MARGIT SANDEMO
ŁZY ODCHODZĄCEJ NOCY
Z norweskiego przełożyła
LUCYNA CHOMICZ-DĄBROWSKA
POL-NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
ROZDZIAŁ I
Thor Steinebråten...
Imię i nazwisko rzucone pogardliwie przez mężczyznę, którego zapewne niebawem
poślubię, poruszyło lawinę wspomnień ukrytych gdzieś głęboko w mojej podświadomości i
tak naprawdę nigdy nie zapomnianych, wywołując w moim sercu gwałtowny zamęt.
Thor! Takie odległe wydają mi się wspólnie spędzone chwilę, a mimo to pamiętam
wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj. Przed oczami przesunęły mi się obrazy z dzieciństwa:
dobry, wrażliwy chłopak, ludzka bezduszność, moje żałosne tchórzostwo.
Thor i ja... stworzyliśmy sobie własny cudowny świat, do którego nikt poza nami nie
miał wstępu. Thor podarował mi klucz do tej tajemniczej krainy. Okazałam się jednak
niegodna zaufania, nie byłam ani trochę lepsza od innych, których postępowaniem tak
gardziłam.
Poznałam Thora, kiedy wraz z rodziną przeprowadziłam się do Sletto. Miałam
wówczas osiem lat, on zaś był ode mnie trochę starszy i mógł mieć około jedenastu. W
nowym miejscu nie czułam się dobrze. Zdawało mi się, że wszyscy się ode mnie odwracają, i
bardzo z tego powodu cierpiałam. Miasteczko leżało na płaskiej jak blat stołu równinie, przez
którą nieustannie przetaczały się wichury. Nie przypadło mi do gustu, bo i jak mogą się
podobać sterylne ulice i kanciaste domy? W ukochanej wiosce w górach zostali wszyscy moi
przyjaciele. Rówieśnicy, których tu spotkałam, wydawali się zarozumiali i wrogo nastawieni
do bliźnich. Demonstracyjnie niszczyli wszystkich, którzy ośmielili się zaznaczyć swą
odrębność. Nigdy nie zadzierałam nosa, ale pamiętam, że zaraz na początku dali mi do
zrozumienia, bym nie próbowała się wyróżniać. Pewnego dnia krótko po przyjeździe
wyszłam na spacer z młodszym bratem. Do kurtki miał przyczepiony duży czerwony balon,
który dostał w prezencie. Na rogu natknęliśmy się na gromadkę dzieciaków w moim wieku.
- Ale ohydny balon! Taki mały! - zawołało któreś z nich.
Nie odpowiedziałam. Uśmiechnęłam się trochę niepewnie, ale przyjaźnie.
- Czego rżysz? - prychnął ktoś inny pogardliwie. - A w ogóle jak ty wyglądasz? Matka
uszyła ci ubranie ze ścierek?
Te słowa boleśnie mnie dotknęły, ale równocześnie wywołały gniew. Przecież nasze
ubrania nie były złe, mimo że różniły się od modnych ciuchów, które oni nosili, a w których
wyglądali jak umundurowani.
Gromadka ścieśniła się wokół nas. Poczułam się trochę nieswojo.
- Myślisz, że masz ładne włosy? - spytała z przekąsem jakaś dziewczynka.
- Jesteś brzydka - wtrąciła inna.
Zrozumiałam bez trudu, że przemawia przez nie zazdrość, i nabrałam pewności, że
mogę być dumna ze swych włosów. Ale choć przejrzałam intencje nowych znajomych, ich
wrogość mimo wszystko sprawiła mi przykrość.
- Jak masz na imię? - zapytała drobna dziewczynka.
- Taran - odpowiedziałam, uśmiechając się nieśmiało. - Moja rodzina pochodzi z
Valdres i to imię powtarza się od pokoleń w naszym rodzie.
Moje słowa zostały przyjęte salwą śmiechu.
- E tam, zostawmy tych wieśniaków! - przerwała inna dziewczynka. - Podrażnijmy się
lepiej z Thorem.
Dopiero wtedy zauważyłam chłopca, przyglądającego się nam z boku. Na słowa
dziewczynki cofnął się i zaczął niezdarnie uciekać. Zawahał się jednak po kilku krokach,
jakby przypomniał sobie upomnienia mamy, że powinien bawić się z innymi dziećmi.
- Hej, Thor! - zawołał jakiś chłopiec. - Skocz do kiosku i kup mi lizaka za pięćdziesiąt
øre!
- I loda - dodał inny.
- A dla mnie karmelki - drażnił go trzeci.
Thor stał z rękami założonymi na plecy i wyglądał żałośnie. Serce ścisnęło mi się na
widok biedaka, tymczasem dzieciaki zanosiły się od śmiechu.
- Thor, Thor, wielki stwór. Zwiążmy mu nogi, niech zejdzie nam z drogi! -
skandowały, chichocząc.
Miałam ochotę wtrącić się i je uciszyć, ale kto by mnie posłuchał. Zresztą brakowało
mi odwagi, udawałam więc, że nic mnie to nie obchodzi.
Na moment napotkałam spojrzenie Thora. Jego wielkie oczy patrzyły z bólem, jakby
nic nie pojmując. Odwróciłam się na pięcie i pociągnąwszy brata za rękę, pośpiesznie
ruszyłam w stronę domu.
Trudno mi było nawiązać kontakt z tą gromadą. Ze wszystkiego się wyśmiewali: z
mojego dialektu, ubrań, jakie nosiłam, z moich zabawek. Trzymałam się więc najchętniej na
uboczu i ze strachem rozmyślałam o nadchodzącym roku szkolnym.
W takich chwilach jednak przypominałam sobie zawsze Thora, któremu musiało być
znacznie ciężej.
Któregoś dnia, spacerując po pobliskim lasku, omal nie wpadłam na jakiegoś chłopca.
Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam na niego. Siedział w kucki i karmił wiewiórkę
okruchami chleba. Niestety, ruda kitka uciekła spłoszona hałasem, a chłopak podniósł
zagniewany wzrok. To był Thor.
- Przepraszam - wyszeptałam skruszona. - Nie chciałam jej przestraszyć.
- Wróci - wyjąkał chłopiec już bez złości. - Przychodzi tu codziennie.
Popatrzyłam na niego uważnie. Wysoki i krępy, miał jasne kędziory i najmilsze na
ś
wiecie, pełne życzliwości oczy. Na mój widok oblał się rumieńcem i odniosłam wrażenie, że
pragnie przeprosić, iż stanął mi na drodze.
- Jak się nazywasz? - spytałam zaciekawiona.
Początkowo nic nie mówił, spuścił głowę i nerwowo gniótł okruchy chleba.
- Thor... wielki stwór - wyszeptał w końcu drżącym głosem. - Zabawne, prawda?
Usiłował się roześmiać, ale jego śmiech był całkiem pozbawiony radości.
- A... nazwisko? - nie ustępowałam.
- Steinebråten - szepnął niepewnie.
Nie zapytał, jak się nazywam, więc mu się nie przedstawiłam.
- Dużo masz tu wiewiórek? - pytałam zaciekawiona, jak na małą dziewczynkę
przystało.
- Zimą tak. Dokarmiam poza tym ptaki.
- Czy gdzieś tu w pobliżu mają gniazda? - zainteresowałam się.
Zaczynał z wolna pojmować, że wcale się z niego nie wyśmiewam, więc tak się
zapalił, pragnąc opowiedzieć wszystko naraz, że z przejęcia zaczął się jąkać.
- Mam... mam jeszcze kotkę. Chcesz... chcesz ją zobaczyć? Właśnie powiła małe
kociątka.
- Ależ tak! Bardzo chcę! - zawołałam radośnie.
Pobiegł przodem i zaprowadził mnie w stronę pobliskiego osiedla, w którym stały
stare budynki podobne do baraków. Chociaż zupełnie mi się tam nie podobało, szłam za
Thorem. Minęliśmy przepełnione kubły na śmieci, od których cuchnęło obrzydliwie, i
porozwieszane w poprzek podwórka sznury z upraną bielizną. Thor otworzył drzwiczki do
piwnicy i wszedł pierwszy.
W mrocznym kącie zobaczyłam starą skrzynkę wyściełaną kocem, w której leżały trzy
urocze kocięta. Ich matka prawdopodobnie wybrała się na polowanie. Okolice zresztą
stanowiły dla kota idealny teren łowów. Małe były po prostu śliczne, puchate i mięciutkie,
akurat takie, jakie lubię najbardziej. Turlały się w skrzynce niczym małe kłębuszki.
- Och - wyszeptałam zachwycona.
- Możesz wziąć jednego... jeśli chcesz - powiedział Thor, niepewnie na mnie
spoglądając.
- Naprawdę? Jesteś bardzo miły!
Wybrałam sobie prążkowane maleństwo, które trzymało się na uboczu i wydawało mi
się bardzo osamotnione. Thor zdążył już wcześniej nadać kociętom imiona. Tego, który
całkowicie podbił moje serce, nazwał Kłębek. Zaakceptowałam to imię, choć nie bez
pewnych wątpliwości.
Ten wieczór spędzony w piwnicy na zabawie z kociakami zapisał mi się w pamięci
jako cudowny i wyjątkowy. Całkiem straciłam poczucie czasu i spóźniłam się na obiad.
Podekscytowana wołałam już od progu, że dostałam małego kotka, ale jeszcze jest zbyt
wcześnie, by go zabrać od matki. Niestety, mama zdecydowanie zabroniła mi przynosić
zwierzaka do domu, a tata ją poparł. Płakałam i prosiłam ich, ale bezskutecznie. Rodzice
twardo obstawali przy swoim i moje błagania kwitowali kategorycznym „nie”. Czułam się
okropnie zawiedziona.
Często jednak wpadałam do Thora i razem bawiliśmy się z kociętami. To był
wspaniały chłopak, miły i przyjazny wobec wszystkich. Bardzo kochał zwierzęta. Chyba
niezupełnie potrafiłam określić jego stosunek do otaczającego świata, po prostu byłam
wówczas zbyt mała. Wiem jednak, że niejednokrotnie go zawiodłam. Pamiętam, że kiedyś
zostawiłam go, gdy dziewczynki z paczki nieoczekiwanie zgodziły się, bym poszła razem z
nimi do kina. Nawiasem mówiąc, ja zapłaciłam za bilety dla wszystkich. Innym razem
pozwoliły mi pograć z nimi w piłkę. Gdy na horyzoncie pojawił się Thor, rzuciły się na niego
jak zwykle. Zadawały mu dziwaczne pytania, na które próbował odpowiedzieć, lecz one tylko
drwiły i wyśmiewały się z niego. A ja... nie miałam dość odwagi, by stanąć po jego stronie.
Chciałam mu pomóc, ale się bałam. Jedynym usprawiedliwieniem, jakie znajduję teraz po
latach, jest fakt, że byłam wtedy po prostu mała. Nigdy nie przyłączyłam się do grona
dręczycieli. Stałam z boku, biernie przysłuchując się szyderstwom, i czułam, jak wszystko się
we mnie ściska w niemym proteście. Często potem budziłam się w nocy zapłakana.
Kiedyś Thor powiedział mi, że na skraju lasu, na porębie otoczonej gęstymi zaroślami,
często pasą się łosie. Podekscytowana poprosiłam go, by zabrał mnie tam ze sobą, bo bardzo
pragnę je także zobaczyć. Jego śniada twarz się rozpromieniła.
- Oczywiście, że możesz pójść. Tyle że musiałabyś wstać, zanim wzejdzie słońce,
najpóźniej o czwartej - powiedział najwyraźniej powątpiewając, że ktokolwiek jest zdolny
wstać o tak wczesnej porze.
Pamiętam, że tamtej nocy nie zmrużyłam oka. Nie miałam budzika i bałam się, że
zaśpię. Już o trzeciej zerwałam się z łóżka, ubrałam się i wymknęłam przez okno, by nie
zakłócić snu domowników. Biegłam przez puste ulice do lasu, a świat wydawał mi się trochę
niesamowity w budzącym się brzasku.
Thor, który już czekał w umówionym miejscu, uśmiechnął się na mój widok
promiennie. Pewnie nie wierzył, że przyjdę.
Bez słowa ruszyliśmy przez las rozbrzmiewający ptasim świergotem. Nigdy przedtem
nie zdarzyło mi się wstać o tak wczesnej porze. Otoczenie wywarło na mnie ogromne
wrażenie, a przyroda wprost zauroczyła
Thor zatrzymał się w pobliżu polany i wskazując palcem, szepnął:
- Popatrz!
W pierwszej chwili pomyślałam, że zobaczył łosie, więc instynktownie cofnęłam się
za drzewo, ale zaraz uświadomiłam sobie, że Thor wskazuje łąkę. Trawę i kwiaty pokrywała
srebrzysta powłoka rosy, uwydatniająca delikatne nitki pajęczyny i cienkie źdźbła.
Stałam oczarowana, czując, jak do oczu napływają mi łzy. Nie próbowałam kryć
swego wzruszenia, bo wiedziałam, że przed Thorem, który przyjmował wszystko naturalnie,
nie muszę się wstydzić. Cicho, żeby nie zakłócić spokoju przyrody, rzekł:
- Słyszałem kiedyś w radiu, że ktoś nazwał rosę łzami odchodzącej nocy. Pięknie,
prawda? Łzy nocy...
- Tak - wyszeptałam i przełknęłam głośno ślinę.
- Chodźmy dalej!
Ujął mnie za rękę i jakby kierowani tą samą myślą, obeszliśmy łąkę dookoła. Często
na widok gładkiej powierzchni świeżego śniegu ogarnia mnie przemożna chęć, by zaznaczyć
na niej swe ślady. Jednak obraz pokrytej drobniutkimi kropelkami rosy łąki wydał mi się zbyt
piękny, by go niszczyć.
Wkrótce dotarliśmy do poręby, odgrodzonej starym drewnianym płotem.
Całe szczęście, że mamy się gdzie ukryć, pomyślałam. Przez szpary między
sztachetami obserwowaliśmy polanę, okoloną gęstymi jałowcami, za którymi wznosiły się
porośnięte trawą wzgórza. Podekscytowana niecierpliwie wypatrywałam zwierząt.
Poruszyły się zarośla i pełne majestatu łosie wypełniły wolną przestrzeń. Zdawało mi
się, że jest ich dużo, bo przytłaczały swymi rozmiarami, jednak naliczyłam raptem cztery
sztuki: byka, klępę i dwa spore łoszaki. Spokojnie skubały trawę, nie wyczuwając
niebezpieczeństwa. Tylko od czasu do czasu byk unosił łeb ozdobiony gigantycznym
porożem, jakby się chciał upewnić, że nic im nie grozi.
Thor poślinił palec i wystawił go w górę.
- Co robisz? - zaciekawiłam się.
- Sprawdzam kierunek wiatru - odpowiedział z miną znawcy.
Zaimponowało mi, że tak wiele wie, i poszłam za jego przykładem.
- Wieje w naszą stronę. Dlatego łosie nie wyczuwają naszego zapachu - stwierdził
Thor.
- A co? Czyżbyśmy brzydko pachnieli? - zapytałam naiwnie.
Wyjaśnił, że zapach człowieka kojarzy się zwierzynie z zagrożeniem.
- Ale przecież my nie mamy złych zamiarów - westchnęłam zasmucona.
Nic nie odpowiedział, obrzucił tylko mnie zatroskanym spojrzeniem.
Długo leżeliśmy w trawie, napawając się widokiem wspaniałych zwierząt
poruszających się dostojnie, z wielką gracją, aż w końcu Thor dał mi znak, że czas wracać.
Bezszelestnie wycofaliśmy się w las.
W powrotnej drodze wsunęłam swą dłoń do jego dłoni, jakby szukając oparcia, i z
prośbą w głosie zapytałam:
- Thor, pomożesz mi w szkole? Tak bardzo się boję początku roku. Na pewno nikt nie
będzie się chciał ze mną bawić.
Uścisnąwszy moją rękę, odezwał się cicho:
- Chętnie bym to uczynił, Taran. Ale ja tam, niestety, nie wrócę. Na jesieni zacznę
naukę w szkole specjalnej.
- Tak? - zdziwiłam się, nie kryjąc podziwu. - Jesteś taki zdolny?
- Nie - rzekł z rozbrajającą szczerością. - Jestem głupi. Nie pozwolili mi po raz
kolejny powtarzać tej samej klasy. Nic nie rozumiem z tego, co jest napisane w książkach. To
znaczy, wydaje mi się, że rozumiem, ale potem okazuje się, że robię same błędy... Ale mam
za to bardzo zręczne dłonie - dodał po chwili i uśmiechnął się przy tym promiennie.
- Tak? - ciągle nic z tego nie pojmowałam. - Przecież jesteś taki mądry.
- Wiem co nieco - westchnął. - Ale w szkole idzie mi kiepsko.
Rzeczywiście, uświadomiłam sobie, że tylko gdy jesteśmy sami, wypowiada się
pewnie i swobodnie. Kiedy na horyzoncie pojawiali się inni, zaczynał się jąkać, czerwienić i
najchętniej odchodził w swoją stronę.
Popatrzyłam mu w oczy, błękitne jak niezabudki mieniące się wśród traw. Miał takie
szczere i niewinne spojrzenie. Kiedy się śmiał, odsłaniał śnieżnobiałe mocne zęby. Ale rzadko
zdarzało mu się śmiać naprawdę radośnie.
- Nie martw się - pocieszał mnie, potrząsając jasną czupryną. Spłowiałe w letnim
słońcu włosy wydawały się białe jak len. - Do końca wakacji jeszcze daleko.
Pokiwałam głową, robiąc dobrą minę do złej gry, ale w środku odczuwałam
kompletną pustkę.
W domu nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Nigdy też nie opowiedziałam nikomu o
tym niezwykłym poranku. Ukryłam to wspomnienie głęboko w sercu jak najcenniejszą
pamiątkę, jak cudowną baśń, bo w tamtej krótkiej chwili świat wydawał mi się zaczarowany.
Thor i ja mieliśmy wiele wspólnych zainteresowań, ale najbardziej zbliżyła nas miłość
do baśni. Odkryłam to przypadkiem. Któregoś dnia siedziałam z bratem na skraju lasu i
opowiadałam mu bajki. Wszystkich nauczyła mnie mama. Twierdziła jednak, że w moich
ustach brzmią znacznie ciekawiej, bo potrafię jak nikt wczuć się w ich treść i oddać
niezwykły nastrój.
Thor nadszedł w chwili, gdy właśnie kończyłam. Usiadł z boku i z rozszerzonymi
ź
renicami wysłuchał baśni, a potem poprosił o kolejną. I tak się zaczęło...
Od tej pory opowiadałam bajki równie często Thorowi, jak i młodszemu bratu. Prawdę
powiedziawszy więcej radości sprawiał mi ten pierwszy, bo był wyjątkowo gorliwym
słuchaczem.
Niejednokrotnie puszczałam wodze fantazji i wymyślałam własne baśni. Wystarczyło,
ż
e podjęłam jakiś wątek, a reszta sama się układała. Och, uwielbiałam te chwile! Oboje
byliśmy niezwykle wrażliwi i do tego stopnia wczuwaliśmy się w treść wymyślanych historii,
ż
e potrafiliśmy śmiać się i płakać na przemian.
Kiedyś przybiegłam do Thora zalana łzami. Mama od dawna miała kłopoty ze
zdrowiem, a ostatnie trzy tygodnie spędziła w szpitalu. Właściwie nie zamartwiałam się
zbytnio z tego powodu, wierząc, że to przejdzie i że lada dzień wypiszą ją do domu. Ale nagle
wszystko się zmieniło. Skulona zanosiłam się od płaczu w ramionach Thora, który daremnie
próbował mnie pocieszyć.
- Wszystko słyszałam! Powiedzieli, że ona umrze - szlochałam. - Nie chcę, żeby
umarła! Jest taka dobra. Tak bardzo ją kocham.
- Dobrze już, dobrze, uspokój się, Taran! - powtarzał, a w oczach błysnęły mu łzy.
- Tak się starała podołać ciężkiej pracy na gospodarstwie w Valdres - łkałam. - Ale nie
dała rady. Miała nadzieję, że tutaj powiedzie nam się lepiej, bo tata jest taki mądry,
opatentował nawet kilka wynalazków. Ale nic z tego nie wyszło. Mama nie może się
przyzwyczaić do nowego miejsca. Nie lubię tej pani, która przychodzi do nas sprzątać i
opiekować się moim bratem! - rozpłakałam się na nowo. - Nie chcę, żeby spała w łóżku
mamy! Zostanę z tobą, Thor! Jeśli mama nie wróci ze szpitala, ucieknę z domu!
Thor może nie należał do szkolnych orłów, ale zrozumieć cierpiących i
skrzywdzonych potrafił jak mało kto. Delikatnie pogłaskał mnie po głowie i wyszeptał:
- Taran, maleńka, twoja mama na pewno wróci! A ja zawsze będę przy tobie. Kiedy
tylko zechcesz, możesz tu przyjść, zarówno wtedy, gdy będzie ci źle i potrzebować będziesz
pociechy, jak i wtedy, gdy będziesz się chciała podzielić radością i szczęściem.
Jego obecność działała na mnie kojąco, czułam się przy nim taka bezpieczna.
I rzeczywiście stał się cud, choć kruchy i krótkotrwały. Mama wróciła ze szpitala, a
pomoc domowa zniknęła bezpowrotnie z naszego życia. Nigdy nie wspomniałam mamie, że
podczas jej nieobecności ktoś spał w jej łóżku. Podświadomie czułam, że sprawiłoby to jej
przykrość.
Na krótko znów odzyskałam radość. Tym dotkliwszy wydał mi się nieoczekiwany
cios, jaki na nas spadł. Któregoś ranka zbudził mnie tata i ze łzami w oczach powiedział, że w
nocy mama odeszła od nas na zawsze.
Nie byłam w stanie wstać z łóżka. Tata pozwolił mi więc leżeć przez cały dzień,
przerażony gwałtowną reakcją z mojej strony. Potem oznajmił, że się wyprowadzimy. W
jakimś mieście na południu Norwegii otrzymał propozycję ciekawej pracy z perspektywami
na przyszłość.
- Tam będzie nam lepiej! - próbował mnie pocieszyć. Dopiero gdy dorosłam,
zrozumiałam, że ze Sletto uciekł z powodu plotek. Wtedy jednak odczułam ulgę. Zbyt wiele
złych wspomnień nazbierało się w ciągu tego krótkiego lata. Poza tym panicznie się bałam
samotności w szkole, gdzie przecież i tak nie spotkałabym Thora.
Prawda, Thor!
Przypomniałam sobie o nim dopiero w dniu wyjazdu. W zamieszaniu powstałym w
związku ze śmiercią i pogrzebem mamy nie pomyślałam, że powinnam z nim porozmawiać,
choć rozpaczliwie potrzebowałam kogoś, kto zrozumiałby mój ból. Zewsząd otaczał mnie
smutek i chaos, rozpacz przeplatała się z żalem. Podczas pogrzebu mignęła mi gdzieś w
tłumie jego twarz, ale wtedy nie mogłam przecież do niego podejść.
Dopiero w dniu, w którym mieliśmy wyjechać, pobiegłam do Thora. Nie zastałam go
jednak w domu i mogłam jedynie poprosić jego mamę, by przekazała ode mnie słowa
pożegnania. Jąkając się, opowiedziałam o przeprowadzce.
W mieszkaniu było czysto i schludnie, ale mama Thora wyglądała na zmęczoną i
spracowaną.
- A więc to ty jesteś Taran - uśmiechnęła się, a jej twarz nabrała młodzieńczego
blasku.
Oczywiście z tego wszystkiego zapomniałam się przedstawić.
- Wejdź do środka!
- Niestety, nie mam czasu - usprawiedliwiałam się nerwowo, podekscytowana
przeprowadzką. - Zaraz wyjeżdżamy!
- Szkoda! - powiedziała ze szczerym smutkiem. - Strasznie żałuję, że Thora nie ma w
domu. Będzie mu przykro, że się z tobą nie pożegnał. Chciałabym ci podziękować za
wszystko, co dla niego zrobiłaś.
- Ja?
Nie czułam się całkiem w porządku wobec Thora i zupełnie nie rozumiałam, co jego
mama ma na myśli.
- Byłaś jego przyjaciółką - wyjaśniła. - A on jeszcze nigdy się z nikim nie przyjaźnił.
Z trudem przełykałam ślinę, a potem wybiegłam, rzuciwszy niemądrze:
- Proszę go ode mnie pozdrowić!
Na schodach opamiętałam się i uświadomiłam sobie, że powinnam opowiedzieć, ile
dobroci okazał mi jej syn i jak wiele dla mnie znaczył. Jak bardzo go polubiłam. Moje słowa
na pewno złagodziłyby jego smutek z powodu rozstania i stałyby się cenną pamiątką. Nie
odważyłam się jednak zawrócić.
No cóż, miałam wtedy raptem osiem lat!
Upływał czas. W miasteczku na południowym wybrzeżu Norwegii odzyskałam
równowagę. Zdałam maturę i zamierzałam zdobyć zawód fizykoterapeutki. Moje kontakty z
ojcem nie układały się nadzwyczajnie. Był właścicielem niewielkiej fabryki produkującej
sprzęt ratowniczy, z której ogromnym wysiłkiem uczynił rentowne przedsiębiorstwo.
Niewiele czasu poświęcał mnie i mojemu młodszemu bratu, Kåremu. Praca pochłaniała go
bez reszty. Początkowo przychodziła do nas gospodyni, a gdy dorosłam, przejęłam
prowadzenie domu.
Nie było to wcale takie trudne. Ojciec stołował się przeważnie na mieście, a my nie
celebrowaliśmy zbytnio posiłków. Rano zjadaliśmy kanapki przygotowane w pośpiechu, a
potem każdy brał sobie coś z lodówki, kiedy był głodny. Obiady jednak przygotowywałam
zawsze i starałam się, byśmy zjadali je wspólnie.
Odnosiłam Wrażenie, że ojciec mnie unika. Odwiedzały go czasem kobiety, nieraz
zostawały na noc, bywało, że z którąś utrzymywał znajomość przez dłuższy czas, ale przecież
z tego powodu nie musiał się krępować. I myślę, że nie o to mu chodziło. Wydaje mi się
raczej, że prześladowało go wspomnienie tamtego poranka, kiedy pod nieobecność chorej
mamy zobaczyłam go w łóżku z pomocą domową. Zapadły mu w pamięć moje nie pojmujące
niczego oczy i plotki, jakie rozeszły się na jego temat.
Natomiast ja jakoś sobie poradziłam w życiu. Otoczona sporym gronem przyjaciół, nie
narzekałam na samotność. Przeciwnie, czasem marzyło mi się, by mieć choć jeden wieczór
dla siebie.
Któregoś dnia uświadomiłam sobie zaskoczona, że właściwie od roku spotykam się
dość regularnie z Ingem Aspem. Ten młody, niezwykle energiczny adwokat pnący się po
szczeblach kariery miał wiele zalet, które niejedna dziewczyna rada byłaby widzieć u swego
wybranego. Nasz związek nie był szczególnie płomienny. Po prostu spotykaliśmy się kilka
razy w tygodniu, a bywało, że i częściej. Chodziliśmy do kawiarni, na wystawy, czasem do
kina, odwiedzaliśmy przyjaciół. Inge nocował u mnie kilka razy, kochaliśmy się nawet, ale
jego bliskość nie wywołała u mnie burzy zmysłów. Zdarzało się, że nie widywaliśmy się
przez kilka tygodni, ale nie byłam zazdrosna, jeśli spotykał się wtedy z innymi, i nigdy nie
dociekałam szczegółów. Traktowałam go zwyczajnie z sympatią, a w jego towarzystwie
dobrze się czułam. Kilka razy pytał mnie, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy zamieszkali
razem, ale nigdy nie brałam tego poważnie. Z czasem doszłam do wniosku, że właściwie
moglibyśmy spróbować. Co prawda nie jestem zbyt gorąca w uczuciach, nie potrafię kochać
na śmierć i życie, ale uważam Ingego za porządnego człowieka. Pasujemy do siebie, to
najważniejsze.
Jest przystojny, wysoki, ma ciemne, kręcone włosy i figlarne oczy o barwie
kasztanów. Pełen uroku osobistego, inteligentny, tryska humorem. Trudno mi się bez niego
obejść.
On zaś twierdzi, że jestem niezwykle piękna, mam nienaganne ciało i pełną wyrazu
twarz. Ilekroć to mówi, czuję radość i wdzięczność. Która kobieta nie chciałaby słuchać
takich komplementów, nawet jeśli w głębi duszy wie, że są trochę na wyrost? Mam
kasztanowe włosy, szafirowozielone oczy w ciemnej oprawie długich rzęs i ładną, choć
bardzo wrażliwą cerę. Właściwie wszystko jej szkodzi: słońce, chłód, nawet zwykłe mydło,
nie wspominając o wielu potrawach, od których dostaję uczulenia. Ale jeśli uważam i unikam
szkodliwych czynników, cera bliska jest doskonałości. Najładniejsze mam jednak zęby. Kiedy
chcę zrobić wrażenie na kimś ważnym, uśmiecham się szeroko.
Nie przywiązuję zbytniej wagi do strojów. Uważam, że ubranie jest po to, by chronić
przed chłodem, choć nie ukrywam, że zdarzyło mi się parę razy zachorować na jakiś ciuch,
który zobaczyłam w oknie wystawowym, i kupić go bez mierzenia.
Tak, w gruncie rzeczy prowadzę dość beztroski żywot. Nadal posiadamy zagrodę w
Valdres, choć obecnie oddaliśmy gospodarstwo w dzierżawę. Raz po raz tam wyjeżdżam i
zatrzymuję się w starej chacie, która pozostała do naszej wyłącznej dyspozycji. Kilka razy
byłam za granicą. Właściwie żyję chwilą, niczym się nadmiernie nie przejmując. Zresztą taki
styl obowiązuje w gronie moich znajomych.
Nieoczekiwanie jednak po wielu latach beztroski znów w moje życie wdarły się
poważne kłopoty. Nagle zmarł ojciec. Pracował zbyt ciężko i jego serce nie przetrzymało
zawału, choć był jeszcze taki młody, miał zaledwie czterdzieści osiem lat. Zostaliśmy sami,
Kåre i ja, a na nasze barki spadła odpowiedzialność za fabrykę, w której zabrakło dyrektora.
Kåre chodził jeszcze do szkoły i bardzo mi zależało, by ją skończył. Nie było więc innego
wyjścia, musiałam sama chwycić za ster. Wiedziałam, że ojciec pragnął, by syn kiedyś przejął
fabrykę, dla której zapracowywał się na śmierć.
Przez długi tydzień biłam się z myślami, w końcu podjęłam decyzję. Rzuciłam kursy i
zabrałam się za coś, o czym nie miałam najmniejszego pojęcia. Postanowiłam pokierować
fabryką do chwili, kiedy Kåre będzie mógł mnie zastąpić.
Początek był po prostu okropny. Szybko zorientowałam się, że pracownicy nieufnie
przyjmują mnie jako zwierzchnika, a jednak nie miałam odwagi zatrudnić dyrektora z
zewnątrz, wiedząc, że obcego tym bardziej nie zaakceptują. Kilku z nich kryło swych ambicji
do objęcia funkcji dyrektora, choć w rzeczywistości brakowało im kompetencji do zajęcia
kierowniczego stanowiska.
Inna sprawa, że i ja nie miałam zdolności w tym kierunku, ale robiłam to dla brata.
Przechadzałam się po olbrzymiej hali produkcyjnej z bardzo mądrą miną. Przejrzałam
tony dokumentów, nic z nich nie pojmując. Tata zajmował się wszystkim sam: nadzorował
produkcję i wykonywał pracę biurową. Niewykluczone, że z tego powodu serce odmówiło
mu posłuszeństwa. Długo się gryzłam, nie wiedząc, co robić, by podołać zadaniu
przerastającemu moje siły. W końcu w geście rozpaczy zatrudniłam do pomocy sekretarkę.
Kåre, bardzo przywiązany do ojca, po jego śmierci zupełnie się załamał. W ostatnim
miesiącu mój braciszek dwukrotnie wrócił do domu kompletnie pijany. Strasznie się
zdenerwowałam i nakrzyczałam na niego okropnie, co chyba nie było najtrafniejszym
posunięciem, bo Kåre zareagował przekorą.
I gdy tak zmagałam się z codziennymi problemami, wydarzyło się coś, co wstrząsnęło
całym miasteczkiem, a mną w sposób szczególny.
Inge i ja zostaliśmy zaproszeni na kolację do szefa wydziału planowania magistratu.
Było to spotkanie w dość kameralnym gronie, bo prócz nas i gospodarzy przyszło jeszcze
tylko dwoje gości. Następnego ranka, zanim zdążyłam wyjść do fabryki, przyjechał do mnie
Inge.
- Taran - wyrzucił z siebie przerażony. - Zdarzyło się coś strasznego.
- Co takiego? - zdziwiłam się, patrząc na niego z lękiem.
Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Czyżby znowu coś z Kårem? Nie, chyba nie,
wczoraj wieczorem mój brat nie wychodził z domu, a przed chwilą mignął mi, gdy biegł w
stronę przystanku autobusowego.
- Na wyspie - mówił zachrypniętym głosem Inge. - Tuż przy willi Brandellów.
Wkrótce po tym, jak wyszliśmy... gwałt i.... próba morderstwa!
Osunęłam się na krzesło, zaszokowana tą wiadomością, ale jeszcze bardziej
zdenerwowały mnie dalsze słowa Ingego.
- Mnie zlecono obronę tego głupka - ciągnął. - Co za idiotyzm! Przecież to jasne jak
słońce, że to jego sprawka.
Byłam poruszona tym strasznym przestępstwem, ale ciągle jeszcze udawało mi się
zachować dystans.
- O kim mówisz? - zapytałam, chcąc się dowiedzieć, kto padł ofiarą przestępstwa. Ale
Inge źle mnie zrozumiał.
- E, to taki jakiś dziwak - odpowiedział z pogardą w głosie. - Najwyraźniej ma
problemy z nawiązywaniem kontaktów, chyba opóźniony w rozwoju. Pamiętasz, jak Dora
opowiadała, że z wydziału socjalnego skierowano do niej jakiegoś młodego chłopaka? Miał
mieszkać w jej domu przez kilka dni, na próbę. Nazywa się Thor Steinebråten. Zachowywał
się jak szaleniec, kiedy go... Taran, co się z tobą dzieje?
Pierwsze zdumienie ustąpiło miejsca rozpaczy. Zalała mnie fala wspomnień: Thor,
kocięta, które trzymał delikatnie w dłoniach, poranek, gdy podpatrywaliśmy łosie, słowa
pociechy...
- Co mówisz? Jakie łzy odchodzącej nocy? - Inge patrzył na mnie rozszerzonymi ze
zdumienia oczami.
Nie zdawałam sobie sprawy, że mówię na głos. Z bólem spojrzałam na niego.
- Tak Thor nazywał rosę - szepnęłam ochrypłym głosem.
- Znasz go?
Inge nie ukrywał rosnącego zdumienia.
- Wiesz - powiedziałam cicho - kiedyś go zawiodłam. Och, Inge, odnoszę wrażenie, że
rozsypuję się na cząstki. Thor, taki samotny, taki cierpliwy. On nas potrzebuje. Chodźmy!
Musimy mu pomóc! Musimy!
W tej samej chwili uświadomiłam sobie, że skończyła się beztroska w mym życiu. I
nigdy już nie powróci.
ROZDZIAŁ II
Feralny wieczór spędziliśmy w domu Bjarnego Brandella, szefa wydziału planowania,
i jego żony Nutti. Możliwe, że pani domu ma jakieś normalne imię, ale prawdę
powiedziawszy nigdy nie słyszałam, by ktoś zwracał się do niej inaczej jak Nutti. Zresztą to
zdrobnienie pasuje do niej jak ulał. Jest to osoba w wieku trzydziestu pięciu lat, ale sprawia
wrażenie trzpiotki. Szczebiocze przymilnie głosikiem o irytująco wysokim brzmieniu,
unosząc przy tym brwi w słodkim zdumieniu. Buzię składa w ciup i kręci prowokująco
biodrami.
Zadziwiające, że kobiety związane ze znacznie starszymi mężczyznami często tak się
zachowują. Może wydaje im się, że są ciągle młode? Nie mam pojęcia.
Bjarne Brandell, o piętnaście lat starszy od swej żony, z wyglądu przypomina trochę
worek z ziemniakami, w każdym razie jest tak samo przysadzisty i bury. Włosy, oczy, zęby,
twarz, garnitur, wszystko w nim jest koloru szarego, tyle że w różnych odcieniach. Mówi
głębokim basem i budzi powszechny respekt. W magistracie, gdzie od lat pełni różne funkcje,
cieszy się dużym autorytetem. Co prawda w ostatnim czasie jego rola wyraźnie się
zmniejszyła, gdyż partia, którą reprezentuje, przegrała wybory. Wyniki głosowania bardzo go
wytrąciły z równowagi. Nawet podczas przyjęcia nie mógł się powstrzymać od krytycznych
wypowiedzi na ten bulwersujący go temat, co trochę popsuło nastrój.
Willa Brandellów znajduje się na przepięknej wyspie połączonej ze stałym lądem
wąskim mostem. Oprócz niej stoją tam jeszcze tylko dwa domy.
Nie ukrywam, że nigdy nie lubiłam tego towarzystwa. Przyszłam wyłącznie ze
względu na Ingego, który zamierzał omówić z Brandellem kilka spraw związanych z
budzącymi duże kontrowersje nowymi projektami inwestycyjnymi w mieście. Może jeszcze
zniosłabym przez parę godzin szczebiot Nutti, ale towarzystwo Dory stanowiło dla mnie zbyt
duże wyzwanie... Ta świętoszka rówieśnica Nutti, należy do najzłośliwszych kobiet, jakie
kiedykolwiek spotkałam. Uważa siebie za osobę nieskazitelną, a w innych ludziach dopatruje
się wyłącznie wad. Byłam zdumiona, dowiedziawszy się, że jest gorliwą protestantką, bo jej
pełna nietolerancji postawa kłóci się z ideą chrześcijaństwa.
A przy tym jest okropnie brzydka. Ma końską twarz i worki pod wytrzeszczonymi
oczyma. Pochłania nieprawdopodobne wręcz ilości jedzenia. Kanapki, ciastka i inne łakocie
znikają w błyskawicznym tempie, jakby wrzucane do ogromnego wora. No cóż, takie
obżarstwo na ogół nie uchodzi bezkarnie. Pozbawiona wszelkiego wdzięku Dora ma fatalną
figurę, czego nawet nie próbuje ukryć.
Wczoraj wieczorem miała na sobie letnią sukienkę bez rękawów. Tłuste ramiona w
czerwone plamy przelewały się nieskrępowanie, cienka tkanina nie maskowała zwałów
tłuszczu na brzuchu i biodrach. W gruncie rzeczy uważam, że wygląd to osobista sprawa
każdego człowieka. Pewnie gdyby Dora była choć odrobinę sympatyczniejsza, nie raziłoby
mnie to aż tak bardzo. Ale seria kąśliwych uwag na mój temat, a także niepochlebne sądy o
wszystkich znajomych, wywołały we mnie agresję i pragnienie zemsty. I dlatego z taką
ostrością wyłapywałam wszystkie jej wady.
Na przyjęciu był jeszcze jeden gość, Kristoffer Hansen, ale o nim na dobrą sprawę
niewiele mogę powiedzieć. Prawie się nie odzywał tego wieczoru. Siedział tajemniczy
niczym sfinks i sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Z zawodu dentysta, tak na oko
między czterdziestką a pięćdziesiątką, posłuszny syn swej mamusi, kawaler. Bez wątpienia
był całkowicie podporządkowany dominującej matce. Wprawdzie pani Hansen nie zjawiła się
na przyjęciu, ale Kristoffer zachowywał się tak, jakby stała za jego plecami. Bez przerwy
poprawiał nogawki i zdejmował z granatowej marynarki niewidoczne dla oka pyłki kurzu. Za
każdym razem gdy usiadł krzywo albo gdy spadła mu na obrus jakaś okruszyna, miałam
wrażenie, że usłyszę z jego ust: „Przepraszam, mamusiu!”
Nudziłam się jak mops. Bjarne Brandell chyba to zauważył, bo zagadnął:
- A co u ciebie, Taran? Jak fabryka?
Nie zdążyłam otworzyć ust, bo ubiegła mnie Nutti, która uwielbiała wręcz plotki.
- Słyszałam - zaczęła - że zatrudniłaś w biurze pannę Wilhelmsen. A przecież ona
spodziewa się dziecka!
- Tak, rzeczywiście jest jej teraz trochę ciężko - odpowiedziałam. - Dlatego bardzo się
ucieszyła, gdy zaproponowałam jej tę posadę.
- Przyjmując takie osoby, narażasz na szwank dobre imię firmy - rzekła lodowatym
tonem Dora, a w jej oczach dostrzegłam triumfalny błysk. - Co by na to powiedział twój
ojciec? Uważaj, Taran! Ludzie wezmą cię na języki! Ani trochę nie współczuję tej kobiecie.
No cóż, jak kto sobie pościele, tak się wyśpi. Moim zdaniem kobieta powinna strzec się
pokus, by zachować czystość do dnia ślubu.
Byłam już tak rozdrażniona jej zjadliwością i krytykowaniem wszystkich na prawo i
lewo, że straciłam panowanie nad sobą. Nie namyślając się wiele, odparowałam:
- A jakaż to sztuka zachować niewinność, gdy się nie jest narażonym na żadne
pokusy?
- Taran! - rozległ się ostrzegawczy głos Ingego.
Znał doskonale Dorę i wiedział, że potrafi być niebezpieczna. Ja jednak z udaną
obojętnością poklepywałam jej labradora, który zawsze do mnie lgnął.
- Jak rozumiem, stajesz w obronie lekkomyślnych panien, droga Taran? - odezwała się
Dora złowieszczo spokojnym tonem. - Czy to dlatego, że twojemu przyjacielowi nieśpieszno
do ożenku? A jeśli sądzisz, że nigdy nie byłam narażona na pokusy, to się grubo mylisz.
Potrafiłam jednak stawić im czoło. To kwestia silnego charakteru, rozumiesz?
- Ojej! - zaszczebiotała Nutti. - Czy człowiek musi bez przerwy wykazywać siłę
charakteru? Życie byłoby nudne, gdyby wszyscy tak myśleli.
Dora zwróciła w jej stronę swe krowie spojrzenie.
- Wydaje ci się, droga Nutti, że mężczyznę można złowić odrobiną szminki i
uwodzicielskim spojrzeniem? Zapewniam cię, że mężczyźni cenią w nas naturalność. Nie
chcą, byśmy się malowały i fiokowały. Nie cierpią sztucznych loczków! - dodała z
przekąsem, spoglądając na starannie upiętą fryzurę Nutti. A potem ciągnęła dalej z nie
ukrywanym triumfem: - Długie spodnie nie są odpowiednim strojem dla kobiety, zarówno w
oczach mężczyzny, jak i Boga. A tańce, kino i teatr, wiesz, czym to wszystko jest? Grzechem,
ciężkim grzechem. Tak, tak, kobieta naturalna jest sto razy więcej warta niż malowana lala.
Prawda, Kristofferze? Mężczyźni, którzy wybierają takie lale, są nic nie warci.
Zakończywszy wywód, nałożyła sobie kolejny kawałek ciasta.
- Eee, tak, oczywiście - wystękał Kristoffer Hansen i niespokojnie poprawił się na
krześle. - Mama twierdzi dokładnie to samo.
Dora pokiwała głową z zadowoleniem.
- Mama jest osobą rozsądną.
- Jeszcze jedna kolejka, panowie! - wtrącił się Brandell, pragnąc rozładować
nieprzyjemny nastrój. - Co ty na to, Inge?
- Niestety, nie mogę - odpowiedział zapytany. - Muszę odwieźć Taran, rozumiesz...
Inge mieszka także na wyspie, w sąsiedniej willi. Przerwałam więc pośpiesznie:
- Absolutnie nie musisz mnie odwozić, Inge. Pomyślałam sobie, że krótki spacer
wzdłuż plaży dobrze mi zrobi. Stąd jest przecież do mnie bardzo blisko, wystarczy przejść
przez most. Zresztą właśnie zamierzałam wyjść. Bardzo dziękuję za miły wieczór, Bjarne i
Nutti!
Uff! Ile kłamstewek człowiek potrafi zaserwować na poczekaniu w imię uprzejmości.
Dora także zaczęła się żegnać.
- Muszę wracać do mamy - powiedziała z troską. - Ten, co u nas teraz mieszka,
wydaje mi się trochę dziwny. Że też się zgodziłam go przyjąć pod dach! Doprawdy, ten szef
wydziału socjalnego potrafi mnie sobie owinąć wokół palca - roześmiała się kokieteryjnie,
sugerując, że łączy ich coś bliższego.
Dora ruszyła za swym psem w stronę willi stojącej po drugiej stronie wyspy, a ja
zeszłam w dół na plażę ścieżką prowadzącą między willą Brandellów i willą Ingego.
Pusto i zimno było na wrześniowej plaży. Szłam zamyślona, wolno stawiając kroki.
Wiatr potargał mi włosy, które teraz zasłaniały mi oczy. Spienione fale uderzały z hukiem o
brzeg, raz po raz ochlapując dół płaszcza i mocząc moje buty.
Przepełniało mnie dręczące uczucie niezadowolenia z siebie i z życia, jakie teraz
wiodłam. Wiedziałam jednak, że nie ma innego wyjścia, muszę sama przezwyciężyć
problemy w fabryce. Najważniejsze jednak, by udało mi się pomóc Kåremu i zawrócić go ze
złej drogi. Nie przejmowałam się docinkami Dory. Właściwie nie miało dla mnie większego
znaczenia, czy Inge ożeni się ze mną, czy nie. Inna rzecz, że nie wyobrażałam sobie za bardzo
tego, że moglibyśmy tak jakby nigdy nic zamieszkać pod jednym dachem. Większość ludzi
akceptuje nieformalne związki i nie potępiam ich za to, ale sama nie bardzo widzę siebie w
takiej roli. Jest nam z Ingem dobrze, ale w obecnym układzie. Tak mi się przynajmniej
wydaje. Udawałam przed sobą, że nic mnie nie obchodzi gadanie Dory, ale gdzieś w głębi
duszy czułam, że trafiła w czuły punkt. Bo inaczej przecież nie rozmyślałabym tyle o tym
wszystkim, co mi powiedziała.
Zadrżałam z zimna, wydawało mi się, że chłodny jesienny wiatr przenika na wylot
moją duszę. Otuliłam się ciaśniej płaszczem i szybkim krokiem podążyłam w stronę domu.
A teraz Dora leży w szpitalu, śmiertelnie raniona nożem.
- Naprawdę ktoś napadł na Dorę? - pytałam Ingego, ciągle nie mogąc uwierzyć w to,
co usłyszałam.
- Tak! W tym gęstym lasku niedaleko willi Bjarnego i Nutti.
- Kto ją znalazł? - Koniecznie chciałam poznać szczegóły.
- Ten głupiec przybiegł do Brandellów i zadzwonił do drzwi. Że też można być takim
idiotą! Z obłędem w oczach wykrzykiwał coś, co nie od razu zrozumieli. Wydawało im się, że
krzyczy: „Zadźgano ją nożem”. Bjarne, który wiedział, że ten Steinebråten ma nie całkiem po
kolei w głowie, zamknął go w garderobie, a potem wybiegł sprawdzić, co się stało. To on
znalazł Dorę.
- Nie, Thor nie mógł tego zrobić, to nieprawda! - jęknęłam.
- Skąd go znasz? - zapytał Inge, patrząc na mnie jakoś dziwnie.
- To mój przyjaciel z dzieciństwa - wyszeptałam. - Och, Inge, zupełnie tego nie
pojmuję! Z taką cierpliwością i pokorą znosił zawsze drwiny. A może... jego cierpliwość się
wyczerpała i w końcu eksplodował? Jeśli został sprowokowany?
Inge pokiwał głową.
- Może Dora nim wzgardziła?
- Z tym pewnie by się jakoś pogodził - powiedziałam, myśląc intensywnie. - Wydaje
mi się, że on nigdy niczego od nikogo nie oczekiwał. Ale jeśli traktowała go źle, drwiła z
niego i przebrała miarę? Może stracił panowanie nad sobą i wybuchł w nim cały ten gniew
nagromadzony przez lata?
- Nie sądzisz, że po prostu mógł być spragniony kobiety? Że gwałt stanowił jedyną
możliwość zbliżenia.
Ta myśl napełniła mnie obrzydzeniem. Dora! „Naturalna” Dora, która według mnie
była po prostu odpychająca.
- Znałaś go jako dziecko - przypomniał mi Inge ostrożnie. - Od tamtej pory mógł się
bardzo zmienić.
- Tak, masz rację, zresztą... czuję się sama w pewnym stopniu winna. Wiele razy w
ciągu minionych lat zastanawiałam się, jak jemu się ułożyło życie. Był wspaniałym
człowiekiem. Spędziliśmy razem cudowne chwile. Wspomnienia o nim są jak powrót do
ś
wiata baśni, rozumiesz? Niestety, nie uczyniłam niczego, by dowiedzieć się, co się z nim
stało.
- Mogę ci opowiedzieć - zaofiarował się Inge. - Cóż, nie radził sobie w szkole
specjalnej, więc dalsze nauczanie uznano za bezsensowne.
- Jak to? A co na to jego matka, nie protestowała?
- Z tego co słyszałem, umarła przed wielu laty, a wówczas umieszczono Thora w
jakimś gospodarstwie na wsi. Tam radził sobie znakomicie, z wielkim zapałem pracował w
polu i w obejściu.
- Domyślam się, zawsze lubił zwierzęta! - wtrąciłam. - Musiał być jednak bardzo
samotny. A może miał kogoś bliskiego?
- Chyba nie, zawsze uważano go za odmieńca, samotnika stroniącego od ludzi,
opóźnionego w rozwoju umysłowym. Przypadkowo jednak podczas szczegółowych badań
lekarskich jeden z lekarzy stwierdził, że Thor cierpi na dysleksję i dysgrafię,
uniemożliwiające mu naukę czytania i pisania tradycyjnymi metodami. Przeniesiono go do
pracy przy wyrębie lasu, gdzie także świetnie sobie radził. Przed kilkoma dniami przyjechał
do naszego miasta, tu miał zostać poddany testom i zakwalifikowany do programu nauczania
uzupełniającego. Wydział socjalny skierował go do Dory Flaten, która wynajęła mu pokój w
suterenie.
Nie mogłam dojść do siebie, byłam niczym zamroczona, odurzona z bólu.
- Ale... Co on sam zeznaje? - zapytałam.
- Przed chwilą z nim rozmawiałem - ciągnął Inge. - Jest bardzo poruszony,
rozdygotany, co wydaje się zrozumiałe. Ciągle powtarza coś o psie. Że został dźgnięty
nożem, czy coś w tym rodzaju.
- Pies? Labrador Dory?
- Właśnie! Thor Steinebråten twierdzi, że leży ranny w lesie i że on biegł mu z
pomocą. Utrzymuje, że wcale nie spotkał Dory.
Poczułam, jak ogarnia mnie ogromna ulga.
- Ranny pies, powiadasz...
- Podobno - przerwał mi Inge. - Ale policja go dotąd nie znalazła. Taran, dokąd się
wybierasz? Wychodzisz gdzieś?
- Idę poszukać psa! - powiedziałam i w biegu porwałam płaszcz. - Thor jest niewinny.
To pewne jak amen w pacierzu!
- Skąd możesz wiedzieć?
Biedny Inge nic nie rozumiał.
- Ponieważ Thor nigdy, pod żadnym pozorem nie skrzywdziłby zwierzęcia!
Człowieka może tak, gdyby był do tego długo prowokowany, ale zwierzęcia nigdy!
- Taran, nie możesz tego wiedzieć!
Inge patrzył na mnie zdesperowany.
- Owszem - rzuciłam gorączkowo. - Jestem tego pewna. Wychodzę! Gdzie jest teraz
Thor?
- Został zatrzymany przez policję.
Przystanęłam gwałtownie i odwróciłam się do Ingego.
- Czy to normalna procedura? - zdziwiłam się. - Czy są przeciwko niemu jakieś
dowody?
- Właściwie nic nie wskazuje na to, że jest winny. - Inge wzruszył ramionami z
rezygnacją. - Na ogół zatrzymuje się podejrzanych, żeby ich przesłuchać, a gdy nie ma
przeciwko nim wystarczających dowodów, zostają zwolnieni. Z Thorem sprawa przedstawia
się inaczej. Ze względu na jego stan umysłowy przydzielono mu adwokata, mimo że przecież
nie postawiono go w stan oskarżenia. Chodziło o to, by nie pozostawić go całkowicie
bezbronnym w obliczu prawa.
- O Boże - wyszeptałam bezradnie. - Pójdziesz ze mną, Inge?
Wahał się przez chwilę, ale w końcu się zgodził.
- Chyba tak będzie najlepiej - powiedział. - Beze mnie się nigdzie nie dostaniesz. Ale
może najpierw wyłącz piecyk i zdejmij z płytki czajnik! Zdaje się, że kawa całkiem się
wygotowała.
Mostek prowadzący na wyspę był zablokowany. Na szczęście policja przepuściła
Ingego, a ja przemknęłam się wraz z nim. Bez trudu odszukaliśmy komendanta policji
odpowiedzialnego za śledztwo.
- Jak wam idzie? - zapytał Inge. - Znaleźliście psa?
- Nie - odpowiedział komendant opryskliwie. - Wiemy, że pies panny Flaten zaginął,
ale do przetrząśnięcia została nam cała wschodnia część wyspy. W nocy było zbyt ciemno, by
prowadzić poszukiwania.
Rozejrzałam się wokół. Wyspa, z tyloma policjantami krążącymi dokoła, wydawała
mi się jakaś obca. Niedaleko błysnęły w słońcu czerwone korale jarzębiny, kontrastując swym
pięknem z ponurą sytuacją.
Podszedł do nas Bjarne Brandell.
- Dzień dobry! - przywitał nas zmęczonym głosem, a na jego bladej twarzy malowało
się napięcie. Zapewne przez całą noc nie zmrużył oka. - Jak się tu dostaliście?
Inge wyjaśnił, że przydzielono mu z urzędu obronę Thora Steinebråtena. Kiedy
wymówił to nazwisko, twarz Brandella stężała.
- Diabelskie nasienie! - warknął tylko. - Gdybym go dorwał...
- Nie znaleziono jeszcze psa - przerwał mu Inge.
- Pies? A cóż znaczy pies?
Brandell nie przejmował się w ogóle losem zwierzęcia. Wszystko się we mnie
zagotowało, ponieważ podobnie jak Thor jestem bardzo czuła na krzywdę zwierząt. Odeszłam
na bok i zapytałam policjanta, czy mogłabym się przyłączyć do poszukiwań.
- Raczej nie - odparł po krótkiej chwili zastanowienia.
- Niczego nie będę dotykać - zapewniłam pośpiesznie. - Nie zatrę żadnych śladów, ale
boję się, że dla tego biednego zwierzaka ważna jest teraz każda minuta.
Policjant zawołał kolegę i razem z nami ruszyli w kierunku tej części wyspy, gdzie do
tej pory jeszcze nie prowadzono poszukiwań.
Po półgodzinie znaleźliśmy psa. Wpadł w jakąś jamę i nie miał siły, by się stamtąd
wydostać.
- Masz pistolet? - spytał Inge policjanta. - Nic z niego nie będzie, zbytnio się
wykrwawił.
- Wcale nie - zaprzeczyłam kategorycznie. - Daj mu przynajmniej szansę!
Inge popatrzył na mnie zrezygnowany, ale skinął głową na znak, że się zgadza. Pies
był zbyt ciężki, by go przenieść na rękach. Zostałam więc z policjantem przy zwierzęciu, a
Inge pobiegł do domu zadzwonić po weterynarza.
Przemawiałam łagodnie do psiny, a policjant dokładniej obejrzał ranę. Najwyraźniej
ktoś wymierzył mu śmiertelny cios, ale nóż ześliznął się po łopatce.
W scenerii jesiennego lasu minuty oczekiwania wlokły się niemiłosiernie. Wydało mi
się nagle, że to nie pies, lecz Thor leży na ziemi i jestem jedyną osobą, której ufa i w której
pokłada nadzieję.
Mniej więcej w porze obiadowej skierowano mnie w końcu do niewielkiego
chłodnego pokoiku w komisariacie. Inge załatwił wszystkie formalności, by umożliwić mi
widzenie z podejrzanym. Stałam więc z sercem w gardle i czekałam. Byłam ciekawa, jak
wygląda, czy mnie pozna, czy wybaczył mi zawód, jaki mu sprawiłam, wyjeżdżając bez
pożegnania ze Sletto. Tak, ciągle czułam, że go zawiodłam. Pomijam już to, że nigdy nie
ujęłam się za nim, gdy inni z niego drwili. Ale ten wyjazd! Przecież wiedziałam o nim na
kilka dni naprzód. Powinnam więc znaleźć czas, by się pożegnać z Thorem i ofiarować mu
coś na pamiątkę.
Gorączkowe rozważania przerwał mi trzask otwieranych drzwi.
Omal nie padłam z wrażenia. Czy to naprawdę Thor Steinebråten?
Pierwsze, co zobaczyłam, to jego zapłakane oczy. Nigdy nie potrafił ukrywać swych
uczuć, szczególnie dla zwierząt. Cierpiał, bo nie udało mu się pomóc biednemu psu. Ciekawe,
ile Thor może mieć teraz lat? Ja skończyłam dwadzieścia trzy, a on był ode mnie o jakieś trzy
lata starszy. Na czoło opadała mu jak dawniej jasna grzywka, patrzył tymi samymi błękitnymi
oczyma, w których czaił się ból, cierpienie i bezsilność. Jak wyrósł! W dzieciństwie otyły i
przysadzisty, teraz był wysoki i przystojny. Jego ciało - silne i harmonijnie zbudowane -
przypominało rzeźby antycznych gladiatorów. Na pewno ciężko na to pracował. Takiej
sylwetki nikt nie dostaje za darmo. A twarz? No cóż, może nie miała całkiem klasycznych
rysów, ale wydawała się sympatyczna i pociągająca. Można było w niej wyczytać jak w
otwartej księdze, że bezlitosny świat nie zdołał złamać czystego serca Thora.
- Thor - szepnęłam wzruszona. - Pamiętasz mnie?
W jego oczach pojawiła się niepewność. Wydawało się, że nie wie, co powiedzieć.
- Mam na imię Taran. Znaliśmy się kiedyś...
Nie zdążyłam dokończyć, gdy jego twarz rozpromieniła się radością.
- Taran - śmiał się przez łzy. - Taran, czy to naprawdę ty? A ja zastanawiałem się, co
taka piękna kobieta może ode mnie chcieć? Teraz cię poznaję, Taran!
Uśmiechnęłam się ciepło. W chwilę później porwał mnie w ramiona i pogłaskał
delikatnie po włosach, jakbym to ja potrzebowała pociechy. Znieruchomiałam w jego
objęciach i poczułam nagle intensywne pragnienie, by uciec z tego okropnego świata, w
którym przyszło mi żyć. Zatęskniłam za baśniową krainą, za wietrzykiem igrającym w
złocistym listowiu, księżycem odbijającym blade, tajemnicze światło, za miejscem, gdzie
zawsze zwyciężało dobro, gdzie wszystko było ciepłe i delikatne. Zapragnęłam uciec do
krainy, którą znał tylko Thor i ja. Czułam, że bardziej należymy do tamtego świata niż do
tego.
Niestety, uświadomiłam sobie z całą brutalnością, że przestaliśmy być dziećmi, które
mogły się schronić przed rzeczywistością w wyimaginowanej krainie. Dorośliśmy, a źli
rycerze z naszych baśni przemienili się w przesiąkniętych złem ludzi z krwi i kości.
- Thor - wykrztusiłam wreszcie. - Tak mi przykro z powodu tego, co się stało...
Zauważyłam, że i on niechętnie wrócił do rzeczywistości, a w jego oczach na nowo
pojawił się lęk. Pośpiesznie opowiedziałam mu, że znalazłam psa, a weterynarz, który
opatrywał mu rany, zapewniał mnie, że daje mu spore szanse na przeżycie.
Przyjął moje słowa z ogromną ulgą, a potem poprowadził mnie do stołu, przy którym
zasiedliśmy.
- Wiem, Thor, że jesteś niewinny - zaczęłam z przekonaniem. - Nigdy nie
skrzywdziłbyś psa.
Oparłszy się o stół, ścisnął gwałtownie moje dłonie.
- Nic z tego nie rozumiem, Taran.
- Opowiedz, co się wydarzyło! - poprosiłam.
- Byłem na przechadzce, spacerowałem po lesie. Na wyspie panował cudowny spokój.
Nagle usłyszałem skomlenie zwierzęcia.
- Skomlenie? - przerwałam mu zaskoczona, bo nikt dotąd o niczym takim nie
wspominał.
- Tak, wydawało mi się, że to pies - ciągnął Thor. - Pobiegłem w kierunku, z którego
dochodził skowyt. Z daleka zobaczyłem labradora słaniającego się na nogach, upadł, lecz
zdołał się podnieść. Strasznie krwawił, bałem się go wziąć na ręce, by nie zrobić mu jeszcze
większej krzywdy. Pobiegłem więc po pomoc. Zadzwoniłem do drzwi domu, w którym paliły
się światła, ale ci ludzie chwycili mnie i zamknęli, a potem oddali w ręce policji. Nie zrobiłem
przecież nic złego!
Thor zacinał się i mówił trochę niepewnie, ale rozumiałam go bez trudu.
- Kto ci otworzył? - spytałam szybko.
- Mężczyzna i kobieta - wyjaśnił. - Mówiłem im o psie, ale oni nic nie rozumieli.
- Wspomniałeś o tym policji?
- Tak - odrzekł zrozpaczony. - Niestety, nie chcą mi wierzyć, bo nikt inny poza mną
nie słyszał skowytu.
Zamyśliłam się. Nie brzmiało to zbyt obiecująco.
- Taran - odezwał się błagalnie. - Musisz uwierzyć, że to nie ja dopuściłem się tego
strasznego przestępstwa.
- Wiem - zapewniłam, prostując się. - To nie ty. Bądź spokojny, Inge i ja
wydostaniemy cię stąd.
- Inge? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Inge Asp - wyjaśniłam. - Twój adwokat. Poznałeś go już, to mój przyjaciel.
- A tak, oczywiście - westchnął wyraźnie rozczarowany. - Masz zamiar go poślubić?
- Nie wiem jeszcze - odpowiedziałam pozornie lekkim tonem. - Nie zastanawialiśmy
się nad tym.
Spojrzał na mnie zaciekawiony, ale nie miałam ochoty roztrząsać tego tematu.
Wyciągnął rękę i znów pogładził mnie delikatnie po głowie. W tej krótkiej chwili
zapragnęłam rzucić mu się w ramiona, ale szybko zganiłam siebie w myślach za ten
idiotyczny pomysł.
- Jesteś śliczna! - szepnął czule. - Jak księżniczka.
Cofnął dłoń, a jego twarz wykrzywiło cierpienie. W tej samej chwili w drzwiach
pojawił się Inge.
- Czy możemy wpłacić kaucję, żeby wydostać stąd Thora? - zwróciłam się do niego.
- W Norwegii kaucję stosuje się tylko w wyjątkowych przypadkach - odpowiedział. -
Policja i tak nie może go dłużej przetrzymywać w areszcie. Na odzieży Thora nie znaleziono
ś
ladów krwi Dory, jedynie krew psa. A to zgadza się z jego zeznaniami. Zostanie więc
zwolniony jeszcze dziś, ale nie wolno mu będzie do wyjaśnienia sprawy opuścić miasta.
- Mogę zaręczyć, że nigdzie nie wyjedzie - uśmiechnęłam się uszczęśliwiona.
Inge ociągał się trochę, wreszcie zabrał mnie na bok i szepnął niespokojnie do ucha:
- W mieście panuje atmosfera linczu. Dorę uznano prawie za świętą. Narazisz się na
wiele nieprzyjemności, jeśli nadmiernie zaangażujesz się w pomoc Thorowi. Gdzie on
zamieszka?
- U mnie - oświadczyłam zdecydowanym głosem.
Tym razem nie wolno mi było zawieść Thora, człowieka, którego obdarzałam tak
serdecznym uczuciem. Tak, dopiero teraz uświadomiłam sobie z całą wyrazistością, że
zajmuje on szczególne miejsce w moim sercu.
- No wiesz! - oburzył się Inge. - Moim zdaniem lepiej, żeby wrócił do lasu i
zamieszkał w chacie drwali. To niedaleko stąd, a przynajmniej nie grozi mu tam
niebezpieczeństwo.
Niektórym się wydaje, że można ludzi wysyłać to tu, to tam jak jakieś pakunki. Ludzie
uważają Thora za półgłówka. Ja jednak wiedziałam doskonale, że jego kłopoty szkolne nie
były spowodowane niedorozwojem umysłowym. Dlaczego inni nie chcą przyjąć tego do
wiadomości?
- Inge - rzekłam, starając się ukryć zdenerwowanie. - Przemyślałam wszystko i jestem
pewna, że Thor nie mógł popełnić tego przestępstwa. Powstaje więc pytanie: kto?
- Postaram się wydostać go z aresztu jeszcze dzisiaj - oznajmił Inge zdecydowanie,
przerywając moje rozważania. - Teraz jednak widzenie skończone, Taran. Chodź już,
pójdziemy coś zjeść i przy okazji wszystko omówimy.
Pożegnaliśmy się z Thorem, który był znacznie wyższy i silniej zbudowany od Ingego,
i obiecaliśmy, że wrócimy tak szybko, jak tylko to będzie możliwe.
W drzwiach odwróciłam jeszcze raz głowę. Mój przyjaciel z dzieciństwa stał na
ś
rodku pokoju i patrzył na mnie tak, że serce omal mi nie pękło. Wyszłam więc pośpiesznie, a
kiedy schodziliśmy po schodach, oświadczyłam z determinacją:
- Zrobię wszystko, by go oczyścić z zarzutów!
- Ja także - powiedział zafrasowany Inge i objął mnie ramieniem. - A dwojgu takim
mocarzom jak my na pewno się uda.
Uśmiechnął się do mnie i pocałował w policzek.
- Jesteś najbardziej wyrozumiałym człowiekiem pod słońcem - wyszeptałam. -
Dziękuję!
- Zamierzam wygrać tę sprawę - powiedział, bardziej do siebie kierując te słowa
aniżeli do mnie. - Dzięki tobie, Taran, uwierzyłem mu.
Westchnęłam ciężko, uświadomiwszy sobie, że każde z nas mówi o czym innym, ale
ostatecznie najważniejsze było teraz oczyszczenie Thora z podejrzeń.
- Taran - odezwał się nieoczekiwanie Inge, kiedy spacerkiem udawaliśmy się w dół
ulicy. - Nie uważasz, że to dosyć niepraktyczne, że mieszkamy osobno? Czy nie moglibyśmy
zamieszkać razem? Mogłabyś przeprowadzić się do mnie na wyspę.
A gdy nabrawszy głębszego oddechu zamierzałam zaprotestować, dodał pośpiesznie:
- Oczywiście, chciałbym, by wszystko odbyło się jak należy. Pragnę ci się
oświadczyć, Taran.
- Dlaczego? - zapytałam kompletnie oszołomiona.
- O Boże! Też mi pytanie - westchnął zrezygnowany. - Jesteś najpiękniejszą
dziewczyną, jaką znam.
Jego odpowiedź zirytowała mnie.
- To trochę za mało! - powiedziałam. - Chyba nie sądzisz, że będę stawać na głowie
tak jak Marlena Dietrich, żeby zachować do późnych lat młodzieńczą urodę, po to tylko by ci
się podobać!
- Nie, oczywiście, że nie o to mi chodzi - westchnął. - Dobrze mi z tobą, przecież
wiesz.
Ta odpowiedź także mnie nie zadowoliła.
- Nie jestem szczególnie gorąca w uczuciach - przypomniałam. - Właściwie chłodna,
ż
eby nie powiedzieć oziębła.
- Wiem o tym, ale może to właśnie mnie w tobie pociąga - rzekł, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
Domyślałam się tego. Nie wiedziałam jednak, czy to dlatego, że miał podobny
temperament, czy stanowiłam dla niego rodzaj wyzwania. Może sądził, że uda mu się mnie
rozbudzić? Jeśli tak, to czeka go rozczarowanie. Ale z drugiej strony lubiłam go. Był zawsze
pod ręką, gdy go potrzebowałam. Przyjazny i wyrozumiały. Moja odpowiedź przypominała
skok na głęboką wodę:
- Zgadzam się, Inge! Wydaje mi się, że pragnę tego samego.
- Wspaniale, Taran! - zawołał i dodał z uśmiechem: - Szczerze mówiąc, zawsze się
obawiałem, że mi odmówisz. A przecież świetnie do siebie pasujemy. Będzie nam ze sobą
dobrze, kochanie - rzekł, tuląc mnie do siebie na środku chodnika.
ROZDZIAŁ III
W restauracji, kiedy już zaspokoiliśmy największy głód, Inge powiedział:
- Należy założyć, że Thor jest niewinny, zresztą adwokat zawsze powinien uczynić
takie założenie, bo inaczej trudno mu występować z przekonaniem w obronie oskarżonego.
Jak ci wiadomo, tuż przy moście od strony miasta mieszka strażnik portowy, który przez cały
czas kontroluje, kto wchodzi czy wjeżdża na wyspę, bądź udaje się tam drogą wodną. Nie
przypuszczam jednak, by ktoś odważył się przy tej temperaturze wody przepłynąć wpław.
- A więc - wtrąciłam ponuro - na wyspie nie było nikogo prócz nas.
- Właśnie. - Inge popatrzył zamyślony. - O ósmej przyjechał samochodem Kristoffer.
W chwilę później strażnik widział, jak ja wyjeżdżałem z wyspy, by wrócić niebawem. To
było wtedy, kiedy pojechałem po ciebie. Przez kilka godzin na wyspie przebywały
następujące osoby: ty i ja, Nutti i Bjarne Brandell, Kristoffer Hansen, Dora Flaten. Poza tym
matka Dory, która rzadko wychodzi z domu, i Thor Steinebråten. Koło godziny wpół do
dwunastej strażnik zauważył wyjeżdżającego Kristoffera. Tuż po nim nadeszłaś piechotą ty,
Taran. Podobno zatrzymałaś się na mostku i długo stałaś oparta o barierkę, a potem odeszłaś
spacerkiem, dotykając dłonią prętów barierki. Wszystko więc wskazuje na to, że nie dręczyły
cię wyrzuty sumienia - zakończył ze śmiechem. - A potem przyjechała policja.
- Czy wszyscy mają alibi? - zapytałam, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej.
- Myślę, że możemy wyłączyć z grona podejrzanych panią Flaten. To staruszka, z
trudem się porusza, choć język, nie powiem, nadal ma cięty. Nutti możemy także
wyeliminować, bowiem napastnikiem był mężczyzna. Do napadu musiało dojść, kiedy
jeszcze przebywałaś na wyspie. Czy nic nie słyszałaś? Jakiegoś krzyku czy innych odgłosów?
- Zeszłam od razu na plażę - wyjaśniłam. - Fale uderzały z łoskotem o brzeg i prócz
krzyku mew nie słyszałam nic, a w każdym razie nic, co zwróciłoby moją uwagę. Ale
dlaczego wy nic nie słyszeliście?
- Z tego samego powodu co ty. Nasze wille stoją najbliżej plaży. Thor tymczasem
znajdował się w samym środku lasu i wiatr niósł skowyt psa w jego kierunku.
Nie uszło mojej uwagi, że Inge oswoił się z myślą, iż Thor jest niewinny, i bardzo
mnie to ucieszyło.
- Czy długo jeszcze siedzieliście? - spytałam.
- Nie, pożegnaliśmy się krótko po twoim i Dory wyjściu. Ja wróciłem do siebie,
Kristoffer także pojechał do domu. Bjarne wyszedł na chwilę na podwórko, żeby wstawić
samochód do garażu i pozamykać wszystko. Zdążył wrócić do domu, kiedy do drzwi
wejściowych zadzwonił Thor.
- Wydaje mi się, że zachowanie Thora dowodzi jego niewinności.
Na twarzy Ingego pojawił się grymas.
- Policja uważa ludzi pokroju Thora za nieobliczalnych - powiedział z wahaniem.
Westchnęłam głęboko. Znów to samo, zupełnie jak w dzieciństwie. Traktują Thora jak
idiotę tylko dlatego, że jest trochę flegmatyczny i nie potrafi czytać. Ale jakie to mogło mieć
znaczenie w porównaniu z tym, że jest to fantastyczny człowiek? Za każdym razem
irytowałam się, gdy zaczynałam o tym myśleć. Czym prędzej więc zagadnęłam z innej
beczki:
- Mówiłeś, że Dorę znaleziono blisko domu Brandellów.
- Tak, i to mnie trochę dziwi. - Inge zmarszczył czoło, jak zwykle gdy się nad czymś
zastanawiał. - Wszyscy uważają, że powinna przemierzyć dłuższy odcinek drogi.
- Jak zrozumiałam, nie leżała w pobliżu ścieżki - drążyłam temat.
- Nie, w głębi zagajnika.
- Jaki z tego wyciągasz wniosek? - spytałam prowokująco.
- Zapewne dokładnie ten sam co ty - odrzekł z lekkim uśmiechem. - Znała osobę,
która dopuściła się tego czynu, i dobrowolnie poszła za nią. Policja nie znalazła żadnych
ś
ladów, które wskazywałyby na to, że ją tam zawleczono. A osoba tej postury musiałaby
zostawić po sobie ślad - dodał z nie ukrywanym sarkazmem.
- Jak ona się czuje?
- W dalszym ciągu nie odzyskała przytomności. Została zoperowana, ale rezultat
operacji nadal jest niepewny.
- Bardzo krwawiła? - zapytałam i wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.
- Właściwie niewiele.
- Zgwałcono ją?
- Ubranie miała porwane na strzępy - odpowiedział. - Ale więcej nic nie wiem. Nie
otrzymałem jeszcze do rąk pełnego raportu policji.
- Coś mi się w tym wszystkim nie zgadza - wybuchnęłam, straciwszy panowanie nad
sobą. - Dora ofiarą gwałtu? Komu mogło przyjść do głowy coś takiego?
Inge siedział milczący, ale wiedziałam, o czym myśli. Tylko mężczyzna nie w pełni
władz umysłowych mógłby się na to zdobyć. Czy zaklasyfikował Thora do takiego grona?
Nigdy nie należy ufać dziennikarzom, przestrzegał mnie niejednokrotnie Inge. Ale czy
człowiek zastanawia się nad tym, ucinając sobie pogawędkę z dobrym znajomym?
Inge poszedł załatwiać formalności związane ze zwolnieniem Thora, a ja
postanowiłam zostać jeszcze przez chwilę w restauracji. Wtedy przysiadł się do mnie młody
mężczyzna zatrudniony w lokalnej gazecie. Oboje z Ingem znaliśmy go dobrze,
przyjaźniliśmy się nawet i dość często odwiedzaliśmy wzajemnie.
Pogadaliśmy o tym i owym, wreszcie zeszliśmy na temat napadu na wyspie. Nadal
byłam głęboko wstrząśnięta losem Thora, a ponieważ uważałam Pera - bo tak miał na imię
dziennikarz - za bardzo dobrego znajomego, opowiedziałam mu trochę o przyjacielu z
dzieciństwa. Podkreśliłam, jaką miłością otacza Thor wszystkie zwierzęta. Nigdy nie
skrzywdziłby psa, dlatego można bez wahania wykluczyć go z grona podejrzanych. Tego
strasznego czynu wobec Dory musiał się dopuścić ktoś zupełnie inny.
Po krótkiej pogawędce Per pożegnał się pośpiesznie, tłumacząc się jakimiś zajęciami,
a przy stoliku pojawił się Inge.
- Mam w samochodzie Steinebråtena - powiedział. - Pojedziesz z nami na zrąb?
- Oczywiście, wpadnę tylko na moment do domu. Podwieziesz mnie?
Zatrzymaliśmy się przed bramą naszego domu przypominającego twierdzę. Ojciec
kupił go, bo, jak mówił, dyrektor powinien mieszkać na odpowiednio wysokim poziomie.
Nigdy nie polubiłam tego ciężkiego gmaszyska wybudowanego w latach trzydziestych. Ale
na mym przyjacielu z lat dziecięcych zrobił duże wrażenie.
- Naprawdę tu mieszkasz? - zapytał, gdy zaprosiłam ich do środka.
Akurat przyszedł ze szkoły Kåre i cisnął w korytarzu plecak z książkami. Zawołany,
niechętnie przyszedł do nas. W jego oczach czaiła się agresja.
- Kåre, pamiętasz Thora? - spytałam łagodnie. - Ze Sletto.
Mój brat potrząsnął przecząco głową. Rzeczywiście, kiedy mieszkaliśmy w Sletto,
miał zaledwie trzy lata! cóż więc mógł pamiętać?
Przywitali się uprzejmie, a Kåre zagadnął:
- Słyszałem, że kogoś podobno zamordowano wczoraj na wyspie. Zdaje się, że byłaś
tam?
- Nie, nikt nikogo nie zamordował. Napadnięto Dorę Flaten. Byliśmy tam wszyscy
troje. Thor znalazł się w gronie podejrzanych.
- Za napaść na Dorę? - Kåre patrzył z niedowierzaniem. - Nie byłby chyba przy
zdrowych zmysłach!
- Thor jest niewinny - powiedziałam z przekonaniem, próbując zagłuszyć
nieprzyjemne brzmienie jego słów. - Inge będzie jego obrońcą.
- Czeka go trudne zadanie, bowiem Bjarne Brandell ogłasza wszem i wobec, że
dopilnuje osobiście, by ukarać tego, kto ośmielił się zranić „naszą drogą Dorę”. Cholerne
babsko!
Kåre pojechał razem z nami do lasu na teren wyrębu. Usiadł na przednim siedzeniu
obok Ingego. Siedzieliśmy z Thorem z tyłu milczący, bo i cóż było mówić.
Odezwał się dopiero, gdy trzeba się było zatrzymać w lesie. Doprawdy do historii
odeszły czasy, kiedy to drwale ścinali drzewa siekierą i piłą, a pnie taszczyły z lasu konie. Na
podwórzu przed chatą drwali stały potężne maszyny. Większość robotników dysponowała
samochodami i codziennie na noc wracała do domu. Tylko trzech drwali prócz Thora
mieszkało w leśnej chacie.
Thor uścisnął mi dłoń na pożegnanie.
- Uważaj na siebie, Taran - powiedział ciepło. - Tyle o tobie myślałem, byłem ciekaw,
jak potoczyło się twoje życie. Wiem, że było ci ciężko, byłaś taka samotna. Dręczyły mnie
wyrzuty sumienia, że cię zawiodłem.
- Ależ... to ja cię zawiodłam - zaprotestowałam zdumiona. - Często tęskniłam za tobą,
Thor - dodałam zaskoczona swą odwagą.
- Naprawdę? - Popatrzył na mnie swymi błękitnymi oczami, w których wyczytałam
czułość i oddanie. - Och, Taran, tak bardzo pragnę twego szczęścia. Nie zamartwiaj się
zbytnio z mojego powodu. Zawsze spadam w końcu na cztery łapy. Jestem silniejszy, niż się
niektórym wydaje. Odnoszę wrażenie, że posmutniałaś. Proszę, nie martw się! Uśmiechnij
się, jesteś taka piękna, gdy się uśmiechasz. Och, Taran... - urwał, ale domyśliłam się, co
chciał powiedzieć, i łzy zakręciły mi się w oczach.
Pomyśleć, że on, który znalazł się w strasznych tarapatach, martwi się o mnie!
- U mnie wszystko w porządku, Thor - odrzekłam drżącym głosem. - Pomyśl raczej o
sobie. Mam nadzieję, że się niebawem spotkamy.
- Koniecznie. - Ścisnął mnie mocno za ręce, aż zabolało. - Czy nie mogłabyś mnie tu
kiedyś odwiedzić?
- Spróbuję - zapewniłam, pragnąc tego całym sercem.
W powrotnej drodze do domu nie odzywałam się wiele, bo ogarnęła mnie dziwna
pustka. Na szczęście Inge i Kåre, zajęci rozmową na temat motoryzacji, nie zwrócili uwagi na
niezwykłe u mnie milczenie.
Wieczorem powiedziałam Kåremu:
- Być może Inge zostanie wkrótce twoim szwagrem. Chyba nie masz nic przeciwko
temu?
Wzruszył ramionami.
- Nie, coś ty, to w porządku gość. Może trochę bezbarwny, jak produkt z fabrycznej
taśmy, ale zdaje się, że jest bogaty, prawda?
- Myślę, że mniej więcej tak jak my - odpowiedziałam obojętnie.
Kåre zamyślił się na chwilę, nim zadał mi następne pytanie:
- Słuchaj, ten Thor... Czy z nim coś nie w porządku?
- Skąd, to normalny człowiek, tyle że cierpi na dysleksję - zaprotestowałam
poirytowana. - Ale niektórzy uważają, że jest niedorozwinięty, i traktują go z wyższością,
choć sami nie są od niego mądrzejsi. Na jego miejscu niejednemu bym zdrowo przyłożyła, ale
on jest na to zbyt dobry i miły. Polubiłeś go?
- Tak, nawet bardzo - odpowiedział mój brat z niespotykaną u niego szczerością. -
Wydał mi się taki naturalny. Sądzę, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić.
Uśmiechnęłam się ciepło i popatrzyłam z radością na młodszego brata. Napłynęły
wspomnienia i zaczęłam opowiadać:
- Wiesz, tamtego lata w Sletto przeżyliśmy z Thorem wspaniałe chwile, chociaż potem
wydarzyło się tyle nieszczęść. Pamiętam, jak opowiadałam wam bajki, a Thor i ty
zamienialiście się w słuch. Thor mógł słuchać godzinami, nigdy nie miał dosyć. Kochałam te
chwile. Cudownie się rozumieliśmy, po prostu istniało między nami niezwykłe porozumienie.
Zapatrzyłam się w przestrzeń rozmarzonym wzrokiem.
- Rzeczywiście, zawsze miałaś dar opowiadania baśni - przyznał Kåre.
Ucieszyła mnie ta nieoczekiwana pochwała. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu
Kåre wyraził słowami łączącą nas więź. Bałam się to zaprzepaścić, gdyż mój brat był teraz w
dość trudnym wieku i byle co wyprowadzało go z równowagi. Postanowiłam okazywać mu
więcej tolerancji.
Następny ranek rozpoczął się dla mnie koszmarem. W skrzynce pocztowej znalazłam
pomiętą i zaplamioną kopertę z miejscowym stemplem. Ze zdumieniem wyjęłam list, a z
każdym przeczytanym zdaniem wzbierała we mnie coraz głębsza odraza. Drukowanymi
literami ktoś napisał:
Czy wiesz, co spotyka tych, którzy stają w obronie morderców? Nie chcemy w mieście
takich jak ty. Miej się na baczności! Uważaj, by cię nie spotkało to samo co Dorę!
Rzuciłam list na podłogę, jakby parzył. Kto, na Boga, się dowiedział...
Odpowiedź poznałam w kilka minut później podczas lektury porannej prasy. Na
pierwszej stronie uderzył mnie w oczy tytuł: „Podejrzany jest niewinny, twierdzi zamieszana
w sprawę”.
Zamyśliłam się. Gazeta wychodzi zwykle wczesnym rankiem. Nadawca listu miał
czas, by go wysłać tuż po ukazaniu się artykułu. Nie zdziwiłam się ani trochę, gdy zadzwonił
telefon i w słuchawce usłyszałam poirytowany głos Ingego:
- W co ty nas wpakowałaś, Taran?
Wyjaśniłam mu wszystko, napomykając przy okazji o obrzydliwym liście.
- Przecież ci tyle razy powtarzałem, że nie wolno ufać dziennikarzom, bo w pogoni za
ciekawymi tematami wykorzystają nawet najbardziej osobiste wyznania. Nie ma co. Siedzimy
w tym po uszy!
W drodze do fabryki dostrzegłam Kristoffera Hansena. Chciałam z nim porozmawiać,
ale on na mój widok przeszedł na ukos na drugą stronę ulicy i udawał, że patrzy w
przeciwnym kierunku. Zaszokowało mnie jego zachowanie. Czyżby także czytał artykuł i
odebrał go jako ukryte oskarżenie przeciwko sobie? A może... Ostatnio był jakiś dziwny.
Wydawał się nerwowy, roztargniony. Niewiele mówił, najchętniej zamykał się w sobie. Co
mu właściwie dolegało?
W fabryce spotkała mnie nieoczekiwana przykrość. Na biurku leżał kolejny list
następującej treści:
Czy to nie bezczelność wierzyć jakiemuś idiocie i uważać porządnego człowieka za
mordercę? Ty zarozumiała dziwko, uprzątnij lepiej razem ze swym bratem moczymordą
własne podwórko!
Człowiek zawsze odczuwa przykrość, kiedy się dowie, że inni go nie lubią, ale nazwać
Kårego moczymordą, to chyba gruba przesada. Rozzłościłam się nie na żarty. Chciałam
odszukać tego, kto ośmielił się napisać te inwektywy.
Ale zaraz posypały się na mnie kolejne ciosy. Zadzwonił telefon i jakiś urzędnik z
urzędu skarbowego zażądał, bym uregulowała do końca miesiąca zaległy podatek. W
przeciwnym razie, jak poinformował, firmie grozi upadłość. Przeraziłam się, bo nie miałam
najmniejszego pojęcia, że fabryka zalega z jakimiś należnościami. Po przyjściu sekretarki
wspólnie przejrzałyśmy księgi rachunkowe i okazało się, że to prawda. Chodziło o
niebagatelną kwotę.
Panna Wilhelmsen osunęła się na krzesło i przyłożyła dłonie do kręgosłupa.
- Jak się czujesz, Liso? - zapytałam. - Coś cię boli?
- Tylko wtedy, kiedy pochylam się nisko nad szufladami z dokumentacją -
odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
Odsunęłam na moment na bok myśli o długach i usiadłam koło niej. Nigdy jeszcze nie
rozmawiałyśmy ze sobą na tematy osobiste.
- Który to miesiąc? - zaciekawiłam się.
- Piąty - odpowiedziała. - Bardzo widać?
- Nie w tych obszernych bluzkach, jakie nosisz.
- Zresztą, wszystko mi jedno - rzekła zgaszona. - Odkąd Dora Flaten wywęszyła, że
jestem w ciąży, i tak całe miasto o niczym innym nie trąbi.
- Czyżbyś miała z tego powodu przykrości? - zdumiałam się. - W dzisiejszych
czasach?
- Młodych ludzi to nie dziwi ani nie gorszy - odpowiedziała spokojnie. - Ale ciągle nie
brakuje strażników moralności. Patrzą na mnie w taki sposób, że mam ochotę zapaść się pod
ziemię.
- A co na to ojciec dziecka? - odważyłam się zapytać.
Lisa skrzywiła twarz w pełnym goryczy grymasie i, z trudem przełykając ślinę,
wyszeptała w końcu:
- Proszę, nie pytaj!
- To znaczy, że nie stanął po twojej stronie?
- Nie zależy mi na tym - odrzekła z dumą. - Zresztą nawet nie może.
Oczywiście zaintrygowała mnie jej odpowiedz, ale nie chciałam być zbyt natrętna.
Podałam Lisie rękę i zapewniłam:
- Gdybyś miała jakiś problem, proszę, bez obawy zwróć się do mnie. Chętnie ci
pomogę!
- O, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi już pomogłaś - uśmiechnęła się. -
Poza tym masz dość własnych kłopotów.
Niczym bumerang wróciła sprawa podatku, poczułam ogarniającą mnie falę strachu.
Minęło kilka dni. Kolejno byliśmy wzywani na policję w sprawie wydarzeń feralnego
wieczoru. Żadne nowe okoliczności nie wyszły na jaw. Przez Ingego dowiedziałam się, że
policja kilkakrotnie przesłuchiwała Thora w chacie drwali.
W końcu zabrano Ingemu sprawę i zlecono obronę Thora komuś innemu, w gruncie
rzeczy dziwne, że w ogóle mu ją przydzielono, wszak był także w to zamieszany. Bardzo nas
jednak zmartwiła decyzja sądu.
Ranny pies wydobrzał i odesłano go do matki Dory. Starsza pani Flaten na prawo i
lewo opowiadała o swej biednej córce, którą dotknął tak okrutny los. Taka czysta i niewinna
lilia stała się ofiarą niepohamowanych męskich żądz!
Zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób pani Flaten poczęła swą pobożną córkę. Bo z
takim obrzydzeniem opowiadała o tych żądzach, że aż zgrzytała zębami.
Pastor z parafii Dory mówił cichym, pełnym namaszczenia głosem „o delikatnym
aniele, który został tak brutalnie zbrukany”.
Być może przemawiał w dobrej wierze, ale nazwanie Dory, która ważyła ze sto kilo,
„delikatnym aniołem”, wydało mi się zabawne.
Postanowiłam zabawić się w detektywa i przeprowadzić śledztwo na własną rękę. Ale
moje starania przypominały walenie głową w mur. Kristoffer wyślizgiwał mi się niczym
mydło z rąk podczas kąpieli. Mimo wysiłków nie udało mi się umówić z nim na spotkanie.
Odnosiłam wrażenie, że śmiertelnie się mnie boi. Nutti i Bjarne natomiast zamknęli się w
swej willi jak w twierdzy i nikogo nie wpuszczali do środka. Jak twierdzili, z obawy przed
gwałcicielem.
Tak więc moje wysiłki spaliły na panewce, nie dowiedziałam się niczego. Bardzo
mnie to przygnębiło.
Któregoś dnia wracając do domu natknęłam się przed bramą na inspektora, który
poprosił mnie o chwilę rozmowy. Nie kryjąc zdziwienia, zaprosiłam go do salonu, gdzie
ukradkiem zgarnęłam pod sofę porozrzucane rzeczy. W tym tygodniu przypadał dyżur
Kårego, który nie przemęczał się zbytnio. Rozmowa zrazu toczyła się drętwo.
Zaproponowałam gościowi kawę, ale on uprzejmie odmówił, nie przerywając wertować
notesu, który wyciągnął z kieszeni. W pomieszczeniu zawisła złowroga cisza.
- Z zeznań świadków wynika, że tamtego wieczoru odbyła pani z Dorą Flaten krótką
dyskusję - oświadczył w końcu, wbijając we mnie swe małe świdrujące oczki.
Nie ukrywam, że porównanie z błękitnymi oczami Thora nie wypadło na korzyść
gościa.
- Dyskusję? - zdziwiłam się. - Nie pamiętam.
- Na temat pani pracownicy, Lisy Wilhelmsen - przypomniał.
- A tak, rzeczywiście - odpowiedziałam z sarkazmem. - Znał pan Dorę Flaten?
- Osobiście nie - uciął krótko.
- Domyślam się, bo gdyby pan ją znał, wiedziałby pan, że ta osoba do wszystkiego się
wtrąca i uzurpuje sobie prawo do wystawiania opinii na temat bliźnich. Tamtego wieczoru
wyraziła się pogardliwie o Lisie, a ja, porwana gniewem, stanęłam w obronie dziewczyny.
Być może użyłam zbyt złośliwych słów, ale po całym wieczorze wysłuchiwania kąśliwych
uwag o znajomych i nieznajomych nie zdołałam dłużej nad sobą zapanować.
Popatrzył na mnie ze zdumieniem i pytał jak wcześniej z chłodnym spokojem:
- Kąśliwe uwagi? Na przykład?
- Hmm... - zamyśliłam się przez chwilę. - Na przykład Nutti Brandell dowiedziała się,
jakie jest zdanie Dory na temat długich spodni noszonych przez kobiety, upiętych włosów i
tym podobne bzdury. Brandell nasłuchał się o idiotycznych planach rozwoju miasta, a Inge
Asp... Tak, jemu się także dostało, mimo że zwykle Dora odnosi się do mężczyzn z większą
słodyczą niż do kobiet.
- Tak - skwitował inspektor. - A kiedy wyszłyście od Brandellów, rozstałyście się już
przed domem?
- Owszem - odpowiedziałam. - Nie miałam ochoty na przechadzkę i zdawkową
pogawędkę z Dorą Flaten. Ale przepraszam, dlaczego pan pyta?
Inspektor zacisnął usta i ze świstem wypuścił powietrze przez nos.
- Otrzymaliśmy list, naturalnie anonimowy, i wprawdzie nie traktujemy go zbyt
poważnie, ale sprawdzić musimy. Mogę pani zacytować jego treść: „Jesteście pewni, że Taran
naprawdę zeszła prosto na plażę?”
Czułam, jak wszystko się we mnie gotuje.
- Co pan sugeruje?
- Dora Flaten nie została zgwałcona - wyjaśnił. - Ubranie rzeczywiście miała podarte,
ale nic poza tym. Albo przestępca usiłować dokonać gwałtu, ale go spłoszono, albo ktoś
próbował upozorować taką sytuację. Sądzę, że raczej to drugie.
To zmieniało postać rzeczy. Teraz także Nutti i ja znalazłyśmy się w gronie
podejrzanych.
- No cóż, jedyne co mogę, to przysiąc, że zeszłam od razu na plażę - powiedziałam,
wkładając wiele wysiłku w to, by mój głos zabrzmiał spokojnie, ale mimo to czułam, że
zadrżał.
- Faktem jest - ciągnął policjant, jakby nie słyszał moich słów - że pani najłatwiej
byłoby to zrobić.
- Sądzi pan, że mogłabym zamordować Dorę tylko z tego powodu, że wypowiada się
niepochlebnie o mej sekretarce? - roześmiałam się sucho.
- Rzeczywiście byłoby to dosyć drastyczne posunięcie - przyznał, zbierając się do
wyjścia.
Ale na odchodnym powiedział coś, czego zupełnie bym się po nim nie spodziewała.
- Przy okazji mogę pani wyznać, że Dora bynajmniej nie była taka niewinna, za jaką
pragnęła uchodzić.
Zakryłam usta dłonią, by nie zauważył mego rozbawienia, a potem zapytałam
zaskoczona:
- Ma pan na myśli, że nie była cnotliwa?
- Owszem - przyznał, wykrzywiając twarz w uśmiechu. - Zastanawiam się, co takiego
spotkało ją w życiu, że nienawidzi dosłownie wszystkich ludzi w naszym mieście.
Szczególnie zaś nie może znieść widoku szczęśliwych par małżeńskich. Co takiego wiedziała,
ż
e ktoś targnął się na jej życie, żeby zamknąć jej usta? Bo nie ulega wątpliwości, że dla
niektórych Dora Flaten musiała stanowić śmiertelne niebezpieczeństwo.
Odprowadzając inspektora do drzwi, nie mogłam się powstrzymać, aby nie zapytać:
- Dlaczego pan mi to wszystko mówi?
Nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko swym charakterystycznym grymasem.
- Czy już nie podejrzewacie Thora Steinebråtena? - ożywiłam się.
- No cóż, z nim panna Flaten w żadnym wypadku nie poszłaby dobrowolnie w głąb
lasu - odrzekł zdecydowanie, a potem, wpatrując się we mnie, spytał z naciskiem: - Czy ma
dla pani jakieś znaczenie, że znalazł się poza kręgiem podejrzanych?
- Bardzo duże - szepnęłam ze łzami w oczach. - To taki cudowny człowiek.
- Rzeczywiście - przyznał inspektor. - Ja także odniosłem takie wrażenie. Gorące i
czyste serce w pięknym ciele. A teraz już żegnam i przepraszam za te może niezbyt
przyjemne pytania, ale rozumie pani, że należy wszystko sprawdzić. Jest jeszcze jeden
powód, dla którego nie potraktowaliśmy poważnie tego anonimu. Napisała go ta sama osoba,
która wysłała poprzednio dwa podobne listy do pani.
- Niemożliwe, wszystkie te anonimy pisała ta sama osoba? - zdumiałam się.
- Tak jest. Pierwszy został celowo pognieciony i poplamiony, i z rozmysłem napisany
niestarannie.
Inspektor pożegnał się i wyszedł.
Następnego dnia spotkał mnie kolejny cios. Nie pojmowałam, dlaczego wszystko
naraz zaczęło mi się walić na głowę. Dzierżawca naszego gospodarstwa w Valdres zadzwonił
do mnie i powiedział, że trafiła mu się wspaniała oferta kupna na korzystnych warunkach
dużego gospodarstwa na północy. Stwierdził, że nie może zmarnować takiej szansy. Niestety,
oferta jest ważna pod warunkiem, że natychmiast dojdzie do transakcji. Dlatego właśnie
zawiadamia, że zamierza rozwiązać naszą umowę, bo za kilka dni wyjeżdża. Cały inwentarz
należy do niego, więc go zabiera. Jedynie z owcami ma pewien kłopot. Nie zdążył jeszcze
sprowadzić stada z wypasu na halach, chętnie więc odstąpiłby je nam za przystępną cenę.
- Ależ ja nie mogę... - zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Zrobisz z nimi, Taran, co zechcesz. Sprzedaj je albo przeznacz na ubój. Zrozum, nie
mogę przegapić tej okazji, bo w życiu mi się taka nie powtórzy. Wiesz, że zawsze marzyłem o
własnym gospodarstwie, a ponieważ ty nie chciałaś sprzedać tego, więc...
No cóż, doskonale go rozumiałam.
Był wrzesień, owce wkrótce trzeba będzie sprowadzić do doliny, żeby zdążyć przed
pierwszym śniegiem.
Z ciężkim sercem wracałam tego dnia do domu, gdzie, jak się wkrótce okazało,
czekały mnie kolejne niespodzianki.
Przy obiedzie opowiedziałam Kåremu o nieszczęsnym podatku i zakończyłam
słowami:
- A ja się tak starałam, tak walczyłam, żeby utrzymać fabrykę dla ciebie w tych
trudnych latach bessy na rynku. Ale jakoś damy sobie radę, Kåre. Zaufaj mi!
Mój młodszy brat, który wyrósł ostatnio tak, że był już o parę centymetrów wyższy
ode mnie, odsunął talerz i oznajmił:
- Nie chcę tej cholernej fabryki!
Wpatrywałam się w niego nic nie rozumiejącymi oczyma. On tymczasem dał upust
całej nagromadzonej przez lata złości.
- Nigdy mnie nie obchodziła - rzekł z uporem. - Ale ty i ojciec za wszelką cenę
chcieliście mnie przekonać. Dlaczego jednak miałbym się przez całe życie zajmować czymś,
co nie sprawia mi przyjemności, męczyć się i robić rzeczy, których nie lubię? Użerać się z
robotnikami wrogo nastawionymi do szefów?
- Ależ, Kåre - wybuchłam zaszokowana - Przecież ojciec zapracowywał się na śmierć
dla ciebie, a ja stargałam tyle nerwów, żeby spełniło się marzenie jego życia.
Kåre wstał i odwróciwszy się do mnie plecami, oparł się o parapet. Zauważyłam, że
jest wzburzony.
- Czy was o to może prosiłem? - wydusił zgnębionym głosem.
- Nie, ale w takim razie co chcesz robić? - krzyknęłam.
- Jeszcze nie wiem - odpowiedział cicho i przygarbił się odrobinę. - Szkoła mi także
nie odpowiada.
Mało brakowało, bym się rozpłakała, bo to już było zbyt wiele na moje nerwy.
- Ależ, Kåre! - wołałam. - Musisz skończyć szkołę! Proszę, przyrzeknij mi to! Został
ci już tylko rok, potem zastanowimy się, co robić dalej!
- Masz nadzieję, że przez ten czas zdołasz mnie nakłonić, bym przejął fabrykę? Mylisz
się, wolę umrzeć!
Słowa brata przeraziły mnie. W ostatnim czasie był kompletnie rozbity i coraz częściej
ujawniały się w nim skłonności do depresji.
- Spróbujemy coś wymyślić - powiedziałam łagodniej. - Akurat teraz zbyt wiele
zwaliło mi się na głowę, bym mogła znaleźć jakieś rozsądne wyjście. Obiecaj mi jedno: Nie
rób żadnych głupstw i dokończ szkołę. Obiecaj mi, Kåre!
Naburmuszony kiwnął głową na znak, że się zgadza, ale w jego oczach nie znać było
cienia radości.
Ogarnął mnie smutek i przygnębienie. Potrzebowałam kogoś, komu mogłabym się
wyżalić. Zapragnęłam, by ktoś mnie trochę pocieszył. Zadzwoniłam więc do Ingego i
zaczęłam mu opowiadać o gospodarstwie i owcach, które trzeba sprowadzić z pastwiska.
- Sprzedaj hurtem to całe tałatajstwo sąsiadowi - poradził. - Będziesz miała wtedy z
głowy także owce.
Zabrzmiało to dość przekonująco, chociaż... sprzedać gospodarstwo w Valdres? Moje
korzenie, mój jedyny punkt oparcia na ziemi?
- Nie wiem - odrzekłam z wahaniem. - Właściwie miałabym ochotę poprowadzić je
sama. Oczywiście nie zamierzam hodować bydła rogatego, ale...
Przerwał mi śmiech w słuchawce.
- Moja mała Taran! Kiedy w końcu zejdziesz z obłoków na ziemię? - zagrzmiał Inge. -
Jak chcesz sobie z tym wszystkim poradzić? Przywykłaś do wygodnego życia w mieście.
Zamierzasz rzucić świetnie prosperującą fabrykę dla jakiejś mrzonki o życiu na łonie natury?
Brzmi to może romantycznie, ale rzeczywistość nie ma nic wspólnego z marzeniami,
zapewniam cię, kochanie.
- Fabryka nie prosperuje tak świetnie, jak można by sądzić. Naliczono mi taki podatek,
ż
e czuję się, jakby przywieszono mi kamień u szyi i rzucono na głęboką wodę.
- Tym bardziej powinnaś sprzedać gospodarstwo, będziesz miała na podatek - orzekł
Inge.
Mruknęłam coś pod nosem, że się zastanowię, i odłożyłam słuchawkę. Nie takiej
pociechy potrzebowałam.
Nie z Ingem powinnam rozmawiać. Nagle stało się dla mnie jasne, co powinnam
zrobić. Tylko jedna osoba była w stanie mnie zrozumieć. Inge był realistą, nie odczuwał
nigdy potrzeby przeniesienia się w świat fantazji. Ileż to razy oskarżał mnie o eskapizm! Po
części nawet miał rację. Być może taka ucieczka była tchórzostwem, ale dla mnie miała
działanie terapeutyczne.
- Co się dzieje? - zapytał Kåre, widząc, że biorę kluczyki do samochodu ojca. - Dokąd
się wybierasz? Zwykle boisz się usiąść za kierownicą.
Policzki paliły mnie, czułam zapał i radość.
- Jadę porozmawiać o czymś z Thorem - odpowiedziałam, siląc się na spokój. - Dasz
sobie radę sam przez kilka godzin?
- Mogę pojechać z tobą? - zapytał, patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.
Ale ja byłam nieugięta.
- Nie tym razem - zdecydowałam. - Mam do załatwienia osobiste sprawy.
- Jedź ostrożnie! - poprosił.
Najwyraźniej starsza siostra mimo wszystko coś dla niego znaczyła. Serce waliło mi w
piersiach jak oszalałe. Radowałam się jak dziecko na spotkanie z rosłym mężczyzną, który
był łagodny niczym baranek. Tylko on mógł mi przywrócić wiarę w siebie.
ROZDZIAŁ IV
Spotkanie nie wypadło jednak tak, jak sobie zaplanowałam. Właściwie człowiek nie
powinien nic planować, bo los lubi płatać figle i układa zazwyczaj swój własny scenariusz.
Zaparkowałam samochód przed chatą i weszłam do izby pogrążonej w gęstych
obłokach papierosowego dymu. Z trudem rozróżniałam kontury sprzętów. Gdzieś w głębi
pokoju rozległ się przeciągły gwizd.
- Hej, panienko, mnie szukasz? - dobiegł mnie jakiś głos.
- Karlsson - odezwał się drugi. - Przyszła leśna huldra, o której tak marzyłeś!
- Tu jestem, maleńka! - zachęcał trzeci.
- Szukam Thora Steinebråtena - powiedziałam, a gdy zapadło milczenie, dodałam: -
Nie ma go tu?
W chmurze dymu zamajaczyła sylwetka mężczyzny, który, ująwszy mnie za ramię,
wyprowadził na dwór. Zapewne był szefem, bo wyglądał na nieco starszego od pozostałych.
- Chłopcom nie podobało się, że w jednej izbie z nimi mieszka facet podejrzany o
morderstwo - wyjaśnił cicho. - Dlatego Thor musiał się przenieść do szopy.
Spostrzegłszy, że oburzona wzięłam głęboki oddech, dodał pośpiesznie:
- Teraz go tam nie ma. Widziałem, jak szedł do lasu.
- Pewnie znowu gapi się na ptaki - odezwał się z pogardą robotnik, który oparł się o
framugę. - A pani z policji czy z wydziału socjalnego?
- Jestem przyjaciółką Thora - oświadczyłam ze spokojem.
- Przyjaciółką? Tego świrusa? - spojrzał na mnie jakoś dziwnie. - Doprawdy nie
pojmuję kobiet, żeby taka ładna dziewczyna zadawała się...
- W którą stronę poszedł? - przerwałam mu.
- Tam - wskazał ręką kierunek. - Na pewno go pani znajdzie.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam pośpiesznie jak najdalej od tych prymitywnych
typów. Rozsadzała mnie złość na tych wszystkich tępych i ograniczonych ludzi, z którymi
Thor był zmuszony obcować. Tak bardzo za nim tęskniłam!
Weszłam na niewielkie wzniesienie, by rozejrzeć się dokoła. Dostrzegłszy go
nieopodal, zawołałam głośno po imieniu i zbiegłam pośpiesznie w dół. Na mój widok
uśmiechnął się szeroko i pokiwał ręką.
- Chodź tu, Taran! - krzyknął i ruszył mi na spotkanie. - Zobacz, zbudowałem młyn!
Ujął mnie za rękę i poprowadził w stronę strumienia.
- Musiałem się czymś zająć - dodał tonem usprawiedliwienia. - Nawet mi się udał.
Wszedł do strumienia i zaczął objaśniać, jak działa zbudowane przez niego
urządzenie. Mimo przepełniającej mnie rozpaczy, dałam się porwać jego zapałowi i na
moment zapomniałam, że prócz jesiennego lasu, bystrej wody i nas dwojga istnieje jakiś inny
realny świat.
Przyglądałam się, jak precyzyjnie i szybko poruszają się jego dłonie, wprawiające w
ruch młyńskie koło. Gdzieś zniknęła jego ociężałość. Ten mężczyzna był częścią natury, tu na
łonie przyrody liczyły się inne umiejętności niż w szkole. Był normalnym człowiekiem, a nie
ograniczonym, opóźnionym w rozwoju głupcem, jak go chcieli postrzegać inni. A przy tym
miał takie wspaniałe ciało! Wprost nie mogłam od niego oderwać wzroku.
W końcu Thor zreflektował się, że przyjechałam go odwiedzić, i poprowadził mnie na
brzeg. Usiedliśmy tam, gdzie szum rwącej wody nie przeszkadzał nam w rozmowie.
- Widzę, Taran, że jesteś smutna - zagadnął i z wyraźną troską popatrzył mi w oczy.
- To prawda - westchnęłam. - Jestem zrozpaczona. Jak oni mogli wygonić cię do
szopy? Jakim prawem cię tak traktują?
- A jakie to ma znaczenie? Spójrz na mnie! - powiedział łagodnie Thor i uniósł moją
twarz. - Nikt nie jest w stanie mnie dotknąć ani urazić - powtórzył.
Zrozumiałam, że mówi prawdę. Te oczy! Sprawiały, że zadrżałam.
- Och, Thor - wyszeptałam. Pogłaskałam jego jasną grzywkę i potarmosiłam włosy. -
Jesteś po prostu zbyt dobry jak na ten brutalny świat.
- Opowiedz, Taran, co cię trapi? - zapytał zatroskany. Jak zwykle potrafił przejrzeć
mnie na wylot! Przy nim na moment zapomniałam o swych zmartwieniach, teraz jednak na
nowo we mnie odżyły.
- Miałam ostatnio ciężki okres - przyznałam ze łzami w oczach. - Dlatego tu
przyjechałam, bo tylko ty potrafisz mnie zrozumieć. Czego tylko się tknę, wszystko się wali.
A zaczęło się od ohydnych listów z pogróżkami, że w mieście nie ma miejsca dla kogoś
takiego jak ja.
- Kogoś takiego jak ty? Nie znam nikogo, kto byłby lepszy od ciebie. Jesteś
najwspanialsza!
Uśmiechnęłam się, rozbawiona jego entuzjazmem, i opowiedziałam o wydarzeniach
ostatnich dni.
Thor wziął mnie w ramiona i przytulił mocno. Siedzieliśmy nieruchomo, jego pierś
unosiła się i opadała rytmicznie, a serce biło mocno wprost do mego ucha. Był taki cudowny!
- Inge uważa, że powinnam sprzedać gospodarstwo - załkałam, a z oczu kapnęło mi
kilka łez, które pośpiesznie wytarłam. - Ale ja nie chcę, nie mogę tego zrobić! Skąd jednak
wezmę pieniądze na fabrykę?
Thor wysłuchał moich chaotycznych wynurzeń i z niezłomną pewnością oznajmił:
- Musimy sprowadzić owce z pastwiska.
- Oczywiście - odpowiedziałam i nagle zakiełkował mi w głowie szalony pomysł. -
Thor - zapytałam błagalnym tonem. - Czy ty znasz się na prowadzeniu gospodarstwa?
- Wiem na ten temat wszystko - orzekł. - Mieszkałem na wsi i musiałem zarabiać na
swe utrzymanie. Odmawiam jedynie udziału w uboju zwierząt. Do tego nie mogę się
przełamać.
- Świetnie to rozumiem, Thor. Powiedz, jak się czujesz tutaj na zrębie, dobrze ci tu?
Chodzi mi o to, czy trudno byłoby ci stąd odjechać, gdybym cię poprosiła, byś pojechał ze
mną do domu?
- Nic mnie tutaj nie zatrzymuje, więc z największą przyjemnością pojadę z tobą -
odpowiedział, uśmiechając się promiennie.
- Czy zgodziłbyś się zająć moim gospodarstwem w Valdres? - zapytałam z zapałem. -
Z inwentarza mamy tam tylko owce. Ziemi posiadamy niewiele, ale jest bardzo urodzajna.
- Chodźmy! Jestem gotowy do wyjazdu - wstał i wyciągnął do mnie ramiona.
Naszła mnie ochota, by schronić się w nich. Zapragnęłam uciec od wszystkich
kłopotów nękających mnie w mieście do naszego wspólnego świata baśni. W ostatniej chwili
opanowałam się, uświadomiwszy sobie, że nie jest to możliwe.
Pospiesznym krokiem, prawie biegiem ruszyliśmy w stronę chaty drwali, a kiedy Thor
pakował swoje rzeczy, ja rozmawiałam z jego szefem. Ze swej strony nie miał nic przeciwko
temu, by Thor wyjechał, ale przypomniał, że powinniśmy zawiadomić o tym policję. Gdy
Thor spakowany wszedł do chaty, robotnicy zaczęli głośno z niego kpić.
- Coś długo siedzieliście w tym lesie! - wyśmiewali się, a ich wulgarne komentarze
wywołały we mnie obrzydzenie. Zerknęłam na Thora, ale on udawał, że niczego nie słyszy.
Wsiedliśmy do samochodu i skierowaliśmy się przez las w stronę drogi prowadzącej
do miasta wzdłuż wybrzeża. Thor, jak nietrudno się domyślić, był podekscytowany naszymi
wspólnymi planami, a ja, wcale nie mniej! Zapowiadała się fascynująca przygoda.
Kåre także zapalił się do mojego pomysłu i gotów był natychmiast z nami wyjechać.
Czułam się podle, kategorycznie mu tego zabraniając. Oboje jednak wiedzieliśmy, że nie
może sobie teraz pozwolić na wagary. Żeby go pocieszyć, zaproponowałam, żeby przyjechał
pociągiem w piątek wieczorem i został przez weekend, na co chętnie przystał.
Przed wyjazdem musiałam załatwić mnóstwo spraw, zadzwonić do fabryki, przełożyć
spotkania, wydać odpowiednie polecenia. Z kuchni tymczasem dochodziły mnie strzępy
rozmowy, prowadzonej przez Kårego i Thora. Kåre chwalił się dziewczynami, z którymi
chodził, opowiadał o obejrzanych filmach i szkolnych kawałach. Nagle wyłowiłam jednym
uchem imię Dory. Zamieniłam się w słuch. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale w końcu
wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
- Ona nie jest całkiem mądra - mówił Thor. - Co wieczór przychodziła do mojego
pokoju ubrana w cieniutką podomkę, jak to kobiety czasem noszą, i wypytywała mnie o
jakieś głupstwa.
- Niemożliwe - zdziwił się Kåre, wyraźnie rozbawiony.
- Ostatni raz, kiedy się u mnie zjawiła, miała rozpięty peniuar i cuchnęła mocnymi
perfumami. To było na dzień przedtem, nim trafiłem do więzienia.
Nie wierzyłam własnym uszom: cnotliwa Dora, „delikatny anioł”!
- No i co było dalej? - pytał zaciekawiony Kåre
- Przestraszyłem się - wyznał Thor. - Krzyknąłem, że wygląda jak maciora, i nie
zważając na to, że jestem w samej piżamie, wybiegłem na dwór. Na samą myśl, że miałbym
zostać dłużej w tym pokoju, zrobiło mi się niedobrze.
- Przyszła do ciebie, mimo że wiedziała, iż leżysz już w łóżku? - pytał Kåre
- Tak. W moim pokoju stała szafa z jej rzeczami, więc przychodziła zawsze, gdy
czegoś z niej potrzebowała.
Typowy pretekst gospodyni, by mogła węszyć, co się dzieje w pokoju lokatora,
pomyślałam.
- Ale chyba jej nie tknąłeś? - drążył temat Kåre, wyraźnie zaintrygowany.
- Coś ty, oszalałeś? - obruszył się Thor. - Nie tknąłbym jej nawet przez rękawiczki.
Więcej jej już nie widziałem, bo następnego wieczoru wychodziła z wizytą.
Gdyby policja wiedziała, pomyślałam, ale zaraz uświadomiłam sobie, że może lepiej
się stało, że nie wyszło to na jaw podczas przesłuchań. Zbyt łatwo nasuwał się fałszywy
wniosek, że Dora dobrowolnie poszła za Thorem do zagajnika. Nie miałam pojęcia, na ile
panowie z policji są w stanie pojąć kobiecą psychikę. Dla mnie bowiem nie ulegało
wątpliwości, że Dora, dotknięta do żywego reakcją Thora na jej niedwuznaczne propozycje,
za nic w świecie nie przystałaby na jego namowy, choćby nie wiem jak były kuszące.
- No, panowie, koniec tego gadania o Dorze! - zarządziłam po wejściu do kuchni, siląc
się na beztroski ton. - Też wybraliście sobie temat! Pora się naradzić! Kiedy wy tu
plotkowaliście w najlepsze, ja zdążyłam przemyśleć to i owo.
Zaintrygowani usiedli wygodniej, by posłuchać, co mam do powiedzenia.
- Mogłabym oczywiście wystąpić do urzędu skarbowego z prośbą o rozłożenie spłaty
tego cholernego podatku na kilka rat. Sadzę, że otrzymałabym na to zgodę, tyle że wisiałoby
to nade mną przez dłuższy czas. Kåre, powiedziałeś, że nie chcesz przejąć fabryki po ojcu, tak
przynajmniej zrozumiałam, gdy rozmawialiśmy ostatnio. Przyznaję, że sama kiepsko się tam
czuję. Wiecie, co mam ochotę zrobić?
- Nie - odpowiedzieli równocześnie, wpatrując się we mnie uważnie.
- Sprzedam dom, żeby zapłacić podatek, a potem sprzedam fabrykę. Z tym akurat nie
będzie kłopotu, bo otrzymałam już wiele ciekawych ofert od zainteresowanych kupnem. Gdy
już wszystko załatwię, przeprowadzimy się wszyscy troje do Valdres. Co wy na to? Sami nie
dalibyśmy rady poprowadzić gospodarstwa, ale z twoją pomocą, Thor, na pewno nam się uda.
A ty przecież potrzebujesz dachu nad głową, więc korzyść będzie obopólna. Są tam dwa
domy - dodałam. - W jednym zamieszkasz ty, a do drugiego wprowadzimy się razem z
Kårem.
Jak nietrudno zgadnąć, obaj słuchacze przyjęli z aplauzem moje słowa.
- Chwileczkę! - zawołałam. - Kåre, chcę mieć pewność, że takie rozwiązanie ci
odpowiada.
- Mnie? Czyżbyś miała jakieś wątpliwości? - popatrzył na mnie z niedowierzaniem. -
Kocham to miejsce!
- Latem, owszem! - przyznałam. - Kiedy można wędrować po górach, łowić ryby,
odpoczywać. Ale tu chodzi o pracę, ciężką pracę, Kåre. Bądź tego świadomy!
Mój młodszy brat poczuł się urażony.
- Przecież wiesz, że co roku pomagałem dzierżawcy. Lubię pracę w gospodarstwie,
chyba jestem urodzonym rolnikiem - zażartował z uśmiechem.
- Doskonale! Teraz jeszcze pozostaje sprawa szkoły.
- A co to, w Fagernes nie ma szkół? Przenieśmy się od razu, Taran. Nie mam ochoty
zostać w tym mieście ani minuty dłużej, niż to będzie konieczne.
Thor nie odzywał się, ale w jego oczach wyczytać było można bez trudu, co czuje.
Prosił w imieniu swoim i Kårego. Roześmiałam się.
- Właściwie brzmi to jak fantastyczny sen - mówiłam w euforii. - Spróbujemy?
- Tak jest! - wyraził swą gotowość Kåre. - Tylko co zrobisz z Ingem?
Inge! Całkiem o nim zapomniałam!
- Okey! - rzekłam z pewnością w głosie. - Pojadę z wami w góry i zostanę, dopóki
wszystko nie potoczy się normalnym rytmem. Potem tu wrócę, mam przecież poślubić
Ingego! Jestem szczęśliwa z tego powodu - dodałam z przekorą. - Ale Inge... raczej nie będzie
chciał się przenieść do Valdres.
Przy stole zapanowała cisza. Zwiesili głowy i uparcie wpatrywali się w obrus.
Pierwszy podniósł oczy Thor, ale serce ścisnęło mi się z rozpaczy, gdy dostrzegłam jego
spojrzenie.
- Chcesz obejrzeć moją wieżę stereo? - spytał Kåre Thora i obaj przeszli na górę do
pokoju mojego brata.
Wykręciłam numer telefonu Ingego. Jak się spodziewałam, mój pomysł sprzedaży
domu i fabryki bardzo go zdenerwował.
- Jesteś niemądra, Taran! Nie rozumiesz, że fabryka to żyła złota? Pozwól, niech Kåre
z Thorem przeniosą się na wieś, jeśli tego chcą. Kåre jest na tyle dorosły, że może sobie już
sam radzić. Ale ty powinnaś pilnować fabryki, wiem, co mówię. To nie takie trudne, zresztą
mogę ci pomóc
Dobry nastrój prysł. Cudowna wolność na łonie natury, tak realna przed chwilą,
zaczynała mi się wymykać z rąk.
- Taran, bądź rozsądna! - prosił Inge. - O podatek się nie martw, załatwię, co trzeba.
Znam odpowiednich ludzi. Zresztą firma na pewno ma zgromadzone środki w postaci
funduszy rezerwowych. Ile pieniędzy jest na koncie?
- Nie wiem - westchnęłam. - W księgach rachunkowych panuje straszny bałagan. Nie
pojmuję, jak ojciec sobie z tym radził.
- Zdaje się, że w pewnym momencie przestał ogarniać wszystko, i to go pewnie
wykończyło. Ale przecież ta fabryka była całym jego życiem! Prowadził ją dla ciebie i
Kårego. Wydaje mi się, że nie powinnaś tak łatwo rezygnować.
Och, ten Inge, nic a nic nie rozumiał!
- Wydaje mi się, że ojciec przede wszystkim zaspokajał własne ambicje - rzekłam
chłodno. - Był pracoholikiem! Za wszelką cenę dążył do rozwoju firmy. To prawda, że
pragnął, by Kåre przejął ją po nim, ale nie kierowała nim bynajmniej troska o syna, raczej lęk,
ż
e ktoś obcy mógłby zostać jej właścicielem.
Zdawałam sobie sprawę, że moje słowa zabrzmiały cynicznie, ale postanowiłam z
całych sił bronić swego pomysłu.
Inge bynajmniej nie był z tego zadowolony.
- Poza tym nie za bardzo wypada, byś wyjechała dziś wieczorem, bo zostaliśmy
zaproszeni do Brandellów.
- Co ty mówisz? Chcą nas widzieć? - zdziwiłam się, nic z tego nie pojmując.
- Nie oni, ale inspektor policji. Nie wiem dokładnie, o co mu chodzi.
- Zadzwonię do niego i dowiem się, czy to coś ważnego. Jeśli okaże się, że moja
obecność nie jest niezbędna, przeproś Brandellów i powiedz, że musiałam wyjechać.
- Taran - wtrącił Inge pośpiesznie. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, co
robisz? To znaczy... Ten facet jest podejrzany o dokonanie gwałtu i próbę morderstwa. Nie
podoba mi się, że moja dziewczyna jedzie z kimś takim w góry.
Moja dziewczyna! Zabrzmiało to jak słodka muzyka. Poczułam w sercu miłe ciepło na
myśl o Ingem. Przez cały czas czuwał u mego boku, cichy i oddany, a ja ledwie dostrzegałam
jego obecność. To dobry człowiek, nie zasługiwał na moją obojętność w chwilach, gdy
byliśmy sam na sam. Zauważyłam, że ostatnio jego pieszczoty nie były już takie gorące, ale
to pewnie moja wina. Nie potrafię oddać się mężczyźnie duszą i ciałem, nie potrafię
okazywać swych uczuć. Ale czy prawdziwa przyjaźń nic nie znaczy?
- O Thora bądź spokojny - zapewniłam go. - Jest niegroźny.
Ale Inge nadal nie krył swego sceptycyzmu.
- Staraj się nie zostawać z nim sama - upominał. - Weź Kårego w charakterze
przyzwoitki!
Nie wyjawiłam mu, że Kåre dołączy do nas później, wiedziałam przecież, że na
przyjacielu z dzieciństwa mogę w pełni polegać. Łączyła nas więź, której Inge nie był w
stanie pojąć. Rozumieliśmy się bez słów, często wystarczało, że wymieniliśmy spojrzenia. W
błękitnych, pełnych przyjaźni oczach Thora odczytywałam własne myśli.
- W takim razie jedź na kilka dni - zgodził się w końcu Inge. - Ale nie działaj zbyt
pochopnie w sprawach sprzedaży domu i fabryki. Nie podejmuj żadnych kroków, zanim nie
porozmawiamy na ten temat na spokojnie, no i zanim nie zakosztujesz wiejskiego życia.
Z góry dochodziła mnie głośna muzyka. Raz po raz słyszałam salwy śmiechu.
Zadzwoniłam na policję, żeby uzyskać zgodę na wyjazd z Thorem poza miasto na kilka dni.
Opowiedziałam inspektorowi, że w lesie nie miał najłatwiejszego życia, no i że musimy
sprowadzić z hal stado owiec. Przemilczałam, że nie jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki.
- Dokąd zamierzacie pojechać? - zapytał inspektor.
Wyjaśniłam i podałam dokładny adres.
Inspektor zamilkł na chwilę. Najwyraźniej wszystko dokładnie rozważał.
- Podczas śledztwa wyszły na jaw nowe szczegóły - rzekł w końcu. - Chciałbym, żeby
pani zjawiła się dziś wieczorem u Brandellów. Myślę, że pański brat może przez ten czas
popilnować Thora Steinebråtena?
Popilnować Thora! Co on w ogóle sobie myśli? Rozzłościłam się nie na żarty, ale
szybko pohamowałam gniew.
- Albo nie - rozmyślił się. - Lepiej będzie, jeśli przyślę funkcjonariusza. Chcę mieć
pewność, że Steinebråten nie zjawi się nieoczekiwanie u Brandellów, dlatego musi
pozostawać pod pełną obserwacją. Policjant będzie w cywilu, zależy mi na dyskrecji.
Słowa inspektora wywołały niepokój w moim sercu. Thor pod obserwacją? Co się
właściwie stało?
- Ale chyba jutro rano będziemy mogli pojechać? - spytałam trochę niecierpliwie.
- Na razie nie mogę na to odpowiedzieć - odrzekł trochę poirytowany. - Ale raczej
wątpię.
Na tym rozmowa się skończyła.
Przyszedł do nas ubrany po cywilnemu policjant, młody i sympatyczny chłopak.
Umówiłam się z Kårem, że powiemy Thorowi, iż to jeden z jego kumpli. Pragnęłam za
wszelką cenę, by Thor nie zorientował się, że jest śledzony.
Potem przyjechał po mnie Inge. Znów przejeżdżaliśmy przez most tak jak tamtego
wieczoru, kiedy wydarzyło się nieszczęście.
U Brandellów spotkaliśmy się w tym samym gronie. Było nas pięcioro: Nutti i Bjarne,
Inge i ja oraz Kristoffer Hansen. Siedzieliśmy na tych samych miejscach, sztywni i
małomówni. Panowała pełna napięcia atmosfera. Nutti starała się pełnić honory domu,
natomiast Bjarne nawet nie próbował być uprzejmy. Zaskoczyło mnie zachowanie
Kristoffera. Przybył niemal równocześnie z nami i wylewnie się ze mną przywitał. Weszliśmy
do środka, prowadząc wymuszoną konwersację, a ja nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że
Kristoffer chciałby się czegoś dowiedzieć, a może zorientować się, czy ja coś wiem.
Rozmawiał jednak o fabryce, pytał, jak prosperuje i czy jestem zadowolona z personelu, a
mnie coraz bardziej intrygowało, do czego właściwie zmierza. Kiedy szliśmy w stronę
wejścia, kilkakrotnie obejrzał się za siebie, jakby obawiał się, że mama zobaczy ukochanego
jedynaka rozmawiającego z tak niebezpieczną istotą, jaką jest kobieta.
Biedny Kristoffer, przystojny i pedantyczny, a zarazem nieustannie przestraszony!
Wszedł inspektor i spojrzenia wszystkich skupiły się na nim.
Brandell poderwał się i zawołał nerwowo:
- Doszły mnie słuchy, że wypuściliście z aresztu tego szaleńca!
- Jeśli ma pan na myśli Thora Steinebråtena, to mogę zapewnić, że kontrolujemy jego
kroki - oświadczył inspektor ze spokojem.
- Dlaczego traktuje się nas w taki sposób? - pytał szef wydziału planowania. - Ta
sprawa rzuca cień na moją pozycję w mieście. Czy tak trudno zdobyć konkretne dowody
przeciwko niewątpliwemu sprawcy?
Wszystko się we mnie zagotowało.
- Zanim powiesz coś więcej - wysyczałam - chciałabym ci uświadomić, że Thor jest
moim przyjacielem i będę go bronić jak lwica, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Rzeczywiście, w wywiadzie, jakiego udzieliłaś reporterowi gazety, wyraziłaś się
podobnie - wtrąciła Nutti. - Uważam, że postąpiłaś okropnie nierozważnie, bo tym samym
nieprzychylne spojrzenia zostały skierowane na nas, pozostałych uczestników przyjęcia.
- Tę sprawę możecie państwo przedyskutować innym razem - przerwał inspektor. -
Teraz ja chciałbym porozmawiać po kolei z każdym z was. Panie Brandell, czy użyczy mi pan
swego gabinetu? Mogę pana prosić jako pierwszego?
Gdy zniknęli za drzwiami pokoju, w salonie zaległa nieprzyjemna cisza, na szczęście
Inge złagodził nieco napiętą atmosferę. Wypytywał mnie o gospodarstwo w Valdres i nawet
ż
artowaliśmy sobie nieco na temat moich planów, rozważając kilka pomysłów. Inni także się
włączyli do rozmowy, desperacko siląc się na wesołość. Wrócił Bjarne, a do gabinetu weszła
Nutti. W salonie znów zrobiło się ponuro.
Kolejno wchodzili i wychodzili inni, wreszcie zostałam tylko ja.
Inspektor, nie podnosząc się z krzesła, wskazał mi miejsce. Wyglądał na bardzo
zmęczonego i od razu przeszedł do konkretów:
- Czy Dora Flaten wspomniała podczas tamtej kolacji, że chciałaby porozmawiać z
panią lub z kimkolwiek innym?
- Nie, zupełnie nie - odpowiedziałam i spytałam niespokojnie: - Czy coś się stało?
- Mama Dory po wielu trudach przypomniała sobie, że córka napomknęła jej, że
tamtego wieczoru zamierza z kimś porozmawiać. Podobno miała w zanadrzu prawdziwą
bombę, która, jak się wyraziła, niektórymi solidnie wstrząśnie.
- Naprawdę? O niczym nie wiem - zapewniłam. - Dora zawsze była złośliwa, ale
tamtego wieczoru z jej oczu wyzierała jakaś taka sadystyczna satysfakcja. Nie wydaje mi się
jednak, by powiedziała coś gorszego niż zazwyczaj.
Inspektor pokiwał głową i odniosłam wrażenie, że moja odpowiedź jest zgodna z
wersją pozostałych uczestników przyjęcia.
- Nie umawiała się też z nikim na później?
Na jego pytające spojrzenie mogłam jedynie potrząsnąć przecząco głową. O niczym
takim nie wiedziałam.
Przypomniałam sobie, że podczas rozmowy telefonicznej inspektor napomknął, że
pojawiły się nowe okoliczności. Nie byłabym sobą, gdybym go o to nie zapytała.
- Stało się najgorsze - oznajmił zgnębiony. - Dora Flaten zmarła.
Oniemiałam, w jednej chwili pojmując, dlaczego w oczach wszystkich, którzy
opuszczali gabinet, widziałam przerażenie.
- A więc morderstwo - wydusiłam z siebie. - To okropne!
- Tak. Tuż przed śmiercią Dora odzyskała świadomość na tyle, że udało nam się z niej
wydobyć co nieco. Zapytałem, czy naprawdę ktoś usiłował ją zgwałcić. Nie mogła mówić, ale
jej oczy zapłonęły gniewnie i potaknęła lekkim skinieniem głowy. Spytałem, kto, ale nie
miała sił, by odpowiedzieć.
- Chwileczkę? - przerwałam. - Czy opowiedział pan o tym wszystkim?
- Nie - odparł niechętnie. - Nikomu.
- Dlaczego więc mnie pan to mówi?
- Ponieważ... - zaczął i popatrzył na mnie z powagą. - Ponieważ dotyczy to pani w
sposób szczególny.
Nabrawszy powietrza w płuca, wyprostowałam się.
- Nie wymieniła imienia, bo nie była w stanie artykułować słów, ale kiwała głową,
dlatego też postanowiłem wymienić imiona czterech ewentualnych sprawców. Jako pierwsze
podałem nazwisko Thora Steinebråtena.
- I co? - spytałam czując, że krew odpływa mi z głowy.
- Pokiwała twierdząco, a potem znów straciła przytomność. W chwilę później oddała
ducha.
Chciało mi się wyć z rozpaczy. Dora Flaten umarła, obciążając winą za morderstwo
zupełnie niewinnego człowieka.
Och, Thor! Gdyby tak nasz pełen dobroci, cudowny świat baśni istniał naprawdę!
Gdybyśmy mogli się tam schronić, tylko ty i ja!
ROZDZIAŁ V
Inspektor policji z uwagą obserwował, jak przyjmę wyrok na Thora wydany przez
ofiarę w godzinie śmierci
- Nie! - jęknęłam. - To kłamstwo, jestem tego pewna! Dora nie powiedziała prawdy!
- Skąd może pani to wiedzieć? - zapytał inspektor i oparłszy łokcie na stole, pochylił
się w moją stronę. Na jego twarzy malowało się napięcie.
Powtórzyłam podsłuchaną opowieść Thora o nocnych odwiedzinach Dory w jego
pokoju. Teraz nie miałam już wyboru: musiałam wszystko postawić na jedną kartę, żeby
ratować przyjaciela z dzieciństwa.
- Jeśli więc pan sądzi, że po takiej odprawie Dora dobrowolnie poszłaby z Thorem do
lasu, to jest pan w wielkim błędzie - dodałam na zakończenie. - Ten wyrok na łożu śmierci
jest zemstą śmiertelnie urażonej kobiety!
- Zemsta? - zamyślił się policjant. - Może ma pani rację.
Miałam ochotę podskoczyć i z całej siły uściskać go za te słowa.
- Szczerze mówiąc - ciągnął inspektor - od początku nie dawaliśmy wiary tej teorii o
gwałcie. Ubranie było wprawdzie podarte, ale jakoś nienaturalnie, jakby ktoś próbował
upozorować szarpaninę już po fakcie. To ciekawe, co pani mówi, i brzmi dość wiarygodnie.
Może zmarła poprosiła kogoś z obecnych o rozmowę po skończonym przyjęciu, a kiedy
wyjawiła sensację, którą trzymała w zanadrzu, ów ktoś postanowił się jej pozbyć.
- A może - myślałam na głos - może zdążyła już w czasie przyjęcia porozmawiać z tą
osobą, bo przecież żaden człowiek nie chodzi na co dzień uzbrojony w nóż.
- Racja! O tym samym pomyślałem. Najprawdopodobniej do rozmowy doszło podczas
kolacji. Morderca i ofiara umówili się, że spotkają się w lesie. Winowajcy trafił się kozioł
ofiarny w osobie Thora i na niego skierował podejrzenia.
Inspektor zamyślił się i po chwili dodał:
- Wolałbym, żeby Thor zniknął na parę dni.
- Pan go lubi! - zawołałam spontanicznie, czując, jak rozsadza mnie uczucie radości.
- No, no! - uśmiechnął się. - Nawet jeżeli, to głównie za pani sprawą. Ale mówiąc
poważnie, większość zarzutów, jakie mu stawialiśmy, nie potwierdziła się podczas śledztwa.
Natomiast co do pani, mogę zdradzić, że jest pani wykluczona z grona podejrzanych.
Dlaczego? Niech to pozostanie słodką tajemnicą naszych służb. Proszę zabrać Thora do
Valdres. W razie potrzeby skontaktujemy się z wami. Adres znamy. Szerokiej drogi!
Podziękowałam mu gorąco za zaufanie i razem wyszliśmy do salonu.
Byłam taka szczęśliwa, jakbym otrzymała w prezencie całe królestwo.
Przyjemnie jechało się samochodem, gdy obok siedział Thor. Nareszcie zostaliśmy
tylko we dwoje. Zapytałam, jak mu się żyło na wsi, a on chętnie opowiadał. Z jego słów
wywnioskowałam, że nie było mu tam źle, chociaż czuł się nieco osamotniony. Najbardziej
lubił przebywać wśród zwierząt, pomyślałam więc, że polubi nasze gospodarstwo. Z
niewiadomego powodu bardzo mi na tym zależało. Pragnęłam, żeby zadomowił się w Valdres
i żeby został... na stałe.
Kiedy jechaliśmy przez dolinę Begnadalen, wydarzyło się coś, co wprawiło mnie w
najwyższe zdumienie i wywołało niepokój. Thor obrócił się, żeby się czemuś przyjrzeć, i
nieopatrznie oparł dłoń na moim udzie. Jego dotyk zelektryzował moje ciało. Byłam
zaszokowana swą reakcją, gdyż nigdy dotąd nie doznałam czegoś podobnego. Wstrzymałam
oddech. Thor na szczęście niczego nie zauważył, tak mi się przynajmniej wydawało, a po
chwili znów usadowił się wygodnie w fotelu. Co to było, na miłość boską? pytałam samą
siebie w panice. Mam dwadzieścia trzy lata, jestem dość chłodna, żeby nie rzec, oziębła.
Nigdy dotąd sfera erotyki nie zajmowała mych myśli, skąd więc u mnie taka gwałtowna
reakcja zmysłów? I to wobec Thora? Nie zdziwiłabym się, gdyby moje ciało odpowiedziało w
taki sposób na pieszczoty Ingego, wszak miał zostać moim mężem. Ale Thor, przyjaciel z
dzieciństwa? Westchnęłam ciężko, usiłując uciszyć rozbiegane myśli i skupić się na
prowadzeniu samochodu.
Właściwie powinnam być wdzięczna Thorowi, że rozbudził we mnie uśpioną
namiętność, próbowałam sobie tłumaczyć. Kiedy zobaczę się z Ingem, na pewno wreszcie
zaiskrzy między nami, a nasze życie intymne nabierze blasku i wzbogaci się o nowe
doznania. Tak, ta perspektywa napełniła mnie radością.
Oby tylko Thor nie zorientował się, jak działa na mnie jego bliskość. Zresztą nie
dopuszczę, by się to powtórzyło. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Przypomniałam sobie epizod, który miał miejsce rankiem. Zadzwoniła do mnie
przyjaciółka i zasypała gratulacjami.
- A z jakiej to okazji? - spytałam zdezorientowana, na co ona odrzekła, że właśnie ma
przed sobą poranną gazetę.
- Ach, tak - odparłam wymijająco, bo nadal nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi.
Byłam zaspana i sądziłam, że z tego powodu nic nie kojarzę. Odłożywszy słuchawkę,
natychmiast sięgnęłam po lokalny dziennik. W rubryce „Zaręczeni” zauważyłam swoje
nazwisko i nazwisko Ingego.
Natychmiast zatelefonowałam do Ingego, żeby mu oświadczyć, co o tym sądzę. Nie
mógł zrozumieć mojego wzburzenia. Przyznał, że może rzeczywiście trochę się pośpieszył,
ale wyjaśnił, że znalazł się w redakcji przypadkowo. Niechcący wspomniał znajomemu
dziennikarzowi, że zamierzamy się pobrać, a ten stwierdził, że koniecznie należy umieścić
krótką informację w rubryce zawiadamiającej o zaręczynach. Wszystko wydarzyło się tak
nagle, że nie zdążył zaprotestować. Czy uważam, że popełnił błąd?
Odpowiedziałam, że nie chodzi mi o to, czy był to błąd, czy też nie. Uważam jedynie,
ż
e powinnam wiedzieć o tego typu przedsięwzięciu, żeby nie świecić oczami jak jakaś
idiotka. Bynajmniej nie zdołał mnie udobruchać i w kiepskim humorze odłożyłam słuchawkę.
Nie wiem właściwie, dlaczego tak mnie zdenerwowała ta historia. Chyba dlatego, że
poniekąd zostałam pozbawiona prawa współdecydowania. Uświadomiłam sobie, że w ciągu
ostatnich tygodni stałam się osobą bardzo samodzielną. Chyba będę musiała się trochę
zmienić, pomyślałam, bo, jak zdążyłam się zorientować, Inge preferuje patriarchalny model
rodziny.
Z zamyślenia wyrwał mnie Thor, wzdychający z zachwytu nad pięknem skalnych
form, które zawsze przywodziły mi na myśl zadumanego nad starością trolla z obrazu
norweskiego neoromantyka Theodora Kittelsena.
Na miejsce dojechaliśmy w porze obiadu. Thor w podniosłym nastroju wszedł pod
górę ścieżką prowadzącą do zabudowań gospodarskich, a potem odwrócił się i skierował
wzrok ku dolinie, lśniącym wodom fiordu i zagrodom położonym po przeciwnej stronie.
- Pięknie tu - wyszeptał wzruszony.
- Kocham to miejsce - odpowiedziałam cicho. - Tylko tutaj czuję się naprawdę u
siebie. Nikogo nie dziwi moje imię, nikt nie żąda, bym była doskonała, zmysłowa i
nieskazitelnie piękna o każdej porze dnia i nocy. Mogę być po prostu sobą! Mieszkają tu
porządni ludzie, zresztą sam się przekonasz. Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze, Thor.
- Już mi dobrze - zapewnił i posłał mi promienny uśmiech, a potem podszedł bliżej. -
Dziękuję ci, Taran, że mnie tutaj przywiozłaś!
Uśmiechnęłam się ciepło i zamrugałam powiekami, nie pozwalając wymknąć się
zdradzieckiej łzie.
Dopiero na miejscu uzmysłowiłam sobie, że w ferworze zdarzeń nie pomyślałam o
tym, że nasz dotychczasowy dzierżawca wyjedzie dopiero następnego dnia. A to znaczyło, że
będę musiała przenocować z Thorem w starej chacie, która odtąd stanowić miała jego
własność. Chodzi raptem o jedną noc, pocieszałam się w duchu.
Wypakowaliśmy póki co tylko najpotrzebniejsze rzeczy - pościel i walizki z ubraniami
- i przenieśliśmy je do dziewiętnastowiecznej chaty zbudowanej z grubych bali. Mimo
szacownego wieku ciągle nadawała się do zamieszkania. Właściwie zawsze wolałam
przebywać w niej aniżeli w nowym piętrowym domu zbudowanym przez ojca. Panowała tu
specyficzna atmosfera. Drzwi zdobiły malowane róże, a w kuchni królował ogromnych
rozmiarów kamienny piec. Ale ta chata była znacznie mniejsza od nowego domu. Miała jedną
izbę i niewielki alkierz obok kuchni.
Stąpając po podłodze zbitej z grubych desek, startych i zniszczonych, rzuciłam nie
patrząc w stronę Thora:
- Tę jedną noc prześpimy tutaj, każde w swojej izbie, a jutro przeniosę się do
piętrowego domu.
Przez niewielkie okienka z małymi szybkami wdarło się światło, kładąc się jasną
smugą na deskach podłogi.
- Cóż to za dom - uśmiechnął się zachwycony Thor. - Czy tu straszy?
- Nie, nie ma tu żadnych duchów, jeśli już, to przyjazne skrzaty - powiedziałam.
Cudownie było znów znaleźć się w Valdres. Poszliśmy do sklepu, który zmienił się w
niewielki supersam, choć właścicielem pozostał sympatyczny grubas, który od lat dbał o
zaopatrzenie okolicznych mieszkańców w niezbędne artykuły. Poznał mnie od razu. Zresztą
nie było to takie dziwne, wszak spędzałam tu niemal każde lato.
Przedstawiłam Thora i opowiedziałam, że mamy zamiar razem poprowadzić
gospodarstwo. Oprócz nas było w sklepie jeszcze kilka osób. Wszyscy uznali, że to wspaniały
pomysł, i po chwili rozgadaliśmy się na dobre, bo każdy pragnął wtrącić swoje trzy grosze.
Spędziliśmy tam prawie godzinę, ale naprawdę było bardzo miło. Od pierwszej chwili
mieszkańcy wioski przyjęli Thora jak swojego. Sąsiad zapytał nawet, czy nie przyszlibyśmy
następnego dnia pomóc mu w wykopkach. Obiecał w ramach rewanżu pomóc nam w
następnym tygodniu. Pośpiesznie wymieniliśmy z Thorem spojrzenia, a widząc w mych
oczach akceptację, pokiwał głową z zapałem. Popatrzyłam na niego z boku. Cudowne, pełne
ufności oczy lśniły i spoglądały na mnie ciepło. Zrozumiałam, że jest mi nieskończenie
wdzięczny za to, że znalazł się wśród tych serdecznych ludzi, a także za to, że znowu będzie
mógł się zająć tym, co najbardziej lubi: pracą na roli i doglądaniem zwierząt.
Wracaliśmy do domu z plastikowymi workami, które wrzynały nam się w dłonie pod
ciężarem jedzenia, środków czystości i innych zakupów.
- Miło z jego strony, że chce nam pomóc przy ziemniakach - powiedziałam. - A tak się
już martwiłam, bo trzeba je niebawem zebrać z pola, a my nie mamy traktora.
- Za dużo się martwisz - rzekł cicho Thor. - Zobaczysz, że nam wszystko dobrze
pójdzie.
- Na pewno - przyznałam zgodnie. - Jesteś przecież obeznany z pracą w
gospodarstwie. Niestety, ja już pewnie nie zdążę zebrać z pola naszych ziemniaków, bo gdy
nadejdzie ten czas, będę już w mieście.
Posmutniałam, bo najchętniej pozostałabym tutaj, i to razem z Thorem!
- Nie chcę, żebyś stąd wyjechała, Taran - wydobył z siebie i widać było, że w jednej
chwili pożałował swoich słów. Dodał więc tonem usprawiedliwienia: - Nie mam prawa tak
mówić. Zaręczyłaś się wszak z przystojnym mężczyzną z miasta, więc jest rzeczą oczywistą,
ż
e musisz do niego wrócić. Wiem dobrze, że jestem niewiele wart, powtarzano mi to często,
czym miałbym cię więc zatrzymać? - dodał z goryczą, siląc się na ironiczny śmiech, który
zabrzmiał dosyć żałośnie.
Zrobiło mi się go żal, ale nie miałam pojęcia, co mam mu powiedzieć. Szliśmy przez
chwilę w milczeniu.
- Ja także nie mam ochoty stąd wyjeżdżać, Thor - wyznałam w końcu cicho. - Ale w
ż
yciu każdego człowieka przychodzi pora na dokonanie wyboru. Ja właśnie to uczyniłam.
Wiem, że z Ingem będzie mi dobrze. Znamy się od lat, wiemy o sobie wszystko.
- Kochasz go?
Przytaknęłam, choć pytanie rzucone znienacka kompletnie zbiło mnie z tropu, gdzieś
w głębi mojej duszy zasiewając ziarenko niepokoju. Czy kocham Ingego? Chyba powinnam,
skoro zamierzam wyjść za niego za mąż!
Dzierżawca wyjaśnił nam, że stado owiec pasie się wysoko w górach w pobliżu letniej
zagrody należącej do naszego gospodarstwa, i wyraził nadzieję, że znajdziemy je bez
większego trudu. Poza tym przekazał nam wiele cennych uwag na temat gospodarstwa i prac
polowych, a my raz po raz zapewnialiśmy, że wszystko się dobrze ułoży.
Gdy usiedliśmy do kolacji, Thor oznajmił:
- Wiesz, Taran, powinniśmy mieć traktor. Bardzo by nam ułatwił pracę.
- W takim razie kupimy! - odpowiedziałam lekko i w tej samej chwili uświadomiłam
sobie, że się nieco pośpieszyłam z decyzją. Ale cóż, słowo się rzekło, za późno na żale. Thor
uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja mu posłałam równie ciepły uśmiech. Nadal łączyła nas
swoista więź i nie potrzebowaliśmy słów, by się zrozumieć.
Mimo że do chaty była doprowadzona elektryczność, zapaliliśmy lampę naftową
zawieszoną nad stołem. Takie światło stwarzało w pomieszczeniu o wiele przyjemniejszy
nastrój. Spojrzałam przez okno, w nowym domu nie świeciło się już, dzierżawca pewnie się
położył wcześniej, bo nazajutrz czekał go ciężki dzień w związku z przeprowadzką.
Westchnęłam zadowolona, dobrze się czułam w towarzystwie Thora. Nareszcie trochę się
odprężę i odpocznę, pomyślałam z radością.
- Taran... - odezwał się nagle, ale zaraz umilkł.
Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem. Moje imię w jego ustach brzmiało jak
pieszczota.
- E nic takiego - mruknął. - Może najlepiej będzie, jak się już położymy. Jutro czekają
nas wykopki.
Pocałował mnie leciutko w policzek i poszedł do alkierza.
Całe szczęście, że Inge nie wie, gdzie przebywa jego przyszła żona, pomyślałam i
ułożyłam się w krótkim łóżku przytwierdzonym na stałe do ściany w dużej izbie. Słyszałam,
jak w sąsiednim pomieszczeniu Thor przewraca się z boku na bok w szerokim łożu.
Właściwie bezwiednie, jakby pod wpływem nastroju starej chaty tonącej w półmroku,
zaczęłam snuć cicho opowieść o huldrach i trollach. Zachciało mi się śmiać z samej siebie.
Nagle obok mego łóżka stanął Thor i uśmiechając się, rzekł tonem usprawiedliwienia:
- Już tak dawno nie słyszałem, jak opowiadasz baśni. Ale jeśli chcesz, wrócę do siebie.
Co miałam robić? Właściwie to chciałam, żeby został, i równocześnie wzbraniałam się
przed tym. Nie zdążyłam jednak podjąć decyzji, bo oto coś łupnęło z całej siły w ścianę.
Przeraziłam się, ale Thor uścisnął mi uspokajająco dłoń.
- Chodźmy sprawdzić, co to było.
Chwycił mnie za rękę i cicho wyszliśmy na ganek. Pośpiesznie zarzuciłam cienką
pelerynę na koszulę nocną. Czając się, okrążyliśmy chatę. W ciemności ledwie
rozróżnialiśmy zarysy wzgórz po drugiej stronie doliny, a zapalone na zewnątrz lampy
błyszczały w oddali jak maleńkie przyjazne świetliki w ten jesienny wieczór.
Rozwiązanie zagadki nie było trudne. Okazało się, że to byczek z sąsiedniej zagrody
przedostał się przez ogrodzenie i uderzył rogami w ścianę chaty. Trochę się przestraszyłam,
bo wyglądał okazale.
- Musimy go stąd przepędzić - powiedziałam, usiłując ukryć drżenie głosu.
- Pozwól, że to załatwię - oświadczył Thor spokojnie, co przyjęłam z wdzięcznością.
Podszedł do zwierzęcia i przemawiając doń łagodnie, pogłaskał je i wyprowadził z
naszego ogrodu. Wzbudził mój szczery podziw. Przez ułamek sekundy złapałam się na tym,
ż
e zapragnęłam być zbłąkanym zwierzęciem, którym zaopiekuje się Thor. Miał takie
delikatne dłonie. Aż dziw, że silne dłonie robotnika mogą być tak uważne i czułe.
- Idziemy do chaty! - zaproponował, gdy wrócił. - Jeszcze zmarzną ci stopy.
Na ganku poszukałam w ciemności klucza, żeby zamknąć drzwi. Thor, pragnąc mi
pomóc, położył swą rękę na mojej.
- No, nareszcie - powiedziałam uporawszy się z zamkiem. - Teraz nikt się tu nie
dostanie.
Nie zabrał swojej dłoni, tylko przesunął ją ku memu ramieniu, szepcząc drżącym
głosem:
- Jaką masz aksamitną skórę!
Serce waliło mi tak mocno, że na pewno je słyszał. Wypełniło mnie jakieś osobliwe
uczucie, niezwykle intensywne. Było dla mnie czymś całkiem nowym, nieznanym, podobnie
jak moja reakcja na dotyk jego dłoni w samochodzie. Poraziło mnie do tego stopnia, że przez
długą chwilę nie byłam w stanie się poruszyć. Thor tymczasem gładził delikatnie moją twarz,
szyję i kark.
Odwróciłam się do ściany, słyszałam jego drżący stłumiony oddech, po plecach sunęła
jego dłoń, zataczając kręgi. Była taka silna, ciepła, taka czuła.
Boże drogi, pomyślałam w popłochu. Pomóż mi! Nie pojmuję, co się ze mną dzieje.
Inge pieścił tyle razy moje ciało, ale nigdy nie reagowałam w taki sposób. Każdy
najdrobniejszy nerw w mym ciele ożył. Muszę się wyrwać, muszę położyć temu kres! Teraz!
Ale nie byłam w stanie.
- Taran - szeptał Thor ochrypłym głosem, który nie przestawał drżeć. - Co się z nami
dzieje?
Jego dłoń zbliżała się do mych piersi.
- Nic takiego! - zawołałam w panice i wyrwałam się z jego objęć.
Sama nie wiem, skąd wzięłam siły, w każdym razie w jednej chwili znalazłam się w
swoim łóżku.
- Och, Taran - wymamrotał Thor żałośnie. - Tak mi przykro...
- Nic nie mów! - krzyknęłam.
Boże, na dodatek wydzieram się jak wariatka, skarciłam samą siebie, i ogromnym
wysiłkiem woli zmusiłam się, by ściszyć głos:
- Dobranoc, Thor! Idź już i się połóż!
- Dobranoc - wyszeptał niemal bezgłośnie i poszedł do alkierza.
Zatrzeszczało łóżko.
- Chcesz się zamknąć, Taran? - spytał.
Uznałam, że to dobry pomysł, wstałam więc i przekręciłam klucz w drzwiach
oddzielających oba pomieszczenia.
Długo nie mogłam się uspokoić. Dygotałam roztrzęsiona, czułam żar i pulsowanie w
każdym centymetrze swego ciała.
- Taran! Bardzo jesteś na mnie zła? - dobiegł mnie znów głos Thora. Biedak, był taki
nieszczęśliwy.
Już nieco spokojniejsza odpowiedziałam:
- Nie, w każdym razie nie bardziej niż na samą siebie. Dobrze, że w przyszłym
tygodniu wyjeżdżam.
- Może i tak - usłyszałam.
- A jutro przeniosę się do nowego domu - dodałam bardziej po to, by uspokoić samą
siebie.
- Taran - odezwał się znów po chwili. - Muszę ci wyznać tylko jedno: zazdroszczę
Ingemu.
Nic nie odpowiedziałam, bo i cóż można było rzec. On także zamilkł. Zrobiło mi się
go żal, ale przecież musiałam położyć kres temu, co zaszło między nami. Spadło na mnie
znienacka i na pewno jego także zaskoczyło.
Wiedziałam, że w czasie trwania naszej znajomości Inge nieraz romansował z innymi
kobietami. Nigdy jednak nie czyniłam mu z tego powodu wyrzutów, wszak nie wiązała nas
ż
adna umowa. On zresztą także, jestem tego pewna, nie miałby do mnie pretensji, gdybym
spotykała się z innymi mężczyznami. Łączył nas po prostu układ przyjacielski, czułość i
zrozumienie - na takich fundamentach zbudowaliśmy nasz związek. Ale teraz sytuacja się
zmieniła. Gazety doniosły uroczyście, że zamierzamy się pobrać. Inge nigdy by mi nie
wybaczył, że już pierwszego dnia z Thorem...
Skuliłam się ze wstydu.
Zupełnie wyszło mi z pamięci, że wykopki to ciężka praca. Zebrała się nas spora
gromada pomocników. Szliśmy za maszyną, która wykopywała ziemniaki, a jeśli ktoś nie
uwijał się wystarczająco szybko, słyszał nagle za sobą warkot podjeżdżającej do następnych
redlin maszyny. Traktorzysta musiał wtedy czekać zniecierpliwiony, aż wszystkie ziemniaki
zostaną zebrane do koszy, a następnie przesypane do worków.
Tempo pracy było bardzo szybkie, a pole zdawało się nie mieć końca. Thor pracował
za dwóch, znajdował się zawsze przy mnie i pomagał za każdym razem, gdy trzeba było
opróżnić kosz.
Kiedy wreszcie nadeszła pora śniadania, z trudem wyprostowałam kręgosłup. Przy
pompie umyłam brudne od piachu ręce. Popatrzyłam na swe połamane paznokcie i nie
mogłam powstrzymać się od śmiechu. Co by powiedział Inge, gdyby mnie teraz zobaczył?
Zapewne nie odezwałby się ani słowem, tylko popatrzył na mnie ze zgrozą. Ponownie
uśmiechnęłam się do swych myśli.
Lubiłam dotykać ziemi i nie odczuwałam fizycznej niechęci nawet wtedy, gdy piasek
dostawał mi się za paznokcie.
Jeden rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że Thor jest w swoim żywiole. Pracował z
takim zapałem, że zaimponował wszystkim. W czasie śniadania przysiadł się do mnie i pełen
troski dopytywał, jak się czuję. Dobrze było się trochę pożalić komuś na bolący kręgosłup i
bóle mięśni w udach.
- Jesteś dzielna - pochwalił mnie. - Wiem, że wytrzymasz, bo nie należysz do tych,
którzy się łatwo poddają.
O, co to, to nie! Ani mi w głowie było dawać za wygraną, mimo że marzyła mi się
ciepła kąpiel i miękkie łóżko. To była sprawa honoru, muszę pokazać wszystkim, że
wytrzymam.
Pozostali pomocnicy byli znacznie starsi od nas. Sympatyczni i przyjaźni, sypali
dowcipami i śmiali się wesoło przy pracy. Zerkali raz po raz, jak radzi sobie dziewczyna z
miasta, i zdaje się, że im trochę zaimponowałam, mimo że nazbierałam raptem połowę tego,
co oni i Thor.
O zmierzchu ledwo dowlokłam się do domu. Byłam śmiertelnie zmęczona, ale
rozpierała mnie duma z samej siebie. Usłyszałam od wszystkich pochwały za wytrwałość, co
sprawiło mi wiele radości. Najważniejsze jednak, że zyskaliśmy tego dnia wielu przyjaciół.
Cieszyłam się głównie ze względu na Thora, który przecież miał tu zostać i potrzebował
wsparcia.
- Naprawdę jesteś dzielna - chwalił mnie Thor, kiedy dotarliśmy do naszej zagrody. -
Jestem z ciebie dumny!
Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i skierowałam się do domu, który
rankiem opuścił dzierżawca. Thor miał pozostać w chacie. Uznałam, że tak będzie
bezpieczniej.
Wiele razy w ciągu dnia czułam na sobie jego wzrok, na przemian zdziwiony i pełen
zachwytu. Do tej pory byliśmy tylko parą przyjaciół, ale poprzedniego wieczoru odkryliśmy
się na nowo jako dorośli ludzie - mężczyzna i kobieta. Nie da się cofnąć czasu, choć wiele
oddalibyśmy za to, by wrócić do naszego zaczarowanego świata baśni.
Bałam się wprost myśleć o tym, ale musiałam przyznać szczerze sama przed sobą, że i
ja spoglądałam ukradkiem na Thora, aby się upewnić, czy na mnie patrzy, a gdy pochwyciłam
jego spojrzenie, ogarniała mnie podniecająca radość. Drżącymi rękami wybierałam ziemniaki.
Drążył mnie niepokój, nie pojmowałam zupełnie, co się ze mną działo. Przecież niebawem
miałam poślubić Ingego. Thor był moim dobrym przyjacielem i chciałam, żeby tak pozostało.
Do tamtych spraw miałam Ingego. Pani Taran Asp - brzmi nieźle! Westchnęłam
niezadowolona z siebie i weszłam do nowego domu, a Thor skręcił do chaty.
Zabrałam się do obiadu. Byłam strasznie głodna i domyślałam się, że Thor także.
Wyjęłam parówki i wrzuciłam je na patelnię, potem wypłukałam i wstawiłam ziemniaki. Nie
miałam siły przyrządzać wykwintnych dań, trudno. Najważniejsze, żeby cokolwiek przekąsić.
Odstawiłam patelnię i poszłam do łazienki wziąć prysznic. Namydliłam się obficie, bo
wydawało mi się, że dosłownie wszędzie mam piasek. Uff, za gorąca woda! Odkręciłam
więcej zimnej, cudownie!
Przymknęłam oczy, pozwalając strugom wody obmywać mi twarz. Starałam się
przywołać w pamięci obraz mego przyszłego męża, tymczasem ciągle widziałam przed
oczami ogorzałą, mokrą od potu twarz Thora.
Odświeżona i przebrana wyszłam na próg, żeby go zawołać, ale zobaczyłam, że
właśnie nadchodzi. Przystojny, wysoki, z nagim torsem szedł sprężystym krokiem, a uśmiech,
jaki mi posłał, sprawił, że przeniknął mnie dreszcz.
ROZDZIAŁ VI
Dobrze, że niebawem wyjeżdżam, rozmyślałam, leżąc wieczorem w łóżku. Nic tu po
mnie.
To Thor potrzebuje tego gospodarstwa i odstąpię mu je ze szczerego serca. Kåre także
powinien zmienić środowisko, wyszłoby mu na dobre, gdyby przeprowadził się i zamieszkał
tutaj. Położyłoby to przynajmniej kres imprezom, obficie zakrapianym alkoholem, a
niewykluczone, że i gorszym kłopotom.
Dokładnie nie orientowałam się, czym tak naprawdę zajmuje się mój braciszek, z kim
się spotyka, u kogo bywa i to mnie najbardziej niepokoiło. Tutaj z Thorem byłby bezpieczny.
Thor świetnie sobie radzi z prowadzeniem domu, potrafi przyrządzić posiłki, uprać. Kåre
zresztą także jest przyzwyczajony do takich obowiązków. Nie muszę się więc o nich martwić.
A za jakiś czas Kåre przywiezie tu swoją żonę i założy rodzinę, snułam plany na
przyszłość. Gospodarstwo pozostanie przy nas. Nie grozi mu upadek.
Nie chciałam jednak, żeby Thor był tylko zwykłym parobkiem. Przyszło mi do głowy,
ż
e powinnam uczynić go współwłaścicielem gospodarstwa, chciałam, by poczuł się za nie
odpowiedzialny. Uważałam, że świadomość, iż pracuje na swoim, w jego przypadku jest
szczególnie ważna. Miałam nadzieję, że mój brat zaakceptuje ten pomysł, i postanowiłam
porozmawiać z nim, jak tylko przyjedzie.
Przypomniały mi się dzieciaki ze Sletto, ich bezwzględność i okrucieństwo wobec
Thora, a gdy uświadomiłam sobie, ilu upokorzeń doznał w swym życiu, zebrało mi się na
płacz.
Pośpiesznie odegnałam nieprzyjemne wspomnienia i skierowałam swe myśli ku
niedawnym zdarzeniom. Ale morderstwo Dory i prowadzone śledztwo wydało mi się naraz
takie odległe, zresztą Inge i całe miasto również, jakby rodem z innej planety. A przecież tam
było moje miejsce, tam miałam osiąść na stałe!
Uśmiechnęłam się na myśl o Ingem. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć, na
nim polegać. Był przystojny, zdolny i ambitny. Właściwie mógł zdobyć przychylność każdej
dziewczyny, a tymczasem, o dziwo, wybrał mnie. A kim ja właściwie jestem? Co z tego, że
miałam skrystalizowane plany zawodowe, skoro okoliczności zmusiły mnie do porzucenia
kursów medycznych! Przejęłam zarządzanie fabryką, z czym sobie wcale nie radziłam. Po
prostu to zadanie mnie przerastało. No cóż, nie byłam typem człowieka sukcesu. Inge uważał,
ż
e powinnam pozostać w fabryce, ale mnie taka perspektywa napawała głęboką niechęcią.
Może lepiej by było zatrudnić kogoś, kto gwarantowałby utrzymanie produkcji, a samej nie
rezygnować ze zdobycia zawodu fizykoterapeutki? Zawsze wydawało mi się, że to niezwykle
ciekawa i potrzebna ludziom profesja.
Zadzwonił telefon. Popatrzyłam na zegarek i zdziwiłam się, że jest dopiero wpół do
dziesiątej. Czyżbym się położyła do łóżka o tak wczesnej porze?
Usłyszałam głos Ingego.
- No, jak wam idzie? - zapytał z lekką drwiną.
- Nie czuję kręgosłupa! - jęknęłam.
Rzeczywiście, z trudem się podniosłam.
- Cały dzień zbieraliśmy ziemniaki na polu!
- Zbierałaś ziemniaki? Ty? - spytał z niedowierzaniem. - Posłuchaj, Taran, czy ty
trochę nie przesadzasz? Chyba nie musisz się zajmować taką pracą?
- Ale było bardzo fajnie. Thor mi przez cały czas pomagał.
Inge zamilkł na moment, po czym rzekł:
- Wiesz, zamierzam wpaść do was w weekend. Przyjadę tylko na sobotę, bo w
niedzielę mam spotkanie z klientem. Pasuje?
- O, świetnie! - ucieszyłam się. - Ale czy naprawdę nie mógłbyś pobyć trochę dłużej?
Wiesz, teraz jest tu tak pięknie, drzewa zaczynają się złocić i...
- Niestety, nie tym razem - odpowiedział zdecydowanym tonem, więc poniechałam
dalszych prób, by go przekonać. - I najlepiej będzie, jeśli zabierzesz się razem ze mną do
miasta - dodał.
- Co? Tak szybko? - z trudem kryłam rozczarowanie. - Zamierzałam pobyć w Valdres
przez kilka dni Muszę jeszcze pozałatwiać parę spraw.
- W fabryce też jesteś potrzebna - odparł ostro.
- Wiem - mruknęłam potulnie. - Ten podatek wisi nade mną jak miecz Damoklesa.
Zastanawiam się, czy nie mogłabym już teraz sprzedać domu? Niebawem się pobierzemy, a
wtedy i tak przeniosę się do ciebie. Chyba nie potrzebujemy dwóch domów?
- Ten budynek zyskuje na wartości - odpowiedział tonem biznesmena. - Im później go
sprzedamy, tym wyższą uzyskamy cenę. Zresztą przyszło mi do głowy, że moglibyśmy w nim
zamieszkać, a sprzedać mój. Mieszkanie na wyspie jest mało praktyczne. Ale o tym
porozmawiamy, gdy się zobaczymy. Nie działaj pochopnie, kochanie!
Mielibyśmy zamieszkać w tym starym smutnym domu? Czy nigdy się go nie
pozbędę? Co mi przyjdzie z tego, że Inge sprzeda swój?
- No to pa! Do zobaczenia w sobotę - zakończyłam zgaszona.
Następnego ranka przy śniadaniu powiedziałam Thorowi, że Inge planuje przyjazd.
- Pewnie zatrzyma się w twoim domu?
Popatrzył na mnie jakoś dziwnie. Zdawało mi się przez moment, że na dnie jego
błękitnych oczu czai się zazdrość.
- Nie, nie zostanie na noc, tego samego dnia wraca do miasta - odparłam, a on na te
słowa wyraźnie się odprężył.
Jedliśmy w milczeniu, ale w końcu cisza zaczęła mi ciążyć.
- Powiedz, jak się czujesz w nowym miejscu? Podoba ci się tutaj? - zapytałam.
- O, tak! - odpowiedział zachwycony. - Znacznie bardziej niż w zatłoczonym mieście.
- Wiesz, to niesamowity zbieg okoliczności, że się spotkaliśmy po tylu latach -
rzekłam, kończąc kanapkę.
- Rzeczywiście - odparł z ociąganiem. - Przyjechałem do miasta w poszukiwaniu ojca.
Ale niestety, nie spotkałem go, pewnie się przeprowadził.
- Ojciec? - zdumiałam się, bo jakoś nigdy nie pomyślałam, że taka osoba istnieje.
- Tak, mama powiedziała mi, że on tu mieszka. Dała list stanowiący dowód, że jestem
jego synem. Pokazałem papier w urzędzie, ale dowiedziałem się, że ktoś taki nie mieszka na
terenie miasta. Może umarł?
- Jak się nazywał? - zapytałam zaciekawiona.
- Nie wiem - odparł krótko. - Mama nigdy nie wymieniła jego nazwiska, a ja nie
umiałem odczytać podpisu.
Rzeczywiście, przecież nie potrafił czytać.
- Mogę zobaczyć tę kartkę? Może mogłabym ci jakoś pomóc.
- Mam ten list w teczce - odpowiedział. - Zaraz przyniosę.
- Pokażesz mi później - powstrzymałam go. - Zjedz spokojnie.
Thor usiadł więc i spokojnie dokończyliśmy śniadanie.
Tego dnia postanowiliśmy wybrać się do Fagernes i kupić traktor, a przy okazji, jako
ż
e był piątek, zgodnie z umową mieliśmy odebrać ze stacji Kårego.
Zdecydowaliśmy się na traktor w kolorze niebieskim.
- Potrzebujemy jeszcze przyczepy - zdecydowałam, a kiedy Thor popatrzył na mnie
zdziwiony, wyjaśniłam, że jakoś musimy przetransportować owce do zagrody.
Wypisałam czek i tak traktor stał się naszą własnością. Thor wszedł do kabiny i
uruchomił silnik, a potem wolno ruszył za moim samochodem w stronę stacji. Nie miałam
pojęcia, jakie są wymagania wobec traktorzystów i czy Thor ma jakieś uprawnienia.
Zapewnił, że potrafi dobrze prowadzić traktor, a ja mu zaufałam. Zresztą, czy miałam jakiś
wybór?
Do przyjazdu pociągu zostało jeszcze trochę czasu, weszliśmy więc na kawę do
kolejowej restauracji urządzonej z wyszukanym smakiem. Raz po raz zerkałam na Thora,
właściwie moje oczy same kierowały się w jego stronę. Zauważyłam, że i on z trudem
powstrzymuje się, by na mnie nie patrzeć.
Był naprawdę przystojny, chociaż trochę cichy i nieśmiały, ale trudno się spodziewać
pewności siebie u kogoś, kogo nieustannie wyszydzano. Najbardziej fascynowały mnie jego
oczy, takie niewinne jak u dziecka, kontrastujące z sylwetką promieniującą siłą i męskością.
- Naprawdę ładny ten traktor - powiedział, przerywając moje rozmyślania.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową.
- Teraz możemy prowadzić gospodarstwo na poziomie! - ciągnął dalej w
optymistycznym tonie.
- Jeśli ty nami odpowiednio pokierujesz, to na pewno sobie poradzimy - zapewniłam.
- Chciałbym, żebyśmy wszystko robili wspólnie - rzekł z zapałem, patrząc na mnie
tymi swoimi niezwykłymi oczyma. - Nie sądzisz, Taran, że byłoby wspaniale? Wiem, że
lubisz to miejsce i dobrze się tu czujesz, więc dlaczego nie? Dokupilibyśmy trochę inwentarza
i... No, tak - przerwał nagle swe marzenia... - Ale fabryka, no i Inge!
Przez krótką chwilę marzyłam razem z nim, nęciła mnie taka perspektywa, bo
wiedziałam, że w Valdres na pewno byłabym szczęśliwa. Ale przecież obiecałam wyjść za
Ingego, a nie należałam do ludzi, którzy rzucają słowa na wiatr. Poza tym chciałam poślubić
Ingego!
- A wiesz, prawda - rzekł nagle Thor. - Nie znalazłem tej koperty z listem, który dała
mi mama. Pewnie została w szopie w lesie. Czy mogłabyś mi ją przywieźć? A nuż mi się
jeszcze kiedyś przyda?
- Oczywiście, pojadę do chaty drwali zaraz po powrocie do miasta - zapewniłam.
Nadjechał pociąg i Kåre cały w skowronkach przywitał się z nami. Był taki
uszczęśliwiony, że zapomniał o zmęczeniu. Traktor bardzo mu się podobał i pochwalił nasz
zakup.
W wesołym nastroju ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Thor wszedł do kabiny i
położył ręce na kierownicy. Był zupełnie spokojny, uznałam więc, że nie zapytam go o prawo
jazdy.
Kåre usiadł w samochodzie na tylnym siedzeniu i z największą uwagą obserwował
poczynania Thora, który, jak się okazało, naprawdę dobrze prowadził! Bez żadnych
problemów, bezpiecznie dotarliśmy na miejsce.
Nasz traktor!
- Chyba nigdy dotąd nie odczuwałam takiej radości, rozpiera mnie duma właścicielki -
powiedziałam, oglądając nowy nabytek ze wszystkich stron. - To nasza pierwsza własna
inwestycja!
- Czuję to samo! - zgodził się ze mną Kåre.
Z radością odkryłam, że odrodziła się między nami prawdziwa więź. Dawno nie
odczuwałam takiej wspólnoty z młodszym bratem jak w tej krótkiej chwili.
Długo siedzieliśmy tego wieczoru i snuliśmy plany związane z gospodarstwem. Kåre
powiadomił dyrektora, że w związku z przeprowadzką będzie musiał zmienić szkołę, a Thora
zapewnił, że w miarę swych umiejętności włączy się do obowiązków domowych.
Postanowiliśmy, że póki co wstrzymamy się z zakupem inwentarza. Najpierw zorientujemy
się w swych możliwościach.
Co rusz łapałam się na tym, że zbyt mocno się angażuję. Przecież nie tu jest moje
miejsce, muszę wracać do Ingego, powtarzałam sobie w myślach, ale równocześnie ogarniał
mnie bunt, dlaczego to Inge się nie przeprowadzi. Mogłoby być tak wspaniale! Jaka szkoda,
ż
e to nierealne!
Wstałam z krzesła i podeszłam do okna. Dolina leżała spowita w gęstej siwej mgle.
Tylko wieża kościelna i niewielkie wzniesienie wystawały z mlecznej waty.
Widok z naszej niewielkiej zagrody nieustannie się zmieniał. W zależności od
wpadającego do doliny światła wody fiordu przybierały coraz to inną barwę, lśniąc we
wszystkich odcieniach błękitu, szarości i zieleni. Czasem biły w oczy oślepiającą bielą, innym
razem zionęły czernią.
Tuż za naszym gospodarstwem wśród wzgórz o łagodnych zboczach wznosił się
wysoki szczyt. W którąkolwiek spojrzeć stronę, wszędzie rozciągały się przepiękne
krajobrazy. Na północy majaczyły pokryte śniegiem wierzchołki Jotunheimen, potężnego
masywu górskiego.
Nasza zagroda nigdy nie była własnością zamożnych rodów, zawsze znajdowała się w
rękach drobnych gospodarzy. Bogate gospodarstwa leżały niżej, tuż nad brzegami fiordu.
Natomiast zagrody wyrobników budowano na niezbyt urodzajnych, stromych zboczach, gdzie
przepiękna panorama rekompensowała wszelkie niedogodności.
Thor i Kåre podeszli do mnie i długo staliśmy w milczeniu, chłonąc piękno natury.
Potem każde udało się do siebie.
Następnego ranka postanowiliśmy dokonać bliższych oględzin naszego gospodarstwa.
Ź
le spałam w nocy, przewracałam się z boku na bok, rzucałam przez sen, dręczona strachem i
niepokojem nie znanym mi wcześniej. Nie wiedziałam, co tak naprawdę mnie nęka, a
właściwie broniłam się, by sobie tego nie uświadomić.
Pogoda dopisywała nam od początku pobytu w Valdres. Tego ranka znów słońce
wyszło zza wzgórza Aurdal i przygrzewało, oślepiając nas jasnym blaskiem. Kåre opowiadał
coś z zapałem, ja zaś zapatrzyłam się na dłonie Thora. Silne dłonie, przyzwyczajone do
ciężkiej pracy, które potrafiły pieścić z taką delikatnością i czułością!
Zauważył moje spojrzenie, a gdy popatrzyłam mu w oczy, moje ciało zapłonęło.
Pochyliłam się nad kołem traktora i kopnęłam jakąś grudkę ziemi, żeby ukryć rozpłomienioną
twarz. Serce waliło mi tak mocno, że z trudem panowałam nad swym oddechem. Dzisiaj
przyjedzie Inge, powtarzałam w myślach. Cieszę się, na pewno spędzimy ze sobą cudowne
chwile, bo nie jestem tą samą kobietą, którą byłam. Odkryłam w sobie całe pokłady
namiętności, na pewno sprawię mu niespodziankę!
Kåre wsiadł do kabiny i kręcił kierownicą dla zabawy, a Thor i ja weszliśmy do
stodoły po ukośnym trapie. Jeszcze tam nie zaglądaliśmy, a byliśmy ciekawi, jakie narzędzia
już są, a jakie trzeba będzie dokupić.
Uff, ciągle czułam w plecach dzień spędzony w polu na zbieraniu ziemniaków. Ale
równocześnie rozpierała mnie duma, że podołałam ciężkiej pracy, i było to całkiem
przyjemne uczucie. No cóż, życie na łonie natury nie ma samych zalet.
Thor pchnął ciemne wrota stodoły, które, trzeszcząc okropnie, otworzyły się.
Znaleźliśmy się nagle w mrocznym, zaczarowanym świecie. Promienie słońca igrały,
wpadając przez szpary między deskami Nadal drżałam na całym ciele i musiałam się mocno
pilnować, by nie podejść do Thora, przytulić się, poczuć bijące od niego ciepło. Ten siłacz,
nieprawdopodobnie pociągający, nawet nie zdawał sobie sprawy, jaki chaos wywołał w mej
duszy. A może jednak? Och, chyba oszalałam! Przeraziło mnie, że ja - dotąd chłodna i
rozważna - zdolna jestem do tak silnych emocji. Niechby już przyjechał Inge! Z całego serca
pragnęłam znaleźć pociechę i ukojenie w jego ramionach. Bałam, się, że jeśli dłużej zostanę
sama z Thorem, nie zdołam nad sobą zapanować.
W stodole było mnóstwo siana.
- Nieźle - powiedział Thor, z uznaniem kiwając głową. - Może jednak powinniśmy
hodować kilka krów?
- Hm! Lepiej wstrzymajmy się trochę, zobaczymy, jak nam się tu wszystko rozkręci -
ostudziłam jego zapał.
Nagle odwrócił się i popatrzył na mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Wstrzymałam
oddech.
- Taran - zaczął błagalnie. - Pozwolisz?
O Boże! Zawirowało mi w oczach, był tuż przy mnie, na linii moich oczu znalazły się
jego usta. Zdrętwiałam, omal nie ulegając panice. Nie wolno mi stracić głowy. Inge, ratuj!
- Na co mam ci pozwolić? - wyszeptałam, pragnąc zyskać na czasie.
- Skoczyć w siano.
Przez sekundę miałam wrażenie, jakbym spadła z księżyca. A potem wybuchnęłam
dzikim, niepohamowanym śmiechem. Biedny Thor spojrzał na mnie zdumiony.
- Myślałam... A zresztą to nieważne - parsknęłam. - Skacz, ile ci się podoba!
Uśmiechnął się do mnie i z lekkim wahaniem skoczył w dół, prawie znikając w
miękkim sianie.
- Chodź, Taran! - huknął. - Jest fantastycznie!
Nie byłam w stanie się oprzeć, choć trochę się lękałam skoku z takiej wysokości.
Poszybowałam w powietrzu i wylądowałam miękko tuż obok Thora, który obsypał mnie
sianem. Zaśmiałam się znów rozbawiona. Rzeczywiście to było fantastyczne, niemal
jakbyśmy na powrót stali się dziećmi.
Rzuciłam garść suchej trawy w stronę Thora, a on nie pozostał mi dłużny.
Krzyczeliśmy i śmialiśmy się jak szaleni, gdy nagle ujrzeliśmy nad naszymi głowami Kårego,
który popatrzył na nas z góry ze zgorszeniem.
- Chyba zwariowaliście - odezwał się z pogardą. - Zachowujecie się jak małe dzieci.
- Skacz, Kåre! - zawołałam odurzona wolnością i radością.
- Ja? Nie, aż taki dziecinny to ja nie jestem - prychnął, ale chyba jednak nam trochę
pozazdrościł, bo zapytał po chwili: - To bardzo wysoko?
- Nie! - krzyknęłam w odpowiedzi. - Zobaczysz, jaka to frajda!
Kåre skoczył i po chwili rozgorzała prawdziwa wojna wszystkich przeciwko
wszystkim.
W pewnej chwili zamierzyłam się z całej siły, by rzucić słomianą kulę w Thora, ale
straciłam równowagę i wylądowałam prosto w jego ramionach. Spojrzałam mu w twarz i
znów poraził mnie błękit jego oczu, promieniujące z nich ciepło, oddanie i... Bałam się
nazwać to, co zobaczyłam. Krew pulsowała mi w żyłach, a policzki piekły tak, że
wyobraziłam sobie, iż przybrały kolor cegły. Najchętniej rzuciłabym się mu na szyję i ukryła
spłonioną twarz w kraciastej koszuli, poczuła, jak mnie obejmuje i szepcze czułe słowa
wprost do ucha... Och, nie, co się znowu ze mną dzieje? Wyrwałam się i popchnęłam go tak,
ż
e się przewrócił, i śmiejąc się na pół histerycznie zaczęłam zagrzebywać go w sianie.
- Taran!
Nieoczekiwany krzyk niczym smagnięcie bicza poraził nas wszystkich troje.
Wyprostowałam się i ujrzałam na górze Ingego.
- No nie, Taran! Chyba przesadziłaś - wycedził. - Nie sądziłem, że mogłyby cię
wciągnąć takie prymitywne chłopskie zabawy. Opamiętaj się! Jesteś dorosłą osobą, a
niebawem zostaniesz żoną adwokata! Z kim ty się w ogóle zadajesz, wstydu nie masz?
Twarz mu pobladła z tłumionej wściekłości i pogardy. W tej samej chwili wynurzył
się z siana mój brat, który przez cały czas zajmował się drążeniem tunelu. Popatrzył na
Ingego z niedowierzaniem.
- Co powiedziałeś? - warknął. - Odwołaj to!
- Ach, więc ty także tu jesteś - powiedział Inge, starając się odzyskać równowagę. -
Wyjdźcie już stamtąd! Chyba nie zamierzacie strawić całego dnia na zabawie?
Wyraźnie nie zamierzał nawet słowem przeprosić za swe zachowanie.
- Wskakuj do nas! - usiłowałam rozładować napiętą atmosferę.
- Przestań się wygłupiać, Taran! - zirytował się. - Wyrwałem się tylko na kilka godzin.
Wychodź!
W milczeniu wyszliśmy na podwórze, strząsając z ubrań i z włosów źdźbła trawy.
- Dzięki, ale może lepiej ja się już tym zajmę! - Inge zwrócił się chłodno do Thora,
który pomagał wyjąć mi z włosów siano.
Thor i Kåre udali się więc do sklepu po zakupy, a ja zostałam z Ingem sama, z czego
właściwie byłam bardzo rada.
Opowiedział mi, co nowego dzieje się w mieście.
- Inspektor prawdopodobnie domyśla się, kto jest mordercą - rzekł zamyślony. -
Wyznał mi, że ma już jakąś hipotezę, ale ciągle brakuje mu kilku elementów układanki.
Wciąż nie ustalił motywu zbrodni. Najlepiej będzie, Taran, jeśli pozostaniesz tutaj, dopóki
wszystko się nie wyjaśni.
- Chętnie - odpowiedziałam z ulgą. - Tu jest cudownie.
Naprawdę pragnęłam zostać, chociaż zdawałam sobie sprawę, że zaczyna mi się palić
grunt pod stopami.
Usiadłam na tapczanie i zaczęłam się bawić włosami Ingego.
- Inge, czy nie moglibyśmy tu zamieszkać? - szepnęłam mu błagalnie do ucha.
- Czy ci już całkiem odbiło? - popatrzył na mnie wzburzony. - Chyba powinnaś
rozumieć, że nie możemy przenieść się na wieś! Jestem związany z miastem, tam mam
klientów, zresztą nie sądzę, by tutejsi prawnicy uradowali się, gdyby przybył jeszcze jeden.
- Wiem - mruknęłam świadoma, że nie miałam większych szans, by zrealizować swoje
marzenia. - Ale...
- A ty masz fabrykę - dodał tym samym chłodnym tonem. - Nie możesz jej
zmarnować.
Po chwili dodał już łagodniej, gładząc mnie po policzku:
- Nie, Taran, to nie jest życie dla ciebie. Piękna, reprezentacyjna kobieta nie powinna
tak ciężko harować. Popatrz, jakie masz paznokcie, i to zaledwie po kilku dniach. Chyba nie
sprawia ci przyjemności taki wygląd. A włosy? Potargane, z wplątanymi źdźbłami!
Westchnęłam ciężko.
- Chcesz więc, żebym pracowała w fabryce, dzień w dzień?
- Nie, absolutnie nie - odrzekł i z większym zapałem wyjaśniał: - Zatrudnimy kogoś na
stanowisko dyrektora. Ty czerpać będziesz zyski, a jako moja żona będziesz miała pełne ręce
roboty, szczególnie kiedy już przyjdą na świat dzieci.
Tak właśnie sobie wyobrażałam życie u boku Ingego. Powinnam zapomnieć o
wszystkich nieprzyjemnościach, tłumaczyłam sobie. Przytuliłam się do niego i wyszeptałam
czule:
- Pocałuj mnie, Inge!
- Słucham? A, tak, oczywiście. - Z obowiązku złożył na mych ustach krótki
pocałunek.
Nie tego oczekiwałam. Byłam teraz silna, wiedziałam, że i we mnie drzemie
intensywna namiętność. Przytuliłam się desperacko do niego i poszukałam wargami jego ust,
nie przestając bawić się jego opadającymi na kark włosami.
Inge był rzeczywiście zaskoczony, ale dał się porwać grze. Wkładając w pocałunki
wiele energii, pozwolił dłoniom wyruszyć na wędrówkę swą zwykłą trasą. Inge wiedział
dokładnie, jakie rejony ciała kobiety są szczególnie wrażliwe na pieszczoty. Poderwałam się
gwałtownie.
- Mogą wrócić w każdej chwili - powiedziałam spięta, chociaż wiedziałam, że do
sklepu jest szmat drogi i że minie jeszcze dużo czasu do ich powrotu.
Inge usiadł zdezorientowany, wyjął papierosa i zaciągnął się mocno.
- Wybacz, jeśli byłem zbyt gwałtowny, nie chciałem cię wystraszyć - rzekł. - Ale
muszę wyznać, że zaskoczyłaś mnie, Taran. Nie spodziewałem się, że płonie w tobie taki żar.
Ż
ar? Powiedział żar? Czy nie potrafił odróżnić zwykłej gry od spontanicznej reakcji?
Przecież sprowokowałam go po to, żeby wydobył ze mnie prawdziwy ogień, który, o czym
już wiedziałam, pali się we mnie. Ale nie udało mi się. Inge kompletnie nic nie rozumiał.
Byłam bardzo poruszona, ale bynajmniej nie z powodu erotycznego podniecenia.
Właśnie jego brak sprawił, że poczułam taką desperację. Bo jak zwykle w towarzystwie
Ingego nie czułam niczego. Kompletnie niczego! Coś było nie tak, cholernie nie tak. Przecież
mam za niego wyjść za mąż, powinien więc mnie pociągać, sprawiać, bym osiągnęła u jego
boku wyżyny miłosnych uniesień. Tymczasem z Ingem nigdy mi się to nie zdarzało.
Czy w takim razie powinnam decydować się na małżeństwo? Wiązać się z kimś, kogo
nie kocham, na całe życie? Przecież seks jest ważnym elementem związku małżeńskiego!
Nigdy przedtem nie myślałam w taki sposób. Zanim Thor nie obudził we mnie
kobiety.
Czy postępuję słusznie, decydując się poślubić Ingego?
ROZDZIAŁ VII
- Wiesz, Inge - odezwałam się nagle w przypływie odwagi. - Nie chciałabym cię
zranić, za bardzo cię szanuję. Zastanawiam się jednak, czy nie pospieszyliśmy się zbytnio z
decyzją o zaręczynach.
Inge pobladł i marszcząc brwi, popatrzył na mnie z niedowierzaniem. Czyżby znów
nie zrozumiał, o co mi chodzi?
- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytał niepewnym głosem. - Usiądź, proszę i
wysłuchaj mnie!
Wykonałam polecenie posłuszna niczym automat. Nie pojmowałam, co się z nami
dzieje. Przez tyle miesięcy znakomicie funkcjonowaliśmy we dwoje, rozumieliśmy się bez
słów.
- Nie mam zielonego pojęcia, Taran, co w ciebie nagle wstąpiło. Chcę ci tylko
wyjaśnić, że nie oczekuję, byś emanowała seksem. Pozostań sobą! Seks! Cóż znaczy seks? To
tylko przypadkowa rozkosz, która szybko mija. Może jej dostarczyć mężczyźnie każda
kobieta. W małżeństwie liczą się inne wartości: to, że ludzie pasują do siebie, mają podobne
zainteresowania, wspierają się w kłopotach.
- Tak, ale... - próbowałam się wtrącić, bo nie w pełni podzielałam jego zdanie. - Nie
rozumiesz, że...?
- Posłuchaj, teraz ja mówię! - przerwał mi zirytowany. - Czyż nie powiedziałem, że
dobrze nam razem? Tylko to się liczy, Taran. Jesteśmy dla siebie stworzeni, wzajemnie się
uzupełniamy. Nasz układ sprawdza się bez zarzutu. Na pewno będzie nam dobrze we dwoje.
Może jednak racja jest po jego stronie? zawahałam się na moment, ale szybko
przypomniałam sobie, kto ciągle poświęca własne zdanie, by nie burzyć tej idealnej harmonii.
- Nie zamartwiaj się, że nie potrafisz zaspokoić mego pożądania - ciągnął dalej. - Bo
według mnie jesteś ideałem kobiety: cicha, uległa, pełna ciepła i czułości.
Do głębi poruszona patrzyłam przez okno. Co on mógł wiedzieć o prawdziwym
pożądaniu? Czy te chwile, które spędziliśmy ze sobą, miały z tym cokolwiek wspólnego?
Nie! Teraz już potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, bo dane mi było odkryć w sobie
bezmiar namiętności.
Ale nabrawszy głęboko powietrza w płuca, powiedziałam:
- Masz całkowitą rację. Seks jest nazbyt ulotną sprawą, by mógł stanowić filar
małżeństwa. Może człowieka całkiem zaślepić. O, wracają, widzę ich na zboczu.
W kilka godzin później Inge, zbierając się do wyjazdu, wyjął z bagażnika strzelbę.
- Zostawię ją tutaj - wyjaśnił, kierując się w stronę domu. - Po co mam wozić broń w
tę i z powrotem.
Popatrzyliśmy po sobie nic nie rozumiejąc, gdy Inge zniknął na chwilę we wnętrzu
domu.
- Na cóż ci strzelba? - zapytałam zdezorientowana, kiedy znów się pojawił.
- Na polowanie, oczywiście - uśmiechnął się. - Przyjedziemy wszyscy: Bjarne, Nutti i
Kristoffer. Pozwoliłem sobie ich zaprosić. Zatrzymamy się w górskiej zagrodzie. Strasznie się
zapalili do tego pomysłu. Pomyśl, ile ludzi bezskutecznie marzy, by uzyskać pozwolenie na
polowanie w Valdres. Podałem im adres do ciebie.
Zapanowało zwiastujące burzę milczenie.
- Chyba temu gospodarstwu przynależy prawo do polowań? - trochę zbity z tropu
dodał Inge. - Zresztą, możemy wybrać się razem.
Thor jęknął cicho, a twarz Kårego pociemniała niczym gradowa chmura.
- Nawet nie ma mowy - oznajmiłam twardo, po raz pierwszy przeciwstawiając się
narzeczonemu. - Wykluczone!
Wzruszył ramionami.
- Wiem, że powinienem wpierw zapytać, ale ponieważ zwykle zgadzasz się ze mną,
pomyślałem... Przecież to także twoi znajomi!
- Być może rzeczywiście temu gospodarstwu przynależy prawo do polowania, choć
prawdę mówiąc nie zastanawiałam się nigdy nad tym, nikt jednak nie będzie z tego prawa
korzystał.
- No, coś ty, Taran! Zresztą oni na pewno chętnie ci zapłacą. Poza tym pomyśl,
zrobimy sobie zapasy dziczyzny. Nie bądź taka nieprzejednana!
Thor otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ja pociągnęłam szybko Ingego w
stronę samochodu. Nie miałam najmniejszego zamiaru doprowadzać do konfliktu, ale też ani
myślałam dać za wygraną. Oznajmiłam więc na pożegnanie:
- Jedź już! Zapamiętaj jednak sobie, że na naszym terenie nie zostanie pozbawione
ż
ycia ani jedno zwierzę. Pierwszego myśliwego, który ośmieli się chwycić za strzelbę,
zastrzelę osobiście - dokończyłam zdecydowanym tonem i zatrzasnęłam drzwi.
- Taran! - zawołał Inge, ale ja odeszłam do domu, nie odwróciwszy nawet głowy.
Usłyszałam pisk opon i po chwili samochód Ingego w rekordowym tempie zniknął u
wylotu drogi.
- Nie może tego zrobić - wyszeptał Thor.
- Nie, nie będzie żadnego polowania! - uspokoiłam go. - Trochę się zezłościł na mnie,
ale trudno. Nie życzę tu sobie żadnych myśliwych.
W niedzielę nie wybraliśmy się w góry, tak jak planowaliśmy. Pogoda gwałtownie się
pogorszyła. Bardzo się ochłodziło, zaczęło padać, a wysokie partie szczytów pokryły się
ś
niegiem.
Dziwny był ten dzień. Thor snuł się milczący, wyraźnie mnie unikając. Spytałam, czy
nadal niepokoi się o polowanie, ale zaprzeczył. Był całkiem do siebie niepodobny, wydawać
się mogło, że opuściła go cała radość życia. A przecież zwykle starał się dostrzegać jasne
strony w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Teraz przechadzał się po obejściu, zaglądał do
pustej obory, zamykał się samotnie w chacie. Kåre na szczęście nic nie zauważył, zajęty
przygotowywaniem nowej wędki, bardziej skomplikowanej niż praktycznej.
Zadzwonił Inge i przeprosił za swój pośpieszny odjazd. Przemyślał całą sprawę i, jak
twierdził, zrozumiał, że niełatwo było mi rozmawiać na temat polowania przy Steinebråtenie.
- Mylisz się, Inge - wtrąciłam zdecydowanie. - Wypowiadałam się w swoim imieniu,
Kåre zresztą także podziela moje zdanie. Wolimy oglądać na terenie naszej posiadłości
zwierzęta aniżeli myśliwych, więc bądź tak miły i nie przywoź z sobą nikogo.
Z lekkim ociąganiem zapytał:
- A gdybyśmy pojechali prosto do zagrody w górach? Nawet nie zauważycie naszego
przybycia! Bo wiesz, spotkałem dziś na wystawie Bjarnego i Nutti. Jak zwykle się sprzeczali.
Bjarne twierdził, że malarstwo powinno oddawać wiernie rzeczywistość, co wyprowadzało z
równowagi jego żonę. Zarzucała mu naburmuszona, że bez przerwy wpatruje się w te okropne
tłuste baby Rubensa.
Rozśmieszyło mnie, gdy sobie ich wyobraziłam. Konserwatywny Bjarne i Nutti,
snobka, poddająca się również w odbiorze sztuki rygorom mody.
- Zagadnęli mnie o polowanie, pytali o termin - ciągnął Inge. - Wiesz, było mi jakoś
niezręcznie wszystko odwołać. Powiedziałem coś wymijająco i pożegnałem się pośpiesznie.
- Rozumiem, że mogło ci być trochę głupio - rzekłam ze współczuciem. - Przykro mi,
ale, niestety, moja decyzja jest ostateczna i niezmienna. Nie wracajmy więc już więcej do
tego tematu - ucięłam, nie chcąc dopuścić do sprzeczki, na którą absolutnie nie miałam
ochoty.
Inge nie przywykł, bym kiedykolwiek mu się przeciwstawiała, zawsze on decydował o
wszystkim. Z natury jestem osobą łagodną, dobroduszną i uległą. Mam skłonność do
podporządkowywania się autorytetom. W ostatnim czasie jednak życie zmusiło mnie do
większej samodzielności.
Inge chyba zrozumiał, że mówię serio.
- Dobrze, Taran - zakończył przyjaźnie. - Poddaję się, szanuję twoją nieugiętą
postawę. Nie mówmy więcej o tym! Kiedy macie zamiar wyruszyć w góry po stado?
- Jak tylko trochę się rozpogodzi, mamy nadzieję, że jutro.
- W porządku, w takim razie jutro nie będę dzwonił. I jeszcze jedno, kochanie. Wiem,
ż
e Thor jest niegroźny i że nigdy nie wdałabyś się z nim w jakieś poufałości, ale proszę cię
raz jeszcze, zachowaj dystans, żeby nie wyobrażał sobie Bóg wie czego. Zauważyłem, że
posyła ci dość śmiałe spojrzenia. A wiesz, on jest wysoki i silny.
Nie wiem, dlaczego bardzo mnie wzburzyły słowa Ingego, na szczęście jednak
zdołałam się opanować na tyle, by odpowiedzieć nie zmienionym głosem:
- Możesz być spokojny. Nic się między nami nie dzieje i bynajmniej wcale nie
zauważyłam jego śmiałych spojrzeń, jak to określiłeś.
- Pragnę w to wierzyć - zapewnił. - Wiesz, postąpiłem nieroztropnie, zostawiając u
was strzelbę. Bo na dodatek jest nie moja, tylko Bjarnego, ale powiedziałem mu o tym. Na
szczęście nie jest naładowana, ale na wszelki wypadek schowaj ją gdzieś głęboko. I uważaj na
siebie, najmilsza. Niebawem się zobaczymy.
- Do widzenia, Inge!
Uff, dobrze, że się pogodziliśmy. Nie znoszę konfliktów!
A więc Bjarne lubuje się w rubensowskich kształtach. Dora wspominała coś na ten
temat tamtego wieczoru. Co to było? Aha, że mężczyźni pragną, żeby kobiety były naturalne,
a ponieważ sama była otyła, zapewne ten stan uważała za naturalny. Rozśmieszyło mnie to,
cnotliwa Dora, która wcale nie była dziewicą. Może tu chodzi o szantaż? Nie, zupełnie mi to
nie pasuje. Bjarne nie należy - tak mi się przynajmniej wydaje - do ludzi, którzy łatwo daliby
się zastraszyć. A Dora Flaten z pewnością nie była dla niego ideałem kobiety mimo swych
obfitych kształtów. Istnieje wszak zasadnicza różnica pomiędzy uległymi, dobrotliwymi
niewiastami z obrazów Rubensa a plotkarską wiedźmą, jaką była Dora.
Nie, nie powinnam tak myśleć. Nie wolno myśleć źle o zmarłych. Chociaż... przecież
zły człowiek nie staje się ani trochę lepszy przez to, że umrze, jedynie bardziej bezradny.
Szczerze mówiąc, nie rozpaczałam nadmiernie z powodu śmierci Dory Flaten, ale
odczuwałam złość na jej mordercę za to, że skierował podejrzenia opinii publicznej na Thora.
Wieczorem odwieźliśmy Kårego na stację, a potem wróciliśmy w milczeniu do domu.
- Thor, czy mógłbyś mi powiedzieć, co się stało? - odezwałam się w końcu błagalnie. -
Odczuwam prawdziwy ból, gdy widzę, jak cierpisz. Miałam nadzieję, że będziesz tutaj
szczęśliwy.
Uśmiechnął się z goryczą.
- Naprawdę nie jestem już w stanie ukryć swoich uczuć? Może w takim razie potrafisz
mi odpowiedzieć, dlaczego życie jest takie okrutne? Hm?
- Nie - odpowiedziałam, potrząsając głową. - Czy uczyniłam coś nie tak?
Tym razem Thor zaprzeczył.
- No cóż, jeśli wolisz zatrzymać to dla siebie, nie będę dłużej nalegać - odrzekłam,
zdając sobie sprawę, jak oschle zabrzmiały te słowa. Z drugiej strony rozumiałam, że nie
mogę oczekiwać, iż Thor zwierzać mi się będzie ze wszystkich swoich trosk.
- Tu chodzi wyłącznie o mnie - zaczął jednak. Przebijał z jego słów bezmierny
smutek, aż serce ścisnęło mi się z żalu. - Ty masz Ingego, nie ukrywam, że mnie to boli.
Serce zaczęło mi łomotać, a on westchnął i dodał cicho!
- Zapewne nigdy nie znajdę sobie towarzyszki życia. Zresztą wcale nie jestem pewien,
czy chciałbym mieć inną. Zawsze wszyscy traktowali mnie z góry i czasem nachodzi mnie
myśl, że nie mam dla kogo żyć, nikt mnie nie potrzebuje. Żyję właściwie tylko dla siebie.
Dłonie zadrżały mi na kierownicy. Nie przypuszczałam, że w głowie Thora, którego
wszyscy lekceważą, rodzą się takie myśli.
- Muszę ci coś wyznać, Taran, a potem sama ocenisz, czy powinienem tu zostać.
Oblałam się zimnym potem, myśląc w popłochu, co też usłyszę. Patrzyłam na drogę,
zmuszając się, by jechać spokojnie.
- Kocham cię!
Podskoczyłam na siedzeniu i zerknęłam na niego pośpiesznie. Wpatrywał się przed
siebie rozmarzonym wzrokiem.
- Wydaje mi się, że kocham cię od tamtego lata w Sletto - dodał. - Właśnie wtedy
podbiłaś moje serce. Gdybyś wiedziała, jak często o tobie myślałem przez cały czas, jaki
upłynął od twojego wyjazdu. Chyba dlatego trudno mi się pogodzić z tym, że zamierzasz
poślubić Ingego. Czuję gorycz i rozczarowanie z tego powodu i bardziej niż kiedykolwiek do
tej pory odczuwam swą małość.
- Och, Thor! - wyszeptałam drżącym głosem. - Zostań tu! Ja zamieszkam w mieście i
jeśli uznasz, że tak będzie lepiej, przestanę tu przyjeżdżać, ale...
Dojechaliśmy na miejsce w milczeniu. Zaparkowałam samochód, a kiedy
wysiedliśmy, w przypływie nagłej odwagi oświadczyłam:
- Odprowadzę cię. Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.
Weszliśmy do starej chaty. Drżącymi rękami zdjęłam pelerynę, a Thor rozpalił w
kominku. Usiadłam na baraniej skórze rozłożonej tuż przy palenisku, a on przysiadł obok.
Popatrzył na mnie zdziwiony. Z napięcia i strachu szczękałam zębami. Niełatwo było mi
zacząć, ale w końcu wyjąkałam:
- Pamiętasz bajkę, jaką ci opowiadałam pierwszej nocy? Teraz także opowiem ci baśń.
Będzie mi łatwiej, zgoda?
- Dobrze - odrzekł niepewnie.
Ogień w kominku rzucał tańczące cienie na ściany i podłogę. Położyłam się na
brzuchu i oparłam na łokciach, a Thor poszedł za moim przykładem. Płomienie oświetlały
jego twarz. Moja na szczęście pozostała w cieniu. Leżeliśmy blisko siebie, a gdy raz po raz
nasze kolana stykały się, zalewała mnie fala gorąca i odczuwałam wibracje w całym ciele.
Chrząknęłam parę razy, a potem zaczęłam mówić, ważąc każde słowo:
- Pewnego razu żył sobie król. Był bogaty, piękny i wiedział, jak rządzić swym
państwem. Był dobrym władcą. Wiele panien w królestwie pragnęło go poślubić, ale on
wybrał tę jedyną, którą postanowił uczynić swą żoną. Ona także go lubiła i chciała być
posłuszna swemu królowi. Zresztą nie spotkała dotąd nikogo, kogo kochałaby bardziej,
przynajmniej nie jako dorosła osoba. Bo w dzieciństwie znała kogoś, ale wtedy nie wiedziała,
co to miłość. Była dla niej tylko pustym słowem. Teraz też sądziła, że oddanie, jakie czuje
wobec swego władcy, jest miłością. Czasem szli razem do łóżka, ale niezbyt często. Cieszyło
ją, że go uszczęśliwia, chociaż sama nie czuła żadnej rozkoszy ani tęsknoty i właściwie
zawsze z ulgą przyjmowała koniec jego pieszczot. Uznała, że jest chłodną i nieczułą kobietą.
Rzuciłam Thorowi niepewne spojrzenie. Słuchał bez tchu, doskonale pojmując, kogo
mam na myśli. Zapatrzyłam się w płomienie i ciągnęłam dalej:
- Ale w królestwie pojawił się pasterz owiec. Dziewczyna rozpoznała w nim chłopca,
z którym bawiła się w dzieciństwie i którego tak lubiła. Gdy spotkali się po latach, stało się
coś osobliwego.
Thor długo wstrzymywał oddech, słuchając w napięciu. Wreszcie z drżeniem
wypuści! powietrze z ust.
Doszłam do najtrudniejszego momentu. Jąkając się, mówiłam dalej:
- Któregoś dnia dziewczyna i pasterz jechali razem samochodem. On dotknął
niechcący ręką jej kolana i wówczas zapłonął w niej dziwny ogień. Zrazu nie pojmowała, co
się z nią dzieje, gdyż zawsze sądziła, że nie jest zdolna do przeżywania rozkoszy. Potem
jednak zdarzało się to samo za każdym razem, kiedy pasterz się do niej zbliżał. Rozpalał się w
niej żar i słodkie, podniecające ciepło rozpływało się po całym ciele. Serce dudniło jej w
piersiach jak oszalałe. Broniła się przed tym uczuciem, odchodziła pospiesznie od pasterza,
bo przecież obiecała wyjść za mąż za króla. Nie chciała być mu niewierna, choć król sam
zapewne nie zawsze dochowywał jej wierności
- W takim razie nie był dla niej dobry - powiedział Thor, patrząc na mnie z powagą.
- Ależ był - zapewniłam pośpiesznie. - Ale wiesz, królowie robią zawsze to, na co
mają ochotę... - urwałam i ze wzrokiem utkwionym w podłogę rzekłam niepewnie: - Myślę,
ż
e na tym zakończę.
- Bardzo jestem ciekaw dalszego ciągu - rzekł Thor, a w jego oczach pojawił się nowy
blask. - Nie będę jednak nalegał.
Zamyśliłam się zrozpaczona. Cóż ja znowu wymyśliłam? Czy to nie szaleństwo
obnażać w ten sposób własne uczucia? Przecież to urąga mojej dumie! Ale wewnętrzny głos
podpowiadał mi, że słusznie postąpiłam, opowiadając Thorowi o trawiącej mnie tęsknocie. Z
ociąganiem podjęłam przerwany wątek:
- Dziewczynie wydawało się, że powinna trwać przy swym królu, ale prześladowało ją
jedno marzenie: pragnęła raz w życiu doświadczyć prawdziwej bliskości mężczyzny, przy
którym jej również dane byłoby zaznać rozkoszy. Tylko jeden człowiek mógł jej w tym
pomóc, pasterz owiec. Nie wiedziała jednak, czy on tego zechce.
Thor przełknął głośno ślinę i zachrypniętym głosem rzekł:
- Taran, najdroższa, czy dziewczyna naprawdę by mu na to pozwoliła?
Pokiwałam tylko głową, oczy zasnuły mi się wilgocią, ścisnęło mnie w gardle. Noga
Thora była tak blisko mojej, tak blisko, przez tkaninę spodni czułam ciepło jego ciała.
Nieśmiało dotknął ręką mego biodra. Drgnęłam, ale pochwyciłam jego dłoń i
położyłam na piersi, żeby poczuł, jak bije dla niego moje serce.
- Czy on tego chce? - powtórzyłam pytanie.
Thor ścisnął moją dłoń i całując z desperacją, szeptał:
- Gotów oddać życie, żeby tylko dostąpić tego szczęścia. Kocham cię, Taran. Może to
głupie, co powiem, ale niczego bardziej nie pragnę, jak ofiarować ci swą miłość.
Wszystko, co się potem stało, było piękne niczym sen. Ja, która zwykle
przywdziewałam pancerz chłodu, czułam, że całe moje ciało wyraża gotowość na przyjęcie
Thora. Ono wręcz wykrzykiwało swą tęsknotę do niego. Ale musiałam czekać, musiałam dać
mu czas, by sam zrozumiał, iż jest oczekiwany.
- Pomóż mi, Thor - poprosiłam, szczękając zębami z napięcia. Nie było mi zimno,
moje ciało z całkiem innych przyczyn reagowało tak dziwnie. - Pozwól mi odkryć w sobie
prawdziwą namiętność! Pomóż mi się przekonać, że moje ciało żyje, że jestem kobietą, która
potrafi kochać! Król nie potrafił sprawić, by zapłonął we mnie ogień - powiedziałam, słysząc,
jaki egoizm przebija z mych słów.
- Naprawdę tego chcesz? - Thor patrzył na mnie błyszczącymi oczyma,
przepełnionymi miłością.
I w jednej chwili pojęłam, że dopuszczam się kompletnego szaleństwa. Nie powinnam
mu tego robić, bo to on będzie najbardziej cierpiał. Mnie na pewno także będzie ciężko, ale ja
przecież poślubię Ingego. Dla Thora zaś życie stanie się jeszcze większym piekłem niż
dotychczas.
- Czy naprawdę mnie chcesz? - szeptał, tłumiąc dławiący go płacz. - Och, Taran!
- Tylko dziś - odpowiedziałam pośpiesznie. - Bo chociaż cię kocham, mogę spędzić z
tobą tylko tę jedną noc. Ale pragnę tego całym sercem.
- Mnie to wystarczy, kochana. Do końca moich dni będę żył wspomnieniem tej chwili.
Wiem na pewno. Pozwól mi powtórzyć raz jeszcze: kocham cię, Taran!
Jak cudnie brzmiały jego słowa, choć równocześnie sprawiały mi ból.
Położyłam się na owczej skórze, a on przywarł policzkiem do mej piersi. Drżał na
całym ciele, kiedy gładziłam delikatnie jego włosy, gęste i niesforne. Ostrożnie przesuwałam
koniuszkami palców po jego twarzy, a on musnął wargami wnętrze mej dłoni. To
wystarczyło, by przeszły mnie dreszcze.
- Zawsze byłaś moją tęsknotą, Taran - szeptał z żarem, a łzy spływające mu po
policzkach moczyły cienką bluzkę, którą miałam na sobie. - Przez wszystkie te długie lata...
Co wieczór snułem marzenia o tobie. Doskwierał mi chłód samotności, ale gdy wyobraziłem
sobie, że patrzysz na mnie i się uśmiechasz, wówczas odzyskiwałem ciepło. Pragnąłem być
duży i silny, by cię obronić przed złymi ludźmi. Bo dla mnie pozostałaś ośmioletnią
dziewczynką. Dlatego tak się zdziwiłem, ujrzawszy cię w areszcie. Traktowałaś mnie tak
samo jak innych ludzi, nie wyśmiewałaś się ze mnie ani nie patrzyłaś z pogardą.
Kolejny raz serce ścisnęło mi się na myśl, jak bardzo Thor został skrzywdzony. Ale
pomyślałam zaraz o tym, że po tej nocy dotknie go samotność stokrotnie większa.
- Tak bardzo rozzłościli mnie ci głupi, podli ludzie - rzuciłam z gniewem. - Jak mogą
być tacy nietolerancyjni? Tacy zaślepieni!
- Nie musi ci być przykro z mojego powodu - powiedział łagodnie. - Przyzwyczaiłem
się. Zrozumiałem, że stanowi to nieodłączną część mojego życia.
Pieścił pod bluzką moje ciało.
- Jesteś piękna, Taran, masz taką delikatną skórę, nigdy nie przestanę o tobie myśleć.
Tyle razy śniłem, że jesteś ze mną, jednak nie ośmieliłbym się nawet przypuszczać, że moje
pragnienia się urzeczywistnią.
Czułam na szyi jego oddech, ledwie powstrzymałam się, by nie wykrzyczeć tęsknoty i
pożądania. Ale wiedziałam, że nie powinnam już nic więcej mówić i pozostawić jemu całą
inicjatywę. Nawet przez moment nie dręczyła mnie obawa, że mógłby mi sprawić ból, być
gwałtowny czy agresywny.
Ostrożnie rozpinał moją bluzkę, a ja pomagałam mu rozdygotana. Moje ciało płonęło,
a nowe doznania trochę mnie przerażały. Tak bardzo się lękałam, że zawiodę Thora.
Ogień w kominku dogasał i rzucał karminowozłotą poświatę na mroczne wnętrze
mego rodzinnego domu. Zsunęłam się z baraniej skóry na stare, wytarte deski podłogi.
Wydawało mi się, że całe pomieszczenie gęstnieje od wibrującego erotyzmu.
Thor ujął moją twarz w dłonie i nasze usta spotkały się. Oddałam się bez reszty temu
pierwszemu pocałunkowi. Było w nim tyle miłości i namiętności, że wydawało mi się, że
dostąpiłam rajskiej rozkoszy.
Kiedy Thor oderwał swe gorące wargi od mych ust, podniosłam powieki i
popatrzyłam prosto w jego błękitne oczy. Zamrugał mocno i wyszeptał zdławionym głosem:
- Taran, kochana moja, tak cię miłuję! Jesteś cudowna.
- Ty także - odpowiedziałam.
A potem nasze ciała zatraciły się w miłosnym uniesieniu. Porwała mnie radosna
pewność, że istnieje coś więcej aniżeli tylko uległość. Moje ciało ożyło. Nareszcie czułam jak
prawdziwa kobieta.
Nigdy nie przypuszczałam, że doznam tego wszystkiego, co ofiarował mi Thor.
Pewnie, że czytałam, iż miłość między mężczyzną a kobietą może być cudowna, że
kochankowie tracą kompletnie poczucie czasu i miejsca w chwilach rozkoszy, ale zupełnie w
to nie wierzyłam. Dopiero Thor pomógł mi tego doświadczyć. Ofiarował swoją miłość w taki
sposób, że dowody miłości Ingego były po prostu niczym.
Tak, przez krótki moment pomyślałam o swym narzeczonym, ale pośpiesznie
odrzuciłam wyrzuty sumienia. Nie chciałam, żeby zniszczyły tę piękną chwilę, najpiękniejszą
w mym życiu. Thor także wyznał potem, że nigdy nie zdarzyło mu się nic równie
niezwykłego.
- To był prawdziwy cud - rzekł. - Spełniło się moje marzenie, nic więcej się nie liczy.
Tę chwilę wspominać będę zawsze, gdy poczuję smutek i zniechęcenie, a jestem pewien, że
natychmiast wróci mi radość życia. Nawet nie przypuszczasz, ukochana, jak wiele mi
ofiarowałaś.
Dlaczego podobało mi się, że mówi do mnie „ukochana”? Przecież ja byłam ukochaną
Ingego! Nie... tej jednej nocy należałam do Thora. O Ingem będę miała czas myśleć potem.
Prześladowało mnie jednak jedno: Co pocznie ze sobą Thor, gdy ja wrócę do miasta?
Ożeni się?
Poczułam bolesne ukłucie w sercu, choć wiedziałam, że nikt bardziej nie zasługuje na
szczęście. Sądzę, że tego wieczoru uczyniłam go szczęśliwym.
Zarzuciwszy mu ramiona na szyję, westchnęłam głęboko z rozkoszy. Być może
znaleźliby się tacy, którzy potępiliby mnie za to, co zrobiłam, ale ja nie żałowałam nawet
jednej chwili.
ROZDZIAŁ VIII
W poniedziałek trochę się wypogodziło, w każdym razie było znacznie cieplej niż
poprzedniego dnia. Zdecydowaliśmy się wyruszyć po stado, mimo że znów zaczynały
nadciągać chmury, a ołowianoszare niebo na północy świadczyło, że w dolinie leje jak z
cebra.
Na podwórku zobaczyłam Thora pochylonego nad traktorem. Wydał mi się taki silny i
pociągający. Posłał mi czuły uśmiech, ale nawet słowem nie nawiązał do tego, co się
wydarzyło między nami. Uzgodniliśmy, że będziemy się zachowywać tak, jakby nic się nie
stało, choć oboje doskonale wiedzieliśmy, jak wiele znaczyły dla nas spędzone razem chwile.
Ta noc, która na zawsze pozostanie naszą tajemnicą, wzbogaciła nas i napełniła ciepłem,
związała nas jeszcze silniej niż do tej pory. Widząc promieniujący dumą i szczęściem
uśmiech Thora, przestałam odczuwać wyrzuty sumienia. Pomyślałam sobie, że skoro ta noc
przywróciła mu chęć do życia, nie powinnam się o niego martwić ani niczego żałować.
Zaniepokoiło mnie co innego.
- Przekładałeś strzelbę Ingego? - zapytałam.
- Nie, a co, nie leży na miejscu? - Thor popatrzył na mnie, nic nie pojmując.
- Tam, gdzie położył ją Inge, jest pusto. Ale może Kåre ją gdzieś schował -
zastanawiałam się głośno. - Zadzwonię do niego.
Spojrzałam na zegarek. Było dość wcześnie, o tej porze mój brat powinien dopiero
przygotowywać się do wyjścia do szkoły. Wróciłam do domu i wykręciłam numer telefonu.
Okazało się, że Kåre nie ruszał strzelby, zresztą nawet nie zwrócił uwagi, gdzie ją Inge
odłożył. Po głosie poznałam, że mocno go zaniepokoiła ta wiadomość.
- Może jacyś złodzieje grasowali w okolicy? - zastanawiał się. - Nic nie słyszałaś w
nocy?
- Nie... spałam jak suseł - skłamałam. Przecież nie mogłam się zdradzić, że spędziłam
całą noc w starej chacie. Bo kiedy zgasł ogień na kominku i na podłodze zrobiło się nam
chłodno, przenieśliśmy się do łóżka Thora.
- Musisz zgłosić kradzież u lensmana - powiedział Kåre. - Nie, może lepiej będzie,
jeśli ja zadzwonię na policję, a oni skontaktują się z komisariatem w Valdres. Wyobraź sobie,
ż
e z inspektorem zostaliśmy dobrymi kumplami - roześmiał się z dumą.
- Masz rację, tak będzie najlepiej. Wolałabym nie przekładać już wyprawy w góry.
Wiesz, wczoraj dość długo dom stał pusty, a drzwi były otwarte. No to trzymaj się, Kåre!
Uważaj na siebie! - zakończyłam pośpiesznie i odłożyłam słuchawkę. Bałam się, że brat
zacznie mnie wypytywać, gdzie byłam.
Góry, w których jesień zagościła już na dobre, urzekły nas swym pięknem. Zalesione
zbocza mieniły się odcieniami czerwieni, oranżu i brązu, złociły się i zieleniły hale, a
ośnieżone szczyty połyskiwały bielą. Prawdziwa symfonia barw!
Jadący przodem Thor odwrócił głowę i wskazując ręką na przepych natury,
uśmiechnął się szeroko uszczęśliwiony. Pomachałam mu wesoło.
Z głównej szosy prowadzącej ze wsi na płaskowyż odbiliśmy w bok. Wyprzedziłam
Thora, żeby wskazywać mu drogę. Minęliśmy tereny rekreacyjne, na których pobudowano
drewniane chaty. Ich właściciele chętnie przyjeżdżali tu w weekendy i urlopy, by odpocząć od
miejskiego zgiełku. Obok wielu z nich stały zaparkowane samochody, znak, że zaczęło się
polowanie na kuropatwy. Wnet ujrzeliśmy pastwiska należące do naszej zagrody w górach.
Za sprawą Thora czułam się cudownie wolna i radosna tego dnia. Pod wpływem
wspomnień poprzedniego wieczoru, czułości i troskliwości, jakie mi okazał, a także dzikiego
nienasycenia mną, moje serce znów zaczęło tłuc jak oszalałe.
Zatrzymaliśmy się przy pastwisku i weszliśmy do chaty, bo bardzo chciałam ją
pokazać Thorowi.
- Ktoś tu był! - krzyknęłam przestraszona. - Zamek jest wyłamany. Thor, czy
dzierżawca coś wspominał o włamaniu?
Thor pochylił się i pokazał mi na wpół zaschnięte błoto z odciśniętym śladem
podeszwy.
- Chyba Kåre miał rację, sugerując kradzież. Pewnie jakiś gang nieletnich grasuje w
okolicy.
Nie zauważyłam jednak, by cokolwiek zginęło. Thor rozglądał się wokół z
zainteresowaniem. Pewnie po raz pierwszy znalazł się w górskiej zagrodzie, która pamiętała
tak odległe czasy. Była urządzona w podobnym stylu co stara chata w dolinie, tyle że z
większą prostotą. Woń gałązek jałowca i świeżego koziego sera drażniła nozdrza.
- Jak tu pięknie - odezwał się Thor. - I jak wspaniale pachnie!
- Zobacz, to jest mój kubek. Ma przynajmniej pół wieku - powiedziałam wzruszona. -
Piłam z niego, kiedy byłam małą dziewczynką, a już wtedy uważano, że jest stary, brakowało
mu zresztą uszka i podstawki. Popatrz na ten piękny wzorek kwiatowy.
Thor, sięgając po kubek, musnął moją dłoń, a ja poczułam znów zalewającą mnie falę
ciepła. Tym razem nie cofnęłam ręki. Oboje napawaliśmy się łączącą nas intymną więzią,
nareszcie odzyskaliśmy spokój, mogliśmy się dotykać w sposób naturalny. Thor doskonale
wiedział, że nigdy więcej nie powtórzy się wczorajsza noc, i szanował moją decyzję. Tak, to
był naprawdę niezwykły człowiek. To, co zdarzyło się między nami, dodało nam sił na wiele
lat.
Rozejrzeliśmy się wokół, ale ani na pastwisku, ani na rozległym płaskowyżu w dole
nie było widać stada. Tylko niewielkie jeziorko połyskiwało srebrem. Niebo zasnuło się
sinymi chmurami. Wysoko w górach zapewne padał śnieg.
Ś
wieże górskie powietrze zaostrzyło nam apetyty, postanowiliśmy więc najpierw coś
przekąsić, a dopiero potem poszukać owiec.
Miło nam się gawędziło o dawnych czasach, przywoływaliśmy zapomniane zdarzenia.
Czuliśmy się tacy swobodni w swoim towarzystwie, nie musieliśmy nic udawać, byliśmy po
prostu sobą. Thor, człowiek o złotym sercu, miał szczególny dar rozumienia innych. Nigdy
nie słyszałam, by o kimkolwiek źle się wyrażał. Potrafił zrozumieć i wybaczyć nawet swoim
prześladowcom. Był naprawdę niezwykły!
- O rany - złapałam się za głowę, zerknąwszy na zegarek. - Ale się zagadaliśmy, już
jedenasta! Musimy się zabrać do pracy.
Thor w jednej chwili zerwał się na nogi. Serce wypełniło mi szczęście, gdy widziałam,
ż
e wróciła mu dawna radość życia. Jego sylwetka odcinała się wyraźnie na tle masywnego
szczytu o ołowianoszarej barwie. Jakiż kontrast stanowiła otwarta, radosna twarz Thora
okolona jasną, targaną przez wiatr czupryną z ponurym, budzącym grozę wzniesieniem!
- Stado liczy dwanaście owiec i piętnaście jagniąt - powiedziałam. - Wszystkie
zwierzęta są białe, a znak rozpoznawczy to niebieski stempel na jednym uchu. Wydaje mi się,
ż
e powinniśmy pójść wyżej w stronę brzeziny.
Jak lekko i miękko człowiek porusza się w górach. Szliśmy w milczeniu gęsiego
wąską ścieżką, która, coraz mniej wyraźna, znikła w końcu w trawie. Zabraliśmy ze sobą linę,
by uwiązać barana, który miał zawieszony na szyi dzwonek. Liczyliśmy na to, że stado
pójdzie za nim. Nie ukrywam, że pełna byłam obaw, jak sobie z tym poradzimy. Prawdę
powiedziawszy, niewiele wiedziałam o zaganianiu stada.
Ze szczytu rozciągał się widok na hale. Gdy tam dotarliśmy, Thor odwrócił się do
mnie i rzekł:
- Wydawało mi się, że mignął mi jakiś cień, skradający się w stronę letniej zagrody.
- Naprawdę? - Poczułam się nieswojo, ale chcąc odpędzić ponury nastrój,
zażartowałam: - Może to leśna huldra?
Thor uśmiechnął się.
- Nie, chyba nie! Pewnie to był jakiś duży ptak.
Krążyliśmy bez planu po lesie w poszukiwaniu wydeptanej przez owce ścieżki. Ale
każda, wzdłuż której ruszaliśmy, po kilku metrach znikała. Zupełnie nie mogliśmy się
zorientować, którędy owce mogły pójść. W końcu, gdy już prawie uznaliśmy, że w lesie nie
ma stada, dobiegł nas z oddali delikatny dźwięk dzwonka. Pomknęliśmy w tym kierunku,
starając się poruszać bezgłośnie, by nie wystraszyć zwierząt. Już zdawało nam się, że zaraz je
zobaczymy, gdy tymczasem dźwięk dzwonka znów się oddalił.
- Szybko się przemieszczają - zdziwiłam się.
Ostrożnie posuwaliśmy się naprzód przez mieniący się złotem liści las, gdy naraz Thor
zatrzymał się, uważnie nasłuchując.
- Muszą tu być dwa różne stada - stwierdził po chwili. - Dzierżawca mówił przecież,
ż
e tylko baran ma na szyi dzwonek.
Tym razem ja nic nie pojmowałam.
- Nie ma innego wyjścia, ty pójdziesz za dźwiękiem jednego, a ja za drugim
dzwonkiem - zadecydował. - Szukaj stada, które jest bliżej, a ja spróbuję odnaleźć to dalsze.
Będziemy się nawoływać.
Uznałam, że ma rację.
Poczułam się jednak trochę nieswojo, wszedłszy w gęstwinę, i zapragnęłam gorąco, by
Thor był przy mnie. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać ponure obrazy, wydawało mi się, że
natknę się na niedźwiedzia albo na jakiegoś innego groźnego zwierza. Próbowałam sobie
jednak wytłumaczyć, że skoro pasą się tu owce, to znaczy, że nie ma żadnego zagrożenia.
Uspokoiłam się dopiero, gdy wyszłam z gąszczy na płaski teren i rozejrzałam się
dokoła. Nareszcie odzyskałam orientację. Poniżej rozciągała się dolina niewidoczna z naszej
górskiej zagrody, a naprzeciwko wznosił się najwyższy szczyt w Valdres, ten sam, który tak
bardzo poraził mnie swym ponurym majestatem, kiedy ujrzałam na jego tle naiwnie szczerą
twarz Thora. Coś zaszeleściło w złotym listowiu, a ja poczułam się bezmiernie samotna i
zapragnęłam z całego serca znaleźć się za szerokimi, bezpiecznymi plecami przyjaciela. On
jednak, niestety, zniknął mi całkiem z oczu.
Znów usłyszałam pobrzękiwanie dzwonka, teraz jakby trochę bliżej. Uderzyła mnie
nagle myśl, że brzmi jakoś dziwnie. Zwykle gdy baran schyla się, by poskubać trawę, a potem
unosi łeb, słychać urywany, głuchy dźwięk. Do mnie dolatywał tymczasem czysty dźwięczny
ton, tak jakby woźny w szkole wymachiwał dzwonkiem na przerwę. Krótkie, ostre sygnały.
Dzwonek, za którym ruszył Thor, pobrzmiewał normalnie, tak mi się przynajmniej wydawało,
a może to tylko moja wyobraźnia?
I właśnie w tym momencie uświadomiłam sobie, że kiedy weszliśmy z Thorem na
chwilę do chaty, nie zauważyłam starego dzwonka. Dziwne, bo od zawsze wisiał tam dla
ozdoby.
Szemrał i szumiał górski wodospad, dotarłam do potoku ukrytego w bujnej
roślinności. Woda przetaczała się przez wytartą półkę skalną i opadała w dole, tworząc
głęboki staw. Przeskoczyłam przez potok i weszłam w głąb jeszcze gęstszego lasu. Nagle
gdzieś z daleka doleciał mnie głos Thora.
- Taran! - wołał. - Taran!
- Tu jestem! - krzyknęłam.
- Znalazłem stado. Owce mają niebieski znak na uszach.
Wyszłam na niewielką polanę, gdy naraz powietrzem wstrząsnął huk i coś przemknęło
ze świstem koło mnie. Krzyknęłam z przerażenia i odruchowo rzuciłam się na ziemię.
- Taran! - zawołał Thor śmiertelnie wystraszony. - Co to było?
- Jakiś idiota myśliwy - krzyknęłam, czując, jak strach ustępuje miejsca wściekłości. -
Jak można być takim głupim, żeby nie widzieć, do kogo się strzela!
- Idę do ciebie! - w głosie Thora pobrzmiewał wyraźny lęk o mnie.
- Nie strzelać! - zawołałam do niewidzialnego myśliwego. - Jestem człowiekiem,
cokolwiek sobie myślisz, głupcze!
Ale ku memu przerażeniu rozległ się nowy strzał i pocisk przeleciał parę centymetrów
nad moją głową.
- O Boże - wymamrotałam i podczołgałam się do brzozowego zagajnika, a potem,
targana paniką, ruszyłam pędem w stronę Thora. Biegłam na oślep, potykając się o korzenie i
krzaki jałowca, i histerycznym głosem odpowiadałam na wołania.
Na widok przyjaciela odczułam gwałtowną ulgę. Wpadłam wprost w jego otwarte
ramiona i rozdygotana rozszlochałam się na dobre.
- Strzelał do mnie... celował we mnie!
- Kto? - Thor patrzył na mnie wzrokiem, w którym mieszały się wściekłość i strach.
- Nie wiem - łkałam. - Zwabił mnie dźwiękiem dzwonka, a potem zaczął strzelać.
W tej samej chwili coś się poruszyło w zagajniku.
- Chodźmy. - Thor zbladł, a jego twarz stężała. - Szybko na tamto wzniesienie.
Ukryjemy się za głazami.
Uciekaliśmy w desperacji, wiedząc, że stawką jest nasze życie. Potknęłam się o jakieś
kłujące zarośla i runęłam jak długa. Zostałam z tyłu, ale Thor, widząc, że mam kłopoty,
cofnął się, by pomóc mi wstać.
- Spójrz tam! - wrzasnęłam, wskazując ręką w stronę lasu. Wśród drzew coś się
poruszyło, a w słońcu błysnęła lufa strzelby.
- On znowu będzie strzelał - zawołałam ogarnięta paniką. - Nie ucieknę, noga utkwiła
mi między korzeniami!
Nie namyślając się ani sekundy, Thor zasłonił mnie swym ciałem.
Rozległ się strzał i na moich oczach mój najdroższy przyjaciel osunął się z jękiem.
- Thor! - krzyknęłam oszalała. - Thor!
- Wszystko będzie dobrze - wyszeptał. - Tylko pospiesz się, musimy stąd uciekać!
Wreszcie wydostałam stopę i trzęsąc się ze strachu przed myśliwym, a także
przerażona stanem Thora, pomogłam mu się podnieść. Wsparł się na mym ramieniu, a dłoń,
którą przyłożył do piersi, zabarwiła się na czerwono. Między palcami zaczęły wyciekać
strużki krwi.
- Pomóż mi, Boże! - -wyszeptałam, tłumiąc płacz.
- Wyżej na prawo - poganiał Thor ledwo słyszalnym głosem. - Szybciej, póki jeszcze
mam trochę siły.
Ledwie szedł, coraz ciężej opierał się na mym ramieniu, musiałam wykrzesać z siebie
całą energię, by go podtrzymywać. Jego sweter był już z jednej strony całkiem przesiąknięty
krwią.
Trzeba natychmiast opatrzyć ranę, myślałam w panice, rozglądając się za
bezpiecznym miejscem, gdzie moglibyśmy się schronić. O, są głazy! To chyba o nich mówił
Thor! Jeśli się ukryjemy za kamiennymi blokami, wówczas ten, który do nas strzela, żeby nas
trafić, będzie musiał podejść bardzo blisko, a na to z pewnością zabraknie mu odwagi. Poza
tym miałam nadzieję, że nie zauważył, dokąd uciekliśmy.
Nieprawdopodobne, ile siły jest w stanie wykrzesać z siebie człowiek w desperacji.
Niemal dowlokłam Thora do osłoniętego głazami miejsca. Tam położyłam go ostrożnie na
ziemi i uklęknęłam przy nim. Nikt nie mógł nas teraz zobaczyć. Rozejrzałam się wokół i
pomyślałam, że od biedy mogłabym użyć do obrony kamieni, których sporo leżało w zasięgu
ręki.
Thor leżał na ziemi i jęczał z bólu. Z jego szeroko rozwartych oczu, które zawsze
urzekały mnie swą dobrocią, wyzierała rozpacz.
- Nie chcę umierać, Taran - powiedział nieszczęśliwy. - Jeszcze wczoraj było mi
wszystko jedno, ale nie dziś, nie po tym, co wydarzyło się w nocy. Przekonałem się, że coś
dla ciebie znaczę - jęczał.
Twarz miał tak bladą, że wydawało się, iż odpłynęła z niej cała krew.
- Dobrze, już dobrze - mamrotałam, usiłując go pocieszyć. - Nie pozwolę ci umrzeć.
Bo co by się wtedy stało ze mną?
W nagłym przebłysku ujrzałam siebie bez Thora, kompletnie samotną, zawieszoną w
próżni.
Ze ściśniętym od strachu gardłem, jakby duszona przez jakąś marę, uniosłam ostrożnie
w górę jego sweter. Thor był całkiem wycieńczony, twarz miał kredowobiałą, oczy
przymknięte. Oddychał ciężko, z wysiłkiem. Zapewne cierpiał okropnie. Przez chwilę
myślałam, że zrezygnowana zaleję się łzami i pogrążę w kompletnej rozpaczy. Ale przecież
nie wolno mi się poddać!
Zdjęłam kurtkę i wahając się tylko przez chwilę, ściągnęłam także bluzkę. Teraz
najważniejszy jest Thor! Zawiązałam bluzkę nad raną i ścisnęłam mocno jak opaskę
uciskową. Odkryłam, że ma dwie rany, bo kula trafiła go w bok i przeszła na wylot. Cały czas
modliłam się gorąco, by rany okazały się niegroźne, żeby Thor przeżył. Ale to, co ujrzałam,
poraziło mnie. Wstrząśnięta, usiłowałam myśleć trzeźwo, ale mój mózg przestał chyba
pracować, bo w głowie czułam kompletną pustkę. Zawierzyłam instynktowi, działałam jak
automat. Owinęłam kurtką potężną klatkę piersiową Thora i mocno ścisnęłam.
Więcej nie mogłam już nic zrobić. Absolutnie nic! Nie mogłam biec po pomoc, bo
stąd do samochodu było dość daleko, a ja nie mogłam przecież zostawić bez opieki
najlepszego przyjaciela. Boże, modliłam się zdruzgotana, czy mam tu siedzieć bezczynnie i
czekać na śmierć? Może nadejdzie szybciej niż przypuszczam i weźmie nas oboje? uderzyła
mnie nagła myśl. Wszystko zależy od mordercy, bo nie miałam już najmniejszych
wątpliwości, że to jakiś zimny i bezwzględny typ nastaje na nasze życie.
Płacząc rozpaczliwie, osunęłam się na ziemię, obok Thora. Oddech miał krótki,
urywany.
- Taran - szepnął, lekko się uśmiechając.
- Nic nie mów - próbowałam go powstrzymać.
Zrozumiałam, że teraz muszę myśleć przede wszystkim o nim. W takiej sytuacji nie
wolno wpadać w histerię. Otarłam łzy i spróbowałam uśmiechem dodać mu odwagi, ale
chyba wypadł dość blado.
- Nie wolno ci się wysilać - wyszeptałam. - Zobaczysz, poradzimy sobie, ty i ja.
Razem jesteśmy bardzo silni, wiesz o tym!
Uśmiechnął się wyraźnie poruszony, a potem wyjęczał:
- Ale jakie mamy szanse? Żadnych! Och, Taran, czy wiesz, że cię kocham?
Pokiwałam głową, a oczy znów napełniły mi się łzami. Przypomniało mi się, że gdzieś
czytałam, że jeśli ranny zacznie kaszleć, to znaczy, że krew dostała się do płuc i wtedy szanse
na uratowanie są minimalne. Znów zaczął mnie dusić paniczny strach.
Thor wpatrywał się we mnie umęczony.
- Zmarzniesz - z trudem artykułował słowa.
Zauważył, że mam na sobie tylko stanik.
- Nie - odpowiedziałam mu niemal bezgłośnie. - Nie przejmuj się tym, odpocznij
trochę.
Owce pewnie uciekły spłoszone strzałami, bo nie dochodził do nas odgłos dzwonka.
Gdzieś w pobliżu słychać było jedynie beztroski szmer potoku. Usiłowałam się
skoncentrować, żeby ustalić, czy to ten potok, przez który przeskakiwałam, ale mózg zupełnie
odmówił mi posłuszeństwa. Kompletnie nie byłam w stanie myśleć.
- Opowiedz mi bajkę, Taran - doszedł mnie słaby szept.
Uderzyła mnie myśl, że należy spełnić ostatnie życzenie umierającego. Łzy spływały
mi po twarzy nieprzerwanym strumieniem, ściskało mnie w gardle, przełykałam ślinę,
próbując się pozbyć duszącej mnie kluchy.
W jednej chwili cofnął się czas. Na powrót staliśmy się dziećmi, które z zapartym
tchem słuchały i opowiadały baśni. Wydało mi się, że oto siedzi przy mnie ów niezdarny
jedenastolatek, który cały zamieniał się w słuch, gdy puszczałam wodze fantazji i
wymyślałam smoki o ognistych jęzorach, dobre wróżki, szlachetnych przystojnych książąt i
księżniczki, trolle ogromne jak domy i maleńkie elfy lekkie jak piórka. Zawsze uwielbiał
słuchać, był wręcz nienasycony.
A teraz krąg się zamyka.
Przepełniona smutkiem wyszeptałam drżącym głosem:
- Co chciałbyś usłyszeć, najdroższy?
- Tę samą baśń - wydobył z trudem - którą opowiadałaś mi wczoraj. Baśń o
dziewczynie i pasterzu.
Kiwnęłam głową i na moment się zamyśliłam. Z początku nie bardzo wiedziałam, jak
zacząć. Ale zaraz olśniło mnie, że to wcale nie jest takie trudne. Poprzedniego dnia włożyłam
w swe opowiadanie szczerą prawdę, teraz powinnam ułożyć ciąg dalszy, o to mnie prosił.
Zaczęłam więc zdławionym głosem:
- Pasterz ofiarował dziewczynie coś najcudowniejszego - głos mi się załamał. -
Dlatego go pokochała.
- Naprawdę? - rzekł z wysiłkiem Thor.
- Tak - potwierdziłam. - Pokochała go bardziej, niż sądziła, że można kogoś kochać.
To, że zapragnęła być z nim tak blisko tamtej nocy, wynikało z ogromnej miłości, jaką wobec
niego czuła. Nie rozumiała tego wcześniej, sądziła, że pragnie tylko jego ciała, ale musiała
przyznać sama przed samą sobą, że się myliła. Nie pożądała jedynie jego ciała, pragnęła
dostać od niego o wiele, wiele więcej.
Thor pokiwał głową uroczyście. Zgadzał się i chciał dać mi znak, że czuje dokładnie
to samo.
- Bo oboje należeli do siebie - ciągnęłam coraz pewniejszym głosem. - Król, cóż
znaczył dla niej król? Nic! Zupełnie nic! Była jedynie nieśmiałą dziewczyną, której brakło
pewności siebie. Dopiero kiedy po latach spotkała swego pasterza, stała się silna. Wiesz,
miłość dodaje sił - uśmiechnęłam się do niego przez łzy. - Dlatego oboje uciekli od króla do
niewielkiej krainy szczęśliwości. Ale zapomnieli, że u jej granic żyją złe stwory, które nie
będą mogły znieść ich miłości.
Byłam zrozpaczona. Wiedziałam, że powinnam pobiec ile tchu w piersiach do
samochodu i sprowadzić pomoc, bo to była jedyna szansa na ratunek. Ale przecież nie
mogłam zostawić Thora samego. A jeśli zostanę zastrzelona, biegnąc przez las? myślałam
gorączkowo. Kto wówczas udzieli pomocy rannemu? Kto go tu w ogóle odnajdzie? Wołać o
pomoc też nie mogę, zresztą jaki by to miało sens na tym pustkowiu.
- Kiedyś - ciągnęłam dalej, szukając w baśni ucieczki przed okrutną rzeczywistością -
oboje wędrowali przez złoty las. Złe stwory czaiły się w ukryciu, a gdy ich zwabiły w głąb
lasu, skierowały w nich swe śmiercionośne strzały. Odważny pasterz, usiłując ratować
dziewczynę, osłonił ją własnym ciałem. Strzała ugodziła go w pierś, a dziewczyna z żalu
zapragnęła, by jej serce przestało bić. Ale przecież nie wolno jej było się poddać. Musiała
pomóc swemu ukochanemu.
Z największym przerażeniem dostrzegłam na mojej błękitnej kurtce ciemnoczerwoną,
z wolna się powiększającą plamę. Zebrałam w sobie wszystkie siły, by podjąć przerwany
wątek.
- Ale młody pasterz pocieszał ją słowami: „Nie rozpaczaj, ukochana! Wiem, co
powinienem zrobić. Muszę opuścić cię, żeby odnaleźć lekarstwo na swą ranę, ale niedługo
znów się spotkamy”. I zniknął, a nieszczęśliwa dziewczyna została całkiem sama w złotym
lesie. Tak bardzo tęskniła za swym ukochanym pasterzem, że porzuciła króla i innych ludzi i
udała się na poszukiwania. Pragnęła pójść śladem ukochanego, ale to się nie udało, bo jej czas
jeszcze nie nadszedł.
W tej samej chwili pożałowałam swych słów. Zbyt wyraźnie dałam do zrozumienia,
co się stanie. Ale Thor nie zareagował. Ku memu największemu przerażeniu jego twarz stała
się niemal przezroczysta.
Nie opuszczaj mnie, Thor! prosiłam w duchu. Proszę, nie zostawiaj mnie ani teraz, ani
później. Co się ze mną stanie, gdy ciebie zabraknie?
Z nieprawdopodobnym wysiłkiem mówiłam dalej, bo za wszelką cenę pragnęłam
odciągnąć jego myśli od śmierci. Nie chciałam, żeby zasnął ani żeby zaczął się bać.
- Szukała go wiele, wiele lat - szlochałam. - Ale dopiero gdy już się zestarzała,
odnalazła klucz do zamku, w którym nigdy dotąd nie była. Otworzyła wrota i tam czekał na
nią pasterz. Tyle że teraz był księciem, a ona przemieniła się w piękną księżniczkę. I tam w
tej cudownej krainie, gdzie rosa, gdzie łzy odchodzącej nocy... - głos ugrzązł mi w gardle, ale
dukając powtórzyłam: - Gdzie łzy odchodzącej nocy leżały niczym srebrzysta jedwabna
narzuta na kwiatach i trawie, tam pozostali na zawsze i nikt nie dziwił się ich miłości.
Wszyscy cieszyli się razem z nimi, a oni byli tacy szczęśliwie, tacy szczęśliwi!
Zamilkłam. Płacz odebrał mi mowę. Thor, który leżał, zdawało się, nieprzytomny,
otworzył oczy, a na jego ustach zagościł ledwie dostrzegalny uśmiech.
- Kocham cię, Taran - wyszeptał.
Coś zaszeleściło w lesie. Kilkakrotnie słyszałam ten szelest, ale bałam się w ogóle o
tym myśleć. Wiedziałam, że ktoś nas tropi, kierując się zaciekłą nienawiścią, której nie
pojmowałam. Ale rejestrowałam każdy dźwięk, choć zewnętrzny świat nic dla mnie teraz nie
znaczył, bo skoncentrowałam się wyłącznie na rannym przyjacielu. Jakże chciałabym wziąć
na siebie część jego cierpienia. Poświęcił się dla mnie, mimo że niegdyś tak sromotnie go
zawiodłam. Na szczęście to minęło. Thor nie wziął tego za zdradę, powinnam więc sama
także wytrzeć z pamięci to wspomnienie.
Siedziałam w baśniowym złotym lesie i patrzyłam bezradnie, jak przemija czas
mojego ukochanego. Nigdy nie traktowano go poważnie. Od dzieciństwa dane mu było
poznać wyłącznie najgorsze strony życia. Wyśmiewany i wyszydzany tylko dlatego, że nie
opanował sztuki czytania.
Niepojęte, że ludzie potrafią być tacy okrutni! Nikt nie chciał dostrzec niezwykłej
dobroci Thora. Chyba dlatego, że potrzebowali kozła ofiarnego. Gdyby nawinął mi się teraz
któryś z prześladowców, z rozkoszą skręciłabym mu kark. To okropne, myślałam, że Thor
musi umrzeć! Nie dane mu było zaznać wiele szczęścia w życiu. Cóż znaczyła bowiem
wczorajsza noc w zestawieniu z pasmem udręk? A może ważne jest to, że teraz był
szczęśliwy? Może mimo wszystko tylko to się liczy? Jakie to wszystko trudne, jakie bolesne.
Patrzyłam na Thora. Leżał z przymkniętymi powiekami, całkiem cicho. Nawet nie
znać było, czy oddycha. Czy on...? Nie, to się nie może stać! Nie może odejść ode mnie na
zawsze!
Chciałam krzyczeć, ale słowa zamarły mi na ustach. Zrezygnowana pogładziłam go po
twarzy, która wydała mi się dziwnie chłodna, i znów poczułam ściskający gardło strach.
Naszła mnie chęć, by położyć się obok Thora i umrzeć razem z nim.
Nie mam pojęcia, jak długo siedziałam ciasno przytulona do niego, pragnąc ogrzać go
swym ciałem. Niestety, to nie pomogło, leżał bez życia, a jego twarz była całkiem biała.
Tymczasem ktoś wspinał się po kamiennych blokach i powoli zbliżał się do naszej
kryjówki. Instynktownie wtuliłam się w ciało Thora. Pragnęłam go osłonić, a równocześnie
sama znaleźć schronienie.
I wtedy stanął nad nami morderca ze strzelbą wycelowaną w moją pierś. Pełne
nienawiści oczy patrzyły na mnie z góry.
ROZDZIAŁ IX
Już po wszystkim Kåre zdał mi dokładną relację z przebiegu wydarzeń. Zaraz po
naszej porannej rozmowie zadzwonił do inspektora policji i zgłosił kradzież strzelby.
- Może to głupstwo i nie powinienem panu tym zawracać głowy - dodał. - Pewnie tą
sprawą powinien zająć się tamtejszy lensman, ale pomyślałem...
- Nie, Kåre, to nie jest błahostka. Dobrze zrobiłeś, dzwoniąc do mnie - przerwał mu
inspektor. - Nie idź dzisiaj do szkoły, zostań w domu! Być może będziesz mi potrzebny jako
przewodnik. Na wszelki wypadek przygotuj się od razu do wyjazdu do Valdres.
I kiedy my, to znaczy Thor i ja, powoli ruszyliśmy do zagrody w górach, a potem
zagadaliśmy się przy śniadaniu na łonie przyrody, ci dwaj pędzili na północ z dozwoloną
maksymalną prędkością.
- Zadzwoniłem do lensmana w Valdres - powiedział Kåremu inspektor. - Niestety, nie
było go w komisariacie, a ja nie miałem czasu czekać. Zostawiłem jedynie wiadomość, że
przyjeżdżamy i żeby nam wyszedł na spotkanie. Obdzwoniłem też czworo podejrzanych.
- Chwileczkę - przerwał mu Kåre i zaczął wyliczać na palcach. - Ma pan na myśli
Brandellów, Ingego i Kristoffera Hansena, prawda?
- Dokładnie tak! Twoją siostrę i Thora Steinebråtena już dawno skreśliłem z tej listy.
Wyobraź sobie, że twój przyszły szwagier przez cały czas informował gorliwie pozostałych,
gdzie przebywa Taran i Thor. Powiadomił ich nawet o tym, że dziś wybierają się w góry
sprowadzić stado.
- Idiota - skwitował Kåre z brutalną szczerością.
- Nie da się ukryć - przyznał mu rację inspektor. - Żeby adwokat był taki
nierozważny? Ale najbardziej przeraziło mnie to, że jednej z podejrzanych osób nie zastałem
pod telefonem. Wyjechała z miasta wczorajszego wieczoru.
- Strzelba! - Kåre pstryknął palcami. - Taran powiedziała, że w nocy dom był przez
długi czas otwarty.
- Jak mogła...
- Pewnie gdzieś poszła - zamyślił się Kåre.
Inspektor popatrzył na niego przeciągle.
- Kto wyjechał z miasta? - zapytał Kåre, sądząc, że wreszcie pozna rozwiązanie tej
łamigłówki.
- Ktoś, kogo podejrzewałem przez cały czas - odpowiedział inspektor z uśmiechem
zadowolenia. - Zabójstwa Dory mogła dokonać tylko jedna osoba! Gdyby jeszcze udało mi
się znaleźć motyw. Niestety, do tej pory nie udało nam się tego ustalić. Wybacz, że nie
odpowiadam na twoje pytanie, ale przed ujęciem sprawcy nigdy nie podaję nazwiska.
- Oczywiście, rozumiem - powiedział Kåre nieco zawiedziony i usilnie się
zastanawiał, kto to może być.
Dotarli do zagrody w górach w rekordowym czasie. Czekał już tam na nich lensman
ze swym pomocnikiem.
- Stoi nasz samochód i nowy traktor - powiedział Kåre, - To znaczy, że są, innego
samochodu nie widzę.
- Jasne, że nie - mruknął pod nosem inspektor. - Na pewno został gdzieś dobrze ukryty
w pobliżu głównej drogi. Mijaliśmy wiele chat, ścieżek, a w brzozowym lesie też można
zaparkować tak, że wóz pozostaje niewidoczny z głównej drogi. Ależ tutaj jest pięknie. Macie
wielkie szczęście, że jesteście właścicielami takiej posiadłości - dodał, kierując kroki ku
drzwiom chaty.
Drzwi z wyłamanym zamkiem nie stawiały żadnego oporu, więc bez trudu weszli do
ś
rodka.
- Na stole leży jakaś kartka - zawołał Kåre i podniósł ją, żeby odczytać: -
Zamordowałem Dorę, bo mi odmuwiła. Taran tesz, więc i ona zginie. Potem zaszczelę siebie.
Zegnajcie! Dzięki za waszą cholerną życzliwość. Thor.
Przez moment wszyscy patrzyli po sobie w napięciu. Ciszę przerwał Kåre:
- Tego nie mógł napisać Thor. Cierpi na dysgrafię i zdaje mi się, że w ogóle nie potrafi
pisać. Nie, Thor tego na pewno nie napisał.
- Naiwna próba, by wywołać wrażenie, że pisała to osoba niewykształcona - przyznał
inspektor. - No cóż, sprawdzimy najpierw wszystkie budynki, a potem będziemy musieli się
rozdzielić. Dobrze, że widoczność dziś jest niezła i całą okolicę mamy jak na dłoni. Dzięki
temu można będzie ograniczyć rejon poszukiwań do tych wzgórz porośniętych lasem
brzozowym. Musimy się spieszyć. Z listu wynika, że oboje mają zostać zastrzeleni, najpierw
Taran, a potem z bliska Thor, tak żeby upozorować samobójstwo. Żebyśmy tylko dotarli na
czas! - Ostatnie słowa wymruczał pod nosem, ale pozostali je usłyszeli i wtedy Kåre zdał
sobie sprawę z całą ostrością, w jakich tarapatach znaleźliśmy się razem z Thorem. Przeraził
się śmiertelnie.
- Może powinniśmy wezwać karetkę - zaproponował lensman.
- Tak, zróbmy to - zgodził się inspektor.
Lensman pośpiesznie udał się do samochodu, gdzie miał telefon komórkowy.
W kilka minut przetrząsnęli wszystkie zabudowania gospodarskie i biegiem ruszyli
pod górę.
- Będzie padał śnieg - Kåre wskazał ręką w stronę szczytów, których wierzchołki
zakryła groźnie szarobiała zasłona. Jego twarz pobladła i zastygła w napięciu, ale starał się
opanować lęk.
Nagle posłyszeli brzęk dzwonka i tupot kopyt. Spłoszone stado owiec uciekało od
strony lasu.
- Jesteśmy na dobrej drodze - mruknął lensman.
- Czy nie powinniśmy ich zawołać? - spytał Kåre, który wiedział, że dłużej nie zniesie
napięcia.
Inspektor już otworzył usta, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Cii - wyszeptał. - Co to było?
Wszyscy zastygli w bezruchu i wytężyli słuch.
W tym czasie nade mną wyrosła postać mordercy, wpatrującego się we mnie z
chłodnym zdecydowaniem. Nie miałam nic do stracenia, więc zaczęłam głośno krzyczeć,
mimo że dobrze wiedziałam, że i tak nikt mnie nie usłyszy. Ale potrzebowałam wykrzyczeć
swój strach, więc wrzeszczałam jak opętana.
- Zabiłaś człowieka tysiąc razy wartościowszego aniżeli ty, nędzna kreaturo!
- Ha! - rozległo się pogardliwe parsknięcie. - Nie jesteś chyba taka głupia, by sądzić,
ż
e z powodu tego idioty zrezygnuję z tego, co budowałam misternie przez całe życie!
Idiota - znów to słowo, którego tak nienawidzę!
- Zniszczyłaś cały mój plan, nie mogę upozorować, że najpierw on cię zabił, a potem
popełnił samobójstwo. Będę musiał ukryć wasze ciała.
- Nie możesz tego zrobić! - zaczęłam, szukając dłonią kamienia.
- Nie mogę? - W jej oczach błysnęła nienawiść. - Nigdy cię nie lubiłam, Taran! Wiem,
ż
e uważasz...
- Proszę rzucić broń, pani Brandell! - zagrzmiało.
Kåre twierdził później, że rozkaz inspektora przypominał groźne zawołanie szeryfa z
westernu.
Nutti zastygła z palcem na spuście z lufą wycelowaną we mnie. W ułamku sekundy
zamarłam ze wzrokiem utkwionym w ziejący groźnie otwór. Dopiero gdy Nutti zobaczyła
czterech mężczyzn, opuściła powoli broń.
Odetchnęłam ciężko i łzy popłynęły mi niepohamowanym strumieniem.
Nutti błyskawicznie została obezwładniona przez lensmana i jego pomocnika.
Zauważyłam, że miała posiniałą z zimna twarz, no cóż, spędziła na chłodzie wiele godzin w
oczekiwaniu na swe ofiary. Mój płacz zamienił się gwałtownie w histeryczny, nieopanowany
ś
miech. Nagle rozbawiło mnie, że Nutti pozbyła się szczebiotu i głupawego spojrzenia. Kiedy
patrzyła na mnie, jej oczy były zimne jak stal.
Podszedł do mnie Kåre i objął ramieniem. Nareszcie miałam się u kogo wypłakać.
- Czy dotarliśmy na czas? - spytał z lękiem inspektor, otulając mnie kurtką.
- Nie - załkałam. - Obawiam się, że dla Thora jest już za późno.
Inspektor zaklął i pochylił się wraz z lensmanem nad nieruchomym ciałem.
- Knut! - zawołał lensman do swego pomocnika. - Biegnij na dół i czekaj na karetkę.
Skierujesz ją tutaj natychmiast, podjedźcie tak blisko jak to możliwe. Pospiesz się!
Patrzyłam przestraszona, jak ci dwaj pochylają się nad mym ukochanym przyjacielem.
Wyglądałam pewnie okropnie: miałam opuchnięte oczy, błyszczący nos i posiniałą twarz.
- Myśli pan, że on...?
- Szansa jest nikła, ale póki tli się w nim życie, jest nadzieja.
Omal nie zemdlałam, targnięta gwałtownym szokiem. Thor żyje!
- Dobry Boże - modliłam się w duchu. - Oszczędź go! Nigdy więcej nie ośmielę się
prosić cię o nic więcej, jeśli tylko darujesz mu życie.
Lensman, który nie mógł słyszeć tej modlitwy, rzekł bezmyślnie i głupio:
- Biedak, może lepiej dla niego, gdyby nie przeżył. Słyszałem, że nie był całkiem
normalny...
- Proszę sobie darować tego typu uwagi - przerwał mu ostro inspektor. Chętnie
uściskałabym go za te słowa. - Thor to wspaniały człowiek, mało jest osób o tak szlachetnym
sercu. Zresztą nie ja jeden tak sądzę - uśmiechnął się do mnie, a zwracając się do lensmana,
zapytał: - Gdzie usłyszałeś te bzdury, które bezmyślnie powtarzasz?
- Ech, ja... jeden chłop, który był z nim na wykopkach, zna go jeszcze z dzieciństwa.
Mówił, że zawsze był trochę, no... nieważne.
- Wystarczy! - zagrzmiał inspektor.
W karetce nie było miejsca dla nikogo poza pielęgniarką. Wsiedliśmy więc do
samochodu i pojechaliśmy za nimi. Droga do szpitala wydawała mi się koszmarem. Kiedy
wreszcie dotarłam na miejsce, uprzejmie, lecz stanowczo skierowano mnie do poczekalni.
Siedziałam, gryząc paznokcie, i zdawało mi się, że każda minuta trwa wieczność. Nie
przestawałam myśleć o ukochanym przyjacielu, odmawiałam za niego niezliczone modlitwy.
Trwałam między nadzieją a najczarniejszą rozpaczą. Brak jakichkolwiek informacji o jego
stanie doprowadzał mnie do szaleństwa. Mało brakowało, a staranowałabym drzwi, wszystko
jedno które, byleby ktoś zwrócił na mnie uwagę i powiedział, co z Thorem. Obok mnie
siedział Kåre, ale stanowiło to dla mnie niewielką pociechę. Nie wiedział, jak dodać mi choć
trochę otuchy, w końcu całkiem umilkł.
Wreszcie po dwóch nieskończenie długich godzinach, w czasie których zdążyłam
obgryźć paznokcie do samych opuszków, podeszła do mnie pielęgniarka. Spojrzałam na nią z
lękiem, bo wiedziałam, że oto teraz usłyszę wyrok. Póki nie było żadnej wiadomości, mogłam
się karmić nadzieją, ale teraz...
Czy zdołam znieść kolejny wyrok śmierci?
- Żyje? - wyszeptałam bezdźwięcznie.
- Tak - uśmiechnęła się lekko. - Lekarz polecił przekazać, że istnieje duża szansa na
przeżycie. Kula przeszła przez mięśnie, nie uszkadzając ważnych organów. Pacjent stracił
dużo krwi, ale ubytek został uzupełniony poprzez transfuzję - dodała, uśmiechając się
promiennie.
- Dziękuję - wyszeptałam, czując, jak gorące łzy spływają mi po policzkach. -
Stokrotne dzięki! Czy będę mogła go zobaczyć?
- Niestety nie! Odtransportowaliśmy go właśnie do pani rodzinnego miasta, zgodnie z
ż
yczeniem inspektora policji. Ale jutro będzie pani go mogła odwiedzić w tamtejszym
szpitalu.
Jutro? Ile to godzin i ile kilometrów? myślałam zdruzgotana.
Wyszliśmy ze szpitala. Śmiertelnie zmęczona usiadłam za kierownicą, czułam jednak
niewypowiedzianą ulgę. Ze szczęścia miałam ochotę śmiać się i płakać na przemian.
Późnym wieczorem zajechaliśmy do naszego domu, którego tak nie lubiłam.
Powinnam pewnie zatelefonować do Ingego albo do inspektora, by uzyskać wyjaśnienia, ale
nie byłam w stanie. Myśli moje zajmował wyłącznie Thor. Ciągle miałam go przed oczyma,
jak leży bez życia tam w górach, i w chwilach zwątpienia zastanawiałam się, czy lekarze
rzeczywiście zdołali go uratować.
Następnego dnia, kiedy dotarłam do szpitala, czekała mnie niespodzianka. Słyszałam
co prawda, że Thor odzyskał siły, ale nie spodziewałam się, że przyjmuje już gości.
Przy łóżku siedział Bjarne Brandell, który na mój widok wstał z miejsca.
- Taran - odezwał się Thor bezbarwnie, ale uśmiechnął się na mój widok. - Zobacz, to
jest mój ojciec!
Szef wydziału planowania roześmiał się zakłopotany, ale nie krył dumy.
- Tak, dowiedziałem się o tym wczoraj wieczorem. Nie miałem najmniejszego pojęcia,
ż
e mam dorosłego syna, bo Elin, która, nawiasem mówiąc, nazywała się wtedy Eriksen, nie
wspomniała mi o tym nawet słowem. - Otarł łzy nieskazitelnie białą chustką.
Wszedł inspektor policji
- Jak widzę, rodzina w komplecie - uśmiechnął się promiennie. - Cieszę się, panie
Brandell, że znalazł pan czas.
- Przyszedłem jak mogłem najszybciej - odrzekł rozpromieniony Bjarne.
Usiadłam na brzegu łóżka Thora i ujęłam jego dłoń, a potem odwróciłam się do
inspektora zdezorientowana:
- Czy ktoś mógłby mi to wszystko wyjaśnić?
Thor uśmiechnął się, uścisnął mocno moją dłoń i pocałował.
- Opowiem pokrótce - zaczął inspektor. - Thor przyjechał do miasta w poszukiwaniu
swego ojca. Pokazał list, którego nie mógł sam odczytać...
- Dorze! - olśniło mnie.
- Właśnie. Był to list napisany przed dwudziestu siedmiu laty przez Brandella do
matki Thora, w którym dziękował gorąco za wspólnie spędzoną noc i tak dalej. Z treści
nietrudno było się domyślić, co między nimi zaszło. Data listu nie pozostawiała żadnej
wątpliwości, kto jest ojcem Thora.
- Byłem wtedy żonaty - dodał Bjarne. - Zakochałem się w Elin, ale ona, jak
zrozumiałem, nie chciała rozbijać małżeństwa.
- Dla Dory była to nie lada sensacja - ciągnął inspektor. - Powiedziała Thorowi, że
ojciec już tu nie mieszka, ale nie mogła się powstrzymać, by nie wspomnieć o tym Nutti.
Bjarne skinął głową.
- Dora zawsze miała coś z wiedźmy. Wiedziała, jak uderzyć, żeby kogoś zniszczyć.
- Ale... To znaczy, że próbowała szantażu? - Nie do końca rozumiałam motywy
działania nieżyjącej już plotkary.
- Nie - odpowiedział Bjarne. - To nie w jej stylu. Po prostu chciała się podelektować
widokiem cierpiącej Nutti, która dotąd zawsze była uosobieniem szczęścia. Ale przeliczyła
się - dodał z namysłem.
- Jak to? - ciągle nie rozumiałam.
- Wiedziała oczywiście, że jesteśmy bezdzietni, a wiadomość, że mam dziecko z inną
kobietą, stanowiła znakomity pretekst, by podręczyć trochę Nutti. Nie wiedziała jednak, że
Nutti przez wszystkie lata wspólnego pożycia mnie oskarżała o to, że nie mamy dzieci. List
Elin zaś jednoznacznie dowodził, kto naprawdę jest winien. Niemało kobiet rezygnuje z
macierzyństwa, pragnąc zachować wieczną młodość i naiwną dziewczęcość. Uważają, że
przy dziecku efekt ten zanika, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Nutti należy właśnie do
tego typu kobiet, więc pojawienie się Thora stanowiło dla niej podwójne niebezpieczeństwo.
Wyszłoby na jaw, że to z jej winy nasze małżeństwo jest bezdzietne, a ponadto - czego Nutti
obawiała się szczególnie - groziła nam degradacja towarzyska. Wmówiła sobie, że stracę
swoją wysoką pozycję, a moje dobre imię dozna uszczerbku, jeśli się okaże, że mam syna
poza małżeństwem, na dodatek uważanego za nie całkiem przy zdrowych zmysłach. Nutti
nigdy nie tryskała inteligencją, ale była snobką. Nie tolerowałaby wizyt Thora w naszym
domu, spaliłaby się ze wstydu. Znała mnie dobrze i wiedziała, że przyjąłbym syna z
otwartymi ramionami. Jak ja przez te wszystkie lata marzyłem o tym, żeby mieć dzieci! Nutti
nie chciała jednak nawet słyszeć o adopcji. Poza tym martwiła się, że przez Thora nie wygram
następnych wyborów. Wyobrażała sobie, że stracę wszystkie stanowiska, jakie piastowałem.
Biedna istota! Przecież żyjemy w dwudziestym wieku!
- Ale... Jak ona to zrobiła? - zapytałam, bo chciałam wiedzieć wszystko. - I jak pan,
inspektorze, nabrał podejrzeń wobec niej? I dlaczego ja otrzymywałam te okropne listy?
Weszła pielęgniarka i oświadczyła, że pacjent potrzebuje spokoju. Pocałowałam Thora
delikatnie, pragnąc włożyć w ten pocałunek całą swoją miłość, co, jak się samo przez się
rozumie, było dość trudne. Ale on uśmiechnął się do mnie z oddaniem i uścisnął czule moją
dłoń. Skierowałam się ku wyjściu za mężczyznami.
Bjarne zaprosił nas na lunch. Ku swemu zdziwieniu odkryłam, że jest bardzo miły.
Domyślam się, że jego małżeństwo z Nutti było wielką pomyłką, zapewne żonka działała mu
strasznie na nerwy, przez co stał się marudny i rozdrażniony.
- Tak - powiedział inspektor przy stole. - Dora rozmawiała z Nutti wczesnym
wieczorem i opowiedziała o liście, jaki pokazał jej Thor. Nutti nie chciała jej wierzyć, na co
Dora oznajmiła z uśmiechem, że może pójść do pokoju Thora i przynieść ten list jako dowód.
„Nie teraz” - odparła Nutti. - „Spotkamy się na dworze po przyjęciu”.
Przez cały wieczór Nutti zadręczała się z powodu okropnej wiadomości, która burzyła
jej poukładany świat. Kto inny starałby się pewnie opanować zdenerwowanie, ale Nutti jest
osobą dość specyficzną. To egoistka, która ma na uwadze wyłącznie własne potrzeby. Kieruje
się sobie tylko wiadomymi normami i, łagodnie mówiąc, jest dość ograniczona. Ale w tamtej
chwili wykazała się niezwykłym wyrachowaniem. Kiedy Bjarne wyszedł pozamykać garaż i
hangar na łódź, Nutti wybiegła z domu i zadźgała Dorę ostrym kuchennym nożem. Chciała
także zabić psa, który oczywiście stanął w obronie swojej pani, ale tylko go zraniła.
Zamierzała zrzucić winę na Thora, którego nienawidziła całym sercem, więc upozorowała
gwałt. Ale nie zdarzyło mi się widzieć w mojej długoletniej praktyce, by gwałciciel podarł
ubranie ofiary w tak wyszukany sposób. Zabrała list demaskujący jej męża i pośpiesznie
wróciła do domu.
Taran dość wcześnie wykluczyliśmy z kręgu podejrzanych, ponieważ miała doskonałe
alibi, tym baczniej więc obserwowałem Nutti, ale na długi czas śledztwo utkwiło w martwym
punkcie, bo nie znaleźliśmy żadnego dowodu, brakowało nam też motywu. Nie byłem przy
tym pewien, czy sprawcą nie okaże się stłamszony emocjonalnie Kristoffer Hansen.
- Rzeczywiście, przez cały czas zachowywał się dość dziwnie. Dlaczego? Unikał
mnie, jakbym była trędowata. Odnosiłam wrażenie, że dręczą go wyrzuty sumienia.
- Niewątpliwie dokuczało mu sumienie - uśmiechnął się krzywo inspektor. - To on
bowiem wpędził w kłopoty twoją sekretarkę. Śmiertelnie się bał, że Lisa zwierzy się tobie i
jego mama dowie się o wszystkim.
- Co za tchórz - prychnęłam z pogardą. - Nie ma się co dziwić, że Lisa nie chce mieć z
nim nic wspólnego. Ale niech pan mówi dalej! Co z Nutti?
- No cóż, Nutti ukryła list, Dora została unieszkodliwiona, a Thor zatrzymany jako
podejrzany o zabójstwo. Tymczasem lokalna gazeta opublikowała twoje gorące zapewnienia,
ż
e Thor jest niewinny. Nutti wpadła w popłoch i zaczęła dostrzegać zagrożenie nawet tam,
gdzie go nie było. Przestępcy często popełniają takie błędy na skutek zdenerwowania czy
wyrzutów sumienia. Postanowiła wysłać ci list z pogróżkami, aby pozbyć się ciebie z miasta.
Ja także otrzymałem anonim sugerujący, że powinienem baczniej przyjrzeć się temu, co
robiłaś feralnego wieczoru. Była to żałosna próba skierowania podejrzeń na twoją osobę.
Strażnik widział cię przecież i twierdził, że szłaś rozmarzona i nieobecna duchem. À propos,
wiesz, gdzie pracuje Nutti?
- Nie - nie rozumiałam, czemu mnie o to pyta. - Chyba w jakimś urzędzie.
- W urzędzie skarbowym - wtrącił Bjarne. - To ona wystosowała ponaglenie o wpłatę
podatku, ona także zaproponowała twojemu dzierżawcy kupno gospodarstwa, które
odziedziczyła po swych rodzicach. Sprzedała mu za psie grosze, ale pod warunkiem, że
przejmie je natychmiast. Nutti postanowiła utrudnić ci maksymalnie życie.
- Hmm - westchnęłam. - Muszę przyznać, że jej się to nawet udało.
- Tak, chodziło jej o to, żebyś wyjechała z miasta i zapomniała o swym przyjacielu z
dzieciństwa - wtrącił Bjarne. - Dowiedziałem się o tym dzisiaj.
- W gruncie rzeczy wyjazd na wieś dobrze mi zrobił - uśmiechnęłam się. - Co do
Thora zaś, to nie zamierzałam o nim zapomnieć, wręcz przeciwnie.
- Właśnie - ciągnął inspektor. - I to kompletnie wytrąciło Nutti z równowagi. Bez
przerwy nawiedzała mnie z pretensjami, że policja uwolniła podejrzanego, że pozwoliłem mu
wyjechać z miasta, mimo że Dora wyraźnie wskazała go jako winnego.
- Niesłychane, czy Nutti nie obawiała się, że Dora odzyska przytomność i opowie co
się naprawdę wydarzyło?
- Nutti wykazywała niezwykłą troskliwość, kilka razy dziennie dzwoniła do szpitala,
ż
eby się dowiedzieć o stan biednej Dory. Uspokajała się, słysząc, że nadal leży nieprzytomna
i nie ma większych szans na przeżycie - mówił inspektor. - Domyślamy się, dlaczego Dora
wymieniła imię Thora na łożu śmierci, prawdopodobnie była to zemsta odrzuconej kobiety.
Nutti, poinformowana przez niezwykle życzliwego sąsiada Ingego o tym, co dzieje się w
Valdres, postanowiła rozprawić się z wami obojgiem i zrzucić winę na Thora. Niewiele
brakowało, a jej plan by się powiódł...
Zamilkliśmy na chwilę, pogrążeni we własnych myślach.
- Wiesz, Bjarne - westchnęłam w końcu. - Jeśli chcesz zyskać zaufanie Thora,
powinieneś zmienić swój stosunek do pewnych spraw.
- O co chodzi? - zapytał zaintrygowany.
- Przypominam sobie, jak powiedziałeś: „A jakie znaczenie ma pies?”, próbując
podkreślić, że Dora jest najważniejsza. Masz szczęście, że nie słyszał tego Thor, bo on kocha
zwierzęta, rozumiesz? Nie może znieść, że ludzie je zabijają i rozpaczą napełniają go
wszelkie polowania.
- Hm - westchnął Bjarne. - Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Jeśli chodzi o
polowania, to mogę z nich zrezygnować. Jak sądzisz, czy Thor chciałby mieć psa?
- Czy by chciał? Ależ psi towarzysz bardzo mu się przyda w zagrodzie! - zawołałam
uszczęśliwiona, wiedząc, ile radości sprawi Thorowi posiadanie własnego czworonoga.
- W takim razie zabiorę go do hodowców rasowych psów, jak tylko wyzdrowieje -
postanowił Bjarne, który pragnął przychylić nieba swemu cudem odnalezionemu synowi.
Niebawem rozstaliśmy się. Miałam do załatwienia jeszcze jedną niezbyt przyjemną
sprawę.
- To niemożliwe, Taran, żebyś tak myślała - stwierdził zdenerwowany Inge. Był już
późny wieczór po ciężkim dla niego dniu, wypełnionym od rana zajęciami. - Chyba oszalałaś!
Nie możesz mi tego zrobić! Przecież wszyscy już wiedzą, moi koledzy gratulowali mi
wspaniałej narzeczonej. Mówiłem, że pobierzemy się na święta Bożego Narodzenia.
- A mnie o tym nie poinformowałeś - stwierdziłam spokojnie. - Przykro mi, Inge, ale
to jedyna słuszna decyzja.
Westchnął głęboko.
- Nie pojmuję cię - rzekł poruszony. - Pomyśl, na co się decydujesz. Jakie życie czeka
cię z Thorem?
- Cudowne - odpowiedziałam rozmarzona.
- Czy jesteś pewna, że nie chodzi mu czasem o twoje pieniądze? - zapytał, spuszczając
wzrok.
- Pieniądze? - Zdumiałam się, jak Inge mógł wpaść na coś tak absurdalnego. - A cóż
mają do tego pieniądze?
Nagle uderzyła mnie myśl, że często ocenia się innych własną miarą! Ale nie, nie
powinnam być niesprawiedliwa.
- Wydaje mi się, że nastąpiło u ciebie pomieszanie pojęć. Pomyliłaś miłość ze
współczuciem!
- Nie używaj tego upokarzającego słowa - rzekłam zdecydowanym tonem. - Spróbuj
zrozumieć, że kocham Thora. On potrafi sprawić, że cała płonę.
- Płoniesz? Ty? Dziwne - popatrzył na mnie z niechęcią, a potem odwrócił wzrok i
mruknął niewyraźnie: - Seks to nie wszystko.
- Nie - odpowiedziałam. - Ale stanowi ważny element w związku dwojga ludzi. O
wiele ważniejszy niż mi się kiedyś zdawało. A Thor i ja mamy ogromnie wiele wspólnego.
Inge skulił się w sobie i po długiej chwili milczenia odezwał się w końcu:
- Pojmuję, że nie żartujesz, Taran. Co prawda nadal cię nie rozumiem, ale zawsze
wiem, kiedy ponoszę klęskę. Życzę ci szczęścia, mam nadzieję, że uda ci się to, na co się
zdecydowałaś.
- Będę się starała - odparłam z ulgą. - Dziękuję ci, Inge, że mi nie utrudniasz.
Następnego dnia wczesnym rankiem zadzwoniłam do szpitala i wiedząc, że przy łóżku
każdego chorego stoi aparat telefoniczny, poprosiłam o połączenie z Thorem. Po chwili
usłyszałam jego głos.
- Cześć, Thor! To ja, Taran - zawołałam wesoło w słuchawkę. - Jak się czujesz?
- Wspaniale - usłyszałam radość w jego głosie. - Dziś już będę mógł wstać na chwilę.
Ale jak tam owce, no i ziemniaki?
- Wszystko dobrze - uspokoiłam go. - Kåre kończy właśnie szkołę i jutro będziemy
mogli razem jechać do Valdres. Sąsiad obiecał nam pomagać aż do twego powrotu.
- Świetnie, Taran. Tak się cieszę, że tam zamieszkam, choć nie ukrywam, że bez
ciebie będzie strasznie pusto.
- Och, Thor - uśmiechnęłam się wzruszona. - Wiesz, rozmawiałam wczoraj z Ingem i
wyjaśniłam mu, że chcę zerwać zaręczyny. Koniec z nami. Jestem wolna, Thor. Zresztą,
Bogiem a prawdą, nigdy nie było między nami nic poważnego.
W słuchawce usłyszałam nagle głośny brzęk.
- Co się stało? - zapytałam przestraszona.
- Potrąciłem tacę ze śniadaniem i wszystko spadło na podłogę - odpowiedział
nieswoim głosem. - To na pewno prawda, co mówisz, Taran?
- Przeszkodziłam ci w śniadaniu? Przepraszam. To wszystko prawda, Thor. Chciałam
zapytać, czy będę mogła także przenieść się do Valdres, zamierzam sprzedać fabrykę i dom w
mieście. Zarówno Kåre, jak i ja wolimy osiąść na gospodarstwie.
Słyszałam wyraźnie, jak głośno przełknął ślinę, potem jeszcze raz i jeszcze.
- Przecież ja nie mogę ci tego zabronić - roześmiał się wymuszenie. - Na pewno
wszystko się dobrze ułoży.
Wahałam się trochę, ale w końcu zapytałam niepewnym głosem:
- Czy nie zamierzasz mnie o nic prosić? Dopiero co rozmawiałam z Bjarnem i
zorientowałam się, że pragnąłby jak najszybciej doczekać się wnuków.
Sama nie wiem, skąd wzięłam śmiałość, by zdobyć się na takie słowa. A może po
prostu szarżowałam?
Znowu coś brzęknęło.
- Co to, reszta śniadania?
- Och, Taran! - wykrzyknął radośnie. - Naprawdę chcesz za mnie wyjść? - odchrząknął
i uroczyście rzekł: - Taran, kocham cię całym sercem, jesteś dla mnie wszystkim. Czy
zgodzisz się mnie poślubić?
Teraz ja ze wzruszenia z trudem przełknęłam ślinę. Wielkie łzy potoczyły mi się po
policzkach i spłynęły na podstawkę telefonu.
- Tak, Thor, chcę - wyszeptałam. - Niczego bardziej nie pragnę.
- Taran, najdroższa, nawet nie wiesz, jakie to dla mnie szczęście. Mam ochotę
wykrzyczeć swoją radość.
- To zrób to - poradziłam mu pod wpływem impulsu.
Na ułamek sekundy w słuchawce ucichło, a potem rozległ się rozdzierający wrzask.
Usłyszałam, jak nadbiegły przerażone pielęgniarki i lekarze.
- Och, jak ja cię kocham, Thor - wyszeptałam i odłożyłam słuchawkę.
Teraz już wiedziałam na pewno, że w Valdres czeka nas wielkie szczęście. W pogodne
letnie ranki, trzymając się za ręce, będziemy wychodzić na łąkę, by poczuć na bosych stopach
chłód porannej rosy - łez odchodzącej nocy.