybko
pogalopował w stronę oazy, mając nadzieję, że wysiłek
fizyczny osłabi jego pożądanie.
Spotykał już kobiety, które potrafiły owinąć sobie
mężczyznę dookoła palca. Kobiety, których jedno spojrzenie
ścinało w żyłach krew. Ale nigdy nie spotkał takiej kobiety jak
Rose.
Tamte dziewczyny kokietowały go, uśmiechały się,
flirtowały z nim; ale widziały tylko zawartość jego kieszeni.
Nie przywiązywał do tych kontaktów żadnej wagi
Dziś nie mógł znieść nawet tego, że jego osobisty doradca
wypowiadał imię Rose z niezwykłym szacunkiem. Był
wściekle o nią zazdrosny. Chciał ją trzymać w ukrycia,
wyłącznie dla siebie, niczym sułtan sprzed wieków.
Rose miała rację. To był bardzo prymitywny sposób
traktowania kobiety. I to niezależnej Rose Fenton, córki
znanej feministki.
Pochodzili z różnych światów; dzieliła ich przepaść. Ani
jego bogactwo, ani władza nie mogły tej różnicy zniwelować.
Był zły. Niespokojny. Tak bardzo jej pragnął. W dodatku
ona o tym wiedziała. Ona pragnęła go również. Wyczytał to
na dnie brązowych oczu Rose. Ale byłby to związek na jej
warunkach. Za tydzień łub dwa wyjedzie, by wrócić do swego
życia. Zapomni o nim.
Gdy zdał sobie sprawę, że dłonie ma zaciśnięte w pięści
tak mocno, aż pobielały mu nadgarstki, odetchnął głęboko,
rozprostował palce i zmusił się do myślenia o czymkolwiek
innym. Miał dość problemów, które wymagały teraz pełnej
koncentracji.
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Chciał usunąć Rose sprzed
oczu Abdullaha, wywołać szum medialny, a potem na oczach
całego świata sprowadzić Fajsala do domu i zaprezentować go
ludowi.
Ale zamiast tego Rose Fenton zawładnęła jego zmysłami i
uniemożliwiła skoncentrowanie się na wyznaczonym celu.
Dotknął jej i nie mógł teraz zmyć z siebie zapachu jej
skóry. Zduszony głos Rose przez cały czas odbijał się echem
w jego głowie. W głębi duszy wiedział, że przez resztę życia
za każdym razem gdy przymknie powieki, ona będzie przy
nim - rozzłoszczona albo roześmiana. Wiedział, że właśnie tę
kobietę chciałby zatrzymać na zawsze.
Wychowano go w przeświadczeniu, że aranżowane
małżeństwa, gdy obie strony akceptują przedłożone warunki,
mają szansę na sukces. Nadim była szczęśliwa. Leila, jego
młodsza siostra, również. Mimo że wiedział o tym i zgadzał
się z tą praktyką, nadal przeciwstawiał się wszelkim próbom
nakłonienia go do ożenku. To nie oznaczało, oczywiście, że
wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia...
Dziś przyszłość bez Rose wydawała mu się wręcz
przerażająca. To było szalone. Niewiarygodne. Śmieszne.
Otworzył oczy i pozwolił, by fantastyczne wizje pierzchły.
Będzie musiał ją puścić, zostawić. Ona pochodziła z innego
świata, on zaś przynależał do tej ziemi. Może Nadim miała
rację. Nadszedł czas, by wziął sobie żonę, spłodził synów,
odnalazł swoje miejsce. Fajsalowi będzie potrzebny zaufany
doradca.
Na razie musi trzymać się z dala od Rose Fenton - kobiety,
którą mógłby mieć, ale której nigdy nie udałoby mu się
zatrzymać. Może powinien zabrać psy i wyruszyć na
polowanie?
Co za okropny pomysł! Pomysł nie do zrealizowania.
Życie nie było takie proste. Przywiózł ją tutaj i nie mógł
zostawić bez opieki.
Rozpościerał się przed nim obóz, skupiony wokół oazy.
Jego własny ogromny namiot stał nieco na uboczu. Ominął go
i jadąc stępa, skierował się w stronę strumienia. Miał ochotę
rzucić się do zimnej wody, by ochłodzić rozpaloną skórę i
umysł.
Z zamyślenia wyrwał go jakiś krzyk. Odwrócił głowę i
zobaczył jednego ze swoich ludzi biegnącego w jego
kierunku.
Rose westchnęła i zerknęła na zegarek. Bujała w
obłokach. Wędrowała myślami po dziwnych krainach, tracąc
cenny czas. Co się, u diabła, z nią działo? Podniosła się
szybko z leżanki i prostując kości, jęknęła. Jazda konna po tak
długiej przerwie dała jej się we znaki.
Krzywiąc się z bólu, sięgnęła po pudełko z chusteczkami
higienicznymi. Nagle zmarszczyła brwi.
Wczoraj wieczorem zostawiła tu bałagan, a dziś było
wszystko posprzątane, odkurzone, wypolerowane, starannie
poukładane. Rozejrzała się podejrzliwie. Ktoś tu był... Ktoś
złożył jej nocną koszulę, posłał łóżko.
W przypływie paniki chwyciła pudełko, ale nim zdążyła
włożyć rękę do środka, zrozumiała, że się spóźniła.
- Czego szukasz?
Odwróciła się nerwowo. Hassan wszedł do środka. W
dłoni trzymał mały telefon komórkowy.
Nie przychodziło jej do głowy żadne wytłumaczenie. On
znał odpowiedź.
Uniosła lekko ramiona i powiedziała:
- A niech to diabli! - A ponieważ ta odpowiedź go nie
zadowoliła, dodała: - Nie podejrzewałam, że zatrudniasz tu
sprzątaczkę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Hassan uśmiechnął się jednym z tych krzywych,
sarkastycznych uśmiechów, w których celował. Może nie był
w nastroju do żartów. Któż mógłby go winić?
- Do kogo dzwoniłaś, Rose? - spytał cicho z godnym
podziwu opanowaniem. - I co powiedziałaś?
To było proste pytanie. Ale nie wiedziała, czy uwierzy w
jej odpowiedź.
- Do nikogo. I nic.
- Spodziewasz się, że ci uwierzę?
- Tylko próbowałam - zapewniła. - Ale wczoraj
wieczorem nie mogłam dodzwonić się do matki. To zresztą
nic dziwnego. Pewnie nadal jest zajęte. Nie chciałam, by Tima
znalazł się w sytuacji, gdy będzie musiał ukrywać prawdę.
Gdybym go o to poprosiła, zrobiłby co w jego mocy, ale on
nie potrafi oszukać nawet dziecka.
- Dlaczego musiałby ukrywać prawdę?
- Nie mogłabym powiedzieć mu, gdzie jestem, tylko kto
mnie porwał, a to nie wydawało się dobrym pomysłem.
Spojrzał na nią dziwnie, jakby nadał nie rozumiał.
- A twoja agencja? Na pewno do nich zadzwoniłaś?
- Powinnam... - Skrzywiła się. - Gordon będzie wściekły.
Ale im także musiałabym powiedzieć, że to ty mnie
porwałeś...
- Chcesz mi wmówić, że tego byś nie zrobiła? Dlaczego?
- Zamierzałam najpierw dowiedzieć się, dlaczego mnie
porwałeś.
- W porządku - mruknął z powątpiewaniem. Pomyślała,
że może mu udowodnić swoją prawdomówność. Wyciągnęła
rękę.
- Podaj mi telefon.
- Żartujesz?
- Daj mi telefon, a udowodnię ci, że nigdzie nie
dzwoniłam. Wzruszając ramionami, spełnił jej prośbę.
Rose nacisnęła przycisk poczty głosowej. Były tam trzy
wiadomości od Gordona. Ostatnią, w której podawał jej
numer, pod który można dzwonić przez całą dobę, nagrał
przed godziną. Siedziała wówczas spokojnie, oddając się
marzeniom i popijając mrożoną herbatę, nie wiedząc nawet, że
zabrano jej telefon. Podała komórkę Hassanowi, by wysłuchał
pozostałych wiadomości.
- To wyjaśnia sprawę, nie sądzisz?
Hassan nic nie powiedział, tylko gwałtownym ruchem
wyłączył telefon, schował go do kieszeni, cały czas wpatrując
się w Rose i zastanawiając się, jakie ma zamiary. Chyba nie
sądziła, że należał do mężczyzn, którzy błagaliby kobietę o
przebaczenie. Prawdopodobnie w ogóle nie przyszło mu to do
głowy.
- W porządku - odezwała się. - Zrzekam się przeprosin,
ale chcę, by moja agencja miała wyłączność na tę historię. A
już moja w tym głowa, by media przekazały relację w
odpowiednim momencie...
To była rozsądna propozycja i powinien dziękować jej na
kolanach. Ale mina Hassana nie wróżyła nic dobrego.
- Wiesz, kim jesteś? - powiedział spokojnie, ignorując jej
propozycję.
Myślała, że wie, ale skoro nie mógł się powstrzymać, by
jej o tym powiedzieć, postanowiła milczeć.
- Jesteś idiotką!
Powinien jeszcze dodać, że „kompletną i całkowitą", ale ta
zwięzłość pewnie była zamierzona.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś taka głupia - ciągnął. -
Taka nieodpowiedzialna. Taka...
- Tępa? - zaproponowała.
To była niepotrzebna prowokacja.
- Miałaś możliwość się stąd wydostać! - wybuchnął. - Ale
wolałaś, jak niektóre bohaterki naiwnych powieści dla
pensjonarek, zdobyć materiał na reportaż! O to chodziło?
- Hassan...
- Rose Fenton, niezawodny reporter! Nigdy nie przegapi
sensacji. - Nim zdążyła mu przerwać, dodał: - Nie znasz
mnie... Nie mogłaś wiedzieć, co zamierzałem z tobą zrobić.
Już otwierała usta, by zapewnić go, że nie wygląda na
handlarza niewolnikami, ale jego uniesione brwi ostrzegły ją,
że lepiej się nie odzywać. A zresztą, któż wiedział, jak
wygląda handlarz niewolnikami?
Oczywiście, mogła się przyznać, że zebrała na jego temat
wiadomości i od dawna pociągał ją pomysł napisania
wzruszającego artykułu o wydziedziczonym księciu. Mogłaby
nawet zasugerować, że porywając ją, ułatwił jej zadanie. A
nawet to, że w chwili, gdy wszedł na pokład samolotu do Ras
al Hajar i wymienili przelotne spojrzenia, przypomniała sobie,
że jest nie tylko dziennikarką, ale również młodą kobietą.
- O czym, do diabła, myślałaś, Rose?
W końcu powiedział, co miał do powiedzenia i teraz
czekał niecierpliwie na jej wyjaśnienia.
Ale nie było łatwo wyjaśnić, dlaczego kierowała się
instynktem, nie zaś rozumem. Zwłaszcza że nie zamierzała
odkryć przed nim swoich tajemnic, przynajmniej nie teraz,
gdy był na nią zły.
- Wiesz, nie jestem już pewna, czy naprawdę mam do
czynienia z dżentelmenem... - powiedziała. - Wczoraj
wieczorem byłeś... - Lepiej nie wspominać o wczorajszym
wieczorze, zganiła się w duchu. - A jeśli chodzi o karierę
zawodową... - Wzruszyła ramionami. - Kto wie? Na razie nie
obiecałeś mi wyłączności. Może będę musiała poszukać nowej
pracy.
Hassan zacisnął zęby, a potem nagle chwycił ją w ramiona
i podniósł do góry tak wysoko, że jej twarz znalazła się w
niewielkiej odległości od jego twarzy. Dopiero wtedy Rose
doszła do wniosku, że posunęła się jednak za daleko.
- W porządku - powiedziała szybko. - Jestem głupia.
Bardzo głupia. Wprost słynę ze swojej głupoty. - A potem
dodała wolno i ostrożnie: - Jeśli postawisz mnie na ziemi i
oddasz telefon komórkowy, zadzwonię po taksówkę i
zostawię cię w spokoju.
Nie wypuścił jej z ramion. Rose czuła, jak ogrania ją
bijący od niego żar, jak przenika przez jej ubranie i trafia
prosto do serca. Zrobiło jej się słabo, brakło jej tchu;
rozchyliła usta. Chciała, by ją pocałował, przytulił. Chciała się
z nim kochać. Gdyby tylko mogła go dotknąć, pogłaskać po
twarzy, sięgnąć po jego dłoń... Ale ręce miała przyciśnięte do
boków. Po chwili Hassan ostrożnie postawił ją na ziemi,
zaczekał, aż złapie równowagę i cofnął ręce. Dopiero wtedy
odsunął się o krok.
- Taksówka? - Głos mu drżał.
Myliła się, podejrzewając, że nie był dżentelmenem. Raz
pobłądził, ale drugi raz już tego nie zrobi. Chyba żeby został
sprowokowany... Być może zobaczył taki zamiar w jej oczach,
ponieważ cofnął się o następny krok.
- To nie jest Chelsea, Rose - powiedział. - Tu nie ma
taksówek.
- Och, tak - odparła zmieszana. A więc trzeba było czegoś
więcej niż słów, by doprowadzić go do ostateczności. Nie
pozwoli się teraz dotknąć. Nie dopuści do ponownej bliskości.
.. - Tylko tak sobie pomyślałam.
Gdy Hassan wycofał się z części stanowiącej sypialnię,
powietrze drgało jeszcze od niewypowiedzianych słów,
nieujawnionych pragnień.
- To oznacza, że tu zostaję - powiedziała do siebie,
siadając na łóżku. Straciła telefon, ale to nic. Nie chodziło już
tylko o reportaż. Zresztą, tak czy owak, będzie miała
wspaniały materiał.
Poza tym była na wakacjach...
Co on powiedział, gdy ją uwięził? Trochę przyjemności,
trochę romansu... Tak, teraz potrzebowała owego małego
romansu...
Szkoda, że akurat teraz, być może pierwszy raz w życiu,
książę - playboy postanowił zachowywać się przyzwoicie.
Hassan czuł się za nią odpowiedzialny i tylko od niej
zależało, czy dotrzyma tej obietnicy.
Leżała oparta o poduszki i uśmiechała się do siebie.
- Nie możesz tak sobie pocałować mnie, a potem uciec -
wyszeptała, zakłócając martwą ciszę południa. - Nie pozwolę
ci na to!
Hassan musiał się ochłodzić. Z beczki z wodą
przeznaczoną dla koni nabrał pełne wiadro i wylał sobie na
głowę.
Rose Fenton budziła niepokój samą swoją obecnością. Nie
potrafiła siedzieć cicho i czekać na rozwój wydarzeń. Liczyła
na fascynujący reportaż. Ale jednocześnie zamierzała zmusić
swego porywacza, by zapłacił za impertynencję. Zamierzała
go ukarać.
Żałował, że kiedykolwiek o niej usłyszał. Żałował, że
przyjechała do Ras al Hajar. Żałował, żałował i raz jeszcze
żałował.
Nagle uświadomił sobie, że istnieje przynajmniej jedna
osoba, która może wybawić go z kłopotu. Nadim. Powinien
przyjąć jej propozycję i ukryć Rose w domu przyrodniej
siostry. U Nadim mogłaby trzepotać swoimi długimi rzęsami
aż do końca świata...
Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer.
- Co się stało? - Nadim nie była zadowolona, że Hassan
odrywa ją od pracy w klinice. - Jestem teraz zajęta.
- Wiem, przepraszam, ale chciałem tylko... - Zająknął się.
Do diabła, nie przechodziło mu to przez gardło!
- Co się stało? - dopytywała się Nadim. - Czyżbyś miał
kłopoty z utrzymaniem w ryzach swojego pięknego więźnia?
W jej cichym śmiechu dał się słyszeć cień współczucia,
który wytracił go na moment z równowagi. Ale mimo że Rose
Fenton rozpalała go do białości, nie chciał przyznać się do
tego przed młodszą siostrą.
- Chodzi mi tylko o to... że doszedłem do wniosku... że
masz rację.
- Rację w jakiej sprawie? Zawahał się na ułamek sekundy.
- Chodzi mi o małżeństwo... Sądzę, że nadszedł czas, bym
się ożenił.
- Hassan! - Nawet nie starała się ukryć radości, jaką
sprawiła jej ta nowina.
- Powinienem tu zostać, gdy Fajsal w końcu wróci.
Będzie mu potrzebny ktoś, na kim mógłby polegać.
- A tobie potrzebny będzie ktoś, do kogo mógłbyś się
przytulić w tym pustym, zimnym forcie, który nazywasz
swoim domem.
Ten pomysł napełnił go chłodem o wiele dotkliwszym, niż
odczuwał w kamiennych ścianach swojej fortecy, ale podjął
już decyzję.
- Załatw to - powiedział.
- Masz kogoś konkretnego na myśli? Czyżby panna
Fenton zażądała, byś wypełnił wobec niej swe zobowiązania?
- Bądźże rozsądna, Nadim!
- Jestem bardzo rozsądna, dobrze wiesz. Naprawdę masz
wobec niej zobowiązania. Nie mogę rozpocząć swatów, póki
nie załatwisz tej sprawy.
- Załatwię. Obiecuję. A ty znajdź mi jakąś spokojną
dziewczynę, niezbyt gadatliwą. Dziewczynę, która byłaby
odpowiednią matką dla moich snów - dodał szybko, obawiając
się, czy przypadkiem się nie zdradził. - Jestem pewien, że
masz pod ręką listę kandydatek.
- Może uda mi się znaleźć kogoś, kto ci się spodoba -
powiedziała Nadim łagodniejszym tonem.
- Namawiałaś mnie od tak dawna, więc nie każ mi teraz
czekać. - Wyłączył telefon. Musiał się kiedyś ożenić. A jeśli
nie mógł mieć kobiety, której pragnął, będzie musiał nauczyć
się kochać swoją żonę.
Nie miał teraz ochoty roztrząsać tej kwestii. Wystukał na
klawiaturze numer telefonu matki Rose, pani Fenton.
Rose zmyła z siebie kurz, po czym poszperała w kufrze w
poszukiwaniu czegoś luźnego i chłodnego, co mogłaby
założyć w upalne popołudnie. Zza kotary przez cały czas
dobiegały jakieś dźwięki i szmery. Ludzie Hassana nakrywali
stół do lunchu. Ale Hassan nie wracał.
W końcu udrapowała szal wokół głowy i odchyliła
zasłonę. Stół został nakryty dla jednej osoby. Na półmiskach
leżało mięso, świeży chleb, pomidory pokrojone w grube
plastry.
- Dziękuję - powiedziała do krzątającego się wokół stołu
mężczyzny. - Wygląda znakomicie. Ale nie będę jadła tutaj.
Chcę zjeść przy strumieniu. - I nie czekając na jego
odpowiedź, wyszła z namiotu. Służący wybiegł za nią, ale
udawała, że go nie słyszy, koncentrując się na utrzymaniu
równowagi na skalistej ścieżce.
- Sitti... Pani... - mówił mężczyzna błagalnym tonem. -
Jedzenie jest tutaj. - Jutro... jutro wyniosę dla pani jedzenie
nad strumień.
Zatrzymała się i odwróciła głowę. Twarz mężczyzny
pojaśniała. Potem znów popatrzyła na strumień.
- Tutaj - powiedziała, wskazując miejsce, które wybrała
na piknik. I szła dalej. Gdy za plecami usłyszała
skonsternowane szepty, uśmiechnęła się z satysfakcją. Nie
mogli jej powstrzymać. Nie mogli zostawić jej samej. Mogła
zrobić sobie krzywdę. Mogła spróbować uciec.
Ale nikt jej nie powstrzyma. Tylko Hassan mógł to zrobić.
Usiadła na płaskim kamieniu, nad jednym ze strumieni,
które nawadniały oazę, zdjęła z nóg sandały i zamoczyła stopy
w cudownie chłodnej wodzie.
Odchyliła się do tyłu, oparła na łokciach i wystawiła twarz
na słaby wietrzyk wiejący od gór. Miała ochotę się wykąpać.
Jakiś mężczyzna uzbrojony w pistolet pojawił się nad
strumieniem w niedalekiej odległości. Rose zastanawiała się,
po co mu broń. Może tu są węże? Może miał nadzieję, że
jakaś gazela pojawi się przy wodopoju?
Po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiło się kolejnych
dwóch mężczyzn, którzy szli w stronę zacienionego miejsca
nad brzegiem strumienia. Nieśli duży dywan, który rozłożyli
na ziemi. Odwracali od niej wzrok, więc udawała, że ich nie
widzi. Miała niejasne wrażenie, że zainteresowanie z jej
strony wprawiłoby ich w zażenowanie.
Pluskała nogami w wodzie. Czuła się trochę dziwnie, gdy
zakładała długą do ziemi jedwabną szatę, ale gdy teraz
siedziała nad strumieniem, a lekki jak piórko jedwab głaskał
jej nogi, czuła się jak prawdziwa księżniczka z bajki.
Po chwili mężczyźni przynieśli poduszki oraz jedzenie
zapakowane w kartony. Serce Rose zaczęło bić szybciej. Czy
Hassan przyjdzie? A może wyjechał z obozu na pustynię, by
być z dala od niej, z dala od pokusy?
Może otrzymał wiadomości od Fajsala...?
Promienie słońca drgały na jasnoniebieskim jedwabiu jej
sukni, rozświetlały włosy przez cienki jak mgiełka szal,
którym owinęła głowę. Hassan, gdy tak obserwował ją z
pewnej odległości, próbował zdusić płonące w nim pożądanie.
Ale to było niemożliwe.
Poruszając stopami w wodzie, wyglądała jak egzotyczna
księżniczka.
Nigdy by się nie nudził, gdyby zechciała z nim zostać.
Odsunął od siebie nierealne marzenia. Ile czasu musiałoby
minąć, nim zapragnęłaby czegoś więcej, nim zatęskniłaby za
życiem, które znała, za wolnością?
Przeżyliby kilka szczęśliwych tygodni, to wszystko. Nie
zdołałby jej zatrzymać. Ale również nie potrafiłby jej
wypuścić. Znaleźliby się w pułapce.
Gdy Rose zobaczyła jakiś cień, podniosła wzrok. Hassan
zwolnił strażnika i nadal trzymając pistolet w dłoni, czekał.
Wyraz jego twarzy był odległy, jakby przybył tu z innej
galaktyki.
Rose odwróciła wzrok, celowo nie zwracając najmniejszej
uwagi na jego obecność.
- Czy tego właśnie chciałaś? - spytał.
Nie całkiem. Ale to był dobry początek. Wyciągnęła do
niego rękę. Nie mógł zrobić nic innego, jak ująć jej dłoń i
pomóc wstać. Gdy podniosła się, zaraz ją puścił.
- Jesteś mokry - powiedziała.
- Było mi bardzo gorąco.
- Gorąco - powtórzyła automatycznie, jakby nie była
pewna znaczenia tego słowa.
- Byłem zakurzony - dodał. - A ponieważ teraz ty
korzystasz z mojej łazienki, wybrałem kubeł.
- Zmoczyłeś się w ubraniu? Myślałam, że taka skromność
pozostaje domeną tutejszych kobiet. - Do licha! Trudno było
podrywać księcia. Naprawdę powinna się skoncentrować.
Wzięła do ręki sandały i szorując mokrym skrajem sukni po
piasku, poszła w kierunku rozłożonego dywanu. Usiadła
nieśmiało wśród poduszek, podwijając pod siebie bose stopy.
Czuła się nieznośnie teatralnie.
Na razie wszystko szło dobrze. Był piknik. Był Hassan.
Co prawda Hassan usiadł na pobliskim kamieniu i sprawiał
wrażenie znudzonego grą, którą prowadziła. Przyglądał się
odległym górom, czekając, aż zje lunch.
Otworzyła jeden z koszyków z wiktuałami i oglądała jego
zawartość.
- Po co ci broń? - spytała od niechcenia.
- Na leopardy, pantery.
Słyszała, że w tutejszych górach żyją dzikie koty, ale
wątpiła, by zbliżały się do ludzi.
- Zabijasz je?
- Jeśli atakują inne zwierzęta. - Podniósł wzrok. - Od
czasu do czasu to się zdarza - wyjaśnił, wyczuwając jej
wątpliwości. - A jeśli przyjdzie mi wybierać pomiędzy tobą a
dziką bestią, będę musiał zabić, pomimo że chętnie
zostawiłbym cię na pastwę losu.
Wyraziła miną swoją dezaprobatę.
- Być może strzał ostrzegawczy by wystarczył - przyznał
w końcu.
- Chodzi mi o twoją gościnność, nie o stosunek do
ochrony przyrody.
- Nie smakuje ci jedzenie? - spytał, udając, że nie rozumie
aluzji.
- Jedzenie jest pyszne, ale to dla mnie o wiele za dużo.
- Kucharz pewnie chce dać ci do zrozumienia, że jesteś za
chuda.
- Nie sądziłam, że wolno mu to robić.
- Masz sposoby, by przykuć uwagę.
Z pewnością nie twoją, pomyślała z żalem. Hassan nadal
patrzył gdzieś ponad jej głową. Położyła się na plecach i przez
gałęzie rosnących wokół granatów podziwiała nieskazitelny
błękit nieba.
- Miałeś wiadomości od Fajsala? - spytała w zadumie.
- Jeszcze nie.
- Może jest już w drodze?
- Niestety, Partridge nadal go poszukuje.
- A jeśli go znajdzie? Co wtedy? Zwołacie konferencję
prasową?
- Myślałem, że ty zechcesz przedstawić światu nowego
emira.
- To byłaby wiadomość dnia.
- Nie wątpię. Pojawienie się zaginionej dziennikarki z
młodym księciem znalazłoby się na pierwszych stronach.
- Prawdopodobnie... - Popadła znów w zadumę. Czyżby
to ją nie cieszyło? Czyżby naprawdę myślała teraz tylko o
Hassanie? - Tam na górze siedzi ptaszek - odezwała się. -
Nigdy takiego nie widziałam. Co to za gatunek?
- Opisz go.
- Czy będąc dzieckiem czytałeś o błękitnym ptaku,
zwiastunie szczęścia? - spytała przyciszonym głosem, by nie
spłoszyć ptaszka. Jeśli miała nadzieję, że wyciągnie go na
intymne zwierzenia, to gorzko się rozczarowała.
- To europejska bajka - rzekł trochę lekceważąco.
Był zdecydowany zachować pomiędzy nimi dystans. A
jeśli będzie trzeba, podkreślić różnice kultur. Nadal
przyglądała się gałęziom.
- Myślałam, że twoja szkocka babka czytała ci bajki.
Odwiedzałeś Szkocję?
Nastąpiła krótka pauza.
- Często - powiedział. - Ale na pewno o tym wiesz,
nieprawdaż?
- Błękitny ptak jest alegorią szczęścia, którego
poszukujesz całe życie po to, by w końcu odkryć, że przez
cały czas miałeś je w zasięgu ręki. - Nie skomentował, więc
szybko dodała: - On taki jest.
- Co?
Był wyraźnie rozkojarzony, a to pozwalało Rose mieć
nadzieję...
- Ptak - wyjaśniła. - Ten ptak jest jaskrawoniebieski. -
Gdy to powiedziała, ptak poderwał się z gałęzi i odfrunął
niskim, kolistym lotem.
- Kraska gwarliwa - objaśnił, obserwując odlot ptaka. -
Zjedz lepiej lunch, Rose.
Zamknęła oczy. Kłopot Podwójny kłopot.
- Za gorąco dziś na jedzenie. Za to mam ogromną ochotę
na kąpiel.
- Kąpiel?
Czy to jej wyobraźnia, czy naprawdę usłyszała nutę
niepokoju w jego głosie?
- Wymieniłeś kąpiel w strumieniu jako jedną z atrakcji.
Powiedziałeś: jazda konna, opalanie, kąpiel. - Wyliczyła na
palcach. - Jeździłam konno, opalałam się, teraz pora
popływać. Potem coś zjem. A jeśli sam nie jesteś głodny,
możesz dla mnie zaśpiewać.
- To niezbyt szczęśliwy pomysł. Usłyszałabyś krakanie
kruka.
- Pozwól, że ja to ocenię, zgoda?
Gdy wstała, prosta, zwiewna suknia zalśniła wokół niej
jak aureola. Dekolt był skromnie wycięty w łódkę, a cała
suknia od góry do dołu zapinana na dziesiątki maleńkich
jedwabnych guzików. Zaczęła je rozpinać - wolno, po kolei.
Jeden po drugim.
- Co ty wyprawiasz? - spytał ostro.
Wstał i zrobił krok w jej stronę. Mógł ją powstrzymać, ale
mógł również pozostać na swoim miejscu i patrzeć, jak się
rozbiera do seksownej bielizny, a potem pływa. Ale to był
dziki kraj i ktoś musiał jej pilnować. Do licha, już jej to
mówił...
Rozpięła kolejny guzik. Trzeci.
- Chcę zanurzyć się w strumieniu - mruknęła z rozkoszą.
Prawie mu współczuła.
- W wodzie mogą być węże - ostrzegł, chwytając się
ostatniej szansy.
- Jeśli zostanę ukąszona, czy umrę? - Rozpięła piąty i
szósty guzik. Słońce zaczęło palić jej skórę na biuście w
miejscu, gdzie suknia się rozchyliła. Nie pomyślała o kremie
ochronnym, a teraz było za późno, by się tym martwić.
- To będzie bolesne - odparł po długiej chwili.
Mimo że nie miała praktyki w wykonywaniu striptizu,
sądząc po minie Hassana, dziś szło jej doskonale.
Chciał odwrócić wzrok. Ale nie mógł. Tak samo, jak nie
mógł jej okłamywać. Nawet po to, by się uratować.
Palce jej drżały przy rozpinaniu kolejnego guzika.
Był coraz bliżej. Poczuła na skórze znajome igiełki. Na jej
wardze pojawiła się kropelka potu. Zlizała ją i walczyła z
niesforną pętelką, gdy nagle poczuła rękę Hassan na swoim
nadgarstku.
- Czego ty właściwie chcesz, Rose?
Chciała jego. Po prostu pragnęła jego. Ciałem i duszą.
Chciała unieść rękę do jego twarzy, położyć na jego
policzku, oprzeć głowę o klatkę piersiową i usłyszeć wolne,
miarowe bicie jego serca. Pragnęła go tak bardzo, że żar tego
pożądania wprost oblewał jej ciało. Pragnęła leżeć obok niego
na poduszkach w cieniu drzew przez całe długie popołudnie,
by mieli czas się poznawać.
Ten moment był do tego stworzony. Ale wyglądało na to,
że Hassan postanowił nie przyjąć daru losu.
Rose nieco zawstydzona swoimi myślami i pragnieniami
uśmiechnęła się do niego.
- Po prostu chciałam zwrócić twoją uwagę, Hassan.
- Zwróciłaś ją - zapewnił. - Gdy zapniesz guziki, nadał
będziesz ją miała.
W porządku. Będzie grzeczna, nawet jeśli chwilowo nie
mogła spełnić jego prośby, ponieważ ściskał jej nadgarstki.
- A gdy już to zrobisz, może powiesz mi, czego naprawdę
chcesz - dokończył.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Hassan potrafi zadawać trafne pytania, pomyślała Rose z
niezadowoleniem. Natomiast jej własne odpowiedzi nie były
logiczne.
- Wywiad - powiedziała, rozpaczliwie improwizując.
Skoro nie powiodło jej się w roli uwodzicielki, być może
nadeszła pora na zaprezentowanie swojego dziennikarskiego
warsztatu. - Za kilka dni znajdziemy się na pierwszych
stronach gazet, a skoro dla twojej wygody muszę tu pozostać,
moglibyśmy lepiej wykorzystać sytuację.
- My? Doskonale sama sobie radzisz. - Siwe oczy
dotychczas utkwione w jej twarzy wolno powędrowały w dół,
zatrzymując się na odsłoniętym dekolcie. - Czy zazwyczaj
rozbierasz się, by uzyskać wywiad?
Miała ochotę na jakąś ciętą ripostę, w stylu: „to zależy, z
kim go przeprowadzam" - jednak opanowała się szybko. Nie
chciała, by Hassan odniósł wrażenie, że naprawdę jest kobietą
pozbawioną zasad.
- Musiałam w jakiś sposób zwrócić twoją uwagę -
wyjąkała w końcu.
Mięsień drgał w kąciku jego ust.
- Zapewniam cię, że ci się udało.
Może był to początek uśmiechu. Widziała go przez
moment, ale znikł, nim mogła się o tym przekonać. Żeby
wyruszyć w podróż, trzeba zrobić pierwszy krok. Miała już go
za sobą. Teraz musiała to wykorzystać.
- Zabierajmy się do pracy - powiedziała ochoczo.
- Robiono już ze mną wywiady - ostrzegł ją, tym razem
bez uśmiechu. Był spięty.
- Przedstawię cię w takim świetle, byś mógł zostać prawą
ręką Fajsala, gdy on wreszcie zasiądzie na tronie. Ludzie
zapomną o Hassanie - buntowniku i playboyu, zobaczą zaś w
tobie brata i przyjaciela prawowitego władcy.
- A więc zamierzasz zmienić mój wizerunek, naprawić
nadwątloną reputację?
- Tak - odparła. - I liczę na twoją współpracę. Zechcesz
współpracować?
- Wydaje się, że nie mam wyboru. - Nastała długa,
nieskończenie długa cisza, jakby Hassan zamarł na skraju
przepaści.
Brylanty... Żółte brylanty pasowały do jej tygrysich oczu.
Chciałby rozebrać ją do naga, a potem ubrać jedynie w cenne
klejnoty, przywiązać do siebie sznurami pereł i kochać się z
nią na łożu wymoszczonym płatkami róż...
Przez chwilę myślał, że zemdleje z powodu palącego
pożądania. Miał wrażenie, że czekał na nią przez całe życie.
Czy już zawsze tak będzie?
- Hassan?
Lekki niepokój i wahanie w jej głosie popchnęły go znów
na skraj szaleństwa. Nadeszła pora, by z tym skończyć,
skończyć z tymi głupimi marzeniami.
-
Przepraszam, zastanawiałem się tylko... Może
pomogłoby, gdybyś do swego artykułu dołączyła zdjęcia z
mojego ślubu?
- Twojego ślubu? - Zaczęła się śmiać, ale Hassan się do
niej nie przyłączył.
Dokładnie wiedział, w którym momencie zorientowała się,
że mówił serio. Zesztywniała, zaczerwieniła się, a ogromne
czarne tęczówki jej oczu w czystym jasnym powietrzu
wydawały się obramowane złotymi aureolami. Jak mógł jej się
oprzeć? Miał ochotę krzyknąć, że ją kocha i chce, by została z
nim na zawsze.
Być może dostrzegła rozterkę na jego twarzy, ponieważ
nagle się wzdrygnęła.
- Ślubu? - powtórzyła jak echo.
- Nadim ma rację - rzekł z ostentacyjną obojętnością,
która raniła jej serce boleśniej niż cierń. - Będę musiał tutaj
pozostać, pomóc Fajsalowi, a mężczyzna powinien mieć
synów. Powiedziałem Nadim, by poszukała mi odpowiedniej
żony. Jakiejś cichej, spokojnej dziewczyny - dodał. Własny
głos dobiegał do niego z pewnej odległości, jakby mówił ktoś
obcy.
Nastąpiła długa chwila nieznośnej ciszy. Potem Rose
wyrwała nadgarstek z jego uścisku, mocno chwyciła poły
sukienki i niezdarnie zaczęła zapinać guziki. Słońce lśniło na
jej skórze jak złoty pył, włosy płonęły czerwonym ogniem, ale
mimo wszystko wyglądała dziwnie chłodno. Gdy patrzył na
nią, niezdolny do jakiegokolwiek gestu, zauważył, że drżała.
Jakże pragnął wziąć ją w ramiona, przytulić, powiedzieć,
że bardzo jej pragnie. Powstrzymywał się przed tym ostatkiem
sił.
- Synów? - powtórzyła z lekką pogardą. - A co będzie,
jeśli urodzą ci się córki? - zakpiła, ale prawdziwy stan jej
ducha zdradziło lekkie drżenie głosu. - Zamienisz żonę na
inny model?
- Nie zrobiłbym tego. Płeć potomstwa zależy przecież od
mężczyzny. - Jaki by to miało sens, jeśli tą drugą kobietą nie
byłaby Rose...
- Wiem o tym. Nie byłam tylko pewna, czy ty również.
Prymitywni mężczyźni na ogół obwiniają kobiety za brak
męskiego potomstwa.
Jej drwina była bezlitosna. Gdyby tylko mógł jej wyznać,
co by dał, byle mieć córki podobne do niej. Nosiłyby imiona
kwiatów, tak jak ich matka.
- Wszystko w rękach Allaha, Rose.
- Och, rozumiem. Teraz rozumiem, dlaczego w gruncie
rzeczy nie ma znaczenia, z kim się ożenisz.
Udawanie beztroski wiele go kosztowało.
- Wcale nie powiedziałem, że to nie ma znaczenia. Więzy
rodzinne, ziemia, posag... To dla nas ważne sprawy. - Wcale
nie chciał, by uważała go za nowoczesnego człowieka, za
mężczyznę dwudziestego pierwszego wieku, jakim w gruncie
rzeczy wcale się nie czuł.
- Zupełnie jak w średniowieczu - skomentowała, nie
kryjąc sarkazmu.
- Widzę, że Simon Partridge jest twoją pokrewną duszą -
powiedział. - Wciąż powtarza, że moje postępowanie
znalazłoby poklask w czternastym wieku.
- Dlaczego mimo wszystko dla ciebie pracuje?
- Zakończy swoją pracę, gdy tylko sprowadzi Fajsala do
domu. Bardzo ostro skrytykował moje postępowanie wobec
ciebie.
- Masz więc rację, Hassan. Dobrze byśmy się rozumieli
Chciał ująć jej rękę i wyznać, że pragnąłby bardzo, by było
inaczej. Gestem pokazał, by usiadła. Na tyle jeszcze było go
stać.
Wahała się przez chwilę, ale wreszcie opadła na poduszki,
jakby kolana nagle odmówiły jej posłuszeństwa. Zapomniała o
ciągle rozpiętych guzikach. Spod rozchylonej sukni wyłaniał
się strzępek koronki.
Ten widok go dręczył. Może zasługiwał na tę udrękę.
Machinalnie zrobił kanapkę z jagnięciny i sałaty.
Rose przyjęła ją równie machinalnie. Być może nie miała
już siły na kłótnię. Trzymała chleb w dłoni, ale nawet nie
podjęła próby, by odgryźć pierwszy kęs.
Przygotował taką samą kanapkę dla siebie. Musiał zająć
czymś ręce, by nie dokończyć tego, co rozpoczęła Rose.
- Opowiedz mi o swojej rodzinie. - Odłożyła chleb. - Czy
twoja matka kochała ojca?
- Rose...
- Wiem, że ona nie wybierała sobie męża... Czy go
kochała? - Niespodziewanie podniosła wzrok. Hassan
natychmiast odwrócił głowę, oderwał kawałek chleba i rzucił
go patkom. - Czy go przynajmniej znała? - nalegała Rose.
- Nie.
- Wcale nie? Nigdy ze sobą nawet nie rozmawiali?
Widział, że była zaszokowana. Zastanawiała się, co czuje
kobieta oddana mężczyźnie w nagrodę. On zaś zastanawiał
się, jak przytula się kobietę, której się nie zna, którą się
dostało w wyniku rodzinnych układów.
Co pomyślała jego matka, gdy zobaczyła narzeczonego?
Co czuła? Nigdy przedtem nie rozważał tej kwestii z
kobiecego punktu widzenia.
- Matka powiedziała mi kiedyś, że ojciec był
najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. -
Miał takie same rude włosy jak Rose...
- Och, a więc go widziała przed ślubem.
- Oczywiście. Przecież mieszkał w pałacu. Kobiety
zawsze wiedziały i widziały wszystko. Zapytaj Nadim.
- Nie omieszkam.
- To ci potrzebne do artykułu?
Artykułu? Całkiem zapomniała o artykule. Napisze go,
oczywiście. Przecież obiecała. Ale jej pytanie nie miało nic
wspólnego z artykułem o mężczyźnie, który powinien zostać
emirem. Po prostu chciała wiedzieć o nim wszystko.
- Zbieram materiał - powiedziała wymijająco. -
Dziennikarze lubią szczegóły, podobnie jak czytelnicy. W
dodatku fascynuje ich egzotyka, inne obyczaje, inny styl
życia.
- Nie potrzebujesz magnetofonu? Albo przynajmniej
notesu i długopisu?
- Zazwyczaj mam je ze sobą - odparowała. - Ale
zaskoczona tak pospiesznym zaproszeniem, zostawiłam torbę
w samochodzie. - Wzruszyła ramionami. - Nie martw się,
wyślę ci tekst do autoryzacji. Nie chciałabym napisać nic, co
wprawiłoby ją w zakłopotanie.
- Kogo? - Zerknął na nią zdumiony.
- Twoją matkę.
- Może sama chciałabyś z nią porozmawiać? Nadim ci to
załatwi, jeśli tylko wyrazisz ochotę.
- Czy Nadim załatwia wszystkie wasze sprawy rodzinne?
-
Moja
młodsza
siostra,
Leila,
zajęta
jest
wychowywaniem dzieci. Moja matka prowadzi szeroko
zakrojoną działalność charytatywną, a poza tym bujne życie
towarzyskie - Wzruszył ramionami. - Nadim zawsze była
energiczna i wyemancypowana. Zażądała, by wysłano ją do
szkoły do Anglii, a potem wyjechała do USA na studia
medyczne.
- Ojciec ją puścił?
- To matka... nasza matka go przekonała. Była z moim
ojcem w Szkocji. Poznała życie kobiet w Europie, zupełnie
inne życie.
- Takie, jakie sama chciała wieść?
Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć.
- Będziesz musiała sama ją o to spytać. Oczywiście
Nadim ostrzegano, że nikt się z nią później nie ożeni, jeśli
opuści dom rodzinny i sama wyruszy w świat
- Wątpię, by była całkiem sama - zauważyła nieco
sarkastycznie Rose.
Hassan w końcu się uśmiechnął.
- To prawda. Miała przy sobie cały dwór. Jej mąż jest
również lekarzem i ma bardziej liberalne poglądy niż
większość naszych mężczyzn. Pozwała jej nawet pracować.
- Pozwala jej pracować? Naprawdę pozwala? - Usiłowała
wyobrazić sobie reakcję matki na taki popis męskiego
szowinizmu. - Cóż za liberalizm! - zakpiła.
- Nie miał wyboru. Odmawiała poślubienia go, póki się
nie zgodzi. Nadim prowadzi klinikę chorób kobiecych. -
Uśmiechnął się trochę ponuro. - Ten szpital nie znalazł się na
liście obiektów, które miałaś obejrzeć w Ras al Hajar.
Potrzeby zwykłych kobiet nie znajdują się na liście
priorytetów Abdullaha. - Rzucił resztki kanapki ptakom. -
Opowiedz mi o swoim mężu...
- O Michaelu? - Chciała jeszcze pytać o Nadim, o klinikę,
o jego osobiste priorytety. - Dlaczego pytasz?
Po prostu chciał wiedzieć. Nie powinien pytać, ale nie
mógł się powstrzymać.
- Tylko zbieram materiał - powtórzył jej własne słowa.
Jego też interesowały szczegóły, świat inny od jego własnego,
życie rodzinne, w którym żona była partnerem, a nie
własnością swego męża. - Jeśli ty chcesz zadawać mi pytania,
ja będę je zadawał również. To chyba uczciwe, prawda? -
uznał jej milczenie za zgodę. - Wspomniałaś, że hodował
konie...
- To ja przeprowadzam wywiad, Hassan.
- Konie wyścigowe?
W końcu poddała się i skinęła głową.
- Tak, konie wyścigowe. - Ale zaraz potem spytała: - A
więc kochała go? Twoja matka...
Naprawdę nie wiedział, co jego matka czuła do ojca. Była
jego żoną. To przecież wystarczyło.
- To kultura zachodnia przywiązuje tak wielką wagę do
miłości - powiedział. - Zwłaszcza w dwudziestym wieku.
- Tak uważasz?
- To fakt.
- Nasza literatura zawsze opiewała kochanków... Abelard
i Heloiza, Tristan i Izolda, Lancelot i Ginevra...
- Romeo i Julia - dodał. - Ale szczęśliwe zakończenia
miłosnych historii zdarzają się dopiero u schyłku
dwudziestego wieku, nieprawdaż?
- Tego nie wiem.
- Co można wiedzieć o życiu innych ludzi? - Siedziała tak
blisko, że mógł jej dotknąć... Była całkiem nieświadoma że
miękkie zaokrąglenia jej piersi są w zasięgi jego ręki... Męczył
się okropnie. Powinien się odsunąć. Ale to nie było proste.
Będzie musiał skupić myśli na czymś innym... - Opowiedz mi
o swoim mężu - powtórzył.
- To bardzo ogólne pytanie. - Chłodna, dociekliwa
dziennikarka, która spodziewała się obnażyć jego duszę przed
wścibskim czytelnikiem, nagle sama poczuła się osaczona.
- Na moje ostatnie pytanie odpowiedziałaś jednym
słowem. Teraz powinnaś bardziej się postarać, jeśli chcesz ze
mnie coś wydobyć.
Rose nalała sobie szklankę zimnej herbaty z termosu. Gdy
zerknęła pytająco na Hassana, skinął głową, więc również
jemu nalała herbaty. Odkładała tę chwilę. Obracając w
dłoniach chłodną szklankę, a następnie przykładając ją do
policzka, zastanawiała się, co powiedzieć.
- Waśnie skończyłam studia - podjęła po chwili - i nie
bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, ponieważ pracę
rozpoczynałam na jesieni, gdy Hm poprosił mnie, bym
pomogła mu urządzić okropny nowy dom, do którego się
wprowadził. Pewnego wieczoru pojechałam z nim na wizytę
do pobliskich stajni. Tam poznałam Michaela. - Wypiła łyk
herbaty.
- I co? Wzruszyła ramionami.
- Natychmiastowe zauroczenie. - Oczywiście, Michael nie
był tak oporny jak Hassan. - Matka powiedziała mi, że
szukałam namiastki ojca. Miał dzieci starsze ode mnie.
Dwadzieścia sześć i dwadzieścia cztery lata... Dwójka
egoistycznych ponuraków, dbających bardziej o spadek niż o
szczęście swego ojca.
- A był szczęśliwy? - To było niewybaczalne wścibstwo.
Wiedział o tym. Miał wrażenie, że jego osobiste życie, mimo
bogactwa i przywilejów, nie było szczęśliwie.
-
Mam nadzieję. Ja byłam. Musiałam bardzo
skomplikować jego stosunki z rodziną i otoczeniem, wiem o
tym...
- Z dziećmi?
- Z dziećmi, jego byłą żoną, przyjaciółmi. Nikt nie
aprobował naszego związku. W przypadku mężczyzn chodziło
o zwykłą zazdrość, w przypadku ich żon w grę wchodził
strach. Jeśli Michael mógł zakochać się w dużo młodszej
kobiecie, mogli to również zrobić ich mężowie. Michael
musiał to wszystko wiedzieć, ale ja kompletnie zawróciłam
mu w głowie... - Uśmiechnęła się na to wspomnienie - Był
zbyt wielkim dżentelmenem, by się ze mną nie ożenić... Był
taki miły, taki elegancki...
- Miły, elegancki - Hassan powtórzył jej słowa. Miał
nadzieję, że dziewczyna, którą wybierze mu Nadim, będzie
mogła przynajmniej tyle o nim powiedzieć. Spojrzał na Rose,
dławiąc w sobie uczucia, które go ogarnęły. - Rose... -
Wymówienie jej imienia podziałało jak zapałka przytknięta do
lontu. Od chwili gdy ją zobaczył, wiedział, że niezależnie od
tego, jak mocno będzie walczył, eksplozja musi nastąpić.
- Nie... - Rose miała wrażenie, że słowo zaprzeczenia ktoś
obcy wyrwał jej z gardła. Pragnienie, by ją przytulił, kochał
się z nią, paliło ją żywym ogniem. Godzinę temu padłaby mu
w ramiona, zapominając o rozsądku.
Ale teraz...
Odsunął szal, który tak starannie owinęła wokół głowy, i
pochylił się, by ucałować jej piersi.
Zamierzał się przecież ożenić. Nie miało znaczenia, że z
kobietą, której nie znał, która go nie obchodziła...
- Nie, Hassan... - Wyrwała z siebie te bolesne słowa i
chwiejnie stanęła na nogach. - Pozwól mi odejść. - Chwyciła
rozpięte poły sukienki. Jakże mogła jej nie zapiąć! Gotów
pomyśleć, że celowo go prowokowała.
Próbował. Naprawdę próbował zachować dystans. Ale gdy
rozpięła suknię, gdy wprost dręczyła go widokiem swego
nagiego dekoltu, gdy na wpół obnażona usiadła obok niego na
poduszkach...
Płonąc ze wstydu i zasłaniając dłońmi piersi, Rose
pobiegła do strumienia. Dopiero gdy była po pas w wodzie,
puściła suknię, zanurzyła ręce i zaczęła oblewać wodą
rozpaloną twarz i szyję, piersi i ramiona. Ale to jej nie
ostudziło.
Gdy odwróciła głowę, zrozumiała dlaczego. Hassan był
tuż za nią.
Cienki jedwab oblepił jej ciało, podkreślając kobiece
kształty. Była wysoka, smukła, oszałamiająco piękna.
Hassanowi odebrało oddech. Jej synowie - ich synowie -
byliby silni, odwagę wyssaliby z jej piersi, a córki, za którymi
tęsknił, byłyby tak piękne jak ich matka.
Ale, żeby je mieć, musiałby zostawić swój dom i zacząć
życie w jej świecie. Musiałby patrzeć, jak wyjeżdża, by
nadawać relacje z różnych części świata, z dała od niego i jego
mężowskiej opieki. Nie, nie mógł tego zrobić... Nie powinien.
Był potrzebny swemu krajowi.
Z jękiem sięgnął po nią i przytulił ją jednak do siebie.
Przez moment opierała mu się z gwałtownym błyskiem w
oczach.
- Nie, Hassan... - powtórzyła zduszonym z pożądania
głosem. Ona również zrozumiała konieczność walki z tym
zauroczeniem.
Zaczął przemawiać do niej cicho, delikatnie, tak jak
uspokaja się narowistego konia.
- Rozumiem, Rose. Wszystko w porządku. Rozumiem...
Chodź, woda jest za zimna. Przeziębisz się...
A może to nie woda byk za zimna. To chłód wdarł się
nagle do jego serca. Wydawało się, że Rose nie może
wykonać żadnego ruchu. Wziął ją więc na ręce i wyniósł z
wody, a potem poniósł po kamienistej ścieżce do swojej
kwatery. Droga była pusta; jego ludzie dyskretnie usunęli się z
pola widzenia.
Nie mogli bardziej wymownie okazać, że aprobują jego
wybór. Starsi mężczyźni byli dla niego jak przybrani ojcowie,
uczyli go tak samo, jak uczyli swoich rodzonych synów. Ci
ostatni zaś byli jego przyjaciółmi z dzieciństwa.
Dostrzegli w Rose te same cechy, które on podziwiał -
odwagę, dążenie do celu, nieugiętą wolę, a swój szacunek
wyrazili, zwracając się do niej sitti, oraz spełniając jej
wszystkie zachcianki.
Dla nich to było proste. Hassan jej pożądał, a więc uczyni
z niej swoją własność, a ona nigdy już nie opuści jego domu.
Dziadek nie miałby z tym problemu. Powiedziałby: jeśli
chcesz, to bierz ją. Daj jej dzieci, a będzie szczęśliwa.
Pomimo pary buchającej z przemoczonych ubrań, gdy
znaleźli się w namiocie, Rose trzęsła się jak osika. Hassan
postawił ją na nogi i znalazł ręcznik.
- Rose, proszę, musisz zdjąć tę sukienkę - nalegał.
Otworzył szafę, by poszukać czegoś do przebrania. Gdy
odwrócił się, Rose mozoliła się z guzikami.
- Przepraszam... - wyjąkała, szczękając zębami. - Ręce mi
się trzęsą.
- Nie denerwuj się. Pomogę ci.
- Ale...
- Ja to zrobię, pozwól. - Lecz mokre pętelki zacisnęły się
wokół guzików i trwało to nieskończenie długo. W geście
rozpaczy chwycił brzegi jedwabnej materii i rozdarł mokrą
sukienkę. Suknia upadła na podłogę.
Poprosił żonę jednego ze swoich przyjaciół, by kupiła
ubrania na zmianę i bieliznę dla Rose. Teraz, oglądając jej
wybór, musiał przyznać, że dobrze wydała jego pieniądze.
Gdy rozpinał koronkowy stanik, był zadowolony, że
również wskoczył do zimnej wody.
- Chodź - powiedział. Owinął ją ciepłym, niebieskim
szlafrokiem i pomógł wsunąć ramiona w szerokie rękawy.
Chciał nadal ją przytulać, ale opanował się, wziął ręcznik i
wytarł mokre końce jej włosów. Potem odsunął kapę i położył
Rose na łóżku. Dałby wszystko, by móc się do niej
przyłączyć. Ale starannie nakrył ją kołdrą i mocno otulił. -
Przyniosę ci coś ciepłego do picia.
- Hassan... - Zatrzymał się przy wyjściu. - Przepraszam...
Tak mi przykro. Ledwie o czymś pomyślę, od razu chcę to
mieć. Postąpiłam tak z Michaelem. Potrzebowałam go, a nie
przyszło mi do głowy, że może on nie potrzebował mnie...
Znalazł się przy niej w mgnieniu oka.
- Cicho, maleńka... - wyszeptał, kładąc palec na jej
ustach. - Nie mów tak. Michael był najszczęśliwszym z
mężczyzn. Mężczyzna, który umarł z twoim imieniem na
ustach, nie mógł niczego żałować. - Żarliwość tego
zapewnienia zdradziła go. Nim zdążył cofnąć pieszczotliwe
palce, przytrzymała jego dłoń i przyłożyła do swojej twarzy.
- A czyje imię będzie na twoich ustach, Hassan?
Nie mógł powiedzieć. Nie powinien. Ale to już nie miało
znaczenia. Ona wiedziała.
- Nie powinieneś tego robić, Hassan - ciągnęła. - Nie
możesz ożenić się jakąś biedną dziewczyną, która być może
cię pokocha...
- Rose! - zaprotestował, ale zbyt późno. Była bezlitosna.
- Z dziewczyną, która cię pokocha, urodzi ci dzieci.
Złamiesz jej serce.
- Serca nie można złamać - skłamał. - Ona będzie
zadowolona.
- Ale to jej nie wystarczy.
- Chciałabyś, bym spędzał noce samotnie?
- Chciałabym, byś pamiętał o swoim honorze. Honor?
Zaczynała mówić jak jego siostra, która stale wspominała o
krwi lub o złocie, lub o małżeństwie jako sposobie na
odzyskanie honoru. Na moment opanowała go silna pokusa,
samolubne pragnienie, by sprowokować taką właśnie sytuację.
Ale to byłaby śliska ścieżka. Zrozumiał, że nadszedł czas, by
wyjaśnić wszystkie niedomówienia.
- Pamiętam o twoim honorze, sitti - rzekł chłodno i wstał.
- Niestety, ty o nim zapomniałaś.
Zarumieniona ze złości, uniosła się na łokciu.
- Nie wypada mi nie zgadzać się z moim panem i władcą,
ale śmiem twierdzić, że dzisiaj byliśmy pod tym względem
kwita. - Dzisiaj... dzisiaj... To słowo tłukło się po jej głowie
przeraźliwym echem. Jednak Hassan nadal pozostawał jej
dłużnikiem. Nadim tak powiedziała. Złoto, krew albo honor. ..
Miała prawo wybierać.
Czyż miała prawo zatrzymać go przy sobie na zawsze i w
ten sposób zakończyć ten nonsensowny pomysł z
aranżowanym małżeństwem?
Czy Nadim nie powiedziała również, że Hassan nigdy nie
będzie szczęśliwy u boku tradycyjnie wychowanej żony? Czyż
nie powiedziała, żeby wszystko zostawić jej, że zaaranżuje
małżeństwo?
Małżeństwo! Chyba oszalała. Zbyt długo przebywała na
słońcu. Za mało miała czasu, by o tym myśleć. A jednak z
Michaelem wiedziała od samego początku. Od chwili gdy
oderwał wzrok od chorego konia, a niepokój na jego twarzy
przerodził się w nieśmiały uśmiech. Nie pozwoliła wówczas
małostkowym i złośliwym ludziom ani swojej matce, snującej
psychologiczne analizy, zniszczyć tego związku.
Hassan również musiał pomyśleć o małżeństwie, skoro tak
mocno się jej opierał. Założył, że jest bardzo przywiązana do
swojej pracy i kariery, do podróży służbowych. Samolubny
mężczyzna nigdy by się tym nie przejmował.
Złość nagle ją opuściła.
- Zostań ze mną, Hassan - powiedziała głosem, który
ledwie można było rozpoznać, po czym opadła na poduszki. -
Zostań ze mną.
- Rose... nie mogę...
- Musisz. - Była naprawdę bezlitosna.
- Muszę się przebrać - opierał się jeszcze. - Mam mokre
ubranie.
- W takim razie je zdejmij. - Odczekała chwilę, a gdy się
nie poruszył, dodała: - Dasz sobie radę? Może potrzebujesz
pomocy przy rozpinaniu guzików?
- To nie guziki sprawiają mi kłopot. To ty... - Usiadł na
stołku obok łóżka i ściągnął mokre buty. Potem podszedł do
komody, otworzył szufladę i zaczął szukać suchej bielizny.
Rose przyglądała mu się przez chwilę, a potem
niepostrzeżenie wyśliznęła się łóżka, wyswobodziła z
obszernego szlafroka i powiedziała:
- Może go założysz?
Hassan odwrócił głowę. Miał sucho w ustach, serce waliło
mu jak młotem.
- Czego ty chcesz, Rose? - spytał ostrym, chrapliwym
głosem.
- Ciągle mnie o to pytasz, a przecież znasz odpowiedź.
Nim pomyślisz o małżeństwie, powinieneś załatwić ze mną
sprawę. Masz wobec mnie dług.
- Dług? - Po co udawał, że nie rozumie? I tak jej nie
przekona.
- Powiedziałeś, że mogę mieć, co zechcę...
- To prawda. Podaj więc swoją cenę. Wyraź pragnienie
swego serca.
- Chcę...
Niech poprosi o diamenty... Albo o tonę złota... Upuściła
szlafrok na ziemię, wyciągnęła rękę i wypowiedziała jego imię
tonem najsubtelniejszej pieszczoty.
- Hassan...
Dźwięk tego imienia rozległ się echem w jego głowie,
potem wypełnił całe jego ciało.
Zajrzała do głębi jego duszy i dostrzegła tam pustkę.
Tęskne zawołanie go po imieniu obiecywało, że w jej
ramionach już nigdy nie zazna samotności.
Ich palce musnęły się w powietrzu, potem splotły i mocno
zwarły.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Hassan leżał na boku, z głową opartą na łokciu, i
obserwował spokojnie opadające i wznoszące się piersi Rose.
Spała na plecach, jak ufne i bezbronne dziecko.
Jej rzęsy poruszyły się lekko. Westchnęła, przeciągnęła się
i uśmiechnęła przez sen.
Takiego mężczyznę jak on, nie wierzącego w miłość,
ostatnie dni wiele nauczyły. Zwłaszcza budzenie się przy Rose
poruszało wszystkie struny jego serca. Dobrze, że te struny nie
wydają żadnego dźwięku, pomyślał.
Hassan wstał, z wysiłkiem odsuwając się od jej ciepłego
ciała, od jej miłości.
Wszystko się zmieniło, a jednocześnie nic nie uległo
zmianie. Nadal byli całkowicie różnymi ludźmi, pogrążonymi
we
własnych
światach,
dręczonymi
odmiennymi
pragnieniami.
Rose wyjedzie, ponieważ jej życie, jej prawdziwe życie,
toczyło się gdzie indziej. On zaś pozostanie w Ras al Hajar,
gdzie był jego dom.
Wspomnienia ostatnich kilku dni i nocy będą musiały
wystarczyć mu na całe życie. Nie było szczęśliwego wyjścia z
sytuacji, szczęśliwego zakończenia tej historii. Pozostanie ból
serca i pustka.
Wyszedł na dwór. Noc była dość jasna i chłodna. Jego
oddech zamieniał się w parę. Ciszę przerywały jedynie
parskania koni dobiegające z kamiennej zagrody.
- Hassan?
Odwrócił wolno głowę. Rose stała za nim, owinięta
niebieskim szlafrokiem, w jej zmierzwionych włosach
odbijało się światło gwiazd. Wyglądała jak zjawisko, jak
marzenie każdego mężczyzny.
- Przepraszam, miałem nadzieję, że ci nie przeszkodzę.
- Za późno na przeprosiny - powiedziała z uśmiechem. -
Przeszkodziłeś mi już w chwili, gdy cię ujrzałam. - Oczy
miała błyszczące, gdy uniosła rękę i dotknęła nieśmiało jego
policzka.
To było jawne zaproszenie, któremu tylko mężczyzna bez
serca, ze stępionymi zmysłami, mógłby się oprzeć. A Hassan
nauczył się podczas tych błogich dni spędzonych z dala od
świata, że ma serce. Gorące serce. Cały wysiłek, by zachować
dystans, został zniweczony w chwili, gdy uległ pokusie i
odwzajemnił pocałunek Rose.
Być może wyczuła jednak dystans, o który tak usilnie
walczył, ponieważ cofnęła się i popatrzyła mu w oczy.
- Znalazłeś Fajsala, prawda? - spytała.
Trafiła w sedno, jak zwykle. Z zawodową wprawą.
Nauczyła się już czytać w nim jak w otwartej książce. Trudno
będzie ją oszukać. Próbował już z aranżowanym
małżeństwem, ale przeniknęła go na wskroś.
- Tak - przyznał. - Jest już w drodze do domu. - Nie mógł
pohamować się, by na nią nie patrzeć. Chciał wiedzieć, jaki
efekt wywoła wiadomość, że ich idylla dobiega końca.
Delikatnie pogładziła go po ręce w wyraźnie
pocieszającym geście.
- To naprawdę musi być dla ciebie ulga - szepnęła.
- Tak.
Tak i nie. Zaczynał wierzyć w szaloną iluzję, mieć
nadzieję, że zostaną tu na zawsze. To było szaleństwo. Czysty
obłęd. Nawet gdyby Fajsal nadal hulał po świecie, on i tek
musiałby wypuścić Rose do domu. Wraz z ekipą z jej stacji
telewizyjnej przyjechała do Ras al Hajar jej matka i na pewno
nie będzie siedzieć z założonymi rękami. Według Nadim pani
Fenton naprawdę przyprawiała Jego Wysokość Abdullaha o
ból głowy. Hassan, który poznał jej córkę, uwierzył w to z
łatwością.
- A co z dziewczyną, z którą tam był? - spytała.
- Dziewczyną? - Nawet nie przyszło mu do głowy, by o to
spytać. - Jestem pewien, że Partridge dopilnuje, by
bezpiecznie wróciła do domu... - Urwał, a potem dodał: -
Oczywiście z odpowiednią rekompensatą za przerwane
wakacje.
Rose podejrzewała, że w tym nonszalancko dodanym
zdaniu była odrobina prowokacji. Ale Rose znała go zbyt
dobrze, by dać się oszukać.
- Tak, z pewnością tak zrobi - przyznała. Zastanawiała się
jednak, jaką rekompensatę uznałby za właściwą za jej
przerwane wakacje. Krew, złoto albo honor... Krew była
oczywiście nie do pomyślenia. Złoto jej uwłaczało. Nie było
więc wyboru... Odsunęła się od Hassana i wtopiła w mrok.
- Dokąd idziesz? - Zatrzymał ją, wyciągając rękę.
- Na górę. - Wskazała wzniesienie ponad obozem. -
Chodź ze mną. Popatrzymy razem na niebo. - Ujęła dłoń,
którą położył na jej ramieniu i przytrzymała w swojej. – Na
pustyni niebo wydaje się być tak busko, że niemal można
dotknąć gwiazd.
- Chciałabyś dotknąć gwiazd?
- Księżyca - powiedziała, wskazując cienki sierp na
bezkresnym niebie. - I gwiazd...
- To wszystko? A dlaczego nie chcesz dotknąć planet?
- Świetny pomysł. Gdy mnie podsadzisz, dosięgnę
wszędzie, gdzie zechcę.
Uśmiech zamarł mu na ustach.
- Jest w tobie coś takiego, Rose, że sam prawie wierzę, że
to możliwe.
Uwierz w to, Hassan, pomyślała, gdy szli razem na
wzgórze dominujące nad obozem, a niebiosa nad ich głowami
przypominały gigantyczną roziskrzoną gwiazdami kopułę.
Tak trzymaj...
Rose przystanęła. Gdzieś daleko na zachodzie meteoryt
przeciął niebo, ciągnąc za sobą deszcz spadających gwiazd.
- Spójrz! - szepnęła. - Jakie to piękne... O czym
pomyślałeś?
Leciutko zacisnął rękę wokół jej palców.
- Nasz los jest zapisany w gwiazdach, Rose. - Potem
zerknął na nią. - A ty co pomyślałaś?
- Pomyślałam, że to przeznaczenie. Stoję przy tobie
akurat w momencie, gdy spada gwiazda! Czyż to nie
zastanawiające? Powinnam pomyśleć życzenie. - Urwała, a
potem dodała wyjaśniająco: - I pomyślałam to samo co zwykle
na widok kominiarza czy spadającej gwiazdy. Zawsze mam
tylko jedno życzenie: żeby ludzie, których kocham, byli
bezpieczni i szczęśliwi.
Westchnął jakby z rozczarowaniem.
- Nic dla siebie?
Czy naprawdę spodziewał się, że wyzna mu miłość albo
zapewni, że zostanie z nim na zawsze?
- To właśnie było dla mnie. Jeśli oni są bezpieczni i
szczęśliwi, nic więcej mi nie trzeba. - Uśmiechnęła się lekko. -
A z takimi drobnymi sprawami jak przeznaczenie potrafię
poradzić sobie sama. Znalazłam się tu we właściwym
momencie, nieprawdaż?
- Jesteś... taka... - Nie mógł znaleźć słów. Właściwie nie
był zły, po prostu nie rozumiał jej aktywnego stosunku do
życia, jej determinacji, by kształtować wydarzenia zgodnie z
własną wolą.
- Jaka? - dopytywała się. Naprawdę nie powinna z mego
żartować. Nie był do tego przyzwyczajony. - Może
asertywna? - Podpowiedziała to słowo, nie mogąc oprzeć się
pokusie. Westchnęła dramatycznie, gdy nie zgodził się z nią
natychmiast. - Uważasz więc, że jestem uparta, nieprawdaż?
Samowolna, uparta i w dodatku choleryczka?
Położył palce na jej wargach.
- Jesteś stanowcza - powiedział cichym głosem. -
Bezkompromisowa. - Owinął kosmyk jej włosów wokół palca,
i założył za ucho. - Obdarzona ogniem i energią.
- To prawie to samo - powiedziała zduszonym głosem.
- Niezupełnie. - To nie było to samo. Jej wewnętrzny
ogień doprowadzał go do białej gorączki, ale energia była...
czarująca. Tak, Rose Fenton go zauroczyła. Przychodziły mu
teraz do głowy i cisnęły się na usta różne porównania. Jaka
właściwie była? Niespotykana, nadzwyczajna, urocza... Jak...
jak róża pustyni! Nie miał wątpliwości, że powinien jej to
powiedzieć. Ilekroć spojrzy na różę, będzie przypominać sobie
jego miłość i tę fantastyczną chwilę. - Czy widziałaś kiedyś
różę pustyni? - spytał.
- Różę pustyni? Czy to gatunek rosnący w skalnych
ogródkach? - Rozejrzała się dookoła, jakby spodziewając się
zobaczyć kwiat u swoich stóp. - Moja matka ma dziką różę z
tyłu ogrodu...
- Nie, to nie jest kwiat ani żadna roślina. To
skrystalizowany piasek. Selenit. - Rzadko spotykany, piękny...
- Róże pustyni bywają różowe, żółte... Mają płatki do
złudzenia przypominające prawdziwy kwiat. Trzeba wiedzieć,
gdzie ich szukać...
- I..:? - zawiesiła głos.
I co? Był bliski wyjawienia sekretu swego serca.
- I nic, prócz zbieżności nazwy z twoim imieniem. Po
prostu przyszło mi do głowy, że ciebie również znalazłem na
pustyni.
- Jak różę pustyni? - Lekko westchnęła. Moją różę
pustyni, pomyślał.
- Jutro musimy stąd wyjechać, wrócić do miasta, prawda?
- dodał tonem usprawiedliwienia. - Musimy wrócić do
realnego świata. Chciałbym, by sprawy potoczyły się inaczej,
ale nie mamy wyboru. Wiedzieliśmy od samego początku, że
to nie może trwać...
To on zdecydował. A Rose wolała sama podejmować
decyzje. Zawsze istniał wybór. Trzeba było tylko odwagi, by
pokonać trudności - odwagi, zaufania i wiary w siebie. Nic
bardziej nie niszczyło człowieka niż jego własne wątpliwości.
Nauczyła ją tego matka. Matka nie chciała, by wyszła za
Michaela, ale gdy to już się stało, wspierała ją lojalnie i
nauczyła przeciwstawiać się nieprzychylnemu światu, walczyć
z uprzedzeniami i krakaniem małostkowych ludzi,
prorokujących, że duża różnica wieku nie wróży szczęścia jej
małżeństwu.
Dziś też powinna walczyć.
Jednak Hassan miał rację w kwestii jutrzejszego dnia. Nic
nie mogło powstrzymać naporu codzienności i realnego życia,
ale pozostała im jeszcze reszta nocy, kilka magicznych
godzin.
- Jutro będzie jutro - powiedziała, przyciskając jego
chłodne palce do swego policzka. - Teraz powinniśmy
wykorzystać jak najlepiej tę odrobinę czasu, która nam jeszcze
pozostała.
Wykorzystali ten czas cudownie. Czułość, z jaką się
kochali, niemal doprowadziła Hassana do łez. Ale mimo że
rozstanie z Rose złamie mu serce, musiał tak postąpić. Odtąd
przyjdzie mu żyć wspomnieniami.
Wcześnie opuścił namiot. Tym razem Rose, wyczerpana
miłością, w ogóle się nie poruszyła, nawet gdy zdjął zabłąkany
kosmyk włosów z jej policzka. Wyszeptał kilka pożegnalnych
słów, a na poduszce obok niej położył mały upominek.
Nie było to nic cennego. Mógłby obsypać ją drogimi
kamieniami i złotem, ale wiedział, że poczułaby się dotknięta.
Jeśli czegokolwiek dowiedział się o Rose Fenton, to tego, że
dar płynący z serca więcej dla nie znaczył niż złoto. A
świadomość, że Rose posiada coś od niego, będzie
pocieszeniem podczas długich samotnych łat, które miał przed
sobą.
Rose gdy tylko się obudziła, wiedziała od razu, że jest
sama. Hassan odjechał. Nie była zaskoczona. Ostatniej nocy
tak czule ją pieścił... W jego szarych oczach widziała łzy. A
jednak odszedł.
Jak miała go przekonać? Czy Hm powinien zażądać od
Hassana, by się z nią ożenił? Wtedy nie miałby wyboru. Na
samą myśl, że Tim mógłby postawić Hassana pod ścianą,
uśmiechnęła się do siebie.
Przede wszystkim to Hassan musiał podjąć decyzję. Gdy
sięgnęła po poduszkę, by ją przytulić, nieoczekiwanie
zamknęła dłoń na czymś ostrym, twardym... Domyśliła się, że
to róża pustyni. Zostawił jej różę pustyni! I bilecik...
Oto maty dar. Pragną, byś zabrała tę cząstkę mnie do
domu...
Podniosła różę. Leżała na jej dłoni - mała, doskonale
uformowana, a jednocześnie jakże inna od róż, którymi
zasypywał ją Abdullah. Nie było w niej nic miękkiego, nic, co
mogłoby zwiędnąć i umrzeć. Była stała, niezmienna,
ukształtowana.
Czy Hassan zrozumiał zawarte w niej przesłanie? Czy
wiedział, że nieświadomie zdradził swoje uczucia? Ściskając
kryształ w dłoni, zastanawiała się z obawą, czy cokolwiek
skłoni Hassana do zmiany zdania. Wiedziała, że wolę ma tak
mocną jak skała, tak twardą, że trudno ją skruszyć. Czy zdoła
choćby zbliżyć się do niego na tyle blisko, by spróbować?
- Panna Fenton?
Jakaś postać stojąca w nogach łóżka zakołysała się przed
nią we mgle. Po co te łzy? Cóż za pożytek z łez! Łzy niczego
nie rozwiązywały.
Rose zamrugała oczami i skupiła wzrok na wysokiej,
szczupłej kobiecie z przyprószonymi siwizną włosami.
- Rose...? - odezwała się nieznajoma. - Hassan prosił, bym
zabrała cię do domu.
- Do domu? - Do zimnego, ponurego Londynu? Jej dom
był tutaj. Z Hassanem. - Nie rozumiem... - Ale zaraz
zrozumiała. Nie mógł się doczekać, by opuściła jego kraj!
- Twoja matka na ciebie czeka. Matka? Dopiero teraz
domyśliła się, kim jest nieznajoma.
- Jest pani matką Hassana, prawda? I Nadim. Teraz widzę
podobieństwo.
- Hassan powiedział, że chciałabyś ze mną porozmawiać.
- Miło z jego strony, że pamiętał... Przepraszam, ale nie
wiem, jak się do pani zwracać...
Kobieta uśmiechnęła się, podeszła bliżej i usiadła na
brzegu łóżka.
- Nazywam się Aisha. Mów mi po imieniu, proszę.
- Aisha... - powtórzyła. Imię piękne, ale nie dość piękne
dla tej dostojnej kobiety. - Hassan ma pewnie mnóstwo spraw
do załatwienia, skoro Fajsal wraca do domu...
- Rozmawiałam już z moim młodszym synem. Dzwonił
do mnie z Londynu. Co tutaj ściskasz...?
Rose rozchyliła dłoń, by pokazać Aishy swój skarb.
- To prezent od Hassana.
- Ach! - Kobieta wyciągnęła rękę, ale zatrzymała się w
pół gestu. - Dawno tego nie widziałam. - Niespodziewanie
podniosła wzrok i spojrzała na Rose. Miała ciemne oczy o
podobnej sile wyrazu jak oczy Hassana.
- Hassan miał to od dawna?
- Przez całe życie. - Uśmiech, który zakwitł na ustach
Aishy, pochodził gdzieś z głębi jej serca. - Dostałam tę różę
od jego ojca bardzo, bardzo dawno temu... Zanim jeszcze
zostaliśmy małżeństwem, a nawet... - Matka Hassana uniosła
palec do ust, kryjąc uśmiech, który zdradzał historię jej
miłości. Był to uśmiech kobiety, która poznała siłę wielkiego
uczucia.
- I dałaś tę różę Hassanowi... gdy po raz drugi
wychodziłaś za mąż - powiedziała w zamyśleniu Rose.
- Oddałam Hassanowi wszystkie pamiątki po Alisterze.
Również jego ubrania... Ten szlafrok... - Pogładziła palcami
miękki, niebieski materiał, który leżał w nogach łóżka. -
Wszystkie rzeczy, które mu dałam i wszystkie prezenty, które
dostałam od niego. Nie można zabierać pamiątek po
poprzedniej miłości do domu innego mężczyzny. Mówiono
mi, że byłaś mężatką, a więc mnie zrozumiesz. - Ostatnie
słowa zabrzmiały prawie jak pytanie, jakby Aisha ją
sprawdzała.
- Tak, rozumiem. - Po pogrzebie Michaela Rose opuściła
jego dom, pozostawiając wszystko, co w nim było, jego
skłóconej rodzinie. Zdjęła pierścionki, które dostała od męża i
cofnęła swe życie do tego samego punktu, w którym była,
zanim poznała Michaela. Dopiero po chwili dotarł do niej sens
słów Aishy. - Skąd wiedziałaś, że byłam mężatką?
- Twoja matka powiedziała mi wczoraj podczas lunchu.
To nadzwyczaj interesująca kobieta...
- Moja matka tu jest?
- Przyjechała dwa dni temu. Czy wiesz, że to Hassan
przesłał jej wiadomość? Oczywiście nie miała pojęcia, że to
on. Po prostu ktoś do niej zadzwonił i zapewnił, że jesteś
bezpieczna i dobrze się czujesz. Prosił, by nikomu o tym nie
mówiła, a ona posłuchała.
- Moja matka? - Rose chciała wstać, ale gdy zdała sobie
sprawę, że jest naga. Zarumieniła się lekko.
Aisha podała jej niebieski szlafrok.
- Nie spiesz się - powiedziała. - Pójdę na mały spacer. Już
dawno nie bytem na pustyni.
Gdy tylko Aisha wyszła, Rose wyskoczyła z łóżka. Nie
miała czasu do stracenia A więc była tu jej matka... Czy to
możliwe, by Hassan przekazał jej wiadomość? Dlaczego nic o
tym nie powiedział? Czyżby... czyżby nie chciał, by wiedziała,
że go to obchodzi? W jej głowie huczał wir niespokojnych
myśli. Potrzebowała chwili spokoju. Musiała się zastanowić,
rozważyć wszystkie możliwości...
W ofiarowaniu jej róży wraz z bilecikiem kryła się jakaś
ostateczność. Chciał, by odczytała ten gest jako pożegnanie. A
więc nie była w stanie go przekonać... Czy potrafi przekonać
jego matkę, jego siostry, przyjaciół? Czy one jej pomogą?
Wytarła włosy do sucha, a potem - w przeciwieństwie do
dawnej Rose Fenton, która chwyciłaby dżinsy i popędziła za
kolejnym reportażem - usiadła przed lustrem i zrobiła staranny
makijaż. Shalwar kemeez, odświeżony i dokładnie złożony,
leżał w szufladzie komody. Włożyła go, a włosy owinęła
długim szalem.
Aisha wróciła już ze spaceru i odpoczywała na kanapie,
popijając kawę. Gdy pojawiła się Rose, spojrzała na nią z
uśmiechem.
- Uroczo wyglądasz, Rose. Napijesz się kawy?
- Z przyjemnością. A jeśli masz trochę czasu, chciałabym,
byś udzieliła mi pewnej rady.
Samolot kołował w stronę terminalu. Powiewająca na jego
dziobie flaga państwowa wyraźnie świadczyła o intencjach
emira. Hassan, stojący w orszaku powitalnym, zerknął na
swego kuzyna. Abdullah miał mocno zaciśnięte szczęki, ale w
obecności tłumu zagranicznych dziennikarzy musiał
serdecznie powitać młodego sukcesora.
Hassan świadom był obecności Rose. Stała na czele
dziennikarzy, ubrana inaczej niż zwykle, gdy relacjonowała
wydarzenia z jakiegoś zapalnego miejsca na świecie. Miała na
sobie jedwabną kreację, w której wyglądała jak prawdziwa
księżniczka.
Samolot zatrzymał się, podjechały schodki. Wreszcie
ukazał się Fajsal. Błysnęły flesze.
Fajsal ubrany był w dżinsy i podkoszulek z podobizną
drużyny piłkarskiej, której kibicował. Hassan nie potrafił
ukryć wściekłości. Jak on śmiał? Jak mógł tak zlekceważyć tę
chwilę? Jak Partridge mógł na to pozwolić? Obydwaj
wiedzieli, jak doniosły to był moment. Ważny dla Ras al
Hajar.
A potem za Fajsalem na stopniach samolotu pojawiła się
młoda kobieta. Amerykańska blondynka z szerokim jak
Pacyfik uśmiechem! Z tyłu wychynął Simon Partridge. Minę
miał zakłopotaną, przepraszającą.
Wysoki, długonogi Fajsal zwinnie zbiegł ze schodów,
podszedł do Abdullaha i ujął jego ręce w geście szacunku.
Przez chwilę Abdullah wyglądał jak triumfator. Przez chwilę
Hassan myślał, że nie ustąpi. Ale zaraz potem Fajsal z
charakterystyczną dla młodości pewnością siebie wyciągnął
dłonie i czekał, aż Abdullah odwzajemni ten gest, powita go
najpierw jak równego sobie, potem zaś jak swego władcę.
Abdullah dość długo się wahał. Hassan wstrzymał oddech.
Fajsal, któremu nie drgnął żaden mięsień, po prostu czekał. Po
chwili, która wydawała się wiecznością, regent w końcu
ustąpił i uznał nowego władcę.
Następnie Fajsal spokojnie przesunął się w stronę Hassana
i wyciągnął do niego dłonie, tym razem z krzywym
uśmiechem, jakby zdając sobie sprawę, że zasłużył na naganę.
Hassan kłaniając się, ukrył podziw pod kamiennym wyrazem
twarzy. Chłopak stał się mężczyzną. Bez pompy, bez stroju,
który dodałby mu dostojeństwa, zmusił jednak Abdullaha do
ustąpienia.
Rose obserwowała ten spektakl z niewielkiej odległości,
komentując obraz przekazywany przez satelitę do swojej stacji
telewizyjnej. Kątem oka zauważyła, że kobieta, która
przyleciała z Fajsalem, niepostrzeżenie wsiadła do czekającej
limuzyny i odjechała, podczas gdy Fajsal kontynuował
ceremoniał powitania.
Gdy Fajsal z Hassanem u boku szli do samochodu, Rose
zawołała głośno:
- Czy Wasza Wysokość cieszy się z powrotu do domu?!
- Bardzo się cieszę, panno Fenton. - Przystanął i zbliżył
się do jej mikrofonu. Hassan z rozterką na twarzy poszedł za
nim, zachowując bezpieczną odległość dwóch metrów. Wzrok
miał utkwiony gdzieś ponad głową Rose. - Mój przyjazd był
raczej niespodziewany, stąd ten swobodny strój - dodał tonem
usprawiedliwienia.
-
Wszyscy bardzo się o panią
niepokoiliśmy. - Ostatnie zdanie zabrzmiało tak, jakby to jej
zniknięcie zmusiło go do nagłego powrotu.
- Przykro mi, że przysporzyłam tyle kłopotów. - Swoje
zniknięcie wyjaśniła już mediom nagłym nawrotem choroby,
wygodnie nie pamiętając nic aż do momentu obudzenia się w
jakiejś oazie Beduinów, którzy nie mówili po angielsku, ale w
końcu doprowadzili ją do wioski, gdzie mogła skorzystać z
telefonu.
Co prawda jej matka robiła porozumiewawcze miny,
jakby się czegoś domyślała, a Tim przypominał szybkowar,
który ma za chwilę eksplodować, ale żadne z nich nie
zadawało głupich pytań.
Fajsal uśmiechnął się ciepło.
- Cieszę się, że pani zdrowie nie ucierpiało podczas tej
przygody.
- Wprost przeciwnie. Pustynia to niezwykłe miejsce, a
gościnność pańskich rodaków jest powszechnie znana.
- Jestem pewien, że będzie pani miała okazję utwierdzić
się w tym przekonaniu. Hassan zorganizuje przyjęcie, mamy
powody do świętowania.
- Nie mogę się doczekać. - Ale nie miała śmiałości, by
spojrzeć Hassanowi w oczy. I wcale nie spytała o blondynkę.
Nie musiała. Aisha opowiedziała jej całą historię.
Hassan poczekał, aż limuzyna z Fajsalem odjedzie z
lotniska, a potem skierował się do swego samochodu.
- Dlaczego mi to zrobiłeś, Partridge? Wiem, że nie cieszę
się twoją sympatią, ale czy naprawdę musiałeś mi to zrobić?
- Ale ja...
- Na pewno mogłeś znaleźć jakiś garnitur! A zabranie tej
dziewczyny... Jeśli już musiała przyjechać, można było
zachować więcej dyskrecji! - Powstrzymał się od dalszych
słów. Sam nie był bez grzechu, nie miał więc prawa pouczać
nikogo. - Kim ona jest?
- Nazywa się Bonnie Hart. Fajsal ożenił się z nią dwa
tygodnie temu.
- Ożenił?!
- Cóż, przerwaliśmy im miesiąc miodowy...
- Byli w podróży poślubnej? W domku w Catskills?
Fajsal wybrał górską chatkę w Catskills?
- W Adirondacks - poprawił dokładny jak zawsze
Partridge i uśmiechnął się.
- Wszystko jedno...
- Też tak sądzę - zgodził się Partridge. - Nie pojechali
dalej, ponieważ Bonnie musiała wrócić do college'u.
- Do college'u? Co Fajsal sobie myśli? Na jakiej planecie
żyje?
- Powiedziałbym, że mocno stoi na ziemi. To urocza
dziewczyna, inteligentna. Jest agronomem...
- Nie obchodzi mnie, kim ona jest! - wybuchnął Hassan,
tracąc do reszty cierpliwość. - Fajsal nie miał prawa się z nią
ożenić! - Powinien poślubić jakąś miłą dziewczynę, którą
starannie by dla niego wybrano. Kogoś o odpowiednich
politycznych koneksjach, o odpowiedniej krwi... Proszę cię,
Simon, proszę, powiedz, że chciałeś mnie tylko nastraszyć -
dodał niemal błagalnym tonem.
- Dlaczego miałbym pana straszyć, ekscelencjo?
Z powodu Rose... Hassan przytknął dłonie do twarzy.
- Bez powodu. Bez powodu. Po prostu chwytam się
wszystkiego jak tonący brzytwy. I co, na Boga, z nią teraz
zrobimy?
- Może damy jej kawałek pustyni do uprawy? -
zasugerował Partridge. - Ona ma wspaniałe pomysły. Zresztą
Fajsal poznał ją właśnie podczas zwiedzania tej stacji upraw
hydroponicznych, którą kazał mu pan odwiedzić.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że to moja wina?
- Ależ nie, proszę pana. Tylko Fajsal nie jest już
chłopcem. To dorosły mężczyzna. Doskonale wie, czego chce.
Gdy zasugerowałem mu, że dżinsy nie spotkają się z pańską
aprobatą, powiedział mi bardzo uprzejmie, bym pilnował
własnego nosa.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Fajsal oraz jego młoda żona zostali odwiezieni do fortu i
teraz obydwoje czekali na Hassana w jego prywatnym
saloniku. Łamało to wszelkie zasady oficjalnej etykiety, ale
Fajsal się tym nie przejmował.
- Bonnie, to mój starszy brat, Hassan. On trochę warczy,
ale nie gryzie. Przynajmniej dopóki się go mocno nie
sprowokuje.
- W takim razie lepiej przygotuj plaster, ponieważ, jak
sam twierdziłeś, zdobyłeś złoty medal w prowokowaniu go. -
Bonnie, która wzięła prysznic i przebrała się z dżinsów w
jeszcze mniej stosowne krótkie szorty, uśmiechnęła się
uprzejmie i wyciągnęła rękę na powitanie. - Nazywam się
Bonnie Hart. Przepraszam, że postawiliśmy cię przed faktem
dokonanym, ale Fajsal powiedział, że mam się szybko
zdecydować, ponieważ gdy już sprowadzisz go do domu i
zamkniesz w pałacu, będzie za późno.
Hassan, który pogodził się już z rzeczywistością i
zaakceptował amerykańską żonę swego brata, uśmiechnął się
w odpowiedzi.
- Mój brat żartuje sobie z pani. Doskonale wie, że będąc
emirem, może robić, co zechce. Serdecznie witamy panią w
Ras al Hajar, Wasza Wysokość.
- Wasza Wysokość? Ależ ja jestem Amerykanką!
Zrobiliśmy rewolucję, żeby z tym skończyć...
- Bonnie, kochanie, może zdrzemniesz się chwilę,
odpoczniesz, a ja w tym czasie omówię sprawy bieżące z
Hassanem? Na pewno chcesz dobrze wyglądać, gdy przyjdą
goście.
- A przyjdą na pewno - zapewnił Hassan. - Gdy
księżniczka Aisha usłyszy nowiny...
-
Aisha?
Rozmawiałyśmy
przez
telefon,
gdy
zatrzymaliśmy się w Londynie - powiedziała radośnie Bonnie.
- Nie mogę się doczekać, by ją poznać. I Nadim i Leilę. Go za
piękne imiona!
Czyżby tylko jego nie dopuszczono do sekretu? Czy był
aż takim potworem? Czyżby sądzili, że nie zrozumie? Pięć dni
temu być może mieliby rację.
- Jeśli tak bardzo podobają ci się ich imiona, może poproś
kobiety, by pomogły ci wybrać jakieś oficjalne imię, zanim
zostaniesz przedstawiona swojemu nowemu narodowi.
- Jak to? Nic o tym nie wiem... - Bonnie niepewnie
zerknęła na Fajsala.
- Nie teraz, kochanie. Hassan nie może się doczekać, by
zrobić mi awanturę, ale nie wypada mu wybuchnąć w
obecności damy.
Bonnie roześmiała się.
- Oczywiście. Wiem, kiedy moja obecność nie jest
pożądana. Simon, może oprowadzisz mnie po domu?
- Mógłbyś, Simon?
- Na litość boską, Fajsal, to przecież twoja żona -
zaprotestował Hassan, gdy Bonnie wyszła. - Ona nie może
pokazywać nóg całemu światu!
- Myślisz, że kilku starszych chłopców może dostać ataku
serca?
- Nie tylko starszych.
- Czyż nie są wspaniałe? Powiedz mi, Hassan, jakie nogi
ma panna Fenton? Zauważyłem, że udało ci się nakłonić ją, by
je zasłoniła.
Hassan zacisnął zęby.
- Rose Fenton ubiera się, jak chce, ale trzeba przyznać, że
zdaje sobie sprawę, co jest stosowne, a co nie. A teraz
naprawdę nalegam, abyś przebrał się w coś odpowiedniego na
zbliżającą się uroczystość. Dziś wieczór będzie tu tłum.
Wszyscy liczący się mężczyźni w Ras al Hajar przyjdą, by
oddać cześć nowemu władcy.
- Chcę, byś dziś wieczorem odebrał hołdy w moim
zastępstwie, Hassan.
- Przekazywanie władzy to niebezpieczny moment,
Fajsal. Nie jest to dobra chwila, by wprawiać ludzi w
zakłopotanie.
- Nikogo nie wprawiam w zakłopotanie. Proszę cię o
zastępstwo, ponieważ ja zamierzam wystąpić w telewizji z
orędziem do narodu.
- Naprawdę? Kiedy to załatwiłeś?
- Podczas przesiadki w Londynie. Rozmawiałem z
Nadim, która ustaliła wszystko z panną Fenton.
Hassan nie chciał znów słuchać o Rose Fenton. Uważał to
za kolejną próbę rozproszenia jego uwagi. Właściwie próba
się powiodła...
- Rozumiem. Co zamierzasz powiedzieć?
- Pomyślałem, że mógłbyś mi pomóc... Co sądzisz o
aktualnym rozwoju naszego kraju? Co chciałbyś zmienić?
Hassan był zdumiony. Nawet nie śmiał mieć nadziei, że
Fajsal tak szybko zechce przejąć przywództwo.
- Pytasz poważnie?
- Oczywiście. Chcę wiedzieć, co wszyscy myślicie. Wiem
już, czego chce Nadim, a Bonnie również ma wspaniałe
pomysły. Chcę, by ludzie zrozumieli, że ich głowa państwa
troszczy się o nich.
- Właściwie to dobry pomysł - przyznał Hassan. - Gdy
zobaczą cię w telewizji, nie będzie wątpliwości, kto jest
prawowitym emirem.
- O to mi właśnie chodziło.
Gdy najważniejsze już ustalili, Hassan pomyślał, że pora
zwrócić się do Nadim, by uświadomiła bosonogiej,
rewolucyjnej księżniczce, czym jest pałacowa etykieta.
Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić, skoro ukrywała
przed nim małżeństwo Fajsala.
- Zaczynałem się już zastanawiać, czy przypadkiem nie
miałeś wątpliwości, Fajsal. Przebywałeś za granicą dłużej, niż
należało. To dało Abdullahowi nadzieję...
- Dlaczego miałbym mieć wątpliwości co do swojej roli w
Ras al Hajar, mój drogi starszy bracie? - Fajsal uśmiechnął się
szeroko. - Teraz gdy jestem emirem, przynajmniej nie muszę
cierpliwie znosić twoich cierpkich uwag na żaden temat.
Nawet na temat wyboru żony.
- Twoja żona, to twój problem. Ale co od reszty, porzuć
nadzieję.
Hassan spacerował po sali recepcyjnej, rozmyślając nad
radykalnymi planami, które przed chwilą Fajsal zaprezentował
światu. Ciekawe, czy zostaną przychylnie przyjęte przez
społeczeństwo Ras al Hajar....
Nadim i jej mąż mieli mnóstwo pomysłów na poprawę
opieki zdrowotnej, zwłaszcza nad matką i dzieckiem, Leila zaś
upierała się przy obowiązkowym nauczania dziewczynek.
Wkładem
Bonnie
natomiast
był
projekt
rozwoju
hydroponicznego rolnictwa. Był to sensowny pomysł,
zwłaszcza że góry dawały dość wody. Ciekawe tylko, co
ludzie pomyślą o księżniczce zajmującej się rolnictwem.
Jakże pragnął, by Rose była tu z nim. Tyle miała do
zaproponowania... Przywołał się do porządku. Wziął pilota i
nastawił głośniej telewizor.
Mimo że tym razem Fajsal występował w tradycyjnym
stroju, nadal wyglądał jak amerykański piłkarz. W ciągu
ostatniego roku bardzo zmężniał, zarówno fizycznie, jak i
psychicznie. Stał się mężczyzną. Hassan był z niego naprawdę
dumny.
Rozpoczął wystąpienie, tak jak zaplanowali - od
podziękowań dla swego kuzyna Abdullaha za rozważne
zarządzanie krajem. Następnie obiecał, że zawsze będzie
stawiał na pierwszym miejscu dobro kraju. Potem przedstawił
plany zmierzające do przekształcenia Ras al Hajar w
nowoczesny kraj, w którym kobiety będą cieszyć się
równouprawnieniem.
- Dziś wieczorem - kontynuował - podpisałem ustawę
powołującą nowe ministerstwo do spraw kobiet, ale jeszcze
nie powołałem nikogo na to ważne stanowisko. W ciągu
najbliższych godzin podejmę decyzję, jednak już teraz mogę
powiedzieć; że na czele nowego ministerstwa stanie kobieta.
Hassan zmarszczył brwi. Ustawa? Dyskutowali o tym
pomyśle, ale nie podjęli wiążących decyzji, nie mówiąc o
kandydatce na ministra! Fajsal najwyraźniej improwizował
końcówkę swego wystąpienia.
Hassan odwrócił się do Simona Partridge'a.
- Co to jest? - spytał. - Co Fajsal wygaduje?
Do Rose, która obserwowała w studiu tłumaczone na
angielski wystąpienie Fajsala, podszedł posłaniec i wręczył jej
kopertę z królewską pieczęcią.
Zerkając na monitor, złamała pieczęć i wyjęła gruby
dokument. Towarzyszył mu krótki liścik.
Droga panno Fenton, moja matka i obie siostry są
przekonane, że będzie pani bezcennym klejnotem dla naszego
kraju. Hassan będzie pani potrzebować. Proszę o pozostanie z
nami. Fajsal.
Gordon stał tuż za nią.
- Co to jest? - szepnął, gdy rozłożyła dokument.
Rose otworzyła usta, a potem szybko je zamknęła.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Odłożyła liścik i
dokument tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to trzęsące
się ręce.
- Później ci powiem - odparła. - Co się dzieje?
- Już kończy. Jesteś gotowa do powrotu?
Rose zerknęła na kopertę trzymaną w dłoni i tknęło ją
dziwne przeczucie.
- Och...
- Co się stało?
Przycisnęła palce do ust i potrząsnęła głową, słuchając
orędzia Fajsala.
- Jestem emirem dopiero jeden dzień, ale przy pomocy
mojej niezrównanie pomocnej rodziny z wielką przyjemnością
rozpocząłem dzieło wprowadzenia mojego kraju w
dwudziesty pierwszy wiek. Całe swe życie temu poświęcę, ale
nie jako wasz emir, tylko najwierniejszy sługa tego kraju i
dobry poddany...
Hassan wpatrywał się w swego doradcę.
- Wiedziałeś, że zamierza to powiedzieć?
- Tak. Przysiągłem jednak milczenie. - Jesteś moim
doradcą, Simon!
- To prawda, ekscelencjo. Ale Fajsal jest emirem, a
właściwie ... jeszcze nim będzie do północy.
- Nie pozwolę na to, Simon! Nie pozwolę...
- Jestem pewien, że Abdullah będzie uszczęśliwiony, jeśli
zajmie jego miejsce, oczywiście, o ile pan mu na to pozwoli,
ekscelencjo. - Simon Partridge odwrócił się do telewizora,
gdzie Fajsal kończył swoją przemowę.
- Od północy dnia dzisiejszego z wolnej woli oddaję
wszystkie prawa do tronu w Ras al Hajar i przekazuję ciężar
władzy prawdziwemu spadkobiercy mego dziadka, jego
najstarszemu wnukowi, a mojemu ukochanemu bratu,
Hassanowi. Na tronie jest miejsce tylko dla jednej osoby.
Toteż z wielką radością chciałbym oznajmić, że moim
ostatnim posunięciem jako emira będzie podpisanie ślubnego
kontraktu dla księcia Hassana. Życzę szczęścia jemu oraz jego
wybrance i przysięgam mu wierność. Będę go wspierał i
szanował jako emira Ras al Hajar.
Wpadł w pułapkę. Na uroczystej audiencji roiło się od
ludzi. Nie było w kraju mężczyzny, który nie chciałby złożyć
hołdu nowemu władcy.
Fajsal okazał się niezwykle inteligentny, przyjeżdżając w
dżinsach i podkoszulku oraz ciągnąc ze sobą zagraniczną
żonę. Nawet ci, którzy mogli powątpiewać w słuszność jego
decyzji, z zadowoleniem zwrócili się ku tradycji, którą
uosabiał Hassan.
Hassan z zakłopotaniem przyznawał jednak w duchu, że
jego młodszy brat zademonstrował więcej odwagi niż on. On
nie zdobył się przecież na wyznanie Rose swego uczucia...
Dopiero teraz - może właśnie pod wpływem Fajsala? - pragnął
ją odnaleźć i powiedzieć jej... powiedzieć jej... że ją kocha. I
błagać ją, by została...
Audiencja skończyła się po pierwszej w nocy. Nie
zważając na późną porę, Hassan chwycił za telefon.
- Tim Fenton - rozległ się zaspany głos. - Czyżby jakaś
klacz...
- Nie. Tu Hassan. Muszę rozmawiać z Rose. Natychmiast.
Proszę...
- To niemożliwe - odparł Fenton wyraźnie zadowolony. -
Tutaj jej nie ma.
- Gdzie jest? Chyba jeszcze nie wyjechała...
- Nie sądzę, by jej miejsce pobytu było pańską sprawą,
Wasza Wysokość. - A przy okazji, rezygnuję z posady. - Tim
odłożył słuchawkę.
Jeszcze godzinę temu otaczali go ludzie. Nagle w fortecy
zrobiło się straszliwie pusto... Był całkiem sam, nie licząc
służby. Fajsal, przed swoim występem w telewizji, zabrał
Bonnie do domu Aishy. Teraz Hassan zrozumiał dlaczego.
Mógł zadzwonić do Nadim, ale... Powiedział jej, aby jak
najszybciej zaaranżowała jego ślub. Niewątpliwie jutro Nadim
sama zatelefonuje i poinformuje go, kogo wybrała oraz na
jakich warunkach. Wystarczy, że dowie się tego jutro...
Zupełnie z tym się nie spieszył.
Rose spędziła dzień na rozmaitych wymyślnych zabiegach
kosmetycznych. Wypielęgnowana od stóp do głów, po masażu
wonnymi olejkami, z dłońmi pomalowanymi w artystyczne
arabeski, czuła się jak bogini. Teraz nakładano jej kolejną,
czarną, hennę na włosy.
Jej matka natomiast była w swoim żywiole. Obserwowała,
robiła notatki do nowej książki.
- Naprawdę jesteś wspaniałą córką, niezwykłe inspirującą
- oświadczyła. - Najpierw wychodzisz za faceta, który mógłby
być twoim ojcem i dostarczasz mi mnóstwo materiału do
książki, a teraz to! - dodała z zachwytem.
Rose, której rozczesywano włosy, nawet nie odwróciła
głowy.
- Co cię tak cieszy, mamo?
- Nowoczesna kobieta, robiąca spektakularną karierę,
porzuca wszystko, by żyć w haremie! - wyjaśniła z
charakterystyczną dla siebie emfazą jej matka.
- Jeśli coś takiego o mnie napiszesz, pozwę cię do sądu -
powiedziała Rose pół żartem.
- Doprawdy? Och, to by się świetnie sprzedało.
- Ale to nieprawda, mamo. Nadim żyje tu pełnią życia i
może również rozwijać się zawodowo. A ja mam stanąć na
czele ministerstwa, które zajmie się poprawą losu wielu
kobiet. Abdullah nic dobrego dla nich nie zrobił. Dlaczego nie
zostaniesz dłużej, by się wszystkiemu przyjrzeć? Może
mogłabyś pomóc?
- Och, kochanie, nawet nie znasz tutejszego języka. I, nim
zdążysz się obejrzeć, będziesz mieć gromadkę dzieci.
- Znam francuski, niemiecki i hiszpański. Arabskiego
nauczę się błyskawicznie.
- A dzieci?
- Tobie dzieci nie przeszkadzały.
- To prawda... Właściwie w takiej wersji książka byłaby
jeszcze lepsza...
Rose Fenton! Rose Fenton stanie na czele nowego
ministerstwa! Serce Hassana omal nie pękło z wrażenia.
- Czy mógłbyś wyobrazić sobie kogoś bardziej
odpowiedniego? - To było pytanie retoryczne. Gdy Hassan nie
odpowiedział, Fajsal wzruszył ramionami. - Oczywiście, że
nie możesz. Ona jest stworzona do tej roli. Zna media i
rozumie ich siłę, wie, jak komunikować się z ludźmi. Jestem
zaskoczony, jak szybko robi postępy w naszym języku. -
Zawahał się. - No, może nie aż tak zdumiony, zważywszy że
miała osobistego nauczyciela... Uważasz, że to dla ciebie
niezręczna sytuacja, nieprawdaż?
Niezręczna? Co za głupstwa ten chłopak opowiada!
Kochał ją. A będzie ją widywał ze świadomością, że nie może
jej dotknąć, przytulić. To nie była niezręczna sytuacja. To
prawdziwa tortura, istny koszmar!
- Jak długi ma kontrakt?
- Na rok. Pomyślałem, że potrzeba co najmniej tyle czasu
na zorganizowanie ministerstwa, wytyczenie głównych celów.
Potem być może będzie chciała wyjechać. Chyba że
wymyślisz jakiś sposób, by ją zatrzymać...
- Fajsal!
- Tak, Wasza Wysokość? - Jego niewinny głos nie zmylił
Hassana.
- Lepiej wyjedź stąd! - rzekł ostro. - Zabierz swoją śliczną
żonę i zniknij mi z oczu na rok lub dwa. Być może z czasem
przejdzie mi ochota, by skręcić ci kark!
- Daję ci koronę, pannę młodą oraz królową mediów do
pomocy, i to ma być podziękowanie? - odparował Fajsal z
udawanym żalem. - Niektórych ludzi trudno zadowolić.
- Idź już!
Fajsal uniósł dłonie w geście poddania.
- Już mnie nie ma - powiedział, wycofując się do drzwi.
- Do zobaczenia na twoim ślubie, braciszku!
Hassan wstał.
- Nie będzie żadnego ślubu. - Te słowa wydobyły się
nagle gdzieś z głębi jego piersi. - Nie będzie żadnego ślubu!
- Skończy z tym. Natychmiast. Jeśli nie może mieć Rose,
nie chce nikogo. Nikogo.
Nadim cofnęła się z uśmiechem.
- Olśniewająco wyglądasz - powiedziała z zachwytem.
- Absolutnie olśniewająco.
- Nie mogę się nawet dobrze zobaczyć zza tego welonu...
- O to właśnie chodzi. Hassan nie może zobaczyć
narzeczonej, dopóki się nie zaręczą. Wystarczy mu strój i
biżuteria, by domyślił się, że dziewczyna, ukryta pod spodem,
jest odpowiednią panną młodą dla emira... - Nadim odwróciła
się, ponieważ usłyszała jakieś głosy za kotarami
przedzielającymi pokój. - Och, przyjechał! - wyszeptała w
podnieceniu. - Przyjechał...
Hassan ze zniecierpliwieniem czekał na pojawienie się
siostry. Przyjechał, by bez względu na konsekwencje
skończyć z tym nonsensem. Jak, na Boga, tym dwojgu udało
się zaplanować i zrealizować taki diabelski pomysł! - zżymał
się w duchu. Abdykacja Fajsala, a teraz to... Znalazł się w
matni. Chociaż prawdę mówiąc, sam zastawił na siebie
pułapkę, prosząc Nadim o pomoc...
- Nadim? - Odwrócił się i szybko podszedł do siostry,
która wyszła zza ciężkich zasłon.
- Hassan... - Ujęła jego dłonie. - Cieszę się, że tak szybko
przybyłeś. Jesteśmy gotowe...
- Przykro mi, Nadim, ale przyjechałem, by oznajmić ci, że
rezygnuję. Nie mogę się ożenić...
- Jak to? Prosiłeś przecież, bym bezzwłocznie
zaaranżowała ci małżeństwo. - Wyglądała na mocno
zdziwioną. - Kontrakt już został podpisany.
- Fajsal przekroczył swoje uprawnienia!
- On chciał dobrze, Hassan. Przez ostatni tydzień cały
czas myśleliśmy o tobie.
- Wiem... - Nie mógł patrzeć w jej twarz. - Wiem. To
moja wina. Mój błąd. Ale przede wszystkim muszę myśleć o
moim honorze. On zaś wymaga ode mnie małżeństwa z...
- Z Rose? - wtrąciła cicho. - Masz na myśli Rose?
- Oczywiście! - wybuchnął. A kogóż by innego?
- Ale zapewniałeś mnie, że załatwisz to z nią...
- Myślałem, że potrafię. Myślałem, że załatwiłem. Ale
pomyliłem się.
- Poznałam Rose i jestem pewna, że nie chciałaby stawiać
cię w przymusowej sytuacji... Na pewno zwróci ci wolność.
Może powinieneś z nią porozmawiać?
- Nie! - rzekł ostro. - Nie. To niczego nie zmieni.
Cokolwiek powie, już nigdy nie będę wolny. Rozumiesz? Nie
mogę bez niej żyć.
- Kochasz ją?
- Ona jest... - Zacisnął dłonie w pięści i położył na sercu. -
Ona jest w środku mnie.
Nadim z powrotem ujęła jego dłonie i uśmiechnęła się
delikatnie.
- Rozumiem, Hassan. I na pewno zrozumie to
dziewczyna, która czeka na ciebie. Musisz wszystko jej
wyjaśnić, otworzyć swe serce.
- Nadim, proszę...
- Ona zrozumie. Zobaczysz.
- Ale... - Jeszcze się bronił.
- Zaufaj mi. - A potem dodała z najsłodszym uśmiechem:
- Jestem przecież lekarzem. - I nadal trzymając go za rękę,
odsunęła zasłonę.
Pośrodku pokoju stała wysoka, smukła kobieta ubrana w
długą, jaskrawoczerwoną suknię, szamerowaną złotą nicią. W
talii przepasana była ciężkim pasem ze złotej siatki, na głowie
zaś miała gęsty welon, przez który nic nie można było dojrzeć.
Trochę zbyt późno Hassan zdał sobie sprawę, że nawet nie
zna jej imienia. Odwrócił się do Nadim, ale zasłona była już
opuszczona.
Rose obserwowała go spod welonu. Nie podobał jej się
plan Nadim. Nie chciała poślubić Hassana, jeśli on nie będzie
wiedział, kim jest Nie mogłaby poślubić mężczyzny, który
godził się na taki związek.
Ale niepotrzebnie się martwiła. Okazało się, że Nadim
lepiej znała swego brata Może nawet lepiej niż on sam znał
siebie.
Stał oto przed nią, by zgodnie z poleceniem Nadim,
otworzyć się przed nią, wyznać miłość do innej kobiety.
Ale ból malujący się na jego twarzy rozdzierał wprost
serce. Nie mogła dopuścić, by tak strasznie cierpiał. Już dość
dużo usłyszała. Wyciągnęła rękę.
- Sidi... - powiedziała cicho.
Dłonie miała pomalowane, ubrana była jak panna młoda. ..
Jakże mógł zacząć jej tłumaczyć...
- Panie - powtórzyła po angielsku i dopiero wtedy coś
nim wstrząsnęło.
Zrobił krok w jej kierunku.
- Kim jesteś?
- Znasz mnie, panie.
- Rose...? - Nie mógł w to uwierzyć. Ale ona wsunęła
dłoń w jego rękę niczym słodkie przypomnienie. -
Powiedziałaś kiedyś, że jeśli mężczyzna będzie mieć tyle
szczęścia, by mieć ciebie, poświęcisz całe życie, by już nie
zapragnął innej...
- Mówiłam poważnie.
- Nie musisz poświęcać wszystkiego... - Zdjął welon z jej
twarzy. - Kocham cię, Rose. Zostań ze mną. Na zawsze. Żyj
ze mną, wychowaj nasze dzieci, bądź moją żoną i księżniczką.
Czyżby się zmienił? Czy mógł się zmienić?
- Chcesz, bym siedziała w domu i wychowywała twoich
synów, Hassan?
Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. Minę miał
śmiertelnie poważną.
- To by mi odpowiadało - powiedział żartobliwie. - Jak
myślisz, czy znajdziesz na to trochę czasu w ferworze nowych
obowiązków ministerialnych?
- Już wiesz?
- Fajsal poinformował mnie o decyzji, którą podjął przed
godziną.
- I nie masz nic przeciwko?
Oczywiście, że miał. Ani na chwilę nie chciał tracić jej z
oczu. Ale jeśli za tę cenę zatrzyma ją przy sobie, nauczy się z
tym żyć.
- Podpisałaś kontrakt z emirem Ras al Hajar - odparł. -
Jakże mógłbym się sprzeciwiać?
- A jeśli będę musiała wyjeżdżać za granicę, na
konferencje?
- Będę tego nienawidzić - przyznał. - Ale kocham cię,
Rose... Chcę ciebie lub nikogo. Bez żadnych warunków.
Pytanie brzmi, czy również ty mnie zechcesz?
- Podpisałam kontrakt z emirem - odpowiedziała Rose,
dotykając ręką jego twarzy, a potem ustami jego ust. - Nasz
los został
przypieczętowany, Hassan. Czyż mogę
przeciwstawiać się przeznaczeniu?