† Prolog †
† Bella †
Wrzesień, 2009
*Radio*
–
No niestety, mam dla was przykrą wiadomość, czas się z wami
pożegnać moi kochani słuchacze. Jak już wspomniałam wcześniej na
początku tego tygodnia, wraz z moimi dwiema wspaniałymi przyjaciółkami
wyjeżdżamy do Kalifornii, gdzie czeka na nas dużo wspaniałego słońca,
cudowna temperatura wody Oceanu Spokojnego i... i oczywiście około
pięćdziesięciu tysięcy perfekcyjnego, wolnego męskiego torsu... Ahhh.
Pamiętajcie co zawsze wam mówiłam: „ Jeśli przyjdzie burza, to kochani
nie czekajcie aż przejdzie... po prostu zacznijcie podczas niej tańczyć. Bo,
gdy się ona skończy... na taniec może być już za późno. ” Pamiętajcie o
mnie ciepło. Myślę, że spędziliśmy wspólnie wspaniałe cztery lata i
zapraszam was do Santa Barbara, kiedy tutaj w Wietrznym mieście znów
zawieje chłodem. Całuje was wszystkim mocno, a szczególnie mojego
stałego, wspaniałego, oddanego słuchacza Jamesa. Właśnie jemu posyłam
mojego ostatniego całusa. Chciałam podziękować za wszystkie miłe i
ciepłe słowa napływające od was dla mnie przez ostatnie dni. A teraz
zamiast siedzieć i ocierać łzy za mną...ha ha... wynocha z domów na plażę,
zaczerpnijcie jeszcze trochę letniego słońca. Zagadała was na śmierć
Bella Swan. Kocham was i do usłyszenia może kiedyś!
Z ciężkim westchnieniem oddaliłam od siebie mikrofon i poczułam się na
nowo wolna. Koniec z nocnymi pogaduszkami na temat seksu,
zawyżonego męskiego ego, koniec użalania się nad czyimiś problemami
życiowymi. Zamierzam zacząć wykorzystywać swoje. Czas iść do przodu,
czas zacząć żyć, choć tak naprawdę nie wiem jak długo. Nie mam zamiaru
zastanawiać się ile jeszcze mi zostało, każdy dzień będzie inny i szalony.
Szalone chwile do takiego stopnia bym nie miała siły żyć dalej, bym nie
żałowała, że muszę odejść.
Kiedy żegnałam się z wszystkimi pseudo znajomymi z pracy mój
BlackBerry wibrował mi bez przerwy w ręce. Spojrzałam na niego i...
oczywiście moje „siostry” nie mogły doczekać się mnie. Mowa oczywiście
o moich najwspanialszych, rzetelnych i jedynych w swoim rodzaju
przyjaciółkach. Sprawdziłam szybko swoje rzeczy, czy oby na pewno
wszystko wzięłam i niczego nie zapomniałam. Otworzyłam drzwi
wyjściowe, gdy niemal natychmiast słońce zaatakowało moje rogówki,
oślepiając mnie, a do tego letni wiatr zderzył się z moją twarzą. Poczułam
się jakbym wkraczała w nowe, lepsze życie. Założyłam okulary
przeciwsłoneczne i od razu ukazało mi się czerwone BMW Z4 mojej
przyjaciółki Alice. Przeskoczyłam przez drzwi sadowiąc swój zgrabny i
jędrny tyłek na tylnym siedzeniu. Ucałowałam swoje siostry w policzki,
które siedziały z przodu, Alice oczywiście za kierownicą, ponieważ nikt
oprócz niej nie może dotykać jej nowego cacka.
–
Izabello Swan, jeśli jeszcze raz wsiądziesz tak do tego auta, to
połamię ci nogi zobaczysz, a wtedy najnowsze szpileczki od Jimmiego
Cho będziesz nosiła w swoich ślicznych rączkach - odezwała się Alice,
kończąc swoje zdanie uśmiechem. Oczywiście muszę wam powiedzieć, że
tego typu złości Alice zazwyczaj są wypowiadane żartem, lecz treść należy
zapamiętać. Więc jako tako, moją pierwszą niepowtarzalną przyjaciółkę w
pewnym sensie już poznaliście. Ta mała, szalona dziewica jest
niesamowita. Tak „dziewica” w stu procentach, jej zdaniem nie znalazła
jeszcze odpowiedniego koszyka, by włożyć do niego swój nieskazitelny,
drogocenny, egzotyczny owoc, lecz to nie znaczy, że jest święta.
Uwierzcie mi, to diabeł wcielony, nie jedno serce złamała. No... i nie tylko
serce. Jej dotychczasowa taktyka, to rozpalić faceta do takiego stopnia, że
mógłby stapiać żelazo. Co wtedy robi diablica? Wychodzi... rzucając
głupie wymówi typu, że jest głodna, dostała właśnie okres lub drobinka
tuszu do rzęs wpadła jej do oka i już nie wraca. Tak, tak, już mówiłam
szalona dziewczyna, ale tak na serio, to wspaniała, ciepła dziewczyna o
duszy anioła. Zawsze w każdej sytuacji i o każdej godzinie można na nią
liczyć.
–
Alice, podanie z prośbą złożone i w najbliższym czasie może będzie
rozpatrzone - odpowiedziałam żartem, jak zawsze wszystkie buchnęłyśmy
n to śmiechem.
–
Mam nadzieję - dodała odpalając samochód i ruszyłyśmy w stronę
naszego nowego domu.
–
Dziewczyny, ale tak serio, czy wy naprawdę macie zamiar jechać
tym samochodem do samej Kalifornii? - Tym razem odezwała się wysoka,
blond piękność... Rosalie.
–
TAK! - krzyknęłyśmy równocześnie z Alice. Rosalie to typ
człowieka bardzo spokojnego i na wszystko narzekającego, ale jeśli
dostanie swoje godzinki, to dziewczyna zmienia się o 360 stopni nie do
poznania wtedy trudno dotrzymać jej tempa.
–
Boże, głowę mi urwie, to może... przynajmniej zamknij dach Al. -
Walczyła dalej, ale dobrze wiedziała, że z góry jest przegrana.
–
Nie! - Znów ryknęłyśmy w tym samym momencie. Związała swoje
piękne długie włosy w kucyk i dalej próbowała coś wskórać.
–
Rose, rozluźnij się kobieto... poczuj ten zapach i wiatr we włosach. -
Chciałam ją wprowadzić w niepowtarzalny nastrój, w końcu nie
codziennie wyprowadza się na drugi koniec Stanów.
–
Ta, zapach Bell, poczuj to...czujesz? - zapytała łagodnie wciągając z
całych sił powietrze nakazując mi ręką zrobić to samo, na co ja głupia
uległam. - Czujesz?
–
No czuję. - Odkrywam tu pomału jakiś podstęp. Rose od razu
parsknęła śmiechem.
–
Zapach ta...? Przecież to same spaliny są. - Ryknęłyśmy wszystkie
śmiechem.
–
No tak... w sumie to masz rację, w niczym ten smród nie przypomina
czystego powietrza zmieszanego zapachem przeróżnych polnych zbóż i
kwiatów - skomentowała Alice.
–
Al, nie zmieniaj tematu... - Oparła się wściekła Rose, z założonymi
rękami o oparcie swojego siedzenia. - Zobaczycie, zanim dojadę na
miejsce nabawię się zapalenia płuc lub nawet czegoś gorszego... - urwałam
jej nie pozwalając dokończyć zdania.
–
Rose, to wtedy cię zaczniemy leczyć - zaśmiałyśmy się wszystkie, bo
dobrze wiedziałyśmy co miałam na myśli.
–
Ooo, nie, nie... Nie! Po prostu nie... kończę z tym, mam już dość
tequili. W Kalifornii rzucam to świństwo... słyszałyście!
–
Tak, chyba o ścianie - dodała Alice, na co przyszła abstynentka
parsknęła jeszcze bardziej głośniejszym śmiechem.
–
Zazwyczaj kieliszki lądowały na ścianie, ale tak naprawdę, to miałam
na myśli, że przerzucę się na coś bardziej znośnego, coś kolorowego,
słodkiego, może coś takiego egzotycznego...
–
Na coś procentowego! - dokończyłyśmy z Alice, dostając aprobatę
od Rose.
Po tym nastała cisza. Każda z nas patrzyła na coraz to oddalające się
wieżowce, a wraz z nimi nasze dotychczasowe życie. Wczoraj jeszcze
mówiły, że mamy wszystko zostawić, złe wspomnienia, przeżycia i
zaczynamy żyć na nowo, ale niestety ja dostosować się do tego całkiem
nie mogę choć bardzo bym chciała. Tak naprawdę, ja jadę by swoje życie
dokończyć tak jak ja tego chcę i jakbym chciała wiedząc, że umrę.
Pomimo, że staram się tłumić myśl na temat mojej choroby, to czasami jest
to silniejsze ode mnie i użalam się nad sobą. Staram się być twardą sztuką
przed moimi przyjaciółkami i przed samą sobą no i rodziną, która o
niczym jeszcze nie wie i chciałabym żeby tak zostało. Alice popatrzyła na
mnie w lusterku i od razu spoważniała jej mina, a Rosalie widząc jej
reakcje od razu odwróciła się do tyłu i popatrzyła na mnie.
–
Wszystko będzie w porządku, zobaczysz... - zaczęła mnie pocieszać
Rosalie.
–
Wiem, bo mam was, a poza tym wszystko w życiu pokonałyśmy
razem, to dlaczego teraz miało by się nam nie udać... no nie! -
odpowiedziałam tak, bo znam je... na taką odpowiedź czekały, przez co
również mnie zmuszały do pozytywnego myślenia.
–
Pewnie, że pokonamy - dodała Alice, podając mi rękę do tyłu by
mnie uścisnąć.
–
Wiecie, że nie odejdę puki nie wykorzystam seksualnie kilku
męskich, szowinistycznych „świń” i wypiję hektolitry martini i co
najważniejsze, nie umrę dotąd do puki nie zobaczę JayZ tańczącego
Jezioro Łabędzie. - Co mam poradzić? Już taka jestem wszystko obracam
w żart, tylko dlatego by nie psuć nastroju i nie pogrążać się w głębszej
depresji, którą mam ukrytą głęboko gdzieś w sobie.
–
Dzwoniłaś do rodziców? - zapytała niepewnie Rosalie. - W tym
właśnie momencie mój wspaniały humor szlak trafił. Zawsze tak jest,
zawsze ucinają mi skrzydła tym tematem.
–
Czyś ty zwariowała, nie miałabym życia, wsadziliby mnie do
szpitala, a jak wiecie, to właśnie od niego bronię się jak mogę. Ja w
szpitalu czuję się dwa razy gorzej niż powinnam się czuć. A poza tym,
miałyśmy nie mówić o moim białym sekrecie, chyba ustalałyśmy coś?
–
Tak Bella, wiem, ale nie możesz tego tak traktować, to białaczka
szpikowa w końcu, która powoli cię zżera! - Przerwała jej Al.
–
Rose, nie możesz być delikatniejsza! Proponuję na chwilowym
zastanowieniu się nad doborem słów!
–
Nie, nie... mogę Alice, musi dotrzeć do niej powaga sytuacji w jakiej
się znajduje!
–
Rose, ja zdaję sobie sprawę z powagi tej cholernej choroby, ale
rodziców nie powiadomię i nie przekonają mnie żadne twoje argumenty. -
Zaczęłam się bronić, choć bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę, że w tej
sprawie jestem u nich przegrana.
–
Po pierwsze, uważam, że powinnaś powiadomić swoich rodziców, a
po drugie zapewniam cię, że do szpitala to na miejscu zaciągnę cię siłą.
Dalej będziesz kontynuować leczenie, nie pozwolę ci siebie zabić, a
prosząc nas o to by traktować cię jakbyś była zupełnie zdrowa, to nazywa
się współudział w zabójstwie! - Ostro pojechała Rose. Po dłuższym
zastanowieniu się postanowiłam zgodzić się, ale tylko dla oczyszczenia
atmosfery.
–
Ok, obiecuję, że pójdę do lekarza i będę kontynuować chemie, ale
powtarzam po raz kolejny, że rodziców nadal na razie nie powiadomię.
Chcę żyć dziewczyny! Ale oni mi na to nie pozwolą, zamęczą mnie na
śmierć. Zgoda?
–
Zgoda... przynajmniej tyle. - Westchnęła z ulgą Rosalie.
–
Wiesz Bella, ja jeszcze chciałam uświadomić ci jedną rzecz - chyba
zdaje mi się, że Alice wzięła stronę Rosalie.
–
Jaką?
–
Musisz wziąć pod uwagę, że jak już twoi rodzice się dowiedzą, to
nas pierwsze będą obwiniać... nie ciebie... chyba wiesz o co mi chodzi?
–
Tak, wiem. Obiecuję, że załatwię to.
–
No i o to chodziło... tylko to chciałam usłyszeć. Ostatecznie i
definitywnie mówię... koniec tematu - dodała Alice.
–
Koniec tematu - przytaknęła Rosa. - Ale bądź świadoma tego
Isabello, diable wcielony Swan, że jeśli nie zobaczę postępów zacznę na
nowo! - Wiedziałam, że ona nigdy nie zakończy tematu bez gwarancji na
cokolwiek, a jeśli chodzi o moją chorobę, to już w ogóle.
–
Dobrze, kochana... zgadzam się... - Bo jaki inny wybór miałam?
Żaden! - Alice, teraz gaz do dechy!!! Jedźmy do naszego domku!!! Czuję,
że jadę do raju!!! - Zaczęłam piszczeć z podniecenia. Alice przyśpieszyła
niemal natychmiast, każda z nas już nie mogła się doczekać.