1
Arkadiusz Jabłoński
Co słonko widziało
Na bezrybiu
Sytuacja kogoś, kto przedstawia się jako ekspert od spraw Japonii jest w Polsce komfortowa.
Polacy chcą wiedzieć o Japonii dużo, a fakt, że, podobnie jak większość ludzi, chcą wiedzieć więcej
głównie o tym, o czym już wiedzą, wcale nie musi utrudniać ekspertowi pracy. Na spotkaniach
poświęconych „popularyzacji kultury japońskiej” dowiedzieć się można, że słówko kami oznacza po
japońsku ‘papier’, ale także ‘bóg’, a zatem sztuka składania zabawek z papieru origami posiada
aspekt mistyczny. Podobnie można by twierdzić, że buk to w Polsce drzewo święte – wszak jego
nazwę wymawia się tak samo jak słowo ‘Bóg’ – a rzeka Bug darzona jest estymą na miarę Gangesu.
W naszym kraju to, co japońskie, nie podlega osądowi logicznemu, istniejąc samo przez się:
pozostając trudne, niezrozumiałe, ale tym bardziej pożądane. Japonista po ujawnieniu własnej
specjalności pytany jest zwykle, czy był już w tym egzotycznym kraju oraz czy język japoński jest
trudny (na oba pytania dobrze odpowiedzieć twierdząco). Rozmówca bardziej dociekliwy może
zapytać, czy Japończycy naprawdę są pracoholikami, czy kobiety zajmują, cokolwiek to znaczy,
niską pozycję w życiu społecznym lub też czy kuchnia japońska to naprawdę tylko ryby i ryż. Taki
obraz Japonii opiera się na zdrowym rozsądku przeciętnego Polaka. Tak działają stereotypy.
Stereotyp można postrzegać jako przeszkodę w poznawaniu prawdziwego obrazu świata.
Stereotyp nie jest dobry ani zły: po prostu istnieje. Stereotypy funkcjonują w sposób użyteczny, gdy
pozostają w równowadze z godnymi zaufania źródłami informacji. Bezcelowe jest zarzucanie
niekompetencji autorowi felietonu, który napisze, że język japoński jest bardzo trudny. Zawsze
można przeprowadzić wywiad ze specjalistą, który może nie udzieli nam odpowiedzi prostych, na
pewno nie poprzestanie jednak na utrwalaniu utartych schematów (ciekawe, że żaden japonista nie
powie, że język japoński jest trudny, a jeśli nawet, to zapytawszy najpierw, pod jakim względem i
dla kogo). Informacje uzyskane od eksperta podlegają weryfikacji zarówno pod względem
merytorycznym (prawdziwości informacji) jak i metodologicznym (wykorzystanych narzędzi
badawczych).
Ludzie stamtąd
Niekiedy zawartość faktograficzna publikacji budzi zastrzeżenia, jeśli jednak nadrzędny cel
zabawienia czytelnika zostanie przez nią spełniony, nie warto chyba drążyć szczegółów. O ile tylko
o czymś można powiedzieć, iż, nawet jeśli to kłamstwo, to dobrze napisane, małostkowe i niskie
byłoby wytykanie autorowi błędów w japońskim nazewnictwie czy też nieścisłości informacyjnych.
Po pierwsze, nie nudzić, można by rzec za Jerzym Wittlinem.
Co innego jednak: zabawiać, a co innego: zbawiać. Dopóki ktoś uważa prywatnie, że Japończycy
2
są godnymi współczucia pracoholikami dziesiątkowanymi przez karōshi albo zupełnie na serio
przekonuje nas, że w Japonii druga osoba jest dla rozmówcy „nienaruszalną świętością”, co
stanowić ma fenomen w skali światowej, możemy przymknąć na to oko z uśmiechem i udawać, że
nic się nie stało. Jeśli jednak w tekście kogoś sugerującego niejednoznacznie, że wypowiada się jako
naukowiec czytamy: „Za szczelnie zasłoniętymi oknami japońskich mieszkań-pudełek gospodynie
domowe samotnie popadają w alkoholizm, a ich mężowie (...), drżąc, by nie stracić pracy (i twarzy),
upijają się po godzinach w męskim towarzystwie. Pracujące kobiety parzą herbatę swoim kolegom i
nawet nie marzą o awansie, z pokorą znosząc żarty na temat ich "kobiecych umysłów"”, to
spotykamy się już z pewną interpretacją faktów, co narzuca pytanie zarówno o źródło informacji jak
i o solidność proponowanej ramy interpretacyjnej.
Kobieta z Wysp
Przytoczony cytat pochodzi z jednego z felietonów autorstwa Joanny Bator, które w ciągu
ostatnich lat były zamieszczane w jednym z dodatków „Gazety Wyborczej”. Dostępne źródła
określają Bator jako feministkę, naukowca, antropologa kulturowego, absolwentkę kulturoznawstwa,
która posiada doktorat w dziedzinie filozofii. Również sama Bator nie odżegnuje się od
przedstawiania się jako naukowiec, co nakazuje jej spostrzeżenia dotyczące kultury traktować z dużą
dozą powagi. Ostatnio w Polsce ukazała się także książka Bator, do której nie miałem dotąd dostępu
przebywając w Japonii i poniżej nie zamierzam się na jej temat wypowiadać.
Tekst niniejszy służy analizie pięciu pozornie niewinnych tekstów Bator, które można traktować
jako swoistą deklarację ideologiczną i metodologiczną. Nie trzeba być antropologiem kulturowym,
aby dostrzec, że szeroko zakrojone nadużycie, na jakie teksty te się składają, zdaje się mieć
charakter nie tylko pseudoantropologiczny, ale także pseudometodologiczny, a nawet, o dziwo,
chyba także pseudofeministyczny.
Trudno zgodzić się z traktowaniem Japonii jako przedmiotu badań wymykającego się
racjonalnym dociekaniom naukowym. Chciałbym przy tym odnieść się do tekstów Bator nie z
pozycji wzburzonego japonisty, któremu badacz-niejaponista odbiera chleb, ale jako zaciekawiony
czytelnik, gotów szczerze wierzyć, że to nie epatowanie tanią egzotyką, ale jakieś poważne powody
metodologiczne skłoniły autorkę do wyboru raczej kontrowersyjnego podejścia do kwestii
przyzwoitości faktograficznej i metodologicznej. Fakt, że nauka nie zmieni raczej oblicza pod
wpływem odkryć Bator nie może uprawniać do karmienia czytelników informacjami
nieprawdziwymi, nierzetelnymi i przedstawionymi w wykrzywionym kontekście. Ponieważ zaś
nawet niepozorne w ujęciu jednostkowym przekłamania Bator odnoszą się także do bardzo sporej
grupy ukazujących się w Polsce popularnych publikacji na temat innych kultur, swego rodzaju
ikoniczne traktowanie przeze mnie poniżej „przypadku Bator” niech posłuży spożytkowaniu
wątpliwej wartości wytworów autorki w szczytnym celu piętnowania en gros wszelkiej łatwizny
3
intelektualnej, jakże powszechnej w naszym wieku informacji masowej, szybkiej i niedbałej. Jeśli
czytelnik odniesie wrażenie, że komentarze poniższe trącą zbytnią ironią, chciałbym wyrazić
przekonanie, iż, jeśli już wytwór pozujący na tekst naukowca jest śmieszny i straszny, z dwojga
złego wolę śmiać się niż grzmieć, co jest moim indywidualnym wyborem, w odniesieniu do całości
tekstów Bator poczynionym jednak chyba z pozycji dość życzliwej.
A to byli przebierańcy...
Wydaje się, że dla badacza kultur i zachowań ludzkich w tychże kulturach oczywista powinna być
zależność, ale także i różnica gatunkowa, między obserwowanymi na bieżąco faktami a
prawidłowościami zachowań członków danej kultury, nie mówiąc już o konieczności świadomego
wyboru pewnej konsekwentnej metody opisu i interpretacji opisywanych zjawisk. Można
spodziewać się, że choćby zaliczane do klasyki antropologii kulturowej w Japonii prace sygnowane
przez takie nazwiska jak Ruth Benedict, Takie Sugiyama-Lebra czy też Chie Nakane pozwolą
ukierunkować w pewien sposób interpretację danych.
Zupełnie przypadkiem trzy wymienione nazwiska należą do kobiet, badaczek, które zajmowały
się kulturą japońską w dwudziestym wieku. śadna tych autorek nie wspomina chyba nawet słowem
o feminizmie, to chyba jednak mało przekonujące uzasadnienie dla zlekceważenia ich prac. Te
ostatnie można bez trudu znaleźć, również w ich angielskich wersjach, w bibliotekach japońskich
uniwersytetów, co dla badaczki, która, przedstawiana w wielu życiorysach znajdujących się w
Internecie jako „stypendystka rządu japońskiego”, sama siebie określa jako „pracującą” na
japońskim uniwersytecie nie powinno być trudne.
Nawiasem mówiąc, sam kilkakrotnie przebywając na stypendium w Japonii ani nie spotkałem
choćby jednego stypendysty, który mówiłby o sobie, że „pracuje” na uniwersytecie przyjmującym
go na staż, ani do głowy by mi nie przyszło tak się samemu określać. Nie jest to może najbardziej
istotny aspekt sprawy, ciekawe jednak, że trudno doszukać się w tekstach Bator nazwy uniwersytetu,
gdzie „pracowała” czy określenia zajmowanego stanowiska. Wątpliwości nie rozwiewa niestety
socjologiczny i antropologiczny warsztat autorki. Facta, non verba – chciałoby się rzec.
Jedna pani – drugiej pani
Autorka otwarcie wyznaje, że języka japońskiego nie zna, z czego, powiedzmy od razu, nie
sposób czynić jej zarzutu. Znajomość języka nie jest obowiązkiem osoby prowadzącej badania
japonistyczne, choć można podejrzewać, że na pewno ułatwiłaby takowe w stopniu znacznym,
choćby poprzez umożliwienie lepszego kontaktu z informatorami.
Zatrzymajmy się nad kwestią informatorów, choć w przypadku Bator chyba słuszniej byłoby
wspomnieć o „informatorkach”. Bator nie wydaje się przesadnie zachwycona Japonią, co w
kontekście kultury określanej przez nią jako „męskocentryczna” nie zaskakuje. Niezmiennie przebija
4
jednak z jej felietonów fascynacja podobieństwem jej samej i feministek, które pokazują jej Japonię,
co wyraża się niekiedy w opisie „błysku niezwykłego siostrzeństwa”. Czy jednak „siostra” jest
zawsze wiarygodną informatorką językową i kulturową?
Oto czytamy: „Nieprzekraczalna granica między światem męskim i kobiecym widoczna jest na
najgłębszym poziomie, w strukturze języka japońskiego, którego sposób używania uzależniony jest od
płci. Istnieją właściwie dwa płciowe dialekty - męski język władzy i kobiecy język podległości.
Tradycyjny japoński mężczyzna powie np. o swojej żonie "obudziła się", podczas gdy ona oświadczy,
ż
e "jaśnie pan dokonał szanownego obudzenia się". Różnice te nie są już tak drastyczne w młodym
pokoleniu Japończyków, ale nadal istnieją”.
Wzmianka o „męskim języku władzy i kobiecym języku podległości” wynika z niewiedzy lub
ś
wiadomego nadużycia. Najwyraźniej Bator nie wie, o czym pisze, gdyż wzmiankowanych faktów
w rzeczywistości brak.
„Mieszanie z błotem” i zabawy okrutne
W felietonach Bator czytelnik znajduje wnioski zaskakujące i zastraszające:
„Przypuszczam, że jako biała kobieta zajmująca niewyobrażalne dla większości Japonek miejsce
w hierarchii społecznej traktowana jestem jak... mężczyzna. Nie spotykam się z przejawami
dyskryminacji ze względu na płeć. Starsi rangą koledzy zachowują nieprawdopodobną ostrożność, a
młodsi, zwłaszcza ci, którzy słabo mówią po angielsku, po prostu uciekają na mój widok. śaden z
nich nie krępuje się jednak, aby w mojej obecności bez powodu zmieszać z błotem zgiętą w ukłonie
studentkę albo zażartować z sekretarki”.
Nie wiadomo, jakie to „niewyobrażalne” miejsce w hierarchii społecznej Bator zajmowała, ale
chyba trudno to stwierdzenie rozpatrywać w kategoriach poważnych. Czy zbyt wymagające byłoby
wyjaśnienie opisanych wyżej fenomenów oparte na prezentowanym między innymi przez Nakane
opisie japońskiego społeczeństwa jako „wertykalnego”? Zgodnie z nim relacje społeczne w Japonii
opierają się głównie na niesymetrycznych związkach między „seniorem” a „partnerem niższym
rangą”. Na te związki, określane jako wertykalne, nakładają się horyzontalne schematy
przynależności grupowej, zakładające rozróżnienie między „swymi” a „obcymi”.
Senior może sobie pozwolić na bardzo nieoficjalne traktowanie partnera niższego rangą, w
szczególności, jeśli ten ostatni należy do jego grupy, osoba niższa rangą zaś zobowiązana jest do
cichego znoszenia dominacji seniora. W Japonii nie ma „bliźnich” i „równych”; są seniorzy i niżsi
rangą, swoi i obcy. Płeć nie ma tu za bardzo nic do rzeczy: praktyka japońskiego życia społecznego
wskazuje jednoznacznie na to, że jeśli pozycję seniora zajmuje kobieta, a osoba niższa rangą to
mężczyzna, niewiele się zmienia (chyba, że będziemy wtedy mówić o „kobiecym języku władzy”).
Można rozważać, w jakich proporcjach kobiety i mężczyźni mają szansę zająć pozycję „seniora”, to
jednak zupełnie inny problem.
5
W japońskim społeczeństwie uczestnicy interakcji muszą ustalić między sobą, jakie rangi wobec
siebie zajmują. Najłatwiej zawczasu się z kimś „znać”, jeśli jednak nie znamy partnera i nie istnieje
nikt, kto może nam go przedstawić, przekroczenie bariery pierwszego kontaktu może być niezwykle
trudne. Czasem wygodniej jest po prostu ignorować się, również poprzez ucieczkę, gdyż interakcja
w warunkach nieokreślonych może wymknąć się spod kontroli, a to nikomu nie służy. Jeśli nie da
się partnera nie zauważać, można go traktować z dużym dystansem, co autorka bierze za ostrożność.
Rzeczywisty problem polega na tym, że w Japonii nie wiadomo, co w takich sytuacjach zrobić. Z
genialną prostotą ujmuje ten stan Chie Nakane, pisząc, iż: „Japończycy nie zdołali wypracować
ż
adnych społecznie przyjętych manier nadających się do prawidłowego zastosowania wobec
nieznajomych, ludzi „z zewnątrz”” (tłumaczenie własne – A. J.).
Cudzoziemcy mogą się z tym czuć bardzo niezręcznie. Często dla Japończyków „obcy”, którego
statusu nie potrafią określić (cudzoziemiec, jeśli nie jest formalnie członkiem organizacji, nie
poddaje się żadnej znanej definicji) pozostaje „przezroczysty”: nie wiedzą, jak go zaszeregować, a to
zawsze wywołuje niepokój. Kobiety zachowują się zresztą pod tym względem identycznie jak
mężczyźni. Na pewno nie należy spodziewać się, że będziemy od początku przyjmowani z
entuzjazmem, tym bardziej, jeśli oczekujemy, że nasz partner będzie się do nas zwracać po angielsku,
co może dlań być dodatkowym stresem. Rada jest jedna: si vivis Romae, romano vivito more.
Schematy znane z naszej własnej kultury niewiele nam w tej sytuacji pomogą.
Z tym bardziej podejrzaną lekkością wyciąga autorka wniosek, że przy niej koledzy „mieszają z
błotem” studentki i żartują sobie z sekretarek. Czyżby robili to po angielsku, żeby się przed nią
popisać? Czy na pewno autorka zrozumiała, co zostało powiedziane? Nawet jeśli tak się jej wydaje,
być może warto byłoby zajrzeć do tekstów znakomitej specjalistki w dziedzinie komunikacji
kulturowej, Anny Wierzbickiej, która na różne sposoby przekonuje nas, że nawet jeśli w innej
kulturze używane są słowa i realizowane rytuały konwersacyjne, które wydają się nam znajome,
wcale nie muszą one funkcjonować w identycznej ramie kontekstowej. Poglądy Wierzbickiej nie są
tajne, a jej prace od kilku lat dostępne są także w bardzo dobrym polskim wyborze.
W Japonii niezmiernie rzadko stosuje się techniki konwersacyjne polegające na ruganiu kogoś lub
„mieszaniu go z błotem” w naszym rozumieniu. Jeśli student zrobi coś niewłaściwego wobec
profesora, może tylko przeprosić i ukłonić się. Profesor może wykazać pewne zirytowanie, tym
bardziej, jeśli student popełni coś wyjątkowo bezmyślnego. To, że dla Polaka wygląda to na
„mieszanie z błotem”, nie ma tu nic do rzeczy. Takie spostrzeżenie może poczynić każdy, kto kieruje
się wyłącznie hermetyczną i arbitralną interpretacją zjawisk na gruncie własnej kultury. Zupełnie nie
trzeba przedstawiać się w tym celu jako naukowiec i pracownik uniwersytetu. Chyba, że Bator za
wszelką cenę pragnie tworzyć sytuacje konfliktowe, co, jak dowiadujemy się z tekstu, również się na
Wyspach udawało. Przy okazji okazuje się także, że niektórzy mężczyźni bynajmniej przed autorką
nie uciekali, choć, wzięci z zaskoczenia, być może mieli po prostu na to za mało czasu.
6
W paszczy lwa
Przytoczmy historię autorki utrzymaną w stylu relacji z niespodziewanego spotkania
kontynentalnej lady z wyspiarskim tygrysem w samym środku buszu:
„Aby nie widzieć brzydoty mojej eleganckiej ponoć dzielnicy, jeżdżę na rowerze bardzo szybko.
Parę dni temu znów zapomniałam o obowiązującym tu ruchu lewostronnym i w pędzie wjechałam
pod prąd w boczną uliczkę. Mój rower zderzył się z rowerem starego Japończyka. Dziadek zatrzymał
się i obrzucił mnie stekiem - jak sadzę - obelg. Ukłoniłam się i przeprosiłam go po japońsku,
używając jak najbardziej kobiecego języka. Dziadka jednak to tylko rozsierdziło.
Przypomniały mi się historyczne filmy, w których zdesperowani japońscy wojownicy tak wrzeszczą, a
potem wyciągają miecz i sieką dookoła. Mój rower zablokował się od upadku, a papiery rozsypały
po całej uliczce. Na "bardzo przepraszam" i "proszę mi wybaczyć" skończyła się moja znajomość
japońskich zwrotów pasujących do okazji. Dziadek szturmował jednak nadal, machał ręką w sposób
przypominający podcinanie gardła niebezpiecznie blisko mojej twarzy i nawet kopnął mój rower.
Jedyne, co mi przyszło do głowy, to unieść środkowy palec prawej ręki. W końcu nigdzie tak bardzo
jak tu nie czułam, że mój zakompleksiony, biedny kraj należy mimo wszystko do Zachodu. I stał się
cud. Dziadek umilkł, wykonał niezdarnie taki sam gest, uśmiechnął się szeroko, szczerze i bezzębnie,
i powiedział do mnie: "Okay, America"”.
Jakiż to kaprys losu sprawił, że autorka wyszła nietknięta z tak wielkiej opresji? Po kilku latach,
jakie w sumie spędziłem w Tokio, aż zazdrość bierze, że moje własne życie jest tak nudne i
pozbawione doznań ekstremalnych. Co prawda udało mi się przeżyć ten okres bez używania
ś
rodkowego palca do rozwiązywania konfliktów, ale to chyba tylko mnie w oczach Bator pogrąża.
Niestety, trudno dociec, jakiego to „kobiecego” języka autorka używała w swej obronie. Przykro,
ż
e również sam zainteresowany najwyraźniej nie zrozumiał przeprosin (być może po prostu nie znał
„kobiecego języka podległości”?). W Japonii ludzi rozbijających się po wąskich uliczkach na
rozpędzonych rowerach uważa się za nieodpowiedzialnych wariatów, ale Bator wie, że to ona ma
rację. Zapewne, gdyby to na nią w Polsce wjechał ktoś na rozpędzonym rowerze, przyjęłaby to z
uśmiechem, a jak zareagowałaby na środkowy palec, możemy się tylko domyślać. A tutaj, nie dość,
ż
e ktoś nie poznał się na żarcie, to zachowywał się jeszcze jak samuraj. Na szczęście wszystko
można rozwiązać za pomocą wymownego gestu.
Ciemność widzę
Bator nie poprzestaje niestety na wątpliwej jakości odkryciach w dziedzinie języka i kultury.
Wieszczy również, że zgniła, męskocentryczna Japonia chyli się ku upadkowi. „Dziś, gdy Japonia
pogrąża się w kryzysie, a opóźnienie wobec Zachodu we wszystkich właściwie dziedzinach życia jest
oczywiste...” – pisze z kasandryczną satysfakcją, jakby nie pamiętając, że przyjechała na stypendium
7
fundowane przez rząd tego pożałowania godnego kraju. Fraza powyższa przechodzi płynnie w
budzący współczucie opis japońskich dziewcząt, które nie mają ponoć szans na dostatnią przyszłość:
„Identycznie ubrane, w zbyt krótkich spódniczkach, na zbyt wysokich obcasach, z rozjaśnionymi
włosami i wybielonymi buziami tłoczą się więc przed wejściem do McDonalda, czekając na wolny
stolik”. Możemy tylko domyślać się, kto za to odpowiada.
Nie wiemy co prawda, według jakich kryteriów badaczka ocenia zbytnią krótkość spódniczek i
wysokość obcasów, ale czytelnik odnosi wrażenie, że wszystkie istoty rodzaju żeńskiego w Japonii
mają zbyt krótkie spódniczki i zbyt wysokie obcasy. Generalnie trudno powstrzymać się od refleksji,
ż
e autorka musiała bardzo intensywnie poszukiwać przedmiotu badań, gdyż kobiety i dziewczęta,
które opisuje, można co prawda w Japonii spotkać, ale opisywanie ich jako typowych jest zupełnie
nieuprawnione z punktu widzenia logiki.
Nawiasem mówiąc, powyższy ustęp jest podsumowaniem dłuższego fragmentu dotyczącego
kobiecej roli tak zwanej OL (office lady), określanej przez autorkę jako „młoda pracownica na
niższym stanowisku biurowym parząca kolegom herbatę dopóty, dopóki nie wyjdzie za mąż i nie
zamieni się w pełnoetatową gospodynię”. Samo sformułowanie definicji OL wydaje się bardzo
zręczne (może w dzisiejszej rzeczywistości trzeba jednak być raczej szefem niż kolegą z pracy, aby
OL zrobiła nam herbatę, ale najwidoczniej Bator nie para się takimi nieistotnymi szczegółami),
jednak od co najmniej kilkunastu lat nieprawdziwe. Dziwi, że autorce nie chciało się sprawdzać
aktualnego stanu rzeczy, tym bardziej, że stan ten zgodny jest w wielu punktach z feministycznym
punktem widzenia i pozwala dopatrywać się oznak rzeczywistej dyskryminacji płciowej w Japonii.
Wystarczy przyjrzeć się danym na temat średniego wieku zamążpójścia kobiet w Japonii (o ile
wychodzą one za mąż) aby stwierdzić, że od dłuższego czasu nie jest już aktualna także podawana
przez autorkę w innym felietonie informacja o tym, że” „na niezamężną kobietę po 25. roku życia
mówi się "christmas cake" - jest po prostu stara i nieapetyczna jak bożonarodzeniowe ciastko,
którego nikt nie kupił na czas”. Czyżby to kolejna pomyłka japońskich sióstr-informatorek?
Nawiasem mówiąc, ciasto bożonarodzeniowe nie starzeje się raptownie po 25 grudnia, tylko
zwyczajnie nikt go już wtedy nie kupuje. Co najgorsze, na to ostatnie nic chyba nie można poradzić.
A to było tak...
Autorka przybliża nam ochoczo historię powojenną Japonii. W pierwszym rzędzie dotyczy to
naturalnie historii kobiet, które najwyraźniej mają inną historię niż mężczyźni. Okazuje się, że to po
wojnie narodził się w Japonii nie tylko model kobiety – OL, ale także model gospodyni domowej.
Nie pytamy, co było przedtem, bo to przecież nieistotne: wnioski zgadzają się z przyjętym z góry
poglądem. Bator, przytaczając bezkrytycznie i bez głębszej refleksji wypowiedź informatorki, dla
wygody, wychowanej w Stanach Zjednoczonych Japonki, wzbogaca nas o garść stereotypów, które
mają popierać tezę, że w Japonii „białe jest sexy”, sugerując najwyraźniej, że Japonki siłą były
8
zmuszane (aż strach pytać, przez kogo) do tego, aby wyglądać jak „kobiety Zachodu” a
westernizacja i dziś stanowi niepisany obowiązek.
Dalej Bator wyśmiewa się już bez specjalnych ogródek z żeńskiej rewii Takarazuka, nie
posługując się żadnymi źródłami ani nie odnosząc się szerzej choćby do wspomnianego jednym
tylko słowem japońskiego teatru kabuki, w którym wszystkie role grane są przez mężczyzn, a
którego Takarazuka stanowi rzekome odwrócenie, w dodatku dając podobno kobietom namiastkę
władzy, jakiej nigdy nie zdobędą w rzeczywistości. Wnioski te wydają się co najmniej pochopne.
Punkt widzenia przyjęty przez autorkę wyśmienicie obrazuje zdanie rozpoczynające finalny
fragment felietonu „Japonki”: „Kraj, w którym kobietę zamknięto w stereotypowym wizerunku gejszy,
nie wydaje się mieć wiele wspólnego z ideą emancypacji kobiet”. Zapytajmy: któż to taki zamyka
japońską kobietę w wizerunku gejszy? Ależ to sama autorka! Nieporozumienie polegające na
objawianiu panującego także w Polsce obiegowego przekonania jako najwyższej prawdy oddaje w
pełni lekceważące podejście do rzeczywistości i do źródeł. Tok wywodu Bator przypomina walkę z
wiatrakami, które tym bardziej trudno będzie zwalczyć, im bardziej ich nie ma. Zaiste trudnego
zadania podjęłyście się, siostry...
Matka siedzi z tyłu?
ś
aden z felietonów Bator nie informuje nas o tym, co właściwie, oprócz tak trywialnych
czynności jako chodzenie do pracy, po której tylko się pije i „drży aby nie stracić pracy (i twarzy)”
robią prześladowcy Japonek. Wydawałoby się, że ich życie powinno być łatwe i przyjemne, a tutaj
dowiadujemy się raptem, że wyzyskują oni właściwie chyba wyłącznie dla idei, a przyjemności nie
mają z tego żadnej. W felietonie „Japonki” autorka raczy nas opisem trudów matki wychowującej
dziecko, podczas gdy tatuś, jak się domyślamy, beztrosko chodzi do jakiejś bezsensownej pracy i
wykonuje inne, równie niepotrzebne rzeczy. Opisowi towarzyszy wzmianka o tym, że to matki są w
Japonii jedynie odpowiedzialne za aborcję. To wszystko rozwiążą feministki. W przyszłości.
Tatusiom, którzy nie wiadomo czemu nie chcą siedzieć z małżonkami w domu, dostaje się również:
„Mąż powinien być zdrowy i nieobecny" - żartują Japonki, a męża emeryta pieszczotliwie nazywają
"wielkim śmieciem" (...). W japońskim domu rządzi kobieta, bo mężczyzna przez większą część czasu
aż do emerytury jest po prostu gdzie indziej”.
Rządzi (oczywiście, jak możemy się domyślać, misternie maskując to „kobiecym językiem
podległości”), ale cierpi. Dlatego tatuś jest „śmieciem”, kiedy już nie ma innego wyboru jak
pozostać w domu. Powróćmy jednak do niewygodnej rzeczywistości. Ostatnio w Japonii, którą
czeka utrzymanie rzeszy emerytów przy zmniejszającym się przyroście naturalnym, planuje się
bardzo poważne zaostrzenia polityki podatkowej. W telewizji całe rodziny pytane są o to, jak
poradzą sobie z nowymi obciążeniami. Małżonkowie zastanawiają się razem przed kamerą nad tym,
co zrobić, aby obniżyć koszty utrzymania domu. śona stwierdza, że może przerejestruje telefon
9
komórkowy na numer tego samego operatora co mąż, co obniży koszty rozmów. Mąż – że zapewne
będzie musiał rzucić palenie. Normalna rozmowa ludzi, którzy na co dzień w porównaniu z polskimi
standardami nie widzą się właściwie, bo taki jest model japońskiego życia w rodzinie
wielkomiejskiej, w której ojciec jest pracownikiem biurowym. Ci ludzie nie są nieszczęśliwi ani nie
czują się wykorzystywani. Dominacji którejkolwiek płci dopatrzyć się tutaj trudno - temat zbyt
nudny, by czynić go przedmiotem debaty feministycznej.
Japońska rodzina funkcjonuje w innej ramie kulturowej niż rodzina polska. Interakcje odbywające
się wewnątrz rodziny, „między swymi”, kiedy nie jest obecny nikt z zewnątrz, podobnie jak stosunki
międzyludzkie w firmie, mogą w rzeczywistości być wysoce nieformalne, pod warunkiem
zachowania pewnych znamion fasady na zewnątrz (choć, jak już jednak nadmieniłem, musielibyśmy
stworzyć nową rzeczywistość, aby uznać, że dla zachowania takiej fasady członkowie rodziny
mówią innymi „dialektami płciowymi”).
Odrębne rodziny niezwiązane więzami krwi ani więzami korporacyjnymi porozumiewają się ze
sobą jako heterogeniczne jednostki, zgodnie z asymetrycznym traktowaniem na poziomie języka
grupy partnera (innej rodziny) jako wywyższanej oraz grupy własnej (własnej rodziny) jako grupy
neutralnej lub uniżanej. W takim kontekście niedozwolone jest wywyższanie członków własnej
grupy. O własnym ojcu można wyrażać się oficjalnie jedynie za pomocą określeń, których rzadko
użylibyśmy bezpośrednio wobec niego. Zapewne Bator chętnie przetłumaczyłaby jedno z tych
określeń, oyaji, jako „dziadyga” i uznałaby je za bardzo dowcipne, gdyby tylko ktoś był uprzejmy
powiadomić ją o jego istnieniu. Deprecjonowanie członków własnej grupy na zewnątrz jest
zachowaniem zupełnie naturalnym: praktyka w Polsce nieznana, ale w Japonii zupełnie oczywista,
wręcz przezroczysta. Sinojapoński termin epistolarny gusai, służący niegdyś do określenia własnej
małżonki, można tłumaczyć na podstawie znaczeń poszczególnych ideogramów jako ‘(moja) głupia
ż
ona’. Byłby to świetny pretekst do wskazania na nierówność płci, gdyby nie to, że w japońskiej
terminologii przy okazji dostaje się również synowi, który może być określany jako gusoku ‘(mój)
głupi syn’ albo wręcz tonken (zbitka ideogramów oznaczających ‘świnię’ i ‘psa’). Jak widać, płeć
jest tu czynnikiem drugo- o ile nie trzeciorzędnego znaczenia. To interpretacja prosta, ale czy nie
bardziej przekonująca niż wydumane narzekania Bator na dowcipy mężczyzn na temat „kobiecych
umysłów”? Dziwne skądinąd, że przy określeniu emeryta jako „dużego śmiecia” nie czytamy, że
jego przedmiot musi „znosić dowcipy” na swój temat.
Dowcipy i plotki o członkach własnej grupy są w Japonii (nie inaczej niż w Polsce) na porządku
dziennym. Zajmują się nimi wszyscy, bez względu na płeć, bacząc jedynie pilnie, aby sama osoba
odpowiedzialna nie usłyszała więcej niż powinna. Bardzo ciekawych rzeczy można dowiedzieć się
od młodszych OL, które uważają często za punkt honoru wyrażanie na stronie obrzydzenia wobec
starszych mężczyzn (określanych również mianem oyaji, ale zdarzają się i bardziej wyszukane
terminy), z którymi pracują w jednym biurze, obrazowo wypowiadając się o tym, jak strasznie
10
ś
mierdzi tym ostatnim z ust, zaś opisy zaczesywania przez nich włosów w celu zamaskowania łysiny
(zwanych dowcipnie po japońsku bā kōdo – ‘kod paskowy’) traktowane mogą być jako osobny
rodzaj spontanicznej biurowej twórczości. Wystarczy przysłuchać się nie tajonym nawet niekiedy
specjalnie rozmowom w windzie japońskiego biurowca, aby odkryć, jak zdradliwe może być
zdawanie się na wydumane interpretacje zachowań Japończyków w terminach „męskiego języka
władzy i kobiecego języka podległości”.
Ale świnie...
W felietonie dotyczącym w całości „kompleksu Lolity” informatorką autorki okazuje się japońska
„siostra” pracująca swego czasu w przemyśle, który nazwiemy tu eufemistycznie rozrywkowym.
Narzuca się tendencyjne pytanie retoryczne o to, na ile jej polska odpowiedniczka byłaby
wiarygodna jako informatorka w sprawach polskich mężczyzn i na ile potrafiłaby ich odróżnić od:
„wszystkich mężczyzn”. Tę kwestię autorka pomija milczeniem.
W ramach swoiście rozumianych badań w terenie Bator podgląda w metrze mężczyzn, którzy
czytają komiksy. Łatwiej byłoby kupić komiks w sklepie, ale łypanie okiem z boku jest najwyraźniej
bardziej fascynujące. Dziwnym trafem okazuje się, że wszyscy mężczyźni czytają w metrze komiksy
(książki, gazety i czasopisma nie umiejąca czytać po japońsku autorka pomija). Wszystkie komiksy
są świńskie. Ergo, wszyscy czytają świńskie komiksy. Jeśli tylko zdobędziemy odpowiednie
przesłanki, żaden podstępny sylogizm nie zwiedzie nas z raz obranej drogi.
Dla doprawienia atmosfery skandalu autorka stwierdza raptem, iż mundurek szkolny jest w
Japonii najpopularniejszym kostiumem erotycznym. Wszystko dlatego, że w takim mundurku miała
obsługiwać klientów siostra informatorka. Przy tej sposobności otrzymujemy również dawkę
refleksji językoznawczej. Mundurki szkolne z marynarskimi kołnierzami określane są w Japonii jako
kawaii, czyli, żeby nie było, że autorka nie zna angielskiego: cute. Bycie kawaii to rzekomo wymóg
narzucany wszystkim Japonkom przez maskulinistyczne społeczeństwo.
Słowo kawaii, jeśli opierać się na relacji Bator, jest podobno słowem najczęściej słyszanym na
ulicach Japonii. To spostrzeżenie ten należało by chyba dokładniej zweryfikować, i to zarówno w
zestawieniu z tym, po jakich ulicach porusza się badaczka, jak i w odniesieniu do liczby wszystkich
znanych autorce jednostek japońskiego słownika. Nie przeszkadza to Bator sugerować, że seks z
nieletnimi dziewczętami pozostaje najwyższą rozkoszą japońskich mężczyzn, z czym zapewne wielu
tych ostatnich by się nie zgodziło. Trzeba by jednak ich wpierw było o to zapytać, czego autorka
przezornie unika, zapewne z góry słusznie zakładając, że od zboczeńców niczego nie można się
dowiedzieć. Scena, w której Bator pyta znajomą Japonkę (sic!) o jej podejście do pornografii (czy
trzeba jechać aż do Japonii, żeby zapytać o to dowolnie wybraną kobietę?), ukazuje niczym w
pigułce przebieg i efekty badań prowadzonych z użyciem tak dogłębnych metod socjologicznych.
11
Ja cię uczyć każę
Bator nie wydaje się najbardziej wiarygodną krytyczką pojęcia kawaii. Jej zdjęcia, których nie
skąpi nam choćby w Internecie, pozwalają przekonać się, że sama nie goli włosów do gołej skóry i
nie maluje twarzy na czarno w proteście przeciw uciśnieniu kobiet. Autorka jest kobietą przystojną i
nie ukrywa tego faktu bardziej niż koloryzowanej na naukową proweniencji jej twórczości.
Felieton Bator prezentuje pozbawione głębszych przemyśleń wyjaśnienie terminu kawaii,
skupiając się wyłącznie na erotycznym aspekcie jego znaczenia, z podkreśleniem czynników takich
jak „bezradność” czy „bezbronność” referentów (referentek) określanych tym przymiotnikiem. To
drobne uproszczenie ze znacznymi konsekwencjami. To prawda, dziewczyna czy kobieta w Japonii
może chcieć być kawaii, ale to wcale nie oznacza, że ktoś ją do tego zmusza. Wyjaśnijmy: kawaii to
po japońsku określenie czegoś, co jest „ładne” lub „fajne” w sposób odbiegający od jego ściśle
technicznie pojmowanej funkcjonalności. Kawaii jest kociątko, szczeniak basseta czy też kokardka
we włosach. To samo określenie stosuje się jednak także w sytuacjach, kiedy trudno mówić o
słabości lub bezbronności. Kawaii był i pozostaje nadal pochodzący z Hawajów były zapaśnik sumō
Konishiki, ogromne chłopisko, który po porzuceniu ringu nie schudł wcale i kontynuuje karierę w
Japonii propagując swój image estradowca w okularkach intelektualisty, śpiewającego, całkiem
przekonująco, tęskne hawajskie pieśni. Nieco mniej kawaii jest jego hawajski kolega Musashimaru,
obecnie trener własnej stajni sumō – ten wygląda zdecydowanie na zabijakę. Jednak, kiedy obaj
spotykają się w programie telewizyjnym i jedzą na wizji swoje ulubione potrawy, trudno
powstrzymać się od określenia ich jako kawaii.
Bardzo wątpliwe także, czy rzetelna obserwacja potwierdzi tezę Bator, że „kategoria kawaii”
zdominowała japońskie zachowania społeczne i czy pozostaje ona w prostej opozycji do „dawnych
kategorii estetycznych”, o których autorka bliżej nie kwapi się nas poinformować? Czy szokujące
odkrycia dokonywane w kilku akapitach tekstu felietonu naprawdę są tak oczywiste, a pomimo to
ż
aden antropolog nie zdobył się do tej pory na ich opis? Tym bardziej niepokoi czytelnika,
wzmiankowane gdzieś w tle dyskursu ale przecież bardzo czytelne, odniesienie do abstrakcyjnej
moralności, która autorce, arbitrowi z kręgu kultury „wyższej”, pozwala krytykować Japończyków,
mniej cywilizowanych i tonących w zalewie pornografii.
What’s up Doc?
Jak wspomniano, kultura japońska cechuje się dużym rygoryzmem w sytuacjach oficjalnych,
związanych przede wszystkim ze stosunkami z definiowanymi w różny sposób „obcymi”. Fasada
okazywana w takich sytuacjach określana jest między innymi przez Sugiyamę-Lebrę mianem
zachowań typu omote, prezentowanych oficjalnie wobec partnera. Fasada jednak posiada także swą
drugą stronę, nazywaną po japońsku ura, czyli ‘to, co powinno być ukryte i niewidoczne z zewnątrz’.
W naszej kulturze wolimy zakładać, że ura nie istnieje, a przynajmniej, że nas osobiście nie dotyczy.
12
W Japonii każdemu omote niejako z definicji przypisane jest ura. Nie musimy zakładać, że jesteśmy
niewinni, kryształowi, prawi i pozbawieni destrukcyjnych popędów, jeśli tylko wiemy, w jakich
sytuacjach powinniśmy się powstrzymać od ich ujawniania. Japoński szatan pozostaje całkowicie
akceptowalny i nieszkodliwy, gdy tylko hasa na przeznaczonym dla niego, całkiem obszernym
zresztą, spacerniaku o ścianach wyznaczanych przez konwencjonalne zasady.
Człowiek czytający w metrze pornograficzny komiks pozostaje w sferze swej prywatności, gdzie
ura jest jak najbardziej dozwolone. To jego sprawa, co czyta, jeśli tylko nie czyni tym nikomu
kłopotu. Jeśli nie wiemy, co zrobić, lepiej tego nie zauważać. Z moralnego punktu widzenia nie jest
to może poprawne, ale któż powiedział, że o moralność tu chodzi?
Skojarzenie mundurków szkolnych z pedofilią sugerowane przez autorkę jest tu zupełnie nie na
miejscu. Dlaczego zresztą pozostawać tylko przy mundurkach? Oto zawartość niektórych japońskich
magazynów pornograficznych może sugerować odbiorcy, że bardzo twarzowymi, o ile nie jedynymi
akcesoriami stroju kobiety mogą być obroża i smycz czy też wymyślne akcesoria do skuwania i
krępowania. Czy to jednak oznacza, że kobiety są w Japonii poniżane i traktowane jak zwierzęta
domowe? Bynajmniej. Świat prezentowany w tego rodzaju publikacjach oddzielany jest w Japonii
bardzo rygorystycznie od rzeczywistości i biada tym, którzy granicę tę naruszą. Wiosną roku 2005
pewien młody Japończyk został aresztowany przez policję pod zarzutem przetrzymywania siłą
swych kolejnych kochanek w wynajmowanym przezeń mieszkaniu, pod kluczem i na smyczy.
Historia ta spotkała się z powszechnym potępieniem, a zdjęcia delikwenta stały się słynne w Japonii
w stopniu trudnym do pozazdroszczenia, nawet pomimo jego zeznań, że partnerki rzekomo zgadzały
się na proponowany im sposób spędzania czasu.
Z całą surowością i z podaniem nazwiska przestępcy do publicznej wiadomości ścigane są także
w Japonii przypadki wykroczeń seksualnych stosunkowo niewinnych z polskiego punktu widzenia.
Kariera niejednego podglądacza, często zajmującego prestiżowe stanowisko, skończyła się
gwałtownie po zatrzymaniu go na gorącym uczynku, czasami dokonywanym za pomocą tak
banalnego przedmiotu jak lusterko kieszonkowe używane w celu zlustrowania majtek licealistki
jadącej przed nim w górę na ruchomych schodach. Japoński punkt widzenia pozostaje jednoznaczny:
mieszanie zachowań ze sfer ura i omote jest niedozwolone, niezależnie od tego, czy chodzi o
jednego z szeregowych zboczeńców, czy tez o wysoko postawioną osobę, która w przypływie
pijanej wylewności usiłuje molestować koleżankę z pracy. Ze szczególną surowością są w Japonii od
dawna tępione przypadki obmacywania kobiet podczas jazdy w zatłoczonych pociągach, gdzie tłok
wydaje się zapewniać anonimowość sprawcy i bezradność ofiary. Nie ma żadnego wytłumaczenia
dla kogoś przyłapanego na takim zachowaniu.
Japońska rozrywka ma być z założenia dziedziną relaksującą i odrywającą odbiorcę od wymogów
ż
ycia codziennego. Termin kawaii można również odnieść do swobodnej i beztroskiej konsumpcji,
jednak i to odniesienie nie ma wiele wspólnego z erotyzmem. Różnic pomiędzy Japonią a resztą
13
ś
wiata nie wyjaśni nam także wyraźnie demonstrowane osobiste zdegustowanie Bator „różowymi
tosterami w kształcie Hello Kitty” i maskotkami doczepianymi do telefonów komórkowych” czy też
dramatyzowane donosy o: „dorosłych mężczyznach i kobietach, którzy większość czasu spędzają w
Japonii osobno. O poczuciu pustki, jaka musi temu towarzyszyć, skoro ludzie szukają ratunku w
pełnej przemocy pornografii”. Czemu to wszystko przytaczane jest w kontekście szkolnego
mundurka, trudno odgadnąć. Skoro, jak łaskawie zauważa autorka, Japonia to kraj bezpieczny, a
gwałty i pedofilia należą tu do rzadkości, co wyjaśniać ma piętnowana z uporem ikona zboczeńca
upajającego się obrazkami dziewczynki w mundurku szkolnym?
Inna kultura wyznacza jej uczestnikom inne schematy życia, rozwiązywania problemów i
spędzania czasu, które obowiązują ich niezależnie od tego, jak my sami je interpretujemy i czy nam
się to podoba. Bator nie próbuje nawet znaleźć klucza do spójnego wyjaśnienia zachowań
Japończyków. Zamiast wniosków pozwalających polskiemu czytelnikowi na odkrycie innej kultury
uzyskujemy stek nacechowanych wyższością uwag zbulwersowanej moralistki.
To wszystko było jakby zamiast
Głębszych treści brak niestety także w artykule „Japońskie cząstki elementarne”, w którym Bator
zmaga się ze stworzoną i interpretowaną przez siebie samą dychotomią między japońskim
kolektywizmem a indywidualizmem. Triumfalne obwieszczanie rzekomej przemiany Japonii z kraju
konformistycznie nastawionych i bezwolnych jednostek zorientowanych na grupę w nowoczesnych i
ś
wiatłych indywidualistów przypomina w swym radykalizmie i zacięciu raczej orwellowskie:
„Cztery nogi – dobrze, dwie nogi – źle” niż rzetelną interpretację faktów.
Kręgosłup ideowy felietonu autorka opiera na cytacie z pracy autora japońskiego, który twierdzi,
ż
e w Japonii w okresie Meiji doszło do „zniszczenia różnorodności tradycji lokalnych i sztucznej
stratyfikacji społeczeństwa”, co rzekomo doprowadziło do stworzenia tzw. „kolektywizmu banzai”,
wymuszającego organizację grupową społeczeństwa. Możemy wierzyć źródłu na słowo, jeśli jednak
jest to pierwsze źródło, z którego korzystamy, czy nie warto by choćby w encyklopedii sprawdzić,
co działo się w Japonii przed reformą Meiji? Tym bardziej godne to zalecenia, im bardziej
rewolucyjne tezy chcemy udowodnić.
Tak się składa, że w trwającej ponad dwa i pół wieku epoce Edo, w trakcie której w Japonii udało
się de facto zamrozić stosunki społeczne w stanie odpowiadającym w przybliżeniu średniowiecznej
Europie, w kraju panował kastowy model społeczeństwa, a „lokalne wspólnoty” były inwigilowane
przez szogunat, dbający o utrzymanie istniejącego porządku rzeczy (mam nadzieję, że historycy
wybaczą mi poczynione tu uproszczenia). Jeśli nawet określimy stratyfikację społeczeństwa w
następującej po Edo epoce Meiji jako „sztuczną”, z przykrością trzeba stwierdzić, że żadnej
„naturalnej” stratyfikacji nie było już przedtem.
Skoro niewłaściwe są przesłanki, trudno o weryfikowalne wnioski. Autorka co prawda nie stroni
14
od zachwycania się japońskim indywidualizmem i podawania jego licznych przykładów, bardzo
jednak trudno się zorientować, jakie to nowe i wyzwalające wartości ten prąd niesie ze sobą. Jeśli
nawet z góry założymy, że kolektywizm i indywidualizm ścierają się w dzisiejszej Japonii, tekst nie
powie nam nic nowego, o ile nie poznamy definicji tych pojęć, których także w artykule brak.
Veni, vidi, verte
Zaszeregowanie Bator jako osoby intelektualnie niezdolnej do przedstawienia spójnej wizji świata
czy też opłacanej przez feministki wichrzycielki byłoby nadużyciem. To sprawna warsztatowo
pisarka, która świadomie postanowiła przedstawić nam obraz Japonii przez pryzmat feminizmu.
Warto jednak zdawać sobie sprawę z ograniczeń takiego oprzyrządowania teoretycznego, w
szczególności przy zastosowaniu go do nie do końca rozumianej rzeczywistości.
Na szczęście dla Bator, Japonia nie jest miejscem, gdzie przekonanych o własnej nieomylności
misjonarzy nowych idei, którzy popełniają niefortunności komunikacyjne składa się w ofierze
bogom. Na nieszczęście jednak dla odbiorcy, z tekstów autorki można co najwyżej wysnuć ten
spójny wniosek, że w badanym kraju panuje nie taki stan rzeczy, jaki winniśmy chcieć, aby panował.
Poza tym, że pogląd taki jest nienaukowy i trąci wręcz ksenofobią, nie przybliża on nam zupełnie
kultury japońskiej, przedstawiając społeczeństwo tego kraju jako dość niefortunny zlepek
nieszczęśliwych, uciśnionych, zdominowanych lub ogarniętych obsesją seksu indywiduów
pozbawionych indywidualności, tożsamości, moralności, historii i osobowości. Co tym bardziej
dziwi, przedstawiany obraz degrengolady wyspiarzy wydaje się zadowalać w zupełności Bator, która
nie szuka bardziej skomplikowanych kluczy interpretacyjnych.
Trzeba zastanowić się, jaki możemy mieć pożytek z antropologów, którzy przedstawiają nam
Czechów jako naród śmieszny na podstawie faktu, że „Czesi robią czeskie filmy”. Problem jest
poważniejszy niż się wydaje, gdyż antropolog kulturowy, jak bardzo przekonująco opisuje to Ruth
Benedict w pierwszym rozdziale swej pracy „Chryzantema i miecz”, powinien być
wykwalifikowanym specjalistą, który jest w stanie wznieść się ponad stereotypowe definicje
preferowane przez własną kulturę. Nie wystarczy zebrać dowolnie wybrane fakty i przedstawić
dowolną ich interpretację, aby powstała teoria naukowa. Nieporadny opis obcej kultury, w innych
okolicznościach zwyczajnie śmieszny, podany w pseudonaukowym przybraniu może być szkodliwy.
Nie jest natomiast grzechem pisarstwo. I może to jest odpowiedni kierunek przyszłych działań
Bator. Sam chętnie przeczytałbym fabularyzowaną opowieść o kobietach japońskich, które nie mogą
realizować swych dążeń. Czy jednak nie dałoby się napisać takiej samej powieści o Polsce? Po co
udawać się w tym celu do „dalekiej Japonii” i udawać naukowca na intelektualnym ugorze,
faszerując felietony wymuszoną dawką egzotyki i narażając się przy tym na dość trywialne i łatwe
do wykrycia nieporozumienia i zafałszowania?
Zalecenie przyszłego dążenia ku konwencji raczej literackiej niż naukowej wydaje się uzasadniać
15
także treść felietonu „Japońskie „hotele miłości””. Bator udowadnia w nim, że potrafi być w
niewymuszony sposób kobieca i przekonująca w beletrystyce na tyle skutecznie, że nie mam
najmniejszego zamiaru wytykać jej nieścisłości faktograficznych czy też zachęcać złośliwie, aby te
same stwierdzenia weryfikowała naukowo w polskich hotelach na godziny.
Zupełnie na marginesie, w kontekście powyższych stwierdzeń trudno się nie zastanowić, w jaki
sposób felietony Bator zdołały uzyskać akceptację redakcji „Gazety Wyborczej”, która z racji profilu
deklarowanej misji dziennikarskiej powinna być szczególnie wyczulona na wszelkie przejawy
ksenofobii, w szczególności tej opakowanej w pseudonaukowe pozłotko. Czyżby redakcja
opanowana była przez szlachetnych ideowców, przekonanych o tym, że zacofany i niemoralny
Nippon zdecyduje się choć trochę zreformować pod wpływem postępowej krytyki przypuszczonej
na jego przegniły system z dalekiej Bulandy? Może wszakże być z tym kłopot, jeśli Japończycy nie
zechcą ani na jotę się zmienić, nawet pod tak przemożną presją. Czy wobec takiej ewentualności
redakcja planuje zaostrzenie nacisku? Pokażecie im palec?
Tokio, lipiec 2005
Opisywane felietony sygnowane przez autorkę:
„Kobiety współczesnej Japonii”, 3 maja 2002.
„Japonki”, 9 maja 2003.
„Kompleks Lolity po japońsku”, 8 sierpnia 2003.
„Japońskie „hotele miłości””, 16 października 2004.
„Japońskie cząstki elementarne”, 11 marca 2005.
Prace naukowe, swobodnych odniesień do których użyto powyżej:
Benedict, Ruth. 2003. Chryzantema i miecz. Wzorce kultury japońskiej. (Przełożone przez Ewę
Klekot jako: „Chryzantema i miecz. Wzory kultury japońskiej”). Warszawa: Państwowy Instytut
Wydawniczy.
Nakane, Chie. 1970. Japanese Society. Berkeley, Los Angeles: University of California Press.
Sugiyama-Lebra, Takie. 1976. The Japanese Patterns of Behavior. Honolulu: An East-West Center
Book, The University Press of Hawaii.
Tubielewicz, Jolanta. 1984. Historia Japonii. Wrocław: Ossolineum.
Wierzbicka, Anna. 1999. Język – umysł – kultura. Warszawa: Państwowe Wydawnictwo Naukowe.
Autor artykułu jest adiunktem w Zakładzie Japonistyki Instytutu Orientalistycznego, wchodz
ą
cego w skład Wydziału
Neofilologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Posiada doktorat nauk humanistycznych w dziedzinie
j
ę
zykoznawstwa. Zajmuje si
ę
pragmatyk
ą
japo
ń
skiej komunikacji j
ę
zykowej.